background image

 

 

Claudia Toscani 

 

Szukając 

siebie 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

1. Marzenia. 

 

Otwieram oczy. Widzę przed sobą ogromny pokój. Na ścianie po lewej stronie 

wisi  wyliniały  gobelin.  Jest  w  takim  stanie,  że  nie  mogę  odczytać,  co  się  na  nim 

znajduje. W pomieszczeniu nie ma żadnych mebli. Pod bosymi stopami czuję sporą 

warstwę  kurzu.  Naprzeciw  widzę  otwarte  drzwi,  prowadzące  na  korytarz.  Nie 

zastanawiając  się  dłużej  wychodzę  z  tego  przedziwnego  miejsca,  aby  trafić  do 

kolejnego,  równie  opuszczonego  i  zakurzonego.  Dom  jest  ogromny.  Widzę  to  po 

rozmiarach pomieszczeń, które mijam. Nie wiem, ile ma pięter, nie wiem, czy ktoś 

jest  w  środku.  Jednak  czuję  się  tutaj  swobodnie,  bezpiecznie,  jakbym  co  rano 

przechadzała  się  po  tych  opuszczonych  korytarzach.  Dochodzę  do  schodów 

prowadzących  na  piętro.  Moją  uwagę  zwraca  unikatowa  poręcz  –  jest  naprawdę 

piękna.  Wyrzeźbiona  z  bukowego  drewna,  na  końcu  widoczny  jest  jakiś  herb, 

pokryta  cienką  warstwą  złota,  które  zdarło  się  w  wielu  miejscach.  Mimo  jej 

wiekowości,  nigdy  przedtem  nie  widziałam  czegoś  tak  cudownego.  Jeszcze  tylko 

chwilę przyglądam się tym spróchniałym schodom. Wiem, gdzie muszę pójść. 

Powoli,  bez  żadnego  pośpiechu,  wchodzę  na  piętro.  Kiedy  znajduję  się  na 

holu  na  górze,  ogarnia  mnie  dziwne  uczucie,  że  już  tu  kiedyś  byłam.  Wszystko 

wydaję się takie znajome: zapach, ciemne obrazy na ścianach, rozmieszczenie pokoi, 

przedziwna  rzeźba  w  rogu.  Ruszam  dalej,  nie  zastanawiając  się  nad 

konsekwencjami,  nad  niebezpieczeństwem  wynikającym  z  przebywania  w  starym, 

opuszczonym domu. Z każdym krokiem zastanawiam się, jak ktoś mógł opuścić to 

miejsce, pozwolić, aby popadło a ruinę? 

Kiedy  jestem  w  połowie  korytarza,  dzieje  się  coś  niezwykłego.  Wszystko 

wokół zmienia się w mgnieniu oka: kurz znika, szyby w oknach znów są całe, a za 

nimi rozciąga się widok przecudnego ogrodu i lasu nieopodal, pojawiają się meble, 

na  ścianach  lśnią  pozapalane  świece,  zza  drzwi  słychać  głośne  rozmowy  w 

nieznanym  mi  języku,  jakby  do  tego  domu  powróciło  wcześniej  zabrane  życie. 

Jakbym przeniosła się w inny wymiar owego miejsca. 

Wokół  mnie  pojawia  się  mnóstwo  ludzi  ubranych  w  stroje  z  nieznanej  mi 

epoki,  ale  nie  zwracają  na  mnie  najmniejszej  uwagi.  Jakbym  była  niewidzialna. 

background image

 

Nigdy  czegoś  takiego  nie  doświadczyłam,  chociaż  często  pragnęłam  stać  się 

niewidoczna  dla  otoczenia.  Wśród  tych  ludzi  nie  ma  znajomej  mi  twarzy.  Nikogo, 

kogo mogłabym zapytać, gdzie jestem, jak się tu znalazłam. 

Nagle  wśród  tłumu  spostrzegam  chłopaka,  który  wydaje  się  mnie  dostrzegać. 

Spojrzałam mu prosto w oczy. Miał piękne migdałowe oczy, od których nie mogłam 

się oderwać. Gdy tak staliśmy, nagle  z tłumu pośród nas ktoś krzyknął, zrobiło się 

straszne zamieszanie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wszyscy ci ludzie patrzą 

na  mnie  i  na  tego  chłopaka.  Zaczęli  się  zbliżać.  Nawet  nie  wiem,  kiedy  zaczęłam 

uciekać, w którą stronę. Chciałam tylko znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu, z 

dala  od  ludzi,  którzy,  jak  przypuszczałam,  podążali  za  mną,  aby  mnie  złapać. 

Biegłam  przez  różne  korytarze,  aż  wreszcie  spostrzegłam  tą  starą  poręcz  i  schody 

prowadzące na najniższe piętro – mój ratunek. Już jestem niedaleko, widzę uchylone 

frontowe drzwi na końcu stromych schodów…  

Otworzyłam  oczy.  Leżałam  w  swoim  pokoju,  w  swoim  łóżku  i  powoli 

uświadamiałam  sobie,  że  to  był  tylko  sen.  Teraz  już  sobie  przypominam,  że  nie 

pierwszy raz znalazłam się we śnie w tym tajemniczym domu.  Jednak nigdy jeszcze 

nie  udało  mi  się  z  niego  wydostać,  a  rano  zawsze  zostaje  palące  uczucie 

beznadziejności i obraz schodów prowadzących na piętro… 

Czasem  zastanawiam  się,  czy  moje  sny  mają  jakiś  związek  z  moją  wybujałą 

wyobraźnią. Może podświadomie wpływam, na to, co mi się śni? Muszę przyznać, 

że uwielbiam marzyć, wymyślać historie, które nie istnieją, rozmyślać o sobie, jako o 

kimś  innym.  Chciałabym  być  kimś  innym.  Może  bardziej  otwartym,  towarzyskim.  

Niestety jestem zwykłą osiemnastolatką z banalnymi problemami, jakie mogą mieć 

tylko osiemnastolatki: z kim pójść na bal wiosenny, jakie jeansy sobie kupić, czy ten 

błyszczyk do mnie pasuje, czy tamten koleś spojrzy na mnie, jak będę wychodzić z 

kawiarni…  Nienawidzę  tej  stagnacji,  rutyny,  na  którą  musze  codziennie  patrzeć. 

Dlatego uciekam. Bronię się rękami i nogami, aby we własnym wnętrzu nie stać się 

osobą, z którą sama bym nie wytrzymała.  

Z rozmyślań wyrwał  mnie odgłos budzika  i wołanie  mamy, abym zeszła na 

śniadanie,  bo  spóźnię  się  do  szkoły.  Tak  więc  powoli  zwlokłam  się  z  łóżka  i  po 

background image

 

pospiesznie  zjedzonym  śniadaniu,  wymaszerowałam  na  dworzec,  na  pociąg,  aby 

dojechać do  szkoły, oddalonej o jakieś 30 km od miejscowości, w której mieszkam. 

Jak  zwykle  o  tej  porze  na  peronie  było  mnóstwo  ludzi,  pędzących  niewiadomo  za 

kim i za czym. Lubiłam jeździć pociągami.  Fascynowało mnie obserwowanie ludzi 

jadących  ze  mną.  Za  każdym  razem,  gdy  patrzyłam  na  biznesmenów,  starszych 

ludzi,  zakochane  pary,  uczniów,  a  nawet  konduktorów,  cieszyłam  się,  że  jeszcze 

potrafię marzyć, że nie zatraciłam się w codziennej rutynie, że to, co robię ze swoim 

życiem  przynosi  mi  satysfakcję  i  zadowolenie,  że  mimo  tego  ponurego  i  pełnego 

szarości  świata,  potrafię  w  nim  znaleźć  odcień  odpowiadający  mojej  duszy.  W 

codziennych  rozmyślaniach  dochodziłam  do  tego  samego  wniosku:  nigdy,  ale  to 

przenigdy, nie pozwolę, aby rzeczywistość – jaka by nie była - odebrała mi marzenia, 

Mój Świat, w którym potrafiłam zamknąć się na wiele godzin. Żyłam, ale tak jakby 

obok tego co się działo. Widziałam nieszczęścia ludzi, ich ból... Nie umiałam jednak 

na  niego  patrzeć  tak,  jak  inni,  nie  obchodziło  mnie  to.  Pragnęłam,  żeby  coś  się 

zmieniło, ale nie potrafiłam inaczej żyć, w głębi duszy może nawet nie chciałam. 

Przy  pierwszym  wagonie  było  zamieszanie,  jakieś  „pokemony”  piały  z  zachwytu, 

jakby  zobaczyły  wystawę  z  nową  jesienną  kolekcją  w  butiku  „Dream’a”.  Wszyscy 

tłumnie wchodzili do pociągu. Podążyłam za nimi, w nadziei, że znajdę jakiś pusty 

przedział  i  zaszyję  się  tam  do  końca  podróży.  Pociąg  ruszył,  a  ja  wraz  z  nim  w 

poszukiwaniu  ustronnego  miejsca.  Przeciskałam  się  miedzy  pracoholikami, 

szukającymi czegoś w swoich notatkach, aby sobie przypomnieć jaka jest teraz stopa 

bezrobocia, lub ile ich kosztowała ostatnia transakcja z koncernem zagranicznym; po 

drugiej  stronie  widać  było  kilku  uczniów,  którzy  rozmawiali  i  głośno  się  śmiali, 

kiedy  jakiś  chłopak  opowiadał  równie  zabawny,  jak  on  sam  kawał...  Żałosne... 

Społeczeństwo zatraciło się w codziennych rytuałach tylko po  to, aby nie myśleć o 

swoich  pragnieniach.  Wielu  z  tych  ludzi  zapewne  już  zapomniało,  jakie  jest  ich 

największe marzenie, czego chcieli zanim rzucili się w ten wir rzeczywistości. 

Doszłam  do  pierwszego  wagonu,  przy  którym  była  największa  grupa  ludzi, 

wykłócających się z jakimś facetem. Przecisnęłam się bliżej, żeby lepiej słyszeć. 

background image

 

- To niedopuszczalne, żeby cały wagon był zarezerwowany dla jakiegoś chłopczyka! 

–  wrzeszczał  łysy  mężczyzna  w  szarym  garniturze  z  rozpiętą  teczką  pod  pachą,  z 

której wypadały jakieś papiery. 

- Mamy takie samo prawo do tego, aby tam siedzieć, jak ten... jak mu tam.... – mówiła 

kobieta, której włosy wypadły z mocno ściśniętego koku. 

- Pan Bartosz musi mieć spokój, aby się wyciszyć przed koncertem. Jest GWIAZDĄ i 

państwo  powinni  to  uszanować.  –  spokojnie  oznajmił  facet  broniący  przejścia  do 

pierwszego wagonu, w którym, jak już się domyśliłam, siedział Bartek Białoszewski, 

piosenkarz  uważający  się  za  playboya  nastolatek  i  gwiazdę,  jak  to  podkreślił 

ochroniarz.  Moim  zdaniem  to  zwykły,  niczym  nie  wyróżniający  się,  zarozumiały 

chłopak,  któremu  pieniądze  i  sława  uderzyły  do  głowy.  Nawet  nie  zauważyłam, 

kiedy wśród tłumu zrobiło się cicho i wszyscy spojrzeli na mnie, po słowach, które 

nieświadomie wypowiedziałam, kiedy przypomniałam sobie twarz Białoszewskiego 

uśmiechającą  się  z  okładki  „Cudów  natury”,  czasopisma  dla  nie  myślących  fanek 

tego kretyna. 

-  Z  powodu  jakiegoś  zadufanego  w  sobie  narcyza,  uważającego  się  za  boga  seksu, 

którym  nie  jest,  mamy  męczyć  się  w  ciasnych  korytarzach  pociągu,  podczas  gdy 

właściciel  cudownego  głosu  ma  mieć  dla  siebie  cały  wagon.  Uważam,  że  to  lekka 

przesada. Czy jego szanowny tyłek nie zmieści się na jednym siedzeniu, potrzebuje 

aż  CZTERDZIESTU?  A  jeśli  nie  podoba  mu  się  towarzystwo  zwykłych  ludzi,  to 

niech kupi sobie własny pociąg i nim podróżuje. Chyba go stać, prawda? 

Przynajmniej  piętnaście  osób  stojących  w  przejściu  odwróciło  wzrok  ode  mnie  i 

spojrzało  na  osobę  stojącą  tuż  za  bodyguardem.  Nawet  nie  zauważyłam,  kiedy 

wszedł On! Zastanawiałam się tylko, czy usłyszał wszystko, co mówiłam. Myślałam, 

że się spalę ze wstydu! No bo, mówić coś o kimś, kogo nie ma, to jedno, ale jeśli ta 

osoba tego słucha... 

-  Jacek,  przepuść  tych  ludzi.  Mówiłem,  że  nie  chcę  całego  wagonu.  Posadzę  swój 

szanowny,  boski  tyłek  na  jednym  siedzeniu.  –  powiedział  Bartek  do  ochroniarza  i 

spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem. No cóż. Jak już to wszystko zaczęłam, 

nie mogłam dać po sobie znać, że jego obecność wyprowadziła mnie z równowagi i 

musiałam zachować zimną krew. 

background image

 

Ludzie  zaczęli  przechodzić  do  wolnego  wagonu.  Stałam  jak  wryta,  bo  nogi 

odmówiły mi posłuszeństwa i wpatrywałam się w stronę drzwi, czekając aż zrobi się 

luźniej.  Dlaczego  nie  ugryzłam  się  w  język,  zanim  otworzyłam  usta,  żeby  coś 

powiedzieć?  A  teraz  musiałam  przejść  koło  tego  całego  Bartka  i  jego  spojrzenia, 

którym ciągle mnie obdarzał.  Spojrzenia, które wydawało mi się bardzo znajome… 

Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ grupka ludzi malała z każdą 

chwilą. Ostatkiem sił oderwałam nogi od podłogi i ruszyłam za starszą babcią, która 

kołysała  się  niebezpiecznie,  jakby  miała  zaraz  upaść.  Przechodząc  koło 

Białoszewskiego wciąż czułam na sobie jego wzrok. Tylko czekałam, aż zacznie coś 

mówić  na  temat  mojej  ostatniej  wypowiedzi.  Byłam  już  parę  kroków  od  wolnego 

przedziału, gdy... 

-  Poczekaj!  –  zawołał  Bartek  –  Czy  możemy  porozmawiać  na  osobności  w  moim 

przedziale?  –  zapytał  zerkając  ponad  moim  ramieniem.  Stała  tam  grupka  tych 

samych ludzi, co wcześniej, ale tym razem obserwująca nas z zaciekawieniem. 

-  Chyba  nie  mamy  sobie  nic  do  powiedzenia.  Nie  licz  na  to,  że  pójdę  do  lokalnej 

gazety zamieścić pisemne przeprosiny za obrażenie Gwiazdy.  

-  Nie  o  to  mi  chodzi.  –  uśmiechnął  się  dyskretnie  –  Proszę  cię  tylko  o  chwilę 

rozmowy w przedziale, który zajmuję. Na to chyba mogę liczyć? – jego brązowe oczy 

utkwiły w moich tak głęboko, że nie byłam w stanie odmówić. Bez słowa weszłam 

do  środka.  Podeszłam  do  okna  i  usłyszałam  jak  zamyka  drzwi  przedziału. 

Odwróciłam  się  i  czekałam  aż  coś  powie,  ale  chyba  nie  zrozumiał  mojego 

wkurzonego i zniecierpliwionego spojrzenia, bo nic nie mówił. 

- Słucham – powiedziałam po minucie ciszy, jaka nastąpiła. 

- Chyba nie odpowiednio zaczęliśmy naszą znajomość. Sądzę, że.. 

- Znajomość? Sądzę, że to jednorazowe spotkanie  – przerwałam mu, bo czułam, że 

chyba nie ma zamiaru mnie ochrzaniać, a na to tylko byłam przygotowana. 

-  Nie  dałaś  mi  skończyć  –  uśmiechnął  się  lekko,  jakby  ta  cała  sytuacja  go  bawiła, 

odetchnął  i  ciągnął  dalej  –  Szanuję  to,  co  zrobiłaś.  Zawsze  uważałem,  że  nie 

powinienem być uważany za jakąś wyjątkową osobę.  

- Do czego zmierzasz? 

background image

 

-  Mam  na  imię  Bartek,  a  ty?  –  znów  się  uśmiechnął  i  wyciągnął  do  mnie  rękę. 

Zdębiałam. No dobra, nie wiedziałam, co mnie tu czeka, ale żeby taki  zwrot akcji? 

Chyba  wyczytał  z  mojej  twarzy,  że  nie  wiem,  o  co  mu  chodzi,  bo  powiedział  – 

Chciałbym  się  dowiedzieć,  jak  masz  na  imię,  oczywiście,  jeśli  to  nie  tajemnica 

rządowa. 

Myśli, że jest zabawny? Ciekawiło mnie, o co tak naprawdę mu chodzi. 

- Paulina – odpowiedziałam, powoli wyciągając do niego rękę.  

Gdy tylko nasze dłonie się złączyły, stało się coś dziwnego. Wszystko wokół 

zaczęło  drżeć,  oślepiało  mnie  niebieskie  światło,  wydobywające  się  spod  naszych 

stóp;  myślałam,  że  spadam,  ale  moje  nogi  „mówiły”  coś  innego  –  nadal  stały  na 

jakimś  podłożu,  jednak  to  już  nie  była  podłoga  pociągu.  Nie  wiedziałam,  co  się 

dzieje.  Wciąż  czułam  dłoń  Bartka  w  swojej.  Napotkałam  jego  wzrok,  tak  samo 

przerażony jak mój. Chwilę później staliśmy na środku leśnej polany… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

2. Początek. 

 

Zamknęłam  oczy  w  nadziei,  że  gdy  je  otworzę,  wszystko  okaże  się  tylko 

złudzeniem.  Bałam  się.  Jakaś  cząstka  mnie  mówiła  mi,  że  to  nie  jest  wytwór  mojej 

wyobraźni, że to jest prawda… Ale czy to możliwe? Tak po prostu znalazłam się w 

lesie?  Przecież  takie  rzeczy  zdarzają  się  tylko  w  filmach!  To  się  nie  dzieje 

naprawdę… Moja dłoń wciąż tkwiła w dłoni Bartka, który lekko ją ściskał, jakby się 

bał, że jak rozluźni uścisk, stanie się coś złego. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed 

sobą  zaniepokojoną  twarz  mojego  towarzysza  tej  dziwnej  podróży.  Bez  wątpienia 

staliśmy  pośrodku  lasu  i  nic  nie  wskazywało  na  to,  że  znowu  się  gdzieś 

przeniesiemy. Wokół nas były tylko drzewa, słychać  było  skądś szum wody, wiatr 

tańczący  w  liściach  wysokich  dębów  i  klonów,  śpiew  ptaków.  Wydawało  się,  że 

nasze przybycie nie zakłóciło harmonii panującej w lesie. 

-  Gdzie  my,  do  cholery,  jesteśmy?  –  zapytałam  lekko  drżącym  głosem,  zabierając 

rękę i rozglądając się. 

- Nie mam pojęcia. 

- Gdzie jest pociąg, tory, ludzie jadący razem z nami?! – ogarniała mnie panika. – Co 

to wszystko ma znaczyć?! 

- Nie mam pojęcia! – powtórzył trochę napastliwie Bartek i też zaczął się rozglądać. – 

Zaraz... 

Wyciągnął telefon. Moje szare komórki też zaczęły pracować. Zadzwonimy do kogoś 

i nas znajdą. Wszystko będzie dobrze. 

- Moja nie działa... Nie mam zasięgu. 

- A numer ratunkowy? Do tego nie trzeba mieć zasięgu! – próbowałam skupić myśli, 

znaleźć  wyjście  z  tej  sytuacji,  ale  nie  mogłam  nic  wymyślić  –  Jestem  niewiadomo 

gdzie,  z  jakimś  lalusiem,  który  nawet  sam  nie  umie  się  sobą  zająć  i  potrzebuje  do 

tego  służby,  lepiej  nie  mogłam  trafić.  –  ogarniała  mnie  lekka  panika  i  mówiłam 

bardziej do siebie niż do Bartka, ale „laluś” chyba go uraził. 

- Słuchaj jesteśmy w tej samej sytuacji i musimy coś wymyślić! Razem! – czy chodzi 

mu  o  to,  że  my  tu  zostaniemy?  –  A  jeśli  chcesz  wiedzieć  to  radzę  sobie  sam  i  nie 

potrzebuje niańki – dodał. 

background image

 

- Przepraszam... – chyba za ostro po nim pojechałam, więc się zreflektowałam – No 

dobra, przecież musimy się stąd wydostać. 

- Jakieś pomysły? Ja przecież sam nie umiem myśleć, no nie? 

- Przestań! Przecież przeprosiłam! A poza tym to wątpię czy umiesz się poruszać po 

lesie,  wiec  jesteśmy  skazani  na  moje  umiejętności,  a  też  nie  jestem  w  tym  dobra, 

O.K.?! – mój mózg zaczął pracować. Musimy się dostać do jakiegoś miasta, wioski, 

czegokolwiek. Bez jedzenia i wody długo nie wytrzymamy – Kłótnia do niczego nie 

doprowadzi. Musimy się wydostać z tego lasu... 

- Nie ja zacząłem… 

- Ale możesz przestać – po moich słowach zrobił taką minę, jakby chciał coś jeszcze 

powiedzieć, ale zaniechał tego pomysłu. 

-  No  dobra,  to  co  robimy?  –  zapytał,  siląc  się  na  spokojny  ton.  Idąc  za  jego 

przykładem, też byłam nad wyraz uprzejma. 

- Musimy znaleźć jakichś ludzi. Przecież nie możemy tu być sami... 

A jeśli jesteśmy? Coś mi mówiło, że nawet jeśli nie, to z towarzystwa społeczeństwa 

mieszkającego  w  lesie  nie  wyniknie  nic  dobrego.  Wolałam  nie  dzielić  się  swoimi 

pesymistycznymi odczuciami z Bartkiem. Byliśmy oboje dosyć zdenerwowani i bez 

tego. 

- Paulina, musimy się stąd ruszyć – chyba zauważył, że jestem jakaś nieobecna. To 

miejsce miało na mnie jakiś dziwny wpływ. Miałam nieodparte przeczucie, że już tu 

kiedyś byłam, nie wiedziałam tylko, kiedy... – Nie możemy tak tu stać. 

Bartek wbił się w moje myśli, a ja wróciłam do rzeczywistości. Dobrze, że to zrobił. 

Mogłam trwać w takich rozmyślaniach jeszcze przez dłuższy czas, a to nie był dobry 

pomysł, zważając na miejsce naszego pobytu.  

- Dobra, chodźmy tam – wskazałam na drzewa na wprost nas, a widząc minę Bartka, 

dodałam – Tam jest strumyk albo rzeka. Nie słyszysz? Jak pójdziemy wzdłuż niego, 

to może uda nam się znaleźć jakiś obóz. 

Patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale nic nie powiedział. Sama zastanawiałam się, 

czy robimy dobrze. No cóż, nie mogliśmy tak siedzieć na leśnej polanie.  

Ruszyliśmy. To znaczy ja ruszyłam, a on za mną. Przeszliśmy jakieś sto metrów nie 

odzywając się do siebie. Wydawało się, że żadne z nas nie chce zakłócać tego spokoju 

background image

 

10 

panującego  wokoło,  jakbyśmy  nie  chcieli  zwracać  na  siebie  niczyjej  uwagi.  Mimo 

tego,  że  znalazłam  się  w  takiej  sytuacji,  zauważyłam  dziwność  tego  miejsca. 

Wszystko  zdawało  się  być  tutaj  takie…  uporządkowane.  Wydawało  się,  że  każdy 

powiew wiatru, ćwierkanie ptaka, szum strumyka, jest zaplanowane, ma określony 

porządek. Ale to niemożliwe. Natura nie podlega przecież żadnym prawom. 

Bartek przyspieszył kroku i dorównał do mnie. 

- No więc, masz na imię Paulina – wiedziałam, że próbuje rozluźnić napięcie miedzy 

nami  wywołane  tą  sytuacją  i  wcześniejszą  kłótnią  –  A  mogę  wiedzieć  o  tobie  coś 

więcej? 

- To zależy co – uśmiechnęłam się. Chyba pierwszy raz dzisiaj poczułam, że może nie 

jest taki, za jakiego go wszyscy biorą, za jakiego ja go biorę. W tej sytuacji tylko żarty 

nas ratowały – Piszesz książkę na mój temat? 

-  To  by  był  bestseller!  „Dziewczyna,  o  której  nikt  nic  nie  wie,  odsłania  swoje 

prawdziwe oblicze”. Niezły tytuł, nie? 

- Sądzisz, że odsłonię przed tobą swoje oblicze? A może już wiesz, jaka jestem? 

-  Jesteś...  hmm...  bardzo  ciekawą  i  interesującą  osobą  o  zmiennych  nastrojach. 

Najpierw nazywasz mnie narcyzem, potem lalusiem, a teraz prowadzisz ze mną miłą 

konwersację. W dodatku masz piękne oczy – Cofam to co powiedziałam! Jest gorszy 

niż  przypuszczałam.  On  mnie  podrywa  i  to  w  jaki  mało  oryginalny  sposób!  I  w 

takim miejscu?! Ciekawe, ilu panienkom wciskał takie teksty. Co on sobie wyobraża, 

że  będę  kolejną  zdobyczą  Bartka  Białoszewskiego?  –  I  jak  ci  się  podobają  moje 

spostrzeżenia? 

-  Jak  sądzisz,  gdzie  jesteśmy  i  jak  się  tu  znaleźliśmy?  –  za  wszelką  cenę  musiałam 

zmienić temat. 

-  Jesteśmy  w  lesie  –  stwierdził  wskazując  na  drzewa  z  zawadiackim  uśmieszkiem. 

Był wyraźnie zadowolony z tego, że byłam zakłopotana. 

-  To  wiem.  Ale  jak  się  tu  znaleźliśmy?  Przecież  jeszcze  chwilę  temu  jechaliśmy 

pociągiem. A tu nie widać ani torów, ani pociągu. 

- Ale widać obóz. 

-  Jaki  obóz?  –  spojrzałam  w  miejsce,  w  które  wpatrywał  się  Bartek.  Nie  mogłam 

uwierzyć  własnym  oczom.  Po  drugiej  stronie  rzeki,  do  której  zmierzaliśmy,  stały 

background image

 

11 

wojskowe  namioty.  Ale  nie  wyglądało  na  to,  aby  ktoś  tam  był.  Podzieliłam  się  tą 

refleksją z Bartkiem. 

- No, ale miałaś rację. Znaleźliśmy ślad po  jakichś ludziach. Może jednak  ktoś tam 

jest, od kogo się czegoś dowiemy – Bartek najwyraźniej się ucieszył. Spojrzał na mnie 

i zauważył moją zaniepokojoną minę – No co? Jak będziemy tak stać, to nigdy się nie 

dowiemy. 

- Nie chcę być pesymistką, ale pomyśl. Widziałeś kiedyś coś takiego? Obóz pośrodku 

niczego, w dodatku bez śladów jakiegokolwiek życia? To jest jakieś... dziwne... Mam 

silne przeczucie, że nie powinniśmy tam iść – coś mi przyszło do głowy – Wiem, że 

to,  co  teraz  powiem,  może  zdawać  się  nierealne,  ale…  jeśli  my...  no  wiesz... 

przenieśliśmy  się  w  czasie  albo  trafiliśmy  do  równoległego  świata...?  –  Bartek 

spojrzał  na  mnie  tak,  jakbym  miała  pięć  lat.  –  Przecież  widziałeś  to  niebieskie 

światło! Może to był jakiś portal, czy coś w tym rodzaju! Może w tym obozie coś się 

chowa albo… – urwałam. Tuż za Bartkiem stał jakiś chłopak, może w moim wieku, i 

celował w nas z łuku. Za nim stało ich więcej. Byli wszędzie. Zanim zdążyłam coś 

powiedzieć dwóch z nich chwyciło mnie i zawiązało ręce, zakryło oczy, widziałam 

tylko, jak inni zabierają Bartka. Próbowałam coś powiedzieć, ale sparaliżował mnie 

strach. Co się dzieje? 

 

Szliśmy  jakieś  dwadzieścia  minut.  Usłyszałam  głosy,  a  chwilę  później 

upadłam na kolana, pchnięta prawdopodobnie przez jednego z tych gości. Zdjęli mi 

opaskę z oczu. Kilka kroków ode mnie stał Bartek. W przeciwieństwie do mnie nie 

miał  związanych  rąk.  Próbował  do  mnie  podejść,  ale  go  powstrzymali.  Nawet  nie 

próbowałam  wstać.  Bałam  się,  że  coś  mi  zrobią.  Wokół  mnie  stało  z  trzydziestu 

chłopaków,  wszyscy  byli  uzbrojeni  i  patrzyli  na  mnie,  szeptali.  Czułam  się  tak, 

jakbym była naga pośród napalonych samców. Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie to 

straszne uczucie. 

-  Znaleźliśmy  ich  na  drugim  brzegu  rzeki  –  powiedział  chłopak,  który  jeszcze 

niedawno celował z łuku w plecy Bartka. 

-  Kim  są?  –  zapytał  jeden  z  nich,  chyba  jakiś  szef.  Wyglądał  na  najstarszego,  miał 

jakieś dwadzieścia lat. – On nie jest od nas. Ale przecież ocaliliśmy wszystkich, więc 

skąd się tu wziął? 

background image

 

12 

- Może Oni go zabrali i teraz dla Nich szpieguje – stwierdził jakiś blondyn z mieczem 

przy boku. 

- A ona? – zapytał chłopak tuż za blondynem – przecież większość zginęła... a te co 

przeżyły są z wrogiem. 

-  A  może  zamiast  się  zastanawiać,  to  nas  zapytacie  kim  jesteśmy  –  wypaliłam, 

zamiast trzymać język za zębami. Przecież musiałam im wyjaśnić, zapytać kim są, a 

oni  tak  po  prostu  rozmawiali  jakbym  była  zwykłą  rzeczą,  zabawką,  którą 

przypadkowo znaleźli. Po moich słowach blondyn wpadł w szał i dostałam w twarz 

tak, że upadłam i rozwaliłam sobie wargę.  

- Błażej, uspokój się! – krzyknął boss, a po chwili wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. 

- Miłosz, na co czekamy? Po prostu ich zabijmy i problem z głowy! – mówił blondyn, 

który mnie uderzył. 

-  Jak  chcesz,  to  mogę  z  nich  wydusić,  co  tu  robią  i  kim  są  –  powiedział  gość 

trzymający  w  ręku  jakiś  dziwny  przedmiot,  którego  przeznaczenia  nie  chciałam 

poznać. 

-  Kim  jesteście  i  skąd  się  tutaj  wzięliście?  –  Miłosz  wyraźnie  nie  zwracał  uwagi  na 

propozycje towarzyszy. 

Na to pytanie, ani ja, ani Bartek nie byliśmy przygotowani. Co mieliśmy powiedzieć? 

Wyszliśmy z niebieskiego światła? Uznaliby nas za jeszcze większe dziwadła i zabili. 

Zapadła cisza. Teraz wszyscy patrzyli to na mnie, to na Bartka. Chciałam i musiałam 

coś  powiedzieć,  nawet  gdybym  miała  za  to  znów  zostać  spoliczkowana.  Już 

otwierałam usta, ale ktoś mnie uprzedził. 

- Wyszli z portalu. 

Odwróciłam się, jakbym tylko czekała na te słowa. Za nami stał jakiś chłopak, ale w 

przeciwieństwie do pozostałych nie był uzbrojony, mówił spokojnie i nie patrzył na 

mnie jak na rzecz. 

- Miło, że nas odwiedziłeś – zadrwił jakiś brunet. 

- Co tu robisz, Daniel? – tym razem to był Miłosz. 

- Przyszedłem w sam raz, żeby odpowiedzieć na twoje pytanie, braciszku. 

-  Zastanawiam  się  jak  możesz  tu  jeszcze  przychodzić,  przecież  uważasz  nas  za 

morderców. W przeciwieństwie do ciebie, my po prostu wolimy żyć. 

background image

 

13 

-  Jak  widzisz  żyję  i  nieźle  się  trzymam.  Nie  muszę  do  tego  zabijać.  A  jak  sam 

podkreśliłeś,  gardzę  przemocą,  więc  przyszedłem  was  powstrzymać  przed 

zrobieniem im krzywdy. 

- I sądzisz, że cię wysłucham? 

-  Zabronisz  mi  mówić?  –  Daniel  spojrzał  na  brata  takim  wzrokiem,  jakiego  jeszcze 

nigdy  w  życiu  nie  widziałam.  Mimo,  że  nie  miał  broni  wydawał  mi  się  o  wiele 

potężniejszy od pozostałych – Tak myślałem. Jak już wspomniałem, wyszli z portalu. 

Zauważyłem  ich  po  środku  Wiecznej  Polany.  Tak  jak  wy  zastanawiam  się,  jakim 

cudem  udało  im  się  otworzyć  przejście,  więc  sądzę,  że  pozwolicie  im  mówić  – 

spojrzał na Błażeja, który tylko spuścił wzrok, i zwrócił się do nas – Kim jesteście? 

Spojrzałam na Bartka. Po jego minie wywnioskowałam, że chyba nie ma ochoty na 

tłumaczenie jakimś gościom, kim jesteśmy, wiec wzięłam to na siebie. Mężczyźni… 

- Mam na imię Paulina, a to jest Bartek – urwałam i czekałam na to, co się stanie, ale 

widocznie wszyscy wzięli do serca to, o czym mówił Daniel, bo nikt się nie ruszył. 

Ciągnęłam  dalej  –  Jeszcze  jakąś  godzinę  temu  jechaliśmy  pociągiem.  Tam  się 

poznaliśmy.  Chwilę  potem  znaleźliśmy  się  z  dala  od  pociągu,  innych  ludzi.  Nie 

mogliśmy  tak  stać  w  lesie  do  nocy,  chcieliśmy  znaleźć  jakąś  wioskę  lub  osadę  i 

stamtąd  zadzwonić  po  pomoc.  Szliśmy  wzdłuż  rzeki,  kiedy  nas  znaleźliście, 

związaliście i zabraliście tutaj. Może wy macie pomysł, jak się tu znaleźliśmy, bo mi 

nic nie przychodzi do głowy. A i czy moglibyście mnie rozwiązać? Nie mam zamiaru 

uciekać, zresztą, chyba i tak nie mam dokąd – zakończyłam bojowo, bo miałam już 

dość tej niepewności i niewygodnej sytuacji. 

-  Wybacz,  ale  nie  zawsze  mamy  takich  gości,  jak  wy.  A  poza  tym  dziewczęta  – 

dziewczęta?  Gdzie  my,  do  cholery  jesteśmy?  W  Średniowieczu?  –  są  naszym 

wrogiem  i  musimy  być  ostrożni  –  powiedział  Daniel  i  zaczął  kierować  się  w  moją 

stronę. Trochę mnie to przeraziło, ale on rozwiązał mi ręce nie zwracając uwagi na 

protesty kolegów. Wybąkałam ciche „dziękuję”, po czym Daniel powiedział – Sądzę, 

że przenieśliście się tutaj za pomocą portalu, a raczej jestem pewny, że właśnie w ten 

sposób się tutaj znaleźliście. Musieliście go otworzyć. 

-  Wolnego.  My  niczego  nie  otwieraliśmy  i  nie  wmówisz  mi,  że  sami  się  w  to 

wpakowaliśmy  –  zaprotestował  Bartek  –  Niby  jak  mieliśmy  otworzyć  ten  portal? 

background image

 

14 

Zdążyliśmy zamienić ze sobą dwa zdania, przedstawić się sobie... Trwało to ze dwie 

minuty, w których ani ja ani Paulina... 

- Przedstawiliście się sobie? A dotknęliście się? 

To  pytanie  chyba  tak  samo  zaskoczyło  Bartka,  jak  i  mnie.  Co  to  ma  do  rzeczy?  A 

poza tym mój towarzysz chyba nie lubił jak mu się przerywa, bo miał trochę nietęgą 

minę.  Daniel  musiał  zauważyć,  że  nie  bardzo  wiemy,  o  co  mu  chodzi,  ale  zanim 

zdążył nam coś wyjaśnić, odezwał się Miłosz. 

-  Daniel,  nie  mów  mi,  że  myślimy  o  tym  samym.  To  nie  Oni.  To  nie  jest  możliwe, 

rozumiesz? To mit, który niefortunnie skojarzyłeś z tym co się stało. 

- A skąd wiesz, że to nie Oni?! Jak wytłumaczysz to, że się tu znaleźli?! Nie widzisz, 

jak są ubrani, jak mówią?! To muszą być Oni! 

- To nic nie znaczy! Sądzisz, że jaką oni mogą mieć moc? 

- Chwila, moment! O czym wy, do cholery, mówicie?! – tego już było za wiele! Nie 

dość,  że  jesteśmy  uwięzieni  nie  wiadomo  gdzie,  to  jeszcze  nikt  nam  nic  nie  mówi! 

Bartek był tak samo wzburzony, jak ja, ale nie dałam mu nic powiedzieć i ciągnęłam 

dalej  (cała  ja)  –  O  co  wam  w  ogóle  chodzi?  Znaleźliśmy  się  tu  przypadkiem  i 

chciałabym już wrócić do domu, więc może nas tam łaskawie wyślecie, co?! A swoje 

rodzinne i inne sprawy załatwiajcie później, O.K.?! 

Nagle zauważyłam, że wszyscy na mnie patrzą, a tak dokładniej to na moją prawą 

rękę. Nie wiedziałam co się dzieje, bałam się spojrzeć w dół. Mój wzrok utkwiłam w 

Bartku. Stał jak wryty i gapił się na swoją prawą dłoń. Były na niej jakieś znaki, które 

ciągle zmieniały swoje miejsce, jakby ktoś je rysował i ścierał, żeby zrobić w innym 

miejscu.  Na  moim  ręku  działo  się  to  samo.  Ogarniała  mnie  panika.  Co  się  dzieje? 

Odwróciłam się gwałtownie, żeby spojrzeć na Daniela, który stał obok. Zachwiałam 

się,  ale  złapał  mnie  Bartek.  Gdy  tylko  mnie  dotknął,  wokół  nas  zrobiło  się  ciemno. 

Wiatr huczał mi w głowie, ucichły ptaki, strumyk. Widziałam tylko Bartka i tatuaże 

tańczące  po  jego  ciele.  Spojrzałam  na  siebie,  chociaż  i  tak  wiedziałam,  że  u  mnie 

dzieje  się  to  samo.  Ciemność  trwała,  wydawało  się,  że  gęstniała  z  każdą  sekundą. 

Bałam  się,  czułam,  jakbym  już  nigdy  nie  miała  zobaczyć  słońca...  Ale  w  tym 

momencie pojawiło się światło – jasne i oślepiające, które zaczęło nas otaczać, jakby 

background image

 

15 

chroniło  przed  ciemnością,  nie  pozwalało  jej  w  nas  wniknąć.  Bartek  wciąż  mnie 

trzymał, a wokół nas dźwięczały niezrozumiałe słowa. 

Drugi  raz  w  ciągu  dnia  nie  wiedziałam,  co  się  ze  mną  dzieje.  Bałam  się  odezwać. 

Patrzyłam w migdałowe oczy Bartka i modliłam się, żeby to się już skończyło, żeby 

się  okazało  nocnym  koszmarem...  Nagle  poczułam  ostry  ból  na  serdecznym  palcu 

prawej  dłoni.  Spojrzałam  tam  i  widziałam,  jak  pojawia  się  na  nim  tatuaż,  a  potem 

oplótł  go  srebrny  pierścionek  o  identycznym  kształcie,  dokładnie  zasłaniający 

ówczesne  dzieło.  Bartkowi  działo  się  to  samo  i  gdy  ponownie  nasze  spojrzenia  się 

spotkały,  ciemność  znikła  i  znów  byliśmy  pośród  tych  wszystkich  umięśnionych 

wojowników,  którzy  wciąż  się  w  nas  wpatrywali.  Czułam  się  potwornie,  było  mi 

zimno,  mdliło  mnie,  głowę  przeszywał  ostry  ból...  Moje  ciało  odmawiało 

posłuszeństwa. Osuwałam się na ziemię. Byle tylko przestało boleć... 

  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

16 

3.  Dzień pełen wrażeń. 

 

Leżałam  w  ciepłym  łóżku,  na  twarzy  czułam  poranne  promienie  słońca,  z 

oddali słychać było śpiew ptaków, szum drzew i strumyka. Zastanawiałam się, gdzie 

jestem,  bo  nie  u  siebie.  Nie  chciałam  otwierać  oczu,  bałam  się,  że  to  co  działo  się 

wczoraj, to jednak nie był sen, że te wszystkie sytuacje wydarzyły się naprawdę, a ja 

nie jestem w domu, mama nie przyjdzie mnie obudzić do szkoły, nie usłyszę śpiewu 

taty podczas golenia, nie pokłócę się z siostrą o to, która pierwsza ma iść do łazienki, 

nie przytulę psa na powitanie... 

-  Paulina  –  to  nie  była  mama...  Czyli  jednak  jestem…  no  właśnie.  Gdzie  jestem? 

Wiem tylko, że to Bartek mnie budzi. Tylko po co? Lepiej zostanę w łóżku, do czasu, 

aż  mnie  stąd  wyciągną  siłą  –  Paulina,  wstawaj...  –  Bartek  jest  taki  natrętny  i 

denerwujący!  Niech  mnie zostawi w spokoju. Wolę umrzeć, niż uświadomić sobie, 

że  to  wszystko  się  dzieje  na  prawdę  –  Nie  denerwuj  mnie!  Wiem,  że  nie  śpisz... 

Chodź, musimy to wszystko wyjaśnić... 

- Co wyjaśnić?! Że jesteśmy pośród bandy osiłków, którzy chcą nas zabić? Sorry, ale 

wolę zostać tutaj... 

Bartek  bezczelnie  zdarł  ze  mnie  koc!  Myślałam,  że  mu  strzelę...  Zerwałam  się  i 

wyszłam z namiotu, w którym byliśmy, i chyba spaliśmy sądząc po obecności dwóch 

łóżek...  Bartek  wyszedł  za  mną  i  z  lekko  rozbawioną  miną  poprawił  mi  kosmyk 

włosów, które, jak przypuszczałam, były w strasznym stanie. 

- No, wstałam, zadowolony? – z jednej strony byłam wkurzona, a z drugiej cieszyłam 

się, że jest tu ze mną i nie muszę przechodzić przez to sama – Gdzie są wszyscy? – 

zapytałam widząc, że na dziedzińcu nie ma żywej duszy. To dziwne, ale wcześniej 

nie  dostrzegałam  uroku  tego  miejsca.  Wokół  nas  było  mnóstwo  namiotów, 

osłoniętych  przepięknymi  drzewami.  Za  nami  płynął  strumień,  zauważyłam  też 

mały  pomost.  Czułam,  jak  słońce  tańczy  mi  we  włosach,  jak  wdziera  się  w  moją 

głowę i uspokaja myśli. Każda rzecz tutaj, każda roślina, zdawały się szeptać do ucha 

temu, kto na nie patrzy... I tym razem Bartek wdarł się w moje rozmyślania. 

- Widziałem, jak szli w tamtą stronę – wskazał drzewa opodal – Może zastanawiają 

się, co to było wczoraj. 

background image

 

17 

-  Może  –  mało  mnie  obchodziło,  co  robi  zgraja  mięśniaków  czyhających  na  moje 

życie – W sumie to nie mam ochoty wiedzieć, co to było... Chcę wrócić do domu i o 

tym  zapomnieć...  –  spojrzałam  na  swoją  dłoń  z  przedziwnym  pierścieniem. 

Spróbowałam go zdjąć, ale nijak nie chciał zejść! Próbowałam się tego pozbyć z takim 

zapałem, że Bartek na mnie dziwnie popatrzył. 

- No co? – zapytałam lekko poirytowanym głosem 

- Nie, nic. Tylko zabawnie wyglądasz  jak się tak miotasz. 

- Bardzo zabawne. Chcę się pozbyć tego cholerstwa, a ty mi w tym... 

Nie  zdążyłam  dokończyć  zdania,  gdy  zerwał  się  wiatr.  Liście  zaczęły  wirować, 

drzewa huczeć, w strumieniu wezbrała woda. Spojrzałam na Bartka, ale było już za 

późno  i  fala  wiatru  uderzyła  we  mnie  całą  swoją  mocą.  Odrzuciło  mnie  i 

zatrzymałam się dopiero, gdy wpadłam na jakieś drzewo. Wtedy wiatr ustał i znów 

zapanowała wcześniejsza cisza i harmonia. Myślałam, że połamałam sobie kręgosłup 

albo –  w najlepszym wypadku – jestem cała poobijana, jednak co najdziwniejsze, nic 

mnie nie bolało. 

-  Paulina!  –  to  był  Bartek,  który  biegł  w  moją  stronę.  Patrzyłam  na  niego,  ale  ta 

sytuacja tak mnie zaskoczyła, że nie miałam siły odpowiedzieć, wstać – Paulina! Nic 

ci nie jest?! Odezwij się. Możesz wstać? 

Co się ze mną dzieje? Dlaczego nic mi się nie stało? Spojrzałam na pierścionek i może 

to dziwne, ale czułam, że to przez niego wylądowałam pod drzewem. Bartek patrzył 

na mnie ze strachem w oczach. Spojrzałam na niego, miał takie hipnotyzujące oczy... 

- Nic mi nie jest... Naprawdę... – Bartek pomógł mi wstać i się otrzepać. 

- Ale jak to możliwe? Trzasnęłaś w to drzewo z taką mocą... powinnaś... powinnaś 

nie żyć... 

-  Nie  patrz  tak  na  mnie,  naprawdę  nic  mi  nie  jest.  Szczerze  mówiąc,  prawie  nie 

poczułam  uderzenia...  –  po  tych  słowach,  spojrzał  na  mnie  z  jeszcze  większym 

strachem. 

- Paulina, a może to szok? Może usiądź, nie wiem, połóż się… 

- NIC mi nie jest! Nie wiem jakim cudem, ale czuję się świetnie. 

- A może po kogoś pójdę? Zawołam tych gości? 

background image

 

18 

- Bartek! Uspokój się! I nie musisz po nich iść – Bartek spojrzał w miejsce, w które się 

wpatrywałam.  Nasi  nowi  znajomi  już  się  zbliżali.  Szczerze  mówiąc  nie  miałam 

ochoty z nimi rozmawiać, więc skierowałam się do namiotu, w którym spaliśmy. 

- A ty dokąd? – Bartka chyba zdziwiła moja nagła decyzja. 

- Nie mam ochoty z nimi rozmawiać. Jak będą wiedzieli, jak nas stąd wyciągnąć, to 

mnie zawiadom, O.K.? 

- Nie bądź dziecinna! Nie obchodzi cię, co tu się dzieje? Dlaczego się tu znaleźliśmy? 

Paulina, nie rozumiem cię, na twoim miejscu chciałbym wiedzieć, z jakiego powodu 

wylądowałem na drzewie. 

-  Widzisz,  a  mnie  to  nie  obchodzi.  Mam  dość  całej  tej  chorej  sytuacji!  –  moja 

cierpliwość  też  miała  granice.  Poza  tym  czułam  się  bezsilna  i  już  na  pewno  nie 

chciałam  rozmawiać  z  nikim  o  tym,  co  się  stało.  Takie  zachowanie  było  od  dawna 

moją  obroną:  zamknąć  się  w  sobie  i  nie  odzywać  do  nikogo  nawet  przez  tydzień. 

Zawsze załatwiałam swoje sprawy sama, a teraz musiałam się przyznać przed sobą, 

że  nie  wiem,  co  dalej  robić.  Bałam  się  usłyszeć,  dlaczego  tu  jestem,  że  nie  mogę 

wrócić do domu… Ale czy powrót do domu też miał jakiś sens? Nigdy nie czułam, 

abym tam pasowała. Zamykałam się w pokoju na wiele godzin, czego moi znajomi 

nie rozumieli, pytali dlaczego nigdzie nie wychodzę, nigdy im nie odpowiedziałam. 

Będąc w ciemnym pokoju i słuchając muzyki, zadawałam sobie pytanie: po co mam 

wychodzić?  Żeby  patrzeć  na  tych  wszystkich  ludzi  wokół,  którzy  nie  zauważali 

nikogo poza czubkiem własnego nosa, którzy nie zauważali mnie? Prawda jest taka, 

że nigdy nie rozmawiałam o swoich problemach, nigdy nie powiedziałam nikomu, 

co naprawdę czuję, a teraz, gdy znalazłam się w tym miejscu, nie mogłam uciec do 

swojego pokoju, żeby się wypłakać. 

Weszłam do namiotu i rzuciłam się na łóżko z silnym postanowieniem, że nie wyjdę 

stąd, choćby nie wiem co! 

- No tak, zostaw mnie samego z całą tą sytuacją. Wygląda na to, że tyko mi zależy, 

żeby się stąd wydostać. A na pewno nie chcę dodatkowo znosić twoich humorków! 

- To nie znoś! Ktoś ci każe? Bartek, jesteś dla mnie obcą osobą, nic nas nie łączy i nie 

musisz się mną przejmować, sama sobie umiem radzić. A poza tym nie jesteś jedyną 

osobą na świecie i nie każdy musi robić to, na co masz akurat ochotę! 

background image

 

19 

Nie  bardzo  wiedziałam,  co  mówię,  byłam  wzburzona  i  dodatkowo  rozbolała  mnie 

głowa. Bartka wyraźnie zatkało i po chwili ciszy powiedział tylko: 

- Świetnie… A jakbyś chciała wiedzieć, to od zawsze wiedziałem, że oprócz mnie na 

świecie jest mnóstwo innych ludzi. Nie czuję się pępkiem świata. Nie rozumiem, o co 

ci  chodzi  od  samego  rana  i  nie  zachowuj  się  tak,  jakbyś  to  przeze  mnie  się  tu 

znalazła. A jeśli chcesz się na kimś wyżyć, to znajdź sobie inny worek treningowy, bo 

ja już mam dość. 

Nic na to nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że ma rację, nie powinnam tak na niego 

naskakiwać,  ale  to  wszystko  mnie  przerosło.  Zostawiłam  jego  wypowiedź  bez 

riposty. Po chwili usłyszałam zbliżające się kroki. 

- Co tu się dzieje? –  to był Daniel. Najwyraźniej zdziwiła go ta żywa wymiana zdań. 

-  Nic.  Po  prostu  nie  nadajemy  na  tych  samych  falach,  to  wszystko  –  to  Bartek 

odpowiedział mu po chwili, bo chyba już przestał mieć nadzieję, że ja zainteresuję się 

tym wszystkim. 

-  Hmm.  Może  i  nie  „nadajecie  na  tych  samych  falach”,  jak  to  powiedziałeś,  ale 

musimy  z  wami  porozmawiać.  Z  obojgiem  –  Daniel  spojrzał  w  moją  stronę,  a  ja 

zastanawiałam  się,  co  robić.  Z  jednej  strony  zżerała  mnie  ciekawość,  z  drugiej 

wiedziałam, że to co usłyszę, nie będzie miłą historyjką – Może do nas dołączysz? – 

Daniel miał spokojny głos, ale można w nim było zauważyć zniecierpliwienie. Lepiej 

by było wyjść i się nie narażać. Już się miałam podnosić gdy usłyszałam głos Bartka: 

- Mówiłem. Nie jest dziś w humorze. Pewnie napięcie przed miesiączkowe.  

Bezczelny!  Z  każdą  chwilą  coraz  mniej  lubiłam  Białoszewskiego.  Miałam  ochotę  w 

niego  czymś  rzucić.  I  gdy  tylko  o  tym  pomyślałam,  szafka  stojąca  obok  łóżka 

zadygotała lekko. Trochę się zdziwiłam, ale pomyślałam, że to pewnie wyobraźnia 

płata mi figle. 

Wyszłam z namiotu i obdarzyłam Bartka najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na 

jakie  było  mnie  stać.  Przeniosłam  wzrok  na  moich  kolegów.  Daniel  wyglądał  na 

wyraźnie zadowolonego, ale pozostali nie mieli uradowanych min. 

- No to jesteśmy w komplecie. Idziemy? – Daniel jeszcze bardziej się ożywił. 

background image

 

20 

- Chwila. Może nam łaskawie najpierw wyjaśnicie, co się wczoraj stało i kim do licha 

jesteście – to był szczyt. Nie dość, że nie wiem jak się znalazłam pośród tych ludzi, to 

jeszcze chcą mnie gdzieś zabrać bez żadnych wyjaśnień. 

-  Uważaj  na  słowa!  Chcesz  znowu  oberwać?  –  to  był  mój  wczorajszy  przyjaciel 

Błażej. Już szedł w moją stronę, gdy wtrącił się Miłosz. 

- Dość! – Błażej natychmiast się zatrzymał. Nie wyglądał na zadowolonego – tutaj nie 

możemy wam wszystkiego wyjaśnić. Musicie pójść z nami. 

- Sądzę, że nic nie musimy – Bartek, tak jak przypuszczałam, nie lubił rozkazów. 

Jeszcze tylko brakuje, żeby się zaczęli kłócić. Na moje nieszczęście, gdy tylko o tym 

pomyślałam,  wszyscy  zaczęli  się  przekrzykiwać,  machać  rękami,  przeklinać.  Nie 

rozumiem  facetów,  wystarczy  jedno  słowo,  jeden  gest  i  możesz  być  świadkiem 

ciekawej  wymiany  zdań.  Może  bym  się  tym  przejęła,  ale  dzisiaj  było  mi  wszystko 

jedno.  Odwróciłam  się  od  tego  cyrku  i  ponownie  skierowałam  do  namiotu.  Zanim 

weszłam  moją  uwagę  przyciągnęły  drzewa nieopodal.  Zdawało  się,  że  przypatrują 

się tej scenie, słuchają każdego słowa. To dziwne, ale poczułam się obserwowana.  

W  uszach  nie  słyszałam  już  krzyków  moich  towarzyszy,  wiatru,  śpiewu  ptaków. 

Cała moja uwaga była skupiona na tych drzewach. Miałam nieodparte wrażenie, że 

coś  tam  jest.  I  wtedy  to  zobaczyłam.  Po  drugiej  stronie  rzeki  stał  dwumetrowy 

potwór,  który  wbijał  we  mnie  wzrok.  Ów  stwór  był  podobny  do  żubra  albo  tura, 

miał posklejaną, brudną sierść, kolorem przypominającą mokrą ziemię. Pomyślałam, 

że  jakby  stał  bliżej,  poczułabym  ten  zapach.  Masywne  kopyta  darły  niecierpliwie 

glebę.  Z  głowy  rozmiarów  małej  beczki  wyrastały  dwa  potężne  rogi,  jeden  był 

złamany w połowie. Lecz najbardziej przerażające były jego oczy  – wielkie, prawie 

przezroczyste, ze źrenicami rozszerzonymi do rozmiarów małej monety. 

W  pewnym  momencie  potwór,  nie  przerywając  wpatrywać  się  we  mnie,  zaczął 

powoli poruszać się w stronę strumyka, w naszą stronę. 

Udało  mi  się  oderwać  wzrok  od  tych  przeszywających  całe  ciało  oczu.  Byłam  w 

szoku, ale mój mózg zdawał się pracować ze wszystkich sił. 

- Hej! – krzyknęłam do ciągle wykłócających się kolegów, ale nie zrobiło to na nich 

wielkiego wrażenia – HEJ!! – tym razem tak wrzasnęłam, że zwrócili na mnie uwagę. 

Teraz  wszyscy  patrzyli  na  mnie  z  lekkim  zainteresowaniem,  mieszającym  się  ze 

background image

 

21 

zdziwieniem  –  Może  skończycie  bawić  się  w  przekomarzanie,  jak  małe  dzieci,  i 

powiecie mi, co to jest?! – wszyscy spojrzeli ponad moim ramieniem na drugi brzeg 

rzeki,  ja  też  się  odwróciłam  i  z  przerażeniem  stwierdziłam,  że  tego  czegoś 

zbliżającego się w naszą stronę jest więcej, dużo więcej. 

- Uciekajcie do  lasu!  – to był Miłosz, który już stał  z łukiem w ręku i celował w te 

bestie – Szybko! 

Po  chwili  biegłam  już  wśród  tłumu.  Nie  wiedziałam,  co  się  dzieje,  gdzie  uciekać. 

Wokół świstały strzały, zrobiło się straszne zamieszanie.  

- Biegnijcie na Wieczną Polanę! – tym razem to był Daniel – Tam nie mają wstępu! 

Nigdzie  nie  widziałam  Bartka.  Byliśmy  już  za  mostem,  kierowaliśmy  się  w  cień 

drzew,  ale  te  potwory  nie  dawały  za  wygraną.  Były  wszędzie,  otaczały  nas  ze 

wszystkich stron. Zauważyłam tego z jednym rogiem. Wyglądał na największego i 

prowadził całą tą rządną krwi gromadę.  

W pewnym momencie potknęłam się. Upadłam. Chyba skręciłam kostkę. Nie byłam 

w stanie wstać. 

-  Wstań!  Paulina,  musisz  wstać!  –  to  był  Bartek.  Nie  wiem  skąd  się  tu  wziął,  ale 

pomagał mi się podnieść.  

- Skręciłam kostkę, nie mogę dalej iść! 

- Nie wygłupiaj się. Dasz radę. Pomogę ci – spojrzeliśmy sobie w oczy. Spróbowałam 

wstać,  ale  to  nic  nie  dało,  nogi  odmawiały  mi  posłuszeństwa.  Wszyscy  byli  już 

daleko za nami. Wiedziałam, że nie jestem w stanie się stąd wydostać, a jeśli Bartek 

zostanie chwilę dłużej i jego zabiją… 

- Bartek, uciekaj – powiedziałam cicho. Spojrzał na mnie, jakby nie był pewny tego, 

co  usłyszał.  Odepchnęłam  go  od  siebie,  chciałam  żeby  mnie  zostawił  i  sam  się 

ratował, jaki był sens ginąć za mnie? – Idź! 

Przez  chwilę  zapanowało  milczenie,  ale  po  chwili  Bartek  uśmiechnął  się,  co  mnie 

bardzo zdziwiło. 

- Nie zostawię cię. Jeszcze się na mnie porządnie nie wkurzyłaś i nie zamierzam tego 

przegapić  –  znowu  się  przybliżył  i  próbował  mnie  podnieść  –  To  już  niedaleko. 

Wsta… 

background image

 

22 

Urwał,  bo  zobaczył  moje  przerażenie,  strach  w  oczach.  Tuż  za  Bartkiem  stał  ten 

stwór z białymi oczami. Z tej perspektywy wyglądał jeszcze przeraźliwiej. 

Bartek  powoli  się  odwrócił,  cały  czas  mnie  obejmując.  Oboje  patrzyliśmy  na  tego 

stwora.  Wokół  nas  pojawiło  się  więcej  bestii.  Znaleźliśmy  się  w  centrum  koła.  Z 

przerażeniem czekaliśmy na atak, na cokolwiek, ale oni tylko na nas patrzyli. W ich 

spojrzeniu było coś dziwnego. Te blade oczy mimo złowieszczej bieli, nie wydawały 

się  puste  i  bezmyślne,  przeciwnie,  wyglądało,  że  zwierzęta  czekają  na  jakiś  nasz 

ruch. 

-  Nie  ruszaj  się.  Może  sobie  pójdą  –  Bartek  szepnął  mi  w  ucho,  chociaż  było  to 

zbędne. Nie miałam zamiaru się nigdzie wybierać. 

Następnie stało się coś dziwnego – zapadła ciemność, słońce w mgnieniu oka zaszło 

za chmury, wiatr ustał, nie było słychać ptaków, jakby wszystko wokół przestało żyć. 

Żaden z tych stworów się nie poruszał. Wyglądali, jakby wrośli w ziemię i swoimi 

kończynami wysysali niewidzialną energię. Wtem ta dwumetrowa bestia tuż przed 

nami  wydała  z  siebie  przerażający  ryk  przeszywający  mózg.  Z  bólu  zamknęłam 

oczy,  zaciskając  powieki.  Trwało  to  parę  sekund,  chociaż  wydawało  mi  się,  że  o 

wiele dłużej.  Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą mężczyznę z bronią w ręku. 

Bartek był tak samo zdziwiony jak ja. Rozejrzałam się i z przerażeniem stwierdziłam, 

że  wszystkie  zwierzęta  zmieniły  się  w  ludzi.  Tylko  po  tych  białych  oczach  można 

było poznać, że to te same istoty. 

- Co do… - usłyszałam Bartka w moim uchu. 

-  Znów  się  spotykamy.  Po  tylu  latach  –  facet  stojący  przed  nami  odezwał  się 

ochrypłym, grubym głosem. Tylko o co mu chodzi? Ja go nie znałam. Spojrzałam na 

Bartka  i  z  jego  twarzy  wywnioskowałam,  że  też  nie  wie  kim  jest  ów  człowiek  – 

Trochę się zmieniliście, nie powiem, ale czuję waszą energię, to na pewno wy. Tak 

więc nareszcie mogę dokończyć to, co zacząłem 20 lat temu. 

Uniósł miecz, a jego towarzysze łuki, celowali w nas. Chciałam coś powiedzieć, ale 

nie  miałam  okazji,  bo  około  pięćdziesięciu  strzał  już  pędziło  w  naszą  stronę. 

Krzyknęłam.  Bartek  przytulił  mnie  do  siebie.  Zobaczyłam  oślepiający  błysk. 

Zakryłam twarz dłońmi w nadziei, że gdy je opuszczę wydarzy się cud. 

 

background image

 

23 

Czułam  się  dziwnie.  Powoli  otworzyłam  oczy.  Słońce  znów  świeciło,  życie 

powróciło do lasu, a wokół nas leżało mnóstwo strzał. Nie było tych dziwnych ludzi, 

za  to  nasi  poprzedni  towarzysze  otaczali  nas  z  mieszaniną  strachu  i  zdziwienia  w 

oczach. Powoli odzyskiwałam siły. Bartek pomógł mi wstać. Kostka cały czas bolała, 

ale to nie było w tym momencie ważne. Gdy doszłam jako tako do  siebie, drżącym 

jeszcze głosem zapytałam: 

- Może nam w końcu wyjaśnicie, co się tutaj dzieje? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

24 

 

4. Werbin. 

 

- Przejdźmy na Wieczną Polanę. Tam w spokoju porozmawiamy – Daniel patrzył na 

nas z dziwnym błyskiem w oczach, jakbyśmy byli czymś, na co czekał od dawna, jak 

dziecko,  które  dostało  wymarzoną  zabawkę  na  święta.  Nie  miałam  siły  nic  więcej 

powiedzieć,  sprzeciwić  się.  Wspierając  się  na  ramieniu  Bartka,  doszłam  do 

wyznaczonego miejsca. Od razu je poznałam. To tutaj się wczoraj pojawiliśmy. 

Bartek  zaprowadził  mnie  do  jakiegoś  dużego  głazu,  abym  mogła  usiąść.  Dopiero 

teraz powoli docierało do mnie, co się stało zaledwie parę minut temu. Bartek stanął 

przede  mną,  cały  czas  bacznie  mi  się  przyglądając,  jakbym  miała  zaraz  wyzionąć 

ducha. 

-  W  porządku?  –  zapytał  w  końcu,  chyba  chciał  się  upewnić,  że  to  ja  –  musiałam 

wyglądać okropnie. 

- Tak, nic mi nie jest – wypowiedziałam te słowa, ale nie były one zgodne z prawdą. 

Bartek już nic nie powiedział, ale nadal patrzył na mnie ze strachem w oczach. 

- Tak więc, należy się wam wyjaśnienie – zaczął Daniel, jak już wszyscy zgromadzili 

się  na  polanie  –  pewnie  jesteście  ciekawi,  co  tu  się  wydarzyło  w  ciągu  ostatnich 

godzin. 

Urwał i spojrzał na nas z zaciekawieniem. Jeśli oczekiwał, że coś odpowiemy to się 

mylił,  skinęliśmy  nieznacznie  głowami  i  czekaliśmy  na  to,  co  ma  do  powiedzenia 

cały ten Daniel. 

- To, co teraz usłyszycie, niektórzy nazywają legendą lub mitem, brednią wyssaną z 

palca – spojrzał na Miłosza i innych – nie chcą pamiętać wydarzeń sprzed wielu lat. 

Chociaż teraz pewnie plują sobie w brodę. 

- Do rzeczy – Miłosz wyraźnie się niecierpliwił. 

-  Nie  wiem  od  czego  zacząć…  Hmm…  Tak,  chyba  najlepiej  od  tego  –  Daniel  nie 

zwrócił najmniejszej uwagi na brata i mówił bardziej do siebie niż do nas  – dawno 

temu na Jufan, tak nazywa się wyspa, na której jesteśmy – ponownie zwrócił się do 

słuchaczy – było normalnie, jeśli mogę się tak wyrazić, żyliśmy w zgodzie, nie tocząc 

wojen  ani  bitew.  Uczyliśmy  się  fechtunku,  urządzaliśmy  uczty,  zabawy,  zawody  – 

background image

 

25 

żyliśmy  jak  przystało  na  Lerkanów,  tak  nazywamy  wojowników,  którymi  byli 

zarówno mężczyźni, jak i kobiety.  

Pośród  nas  od  zawsze  krążyła  opowieść,  że  gdzieś  w  górach  ukryty  został  Zwój  z 

pewnym  tekstem.  Mówiono,  że  jeśli  komukolwiek  uda  się  znaleźć  ów  przedmiot  i 

przeczytać  na  głos  jego  zawartość,  będzie  w  stanie  panować  nad  naszą  krainą. 

Legenda mówiła także o Obrońcach Zwoju, ale nie wyjaśniała kim są i jak wyglądają. 

Wspomniane było tylko, że jeśli pergamin wpadnie w ręce tyrana lub despoty, ludzie 

ci,  posiadający  nieznaną  nikomu  moc,  będą  w  stanie  przeciwstawić  się  tyranii  i 

ponownie  zaprowadzić  pokój.  Nikt  nigdy  nie  znalazł  Zwoju,  chociaż  wielu 

próbowało. Nikt nigdy nie widział owych Obrońców, ale nikt też nie przeczył w ich 

istnienie. 

Pewnego ranka, 25 lat temu, jeden z naszych wojowników – Werbin – pojawił się na 

tej  oto  polanie  cały  we  krwi,  lecz  z  dziwną  satysfakcją  na  twarzy.  Oznajmił,  że 

znalazł  Zwój,  wymachiwał  nam  nim  przed  oczami.  Na  początku  nikt  mu  nie 

uwierzył.  Niewyobrażalnym  dla  nas  był  sam  fakt,  że  ów  przedmiot  istnieje,  a  co 

dopiero,  że  Werbin  go  odnalazł.  Tak  więc  żądaliśmy  dowodu  –  „jeśli  to  jest  Zwój, 

kiedy  go  przeczytasz,  będziesz  panował  nad  naszą  krainą”.  Jak  przypuszczaliśmy 

Werbin nie był w stanie wykonać tego polecenia. Postanowił odejść. Niestety wśród 

nas znaleźli się ludzie, dla których Werbin był wzorem, więc podążyli za nim. 

Żyliśmy w spokoju kolejne 5 lat. Nic nie wskazywało na to, że czeka nas piekło... Nie 

minęło  południe,  jak  pewnego  dnia,  takiego  jak  dzisiaj,  słońce  zgasło,  wiatr  ucichł, 

ptaki zamilkły, zupełnie jak przed paroma minutami. I wtedy się pojawili – Gurtanie 

–  tak  nazywają  się  potwory,  które  poznaliście.  Nastała  rzeź.  Ludzie  uciekali,  gdzie 

tylko mogli. Niestety Gurtan było zbyt wielu. Spędzili nas w jedno miejsce – tutaj, na 

Wieczną  Polanę.  Zabrali  kobiety,  potem  się  dowiedzieliśmy,  że  dołączyły  do  armii 

bestii. Otoczyli nas ze wszystkich stron. 

W  pewnym  momencie  usłyszeliśmy  przerażający  krzyk,  a  po  chwili  ujrzeliśmy 

naszych  dawnych  towarzyszy,  lecz  nie  byli  tacy,  jakimi  ich  pamiętaliśmy.  Na 

przedzie stał Werbin. Wyjaśnił nam, że tą przemianę zawdzięczają Kagesowi  – pół 

człowiekowi,  pół  demonowi,  który  praktykuje  ciemną  stronę  mocy.  Nie  wiem,  co 

Werbin  mu  obiecał,  ale  musiało  to  być  coś  bardzo  wartościowego,  skoro  otrzymał 

background image

 

26 

taki… dar. Dowiedzieliśmy się również, czego mogliśmy się domyślić, że udało mu 

się odczytać Zwój. Nasza kraina należała do niego. Znikła harmonia i pokój. Miały 

nastać czasy zagłady i przemocy. 

Jednak  tamtego  dnia  otrzymaliśmy  drugie  życie.  Kiedy  utraciliśmy  nadzieję  na 

ocalenie, znikąd pojawili się Oni – Obrońcy. Chłopak i dziewczyna. Wybiegli z lasu i 

stanęli pomiędzy nami a Werbinem, nie pozwalając mu nas skrzywdzić. Strzały nas 

nie dosięgały, potwory nie były w stanie zrobić nam jakiejkolwiek krzywdy. Jednak 

Werbin miał coś w zanadrzu, przygotował się na to spotkanie. Nie wiem, jakiej mocy 

użył,  ale  udało  mu  się  złamać  tą  niewidzialną  obronę,  roztaczającą  się  wokół  nas. 

Wtedy Obrońcy zrobili coś, czego się nie spodziewał. Wbili sobie nawzajem w serca 

sztylety, wydobywając niewyobrażalną moc, której Werbin nie był w stanie pokonać. 

Musiał  ustąpić.  Wycofał  swoje  wojska,  ale  zapowiedział  zemstę.  Teraz  żyje  tylko 

vendettą, doskonaląc się z dnia na dzień, aby być niezwyciężonym. 

Tuż przed śmiercią Obrońcy powiedzieli nam pierwsze i ostatnie słowa, jakie od nich 

usłyszeliśmy:  „Wrócimy,  ale  zanim  do  tego  dojdzie,  jesteście  odpowiedzialni  za  tę 

krainę.  Brońcie  jej.  A  jeśli  będziecie  w  niebezpieczeństwie  przyjdźcie  tutaj.  To 

miejsce, do którego oni nie mają wstępu.” Pojawiło się niebieskie światło i zniknęli. 

Tak  więc  bronimy  tej  krainy.  Toczymy  małe  potyczki  w  oczekiwaniu  na  wielką 

wojnę, która kiedyś nadejdzie. Czekamy na powrót naszych wybawicieli. I sądzę, że 

w końcu powrócili. 

Zapadła  cisza,  w  czasie  której  wszyscy  wpatrywali  się  we  mnie  i  Bartka. 

Żadne  z  nas  się  nie  odzywało,  słychać  było  tylko  ciche  szumienie  liści  ponad 

naszymi  głowami.  W  końcu  nie  wytrzymałam  i  zaczęłam  się  śmiać.  Koledzy 

popatrzyli na mnie jak na wariatkę, a ja nie mogłam się uspokoić  – przecież to nie 

może być prawda. 

- Wiecie co? Brakuje tego, żeby ktoś krzyknął „prima aprilis!” – w końcu się trochę 

uspokoiłam  i  zamierzałam  im  wytłumaczyć,  że  nie  mam  nic  wspólnego  z  jakimiś 

Obrońcami, Gurtanami, czy kimś tam jeszcze – Czy wy jesteście poważni? Uważacie, 

że uwierzę w te bzdury? Błagam, to niedorzeczne! Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie 

jestem jakąś obrończynią uciśnionych, a już na pewno jej wcieleniem. Mam na głowie 

background image

 

27 

własne problemy, teraz na przykład głównym jest fakt, że nie wiem jak się wydostać 

z tego chorego miejsca! 

- Przykro mi, że w to nie wierzysz. Ale skoro nie jesteś Obrońcą, to jak wytłumaczysz 

to, co wydarzyło  się nie tak dawno,  tuż za tymi drzewami?  –  Daniel brnął dalej w 

swoją  teorię,  ale  mnie  to  nie  przekonywało  –  jakbyś  była  zwykłą  dziewczyną 

zginęłabyś szybciej niż myślisz. Zrozum, że nie znalazłaś się tutaj przypadkiem! Ten 

pierścień  na  twoim  palcu  nie  jest  zwykłą  biżuterią,  to  że  nie  zabiłaś  się  lądując  na 

drzewie, też nie mogło być przypadkowe, to że Werbin was rozpoznał również. 

- To, to był Werbin? – zanim zdążyłam coś powiedzieć odezwał się Bartek – chwila, 

czegoś  nie  rozumiem.  Opowiadasz  to  wszystko  jakbyś  to  przeżył,  ale  to  jest 

niemożliwe.  Sam  mówiłeś,  że  te  wydarzenia  były  jakieś  20  lat  temu.  Na  moje  oko 

masz jakieś 19-20 lat, więc albo miałeś wtedy jakiś rok albo w ogóle cię nie było na 

świecie. Ten Werbin też nie wyglądał na starego faceta, więc… 

-  To  jest  możliwe.  My  się  nie  starzejemy.  Po  prostu.  Można  nas  zabić,  ale  nie 

umrzemy ze starości. Tacy już jesteśmy – no teraz to Daniel mnie dobił. 

- Bartek, proszę cię. Nie mów mi, że wierzysz w te bzdury! To jest jakaś jedna wielka 

paranoja! 

-  Jeszcze  wczoraj  sama  byłaś  gotowa  uwierzyć,  że  wyszliśmy  z  jakiegoś  portalu,  a 

teraz uważasz, że to, co oni mówią, nie jest możliwe? 

-  Wybacz,  że  jestem  realistką.  Byłam  gotowa  uwierzyć  w  jakiś  tam  portal,  bo  to 

widziałam. 

-  Skoro  potrzebujesz  namacalnych  dowodów,  to  jak  wytłumaczysz  fakt,  że 

dwumetrowa  bestia  na  naszych  oczach    zmieniła  się  w  człowieka,  że  chcieli  nas 

zabić,  i  że  jakimś  cudem  przeżyliśmy?!  –  nie  rozumiałam  powodu,  dla  którego 

Bartek  tak  wciągnął  się  w  tą  sytuację.  No  dobrze  nie  byłam  w  stanie  racjonalnie 

podejść  do  sprawy,  ale  żeby  od  razu  wierzyć  ludziom,  których  widzimy  pierwszy 

raz w życiu. 

- Powiedz mi w takim razie, dlaczego mamy im wierzyć? Jeszcze wczoraj chcieli nas 

zabić, a dzisiaj? Opowiadają niezwykłą historię i sądzą, że uwierzymy w każde ich 

słowo? 

background image

 

28 

Po moich słowach zrobiło się małe zamieszanie. Naszym nowym kolegom chyba nie 

spodobały się moje poglądy. 

-  Po  co  my  jej  w  ogóle  słuchamy?  –  najgłośniej  wykrzykiwał  swoje  racje  Błażej. 

Można  się  było  tego  spodziewać,  od  samego  początku  darzył  mnie  „wielką 

sympatią”. – Miłosz, tak naprawdę nie mamy pewności, że to Obrońcy. 

- Błażej, sam widziałeś. Werbin ich rozpoznał, użyli mocy, przeżyli. Chyba nie mam 

wątpliwości. 

- Co masz na myśli mówiąc „użyli mocy”? – Bartek i ja wypowiedzieliśmy to pytanie 

równocześnie. 

- To chyba jasne – odpowiedział nam Daniel – przecież przegnaliście Werbina i jego 

ludzi, najwidoczniej musicie być potężniejsi niż ostatnim razem. 

Zapadła  cisza,  w  której  wszyscy  ponownie  zwrócili  na  nas  wzrok.  Coś  mi  nie 

pasowało. Przecież my nic takiego nie zrobiliśmy, a oni przypisują nam jakieś moce. 

- Nic nie zrobiliśmy – to Bartek odezwał się po chwili – Nie użyliśmy żadnej mocy. 

Nie wypowiedzieliśmy nawet słowa. Nic. Musieliście nas z kimś pomylić… 

- Nie może być mowy o żadnej pomyłce – teraz odezwał się chłopak, który wyglądał 

na  najmłodszego  z  nich  wszystkich  –  Zrozumcie,  że  jakbyście  nie  byli  Obrońcami, 

Werbin by się nie zjawił. On przeszedł na ciemną stronę. Dzięki Zwojowi włada tą 

krainą.  Jest  panem  wszystkiego,  co  żyje  na  tych  terenach  –  potrafi  władać  naturą, 

korzystać  z  energii  zgromadzonej  wokół.  Nie  wychyliłby  nosa  z  bezpiecznej 

kryjówki, nie będąc pewnym, że pojawili się następcy osób, które pokrzyżowały jego 

plany. Tylko dzięki Obrońcom, a w zasadzie, dzięki ich poświęceniu jeszcze żyjemy i 

możemy bronić naszej krainy. Werbin nie spocznie dopóki was nie zabije, bo wie, że 

tylko wy jesteście w stanie go pokonać i doprowadzić do ponownego pokoju w tym 

miejscu. A tak przy okazji, to jestem Sergiusz. 

- Chcesz powiedzieć, że ten cały Gurtan, czy jak mu tam, włada naturą? – coś mnie 

zaintrygowało  w  wypowiedzi  Sergiusza  –  to  dlaczego  tutaj  jest  tak  spokojnie, 

uporządkowanie? 

-  To  ciekawe.  Pogoda  zmieniła  się  wczoraj,  tuż  przed  waszym  przybyciem.  To 

dlatego  wysłaliśmy  zwiad.  W  mgnieniu  oka  skończyła  się  burza,  wicher  ustał,  a 

pojawiła się tęcza i usłyszeliśmy śpiew ptaków, którego nie słyszeliśmy przez 20 lat. 

background image

 

29 

–  ze  sposobu,  w  jaki  Sergiusz  to  opowiadał,  wynikało,  że  ta  kraina  nie  jest  taka 

sielankowa, jak mi się wydawało. To dziwne, ale uwierzyłam jego słowom. 

-  Przypuśćmy,  że  to  z  naszego  powodu  wynikła  ta  cała  sytuacja.  Jaką  niby 

moglibyśmy  mieć  moc?  Nie  czuję  się  silniejsza  ani  jakaś  bardziej  szczególna  od 

wczoraj. 

- Niestety nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. – po chwili ciszy odpowiedział mi 

Daniel – Nigdy nie mieliśmy okazji zapytać Obrońców o ich moc. Sądzę, że musicie 

się tego dowiedzieć sami, zajrzeć w głąb siebie. 

- To skąd wiecie, że przenieśliśmy się tutaj przez portal? – Bartek zadał pytanie, które 

i mnie nurtowało. 

-  Obrona  tej  krainy  nie  polega  jedynie  na  walce  w  ręcz  albo  zwykłą  bronią  –  z 

odpowiedzią pośpieszył Sergiusz – Każdy z nas, w jakimś momencie swojego życia, 

odkrywa,  że  potrafi  różne  rzeczy,  na  przykład  przesuwać  przedmioty  siłą  woli. 

Dodatkowo  wszyscy  potrafimy  wytworzyć  pole  siłowe,  które  pozwala  nam 

przenosić się z miejsca na miejsce – portal.  

-  To  skoro  jesteście  tacy  pewni  sposobu  w  jaki  się  tutaj  znaleźliśmy,  możecie  nas 

odesłać,  tak?  Wystarczy  otworzyć  ten  portal.  –  w  głębi  duszy  czułam,  że  znam 

odpowiedź  na  to  pytanie,  jednak  chciałam  dowiedzieć  się,  jak  zamierzają  nas  stąd 

wydostać  –  No  to  na  co  czekacie?  Widziałam  już  wystarczająco.  Chcę  wrócić  do 

domu. 

-  Możemy  otworzyć  portal,  to  prawda  –  po  chwili  niezręcznego  milczenia  i 

ukradkowych spojrzeń, odpowiedział mi Miłosz – ale tylko dla siebie. Nie potrafimy 

przenosić się grupowo, ani wysłać kogoś w inne miejsce… 

- Chcesz mi powiedzieć, że jeśli sama sobie nie otworze tego portalu, to się stąd nie 

wydostanę? – zadałam pytanie, na które już znałam pytanie. 

- No… tak…  - Miłoszowi chyba nie bardzo  podobała się  świadomość, że mamy tu 

zostać, bo sceptycznie podchodził do odpowiedzi na nasze pytania. 

Zapadła  niezręczna  cisza.  Pochyliłam  głowę  i  zamknęłam  oczy.  Jaki  w  ogóle  sens 

miała ta rozmowa. Od początku wiedzieli, że jesteśmy skazani na pozostanie tutaj. 

Mogli oszczędzić mi tej historyjki… 

background image

 

30 

Dlaczego  życie  jest  takie  skomplikowane?  Kiedy  w  rzeczywistym  świecie  (bo  tego 

miejsca  nie  jestem  jeszcze  w  stanie  nazwać  prawdziwym)  masz  dość  nostalgii  i 

monotonii, nie dzieje się nic, co mogłoby to przezwyciężyć. A kiedy się tego najmniej 

spodziewasz, spotykasz gwiazdę rocka  i przenosisz się w inny wymiar. Może bym 

nie  narzekała,  gdyby  wykluczyć  czyhanie  na  moje  życie  i  lądowanie  na  drzewach, 

ale  ta  bezsilność,  którą  wtedy  czułam,  nie  pozwalała  mi  widzieć  pozytywów  tej 

wyprawy. To  był dopiero drugi dzień i perspektywa spędzenia tutaj kolejnych dni 

czy  tygodni,  nie  dodawała  mi  otuchy.  Błądząc  myślami  to  tu,  to  tam,  na  ziemię 

sprowadził mnie głos Bartka. 

- Jak to mamy zrobić? 

- Zrobić co? – tą inteligentną ripostę wyprowadził Miłosz. 

- No otworzyć ten portal, czy coś tam! Przecież nie możemy tu być wiecznie – w tym 

momencie całym sercem byłam za Bartkiem. 

Znowu  szum  i  znowu  te  ukradkowe  spojrzenia.  Co  to  ma  być?  Może  jeszcze 

rozmawiają ze sobą w myślach? 

- Myśleliśmy…  –  powoli zaczął Daniel – że skoro już wiecie, kim jesteście, to nam 

pomożecie… Przez te wszystkie lata żyliśmy nadzieją, że kiedyś się zjawicie i przy 

waszej pomocy, uda nam się zaprowadzić pokój na Jufan. Tyle czasu czekaliśmy na 

wojnę o naszą ziemię. Nie możecie wrócić… Nie teraz, kiedy zbliża się wielka bitwa. 

Musicie nam pomóc! To jest wasze przeznaczenie! 

-  Czego  oczekujesz?  Że  użyjemy  jakieś  nieznanej  mocy,  której  nie  posiadamy?  A 

może  tego,  że  oddamy  życie  za  tą  krainę?  –  wolałam  nie  usłyszeć  odpowiedzi  na 

moje pytania. 

- Nie oczekujemy aż takiego poświęcenia – odpowiedział mi Sergiusz – Nie chcemy 

niczyjej śmierci. Potrzebujemy waszej pomocy. Tylko wy, chociaż może o tym jeszcze 

nie  wiecie,  jesteście  w  stanie  dorównać  Werbinowi  i  jego  armii.  A  moc,  której 

uważacie, że nie posiadacie? Ona jest w was. Musicie ją tylko odnaleźć i jeśli tylko 

chcecie,  możemy  wam  w  tym  pomóc.  Nie  chcę  być  natrętny,  ale  jesteście  naszą 

jedyną szansą. 

Spojrzałam  na  Bartka.  Wyglądał  na  trochę  wstrząśniętego  tym,  co  usłyszał.  Nie 

ukrywam,  że  ja  też  nie  byłam  tym  zachwycona.  No  i  co  mieliśmy  z  tym  fantem 

background image

 

31 

zrobić? Tak naprawdę nie mieliśmy dużego wyboru. Do domu nie byliśmy w stanie 

wrócić, a jakbyśmy im nie pomogli, pewnie by nas zabili. Napotkałam wzrok Bartka. 

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Nie musiałam umieć czytać w myślach, żeby 

wiedzieć, że sądzi tak samo jak ja. 

- No dobrze – zaczęłam niezbyt pewnie – powiedzmy, że spróbujemy wam pomóc, 

ale  nie  oczekujcie  jakiegoś  wielkiego  zaangażowania.  Nie  przekonaliście  mnie  do 

końca  i  nie  wiem,  czy  możecie  uważać  nas  za…  Obrońców.  Nie  sądzę,  żeby 

kiedykolwiek  udało  mi  się  zastosować  telekinezę,  czy  wytworzyć  pole  siłowe.  A  i 

musicie spełnić jeden warunek. Jeśli okaże się, że nie jesteśmy tymi, za których nas 

bierzecie, zrobicie wszystko, żeby odesłać nas do domu. 

-  Sądzisz,  że  tak  po  prostu  możesz  nam  mówić,  co  mamy  robić?  –  mogłam  się 

spodziewać, że Błażejowi nie spodobają się moje warunki – nie martw się, jak ja się 

za ciebie wezmę, szybko się nauczysz walczyć. 

Spojrzałam  na  niego  lekko  poirytowana  i  już  się  miałam  odciąć,  gdy  wtrącił  się 

Miłosz. 

- Zgoda. Jeśli okaże się, że nie jesteście Obrońcami, znajdziemy sposób, aby wysłać 

was  do  domu  –  popatrzył  po  wszystkich  –  Myślę,  że  powinniśmy  już  wracać  do 

obozu – odpowiedziało mu pomrukiwanie oznaczające zgodę. 

Wszyscy  zaczęli  się  zbierać.  Wstałam  trochę  za  szybko  i  się  zachwiałam  – 

zapomniałam, że mam skręconą kostkę! 

-  Mam  jeszcze  jedno  pytanie  –  zwróciłam  się  do  moich  towarzyszy  –  dlaczego  jak 

walnęłam  w  drzewo,  to  nawet  nie  poczułam  uderzenia,  a  teraz  mam  zwichniętą 

kostkę i boli jak cholera? 

-  Bo  pozwalasz  na  to  swojemu  umysłowi    –  ponownie  odpowiedział  mi  Miłosz  – 

kiedy uda ci się połączyć twój mozg i twoje ciało, będziesz w stanie przezwyciężyć 

najcięższy ból. Musisz wierzyć, że to uczucie jest tylko w twojej głowie. 

- Aha – moja wypowiedź była nad wyraz inteligentna, ale sami powiedzcie, czy wy 

byście coś z tego zrozumieli? 

 

 

 

background image

 

32 

5. Nauka. 

 

Wróciliśmy  do  obozu.  Marzyłam  tylko  o  tym,  żeby  znaleźć  się  w  namiocie, 

aby  tam  na  spokojnie  wszystko  przemyśleć.  Przez  ostatnie  dwa  dni  spotkało  mnie 

więcej  niż  przez  całe  moje  dotychczasowe  życie.  A  to  przecież  nie  miał  być  koniec 

wrażeń.  Nawet  nie  chciałam  sobie  wyobrażać,  co  może  mnie  jeszcze  spotkać. 

Dochodząc  do  namiotu,  w  którym  rano  się  obudziłam,  spojrzałam  na  drugi  brzeg 

rzeki. Jeszcze niedawno właśnie w tamtym lesie stał Werbin i wpatrywał się we mnie 

swoimi bladymi ślepiami. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy tylko pomyślałam, że 

prawdopodobnie będę go musiała jeszcze spotkać. 

Oderwałam wzrok od drzew i odwróciłam się, aby wejść do namiotu. Zobaczyłam, 

że Bartek obserwuje mnie jak gdyby nigdy nic. Uśmiechnął się, gdy nasze spojrzenia 

się  spotkały.  Chciałam  zapytać,  dlaczego  tak  bezkarnie  mi  się  przygląda,  ale  tylko 

odwzajemniłam uśmiech i weszłam do namiotu. 

Coś mnie skłoniło, abym się odwróciła i jeszcze raz spojrzała na Bartka. Stał 

przed namiotem z głową uniesioną do góry, z zamkniętymi oczami. Ręce trzymał w 

kieszeniach  jeansów,  koszula  z  krótkim  rękawem  lekko  powiewała  na  wietrze. 

Mimowolnie dostrzegłam, że jest świetnie zbudowany: dobrze umięśnione ramiona, 

rozbudowana klatka piersiowa – był taki… seksowny. Mimo jego całkiem wysokiego 

wzrostu,  będąc  w  namiocie,  byłam  w  stanie  zobaczyć  jego  niezbyt  krótkie  blond 

włosy, w których igrały promienie słońca. Wydawał się taki odprężony. Dokładnie 

wiedziałam, co czuje i może to dziwne, ale byłam w stanie uwierzyć, że to miejsce 

ma  na  nas  taki  wpływ.  Jeszcze  przez  chwilę  wpatrywałam  się  w  jego  nieruchomą 

postać, gdy uświadomiłam sobie, że robi mi się gorąco (i to zdecydowanie nie było 

wywołane przez pogodę!). Szybko odwróciłam wzrok i padłam na łóżko z nadzieją, 

że to był tylko jednorazowy „wyskok”. 

Resztę dnia spędziłam w namiocie, odpowiadając półsłówkami na zadane mi 

pytania.  Czułam  się  taka  rozbita.  Nurtowały  mnie  różne  pytania,  ale  nie  miałam 

ochoty  pytać  o  nic  tych  gości.  I  tak  czułam  się  jak  trędowata  –  bycie  jedyną 

dziewczyną wśród, w większości dorosłych mężczyzn, którzy już dawno nie widzieli 

kobiety,  nie  było  takie  przyjemne,  jak  mogłoby  się  wydawać.  W  dodatku  na  Jufan 

background image

 

33 

dziewczyny  były  w  obozie  wroga,  więc  wydawało  mi  się,  że  nie  jestem  tu  mile 

widziana. 

Najdziwniejsze  było  to,  że  Bartek  najwyraźniej  wcale  nie  czuł  się  źle  na  wyspie. 

Rozmawiał ze wszystkimi, żartował, śpiewał coś pod nosem. Można by powiedzieć, 

że nie przeszkadza mu ta sytuacja, a wręcz przeciwnie – odpowiada. Zastanawiałam 

się, dlaczego tak się zachowuje. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam go o to. Jego 

odpowiedź niezwykle mnie zaskoczyła: 

-  Wiesz,  w  naszym  świecie  wszyscy  mnie  znają,  nie  mogę  odpędzić  się  od 

paparazzich,  fanek.  Może  nie  uwierzysz,  ale  wcale  nie  szukam  sławy.  Czasem 

chciałbym być normalnym nastolatkiem z problemami, jakie mogą mieć tylko ludzie 

w  moim  wieku.  Tutaj  przynajmniej  nikt  nie  biegnie  do  mnie  po  autograf.  Ich  nie 

obchodzi, że mam własny zespół i mnóstwo kasy. Mogę wreszcie być sobą… 

Nic  na  to  nie  odpowiedziałam.  Ja  uciekałam  od  zwykłości,  on  za  nią  tęsknił.  A  w 

dodatku  właśnie  uświadomił  mi,  że  ludzi  nie  wolno  oceniać  po  pozorach.  Jeszcze 

wczoraj  uważałam  go  za  zapatrzonego  w  siebie  snoba,  a  teraz  widzę  w  nim 

normalnego  chłopaka,  który  wcale  nie  szuka  poklasku.  Ciekawe  czym  jeszcze 

zaskoczy mnie Bartek Białoszewski? 

 

Wieczorem  nie  prędko  zasnęłam,  a  potem  miałam  tylko  same  koszmary. 

Obudziłam  się  strasznie  zmęczona,  a  w  dodatku  chyba  o  nieludzkiej  porze,  bo 

jeszcze nikogo nie było na dziedzińcu. Cicho wyszłam z namiotu. Bartek tak słodko 

spał,  że  nie  miałam  serca  go  budzić.  A  poza  tym  miałam  ochotę  pobyć  sama, 

przyzwyczaić się do tego miejsca bez parunastu par oczu wpatrujących się we mnie 

na każdym kroku. Poranek był wspaniały: krople rosy na trawie i liściach, delikatna 

mgła  pośród  drzew,  cicho  szumiący  strumyk,  z  którego  od  czasu  do  czasu 

wyskakiwała  jakaś  ryba,  promienie  słońca  nadające  rzece  cudowną  lśniącą  taflę. 

Krajobraz dopełniały góry, wyrastające ponad lasem. 

Kocham  góry.  Są  jednocześnie  tajemnicze  i  otwarte.  Swoim  wyglądem  zapraszają 

ludzi  do  odwiedzania  ich,  ale  nigdy  nie  wiesz,  co  cię  tam  czeka, kogo  spotkasz.  A 

kiedy jesteś na szczycie, czujesz się bliżej nieba, bliżej osiągnięcia celu, bliżej siebie. 

Na  wakacjach  często  jeździłam  z  rodzicami  w  góry.  Całymi  dniami  potrafiłam 

chodzić  po  szlakach.  Nie  lubiłam  za  to  spędzać  wieczorów  w  pensjonacie,  gdzie 

background image

 

34 

wszyscy  siedzieli,  rozmawiali  ze  sobą,  poznawali  nowych  ludzi.  Od  zawsze 

wiedziałam,  że  jestem  typem  samotnika,  a  może  to  po  prostu  obrona  przed 

rozczarowaniem?  Kiedy  sięgnę  pamięcią  to  mogę  przypomnieć  sobie  siebie  wśród 

tłumu  osób,  roześmianą  i  lubianą  –  jednym  zdaniem,  próbującą  się  wpasować 

panującym  trendom.  Niestety  to  wspomnienie  jest  coraz  mniej  wyraźne.  Z  duszy 

towarzystwa  stałam  się  zamkniętą  w  sobie  dziewczyną,  która  nie  widzi  sensu 

swojego  istnienia.  Bo  tak  naprawdę,  co  jest  w  życiu  ważne?  Ciuchy  i  kosmetyki? 

Marzenia?  Miłość?  Codziennie  uświadamiałam  sobie,  że  żyjemy  w  czasach,  w 

których  ludzi  obchodzą  jedynie  pieniądze  i  imprezy,  ważniejsze  jest  posiadanie 

drogich butów niż podarowanie uśmiechu drugiej osobie. 

Dlatego  też  często  wymykałam  się  tuż  nad  ranem  z  pensjonatu,  kiedy  jeszcze 

wszyscy  spali,  wspinałam  się  na  niską  górę  i  obserwowałam  powolny  wschód 

słońca. Takie momenty dawały mi siłę na cały dzień. Szkoda, że w roku szkolnym 

nie  miałam  motywujących  chwil,  bo  przecież  lekceważąca  mnie  przyjaciółka,  czy 

nieszczęśliwe zauroczenie nie były pozytywami dającymi siłę. 

Nawet nie zauważyłam, kiedy  oddaliłam się od namiotu i weszłam do  lasu. 

Zapragnęłam po prostu, chociaż przez chwilę, poczuć, że mam kontrolę nad tym co 

się teraz ze mną dzieje, że jakieś osiłki nie będą mi mówić, co mam robić. Może to 

było głupie i lekkomyślne z mojej strony, ale chęć postawienia się była silniejsza niż 

zdrowy  rozsądek.  Nogi  same  niosły  mnie  w  głąb  lasu.  Przechodziłam  obok 

wysokich,  ciemnych  drzew,  słyszałam  cichy  szelest  liści,  które  trącałam  dłońmi 

przechodząc,  trzeszczące  runo,  od  czasu  do  czasu  śpiew  ptaków.  Nawet  nie 

zauważyłam  kiedy  zbliżyłam  się  do  podnóża  najbliższej  góry.  Spojrzałam  na  jej 

szczyt, ale był jeszcze ukryty w chmurach. Wydawał się tak odległy, a zarazem tak 

bliski.  Rozejrzałam  się  w  poszukiwaniu  szlaku  lub  drogi,  dzięki  której  mogłabym 

dostać się wyżej. Niestety nie mogłam dostrzec żadnej.  

Zrezygnowana postanowiłam wrócić do obozu. Szłam z nadzieją, że jeszcze nikogo 

nie spotkam i nikt nawet nie zauważy mojego porannego spaceru. Zadziwiające jak 

dobrze  pamiętałam  drogę.  Ani  przez  chwilę  nie  zastanawiałam  się  nad  tym,  gdzie 

mam iść. To dziwne, bo nigdy nie miałam zbyt dobrej orientacji w terenie… Powoli 

background image

 

35 

zbliżałam  się  do  dziedzińca  i  już  przeczuwałam,  że  coś  jest  nie  tak.  Z  oddali 

słyszałam gwar. Przyspieszyłam kroku, modląc się żeby to nie mnie szukali. 

- Kamil, Dawid! Wy wschodnią część. Przecież nie mogła się rozpłynąć! – to Miłosz 

wdawał komendy. Zatem jednak to ja byłam powodem tego poruszenia. 

Odetchnęłam ciężko i wynurzyłam się z lasu. 

- Błażej! Ty środkiem i jak ją zobaczysz, to tylko jej nie zabij, dobrze? – Miłosz dalej 

wydawał polecenia. 

-  Mnie  szukacie?  –  odezwałam  się  niezbyt  pewnie,  bo  już  wiedziałam,  co  zaraz 

nastąpi. 

-  Gdzieś  ty  była?!  –  to  Bartek  biegł  do  mnie  z  furią  w  oczach.  Nie  sądziłam,  że  to 

właśnie  on  rozpętał  tą  małą  burzę,  ale  na  to  właśnie  wyglądało  –  Czy  ty  jesteś 

niepoważna?! Szlajać się po lesie? Sama? A jakby cię ktoś napadł albo jakby pojawili 

się Gurtanie? Pomyślałaś chociaż przez chwilę o konsekwencjach?  – nie tylko mnie 

zdziwiła postawa Bartka, wszyscy patrzyli na tę scenę lekko zaciekawieni. Dlaczego 

tak się wścieka? Nie było mnie parę minut, a on mi urządza dziką awanturę. 

-  Uspokój  się!  Przecież  nic  się  nie  stało,  a  poza  tym  jakim  prawem  udzielasz  mi 

reprymendy, co? Nie jestem twoją własnością, że będziesz decydować gdzie i kiedy 

wychodzę – nie pozwolę, aby ktoś tak bezkarnie na mnie wrzeszczał. 

- Nie o to chodzi! Czy ty zawsze musisz wszystko źle odbierać? Po prostu się o ciebie 

martwię… 

- Proszę, nie rozśmieszaj mnie! „Zawsze”? A skąd niby masz wiedzieć, że wszystko 

źle odbieram? – Bartek przegiął, znamy się trochę ponad 48 godzin i nie może tak po 

prostu mówić, że mnie zna. Wszyscy nas obserwowali z lekkim zdziwieniem. I kiedy 

Bartek znów chciał coś powiedzieć, odezwał się Daniel. 

-  Przestańcie.  Nie  ma  powodu,  żebyście  się  kłócili  –  popatrzył  na  nas  tym  swoim 

władczym wzrokiem. Już nic nie powiedzieliśmy, chociaż miałam wielką ochotę im 

wygarnąć! Z drugiej strony, to przeze mnie całe to zamieszanie… - Paulina – Daniel 

zwrócił  się  teraz  bezpośrednio  do  mnie  –  nie  możesz  tak  oddalać  się  bez  niczyjej 

wiedzy. Bartek ma rację, mogło ci się coś przydarzyć, a tego nikt z nas nie chce. 

W  tym  momencie  Błażej  prychnął  pogardliwie,  ale  nic  nie  powiedział.  Wszyscy 

patrzyli na mnie, jakby na coś czekali. 

background image

 

36 

- Jeśli sądzicie, że was przeproszę, to się mylicie. Nie muszę spowiadać się z tego, co 

robię. Alę dobrze, skoro NIE MOGĘ się oddalać bez waszej wiedzy, to obiecuję, że to 

się więcej nie powtórzy – zakończyłam z lekką ironią. 

Moim  kolegom  nie  za  bardzo  spodobała  się  moja  odpowiedź,  ale  nic  już  nie 

powiedzieli. Zaczęli rozchodzić się każdy w swoją stronę. Bartek popatrzył na mnie z 

„lekkim” wyrzutem i pomaszerował w stronę namiotu. Na dziedzińcu zostało parę 

osób, w tym ja i Błażej. Patrzył na mnie, jakby miał ochotę mnie rozszarpać i kiedy 

nasze  spojrzenia  się  spotkały  uśmiechnął  się  szyderczo.  Nie  zdążyłam  nic 

powiedzieć, bo odezwał się Miłosz, który się nam przyglądał. 

-  Błażej  będzie  cię  nauczał.  Zaraz  po  śniadaniu  przyjdź  na  wschodnią  część 

dziedzińca. Mamy tam pole treningowe. 

Nie  zdążyłam  nawet  nic  powiedzieć,  sprzeciwić  się,  bo  Miłosz  i  Błażej  odeszli.  No 

tak, tylko tego brakuje, żeby ten goryl bezkarnie się na mnie wyżywał. Świetnie… 

 

Bez  problemu  znalazłam  plac  treningowy.  Była  to  spora  część  dziedzińca, 

otoczona  niskimi  krzewami.  Na  obrzeżach  znajdowały  się  stoły,  na  których 

dostrzegłam  miecze,  łuki  i  strzały.  Z  prawej  strony  zauważyłam  Bartka,  który 

rozmawiał z Sergiuszem. Wygląda na to, że Białoszewski dostał wspaniałego trenera, 

a ja niewyżytego osiłka. Chciałam podejść i błagać Bartka, żeby się ze mną zamienił, 

ale  miałam  w  pamięci  nasze  śniadanie  –  usiadł  przy  najbardziej  oddalonym  ode 

mnie stole i nawet nie spojrzał w moją stronę. Zupełnie jak obrażone dziecko. 

Powoli dowlokłam się do miejsca, w którym stał Błażej. Nawet się nie odwrócił kiedy 

przyszłam. 

-  Po  pierwsze:  spóźniłaś  się.  Po  drugie:  jeśli  się  to  powtórzy,  będziesz  miała 

dodatkową godzinę treningu – wypowiedział te słowa nawet na mnie nie patrząc – 

Dzisiaj zajmiemy się… 

- O, a już myślałam, że będzie po trzecie… 

-  Sztukami  walki  –  skończył  przerwane  zdanie  –  Znasz  jakieś?  Sądząc  po  twoim 

wyglądzie jedynym zajęciem, jakim się zajmowałaś, było leżenie na łóżku z nogami 

go góry – jego bezczelność i infantylne zachowanie było nawet zabawne. 

background image

 

37 

- Sądząc po twoim wyglądzie, w życiu zbyt wiele razy dostałeś w głowę – nie jestem 

typem osoby, która siedzi cicho, gdy ją obrażają. Chociaż wiedziałam, że będę tego 

żałować. 

- Najpierw walka wręcz! – Błażej nieco podniósł głos, aby do wszystkich dotarło, że 

zaczynamy – Jesteś, aż taką idiotką, że muszę ci mówić, co masz robić? – zapytał już 

trochę ciszej z tym swoim złowieszczym uśmieszkiem. Nic nie odpowiedziałam. Co 

za  różnica,  czy  powie  mi,  co  mam  robić?  I  tak,  w  najlepszym  wypadku,  będę  cała 

poobijana. 

- Broń się! – Błażej krzyknął i równocześnie zadał pierwszy cios. Kompletnie się tego 

nie spodziewałam, więc już po  chwili byłam na kolanach a  moje żebra przeszywał 

straszny ból. Mój „trener” stał nade mną z mściwą satysfakcją wypisaną na twarzy. 

Popatrzyłam  w  te  błękitne  oczy,  tak  pełne  nienawiści.  Zacisnęłam  zęby  i  wstałam. 

Nie zdążyłam się do końca wyprostować, Błażej zadał drugi cios – jeszcze silniejszy 

niż poprzedni. I ponownie byłam na kolanach. O nie! Nie będę przed nim klęczeć, co 

to,  to  nie!  Tym  razem  pozwolił  mi  wstać  i  przybrać  postawę,  ponieważ  wokół  nas 

zrobił się mały tłumek. 

- Masz już dość? 

-  Chyba  śnisz  –  choćbym  nie  wiem  jak  cierpiała,  nie  pozwolę  mu  wygrać! 

Wiedziałam, że nie jestem na tyle silna, żeby postawić się Błażejowi. Innym ludziom. 

Codziennie coraz bardziej to sobie uświadamiam. Nie potrafię nawet poradzić sobie 

z własnymi problemami! Ale stojąc przed Błażejem przypomniałam sobie, dlaczego 

warto  być  silną.  Dlaczego  nawet  ktoś  słaby  powinien  próbować  przezwyciężyć 

strach  i  ból.  Mimo,  że  to  trudniejsze  i  bardziej  skomplikowane  niż  może  się 

wydawać, to życie musi ci dać w kość, abyś wiedziała, że jesteś coś warta. Choćbyś 

miała to uświadomić tylko dla siebie samej. 

Mój umysł wydawał się być nadzwyczaj otwarty – wiedziałam, co powinnam zrobić. 

Błażej  spróbował  zadać  kolejny  cios,  ale  tym  razem  byłam  na  to  przygotowana. 

Popełnił podstawowy błąd – jego pierwszy cios, był zawsze taki sam. Udało mi się 

zrobić unik. Trochę się zdziwił, więc miałam szansę na kontrę. Spróbowałam czegoś, 

czego  już  dawno  nie  robiłam  –  kopnięcie  z  obrotem.  Chwilę  później  zaskoczony 

Błażej leżał twarzą do ziemi z rozwalonym nosem. 

background image

 

38 

-  Nie  wspominałam,  że  trenowałam  kickboxing?  –  Błażej  był  wściekły.  No to teraz 

sobie przerąbałam. Ale, szczerze? To mnie nie obchodziło.  Chciałam tylko zmazać 

ten  głupi  uśmieszek  z  jego  twarzy,  chciałam,  żeby  poczuł  się  upokorzony  i 

bezbronny.  Próbował  wstać,  ale  otrzymał  kolejny  cios.    Czułam  jakby  przez  moje 

ciało  przechodziła  jakaś  energia,  która  pozwalała  mi  zadawać  coraz  silniejsze 

uderzenia. Błażej wiedział, że traci kontrolę nad całym tym „pojedynkiem”. Spojrzał 

po  stojących  wokół  kolegach,  ale  żaden  nie  kwapił  się  do  pomocy.  Mój  gniew 

potęgował z każdą chwilą, ale nie potrafiłam już nad nim panować. Jakby w moim 

ciele była inna osoba. Zerwał się straszny wiatr, niebo pociemniało. Błażejowi udało 

się wstać. Siłą woli przywołał do siebie miecz. 

Wtedy  przestałam  nad  sobą  panować,  a  raczej  nad  tym  kimś  we  mnie.  Chciałam 

tylko  jednego  –  zadać  mu  ból.  Podniosłam  rękę  i  w  tym  samym  momencie  Błażej 

uniósł  się  w  powietrze.  Zacisnęłam  pięść  i  usłyszałam  przeraźliwy  wrzask.  Ból 

musiał być nie do zniesienia. Chciałam przestać, ale nie mogłam. To „coś” we mnie 

było  silniejsze,  dużo  silniejsze.  I  wtedy  w  mojej  głowie  zobaczyłam  obrazy,  chyba 

wspomnienia, ale nie były to moje myśli. 

Nie  słyszałam  już  krzyków  Błażeja,  nie  widziałam  nikogo  poza  małą  dziewczynką 

wpatrującą się we mnie dużymi niebieskimi oczami, tak podobnymi do oczu Błażeja. 

Nic nie mówiła, tylko stała i płakała. I w pewnym momencie podbiegł do niej jakiś 

człowiek i zabiera ją ze sobą. Mała krzyczała i wyrywała się, ale nikt nie biegł jej z 

pomocą.  Chciałam  coś  zrobić,  ale  nie  mogłam  się  ruszyć,  nic  powiedzieć.  Chwilę 

później  pojawił  się  Błażej,  cały  we  krwi.  Zdołał  zobaczyć  tylko  jak  ktoś  zabiera 

dziewczynkę w głąb lasu. Nie zdążył… 

Otworzyłam  oczy.  Nade  mną  zauważyłam  zaniepokojone  twarze  Bartka  i 

Daniela. Pomogli mi usiąść. Nikt nic nie mówił. Błażej siedział pod jednym z drzew, 

miał zamknięte oczy, ciężko oddychał. Powoli docierało do mnie, co się przed chwilą 

stało. Nie czułam zmęczenia. Mój mózg pracował na wszystkich obrotach. Nagle coś 

sobie przypomniałam i nie zważając na zaniepokojone spojrzenia wokół mnie oraz 

przerażającą ciszę, zapytałam: 

- Kim jest Sara? 

 

background image

 

39 

6. Droga. 

 

- Co powiedziałaś? – to Błażej z przerażeniem w oczach zadał mi to pytanie. 

- Kim jest Sara? Mała dziewczynka o niebieskich oczach i jasnych włosach. 

Zapadła niezręczna cisza, podczas której wszyscy patrzyli to na mnie, to na Błażeja. 

Znowu wydawało mi się, że rozmawiają ze sobą bez użycia słów.  Trwało to chwilę. 

Nikt  się  nie  odzywał.  W  pewnym  momencie  Błażej  wstał.  Odwrócił  się  i  już  miał 

odejść, gdy powiedział: 

- To nie twoja sprawa. I nie powinno cię obchodzić, kim ona jest. 

-  No  ale  skoro  pytam,  to  chyba  mnie  obchodzi.  To  twoja  siostra,  tak?  Zabrali  ją 

podczas tej walki. 20 lat temu… 

- Nie masz prawa mówić o Sarze! – Błażej wpadł we wściekłość. W jego oczach lśniły 

łzy,  pomieszane  z  wyrazem  furii,  smutku,  bezsilności.  Tylko  ten  jeden  raz 

pomyślałam, że ten człowiek ma jednak jakieś uczucia. Że może doświadczenia, jakie 

przeżył  nie  pozwalają  mu  być  inną,  lepszą  osobą.  Ale  nie  trwało  to  długo.  Zanim 

zdążyłam coś jeszcze powiedzieć, chwycił miecz i zaczął kierować się w moją stronę. 

- Błażej! Uspokój się! – to Miłosz próbował zabrać mu z ręki broń, niestety na próżno. 

Pozostali  woleli  się  nie  wtrącać.  Błażej  użył  swoich  umiejętność,  aby  wszystkich 

usunąć ze swojej drogi. Teraz zostaliśmy tylko ja i on, jak przed paroma minutami, 

tylko,  że  tym  razem  byłam  świadoma  tego,  że  go  nie  powstrzymam.  Cofnęłam  się 

parę kroków, wpadłam na coś – nie miałam możliwości ucieczki. Błażej był już krok 

ode mnie. Poczułam ostrze miecza na swojej szyi. 

- Zabij mnie, skoro tak tego pragniesz –  te słowa padły z moich ust nieświadomie. 

Nie  wiedziałam,  czy  chcę  żyć,  czy  może  wolę  umrzeć.  Moje  uczucia  w  tamtym 

momencie  były  sprzeczne:  z  jednej  strony  chciałam  żyć  –  to  chyba  oczywiste;  z 

drugiej  zaś  nie  widziałam  sensu  życia.  Byłam  na  jakiejś  wyspie.  Robiłam  rzeczy, 

których nie chciałam robić. Zadałam cierpienie drugiemu człowiekowi. I co najgorsze 

–  sprawiło  mi  to  jakąś  mściwą  satysfakcję.  Czułam,  że  jestem  zła.  Nie 

zdenerwowana, chodziło mi bardziej o moją naturę. No bo jak miałabym być dobra, 

skoro zadawanie bólu drugiej osobie sprawiało mi przyjemność? Ale czy tak właśnie 

było? Sama już nie wiem. W tamtym momencie nic już nie wiedziałam i sądziłam, że 

background image

 

40 

najlepszym  wyjściem  z  tej  sytuacji  była  śmierć.  Tak,  wiem,  że  to  nic  innego  jak 

zwykła ucieczka. Tchórzostwo… Teraz to wiem. 

Błażej spojrzał mi prosto w oczy. Staliśmy tak i patrzyliśmy na siebie. Wokół nas była 

niewyobrażalna  cisza.  Jedynym  dźwiękiem,  jaki  słyszałam  były  oddechy:  mój 

spokojny  i  równomierny;  jego  szybki  i  urywany,  ale  uspokajający  się.  W  pewnym 

momencie w oczach Błażeja ujrzałam dziwny spokój. Opuścił miecz. Odwrócił się i 

wybiegł z placu. 

- Wracajcie do treningów. – ciszę przerwał Miłosz – Bartek będziesz ćwiczył ze mną. 

Sergiusz  z  Pauliną.  –  wszyscy  wracali  na  swoje  miejsca.  Wszyscy  oprócz  mnie  i 

Bartka.  Dalej  stałam  pod  jakąś  ścianą,  nie  wierząc  w  to,  co  się  przed  chwilą  stało. 

Bartek patrzył na mnie zaniepokojony. 

-  Dla  nas  na  dzisiaj  już  starczy  –  po  chwili  odezwał  się  kierując  swoje  słowa  do 

Miłosza. – Sądzę, że Paulina musi odpocząć. 

- Ale trening się dopiero zaczął. Jeden incydent nie może pokrzyżować naszych… 

-  Mam  gdzieś  ten  trening.  –  Bartek  nie  podniósł  głosu  mówił  spokojnie,  jak  gdyby 

prowadził miłą rozmowę o pogodzie. – Wrócimy do ćwiczeń jutro. – wskazał głową 

w moją stronę. Stojący blisko nas Miłosz, Daniel i Sergiusz spojrzeli na  mnie. Stałam 

ciągle w tym samym miejscu, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. W mojej głowie było 

tyle myśli… 

- Dobrze. – tym razem to był Daniel – Wrócimy do treningu jutro. 

- Dziękuję – odpowiedział Bartek i pewnym krokiem podszedł do mnie, chwycił za 

ramię  i  wyprowadził  z  placu.  Bez  żadnego  sprzeciwu  poddałam  się  jego  woli. 

Szczerze  mówiąc  nic  mnie  w  tym  momencie  nie  obchodziło.  Za  nami  podążył 

Sergiusz. 

- Chodźcie. Pokaże wam pewne miejsce – wskazał na drzewa nieopodal. Bez słowa 

skierowaliśmy się w tamtą stronę. Bartek puścił moją rękę, kiedy był pewny, że nie 

ucieknę. 

Doszliśmy  na  mały  pomost.  Wyłonił  się,  jak  tylko  wyszliśmy  na  polankę. 

Miejsce było cudowne: tutaj rzeka tworzyła zakole i była niezwykle cicha i spokojna. 

W  promieniach  słońca  okalająca  to  miejsce  trzcina,  wydawała  się  kołysać  w  rytm 

background image

 

41 

niesłyszalnej  dla  nikogo  melodii.  Poprzez  przezroczyście  czystą  wodę  widziałam 

kamieniste  dno.  Usiadłam  na  skraju  pomostu.  Czubkami  butów  dotknęłam  wody, 

mącąc  jej  nieskazitelną  taflę.  Rozchodzące  się  okręgi  dziwnie  mnie  uspokajały  i 

pozwalały skupić  się  na nich, a nie  na własnych myślach. W  niewielkiej odległości 

ode mnie usiadł Bartek, Sergiusz oparł się o barierkę niedaleko od nas. Wszyscy w 

milczeniu patrzyliśmy na wodę. Nikt nie potrafił zacząć rozmowy, a może po prostu 

nie chcieliśmy konwersować? 

Siedzieliśmy tak jakieś pół godziny, może dłużej. Nie wiedziałam, co jest gorsze: ja 

sama  ze  swoimi  myślami,  czy  ja  opowiadająca  o  nich  obcym  ludziom.  Czułam  się 

taka… bezsilna i samotna. Jak nigdy. 

- Paulina… – to Bartek zwrócił się do mnie. – Dobrze się czujesz? 

- Nie wiem. 

-  Wiesz,  że  możesz  z  nami  porozmawiać,  jeśli  tylko  tego  potrzebujesz,  prawda?  – 

tym razem był to Sergiusz. 

Milczałam. Czego oni o ode mnie oczekują? Zwierzeń? 

- Co mam wam powiedzieć? 

Popatrzyli po sobie, jakby bez słów ustalali, który zacznie rozmowę. 

- Nic nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. – zaczął Bartek – Ale jeśli chciałabyś pogadać 

o tym, co się stało… 

Biłam  się  ze  swoimi  myślami.  Przecież  nigdy  nie  mówiłam  nikomu  o  swoich 

uczuciach, ale czułam, że jeśli tego nie zrobię, zwariuję. 

-  No  dobrze…  -  odetchnęłam  i  opowiedziałam  im  o  tym,  co  zobaczyłam,  kiedy 

walczyłam z Błażejem, o tej drugiej osobie we mnie, o chęci zadania bólu… Słuchali 

w milczeniu. – Nie wiem, dlaczego tak się stało. Nie kontrolowałam tego. Nie byłam 

w stanie zapanować nad emocjami… 

- Odkrywasz w sobie wewnętrzną moc – zaczął Sergiusz po chwili – zazwyczaj nasze 

umiejętności ujawniają się pod wpływem silnych emocji. Tak to już jest, nie musisz 

się tym przejmować.  Nie jesteś zła. Gniew jest uczuciem jak każde inne. Niektórzy 

radzą  sobie  z  nim  świetnie,  inni  trochę  gorzej.  Nie  znam  cię  na  tyle,  żeby  ci 

powiedzieć, do której grupy należysz, ale wiem, że Błażej potrafi wyprowadzić ludzi 

background image

 

42 

z równowagi. – uśmiechnęłam się lekko słysząc nutkę kpiny w jego głosie – Nie ty 

pierwsza weszłaś w czyjeś wspomnienia. Widziałaś to wszystko oczami Błażeja, tak? 

-  Nie. Stałam obok. Sara patrzyła prosto na mnie, ale ja nie mogłam nic zrobić. 

- Aha… – Sergiusz zamyślił się przez chwilę – Muszę przyznać, że o trochę dziwne… 

Muszę to przedyskutować z Danielem. – mówił bardziej do siebie niż do mnie – Nie 

martw  się.  Kiedy  się  czegoś  dowiem,  wszystko  ci  powtórzę.  –  jego  głos  był  taki 

uspokajający. I mimo, że wyglądał na 16 lat, wydawało mi się, że jego wiek nie ma 

nic wspólnego z jego doświadczeniem i mądrością. 

- Dziękuję. Przynajmniej ty jeden nie traktujesz mnie jak intruza. 

- Yhm… - Bartek chrząknął, chyba trochę urażony. 

- Ty nie masz do tego powodu. Nie jesteś stąd. – trochę się z nim przekomarzałam. 

-  A  wracając  do  naszej  rozmowy.  –  wtrącił  Sergiusz  –  Skąd  wiedziałaś,  jak  ma  na 

imię ta dziewczynka? 

-  Nie  wiem.  –  odpowiedziałam  zgodnie  z  prawda  –  Po  prostu.  Nie  potrafię  tego 

wytłumaczyć. 

-  Rozumiem  –  wydawało  się,  że  Sergiusz  odnotowuje  coś  sobie  w  niewidzialnym 

notesiku, aby zapamiętać jak najwięcej. 

-  Paulina…  –  Bartek  starał  się  na  mnie  nie  patrzeć,  kiedy  zadawał  to  pytanie  – 

Dlaczego wtedy… na placu… powiedziałaś Błażejowi, żeby cię zabił? 

Wiedziałam, że z trudem przyszło mu to pytanie, ale dla mnie jeszcze trudniej było 

na nie odpowiedzieć. Dlaczego? Dobre pytanie… Obaj z Sergiuszem bacznie mi się 

przyglądali, czekali na odpowiedź. 

-  Musicie  wiedzieć,  że  nie  często  opowiadam  o  swoich  uczuciach…  –  zaczęłam 

niezbyt  pewnie,  ponownie  gapiąc  się  na  wodę  –  W  rzeczywistym  świecie…  To 

znaczy,  w  tym,  w  którym  się  wychowałam,  często  pragnęłam  zniknąć.  Stać  się 

niewidzialną. Chociaż pewnie i tak nikt by tego nie zauważył… Parę lat temu byłam 

taka  jak  inni  –  chodziłam  na  imprezy,  umawiałam  się  z  przyjaciółmi,  kupowałam 

ciuchy  w  przeróżnych  centrach  handlowych.  Starałam  się  czerpać  przyjemność  z 

przebywania z ludźmi. Ale to się zmieniło. Coraz częściej zamykałam się w pokoju 

tylko ze swoimi myślami. Całymi godzinami leżałam słuchając muzyki i patrząc w 

sufit. Zastanawiałam się nad własnym życiem. I po wielu takich dniach doszłam do 

background image

 

43 

wniosku,  że  nie  ma  ono  najmniejszego  sensu.  Ludzie,  których  sądzisz,  że  znasz, 

potrafią robić rzeczy, o których ty nawet nie wiedziałaś. Pozostali nie przejmują się 

tą mniejszością, która ma inne zdanie od nich. Powoli zaczęłam nienawidzić ludzi. 

Za wszystko: za to co noszą, jakich perfum używają, co mówią, jak mówią, gdzie się 

uczą;  za  kradzieże,  napady,  gwałty,  morderstwa,  wojny…  Ale  z  drugiej  strony  nie 

potrafiłam  też  współczuć  ofiarom  tych  tragedii.  Chyba  uważałam,  że  nikt  nie 

przeżywa  tego,  co  ja.  Wiem,  że  wygląda  to  na  egoistyczne  zachowanie,  ale  cóż, 

każdy ma jakieś mankamenty. 

Potem próbowałam z tym walczyć. Przekonywać samą siebie, że ludzie nie są tacy 

źli,  że  mają  racjonalne  powody,  aby  być  takimi,  jacy  są,  jakich  ja  ich  widzę.  Na 

początku  mi  się  udawało.  Zmieniłam  szkołę.  Zaczęłam  spotykać  się  z  nowymi 

znajomymi, ale dalej pozostało mi to palące uczucie, że i tak wszyscy robią to tylko 

dla  siebie  –  zaśmiałam  się  smutno.  –  W  naszych  czasach  nikt  nie  robi  już  nic  dla 

innych.  Nawet  te  wszystkie  organizacje  charytatywne,  czy  nie  są  tylko  po  to,  aby 

bogaci  ludzie  poczuli  się  lepiej,  oddając  znaczną  sumę  na  cel,  który  im  zwyczajnie 

zwisa?  Nie  twierdzę,  że  nie  ma  prawdziwych  altruistów,  osób,  którym  zależy.  Ale 

zdarzają  się  oni  coraz  rzadziej  –  przerwałam  na  chwilę,  uświadamiając  sobie,  że 

mówię  rzeczy,  o  których  nie  chciałam  żeby  ktoś  wiedział.  Myśli,  których  sama  się 

czasami boję. – Odbiegłam od tematu. Dlaczego powiedziałam Błażejowi, żeby mnie 

zabił?  Bo  czuję  się  bezsilna.  Nienawidzę  nie  mieć  kontroli  nad  tym,  co  się  ze  mną 

dzieje!  To  wszystko  mnie  po  prostu  przerosło.  Moje  dotychczasowe  życie,  a 

zwłaszcza  problemy,  zbiegły  się  z  całą  tą  sytuacją.  Wiem,  że  śmierć  w  takim 

wypadku, to zwykła ucieczka. Brak siły i motywacji, aby podołać problemom. Brak 

wiary w siebie… Tak naprawdę chcę żyć. Ale pragnę innego życia. I to mnie chyba 

najbardziej dobija, że nie jestem dość odważna, żeby coś zmienić. 

Umilkłam. Chyba i tak zbyt dużo im powiedziałam. Patrzyli na mnie obaj: Bartek z 

mieszanymi  uczuciami,  Sergiusz  tak,  jakbym  była  ciekawym  obiektem  do  badań. 

Trochę  mnie  to  denerwowało.  Mogliby  coś  powiedzieć…  I  kiedy  tylko  o  tym 

pomyślałam,  podszedł  do  mnie  Sergiusz.  Wziął  mnie  za  rękę  i  we  własnej  głowie 

usłyszałam jego głos: 

‘Odnajdziesz swoją drogę.’ 

background image

 

44 

Przez chwilę zastanawiałam się, czy mi się to nie przywidziało, ale Sergiusz tylko się 

do mnie uśmiechnął i po chwili poszedł, zostawiając mnie z Bartkiem sam na sam. 

Nie  wspomniałam  mu,  o  tym  –  sama  nie  mogłam  w  to  uwierzyć,  a  poza  tym 

próbowałam wyrzucić to ze swojej głowy. Poza tym Białoszewski i tak na mnie nie 

patrzył. 

- Powiedz coś – powiedziałam w końcu. 

- Nie wiedziałem… - zaczął, ale nie dokończył. 

- Że mam tak złożoną i nieprzewidywalną osobowość? – próbowałam wybrnąć z tej 

sytuacji. 

- Nie… Że zwyczajność nie jest taka wspaniała. 

- Zwyczajność? 

- No tak. W porównaniu z twoim, moje życie jest, ujmę to w ten sposób przez brak 

lepszego słowa, niezwykłe – spojrzał na mnie. – Nigdy nie myślałem w ten sposób o 

zwyczajności. 

- Tu nie chodzi o zwyczajność. A przynajmniej nie do końca – nie wiedziałam, jak mu 

to wyjaśnić – Ty żyjesz w świecie, dla większości ludzi, marzeń. Nawet nie zdajesz 

sobie  sprawy,  ile  osób  pragnie  być  takim,  jak  ty.  Zwyczajność  kojarzy  się  ze 

stagnacją, monotonią, nudą. A to nie jest zachęcające. 

- A co złego jest w stagnacji? 

-  Wyobraź  sobie,  że  budzisz  się  co  rano  ze  świadomością,  że  musisz  iść  do  pracy, 

której  nie  lubisz;  spotkać  ludzi,  z  którymi  łączą  cię  jedynie  relacje  zawodowe  i  o 

niczym  innym  nie  umiecie  rozmawiać;  samotnie  chodzisz  na  lunch,  bo  twoi  bliscy 

mają swoje sprawy jak praca, czy szkoła; każdego wieczoru robisz to samo  – prasa, 

jogging, kolacja w milczeniu, bo wszyscy są zbyt zmęczeni, żeby rozmawiać, szybki 

prysznic,  książka,  którą  czytasz  od  miesięcy,  bo  nigdy  nie  masz  czasu,  żeby  ją 

skończyć; zapominasz o swoich marzeniach, bo nie masz na nie czasu… 

-  Mówisz  o  tym  tak,  jakby  tak  właśnie  wyglądało  twoje  życie  –  Bartek  cały  czas 

patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. 

- Nie wiem, jak wygląda moje życie – spuściłam wzrok. – Na pewno nie mało w nim 

zwyczajności. I niestety to ona chyba najbardziej mi przeszkadza. 

- Teraz nie masz co narzekać? – uśmiechnął się ironicznie. 

background image

 

45 

-  Nie  spodziewałam  się  aż  takiego  przełomu  –  nurtowało  mnie  pewne  pytanie.  – 

Mogę cię o coś zapytać? 

- Pytaj. Chyba teraz moja kolej na zwierzenia – zapadła cisza, kiedy zastanawiałam 

się  jak  sformułować  pytanie.  Wokół  nas  robiło  się  coraz  ciemniej.  Nawet  nie 

zdawałam sobie sprawy, ile czasu musieliśmy spędzić na tym molo. 

-  Dlaczego  tęsknisz  za  zwyczajnością?  –  zaczęłam  po  chwili  –  Nie  mówię,  że 

odganianie się od paparazzich, czy napalonych fanek jest fascynujące, ale poza tym 

twoje  życie  mogłoby  być  wspaniałe.  Nie  lubisz  tego,  co  robisz?  Mam  na  myśli 

śpiewanie. 

- To nie tak, że nie lubię – minęła chwila zanim odpowiedział. – Uwielbiam koncerty, 

kumpli z kapeli, nawet trochę popularność. Ale brakuje mi rodziny i przyjaciół. Moi 

rodzice  zginęli  w  wypadku  samochodowym,  kiedy  miałem  3  lata.  Jestem 

jedynakiem,  a  moja  jedyna  rodzina  mieszka  za  granicą.  Jednak  moi  rodzice 

pozostawili mnie pod opieką mojego ochroniarza, a zarazem ich dobrego przyjaciela, 

Jacka.  Jest  moją  jedyną  rodziną,  ale  ma  też  żonę  i  dwójkę  dzieci.  Nie  mogę  im  go 

przecież  odbierać…  Więc  kiedy  założyliśmy  zespół  i  zacząłem  śpiewać,  kupiłem 

własne  mieszkanie.  A  było  to  ładnych  parę  lat  temu.  A  jeśli  chodzi  o  przyjaciół? 

Chłopaki  z  zespołu  są  świetni,  ale  zbyt  rozrywkowi  jak  dla  mnie.  Lubią  dobrze 

wypić  i  poszaleć.  Ja  natomiast  wolałbym  posiedzieć  w  pokoju,  pograć  w  gry 

komputerowe, obejrzeć jakiś film akcji. Takie zwykłe czynności, ale sądzę, że zbliżają 

bardziej niż najlepsza impreza – spojrzał na mnie. – Nie jest łatwo być takim, jak ja… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

46 

7. Próba. 

 

- Jak myślisz, dlaczego się tutaj znaleźliśmy? – Bartek zadał to nurtujące nas pytanie 

kiedy wracaliśmy do obozu, zaczynało się już ściemniać. 

-  Nie  mam  pojęcia  –  odpowiedziałam  po  krótkiej  przerwie.  –  Pewnie  jakbym  tego 

wszystkiego  nie  zobaczyła,  nie  uwierzyłabym.  Potwory,  magia,  obóz  pełen  nie 

starzejących  się  facetów  –  Bartek  uśmiechnął  się.  –  Naprawdę  wierzysz  w  tych 

Obrońców, że to my nimi jesteśmy? 

- A ty? 

- Hej, spytałam pierwsza – dałam mu kuksańca w ramię. 

- Sam nie wiem. To wszystko jest takie… dziwne. Pewnie jakbym tego nie widział, 

jak sama zauważyłaś,  pomyślałbym, że to jakiś popaprany  reality show, a ty jesteś 

podstawioną aktorką, która ma mnie zaciągnąć do łóżka na oczach całego świata  – 

na jego twarzy malowało się rozbawienie. 

- O nie! – postanowiłam ciągnąć ten temat. W końcu jeszcze nikomu nie zaszkodziły 

żarty.  –  Rozszyfrowałeś  mnie!  I  teraz  wyrzucą  mnie  z  telewizji.  I  będę  musiała 

szukać sobie pracy! Jak mogłeś?! 

Zaczęliśmy  się  śmiać.  Chyba  obojgu  nam  brakowało  śmiechu  od  dwóch  dni.  W 

moim przypadku nawet od miesięcy…  

- Nie sądziłem, że masz poczucie humoru – Bartek spojrzał na mnie zawadiacko. 

- A mam. Tylko rzadko je ujawniam. Wiesz, nie chcę sobie zniszczyć reputacji. 

Szliśmy  tak  śmiejąc  się  z  każdego  słowa,  które  usłyszeliśmy.  Wyglądało  to  trochę 

głupio, ale sądzę, że każdy na naszym miejscu, zachowywałby się podobnie.  

 

Weszliśmy  na  dziedziniec,  skąpany  w  zachodzącym  słońcu.  Po  drodze  do 

namiotu nikogo nie spotkaliśmy. Trochę mnie to zaskoczyło, ale nawet nie zdążyłam 

podzielić się tą informacją z Bartkiem, kiedy usłyszeliśmy hałas dochodzący z lasu. 

Popatrzyliśmy na siebie w milczeniu, nasłuchując odgłosów bitwy. Wierzcie mi, że 

łatwo  rozpoznać  dźwięk  uderzanych  o  siebie  mieczy  –  nieopodal  nas  toczyła  się 

walka. 

- Co robimy? – nie wierzyłam, że Bartek zadaje to pytanie. 

- Jak to „co robimy”? 

background image

 

47 

- No chyba musimy im pomóc. 

- Słucham?! – nie wierzyłam, że słyszę coś takiego z jego ust – A niby w jaki sposób? 

Przecież nie wiemy, jak uruchomić tę moc, jeśli w ogóle ją posiadamy. Walczyć nie 

potrafimy, bo opuściliśmy trening… 

- To co? Mamy tak stać i słuchać, jak ich mordują?! – Bartek krzyknął na mnie, bo w 

tym samym momencie w lesie ktoś wrzeszczał z bólu. Tak wiec po raz kolejny dzisiaj 

miałam  sprzeczne  uczucia:  zostać  i  mieć  wyrzuty  sumienia,  bo  nic  nie  zrobiliśmy; 

czy pójść tam prawdopodobnie na pewną śmierć… Czasami wolałabym być bardziej 

zdecydowana, ewentualnie lekkomyślna. Bartek wywierał na mnie coraz to większą 

presję, a to wcale mi nie pomagało. 

- Jak chcesz, ja idę – powiedział w końcu, kiedy odgłosy bitwy były coraz głośniejsze. 

– Nie wiem, w jaki sposób im pomogę, ale wiem, że jeśli tam nie pójdę, nie wybaczę 

sobie tego do końca życia. Bądź co bądź, oni w nas wierzą… A jeśli ty chcesz tutaj 

zostać, proszę bardzo. 

Popatrzyłam  na  niego.  Miał  rację.  Cóż,  co  miałam  do  stracenia  oprócz  własnego 

życia,  prawda?  A  poza  tym  przypomniałam  sobie,  że  jeszcze  nie  tak  dawno,  bo 

wczoraj, ten chłopak naprzeciwko mnie był gotów zginąć razem ze mną… 

- Dobra – powiedziałam w końcu. – Ale jak tam zginę, to wrócę zza światów, żeby 

cię prześladować – Bartek uśmiechnął się lekko. – Przydałaby się nam jakaś broń… 

Bartek  wbiegł  do  namiotu  i  przetrząsł  całą  szafkę.  Po  chwili  wybiegł  z  dwoma 

mieczami. 

-  Umiesz  się  tym  posługiwać?  –  zadał  chyba  retoryczne  pytanie.  Staliśmy  jeszcze 

tylko chwilę, patrząc na siebie. Bartek uśmiechnął się do mnie – Gotowa? 

- Bardziej nie będę – odwzajemniłam uśmiech. 

Puściliśmy  się  biegiem  w  kierunku  lasu  i  odgłosów  walki.  Sądziłam,  że  była  to 

najgłupsza rzecz, jaką w życiu robiłam. Przecież szłam na nieuniknioną śmierć. Ale 

czułam  też  jakiś  spokój.  To  niewiarygodne,  wiem,  ale  z  każdym  moim  krokiem 

uświadamiałam  sobie,  że  robię  coś  dobrego.  Nawet  jakbym  miała  zginąć, 

wiedziałam,  że  nie  na  próżno.  Bo  jeśli  uratuję  choć  jedną  osobę,  moja  śmierć  nie 

poszłaby  na  marne.  To  zabawne,  jak  zmienia  się  punkt  widzenia  człowieka,  w 

zależności od sytuacji. 

background image

 

48 

Wiedziałam,  że  jesteśmy  coraz  bliżej.  Przed  sobą,  między  drzewami,  widzieliśmy 

migające niebieskie światła, mnóstwo ludzi, ogień… Wydawało mi się, że wchodzę 

w paszczę smoka. 

-  Bądź  blisko  mnie!  –  krzyknął  Bartek.  I  to  był  chyba  dobry  pomysł,  bo  gdy  tylko 

wyłoniliśmy się zza drzew, zdębiałam widząc scenę przede mną. Wszyscy walczyli, 

wielu z naszych kolegów krwawiło, część leżała bezruchu na ziemi. Bartek stał obok 

mnie, tak samo sparaliżowany tym, co zobaczył – wokół nas było piekło. Nie da się 

tego  inaczej  opisać.  Chciałam  się  wycofać,  zawrócić  i  schować  się  w  namiocie  do 

czasu, aż to wszystko minie. Ale nie było odwrotu, bo już nas zauważyli. W naszą 

stronę zbliżali się Gurtanie. Na przedzie szedł Werbin. 

Uniosłam  miecz,  to  samo  zrobił  Bartek.  Tylko  jaki  to  miało  sens?  Przecież  żadne  z 

nas nie potrafiło walczyć. W duchu modliłam się o to, żeby poczuć tę samą siłę, którą 

miałam, kiedy walczyłam z Błażejem, ale wiedziałam, że nie dam rady. Nie mogłam 

skupić  myśli,  chociaż  i  tak  nie  wiedziałam,  jak  mogę  przywołać  do  siebie  moc. 

Werbin i jego banda byli coraz bliżej. Spojrzałam w te ich przerażające blade ślepia. 

Czekałam na nieunikniony atak… 

Nawet nie zdążyłam nic zrobić, bo jeden cios Werbina powalił nas na ziemię. 

Broń  wypadła  mi  z  ręki.  Kątem  oka  zobaczyłam,  że  Bartek  również  stracił  swoją. 

Jedynym  wyjściem  była  ucieczka.  Nie  wiem,  jakim  cudem  udawało  mi  się  unikać 

kolejnych  ciosów.  Poruszałam  się  ze  zwinnością,  o  której  posiadaniu  nawet  nie 

miałam  pojęcia.  Udało  mi  się  wydostać  spod  ostrzy.  Byłam  przerażona,  ale  nie 

sparaliżował  mnie  strach.  Wzrokiem  szukałam  Bartka.  Miałam  nadzieję,  że  nic  mu 

się  nie  stało.  W  końcu  go  dostrzegłam.  Był  po  drugiej  stronie  polany.  Nie  wiem, 

dlaczego, ale zapragnęłam znaleźć się przy nim. Nasze spojrzenia się spotkały. 

Wtedy ogarnęło mnie ciepło, które nie było takim zwykłym ciepłem. Wiedziałam, że 

powinnam się znaleźć blisko Bartka – tylko razem byliśmy w stanie przerwać toczącą 

się dookoła walkę. Razem mogliśmy pokonać wszystkie przeciwności, jakie postawi 

nam  los.  Uśmiechnęłam  się,  sama  nawet  nie  wiem  dlaczego.  Bartek  również  się 

uśmiechał. 

Ruszyliśmy  w  swoją  stronę.  Strzały  świstały  nam  nad  głowami,  tak  samo  jak  te 

niebieskie  światła;  Gurtanie  próbowali  nas  złapać,  ale  nie  byli  w  stanie.  A  ja  z 

background image

 

49 

każdym krokiem uświadamiałam sobie, że znowu kontrolę przejmuje Ona. Ta druga 

ja. Jej serce biło coraz szybciej  – moje serce biło coraz szybciej. Pragnęła znaleźć się 

jedynie w jego ramionach. A może to ja tego chciałam? Jeszcze tylko parę metrów, a 

z każdym kolejnym Ona była coraz silniejsza, odważniejsza.  Bartek był o krok ode 

mnie. 

I  stało  się  coś,  nad  czym  nie  miałam  kontroli.  Ona  całkowicie  ją  przejęła.  Zanim 

zdążyłam  zrobić  cokolwiek,  Bartek  objął  mnie  jedną  ręką  w  pasie,  drugą  trzymał 

przy  twarzy  i  całowaliśmy  się,  jak  nigdy  jeszcze  się  nie  całowałam,  z  nikim… 

Zamknęłam oczy i czułam nierozerwalną więź z Bartkiem, a Ona z Nim. To, że tak 

staliśmy obdarzając się pocałunkami wydawało mi się takie na miejscu, jeśli wiecie, o 

co  mi  chodzi.  I  kiedy  nasze  oddechy  stały  się  jednością,  wokół  nas  pojawiło  się 

niebieskie oślepiające światło. Przeganiało potwory, nie pozwalało ranić niewinnych 

osób.  Trwało  i  trwało  dopóki  wszystko  nie  ucichło,  dopóki  nie  nastał  spokój  na 

Jufan… 

-  Co  masz  na  myśli  mówiąc  próba?!  –  siedzieliśmy  na  Wiecznej  Polanie.  Kiedy  w 

końcu  przestaliśmy  się  z  Bartkiem  całować,  przyszli  nasi  koledzy  –  cali  i  zdrowi. 

Oznajmili, że pozytywnie przeszliśmy jakąś próbę, a teraz wkurzona na wszystko i 

wszystkich ja, próbowałam skupić myśli na tym, jak bardzo jestem na nich zła za tę 

próbę,  a  nie  na  tym,  że  dziesięć  minut  temu  całowałam  się  z  Bartkiem.  Nawiasem 

mówiąc Białoszewski  siedział z dala ode mnie. Jak tylko sobie uświadomiliśmy, co 

się stało, przestaliśmy nawet na siebie patrzeć… 

- No próba… - to Daniel próbował się wytłumaczyć – To, co zobaczyliście na polanie, 

było  jedynie  halucynacją.  Sergiusz  potrafi  wywołać  w  danym  miejscu  wizje. 

Chcieliśmy, abyście zobaczyli, jak wygląda prawdziwa bitwa. Zastanawialiśmy się, 

jak się zachowacie w obliczu zagrożenia, czy nie sparaliżuje was strach, czy w ogóle 

przyjdziecie! – przerwał na chwilę – Nie było by sensu trenować z wami sztuk walki 

oraz innych rzeczy, jakbyście bali się bólu i cierpienia, czy śmierci… 

-  A  nie  pomyśleliście,  że  możemy  was  pozabijać?  –  byłam  wściekła.  Przecież  nie 

można tak manipulować czyjąś psychiką! A poza tym nie potrafiłam pozbierać się po 

tym  małym  „incydencie”,  w  którym  główną  rolę  grałam  razem  z  Bartkiem. 

background image

 

50 

Czekałam  tylko,  aż  nasi  wspaniałomyślni  koledzy  o  tym  wspomną.  Bądź  co  bądź 

użyliśmy  tej  jakiejś  mocy.  A  przynajmniej  tak  mi  się  wydawało.  Szczerze  mówiąc 

wolałam unikać tego tematu jak ognia. Jak byście się czuli wiedząc, że kilkadziesiąt 

osób widziało, jak się całujecie z osobą, którą znacie dwa dni?! Chciałam zapaść się 

pod ziemię… 

- Nas tam nie było – odpowiedział mi Sergiusz. – Widzieliście tylko obrazy, które ja 

kontrolowałem – nie ma co, pocieszające… 

-  Ale  dlaczego  zniknęły?  Przerwałeś  to,  tak?  –  zapytał  z  nadzieją  w  głosie  Bartek. 

Mimowolnie popatrzyłam na niego i nasze spojrzenia się spotkały. Jednak sekundę 

później spuściliśmy wzrok. Żadne z nas nie było w stanie dłużej patrzeć na tę drugą 

osobę. Osobiście trochę się bałam, że Ona znowu przejmie kontrolę. 

- To dość ciekawe – ciągnął Sergiusz. – W normalnych warunkach, to znaczy, czasem 

wykorzystujemy  wizje  do  ćwiczeń,  to  ja  je  przerywam.  Ale  dzisiaj  było  inaczej  – 

zawahał  się  przez  chwilę.  –  Kiedy  wywołuję  te  halucynacje  jestem  niezwykle 

skupiony i nie chwaląc się jestem dobry w tym, co robię. Zatem nikt nie jest w stanie 

przerwać  ich  bez  mojej  woli.  Dzisiaj  natomiast  było  inaczej.  To  światło,  które 

promieniowało od was było tak silne, że wszyscy straciliśmy równowagę. O ile się 

nie mylę, a rzadko się mylę, przeszło przez całe Jufan. Osobiście czułem niezwykłą 

energię, kiedy we mnie uderzyło. Reasumując, mam na myśli, że to wy przerwaliście 

tę wizję. 

Super.  Tylko  dlaczego  mam  wrażenie,  że  to  nie  my  tylko  te  osoby  w  nas  – 

przypuszczałam,  że  Bartek  również  czuł  dziwną  obecność  kogoś  innego  w  swoim 

ciele, a przynajmniej miałam taką nadzieję. 

 

Milczeliśmy. Chociaż znowu miałam nieodparte wrażenie, że nasi towarzysze 

rozmawiają  ze  sobą  w  myślach,  a  przypominając  sobie  dzisiejsze  spotkanie  z 

Sergiuszem i jego słowa w mojej głowie, byłam tego prawie pewna. Nie wiedziałam, 

co  o  tym  wszystkim  myśleć.  Byłam  taka  skołowana,  a  wyjaśnienia  Sergiusza,  czy 

Daniela wcale nie przynosiły ulgi. Po chwili nasi koledzy chyba przestali się łudzić, 

że o czymś jeszcze dzisiaj porozmawiamy. Jak dla mnie to dzisiejszego dnia miałam 

aż  nadmiar  wrażeń.  Miłosz  powiedział  wszystkim,  żeby  wracali  do  obozu, 

poinstruował też nas, że jutro czeka nas trening. Powoli powlokłam się w stronę lasu. 

background image

 

51 

Bartek  szedł  parę  kroków  za  mną.  Wiedziałam,  że  musimy  porozmawiać,  ale  nie 

wiedziałam, jak mu to wyjaśnić. A jeśli on nie czuł innej osoby kierującej jego ciałem i 

umysłem? Co ja wtedy zrobię? Może sobie pomyśleć, że wszystko zmyśliłam. Poza 

tym  dzisiaj  naprawdę  miałam  już  dość.  Marzyłam  tylko  o  tym,  żeby  się  położyć    i 

zasnąć… 

Kiedy byłam już koło namiotu uświadomiłam sobie, jak musi być późno. Księżyc był 

już  wysoko  na  bezchmurnym  niebie.  Gwiazdy  świeciły  jasno  i  nie  potrzebne  było 

żadne  oświetlenie  dziedzińca.  Jeszcze  nigdy  nie  widziałam  tak  pięknych  gwiazd. 

Niebo wydawało się być tak blisko. 

Już  miałam  wchodzić  do  namiotu,  kiedy  zbliżył  się  Bartek.  Spojrzał  na  mnie. 

Wydawało mi się, że chce coś powiedzieć, bo parę razy otwierał i zamykał usta, ale 

w końcu wybąkał tylko ciche „Dobranoc”. I wtedy coś sobie uświadomiłam. 

- Chyba nie masz zamiaru tutaj spać? 

- Słucham? – Bartek był wyraźnie zdziwiony. 

- Nie zrozum mnie źle – chyba za ostro to zabrzmiało. – Ale może poprosisz o inny 

namiot… 

- Ale dlaczego? – Bartek uśmiechnął się zawadiacko, bo już wyczuł, o co mi chodzi. 

-  Dlatego,  że  cię  o  to  proszę?  –  powoli  zaczynał  mnie  denerwować.  Czy  on  nie 

rozumie, że czuję się TROCHĘ skrępowana? 

-  A  mogłabyś  mi  podać  bardziej  racjonalny  powód?  –  moje  zakłopotanie 

najwyraźniej sprawiało mu ogromną satysfakcję. 

-  No  wiesz.  Wczoraj  się  poznaliśmy,  dzisiaj  całowaliśmy,  to  ciekawe  co  będziemy 

robić jutro – zaczynał trafiać mnie lekki szlag. 

- Jakieś propozycje? – Bartek uśmiechał się od ucha do ucha. 

-  Przestań.  To  nie  jest  zabawne  –  powiedziałam  tak,  chociaż  mnie  też  zaczynało  to 

lekko bawić. Ale chyba nie w takim stopniu, jak go. – Jeśli ty się nie przeniesiesz, ja to 

zrobię. 

- Oj, dobra, nie wkurzaj się – dalej szczerzył zęby jak głupi. – Rozmawiałem o tym z 

Miłoszem, kiedy wracaliśmy. Przyszedłem tylko po koc i poduszkę. 

- Aha – on jest niemożliwy! Nie mógł od razu o tym powiedzieć? Wszedł do namiotu 

i po chwili wyłonił się z kocem i poduszką pod pachą. Nie przestawał się uśmiechać, 

background image

 

52 

a ja obdarzyłam go najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie mnie było stać. 

Mijając mnie, pochylił się nad moim uchem i szepnął: „Dobranoc złośnico”. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

53 

8. Szczęścia… 

 

Mijały  kolejne  dni.  Mimo,  że  to  Sergiusz  mnie  uczył,  codzienne  treningi  nie 

były tak wspaniałe, jak się spodziewałam, że będą. Wyciskał ze mnie siódme poty! 

Walka  w  ręcz  i  na  miecze,  strzelanie  z  łuku,  rzucanie  sztyletami  i  tak  dalej  – 

najdziwniejszy był fakt, że wychodziło mi to całkiem nieźle. Bartek również ćwiczył 

zawzięcie, więc tak naprawdę przez te parę dni mało rozmawialiśmy. Chociaż mi to 

było nawet na rękę. Jeszcze nie zapomniałam o naszym pocałunku, mimo, że usilnie 

próbowałam. To naprawdę dobijające, kiedy nie jesteś pewna, czy to ty tego chciałaś, 

czy jednak Ona. 

Tak więc moje życie znowu było pełne stagnacji: śniadanie, trening, obiad, trening, 

kolacja,  trening,  a  potem  wyczerpana  kładłam  się  spać.  Ale  nie  uwierzycie  –  mi  to 

wcale  nie  przeszkadzało!  Mimo,  że  wieczorem  padałam  z  nóg,  następnego  ranka 

znów pełna energii wchodziłam na plac treningowy. Tak też było dzisiaj, tydzień po 

naszym pojawieniu się na Jufan. 

-  Cześć!  –  z  uśmiechem  przywitałam  się  z  Bartkiem,  który  stał  obok  składu  broni. 

Sergiusza jeszcze nie było, także mogłam z nim chwilę pogadać. Właśnie przyglądał 

się…  Hmm… Nie wiem, co to było i widząc jego minę, on również. 

-  Hej  –  odwzajemnił  uśmiech,  który  był  prawie  niewidoczny.  No  i  nie  patrzył  na 

mnie. 

- Coś się stało? – zagadnęłam nieśmiało. 

- Nie – w końcu na mnie popatrzył, ale w jego oczach widziałam inną odpowiedź. – 

Po prostu… Nieważne. Ale dzięki, że pytasz – znowu ten wymuszony uśmiech. Co 

mu  jest?  Jeszcze  nigdy  nie  widziałam  go  w  takim  stanie.  I  szczerze  mówiąc,  nie 

lubiłam patrzeć w jego smutne oczy. Już chciałam go przycisnąć, żeby powiedział, co 

się stało, ale zjawili się Miłosz i Sergiusz, więc zdążyłam tylko powiedzieć: 

- Spotkajmy się po wieczornym treningu, dobrze? Tam na tym małym pomostku. 

Przytaknął tylko nieznacznie i chwilę później rozmawiał z Miłoszem o dzisiejszym 

treningu. 

- Witaj – to Sergiusz się do mnie zbliżył. 

background image

 

54 

- Cześć – odpowiedziałam po chwili, gdy oderwałam wzrok od pleców Bartka. – To 

jakie tortury przygotowałeś mi na dzisiaj? 

-  Hmm…  -  Sergiusz  uśmiechnął  się  lekko.  Śmieszny  był  ten  jego  uśmiech.  Po 

pierwsze  robił  to  bardzo  rzadko,  a  po  drugie  tylko  półgębkiem.  –  Sądzę,  że 

opanowałaś  już  techniki  walk,  których  cię  uczyłem,  w  znacznym  stopniu,  także 

przejdziemy do trudniejszych rzeczy. 

- To znaczy? 

-  To  znaczy,  że  teraz  będziemy  trenować  twój  umysł  oraz  umiejętność  skupiania 

energii  –  popatrzył  na  mnie  tym  swoim  badawczym  wzrokiem,  jakby  oczekiwał 

sprzeciwu,  ale  go  nie  usłyszał.  Miałam  już  tyle  siniaków,  że  nawet  o  tym  nie 

pomyślałam.  Chociaż  późniejsze  doświadczenia  z  „trenowaniem  umysłu” 

wyprowadziły mnie błędu, że będzie to sielanka… 

-  Nie  skupiasz  się  wystarczająco!  –  Sergiusz  wrzeszczał  tak  na  mnie  już  trzecią 

godzinę.  Trenowanie  umysłu  okazało  się  tym,  że  ten  sadysta  rzucał  we  mnie 

woreczkami  z  grochem  (cholernie  mocno  rzucał!),  a  ja  miałam  się  „połączyć  ze 

swoim umysłem i powiedzieć mu, że to nie boli”. To była moja klęska. Jeśli sądziłam, 

że  do  tej  pory  wszystko  mnie  bolało,  to  bałam  się,  co  będzie  dziś  wieczorem. 

Najgorsze było to, że musiałam siedzieć bezruchu na ziemi, z zamkniętymi oczami i 

„rozmawiać” ze swoim mózgiem. Tylko, że mój mózg nie chciał mnie słuchać, a już 

na  pewno  nie  miał  ochoty  na  rozmowę.  Po  jakiejś  godzinie  uznałam,  że  żyje  on 

sowim  życiem,  ale  Sergiusza  nie  przekonywały  moje  argumenty  i  dalej  mnie 

katował. Po kolejnej godzinie stwierdziłam, że nie czułam uderzenia woreczka – nie 

byłam tylko pewna, czy to dlatego, że było mi już wszystko jedno, czy, że naprawdę 

udało mi się to, o czym mówił Sergiusz. 

Mój trener niezwykle się ucieszył i już miałam nadzieję, że zapowie przerwę, ale on 

tylko  uśmiechnął  się  i  powiedział:  „A  teraz  energia”.  Wyjaśnił  mi,  że  każdy  z 

Lerkanów potrafi skupiać energię, najczęściej w ręku. Nie martwcie się, dla mnie też 

brzmiało  to  dość  niewiarygodnie.  Sergiusz,  żeby  mi  to  zademonstrować,  poprosił, 

abym  rzuciła  w  niego  woreczkiem,  a  on  używając  energii  odrzuci  go  lub  rozwali. 

Perspektywa zemszczenia się na nim bardzo mi odpowiadała. Zatem uśmiechając się 

background image

 

55 

w duchu podniosłam z ziemi woreczek i z całej siły cisnęłam nim w Sergiusza. Moja 

radość  trwała  krótko,  bo  zanim  ów  przedmiot  doleciał  do  niego,  wybuchł  w 

powietrzu. Wyglądało to naprawdę zjawiskowo. Na twarzy Sergiusza malowało się 

skupienie,  na  wewnętrznej  stronie  prawej  dłoni  pojawiło  się  niebieskie  światło  o 

małej średnicy, potem rosło do rozmiarów zniekształconej piłeczki tenisowej. I kiedy 

woreczek leciał w jego stronę, on uniósł rękę i chyba siłą woli pokierował go w owy 

przedmiot, który rozleciał się w pył. 

No tak. Wszystko pięknie, tyle, że ja byłam pewna,  iż nic takiego nigdy  mi  się nie 

uda.  I  miałam  rację.  Nawet  tygodnie  treningów  nie  pozwolą  mi  zrobić  czegoś 

takiego.  Sergiusz  krzyczał  coś  o  skupieniu  i  rzucał  we  mnie  tymi  cholernymi 

woreczkami.  Od  godziny.  I  jak  się  pewnie  domyślacie,  ani  jednego  jeszcze  nie 

posłałam w diabły. 

-  Przecież  się  skupiam!  –  byłam  już  potwornie  zmęczona  i  mimo,  że  się  starałam, 

nijak mi nie wychodziło… 

-  Widocznie  niewystarczająco!  Co  ci  mówiłem:  koncentracja  na  celu,  skupienie  na 

przywołaniu energii, zniszczenie celu! – a sądziłam, że tego faceta nie jestem w stanie 

wyprowadzić z równowagi. Próbowałam nawet się wkurzyć, ale nic to nie dało, bo 

zmęczenie przejęło kontrolę. 

- Sergiusz! – bum! Woreczek wylądował na moim brzuchu. – Ja już nie mam siły! – 

bum, bum! Noga, ramię. 

-  Czego  nie  masz?!  –  bum!  Tym  razem  plecy.  Sergiusz  był  bezlitosny.  –  Twoja  siła 

powinna być tym większa, im bardziej jesteś zmęczona – bum! Trafiony zatopiony – 

głowa. Chyba lekko mnie zamroczyło, bo kiedy otworzyłam oczy, Sergiusz stał nade 

mną i coś mówił. – Dobrze się czujesz? 

- Poczuję się lepiej, kiedy rzucę w ciebie woreczkiem. Mogę? – Sergiusz uśmiechnął 

się i pomógł mi wstać. 

- Przynajmniej nie opuszcza cię sarkazm – zaczął zbierać woreczki – dobra starczy na 

dziś. Spotkamy się jutro, bo dziś i tak jesteś już do niczego. 

- Dzięki, wiedziałam, że we mnie wierzysz – odwróciłam się i zaczęłam kierować w 

stronę dziedzińca, kiedy Sergiusz mnie zawołał. 

- Paulina! 

background image

 

56 

-  Co?  –  odwróciłam  się  ponownie  i  zobaczyłam  lecący  w  moją  stronę  woreczek. 

Instynktownie uniosłam dłoń i w tym momencie woreczek zatrzymał się i pomknął 

w stronę Sergiusza. Ten tak się zdziwił, że nie zdążył zrobić uniku i dostał prosto w 

nos. Stałam jak człowiek – posąg, a Sergiusz uśmiechał się do mnie. 

- Nieźle – powiedział. – Od jutra zaczynamy również telekinezę. 

 

Byłam padnięta! Chociaż to chyba mało powiedziane. Bolało mnie wszystko: 

od  małego  palca  u  nogi  po  czubek  głowy.  Do  wieczora  prawie  się  nie  ruszałam,  a 

wieczorem  żałowałam,  że  wcześniej  wymusiłam  na  Bartku  spotkanie.  Leżąc  tak  w 

namiocie  zastanawiałam  się,  po  co  w  ogóle  to  zrobiłam.  Nie  wiem  nawet,  czy 

będziemy  mieli  o  czym  rozmawiać,  jeśli  nie  będzie  chciał  powiedzieć,  co  się  stało. 

Powoli  dochodziłam  do  wniosku,  że  to  jest  zły  pomysł,  ale  z  drugiej  strony  nie 

wypadało mi tego odwoływać. Zresztą, byłoby to całkowicie bez sensu. 

Tuż po kolacji, na której nawet żuć mi się nie chciało, weszłam do namiotu, żeby się 

przebrać.  Szukałam  w  szafce  jakichś  ciuchów.  To  zaskakujące,  ale  Lerkanie 

zatrzymali  mnóstwo  kobiecych  ubrań.  I  chociaż  miały  ponad  20  lat  mogłam  coś 

znaleźć również dla siebie. Kiedy w końcu znalazłam odpowiednią bluzkę, zaczęłam 

wkładać  wszystko  z  powrotem  do  szafki  –  lubię  wywalać  rzeczy,  kiedy  czegoś 

szukam. I wtedy to znalazłam. 

Przypadkiem jedna z bluzek spadła pod mebel (nie pytajcie jak, nie mam pojęcia) i 

kiedy ją podnosiłam zobaczyłam czarny notes. Był gruby, zrobiony ze skóry. Droga 

rzecz – i kiedy tylko o tym pomyślałam, domyśliłam się, do kogo należy. Wiem, że 

nie  powinnam  go  otwierać,  ale  cóż,  ciekawość  wzięła  górę.  Otworzyłam  notes 

Bartka. 

Pierwsza strona posiadała dedykację od jego menagera, z której dowiedziałam się, że 

otrzymał  go  na  ubiegłoroczną  Gwiazdkę.  Dalej  było  mnóstwo  zapisów  jego 

właściciela.  Koncerty,  kolacje  ze  znanymi  ludźmi,  otwarcie  wystaw,  imprezy, 

urodziny znajomych. Przerzuciłam kartki na dzisiejszą datę. Chwilę zajęło mi zanim 

przypomniałam  sobie,  jaki  mamy  dzisiaj  dzień  –  na  Jufan  czas  jakoś  nie  miał 

wielkiego  znaczenia.  Notatka  była  wyjątkowo  długa:  śniadanie  i  telekonferencja  z 

C&J, lunch z chłopakami, kolacja z Jackiem, impreza urodzinowa w Midasie… 

background image

 

57 

O cholera! A więc to dlatego chodzi dzisiaj taki struty! Bartek ma dzisiaj urodziny. 

Pół godziny później szłam na spotkanie z Bartkiem. Jeszcze nie wiedziałam, co 

zrobię  i  próbowałam  wymyślać  jakieś  wytłumaczenie,  że  zaglądałam  do  jego 

terminarza, ale nic racjonalnego nie przychodziło mi do głowy. Przecież nie powiem 

mu,  że  jak  go  podnosiłam  to  wypadł  mi  z  rąk  i  jakimś  cudem  otworzył  się  na 

dzisiejszej  dacie.  Nawet  jakbym  dobrze  udawała,  nigdy  by  mi  nie  uwierzył. 

Powiedzieć prawdę? Wypadałoby, ale jak się zdenerwuje, że wtrącam się w nieswoje 

sprawy? Nie ma co, uwielbiam dylematy. 

Kiedy przyszłam na molo, Bartka jeszcze nie było. Ponownie uderzyło mnie piękno 

tego  miejsca.  Może  jeszcze  bardziej  niż  poprzednio.  Biła  stąd  jakaś  taka  magiczna 

aura. Wydawało mi się, że w tym miejscu czas się zatrzymał. Uderzająca o pomost 

woda,  nie  niszczyła  drewna.  Można  by  przypuszczać,  że  tylko  lekko  je  muskała. 

Rosnąca dookoła trzcina nie więdła, była szmaragdowozielona i sprężysta. Pływające 

w  rzece  ryby  wyskakiwały  co  chwila,  ochlapując  wszystko  wokół.  Tajemniczości 

dodawało cykanie świerszczy i szum dalej płynącej rzeki. 

Zatrzymałam  się  tuż  nad  brzegiem  mola,  kiedy  usłyszałam,  że  ktoś  nadchodzi. 

Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę Bartka. Nie poprawiło mi 

nastroju to, że dalej miał minę zbitego szczeniaka. W pierwszej chwili chyba mnie nie 

zauważył, bo kiedy wybąkałam ciche „cześć” lekko podskoczył. 

- Nie zauważyłem cię – powiedział. – Długo czekasz? 

-  Nie,  chwilkę  –  uśmiechnęłam  się  do  niego,  ale  on  nie  odwzajemnił  uśmiechu.  W 

duchu  dodawałam  sobie  odwagi,  żeby  zagadnąć  o  notes  i  urodziny,  ale  jakoś  nie 

mogłam zacząć rozmowy na ten temat. 

- Piękne jest to miejsce, nie sądzisz? – Bartek chyba też nie wiedział od czego zacząć. 

- Tak. Takie trochę magiczne – no dobra Paulina, bierz się w garść i mów! – Które to 

już? – zapytałam bardzo inteligentnie. 

- Które, co? – odpowiedział pytaniem na pytanie, ale wyczułam w jego głosie nutkę 

ciekawości. 

- No urodziny… 

- Skąd o tym wiesz? 

background image

 

58 

- Czyli jednak masz dziś urodziny – uśmiechałam się chyba zbyt nerwowo, ale jakoś 

wolałam na razie nie wspominać o terminarzu. Bądź co bądź to była jego własność, 

do której bez pozwolenia zajrzałam... 

- No mam – uśmiechnął się lekko. – Dziewiętnaste. 

- I to dlatego cały dzień chodzisz taki przybity? – zagadnęłam nieśmiało. – Nie mam 

jeszcze dziewiętnastu, ale to chyba nie aż tak dużo. 

- No pewnie, że nie – uśmiechnął się, ale tym razem tak prawdziwie. – Tyle tylko, 

że… Pamiętasz, jak ci opowiadałem o rodzicach. 

- Pamiętam… – chyba się domyślałam, o co mu chodzi. 

-  No  właśnie  –  zaczął.  –  Oni  zginęli  jadąc  na  moje  przyjęcie  urodzinowe.  Także 

dzisiejszy dzień nie jest zbyt wesołą datą… 

- Przepraszam…  Nie wiedziałam… 

- Nie przepraszaj – podszedł do mnie. – Przecież skąd mogłaś wiedzieć. 

Jakbyś  zamieścił  jakąś  wzmiankę  o  tym  w  kalendarzu,  to  bym  wiedziała  –  pomyślałam 

sobie. Cholera. I jak ja mam teraz z tego wybrnąć? 

- Pamiętasz ich? – nie wiem, dlaczego przyszło mi do głowy, żeby o nich rozmawiać. 

- Trochę – odpowiedział po chwili milczenia. – Co roku tego dnia razem z Jackiem 

wspominamy ich, jedziemy na cmentarz. A w tym roku… Sam nie wiem… Chyba mi 

tego  trochę  brakuje  –  umilkł  na  chwilę.  –  Wiem,  że  to  może  dziwny  rytuał  na 

urodziny,  niektórzy  chodzą  do  kina,  czy  gdzieś  tak,  ale  dla  mnie  to  jest 

najważniejsze. Czuję wtedy, jakby byli ze mną tego dnia. Czekam na to cały rok… A 

dzisiaj… Najbardziej właśnie tego mi brakuje. 

- Opowiedz mi o nich – nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Nie wiedziałam, czy to 

przyniesie mu ulgę, czy jeszcze bardziej zdołuje – nigdy nie byłam w takiej sytuacji. 

Mimo to czułam, że może rozmowa mu pomoże – Proszę. Chciałabym ich poznać. 

Bartek  popatrzył  na  mnie  tym  smutnym  wzrokiem,  ale  po  chwili  uśmiechnął  się  i 

zaczął  opowiadać:  najpierw  o  mamie,  potem  o  tacie,  o  ich  firmie,  potem  o  samym 

wypadku. 

Siedzieliśmy tak na tym molo do  późna, opowiadając o swoich rodzinach  – Bartek 

poprosił mnie, żebym i ja powiedziała coś o swojej. Kiedy tak go słuchałam, a potem 

wspominałam swoich rodziców, zrobiło mi się zwyczajnie smutno… W mojej głowie 

background image

 

59 

zaczęły kłębić się myśli – czy mnie szukają, czy tęsknią, czy nie tracą nadziei. Księżyc 

był  już  wysoko  na  niebie,  kiedy  postanowiliśmy  wrócić  do  obozu.  Szliśmy  w 

milczeniu, słuchając odgłosów nocy. Zatrzymaliśmy się koło mojego namiotu. 

- Sergiusz mnie zabije – powiedziałam po krótkiej ciszy. – Nie dość, że źle mi dzisiaj 

poszedł trening, to jeszcze będę niewyspana. 

-  Mógłbym  powiedzieć  to  samo  –  Bartek  uśmiechnął  się.  –  Dziękuję,  Paulina.  Nie 

sądziłem, że coś mnie dzisiaj podniesie na duchu. 

-  Nie  ma  za  co  i  zawsze  do  usług  –  wzięłam  jego  dłoń,  stanęłam  na  palce  i 

pocałowałam w policzek. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – spojrzeliśmy 

sobie w oczy. – Spełnienia marzeń i szczęścia… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

60 

9. Razem! 

Dni ciągnęły się niemiłosiernie. Straciłam rachubę, a tak naprawdę przestałam 

liczyć.  Pewnego  pamiętnego  wieczoru,  nie  wiedziałam  już,  czy  minął  miesiąc,  czy 

rok… 

Podczas wieczornego treningu, pierwszy raz Sergiusz mnie pochwalił. Udało mi się 

zatrzymać wszystkie woreczki! Używałam telekinezy, bo z tym skupianiem energii 

jakoś mi nie wychodziło. Szczerze mówiąc, myślałam, że nigdy w życiu nie uda mi 

się  przesunąć  przedmiotów  siłą  woli.  A  jednak!  Wystarczyło  się  skupić,  przestać 

myśleć o otaczającym mnie świecie, przestać zamartwiać się problemami, które tutaj 

nie miały najmniejszego znaczenia…  

Bardzo  pomagały  mi  komentarze  Sergiusza.  Nie  krytykował  mnie,  pomagał  w 

ćwiczeniach,  mówił,  co  mam  robić.  Jednak  za  każdym  razem  podkreślał,  że  to  co 

robimy  na  treningach,  różni  się  od  prawdziwej  walki:  „Tam  ci  nikt  nie  powie,  co 

masz robić”. Ach te jego mądrości… 

Bartkowi  szło  równie  dobrze  jak  mi.  Też  miał  problemy  z  niebieskim  światełkiem 

(tak żartobliwie nazywaliśmy moc), więc nie czułam się gorsza. Od naszej rozmowy 

nad  stawem  znowu  nie  mieliśmy  wielu  okazji  do  konwersacji.  Żartowaliśmy 

podczas  śniadania,  czasem  podczas  ognisk  słuchaliśmy  fascynujących  opowieści 

Daniela. Zdarzało się, że zapominałam, jak daleko jestem od domu, a za granicami 

obozu czają się Gurtanie, czyhający na moje życie. Taka chwila normalności…  

Było coś jeszcze. Wtedy tego nie wiedziałam, ale te wszystkie rozmowy z Bartkiem, 

nasze  wspólne  wygłupy,  prowadziły  nas  w  naszą  wspólną  bajkę.  Opowieść,  której 

zakończenia jeszcze nie znaliśmy. Jego obecność była dla mnie jak pierwszy promień 

słońca  po  ulewie,  jak  ukojenie,  które  przychodzi  po  bólu…  Leżąc  w  namiocie, 

myślałam: czy to tylko moja wyobraźnia, a może moje serce znów płata mi figle? 

Nie ufam mojemu sercu. Już tyle razy mnie zawiodło. Uśpiło moją czujność, dawało 

nadzieję, a potem kiedy przychodziło rozczarowanie, krwawiło boleśnie,  aby znów 

zacząć szybciej bić na czyjś widok. Nigdy nikomu nie powiedziałam, że go kocham 

(nie  licząc  rodziny,  oczywiście).  Może  tak  naprawdę  nikogo  nie  kochałam?  Co  ja 

mogę wiedzieć o miłości? Przecież nigdy jej nie doświadczyłam… Z drugiej strony, 

czy  mówienie  „kocham  cię”  w  wieku  siedemnastu  –  osiemnastu  lat  ma  jakieś 

background image

 

61 

znaczenie?  Co  takie  dzieci  jak  my  mogą  wiedzieć  o  cudownym  uczuciu,  jakim  jest 

miłość?  Zaskakują  mnie  tacy  ludzie,  którzy są  z  kimś  miesiąc,  dwa,  i  już,  dając  się 

ponieść  chwili,  mówią  sobie  „kocham”.  Potem  okazuje  się,  że  to  jednak  nie  to 

uczucie. Szukają sobie innego obiektu westchnień. Kolejny miesiąc i znów mówią te 

magiczne  słowa.  Następna  porażka,  następne  wyznania…  I  jaki  to  ma  sens? 

Mówienie „kocham cię” jeśli się tego nie czuje. Z drugiej strony skąd wiedzieć, że to 

akurat nie miłość? To takie skomplikowane… 

Dlatego  właśnie  bałam  się  miłości.  Może  nie  samego  uczucia,  ale  jej  konsekwencji: 

rozczarowań, zazdrości, bezsilności, bliskości… Dlatego leżąc i przytulając poduszkę 

wmawiałam  sobie,  że  to  tylko  przyjaźń.  Chociaż  nie  musiałam  sobie  nawet  zbyt 

mocno tłumaczyć – wtedy to była przyjaźń, a raczej jej początki. 

- Hej śpiochu! – Bartek wszedł do namiotu, jak zwykle niezaproszony. – Taki piękny 

wieczór, a ty co? Nie mów, że jesteś zmęczona – i uśmiechnął się zawadiacko. 

- Kto? Ja? – takie przekomarzanie się było teraz na porządku dziennym. – Przecież 

Sergiusz w ogóle mnie nie męczy na treningach. Nic a nic! 

- Tak też myślałem – usiadł na brzegu łóżka. – Chodź, chcę ci coś pokazać. 

- Muszę? – byłam wykończona i marzyłam tylko o śnie, a on chciał, żebym opuściła 

cieplutkie łóżko. 

- Musisz! – Bartek znowu się uśmiechnął, wziął mnie za rękę i wyciągnął z namiotu. 

–  Będzie  fajnie  –  popatrzył  na  mnie  i  nie  skomentował  mojego  niedowierzającego 

spojrzenia. 

Szliśmy jakieś 10 minut. Bartek prowadził mnie w zachodnią część obozu – to może 

być zaskakujące, ale tam jeszcze nie byłam. 

- Dokąd idziemy? – zapytałam, ponieważ kierowaliśmy się poza granice obozu. – Na 

pewno wiesz, gdzie mnie prowadzisz? – Bartek tylko się uśmiechnął i powiedział: 

- Zobaczysz  – znowu  uśmiech.  – Ale  jeśli się boisz ciemności, to trzymaj się blisko 

mnie. 

- Bardzo śmieszne – jaki on jest zabawny! – Uważaj, bo zrobią nam awanturę, bo się 

oddalamy bez pozwolenia – dodałam z ironią. 

 - Wiedziałem, że kiedyś mi to wypomnisz – zrobił udawaną, smutną minę. – Ale nie 

martw się, powiedziałem Miłoszowi, że idziemy się przejść. 

background image

 

62 

- Od razu mi lepiej, wiesz? – dodałam i dałam mu kuksańca w ramię. 

Szliśmy dość długo. W zasadzie bardzo długo. Zastanawiałam się, czy Bartek aby na 

pewno wie, gdzie mnie prowadzi. I już miałam go o to zapytać, kiedy się zatrzymał i 

zwrócił do mnie. 

- Dobra – w jego oczach widziałam jakiś dziwny błysk. – Parę dni temu, kiedy rano 

biegałem… 

-  Biegasz  co  rano?  –  wtrąciłam  zaskoczona.  –  Nigdy  nie  wspomina…  No  sorry!  – 

przerwałam, kiedy zobaczyłam jego wzrok. Zapomniałam, że Bartek nie lubi, jak mu 

się przerywa. 

- Kobiety… - i zanim zdążyłam coś wtrącić, dodał. – Więc jak już mówiłem, parę dni 

temu, podczas biegania, trochę się zapomniałem i oddaliłem od obozu. 

- A kiedy ja się oddaliłam, to wszcząłeś taką awanturę… 

- Tobie w ogóle nic nie można powiedzieć! – chyba go szlag trafiał. – Możesz mi nie 

przerywać? 

Milczałam, a on wpatrywał się we mnie, czekając na odpowiedź. 

- Więc? 

- Przecież miałam nie przerywać – chciałam się z nim trochę podroczyć. 

- O matko… Więc jak biegałem i się oddaliłem, szukałem najkrótszej drogi do obozu. 

Znalazłem tę ścieżkę, którą szliśmy, ale zamiast do obozu, poszedłem w przeciwnym 

kierunku – tak z czystej ciekawości – no tak! Typowe, jak ja się chcę przejść, to jest 

wielkie „halo!” – Na końcu drogi jest właśnie to coś, co chcę ci pokazać. Idziemy? 

- „Na końcu drogi jest właśnie to, co chcę ci pokazać”  – zacytowałam jego ostatnie 

słowa.  –  Wiesz,  że  wiele  horrorów  się  tak  zaczyna?  –  dodałam  z  uśmiechem.  –  A 

może ty chcesz mi zrobić coś… złego? 

- Jasne – Bartek uśmiechnął się, wziął mnie za rękę i poprowadził za sobą. – Jakby cię 

jakiś potwór z bagien chciał zjeść, to krzycz. 

- Po co? – zapytałam. – Po prostu rzucę mu ciebie na pożarcie. 

Szliśmy tak jeszcze jakieś pięć minut, a ja z każdym krokiem czułam się jakoś tak… 

nieswojo.  Liście  szeleściły  trącane  lekkim  wiatrem,  wysoko  nad  naszymi  głowami 

słychać  było  ciche  kwilenie  piskląt,  mimo  to  czułam  się  tutaj  obco,  jakbym  tu  już 

była,  ale  teraz  jestem  nieproszonym  gościem.  Zbliżaliśmy  się  do  skraju  lasu.  Było 

background image

 

63 

dość  późno,  więc  ciemność  rozświetlana  tylko  jasnym  księżycem  w  pełni,  nie 

pozwalała  mi  dostrzec  tego  „czegoś”,  co  Bartek  chciał  mi  pokazać.  Parę  kroków 

dzieliło nas od polany. Puściłam rękę Bartka, który nawet tego nie zauważył, brnąc 

w  tylko  jemu  znanym  kierunku.  W  końcu  odwrócił  się  do  mnie  z  promiennym 

uśmiechem i wskazał na budynek za nim. 

- Jesteśmy na miejscu. 

Zrobiłam jeszcze ze dwa kroki i stanęłam, jak wrośnięta w ziemię. Przede mną stał 

ogromny, stary dom. 

W środku lasu. Dom. Zastanawiałam się, jak to jest możliwe i przypomniałam 

sobie, że tutaj wszystko jest możliwe. A budynek? Wyglądał na opuszczony. Szyby 

w oknach były powybijane, po ścianach piął się bluszcz, który przysłonił już prawie 

cały budynek. Staliśmy od strony ogrodu, który, tak jak dom, był zapuszczony i nie 

pielęgnowany  od dawna. Z tej strony  nie widzieliśmy frontu, ale jakoś nie miałam 

ochoty  zobaczyć  reszty.  Nie  rozumiałam  zachwytu  Bartka.  Może  kiedyś  był  to 

piękny czteropiętrowy dom. Ale teraz? W środku wszystko musi być spróchniałe, a 

wejście tam prawdopodobnie groziłoby zawaleniem całości. 

-  Genialny  –  Bartek  patrzył  na  dom  z  nie  udawanym  zachwytem.  –  Zobaczymy 

resztę? 

-  Słucham?  –  no  tego  tylko  brakowało!  Mało  nam  przygód?  –  Ty  chyba  sobie 

żartujesz? Przecież to coś może w każdej chwili runąć. 

- Oj daj spokój – Bartek zrobił się dziwnie poważny. – Tak łatwo się nie zawali. Ale 

dobrze  –  dodał,  widząc,  że  chcę  coś  powiedzieć.  –  Pójdziemy  tylko  od  frontu. 

Proszę? – zrobił oczy spaniela. Myślał, że tym mnie przekona? 

-  Bartek.  Nie  sądzę,  aby  to  był  dobry  pomysł  –  któreś  z  nas  dwojga  musiało  być 

rozsądne. W tym przypadku wypadło na mnie. – Już długo nas nie ma. Zaraz będą 

nas szukać. Pomyślałeś w ogóle, że mogą tu być Gurtanie? 

- I kto to mówi? – Bartek w mgnieniu oka zrobił się jakiś dziwny. – Przypomnieć ci, 

że szlajałaś się po lesie, SAMA, jeszcze zanim cokolwiek umieliśmy. 

- Nie musisz. Doskonale pamiętam jak… 

- Znowu mi przerywasz!  – Bartek krzyknął na mnie. W ogóle nie rozumiałam jego 

zachowania. A może to miejsce… 

background image

 

64 

- Bartek. Chodźmy stąd – powiedziałam szybko. Potem mu wypomnę, że się na mnie 

wydziera, jak będzie sobą. Wyciągnęłam rękę. – Chodź. To miejsce ma na ciebie zły 

wpływ. 

Bartek popatrzył na moją rękę, potem przeniósł wzrok na twarz. W jego oczach było 

coś  dziwnego.  Nie  widziałam  już  tej  dobroci  i  ciepła,  które  zawsze  tam 

odnajdywałam. Były takie puste. 

- Tak. Zawsze muszę robić, co się łaskawej pani podoba, tak? 

- Bartek. Ty nie wiesz, co mówisz… 

-  Dobrze  wiem,  co  mówię!  –  z  każdą  chwilą  Bartek  wpadał  w  jeszcze  większą 

wściekłość.  Musiałam  to  jakoś  zakończyć.  –  A  zresztą  –  dodał  po  chwili  zimnym, 

oschłym głosem, którego jeszcze nigdy nie słyszałam. – Nie chcesz to nie idź. Wracaj. 

Wcale nie jesteś mi potrzebna – odwrócił się i poszedł w kierunku domu. 

 

- Bartek!  – pobiegłam  za nim, jak tylko dotarło  do  mnie, co  się dzieje. Przecież  nie 

mogłam go tak puścić samego, kto wie, może na pewną śmierć. A już na pewno nie 

mogłam, kiedy był w takim stanie. 

Białoszewski  nie  reagował  na  moje  wołanie,  nawet  się  nie  odwrócił.  Kierowaliśmy 

się w stronę frontu, w nieznane, bez broni, a co najgorsze – osobno, bo Bartka raczej 

nie  obchodziło  to,  czy  tutaj  jestem,  czy  nie.  Próbowałam  się  skupić,  przypomnieć 

sobie,  co  mówił  Sergiusz  podczas  treningów  –  przywołanie  mocy  było  moim 

jedynym ratunkiem, jeśli coś zaczęłoby się dziać. Ale w mojej głowie kłębiło się tyle 

myśli, tyle obrazów, tyle strachu… Wiedziałam, że bez Bartka nie  uda mi się nas z 

tego wyciągnąć. 

W pewnym momencie Białoszewski zniknął mi z oczu za rogiem domu. Pobiegłam 

za  nim.  Na  szczęście  nie  odszedł  daleko,  ale  przyspieszył  kroku,  jakby  jakiś 

niewidzialny bat ponaglał go od tyłu. Zbliżaliśmy się do drzwi frontowych. Bartek 

nawet się nie zatrzymał, wbiegł na schody.  

Przecież nie mogłam pozwolić, żeby otworzył te drzwi! Skupiłam w sobie resztkę sił 

i,  używając  telekinezy,  zrzuciłam  go  ze  schodów  na  ziemię,  gdzie  przetoczył  się  i 

uderzył w pobliskie drzewo. 

background image

 

65 

- Zwariowałaś? – o matko! Wrócił! – Za co to było? 

-  Ja  zwariowałam?  –  myślałam,  że  będę  skakać  ze  szczęścia  –  Ja  zwariowałam?!  – 

teraz zamiast szczęścia poczułam „lekką” złość. – Najpierw zabierasz mnie w jakieś 

odludne  miejsce,  potem  wydzierasz  się,  jaka  to  jestem  niewdzięczna  i  zła,  potem 

biegniesz  SAM  w  stronę  jakiegoś  upiornego  domu,  do  którego  chcesz  wejść,  bez 

broni,  bez  wcześniejszego  sprawdzenia,  zachowujesz  się  jak  palant  i  to  ja 

zwariowałam, tak?! – byłam wkurzona jak nigdy. 

Bartek patrzył na mnie, jakbym to sobie wszystko wymyśliła. 

- Czekaj – powiedział cicho.  Popatrzył na schody prowadzące na ganek i na drzwi 

tak niedaleko od nas. – Co my robimy od frontu? 

- Nie zasłaniaj mi się tutaj amnezją, co? – byłam tak wściekła, że chciało mi się płakać. 

- Paulina. Spokojnie. Już dobrze – Bartek objął mnie, a ja wtuliłam się w jego ramiona 

i poczułam się bezpiecznie. No i minęła cała złość. – Teraz powiedz mi na spokojnie, 

co się stało. Pamiętam tylko jak doszliśmy na polanę… 

Opowiedziałam mu, w miarę spokojnie, co się zdarzyło parę minut temu. Wydawał 

się naprawdę zdziwiony swoim zachowaniem i całą tą sytuacją. 

-  To  dziwne  –  powiedział  po  chwili,  kiedy  staliśmy  dwa  kroki  od  schodów, 

wpatrując się w stare, dębowe drzwi.  

- Nie, no co ty? – wrócił mi cynizm. – Czemu tak stoisz, tak cię tam ciągnęło. 

-  To  dziwne  –  ciągnął  Bartek,  nie  zwracając  uwagi  na  moje  słowa.  –  Te  drzwi,  w 

ogóle cały ten dom, miejsce, wydają mi się znajome. 

- Znajome? Chcesz powiedzieć, że już tutaj byłeś? 

- Może… 

- „Może?” A może możesz rozwinąć? – zaczynała mnie dobijać ta sytuacja. 

- Wierzysz w sny? – zapytał ni z tego ni z owego. 

- A co do tej sytuacji mają sny i moja w nie wiara? 

-  Ma.  Odpowiedz  proszę  –  Bartek  nie  patrzył  na  mnie.  Cały  czas  przyglądał  się 

drzwiom. Modliłam się, żeby tylko znowu mu nie odbiło… 

- Sama nie wiem – odpowiedziałam po chwili, a Białoszewski na mnie spojrzał – nie 

miał pustych oczu – były tylko te, które znałam. Które przyprawiały mnie o zawrót 

głowy  – Wiesz, moje sny,  że tak to ujmę, są niezwykle interesujące. Nie  wiem, czy 

background image

 

66 

jest  sens  wierzyć  w  latanie,  czy  gadające  kozy.  Przecież  takie  rzeczy  nie  istnieją 

naprawdę. Nieprawdaż? – zakończyłam z uśmiechem. Ale Bartek się nie uśmiechał. 

Znowu przeniósł wzrok na drzwi i powoli powiedział: 

-  A  co  jeśli  ci  powiem,  że  to  miejsce,  ten  dom,  te  drzwi,  na  które  teraz  patrzymy, 

widziałem w swoim śnie, który powtarzał się od czasu do czasu? 

Wpatrywałam  się  w  profil  Bartka  i  nie  wierzyłam  własnym  uszom.  Jego  opowieść 

była dziwnie znajoma: powtarzający się sen, drzwi, schody… Schody! 

- Musimy wejść do środka – powiedziałam po chwili. 

-  Słucham?  –  teraz  to  Bartek  był  przerażony.  –  Jeszcze  dziesięć  minut  temu  sama 

mnie przed tym powstrzymałaś. 

-  A  co  jeśli  ci  powiem,  że  też  mam  jeden  powtarzający  się  od  czasu  do  czasu 

niezwykły  sen?  Wiesz,  co  w  nim  robię?  Uciekam  z  ogromnego  domu  w  stronę 

frontowych drzwi. 

- I myślisz, że… - zapadło milczenie, w czasie którego patrzyliśmy na siebie. – Dobra. 

– powiedział w końcu Bartek. – Ale mam pomysł. 

- Jaki? 

- Nie wejdziemy tam. 

-  Świetny  pomysł,  zwłaszcza,  że  mieliśmy  tam  właśnie  wejść  –  genialne  pomysły 

facetów.  

-  Czy  zawsze  musisz  mi  przerywać?  –  i  nie  czekając  na  odpowiedź,  dodał.  – 

Otworzymy te drzwi siłą woli. 

- Telekineza – jednak czasem mężczyźni mają dobre pomysły. 

-  Dokładnie.  Zajrzymy  do  środka.  Chyba  poznasz,  czy  to  jest  miejsce,  które  ci  się 

śniło. 

- Chyba… - Bartek spojrzał na mnie groźnie. – No dobra, poznam. Bartek, ale jeśli… 

To znaczy… Wiesz… 

- Wysłów się kobieto! 

- Oj no! Bo skoro to otoczenie miało na ciebie zły wpływ, to może wnętrze domu… 

Na mnie… 

- Nic ci nie będzie – powiedział Bartek z uśmiechem, ujmując moją dłoń. – Ponieważ 

zrobimy to razem. 

background image

 

67 

Uśmiechnęłam  się  do  niego.  To  dziwne,  ale  ten  dziewiętnastolatek  przede  mną 

potrafił dodać mi sił, pozwalał uwierzyć, że wszystko będzie dobrze. 

- Gotowa? – zapytał Bartek. 

-  Bardziej  nie  będę  –  wzięłam  głęboki  oddech.  –  Teraz!  –  kiedy  krzyknęłam, 

podnieśliśmy ręce i siłą woli wyważyliśmy drzwi. I wtedy rozpętało się prawdziwe 

piekło… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

68 

10. Ból… 

 

Kiedy  tylko  drzwi  się  otworzyły,  wokół  nas  zrobiło  się  niezwykle  jasno.  Z 

każdej  strony,  z  pojawiających  się  wszędzie  portali,  wychodzili  Gurtanie.  Otaczali 

nas.  A  my?  Staliśmy  jak  zaklęci,  cały  czas  trzymając  się  za  ręce.  W  mojej  głowie 

pojawił się tylko jeden obraz: śmierć. Niestety nasza. Wiedziałam, że nie zdołamy ich 

pokonać.  Wiedziałam,  że  naszym  jedynym  ratunkiem  jest  nie  dać  się  rozdzielić. 

Wiedziałam,  że  jeśli  chcemy  przeżyć,  musimy  się  skupić  na  przywołaniu  mocy. 

Wiedziałam jednak, że się to nam nie uda. 

Strach…  Przerażenie  odebrało  nam  siłę.  Nie  mogliśmy  nic  zrobić.  W  tamtej  chwili 

modliłam  się,  żeby  kontrolę  nade  mną  przejęła  Ona.  Ona  była  w  stanie  pokonać 

Gurtan. Była silna, odważna, nie było dla niej rzeczy niemożliwych. A kiedy był przy 

niej On – byli nie do zatrzymania. Jak huragan niszczący wszystko, co im stanie na 

drodze. Jak ogień nie dopuszczający nikogo do siebie. Jak woda pochłaniająca tysiące 

istnień. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy chciałam, żeby Ona przejęła kontrolę… 

Mówią, że w  chwili zagrożenia, w chwili śmierci, człowiek  widzi całe  swoje 

życie. W moim przypadku tak nie było. Widziałam dokładnie pojawiające się bestie: 

ich puste, blade ślepia, chęć mordu wypisaną na twarzy. Widziałam połyskującą w 

blasku  księżyca  broń,  słyszałam  szepty  i  śmiechy,  czułam  złowrogie  oddechy  na 

swoim karku. W ciągu kilku tych sekund nie zobaczyłam swojego dotychczasowego 

życia. Spoglądałam na teraźniejszość – prawdziwą i przerażającą, nieuniknioną. 

Na  samym  końcu  pojawił  się  Werbin  –  z  mściwą  satysfakcją  na  twarzy,  z 

wyrazem  tryumfu  i  świadomością  zwycięstwa.  Podniósł  rękę  i  nastała  cisza.  Nie 

słychać było śpiewu ptaków, wiatru; wydawało się, że nawet przestaliśmy oddychać. 

-  Wiedziałem,  że  w  końcu  się  tutaj  pojawicie  –  głos  Werbina  przeszył  moje  ciało 

niczym sztylet, aż ciarki przeszły mi po plecach. Bartek mocniej złapał mnie za rękę. 

Żadne z nas się nie odzywało. No bo co mieliśmy powiedzieć?  – To tutaj wszystko 

się zaczęło, więc tylko kwestią czasu było wasze pojawienie się. Ale wy pewnie tego 

nie pamiętacie? – popatrzył na nas oczekując odpowiedzi, ale ani ja, ani Bartek się nie 

odzywaliśmy. – Tak myślałem – odwrócił wzrok i zaczął przechadzać się wokół nas 

–  Domyśliłem  się  po  naszym  ostatnim  spotkaniu  na  Wiecznej  Polanie.  Tak,  czuję 

energię  Obrońców,  czuję  ich  obecność.  Ale  wy…  Cóż  jesteście  tylko  ich  imitacją. 

background image

 

69 

Muszę  was  uświadomić,  że  zaczęliście  grę,  w  której  zwycięzcą  jestem  ja.  Bo 

choćbyście  się  mocno  starali,  nie  jesteście  w  stanie  mnie  pokonać.  Mam  rację?  – 

zatrzymał się i ponownie skierował na nas wzrok. Milczeliśmy. Werbin też umilkł. A 

potem uśmiechnął się do siebie i ciągnął dalej swój mroczny monolog – Ach… Od 20 

lat  czekam  na  wasz  powrót, to  znaczy,  na  ich  powrót.  Myślałem,  że  wrócili,  kiedy 

spotkaliśmy  się  po  raz  pierwszy,  że  mają  nową  moc.  Na  szczęście  dla  mnie,  a 

nieszczęście dla  was,  uświadomiłem sobie,  że to nic innego jak  moja niekompletna 

wiedza. Teraz już jestem przygotowany. Wy, jako nic nie znaczące pionki, nie macie 

żadnej  mocy.  To,  że  od  czasu  do  czasu  udaje  wam  się  przywołać  energię,  to  tylko 

czysty  przypadek,  refleksja  ich  życia.  Muszę  was  zmartwić,  ale  nie  jesteście 

Obrońcami  –  w  słowach  Werbina  nie  do  końca  znajdywałam  sens,  ale  on 

najwyraźniej nie zwracał uwagi na to, że mówi ogólnikami. – Imitacja. Wspomnienie. 

Tym  właśnie  jesteście.  Może  i  wasze  przybycie  przywróciło  spokój  na  Jufan,  ale  to 

tylko tymczasowe. Demetria! 

Werbin krzyknął do swoich ludzi. Z koła wokół nas wyszedł jeden z Gurtan, a raczej 

jedna – w świetle księżyca dostrzegłam wysoką dziewczynę o ciemnych, splątanych 

włosach, trzymającą w rękach krótki miecz, taki sam, jakim i ja się posługiwałam na 

treningach. Demetria zmierzyła nas wzrokiem, uśmiechnęła się kpiąco i zwróciła do 

Werbina. 

-  Tak,  panie?  –  zdziwiłam  się  słysząc  jej  głos.  Spodziewałam  się  niskiego,  może  z 

lekką chrypką. Ona natomiast mówiła wysokim, w pewnym sensie ciepłym głosem. 

Kompletnie nie pasował do jej wizerunku. 

-  Demetrio,  kochanie  –  zaczął  po  chwili  Werbin.  –  Pamiętasz  jak  jeszcze  niedawno 

prosiłaś mnie o zadanie dla ciebie? 

- Oczywiście, panie. 

-  Otóż  znalazłem  najodpowiedniejsze  dla  mojej  wspaniałej  wojowniczki  – 

uśmiechnął się lekko i popatrzył prosto na mnie. Musiał wyczytać z moich oczu, jak 

bardzo  się  bałam,  bo  uśmiechnął  się  jeszcze  szerzej.  –  Dostąpisz  zaszczytu  zabicia 

imitacji Obrońcy. 

background image

 

70 

Zamarłam  słysząc te słowa. Nie musiał wymawiać mojego imienia, wiedziałam, że 

chodzi  o  mnie.  Bartek  chciał  mnie  objąć  w  talii,  ale  poczułam  tylko  muśnięcie  jego 

palców, gdy nagle złapało go trzech Gurtan i odciągnęło ode mnie siłą. 

Jakby  z  oddali  słyszałam  jego  krzyki.  Próbował  się  wyrwać  z  objęć  naszych 

napastników, ale nie był w stanie. 

- Nie martw się – powiedział Werbin do Bartka. – Będziesz zaraz po niej. Chcę, żebyś 

patrzył, jak moja wspaniała Demetria zabiera ci coś drogiego. Chcę, żeby On widział, 

jak  zabieram  mu  coś,  co  kocha  –  wypowiedział  to  słowo  z  odrazą.  –  Chcę,  żeby 

cierpiał, tak jak cierpiałem ja 20 lat temu! 

Stałam  cały  czas  w  tym  samym  miejscu.  Nie  wiedziałam,  co  robić.  Próbować 

uciekać? Próbować walczyć? Żadna z tych opcji nie prowadziła do naszego ratunku. 

Zginiemy. I musiałam się z tym pogodzić. Musiałam się pogodzić z tym, że umrę nie 

doznawszy wcześniej miłości, zazdrości, pełni szczęścia. Zawsze chciałam zobaczyć 

Paryż… Wiem, to takie banalne. Jest tyle miejsc na świecie, a ja wybieram miejsce, w 

którym  kwitnie  miłość.  Ja!  Przeciwniczka  wyznawania  uczuć,  dziewczyna  nie 

wierząca, a raczej nie wiedząca, co to miłość. Cóż, życie bywa dziwne… 

Poczułam łzy cisnące się do oczu. Zebrałam resztki sił – nie będę płakać, nie pokażę, 

jak bardzo się boję, jak bardzo nie chcę umrzeć teraz, kiedy odkrywam, że mam po 

co  żyć.  Powoli  wracałam  do  tej  rzeczywistości  wokół  mnie.  Coraz  wyraźniej 

słyszałam  krzyki  Bartka  za  moimi  plecami.  Żeby  mi  się  tylko  udało  go  uratować. 

Wtedy  moja  śmierć  miałaby  sens.  A  tak?  Będzie  patrzeć  jak  umieram,  aby  potem 

samemu  stracić  życie.  To  takie  niesprawiedliwe.  Nawet  nie  mogłam  się  z  nim 

pożegnać… 

- Panie? – Demetria zwróciła się do Werbina. – To będzie dla mnie zaszczyt zabić ją 

w  twoim  imieniu  –  stanęła  naprzeciw  mnie  i  rzuciła  w  moją  stronę  miecz,  który 

upadł parę kroków ode mnie. – Podnieś to. Nie chcę cię za szybko zabić. Nie byłoby 

w tym ani trochę zabawy. 

I nie czekając na moją reakcję, ruszyła unosząc miecz. Miałam tylko parę sekund, aby 

podjąć decyzję. Upadłam na ziemię i przetoczyłam się, aby złapać miecz. Udało mi 

się i w chwilę później, stałam naprzeciw Demetrii, która wpatrywała się we mnie z 

wyrazem największej odrazy. 

background image

 

71 

- No, no, no – zadrwiła. – Widzę, że jednak się trochę pobawimy. 

Ponowiła  atak,  ale  udało  mi  się  go  zatrzymać  w  ostatniej  chwili.  Zgrzyt  broni 

wywołał  niewyobrażalną  ciszę  wokół  nas.  Werbin  stał  nieopodal  z  założonymi 

rękami i uśmiechem tryumfu na twarzy. Bartek przestał się wyrywać i przyglądał mi 

się z nieokreśloną twarzą. Chciałam mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale 

moje zapewnienie nie miały najmniejszego sensu. 

Kolejny  atak.  Cudem udawało  mi  się  unikać  ostrza  jej  miecza.  I  kolejny.  Zadawała 

coraz silniejsze ciosy. Wydawało mi się, że jak na razie tylko się ze mną droczy, aby 

w końcu pokazać, na co ją stać. Próbowałam przypomnieć sobie słowa Sergiusza z 

treningów, ale nie byłam w stanie. I znowu cios. Tym razem miecz świsnął mi nad 

głową,  bo  w  ostatniej  chwili  udało  mi  się  uchylić.  Demetria  wydawała  się  nie 

męczyć, nie popełniać błędów. To, że pozwalała mi jeszcze żyć, było tylko jej formą 

rozrywki. 

W moim ciele i umyśle miejsce strachu powoli zastępowała złość. Po co była cała ta 

walka?  I  tak  nie  miałam  najmniejszych  szans  na  jej  wygranie.  Im  dłużej  stawiałam 

opór, tym dłuższe były moje męczarnie. Cierpienie Bartka… Ale nie potrafiłam nie 

walczyć. To było silniejsze ode mnie: chęć przeżycia. 

Kolejny cios. Demetrię chyba zaczynała nudzić cała ta sytuacja, bo jej ataki były coraz 

bardziej precyzyjne. 

- W ogóle się nie starasz! – powiedziała w końcu, kiedy ponownie uciekłam spod jej 

ostrza. – Walcz! 

Z niewyobrażalną zwinnością znalazła się tuż przy mnie. Tym razem nie zdołałam 

uskoczyć i poczułam ostrze miecza na swoim prawym przedramieniu. Ciepła krew 

szybko wypływała, plamiąc wszystko wkoło.  Z moich ust wyrwał się mimowolny, 

stłumiony  krzyk.  To  jakby  przywróciło  Bartka  do  rzeczywistości,  bo  ponownie 

zaczął się wyrywać w moją stronę. Lewą ręką próbowałam powstrzymać krwawienie 

z  rany,  ale  była  zbyt  głęboka.  Demetria  stała  znowu  kilka  kroków  ode  mnie  z 

szyderczym uśmiechem na twarzy. Czekała, aż znowu się wyprostuję, aby walczyć. 

Spojrzałam na swoją ranę. Nie wyglądało to dobrze. Podniosłam wzrok na Demetrię. 

Jej  pewność  siebie,  kpiący  uśmiech  na  twarzy  –  budziły  we  mnie  mdłości.  Nasze 

background image

 

72 

spojrzenia  się  spotkały.  Ogarnęła  mnie  wściekłość.  A  raczej  nie  mnie,  ale  tę  drugą 

mnie. Ona przejmowała kontrolę. To był jej gniew. Jej ból. Jej walka. 

Nie miałam już kontroli nad swoim ciałem. Ona przejęła ją całkowicie. Jeszcze 

nigdy tak nie było, zawsze w jakiejś części potrafiłam się odnaleźć we własnym ciele. 

Ale nie tym razem. Ona była silniejsza. Jej oczy zdawały się widzieć więcej niż moje. 

Zdołała dostrzec, że z lasu wybiegają Lerkanie, że dokoła nas rozgorzała walka, że 

Bartek uwolniony od trzech osiłków, próbuje przedostać się w naszą stronę. Ale Ona 

nie  mogła  na  to  pozwolić.  Nie  mogła  pozwolić  by  cierpiał.  Wyprowadziła  atak, 

kierując  moim  ciałem  z  precyzją,  zwinnością,  siłą.  Demetrii  udawało  się  unikać 

ataków, ale przychodziło jej to z trudem. 

A Ona atakowała coraz szybciej, coraz mocniej. Wokół nas wszyscy walczyli, ale nie 

przeszkadzało  to  jej  być  skoncentrowaną  na  jednym  celu.  Teraz  przed  oczami 

widziała tylko przerażoną Demetrię, uciekającą przed ostrzem miecza. To sprawiało 

jej  radość  –  ból  wroga.  Udało  jej  się  podejść  Gurtankę.  Była  od  niej  zaledwie  parę 

kroków. Wiedziała, że to jej jedyna szansa. Wyprowadziła kolejny atak… 

 

Widziałam  moją  rękę,  nie  jej,  moją  rękę  trzymającą  rękojeść  miecza,  którego 

ostrze zagłębione było w ciele Demetrii. Spływająca wzdłuż klingi krew dotykała już 

moich  palców.  Nie  było  już  jej  –  Ona  odeszła,  zostawiła  mnie  z  umierającą  mi  na 

rękach kobietą, której przerażona twarz była skierowana w moim kierunku. 

-  Nie!  –  krzyknęłam  w  rozpaczy,  przytrzymując  Demetrię  zanim  osunęła  się  na 

ziemię. Jej białe oczy z sekundy na sekundę przyjmowały inny  kolor. Patrzyłam w 

nie,  nie  wierząc,  że  to  wszystko  dzieje  się  naprawdę.  Nie  słyszałam  już  odgłosów 

walki.  Nie  zorientowałam  się  nawet,  że  mam  policzki  mokre  od  łez.  W  uszach 

bębniło  mi  tylko  bicie  serca  Demetrii,  które  było  jak  najgorsza  muzyka.  Coraz 

wolniejsze…  I  wolniejsze.  Aż  w  końcu  zamilkło.  A  ja  patrzyłam  na  młodą,  ładną 

dziewczynę o piwnych oczach i ciemnych włosach, która leżała w kałuży krwi. 

 

background image

 

73 

Nie wiem, jak znalazłam się w obozie. Nie wiem, jak skończyła się walka. Nie wiem, 

czy  zginął  jeszcze  jakiś  Gurtan.  Nie  wiem,  czy  zginął  jakiś  Lekran.  Wiem  tylko,  że 

zabiłam… Siedziałam w najciemniejszym kącie mojego namiotu i płakałam. 

 

Nawet nie wyobrażacie sobie, jak to jest. Z jakim ciężarem muszę się borykać. 

To  jest  we  mnie.  Nie  pozwala  mi  zapomnieć.  Nie  pozwala  mi  zasnąć.  Wypełnia 

każdą  komórkę  ciała.  Krąży  wraz  z  krwią,  transportując  oprócz  tlenu  jeszcze  dwa 

słowa: zabiłam człowieka. Daniel chyba mówił, że Gurtanie nie są już ludźmi. Ale jak 

mam  mu  wierzyć?  Kiedy  wbiłam  miecz  w  pierś  Demetrii,  widziałam  w  jej  oczach 

cierpienie i strach. Na rękach czułam ciepłą krew. Do tej pory czuję jej zapach… 

Więc jak do jasnej cholery mam o tym zapomnieć!? Tak po prostu wstać następnego 

ranka i żyć? Próbuję sobie tłumaczyć, że zrobiłam to we własnej obronie, że inaczej 

sama  bym  zginęła.  Ale  może  tak  właśnie  powinno  być?  Może  to  ja  powinnam 

umrzeć zamiast niej? 

Nie byłam na to przygotowana. Chociaż kto jest? Chyba tylko jakiś seryjny morderca 

ze spaczoną psychiką. 

Chciałabym cofnąć czas. Znaleźć się na dworcu, tamtego dnia, kiedy to wszystko się 

zaczęło.  Dlaczego  nie  spóźniłam  się  na  ten  pociąg?  Nie  poznałabym 

Białoszewskiego, nie wylądowałabym na Jufan, nie zostałabym morderczynią… 

 

Przyszedł Bartek. Na zewnątrz chyba padało, bo był cały mokry. Spojrzał na 

mnie.  Nawet  nie  miałam  siły  ukryć  przed  nim  swojego  bólu.  Patrzyłam 

nieprzytomnym  wzrokiem  w  poły  namiotu.  Płakałam  –  cóż  innego  mi  pozostało. 

Bartek  podszedł  do  mnie  ostrożnie,  jakby  się  bał,  że  zaraz  ucieknę.  Nic  nie  mówił. 

Tylko patrzył. Spojrzałam w te jego migdałowe oczy. Pragnęłam jedynie, aby mnie 

przytulił, ale jednocześnie bałam się. Sama nie wiedziałam, jak zareaguję. 

Po  prostu  to  zrób  –  pomyślałam.  Nie  zwracaj  uwagi  na  protesty  i  płacz.  Nie  każ  mi 

decydować… 

Ale  Bartek  tylko  patrzył,  jakby  czekał  na  pozwolenie.  Odwróciłam  wzrok.  Zbliżała 

się nowa fala bólu,  jeszcze potężniejsza niż  poprzednie. Z każdą chwilą było coraz 

gorzej. 

background image

 

74 

I wtedy to zrobił. Poczułam jego ciepło, bliskość. Poczułam, że jest tutaj dla mnie, dla 

nikogo innego. Poczułam, że cierpi razem ze mną, że moje łzy to również jego łzy. 

Nie obchodziło mnie już, czy ktoś ujrzy moją rozpacz, mój upadek. Wtuliłam się w 

Bartka i płakałam jak nigdy przez całe moje dotychczasowe życie. 

Nad  nami  rozszalała  się  straszliwa  burza  –  dokładnie  oddająca  to,  co  działo  się 

wewnątrz mnie… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

75 

11. Bezsilność. 

Leżałam  na  łóżku.  Nie  chciałam  otworzyć  oczu.  Świadczyło  to  by  o  tym,  że 

ten  koszmar  nie  był  snem,  tylko  rzeczywistością.  Nie  wiem,  ile  spałam,  ale  na 

zewnątrz  przestało  padać.  Słychać  było  śpiew  ptaków,  szum  strumyka  –  to 

wszystko, co cieszyło mnie zawsze, kiedy się budziłam. Teraz natomiast przynosiło 

ból. Powoli otworzyłam oczy. Bolały. Od wielogodzinnego płaczu i ze zmęczenia. 

Co ja teraz zrobię? Jak ja się z tego otrząsnę? Problemy, które do tej pory uważałam 

za  poważne,  wydają  się  błahe  przy  morderstwie.  Jak  ja  sobie  z  tym  poradzę?  Tak 

usilnie  próbowałam  być  samodzielną  w  rozwiązywaniu  problemów.  I  szło  mi 

całkiem nieźle. Czasem potrzebowałam paru samotnych dni, żeby przemyśleć sobie 

wszystko. Czasem paru tygodni, aby dojść do  siebie. Ale  zawsze w jakimś stopniu 

wszystko się jakoś układało. A teraz nie wiem, co robić… 

Nie jestem silna. Nie na tyle, żeby wstać, spojrzeć ludziom w oczy, spojrzeć w oczy 

sobie… Zabiłam człowieka. Zabiłam Demetrię. 

 

Poczułam na swojej talii czyjąś rękę i aż podskoczyłam. Odwróciłam głowę i 

zobaczyłam Bartka, który leżał obok mnie. Nie spał. Przyglądał mi się. Wróciłam do 

poprzedniej  pozycji  i  zamknęłam  oczy.  Bartek  przytulił  mnie  bardziej  do  siebie  i 

zaczął szeptać mi do ucha. 

-  Przepraszam.  Nie  chciałem  cię  obudzić  –  Jego  głos  był  uspokajający.  Poczułam 

piach pod powiekami, kiedy pomyślałam, dlaczego tu jest – litość. 

Bartek milczał. Leżeliśmy wtuleni w siebie. Moje myśli powoli wracały do wydarzeń 

sprzed  kilkunastu  godzin.  A  może  to  już  dni?  Sama  nie  wiem.  A  może  powinnam 

coś powiedzieć? Ale co? Że mi przykro? Że nie chciałam? Że to nie ja, tylko Ona? To 

nic innego jak zwykłe usprawiedliwianie się. Unikanie odpowiedzialności. Unikanie 

kary. A może na Jufan nie ma czegoś takiego jak więzienie? Chociaż to i tak nie ma 

znaczenia. Wiem, co zrobiłam. Z jej pomocą, czy też nie. 

-  Hmm…  –  westchnął  mi  do  ucha  Bartek,  ponownie  sprowadzając  na  ziemię.  – 

Paulinko?  –  wiedziałam,  że  czekał  na  moją  reakcję.  Potrzebowałam  chwili,  żeby 

ponownie otworzyć oczy. Odwróciłam się i teraz leżeliśmy twarzą w twarz. Bartek 

cały  czas  mnie  obejmował,  jakby  się  bał,  że  wyparuję.  Przez  ułamek  sekundy 

background image

 

76 

patrzyliśmy  sobie  w  oczy,  ale  szybko  spuściłam  wzrok,  znowu  czując  piekące  łzy. 

Bartek pocałował mnie w czoło. 

- Paulina – powiedział po chwili. – Musisz coś zjeść. – to brzmiało jak rozkaz, nie jak 

prośba.  Czy  tak  długo  nie  jadłam,  że  tak  się  przejął?  Nie  odczuwałam  głodu.  W 

zasadzie  czułam  się…  pusta.  Nie  licząc  bezsilności  wypełniającej  każdy  skrawek 

mojego ciała. – Słyszysz? – jego głos był spokojny, czuły, ale nie potrafiłam na niego 

spojrzeć. Po co mam jeść? Po co mam żyć? Czy nie byłoby sprawiedliwie oddać życie 

za życie? Chociaż takie zadośćuczynienie. 

Bartek odczekał chwilę, jakby dokładnie wiedział, że w mojej głowie toczy się teraz 

zacięta  bitwa.  Usłyszałam  jak  westchnął,  a  potem  poczułam  jego  rękę  na  moim 

podbródku.  Uniósł  mi  lekko  głowę,  tak  abym  mogła  mu  spojrzeć  w  oczy.  Powoli 

podniosłam wzrok. 

- Tak lepiej – uśmiechnął się lekko. – Przyniosę ci coś do jedzenia, dobrze? – ile on 

tutaj  ze  mną  siedział?  Wsłuchując  się  w  mój  płacz,  podzielając  mój  ból… 

Popatrzyłam w jego cudowne oczy – odzwierciedlał się w nich ból i smutek. Czy to z 

mojego powodu? Bartek cierpiał przeze mnie? Ech… kolejna osoba, której sprawiam 

ból. 

Przytaknęłam  tylko,  na  zadane  przez  niego  pytanie.  Jeszcze  raz  posłał  mi  ciepły 

uśmiech,  pocałował  w  czoło  i  wymamrotał,  że  zaraz  wróci.  Szybko  wyszedł  z 

namiotu. Domyśliłam się, że pewnie równie szybko wróci. 

 

Byłam sama. Kiedyś, parę miesięcy temu, odpowiadałaby mi taka kolej rzeczy. 

Samotność  stała  się  częścią  mnie.  Teraz  jednak  odczuwałam  brak.  Tak  bardzo 

przyzwyczaiłam się do obecności Bartka w moim życiu, że chwila bez niego zdawała 

się  dłużyć  niemiłosiernie.  Zwłaszcza  kiedy  moje  myśli  błądziły  wokół  wydarzeń, 

które miały miejsce w okolicach tego starego domu. Bartek był dla mnie wsparciem 

przez  te  ostatnie  dni.  Nie  musiałam  mówić  mu,  co  czuję.  Nie  musiałam  niczego 

tłumaczyć. On wiedział. I wystarczyło, że był przy mnie. To dla mnie wiele znaczyło, 

nawet jeśli robił to z litości… 

Przewróciłam  się  na  plecy.  Próbowałam  sobie  przypomnieć,  ile  dni  już  minęło,  ale 

nie  miałam  żadnego  punktu  odniesienia.  Zastanawiałam  się  kiedy  zaczęły  się  sny, 

może  po  tym  uda  mi  się  dojść,  ile  dni  tak  leżę.  Sny…  Raczej  koszmary.  Tak  było 

background image

 

77 

codziennie,  jak  przypuszczam  –  niewiele  pamiętam.  Najpierw  przychodziła  fala 

bólu. Płacz. Po długich godzinach przychodził sen. Ale ilekroć zamykam oczy widzę 

Demetrię w kałuży krwi. Na nowo przeżywam całą walkę. A jak nie to, to błądzę po 

tym ogromnym domu, z którego nie ma wyjścia. I tak w kółko… 

Bartek  wrócił  z  tacą  w  ręku,  na  której  leżało  mnóstwo  kanapek.  Była  też  kawa  i 

czekolada. Tak, to zaskakujące, co Lerkanie mieli w swoich spiżarniach. 

- Pomyślałem, że czekolada dobrze ci zrobi – usiadłam, żeby zrobić mu miejsce oraz, 

żeby miał gdzie położyć tacę z jedzeniem. – Smacznego – powiedział z uśmiechem i 

czekał, aż wezmę kanapkę. Wzięłam jedną tylko ze względu na niego – w zasadzie 

nie byłam głodna. Poszedł w moje ślady. 

Jedliśmy  w  milczeniu.  Kiedy  odłożyłam  niedojedzoną  kromkę  chleba,  nic  nie 

powiedział. Wypiłam  za to kawę w czasie, kiedy  on  jadł dalej. Starałam się unikać 

jego  spojrzenia,  ale  nie  było  to  zbyt  łatwe,  ponieważ  cały  czas  mi  się  przyglądał. 

Chciałam  coś  powiedzieć,  ale  w  gardle  czułam  jakąś  gulę,  która  mi  na  to  nie 

pozwalała. A poza tym nie wiedziałam, co mogę mu powiedzieć. „Dziękuję” byłoby 

pewnie na miejscu, ale na tym by się nie skończyła rozmowa, a ja nie miałam siły na 

konwersacje. 

W  pewnym  momencie  Bartek  wstał  i  nic  nie  mówiąc,  zabrał  tacę  i  wyszedł. 

Zostawił tylko czekoladę. No tak. Nie byłam zbyt dobrym kompanem do rozmów. 

Pewnie miał już dość. Nie dziwię się. Sama ze sobą nie mogę wytrzymać, a on i tak 

długo  mnie  pocieszał.  Należał  mu  się  zasłużony  odpoczynek.  Ale  nie  mógł 

powiedzieć, że idzie? Litość też ma swoje granice? 

Po  policzku  spłynęła  mi  łza.  Nie  była  związana  z  Demetrią  i  tym,  co  zrobiłam. 

Poczułam  się  bezsilna.  Samotna.  Jak  nigdy.  Nie  zdążyłam  otrzeć  słonej  łzy  nim 

spadła mi na bluzkę. Zauważyłam, że była to ta sama, którą miałam na sobie tamtego 

dnia. Na wierzch nałożyłam bluzę, dlatego wcześniej nie widziałam… krwi. Dopiero 

teraz ją zauważyłam. Była wszędzie: na bluzce, na spodniach, na rękach. Na prawym 

przedramieniu miałam opatrunek. Zrobiło mi się niedobrze. 

 

Zerwałam  się  z  łóżka  i  wybiegłam  z  namiotu.  Nie  rozglądając  się  na  boki, 

pobiegłam do łazienki. Zerwałam z siebie wszystkie ubrania, weszłam pod prysznic i 

odkręciłam gorącą wodę. Stałam tak, dopóki nie poczułam fizycznego bólu na całym 

background image

 

78 

ciele.  Oddychałam  głęboko,  żeby  nie  zwymiotować.  Jak  mogłam  leżeć  w  tym 

ubraniu przez tyle czasu? Gdzie ja byłam przez te dni? 

Zakręciłam  wodę  i  uświadomiłam  sobie,  że  nie  mam  nic  na  zmianę.  Nie  wzięłam 

nawet ręcznika. Usiadłam pod prysznicem i skuliłam się. Tutaj, czy w namiocie. Co 

za różnica – i tak jestem sama… 

-  Paulina?  Jesteś  tam?  –  Bartek?  Skąd  wiedział,  że  tutaj  jestem?  –  Przyniosłem  ci 

ręcznik i czyste ubranie… – Urwał i czekał, aż odpowiem, ale ja nie byłam w stanie. 

Usłyszałam,  jak  wychodząc  zamknął  głośno  drzwi.  Po  pewnym  czasie  powoli 

otworzyłam  te  odgradzające  mnie  od  pozostałej  części  łazienki.  Na  progu  leżały 

czyste rzeczy. Zabrałam je i  szybko się ubrałam. Przechodząc koło  lustra nawet na 

siebie nie spojrzałam. Było za wcześnie. 

Wyszłam  na  dziedziniec.  Zmierzchało.  Całkiem  straciłam  poczucie  czasu.  Cicho 

zamknęłam  za  sobą  drzwi.  Marzyłam,  żeby  tylko  nikt  mnie  nie  zobaczył,  jak  będę 

wracać do namiotu. 

- Już myślałem, że nigdy nie wyjdziesz – odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto na mnie 

czeka. Wiedziałam już po głosie, ale musiałam się upewnić. Bartek siedział oparty o 

ścianę.  Miał  zamknięte  oczy.  Czekał  na  mnie?  Ale  przecież,  gdyby  czuł  litość…  A 

może to nie jest litość? 

Usiadłam  koło  niego.  Nie  otworzył  oczu,  ale  widziałam,  że  się  dyskretnie 

uśmiechnął. No to chyba moja kolej. 

-  Dziękuję…  -  powiedziałam  cicho.  Dalej  na  mnie  nie  patrzył.  Ukryłam  twarz  w 

dłoniach  i  cicho  westchnęłam.  Usłyszałam  jak  się  poruszył  i  w  chwilę  później 

poczułam, jak ujmuje moje dłonie, żeby odsłonić twarz. Tak jak wcześniej, podniósł 

mi głowę, żebym popatrzyła mu w oczy. 

- Nie ma za co – powiedział cicho. Chciało mi się płakać. Znowu. Tym razem przez 

to, że zmuszam go do takiej litości nade mną. Zauważył lśniące w moich oczach łzy. 

– Ach… – Nie. Nie mogę znowu się przy nim rozkleić. – Paulino. Jak zwykle, źle to 

odbierasz  –  źle  odbieram?  Zabiłam  człowieka,  co  tutaj  jest  niezrozumiałe.  –  I  nie 

chodzi mi  o to, co się stało tydzień temu – tydzień? Cholera… A poza tym, Bartek 

wydaje się czytać mi w myślach. – Musisz coś zrozumieć… 

background image

 

79 

Wyrwałam się, żeby nie patrzeć mu w twarz. Skoro ma mi powiedzieć, że zrobił to 

tylko z litości, nie chcę, żeby  widział, jak płaczę. Bartek wstał i wyciągnął do  mnie 

rękę. Westchnęłam ciężko i chwyciłam ją. 

Szliśmy w stronę drzew. Nie wiedziałam, dlaczego mnie tam prowadzi, ale było mi 

wszystko  jedno,  gdzie  usłyszę  tę  gorzką  prawdę.  Zatrzymaliśmy  się  koło 

powalonego  drzewa  niedaleko  dziedzińca.  Bartek  posadził  mnie  na  pniu  i  stanął 

naprzeciwko mnie. Znowu zmusił mnie, żebym na niego spojrzała. 

- Musisz coś zrozumieć – zaczął znowu.  – Przez ten tydzień… To, że byłem z tobą 

przez ten tydzień, to nie jest litość – starałam się oddychać głęboko. – Wiem, co jest w 

tej  twojej  główce.  Poznałem  cię  już  na  tyle,  żeby  wiedzieć,  co  myślisz  –  urwał  na 

chwilę, ale tym razem nie miałam zamiaru mu przerwać  – To NIE jest litość. Żeby 

było jasne. Jesteś dla mnie… Cóż, jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym. I nie mogłem 

cię zostawić samej z tym bólem. Nie pozwoliłbym ci nigdy cierpieć w samotności – 

urwał  na  chwilę.  –  Wiem,  że  kiedyś  byłaś  inna.  Indywidualistka  –  uśmiechnął  się 

lekko. – Ale wiem też, że się zmieniłaś. Wiem to, ponieważ i ja się zmieniłem. Jufan, 

Lerkanie, Gurtanie… To wszystko ma na nas wpływ. Na zmiany: lepsze, czy gorsze 

– spuścił wzrok. – Z góry przepraszam, ale musze o tym wspomnieć, żebyś dobrze 

zrozumiała,  co  mam  na  myśli  –  ponownie  na  mnie  spojrzał.  –  Wtedy  koło  tego 

domu…  -  coś  przewróciło  mi  się  w  żołądku  –  kiedy  myślałem,  że  zginiemy…  Nie 

myślałem  o  niczym  innym,  jak  o  tym,  żebyś  przeżyła.  To  był  mój  priorytet.  Jak  to 

mówią?  Doceniasz  to,  co  masz,  dopiero  kiedy  to  stracisz,  tak?  –  patrzył  na  mnie 

wyczekująco, ale ja dalej milczałam. – Jak mam ci to powiedzieć? – zapytał jakby sam 

siebie. – Jesteś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką… Kiedy sądziłem, że cię stracę, 

uświadomiłem  sobie,  że  tak  naprawdę,  nie  potrafię  być  z  dala  od  ciebie,  że  nie 

wyobrażam sobie dalszego życia bez ciebie… 

To zdecydowanie nie jest litość. 

- Powiedz coś – mimo, że mówił szeptem, bardzo wyraźnie go słyszałam. Ale ja… co 

ja mam mu powiedzieć? 

- Zabawne – powiedziałam po paru minutach ciszy. Spojrzał na mnie z przerażeniem 

– Kiedy byliśmy koło tego domu, nie myślałam o niczym innym, jak o tym, żebyś to 

background image

 

80 

ty wyszedł z tego cało – uśmiechnęłam się do niego. Moje ciało trochę się buntowało, 

bo wypełniający je ból, nie wiedział, czym jest uśmiech. 

To  właśnie  staram  się  powiedzieć,  że  jest  dla  mnie,  jak  to  określił,  kimś  więcej  niż 

przyjacielem? 

-  Więc…  –  zapytał  w  końcu,  przysuwając  się  bliżej  mnie.  –  Skoro  ja  nie  chcę  być 

daleko  od  ciebie,  ty  nie  chcesz  być  daleko  ode  mnie…  –  był  tak  blisko,  że  czubki 

naszych nosów trącały się od czasu do czasu. 

- To możemy spróbować nie oddalać się zbytnio od siebie  – dokończyłam za niego 

zdanie.  Jego  dłonie  odnalazły  w  ciemnościach  moją  talię,  przysunął  mnie  bliżej  do 

siebie. Ręce oplotłam wokół jego szyi, dłonie zatopiłam we włosach. Bartek  powoli 

zbliżył się do moich ust i delikatnie je pocałował. Rozlała mnie fala gorąca, tak obca, 

porównując  ją  z  bólem  w  moim  ciele.  Wydawało  się,  że  próbuje  go  całkowicie  ze 

mnie  wyprzeć.  Przywarłam  do  niego  jeszcze  mocniej.  Wstrzymałam  oddech,  gdy 

patrzyliśmy  sobie  w  oczy.  Nie  widziałam  u  Bartka  litości,  odrazy,  czy  strachu. 

Widziałam pewność siebie, przywiązanie, uczucie. W jednej chwili zapragnęłam być 

jeszcze  bliżej  niego.  Moje  usta  znalazły  jego,  jakby  robiły  to  od  lat.  Od  razu 

odwzajemnił pocałunek: głęboki, namiętny, zapierający dech… 

I  nie  było  już  Obrońców,  którzy  przejęliby  kontrolę.  Nie  było  Lerkan,  Gurtan,  czy 

Demetrii, zakłócających nasze myśli. Nie było walki, bólu, czy bezsilności. Byłam ja i 

Bartek. Byliśmy My. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

81 

12. Incydent. 

 

-  Paulina?  –  Sergiusz  obudził  mnie  swoim  wołaniem.  –  Jesteś  tam?  Wszystko  w 

porządku? – Powoli zaczynałam dochodzić do siebie. – Nie było cię na śniadaniu… 

- Tak – w końcu trochę oprzytomniałam, aby móc coś powiedzieć – Wszystko O.K. 

Trochę zaspałam. 

- Aha – Sergiusz zbliżał się w stronę namiotu, ale i tak wiedziałam, że nie wejdzie. 

Od  czasu  tego  „incydentu”  z  Demetrią  wszyscy  traktują  mnie  z  niezwykłą 

ostrożnością, a poza tym Lekranie są chyba najbardziej kulturalnymi ludźmi, jakich 

znam,  bo  nigdy  nie  wchodzą  nie  zaproszeni.  W  przeciwieństwie  do  Bartka  na 

przykład… – Idziesz na trening? – usłyszałam w głosie Sergiusza troskę. Wzruszyło 

mnie to. Mimo tego co zrobiłam, tak naprawdę nikt się ode mnie nie odwrócił. Fakt, 

zajęło mi trochę czasu dojście do siebie, nie chciałam też więcej walczyć, ale po wielu 

rozmowach z Bartkiem i Sergiuszem, przełamałam się. Mimo to, ilekroć choć chwilę 

spóźniałam się na trening, Sergiusz sprawdzał, gdzie jestem i czy znowu nie płaczę 

w swoim namiocie. 

- Tak, jasne – odezwałam się w końcu. – Daj mi chwilę. Będę na placu za 15 minut. 

- Wspaniale – odparł Sergiusz. Usłyszałam, że powoli oddala się od mojego namiotu, 

a  potem  przystanął  i  zawołał.  –  Ach!  Zapomniałbym.  Nie  widziałaś  może  Bartka? 

Miłosz go szuka… 

-  Pewnie  biega  –  odparłam  automatycznie.  Odwróciłam  głowę  i  spojrzałam  na 

śpiącego  obok  mnie  towarzysza.  Ten  to  ma  sen.  Nic  nie  jest  w  stanie  go  obudzić. 

Uśmiechnęłam się do siebie. 

Bartek. 

No  tak.  To  był  właśnie  główny  powód,  dla  którego  wolałabym,  żeby  nikt  nie 

wchodził bez zaproszenia do mojego namiotu. Chociaż bardzo ciekawi mnie, jakby 

zareagowali Lerkanie na taki obrót zdarzeń… Oczywiście nic im nie powiedzieliśmy. 

Szczerze mówiąc, to ja wymusiłam na Bartku dyskrecję. I tak byliśmy tutaj obcy, bez 

względu  na  to,  co  mówił  Daniel.  A  poza  tym  nie  wiedziałam,  jaki  stosunek  do 

związków mają nasi towarzysze. 

 

background image

 

82 

Bartek. 

Tak  bardzo  mi  pomógł.  Sądziłam,  że  już  nigdy  się  nie  uśmiechnę,  nie  zacznę 

normalnie funkcjonować, ale on ma bardzo  wiele ciekawych  metod terapii. I  teraz, 

nie mogłam w to uwierzyć, gwiazda rocka, Bartek Białoszewski, leży w moim łóżku. 

Nie, żeby mi się to nie podobało. Ale już tyle razy mu mówiłam, że to niebezpieczne, 

bo jak kiedyś zaśpimy i nas znajdą, to będziemy się musieli tłumaczyć, wyjaśniać… 

Oczywiście  Bartek  wyciąga  swoje  argumenty,  że  nie  może  mnie  zostawić  samej 

przez koszmary… 

Sny. Nie minęły. Co noc budzę się z krzykiem… Ale to nie znaczy, że Białoszewski 

musi tego słuchać. No dobra, ciężko mi bez niego zasnąć, ale jakoś bym to zniosła. 

Może… 

Jest  też  druga  sprawa.  Moja  samokontrola.  Tylko,  że  jak  zaczynam  o  tym  mówić, 

Bartek  konspiracyjnie  się  uśmiecha  i  znajduje  sobie  niezwykle  pochłaniające  jego 

uwagę  zajęcie  –  najczęściej  związane  z  moim  ciałem.  A  to  przecież  nie  jest  takie 

proste nie myśleć o seksie, kiedy facet, który ma tak boskie ciało, paraduje półnagi po 

twoim namiocie! A robi to każdego wieczora, zaraz przed pójściem spać, bo sypia w 

samych  bokserkach.  No  dobra,  nie  jestem  mu  dłużna  –  muszę  się  przebrać  akurat 

wtedy,  kiedy  Bartek  jest  w  namiocie,  i  nie wiedząc,  co  na  siebie  włożyć,  chodzę  w 

samej bieliźnie przez długie minuty, a potem bez żadnych skrupułów wyrzucam go 

na podwórko. Ale cóż, nikt nie jest idealny… 

Nie powiem, że nie myślałam o seksie z Bartkiem, bo bym skłamała. Może myślę o 

tym  nawet  za  często…  Ale  tak  naprawdę,  nie  wiem,  czy  chcę  to  zrobić.  Owszem, 

bardzo  dużo  z  Bartkiem  rozmawiamy,  ale  te  nasze  konwersacje  jakoś  nigdy  nie 

schodzą  na  temat  poprzednich  związków,  czy  naszych  uczuć.  Poza  tym 

uchodziłabym  za  niezwykle  rozwiązłą,  jakbym  przespała  się  z  facetem  po  paru 

miesiącach znajomości. Przynajmniej w moim odczuciu. 

A Bartek? Wcale mi tego nie ułatwia. Nie naciska oczywiście. Tak naprawdę nie robi 

nic,  na  co  bym  mu  nie  pozwoliła,  ale  choćby  ten  jego  cowieczorny  mini  striptiz 

doprowadza mnie do szaleństwa! Ech… 

Pochyliłam się nad uchem ciągle śpiącego Bartka i szepnęłam: 

background image

 

83 

- Hej śpiochu – zero reakcji. Typowe.  – Bartek – trochę podniosłam głos i lekko go 

szturchnęłam.  Nic.  –  Bartek,  obudź  się  –  mówiłam  stanowczym  głosem,  ale  nie 

krzyczałam, bo niby jak? Zaraz by wszyscy wiedzieli, gdzie tak naprawdę był cały 

ranek (i noc) Białoszewski. 

Bartek przewrócił się tylko na drugi bok i dalej smacznie spał. Nie, no tego było za 

wiele.  I  tak  jesteśmy  już  spóźnieni,  nie  mówiąc  już  o  tym,  że  nie  wiem,  jak  mamy 

bezpiecznie  opuścić  mój  namiot,  bez  wzbudzania  niczyich  podejrzeń.  Zrobiłam 

jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy – zrzuciłam go z łóżka. 

Obudził się momentalnie i stanął na równych nogach. 

- Co… cco jest? – zapytał niezbyt przytomnie. 

-  Zaspaliśmy,  geniuszu  –  odpowiedziałam,  powoli  wstając  z  łóżka  (które  było, 

chciałabym  dodać,  jednoosobowe  i  spanie  w  nim  we  dwójkę  było  niezłym 

wyzwaniem)  –  Sergiusz  tu  był.  Miłosz  cię…  -  nie  skończyłam,  bo  wylądowałam  z 

powrotem na łóżku z Bartkiem, siedzącym na mnie okrakiem i przygważdżającym 

mnie rękami, żebym nie mogła się ruszyć. - … szuka – dokończyłam na wydechu. 

-  Ach,  tak  –  powiedział  Białoszewski  z  uśmiechem.  –  I  to  ma  mnie  powstrzymać 

przed  pocałowaniem  cię  na  dzień  dobry?  –  powiedziawszy  to  zaczął  zbliżać  swoje 

usta do moich. 

Muszę  przyznać,  że  całowanie  się  z  Bartkiem  Białoszewskim  to  najprzyjemniejsza 

rzecz, jaką do tej pory robiłam. 

Lekko  rozchyliłam  wargi,  zachęcając  tym  samym  Bartka,  żeby  odnalazł  swoim 

językiem  mój.  Kiedy  to  zrobił,  ten  delikatny  całus  zmienił  się  w  serię  głębokich  i 

zapierających dech w piersi pocałunków. Nasze oddechy stawały się coraz płytsze, 

urywane.  Bartek  uwolnił  moje  ręce  i  mogłam  zatopić  dłonie  w  jego  miękkich 

włosach. Jego dłonie odnalazły moją bluzkę, pod którą za chwilę wylądowały. Dotyk 

jego  ciepłych  dłoni  na  mojej  talii  wywoływał  przyjemne  uczucie  w  okolicach 

żołądka. I wtedy odezwał się Miłosz. 

- Paulina? – Zakryłam Bartkowi usta ręką, żeby nic nie powiedział, bo po nim można 

się wszystkiego spodziewać. – Jesteś tam? 

Deja vu? Najpierw Sergiusz, teraz Miłosz. Super… 

- Tak – odpowiedziałam z lekką zadyszką. – Już idę na trening. Zaspałam… 

background image

 

84 

- Tak, wiem. Sergiusz mi mówił – odpowiedział spokojnie Miłosz. – Zastanawiałem 

się, czy wiesz, gdzie jest Bartek? 

- Och  – odpowiedziałam niezbyt przytomnie, bo ów Bartek właśnie uwolnił się od 

mojej ręki i całował po szyi. – Biega – odpowiedziałam w końcu. 

- Cóż. Jakoś długo nie wraca – powiedział po chwili Miłosz. Chociaż do mnie mało 

docierało, co mówił. Bartek skutecznie mnie dekoncentrował. – Trochę się martwię. 

Jeszcze nigdy się nie spóźniał na trening – mówił bardziej do siebie niż do mnie. – 

Jeśli go zobaczysz, to powiedz proszę, że go szukam. 

- Jasne! – powiedziałam niezbyt wyraźnie, bo Bartek znowu zaczął mnie całować w 

usta. 

Usłyszałam, jak Miłosz się oddala od namiotu. Za to co potem zrobiła, powinnam się 

nienawidzić… 

Zebrałam całą swoją siłę woli, żeby móc przerwać ten wspaniały poranek i ponownie 

zrzuciłam  Bartka  z  łóżka  –  to  był  jedyny  sposób,  żeby  się  od  niego  uwolnić,  a 

zważywszy na to, że zapomniał mnie przygważdżać rękoma, nie było to zbyt trudne. 

- Mogłaś powiedzieć, że ci się nie podoba, zamiast drugi raz wyrzucać mnie dziś z 

łóżka – powiedział Bartek cały czas leżąc na podłodze. 

- Nie powiedziałam, że mi się nie podoba – odparłam wpatrując się w sufit namiotu i 

przeklinając  w  myślach  samą  siebie  i  Lerkan,  za  to,  że  nam  przeszkodzili.  –  Ale 

musimy już iść i dobrze o tym wiesz. 

- Wiesz co? – skomentował to Bartek, podnosząc się z ziemi. – Jesteś zbyt zasadnicza. 

Kto by zauważył, że przez dzień, czy dwa nie wychodzimy z namiotu? – spojrzał na 

mnie z uśmiechem i wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać. 

- Zapewne nikt – odpowiedziałam z ironią, biorąc go za rękę i podnosząc się z łóżka. 

– A teraz lepiej wymyśl jakąś dobrą wymówkę dla Miłosza – dodałam. 

-  Przecież  biegałem  –  powiedział,  nakładając  spodnie.  –  Ale  jeśli  chcesz,  to  mogę 

powiedzieć, że molestowałem ciebie cały ranek – rzucił mi zalotne spojrzenie. 

Byłam już ubrana i gotowa do wyjścia, więc tylko popatrzyłam na niego gniewnie, 

mówiąc: 

- Wyjdź tyłem i nie daj się przyłapać – I już mnie nie było. 

 

background image

 

85 

 

W  drodze  na  plac  treningowy  próbowałam  się  skupić,  ale  wspomnienia 

ostatnich 12 godzin, jakoś mi w tym nie pomagały. Późna kolacja w namiocie, potem 

deser i rozmowy do rana… To dlatego zaspaliśmy, ale nie żałowałam ani minuty. Za 

te  parę  godzin  sam  na  sam  tuż  przed  snem,  mogłabym  mieć  nawet  dodatkowe 

treningi (co mnie pewnie i tak czeka za spóźnienie). Ale leżąc tak, wtulona w Bartka, 

który szepcze mi do ucha, czuję się niezwykle spokojna. Szczęśliwa… Nigdy się tak 

nie czułam. Nikt nie był mi jeszcze tak bliski, jak on… 

Dość! Jeszcze trochę powspominam i Sergiusz zrobi dziś ze mnie worek treningowy. 

Zebrałam się w sobie i wyłączyłam myślenie  – tylko tak byłam w stanie skupić się 

jedynie na walce. Nie mogłam myśleć o niczym, nie mogłam myśleć, że mogę kogoś 

zranić. 

- Cześć! – powiedziałam do stojącego tyłem Sergiusza. 

-  Witaj  –  odpowiedział,  odwracając  się.  Zauważyłam,  że  nie  jest  w  najlepszym 

humorze. 

-  Przepraszam  za  to  spóźnienie.  Jakoś  nie  mogłam  zasnąć  wczoraj  i  dopiero  nad 

ranem…  -  byłam  w  trakcie  wygłaszania  wymyślonej  historyjki,  kiedy  podszedł  do 

nas Błażej. 

- Powiedziałeś jej? – zwrócił się do Sergiusza, nie czekając nawet, aż skończę mówić. 

- Jeszcze nie – odpowiedział spokojnie Sergiusz. 

-  Nie  powiedziałeś  mi  o  czym?  –  zwróciłam  się  do  mojego  trenera,  ignorując  przy 

tym Błażeja. – Co się dzieje? 

Sergiusz i Błażej wymienili szybkie spojrzenia, po czym ten drugi, nawet na mnie nie 

spojrzawszy, opuścił plac treningowy. Nie podobały mi się te ukradkowe spojrzenia 

i niewypowiedziane zdania. Chciałam zapytać Sergiusza, o co chodzi i domagać się 

odpowiedzi, ale mnie uprzedził. 

- Chodź ze mną proszę. Muszę ci coś pokazać – sposób, w jaki wypowiedział te dwa 

zdania, nie zapowiadał niczego dobrego. 

Poprowadził  mnie  bez  słowa  w  stronę  magazynów,  gdzie  trzymano  zapasy 

żywności.  Byłam  tam  tylko  kilka  razy,  ale  wiedziałam,  że  za  tymi  budynkami 

znajduje  się  coś  na  kształt  więzienia.  Powiedział  to  mi  zaprzyjaźniony  kucharz  (a 

background image

 

86 

raczej jeden z chłopaków, który gotuje jak najlepszy szef kuchni na świecie), podczas 

wspólnego robienia obiadu. Nigdy nie sądziłam, że będę się musiała tam znaleźć, bo 

szczerze mówiąc, trochę mnie to przerażało. Wyobrażałam sobie maszyny do tortur i 

ciasne klatki… No co? W końcu jesteśmy na Jufan, gdzie wszystko jest możliwe. 

Szliśmy w milczeniu.  Minęliśmy jeden budynek, potem kolejny. Wiedziałam, że za 

następnym  skręcimy.  Tak  też  zrobiliśmy  i  moim  oczom  ukazał  się  niewielki 

budynek,  który  przypominał  część  jakiegoś  zamku  –  nagie  mury  i  tylko  jedno 

wejście,  przy  którym  stało  dwóch  Lerkan  z  bronią  w  rękach.  Nieopodal  nich 

zauważyłam  też  Bartka  i  Miłosza.  Co  oni  tutaj  robili?  Już  chciałam  o  to  zapytać, 

kiedy Sergiusz znowu mnie uprzedził, zwracając się do Miłosza. 

- Powiedziałeś mu? 

-  Nie,  jeszcze  nie.  Właśnie  miałem  to  zrobić,  ale  zauważyłem,  że  się  zbliżacie  – 

odpowiedział  Miłosz.  Bartek  stał  nieopodal  mnie,  ale  nawet  nie  śmiałam  na  niego 

spojrzeć. Jeszcze nie doszłam do siebie po intensywnym poranku, a poza tym miejsce 

i czas na ukradkowe spojrzenia nie było odpowiednie. 

Wpatrywaliśmy się w naszych przyjaciół, czekając na wyjaśnienia, ale jakoś żaden z 

nich  nie  kwapił  się,  żeby  nas  poinformować  o  tym,  o  czym  mieli  nam  powiedzieć, 

więc przejęłam inicjatywę. 

- Możecie nam powiedzieć, co się tutaj dzieje? – spojrzałam najpierw na Sergiusza, a 

potem na Miłosza, ale żaden z nich nawet nie raczył na mnie spojrzeć. – Sergiusz – 

zwróciłam się do mojego trenera, który był mi chyba najbliższy z Lerkan. – Czy coś 

się stało? 

- Niestety tak – odpowiedział mi po chwili ciszy. – Otóż, chodzi o to, że dzisiaj na 

zwiadzie  Paweł  i  Nataniel  natknęli  się  na  Gurtankę.  Mówi,  że  ma  dla  nas  pewne 

informacje, ale będzie rozmawiać tylko z tobą, Paulino. – spojrzał mi w oczy – Czy 

możesz nam to wyjaśnić? 

 

 

 

 

 

background image

 

87 

13. Sara 

 

- Ze mną… Ale… - zaczęłam się jąkać, bo to wszystko nie miało najmniejszego sensu. 

Dlaczego  Gurtanka  chciała  rozmawiać  ze  mną?  Dlaczego  nie  z  kimś  innym? 

Dlaczego nie z Lerkanem? I gdy tak o tym myślałam, odezwał się Bartek. 

-  Sergiusz.  Ty  chyba  nie  myślisz,  że  Paulina…  –  urwał,  bo  zauważył  mój 

niedowierzający wzrok. Ale teraz i ja zaczęłam rozumieć. 

- Nie mam z tym nic wspólnego – odezwałam się, bo najwyraźniej ani Sergiusz ani 

Miłosz  nie  mieli  ochoty  nam  nic  wyjaśniać.  Ogarniała  mnie  frustracja.  Chociaż… 

Mogłam  się  tego  spodziewać.  Jestem  jedyną  dziewczyną  na  Jufan,  która  jest  po  tej 

„lepszej  stronie”,  a  przynajmniej  do  tej  pory  myślałam,  że  tak  właśnie  jestem 

odbierana. – Sergiusz. Nie mam z tym NIC wspólnego – powtórzyłam z naciskiem. – 

Nie  mogę  uwierzyć,  że  w  ogóle  mogłeś  coś  takiego  wziąć  pod  uwagę!  –  złość 

wzbierała we mnie z każdą sekundą, a to, że mój trener nawet na mnie nie patrzył, 

tylko  ją  wzmagało.  –  Nie  do  wiary!  –  krzyknęłam  w  końcu.  –  Czy  ty  naprawdę 

sądzisz,  że  mogłabym,  nie  wiem,  spiskować  przeciwko  wam?  I  co?  Tak  po  prostu 

jako  podwójny  agent  zabiłam  swoją  towarzyszkę  broni  Demetrię,  aby  później 

sprowadzać  do  obozu  jakąś  inną  Gurtankę,  z  nadzieją,  że  uwierzycie  w  moją 

niewinność? Dla twojej wiadomości: nawet ja nie byłabym taką idiotką. I nie wiem, 

co się tutaj dzieje. Jeśli to jakaś kolejna próba, której zostaję poddana wbrew własnej 

woli, to jest bardzo nietrafiona – wyrzucałam słowa wciąż patrząc na Sergiusza. Nie 

mogłam uwierzyć, że jedyna życzliwa mi osoba na Jufan (nie wliczając Bartka) tak 

łatwo uwierzyła… No właśnie, nawet nie wiem, w co. 

- Paulina – Sergiusz wreszcie podniósł na mnie wzrok. – Źle to odbierasz. My cię o 

nic nie oskarżamy. My tylko… 

- Och. No tak. Nie oskarżacie mnie – powiedziałam z ironią, przerywając mu. – Wy 

tylko  mi  nie  ufacie.  Nie  ma  co,  pocieszające  –  gniew  wypełniał  moje  ciało. 

Wiedziałam,  czym  się  to  może  skończyć.  Wiedziałam,  że  niekontrolowany  może 

znowu przywołać Ją. A na to nie mogłam pozwolić. 

Odwróciłam  się  od  nich.  Zamknęłam  oczy  i  próbowałam  się  skupić,  uspokoić 

oddech. Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń, wiedziałam, że to tylko Bartek próbuje 

background image

 

88 

mi  pomóc  odzyskać  spokój.  Nie  było  to  zbyt  łatwe,  bo  wszystko  się  we  mnie 

gotowało. 

- Bartek? A gdzie ty byłeś dzisiaj cały ranek? – tym razem odezwał się Miłosz. Myślał 

chyba,  że  jak  przerwie  tą  niezręczną  ciszę,  zwracając  się  do  Bartka  tym  pozornie 

niewinnym pytaniem, odwróci moją uwagę od podejrzeń co do mojej osoby. Drogi 

kolego – nie tędy droga. 

- No tak – odezwałam się, nie dając możliwości na odpowiedź Bartkowi. – Najlepiej 

szukać  winnych  wśród  obcych  –  odwróciłam  się,  żeby  na  nich  spojrzeć.  Ciągle 

czułam  dłoń  Bartka  na  swoim  ramieniu,  ale  nie  byłam  w  stanie  na  niego  spojrzeć. 

Chyba bym się rozkleiła, jakbym to zrobiła. 

- Nie szukamy winnych – powiedział spokojnie Sergiusz, robiąc krok w naszą stronę 

i jednocześnie wyciągając przed siebie ręce. 

Potem  uświadomiłam  sobie,  że  chciał  w  ten  sposób  mnie  uspokoić,  ale  w 

tamtym momencie ten gest wydał mi się… zagrożeniem. 

W  momencie,  kiedy  palce  Sergiusza  dotknęły  moich  przedramion,  po  moim  ciele 

przeszło coś, co mogło być zwykłym dreszczem, ale tym nie było. A co dziwne, nie 

rozpoczynało się w miejscu, gdzie dotykał mnie Sergiusz, tylko Bartek. Jakiś impuls 

przeszedł przez ciało Białoszewskiego, wniknął we mnie i całą swoją mocą trafił w 

nic  nie  świadomego  Sergiusza,  którego  coś,  bo  nie  wiem,  co  to  było,  odrzuciło  na 

kilka metrów od nas. 

 

 

-  Sergiusz!–  wszyscy  się  przekrzykiwali,  podbiegli  do  niego  i  otoczyli  tak,  że  z 

miejsca,  w  którym  stałam,  widziałam  jedynie  czubki  jego  butów.  Bartek,  Miłosz  i 

dwóch strażników nawet nie zwracało na mnie uwagi. A ja? Osunęłam się na kolana 

i ukryłam twarz w dłoniach. Znowu to zrobiłam. Skrzywdziłam drugiego człowieka. 

Zadałam mu ból. Może nawet zabiłam. I chociaż tego nie chciałam, chociaż tego nie 

kontrolowałam, to moja wina. Co ze mnie za człowiek? 

I  kiedy  tak  tkwiłam  cały  czas  w  tym  samym  miejscu,  nie  zwracając  uwagi  na 

otaczający mnie świat, usłyszałam, że ktoś wypowiada moje imię. 

background image

 

89 

-  Paulina  –  podniosłam  głowę  i  zobaczyłam  uśmiechającego  się  od  ucha  do  ucha 

Sergiusza.  Nieświadoma  tego  co  robię,  rzuciłam  mu  się  na  szyję,  nie  zważając  na 

pozostałych. 

- Sergiusz! – tylko tyle zdążyłam i byłam w stanie powiedzieć, zanim uświadomiłam 

sobie,  że  mój  trener  wydaję  się  trochę  spięty.  No  tak.  Nie  przywykł,  że  kobiety 

rzucają mu się na szyję – Przepraszam. – odsunęłam się od niego szybko i usiadłam 

na jeszcze wilgotnej od rosy trawie. 

Sergiusz, mimo, że trochę zmieszany, ponownie się uśmiechnął. 

- Nie masz za co przepraszać – powiedział w końcu, kiedy uznał, że chyba mu już 

nie grozi porażenie, czy nagły przypływ moich uczuć. 

- Ja nie wiem, co się stało – powiedziałam nie patrząc mu w oczy. – Wydawało mi 

się… Nieważne – swoje dziwactwa zostawiłam dla siebie – Nie chciałam tego. To tak 

samo jakoś… – a potem spojrzałam na Bartka i dodałam. – To przez niego. 

- Słucham? – odezwał się ni to rozbawiony ni to urażony. 

- To nie ode mnie wyszedł ten impuls, czy coś, tylko od ciebie – pożaliłam się. 

-  Poprawka  –  powiedział,  patrząc  mi  prosto  w  oczy  –  to  wyszło  z  ziemi  i  dopiero 

potem przeszło przeze mnie. A poza tym ja nic nie miałem do Sergiusza, więc to nie 

moja wina. 

Już chciałam coś na to odpowiedzieć, kiedy odezwał się Sergiusz. 

- To nie jest wina żadnego z was – zaczął tym swoim wykładowym tonem. – To jest 

najlepszy  dowód  na  to,  że  nie  macie  nic  wspólnego  z  Gurtanką,  którą  dzisiaj 

przyprowadziliśmy  –  a  kiedy  spojrzeliśmy  na  niego  lekko  zdziwieni,  dodał  – 

Gurtanie  potrafią  korzystać  z  energii  zgromadzonej  w  ziemi  tylko  kiedy  są  pod 

postacią bestii. My natomiast, w jakimś stopniu – jedni mniej, inni więcej – potrafimy 

czerpać  tę  moc,  na  przykład  podczas  walki,  nie  zmieniając  się  przy  tym  w  żaden 

sposób,  jak  sami  zauważyliście  –  dalej  nie  wiedzieliśmy,  o  co  mu  tak  naprawdę 

chodzi i chyba to wyczuł, bo ciągnął dalej. – Oboje użyliście mocy. Nieświadomie, jak 

przypuszczam. Poczuliście się zagrożeni albo jedno z was. Podejrzewam, że była to 

Paulina,  bo  niefortunnie,  poprzez  nasze  wątpliwości,  rozbudziliśmy  w  niej,  jak 

przypuszczam  gniew  i  strach.  I  za  to  jesteśmy  ci  winni  przeprosiny  –  spojrzał  na 

mnie, czekając aż coś powiem. 

background image

 

90 

- Och – powiedziałam w końcu, kiedy to do mnie dotarło. – Nie ma sprawy – no co? 

Byłam jeszcze w lekkim szoku. 

Bartek  przewrócił  oczami,  ale  nic  nie  powiedział.  Za  to  Sergiusz  uśmiechnął  się 

jeszcze szerzej i podjął przerwaną wypowiedź. 

-  Od  zawsze  czuliśmy,  że  jesteście  wyjątkowi.  To,  że  udało  wam  się  przenieść  we 

dwójkę  za  pomocą  portalu,  powstrzymać  Werbina  podczas  waszego  pierwszego 

spotkania,  czy  to,  co  się  wydarzyło  dzisiaj,  świadczy  o  tym,  że  wasza  moc  jest 

połączona. Oczywiście możecie korzystać z niej oddzielnie, ale kiedy jesteście razem 

– na przykład, kiedy się dotykacie – jesteście potężniejsi. 

- Połączona – powiedział Bartek. – To znaczy, że im bliżej siebie się znajdujemy, tym 

nasza  moc  jest  silniejsza,  jesteśmy,  powiedzmy,  bezpieczniejsi?  –  zignorowałam 

dwuznaczność tego „bliżej siebie”. – Chodzi mi o to, że ujawnia się to wtedy, kiedy 

jesteśmy  zagrożeni.  Czyli  najlepiej  byłoby,  gdybyśmy,  na  przykład  w  czasie  walki, 

nie  oddalali  się  zbytnio  od  siebie.  Tak?  –  spojrzał  pytająco  na  Miłosza,  potem  na 

Sergiusza i pewnie na mnie, ale ja spuściłam wzrok. 

Co on najlepszego wyprawia? Czy tylko ja widzę podteksty w tego pytaniach? „W 

czasie walki”, jasne. Jakoś mi się wydaje, że nie tylko o walkę tu chodzi. 

-  Prawdopodobnie  –  opowiedział  Sergiusz.  –  Dobrze.  –  westchnął.  –  A  teraz  ta 

nieprzyjemna część dnia – zauważyłam wyciągniętą rękę w moją stronę. Spojrzałam 

na mojego trenera i ujęłam jego dłoń, aby pomógł mi wstać z trawy, na której ciągle 

siedziałam. – Paulino. Ta Gurtanka chce rozmawiać tylko z tobą – patrzył mi w oczy. 

Wiedziałam,  że  jego  uprzedzenia,  jeśli  je  miał,  już  zniknęły.  –  Ona  może  mieć 

informacje, które pomogą nam pokonać Werbina. Nie możemy nie skorzystać z takiej 

szansy. Muszę cię prosić, żebyś z nią porozmawiała. 

Spojrzałam  na  niego  z  niedowierzaniem.  Miałabym  rozmawiać  z  pobratymcem 

Demetrii? Sama?! 

- Chyba sobie żartujesz – to Bartek wypowiedział te słowa. – Ma tam wejść sama? Do 

Gurtanki, która może w każdej chwili ją zabić?  – puściłam mimo uszu mówienie o 

mnie per „ona” i taką niską wiarę we mnie, bo szczerze mówiąc, nie chciałam tam 

iść. A już na pewno sama. 

background image

 

91 

-  A  mamy  jakieś  inne  wyjście?  –  tym  razem  odezwał  się  Miłosz.  –  Ona  nie  będzie 

rozmawiać z nikim innym. Już próbowaliśmy. Więc jeśli masz jakiś lepszy… 

- Oczywiście, że mam lepszy pomysł – przerwał mu Bartek. – Pójdę razem z nią. 

-  Genialny  pomys.  –  to  ironiczne  zdanie  wypowiedziałam  ja,  ale  jakoś  nikt  nie 

zwrócił na mnie uwagi. 

-  Sergiusz  –  Bartek  zwrócił  się  do  mojego  trenera,  szukając  chyba  wsparcia.  –  Sam 

przed  chwilą  powiedziałeś,  że  moc  moja  i  Pauliny  jest  połączona.  Uważam,  że 

bezpieczniej będzie, jak pójdziemy we dwójkę. Jakby coś się działo, może uda nam 

się wywołać ten impuls, który cię poraził. 

Wszyscy  patrzyliśmy  teraz  na  Sergiusza:  Bartek  z  wyczekiwaniem  i  (chyba  mi  się 

przywidziało) jakimś nieuzasadnionym, ukrywanym gniewem; Miłosz z mieszaniną 

obojętności i ciekawości; ja z niedowierzaniem, bo wiedziałam, co się zaraz stanie. 

- Tak – powiedział w końcu. – Sądzę, że to najlepsze rozwiązanie. 

-  Super  –  ucieszył  się  Bartek  i  wyciągnął  do  mnie  rękę,  jak  niedawno  zrobił  to 

Sergiusz. – Idziemy? 

-  Super  –  powtórzyłam,  nie  ruszając  się  z  miejsca.  –  To  ja  już  nic  nie  mam  do 

powiedzenia? 

- Nie – odpowiedzieli wszyscy trzej jednocześnie. 

-  Świetnie!  –  minęłam  Bartka,  ignorując  jego  dłoń  i  skierowałam  się  w  stronę 

drewnianych drzwi. 

- Och. Zapomniałbym – to Sergiusz zatrzymał mnie swoimi słowami, kiedy sięgałam 

już, żeby nacisnąć klamkę. – Ta Gurtanka to Sara. Siostra Błażeja. 

- Co?! – zawołałam, ale Bartek złapał mnie za ramię i wciągnął do budynku. 

 

 

Znaleźliśmy się w ciemnym, krótkim korytarzu. Za rogiem widzieliśmy nikłe 

światło, które musiało wydobywać się ze świecy. Przypuszczałam, że w tym miejscu 

nie ma okien. 

Poza nami i Gurtanką nikogo tutaj nie było. Nie mogłam uwierzyć, że tylko straż na 

zewnątrz pilnuje Sary. Cholera! Teraz wszystko się zgadzało. A przynajmniej to, że 

background image

 

92 

Błażej znalazł się w pobliżu mnie, co robił bardzo niechętnie do dzisiejszego dnia.  A 

tutaj proszę! Nawet żadnej kąśliwej uwagi na mój temat.  Pewnie musiało go dobić, 

że jego własna siostra chciała rozmawiać ze mną a nie z nim. A  może on już z nią 

rozmawiał?  „Już  próbowaliśmy.”  –  tak  powiedział  Miłosz.  Pewnie  chodziło  o 

Błażeja. 

-  Będziemy  tu  tak  stać?  –  szepnął  mi  Bartek  do  ucha,  a  ja  aż  podskoczyłam.  – 

Spokojnie.  Ze  mną  ci  nic  nie  grozi  –  uśmiechnął  się  do  mnie  zalotnie  i  spróbował 

pocałować, ale ja się odsunęłam. 

-  Nie  sądzisz,  że  to  nie  najlepsze  miejsce?  –  powiedziałam,  nie  patrząc  na  niego  i 

robiąc krok w stronę pomieszczenia za rogiem. 

- Och. No tak – odpowiedział sucho. No i się obraził. Mężczyźni… 

Odwróciłam się do niego i założyłam mu ręce na szyję. Nie stawiał oporu, ale też na 

mnie nie patrzył, więc jedną ręką odwróciłam jego twarz w swoją stronę. 

- Mógłbyś zrobić mi tę przyjemność i się nie obrażać? – zapytałam najbardziej słodko, 

jak byłam w stanie, biorąc pod uwagę parę czynników. Na przykład to, że totalnie 

mnie  zignorował  tam,  na  zewnątrz;  był,  jak  sądzę,  o  krok  od  tego,  żeby  wyjawić 

Lerkanom, co nas łączy; aha i to, że prawdopodobnie jest zły na Sergiusza – jedyną 

życzliwą mi osobę – z niewiadomych powodów. 

- Wcale się nie obraziłem – odparł już mniej szorstko, a przynajmniej tak sądzę, bo 

oboje szeptaliśmy – Po prostu nie wiem, o co ci chodzi. 

- Ja nie robię ci wyrzutów, że traktujesz mnie tak, jakbym nie umiała o siebie zadbać. 

- Słucham? – obruszył się. 

- Proszę, pozwól mi skończyć – powiedziałam łagodnie. Nic już nie powiedział, tylko 

na  mnie  patrzył.  –  Wiem,  że  poszedłeś  tutaj  ze  mną,  bo  się  o  mnie  martwisz  i  nie 

chcesz, żeby coś mi się stało. Ale nie oczekuj ode mnie, że będę zachwycona tym, że 

inni decydują o tym, co robię. Nie ten typ kobiety – uśmiechnęłam się do niego, ale 

Bartek spojrzał tylko na mnie sceptycznie. – Potrafię o siebie zadbać – powiedziałam 

stanowczo.  –  A  jeśli  będę  potrzebowała  twojej  pomocy  czy  wsparcia,  to  cię  o  to 

poproszę. Tylko mi pozwól – spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Na zewnątrz z góry 

założyłeś,  że  potrzebuję  wsparcia  –  miałeś  rację.  Ale  nie  dałeś  mi  szansy,  żebym  o 

tym powiedziała. Zdecydowałeś za mnie. I to mi się nie podoba. 

background image

 

93 

-  Nie  wiedziałem,  że  tak  to  odbierasz  –  powiedział  w  końcu.  –  Ale  to  i  tak  nie 

wyjaśnia, dlaczego się odsunęłaś, kiedy próbowałem cię pocałować. Albo to, że nie 

wzięłaś mnie za rękę, kiedy ci ją podałem. 

- Bartek – powiedziałam, tłumiąc westchnienie. – Za chwilę będziemy rozmawiać z 

Gurtanką, która widocznie mnie zna. Za drzwiami stoją Lerkanie, którzy mogą tutaj 

wejść w każdej chwili. Byłam na ciebie trochę wkurzona. Wystarczające powody?  – 

ponownie  się  uśmiechnęłam  i  tym  razem  Bartek  to  odwzajemnił,  tylko  że  niezbyt 

wyraźnie. 

I  właśnie  w  takich  momentach  utwierdzam  się  w  przekonaniu,  że  nigdy,  ale  to 

przenigdy nie zrozumiem facetów… 

-  Dobra  –  powiedział  w  końcu  Bartek,  zdejmując  moje  ręce  ze  swojej  szyi. 

Popatrzyłam  na  niego  nieco  zdezorientowana,  ale  on  tylko  uśmiechnął  się  szerzej, 

wziął mnie za rękę i powiedział. – Zobaczmy, co ma do powiedzenia ta cała Sara. 

- No najwyższy czas. Nie mam całego dnia. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

94 

14. Szansa. 

 

Słysząc te słowa zatrzymaliśmy się, zza rogu wyszła Sara. Było ciemno, więc 

trudno mi było stwierdzić, jaka jest. Na pierwszy rzut oka widziałam, że jest gdzieś 

w  moim  wieku.  Miała  krótkie,  ciemne  włosy,  wyrazistą  twarz  i  (mimo  moich 

oczekiwań,  że  będą  blade  i  puste)  niebieskie  oczy,  które  doskonale  pamiętałam. 

Musiałam  przyznać,  że  bardzo  różniła  się  od  Demetrii.  Spodziewałam  się,  że  Sara 

będzie bardziej do niej podobna, może jak siostra. A ona bardziej przypominała mnie 

– zwykłą dziewczynę, niż wyszkolonego, bezwzględnego zabójcę. 

- Będziecie tak tu stać? – zapytała Gurtanka,, wyrywając mnie z zamyśleń. Jak sądzę 

Bartka  też.  Oboje  wpatrywaliśmy  się  w  nią  z  niedowierzaniem  i  ciekawością 

(przynajmniej  z  mojej  strony).  Czy  naprawdę  słyszała  naszą  rozmowę?  A  jeśli  tak? 

Nawet idiota by się domyślił, że jesteśmy kimś więcej, niż tylko przyjaciółmi… 

- Zapraszam w moje skromne progi – dodała ciągle patrząc mi w oczy, a ja nie byłam 

w stanie odwrócić wzroku. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że patrzę na tę 

samą, małą dziewczynkę, którą przed laty odebrano rodzinie. 

Sara uśmiechnęła się krzywo, co do niej całkowicie nie pasowało i, zapraszając nas 

gestem do komnaty, sama skierowała się w tamtą stronę. Spojrzałam na Bartka, który 

patrzył na miejsce, w którym zniknęła Gurtanka. Szturchnęłam go lekko, a kiedy na 

mnie  spojrzał,  wskazałam  głową,  w  tym  samym  kierunku.  Kiwnął  głową,  ścisnął 

moją rękę i weszliśmy do środka. 

 

Za  dużym,  drewnianym  stołem,  na  którym  stała  świeca,  siedziała  Sara. 

Naprzeciwko niej było jedno krzesło. Dziwnym trafem to miejsce skojarzyło mi się z 

więzieniami,  zakładanymi  w  czasie  II  wojny  światowej,  gdzie  w  okrutny  sposób 

przesłuchiwano  zatrzymanych.  W  tej  sytuacji  nie  byłam  pewna,  która  z  nas  była 

podejrzana o jakąś zbrodnię. 

Dość!  Nie  dam  z  siebie  zrobić  jakiejś  ofiary.  Nie  pozwolę,  aby  Sara  widziała,  jak 

bardzo się boję. Bo muszę przyznać, że strach przyspieszył bicie mojego serca tak, że 

w zalegającej w pomieszczeniu ciszy,  słyszałam każdy jego ton. I  pewnie nie tylko 

ja… 

Graj Paulina. Udawaj.  

background image

 

95 

Pomyślałam.  Zawsze  byłam  w  tym  dobra.  Przecież  kiedyś  nawet  byłam  w  jakimś 

zespole teatralnym i instruktorka rozpływała się nad moim „wrodzonym talentem”. 

Tylko,  że  granie  dla  garstki  dzieciaków  to  nie  to  samo,  co  udawanie  przed 

potencjalnym przyszłym mordercą… 

-  Och.  Ja  nie  gryzę  –  powiedziała  Sara,  kiedy  zauważyła,  że  Bartek  spojrzał  na 

krzesło, potem na mnie i w końcu skierował się wraz ze mną w stronę ściany, aby 

móc się o nią oprzeć.  

-  To  nie  znaczy,  że  chcemy  znajdować  się  bliżej  ciebie,  niż  jest  to  konieczne  – 

odpowiedział Białoszewski, przerywając w ten sposób ciszę z naszej strony. Cholera. 

Teraz  chyba  i  ja  się  będę  musiała  udzielać  w  tej  konwersacji,  a  wcale  mi  się  to  nie 

uśmiechało. 

Uśmiech zniknął z twarzy Gurtanki. Popatrzyła na Bartka nienawistnie i powiedziała 

tym swoim szorstkim głosem: 

- Ciebie, Panie Nadopiekuńczy, nikt tutaj nie zapraszał – a potem spojrzała na mnie – 

Ale możesz zostać. I tak by ci wszystko powtórzyła. 

- Czego chcesz? – zapytał sucho Bartek. 

-  Po  pierwsze  rozmawiać  z  nią,  nie  z  tobą  –  odpowiedziała  Sara,  cały  czas  mi  się 

przyglądając. A mnie trafiał szlak, bo znowu mówiono o mnie w trzeciej osobie. – Po 

drugie, jeśli chcesz tutaj zostać, to lepiej się zamknij i słuchaj. 

Bartek  chciał  się  już  odciąć,  ale  w  końcu  zebrałam  w  sobie  na  tyle  odwagi,  że 

mogłam się odezwać. 

- Słucham – powiedziałam może trochę zbyt piskliwie, więc dodałam już normalnie. 

– Masz mi coś do powiedzenia? 

Sara uśmiechnęła się do mnie. I nie był to szyderczy uśmieszek. Był… szczery. 

- Zastanawiałam się jak to będzie – odparła cicho Gurtanka, chyba bardziej do siebie, 

niż  do  nas.  Spuściła  wzrok,  wpatrując  się  w  stół,  jakby  przypomniała  sobie,  z  kim 

rozmawia.  –  Dobrze  zrobiłaś  –  powiedziała  po  chwili  ciszy.  –  Nie  powinien 

lekceważyć twojej mocy.  A już na pewno nie powinien w ciebie wątpić. 

- Słucham? – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Czy ona dawała mi rady? – Chyba 

nie chciałaś rozmawiać o mnie? Bo jeśli tak, to ta rozmowa właśnie się skończyła. 

background image

 

96 

-  Nie!  –  krzyknęła,  kiedy  wciąż  trzymając  Bartka  za  rękę,  zrobiłam  krok  w  stronę 

wyjścia – Proszę… 

Spojrzałam na nią. Utkwiła we mnie wzrok, w którym nie było wrogości. Nic już z 

tego  nie  rozumiałam.  A  najmniej  chyba  to, że  zrobiło  mi  się  przykro,  kiedy  z  góry 

założyłam, że Sara może mi zrobić krzywdę. 

Odwróciłam  się  do  Bartka,  żeby  spojrzeć  mu  w  oczy  i  zaczęłam  wyjmować  dłoń  z 

jego dłoni. Jak się tego spodziewałam, wcale mu się to nie spodobało. 

-  W  porządku  –  powiedziałam  cicho,  cały  czas  bacznie  mu  się  przyglądając.  –  Po 

prostu stań za mną, dobrze? 

Bartek westchnął, ale zrobił, o co go prosiłam, a ja usiadłam naprzeciw Sary. 

- Mówiłaś, że masz jakieś informacje, które  pomogą Lerkanom pokonać Werbina  – 

zwróciłam  się  do  Gurtanki  spokojnie.  –  Dlaczego  chcesz  je  ujawnić?  –  sama  nie 

wiem, dlaczego zadałam to pytanie. Musiałam po prostu wiedzieć… 

-  Nie  mogę  ci  odpowiedzieć  na  to  pytanie,  ponieważ  nie  chcesz,  żeby  ta  rozmowa 

dotyczyła ciebie – odpowiedziała równie spokojnie. – Ale to o ciebie głównie chodzi. 

To z twojego powodu tutaj jestem – znowu spuściła wzrok. 

-  Chyba  w  tym  wypadku  mogę  zrobić  wyjątek  –  uśmiechnęłam  się.  Matko!  Co  ja 

robię?! 

Zauważyłam, że Sara też się lekko uśmiechnęła, zanim znów podniosła głowę. 

- Więc? – zapytałam. – O co w tym wszystkim chodzi? 

-  Szczerze?  Sama  do  końca  nie  wiem,  co  się  tak  naprawdę  dzieje  –  zaczęła.  –  Parę 

miesięcy temu, zaraz po tym jak pojawiliście się na Jufan, miałam dziwny sen. To ty 

mi się śniłaś. Chociaż sama nie wiem, czy to był sen. Raczej wspomnienie. 

- Wspomnienie dnia, w którym cię zabrali? – wtrąciłam się. 

- Tak. Ale skąd ty… 

- Najpierw ty. Potem ja. 

- Dobra. To było dziwne – ciągnęła. – Wiele razy przypominałam sobie ten dzień, ale 

nigdy  z  taką  dokładnością.  No  i  oczywiście  coś  się  nie  zgadzało,  bo  ty  się  tam 

znalazłaś.  Patrzyłaś  na  mnie.  Stałaś  i  patrzyłaś…  -  przerwała  na  chwilę.  –  Od  dnia 

tego wspomnienia zaczęły dziać się różne rzeczy. Wiedziałam na przykład, jak masz 

background image

 

97 

na imię. Albo wtedy, jak zabiłaś Demetrię, wiedziałam, co czujesz. Czułam to. Wiem, 

że to brzmi absurdalnie i nie wiem, jak to wyjaśnić, ale taka jest prawda. 

Zaczęłam tracić moce. Nie potrafię się już zmieniać. Moje oczy… Cóż.  Moje oczy są 

takie, jak dawniej. Jeszcze przed przemianą. Starałam się, żeby nikt nie zauważył, że 

coś się ze mną dzieje. Nie było to trudne. Gurtanie nie interesują się sobą nawzajem – 

uśmiechnęła się krzywo. – A potem przyszła ta chęć pomocy. Nawet nie wiesz, jakie 

to dziwne uczucie, kiedy  od 20 lat troszczysz się tylko o siebie albo o to jak zabić, 

żeby mieć z tego zabawę… To uczucie było silne. Nadal jest… 

Szczerze  mówiąc  to  miła  odmiana,  myśleć  o  kimś  innym.  Od  jakiegoś  czasu 

szukałam sposobu, żeby się z tobą skontaktować. Bo jak się zapewne domyśliłaś, to 

tobie chcę pomóc – spojrzała na Bartka. – Wam. 

Nie wiem jak Bartek, ale ja z tego nic nie rozumiałam. A  już na pewno tego, że jej 

uwierzyłam. W każde słowo Sary. 

- To miłe – powiedziałam w końcu, bo oboje czekali aż coś powiem. Sara zaczęła się 

śmiać. W przeciwieństwie do jej głosu, śmiech był bardzo przyjemny dla ucha. 

- Rzeczywiście – powiedziała, wciąż się śmiejąc. – Paulina. Wiem, że nic z tego nie 

rozumiesz. 

- No dobra. Nie rozumiem – przyznałam. Sara westchnęła – przestała się już śmiać. 

- Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć – zastanawiała się przez chwilę. – Długo nad 

tym  myślałam.  I  sądzę,  że  to  jest  jakaś  więź,  która  się  wytworzyła.  Nie  wiem  z 

jakiego  powodu,  nie  wiem,  ile  jeszcze  potrwa,  ale  wiem,  że  potrafię 

scharakteryzować, co czujesz, kiedy o tobie pomyślę. 

No to mnie zastrzeliła. 

- Chcesz powiedzieć… Co ty chcesz powiedzieć? 

- Może ci pokażę? 

Spojrzałam  na  Bartka.  Nie  wyglądał  na  kogoś,  kto  jest  skory  do  wyjaśnień,  co  się 

tutaj dzieje. Powiedział tylko, pochylając się nad moim uchem: 

- Jestem obok. Nie masz się czym martwić. 

Uśmiechnęłam się do niego i ponownie spojrzałam na Sarę. 

- Dobra. Mam coś robić? 

background image

 

98 

-  Nic  –  powiedziała  z  uśmiechem.  –  Teraz,  kiedy  jesteś  tak  blisko,  nie  muszę  się 

zbytnio  koncentrować  –  zamknęła  oczy.  Przyglądałam  się  jej  z  nieukrywaną 

ciekawością. Otworzyła oczy – Ty i Bartek nie jesteście jedynie towarzyszami broni. 

- Do tego akurat nie trzeba żadnej więzi – wtrącił Bartek. – Słyszałaś naszą rozmowę i 

nie trudno było wydedukować… 

-  Bartek  –  powiedziałam  cicho.  –  Proszę,  pozwól  jej  skończyć  –  Białoszewski 

wywrócił oczami, ale nic już nie powiedział. 

- Dobrze, Panie Nadopiekuńczy – Sara spojrzała na niego z rozbawieniem. A co się 

stało z groźną Gurtanką?  – A co powiesz na to, że Paulina nie lubi, jak mówi się o 

niej per „ona”? Nie lubi też, jak ktoś podejmuje za nią decyzje.– przeniosła wzrok na 

mnie  –  Hmm…  Kiedy  tutaj  wchodziłaś  byłaś  przerażona,  nie  wiedziałaś,  czego  od 

ciebie  chcę,  czy  nie  zrobię  krzywdy  tobie  lub  Bartkowi,  czy  was  nie  wydam 

Lerkanom. Potem było ci przykro, nie wiem dlaczego…  Ach. I  jeśli chodzi o twoje 

uczucia do Pana Nadopiekuńczego to… 

- Sara! – przerwałam. Ja sama jeszcze nie wiem, co czuję do Białoszewskiego, a już na 

pewno nie musi tego wiedzieć Bartek. Jak to możliwe, że Sara tyle o mnie wie. No 

dobra  nie  tyle  o  mnie,  co  o  moich  uczuciach,  ale  to  i  tak  niezwykłe.  –  Wierzę  ci  – 

powiedziałam  w  końcu.  Na  plecach  czułam  palący  wzrok  Bartka.  –  Myślisz,  że  to 

działa w dwie strony? – zapytałam, aby zmienić temat. 

- Nie wiem. Może – odpowiedziała Sara. – Możesz spróbować. 

- Mam tylko o tobie pomyśleć? 

- No tak. 

-  Okay.  –  zamknęłam  oczy,  żeby  się  lepiej  skoncentrować.  Wokół  mnie  panowała 

cisza  i  ciemność.  Przywołałam  obraz  Sary,  jej  niebieskie  oczy,  które  były  jak  niebo 

przed burzą i w myślach wypowiedziałam jej imię. 

I  wtedy zaczęłam odczuwać  strach, niepewność, chęć akceptacji i zaufania. Ale  nie 

były  to  moje  uczucia.  Były  tak  jakby  obok  mnie.  Jakby  emitowały  z  dziewczyny, 

która  siedziała  przede  mną.  Otworzyłam  oczy.  Sara  zobaczyła  mój  wyraz  twarzy  i 

spuściła wzrok. 

- Boisz się – powiedziałam cicho. – Wiesz, że jeszcze ci nie ufam, ale masz nadzieję, 

że dam ci szansę. 

background image

 

99 

15. Więź. 

 

To był, jak do tej pory jeden z najdziwniejszych dni, które spędziłam na Jufan. 

Och, oczywiście, walki i czyhający na moje życie Werbin też się liczyły, ale to było o 

wiele bardziej niezwykłe. 

Sara wydawała się znać mnie lepiej niż ja sama. To znaczy moje uczucia oczywiście, 

ale to i tak zaliczało się do rzeczy, o których mówi się, że są co najmniej dziwne. Po 

moim eksperymencie uświadomiłam sobie, że i ja mogę charakteryzować jej uczucia. 

I chociaż nie byłam nawet na początku drogi do rozwiązania tej zagadki, niezmiernie 

mi ulżyło. 

Złożyło  się  na  to  wiele  czynników.  Po  pierwsze,  pojawiła  się  w  moim 

otoczeniu dziewczyna, a jak wiadomo nawet jeśli dwie kobiety nie bardzo się lubią, 

to i tak rozumieją się lepiej niż kobieta i mężczyzna (nawet bez dziwnej więzi między 

nimi).  Po  drugie  natomiast,  jak  się  przebywa  parę  miesięcy  z  samymi  facetami, 

towarzystwo  osoby  o  tej  samej  płci  staje  się  niezwykle  łatwe.  Nawet  dla  mnie  – 

dziewczyny, która nie zawsze dobrze dogadywała się z koleżankami… 

Z moich zagmatwanych myśli wyrwał mnie Bartek. 

-  Paulina?  Słuchasz  mnie?  –  siedzieliśmy  właśnie  nad  rzeką  i  jedliśmy  późne 

śniadanie, a raczej obiad. 

-  Hmm…  -  powoli  wracałam  do  rzeczywistości.  –  W  zasadzie  to  nie  – 

odpowiedziałam w końcu. 

-  To  byłbym  wdzięczny,  żebyś  zaczęła  –  powiedział  lekko  urażonym  tonem 

Białoszewski. 

- Niech zgadnę? Chcesz rozmawiać o Sarze? 

- Oczywiście! – obruszył się. – Ty nie chcesz? 

-  Nie  –  odpowiedziałam  szczerze.  Oburzenie  na  twarzy  Bartka  walczyło  z 

rozbawianiem. 

Cała ta sytuacja mnie zastanawiała, to fakt, ale wolałam ją sobie sama na spokojnie 

przemyśleć.  

Po  moich  słowach,  tam  w  więzieniu  (bo  jak  inaczej  nazwać  miejsce,  gdzie 

przetrzymuje  się  kogoś  wbrew  jego  woli?),  Sara  stała  się  milcząca  i  trochę 

background image

 

100 

skrępowały  ją  jej  własne  uczucia.  Oczywiście  wiem,  o  tym,  bo  od  razu  to 

wychwyciłam.  Ta  więź  była  niezwykle  silna,  kiedy  znajdowałyśmy  się  w  jednym 

pomieszczeniu.  I  kiedy  po  10  minutach  milczenia,  w  czasie  których  tylko  się  sobie 

nawzajem  przyglądałyśmy,  zabrałam  Bartka  na  zewnątrz,  żeby  już  więcej  jej  nie 

stresować, a i sama trochę się uspokoiłam. 

Zarówno Białoszewski, jak i Lerkanie nie ukrywali swojego zdziwienia, że nic 

mi się nie udało wyciągnąć z Sary, ale obiecałam, że jeszcze spróbuję, więc dali mi 

spokój. 

No i zanim zaczęli zadawać niewygodne pytania, uciekłam właśnie na ten pomost w 

celu zjedzenia śniadania, które teraz ledwo tknęłam. 

Bartek rzucał mi niecierpliwe i pełne wyrzutów spojrzenia, więc w końcu na niego 

spojrzałam. 

- No co? – zapytałam niezbyt grzecznie. 

- Nie rozumiem cię – przyznał smutno. 

- Ech… - westchnęłam. – Nie dziwi mnie to. Mówiłam ci już, że jestem dziwna. 

-  Nie  o  to  mi  chodzi  –  odpowiedział  po  chwili  Bartek.  (Zapamiętałam,  że  nie 

zaprzeczył  o  moim  dziwactwie.)  –  Nie  rozumiem  twojego  postępowania.  Dlaczego 

nic nie powiedziałaś Miłoszowi i Sergiuszowi? 

- Sama nie wiem – odpowiedziałam cicho. – Może nie chcę, żeby wiedzieli. 

- O tej więzi między wami? – dopytywał się Białoszewski. 

- I tak… I nie. 

- Paulina! – rozeźlił się w końcu. – Błagam! Ja już nie wiem, co mam o tym myśleć i 

gubię się w tym wszystkim. 

Spojrzałam  na  niego  i  zamyśliłam  się  na  chwilę.  Zasługiwał  na  wyjaśnienia,  to 

pewne. Udowodnił już nie raz, że mogę mu ufać. Ale jak miałam mu odpowiedzieć 

na pytania, na które nie znałam odpowiedzi? 

- Przepraszam – powiedziałam cicho. – Ale ta sytuacja jest dla mnie nowa i muszę się 

z nią oswoić. 

- Mogę ci pomóc – wziął mnie za rękę. – Tylko mi pozwól. 

Zamilkłam na chwilę. Co mi szkodzi? I tak sama do niczego nie dojdę. 

background image

 

101 

-  Dobra  –  powiedziałam  w  końcu  odstawiając  niedojedzony  posiłek.  – 

Porozmawiajmy. 

- Dlaczego nie zapytałaś jej o nic więcej? – zadał pierwsze pytanie. 

-  A  może  coś  łatwiejszego  na  początek?  –  uśmiechnął  się  lekko,  pokręcił  głową  i 

przeszedł do następnego pytania. 

- Wierzysz jej? 

- Tak – odpowiedziałam bez zająknięcia. 

- Dlaczego? 

- Widzisz… Ja nie umiem tego od tak wytłumaczyć – szukałam odpowiednich słów. 

–  Jest  tak  jak  powiedziała  Sara.  Ja  naprawdę  czułam  to,  co  ona.  Jej  uczucia 

emanowały  od  niej,  a  jakimś  cudem  to  właśnie  ja  potrafiłam  je  odebrać  i 

zinterpretować.  Sądzę,  że  Sara  również  tak  to  odbiera  –  zamilkłam  na  chwilę  i 

spojrzałam na Bartka, ale z jego twarzy niczego nie potrafiłam odczytać. – Oj, ja nie 

wiem, jak ma ci to wyjaśnić! – wybuchłam w końcu i zerwałam się na równe nogi. 

Chodząc w tą i z powrotem  wyrzucałam z siebie nieskładne zdania.  – To coś… Ta 

więź  między  nami…  Sądzę,  że  to  jednak  prawda.  Bo  jakie  może  być  inne 

wytłumaczenie? Albo ten sen, który miała Sara. Przecież i ja to widziałam i nikt nie 

potrafi wyjaśnić, dlaczego. To wszystko jest takie dziwne. Mam wrażenie, że powoli 

wariuję… 

Bartek wstał powoli i stanął mi na drodze, kiedy znów miałam zawrócić. Położył mi 

ręce na ramionach i poczekał, aż zacznę normalnie oddychać. Po chwili uśmiechnął 

się pogodnie. 

-  Nie  wariujesz  –  popatrzyłam  na  niego  sceptycznie.  –  Paulina.  Wiem,  co  mówię. 

Sama  pomyśl.  Jesteśmy  na  jakiejś  wyspie,  codziennie  wymachujemy  bronią,  a  do 

tego  używamy  mocy  –  uśmiechnął  się  kpiarsko.  –  Czy  jeszcze  jedna  niewyjaśniona 

zagadka świadczy o tym, że tracisz zmysły? Nie  sądzę  – dalej wpatrywałam się w 

niego  z  mieszaniną  uczuć.  Westchnął.  –  Skupmy  się  na  konkretach.  Nad  tym  co 

możemy wyjaśnić logicznie. 

-  Okay.  Proszę  bardzo  –  powiedziałam  z  ironią.  –  Wolisz  zacząć  od  tego  impulsu, 

który  czuliśmy,  kiedy  Sergiusz  mnie  dotknął,  czy  od  tego,  że  Gurtanka,  która 

background image

 

102 

powinna  nas  nienawidzić,  widzi  we  mnie  swoją  przyjaciółkę?  –  zbiłam  go  tą 

wyliczanką z pantałyku. 

- Sara uważa cię za swoją przyjaciółkę? Ale… Skąd ty…? 

- Tak mi się wyrwało – powiedziałam spuszczając wzrok. – Nie jestem pewna, czy 

tak  jest.  Po  prostu,  kiedy  tak  koło  niej  siedziałam,  próbując  skupić  się  na  jej 

uczuciach, to coś takiego poczułam. Próbowała to ukryć, ale jej uczucia ją zdradziły – 

nie  wiedział,  o  czym  mówię.  –  Chce,  żebym  jej  zaufała,  bo  ona  ufa  mi  już  w  stu 

procentach.  Boi  się,  że  nie  przyjmę  jej  pomocy  i  odeślę  do  Gurtan.  A  mimo  to  nie 

potrafi  mnie  za  to  znienawidzić.  Pogodziłaby  się  z  tym,  ale  byłoby  jej  niezmiernie 

ciężko. 

- Przerażasz mnie – powiedział Bartek po chwili. 

- Sama siebie przerażam! – strąciła jego ręce z moich ramion.  – Ja nawet nie wiem, 

czy to mi się nie przywidziało, czy to nie są już moje uczucia, a jeszcze jej. Boję się tej 

więzi. Co jeśli ona mną manipuluje? – popatrzyłam na Białoszewskiego, ale ten stał 

dalej w jednym miejscu z lekko otwartymi ustami, nie skory do odpowiedzi. – Nie – 

odpowiedziałam sama sobie. – I widzisz tu jest problem. Ja jej wierzę, bo wiem, że 

mogę  jej  zaufać.  Nie  mam  pojęcia  skąd  we  mnie  ta  wiara  i  pewność,  ale  ona  jest  i 

wydaje się być silniejsza niż zdrowy rozsądek. 

Bartek odzyskał mowę dopiero po paru minutach. 

-  Paulina  –  powiedział  spokojnie.  –  Sądzę,  że  powinniśmy  porozmawiać  o  tym  z 

resztą. Może oni będą w stanie odpowiedzieć na nurtujące nas pytania. 

-  Nie  –  powiedziałam  po  raz  kolejny,  potrząsając  mocno  głową.  –  Nie  mogę  im 

powiedzieć.  Jeszcze  parę  godzin  temu  podejrzewali  mnie  o  współudział  w  tym 

czymś. Nie mogę dać im kolejnych powodów do nieufania mi  – odwróciłam się do 

Bartka plecami, żeby nie widzieć jego twarzy i przenikliwych oczu. – Muszę się z nią 

znowu zobaczyć – oświadczyłam z powagą i pomaszerowałam w stronę więzienia. 

 

Całą  drogę  biegłam,  więc  jak  znalazłam  się  już  na  miejscu  musiałam  złapać 

tchu, aby powiedzieć strażom przy wejściu, o co mi chodzi. Bartek dogonił mnie w 

momencie, jak miałam wchodzić do budynku. 

background image

 

103 

- Co ty najlepszego wyprawiasz?! – złapał mnie za rękę i obrócił w swoją stronę.  – 

Zwariowałaś?  Chcesz  tam  wejść  sama?  –  był  wściekły  a  zarazem  zaniepokojony 

moim stanem. Chciałam mu wygarnąć, co on sobie wyobraża tak mnie szarpiąc, ale 

zupełnie  mi  przeszło,  kiedy  spojrzałam  mu  w  oczy.  Odetchnęłam  więc  ciężko  i 

położyłam mu dłoń na ręku, którą zaciskał na moim nadgarstku. 

-  Bartek  –  powiedziałam  cicho.  Próbowałam  nie  zwracać  uwagi  na  dwóch  Lerkan, 

którzy przyglądali nam się ciekawie.  – Ja to muszę zrobić sama. Nic mi nie będzie. 

Proszę  –  dodałam  już  szeptem.  –  Zaufaj  mi  –  patrzył  na  mnie  tym  razem  z 

wahaniem.  Na  nic  więcej  nie  mogłam  liczyć.  Uwolniłam  się  z  jego  uścisku  i  czym 

prędzej weszłam do środka. 

Zatrzasnęłam  za  sobą  głośno  drzwi  i  zaczęłam  szukać  klucza,  żeby  je 

zamknąć. Wiem, że to było skrajnie nieodpowiedzialne z mojej strony, ale żeby móc 

porozmawiać z Sarą szczerze musiałam mieć pewność, że nic nam nie przeszkodzi. 

Odwróciłam  się,  bo  usłyszałam  Gurtankę  za  swoimi  plecami.  Przez  chwilę 

pomyślałam, że popełniłam największy błąd w moim życiu, ale ona uśmiechnęła się 

tylko  lekko,  podeszła  do  drzwi  i  położyła  dłoń  w  miejscu,  gdzie  znajdował  się 

zamek. Coś głośno kliknęło. 

- Eee… Dzięki – powiedziałam patrząc na nią z mieszaniną strachu i wdzięczności. 

- Nie ma za co – odpowiedziała wesoło. – O to ci chyba chodziło, tak? – powiedziała 

po chwili nieco przerażona. – Bo wiesz, że oni teraz wpadną w szał i mamy niewiele 

czasu? 

Moi towarzysze jakby czekali tylko na te słowa, bo z drugiej strony  drzwi dało się 

słyszeć przytłumione krzyki. 

-  Cóż  –  powiedziałam  powoli,  odwracając  wzrok  od  drzwi.  –  Później  mnie  za  to 

zamorduje… 

- Pan Nadopiekuńczy? – upewniła się Sara. 

-  Tak  –  uśmiechnęłam  się  do  niej.  –  Jak  sama  zauważyłaś  nie  mamy  wiele  czasu. 

Może przejdziemy do komnaty i porozmawiamy? 

-  Jasne  –  zgodziła  się  od  razu.  –  A  mogę  zapytać  skąd  ta  zmiana?  –  i  trochę  ciszej 

dodała – myślałam, że nie chcesz się już ze mną widzieć… 

background image

 

104 

-  To  nie  tak,  że  nie  chciałam.  –  powiedziałam  lekko  zawstydzona.  Pewnie  przy 

naszym  poprzednim  spotkaniu  wyłapała  właśnie  takie  uczucia.  –  Po  prostu  nie 

wiem, co o tym wszystkim myśleć. 

- Nie ty jedna… 

-  To  może  wspólnie  znajdziemy  tego  przyczynę?  –  powiedziałam  i  wskazałam  na 

krzesło, aby usiadła naprzeciw mnie. Zrobiła to, ale dalej nie patrzyła mi w oczy.  – 

Dlaczego zdecydowałaś się ze mną spotkać? – zapytałam. – Mówiłaś coś o pomocy? 

-  Parę  dni  temu  –  opowiedziała  po  chwili  –  przypadkiem  podsłuchałam  Werbina  i 

jego doradców. Zastanawiali się, jak was pokonać. Ciebie i Bartka – podniosła głowę, 

aby na mnie spojrzeć, a ja dostrzegłam w jej oczach łzy. – Nie mogłam cię nie ostrzec! 

– krzyknęła słabym głosem. – To ta więź. Mimo, że nigdy cię nie spotkałam, w głębi 

serca,  jeśli  je  jeszcze  mam,  czuję,  że  jesteś  mi  bliska…  Dawno  nie  miałam  do 

czynienia z takimi uczuciami, więc próbowałam się ich wyprzeć. Ale nie jest to takie 

łatwe  –  uśmiechnęła  się  krzywo.  –  Przez  te  parę  miesięcy  wychwytywałam  twoje 

uczucia.  Poruszyły  one  moje  serce,  które  tak  dawno  przestało  zwracać  uwagę  na 

innych. Z dnia na dzień stawałaś mi się coraz bliższa. I chociaż z początku broniłam 

się  i  blokowałam  te  uczucia,  w  końcu  przestałam,  bo  wiedziałam,  że  tego  właśnie 

chcę  – wiedzieć, czy  się dobrze czujesz, czy jesteś  szczęśliwa. Zrozumiałam, że tak 

traktowałam  kiedyś  przyjaciół,  czy…  brata.  –  znowu  spuściła  wzrok.  –  Jesteś  dla 

mnie jak siostra, Paulino. 

Zamarłam  z  lekko  otwartymi  ustami.  Siostra.  Siostra?!  Co  ja  mam  teraz  zrobić? 

Przecież nie powiem Sarze, że w przeciwieństwie do niej, dla mnie ona nie jest jak 

siostra.  Okazało  się,  że  nie  muszę  nic  mówić,  bo  Sara  doskonale  już  znała  moje 

uczucia. 

- Nie obwiniaj się – powiedziała smutno. – Ja miałam parę miesięcy, żeby się do tego 

przyzwyczaić i nie oczekuję, że będziesz mnie traktować inaczej niż do tej pory. Tyle 

mi wystarczy. 

Odgłosy dobijających się do drzwi Lerkan stawały się coraz wyraźniejsze. 

- Saro – powiedziałam cicho, wyciągając jednocześnie rękę w jej stronę. – Potrzebuję 

trochę czasu, żeby się z tym oswoić – uśmiechnęłam się i dotknęłam jej dłoni, którą 

trzymała przed sobą na stole. Drgnęła i spojrzała na mnie. 

background image

 

105 

- Dziękuję – powiedziała tak cicho, że nie jestem pewna, czy się nie przesłyszałam. – 

A  teraz  do  rzeczy  –  powiedziała  już  głośniej,  prostując  się  w  krześle  –  Bo  zaraz 

wpadnie tutaj twój niezadowolony luby. 

- Bartkiem się nie przejmuj – powiedziałam. – To mnie będzie chciał zabić… - przy 

drzwiach  było  coraz  głośniej.  –  Sara,  musisz  powiedzieć  mi  coś  o  Werbinie,  bo 

inaczej obie będziemy miały niezłe kłopoty. 

- Co chcesz wiedzieć? – spytała naturalnie. 

-  Mówiłaś  coś  Sergiuszowi  i  reszcie,  że  masz  informacje  jak  go  pokonać…  - 

naprowadziłam ją. 

-  Ach.  No  tak  –  już  się  nie  uśmiechała,  ale  nie  była  zła,  tylko  zmartwiona.  –  W 

zasadzie  to  nic  pewnego,  ale  może  się  przydać.  Chodzi  głównie  o  to  –  zaczęła 

wyjaśniać – że, aby pokonać Werbina trzeba zdobyć Zwój. Ale nie jest to takie proste. 

- Tego się już domyśliłam – uśmiechnęłam się krzywo. 

-  Ale  nie  jest  też  niemożliwe  –  dodała  z  iskierką  w  oku.  –  Liczy  się  element 

zaskoczenia,  no  i  oczywiście  przydałaby  się  wiedza  o  Gurtanach.  Możesz  na  mnie 

liczyć w obu tych kwestiach. Jeśli oczywiście chcesz… 

- Wiesz, że nie mogę podjąć tej decyzji samodzielnie – powiedziałam z powagę. – I 

tak już sobie nagrabiłam. 

Obie spojrzałyśmy na ciemny korytarz, z którego dobiegały teraz odgłosy, jakby ktoś 

próbował rozwalić mur. 

-  Czym  zapieczętowałaś  te  drzwi,  że  nie  mogą  ich  otworzyć?  –  spytałam  z 

ciekawością i podziwem. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. 

-  Och,  powinni  po  prostu  być  uprzejmi  –  a  kiedy  nie  wiedziałam,  o  co  jej  chodzi, 

dodała. – Powinni zapukać. 

- Lepiej już do nich wyjdę, zanim rozwalą cały budynek – stwierdziłam, kiedy ziemia 

pod moimi nogami zadrżała. 

- Jasne – powiedziała smutno Sara. 

- Mogę mieć do ciebie prośbę, Saro? – zapytałam już stojąc na korytarzu. – Niech to, 

że łączy nas ta więź zostanie między nami, dobrze? 

-  Oczywiście,  Paulino  –  powiedziała  z  lekkim  uśmiechem.  –  Z  nimi  i  tak  nie  mam 

zamiaru rozmawiać – dodała z nutką lekkiej arogancji w głosie. 

background image

 

106 

- Wrócę – obiecałam. 

- Wiem. 

Odwróciłam  się  i  przeszłam  pod  drzwi.  Żeby  przypadkiem  nie  oberwać  od 

swoich zawołałam głośno: 

-Bartek!?  –  po  drugiej  stronie  drzwi  zaległa  cisza,  skorzystałam  więc  z  okazji  i 

zapukałam  grzecznie  w  drzwi.  Znowu  coś  głośno  kliknęło.  Chwyciłam  klamkę  i  z 

bijącym sercem wyszłam na zewnątrz. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

107 

16. Prawda. 

 

- Paulina! – to Bartek pierwszy odzyskał mowę, gdy wyszłam i zamknęłam za sobą 

drzwi. Przemaszerował przez tłum gapiów, który się zebrał przed więzieniem i nie 

zważając na przyglądających się nam Lerkan, przytulił mnie do siebie. 

Zamarłam w jego ramionach. Co on najlepszego wyprawia?! No O.K., może się i o 

mnie  martwił,  ale  czy  ja  nie  mówiłam,  że  nie  chcę  demonstracji  uczuć  na  oczach 

wszystkich? Zebrałam się na obojętny ton i powiedziałam: 

-  Jeszcze  trochę  i  mnie  udusisz  –  położyłam  mu  dłonie  na  torsie  i  bardzo  lekko 

pchnęłam, aby dać mu do zrozumienia, żeby nie puścił. Zadziałało. Z lekko urażoną 

miną  odsunął  się  ode  mnie,  a  ja  resztkami  sił  uśmiechnęłam  się  do  niego.  Może 

chociaż  to  trochę  go  udobrucha?  Bartek  jednak  nie  odwzajemnił  uśmiechu,  tylko 

przeniósł wzrok na pozostałych. Ja też na nich spojrzałam. Stał tam Sergiusz, Miłosz, 

Daniel,  a  nawet  Błażej.  Poza  nimi  było  jeszcze  z  tuzin  innych  Lerkan.  Wszyscy 

patrzyli na mnie z mieszaniną wrogości i zaciekawienia. 

Pierwszy dość spokojnie odezwał się Sergiusz. 

- Nic ci nie jest? – a kiedy przecząco pokręciłam głową, dodał już mniej przyjaznym 

tonem. – To było skrajnie nieodpowiedzialne. 

- Nazywajmy rzeczy po imieniu – wtrącił się Bartek. Bił od niego gniew.  – To było 

cholernie głupie. 

-  Nie  przesadzajmy  –  powiedziałam,  przenosząc  wzrok  z  Białoszewskiego  na 

Sergiusza. – Przecież nic mi nie jest. 

-  Paulina  –  zwrócił  się  do  mnie  Miłosz.  –  Czy  ty  sobie  nie  zdajesz  sprawy,  jakie 

groziło ci niebezpieczeństwo? 

Westchnęłam. Kłótnia i tak nie miała sensu. 

- Przecież chcieliście się dowiedzieć, po co tutaj przyszła, tak? – a kiedy żaden z nich 

nie odpowiedział i dalej wpatrywali się we mnie wilkiem, mówiłam dalej.  – Nic by 

mi nie powiedziała, jakby cały czas ktoś nas kontrolował, więc postanowiłam wziąć 

sprawy w swoje ręce – dalej milczeli. – Och, nie róbmy z tego jakiejś wielkiej tragedii! 

– zdenerwowałam się. 

- Dobrze – odezwał się w końcu Daniel. – Dowiedziałaś się czegoś? 

background image

 

108 

- Tak – odpowiedziałam sucho. – Wiem, jak pokonać Werbina. Żeby to zrobić, trzeba 

odebrać mu Zwój. 

- Tyle wiedzieliśmy i bez Gurtanki – powiedział lekko wzdychając Miłosz. 

- Ale jak sądzę, nie macie zielonego pojęcia, jak to zrobić, prawda? – i nie czekają na 

odpowiedź,  dodałam.  –  I  właśnie  dlatego  jest  tutaj  Sara.  Zaoferowała  nam  swoją 

pomoc. 

Zapadła  głucha  cisza.  Nikt  się  nie  odzywał,  a  ja  unikałam  kontaktu 

wzrokowego  z  Bartkiem.  Z  jednej  strony  bałam  się,  że  zaraz  wygada  się  o  więzi 

łączącej mnie i Sarę, ale z drugiej i tak nie miałam możliwości przekazania mu, aby 

siedział  cicho.  Więc  wolałam  uniknąć  spoglądania  na  niego,  żeby  nie  wzbudzać 

podejrzeń. 

W końcu po paru minutach niezręcznego milczenia odezwał się Daniel. 

- Nie mamy pewności, że nie mówi prawdy. 

- Mówisz o mnie? – spytałam z oburzeniem. 

- Nie – odpowiedział spokojnie. – O Gurtance. Ale mimo to nie możemy zlekceważyć 

szansy, jaka się przed nami otworzyła – mówiąc to zwracał się głównie do Miłosza i 

to on udzielił mu odpowiedzi. 

-  Musimy  to  wszystko  przedyskutować.  Do  tego  czasu  Gurtanka  zostanie  tutaj  – 

popatrzył po wszystkich i Lerkanie zaczęli się powoli rozchodzić. Stałam cały czas w 

tym  samym  miejscu,  czekając,  aż  plac  trochę  opustoszeje,  żeby  nie  przedzierać  się 

przez  tłum  facetów,  którzy  ciągle  patrzyli  na  mnie  wilkiem.  Spojrzałam  na  Bartka, 

ale ten nie zwróciwszy nawet na mnie uwagi, podążył za Miłoszem. 

No tak. Brakuje mi tylko jego fochów… 

- Paulina? – zwrócił się do mnie Sergiusz, kiedy nadal nie ruszyłam się z miejsca. 

- Tak? 

-  Chcesz  coś  jeszcze  powiedzieć?  –  on  wie!  Nie,  to  nie  możliwe.  Wpadam  już  w 

paranoję. 

- Nie – odpowiedziałam z lekkim opóźnieniem. 

- Wiesz, że jeśli coś cię trapi możemy o tym porozmawiać. 

background image

 

109 

- Pewnie – uśmiechnęłam się, żeby ukryć własne zakłopotanie.  – Ale naprawdę nic 

się  nie  dzieję.  To  na  razie!  –  i  wymaszerowałam  z  placu  nie  oglądając  się  na 

Sergiusza, który cały czas mi się przyglądał. 

 

Leżałam w namiocie. Sama. Bartek unikał mnie resztę dnia. Zazwyczaj zaraz 

po kolacji zjawiał się u mnie, szliśmy na spacer. Teraz natomiast było już grubo po 

północy, a jego jak nie było, tak nie ma… 

O co mu chodzi? Okay, zachowałam się lekkomyślnie, ale przecież wiedział, że nie 

grozi mi niebezpieczeństwo. Czy nie powiedziałam mu, że Sara nigdy nie zrobi mi 

krzywdy? Hmm… Może i nie. Ale co z wiarą we mnie? Co z zaufaniem? 

Zachowuje się jak dziecko! Obrazić się za coś takiego?! 

A może – podpowiedział mi głos w mojej głowie – chodzi mu o coś innego? 

Zamknęłam  oczy,  żeby  lepiej  się  skoncentrować.  W  myślach  przelatywały  mi 

wydarzenia  z  dzisiejszego  dnia.  Cudowny  poranek,  rozmowa  z  Sarą,  Bartek 

obejmujący mnie przy wszystkich, moja reakcja… 

- Cholera! 

Wyskoczyłam  z  łóżka.  W  ciemnościach  prawie  nic  nie  widziałam,  więc  nałożenie 

butów zajęło mi jakąś minutę. Bluzę miałam już na sobie, bo jak Bartek nie leżał ze 

mną w łóżku, było mi niezwykle zimno. 

Wyszłam  ostrożnie  z  namiotu  rozglądając  się  na  wszystkie  strony.  W  głowie 

układałam już sobie wymówkę, jakby ktoś mnie przyuważył w drodze do Bartka. 

 

Jego namiot znajdował się na drugim końcu dziedzińca – najdalej jak to było 

możliwe. Typowe… Idąc ciemnym dziedzińcem, oświetlonym jedynie gwiazdami i 

księżycem, próbowałam ochłonąć. Przecież nie mogłam zjawić się u Bartka i od razu 

mu  wyrzucać,  że  jego  zachowanie  jest  infantylne!  Chociaż  strasznie  mnie  korciło, 

wiem, że doprowadziłoby to do kłótni, której żadne z nas nie chciało. No dobra, ja 

tego  nie chciałam. Ale  jeśli zamierza robić mi wyrzuty, to nie omieszkam na niego 

nawrzeszczeć.  Co  on  sobie  wyobraża?  Że  kim  jest?  Mam  robić  wszystko,  co  tylko 

powie? 

background image

 

110 

Ech… Wiem, że przesadzam. Tak naprawdę to Bartek idzie na ustępstwa dla mnie. 

Ale co ja poradzę na to, że uważam, iż ukrywanie naszego związku przyniesie więcej 

pożytku niż jego ujawnienie? 

Powinnam  wejść  do  namiotu  i  na  spokojnie  mu  wszystko  wytłumaczyć.  Tak… 

Tylko, że przerabialiśmy już to tyle razy, że to się robi powoli meczące. 

Stanęłam  przed  wejściem  do  namiotu,  odetchnęłam  dla  pewności,  że  mogę 

zapanować nad narastającą irytacją i weszłam do środka. 

-  Bartek?  –  spytałam  cicho.  Było  bardzo  ciemno,  więc  trudno  mi  było  cokolwiek 

zobaczyć.  Dopiero  po  minucie  mój  wzrok  trochę  się  przystosował  i  zdołałam 

dostrzec, że namiot jest pusty. 

Usiadłam  na  środku  łóżka  i  podciągnęłam  nogi  pod  brodę,  obejmując  się  rękami. 

Miałam zamiar tak na niego poczekać, choćbym musiała siedzieć do rana. 

 

Ciekawe  gdzie  go  poniosło?  Może  szedł  do  mnie  i  się  minęliśmy?  Jasne… 

Marzenia. Ech… 

Siedziałam  tak  w  całkowitych  ciemnościach  pięć  minut.  Tak  naprawdę  to  nie 

przepadam za mrokiem. A już na pewno nie w miejscu, gdzie każdy dźwięk, który 

słyszysz,  wydaje  się  wydobywać  z  twojego  najbliższego  otoczenia.  Jakby  ktoś 

chodził wokół namiotu i miał przyjemność z tego, że ci się jeżą włosy na karku. 

Kiedy chciałam w końcu wstać i zapalić świecę, do namiotu wszedł Bartek. 

- Hej – powiedziałam cicho. Wzdrygnął się. 

- Ale żeś mnie wystraszyła! – powiedział po chwili. 

- Nie chciałam – odpowiedziałam szczerze. 

-  Co  cię  sprowadza?  –  zapytał  dość  chłodno.  Podszedł  do  szafki,  na  której  stały 

świece i zapalił jedną. 

-  Myślałam,  że  może  coś  ci  się  stało,  więc  postanowiłam  sprawdzić  –  wierutne 

kłamstwo,  ale  co  miałam  mu  powiedzieć?  Że  nie  potrafię  już  zasnąć,  nie  będąc  w 

jego objęciach? 

- Jak widzisz nic mi nie jest – wrócił w poprzednie miejsce, obok wejścia do namiotu. 

- Widzę. 

Zapadła długa, niezręczna cisza. Jeszcze nigdy, odkąd się poznaliśmy, tak nie było. 

Owszem  milczeliśmy  będąc  razem,  ale  ta  cisza  między  nami  nie  była  uciążliwa,  a 

background image

 

111 

wręcz przyjemna. Oznaczała, że nie musimy rozmawiać o głupotach, żeby czuć się 

dobrze ze sobą. 

Czekałam  aż  Bartek  coś  powie.  Ale  on  stał  tylko  przy  wejściu  do  namiotu  i 

wpatrywał się w ziemię. Próbowałam wziąć się w garść, bo nie wiadomo dlaczego w 

oczach poczułam palące łzy. Odetchnęłam głęboko. 

-  Unikasz  mnie  –  powiedziałam,  a  mój  szept  przeciął  ciszę,  jakby  był  krzykiem. 

Bartek  dalej  wpatrywał  się  w  swoje  stopy  i  chyba  nie  raczył  mi  odpowiedzieć.  – 

Wyjaśnisz mi dlaczego? – spytałam w końcu, bo ta cisza była nie do zniesienia. 

- Uznałem, że nie masz ochoty mnie widzieć – odpowiedział w końcu. W tonie jego 

głosu dało się słyszeć wyrzuty. 

- Sam na to wpadłeś? – spytałam z sarkazmem. 

A miałam być spokojna… Białoszewski zignorował moje pytanie. 

- O co ci chodzi, Paulina? – zapytał chłodno. – Dlaczego tutaj przyszłaś? 

Wpatrywałam  się  w  niego,  jakbym  zobaczyła  go  pierwszy  raz  w  życiu.  Mój  mózg 

wydawał się nie pracować, jakby nie chciał dopuścić do siebie tych strasznych słów. 

- Dlaczego… tutaj… przyszłam? – wykrztusiłam z siebie. – Dobre pytanie – Wstałam 

z łóżka i skierowałam się w stronę wyjścia. – Skoro nie jestem tutaj mile widziana, to 

nie będę ci przeszkadzać – powiedziałam łamiącym się głosem. 

Od Bartka dzielił mnie jakiś metr, ale nie przejmowałam się, że ujrzy moje łzy – nie 

było aż tak ciemno, żeby nie miał na to szans. A zresztą. Nawet jeśliby je zobaczył, to 

najwyraźniej, nic go nie obchodziło, jak się czuję. Byłam już o krok od wyjścia, kiedy 

Bartek złapał mnie jedną ręką w talii. 

- Puść mnie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, powstrzymując szloch. 

- Najpierw odpowiesz na moje pytania – powiedział sucho. 

- Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje irracjonalne pytania – gniew pozwalał mi 

panować nad łzami. 

-    Irracjonalne  pytania?  –  syknął  mi  do  ucha.  –  Jeśli  je  za  takie  uważasz,  trudno  – 

mówił cicho, ale w jego głosie słychać było gniew. – Ale i tak na nie odpowiesz. 

- Już ci mówiłam, że nie mam zamiaru – spróbowałam się wyrwać z jego uścisku, ale 

był za silny. – Puść mnie – powtórzyłam z naciskiem. 

background image

 

112 

Znieruchomiał  na  chwilę,  ale  jego  ręce  wokół  mojej  talii  dalej  były  naprężone.  Nie 

było sensu się z nim szarpać, więc czekałam, aż mnie puści – kiedyś przecież musiał. 

I  wtedy  pchnął  mnie  na  łóżko  za  moimi  plecami.  Wpadliśmy  na  nie  z  impetem. 

Korzystając  z  chwili,  kiedy  byłam  zdezorientowana,  usiadł  na  mnie  okrakiem, 

przygważdżając tym samym tak, że nie mogłam się ruszyć. Jego twarz była oddalona 

od mojej zaledwie o kilka centymetrów. 

-  Co  ty  wyprawiasz,  do  cholery!  –  wydyszałam,  bojąc  się  krzyczeć,  żeby  nie 

sprowadzić tutaj Lerkan. – Puść mnie natychmiast! 

-  Dlaczego  tutaj  przyszłaś?  –  zapytał  cicho  Bartek,  nie  robiąc  sobie  nic  z  mojego 

żądania,  czy  tego,  że  próbuję  się  uwolnić.  –  Dlaczego  tak  ze  mną  pogrywasz? 

Sprawia ci to przyjemność? – słyszałam jego pytania, ale nie mogłam uwierzyć, że je 

wypowiedział. 

Wpatrywał się we mnie tymi cudownymi oczami, pełnymi teraz gniewu i, chyba mi 

się  przywidziało,  bólu.  Nie  odpowiedziałam  na  jego  pytanie,  więc  ścisnął  dłonie, 

które trzymał na moich nadgarstkach. 

- Odpowiedz mi – powiedział niemal błagalnie. – Powiedz mi prawdę. 

„Prawdę”…  To  słowo  wisiało  jeszcze  długo  w  powietrzu,  bo  żadne  z  nas  się  nie 

odzywało. Jaką prawdę chciał usłyszeć? 

-  Prawda  jest  taka  –  odezwałam  się  po  chwili,  odwracając  wzrok  –  że  to  boli  – 

wskazałam głową na jego ręce wokół moich nadgarstków. 

Bartek  zamknął  oczy. Wyglądał  tak,  jakby walczył,  żeby  nie  wybuchnąć.  Rozluźnił 

nieco uścisk. 

- Twoje zachowanie jest takie sprzeczne, Paulino – powiedział siląc się na spokojny 

głos.  Oczy  miał  cały  czas  zamknięte.  –  Z  jednej  strony  okazujesz  mi  tyle  uczucia, 

kiedy  jesteśmy  sami,  rzecz  jasna.  Ale  kiedy  jesteśmy  wśród  ludzi,  zachowujesz  się 

tak… - otworzył oczy, żeby spojrzeć na mnie. – Zachowujesz się tak, jakbym nic dla 

ciebie nie znaczył – zamilkł na chwilę. – Kim ja dla ciebie jestem? Co mają znaczyć te 

twoje  gierki,  to  zwodzenie  mnie?  Sądzisz,  że  ja  nie  mam  uczuć,  że  nie  boli  mnie 

twoja obojętność? 

background image

 

113 

Każde  kolejne  pytanie  raniło  mnie  coraz  bardziej.  Nigdy  bym  nie  pomyślała,  że 

Bartek  tak  to  wszystko  odbiera,  że  uważa  mnie  za  tak  zimną  i  wyrachowaną…  za 

osobę bez uczuć. 

-  Czego  ty  ode  mnie  chcesz,  dziewczyno?  –  powiedział  Bartek  nachylając  się  do 

mojego  ucha.  Milczałam,  walcząc  z  własnymi  słabościami,  z  własnym  strachem. 

Uniósł  trochę  głowę,  żeby  mi  się  lepiej  przyjrzeć.  Wpatrywałam  się  w  ciemność 

unikając jego spojrzenia.  

Puścił jedna z moich rąk, żeby móc odwrócić moją twarz w swoją stronę. Nie wiem, 

co dostrzegł w moich oczach, może  łzy,  może  strach, ale w tym samym momencie 

wyprostował się, jednak nadal nie uwalniając moich nóg. 

- Powiedz mi prawdę! – krzyknął nagle. – Proszę! Nie zniosę dłużej niepewności! 

Jakbym  tylko  czekała  na  ten  wybuch  z  jego  strony,  ukryłam  twarz  w  dłoniach,  po 

policzkach ciekły mi łzy. 

-  Chcesz  znać  prawdę?!  –  wrzasnęłam  zza  palców.  –  Prawda  jest  taka,  że  się  boję, 

rozumiesz?! – usiadłam nagle, zmuszając go tym samym, do przesunięcia się tak, że 

siedzieliśmy  teraz  naprzeciw  siebie.  Nie  zważając  już  na  łzy,  czy  na  nasze 

podniesione  głosy,  zaczęłam  wyrzucać  z  siebie  wszystko,  co  leżało  mi  na  sercu.  – 

Więc według ciebie całymi dniami nie robię nic innego, jak z tobą pogrywam, tak?! A 

może  zamiast  oskarżać  mnie  o  coś  tak  odrażającego,  postawiłbyś  się  w  mojej 

sytuacji?  No  tak,  tylko  jak,  skoro  nawet  nie  wiesz,  co  ja  przeżywam,  prawda?  Bo 

nigdy  nawet  nie  przyszło  ci  do  głowy  zapytać,  dlaczego  tak  naprawdę  nie  chcę  z 

tobą  rozmawiać  o  uczuciach,  dlaczego  łatwiej  mi  jest  ukrywać  związek  z  tobą,  niż 

oznajmić wszystkim, co nas łączy. Z góry założyłeś, że  to mi sprawia przyjemność! 

Ustawiłeś mnie na półce z napisem sadystka? 

- Paulina… Ja nie… 

- Chcesz znać prawdę?! – powtórzyłam raz jeszcze. – Proszę bardzo. Boję się, że nie 

potrafię być z kimś takim, jak ty. Z kimś tak czułym i opiekuńczym; z kimś, kto chce 

się  mną  opiekować  i  mnie  wspierać!  Boję  się,  że  jeśli  powiemy  o  naszym  związku 

innym  to  wszystko  się  skończy.  Zniknie  tajemniczość,  zniknie  poczucie 

bezpieczeństwa, że jesteś ze mną dla mnie, a nie, żeby udowodnić innym na co cię 

stać! I tutaj nie chodzi o ciebie – dodałam, bo poczuł się urażony. – To ja nie wierzę w 

background image

 

114 

siebie.  Nie  w  ciebie!  Nie  widzisz  różnicy?  Nie  chcę  dopuścić  rzeczywistości  do 

naszego świata, bo uważam, że życie marzeniami jest lepsze; bo uważam, że jest na 

tyle  ponura  i  okrutna,  że  odbierze  mi  ciebie  –  osobę,  dzięki  której  uwierzyłam,  że 

jestem coś warta… 

Boję  się…  Przeraża  mnie  fakt,  że  zależy  mi  na  tobie  bardziej  niż  na  kimkolwiek 

wcześniej! A wiesz dlaczego? Bo jak człowiek tyle razy się sparzy, nie ma już wiary, 

że spotka go jeszcze coś dobrego w życiu. I wtedy zjawiasz się ty! Wystarczy jeden 

dzień i depresja, którą miałam od pół roku znika, nie ma po niej śladu. 

Dlaczego dzisiaj przyszłam? Bo ty nie przyszedłeś do mnie! Bo wolałeś wierzyć, że 

jestem próżną egoistką! 

Spuściłam  głowę  i  ukryłam  twarz  w  dłoniach.  Łzy  nie  przestawały  płynąć,  ale  już 

mnie nie obchodziły. Bartek i tak zobaczył, że nie jestem tak silna, na jaką staram się 

pozować. 

Taka była moja taktyka obronna – niech wszyscy widzą twój uśmiech, rozmawiaj z 

nimi, to nie będą zadawać pytań. Przestaną się zamartwiać, przestaną się wtrącać. I 

wtedy ty będziesz mogła zatopić się we własnych myślach, które są łatwiejsze, które 

dają  poczucie  bezpieczeństwa.  Zamkniesz  się  wtedy  we  własnej  głowie  i  będziesz 

czekać na kogoś z kluczem… 

Nie  mogłam  tak  dłużej  siedzieć  w  jednym  miejscu.  Musiałam  uciec  z  tego 

namiotu. Musiałam uciec od Bartka. Zerwałam się z łóżka i nie spojrzawszy nawet 

na Białoszewskiego wybiegłam z namiotu. 

Jakbym  była  bardziej  uważna  zauważyłabym,  że  zbliżają  się  nasi  koledzy, 

zaalarmowani podniesionymi głosami tak późno w nocy… 

Bartek  wybiegł  za  mną.  Dogonił  mnie  w  połowie  drogi  do  lasu,  gdzie  się 

kierowałam. Złapał mnie od tyłu w talii, abym nie mogła mu się wyrwać. Uderzałam 

go pięściami, próbowałam wyswobodzić z  uścisku, ale  powoli traciłam siły.  Bartek 

szybko zorientował się, że nie mam zamiaru się mu już wyrywać. Oderwał ręce od 

mojej talii i przeniósł je nie policzki, a potem pocałował mnie na oczach wszystkich 

zgromadzonych wokół nas Lerkan.