background image
background image

 

1

G

ARWOOD 

J

ULIE

 

 

C

ZAS 

R

Óś

-

B

IAŁA

 

background image

 

2

 

 

Prolog 

 

Dawno  temu  Ŝyła  niezwykła  rodzina  -  bracia  Claybor-ne'owie,  złączeni  więzami 

silniejszymi niŜ więzy krwi. 

Po raz pierwszy spotkali się, gdy jako dzieci mieszkali na jednej z ulic Nowego Jorku. 

Zbiegły  niewolnik  Adam,  kieszonkowiec  Douglas,  rewolwerowiec  Cole  i  oszust  Travis 

przeŜyli w dŜungli miasta rządzonego przez gangi starszych od nich chłopców tylko dlatego, 

Ŝ

e  trzymali  się  razem.  Kiedy  na  swojej  ulicy  znaleźli  małą  dziewczynkę  -  podrzutka  - 

postanowili, Ŝe wyjadą na Zachód i stworzą jej prawdziwy dom. 

Jakiś czas później osiedlili się w samym sercu Terytorium Montany na skrawku ziemi, 

który nazwali RóŜanym Wzgórzem. 

Dorastając,  otrzymywali  listy  od  matki  Adama,  RóŜy.  To  ona  kształtowała  ich 

charaktery. RóŜa dobrze znała ich obawy, nadzieje i marzenia, gdyŜ chłopcy odpisywali na jej 

listy, wzruszeni matczyną troską, miłością i oddaniem. 

Z biegiem lat kaŜdy z nich zaczął ją uwaŜać za swą własną matkę. 

Po  upływie  długich  dwudziestu  lat  RóŜa  dołączyła  do  nich  i  wreszcie  jej  dzieci  były 

szczęśliwe.  Córka  wyszła  za  mąŜ  za  dŜentelmena  i  spodziewała  się  dziecka,  a  synowie 

wyrośli  na  porządnych  ludzi.  Ale  mama  RóŜa  nie  była  do  końca  usatysfakcjonowana. 

Martwiła  się,  Ŝe  synowie  zbyt  polubili  kawalerskie  Ŝycie.  A  poniewaŜ  naleŜała  do  tych,  co 

uwaŜają,  Ŝe  Bóg  pomaga  tylko  tym,  którzy  sami  sobie  pomagają,  wiedziała,  Ŝe  zostało  jej 

tylko jedno wyjście - wtrącić się w ich poukładane Ŝycie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

3

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Thomas Hood, „Time of Roses" 

Nie w zimie z naszych wróŜb 

 Wyczytał los kochanie.  

Był czas kwitnienia róŜ – 

Rwaliśmy je w altanie. 

Bo nie wie młoda miłość, 

ś

e zima jest na świecie. 

Ach, skądŜe! Pięknie było, 

Ś

wiat czcił nas świeŜym kwieciem. 

 

 

Przeł. Wojciech Usakiewicz 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

4

 

ROZDZIAŁ 1 

 

 

 

No  i  doczekała  się.  Wpadła  w  tarapaty  po  same  uszy.  KaŜdy,  kto  grozi  Douglasowi 

Clayborne'owi, powinien zdawać sobie sprawę z konsekwencji tak nierozsądnego czynu i gdy 

tylko Douglas odbierze jej strzelbę, wytłumaczy damie jej błąd. Gruby błąd. 

Ale  najpierw  musi  jakoś  ją  przekonać,  by  wyszła  z  końskiego  boksu  i  stanęła  w 

ś

wietle latarni. Postanowił, Ŝe będzie do niej mówić tak długo i łagodnie, aŜ uśpi jej czujność 

i podejdzie na tyle blisko, by wziąć ją z zaskoczenia. Wyrwie jej strzelbę z rąk, rozładuje, a 

potem złamie na kolanie. Chyba, Ŝe byłby to Winchester... wtedy go zatrzyma. 

Ale  teraz  ledwie  ją  widział.  Przykucnęła  w  cieniu  za  bramką  boksu  i  oparła  lufę 

strzelby  o  najniŜszą  deskę.  Po  drugiej  stronie  stajni,  na  kołku,  wisiała  naftowa  lampa,  lecz 

dawała tak marne światło, Ŝe ze swego miejsca Douglas niewiele mógł zobaczyć. 

Stał  na  progu  stajni  przestępując  z  nogi  na  nogę,  a  deszcz  siekł  go  po  plecach.  JuŜ 

dawno przemókł do suchej nitki, podobnie jak Brutus, jego kasztanowaty wałach. Im szybciej 

zdejmie z niego siodło i wytrze go do sucha, tym lepiej dla zwierzęcia. Ale to, co chce zrobić 

Douglas, i to, co zamierza dama przycupnięta w boksie, to dwie róŜne rzeczy. 

W  tej  samej  chwili  mroki  nocy  -  i  kawałek  korytarza  w  stajni  -  rozświetliła 

błyskawica,  po  której  natychmiast  rozległ  się  ogłuszający  huk  grzmotu.  Brutus  stanął  dęba  i 

głośno  zarŜał  podrzucając  łbem.  Najwyraźniej  koń,  podobnie  jak  jego  pan,  bardzo  chciał 

schować się przed deszczem. 

Cały czas wpatrując się w lufę strzelby, Douglas starał się uspokoić zwierzę czczymi 

obietnicami, Ŝe wszystko będzie dobrze. 

-  Pani nazywa się Isabel Grant? 

Odpowiedziała  mu  niskim,  gardłowym  jękiem.  Pomyślał,  Ŝe  to  jego  ostry  ton  ją 

przestraszył i właśnie chciał ponowić pytanie nieco łagodniejszym  głosem, gdy usłyszał, jak 

kobieta  w  boksie  cięŜko  oddycha.  Najpierw  przyszło  mu  do  głowy,  Ŝe  się  przesłyszał,  ale 

nie... Dyszała głośno, lecz Douglas nie rozumiał, dlaczego. Wszak odkąd wszedł do stajni, nie 

ruszyła się nawet na krok, więc nie mogła się zmęczyć. 

Odczekał chwilę, po czym zapytał ponownie: 

-  Czy jest pani Ŝoną Parkera Granta? 

background image

 

5

-    Dobrze  wiesz,  kim  jestem.  Odejdź  natychmiast,  albo  cię  zastrzelę.  I  zostaw  drzwi 

otwarte, chcę widzieć jak odjeŜdŜasz. 

-  Proszę pani, mam do załatwienia interes z pani męŜem, jeŜeli będzie pani taka miła i 

powie mi, gdzie mogę go znaleźć, pójdę z nim porozmawiać. Nie uprzedził pani, Ŝe przyjadę? 

Nazywam się... 

-  Nic mnie nie obchodzi, jak się nazywasz! - wrzasnęła w odpowiedzi. - Jesteś jednym 

z ludzi Boyle'a i to mi wystarczy. A teraz wynoś się! 

Wyczuł, Ŝe panicznie się bała. To go zdenerwowało. 

-    Nie  ma  czym  się  irytować.  Zaraz  sobie  pójdę.  Niech  pani    będzie    tak  miła  i 

przekaŜe    męŜowi,    Ŝe    Douglas  Clayborne  czeka  na  niego  w  mieście.  Chcę  mu  dać  resztę 

pieniędzy  za  araba.  Najpierw  jednak  muszę  zobaczyć  konia,  tak,  jak  się  umawialiśmy. 

Powtórzy mu pani? 

-  Mój mąŜ sprzedał panu konia? 

-  Tak. Parę miesięcy temu kupiłem od niego ogiera. 

-  Kłamiesz! - krzyknęła. - Parker nigdy nie sprzedałby Ŝadnego z moich arabów! 

Douglas nie był w nastroju, by się z nią kłócić. 

-  Mam dokumenty... mogę to udowodnić. Niech mu tylko pani przekaŜe to, co przed 

chwilą powiedziałem, dobrze? 

-  Kupił pan konia, którego nigdy w Ŝyciu nie widział pan na oczy? 

-  Mój brat go widział - wyjaśnił spokojnie. - Zna się na koniach równie dobrze, jak ja. 

Kobieta  w  boksie  nagle  Wybuchnęła  płaczem.  Douglas  ruszył  w  jej  stronę,  chcąc  ją 

uspokoić, ale zatrzymał się w pół kroku. 

-  Bardzo mi przykro, Ŝe mąŜ nic pani nie powiedział 

o  sprzedaŜy konia. 

-  Och, BoŜe... błagam... nie teraz. 

Znowu  zaczęła  dyszeć.  Co  się  z  nią  dzieje,  u  wszystkich  diabłów?!  Instynktownie 

wyczuł, Ŝe stało się coś złego i dałby sobie głowę uciąć, iŜ to jej mąŜ jest odpowiedzialny za 

ten potok łez. Powinien był jej powiedzieć o sprzedaŜy konia; z drugiej strony, dama trochę 

przesadzała. 

Przyszło mu do głowy, Ŝe powinien ją pocieszyć. 

-    Wiem,  Ŝe  wiele  małŜeństw  przeŜywa  czasami  złe  okresy.  Pani  mąŜ  musiał  mieć 

powód, by sprzedać tego ogiera... Pewnie zbyt wiele spraw zaprzątało mu głowę i zapomniał 

pani o tym powiedzieć. To wszystko... 

background image

 

6

Ale  ona  tylko  oddychała  coraz  głośniej,  aŜ  nagle  przestała.  Ten  dźwięk  przypominał 

mu  dyszenie  rannego  zwierzęcia.  Bardzo  chciał  juŜ  sobie  stąd  pójść,  lecz  przecieŜ  nie  mógł 

jej tak zostawić... a przy okazji, to gdzie teŜ się podziewa mąŜ tej damy? 

-  To nie powinno się wydarzyć! - zawołała. 

-  Co nie powinno się wydarzyć? 

-    Wynoś  się!  -  krzyknęła  ze  złością,  ale  Douglas  był  wystarczająco  uparty,  by  nie 

ruszyć się na krok. 

-  Nie odejdę, dopóki mi nie powiesz, kim jest Boyłe. Czy to on cię skrzywdził? Czy 

coś cię boli? 

Isabel natychmiast zareagowała na współczucie w jego głosie. 

-  Więc nie pracujesz dla Boyle'a? 

-  Nie. 

-  Udowodnij to. 

-  Niczego nie mogę ci udowodnić, dopóki nie pokaŜę listu, jaki dostałem niedawno od 

twego męŜa. 

-  Nie ruszaj się ani na krok. 

PoniewaŜ od dobrych paru minut tkwił w miejscu jak kamień, nie rozumiał, dlaczego 

ona na niego krzyczy. 

-  JeŜeli chcesz, bym ci pomógł, musisz mi powiedzieć, co się stało? 

-  Wszystko jest nie tak! 

-  A dokładniej? 

-  ZbliŜa się, a jest stanowczo za wcześnie. Nie rozumiesz? To moja wina... O BoŜe... 

nie pozwól na to. Jest jeszcze za wcześnie... 

-    Kto  się  zbliŜa?  -  spytał  Douglas,  oglądając  się  nerwowo  przez  ramię,  lecz  choć 

wytęŜał wzrok, nikogo nie dojrzał w mrokach nocy. MoŜe mówiła o tym Boyle'u, czy jak mu 

tam? 

Mylił się. 

-  Poród! - krzyknęła Isabel. - Poród się zbliŜa! Czuję kolejny skurcz! 

Douglas aŜ skulił się w sobie. 

-  Poród?! Chcesz rodzić dziecko? Teraz? 

-  Tak. 

-  O, nie! Nie rób tego, błagam! - Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie 

bzdury  wygaduje,  więc  uświadomiła  mu  to między  jednym  a  drugim  spazmem.  Przekrzywił 

głowę i spojrzał na nią uwaŜnie. - Masz bóle? Teraz? 

background image

 

7

-  Tak! - jęknęła przeciągle. 

-  Więc na miłość boską, zdejmij palec ze spustu i odłóŜ strzelbę na ziemię! 

Nie rozumiała, o co mu chodzi; skurcze następowały teraz tak często i z taką mocą, Ŝe 

ledwo mogła to znieść. Zacisnęła mocno powieki i zagryzła wargi. Kuląc się w sobie czekała, 

aŜ ból minie. 

Zbyt  późno  zdała  sobie  sprawę  ze  swego  błędu.  Gdy  otworzyła  oczy,  nigdzie  nie 

zobaczyła nieznajomego. Na pewno nie odjechał, bo jego koń nadal stał w progu stajni... więc 

gdzie u diabła...? 

Nagle  ktoś  wyrwał  jej  strzelbę  z  rąk.  Z  okrzykiem  przeraŜenia  wycofała  się  w  głąb 

boksu i czekała na atak. 

Zdawało  się,  Ŝe  wszystko  dzieje  się  w  zwolnionym  tempie.  Furtka  boksu  skrzypnęła 

przy  otwieraniu  i  potęŜnie  zbudowany  męŜczyzna,  który  zdawał  się  przesłaniać  sobą  mdłe 

ś

wiatełko  lampy,  wszedł  do  środka.  Miał  ciemne  oczy  i  włosy...  i  bardzo  wściekłą  minę.  O 

BoŜe,  nie  pozwól  mu  mnie  zabić...  Jeszcze  nie  teraz.  JeŜeli  ja  umrę,  umrze  teŜ  dziecko  w 

moim łonie! 

Nie mogła juŜ dłuŜej tego znieść. Otworzyła usta, by zaczerpnąć powietrza. Wiedziała, 

Ŝ

e  gdy  raz  zacznie  krzyczeć,  juŜ  nigdy  nie  przestanie.  Błagam,  BoŜe,  zrozum  mnie...  Nie 

zniosę tego... juŜ nie mogę... nie mogę... 

Ale on tylko połoŜył duŜą dłoń na jej ramieniu i oddał jej strzelbę. 

-    A  teraz  mnie  posłuchaj  -  warknął  tonem  nie  znoszącym  sprzeciwu.  Potem  dodał 

idiotycznie: - Nie moŜesz teraz rodzić! - To powiedziawszy, odwrócił się i wyszedł z boksu. 

-  Opuszczasz mnie? 

-  Nie. Po prostu chcę przysunąć bliŜej lampę, Ŝebym widział, co robię. JeŜeli miałaś 

rodzić, to dlaczego przyszłaś do stajni? Powinnaś leŜeć w łóŜku. 

Znowu zaczęła dyszeć. 

-    PrzecieŜ  kazałem  ci  przestać!  Dziecko  nie  moŜe  przyjść  na  świat  w  takich 

warunkach, więc lepiej zapomnij o porodzie! 

Zaczekała, aŜ skurcze ustaną, po czym poinformowała go, Ŝe jest skończonym idiotą. 

Zgodził się z nią w duchu, lecz powiedział tylko: 

-  Po prostu chcę, byś zaczekała, aŜ znajdę twojego męŜa. 

-  PrzecieŜ nie robię tego umyślnie! 

-  Gdzie jest Parker? 

-  Odszedł. 

Douglas zaklął pod nosem. 

background image

 

8

-  Obawiałem się, Ŝe to właśnie mi powiesz. TeŜ sobie wybrał porę na wycieczki! 

-  Dlaczego jesteś na mnie taki zły? PrzecieŜ cię nie zastrzelę. 

Nie  był  zły;  był  przeraŜony.  JuŜ  nie  raz  pomagał  w  narodzinach  źrebaków  czy 

cielaków, lecz nigdy nie odbierał porodu dziecka i nie miał ochoty uczestniczyć w przyjściu 

na świat dziecka Isabel Grant. No, pewno, Ŝe był przeraŜony, ale był teŜ na tyle rozsądny, by 

jej o tym nie mówić. 

-  Nie jestem zły - powiedział z całym spokojem, na jaki było go stać. - Po prostu mnie 

zaskoczyłaś. Pomogę ci wrócić do domu, a potem pojadę po doktora. 

Miał nadzieję, Ŝe pani Grant nie powie mu, iŜ w mieście nie ma medyka. 

-  Doktor tu nie przyjedzie. 

Douglas  zawiesił  lampę  na  kołku  tuŜ  obok  boksu.  Odwrócił  się  do  kobiety  i  po  raz 

pierwszy  uwaŜnie  się  jej  przyjrzał.  Była  atrakcyjna,  nawet  kiedy  tak  paskudnie  marszczyła 

brwi.  Na  nosku  miała  małą  garstkę  piegów,  a  jemu  zawsze  bardzo  podobały  się  piegowate 

kobiety.  Zawsze  teŜ  podobały  mu  się  rude  włosy,  a  długie  loki  Isabel  Grant  pobłyskiwały 

ciemną czerwienią w blasku naftowej lampy. 

Skarcił się za te myśli; wszak była męŜatką, więc nie powinien zwracać uwagi na jej 

urodę. A jednak tak właśnie sprawy się miały - Isabel Grant była wyjątkowo piękną kobietą. 

I z brzuchem jak beczka. To pomogło mu odzyskać opanowanie. 

-  Niby dlaczego doktor nie miałby tu przyjechać? 

-    Bo  Sam  Boyle  mu  na  to  nie  pozwoli.  Doktor  Simpson  zjawił  się  tu  tylko  raz,  gdy 

byłam juŜ w zbyt zaawansowanej ciąŜy, by pojechać do niego do miasta, i Boyle zagroził, Ŝe 

zabije  go,  jeŜeli  jeszcze  raz  mnie  odwiedzi.  Boyle  zrobiłby  to...  -  dodała  szeptem.  -  To  zły 

człowiek. Rządzi całym miastem. Ludzie są tu przyzwoici, ale robią, co on im kaŜe, bo się go 

boją... I trudno im się dziwić. Sama się go boję. 

-  Co Boyle ma przeciw tobie i twojemu męŜowi? 

-    Jego  ranczo  sąsiaduje  z  naszym.  Boyle  chciał  wykupić  naszą  posiadłość,  by 

powiększyć  swoje  pastwiska,  ale  cena,  jaką  zaoferował,  była  śmiesznie  niska.  Tak,  czy 

inaczej, Parker nigdy nie sprzedałby naszej ziemi... To był nasz dom... i nasze marzenie. 

-  Isabel, gdzie jest Parker? - Gdy tylko zobaczył łzy w jej oczach, juŜ znał odpowiedź. 

- On nie Ŝyje, prawda? 

-  Tak.  Pochowałam go na wzgórzu za stajnią.  Ktoś strzelił mu w plecy. 

-  Boyle? 

-  KtóŜby inny. 

 

background image

 

9

Douglas oparł się plecami o boks, załoŜył ręce na piersi i zaczekał, aŜ ona się opanuje. 

Isabel oparła się cięŜko o ścianę i spuściła głowę; była bardzo zmęczona. 

Douglas odczekał dłuŜszą chwilę, po czym zadał jej następne pytanie. 

-  Czy szeryf prowadził śledztwo? 

-  W Sweet Creek od dawna nie ma juŜ szeryfa.  Boyle musiał  go  stąd   wygonić  na  

długo,   zanim  Parker i ja osiedliliśmy się tutaj. 

-  Podejrzewam, Ŝe nikt nie rwie się na to stanowisko? 

-  A ty byś się rwał? - Otarła łzę z policzka i spojrzała mu w oczy. - Doktor Simpson 

opowiadał mi, Ŝe kiedyś Sweet Creek było spokojnym, małym miasteczkiem. On i jego Ŝona 

są moimi przyjaciółmi - dodała po chwili. - Pomagają mi, jak mogą. 

-  W jaki sposób? 

-    Wysłali  listy  i  telegramy  do  wszystkich  okolicznych  szeryfów  z  prośbą  o  pomoc. 

Kiedy  ostatnio  widziałam  się  z  doktorem,  powiedział  mi,  Ŝe  w  okolicy  kręci  się  agent 

federalny...  to  było  jak  odpowiedź  na  moje  modły.  Doktor  nie  potrafił  go  zlokalizować,  ale 

był przekonany, Ŝe  gdy tylko ten agent dowie się, ile razy  Boyle złamał prawo, natychmiast 

się  tu  zjawi.  Nie  tracę  nadziei...  -  dodała  cicho,  -  ...ale  Boyle  ma  na  swoich  usługach  co 

najmniej  dwudziestu  opryszków  i  by  go  pokonać,  trzeba  mniej  więcej  tylu  agentów 

federalnych. 

-    Na  pewno  jest  jakiś  sposób...  -  zaczął,  lecz  zaraz  urwał,  gdyŜ  właśnie  do  niego 

dotarło, Ŝe Isabel rozmawia z nim od paru minut i juŜ nie dyszy. - Przestało cię boleć? 

Spojrzała na niego zaskoczona, po czym przyłoŜyła dłoń do olbrzymiego brzucha. 

-  Tak, przestało. - Uśmiechnęła się do niego. Dzięki Bogu. 

-  Naprawdę jesteś tu sama? Nie patrz tak na mnie, Isabel. Chyba juŜ się przekonałaś, 

Ŝ

e nie pracuję dla Boyle'a. 

Powoli skinęła głową. 

-  Nauczyłam się, Ŝe lepiej nie być zbyt ufną. Jestem sama juŜ od bardzo dawna. 

Starał  się  nie  okazać  jej  swego  przeraŜenia;  wszak  kobieta  w  ostatnich  miesiącach 

ciąŜy powinna mieć kogoś do pomocy! Zaczęło się w nim gotować ze złości. 

-  I nikt z miasta nie przyjeŜdŜa ci pomagać? 

-  Panie Clayborne, ja... 

-  Mam na imię Douglas - poprawił ją natychmiast. 

-  Douglasie,  nie  sądzę,  byś  w pełni  rozumiał  moją sytuację. Boyle odciął drogę 

prowadzącą z miasta do mojej posiadłości. Nikt bez jego zgody tu się nie dostanie. 

background image

 

10

-  Ja się dostałem. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Kiedy  dotarło  do niej   znaczenie  

tych  słów,   teŜ  się 

uśmiechnęła. 

-  Ludzie Boyle'a pewnie pojechali do domu, gdy tylko zaczęło padać. Zdaje mi się, Ŝe 

wracają na jego ranczo zaraz po zachodzie słońca, lecz nie jestem tego pewna. 

Isabel  wyprostowała  się  i  nadal  opierając  się  o  ścianę,  chciała  strzepać  kurz  ze 

spódnicy, gdy kolana się pod nią ugięły. Z przeraŜeniem opadła na słomę i odwracając twarz 

do ściany, głosem przytłumionym z zaŜenowania, wyjaśniła mu, co się stało. 

Była  przeraŜona  i  zawstydzona.  Douglas  natychmiast  podszedł  do  niej  i  połoŜył  jej 

dłoń na ramieniu, chcąc ją pocieszyć. 

-  Nie przejmuj się. Wody powinny odejść. To dobry znak. - I to by było na tyle, jeŜeli 

chodzi o jego wiedzę na temat rodzenia dzieci. 

-  Coś jest nie tak. Dziecko miało się urodzić dopiero za jakieś trzy, cztery tygodnie. 

O, BoŜe, to wszystko moja wina. Nie powinnam była wczoraj myć podłogi i robić prania, ale 

wszystko było takie brudne... No i chciałam się czymś zająć, aby tylko nie myśleć o tym, Ŝe 

sama będę musiała wychowywać dziecko. Nigdy nie powinnam była... 

-  Na pewno nie zrobiłaś nic złego - wtrącił Douglas. 

- Przestań się obwiniać... Niektóre dzieci przychodzą wcześniej na świat niŜ powinny. 

To wszystko. 

-  Chyba nie sądzisz... 

-  Wiem tylko, Ŝe to nie twoja wina - powtórzył z uporem. 

- Dziecko ma własny rozum, i nawet gdybyś od miesiąca leŜała w łóŜku, i tak to dziś 

wody by odeszły. Dam sobie głowę uciąć. 

Zdawało się, Ŝe wie, o czym mówi, więc Isabel przestała czuć się winna. 

-  Coś mi się zdaje, Ŝe dziecko urodzi się jeszcze dziś w nocy. 

-  Na to wychodzi - przytaknął. 

-  To dziwne. Nic mnie nie boli. 

Oboje  mówili  szeptem.  On  starał  się  jakoś  ją  pocieszyć  i  uspokoić;  ona  usiłowała 

zapomnieć  o  swoim  wstydzie.  Douglas  Clayborne  był  jej  zupełnie  obcy...  O  BoŜe,  dlaczego 

nie  jest  przynajmniej  stary  i  brzydki?  Dlaczego  jest  młody  i  tak  niewiarygodnie  przystojny? 

JeŜeli  to  on  ma  pomóc  jej  dziecku  przyjść  na  świat...  O  słodki  Jezu...  to  oznacza,  Ŝe  będzie 

musiała zdjąć przy nim ubranie i... 

-    Isabel,  przestałaś  się  juŜ  mnie  wstydzić?  Musisz  spojrzeć  na  to  wszystko  z 

praktycznego punktu widzenia - powiedział łagodnie. - No, spójrz na mnie. 

background image

 

11

Dopiero po dłuŜszej chwili zebrała siły i spojrzała mu w oczy. Policzki nadał ją paliły. 

-  Spójrz na to z praktycznego punktu widzenia - powtórzył i wziął ją na ręce. 

-  Co robisz? 

-  Niosę cię do domu. Obejmij mnie. 

Ich twarze niemal się zetknęły. Douglas bezczelnie przyglądał się jej piegom, a Isabel 

z zakłopotaniem patrzyła w sufit. 

-  Jakie to niezręczne... - wykrztusiła. 

-  Zdaje mi się, Ŝe dziecku jest wszystko jedno, czy jego matka czuje się niezręcznie, 

czy nie... 

Wyniósł  ją  z  boksu,  zatrzymał  się  na  chwilę,  by  oprzeć  wyjętą  z  jej  rąk  strzelbę  o 

ś

cianę stajni, po czym podszedł do drzwi. 

-  UwaŜaj - odezwała się Isabel. - Strzelba jest naładowana. MoŜe wystrzelić, jeŜeli... 

-  Rozładowałem ją. 

Była tak zaskoczona, Ŝe spojrzała mu w oczy. 

-  Co takiego? Kiedy? 

-  Zanim ci ją oddałem. Chyba nie zaczniesz znowu się na mnie boczyć? 

-  Nie, ale postaw mnie na ziemi jeszcze na chwilę. Zanim pójdziemy do domu, muszę 

się zająć Pegazem. 

-  Masz na myśli ogiera? 

-  Tak. 

-  W twoim stanie nie powinnaś się do niego zbliŜać. 

-  Nic nie rozumiesz. Skaleczył się w lewą tylną nogę i muszę ją opatrzyć, zanim wda 

się zakaŜenie. To nie potrwa długo. 

-  Ja się nim zajmę. 

-  A wiesz, jak to zrobić? 

-  Taak. Znam się na koniach. OdpręŜyła się nieco w jego ramionach. 

-  Douglasie? 

-  Tak? 

-  Znasz się teŜ na kobietach? Zastanawiałam się...? 

-  Nad czym? 

-  No... nad porodem. Czy odbierałeś juŜ kiedyś poród? 

 

 

background image

 

12

Postanowił,  Ŝe  lepiej  ją  uspokoić  niŜ  tłumaczyć  zawiłości  jego  wcześniejszych 

doświadczeń. 

-  Tak... mam trochę doświadczenia, jeśli o to chodzi. - Ale z końmi, dodał w myślach. 

-  Wiesz co robić, jeŜeli coś pójdzie nie tak? 

-  Wszystko będzie w porządku - powiedział tak pewnie, jak tylko potrafił. Chyba się 

udało. - Wiem, Ŝe jesteś przeraŜona i pewnie czujesz się samotna... 

-  Ale nie jestem sama. Chyba mnie teraz nie zostawisz? 

-  Nie denerwuj się. Nie zostawię cię. 

Isabel  westchnęła  cichutko  i  połoŜyła  mu  głowę  na  ramieniu.  Kiedy  tylko  wyszli  na 

dwór, Douglas poŜałował, Ŝe nie owinął jej choćby w końską derkę - nadal lało jak z cebra. 

Drewniana  chatka,  którą  ona  nazwała  domem,  znajdowała  się  jakieś  pięćdziesiąt  jardów  od 

stajni, ale zanim tam dotarli, oboje byli przemoczeni. 

W środku stała zapalona lampa naftowa; wnętrze było przytulne, lecz Douglas przede 

wszystkim  poczuł  wszechobecny  zapach  róŜ.  Na  prawo  od  wejścia  stał  podłuŜny  stół 

przykryty  biało-Ŝółtą  serwetą,  z  kryształowym  wazonem  pełnym  białych  róŜ.  Najwyraźniej 

Isabel  starała  się  wnieść  trochę  radości  i  piękna  do  swego  smutnego  Ŝycia.  Douglasa  aŜ 

zabolało serce na myśl o jej samotności. 

Domek  był  dokładnie  wysprzątany.  Naprzeciw  drzwi  znajdował  się  duŜy  kominek  z 

okapem,  na  którym  znajdowały  się  fotografie  w  srebrnych  ramkach.  Po  lewej  stronie 

paleniska stał bujany fotel pokryty biało-Ŝółtym obiciem, zaś po drugiej drewniane krzesło z 

wysokim  oparciem,  na  którym  stał  koszyk  z  włóczką.  Z  kłębuszka  czerwonej  wełny 

wystawały druty. 

-  Bardzo tu ładnie - powiedział uczciwie. 

-    Dziękuję.    Wolałabym    mieć    większą  kuchnię.    Mam  zamiar  powiesić  zasłonę 

między  kuchnią  a  pokojem,  tak,  Ŝeby  je  oddzielić  od  siebie...  ale  i  tak  strasznie  tu  ciasno. 

Miałam zamiar tu posprzątać po powrocie ze stajni. 

-  O nic się nie martw. 

-  ZauwaŜyłeś, jakie piękne mam róŜe? Rosną dziko za polem, przy drzewach. Parker 

przesadził część z nich pod dom, lecz jeszcze się nie przyjęły. 

Douglas pomyślał, Ŝe lepiej będzie odwrócić jej myśli od zmarłego męŜa. 

-    W  twoim  stanie  nie  powinnaś  oddalać  się  od  domu.  Mogłaś  upaść  i  zrobić  sobie 

krzywdę. 

background image

 

13

-    Chciałam  przynieść  je  do  domu...  a  spacer  tylko  dobrze  mi  zrobił.  Nie  znoszę 

siedzieć  całymi  dniami  w  jednym  miejscu.  Proszę,  zrozum  mnie.  A  teraz  postaw  mnie  na 

podłodze... naprawdę czuję się juŜ dobrze. 

Zrobił,  jak  prosiła,  lecz  podtrzymywał  ją  tak  długo,  aŜ  się  nie  przekonał,  Ŝe  istotnie 

moŜe stać o własnych siłach. 

-  Mogę ci jakoś pomóc? 

-  Rozpal ogień. PołoŜyłam drewno przy kominku, lecz z rozpalaniem ognia chciałam 

poczekać do powrotu ze stajni. 

-  Sama przyniosłaś tu to drewno? 

-  To  moja wina,  Ŝe dziecko rodzi  się za wcześnie, prawda? Przyniosłam drewno ze 

wzgórza  dziś  rano,  a  po  południu  poszłam  po  więcej.  W  nocy  jest  tak  zimno  i  wilgotno,  Ŝe 

chciałam... Nie myślałam... A teraz moje dziecko... 

Przerwał jej, Ŝeby nie wpadła znowu w histerię. 

-    Uspokój  się,  Isabel.  Wiele  kobiet  pracuje  aŜ  do  samego  porodu.  Martwiłem  się 

tylko, czy aby nie upadłaś. To wszystko. 

-  Więc dlaczego powiedziałeś...? 

-    Chodziło  mi  o  to,  Ŝe  mogłaś  się  przewrócić  -  powtórzył  uspokajająco.  -  O  nic 

więcej. Nie upadłaś, więc nic złego się nie stało. A teraz przestań się martwić. 

Kiwnęła głową i energicznie ruszyła do drzwi prowadzących do drugiego pokoju, lecz 

Douglas dogonił ją w mgnieniu oka i złapawszy pod ramię, zmusił do zwolnienia kroku. 

-  JeŜeli nadal będziesz traktować mnie jak inwalidkę, do łóŜka dojdę dopiero rano. 

Otworzył przed nią drzwi sypialni; w środku było ciemno. 

-  Nie ruszaj się ani na krok, dopóki nie przyniosę lampy. Nie chcę, byś... 

-  Upadła? Czemu aŜ tak się tym przejmujesz? 

-  Nie obraź się, ale jesteś tak  gruba, Ŝe pewnie  nie widzisz własnych stóp. Jasne, Ŝe 

martwię się, byś nie upadła. 

Roześmiała się; naprawdę się roześmiała. 

-  Musisz się przebrać w coś suchego - przypomniał jej. 

-  W komodzie po prawej stronie jest kilka świeczek. Douglas był zadowolony, Ŝe ma 

coś do roboty. Dopóki nie 

spróbował  zapalić  świecy,  nie  zdawał  sobie  sprawy  z  tego,  jak  bardzo  drŜą  mu  ręce, 

dopiero za trzecim razem udało mu się podpalić knot. Kiedy odwrócił się do Isabel, zdąŜyła 

podejść do łóŜka i odrzucić kolorową kołdrę. 

background image

 

14

-    Jesteś  przemoczona.  Zanim  cokolwiek  zrobisz,  powinnaś  przebrać  się  w  suche 

ubranie - rzekł uparcie. 

-  A ty? Masz w co się przebrać? - spytała. 

-  W jukach przy siodle mam zapasowe spodnie i koszulę. JeŜeli dasz sobie sama radę, 

pójdę rozpalić ogień. Potem wrócę do stajni i zajmę się końmi. Czy twoje dostały juŜ obrok? 

- Tak - odparła. - A z Pegazem bardzo uwaŜaj; nie lubi obcych. - Zaciśnięte w pięści 

dłonie schowała w fałdach spódnicy i stała, wpatrując się w podłogę. Kiedy Douglas odwrócił 

się, by wyjść z pokoju, zawołała za nim: - Ale wrócisz tu, prawda? 

Znowu zaczyna! Tylko tego brakowało, by zaczęła się martwić o to, Ŝe on nie wróci i 

zostawi  ją  samą.  Douglas  dałby  sobie  głowę  uciąć,  Ŝe  czeka  ich  cięŜka  noc...  więc  lepiej, 

niech Isabel oszczędza siły. 

-  Musisz mi zaufać. 

-  Ja... Postaram się. 

Ale  minę  miała  nadal  niepewną.  Oparłszy  się  o  framugę  drzwi,  Douglas  usiłował 

wymyślić coś, co by ją przekonało, Ŝe jej nie opuści. 

-  Robi się późno - odezwała się cicho. Podszedł do niej. 

-  Wyświadczysz mi przysługę? 

-  Tak. 

Z kieszeni wyciągnął cięŜki, złoty zegarek, zdjął go z łańcuszka i podał jej ostroŜnie. 

-  To najcenniejsza rzecz, jaką posiadam. Dostałem go od mamy RóŜy i nie chciałbym 

go stracić. Nie daj Bóg, jeszcze twój Pegaz zgniecie go kopytem, albo wypadnie mi z kieszeni 

gdy się pochylę, by wytrzeć Brutusa. Przechowaj go dla mnie, dobrze? 

-  Tak... tak, oczywiście. 

Gdy  tylko  wyszedł  z  pokoju,  zamknęła  oczy  i  przycisnęła  zegarek  do  piersi.  Ani  jej, 

ani  dziecku  nic  nie  groziło,  skoro  jest  przy  nich  ten  silny  i  opiekuńczy  męŜczyzna.  Po  raz 

pierwszy od długiego czasu Isabel odzyskała spokój. 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

15

ROZDZIAŁ 2 

 

 

Zupełnie  oszalała.  Wiedziała,  Ŝe  traci  panowanie  nad  sobą,  ale  nie  zwaŜała  na  to. 

Chciała umrzeć. Wiedziała, Ŝe to tchórzliwe i niegodne, ale w tej chwili nie przejmowała się 

takimi  drobiazgami.  Śmierć  byłaby  błogosławionym  wybawieniem  od  niesamowitego  bólu, 

który  ją  przeszywał,  i  gdy  nadchodził  jeden  skurcz  za  drugim,  potrafiła  myśleć  juŜ  tylko  o 

ś

mierci. 

Douglas cały czas powtarzał jej, Ŝe wszystko będzie w porządku i teraz chciała jeszcze 

poŜyć, ale tylko po to, by móc go zamordować. Jak on śmie być tak spokojny i racjonalny?! 

Co on tam wie?! Jest tylko męŜczyzną, na miłość boską, i to właśnie przez jego upór ona musi 

cierpieć. 

-  JuŜ dłuŜej nie wytrzymam! Słyszysz, Douglasie? JuŜ dłuŜej nie mogę! 

Jak miał jej nie słyszeć, skoro wrzeszczała, ile sił w płucach? 

-  Jeszcze tylko parę minut,  Isabel - zamruczał łagodnie i tak uspokajająco, jak tylko 

potrafił. 

Powiedziała mu, Ŝe moŜe iść do diabła. 

Na  miły  Bóg,  przecieŜ  on  naprawdę  chciał  jej  pomóc.  Nie  mógł  patrzeć  na  jej 

cierpienie. Czuł się bezradny, nieszczęśliwy i zupełnie nie wiedział co ma robić. A poza tym, 

był okropnie przeraŜony. 

Usiłował  robić  dobrą  minę  do  złej  gry  i  nie  okazywać  po  sobie  strachu,  lecz  nie 

wiedział, jak długo uda mu się zachować kamienną twarz. Jeszcze trochę, a Isabel dostrzeŜe, 

jak bardzo drŜą mu ręce, a wtedy przerazi się nie na Ŝarty. Wolał, Ŝeby się na niego wściekała, 

niŜ  płakała  ze  strachu;  bo  jeŜeli  to,  Ŝe  wrzeszczy  na  niego,  choć  trochę  poprawia  jej 

samopoczucie, to niech i tak będzie. 

Kiedy  przycisnął  jej  do  czoła  szmatkę  zmoczoną  w  zimnej  wodzie,  odrzuciła  ją  z 

wściekłością i przy okazji przewróciła miednicę z wodą. 

-  Gdybyś był dŜentelmenem, zrobiłbyś to, o co cię proszę. 

-  Isabel, nie mam zamiaru pozbawić cię przytomności. 

-  Po prostu uderz mnie w podbródek. Tak troszeczkę. Bardzo chcę odpocząć. 

Potrząsnął przecząco głową, a ona, widząc to, rozpłakała się. 

-  Jak długo to juŜ trwa? Powiedz mi, jak długo? 

-  Tylko sześć godzin - odparł. 

-  Tylko sześć godzin? Nienawidzę cię, Douglasie Clay-borne. 

background image

 

16

-  Wiem... wiem, Isabel. 

-  DłuŜej tego nie zniosę. 

-  Skurcze są juŜ bardzo częste. Jeszcze troszkę i będziesz trzymać swojego dzidziusia 

w ramionach. 

-  Wcale nie chcę mieć dzidziusia! - wrzasnęła. - Zdecydowałam się, Douglasie, i nie 

chcę! Nie chcę i juŜ! 

-  Wszystko w porządku, Isabel. Wcale nie musisz mieć dziecka. 

-  Dziękuję panu uprzejmie. 

Przestała  płakać  i  zamknęła  oczy.  Przeprosiła  Douglasa  za  wszystkie  wyzwiska, 

jakimi  go  obrzuciła.  Pomyślał,  Ŝe  ma  co  najmniej  pięć  minut,  by  wytrzeć  wodę  z  podłogi  i 

przynieść  więcej  ręczników,  zanim  zacznie  się  następny  skurcz.  Właśnie  zamykał  za  sobą 

drzwi do sąsiedniego pokoju, gdy usłyszał jej głos. 

- Zostaw drzwi otwarte, byś mógł mnie słyszeć. 

Chyba Ŝartowała! Darła się tak głośno, Ŝe słyszało ją pewnie pół Montany. W uszach 

nadal mu dźwięczało od jej ostatniego wrzasku, lecz pomyślał, Ŝe lepiej będzie jej o tym nie 

mówić. 

Posłusznie zostawił drzwi otwarte; jakieś trzy godziny temu nauczył się, Ŝe lepiej nie 

dyskutować z rodzącą kobietą. Nie potrafił jej zmusić do logicznego myślenia; 

o    wiele  łatwiej  było  się  zgadzać  z  kaŜdym  jej  słowem,  choćby  najbardziej 

niedorzecznym. 

Douglas  zaniósł  porcelanową  miednicę  do  kuchni  i  wziął  ze  stołu  naręcze  świeŜych 

ręczników.  Gdy  wracając  przechodził  obok  kominka,  nagle  zrozumiał,  Ŝe  sytuacja  go 

przerosła. Jak miał odebrać poród?! Zrobiło mu się słabo 

i  upuściwszy  ręczniki  na  podłogę,  oparł  się  plecami  o  ścianę.  Zgiąwszy  się  w  pół, 

oparł dłonie na kolanach i przymknął oczy. 

Jego brat, Cole, nauczył go kiedyś pewnej sztuczki, ułatwiającej branie się z Ŝyciem za 

bary.  Cole  radził,  by  wyobrazić  sobie  najgorszą  z  moŜliwych  sytuacji,  pomyśleć,  jak  by  to 

było  cudownie,  gdybyś  bez  trudu  z  niej  wybrnął.  Douglas  zawsze  uwaŜał  radę  brata  za 

bzdurną, lecz tym razem postanowił spróbować. I tak gorzej juŜ być nie mogło. 

Dam  sobie  radę.  Niech  to  wszyscy  diabli!  Nigdy  w  Ŝyciu  nie  dam  sobie  z  tym  rady. 

Nie, nie, nie... Nie będzie aŜ tak źle... potrafię sobie z tym poradzić. No, dobra... stoję sobie 

przed Tawerną Tommy'ego w Hammond Five... gdzie czyha 

 

background image

 

17

na  mnie  dziesięciu  Ŝądnych  krwi  morderców.  Nie  mam  wyjścia  i  muszę  wejść  do 

ś

rodka.  Wiem,  Ŝe  na  mnie  czekają  i  jestem  przygotowany  na  najgorsze.  Wiem,  Ŝe  wszyscy 

mają  juŜ  wyciągnięte  rewolwery  i  odciągnięte  kurki.  Ale  spokojnie  mogę  ich  pokonać. 

Załatwię  pięciu  z  rewolweru  w  lewej  ręce  i  pięciu  z  tego  w  prawej.  Łatwo  i  szybko.  Nic 

trudnego. Na pewno dam sobie z nimi radę. Odetchnął głęboko. I odbiorę ten poród. 

Ale sztuczka Cole'a nie zadziałała. Douglas zaczynał mieć kłopoty z oddychaniem. Z 

trudem łapał powietrze... 

Isabel  poczuła,  Ŝe  nadchodzi  kolejny  skurcz.  Zacisnęła  mocno  powieki  i  właśnie 

chciała  krzyknąć  na  Douglasa,  gdy  usłyszała  dziwny  dźwięk.  Zupełnie  jakby  ktoś  cięŜko 

dyszał...  Douglas?  Nie,  przecieŜ  chyba  nigdzie  nie  biegł...  Nie,  to  nie  mógł  być  Douglas. 

Dobry BoŜe, pewnie z tego bólu pomieszało się jej w głowie. 

Nawet nie zauwaŜyła, kiedy skurcz minął i juŜ chciała odetchnąć z ulgą, gdy pojawił 

się  następny,  dwa  razy  silniejszy.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  jej  ciało  rozdziera  się  na  tysiąc 

kawałeczków... jęk przerodził się w mroŜący krew w Ŝyłach krzyk. 

Nagle tuŜ obok niej zjawił się Douglas i objąwszy Isabeł, mocno przytulił do siebie. 

-  Trzymaj mnie mocno, słonko. Po prostu trzymaj mnie mocno, dopóki nie przejdzie. 

Isabel  głośno  płakała  z  bólu.  Zaraz  za  tym  skurczem  nadszedł  następny,  i  jeszcze 

jeden. 

-    Teraz  to  juŜ  na  pewno  to,  Douglasie...  Dziecko  się  rodzi!  Miała  rację.  Dziesięć 

minut później  Douglas  trzymał 

w ramionach jej synka. Dziecko miało długie rączki i nóŜki, ale było okropnie blade i 

tak chude, Ŝe obawiał się, iŜ nie przeŜyje nocy. Oddychało płytko i z trudem, a gdy wreszcie 

otworzyło usteczka do płaczu, z gardziołka wydobył się tylko Ŝałosny pisk. 

 

-  Czy wszystko z nim w porządku? - spytała słabo. 

-    To  chłopiec,  Isabel.  Dam  ci  go  potrzymać,  gdy  tylko  go  wytrę.  Jest  bardzo 

chudziutki - ostrzegł ją. - Ale jestem pewien, Ŝe nic mu nie będzie... 

Nie był jednak przekonany, czy powinien jej dawać tę złudną nadzieję. Naprawdę nie 

wiedział,  czy  dziecko  przeŜyje  tę  noc.  Było  tak  malutkie,  Ŝe  mieściło  się  spokojnie  w 

złoŜonych  dłoniach  Douglasa,  a  jednak  miało  dość  siły,  by  mrugać  oczkami  i  wiercić  się 

gniewnie  w  jego  uścisku.  Dobry  BoŜe,  paluszki  u  jego  rąk  i  nóg  były  tak  maleńkie,  Ŝe 

Douglas  bał  się  ich  dotknąć  w  obawie,  by  ich  nie  zmiaŜdŜyć.  Delikatnie  przesunął  dłonie  i 

dotknął palcami klatki piersiowej malucha - wyczuł słabiutkie, lecz miarowe bicie serduszka. 

background image

 

18

Jak coś tak maleńkiego, moŜe być tak doskonale  uformowane? Dziwne, Ŝe ta krucha istotka 

potrafi oddychać! 

O,  mój  BoŜe...  jeŜeli  nie  będę  uwaŜać,  jeszcze  przypadkiem  złamię  mu  rączkę  albo 

nóŜkę.  Takie  to  wszystko  maciupkie!  Patrząc  na  ten  Ŝywy  cud  Natury,  Douglas  był 

zachwycony  i  jednocześnie  wzbudził  w  sobie  skruchę.  Wiedział  teŜ,  Ŝe  potrzeba  będzie 

jeszcze jednego cudu, by utrzymać maleństwo przy Ŝyciu. 

-    Musisz  być  małym  wojownikiem  -  szepnął  do  dziecka  głosem  ochrypłym  z 

przejęcia. Isabel dosłyszała te słowa i uśmiechnęła się lekko. 

-    Nie  będzie  sam.  Zakonnice  opowiadały  nam,  Ŝe  za  kaŜdym  razem,  gdy  na  ziemi 

rodzi się dziecko, Bóg przysyła tu Anioła StróŜa, by nad nim czuwał. 

Douglas spojrzał na nią spode łba. 

-  No, cóŜ... mam nadzieję, Ŝe zjawi się tu jak najszybciej. Isabel uśmiechnęła się pod 

nosem. Wiedziała, Ŝe Anioł 

StróŜ jej synka juŜ tu jest. Właśnie trzyma go w ramionach. 

 

*** 

 

Okazało  się,  Ŝe  chcąc  ułoŜyć  dziecko  do  snu,  Douglas  musi  wymyślić  coś  na 

poczekaniu,  gdyŜ  kołyska,  którą  zrobił  Parker  Grant,  rozpadła  się,  gdy  tylko  Douglas  ją 

ruszył. Pewnie drewno było zbutwiałe, gdyŜ odpadło dno. Nawet gdyby kołyska była solidnie 

zrobiona,  i  tak  nie  włoŜyłby  do  niej  małego:  długie  na  trzy  cale  gwoździe,  zostały  wbite  od 

zewnątrz w nierówne deseczki, a ostre wewnętrzne krawędzie stanowiły zagroŜenie dla Ŝycia 

dziecka.  AŜ  wzdrygnął  się  na  myśl,  jak  bardzo  chłopczyk  mógłby  się  pokaleczyć  o 

zardzewiałe ostrza. 

Jednak teraz był juŜ zbyt zmęczony, by naprawiać kołyskę. Zdjął z siebie przepocone 

ubranie  i  włoŜywszy  suche  spodnie  z  cienkiej,  garbowanej  skóry,  wrócił  do  sypialni,  by 

zrobić dla dziecka prowizoryczne łóŜeczko. Wyciągnął z komody dolną szufladę, wyłoŜył ją 

grubo ręcznikami, a z wierzchu wyścielił poszewką na poduszkę. 

Kiedy  wrócił do świeŜo  upieczonej matki i jej dziecka, okazało się, Ŝe  Isabel usnęła. 

Była tak piękna, Ŝe nie potrafił oderwać od niej oczu. Patrzył, jak śpi... była równie doskonała 

i  śliczna,  co  jej  synek.  Miedziano-złote  włosy  rozsypały  się  na  poduszce...  wyglądała  jak 

anioł...  W  niczym  nie  przypominała  wściekłej  diablicy,  z  którą  porównywał  ją  w  myślach, 

gdy podczas porodu ciskała gromy na jego głowę. 

background image

 

19

Ziewnął szeroko i to wyrwało go z otępienia. OstroŜnie przeniósł dziecko do szuflady 

i okrył je troskliwie; właśnie wychodził z pokoju, gdy Isabel zawołała go po imieniu. 

Pospieszył  do  niej  zapominając,  Ŝe  ma  na  sobie  tylko  nie  dopięte  spodnie  i  jest  bez 

koszuli,  lecz  w  tej  chwili  bardziej  martwiło  go  to,  Ŝe  krwawienie  Isabel  mogło  przybrać  na 

sile. 

-  Czy coś się stało? Chyba nie... 

-    Nie,  nic  mi  nie  jest.  Wszystko  jest  w  porządku.  Usiądź  tu  przy  mnie.  Chcę,  Ŝebyś 

odpowiedział na moje pytanie, więc patrz mi w oczy, bym wiedziała, czy mówisz prawdę, czy 

tylko to, co chcę usłyszeć. Czy moje dziecko przeŜyje? 

-  Wierzę, Ŝe tak... ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. 

-  Jest taki malutki...  Powinnam była chodzić z nim w ciąŜy o wiele dłuŜej. 

-    Wygląda  mi  na  wojownika.  Moim  zdaniem  potrzeba  mu  tylko  trochę  przytyć  i  to 

wszystko. 

Isabel wyraźnie się odpręŜyła. 

-  Taak... CzyŜ on nie jest cudowny? I ma czarne włoski, zupełnie jak jego ojciec. 

-  Tak, masz rację. Jest cudowny. - Douglas mówił jej to juŜ chyba z dziesięć razy. - 

Nadal jest cudowny... nic a nic się nie zmienił od ostatnich pięciu minut. 

-  Proszę, postaw kołyskę obok mojego łóŜka... 

-  Nie włoŜyłem go do kołyski. Rozpadła się, kiedy tylko ją ruszyłem. 

Jakoś nie wydawała się być zaskoczona. 

-  Więc co zrobiłeś z moim dzieckiem? 

-  WłoŜyłem go do szuflady. 

-  Jak to „do szuflady"? 

Wskazał jej na komodę. Isabel wychyliła się nieco z łóŜka i zobaczyła, Ŝe jej dziecko 

ś

pi spokojnie w prowizorycznym łóŜeczku. Opadła na poduszki, śmiejąc się głośno. 

-  Jesteś wyjątkowo pomysłowy, jak na męŜczyznę. 

-  Acha... i mam nieźle rozwinięty zmysł praktyczny. 

-  Święte słowa. Dziękuję ci bardzo. Spadłeś mi z nieba, Douglasie Clayborne. 

-    Tylko  mi  tu  nie  płacz,  Isabel  -  upomniał  ją  ostrym  tonem.  -  Musisz  się  przespać  i 

odpocząć. 

-  Zostań ze mną... tylko chwilkę. Proszę... 

Usiadł,  opierając  się  plecami  o  ścianę,  a  nogi  wyciągnął  na  kocu.  Spojrzał  z  góry  na 

leŜącą Isabel. 

-  Czy juŜ zdecydowałaś, jak dasz mu na imię? 

background image

 

20

-  Parker, po ojcu - odparła natychmiast. 

-  Miło. 

Usłyszała,  Ŝe  ziewnął.  Pomyślała,  Ŝe  pewnie  jest  równie  zmęczony,  co  ona,  a  jednak 

nie chciała zasypiać sama. Chciała zatrzymać te chwile intymności, które dzielili w momencie 

narodzin syna. Wiedziała, Ŝe jej mąŜ zrozumiałby to. Wyobraziła sobie, Ŝe uśmiecha się teraz 

z nieba do niej i do ich synka. 

Potem  wróciła  myślami  do  Douglasa.  Właśnie  miała  go  zapytać,  gdzie  będzie  spać, 

gdy usłyszała ciche chrapanie. Nie obudziła go. Przysunęła się do niego ostroŜnie i wsunąw-

szy dłoń w jego rękę, ścisnęła mocno. 

A potem zasnęła. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

21

ROZDZIAŁ 3 

 

Douglas wdepnął w sam środek koszmaru. Wiedział, Ŝe Isabel znajduje się w fatalnej 

sytuacji.  JeŜeli  poprzedniego  dnia  powiedziała  mu  prawdę  -  a  tego  był  pewien  -  miała 

rzeczywiście  powaŜne  kłopoty.  Nie  dość,  Ŝe  znajdowała  się  na  łasce  bandy  rzezimieszków 

dowodzonych  przez  wstrętnego  Boyle'a,  to  jeszcze  była  kompletnie  odcięta  od  miasta  i  nie 

mogła robić zakupów. No i właśnie urodziła dziecko, co znacznie komplikowało jej sytuację. 

Niemowlę wymagało ciągłej opieki, a jego matka była wyraźnie osłabiona. Douglas wiedział, 

Ŝ

e przewiezienie jej do miasta byłoby fatalnym rozwiązaniem. 

No  i  jeszcze  ten  deszcz.  Od  dwóch  dni  padało,  a  i  tego  dnia  od  rana  siąpiło  bez 

przerwy. Kiedy Douglas wyszedł przed chatkę, by rozejrzeć się po okolicy, naprawdę zaczaj 

się niepokoić. Poprzedniego dnia niewiele widział; zjeŜdŜając nocą ze wzgórza kierował się w 

stronę  ledwo  widocznego  światła,  to  wszystko.  Wiedział  tylko,  Ŝe  domek  otoczony  jest 

trzema  wzgórzami...  nie  spodziewał  się  jednak,  Ŝe  leŜy  dokładnie  na  szlaku  powodziowym. 

JeŜeli  tylko  jakaś  górska  rzeczka  wyleje,  woda  będzie  musiała  spłynąć  przez  środek  chatki 

Isabel, by połączyć się z głównym nurtem rzeki poniŜej. 

Douglas  zupełnie  nie  rozumiał,  jak  moŜna  było  wybudować  dom  w  tak 

niebezpiecznym  miejscu.  Nie  miał  zwyczaju  mówić  źle  o  zmarłych,  lecz  fakty  pozostawały 

faktami,  a  wszystkie  znaki  na  niebie  i ziemi  mówiły  mu,  Ŝe  zmarły  Parker  Grant  Senior  był 

niekompetentnym  imbecylem.  Douglas  nic  nie  powiedział,  gdy  zobaczył  rozpadającą  się 

kołyskę 

- niektórzy męŜczyźni po prostu nie potrafią zrobić solidnych mebli, nie widział więc 

w  tym  nic  złego.  Ale  zbudowanie  domu  na  szlaku  powodziowym,  to  juŜ  zupełnie  inna 

sprawa. 

A  jednak  Douglas  nie  chciał  wyciągać  pochopnych  wniosków.  Być  moŜe  ktoś  inny 

zbudował chatkę w tym miejscu wiele lat temu, a Grant wprowadził się tu z Ŝoną na krótko... 

na przykład do czasu, aŜ skończy budowę domu połoŜonego gdzieś wyŜej. 

Oby tak było... JeŜeli Grant zdąŜył połoŜyć dach na nowej chacie i jeŜeli nie była ona 

zbyt oddalona od starej, za parę dni Douglas mógłby przenieść tam Isabel i dziecko. 

Na  szczęście  nie  było  to  konieczne  juŜ  teraz.  ChociaŜ  na  polach  za  domem  i  stajnią 

stały  juŜ  ogromne  kałuŜe,  a  ziemia  na  podwórku  przesiąknięta  była  wodą,  mogli  tu  jeszcze 

pomieszkać. No... zawsze istniała teŜ moŜliwość, Ŝe przestanie padać. Było lato, więc słońce 

szybko wysuszyłoby wodę... i po kłopocie. 

background image

 

22

Douglas był przemęczony  i zmartwiony tym, co  zobaczył, poszedł więc do stajni, by 

zająć się końmi. Bardzo chciał znowu zobaczyć araby. Ogier był naprawdę tak wspaniały, jak 

mu to brat mówił. Wyjątkowo duŜy, jak na araba, 

o   pięknej,  lśniącej   siwej   sierści.   Miał  potęŜne  mięśnie 

i  piękne kształty. I był bardzo nieufny. Isabel miała rację 

- Pegaz nie lubił obcych, ale Douglas od dziecka miał rękę do koni i gdy  tylko ogier 

przywykł do jego zapachu i głosu, zaraz pozwolił opatrzyć sobie zranioną nogę. 

Klacz  stojąca  obok  była  mniejsza  od  Pegaza,  drobniejszej  budowy  i  bardzo  dumna. 

Potrząsała głową jak próŜna kobieta, co tylko wzmogło sympatię Douglasa. 

Oba konie najwyraźniej chciały stać obok siebie, bo gdy tylko Douglas przeprowadził 

klacz  do  wolnego  boksu  sąsiadującego  z  przegrodą  Pegaza,  zwierzęta  zaczęły  cichutko 

parskać  i  dotykać  się  pyskami.  Nic  dziwnego,  Ŝe  Isabel  chciała  je  zatrzymać.  Jej  mąŜ  nie 

powinien był sprzedawać ogiera bez uprzedniego porozumienia się z nią, bez względu na to, 

jak bardzo potrzebował pieniędzy. 

Paszy było bardzo mało. Nakarmiwszy araby i swego wałacha, Douglas przekonał się, 

Ŝ

e owsa i siana nie wystarczy nawet na tydzień. 

Zapasy  w  chatce  były  równie  skromne.  Ledwo  skończył  spisywanie  inwentarza,  gdy 

usłyszał  cichutkie  kwilenie  dziecka.  Postanowił  przewinąć  malucha,  by  Isabel  nie  musiała 

wstawać, lecz gdy znalazł się przed drzwiami sypialni, przekonał się, Ŝe są zamknięte. 

Musiał  zapukać  dwukrotnie,  zanim  mu  odpowiedziała.  Zmieszana,  poprosiła 

przytłumionym głosem, by zaczekał chwilkę, aŜ skończy się ubierać. 

-  MoŜesz juŜ wejść - zawołała parę minut później. Stała obok komody w niebieskim 

szlafroku zapiętym 

aŜ  pod  szyję,  trzymając  w  ramionach  Parkera.  Z  minuty  na  minutę  wyglądała  coraz 

piękniej.  Dopiero  gdy  uświadomił  sobie,  Ŝe  przygląda  się  jej  jak  pierwszy  lepszy  prostak, 

odwrócił wzrok i zobaczył sukienkę rozłoŜoną na łóŜku. 

-  Nie powinnaś wstawać, wiesz? 

Wreszcie  uniosła  wzrok  i  spojrzała  mu  w  oczy,  a  potem  natychmiast  przeniosła 

spojrzenie na ścianę za jego plecami. Na jej policzki wypłynął rumieniec. 

-  Czy coś się stało? 

-    Nie...  Nic  się  nie  stało  -  odparła  trochę  nerwowo.  -  Chcę  się  ubrać  i  zrobić  ci 

ś

niadanie. 

Potrząsnął głową. 

background image

 

23

-    Na  miłość  boską,  dopiero  co  urodziłaś  dziecko.  To  ja  zrobię  tobie    śniadanie.  

Usiądź w fotelu bujanym,  a ja zmienię ci pościel. 

Powiedział  to  tonem  nie  znoszącym    sprzeciwu,  więc  Isabel  usiadła  gwałtownie,  ale 

zaraz jęknęła. 

-  O nie! Lepiej będzie, jeŜeli wstanę. 

Douglas pomógł jej wstać, lecz ona nadal na niego nie patrzyła. 

-  Dlaczego zachowujesz się tak dziwnie? Wstydzisz się mnie, czy co? 

Isabel poczerwieniała jeszcze bardziej. MoŜe nie powinien był być taki bezpośredni? 

-  Po... no, wiesz. 

-  Nie, nie wiem. Dlatego zapytałem. 

-  Jestem... czuję się niezręcznie. Myślałam sobie o tym, jak cię poznałam... a potem 

musiałeś... było konieczne, Ŝebyś... kiedy dziecko się rodziło... 

Douglas  roześmiał  się  głośno.  Po  prostu  nie  mógł  się  powstrzymać,  lecz  Isabel  nie 

było do śmiechu. 

-    Byłem  wtedy  bardzo  zajęty.  Pamiętam  tylko  dziecko...  Bałem  się,  Ŝe  go  upuszczę. 

To wszystko. 

-  Naprawdę? 

-  Tak, naprawdę. JeŜeli za bardzo cię boli, by usiąść, oprzyj się o komodę. Nie chcę, 

byś mi tu upadła... Pewnie jesteś słaba, jak kocię. 

-  Parker jest niespokojny - wyjąkała, usiłując zmienić temat. 

 

Douglas  podszedł  do  niej  i  sponad  jej  ramienia  spojrzał  na  śpiące  niemowlę. 

„Niespokojny" to określenie, które zupełnie nie pasowało do malca. 

-    Wydaje  się  być  całkiem  spokojny  -  zauwaŜył.  Spojrzeli  sobie  w  oczy  i... 

uśmiechnęli się do siebie. 

Douglas pierwszy odwrócił wzrok, lecz zanim to zrobił, zdąŜył zauwaŜyć, jakie Isabel 

ma piękne oczy. Bardziej złote, niŜ brązowe i... te jej piegi strasznie go rozpraszały. Jeszcze 

trochę i w ogóle nie będzie mógł na nią patrzeć! 

Poza tym miała takie delikatne dłonie! ZauwaŜył to juŜ wcześniej, gdy zaciskała mu je 

na gardle, gdy w czasie skurczów nie chciał pozbawić jej przytomności. 

Szybko i sprawnie posłał łóŜko, podczas gdy Isabel opowiadała mu o zaletach swego 

synka i o tym, jakie to z niego genialne dziecko. Douglas zupełnie nie mógł zrozumieć, skąd 

ona  o  tym  wie,  przecieŜ  dzieciak  miał  dopiero  niecały  dzień.  Jak  wywnioskowała  to 

wszystko? Ze sposobu, w jaki malec spał i siusiał? 

background image

 

24

Opierała się cięŜko o komodę, więc posławszy łóŜko, Douglas wziął od niej Parkera. 

-  Mogę iść z tobą do kuchni i pomóc ci w przygotowaniu śniadania. 

-    Ale  nie  ma  takiej  potrzeby  -  odparł  spokojnie.  -  Czy  Parker  dostał  juŜ  coś  do 

jedzenia? 

-  JuŜ wkrótce dostanie... 

-  Proszę, postaraj się przełamać to zaŜenowanie. Muszę wiedzieć, czy wszystko jest w 

porządku. 

-    Tak,  tak...  wszystko  jest  w  jak  najlepszym  porządku.  Doktor  bardzo  długo  mi 

wyjaśniał,  czego  mam  się  spodziewać.  JuŜ  dziś  wieczorem  powinnam  mieć  pod  dostatkiem 

pokarmu. 

Douglas skinął głową. 

-  JeŜeli znowu zaczniesz krwawić, powiesz mi o tym, prawda? 

-  Douglasie... 

-    Chodzi  mi  tylko  o  dobro  Parkera  -  wyjaśnił  pospiesznie.  -  MoŜe  powinienem 

pojechać  do  miasta  i  sprowadzić  doktora,  by  zbadał  was  oboje?  Moglibyśmy  się  przemknąć 

niepostrzeŜenie obok ludzi Boyle'a... 

-  Ale to nie jest konieczne. Obiecuję, Ŝe powiem ci, jeŜeli coś będzie nie tak... 

Kiedy  juŜ  połoŜył  niemowlę  do  prowizorycznego  łóŜeczka,  podszedł  do  Isabel  i 

pomógł  jej  zdjąć  szlafrok.  Co  prawda  rozpinając  guziki  cały  czas  protestowała  zapewniając, 

Ŝ

e sama doskonale da sobie radę, ale i tak jej pomógł. 

-    Nie  jestem  aŜ  taka  zmęczona.  Bardzo  długo  spałam...  Protestowała  nawet  wtedy, 

gdy juŜ połoŜył ją do łóŜka 

i po brodę opatulił kołdrą. Raz jeszcze sprawdził, czy małemu Parkerowi niczego nie 

brakuje, po czym wyszedł do kuchni, zamykając za sobą drzwi. 

 

 

*** 

 

Isabel zjadła śniadanie późnym popołudniem. Douglas nakarmił ją przypaloną grzanką 

i grudkowatą owsianką  osłodzoną resztką cukru, jaką znalazł w spiŜarni. Wydawało mu się, 

Ŝ

e nieźle sobie poradził z gotowaniem. 

Isabel  była  innego  zdania.  PoniewaŜ  zadał  sobie  tyle  trudu,  by  przygotować  dla  niej 

posiłek,  zjadła  ile  mogła  i  uśmiechnąwszy  się  do  niego  promiennie,  podziękowała  mu 

najpiękniej, jak umiała. 

background image

 

25

Kiedy juŜ skończyła, Douglas odstawił tacę na podłogę, po  czym przysiadł na skraju 

łóŜka, by pomówić z nią o sytuacji, w jakiej się znaleźli. 

 

-  Isabel, musimy porozmawiać... Upuściła serwetkę na kolana. 

-  WyjeŜdŜasz. 

-  Isabel... 

-  Nie ma sprawy. Rozumiem. 

MoŜe i rozumiała, ale była blada, jak ściana, o którą się opierała. 

-    Nie,  nie  wyjeŜdŜam.  Ale  muszę  się  zająć  uzupełnieniem  zapasów,  spiŜarnia  jest 

pusta. 

-  Naprawdę? 

-  Tak. 

-  Przydałoby mi się trochę mąki i cukru... 

-  Pojadę do miasta po zakupy. 

-  Nie pozwolą ci tu wrócić. 

Ujął jej dłoń w swoje ręce i ścisnął lekko. 

-    Posłuchaj  mnie.  Nie  powinnaś  się  denerwować.  Nie  planuję  wjechać  do  miasta  w 

samo południe i wykupić całego sklepu trąbiąc dokoła, Ŝe to dla wdowy po Parkerze Grancie. 

Nie jestem aŜ taki głupi... 

-  Więc jak...? 

-  Pojadę tam w nocy. - Douglas wyszczerzył w uśmiechu wszystkie zęby. 

-  Chcesz obrabować pana Coopera? - Isabel była z lekka zszokowana. 

-  Potrzebujemy Ŝywności, a mnie przyda się dodatkowa zmiana ubrania. Przywiozłem 

tu tylko jedną koszulę i spodnie. Zostawię pieniądze na ladzie w sklepie. 

-  Nie! Nie rób tego... Pan Cooper zorientuje się, Ŝe ktoś był w sklepie i zaraz powie 

wszystko Boyle'owi. On zawsze wszystko mu mówi. To zbyt ryzykowne, Douglasie. Któryś z 

nich  mógłby  się  domyślić,  Ŝe  mi  pomagasz.  Poczekaj...  wiem  juŜ,  co  powinieneś  zrobić. 

Schowaj pieniądze między 

 

dokumentami pod ladą... Pan Cooper w końcu je znajdzie, niewaŜne, czy się domyśli, 

kto  je  zostawił.  Wiedząc,  Ŝe  go  nie  okradliśmy,  będziemy  mieć  czyste  sumienie.  Tak...  tak 

właśnie powinieneś zrobić. 

-  Dlaczego Cooper mówi o wszystkim Boyle'owi? 

background image

 

26

-  Po prostu mówi i juŜ - odparła. - Podobnie jak wielu innych. Tylko nieliczni śmieli 

przeciwstawić się Boyle'owi... między innymi doktor Simpson. Nawet skłamał mu dla mojego 

dobra... powiedział, Ŝe dziecko nie urodzi się aŜ do połowy września. To daje mi więcej czasu 

na wymyślenie jakiegoś sposobu na Boyle'a. 

-  Doskonale. I oby tylko Boyle wierzył w to kłamstwo jak najdłuŜej. Czy doktor był 

tu kiedyś? 

-  Raz. 

-  Czy powiedział ci, gdzie czatują ludzie tego drania? 

-    Pamiętam,  jak  mówił,  Ŝe  są  leniwi...  bo  czatują  na  wzgórzach  tuŜ  przy  mieście... 

blokując jedyną drogę, jaka tu prowadzi. Podobno zmieniają się co jakiś czas. 

-  Widziałem ich, kiedy tu jechałem. Zastanawiałem się, czy moŜe doktor widział ich 

gdzieś bliŜej domu... Wczoraj było juŜ ciemno i mogłem coś przeoczyć. 

-    Nie  sądzę,  by  czatowali  gdzieś  dalej  od  miasta.  Właściwie  nie  mają  po  co 

obserwować domu... wiedzą, Ŝe nie mogę odchodzić zbyt daleko. Gdybym poszła na zachód, 

dotarcie  do  najbliŜszego  miasta  zajęłoby  mi  tydzień.  W  moim  stanie  nigdy  bym  tego  nie 

zaryzykowała. Mają rację, pilnując tylko Sweet Creek. 

-  JeŜeli się nie mylisz i naprawdę nikt nie obserwuje domu, to bardzo dobrze. 

-  Niby dlaczego? 

-  Im dłuŜej nie wiedzą o mojej obecności, tym lepiej. JeŜeli nie obserwują pól, mogę 

spokojnie rozruszać konie. 

Ale najpierw upewnię się, Ŝe ludzie Boyle'a nie zmienili posterunków. 

-  Kiedy planujesz pojechać? 

-  Jak tylko zapadnie noc. Dasz sobie sama radę? 

-  Tak... ale jazda po nocy jest niebezpieczna. 

-  Nic mi nie będzie - zapewnił ją. Usiłował wyswobodzić dłoń z jej uścisku, lecz nie 

chciała  go puścić. - Opowiedz mi, jak połoŜone jest miasto... gdzie kto mieszka... wszystko, 

co pamiętasz. 

Zaskoczyła go szczegółowość jej opisu. Powiedziała mu dokładnie, jak wygląda kaŜdy 

budynek, wiedziała nawet, gdzie Cooper ma składzik w swoim sklepie. 

-    A  teraz  powiedz  mi,  gdzie  stoi  dom  doktora  Simpsona.  Chcę  sprawdzić,  ilu 

męŜczyzn go obserwuje. 

Spełniła jego prośbę, po czym rzekła: 

-  Niewiele będziesz mógł przywieźć ze sobą, chyba Ŝe weźmiesz wóz, ale to jest zbyt 

niebezpieczne. Ludzie Boyle'a na pewno usłyszeliby skrzypienie kół. 

background image

 

27

-  To da się naprawić.   Przestań  się martwić...  i  nie spodziewaj   się   mnie  przed   

ś

witem.   Zostawię   ci  przy łóŜku strzelbę i dodatkowe naboje, na wszelki wypadek, gdyby 

Boyle'owi  przyszło  do  łba  tu  przyjechać  w  środku  nocy.  O,  BoŜe...  Isabel...  nie  chcę  cię 

zostawiać samej, ale... 

Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego ze wszystkich sił. 

-    Proszę,  tylko  wróć  do  mnie!  Wiem,  Ŝe  wcale  się  nie  prosiłeś  o  rolę  mojego 

obrońcy... i Ŝe nie chcesz się w to mieszać... ale, błagam, Douglasie, wróć do mnie. 

Objął ją i przytulił. 

-  Uspokój się. Oczywiście, Ŝe wrócę do ciebie. Obiecuję. 

Ale  ona  nie  chciała  go  puścić.  Nie  podobało  się  jej,  Ŝe  tak  się  od  niego  uzaleŜniła... 

nigdy  w  Ŝyciu  nikogo  nie  potrzebowała,  polegała  tylko  na  samej  sobie...  rozumiała  słabości 

męŜa  i  kochała  go,  ale  nie  mogła  na  niego  liczyć.  Ale  Douglas  był  zupełnym 

przeciwieństwem Parkera... Douglas Clayborne zdawał się być niepokonany. 

-  Obiecuję, Ŝe wrócę - powtórzył. - Musisz mnie puścić. 

-  Czy mogę ci jakoś pomóc? 

-    Pewnie.  Zrób  mi  listę  wszystkiego,  co  potrzebujesz.  Nie  chciałbym  o  czymś 

zapomnieć. 

-    LeŜy  na  stole  w  kuchni...  Zrobiłam  ją  wiele  tygodni  temu...  -  W  jej  głosie  zaczęła 

pobrzmiewać panika. - Nazwałam ją moją „listą marzeń". 

Dopiero gdy wypuścił ją z objęć i oparła się o poduszki, Douglas zobaczył, Ŝe Isabel 

płacze. Łzy jak groch spływały jej po policzkach. 

-  Oj, słonko... nie płacz. 

-  Jestem dziś nieco podenerwowana. To wszystko. Musiał zrobić coś, by mu zaufała. 

Podszedł do małego 

Parkera, sprawdził, czy niczego mu nie brakuje, zobaczył, która jest godzina i odłoŜył 

zegarek na komodę. Kiedy spojrzał na nią ponownie, w jej oczach nadal czaił się lęk. 

-  Wiesz, czego ci potrzeba, Isabel? 

-  Wszystko jest na liście - odrzekła. 

-  Nie mówię o zakupach. 

-  W takim razie nie. Nie wiem, czego mi trzeba. 

-  Wiary. Wiary we mnie. Postaraj się jej trochę w sobie znaleźć do mojego powrotu, 

albo inaczej porozmawiamy. 

background image

 

28

Ostry  ton  jego  głosu  nie  sprawił  jej  przykrości.  Douglas  Clayborne  wróci  do  niej, 

choćby  po  to,  by  zbesztać  ją  za  brak  zaufania.  Był  wystarczająco  arogancki  i  dumny,  by  to 

zrobić... 

 

-  Nie chciałam cię obrazić. 

-  Ale obraziłaś. 

Popatrzyła na niego z uśmiechem; nie chciała, by wyjeŜdŜał zły na nią. 

-    Obiecuję,  Ŝe  znajdę  w  sobie  trochę  wiary  -  powiedziała,  po  czym  dodała  z 

przekornym błyskiem w oczach: - UwaŜaj na siebie, słonko. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

29

ROZDZIAŁ 4 

 

 

Czym  skorupka  za  młodu  nasiąknie...  Douglas  nigdy  nie  zapomniał  jak  otwiera  się 

zamki  w  drzwiach  i  wchodzi  do  budynków  tak,  by  nie  być  zauwaŜonym.  Przez  kilka  lat  w 

dzieciństwie  mieszkał  w  Nowym  Jorku  i  przeŜył  tylko  dzięki  umiejętnościom  właściwym 

przestępcom. Do Nowego Jorku trafił z sierocińca. Był małym chłopcem, gdy zaczął kraść i 

doskonalić technikę włamywacza. Potem spotkał swoich „braci" i małą „siostrzyczkę", i wraz 

z nimi wyruszył na Zachód. I choć porzucił dawny styl Ŝycia, pamiętał. Zawsze powtarzał, Ŝe 

z włamaniami jest jak z kochaniem się z kobietą - gdy juŜ raz załapiesz o co chodzi, nigdy nie 

zapomnisz. 

Jego złodziejskie doświadczenie bardzo mu się teraz przydało. Cieszył się równieŜ, Ŝe 

z  powodu  ulewnego  deszczu  wartownicy  Boyle'a  pochowali  się  do  domów.  Co  prawda  nie 

byliby  dla  niego  Ŝadnym  zagroŜeniem,  ale  na  pewno  nieźle  utrudniliby  mu  Ŝycie.  Douglas 

schował wóz w małej grocie nieopodal miejsca, gdzie czatowali i podczołgał się do czterech 

męŜczyzn,  mając  nadzieję  podsłuchać  z  ich  rozmowy  jakichś  interesujących  szczegółów 

dotyczące ich szefa. Niestety, nie dowiedział się niczego waŜnego – parę  

razy  wymienili  imię  Boyle'a,  a  tylko  po  to,  by  narzekać,  jakie  kiepskie  zadanie  im 

wyznaczył.  Przechwalali  się,  ile  to  szklaneczek  whisky  są  zdolni  wypić  za  jednym 

posiedzeniem.  Po  jakichś  dwudziestu  minutach  podsłuchiwania  Douglas  był  szczerze 

znudzony  i  zniechęcony,  gdyŜ  nie  dowiedział  się  absolutnie  niczego.  Właśnie  chciał 

skierować  się  do  miasta  i  ominąć  łotrzyków  szerokim  łukiem,  gdy  postanowili  wracać, 

zwłaszcza Ŝe ulewa dała się im we znaki. Byli teŜ przekonani, Ŝe Boyle nigdy się o tym nie 

dowie. 

Ich lenistwo tylko ułatwiło Douglasowi zadanie. Sześć razy obrócił na swoim wałachu 

między  sklepem  Coopera,  a  wozem  poŜyczonym  od  Isabel  i  gdy  juŜ  zgromadził  wszystkie 

potrzebne rzeczy, po raz ostatni wrócił do miasta, by spotkać się z doktorem Simpsonem. 

Nie zapukał od frontu, gdyŜ jak się Isabel tego spodziewała, ludzie Boyle'a pilnowali 

takŜe  doktora.  Douglas  zobaczył  wysokiego  chłopaka  opierającego  się  o  ścianę  budynku  po 

przeciwnej  stronie  ulicy,  trzymającego  w  jednej  ręce  strzelbę,  a  w  drugiej  butelkę  whisky. 

Jednak  na  tyłach  nikogo  nie  było;  najwyraźniej  Boyle  nie  przejmował  się  zbytnio  i  nie 

zawracał sobie głowy straŜnikiem. Douglas zakradł się od tyłu budynku i po cichu wszedł do 

ś

rodka. 

background image

 

30

Zupełnie  zapomniał,  Ŝe  doktor  Simpson  jest  Ŝonaty.  Przypomniał  sobie  słowa  Isabel 

dopiero,  gdy  w  sypialni  zobaczył  pulchną  kobietkę  śpiącą  na  boku,  odwróconą  plecami  do 

męŜa. Spod kołdry wystawały jej tylko puszyste siwe włosy. 

PrzyłoŜywszy dłoń do ust starszego męŜczyzny, wyszeptał, Ŝe jest przyjacielem Isabel 

Grant i Ŝe chce z nim koniecznie porozmawiać, więc byłoby wspaniale, gdyby dobry doktor 

pofatygował się z nim na dół. 

Doktor Simpson był najwyraźniej  przyzwyczajony do tego, Ŝe obcy ludzie budzili go 

w środku nocy. Choć lekarz patrzył na niego niepewnie, nic nie powiedział. MoŜe nie chciał 

budzić  Ŝony...  Zamknął  za  sobą  drzwi  sypialni  i  zaprowadził  Douglasa  do  swego  gabinetu. 

Zasunął cięŜkie zasłony i dopiero wtedy zapalił świeczkę. 

-  Naprawdę jesteś przyjacielem Isabel? 

-  Tak. 

-  A jak się nazywasz? 

-  Douglas Clayborne. 

-  I nie zamierzasz skrzywdzić Isabel? 

-  AleŜ skąd! 

Ale doktor nadal nie wyglądał na przekonanego. 

-  Chcę jej pomóc! - nalegał Douglas. 

-    MoŜe  tak,  a  moŜe  nie  -  odrzekł  doktor  Simpson.  -  Nie  jesteś  stąd,  prawda?  Skąd 

znasz naszą Isabel? 

-  Szczerze mówiąc, dopiero co ją poznałem. Kilka miesięcy temu jej mąŜ sprzedał mi 

arabskiego  ogiera,  a  poniewaŜ  byłem  wtedy  zajęty,  nie  mogłem  zabrać  go  od  razu.  Dopiero 

teraz udało mi się przyjechać, ale... 

-  Ale jesteś przyjacielem, co? 

- Tak. 

Doktor  Simpson  przyglądał  mu  się  bardzo  długą  chwilę;  tarł  porośniętą  szczeciną 

szczękę, aŜ wreszcie jego twarz się rozpogodziła. 

-    No,  dobrze  -  powiedział.  -  Isabel  potrzebuje  przyjaciela  tak  silnego  i  groźnie 

wyglądającego  jak  ty,  mój  chłopcze.  Mam  tylko  nadzieję,  Ŝe  gdy  przyjdzie  co  do  czego, 

zostaniesz, by jej pomóc. Czy wiesz, jak strzelać z tego rewolweru, który nosisz na biodrze? 

-  Tak.                                                                 

-  Strzelasz celnie i szybko? 

Douglas miał wraŜenie, Ŝe znalazł się na przesłuchaniu, 

 

background image

 

31

lecz  nie  przejął  się  tym  zbytnio;  wiedział,  Ŝe  doktor  Simpson  martwi  się  o 

bezpieczeństwo Isabel. 

-  Jestem dość szybki. 

-    W  hallu  na  stole  widziałem  twoją  strzelbę  -  dodał  lekarz.  -  Czy  z  długą  bronią 

radzisz sobie równie dobrze? 

Douglas pomyślał, Ŝe szczerość jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. 

-  Wolę strzelbę. 

-  A to dlaczego, jeśli wolno spytać? 

-  Bo zostawia większą dziurę, proszę pana. JeŜeli strzelam, to po to, by zabić. 

Doktor wyszczerzył zęby w uśmiechu. 

-    Tak  teŜ  podejrzewałem  -  mruknął  pod  nosem.  Usiadł  za  biurkiem  i  wskazał 

Douglasowi krzesło naprzeciwko. 

-  Jak się miewa nasza dziewczynka? Bardzo chciałbym ją zobaczyć. Podejrzewam, Ŝe 

jest juŜ gruba i ocięŜała. 

-  Wczoraj w nocy urodziła dziecko. 

-  BoŜe Wszechmogący! Urodziła dziecko?! To przecieŜ o wiele za wcześnie. I co się 

urodziło? Chłopczyk, czy dziewczynka? 

-  Chłopczyk. 

-  PrzeŜył? 

-  Taak, ale jest okropnie słaby... i chudy... i taki malutki! Nie ma nawet siły płakać. 

Doktor Simpson odchylił się na krześle i potrząsnął głową. 

-  To cud, Ŝe w ogóle przeŜył. A poza tym, Ŝe jest słaby, czy wygląda na zdrowego? 

-  Nie mam pojęcia. Przez cały dzień tylko śpi i śpi. 

-  Ssie? 

-  Usiłuje. 

-  To dobrze. To bardzo dobrze - powiedział doktor. 

-      Na  matczynym    mleku    szybko    się    poprawi.    Powiedz  Isabel,  by  starała  się  go 

karmić  co  godzinę,  dopóki  nie  podrośnie.  Nie  będzie  jadł  duŜo,  ale  to  nie  szkodzi.  JeŜeli  w 

ogóle nie będzie przyjmował pokarmu, albo zwracał, to juŜ większy problem. Nie wiem, czy 

udałoby mi się mu jakoś pomóc... Jest jeszcze za maleńki, by medycyna mogła coś zdziałać. 

MoŜemy się tylko modlić, by przeŜył. Najgroźniejszy jest dla niego chłód, więc trzymajcie go 

w cieple, to bardzo waŜne, synu. 

-  Będę pamiętać. 

background image

 

32

-    Nie  chcę    cię    straszyć...    ale    powinieneś    wiedzieć...  i  zrozumieć...  Istnieje  spore 

prawdopodobieństwo, Ŝe mimo waszych wysiłków dziecko nie przeŜyje. 

-  Nie chcę teraz o tym myśleć. 

-  Ale jeŜeli to się stanie, będziesz musiał pomóc Isabel. Po to są w końcu przyjaciele. 

-  Dobrze... pomogę jej. 

-  Jak ona się czuje? Czy były jakieś problemy, o których powinienem wiedzieć? 

-  Miała trochę kłopotu przy porodzie, ale teraz juŜ jest wszystko w porządku. 

-  Ty odbierałeś poród? 

-  Tak. 

-  Czy naddarcie było duŜe? 

-  Nie, ale bardzo krwawiła. Nie wiem, czy więcej niŜ powinna. Nigdy wcześniej nie 

byłem  przy  porodzie.  Pytam  ją,  czy  wszystko  jest  w  porządku,  ale  ona  tylko  się  czerwieni  i 

nie chce o tym mówić. 

Doktor Simpson skinął głową. 

-  Gdyby coś było nie tak, na pewno by ci powiedziała... dla dobra dziecka. Staraj  się 

jej  nie  denerwować...  Nie  powinna  się  martwić.  Isabel  to  silna  kobieta,  ale  teraz  jest 

wyjątkowo  osłabiona.  Młode  matki  często  mają  skłonności  do  huśtawek  emocjonalnych  i 

spodziewam się, Ŝe nie ominie to takŜe Isabel. Najmniejsze głupstwo moŜe ją wyprowadzić z 

równowagi, a nie powinna się denerwować. śona Paula Morgana płakała przez cały miesiąc 

po porodzie... jej mąŜ chodził chory ze zmartwienia. Kiedy była smutna, to płakała, gdy była 

szczęśliwa,  teŜ  płakała...  często  płakała  bez  Ŝadnego  powodu.  W  końcu  jej  przeszło.  Ale 

Isabel ma o wiele powaŜniejsze kłopoty... Nie wiem, jak ja bym to wytrzymał, gdyby Boyle 

wiecznie siedział mi na karku. Martwię się i tym, Ŝe dziecko przyszło na świat tak wcześnie... 

ona  teŜ  pewnie  się  tym  niepokoi.  JeŜeli  mały  przeŜyje,  czy  zostaniesz  z  Isabel  tak  długo, 

dopóki będzie moŜna go przewieźć? 

-  Tak, zostanę. Jak długo to moŜe potrwać? 

-  Co najmniej osiem tygodni... moŜe dziesięć, jeŜeli nie będzie zbyt szybko przybierał 

na wadze. Jedno mnie ciekawi, synu. Jak ci się w ogóle udało dostać na ranczo Isabel? 

-    Jechałem  nocą  i  dopóki  świecił  księŜyc,  kierowałem  się  jego  blaskiem.  Potem  się 

zachmurzyło  i  zaczęło  padać...  i  omal  nie  wpadłem  na  ludzi  Boyle'a.  Na  szczęście  byli  tak 

pijani,  Ŝe  mnie  nie  usłyszeli.  Nawet  się  zastanawiałem,  dlaczego  siedzą  na  wzgórzach  w 

takim deszczu. Ale nie bardzo mnie to interesowało, więc się nie zatrzymywałem. - Wzruszył 

lekko ramionami. 

-  Jazda nocą po górach jest bardzo niebezpieczna. 

background image

 

33

-    Część  drogi  przeszedłem  pieszo  prowadząc  konia  za  uzdę,  trochę  jechałem,  ale 

bardzo  wolniutko...  Potem,  kiedy  juŜ  widziałem  światło  w  oknie  domu  Isabel,  nie  było 

problemu. 

-  Jesteś pewien, Ŝe dasz radę dziś wrócić? 

-  Tak. 

-    BoŜe,  gdybym  tylko  był  nieco  młodszy!  Spróbowałbym  dostać  się  do  niej  po 

ciemku,  tak  jak  ty,  ale  w  moim  wieku  boję  się  ryzykować.  Nigdy  nie  byłem  dobrym 

jeźdźcem. 

Konie  mnie  przeraŜają  -  przyznał  doktor  nieśmiało.  -  Nawet  nie  pamiętam,  ile  razy 

spadłem. Teraz jeŜdŜę wozem, a Ŝona pomaga mi co rano zaprzęgać konie. Poza tym, gdyby 

Boyle dowiedział się, Ŝe pojechałem na ranczo, mojej Trudy mogłaby stać się krzywdą. Nie... 

nie mogę ryzykować. Ale dzięki Bogu, Ŝe ty się tu zjawiłeś. 

-  PrzecieŜ mówił pan, Ŝe i tak w niczym nie mógłby pomóc dziecku - przypomniał mu 

Douglas. 

-  Ale mógłbym pomóc Isabel. Dla mnie i dla Trudy jest jak córka. Po śmierci Parkera 

prosiłem,  by  z  nami  zamieszkała,  ale  nawet  nie  chciała  o  tym  słyszeć.  Trudy  błagała  ją,  by 

została  w  mieście  przynajmniej  do  narodzin  dziecka,  ale  Boyle  dowiedział  się  o  naszych 

planach i wszystko zniweczył. Moja Ŝona znalazła śliczny, mały domek niedaleko stąd, gdzie 

Isabel  mogłaby    spokojnie  wychowywać  dziecko...  byłaby  zupełnie  samodzielna,  ale 

mieszkałaby  na  tyle  blisko,  bym    zawsze    mógł  jej      pomóc.    -  Przywiązanie    doktora 

Simpsona do Isabel wzruszyło Douglasa i wzmogło jego sympatię dla starszego męŜczyzny. 

-  Obiecuję, Ŝe zajmę się i nią, i dzieckiem. 

-  ZauwaŜyłeś juŜ, jaka piękna z niej dziewczyna? Douglas miał ochotę się roześmiać 

z absurdalności tego 

pytania. 

-  Taak... zauwaŜyłem. 

-    W  takim  razie  chcę  cię  zapytać,  jakie  masz  zamiary?  To  pytanie  zupełnie  go 

zaskoczyło.                                 

-  śe co, przepraszam? 

-    Będę  mówić  prosto  z  mostu,  choć  obawiam  się,  Ŝe  to  ci  się  nie  spodoba.  Muszę 

jednak  wiedzieć.  Kiedy  juŜ  Isabel  wydobrzeje  po  porodzie,  nadal  zamierzasz  się  koło  niej 

kręcić? 

Nie przyszło mu to do głowy. 

 

background image

 

34

-  Nie. 

Doktor  Simpson  nie  wyglądał  na  przekonanego.  Zaproponował,  by  Douglas  nalał  im 

po kieliszku brandy i odczekawszy, aŜ obaj wypiją po małym łyczku, wrócił do tematu. 

-  To wcale nie byłoby takie dziwne - zauwaŜył. 

-  Znam Isabel zaledwie od... 

-    Dopiero  co  obiecałeś  mi,  Ŝe  zostaniesz  z  nią  przez  dziesięć  tygodni,  pamiętasz?  - 

przerwał mu doktor Simpson. 

- Chyba zamierzasz dotrzymać słowa? 

-  Tak. Oczywiście, Ŝe z nią zostanę, ale to wcale nie oznacza... 

-  Synu, pozwól, Ŝe opowiem ci o pewnym człowieku, którego zdarzyło mi się kiedyś 

spotkać w River's Bend. 

Douglas poczuł, Ŝe zaczyna się irytować; nie miał ochoty słuchać Ŝadnych opowieści, 

chciał jak najszybciej dowiedzieć się jak najwięcej o Boyle'u. 

Ale doktor się nie spieszył, powoli sączył brandy, a poniewaŜ z wieku i urzędu naleŜał 

mu się szacunek, Douglas oparł się wygodnie na krześle i czekał. 

Opowieść  zajęła  doktorowi  Simpsonowi  pół  godziny;  była  to  historia  trzech 

małŜeństw,  które  pewnej  zimy  zostały  uwięzione  w  starej  kopalni  przez  straszną  zamieć 

ś

nieŜną. Musieli przeczekać całą zimę w odciętym od świata korytarzu kopalni. Na szczęście 

znaleźli stary szałas górnika, więc przeŜyli. Do czasu wiosennej odwilŜy zrodziła się między 

nimi  wielka  przyjaźń.  Parę  lat  temu  doktor  spotkał  jednego  z  tych  męŜczyzn  i  ku  swemu 

ogromnemu  zdumieniu  przekonał  się,  Ŝe  ów  dŜentelmen  nie  pamięta  nawet  nazwisk 

towarzyszy niedoli. 

-  Konkluzja jest taka - zakończył  opowieść  doktor. 

-    Bardzo  długo  będziesz  mieszkać  z  Isabel  pod  jednym  dachem,  dlatego  chcę,  byś 

pamiętał o tym jegomościu, o którym właśnie ci opowiedziałem. Przysięgał pozostałym swoją 

przyjaźń, nazywał ich braćmi, a jednak gdy tylko wrócił do normalnego Ŝycia, natychmiast o 

nich zapomniał. 

-  Rozumiem. 

-  Naprawdę rozumiesz? Czy tylko tak mówisz? Isabel ma dobre serce i  nietrudno ją 

pokochać...  Ale  ja  martwię  się  o  jej  przyszłość.  Co  będzie,  gdy  ty  juŜ  rozprawisz  się  z 

Boylem? Bo przecieŜ zamierzasz się nim zająć, prawda? 

Wreszcie dobry doktor przeszedł do tematu, który najbardziej interesował Douglasa. 

-  Wychodzi na to, Ŝe tak - powiedział. - Niech mi pan opowie wszystko, co o nim wie. 

background image

 

35

-  Wiem, Ŝe ten człowiek jest potworem. - W głosie lekarza słychać było obrzydzenie. 

-  śyję  jeszcze  tylko  dlatego,  Ŝe  on  uwaŜa,  iŜ  mogę  mu  się  w  przyszłości  na  coś  przydać. 

Groził, Ŝe mnie zabije, ale nie sądzę, by to zrobił. Trudno o dobrych lekarzy w tych okolicach. 

Ale wiem, Ŝe skrzywdziłby moją Trudy. Tego jestem pewien. 

-    Isabel  powiedziała  mi,  Ŝe  tylko  paru  męŜczyzn  w  mieście  miało  odwagę 

przeciwstawić się Boyle'owi, i Ŝe pan był jednym z nich. Dlaczego inni nie pomogą Isabel? 

-    Wszyscy  ci,  których  znam,  bardzo  chcieliby  pomóc,  ale  najzwyczajniej  w  świecie 

boją  się.  Widzieli,  co  się  stało  z  tymi,  którzy  usiłowali  interweniować.  JeŜeli  któryś  z  nich 

choćby szepnie słówko o sytuacji Isabel, Boyle dowiaduje się o tym natychmiast. I marny los 

tego,  kto  zechce  jej  pomóc.  Boyle  połamał  obie  ręce  Wendellowi  Borderowi,  po  tym,  jak 

Wendell  powiedział  kilku  swoim  znajomym,  Ŝe  zamierza  odnaleźć  agenta  federalnego,    o 

którym  swego  czasu  było  tu  głośno.  Boyle  dorwał  go,  zanim  biedak  zdąŜył  wyjechać  z 

miasta;  kiedy  składałem  jego  połamane  ręce,  obiecałem,  Ŝe  się  tym  zajmę...  i  Ŝe  będę  się 

modlić. 

-  I gdzie chce pan szukać tego agenta federalnego? 

-  Ja? Ja juŜ jestem na to za stary. Ale moja Trudy wpadła na  genialny pomysł. Dwa 

razy  w  tygodniu  odwiedzam  pacjentów  w  Liddyville...  to  zaledwie  dwie  godziny  drogi  od 

Sweet  Creek.  Moja  Ŝona  wymyśliła,  by  korzystając  z  tamtejszego  telegrafu,  wysyłać 

wiadomości do szeryfów w sąsiednich miasteczkach. MoŜe któryś z nich zechce nam pomóc. 

Posunąłem  się jeszcze   dalej   i  wysłałem  telegramy  do okolicznych kaznodziei. MoŜe oni 

pomogą nam znaleźć tego agenta. Co prawda nie otrzymałem jeszcze Ŝadnej odpowiedzi, ale 

jestem  pewien,  Ŝe  gdy  tylko  ten  Teksańczyk  usłyszy  o  naszych  kłopotach,  przyjedzie  tu  i 

rozprawi  się  z  Boylem.  A  jeŜeli  dowie  się,  Ŝe  w  całą  sprawę  zaangaŜowana  jest  matka  z 

malutkim dzieckiem, rzuci wszystko i zaraz się tu zjawi. 

-  Niby dlaczego...? 

Ale Simpson nie dał mu dokończyć zdania. 

-    JeŜeli  to,  co  mówią  jest  prawdą,  z  winy  tego  agenta  zginęło  kilka  kobiet  i    dzieci  

podczas    napadu    na  bank  w  Teksasie.  To  nie  była  jego  wina...  rabusie  trzymali  ich  jako 

zakładników i pewnie i tak by ich zastrzelili, ale ten dŜentelmen czuje się winny. JeŜeli tylko 

usłyszy o naszych kłopotach, zaraz tu przyjedzie. Gdybym tylko pamiętał, jak się nazywa... o 

wiele łatwiej byłoby mi go szukać. 

-    Człowiek,    którego  pan  poszukuje,    to    Daniel    Ryan  -  powiedział  Douglas.  -  Moi 

bracia  teŜ  go  szukali.  -  Urwał,  słysząc  za  sobą  skrzypienie  podłogi.  -  CzyŜbyśmy  obudzili 

pańską Ŝonę? 

background image

 

36

-  Nie...  ale Trudy  w nocy śpi przytulona do mnie i pewnie obudziła się, gdy zrobiło 

się jej zimno. 

-  Mógłby jej pan powiedzieć, by odłoŜyła strzelbę? Doktor Simpson spojrzał na niego 

zaskoczony. 

-    Czy  ty  masz  oczy  z  tyłu  głowy?  Trudy,  odłóŜ  tę  strzelbę  i  chodź  tu  na  chwilę. 

Chciałbym ci przedstawić przyjaciela Isabel. Obiecał, Ŝe pomoŜe naszej małej dziewczynce. 

Douglas wstał, odwrócił się i uprzejmie skinął głową. 

-  Bardzo przepraszam, Ŝe obudziłem panią i pani męŜa... 

-    zaczął,  lecz  kobieta  podbiegła  do  niego  i  uścisnęła  mu  rękę.  Miała  zaskakująco 

mocny  uścisk,  jak  na  tak  małą  osóbkę.  Była  pulchniutka  i  ledwie  sięgała  Douglasowi  do 

ramienia. 

-    Razem  z  doktorem  modliliśmy  się  o  cud.  Zdaje  się,  Ŝe  nie  na  marne.  Nie  jest  pan 

agentem Ryanem... to widzę. Pastor mówił nam, Ŝe ów dŜentelmen jest wysoki, jak pan, ale 

ma jasne włosy i błękitne oczy. MoŜe jest pan jego przyjacielem? To on tu pana przysłał, by 

pan nam pomógł? 

-    Nie,  proszę  pani.  Nazywam  się  Douglas  Clayborne  i  to  nie  agent  Ryan  mnie  tu 

przysłał. 

Trudy Simpson nie potrafiła ukryć zawodu. 

-  Ale pomoŜe pan naszej małej dziewczynce, prawda? 

- zapytała z nadzieją w głosie. 

Douglas uśmiechnął się lekko. Miłość tych ludzi do Isabel bardzo go wzruszyła. Bóg 

jeden wiedział, Ŝe młodej matce przydadzą się przyjaciele... 

-  Tak, oczywiście, Ŝe jej pomogę. 

Trudy jeszcze raz uścisnęła jego dłoń, zanim ją puściła. 

-    Doktorze,  pójdę  do  kuchni  i  zapakuję  trochę  jedzenia,  by  pan  Clayborne  mógł 

zawieźć  dla  Isabel.  -  Zaczekała,  aŜ  jej  mąŜ  skinie  przyzwalająco  głową,  po  czym  odwróciła 

się ku drzwiom. 

-  Będziesz musiała zrobić wszystko po ciemku, Trudy 

- przypomniał jej doktor. 

-  Poradzę sobie - zapewniła go dobra niewiasta. - Postawię zapaloną świecę w hallu... 

nikt jej tam nie zobaczy. 

 

-  Proszę pani... ja naprawdę powinienem juŜ wracać. Ale ona tylko potrząsnęła głową, 

a doktor roześmiał się 

background image

 

37

cicho. 

-    Równie  dobrze  mógłbyś  mówić  do  ściany,  mój  chłopcze.  Trudy  nie  pozwoli  ci 

odjechać, zanim nie zapakuje całej torby Ŝywności dla naszej dziewczynki. No, a teraz usiądź 

tu  naprzeciw  mnie  i  opowiedz  mi,  dlaczego  twoi  bracia  szukali  Teksańczyka?  CzyŜby  sami 

mieli jakieś kłopoty i potrzebowali pomocy agenta federalnego? 

-    Nie.    Agent  Ryan  pomógł  jednemu    z  moich  braci.  Prawdę  mówiąc,  uratował 

Travisowi Ŝycie. 

-  Więc chcieliście mu podziękować? 

-  Taak... i odzyskać kompas, który agent Ryan... ehm... poŜyczył. 

-  A to ciekawa historia! 

-    Opowiem  ją  panu  innym  razem  -  obiecał  Douglas.  -  Zanim  tu  przyszedłem, 

zauwaŜyłem  biuro  telegrafisty.  Dlaczego  musiał  pan  jechać  aŜ  do  Liddyville,  by  wysłać 

telegram? 

-    śeby  zobaczyć  biuro  telegrafisty,  musiałeś  wejść  do  sklepu  Coopera...  przecieŜ 

biuro mieści się na zapleczu sklepu. Co ty tam robiłeś? 

-  Uzupełniałem zapasy. 

-  Czy ktoś cię widział? 

-  Nie. 

-    I  dobrze  -  szepnął  doktor  Simpson.  -  To  znaczy,  Ŝe  włamałeś  się  do  sklepu? 

Wyłamałeś zamek w drzwiach, czy wybiłeś okno? 

Douglas poczuł się uraŜony tym pytaniem. 

-    Nie,  oczywiście,  Ŝe  nie.  Cooper  nie  dowie  się,  Ŝe  byłem  w  sklepie,  chyba  Ŝe  jutro 

rano zrobi dokładną inwentaryzację. 

Doktor Simpson uśmiechnął się radośnie. 

-  Mam nadzieję, Ŝe ogołociłeś go do cna! Vernon Cooper i jego brat Jaspers, który ma 

telegraf, siedzą u Boyle'a w kieszeni...  to  szumowiny pierwszej  wody.  JeŜeli  nie chcesz, by 

Boyle dowiedział się, co napisałeś w telegramie, nie moŜesz korzystać z usług telegrafisty w 

Sweet  Creek...  dlatego  wszyscy  jeździmy  do  Liddyville.  Dla  zasady,  Trudy  i  ja  robimy  tam 

zakupy. Raczej pomrzemy z głodu, niŜ damy zarobić któremuś z braci Cooperów. 

-  A  gdyby   agent  Ryan  przyjechał  do  Sweet  Creek i zaaresztował Boyle'a, czy ten 

człowiek, któremu połamano ręce zeznawałby w sądzie przeciwko niemu? 

Doktor Simpson potrząsnął głową. 

-    Nie  sądzę.  Ryan  będzie  musiał  znaleźć  inny  sposób...  albo    najpierw    wygonić    z  

miasta  pomocników  Boyle'a. Wendell jest zbyt przeraŜony, by zeznawać przed sądem. Nie 

background image

 

38

ośmieli  się  powiedzieć  złego  słowa  przeciw  Boyle'owi,  bo  wie,  Ŝe  jego  rodzina  poniesie 

konsekwencje.  Wendell  ma  piękne  pola  kukurydzy,  ale  z  połamanymi  rękami  nie  da  rady 

zebrać plonów... 

-  Czy nikt z miasta mu nie pomoŜe? 

-  KaŜdy boi się rozzłościć Boyle'a. 

-  A na co Boyle'owi ziemia Isabel? 

-    Mówi  wszystkim,  Ŝe  chce  tam  wypasać  krowy.  Ma  mnóstwo  ziemi  dokoła  swego 

rancza,  lecz  wszystko  dzierŜawi  jakimś  obcym,  którzy  sprowadzają  tu  bydło  aŜ  z  Teksasu. 

Przez ostatnie piętnaście lat dorobił się na tym fortuny, ale zrobił się chciwy i pragnie jeszcze 

więcej. 

-  JeŜeli chce wypasać bydło na ziemi Isabel, to dlaczego tego nie robi? Chyba wie, Ŝe 

nie mogłaby go powstrzymać? 

-    Ale  jemu  chodzi  nie  tylko  o  ziemię,  synu.  On  chce  takŜe  Isabel.  Jest  wyjątkowo 

pewny swego... chodzi po całym mieście jak tłusty kogut i zaprasza ludzi na weselisko. 

 

Ludzie mówią, Ŝe zapragnął Isabel w chwili, gdy ją po raz pierwszy zobaczył. 

-  No to na co czeka? PrzecieŜ mógłby ją zmusić do małŜeństwa? 

-  Nie rozumiesz Boyle'a, tak jak ja go rozumiem. Tu chodzi o jego męską dumę. On 

chce,  by  Isabel  go  błagała,  Ŝeby  ją  poślubił.  Wymyślił  sobie,  Ŝe  jeŜeli  będzie  dostatecznie 

zdesperowana, zacznie go błagać na kolanach, by się z nią oŜenił. 

-  Czy to on zabił jej męŜa? 

-    Gdyby  nie  to,  Ŝe  kula  uwięzia  mu  w  plecach,  pomyślałbym,  Ŝe  Parker  sam  się 

przypadkiem zabił. Nie lubię mówić źle o zmarłych,  ale ten chłopak był  mniej  więcej   tak 

uŜyteczny  jak  dziurawy  garnek.  Nie  był  z  niego  mąŜ  dla  Isabel.  Stale  chodził  z  głową  w 

chmurach... ale był dla niej dobry... naprawdę dobry. Opiekował się teŜ starym zwariowanym 

Paddym, choć wiedział, Ŝe jeŜeli Boyle dowie się o tym, będzie wściekły. 

-  A cóŜ to przeszkadza Boyle'owi, Ŝe ktoś opiekuje się starym człowiekiem? - zapytał 

ze zdumieniem Douglas. 

-    Dziwne,  prawda?  Paddy  przyjechał  do  Sweet  Creek  prosto  z  Irlandii  i  mieszkał  tu 

odkąd  pamiętam.  Boyle  zjawił  się  tu  jakieś  dziesięć  lat  temu  i  osiedlił  się  na  ziemi 

przylegającej  do  posiadłości,  na  której  teraz  mieszka  Isabel.  Nie  minął  rok,  jak  wybudował 

sobie  ogromny,  trzypiętrowy  dom...  taki  fikuśny,  jak  domy  na  wschodzie.  Sprowadził  sobie 

meble z Europy i wydał wielkie przyjęcie, na które zaprosił ludzi z całego miasteczka... nawet 

starego Paddy'ego. Ale tamtej nocy coś się wydarzyło, co poróŜniło tych dwóch. Co prawda 

background image

 

39

nikt nic nie widział, ale od tej pory Boyle ciągle czepiał się starego. To wtedy ludzie zaczęli 

mówić,  Ŝe  Paddy  jest  szalony;  bo  Ŝeby  nie  wiem  jak  Boyle  mu  groził,  Paddy  i  tak  tylko  się 

ś

miał.  Wiesz,  co  ten  szalony  staruszek  kiedyś  mi  powiedział?  Powiedział,  Ŝe  to  i  tak  on  się 

będzie śmiał ostatni. WyobraŜasz to sobie? Choć z drugiej strony, tak właśnie było. 

-  Jak to? 

-  Paddy umierał na zapalenie płuc. Trzymał się aŜ do pewnej niedzieli, bo wiedział, Ŝe 

w niedzielę Boyle zawsze gra w karty w saloonie. TeŜ tam byłem i mówię ci, Ŝe jeszcze nigdy 

nie widziałem, by ktoś tak umierał. Paddy wyczołgał się z łóŜka, przywlókł się do saloonu i 

połoŜył na podłodze. ZłoŜył dłonie na piersi, jakby juŜ leŜał w trumnie i oznajmił, Ŝe za parę 

minut poŜegna się z tym światem. I wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy.  Boyle poderwał 

się  od  stolika  karcianego  i  podbiegł  do  Paddy'ego.  Uklęknął  obok  starego  i  warcząc  na 

wszystkich, by się odsunęli, złapał go za koszulę na piersiach i zaczął nim potrząsać, wołając: 

„Powiedz mi, kto to jest, ty stary dziadu! Powiedz mi, kto to jest!" 

-  I  co  się  stało?  -  zapytał  Douglas  zafascynowany przedziwną historią. 

-  I wtedy wszystko się zrobiło jeszcze dziwniejsze. Paddy uśmiechnął się promiennie 

do  Boyle'a  i  szepnął  mu  coś  na  ucho.  Potem  wybuchnął  śmiechem  i  umarł,  śmiejąc  się  do 

rozpuku.  Umarł,  śmiejąc  się.  Nigdy  w  Ŝyciu  nie  widziałem  czegoś  podobnego.  A  Boyle 

oszalał. Zaczął dusić martwego staruszka, obrzucając  go najokropniejszymi przekleństwami. 

Dwóch jego pomocników musiało go odciągnąć, by pracownik zakładu pogrzebowego mógł 

zabrać  Paddy'ego.  Pamiętam,  Ŝe  jeden  z  nich  zapytał,  dlaczego  Boyle  nie  zabił  starego 

Irlandczyka  wcześniej?  A  ten  tylko  zataczał  się  i  klął,  aŜ  wreszcie  powiedział,  Ŝe  nie  mógł 

zabić  starego  nie  dowiedziawszy  się  prawdy.  Następnego  dnia  Trudy  i  ja  poszliśmy  uczcić 

pamięć  Paddy'ego  i  przysięgam  ci,  Ŝe  ten  łobuz  leŜał  w  trumnie  z  szerokim  uśmiechem  na 

twarzy. Czy to nie najdziwaczniejsza historia, jaką w Ŝyciu słyszałeś? - Douglas skinął głową, 

na co doktor westchnął i dokończył szybko: - Boyle szybko pogodził się z tym, co usłyszał od 

Paddy'ego  i  juŜ  w  następnym  tygodniu  zabrał  się  za  Isabel  i  Parkera.  Co  prawda  nikt  nie 

widział,  jak  Boyle  pociąga  za  spust,  ale  wszyscy  są  przekonani,  Ŝe  to  on  zabił  męŜa  Isabel. 

Podejrzewam,  Ŝe  sądził,  iŜ  po  śmierci  męŜa,  dziewczyna  sama  padnie  mu  w  ramiona...  w 

końcu była bezbronna i w ciąŜy... I tu pan Boyle popełnił błąd, gdyŜ Isabel wcale nie jest taka 

bezbronna, jak się wydaje. 

-  Czy jemu naprawdę chodzi o małŜeństwo? 

-  O taak... chce załatwić wszystko legalnie. PoniewaŜ Isabel jeszcze jakoś nie zaczęła 

go błagać, by ją poślubił, myślę sobie, Ŝe  Boyle  czeka na narodziny dziecka. To spryciarz... 

Wie, Ŝe matka zrobi wszystko dla dobra swego maleństwa. Isabel jest wspaniałą kobietą, lecz 

background image

 

40

zbyt ładną. Okłamałem Boyle'a,  powiedziałem  mu,  Ŝe  dziecko  nie przyjdzie na świat przed 

końcem  września,  a  poniewaŜ  po  Isabel  nie  było  widać  ciąŜy  aŜ  do  piątego  miesiąca,  Boyle 

bez  trudu  przełknął  moje  kłamstwo.  Nie  wiem,  czy  ten  dodatkowy  czas  zda  się  na  coś,  ale 

mam nadzieję, Ŝe ten drań zostawi ją w spokoju, dopóki nie zobaczy dziecka na własne oczy. 

-    Spakowałam  juŜ  jedzenie!  -  zawołała  Trudy  z  hallu.  Doktor  Simpson  wstał 

natychmiast. 

-  Jak jeszcze mogę ci pomóc, synu? 

-  Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby wysłał pan telegram do moich braci i zawiadomił 

ich, Ŝe nie wrócę tak prędko, jak się spodziewałem. 

Doktor wskazał mu papier i pióro. 

-  Napisz wszystko, co masz im do przekazania, a ja wyślę to jutro z samego rana. 

-  Czy odwiedza pan pacjentów z Liddyville w poniedziałki? 

-    Nie,  w  piątki  i  wtorki,  ale  mogę  wymyślić  jakiś  powód,  dla  którego  miałbym 

natychmiast pojechać do Liddyville. 

-    To  nie  jest  konieczne.  Poza  tym  będzie  lepiej,  jeŜeli  nie  zmieni  pan  swoich 

przyzwyczajeń. 

-  Chcesz sprowadzić tu jakąś pomoc? 

-  Tak. 

-    Jakoś  mnie  to  nie  dziwi...  -  odrzekł  doktor.  -  Ale  muszę  ci  jeszcze  o  czymś 

powiedzieć.  Boyle  niedługo wyruszy do Dakoty na coroczny zjazd rodzinny. Jeszcze nigdy 

Ŝ

adnego nie opuścił i spodziewam się, Ŝe wkrótce wyjedzie z miasta. Obawiam się jednak, Ŝe 

ś

ciągnie  posiłki,  gdy  tylko  dowie  się,  iŜ  Isabel  znalazła  sobie  pomocnika.  Poza  tym,  jest 

stanowczo za wcześnie, by przenosić się z dzieckiem z miejsca na miejsce... pomyśl, co by się 

stało, gdyby ludzie Boyle'a podpalili dom Isabel. JeŜeli on się dowie, Ŝe z nią mieszkasz, na 

pewno spali całe obejście. 

-  Jak długo Boyle'a nie będzie w mieście? 

-  RóŜnie to bywa... Raz nie było go sześć tygodni, a raz miesiąc. Słyszałem, Ŝe Boyle 

ma  duŜą  rodzinę,  ale  tylko  on  jeden  odniósł    sukces  finansowy...    podobno  lubi  z  nimi 

przebywać, by pławić się w ich podziwie. 

-  Zaraz napiszę wiadomość, chcę, by pan ją wysłał za jakiś czas... I proszę mi obiecać, 

Ŝ

e gdy dowie się pan czegoś o agencie Ryanie, natychmiast mnie pan powiadomi. Chciałbym 

zamienić z nim słówko. 

-  A niby jak mam się z tobą skontaktować, co, synu? 

-  Zamierzam zjawiać się u pana w kaŜdy poniedziałek wieczorem. 

background image

 

41

-  Tylko po to, by sprawdzić, czy nie dowiedziałem się czegoś o agencie federalnym 

Ryanie?  Synu,  chyba  wiąŜesz  z  nim  zbyt  wielkie  nadzieje...  Wątpię,  czy  uda  się  nam  tak 

szybko go zlokalizować. Douglas potrząsnął głową. 

-  Nie o to mi chodzi. JeŜeli któregoś poniedziałku nie przyjadę, będzie pan wiedział, 

Ŝ

e stało się coś złego. Wtedy wyśle pan drugi telegram. Teraz juŜ pan rozumie? 

-  Tak. - Doktor Simpson skinął głową. - Ale będziesz na siebie uwaŜać? 

-  Oczywiście. Chciałbym znaleźć jakiś sposób, by przenieść Isabel wraz z dzieckiem 

tu do państwa, ale obawiam się, Ŝe to niemoŜliwe. 

-  Chyba masz rację...  Boyle odwiedza jej  farmę  co jakiś czas, i załoŜę się, Ŝe nawet 

gdy  drań  wyjedzie,  zastąpi  go  któryś  z  jego  ludzi.  JeŜeli  nie  znajdą  Isabel  tam,  gdzie  być 

powinna, ruszą do Sweet Creek i rozniosą miasto w drobny mak. Nie ma  teŜ sensu zabierać 

jej do Liddyville, gdyŜ i tam Boyle ma swoich ludzi. Musicie siedzieć na miejscu i nigdzie się 

nie ruszać. JeŜeli ludzie Boyle'a cię nie zauwaŜą, nic nie zrobią Isabel... A ty teŜ nie chciałbyś 

mieć Boyle'a na karku... O nie! 

Douglas był innego zdania. 

-  Jak tylko Isabel i dziecko znajdą się w bezpiecznym miejscu, będę chciał spotkać się 

z panem Boylem... Wręcz nie mogę się tego doczekać. 

Doktor  poczuł  nagle  strach.  Obrońca  Isabel  uśmiechnął  się,  lecz  w  jego  oczach  czaił 

się śmiertelny chłód, który przeraził doktora. 

Simpson cofnął się o krok, zanim zrozumiał, Ŝe nie ma się czego obawiać. Poszedł za 

Douglasem do kuchni i szepnął: 

-    Kiedy  nadejdzie  pora  konfrontacji,  będziesz  potrzebować  pomocy.  Na  ranczu 

Boyle'a pracuje dwudziestu czterech męŜczyzn... a wszyscy to łotry skore do bitki. Z Boylem 

na czele, jest ich dwudziestu pięciu, synu. 

-  O to się nie martwię. Moi braci mi pomogą. 

Trudy Simpson usłyszała ostatnie zdanie i spojrzała na niego ciekawie. 

-  A ilu ma pan braci, panie Clayborne? 

-  Pięciu, jeŜeli policzyć mojego szwagra. Doktor spojrzał na niego z przeraŜeniem. 

-  Sześciu przeciwko dwudziestu pięciu? Douglas wyszczerzył zęby w uśmiechu. 

-  To i tak aŜ za duŜo. 

 

 

 

 

background image

 

42

ROZDZIAŁ 5 

 

 

Douglas dotarł na ranczo tuŜ przed świtem. Zanim rozładował zapasy i wyprzągł konie 

z wozu, pobiegł do chaty, by sprawdzić, jak mają się Isabel i dziecko. 

Isabel  stała  przy  kominku  z  uniesioną  i  odbezpieczoną  strzelbą;  kiedy  usłyszała 

pukanie i głos Douglasa wołający ją po imieniu, podbiegła do drzwi i otworzyła je na ościeŜ. 

Bez  chwili  zastanowienia  rzuciła  mu  się  w  ramiona,  nie  zwracając  uwagi  na  to,  Ŝe  jest 

przemoczony do suchej nitki. 

-  Tak się cieszę, Ŝe wróciłeś! 

Ś

ciskała go tak mocno, Ŝe poczuł lufę strzelby przyciśniętą do pleców; sięgnął do tyłu 

i  wyjął  broń  z  jej  rąk.  Odstawił  strzelbę  pod  ścianę,  lecz  Isabel  zupełnie  nie  zwracała  na  to 

uwagi i tuliła go ze wszystkich sił. 

-    Nie  wiedziałam,  dlaczego  tak  długo  nie  wracasz  -  wyszeptała.  -  Ale  ani  razu  do 

głowy mi nie przyszło, Ŝe mógłbyś nie wrócić. 

-    Cieszę  się,  Ŝe  to  słyszę  -  odparł.  -  Cała  się  trzęsiesz.  JeŜeli  mnie  puścisz,  dorzucę 

drew do ognia. Powinnaś na siebie uwaŜać... Nie chcę, Ŝebyś mi się przeziębiła. 

Ale ona nie chciała go puścić. 

-    Nie  jest  mi  zimno...  Po  prostu  bardzo  mi  ulŜyło  na  twój  widok.  Douglasie,  tak 

bardzo się o ciebie martwiłam. 

DrŜała coraz gwałtowniej, więc przytulił ją mocno, w obawie, Ŝe za chwilę upadnie. 

-  Ja teŜ się o ciebie martwiłem - przyznał. Ukryła twarz na jego piersi i spytała: 

-  Miałeś jakieś kłopoty? 

-    śadnych.  Przywiozłem  wszystko,  co  chciałaś...  i  zabrałem  jeszcze  kilka  rzeczy, 

które, jak sądzę, mogą się przydać. Potem odwiedziłem doktora Simpsona. 

-    AleŜ  Boyle  mówił  mi,  Ŝe  jego  ludzie  dzień  i  noc  obserwują  dom  doktora!  - 

wykrzyknęła przeraŜona Isabel. 

-  Mnie nie zobaczyli - zapewnił ją spokojnie. - Poznałem teŜ Ŝonę doktora... dała mi 

sporo jedzenia i świeŜego mleka. 

-  Och, jak to miło z jej strony! 

-  A doktor dał mi dla ciebie całe mnóstwo dobrych rad. Isabel głaskała go po piersi, a 

Douglas zastanawiał się, 

czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co robi. 

background image

 

43

-  Jesteś niezwykłym człowiekiem - powiedziała cichutko. - Jak ci się udało wejść do 

sklepu i do domu doktora Simpsona? CzyŜbyś rozwalił zamki w drzwiach? 

-  Nie... tylko je otworzyłem. Wytrychem. 

-  Wielkie nieba! Gdzieś się tego nauczył? 

-  Bardzo dawno temu byłem złodziejem. 

Nieoczekiwanie  ta  odpowiedź  ją  rozbawiła,  Isabel  Wybuchnęła  gromkim  śmiechem. 

Douglasa  zaskoczyła  ta  reakcja,  ale  spodobał  mu  się  jej  śmiech.  Słychać  w  nim  było 

prawdziwą radość. 

Odsunąwszy Isabel od siebie, ujął ją za rękę i zaprowadził do łóŜka. 

 

-  Od dawna jesteś na nogach? 

-  Prawie całą noc - przyznała cicho. - Parker teŜ nie spał... Dopiero co udało mi się go 

ukołysać do snu... 

-  Doktor Simpson powiedział, Ŝe powinnaś karmić go co godzinę. Ssie juŜ? 

-  Tak - odrzekła, odwracając wzrok. 

-  Myślisz, Ŝe się najadł? 

-  Tak, i nie zwymiotował. 

Najwyraźniej  jej  duma  walczyła  o  lepsze  z  zaŜenowaniem.  Uśmiechnął  się  do  niej 

ciepło i kazał wracać do łóŜka. 

-  MoŜe pomogę ci rozładować wóz? 

-  Nie ma mowy. 

-  Omal nie zapomniałam. Naszykowałam ci śniadanie. Stoi na stole w kuchni. 

-  Dziękuję... ale najpierw zajmę się rozładunkiem i nakarmię konie. 

-    Pamiętałeś,  by  zostawić  pieniądze  dla  pana  Coopera?  Nigdy  w  Ŝyciu  niczego  nie 

ukradłam i nie chciałabym teraz zaczynać. 

-    Zostawiłem  dokładnie  tyle,  ile  mu  się  naleŜało.  Właściwie  to  nie  było  kłamstwo. 

Ani prawda. Douglas nie 

czuł  jednak  wyrzutów  sumienia.  Zostawił  Vernonowi  Co-operowi  tyle,  ile  był  mu 

winien,  czyli  nic.  PrzecieŜ  Cooper  odwrócił  się  plecami  do  Isabel  i  zjednoczył  szyki  z 

Boylem, i Douglas chętnie wygoniłby go z miasta wraz z jego bratem Jaspersem, telegrafistą-

gadułą. 

Isabel była zbyt podniecona, by zasnąć, ale połoŜyła się do łóŜka i przymknęła oczy. 

Słyszała, jak Douglas wchodzi co chwila do domu i kładzie cięŜkie pakunki w kuchni; przy 

background image

 

44

kaŜdym jego powrocie serce jej rosło. Liczyła, ile razy podłoga w kuchni zaskrzypi pod jego 

krokami, doliczyła do dwunastu. To oznaczało, Ŝe sześciokrotnie wracał do wozu... 

a więc w kuchni jest sześć pakunków. A moŜe nosił więcej niŜ po jednej torbie? 

Miała  dość  czekania  i  gdy  tylko  usłyszała  skrzypienie  kół  wozu,  wstała  z  łóŜka  i 

wsunąwszy stopy w wełniane kapcie, cichutko wyszła z sypialni. 

AŜ pisnęła z zaskoczenia i radości, widząc, Ŝe stół i cztery krzesła aŜ uginają się pod 

pakunkami... kilka toreb stało teŜ na podłodze... Podbiegła do stołu i westchnęła z zachwytu 

na  widok  ogromnego  kubełka  pełnego,  prawdziwego  masła,  i  drugiego,  jeszcze  większego, 

wypełnionego  aromatyczną  kawą.  Koniuszkami  palców  wodziła  po  torbach  i  pakunkach,  za 

kaŜdym  razem  odkrywając  nowe  cudowności.  Były  tam  ogromne  połcie  solonej  wołowiny, 

szynka  wieprzowa  i  bekon,  i  cztery  marynowane  golonki  zawinięte  w  papier.  Był  to 

najpiękniejszy widok od wielu lat. 

Podniosła  wzrok  i  zobaczyła,  Ŝe  Douglas  przygląda  się  jej  od  drzwi.  Stał  na  progu  z 

kolejną  torbą  na  ramieniu.  Miał  bardzo  dziwną  minę  i  Isabel  juŜ  zaczęła  czuć  się  nieswojo, 

gdy ujrzała wielką czułość w jego oczach i zrozumiała, iŜ nie będzie na nią krzyczeć za to, Ŝe 

wstała z łóŜka. 

-  Nie wiedziałam, Ŝe tu jesteś. 

-  Obserwowałem cię.  Zachowujesz się jak mała dziewczynka  w  chwili  otwierania  

gwiazdkowych    prezentów.  -  W  jego  głosie  dźwięczało  współczucie.  Jak  długo  musiała  się 

obywać bez tych podstawowych produktów i czy zdawała sobie sprawę z tego, Ŝe właśnie tuli 

do siebie worek mąki? I płacze? - W kuchni jest jeszcze więcej. 

-  Jeszcze więcej? - zawołała przez łzy. Stała na środku pokoju, przyciskając do siebie 

worek mąki i nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. 

-  Chodź i przekonaj się sama - zaproponował, widząc jej wahanie. Nie odłoŜyła mąki 

na podłogę, lecz nadal tuląc worek do piersi przeszła do kuchni. Było tam za ciasno dla nich 

obojga,  lecz  podniecona  Isabel  przepchnęła  się  obok  Douglasa  nie  czekając  aŜ  ustąpi  jej 

miejsca. 

AŜ jęknęła na widok dobra rozłoŜonego na kuchennym stole. 

-    Sól...  i  pieprz...  i  cynamon.  Och,  Douglasie,  czy  stać  nas  było  na  to  wszystko?  - 

Stała  obok  niego  i  patrzyła  mu  w  oczy  tymi  cudownymi  złoto-brązowymi  źrenicami.  -  Czy 

moglibyśmy sobie na to pozwolić? - powtórzyła zachwyconym szeptem. 

-  No pewno - odparł, przeciągając wyrazy. - Cooper ma właśnie wyprzedaŜ - skłamał 

bez zająknięcia. 

-  Och! To wspaniale! 

background image

 

45

Przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy. Potem Douglas pochylił się i delikatnie otarł 

jej  łzy  z  policzków.  Isabel  zaskoczyła  go,  unosząc  się  na  palce  i  leciutko  całując  go  w 

policzek. 

-  A to za co? 

-    Za  to,  Ŝe  jesteś  taki  dobry  dla  mnie  i  mojego  synka.  Jestem  pewna,  Ŝe  raz  dwa 

odzyskam  siły.  Nigdy  w  Ŝyciu  na  nikim  nie  musiałam  polegać...  zawsze  byłam 

samowystarczalna, ale teraz przekonałam się, Ŝe to miłe uczucie. Dziękuję ci. 

Odwróciła się do drzwi, lecz Douglas sięgnął przez jej ramię i odebrał worek mąki. 

-  A co z twoim męŜem? Czy na nim teŜ nigdy nie polegałaś? 

-  Parker był bardzo dobrym człowiekiem. Szkoda, Ŝe go nie znałeś. Jestem pewna, Ŝe 

bardzo byś go polubił. Dobranoc, Douglasie. 

Przyglądał  się  jej,  jak  idzie  do  sypialni.  Nie  odpowiedziała  na  jego  pytanie,  a  on  nie 

był  pewien,  czy  celowo  wymigała  się  od  odpowiedzi.  Był  zbyt  zmęczony,  by  ponawiać 

pytanie. 

Wrócił  do  stajni,  wytarł  swego  wałacha,  potem  umył  się  w  wiadrze  pełnym  czystej 

deszczówki i wreszcie się połoŜył. 

Spał  niemal  cały  dzień  pod  cienkim  przykryciem  przed  kominkiem,  obudził  go 

dopiero  krzyk  Parkera.  Niemowlę  płakało  tak  głośno,  Ŝe  lada  chwila  jego  matka  teŜ  się 

obudzi. 

A potem usłyszał śmiech Isabel. Była w kuchni, przygotowała dla dziecka pierwszą w 

jego Ŝyciu kąpiel. Douglas podszedł do niej, ziewając szeroko. 

-  Jak on dzisiaj głośno krzyczy - mruknął. 

-  Bo jest zły. 

Douglas  zauwaŜył,  Ŝe  mały  Parker  drŜy  z  zimna  i  przypomniał  sobie  słowa  doktora 

Simpsona, Ŝe dziecko nie powinno marznąć. 

-  Powinienem był rozpalić ogień na kominku. 

-  PrzecieŜ musiałeś trochę się przespać. 

-    JuŜ  kończysz?  Mały  nie  powinien  marznąć.  Isabel  właśnie  skończyła  myć 

maleństwo. 

-  No  i juŜ  po  krzyku  -  zamruczała  pieszczotliwie. 

-  Wszystko jest w porządku. Douglasie, podaj mi tamten ręcznik. 

Zamiast  podać  jej  ręcznik,  Douglas  rozłoŜył  go  sobie  na  ramieniu  i  połoŜył  na  nim 

niemowlę.  Isabel  wytarła  malucha  drugim  ręcznikiem.  Kiedy  przewijała  synka,  Douglas 

zauwaŜył, Ŝe wargi dziecka sinieją z zimna. 

background image

 

46

-    Musimy  go  szybko  ogrzać.  Rozepnij  szlafrok  i  koszulę.  Isabel  nie  wahała  się  ani 

chwili. 

-  BoŜe, jest zimny jak lód - szepnęła z przeraŜeniem. 

- Nie powinnam była go kąpać. Jest mu tak zimno, Ŝe juŜ nawet nie płacze. 

-  Zaraz się ogrzeje - uspokoił ją. Wsunął niemowlę pod jej koszulę i szlafrok.  Stał ze 

zmarszczonymi  brwiami,  intensywnie  nad  czymś  myśląc.  -  Powiedz  mi,  jak  przestanie  się 

trząść. 

Isabel bała się poruszyć. 

-  To wszystko moja wina. Jaka ja jestem głupia... 

-    Nie  mów  tak,  po  prostu  naleŜała  mu  się  kąpiel  i  to  wszystko.  Następnym  razem 

rozpalimy w kominku i razem go wykąpiemy. 

-  Przestał. 

-  JuŜ się nie trzęsie? 

-    Nie.  Chyba  zasnął.  -  Odetchnęła  z  ulgą.  Douglas  zerknął  na  malucha  i  uśmiechnął 

się czule. 

-    Masz  rację...  śpi  jak  aniołek.  -  I  buzię  ma  przyciśniętą  do  piegów  na  jej  piersi.  - 

Mały szczęściarz. 

-  Acha. - Zarumieniła się pod jego spojrzeniem. - Oboje mamy szczęście, Ŝe się nami 

opiekujesz. 

-  Chyba nie zamierzasz mi tu płakać? 

-  Nie, ja nigdy nie płaczę. 

Pomyślał, Ŝe Isabel Ŝartuje, ale ona nawet się nie uśmiechnęła. 

-  Ja nie potrafię okazywać emocji, nie zauwaŜyłeś? 

-  Nie, nie zauwaŜyłem. 

-    Zrobisz  coś  dla  mnie?  Kilka  krzeseł  ma  rozchybotane  nogi,  czy  mógłbyś  mi 

pokazać, jak je naprawić? Nie wiem, czy powinnam przybić nogi do siedzenia, czy... 

-  Sam je naprawię - obiecał. - MoŜe masz jeszcze coś do zreperowania? 

Okazało  się,  Ŝe  w  domu  jest  więcej  przedmiotów  wymagających  naprawy.  ChociaŜ 

reperowanie  mebli,  których  Isabel  i  tak  nie  zabierze  ze  sobą  przy  przeprowadzce  Douglas 

uwaŜał  za  bezcelowe,  postanowił,  Ŝe  spełni  jej  prośbę.  Nie  zamierzał  teŜ  rozmawiać  z  nią 

teraz o przyszłości - zaczeka do czasu aŜ Isabel nabierze sił i będzie spokojniejsza; 

widział  aŜ  nadto  wyraźnie,  Ŝe  poród  wyczerpał  ją  nie  tylko  fizycznie,  ale  i 

psychicznie, a doktor Simpson powiedział, Ŝe nie powinna się denerwować. 

-  Czy ludzie Boyle'a obserwują dom? - zapytała. 

background image

 

47

-    Zeszłej    nocy    nie  było  ich  tu.    Siedzieli    daleko    na  wzgórzach,  ale  mogli  się 

przysunąć  bliŜej.  Doktor  Simpson  mówił,  Ŝe  lepiej,  jeŜeli  w  dzień  zostanę  w  domu,  a 

pracować  będę  w  nocy,  ale  sam  na  to  wpadłem  juŜ  wcześniej.  Jak  długo  Boyle  wierzy,  Ŝe 

jesteś sama, da ci spokój. 

-  A co z końmi? Nie mogą cały czas stać w stajni, bo w końcu ją rozniosą. 

-    Nocą  będę  na  nich  jeździł...    postaram  się  teŜ  jak  najszybciej  odbudować  zagrodę. 

Przestań się tak o wszystko martwić. 

-  Jak mogę ci pomóc? 

-  Odpoczywaj i nabieraj sił. 

Niewiele brakowało, by zaczęła się z nim kłócić, gdy Parker zakwilił cichutko. 

PoniewaŜ  gotowanie  nie  było  najsilniejszą  stroną  Douglasa,  pokroił  chleb  i  szynkę, 

które  dostał  od  Trudy  Simpson,  otworzył  słoiczek  marynowanych  grzybków,  skradziony  ze 

sklepu Coopera i wraz z pełną szklanką mleka zaniósł Isabel do sypialni. 

Wróciła  do  pokoju  w  niecałą  godzinę  później  i  kołysząc  niespokojne  dziecko  na 

rękach  przyglądała  się,  jak  Douglas  naprawia  krzesła.  ZauwaŜył,  Ŝe  jest  wycieńczona, 

zrepero-wawszy  więc  jedno  krzesło,  inne  zostawił  na  następny  dzień;  umył  ręce  i  wziął  od 

niej dziecko. 

-  Teraz ja z nim pochodzę, a ty się połóŜ. 

-  Zupełnie nie wiem, co mu jest. Nie jest głodny, niedawno zmieniłam mu pieluszkę... 

a on nadal nie chce zasnąć. 

-  Oj, po prostu marudzi. 

Isabel chciała wrócić do sypialni, lecz zmieniła zdanie. 

-  Posiedzę tu trochę z tobą... 

-    Nie  ma  takiej  potrzeby  -  odrzekł.  -  JeŜeli  nie  będę  mógł  poradzić  sobie  z  nim, 

zawołam cię. 

-  Jesteś pewien, Ŝe nic mu nie jest? 

-  Tak. 

-  W takim razie dobranoc. 

Douglas usiadł w bujanym fotelu przed kominkiem i zaczął delikatnie głaskać plecki 

dziecka. Przypomniał sobie, jak kiedyś trzymał w ramionach swoją siostrzyczkę, Mary Rosę. 

BoŜe, jak ten czas leci! Niedługo ona będzie kołysać własne dziecko. Douglas miał zwyczaj 

opowiadać  Mary  Rosę  róŜne  historie,  utulając  ją  do  snu.  Monotonne  wibracje  jego  głosu 

uspokajały  albo nudziły  Mary Rosę, niejmniej skutecznie usypiały. Teraz, kiedy przemawiał 

pieszczotliwie do Parkera, dziecko takŜe szybko zasnęło, pochrapując cichutko. 

background image

 

48

Na dworze było juŜ ciemno, więc nadeszła pora, by zabrać się do pracy. Wyszedłszy 

na  dwór,  Douglas  usiłował  pohamować  złość.  Ogarniała  go  zawsze  na  widok  gór 

przypominających  o  fatalnym  połoŜeniu  chatki.  Zupełnie  nie  mógł  zrozumieć,  dlaczego 

Parker Grant naraził swoją cięŜarną Ŝonę na takie niebezpieczeństwo? Douglas zapomniał, Ŝe 

być  moŜe  to  nie  Grant  zbudował  chatę  na  szlaku  powodziowym,  albo  być  moŜe  sprowadził 

się tu tylko na czas budowy drugiego domu na wyŜej połoŜonym terenie. Dlaczego, na miłość 

boską, naraŜał Isabel? Czy ten człowiek w ogóle nie myślał? 

Ale  na  tym  nie  koniec.  Grant  zbudował  zagrodę  -  a  raczej  coś,  co  tylko  ją 

przypominało  -  która  przy  pierwszym  silnym  wiatrze  po  prostu  się  przewróciła.  Douglas 

dałby sobie głowę uciąć, Ŝe Pegaz skaleczył się w nogę o jeden z wystających gwoździ, a w 

takim przypadku ryzyko zakaŜenia było wcale spore. MoŜe trzeba będzie nawet 

zmienić  roztwór,  którym  dotychczas  przemywa  końską  nogę?  Ale  zapyta  o  to  Isabel 

dopiero rano. Teraz niech się prześpi i odpocznie. 

Kiedy zaczęło świtać, Douglas wrócił do domu, a w parę godzin później dołączyła do 

niego Isabel ze śpiącym Par-kerem na ręku. 

Na  kominku  palił  się  ogień,  w  pokoju  było  ciepło  i  przytulnie.  Douglas  wstał  i 

podsunął jej krzesło. 

Natychmiast  zauwaŜyła  przypalone  grzanki  i  grudkowatą  owsiankę,  które  dla  niej 

przygotował. 

On  natomiast  zwrócił  uwagę  na  to,  jak  płomienie  odbijają  się  w  jej  rudych  włosach. 

Wiązała je zwykle w jeden długi warkocz przerzucony przez ramię. Dokoła twarzy wymykały 

się drobne loczki. BoŜe, jaka ona była piękna! 

Isabel bardzo szybko zorientowała się, Ŝe Douglas przygląda się jej i zarumieniła się 

po uszy. 

-  Parkerowi nie chce się odbić - wyrzuciła z siebie bezmyślnie. 

Douglas zarzucił sobie na ramię czysty ręcznik i wziął od niej dziecko. 

-  Usiądziesz przy stole? 

-  Tak... czuję się juŜ znacznie lepiej. 

Stał  nad  nią,  delikatnie  gładząc  plecki  niemowlęcia,  a  poniewaŜ  Isabel  nie  chciała 

urazić  jego  uczuć,  z  trudem  przełknęła  owsiankę,  często  popijając  wodą.  Mleko  chciała 

zostawić na kolację, choć Douglas zapewnił ją, Ŝe nie musi oszczędzać. 

-  Powinnaś pić mleko do kaŜdego posiłku. W poniedziałek przywiozę całą bańkę. 

-  Kilka miesięcy temu mieliśmy własne mleczne krowy. 

-  I co się z nimi stało? 

background image

 

49

-  Nie jestem pewna. Po prostu pewnej nocy zniknęły z obejścia. 

 

-  Myślisz, Ŝe to Boyle je ukradł? Isabel wzruszyła ramionami. 

-  Parker zdawał się tym zbytnio nie przejmować, ale teŜ nie chciał o tym rozmawiać. 

Tak sobie myślę, Ŝe moŜe po prostu zapomniał  zamknąć boksy...  On czasem chodził z głową 

w chmurach... 

-  Chcesz mi powiedzieć, Ŝe wasze krowy po prostu uciekły? 

-  CóŜ, nie zdziwiłabym się, gdyby Parker nie zamknął teŜ stajni - powiedziała patrząc 

w  stół,  a  poniewaŜ  zdawała  się  być  bardzo  zaŜenowana,  Douglas  nie  kontynuował  tematu. 

Odwrócił się od niej, by nie dostrzegła zaskoczenia na jego twarzy. Wielki BoŜe, toŜ ten jej 

mąŜ nie był wart złamanego pensa! 

-  A co z chatą? To nie Parker ją zbudował, prawda? 

-  Tak... Skąd wiesz? 

Chata  była  solidnie  zbita  z  ogromnych  pali  i  rozsądnie  pomyślana,  stąd  Douglas 

wiedział, Ŝe to nie mąŜ Isabel ją zbudował. Ale nie powiedział jej tego w obawie, by się nie 

zdenerwowała. Zadał jej natomiast następne pytanie: 

-  Czy Parker budował dla was dom w innym miejscu? Na wzgórzach? 

-  Nie. CóŜ za dziwne pytanie! Wprowadziliśmy się tu na stałe. 

Usiłowała wstać od stołu, lecz powstrzymał ją, kładąc jej dłoń na ramieniu. 

-    Skończ  śniadanie.  Musisz  odzyskać  siły.  Powiedz  mi,  jak  Pegaz  skaleczył  się  w 

nogę? 

-  Kiedy ludzie Boyle'a strzelali dla postrachu, Pegaz stanął dęba. Potem wierzgnął... 

-  Czy skaleczył się o wystający gwóźdź? 

-  Nie... - W tej samej chwili mały Parker beknął głośno, a Isabel uśmiechnęła się do 

niego tak promiennie, jakby dokonał czegoś naprawdę wspaniałego. - JuŜ nie dam rady zjeść 

nic  więcej.  Zachowam  to  na  później  -  dodała  i  zanim  Douglas  zdąŜył  zaprotestować,  wstała 

od  stołu.  -  Dziś  wieczorem  przygotuję  kolację.  Po  prostu  uwielbiam  gotować...  -  skłamała  i 

dodała pospiesznie. - To uspokaja nerwy. Taak... naprawdę uspokaja nerwy. 

Douglas nie wierzył jej ani przez chwilę. Roześmiał się głośno. 

-  Owsianka była aŜ tak okropna? - spytał, potrząsając głową. 

-  Niezjadliwa - odparła Isabel, a w jej oczach zapaliły się diabelskie ogniki. 

Przez  bardzo  długą  chwilę  patrzyli  sobie  w  oczy,  Ŝadne  z  nich  nie  chciało  odwrócić 

wzroku. 

-  Naprawdę powinnaś przestać - powiedział cicho. 

background image

 

50

-  Przestać co? - zapytała, drŜąc na całym ciele. 

-  Co dzień jesteś piękniejsza, tak nie moŜna. 

-  Ojej. - Westchnęła cichutko. 

Douglas  pierwszy  wyczuł,  co  w  trawie  piszczy.  Odwrócił  wzrok  od  jej  piegów  i  gdy 

spojrzał w okno, zobaczył coś w cieniu drzew. Zamarł i przez długą chwilę patrzył z uwagą; 

jakiś  cień  przesunął  się  po  ścieŜce  wiodącej  wśród  pól.  Był  to  męŜczyzna  na  koniu,  lecz 

znajdował  się  za  daleko,  by  go  rozpoznać.  Jednak  Douglas  był  pewien,  Ŝe  to  Boyle;  wszak 

doktor Simpson wspominał, iŜ drań co jakiś czas zagląda do Isabel. O tak, to nikt inny, tylko 

Boyle. 

Douglas  nie  chciał  jednak  niepokoić  Isabel.  Gdyby  Boyle  usłyszał  płacz  dziecka, 

natychmiast  przysłałby  tu  swoich  ludzi.  Cały  czas  patrząc  w  okno,  zapytał  cicho,  by  nie 

obudzić śpiącego Parkera: 

-  Isabel, czy mały pośpi jeszcze trochę? 

-  O, na pewno. Nie spał prawie całą noc, więc musi to nadrobić. 

 

Zabrała dziecko z jego ramion i zaniosła do sypialni. Wszedł tam za nią i poczekał, aŜ 

ułoŜy Parkera w łóŜeczku... potem poinformował ją o zbliŜającym się jeźdźcu. 

Isabel nie wpadła w panikę. Zaczęła się natomiast rozbierać. 

-    Ile  mam  czasu?  -  spytała,  rzucając  szlafrok  na  łóŜko  i  rozpinając  guziki  nocnej 

koszuli. 

-  Co ty wyprawiasz? 

-  Muszę się ubrać i wyjść do niego na dwór. 

-  Prędzej mnie diabli wezmą, niŜ na to pozwolę. Zostaniesz w domu. 

-  Douglasie, pomyśl przez chwilę. JeŜeli Boyle zobaczy mnie na ganku, odjedzie. Za 

kaŜdym razem, gdy się tu zjawia, wychodzę ze strzelbą przed dom. Muszę go przekonać, Ŝe 

jeszcze nie urodziłam. Potrzebny mi pasek. Podaj mi jakiś z tamtego pudełka... I nie stój tak. 

Musimy się spieszyć. On nie lubi czekać. 

-  Ale ty nie... 

Podbiegła do niego i przyłoŜyła mu palce do ust, by stłumić jego protesty. 

-  JeŜeli nie wyjdę na ganek, on zacznie strzelać w powietrze, a hałas obudzi Parkera. 

Chyba  nie  chcesz,  by  Boyle  usłyszał  płacz  dziecka?  A  teraz  błagam,  pomóŜ  mi  się  ubrać, 

muszę go stąd przepędzić. 

Odciągnął od ust jej dłoń i przytrzymał mocno. 

-  Nie ma mowy. Zamierzam wyjść przed dom i zastrzelić łajdaka, rozumiesz? 

background image

 

51

-  Nie. 

-  Nie zabiję go z zaskoczenia - obiecał. - Pozwolę mu wyciągnąć broń. 

Potrząsnęła głową z rosnącym przeraŜeniem. 

-  Przestań się tak upierać. Boyle nie da się wciągnąć w walkę. To tchórz, Douglasie, 

zwykły tchórz. Nie ma teraz czasu na kłótnie. MoŜesz pilnować, by mi się nic nie stało, stojąc 

w kuchennym oknie. JeŜeli okaŜe się, Ŝe ma wobec mnie złe zamiary, wyjdziesz i przepędzisz 

go,  dobrze?  Tylko  go  nie  zabijaj,  zrozumiano?  -  Po  jego  minie  zorientowała  się,  Ŝe  nie 

zrozumiał. - Proszę. Wstrzymaj się, dla mojego dobra. Proszę... 

-  Na miły Bóg, tak bym chciał... 

Wystarczyło, by delikatnie dotknęła jego policzka, a o wszystkim zapomniał. 

-  Ale nie zrobisz Ŝadnego głupstwa. 

Nie mógł ani się zgodzić, ani zaprotestować. 

-  MoŜe - wymamrotał wreszcie. Isabel przewróciła oczami. 

-  Więc daj mi pasek. Błagam, pospiesz się i daj mi ten przeklęty pasek! 

Douglas zdjął własny i podał go jej z ponurą miną. 

-  Nie będziesz nosić niczego, co naleŜało do Parkera 

-  powiedział z determinacją. Najwidoczniej bardzo mu na tym zaleŜało, a więc Isabel 

nie wszczynała kłótni, zwłaszcza Ŝe kiedy zdjął pasek, spodnie i tak z niego nie spadły. 

Podszedł  do  okna,  by  sprawdzić,  jak  blisko  jest  Boyle;  tymczasem  Isabel 

przygotowała się. Pod spódnicę włoŜyła niewielką poduszkę. 

-  Czy wyglądam jakbym naprawdę była jeszcze w ciąŜy? 

- spytała niespokojnie. 

-  Chyba tak. 

PołoŜyła mu dłoń na ramieniu. 

-  Najpierw spójrz na mnie, a dopiero potem powiedz. Douglas wreszcie popatrzył na 

nią i bardzo mu się nie 

spodobało  to,  co  zobaczył.  Isabel  miała  na  sobie  białą  bluzkę  i  niebieską  spódnicę 

wypchaną na brzuchu, lecz i tak wyglądała ponętnie. CzyŜby specjalnie starała się podniecić 

łotra?  Nie,  na  pewno  nie.  Nie  mogła  nic  poradzić  na  to,  Ŝe  jest  piękną  kobietą  i  Ŝeby  się 

oszpecić musiałaby chyba włoŜyć na głowę worek po mące. 

-  Zapnij bluzkę. 

-  Jest zapięta. 

-    Ale  nie  do  końca  -  odrzekł  ostro.  Wsunął  rewolwer  do  olstra  i  podszedł  do  okna. 

Potarł brodę palcami; jak to moŜliwe, Ŝe ona ma tak cudownie miękką skórę? 

background image

 

52

-  Boyle nic mi nie zrobi - szepnęła Isabel. 

-  JuŜ ja tego dopilnuję. A jeŜeli będę musiał go zastrzelić, masz mi nie przeszkadzać, 

zrozumiano? 

-  Tak. 

-  Więc dobrze. On juŜ dojeŜdŜa do domu. 

Isabel  połoŜyła  dłoń  na  klamce,  tymczasem  Douglas  zajął  pozycję  przy  oknie.  Nie 

czekała na jego zgodę, bo wiedziała, Ŝe mogłaby tu stać do wieczora. 

-  Wychodzę. 

-  Isabel? 

-  Taak? 

-  Nawet nie waŜ mi się do niego uśmiechnąć. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

53

ROZDZIAŁ 6 

 

Boyle  był  szpetny  jak  nieszczęście.  Jego  twarz  nosiła  ślady  po  ospie,  oczy  miał 

osadzone stanowczo zbyt blisko siebie, a wargi tak cienkie, Ŝe właściwie nie było ich widać, 

ale  Douglasa  wcale  nie  zdziwiła  jego  brzydota.  No,  bo  niby  jak  mógł  wyglądać  drań,  który 

terroryzował niewinną kobietę, by zmusić ją do małŜeństwa? 

Siedząc  w  oknie  Douglas  modlił  się,  by  Boyle  sięgnął  po  rewolwer,  ale  ten 

zachowywał się nad wyraz grzecznie. Był bardzo pewny siebie. Nie rozglądał się po obejściu, 

ani  nie  zaglądał  w  okna...  wzrok  miał  utkwiony  w  swej  ofierze,  a  Isabel  zdawała  się  tym 

zupełnie nie przejmować. 

-  Kazałam ci się wynosić z mojej ziemi! Więc wynoś się, pókim... 

-    Aj!  Nieładnie!  Tak  się  nie  mówi  do  przyszłego  męŜa!  Tym  bardziej,  Ŝe  juŜ 

zaplanowałem piękne weselisko... Ale wyglądasz mi dziś na zmartwioną. CzyŜbyś niepokoiła 

się rychłym terminem porodu? 

-  Masz dziesięć sekund na opuszczenie mojej ziemi. Potem zacznę strzelać. 

-  JeŜeli mnie postrzelisz, pójdziesz do więzienia. 

 

-  śaden sąd mnie nie skaŜe. Wszyscy w Sweet Creek nienawidzą cię równie mocno, 

jak ja. A teraz zostaw mnie w spokoju. 

Boyle wyciągnął rękę, wskazując na Isabel palcem. 

-    UwaŜaj  co  mówisz,  moja  mała!  Nie  znoszę  przemądrzałych  kobiet.  Nadal  jesteś 

niepokorna, po ślubie będę musiał coś z tym zrobić. Jeszcze mnie będziesz błagać, bym się z 

tobą oŜenił. Zobaczysz... To tylko kwestia czasu. 

Isabel odwiodła kurek strzelby, dopiero wtedy Boyle spiął konia ostrogami. 

-  Jeszcze tu wrócę! - wrzasnął, odjeŜdŜając pospiesznie. Douglas zaczekał, aŜ Boyle 

dojedzie do granicy rancza, po 

czym odetchnął z ulgą i odsunął się od okna. Isabel weszła do domu i zamknąwszy za 

sobą drzwi, cięŜko się o nie oparła. 

-  BoŜe, aleŜ on jest brzydki - mruknął Douglas, a Isabel skinęła głową. 

-  Nie wróci tu wcześniej, niŜ za jakieś dwa, trzy tygodnie. 

-    MoŜe  tak,  moŜe  nie.  -  Douglas  wcale  nie  był  tego  taki  pewien.  -  Musimy  być 

przygotowani na wszystko. Doktor Simpson mówił mi, Ŝe Boyle niedługo wyjeŜdŜa na jakiś 

rodzinny zjazd, czy coś w tym rodzaju... 

-  WyjeŜdŜa? Och, Douglasie! To wspaniale! 

background image

 

54

-    Doktor  Simpson  powiedział  teŜ,  Ŝe  zazwyczaj  wraca  dopiero  po  czterech,  sześciu 

tygodniach.  Niestety,  nie  wiemy,  jak  długo  ten  łotr  posiedzi  w  Dakocie,  więc  lepiej  miejmy 

się na baczności. 

-  Oczywiście, masz rację.  Czy mogę zadać ci jedno pytanie? 

Douglas cały czas patrzył za znikającym w oddali jeźdź-cem. 

-  Oczywiście. 

-  Nawet na mnie nie spojrzysz? 

 

-  Nie, zanim Boyle nie zniknie za tamtym wzgórzem. 

-  Zupełnie nie rozumiem, co cię opętało. Powiedziałeś mi przecieŜ, Ŝe nie chcesz, by 

Boyle cię zauwaŜył... i dowiedział się, Ŝe tu mieszkasz... a jednak... 

-    Tak  było,  zanim  mi  powiedziałaś,  Ŝe  zawsze  wychodzisz  przed  dom,  by  z  nim 

porozmawiać. 

-  AleŜ... 

-  Bardzo mi się to nie podoba. Isabel przewróciła oczami. 

-    Ano    najwyraźniej      nie  -  odparła,    po    czym    dodała  nieporuszona:  -  Ale  ja  i  tak 

nadal będę do niego wychodzić. Czy ci się to podoba, czy nie. 

-    O  tym  porozmawiamy  później.  Doktor  Simpson  powiedział,  Ŝe  nie  powinnaś  się 

denerwować, Isabel. 

-  Na miłość boską, nic mi nie jest! Chyba zauwaŜyłaś, Ŝe i ja, i mój syn z godziny na 

godzinę stajemy się coraz silniejsi. 

-  To się okaŜe za osiem tygodni - odparł zdecydowanie Douglas. - Właśnie tyle czasu 

potrzeba twojemu synkowi, Ŝeby nabrał sił. 

-  Ty chyba Ŝartujesz. 

-  Osiem tygodni - nalegał Douglas. 

-  A kiedy ty udasz się w drogę powrotną do domu? Uśmiechnął się lekko. 

-  Za osiem tygodni, chyba, Ŝe będę wam jeszcze potrzebny. Wtedy nieco później. A 

tak przy okazji, Isabel... ty i twój syn pojedziecie ze mną. Zabieram was stąd. 

-    Nie...  nie  ma  mowy.  Nie  dam  się  przepędzić  z  własnego  domu.  Rozumiesz?  Nikt 

mnie stąd nie wygoni. Ani Boyle, ani ty, ani nikt inny. 

Zbyt późno zorientował się, Ŝe wyprowadził Isabel z równowagi. W jej głosie zaczęły 

pobrzmiewać piskliwe tony, a w oczach pojawiły się łzy. Pospiesznie usiłował ją uspokoić. 

 

-  Zrobisz, co tylko zechcesz - skłamał. - Ale dopiero za osiem tygodni. 

background image

 

55

-  PrzecieŜ nie moŜesz zostać tu tak długo. Jestem juŜ dostatecznie silna, by dać sobie 

sama radę, a Parker z dnia na dzień teŜ czuje się coraz lepiej. Nic nam nie będzie. Poradzimy 

sobie. Oczywiście, będziemy za tobą tęsknić. 

- Okropnie tęsknić, nawet nie wiesz, jak bardzo, pomyślała. Nie wiedząc,  dlaczego  to 

robi,  Douglas pochylił  się 

i pocałował ją w czoło. 

-    Zdaje  się,  Ŝe  nie  potrafisz  liczyć,  słonko.  Nie  wyjadę  stąd  przed  upływem  ośmiu 

tygodni. Wiesz, ile to dni? 

Znów się z nią droczył, lecz nie miała najmniejszego pojęcia, co mu odpowiedzieć. Jej 

zmarły mąŜ zawsze był tak okropnie powaŜny. Nigdy z niczego nie Ŝartował, więc i ona tego 

nie  robiła.  Nigdy  z  nią  nie  flirtował,  ani  ona  z  nim,  lecz  wiedziała  dokładnie,  Ŝe  Douglas  ją 

kokietuje i bardzo jej się to podobało. 

-  W końcu to twoja decyzja - odrzekła po długiej chwili. 

-  MoŜesz robić, co ci się Ŝywnie podoba. A jeŜeli postanowisz zostać... to ja...to my... 

Parker  i  ja...  -  Zaczęła  się  jąkać,  a  poniewaŜ  nigdy  się  jej  to  nie  zdarzało,  bardzo  się 

zdenerwowała. 

-  MoŜe połoŜysz się i trochę zdrzemniesz? 

Nie słuchała tego, co do niej mówił. Usiłowała pojąć, jak to się stało, Ŝe tak przystojny 

męŜczyzna nie jest jeszcze Ŝonaty? Na oko zbliŜał się juŜ do trzydziestki. A moŜe miał Ŝonę? 

MoŜe  gdzieś,  daleko,  czekała  na  niego  cierpliwie  jakaś  młoda  dama?  Taak,  na  pewno...  Jest 

pewnie piękna, elegancka i wyrafinowana... ma długie, proste złote włosy i... 

-  Dlaczego mnie pocałowałeś? - wypaliła nagle. 

-  Bo miałem na to ochotę. Masz coś przeciwko temu? 

 

-  Nie... nie. 

Isabel była na siebie wściekła. Wmawiała sobie, Ŝe musi przestać myśleć o Douglasie i 

zająć  się  waŜniejszymi  sprawami.  Nie  była  juŜ  naiwną,  młodą  dziewczyną  tęskniącą  za 

romantycznym  uczuciem;  była  wdową  z  maleńkim  dzieckiem  i  zawsze  polegała  tylko  na 

sobie.  Nie  moŜe  i  nie  chce  zmieniać  przeszłości.  Miała  wielkie  szczęście,  Ŝe  ukochany 

przyjaciel był takŜe jej męŜem, i ma z nim cudownego synka. 

A  jednak  cóŜ  w  tym  złego,  Ŝe  marzy  o  przyszłości  z  kimś  innym?  Od  chwili,  gdy 

poznała Douglasa, Isabel zastanawiała się, jak by to było, gdyby pokochał ją męŜczyzna taki 

jak  on?  Silny,  twardy  i  jednocześnie  zmysłowy...  Isabel  nigdy  nie  znała  nikogo  takiego. 

Mimo, Ŝe niedawno urodziła dziecko i nie czuła do Douglasa cielesnego poŜądania, nie mogła 

background image

 

56

nie zauwaŜyć otaczającej go aury dzikiej namiętności. Poza tym, przecieŜ w jej myślach nie 

było nic złego, nieprawdaŜ? 

Ale  Isabel  wiedziała,  Ŝe  Douglas  byłby  wspaniałym  kochankiem...  czułym  i 

jednocześnie zmysłowym... i nie przestałby, dopóki ona nie miałaby... 

O, wielki BoŜe! Tego juŜ za wiele! 

-    Muszę  trochę  odpocząć  -  mruknęła  pod  nosem,  a  spojrzawszy  na  Douglasa 

zobaczyła, Ŝe ma lekko rozbawioną minę, zupełnie jakby jej słowa go rozśmieszyły. 

-  Dobry pomysł - rzucił z uśmiechem. 

Odwróciła się na pięcie i potknęła o coś, co leŜało na podłodze, lecz nie zwróciła na to 

uwagi i pospieszyła do sąsiedniego pokoju. Douglas poszedł za nią. 

-  Dobrze się czujesz? - zapytał. 

-  Tak - odburknęła. 

-  Zdajesz się być czymś wytrącona z równowagi. 

-    Jestem  po  prostu  zmęczona.  Muszę  się  zdrzemnąć.  Niedawno  urodziłam  dziecko  i 

muszę duŜo odpoczywać. 

Douglas oparł się o framugę drzwi i nie odsunął się, gdy Isabel próbowała je za sobą 

zamknąć. - Czy moŜesz zostawić mnie samą? Chciałabym się przebrać... i odpocząć. Pasek od 

spodni oddam ci później. 

-  Pasek leŜy  na podłodze w sąsiednim pokoju, razem z poduszką, której uŜyłaś,  aby 

oszukać Boyle'a. 

Nie uwierzyła mu; dopiero gdy dotknęła rękami talii i przekonała się, Ŝe jest szczupła, 

zrozumiała, Ŝe poduszkę i pasek upuściła na podłogę... tylko kiedy? 

-  MoŜe powiesz mi, o czym myślałaś przed minutą? Isabel zarumieniła się nagle. 

-  Och... O tym i owym. 

-  Więc tak to się teraz nazywa? 

-  Myślałam o koniach - wypaliła. - O Minerwie i Pegazie. Taak... właśnie... mój ogier 

wabi się Pegaz, a klacz Minerwa. Czy juŜ ci to mówiłam? 

-  Tylko o Pegazie. 

Isabel  wolałaby,  aby  Douglas  nie  stał  tak  blisko;  czerwieniła  się,  jak  mała 

dziewczynka! 

-  To jak do tej pory na nie wołałeś? 

-    Tak  i  owak.  -  Powoli  przesunął  palcami  po  krzywiźnie  jej  policzka.  -  Chyba 

powinnaś  coś  wiedzieć...  od  dziecka  podobały  mi  się  piegowate  kobiety.  Twoje  piegi 

doprowadzają  mnie  do  szaleństwa.  -  Nachylił  się  i  szybko,  mocno,  pocałował  ją  w  usta,  a 

background image

 

57

potem  szepnął:  -  Czasem,  gdy  na  ciebie  patrzę,  przychodzą  mi  do  głowy  całkiem  szalone 

myśli. 

Isabel  zabrakło  tchu...  a  on  to  zauwaŜył.  MoŜe  dlatego  mrugnął  do  niej 

porozumiewawczo,  zanim  odwrócił  się  na  pięcie  i  wyszedł.  Patrzyła  za  nim,  dopóki  nie 

zniknął w kuchni; potem zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie cięŜko. Dobry BoŜe, od samego 

początku wiedział, o czym ona myśli! PrzecieŜ juŜ nigdy w Ŝyciu nie odwaŜy się spojrzeć mu 

w oczy! 

Była  śmiertelnie  przeraŜona.  Musiała  się  zdradzić  ze  swymi  myślami,  tylko  jak,  na 

rany Chrystusa?! Nie miała pojęcia, a jego przecieŜ nie moŜe spytać. 

Rzuciła się na łóŜko i jęknęła; w parę minut później juŜ spała z nogami zwisającymi z 

jednej  strony  łóŜka,  nie  zdjąwszy  ani  bucików,  ani  pończoch.  W  głowie  kołatała  jej  tylko 

jedna myśl - Douglas Clayborne szaleje za piegami! 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

58

ROZDZIAŁ 7 

 

Douglas  lubił  teŜ  grać  w  karty.  Podczas  kolacji  zapytał,  czy  Isabel  ma  w  domu  talię 

kart, a kiedy je przyniosła, zaproponował jej partyjkę pokera. 

-  Grałaś kiedyś pięcioma kartami z dobieraniem? 

-  Oczywiście... I zawsze nieźle mi szło. 

Po kolacji zagrali pięć partyjek, zanim Parker nie obwieścił światu głośnym krzykiem, 

Ŝ

e jest głodny. Pora była juŜ późna, a Isabel wyglądała tak, jakby lada moment miała zasnąć. 

Poprosiła Douglasa, by podliczył punkty, a gdy okazało się, Ŝe przegrała sromotnie, wstała i 

ziewnęła szeroko. 

-    Jutro  zagramy  w  szachy  i  wtedy  odpłacę  ci  się  z  nawiązką.  Douglas  roześmiał  się 

głośno. 

-  Czy w szachy grasz równie dobrze? 

-  Poczekaj, a sam się przekonasz. 

Douglas  uwielbiał  grać  w  szachy  i  był  w  tym  bardzo  dobry,  co  wkrótce  udowodnił, 

wygrywając pięć razy z rzędu. Pomyślał jednak, Ŝe to dlatego, iŜ Isabel wyszła z wprawy. Do 

końca tygodnia Isabel była mu winna ponad tysiąc dolarów. 

Od  tej  chwili  Douglas  zmienił  reguły  gry.  Powiedział,  Ŝe  ma  lepszy  pomysł  i 

zaproponował,  by  po  kaŜdej  wygranej  przez  niego  partii  mógł  jej  zadać  jedno  osobiste 

pytanie, na które będzie musiała odpowiedzieć. 

Dopiero  wtedy  Isabel  pokazała,  co  potrafi.  Douglas  nawet  się  nie  spostrzegł,  jak 

wygrała trzy partie z rzędu. 

-  Specjalnie pozwalałaś mi wygrywać, prawda? 

-  Niektórzy męŜczyźni lubią wygrywać. 

-  Ale tylko w uczciwej grze. Od tej pory oboje postaramy się wygrać, dobrze? 

-  Dobrze - zgodziła  się  Isabel bez  chwili  wahania. - MoŜe powinniśmy zacząć od 

początku. Tamtego wieczora, dałam ci wygrać w pokera. 

Douglas podarł kartkę, na której do tej pory zapisywał wyniki, po czym podał jej całą 

talię. Przetasowała ją tak sprawnie, jak najlepszy pokerzysta w saloonie Tommy'ego, po czym 

podała mu do przełoŜenia. 

-  Ty mała oszustko! - Douglas roześmiał się na całe gardło. 

-  Mam sporą praktykę. 

-  Nie Ŝartuj. 

background image

 

59

Udowodniła,  jak  dobrze  gra  w  pokera,  wygrywając  z  nim  następną  partię.  Zanim 

zdąŜył pokazać jej swoje karty, a miał zaledwie marną parę waletów, zadała mu pytanie: 

-    Kiedyś  powiedziałeś  mi,  Ŝe  byłeś  swego  czasu  złodziejem,  pamiętasz?  Ciekawa 

jestem, gdzie to było i kiedy. 

-    Kiedy  byłem  małym  chłopcem  i  mieszkałem  na  ulicach  Nowego  Jorku.  Kradłem 

właściwie wszystko, co mi się spodobało. 

Oczy  Isabel  rozszerzyły  się  ze  zdumienia,  lecz  następne  słowa  wypowiedziała  takim 

tonem, jakby była pod wraŜeniem jego wyznania. 

-  I nigdy cię nie przyłapano? 

-  Nie, nigdy... miałem sporo szczęścia. 

Kiedy Isabel wygrała po raz kolejny, poprosiła Douglasa, 

 

by  opowiedział  jej  o  swojej  rodzinie.  Dowiedziała  się,  jak  Douglas,  Travis,  Adam  i 

Cole  spotkali  się  i  zaczęli  traktować  się  jak  bracia,  a  potem  w  stercie  śmieci  na  rogu  ulicy 

znaleźli maleńką dziewczynkę i postanowili zaopiekować się nią. 

Isabel była tak zafascynowana, Ŝe zasypała go dalszymi pytaniami i zanim Douglas się 

zorientował,  przegadali  całą  godzinę.  Opowiedział  jej  wszystko  o  Harrisonie,  męŜu  swojej 

siostry i narzeczonej Travisa, Emily. Na koniec, ściszając głos opowiedział o mamie RóŜy. 

-    Wiesz,  teraz,  kiedy  tak  o  tym  myślę...  wygląda  na  to,  Ŝe  dzięki  niej  jestem  tutaj. 

Mama RóŜa usłyszała od kogoś o twoich arabach i nalegała, bym tu przyjechał i je zobaczył. 

Byłem  wtedy  bardzo  zajęty  i  poprosiłem  Travisa,  by  zamiast  mnie  udał  się  na  aukcję  i  je 

obejrzał. 

-  Parker miał zamiar sprzedać Pegaza i Minerwę na aukcji? To niemoŜliwe! Wyjechał 

ze  Sweet  Creek  tylko  raz...  gdy  wraz  z  Paddym  wybrał  się  do  adwokata  w  River's  Bend. 

Wiem, Ŝe obaj szybko stamtąd wrócili... i nie uczestniczyli w Ŝadnej aukcji. 

Zbyt późno Douglas zdał sobie sprawę z tego, Ŝe poruszył nader draŜliwy temat. 

-  Pewnie zatrzymali się tam tylko po to, by dać koniom wytchnąć. A tak przy okazji... 

doktor Simpson opowiadał mi co nieco o Paddym. Naprawdę był szalony? 

-    Nie...  choć  wszyscy  w  mieście  uwaŜali  go  za  szaleńca.  Miał  swoje  dziwactwa... 

Poznałam go dobrze, bo często bywał w naszym w domu na kolacji... Właściwie Parker znał 

go o wiele lepiej. Nieraz szeptali o czymś do późna w nocy; to była dość dziwna przyjaźń. 

-  Czy Parker mówił ci, o czym rozmawiali? 

-  Nie... a ja nigdy go nie pytałam. Raz wyznał mi, Ŝe 

background image

 

60

obiecał Paddy'emu niczego nikomu nie powtarzać, więc i mnie nie mógł powiedzieć. 

Tęsknię za tym zwariowanym Irlandczykiem... Miał takie zacne serce! Wiesz, Ŝe osiedlił się 

tu, zanim jeszcze Sweet Creek powstało? 

-    Nie...  nie  wiedziałam.  -  Choć  zdaje  się,  Ŝe  doktor  Simpson  wspominał  o  tym?  - 

Powiedz mi, czy Parker miał przed tobą jeszcze jakieś sekrety? 

-    JeŜeli  uwaŜasz,  Ŝe  chciał  sprzedać  Minerwę  i  Pegaza  za  moimi  plecami,  to  się 

mylisz. Parker i ja dorastaliśmy razem w sierocińcu niedaleko Chicago i znałam go lepiej niŜ 

ktokolwiek  inny.  Nie  potraktowałby  mnie  w  taki  sposób.  Zbyt  dobrze  wiedział,  ile  te  konie 

dla mnie znaczą. Siostry w sierocińcu dały mi je w posagu... 

-  Skąd wzięły tak piękne araby? 

-    Dostały  je    od  pewnego  starszego  męŜczyzny,  jako  wyraz  wdzięczności  za  to,  Ŝe 

przez  długie  lata  opiekowały  się  nim.  Nie  miał  Ŝadnej  rodziny  i  bał  się  umierać  w  samo-

tności... więc siostrzyczki czuwały przy nim dzień i noc. 

Douglas zorientował się, Ŝe Isabel posmutniała, więc pospiesznie zmienił temat. 

-  Czy juŜ zaspokoiłem twoją ciekawość dotyczącą mojej rodziny? 

Zastanowiwszy się chwilę, potrząsnęła głową. 

-  Nie do końca. Jak Travis poznał Emily? 

Douglas  wyczerpująco  odpowiedział  na  jej  pytanie  i  zanim  skończył  opowiadać  tę 

historię,  Isabel  znowu  się  uśmiechała.  Najwyraźniej  juŜ  zdąŜyła  zapomnieć  o  tym,  Ŝe  mąŜ 

chciał sprzedać Pegaza bez jej wiedzy. 

-  Czy wszyscy polubili Emily? 

W  jej  głosie  brzmiał  dziwny  niepokój,  który  zaskoczył  Douglasa.  CzyŜby  Isabel 

martwiła się o najnowszą członkinię rodu Clayborne'ów? A jeŜeli tak, to dlaczego? 

 

-  Taak... oczywiście, Ŝe wszyscy ją polubiliśmy. 

-  Jestem pewna, Ŝe i ja bym ją polubiła - odrzekła i ziewnęła zasłaniając dłonią usta. - 

MoŜe skończymy juŜ na dzisiaj i zagramy znowu jutro? 

-    Dobrze...  zagramy  jutro,    ale  dopiero  gdy  zreperuję  pozostałe  krzesła.  Zostały  mi 

jeszcze trzy. 

-  O to się nie martw, sama je naprawiłam. - Spojrzał na nią zaskoczony. - Doprawdy 

Douglasie,  nie  jestem  bezradnym      dzieckiem.      Całkiem    nieźle      mi      poszło.      Sam      się 

przekonaj. 

Nie uwierzył jej, dopóki na własne oczy nie zobaczył porządnie naprawionych krzeseł. 

-  Zrobiłaś to lepiej niŜ ja! 

background image

 

61

-  Nieprawda... ale muszę przyznać, Ŝe miałam dobrego nauczyciela. 

Zaskoczyło go, Ŝe zadała sobie tyle trudu, skoro juŜ raz obiecał, Ŝe się tym zajmie. 

-  Oczy same ci się zamykają. Uciekaj do łóŜka! 

-  Dobrze... Dobranoc, Douglasie. 

-  Dobranoc, słonko. 

 

*** 

 

Następne cztery tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Douglas był zaskoczony tym, jak 

szybko czas mu mija, i jak bardzo zadomowił się w chatce lsabel. Zaczął się czuć, jak członek 

tej małej rodziny i choć trochę go to niepokoiło, było to teŜ szalenie miłe. 

Miał  mnóstwo  pracy  od  zachodu  do  wschodu  słońca;  raz  w  tygodniu  naraŜał  się  na 

niebezpieczeństwo  spotkania  z  ludźmi  Boyle'a,  łapiąc  ryby  w  rzece  i  polując  w  lesie  na 

wzgórzach połoŜonych na zachód od rancza, co noc jeździł na Brutusie w góry, by sprawdzić, 

czy ludzie Boyle'a nie zmienili posterunków, i czy ich nie przybyło. Na ranczu rąbał drewno, 

czyścił konie i uprzątał stajnię. 

Jego stosunki z Isabel uległy pewnej zmianie; z początku umyślnie się z nią droczył, 

by  zapomniała  o  smutkach.  Teraz  robił  to  głównie  dlatego,  Ŝeby  wywołać  na  jej  twarzy 

uśmiech, który sprawiał mu przyjemność. Przestał myśleć o niej jako o matce małego Parkera 

i zaczął dostrzegać w Isabel piękną i pociągającą kobietę. I nawet się nie spostrzegł, jak to się 

stało.  Wszystko  w  niej  mu  się  podobało.  Urzekł  go  sposób  w  jaki  mówi,  uśmiecha  się  i 

porusza.  Doktor  Simpson  miał  rację  mówiąc,  Ŝe  Isabel  łatwo  polubić.  Równie  łatwo  ją 

pokochać,  o  czym  Douglas  przekonał  się  po  nie  wczasie...  teraz  było  juŜ  za  późno,  by 

zapobiec katastrofie. 

Jak stare małŜeństwo co wieczór grali w karty, dopóki nie ściemniło się dostatecznie, 

by Douglas mógł wyjść na dwór. Nie raz towarzyszył im Parker, którego na zmianę trzymali 

na rękach. Isabel wygrywała częściej niŜ on, dopóki nie przestał wpatrywać się w jej piegi i 

nie zaczął uwaŜać na to, co robi. 

Boyle spóźniał się z kolejną wizytą i Douglas zaczynał się denerwować. Miał wielką 

ochotę połoŜyć kres łajdactwom tego drania i... 

-  PrzecieŜ wygrałeś. Dlaczego tak marszczysz brwi? 

-  Myślałem o Boyle'u. Spóźnia się z wizytą. Mówiłaś mi, Ŝe zazwyczaj zjawia się tu 

co drugi tydzień, by sprawdzić czy... 

-  Zazwyczaj tak. 

background image

 

62

-  No więc dlaczego nie ma go tak długo? Wiem, Ŝe nie wyjechał jeszcze do Dakoty, 

bo  kiedy  co  tydzień  bywam  w  mieście,  zawsze  pytam  o  niego  doktora  Simpsona.  Niepokoi 

mnie opieszałość Boyle'a. 

-  MoŜe masz rację... ale ja nie chcę teraz o nim myśleć. JeŜeli tu przyjedzie, będziemy 

gotowi  na  jego  przyjęcie,  więc  nie  ma  się  czym  martwić.  Zadaj  mi  teraz  pytanie  i  grajmy 

dalej, zanim Parker przypomni sobie, Ŝe jest głodny. 

-  Dlaczego nazwałaś swoje araby Pegaz i Minerwa? 

-  W szkole zawsze fascynowała mnie mitologia, pamiętam, Ŝe najczęściej rysowałam 

w  zeszycie  Pegaza.  Zgodnie  z  legendą,  był  to  piękny,  siwy  koń  o  ogromnych  skrzydłach,  a 

Minerwa  to  rzymska  bogini  mądrości.  Siostry  w  sierocińcu  często    mi  powtarzały,    Ŝe 

mogłabym  się  powaŜniej      zachowywać.  Wtedy  byłam  wyjątkową  trzpiotką  -  dodała  z 

uśmiechem. - Tak czy inaczej, to Minerwa schwytała Pegaza i go oswoiła. UwaŜałam, Ŝe to 

bardzo romantyczne. 

Zakryła dłonią usta, kichnęła i przeprosiła. 

-  Nie musisz mnie przepraszać - rzekł Douglas. - Powiedz mi... Czy Parker złapał cię 

tak, jak Minerwa Pegaza, czy to ty jego złapałaś? 

-    Ze  mną  i  z  Parkerem  było  zupełnie  inaczej.  Byliśmy  przyjaciółmi,  odkąd  sięgam 

pamięcią. Siostry w sierocińcu nazywały  go swoim małym marzycielem... chyba uwaŜały to 

za  komplement,    bo  Parker  zawsze  był  bardzo    łagodny  i  wraŜliwy.  Chciał  zmienić  świat... 

podchodził do tego z niezwykłą namiętnością i powagą. 

-  Czy w stosunku do ciebie był równie namiętny? 

-  Odpowiedziałam juŜ na twoje pytanie. Teraz ty rozdajesz karty. 

Douglas  wiedział,  Ŝe Isabel wycofała  się, gdyŜ  zbyt mocno na nią naciskał, lecz nie 

potrafił  się  powstrzymać.  Isabel  znowu  kichnęła  i  natychmiast  przeprosiła.  Douglas  wygrał 

następną partię i zadał pytanie. 

-  Czy dobrze ci było w sierocińcu? 

-    Bardzo  dobrze.  Siostry  traktowały  nas  jak  własne  dzieci.  Były  surowe,  lecz 

okazywały nam wiele czułości i dobroci... jak większość rodziców. 

-  I nigdy nie czułaś się tam samotna? 

-  Nie za często.  Bawiłam  się z Parkerem i innymi dziećmi... Parkerowi mogłam się 

zwierzać  ze  wszystkich  marzeń  i  sekretów.  Podobnie  jak  ty,  miałam  wiele  szczęścia,  Ŝe 

znalazłam kochającą rodzinę. 

-    Taak...    mieliśmy    szczęście  -  zgodził  się  spokojnie  Douglas.  Minęło  pół  godziny, 

zanim znowu wygrał. 

background image

 

63

-  Czy nie było ci trudno poślubić najlepszego przyjaciela? 

-  Nie, wcale nie - odrzekła pospiesznie. - Mój mąŜ był cudownym człowiekiem...   i  

zdolnym,  wszystko  potrafił zrobić. 

Czy  Isabel  naprawdę  wierzyła  w  te  bzdury?  Sądząc  po  jej  minie  -  tak,  więc  Douglas 

nie zaprzeczał. W jego opinii nie było rzeczy, którą Parker potrafiłby zrobić jak naleŜy. 

-  Tak, tak... wiem. Wcielenie dobroci i niewinności. Isabel uniosła podbródek. 

-  Był moim ukochanym przyjacielem. 

-  Co oznacza, Ŝe w waszym związku nie było ani krztyny namiętności, tak? 

-    Nie  masz  prawa  zadawać  mi  tak  osobistych  pytań.  Miała  racje,  lecz  Douglas  nie 

mógł się powstrzymać; 

musiał wiedzieć. 

-  Czego ty się boisz, Isabel? To, Ŝe mówisz szczerze o swoim zmarłym męŜu, wcale 

nie  oznacza,  Ŝe  go  zdradzasz.  Oboje  wiemy,  Ŝe  musiałaś  dziwnie  się  czuć,  kochając  się  ze 

swoim najlepszym przyjacielem. 

-  CzyŜbyś sugerował, Ŝe miłość i przyjaźń nie mogę iść w parze? 

-    Nie,  nie  o  to  mi  chodzi.  Ale  Ŝeby  związek  był  udany,  oprócz  miłości  i  przyjaźni 

musi być jeszcze jeden element. 

-  Jaki znowu element? 

-  Magia - rzekł, lekko się ku niej nachylając. 

 

Potrząsnęła głową. 

-    Nie  mam  ochoty  dłuŜej  o  tym  rozmawiać.  To,  co  sugerujesz,  jest  bardzo 

nieprzyjemne... Nie wiesz, jakie było moje małŜeństwo... Nigdy nie poznałeś Parkera. 

-  Ja nic nie sugeruję... ja wiem, jak wyglądało twoje małŜeństwo. 

-  Naprawdę? - warknęła ostro. - A niby skąd to wiesz? Jej sarkastyczny ton zirytował 

go. 

-    Nietrudno  mi  było  się  domyślić.  Przede  wszystkim  sposób,  w  jaki  na  mnie 

reagujesz...  przecieŜ  to  wszystko  jest  dla  ciebie  nowe.  Widzę  to  w  kaŜdym  twoim  odruchu. 

Jesteś przeraŜona tym, co się z tobą dzieje. Nie mam racji? 

Isabel zacisnęła dłonie w pięści. 

-  Doprawdy? A niby cóŜ się ze mną dzieje? Pewnie nie moŜesz się doczekać, by i to 

mi powiedzieć. 

Douglas nachylił się nad stołem i spojrzawszy jej w oczy wyszeptał: 

-  Podniecam cię, słonko. Podskoczyła na równe nogi. 

background image

 

64

-  Muszę juŜ iść do łóŜka. Jest bardzo późno. 

-  Chcesz powiedzieć, Ŝe juŜ czas byś ode mnie uciekła, tak? 

-  Nie... wcale nie to miałam na myśli. 

Pragnęła uciec, ale z godnością przeszła do sąsiedniego pokoju i powoli zamknęła za 

sobą drzwi, choć miała ochotę je zatrzasnąć. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

65

ROZDZIAŁ 8 

 

Parker  nie  przybierał  na  wadze  tak  szybko,  jak  Douglas  się  tego  spodziewał. 

Niemowlę miało juŜ sześć tygodni, lecz nadal było tak samo maleńkie, jak w dniu narodzin. 

Isabel  miała  na  ten  temat  całkiem  inne  zdanie  i  twierdziła,  Ŝe  Parker  juŜ  znacznie  podrósł. 

Doktor Simpson powiedział, Ŝe aŜ do ósmego tygodnia Ŝycia dziecko powinno przebywać w 

domu i naleŜy je trzymać w cieple. Douglas nie wiedział, dlaczego ma to trwać akurat osiem 

tygodni, lecz postanowił nie sprzeczać się z lekarzem. 

JeŜeli Parker nadal będzie czuł się dobrze, dziecko i matka juŜ za czternaście dni będą 

mogli  wyruszyć  w  podróŜ.  Douglas  miał  tylko  nadzieję,  Ŝe  pogoda  się  poprawi.  Co  prawda 

nie  padały  juŜ  tak  ulewne  deszcze,  lecz  nadal  było  zimno  i  wilgotno;  krajobraz  za  oknem 

przypominał  raczej  późny  listopad,  a  nie  sierpień.  W  nocy  powietrze  było  zimne  i  ostre  i 

Douglas obawiał się, Ŝe podczas podróŜy dzieciak nabawi się zapalenia płuc. 

Ale  martwił  się  nie  tylko  tym.  Szczerze  mówiąc,  nie  miał  pojęcia,  jak  przeŜyje 

następne  dwa  tygodnie,  nie  dotykając  Isabel.  Wystarczyło,  Ŝe  przebywał  z  nią  w  jednym 

pokoju,  a  juŜ  był  podniecony.  Pachniała  tak  ślicznie  i  miała  tak  miękką  i  gładką  skórę,  Ŝe 

wystarczyło, by na nią popatrzył, a juŜ pragnął trzymać ją w ramionach i pieścić. 

Musiał  jednak  panować  nad  sobą  -  nie  chciał  jeszcze  bardziej  komplikować  sobie 

Ŝ

ycia i był przekonany, Ŝe dzięki cięŜkiej pracy uda mu się nie myśleć o ponętnej Isabel. 

Pewnego ranka, gdy właśnie skończył robotę w stajni i wrócił do domu, zastał Isabel 

siedzącą  przy  stole  w  pokoju,  z  głową  wspartą  na  rękach.  Miała  zmierzwione  włosy, 

załzawione oczy i zaczerwieniony nos. Najwyraźniej nie czuła się dobrze. 

-  CzyŜby Parker nie spał całą noc? Zanim odpowiedziała, kichnęła potęŜnie. 

-  Nie. Zdaje się, Ŝe się zaziębiłam. 

-  MoŜe powinnaś wrócić do łóŜka. 

Ale o tym  Isabel nie chciała słyszeć.  Nigdy się nad sobą nie  rozczulała, i teraz takŜe 

nie  będzie.  Zrobiła  pranie,  potem  uprasowała  ubrania  i  ugotowała  obiad,  którego  nie  tknęła. 

Potem zaparzyła dzbanek herbaty i poszła do sypialni. 

Przebrała  się  w  nocną  koszulę  i  szlafrok,  po  czym  zarzuciła  na  ramiona  stary  koc, 

który  wlókł  się  za  nią  po  podłodze.  Nastąpiła  na  skraj  koszuli  i  potknęła  się;  upuściłaby  na 

podłogę tacę z herbatą, gdyby Douglas jej w porę nie złapał. 

-    Ja  to  zaniosę  -  powiedział  stanowczo.  -  A  ty  powinnaś  coś  zjeść,  wiesz?  MoŜe 

zrobię ci grzanki? 

Czy on nie potrafi robić nic innego, pomyślała. 

background image

 

66

-  A postarasz się ich nie przypalić tym razem? - spytała, a Douglas skinął głową. 

-  Rozchorowałaś się, bo się zbytnio przejmujesz. 

-  Nie... to zwykłe przeziębienie. Mam tylko nadzieję, Ŝe Parker nie zachoruje. Co my 

zrobimy, jeŜeli on zachoruje. 

Douglas wolał o tym nie myśleć. 

-  Jakoś sobie z tym poradzimy - zapewnił ją spokojnie. 

 

Kiedy  wrócił  do  pokoju  z  grzankami,  Isabel  właśnie  zasypiała,  lecz  kiedy  miał  juŜ 

wyjść, zawołała: 

-  Nie śpię. 

PodłoŜywszy Isabel poduszki pod plecy, postawił tacę na jej kolanach. 

Znowu  przypalił  grznaki.  Obok  spodeczka  i  filiŜanki  połoŜył  pojedynczą  białą  róŜę. 

Kwiat  tak  ją  ucieszył,  Ŝe  z  uśmiechem  zjadła  spalony  chleb  i  uśmiechnęła  się  do  niego  z 

wdzięcznością. 

-  Boli cię gardło? - spytał Douglas. 

-  Nie. Proszę, przestań się o mnie martwić. 

-  Isabel, ja chcę się o ciebie martwić, zgoda? Jestem w tym dobry, a poza tym sprawia 

mi to przyjemność. 

Wskazała  miejsce  obok  siebie  i  zaczekała  aŜ  Douglas  usiądzie  obok  niej,  po  czym 

podniosła róŜę i powąchała ją. 

-  MoŜe i lubisz się zamartwiać, ale jesteś teŜ niepoprawnym romantykiem. 

Douglas  potrząsnął  głową  i  nadal  przyglądał  się  jej  spod  zmarszczonych  brwi. 

Zupełnie nie rozumiała jego niepokoju - przecieŜ to tylko zwykłe przeziębienie! 

Uniosła  dłoń  i  delikatnie  pogładziła  go  po  policzku.  Tego  ranka  nie  ogolił  się, 

podobała się jej ta ciemna szczecinka pokrywająca jego brodę. 

Przypomniała  sobie,  jak  bardzo  się  go  bała  tamtego  wieczora,  gdy  na  dworze 

grzmiało,  a  niebo  rozświetlały  błyskawice.  Douglas  stanął  wtedy  na  progu  stajni.  Miał  takie 

dzikie oczy. JakŜe się wtedy wystraszyła! Była przekonana, Ŝe przyszedł ją zabić... dopóki nie 

oddał  jej  strzelby.  JuŜ  wtedy  powinna  była  wiedzieć,  Ŝe  Douglas  nigdy  nie  zrobiłby  jej 

krzywdy.  PrzecieŜ  tak  łagodnie  przemawiał  do  swego  konia,  by  go  uspokoić.  A  potem 

delikatnie wziął ją na ręce i zaniósł do domu. A w jego oczach było tyle współczucia... 

-Isabel, wyglądasz jak nieszczęście. Przestań myśleć i pij herbatę póki gorąca. 

Te słowa wytrąciły ją z równowagi. 

-  Czy ktoś ci juŜ kiedyś mówił, Ŝe jesteś nieznośny? 

background image

 

67

-  Nie. 

-  Więc ja będę pierwsza. Jesteś wyjątkowo dokuczliwy. Pamiętasz tę noc, kiedyśmy 

się poznali? 

A  to  ci  śmieszne.  Douglas  do  tej  pory  wzdrygał  się  na  samo  wspomnienie  tej 

piekielnej nocy. 

-  Nigdy jej nie zapomnę. 

Widząc jego ponurą minę, Isabel roześmiała się głośno. 

-  Chyba nie było aŜ tak źle? 

-  Oj, było. Było. 

-  Czy ja teŜ byłam aŜ tak okropna? 

-  Oo... tak. 

-  Chyba nie zachowywałam się gorzej niŜ inne kobiety, którym... którym pomagałeś. 

-  To prawda, Ŝe pomogłem wielu... kobietom. 

-  No i? 

Spojrzał na nią z zaŜenowaniem. 

-  No i co? 

-  Byłam gorsza od nich? 

-  Oczywiście. 

-    W  jakim  sensie  gorsza?  -  Isabel  domagała  się  odpowiedzi,  Douglas  nie  miał  więc 

wyboru. 

-  Inne nie próbowały mnie udusić. 

-  PrzecieŜ ja nie... 

-  AleŜ owszem. Próbowałaś. 

-    I  co  jeszcze  robiłam?    Nie  krępuj      się,    moŜesz  mi  powiedzieć  bez  ogródek.  Nie 

rozzłoszczę się. - Podniosła filiŜankę i pociągnęła długi łyk herbaty. - No, czekam. 

-  Pamiętam, Ŝe oskarŜałaś mnie o róŜne rzeczy. – Widząc błysk w jego oczach, Isabel 

nie była pewna, czy Douglas Ŝartuje, czy mówi powaŜnie. 

-  Na przykład? 

-    No,  zastanówmy  się...  -  powiedział,  przeciągając  słowa.  -  Tyle  tego  było,  Ŝe  aŜ 

trudno sobie przypomnieć. Oo, tak, pamiętam. Mówiłaś na przykład, Ŝe to przeze mnie jesteś 

w ciąŜy. 

Isabel z brzękiem odstawiła filiŜankę na spodeczek. 

-  śartujesz - wyszeptała pobladłymi wargami. 

background image

 

68

-  Mówię bardzo powaŜnie. Prawie mnie o tym przekonałaś. No cóŜ... przeprosiłem cię 

-  dodał,  szczerząc  wszystkie  zęby  w  uśmiechu.  -  Ale  to  naprawdę  nie  była  moja  wina. 

Przysięgam, słonko. Zapamiętałbym, gdybym choć raz miał cię w łóŜku. 

Isabel zaczerwieniła się nagle. Odstawiła tacę na bok. Douglas widział po jej minie, Ŝe 

ledwie powstrzymuje się od śmiechu. 

-  I o co jeszcze cię oskarŜałam? 

-  O to, Ŝe przeze mnie tak cierpisz. 

-  To juŜ mówiłeś. 

-  Przepraszam... po prostu trudno mi o tym zapomnieć. 

-  Postaraj się. 

-    No,  dobrze...  Podobno  to  moja  wina,  Ŝe  tak  strasznie  padało,  a  takŜe...  czekaj,  to 

dobre... mówiłaś, Ŝe to przeze mnie miałaś nieszczęśliwe dzieciństwo. 

-  Wcale nie miałam nieszczęśliwego dzieciństwa! 

-    MoŜe  i  nie,  ale  mnie  nabrałaś.  Za  to  teŜ  cię  przeprosiłem.  Isabel  Wybuchnęła 

ś

miechem. 

-  AleŜ ty lubisz przesadzać. Jestem pewna, Ŝe wszystkie kobiety, którym pomagałeś, 

były równie uciąŜliwe. 

-  Wcale nie. 

- CzyŜby to były jakieś świętoszki? 

Douglas przestawił tacę na stolik i zastanowił się nad odpowiedzią. 

-  Właściwie to nie były kobiety... w kaŜdym razie nie takie, jak sądzisz... 

Isabel przestała się uśmiechać. 

-  W takim razie, kto to był? 

-  Głównie konie. 

Isabel aŜ otworzyła usta ze zdumienia, ale ku jego ogromnej uldze nie rozzłościła się. 

Roześmiała się na całe gardło. 

-  O, BoŜe! Musiałeś być równie przeraŜony, jak ja! 

-  Acha. 

-  Czy ty w ogóle wiedziałeś, co masz robić? 

-  No... niezupełnie - odparł, szczerząc zęby w uśmiechu. Isabel śmiała się aŜ do łez, 

lecz gdy uświadomiła sobie, 

Ŝ

e hałas moŜe obudzić Parkera, zakryła dłonią usta. 

-  Byłeś taki opanowany... i pewny siebie... i... 

-  PrzeraŜony. 

background image

 

69

-  Ty?! PrzeraŜony?! 

-  Acha. A kiedy ty zaczęłaś się wściekać, przestraszyłem się jeszcze bardziej. 

-  Nieprawda. Wcale się nie wściekałam. Przestań się ze mną draŜnić... PrzecieŜ cały 

czas panowałam nad sobą... Pamiętam, Ŝe raz czy dwa podniosłam głos, ale tylko po to, byś 

mnie usłyszał, kiedy wychodziłeś do kuchni. Poza tym, wcale nie było tak źle. 

-  Isabel, czy mówimy o porodzie, czy o przyjęciu, na którym byłaś ostatnio? 

-  Nigdy nie byłam na Ŝadnym przyjęciu, ale owszem, rodziłam i chcę ci powiedzieć, 

Ŝ

e  moje  cierpienie  i  krótkotrwały  ból  są  niczym  w  porównaniu  ze  wspaniałym  darem  jaki 

otrzymałam. On jest cudowny! 

-  Kto jest cudowny? 

-  Mój syn - odrzekła zniecierpliwiona Isabel. - A o kim ja mówię? 

-  Myślałem, Ŝe o mnie. 

Roześmiałaby  się  znowu,  gdyby  nie  to,  Ŝe  zaczęła  kichać.  Douglas  podał  jej 

chusteczkę, powiedział, Ŝe powinna odpocząć, po czym wyszedł z sypialni. 

Ku  jego  ogromnej  uldze,  Isabel  wydobrzała  w  ciągu  kilku  dni,  a  Parker  cudem  nie 

złapał  od  niej  kataru.  W  poniedziałek,  późnym  popołudniem,  gdy  Douglas  przysypiał  w 

bujanym fotelu z małym Parkerem w ramionach, a  Isabel szykowała kolację, dał się słyszeć 

tętent.  Isabel  dostrzegła  zbliŜających  się  nieproszonych  gości  w  tej  samej  chwili,  w  której 

Douglas  ich  usłyszał.  Spotkali  się  przy  stole  w  duŜym  pokoju,  gdy  biegli  ostrzec  się 

nawzajem. Isabel wzięła syna na ręce i pobiegła do sypialni, by się przygotować na spotkanie 

z Boylem. 

Douglas  podbiegł  do  okna  i  czając  się  przy  ścianie,  obserwował  Boyle'a  i 

towarzyszącego  mu  męŜczyznę,  który  był  zapewne  jednym  z  wynajętych  przez  niego 

opryszków.  ZbliŜali  się  do  podwórka.  Zakląwszy  cicho,  Douglas  postanowił,  Ŝe  dziś  powita 

ich osobiście. Nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić Isabel, aby wyszła do tych łotrów, a 

bardzo  chciał  połoŜyć  wreszcie  kres  przemocy.  Ze  złowieszczym  uśmiechem  na  ustach 

podszedł do drzwi. 

Isabel  zobaczyła,  jak  Douglas  wyciąga  broń  z  kabury  i  od  razu  zrozumiała,  co  chce 

zrobić. Nie było czasu, by choć przeprosić Boga za grzech, jaki zamierzał popełnić. 

-    Douglasie,  Boyle  moŜe  trochę  poczekać...  powinieneś  najpierw  spojrzeć  na 

Parkera... Zdaje mi się, Ŝe ma gorączkę. To waŜniejsze od Boyle'a - powtórzyła stanowczym 

głosem. 

Zaczekała, aŜ Douglas zasunie zasuwę w drzwiach i przejdzie do sąsiedniego pokoju, 

gdzie  leŜał  malec,  po  czym  błagając  w  duchu  Boga  o  przebaczenie  za  kłamstwo,  chwyciła 

background image

 

70

strzelbę  i  wybiegła  na  ganek.  Musiała  wyjść  przed  dom,  zanim  Douglas  zorientuje  się,  Ŝe 

wywiodła go w pole... ale będzie wściekły! 

Boyle unosił właśnie strzelbę, by wypalić w powietrze, gdy Isabel stanęła na ganku i 

zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i trzymając strzelbę w obu rękach, połoŜyła palec 

na spuście. 

-  Czego chcesz? - zapytała ostro. 

Boyle  wyszczerzył  krzywe  zęby  w  uśmiechu,  a  obcy  męŜczyzna  siedzący  na  duŜym 

karym  koniu  przyglądał  się  jej  z  nieprzyjemnym  grymasem  na  twarzy.  Isabel  nie  widziała 

jego  oczu,  gdyŜ  kapelusz  o  szerokim  rondzie  miał  zsunięty  nisko  na  czoło.  Podobnie  jak 

Boyle,  nie  przejmował  się  strzelbą  w  jej  rękach.  Kciuki  obu  dłoni  wetknął  w  kieszonki 

skórzanej kamizelki. 

-  Nieładnie, Isabel, bardzo nieładnie. Do gości nie mierzy się ze strzelby. 

-  Wynoś się z mojej ziemi, Boyle! 

-  Odjadę, kiedy będę miał na to ochotę. Chciałem cię zawiadomić, Ŝe wyjeŜdŜam na 

jakiś  czas...  tylko  nie  ciesz  się  zbytnio,  bo  niedługo  wrócę.  Jadę  do  Dakoty  na  spotkanie  z 

rodziną  i  wrócę  za  sześć  tygodni...  moŜe  trochę  później.  Nie  chcę,  byś  czuła  się  tu  samotna 

beze  mnie,  więc  zostawiam  ci  Speara  do  towarzystwa,  to  zaufany  pomocnik,  moja  prawa 

ręka.  -  Odwróciwszy  się  do  typka,  kazał  mu  ukłonić  się  pięknie  przyszłej  narzeczonej,  po 

czym  zwrócił  się  do  Isabel.  -  Spear  będzie  do  ciebie  zaglądać.  Kazałem  teŜ  moim  ludziom 

przesunąć  się  tu  na  wzgórza,  by  mieli  lepszy  widok  na  tę  twoją  chatkę.  Mają  nie  opuszczać 

posterunków ani w dzień, ani w nocy. No i jak  ci się podoba moja wspaniałomyślność? Nie 

będziesz czuła się tu samotna... jeszcze przyszłoby ci do głowy opuścić nasze piękne miasto, 

a tego byśmy nie chcieli, nieprawdaŜ? 

Ironiczny ton Boyle'a rozwścieczył Isabel. 

-  Wynoście się stąd! - wrzasnęła, lecz Boyle tylko się roześmiał. 

-  Spodziewam się, Ŝe do mojego powrotu urodzisz tego bachora... To dobrze... w dniu 

ś

lubu będziesz szczupła i powabna. Czy juŜ pogodziłaś się z losem i zaczniesz mnie błagać? 

Odpowiedziała  mu,  odwodząc  kurek  w  strzelbie.  Spear  połoŜył  dłoń  na  kolbie 

rewolweru, lecz nie wyciągnął go z kabury. Boyle ściągnął wodze, a Spear odjechał zaraz za 

nim. 

-    A  nie  mówiłem  ci,  Ŝe  ostra  z  niej  kobietka?  -  wrzasnął  Boyle.  -  Ale  będzie  mnie 

jeszcze błagać, i to na oczach całego miasta. Poczekaj, sam zobaczysz. - Odpowiedź Speara 

zagłuszył gromki śmiech chlebodawcy. 

background image

 

71

Isabel  długo  stała  na  ganku  i  obserwowała  ich  odjazd.  Potem  zebrała  siły,  by  stawić 

czoła Douglasowi... Właściwie nie miała nic przeciwko temu, by zostać na dworze cały dzień, 

lecz  on  miał  inne  plany.  Nie  usłyszała,  kiedy  otworzył  drzwi...  poczuła  tylko,  jak  silne  ręce 

wciągają  ją  do  środka.  Na  szczęście  miała  dość  przytomności  umysłu,  by  zabezpieczyć 

strzelbę,  zanim  upuściła  ją  na  podłogę;  Douglas  kopnął  broń  w  kąt,  po  czym  następnym 

kopnięciem zamknął drzwi i gwałtownie obrócił Isabel twarzą do siebie. 

Poduszka wypadła spod spódnicy, Isabel kopnęła ją gniewnie nogą. JuŜ wiedziała, jak 

ma sobie z nim poradzić, a poniewaŜ była pewna, Ŝe Douglas nie będzie słuchać logicznych 

argumentów, mogła albo wycofać się i przeprosić, albo go zaatakować. Wybrała to drugie. 

Postąpiła krok do przodu, oparła dłonie na biodrach i zmarszczyła groźnie brwi. 

-  Posłuchaj mnie pan, panie Clayborne! Gdybyś wyszedł na dwór i usiłował zastrzelić 

ich obu, pewnie leŜałbyś teraz martwy. I co wtedy stałoby się z Parkerem i ze mną? No co?! 

Boyle  ma  wielu  przyjaciół,  pomyślałeś  o  tym  choć  przez      chwilę?!      Gdybyś      go    zabił,   

zjechałoby    tu    ponad  dwudziestu  ludzi.  Nie  zdołalibyśmy  obronić  Parkera.  Jak  ty  to  sobie 

wyobraŜasz? Nieźle strzelam, myślę Ŝe ty teŜ, ale ja jestem realistką... nie ma mowy, byśmy 

mogli  we  dwoje  pokonać    dwudziestu  bandytów.    Czy  ty  rozumiesz  choć  słowo  z  tego,  co 

mówię? 

Najwyraźniej nie słuchał Isabel, bo warknął tylko: 

-  JeŜeli Boyle tu znowu przyjedzie, nie wyjdziesz z nim rozmawiać. 

-  Wiedziałam, Ŝe jesteś uparty jak osioł, ale... 

-  Okłamałaś mnie, więc musisz mi obiecać, Ŝe nigdy więcej tego nie zrobisz. 

-  No i masz za swoje! Obudziłeś dziecko! Idź po niego i zaraz mi go tu przynieś! 

-  śadne z nas nie ruszy się choćby na krok, dopóki mi nie przyrzekniesz, Isabel. Czy 

ty  wiesz,  jak  ja  się  przeraziłem,  gdy  powiedziałaś,  Ŝe  Parker  jest  chory?  Do  wszystkich 

diabłów, jeŜeli jeszcze kiedykolwiek mnie okłamiesz... 

-  Jeśli dzięki temu ocalę twoją skórę, to owszem, znowu cię okłamię. Powinniśmy się 

teraz cieszyć,  a nie warczeć na siebie! Nie słyszałeś, co powiedział Boyle? Wreszcie wyjeŜ-

dŜa do Dakoty! To wspaniała nowina... 

-  Czekam, Isabel... 

-    Och,  no  dobrze  juŜ,  dobrze.  Obiecuję,  Ŝe  nigdy  więcej  nie  skłamię.  Jesteś 

zadowolony? A teraz proszę, pozwól mi pójść do Parkera! 

-  Ja go przyniosę. 

Okazało  się,  Ŝe  mały  miał  mokro  i  gdy  tylko  Douglas  go  przewinął,  Parker  znów 

zasnął jak aniołek. 

background image

 

72

Douglas nie potrafił zapomnieć o Spearze; coś mu podpowiadało, Ŝe ten człowiek jest 

bardziej niebezpieczny niŜ Boyle. 

Przy kolacji Douglas w ogóle się nie odzywał. Isabel zapytała, o czym tak rozmyśla. 

-  O Spearze - odparł. - Boyle nie niepokoi mnie nawet w połowie tak bardzo, jak ten 

jegomość. 

-  Nie zgadzam się z tobą... Boyle jest okrutny i nieczuły na ludzką krzywdę. 

-  Ale jest teŜ tchórzem. 

-  Skąd wiesz? 

-    Bo  napastuje  bezbronne  kobiety.  Teraz,  gdy  juŜ  znam  jego  słaby  punkt,  nietrudno 

będzie się go pozbyć. 

-  Boyle ma z tysiąc słabych punktów, ale i tak nie moŜesz go zabić. Spędziłbyś resztę 

Ŝ

ycia w więzieniu... albo nie daj BoŜe, jeszcze by cię powiesili. 

-    Nie  zabiję  go.  Wymyśliłem  coś  o  wiele  gorszego...  aŜ  nie  mogę  się  doczekać,  by 

wprowadzić mój plan w Ŝycie. 

-  Co chcesz mu zrobić? 

-  Poczekaj, a zobaczysz. 

-    Czy  to,  co  zamierzasz,  jest  zgodne  z  prawem?  Douglas  wzruszył  ramionami,  a 

potem dodał: 

-  Zastanawiam się, czy Boyle wynajął jeszcze innych ludzi? 

-  Takich jak Spear? Skinął głową. 

-    PoniewaŜ  Boyle  był  tak  uprzejmy  i  powiedział  nam,  Ŝe  przenosi  swoje  posterunki 

bliŜej  naszego  rancza,  co  wieczór  będę  jeździł  na  wzgórza,  by  podsłuchać,  o  czym 

rozmawiają. 

-  Czy to konieczne? 

-    Tak.  Parker  niedługo  kończy  osiem  tygodni  i  według  opinii  doktora  Simpsona, 

będzie juŜ dostatecznie silny, by go stąd zabrać. 

-    Doktor  Simpson  powiedział  teŜ,  Ŝe  lepiej  poczekać,  aŜ  dziecko  skończy  dziesięć 

tygodni. 

-  Czy Parker przybiera na wadze? 

-  Tak, oczywiście. 

Douglas jednak nie był o tym przekonany. 

-    Za  kaŜdym  razem,  gdy  biorę  go  na  ręce,  czuję,  jaki  jest  maleńki  i  delikatny.  Nie 

wydaje mi się ani deko cięŜszy niŜ był zaraz po urodzeniu. 

background image

 

73

-    CzyŜbyś  zapominał,  Ŝe  jesteś  silnym  męŜczyzną?  Nic  dziwnego,  Ŝe  nie  czujesz 

zmiany,  kiedy  go  podnosisz.  Ale  ja  ci  mówię,  Ŝe  mój  synek  z  dnia  na  dzień  jest  coraz 

silniejszy... mimo to jeszcze za wcześnie, by wynosić go na dwór. 

-  Być moŜe będziemy musieli zaryzykować. 

-  Nie chcę naraŜać mojego dziecka na niebezpieczeństwo. 

-  A pozostając tu, na nic go nie naraŜasz? 

-  Naprawdę nie chcę teraz o tym rozmawiać. 

-  Szkoda - warknął. - Bo musimy kiedyś o tym  pomówić, a dzisiejszy dzień jest tak 

samo dobry jak kaŜdy inny. Musisz wreszcie posłuchać  głosu rozsądku.  Moi bracia pomogą 

mi  obronić  ciebie  i  Parkera,  a  najlepiej  stąd  wyjechać,  gdy  Boyle'a  nie  ma  w  okolicy. 

Upewnię się, Ŝe opuścił miasto, zanim... 

Isabel gwałtownie potrząsała głową. 

-  Parker jest jeszcze za maleńki, by z nim podróŜować. 

-  JeŜeli doktor Simpson powie, Ŝe moŜna zaryzykować, zgodzisz się na to? 

Isabel długo myślała, zanim w końcu skinęła głową. 

-    Dobrze,  ale  obiecaj,  Ŝe  nie  będziesz  go  przekonywać.  Nie  staraj  się  namówić 

doktora, by powiedział to, co chcesz usłyszeć... 

-  Dobrze. Czy juŜ wiesz, co chcesz robić, gdy stąd wyjedziesz? 

Ale  Isabel  jeszcze  się  nie  zdecydowała.  Mogła  wrócić  do  Chicago  i  uczyć  w 

sierocińcu,  pozostać  w  Sweet  Creek  i  zatrudnić  się  na  posadzie  miejskiej  nauczycielki  albo 

pracować w Liddyville. 

Ale  to  nie  przyszłość  ją  przeraŜała.  Serce  ściskało  się  jej  z  bólu  na  samą  myśl,  Ŝe 

zostawi za sobą marzenia, gdy opuści ten skrawek ziemi. Była realistką i wiedziała, Ŝe prędzej 

czy  później  i  tak  musi  stąd  wyjechać.  Jej  zmarły  mąŜ  postawił  dom  w  wyjątkowo 

niebezpiecznym miejscu i pierwsza duŜa powódź zaraz by go zmyła. Taak, trzeba będzie się 

stąd wyprowadzić, lecz na samą myśl o spakowaniu wszystkiego i zostawieniu domu i rancza 

na pastwę losu bolało ją serce. Ten dom i ziemia były marzeniem Parkera. Zginął, broniąc tej 

ziemi. Douglas nigdy tego nie zrozumie... 

-  Nie chcę teraz o tym rozmawiać - powtórzyła stanowczo. 

-    Prędzej  czy  później  musisz  stawić  czoło  rzeczywistości.  Isabel  wstała  od  stołu  i 

poszła do kuchni. 

-  Skoro Boyle wyjeŜdŜa do Dakoty, mam mnóstwo czasu, by się zastanowić. 

-  Nie... nie masz czasu. Chyba, Ŝe juŜ całkiem oszalałaś i wierzysz w to, co on mówi. 

-  Masz ochotę na ciasto? Mogę upiec, zjesz po powrocie z miasta. 

background image

 

74

-  Na miłość boską! Powinnaś zacząć myśleć o przyszłości, a nie o wypiekach! 

Isabel stanęła w drzwiach kuchni i spojrzała na niego spod przymruŜonych powiek. 

-    Mam  ochotę  upiec  ciasto  -  powiedziała  spokojnie,  cedząc  słowa.  -  Kiedy  piekę, 

mam czas do namysłu. Masz ochotę na ciasto czy nie? 

Była  tak  wściekła,  Ŝe  Douglas  pomyślał,  iŜ  zastrzeli  go,  jeŜeli  odmówi.  Skinął  więc 

tylko głową. 

-  AleŜ tak. 

W  parę  minut  później  wyjechał  z  rancza;  sprawdził  posterunki  ludzi  Boyla,  po  czym 

udał się do miasta. U doktora Simpsona zjawił się dobrze po północy. 

Doktor czekał na niego w kuchni z filiŜanką gorącej kawy w jednej i odbezpieczonym 

rewolwerem w drugiej ręce. 

-    Bardzo  późno  dziś  przyjechałeś  -  odezwał  się.  -  Usiądź  i  nalej  sobie  kawy,  synu. 

Powiedz, co z małym Parkerem? 

Douglas przysunął krzesło, siadł na nim okrakiem i poprosił doktora, by nie zawracał 

sobie głowy kawą. 

-  Parker ma się całkiem nieźle, ale Isabel była przeziębiona. Co mamy zrobić, jeŜeli 

dziecko się zarazi. 

-  Trzymać go w cieple... 

-    Cały  czas  trzymamy  go  w  cieple.  Nie  moŜna  zrobić  nic  innego?  A  jeŜeli  dostanie 

gorączki? 

-    Douglasie,  nie  musisz  na  mnie  krzyczeć.  Dziecko  jest  jeszcze  małe,  a  dzisiejsza 

medycyna  niewiele  moŜe  mu  pomóc.  Trzeba  tylko  mieć  nadzieję  i  modlić  się,  Ŝeby  nie 

zachorował. 

-  Chcę zabrać ich oboje z tego kanionu jak najszybciej, zanim go na przykład zaleje 

woda. A jeśli będziemy bardzo uwaŜać... 

Urwał, nie wiedząc, jak wyprosić u doktora Simpsona zgodę na wywiezienie dziecka. 

Starszy męŜczyzna potrząsnął głową. 

-    To  cud,  Ŝe  dziecko  w  ogóle  przeŜyło.  Czy  wiesz,  ile  byś  ryzykował,  przewoŜąc  je 

teraz? Poza tym, dokąd chcesz ich zabrać? Boyle wywróci Sweet Creek do góry nogami, Ŝeby 

ich  odnaleźć,  a  do  Liddyville  nie  moŜecie  pojechać,  bo  nie  wiadomo,  kto  tam  jest 

wspólnikiem, a kto wrogiem Boyle'a. 

 

background image

 

75

Rozmawialiśmy  juŜ  o  tym.  Wystarczy,  Ŝe  ktoś  w  Liddyville  usłyszy  o  waszym 

przyjeździe  i  doniesie  temu  łotrowi...  ludzie  lubią  plotkować.  Powiadam  ci,  Ŝe  to  zbyt 

niebezpieczne. 

-  Ale się narobiło - mruknął Douglas czując, Ŝe zaczyna go boleć głowa. 

-  Czy to Isabel chce wyjechać jak najszybciej? Douglas potrząsnął głową. 

-    Isabel  wie,  Ŝe  prędzej  czy  później  musi  to  zrobić,  ale  nie  chce  o  tym  rozmawiać. 

Cały czas odkłada decyzję. DraŜni mnie to... 

-  Wiem, wiem... Mam dla ciebie złe wieści, synu - dodał po  chwili   doktor  Simpson.   

-    Boyle    zatrudnił    nowego  człowieka...  nazywa  się  Spear  i  wygląda  na  niezłego  drania. 

Boyle  niedługo  wyjeŜdŜa  do  Dakoty  i  zostawia  wszystkie  interesy  w  rękach  tego  Speara.  - 

Doktor  pociągnął  długi  łyk  kawy.  -  Nikt  w  mieście  nie  podejrzewa,  Ŝe  ktoś  pomaga  Isabel. 

Macie duŜo szczęścia, Ŝe Boyle wyjeŜdŜa... moŜe lepiej poczekać jeszcze z miesiąc i dopiero 

wtedy wywieźć dziecko z miasta. 

-  Wcześniej mówił pan, Ŝe moŜemy wyruszyć, gdy Parker skończy osiem tygodni. 

-  Mówiłem teŜ, Ŝe lepiej poczekać, aŜ skończy dziesięć tygodni. 

-  Gdybym mógł teraz sprowadzić pomoc... 

-  Przemyśl to,  synu.  PrzecieŜ nie chcesz rozpętywać wojny. Jak obroniłbyś Isabel i 

dziecko?  Ale  wszystko  ma  teŜ  swoje  dobre    strony...    -  Ignorując    pełne    niedowierzania 

spojrzenie  Douglasa,  kontynuował:  -  Doskonale  poradziłeś  sobie  przez  siedem  tygodni... 

jestem  przekonany,  Ŝe  poradzisz  sobie  przez  następne  trzy,  czy  cztery.  Potem  poślesz  po 

pomoc  i  zatroszczysz  się  o  przyszłość  Isabel  i  jej  dziecka.  Nadal  nie  podoba  mi  się  pomysł 

wystawienia małego na 

 

chłód,  ale  im  jest  starszy  i  silniejszy,  tym  lepiej...  tym  większe  ma  szansę.  Skoro 

Boyle'a  nie  będzie  w  okolicy,  wszystko  powinno  pójść  gładko.  Widzisz?  Wcale  nie  jest  tak 

ź

le, jak ci się zdawało. 

-  Do diabła, właśnie, Ŝe jest źle. Doktor Simpson zachichotał. 

-  CzyŜby Isabel zalazła ci za skórę, synu? - Douglas nie odpowiedział, tylko wzruszył 

ramionami. - To jasne jak słońce. CzyŜbyś juŜ zdąŜył zakochać się w naszej dziewczynce? 

-  Nie - odrzekł natychmiast Douglas; jednak na nic zdało się zaprzeczanie. Wiedział, 

Ŝ

e juŜ dawno się w niej zakochał. 

 

 

 

background image

 

76

ROZDZIAŁ 9 

 

Douglas  czuł  się  nieszczęśliwy.  Jeszcze  nigdy  w  Ŝyciu  nie  był  tak  sfrustrowany  i 

wcale mu się to nie podobało. Poza tym, cały czas był wściekły na Isabel. Na szczęście, ona 

niczego  się  nie  domyślała,  on  zaś  był  pewien,  Ŝe  Isabel  nie  zauwaŜa  rzucanych  jej 

ukradkowych spojrzeń. 

Usiłował  trzymać  się  od  niej  z  daleka  i  poprzysiągł  sobie,  Ŝe  przestanie  się  z  nią 

droczyć. Nie miał prawa jej poŜądać, a poza tym, Isabel nadal nie była gotowa przyznać, Ŝe 

jej małŜeństwo okazało się katastrofą, a mąŜ nieudacznikiem. JeŜeli chciała uwaŜać zmarłego 

Parkera  Granta  za  wcielenie  doskonałości,  to  chwała  jej  za  to  i  nic  Douglasowi  do  tego. 

Postanowił, Ŝe od tej pory nie powie ani słowa o głupocie czy niekompetencji tego człowieka; 

w  końcu  kim  był,  by  osądzać  zmarłego?  Jakie  miał  prawo  go  krytykować?  I  dlaczego  tak 

bardzo denerwowało go przywiązanie Isabel do pamięci o męŜu? 

To  było  nielogiczne.  Douglas  zawsze  cenił  u  ludzi  lojalność,  a  jeŜeli  dochowywali 

wierności  innym,  nawet  w  niesprzyjających  warunkach,  tym  bardziej  ich  szanował.  Za  to 

między  innymi  kochał  swoich  braci...  i  Isabel.  Taak,  Isabel,  która  była  lojalna  wobec 

zmarłego męŜa. Z drugiej strony, niczego innego nie spodziewał się po niej. 

Tylko  dlaczego  była  tak  ślepo  oddana  temu  idiocie?  Ofiarowała  mu  swą  miłość  i 

marzenia, i zawiodła się srodze. Czy Isabel naprawdę nadal go kocha? 

Ale  to  wszystko  i  tak  nie  ma  juŜ  znaczenia.  Gdy  tylko  mały  Parker  nabierze  sił, 

Douglas  wywiezie  oboje  do  Sweet  Creek,  zajmie  się  Boylem  i  wynajętymi  przez  niego 

zbirami,  a  potem  wróci  do  domu,  bo  tam  jest  jego  miejsce.  Postanowił,  Ŝe  do  tego  czasu 

będzie dla Isabel grzeczny. Tylko uprzejmy; nic więcej. 

Ale łatwiej było podjąć taką decyzję niŜ wprowadzić ją w Ŝycie. 

Dni stały się trudne do zniesienia, a kiedy tylko zasnął, nawiedzały go erotyczne sny; 

na jawie teŜ bez przerwy marzył o Isabel i wreszcie doszedł do wniosku, Ŝe jeŜeli szybko stąd 

nie wyjedzie, oszaleje. 

Sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy  Isabel wpadła na pomysł, by Douglas spał w jej 

łóŜku;  miała  po  temu  całkiem  rozsądne  argumenty  -  ona  bowiem  sypiała  w  nocy,  a  on  w 

dzień. Powiedziała, Ŝe jeŜeli zabierze małego Parkera do duŜego pokoju, Douglas, mając całą 

sypialnię dla siebie, będzie mógł spać spokojnie. 

Myliła  się  jednak,  bo  to  nie  hałas  przeszkadzał  Douglasowi;  nie  mógł  zasnąć  czując 

upajający, oszałamiająco słodki zapach Isabel. Rzucał się więc w pościeli, przewracał z boku 

na bok i zgrzytał zębami zastanawiając się, jak długo jeszcze zniesie te tortury. 

background image

 

77

Dziecko  było  jedynym  jasnym  promyczkiem  w  tym  smutnym  Ŝyciu.  Parker  powoli 

przybierał  na  wadze  i  męŜniał;  i  choć  zdawało  się  to  niemoŜliwe,  z  kaŜdym  dniem  robił  się 

teŜ  coraz  głośniejszy.  Douglas  uwaŜał,  Ŝe  charakter  u  dzieci  zaczyna  się  wyrabiać  dopiero 

około  piątego,  moŜe  szóstego  miesiąca  Ŝycia,  ale  synek  Isabel  okazał  się  być  równie 

niezwykły, co siostra Douglasa, Mary Rosę. 

Parker był co prawda o wiele chudszy niŜ Mary Rosę w tym wieku, ale i tak potrafił 

postawić wszystkich na nogi 

- wystarczyło, by otworzył buzię i wrzasnął, a oboje juŜ do niego pędzili. 

Jednak Douglas bardzo szybko pokochał małego tyrana 

-  co  prawda  bywały  chwile,  gdy  w  środku  nocy  chodził  po  pokoju  z  maluchem  na 

rękach i marzył tylko o tym, by móc wepchnąć sobie watę w uszy i zasnąć w spokoju; bywały 

teŜ chwile, gdy mały Parker trzymał w obu piąstkach jego palec i przyglądał mu się z radosną 

miną,    a  wtedy  Douglas  rozpływał  się  z  czułości.  Zdawać  by  się  mogło,  Ŝe  wytworzyła  się 

między  nimi  zaskakująco  silna  więź  -  moŜe  dlatego,  Ŝe  pomagał  przy  porodzie  i  teraz 

opiekował się maluchem? 

Taak,  Parker  był  cudowny,  w  odróŜnieniu  od  jego  mamusi.  Isabel  stanowiła  dla 

Douglasa źródło wiecznej frustracji, a napięcie między nimi stało się nie do zniesienia. 

Niestety,  Isabel  widziała  to  wszystko  nieco  inaczej.  Była  święcie  przekonana,  Ŝe 

Douglas nie moŜe się doczekać chwili, kiedy się jej pozbędzie. Wszak z trudem mógł znosić 

jej  bliskość  i  choćby  nie  wiadomo  jak  usiłowała  zwrócić  na  siebie  jego  uwagę,  cały  czas  ją 

ignorował.  JeŜeli  przypadkiem  dotknęła  jego  ramienia  lub  świadomie  przysunęła  się  bliŜej, 

Douglas patrzył na nią wilkiem albo wychodził z pokoju. 

Jego zachowanie bolało ją bardziej niŜ chciała się do tego przyznać. Na miłość boską, 

zaczynała mieć juŜ nawet nieprzyzwoite sny z Douglasem Claybornem w roli głównej! I nie 

rozumiała,  dlaczego  nie  śni  o  zmarłym  męŜu?  Wszak  to  on  powinien  zaprzątać  jej  myśli. 

Parker był jej najukochańszym przyjacielem...  Douglasa takŜe darzyła zaufaniem, 

choć stanowił dokładne przeciwieństwo męŜa: Parker był łagodny, słodki i ciapowaty, 

a  Douglas  namiętny  i  czuły,  a  jednocześnie  bardzo  praktyczny  we  wszystkich  sprawach, 

począwszy od porodów,  a skończywszy na polityce.  Był takŜe bardzo pewny siebie i po raz 

pierwszy  w  Ŝyciu  Isabel  mogła  na  kimś  polegać...  do  tej  pory  sama  musiała  się  o  wszystko 

troszczyć. 

Pragnęła Douglasa w sposób, w jaki nigdy nie poŜądała męŜa; taka była prawda, choć 

nie chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą. Kochała się z męŜem, aby zajść w 

ciąŜę i urodzić dziecko, którego oboje bardzo pragnęli, lecz Ŝadne z nich nie podchodziło do 

background image

 

78

małŜeńskich  obowiązków  ze  zbytnim  entuzjazmem  i  gdy  doktor  Simpson  potwierdził 

przypuszczenia Isabel, iŜ jest w ciąŜy, sypiali oddzielnie. 

Isabel cięŜko przeŜyła stratę ukochanego przyjaciela, lecz nie mogła tęsknić za czymś, 

czego nigdy nie zaznała... aŜ do chwili, gdy poznała Douglasa Claybome'a. 

Chciała go znienawidzić tylko po to, by przestać myśleć 

o    nim  w  dzień  i  w  nocy.  Modliła  się,  by  jak  najszybciej  opuścił  ranczo,  i  o  to,  by 

nigdy  go  nie  opuszczał.  Miała  tylko  nadzieję,  Ŝe  dobry  Bóg  jakoś  się  w  tym  wszystkim 

połapie i uczyni to, co dla nich będzie najlepsze. 

Pewnego  popołudnia  Douglas  zastał  ją  w  kąpieli.  Drzwi  do  sypialni  były  zamknięte, 

Isabel  załoŜyła  więc,  Ŝe  Douglas  śpi  mocno.  Cichutko  postawiła  wannę  przed  kominkiem, 

napełniła ją gorącą wodą i wymyła się dokładnie w cieple płomieni. Potem poprawiła włosy 

związane w węzeł na czubku głowy i ostroŜnie, wyciągnęła się w wannie. Właśnie zamykała 

oczy,  gdy  usłyszała  znajome  skrzypnięcie  desek  w  podłodze.  Otworzyła  oczy  w  chwili,  gdy 

Douglas wchodził do pokoju. 

Oboje  zamarli  w  bezruchu.  Zbyt  zaskoczona,  by  wykrztusić  z  siebie  słowo,  Isabel 

patrzyła  na  niego  z  przeraŜeniem;  wyglądał,  jakby  poraził  go  piorun.  Najwyraźniej  nie  spo-

dziewał się zobaczyć jej siedzącej w wannie, nagusieńkiej, jak ją Pan Bóg stworzył. 

Nawet nie był kompletnie ubrany. Stał na bosaka, na szeroko rozstawionych nogach, a 

na  sobie  miał  tylko  nie  zapięte  skórzane  spodnie.  Ciemne,  kręcone  włosy  porastały  jego 

szeroką pierś i płaski brzuch. Isabel przymknęła oczy i wreszcie odzyskała głos. 

- Na miłość boską, zapomniałeś zapiąć spodnie! 

Chyba Ŝartowała! PrzecieŜ to nie on był nagi, tylko ona! Nie przyglądał się jej dłuŜej 

niŜ przez dwie, trzy sekundy, lecz zdąŜył zauwaŜyć złote ramiona, róŜowe palce u stóp i wiele 

innych szczegółów. 

Do diabła, nawet na piersi miała garstkę złotych piegów! 

Odwróciwszy  się  na  pięcie,  zatrzasnął  za  sobą  drzwi  do  sypialni,  budząc  dziecko. 

Tego juŜ było za wiele. Gdyby nie to, Ŝe w ostatniej chwili Isabel odzyskała panowanie nad 

sobą, pobiegłaby za nim okryta jedynie ręcznikiem i powiedziała, jak bardzo ma dość tego, Ŝe 

Douglas traktuje ją jak trędowatą. 

Ale przede wszystkim musiała zająć się dzieckiem. Zanim Isabel zdąŜyła się wytrzeć i 

włoŜyć szlafrok, Parker był siny z furii. LeŜał na stole w szufladzie imitującej łóŜeczko i darł 

się w niebogłosy, zaciskając piąstki i wymachując rączkami. Biorąc go na ręce Isabel poczuła 

przypływ  jeszcze  większej  złości:  dlaczego  jej  słodkie  maleństwo  musi  spać  w  tej  ohydnej 

szufladzie? Dlaczego Douglas nie zrobi mu prawdziwego łóŜeczka? Do czego to podobne? 

background image

 

79

Przewinąwszy  i  przebrawszy  małego,  usiadła  w  bujanym  fotelu,  by  go  nakarmić. 

Kiedy dziecko ssało, Isabel Ŝaliła mu się szeptem na perfidię Douglasa... potem Parker Junior 

beknął głośno i zasnął jak aniołek. 

Douglas  wszedł  do  pokoju  w  parę  minut  później,  lecz  Isabel  nie  śmiała  się  do  niego 

odezwać;  była  zbyt  wściekła  i  obawiała  się,  Ŝe  jeszcze  palnie  coś,  czego  będzie  później 

Ŝ

ałować. 

Podała  mu  dziecko,  nawet  na  niego  nie  patrząc,  po  czym  poprawiła  pościel  w  jego 

„łóŜeczku"  i  ułoŜyła  Parkera  do  snu.  Kolacja  była  juŜ  prawie  gotowa,  wystarczyło  zrobić 

grzanki  i  podgrzać  rosół,  który  gotowała  cały  dzień.  Ale  Douglas  powiedział,  Ŝe  nie  jest 

głodny i ma duŜo pracy, więc obrócił się na pięcie i wyszedł. Isabel wiedziała, Ŝe i on jest na 

nią równie wściekły, lecz najbardziej draŜniło ją to, Ŝe nic nie było w stanie wyprowadzić go 

z równowagi. Dlaczego zawsze był taki spokojny? PrzecieŜ to nieludzkie! 

Im dłuŜej myślała o jego opanowaniu, tym bardziej ją to irytowało. Ze zdenerwowania 

spaliła  grzanki,  lecz  przysięgła  sobie,  Ŝe  zmusi  go  do  ich  zjedzenia,  choćby  sama  miała  mu 

wszystko  wepchnąć  do  gardła.  Taak,  Douglas  zje  teŜ  ten  rosół,  który  przez  cały  dzień 

gotowała. 

Isabel  doskonale  wiedziała,  Ŝe  zachowuje  się  nierozsądnie,  ale  wcale  się  tym  nie 

martwiła.  Przeciwnie,  bawiło  ją,  Ŝe  daje  upust  wściekłości,  moŜe  pójść  i  nawrzeszczeć  na 

Douglasa, bo nawet jeŜeli to zrobi, nic złego się nie stanie i nadal będzie przy nim bezpieczna. 

Douglas  Clayborne  wzbudzał  bowiem  jej  zaufanie,  nawet  jeŜeli  zachowywał  się  jak 

rozjuszony niedźwiedź. 

Po  jakimś  czasie  ochłonęła  i  postanowiła  zachowywać  się,  jak  na  dorosłą  kobietę 

przystało:  pójdzie  do  niego  do  stajni  i  zaniesie  mu  kolację.  To  będzie  gest  pojednania  z  jej 

strony. A potem, kiedy on juŜ zje, siądą razem na chwilę i porozmawiają... moŜe Isabel zapyta 

go nawet, co go ostatnio opętało, i dlaczego zachowuje się tak dziwnie? 

Po raz ostatni zajrzała do Parkera i związawszy włosy wstąŜką, zaniosła tacę z kolacją 

do stajni. Po drodze zastanawiała się, co ma mu powiedzieć. 

„Pomyślałam, Ŝe zgłodniałeś, więc..." 

Nie, stać ją na coś lepszego... przecieŜ nie jest przeraŜoną myszką! 

„Postawię  tacę  przy  drzwiach,  Douglasie.  ObsłuŜ  się,  gdy  zgłodniejesz"  Taak, 

znacznie lepiej. Potem zaproponuje, by usiedli i porozmawiali. 

Isabel  wyprostowała  się  i  weszła  do  stajni.  Od  razu  zauwaŜyła  krzątającego  się 

Douglasa,  w  koszuli  z  zakasanymi  rękawami;  właśnie  przelewał  wodę  z  ogromnego  wiadra 

background image

 

80

do cynowej wanny. Dwa inne, puste juŜ kubły, stały obok. Potem wyprostował się, rozruszał 

ramiona i wytarłszy dłonie ręcznikiem wiszącym na kołku, podszedł do boksu Pegaza. 

Isabel  postąpiła  kilka  kroków  naprzód  i  ujrzała  ogiera.  Douglas  szeptał  coś  do 

zwierzęcia,  lecz  nie  słyszała  słów;  widziała,  jak  głaszcze  jedwabistą  szyję  konia,  a  Pegaz 

odwzajemnia mu się, skubiąc pieszczotliwie jego ramię. 

Douglas wiedział, Ŝe Isabel go obserwuje; słyszał jak z impetem wchodziła do stajni. 

Pomyślał, Ŝe musi być bardzo zdenerwowana albo specjalnie narobiła tyle hałasu, by zwrócił 

na nią uwagę. 

Chciał  zyskać  trochę  na  czasie,  bo  wiedział,  Ŝe  jeŜeli  teraz  zacznie  z  nią  rozmowę, 

straci opanowanie i urazi jej uczucia... a tego nie chciał. 

-    Douglasie,  jak  długo  jeszcze  zamierzasz mnie ignorować?  Wreszcie  odwrócił  się  i 

spojrzał jej w oczy. 

-  Zastanawiałem się, dlaczego znowu złamałaś dane mi słowo. PrzecieŜ obiecałaś, Ŝe 

nie będziesz wychodzić z domu w nocy, pamiętasz? Prosiłem cię o to i tłumaczyłem, Ŝe nie 

mogę  jednocześnie  cię  chronić  i  pracować  w  stajni...  Isabel  odstawiła  tacę  z  jedzeniem  na 

stojący obok wóz. 

-  Taak, pamiętam... ale pomyślałam, Ŝe pewnie zgłodniałeś i... 

Przerwał jej ostro. 

-    Czy  przypominasz  sobie,  dlaczego  prosiłem  cię,  byś  nie  wychodziła  z  domu  po 

zmroku? 

-  Douglasie, nie musisz traktować mnie jak dziecko! Dokładnie wiem, co i dlaczego 

ci obiecałam! Niepotrzebnie ci powiedziałam, Ŝe raz... tylko raz... ludzie Boyle'a przyjechali 

po pijanemu tu na ranczo. To dlatego chciałeś, bym nie wytykała nosa z domu. 

-  Zapomniałaś o czymś. 

-  Naprawdę? 

Douglas spojrzał na nią przeciągle. 

-    Zapomniałaś,  Ŝe  usiłowali  włamać  się  do  domu.  Miał  rację.  Nie  powinna 

ryzykować, przychodząc tutaj; 

lepiej,  Ŝeby  została  w  domu  z  dzieckiem...  jej  obowiązkiem  jest  bronić  małego 

Parkera. Och, BoŜe! Winchester! Zapomniała o nim, zostawiła go w kuchni pod oknem! 

-    Zupełnie  o  tym  nie  pomyślałam.  Jesteś  zadowolony?  Przyznaję,  Ŝe  źle  zrobiłam... 

ale ostatnio miałam tyle na głowie... Przepraszam... muszę juŜ iść. 

Odwróciła się na pięcie i pospiesznie wyszła ze stajni. 

-  Isabel, gdzie jest strzelba? 

background image

 

81

Nie  odpowiedziała  mu;  dokładnie  wiedział,  gdzie  jest  strzelba,  skoro  jej  ze  sobą  nie 

przyniosła.  Zapytał tylko po to, by poczuła się winna, i dopiął swego, doprowadzając  Isabel 

do wściekłości. 

Douglas pierwszy dotarł do domu i poszedł sprawdzić, czy Parkerowi nic się nie stało. 

Dziecko  spało  smacznie  w  szufladzie  na  stole;  Douglas  chciał  go  przenieść  do  sąsiedniego 

pokoju, ale ręce miał umazane smarem, postanowił więc najpierw się umyć. Isabel stała obok 

niego patrząc na synka, ale Douglas nie odezwał się do niej nawet słowem. Nadeszła pora, by 

zdecydować  o  przyszłości,  a  Douglas  nie  zamierzał  dłuŜej  zwlekać  z  tą  rozmową.  Złapał 

czysty ręcznik i mydło, po czym wrócił do stajni, gdzie w cynowej wannie przygotował sobie 

kąpiel. 

Obmył się z brudu, ale zimna woda nie ugasiła ognia, jaki  go trawił na samą myśl o 

Isabel. Choćby nawet zanurzył się w przerębli, i tak nadal płonąłby z poŜądania. 

Musi odjechać stąd jak najszybciej, lecz przecieŜ nie moŜe tego uczynić, dopóki Isabel 

nie  zdecyduje  się,  dokąd,  na  miłość  boską,  chce  pójść.  Unikała  odpowiedzi  na  nurtujące  go 

pytania juŜ stanowczo za długo, i do rana będzie musiała podjąć decyzję. Douglas wiedział, 

Ŝ

e musi jakoś stłumić Ŝądzę, zanim zamieni się w oszalałe zwierzę, lecz był na to tylko jeden 

sposób - znaleźć się jak najdalej od obiektu swych westchnień. 

Od  tej  chwili  wszystko  się  zmieni.  WłoŜył  czyste  ubranie  i  zgasiwszy  świeczkę  w 

latarni, wrócił do domu. Isabel czekała na niego. 

Tacę z nietkniętą kolacją zaniósł do kuchni, po czym wrócił do pokoju. 

-    Musimy  porozmawiać  -  powiedział  szeptem,  nie  chcąc  obudzić  dziecka.  -  Ale 

najpierw zaniosę Parkera do drugiego pokoju. 

-  Chcesz go wsadzić z powrotem do komody? - spytała spokojnie. 

-  To nie czas na ironię, Isabel. Musimy... 

-  Ironię? Nie wierzę w to, co przed chwilą usłyszałam! Zostaw tę szufladę na stole i 

chodź ze mną. Chcę ci coś pokazać. 

 

Pospieszyła do sypialni, a on poszedł za nią, nie chcąc wywoływać nowej kłótni. Gdy 

tylko  znaleźli  się  w  pokoju,  Isabel  zamknęła  drzwi  i  wskazała  dramatycznym  gestem  na 

ś

piwór leŜący obok łóŜka. 

-    Co  to  ma  znaczyć?  Czy  moŜesz  mi  wyjaśnić,  dlaczego  spałeś  dziś  na  podłodze, 

skoro  miałeś  do  swej  dyspozycji  wygodne  łóŜko?  Na  dodatek  wolne?  Zdaje  się,  Ŝe  wiem 

dlaczego, lecz chcę to usłyszeć od ciebie. 

-  Jak sądzisz, dlaczego spałem na podłodze? - zapytał, patrząc jej w oczy. 

background image

 

82

-  Bo myśl, Ŝe mógłbyś leŜeć w moim łóŜku, była dla ciebie tak odraŜająca, Ŝe wolałeś 

spać na twardej podłodze. Mam rację, prawda? 

-  Nie, mylisz się. 

I jeszcze miał czelność zaprzeczać! Stanęła po drugiej   stronie łóŜka, by  znaleźć  się 

jak najdalej od Douglasa. 

-  Nie musisz zaprzeczać. Nie znosisz przebywać ze mną w jednym pokoju, prawda? 

Tylko co ja ci złego zrobiłam, Douglasie? No co? Nie... Nie odpowiadaj. Myślę, Ŝe nadszedł 

juŜ czas, byś stąd wyjechał. PrzecieŜ to o tym chciałeś ze mną rozmawiać, nieprawdaŜ? 

Nie  mógł  uwierzyć,  Ŝe  Isabel  jest  aŜ  tak  naiwna.  Wszystko  się  jej  pomieszało,  i 

naprawdę  nie  rozumiał, skąd  przyszły  jej  do  głowy  równie  idiotyczne  pomysły.  Czy  nikt  jej 

nie mówił, jaka jest piękna? 

-  Ty naprawdę nie masz pojęcia, co mi chodzi po głowie, wiesz? 

Isabel  odetchnęła  głęboko  i  postanowiła,  Ŝe  nie  będzie  go  więcej  krytykować,  tylko 

przeprosi najuprzejmiej jak potrafi. 

-    Przepraszam,  Ŝe  na  ciebie  naskoczyłam.  Nie  wiem,  co  ja  bym  bez  ciebie  tu  sama 

zrobiła...  Parker  na  pewno  nie  przeŜyłby  bez  twojej  pomocy...  Zaraz  po  porodzie  byłam 

osłabiona i bezbronna... Ale teraz czuję się o wiele lepiej i nie mam Ŝadnego wytłumaczenia... 

Wiem, Ŝe zachowałam się oburzająco i nie powinnam była na ciebie krzyczeć. Przepraszam, 

ale ostatnio nie jestem sobą. 

-  Niby dlaczego? 

-    Co,  dlaczego?  Rozejrzyj  się  dokoła,  Douglasie!  Moje  Ŝycie  legło  w  gruzach,  nie 

mam pojęcia, jak... 

-  Hej, Isabel... wcale nie jest tak źle. 

Zaraz  pewnie  jej  przypomni,  jakiego  ma  pięknego  synka,  który  rośnie  jak  na 

droŜdŜach... ale Isabel nie potrzebowała, by ją w ten sposób pocieszano. 

Nie  była  w  stanie  myśleć  racjonalnie  i  bardzo  chciała  choć  trochę  pouŜalać  się  nad 

sobą. 

-  Oczywiście,  Ŝe jest aŜ tak źle!  Na miłość boską, przecieŜ mój syn śpi w szufladzie! 

Powinien  mieć  wygodną  kołyskę,  a  ja  nie  powinnam  martwić  się  tym,  Ŝe  pada  deszcz. 

Myślisz,  Ŝe  nie wiem,  gdzie  stoi  mój  dom? Wszyscy w mieście starali się odwieść mojego 

męŜa od tego pomysłu, ale on chciał być od nich mądrzejszy... No i co? Jesteś zadowolony? 

Przyznałam,  Ŝe  Parker  Grant  wcale  nie  był  doskonały.  Ty  teŜ  nie  jesteś  ideałem,  Douglasie 

Clayborne. Jesteś nieuprzejmy, oschły i zimny... no i wiecznie taki opanowany. Czasem mam 

ochotę na ciebie nawrzeszczeć. 

background image

 

83

-  PrzecieŜ ty juŜ krzyczysz, słonko. 

-  Nawet nie staraj się mnie udobruchać! Czy ty nigdy nie tracisz opanowania? 

-  A co, juŜ nadeszła moja kolej? Cały czas zadajesz pytania, lecz nie pozwalasz mi na 

nie odpowiedzieć. 

Jak zwykle powiedział to spokojnym i opanowanym tonem, na co Isabel zawyła: 

-  Czy ty wiesz, jaka ja jestem przez ciebie sfrustrowana?! 

-    Sfrustrowana?!  Chcesz  o  tym  porozmawiać?  -  Roześmiał  się  gorzko  i podszedł  do 

niej.  -  Czy  ty  w  ogóle  zdajesz  sobie  sprawę  z  tego,  jak  ja  na  ciebie  reaguję?  Chyba  jesteś 

ś

lepa!  Śpię  na  podłodze,  bo  pościel  jest  przesiąknięta  twoim  zapachem,  który  doprowadza 

mnie do szaleństwa... płonę z poŜądania i nie mogę zasnąć. Chcę tylko jednego - kochać się z 

tobą! Teraz juŜ rozumiesz?! - Nagle znalazł się tuŜ przy niej i przyciskał ją mocno do ściany. 

- Nie boisz się mnie?!  A moŜe tak cię zszokowałem,  Ŝe nie potrafisz wykrztusić słowa? No i 

dlaczego  się  uśmiechasz,  Isabel?  Chcę  się  z  tobą  kochać,  co  w  tym  śmiesznego?  Nie  boisz 

się? - Potrząsnęła głową. - Isabel, błagam cię... kaŜ mi odejść. 

-  Zostań ze mną. 

-  Czy ty rozumiesz...? 

-    O  tak,  juŜ  wszystko  rozumiem  -  wyszeptała  z  zachwytem  i  zarzuciła  mu  ręce  na 

szyję. 

Douglas delikatnie ujął jej twarz w obie dłonie i nachylił się nad nią. 

-  Starałem się trzymać od ciebie z daleka... 

-  Naprawdę? - spytała. Jakoś dziwnie zabrakło jej tchu. 

-  Ale nie byłem dość silny, by ci się oprzeć. Wszystko przez te cudowne, seksowne... 

-  Piegi? 

-  Taak, piegi. Od początku doprowadzały mnie do szaleństwa, a gdy zobaczyłem cię 

w kąpieli... 

-    Douglasie,  czy  ty  mnie  wreszcie  pocałujesz?  Ledwie  skończyła  mówić,  a  juŜ  jego 

usta spoczęły na jej 

wargach.  Ten  pocałunek  nie  był  doskonały:  był  znacznie,  znacznie  lepszy...  i 

natychmiast  się  odwzajemniła.  Całe  jej  ciało  wypręŜyło  się,  a  gdy  ich  języki  się  spotkały, 

Wybuchnęła od dawna tłumiona namiętność. 

 

Potem  Ŝadne  z  nich  nie  pamiętało,  jak  i  kiedy  zdąŜyli  się  rozebrać  i  znaleźć  się  w 

łóŜku...  Douglas  twierdził,  Ŝe  to  on  rzucił  Isabel  na  pościel  i  przykrył  swoim  ciałem...  ale 

bardzo  moŜliwe,  Ŝe  to  ona  jego  pociągnęła  na  łóŜko.  Zmusiła  Douglasa  do  całkowitego 

background image

 

84

poddania  się,  po  czym  zaczęła  pokrywać  jego  pierś  szybkimi,  gorącymi  pocałunkami.  Nie 

protestował.  BoŜe,  jakŜe  mu  się  to  podobało!  Miała  wszystko,  czego  zawsze  spodziewał  się 

po idealnej kochance! 

Dotyk jej ciepłej skóry podniecał go do białości... uwielbiał jej pełne piersi i sposób, w 

jaki się o niego ocierały. Ale najbardziej podniecało go to, Ŝe wcale nie ukrywała poŜądania... 

pragnęła Douglasa równie mocno jak on jej... i to było cudowne! 

Całował jej usta, szyję, piersi... a potem zsunął się niŜej. 

-  Co  ty  wyprawiasz? -  szepnęła  głosem  ochrypłym z poŜądania. 

-  Całuję kaŜdy najmniejszy pieg na twoim ciele. 

-  Ojej - szepnęła i powtarzała to pełne szczęścia westchnienie za kaŜdym razem, gdy 

jego usta dotykały wyjątkowo wraŜliwego punktu na jej ciele. 

Douglas  nagle  zapanował  nad  jej  zmysłami...  poprosił  ją,  by  mu  dała  znać,  gdyby 

zaczął robić coś, czego ona nie lubi... lecz nie była w stanie powiedzieć mu, Ŝe wszystko co 

robi,  jest  cudowne...  za  kaŜdym  razem  gdy  otwierała  usta,  wydobywał  się  z  nich  tylko 

ochrypły jęk szczęścia i rozkoszy. 

Doprowadził  ją  do  szału  i  gdy  wreszcie  wszedł  w  nią  jednym  płynnym  ruchem, 

poczuła lekkie ukłucie bólu... a potem tylko rozkosz i szczęście... gdy Douglas trzymał ją w 

ramionach i tulił. Cały czas szeptał jej do ucha czułe słowa zachwytu i gdy wreszcie osiągnęli 

wspólnie szczyt, było to wstrząsające przeŜycie. 

Isabel  nigdy  wcześniej  nie  doświadczyła  niczego  podobnego...  tuliła  się  do  niego, 

podczas gdy jej świat rozpadł się na kawałki i rozprysnął w tysiące gwiazd. 

Doszli  do  siebie  dopiero  po  paru  minutach.  Nadal  leŜeli  przytuleni,  a  on  delikatnie 

gładził jej zmierzwione włosy. 

-  Wszystko  w  porządku?  -  zapytał  Douglas  szeptem,  ale  Isabel  nie  odpowiedziała. 

Westchnęła tylko cichutko, i gdy w chwilę później uniósł głowę i spojrzał na nią, zobaczył na 

jej twarzy szczęśliwy uśmiech. 

Odczuwał  dziką  satysfakcję,  Ŝe  zaspokoił  Isabel.  Zasnęła  przytulona  do  niego...  z 

twarzą  w  zagłębieniu  jego  ramienia...  i  przez  jedną  krótką  chwilę  naleŜała  całkowicie  do 

niego. 

I ta jedna chwila szczęścia będzie musiała starczyć mu na całe Ŝycie. 

 

 

 

 

background image

 

85

ROZDZIAŁ 10 

 

LeŜąc  w  ciemnościach  i  tuląc  do  siebie  Isabel,  Douglas  poczuł  wyrzuty  sumienia. 

Popełnił  wielki  błąd,  kochając  się  z  nią;  wykorzystał  jej  chwilę  słabości...  zachował  się  jak 

ostatni łajdak! Wszak była od niego całkowicie uzaleŜniona... 

O  czym  on  myślał,  u  Boga  Ojca?!  CóŜ,  chyba  wcale  nie  myślał...  gdyby  jego  szare 

komórki  pracowały,  nie  doszłoby  do  tego.  A  jednak  nigdy  nie  zapomni  tej  nocy... 

wspomnienie Isabel leŜącej w jego ramionach będzie go nawiedzać do końca Ŝycia. 

A teraz będzie musiał ją zranić, zmuszając do spojrzenia w twarz rzeczywistości. Los 

złączył ich drogi, lecz gdyby się to zdarzyło w innym czasie i miejscu, Isabel Grant nawet nie 

spojrzałaby na niego. Kiedy zacznie normalne Ŝycie, na pewno to sobie uświadomi. 

Był  zupełnym  przeciwieństwem  jej  zmarłego  męŜa.  Parker  był  marzycielem,  a 

Douglas realistą, no i do niedawna całkiem rozsądnym męŜczyzną. 

W  sąsiednim  pokoju  zapłakało  dziecko,  Douglas  poszedł  się  nim    zająć.  

Przewinąwszy    małego    wziął  go    na  ręce  i    zaczął  mu  się  zwierzać  z  szalejącej  w  nim 

zawieruchy  uczuć.  Po  paru  minutach  dziecko  uspokoiło  się  i  zaczęło  mu  się  przyglądać  z 

niejakim zainteresowaniem. Tak się przynajmniej Douglasowi zdawało. 

Nagle  Douglas  poczuł  się  tak,  jakby  wkrótce  miał  stracić  syna...  kochał  małego 

Parkera od chwili jego narodzin i z czasem zaczął go traktować jak własne dziecko. 

Parker zasnął bardzo szybko. Pocałowawszy go w czółko, Douglas szepnął, Ŝe bardzo 

go kocha i połoŜył malca do szuflady. 

Delikatnie  obudził  Isabel;  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i  usiłowała  przyciągnąć  do 

siebie,  lecz  tylko  pocałował  ją  w  policzek  i  obiecał,  Ŝe  będzie  mogła  wrócić  do  łóŜka,  gdy 

tylko on wróci z nocnego obchodu placówek Boyle'a. 

-  Czy naprawdę musisz do nich jeździć co noc? 

-  Wiesz, Ŝe tak. 

Była  zbyt  śpiąca,  by  się  kłócić.  Poszła  za  nim  do  frontowych  drzwi,  by  po  wyjściu 

Douglasa zamknąć je na skobel. 

-  Jak długo cię nie będzie? 

-  Jak zawsze - odrzekł krótko. - Posłucham, o czym gadają i zaraz wrócę. 

-  Do  tej   pory jeszcze  nie  powiedzieli   nic  waŜnego - przypomniała mu całkiem 

niepotrzebnie. 

-  Taak, ale lepiej mieć się na baczności. 

Isabel ziewnęła, pocałowała go i zapewniła, Ŝe nie zaśnie, dopóki on nie wróci. 

background image

 

86

-  UwaŜaj na siebie. 

Trudno było mu się od niej oderwać, lecz w godzinę później ucieszył się, Ŝe wybrał się 

na  nocny  spacer.  Ludzie  Boyle'a  byli  tej  nocy  bardzo  rozmowni.  Jak  zwykle  wypili  duŜo 

alkoholu, lecz temat wybrali sobie wcale ciekawy... bo tym razem juŜ nie narzekali na to, Ŝe 

Boyle zmusza ich do siedzenia w górach po nocy... lecz rozmawiali o Isabel. Ich 

wściekłość zwróciła się przeciwko niej. Nie powinna być taka głupia i uparta... lepiej, 

Ŝ

eby zrozumiała, jak bogatym i wpływowym człowiekiem jest Boyle i zrobiła wreszcie, co jej 

kaŜe.  Douglas  słyszał  to  juŜ  wcześniej,  lecz  tym  razem  jeden  ze  zbirów  zaproponował,  by 

zgodzić  się  na  plan  Speara,  rozwalić  chatę  głupiej  Isabel  i  sprowadzić  ją  siłą  do  domu 

Boyle'a. 

-  Spear chce zaimponować szefowi i uwaŜa, Ŝe osiągnie swój cel, zmuszając wdowę 

po  Grancie,  by  uległa  zachciankom  Boyle'a...  Myśli,  Ŝe  dostanie  za  to  duŜą  nagrodę, 

słyszałem jak obiecywał chłopakom, Ŝe podzieli się z nami pieniędzmi, jeŜeli mu pomoŜemy. 

Dwóch  z  opryszków  było  przeciwnych  planowi  Speara;  mówili  Ŝe  i  tak  nie  dostali 

pieniędzy  za  ostatni  miesiąc  pracy,  więc  nie  wiadomo  czy  Boyle  wypłaci  premię.  Jednak 

Douglas  bardzo  szybko  zorientował  się,  Ŝe  nawet  ci,  co  byli  przeciwni  planowi  Speara,  bali 

się  nowego  zastępcy  jak  ognia.  Zastraszenie  ich  i  zmuszenie  do  współpracy  będzie  tylko 

kwestią czasu. 

Słysząc  podłe  słowa  wypowiadane  pod  adresem  Isabel,  Douglas  czuł  ogarniającą  go 

furię,  i  tylko  myśl  o  dobru  dziewczyny  powstrzymywała  go  od  natychmiastowego  za-

atakowania  zbirów.  Kiedy  Isabel  i  Parker  będą  juŜ  bezpieczni,  rozprawi  się  z  tymi  łotrami! 

BoŜe, juŜ nie mógł się doczekać. 

Douglas zdecydował, Ŝe nadszedł czas, by ściągnąć do pomocy braci, więc udał się do 

domu doktora Simpsona. 

Jak się tego spodziewał, doktor usiłował wyperswadować mu ten pomysł z głowy, ale 

Douglas nie dał się przekonać. 

-  Boyle wróci dopiero za dwa, moŜe trzy tygodnie... a dla dziecka waŜny jest kaŜdy 

dzień. Musi jak najwięcej przybrać na wadze... Teraz jest jeszcze zbyt wątły na podróŜe. 

-  Wie pan, co się stanie, jeŜeli Spear napadnie na ranczo? Zabiję  go,  a wtedy  Boyle 

napuści na mnie co najmniej dwudziestu swoich ludzi. JeŜeli dojdzie do walki, Parker nie 

będzie miał najmniejszych szans. Wie pan, Ŝe mam rację. Proszę wysłać ten telegram 

jutro z samego rana. -Niech ci Bóg pomoŜe, synu. 

 

 

background image

 

87

*** 

 

W    przeszłości  Douglas  zawsze  był  szczery  aŜ  do  bólu  i  następnego  ranka,  podczas 

rozmowy z Isabel, starał się trzymać tej zasady. 

Przechadzał  się  przed  kominkiem  tak  długo,  aŜ  zaniepokojona,  postawiła  na  stół 

koszyk z szyciem i podeszła do Douglasa, by się przytulić. 

Kazał jej usiąść, ale nadal nie wiedziała, o co mu chodzi, dopóki nie spojrzała mu w 

oczy. 

-  Co się stało? 

-  Tak dłuŜej nie moŜna... 

-  Jak? Nie rozumiem. - W jej  oczach pojawiło  się przeraŜenie. 

-    Nie  powinienem  był  kochać  się  z  tobą  wczoraj  -  powiedział    prosto      z    mostu.    -  

Postaraj      się    mnie    zrozumieć.  Wykorzystałem  cię  i  to  było  złe.  Na  miłość  boską,  nie 

potrząsaj  głową  i  nie  zaprzeczaj.  Wiesz  przecieŜ,  Ŝe  mam  rację.  Mogłaś  zajść  w  ciąŜę, 

Isabel... To nie moŜe się powtórzyć. 

Patrzyła na niego oszołomiona okrutnymi słowami i złością brzmiącą w jego głosie. 

-  Nie rozumiem! - wykrzyknęła wreszcie. - Dlaczego mi to mówisz?! Nie wiesz, jak 

bardzo mnie ranisz? 

-    Proszę,  nie  utrudniaj  mi  tego.  I  tak  jest  mi  cięŜko.  Mógłbym  ci  podać  tysiąc 

powodów, dla których nasz związek nie ma prawa bytu. 

-  Więc podaj choćby jeden rozsądny powód! 

-  Czułaś się zobowiązana, byłaś mi wdzięczna... 

-  No, oczywiście, Ŝe jestem ci wdzięczna, ale przecieŜ nie dlatego chciałam się z tobą 

kochać!  Nie  rób  mi  tego!  To,  co  zaszło  między  nami,  było  piękne...  i  cudowne...  i...  -  Nie 

mogła  mówić  dalej.  W  jej  oczach  pojawiły  się  łzy,  odwróciła  się  od  niego  gwałtownie. 

CzyŜby  to,  co  razem  przeŜyli,  tak  mało  dla  niego  znaczyło?  Nie...  nigdy  w  to  nie  uwierzy... 

To niemoŜliwe. 

-  Kiedy juŜ wrócisz do normalnego Ŝycia, zrozumiesz, Ŝe ten mały epizod... 

-  Epizod? - wyszeptała. - Na miłość boską, przestań być taki praktyczny i choć raz idź 

za głosem serca! 

-    Mam  przestać  być  praktyczny?!  Do  diabła,  kobieto!  Gdybym  był  praktyczny  juŜ 

dawno wywiózłbym stąd i ciebie i twojego synka! I trzymałbym ręce przy sobie! 

background image

 

88

-    Nie,  ja  nigdzie  bym  stąd  nie  wyjechała.  Nie  naraŜałabym  mojego  dziecka  na  takie 

niebezpieczeństwo.  Musielibyśmy  tu  zostać,  a  ostatniej  nocy  pragnąłem  cię  równie  mocno, 

jak ty mnie! 

Podbiegła do niego i usiłowała go objąć, lecz cofnął się i potrząsnął głową. 

-    Czy  ty  choć  próbujesz  mnie  zrozumieć?  To  złośliwość  losu,  Ŝe  się  spotkaliśmy... 

jesteś zdana na moją pomoc i mylisz wdzięczność z miłością. To wyjątkowo zła podstawa dla 

trwałego związku... Z czasem to zrozumiesz. Musisz iść naprzód, Isabel... masz syna. 

-  Ale mam iść bez ciebie, tak? 

-  Tak. 

Douglas nie chciał dłuŜej o tym rozmawiać, a Isabel była zbyt zdruzgotana, by starać 

się go przekonywać, Ŝe jest w błędzie. Podeszła do drzwi sypialni modląc się, by poszedł za 

nią i powiedział coś, co dałoby jej nadzieję na przyszłość. Ale on nie odezwał się ani słowem. 

Odwróciła  się  do  niego,  by  po  raz  ostatni  błagać  o  zrozumienie,  lecz  słowa  ugrzęzły  jej  w 

gardle.  Stał  przy  kominku  z  pochyloną  głową  i  rękoma  wspartymi  o  ścianę.  Na  jego  twarzy 

malował się ból i Ŝal. CzyŜby właśnie się z nią poŜegnał? 

- Douglasie, czy to, Ŝe cię kocham, ma jakiekolwiek znaczenie? 

Jego milczenie musiało starczyć jej za odpowiedź. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

89

ROZDZIAŁ 11 

 

Przez  następne  dwa  dni  Douglas  i  Isabel  omijali  się  jak  mogli;    ona    chodziła 

pogrąŜona  we  własnych  myślach 

o    przyszłości  bez  niego,  desperacko  starając  się  pogodzić  z  faktem,  Ŝe  juŜ  niedługo 

zostanie sama z Parkerem. On zaś rozwaŜał bardziej praktyczne zagadnienia, na przykład jak  

powstrzymać   ludzi   Boyle'a   przed   zaatakowaniem rancza. 

Nie  poinformował  Isabel  o  podsłuchanej  rozmowie  ludzi  Boyle'a,  nie  powiedział  jej 

równieŜ,  iŜ  wysłał  telegram  do  braci.  Wprawdzie  próbował,  jednak  za  kaŜdym  razem,  gdy 

podnosił ten temat, Isabel odwracała się do niego plecami 

i wychodziła z pokoju pod pretekstem zajęcia się synem. 

Co  dzień  Douglas  pracował  w  pocie  czoła  wynajdując  sobie  zajęcia,  dopóki  nie 

ś

ciemniło się dostatecznie, dopiero wtedy mógł osiodłać Brutusa i pojechać w góry, by pod-

słuchiwać rozmowy zbirów Boyle'a. 

A  Isabel  piekła;  następnego  dnia  wieczorem  na  stole  w  kuchni  stały  dwa  placki  z 

owocami i cztery ciasta... Właśnie wyjmowała ostatnią blachę z pieca, gdy Douglas stanął w 

drzwiach, gotowy do wyjazdu. 

-  Czy moŜesz przerwać na chwilę i posłuchać tego, co mam ci do powiedzenia? 

-  Oczywiście. 

Douglas  zrozumiał  nagle,  Ŝe  przesadziłby  prosząc  i  o  to,  by  na  niego  spojrzała. 

Wiedział, jak bardzo ją zranił i zastanawiał się, czy Isabel wie, jak trudno było mu podjąć tę 

decyzję. Nie chciał z nią o tym rozmawiać, gdyŜ widok jej łez złamałby mu serce, a Isabel na 

pewno  znowu  by  się  rozpłakała.  Podjął  juŜ  decyzję  i  był  święcie  przekonany,  Ŝe  postępuje 

słusznie... moŜe z czasem i ona to zrozumie? 

-  JeŜeli nie jesteś zbyt zmęczona, to byłoby dobrze, gdybyśmy  po  moim  powrocie  

spakowali  twoje  rzeczy. Niedługo stąd wyjedziemy. 

-  Nie jestem zmęczona. 

-  Zamknij za mną drzwi na zasuwę. 

-  PrzecieŜ nikt dziś nie będzie obserwować chaty... od samego rana leje deszcz. 

-  MoŜe... ale nie chcę ryzykować. Pojadę i sprawdzę, na wszelki wypadek. 

-    Kocham  cię,  Douglasie  -  wypaliła  nagle  Isabel.  Słowa  same  się  nasunęły  i  nie 

potrafiła ich juŜ powstrzymać. 

- Staram się zrozumieć, dlaczego ty uwaŜasz... 

-  Jesteś zbyt zdenerwowana by teraz o tym rozmawiać 

background image

 

90

- przerwał jej w pół słowa. - Kiedy spojrzysz na to nieco... 

-  Praktyczniej? 

-  Tak. 

Miała ochotę rzucić w niego blachą pełną dopiero co wyjętego z pieca ciasta. Jednak 

szybko się opanowała i odłoŜywszy blachę na stół, poszła za nim do drzwi. 

Czekała, aŜ pocałuje ją na do widzenia, choć wiedziała doskonale, Ŝe Douglas tego nie 

zrobi. Kiedy tylko zamknęła za nim drzwi i zatrzasnęła zasuwę, Wybuchnęła płaczem. 

PrzecieŜ miłość nie powinna być powodem bólu, nieprawdaŜ? Dlaczego, na Boga, on 

nie rozumie, Ŝe łączy ich prawdziwe i cudowne uczucie? Czemu więc on to odrzuca? Isabel 

wiedziała,  Ŝe  Douglas  ją  kocha  i  zupełnie  nie  mogła  pojąć,  dlaczego  Douglas  sądzi  iŜ 

kochając się z nią, postąpił niehonorowo? Nie wykorzystał jej słabości, lecz był zbyt dumnym 

i upartym męŜczyzną, by zmienić raz podjętą decyzję. Czy z czasem zrozumie swój błąd, czy 

moŜe raczej tylko się w nim utwierdzi? 

Proszę,  BoŜe,  nie  pozwól  mu  zostawić  mnie  i  Parkera  na  pastwę  losu!  PomóŜ  mi 

przekonać go, jak bardzo się myli, odrzucając moją miłość. 

Isabel  nie  mogła  znieść  myśli  o  rozstaniu  z  Douglasem.  Zgięta  w  pół  płakała 

rozpaczliwe, wstrząsana spazmatycznym szlochem. 

Nie usłyszała zbliŜających się ludzi Boyle'a, dopóki nie wpadli galopem na podwórko. 

W  chwilę  później  dały  się  słyszeć  strzały  i  brzęk  tłuczonego  szkła,  a  potem  kule  zaczęły 

ś

wistać po chacie. Zbiry zaczęły okrąŜać dom i strzelać to w powietrze, a to w okna, miotając 

przy tym najokropniejsze przekleństwa i groźby. 

Dobry BoŜe, dziecko... Musiała dostać się do synka i obronić go. Podbiegła do stołu i 

płacząc  ze  strachu  porwała  malca  w  ramiona,  po  czym  tuląc  go  do  siebie  ze  wszystkich  sił, 

przylgnęła  do  ściany  oddzielającej  sypialnię  od  saloniku.  Zbłąkana  kula  musiałaby  najpierw 

przejść przez jej ciało, zanim dosięgłaby ukochanego dziecka. 

Hałas  był  ogłuszający.  Intruzi  wrzeszczeli  i  strzelali  w  powietrze,  a  Parker  płakał 

rozpaczliwie, podczas gdy Isabel usiłowała znaleźć dla niego jakieś bezpieczne schronienie. 

Nie miała czasu, by go uspokajać; musiała ochronić dziecko przed bandziorami. 

BoŜe, dobry BoŜe... pomóŜ mi... błagam pomóŜ mi uratować moje maleństwo... 

W  szafie...  w  szafie  Parker  będzie  bezpieczny...  W  sypialni  stała  ogromna 

staroświecka  szafa,  Isabel  podbiegła  do  niej,  opadła  na  kolana  i  szeroko  otworzyła  drzwi. 

Potem wygarnęła wszystkie rzeczy z podłogi szafy i ściągnąwszy z wieszaka czarny szlafrok, 

rozciągnęła go na deskach. 

background image

 

91

-  Cii...  cicho  juŜ...  nic  ci  nie  będzie,  kochanie...  -  zamruczała  cichutko  do  dziecka, 

kładąc  je  w  to  prowizoryczne  łóŜeczko  i  otulając  troskliwie.  Potem  poderwała  się  na  równe 

nogi  i  zamknęła  drzwi  szafy,  zostawiając  tylko  wąziutką  szparkę,  by  maleństwo  nie  udusiło 

się z braku powietrza. 

Od pierwszego strzału minęła niecała minuta, lecz w głowie Isabel jakiś niecierpliwy 

głos powtarzał cały czas: pospiesz się, pospiesz się, pospiesz się... Biegiem wróciła do salonu, 

zdmuchnęła świeczki i chwyciła strzelbę stojącą pod oknem. Odbezpieczywszy ją, przylgnęła 

plecami  do  ściany,  po  czym  zaczęła  powoli  przesuwać  się  w  stronę  okna,  by  zobaczyć,  co 

dzieje się przed domem. 

Nagle okno eksplodowało tysiącem maleńkich szkiełek, a mnóstwo kul wdarło się ze 

ś

wistem  do  pokoju.  Wielki  mosięŜny  świecznik  spadł  z  kominka  i  zwalił  się  z  łoskotem  na 

podłogę. Po paru minutach kanonady nastała cisza, która wydała się Isabel znacznie bardziej 

przeraŜająca  niŜ  huk  wystrzałów.  Czy  juŜ  znudziła  im  się  nocna  zabawa,  czy  tylko 

przeładowywali  strzelby,  by  zaraz  zacząć  od  nowa?  JeŜeli  byli  bardzo  pijani,  to  zaraz  się 

znudzą i odjadą... 

Proszę... BoŜe, błagam, pomóŜ mi... Niech oni juŜ odjadą i zostawią mnie w spokoju. 

OstroŜnie  podsunęła  się  do  dziury  ziejącej  w  miejscu,  gdzie  przed  paroma  minutami 

znajdowało się okno. Koniuszkiem lufy odsunęła zasłonkę i wyjrzała na podwórko. 

Było  zupełnie  ciemno  i  padało,  więc  twarz  i  szyję  Isabel  pokryły  natychmiast 

delikatne  kropelki  deszczu.  WytęŜyła  słuch  i  czekała  na  jakikolwiek  dźwięk,  który  by  ją 

ostrzegł przed zbliŜającym się niebezpieczeństwem. 

Nagle  niebo  rozdarła  błyskawica,  i  w  jej  świetle  Isabel  zobaczyła  sześć  sylwetek; 

jeźdźcy  na  koniach  ustawili  się  w  rzędzie  jakieś  dwadzieścia  stóp  od  frontowych  drzwi.  W 

gwałtownym świetle błyskawicy dostrzegła nienaturalnie bladą twarz Speara i jego świecące 

oczy. BoŜe! Wyglądał jak upiór! 

Szybko  odskoczyła  od  okna  i  oparła  się  plecami  o  ścianę;  oddychała  cięŜko  i 

powtarzała sobie, Ŝe nie wolno jej krzyczeć. Prędzej zastrzeli gada niŜ zdradzi się ze swoim 

przeraŜeniem. 

-  Pamiętasz mnie,  suko? Jestem Spear i teraz ja tu dowodzę. Mam juŜ dość czekania 

na ciebie, słyszysz? Zaraz zacznę liczyć do dziesięciu i jeŜeli nie chcesz, bym cię skrzywdził, 

wyjdziesz, zanim skończę. 

Mówił zimnym, gniewnym głosem, w którym brzmiała nienawiść. Isabel wyczuła, Ŝe 

nie jest pijany i to przeraziło ją jeszcze bardziej. 

-  Raz... Dwa... Trzy... 

background image

 

92

-    Zaczekaj,  Spear!  -  wrzasnął  jeden  z  opryszków.  -  Czy  to  przypadkiem  nie  płacz 

dziecka? 

-  A niech to szlag trafi! - krzyknął inny. - Ona juŜ urodziła! 

Tymczasem Douglas podczołgał się ostroŜnie do rogu stajni i czekał teraz spokojnie, 

mierząc prosto w tył głowy Speara; był tak wściekły, Ŝe cały czas musiał sobie powtarzać, iŜ 

nie nadszedł jeszcze dogodny czas do ataku. 

-    Jeden  z  nas  powinien  wejść  do  domu  i  zabrać  dziecko.  Wtedy  nie  będzie  miała 

wyboru i sama pójdzie za nami -  zaproponował jeden z opryszków, chichocząc nerwowo. 

-  Ty  idź,  Spear.  Ja  na  pewno  tam  nie  wejdę  i  nie  będę  gadać  z  tą  kocicą  z  piekła 

rodem. Sam sobie idź... - powtórzył. 

-  Ja tam pójdę... ja się jej nie boję - odezwał się jego kompan, zsiadając z konia, lecz 

po chwili wrzasnął dziko. 

- O, cholera! Coś mnie ugryzło! Coś mnie ugryzło w nogę! 

-  I po co tak się drzesz, Benton? PrzecieŜ tu nie ma węŜy! Boisz się, to wszystko... 

Spear powoli zsiadł z konia. 

-  Zamknijcie się obaj, Ŝebym usłyszał, gdy ta suka się odezwie. 

Benton wsiadł na konia i chlipiąc z cicha zawrócił ku wzgórzom. Douglas zastanawiał 

się, kiedy ten pijany głupiec zda sobie sprawę z tego, Ŝe nic go nie ugryzło, lecz w jego łydce 

tkwi nóŜ wbity po rękojeść. 

Spear  stał  obok  swego  konia  i  najwyraźniej  zastanawiał  się,  czy  ma  wejść  do  chaty, 

czy teŜ nie. 

Douglas, licząc się z tym, nie miał zamiaru mu na to pozwolić, nawet jeŜeli musiałby 

zabić  sukinsyna.  Drań  sterroryzował  niewinną  matkę  z  maleńkim  dzieckiem,  zniszczył  jej 

dom i na dodatek uwaŜał, Ŝe moŜe bezkarnie porwać małego Parkera Granta. Na samą myśl o 

tym, Ŝe takie bydlę mogłoby dotknąć Isabel lub dziecka, Douglas widział krwawą mgłę przed 

oczyma. 

No, rusz się, Spear... No, jeszcze jeden krok... 

Drań wyciągnął rewolwer z kabury i to był jego błąd... zdąŜył zrobić tylko jeden krok, 

gdy pierwszy strzał Douglasa zgruchotał mu kolano i powalił go na ziemię wrzeszczącego z 

bólu. Jednak Spear zaraz poderwał się na nogi i zataczając się mocno, uniósł broń do strzału. 

Douglas wycelował w drugie kolano i łotr runął jak długi twarzą w błoto. 

-  Czy ktoś jeszcze chce resztę Ŝycia spędzić w fotelu? 

Wściekłość  w  głosie  Douglasa  połączona  z  dzikimi  wrzaskami  Speara,  szybko 

przekonały łotrzyków, Ŝe nie warto unosić się honorem. 

background image

 

93

Spear  miotał  się  w  błocie  niczym  młode  prosię  i  krzyczał  do  swoich  ludzi,  by 

natychmiast zastrzelili Douglasa; potem przetoczył się na bok i otarłszy  błoto z oczu, uniósł 

rewolwer i wymierzył. 

Douglas  był  jednak  szybszy  i  strzelił  mu  prosto między  oczy.  Jeden  z  łotrów  sięgnął 

po  broń,  lecz  zanim  zdąŜył  wyjąć  ją  z  olstra,  kula  Douglasa  strzaskała  mu  ramię.  Drań 

wrzasnął z bólu i spadł z konia. 

-  Rzućcie broń na ziemię - rozkazał Douglas pozostałym. Poczekał,   aŜ spełnią jego 

polecenie, po czym wrzasnął w stronę domu: - JuŜ po wszystkim, Isabel! Jak tam mały? 

-  W porządku... Nic... nam... nie jest! - Usłyszał jej głos przerywany szlochem. 

Kilka  sekund  później  w  rozbitym  oknie  zapłonęła  naftowa  lampa  i  na  podwórku 

zrobiło się nieco jaśniej. 

-  Na wzgórzach  czekają  nasi  przyjaciele,   psze pana - warknął jeden z pojmanych 

łotrzyków. - JeŜeli ma pan choć trochę oleju w głowie, puści nas pan, zanim oni tu przyjadą i 

pana zabiją. 

-  Coś mi się zdaje, Ŝe on tu jest całkiem sam - dodał drugi szeptem. 

-    No,  to  ci  się  źle  zdaje  -  rozległ  się  w  ciemności  głos  Cole'a.  Douglas  był  tak 

uszczęśliwiony,  Ŝe  roześmiał  się  na  głos.  Nie  musiał  się  nawet  odwracać:  wiedział,  Ŝe  jego 

bracia  stoją  tuŜ  za  nim.  Co  prawda  nie  spostrzegł  się  nawet,  jak  podeszli,  lecz  to  był  dobry 

znak:  gdyby  ich  usłyszał,  oznaczałoby  to,  Ŝe  stali  się  leniwi  na  stare  lata,  a  to  na  Zachodzie 

nie jest bezpieczne. 

-  Coście tak zwlekali? Od trzech dni tu na was czekam! 

-  Musiałem zwołać chłopców, zanim wyruszyliśmy w drogę - odpowiedział Adam. 

-    Zamierzasz  ich  wszystkich  zastrzelić?  Właściwie  to  nie  taki  zły  pomysł,  skoro  juŜ 

wyciągnąłeś strzelbę. 

-  On ich nie zastrzeli, Cole. 

-  Cieszę się, Ŝe i ty tu jesteś, Harrison - mruknął Douglas. 

-  Powinniście nas puścić. Benton na pewno juŜ dotarł do naszych ludzi i zaraz się tu 

zjawią. 

-  Jezu, aleŜ oni są głupi - odezwał się Adam. 

-  Zakładam, Ŝe Benton to ten gość z noŜem w nodze 

-  wtrącił Harrison. - Travis pojechał za nim, bo pomyślał, Ŝe zechcesz odzyskać swój 

myśliwski nóŜ. 

Douglas rzucił swą strzelbę Adamowi. 

-  ZwiąŜcie ich i zamknijcie w stajni. 

background image

 

94

W tej samej chwili drzwi chaty otworzyły się i wypadła z nich Isabel z Winchesterem 

w rękach. 

Douglas podszedł do niej i pospiesznie zabrał jej broń obawiając się, Ŝe jeszcze przez 

przypadek  postrzeli  któregoś  z  jego  braci.  Wiedział,  Ŝe  ich  zauwaŜyła,  gdyŜ  zatrzymała  się 

wpół  kroku  i  uwaŜnie  im  się  przyjrzała;  jednak  juŜ  po  chwili  przeniosła  wzrok  na  ludzi 

Boyle'a. 

-  Gdzie on jest? - zapytała drŜącym głosem, z trudem opanowując furię. 

-  Kto? 

-  Spear. Zastrzeliłeś go, czy nie? Ale to niewaŜne... Nic mnie to nie obchodzi... i tak 

sama go zastrzelę. 

Ale on nie chciał oddać jej Winchestera; zabezpieczył broń i rzucił ją Adamowi. 

-  Nie musisz juŜ do nikogo strzelać. 

-  A właśnie, Ŝe muszę. Muszę zastrzelić ich wszystkich! 

-  Nagle  złapała  go  obiema  dłońmi  za  koszulę  i  potrząsnęła  mocno.  -  Douglasie,  oni 

obudzili  moje  dziecko...  przysięgam,  Ŝe  ich  pozabijam...  oni...  obudzili...  moje...  dziecko... 

oni... 

Ale nie mogła dokończyć zdania; wreszcie dotarła do niej cała potworność sytuacji, w 

jakiej się znalazła... Isabel oparła się o Douglasa i rozpłakała się głośno. 

-  Wyjedziemy  stąd  -  wyszeptała  między  szlochami.  -  Nie  będę  ci  się  dłuŜej 

sprzeciwiać, Douglasie... Wyjedziemy stąd... wyjedziemy. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

95

ROZDZIAŁ 12 

 

W  kuchni  doktorostwa  Simpsonów  aŜ  roiło  się  od  Clayborne'ów.  Trudy  Simpson 

właśnie  parzyła  dzbanek  świeŜej  kawy  dla  swoich  honorowych  gości:  była  wyjątkowo 

podniecona obecnością braci i wyprawiła dla nich prawdziwą ucztę. Clayborne'owie przybyli 

do Sweet Creek, by pomóc jej ukochanej Isabel, a to juŜ czyniło z nich wspaniałych ludzi. 

MęŜczyźni rozmawiali przyciszonymi głosami w drugim kącie pokoju, by nie obudzić 

Parkera śpiącego smacznie w ramionach Cole'a. 

Parę  minut  później  dołączył  do  nich  doktor;  rzucił  na  stół  związany  Ŝółtą  wstąŜką 

pakiecik dokumentów. 

-  Zabrałem je Isabel... ślęczała nad nimi zamiast spać, więc pomyślałem, Ŝe moŜe ty 

je  przejrzysz  -  zwrócił  się  do  Douglasa.  -  JeŜeli  znajdziesz  akt  własności  tego  jałowego 

kawałka ziemi, na którym stoi jej chata, spal go... same przez niego kłopoty. 

-  Jak ona się miewa, doktorze? - wtrąciła Trudy Simpson. 

-    Jest  bardzo  zmęczona,  ale  poza  tym  czuje  się  dobrze.  Nie  musisz  się  martwić  o 

naszą dziewczynkę. 

-  To cud, Ŝe dziecko przeŜyło - zauwaŜyła pani Simpson. 

Postawiła  na  stole  półmisek  pełen  wędlin,  po  czym  wróciła  do  szafki  po  krakersy.  - 

Jest  jeszcze  taki  maleńki!  Chyba  nigdy  w  Ŝyciu  nie  widziałam  tak  maciupeńkiego  dziecka. 

Doktor usiadł na krześle pomiędzy Harrisonem a Adamem. 

-    Nie  jest  wcale  taki  mały...  spodziewałem  się,  Ŝe  będzie  drobniejszy.  Ale  przed 

dalszą podróŜą musi jeszcze przybrać na wadze, słyszysz, Douglasie? Isabel i jej synek muszą 

zostać tutaj. PoniewaŜ przywiozłeś ich do nas,  chcę wiedzieć, co zamierzasz zrobić z całym 

tym zamieszaniem. 

-  Ma pan na myśli Boyle'a i jego zbirów? - zapytał Harrison. 

Douglas zdąŜył juŜ opowiedzieć braciom o wyczynach tego jegomościa i wszyscy nie 

mogli się doczekać spotkania z człowiekiem, który sam zdołał sterroryzować całe miasteczko. 

Szczególnie ciekawy był Cole... najbardziej teŜ rwał się do ukręcenia łba tyranowi. 

-  Dopilnuję, by nie doszło do walki na ulicach miasta - obiecał Douglas doktorowi. 

-  A jak zamierzasz tego dokonać? 

-  Pani Simpson, czy moŜe pani przestać mi się tak przyglądać...  - odezwał się nagle 

Cole. - Zaczynam czuć się wyjątkowo nieswojo... 

Trudy roześmiała się cicho. 

background image

 

96

-    Przepraszam,  ale  nie  potrafię  się  opanować.  Wygląda  pan  dokładnie  tak,  jak 

spodziewałam  się,  Ŝe  będzie  wyglądać  agent  federalny,  Ryan.  Pan  teŜ  ma  jasne  włosy  i 

niebieskie oczy... no i jest pan bardzo wysoki... 

-    Ale  przecieŜ  pani  nigdy  w  Ŝyciu  nie  widziała  Ryana,  nieprawdaŜ,  proszę  pani?  - 

zapytał zdesperowany Cole. 

-  To nie ma znaczenia. Pastor wyjaśnił nam dokładnie, jak moŜemy rozpoznać agenta 

federalnego Ryana... Co niedzielę opowiada nam o wyczynach tego bohatera z Teksasu. 

-    CzemuŜ  to  pastor  na  kazaniach  nie  mówi  o  przypowieściach...  czy  jakichś  innych 

historyjkach z Biblii? Dlaczego opowiada wam o Ryanie? - zapytał Adam ze zdumieniem. 

-  śeby podtrzymać  nas na duchu - odrzekła Trudy Simpson. - KaŜdy z nas potrzebuje 

otuchy...  a  kiedy  pan  Cole  wszedł  do  mojej  kuchni,  dałabym  sobie  głowę  uciąć,  Ŝe  to  agent 

Ryan we własnej osobie. Dlatego złapałam go i pocałowałam. 

-    Proszę  pani...  nazywam  się  Cole  Clayborne  i  szczerze  nie  znoszę,  gdy  ludzie 

porównują mnie do agenta federalnego Daniela Ryana. 

-  Niby dlaczego? PrzecieŜ Ryan to chodząca legenda, na miłość boską. A te historie, 

które tu o nim słyszeliśmy... 

-    Przepraszam  panią  bardzo  -  wtrącił  się  uprzejmie  Adam.  -  Nie  chcę  być 

niegrzeczny, ale lepiej, Ŝeby nie opowiadała pani memu bratu wspaniałych historii o agencie 

Ryanie. Cole bardzo, ale to bardzo go nie lubi. 

Trudy aŜ podniosła dłoń do ust ze zdziwienia. 

-  O, nie... to niemoŜliwe! Wszyscy podziwiają i szanują agenta Ryana! 

Douglas nie słuchał tej rozmowy; przyglądał się stercie dokumentów pozostawionych 

Ŝ

onie przez Parkera Granta. Nie chciał ich czytać, i po raz kolejny wściekać się na zmarłego 

idiotę,  który  nie  potrafił  zająć  się  własną  Ŝoną.  Douglas  podsunął  pakiet  dokumentów 

Adamowi. 

-  Ty się tym zajmij... OdłóŜ na bok to, co waŜne... resztę wyrzuć. 

Adam natychmiast oddał papiery szwagrowi. 

-  Harrison, ty jesteś prawnikiem... ty się tym zajmij. 

-  Dlaczego mam to robić właśnie teraz? 

-    Isabel  chce  znaleźć  rodowody  swoich  arabów.  Coś  chce  z  nimi  zrobić,  ale  milczy 

jak zaklęta... - Doktor przyjrzał się braciom po kolei. - A tak przy okazji, co zrobiliście z tymi 

końmi? 

-    Travis  miał  jakiś  pomysł,  więc  zostawiliśmy  je  jemu  -  wyjaśnił  Adam,  a  potem 

dodał, kiwając głową: - To bardzo piękne konie. 

background image

 

97

Harrison  usiadł  i  zaczął  przeglądać  dokumenty,  podczas  gdy  Douglas  rozmawiał  z 

doktorem o przedsięwzięciu dodatkowych środków ostroŜności do czasu powrotu Boyle'a. 

-  Musi pan zostać w domu, dopóki wszystko w mieście nie wróci do normy. 

-  A jeŜeli ktoś w tym czasie zachoruje? Muszę jeździć tam, gdzie jestem potrzebny - 

argumentował doktor, któremu cały ten pomysł niezbyt się podobał. 

-    W  takim  razie  moi  dwaj  bracia  pojadą  z  panem.  Cole,  ty  i  Adam  zostaniecie  w 

mieście i będziecie pilnować, by nikt nie zbliŜył się do tego domu. 

-  A jeŜeli będę zmuszony zabić paru ludzi Boyle'a? 

-  To zrobisz to. 

-  Kto to jest Patric 0'Donnell? - zapytał nagle Harrison. Doktor zwrócił na niego całą 

swą uwagę. 

-  Dlaczego, u Boga Ojca, pytasz mnie o starego, zwariowanego Irlandczyka? Znałeś 

go moŜe? 

-  Nie... nie znałem go, ale tu jest jego testament i zastanawiałem się... 

Ale doktor Simpson nie dał mu dokończyć. 

-  No, cóŜ, synu... w takim razie pozwól, Ŝe ci opowiem, jak to stary Paddy umarł ze 

ś

miechem na ustach. 

Douglas  wziął  z  rąk  szwagra  testamenmt  Paddy'ego  i  podczas  gdy  doktor  opowiadał 

braciom przedziwną historię Patrica 0'Donnella, przeczytał pospiesznie dokument. 

Harrison,  Cole  i  Adam  byli  zafascynowani  opowieścią  doktora,  a  Douglas  treścią 

pisma.  Przeczytał  po  raz  drugi  dokument  potwierdzający  przekazanie  aktu  własności  ziemi 

Patrica O'Donnella Parkerowi Grantowi, ale musiał to uczynić raz jeszcze, zanim pojął, o co 

chodzi. 

Simpson właśnie kończył opowiadać swą historię, gdy Douglas wybuchnął śmiechem. 

Usiłował  wytłumaczyć  pozostałym  powód  swego  rozbawienia,  lecz  za  kaŜdym  razem  gdy 

otwierał usta, na nowo wybuchał śmiechem. 

-  Synu, ty chyba jesteś równie szalony, co stary Paddy! Co cię tak rozbawiło? 

Douglas podał mu dokument i po paru minutach doktor takŜe się roześmiał. 

-  Wielki BoŜe, więc jednak jest jeszcze sprawiedliwość na tym świecie! - powiedział 

ocierając łzy, które nagle napłynęły mu do oczu. 

-    Co  was  opętało?  -  zapytała  ciekawie  Trudy  Simpson.  Cole  wstał  od  stołu  i  zaczął 

przechadzać się po kuchni, 

kołysząc  dziecko  w  ramionach.  Najwidoczniej  nagły  przypływ  wesołości  obudził 

Parkera. 

background image

 

98

-  Bądźcie ciszej - warknął gniewnie Cole. - Parkerowi nie podoba się wasze rŜenie. 

Adam wstał i odebrał bratu dziecko. 

-  Daj mi go... Zajmowałeś się nim juŜ wystarczająco długo. Teraz moja kolej. 

-  Paddy nie był wcale szalony, Trudy - wyjaśnił doktor. - To był wyjątkowo sprytny 

człowiek. 

-    Podobnie  jak  Parker  Grant  -  musiał  przyznać  Douglas.  Odchylił  się  na  krześle  i 

potrząsnął głową. - Paddy miał akt własności ogromnej połaci ziemi na długo, zanim Boyle tu 

przyjechał i osiedlił się. 

Tu doktor podchwycił historię. 

-    Boyle    nigdy    nie    zawracał    sobie    głowy    kruczkami  prawnymi...  brał,  co  chciał. 

Nadal  tak  postępuje.  Odkąd  tu  się  zjawił,  chciał  wybudować  dom  na  wzgórzu  zaraz  za 

miastem.  Wszystkim  wydawało  się  dziwne,  Ŝe  Paddy  chodzi  tam  co  dzień,  bez  względu  na 

pogodę,  i  patrzy,  jak  postępuje  budowa  domu  Boyle'a.  Minęły  dwa  lata,  zanim  wszystko 

zostało wykończone... dom ma trzy piętra i róŜne fikuśne ozdóbki... a w hallu wisi kandelabr 

sprowadzony  z  samego  ParyŜa...  taak...  aŜ  z  ParyŜa.  Boyle  wybudował  sobie  istny  pałac  i 

chciał się nim przed wszystkimi pochwalić. 

-  Skąd miał pieniądze, na wybudowanie tak ogromnego domu? - spytał Adam. 

-    Większość  swej  ziemi  wydzierŜawił  hodowcom  bydła  z  Teksasu...  przypędzali  tu 

swoje  stada  i  tuczyli  je  na  soczystej  trawie  Montany,  a  potem  zarzynali...  Boyle  zarobił  na 

tym fortunę. 

-  Ale to nie są pieniądze Boyle'a, tylko Paddy'ego. Boyle wybudował dom na ziemi, 

która naleŜała do Paddy'ego - wyjaśnił Douglas. 

-  Zdaje się, Ŝe zwariowany Irlandczyk powiedział o tym Boyle'owi w dniu, w którym 

ten  łajdak  wyprawił  przyjęcie  dla  całego  miasta...  od  tej  pory  Boyle  zaczął  prześladować 

Paddy'ego... nie pamiętam juŜ, ile razy go opatrywałem. 

-  Dlaczego Boyle po prostu nie zabił starego? - zapytał ciekawie Cole. 

-    Pewnie  Paddy  poszedł  do  adwokata  i  spisał  testament...  nie  był  tak  głupi,  by 

naigrawać  się  z  Boyle'a,  nie  mając  Ŝadnej  ochrony  prawnej.  Paddy'emu  spodobało  się 

dręczenie Boyle'a i domyślam się, Ŝe aŜ do śmierci nie chciał mu powiedzieć, komu zapisał w 

spadku ziemię...  ani gdzie znajduje  się jego  testament.  Ten  Paddy  to był jednak spryciarz. 

-  I kto odziedziczył po nim ziemię? - zapytał Adam. 

-  Nie wiem, komu Paddy chciał zostawić ziemię, gdy po 

 

background image

 

99

raz  pierwszy  sporządził  testament,  lecz  sytuacja  zmieniła  się  z  chwilą,  gdy  poznał 

Parkera i Isabel. Zostawił im wszystko, pewnie dlatego, Ŝe byli dla niego tacy dobrzy. 

-  Więc to Isabel jest właścicielką ziemi Boyle'a? 

-  Tak. 

-    W  takim  razie,  pieniądze,  które  Boyle  ściąga  za  dzierŜawę  ziemi,  takŜe  naleŜą  do 

niej - wtrącił Harrison, a Douglas skinął głową. 

-    Albo  Paddy  powiedział  wszystko  Boyle'owi  tuŜ  przed  śmiercią,  albo  Parker  mu  to 

wyjawił  niedługo  potem.  Tak  czy  inaczej,  to  był  błąd...  powinni  byli  wynająć  adwokata  i 

zająć się wszystkim na drodze prawnej. 

-  Boyle  nie  przejmuje  się prawnikami  - powiedział markotnie Simpson. 

Ale Harrison był innego zdania. 

-  Dobry adwokat ściągnąłby tu sędziego, by ten dokonał konfiskaty majątku Boyle'a 

wraz  z  pieniędzmi  znajdującymi  się  na  jego  kontach  bankowych.  Boyle  musiałby  wygrać 

sprawę w sądzie, by je odzyskać... A nie wygrałby jej na pewno.  Nie  mógłby teŜ  odzyskać 

pieniędzy    siłą,    gdyŜ  biedaków  nie  stać  na  wynajmowanie  rewolwerowców  do  brudnej 

roboty. 

Nagle  wszyscy  bracia  Clayborne'owie  poderwali  się  z  miejsc:  Douglas  i  Cole 

wyciągnęli rewolwery w tej samej chwili i przeszli do drzwi na tyłach domu, Adam zniknął w 

korytarzu,  nadal  trzymając  Parkera  w  ramionach,  a  Harrison,  takŜe  uzbrojony  stanął  przed 

doktorem Simpsonem i jego Ŝoną. 

Wszyscy  czekali  w  milczeniu,  a  parę  sekund  później  Trudy  Simpson  podskoczyła 

słysząc cichy gwizd pod oknem. 

Po chwili do domu wszedł przemoczony, lecz uśmiechnięty Travis; przechodząc obok 

Douglasa  klepnął  go  w  ramię,  po  czym  uchyliwszy  kapelusza  przed  doktorową,  zdjął  go  i 

usiadł przy stole. 

Kiedy przedstawiono doktorostwu ostatniego z braci, Trudy Simpson poszła znowu do 

kuchni i przyniosła dodatkowe nakrycie. 

-  Jesteś głodny, młodzieńcze? Zaraz dostaniesz coś do jedzenia. 

-  Nie chciałbym robić pani zbyt wiele kłopotu. 

Ale Trudy Simpson juŜ zniknęła w kuchni. Doktor nalał Travisowi kawy i rzekł: 

-  Zjesz, zjesz... Kiedy moja Trudy buszuje w kuchni, szkoda czasu na sprzeciwy. 

-  Dobrze, proszę pana. 

-  Czy odzyskałeś mój nóŜ? - zapytał Douglas. 

background image

 

100

-    Taak...  Przywiązałem  Bentona  do  jednego  ze  słupów  w  stajni,  by  swoim  płaczem 

doprowadził koleŜków do szału. BoŜe, nigdy w Ŝyciu nie widziałem, by dorosły człowiek tak 

się mazał. Przysięgam, Ŝe to najbardziej obrzydliwa rzecz, jakiej w Ŝyciu doświadczyłem. 

Cole roześmiał się głośno. 

-  Usłyszeliśmy, jak podchodziłeś  do drzwi, Travisie. Robisz się leniwy. 

-  Chciałem, Ŝebyście mnie usłyszeli. 

W tej samej chwili do pokoju wrócił Adam z Parkerem na ręku. 

-  Mały jest głodny. 

Douglas natychmiast odebrał mu dziecko i ruszył ku schodom wiodącym na górę, ale 

Trudy Simpson pobiegła za nim. 

-  No, no... zaczekaj, Douglasie. Nie powinieneś teraz wchodzić do pokoju Isabel. Tak 

nie moŜna. 

-  Trudy, toŜ on sprowadził to dziecko na świat – zawołał za nią mąŜ. - Nie sądzę, by 

to,  Ŝe  teraz  zobaczy  ją  w  koszuli  nocnej,  miało  jakiekolwiek  znaczenie.  PrzecieŜ  od  dwóch 

miesięcy mieszkają pod jednym dachem! 

-  To było wtedy... a teraz jest teraz. Douglas odebrał poród, bo nikogo innego nie było 

w  pobliŜu...  Od  tej  pory  musimy  zwracać  większą  uwagę  na  konwenanse.  To  ja  zaniosę  jej 

małego Parkera. 

Douglas nie chciał się z nią kłócić, bo wiedział, Ŝe lepiej będzie dla Isabel, jeŜeli nigdy 

więcej go nie zobaczy. Bardzo ją zranił... moŜe z czasem zrozumie, Ŝe ją wykorzystał. Modlił 

się tylko, by go nie znienawidziła. 

Oparł się o ścianę i załoŜył ręce na piersi; nie potrafił wyobrazić sobie Ŝycia bez Isabel 

i małego Parkera. 

Harrison podszedł do niego. 

-  To ty odebrałeś poród Isabel? 

-  Acha. 

-  Siadaj i opowiedz mi, jak było. 

-  Niby po co? - wtrącił Adam. 

-    Bo  chcę  być  przygotowany  na  narodziny  własnego  dziecka.  Jestem...  trochę 

zdenerwowany. Nie podoba mi się, Ŝe moja ukochana Ŝona ma cierpieć. 

Douglas usiadł okrakiem na krześle naprzeciw szwagra. 

-  Co ci się stało? Zawsze mi się wydawało, Ŝe jesteś taki opanowany. 

Harrison wzruszył potęŜnymi ramionami. 

-  Po prostu powiedz mi, jak było. 

background image

 

101

Douglas postanowił, Ŝe będzie szczery i powie szwagrowi prawdę. 

-  Jak w piekle - szepnął, pochylając się do przodu. 

-  Co on powiedział? - zapytał Cole, nie dosłyszawszy. 

-  Powiedział, Ŝe było jak w piekle - odparł Adam. 

-  Przestań się wygłupiać, Douglasie... Harrison zzieleniał z przeraŜenia! 

Bracia  wychuchnęli  śmiechem,  a  Douglas  zastanowił  się,  czy  naprawdę  było  aŜ  tak 

koszmarnie? 

-  Nie tak znowu źle - rzekł wreszcie. - Na początku byłem przeraŜony, ale potem nie 

miałem  czasu  się  bać...  za  bardzo  martwiłem  się,  Ŝe  coś  moŜe  pójść  nie  tak.  Właściwie  to 

Isabel odwaliła całą robotę... a gdy potem trzymałem na ręku małego Parkera... 

Bracia  czekali,  aŜ  dokończy  zdanie,  lecz  Douglas  tylko  potrząsnął  głową.  Nie  chciał 

dzielić  się  z  nimi  tym  wspomnieniem;  naleŜało  tylko  do  niego  i  do  Isabel.  Tylko  to  będzie 

mógł zabrać ze sobą ze Sweet Creek. 

-    To  było  jak...  jak  cud  boski.  Nie  martw  się,  Harrison.  Poza  tym,  ty  nie  będziesz 

musiał pomagać... mama RóŜa zajmie się wszystkim. 

-  Chciałbym być razem z Mary Rosę, gdy nadejdzie czas porodu. 

W  tej  samej  chwili  do  pokoju  wróciła  Trudy  Simpson  i  zaczęła  dolewać  wszystkim 

kawy. 

-  Dziękuję  pani - powiedział  Cole,  a potem dodał: 

- Wiecie, czego zupełnie nie rozumiem? 

-  Czego? 

-    Zachowania  ludzi  ze  Sweet  Creek.  Jak  to  moŜliwe,  Ŝe  wszyscy  drŜeli  ze  strachu 

przed jednym draniem? 

-  Jednym facetem z armią ponad dwudziestu zbirów za plecami - wtrącił doktor. - W 

Sweet Creek nie ma tchórzy, lecz większość z nas to ranczerzy... Ŝaden z nich nie ośmieli się 

walczyć z Boylem, bo nie wie, jak. Zapytajcie tylko biednego Wendella Bordera. 

-  A co mu się stało? - zapytał Adam. 

-    Kiedy  pewnego  dnia  Wendell  wraz  z  Ŝoną  i  dwiema  córeczkami  wychodził  z 

kościoła, złapali go ludzie Boyle'a. Zmusili do uklęknięcia przed draniem, a gdy Wendell nie 

chciał błagać  go o litość, połamali mu obie dłonie.  Ludzie chcieli jakoś temu zapobiec, lecz 

Boyle  nakazał  swoim  najemnym  zbirom  strzelać  do  kaŜdego,  kto  choć  drgnie.  Rodzina 

Wendella musiała patrzeć na jego upokorzenie i cierpienie. To był smutny dzień... 

-  Czy teraz juŜ rozumiesz, dlaczego tak się ucieszyłam na twój widok, Cole? - spytała 

Trudy Simpson. - Pomyślałam, Ŝe to agent Ryan przyjechał w odpowiedzi na nasze modły. 

background image

 

102

Travis spojrzał na brata rozszerzonymi oczyma. 

-  Zdaje  się,  Ŝe uwielbiasz,   gdy ludzie biorą cię  za Ryana, co? 

-  Wszyscy w mieście popełniliby ten sam błąd. 

I ta niewinna uwaga poddała Douglasowi świetny pomysł; zwrócił się do doktora. 

-  Czy w Sweet Creek jest więzienie? 

-    Tak,  po  przeciwnej  stronie  miasta,  nieopodal  stajni...  Ale  nikt  tam  nie  siedział  od 

czasu, gdy ostatni szeryf oddał odznakę i wyjechał z miasta. Po co ci więzienie? 

-  Nie mnie... Przyda się Cole'owi - odrzekł spokojnie Douglas. - Nie sądzę, by chciał 

pan znać jakieś bliŜsze szczegóły, mógłby pan popaść w konflikt z prawem, doktorze. 

-  No, dobrze... - odparł doktor, po czym dodał: - Chodźmy juŜ, Trudy. Zdaje się, Ŝe ci 

chłopcy chcą porozmawiać na osobności. Mam wraŜenie, Ŝe jutro czeka nas wszystkich cięŜki 

dzień, więc lepiej się wyśpijmy. 

Douglas  zaczekał,  aŜ  starsi  państwo  pójdą  na  górę,  po  czym  opowiedział  braciom  o 

swoim planie. 

-  Pani Simpson mówi, Ŝe wszyscy w mieście modlą się o przyjazd agenta federalnego, 

Daniela Ryana. 

 

-  No i co z tego? - spytał Cole, na co Douglas wyszczerzył zęby w uśmiechu. 

-  Jutro ich modły zostaną wysłuchane. 

 

*** 

 

Daniel  Ryan,  a  właściwie  Cole  Clayborne  przebrany  za  Daniela  Ryana,  wjechał  do 

Sweet  Creek  w  piątek  rano  dokładnie  o  godzinie  dziesiątej.  Opowiadano  potem,  Ŝe  udał  się 

prosto do biura telegrafisty, gdzie zyskał sobie do współpracy Jaspera Coopera, przystawiając 

mu rewolwer do czoła, i wysłał telegram do Samuela Boyle'a informujący go, Ŝe jego konta 

zostały zablokowane. 

Mniej  więcej  w  tym  samym  czasie  Harrison  wszedł  do  banku  i  przedstawił 

urzędnikowi  w  okienku  dokumenty  nakazujące  przelanie  wszystkich  pieniędzy  z  konta 

Boyle'a  do  banku  w  Liddyville,  gdzie  miały  pozostać  aŜ  do  zakończenia  dochodzenia.  Na 

dokumentach  widniał  podpis  sędziego,  lecz  Ŝaden  z  urzędników  nie  domyślił  się,  Ŝe  jest 

sfałszowany. 

Na  szczęście  dyrektor  banku  był  zagorzałym  przeciwnikiem  Boyle'a  i  nie  przyglądał 

się  papierom  zbyt  dokładnie,  w  ciągu  zaledwie  paru  minut  przelał  pieniądze  do  banku  w 

background image

 

103

Liddyville. Śmiał się przy tym jak szalony, i podobnie jak Daniel Ryan, zdawał się świetnie 

bawić. 

Dwóch urzędników pomogło mu przybić na słupie w samym środku miasta ogromny 

szyld informujący, Ŝe Boyle nie ma juŜ ani grosza przy duszy. Wieść rozeszła się szybko, jak 

ś

wieŜe bułeczki i w ciągu godziny piętnastu z dwudziestu ludzi Boyle'a wyjechało z miasta w 

bliŜej nie określonym kierunku.  Ich lojalność skończyła się z chwilą,  gdy  zabrakło  gotówki. 

Ci, którzy postanowili zaczekać na Boyle'a i wyjaśnić z nim całą sprawę, zostali aresztowani 

przez agenta federalnego Ryana i jego dwóch pomocników i osadzeni w miejskim areszcie. 

Nic, co tego dnia zrobili Clayborne'owie, nie było zgodne z prawem, o czym Harrison 

przypominał  im  co  najmniej  z  dziesięć  razy;  Cole  mógłby  dostać  dwadzieścia  lat  cięŜkich 

robót  za  podszywanie  się  pod  stróŜa  prawa,  a  Harrison  odsiadywałby  wyrok  wraz  z  nim  za 

podrobienie dokumentów i podpisu sędziego. 

Ale  Cole  nie  przejmował  się  konsekwencjami  swojej  zabawy.  Miał  wielką  nadzieję,  

Ŝ

e Daniel Ryan usłyszy 

o    jego  wyczynie  i  zacznie  go  szukać;  moŜe  wtedy  Cole  wreszcie  odzyska  stary 

kompas, który podstępny agent zabrał mamie RóŜy. 

Douglas  udał  się  po  Boyle'a.  Nie  pozwolił  Ŝadnemu  z  braci  pojechać  ze  sobą  i  nie 

zdradził  im  nawet  słowem,  co  zamierza  uczynić.  Poprosił  tylko  doktora  Simpsona,  by  w 

następną niedzielę, dokładnie o jedenastej, przyprowadził do kościoła Wendella Bordera wraz 

z rodziną. Miała tam na nich czekać niespodzianka. 

Jak  moŜna  się  było  tego  spodziewać,  w  niedzielę  kościół  był  wypełniony  wiernymi; 

wielebny  Thomas  Stevenson,  zaskoczony  liczbą  przybyłych,  postanowił  wykorzystać  tę 

okazję;  nie  wygłosił wcześniej  przygotowanego kazania 

i  przez  całą  godzinę  grzmiał  z  ambony  o  grzesznikach  i  ogniu  piekielnym.  Groził, 

krzyczał  i  przeraŜał;  kaŜdy,  kto  nie  chodził  regularnie  do  kościoła,  był  skazany  na  wieczne 

potępienie.  Dostojny  pastor  spocił  się  niesamowicie,  czerwony  na  twarzy  krzyczał,  walił 

pięścią w pulpit i starał się zasiać strach w sercach swych owieczek. 

Właśnie wykrzykiwał słowo „potępienie",  gdy  Wendell Border wraz z rodziną wstał. 

Pastor urwał w pół słowa. - Czy to juŜ czas, Wendell? 

Dochodzi jedenasta - odkrzyknął Border. 

Tłum  czekał  w  milczeniu  aŜ  rodzina  Borderów  wyjdzie  z  kościoła;  pani  Border 

trzymała  się  kurczowo  ramienia  męŜa,  a  ich  dwie  małe  córeczki  szły  za  nimi,  ledwie 

powstrzymując się od radosnych podskoków. 

background image

 

104

Nikt  w  całym  mieście,  nawet  w  najśmielszych  snach  nie  spodziewał  się  tego,  co 

czekało na nich przed kościołem. 

Samym  środkiem  głównej  ulicy  szedł  Sam  Boyle  popychany  od  tyłu  przez  Douglasa 

Clayborne'a lufą strzelby. 

Ludzie  zaczęli  się  śmiać.  Boyle  wcale  nie  wyglądał  tak  groźnie,  jak  zawsze:  miał  na 

sobie tylko brudną bieliznę i nic poza tym. Ze spuszczoną głową, przeskakiwał z jednej bosej 

stopy na drugą i choć w hałasie nic nie było słychać, wszyscy widzieli, Ŝe płacze. 

Doktor Simpson opowiadał potem Isabel, Ŝe Douglas nie musiał zabijać Boyle'a, by go 

ukarać, znalazł o wiele lepszy sposób; pozbawił go dumy. 

Boyle  płakał  przez  całą  drogę  aŜ  do  schodów  kościelnych,  po  czym  padł  na  kolana  i 

błagał  Wendella  o  przebaczenie.  Niestety,  Border  nie  był  wspaniałomyślny  i  nie  przebaczył 

mu, więc tłum wygnał Boyle'a z miasta. Nikt nie spodziewał się zobaczyć go więcej w Sweet 

Creek,  a  nawet  gdyby  kiedyś  powrócił,  znowu  dostałby  za  swoje.  Ludzie  przestali  się  bać. 

Peter Collins, stajenny, zaproponował, Ŝe zostanie szeryfem, więc Cole, nadal udając Daniela 

Ryana, zaprzysiągł go z wielką pompą. 

Parę  godzin  później  Clayborne'owie  wyjechali  z  miasta,  w  którym  Douglas  zostawił 

serce. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

105

ROZDZIAŁ 13 

 

 

Powrót  do  normalnego  Ŝycia  nie  był  dla  Douglasa  łatwy.  Pracował  dzień  i  noc  tylko 

po  to,  by  zapomnieć  o  Isabel,  lecz  nie  było  to  łatwe.  Interes  kwitł;  aŜ  z  Nowego  Jorku 

przyjeŜdŜali  kupcy  zainteresowani  wspaniałymi  końmi  hodowanymi  przez  braci 

Clayborne'ów. 

Douglas dokupił sporo ziemi sąsiadującej z ranczem, a Adam i Cole łapali w okolicy 

dzikie  konie,  obłaskawiali  je  i  takŜe  wystawiali  na  sprzedaŜ.  Stajnia  w  Blue  Bell  rozrastała 

się, podobnie jak ranczo nieopodal Hammond. 

Douglas pracował od świtu do zmierzchu, lecz ani czas, ani odległość, ani mordercza 

praca  nie  zdołały  złagodzić  bólu  w  jego  sercu,  gdy  wracał  myślami  do  chwil  spędzonych  z 

Isabel. 

Cały czas powtarzał sobie, Ŝe postąpił słusznie; dlaczego więc tak bardzo go to bolało? 

Bracia  starali  się  schodzić  mu  z  drogi;  Adam  wymyślił  dla  niego  przezwisko 

„Niedźwiedź", które jak ulał pasowało do ponurego usposobienia Douglasa. Warczał bowiem 

na wszystkich oprócz mamy RóŜy i siostry, rzadko się uśmiechał i uparcie nie chciał z nikim 

rozmawiać o tym, co go gryzie. 

Co  prawda  bracia  wcale  nie  musieli  go  pytać;  wszak  poznali  Isabel  Grant  i  juŜ  po 

pięciu  minutach  spędzonych  z  nią  w  towarzystwie  Douglasa  wiedzieli,  co  w  trawie  piszczy. 

Ich  brat  zakochał  się  w  łagodnej,  delikatnej  i  pięknej  kobiecie,  która  była  o  wiele 

rozsądniejsza  od  niego.  Nie  usiłowała  ukryć  uczucia,  jakim  go  darzy,  dzięki  czemu 

Clayborae'owie  polubili  ją  jeszcze  bardziej.  Ale  Douglas  był  uparty  jak  ostatni  osioł;  skoro 

oni wiedzieli, Ŝe kocha Isabel, to kiedy on wreszcie to zrozumie? 

Cole przypuszczał, Ŝe nie miną trzy miesiące, a Doulgas wróci na kolanach do Isabel i 

będzie  ją  błagać  o  przebaczenie;  Travis  załoŜył  się  z  nim  o  dziesięć  dolarów,  Ŝe  potrwa  to 

tylko  dwa  miesiące...  natomiast  Adam  był  zdegustowany  ich  zachowaniem.  Jak  mogli 

zakładać  się  o  coś,  co  najwyraźniej  sprawia  bratu  ogromną  przykrość.  UwaŜał  jednak,  Ŝe 

Douglas przełamie się dopiero po  czterech miesiącach, więc podniósł stawkę do dwudziestu 

dolarów. 

Douglas nic nie wiedział o zakładach; minęło juŜ sześć tygodni od czasu wyjazdu ze 

Sweet Creek, a on nadal myślał tylko o Isabel i małym Parkerze. Nie wiedział, jak długo bez 

nich wytrzyma... Właśnie wyjechał z Hammond, by udać się na aukcję koni do River's Bend, 

gdy otrzymał telegram od Adama. Miał natychmiast wracać do domu. 

background image

 

106

Pomyślał, Ŝe pewnie jego siostra Mary Rosę zaczęła wcześniej rodzić... kiedyś musiał 

przyrzec, Ŝe będzie przy niej podczas narodzin jej pierwszego dziecka. I nawet nie ze względu 

na Mary Rosę, ale po to, by uspokajać Harrisona. 

Zjawił  się  na  RóŜanym  Wzgórzu  około  trzeciej  po  południu;  słońce  paliło 

niemiłosiernie.  Douglas  nie  golił  się  od  dwóch  dni  i  tęsknił  za  gorącą  kąpielą  i  szklanką 

zimnej wody. Niekoniecznie w tej kolejności. 

ZjeŜdŜając ze wzgórza, zauwaŜył Pegaza biegającego po zagrodzie, ogier stawał dęba 

i walił kopytami o ziemię. 

Przysłoniwszy oczy, dostrzegł Adama i Cole'a siedzących w cieniu na ganku z nogami 

opartymi o poręcz. 

Ś

ciągnąwszy wodze Brutusowi, wjechał powolnym stępem na podwórko i zsiadając z 

wałacha przy stajni, zobaczył Travisa wyprowadzającego Minerwę. 

-  Śliczna jest, co? - zawołał brat, klepiąc klacz po jedwabistej szyi. 

Douglas patrzył na to z niedowierzaniem. 

-  Skąd one się tu wzięły? - zawołał ochryple. 

-  Musisz zapytać Adama - powiedział Travis, wzruszając ramionami. - MoŜe on coś 

wie. 

Douglas ruszył do domu; przystanął na ganku, lecz zanim zdąŜył się odezwać, Adam 

podał mu szklankę piwa. 

-  Wyglądasz na wykończonego - zauwaŜył spokojnie. 

-  I chyba źle się czujesz - dodał Cole. 

-  Skąd one się tu wzięły? — zapytał Douglas. 

-  Skąd kto tu się wziął? - spytał Adam ze zdziwieniem. 

-  Araby - zamruczał brat w odpowiedzi. 

-  Pewnie tu przyszły... - rzekł Cole. 

-  Pewnie teŜ trochę biegły... - dokończył Adam. Uśmiechnęli się do siebie, po czym 

odwrócili się do 

Douglasa, by go jeszcze trochę podręczyć. Ten opierał się o słupek ganku i patrzył w 

głąb domu; w jego oczach malowało się tak ogromne cierpienie, Ŝe Adama ruszyło sumienie. 

-  MoŜe powinniśmy mu powiedzieć, Cole. 

-    A  ja  myślę,  Ŝe  musi  jeszcze  trochę  pocierpieć.  Przez  ostatnie  półtora  miesiąca  był 

nie  do  zniesienia...  Poza  tym,  przegrałem  zakład...  albo  raczej  przegram  go,  gdy  tylko  on  ją 

zobaczy. 

-  Ona tu jest, prawda? 

background image

 

107

-  Była - odrzekł Adam. 

-  A gdzie jest teraz? 

-  Nie musisz na nas krzyczeć. Słyszymy cię wyraźnie. 

-   Isabel Grant to kobieta pełna sprzeczności - zauwaŜył Cole. - Wygląda jak słodkie 

niewiniątko, ale ma teŜ swoją ciemną stronę. MoŜe dlatego tak bardzo mi się podoba. Musisz 

wiedzieć,  w co się pakujesz,  Douglasie,  zanim pójdziesz jej szukać. 

-    O  czym  ty  mówisz?  Isabel  nie  ma  Ŝadnej  ciemnej  strony.  Ona  jest  chodzącą 

doskonałością, do wszystkich diabłów! Jest dobra i... 

-  Wyrozumiała? - podpowiedział Adam. 

-  Tak, właśnie... wyrozumiała. 

-  Zgadzam się z tobą. - Adam skinął głową. - Ale Cole takŜe ma rację... ta kobieta ma 

swoją  mroczną  stronę.  Jest  teŜ  bardzo  wspaniałomyślna.  Powiedziała,  Ŝe  chce,  byś  miał  te 

dwa  araby,  bo  byłeś  dla  niej  wyjątkowo  dobry...a  to  oznacza,  Ŝe  jest  więcej  niŜ 

wspaniałomyślna. Jest niezwykła., nie sądzisz, Cole? 

-    Pewnie,  Ŝe  tak  -  odrzekł  jego  brat,  a  potem  przypomniał  mu:  -  Ale  przecieŜ 

przyjechała  tu  takŜe  po  to,  by  go  zabić.  Nie  moŜesz  o  tym  zapominać.  Coś  mi  się  zdaje,  Ŝe 

ona  naprawdę  chce  to  zrobić.  Chyba  nie  powinienem  był  załadować  jej  tej  strzelby,  wiesz, 

Adamie? 

-  Ano nie. To był chyba błąd. 

-  Czy ona nadal tu jest? 

Douglas właśnie podchodził do drzwi, gdy Adam odpowiedział na jego pytanie. 

-  A pewnie, Ŝe jest. 

-    JeŜeli  Isabel  cię  zastrzeli,  my  odziedziczymy  araby!  -  zawołał  za  nim  Cole.  -  Ona 

nam to obiecała! 

Ale  Douglas  był  juŜ  w  domu;  przeszukał  pokoje  na  piętrze,  jadalnię,  bibliotekę  i 

gabinet. W końcu wpadł do kuchni, gdzie zastał mamę RóŜę stojącą przy piecu. Słysząc jego 

kroki,  odwróciła  się  do  drzwi  i  dopiero  wtedy  Douglas  dostrzegł  Parkera  śpiącego  w  jej 

ramionach. Zatrzymał się w pół kroku i przyjrzał dziecku z niedowierzaniem. 

-    Czy  to  nie  jest  najsłodsze  maleństwo,  jakie  kiedykolwiek  widziałeś,  Douglasie? 

PrzecieŜ on cały czas się uśmiecha! Tylko spójrz... nawet teraz się śmieje! 

Douglas  dotknął  główki  dziecka  koniuszkami  placów,  a  Parker  spojrzał  na  niego  i 

uśmiechnął się. 

-  Gdzie jest jego matka? 

background image

 

108

-  Kiedy po raz ostatni ją widziałam,   szła do  stajni - odparła Mama RóŜa. - Na twoim 

miejscu byłabym bardzo ostroŜna... jest na ciebie wściekła jak wszyscy diabli. 

-  Tak, słyszałem - rzekł Douglas, uśmiechając się. Wyszedł z domu tylnymi drzwiami 

i zaczął biec w stronę 

stajni,  gdy  zatrzymał  go  głośny  gwizd  Cole'a.  Odwróciwszy  się  na  pięcie,  zobaczył 

Isabel stojącą na schodach przed domem. 

Nogi  wrosły  mu  w  ziemię,  nie  był  w  stanie  się  ruszyć;  nie  mógł  uwierzyć,  Ŝe  Isabel 

naprawdę tu jest. Wyglądało na to, Ŝe jest wściekła jak osa... lecz mimo to była najpiękniejszą 

kobietą jaką kiedykolwiek widział... i kochał. 

Do  diabła  z  honorem!  Postąpił  krok  w  jej  stronę,  a  ona  uniosła  spódnice  sukni  i 

zaczęła schodzić ze schodów, gdy Cole ją zatrzymał. 

-  Nie zapomnij strzelby, Isabel. 

-  Aa... tak, dziękuję ci za przypomnienie, Cole. Podniosła broń, obróciła się na pięcie 

i podeszła do 

Douglasa. Zatrzymała się jakieś piętnaście stóp od niego i uniosła dłoń. 

-  Nie ruszaj się, Douglasie Clayborne. Mam ci coś do powiedzenia i tym razem mnie 

wysłuchasz. 

-  Tęskniłem za tobą, Isabel. Ale ona tylko potrząsnęła głową. 

-    Nie  sądzę.  Czekałam  na  ciebie  i  czekałam,  ale  ty  wcale  do  mnie  nie  przyjechałeś. 

Zraniłeś mnie... Byłam pewna, Ŝe wrócisz. Chciałam ci powiedzieć, Ŝe jesteś okrutnikiem bez 

serca.  Pamiętasz,  co  mi  powiedziałeś  przed  wyjazdem?  Ja  zapamiętałam  kaŜde  słowo. 

Powiedziałeś  mi,  Ŝe  powinnam  wrócić  do  normalnego  Ŝycia  i  zapomnieć  o  tobie.  CóŜ... 

myliłeś się. Nigdy nie mogłabym o tobie zapomnieć. A czy ty mógłbyś zapomnieć o mnie? 

-  Nie... nigdy. Isabel, naprawdę chciałem... Ale ona nie pozwoliła mu dokończyć. 

-  Nigdy nie mówiłeś, Ŝe mnie kochasz. Ale ja i tak to wiem. Wyznałem ci teŜ, co ja 

czuję... Ŝe cię kocham... nadal cię kocham i nie przestanę. Tylko tyle chciałam ci powiedzieć. 

Mam  nadzieję,  Ŝe  jesteś  równie  nieszczęśliwy,  jak  ja...  ty  wstrętny,  uparty  ośle!  -  Douglas 

zrobił  krok  w  jej  stronę,  lecz  Isabel  znowu  go  powstrzymała.  -  Nie  ruszaj  się  i  daj  mi 

skończyć. Jak śmiesz twierdzić, Ŝe wpuściłam cię do łóŜka tylko z wdzięczności za okazaną 

mi  pomoc?  Byłam  naprawdę  wściekła,  Ŝe  mogłeś  mnie  podejrzewać  o  coś  takiego,  ale 

dopiero potem zorientowałam się, Ŝe masz rację. 

Douglas był bardzo zaskoczony takim obrotem sprawy. 

-  Nie... nie miałem racji. Od początku... 

background image

 

109

-    Miałeś  rację  -  odrzekła.  -  Byłam  ci  wdzięczna  i  dlatego  się  z  tobą  przespałam. 

Miłość nie miała tu nic do rzeczy. 

-  Isabel, czy ty naprawdę... 

-    Nie  przerywaj  mi!  Muszę  ci  wszystko  powiedzieć.  Po  waszym  wyjeździe  miałam 

mnóstwo  czasu  do  namysłu...  zrozumiałam,  Ŝe  jestem  teŜ  winna  wdzięczność  kochanemu 

doktorowi  Simpsonowi,  więc  przespałam  się  takŜe  z  nim.  Trudy  nie  miała  nic  przeciwko 

temu.  Potem  zastanowiłam  się  i  przypomniałam  sobie,  Ŝe  Wendlell  Border  teŜ  swego  czasu 

usiłował  mi  pomóc,  i  Ŝe  właściwie  jestem  mu  za  to  wdzięczna.  To  nie  jest  śmieszne, 

Douglasie, więc przestań się uśmiechać. 

-  Czy przespałaś się takŜe z Wendellem? 

-    Tak,  oczywiście...  Jego  Ŝonie  to  nie  przeszkadzało.  A  teraz,  jeŜeli  chodzi  o  araby, 

naleŜą do ciebie. Mój mąŜ sprzedał ci Pegaza, a  on nie moŜe Ŝyć bez Minerwy. Poza tym, i 

tak nie miałabym gdzie ich trzymać. 

-  PrzecieŜ jesteś właścicielką połowy Montany! 

-    Nie,  ta  ziemia  naleŜy  teraz  do  sierocińca.  Siostry  wraz  z  dziećmi  lada  dzień 

wprowadzą  się  do  dawnego  domu  Boyle'a.  Będą  samowystarczalne...  a  dochód  z  dzierŜaw 

pokryje wszystkie ich wydatki... moŜe nawet uda się im trochę zaoszczędzić. Przyrzekły mi, 

Ŝ

e nazwą sierociniec Domem Paddy'ego. Wprawdzie myślały o Domu Świętego Patrica, ale ja 

się uparłam. 

-  Oddałaś całą ziemię? A co z twoim dzieckiem? Jak... 

-  Mojemu synowi nic nie brakuje. Zamierzam pracować w szkole jako nauczycielka i 

zarabiać na nasze utrzymanie. 

-  Isabel, ja muszę cię pocałować. 

-    Nie  ma  mowy  -  odparła.  -  Nie  skończyłam  jeszcze  spłacać  moich  długów 

wdzięczności... Twoi bracia teŜ bardzo mi pomogli, więc zamierzam się z nimi przespać... z 

kaŜdym po kolei.  To  najlepsze  wyjście  z  sytuacji.  - OdłoŜyła strzelbę. - Cole? Czy mogę 

cię prosić na chwilę? - zawołała. 

Chciała odejść, lecz Douglas złapał ją za rękę i śmiejąc się przyciągnął do siebie. 

-    Zawsze  cię  kochałem,  Isabel,  i  będę  cię  kochać  do  końca  świata.  Jesteśmy  jak  te 

twoje araby. Nie moŜemy Ŝyć bez siebie... Byłem tu taki nieszczęśliwy bez ciebie i Parkera. 

Nie przestanę cię kochać... i tylko mnie masz być wdzięczna. Oj, słonko, nie płacz. Naprawdę 

zamierzałem  po  ciebie  pojechać...  nie  mogłem  juŜ  znieść  tej  rozłąki  z  tobą  i  Par-kerem. 

Doprowadzała mnie do szału. 

-  Tym razem to ja ciebie opuszczam. 

background image

 

110

 

Objął ją mocno i przytulił do siebie. 

-    Nie,  nie  zostawisz  mnie.  Jesteśmy  dla  siebie  stworzeni.  Isabel  teŜ  go  objęła  i 

pozwoliła mu się całować przez jakiś 

czas. Potem odchyliła głowę i spojrzała mu w oczy. 

-  Więc juŜ zmądrzałeś? Douglas roześmiał się. 

-  Tak - obiecał. 

-  Ale ja i tak muszę wrócić do Sweet Creek, więc będzie lepiej, jeŜeli  pojedziesz  ze  

mną.      PoŜałujesz,  jeŜeli    się  sprzeciwisz.  Będziesz  się  do  mnie  zalecać  i  zabierać  mnie  na 

przyjęcia i... nic mnie nie obchodzi, czy masz na to ochotę, czy nie. 

-  Mam o wiele lepszy pomysł, słonko. Wyjdź za mnie!