background image

Rozdział 8 

Rozproszyły  się  kolory:  żółcie,  czerwienie,  pomarańcze,  a  ponad  tym  wszystkim  złoto. 

Złoto jak metal na biżuterię, obramowujący wszystko. Samo powietrze było pełne iskier, jakby 
złoty kurz był na stałe zawieszony w powietrzu, więc nawet powietrze,  którym oddychaliśmy, 
było z niego stworzone. 

Złoto  rozlało  się  dookoła  nas,  przechodząc  przez  przejście,  opadając  wokół

 

nas, 

wsunęło się pomiędzy nami, łącząc się z białym blaskiem magii tak, że pojawiliśmy się pośród 
dworu jak srebrno-złota wizja. 

Przez  chwilę  widziałam  Złoty  Dwór  rozrzucony  przed  nami.  Przez  chwilę  widziałam 

Taranisa na jego wielkim,  złotym, ozdobionym klejnotami tronie,  z  całą jego magią,  całą jego 
iluzją,  obracającą  go  w  coś  pełnego  słonecznych  kolorów,  podobnie  oślepiającego  jak  światło 
słoneczne.  Jego  dwór  rozciągał  się  po  drugiej  stronie,  stojąc  w  rządach,  lub  siedząc  na 
mniejszych krzesłach podobnych do ogrodów lśniących kwiatów, stworzonych ze złota, srebra 
i klejnotów. Ludzie Taranisa mieli włosy we wszystkich kolorach tęczy, a swoje ubrania wybrali 
tak, żeby przypochlebić się i sprawić przyjemność królowi. Lubił kolory klejnotów i ognia, więc  
tak jak dwór Andais wyglądał zawsze, jakby był gotowy na pogrzeb, dwór Taranisa wyglądał jak 
lśniąca wersja piekła. 

Przez chwilę widziałam przystojną twarz mojego wujka, potem jego strażnicy rozstawili 

się dookoła tronu. Rozległy się krzyki „Jest krzywoprzysięzcą! Do Króla! Do Króla!” 

Niektórzy z tego wspaniałego dworu ruszyli w stronę tronu, żeby pomóc strażnikom, ale 

niektórzy  szybko  się  od  niego  odsunęli,  co  świadczyło  o  tym,  że  uważali,  że  to  będzie  środek 
walki. 

Przelotnie  zobaczyłam  swojego  dziadka,  Uara  Okrutnego,  górującego  głową 

i ramionami  ponad  większością  uciekających  ludzi.  Był  jak  drzewo  pośrodku  lśniącej  rzeki. 
Patrząc na niego jak stał- wysoki i w każdym calu będący bóstwem wojny, zorientowałam się, 
że  mam  włosy  swojego  dziadka.  Widywałam  go  tak  rzadko,  że  zdałam  sobie  z  tego  sprawę 
dopiero teraz. 

Magia  zamigotała  dookoła  nas  w  śmiercionośnej  tęczy  koloru,  ognia,  lodu  i  burzy. 

Strażnicy bronili swojego króla, bo przeciw komu jeszcze byłabym zdolna wezwać dziką sforę? 
Tak  wiele  zbrodni,  tak  wielu  zdrajców.  Poczułam  znów to  wołanie,  pragnienie,  żeby  polować 
na  zawsze.  Tak  prosto,  tak  bezboleśnie  byłoby  pędzić  każdą  nocą,  żeby  znaleźć  swoją  ofiarę. 
Dużo prostsze niż życie, które próbowałam prowadzić. 

Ręka  zacisnęła  się  na  moim  ramieniu  i  ten  dotyk  wystarczył.  Odwróciłam  się,  żeby 

zobaczyć Sholto, jego poważną twarz, jego żółtozłote oczy wpatrujące się we mnie. Jego dotyk 
wyrwał mnie z tych myśli. Fakt, że wiedział, że sprowadził mnie znad krawędzi, mówił mi, że 
ma  swoje  własne  pokusy  jako  prowadzący  polowanie.  Możesz  najlepiej  chronić  kogoś  przed 
pokusą, jeżeli sam jesteś kuszony. 

background image

Staliśmy  pośrodku  magicznej  burzy  utworzonej  ze  zderzenia  się  różnych  zaklęć.  Małe 

tornada kręciły się po pokoju, utworzone, kiedy moc gorąca uderzyła w moc zimna. Rozlegały 
się krzyki, a poza blaskiem naszej własnej magii mogłam dostrzec biegających ludzi. Niektórzy 
pędzili  w  stronę  tronu,  żeby  chronić  króla,  inni  uciekali,  żeby  ochronić  siebie,  a  jeszcze  inni 
kulili się przy ścianach i pod ciężkimi stołami. Patrzyliśmy na nich wszystkich przez oszronione 
„szkło” magii, która nas otaczała. 

Psy  nie  zawahały  się,  nie  były  rozproszone  zaklęciami  innych.  Miały  jeden  cel,  jedną 

zdobycz. Grad zaklęć i burza, którą wywołały, zaczęła cichnąć. Strażnicy w końcu zorientowali 
się, że nie jesteśmy zainteresowani tronem. Poruszaliśmy się nieubłaganie w stronę brzegu sali. 
Ogromne psy przepychały się pod stołami, przechodząc koło postaci skulonych przy ścianie.  

Poczułam,  jak  mięśnie  mojej  klaczy  napinają  się  i  miałam  czas,  żeby  przesunąć  się 

w przód  i  lepiej  chwycić  się  grzywy,  zanim  przeskoczyła  szeroki  stół  jednym  potężnym 
skokiem.  Klacz  tańczyła  na  kamieniach,  jej  kopyta  krzesały  zielone  iskry,  odrobiny  zielonych 
i czerwonych płomyków wychodziły wraz z dymem z jej nozdrzy. Czerwony blask w jej oczach 
stał się niedużym czerwonym płomieniem, który lizał brzegi jej oczodołów. 

Psy uwięziły moją kuzynkę przy kamiennej ścianie. Przycisnęła swoją wysoką, szczupłą 

postać  tak  mocno,  że  gdyby  kamienie  rozstąpiły  się,  byłaby  zdolna  uciec  tą  drogą.  Jej 
pomarańczowa suknia wydawała się bardzo jasna przy białej marmurowej ścianie. Ale tej nocy 
nie  spotka  jej  nic  tak  prostego.  Poczułam  znów  strumień  gniewu  i  głębokiego  zadowolenia 
z zemsty. Jej twarz była urocza i blada, gdyby tylko miała nos i wystarczająco dużo skóry, żeby 
utworzyć  wargi,  byłaby  tak  atrakcyjna,  jak  nikt  na  dworze.  Był  czas,  kiedy  uważałam,  że  Cair 
jest  naprawdę  piękna,  ponieważ  nie  widziałam  jej  braków  jako  oznak  brzydoty.  Kochałam 
twarz Babci, więc jej twarz, połączona z twarzą sidhe, była tak urocza, że Cair nie mogła być dla 
mnie  czymś  innym  poza  pięknem.  Ale  ona  tak  tego  nie  postrzegała,  małymi  okrucieństwami, 
które  wyrządzała  mi,  kiedy  nikt  nie  patrzył,  dawała  mi  odczuć,  że  mnie  nienawidzi.  Kiedy 
dorosłam,  zorientowałam  się,  że  mogłaby  przehandlować  swoje  wysokie  ciało  sidhe  za  moją 
twarz.  Sprawiła,  że  uwierzyłam,  że  bycie  niską  i  zaokrągloną  jest  zbrodnią,  ale  to  moja  twarz 
najbardziej podobna do sidhe była tym, czego  pragnęła. Jako dziecko po prostu myślałam, że 
jestem brzydka. 

A teraz, kiedy widziałam ją przyciśniętą do ściany, kiedy widziałam brązowe oczy naszej 

babci na jej twarzy i podobny układ kości, chciałam, żeby bała się. Chciałam, żeby zrozumiała, 
co  zrobiła  i  pożałowała  tego,  a  potem  chciałam,  żeby  zginęła  w  przerażeniu.  To  było 
małostkowe? Czy o to dbałam? Nie, nie dbałam. 

Cair  spojrzała  na  mnie  oczami  mojej  babci,  oczami  wypełnionymi  przerażeniem, 

a oprócz strachu, również wiedzą. Wiedziała, dlaczego tu byliśmy. 

Pospieszyłam  mojego  konia,  przechodząc  pomiędzy  warczącą  sforą  ogarów. 

Wyciągnęłam do niej zakrwawioną rękę. 

background image

Krzyknęła  i  próbowała  przesunąć  się,  ale  ogromne  biało-  czerwone  psy  przysunęły  się 

bliżej.  Słychać  było  pogróżkę  w  basowym  grzmieniu  ich  warczenia,  unoszeniu  warg,  żeby 
pokazać kły, którymi mogły rozerwać ciało. 

Zamknęła  oczy,  a  ja  pochyliłam  się  w  jej  stronę,  wyciągając  rękę  do  tego  idealnego 

policzka. Dotknęłam ją delikatnie dłonią. Wykrzywiła się, jakbym ją  uderzyła. W jednej  chwili 
zaschnięta krew oblepiała moją skórę, w drugiej była mokra i świeża. Zostawiłam karmazynowy 
odcisk  swojej  małej  dłoni  na  jej  idealnym  układzie  kostnym.  Cała  krew  na  mojej  ręce  i  sukni 
była płynna i znów ociekała. Opowieści o tym, że ofiary morderstwa krwawią, jeżeli położy na 
nich rękę ich morderca, oparte są na prawdzie. 

Uniosłam rękę do góry, więc mogli to zobaczyć wszyscy sidhe. 

- Nazywam ją zabójcą własnego rodu. Krew jej ofiary ją oskarża – krzyknęłam. 

Do  sfory  psów  podeszła  moja  ciotka  Eluned,  matka  Cair  i  wyciągnęła  do  mnie  swoją 

białą rękę. 

-  Siostrzenico  Meredith,  jestem  siostrą  twojej  matki,  a  Cair  jest  moją  córką.  Kogo 

z naszego rodu zabiła, że przybyłaś tutaj w ten sposób? 

Odwróciłam się, żeby spojrzeć na nią, taką uroczą. Była bliźniaczką mojej matki, ale nie 

były  identyczne.  Eluned  była  trochę  bardziej  sidhe  niż  moja  matka,  trochę  mniej  ludzka. 
Ubrana była na złoto, od głowy po palce u nóg. Jej  czerwone włosy, podobne do moich i jej 
ojca, opadały na suknię. Jej oczy przypominały płatki kwiatów, jak oczy Taranisa, chociaż moja 
ciotka  miała  w  oczach  pomieszane  odcienie  złotego  i  zielonego.  Spojrzałam  w  te  oczy 
i pojawiło  się  wspomnienie  tak  ostre,  że  przeszło  przeze  mnie  od  brzucha  aż  do  głowy. 
Zobaczyłam oczy podobne do tych, tylko mające odcień zieleni, oczy Taranisa nade mną, jakby 
to był sen, ale wiedziałam, że nim nie był. 

Sholto dotknął mojego ramienia, tym razem leciutko. 

- Meredith. 

Potrząsnęłam głową, a potem wyciągnęłam zakrwawioną rękę w stronę mojej ciotki. 

- To krew twojej matki, to krew naszej babki, to krew Hettie. 

- Czy ty mówisz, że… nasza matka nie żyje? 

- Umarła w moich ramionach. 

- Ale jak? 

Wskazałam na moją kuzynkę. 

- Wykorzystała zaklęcie, żeby zmienić Babcię w swoje narzędzie, żeby dać jej rękę mocy 

Cair. Zmusiła Babcię, żeby zaatakowała nas ogniem. Moja Ciemność jest nadal w szpitalu przez 
rany, które zadała mu Babcia ręką mocy, której nigdy nie posiadała. 

background image

- Kłamiesz – powiedziała moja kuzynka. 

Psy zawarczały. 

- Gdybym kłamała, nie mogłabym wezwać sfory i ogłosić cię zabójcą w rodzie. Sfora nie 

przybędzie, jeżeli zemsta nie jest sprawiedliwa. 

- Krew jej ofiary ją oznaczyła – powiedział Sholto. 

Ciotka Eluned wyprostowała się na całą swoją wysokość sidhe. 

- Nie masz tutaj prawa głosu, Rozsiewający Cienie. 

-  Ja  jestem  królem,  ty  nie  –  powiedział  głosem  tak  wyniosłym  i  aroganckim,  jak  jej 

własny. 

- Królem koszmarów – odrzekła Eluned. 

Sholto  zaśmiał  się.  Jego  śmiech  sprawił,  że  światło  zaigrało  w  jego  włosach,  jakby 

śmiech mógł być żółtym światłem, rozlanym w bieli jego włosów. 

-  Pozwól,  że  pokażę  ci  koszmar  -  powiedział,  a  jego  głos  miał  w  sobie  tę  złość,  która 

utraciła żar i stała się czymś zimnym. Gorąca złość świadczy o pasji, zimny gniew o nienawiści. 

Nie  wydaje  mi  się,  żeby  nienawidził  specjalnie  mojej  ciotki,  raczej  wszystkich  sidhe, 

którzy kiedykolwiek go zdradzili. Zaledwie kilka tygodni temu kobieta sidhe skusiła go seksem 
tak, że pozwolił jej się związać. Ale zamiast seksu pojawili się wojownicy sidhe, którzy wycięli 
jego  macki,  wszystkie  dodatki  i  odarli  go  ze  skóry.  Kobieta  powiedziała  Sholto,  że  kiedy  się 
uzdrowi, wolny od skazy, to może się z nim prześpi. 

Magia  sfory  zmieniła  się  nieznacznie  i  stała  się  bardziej…  rozzłoszczona.  Teraz  była 

moja  kolej,  żeby  sięgnąć  i  dotknąć  go  ostrzegawczo.  Zawsze  wiedziałam,  że  wciągnięcie  do 
sfory  może  oznaczać  pułapkę,  ale  nie  zdawałam  sobie  sprawy,  że  to  wołanie  może  również 
uwięzić  łowczego.  Sfora  chciała  nieporuszalnego  łowczego  czy  łowczynię.  Musiałam  teraz 
przejąć  prowadzenie.  Silne  emocje  mogły  sprawić,  że  utracisz  duszę.  Czułam  to  w  tej  chwili 
i zobaczyłam teraz, że Sholto staje się nieostrożny. 

Chwyciłam jego ramię, aż spojrzał na mnie. Krew, która pozostawiła tak jasny i świeży 

znak na twarzy Cair, nie pobrudziła jego ramienia. Spoglądałam mu w oczy, aż zobaczyłam, że 
patrzy na mnie bez gniewu, ale z tą mądrością,  która sprawiła, że sluaghowie zachowali swoją 
odrębność, podczas kiedy większość mniejszych królestw została pochłonięta. 

Uśmiechnął  się  do  mnie,  tą  delikatną  wersją  uśmiechu,  który  widziałam,  odkąd 

dowiedział się, że będzie ojcem. 

- Czy powinienem pokazać im to, czego mnie nie pozbawili? 

background image

Wiedziałam, co ma na myśli. Uśmiechnęłam się do niego i skinęłam głową. Wydaje mi 

się,  że  uśmiech  nas  ocalił.  Dzieliliśmy  się  chwilą,  która  nie  miała  nic  wspólnego  z  zamiarami 
łowów. Chwilą nadziei, dzielonej intymności, przyjaźni tak dobrej, jak miłość. 

Chodziło  mu  o  to,  żeby  pokazać  ciotce  Eluned,  jaki  naprawdę  może  być  koszmar. 

Pokazać  swoje  dodatkowe  kończyny  w  gniewie,  dla  przerażenia.  Teraz  mógł  odsłonić  siebie 
żeby udowodnić, że arystokratom, którzy zranili go, nie udało się go okaleczyć. Był cały. Więcej 
niż cały, był idealny. 

W jednej  chwili jego tatuaże dekorowały mu brzuch i dolną część piersi, a w następnej 

było  to  rzeczywiste.  Światła  i  kolor  igrały  na  bladej  skórze,  złotej  i  bladoróżowej.  Cienie 
pastelowego  światła  lśniły  i  poruszały  się  pod  skórą  w  postaci  wielu  ruchomych  części. 
Falowały jak jakieś pełne gracji morze istot, poruszały się, jakby ożywione ciepłym, tropikalnym 
prądem. Kiedy ostatnim razem wstąpił na ten dwór, wstydził się tej części siebie. Teraz tak nie 
było i okazywał to. 

Od niektórych dam dobiegły krzyki, a moja ciotka trochę zbladła. 

- Ty sam jesteś koszmarem, Rozsiewający Cienie. 

Odezwał się Yolland, ten z czarnymi włosami i pokrytym winoroślą koniem. 

- Stara się ciebie rozproszyć, żeby odciągnąć od winy jej córki. 

Moja ciotka spojrzała na niego i odezwała się zszokowanym głosem. 

- Yolland, jak możesz im pomagać? 

-  Spełniłem  swój  obowiązek  wobec  króla  i  mojej  ziemi,  ale  teraz  jestem  częścią  sfory, 

Eluned  i  pewnie  rzeczy  widzę  inaczej.  Wiem,  jak  Cair  wykorzystała  swoja  własną  babcię  jako 
przynętę  i  pułapkę.  Jak  ktoś  mógł  coś  takiego  zrobić?  Czy  stałaś  się  tak  nieczuła,  że 
zamordowanie twojej własnej matki nic dla ciebie nie znaczy, Eluned? 

- Ona jest moim jedynym dzieckiem – powiedziała, ale słychać było w głosie, że nie jest 

całkowicie pewna siebie. 

- I zabiła twoją jedyną matkę – odrzekł. 

Odwróciła  się  i  spojrzała  na  swoją  córkę,  która  stała  nadal  przyciśnięta  do  ściany 

w okręgu białych mastiffów, z naszymi końmi na przedzie okręgu. 

- Dlaczego Cair? – Nie „Jak mogłaś?”, ale po prostu „Dlaczego?”. 

Twarz  Cair  pokazywała  teraz  inny  rodzaj  strachu.  To  nie  był  strach  przed  psami 

przyciskającymi się tak blisko. Patrzyła w twarz swojej matki prawie desperacko. 

- Matko. 

- Dlaczego? – powtórzyła pytanie jej matka. 

background image

-  Słyszałam,  jak  wypierasz  się  jej  przed  dworem  dzień  po  dniu.  Nazywałaś  ją 

bezużytecznym skrzatem, który opuścił swój własny dwór. 

- To było tylko takie gadanie przed innymi arystokratami, Cair. 

- Nigdy nie mówiłaś czegoś innego na osobności, tylko do mnie, Matko. Ciocia Besaba 

mówi  tak  samo.  Że  jest  zdrajczynią,  skoro  opuściła  ten  dwór,  najpierw  żeby  żyć  z  Unseelie, 
a potem  żeby  żyć  pomiędzy  ludźmi.  Całe  swoje  życie  słyszałam,  że  zgadzasz  się  z  takimi 
słowami. Mówiłaś, że zabierasz mnie, żeby odwiedzić ją, ponieważ to obowiązek. Kiedy byłam 
wystarczająco duża, żeby dokonać wyboru, przestałyśmy jeździć. 

- Sama ją odwiedzałam, Cair. 

- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? 

-  Ponieważ  twoje  serce  jest  zimne,  jak  serce  mojej  siostry,  a  twoje  ambicje  gorące. 

Widziałabyś moją troskę o matkę jako słabość. 

- To była słabość – powiedziała. 

Eluned potrząsnęła głową, na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego żalu. Cofnęła się 

o krok od szeregu psów, od swojej córki. Spojrzała na nas. 

- Czy moja matka wiedziała, że to Cair ją zdradziła? 

- Tak. 

- Wiedza, że to własna wnuczka ją zdradziła, mogła złamać jej serce. 

- Nie zachowała tej wiedzy na długo – odrzekłam. To było okrutne pocieszenie, ale to 

było wszystko, co mogłam jej zaoferować. Pędziłam z dziką sforę i prawda, bez względu na to 
czy okrutna, czy miła, była jedyną rzeczą, jaką mogłam mówić tej nocy. 

- Nie będę stała ci na drodze, siostrzenico. 

-  Matko!  –  Cair  wyciągnęła  rękę.  Psy  zbliżyły  się  do  niej,  warcząc  niskim  warkotem, 

który przechodził od palców u nóg przez kręgosłup, uderzając w coś w umyśle. Jeżeli słyszałaś 
ten dźwięk, wiedziałaś, że jest źle. 

- Matko, proszę! – zawołała znów Cair. 

- Ona była moją matką! – odkrzyknęła Eluned. 

- Ja jestem twoją córką. 

Eluned odwróciła się w swojej długiej złotej sukni. 

-  Nie  mam  córki  –  odeszła  nie  oglądając  się.  Arystokraci,  którzy  zgromadzili  się 

niedaleko  drzwi,  przesunęli  się,  żeby  pozwolić  jej  wyjść.  Nie  zatrzymała  się,  aż  ozdobione 

background image

klejnotami  drzwi  zamknęły  się  za  nią.  Mogła  nie  walczyć  o  życie  swojej  córki,  ale  również 
mogła na to nie patrzyć. Nie mogłam jej winić. 

Cair rozglądała się szaleńczo dookoła. 

- Lordzie Finbar, pomóż mi! – krzyknęła. 

Większość  oczu  w  pokoju  powędrowało  do  odległego  stołu,  gdzie  król  był  całkowicie 

zasłonięty  za  ścianą  strażników  i  lśniących  dworzan.  Jednym  z  nich  był  Lord  Finbar,  wysoki 
i przystojny, z żółtym, niemalże ludzkim kolorem włosów. Tylko wyczuwalna moc dochodząca 
od  niego  i  nierzeczywiście  przystojna  twarz  świadczyły,  że  jest  kimś  więcej.  Uar  nadal  stał  po 
jednej  stronie  obserwując  przedstawienie,  ale  nie  osłaniając  swojego  brata.  Lord  Finbar  stał 
przed swoim monarchą. Był zaprzyjaźniony z królem, ale nie był przyjacielem mojej ciotki, czy 
mojej kuzynki, tyle wiedziałam. Dlaczego teraz go błagała? 

Król  był  całkowicie  ukryty  za  lśniącym,  obwieszonym  biżuterią  tłumem,  do  którego 

należał  Finbar.  Może  nawet  nie  było  go  w  pokoju,  a  arystokraci  tylko  używali  siebie  jako 
przykrywki. Ale dzisiejszej nocy to nie miało znaczenia. Znaczenie miało, dlaczego Cair błagała 
wysokiego blondwłosego arystokratę, który nigdy nie był jej przyjacielem. 

Jego  twarz  z  wysoko  wyrzeźbionymi  kośćmi  policzkowymi  miała  arogancki  wyraz,  tak 

zimny,  jakiego  nigdy  nie  widziałam.  To  sprawiło,  że  pomyślałam  o  moim  utraconym  Mrozie, 
który ukrywał się za taką arogancją, kiedy najbardziej się bał, lub był zakłopotany. 

Cair znów zawołała do niego, bardziej szaleńczo. 

- Lordzie Finbar, obiecałeś. 

Wtedy odezwał się. 

- Dziewczyna jest wyraźnie szalona. Zabicie matki swojego rodu 

 

jest na to dowodem – 

jego  głos  był  zimny  i  czysty  jak  blade  linie  jego  policzków.  Słowa  ociekały  pewnością 
i arogancją  wyhodowaną  przez  wieki,  nie  arogancją  odziedziczoną  po  przodkach,  ale  jego 
własną. Nieśmiertelność i szlachectwo to recepta na arogancję i tępotę. 

-  Finbar,  co  ty  mówisz?  –  krzyknęła  Cair.  –  Obiecałeś,  że  będziesz  mnie  chronił. 

Przysięgłeś. 

- Jest obłąkana – odpowiedział. 

Sholto spojrzał na mnie  i zrozumiałam. Odezwałam się, a mój głos odbijał się  echem. 

Dzisiejszej nocy dzierżyłam coś więcej niż moją własną magię. 

-  Lordzie  Finbar,  złóż  nam  przysięgę,  że  nie  obiecałeś  ochrony  mojej  kuzynce, 

a uwierzymy ci. Jest obłąkana. 

- Nie odpowiadam przed tobą, Meredith. Jeszcze nie. 

background image

-  To  nie  ja,  Meredith,  proszę  ciebie  o  przysięgę.  Dzisiejszej  nocy  przyjechałam  jako 

głowa  innego  dworu.  Z  tą  mocą  pytam  po  raz  drugi,  Finbarze.  Przysięgnij  nam,  że  kłamie 
mówiąc o twojej ochronie i więcej nie będziemy o tym rozmawiać. 

- Nie jestem dłużny przysięgi perwersyjnemu potworowi, jaki jest u twojego boku. 

Użył  przezwiska,  jakie  nadała  Sholto  Królowa  Andais.  Wołała  na  niego  Perwersyjny 

Potwór,  a  czasami  po  prostu  Potwór.  Przyprowadź  mojego  Potwora.  Sholto  nienawidził  tego 
przezwiska, ale nie poprawia się królowej. 

Sholto  zmusił  swojego  wielonogiego  konia  do  ruszenia  naprzód,  jego  własne  dodatki 

powtarzały ten ruch. Myślałam, że stracił panowanie nad sobą, ale jego głos był tak spokojny 
i arogancki, jak głos Finbara. 

- Skąd lord Seelie zna przezwiska straży Ciemnej Królowej? 

- Mamy swoich szpiegów, tak jak i wy. 

Sholto  skinął  głową,  jego  włosy  odbijały  żółte  światło,  ale  w  pokoju  nie  było  światła 

w tym odcieniu, który lśniło w jego włosach. 

- Ale dzisiejszej nocy nie jestem jej potworem. Jestem Królem sluaghów, tej nocy jestem 

Łowczym. Odmawiasz złożenia przysięgi Łowczemu? 

Nie jesteś Łowczym – odrzekł Finbar. 

Odezwał się blond włosy arystokrata, który jechał z nami. 

- Zaatakowaliśmy sforę, teraz jedziemy wraz z nią. Są łowczymi tej nocy. 

- Zostałeś zauroczony, Dacey – powiedział Finbar. 

- Jeżeli Wielka Sfora jest urokiem, to tak, jestem pod jej wpływem. 

Odezwał się jeden z arystokratów. 

- Finbar, po prostu przysięgnij, że ta szalona kobieta kłamie i będzie po sprawie. 

Finbar  nie  odezwał  się.  Po  prostu  patrzył  przystojny  i  arogancki.  W  końcu  to  była 

ostatnia  linia  obrony  sidhe,  piękno  i  duma.  Nigdy  nie  miałam  na  tyle  obu  tych  rzeczy,  żeby 
nauczyć się takich sztuczek. 

- Nie może im przysiąc – odezwała się Cair - lub będzie krzywoprzysięzcą, stojąc przed 

dziką  sforą.  To  byłby  jego  koniec  –  teraz  brzmiała  na  rozzłoszczoną.  Ona,  podobnie  jak  ja, 
nigdy  nie  była  wystarczająco  piękna,  żeby  nauczyć  się  tej  prawdziwej  arogancji  sidhe. 
Mogłybyśmy być przyjaciółkami, gdyby mnie tak bardzo nie obraziła. 

- Powiedz nam, co ci przyrzekł Cair – odezwałam się. 

- Wiedział, że mogę zbliżyć się na tyle, żeby umieścić na niej zaklęcie. 

background image

- Kłamie – dobiegło nie od Finbara, ale od jego syna Barrisa. 

- Barris, nie! - powiedział Finbar. 

Niektóre  ogary  odwróciły  się  w  stronę  Barrisa,  który  stał  na  brzegu  tłumu  sidhe 

w dalekiej  części sali. Nie dołączył do ojca, żeby chronić króla. Ogromne psy zaczęły kroczyć 
w jego stronę, warcząc niskim, przerażającym dźwiękiem. 

- Kłamcy są zdobyczą sfory – powiedział Sholto i uśmiechnął się bardzo zadowolonym 

uśmiechem. 

Dotknęłam  znów  jego  ramienia,  żeby  przypomnieć  mu,  by  nie  cieszył  się  za  bardzo 

mocą. Sfora była pułapką, im dłużej z nią jechaliśmy, tym bardziej powinniśmy o tym pamiętać. 

Sięgnął do tyłu i chwycił mnie za rękę. Skinął głową. 

- Pomyśl dokładnie, Barris – odezwał się. – Cair kłamie, czy mówi prawdę? 

-  Mówię  prawdę  –  powiedziała  Cair.  –  Finbar  powiedział  mi,  co  zrobić  i  obiecał,  że 

jeżeli to zrobię, pozwoli, żebyśmy Barris i ja byli parą. Jeżeli zajdę w ciążę, pobierzemy się. 

- Czy to prawda, Barris? – zapytałam. 

Barris  wpatrywał  się  z  przerażeniem  na  ogromne  białe  ogary,  które  skradały  się  do 

przodu.  Było  coś  w  sposobie,  w  jaki  się  poruszały,  co  przypominało  mi  ucieleśnienie  lwów 
skradających  się  na  sawannach.  Nie  wyglądało  na  to,  żeby  Barris  cieszył  się  z  odgrywania  roli 
gazeli. 

- Ojcze – powiedział i spojrzał na Finbara. 

Twarz Finbara nie była już dłużej arogancka. Gdyby był człowiekiem, powiedziałabym, 

że wyglądał na zmęczonego, ale nie było na tyle linii i kręgów pod jego pięknymi oczami. 

Sfora  zaczęła  gromadzić  się  przy  Barrisie  z  kłapaniem  zębami  i  przyciskaniem 

ogromnymi ciałami. Cicho jęknął z przestrachu. 

-  Zawsze  byłeś  idiotą  –  powiedział  Finbar.  Byłam  całkowicie  pewna,  że  nie  mówi  do 

nas. 

- Wiem, co ty miałaś nadzieję zyskać Cair, ale co Finbar miał nadzieję zyskać na śmierci 

moich mężczyzn? 

- Chciał pozbawić cię twoich najbardziej niebezpiecznych małżonków. 

- Dlaczego? – zapytałam i poczułam dziwny spokój. 

- Żeby arystokraci Seelie mogli kontrolować cię, kiedy będziesz królową. 

-  Uważaliście,  że  jeżeli  Doyle  i  ja  zginiemy,  będziecie  mogli  kontrolować  Meredith?  – 

zapytał Sholto. 

background image

- Oczywiście – odpowiedziała. 

Sholto zaśmiał się i był to równocześnie dobry śmiech i zły, taki rodzaj śmiechu, który 

możesz opisać jako kąśliwy. 

- Nie znają cię, Meredith. 

- Nigdy nie znali – odrzekłam. 

-  Czy  naprawdę  uważacie,  że  Rhys,  Galen  i  Mistral  pozwoliliby  wam  kontrolować 

Meredith? 

- Rhys i Galen tak, ale nie Pan Burz – odpowiedziała. 

- Cicho, dziewczyno – powiedział w końcu Finbar. To nie było kłamstwo, czy przysięga. 

Mógł rozkazywać jej, czy obrażać ją bezpiecznie. 

- Zdradziłeś mnie, Finbar, dowiodłeś, że twoje słowo jest nic nie warte. Nic nie jestem ci 

winna  –  odwróciła  się  do  mnie,  wyciągnęła  do  mnie  te  szczupłe,  zgrabne  ręce,  ponad 
warczącymi  psami.  –  Powiem  ci  wszystko,  proszę,  Meredith,  proszę.  Samo  faerie  zajęło  się 
Zabójczym Mrozem, ale Ciemność i Pan Cieni muszą odejść. 

- Dlaczego oszczędziliście Rhysa, Galena i Mistrala? – zapytałam. 

- Rhys był kiedyś lordem na tym dworze. Był rozsądny i uważaliśmy, że znów stanie się 

rozsądny, gdyby mógł wrócić na Złoty Dwór. 

To nie tylko mnie nie rozumieli. 

- Jak wiele czasu minęło, odkąd Rhys był członkiem tego dworu? 

- Osiemset lat, może trochę więcej – odpowiedziała Cair. 

-  Czy  nie  przyszło  wam  do  głowy,  że  mógłby  zmienić  się  przez  te  wszystkie  lata?  – 

zapytałam. 

Wyraz jej twarzy wystarczył. Nie przyszło. 

- Każdy chce być arystokratą na Złotym Dworze – powiedziała i w to wierzyła. Dowód 

był widoczny w jej oczach, jej twarzy, tak szczerej. 

- A Galen? – zapytałam. 

- Nie jest zagrożeniem, a nie mogliśmy pozbawić cię wszystkich twoich partnerów. 

-  Miło  to  słyszeć  –  powiedziałam.  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  zrozumiała,  że  to  sarkazm. 

Zauważyłam, że wielu arystokratów go nie zauważa. 

- A co z Mistralem? – zapytał Sholto. 

background image

Coś zalśniło w ich oczach, kiedy Cair i Barris spojrzeli na siebie, potem na Finbara. On 

nie patrzył na nikogo. Trzymał twarz nieruchomo. 

- Na niego również zastawiliście pułapkę? – zapytał Sholto. 

Młodzi  wymienili  zdenerwowane  spojrzenie.  Finbar  pozostał  niewzruszony.  Obie 

reakcje  nie  spodobały  mi  się.  Zmusiłam  moją  klacz  do  ruchu  w  przód,  aż  szturchnęła  moją 
kuzynkę i  Barrisa swoją szeroką piersią.  Psy zapędziły go, żeby stanął obok swojej być-może-
panny-młodej. 

- Posłaliście kogoś, żeby zabił Mistrala? 

- Zamierzasz i tak mnie zabić – odezwała się Cair. 

- Masz rację, ale dzisiejszej nocy nie jesteśmy tu dla Barrisa. Wezwałam pomstę rodową, 

a on nie jest z naszego rodu – spojrzałam na młodego lorda. – Chcesz przetrwać tę noc, Barris? 

Spojrzał  na  mnie  i  zobaczyłam  w  jego  niebieskich  oczach  słabość,  która  musiała 

rozczarować  takie  polityczne  zwierzę  jak  Finbar.  Barris  był  nie  tylko  słaby,  nie  był  również 
bystry. Zaoferowałam mu szansę przetrwania tej nocy, ale przecież będą inne noce. Przyrzekam 
to. 

- Nie odzywaj się – powiedział Finbar. 

-  Król ocali ciebie, Ojcze, ale nie zrobi tego dla mnie. 

- Ciemność jest ranny wystarczająco mocno, żeby nie być przy jej boku. Więc musi być 

martwy.  Nie  udało  nam  się  z  Lordem  Cieni,  ale  Pan  Burz  zginie  tej  nocy,  więc  będziemy 
wynagrodzeni. 

- Jeżeli Mistral zginie tej nocy, Barris, podążysz za nim i to szybko. To ci obiecuję.  

Klacz pode mną przesunęła się niespokojnie. 

- Nawet ty, Barris, musisz wiedzieć, co oznacza taka obietnica, kiedy księżniczka siedzi 

na koniu z dzikiej sfory – powiedział Sholto. 

Barris przełknął mocno, a potem odezwał się. 

- Jeżeli złamie obietnicę, sfora ją zniszczy. 

- Tak – odrzekł Sholto – więc lepiej mów teraz, kiedy jest jeszcze czas, żeby ocalić Pana 

Burz. 

Jego  oczy  z  okręgami  błękitu  pokazywały  tak  wiele  białka,  jak  u  przerażonego  konia. 

Jeden  z  ogarów  szturchnął  jego  nogę,  a  on  jęknął  jękiem,  który  u  kogoś  innego  mógł  być 
uważany  za  krzyk.  Ale  arystokraci  Dworu  Seelie  nie  krzyczą  tylko  dlatego,  że  pies  ich 
szturchnął. 

- Pamiętaj, kim jesteś, Barris – powiedział Finbar. 

background image

Obejrzał się na swojego ojca.  

- Pamiętam, kim jestem, Ojcze, ale uczyłeś mnie, że wszyscy jesteśmy równi przed sforą. 

Czy nie nazywałeś tego wielką równością?  

Głos  Barrisa  miał  w  sobie  żal,  czy  też  może  rozczarowanie.  Strach  zaczął  opadać  pod 

ciężarem lat. Lat w ciągu których nie był takim synem, jakiego chciał jego ojciec. Lat wiedzy, że 
chociaż  w  każdym  calu  wygląda  na  arystokratę  Seelie,  to  tylko  udaje  go  tak  mocno,  jak  tylko 
może. 

Spojrzałam na Barrisa, który zawsze wydawał się równie arogancki jak reszta. Nigdy nie 

widziałam nic za tą  idealną, przystojną maska. Czy to magia sfory dała mi jasną wizję, czy po 
prostu założyłam, że jeżeli wyglądasz na idealnego sidhe, wysokiego, szczupłego i wspaniałego, 
będziesz  szczęśliwy  i  bezpieczny.  Czy  naprawdę  nadal  wierzyłam,  że  piękno  daje 
bezpieczeństwo?  Czy  gdybym  była  wyższa,  szczuplejsza,  mniej  wyglądająca  na  człowieka,  a 
bardziej na sidhe, moje życie byłoby… idealne? 

Spojrzałam  w  twarz  Barrisa  i  zobaczyłam  w  niej  całe  to  rozczarowanie,  całe 

niepowodzenie, ponieważ jego piękno nie wystarczyło, żeby zdobyć serce ojca. 

Poczułam coś, czego się nie spodziewałam: litość. 

-  Pomóż  nam  ocalić  Mistrala,  a  będziesz  mógł  zachować  swoje  życie.  Jeżeli  będziesz 

milczeć i pozwolisz mu umrzeć, nie będę mogła ci pomóc, Barris. 

Sholto spojrzał na mnie, starał się, żeby na twarzy nie pokazać zdziwienia, ale wydaje mi 

się,  że  usłyszał  tę  nutę  litości  w  moim  głosie  i  nie  spodziewał  się  jej.  Nie  mogłam  go  winić. 
Barris pomógł zabić moją babcię, próbował zabić moich kochanków, moich przyszłych króli, 
ale to nie był cały on. Starał się przypodobać ojcu targując jedynym, co miał, swoją czystą krwią 
sidhe i całym tym wysokim, nienaturalnie smukłym pięknem. 

Finbar nie miał nic, co mógłby zaoferować Cair, poza bladym pięknej swojego syna. Być 

zaakceptowaną przed dwór, mieć kochanka czystej krwi sidhe, być może męża, to była nagroda 
warta  życia  Babci.  To  była  ta  sama  nagroda,  dla  której  Babcia  zgodziła  się  poślubić  Uara 
Okrutnego  całe  wieki  temu.  Szansa,  żeby  wżenić  się  w  Złoty  Dwór,  dla  półczłowieka, 
półskrzata była szansą tysiąclecia. 

- Powiedz nam, Barris, lub umrzesz następnej nocy. 

- Powiedz im – odezwała się Cair głosem cienkim ze strachu. To oznaczało, że nie znała 

ich planu wobec Mistrala, wiedziała tylko, że istnieje. 

-  Znaleźliśmy  zdrajcę,  który  wywabi  go  na  otwartą  przestrzeń.  Nasi  łucznicy  będą 

strzelać strzałami z grotami z hartowanej stali. 

- Gdzie jest to miejsce? – zapytał Sholto. 

background image

Barris  powiedział  nam.  Wyznał  wszystko,  podczas  kiedy  strażnicy  króla  trzymali 

Finbara.  Króla  rzeczywiście  nie  było.  Zniknął  dla  bezpieczeństwa.  Strażnicy  nie  trzymali 
Finbara  dlatego,  że  próbował  coś  mi  zrobić,  ale  ponieważ  jego  działania  mogły  być  widziane 
jako działania wojenne skierowane przeciwko Dworowi Unseelie. To było ciężkie przestępstwo 
na  obu  dworach,  działania  bez  wyraźnych  rozkazów  króla  czy  królowej  w  taki  sposób,  który 
mógł spowodować wojnę. Część mnie była pewna, że Taranis zgodził się na ten plan, chociaż 
może nie otwarcie. W całym działaniu czuć było królewskie pytanie „Kto uwolni mnie od tych 
kłopotliwych mężczyzn?”. Na tyle nie wprost, że mógł złożyć przysięgę. Ale Taranis był ofiarą 
dla innego polowania, na inny dzień. 

Próbowałam  odwrócić  klacz  i  skierować  ją  w  stronę  drzwi,  żeby  ocalić  Mistrala,  ale 

potrząsnęła głową. Parsknęła nerwowo, ale nie poruszyła się. 

- Musimy tu dokończyć, lub sfora nie ruszy się – powiedział Sholto. 

Zrozumienie zajęło mi chwilkę, potem odwróciłam się do Cair, przyciśniętej do ściany, 

otoczonej  ze  wszystkich  stron  przez  wielkie  ogary.  Mogłam  wykorzystać  je  jako  moją  broń. 
Mogły rozerwać ją na strzępy, ale nie byłam pewna, czy wytrzymam, gdy zajmie to wiele czasu. 
Potrzebowałam czegoś szybszego z powodu Mistrala i mojego własnego spokoju umysłu. 

Sholto  wyciągnął  do  mnie  włócznię  utworzoną  z  kości.  Czy  nie  pojawiła  się 

z powietrza? Była jednym z symboli władzy królewskiej pomiędzy sluaghami, ale zaginęła wieki 
temu, na długo zanim objął tron. Włócznia i sztylet z kości, który miał w ręce, powróciły wraz 
z nieokiełznaną magią, kiedy po raz pierwszy kochaliśmy się. 

Wzięłam włócznię. 

Cair zaczęła krzyczeć. 

- Nie, Meredith, nie! 

Przesunęłam długą tyczkę, aż trzymałam ją pewnie. Nie mogłam nią rzucić, nie było na 

to wystarczająco miejsca i nie było potrzeby. 

- Umarła w moich ramionach, Cair. 

Wyciągnęła ręce do kogoś za mną. 

- Dziadku, pomóż mi! 

Jego głos był spokojny, powiedział to, co ja myślałam. 

- Dzika sfora nie może być powstrzymana. I nie mam czasu na słabość. 

Cair odwróciła się z powrotem do mnie. 

- Patrz, co zrobiła tobie i mnie, Meredith! Stworzyła nas jako coś, co nigdy nie będzie 

zaakceptowane przez nasz własny lud. 

background image

-  Dzika  sfora  przybyła  dla  mojej  zemsty,  Bogini  porusza  się  przeze  mnie,  Pan 

przychodzi do mnie w wizjach: Jestem sidhe! 

Dwiema  rękami  zatopiłam  włócznię  prosto  w  jej  pierś.  Poczułam,  jak  grot  pociera 

o kość  i  pchnęłam  ten  ostatni  cal,  czując  jak  rozrywa  jej  ciało  i  uderza  w  pustkę  po  drugiej 
stronie. Gdyby była grubsza, byłoby mi trudniej, ale nie było jej na tyle, żeby powstrzymać tę 
broń i siłę mojego cierpienia. 

Cair  patrzyła  na  mnie,  jej  ręce  chwyciły  włócznię,  ale  nie  widziała,  więc  jej  ręce  nie 

trafiły dokładnie. Brązowe oczy wpatrywały się we mnie, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się 
stało. Spojrzałam w te oczy, odbicie oczu Babci i obserwowałam, jak strach opada, zostawiając 
zakłopotanie.  Krew  wyciekła  z  jej  bezwargich  ust.  Próbowała  mówić,  ale  nie  padło  żadne 
słowo.  Jej  ręce  opadły.  Patrzyłam,  jak  jej  oczy  stają  się  puste.  Ludzie  mówią,  że  to  światło 
blaknie,  kiedy  się  umiera,  ale  to  nieprawda,  to  oni  blakną.  Wyraz  twoich  oczu  tworzy  to,  kim 
jesteś i to właśnie blaknie. 

Wyszarpnęłam włócznię, przekręcając ją, nie po to, żeby zranić mocniej, ale po prostu 

żeby  poluzować  grot  wbity  w  ciało  i  kość.  Kiedy  włócznia  wyszła  częściowo  z  jej  ciała,  Cair 
zaczęła  opadać  na  podłogę.  Musiałam  tylko  trzymać  włócznię,  waga  jej  ciała  i  grawitacja 
uwolniły ją. 

Spojrzałam  na  zakrwawioną  włócznię  i  próbowałam  coś  poczuć,  cokolwiek. 

Wykorzystałam  brzeg  sukni,  żeby  ją  oczyścić  z  krwi  i  podałam  włócznię  z  powrotem  Sholto. 
Potrzebowałam obu rąk do jazdy. 

Wziął ode mnie włócznię i pochylił się, żeby delikatnie mnie pocałować, macki otarły się 

o  mnie  delikatnie,  jak  ręce  próbujące  mnie  pocieszyć.  Nie  mogłam  pozwolić  sobie  jeszcze  na 
otuchę. Mieliśmy jeszcze zadanie do wykonania, a noc kończyła się. 

Cofnęłam się od pocieszenia, jakie mi oferował. 

- Jedźmy. 

- Ocalić twojego Pana Burz – powiedział. 

-  Ocalić  przyszłości  faerie  –  odwróciłam  klacz  i  tym  razem  mnie  posłuchała.  Wbiłam 

pięty  w  jej  boki  i  skoczyła  naprzód  migocząc  zielonymi  iskrami  i  dymem.  Pozostali  ruszyli  za 
mną, lśniąc bielą tak jasną, jak księżyc, a złoto sali balowej Seelie wydawało się być pochłaniane

 

przez  biel,  więc  zatrzymaliśmy  ten  srebrny  i  złoty  blask.  Mój  dziadek  zasalutował  mi,  kiedy 
przejechałam  obok  niego.  Nie  odwzajemniłam  gestu.  Wysadzane  klejnotami  drzwi  otworzyły 
się przed nami. 

- Pani, Panie – wyszeptałam – pomóżcie mi, pomóżcie mi zdążyć na czas. 

Przejechaliśmy obok wielkiego dębu i znów pojawiło się złudzenie ruchu, ale tym razem 

nie było letniej łąki, żadnej iluzji. W jednej chwili jechaliśmy po kamieniach, w korytarzu Seelie, 
a w następnej nasze konie były na trawie, w nocy, poza kopcami faerie. 

background image

Błyskawice przecięły ciemność nad nami. Błyskawice biegnące nie z nieba na ziemię, ale 

z ziemi do nieba. 

- Mistral! – krzyknęłam. 

Jechaliśmy  w  stronę  walki,  jadąc  ponad  trawą,  unosząc  się  w  niebo,  pędząc  jak  wiatr 

i gwiazdy w stronę mojego Pana Burz.