background image

1

background image

CAROLE   BUCK

Melodia na czas 

kochania

Przełożyła Agnieszka Kobylińska

Tytuł oryginału Simply Magic

2

background image

ROZDZIAŁ 1

Noc   była   upalna.   Z   apartamentu   poniżej   dobiegały   natarczywe 

dźwięki muzyki.

Bębny, które naśladowały rytm uderzeń serca.

Fleyt swoimi nie skoordynowanymi dźwiękami chciały przyspieszyć 

krążenie krwi słuchaczy.

Muzyka nie była głośna, ale jej niepokojący, egzotyczny rytm wybijał 

ją ze snu. Codzienne hałasy; syreny straży pożarnej czy ryk rock and rolla z 
głośno nastawionego radia, były znajome i nie przeszkadzały jej. Ale to…

Śpiew? Czy ktoś teraz śpiewał?

Brooke   odwróciła   się   na   plecy   i   zatkała   uszy.   Niewiele   to   jednak 

pomogło. Wprawdzie muzyka była przytłumiona, lecz wciąż natarczywa. 
Brooke miała wrażenie, jakby wsączała się w nią wszystkimi porami ciała!

Spojrzała w sufit, próbując opanować zdenerwowanie, wywołane tą 

niesamowitą   melodią.   Muzyka   rozbrzmiewała   dopiero   pół   godziny,   a 
irytacja, jaką wyzwalała, narastała z każdą minutą.

Brooke wiedziała, że  nie uda jej się  zdrzemnąć.  Po pierwsze  była 

przemęczona po pełnym napięcia weekendzie u rodziny w Connecticut. Na 
domiar złego w Bostonie, podobnie jak i w pozostałej części Nowej Anglii, 
panował niezwykły jak na tę porę roku upal, a klimatyzacja w sypialni nie 
działała.   Ten   fizyczny   i   psychiczny   dyskomfort   był   trudny   do 
przezwyciężenia. Do tego wszystkiego jeszcze ta niepokojąca muzyka…

Brooke  spojrzała  na   budzik,  stojący  na  małym  stoliku   przy  łóżku. 

Minęła   północ,   a   następnego   ranka   musiała,   jak   zwykle,   być   w   pracy! 
Wiedziała, że jej szef w Instytucie Wildinga do spraw Badań Ziemi (WIWE) 
był bardzo wyrozumiały, lecz nawet on nie tolerował pracowników, którzy 
w godzinach pracy zasypiają za biurkiem.

Siedem miesięcy temu, kiedy przyjechała do Bostonu, właśnie szef 

zaproponował   jej   mieszkanie   w   tym   przepięknym   apartamencie   w 

3

background image

Cambridge.   Kiedyś   był   to   dom   jednorodzinny,   lecz   właściciel 
(prawdopodobnie   to   on   włączył   tę   muzykę)   dokonał   w   nim  przeróbek   i 
wynajął pierwsze piętro, zatrzymując dla siebie mieszkanie na parterze.

Od pierwszej chwili Brooke podobał się ten elegancki, utrzymany w 

starym stylu dom. Wysokość czynszu mile ją zaskoczyła. Wiązały się z tym 
jednak   pewne   obowiązki.   W   czasie   nieobecności   właściciela,   osoba 
wynajmująca   piętro   musiała   opiekować   się   całym   domem,   wraz   z 
przylegającym doń urokliwym dziedzińcem.

Nawet przy takiej klauzuli Brooke nie wahała się ani przez moment. 

Jak   się   okazało,   jej   obowiązki   związane   z   domem   nie   były   w   ogóle 
uciążliwe. Musiała wprawdzie dbać o zajmowane przez siebie mieszkanie, 
lecz raz w tygodniu przychodziła sprzątaczka, która sprawnie radziła sobie z 
utrzymaniem czystości w pozostałej części domu. Gdy zachodziła potrzeba, 
dwaj   kilkunastoletni   chłopcy   z   sąsiedztwa   kosili   trawę,   grabili   uschnięte 
liście lub odgarniali śnieg - wszystko to za umiarkowaną opłatą.

Jedynymi   obowiązkami   Brooke   były   wizyty   na   poczcie   i   odbiór 

listów   nadchodzących   do   właściciela.   Otrzymała   klucze   do   drzwi 
frontowych, więc mogła zostawiać przesyłki w mieszkaniu na parterze.

Początkowo   Brooke   zastanawiała   się,   dlaczego   korespondencji   do 

doktora   Archimedesa   Xaviera   „Meade”   O’Malleya   nie   dostarczano 
bezpośrednio   do   domu.   Po   pierwszej   wizycie   na   poczcie   przestało   ją   to 
dziwić.

Właściciel domu otrzymywał tygodniowo więcej listów niż niejedna 

osoba   w   ciągu   całego   życia.   Wyglądało   na   to,   że   O’Malley   prowadził 
korespondencję w wielu językach z wieloma osobami z różnych państw. 
Prenumerował   również   około   tysiąca   gazet   i   czasopism,   wśród   których 
znajdowały   się   zarówno   poważne   pisma   naukowe,   jak   i   popularne 
brukowce. Te ostatnie, zapewne dla ochrony przed ciekawskimi, pakowane 
były w brązowy papier.

Po   siedmiu   miesiącach   sortowania   poczty   nadchodzącej   do   pana 

O’MaIleya, której nie mogła przecież zostawiać bezładnie pod drzwiami, 
Brooke miała wrażenie, że trochę poznała już tego człowieka. Oczywiście w 
Instytucie słyszała o nim wiele plotek, z których może jedna czwarta była 
prawdziwa. Ale gdyby choć część z tych opowieści o jego niesamowitych 

4

background image

wyprawach była prawdą…

Wiedziała,   że   specjalizował   się   w   etnobotanice,   wiedzy   łączącej 

antropologię z nauką o roślinach. Spędził wiele lat w Amazonii, badając 
znajomość   roślin   leczniczych   wśród   Indian   i   zastosowanie   ich   we 
współczesnej terapii. Kiedy się wprowadzała, powiedziano jej, że Meade 
przebywa właśnie w amazońskiej dżungli, skąd miał powrócić pod koniec 
sierpnia.

Brooke usiadła i zniecierpliwiona odgarnęła kosmyk blond włosów, 

opadających jej na ramiona. Do końca sierpnia w amazońskiej dżungli, tak? 
Według kalendarza do sierpnia pozostały jeszcze dwa miesiące.

Właściwie   można   się   tego   było   po   nim   spodziewać. 

Najprawdopodobniej właściciel wrócił przed oznaczonym terminem. I był 
teraz na dole i włączył tę muzykę, jakby celowo chcąc doprowadzić ją do 
szału.

Niespodziewanie   dźwięki   bębna   i   fletu   przeszły   w   tonację   inną, 

bardziej… erotyczną.

* * *

Miała tego dość! Odrzuciła prześcieradło, tłumacząc sobie, że nagłą 

nadwrażliwość skóry wywołał wyłącznie upał i nic innego.

Długimi   szczupłymi   nogami   dotknęła   dywanu.   Nie   miała   zamiaru 

całą   noc   wysłuchiwać   najnowszej   listy   przebojów   jakiejś   prymitywnej 
kultury. Postanowiła zejść na dół i powiedzieć swemu gospodarzowi, co o 
tym myśli. Dobry Boże, ten człowiek był chyba źle wychowany, że nawet 
nie przyszło mu do głowy przyjść, przedstawić siei poinformować o swym 
powrocie! Nie była nawet w stanie wyobrazić sobie przyczyny, dla której 
wrócił w środku nocy. Może zbyt długo przebywał w towarzystwie łowców 
głów?

Brooke   ponownie   odgarnęła   włosy.   Doznała   szczególnego, 

przyjemnego wrażenia pieszczoty na szyi i ramionach.

5

background image

Nie!   Świadomie   przełamała   ogarniające   ją   rozleniwienie.   Gorąco 

potęgowało   jej   zmęczenie.   Jasne,   że   czuła   się   trochę   niedysponowana. 
Absurdem byłoby doszukiwać się w tym jakichkolwiek doznań erotycznych.

To   było   więcej   niż   absurd.   Brooke   Livingstone, 

dwudziestoośmioletnia kobieta, która nie potrafiła zaspokoić tęsknoty męża 
przez   ostatnie   pół   roku   małżeństwa!   Przez   cały   ten   czas   nie   czuła 
pogłębiającego   się   uczucia   fizycznej   oziębłości,   które   było   przyczyną 
niepowodzenia. To niemożliwe, aby jakaś muzyka mogła ją tak odmienić.

To, czego teraz potrzebowała, to mocny, długi sen.

Brooke   sięgnęła   po   seledynowe   kimono,   leżące   na   podłodze   przy 

łóżku. Wiedziała dokładnie, jak rozmawiać z doktorem A.X. O’Malleyem. 
Zamierzała być szalenie uprzejma, lecz stanowcza. Miała zamiar wyraźnie 
dać mu do zrozumienia, że…

Muzyka zmieniła się ponownie. O, nie! Flety zamilkły i ktoś - coś? - 

zaczął śpiewać. Brooke nie próbowała nawet odgadnąć, w jakim języku. 
Bez względu na to, o czym opowiadała pieśń, była pewna, że nie ma w niej 
rymów „gniew”, „śpiew”, „drzew” i „zew”. Była to najbardziej niepokojaca 
melodia, jaką słyszała. Musiała przerwać tę niesamowitą muzykę.

Archimedes Xavier „Meade” O’Malley krążył po pełnym książek i 

dzieł   sztuki   salonie   swego   mieszkania   jak   uwięziona   dzika   pantera. 
Prymitywna   muzyka   z   nowoczesnego   magnetofonu   świetnie   oddawała 
ogarniające go uczucie niepokoju.

Może   nawet   zbyt   dobrze.   Może   powinien   włączyć   coś   bardziej 

uspokajającego. Na przykład Mozarta. Świętej pamięci Sebastian Browning, 
nauczyciel i osoba, po której odziedziczył zarówno ten dom, jak i wiedzę, 
wielokrotnie   powtarzał,   że   słuchanie   Mozarta   jest   lekarstwem   na   prawie 
wszystkie emocjonalne dolegliwości.

6

background image

Meade był w pełni świadomy odczuwanego zdenerwowania. Zawsze 

po powrocie z podróży miał wrażenie pewnego nieprzystosowania. Było to 
wynikiem zmęczenia, częściowo szoku kulturowego i czegoś jeszcze, czego 
nawet nie próbował określić. Wiedział, że za dzień lub dwa poczuje się 
znów jak w domu, a przynajmniej będzie mu znów wygodnie we własnej 
skórze. Do tego czasu musi po prostu pogodzić się z uczuciem obcości i 
niedopasowania.

Meade przybył na lotnisko Logan sześć godzin temu. Tym razem nie 

uprzedzał   nikogo   o   swym   powrocie.   Przy   odprawie   celnej   trafił   na 
wyjątkowo podejrzliwego urzędnika. Przewidując, że zarówno jego wygląd, 
jak i zawartość bagaży niejednokrotnie powodowała trudności na każdym 
dużym   lotnisku   świata,   nie   powinien   być   zaskoczony   takim   przyjęciem. 
Mimo wszystko było to irytujące.

W końcu, dzięki interwencji pewnego kontrolera, który pamiętał go z 

jednej   z   poprzednich   podróży,   zaoszczędzono   mu   upokarzającej   rewizji 
osobistej   i   pozwolono   wreszcie   przekroczyć   granicę.   Po   pospiesznym 
wrzuceniu rzeczy do toreb i oziębłym „do widzenia” ze strony celników, 
złapał taksówkę do Bostonu.

Po krótkim namyśle zrezygnował z wizyty u rodziców. „Będzie na to 

czas   rano”   -   pomyślał.   Nie   chodziło   nawet   o   to,   że   rodzina   nic   go   nie 
obchodziła, ani też on ich; wręcz przeciwnie. W tym stanie ducha nie był 
przygotowany na czułe powitanie rodziny.

Meade wiedział z wielokrotnych doświadczeń, że jego pojawienie się 

na progu rodzinnego domu zapoczątkowałoby huczne przyjęcie. Jego matka 
najpierw by się rozpłakała i przytuliła go do piersi, po czym ruszyłaby do 
telefonu, aby zaprosić jego siostry - bliźniaczki Kathleen i Mary Marga-ret, 
a   także   każdego   kogo   by   sobie   przypomniała.   Ojciec   również   by   się 
rozpłakał i przytulił go, a potem zaproponowałby mu coś do picia. Po kilku 
minutach rozległyby się dzwonki do drzwi i w domu zaroiłoby się od osób z 
klanów   Petrakis   i   0’Malley.   I   znów   kolejne   pocałunki,   uściski,   drinki   i 
jedzenie...

Drinki. O, Boże. Już sama konieczność picia wystarczyła, by odwlec 

moment spotkania z rodziną. Podczas pobytu w dżungli zdarzało mu się pić 
jeden z najsilniejszych trunków świata, ale była to tylko ciekawość badacza. 

7

background image

No dobra, może nie tylko. Zdarzyły się dwie, no może trzy sytuacje, gdy 
skosztował podsunięty napój w obawie, że odmowa mogłaby śmiertelnie 
urazić gospodarzy, co łączyło się z niebezpieczeństwem.

W   każdym   bądź   razie,   zdarzyło   mu   się   próbować   alkohol,   w 

porównaniu z którym bimber wydawał się zaledwie soczkiem, Ale nic nie 
powodowało   większego   kaca   niż   wychylane   na   przemian   szklaneczki 
whisky i ouzo. A tego oczekiwano po nim w czasie wszystkich spotkań 
rodzinnych. Musiał przecież manifestować swą przynależność i pochodzenie 
-zarówno greckie, jak i irlandzkie.

Pomyślał nagle o butelce wina i zapasach jedzenia, które zgromadził. 

Może powinien otworzyć wino i napić się kieliszek dla odprężenia. Ale nie 
był o tym przekonany. Prawdę powiedziawszy, nie miał ochoty ani na picie 
w samotności, ani też w towarzystwie rodziny.

Meade zatrzymał się i przeciągnął, próbując zmniejszyć napięcie w 

mięśniach   szyi   i   ramion.   Przeczesując   palcami   gęste,   czarne   jak   sadza 
włosy, rozejrzał się po pokoju. Zatrzymał wzrok na stertach korespondencji, 
ułożonych   na   wytartym   perskim   dywanie   przed   kominkiem.   Niejaki   B. 
Livingstone,   którego   nazwisko   wypisane   było   starannym   pismem   na 
skrzynce pocztowej, odwalił kawał dobrej roboty.

Osiem miesięcy temu, gdy Meade wyruszał na organizowaną przez 

WIWE wyprawę do Ameryki Południowej, mieszkanie piętrze było puste. 
Poprosił   wówczas   Davida   Quincy,   dyrektora   Instytutu,   o   znalezienie 
odpowiedniego lokatora. Meade darzył Davida pełnym zaufaniem, mimo że 
poprzedni   lokator   mieszkał   tu   ze   swym   ulubionym   wężem   boa   o 
wdzięcznym imieniu Urszula. Nie chodziło o uprzedzenia Meade’a wobec 
węży. Urszula była jednym z najokazalszych przedstawicieli rodziny Boidae 
z jakim się zetknął i bardzo ją lubił. Niestety, miała zwyczaj wygrzewania 
się   na   wypolerowanym   parkiecie   w   hallu.   Kobieta,   z   którą   Meade   był 
wówczas związany, panicznie bała się wszelkich gadów. 

Oczywiście, że przez pewien czas żałował rozstania. Ale, mimo że 

lubił Jeanne, nie łączyła ich miłość, Prawdę mówiąc, gdy rozstali się, czuł, 
że jego matka była bardziej rozczarowana niż on sam. Meade przypuszczał, 
że fakt, iż mając trzydzieści pięć lat, był wciąż kawalerem, stanowił dla jego 
matki wieczne zmartwienie.

8

background image

B. Livingstone. Barney? Benjamin? Bob? Po przyjeździe z lotniska zapukał 
na wszelki wypadek do drzwi mieszkania na piętrze, mimo że światła były 
zgaszone. Nie było odpowiedzi. Zszedł na dół, wziął prysznic, ogolił się i 
zdecydował wyjść do miasta, aby coś zjeść. Wrócił po półtorej godziny i 
ponownie wszedł na górę. Przez moment wydawało mu się, że słyszy jakiś 
dźwięk, lecz nikt nie zareagował na pukanie do drzwi. Wzruszył ramionami 
i wrócił do siebie.
B. Livingstone. Bradley? Bernard?

Meade   przyjrzał   się   uważnie   korespondencji,   próbując   odgadnąć 

cokolwiek ze sposobu jej ułożenia. To, że nowy lokator miał zamiłowanie, a 
może nawet obsesję na punkcie porządku, wydawało się oczywiste. A fakt, 
że przesyłki zostały poukładane tak uważnie, wskazywał, że B. Livingstone 
może być dociekliwym facetem. Hm... może naukowcem. Tak. Specjalistą 
w   jakiejś   ścisłej   dziedzinie.   Zapewne   znakomity   w   laboratorium,   lecz 
mający problemy z realnym życiem. A wygląd fizyczny? Niski? Szczupły? 
A może przeciwnie - wysoki i przygarbiony?

Okulary. Mógłby się założyć...

Jego rozmyślanie przerwało pukanie do drzwi. Meade zamarł na ten 

dźwięk   i   poczuł,   jak   powracają   przyzwyczajenia   nabyte   w   dżungli. 
Adrenalina zaczęła szybciej krążyć w żyłach.

Rozległo się kolejne pukanie, tym razem natarczywe. 

- Już idę - zawołał ostro Meade i podszedł do drzwi. Odsunął zasuwę i 

otworzył.

Ostatnią rzeczą, której się spodziewał, była stojąca przed nim piękna 

kobieta. Była szczupła, ubrana w jakąś jedwabną szatę. Strój ten, w kolorze 
wiosennych liści, niczym kochanek obejmował  wdzięcznie okrągłości jej 
ciała. Miała długie, rozpuszczone włosy koloru promieni słonecznych. Wy-
raz jej owalnej twarzy przypominał niewinność Madonny. Tylko usta były 
inne. Ich kształt i barwa dojrzałych wiśni przywodziły na myśl ziemskie 
namiętności.   Oczy   miała   zielone,   ozdobione   długimi   rzęsami,   wzrok 
uważny. Można się było w nich zagubić,

Meade przyglądał się stojącej przed nim osobie,

Z   plotek   krążących   po   Instytucie   wynikało,   że   Meade   jest 

9

background image

współczesnym Casanovą. Brooke domyślała się więc, że będzie przystojny. 
Nie   była   jednak   przygotowana   na   spotkanie   mężczyzny   będącego 
połączeniem rozbójnika morskiego z greckim bogiem!

Brooke miała pięć stóp i siedem cali wzrostu, a on przewyższał ją o 

przynajmniej   sześć   cali.   Był   szczupły,   potężnie   zbudowany   i   odziany 
jedynie w zniszczone szorty koloru

Kręcone   włosy   wyglądały   tak,   jakby   od   miesięcy   nie   widziały 

fryzjera.   Opalenizna   twarzy   miała   ciepłą   barwę   i   uwydatniała   kości 
policzkowe.   Brooke   widywała   podobnie   zniewalające   oblicza   u 
marmurowych   rzeźb   starożytnych   -Ateńczyków.   Ale   żaden   z   tych 
potężnych posągów nie miał oczu w kolorze morza w pogodny dzień. Każda 
kobieta mogłaby utonąć z radości w tych błękitnych, błyszczących głębiach.

Brooke patrzyła niemal zauroczona.

Meade   nie   wiedział,   jak   długo   tak   stali,   patrząc   na   siebie.   Miał 

wrażenie, jakby powietrze w pokoju było naelektryzowane, zupełnie jak po 
burzy.

Ostre   dźwięki   bębnów   przerwały   muzykę.   Taśma   zatrzymała   się, 

wydając   ledwie   słyszalny   trzask.   Po   kilku   sekundach...   minutach... 
milczenia Meade odezwał się pierwszy.

- B. Livingstone, jak przypuszczam? - spytał.

„B. Livingstone, jak przypuszczam?” Boże, nie pamiętał  już kiedy 

ostatnio użył tak pospolitego wyrażenia. 

Brooke zamrugała.

- Ja... Proszę? - odparła niepewnym głosem. Czuła zupełny mętlik w 

głowie.

- Nieważne - odpowiedział ponuro, - To taki stary dowcip. Nie warto 

go powtarzać.

-   Stary   dowcip?   -   Brooke   ponownie   zamrugała,   próbując   zebrać 

myśli. - To znaczy... to, co pan powiedział... to przypuszczenie, że nazywam 
się Livingstone?

10

background image

- Tak jest - skinął głową i uśmiechnął się, - Przepraszam.  Pewnie 

słyszała już pani wiele żartów na ten temat.

- Właściwie nie - zaprzeczyła Brooke. - Livingstone to jest... było 

nazwisko   mojego   męża.   To   znaczy,   to   wciąż   jest   jego   nazwisko.   Moje 
również. Zatrzymałam je po tym, jak... rozumie pan... my... - poczuła, że się 
rumieni. - My... rozwiedliśmy się - skończyła sucho.

Zapadła cisza, w czasie której Brooke zwymyślała się w duchu za swe 

zmieszanie. Zawsze uważała, że życie osobiste jest wyłącznie jej prywatną 
sprawą.   Wszystko,   co   wiązało   się   z   trwającym   sześć   lat   małżeństwem 
traktowała jak tajemnicę; zaczęło się wspaniale, a zakończyło fatalnie. I oto 
stała tutaj, zdradzając temu prawie nagiemu mężczyźnie swoje najbardziej 
bolesne przeżycia.

Brooke   wyprostowała   się,   czując   sztywnienie   kręgosłupa. 

Skrzyżowała ramiona. Nie była pewna, czy gest ten miał oznaczać ochronę 
siebie, czy odepchnięcie Meade’a. Czuła po prostu instynktowną potrzebę 
odgrodzenia się od świata.

- Przykro mi - powiedział Meade.

Nie podjął tematu, i to nie z braku zainteresowania tą kobietą; wręcz 

przeciwnie.   Wiedział   jednak   dużo   na   temat   mowy   ciała,   aby   właściwie 
odczytać gest ZAKAZ WSTĘPU. To nie był moment na zadawanie pytań.

Napotkał jej niepewne spojrzenie i dał jej do zrozumienia, że może 

mu ufać. W jej oczach zauważył niepokojące cienie.

Pomyślał o lasach podzwrotnikowych, które tak niedawno opuścił.

Brooke zaczęła się powoli odprężać.

-   Jestem...   jestem   Brooke   Livingstone   -   przedstawiła   się.   Z   ulgą 

zauważyła, że jej głos brzmiał prawie naturalnie.  - Mieszkam na górze.

Brooke.   Meade   pomyślał,   że   prostota   tego   imienia   bardzo   do   niej 

pasowała.

-   Brooke   Livingstone   -   powtórzył,   wyciągając   dłoń.   -   Jestem 

Archimedes Xavier O’MalIey.

11

background image

Brooke   odruchowo   podała   mu   rękę.   Poczuła   silny   uścisk   męskich 

palców.

- Miło... mi pana poznać, doktorze 0’Malley - powiedziała Brooke, 

próbując ignorować ogarniające ją podniecenie.

Dotyk jej dłoni stał się dla Meade’a niezwykłym przeżyciem. Miała 

gładką skórę i był gotów się założyć, że pachnie cudownie.

-   Po   prostu   Meade   -   poprawił   ciepłym   głosem.   Jego   zalśniły.   - 

Wszyscy nazywają mnie Meade. O ile nie wolisz… - powiedział kilka słów 
w egzotycznie brzmiącym dialekcie.

Brooke   zaczerpnęła   głęboko   powietrze,   usiłując   zapanować   nad 

emocjami. Co się z nią działo? I dlaczego?

- Proszę? - spytała ostrożnie, z niechęcią uwalniając dłoń.

Uśmiechnął się szeroko, sprawiając wrażenie niesfornego chłopca.

- Tak nazywali mnie tubylcy, wśród których ostatnio przebywałem - 

wyjaśnił.   Czuł   przemożną   chęć   ponownego   dotknięcia   jej   dłoni,   lecz 
postanowił nie kusić losu. A przynajmniej jeszcze nie teraz.

- Rozumiem - odpowiedziała niepewnie Brooke.

- To oznacza „olbrzymi przybysz o skórze jak podbrzusze ropuchy”.

Brooke nie mogła opanować śmiechu.

- Och, oczywiście. Tak właśnie myślałam - odparła.

Jakiś głos ostrzegł ją, że rozmowa przybiera niepokojący obrót. Stoi 

w drzwiach mieszkania półnagiego mężczyzny, którego dopiero co poznała, 
sama w nocnym stroju, i gawędzi jakby… cóż, sama nawet nie potrafiła 
określić.

Meade   po   raz   pierwszy   znajdował   się   w   takiej   sytuacji.   Brooke 

Livingstone   wywarła   na   nim   znacznie   większe   wrażenie   niż   ktokolwiek 
wcześniej. Czuł, że jest w tym coś więcej niż tylko zauroczenie.

- To było tylko tłumaczenie tych słów - powiedział, mierzwiąc włosy. 

- Może masz ochotę wstąpić na chwilę? Nie uważasz, że musimy śmiesznie 

12

background image

wyglądać, gdy tak stoimy w progu?

- Ach... - zawahała się.

- Proszę... Brooke? - przyglądał się jej w napięciu. Spuściła na chwilę 

wzrok.

- W porządku - zgodziła się. - Ale tylko na parę minut.

- Jasne - cofnął się, by ją przepuścić.

Zapach   jej   skóry   podrażnił   jego   zmysły.   Jej   biodra,   podkreślone 

jedwabiem szlafroka, przypomniały jego wcześniejsze domysły co do płci 
lokatora.

- Rzeczywiście, B, Livingstone - mruknął pod nosem.

- Proszę? - spytała Brooke, odwracając się w jego stronę.

-   Słucham?   Och   -   uświadomił   sobie,   że   musiała   słyszeć,   jak 

wymawiał jej nazwisko. - Myślałem tylko... sądziłem, że jesteś kimś innym.

Brooke nie wiedziała, jak zareagować na tę dość dziwną uwagę. On 

też nie był taki, jak myślała.

- Naprawdę? - odparła po chwili. - A czego oczekiwałeś?

- Prawdę mówiąc, faceta imieniem Barney lub Benjamin - przyznał z 

uśmiechem.

- Słucham? - spytała Brooke po namyśle.

-   Widziałem   inicjały   na   skrzynce   pocztowej   i   przypuszczałem...   - 

przerwał, coś sobie przypominając. - Poczta! O mój Boże! Przepraszam. 
Powinienem podziękować ci za zajęcie się przez te wszystkie miesiące moją 
korespondencją. Bardzo jestem ci wdzięczny. Mam nadzieję, że nie był to 
dla ciebie duży kłopot.

-   O,   nie   -   zapewniła   go   Brooke.   Zawahała   się   przez   moment,   by 

powrócić   do   przerwanego   wątku.   -   A   więc...   przypuszczałeś,   że   B. 
Livingstone to mężczyzna?

- Między innymi to - odparł, wzruszając ramionami. - Powiedzmy, że 

13

background image

popełniłem   błąd,   wyciągając   wnioski   jedynie   na   podstawie   skąpych 
przesłanek.

- Czy robi ci to jakąś różnicę? - Brooke zmarszczyła brwi.

- Co? Stwierdzanie faktów na podstawie niepełnych informacji?

- Nie - potrząsnęła przecząco głową - to, że nie jestem mężczyzną.

Oczywiście,   nie   była   również   w   pełni   kobietą,   lecz   Archimedes 

Xavier 0’Malley  nic o tym jeszcze  nie wiedział. To był jej sekret. Jej i 
Petera. Nie miała zamiaru dzielić się z nikim tą tajemnicą. Z nikim i nigdy.

Przez moment Meade zastanawiał się, czy Brooke nie próbuje z nim 

flirtować. Jej pytanie brzmiało jak zachęta. Kiedy już miał odpowiedzieć w 
podobnym tonie, dostrzegł w wyrazie jej oczu coś, co go powstrzymało.

Ona wcale z nim nie flirtowała. Była zaniepokojona. Ale dlaczego, na 

Boga?

- Nie - odpowiedział. - To nie jest żaden problem.

Nastąpiła   chwila   niezręcznej   i   pełnej   wyczekiwania   ciszy.   Brooke 

miała świadomość, że Meade ją obserwuje. To powodowało wzbierające w 
niej   uczucie   niepewności   i   dziwnego   podniecenia.   Zaczerwieniła   się   i 
spojrzała w bok, odgarniając z czoła blond włosy. 

Meade uświadomił sobie, że się w nią wpatruje. Poczuł zawrót głowy, 

jakby był pod wpływem narkotyku.

-   Przepraszam.   -   Co   było   w   tej   kobiecie,   że   pozostawał   pod   jej 

urokiem? - Nie wiem, co się ze mną dzieje. To chyba z powodu różnicy 
czasu. Lot z Brasilii do Bostonu jest... ach - rozłożył ręce.

Brooke spojrzała na niego. 

-   Może   powinnam   już   iść   -   powiedziała.   -   Z   pewnością   jesteś 

zmęczony  po  podróży. Nie  zdawałam  sobie  sprawy...  -  uczyniła  krok  w 
stronę drzwi.

-   Nie!   -   krzyknął   Meade,   chcąc   ją   zatrzymać.   Czubkami   palców 

dotknął jej ramienia i poczuł przebiegający go dreszcz.

14

background image

Spojrzał   w   jej   rozszerzone   zielone   oczy,   w   których   odbijało   się 

zdziwienie, i wiedział, że doznała podobnego wrażenia, co on... ale wydało 
mu się, że się tego obawia. Czemu?

- Proszę - powiedział stanowczo. - Nie możesz odejść, dopóki nie 

powiesz mi, co cię tu sprowadziło.

-   Co   mnie...   Och,   tak!   To   ta   muzyka   -   wyjaśniła   niezręcznie.   - 

Chciałam z tobą... o tym porozmawiać.

Gdy do niego dotarł wreszcie sens jej słów, poczuł się jak idiota.

-   Do   diabła.   Przepraszam.   Nigdy   bym   się   tak   nie   zachował,   nie 

wiedziałem, że ktoś jest u góry. Byłem tam dwukrotnie…

- Byłeś? - przerwała Brooke. - Kiedy?

- Pukałem dość głośno...

- Nie wątpię - zapewniła go. - Ale nie było mnie przez weekend...

- Nie było cię? - zdziwił się.

- Byłam u rodziny w Connecticut - wyjaśniła Brooke, usiłując się nie 

skrzywić. Dlaczego matka i starsza siostra nalegały na ponowne roztrząsanie 
nieudanego małżeństwa? I dlaczego opowiadały jej o byłym mężu i jego 
nowej żonie? - Musiałam wrócić wkrótce potem, jak pukałeś po raz pier-
wszy, a za drugim razem byłam pod prysznicem - przerwała, marszcząc 
brwi. - Ty pewnie też nie słyszałeś, jak pukałam do drzwi...

-   Widocznie   nie   było   mnie   w   domu.   Wyszedłem   po   zakupy   - 

odpowiedział.

-   Ach   -   twarz   Brooke   rozpogodziła   się,   gdy   wszystko   zostało 

wyjaśnione. - Innymi słowy: dobre intencje, zły czas.

- Dokładnie tak. Mimo  to, przepraszam.  Zazwyczaj nie nastawiam 

muzyki na pełny regulator, zwłaszcza o pierwszej w nocy. Czułem napięcie 
po podróży i pomyślałem sobie, że trochę muzyki mogłoby... - wykonał gest 
ręką,   obejmując   wzrokiem  całą   jej  postać.   -   Jeszcze   raz  przepraszam.   Z 
pewnością cię obudziłem.

15

background image

-   Właściwie   nie   obudziłeś   -   powiedziała   Brooke,   dotykając   paska 

szlafroka.-Nie spałam jeszcze. Byłam zmęczona po podróży. A potem, no 
cóż, potem usłyszałam muzykę - spojrzała na niego z ukosa. - Słuchałeś 
tego,   żeby   się   odprężyć?   -   spytała   z   powątpiewaniem,   pamiętając   o 
niepokoju wywołanym tą muzyką.

-   Niezupełnie   -   przyznał.   -   Trudno   jest...   właściwie   nie   wiem, 

dlaczego wybrałem właśnie tę kasetę. Jeszcze raz przepraszam. - Przerwał 
na  chwilę.   - A  wracając   do  zakupów,  o  których  wspomniałem.  Mam  w 
lodówce   butelkę   wina   i   zmierzałem   ją   otworzyć,   gdy   usłyszałem   twoje 
pukane. Może uda mi się namówić cię na kieliszek?

-   Nie,   jest   już   zbyt   późno   -   grała   na   zwłokę,   podnosząc   rękę   i 

odgarniając włosy za uszy. - Rano muszę iść do pracy...

- Tylko jeden kieliszek. Na pewno pomoże ci zasnąć. 

Brooke zawahała się chwilę, w końcu zgodziła się. 

- Tylko jeden kieliszek - podkreśliła. 

- Umowa stoi - uśmiechnął się radośnie, a w kącikach oczu pojawiły 

się siateczki drobnych zmarszczek. - Czuj się jak usiebie. - Odwrócił się i 
wyszedł do kuchni.

Brooke spostrzegła na jego lewym ramieniu skomplikowany rysunek 

czarno-czerwonego   tatuażu.   Ciekawe   w   jakich   okolicznościach   powstał? 
Teraz, gdy poznała już Medea’a O’Malleya, Brooke przestawała wątpić w 
prawdziwość wszystkich opowieści krążących po Instytucie. Mogła teraz 
uwierzyć w każdą z nich - i w wiele jeszcze innych. 

Brooke rozejrzała się wokół. Kiedy po raz pierwszy znalazła się w 

tym   pokoju,   była   zdziwiona   jego   wyglądem.   Zgromadzono   w   nim 
niezliczone   ilości   przedmiotów   artystycznych,   pochodzących   z   różnych 
kultur, tak odległych współczesnemu  człowiekowi. Były tam przepiękne, 
choć dziwaczne, maski i rzeźby. Włócznie i tarcze. Kusze i wyroby z pereł, i 
wiele innych, których przeznaczenie trudno było ustalić. Mnóstwo książek i 
oprawionych w srebrne ramki fotografii. Mimo to pokój sprawiał wrażenie 
przytulnego.

-  Proszę   bardzo   -   wesoło   powiedział   Meade,   podając   jej   kieliszek 

16

background image

białego wina. Wszedł bardzo cicho do pokoju.

Brooke drgnęła lekko na dźwięk jego głosu.

-   Dziękuję   -   odparła,   biorąc   kieliszek   i   wypijając   pospiesznie   łyk 

wina. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że podziwiałam 
twoje zbiory.

- Oczywiście, że nie - odrzekł szczerze. Pijąc powoli swoje wino, 

przypatrywał   się   uważnie   gościowi.   Delikatny   bukiet   zmrożonego 
chardonnay   doskonale   pasował   do   atmosfery   wywołanej   wizytą   Brooke. 
Uznał, że na nową lokatorkę patrzy się z przyjemnością. Była niewątpliwie 
atrakcyjną kobietą, ale jej charakter wzbudzał jego większe zaciekawienie.

Brooke   przymknęła   oczy.   Ponownie   uświadomiła   sobie,   że   Meade 

oceniają   swoim   wzrokiem.   Peter   również   przyglądał   się   jej   bez   słów. 
Doszukiwał się w niej wad i na Boga, udawało mu się znaleźć ich dość 
dużo. Potrafiła zrozumieć, aż za dobrze, dlaczego tak z nią postąpił. Peter 
twierdził, że zawiodła go pod każdym względem: jako żona, a także jako 
kobieta... Doszło wreszcie do sytuacji, że przyjęła jego sposób myślenia.

Bo faktycznie go zawiodła...

Brooke wypiła kolejny łyk wina. Zlizała kilka kropli z dolnej wargi.

- To jest niezwykły pokój - skomentowała, rozglądając się. - Kiedy 

przyszłam tu po raz pierwszy z twoją korespondencją, odniosłam wrażenie, 
że wchodzę do muzeum.

-   Szkoda,   że   nie   byłaś   tu   przed   śmiercią   profesora   Browninga   - 

odpowiedział jej Meade. - Większość swej kolekcji zapisał muzeum. To co 
tu zostało, to głównie jego osobiste pamiątki.

- Część z tych rzeczy to z pewnością twoje zbiory - Brooke chętnie 

podjęła   ten   temat,   ponieważ   bardzo   ją   interesował   i   był   względnie 
bezpieczny. - Wiem, że odziedziczyłeś ten dom po profesorze. Ale mimo 
wszystko...

- Te maski  tancerzy są moje  - przyznał. - Tamte  totemy  również. 

Interesuje mnie magia plemienna.

-   Magia?   -   powtórzyła.   Zastanowiła   się,   jakby   coś   sobie 

17

background image

przypomniała. - Chyba słyszałam... ktoś kiedyś w Instytucie wspomniał, że 
pokazujesz kanibalom sztuczki karciane. 

Meade zachichotał, potrząsając głową.

-   Znam   kilka   sztuczek   -   przyznał.   -   Czasami   wykorzystałem   je, 

pracując w terenie. Prawdę mówiąc, wywierało to większe wrażenie, niż 
gdybym   wymachiwał   moją   rozprawą   doktorską.   A   co   do   zabawiania 
rzekomych   kanibali...   -   ponownie   potrząsnął   głową.   -   Jedno   z   plemion, 
wśród których przebywałem, upiekło kiedyś na ruszcie kilku hiszpańskich 
zakonników. Ale ponieważ zdarzyło się to parę wieków temu. chyba nie ma 
sensu dziś im tego wypominać. W końcu, jeśli zbadać rodowód każdego, kto 
wie, co można by znaleźć.

- Na przykład kościotrupy w spiżarni? - delikatnie podsunęła Brooke.

-   Dokładnie   tak   -   zgodził   sic   Meade,   a   jego   oczy   rozbłysły   z 

zadowolenia.   -   Kościotrupy   w   spiżarni...   podoba   mi   się   to.   Masz   coś 
przeciwko temu, żebym je kiedyś użył w mojej publikacji?

- Nie, o ile w przypisach podasz źródło - odcięła się Brooke. Czuła się 

z Meade’em coraz swobodniej. Nie była pewna, czy powinna się z tego 
cieszyć.

- Źródło... - zmarszczył ciemne brwi. - Czekaj chwilę. Mówiłaś coś na 

temat Instytutu. Czy to znaczy, że pracujesz w WIWE?

Brooke potrzasnęła głową.

- Jestem asystentką Davida Quincy. Ale poza tym mam jeszcze wiele 

innych   obowiązków.   Mam   dyplom   z   anglistyki   i   pewne   umiejętności 
wydawnicze jeszcze z czasów uniwersyteckich, więc zajmuję się również 
korektą przygotowanych monografii.

- Hm - uniósł brwi. - Innymi słowy, jesteś w pewnym sensie moim 

wydawcą?

Pytanie zabrzmiało częściowo żartobliwie, częściowo pieszczotliwie. 

Brooke doszła do wniosku, że bezpieczniej będzie nie odpowiadać.

- Wspomniałeś przed chwilą profesora Browninga - podjęła po chwili. 

- Tak wiele o nim słyszałam. To musiał być fascynujący człowiek.

18

background image

Nie   był   to   najfortunniejszy   sposób   zmiany   tematu,   jednakże   nie 

zaprotestował.

- Sądzę, że słowo „fascynujący” jest właściwe - odparł.

- Byłeś jego studentem?

- Tak, od dwunastego roku życia.

- Co takiego? - Brooke była zaskoczona. Wprawdzie wszyscy uważali 

Archimedesa O’Malleya za niezwykle zdolnego człowieka, ale nigdy nie 
słyszała, żeby rozpoczynał studia w wieku dwunastu lat!

- To znaczy miałem tyle lat, gdy go poznałem - wyjaśnił Meade. - 

Mój   ojciec   ma,   a   właściwie   miał,   bo   przeszedł   już   na   emeryturę, 
przedsiębiorstwo robót elektrycznych. Któregoś dnia zabrał mnie do pracy, 
na   czwarte   piętro   Muzeum   Botanicznego.   Zdecydowałem   się   na 
samodzielne   zwiedzanie   i   nagle   znalazłem   się   w   laboratorium   profesora 
Browninga. Kiedy zobaczyłem tam porozrzucane włócznie i dmuchawki, 
zacząłem ich dotykać. Właśnie podniosłem kamienny grot, gdy usłyszałem 
głos   mówiący   z   brytyjskim   akcentem:   „Młody   człowieku,   trucizna   tam 
umieszczona   zabija   jaguara   w   ciągu   kilku   sekund.   Proszę,   spróbuj   być 
ostrożny”.   -   Dwa   ostatnie   zdania   Meade   wypowiedział   z   teatralnym 
akcentem.

- I co... co zrobiłeś?

- Oczywiście, że byłem bardzo ostrożny - zapewnił ją z uśmiechem. - 

Próbowałem zachować spokój, ale byłem przerażony.

- Każdy by był! - powiedziała Brooke, wyobrażając sobie tę scenę. - 

Czy tam naprawdę była trucizna?

- Jasne, że tak - potwierdził. - Kurara. Profesor Browning zrobił mi 

wykład o tym. Gdy już opanowałem strach, zacząłem zadawać pytania. - 
Meade przerwał, przywołując miłe wspomnienia. - Nie sądzę, aby profesor 
oczekiwał ode mnie, że porzucę szkołę i zjawię się u niego następnego dnia, 
ale to właśnie zrobiłem. Czułem się jak ryba złapana na haczyk. On był... 
jedyny w swoim rodzaju.

- Te zdjęcia... wszystkie są jego? - Brooke podeszła do stolika przy 

19

background image

kominku. - Muszę przyznać, że od razu mnie zaciekawiły.

Pochyliła się nieco, chcąc przyjrzeć się dokładniej jednej fotografii. 

Przy tym ruchu rozchyliły się lekko poły jej szlafroka, odsłaniając dekolt. 
Meade pospiesznie wypił łyk wina i odwrócił wzrok.

- Ta kobieta to Gabriela Browning, żona profesora - wyjaśnił, czując, 

jak   widok   niemal   obnażonych   piersi   powoduje   przyspieszone   bicie   jego 
serca. - Była od niego dużo młodsza. Zginęła w wypadku samochodowym, 
gdy profesor przebywał za granicą. Profesor Browning... przeżył to bardzo 
ciężko.

Brooke delikatnie pogładziła palcami ramkę, w którą oprawiony był 

ślubny portret. Ze zdjęcia emanowało życie i miłość. Nic nie mogła na to 
poradzić, ale zazdrościła tej młodej parze. Czy ona i Peter kiedykolwiek tak 
wyglądali? Czy podobnie czuli…?

Po chwili, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Brooke odstawiła 

kieliszek i podniosła ze stołu jedną z kamiennych figurek. Była dziwnie 
ciężka jak na swoją wielkość. Ciężka i ciepła w dotyku.

- Co…? - zastanowiła się głośno.

-   Pochodzi   z   terenów,   gdzie   teraz   jest   Kolumbia   -   powiedział 

swobodnym   głosem   Meade.   -   To   figurka   bogini   płodności.   Według 
dawnych wierzeń pomagała kobietom w zajściu w ciążę.

Płodność.

Brooke poczuła obejmujący ją chłód.

- Och - powiedziała, przyglądając się małemu  posążkowi i widząc 

brzemienność w okrągłych kształtach.

Figurka płodności.

- Brooke? - spytał Meade.

Powoli   i   ostrożnie   odłożyła   statuetkę   na   miejsce.   Chciała   rzucić 

rzeźbę tak, aby roztrzaskała się o podłogę. Wiedziała jednak, że to i tak nic 
by nie pomogło. Nic nie może jej pomóc.

20

background image

- Brooke? Nic ci nie jest?

- Wszystko w porządku - skłamała.

21

background image

ROZDZIAŁ 2

Brooke   chciała   o   tym   nie   myśleć,   lecz   jej   wysiłki   okazywały   się 

bezskuteczne. Statuetka płodności.

Skrzywiła   się   na   widok   swego   odbicia   w   lustrze   i   wpięła   kolejną 

wsuwkę   we   włosy.   Statuetka   płodności!   Dlaczego   zainteresowała   się 
właśnie tą figurką? W mieszkaniu O’Malleya było tak wiele innych. Po raz 
tysięczny chyba zadawała sobie to samo pytanie. Jaki przekorny instynkt to 
spowodował?

Jej najgorętszym marzeniem było posiadanie męża i dzieci. Kiedyś 

wydawało się to możliwe do osiągnięcia, ale ten czas minął.

Swego przyszłego męża, Petera Livingstone, poznała na pierwszym 

roku studiów. Pobrali się w miesiąc po jej dyplomie. Miała na sobie białą 
suknię z koronki, ozdobioną kwiatem pomarańczy, tak konwencjonalną, że 
druhny   aż   żartowały   z   niej.   Ale   jej   to   nie   przeszkadzało.   Była   wierna 
tradycji   i   dawnym   wartościom.   Ślub   z   ukochanym   mężczyzną,   wspólne 
tworzenie domu - to znaczyło dla niej wszystko. 

Oboje pragnęli tego samego. Wciąż pamiętała żarty na temat zajścia 

w ciążę już w czasie miesiąca miodowego. W głębi ducha pragnęła tego.

Miodowy miesiąc się skończył, a ona nie była w ciąży.

Podobnie po dwóch latach małżeństwa. Naciski ze strony jej i jego 

rodziców rozpoczęły się zaraz po drugiej rocznicy ślubu. Obie strony coraz 
częściej pytały, kiedy i oni będą mogli cieszyć się z własnych wnuków.

Konsultacja ze specjalistą do spraw płodności wypłynęła od Brooke. 

Propozycja ta rozgniewała początkowo Petera. Poczuł się urażony, tak jakby 
jego męskość została w ten sposób zakwestionowana. Ta pierwsza poważna 
kłótnia odsłoniła inne oblicze Petera. Jednak zgodził się na badania. Lekarz 
przedstawił im wyniki analiz w sposób niezwykle taktowny i delikatny. Nie 
powiedział wprost „To twoja wina, Brooke”, lecz dla niej tak to właśnie 
zabrzmiało. I takie samo oskarżenie ujrzała w oczach męża.

Była gotowa na każde poświęcenie. Badania przez innych lekarzy. 

22

background image

Testy. Leki. Nawet na operację. Przeszła wiele upokorzeń. Lecz nikt i nic 
nie było w stanie jej pomóc.

Ich małżeństwo zaczęło się rozpadać. Nagle to kalendarz dyktował 

terminy współżycia. Zalecenia lekarzy rządziły sposobem, w jaki kochali się 
z Peterem. Zabrakło spontaniczności. Zaniechali czułej gry wstępnej, tak 
cenionej przez Brooke. Seks stał się przykrym obowiązkiem, wypełnianym 
na   zimno,   bez   radości.   Potem   Peter   zaczął   ją   lekceważyć.   Początkowo 
żartował   tylko   wtedy,   gdy   byli   sami.   Po   pewnym   czasie   zauważyła,   że 
postępuje tak i w obecności innych. Nabrał zwyczaju mówić, że to nie jego 
należy winić za to, że nie są normalną rodziną.

Brooke nie wiedziała, kiedy zdradził ją po raz pierwszy. Była jednak 

tego pewna.

Koniec nastąpił w dniu szóstej rocznicy ślubu. Peter wrócił do domu 

późno, lekko wstawiony. Spytała go, gdzie był, na co odpowiedział jej z 
bezczelną szczerością.

„Dlaczego?   Naprawdę   chcesz   wiedzieć   dlaczego?   Bo   jestem 

mężczyzną, a ty nie możesz mi dać tego, czego potrzebuję! Nie potrafisz dać 
mi   syna   i   nie   potrafisz   dać   mi   satysfakcji   w   łóżku!   Jesteś   nie   tylko 
bezpłodna, ale także oziębła!”

Ten   wieczór,   a   także   rozwód,   który   nastąpił   wkrótce,   załamały 

Brooke. Lecz w ciągu ostatniego roku udało jej się pozbierać. Przyjazd do 
Bostonu, choć trochę się go obawiała, miał być dla niej zmianą na lepsze. 
Tak było do chwili, kiedy usłyszała tę niepokojącą muzykę. I poznała tego 
przystojnego faceta. I wzięła do ręki tę przeklętą…

Dźwięk   dzwonka   do   drzwi   oderwał   Brooke   od   rozpamiętywania 

przeszłości.

- Brooke? - spytał męski głos. Kolejny dzwonek.

- Brooke?

- Tak… już otwieram - zawołała.

Brooke rzuciła okiem na swe odbicie w lustrze i wyszła i łazienki. 

Gdy   szła,   obcasy   wieczorowych  sandałów   zastukały   o   podłogę.  Aby   się 

23

background image

uspokoić, zaczerpnęła głęboko powietrza, po czym otworzyła drzwi.

Sądziła,   że   ujrzy   ucywilizowaną   postać   nocnego   znajomego,   a 

tymczasem ujrzała wytwornego mężczyznę w garniturze od Savile Row z 
olbrzymim bukietem kwiatów.

- Meade? - spytała zaskoczona.

- Czyżbym wczoraj zachowywał się aż tak nieokrzesanie? - Meade 

uniósł brwi.

-   Nieokrzesanie?   -   powtórzyła   Brooke,   próbując   zapanować   nad 

emocjami. Nie było to takie proste. - Nie, nie! Oczywiście, nie. Tylko, tylko 
ty... po prostu inaczej wyglądasz. 

Rzeczywiście   inaczej,   pomyślała.   Jego   zbyt   długie,   ciemne   włosy 

zostały   starannie  ostrzyżone.  Wyglądał  inaczej,   jak  kandydat  na  okładkę 
pisma dla biznesmenów, a nie jak ktoś, co większość ostatniego roku spędził 
w dżungli!

Meade uśmiechnął  się, odsłaniając swe białe zęby, kontrastujące z 

opaloną na brąz skórą.

-   Ty   także   wyglądasz   inaczej,   Brooke   -   powiedział   cicho, 

przyglądając jej się błyszczącymi, błękitnymi oczami.

Miała   na   sobie   prostą   koktajlową   sukienkę,   uszytą   z   lejącej   się 

bladożółtej tkaniny. Blond włosy upięła w kok, uszach i na szyi lśniły perły. 
Całość była niezwykle elegancka. Mimo to Meade miał wrażenie, że Brooke 
wygląda   tak   samo   prowokująco,   jak   w   stroju,   który   pamiętał   z   ich 
pierwszego spotkania.

Brooke poruszyła się nieznacznie, przesuwając  palcami po sznurze 

pereł na szyi. Była pod wrażeniem tego nowego obrazu Meade’a.

- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - spytała po chwili krępującego 

milczenia.

Meade uśmiechem dał jej do zrozumienia, że pytanie zostało zręcznie 

sformułowane.

- Cóż, po pierwsze możesz przyjąć to! - odparł.

24

background image

„To”   oznaczało   kwiaty,   które   trzymał   w   ręku.   Podał   je   Brooke, 

wykonując przy tym lekki ukłon.

-  Ale...   ale   dlaczego?   -  spytała,   wyciągając   dłoń   po   bukiet.   -   Nie 

rozumiem.

- Jako podziękowanie za pocztę i przeprosiny za muzykę.

- Och, nie... - zaprotestowała.

-   Proszę   -   przerwał   jej,   podnosząc   rękę.   -   Nie   mów   mi,   że   nie 

powinienem tego robić.

-   Bo   nie   musiałeś   -   odrzekła   szybko.   -   To   było   niepotrzebne,   ale 

bardzo   miłe.   Nie   musiałeś-   powtórzyła   stanowczo,   po   czym   jej   twarz 
rozjaśnił   radosny   uśmiech.   Spojrzała   na   wspaniały   bukiet,   następnie   na 
Meade’a. - Ale cieszę się. Dziękuję.

- Drobiazg.

- Powinnam włożyć je do wody - powiedziała, zastanawiając się, czy 

nie wpatruje się zbyt natrętnie w Meade’a. Urok jego błękitnych oczu był 
zniewalający. - Czy masz ochotę wstąpić na parę minut?

- Chętnie.

- Albo nie... właściwie to wychodzę.

- Nie ma problemu. Ja także.

- Och - Brooke odwróciła się, czując niepokój. A więc taki był powód 

jego niezwykłego przeobrażenia. Wychodził.

- Brooke - zaczął Meade, po czym przerwał, spoglądając na dekolt z 

tyłu jej sukni. Rozcięcie sięgało łopatek. Ten widok, a także bezbronność jej 
odkrytego karku sprawiły, że poczuł, jak robi mu się gorąco.

- Tak? - spytała Brooke, obracając się do niego.

W czasie godzin, które upłynęły od ich pierwszego spotkania, Meade 

usiłował sobie wytłumaczyć, że wrażenie, jakie wywarła na nim Brooke, 
spowodowane było trwającą prawie rok abstynencją seksualną. Od czasu 
wyjazdu z Bostonu nie był z żadną kobietą, była to sprawa wyboru a nie 

25

background image

braku okazji. To zrozumiałe, że przy spotkaniu z każdą atrakcyjną kobietą 
powinien zareagować w taki sposób. 

Niekonsekwencją tego rozumowania było to, że po powrocie wstąpił 

na chwilę do swego biura na uniwersytecie. Spotkał tam niezwykle ponętną 
swoją byłą studentkę. Jej widok nie wzbudził w nim żadnej reakcji. Nawet 
gdy dała mu jasno do zrozumienia, że gdyby tylko zechciał, to ona byłaby 
chętna, nie czuł nawet cienia pożądania.

- Meade? - spytała niepewnie Brooke. - Czy coś jest nie tak?

Jej spojrzenie wywołało w nim dziwny dreszcz. Wyglądał - niemalże 

na... zagniewanego.

- Coś nie tak? - powtórzył. Przeczesał palcami włosy, przeklinając się 

w duchu za swój brak opanowania. - Nie, wszystko jest w porządku. Jestem 
tylko... tylko - wzruszył ramionami. - To nic takiego.

- Jesteś pewien? - zmarszczyła czoło. Poczuła, że pragnie go dotknąć. 

Ukoić to, co go gnębi, cokolwiek to jest. Brooke nie wierzyła w siebie.

- Całkowicie - Meade zdobył się na beztroski uśmiech.

- Cóż, może mogłabym coś ci zaproponować?

„Na przykład wrzucić mi do spodni wiadro lodu?” - odparł w duchu.

-   Nie,   dziękuję   -   powiedział   głośno.   -   Proszę,   Brooke,   zajmij   się 

kwiatami.

- Dobrze - zgodziła się po chwili. - Może usiądziesz? Za minutę będę 

z powrotem.

Nie   było   jej   trzy   lub   cztery   minuty,   lecz   Meade   nie   protestował. 

Połowę   tego   czasu   spędził   na   uspokajaniu   swoich   zmysłów,   a   resztę   na 
rozglądaniu się po salonie. Pokój urządzony był w angielskim, wiejskim 
stylu, świadczącym o dobrym smaku gospodyni. Kolorystyka - krem, złoto i 
zieleń - była delikatna i spokojna. W pokoju panował ład, czego można się 
było domyślać po sposobie, w jaki Brooke zajęła się pocztą. Meade czuł, że 
był to dom, a nie tylko wynajęte na pewien czas mieszkanie.

-   Meade,   one   są   takie   piękne   -   powiedziała   Brooke,   wracając   do 

26

background image

pokoju.   Ułożyła   kwiaty   w   prostym,   owalnym   wazonie   ze   szkła,   który 
ustawiła nad kominkiem. - A jak pachną! - zanurzyła nos w aksamitnych 
płatkach.

W sposobie, w jaki traktowała bukiet, było coś zmysłowego. Meade, 

czując narastające napięcie, szybko zmienił temat.

-   Ładnie   się   tu   urządziłaś   -   powiedział,   siadając   w   fotelu   przy 

kominku.

Brooke zwróciła się z uśmiechem w jego stronę.

- Dziękuję - powiedziała. - To mieszkanie jest przepiękne - wykonała 

gest ręką. - Zakochałam się w nim, gdy weszłam tu po raz pierwszy.

- Daniel też o tym wspominał.

- Pan Quincy? - Brooke była zdziwiona. - Kiedy z nim rozmawiałeś?

Daniel Quincy dowiedział się o powrocie Meade’a dopiero dziś rano, 

właśnie od niej. Nie mówił nic, co...

- Wstąpiłem do WIWE kilka minut po piątej - odpowie dział Meade. - 

Miałem nadzieję, że cię zastanę, ale już wy szłaś. Skończyło się na wypiciu 
kilku drinków z Danielem.

Daniel   był   bardziej   hojny   w   serwowaniu   maltańskiej   whisky   z 

prywatnych zapasów, niż w informacjach o swej asystentce. Meade zdobył 
zaledwie dwie informacje od starszego pana - to, że małżeństwo Brooke 
trwało sześć lat, i to, że jej życie towarzyskie nie było intensywne.

Meade miał wrażenie, że dowiedział się więcej o Brooke Lvingstone 

w   czasie   ich   pierwszego   spotkania,   niż   Daniel   Quincy   w   ciągu   siedmiu 
miesięcy.

- Rozumiem - odrzekła wolno Brooke, siadając na sofie na wprost 

kominka.  Nie było nic dziwnego w tym,  że jej nazwisko padło podczas 
rozmowy gospodarza z pracodawcą. Natomiast nie było dla niej zrozumiałe, 
dlaczego Meade swe pierwsze kroki skierował właśnie do Instytutu.

- Powiedziałeś, że pojechałeś do Instytutu, żeby zobaczyć się ze mną, 

nie z panem Quincy? - spytała.

27

background image

- Chciałem zaprosić cię na kolację.

Brooke otworzyła szerzej oczy i poczuła, że się rumieni.

- Na kolację? Dzisiaj?

- Taki miałem zamiar, dopóki nie dowiedziałem się od Daniela, że 

jesteś dziś wieczorem zajęta. Obowiązki służbowe.

- Masz na myśli przyjęcie u Amandy Wilding? - spytała rozbawiona. 

Sformułowanie   „obowiązki   służbowe”   było   wyjątkowo   trafne,   lecz   nie 
powinna   żartować   z   kobiety,   która   przekazała   milion   dolarów   na   rzecz 
WIWE.

-   Dokładnie   -   potwierdził   Meade   i   pochylił   się   nieco.   -   To 

spowodowało, że musiałem zmienić mój początkowy plan. Czy masz coś 
przeciw temu, żebym był twoją eskortą?

-   Eskortą…!?   Meade!   Masz   zamiar   wedrzeć   się   na   przyjęcie   u 

Amandy Wilding?

Krążyły plotki, że taka próba została już raz w przeszłości podjęta. 

Nie   było   jednak   do   końca   wiadomo,   czy   nieproszony   gość   został 
zneutralizowany   przez   jakieś   pozaziemskie   siły,   czy   też   po   prostu 
aresztowany pod zarzutem włamania.

Meade roześmiał się szelmowsko.

- Co? Miałbym ryzykować, że zostanę zawleczony do więzienia czy 

zamieniony w słup soli? - zażartował.

- A więc jak...

- Nie muszę się tam wdzierać. Po rozmowie z Danielem zadzwoniłem 

do Amandy i powiedziałem jej, że wróciłem już z brazylijskiej dżungli i 
tęsknię za jakąś imprezą.

- I co ona na to? - Jego słowa brzmiały niedorzecznie. A mimo to 

Brooke była przekonana, że tak właśnie było.

- Och, powiedziała, że wątpi, by jej przyjęcie było imprezą, w czasie 

której mógłbym się zabawić tak, jak tego pragnę, ale żebym mimo to wpadł.

28

background image

Brooke roześmiała się.

- Mówisz poważnie? - spytała.

Meade   skinął   głową,   ciesząc   się   na   widok   iskierek   rozbawienia, 

tańczących w zielonych oczach dziewczyny.

- Mniej więcej. Słuchaj, chodzę na te przyjęcia od czasu studiów. One 

są   jak   marzenie   antropologa.   Czysty   rytuał   plemienny.   A   poza   tym 
naprawdę   lubię   Amandę   Wilding.   Poznaliśmy   się   dzięki   profesorowi 
Browningowi. Miał zwyczaj mówić, że gdyby Amanda urodziła się w innej 
epoce, zostałaby królową lub księżną.

- A ja spotkałam się z opinią, że gdyby urodziła się w innym stuleciu, 

spalono by ją na stosie jako czarownicę.

- Tak. Ci ludzie są towarzystwem wzajemnej adoracji, które czasem 

zaczyna prowadzić między sobą otwartą wojnę - przyznał kwaśno Meade. - 
Ale wracając do mojej propozycji: czy uczynisz mi ten zaszczyt i pozwolisz 
mi być dziś twoją eskortą? Nie musisz się obawiać. W przeciwieństwie do 
wrażenia,   jakie   mogłaś   odnieść   dziś   rano,   potrafię   zachowywać   się   w 
towarzystwie.

- Nie rozumiem - powiedziała po chwili Brooke, szczerze zaskoczona 

tym,   co   przed   chwilą   usłyszała.   Dwa   ostatnie   zdania   zabrzmiały   niemal 
żartobliwie.

-  Mam   na   myśli   to,   w   jaki   sposób   opuściłaś   moje   mieszkanie...   - 

zaczął.

W głowie Brooke zabłysło czerwone światełko alarmu. Boże! Była 

całkowicie   pewna,   że   udało   się   jej   ukryć   niepokój,   jakiego   doznała, 
podnosząc figurkę płodności. Odłożyła tę rzecz spokojnie i ostrożnie, nie 
upuszczając na podłogę. I odczekała dobre pięć minut, zanim przeprosiła i 
wyszła, zamiast uciec w panice z mieszkania Meade’a.

- Myślisz, że to z twego powodu? - spytała. Trochę ją deprymowało, 

że zauważył jej zdenerwowanie i zmieszanie, nawet jeśli błędnie je sobie 
tłumaczył. 

Meade wstał i przesunął dłonią po szyi.

29

background image

- Mam zwyczaj szybko wracać do normalności - przyznał po kilku 

sekundach. - Czasem trochę trwa, zanim przypominam sobie dobre maniery. 
- Spojrzał na nią. - Jeśli uczyniłem cokolwiek... powiedziałem cokolwiek... - 
rozpostarł bezradnie ramiona.

- Nie, nie. - Brooke potrząsnęła przecząco głową. - To nie chodzi o to, 

że coś powiedziałeś lub zrobiłeś. Naprawdę - przerwała, zastanawiając się 
nad przekonującym wyjaśnieniem. Nie mogła… nie chciała powiedzieć mu 
prawdy.   -Po   prostu   nagle   poczułam,   że   jestem   okropnie   zmęczona   i 
musiałam się położyć - dokończyła. - Przykro mi, jeśli odniosłeś wrażenie, 
że byłam nieuprzejma. 

-   Nie   byłaś.   -   Meade   nie   był   pewien,   jakie   odniósł   wrażenie…   i 

dlaczego. Ale miał zamiar poznać przyczyny. 

Brooke wstała, pragnąc zakończyć już temat. 

-   Może   wypiłam   zbyt   wiele   wina?   -   zastanowiła   się,   poprawiając 

sukienkę.

Może, lecz Meade miał co do tego poważne wątpliwości. Widział, jak 

wypiła cztery, może pięć łyków chardonnay. 

- Jesteś pewna, że nie powiedziałem ani nie zrobiłem nic go, co mogło 

cię urazić? - nalegał. 

- Całkowicie.

Przez kilka następnych sekund Meade wpatrywał się delikatną twarz 

Brooke. Dziewczyna przechyliła lekko głowę, spokojnie wytrzymując jego 
spojrzenie. 

W   swym   życiu   Meade   nauczył   się   wielu   rzeczy.   Wiedział,   kiedy 

należy   nalegać,   a   kiedy   być   cierpliwym.   Teraz   czuł   instynktownie,   że 
powinien być cierpliwy.

- Cóż, w takim razie - powiedział wreszcie - czy zechcesz pójść razem 

ze mną na przyjęcie do Amanda Wilding?

- Tak - odparła po prostu Brooke.

30

background image

Półtorej   godziny   później   Brooke   stała   samotnie,   obserwując 

zgromadzonych ludzi. Meade miał rację. To był czysty rytuał plemienny. 
Spojrzała w przeciwległy kraniec pokój gdzie Meade zajęty był rozmową z 
Amandą   Janaway   Wilding.   Siwowłosa   starsza   pani   zagarnęła   go   jakieś 
dwadzieścia   minut   temu.   Wygłosiła   przy   tym   dość   złośliwą   uwagi 
twierdząc, że jak na kogoś, kto spędził osiem miesięcy w dżungli, Meade 
wygląda   nadspodziewanie   korzystnie.   Zareagował   natychmiast, 
przepraszając za to, że wszystkie swoje przepaski na biodra oddał do pralni 
chemicznej. Po tym wyjaśnieniu groźna dama z szacownego bostońskiego 
rodu   zaśmiała   się   głośno.   Następnie,   po   wygłoszeniu   kilku   uprzejmych 
uwag pod adresem Brooke, uprowadziła Meade’a ze sobą.

Brooke   zdawała   sobie   sprawę,   że   wiele   osób   uważało   Amandę 

Wilding   za   osobę   apodyktyczną.   Za   każdym   razie   gdy   starsza   pani 
wykonywała swoje władcze rundy po Instytucie, dziewczyna sama  czuła 
nieodpartą   potrzebę   złożenia   dworskiego   ukłonu.   Meade   zaś...   Cóż,   nie 
potrafiła sobie wyobrazić, aby ktokolwiek mógł go onieśmielić.

Potrafiła jednak wyobrazić go sobie w przepasce na biodrach. Obraz 

ten   wywołał   w   niej   silne   podniecenie.   Brooke   zacisnęła   palce   wokół 
wysmukłej, kryształowej nóżki kieliszka. Zaczerpnęła głęboko powietrza i 
zamknęła na chwilę oczy, próbując odpędzić tę wizję.

- A więc - zabrzmiał tuż za nią cichy, niski głos - poznałaś wreszcie 

O’Malleya. I co o nim sądzisz?

Brooke otworzyła szeroko oczy.

- Jazz! - wykrzyknęła, odwracając się w kierunku kobiety, z którą 

zaprzyjaźniła się zaledwie sześć miesięcy temu. - Co... Nie sądziłam, że cię 
tu dziś spotkam!

Jazz O’Leary Wilding uśmiechała  się szeroko. Jej olbrzymie  szare 

oczy zalśniły radośnie.

-   Cóż,   oczekiwana   czy   nie,   jestem   tutaj   i   nie   sposób   mnie   nie 

zauważyć. - Kpiącym, lecz niezmiernie czułym spojrzeniem zerknęła w dół. 
Była w zaawansowanej ciąży. 

Przez moment Brooke poczuła przypływ znajomych uczuć. Smutek... 

zazdrość... złość. Oczywiście, że cieszyła się razem z Jazz. Przez ostatnie 

31

background image

miesiące w pewien sposób uczestniczyła w radości przyjaciółki. Mimo to, 
gdzieś w głębi duszy, słyszała wciąż powtarzające się pytanie: „Dlaczego to 
nie ja?”

- Czy… czy Ethan jest tu z tobą? - spytała szybko, szukając wzrokiem 

męża Jazz, wysokiego, dystyngowanego bankiera.

Nie chciała, aby jej twarz zdradziła to, co tak bardzo starała się ukryć. 

Jej   przyjaciółka   -   jak   Brooke   przekonała   się   już   niejednokrotnie   -   była 
niezmiernie wrażliwa na cierpienia innych ludzi. 

Brooke   poznała   Ethana   w   biurze   Daniela   Quincy,   załatwiając 

formalności   związane   z   hojną   darowizną   Amandy   Wilding   na   rzecz 
Instytutu.   W   czasie   prowadzonej   rozmowy   Brooke   wspomniała,   gdzie 
mieszka. Ethan odpowiedział, że zna dobrze zarówno dom, jak i właściciela, 
Meade’a O’Malleya. 

Jazz potrząsnęła głową, jej rudozłota czupryna loków zawirowała.

-   Ethan   jest   w   Kalifornii.   W   przerwach   pomiędzy   rozmowami 

telefonicznymi z moim ginekologiem negocjuje z Japończykami  warunki 
utworzenia   nowego   konsorcjum   inwestycyjnego   -   jej   twarz   przybrała 
figlarny wyraz. - Szczerze mówiąc, cieszę się, że coś poza dzieckiem go 
interesuje.   Zawsze   sądziłam,   że   będę   szczęśliwa,   jak   ktoś   otoczy   mnie 
troską. Ale Ethan tak przesadza, że doprowadza mnie do szału!

- On się o ciebie niepokoi, Jazz - odrzekła Brooke. - To jest… to 

normalne.

- I ja go za to kocham - przyznała rudowłosa, wygładzając delikatnie 

turkusowy jedwab sukienki opinającej brzuch. - Wciąż jednak muszę mu 
przypominać, że jestem silniejsza niż... och! - nagle wstrzymała oddech.

- Jazz?

- Ach... przepraszam - Jazz oddychała nierówno, jakby chciała się 

roześmiać.

- Dobrze się czujesz? Dziecko ma się wkrótce urodzić…

-  Dopiero   za   dwa   tygodnie.   Nic...   nic   mi   nie   jest.   To   tylko.   ..   to 

naprawdę nic takiego.

32

background image

- Może powinnaś usiąść - zaproponowała Brooke.

- Chyba tak - zgodziła się Jazz.

Brooke odstawiła kieliszek i poprowadziła przyjaciółkę do kanapy, 

stojącej we względnie cichym końcu salonu. Przeciskanie się przez tłum nie 
było rzeczą prostą, podobnie jak usadowienie Jazz.

- O, Boże  - westchnęła żartobliwie Jazz. - Czuję się  jak wieloryb 

wyrzucony na plażę! - Ostrożnie poprawiła się.

- Czy jest coś, co mogłabym zrobić? - spytała Brooke, widząc bladość 

na twarzy Jazz. Usiadła obok.

- Nie... nie - zapewniła ją Jazz. Oddychała przez nos, wypuszczając 

następnie wolno powietrze. - Mam... Nic mi nie jest, naprawdę. A więc, 
mów. Kiedy Meade wrócił?

- Wczoraj wieczorem - automatycznie odparła Brooke, przyglądając 

się z troską przyjaciółce. - Przyleciał z... czekaj! Skąd wiesz, że wrócił?

-   Widziałam   was   razem,   kiedy   wturlałam   się   tu   przed   chwilą. 

Zamierzałam  właśnie   podejść  do was  i przywitać  się,  kiedy  Amanda  na 
mnie napadła.

-   Ach   -   Brooke   mimowolnie   spojrzała   w   miejsce,   gdzie   ostatnio 

widziała Meade’a. Zauważyła go natychmiast.

Teraz,   gdy   upłynęło   trochę   czasu,   odniosła   wrażenie,   że   zmiany 

dotyczyły   tylko   jego   powierzchowności.   Mimo   pewnej   łagodności   w 
zachowaniu i ubiorze, było w nim coś bardzo... żywiołowego. Pasował do 
otoczenia, a jednak był inny. Jego wysoka, atletyczna sylwetka emanowała 
energią i czujnością.

- To dziwne - zastanawiała się Jazz - sądziłam, że Meade miał wrócić 

dopiero w sierpniu.

- Tak miało być - odparła Brooke, wpatrzona wciąż w przeciwległy 

kraniec pokoju. - Ale skończył swoje badała wcześniej, niż zakładał.

Przez chwilę rozmawiały o pobycie Meade’a w Amazonii.

33

background image

- Hm... Cóż, Ethan twierdził zawsze, że Meade jest szybki.

Brooke spojrzała ostro na przyjaciółkę.

- Co masz na myśli? - spytała, rumieniąc się nieznacznie.

- Cóż, po pierwsze zrobił magisterium w ciągu zaledwie trzech lat - 

zaśmiała   się   Jazz.   Przechyliła   głowę,   jej   oczy   zalśniły.   -   A   co,   według 
ciebie, mogłam mieć na myśli? - spytała niewinnie.

- Nic… nic - Brooke przesunęła palcami po sznurze pereł, czując się 

trochę zażenowana.

-   Tak,   jasne.   No,   Brooke,   od   miesięcy   słuchałaś   opowieści   o 

bostońskim wcieleniu Indiany Jonesa. Teraz, gdy go już zobaczyłaś, co o 
nim sądzisz?

Po dziesięciu minutach, gdy Meade do nich dołączył, obie kobiety 

zaśmiewały   się   „niezwykle   dyskretnie”.   Przypominało   to   chichoty,   które 
przed laty słyszał u sióstr bliźniaczek.

-   No,   no,   no,   pani   Wilding   -   przerwał   im,   przypatrując   się   z 

nieukrywanym zainteresowaniem figurze Jazz - nawet nie muszę pytać, co 
robiłaś przez ostatnie osiem miesięcy.

- Meade! - wykrzyknęła radośnie Jazz, patrząc na niego z uśmiechem. 

- Chętnie bym wstała i uściskała cię, ale nie ma w pobliżu dźwigu, który by 
mnie podniósł…

- Nie ma problemu - Meade pochylił się i ucałował ją w oba policzki. 

Jego przyjaźń z Ethanem Wildingiem trwała od czasów college’u, natomiast 
Jazz znał krócej. Darzył ją jednak niekłamanym podziwem. Wyprostował 
się, potrząsając z szacunkiem głową. - Mój Boże, Jazz - powiedział miękko. 
- Wyglądasz…

-  Monstrualnie?  Kolosalnie?   -  podpowiedziała  kokieteryjnie.  -  Tak 

jakbym odżywiała się za dwanaścioro?

- Chciałem powiedzieć, pięknie - uśmiechnął się Meade. I, mimo że 

Jazz zignorowała to określenie, Brooke wiedziała, że Meade mówił szczerą 
prawdę.

34

background image

Kilka   godzin   później   Brooke   oceniła,   że   spędzili   w   trójkę   jakieś 

piętnaście minut. W pewnym momencie Jazz przeprosiła ich i wyszła do 
toalety. Wprawdzie przy wstawaniu wsparła się na ramieniu Meade’a, lecz 
na propozycję pomocy potrząsnęła przecząco głową.

Jednocześnie pojawił się przy nich jakiś brodaty nieznajomy, który 

zaczął ściskać Meade’a tak czule, jakby ten był jego dawno nie widzianym 
synem. Dostrzegając rezerwę w zachowaniu Meade’a, Brooke domyśliła się, 
że traktuje on brodacza  jak dalekiego kuzyna, z którym wolałby się nie 
spotykać.   W   trakcie   tej   sceny   Brooke   zagadnęła   jedna   z   licznych 
przyjaciółek Daniela Quincy. Okazało się, że pisze książkę, i była ciekawa 
szczegółów przygotowań do jej opublikowania.

Wreszcie   ta   sama   fala   ludzi,   która   najpierw   rozdzieliła   Brooke   i 

Meade’a, złączyła ich ponownie.

- Proszę - powiedział Meade, zdejmując dwa kieliszki szampana z 

błyszczącej, srebrnej tacy trzymanej przez kelnera. Jeden podał Brooke. - 
Pewnie potrzebujesz tego tak samo jak ja.

Brooke podziękowała uśmiechem i wypiła łyk musującego napoju. 

Rozejrzała  się   wokół i zauważyła,  że  tłum  gości  zaczął  się  przerzedzać. 
Pomyślała, że Meade być może chciałby…

Meade wydał się czytać w jej myślach.

- Jestem gotów do wyjścia, o ile tobie to też odpowiada - powiedział, 

wypijając duży łyk szampana.

-   Umie   pan   czytać   w   myślach,   doktorze   O’Malley?   -   spytała 

swobodnie.

- Tylko niektórych i dotyczących pewnych tematów, pani Livingstone 

-   odparł.   Pragnąłby   bardzo   dowiedzieć   się,   o   czym  myślała   kilka   minut 
wcześniej, w czasie rozmowy z przystojnym facetem,  który nosił krawat 
znanego uniwersytetu.

- A więc?

-   Myślę,   że   wyjście   stąd   to   doskonały   pomysł   -   odpowiedziała 

uczciwie, po czym zamarła, przypominając sobie o czymś. - Kiedy ostatnio 

35

background image

widziałeś Jazz?

-  Nie   widziałem   jej   od   chwili,   gdy   poszła   do   toalety   -  potrząsnął 

głową Meade.

- Ja też nie widziałam jej od tamtej pory.

- Może postanowiła wrócić do domu. Wydawało mi się, że była już 

zmęczona.

- Jestem pewna, że przed wyjściem pożegnałaby się z nami.

-   Jest   tylko   jeden   sposób,   aby   się   o   tym   przekonać   -   powiedział 

Meade, odstawiając swój kieliszek.

- Tak, oczywiście, doktorze O’Malley - odpowiedział lokaj Amandy. - 

Mam wrażenie, że widziałem młodą panią Wilding wchodzącą do gabinetu 
jakieś dwadzieścia minut temu. Mówiła coś na temat telefonu do Kalifornii.

Drzwi   do   gabinetu   były   zamknięte.   Meade   spojrzał   na   Brooke   i 

zastukał dwa razy, następnie zaczął kręcić rzeźbioną w brązie gałką.

- Jazz? - spytał cicho, otwierając drzwi.

Jazz   siedziała   przy   masywnym,   mahoniowym   biurku.   Ściskała 

kurczowo słuchawkę telefonu, a drugą rękę przyłożyła płasko do brzucha. 
Jej twarz była blada jak ściana.

- Dzwoniłam do Ethana, aby wracał jak najprędzej do domu. Czuję, 

że dziecko się wkrótce urodzi - powiedziała półprzytomnie. - Ale tam jest 
straszna burza, lotnisko jest zamknięte, a on uwięziony w San Francisco.

Meade i Brooke spojrzeli na siebie, odzywając się jednocześnie:

- Jazz…

- Jazz...

Jazz otworzyła szerzej swe szare oczy.

- Pomocy... - jęknęła.

- Jak... jak długo? - spytała Jazz.

36

background image

Meade wziął do ręki zwilżoną tkaninę, którą przykładał do spoconego 

czoła rodzącej. Przez moment czuł pokusę starcia potu z własnej twarzy. 
Miał wrażenie, jakby w czasie ostatnich siedmiu godzin wypocił z siebie 
przynajmniej pięć kilogramów.

- Trochę ponad dwie godziny - odpowiedział uspokajająco, patrząc na 

wiszący na ścianie zegar. Dochodziła siódma rano. W myśli podziękował 
niebiosom za zmianę pogody, która umożliwiła start prywatnego samolotu 
Ethana   z   lotniska   w   San   Francisco.   Powinien   dolecieć   do   Bostonu   pięć 
minut po dziewiątej. Wszystko wskazywało na to, że zdąży, zanim żona 
urodzi ich pierwsze dziecko.

-   Trochę   ponad   dwie   godziny?   -   powtórzyła   przerażonym   głosem 

Jazz, jej rozszerzone tęczówki przybrały barwę zachmurzonego nieba. - To 
znaczy,   że   poród   trwa   dopiero   dwie   godziny?   -   Przy   dwóch   ostatnich 
słowach podniosła głos, a ciałem wstrząsnął dreszcz.

- Ależ nie, Jazz - uspokajała ją Brooke, pochylając się, aby pogładzić 

wilgotne   włosy   przyjaciółki.   -   Meade   myślał,   że   pytasz   o   to,   kiedy 
przyjedzie Ethan.

- Tak myślał? 

Brooke skinęła głową.

- Wszystko przebiega doskonale, Jazz.

Jazz odetchnęła głęboko, wypuszczając partiami powietrze.

- Och... dzięki Bogu - westchnęła, odprężając się w widoczny sposób. 

Zamknęła na moment oczy.

Brooke   spojrzała   pytająco   na   Meade’a.   Odwzajemnił   się   ciepłym 

uśmiechem i kiwając lekko głowa, ułożył wargi w kształt słowa „dziękuję”. 
Poczuła, jak jej usta układają się do odpowiedzi na to nie wypowiedziane 
podziękowanie.

Początkowo Brooke sądziła, że nie będzie w stanie spełnić prośby 

Jazz.   Przebrała   się   w   jałowy   fartuch,   wypełniła   wszystkie   polecenia 
personelu szpitala i powiedziała sobie, że jest gotowa. Jednak po otwarciu 
drzwi do sali porodowej, gdzie umieszczono Jazz, chciała się wycofać.

37

background image

Coś   czego   Brooke   nie   potrafiła   nazwać,   dodało   jej   siły,   by 

przekroczyć próg i zaproponować wszelką pomoc, na jaką tylko było ją stać. 

Jazz jęczała, oddychając głośno przez nos.

- Świetnie, Jazz, znakomicie - dodawał jej otuchy Meade.  W miarę 

upływu czasu Brooke zauważyła zmianę w sposobie, w jaki wypowiadał 
słowa.   Mówił   teraz   uspokajająco,   prawie   zmysłowo,   głosem   matowym, 
niemalże hipnotyzującym, a mimo to pełnym siły. - Nie walcz ze skurczami, 
poddaj   się   im.   Świetnie.   Wiem,   że   to   boli,   ale   doskonale   sobie   radzisz. 
Naprawdę doskonale. Dobrze, już po szczycie. Teraz się odpręż, zrelaksuj, 
Tak, jak to wcześniej ćwiczyłaś… o, właśnie tak.

Jazz wypuściła ustami powietrze.

- Ten już minął - wykrztusiła - jeszcze tylko sześćdziesiąt milionów 

do końca.

- Nie więcej niż pięćdziesiąt dziewięć milionów, obiecuję - zaśmiał 

się.

- Świetnie sobie radzisz, Jazz - powiedziała czule Brooke. Widząc jak 

rodząca przełyka ślinę, podała jej kostkę lodu, wyjętą z naczynia stojącego 
na stoliku przy łóżku. Jazz zaczęła ssać z widoczną ulgą.

- Hm...

- Lepiej? - spytała miękko Brooke.

- Hm... - skinęła głową rudowłosa. Uniosła się lekko. - Jak dobrze.

„Lepiej niż dobrze - pomyślał Meade, obserwując Brooke spełniającą 

nie wypowiedziane prośby Jazz. - Znacznie lepiej”.

Pamiętał strach na twarzy Brooke, gdy wchodziła do sali porodowej. 

Przez moment myślał, że przyczyną było zwykłe zdenerwowanie. On sam, 
na myśl o tym, co ich czekało, czuł, jak żołądek podjeżdża mu do gardła. 
Zdenerwowanie Brooke wynikało z czegoś zupełnie innego, znacznie bar-
dziej osobistego. Pamiętał, jak otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Lecz 
zanim zaczął mówić, zobaczył zmianę zachodzącą w twarzy Brooke, tak 
jakby siłą woli oddalała od siebie wszelkie obawy. Skinęła mu spokojnie 
głową i uśmiechnęła się uspokajająco do Jazz.

38

background image

- Och... aaa - wydawało się, że Jazz usiłuje wciągnąć do płuc całe 

powietrze znajdujące się w sali.

- Dobrze, dobrze - Meade zareagował natychmiast, dodając jej otuchy 

cichym głosem. Tę technikę, widząc jej zadziwiającą skuteczność, przejął 
kiedyś od plemiennego szamana. Wpatrując się w twarz Jazz, pochylił się, 
aby zgodnie z zaleceniem pielęgniarki pomasować brzuch rodzącej. Jego 
dłoń napotkała rękę Brooke. Dotknięcie palców Meade’a sprawiło, że na 
moment   zacisnęła   dłoń.   Trwało   to   sekundę   i   zaczęła,   zgodnie   z 
wcześniejszym zamiarem, uciskać delikatnie brzuch Jazz. Meade nie cofnął 
dłoni i masowali razem, pomagając Jazz znieść kolejny skurcz.

A potem kolejny...

I kolejny...

Po   pewnym   czasie   Brooke   przestała   zdawać   sobie   sprawę,   gdzie 

kończy się jej rola, a zaczyna Meade’a. Wydawało się jej, że wszystko robili 
razem.

- To... boli - krzyknęła Jazz, usiłując wstrzymać od dech.

Brooke zacisnęła wargi i spojrzała na ścienny zegar. Było dziesięć po 

dziewiątej. Meade wyszedł kilka minut wcześniej. W drzwiach minął się z 
pielęgniarką, która zbadała rodzącą i wyszła, informując, że poród przebiega 
prawidłowo i że lekarz zjawi się wkrótce.

-   Świetnie   sobie   radzisz,   Jazz   -   powiedziała   Brooke,   próbując 

naśladować ton głosu, jakim przez ostatnie godziny przemawiał Meade. - 
Wiem,   że   ci   ciężko...   wiem,   że   to   boli.   Ale   pamiętasz,   co   mówiła 
pielęgniarka? Im silniejsze skurcze, tym prędzej dziecko się urodzi.

- Nie wcześniej... niż Ethan...

- Nie, nie. Już jedzie. Zaraz tu będzie. 

Brooke   przetarła   czoło   wierzchem   dłoni.   Czuła   ogarniające   ją 

znużenie i niepokój. Widziała, że skurcze są coraz intensywniejsze, a Jazz, 
w miarę nasilania się bólu, stawała się coraz bardziej niespokojna.

Dobrze, że przynajmniej dźwięk z monitora, do którego podłączono 

Jazz,  wskazywał na  silne, zdrowe bicie serca  dziecka. Wcześniej  odgłos 

39

background image

pracy   urządzenia   doprowadzał   Brooke   do   szału,   ale   teraz   brzmiał 
uspokajająco. Jazz chwyciła dłoń Brooke i ścisnęła z całej siły.

- Och... och... och...

- Świetnie, doskonale - Brooke zareagowała, krzywiąc się mimo woli 

z bólu.

- Boję się - jęknęła Jazz. Jej szare oczy nie były już tak radosne jak 

przedtem.

- Wiem, rozumiem. Ale nie powinnaś się bać - powiedziała Brooke, 

wolną ręką wycierając pot z czoła i szyi Jazz. - Radzisz sobie świetnie, po 
prostu doskonale. - Zastanowiła się, czy Meade też zaczynał się już czuć jak 
zdarta płyta, powtarzająca wciąż te same słowa otuchy.

- Nie - Jazz potrząsnęła głową, oddychając coraz płycej. - Potem... 

Zła... matka.

Dopiero po chwili Brooke zorientowała się, co Jazz miała na myśli. 

Poczuła ogarniające ją uczucie czułości. Jazz nigdy nie opowiadała dużo o 
swym dzieciństwie, lecz nawet z tych niewielu informacji wyłaniał się los 
nie chcianego dziecka, które dorastając, zostało zranione wielokrotnie.

- Nie, Jazz, nie - zaprzeczyła spiesznie Brooke. 

Rysy twarzy rodzącej wyostrzyły się.

- Może... och... może - nalegała.

- Jazz, nie! - odpowiedziała stanowczo, niemalże gwałtownie Brooke. 

Pochyliła się nad przyjaciółką, próbując spojrzeć jej w oczy. - Urodzisz 
piękne dziecko i będziesz wspaniałą matką! Pomyśl tylko o tych dzieciach z 
ośrodka dla nieletnich. Pomyśl o nich. Dzieci, których życie rozpada się w 
proch, a ty pomagasz im znowu się odnaleźć. Kochasz je, nauczasz. Sama 
widziałam, jak wspaniale sobie z nimi radzisz. I tak samo będzie z twoim 
dzieckiem. Twoim dzieckiem. Z tym, dla którego teraz tak ciężko pracujesz 
- przerwała na chwilę, czując, jak do oczu napływają jej łzy. Przełknęła 
ślinę. - Wszystko będzie w porządku, Jazz. W porządku...

- W porządku? - spytała słabo Jazz, patrząc jej w oczy.

40

background image

- Nawet lepiej niż w porządku - oświadczył Meade głosem ochrypłym 

po   wielu   godzinach   mówienia.   Słyszał   słowa   Brooke,   gdy   ta   z   całą 
żarliwością   przekonywała   Jazz   o   jej   powołaniu   do   macierzyństwa. 
Intensywność   uczuć   brzmiących   w   jej   słowach   poruszyła   go   w   sposób, 
którego nie potrafił wytłumaczyć.

- Ethan? - Jazz usiłowała się podnieść,

Meade zbliżył się do łóżka.

-   Już   wylądował.   Jest   w   drodze   do   szpitala.   Sądzę,   że   Amanda 

zorganizowała   policyjną   eskortę,   czekającą   na   niego   na   lotnisku.   Ethan 
zaraz tu będzie... tak jak i twoje dziecko.

- Tak jak twoje dziecko - powtórzyła Brooke.

Drzwi do sali porodowej otworzyły się i wszedł Ethan Wilding w 

towarzystwie lekarza i dwóch pielęgniarek.

Jazz,   będąc   właśnie   w   szczycie   skurczu,   wyszlochała   imię   męża. 

Brooke obserwowała, jak Ethan Wilding podszedł do żony. Słyszała, jak 
wymawiał  jej imię  - raz, potem drugi i trzeci. Widziała,  jak dotykał jej 
policzka.

I nagle zdała sobie sprawę, że dla niej i Meade’a nie było miejsca w 

tym pokoju. Już nie. Poczuła, jak silne męskie ramię obejmuje ją. Po chwili 
podniosła wzrok i spojrzała w oczy Archimedesa Xaviera 0’Malleya. Wciąż 
było w nim coś z rozbójnika morskiego, pomyślała Brooke, przyglądając się 
wyostrzonym rysom twarzy. Może grecki bóg? Nie. Emocje, odbijające się 
w   niebieskich   oczach   Meade’a   świadczyły,   że   jest   on   jak   najbardziej 
człowiekiem.

Poczuła,   jak   silniej   zacisnął   palce   wokół   jej   ramienia.   Przytulił   ją 

mocno do siebie.

- Meade? - spytała.

- Nie sądzę, żeby ktokolwiek nas tu jeszcze potrzebował - odparł.

41

background image

ROZDZIAŁ 3

Dopóki   Meade   jej   tego   nie   powiedział,   Brooke   nie   zdawała   sobie 

nawet sprawy, że zaczęła płakać.

-   Wszystko   jest   w   porządku   -   zapewnił   ją   cicho,   wycierając 

opuszkiem palca łzę toczącą się po bladym policzku dziewczyny. Poczuł, że 
zadrżała pod jego dotknięciem. W spojrzeniu jej zielonych, zachmurzonych 
teraz oczu widać było lekkie zakłopotanie.

- Co... co? - spytała, jakby nie rozumiejąc, dlaczego ją dotyka. Stali w 

jasno   oświetlonym   i   tętniącym   życiem   korytarzu   szpitalnym.   Kontrast   z 
atmosferą panującą na sali porodowej przyprawiał ją o zawrót głowy.

-   Płaczesz,   kochana   -   powiedział   Meade,   wycierając   delikatnie 

kolejną łzę. Poczuł pod palcami gładkość jej skóry.

Wypowiedział   te   pieszczotliwe   słowa   w   tak   naturalny   sposób,   że 

Brooke była zaskoczona. Nie rozumiała ich treści. Nagle pojęła ich sens. 
Uniosła dłoń do policzka. Rzeczywiście płakała. Twarz miała mokrą od łez, 
z czego nie zdawała sobie nawet sprawy.

-   Przepraszam...   -   wyjąkała,   mrugając   oczami   i   przełykając   ślinę. 

Otarła łzy i nieelegancko pociągnęła nosem. - Nie... nie wiedziałam...

- Wszystko w porządku, rozumiem.

-   Zazwyczaj   nie...   -   zaczęła,   pragnąc   się   wytłumaczyć.   Nie   miała 

zwyczaju płakać publicznie. - To znaczy, nie mogę... - potarła pięściami 
oczy, próbując opanować emocje.

-   Wszystko   jest...   -   odwróciła   na   chwilę   głowę,   czując   ogromne 

zmęczenie.

Meade dwoma palcami ujął podbródek Brooke i skierował jej twarz 

ku górze. Jego niebieskie oczy miały teraz kolor bezchmurnego, nocnego 
nieba. Ujrzała w nich łączące ich w sali porodowej uczucie wspólnoty.

- Rozumiem - powtórzył ochryple Meade, cofając dłoń.  - Wierz mi, 

Brooke,   naprawdę   rozumiem.   To,   co   przeżyliśmy,   jest...   -   przerwał, 

42

background image

próbując   znaleźć   właściwie   słowa   na   pisanie   tego,   przez   co   przeszli. 
Radosne? Wyczerpujące? Niezapomniane? Niepowtarzalne? Każde z tych 
słów   tylko   częściowo   oddawało   przeżyte   chwile,   lecz   żadne   nie   było 
właściwe.

- To było... niesamowite. - Zdawał sobie sprawę z banalności słów, 

ale nic innego nie przychodziło mu na myśl.

Brooke zachichotała.

- Niesamowite - zgodziła się. - Czuję się jak... jak... sama już nie 

wiem, jak się czuję!

- Ja  osobiście  czuję,   że  przydałby   mi   się  dwunastogodzinny   sen   - 

Meade   zaśmiał   się   gardłowo.   Chciał   objąć   Brooke   i   pocałować,   ale   nie 
zrobił tego.

Nie, powiedział w duchu, jeszcze nie. Ale już wkrótce, już niedługo.

- Sen? - zażartowała Brooke, ocierając po raz ostatni policzki. Łzy na 

jej twarzy wyschły. - Czyżbyś był zmęczony?

-   Tylko   troszkę   -   odrzekł   Meade,   patrząc   w   stronę   drzwi   sali 

porodowej. Brooke spojrzała w tym samym kierunku. - Wiem, że to, co 
przeżyliśmy dzisiejszej nocy, było najłatwiejszą częścią tej całej zabawy.

- To znaczy?

- To taki stary żart - uśmiechnął się. - Przy porodzie jest tak wiele 

pracy...

Żart był rzeczywiście stary i wcale nie taki zabawny, lecz Brooke 

zaczęła się śmiać. Miała wrażenie, że staje się lekka jak bańka mydlana. 
Gdyby ktoś jej powiedział, że szpitalny korytarz został właśnie wypełniony 
gazem rozweselającym, uwierzyłaby bez zastrzeżeń.

Uczuła   zawrót   głowy   i   prawie   straciła   równowagę,   zataczając   się 

prosto na wózek z posiłkami. Meade zauważył w porę niebezpieczeństwo i 
złapał   ją,   by   w   ostatniej   chwili   zapobiec   katastrofie.   Niezdarny   młody 
człowiek   popychający   metalowy   pojazd   zdziwił   się,   co   ci   dwoje, 
wyglądający na pacjentów oddziału psychiatrycznego, robią na położnic-
twie. Minął ich i poszedł dalej.

43

background image

Brooke   śmiała   się   z   całego   zajścia.   Chciała   podziękować   swemu 

wybawcy, lecz nie mogła powstrzymać śmiechu. Spojrzawszy na Meade’a, 
zauważyła, że i on krztusi się ze śmiechu.

Kiedy   wreszcie   uspokoili   się,   oparli   o   ścianę   korytarza,   próbując 

odzyskać równowagę.

- Och... Boże... - Brooke usiłowała odzyskać oddech.

-   Tak...   -   zgodził   się   Meade,   rozczesując   palcami   włosy.   Przez 

moment   zastanawiał   się,   czy   taka   reakcja   mogła   być   spowodowana 
niedotlenieniem. Pamiętał, że już doświadczył podobnego uczucia lekkości. 
Było   to   w   czasie   jego   pierwszej   podróży   do   Meksyku   z   profesorem 
Browningiem.   Oczywiście   zdawał   sobie   sprawę   z   wysokości,   na   jakiej 
przebywali.   Ale,   podobnie   jak   inni   szesnastoletni   chłopcy,   był   w   swej 
naiwności  przekonany,  że  wszelkie  fizyczne  słabości   dotykają  wyłącznie 
innych, nigdy jego. Niestety, sam przekonał się, jak bardzo się mylił.

Meade głęboko zaczerpnął powietrza. Oddychał powoli i czuł puls 

powracający   stopniowo   do   normy.   W   ciągu   ostatnich   dziesięciu   godzin 
przebyli   daleką   drogę.   Wszystko   zaczęło   się   od   ludzkiego   dramatu,   aby 
zakończyć   na   ataku   histerycznego   śmiechu.   „Cóż   to   była   za   podróż!   - 
pomyślał, zwracając się do Brooke. - I cóż za towarzyszka…”

Brooke poczuła na sobie przepełnione czułością spojrzenie Meade’a. 

Wyraz jego błękitnych oczu spowodował, że chęć do śmiechu minęła jej 
bezpowrotnie.

- Byłaś wspaniała tam, przy Jazz - powiedział niskim głosem Meade.

- Ja? - policzki dziewczyny zarumieniły się. Starając się choć trochę 

opanować,   potrząsnęła   głową.   Przy   tym   ruchu   włosy   uwolniły   się   z 
przytrzymujących je spinek, a na czoło opadł jeden kosmyk. Odgarnęła go 
niecierpliwie. - Nie, to byłeś wspaniały! Sposób, w jaki pomagałeś Jazz. 
Znajdowałeś odpowiednie słowa, aby dodać jej otuchy. To było tak… tak… 
to znaczy, to co zrobiłeś...

Meade   uciszył   tę   niezbyt   składną,   choć   przepełnioną   uczuciem 

wypowiedź, przykładając dwa palce do ust dziewczyny.

- To, co my  zrobiliśmy  - poprawił. - Byliśmy  tam oboje, Brooke, 

44

background image

razem.

Dotyk jego palców był przelotny jak muśnięcie. W innym miejscu i o 

innym czasie być może obawiałaby się emocji, które w niej wzbudzał. Ale 
tutaj,   teraz,   po   tym   wszystkim   co   razem   przeszli,   upajała   się   swymi 
odczuciami. Wydawało się jej, że wszelkie obietnice mogą się spełnić z tym 
właśnie mężczyzną.

- Razem - powtórzyła, wymawiając to słowo tak, jakby rozkoszowała 

się jego brzmieniem.  - Stworzyliśmy  niezły zespół,  prawda?  - ponownie 
przeczesała włosy.

- Stworzyliśmy wspaniały zespół - uśmiechnął się Meade.

-   Niech   będzie   -   zgodziła   się.   -   Wspaniały   zespół.   -   Przerwała   i 

zamyśliła się. Przypomniał jej się moment, gdy Ethan Wilding wszedł do 
sali porodowej i podszedł do Jazz. Ethan i Jazz wyrażali to, o czym Brooke 
zawsze marzyła, czego pragnęła.

- Brooke? - spytał Meade, widząc smutek na twarzy dziewczyny. - Co 

się dzieje?

- Myślałam o Ethanie i Jazz - westchnęła. - Tak się cieszę, że zdążył. 

Kiedy wszedł do sali porodowej... sposób, w jaki patrzył... to było... było... - 
głos jej się urwał. Pewnych rzeczy nie sposób wyrazić.

-   Wiem,   widziałem.   Mieć   możliwość   towarzyszenia   ukochanej 

kobiecie w chwili, gdy tą rodzi nowe życie, któremu się dało początek... - 
potrząsnął w zachwycie głową. - To musi być najwspanialsze uczucie na 
świecie.

Brooke   usłyszała   w   jego   głosie   tęsknotę,   prawie   zazdrość.   Aż   za 

dobrze   rozumiała   to   pragnienie,   które   Meade   w   tak   oczywisty   sposób 
odczuwał.   Spojrzała   w   bok,   czując   napływające   do   oczu   łzy.   Odrzuciła 
głowę do tyłu i przymknęła oczy. Nie będzie znowu płakać.

-   Zmęczona?   spytał   Meade,   wpatrując   się   w   jej   profil.   Smutek 

widoczny na twarzy dziewczyny sprawił mu ból.

Brooke spróbowała wziąć się w garść. Otworzyła oczy i napotkała 

pytające spojrzenie Meade’a.

45

background image

- Trochę - przyznała.
- A więc, może powinniśmy znów pomyśleć o powrocie do domu?
- Znów? - zaczęła, nieco zaskoczona. Wreszcie zrozumiała, co miał na 

myśli. Nim znaleźli Jazz, wybierali się przecież do domu. - Tak, chyba tak - 
zaskoczyło ją uczucie niechęci, jakie brzmiała w jej słowach.

Meade   spojrzał   na   zielone,   sterylne   niegdyś   ubranie.   Bawełniany 

materiał był niemiłosiernie wygnieciony. Bluza z krótkim rękawem nosiła 
ślady potu.

- Jak sądzisz, gdzie mogą być nasze rzeczy? - spytał.

- Może w pokoju pielęgniarek - odpowiedziała powoli Brooke. - Ale 

nie jestem… - nagle uświadomiła sobie powód swojej niechęci. Położyła 
dłoń na ramieniu Meade’a. - Czy koniecznie chcesz wracać do domu?  - 
spytała.

Meade milczał, zaskoczony uściskiem drobnych palców.

- A ty? - odezwał się wreszcie.

-   Nie   -   odparła   Brooke.   -   Nie,   nie   chcę.   Jeszcze   nie   teraz.   Chcę 

poczekać na urodzenie dziecka. Czy to… czy to nie wydaje ci się grupie?

Meade   powoli   uśmiechnął   się.   Przykrył   dłoń   Brooke   swoją   ręką   i 

uścisnął lekko.

-   Nie,   to   wcale   nie   jest   głupie   -   powiedział   szczerze.   -   Może 

znajdziemy jakieś spokojne miejsce, żeby poczekać?

Żadne   z   nich   nie   miało   ochoty   siedzieć   w   pokoju   dla   przyszłych 

ojców. W końcu znaleźli brązową kanapę w małej niszy w pobliżu pokoju 
pielęgniarek.   Kanapa   była   brzydka   i   niewygodna,   lecz   Brooke   to   nie 
przeszkadzało. Była szczęśliwa, mogąc wreszcie gdzieś usiąść, i nawet nie 
zwróciła   uwagi   na   to,   że   siedzenie   ugięło   się   pod   nią   jak   stary   zużyty 
hamak.

- Ach... - jęknęła, opierając się.

Meade usiadł obok. Poczuł nagle, że zapada się głęboko, i z kanapy 

wydobył się dźwięk przypominający ludzkie westchnienie. Miejsce nie było 

46

background image

zbyt wygodne, ale nie zwracał na to uwagi.

Meade usiadł wygodniej i wyciągnął nogi.

- Och, nie! - zawołała nagle Brooke. Wyprostowała się, a w oczach 

widać było przerażenie. - O, mój Boże!

- Co się stało?

-   Jak   mogłam   zapomnieć!   Powinnam   przecież   być   w   pracy.   Pan 

Quincy będzie się zastanawiał...

-   Nie,   nie   będzie   -   przerwał   jej   Meade.   -   Kiedy   po   raz   ostatni 

wychodziłem z sali porodowej, żeby sprawdzić co z Ethanem, zadzwoniłem 
przy okazji do Daniela. Wyszedł z przyjęcia wcześniej, więc pomyślałem 
sobie, że warto go o wszystkim zawiadomić. Prosił, żeby ci przekazać, że 
masz dziś wolny dzień.

- Och... - chwilę trwało, zanim sens tych słów dotarł do dziewczyny. - 

Dziękuję.

- Proszę bardzo - dłonią masował mięśnie karku, pragnąc pozbyć się 

nieznośnego uczucia napięcia.

- Nie sądzisz, że powinniśmy zadzwonić do Amandy Wilding?

- To nie jest potrzebne - odparł sucho Meade. - Jedna z pielęgniarek 

powiedziała mi, że sam ordynator jest w starym kontakcie ze starszą panią.

- Niesamowite - Brooke uniosła brwi.

-   Można   się   było   tego   spodziewać,   biorąc   pod   uwagę   fakt,   że 

najnowsze skrzydło szpitala nosić będzie imię Wildingów.

- To prawda - przyznała Brooke.

Wokół panował spokój. Wszędzie były porozrzucane kubki po kawie 

i popielniczka pełna niedopałków, pozostałość po innych oczekujących, ale 
przynajmniej nikt się obok nie kręcił.

- Jak sądzisz, długo jeszcze? - spytała Meade’a.

- Co? Zanim Jazz urodzi?

47

background image

- Tak.

- Hmm...  - Meade potarł brodę. Świeży zarost, jak papier ścierny, 

podrażnił   jego   palce.   -  No   cóż,   w   tej   materii   nie   jestem   specjalistą,   ale 
wyglądało mi na to, że gdy Ethan przyjechał, zaczynały się właśnie skurcze 
parte. Podobno jest to najgorszy moment porodu, ale nie trwa zbyt długo. 
Więc... może jeszcze godzina do półtorej, biorąc pod uwagę, że to pierwsza 
ciąża...

- Jak na kogoś, kto nie jest specjalistą, dużo wiesz - skomentowała 

Brooke.

- To osmoza - wzruszył ramionami Meade.

- Co?

- Moje siostry, Kathleen i Mary Margaret mają razem pięcioro dzieci. 

Nasłuchałem się już dosyć rozmów o porodach.

- Aha - sądząc po jego postępowaniu z Jazz, wiele się nauczył z tych 

opowieści.

- A poza tym, mam pewne doświadczenie w położnictwie. Dokładnie 

dwa   tygodnie   po   moich   dziewiętnastych   urodzinach   byłem   świadkiem 
porodu. - Skrzywił się, ujawniając, że pozostawiło to w nim raczej mieszane 
uczucia.

-   Naprawdę?   -   kolejne   doświadczenie   Archimedesa   0’Malleya,   o 

którym nie wiedziała. - Jak to było?

-   W   małej   wiosce   panamskiej,   położonej   tuż   nad   brzegiem   rzeki. 

Uczestniczyłem   w   wyprawie   profesora   Browninga   na   przełęcz   Darien, 
jakieś   kilkaset   mil   przez   lasy   podzwrotnikowe   i   bagna   w   północno-
wschodniej   części   kraju.   Trudno   nazwać   to   miejsce   rajem   na   ziemi.   W 
każdym bądź razie, siedzieliśmy wszyscy w kantynie i odgadywaliśmy skład 
gulaszu, który podano na kolację. I wówczas do chaty przyszła Indianka z 
plemienia   Kuna.   Trzymała   się   za   brzuch   i   jęcząc   upadła   na   podłogę. 
Właściciel chciał ją od razu wyrzucić, ale profesor powstrzymał go i dał mu 
pieniądze. Następnie powiadomił nas chłodno, że w pobliżu nie ma żadnego 
lekarza, a kobieta właśnie rodzi, więc my będziemy musieli jej pomóc.

48

background image

- I co... zrobiliście to?

- Hm... nasze zadanie sprowadzało się głównie do nieprzeszkadzania 

naturze. Dzięki Bogu, kobieta wiedziała, jak powinna postępować. Później 
okazało się, że było to jej piąte dziecko. Profesor Browning przeczytał w 
swoim czasie wystarczająco dużo podręczników medycyny, aby wiedzieć, 
co się dzieje. Co do reszty naszej grupy; niejaki pan Macho od razu zemdlał, 
dwie inne osoby zajęły się gotowaniem wody natomiast ja…

- Tak? - zniecierpliwiła się Brooke. - A ty?

-   Cóż,   ja   pewnie   uciekłbym   stamtąd   od   razu,   gdyby   kobieta   nie 

chwyciła mnie za rękę i nie trzymała tak mocno, jakby ściskała los z główną 
wygraną  -  wyznał  Meade.  - Co  to  był za  uścisk!  Gdy  dziecko  przyszło 
wreszcie na świat, zaczerpnęło powietrza i zaczęło wrzeszczeć, jakby ktoś 
obierał je ze skóry, ja miałem całkiem pokaźny siniak. I wtedy zrozumiałem, 
co to znaczy rodzić dziecko.

- Tak... mogę sobie wyobrazić.

Meade wyprostował się. Kanapa wydała kolejne jęknięcie.

- A co z tobą?

Przez krótką, przerażającą chwilę Brooke myślała, że pytanie dotyczy 

jej odczuć podczas rodzenia dziecka.

- Co ze mną?

Meade powstrzymał ziewnięcie.

- Czy kiedykolwiek pomagałaś przy porodzie?

- Och, nie - szybko zaprzeczyła. - Nigdy.

W brzmieniu jej głosu było coś, co sprawiło, że Meade przyjrzał się 

jej uważnie. Przypomniał sobie strach na twarzy dziewczyny, gdy stała w 
drzwiach   sali   porodowej.   Najwidoczniej   sprawy   związane   z   porodem 
sprawiały jej przykrość.

- Nigdy bym nie przypuszczał, że robiłaś to pierwszy raz - powiedział 

łagodnie, chcąc ukoić jakoś ten ból. - Tak jak już mówiłem, byłaś wspaniała.

49

background image

Powoli wyczerpali wszystkie obojętne tematy i zamilkli.

Meade prawie spał, gdy poczuł na ramieniu głowę Brooke. Jego ciało 

zareagowało gwałtownie. Przez kilka sekund nie pamiętał, gdzie jest i kto 
jest obok. Wreszcie odzyskał świadomość.

- Hm... - zamruczała Brooke, poruszając się lekko.

- Brooke?    zapytał.

Znów się poruszyła. Przytuliła się mocniej, a on poczuł przyspieszone 

bicie serca. Mrucząc coś pod nosem,  dziewczyna, jak kotka w koszyku, 
mościła się wygodniej. Meade poczuł, jak jej piersi musnęły jego ramię.

- Brooke? - powtórzył.

Była   już   wtulona   w   jego   ciało.   Nieartykułowane   dźwięki,   które   z 

siebie wydawała, brzmiały jak zaproszenie. Meade ponownie poczuł dotyk 
jej piersi, których sutki zaczynały powoli twardnieć. Przechyliła głowę, jej 
włosy opadły na jego szyję i poczuł delikatne łaskotanie w podbródek.

Meade   jęknął   przez   zaciśnięte   zęby,   zażenowany   twardniejącą   w 

spodniach męskością. Budziło się w nim pożądanie. Brooke wywierała nań 
taki wpływ, nawet gdy spała!

- Hm… - westchnęła dziewczyna, wyraźnie zadowolona z pozycji, w 

jakiej wreszcie się ułożyła. Przestała poruszać się niespokojnie.

Meade zmusił się do głębokiego wdechu, poczym powoli wypuścił 

powietrze. Następnie dokonał kolejnego głębokiego wdechu i bardzo powoli 
wypuścił powietrze. „Myśl o wszystkim, tylko nie o tym, co masz poniżej 
pasa”, nakazał sobie.

Po   kilku   próbach   opanowania   instynktu   objął   Brooke   ramieniem   i 

delikatnie   zmienił   jej   pozycję   na   nieco   mniej   prowokującą.   Dziewczyna 
wydała   pomruk,   świadczący   o   zadowoleniu.   Pochyliła   głowę,   a   kosmyk 
włosów opadł jej na twarz. Meade ostrożnie ujął pukiel włosów i gładząc 
go, odsunął z czoła. Spojrzał na śpiącą Brooke. Policzki jej się zaróżowiły, 
rozchyliła na moment wargi, ukazując koniuszek języka. Boże, jaka była 
piękna, a on tak bardzo jej pożądał. I to nie tylko fizycznie. Pragnął czegoś 
więcej niż tylko rozkoszy erotycznej…

50

background image

Przypomniał  sobie muzykę,  której zaledwie dwa dni temu  słuchał. 

Muzykę, która sprawiła, że Brooke przyszła do niego. „Melodie na czas 
kochania” poinformował go muzyk, od którego dostał tę kasetę. „Melodie 
na czas kochania”. A naprawdę muzyka towarzysząca miłości i ceremonii 
zawarcia małżeństwa. 

Meade przymknął oczy. Miłość? Małżeństwo? 

Pomyślał o tym, co łączyło Sebastiana i Gabrielle Browning. O tym, 

co wciąż trwało między jego rodzicami. Miłość... małżeństwo… dzieci?

Pomyślał o Ethanie i Jazz Wilding. 

Otworzył oczy i po raz kolejny spojrzał na Brooke. Parzył tak na nią, 

dopóki nie zmorzył go sen.

Meade ocknął się na dźwięk chrząknięcia. Gdy otworzył oczy, stał 

przed nim radośnie uśmiechnięty Ethan Wilding. 

- Ethan! - wykrzyknął Meade.

„Czy   to   trzęsienie   ziemi?”   -   pomyślała   Brooke,   zastanawiając   się, 

dlaczego tak cudownie ciepła i wygodna poduszki pod policzkiem porusza 
się   nagle.   Dziewczyna   otworzyła   oczy.   Świadomość   miejsca,   gdzie   się 
znajduje, otrzeźwiła ją jak zimny prysznic.

- Meade, co...? - zaczęła, próbując usiąść. Włosy opadły jej na oczy. 

Odgarnęła je i wtedy dostrzegła trzecią osobę.

- Ethan!

- Tak się rzeczywiście nazywam - z grymasem na twarzy przyznał 

Ethan. Brooke widziała go takim po raz pierwszy. Pomimo rozczochranych 
włosów zachował swą bostońską elegancję.

Meade   wstał,   lecz   w   jego   ruchach   nie   było   zwykłego,   kociego 

wdzięku.

- Co z Jazz? - spytał.

- Matka i syn czują się doskonale - padła dumna odpowiedź.

-  Jazz...   Jazz   ma   syna?   -   spytała   Brooke,   poprawiając   niezgrabnie 

51

background image

ubranie. I ona także wstała z kanapy. W innej sytuacji byłaby zażenowana, 
że ktoś widział ją śpiącą w ramionach mężczyzny, którego znała zaledwie 
od dwóch dni. Jednak wobec nowiny o narodzinach syna Ethana nie miało 
to żadnego znaczenia.

- Siedem funtów i sześć uncji - brzmiała odpowiedź. - Rude włosy jak 

u matki. Wygląda, jakby ktoś posmarował mu głowę marmoladą.

- Moje gratulacje - ciepło powiedział Meade, wyciągając rękę.

- Dziękuję - odparł Ethan, potrząsając dłonią Meade’a. - Nie tylko za 

serdeczne słowa… - zwrócił się do Brooke. - Tobie też dziękuję.

- Tak się cieszę - odparła serdecznie.

-   Miło   mi   to   słyszeć   -   Ethan   przerwał   na   moment,   patrząc   to   na 

Brooke, to na Meade’a. - To, co oboje zrobiliście dla Jazz... - zaczął powoli, 
usiłując znaleźć właściwe słowa. - To było... sam nie wiem, jak to wyrazić.

- Nie musisz wygłaszać przemówień, Ethan - przerwał mu Meade. 

Spojrzał na Brooke. - Cieszymy się, że mogliśmy choć trochę pomóc.

- Jasne - zgodziła się. Napotkała spojrzenie Meade’a i uśmiechnęła 

się. - Tak, bardzo się cieszymy.

Nastąpiła   chwila   ciszy.   Wszelkie   słowa   wydawały   się   zbędne. 

Wreszcie Meade ziewnął szeroko. Po chwili Brooke uczyniła to samo.

- Długa noc? - spytał z lekką ironią Ethan.

- Można by tak powiedzieć - zaśmiał się Meade. Następnie otoczył 

ramieniem Brooke. - Czy istnieje możliwość zobaczenia młodej matki?

- Niestety - z żąłem pokręcił głową Ethan. - Śpi. Dla niej była to też 

długa noc.

- A co z dzieckiem? - spytała Brooke, zakrywając dłonią usta przy 

kolejnym ziewnięciu. Bezwiednie oparła głowę na ramieniu Meade’a.

- Jest razem z Jazz. Gdy wychodziłem, spał jak kamień.

- Cóż, w tej sytuacji będziemy  musieli  wrócić tu później - odparł 

filozoficznie Meade. - Wybraliście już imię?

52

background image

-   Obrady   trwają   -   zażartował   Ethan.   Po   chwili   spoważniał.   - 

Słuchajcie,   musi   przecież   być   coś,   co   mógłbym   dla   was   zrobić.   Proszę. 
Cokolwiek.

Brooke i Meade wymienili spojrzenia.

- Napiłabym się kawy - powiedziała dziewczyna.

- I mógłbyś pomóc nam w odnalezieniu ubrań - dodała.

- Przydałby się też jakiś samochód. Szofer Amandy przywiózł nas 

tutaj, ale już dawno odjechał.

- Kawa, ubrania, samochód  - powtórzył Ethan. - Myślę, że da się 

załatwić.

Godzinę później Brooke Livingstone stała u stóp schodów holu domu 

Archimedesa   Xaviera   O’Malleya.   Dziewczyna   spojrzała   na   swego 
gospodarza z sennym uśmiechem.

- Nie rozumiem, dlaczego powiedziałeś Ethanowi, że nie ma potrzeby 

nadania ich synowi naszych imion - powiedziała. - Sądzę, że Livingstone 
Archimedes Wilding brzmi niezwykle wytwornie.

- Ale nie tak, jak Archimedes Livingstone - odparł. Pomieszczenie 

skąpane   było w  południowym słońcu.  Promienie  przenikały   przez  włosy 
Brooke,   oświetlały   i   pieściły   jej   twarz.   -   W   każdym   bądź   razie,   biedne 
dziecko dopiero w szkole średniej może nauczyłoby się poprawnie wyma-
wiać swoje imię i nazwisko.

- Cóż, coś w tym jest. - Brooke oparła się o pięknie rzeźbioną poręcz. 

Bawiła się sznurem pereł na szyi. Wiedziała, że powinna iść już do siebie, 
ale wciąż nie mogła się zdecydować. Jeszcze nie.

Coś się z nią działo. Nie. Coś zaczęło się od tej muzyki.

I wtedy zrobiła to, na co miała ochotę od chwili, gdy ujrzała Meade’a 

po   raz   pierwszy.   Podniosła   rękę   i   dotknęła   jego   twarzy.   Przesunęła 
czubkami palców wzdłuż silnie zarysowanej linii policzka i brody, poznając 
dotykiem kości szczęki i napiętą skórę twarzy. Zobaczyła, jak oczy mężczy-
zny ciemnieją i wyrażają oczekiwanie.

53

background image

Meade chwycił rękę dziewczyny. Pochylił głowę i dotknął wargami 

wnętrza jej delikatnej dłoni. Czuł, że Brooke wstrzymała oddech.

- Dlaczego? - szepnęła. Nie była pewna, czy oznacza to odpowiedź na 

pytanie „Dlaczego ja?” czy „Dlaczego ty?” czy może „Dlaczego teraz?”.

- Nie wiem - niemal ostro odpowiedział Meade, po czym wziął ją w 

ramiona.

Wyczuł jej krótkie wahanie, po czym przytuliła się do niego całym 

ciałem. Zanim jednak zdążył spytać o cokolwiek, dziewczyna wspięła się na 
palce i przywarła do jego ust. Meade pochylił lekko głowę i objął jej wargi 
swoimi. Przesunął rękę wzdłuż ciała, jakby badając miękkość tkaniny, aż 
znalazł   miejsce,   gdzie   kończył   się   żółty   materiał   sukienki,   odsłaniając 
delikatną skórę. Zanurzył palce we włosach Brooke.

Ogarnęło ją nieodparte pożądanie. Nieświadomie poruszyła biodrami. 

Usłyszała jęk Meade’a.

Zdawała sobie sprawę z tego, co zrobiła. I z tego, na co miała ochotę. 

Na myśl o tym zadrżała. 

Nie może... nie może... nie może. 

Meade   czubkiem   języka   pieścił   wargi.   Był   zaskoczony,   gdy 

dziewczyna nie odpowiedziała na jego pieszczoty. 

Nie mogła... czy mogła...

Jeśli   nic   nie  zrobi,   będzie   rozczarowany.  Lecz   jeśli   zrobi...   Wciąż 

pamiętała złośliwą odpowiedź Petera napytanie, dlaczego ją zdradził.

„Dlaczego?   Naprawdę   chcesz   wiedzieć   dlaczego?   Bo   jestem 

mężczyzną, a ty nie możesz mi dać tego, czego potrzebuję! Nie potrafisz dać 
mi   syna   i   nie   potrafisz   dać   mi   satysfakcji   w   łóżku!   Jesteś   nie   tylko 
bezpłodna, ale także oziębła!” 

Obawa kolejnej kompromitacji powstrzymała ją przed oddaniem się 

pożądaniu. Poniżenie i ból wyniesione z małżeństwa okazały się silniejsze. 
Nie mogła.

Dziewczyna zamarła   i zaczęła   odsuwać  się  od  Meade’a.  Chciał  ją 

54

background image

zatrzymać, pokonując niewytłumaczalny opór. Wiewał również, że może się 
to okazać jednym z największych błędów jego życia.

I wtedy ją puścił i cofnął się o krok. Brooke zagryzła wargi. Splatała i 

rozplatała   palce.   Nie   wiedziała,   czy   została   właśnie   uwolniona,   czy 
odrzucona. Zaczęła szukać w twarzy Meade’a złości, a może zrozumienia. 
Znalazła jedynie pożądanie i pytania bez odpowiedzi. Wiele, wiele pytań.

-   Tak   mi   przykro,   Medea   -   zaczęła   po   chwili.   -   Ale   znam   cię 

zaledwie… to jest… to wszystko dzieje się dla mnie zbyt szybko. - Zastygła 
w   oczekiwaniu   na   jego   reakcję.   Pamiętała   okrutne   słowa   Petera,   gdy 
odrzuciła jego awanse.

Meade słyszał rozpacz w jej głosie i widział bezradność w zielonych, 

szeroko otwartych oczach. Bała się. Lecz czego? Jego? Siebie? Ich obojga?

Być   może   on   także   czegoś   się   obawiał.   Siebie   samego.   Jej.   Ich 

obojga.

Meade   uśmiechnął   się   z   trudem   i   pogładził   czule   policzek 

dziewczyny.

- Oboje znamy się tyle samo, kochana. Jeśli więc to wszystko toczy 

się dla ciebie zbyt szybko, cóż, wobec tego musimy trochę zwolnić.

55

background image

ROZDZIAŁ 4

Następny tydzień był najdziwniejszy w życiu Brooke.

Te siedem dni, jeden po drugim, mijały jak w kalejdoskopie. Ciągłe 

zmiany,   fascynujące   wydarzenia.   Czasem   Brooke   miała   wrażenie,   że 
zaczyna już rozumieć to wszystko i wtedy przychodził moment, w którym 
cały świat wydawał się inny.

W tygodniu widywali się z Meade’em dość często w Instytucie. Raz 

zjedli razem obiad, dwa razy poszli na kolację. Z jej inicjatywy spędzili 
sobotnie popołudnie na zwiedzaniu szkółki drzew. Ich wzajemny stosunek 
przypominał przyjaźń a nie romans. Brooke była zadowolona z towarzystwa 
Meade’a.   Nie   zgadzali   się   w   wielu   sprawach,   ale   znacznie   więcej   ich 
łączyło. Mieli podobne poczucie humoru i z łatwością znajdowali okazję do 
śmiechu. 

Cały czas czuła jednak nastrój oczekiwania. Przypadkowe muśnięcie 

palców powodowało przyspieszone bicie serca. Krótkie spotkanie ich oczu, 
a serce zaczynało łomotać.

Pod koniec tygodnia, gdy Brooke wróciła po pracy do domu, zastała 

Archimedesa Xaviera O’Malleya w swej sypialni.

Już wchodząc po schodach, słyszała głosy dobiegające z otwartych 

drzwi jej mieszkania. Poczuła dziwne, drobne mrowienie, gdy rozpoznała 
jeden z głosów. Drugiego nie znała. Należał do starszego człowieka i można 
było w nim słyszeć siady akcentu irlandzkiego.

-   …nie   próbuję   ci   narzucać   sposobu   postępowania   -   niecierpliwie 

mówił   drugi   głos.   -   Bóg   jeden   wie,   że   zarówno   twoja   matka,   jak   i   ja 
pozwalaliśmy   ci   zawsze   postępować   według   własnej   woli.   Nawet   gdy 
oznaczało to wyjazd do miejsc, których nie byliśmy w stanie znaleźć na 
mapie! Ale przez cały ten czas pragniemy, abyś się ustatkował, chłopcze. 
Twoja matka i ja nie stajemy się…

- …młodsi - dopowiedział Meade. Brooke miała wrażenie, że w jego 

głosie słychać zarówno miłość, jak i rozdrażnienie. - Wiem. W ciągu całej 

56

background image

naszej   rozmowy   przynajmniej   sześciokrotnie   udało   ci   się   wspomnieć   o 
emeryturze i zniżkach dla rencistów. Ale muszę ci coś powiedzieć, ojcze. 
To,   co   mówisz,   byłoby   znacznie   bardziej   wiarygodne,   gdybyś   nie 
wspomniał o tym, że mama zdecydowała się na ćwiczenia aerobiku i karate, 
a ty zastanawiasz się nad kupnem motocykla.

- Do  diabła!  -  przekleństwu  towarzyszyło  parsknięcie.  -  Zgoda.   A 

więc ani twoja matka, ani ja nie jesteśmy jeszcze gotowi na przeniesienie się 
do miejscowości dla emerytów na Florydzie. To jednak nie zmienia faktu, 
że powinieneś już mieć rodzinę.

- Przecież mam.

- Ale twoją własną!

Brooke doszła już prawie do drzwi prowadzących do sypialni. Czuła 

się niezmiernie skrępowana po usłyszeniu ostatniej kwestii. Zawahała się, 
ale przypominając sobie, że to przecież jej mieszkanie, weszła do środka.

Ujrzała   Meade’a   i   krzepko   wyglądającego   starszego   pana, 

naprawiających   klimatyzację.   Nie   mogła   się   zorientować,   czy   właśnie 
rozbierali urządzenie, czy też montowali je z powrotem. Ale pracowali tak 
fachowo, że nie ulegało wątpliwości, że wiedzą doskonale, co robią.

Meade   ubrany   był   tylko   w   sprane   dżinsy.   Popołudniowe   słońce 

wpadające   przez   okno   uwydatniało   muskulaturę   jego   ciała.   Czarno-
czerwony tatuaż na lewym ramieniu sprawiał rudziej niesamowite wrażenie.

-   Nadejdzie   taki   dzień   -   mówił   spokojnie   Meade,   sięgając   po 

śrubokręt. - Są rzeczy, których nie należy przyspieszać. Potrzebuję trochę 
czasu, żeby…

- Trochę czasu, na brązową spluwaczkę  ciotki Boonie! Chcę  mieć 

wnuki! - padła zdecydowana odpowiedź. - Podaj mi ten sworzeń, dobrze? 
Dziękuję. Jeszcze kilka minut, a to urządzenie zacznie znów działać.

- Masz już pięcioro wnucząt.

- Tak, i gorąco kocham każde z nich. A zwłaszcza tego ośmioletniego 

łobuza,   Kevina.   Ale   oni   noszą   nazwiska   Morelli   i   Cunningham.   Nie 
O’Malley.   Mężczyzna   chce,   aby   jego   nazwisko   trwało   nawet   po   jego 

57

background image

śmierci.

- Cóż, jeśli o to chodzi... - Meade przerwał nagle, jakby wyczuwając 

obecność   Brooke.   Spojrzał   przez   ramię   i   wstał.   -   Brooke!   -   powitał   ją 
uśmiechem.

- Dzień dobry - odparła, powstrzymując chęć poprawienia włosów. - 

Naprawiacie mój klimatyzator?

- Pamiętasz, kiedy rano poprosiłaś mnie o adres jakiegoś warsztatu, 

odpowiedziałem, że przyprowadzę kogoś, kto się tym zajmie.

- Ach tak. - Rano, wychodząc do pracy, wpadła na Meade’a, który 

wracał   właśnie   z   długiego   i   intensywnego   biegu.   Widok   jego   oblanego 
potem ciała przypominał o zepsutej klimatyzacji… i o wielu jeszcze innych 
rzeczach. - Ale nie sądziłam, że to właśnie ty zechcesz…

- Zrób to sam, a będzie dobrze zrobione - powiedział starszy pan, 

wstając   i   wycierając   ręce   w   spodnie.   -   Ponieważ   ja   się   za   to   zabrałem, 
będzie zrobione dobrze, a w dodatki za darmo. Jestem Francis O’Malley, 
ojciec młodego O’Malley’a.

- Miło mi pana poznać, panie O’Malley - uprzejmie odpowiedziała 

Brooke.   Mężczyźni   nie   byli   do   siebie   podobni.   Francis   O’Malley   był   o 
dobrych kilka cali niższy od syna, lecz zbudowany solidnie jak dąb. Miał 
krótkie, stalowosiwe włosy, które kiedyś musiały być rude. Jego ciemne, 
szaro-granatowe oczy patrzyły na nią uważnie. Brooke wyciągnęła rękę.

- Jestem Brooke Livingstone, lokatorka pańskiego syna.

- Cieszę się, że panią poznałem - odparł ojciec Meade’ a, obejmując 

jej palce tak delikatnie, jakby były zrobione z kruchej, chińskiej porcelany. - 
Proszę się nie obawiać, wiemy co robimy. Mam wieloletnie doświadczenie 
w pracy elektryka.

- Tak, wiem - przytaknęła Brooke. - Meade mi wspominał.

- Aha - Francis O’Malley uniósł brwi z widocznym zadowoleniem. - 

A   więc   rozmawialiście   już   o   rodzicach?   To   dobrze.   Proszę   mi   teraz 
powiedzieć parę słów o sobie.

- Meade - powiedziała stanowczo Brooke - naprawdę nie miałam nic 

58

background image

przeciw tym wszystkim pytaniom twojego ojca. Wierz mi.

- Cieszę się, że przynajmniej jedno z nas nie miało nic przeciw temu - 

odpowiedział   Meade,   wypijając   duży   łyk   piwa.   Była   już   prawie   ósma 
trzydzieści. Siedzieli w pobliskiej pizzerii. Byli już tu tego wieczoru, gdy 
urodziło   się   dziecko   Jazz   i   Ethana.   -   Sherlock   Holmes   w   najgorszym 
wykonaniu.

- Jest naprawdę czarujący - zaprzeczyła Brooke. Nie chodziło tylko o 

poprawienie   samopoczucia   Meade’a,   myślała   tak   naprawdę.   Wprawdzie 
Francis O’Malley był jednym z najbardziej ciekawskich mężczyzn, jakich 
kiedykolwiek spotkała, lecz przy tym był tak sympatyczny i życzliwy wobec 
niej, że nie czuła się urażona jego dociekliwością. Prawdę mówiąc, ku jej 
zaskoczeniu, pytania te nawet jej schlebiały.

- Czarujący? Wobec tego, przesłuchanie przez hiszpańską inkwizycję 

to dla ciebie przyjemny sposób na spędzenie popołudnia?

- Meade!

Westchnął i odkroił kawałek pizzy.

-   Przepraszam   -   powiedział.   -   Kocham   mojego   ojca.   To   jeden   z 

najbardziej życzliwych i wielkodusznych ludzi, jakich znam. Ale czasami - 
Boże! Są chwile, kiedy zarówno on, jak i moja matka wydają się opętani 
jedną ideą.

- Masz na myśli ponaglenia co do ożenku i założenia rodziny, tak?

- A więc się zorientowałaś?

-   Prawdę   mówiąc,   usłyszałam   część   waszej   rozmowy,   gdy 

wchodziłam po schodach - przyznała Brooke, podnosząc do ust kawałek 
pizzy.

Twarz   Meade’a   stała   się   na   moment   skupiona,   jakby   usiłował 

przypomnieć sobie o czym dokładnie rozmawiali z ojcem zanim zorientował 
się, że Brooke stoi w drzwiach.

-   Cóż,   jest   niezwykle   bezpośredni,   gdy   rozmawiamy   sami   - 

powiedział i wypił kolejny łyk piwa.

59

background image

- Czy ty... - zaczęła i przerwała. Nie. To było zbyt osobiste pytanie.

Meade odstawił swój kufel i spojrzał na nią uważnie.

- Zapytaj - poprosił cicho. - Cokolwiek to jest. Zapytaj.

Potrząsnęła głową.

- To nie moja sprawa.

- Skąd ta pewność?

- Skąd? Po prostu wiem i tyle! - spuściła wzrok i zaczęła wpatrywać 

się w swoją pizzę.

Meade pochylił się i ujął jej podbródek, zmuszając do podniesienia 

głowy.

-   Posłuchaj.   Tydzień   temu   powiedziałaś,   że   nie   znasz   mnie   zbyt 

dobrze.

-  To niezupełnie tak - Brooke poczuła, że się rumieni.

- Ale ja to tak odczytałem. Uwierz mi, rozumiem. Coś wydarzyło się 

między   nami   wtedy,   gdy   rodziła   Jazz.   Do   diabła,   bądźmy   uczciwi. 
Doznaliśmy   czegoś   cudownego   już   wtedy,   gdy   otworzyłem   drzwi 
wtorkowej nocy i zobaczyliśmy się po raz pierwszy. Nie wiem, co to było. 
Nie umiem tego wyjaśnić. Czuję to zawsze, gdy patrzę na ciebie, dotykam 
cię, a nawet wtedy, gdy myślę o tobie...

-   Meade   -   napięcie   w   jego   głosie   powodowało,   że   zaczęła   drżeć. 

Nawet gdyby chciała, nie mogłaby wstać.

-   I   tak   samo   jest   z   tobą…   prawda?   -   było   to   raczej   żądanie 

potwierdzenia, niż pytanie.

Brooke nie odpowiedziała.

-   Prawda?   -   poczuła   silniejszy   uścisk   palców,   którymi   trzymał   jej 

podbródek. Zdała sobie sprawę, że nie przestanie pytać, dopóki nie uzyska 
odpowiedzi.

Brooke przesunęła końcem języka po wargach.

60

background image

- Tak - przyznała po chwili. - Ale... to wciąż dzieje się zbyt szybko, 

Meade. Tak mi przykro.

Meade   przyglądał   się   jej   w   napięciu,   jakby   próbując   rozwiązać 

wyjątkowo skomplikowaną zagadkę. Przesunął delikatnie palcami wzdłuż 
jej szyi.

- Brooke, nigdy nie bój się prawdy - powiedział.

- A  więc   o  co  chciałaś  spytać?   - to  pytanie   padło  ponownie,  gdy 

wracali już do domu.

- O co chciałam spytać? - powtórzyła zaskoczona Brooke.

- O to, co jak mówiłaś, nie jest twoją sprawą. Tam, w pizzerii.

-   Och.   O   to   -   Brooke   kopnęła   kamyk   leżący   na   chodniku   i 

wsłuchiwała się w odgłos, jaki wydawał, tocząc się przeć nimi.

- Tak. O to - potwierdził. Jej powściągliwość budziła zainteresowanie 

i irytację jednocześnie. - O co chciałaś zapytać?

Brooke zwróciła głowę w jego stronę i na twarz opadł jej kosmyk 

włosów. Odgarnęła go niecierpliwie.

-  Jesteś niezwykle wytrwały - zauważyła.

- Określenie „uparciuch” jest bardziej na miejscu. Faktycznie jestem 

uparty.

W   czasie   ostatniego   tygodnia   Meade   zauważył,   że   Brooke   unika 

odpowiedzi na bardziej osobiste pytania. Nie wynikało to ze skromności. 
Brooke miała swe tajemnice. Meade gotów był założyć się o swój doktorat i 
etat wykładowcy na uniwersytecie, że prawie wszystkie wiązały się z jej 
małżeństwem.

Coś więcej niż pożądanie, irytował się, gdy przypominał sobie ich 

pocałunek. Brooke wyzwoliła się wówczas z jego ramion,  cała drżąca z 
oczekiwania... i oporu. Jej twarz wyrażała zaskoczenie, smutek i pragnienie. 
Była jak płomień, drgający na skutek gorąca i pokusy. Ale przy pocałunku 
prawie w ogóle nie rozwierała warg.

61

background image

- Meade? - Dźwięk głosu Brooke wyrwał go z zamyślenia. Zdał sobie 

sprawę, że zatrzymali się. Meade zaczerpnął powietrza i próbował zebrać 
myśli. Wcisnął ręce do kieszeni dżinsów. Spojrzał na Brooke. Dziewczyna 
przyglądała mu się z niepokojem. Poczuł chęć ukojenia tego lęku i wygła-
dzenia zmarszczek wywołanych wewnętrznym napięciem.

-   Lepiej   zadaj   wreszcie   to   pytanie,   Brooke   -   powiedział,   usiłując 

nadać swemu głosowi swobodne brzmienie. - Jeśli tego nie zrobisz, całą 
pozostałą   część   nocy   spędzę   na   zgadywaniu.   Jestem   pewien,   że   to,   co 
wymyślę, będzie znacznie gorsze, niż to, o co chcesz zapytać. 

Zamrugała oczami i westchnęła.

-   W   porządku   -   odpowiedziała.   -   Chciałam…   chciałam   tylko 

wiedzieć, czy myślałbyś o założeniu rodziny i posiadaniu dzieci, gdyby twoi 
rodzice tak na to nie nalegali.

- Och - uniósł brwi.

- Mówiłam, że to nie moja sprawa!

- Nie, nie - zaprzeczył. Chciał jej powiedzieć, że jeśli o niego chodzi, 

wszystko, co chciałaby o nim wiedzieć, to jej sprawa. Ale powstrzymał się. - 
To tylko dlatego, że od pewnego czasu... - zaśmiał się gorzko. - Moja matka 
zwykle zadaje mi tego typu pytanie.

- Nie musisz odpowiadać…

-  Wiem,   że  nie   muszę   -  zapewnił   ją.   -  Chcę.   Myślę,   że   to   presja 

rodziny powoduje, że nie spieszę się tak z narzeczeństwem. Oczywiście, oni 
pragną wyłącznie mojego dobra. Ale… - wzruszył ramionami.

- Ale to wciąż jest presja - dokończyła Brooke, niemalże do siebie.

- Dokładnie tak - zgodził się Meade.

Po chwili podjął temat. 

-   Ale,   prawdę   mówiąc,   gdybym   rzeczywiście   pragnął   się   ożenić, 

zrobiłbym to bez względu na rodziców. Nie, to, że wciąż jestem samotny 
jest w głównej mierze spowodowane pracą, a także… cóż, chyba można by 
to nazwać zbyt wygórowanymi wymaganiami.

62

background image

- Zbyt wygórowanymi…?

- Hm - przytaknął. Jeszcze nigdy nie wypowiedział tego głośno, lecz 

tkwiło to gdzieś w podświadomości, od kiedy przyglądał się Brooke, śpiącej 
w jego ramionach wtedy, w szpitalu. - Wiele osób, które znam, twierdzi, że 
znają tylko nieszczęśliwe małżeństwa. Czytają statystyki mówiące o ilości 
rozwodów i dochodzą do wniosku, że i tak nie mają szans. Mówią: „Po co 
zawracać   sobie   głowę?”   Ale   większość   małżeństw,   które   ja   znam,   jest 
naprawdę udanych. Gdy patrzę na moich rodziców, na to, co było między 
profesorem a Gabrielle. Na moje siostry i ich mężów…

- Na Ethana i Jazz - cicho dopowiedziała Brooke.

- Na Ethana i Jazz - powtórzył. - W każdym bądź razie, nie mam 

zamiaru ograniczać się do minimum w pożyciu męża i żony. To takie proste. 
Czy też tak skomplikowane, zależy, jak na to spojrzeć.

Rozmowa urwała się. Dalej spacerowali. Meade spojrzał przelotnie na 

Brooke. Wydawała się zamyślona.

- A jaka jest twoja rodzina? - spytał z ciekawością.

Rozmawiali ze sobą wielokrotnie w ciągu   ubiegłego tygodnia, lecz 

znał bardzo mało  szczegółów  z jej życia. On sam mówił  o sobie wiele, 
nawet nie pytany, mając nadzieję, że spowoduje to jej otwarcie się. Nie 
okazało się to zbyt skuteczne.

Brooke zamrugała. Zawahała się na moment i Meade spostrzegł, jak 

jeden kącik jej ust unosi się nieznacznie.

- Czyżbyś nie słuchał, jak odpowiadałam napytania twojego ojca? - 

spytała niewinnie.

- Co?… ach!

- Cofnęliśmy się daleko w przeszłość, aż do moich przodków, którzy 

przypłynęli do Ameryki na „Mayflower” - żartowała z niego.

- Tak, no cóż - zaśmiał się Meade. - W porządku. Przyznaję, że nie 

słuchałem   zbyt   uważnie.   Byłem   zajęty   zastanawianiem   się   nad   tym,   jak 
zmusić ojca do milczenia i wyprosić go za drzwi tak, aby go nie urazić.

63

background image

- To było niewykonalne - zaśmiała się Brooke.

- W końcu też zdałem sobie z tego sprawę. Dlatego powiedziałem mu 

o   tym   później,   i   że   powinien   wracać   na   kolację.   W   każdą   środę   matka 
przygotowuje mussakę i staje się niezwykle rozdrażniona, gdy nie może jej 
podać   na   stół   punktualnie   o   wpół   do   siódmej.   A   wracając   do   twojej 
rodziny…?

- Cóż, chyba wspominałam ci, że mam jedną siostrę. Ojciec pracuje w 

ubezpieczeniach. Myśli o przejściu na emeryturę, ale jak na razie nic w tej 
sprawie   nie   robi.   Matka   gra   w   golfa   i   udziela   się   w   organizacjach 
charytatywnych. Oni są bardzo mili. I dobrzy.

- Czy oni... namawiali cię do małżeństwa?

Przez   moment   nie   był   pewien,   czy   Brooke   zdecyduje   się   na 

odpowiedź. Wreszcie potrząsnęła głową.

- Nie. Sama to zrobiłam.

- Nie rozumiem?

- Nigdy nie zależało mi na karierze. Och, w szkole szło mi całkiem 

nieźle   i   podobała   mi   się   moja   praca.   Ale   zawsze,   nawet   gdy   byłam 
dzieckiem, pragnęłam wyjść za mąż… mieć dzieci. Niestety… - jej głos 
załamał się - niestety, nie zawsze można dostać to, czego się pragnie.

- A twój mąż - to znaczy, twój były mąż - Meade zdawał sobie sprawę 

z tego, że wkracza na niebezpieczny teren, ale musiał podjąć ryzyko.

Brooke   spojrzała   pod   nogi.   Blond   włosy   opadły   jej   na   ramiona   i 

zasłoniły   twarz.   Meade   z   trudem   opanował   pokusę   odgarnięcia   ich   i 
zobaczenia,   jakie   uczucia   chciała   ukryć.   -„Powoli”   -   upomniał   samego 
siebie. - „Obiecałeś jej, że nie będziesz się spieszył”.

-   Peter   także   nie   otrzymał   tego,   czego   pragnął   -   słowa   te 

wypowiedziała głosem tak bezbarwnym, jak szkło.

Nawet kładąc się spać, Meade  wciąż zastanawiał się nad ostatnim 

zdaniem Brooke. Oczywiście mogła mieć na myśli wiele różnych rzeczy, ale 
gdzieś   w   głębi   duszy   czuł,   że   istnieje   tylko   jedno   wytłumaczenie 
sprzeczności, które obserwował w niej od początku ich znajomości. Meade 

64

background image

nie pamiętał już, kiedy po raz pierwszy usłyszał powiedzenie, że j nie ma 
zimnych kobiet, lecz tylko nieudolni mężczyźni. Nie było to istotne. Ważne 
natomiast było, że uważał to sformułowanie za niezwykle trafne.

Kobieta,   która   opiekowała   się   Jazz   z   taką   czułością,   nie   była   z 

pewnością   oziębła.   Kobieta,   która   przy   pomocy   jednego   spojrzenia   czy 
przypadkowego dotknięcia sprawiała. nawet nieświadomie, że krew się w 
nim burzyła, nie była oziębła.

Brooke Livingstone była pełna ciepła. Lecz wydawało się, że sama 

nie zdaje sobie z tego sprawy.

A co do jej byłego męża…

Meade   spostrzegł,   że   zacisnął   dłonie   w   pięści.   Czuł,   że   Peter 

Livingstone był nie tylko nieudolny. Meade czuł, że ten drań był celowo 
okrutny.

65

background image

ROZDZIAŁ 5

- To wprost nie do wiary, ile Jonathan urósł w ciągu dwóch tygodni - 

powiedziała   Brooke,   wchodząc   z   Jazz   do   zbudowanej   z   piaskowca 
rezydencji   Wiidingów.   -   Wydawał   się   tak   drobny   tam,   w   szpitalu.   Ale 
teraz... - zawahała się, przypominając sobie swoje odczucia, gdy kołysała w 
ramionach słodko pachnące maleństwo.

- Cóż, od urodzenia je za troje. Aż dziw bierze, że nie jest jeszcze 

większy. Ethan nazywa go Prosiaczkiem.

-   Naprawdę?   -   zabawnie   było   wyobrazić   sobie   jednego   z 

najpoważniejszych bankierów Bostonu, zachowującego się jak zakochany 
tatuś.

- Słowo - potwierdziła Jazz. - Kiedy nie wydaje dźwięków takich jak 

guuu   czy   gaaa,   czy   też   nie   czyta   w   Wall   Street   Jurnal   o   notowaniach 
giełdowych przedsiębiorstw produkujących pieluchy i odżywki. Dla mnie 
Jonathan wygląda jak Gumiś.

- Jazz! - Brooke wybuchnęła śmiechem.

-   Oczywiście,   że   gdyby   miał   zęby,   nazywałabym   go   „Szczęki”   - 

mówiła śmiertelnie poważnym głosem Jazz, a w oczach igrało rozbawienie.

-   To   oburzające,   mówić   w   ten   sposób   o   moim   chrześniaku   - 

oświadczyła Brooke.

- Chyba naprawdę lubisz tego aniołka, prawda’? - zażartowała Jazz.

-   No   cóż…   On   jest…   jest   taki   piękny   -   powiedziała   Brookes 

serdecznie. „A ty jesteś taka szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa” dodała w 
duchu.

Z twarzy Jazz znikła łobuzerska mina.

- Tak, to prawda - przyznała, po czym przechyliła lekko głowę i przez 

kilka sekund przyglądała się Brooke. - Tak się cieszę, że zarówno ty, jak i 
Meade zgodziliście się zostać rodzicami chrzestnymi - powiedziała.

66

background image

- Och, tak się cieszę, że mnie o to poprosiłaś!

Brooke była wzruszona, gdy Jazz poruszyła tę sprawę już na początku 

wizyty. Poczuła się również nieco dziwnie, gdy Jazz w naturalny sposób 
łączyła jej osobę z Meade’em.

-   Kogóż   innego   moglibyśmy   o   to   poprosić?   -   kontynuowała 

przyjaciółka.

-   Nie   wiem…   może   kogoś   z   rodziny   Ethana?   -   zaproponowała 

Brooke.

- Nie - odparła stanowczo Jazz. - Spójrz sama. Casey i Laura byli 

świadkami   na   naszym   ślubie,   a   ty   i   Meade   byliście   przy   narodzinach 
Jonathana. Chcemy, abyście w czwórkę stali przy naszym synu w dniu jego 
chrztu. A co do rodziny Ethana, nie jest tajemnicą, że obchodzą mnie tylko 
jego rodzice, a oni aprobują naszą decyzję. A jeśli jego siostry, czy któryś z 
Wildingów   poczuje   się   urażony…   -   Jazz   wzruszyła   ramionami   -   Ethan 
mówi,   że   oni   już   tak  długo   traktują   świat   z  góry,   że  przestali   do   niego 
należeć.

Brooke   uśmiechnęła   się.   Poznała   kiedyś   siostry   Ethana   i   już   po 

krótkim spotkaniu miała ich dosyć.

- W porządku - powiedziała - to naprawdę jest dla mnie ważne.

- Po tym, co zrobiłaś… - zaczęła Jazz, lecz przerwała, słysząc głośne 

uderzenie pioruna. Spojrzała w okno. - Mój Boże, ależ leje! - wykrzyknęła.

Brooke również wyjrzała. Gdy jechała do Jazz, niebo było zasnute 

chmurami i od czasu do czasu mżyło. Teraz na dworze było ciemno i woda 
lała się strumieniami.

- Nie możesz wyjść w taką pogodę - powiedziała Jazz.

- Kochanie, to tylko deszcz. Nie roztopię się przecież.

- To wygląda okropnie. Powinnaś poczekać, dopóki się nie przejaśni. 

Już wiem, zostań na kolację! Możesz przecież zadzwonić do Meade’a…

- Do Meade’a? - spytała zdziwiona Brooke. - Dlaczego miałabym do 

niego dzwonić?

67

background image

Jazz spojrzała na nią zaskoczona.

- Dlatego, że jeśli tego nie zrobisz, będzie się o ciebie niepokoił. Już 

pewnie to robi.

-   Jazz   -   uśmiechnęła   się   lekko   Brooke.   -   Nie   wiem,   co…   Meade 

O’Malley nie kontroluje moich wyjść i powrotów. Tak się tylko złożyło, że 
mieszkamy   pod  tym  samym   dachem…   to   znaczy   jesteśmy   przyjaciółmi, 
oczywiście. Ale on i ja nie jesteśmy… - przerwała, po czym spytała niemal 
oskarżycielskim tonem: - Czyżbyś sądziła, że nas łączy coś więcej?

Później Brooke zdała sobie sprawę, że nie powinna być zaskoczona 

odpowiedzią   Jazz.   Wiedziała   przecież,   że   według   Jazz   na   bezpośrednie 
pytanie należy udzielić jasnej odpowiedzi.

- Hm - najprościej w świecie odparła Jazz.

- No cóż… - Brooke nie mogła złapać tchu - a więc nie!

Jazz   nic   nie   odpowiedziała.   Słychać   było   tylko   kolejne   uderzenia 

pioruna. Brooke przypomniała sobie słowa Meade’a sprzed tygodnia, które 
pragnęła wyrzucić z pamięci.

„Coś   wydarzyło   się   między   nami   w   czasie   nocy   porodu   Jazz.   Do 

diabła,   bądźmy   uczciwi.   Doznaliśmy   czegoś   cudownego   już   wtedy,   gdy 
otworzyłem drzwi wtorkowej nocy i zobaczyliśmy się po raz pierwszy. Nie 
wiem, co to było. Nie umiem tego wyjaśnić. Czuję to zawsze, gdy patrzę na 
ciebie, dotykam cię, a nawet wtedy, gdy myślę o tobie…”

Wtedy wymówiła jego imię.

„I tak samo jest z tobą, prawda?” To było raczej stwierdzenie, nie 

pytanie.

Nic na to nie odpowiedziała.

„Prawda?”

„Tak, ale… to wszystko toczy się zbyt szybko”.

- Brooke? - głos przyjaciółki wyrwał ją z zamyślenia.

-  Ja.   To   nie   jest   zupełnie   prawda   -   przyznała   po   chwili.   -   To,   że 

68

background image

między nami nic nie ma.

- Wiem. - Jazz uśmiechnęła się łagodnie.

- Ale nie jesteśmy… to nie jest tak, jak sobie myślisz - szybko dodała 

Brooke. Ponownie uderzył piorun, - A właściwie, co ty o tym myślisz? - 
spytała.

Jazz   zastanowiła   się   przez   dłuższą   chwilę,   zanim   odpowiedziała. 

Kiedy odezwała się, w jej głosie brzmiała pewność.

- To coś specjalnego.

Brooke przez chwilę przyglądała się kroplom deszczu uderzającym o 

szybę.

- To trwa dopiero trzy tygodnie… - szepnęła.

- Mówisz zupełnie jak Meade.

Brooke spojrzała na przyjaciółkę,

- To znaczy, że on… że wy o mnie rozmawiacie? - Wiedziała, że 

Meade odwiedził Jazz, ale nie mówił nic o…

- Pytał mnie o ciebie, gdy wpadł tu wczoraj, aby zobaczyć dziecko.

- A co mu powiedziałaś? - dopytywała się Brooke. Nie znosiła, gdy 

ludzie   roztrząsali   jej   problemy.   Wystarczyło,   że   działo   się   tak   w   jej 
małżeństwie.

- Nic, czego by już nie wiedział. Że byłaś mężatką. Że rozwiodłaś się. 

Że można ci ufać. - Jazz zmarszczyła nos. - I nic o tym, że nie masz do mnie 
zbytniego zaufania - dodała po chwili.

Niewiele brakowało, a Brooke otworzyłaby serce przed przyjaciółką. 

Lecz   bała   się,   że   gdy   już   zacznie   mówić,   nie   będzie   mogła   przerwać. 
Chciała   tego   uniknąć.   Peter,   opowiadając   wszem   i   wobec   ich 
najintymniejsze   przeżycia   i   problemy   małżeńskie,   zranił   ją   głęboko. 
Przyjeżdżając do Bostonu, Brooke postanowiła, że już nigdy nie pozwoli 
sobie na otwartość ani szczerość.

Było jeszcze jedno. Bała się, że gdy Jazz dowie się, że nie może mieć 

69

background image

dzieci, ich przyjaźń skończy się. Dla Brooke mały Jonathan Wilding był 
zarówno źródłem radości, jak i bólu i chciała ukryć to przed przyjaciółką.

- Jazz - zaczęła, czując ucisk w gardle - ja…

- W porządku, Brooke - szare oczy Jazz były pełne zrozumienia - nie 

zmuszam  innych  do  zwierzeń  wtedy,  gdy   tego  nie  pragną.   Czasem  taka 
rozmowa pomaga a czasem nie. Chcę tylko, abyś wiedziała, że jestem twoją 
przyjaciółką, która zawsze cię wysłucha.

-   Wiem.   To   jedna   z   niewielu   rzeczy,   których   jestem   całkowicie 

pewna.

-   A   więc   -   zostajesz   na   kolacji,   przyjaciółko?   -   Jazz   powtórzyła 

wcześniejsze zaproszenie.

- Nie, nie mogę. Ale dziękuję - Brooke przecząco potrząsnęła głową.

- Jesteś pewna?

- Całkowicie. Spójrz - popatrzyła w stronę okna - myślę, że deszcz 

przestaje padać. Wiesz, jakie są te letnie burze. Nigdy nie trwają zbyt długo.

-   Nie   masz   ani   płaszcza   ani   kapelusza   -   powiedziała   Jazz   -   jeśli 

wyjdziesz teraz, na pewno przemokniesz i przeziębisz się… O mój Boże, 
zachowuję się zupełnie jak matka, prawda?

-   Przecież   jesteś   matką   -   z   uśmiechem   powiedziała   Brooke.   - 

Zapomniałaś   mi   powiedzieć,   że   nie   mam   kaloszy.   Pamiętam,   jak   moja 
matka nalegała zawsze, żebym w czasie deszczu nosiła gumowce.

- Hm… - Jazz zamyśliła się, jakby chciała zapamiętać tę informację. - 

No dobrze, a co z parasolką? Pozwól przynajmniej, że pożyczę ci parasolkę.

Brooke otworzyła torebkę.

-   Wszystko   w   porządku,   Jazz.   Mam   ją   tutaj.   Matka   przypominała 

również o noszeniu parasolki.

W pewien sposób  Brooke była nawet wdzięczna niebiosom za złą 

pogodę. Przy takiej burzy dojazd do domu wymagał większej uwagi i mogła 
choć na chwilę nie myśleć o Meadzie.

70

background image

W ślimaczym tempie  przejechała przez most.  Uderzenia błyskawic 

rozjaśniały ciemnoszare niebo. Odgłosy piorunów przypominały brzmienie 
sekcji perkusji z Uwertury Rok 1812 w wykonaniu Boston Pop Orchestra.

„Wiesz,   jakie   są   te   letnie   burze”   -   zamruczała,   parodiując   swoją 

wcześniejszą wypowiedź. Zmrużyła oczy, usiłując dojrzeć drogę przed sobą 
- „…nigdy nie trwają zbyt długo”. Jakby na te słowa deszcz nieco zmalał. 
Dziękując Bogu choć za to, Brooke skręciła w Broadway. Jeszcze tylko 
kawałek…

Trzy przecznice od domu silnik nagle zakrztusił się i zgasł. Brooke 

nie od razu zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje. Udało się jej skręcić i 
zatrzymać przy krawężniku.

- O nie, proszę, nie rób mi tego! - protest w jej głosie zmieszany był z 

błaganiem.   -   Przecież   zostałeś   wyregulowany   zaledwie   miesiąc   temu, 
pamiętasz?

Przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zawarczał kilka razy i zamilkł. 

Spróbowała ponownie. Tym razem rozległo się tylko prychnięcie,

- No, dobra, samochodzie - powiedziała i potrząsnęła głową. - Dam ci 

jeszcze jedną szansę. - Po raz kolejny prze kręciła kluczyk, naciskając przy 
tym pedał gazu i wierząc, że w przysłowiu „Do trzech razy sztuka” tkwi 
choć odrobinę prawdy.

Trzeci raz okazał się niepowodzeniem. Silnik wydał z siebie jedynie 

krótką czkawkę.

- Świetnie! - wykrzyknęła dziewczyna, uderzając dłonią kierownicę. 

Na zewnątrz krzaki tłukły o szybę samochodu. - Po prostu świetnie!

Przez moment zastanawiała się, co robić, myślała, że ulewa ucichnie. 

Ale nagle deszcz uderzył ze zdwojoną siłą.

- Nie możesz siedzieć w samochodzie przez całą noc - powiedziała 

sobie, obliczając w myśli odległość dzielącą ją od domu. - To tylko trzy 
przecznice. Nie utoniesz przecież. Tak, zniszczysz swoje najlepsze spodnie i 
bluzkę, którą miałaś na sobie zaledwie dwa razy… ale nie utoniesz.

Już   po   dwudziestu   sekundach   od   wyjścia   z   samochodu   była 

71

background image

całkowicie   przemoknięta.   Gdy   mijała   drugą   przecznicę,   silny   podmuch 
wiatru najpierw odwrócił, a następnie wyrwał jej z rąk parasolkę.

W połowie drogi przez trawnik otaczający dom, Brooke pośliznęła się 

i   upadła,   lądując   na   kolanach   i   dłoniach.   Przy   upadku   otworzyła   się   jej 
torebka   i   cała   zawartość   wysypała   się   na   rozmokłą   ziemię.   Brooke 
pomyślała sobie, że być może utonięcie nie było najgorszym z możliwych 
rozwiązań.

-   Czuję…   czuję   się   jak   zmokła   kura   -   żałośnie   wyjąkała   Brooke, 

próbując opanować dreszcze wstrząsające jej ciałem.

- To musiała być niezwykle zdesperowana kura - odparł żartobliwie 

Meade, prowadząc ją do swego mieszkania.

- Dzię… dziękuję, Meade - odpowiedziała, szczękając zębami.

Meade usłyszał stukanie do drzwi frontowych i wpuścił ją do środka. 

Zatoczyła się i niemal padła mu w ramiona, mamrocząc coś o zepsutym 
samochodzie i zgubionych kluczach. Przez chwilę był przerażony, zanim nie 
spostrzegł, że była przemoknięta i zziębnięta, a nie poważnie ranna.

- Dlaczego jest tu tak ciemno? - spytała Brooke, usiłując odgarnąć z 

czoła mokry kosmyk włosów. Na jej policzku została smuga błota.

- Wysiadła elektryczność - wyjaśnił. - Słuchaj. Idź teraz do łazienki i 

zdejmij te mokre ubrania, dobrze? Ja w tym czasie przyniosę ci z góry coś 
suchego.

- Nie wejdziesz tam. Moje klucze… kiedy upadłam… - dziewczyna 

zatrzęsła się z zimna.

- Wiem.   Mówiłaś,   że  wszystko  wypadło  z  twojej  torebki.  Ale  nie 

martw   się.   Jestem   przecież   gospodarzem,   pamiętasz?   Mam   zapasowe 
klucze.

- Och. - Zielone oczy wydawały się ogromne w jej bladej twarzy.

-   Łazienka   jest   tam   -   Meade   położył   ręce   na   wąskich   ramionach 

Brooke i skierował ją w lewo. - Idź już.

Gdy patrzył, jak ociekając wodą, szła przez pokój, zastanowił się, czy 

72

background image

zdaje sobie sprawę, iż przemoczone ubranie opina jej ciało jak druga skóra. 
Widział wyraźnie każdy szew bielizny, którą miała na sobie.

Po półgodzinie Brooke wyszła z łazienki, czując się znacznie lepiej 

niż przed wejściem. Otulona była zapinanym na zamek brzoskwiniowym 
szlafrokiem.   Twarz   miała   czystą,   bez   śladu   błota   i   makijażu,   a   włosy 
zaczesane palcami do tyłu.

Gdy   weszła   do   salonu,   Meade   wstał   i   odłożył   notatki,   które 

przeglądał.

- Odżyłaś? - spytał, przyglądając się jej umytej twarzy.

- Tak, dziękuję - dziewczyna skinęła głową, rumieniąc się lekko pod 

jego   bacznym   spojrzeniem.   -   Wzięłam   prysznic   i   umyłam   włosy.   Mam 
nadzieję, że nie masz nic przeciw temu. - Rozejrzała się wokół. Kilka lamp 
naftowych umieszczonych w różnych kątach pokoju rzucało przytłumione 
światło.

- Nie, jasne, że nie - zapewnił ją z uśmiechem. - Słuchaj, w kuchni 

parzy się właśnie herbata. Usiądź, a ja przyniosę filiżanki.

Brooke patrzyła na niego, gdy wychodził z pokoju tym swoim kocim, 

sprężystym krokiem, po czym usadowiła się na jednej z kanap. Na niskim 
stoliku wśród nagromadzonych tam posążków zobaczyła rzeźbioną figurkę, 
która   tak   utkwiła   jej   w   pamięci.   Spojrzała   w   bok,   wycierając   dłonie   o 
szorstką tkaninę szlafroka, starała się zapomnieć o statuetce.

- Pani herbata, madam - oświadczył Meade, wracając z kuchni. W 

jednej ręce niósł barwny, wypalany kubek, a w drugiej ręcznik i niewielki 
słoik.

-   Ach…   dziękuję   -   odpowiedziała   Brooke,   biorąc   kubek.   -   Jak 

zagotowałeś?

- Palnik turystyczny.

-   Tak,   oczywiście.   -   Brooke   poczuła   się   trochę   głupio,   że   nie 

pomyślała   o   tym   sama.   -   Powinnam   była   pamiętać,   że   jesteś 
przyzwyczajony do życia bez elektryczności.

-   Cóż,   powiedzmy,   że   nauczyłem   się   sztuki   przetrwania   w   nieco 

73

background image

bardziej prymitywnych warunkach niż obecne.

Brooke   wypiła   łyk   parującego,   jasnobrązowego   naparu.   Poczuła 

delikatny, nieco egzotyczny smak.

-   Hm.   Jakie   to   wspaniałe.   Co   to   za   herbata?   -   upiła   kolejny   łyk, 

próbując odgadnąć skład.

-   To   mieszanka   ziołowa   -   odpowiedział   Meade,   siadając   ze 

skrzyżowanymi nogami u jej stóp. Po chwili dodał: - Plus pokaźna porcja 
Napoleona.

- Zioła... i brandy - powtórzyła Brooke, wypijając nieco większy łyk. 

Poczuła  nagle przyjemne  ciepło w żołądku. - Receptura, którą poznałeś, 
ucząc się sztuki przetrwania w prymitywnych warunkach? - zasugerowała 
żartem.

-   Niezupełnie   -   zaśmiał   się   Meade,   rozkładając   na   kolanach 

przyniesiony ręcznik. - Nauczyłem się tego od studenta, z którym dzieliłem 
pokój   na   letnim   kursie   w   Oxfordzie.   Był   on   pół-Chińczykiem,   pół-
Francuzem.

-   Pół…   -   Brooke   zamrugała   oczami,   zdając   sobie   nagle   sprawę   z 

niecodziennego miejsca, które zajmował Meade. - Co robisz na podłodze? - 
spytała.

- Zauważyłem zadrapanie na twojej lewej nodze. Mam tu coś na to.

- Och… nie musisz… - Przerwała Brooke, zaskoczona. Ona sama, 

dopóki nie zaczęła zdejmować z siebie zabłoconych, mokrych ubrań, nie 
zdawała   sobie   sprawy,   że   upadek   na   dziedzińcu   spowodował   otarcia   na 
skórze,   a   nowe   rajstopy   są   do   wyrzucenia.   -   To   nic   takiego,   Meade. 
Naprawdę.

- Nie przeszkadzaj - odpowiedział cicho, unosząc nieco szlafrok.

Powiedział to tak stanowczo, że Brooke zrezygnowała z wszelkich 

protestów. Otwierając słoik z antyseptyczną maścią, Meade przyglądał się 
zadrapaniom.   Jej   ocena   skaleczenia   była   właściwa.   Mimo   wszystko,   po 
prawie dwudziestu latach doświadczeń w terenie wiedział, że nie należy le-
kceważyć   nawet   najdrobniejszej   ranki.   Widział   kiedyś,   jak   jeden   z   jego 

74

background image

towarzyszy niemal stracił rękę, gdy skaleczenie dłoni zostało ocenione jako 
„nic   groźnego”   i   zaniedbane,   w   wyniku   czego   wywiązała   się   poważna 
infekcja.

- Może trochę piec - ostrzegł, zanurzając palce w słoiku.

Gdy   Meade   zaczął   nakładać   maść,   Brooke   rzeczywiście   poczuła 

lekkie  pieczenie.  Szybko  jednak zapomniała  o  tym,  czując  wzdłuż  łydki 
dotyk dłoni Meade’a. Wstrzymała oddech.

-   Przepraszam   -   powiedział   Meade,   czując   pod   palcami   napięte 

mięśnie.   Uniósł   wzrok,   zaniepokojony   tym,   że   mógłby   sprawić   jej   ból. 
Patrzyła   na   niego   szeroko   otwartymi   oczami,   rozchylając   nieco   wargi.   - 
Brooke…?

- Wszystko w porządku - odparła szybko. - Ja… to… to rzeczywiście 

trochę piecze.

Pokiwał   głową   i   schylił   się,   by   skończyć   nakładanie   maści.   Gdy 

patrzył w twarz Brooke, ujrzał ten sam grymas co wówczas, gdy pocałował 
ją pierwszy raz.

W ciągu  ostatniego  tygodnia  całował  ją kilkakrotnie. I za  każdym 

razem przekonywał się, że miał rację, oceniając tak a nie inaczej fizyczną 
stronę jej małżeństwa. Jej instynktowne reakcje zaskakiwały zmysłowością. 
Meade nigdy nie próbował zatrzymać Brooke, gdy zaczynała się od niego 
odsuwać. To, czego od niej oczekiwał, musiało wyjść od niej.

- Proszę - powiedział cicho, delikatnie wcierając ostatka porcję maści 

w skórę łydki. Puścił jej nogę. - Skończone.

-   Dziękuję   -   odparła   dziewczyna,   zasłaniając   się   ponownie   połą 

szlafroka.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekł wstając. Przez kilka 

chwil przyglądał się jej w milczeniu. - Masz ochotę zostać na kolacji? - 
spytał nagle, przeciągając ręką po włosach. Nigdy nie postąpi wbrew jej 
woli, ale będzie się starał być blisko niej.

Brooke uniosła podbródek, aby móc mu spojrzeć w oczy.

- Czy jeśli zostanę, nauczysz mnie sztuki przeżycia w prymitywnych 

75

background image

warunkach? - spytała, lekko unosząc brwi.

-   Możemy   rozpocząć   szkolenie.   -   Meade   wyciągnął   do   niej   rękę, 

ukazując w uśmiechu białe, odcinające się od opalonej skóry zęby.

76

background image

ROZDZIAŁ 6

- Francuski chleb, wino i brie - wyliczała Brooke jakieś dwie godziny 

później,   badając   rozsypane   na   podłodze   resztki   pozostałe   po   pikniku. 
Westchnęła, udając, że się nad czymś zastanawia, i zwróciła się do Meade’a. 
- Nie chciałabym niczego krytykować, ale to niezupełnie zgadza się z moim 
wyobrażeniem o tym, czym jest prymityw.

-   Tak,   zauważyłem,   jak   wiele   cię   kosztowało   zmuszenie   się   do 

zjedzenia   trzeciej   porcji   pasztetu   -   zauważył.   Powaga   jego   głosu 
kontrastowała z uśmiechem.

- No cóż - Brooke wytarła wargi papierową serwetką. - Przyznam, że 

byłam głodna. To walka z żywiołem wzmogła apetyt.

-   Walka   z   żywiołem?   -   powtórzył,   unosząc   brwi.   -   Poprzednio 

mówiłaś coś na temat huraganu.

- Uświadomiłam  sobie  właśnie, że  o tej porze  roku nie występują 

huragany - odparła, wzruszając ramionami. W czasie przygotowania posiłku 
opowiedziała   Meade’owi   o   dramacie   swej   odysei.   Zachęcał   ją,   zadając 
absurdalne pytania, i w efekcie jej opowieść była mieszaniną przedwojen-
nego serialu przygodowego z filmem przyrodniczym.

- Aha. Słusznie - Meade skinął głową, następnie zaczął wsłuchiwać 

się   w   szalejącą   na   dworze   nawałnicę.   -   Wiesz,   to   może   być   monsun   - 
zasugerował żartobliwie.

-   Monsun?   -   Brooke   powtórzyła   z   niedowierzaniem   w   głosie.   - 

Słuchaj, moja znajomość meteorologii jest zapewne ograniczona tylko do 
tego, kiedy należy chronić się przed deszczem, ale nawet ja wiem, że w 
stanie Massachusetts nie występują monsuny.

- Od każdej reguły zdarzają się wyjątki - odparł. - W ostatnich latach 

nastąpiło wiele anomalii pogodowych.

- Które są spowodowane dziurą w warstwie ozonowej, prawda?

- Możliwe - przyznał prostując się.

77

background image

Brooke widziała, jak jego muskuły prężą się pod białym pulowerern i 

ciemne włosy na jego piersi. Sięgnęła po kieliszek stojący na podłodze i 
wypiła resztę wina.

Po chwili Meade odezwał się ponownie.

- Wiesz, chyba masz rację. Pasztet nie jest zbyt prymitywnym daniem. 

Chyba powinniśmy upiec w kominku parówki.

-   Powiedziałeś   przecież,   że   jedyne   parówki,   jakie   masz   w   domu, 

zostały już dawno posiekane i zapakowane do puszek ze spaghetti w sosie 
pomidorowym! - zarzuciła mu Brooke.

- Bo  to rzeczywiście  są jedyne  parówki, jakie  mam  w domu.  Ale 

pomyśl tylko, jak wspaniałe byłoby wyławianie ich z zimnego spaghetti.

- Hm...

- Moglibyśmy udawać, że poszukujemy pędraków.

- Meade! - Zmięła serwetkę i rzuciła w niego. Odbił ją jak lotkę przy 

grze w kometkę.

- Zbyt prymitywne, tak? - zażartował, puszczając do niej oko.

- Tylko tego można spodziewać się po kimś, kto gromadzi w kuchni 

zapasy puszek ze spaghetti i stosy chrupek.

- Spokojnie, spokojnie. Powiedziałem ci przecież, że trzymam to dla 

moich siostrzeńców.

- Hm - odparła Brooke, siadając wygodniej i bawiąc się kosmykiem 

włosów.   -   Ciekawa   jestem...   ciekawa   jestem,   co   jedli   na   kolację   Jazz   i 
Ethan.

- Och, z pewnością coś niezwykłego - odpowiedział. - Na przykład 

ślimaki.  - Przypatrywał się uważnie dziewczynie. - Może powinnaś była 
zostać   i przekonać  się  - zaproponował  cicho.  Wspomniała   wcześniej,   że 
została zaproszona na kolację, ale nie wyjaśniła, dlaczego nie przyjęła tej 
propozycji.

-   Nie.   Chciałam   wrócić   do   domu   -   powiedziała   po   chwili,   wciąż 

78

background image

bawiąc   się   włosami.   Wiedziała,   że   Meade   ją   obserwuje.   Zawsze   to 
wiedziała.   Podobnie,   jak   zawsze   wiedziała.   gdy   robił   to   Peter.   Ale   tym 
razem było inaczej.

Meade   O’Malley   sprawiał,   że   w   jego   obecności   może   sobie 

bezpiecznie   pozwolić   na   słabość.   Dotykać...   i   być   dotykaną.   Nie   tylko 
fizycznie, ostatni tydzień nauczył ją wiele: ale również emocjonalnie.

- Brooke?

Spojrzała   na   niego.   Dystans   między   nimi   zmniejszył   się 

niepostrzeżenie.  Siedzieli teraz w odległości kilkunastu centymetrów.  Na 
tyle blisko, by móc dotknąć... na tyle blisko, by zostać dotkniętą.

-   Jazz   sądziła,   że   powinnam   do   ciebie   zadzwonić,   gdy  bym 

zdecydowała się zostać u niej na kolacji.

Meade   uśmiechnął   się   lekko,   ale   w   jego   oczach   nie   było   śladu 

wesołości.

- Mógł z tym być pewien kłopot. Ulewa zalała przewody telefoniczne 

- powiedział. - Ale oczywiście, byłbym spokojniejszy, wiedząc, gdzie jesteś. 
Zacząłem zastanawiać się około piątej trzydzieści, a martwić kwadrans po 
szóstej.

- Ona… Jazz sądziła, że tak będzie.

- A ty?

Brooke zwilżyła wargi koniuszkiem języka.

-   Myślałam,   że   nie   odnotowujesz   wszystkich   moich   wyjść   i 

powrotów.

-   Czyżbyś   próbowała   sprowokować   mnie   do   prawienia 

komplementów?

- Och, nie! - zaprzeczyła. Coś w jego wzroku spowodowało, że się 

zarumieniła. - Nie, oczywiście, że nie. Dlaczego…?

- Proszę, już w porządku. Wierzę ci. - Naprawdę jej wierzył. Przez 

ostatnie   dwa   tygodnie   poznał   ją   na   tyle,   aby   zdawać   sobie   sprawę   z 

79

background image

wrażliwości dziewczyny. - Pozwól, że to ja cię spytam. Czy ty znasz moje 
wyjścia i powroty?

Brooke   uniosła   rękę   do   piersi,   w   tradycyjnym   kobiecym   geście 

obrony,   zupełnie   tak,   jakby   chciała   zasłonić   swą   naróść.   Zaskoczyła   ją 
prostota tego pytania i jej chęć udzielenia odpowiedzi.

- Wiem, kiedy tu jesteś - szepnęła po chwili, czując jak czerwieni się. 

- I… i wiem, kiedy cię nie ma.

Meade zaczerpnął głęboko powietrza. Nie oczekiwał takiej szczerości. 

Nawet na nią nie liczył. Słowa Brooke oszołomiły go niczym afrodyzjak. 
Odczekał kilka sekund, starając się uspokoić. I odpowiedział jej z równą 
uczciwością.

- Tylko raz nie wiedziałem, że jesteś w domu. To było tej nocy, gdy 

wróciłem z Brazylii. Od tamtej pory…

Uniósł   prawą   rękę   i   przesunął   nią   wzdłuż   policzka   i   brody 

dziewczyny.   Opuszkiem   kciuka   pogładził   jej   usta,   delektując   się   ich 
delikatnością.   Rozchyliła   lekko   wargi.   Jego   dotknięcie   spowodowało,   że 
zadrżała.

-   Od   tamtej   pory,   nawet   gdy   cię   nie   widzę,   nie   słyszę,   nie   czuję 

zapachu twoich perfum, zawsze wiem, kiedy jesteś w domu - kontynuował. 
- Czuję cię, Brooke. Czuję cię.

- Medea… - drżącym głosem zaczęła Brooke, Podniecenie wywołane 

jego dotykiem przenikało każdy nerw jej ciała.

- Chcę się z tobą kochać - powiedział głębokim głosem. Siła jego 

pożądania   spowodowała,   że   głos   mu   się   załamywał.   -   I   wiesz   o   tym, 
prawda? Wiedziałaś o tym od początku.

Brooke zawahała się.

„Nigdy nie wstydź się szczerości” - powiedział kiedyś.

- Tak - wyszeptała.

- Chcę się z tobą kochać teraz. Dzisiejszej nocy.

80

background image

Dziewczyna poruszyła się nieznacznie. Wydało się jej, że czas stanął 

w miejscu.

- Powiedz mi, czego pragniesz. Proszę. - Meade chwycił w dłonie jej 

twarz, muskając palcami delikatną skórę,

Patrzyła prosto w jego oczy. Już kiedyś pytano ją o jej pragnienia, 

lecz wówczas nie wierzyła, by jej odpowiedź miała jakiekolwiek znaczenie. 
Tym razem było inaczej.

„Nigdy nie wstydź się…”

- Brooke? 

„…szczerości”.

- Chcę się z tobą kochać, Meade. Teraz. Dzisiejszej nocy. 

I to była prawda.

Meade   poprowadził   Brooke   do   sypialni.   Pokój   był   niewielki, 

umeblowany z niemalże spartańską prostotą. Znajdowało się w nim kilka 
książek   i   prostych   sztychów   przedstawiających   rośliny,   I   nic   więcej, 
żadnych niepotrzebnych sprzętów. Nieład, tak wszechobecny w pozostałej 
części mieszkania, został za drzwiami.

Meade postawił na drewnianej komódce przyniesioną z salonu lampę. 

Sypialnia wypełniła się delikatną poświatą. Brooke, drżąc, stanęła w kręgu 
światła   i   przyglądała   się   Meade’owi   szeroko   otwartymi   oczami.   Meade 
zbliżył się do niej. Uniósł ręce i dotknął jej opadających na ramiona włosów. 
Zagłębił palce w jedwabiste sploty. Stał tak blisko, że był pewien, iż Brooke 
słyszy silne uderzenia jego serca.

- Nie bój się - powiedział miękko. Czuł promieniujące nawet przez 

szlafrok ciepło jej ciała i odurzający zapach świeżo umytej skóry.

Brooke odrzuciła głowę. Była to chwila ofiarowania i przyjmowania.

- Nie boję się - odparła. Przeżywała wiele stanów ducha.  ale strach 

nie był jednym z nich.

Meade nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bliski był załamania. Z 

81

background image

wielką ulgą przyjął jej słowa.

- Brooke, o mój Boże. Brooke - jęknął.

Wtedy ją pocałował.

Dotyk   jego   warg   był   słodki   i   parzący.   Brooke   poddała   się   bez 

wahania, ulegając czarowi jego męskości. Rozchyliła wargi. Chwilę później 
poczuła szorstkość języka. Ten smak przepełniłjej usta.

„Tak… o tak. Proszę…” - pomyślała.

Gdy   się   rozdzielili,   dziewczyna   oddychała   płytko.   Patrzyła   na 

Meade’a jak urzeczona i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przód 
szlafroka   rozchylił   się   prawie   do   pępka.   Chłodne   powietrze   owiało   jej 
rozgrzaną skórę. Poczuła, jak sutki zaczynają twardnieć.

-   Moja kochana… - wyszeptał Meade. Delikatnie wsunął ręce pod 

szlafrok.   Palcami   poznawał   szczupłość   bioder,   wgłębienie   wąskiej   talii   i 
krągłość odkrytych piersi. Tak wiele razy wyobrażał sobie tę chwilę…

Brooke nie potrafiła być prowokacyjna. Była zbyt mało pewna siebie, 

aby przejmować inicjatywę. Lecz śmiały dotyk dłoni Meade’a sprawił, że 
przeszłe   doświadczenia   wydały   się   jej   nieistotne.   Meade   miał   na   sobie 
pulower   wpuszczony   w   obcisłe   dżinsy.   Wystarczyło   kilka   ruchów,   by 
pozbyć się okrycia.

Już przy pierwszym dotyku przez ciało Meade’a przebiegł dreszcz. 

Przestał na moment oddychać. Pod ciepłą, gładką skórą rysowały się silne 
mięśnie. Brooke przesunęła ręce wyżej, odkrywając owłosienie jego piersi.

Brooke   nie   wiedziała,   ile   czasu   poświęciła   na   tę   pieszczotę.   Nie 

zauważyła, kiedy Meade zsunął z jej ramion szlafrok.

- Chcę cię zobaczyć - ochryple powiedział Meade. - Teraz. - Zsunął 

niżej okrywający ją materiał, po czym odsunął dłonie i pozwolił zadziałać 
prawu ciążenia. Szlafrok upadł na podłogę, układając się miękko wokół jej 
szczupłych kostek.

Po chwili Brooke cofnęła się o krok i dopiero wtedy przestraszyła się. 

Nie   był   to   strach   przed   Meade’em.   Raczej   strach   przed   sobą…   przed 
brakiem doświadczenia.

82

background image

Naprawdę chciała się z nim kochać. Tutaj. Tej nocy. Była szczera, 

gdy   mu   to   mówiła.   Ale   to   nie   była   cała   prawda.   To,   czego   naprawdę 
pragnęła, to dać mu rozkosz. Ale obawiała się, że nie będzie umiała tego 
dokonać.

Kuszące kędziory włosów na jej łonie były zaledwie o ton czy dwa 

ciemniejsze niż na głowie. Całe jej ciało, poza różowością sutek, było jak 
studium w kolorze kremu i miodu.

Przymknął na moment oczy, usiłując złapać oddech, jakby w pokoju 

nagle zabrakło tlenu. Pożądanie zawładnęło nim całkowicie, domagając się 
spełnienia.

„Wolniej, do diabła. Wolniej!” - przykazał sobie.

-   Meade?   -   niepewnie   spytała   Brooke,   nie   umiejąc   wy  tłumaczyć 

sobie napięcia, które w nim wyczuwała. Czyżby zrobiła coś nie tak?

Meade otworzył oczy.

-   Brooke,   jesteś   tak   piękna.   Tak   piękna.   Przy   tobie   czuję…   - 

potrząsnął bezradnie głową.

Brooke przesunęła czubkami palców po jego wargach.

- Mam nadzieję, że czujesz to samo co ja - wyszeptała. Nie pamiętała, 

kiedy   cofnęła   się   ponownie,   aż   pod   kola  nami   wyczuła   brzeg   materaca. 
Usiadła i czekała…

Meade   rozebrał   się   błyskawicznie   i   stanął   przed   nią   nagi   i 

podniecony. Widząc wyraz oczu dziewczyny, wymówił pytająco jej imię.

Podobnie   jak   kilka   minut   wcześniej   rękami,   teraz   odkrywała 

wzrokiem   nagie   ciało   Meade’a.   Gdy   ich   oczy   spotkały   się,   dziewczyna 
uśmiechnęła się. W uśmiechu tym, choć nieco nieśmiałym, nie było widać 
nawet śladu obawy.

Leżeli przytuleni. Pocałował jej usta. Pieścił całe ciało. Objął dłońmi 

piersi,   muskając   opuszkami   wrażliwe   szczyty.   Brooke   jęknęła,   gdy   w 
miejscu, w którym przed chwilą błądziły palce, poczuła smak męskich warg. 
Ssał i kąsał, najpierw jeden różowy pąk, potem drugi.

83

background image

Pozwoliła sobie na delektowanie się pieszczotami Meade’a To było 

takie proste, poddać się i być samolubną.

Lecz   Brooke   nie   mogła   sobie   na   to   pozwolić.   Pragnęła…   chciała 

ofiarować choć część tego, co otrzymała.

Dać mu rozkosz, a jednak miała wrażenie, że sprawia mu ból. Gdy jej 

delikatne palce objęły twardy dowód jego pożądania, Meade znieruchomiał.

-   Och,   Brooke!   -   jęknął.   Wydawało   się,   jakby   jej   imię   zostało 

wyrwane z jego gardła.

Cała   się   trzęsąc,   Brooke   cofnęła   rękę.   Poczuła   przypływ   wstydu   i 

poniżenia.

- Przepraszam - wyjąkała.

Meade ujrzał bladość jej twarzy i wyraz bólu w oczach. Zdał sobie 

sprawę,   że   niewłaściwie   odebrała   jego   reakcję.   Przeklął   samego   siebie. 
Zareagował   na   jej   dotyk   jak   nowicjusz,   który   za   chwilę   osiągnie 
szczytowanie i zniszczy wszystko.

-   Nie,   nie   kochana   -   powiedział   gwałtownie,   chwytając   ją,   zanim 

zdążyła się od niego odsunąć. - Nie. Wszystko - porządku. Po prostu pragnę 
cię. Nie potrafię nad sobą zapanować. Kiedy dotknęłaś mnie przed chwilą… 
- pochylił głowę i musnął ustami jej chłodne, zaciśnięte wargi. - To była nie 
tylko   przyjemność.   To   była   wręcz   ekstaza.   Bałem   się,   że…   wszystko 
toczyło się tak szybko… Zbyt szybko.

- Zbyt szybko? - powtórzyła Brooke, usiłując zrozumieć, co miał na 

myśli. Czy to możliwe, aby ona…

-   Tak,   kochanie.   Tak   -   potwierdził   pospiesznie.   -   Pamiętasz   nasz 

pierwszy pocałunek? - powiódł czubkiem języka b zewnętrznej krawędzi jej 
warg.

- To znaczy… że podobało ci się, jak cię dotykałam? - na jej twarz 

powrócił rumieniec.

-   O   Boże,   pragnę   czuć   znowu   twoje   dotknięcie   -   powiedział   ze 

wzruszeniem   w   głosie.   „I   pragnę   zabić   tego   drania,   przez   którego 
uwierzyłaś, że ja, czy inny mężczyzna by to odtrącił” - dodał w duchu. - Ale 

84

background image

jeszcze nie teraz. Nie musimy się spieszyć. Czas należy do nas. Powoli… 
nauczmy się siebie…

Usłyszał   ciche   westchnienie   i   poczuł,   jak   się   rozluźniła.   Poczekał 

chwilę, po czym wziął ją w objęcia.

Jedynym,   najgłębszym   pragnieniem   Brooke   było   dać   Meade’owi 

satysfakcję. Niczego nie pragnęła goręcej.

Wiedziała, że usiłował nad sobą panować. Widziała napięcie twarzy, 

jego urywany oddech i wiedziała, że robi to tylko z myślą o niej.

Przecież nie było takiej potrzeby.

-  Proszę…   -  powiedziała   błagalnie,   całując   i   pieszcząc   jego   ciało. 

Potrafi sprawić mu przyjemność. Musi jej tylko na to pozwolić.

Meade pragnął, aby Brooke pożądała go tak, jak on jej. Wydawało mu 

się, że wreszcie tak się stało. I wtedy, jak przez mgłę dostrzegł, że coś jest 
nie w porządku. To tak, jakby ona…

- Brooke…  - Boże  drogi, jej kobiecy  zapach i dotyk sprawiły, że 

zatracił   się   w   pożądaniu.   Podniecało   go   wszystko.   Kusiła   go   każdym 
zakamarkiem ciała.

Poza…

Dręcząca niepewność kazała przesunąć dłoń z krągłości piersi niżej, 

wzdłuż płaskiego brzucha, obok płytkiego pępka, i dalej. Rozchyliła uda. 
Ostrożnie badał wilgotną miękkość, otoczoną trójkątem blond loków. Twarz 
mu stężała.

Cokolwiek   powodowało   u   Brooke   tę   gotowość,   nie   było   to 

spontaniczne.

-   Meade,   proszę   -   szepnęła   Brooke,   wyczuwając   jego   nastrój   i 

wątpliwości. Zaczęła całować jego szyję wokół miejsca, gdzie widać było 
bicie pulsu.

- Nie chcę sprawić ci bólu - mówił, usiłując ignorować prowokujące 

ukąszenia jej zębów. Zdawał sobie sprawę ze swej siły i wielkości, był bliski 
utraty kontroli nad sobą. Jeśli nie była jeszcze gotowa na jego przyjęcie…

85

background image

-   Nie   sprawisz   -   zapewniła   go.   -   Proszę…   teraz.   -   I   poruszyła 

biodrami w sposób znany już od czasów Adama i Ewy.

Meade nie był w stanie już dłużej walczyć; Z jękiem wziął to, co mu 

ofiarowała. Wkroczył w nią jednym ruchem bioder. Zetknięcie jego twardej 
męskości z jej miękką wilgotnością sprawiło, że prawie eksplodował. W jej 
wnętrzu   było   tak   ciasno,   że   był   zaskoczony.   Lecz   uścisk   jej   mięśni 
wyzwalał rozkosz tak silną, że wręcz bolesną.

Pragnął,   aby   razem   osiągnęli   orgazm.   Zagryzł   wargi,   usiłując   za 

wszelką cenę nie dopuścić do przekroczenia tej wątłej granicy, jaka dzieliła 
go od całkowitego spełnienia.

Brooke poruszyła się i przesunęła paznokciami po jego umięśnionych 

plecach. Poczuła, jak z niej promieniuje niesamowite gorąco.

-   Jeszcze…   nie…   -   jęknął   Meade,   wczepiając   się   palca  mi   w 

prześcieradło. – Brooke… proszę, tak bardzo pragnę, żebyś i ty… - W jego 
głosie słychać było zawiedzione na dzieje.

Aż do tego momentu Brooke nie zdawała sobie sprawy z tego, że 

Meade chce dać i jej radość spełnienia. Nigdy wcześniej nie przyszło jej na 
myśl, że mógł czerpać przyjemność również z dawania.

- Nie mogę… przepraszam…

Brooke wiedząc, że kochanek przegrywa walkę, udała uniesienie. I 

był to z jej strony akt miłości.

Archimedes Xavier O’Malley nie był pewien, czy pytanie: „Czy tobie 

też   było   dobrze?”   było   wywołane   męską   arogancją   czy   może   brakiem 
poczucia   bezpieczeństwa.   Na   podstawie   emocji,   które   w   przeszłości 
prowokowały   go   do   stawiania   tego   pytania,   musiało   to   być   kombinacją 
obydwu tych odczuć.
„Czy było ci dobrze?”

Powiedz mi, czy jestem tak dobry, jak myślę.

„Czy było ci dobrze?”

Tak się boję, że byłem niezgrabnym, samolubnym samcem. Powiedz 

mi, że to nieprawda!

86

background image

Brooke nie była usatysfakcjonowana. Pragnęła, by wierzył, że i ona 

doznała rozkoszy, lecz Meade wiedział, że to nieprawda. Nawet w chwili 
całkowitego spełnienia, w momencie, gdy jego umysł nie rejestrował tego, 
co działo się z ciałem, czuł, że ona była gdzieś daleko. A teraz, w chwili 
rozluźnienia, opętany sprzecznymi uczuciami…

Brooke   usiadła,   zasłaniając   piersi   brzegiem   prześcieradła.   Włosy 

opadały   jej   w   nieładzie   na   ramiona,   zakrywając   twarz.   Meade   czuł   jej 
napięcie i słyszał urywany oddech.

Dziewczyna  podkurczyła  nogi  i  wtuliła  głowę   między   kolana.  Nie 

była w stanie zebrać myśli. Zaspokoiła go przecież. Była tego pewna. A 
jednak…

Miała nadzieję, że i ona osiągnie orgazm. Ale teraz czuła wyłącznie 

niepokój. Co było z nią nie w porządku? Dlaczego nie mogła…

- Brooke?

Głos Meade’a przywołał ją do rzeczywistości. Zamarła pod dotykiem 

palców muskających jej ramiona. Poczuła, że za chwilę się rozpłacze.

Pragnęła… O Boże, pragnęła…

- Brooke - powtórzył Meade głosem, w którym brzmiała niepewność i 

ponaglenie.

Odwróciła głowę w jego stronę. Szmaragdowe oczy mężczyzny były 

pełne czułości. Dopiero po chwili zorientowała się, że to było do niej.

- Tak? - spytała. Nie oczekiwała czułości, nie teraz. 

Meade   pogładził   ją   ponownie   i   poczuł,   jak   zadrżała.   Pozwól, 

powiedział w duchu. To dla ciebie… i dla mnie.

- Pamiętasz naszą rozmowę w pizzerii? - spytał cicho.

Brooke nie spodziewała się tego pytania. Jednakże po chwili skinęła 

głową.

- A więc pamiętasz, co mówiłem o tym, że nie należy…

- …wstydzić się prawdy - dokończyła.

87

background image

Meade wiedział, że trafił w czułą strunę, choć nie zdawał sobie z tego 

sprawy. Zawahał się, po czym kontynuował.

- Nigdy nie powinnaś bać się mówić prawdę. Każdą prawię. O tym, 

co czujesz… lecz także o tym, czego nie czujesz.

- Ja… - nie była w stanie powiedzieć nic więcej.

-  Nie   musisz   niczego   udawać.   Nie   ze   mną.   -   Trzy   ostatnie   słowa 

wymówił bardziej stanowczo. Przełknął ślinę i dodał już łagodniej: - Nie ze 
mną. Ani teraz, ani nigdy.

Brooke odwróciła głowę, czując gorzki smak porażki. Przez moment 

zastanawiała   się,   czy   nie   zaprzeczyć   jego   słowom.   Zaprzeczyć,   że 
cokolwiek udawała. Lecz wiedziała, że nie może. Zresztą i tak by jej nie 
uwierzył.

- W porządku - powiedziała martwym głosem. - Prawda. I tak sam to 

zauważyłeś. Nie jestem zbyt dobra w uprawianiu miłości. W seksie.

- To są dwie różne rzeczy, Brooke.

Uniosła głowę, zaskoczona, jak jej się wydało, okrucieństwem jego 

słów.

-   W   porządku.   Nie   jestem   dobra   w   żadnej   z   tych   rzeczy   - 

odpowiedziała   ostro.   „A   ty   oczywiście   jesteś   ekspertem   w   obydwu   - 
pomyślała z zazdrością. - Pewnie znasz setki kobiet…”

- Brooke - Meaae dojrzał cierpienie w jej oczach. Nie to miał  na 

myśli, chciał tylko, żeby zrozumiała, iż to, co robili razem nie było…

- Chciałam… chciałam, żeby było ci dobrze - powiedziała z bólem w 

głosie. - Wiem, że nie…

-   Wiesz…   -   już   nie   miał   żadnych   wątpliwości,   jak   musiała   być 

wykorzystywana przez pierwszego męża. Przez chwilę marzył o tym, by 
roznieść tego faceta w pył. Odrzucił jednak od siebie krwiożercze myśli i 
całą uwagę poświęcił Brooke.

- Kochana - powiedział, zmuszając ją do odwrócenia głowy w jego 

stronę. - Kochana, posłuchaj mnie, proszę. Naprawdę nie mogło mi być ani 

88

background image

trochę lepiej. To niemożliwe. 

Powiedziała coś szeptem. Coś, co brzmiało jak pojedyncza sylaba, jak 

jego imię.

- To prawda! - wiedział, że nie wierzy w szczerość jego słów, bo 

wątpiła w siebie. - Naprawdę było mi dobrze. - Pozwolił, by wspomnienie 
przeżytej rozkoszy znalazło ujście w brzmieniu tych słów. I spojrzał wprost 
w jej oczy. - Ale tobie nie było dobrze, prawda - bardziej stwierdził, niż za-
pytał.

- To nie twoja wina! - zaprzeczyła. Nie mogła pozwolić na to, by 

winił siebie.

-   Twoja   też   nie   -   odparł   natychmiast   głosem   nie   znoszącym 

sprzeciwu.

- Ale ktoś przecież musi... - zaczęła.

- Nie - przerwał jej łagodnie. - Brooke, posłuchaj uważnie. To był dla 

nas pierwszy  raz. Początki nigdy nie są  łatwe. Dwoje  ludzi musi  razem 
odnaleźć ten rytm,  który będzie odpowiadał obojgu. Może w romansach 
wszystko udaje się przy pierwszym podejściu… ale w życiu… - potrząsnął 
głową.

Brooke przełknęła ślinę i spuściła wzrok.

- Nie mam… tylko raz wcześniej byłam z kimś innym - wyznała po 

chwili.

Meade nie był przygotowany na taką szczerość.

-   Jeszcze   nigdy…   nigdy…   -   zawahała   się   i   zaczerpnęła   głęboko 

powietrza. - Nie chciałam udawać. Naprawdę. Chciałam… To, co czułam, 
to, co sprawiłeś… - tak bardzo chciała, by ją zrozumiał!

Meade   powoli   pogładził   nagie   ramiona.   Podpowiedział   jej   słowa, 

których sama nie potrafiła znaleźć.

- Mam nadzieję, że czułaś to samo. Sprawiłaś, że uwierzyłem, iż może 

być nam razem dobrze. Naprawdę dobrze. Czy i ty tak myślisz?

89

background image

Razem.

Brooke   przypomniała   sobie   ich   pierwsze   spotkanie,   jej   nagłe 

zafascynowanie tym mężczyzną. I przypomniała sobie łączącą ich więź, gdy 
w szpitalu pomagali Jazz przy porodzie. Razem.

- Tak - szepnęła. W jej głosie zabrzmiał ton zaskoczenia, podobnie jak 

wtedy, gdy powiedziała mu, że nie czuje lęku.

Doskonale.

- Ja po prostu nigdy wcześniej… - próbowała zapomnieć o przeszłych 

doświadczeniach, aby przyjąć to, co obiecywała przyszłość. - Meade, nie 
wiem, czy potrafię.

- Wiem, że potrafisz. - Dotknął z czułością jej warg. - Zaufaj mi… 

zaufaj sobie.

I Brooke poczuła, że potrafi ufać.

Bardzo powoli Meade położył ją na materacu. Przeczesał palcami jej 

włosy. Pochylił głowę i musnął ustami brwi. Całował jej skronie, czując pod 
wargami   pulsowanie   tętna.   Kąsał   płatki   uszu.   Całował   delikatną   skórę 
powiek, bladoróżowe policzki, czubek nosa. Wreszcie zajął się jej ustami. 
Poddawała się, gotowa na przyjęcie pieszczoty. Po chwili poczuł na swych 
wargach dotknięcie jej języka.

Wodził dłońmi po wszystkich zakamarkach jej ciała. Pod Jotknięciem 

jego dłoni ciało poruszało się. radośnie. Przyjmowała pieszczoty i pragnęła 
następnych. Były w nich obietnice przyszłej rozkoszy.

Brooke   wydawało   się,   że   rozkwita.   Każdy   nerw   promieniował 

nieznanym dotąd ciepłem. Opanowała ją tęsknota dawania i otrzymywania.

Smakowała jego wargi… słony aromat skóry. Całowała prężne ciało, 

czuła   mięśnie   reagujące   na   każdą   pieszczotę.   Jęknęła,   obejmując   ustami 
twardy wzgórek jego męskiego sutka.

- Brooke…

Meade objął jej biodra, masował palcami ich zwieńczenie. Przesunął 

ręce   wyżej,   aż   do   piersi   i   zaczął   delikatnie   drażnić   różane   pąki   sutek. 

90

background image

Krzyknęła, jakby sprawiał jej ból.

Potem   poczuła   jego   usta.   Zaczął   ssać   brodawkę.   Intensywność 

pieszczot sprawiała, że Brooke jęknęła.

- Medea… proszę…

Odczuwany wcześniej niepokój przemienił się w pożądanie. Brooke 

czuła   potrzebę   poszukiwania,   przytulania,   dotykania…   Jak   przez   mgłę 
zauważyła, jak Meade przesunął się w dół jej ciała. Dopiero gdy poczuła 
gorący oddech na udach, zorientowała się, do czego zmierza. Zaskoczenie 
ustąpiło miejsca rozkoszy, której wcześniej nie znała, której nie oczekiwała.

Meade przytrzymał jej biodra. Pieścił ją bardzo delikatnie. Stopniowo 

przełamywał jej opór… Brooke była rozgrzana namiętnością. Nie chciała 
jednak spłonąć w samotności. Sięgnęła w dół, zanurzając palce we włosy 
mężczyzny. Nie była pewna, czy będzie mogła powiedzieć choć słowo. Nie 
była pewna, czy będzie w stanie zaczerpnąć powietrza.

Meade uniósł głowę. Jego oczy rozświetlone były radością.

- Dobrze… razem… - nie potrafiła powiedzieć nic więcej.

Wystarczyło.

Meade przesunął się wyżej i posiadł ją. Pocałował usta dziewczyny. 

Brooke objęła go ramionami,  przytuliła mocno.  Wbiła paznokcie w jego 
plecy, czując bliskość orgazmu.

Całym sercem pragnęła dać mu rozkosz - i dała.

Całym sercem pragnął dać jej rozkosz - i dał.

Osiągnęli razem szczyt i nie miało już znaczenia, kto komu ofiarował 

rozkosz.

91

background image

ROZDZIAŁ 7

Blask promieni słonecznych i pieszczota wzdłuż kręgosłupa obudziły 

Brooke następnego poranka.

- Hm… - westchnęła, poruszając się ociężale. Westchnęła ponownie, 

czując na karku ciepło warg Meade’a.

Odwróciła się leniwie w jego stronę.

- Dzień dobry - przy witał ją cicho. Opierał się na łokciu, tylko trochę 

okryty prześcieradłem. Włosy w nieładzie opadły mu na oczy. Cień zarostu 
na brodzie nadawał mu zawadiacki wygląd.

Przyglądał   się   jej   błękitnymi,   przepełnionymi   czułością   oczami. 

Brooke miała wręcz ochotę zanurzyć się w ich głębiach.

-   Dzień   dobry   -   odpowiedziała,   odgarniając   mu   z   czoła   niesforny 

kosmyk.   Wskazującym   palcem   powiodła   wzdłuż   sinie   zarysowanej   linii 
jego nosa. Nie mogła opanować chęci dotykania go.

Meade ujął jej dłoń i ucałował.

- Jak się czujesz? - spytał.

Sen zostawił na policzkach dziewczyny różowy ślad. W odpowiedzi 

na pytanie rumieniec pogłębił się. Jednocześnie w oczach Brooke pojawił 
się niezwykle kobiecy blask.

- Nie wiem - odparła. Czuła słodką ociężałość. Po raz pierwszy w 

życiu była świadoma swej kobiecości. - Nigdy wcześniej tak się nie czułam. 
Czy rozumiesz coś z tego? - śmiała się zdziwiona.

- Tak, oczywiście - zapewnił ją z uśmiechem Meade. - Ja także po raz 

pierwszy doświadczyłem tak silnych emocji.

- Naprawdę? - wstrzymała oddech.

- Naprawdę - zapewnił ją.

-   Meade,   nigdy   nie   znałam…   -   przerwała,   nie   potrafiąc   znaleźć 

92

background image

odpowiednich słów. Jak mogła  mu  wyjaśnić to, czego dowiedziała się o 
sobie? O nim?

- Rozumiem - odpowiedział.

Brooke   przysłoniła   rzęsami   oczy,   czując   nieodpartą,   nieznaną 

wcześniej potrzebę flirtowania.

-   Jeśli   żadne   z   nas   wcześniej   nie   czuło   nic   podobnego…     czy   to 

oznacza, że to dla nas jest drugi pierwszy raz?

Prowokacyjne   pytanie   i   żartobliwy   blask   w   oczach   dziewczyny 

spowodowały, że serce Meade’a zabiło mocniej.

- Coś w tym rodzaju - potwierdził. Opuścił dłoń w dół   jej ciała, 

wzdłuż smukłej szyi, aż do piersi. Sutki Brooke stwardniały momentalnie, 
reagując na doznaną pieszczotę.  Zaczerpnęła powietrza.

- Och, Meade… - szepnęła.

Poczuł   narastające   pożądanie.   Opadł   na   prześcieradło   i   zdał   sobie 

sprawę, że nie musi o nic pytać. Brooke już na niego czekała.

- Brooke, musimy o czymś porozmawiać.

Brooke uniosła głowę, którą opierała na jego piersi. Przysłuchiwała 

się rytmowi bicia jego serca, który powoli uspokajał się po spełnieniu.

- Jedzenie? - spytała z nadzieją w głosie, patrząc na budzik stojący 

przy łóżku. Włączono już prąd i zegar zaczął ponownie chodzić; niestety nie 
wskazywał właściwej godziny. Pustka w żołądku dziewczyny wskazywała 
na porę obiadu, natomiast na zegarze była 6.30 rano.

Usta   Meade’a   skrzywiły   się   lekko,   jakby   zgadzał   się   z   nią,   że 

człowiek nie może żyć samą tylko miłością.

- Dojdziemy i do tego - obiecał.

-  Może   chodzi   o   naprawę   mojego   samochodu?   -   Brooke   zmieniła 

pozycję i odgarnęła włosy na plecy.

-   Do   tego   także   dojdziemy.   -   Meade   przesunął   dłonie   wzdłuż 

wdzięcznej linii jej nagich pleców. - To… to ważne.

93

background image

Brooke otworzyła usta, chcąc mu powiedzieć, że dla niej obie sprawy 

były ważne. I wówczas zauważyła, że spoważniał. Ochota do żartów minęła. 
Poczuła nagły przypływ niepokoju.

- Co to takiego? - spytała cicho.

Meade zauważył napięcie w jej głosie.

-   Nie   przedsięwziąłem   żadnych   środków   ostrożności   -   powiedział 

wprost.

Po   tych   słowach   Brooke   poczuła,   jak   w   gardle   rośnie   jej   kula. 

Zacisnęła swe szczupłe palce. Zwilżyła wargi.

- Mówisz… o kontroli urodzin - powiedziała po chwili.

-   O   zabezpieczeniu.   Nie   używałem   niczego,   nie   spytałem   ciebie, 

czy…   -   Potrząsnął   głową,   nie   próbując   się   tłumaczyć.   Nie   zachował 
ostrożności, kochając się z kobietą, która tak wiele dla niego znaczyła, i to 
go niezwykle zmartwiło.

Brooke spuściła oczy i przełknęła ślinę. Kula z gardła przesunęła się 

do żołądka.

Nieświadomie   Meade   dał   jej   szansę   na   powiedzenie   prawdy. 

Wystarczyło tylko powiedzieć mu, że jego niepokój był zbędny, ponieważ i 
tak nie może zajść w ciążę. I tylko tyle.

Zaledwie   kilka   słów,   lecz   nie   mogła   się   zdobyć   na   ich   wy-

powiedzenie.   Nie   mogła.   Nie   chodziło   tylko   o   pogardę,   którą   karmił   ją 
Peter. Była pewna, że Meade nie był zdolny do takiego okrucieństwa. Bała 
się   jednak,   że   zacząłby   litować   się   nad   nią   i   współczuć.   Zdawała   sobie 
sprawę,   że   już   wielokrotnie   zdradziła   przed   nim   swe   uczucia   do   dzieci. 
Gdyby teraz powiedziała mu, że nie może…

-   Brooke?   -   Meade   uniósł   jej   podbródek.   -   Kochanie,   zdaję   sobie 

sprawę, że to krępujące…

- Nie,  nie.  - Potrząsnęła  głową. Podjęła już decyzję. Nie  mogłaby 

znieść odkrycia swej ułomności. Nie jemu. I nie teraz.

- Co nie? - delikatnie dopytywał się Meade, usiłując zrozumieć wyraz 

94

background image

jej twarzy.

-   Nie,   to   nie   jest   krępujące   -   powiedziała   powoli.   -   Nie…   i   nie 

powinno być, Masz rację. To istotna sprawa. Ludzie… musimy myśleć o 
konsekwencjach.

- Myślę tylko o tobie, kochanie - odparł. Słowa brzmiały czule, choć 

przebijało w nich zatroskanie.

-   Wiem   -   odrzekła,   przesuwając   palcem   po   gęstych   włosach 

porastających jego pierś. - Ale nie musisz się niepokoić o zabezpieczenie. 
Jestem bezpieczna.

- Bezpieczna? - wydawało się, że wstrzymał oddech.

- Biorę tabletki. - Przynajmniej to było prawdą. Lekarz przepisał jej 

tabletki antykoncepcyjne dla uregulowania cyklu miesiączkowego.

- Aha.

Brooke   odniosła   wrażenie,   że   w   jego   głosie   zabrzmiała   ulga. 

Powiedziała sobie, że postąpiła właściwie. Po kilku chwilach opuściła głowę 
i ponownie oparła policzek o muskularną pierś Meade’a. Poczuła dotyk jego 
dłoni, westchnęła z zadowoleniem, Ułożyła się wygodniej, przytulając do 
niego całym ciałem. Przymknęła oczy.

„Postąpiłam właściwie”.

- Czy twój tatuaż ma jakieś specjalne znaczenie? - spytała ciekawie 

Brooke, gdy w kuchni byli zajęci przygotowywaniem omletów. Następnym 
punktem programu była naprawa samochodu.

-   To   znak  surucucu   da   jucca   depico  -   odparł   Meade,   siekając 

pomidora szybkimi, zręcznymi ruchami.

-   Co   takiego?   -   Brooke   spojrzała   na   niego   pytająco,   przerywając 

podwijanie rękawów brzoskwiniowego szlafroka. Meade miał na sobie tylko 
dżinsy. Sprany materiał opinał jego wąskie biodra i długie, szczupłe uda tak, 
że dziewczyna zapomniała na moment o tatuażu.

- To wąż południowoamerykański - wyjaśnił Meade, kończąc krojenie 

z precyzją godną chirurga.

95

background image

- Wąż? - Brooke oderwała wreszcie oczy od jego ciała i dokończyła 

podwijanie rękawów. Zajęła się rozbijaniem jajek. - Czy jest niebezpieczny?

- Śmiertelnie. Jego jad atakuje centralny system nerwowy.

- Czarujące - skomentowała Brooke. Zastanawiała się nad ilością jaj 

potrzebnych   do   przygotowania   posiłku   -   sześć   czy   osiem?   Burczenie   w 
żołądku pomogło jej w podjęciu decyzji. - Jak miło mieć coś takiego na 
ramieniu.

- Pewne plemiona indiańskie wierzą w niezwykłą moc tego symbolu.

-   Och?   -   przypomniała   sobie   jego   słowa   o   utożsamianiu   ńę   ze 

środowiskiem, w jakim aktualnie przebywał. - Czy dlatego kazałeś go sobie 
zrobić?

- Źle mnie zrozumiałaś. Studiuję magię plemienną, ale nie uprawiam 

jej. - Meade spojrzał na nią z wyrzutem.

-   O,   nie   -   pokręciła   przecząco   głową.   -   Nie   to   miałam   na   myśli. 

Zastanawiałam się tylko, czy to dla ciebie rodzaj talizmanu. No wiesz, jak 
łapka królika czy coś w tym rodzaju.

- Wierz mi, surucucu da jucca depico przebija łapkę królika. Prawdę 

mówiąc,   nie   pamiętam   dlaczego   kazałem  to   sobie   zrobić.  Dwanaście   lat 
temu, w czasie karnawału w Rio upiłem się z przyjaciółmi. Jeden z nich 
obudził   się   następnego   dnia,   mając   na   piersi   wytatuowany   symbol 
Supermana; drugi do dziś nosi na hm…  zadku serce z imieniem dziew-
czyny, o której nigdy nie słyszał. Właściwie miałem szczęście, że dostałem 
węża.

Dwa   następne   tygodnie   były   dla   Brooke   szalenie   szczęśliwe.   Ich 

wzajemna przyjaźń i pasja stworzyły związek, który wręcz zapierał dech w 
piersiach. Razem się śmiali i kochali…

Wielokrotnie zastanawiała się nad tym, jak powiedzieć mu, że nie 

może mieć dzieci. Nie potrafiła znaleźć właściwego momentu, właściwych 
słów. Dwukrotnie już była blisko wyjawienia swej tajemnicy, lecz coś ją 
przed tym powstrzymywało.

Brooke   przekonywała   się,   że   nie   ma   to   znaczenia.   Dawała   mu 

96

background image

wszystko, czego potrzebował… czego pragnął. Czemu miałaby mówić mu o 
czymś, o co nigdy nie pytał?

Lecz nie dawało jej to spokoju. Wreszcie postanowiła skorzystać z 

rozmowy na temat swego nieudanego małżeństwa.

Ku jej zaskoczeniu, Meade nie chciał o tym rozmawiać.

- Proszę cię - powiedział, potrząsając głową. Po raz pierwszy widziała 

taki wyraz w jego oczach. Zacisnął pięści. - Nie.

- Ale… chcę tylko, żebyś wiedział…

- Wiem, kochanie. Uwierz mi. Wiem, że kochałaś Petera Livingstone 

tak bardzo, że za niego wyszłaś. Wiem, że później zranił cię tak mocno, że 
zaczęłaś wątpić w swoją wartość jako kobiety. I wiem także, że gdybym go 
kiedykolwiek spotkał, pewnie powybijałbym mu wszystkie zęby. Może to 
prymitywne, ale tak właśnie to czuję. I to jest również powód, dla którego 
nie chcę rozmawiać o twym małżeństwie. Przepraszam.

Brooke milczała, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć.

- Instytut Wildinga, proszę się nie rozłączać - powie  działa Brooke, 

gotowa do przyciśnięcia odpowiedniego guzika w swym aparacie.

-   Wolałbym   raczej   nie   rozłączać   się   z   tobą   -   padła   prowokacyjna 

odpowiedź.

- Meade? - spytała ochryple.

- Czy w twoim życiu jest jeszcze ktoś, kto w ten sposób się do ciebie 

odzywa?

Zaśmiała się, czując zmęczenie spowodowane intensywną pracą.

- Nie, o ile mi wiadomo, nie. Słuchaj, mógłbyś zadzwonić później? 

Mam na drugiej linii rozmowę z japońskim himalaistą, który powiedział mi 
właśnie, że nie chce przylecieć na najbliższą konferencję. Nalega, żebyśmy 
zarezerwowali mu miejsce na statku.

- Nie mów nic więcej. To Dobie Tanaka, prawda?

-   Tak,   a   właściwie   Tadeo   Onoshi   Tanaka   -   powiedziała   Brooke, 

97

background image

sprawdzając nazwisko w swych notatkach.

- Tak, to ten sam.

- Czyżbyś go znał?

- Tylko ze słyszenia. Nie przyleci, ponieważ ma lęk wysokości.

-   Ma   lęk…   Meade,   na   Boga!   Ten   człowiek   zdobywa   najwyższe 

szczyty!

Z drugiego końca linii dobiegł chichot.

- Być może zaczął to robić, aby przezwyciężyć strach. To kwestia 

zachowania twarzy.

-   Twarzy.   Wspaniale.   To   wszystko   wyjaśnia.   Słuchaj,   musisz 

zaczekać.

- Jasne.

Pamiętając,   co   mówił   Meade,   Brooke   udało   się   nie   użyć   wobec 

rozmówcy   określenia   „lęk   przestrzeni”.   Zanim   się   rozłączyli,   Tanaka 
obsypał ją komplementami  o jej kompetencji i umiejętności  zrozumienia 
problemów innych ludzi.

Przycisnęła guzik w swym telefonie.

- Meade? - spytała niecierpliwie.

- Już skończyłaś?

- Co mogłabym dla ciebie zrobić?

- Przez telefon? Hm… Cóż, mogłabyś powtórzyć to, co powiedziałaś 

mi ostatniej nocy.

-   Meade!   -   zaprotestowała.   Ostatniej   nocy   kochali   się   bez 

opamiętania.   Meade   w   niezwykle   erotyczny   sposób   zachwycał   się   jej 
ciałem, a ona, ku swemu zdumieniu, odpowiadała w podobny sposób.

-   Cóż,   a   może   w   takim   razie   kilka   tych   seksownych,   krótkich 

mruknięć?

98

background image

-   Nie   mruczę…   -   Brooke   zaczęła   protestować   z   oburzeniem. 

Przerwała   na   widok   stojącego   w   drzwiach   Daniela   Quincy.   Poczuła 
rumieniec   oblewający   twarz.   -   Poczekaj   -   powiedziała   do   słuchawki   i 
zakryła dłonią mikrofon, - Tak, panie Quincy? - spytała. Starała się mówić 
zwykłym, urzędowym tonem. Z trudem udawało się jej uspokoić oddech.

-   Chciałem   pani   tylko   powiedzieć,   że   wychodzę   na   obiad 

-poinformował ją, jak zwykle dystyngowany, dyrektor WIWE.

- Ach, tak. Dobrze. Dziękuję. Życzę smacznego.

- Dziękuję. - Dawid Quincy uniósł brwi. - Czy rozmawia pani może z 

Meade’em O’Malleyem?

- Tak - przyznała Brooke.

-  Hm.   Proszę   go   ode  mnie   pozdrowić.  I  proszę   mu   przekazać,   że 

chciałbym zobaczyć pozostałą część notatek o dorzeczu Xingu, kiedy już 
będą gotowe. - Skinął jej głową w swój charakterystyczny sposób i zaczął 
odwracać się do wyjścia.

- Tak, oczywiście, panie Quincy - odpowiedziała Brooke. Poczekała, 

aż starszy pan oddalił się, i dopiero wówczas odsłoniła słuchawkę. Jęknęła.

-   Nie,   nie   -   Meade   zaprzeczył,   przeciągając   słowa.   -   To   nie   taki 

dźwięk miałem na myśli. Tamten przypominał bardziej…

- Przestań wreszcie! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że pan Quincy 

właśnie usłyszał, jak mówię o mruczeniu? I wiedział, że rozmawiałam z 
tobą. Bóg jeden wie, co sobie pomyślał.

- Raczej diabli wiedzą. W dawnych, dobrych czasach Daniel cieszył 

się opinią niezłego hulaki.

- Tak, słyszałam - Brooke spojrzała w paciorkowate, szklane oczy 

sępa przytwierdzonego do ściany powyżej jej biurka. Wypchane ptaszysko 
było   jedną   z   niezliczonych,   egzotycznych   czy   raczej   ekscentrycznych 
dekoracji   siedziby   WIWE.   Wszystkie   te   egzemplarze,   począwszy   od 
niezwykle   brzydkiego   stojaka   na   parasole   w   kształcie   słonia,   aż   po 
przepiękne   liczydło   z   kości   słoniowej   i   hebanu;   od   grobowca   egipskiej 
mumii do wojennego nakrycia głowy Indian amerykańskich, były oznakami 

99

background image

wdzięczności od ludzi, którzy od początku stulecia otrzymali moralne bądź 
finansowe wsparcie od Instytutu.

Początkowo Brooke była lekko poirytowana widokiem sępa, nawet 

wypchanego, wiszącego nad jej głową. Z biegiem czasu oswoiła się jednak z 
tym widokiem. Niestety w ciągu ostatnich tygodni ptaszysko zaczęło linieć, 
więc codziennie rano musiała zamiatać z biurka pęki czarnych piór.

- Brooke?

- Ach… tak. Przepraszam. Co chcesz, to znaczy, po co dzwonisz?

-   Koniec   z   dwuznacznikami,   tak?   -   zażartował,   dając   jej   do 

zrozumienia, że wie doskonale, czemu użyła innego sformułowania.

Brooke nie mogła się nie uśmiechnąć.

-   Proszę   cię,   Meade.   Mam   na   biurku   tonę   papierów,   które   muszę 

jeszcze dziś przejrzeć. Jeśli chcesz umówić się na obiad…

- Właśnie po to dzwonię. Okazało się, że aż do jutra muszę opiekować 

się moim siostrzeńcem, Kevinem.

- Tak?

-   To   długa   historia.   Jego   siostra   urządza   dziś   pierwszą   imprezę   z 

udziałem   chłopców   i   ostatnią   rzeczą,   o   jakiej   marzy,   jest   młodszy   brat, 
pętający się pod nogami. Kevin miał spędzić tę noc u przyjaciela, ale coś nie 
wyszło. Zazwyczaj albo moi rodzice albo Kathleen wzięliby go do siebie, 
lecz tym razem okazało się, że mają inne plany.

- A więc wujek Meade musi przybyć na ratunek?

- Coś w tym rodzaju. Słuchaj, wiem, że obiecałem ci kolację w małej, 

przytulnej   restauracji.   Ale   może   miałabyś   ochotę   spędzić   ten   wieczór   z 
chłopakami?

Brooke zawahała się. Nie chciała być intruzem.

- Jesteś pewien, że Kevin nie miałby nic przeciwko temu?

- Cóż, jesteś dziewczyną…

100

background image

- Coś podobnego, Meade! Kiedy to zauważyłeś? - spytała słodko.

- Hm, podejrzewałem coś od samego początku. Ale zorientowałem się 

dopiero wczoraj, gdy zobaczyłem cię pod prysznicem.

Brooke   zadrżała   na   wspomnienie   tamtych   chwil,   gdy   kochali   się 

obmywani strumieniami wody. Przez moment Brooke znalazła się między 
chłodną, śliską ścianą wyłożonej kafelkami  kabiny a mocnym, parzącym 
wręcz   ciałem   Meade’a.   Kontrast   temperatur   i   rodzaj   powierzchni   był 
niesłychanie   podniecający.   Nigdy   do   tej   pory   nie   wyobrażała   sobie,   że 
mogłaby…

- O, o to mi chodziło.

-   Co?   -   stanowczo   musi   coś   zrobić   z   tą   skłonnością   do   snucia 

erotycznych   marzeń.   Ostatnio   w   trakcie   korekty   nowej   monografii 
rozmarzyła   się   do   tego   stopnia,   że   zaczęła   nieświadomie   rysować   na 
marginesach.

- Dźwięk, który przed chwilą wydałaś. O takim właśnie mruczeniu 

mówiłem. - W głosie Meade’a słychać było rozbawienie.

-  Ach,   tak…   Dobrze.   No,   nieważne.   Mówiłeś   coś  na   temat   mojej 

kobiecości?

Meade zachichotał.

-  W  porządku.  Już  ani  słowa  więcej  na temat  mruczenia.   Tak  jak 

mówiłem, w przypadku Kevina fakt, że jesteś kobietą, nie przemawia na 
twoją korzyść. Jednak jest skłonny rozważyć ten problem. Ma osiem lat, 
więc stać go na to, zwłaszcza, że przedstawiłem cię jako swoją przyjaciółkę. 
Chciałbym   tylko   uprzedzić   cię   o   dwóch   sprawach.   Po   pierwsze,   Kevin 
zawsze mówi to, co myśli. Po drugie, według niego miły wieczór oznacza 
pójście na jakiś film sensacyjny, a potem na wyżerkę do najbliższego baru z 
hamburgerami. Czy więc masz ochotę przyłączyć się do nas? 

Brooke wybuchnęła śmiechem. 

- To propozycja nie do odrzucenia.

O   nieodpartym   uroku   -   to   określenie   pasowało   do   ośmioletniego 

Kevina Cunninghama.

101

background image

- A więc, jak ci się podobał film? - spytała go Brooke.  Siedzieli przy 

stoliku czekając, aż Meade przyniesie zamówione dania.

Kevin zmarszczył piegowaty nos.

-   Niezły,   poza   tymi   kawałkami   z   całowaniem.   Można   wytrzymać 

jedną taką scenę, bo jest czas na pójście do toalety czy kupienie prażonej 
kukurydzy. Ale nie trzy. Trzy to o wiele za dużo. Jasne, że zakończenie było 
dobre,   jak   wysadzili   w   powietrze   tę   dziewczynę.   -   Uśmiechnął   się   do 
Brooke, pokazując szczerbę między zębami.

- Rozumiem - Brooke skinęła głową, usiłując powstrzymać śmiech.

- Bohater też był niczego sobie - kontynuował Kevin. - Ale nie tak 

przystojny,   jak   wujek   Meade.   Wujek   Meade   jest   kapitalny!   Musi   pani 
koniecznie zobaczyć, jaki wspaniały bęben przywiózł mi z Brazylii. Przed 
wyjazdem prosiłem go o skurczoną czaszkę, ale bęben jest dużo lepszy. Wie 
pani,   że   przyszedł   kiedyś   do   mojej   szkoły   i   miał   wykład?   To   było 
wspaniałe!  Najpierw  pokazywał  sztuki  magiczne.   Takie jak  ze  znikającą 
monetą i z ogniem płonącym na końcach palców. A potem opowiedział, jak 
to   jest   być   naukowcem   i   studiować   rośliny   w   dżungli.   Powiedział,   że 
niektóre   lekarstwa,   których   teraz   używamy,   w   rzeczywistości   zostały 
odkryte przez czarowników. Nawet siostra Mary Agnes była rod wrażeniem. 
Pozwoliła mu zostać całe przedpołudnie. Nie mieliśmy angielskiego.

- To brzmi fantastycznie - skomentowała Brooke. Szybko stało się dla 

niej   jasne,   że   mały   Kevin   uwielbia   wuja.   Zauważyła   również   słabość 
Meade’a   wobec   chłopca.   Meade   był   dla   Kevina   kimś   więcej   niż   tylko 
pobłażającym wujem.

Widziała,   jak   mały   reagował   natychmiast   na   jedno   słowo   czy 

skinięcie głowy. Akceptował bez protestów narzucaną dyscyplinę.

- Wujek Meade mówił, że pani też się trochę na tym zna - powiedział 

Kevin z aprobatą w głosie. - Pracuje pani w tym, jak to się nazywa, w 
Instytucie Wildmana, tak?

-   Instytut   Wildmana   d/s   Badań   Ziemi   -   poprawiła   z   uśmiechem 

Brooke. - Ludzie mówią na to w skrócie WIWE.

-   WIWE   -   powtórzył   chłopiec,   parskając   śmiechem.   Następnie 

102

background image

zmarszczył   sterczące   brwi   i   spojrzał   ciekawie   na   Brooke.   -   Jest   pani 
pierwszą kobietą, która zamieszkała w domu wuja - stwierdził.

- Naprawdę? - Brooke nie bardzo wiedziała, jak powinna zareagować 

na tę szczerość.

- Tak - potwierdził. - Myślę, że to dlatego wszyscy  ciągle o pani 

mówią.

- Wszyscy? - Brooke zesztywniała,

- Uhm - Kevin ponownie skinął głową. - To między innymi dlatego 

zgodziłem się, żeby wujek zabrał panią razem z nami do kina i na kolację. 
Żebym   mógł   poznać   panią   prędzej   niż   reszta.   -   Oczy   chłopca   zabłysły 
radością. - Ale się uśmieję, gdy inni dowiedzą się o tym. I moja głupia 
siostra. Sara. Mówiłem pani o tej aferze, którą rozpętała, bo nie chciała, 
żebym był w domu w czasie tego jej idiotycznego przyjęcia. I tak bym nie 
poszedł, nawet gdyby mnie zaprosiła. Ha! Na pewno oszaleje, gdy powiem 
jej, że panią poznałem. Mama  też, założę się. I ciocia Kathleen. I może 
nawet babcia O’Malley!

Brooke   miała   wrażenie,   że   straciła   wątek.   Właściwie   nawet   kilka 

wątków.

- Dlaczego miałyby oszaleć? - zaczęła.

- Bo, tak jak już mówiłem, bardzo się panią interesują - poinformował 

ją   chłopiec,   pochylając   się   do   przodu.   -   Wszystko   zaczęło   się   od   pani 
spotkania z dziadkiem O’Malleyem. Polubił panią. A pani jego też polubiła?

- Tak, jasne, że tak - przyznała Brooke. - Ale…

- To dobrze. - Chłopiec był wyraźnie zadowolony. - Babcię też można 

lubić. Ona jest trochę spokojniejsza niż dziadek, ale też fajna. W każdym 
bądź razie, jak już mówiłem, wszyscy bardzo się panią interesują. Jak mama 
mnie dziś przywiozła do wujka, to była trochę wścibska. Czasami tak się 
zachowuje, i wujek się wtedy śmieje. Ale dziś, myślę, że był trochę… O, 
wujek! Kupiłeś mi podwójne frytki?

- Podwójne frytki i potrójną porcję ketchupu - odpowiedział Meade, 

stawiając na stole plastikową tacę z jedzeniem. Sam usiadł obok Brooke, 

103

background image

przysuwając się do niej na tyle blisko, że ich uda zetknęły się. - Jaki według 
ciebie byłem dzisiaj?

-   Co?   -   Kevin   zmarszczył   czoło,   po   czym   rozchmurzył   się, 

uświadamiając sobie, o co został zapytany. - Myślałem, że byłeś trochę zły, 
kiedy  mama   zaczęła  wypytywać  cię  o panią Livingstone  -  odpowiedział 
otwarcie.

Meade spojrzał w kierunku Brooke.

- Rozumiem - powiedział. Dziewczynie wydawało się, że usłyszała w 

tych słowach ślad przeprosin. Z całą pewnością w jego oczach widać było 
zatroskanie.

-   Powiedziałem   pani   Livingstone,   że   wszyscy   są   bardzo   nią 

zainteresowani, bo mieszka w twoim domu - kontynuował pogodnie Kevin. 
- Tak jak w tamtą niedzielę, kiedy wszyscy byliśmy na obiedzie u dziadków, 
a ty wcześnie wyszedłeś, pamiętasz? Nie mówiłem ci jeszcze o tym, ale krę-
ciłem się koło kuchni i słyszałem, jak mama  i ciocia Kathleen, i babcia 
rozmawiały o tobie i o pani Livingstone. Babcia mówiła coś o tym, że chce 
zaprosić panią Livingstone na kolację, a dziadek powiedział, że nie powinna 
tego robić, bo to byłoby wtrącanie się w nie swoje sprawy. A potem mówili 
o czymś,  czego nie rozumiałem.  A potem ciocia Kathleen mówiła  jakoś 
dziwnie o tym, że jesteś obieżyświatem, który nigdzie nie może zagrzać 
miejsca. A wtedy wszedłem do kuchni i…

-   Kevin   -   zaczął   Meade.   Brooke   zauważyła   rumieniec   na   jego 

opalonej twarzy. Nie była pewna, czy było to spowodowane irytacją, czy 
zakłopotaniem.

-   No,   w   każdym   bądź   razie…   -   kontynuował   młody   człowiek, 

przesuwając szklankę w stronę Brooke. - Tu jest woda dla pani. Chce pani 
trochę moich frytek? Mam ich dużo.

- O, dziękuję bardzo - odparła słabym głosem Brooke, zdając sobie 

sprawę, że jej twarz była bardziej zarumieniona niż zwykle.

- Kevin - spróbował ponownie Meade.

-   Też   możesz   wziąć   trochę   moich   frytek   -   poinformował   go 

wspaniałomyślnie   chłopiec.   -   W   każdym   bądź   razie   mama   się   strasznie 

104

background image

zdenerwowała,  że  im przeszkodziłem,   i powiedziała,  że  mnie  zleje,  jeśli 
natychmiast   nie   wyjdę.   Widziałem,   że   nie   żartuje,   więc   poszedłem   się 
bawić.   -  Wzruszył  ramionami   i   zaczął   odpakowywać   hamburgera.   -  Nic 
więcej nie słyszałem, wujku.

- Wujku - Meade mamrotał coś pod nosem.

- Nareszcie sami  - dramatycznie oznajmił  Meade trzydzieści  sześć 

godzin później. Siedział na sofie, trzymając Brooke na kolanach.

- Mmmm… - Brooke pochyliła ku niemu głowę, czując we włosach 

dotyk jego warg. Delikatnie kąsał jej szyję, co wywoływało w niej dreszcze. 
- Bardzo polubiłam twoją siostrę - powiedziała.

Mary   Margaret   O’Malley   Cunningham   była   drobną,   niezwykle 

energiczną rudowłosą panią, o kilka lat starszą od brata. Mimo że nie było 
między nimi fizycznego podobieństwa, wyczuwało się jednak silną łączącą 
ich   więź.   Równie   oczywiste,   choć   nieco   zabawne   było   matczyne 
traktowanie Meade’a przez Mary Margaret.

- Cieszę się - odparł Meade. - Mam jeszcze jedną siostrę, zupełnie 

taką samą.

- Jak sądzisz, nie miała chyba nic przeciw temu, że Kevin zaprosił 

mnie na kolację w przyszłą sobotę?

-   Chyba   żartujesz.   Można   by   przypuszczać,   że   to   ona   namówiła 

Kevina, aby cię zaprosił. Choć w takim wypadku powiedziałby pewnie coś 
w   rodzaju:   „Moja   mama   chciała,   żebym   zaprosił   cię   do   nas,   bo   wtedy 
wszyscy mogliby cię wreszcie poznać”.

- Hm… - odpowiedziała Brooke. Matka Kevina nie ukrywała swego 

zainteresowania jej osobą. I podobnie jak u Francisa O’Malleya ciekawość 
ta była zrównoważona niezwykłym urokiem osobistym. - Czy rozmawiałeś 
już o mnie ze swoją rodziną? - spytała.

Meade objął talię dziewczyny.

- Powiedziałem im, że jesteś kimś specjalnym - przyznał uczciwie. - 

Powiedziałem im też, że jesteś damą, która nie lubi, gdy się ją popędza.

-   Och.   -   Przysłoniła   rzęsami   oczy,   zastanawiając   się   nad   tymi 

105

background image

słowami.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? - spytał po 

chwili.

- Masz na myśli to, że przyjęłam zaproszenie twojej siostry? - Brooke 

odwróciła się w jego stronę.

Skinął głową.

- Wolałbyś, żebym odmówiła?

Wyraz błękitnych oczu Meade’a był ciepły i bezpośredni.

-   Nie   -   odparł   szczerze.   -   Chciałbym,   abyś   poznała   resztę   mojej 

rodziny. Są dla mnie bardzo ważni. Ale wszyscy naraz mogą być trochę 
męczący. Nie chcę, żebyś czuła się… skrępowana.

- Przecież będziesz razem ze mną, prawda? - uśmiechnęła się Brooke.

- Oczywiście - obiecał.

- Więc nie będę się czuła skrępowana - odparła.

Meade odniósł wrażenie, że na takie słowa można było odpowiedzieć 

w jeden, jedyny sposób. Przytulił Brooke do siebie i pocałował ją.

106

background image

ROZDZIAŁ 8

Zapadał   zmierzch.   Niebo,   jeszcze   przed   chwilą   tak   przejrzyście 

błękitne,   teraz   przybrało   barwę   szaropurpurową.   Swawolny   powiew 
poruszał ciepłym, czerwcowym powietrzem. Meade i Brooke siedzieli, jak 
często o tej porze dnia. na porośniętej winoroślą werandzie domu, w którym 
mieszkali.

Brooke   była   oczarowana   koronkową   konstrukcją   budowli   już   od 

chwili, gdy w niej zamieszkała. Gdy spytała o to Meade’a, dowiedziała się, 
że Sebastian Browning kazał zbudować werandę jako prezent urodzinowy 
dla żony.

Któregoś dnia po powrocie z pracy zastała Meade’a siedzącego na 

werandzie i słuchającego Mozarta. Przeglądał stosy publikacji przysłanych 
w czasie jego nieobecności. Poprosił, aby z nim została, na co z ochotą 
przystała.   Następnego   wieczoru   zaproszeniu   towarzyszyła   propozycja 
wspólnego wypicia butelki beaujolais. Następnym razem Brooke przyniosła 
ze sobą butelkę chablis i poduszki, na których można było usiąść.

Tydzień   po   ich   pierwszej   upojnej   nocy   Meade   sprawił   jej 

niespodziankę,   przygotowując   kolację   na   świeżym   powietrzu.   Jedli   przy 
stole   przykrytym   lnianym   obrusem,   zastawionym   chińską   porcelaną, 
kryształami i świecznikami. Jak wiktoriańscy odkrywcy, według Meade’a 
żyjący zgodnie z zasadą wymagającą wieczorowego stroju do każdego po-
siłku, nawet spożywanego w samym środku dżungli.

Później   tańczyli   przy   świetle   księżyca.   Brooke   była   oczarowana 

romantycznym nastrojem wieczoru…

-   A   więc?   -   spytał   Meade,   obejmując   prawym   ramieniem   plecy 

dziewczyny. - Co naprawdę sobie pomyślałaś? - Wiedział, że po raz kolejny 
zadawał to samo pytanie, lecz chciał się upewnić, że ten dzień nie tylko dla 
niego był udany.

Brooke zaśmiała się i odchyliła do tyłu, pocierając policzkiem o jego 

dłoń.

107

background image

- Mówiłam ci przecież w samochodzie,  gdy wracaliśmy  do domu. 

Uważam, że twoja rodzina jest wspaniała. Ten dzień był cudowny.

Mówiła   prawdę.   Spotkanie   z   najbliższą   rodziną   Meade’a,   jego 

rodzicami, dwiema siostrami, dwoma szwagrami, pięciorgiem siostrzeńców 
było   męczące,   lecz   niezwykle   ciekawe.   Ona   sama   wychowała   się   w 
rodzinie, w której goście byli witani ukłonem i uprzejmym uściskiem dłoni. 
Ten   dzień   natomiast   spędziła   w   towarzystwie   ludzi,   którzy   przyjęli   ją 
niezwykle serdecznie.

- A w czasie kolacji, czy nie przeszkadzały ci wzmianki o pieczonych 

szczurach? - Meade bawił się kosmykiem jej włosów, okręcając go wokół 
palca.

- Ani trochę - zapewniła z uśmiechem. - Żałuję tylko, że nie udało ci 

się   odpowiedzieć   na   pytanie   Kevina   o   to,   czy   szczurze   mięso   smakuje 
podobnie do kurczaka.

-   Na   Boga,   nie   mam   pojęcia,   skąd   przyszło   mu   do   głowy,   że 

kiedykolwiek jadłem szczury - Meade potrząsnął głową.

- Cóż, być może wypływa to z jego przekonania, że robiłeś w życiu 

wszystko.

-   Hm…   -   Trudno   było   stwierdzić,   czy   Meade   ucieszył   się,   czy 

zaniepokoił jej słowami.

Brooke milczała przez kilka chwil, myśląc o podziwie małego Kevina 

dla Meade’a. Było to widać zarówno w oczach, jak i w brzmieniu głosu 
chłopca. Także dwaj bliźniacy siostry Meade’a, Kathleen, mieli w swych 
brązowych oczach ten sam wyraz głębokiego uwielbienia. Oczywiste było, 
że wszyscy trzej chłopcy uważali swego wuja wręcz za idola.

Te   same   uczucia   wzbudzał   również   w   swych   nastoletnich 

siostrzenicach. Obydwie dziewczynki, Alison Morelli i siostra Kevina Sara, 
wkraczały właśnie w okres dojrzewania. Były wyraźnie zaniepokojone, a 
jednocześnie zafascynowane zmianami zachodzącymi w ich organizmach. 
Brooke obserwowała, jak delikatnie Meade odnosił się do ich problemów. 
Zachowywał się tak, jakby chciał przekonać dziewczynki, że nawet jeśli 
teraz są brzydkimi kaczątkami,  to wkrótce czeka je przemiana  w piękne 
łabędzie.

108

background image

Rozpamiętywała   słowa   jego   ojca,   które   usłyszała   kilka   tygodni 

wcześniej. „Powinieneś założyć rodzinę. Swoją własną rodzinę”.

Francis   O’Malley   miał   rację.   Po   spędzeniu   całego   dnia   w 

towarzystwie Meade’a, Brooke była tego pewna jak nigdy przedtem.

Meade   zaczął   gładzić   ramię   dziewczyny.   Biała,   niemalże 

przezroczysta bluzka, którą miała na sobie, była wykończona elastycznym 
ściągaczem wokół szyi. Mężczyzna powoli zsunął jedno ramiączko.

-  Wiesz   -   powiedział   wreszcie   -   usłyszałem   fragment   rozmowy   w 

kuchni między tobą a moimi siostrami.

-   Tak?   -   poczuła   chwilowy   niepokój.   Jedną   z   rzeczy,   o   których 

wówczas   rozmawiały,   był   stosunek   Meade’a   do   dzieci.   Zarówno   Mary 
Margaret, jak i Kathleen wygłosiły wręcz hymny pochwalne na cześć brata. 
- Nauczyłeś się tego od Kevina?

- Czyżbyś miała zamiar dać im klapsa? - odparł.

- No cóż… - Brooke zaczęła rozważać i taką możliwość.

- Czyżbyś i ty zaczynała mieć jakąś obsesję?

-   Obsesję?   I   to   mówi   ktoś,   kto   opowiadał   paniom   z   klubu 

botanicznego, jak hodować afrodyzjaki w ogródku przydomowym?

Brooke miała wrażenie, że się zarumienił. Lecz nie była tego pewna 

przy zapadającym zmroku.

- Co? - spytał. - Kto ci o tym powiedział?

- Twoja siostra, Mary Margaret.

- Och, na Boga! - palcami lewej dłoni rozczesał włosy. - Co jeszcze ci 

powiedziała? Nie, nawet nie chcę wiedzieć.

Brooke odczekała chwilę, po czym spytała niewinnie:

- A zrobiłeś to?

- Co takiego?

- Opowiedziałeś paniom z klubu botanicznego o…

109

background image

- Nie.

- Nie?

Meade zamruczał coś pod nosem.

- No, niezupełnie - dodał wreszcie.

- Aha.

- Ktoś zaczął ten temat przy herbacie. Po moim wykładzie.

- Rozumiem - powiedziała niewinnie Brooke.

Meade jęknął.

- Posłuchaj, jedna z tych pań powiedziała, że słyszała jakoby Panax 

schinseng,   to   znaczy   żeń-szeń,   może   spowodować   u   jej   męża   pewnego 
rodzaju…   hm…   powiedzmy,   większą   ochotę   na   te   rzeczy.   Wyjaśniłem 
więc, że niektórzy ludzie wierzą, iż żeń-szeń ma dodatni wpływ na męską 
potencję. Powiedziałem jej również, że to tylko ciekawostka, nie poparta 
żadnymi badaniami.

- Och.

- Rozczarowana?

- Niezupełnie - odrzekła Brooke. Spojrzenie, jakim go obdarzyła, było 

prowokujące. - Żadne doświadczenia osobiste, tak?

- Nie z żeń-szeniem - uśmiechnął się.

Nastąpiła   chwila   ciszy.   Brooke   usiadła   wygodniej,   potrącając   przy 

tym prawe udo Meade’a.

- Mówiłeś coś o siostrach? - przypomniała mu wreszcie.

W końcu nie miało to takiego znaczenia, czy słyszał ich rozmowę o 

dzieciach. Znał uczucia sióstr wobec dzieci.

- Ach, rzeczywiście. - Delikatnie pieścił jej gładkie ramię. - Zdawało 

mi się, że słyszałem, jak rozmawiacie o… o zombie.

- Zom… - powtórzyła bezmyślnie, po czym roześmiała się. - Och, tak. 

110

background image

Pamiętasz, jak przysłałeś bliźniakom indiańskie naszyjniki z Brazylii?

Meade zdziwił się, nie widząc żadnego związku między  jednym a 

drugim. Dostał te ozdoby od szamana plemienia Kamaiura. Znał on wiele 
sztuczek,  lecz  umiejętność  przeistaczania  się  w zombie  nie była jedną  z 
nich.

-   A   więc   -   kontynuowała   Brooke   -   chłopcy   uznali   widocznie,   że 

naszyjniki mają moc przemieniania ich w zombie.

- Mówisz poważnie? - spytał z powątpiewaniem Meade.

- Oczywiście. Kathleen opowiadała, że przez dwa tygodnie bliźniaki 

zabawiały się w ożywione duchy. Wreszcie znudzili się i oznajmili, że czar 
nie działa. Powiedziałam jej, że straciła wspaniałą okazję.

-   Jaką?   Możliwość   zarobienia   forsy   za   sprzedaż   praw   autorskich 

jakiejś wytwórni?

- Nie - zaśmiała się Brooke. - O ile się orientuję, każdy zombie ma 

nad sobą starszego zombie, prawda?

- Nie jestem specjalistą od voodoo.

- Być może. W każdym razie z artykułu, który czytałam, wynikało, że 

zombi   powinien   być   posłuszny   swemu   władcy   Powiedziałam   więc 
Kathleen,   że   powinna   oznajmić   Joeyemu   i   Paulowi,   że   to   ona   jest   tym 
władcą, a wówczas…

- Wówczas musieliby myć ręce i sprzątać swój pokój bez protestów - 

dokończył Meade z szelmowskim grymasem. - Jesteś niezwykle przebiegła, 
kochanie.

- Robię, co mogę - powiedziała skromnie Brooke.

Było coraz ciemniej i Brooke błądziła palcami po koszuli Meade’a. 

Łagodny letni powiew poruszał bluszczem oplatającym werandę.

- Zauważyłem, że dużo rozmawiałaś z moją matką - Meade przerwał 

ciszę.

Brooke   zatrzymała   rękę.   Ze   wszystkich   członków   jego   rodziny, 

111

background image

największą sympatią darzyła jego matkę. Eleni O’Malley była niewysoką, 
silną kobietą o przyprószonych siwizną włosach i bystrych oczach. Dopóki 
się nie uśmiechała, wyglądała zupełnie przeciętnie. Ale uśmiech powodo-
wał, że stawała się piękna. Była osobą spokojną, znacznie spokojniejszą niż 
jej mąż, jak słusznie zauważył Kevin. W tym spokoju kryła się jednak siła i 
niezwykły urok.

- Brooke? - Meade przykrył dłoń dziewczyny.

-   Jeśli   masz   na   myśli   rozmowę,   którą   przeprowadziłyśmy,   gdy   ty 

grałeś w piłkę, to dyskutowałyśmy właśnie o tobie - odparła Brooke. Ich 
palce spotkały się.

- Tak?

-   Hm…   powiedziała   mi,   że   kiedy   byłeś   mały,   często   uciekałeś   z 

domu.

- To prawda - powoli przyznał Meade. - Ale zawsze wracałem. A 

poza   tym,   to   właściwie   nie   były   ucieczki.   Użyłbym   raczej   określenia 
„wyprawy badawcze”. Chciałem dowiedzieć się, co jest na zewnątrz.

-   Twoja   matka   powiedziała,   że   dlatego   pozwolili   ci   na   podróże   z 

profesorem Browningiem. - Eleni O’Malley mówiła również, że chcieli w 
pewnym sensie podzielić się swym synem z człowiekiem, który nie miał 
własnych dzieci. - Ja… niewielu rodziców byłoby stać na coś takiego.

- Miałem szczęście - odparł zwyczajnie Meade. - Dobrze trafiłem.

- Ona… - Brooke była zaskoczona. - Twoja matka użyła tego samego 

słowa.

- Jakiego? Szczęście?

- Tak. Powiedziała, że ma szczęście, mając ciebie i twoje siostry. - 

Brooke była zdziwiona takim stawianiem sprawy. Większość matek, które 
znała, nie myślała w taki sposób. Matki te kochały oczywiście swe dzieci; 
ale wszystkie uważały posiadanie potomstwa za rzecz oczywistą.

Meade przesunął dłoń z ramienia na policzek Brooke i odwrócił twarz 

dziewczyny tak, by mógł spojrzeć jej w oczy.

112

background image

- Czasami wszystko się udaje - powiedział łagodnie. Po czym pochylił 

się i pocałował ją.

- Meade?

- Hm?

- Jest jeszcze coś…

-   Wiem.   Aaa…   -   ziewnął.   -   Przepraszam.   Powinniśmy   wejść   do 

domu. Daj mi tylko kilka minut na odzyskanie siły.

Brooke zaśmiała się lekko i pocałowała go w szyję. Poczuła słony 

smak potu.

- Nie. Jeśli chcesz, możemy tu spędzić całą noc. Zastanawiałam się 

tylko nad czymś, co powiedział Kevin.

Meade   uniósł   głowę   i   spojrzał   na   dziewczynę.   Zawsze   marzył,   że 

kocha się z piękną kobietą w środku podzwrotnikowego lasu. Miał uczucie, 
że to pragnienie może się spełnić.

- Czy to coś, co może zostać użyte przeciwko mnie? - spytał żartem, 

muskając opuszkami ciało Brooke.

- Ja… hm… - Brooke przymknęła oczy, poddając się tej pieszczocie. 

Nagle ocknęła się. - O czym mówiłam?

Meade pokazał w uśmiechu śnieżnobiałe zęby.

- Zastanawiałaś się nad czymś, co powiedział Kevin.

- Ach, tak. Ja… kim jest Urszula?

Przez chwilę Meade był całkowicie zaskoczony. Dopiero po chwili 

dotarł do niego sens pytania.

- Ach, Urszula - powiedział, przypominając sobie żarty Brooke na 

temat   hodowli   afrodyzjaków.   -   Tak.   Mężczyzna,   z   którym   była   hm… 
związana, mieszkał kiedyś w mieszkaniu, które teraz zajmujesz.

- Hm… - Brooke domyślała się tego. - Kevin mówił, że on, Paul i 

Joey czasami ją odwiedzali.

113

background image

- Jasne. Urszula uwielbiała być adorowana.

- Mówił, że odwiedzali ją w twoim mieszkaniu.

- Zazdrosna?

Brooke   zastanowiła   się.   Czy   była   zazdrosna?   Tak,   oczywiście,   że 

była. Wiedziała, że nie jest pierwszą kobietą w życiu Meade’a. I pogodziła 
się   z   tym.   Ale   Urszula   była   inna.   Kevin   rozpromienił   się   wręcz   na   jej 
wspomnienie.

- Jestem tylko ciekawa - powiedziała wreszcie. - Kevin wyrażał się o 

niej w pewien szczególny sposób.

-   Był   jednym   z   jej   największych   wielbicieli.   Nie   miał   nawet   nic 

przeciwko temu, że lubiła go ściskać.

- Ściskać?

- Tak. Urszula była pod wieloma względami do ciebie podobna.

- Do mnie? - czegoś takiego nie spodziewała się usłyszeć.

- Taaak. Była niezwykle… zwinna - sięgnął niżej.

 Zwinna? - Brooke poczuła jego pieszczoty.

-   Wijąca   się   -   powiedział   powoli.   Dotyk   jego   dłoni   był   jeszcze 

wolniejszy.

- Wi… wijąca się.

- Lśniąca.

- Lśniąca?

- Uwielbiała, gdy się ją dotykało…

Brooke zagryzła wargi, próbując powstrzymać jęk rozkoszy.

- Alison i Sara uważały, że była śliska. - Meade zniżył głos.

- Co? - Brooke odrzuciła do tyłu głowę i chwyciła jego przedramię.

- Oczywiście, że nie była. - Pocałował jej podbródek. - Jednak była 

114

background image

zimnokrwista.

-   Zimno…   -   Brooke   usiłowała   złożyć   te   szczegóły   w   całość. 

Przypominało to próbę skompletowania układanki podczas trzęsienia ziemi. 
- Ty chyba… Meade! Mówisz o niej w taki sposób, jakby była wężem!

- Bo rzeczywiście nim była - uśmiechnął się szelmowsko.

Chrzest   małego   Jonathana   Wildinga   odbył   się   następnego   dnia, 

późnym   popołudniem.   Brooke   była   zdania,   że   chłopczyk   sprawował   się 
wspaniale, mimo donośnego krzyku w najbardziej podniosłym momencie 
uroczystości.   Było   to   jednak   całkowicie   zrozumiałe   i   w   związku   z   tym 
wybaczalne,

-   Na   pewno   myślicie   sobie,   że   wy   zareagowalibyście   ze   stoickim 

spokojem, gdyby ktoś zbudził was, lejąc na głowę zimną wodę? - Brooke 
zwróciła się z tym pytaniem do Ethana i Meade’a. Po ceremonii w domu 
Wildingów   odbywało   się   skromne   przyjęcie.   Obydwaj   mężczyźni 
wymieniali żartobliwe uwagi na temat silnych płuc małego Jonathana.

- Czy nie zachowałeś się podobnie wobec mnie w college’u? - Meade 

spytał Ethana.

-   Co?   Zbudziłem   cię,   lejąc   ci   wodę   na   głowę?   -   usiłował   sobie 

przypomnieć Ethan. - Wiesz, chyba masz rację. Zdaje mi się, że coś takiego 
wydarzyło się w czasie sesji po pierwszym semestrze. Uczyłeś się przez 
dwie noce i nie mogłem dobudzić cię na egzamin z literatury.

- I co? Zareagowałem z zimną krwią?

- Cóż, o ile mnie pamięć nie myli, prawie złamałeś mi nos.

- Ale na pewno nie wrzeszczałem  - Meade wykonał obronny gest 

ręką.

- Nie, chyba nie - powiedział wolno Ethan, - Wydaje mi się, że to ja 

byłem tym, który wrzeszczał.

- Niedaleko pada jabłko od jabłoni - zacytował Meade.

- O, czyżby? - Brooke usiłowała powstrzymać śmiech.

115

background image

-   A   oto   gwiazda   dzisiejszego   przedstawienia   -   ogłosiła   Jazz, 

pojawiając się z synem.

-   A   co   się   stało   z   jego   strojem   koronacyjnym?   -   spytał   Meade, 

obserwując   swego   chrześniaka.   Niezwykle   delikatnie   pogładził   pulchny 
policzek niemowlęcia.

- Masz na myśli ubranie do chrztu, ty grecko-irlandzki barbarzyńco? - 

zażartował z bostońską wyniosłością Ethan.

- Wszystko jedno. Szaty cesarskie. - Meade puścił oko do Brooke. - 

Cały ten biały kłąb materii, w który to biedne dziecko było zawinięte.

- Mówisz o tradycjach rodzinnych Wildingów - powiedziała Jazz z 

dumą w głosie. - Ethan też miał to kiedyś na sobie.

- Naprawdę? Ethan w dziedzicznych koronkach? - Meade uniósł brwi. 

W   jego   głosie   brzmiała   ciekawość,   jakby   chciał   zobaczyć   zdjęcie, 
upamiętniające tamto wydarzenie.

- Dziękuję ci, kochanie - sucho zwrócił się do żony Ethan.

-   Zawsze   do   usług   -   odparła   z   filuternym   uśmiechem,   po   czym 

spojrzała na Brooke. - Czy zechciałabyś potrzymać go przez chwilę?

- Oczywiście. - Brooke ostrożnie wzięła w ramiona śpiące niemowlę i 

przytuliła je do siebie. Przesunęła palcem po meszku rudoblond włosów. 
Nagle   chłopczyk   podniósł   delikatne   powieczki,   spojrzał   na   dziewczynę 
ogromnymi,   błękitnymi   oczami,   po   czym   ziewnął   szeroko.   Brooke 
uśmiechnęła się do malca i łagodnym głosem wyszeptała jego imię.

- Domyślam się, że twój pierworodny będzie nosił wyłącznie paciorki 

i pióra, a chrzest odbędzie się przez zanurzenie w Amazonce? - zwrócił się 
do Meade’a Ethan, trącając go przy tym łokciem.

Meade   przyglądał   się   Brooke.   Jej   blond   włosy   zostały   gładko 

zaczesane i upięte w kok. Miała przepiękny profil. Zarys jej pełnych warg 
był tak uroczy, jak poranek w letni dzień.

„Tak”, pomyślał. „O tak”.

- Kto wie - odpowiedział przyjacielowi.

116

background image

Gdy wracali do domu, Brooke poczuła dziwny niepokój. Po drodze 

rozmawiali niewiele. Jej towarzysz wydawał się spięty i nieobecny myślami. 
Po kilku nieudanych próbach nawiązania rozmowy Brooke zamilkła także. 
Może   to   i   lepiej,   pomyślała.   O   ile   Meade   doskonale   maskował   swoje 
uczucia, to z jej twarzy zawsze można było wszystko wyczytać. Dojechali 
wreszcie do domu.

-   Skończyłam   już   czytać   szkic   twego   wykładu   -   dziewczyna 

spróbowała po raz kolejny. - Może masz ochotę wejść?

-   Jasne   -   zgodził   się,   kiwając   głową.   Ręce   trzymał   w   kieszeniach 

spodni. - Pozwól tylko, że się przebiorę.

- OK.

Gdy otwierała drzwi, zadzwonił telefon. Brooke pobiegła do kuchni i 

podniosła słuchawkę.

- Halo?

- Brooke?

- Witam, mamo - odpowiedziała, niezbyt zaskoczona. Matka dzwoniła 

do niej prawie co tydzień. Brooke zsunęła buty i rozprostowała palce.

-   Gdzie   byłaś,   kochanie?   Od   wielu   godzin   usiłuję   się   do   ciebie 

dodzwonić.

- Byłam na chrzcie. Pamiętasz, mówiłam ci, że będę matką chrzestną.

-   Och,   tak.   Rzeczywiście.   Dziecka,   któremu   pomogłaś   przy 

narodzinach.

- Zgadza się.

- Wiesz, Brooke, myślałam o tym. To musiało być dla ciebie straszne 

przeżycie.

Mogła znieść współczucie, lecz nie litość. Matka nieustannie użalała 

się   nad   nią,   biedna   Brooke,   biedna   bezpłodna   Brooke.   To   był   jeden   z 
powodów jej wyjazdu z Connecticut.

- Co musiało być tak straszne? Pomoc przy narodzinach Jonathana, 

117

background image

czy zostanie jego matką chrzestną? - Brooke zdawała sobie sprawę z tego, 
że jest niesprawiedliwa, lecz nie mogła się powstrzymać przed złośliwością.

- Cóż, chyba jedno i drugie.

- Nie byłam sama, mamo.

- Mówisz o tym antropologu, z którym ostatnio mieszkasz?

-   On   jest   etnobotanikiem.   -   Brooke   postanowiła   nie   komentować 

określenia „mieszkasz”.

-  Tak…  tak.   Czy   on  wie   o  tym,   kochanie.   To   znaczy   o  twoim… 

problemie?

Brooke zacisnęła palce na słuchawce.

- Nie. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. On i ja… nie.

- Czy to jeden z tych mężczyzn, którzy nie chcą mieć dzieci?

- Mamo - pomyślała o tym, jak Meade zachowuje się w towarzystwie 

swych siostrzeńców i siostrzenic. I przy Jonathanie. Pomyślała o tym, co 
usłyszała poprzedniego dnia od jego siostry. O podsłuchanej rozmowie z 
ojcem.

- To robi różnicę, kochanie.

- Wiem, że to robi różnicę! - wykrzyknęła Brooke. - Mamo, nie chcę 

o tym rozmawiać. Rozumiesz? Proszę, nie mówmy o tym.

Na drugim końcu linii zaległa cisza.

- Doskonale - powiedziała wreszcie matka.  - Nie będziemy  o tym 

rozmawiać. Nie chciałam cię zdenerwować.

Brooke westchnęła.

-   Wiem,   mamo,   wiem.   Nie   chciałam   cię   urazić.   To   tylko…   och, 

nieważne. Czy zadzwoniłaś z jakiegoś konkretne go powodu?

Kolejna chwila ciszy.

- Mamo?

118

background image

- Nie jestem pewna, czy powinnam ci teraz o tym mówić.

- Oczywiście, że powinnaś - odparła, czekając w napięciu.

- Właściwie, to twoja siostra mi o tym powiedziała.

- Co się stało, mamo?

- Mówiła, że powinnaś dowiedzieć się o tym od kogoś z rodziny. 

Chodzi o Petera.

Brooke przełknęła ślinę i milczała przez kilka sekund.

- Co z Peterem? - spytała wreszcie. Nigdy nie powiedziała matce całej 

prawdy o przyczynach rozpadu ich małżeństwa.

- Jego żona jest w ciąży, kochanie.

Brooke po raz kolejny poczuła ukłucie w sercu. Zamknęła oczy.

-   To   kolejny   dowód   na   to,   że   z   mojej   winy   nie   mieliśmy   dzieci, 

prawda?   -   odparła   z   goryczą.   -   Peter   jest   z   pewnością   bardzo,   bardzo 
szczęśliwy.

- Brooke…

„Dlaczego?   Naprawdę   chcesz   wiedzieć,   dlaczego?   Bo   jestem 

mężczyzną, a ty nie możesz dać mi tego, czego potrzebuję! Nie potrafisz dać 
mi   syna   i   nie   potrafisz   dać   mi   satysfakcji   w   łóżku!   Jesteś   nie   tylko 
bezpłodna, ale także oziębła!”

To tylko część prawdy. Co do jednego Peter nie miał racji i Brooke 

wiedziała o tym. Nie była oziębła.

Ale była…

- Brooke…

-   Cieszę   się,   że   mi   o   tym   powiedziałaś,   mamo   -   uprzejmie 

powiedziała Brooke. - Ale teraz muszę już kończyć.

- Cóż…

- Ucałuj tatę. Wkrótce do ciebie zadzwonię.

119

background image

- Czy wszystko…

-   Nic   mi   nie   jest,   mamo.   Naprawdę.   Po   prostu   muszę   kończyć. 

Czekam na kogoś.

- Cóż, jeśli jesteś pewna…

- Jestem. Dobranoc, mamo.

- Dobranoc, Brooke.

Brooke odłożyła słuchawkę. Cała się trzęsła ze zdenerwowania.

- Brooke?

Drżenie ustąpiło. To był głos Meade’a dochodzący z salonu.

- Jestem w kuchni - starała się zapanować nad swym głosem.

Meade   wszedł   w   chwilę   później.   Jego   widok   wstrząsnął   nią   tak 

bardzo, że prawie ugięły się pod nią kolana.

- Myślałam, że poszedłeś się przebrać - powiedziała.

Meade wciąż miał na sobie elegancki, granatowy garnitur.

Ten sam, co wówczas, gdy przyniósł jej kwiaty. Potrząsnął przecząco 

głową.

-   Doszedłem   do   wniosku,   że   to,   co   chcę   ci   powiedzieć,   wymaga 

oprawy -powiedział poważnie.

Dziewczyna, wiedziona instynktem, oparła się o blat stołu.

- Co… co chcesz mi powiedzieć? - spytała.

- Wyjdź za mnie, Brooke.

120

background image

121

background image

ROZDZIAŁ 9

„Wyjdź za mnie, Brooke”.

Cztery słowa. Cztery zwykłe słowa.

Brooke miała wrażenie, jakby cały świat zatrzymał się. Jej serce także 

przestało bić.

W pierwszej chwili czuła tylko radość.

Ale trwało to moment.

Jej serce zaczęło znowu bić. Brooke przypomniała sobie o potrzebie 

oddychania.

- Wyjść za ciebie? - powtórzyła cicho. Nigdy nawet nie marzyła…

Nie, nieprawda. Marzyła, i to często!

Ileż razy przyglądała się temu mężczyźnie, gdy spał, i ukradkiem, gdy 

byli   w   towarzystwie,   wyobrażając   sobie.   jak   wyglądałoby   ich   wspólne 
życie.

Ileż razy, leżąc w jego ramionach, marzyła o wspólnej przyszłości, 

która nie będzie jej udziałem.

Ale on nigdy nie powiedział, nawet nie wspomniał...

I po raz kolejny Meade odgadł, gdzie biegną jej myśli.

- Wiem - powiedział, wykonując gest poddania się jakiejś potężnej 

sile.   Brooke   przyglądała   się   jego   rękom,   zgrubieniom   opuszek,   długim, 
mocnym palcom. Pamiętała ich dotyk. - Wiem, powinienem powiedzieć to 
delikatniej. Przebacz mi, kochana. Nigdy jeszcze nie zrobiłem… nigdy jesz-
cze nie czułem… - potrząsnął głową, oczy mu błyszczały. - Wyjdź za mnie. 
Proszę. Wyjdź za mnie.

Zapadła cisza, którą przerwała Brooke. 

- Dlaczego?

122

background image

Meade przez chwilę wydawał się zaskoczony, jakby nie był pewny, 

czy zrozumiał pytanie. Brooke wpatrywała się w małą zmarszczkę na jego 
czole. I nagle rozchmurzył się.

- Ponieważ cię kocham - odpowiedział z prostotą. - Nigdy ci tego nie 

mówiłem, prawda? Na Boga, a powinie  nem. Kocham cię, Brooke. Chcę, 
żebyśmy byli razem. Mieli rodzinę. Możemy mieć wszystko, kochanie.

Podszedł bliżej i objął ją. Przytulił do siebie z bezgraniczną czułością. 

Brooke poczuła na skroni jego wargi, muśnięcie oddechu we włosach.

Wspólne życie. Rodzina. To były jego słowa.

-   Naprawdę   cię   zaskoczyłem   -   zamruczał   ze   skruchą.     Brooke 

odniosła   wrażenie,   że   w   jego   głosie   słychać   było   niepewność.   - 
Przepraszam. Chciałem to zrobić inaczej. Wracając z ceremonii, wchodząc 
po schodach, wciąż powtarzałem w myślach to, co chcę ci powiedzieć. Ale 
zamiast tego, po prostu wszedłem i wyrzuciłem z siebie wszystko.

Brooke odwróciła głowę, pragnąc spojrzeć mu w oczy.

- Podjąłeś tę decyzję podczas chrztu? - spytała. - To wtedy…

Meade pogładził kciukiem jej plecy. Nie był w stanie zapanować ani 

nad swymi dłońmi, ani nad głosem.

- To była sprawa nie tyle decyzji, co… przeświadczenia.  Myślę, że 

gdzieś w głębi duszy od samego początku wiedziałem, że to ty jesteś tą 
kobietą, którą zawsze pragnąłem znaleźć, choć zacząłem już wątpić w jej 
istnienie. Ale dziś, w czasie chrztu, widząc cię z Jonathanem - to było jak 
objawienie.   Sposób,   w   jaki  go   trzymałaś   w   ramionach,   troska   w   twoich 
oczach. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak pięknie wówczas wyglądałaś. 
Cały czas myślałem o tym, co by było, gdyby Jonathan był naszym synem. 
Wyobrażałem sobie… na Boga, niewiele brakowało, a poprosiłbym cię o rę-
kę właśnie tam.

- Meade…

- A wczoraj, gdy byliśmy  u moich  rodziców… - pochylił głowę i 

ucałował jej wargi. - Wyjdź za mnie - nalegał miękko, obsypując kąciki jej 
warg   pocałunkami   lekkimi,   jak   muśnięcie   motyla.   Brooke   nie   mogła 

123

background image

powstrzymać jęku rozkoszy.

„Wyjdź za mnie” - brzmiały jego słowa.

„Bądź moją żoną, matką moich dzieci” - to właśnie miał na myśli.

Zaczerpnęła   głęboko   powietrza,   próbując   opanować   skutki   jego 

pieszczot. Tlen wypełniający płuca zdawał się palić jej wnętrze.

- Nie mogę - wyszeptała sucho.

Miała wrażenie, że dotarł do niego tylko dźwięk, a nie treść słów. 

Meade   uniósł   gwałtownie   głowę   i   spojrzał   jej   w   oczy.   Zatrzymał   ręce, 
jeszcze przez chwilę gładząc jej plecy.

- Co? - spytał.

- Nie mogę cię poślubić, Meade.

Zbladł pod opalenizną. Jego twarz wyrażała ból, jakby przed chwilą 

otrzymał silny cios.

- Dlaczego?

- Bo… - powinna mu powiedzieć. Powinna mu powiedzieć to teraz. A 

jeśli to zrobi?

Meade nie odrzuciłby jej w taki sposób, jak uczynił to Peter. Była o 

tym przekonana. Nie, to, co by zrobił, byłoby gorsze, znacznie gorsze.

Powiedziałby   jej,   że   to   nie   ma   znaczenia.   Że   ją   kocha   i   mimo 

wszystko pragnie poślubić. Że posiadanie dzieci nie jest dla niego aż tak 
istotne.   Powiedziałby   jej   to   wszystko.   i   być   może   nawet   sam   by   w   to 
uwierzył... na jakiś czas.

Ale ona by w to nie uwierzyła.

Brooke doskonale wiedziała, jak bolesne jest marzenie o posiadaniu 

dzieci i niemożność zrealizowania tego pragnienia. Nie mogła świadomie 
przenieść tego bólu na mężczyznę, którego kochała. A kochała Meade’a 
O’Malleya.

Wcześniej nie przyznawała się do tego nawet przed sobą, ale teraz to 

124

background image

do niej dotarło. Zakochała się w nim już w chwili, gdy go ujrzała po raz 
pierwszy. 

- Brooke? 

- Meade, nie - powiedziała, potrząsając głową. - Nie mogę.

- Nie   mogę   to  jeszcze   nie  powód!  - Bladość  jego  twarzy  ustąpiła 

miejsca rumieńcowi gniewu.

- Proszę.

- Co, proszę? - zapytał. Z jego oczu leciały szafirowe skry. - Brooke, 

czy ty mnie kochasz?

Pytanie to prawie ją załamało.

- Tak, kocham cię! - Dobry Boże, nigdy nie sądziła, że stać ją będzie 

na tak silne uczucie w stosunku do kogokolwiek.

Zobaczyła, jak muskuły w jego szczupłej twarzy zadrgały.

- Kochasz mnie - powtórzył z trudem. - Ale niewystarczająco, aby 

mnie poślubić, czyż nie?

Brooke   nie   chciała,   aby   zobaczył   jej   twarz.   Pochyliła   głowę,   Z 

jakiegoś niewiadomego powodu jej pamięć przywołała wspomnienie tamtej 
nocy, gdy usiłowała wyjawić mu prawdę o sobie i swoim małżeństwie, a on 
ją przed tym powstrzymał.

Co mogła mu powiedzieć? Że kocha go zbyt mocno, aby go poślubić?

Meade chwycił dwoma palcami jej brodę tak, że musiała patrzeć mu 

w oczy.

- Czy tak jest? - spytał ostro. - Kochasz mnie wystarczająco na to, aby 

być moją kochanką, lecz za mało, aby zostać żoną? Kochasz mnie na tyle 
mocno, że możemy dzielić łóż ko, ale nie życie.

- Meade…

Puścił ją i cofnął się o krok. Dłonie miał zaciśnięte w pięści.

- Do diabła, powiedz mi wreszcie, dlaczego?

125

background image

- Nie mogę.

- To znaczy, że nie chcesz.

Zdesperowana,   powiedziała   pierwszą   rzecz,   która   przyszła   jej   do 

głowy.

- Byłam już kiedyś mężatką… - przerwała na widok zaskoczenia w 

jego oczach.

-   Czyżbyś   sądziła,   że   małżeństwo   ze   mną   będzie   podobne   do 

tamtego? - spytał strasznym głosem. Zaklął wulgarnie i odwrócił się.

Zanim Brooke zorientowała się co zaszło, jego już nie było.

- Meade! - zawołała. O Boże, Boże, co ona takiego zrobiła!

Udało   się   jej   jakoś   dotrzeć   na   podest   piętra.   Meade   był   już   przy 

drzwiach wyjściowych.

-   Meade!   -   Tym   razem   jego   imię   z   trudem   przedarło   się   przez 

ściśnięte gardło.

Otworzył kopnięciem drzwi.

- Dokąd idziesz? 

Usłyszał, lecz nie odwrócił się.

- Byle dalej stąd - brzmiała odpowiedź.

Zatrzasnął   za   sobą   drzwi   z   taką   siłą,   że   cały   dom   zatrząsł   się   w 

posadach.   W   chwilę   później   Brooke   usłyszała   odgłos   odjeżdżającego 
samochodu.

Tej nocy Meade nie wrócił do domu.

Brooke stała na schodach i czekała… czekała…

Z   początku   płacz   przynosił   jej   ulgę.   Łkała,   usiłując   ukoić   ból   i 

poczucie winy, złość i rozpacz. Pomagało. Ale po kilku godzinach okazało 
się, że zabrakło jej łez. Czuła bolesną pustkę.

Cały dom zdawał się cierpieć wraz z nią.

126

background image

Wciąż pamiętała twarz Meade’a, gdy spytał, czy małżeństwo z nim 

będzie podobne do małżeństwa z Peterem.

Wciąż słyszała ten ból w jego głosie.

Wpatrywała   się   w   drzwi   wejściowe,   wciąż   słysząc   huk.   z   jakim 

zatrzasnął je za sobą.

„Dokąd idziesz?”

„Byle dalej stąd”.

Przecież musiał wrócić.

Jeśli nie wróci… ona musi go odnaleźć.

Następnego ranka Brooke zdecydowała się pójść do pracy. Być może, 

przekonywała samą siebie, być może Meade pojawi się w WIWE.

Zrobiła co tylko było w jej mocy, aby ukryć skutki bezsennej nocy. 

Lecz bez względu na to, jak grubą warstwę pudru nałożyła, jej twarz wciąż 
była wymizerowana.

„Dokąd idziesz?”

„Byle dalej stąd”.

Usiłowała nie myśleć o tym, że dla Archimedesa Xaviera O’Malleya 

mogło to oznaczać każdy zakątek kuli ziemskiej. Każdy.

Próbowała o tym nie myśleć… ale weszła do jego mieszkania, by 

sprawdzić, czy paszport wciąż leży w szufladzie. Wiedziała dokładnie, gdzie 
go szukać. Któregoś dnia, gdy rozmawiali o jego podróżach, pokazywał jej 
ten dokument.

Leżał tam wciąż, z pozaginanymi rogami i poplamionymi stronami. 

Pełen   egzotycznie   wyglądających   stempli   granicznych   i   zaświadczeń   o 
szczepieniach.   Dotknęła   niebieską   książeczkę   z   taką   czułością,   z   jaką 
dotykała jej właściciela.

Notatka, pomyślała. Powinna zostawić notatkę, na wypadek, gdyby 

Meade wrócił, a jej by nie było w domu. Trzęsącymi się palcami szukała 
kartki i długopisu. Napisała jego imię, potem trzy zdania i podpisała się.

127

background image

Proszę, modliła się, czytając to, co napisała. Proszę.

Nagły   dźwięk   telefonu   przestraszył   ją  tak,   że   prawie   podskoczyła. 

Podniosła słuchawkę.

- Halo? - powiedziała i wstrzymała oddech.

- Halo? - usłyszała czysty, chłopięcy głos.

- Kevin? - Brooke ciężko wypuściła powietrze.

- Pani Livingstone? - chłopiec był zdziwiony i uradowany zarazem.

- Tak, to ja.

- Jak to się dzieje, że odebrała pani telefon u wujka?

- Słyszałam dzwonek, więc odebrałam.

- Macie ten sam numer telefonu? To dlatego, że mieszkacie w tym 

samym domu? - spytał po chwili przerwy.

- Nie, Kevin, nie.

- Och, myślałem tylko… co? Poczekaj proszę chwilę. - Z drugiego 

końca linii dochodziły jakieś niewyraźne dźwięki. - Wcale się nie narzucam, 
Saro!   Wujek   Meade   mówił,   że   mogę   do   niego   zadzwonić.   Tak,   tak 
powiedział. I mama też się zgodziła. Co? Rozmawiam z panią Livingstone. 
Hm? Nie! Wynoś się! Nigdy nie pozwalasz mi… no dobrze, OK. zgoda - 
znów niewyraźne głosy. - Pani Livingstone?

- Tak, wciąż jestem.

- To była moja głupia siostra, Sara. Prosi, żeby panią pozdrowić.

- Pozdrów ją, proszę, ode mnie.

-  Jasne.   To  znaczy,  o ile  jeszcze   ze sobą   rozmawiamy.  Wie  pani, 

wujek Meade mówił, że ja, Joey i Paul powinniśmy być wyjątkowo mili dla 
Sary   i   Alison,   bo   przechodzą   właśnie   ten,   jak   to   powiedzieć…   okres 
dojrzewania.   No,   nie   wiem.   To   znaczy,   wujek   Meade   mówił,   że   to   jest 
normalne, że one się tak zachowują, ale… - Brooke niemalże widziała, jak 
jej mały  rozmówca  marszczy  z niesmakiem  piegowaty  nos.  - Nieważne. 

128

background image

Chciałbym porozmawiać z wujkiem Meade’em.

Brooke wiedziała, że taka prośba padnie prędzej czy później.

- Nie ma go teraz w domu.

- O? Jak to?

- Wyszedł.

- Pobiegać? Czasami robi to w…

- Nie, nie pobiegać - przerwała szybko. Coś przyszło jej do głowy. - 

Czy… czy mieliście na dzisiaj jakieś wspólne plany?

- Nie - padła posępna odpowiedź. - Ale mówił, że moglibyśmy się 

gdzieś wypuścić w tym tygodniu. Byle nie w środę. W środę idę z tatą na 
baseball. Tata i ja mamy swoje męskie wyjścia, wie pani? Tyko on i ja. Bez 
Sary. Boja myślę, że ona doprowadza go też do szału, tylko że on nie może 
jej tego powiedzieć, bo wtedy ona mogłaby dostać tego jakiegoś kompleksu. 
Co za głupoty! - Chłopiec westchnął ciężko. - Bzdury. Szkoda, że wujka nie 
ma  w domu.  Może mu  pani powiedzieć, że dzwoniłem?  To znaczy, jak 
wróci do domu. Proszę.

- Wychodzę teraz do pracy, ale zostawię mu wiadomość, dobrze? - 

odpowiedziała Brooke, usiłując mówić normalnym głosem.

- Jasne, w porządku. - Najwyraźniej spodobał mu się ten pomysł. - 

Niech mu pani napisze, że proszę go o telefon, dobrze? Dziękuję.

- Proszę bardzo.

- Proszę pani?

- Tak, Kevinie?

- Czy dobrze się pani czuje? Mówi pani takim dziwnym głosem.

Brooke   niespodziewanie   odkryła,   że   nie   udało   się   jej   jeszcze 

wypłukać wszystkich łez. Wytarła palcami oczy.

- Nic mi nie jest - skłamała, mając nadzieję, że mówi to z większym 

przekonaniem niż kiedyś, w mieszkaniu Meade’a.

129

background image

Tego dnia Meade nie pokazał się w WIWE, byli tam jednak jego różni 

znajomi. Brooke próbowała, tak dyskretnie, jak tylko mogła, dowiedzieć się, 
czy ktoś widział go od poprzedniej nocy. Niestety, bezskutecznie.

- Meade O’Malłey? - odparł któryś z uśmiechem podziwu i lekkim 

wzruszeniem ramion. - Aż do wczoraj nie wiedziałem nawet, że wrócił już z 
Brazylii. Przysięgam, ten facet pojawia się i znika jak klucz wędrownych 
gęsi.   Tylko   że   klucz   gęsi   przemieszcza   się   według   pewnego   wzoru,   a 
Meade… Słyszałaś, jak kiedyś…

Brooke słyszała i to od wielu już osób. Początkowo nie wierzyła w te 

opowieści, ale teraz…

Zadzwoniła   do   niego   do   domu,   później   do   biura.   Powtarzała   te 

czynności wielokrotnie. I za każdym razem wsłuchiwała się w nie kończący 
się, regularny sygnał. Bez odpowiedzi.

„Dokąd idziesz?”

„Byle dalej stąd”.

-   Byle   dalej   ode   mnie   -   wyszeptała   z   rozpaczą,   po   raz   kolejny 

odkładając słuchawkę. Było już popołudnie. Od cza  su, gdy po raz ostatni 
go widziała, minęły prawie dwadzieścia cztery godziny.

Podniosła   głowę   i   spojrzała   na   wypchanego   sępa,   wiszącego   jak 

zwykle   pod   sufitem.   Złowieszczo   wyglądający   przykład   sztuki 
anonimowego rzemieślnika przypatrywał się jej uważnie swymi szklanymi 
oczami, kołysząc się lekko na swej uwięzi.

A   jeśli   coś   mu   się   stało?   -   spytała   samą   siebie,   zagryzając   dolną 

wargę. A jeśli jest… ranny?

- Brooke?

Dziewczyna   niemal   podskoczyła.   W   drzwiach   pokoju   stał   Daniel 

Quincy, trzymając w ręku stertę papierów.

- Tak, panie Quincy? - spytała z niepokojem. Wiedziała, że już rano 

musiał   zauważyć   jej   podkrążone   oczy   i   bladość   twarzy.   Ale,   poza 
narzekaniem   na   temat   ilości   unoszących   się   w   powietrzu   pyłków 
kwiatowych, nie usłyszała żadnego komentarza dotyczącego jej wyglądu. I 

130

background image

była wdzięczna star szemu panu za delikatność.

Siwowłosy   mężczyzna   wszedł   do   pokoju   i   położył   na   biurku 

trzymane w ręku papiery.

- To wstępny szkic Meade’a na temat dorzecza Xingu - wyjaśnił. - 

Gdy będzie pani miała wolną chwilę, prosiłbym o zrobienie dwóch kopii.

- Oczywiście - Brooke wstała z fotela.

- Proszę mi powiedzieć, czy miała pani swój udział w przygotowaniu 

tych materiałów?

- Cóż - nie była całkowicie pewna, czy właściwie zrozumiała pytanie. 

- Meade prosił, żebym to przeczytała. Zaproponowałam wprowadzenie kilku 
drobnych zmian - i tyle.

- Hm. Wydawało mi się, że zauważyłem wpływ pani zręcznego pióra.

- Dziękuję. - Komplement zaskoczył ją i wzruszył.

- Proszę bardzo. - Na twarzy Daniela Quincy zagościł cień uśmiechu, 

jakby starszy pan delektował się jakimś miłym wspomnieniem. - Pamiętam, 
że Gaby Browning często robiła korektę prac Sebastiana. I całe szczęście. 
Ten człowiek był geniuszem w terenie. Ale prawdę mówiąc, gdy musiał coś 
napisać, szło mu to jak po grudzie. Był także najgorszym mówcą, jakiego 
kiedykolwiek   słuchałem.   -   Mówiąc   te   słowa,   Daniel   odwrócił   się   do 
wyjścia.

Brooke   pochwyciła   papiery   i   przycisnęła   je   do   piersi.   Poczuła 

pieczenie w gardle. Znała swego szefa na tyle dobrze, by wiedzieć, że jego 
ostatnie zdania były czymś więcej niż tylko przypadkową wzmianką.

- Proszę pana? - spytała.

- Tak? - spojrzał pytająco.

- Czy… czy rozmawiał pan dziś z Meade’em?

Daniel Quincy zastygł na moment. Uniósł srebrne, krzaczaste brwi.

- Nie, moja droga. Niestety nie. Przykro mi. Ale jestem pewien, że się 

do pani odezwie.

131

background image

Brooke wróciła do pustego domu. Obydwie karteczki, które zostawiła 

przypięte do drzwi, były nadal, nietknięte i przez nikogo nie czytane.

Dziewczyna przesiedziała na werandzie kilka długich godzin, patrząc 

na zachodzące słońce, zastanawiała się co robić. Wciąż obawiała się, czy nie 
przytrafiło mu się nic złego. Znalazła się w takim punkcie, że obchodziło ją 
wyłącznie to, czy Meade był cały i zdrów.

No, może nie wyłącznie… ale to wystarczyłoby jej na początek.

Tak bardzo go kochała! Próbowała postępować tak, jak uważała, że 

będzie najlepiej. Ale w zamian…

Brooke  otoczyła  się   ramionami,  czując  chłód,  pomimo   panującego 

upału.   Coś   nie   wyszło.   Coś   się   nie   udało.   Teraz   gotowa   była   na   każde 
poświęcenie, byle tylko to naprawić.

Wreszcie wstała i zadzwoniła do matki Meade’a.

Eleni   O’Malley   powiedziała   jej,   że   nie   miała   od   syna   żadnej 

wiadomości od czasu, gdy się rozstali w niedzielę.

Brooke niewiele spała tej nocy, choć leżała, tuląc do siebie poduszkę 

przepojoną jego zapachem.

- Czy…  czy  wie  pani,   gdzie  jest  Meade?  -  z  desperacją  w  głosie 

spytała Brooke. 

Obie kobiety spotkały się następnego dnia, krótko po południu. Eleni 

O’Malley   przyszła   do   Instytutu   piętnaście   minut   wcześniej   i   zaprosiła 
Brooke na lunch. Ta początkowo opierała się, lecz matka Meade’a nalegała.

Starsza kobieta rozłożyła na kolanach papierową serwetkę.

- Nie - odpowiedziała. - Co zresztą nie jest niczym nie zwykłym.

Brooke zagryzła wargę i spuściła wzrok. Eleni zaprosiła ją do małej 

restauracji,   w   której   podawano   dania   przygotowane   na   sposób   domowy. 
Właściciel - „kuzyn”, jak go określiła, powitał je z otwartymi ramionami, i 
to dosłownie. Zamienił z Eleni kilka zdań po grecku, a następnie poprowa-
dził   obie   kobiety   do   zacisznej   loży   w   tylnej   części   sali.   Po   chwili   przy 
stoliku   pojawiła   się   kelnerka,   przynosząc   wino,   pieczywo   i   nadziewane 

132

background image

liście winorośli, po czym zniknęła, by się już więcej nie pojawić.

Brooke uniosła głowę.

- Gdyby pani wiedziała, czy powiedziałaby mi? - spytała.

W ciemnych oczach Eleni widać było nie skrywane współczucie.

-  Tak   -   odpowiedziała   po   chwili   i   uniosła   brwi   tak,   jak   czynił   to 

Meade. - Zdawało mi się, że miałyśmy mówić sobie po imieniu,

Brooke   z   roztargnieniem   skinęła   głową.   Sięgnęła   do   koszyka   z 

pieczywem i zaczęła łamać w palcach wyjętą bułkę.

- Eleni… tak… tak się boję, że coś się z nim stało - wyznała. - To 

byłaby moja wina.

Eleni wyjęła pokruszoną bułkę z rąk Brooke.

- Do kłótni potrzeba dwojga - zauważyła cicho. Brooke wstrzymała 

oddech. - Kiedy rozmawiałyśmy wczoraj, użyłaś słowa „nieporozumienie”. 
Myślę jednak, że zdarzyło się coś więcej.

Brooke   wysypała   z   dłoni   okruszki   pieczywa.   Zaufanie,   którym  od 

pierwszej chwili obdarzyła Eleni, pomogło jej mówić szczerze.

- On… Meade oświadczył mi się - powiedziała wreszcie.

- No i? - Eleni nie wydawała się zbyt zaskoczona.

- Odmówiłam.

- Nie kochasz go? - starsza pani zmarszczyła brwi.

W   słowach   tych   nie   było   oskarżenia,   lecz   Brooke   zareagowała 

defensywnie.

-   Oczywiście,   że   go   kocham!   -   powiedziała   gwałtownie,   czując 

napływające do oczu łzy. Zamrugała gwałtownie, usiłując się nie rozpłakać. 
- Naprawdę go kocham - powtórzyła bardziej miękko. - Kocham go tak 
bardzo…

- Ciii… - uspokajająco szepnęła matka Meade’a. Brooke wytarła oczy 

papierową serwetką.

133

background image

- Tak… tak mi przykro - wyjąkała.

-   Przeżywasz   to   głęboko.   Nie   ma   za   co   przepraszać.   Miłość… 

umiejętność   kochania   to   błogosławieństwo.   Choć   czasem   także   i   ciężar. 
Proszę, czy możesz powiedzieć mi, dlaczego nie chcesz poślubić mojego 
syna? - Eleni potrząsnęła głową.

Brooke zmięła  serwetkę  i  odrzuciła  ją  na stół  razem  z kawałkami 

bułki.

-   Ponieważ   nie   mogę   dać   mu   tego,   czego   pragnie   -   od  rzekła   z 

determinacją.

Eleni była zaskoczona.

-   Brookes…   -   zaczęła,   szukając   odpowiednich   słów.   -   Brooke, 

widziałam was razem. Widziałam, w jaki sposób mój syn na ciebie patrzy, 
w jaki sposób ty patrzysz na niego.  Przez trzy tygodnie, zanim cię jeszcze 
poznałam,   słyszałam,   w   jaki   sposób   o   tobie   mówił.   I   wiedziałam,   że… 
myślę,   że   wszyscy   wiedzieliśmy...   -   przerwała   i   pochyliła   się.   -   Cóż   to 
takiego, czego nie możesz mu dać?

Brooke poczuła, że się rumieni, po czym blednie. Jak tu odpowiedzieć 

na to pytanie?

„Nigdy nie bój się mówić prawdy”.

Brooke pamiętała, kiedy Meade powiedział te słowa. Tamtej nocy nie 

żałowała niczego…

- Eleni, nie mogę dać twojemu synowi dziecka - powie działa cicho. - 

Nie mogę… nie mogę mieć dzieci.

Starsza kobieta zadrżała, lecz nie odzywała się.

-   To   jeden   z   powodów   rozpadu   mojego   pierwszego   małżeństwa   - 

kontynuowała  Brooke. Zawahała  się na  moment.    - Ty… wiedziałaś,  że 
byłam już zamężna? - spytała. Jej rozwód był jedną z niewielu rzeczy, o 
których nie rozmawiali z Francisem O’Malleyem w czasie ich pierwszego 
spotkania.

Eleni wolno pokiwała głową. Jej zazwyczaj słodki głos wydawał się 

134

background image

teraz przytłumiony.

- Tak, wiedziałam. Meade powiedział o tym Francisowi wiele tygodni 

temu. A Francis oczywiście powtórzył to mi. Lecz mój syn nie mówił nic, 
że…

- Nie mógł. Nie wiedział… nadal nie wie. W moim małżeństwie z 

Peterem były także inne problemy. Meade doskonale je rozumiał. Myślę, że 
w pewien sposób nawet lepiej niż ja sama. Lecz wszystkie te problemy… - 
potrząsnęła głową. - Niemożność zajścia w ciążę to tak osobista porażka. 
Posiadanie   dzieci   jest   czymś   naturalnym.   Najbardziej   oczywistym   w 
świecie.   A   gdy   dowiadujesz   się,   że   to,   co   oczywiste,   jest   dla   ciebie 
nieosiągalne…

Spojrzała   na   matkę   Meade’   a.   Na   jej   twarzy   nie   widać   już   było 

zaskoczenia. Jego miejsce zajęło zrozumienie.

- Meade pragnie mieć dzieci - kontynuowała. - Powiedział mi o tym.

-   Pragnie   również   ciebie   -   odparła   Eleni.   -   Powiedział   ci   o   tym, 

prosząc, abyś została jego żoną.

- Ale nie wiedział o tym, że nie mogę…

- Myślisz, że gdyby wiedział, nie zaproponowałby ci małżeństwa? - 

Słowa te zabrzmiały jak wyzwanie.

- Ja…

- A gdyby było na odwrót? Gdybyś to ty wiedziała, że Meade nie 

może dać ci dziecka, którego tak pragniesz, a mimo to poprosiłby cię o 
rękę? Czy wówczas także byś mu odmówiła?

Brooke siedziała w milczeniu.

„O mój Boże” - pomyślała. - „Co ja zrobiłam!”

- Nie - odparła bez wahania.

To było jak objawienie. Brooke zdała sobie sprawę z tego, co uczyniła 

sobie i Meade’owi. Bała się jego współczucia, bo sama nie przestawała się 
nad sobą użalać. I bała się, bo w głębi duszy czuła, że zasługuje na to, by 

135

background image

zostać odrzuconą.

Mówiła sobie, że godzi się na to. Nie godziła się z niczym. Pozwalała, 

by świadomość bezpłodności kierowała jej życiem. Miała wręcz obsesję na 
tym punkcie!

- Och, och, Eleni… - spojrzała na matkę Meade’a.

- Wiem - czule odparła starsza pani. - Wiem. 

Brooke uwierzyła w to. Nie wiedziała dlaczego, lecz uwierzyła. 

- Jak…? - zaczęła.

-   To   teraz   nie   ma   znaczenia   -   brzmiała   stanowcza   odpowiedź.   - 

Ważne jest, że ty to wiesz.

- Wiem, że muszę go odnaleźć. Muszę… muszę mu wyjaśnić, aby 

zrozumiał.   -   Brooke   była   gotowa   na   każde   wyznanie.   Na   całą   prawdę. 
Będzie się modliła, aby mogli potem zacząć wszystko razem.

- Uda ci się - zapewniła z uśmiechem Eleni. I dodała z figlarnym 

błyskiem w oczach: - Lecz najpierw musisz coś zjeść. Nie polecam mussaki. 
Nie potrafią jej tutaj przyrządzić.

Po raz pierwszy od prawie dwóch dni Brooke wybuchnęła śmiechem.

Meade O’Malley siedział w salonie swego mieszkania i wpatrywał się 

w kartkę, którą znalazł przypiętą do drzwi, kiedy wrócił do domu.

„Meade,   wybacz.   Nie   odchodź,   proszę.   Kocham   cię”.   I   podpis   - 

„Brooke”.

Uraza,   złość   i   zmieszanie   spowodowały,   że   nie   był   sobą,   kiedy 

wybiegł z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie zdawał sobie sprawy z 
tego,   dokąd   się   wybierał,   wsiadając   do   samochodu   -   i   niewiele   go   to 
obchodziło.

Przez   kilka   godzin   jeździł   po   ulicach   Bostonu,   aż   wreszcie 

zaparkował samochód przy lotnisku. Spędził w poczekalni większą część 
nocy.   Czuł   na   sobie   pytające   spojrzenia,   lecz   znowu,   niewiele   go   to 
obchodziło.

136

background image

O świcie pojechał do Cambridge, do Muzeum Botanicznego. Strażnik 

nocny, z którym znali się od wielu lat, wpuścił go do środka bez zbędnych 
pytań.

Poszedł   na   czwarte   piętro,   do   niewielkiego   pokoju,   który   niegdyś 

zajmował Sebastian Browning. Jego nauczyciel i przyjaciel mieszkał tam 
przez rok po śmierci Gabrielle.

Przez   te   dwanaście   miesięcy   profesor   nie   robił   nic.   Odmówił 

wszelkich   dyskusji   na   temat   prac   badawczych,   prowadzonych   tuż   przed 
śmiercią żony. Któregoś dnia Medea zapytał go, co robił, zamknięty całymi 
dniami w pokoiku o powierzchni zaledwie kilku metrów kwadratowych.

- Siedziałem i zastanawiałem się, dlaczego - padła odpowiedź.

I   w   taki   właśnie   sposób   Meade   spędził   większość   minionych 

trzydziestu sześciu godzin. W końcu doszedł do wniosku, że nie znajdzie tu 
odpowiedzi na wciąż powtarzane pytania.

I wrócił do domu, który tak gwałtownie opuścił przed dwoma dniami. 

Wrócił,   i   czekał   na   kobietę,   która   mogła   wypełnić   tę   pustkę…   i   jego 
ramiona… i jego serce.

„Przebacz mi”.

Wszystko.   Przebaczyłby   jej   wszystko.   Miał   nadzieję,   że   i   ona   mu 

przebaczy.

„Nie odchodź, proszę”.

Nie miał zamiaru odchodzić. Ani też pozwolić jej odejść.

„Kocham cię”.

O, na Boga, oby to było prawdą. Nie chodzi o to, że nic więcej się nie 

liczy; po prostu nic innego nie liczyło się tak bardzo.

Później   zastanawiał   się,   jak   wytłumaczyć   swoje   postępowanie. 

Słysząc samochód Brooke przed domem, po prostu wstał.

Bębny… naśladujące rytm uderzeń serca.

I śpiew. Czy ktoś śpiewał?

137

background image

Brooke usłyszała dźwięki, zanim otworzyła drzwi wejściowe. Gdy już 

znalazła się wewnątrz, zorientowała się, że cała drży.

Drzwi mieszkania Meade’a były zamknięte.

Podeszła i zapukała. Raz. Drugi…

Drzwi otworzyły się i Brooke ujrzała mężczyznę, którego kochała. 

Mężczyznę o oczach jak morze oświetlone słońcem.

Otworzył ramiona.

Archimedes Xavier O’Malley był w domu… a ona razem z nim.

138

background image

ROZDZIAŁ 10

- Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć - odezwała się Brooke. Kaseta 

skończyła się już dawno. Żadne z nich nie zwróciło na to uwagi. Muzyka 
była teraz w nich, grała w ich umysłach i ciałach.

Dziewczyna nie wiedziała nawet, jak dotarli na sofę w salonie. Ich 

drogę znaczyły porozrzucane buty, jego krawat, jej torebka, jego marynarka, 
a także kilkanaście spinek, które wypadły z jej włosów.

Meade   trzymał   ją   w   objęciach.   Widział   podkrążone   oczy   Brooke, 

rezultat wyczerpania i smutku. Blada, gładka skóra jej twarzy wydawała się 
ściślej niż niegdyś opinać policzki. W regularnych rysach ukochanej twarzy 
zauważył cienie, których wcześniej tam nie było.

Oprócz   oznak   stresu,   napięcia   i   nie   przespanych   nocy,   Meade 

dostrzegł jej nową siłę i pewność siebie. To tak, jakby nastąpiło pogodzenie 
tych wszystkich sprzeczności, które w niej wyczuwał.

A teraz, po gradzie pocałunków i pieszczot, powiedziała, że musi mu 

coś oznajmić.

- Cóż to takiego? - spytał niskim głosem,

Brooke zaczerpnęła powietrza.

- Po pierwsze  - kocham cię. Kocham cię całym sercem.  Całym… 

wszystkim. I to, co zrobiłam w niedzielę, było konsekwencją tej miłości. 
Pewnego   rodzaju…   zbłąkanej   miłości   -   dodała,   widząc   cienie   w   jego 
oczach. - Teraz już wiem. To, co zrobiłam w niedzielę, było takim samym 
błędem, jak to, co zrobiłam, gdy kochaliśmy się po raz pierwszy.

- Brooke…

Potrząsnęła głową i położyła palec na jego ustach.

- Proszę, nie. Pozwól mi mówić. Kocham cię, Meade. I bez względu 

na to, co powiedziałam wtedy, chcę dzielić z tobą życie,

Więc dlaczego? - nie mógł jej o to zapytać. Wiedział, że Brooke musi 

139

background image

powiedzieć to sama, bez ponaglania.

„Powoli”.

O to prosiła go od początku. W niedzielę nie rozmawiali spokojnie. 

Pozwolił, aby zawładnęły nim emocje. I to był błąd, olbrzymi błąd. Nie miał 
zamiaru go powtarzać.

Brooke   przyglądała   się   jego   twarzy.   Wyglądał   na   wyczerpanego. 

Linie w kącikach oczu i wokół ust były głębsze niż wówczas, gdy widzieli 
się ostatnio. Zmysłowe wargi zdradzały napięcie. Na brodzie i policzkach 
rysował się cień zarostu.

Powiedział jej, jak spędził ostatnie dwa dni. Gdy z ulgą zobaczyła, że 

jest cały i zdrowy, przyszło uczucie gniewu. Domagała się odpowiedzi na 
pytanie, gdzie był. Wyjaśnił jej to w kilku słowach. Choć mówił niewiele, 
zorientowała się, że cierpiał, tak jak ona.

Gdyby   tylko   mogła,   zaoszczędziłaby   mu   bólu.   Ale   to   było 

niemożliwe. Dotknęła opalonego, szczupłego policzka Meade’a. Zwrócił do 
niej   twarz,   rozświetloną   teraz   blaskiem   bijącym   z   błękitnych   oczu. 
Przycisnął wargi do wnętrza jej dłoni. Miała wrażenie, jakby cało wał ją 
prosto w serce.

Dopiero   po   kilku   sekundach   Brooke   była   w   stanie   cokolwiek 

powiedzieć.  Musiało   minąć   jeszcze  kilka  następnych, zanim  jej głos był 
znów spokojny.

- Kiedy pytałeś, czy chcę cię poślubić - zaczęła - powiedziałeś, że 

pragniesz, byśmy stworzyli rodzinę. Powiedziałeś, że kiedy zobaczyłeś mnie 
z Jonathanem… że marzyłeś o takim dziecku. - Pochyliła lekko głowę, a 
rozpuszczone włosy opadły jej na twarz. Spojrzała mu w oczy. - Nie mogę 
dać ci rodziny. Meade, ja nie mogę mieć dzieci.

- Nie możesz… - nie do wiary, to była przyczyna jej od mowy! - O 

Boże, czyżbyś myślała, że…

I   wówczas   przypomniał   sobie   swoje   oświadczyny.   Oczywiście,   że 

mogła tak pomyśleć! Prawie każde słowo, które padło z jego ust w tamtą 
niedzielę,   dotyczyło   posiadania   dzieci.   Mówił   o   tym   nawet   zanim 
powiedział, że ją kocha.

140

background image

Brooke zauważyła zmianę w wyrazie jego twarzy i zrozumiała, że 

czuje się winny. Nie mogła na to pozwolić.

- Meade, nie - ponownie dotknęła jego policzka. - Jeśli pragniesz mieć 

dzieci,   powinieneś   zostać   ojcem.   Tak   wspaniale   potrafisz   zajmować   się 
Kevinem i bliźniętami, i dziewczynkami. Masz… masz w sobie dar miłości.

- Ale…

- Wiem, jak to jest, kiedy pragnie się dzieci i nie może ich posiadać. 

Znam tę pustkę… i żal… i zazdrość. Próbuję zwalczyć w sobie te uczucia. 
Nie   chcę,   żeby   dłużej   dominowały   nad   moim   życiem.   Ale   przede 
wszystkim… przede wszystkim nie chcę, żebyś i ty ich doświadczył.

- Brooke, kochana…

I wówczas Brooke opowiedziała mu całą historię swego małżeństwa z 

Peterem. Zawahała się raz i drugi, lecz nie pominęła niczego. Opowiedziała 
o wszystkim, także o rozmowie z jego matką.

- Ta pierwsza noc… mój Boże, to była figurka płodności, która tak cię 

rozstroiła. To dlatego wyszłaś, prawda?

-   To   była   tylko   mała   cząstka   tego   wszystkiego   -   przyznała.   - 

Sprawiłeś, że czułam się… nie zdawałam sobie nawet sprawy, że potrafię to 
czuć.

- A kiedy wchodziłaś na salę porodową, aby pomagać Jazz… - Mógł 

wyobrazić sobie, jak było to dla niej trudne. Jednak zrobiła to.

-   Skąd   mogłeś   wiedzieć?   Nic   ci   przecież   nie   powiedziałam,   bo 

wstydziłam się i bałam…

- A jednak próbowałaś mi powiedzieć, prawda? - Meade przypomniał 

sobie   tamtą   scenę.   -   Próbowałaś,   lecz   ja   nie   chciałem   słuchać. 
Powiedziałem, że nie chcę o tym wiedzieć.

- A ja nie nalegałam - uczciwie przyznała Brooke. - Wydawałeś się 

taki zagniewany…

- Było w tym więcej zazdrości, niż gniewu - przyznał.

141

background image

- Zazdrość? - nie mogła w to uwierzyć. - Byłeś zazdrosny o Petera?

Skinął głową. Wstydził się tego, ale teraz mógł się do tego przyznać.

- Dlaczego? Jak mogłeś być zazdrosny o…

-   Bo   go   kochałaś.   Wiem,   co   on   ci   zrobił.   Ale   wcześniej,   zanim 

zaczęło się między wami psuć, kochałaś go przecież.

Czy   tak   było   rzeczywiście?   Brooke   powróciła   myślami   do   tej 

pierwszej nocy w mieszkaniu Meade’a, gdy wzięła do ręki zdjęcie Gabrielle 
i   Sebastiana   Browningów.   Chyba   wówczas   pojawiły   się   pierwsze 
wątpliwości.

- Być może - odpowiedziała wolno. - A być może kochałam tylko tę 

ideę. Pobrać się i stworzyć rodzinę, której tak pragnęłam. Ale cokolwiek do 
niego czułam, och, to było nic w porównaniu z uczuciem, którym darzę 
ciebie. Kocham cię.

- Wystarczająco, aby mnie poślubić?

- Bardziej niż wystarczająco! - zapewniła go. Oczy jej błyszczały. - 

Ale czy ty chcesz tego? Wiesz już wszystko i nadal tego pragniesz?

- Z całej duszy.

- I… i nie ma to dla ciebie znaczenia, że nie mogę…

Meade ujął jej ręce jak bukiet kwiatów. Uniósł je do ust, pocałował. 

Ich palce złączyły się.

- Ma znaczenie - przyznał szczerze. - Ma znaczenie, ponieważ jest to 

ważne dla ciebie. Kiedy ty cierpisz, ja cierpię także. Ale jeśli wydaje ci się, 
że   jeżeli   nie   możesz   zajść   w   ciążę,   to   jesteś   mniej   kobieca,   czy   mniej 
pożądana - o nie, kochanie. Nie.

Meade wziął Brooke w ramiona. Pieścił mocnymi, męskimi wargami 

jej   pełne,   pragnące   usta.   W   pocałunku   tym   zawarte   były   przysięgi   i 
obietnice.

Dłonie Brooke wędrowały wzdłuż jego ramion i pleców, by wreszcie 

zagłębić się we włosach.

142

background image

-   Jeśli   tylko   zechcemy,   możemy   mieć   dzieci   -   matowym   głosem 

powiedział Meade, podnosząc głowę. - Możemy je adoptować. Wiem, że 
obecnie jest to trochę trudniejsze niż kiedyś, ale wciąż jeszcze są dzieci, 
które potrzebują rodziców. - Zastanowił się nad czymś. - Czy przedtem, czy 
wtedy zastanawiałaś się nad możliwością adopcji?

Brooke   przesunęła   końcem   języka   po   obrzmiałych   od   pocałunku 

wargach.

- O tak, myślałam o tym. Byłam w wielu agencjach.   Miałam już 

wszystkie informacje i formularze. Pokazywałam je Peterowi, próbując go 
tym zainteresować. Ale on nigdy nie chciał o tym rozmawiać.

Przerwała, nie chcąc myśleć o tamtych wydarzeniach. Reakcja Petera 

na propozycję adopcji była dla niej zbyt bolesna. Teraz dopiero zdała sobie 
sprawę,   że   miał   kompleksy   na   punkcie   swych   umiejętności   dawania 
rozkoszy.

- Brooke? - głos Meade’a przywołał ją do rzeczywistości. Widząc 

przelotny   smutek   na   twarzy   dziewczyny   domyślił   się,   dlaczego   Peter 
Livingstone odrzucił propozycję adopcji.

-   Peter   powiedział,   że   nie   mógłby   kochać   cudzego   dziecka. 

Powiedział,   że   adopcja   byłaby   przyznaniem   się   do   winy.   -   Przez   kilka 
sekund patrzyła na Meade’a. - A ty?

Coś   w   jego   silnych,   męskich   rysach   twarzy   spowodowało,   że 

pomyślała o Eleni O’Malley.

- Nie, nie czułbym się oszukiwany. Uważałbym, że mam szczęście.

- Szczęście?  - powtórzyła, wiedząc,  że nie przypadkiem użył tego 

słowa.

Kiedyś powiedział, że „miał szczęście”, trafiając na takich właśnie 

rodziców.

A jego matka mówiła, że „ma szczęście”, mając takie dzieci.

Czy to możliwe? Czyżby próbował jej powiedzieć…

Meade obserwował, jak szmaragdowe oczy Brooke powiększają się. I 

143

background image

odpowiedział na pytanie, które w nich dostrzegł, choć czuł, że dziewczyna 
także już wie.

-   Tak,   zostałem   zaadoptowany.   Podobnie   jak   Kathleen   i   Mary 

Margaret.

- Zaadoptowany? To znaczy… że twoja matka nie może… nie mogła 

mieć dzieci? Czy to dlatego wiedziała tak wiele…

Potrząsnął głową.

-  Nie   wiem,   czy   to   matka,   czy   ojciec   nie   mogli   mieć   dzieci.   Nie 

jestem nawet pewien, czy oni sami wiedzą. Oboje ogromnie pragnęli mieć 
dzieci,   i   było   im   bardzo   ciężko   przez   kilka   pierwszych   lat   małżeństwa. 
Dzieci się nie rodziły; niewiele brakowało, a doszłoby do separacji. Ale 
znaleźli wspólne rozwiązanie. Nie wiem, dlaczego wcześniej ci o tym nic 
nie powiedziałem. Bóg jeden wie, że nie wstydzę się ani nie ukrywam tego, 
że zostałem zaadoptowany. Widzisz, jedną z rzeczy, których nauczyli mnie 
rodzice,   kiedy   dorastałem,   było   to,   że   płodzenie   dzieci   to   wyłącznie 
fizjologia. Tworzenie rodziny to kwestia uczucia.

Na twarzy Brooke powoli wrócił uśmiech.

- Kochanie - powiedziała miękko - to potrafię.

Wyciągnęła rękę i z czułością przysunęła jego twarz do swojej.

Dla żadnego z nich nie był to pierwszy raz. Jednak gdy Meade wziął 

ją na ręce i zaniósł do sypialni, Brooke czuła, że wszystko w jakiś cudowny 
sposób zaczyna się od nowa.

Gdy zaczęła go rozbierać, ręce jej drżały. Odpięła po kolei guziki przy 

jego   koszuli   i   odsłaniała   tors.   Masowała   dłońmi   odkrytą   pierś,   jakby 
rozprowadzając  cenny   olejek.  Rozczesywała   szczupłymi  palcami   krótkie, 
ciemne włosy w poszukiwaniu twardych brodawek. Paznokciami zadrapała 
lekko sterczące sutki i poczuła, jak cały zadrżał w rozkoszy.

Meade delikatnie poodpinał drobne, perłowe guziczki przytrzymujące 

przód białej bluzki i, jakby odpakowując bezcenny dar, zsunął ją z ramion 
Brooke.

Przykrył   dłońmi   sterczące,   mocne   piersi.   Zaczął   je   masować 

144

background image

delikatnie,   okrężnymi   ruchami.   Przylgnęła   do   niego,   pochylając   się   jak 
wierzba na silnym wietrze.

Przesunął rękę niżej.

Rozpiął guzik. Potem zamek. Szybkie szarpnięcie i lniana spódnica 

wraz z jedwabną halką opadły na podłogę. Jeszcze tylko przejrzyste rajstopy 
i koronkowe majteczki w kolorze kości słoniowej chroniły jej ciało przed 
jego wzrokiem i dotykiem.

Meade   przyklęknął.   Kiedy   wstał,   Brooke   nie   miała   na   sobie   nic. 

Rumieniec podniecenia zabarwił jej policzki. Była piękna.

Brooke   sięgnęła   do   klamry   czarnego   skórzanego   paska.   Gdy 

prowokująco przesunęła palcami po twardym kroczu, jego ciało wyprężyło 
się jak cięciwa łuku.

Gdy  wreszcie   się  rozdzielili,  zrzucił z  siebie  spodnie  i  slipy.  Jego 

ciało,   skryte   częściowo   w   półcieniu,   zachwycało   swą   męskością.   Silne 
mięśnie poruszały się pod opaloną skórą.

Brooke,   przytulona,   podniosła   głowę   i   spojrzała   na   niego   oczami 

pełnymi miłości i pożądania. Zakrył jej usta.

Złączeni, osunęli się na łóżko.

Pocałunki.

Gwałtowne i parzące.

Wabiące... podniecające... nieskończenie erotyczne.

Brooke trzymała głowę na tej samej poduszce, w którą wtulała twarz 

poprzedniej bezsennej nocy. Rozchyliła bezwiednie wargi. Meade pieścił jej 
ciało   gorącymi   ukąszeniami.   Potem,   z   niemalże   pierwotnym   krzykiem 
pragnienia, zawładnął słodyczą jej wyczekujących ust. Przyjęła te poszu-
kiwania, wydając z siebie jęk rozkoszy.

Przesuwała   dłońmi   po   całym   ciele   kochanka.   Masowała   silne, 

szerokie   ramiona,   prężne   plecy,   otoczyła   dłońmi   muskularne   biodra   i 
muskała paznokciami wgłębienie u podstawy kręgosłupa.

145

background image

Ich nogi splotły się. Meade wsunął udo pomiędzy kolana dziewczyny. 

Sprężyste   włosy   otarły   się   o   jej   delikatną   skórę.   Zacisnęła   bezwiednie 
mięśnie w niepohamowanym spazmie rozkoszy. Poruszała się niespokojnie, 
czując   ogarniający   ją   żar,   który   docierał   do   każdej   komórki   jej 
wyczekującego ciała.

Pieścił   okrężnymi   ruchami   języka   jej   sutki,   powodując   niemalże 

bolesną   rozkosz.   Objął   wargami   i   zaczął   ssać   w   zaborczym,   pełnym 
pożądania rytmie.

Brooke   była   w   stanie   uczynić   wszystko   dla   swego   kochanka, 

wszystko mu oddać. Wszystkie bariery zostały przełamane. Kochała go… 
Próbowała   mu   to   powiedzieć,   lecz   z   jej   gardła   wydobył   się   tylko   jęk 
rozkoszy. Mogła wymówić tylko jego imię. Więc powtarzała je wciąż.

I   nadszedł   moment,   gdy   nie   mogła   już   przedłużać   oczekiwania 

spełnienia.   Meade,   zespolony   z   ruchami   kochanki,   wiedział,   kiedy   ten 
moment nastąpił. Ale to ona wprowadziła jego członka w siebie. I to ona 
znalazła równowagę między rozkoszą płynącą z dawania i otrzymywania.

W ostatniej chwili Meade przewrócił się na plecy. Leżała teraz na 

nim, obejmując go szczupłymi, długimi udami.

Brooke   poruszała   się   rytmicznie,   opierając   dłonie   na   zmiętym 

prześcieradle. Ochyliła tułów, pragnąc jeszcze większej jedności ich ciał. 
Poczuła na biodrach ręce Meade’a.

Widząc pierwsze  oznaki ogarniającej dziewczynę rozkoszy, Meade 

stracił kontrolę nad sobą.

- Meade! - Brooke zamknęła oczy i odrzuciła do tyłu głowę. - Och... 

och...

Świat rozpadł się na kawałki. Bez początku, bez końca.

Tworzyli jedność.

To była chwila prawdy.

I akt prawdziwej miłości.

- Tak bardzo cię kocham - powiedziała Brooke wiele, wiele minut 

146

background image

później. Policzek przytuliła do ręki opartej na nagim torsie kochanka.

- I ja cię kocham - odpowiedział, wodząc leniwymi ruchami dłoni po 

uroczej linii jej pleców. Dziewczyna przyglądała mu się oczami o barwie 
zielonych,   wiosennych   liści.   Linia   jej   pełnych,   różanych   warg   była 
niezwykle kobieca.

Brooke westchnęła i przesunęła się nieco, ocierając o niego całym 

ciałem.

Wygięła w łuk stopę i dużym palcem zaczęła wodzić wzdłuż jego 

uda.

- Na kiedy ustalamy termin ślubu? - spytała.

- Hm... w jakiś czas po miodowym miesiącu.

- A kiedy to nastąpi? - zaśmiała się.

- Myślałem, że już go zaczęliśmy - odparł. W jego oczach zalśniło 

rozbawienie.

Brooke zarumieniła się. Pochyliła głowę i ucałowała jego ramię.

- To znaczy... takie jest moje zdanie - powiedział ochrypłym głosem 

Meade. Palcami rozczesał jej jedwabiste włosy i zachichotał.

- Cóż, to brzmi nieźle - odparła.

- Dziękuję. - Chwycił ją mocniej i przesunął wyżej. Wargami znalazł 

miejsce na jej szyi, gdzie pod skórą wyczuwało się uderzenie serca. - A 
kiedy ty chcesz wziąć ślub? - spytał.

Brooke spojrzała mu w oczy, muskając palcem jego policzek.

- Chyba jutro nie będzie zbyt wcześnie?

- Chcesz poczekać trochę, żeby się upewnić? - błysnął w uśmiechu 

śnieżnobiałymi zębami.

- Jestem pewna - odparła. - Całkowicie - powiedziała rozmarzonym, 

lecz przy tym zdecydowanym głosem.

- I ja także.

147

background image

Nastąpiła   chwila   ciszy,   w   której   żadne   słowa   nie   wydawały   się 

konieczne.

- Czy możemy pobrać się na werandzie? - spytała wreszcie Brooke, 

czując powracające podniecenie.

- Jeśli tylko zechcesz, możemy nawet spędzić tam miesiąc miodowy.

- Hm... - przepełniły ją wspomnienia.

- Zbyt prymitywne?

- O nie, wcale nie. - Zastanowiła się. Przypomniała sobie pytanie, 

które chciała już dawno zadać. - Skoro mówimy o prymitywizmie...

- Słucham.

- Muzyka tamtej nocy...

- Aha, podobała ci się?

- Chciałabym wiedzieć, co to było.

- A jak sądzisz?

Językiem wypchnęła policzek i przesunęła palcami wzdłuż włosów 

Meade’a.

- Hm... hm...

-   Próbujesz   to   zanucić,   czy   zastanawiasz   się   nad   tytułem?   - 

zażartował.

- Meade!

- Prawdę mówiąc, to specjalna składanka.

- Największe przeboje łowców głów?

- Niezupełnie.

- Ale blisko? - przesunęła rękę.

-   Aha,   tak...   tak!   -   była   blisko,   a   on   stawał   się   coraz   bardziej 

podniecony.

148

background image

- Powiedz wreszcie.

I   po   chwili   powiedział   jej.   Z   rozbawieniem   patrzył   na   jej 

rozszerzające   się   ze   zdziwienia   oczy   i   rumieniec   wstydu   na   twarzy. 
Stanowiło to niezwykły kontrast z jej wcześniejszym zachowaniem.

-   Melodia...   na   czas   kochania   -   powtórzyła.   -   Czy   to   dosłowne 

tłumaczenie?

- Powiedzmy, kulturalne.

- Och...

- Zaskoczona?

- Nie - zaprzeczyła natychmiast, po czym zastanowiła się. - Prawdę 

mówiąc…

- Tak?

- Już wtedy, tamtej nocy, pomyślałam sobie coś takiego - powiedziała 

powoli. - To znaczy, o tej muzyce. To znaczy, niezupełnie pomyślałam... 
raczej poczułam. Dlaczego dziś włączyłeś właśnie tę kasetę?

Meade   zaczerpnął   głęboko   powietrza,   zdając   sobie   sprawę,   że   nie 

potrafi logicznie odpowiedzieć.

- Ta muzyka w pewien sposób sprowadziła cię tu. Myślę… myślę, że 

miałem nadzieję, że dzięki niej powrócisz.

- Kiedyś mówiłeś, że nie wierzysz w magię plemienną - zwróciła mu 

uwagę.

- Powiedziałem ci, że jej nie praktykuję.

- Ale czy w nią wierzysz?

- Wierzę… wierzę w cuda. Mam przy sobie taki cud. - Jego oczy 

przepełnione były zachwytem. - Kocham cię, Brooke Livingstone. Kocham 
cię… kocham…

Dziewczyna odpowiedziała mu tym samym.

- Meade?

149

background image

- Tak?

- Sądzę, że powinieneś skopiować tę kasetę.

- Jedna kopia wystarczy?

- Hm... jedną należałoby schować do sejfu.

- Widzisz dla niej jakieś zastosowanie w przyszłości?

- Mm. To na wszelki wypadek. Za pięćdziesiąt lat, kiedy będziemy 

obchodzić złote gody, orkiestra może nie umieć tego zagrać.

 

150

background image

EPILOG

  

Zgodnie   z   aktem   urodzenia,   otrzymanym   z   agencji   adopcyjnej, 

dziewczynka nazywała się Joy.

Według Brooke żadne inne imię nie byłoby bardziej odpowiednie.

Wróciła właśnie z pracy i zastała męża drzemiącego na łóżku. Ich 

półroczna córka spała na jego nagim torsie. Niemowlę rozpostarło szeroko 
ramiona i nogi, a zawinięty w pieluszkę tyłeczek sterczał w górę. Srebrna 
niteczka śliny perliła się w kąciku różowych usteczek dziecka.

Brooke, uśmiechając się do siebie, podeszła cicho do łóżka i usiadła 

na brzegu materaca. Zmierzwiła ciemne loki Joy, po czym położyła dłoń na 
wypiętej   pupci.   Miała   właśnie   zamiar   wyszeptać   imię   Meade’a,   gdy   ten 
otworzył oczy.

- Jesteś w domu.

- Joy ma mokrą pieluchę - odpowiedziała, całując go.

- Jest w tym zadziwiająco dobra - odparł, krzywiąc się nieznacznie. 

Usiadł, przytrzymując dziecko. Dziewczynka poruszyła się i zmarszczyła 
buźkę,   stając   się   na   moment   podobna   do   chochlika.   W   chwilę   później 
uniosła swe niemal przezroczyste powieki. Oczy miała brązowe i okrągłe, 
zupełnie jak czekoladki.

- Dzień dobry - powiedziała czule Brooke. - Jak spędziliście dzień?

Joy ziewnęła szeroko.

- Dziękuję bardzo - zaśmiał się Meade. Przytrzymując dziecko ręką, 

wychylił się i pocałował żonę. - Zmienię jej pieluszkę, a ty się przebierz.

- Zgoda.

Po   pięciu   minutach,   gdy   Brooke   weszła   do   dziecięcego   pokoju, 

ujrzała Meade’a stojącego przy łóżeczku i patrzącego z podziwem na Joy.

- Jest piękna, prawda? - zachwyciła się Brooke.

151

background image

- Wdała się w matkę.

Brooke zaśmiała się ochryple.

-   Przy   pomocy   pochlebstw   umie   pan   wszystko   załatwić,   doktorze 

O’Malley.

- To nie pochlebstwa, kochanie. To prawda.

- Hm… zgoda - zadrżała, gdy przesunął palcami wzdłuż jej ciała. - 

Gdy   Joy   trochę   podrośnie,   muszę   koniecznie   ostrzec   ją   przed   Grekami, 
którzy obsypują dziewczęta gładkimi słówkami.

Tym razem on się zaśmiał. Brooke oparła głowę o jego ramię.

- I co dziś robiliście? - spytała.

- To co zwykle. Spaliśmy. Jedliśmy. Odbijało nam się. Moczyliśmy 

pieluszki. Pojechaliśmy na uniwersytet i sprawiliśmy, że dziekan wydziału 
tatusia zamienił się w słup soli.

- Bardzo śmieszne.

-   Wspaniałe   -   przerwał   na   moment.   -   Odrzuciłem   propozycję 

stypendium w terenie.

-   To   znaczy,   że   nie   wyjeżdżasz   na   lato?   -   Brooke   spojrzała   nań 

zaskoczona i zadowolona.

Meade potrząsnął głową.

- Nie musisz zostawać…

- Ale chcę.

- Lecz... - Jasne, że perspektywa jego wyjazdu nie napawała Brooke 

szczęściem,   ale   zdawała   sobie   sprawę,   że   poślubiła   mężczyznę,   którego 
praca polega między innymi na częstych wyjazdach.

- Kochanie, to zarówno dla mnie, jak i dla ciebie i Joy zapewnił ją. - 

Lubię uczyć. I, na Boga, mam aż za dużo pracy w laboratorium. Poza tym, 
chciałbym wreszcie skończyć książkę. - Spojrzał na nią prowokacyjnie. - 
Zakładając   oczywiście,   że   uda   mi   się   zadowolić   mojego   niezwykle 

152

background image

wymagającego domowego wydawcę.

- Och? - Brooke uniosła delikatnie brwi.

- Ta kobieta jest nienasycona. Nie sposób ją zaspokoić.

- To brzmi okropnie.

- No, tego bym nie powiedział...

Pocałunek, początkowo delikatny, przerodził się w namiętny.

- Hm... - westchnęła Brooke. Przytuliła się do niego, opierając się na 

nim całym ciężarem. - Może, gdybyś nie doprowadzał swego wydawcy do 
szału, praca nad książką posuwałaby się szybciej? - zasugerowała.

- Tak sądzisz?

- To możliwe... - potarła policzkiem o jego tors i objęła go w pasie. - 

Nie będziesz tęsknił za dżunglą?

-   Przez   dwadzieścia   lat   spędziłem   w   dżungli   prawie   każde   lato. 

Prawdę mówiąc… - przerwał, usiłując się skupić. Zdawał sobie sprawę, że 
jego instynktowna potrzebna poszukiwań, „dowiadywania się, co tam jest”, 
nigdy nie zaniknie. Ale niepokój, który tak długo nim rządził, gdzieś się roz-
płynął. Ojciec miał rację. Meade potrzebował własnej rodziny. - Może się 
starzeję - zauważył smutno.

- Starzejesz! - Brooke spojrzała na niego z oburzeniem. Zobaczyła 

iskierki w jego oczach i zrozumiała, że tylko żartował. - Trzydzieści pięć lat 
to jeszcze nie emerytura, Archimedesie O’Malley! - oznajmiła śmiertelnie 
poważnie.

- Twoje słowa podnoszą mnie na duchu - odparł z uśmiechem.

-   Co   więcej,   mężczyzna,   który   może...   -   wspięła   się   na   palce   i 

wyszeptała mu do ucha zakończenie zdania. - Czy sądzisz, że na to jesteś 
także za stary?

- Właściwie to brzmi niezwykle zachęcająco.

- Więc?

153

background image

- Co więc? - zaczął łaskotać ją przez ubranie.

- Więc na co jeszcze czekasz? - spytała ochryple.

- Cóż, nie chciałbym działać zbyt szybko...

- M-Meade!

- Kocham cię, Brooke Livingstone O’MaIley - powiedział, po czym 

pochylił się, przełożył rękę pod kolanami dziewczyny i podniósł ją do góry.

To, co nastąpiło potem, było zdaniem Brooke czystą magią.

154


Document Outline