background image

 

P

OLSKA 

M

IESZKA 

Materiały z sesji Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk 

25 maja 1992

 

 

 

 

P

RZEDMOWA

 

Według  najstarszej  polskiej  kroniki,  spisanej w  początkach  XII  wieku  piórem  anonima zwanego  Gallem, 

Siemomysł, prawnuk Piasta, „spłodził wielkiego i sławnego Mieszka, który pierwszy nosił to imię, a przez 

siedem  lat  od  urodzenia  był  ślepy”.  Wzrok  odzyskał  dopiero  w  czasie  postrzyżyn.  Ten  niezwykły  cud 

oznaczać  miał,  jak  przepowiadali  starcy,  iż  żyjąca  niczym  w  ślepocie  Polska  zostanie  przez 

Mieszka„oświeconą  i  wywyższoną  ponad  sąsiednie  narody”.  W istocie też,  Mieszko  wyrzekł  się  błędów 

pogaństwa i przyjął chrzest, przechodząc na łono matki-Kościoła. 

Źródła  podały,  co  zresztą  zrozumiałe,  bardzo  niewiele  konkretnych  informacji  o  Mieszku  -  pierwszym 

historycznym władcy polskim, z którego  panowaniem wiążą się najstarsze daty znane z  historii naszego 

kraju,  w  tym  i  pierwsze  daty  dzienne.  Jedną  z  nich  jest  data  śmierci  Mieszka  -  25  maja  992  roku, 

przytoczona  przez  dwa  roczniki  niemieckie,  mianowicie  przez  Roczniki  hildesheimskie  i  Roczniki 

nekrologiczne  fuldajskie,  oraz  przez  niemieckiego  kronikarza  Thietmara,  biskupa  Merseburga.  Dzięki 

niemu  wiemy  również,  iż  Mieszko  umarł  w  sędziwym  już  wieku,  co  pozwala  przypuszczać,  że  żył  około 

siedemdziesięciu  lat.  Wiadomo  ponadto,  że  miał  najprawdopodobniej  jedną  siostrę  i  dwóch  braci,  z 

których jeden, o nieznanym imieniu, zginął w bitwie z Wichmanem około 963-965 roku, natomiast drugi, 

imieniem Czcibor, zadał klęskę wojskom margrabiego Hodona pod Cedynią w 972 roku. 

Pierwszą żoną Mieszka była Dobrawa, córka księcia czeskiego Bolesława Srogiego. Jej przybycie do Polski 

w 965 roku stanowi  treść najstarszej zapiski dotyczącej historii Polski w polskich rocznikach. Po śmierci 

Dobrawy,  Mieszko  poślubił  około  978-980  roku  Ode,  córkę  margrabiego  Marchii  Północnej  Teodoryka, 

którą  porwał  z  klasztoru  w  Kalbe.  Z  pierwszej  żony  doczekał  się  syna  Bolesława,  nazwanego  później 

Chrobrym  albo  Wielkim,  oraz  córki  Świętosławy  Sygrydy,  wydanej  za  króla  szwedzkiego  Eryka 

Zwycięskiego,  a  po  jego  śmierci  za  władcę  Danii  Swena  Widłobrodego.  Niemka  Oda  dała  Mieszkowi 

trzech synów: Mieszka, Świętopełka i Lamberta.  

Obejmując  około  960  roku  tron  polski,  Mieszko  dysponował  najprawdopodobniej  Wielkopolską, 

Kujawami,  Mazowszem,  Łęczyckiem  i  chyba  Pomorzem  Gdańskim.  Jeszcze  w  latach  sześćdziesiątych 

zdobył, przynajmniej częściowo, Pomorze Zachodnie, zaś najpóźniej w 990 roku Śląsk i Małopolskę. Jego 

background image

 

państwo  obejmowało  wówczas  co  najmniej  225  tyś.  km

2

  powierzchni,  zamieszkiwanej  przez  około  900 

tyś. mieszkańców. 

Źródła wymieniają Mieszka (wraz z nim zaś i Polskę) po raz pierwszy około 963-965 roku, kiedy poniósł 

dwie klęski w walce z Lutykami dowodzonymi przez niemieckiego banitę Wichmana i  sprzymierzył się z 

Czechami,  skąd  przyjął  chrzest,  co  pozwoliło  mu  na  ułożenie  stosunków z  cesarstwem. Dzięki  posiłkom 

czeskim Mieszko, nazwany „przyjacielem cesarskim” (amicus imperatoris), pobił w 967 roku Wichmana, 

zdobywając  Pomorze  Nadodrzańskie.  Najpewniej  już  w  jego  obronie  stoczył  w  972  roku  bitwę  pod 

Cedynią, występując tam jako książę wiemy cesarzowi i płacący mu trybut „aż po rzekę Wartę”. Później 

stosunki Mieszka z cesarstwem zaogniły się do tego stopnia, że w 979 roku doszło najprawdopodobniej 

do wyprawy Ottona II na Polskę. Dwa lata później Mieszko utracił na rzecz Rusi Grody Czerwieńskie. W 

986  roku  złożył  hołd Ottonowi III,  którego  wspomagał  w  walkach ze  Słowianami  połabskimi.  W zamian 

Niemcy  pomogli  mu  w  wojnie  z  Czechami,  zakończonej  w  990  roku.  Na  krótko  przed  śmiercią  Mieszko 

ofiarował  swoje  państwo,  słynnym  i  zagadkowym  dokumentem  zwanym  Dagome  iudex,  pod  opiekę 

papiestwa. 

Splot  różnych  przyczyn  spowodował,  że  w  najstarszej  historiografii  polskiej,  od  Galla  Anonima 

poczynając,  za  właściwego  budowniczego  państwa  polskiego  uznano  Mieszkowego  syna  Bolesława 

Chrobrego,  którego  sława,  związana  ze  zjazdem  gnieźnieńskim  roku  1000,  podbojem  Pragi,  pokojem 

budziszyńskim i koronacją w 1025 roku, zdecydowanie przyćmiła zasługi ojca.  

Pierwszą zapowiedzią rewizji tego stanowiska była dopiero monografia Stanisława Zakrzewskiego z 1921 

roku pt. Mieszko I jako budowniczy państwa  polskiego, stanowiąca w pewnym sensie wstęp do jeszcze 

obszerniejszej  książki  o  Bolesławie  Chrobrym  Wielkim  z  1925  roku.  Zakrzewski  podkreślał,  iż  Bolesław 

Chrobry  był  godnym  synem,  spadkobiercą  i  kontynuatorem  „wielkiego  ojca”  -  wielkiego  polityka, 

wielkiego  wojownika  i  zdobywcy  oraz  umiejętnego  administratora.  Z  konkretnym  postulatem  „rewizji 

tradycyjnego ujęcia osób Mieszka I i Chrobrego” wystąpił w artykule Dwie tradycje na łamach czasopisma 

Slavia  Occidentalis  z  1931  roku  Zygmunt  Wojciechowski.  Starał  się  on  unaocznić  „siłę  geniuszu 

politycznego  Mieszka”  i  zażądał  oddania  przez  historiografię  sprawiedliwości  obu  władcom,  z  których 

pierwszy położył silne zręby państwowości polskiej, a drugi kontynuował dzieło ojca, chociaż w szerszym, 

bo zachodniosłowiańskim wymiarze. W monografii Mieszko l i powstanie państwa polskiego z 1935 roku 

Wojciechowski poszedł jeszcze dalej, pisząc iż dzieło Mieszka I „w rozumieniu geograficzno-politycznem, 

cywilizacyjnem i czysto politycznem jest tak ogromne, że nie wolno zawahać się w nazwaniu go głównym 

twórcą państwa, a w  rzędzie polskich postaci historycznych przyznać mu,  być może,  pierwsze miejsce”. 

Intencje  Zakrzewskiego  i  Wojciechowskiego  poparł  ostrożnie  już  w  okresie  międzywojennym  Roman 

Gródecki,  przestrzegając  atoli  przed  popadaniem  w  kolejną  przesadę,  gdyż  nie  wiadomo,  ile  dokonali 

poprzednicy  Mieszka.  Był  to  w  każdym  razie,  zdaniem  Gródeckiego,  „umysł  bystry,  rozumiejący  trafnie 

dobro państwa i zdolny wynaleźć najstosowniejsze drogi do jego zabezpieczenia”. 

W kierunku uwypuklenia dziejowych zasług Mieszka I poszedł zwłaszcza powojenny wysiłek historiografii 

polskiej.  Widać  to  świetnie  już  we  wczesnych  pracach  Gerarda  Labudy,  który  bardzo  surowo  ocenił 

politykę  Chrobrego,  przyznając  rolę  budowniczego  Polski  „niemal  w  całości  Mieszkowi  I”.  Jego  zasługą 

background image

 

było  stworzenie  podstaw  terytorialnych  państwa,  jak  i  decyzja  o  przyjęciu  chrześcijaństwa,  co 

wprowadziło  Polskę  w  krąg  cywilizacji  rzymsko-chrześcijańskiej.  On  też  wypracować  miał  najstarsze 

zasady  polskiej  polityki  zagranicznej:  sojusz  z  Czechami  przy  utrzymującej  się  przyjaźni  z  cesarstwem 

(którego wpływ równoważony miał być szczególnymi stosunkami z papiestwem) i kompromisie raczej niż 

wojnie  z  Niemcami.  Bolesławowi  Chrobremu  szczęście  sprzyjało  jedynie  dopóty,  póki  położenie 

polityczne pozwalało mu iść śladami ojca. 

Współczesny stan badań historycznych i archeologicznych zdaje się wskazywać, że zapoczątkowana przez 

Zakrzewskiego i Wojciechowskiego reinterpretacja początków Polski i zwłaszcza roli, jaką w nich odegrał 

Mieszko I, była postulatem najzupełniej trafionym. Zdaniem Jerzego Strzelczyka, ostatniego monografisty 

Mieszka  I,  „Chrobremu  nikt  i  nic  nie  jest  w  stanie  ująć  wielkości,  ale  jeżeli  zgodzimy  się,  że  pierwszą  i 

najważniejszą miarą  wielkości męża  stanu jest  skuteczność jego  działania  i trwałość  dokonań,  wówczas 

porównanie ojca z synem wypadnie korzystniej na rzecz pierwszego z nich”. 

Trzeba  sobie  naturalnie  zdawać  sprawę,  iż  powojenne  zintensyfikowanie  badań  nad  dziejami  Polski 

wczesnopiastowskiej, związane w znacznej mierze z przesunięciem się terytorium państwa polskiego ku 

zachodowi,  na  linię  Odry  i  Nysy  Łużyckiej,  na  tzw.  Ziemie  Odzyskane,  niosło  z  sobą  niebezpieczeństwo 

przecenienia tego okresu historycznego w dziejach Polski, kiedy rozciągała się ona, podobnie jak tysiąc lat 

później,  między  Odrą  a  Bugiem  oraz  między  Karpatami  i  Bałtykiem.  Rozpatrywano  bowiem  dzieje 

terytorium państwa polskiego w taki sposób, jakby ono zmierzało do swoich najstarszych, „naturalnych” 

granic, które przywróciły mu konferencje w Jałcie i Poczdamie. Zadecydować o tym miały „prawidłowości 

historyczne”,  czyli  inaczej  wiara  w  historyczne  przeznaczenie,  w  spełnienie  się  dziejów.  Tymczasem 

granice  Polski  w  X  wieku  pozostawały  jeszcze  sprawą  najzupełniej  otwartą.  Mogły  one  rozciągnąć  się 

niemal we wszystkich kierunkach,  a  zwłaszcza ku południowi i ku  zachodowi,  gdzie mieszkały plemiona 

posługujące się niemal identycznym językiem. 

Pojęcie  terytorium  etnicznie  polskiego,  zjednoczonego  jakoby  pod  berłem  Mieszka  I,  ukształtowało  się 

później  niż  samo  państwo  polskie,  było  w  znacznej  mierze  jego  produktem.    Historiografia  powojenna, 

zwłaszcza, ale bynajmniej nie tylko, popularyzatorska, zanadto też uwypuklała w najwcześniejszym etapie 

dziejów  Polski  problem  walk  polsko-niemieckich,  zapominając  iż  Mieszko  I  niemal  przez  cały  czas 

pozostawał  wiernym  sojusznikiem  i  trybutariuszem  kolejnych  cesarzy,  którym  udzielał  wsparcia  w 

walkach z plemionami Słowian połabskich, korzystając w zamian z ich pomocy w zmaganiach z Czechami 

o Śląsk. 

Należy wyrazić nadzieję, iż książka ta, mimo jej okolicznościowego charakteru, pozwoli nieco poszerzyć, 

usystematyzować,  a  i  zobiektywizować  naszą  wiedzę  o  Polsce,  jej  stosunkach  z  sąsiadami  w  końcu  X 

wieku,  wreszcie  o  samym  Mieszku  I.  Z  założenia  popularnonaukowy  (w  dobrym  znaczeniu  tych  słów) 

charakter książki ułatwić zaś powinien dotarcie z aktualnym stanem wiedzy na wszystkie te tematy tak do 

nauczyciela, studenta, jak i do bardziej ambitnego ucznia. 

Tysiąclecie śmierci Mieszka I, przypadające 25 maja 1992 roku, dało asumpt do zorganizowania kilku sesji 

naukowych,  wystaw  muzealnych,  imprez  regionalnych  i  wreszcie,  co  w  wypadku  władcy,  który  ochrzcił 

Polskę  nie  powinno  dziwić,  uroczystości  o  charakterze  kościelnym.  Krótko  przed  tą  datą  ukazała  się 

background image

 

również  wspomniana  monografia  Mieszka  I  pióra  Jerzego  Strzelczyka.  Niniejsza  książka  jest  plonem 

konferencji  zorganizowanej  25  maja  1992  roku  w  Pałacu  Działyńskich  przez  Poznańskie  Towarzystwo 

Przyjaciół Nauk, korzystające z pomocy finansowej Urzędu Wojewódzkiego. Do wygłoszenia referatów na 

Sesji, której zadaniem było przedstawienie w przystępny sposób najnowszych wyników badań nad Polską 

Mieszka  I,  zaproszono  najwybitniejszych  znawców  problematyki  z  Polski  oraz  z  Czech  i  Niemiec.  Nie 

dotarł niestety do Poznania zaproszony badacz czeski. Na szczęście jego temat zgodził się szybko, by nie 

rzec  ekspresowo,  opracować  inny  wybitny  historyk  czeski  Rostislay  Novy  z  Uniwersytetu  im.  Karola  w 

Pradze. Serdecznie pragnę Mu za to podziękować. Nie mniej wdzięczny jestem pozostałym Referentom 

tak  za  Ich  wykłady,  jak  i  za  szybkie  przygotowanie  ostatecznych  wersji  maszynopisowych.  Słowa 

podziękowania  należą  się  także  poznańskiemu  Oddziałowi  Polskiej  Akademii  Nauk  za  niezwłoczne 

przyjęcie tej rozprawki do druku. 

 

JAN M. PISKORSKI 

 

 

background image

 

N

A OTWARCIE 

S

ESJI

 

ANTONI GĄSIOROWSKI 

Prezes Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk 

 

Witam na sesji poświeconej Polsce czasów Mieszka I w tysięczną rocznicę śmierci Mieszka. Organizujemy 

ją dzisiaj, 25 maja. Jest to pierwsza data dzienna znana w dziejach Polski, a i to niezbyt pewna: w kronice 

Thietmara dopisana na przełomie XI i XII wieku, a więc ponad wiek po śmierci księcia. Stopień pewności 

tej daty jest w jakimś sensie symboliczny dla stanu naszej wiedzy o Mieszku i jego czasach: bardzo wąską 

siatkę  wiadomości  pewnych  wzmacniać  musimy  nićmi  hipotez  i  domniemań.  Ale  oczywiście  nie  data 

dzienna  jest  tu  ważna.  Rocznica  śmierci  Mieszka,  pierwszego  w  pełni  historycznego  władcy  Polski, 

władcy, o którego dziełach i dokonaniach wiemy - mimo wszystko - dość wiele i coraz więcej, jest okazją 

do zastanowienia się nad początkami polskiego państwa. Państwa, którego w mniej odległej przeszłości 

nie  zawsze  nam  dostawało,  z  którym  też  w  ostatnim  półwieczu  nie  zawsze  i  nie  wszyscy  mogliśmy  się 

identyfikować, a które teraz, w niepodległej Polsce, powinno zajmować właściwe miejsce w naszym życiu 

i naszych działaniach.  

Państwo polskie powstawało tu, w Wielkopolsce - w Gnieźnie, Poznaniu, i zapewne w innych, nie w pełni 

jeszcze  rozpoznanych  ośrodkach:  wokół  Ostrowa  Lednickiego,  Giecza,  Kruszwicy...  Nie  jest  więc 

przypadkiem,  że  tegoroczne  obchody  odbywają  się  w  Wielkopolsce.  Nie  jest  przypadkiem,  że  niniejsza 

sesja  zorganizowana  została  w  Poznaniu,  niewątpliwie  jednym  z  centralnych  grodów  pierwszej 

piastowskiej monarchii, najpewniej w pierwszej stolicy biskupiej tego państwa, w miejscu, które tradycja 

łączy z pochówkiem Mieszka I, upamiętnionym przez naszych przodków okazałą i symboliczną nekropolą 

w  katedralnej  Złotej  Kaplicy.  Nie  jest  wreszcie  przypadkiem,  że  organizatorem  dzisiejszej  sesji  jest 

Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, organizacja obchodząca w tym roku 135 lat istnienia (cóż to za 

skromny w porównaniu z Mieszkowym jubileusz), a skupiająca w swych szeregach uczonych i miłośników 

nauki,  organizacja,  która  na  pierwszym  swoim  godle  umieściła  podobiznę  Rauchowskiego  pomnika 

Mieszka i Chrobrego z poznańskiej Złotej Kaplicy, zaopatrując ją w charakterystyczny napis: Mieczysław i 

Bolesław - oni początkiem. Reprodukcję tego godła i modyfikację tego napisu (wedle wybitego przed 10 

laty medalu projektu Stanisławy Wątróbskiej) zamieściliśmy na zaproszeniu na obecną sesję. 

Witam na naszej sesji Jego Eminencję Księdza Józefa Kardynała Glempa, Prymasa Polski, Jego Ekscelencję 

Księdza  Jerzego  Strobę,  Arcybiskupa  Poznańskiego,  Wojewodę  Poznańskiego,  Pana  Włodzimierza 

Łęckiego,  Panią  Przewodniczącą  Rady  Miejskiej Poznania, Jadwigę  Rotnicką.  Witam  wszystkich  kolegów 

historyków  i  archeologów,  młodzież  akademicką  i  szkolną  z  Poznania,  w  tym  delegację  liceum  imienia 

Dąbrówki w Poznaniu. 

Witam referentów dzisiejszej sesji: 

- Pana profesora Gerarda Labudę, który początki państwa polskiego bada od ponad 55 lat; parafrazując 

słowa  saskiego  Widukinda,  który  pisał,  że  Mieszko  to  amicus  imperatoris,  przyjaciel  cesarza,  można  by 

background image

 

rzec,  iż  profesor  Labuda  to  intimus  amicus  Mesconis,  najbliższy  przyjaciel  Mieszka.  O  Mieszku  I  i  jego 

czasach wie on chyba więcej, niż wiedział to sam Mieszko. 

-  Witam  Pana  profesora  Klausa  Zemacka,  znakomitego  znawcę  dziejów  Niemiec  i  Polski,  i  tej  Polski 

szczerego przyjaciela, profesora Wolnego Uniwersytetu w Berlinie i  honorowego doktora  poznańskiego 

uniwersytetu. 

-  Przykro  mi,  że  nie  mogę  powitać  Pana  profesora  Vratislava  Vanicka  z  Pragi.  Nagłe  przeszkody 

uniemożliwiły  mu  przyjazd  śladami  jego  znamienitej  rodaczki  Dobrawy,  która  -  jak  zapisał  rocznik  tzw. 

dawny - w 965 roku venit ad Misconem, przybyła do Mieszka. 

-  Niestety  nagła  choroba  nie  pozwoliła  przybyć  do  Poznania  Panu  profesorowi  Stanisławowi 

Trawkowskiemu z Instytutu Historii PAN w Warszawie - jego referat zostanie odczytany in absentia. 

- Witam Panią profesor Zofię Kumatowską z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Poznaniu, jedynego 

archeologa  wśród  referentów,  reprezentantkę  tej  szczęśliwej  dziedziny  nauki  historycznej,  która  może 

stale pomnażać zasób źródeł pomagających odtwarzać naszą przeszłość i która czyni to znakomicie. 

-  Witam  wreszcie  Pana  docenta  Jacka  Banaszkiewicza  z  Instytutu  Historii  PAN  w  Warszawie,  który 

podejmie  trudną  próbę  usytuowania  postaci  Mieszka  na  tle  innych,  współczesnych  mu  władców 

europejskich. 

Pytano mnie przed sesją, co nowego może wnieść sesja do obrazu tamtych, tysiąc lat wcześniejszych dni. 

Czy  nie  wszystko  jest  już  jasne,  ostatecznie  ustalone,  oczywiste,  czy  odkryliśmy  jakieś  nowe  źródła 

zmieniające  dawniej  ustalone  fakty  i  dawniej  uformowane  poglądy?  Odpowiedzieć  trzeba  tak:  Każde 

pokolenie pisze na nowo historię, zadając tym samym źródłom wciąż nowe pytania, pytania wynikające 

tak  z  rosnącego  doświadczenia  badawczego  minionych  pokoleń,  jak  i  z  zapotrzebowań  teraźniejszości. 

Takie nowe pytania stawiamy i dziś, badając między innymi dzieje jednoczenia plemion lechickich wokół 

wielkopolskiego  centrum,  dzieje  organizacji  państwa,  wreszcie  -  to  bardzo  ważne  -jego  stosunków  z 

ościennymi  państwami,  przede  wszystkim  z Niemcami.  W tym  ostatnim wypadku  staramy  się  odrzucać 

spojrzenie na te stosunki, wynikające z bolesnych doświadczeń XVIII, XIX i pierwszej połowy XX stulecia. 

Jesteśmy szczęśliwi, mogąc te pytania zadawać także rosnącym w liczbę źródłom archeologicznym - nikt 

już  dziś  nie  mógłby  próbować  konstruować  obrazu  polskiego  wieku  X  bez  uwzględnienia  osiągnięć 

archeologii.  Ufam,  że  wiele  z  tych  pytań  znajdzie  swe  odbicie  w  referatach  i  podczas  dyskusji  na 

dzisiejszej sesji. 

W  imieniu  zarządu  Towarzystwa  pragnę  podziękować  wszystkim,  których  praca  przyczyniła  się  do 

organizacji  tej  sesji,  przede  wszystkim  jej  głównemu  animatorowi,  Panu  docentowi  Janowi  M. 

Piskorskiemu z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu. 

 

 

 

background image

 

P

OLSKA PIASTOWSKA 

X

 WIEKU W SYSTEMIE PAŃSTW I NARODÓW EUROPEJSKICH 

WCZESNEGO ŚREDNIOWIECZA

 

GERARD LABUDA 

 

Na  dzieje  Polski  X  wieku  możemy  patrzeć  zarówno  w  ujęciu  diachronicznym  i  genetycznym,  jak  i  też 

synchronicznym,  porównawczym.  W  pierwszym  przypadku  interesuje  nas  zagadnienie,  jak  się  Polska 

piastowska w X wieku kształtowała jako państwo, a nieco później również jako naród, w drugim zaś, jakie 

miejsce zajęła jako państwo i jako naród wśród innych współczesnych państw i narodów europejskich. 

Tak się szczęśliwie składa, że dwaj następni referenci będą omawiali to samo zagadnienie z perspektywy 

dziejów czeskich i niemieckich; dla pełni obrazu zabraknie nam jeszcze spojrzenie z perspektywy dziejów 

Rusi. We wszystkich trzech referatach szukamy więc tła powszechnodziejowego dla procesów państwo- i 

narodotwórczych we wschodniej Europie Środkowej. 

To  tło  powszechnodziejowe  ma  jednak  również  swoje  podłoże  historyczne.  Gdy  na  dzieje  Europy 

spojrzymy właśnie z  perspektywy długiego trwania, w granicach tysiąclecia, to  łatwo stwierdzimy, że w 

500 roku naszej ery nie ma już systemu politycznego Imperium Romanum, a jeszcze nie wytworzyły się 

kontury nowej struktury politycznej Europy, natomiast 1000 lat później taki system państw narodowych 

istniał  już  w  całej  ówczesnej  Europie.  Jego  geneza  przypada  na  okres  pierwszego  półtysiąclecia  między 

500 i 1000 rokiem. 

Próba  sprowadzenia  wielości  jednostek  dziejowych  do  wspólnego  mianownika  należy  do  zabiegów 

historiograficznych  z  zakresu  syntezy  dziejów.  Pojęciem  „system  państw”  na  oznaczenie  wszystkich 

ważniejszych  państw  europejskich  w  czasach  nowożytnych  pierwszy  posłużył  się  Arnold  H.  Heeren  w 

1809 roku, a następnie razem z Fryderykiem Ukertem zapoczątkował w 1829 roku serię „dziejów państw 

europejskich”.  W  tym  samym  czasie  Leopold  Ranke  wystąpił  z  własną  propozycją  syntezy  dziejów 

powszechnych Europy, uwypuklając w nim „krąg romańsko-germański” (1824). Jest rzeczą znamienną, że 

wszyscy  ci  historycy  datowali  pierwszy  zarys  systemu  państw  europejskich  dopiero  od  1492  lub  1494 

roku.  Wychodzili  oni  z  założenia,  że  okres  wcześniejszy  mieści  się  całkowicie  w  ramach  już  to 

współdziałania  już  to  przeciwdziałania  dwu  uniwersalizmów:  Imperium  i  Sacerdotium,  tj.  Cesarstwa  i 

Papiestwa, natomiast państwa narodowe, ich zdaniem zaczynały się dopiero tworzyć, jakby w cieniu tej 

rywalizacji. Tymczasem ich geneza jest o wiele starsza i wiąże się ściśle z rozpadem antycznego Imperium 

Romanum.  Najogólniej  poglądy  na  ten  temat  można  pomieścić  w  dwu  przedziałach.  Jedni,  zwłaszcza 

dotyczy  to  zwolenników  prymatu  „kręgu  romańsko-germańskiego”,  utrzymują,  że  zalążek  takiego 

systemu zaczął się tworzyć na gruzach imperium karolińskiego i wiązał się najogólniej z wytworzeniem się 

trzech  państw  etnicznych  (jeszcze  nie  narodowych):  zachodnio-frankijskiego  czyli  francuskiego, 

wschodnio-frankijskiego, czyli niemieckiego, oraz longobardzkiego, czyli italskiego. Na tym trzonie miała 

się oprzeć cała późniejsza struktura polityczna i narodowa Europy. W tym ujęciu proces upaństwowienia 

Europy posuwał się najpierw z zachodu na wschód, a następnie od początków ery nowożytnej skierował 

background image

 

się na zachód i południe, dając początek tak zwanej cywilizacji atlantyckiej, inaczej mówiąc kolonialnej. W 

świetle  tej  koncepcji  historiograficznej  -  trzeba  od  razu  dodać  wyznawanej  tylko  przez  niewielu 

historyków  i  archeologów  -  cała  zasługa  upolitycznienie  i  ukulturalnienia  Słowian  była  zasługą 

Germanów. 

O  wiele  więcej  uznania  w  historiografii  powszechnodziejowej  zyskał  pogląd,  iż  wszystkie  państwa  i 

narody europejskie wyrosły już to bezpośrednio na podłożu kultury i cywilizacji Imperium Romanum, już 

to  pośrednio  na  podłożu  „sukcesji  rzymskiej”.  W  Europie  średniowiecznej  dominującym  był  kierunek 

rozwoju z nad Morza Śródziemnego ku Bałtykowi i Morzu Północnemu; dopiero w czasach nowożytnych 

rozpoczęła się wielokierunkowa ekspansja cywilizacji europejskiej, przy czym kierunek wschodni choć był 

znaczący, nie był bynajmniej najważniejszy. Wyrastająca z wspólnego korzenia sukcesja rzymska doznała 

na przełomie antyku i średniowiecza podziału zrazu na dwa odrębne pnie: rzymsko-łaciński z ośrodkiem 

w  Italii,  bizantyńsko-hellenistyczny  z  ośrodkiem  w  Grecji  i  Macedonii,  a  następnie  na  samym  progu 

średniowiecza, dołączył do nich pień trzeci  arabski  obcy etnicznie i kulturowo z ośrodkiem w Hiszpanii. 

Ten ostatni nie odegrał większej roli w dziejach Europy i w ramach „reconquisty” został już w XIII wieku w 

dużej  mierze  zlikwidowany.  Od  czasów  najazdów  tureckich,  a  także  wypraw  krzyżowych  chylił  się  ku 

upadkowi  trzon  kultury  bizantyjskiej,  na  progu  czasów  nowożytnych  został  on  całkowicie  w  swoim 

mateczniku  (1453)  zawojowany  i  zniszczony  przez  państwo  Turków  osmańskich.  Na  tak  zarysowanym 

podłożu  już  powstawał  w  formie  zalążkowej  na  przełomie  antyku  i  średniowiecza  system  państw 

europejskich. Zaczął się on tworzyć jakby we współdziałaniu trzech wspólnot, mianowicie: a) wspólnoty 

politycznej  w  bezpośrednim  nawiązaniu  do  instytucji  państwowych  dawnego  imperium,  b)  wspólnoty 

etnicznej,  przekształcającej  się  dość  wcześnie  w  wspólnoty  narodowe,  oraz  wreszcie  c)  wspólnoty 

kulturowej w obrębie której najważniejszą była wspólnota religijna.  

W zależności od dynamiki rozwoju tych wspólnot wytworzyły się już w okresie 500-1000 roku n. e. trzy 

strefy państwo-, narodowo- i kulturotwórcze:  

1)  śródziemnomorska,  łacińsko-hellenistyczna,  dziedzicząca  bezpośrednio  dorobek  cywilizacyjny 

antycznego imperium; należały do niej: Bizancjum, Italia, Hiszpania, południowa Francja, 

2)  peryferyjna,  rzymsko-bizantyjska,  mieszcząca  się  w  granicach  systemu  militarnych  „limesów” 

cesarstwa rzymskiego; należały do niej  całe Bałkany, Bawaria, Frankonia  (wschodnia), Saksonia, 

Fryzja; w pewnym stopniu również Brytania i Irlandia, wreszcie   

3)  „barbarzyńska”  (w  nomeklaturze  źródeł  antycznych  Barbaricum),  na  północ  od  limesów 

rzymskich; należały do niej plemiona wschodnio- i zachodniosłowiańskie, ludy tureckie i alańskie, 

to jest Awarowie, Bułgarzy, Madziarowie, Jassowie i Chorwaci i wszystkie  plemiona germańskie 

które  po  wędrówkach  ludów  pozostały  w  swoim  mateczniku  (Dania,  Skandynawia,  tudzież 

plemiona bałtyckie i fińskie). 

Szczególnie  negatywnie  do  już  istniejących  państw,  zarówno  w  starożytności,  jak  i  w  średniowieczu,  a 

także  wszelkich  poczynań  państwotwórczych  w  średniowieczu  były  nastawione  imperia:  najpierw 

rzymskie,  starożytne  i  średniowieczne,  dalej  bizantyjskie,  oraz  wreszcie  kalifaty  arabskie  i  sułtanaty 

tureckie.  Jeżeli  z  takich  czy  innych  względów  nie  potrafiły  ich  zniszczyć,  to  usiłowały  je  przynajmniej 

background image

 

zniewolić  lub  sobie  podporządkować  (klientela  rzymska,  wasalstwo  średniowieczne);  taka  polityka 

należała  immanentnie  do  samej  istoty  cesarstwa.  Nie  jest  dziełem  przypadku,  że  narodowe  państwa 

śródziemnomorskie,  jak  Grecja,  państwa  bałkańskie,  państwo  włoskie,  doszły  do  niepodległości  i  samo 

istnienia  dopiero  w  XIX  wieku.  Jakie  zaś  samobójcze  skutki  opóźnienie  takich  procesów  państwowych 

spowodowało na Bałkanach, a także na peryferiach byłego Związku Radzieckiego, pokazuje współczesna 

scena  polityczna  tych  krajów.  Hiszpania  przez  całe  średniowiecze  zmagała  się  z  obcym  najazdem  i 

dopiero  na  samym  jego  schyłku  dokonała  integracji  politycznej  Półwyspu  Iberyjskiego  niezupełnie 

dokończonego (Portugalia). 

Największe ciosy rozpadającemu się cesarstwu rzymskiemu zadali Germanie, których plemiona w ślad za 

Hunami  przeniknęły  najpierw  do  jego  strefy  peryferyjnej,  a  następnie  do  samego  środka  strefy 

śródziemnomorskiej, a nawet w V-VII wieku zdołały wyłonić kilka królestw na terenie Italii, południowej 

Francji,  w  Hiszpanii  i  w  północnej  Afryce  (Ostrogoci,  Wizygoci,  Gepidzi,  Longobardowie,  Burgundzi, 

Swewowie, Wandale), ale wszystkie  one - z  wyjątkiem  najpóźniej  powstałego państwa Longobardów w 

północnej  Italii  -  uległy  rozbiciu  w  toku  wielkiej  kontrofensywy  bizantyjskiej  w  VI  stuleciu;  reszty  ich 

zniszczenia  dokonali  Arabowie,  zajmując  na  wiele  stuleci  prawie  cały  Półwysep  Iberyjski  w  VII  i  VIII 

stuleciu. 

Po  opuszczeniu  strefy  peryferyjnej  przez  pierwsza  falę  plemion  germańskich  i  huńskich  została  ona 

zasiedlona  przez  napierające  od  wschodu  i  północy  ludy  ałtajskotureckie  (Awarowie,  Bułgarzy, 

Madziarzy),  alańskie  i  słowiańskie.  Próbowały  one  również  tworzyć  wyższe  formy  ponadplemiennej 

organizacji  politycznej  pod  wodzą  swoich  książąt  (archontów),  ale  mimo  przejściowych  sukcesów  nie 

potrafiły się wydobyć spod kurateli Bizancjum. Dopiero w IX i X wieku zaczęły tam powstawać pierwsze 

państwa  plemienne  na  poziomie  monarchii  (Bułgarzy,  Węgrzy,  Chorwaci,  Słoweńcy);  jak  feniks  z 

popiołów zapomnienia wydobyli się na powierzchnię Rumuni. 

W bardziej sprzyjających warunkach kładli zręby pod swoją państwowość Frankowie, mający zrazu swój 

matecznik w dolnej Nadrenii, a następnie w miarę przesuwania się innych plemion germańskich w głąb 

Imperium, zajmowali  środkową Nadrenię i północną połać Galii  aż po Loarę. Wytworzyli oni  kolejno  po 

sobie  następujące  dwie  wielkie  monarchie:  merowińską  (VI-VII  w.)  i  karolińską  (VIII-IX  w.).  W  gronie 

historyków nie ma potrzeby dokładniej zajmować się dziejami obu tych monarchii. Dla naszych potrzeb 

wystarczy uwydatnić renowację Cesarstwa Rzymskiego zachodniego w roku 800 przez Karola Wielkiego, 

króla Franków i Longobardów, czyli Italii. 

Zasługą  królów  z  dynastii  Merowingów  było  przesunięcie  granic  państwowych  aż  po  rzekę  Salę.  Karol 

Wielki,  idąc  ich  śladem,  ujarzmił  Sasów  i  przesunął  na  wschodzie  granice  swego  imperium  aż  po  rzekę 

Łabę  i  narzucił  zwierzchnictwo  ludom  zachodnio-słowiańskim  aż  po  rzekę  Odrę  i  Bałtyk  z  jednej,  i  po 

rzekę  Drawę  i  Adriatyk  z  drugiej  strony.  Z  spadku  ideowego  i  politycznego  Cesarstwa  karolińskiego 

wyłoniła druga renowacja Cesarstwa Rzymskiego saskich Ottonów w 962 roku. Na przykładzie Cesarstwa 

karolińskiego  można  po  raz  pierwszy  zaobserwować  zderzenie  się  trzech  wspólnot  w  jednym  i  tym 

samym  organizmie  politycznym.  Instytucje  państwowe  same  nie  zdołały  zapewnić  jego  spoistości. 

Monarchia została rozsadzona od wewnątrz pod rządami jednej i tej samej dynastii według kryterium 

background image

10 

 

etnicznego.  Na  jej  miejsce  powstała  poliarchia  złożona  z  trzech  członów:  a)  zachodnio-frankijskiego  na 

podłożu romańsko-celtyckim, czyli Francja, b) wschodnio-frankijska na podłożu teutońskim, czyli Niemcy, 

oraz  c)  italska  na  podłożu  łacińsko-longobardzkim,  czyli  królestwo  Italii,  złożone  z  heterogenicznych 

składników  politycznych  (Lombardia,  Państwo  Kościelne,  księstwa  południowoitalskie,  z  czasem 

normańska Sycylia). Czynnik etniczny zadziałał więc dezintegracyjnie. Natomiast czynnikiem coraz silniej 

oddziaływającym  na  spuściznę  po  Cesarstwie  karolińskim  okazała  się  rzymska  wspólnota  kulturowa, 

której składnikiem podstawowym stała się religia i reprezentujący ją Kościół rzymskokatolicki z papieżem, 

jako  głową  tego  Kościoła.  Ta  symbioza  trwała  aż  do  schyłku  XI  stulecia,  aż  do  sporu  o  inwestyturę. 

Wspólnota  ta  miała  jednak  dwa  oblicza:  jedno  integrujące  przez  współdziałanie  Kościoła  z  instytucjami 

monarchicznego  państwa,  z  drugiej  zaś  dezintegrująca  przez  przeciwstawienie  uniwersalizmu 

papieskiego uniwersalizmowi cesarstwa. 

Kościół  rzymski  przypieczętował  też  ostatecznie  schizmę  Kościoła  bizantyjskiego  i  rozbił  ostatecznie 

dawną  wspólnotę  polityczną  między  hellenistycznym  cesarstwem  bizantyńskim  a  wznowionym 

łacińsko-germańskim cesarstwem zachodnim. Kościół rzymski, zwalczając również aspiracje cesarstwa do 

sprawowania dominium mundi nad całym chrześcijańskim Zachodem, wspierał dążenia do suwerenności 

państw  narodowych,  które  zaczęły  się  pojawiać  nie  tylko  w  strefie  peryferyjnej,  lecz  także  w  strefie 

barbarzyńskiej  już  za  czasów  Cesarstwa  karolińskiego.  Na  pierwszy  rzut  oka  widoczne  jest  opóźnienie 

procesów państwowotwórczych między jedną i drugą strefą o bez mała dwa, trzy, a nawet cztery wieki 

zjawisko  to  zwykło  się  nazywać  w  historiografii  polskiej  „młodszością  cywilizacyjną”.  W  dawniejszej 

historiografii  zachodniej  przypisywano  to  opóźnienie  niewydolności  Słowian  -  improductivite  slave. 

Trzeba szukać przyczyn natury obiektywnej. Nietrudno je wskazać. 

W  strefie  pierwszej,  śródziemnomorskiej,  doszło  albo  do  prostej  kontynuacji  życia  państwowego 

(Bizancjum), albo też przybywające z północy plemiona germańskie weszły w gotowe już struktury drogą 

asymilacji  lub  podporządkowania  (cała  hemisfera  cesarstwa  zachodniego).  W  strefie  drugiej,  którą 

nazwaliśmy  peryferyjną,  sukcesja  rzymska  albo  pozostawiła  struktury  i  instytucje  gotowe  do 

zagospodarowania  lub  przyswojenia  (monarchia  frankijska)  albo  zmuszała  najeźdźców  do  narzucenia 

własnych instytucji administracyjnych podbitej ludności (Bułgarzy, Awarowie, Madziarzy). Do czynników 

sprzyjających  dalszej  kontynuacji  i  ewolucji  należało:  1)  oddziedziczenie  gotowych  struktur 

ekonomicznych  (jak  np.  wielka  własność  ziemska,  rzemiosło  i  handel  wymienny,  targi,  przetarte  szlaki 

komunikacyjne)  oraz  2)  gotowy  zarys  administracji  terytorialnej  i  fiskalnej,  dalej  3)  obsługującą  tę 

administrację warstwę urzędniczą i intelektualną, wreszcie 4) działającą już obok państwowej organizację 

kościelną.    W  strefie  trzeciej,  barbarzyńskiej,  wszystkich  tych  składników  życia  gospodarczego  i 

ustrojowego nie było. Warto tu przypomnieć słowa Pokopa z Cezarei o Słowianach z VI wieku n. e. że „nie 

podlegają władzy jednego człowieka, lecz od dawna żyją w ludowładztwie” i że wszystkie swoje sprawy 

publiczne  rozstrzygają  „na  ogólnych  zgromadzeniach  (Historia  wojen  gockich,  VII,  14,  22).  Tymczasem 

500  lat  później  sytuacja  jest  całkiem  odmienna.  Większość  plemion  słowiańskich  żyje  już  wówczas  w 

ustroju  książęcym  i  monarchicznym.  Taką  ewolucję  przeszły  wszystkie  ludy  zamieszkujące  tę  strefę. 

Wytworzyły  się  w  niej  trzy  wielkie  systemy  ustrojów  państwowych  o  różnym  stopniu  zaawansowania 

struktury  administracyjnej:  a)  skandynawski  (Norwegia,  Szwecja  i  Dania),  b)  zachodnioslowiański 

background image

11 

 

(Słowiańszczyzna  połabska,  Polska,  Czechy  i  Morawy),  oraz  c)  wschodniosłowiański  (Ruś  kijowska  i 

nowogrodzka).  

Patrząc  na  ten  układ  z  punktu  widzenia  ciągłości  osadniczej  i  ustrojowej,  zauważymy,  że  z  najbardziej 

korzystnej  sytuacji  startowały  ludy  skandynawskie.  Z  jednej  strony  znajdowała  się  tam  prawdziwa 

wylęgarnia  narodów  (vagina  gentium),  z  której  co  jakiś  czas  całe  rzesze  ludzi  wypuszczały  się  na 

wędrówkę  do  cudzych  krajów,  z  drugiej  zaś  ci,  co  w  niej  pozostali,  nadal  wykazywali  się  ciągłością 

twórczej pracy, rodzimej kultury materialnej i artystycznej (ceramika, metalurgia, architektura kamienna, 

nawigacja  itp.),  a  także  wysokim  poziomem  kultury  duchowej,  (własny  rodowód  kultu  i  religii,  o  czym 

świadczy poemat Eddy). Nie omawiając dokładniej genezy państw skandynawskich, stwierdzimy tylko że 

zaczątki  ponadplemiennych  organizacji  zaczęły  się  kształtować  w  Danii,  Norwegii  i  Szwecji  w  okresie 

największego nasilenia ruchu wikingów w IX i X wieku i że tamtejsze monarchie typu królewskiego można 

datować na drugą połowę X i początek XI wieku. Na ten sam okres przypada też formowanie się państwa 

ruskiego. W tej sprawie, jak wiadomo, wytworzyły się dwa przeciwstawne sobie stanowiska, o różnych co 

prawda  gradacjach  hipotetyczności.  Jedni  przypisują  zasługę  powstania  tego  państwa  skandynawskim 

Rusom-Waregom, drudzy starają się zredukować udział ich do minimum i wyprowadzić genezę państwa z 

miejscowych  słowiańskich  czynników  państwowotwórczych.  Dawniej  głównym  źródłem  dla  wysuwania 

odnośnych hipotez był znany przekaz XI-wiecznej Powieści lat doczesnych, iż to Czudowie, Słowienie, 

Krywicze i  Wesowie przyzwali Rusów, aby „przyszli ...rządzić i władać” nimi, a więc cały spór ograniczał 

się  do  komentowania  tych  słów.  Teraz  tak  wzbogaciła  się  ilość  źródeł  archeologicznych,  językowych,  a 

także  świadectw  źródeł  pisemnych,  świadczących  o  pobycie  drużyn  rusko-wareskich  (kupców  i 

wikingów-wojowników) na Rusi, że dalsze podważanie wiarygodności latopisów w tej sprawie nie może 

liczyć  na  uznanie.  Kwestią  pozostanie  jedynie  czas  i  zakres  tego  udziału.  Trudno  przypuścić,  aby 

Waregowie  podczas  swoich  wypraw  na  Ruś  i  dalej  do  Konstantynopola  zachowali  się  inaczej,  niż 

wikingowie, atakujący i okupujący znaczne tereny w Anglii, Irlandii, w północnej  Francji (Normandia), a 

zwłaszcza na Sycylii. Łączyli trzy czynności w jednej osobie, jako kupcy, wojownicy i łupieżcy. Na ziemiach 

zajętych zakładali zarówno faktorie handlowe, jak i też obozy  służące  do obrony i do napaści. Jest  więc 

rzeczą  wysoce  prawdopodobną,  że  jarlowie  warescy  potrafili  narzucić  swoją  władzę  plemionom 

słowiańskim  w  dorzeczu  Dniepru  i  wytworzyć  dwa  ośrodki  władzy  terytorialnej  i  administracyjnej  w 

Nowogrodzie  i  w  Kijowie.  Jednakże  jak  szybko  opanowali  te  ośrodki,  tak  szybko  ulegli  wraz  z  swoimi 

męskimi drużynami slawizacji, a następnie chrystianizacji. Powstało państwo - jedno z najpotężniejszych i 

najobszerniejszych w Słowiańszczyźnie. Już w drugiej połowie X wieku wywierało ono znaczący wpływ na 

swoich najbliższych sąsiadów: Polan, Czechów i Węgrów, a także na Bałkanach.  

W  bezpośrednim  otoczeniu Polski  najszybciej na drogę organizacji państwowej weszły  Morawy, a wnet 

po  nich  również  Czechy.  Na  Morawach  widoczne  jest  nawiązanie  do  tradycji  państwa  Samona;  było  to 

jednak nawiązanie kulturowe, a nie instytucjonalne, tym bardziej dynastyczne. Wiele się ostatnio mówi o 

wpływie  państwa  morawskiego  za  czasów  księcia  Świętopełka  na  Polskę  południową,  zarówno 

politycznym,  mającym  się  wyrażać  uzależnieniem  księcia  Wiślan  od  Świętopełka,  jak  i  też  kulturalnym 

poprzez wciągnięcie  ziemi Wiślan  w  obręb  metropolitalnej  organizacji kościoła morawskiego  za czasów 

arcybiskupa Metodego. Nie będę w kontekście naszych rekonstrukcji historycznych obszerniej uzasadniał 

background image

12 

 

mojego  sceptycyzmu  w  odniesieniu  do  tej  hipotezy.  Nie  znajduje  ona  potwierdzenia  w  materiale 

archeologicznym. 

Decydujące jednak znaczenie mają dwa fakty, mianowicie, po pierwsze, zniszczenie organizacji metropolii 

Metodego jeszcze  za  czasów,  a  dobitniej  się  wyrażając,  przez  samego  księcia  Świętopełka,  a  po  drugie, 

rozpad  samego  państwa  morawskiego  na  skutek  najazdów  węgierskich  w  pierwszej  dekadzie  X  wieku. 

Nie było zatem możliwości kontynuowania tak dobrze dzieła Świętopełka, jak i też Metodego. 

Dziedzictwo polityczne i kulturowe Moraw natychmiast po ich upadku przejęły Czechy, które rozwijając 

swoją  państwowość  razem  z  sąsiadem,  zrazu  pozostawały  pod  dominacją  morawską.  Książęta  czescy 

broniąc się  skutecznie przed najazdami węgierskimi, mniej  skutecznie stawiali opór  inwazji niemieckiej. 

W  połowie  X  wieku  doprowadziło  to  do  trybutarnego  uzależnienia  Czech  od  Niemiec.  W  tym  samym 

czasie  Czesi  rozwinęli  swoją  ekspansję  w  kierunku  północnym  i  wschodnim.  W  bliżej  nieokreślonym 

czasie zajęli Śląsk, a w połowie X wieku ziemie Wiślan i Lędzian aż po Bug i Styr. Pełny kształt ówczesnego 

państwa czeskiego odnajdujemy w znanym dyplomie cesarza Henryka IV z 1086 roku, potwierdzającym 

granice ufundowanych w latach 973-975 diecezji morawskiej z siedzibą w Ołomuńcu i czeskiej z siedzibą 

w  Pradze.  W  rezultacie  tych  akcji  Śląsk  znalazł  się  w  granicach  biskupstwa  praskiego,  a  ziemie Wiślan  i 

Lędzian  w  granicach  diecezji  ołomunieckiej.  W  drugiej  połowie  X stulecia  Czechy  były  najpotężniejszym 

państwem zachodniosłowiańskim. 

W o wiele gorszej sytuacji znajdowały się plemiona Słowian połabskich, to jest Serbo-Łużyczanie, Wieleci 

i Obodryci, siedzący w trójkącie: Bałtyk - Odra-Nysa - Łaba i Sala, którzy już od czasów Karola Wielkiego 

zostali  uzależnieni  i  zmuszeni  do  płacenia  trybutu  na  rzecz  państwa  frankijskiego;  zależność  ta  po 

chwilowej  przerwie  na  przełomie  IX/X  wieku  została  wznowiona  przez  państwo  niemieckie;  plemiona 

obodryckie  i  wieleckie,  a  także  serbsko-łużyckie  zostały  zmuszone  w  latach  934-940  do  uiszczania 

trybutów  „aż  po  rzekę  Odrę”.  W  948  roku  założono  biskupstwa  w  Stargardzie  (Oldenburg),  Brennie 

(Brandenburg) i Hobolinie (Havelberg), które podjęły się chrystianizacji wspomnianych już ludów. W 955 

roku Obodryci i Wieleci podnieśli powszechny bunt przeciw panowaniu niemieckiemu, ale został on silą 

stłumiony.  Dopiero  w  983  roku  udało  się  plemionom  wieleckim  odzyskać  na  krótko  swobodę  i 

zlikwidować  biskupstwa  w  Brennie  i  Hobolinie.  Plemiona  obodryckie,  zagrożone  stale  przez  Sasów  i 

Duńczyków, przeszły na wyższy etap organizacji  państwowej, oddając władzę  w ręce książąt, natomiast 

Wieleci  pozostali  przy  swoim  archaicznym  ustroju  wiecowym.  Jedni  i  drudzy,  niezdolni  do  wspólnego 

działania, w XI wieku ponownie dostali się pod dominację niemiecką. 

Na  tak  zarysowanym  układzie  terytorialno-politycznym  Europy  Środkowej  można  ukazać  tworzenie  się 

państwa piastowskiego, w drugiej połowie X stulecia. Na jego kształt geograficzno-polityczny złożyły się 

cztery  plemiona  „rdzeniowe”,  to jest  Polanie,  Stężanie,  Wiślanie  i Mazowszanie  z  Kujawianami,  tudzież 

dwa  plemiona „okrainne”,  to jest  Lędzianie  (od  nich wywodzi  się  nazwa Lachów  na  Rusi  na  oznaczenie 

Polaków)  między  górnym  Bugiem  i  Sanem,  jako  ziemia  przejściowa  między  Rusią  i  Wiślanami  oraz 

Pomorzanie  (Kaszubi)  między  dolną  Odrą  i  dolną  Wisłą  nad  Bałtykiem,  jako  wschodnia  odrośl  plemion 

wieleckich, mających swe główne siedziby na zachód od dolnej Odry. Przejściowo, stosunkowo krótko, w 

postaci  aneksów  w  obręb  państwa  piastowskiego  wchodziły  Morawy  (1003-1029)  oraz  Milsko  i  Łużyce 

background image

13 

 

(1002-1031).  Natomiast  Lędzianie  znaleźli  się  pod  panowaniem  Piastów  tylko  w  latach  1019-1031.  a 

potem  aż  do  roku  1340  podlegali  książętom  ruskim,  ulegając  w  tym  czasie  całkowitej  rutenizacji. 

Podobnie  działo  się  na  Pomorzu,  którego  zmienne  losy  trzeba  zawsze  rozpatrywać  w  kontekście 

politycznym stosunków polsko-niemieckich. 

Na  tak  zarysowanym  terytorium  ponadplemienna  organizacja  państwowa  zaczęła  się  tworzyć  już  w 

drugiej połowie IX wieku: a) u Wiślan i Lędzian nad górnym Powiślem oraz między Bugiem i Sanem oraz 

b)  u  Polan  nad  Wartą.  Trzon  państwa  polańskiego  ze  stolicą  w  Gnieźnie  koło  960  roku,  gdy  Mieszko  I 

przypuszczalnie  przejmował  władzę  po  ojcu,  składał  się  z  Polski  właściwej,  tj.  późniejszej  Wielkiej  czyli 

Starej Polski, z Kujaw i Mazowsza; w nieznanych oko licznościach i czasie zostało doń włączone Pomorze 

nadwiślańskie. Próba  zawładnięcia  Ziemią  Lubuską  i  Pomorzem  Zachodnim,  gdzie  główną  rolę  w  owym 

czasie odgrywali Wolinianie, wywołała całą serię starć, w których Mieszko zrazu poniósł klęskę w starciu z 

Redarami, plemieniem wieleckim sąsiadującym z Woliniami. Zawarcie sojuszu z Czechami koło 965 roku 

spowodowało  z  kolei  serię  dalszych  dobrze  znanych  wydarzeń,  jak  poślubienie  księżniczki  czeskiej 

Dobrawy, siostry lub córki panującego wówczas w Czechach księcia Bolesława (929-972), przyjęcie chrztu 

(966),   zawarcie  z  cesarzem  Ottonem I  sojuszu,  skierowanego  przeciw  Wieletom,  połączonego  z  opłatą 

trybutu prawdopodobnie z Ziemi Lubuskiej (usque in Vurta fluviwn), zwycięstwo nad Wolinianami (967), 

założenie  biskupstwa  misyjnego  (968),  zajęcie  Pomorza,  interwencję  margrabiego  saskiego  Hodona 

przeciw Mieszkowi, zakończoną jego klęską pod Cedynią (972), wreszcie wspólne wystąpienie Mieszka I i 

Bolesława  czeskiego  w  latach  973-974  po  stronie  bawarskiego  pretendenta  do  tronu  Henryka,  przeciw 

Ottonowi  II,  wyprawę  cesarza  Ottona  na  Polskę  w  r.  979  zakończoną  zawarciem  pokoju,  umocnionego 

ponadto zaślubieniem przez Mieszka I margrabianki saskiej Ody w 980 roku.                                          

Wzmagające  się  zagrożenie  ze  strony  Wieletów  od  momentu  ich  zwycięskiego  powstania  przeciw 

uciskowi  ze  strony  margrabiów  saskich  w  983  roku  skłoniło  Mieszka  do  silniejszego  związania  się  z 

Niemcami.  Jeszcze  w  latach  983-984  razem  z  księciem  czeskim  Bolesławem  II  (972-999)  ponownie 

opowiedzieli  się  po  stronie  Henryka  bawarskiego  przeciw  Ottonowi  III.  Gdy  Henryk  nie  zyskał  uznania 

wśród swoich, to Bolesław został wiemy pretendentowi. Natomiast Mieszko przeszedł zdecydowanie na 

stronę  Sasów  wspierających  Ottona  i  razem  z  nimi  zwalczał  Wieletów  (985,  986);  co  więcej,  gdy  opór 

Bolesława wywołał konflikt zbrojny z Niemcami (987), Mieszko wykorzystał pomyślną koniunkturę i zajął 

ziemię Wiślan z Krakowem i Sandomierzem, zrywając w ten sposób sojusz z Czechami. Decyzja ta miała 

zapewne  swoje  własne  uwarunkowania. W  981  roku książę  kijowski  Włodzimierz  wyruszył  na  Lędzian  i 

„zajął  grody  ich:  Przemyśl.  Czerwień  i  inne  grody”.  Mogła  w  Polsce  powstać  obawa,  że  Włodzimierz, 

posuwając się  nadal na zachód, może  równie szybko obsadzić ziemie Wiślan. W każdym razie Bolesław 

czeski  po  uśmierzeniu  konfliktu z Niemcami zażądał  zwrotu  Krakowa,  Mieszko  nie  ustąpił.  Zaraz  potem 

wyposażył  pierwotnego  syna  Bolesława  ziemią  krakowską  i  sandomierską.  W  990  roku  doszło  do 

wybuchu regularnej wojny polsko-czeskiej, z której Mieszko wyszedł zwycięsko i w jej następstwie zajął 

cały Śląsk. 

Wystarczy  rzut  oka  na  mapę,  aby  stwierdzić,  iż  w  wyniku  tych  wydarzeń  w  okresie  987(?)-990 

dotychczasowe terytorium państwowe Polski piastowskiej wzrosło dwójnasób. Rozciągało się ono odtąd 

background image

14 

 

między  Bałtykiem  a  Karpatami  oraz  między  Odrą  i  Nisą  a  Bugiem.  Polska  Mieszkowa  za  jednym  jakby 

zamachem  stała  się      najpotężniejszym  państwem  słowiańskim  we  wschodniej  Europie  Środkowej.  Co 

więcej,  ponieważ  Polska  południowa  znajdowała  się  w  granicach  diecezji  praskiej  i  ołomunieckiej,  a 

zatem  w  granicach  metropolii  mogunckiej,  paląca  stała  się  sprawa  ponownego  urządzenia  (ordinatio) 

stosunków  diecezjalnych  na  całym  terytorium  Polski.  Polańskie  biskupstwo  misyjne  nie  mogło 

automatycznie  objąć  nowych  nabytków.  Stało  się  to  dopiero  na  synodzie  gnieźnieńskim  w  1000  roku. 

Utworzone  wówczas  arcybiskupstwo  gnieźnieńskie  objęło  swoimi  granicami zarówno  Polskę  północną  i 

Polskę południową. Wydzielone ad  personom  dotychczasowego biskupa  misyjnego Ungera biskupstwo 

poznańskie, oddane przez niego jurysdykcji arcybiskupa magdeburskiego, wróciło po jego śmierci (1012) 

do metropolii gnieźnieńskiej. Dwa świadectwa niejako zamykają proces zamknięcia budowy terytorialnej 

najstarszego  państwa  piastowskiego:  a)  regest  dokumentu  księcia  Mieszka  I  z  991-992  roku  znany  pod 

nazwą Dagome iudex, którym książę Mieszko. jego żona Oda i ich synowie Mieszko i Lambert oddawali 

„państwo Schinesghe” pod  opiekę Stolicy Apostolskiej,  oraz  2) opis kronikarski biskupa merseburskiego 

Thietmara o założeniu arcybiskupstwa gnieźnieńskiego w 1000 roku (ks. IV rozdz. 45). 

Głównym  czynnikiem  sprawczym  wszystkich  tych  przemian  były  siły  polityczne,  reprezentowane  przez 

różne  warstwy  społeczne  i  instytucje  ustrojowo-administracyjne.  Prócz  nich  stosunkowo  intensywnie 

działały  też  siły  wytwarzane  przez  wspólnoty  etniczne  i  kulturowe.  Wystarczy  tu  znowu  podkreślić,  że 

imperia  i  ich  ideologie  uniwersalne  były  tak  samo  negatywnie  ustosunkowane  do  wszelkich  poczynań 

integracyjnych  wspólnot  etnicznych,  jak  do  tworzących  się  poza  ich  zasięgiem  wspólnot  państwowych. 

Toteż dopiero wytworzenie się samodzielnych państw wywarło przyspieszający wpływ na przekształcenie 

wspólnot  etnicznych  we  wspólnoty  narodowe.  Niech  mi  tu  będzie  wolno  zamiast  własnego  wywodu, 

odwołać się do celnych sformułowań Benedykta Zientary, który tej sprawie poświęcił osobne dzieło. 

„Narody  średniowieczne  powstały  przede  wszystkim  dzięki  ramom  starzonym  przez  państwa.  Istnienie 

państwa  formowało  grupę  ludzi,  których  interesy  były  związane  z  jego  istnieniem;  dwór,  hierarchię 

urzędniczą  i  kościelną,  wojsko.  Uświęcenie  przez  Kościół  władzy,  jako  pochodzącej  od  Boga,  było 

podstawową gwarancją lojalności wobec państwa tych warstw społecznych, które nie czuły się związane 

z  nim  uczu  ciowo.  Lojalność  ta  wzrastała,  kiedy  państwo  okazywało  się  trwałe,  potrafiło  zabezpieczyć 

pokój  wewnętrzny  i  sukcesy  wobec  sąsiadów”  (s.  343).  Z  powyższych  konstatacji  wynika  wyraźnie,  że 

wspólnoty etniczne były pierwsze w stosunku  do formowanych  przez  nie wspólnot typu  państwowego, 

ale te wspólnoty państwowe z kolei były pierwsze w stosunku do tworzących się na tej połączonej bazie 

wspólnot  narodowych,  wykazujących  się  już  istnieniem  własnej  przynależności  narodowej  i  własnej 

świadomości kulturowej.  

Przejdźmy  teraz  do  wysunięcia  kilku  wniosków,  które  wynikają  z  powyższego  omówienia  procesów 

państwo- i narodotwórczych:  

1.  Większość  istniejących  obecnie  państw  i  narodów  europejskich  tkwi  swoimi  korzeniami  w 

wczesnośredniowiecznej epoce dziejów; dotyczy to również Polski, której państwowość dojrzała w ciągu 

X  wieku,  a  jej  znamieniem  było  wytworzenie  monarchii,  czyli  władzy  jednego  księcia  nad  plemionami, 

które  do  tej  pory  miały  swoich  książąt  i  przywódców.  W  tym  czasie  zaczęły  się  też  tworzyć  zaczątki 

background image

15 

 

ponadplemiennej  świadomości  narodowej,  którą  w  odróżnieniu  od  nazwy  plemienia  Polan  możemy 

nazwać polską świadomością narodową. 

2.    Gdy  na  te  procesy  państwo-  i  narodowotwórcze  spojrzymy  z  perspektywy  ogólnoeuropejskiej,  to 

zauważymy,  że  tworzenie się jednolitej wspólnoty  narodowej  było  opóźnione w  stosunku  do  tworzącej 

się  również  wspólnoty  politycznej,  czyli  państwowej,  przeciętnie  od  dwu  do  trzech  wieków.  W  Polsce 

świadomość  politycznej  jedności  przypada  na  czasy  Mieszka  I  i  Bolesława  Chrobrego,  natomiast 

świadomość  narodowa  powstawała  w  XI  i  XII  wieku.  Nie  zdołała  ona  zapobiec  rozbiciu  monarchii  w 

połowie  XII  wieku  (państwo  dzieliła  dynastia  między  sobą  na  podstawie  zakorzenionego  już  w  ustroju 

plemiennym  prawa  rodowego),  ale  w  dużym  stopniu  osłabiła  te  dążenia  w  okresie  istnienia  Polski 

dzielnicowej,  a  następnie  przyczyniła  się  do  odrodzenia  i  pełnego  jej  rozwoju  w  okresie  odrodzenia 

Królestwa  Polskiego  za  czasów  Władysława  Łokietka  i  Kazimierza  Wielkiego  w  pierwszej  połowie  XIV 

stulecia. 

3.  Wytworzenie  państwa  spowodowało  zapoczątkowanie  na  całym  obszarze  rozmaitych  procesów 

scalających,  jak  wytworzenie  się  zróżnicowania  społecznego  (klasowego)  i  stanowego,  wytworzenie  się 

wspólnych  dla  całego  państwa  instytucji  administracyjnych,  jak  skarbowość,  sądownictwo,  wojsko, 

zarząd  terytorialny  grodowy  itp.  Doniosłym  czynnikiem  scalającym  społeczeństwo  była  wprowadzenie 

kultu  chrześcijańskiego,  który  zastąpił  dotychczasowe  lokalne  i  regionalne  kulty  pogańskie  o  zasięgu 

plemiennym.  Wytworzenie  się jednej warstwy panującej (wielmoże i wojowie) w wyniku zróżnicowania 

społecznego połączyło grupy ludzi zainteresowanych w utrzymaniu jedności państwa. Ta sama warstwa, 

umocniwszy  swe  stanowiska,  zaczęła  z  kolei  dążyć  do  ograniczenia  władzy  swoich  książąt  w  okresie 

dzielnicowym  celem  uzyskania  większego  wpływu  na  zarząd  państwa  i  zyskania  większego  udziału  w 

podziale dochodu narodowego. 

4.  Okolicznością  sprzyjającą  utrwaleniu  państw  narodowych  był  od  dawna  tlejący  się  konflikt  między 

dwoma  uniwersalnymi władzami:  Cesarstwem i Papiestwem  w  drugiej  połowie  XI  wieku  (słynny  spór  o 

inwestyturę  biskupów  przez  władze  świeckie).  Stroną  atakującą,  dążącą  do  ograniczenia  władzy 

świeckiej,  w  tym  zaś  przede  wszystkim  cesarzy  rzymskich,  będących  równocześnie  królami  Niemiec, 

Włoch  i  Burgundii,  byli  papieże.  W  mniejszym  stopniu  spór  ten  zaznaczył  się  w  zasięgu  oddziaływań 

Cesarstwa Bizantyjskiego, gdzie kościół prawosławny był zawsze bardziej uległy wobec władzy świeckiej. 

Z  konfliktu  tego  korzystały  wszystkie  państwa  europejskie,  wyzwalając  się  spod  dominacji  cesarzów 

rzymskich.  Wśród  tych  państw  znajdowała  się  również  Polska,  która  w  XI  wieku  dwukrotnie  zdołała 

skutecznie  przekształcić  monarchię  typu  książęcego,  uchodzącą  za  władztwo  drugiego  rzędu,  w 

monarchię królewską (1025, 1076), ale wskutek zatargów wewnętrznych nie potrafiła utrwalić instytucji 

królewstwa  w  swoim  ustroju  politycznym.  Monarchia  typu  królewskiego  zapewniała  „niepodzielność 

państwa”  w  tym  znaczeniu,  iż  wszyscy  książęta,  nawet  z  jednej  i  tej  samej  dynastii,  musieli  uznawać 

zwierzchnictwo króla. Tę zasadę udało się w Polsce zapoczątkować dopiero za dwu ostatnich Piastów, to 

jest Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego, a utrwalić ostatecznie w Polsce jagiellońskiej. 

Już w X wieku Polska piastowska zajmowała trwałe miejsce w systemie tworzącego się wówczas w całej 

Europie systemu państw narodowych.  

background image

16 

 

 

 

background image

17 

 

P

OLSKA A 

N

IEMCY I 

C

ESARSTWO W 

X

 WIEKU

 

KLAUS ZERNACK 

 

Pielgrzymka cesarza Ottona III do grobu świętego Wojciecha w Gnieźnie w roku 1000 przyczyniła się do 

światowego  rozgłosu  cesarskiej  i  papieskiej  polityki  renovatio  imperii.  Polityka  obydwóch  państw 

prowadzona od czasu zjazdu gnieźnieńskiego ożywiła, jak podaje źródło z końca XI wieku, stojące blisko 

tamtych  wydarzeń,  nadzieje  wielu  współczesnych  na  połączenie  polskich  Słowian  z  Rzeszą  Niemiecką 

regnum  Sclavorum  regno Theutonicorum  confoederari).  Polska i  Niemcy,  partnerzy  tego  poruszającego 

światem wydarzenia na przełomie I i II tysiąclecia, pojawili się na arenie dziejowej w przeciągu X wieku, w 

bardzo  odmiennych  warunkach  historycznych:  niemieckie  regnum  było  „państwem  sukcesyjnym” 

wielkiego  Królestwa  Frankijskiego  i  rozwinęło  się  w  długim,  zapoczątkowanym  w  drugiej  połowie  IX 

wieku, procesie z dawnej Francia orientalis, wschodniej części państwa Karolingów; przy czym ów proces 

znalazł stosunkowo szerokie odbicie w ówczesnych źródłach. 

Zupełnie  inaczej  było  w  przypadku  państwa  polskiego  (regnum  Sclavorum),  które  powstało  poza 

zasięgiem  dawnego  świata  kultury  starożytnej,  na  odległych  ziemiach  na  wschód  od  Odry, 

prawdopodobnie  w  wyniku  szybkiego  połączenia  się  plemion  około  końca  IX  wieku.  Podstawę  wzrostu 

władzy  książęcej  w  kształtującym  się  państwie  polskim  stanowił  prawdopodobnie  -  jak  w  wypadku 

Skandynawii  i  Rusi  -  handel  dalekosiężny.  Jego  początki  w  regionie  gnieźnieńsko-poznańskim 

przypuszczalnie sięgają dopiero końca IX wieku; przy czym były one związane z rozwojem Wolina. Wtedy 

dopiero,  jak  się  zdaje,  rozpoczęła  się  ekspansja  plemienia  Polan.  W  tym  czasie  zakres  aktywności 

karolińskiej  polityki  wschodniej  ulegał  ustawicznym  zmianom.  Źródła  informują  przede  wszystkim  o 

procesach  zachodzących  na  południowym  wschodzie,  na  granicach  Bawarii,  gdzie  wraz  z  wtargnięciem 

Madziarów i rozpadem państwa wielkomorawskiego na przełomie IX i X wieku miały miejsce wydarzenia 

rzeczywiście poruszające świat. 

Stopniowy  rozpad  wschodniego  królestwa  Franków  (Francia  orientalis)  przejawił  się  we  wzroście 

aktywności  księstw  plemiennych.  W  tym  okresie,  za  panowania  dynastii  saskiej,  zrodziło  się  regnum 

Teutonicorum,  czyli  Germania  w  nowym  znaczeniu;  w  znaczeniu  innym  niż  w  tradycji  antycznej,  która 

była jeszcze miarodajna dla Einharda i dla całego IX wieku. Z tego powodu Walter Schlesinger właśnie tu 

umieścił  początki  historii  Niemiec.  Dla  nowego  regnum  istotne  było  odnowienie  idei  królestwa  typu 

wielkofrankońskiego.  Dlatego  też  nowa  polityka  wschodnia  Henryka  I  miała  na  celu  nie  tylko 

zabezpieczenie flanki państwa niemieckiego przed Węgrami, lecz wiązała się również z wprowadzeniem 

nowej  koncepcji  polityki wobec  Słowian  na  północnym wschodzie,  już jako  polityki marchii  granicznych 

po  wschodniej  stronie  Łaby.  Oznacza  to,  że  polityczne  zabezpieczenie  północnowschodnich  ziem 

słowiańskich,  przynajmniej  środkowego  dorzecza  Łaby  i  Odry,  na  wzór  organizacji  marchii  na 

południowym  wschodzie  dawnego  państwa  frankijskiego,  stało  się  o  tyle  pilniejsze,  o  ile  bardziej 

widoczne  były  procesy  koncentracji  władzy  w  następstwie  rozpadu  państwa  wielkomorawskiego. 

Koncentracja ta dotyczyła nie tylko Węgier, lecz także Czech i - jeśli posłużymy się świadectwem, jakim są 

background image

18 

 

imiona władców – również Polski. Horyzont polityki wschodniej Rzeszy poszerzył się zatem w X stuleciu 

zauważalnie. 

W  świetle  nowych  badań  należy  stwierdzić,  że  polityka  wschodnia  nowopowstałego  państwa 

niemieckiego  skierowała  się  nie  przypadkiem  na  stary  ośrodek  polityczny  po  drugiej  stronie  Łaby  -  na 

Brennę,  którą  król  Henryk  zdobył  zimą  928/929  roku  z  zamiarem  objęcia  militarną  kontrolą  sąsiednich 

plemion  słowiańskich  aż  po  Odre.  Na  szczególną  uwagę  zasługuje  tutaj  polityka  niemiecka  wobec 

hawelskiej dynastii książęcej w  Brennie.  Z jednej  strony  król Henryk zabrał ze sobą do  Rzeszy członków 

rodziny  książęcej  jako  zakładników.  Z  drugiej  jednak  nawiązał  rodzinne,  quasi-dynastyczne  stosunki, 

pozwalając  następcy  tronu  Ottonowi,  który  miał  wtedy  siedemnaście  lat,  związać  się  z  jedną  z  córek 

księcia  na  Brennie.  Związek  ten  –  może  nawet  małżeństwo  -  nie  trwał  długo,  ale  politycznie  miał  duże 

znaczenie,  ponieważ  z  niego  zrodził  się  późniejszy  arcybiskup  Moguncji,  Wilhelm.  Dzięki  małżeństwu  z 

córką księcia na Brennie przyszły król poznać miał zapewne język wschodnich sąsiadów. Prawdopodobnie 

Henryk miał przed oczyma dawny model koegzystencji karolińskiej marchii wschodniej na południowym 

wschodzie,  to  znaczy  współistnienie  władzy  prefekta  frankijskiego  z  władzą  rodzimych  dynastii. 

Wyznaczył  bowiem  wkrótce  królewskiego  legata,  komesa  Zygfryda,  swojego  szwagra,  na  prefekta 

słowiańskich  ziem  granicznych.  Jednak  ten  nowy  porządek  został  niebawem  obalony  na  skutek 

politycznych zamętów, w jakich pogrążyło się regnum niemieckie wraz z objęciem władzy przez Ottona I 

w roku 936, jak również w wyniku wypraw węgierskich oraz powstań pojedynczych plemion słowiańskich 

między Łabą a Odrą. W roku 940 nawet Brenna ponownie odpadła od Rzeszy. 

Polityka, za pomocą której król Otton I usiłował opanować trudną sytuację na granicy wschodniej, była 

równoznaczna  ze  zmianą  dotychczasowego  modelu:  Otton  przekształcił  najpierw  urząd  legata  w  urząd 

margrabiego  (marchionat),  co  mogło  leżeć  również  w  intencji  Henryka  I.  Urząd  ten  dzierżył  po  śmierci 

Zygfryda w 937 roku jego brat Geron. Postępowanie Gerona po przejęciu urzędu margrabiego wyraźnie 

wskazuje  na  to,  że  wcześniejszy  model  współżycia  z  licznymi  ośrodkami  władzy  plemiennej  w  dawnym 

księstwie hawelsko-wieleckim uznano w Niemczech za nie nadający się już do zastosowania. Natomiast u 

Obodrzyców  na  północy,  w  tak  zwanej  marchii  Billunga,  uważano  ów  model  w  dalszym  ciągu  za 

odpowiedni. Według Widukinda z Korbei Geron kazał w roku 939 zamordować trzydziestu słowiańskich 

principces z obszaru swej marchii. Jako satelita ottoński osadzony został żyjący  od 928 roku  na dworze 

niemieckim  syn  książęcy  Tęgomir.  Jak  dalej  pisze  Widukind  poddały  się  „wszystkie  plemiona 

barbarzyńskie... aż po Odrę”. Znaczy to, iż po wymordowaniu autochtonicznej warstwy możnych obszar 

władzy  hawelskiego  satelity  Niemiec  został  rozszerzony  aż  po  Odrę.  Teren  ten  pokrywał  się  z  marchią 

Gerona.  Nowy  system  polityki  wobec  Słowian  był  prawdopodobnie  skutkiem  dążeń  do  poszerzenia 

królewskiej własności ziemskiej (Konigsland),  aby w ten  sposób wzmocnić niemiecką władzę  królewską. 

Ten  kolejny  krok  w  niemieckiej  polityce  wschodniej  w  marchii  Gerona  uwidocznił  się  również  poprzez 

zmiany  jakościowe  rzeczonej  polityki:  w  roku  948  zostały  założone  in  marchia  Geronis  biskupstwa  w 

Brennie  i  Hobolinie,  jako  ośrodki  misyjne  dla  ziem  słowiańskich.  Rygorystyczne  postępowanie 

margrabiego  Gerona,  który  od  939  roku  przygotowywał  się  do  podjęcia  tego  kroku,  nie  pozostało  – 

według  wszelkiego  prawdopodobieństwa  -  bez  reakcji  na  wschodniej  granicy  jego  marchii,  to  jest  nad 

środkową  Odrą.  Stosunkowo  dawno  został  w  nauce  dostrzeżony  fakt,  że  dokument  fundacyjny 

biskupstwa  w  Brennie  podaje  wprawdzie  Odre  jako  wschodnią  granicę  diecezji,  ale  przy  wyliczeniu 

background image

19 

 

dziesięciu  provintias,  które  winny  przynależeć  do  tego  biskupstwa,  wykazuje  lukę  w  odniesieniu  do 

terenów  na  wschód  od  ziemi  Sprewian  wokół  Kopanicy.  W  tę  lukę  dadzą  się  -  na  podstawie  dokładnej 

krytyki  źródeł  -  dopasować  dwa  pozostałe  terytoria  słowiańskie:  Ziemia  Lubuska  na  zachód  od  Odry  i 

obszar  Selpoli  w  ziemi  Beeskow.  Są  to  te  terytoria,  z  którymi  w  963  roku,  a  więc  piętnaście  lat  po 

założeniu biskupstwa w Brennie, związane były pierwsze bezpośrednie wiadomości o Polsce. 

Można zatem założyć, że państwo polskie wokół Gniezna i Poznania rozciągało swoją władzę na zachód 

od środkowej Odry, równocześnie z tworzeniem się marchii pod władzą Gerona, względnie po roku 950 

margrabiego  Dytryka.  Thietmar  z  Merseburga,  którego  doniesienia  odnośnie  do  roku  963  wskazują  na 

taką wcześniejszą ekspansję, mówi w każdym razie o poddaństwie (subiecti) polskiego księcia Miseco w 

związku z ziemiami Selpoli i Luzici. Lecz sądzić można, że inicjatywę do ekspansji Polski dał tutaj jeszcze 

ojciec Mieszka -  Siemomysł.  Dla  oceny nowej siły politycznej  na wschodnich kresach Niemiec  są jednak 

ważniejsze konkluzje ustrojowo-historyczne. 

Od 963 roku księstwo Mieszka przedstawiano bowiem w źródłach jako gotowe i dojrzałe państwo; przy 

czym wczesna Polska przypominała w swojej strukturze bardziej skandynawskie i wschodniosłowiańskie 

organizacje państwowe niż te z kręgu wpływów frankijskich. 

Na początku lat sześćdziesiątych X wieku polityka państwa polskiego orientowała się, zarówno w swoich 

celach ekspansywnych (w pierwszym rzędzie chodziło tu o zdobycie ujścia Odry z Wolinem), jak również 

w  swoich  stosunkach  z  zagranicą,  na  dwa  kierunki,  które  miały  się  okazać  stabilne  przez  długi  czas. 

Polskim  władcom  brakowało  jedynie  połączenia  swojego  rodu  z  Kościołem  katolickim,  czego  inne 

dynastie panujące w Europie środkowowschodniej dokonały już wcześniej, jak chociażby Przemyślidzi w 

Pradze czy niektórzy książęta połabscy. Ale i to było około 960 roku jedynie kwestią czasu. Bowiem w tym 

okresie  można  już  mówić  o  potrzebie  włączenia  się  tak  potężnych  władców,  jak  Mieszko,  w  ramy 

przewodnich  idei  epoki.  Pod  tym  względem  Niemcy  rozwinęły  bardzo  aktywną  politykę.  Król  Otton  I 

podporządkował sobie opozycję książąt dzielnicowych, zbliżył Czechy do Rzeszy oraz w 955 roku zażegnał 

na długo zagrożenie ze strony Węgrów. Tego samego roku Otton stłumił w krwawej bitwie nad Rzeknicą 

powstanie  Obodrzytów  i  Redarów,  którzy  próbowali  się  wyzwolić  spod  coraz  surowszych  rządów 

niemieckich  i  usiłowali  przenieść  powstanie  na  teren  marchii  Gerona,  względnie  Dytryka.  Tym  samym 

Otto torował sobie drogę do stworzenia szerszej bazy kościelnej i misyjno-politycznej dla penetracji ziem 

Słowian  na  granicy  wschodniej.  W  tym  celu  założył  metropolie  misyjne  na  ziemiach  słowiańskich  oraz 

odnowił  godność  cesarza  rzymskiego,  wykorzystując  przy  tym  tradycje  karolińskiej  polityki  imperialnej. 

Jak  wiadomo,  fundacja  magdeburska  przeciągała  się  ze  względu  na  opór  episkopatu  Rzeszy.  Ale  już 

koronacja Ottona Wielkiego  na cesarza w  roku 962 wniosła  nową jakość do stosunków  politycznych na 

wschodnich  rubieżach  Rzeszy  i  tym  samym  wpłynęła  na  kontakty  między  Rzeszą  a  państwem  polskim. 

Władca  gnieźnieński,  który  od  967  roku  -  prawdopodobnie  z  powodu  swoich  dążeń  ekspansywnych  w 

dorzeczu  dolnej  Odry  -  popadł  w  konflikt  zbrojny  z  Wieletami,  ustępując  im  militarnie,  szukał 

sprzymierzeńców  w  Czechach  I  w  cesarzu,  któremu  ślubował wierność,  a  także  obiecał  trybut  usque in 

Vurta fluvium (aż po rzekę Wartę), to znaczy za zachodnie tereny ekspansji, leżące już poza ziemią Polan. 

background image

20 

 

 To  wydarzenie  miało  duże  znaczenie  dla  obydwu  stron.  Bowiem wraz z  układem z  roku 967  imperium 

uznało zmiany, jakie zaszły po 948 roku w układzie sił politycznych na ziemiach słowiańskich: niemieckie 

królestwo  oraz  polski  książę  Mieszko  „w  równej  mierze”  objęli  panowanie  nad  związkami  słowiańskimi 

między Łabą a Odrą. Od czasu koronacji cesarskiej imperium roztoczyło nad całym tym obszarem swoją 

władzę  zwierzchnią.  W  tym  kontekście  późniejsza  wzmianka  o  Mieszku  jako  marchio  w  fuldajskim 

nekrologu  wydaje  się  o  wiele  bardziej  wyrazem  poważania  dla  tego,  w  swoim  czasie  sławnego 

prawdopodobnie na obszarach pogranicza, księcia polskiego, niżeli formalnym tytułem. 

Kiedy bowiem ten jeszcze pogański fidelis i amicus imperatoris, jak ówcześni określali Mieszka, został w 

966  roku,  po  poślubieniu  czeskiej  księżniczki  Dobrawy,  chrześcijaninem,  dokonała  się  całkowita zmiana 

jakościowa  w  stosunkach  politycznych  pomiędzy  „Niemcami”  i  „Polską”:  konkurencja  o  ekspansję  na 

teren Słowian między Łabą a Odrą, która charakteryzowała lata 948-964, przerodziła się w kooperację w 

ramach  odnowionego  Imperium  Romanum.  W  gruncie  rzeczy  były  to  już  oznaki  tego,  co  w  punkcie 

kulminacyjnym  polityki  renovatio  imperii  na  przełomie  I  i  II  tysiąclecia  miało  formalnie  wyjść  na  jaw: 

równorzędność  polskiego  regnum  przy  boku  niemieckiego.  Przy  czym  ta  nowa  polityka  kooperacji,  w 

znaczeniu  chrześcijańskiej  idei  imperialnej,  zapewniała  wystarczająco  dużo  miejsca  także  dla 

zabezpieczenia polskich interesów. Uwidacznia się to zarówno w przyjęciu chrześcijaństwa z Czech, jak i 

w fakcie, że w 968 roku można było założyć pierwsze polskie biskupstwo w Poznaniu. Fakty stworzone w 

latach  sześćdziesiątych  w  ramach  współpracy  polsko-niemieckiej  przetrwały  długi  czas.  Należy  to 

podkreślić,  nawet  jeśli  wydarzenia  związane  ze  zmianą  panującego  w  Rzeszy  po  śmierci  Ottona 

Wielkiego,  na  pierwszy  rzut  oka  zdają  się  temu  przeczyć.  W  przejściowym  związaniu  się  Mieszka  z 

Henrykiem Kłótnikiem, głową opozycji przeciwko ottońskiej polityce następstwa tronu, odbija się przede 

wszystkim tradycyjna labilność niemieckiej władzy królewskiej. Stąd też sojusznicy Rzeszy orientowali się 

każdorazowo na kandydata z największymi szansami na tron. 

Jak  dobrze  zazębiały  się  interesy  polityczne  obu  stron,  miała  pokazać  w  wyrazisty  sposób  przyszłość: 

Polska  zdobyła  długotrwałe  wsparcie  polityczne  Rzeszy  przy  próbach  realizacji  swoich  ekspansywnych 

zamiarów.  Plany  te  obejmowały  przede  wszystkim  ziemie  opanowane  przez  Czechy,  to  jest  Śląsk  i 

Kraków. 

Rzesza 

natomiast 

zdobyła 

spolegliwego 

partnera 

do 

chrześcijańskiej 

penetracji 

pogańskosłowiańskiego  świata.  Jak  bardzo  Rzesza  potrzebowała  tego  partnera,  okazało  się  wówczas, 

kiedy  pod  naciskiem  z  Zachodu  i  Wschodu  w  wielu  regionach  rósł  słowiański  opór  przeciwko  władzy 

chrześcijańskiej, co w 983 roku, podczas wielkiego powstania Słowian, doprowadziło do całkowitego jej 

załamania.  Tym  samym  nie  powiodła  się  próba  stworzenia  królewskiej  własności  ziemskiej  pomiędzy 

Łabą a Odrą. 

Nie znaczy to wcale, że zakończyła się współpraca polsko-niemiecka w ottońskim Imperium Christianum. 

Jeżeli przyglądać się wspólnym wysiłkom w walce z pogańskim powstaniem w marchiach połabskich, to 

widać,  iż  niemiecko-polska  kooperacja  osiągnęła  w  latach  dziewięćdziesiątych  X  wieku  szczyt  swego 

oddziaływania. 

Naznaczony  przez  chorobę  i  starość  polski  książę  Mieszko  I  mógł  przy  końcu  życia,  około  990  roku, 

zapisać na swym koncie jeszcze jeden znaczący sukces w zakresie stabilizacji monarchii polskiej. Po tym, 

background image

21 

 

jak  w  ciągu  swego  życia  zagarnął  Pomorze,  Śląsk  i  Ziemie  Krakowską,  udało  mu  się,  dzięki  tradycyjnie 

dobrym stosunkom z mocarstwami uniwersalnymi, zdobyć papiestwo jako obrońcę i gwaranta (patronus 

et  adiutor)  znacznie  powiększonego  obszaru  państwa.  Polski  książę  oddał  w  tym  celu  swój  kraj  jako 

darowiznę  kościelną  świętemu  Piotrowi.  Mieszko  zamierzał  równocześnie  -  w  zgodzie  z  koncepcją 

misyjną  Wojciecha  z  Pragi,  a  także  papieża  -  stworzyć  dla  swego  państwa  podwaliny  pod  własną, 

niezależną od wszelkich roszczeń Magdeburga organizację kościelną. Starania imperium i papieża o nowy 

porządek  kościelno-organizacyjny  dla  powiększonego  terytorium  państwa  polskiego  wypełniły  lata 

dziewięćdziesiąte X wieku. 

Przy ugodzie pomiędzy Polską a Czechami, imperium musiało uwzględniać także swoje własne interesy. 

Jednakże starania w tym kierunku nie przyniosły żadnego rezultatu i pierwszy plan, dotyczący założenia 

biskupstwa w Miśni z niektórymi częściami Śląska i Czech, za panowania następcy Mieszka, Bolesława, w 

995  roku  nie  powiódł  się.  Jednak  polityka  renovatio  imperii,  którą  forsował  młody  cesarz  Otto  III  po 

męczeńskiej  śmierci  Wojciecha  z  Pragi,  stanowiła  doskonały  grunt  dla  polskich  celów  politycznych. 

Polityka  wschodnia  powinna  polegać  nie  jak  dotychczas  na  kościelno-politycznym  powiększaniu 

Germanii,  lecz  -  według  bizantyjskiego  wzoru  –  na  ścisłym  powiązaniu  obcych  dynastii  z  imperium.  W 

Gnieźnie,  podczas  odwiedzin  cesarza  na  grobie  męczennika  Wojciecha,  doszło  do  najlepszego 

rozwiązania jakie można by sobie wyobrazić: ziemie polskiego księcia Bolesława Chrobrego zostały wraz z 

założeniem arcybiskupstwa w Gnieźnie zespolone w jednej organizacji metropolitalnej. 

Źródła dowodzą, że Polska tamtego okresu już od dawna pojmowała siebie jako Polonia, podczas gdy za 

granicą jeszcze jakiś czas używano nazwy Sclavinia. Władca Polski nie był dłużej uważany przez cesarza za 

trybutariusza  (tributarius), lecz  za pana (dominus), za współpracownika  cesarstwa (cooperator imperii). 

Równorzędność  Polski  jako  „współprzyporządkowanego  niemieckiemu  regnum  członka  w  odnowionym 

imperium  romanum  Christianum”  była  tym  samym  całkowita.  Droga  rozpoczęta  w  963  roku  dobiegła 

swego  końca.  Po  odwiedzinach  Ottona  III  na  grobie  Wojciecha  w  Gnieźnie,  Bolesław  Chrobry  udał  się 

niebawem z pielgrzymką do grobu Karola Wielkiego w Akwizgranie. 

Widzimy  zatem:  polskie  -  jak  najbardziej  narodowe  -  sukcesy  stabilizacji  państwa  pokrywały  się  z 

potrzebami  budowy  imperialno-chrześcijańskiego  porządku  świata.  Nie  stały  one  zatem  w  opozycji  do 

głównych  sił  sprawczych  imperialnej  monarchii  Niemców.  Przeciwnie:  stosunki  pomiędzy  elitami 

politycznymi  obydwóch  królestw  (regna)  i  tym  samym  -  tak  możemy  powiedzieć  w  świetle  obecnie 

toczonej  dyskusji  mediewistycznej  o  narodach  -  między  reprezentantami  najwcześniejszych  uczuć 

narodowych w Europie Środkowej były bardzo bliskie także i po upadku polityki renovatio imperii w 1002 

roku. 

I  nie  zbłądzimy,  dochodząc  do  następującego  wniosku:  rekonstruowana  przez  współczesną  naukę 

kooperacja w początkowym okresie stosunków niemiecko-polskich, w której chodziło o uczestniczenie w 

idei imperialnej (Reichsidee), która zapewniała miejsce zarówno dla jedności, to znaczy narodu, jak i dla 

całości,  to  jest  chrześcijaństwa,  przyczyniła  się  istotnie  do  wzajemnego  konstytuowania  wczesnych 

struktur narodowych w Polsce i Niemczech. 

Przetłumaczył z niemieckiego Eligiusz Janus 

background image

22 

 

 

 

background image

23 

 

C

ZECHY

,

 

P

OLSKA I 

E

UROPA 

Ś

RODKOWA W 

X

 WIEKU

 

ROSTISLAY NOVY 

 

Od  VI  wieku  Europa  Środkowa  stała  się  strefą  kontaktu  dwóch  różnych  ludów.  Jej  środkowozachodnią 

połowę  zajmowały  plemiona  germańskie,  stopniowo,  w  wielu  wypadkach  siłą,  włączane  do  państwa 

frankijskiego, zaś środkowowschodnią część, czyli szeroki pas od Bałtyku po Półwysep Bałkański zasiedliły 

ludy słowiańskie,  przybywające z  północnego  wschodu. Już  w  okresie  migracji,  a  szczególnie  po zajęciu 

stałych  siedzib,  słowiańska  wspólnota  rodowa  zmieniała  się  w  naturalny  sposób  w  szereg  sąsiedzkich 

związków  terytorialnych,  które  determinowane  były  nie  tylko  poprzez  warunki  geograficzne 

zamieszkiwanych terenów, ale także poprzez stosunki z bliższymi i dalszymi sąsiadami. W drugiej połowie 

VI wieku awarska ekspansja na niziny Panonii stworzyła słowiańskim mieszkańcom północnego dorzecza 

Dunaju  przesłanki  do  zorganizowania  oporu,  który  w  pierwszej  połowie  VII  wieku  został 

zinstytucjonalizowany w postaci tzw. państwa Samona. Była to organizacja krótkotrwała, której istnienie 

wynikało z konieczności obrony przed Awarami, jak również przed Frankami, którzy poczuli się zagrożeni 

zwłaszcza po wstąpieniu Serbów połabskich  do związku  Samona. Wskutek rozpadu państwa  Awarów w 

końcu  VIII  wieku,  włączenia  księstwa  bawarskiego  (788  r.)  i  podporządkowania  saskiego  związku 

plemiennego  (785  r.),  państwo  Franków  przybliżyło  się  do  Słowian  nad  Łabą  i  Dunajem  na  najbardziej 

dostępnych odcinkach. Wzajemne kontakty nierównomiernie rozwiniętych organizmów - z jednej strony 

relatywnie  zwartego  państwa  Franków,  z  drugiej  szeregu  słowiańskich  wspólnot  terytorialnych  -  od 

początku nie miały charakteru pokojowego. Agresywność lenników państwa karolińskiego na obrzeżach 

kraju powodowała stan stałego napięcia, często przeradzający się w zbrojne konflikty, na które Słowianie 

nie reagowali jednakowo. Na obszarze Połabia i na terenach nad Bałtykiem, podzielonych między szereg 

związków  plemienno-terytorialnych,  jak  Obodrzyce,  Wieleci,  Serbowie  i  Łużyczanie,  obrona  przybierała 

postać  okazjonalnych  związków  obronnych  bliskich  sobie  pod  względem  etnicznym  terytoriów.  W 

dorzeczu  Dunaju,  bardziej  zwartym  ze  względu  na  asymilację  ludności  napływowej,  od  pierwszego 

trzydziestolecia  IX  wieku  kształtował  się  wczesnośredniowieczny  organizm  państwowy  Mojmira  i  jego 

następców,  nazwany  później  Wielkimi  Morawami.  Porośnięte  gęstą  dziewiczą  puszczą  góry,  które 

otaczały  Kotlinę  Czeską,  aż  po  początek  IX  wieku  ochraniały  tamtejsze  osadnictwo  przed  napaścią  ze 

strony  bawarskiej  tzw.  Marchii  Czeskiej  (788  r.).  Także  później  naturalne  ukształtowanie  terenu 

przynajmniej  utrudniało  agresje  od  zachodu.  Natomiast  obszar  Chorwacji  we  wschodnich  Czechach 

połączony  był  z  Morawami  otwartą  Bramą  Litomyślską,  która  w  drugiej  połowie  IX  wieku  otworzyła 

Kotlinę  Czeską  nie  tylko  na  kulturalne,  lecz  także  na  polityczne  wpływy  rozrastających  się  Wielkich 

Moraw księcia Świętopełka. Właśnie dzięki tym kontaktom udało się Przemyślidom ze środkowych Czech 

uzyskać  po  872  r.  przewagę  nad  osłabionymi  księstwami  Luczan  w  dorzeczu  Odry,  a  z  czasem  je  sobie 

podporządkować, kładąc w ten sposób fundamenty pod wczesne państwo czeskie. 

Wczesnośredniowieczne  państwa  słowiańskie  jako  polityczną  formę  organizacji  społecznej 

charakteryzowało  przede  wszystkim  istnienie  aparatu  władzy,  reprezentowanego  przez  księcia  i  jego 

drużynę  oraz  zależność  trybutarna  przyłączonych  ziem.  Tworzenie  nowej  organizacji  terytorialnej  było 

background image

24 

 

jednak  procesem  długotrwałym, który  w  pełni  przejawił  się  dopiero w  ciągu  X  wieku  w  powstaniu tzw. 

grodowej organizacji administracyjnej na ziemiach czeskich i polskich.  

Kolejnym,  ważnym  zjawiskiem  przemian  społecznych  było  przyjęcie  chrześcijaństwa,  które  integrowało 

systemy  idei  i  wartości  etycznych  oraz  było  w  stanie  regulować  kontakty  międzyludzkie  wielkiej  liczby 

wspólnot lokalnych w sposób centralistyczny i jednocześnie hierarchiczny. 

Wszystkich  wyżej  wymienionych  cech  charakterystycznych  dla  państwa  wczesnośredniowiecznego  nie 

dostrzegamy  jednak  w  IX  i  X  wieku  ani  u  Słowian  połabskich,  ani  nadbałtyckich.  Życie  społeczne 

pozostawało  tam  na  przedpaństwowym,  w  istocie  terytorialno-plemiennym  etapie  rozwoju,  z 

naczelnikiem  wybieranym  przez  wiec,  z  powszechnym  obowiązkiem  służby  wojskowej,  z 

przedchrześcijańskimi  lokalnymi  kultami  i  w  tradycyjnym  środowisku  pojedynczych  ośrodków 

osadniczych. 

Zakładając zatem, że Wielkie Morawy należały do kategorii państw wczesnośredniowiecznych, koniecznie 

trzeba,  z  historycznie  poświadczonych  informacji  o  ich  nagłym  upadku  w  początku  X  wieku  w  wyniku 

najazdów  węgierskich,  wyciągnąć  wniosek  poniekąd  bardziej  ogólnej  natury.  A  to  najprawdopodobniej 

taki, że państwa wczesnośredniowieczne ze swoją nierównomiernie zorganizowaną strukturą społeczną 

były tworami bardzo kruchymi. Ich szybki upadek mogło spowodować na przykład wygaśnięcie dynastii i 

zanik  drużyny  książęcej.  Z  takiego  punktu  widzenia  wspólnoty  plemienno-terytorialne  na  ziemiach 

nadbałtyckich  były  w  tym  czasie  organizmami  społecznymi  bardziej  elastycznymi  i  przez  to  bardziej 

wytrzymałymi.  Kształtujące  się  wczesnośredniowieczne  państwo  mogło  więc  przetrwać  w  przybliżeniu 

pierwsze  pięćdziesiąt  lat  swojego  istnienia  (tj.  dwie  pierwsze  generacje)  tylko  przy  minimalnym 

zagrożeniu zewnętrznym. 

Tę ochronną rolę w przypadku tworzącego się w końcu IX wieku państwa Przemyślidów spełniało przede 

wszystkim jego korzystne położenie geograficzne; zaś w wypadku kształtującego się w pierwszej połowie 

X wieku państwa Piastów funkcję strefy buforowej przejęły ziemie plemion żyjących między Odrą a Łabą. 

W  tym  kontekście  należy  również  wspomnieć,  że  od  połowy  lat  siedemdziesiątych  IX  wieku  naturalny 

punkt ciężkości państwa wschodniofrankijskiego przesuwał się nad Dunaj  do Bawarii,  a  wewnątrz kraju 

stopniowo 

pogłębiały 

się 

procesy 

dezintegracyjne 

poszczególnych 

księstw, 

spowodowane 

hegemonialnymi,  a  przez  to  też  przeciwstawnymi  ambicjami  politycznymi  najszlachetniejszych 

dzielnicowych  rodów,  które  wywodziły  swoje  prawa  pierwszeństwa  do  władzy  z  pokrewieństwa,  w 

różnych  zresztą  stopniach,  z  wymarłą  w  roku  911  dynastią  karolińską.  Te  antagonizmy  doprowadziły  w 

pierwszej  ćwierci  X  wieku  prawie  do  zupełnego  rozpadu  państwa  frankijskiego.  Idea  jedności 

urzeczywistniała się jednak w rywalizacji o uzyskanie hegemonii,  zwłaszcza między najbardziej zwanymi 

członami dawnego związku państwowego - ludolfińską  Saksonią na północy i Bawarią Luitpoldingów na 

południu. Oba konkurujące ze sobą rody, aby móc rozwinąć polityczną aktywność w całej Rzeszy, musiały 

szukać  poparcia  przede  wszystkim  we  własnych  księstwach.  Ich  przedstawiciele  byli  zmuszeni  z  jednej 

strony  oprzeć  się  na  miejscowych,  równych  im  urodzeniem  rodach,  z  którymi  łączyli  się  najczęściej 

więzami  rodzinnymi,  z  drugiej  strony  musieli  tworzyć  sobie  mocarstwowe  zaplecze,  zależne  jedynie  od 

nich  i  podlegające  im  na  ogólnych  zasadach  prawa  lennego,  z  czym  spotykamy  się  zwłaszcza  na 

background image

25 

 

pogranicznych ziemiach  słowiańskich. Trwały  napór na  te  obszary zaznaczył się  najpierw  nad  Dunajem, 

na terenie już istniejącej bawarskiej Marchii Wschodniej. Kotlina Czeska oraz ziemie słowiańskie między 

Łabą  i  Odrą  od  ostatniej  ćwierci  IX  do  początku  X  wieku  znajdowały  się  poza  sferą  bezpośredniego 

zainteresowania  Rzeszy,  a  właściwie  przylegającego  do  nich  państwa  Sasów,  w  którym  stopniowo 

umacniali  swoją  niezależną  pozycję  Ludolfingowie  (Harz,  Turyngia,  ziemie  dorzecza  Sali).  W  pierwszej  i 

drugiej dekadzie X wieku na Połabiu i nad Dunajem rozpoczęła się wprawdzie oddzielna, ale ogólnie słabo 

zauważalna  ekspansja  książąt  saskich  i  bawarskich.  Była  ona  słabo  zauważalna  zwłaszcza  dlatego,  że 

niszczące ataki Węgrów od 900 roku zmuszały do obrony nie tylko Bawarów, ale od 906 r. nie ustrzegło 

się ich nawet oddalone księstwo saskie, dokąd  szybkie  oddziały węgierskie przenikały przeważnie przez 

ziemie czeskie.  

Wydaje się, że nie działo się to bez zgody książąt z dynastii Przemyślidów. W ten sposób Kotlina Czeska 

nabrała strategicznego znaczenia tak dla bawarskiego księcia Amulfa, jak dla saskiego króla Henryka I - i 

to niezależnie od siebie, chociaż w roku 921 doszło do formalnej zgody między obydwoma rywalami. 

W  tym  czasie  państwo  Przemyślidów,  choć  nie  obejmowało  jeszcze  całej  Kotliny    Czeskiej, 

przypuszczalnie  było  do  tego  stopnia  skonsolidowane,  że  -  bez  względu  na  poważne  konflikty 

wewnątrzdynastyczne po śmierci Wratysława I w 921 r. – mogło znaleźć wystarczające pole manewru w 

ramach  skrywanego  antagonizmu  sasko-bawarskiego.  Jeżeli  w  tym  kontekście  możemy  się  tylko 

domyślać  celu  wojennej  wyprawy  księcia  bawarskiego  Amulfa  do  Czech  w  922  r.,  to  późniejsza 

niewątpliwie samodzielna (tak ją jednoznacznie określają ówczesne źródła) ekspedycja króla Henryka I w 

kierunku Pragi w pierwszej połowie 929 r., wskazuje na próbę zmuszenia siłą księcia Wacława, następcy 

Wratysława,  aby  przeszedł  na  stronę  Sasów  i  najprawdopodobniej  ograniczył  ewentualne  przemarsze 

oddziałów  węgierskich  na  tereny  leżące  w  saskiej  strefie  zainteresowania.  Relacja  Widukinda  o  tej 

wyprawie (I, 35) daje kolejne możliwości interpretacji, zwłaszcza w powiązaniu z późniejszymi, lokalnymi 

źródłami. Jeżeli według saskiego kronikarza Henryk I wyruszył w 929 r. ku Pradze, podporządkował sobie 

jej księcia i zobowiązał go do płacenia trybutu z całych Czech (Bohemias tributarias faciens), to powyższe 

stwierdzenia  świadczyłyby  o  pewnej  nowej,  przywódczej  roli  Przemyślidów  prawie  w  całej  Kotlinie 

Czeskiej już przed rokiem 929. Więcej światła na charakter ich pozycji rzuca końcowa opowieść Legendy 

o  św.  Ludmile  i  Św.  Wacławie  mnicha  Kristiana,  dotycząca  pojedynku  św.  Wacława  z  nienazwanym 

księciem  z  wschodnioczeskiej  Kourimi.  Poddał  się  on  Wacławowi  bez  walki  i  książę  Przemyślidów 

„ofiarował mu po tym pocałunek pokoju i umocnił drogą pokojową swoje zwierzchnictwo nad nim i jego 

krajem, udzieliwszy mu mocy, aby zarządzał tym krajem aż do końca życia”. Wydarzenie, o którym mówi 

autor  legendy,  uzupełniającej  opowiadanie  Widukinda,  da  się  datować  na  okres  przed  929  r.  Ponadto 

poświadcza  ona  kolejną  fazę  i  metody  ekspansji  Przemyślidów.  Konsekwencją  zdarzeń  stał  się  fakt,  że 

pobity książę kourimski podzielał prosaską orientację Wacława. Jednak wywoływała ona opór wewnątrz 

samej dynastii, stawiając przeciw księciu jego własnego brata. Konflikty osiągnęły apogeum 28 września 

935 r., kiedy Wacław zginął z ręki mordercy , nasłanego przez jego brata - Bolesława. Wydarzenia, które 

nastąpiły wkrótce po tym, świadczą, że chodziło tu o czyn motywowany politycznie. Opowiada o nich pod 

936  r.  nasz  główny  sprawozdawca,  saski  kronikarz  Widukind,  pisząc:  „Bolesław  zabił  brata  swego, 

człowieka,  jak  powiadają,  chrześcijańskiego  i  oddanego  czci  bożej.  Obawiając  się  sąsiadującego  z  nim 

królewięcia  (subregulus),  dlatego,  że  ów  słuchał  poleceń  z  Saksonii,  wydal  mu  wojnę.  Ten  posłał  do 

background image

26 

 

Saksonii z prośbą o pomoc. Wysłano więc do niego Asika z legionem Merseburczyków i silnym pocztem 

Hassingów  i  dodano  mu  zastęp  Turyngów.”  Wojska  przysłane  z  pomocą  kroczyły  oddzielnie,  co 

wykorzystał  Bolesław  I  (935-972),  który  symulowaną  ucieczką  powiększył  odległość  między 

poszczególnymi  oddziałami,  dając  zarazem  hrabiemu  Asikowi  poczucie  bezpieczeństwa  i  budząc  w  nim 

przedwczesny  smak  zwycięstwa.  Następnie  Bolesław  napadł  na  niedostatecznie  strzeżony  obóz  wroga, 

rozbił oddziały saskie, wcześniej odparłszy atak Turyngów i wnet skierował się ku grodowi „sąsiedniego 

królewięcia”. W czasie pierwszego ataku zdobył go i spustoszył. Widukind zaś tylko zwięźle wspomina, że 

wrogość między Bolesławem I i Ottonem I trwała jeszcze przez kolejnych czternaście lat. Nie wiadomo, w 

jaki  sposób  przejawiał  się  ten  stan  wojny,  podobnie  jak  brak  jakichkolwiek  świadectw  ewentualnych 

kontaktów  Bolesława  I  z  bawarskim  księciem  Eberhardem  (937-938),  czy  Bertoldem  (938-947).  Jeżeli 

można  zakładać,  że  istniały,  to  tylko  w  pośredni  sposób,  w  związku  z  podporządkowaniem  Czech,  pod 

względem kościelno-administracyjnym, diecezji ratyzbońskiej.  

Po śmierci Henryka I (2 VII 936 r.) następcą został, z pieczołowitym zachowaniem całej procedury, jego 

syn, Otto I (936-973), już wcześniej desygnowany na to stanowisko. Wraz z objęciem przez niego władzy 

dość  wyraźnie  zmieniła  się  strategia  politycznego  działania  oraz  taktyczne  środki  jego  realizacji. 

Poprzedni  okres  bawarsko-saskiej  rywalizacji  zakończył  się  zbrojną  interwencją  Ottona  i  związaną  z  nią 

neutralizacją  Bertolda,  brata  Amulfa.  Już  ten  krok  wskazywał  na  polityczną  koncepcję  Ottona,  aby 

mianowicie utworzyć z federacji na wpół niezależnych księstw państwa wschodniofrankijskiego jednolite 

państwo  niemieckie.  Kwestią  eksperymentu  stało  się  wytworzenie  stabilnych  więzi  w  tym  państwie. 

Doświadczenia  lat  czterdziestych  i  początku  lat  pięćdziesiątych  pokazały,  że  nie  mogą  być  nimi  bliskie 

związki  pokrewieństwa  między  książętami  a  królem, bowiem  urok  władzy zbyt łatwo  rwał związki  krwi. 

Efektywniejszy  okazał  się,  ale  dopiero  w  połowie  lat  pięćdziesiątych,  sojusz  z  hierarchią  kościelną,  przy 

pomocy której można było stworzyć stabilne oparcie dla władzy centralnej w postaci ogólnopaństwowej 

administracji  i  w  ogóle  poprzez  uaktywnienie  tej  grupy,  utrzymywanej  i  odnawianej  spośród  ludzi  z 

bliskiego  królowi  ośrodka,  mianowicie  z  kapeli  dworskiej.  Warunkiem  realizacji  tych  zjednoczeniowych 

zamiarów  było  jednak  przede  wszystkim  umocnienie  pozycji  Ludolfingów  w  rodzinnej  Saksonii,  a  to 

kosztem słowiańskich terenów osadniczych między Łabą i Odrą. Pierwszy krok uczynił Otto I już w roku 

936,  kiedy  na  dolnym  Połabiu  utworzył  tzw.  Duńską  (Północną)  Marchię  pod  władzą  margrabiego 

Hermana  Billunga,  a  nad  środkową  Łabą  Marchię  Wschodnią  z  margrabią  Geronem  na  czele.  Marchie 

stanowiły  zrazu  terytoria  obronne  pod  władzą  samodzielnych  margrabiów,  dopiero  w  dalszej 

perspektywie miały one przejść do działań zaczepnych. Ekspansywna funkcja marchii saskich w pełni się 

ujawniła  po  połowie  lat  pięćdziesiątych,  kiedy  zasadniczo  zmieniła  się  dotąd  realizowana  metodami 

tradycyjnymi  polityka,  będąca  kombinacją  ataku  zbrojnego  i  żądania  od  ujarzmionych  plemion 

słowiańskich trybutu, w nową  politykę, stawiającą sobie za cel ich bezpośrednią aneksję i włączenie  do 

systemu  marchii  saskich.  Z  tych  powodów  pierwotna  Marchia  Wschodnia  została  podzielona  na  trzy 

mniejsze, ale bardziej aktywne jednostki (Północną, Wschodnią i Miśnieńską Marchię). 

Trzecim ważnym zadaniem na drodze do szybszego ujednolicenia państwa niemieckiego, była stabilizacja 

nie  tylko  zachodniej  granicy  z  Państwem  Zachodniofrankijskim,  ale  przede  wszystkim  granicy  w  dolinie 

Dunaju,  narażonej  na  stałe  ataki  Węgrów.  W  rozwiązaniu  tego  problemu  Ottonowi  I  przeszkadzały 

jeszcze cały czas wrogie stosunki z Przemyślidami w Kotlinie Czeskiej. Wyprawa Ottona w lipcu roku 950 

background image

27 

 

przeciwko  bliżej niezlokalizowanemu grodowi, oznaczanemu w ówczesnych źródłach jako „Nowy Gród” 

(urbs Nova), jego oblężenie, a  następnie kapitulacja załogi pod dowództwem następcy tronu czeskiego, 

przyszłego  Bolesława  II,  spowodowało  nie  tylko  zaniechanie  czternastoletniej  wrogości  i 

podporządkowanie  państwa  Przemyślidów  księciu  bawarskiemu,  którym  był  już  wówczas  młodszy  brat 

Ottona - Henryk I, ale także tworzyły podstawę bawarsko-czeskiej koalicji przeciwko Węgrom. W dalszej 

perspektywie została ona wzmocniona po bitwie nad rzeką Lech 10 sierpnia 955 r., kiedy to Otton I sam 

nie  podążył  za  wycofującymi  się  oddziałami  węgierskimi,  lecz  inicjatywę  w  wojnie  pozostawił 

Bolesławowi I. W ten sposób dał czeskiemu księciu możliwość przeniknięcia na Morawy lewym brzegiem 

górnej  Łaby  i  stoczenia  tu  kolejnej  zwycięskiej  bitwy  z  Węgrami.  Jej  rezultatem  było  późniejsze 

rozszerzenie  wpływów  Przemyślidów  na  Morawy  rozumiane  w  ich  ówczesnych  granicach,  tj.  wraz  z 

Małopolską,  Śląskiem  i  zachodnią  Słowacją.  W  owych  czasach  Otto  I  widział  w  Bolesławie  czeskim 

zapewne cennego sojusznika, któremu sprawiedliwie należała się nagroda, tym bardziej, iż nic ona króla 

niemieckiego  nie  kosztowała.  Wyciągając  wnioski  z  własnych  doświadczeń,  nie  pozostawił  jednak 

przypadkowi  możliwości  dalszego  wzrostu  potęgi  państwa  Przemyślidów.  Formę  zabezpieczenia 

stanowiła  dla  Ottona  najprawdopodobniej  pólnocno-wschodnia  część  Kotliny  Czeskiej.  Bowiem  około 

czternaście  lat  po  zniszczeniu  Kourimia  zaczął  się  krystalizować  nowy  ośrodek  władzy  we  wschodnich 

Czechach,  którego  centrum  leżało  na  prawym  brzegu  Łaby,  w  Libicach  Sławnikowiców.  Nic  nie  stoi  na 

przeszkodzie stwierdzeniu, że wzrost politycznego znaczenia Sławnikowiców w pewien sposób wiązał się 

z  wyprawą  Ottona  w  lecie  roku  950.  O  pierwszym  znanym  przedstawicielu  rodu  -  Sławniku,  którego 

bardzo późne źródło wymienia, zgodnie z logiką, jako  jednego z krewnych  pobitego w roku 936  księcia 

kourimskiego - wiadomo na pewno, iż był spokrewniony (w bliżej nieokreślony sposób) z dynastią saską. 

W  tym  kontekście  nie  trzeba  rozwodzić  się  nad  okolicznościami  tego  faktu,  bowiem  mówi  on  sam  za 

siebie. Zresztą prosaską orientację Sławnikowiców można udowodnić również inaczej. Nie tylko poprzez 

wskazanie  na  architekturę  kościoła  w  grodzie  libickim,  ale  przede  wszystkim  dzięki  faktowi,  że  jeden  z 

synów Sławnika, Wojciech, został wysłany na naukę do słynnej szkoły w Magdeburgu, rezydencji Ottona 

I.  Wszystkie  te  wymienione  przesłanki  skłaniają  do  pewnej  hipotetycznej  interpretacji,  iż  wzrost 

znaczenia  państwa  Sławnikowiców  po  połowie  X  wieku  mógł  mieć  związek  z  zamiarem  Sasów,  by 

Sławnikowicy stanowili przeciwwagę dla Przemyślidów na terenie Czech. 

Spośród  wschodnich sąsiadów państwa niemieckiego w  pierwszej połowie X wieku w zasadzie jedynym 

spójnym  organizmem  pod  względem  politycznym,  organizacyjnym  i  kulturalnym,  z  którym  należało  się 

liczyć,  było  tworzące  się,  dotąd  wprawdzie  tylko  powierzchownie  schrystianizowane,  państwo 

Przemyślidów.  Dlatego  też  w  ramach  bawarsko-saskiej  rywalizacji  stało  się  ono  ważnym  przedmiotem 

sporu.  W  trakcie  czternastoletniego  oporu  przeciwko  Sasom  potrafiło  nie  tylko  zachować  swoją 

integralność,  ale  nawet  za  panowania  Bolesława  I  utrwalić  ją  i  wewnętrznie  wzmocnić.  Po  950  r. 

zareagował  on  w  sposób  elastyczny  na  zmianę  programu  budowy  państwa  niemieckiego  pod  władzą 

Ottona I.  Udzieliwszy  zbrojnego  poparcia  niemieckim  oddziałom  w  bitwie z  Węgrami  nad  rzeką Lech w 

955  r.,  Bolesław  I  mógł  teoretycznie,  poprzez  rozszerzenie  swoich  wpływów  na  tereny  położone  na 

wschód od własnych granic, stworzyć podstawy pozycji państwa Przemyślidów, jako jedynej - na razie - 

znaczącej słowiańskiej organizacji politycznej w Europie Środkowej. 

background image

28 

 

Jednakże  zabrakło  mu  czasu  na  rzeczywiste  zrealizowanie  tych  ambicji,  bowiem  wkrótce  w  drugiej 

połowie X wieku zaczął się gruntownie zmieniać ogólny układ sił w Europie Środkowej. 

Jeżeli  zadamy  mniej  lub  bardziej  retoryczne  pytanie  o  okoliczności  i  świadectwa  tych  zmian,  które  po 

części  wynikały  z  dotychczasowego  rozwoju,  a  po  części  były  skutkiem  zupełnie  nowych  procesów 

europejskich,  należałoby  przede  wszystkim  wymienić  najważniejsze  z  nich.  Po  pierwsze  były  to  -  choć 

brzmi to paradoksalnie  - pozytywne rezultaty bitwy  nad rzeką Lech, które spowodowały przyspieszenie 

procesu  przekształcania  się  związków  plemiennych  węgierskich  koczowników  w  jednolitą 

wczesnopaństwową strukturę węgierskiego księstwa Gejzy I (ok. 970-999) i królestwa Stefana I. Drugim 

ważnym zjawiskiem była faktyczna rezygnacja Ottona I z programu konsekwentnej budowy Niemiec jako 

wczesnośredniowiecznego  państwa  narodowego.  Patrząc  z  dłuższej  perspektywy,  cesarska  koronacja  2 

lutego  962  r.  w  Rzymie,  poprzedzona  dokonaną  w  951  r.  koronacją  w  Lombardii,  zapewne  do  tego 

stopnia  skierowała  uwagę  saskich  monarchów  na  dwa  odmiennie  ukształtowane  i  samodzielnie  się 

rozwijające  terytoria  o  różnych  tradycjach,  że  wkrótce  sparaliżowało  to  jakąkolwiek  systematyczną 

działalność  władców  saskich  w  obu  częściach  Rzeszy.  Do  ich  połączenia  mogło  dojść  jedynie  w  sferze 

symboliki  i  na  podstawie  wysublimowanej  idei  cesarstwa,  odnawiającej  za  pośrednictwem  imperium 

Karola  Wielkiego  tradycje  antycznego  Cesarstwa  Rzymskiego,  a  to  bądź  na  najwyższym  ówczesnym 

poziomie intelektualnym (Otto III), bądź - a to z reguły krótkotrwale - poprzez użycie siły. 

Skutkiem  wyboru  drogi  imperialnej  było  więc  osłabienie  centralnej  władzy  królewskiej  w  księstwach 

niemieckich  i  ich  postępująca  dezintegracja.  Wkrótce  nie  mógł  jej  powstrzymać  nawet  potężny  aparat 

administracyjny Kościoła Rzeszy, na którym opierał się Otto I i jego następcy. Trzecim fenomenem zmiany 

układu sił w Europie Środkowej było prawie błyskawiczne powstanie państwa pierwszych Piastów między 

Odra i Wisłą. Jeżeli możemy dziś uznać za udowodnioną nową datację słynnej relacji Ibrahima ibn Jakuba 

o Słowianach na lata 961-962, to w takim razie informacje o Mieszku - „mocnym władcy Północy” oraz 

szczegóły o sile i wewnętrznej organizacji jego drużyny, które podaje relacja, byłyby w ogóle najstarszym 

przekazem o istnieniu już ukształtowanego rdzenia piastowskiego państwa. Biorąc pod uwagę analogie z 

Wielkimi  Morawami  i  Czechami,  jak  też  odwołując  się  do  danych  Geografa  Bawarskiego  z  pierwszej 

ćwierci IX wieku, należy założyć stopniowy rozwój od mniejszych wspólnot terytorialnych, przez większe 

przedpaństwowe  organizmy  księstwa  w  IX  i  pierwszej  połowie  X  wieku,  aż  po  jednoczące  je 

wczesnośredniowieczne państwo, obejmujące Wielkopolskę, Kujawy, Mazowsze i Pomorze Gdańskie. 

W  tym  kontekście  można  postawić  wielce  prawdopodobną  hipotezę,  że  jedną  z  przyczyn  tak  szybkiej 

integracji  wspólnot  środkowopolskich  w  jeden  organizm  państwowy  w  pierwszej  połowie  X  wieku 

stanowił rosnący napór saskich feudałów w kierunku wschodnim na obszarze całej połabsko-odrzańskiej 

strefy  buforowej,  który  wywołał  na  sąsiednich  oraz  na  bardziej  oddalonych  terenach  stan  ciągłego 

zagrożenia.  Jego  rezultatem  była  więc  reakcja,  często  połączona  z  użyciem  siły,  ze  strony  na  ogół 

najbardziej rozwiniętego i najlepiej zorganizowanego ośrodka (księstwa terytorialnego). Wnosiła ona do 

budowy  grodowego  systemu  administracyjno-obronnego  i  do  formowania  się  drużyny  książęcej  coraz 

wyraźniejsze  cechy  o  charakterze  państwowym.  Źródła  pisane  odzwierciedlają  już  tylko  kulminacyjną 

fazę  polskiego  procesu  państwowotwórczego,  która  łączy  się  z  imieniem  pierwszego  historycznego 

władcy, księcia Mieszka I (ok. 960 - 25 V 992). 

background image

29 

 

Nieliczne zachowane przekazy zupełnie jasno oddają siłę osobowości Mieszka jako władcy. Przedstawiają 

go jako zdolnego wojownika i  zręcznego polityka,  a  więc rzeczywistego  twórcę państwa. W pierwszym, 

uchwytnym  historycznie,  etapie  wielkopolskiego  procesu  jednoczenia  w  latach  962-967  strategicznym 

celem  było  wytworzenie  przedpola  od  strony  zachodniej,  nad  środkową  i  dolną  Odrą  (Ziemia  Lubuska, 

Pomorze  Zachodnie).  Wprowadzanie  tego  zamiaru  w  życie  doprowadziło  jednak  do  konfliktu  z 

Wolinianami  i  Wieletami,  którym  pospieszył  z  pomocą  długoletni  przeciwnik  Ottona  I,  saski  hrabia 

Wichman.  Próbując  stawić  czoła  długim  i  ze  zmiennym  szczęściem  prowadzonym  walkom,  wszedł 

Mieszko I w 965 r. w koalicję obronną ze swoim południowym sąsiadem, księciem czeskim Bolesławem I. 

Doszło do tego w sposób charakterystyczny dla owych czasów, a mianowicie przez nawiązanie stosunków 

rodzinnych. Mieszko I poprosił o rękę córki Bolesława, Dobrawy, która bezzwłocznie wyruszyła do Polski. 

Ślub miał jednak i dalsze pozytywne konsekwencje dla państwa polskiego, bowiem stwarzał on przesłanki 

do  przyjęcia  chrześcijaństwa  (966  r.)  i  wkrótce  po  tym  do  zbudowania  podstaw  polskiej  organizacji 

kościelnej  poprzez  ustanowienie  biskupstwa  misyjnego  w  Poznaniu  (968  r.).  Ponadto  Mieszkowi  już  w 

967 r. udało się, z  czeską pomocą zbrojną, zwycięsko zakończyć walki z  Wolinianami i rozciągnąć swoje 

panowanie aż do ujścia Odry. 

Włączenie  ziem  nad  środkową  Odrą  w  granice  państwa  Mieszka  oznaczało  jednak  także  bezpośredni 

kontakt  Polski  ze  strefą  interesów  Rzeszy,  a  właściwie  Sasów,  a  więc  konieczność  ułożenia  sobie 

wzajemnych  stosunków.  Do  tego  doszło  jeszcze  w  roku  967,  drogą  zapewne  pokojową,  bowiem  przy 

wspomnianej dacie saski kronikarz Widukind nazywa polskiego księcia „przyjacielem cesarza”. Późniejsze 

źródło  (Thietmar  z  Merseburga)  jednak  jeszcze  dodaje,  że  z  tym  zbliżeniem  wiązała  się  konieczność 

płacenia  Rzeszy  przez  Mieszka  trybutu  „aż  po  rzekę  Wartę”,  czyli  przypuszczalnie  tylko  z  niedawno 

przyłączonej  Ziemi  Lubuskiej.  Pokojowy  charakter  stosunków  Polski  z  Rzeszą  nie  utrzymał  się  długo  w 

związku  z  radykalną  zmianą  tzw.  cesarskiej  polityki  wschodniej,  znajdującej  teraz  oparcie  w  nowo 

powstałym arcybiskupstwie magdeburskim i polegającej na pogłębianiu organizacyjnej struktury dawnej 

saskiej  Marchii  Wschodniej  (965  r.),  poprzez  udzielanie  szerokich  kompetencji  poszczególnym 

margrabiom. Już w 972 r. doszło do kolizji interesów Mieszka i margrabiego Hodona (965-993). Punktem 

kulminacyjnym jego agresji była bitwa pod Cedynią, stoczona zapewne bez wiedzy Ottona I. Jakkolwiek 

już na początku kwietnia 973 r. doszło do ponownego zawarcia pokoju między Ottonem I i Mieszkiem I w 

obecności czeskiego księcia Bolesława II, to jednak nie zlikwidowano w ten sposób przyczyn następnych 

konfliktów.  I  to  nawet  pomimo  faktu,  iż  cesarz  Otton  I  uczynił  pewne  starania,  aby  nowy  biskup 

Ratyzbony, Wolfgang, zgodził się na oddzielenie Czech od diecezji ratyzbońskiej, aby w ten sposób mogło 

się  spełnić,  popierane  przez  papieża,  życzenie  czeskiego  księcia,  dotyczące  erygowania  samodzielnej 

diecezji praskiej. 

Na odwrót, po śmierci Ottona (7 V 973 r.) zaostrzyły się stosunki między Rzeszą i czesko-polską koalicją, 

do czego przysłużył się wówczas swoimi ambicjami politycznymi książę bawarski Henryk, stryjeczny brat 

Ottona  II.  Aby  osiągnąć  pierwszeństwo  w  Rzeszy,  Henryk  II  Bawarski  szukał  sprzymierzeńców  poza 

granicami  -  w  Czechach  Bolesława  i  w  Polsce  Mieszka.  Zrozumiałe,  że  obaj  sojusznicy  mieli  szereg 

powodów, aby obawiać się zjednoczonej Rzeszy i najprawdopodobniej dlatego też przyjęli w 973-974 r. 

propozycje  Henryka,  chociaż  już  wkrótce  okazało  się,  że  biorą  udział  w  konflikcie  wewnątrz  saskiej 

dynastii,  który  w  najmniejszym  stopniu  nie  przypominał  sasko-bawarskiego  antagonizmu  z  pierwszego 

background image

30 

 

trzydziestolecia  X  wieku  Niewielki  zasięg  powstania  spowodował  jego  szybki  upadek,  który  został 

wkrótce  ukoronowany  czasowym internowaniem Henryka w  Ingelheim. Otton  II  mógł  więc  pomyśleć  o 

odwecie, którego celem już w 975 r.  stały się Czechy. Wyprawa wojenna nie zakończyła  się sukcesem i 

nie  doszło  wówczas  do  rozstrzygającej  bitwy.  Ta  miała  miejsce  dopiero  rok  później,  po  kolejnej  próbie 

wywołania powstania przez Henryka, zakończonej oblężeniem Ratyzbony i ucieczką bawarskiego księcia 

do  Czech.  Otto  II  ścigał  go  w  lecie  976  r.  także  tam.  Jakkolwiek  odparto  wówczas  atak  wojsk  Rzeszy  w 

zachodnich Czechach, to powtórzył się on raz jeszcze w roku 977. Bolesław II wnet po nim podjął usilne 

starania, aby zawrzeć pokój z Ottonem II (978 r.). 

Nie  można  chyba  wytłumaczyć  zmiany  stanowiska  Bolesława  II  w  końcu  lat  siedemdziesiątych  X  wieku 

bez uwzględnienia dalszego rozwoju wydarzeń w Polsce piastowskiej. Mianowicie w 977 r. zmarła żona 

Mieszka, Dobrawa z Przemyślidów, która uosabiała mocne dotąd więzy wzajemnego przymierza i której 

brak zapewne odczuwalnie osłabił stosunki czesko-polskie. A to tym bardziej, że owdowiały książę znalazł 

już w 980 r. jej następczynię w osobie córki Dytryka, margrabiego saskiej Marchii Północnej, Ody, która z 

kolei  poprzez  swoje  związki  rodzinne  mogła  do  pewnego  stopnia  pozytywnie  wpływać  na  układ  sił  w 

dorzeczu  Odry.  Tak  więc  drogi  dawnych  zachodniosłowiańskich  partnerów  politycznych  zaczęły  się 

rozchodzić.  

Wyraźnie  tego  dowodziło  poparcie,  jakiego  udzielił  w  984  r.  Bolesław  II  ponownie  zbuntowanemu 

przeciwko władzy królewskiej, tym razem Ottona III, Henrykowi II Bawarskiemu, do którego Mieszko I już 

się  nie  przyłączył.  Wzajemne  oddalanie  się  od  siebie  Czech  i  Polski  trzeba  traktować  jako 

wielowarstwowy proces, którego poszczególnych elementów nie można w pełni uchwycić. Możliwe jest 

jednak wymienienie podstawowych jego składników i odczytanie ich wzajemnych związków. 

W  drugiej  połowie  X  wieku  państwo  piastowskie  znajdowało  się,  jak  już  stwierdzono,  w  kulminacyjnej 

fazie wczesnośredniowiecznych procesów państwowotwórczych. Charakteryzowała ją przede wszystkim 

ekspansja- dynamiczny składnik procesów państwowotwórczych. Naturalna granica zachodnia wymagała 

raczej  ochrony,  zwłaszcza  po  983  r.,  kiedy  wybuchło  wielkie  powstanie  ludów  słowiańskich  nad  dolną 

Łabą,  To  może  także  do  pewnego  stopnia  tłumaczyć  powody  kontaktów  Mieszka  z  Sasami  w  latach 

985-986  podczas  walk  z  Obodrzycami  i  Lucicami.  Związek  Wielecki  utrzymywał  jednak  tradycyjnie 

przyjacielskie kontakty z czeskimi Przemyślidami. Już samo to krzyżowanie się sympatii i antypatii musiało 

wywoływać pewne napięcie. Jeśli w tej sytuacji Mieszko, kierując się niewątpliwie troską o geopolityczną 

integrację  państwa  w  jego  przyrodzonych  granicach,  zwrócił  swoją  uwagę  -  co  w  pełni  zrozumiałe  -  na 

południe  i  południowy  wschód,  powstało  i  tam  kolejne  potencjalne  źródło  konfliktów.  Jakkolwiek  w 

przypadku  Śląska  i  Małopolski  chodziło  jedynie  o  podbite  części  państwa  czeskiego,  które  były  z  nim 

związane  w  sposób  -  rzec  można  -  nieorganiczny,  to  w  praktyce  starły  się  tu  roszczenia  terytorialne 

Bolesława  II  z  interesami  Mieszka  I.  Mimo  że  w  tym  okresie  państwo  Przemyślidów  rozciągało  się  od 

Miśni  (984  r.)  po  Bug  i  Styr  daleko  na  wschodzie,  nie  tworzyło  jednolitego  pod  względem  politycznym 

organizmu  nawet  w  swoim  naturalnym  geopolitycznym  centrum,  tj.  w  Kotlinie  Czeskiej.  Sławnikowice, 

którzy wyraźniej wkroczyli na polityczną scenę po połowie X wieku, w pewnych okolicznościach mogli się 

wydawać  piastowskiej  Polsce  użytecznym  partnerem,  a  to  dzięki  położeniu  ich  włości  w 

północno-wschodniej części Kotliny Czeskiej. Dotyczy to zwłaszcza okresu po śmierci Sławnika w 981 r., 

background image

31 

 

kiedy  na  czele  księstwa  stanął  jego  ambitny  syn,  książę  Sobiesław.  Nie  jest  wykluczone,  że  Bolesław  II 

zdawał sobie sprawę z możliwości powstania takiej konstelacji i dlatego spróbował wzmocnić istniejące 

dotąd więzi pokrewieństwa z panami na Libicach poprzez pozyskanie sobie, Wojciecha, brata Sobiesława, 

który  od  19  lutego  982  r.  był  praskim  biskupem.  Był  to  niewątpliwie  przezorny  gest  o  ogromnym 

znaczeniu  politycznym.  Szybko  jednak  jego  znaczenie  osłabiła  śmierć  matki  pięciu  braci,  książąt  na 

Libicach - Strzeźysławy (987 r.), o której się w zasadzie słusznie uważa, iż pochodziła z rodu Przemyślidów. 

W tej sytuacji eskalacja antagonizmu między Sławnikowicami i Przemyślidami była jedynie kwestią czasu. 

Pierwszą  ofiarą  konfliktu  stał  się  drugi  biskup  praski,  Wojciech  Sławnikowic.  Trudności,  z  jakimi  się 

borykał  podczas  pasterskiej  działalności  w  swojej  diecezji,  były  niewątpliwie  spowodowane  bardziej 

okolicznościami  politycznymi  niż  jedynie  oporem  przeciwko  jego  zbyt  rygorystycznym  poglądom 

religijnym, które akcentują zwłaszcza legendy. Pierwsze odejście Wojciecha z Pragi do Rzymu (988-992), 

jego  serdeczne  przyjęcie  przez  cesarzową-regentkę Teofano  w  końcu  989  r.  oraz  późniejsze  wstąpienie 

do  klasztoru  św.  Aleksego  i  Bonifacego  na  Awentynie,  mogło  zostać  odebrane  w  kręgu  czeskich 

Przemyślidów  także  jako  demonstracja,  a  nie  tylko  jako  przejaw  osobistej  rezygnacji.  Z  drugiej  strony 

wezwanie  przez  Bolesława  II  biskupa  Miśni  Folkolda,  aby  wypełniał  w  Pradze  niezbędne  czynności 

pasterskie podczas nieobecności właściwego biskupa, również miało charakter konfrontacyjny. 

Napiętą  atmosferę  w Pradze zaogniła  jeszcze  nagle, wiosną  990  r., wiadomość  o  wyprawie  Mieszka  na 

Śląsk  i  jego  aneksji  przez  polskiego  księcia.  Oznaczało  to  otwarte  wypowiedzenie  wojny.  Obaj  dawni 

partnerzy,  a  obecnie  przeciwnicy,  poszukiwali  sojuszników.  Bolesław  II  natychmiast  odnowił  tradycyjne 

kontakty  z  Lucicami,  pragnąc  napaść  na  Polskę  od  zachodu.  Mieszko  I  zapewne  oczekiwał  ataku  z  tej 

strony  i  dlatego  zwrócił  się  o  pomoc  do  Magdeburga,  gdzie  akurat  przebywała  cesarzowa  Teofano. 

Otrzymał  ją.  O  przebiegu  operacji  informuje  nas  saski  kronikarz  Thietmar  z  Merseburga.  Z  jego  relacji 

wynika, że chodziło raczej o polityczne manewry i konflikt dyplomatyczny, bowiem do starcia w ogóle nie 

doszło. Faktycznym zwycięzcą został Mieszko I, który nie wahał się wykorzystać wnet swojego sukcesu w 

polityce zagranicznej, przekazując prawie in articulo mortis (zm. 25 maja 992 r.) cale swoje państwo pod 

opiekę  Stolicy  Apostolskiej,  w  dokumencie  tradycyjnie  zwanym  Dagome  iudex.  Był  to  suwerenny  akt 

polityczny  i  wspaniałe  posunięcie  dyplomatyczne.  Tym  bardziej  zaskakuje  nas  fakt,  że  Bolesław  II  nie 

próbował bronić swych praw ani drogą dyplomatyczną ani siłą. 

Starając się odtworzyć przebieg pozornej bezczynności Bolesława II kroczymy, z powodu braku większej 

liczby źródeł, po bardzo cienkim lodzie hipotetycznych sądów, opartych jedynie na kilku podstawowych 

faktach.  Jest  dość  prawdopodobne,  że  na  pewne  spowolnienie  aktywności  Przemyślidów  miały  przede 

wszystkim  wpływ  obawy  przed  rosnącą  silą  Sławnikowiców,  którzy  od  990  r.  stali  się  bezpośrednimi 

sąsiadami  powiększonego  państwa  polskiego  Mieszka  I,  jakkolwiek  bezpośrednio  nie  da  się  tego 

udowodnić. Nie było też zapewne bez znaczenia, że w 991 r. Bolesław II wyprawił poselstwo do Rzymu z 

zadaniem przekonania Wojciecha, aby wrócił do swojej diecezji. Rok później po przedłożeniu glejtów i za 

zgodą papieża biskup rzeczywiście powrócił do Pragi (992 r.), przyprowadziwszy ze sobą grupę mnichów 

do przyobiecanego klasztoru, który ufundowany został w Brzewnowie, w pobliżu praskiego grodu, już w 

pierwszych  miesiącach  993  r.  Na  tym  jednak  wyczerpały  się  całkowicie  pokojowe  intencje  Bolesława  i 

ponownie zaczął rosnąć wzajemny antagonizm Przemyślidów i Slawnikowiców. Jego przejawem stało się 

drugie, tym razem definitywne, odejście Wojciecha do Rzymu (koniec roku 994), Kiedy zaś w końcu lata 

background image

32 

 

995 r. Otton III przygotował zbrojną wyprawę przeciwko Obodrytom, wziął w niej udział specjalny oddział 

Sobiesława  Sławnikowica,  chociaż  uczestniczył  w  niej  także  polski  kontygent  pod  wodzą  następcy 

Mieszka,  jego  syna  z  pierwszego  małżeństwa  -  Bolesława  Chrobrego  oraz  oddział  czeski,  dowodzony 

przez  syna  Bolesława  II,  o  tym  samym  imieniu.  Z  Legendy  o  św.  Wojciechu  Brunona  z  Kwerfurtu 

dowiadujemy się mimochodem nie tylko o kontaktach Sobiesława z Bolesławem Chrobrym, ale również o 

skargach  Sobiesława  wobec  Ottona  III  na  agresję  Przemyślidów.  I  właśnie  te  skargi  sygnalizowały,  że 

bardzo szybko może dojść do otwartego konfliktu. 27 i 28 września 995 r., a więc w czasie, gdy Sobiesław 

Sławnikowic uczestniczył jeszcze w ekspedycji przeciwko Obodrytom, doszło do ataku na główną siedzibę 

Sławnikowiców  w  Libicach.  Zdobyto  Libice  i  wymordowano  prawie  wszystkich  obecnych  członków 

dynastii.  

Nie  jest  istotne,  czy  Bolesław  II  był  wówczas  chory  i  inicjatywę  podjęli  -  jak  usprawiedliwiająco 

relacjonuje  czeski  kronikarz  Kosmas  -  liderzy  spośród  możnych  czeskich.  Faktem  historycznym  jest 

natomiast,  że  w  roku  995  doszło  do  zjednoczenia  czeskiego  państwa  w  jego  naturalnych  granicach 

geograficznych pod władzą jednej dynastii Przemyślidów. To samo można stwierdzić vice versa i o Polsce 

piastowskiej,  której  podstawy  geopolityczne  zbudował  Mieszko  I,  a  jego  dzieło  dokończył  Bolesław 

Chrobry aneksją Krakowa w roku 999. 

W  dziejach  Czech  i  Polski  X  wiek  był  nie  tylko  okresem  współpracy,  ale  również  czasem  wzajemnych 

konfliktów. Wspólnym mianownikiem obu tych przeciwstawnych tendencji dla jednej i dla drugiej strony 

było  budowanie  państwa  jako  wyższej  i  stabilniejszej  formy  organizacji  społecznej.  Lecz  należy 

jednocześnie  podkreślić,  że  miało  to  miejsce  w  bardzo  sprzyjających  warunkach,  mianowicie  w  toku 

stopniowej transformacji początkowo agresywnego państwa niemieckiego z pierwszej połowy X wieku w 

luźną formę odnowionego cesarstwa rzymskiego, które pod względem politycznym uznawało bez różnic 

powstające  na  wschodzie  państwa  słowiańskie  (Polska,  Czechy)  za  „jednolite”  królestwo  Słowian 

(Sclavanie). Taki stan rzeczy stał się jednak źródłem kolejnych konfliktów w następnym stuleciu, bowiem 

wzajemna  czesko-polska  rywalizacja  zmieniała  ustawicznie  w  owym  czasie  swój  punkt  ciężkości.  Do 

pewnego  wyjaśnienia sytuacji doszło w XII wieku,  w czasach  Fryderyka Barbarossy, kiedy  ponownie dla 

obu stron zmieniły się w istotnym stopniu uwarunkowania polityczne w Europie Środkowej.  

 

 

background image

33 

 

P

OCZĄTKI 

K

OŚCIOŁA W 

P

OLSCE ZA PANOWANIA 

M

IESZKA 

I

 

 

STANISŁAW TRAWKOWSKI 

Chrzest  księcia  Mieszka  I  w  966  roku  zapoczątkował  szybki  proces  chrystianizacji  tworzącego  się 

społeczeństwa  polskiego.  Jej  długotrwałe  konsekwencje,  ujawniające  się  z  upływem  dziesięcioleci  i 

stuleci, trudno przecenić. Wyznaczają one istotne cechy naszego społeczeństwa i jego kultury, określając 

jego przynależność do cywilizacji chrześcijańsko-europejskiej. 

Dla  grona  rządzącego  w  państwie  gnieźnieńskim  w  latach  sześćdziesiątych  X  wieku  tysiącletnie 

perspektywy nie wchodziły w rachubę przy podejmowaniu decyzji politycznych i religijnych, nie mieściły 

się  zresztą  w  jego  wyobrażeniach  o  świecie  i  ludziach  oraz  ich  historii.  Klasyczne  zaś  pytanie  o  powód 

chrztu księcia i społeczeństwa rozpatrywać trzeba we współczesnym mu układzie odniesienia. Jednakże 

tylko  nieliczne  sprawy  polskie  tamtego  czasu  są  nam  nieco  lepiej  znane.  Inne  pozostają  w  pomroce 

słabego  oświetlenia  jakże  nielicznymi  źródłami  pisanymi  i  niejasną  wymową  masy  źródeł 

archeologicznych.  Konsekwencją  tego  są  liczne  polemiki  między  zwolennikami  różnych  hipotez  p 

początkach  chrześcijaństwa  w  Polsce.  Zamiast  pomnażać  ich  liczbę  pożyteczniejsze  chyba  będzie 

przedstawienie  najważniejszych  kontrowersji  naukowych  w  tym  zakresie  oraz  próby  ich  rozwiązania, 

które uzyskały powszechniejsze uznanie badaczy początków Polski i Kościoła w Polsce, bądź mają, jak mi 

się wydaje, znaczne szansę, by to uznanie zyskać. 

Najstarsze  przekazy  kronikarskie  dotyczące  chrztu  Mieszka  I  spisane  zostały  dość  późno.  Biskup 

merseburski  Thietmar  uczynił  to  w  bez  mała  pół  wieku  później,  zaś  polski  kronikarz,  tzw.  Gall  Anonim 

jeszcze  o  stulecie  później.  Ich  opowieści  wywodzą  się  z  polskiej  tradycji  kościelno-dworskiej, 

sformułowanej  najpóźniej  w  początkach  panowania  Bolesława  Chrobrego.  Według  tej  tradycji  jego 

matka, chrześcijańska żona Mieszka, jeszcze poganina, miała go nakłonić do ochrzczenia się. Tradycja ta 

musiała być w czasach Thietmara dobrze ugruntowana i powszechnie w Polsce i w Niemczech uważana 

za wiarygodną, jeśli ów kronikarz uznał za konieczne jej przypomnienie, choć w tym momencie kipiał ze 

złości  na  Bolesława  Chrobrego.  Mimo  to  zgodnie  z  tradycją  zanotował,  że  urodził  się  on  dopiero 

wówczas,  gdy  jego  ojciec  był  chrześcijaninem,  gdy  małżeństwo  Dobrawy  i  Mieszka  zyskało  sankcję 

kościelną, gdy „pobrali się oni w Chrystusie”, jak opisał to merseburski biskup. 

W tej sytuacji nie wydaje się, by można byto uznać przekazy rozpatrywane za konwencje literacka, która 

nakazywała, by chrześcijańska żona doprowadziła swego męża poganina do przyjęcia chrztu, jak zrobili to 

Jan Dąbrowski, Jerzy Dowiat, Henryk Łowmiański. Nie można „wyeliminować” opowieści o roli Dobrawy 

w chrzcie Mieszka z zakresu rozważań,  uznając ją za „wątek anegdotyczny  o  charakterze wędrownym”. 

Taki bowiem wyrok nie został uzasadniony analizą literacką opisów roli np. Etelberty, Chrodehildy, które 

miały  doprowadzić  do  chrztu  swych  mężów,  i  działań  Dobrawy.  Natomiast  już  pobieżne  spojrzenie  na 

wchodzące tu w grę przekazy ukazuje, że mamy do czynienia z identycznością sytuacji, lecz z odmiennymi 

sposobami  jej  przedstawienia.  Słusznie  co  prawda  wywodził  Henryk  Łowmiański,  że  „uzależnienie 

przełomu ideologicznego od zapału misyjnego jednej kobiety nie jest prawdopodobne”, ale przecież ani 

Gerard  Labuda,  ani  Józef  Widajewicz,  którzy  zwracali  uwagę  na  rolę  Dobrawy  w  doprowadzeniu  do 

background image

34 

 

chrztu Mieszka, nie redukowali uwarunkowań tego aktu do jej działań. Podobnie, jak wcześniej znacznie 

Roman Gródecki, uważali oni, że istotne powody były inne.  

Poza  polem  rozważań  wolno  pozostawić  od  razu  tezę  Stanisława  Zakrzewskiego,  odnowioną  przez 

Henryka Łowmiańskiego, jakoby w 963 roku margrabia saski Gero podawszy władzy cesarskiej Ottona I 

Łużyczan  oraz  Mieszka  I,  uzyskał  od  niego  przyrzeczenie,  że  przyjmie  on  chrzest,  dzięki  czemu  uzyskać 

miał  on  dogodne  warunki  zależności  od  Niemiec.  Domysł  o  umowie  Gerona  z  Mieszkiem  w  sprawie 

chrztu  jest  pozbawiony  jakichkolwiek  przesłanek  źródłowych.  Natomiast  informacja  merseburskiego 

biskupa  Thietmara,  że  Gero  pokonał  Łużyczan  i  Mieszka,  jest  wynikiem  pośpiesznego  i  błędnego 

streszczenia  przekazu  saskiego  mnicha  Widukinda,  że  w  tym  samym  czasie  Gero  pobił  Łużyczan,  zaś 

Redarowie  (dokładniej:  Słowianie,  u  których  uprzednio  schronił  się  banita  saski  Wichman  i  do  których 

ponownie  się  udał)  pokonali  dwukrotnie  Mieszka,  przy  czym  Widukind  wysunął  Wichmana  na  plan 

przedni  jako  osobę  kierującą  tymi  wyprawami  plemienia  wieleckiego  na  Mieszka.  Thietmar  zaś  złączył 

obie  akcje,  przypisując  obie  Geronowi,  jak  ukazał  to  przekonywająco  Kazimierz  Tymieniecki,  a 

rozszerzając  jego  argumentację  -  Gerard  Labuda.  Dorzućmy,  że  Thietmar  pisząc  o  roli  Dobrawy  w 

podjęciu  decyzji  przez  Mieszka  o  chrzcie  swoim  i  tworzącej  się  Polski,  o  działaniach  w  tym  kierunku 

biskupa  Jordana,  ukazał  wyraźnie,  że  tak  tradycja  polska,  jak  -  co  tym  razem  znacznie  ważniejsze  - 

tradycja  saska,  przedstawiały  chrzest  Mieszka  jako  akt  zdecydowany  przez  niego  samodzielnie  i 

dobrowolnie. Nie można wbrew tej wyraźnej wymowie źródeł utrzymywać, że było inaczej. 

Od  czasów  Adama  Naruszewicza,  ojca  nowoczesnej  polskiej  historiografii,  domyślano  się,  że  Mieszko 

przyjmował  chrzest,  chcąc  zabezpieczyć  się  przed  agresją  niemiecką  i  przed  podporządkowaniem 

Kościoła w Polsce Kościołowi niemieckiemu. Takiemu celowi służyć miało przyjęcie chrztu przez Czechy. 

Już  jednak  Władysław  Abraham  zauważył,  że  „Z  Czech  mogło  być  przyniesione  do  nas  chrześcijaństwo 

tylko przez Niemców; bo i w Czechach samych nie było ono jeszcze należycie ugruntowane, a tego, aby 

istniało  tam  wtedy  duchowieństwo  czeskie  do  samoistnych  misji  zdolne,  trudno  przypuścić”.  Czechy 

mianowicie nie miały wówczas własnego biskupstwa, należały do diecezji ratyzbońskiej. 

Wydaje się, że Polanie nadwarciańscy zetknęli się bezpośrednio z ekspansją saską na ziemiach połabskich 

na  początku  lat  czterdziestych  X  wieku.  Sasi  narzucili  wówczas  obowiązek  trybutarny  plemionom 

wieleckim  za  wyjątkiem  Lubuszan,  którzy  najprawdopodobniej  w  tym  samym  czasie  weszli  w  obręb 

wpływów  polańskich i  niewątpliwie  szybko  zostali  włączeni w  skład  gnieźnieńskiego jądra  tworzącej się 

Polski.  W  każdym  razie  Lubuszanie  nie  zostali  objęci  granicami  biskupstwa  brandenburskiego 

utworzonego  w  948  roku,  nie  uznawali  zwierzchnictwa  margrabiego  Dytryka,  którego  władzy  poddane 

zostały  opłacające  trybut  plemiona  wieleckie  i  który  z  ramienia  króla  niemieckiego  był  opiekunem 

biskupstwa  brandenburskiego.  Sytuacja  zaodrzańskich  obszarów  lubuskich,  podległych  Mieszkowi, 

pogorszyła  się  w  963  roku,  gdy  Gero  pokonał  Łużyczan  i  poddał  ich  zwierzchnictwu  niemieckiemu. 

Trudno  sobie  wyobrazić,  jak  zauważył  Aleksander  Gieysztor,  ówczesne  położenie  tworzącej  się  Polski 

„bez  groźby  interwencji  dyplomatycznej  i  zbrojnej  państwa  niemieckiego,  która  musiała  ciążyć  i  na 

sprawie chrztu i na sprawie małżeństwa z Dobrawą”.  

background image

35 

 

Spór  toczy  się  o  to,  czy  Mieszko  już  zawierając  w  965  roku  sojusz  z  Czechami  i  umacniając  go 

małżeństwem z  Dobrawą,  zamierzał  poprzez  nie  szukać  drogi  do  świata  chrześcijańskiego,  która  by  nie 

wiodła poprzez Sasów, czy też dopiero „poślubiwszy Dobrawę z pewnością szybko zdał sobie sprawę, że 

jako poganin nie będzie równorzędnym partnerem dla księcia czeskiego, a tym bardziej dla niemieckiego 

króla”,  jak  sądził  G.  Labuda.  Dodać  można  by,  że  także  czeskiemu  władcy,  ks.  Bolesławowi  Srogiemu, 

zależeć musiało na chrzcie Mieszka. Dawny bowiem przywódca antyniemieckiego obozu w Czechach po 

klęsce,  jaką  zadał  mu  Otto  I,  starał  się  uchodzić  za  wiernego  trybutariusza  i  lennika  niemieckiego. 

Tymczasem  panów  saskich  niepokoić mógł  jego  sojusz  z  poganinem z Gniezna,  tym  bardziej,  że  w  tych 

właśnie  latach  Sasi  narzucili  obowiązek  trybutarny  Dziadoszanom,  co  najmniej  z  zachodniej  części  ich 

terytorium, chociaż książę praski uważał, że Dziadoszanie podlegają jego zwierzchnictwu. 

O ile potęga saska stanowiła potencjalne zagrożenie dla ekspansywnej polityki zachodniej ks. Mieszka, to 

wyprawy  wieleckie,  zwłaszcza  Redarów,  na  ziemie,  które  zapewne  niedawno  uznały  nad  sobą  władzę 

monarchy  gnieźnieńskiego,  stanowiły  dla  niego  aktualne  niebezpieczeństwo,  nie  tylko  militarne.  W 

związku  bowiem  wieleckim,  któremu  w  tym  czasie  przewodzili  Redarowie,  nie  wykształciła  się  władza 

monarchiczna, odżyła zaś i umocniła tradycyjna rola władcza wiecu plemiennego i  międzyplemiennego. 

Pozycję  wiecu  ogólnozwiązkowego  wspierał  solenny  kult  Swarożyca,  którego  wyniesiono  ponad 

zgrupowane  wokół  niego  bóstwa  plemienne  i  lokalne  w  sakralnym  centrum  Redarów  w  Redgoszczy. 

Przyznanie opiekuńczej funkcji ponadplemiennej Swarożycowi, zajmującemu jedno z naczelnych miejsc w 

mitologii  ogólnosłowiańskiej,  stwarzało  możliwość  przyciągania  do  związku  wieleckiego  plemion  i 

organizacji  wczesnopaństwowych  spoza  jego  kręgu,  m.  in.  Polan,  u  których  Swarożyc  nie  tylko 

występował  w  sferze  wysokiej  mitologii,  lecz  lokalnie  czczony  był  chyba  publicznie  jako  miejscowe 

bóstwo opiekuńcze. 

Wojna  z  Redarami  mogła  więc  „stanowić  dla  Mieszka  groźbę  obalenia  ustroju  (monarchicznego),  a  co 

najmniej  ograniczenia  wpływów  politycznych  dynastii  piastowskiej  do  ziem  ściśle  polańskich”,  jak 

zasadnie uznał to Gerard Labuda. Jego zdaniem Mieszko musiał zadbać o to, by społeczeństwo odciągnąć 

„spod  działania  obcych  ośrodków  politycznych  i  kultowych,  [do  czego]  wspaniale  nadawała  się  religia 

chrześcijańska, religia oficjalnie panująca w najpotężniejszych w owym czasie państwach europejskich”. 

Chrzest  więc  Mieszka  podyktowany  był,  jeśli  idzie  o  jego  zewnętrznopolityczne  uwarunkowania, 

względem  zarówno  na  aktualne  niebezpieczeństwo  wieleckie,  jak  i  na  potencjalna  groźbę  ze  strony 

znacznie potężniejszego i przeciwnika saskiego. 

Wskazywanie  na  zewnętrzno-polityczne  uwarunkowania  chrztu  polskiego  księcia  jest  zabiegiem 

poznawczym  niewątpliwie  słusznym;  jest  jednak  zarazem  –  jak  zauważył  Marian  Friedberg  - 

przeniesieniem  zjawiska  złożonego  natury  religijnej,  kulturalnej  i  politycznej  na  podłoże  czysto 

polityczne,  a  zarazem  jest  jego  pomniejszeniem,  bo  fakt  doniosły  dla  całego  ówczesnego  świata 

chrześcijańskiego sprowadza do stosunków politycznych” między krajami sąsiednimi.  

Zogniskowanie  uwagi  badawczej  na  zewnętrznopolitycznych  przyczynach.  które  mogły  skłonić  ks. 

Mieszka  I  do  przyjęcia  chrztu,  wynikało, jak  się wydaje, z  dwóch  przyczyn.  Po  pierwsze  nieliczne  źródła 

pozwalają  poznać  przede  wszystkim  zewnętrzno-polityczną  sytuację  tworzącej  się  Polski  w  początkach 

background image

36 

 

drugiej  połowy  X  wieku.  Po  drugie  pozytywistyczne  tendencje  szkoły  krytycznej  ograniczały 

zainteresowania historyków Kościoła przez wiele dziesięcioleci do dziejów jego organizacji, pozostawiając 

obszar  przeżyć  i  postaw  religijnych  na  uboczu.  Gdy  wreszcie  postawiono  pytanie  o  podłoże  religijne 

przyjmowania chrztu przez władców słowiańskich w VII-X wieku, to pierwsza odpowiedź zwracała uwagę 

na  brak  źródeł:  „Nie  umiemy  nic  powiedzieć  o  potrzebach  religijno-moralnych  tych  pogan,  gdyż  -  w 

przeciwieństwie do świata śródziemnomorskiego - stan ich umysłowy z okresu przed chrztem nie stał się 

przedmiotem  niczyjego  opisu”,  jak  stwierdził  Zygmunt  Sułowski.  W  tej  sytuacji  miejsce  poszukiwań 

analitycznych  łatwo  zajęły  dość  schematyczne  domysły.  Wynikały  one  głównie  z  traktowania  skutków 

chrystianizacji  oraz  adaptacji  wzorów  kulturowych  cywilizacji  postantyczno-chrześcijańskiej  jako 

spełnienia oczekiwań, które miały być powodem przyjęcia chrztu. 

Pominąć  można  śmiało  większość  domysłów  o  przyczynach  wewnętrznopolitycznych  chrztu  Polski 

głoszonych  w  latach  pięćdziesiątych  i  na  początku  lat  sześćdziesiątych,  np.  że  szło  o  wprowadzenie 

Kościoła  do  Polski,  gdyż  był  on  instytucją  zaangażowaną  w  rozkwit  gospodarczo-społecznego  ustroju 

feudalnego, którego rozwój leżeć miał w interesie polańskiej góry społecznej z Mieszkiem na czele. Teza 

ta  wynikała  z  oczywistego  nadużycia  terminologicznego:  użycia  tego  samego  terminu:  feudalizm  na 

określenie  zgoła  odmiennych  struktur  społeczno-gospodarczych  zachodnioeuropejskich,  bizantyjskich  i 

słowiańskich. Lekceważąco przy tym pomijano wysiłek poznawczy Marcelego Handeismana i Kazimierza 

Tymienieckiego, 

którzy 

okresie 

międzywojennym 

ukazali, 

że 

feudalizacja 

stosunków 

społecznogospodarczych  w  Polsce  wystąpiła  dopiero  w  XIII-XIV  wieku,  nie  doprowadzając  jednak  do 

wytworzenia się feudalizmu jako ustroju państwowego. 

Odrzucić  trzeba  tezę  przedstawioną  przez  Jerzego Dowiata,  podtrzymaną  przez  Zygmunta  Sułowskiego, 

że  chrześcijaństwo  przynosiło  bardziej  racjonalny  światopogląd  niż  ten,  który  społeczeństwom 

słowiańskim  tworzącym  organizacje  państwowe  przynosiło  ówczesne  miejscowe  pogaństwo,  że  grupy 

pionierskie  w  polityce  i  gospodarce  z  książętami  jako  ich  naturalnymi  przywódcami  chciały,  przyjmując 

chrześcijaństwo, wyzwolić się z krępujących więzów pogańskiej religii i magii. W rzeczywistości bowiem 

chrześcijaństwo wieków średnich cechowało zamiłowanie do cudowności, trwałość praktyk magicznych, 

także w środowiskach przywódczych, przywiązanie do rytualizmu religijnego. (Jako przykład tych postaw 

warto  może  tu  przypomnieć  informację  z  początku  XIII  wieku,  że  jakiś  oddział  polskich  wojów 

poprzedzała czarownica z sitem w ręku, co miało im zapewnić zwycięstwo). 

Pogaństwo  słowiańskie,  zwłaszcza  zaś  jego  odmiany,  które  występować  mogły  na  ziemiach  dorzeczy 

Wisły  i  Odry,  są  przedmiotem  ostrych  polemik  i  bardzo  różnych  hipotez.  Nie  wchodząc  w  nie,  zwrócić 

wypada uwagę  na dwa zjawiska: na  stosunek do  religii w środowiskach  drużynniczych i na stosunek  do 

obcych,  zwycięskich  bogów.  Wielkie  drużyny  pozostające  na  utrzymaniu  książęcym  rekrutowały  się 

niewątpliwie z wychodźców ze wspólnot rodzinnych, opornych i plemiennych; nie brakowało w nich ludzi 

przybywających  pojedynczo  lub  grupowo  z  dalekich  stron.  Domyślać  się  chyba  wolno,  że  właśnie  to 

środowisko  w  tworzącej  się  Polsce  odczuwać  mogło  najsilniej  potrzebę  integrujących  je  wierzeń  i 

obrzędów  sakralnych.  Jeśli  jednak  miałyby  one  przeciwstawiać  się  jednocześnie  sacrum  wieleckiemu, 

czego  konieczność  uprawdopodobnił  G.  Labuda,  to  nie  mogłyby  one  zostać  zaczerpnięte  z  kręgu  religii 

zachodniosłowiańskich. Pozostawało więc szukać sakralnej sankcji integrującej w kręgu chrześcijańskim. 

background image

37 

 

W  systemie  wierzeń  pogańskich,  także  wśród  Słowian,  obcy  bogowie  byli  tak  samo  realni,  prawdziwi  i 

mocni, jak właśni. Zachodni Słowianie skłonni byli wprowadzać także Boga chrześcijan do zespołu swych 

bóstw opiekuńczych, o ile uznali, że może On być im pomocny. Wymowna jest tu informacja pierwszego 

Żywotu św. Ottona bamberskiego, apostoła Pomorza Zachodniego. Mianowicie szczecinianie przyjąwszy 

chrzest  pozostawali  przez  cztery  lata  bez  opieki  duszpasterskiej.  Kapłani  pogańscy  wykorzystując  klęski 

elementarne, które  spadły  w  tym  czasie  na  Szczecin,  podburzyli jego ludność  przeciw  nowej  religii i jej 

urządzeniom.  Gdy  jednak  jeden  z  kapłanów  chciał  zniszczyć  ołtarz  w  kościółku  św.  Wojciecha,  uległ 

atakowi słabości.  

Uznawszy  to  za  przejaw  siły  Boga  chrześcijan,  nakłonił  szczecinian  do  złączenia  kultów.  I  odtąd  -jak 

zapisał  mnich  z  Prüflingen  -  składano  na  jednym  ołtarzu  ofiary  Bogu,  na  drugim  zaś  demonom;  jedną  i 

drugą  służbę  pełniono  z  równą  gorliwością,  tyle  że  bardziej  zakorzenione  przyzwyczajenie  do 

bałwochwalstwa czyniły lud bardziej skłonnym do posłuszeństwa względem bożków”. 

Szczecinianie  postąpili  tak,  choć  znali  świat  chrześcijański,  utrzymywali  bowiem  ożywione  kontakty 

handlowe  morzem  z  Danią,  lądem  z  Polską.  Biskup  Otto  pouczył  ich  przed  udzieleniem  chrztu,  że 

jedynym i prawdziwym Bogiem jest Bóg chrześcijański, zaś bóstwa pogańskie i ich odznaki są bezsilnymi 

bałwanami,  co  udowodnił  niszcząc  świątynie  pogańskie i  znajdujące  się  w  nich posągi,  posrebrzane zaś 

głowy  naczelnego  bóstwa  Trzygława  zabrał  ze  sobą,  by  przesłać  je  papieżowi  jako  świadectwo  swego 

sukcesu.  Ani  jednak  te  czyny,  ani  pouczenia  misjonarza,  ani  tym  bardziej  powierzchowna  znajomość 

chrześcijaństwa, wynikająca z kontaktów handlowych, nie wystarczały, by zakorzenione przyzwyczajenia 

do politeizmu porzucić po chrzcie. 

Wątpliwa  tedy  jest  powtarzana  często  teza,  że  stosunkowo  łatwy  przebieg  chrystianizacji  Polski  był 

wynikiem  uprzedniej  znajomości  chrześcijaństwa,  które  na  kilka  już  dziesięcioleci  przed  chrztem  ks. 

Mieszka  głosić  mieli  u  nadwarciańskich  Polan  samodzielnie  do  nich  przybywający  misjonarze.  Alfons 

Parczewski  domyślał  się  swego  czasu,  że  byli  to  mnisi  iroszkoccy.  Nowsze  badania  ukazały  jednak,  że 

domniemany ich zapał misjonarski, o którym tak chętnie pisano w XIX wieku, był w rzeczywistości dość 

ograniczony,  a  występował  w  VII  i  VIII  wieku.  Natomiast  w  następnym  stuleciu  z  Zielonej  Wyspy 

przybywali na kontynent przede wszystkim uczeni,  których przyciągał rozkwit  odrodzenia  karolińskiego. 

Mało  prawdopodobne  jest  też  pojawienie  się  w  pierwszej  połowie  X  wieku  na  ziemiach  polańskich 

misjonarzy z kraju Wiślan. 

Domysł taki związany jest z uporczywie odżywającą hipotezą o daleko posuniętej chrystianizacji państwa 

wiślańskiego w końcu IX wieku. Przypuszczenie to wynika z intensywnej interpretacji zapisu Żywotu św. 

Metodego  o  jego  darze  proroczym,  który  miał  się  przejawić  m.  in.  w  zapowiedzi  chrztu  księcia  z  ziemi 

Wiślan  w  niewoli,  na  cudzej ziemi.  Wynikało  z  tego  oczywiście,  że  ów książę  poniósł  klęskę  w  starciu z 

Morawianami.  Hipotezą  dopuszczalną  jest  sugestia,  że  w  konsekwencji  zwycięstwa  morawskiego, 

arcybiskup  Metody  wysłał  grupę  misyjną  do  Wiślan.  Nie  osiągnęła  ona  jednak  ani  większych,  ani 

trwalszych  sukcesów,  jak  ukazywali  to  m.  in.  Tadeusz  Lehr-Spławiński,  Henryk  Łowmiański,  Gerard 

Labuda. Brak jest bowiem śladów źródłowych  działalności tej hipotetycznej misji. Do fantazji zaś należą 

tezy  o  istnieniu  biskupstwa  krakowskiego  w  końcu  IX  czy  na  przełomie  IX  i  X  wieku.  Rozstrzygające 

background image

38 

 

znaczenie ma fakt, że do drugiej połowy X wieku w dorzeczu górnej i średniej Wisły stosowano wyłącznie 

ciałopalny obrządek pogrzebowy, surowo zakazany przez Kościół. 

Pozyskanie  dla  chrześcijaństwa  niektórych  rodzin  przywódczych  kraju  pogańskiego  przez  indywidualnie 

działających  misjonarzy  „nie  wystarczało  do  wprowadzenia  i  utrzymania  nowej  religii,  jeśli  nie  nastąpił 

akt oficjalny ze strony organizacji wyższego rzędu, państwa o odpowiedniej sile i zasięgu terytorialnym”, 

jak  stwierdził  Aleksander  Gieysztor,  rozpatrując  wejście  Polski  w  rzeczpospolitą  chrześcijańską  na  tle 

procesów  chrystianizacyjnych  Europy  środkowej  i  wschodniej.  Wynikało  to  ze  społecznego  charakteru 

ówczesnego  pogaństwa  słowiańskiego.  „Prawo  zwyczajowe  wraz  z  religią  jako  jego  elementem 

regulowało życie plemienia i musiało znajdować się pod ochroną organu tegoż społeczeństwa czyli wiecu 

-  a  jeśli  życie  narzucało  innowacje,  on  jedynie  był  mocen  wprowadzić  zmiany  jako  wyraziciel  woli 

grupowej” -jak wyjaśniał znakomity znawca przekształceń ustroju plemiennego we wczesnopaństwowy, 

Henryk 

Łowmiański. 

Wraz 

umacnianiem 

się 

wyodrębnionego 

aparatu 

drużynniczego 

wczesnopaństwowej  władzy  monarchicznej  i  rozbudową  terytorium  monarchii,  rolę  wiecu 

wielkoplemiennego  czy  międzyplemiennego  przejmowali  pospołu,  lecz  nie  równorzędnie,  władca  i 

warstwa rządząca obejmująca dowódców drużyn, grodów, tę część dawnej arystokracji plemiennej, która 

związała  się  ze  zwycięskim  monarchą.  W  tej  sytuacji  „o  zmianie  religii  nie  decydowała  wola  samego 

władcy rozporządzającego środkami przymusu i jego rozkaz przystąpienia ludu do chrztu. Konieczne było 

jeszcze poparcie ze strony góry społecznej i przynajmniej brak silniejszego oporu ze strony szerszych mas 

ludności”.  

Kościół zaś od początków średniowiecza w Europie łacińskiej dążył do pozyskiwania dla chrześcijaństwa 

całych  wspólnot  etniczno-politycznych.  Wiązało  się  to  z  nowym  spojrzeniem  eklezjologicznym  na 

chrześcijaństwo, co było wynikiem uwrażliwienia wielkich ludzi Kościoła na znaki czasu wędrówek ludów. 

Tak np. znakomity erudyta. Ojciec Kościoła, Izydor z Sewilli (zm. 636) dostrzegł, że lud Boży, który tworzy 

Kościół  na  tym  świecie,  jest  złączeniem  -  kongregacją  jednocząca  wspólnoty  etniczne  (Huius  populi 

congregatio  ex  gentibus  ipsa  est  ecciesia).  Owe  wspólnoty  etniczne  są  w  ujęciu  Izydora  członami 

mistycznego Ciała (Corpus) Jezusa Chrystusa, które jest Kościołem. Władcy zaś po to są postawieni przez 

Boga  nad  swymi  ludami,  by  poddawać  je  prawom  wyznaczającym  właściwe  postępowanie,  aby 

zabezpieczać ludy przed złem i poprawiać je. 

Poprzez doświadczenia wędrówek ludów i nowe pojmowanie widocznego Kościoła w doczesnym świecie 

poczęto  inaczej  odczytywać  nakaz  Chrystusowy  zawarty  w  Ewangelii  według  św.  Mateusza:  Docete 

omnes gentes, nadając temu pouczeniu treść do dzisiaj żywą: „Nauczajcie wszystkie narody”. Tymczasem 

użyte w Wulgacie określenie: „omnes gentes” oznaczało pierwotnie „pogan w całości” bądź „wszystkich 

pogan”, odpowiadając hebrajskiemu „goijm”. Nie szło wiec o „wszystkie ludy”, lecz o „wszystkich ludzi”, 

co  wyraźnie  ukazuje  sformułowanie  wspomnianego  nakazu  w  Ewangelii  według  św.  Marka:  „Głoście 

Ewangelie wszelkiemu stworzeniu”. Jednakże papież Grzegorz Wielki (590-604) interpretując ten werset, 

chciałby bardzo, aby Ewangelię poznała „nacja wszystkich ludów” (omnis natio gentis). Wynikające stad 

zasady  praktycznego  postępowania  sformułował  Grzegorz  Wielki  organizując  misje,  którą  wysłał  do 

Anglosów.  Bolesław  Kumor  zestawiając  pouczenia  Grzegorza  z  odpowiedziami  papieża  Mikołaja  I 

(858-867)  na zapytania  Bułgarów  w  sprawie  chrystianizacji ich  kraju,  ukazali  trwałość  papieskiej  teorii  i 

background image

39 

 

praktyki  misyjnej.  Aktualność  jej  w  X-XI  wieku  ukazuje  dobrze  sięgniecie  do  Decretum  biskupa 

wonnackiego  Burcharda  (zm.  1025),  który  na  użytek  duszpasterski  zestawił  opinie  Ojców  Kościoła, 

wielkich papieży, uchwały synodów, korzystając też z poprzednich zbiorów prawniczych. 

Sukces misji zapewnić  miało pozyskanie  dla wiary  monarchy, jego otoczenia i ich ochrzczenie.  W miarę 

rozszerzania  się  kręgów  ochrzczonych  i  wznoszenia  kościołów  należało  w  myśl  tych  zasad  możliwie 

najszybciej  erygować  biskupstwa,  po  utworzeniu  ich  sieci  wybrać  metropolitę,  który  swe  uprawnienia 

jurysdykcyjne  wraz  z  paliuszem  otrzymywać  miał  od  papieża.  Utworzenie  samodzielnej  prowincji 

kościelnej  dla  społeczeństwa  wchodzącego  w  obręb  chrześcijaństwa  zapewnić  miało  tej  społeczności 

zachowanie  jej  tożsamości  etniczno-politycznej.  Zgodnie  z  teoria  eklezjologiczną  nawrócony  lud, 

zachowując swój charakter etniczny, wzbogacał różnorodną kongregację, jaką był jeden jedyny lud Boży. 

W  praktyce  organizacyjnej  obrzeża  świata  chrześcijańskiego  wprowadzane  były  w  bezpośrednią 

zależność  od  Stolicy  Apostolskiej,  przydając  ciężaru  jej  prymatowi.  Zależność  ta  zawiązywała  się  na 

samym  początku  przez  udzielenie  licencji  misyjnej  wyznaczonemu  przez  papieża  kierownikowi  misji. 

Uzyskiwał on nadzwyczajne prawo samodzielnego początkowo wyświęcania biskupów dla erygowanych 

biskupstw i zwierzchności nad nowymi biskupami do czasu wyboru metropolity. 

Współzawodnika do roli przywódcy chrześcijaństwa zachodniego znalazło papiestwo w końcu VIII wieku 

w monarchii karolińskiej, do której wzrostu samo się przyczyniło ze względów czysto politycznych. Karol 

Wielki  zgodnie z koncepcja  Alkuina uznał,  że chrześcijański Zachód stanowi „Imperium chrześcijańskie”, 

w  którym  władza  powinna  należeć  do  monarchy  Franków  jako  opiekuna  papieża.  Imperialna  ideologia 

przypisała  też  frankijskiemu  władcy  zadanie  poszerzania  granic  „Kościoła  Chrystusowego  na  zewnątrz 

przy pomocy oręża, zwyciężając najazdy pogan i wyniszczając niewiernych; wewnątrz natomiast państwa 

-  pisał  Karol  Wielki  do  papieża  Leona  III  na  kilka  lat  przed  swą  koronacją  cesarską  -  (władca  ma) 

utwierdzać wierzących w prawdziwej wierze”. Podbój  więc lub  uzależnianie  pogańskich sąsiadów miały 

być wstępem do ich chrystianizacji; opór zaś wobec imperialnej ekspansji uprawniać miał do fizycznego 

zniszczenia pogańskiego przeciwnika.  

O ile cezaropapizm w stylu bizantyjskim stanowił na Zachodzie krótki epizod, ograniczający się do rządów 

Karola  Wielkiego,  to  ideologia  „imperium  chrześcijańskiego”  przetrwała  rozpad  i  upadek  monarchii 

karolińskiej, by odżyć we wschodniej jej części pod berłem saskich Ottonów w drugiej połowie X wieku. 

Nie  bez  wpływu  swego  brata,  arcybiskupa  kolońskiego  Brunona,  począł  Otto  I  w  połowie  stulecia 

doceniać znaczenie reformy Kościoła dla umocnienia władzy monarszej; uznał wówczas, że ścisły związek 

między  monarchią  i  Kościołem  stanowi  nieodzowny  warunek  dobrego  funkcjonowania  obydwóch 

instytucji  globalnych,  dla  których  nadrzędnym,  eschatologicznym  celem  powinno  być  „zbawienie  ludu 

chrześcijańskiego” (salus populi christiani). Praktycznymi konsekwencjami były: rygorystyczne włączenie 

biskupów i opatów klasztorów królewskich do służby na rzecz państwa, powierzanie biskupstw ludziom 

sprawdzonym  w  kancelarii  lub  kapelli  monarszej,  tworzenie  „systemu  Kościoła  monarszego”. 

Konsekwencją  były  też  zabiegi  o  utworzenie  arcybiskupstwa  magdeburskiego,  podejmowane 

systematycznie od 955 roku. 

background image

40 

 

W  tej  sytuacji  oficjalny  akt  wejścia  powstającej  Polski  w  świat  chrześcijański  musiał  mieć  wyjątkowo 

ceremonialną  oprawę,  by  ukazać  tak  wewnątrz  kraju,  jak  i  na  zewnątrz  niego,  zwłaszcza  wobec  dworu 

Ottona I i możnowładztwa saskiego, zarówno silę militarną i ekonomiczną  polskiego  księcia, jak i  pełną 

jedność i zgodność z nim góry społecznej jego państwa. W tradycji magdeburskiej trwać musiała pamięć 

o  wspaniałości  tej  ceremonii,  jeśli  Thietmar  poprzez  nagromadzenie  podniosłych,  choć  wciąż 

powtarzanych  i  ogólnikowych,  zwrotów  pragnął  wywołać  wrażenie  patetyczne,  pozbawione  jednak 

realiów, których najwyraźniej nie znał poza jednym, że szafarzem sakramentu chrztu był ,,pierwszy, ich - 

czyli  Polaków  -  biskup”  Jordan.  Jednakże  informacje  rocznikarskie,  wywodzące  się  z  najstarszego, 

zaginionego  rocznika  polskiego,  prowadzonego  w  X  wieku  współcześnie  z  opisywanymi  wydarzeniami, 

ukazują,  że  Jordan  został  ordynowany  pierwszym  biskupem  w  Polsce  dopiero  w  968  roku.  Termin 

ordivitio  oznaczać  mógł  w  tym  kontekście  zarówno  konsekrację  Jordana  i  skierowanie  go  do  Polski,  by 

stworzył Kościół polski, jak i tylko tę drugą decyzję, o ile Jordan był już uprzednio wyświęcony na biskupa, 

lecz nie był „ordynowany” na żadną diecezję. Trzeba jednak od razu wyjaśnić, że Jordan nie mógł w 966 

roku stać na czele misji papieskiej, gdyż - jak wyjaśnili to Henryk Łowmiański i Jerzy Dowiat - zabrakłoby 

czasu  na  jej  pozyskanie.  Dobrawa  bowiem  według  tradycji  miała  złamać  nakazy  dotyczące  wielkiego 

postu,  a  więc  najwcześniej  prośbę  o  misję  papieską  skierować  mógł  Mieszko  do  Rzymu  przez  Czechy 

wiosną 965 roku. 

Ówczesna sediswakancja na tronie Św. Piotra trwała jednak do pierwszego października, gdy wstąpił nań 

Jan  XIII.  Trudno  sądzić,  by  podjął  on  bez  porozumienia  się  z  cesarzem  przebywającym  w  Niemczech 

decyzję  w  sprawie  misji  dla  kraju  graniczącego  z  nowotworzoną  prowincją  kościelną  magdeburską,  o 

której  powstanie  Otto  zabiegał  od  dziesięciu  lat  ze  stalą  troską.  Tymczasem  już  w  połowie  grudnia 

zbuntowani  panowie  rzymscy  uwięzili  papieża,  który  przebywał  długo  w  więzieniu,  nim  udało  mu  się 

uciec na południe, by tam znaleźć pomoc, z którą powrócił dopiero w listopadzie 966 roku do Rzymu. 

Jordan  mógł  być  w  966  roku  biskupem,  np.  pomocniczym  biskupem  dieciezjalnego  biskupa 

ratyzbońskiego;  przybyłby  nad  Wanę  na  zaproszenie  Bolesława  czeskiego  i  Mieszka  polskiego,  by 

uświetnić ceremonię chrztu, co ważne było dla polskiego otoczenia władcy, lecz zarazem dopełnić chrzest 

przez  bierzmowanie  księcia  i  jego  dostojników,  co  mogło  mieć  istotne  znaczenie  w  ocenie  episkopatu 

niemieckiego. Mógł też być Jordan biskupem przysłanym przez cesarza. Większość badaczy polskich broni 

się  przed  takim  domysłem,  pamiętając  o  polityce  misyjnej  „imperium  chrześcijańskiego”,  dążącego  do 

uzależnienia  terenów  przez  siebie  chrystianizowanych.  Henryk  Łowmiański  zauważył  jednak  trafnie,  że 

„rola  Kościoła  w  poszczególnych  krajach  była  uzależniona  od  ich  potencjału  politycznego:  w  krajach 

ujarzmionych  przez  Niemców  Kościół  stawał  się  narzędziem  polityki  niemieckiej;  w  krajach,  które 

zachowały  samodzielność  państwową,  kler  pozostawał  pod  kontrolą  władzy  miejscowej,  ta  zaś  tym 

skuteczniej  neutralizowała  niebezpieczeństwo,  jakie  wynikało  z  obcego  pochodzenia  kleru  i  jego 

podległości  obcej  hierarchii,  im  pełniejszą  zdołała  zapewnić  swemu  krajowi  autonomię 

organizacyjno-kościelną, a więc w postaci odrębnego biskupstwa, zwłaszcza zaś metropolii, która więź z 

Kościołem  niemieckim  całkowicie  eliminowała”.  Dodać  jednak  tu  od  razu  trzeba,  że  pozyskanie  misji 

chrystianizacyjnej zależnej tylko od Stolicy Apostolskiej znacznie ułatwiłoby stworzenie własnej, polskiej 

prowincji kościelnej.  

background image

41 

 

Liczyć się trzeba jednak i z tym, że Thietmar opisując chrzest Mieszka przydał Jordanowi sakrę biskupią, 

którą  w  rzeczywistości  otrzymał  on  nieco  później.  Taki  brak  precyzji  często  występuje  tak  u 

średniowiecznych kronikarzy, jak u dzisiejszych pamiętnikarzy, publicystów, historyków. Jordan mógł być 

w  966  roku  zwykłym  duchownym.  O  ważności  bowiem  chrztu  decydowała  poprawność  wygłoszonej 

formuły  baptysmalnej,  a  nie  przynależność  stanowa  czy  charakter  osoby  udzielającej  tego  sakramentu. 

Stąd wynikł domysł Zygmunta Sułowskiego, że „szafarzem sakramentu chrztu musiał być najdostojniejszy 

kapłan miejscowy, to jest główny kapelan Dobrawy”. Rozważał tę możliwość także Henryk Łowmiański, 

pisząc że „w zasadzie Mieszko mógł otrzymać chrzest z rąk księży przybyłych do Polski wraz z Dobrawą”, 

odrzucił zaś tę hipotezę, uważając że polski władca wolał, by obrzędowi chrztu przewodniczył biskup, co 

zapewniało odpowiednią oprawę aktu publicznego o olbrzymiej doniosłości. 

Domysły  te  o  tyle  trzeba  zakwestionować,  że  zaciążył  nad  nimi  obraz  Dobrawy  przybywającej  na  dwór 

swego  przyszłego małżonka z  orszakiem  kapłanów, jak  opisał  to  pierwszy  polski  kronikarz Gali  Anonim, 

dodając  przy  tym,  że  Mieszko  już  podczas  umowy  o  ślubie  przyrzekł  przejście  na  chrześcijaństwo. 

Kronikarz przydał tu cnót Dobrawie i kazał jej postępować zgodnie z wszystkimi wymaganiami Kościoła. 

W rzeczywistości na dworze pogańskiego władcy nie zachowywała Dobrawa nawet postów, tym bardziej 

więc  nie  mógł  przy  niej  działać  zespół  duchownych.  Modyfikując  tedy  myśl  Henryka  Łowmiańskiego  i 

Zygmunta  Sułowskiego,  można  by  sądzić  raczej,  że  na  prośbę  Mieszka,  popartą  przez  jego  teścia  ks. 

czeskiego  Bolesława  I  Srogiego,  przybył  w  jego  orszaku  do  Polski  na  poprowadzenie  uroczystości 

baptysmalnych archiprezbiter jednego z głównych grodów jego państwa wraz z kilkoma lub, co najwyżej, 

kilkunastoma  duchownymi.  Archiprezbiter,  zarządzający  kościołem  mającym  uprawnienia  baptysmalne, 

był  w  pełni  umocowany  do  udzielenia  ceremonialnego  chrztu  poganinowi;  działając  zaś  w  kraju 

pogańskim  nie  objętym  żadną  misją  i  nie  należącym  do  żadnej  diecezji,  nie  naruszał  niczyich  praw;  nie 

powstawały  też  żadne  przesłanki  dla  ewentualnych  pretensji  do  zwierzchności  kościelnej  ze  strony 

biskupa ratyzbońskiego, gdyż nie miał on prawa dać licencji misyjnej. Zwolnienie zaś archiprezbitera czy 

zwykłego  kapłana  Jordana  (o  ile  Thietmar  nie  popełnił  pomyłki,  łącząc  przyszłego  biskupa  polskiego  z 

chrztem  Mieszka) z jego  funkcji i  stanowiska  nie  przedstawiało  żadnych  trudności. Mógł  on  od  razu  po 

chrzcie Mieszka podjąć prace przygotowujące powołanie biskupa dla Polski. 

Chrzest  Mieszka,  jego  otoczenia  i  najwierniejszej  części  jego  drużyny  odbył  się  raczej  w  Gnieźnie,  w 

którym  można  zasadnie  upatrywać  sakralny  środek  małoplemiennego  obszaru  polańskiego,  który  w 

sposób  naturalny  przekształcił  się  w  centrum  wielkoplemienne,  a  następnie  -  organizacji 

wczesnopaństwowej. Część badaczy sądzi, że chrzest odbył się w Poznaniu. Powstanie takiej koncepcji na 

przełomie  lat  czterdziestych  i  pięćdziesiątych  naszego  stulecia  uwarunkowane  było  znacznym 

zaawansowaniem  archeologicznego  rozpoznania  wczesnopiastowskiego  Poznania,  gdzie  prace 

wykopaliskowe  w sposób systematyczny prowadzone były przed  drugą wojną światową. Sądzono więc, 

że  Poznań  górował znacznie wielkością swych założeń grodowych  nad Gnieznem. Miałoby to świadczyć 

„o stołeczności Poznania za pierwszych historycznych naszych Piastów”, jak sądził Józef Nowacki, głęboko 

też przekonany, że z tego powodu Poznań stał się w 968 roku stolicą pierwszego polskiego biskupstwa. 

Późniejsze badania wykopaliskowe nie potwierdziły jednak hipotezy o większej roli Poznania niż Gniezna 

w połowie X wieku. 

background image

42 

 

Wraz z Gerardem Labudą, a wbrew nieuzasadnionym domysłom Henryka Łowmiańskiego, trzeba uznać, 

że „przyjacielem cesarza” Mieszko zostać mógł dopiero wówczas, gdy został chrześcijaninem. W sierpniu 

966  roku  Otto  wyruszył  z  Wormacji  na  czele  silnej  armii  do  Włoch.  Decyzja  o  tej  wyprawie  zapadła 

niewątpliwie rychło po  dotarciu  na dwór cesarski wiadomości o uwięzieniu  papieża Jana XIII.  Domyślać 

się wolno, że wiedziano o tym na dworze praskim, a w konsekwencji także w Gnieźnie, już na przełomie 

stycznia  i  lutego  966  roku.  Zmuszało  to  do  jak  najrychlejszego  przeprowadzenia  chrztu,  by  w  kwietniu 

mógł Mieszko zjawić się u cesarza i doprowadzić do zawarcia sojuszu przyjaźni. Na kwiecień mianowicie 

zapowiedziany był przyjazd Ottona I do Ostfalii,  do Ouedlinburga, gdzie odbyć  się miały obłóczyny jego 

córki Matyldy. 

Jeśli Jordan przybywając na dwór Mieszka w końcu 965 lub na samym początku 966 roku byłby biskupem 

i  kierownikiem  misji  chrystianizacyjnej,  skierowanej  przez  papieża  lub  cesarza,  to  od  razu  po  chrzcie 

Mieszka  powinien  przystąpić  do  objazdu  kraju,  głoszenia  ewangelii,  chrzczenia  ludności,  głoszenia  im 

nauk moralnych, przede wszystkiem pouczania jej o przykazaniach boskich i kościelnych. Równie ważnym 

zadaniem  było  wznoszenie  świątyń  i  baptysteriów.  O  przeprowadzenie  prac  budowlanych  dbać  musiał 

książę,  lecz  kierować  nimi  musieli  sprowadzeni  z  zagranicy  specjaliści.  Jeśliby  Jordan  przybywał  do 

tworzącej się Polski jako biskup kierownik misji, to niewątpliwie przywiózłby ze sobą nieco relikwii, które 

złożyłby  w  mensach  ołtarzowych,  konsekrując  ołtarze  i  wznoszone  świątynie.  Gdyby  jednak  Jordan  był 

tylko  kapłanem,  to  wznoszone  świątynie  czekać  musiałyby  na  przybycie  biskupa,  by  mógł  je 

konsekrować.  W  każdym  razie  po  chrzcie  Mieszka  podjęto  w  jego  państwie  najprawdopodobniej  dość 

aktywnie  działalność  chrystianizacyjną  na  miarę  możliwości  wynikających  ze  święceń  duchownego 

kierującego nią.  

Sprawa  organizacji  Kościoła  w  państwie  Mieszkowym  była  niewątpliwie  poruszana  w  czasie  zawierania 

paktu  przyjaźni  między  Mieszkiem  i  Ottonem.  Nie  została  jednak  wówczas  rozstrzygnięta.  Toteż  polski 

władca wykorzystał pretekst, który umożliwił mu wysłanie poselstwa do Rzymu w ślad za cesarzem, który 

wyruszył  za  Alpy  w  sierpniu  966  roku.  Mianowicie  we  wrześniu  następnego  roku  drużyny  Mieszkowe 

wspomagane  przez  posiłki  czeskie  rozbiły  najazd  Wolinian  sprzymierzonych  z  Wieletami,  a 

wspomaganych  przez  banitę  Wichmana.  Padł  on  w  tym  boju;  umierając  miał  prosić,  by  miecz  jego 

przesłał  Mieszko  swemu  „cesarskiemu  przyjacielowi”,  aby  ten  bądź  cieszył  się  z  upadku  wroga,  bądź 

opłakiwał śmierć krewniaka. Wiemy, że w styczniu 968 roku cesarz otrzymał miecz swego krewnego; tę 

broń dostarczyć mu musiało oczywiście polskie poselstwo, jak zwrócił na to uwagę Józef Widajewicz. W 

skład  tego  poselstwa  wchodził  niewątpliwie  Jordan,  choćby  ze  względów  językowych.  O  ile  bowiem 

wśród nobilów Mieszkowych znaleźliby się może tacy, którzy lepiej lub gorzej posługiwali się narzeczem 

saskim  lub  bawarskim,  to  trudno  sądzić,  by  któryś  z  nich  znał  łacinę  lub  narzecze  italskie.  Toteż 

przewodnikiem  po  Włoszech  musiał  być  duchowny  znający  dobrze  łacinę,  a  także  co  najmniej 

zorientowany w prawie i zwyczajach kościelnych, o ile nie dobry znawca tych dziedzin. On miał bowiem 

zaświadczyć  o  postępach  chrystianizacji  kraju  nad  Wartą  i  w  podległych  mu  dzierżawach,  a  przede 

wszystkim  uzyskać  u  papieża  utworzenie  polskiej  organizacji  kościelnej  z  biskupem  na  czele,  na  co  u 

cesarza musiał pozyskać zgodę pod względem politycznym. Starania te, jak wiadomo, zostały uwieńczone 

sukcesem. Sporną kwestią pozostaje status prawny biskupa Jordana ordynowanego w 968 roku. 

background image

43 

 

Aby odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule sumiennego przeglądu badań i ich oceny dokonanej przez 

Mariana  Banaszaka:  Charakter  prawny  biskupów  Jordana  i  Ungera,  trzeba  przede  wszystkim  sprawdzić 

wiarygodność  rozpatrywanych  przekazów  źródłowych.  Od  czasów  rozprawy  Paula  Kehra,  znakomitego 

znawcy  dyplomatyki  papieskiej  wcześniejszego  i  pełnego  średniowiecza,  nie  ulega  wątpliwości,  że 

Thietmar pisząc o podporządkowaniu biskupa Jordana magdeburskiemu metropolicie Adalbertowi w 968 

roku rozminął się całkowicie z prawdą. Marian Banaszak przypomniał, że w nauce niemieckiej zwracano 

na to uwagę już uprzednio, od schyłku XVIII wieku, że szczegółowo wyjaśnił to Kart Uhlirz, dobry znawca 

dziejów niemieckich za panowania dynastii saskiej. Mimo to wciąż znajdują się obrońcy tezy o zawisłości 

biskupów Jordana i Ungera od metropolity magdeburskiego. W swych wywodach unikają jednak krytyki 

dokumentów  magdeburskich,  z  których  wynika  niedwuznacznie,,  że  państwo  polskie  nie  byto  nigdy 

objęte ani projektowanymi, ani ostatecznie ustalonymi granicami magdeburskiej prowincji kościelnej. 

Jedynie Helmut Beumann i Walter Schlesinger podjęli wspólnie sumienny trud rozpatrzenia przywilejów 

papieskich  dla  arcybiskupów  magdeburskich,  zwłaszcza  konceptu  dokumentu  opisującego  powstanie 

arcybiskupstwa; koncept ten spisany w Magdeburgu nigdy nie zyskał potwierdzenia papieskiego, o ile w 

ogóle  został  w  Rzymie  przedstawiony.  Początkowo  badacze  niemieccy  przekonani  byli,  że  ten  projekt 

papieskiego  dokumentu  sporządzono  między  983  i  995,  raczej  blisko  terminu  późniejszego.  Jeśliby  tak 

było, to dużo racji miałby Józef Nowacki, że „żyło wówczas wielu, którzy osobiście znali zmarłego w 984 

roku biskupa Jordana”, a więc nazwanie go biskupem poznańskim musiało odpowiadać prawdzie. Trzeba 

by  wówczas  przecież  także  uznać,  że  prawdziwa  była  informacja  o  podległości  Jordana  arcybiskupom 

magdeburskim,  czemu  Nowacki  stanowczo  i  słusznie  się  sprzeciwia.  W  rzeczywistości  koncept  został 

spisany  później,  co  ostatnio  przyznał  Helmut  Beumann.  W  tym  projekcie  dokumentu  zaznaczono 

mianowicie, że już przy fundacji metropolii nad Łabą stanowisko arcybiskupa tamtejszego w królestwie 

zostało  zrównane  z  pozycją  metropolitów  trewirskiego,  mogunckiego  i  kolońskiego.  Takiej  jednak 

pretensji  nie  mogli  arcybiskupi  magdeburscy  zgłaszać  za  życia  arcybiskupa  mogunckiego  Willigisa  (zm. 

1011),  jak  ostatnio  to  dostrzeżono.  Gerard  Labuda  zwrócił  zaś  uwagę,  że  tzw.  narracja  o  powstaniu 

arcybiskupstwa  magdeburskiego  powstała  najprawdopodobniej  ok.  1030  roku.  Na  te  też  lata  kryzysu 

państwa polskiego i organizacji Kościoła w Polsce położyć wypada spisanie zgodnego z narracją konceptu 

bulli  papieskiej  o  początkach  i  prawach  arcybiskupów  magdeburskich,  w  tym  bowiem  czasie  ówczesny 

arcybiskup  Hunfried  liczyć  mógł  na  zrealizowanie  tych  roszczeń.  Początki  ich  sięgają  jednak  lat 

wcześniejszych,  jeśli  Thietmar  w  zapisce  o  śmierci  biskupa  Ungera  zaznaczył,  że  był  on  sufraganem 

metropolity  magdeburskiego.  Pretensje  magdeburskie  sformułowane  zapewne  podczas  pierwszych 

wojen  Henryka  II  z  Bolesławem  Chrobrym  nie  mogą  więc  stanowić  podstawy  do  określenia  pozycji 

prawnej Jordana w 968 roku. Jedno z nich tylko wynika, że nie podlegał on metropolitom magdeburskim. 

Podstawę  rozważań  stanowić  mogą  jedynie  zapisy  rocznikarskie.  Rygory  postępowania  metodycznego 

wymagają, by rozpocząć od zestawienia tekstów, jak uczynił to Gerard Labuda: 

Rocznik poznański: W roku Pańskim 968 Jordan pierwszy biskup poznański został ordynowany 

Rocznik  kapituły  poznańskiej:  Także  w  roku  Pańskim  968  Jordan  pierwszy  biskup  w  Polsce  został 

ordynowany i zmarł w 984 roku 

background image

44 

 

Rocznik czeski: W 968 roku Polska poczęła mieć biskupa 

Dodać do tego warto zapisy o ustanowieniu biskupstwa praskiego: 

Rocznik czeski:  974 Kościół praski począł mieć biskupa imieniem Thietmar 

Rocznik  Troski:  974  Kościół  praski  począł  mieć  po  raz  pierwszy  biskupa  imieniem  Thietmar  dzięki 

staraniom Dobrawki 

Kompilator  czeski  nie miał  najmniejszego  powodu,  by  przekształcać  notę  o  Jordanie,  którą wypisywał z 

wcześniejszego  rocznika;  natomiast chętnie mógłby  ją  skrócić,  gdyż  dotyczyła  spraw  zewnętrznych. Nie 

budzi  więc  żadnej  wątpliwości  poprawność  stwierdzenia  Labudy,  że  pierwotny  zapis  dotyczył 

ustanowienia biskupa w Polsce. Dopiero na przełomie XIII i XIV wieku kompilator Rocznika poznańskiego 

(starszego)  uznał  za  konieczne  zamienić  „biskupa  w  Polsce”  bądź  biskupa  polskiego  na  biskupa 

poznańskiego. 

Nie  był  to  biskup misyjny  (episcopus  gentium), który nie  miał stałej  siedziby,  a który  niekiedy  działał w 

różnych  krajach,  jak  ukazuje  to  dobrze  przykład  św.  Brunona  z  Kwerfurtu.  „Biskup  w  Polsce”  -  „biskup 

Polaków” miał określony teren  działalności i miał oczywiście swą główną siedzibę,  podobnie jak prawie 

przed  czteroma  wiekami  św.  Augustyn  „biskup  Anglów”,  czy  jak  później  „biskup  Bułgarów”,  który  nie 

zdążył  co  prawda  ustalić  swej  siedziby,  gdyż  musiał  ustąpić  z  kraju,  który  ostatecznie  przyjął 

chrześcijaństwo  z  patriarchatu  konstantopolitańskiego.  Siedzibę  „biskupa  w  Polsce”  określa  wyraźnie 

regest dokumentu nadawczego Mieszka, jego żony Ody i synów Mieszka i Lamberta, którym ofiarowywali 

oni  Stolicy  Apostolskiej  unam  civitatem  In  integro,  que  vocatur  Schinesghe,  czyli  Gniezno.  Otóż  termin 

civitas  w  nadaniu  na  rzecz  papieża  oznaczać  może  nie  tylko  „okręg”,  „państwo”,  lecz  także  siedzibę 

biskupa  i  zarazem  jego  okręg  diecezjalny.  Kraj,  państwo  lepiej  określałby  termin  regio,  regnum.  Wybór 

jakże  wieloznacznego  terminu  civitas  zmusza  do  uznania,  że  właśnie  w  Gnieźnie  mieściła  się  główna 

siedziba  Jordana,  a  później  Ungera.  Byli  ci  biskupi  zależni  bezpośrednio  od  papieża,  jak  zawsze  biskupi 

wyznaczeni  dla  organizacji  Kościoła  w  kraju  pogańskim,  którzy  mieli  doprowadzić  do  utworzenia  

samodzielnej  prowincji  kościelnej.  Spór  o  „biskupstwo  egzymowane”  okazał  się  w  świetle  dawnych 

wywodów Wyszyńskiego, Rechowicza, czy nowszych prac, przede wszystkiem Anzelma Weissa, polemiką 

pozorną.  Wynikła  ona  z  dwuznaczności  określenia  „biskupstwo  egzymowane”.  które  służyło  na 

oznaczenie zarówno biskupstwa, które uprzednio podlegało jakiemuś metropolicie lub zostało założone 

na terenie należącym już do jakiejś prowincji kościelnej, jak i „biskupstwa misyjnego”, którego zadaniem 

było  przekształcenie  się  w  samodzielną  prowincje,  a  do  tego  czasu  było  biskupstwem  bezpośrednio 

zależnym od Stolicy Apostolskiej.  

Nie  można  jednak  pominąć  milczeniem  wezwania  św.  Piotra  katedry  poznańskiej.  O  ile  nie  jest  ono 

wynikiem  późniejszych zmian,  co  w  stosunku  do  katedry jest chyba mało  prawdopodobne,  to zdaje  się 

ono  wskazywać  na  szczególne  zaznaczenie  związku  bezpośredniego  tego  kościoła  z  św.  Piotrem  - 

niebiańskim  dzierżycielem  katedry  rzymskiej  i  władzy  w  całym  Kościele,  jak  głosiła  doktryna  prymatu 

papieskiego. Być może jest to wskazówka, że biskup polski miał w latach 968-999 dwie główne siedziby: 

background image

45 

 

nominalną  w  Gnieźnie  ze  względu  na  jego  tradycyjne  znaczenie,  faktycznie  bardziej  użytkowaną  w 

Poznaniu. 

Kościół  w  swych  postanowieniach  synodalnych,  wypowiedziach  swych  największych  postaci  głosił 

zawsze, że przyjęcie chrztu jest sprawą dobrowolnego uznania. Jednakże nie tylko koncepcja rozszerzania 

„Imperium  chrześcijańskiego”,  lecz  także  papieska  idea  „rzeczypospolitej  chrześcijańskiej”  zawierała 

możliwość  pośrednich  nacisków.  Najłagodniejszym  z  nich  był  przykład  księcia  i  możnych.  Henryk 

Łowmiański  wydobył  z  kijowskiej  Powieści  dorocznej  stwierdzenia,  ukazujące  znaczenie  tego  przykładu 

dla niższych warstw społecznych, przyjmujących chrzest śladem swych przywódców. Domyślać się wolno, 

że  Jordanowi  i  jego  kapłanom  podczas  objazdu  grodów  i  czół  opornych,  w  których  głosili  ewangelię  i 

chrzcili  ludność,  towarzyszył  oddział  drużynników  monarszych,  co  było  także  czynnikiem  pośredniego 

oddziaływania. 

Zniszczenie  publicznych miejsc i  urządzeń  pogańskiego  kultu  było  obowiązkiem  chrześcijańskiej  władzy, 

jak wyjaśniał to już św. Augustyn. Zniszczenie bałwanów zrobionych ręką ludzką lub miejsc uznawanych 

za  święte  przez  pogan  było  zarazem  w  odczuciu  chrześcijan  tamtych  czasów  wyrwaniem  kraju  i  jego 

ludności  spod  władzy  demonów.  W  tym  zakresie  tak  biskup,  jak  kapłani  mogli  wspomagać  polskiego 

władcę.  Kilka  dziesięcioleci  później  biskup  kołobrzeski  Reinbem  „niszczył  i  palił  świątynie  z  posągami 

bożków i  oczyścił morze zamieszkałe  przez złe duchy wrzuciwszy w nie cztery głazy pomazane świętym 

olejem  i  skraplając  je  wodą  święconą.  Na  chwałę  Boga  wszechmogącego  zaszczepił  on  na  bezpłodnym 

drzewie latorośl  winną,  to jest krzew  świętego  słowa  wśród  nieokrzesanego  ludu”.  Ta  często  cytowana 

charakterystyka działalności Reinbema, skreślona piórem Thietmara, ukazuje dobrze kolejność poczynań 

misyjnych; dopiero po oczyszczeniu kraju przychodził czas słowa Bożego. Wydaje się, że Mieszko pozyskał 

misyjne biskupstwo dla Polski także dzięki uprzedniemu zdruzgotaniu publicznego kultu pogańskiego. 

Wraz z Aleksandrem Gieysztorem uznać trzeba, że nauka wiary sprowadzona była do czystej formalności. 

Co  prawda  cytuje  się  często  opis  działalności  misyjnej  na  Pomorzu  Zachodnim  biskupa  bamberskiego 

Ottona,  działającego  za  zgodą  papieża  na  prośbę  ks.  Bolesława  Krzywoustego.  Korzysta  się  jednak  z 

najpóźniej  powstałego,  trzeciego  Żywota.  Według  tego  przekazu  nauczanie  prawd  wiary  trwać miało w 

Pyrzycach  tydzień,  następnie  trzy  dni  trwały  czuwania  przed  chrztem,  a  po  chrzcie  biskup  przez  20  dni 

zaznajamiał  nowych  wiernych  z  chrześcijańskimi  nakazami  moralności  oraz  z  przepisami  kościelnymi. 

Wszystko  więc  odbywać  się  miało  tak, jak  głosiły  postanowienia  synodalne i  to  zgodnie  z  największymi 

ich  wymaganiami.  Zgoła  inny  obraz  ukazuje  jednak  najwcześniej  powstały  Żywot,  spisany  krótko  po 

śmierci świętego. Czytamy w nim, że biskup „wkroczył do Pyrzyc; wygłosiwszy zaś kazanie, ochrzcił około 

pięciuset osób obojga płci. Podał im przepisy zachowania wiary i z pomocą Pańską przybył następnie do 

innego miasta, zwanego Kamień. A głosząc w nim przez całe trzy miesiące kazania nawrócił ku Panu trzy 

tysiące osiemdziesiąt  pięć osób płci obojga”.  Z Żywotu  następnego dowiadujemy się jednak, że Kamień 

stanowił  siedzibę  księcia,  że  biskup  zajmował  się  tam  wznoszeniem  drewnianego  kościoła,  który 

niewątpliwie  - jak  wolno  się  domyślać  -  konsekrował.  Wraz  z  upływem  czasu  święty  zyskiwał w  oczach 

potomnych  coraz  bardziej  cech  wzorca  idealnego  biskupa.  Ponieważ  pierwsze  Żywoty  nie  odpowiadały 

tej  potrzebie,  powstawały  następne.  Tak  było  i  tym  razem.  Toteż  najbardziej  bliski  prawdy  wydaje  się 

background image

46 

 

przekaz najwcześniejszego Żywotu, według którego misja Ottona w Pyrzycach trwać mogła w sumie kilka 

lub kilkanaście dni (w drugim Żywocie czytamy, że Otto przebywał w Pyrzycach czternaście dni). 

Znacznie więcej wysiłku katechetycznego wkładano w nauczanie neofitów obowiązków wobec Kościoła, 

właściwego  obchodzenia  niedziel  i  świąt  kościelnych,  zachowywania  postów,  wszelkich  przykazań 

boskich  i  kościelnych.  Obowiązkiem  władzy  świeckiej  było  przymuszanie  opornych  przy  pomocy  kar 

cielesnych  do  obserwowania  przykazań. Thietmar  z  pewnym  uznaniem  pisał, że  w  państwie  Chrobrego 

„prawo Boże świeżo w tym kraju wprowadzone większej nabiera mocy przez taki przymus”. Nie inaczej 

zapewne było za panowania jego ojca. Udział obowiązkowy w niedzielnej i świątecznej mszy świętej mógł 

być realizowany jedynie wówczas, jeśli stworzona została odpowiednio gęsta sieć kościołów przy grodach 

książęcych. W pierwszym rzucie wzniesiono je niewątpliwie w gnieźnieńsko-poznańskim jądrze państwa 

Mieszkowego  oraz  w  zachodnich  i  południowych  jego  pertynencjach,  tam  gdzie  nowoutworzone 

biskupstwo polskie stykało się z magdeburską prowincją kościelną i z dzierżawami czeskimi (wiślańskimi i 

śląskimi), które  włączone zostały do utworzonych w 972 i 973 roku  biskupstw praskiego i morawskiego 

(ołomunieckiego),  podporządkowanych  metropolii  mogunckiej  (ze  względu  na  walki  wewnętrzne  w 

królestwie  niemieckim  po  śmierci  Ottona  I,  w  których  Bolesław  czeski  opowiedział  się  początkowo 

przeciw  Ottonowi  II,  do  konsekracji  pierwszego  biskupa  praskiego  doszło  dopiero  w  976  roku).  Liczbę 

tych  pierwszych  kościołów  polskich  szacować  można  na  dwie  -  trzy  dziesiątki.  W  każdym  z  nich  trzeba 

było obsadzić kapłana i dwóch duchownych o niższych święceniach. Nieco liczniejsze grupy duchownych 

związane były z kościołami w Poznaniu i Gnieźnie. Żaden ośrodek, żadna diecezja nie rozporządzała tak 

liczną  rezerwą  gorliwych  w  służbie  Bożej  duchownych,  którzy  by  chętnie  udali  się  do  kraju 

„barbarzyńskiego”,  którego  proces  chrystianizacji  dopiero  się  rozpoczął.  Zabiegać  zaś  trzeba  było  przy 

tym o duchownych, którzy znali język słowiański lub którzy chcieliby nauczyć się języka polskiego. Z tego 

względu  wydaje  się  niesłuszne  szukanie  jednego  ośrodka,  z  którego  miałoby  przyjść  do  Polski 

chrześcijaństwo.  Jordan  i  jego  przyjaciele  werbowali  duchownych  do  Polski  wszędzie,  dokąd  mogli 

bezpośrednio  lub  pośrednio  trafić.  Najbardziej  starano  się  pozyskać  niewątpliwie  duchownych  z 

Ratyzbony,  Salzburga,  Wtirzburga,  z  diecezji,  w  których  działali  duchowni  znający  język  słowiański.  W 

interesie tak księcia, jak biskupa, leżało wzmocnienie przybyszów miejscowymi neofitami, kształconymi u 

boku  biskupa.  Występowały  tu  jednak  dwie  istotne  bariery:  opór  przeciw  oderwaniu  dziecka  od 

wspólnoty  rodzinnej,  by  umieścić  je  w  monasterium  kanonicznym  przy  biskupie,  lecz  także  trudności 

przezwyciężenia  emocentrycznego  uprzedzenia  duchownych  przybyłych  z  krajów  germańskich  czy 

romańskich wobec obcych kulturowo i językowo Słowian, których często uważano za niżej stojących pod 

względem  rozwoju  kultury  duchowej,  niedojrzałych  do  pełnego  przyjęcia  wiary  Chrystusowej,  a  tym 

bardziej  do  pełnienia  obowiązków  powołania  kapłańskiego.  Sytuacja  ulegać  poczęła  zmianie  zapewne 

pod  koniec  panowania  Mieszka  I.  Wola  księcia,  poznanie  wzoru  postępowania  możnowładztwa 

niemieckiego,  dla  którego  kariera  duchowna  młodszych  synów  była  czynnikiem  umacniającym  potęgę 

rodziny, a w nie najmniejszej mierze zapał neoficki młodego pokolenia leżały u podstaw zapewne jeszcze 

sporadycznego  pojawiania  się  polskich  przybyszów  do  stanu  duchownego,  o  których  przypadkowe 

pierwsze wiadomości źródłowe pochodzą z początku XI wieku. 

Często  pisywano  o  znacznym  udziale  mnichów  w  pierwszych  dziesięcioleciach  działania  Kościoła  w 

Polsce.  Wyraźnie  trzeba  stwierdzić,  że  hipoteza  o  mniszych  czy  w  mieszanych  kanonicko-mniszych 

background image

47 

 

zespołach duchowieństwa przy katedrze jest pozbawiona podstaw źródłowych. Wzmianka nekrologiczna 

o  biskupie  Ungerze  jako  pasterzu  monasterium  poznańskiego  ukazuje  jedynie,  jak  zwrócił  na  to  uwagę 

Józef  Nowacki,  że  przykatedralne  zgromadzenie  kanonickie  w  Poznaniu  obserwowało  ściśle  regułę 

akwizgrańską wspólnego życia kanoników lub nawet obostrzoną jej formę. Przejawem zewnętrznym był 

m. in. wspólny dom, mieszczący dormitorium i refektarz, kuchnie itd., zwany: „monasterium”. Mnisi, jeśli 

przybywali  do  Polski,  powinni  być  zwolnieni  przez  opata  ze  ślubu  stałego  przebywania  w  klasztorze; 

musieli  mieć  święcenia,  jeśli  mieli  wziąć  bezpośredni  udział  w  chrystianizacji  kraju,  w  pracy 

duszpasterskiej.  Nie  można  jednak  odrzucić  możliwości  ufundowania  przez  ks.  Mieszka  pierwszych 

klasztorów, do których konwenty przybyły z Zachodu. 

W ciągu kilkunastu lat tworząca się Polska doby Mieszkowej stała się – według ówczesnych ocen - krajem 

chrześcijańskim. Nie wątpił w to, pisząc o nim Thietmar.  Mimo to nie doszło za panowania Mieszkowego 

do  erygowania  dalszych  biskupstw  i  arcybiskupstwa.  Jeśli  zaś  przyjąć,  że  następca  Jordana  Unger  był 

jednocześnie  opatem  w  Memleben,  albo  -  jak  przypuszczał  m.  in.  Henryk  Łowmiański  -  że  między 

śmiercią Jordana i objęciem biskupstwa przez Ungera istniała kilkuletnia sediswakancja, to uznać można 

by,  że  rozbudowa  organizacji  kościelnej  w  Polsce  była  powstrzymywana  przez  grono  rządzące  w 

Niemczech. Doszły  do  tego  komplikacje  związane z podbojem kraju  Lędzian i  Wiślan,  a  następnie  krain 

śląskich,  które  Mieszko  odebrał  księciu  czeskiemu.  Krakowsko-sandomierskie  terytorium  podlegało 

kościelnie  biskupstwu  morawskiemu.  Śląsk  -  biskupstwu  praskiemu,  lecz  do  zachodnich  części  Śląska 

zgłaszał pretensje biskup Miśni, zyskując w 995 roku ich uznanie ze strony Ottona III. Dopiero pozyskanie 

przez  Bolesława  Chrobrego  ciała  św.  Wojciecha,  stanowiąc  sakralny  fundament  dla  polskiej  prowincji 

kościelnej,  stało  się  decydującym  argumentem,  przezwyciężającym  wszelkie  opory  przeciwko  jej 

utworzeniu.  

Nadanie  „państwa”  gnieźnieńskiego  Stolicy  Apostolskiej  przez  ks.  Mieszka  niedługo  przed  swą  śmiercią 

ukazuje wyraźnie, jak ściśle złączył się Kościół w ciągu ćwierćwiecza z monarchią w tworzącej się Polsce. 

Aby  do  tego  doszło  musiała  istnieć  z  obu  stron  -  duchowieństwa  przybyłego  z  zewnątrz  i  miejscowych 

kręgów władzy - chęć współpracy. Duchowni, rekrutujący się niewątpliwie z środowisk reformatorskich, 

upatrując w chrześcijaństwie „rzeczpospolitą nacji”, popierali dążenia do zajęcia przez Polskę własnego, 

samodzielnego  miejsca  w  owej  rzeczypospolitej.  Nie  wiemy  natomiast,  jakie  walory  miało 

chrześcijaństwo,  nie  tylko  jako  świat  wyższej  cywilizacji,  lecz  przede  wszystkim  jako  wiara,  dla  grona 

rządzącego  w  powstającej Polsce.  W źródłach  o  stulecie i  jeszcze  nieco  późniejszych występują  na  plan 

pierwszy walory eschatologicznej wizji chrześcijańskiej, losu indywidualnego i zbiorowego oraz wielkość  

potęgi Chrystusa, jako wladcy świata. Zapewne od początku te elementy mogły odgrywać istotną rolę w 

powolnym  przechodzeniu  od  pogaństwa  do  chrześcijaństwa.  Z  tego  domysłu  nie  wynika,  że  Mieszko  i 

jego otoczenie takich elementów w chrześcijaństwie szukali; na pewno je mogli znaleźć. 

Nadzór  i  stosowanie  kar  cielesnych  usunęły  przejawy  pogaństwa  z  życia  publicznego  i  z  widoku 

publicznego.  Trwać  miało  ono  jeszcze  długo  we  wspólnotach  rodowo-rodzinnych  i  sąsiedzkich,  w 

rówieśniczych grupach drużynniczych. Przy braku stałego przekazu kapłańsko-wróżbiarskiego, żywotność 

zachowywała przede wszystkim sfera wyobrażeń demonologicznych. „Na demonologię godzi się patrzeć 

nie tak, jakby 

background image

48 

 

była  to  dziedzina  niedorozwiniętego poglądu religijnego,  lecz tak, jak przystoi strefie komplementamej, 

do  której  mogły  schodzić  fragmenty  dziedzictwa  mitologii  wyższej”,  jak  wyjaśniał  to  Aleksander 

Gieysztor.  Najbardziej  odpornymi  na  przemiany  były  tradycje  praktyk  magicznych,  łatwo  jednak 

wchłaniające  nowe  elementy. Nowa  fala  ewangelizacji  w  XIII-XIV  wieku  umożliwiła  głębszą  społecznie  i 

treściowo penetracje wierzeń chrześcijańskich. „Niemniej, jak pisał A. Gieysztor, folklor słowiański – obok 

wytworzenia postaci synkretycznych - zachowywał bardzo długo, prawie do dziś dnia, podstawowe zręby 

tradycyjnego  poglądu  na  świat  i  jego  projekcję  sakralną”.  Jest  to  daleką  konsekwencją 

wczesnośredniowiecznej postawy misyjnej: zaufania w możliwość chrystianizacji kultury religijnej ludów 

nawracanych, co zalecali wielcy papieże tamtych czasów, zwłaszcza Grzegorz Wielki, Mikołaj I. 

Przy  przedstawianiu  początków  Polski,  także  Kościoła  w  Polsce,  bronić  się  trzeba  przed  dwoma 

niebezpieczeństwami;  z  jednej  strony  grozi  prymitywizacja  ówczesnych  stosunków,  z  drugiej  -  ich 

monumentalizacja. Warto więc na zakończenie przypom-ieć anegdotę zapisaną u Thietmara o postawie 

religijnej  władcy  węgierskiego  Gejzy.  „Kiedy  przyjął  [on]  chrzest,  srożyt  się  wielce  wobec  opornych 

poddanych,  by  utwierdzić  nową  wiarę,  a  Bożą  płonąc  miłością,  zmazał  winę  dawnych  zbrodni.  Kiedy 

jednak składał ofiary nie tylko Bogu wszechmogącemu, lecz także różnym fałszywym bożkom pogańskim i 

kiedy przyganil mu to jego biskup, oświadczył mu, że jest dość bogatym i potężnym, by móc sobie na to 

pozwolić”.  Ta  opowieść  ukazuje  dobrze  trudność  zrozumienia  monoteistycznej  zasady  chrześcijańskiej 

wiary przez ludzi należących do kultur,  które  nie przekroczyły  progu piśmienności. Przestrzega to  przed 

monumentalizacja  początków  chrześcijaństwa  w  Polsce.  Były  one  dziełem  nie  tylko  państwa  polskiego, 

lecz także czeskiego w krainach śląskich, wiślańskich i lędziańskich. Przypomina o tym dobrze wezwanie 

św.  Wacława  katedry  wawelskiej.  Przedstawienie  jednak  chrystianizacji  południa  późniejszej  Polski 

wymagałoby wejścia w te procesy w Czechach i na Morawach, na co już tu nie  było miejsca.  Zauważyć 

jedynie  wypada,  że  hipoteza  o  przynależności  Krakowskiego  do  biskupstwa  morawskiego  jest  lepiej 

uprawdopodobniona  niż  domysł  o  zwierzchności  biskupa  praskiego  nad  Krakowem.  Nie  wydaje  się  też 

prawdopodobne,  by  biskupstwo  krakowskie  powstało  znacznie  przed  organizacją  polskiej  prowincji 

kościelnej, jak wywodził to Karol Buczek. 

Rozpatrzenia  natomiast  wymaga  szczególna  rola  Krakowa,  na  którą  wskazuje  wezwanie  św.  Wacława. 

Czyżby w latach osiemdziesiątych na Wawelu osiadł biskup pomocniczy, którego zadaniem było misyjne 

zorganizowanie  pod  względem  kościelnym  ziem  nad  Wisłą?  Czyżby  w  Krakowie  urzędowali  episcopi 

regionom, których imiona zachowały się w wykazie biskupów krakowskich z końca XIII wieku? Czyżby to 

byli  Prochor  i  Prokulf,  których  imiona  poprzedzają  w  tym  wykazie  imię  Poppona,  który  był  istotnie 

biskupem  krakowskim  w  1000  roku?  Na  te  i  na  wiele  innych  pytań  dotyczących  początków  Kościoła  w 

Polsce brak odpowiedzi.  

 

 

 

background image

49 

 

P

OZNAŃ W CZASACH 

M

IESZKA 

ZOFIA KURNATOWSKA 

Dzieje Poznania obrosły bogatą literaturą. Wiele napisano na temat początków grodu poznańskiego i jego 

dalszych losów, na temat przekształceń przestrzennych aglomeracji  poznańskiej i jej  socjotopografii, na 

temat miejsca Poznania w bliższym i dalszym regionie. Okazją do rozmaitych studiów i artykułów stały się 

m.  in.  Kolejne  rocznice  poczynając  od  700-lecia  lokacji  miasta,  poprzez  tysiąclecie  państwa  polskiego, 

tysiąclecie  biskupstwa  poznańskiego,  aż  do  rocznicy  śmierci  pierwszego  biskupa  Jordana.  Jednakże 

problematyka daleka jest od wyczerpania i wiele zagadnień budzi wciąż dyskusje i kontrowersje. 

Intensywne prace badawcze, przede wszystkim archeologiczne, poświęcone dziejom grodu poznańskiego 

prowadzono  głównie  w  latach  pięćdziesiątych  i  sześćdziesiątych.  Zniszczenia  wojenne  umożliwiły  prace 

wykopaliskowe  we  wnętrzu  katedry  poznańskiej,  a  w  nawiązaniu  do  badań  przedwojennych  podjęto 

prace  w  różnych  punktach  Ostrowa  Tumskiego  (ryć.  l).  W  latach  późniejszych  możemy  odnotować 

jedynie prace ratunkowe o niezbyt wielkiej skali. Główne informacje uzyskane w tych badaniach zostały 

już  dawno  poddane  analizie  i  udostępnione.  W  latach  nam  bliższych  prowadzone  były  jednak  szerokie 

prace  inwentaryzujące  systematycznie  pozostałości  osadnictwa  pradziejowego  i  średniowiecznego  na 

obszarze  miasta  Poznania  i  całej  Wielkopolski,  a  także  weryfikacja  grodzisk  wczesnośredniowiecznych, 

dzięki  czemu  zyskaliśmy  lepszy  obraz  przemian  zasiedlenia  Wielkopolski,  w  tym  i  regionu  Poznania,  w 

interesującym nas okresie. 

Zarówno dawniejsze, jak i wspomniane najnowsze prace pozwalają na ponowne rozpatrzenie paru grup 

zagadnień  związanych  z  początkowym  etapem  dziejów  Poznania.  Zajmiemy  się  zatem  następującymi 

kwestiami: 

1)  miejscem 

grodu 

poznańskiego 

systemie 

grodowym 

Wielkopolski 

czasachwczesnopiastowskich; 

2)  problematyką  zaplecza  osadniczego  Poznania  i  związaną  z  tym  kwestią  genezy  oraz  roli  grodu 

poznańskiego w organizacji zasiedlenia i infrastruktury regionu; 

3)  w końcu sprawą najbardziej dyskutowaną - rolą Poznania w czasach pierwszych Piastów. 

Ad  l)  Ostatnie  dziesięciolecia  posunęły  naprzód  naszą  wiedzę  na  temat  poszczególnych  ośrodków 

grodowych  Wielkopolski.  Ostatnie  zaś  badania  pozwalają  żywić  nadzieję,  że  przynajmniej  w 

najważniejszych  przypadkach  uzyskamy  dokładność  datowania  początków  grodów  i  ich  kolejnych  faz 

budowy  czy  rozbudowy  nawet  w  granicach  lat  kalendarzowych.  Taką  nadzieję  dają  wyniki  analiz 

dendrochronologicznych drewna z wałów lub innych konstrukcji, związanych z funkcjonowaniem grodów 

(mostów,  grobli),  z  niektórych  obiektów  wielkopolskich  wykonanych  przez  doktora  Krąpca  z  Krakowa. 

Możemy  zatem  już  dziś  dość  pewnie  wskazać,  które  grody  istniały  w  interesujących  nas  czasach,  a 

niekiedy wręcz wskazać, kto mógł być ich budowniczym. Pozwala to na odtworzenie systemu grodowego 

Wielkopolski tego okresu i usprawiedliwia próbę poszukiwania jakiejś ogólniejszej idei w rozmieszczeniu 

ośrodków  obronnych  na  tym  terytorium,  tym  bardziej,  że  jak  już  wiemy,  nie  mamy  do  czynienia  z 

kontynuacją centrów grodowych okresu plemiennego, lecz z nowa jakością przestrzenną, pociągającą za 

background image

50 

 

sobą  w  dalszym  rozwoju  dalekosiężne  skutki,  między  innymi  w  rozmieszczeniu  osadnictwa,  sieci  dróg 

lądowych itp., skutki czytelne do dziś dnia. 

W okresie bowiem przed powstaniem państwa polskiego w wiekach VII-IX i w początkach wieku X istniało 

w  Wielkopolsce  wiele  grodów.  Niektóre  z  nich  nie  były  stale  zamieszkiwane,  pełniły  zatem  funkcje 

schronieniowe  w  czasie  niebezpieczeństwa,  inne  były  głównie  miejscami  zgromadzeń  czy  sprawowania 

kultów  pogańskich.  Większość  jednak  ówczesnych  ośrodków  obronnych  to  były  niewielkie,  silnie 

ufortyfikowane  grody,  w  których  nie  mogła  już  chronić  się  cała  okoliczna  ludność,  lecz  w  razie  napadu 

broniła  się w  nich załoga wojskowa - drużyna  otaczająca  naczelnika wspólnoty lokalnej lub plemiennej. 

Takie grody występują najliczniej w zachodniej i południowo-zachodniej Wielkopolsce. W innych partiach 

Wielkopolski, zwłaszcza w jej centrum, grodów z czasów plemiennych jest stosunkowo niewiele, a część z 

nich nie powstała przed wiekiem IX.  

Powstanie  państwa  polskiego  zmienia  radykalnie  obraz  rozmieszczenia  grodów  w  Wielkopolsce. 

Większość  dawnych  ośrodków  obronnych  zanika,  a  tylko  nieliczne  z  nich,  znajdujące  się  w  szczególnie 

ważnych  punktach  na  szlakach  wodnych  i  lądowych,  są  nadal  użytkowane  po  gruntownej  jednak 

przebudowie.  Sieć  zatem  nowych,  wczesnopiastowskich  grodów  (ryć.  4)  nie  nawiązuje  do  dawnej 

plemiennej. Wolno nam zatem poszukiwać jakiejś ogólniejszej idei w rozmieszczeniu nowo powstających 

ośrodków 

obronnych. 

Już 

dawniej 

próbowałam 

wykazać, 

że 

obserwowane 

czasach 

wczesnopiastowskich  szczególne  nagromadzenie  grodów,  w  tym  kilku  grodów  dużej  rangi  w  samym 

centrum  państwa  Mieszka,  ma  swoje  analogie  w  innych  państwach  (Bułgaria  naddunajska.  Wielkie 

Morawy, Czechy) i znamionuje wczesny etap formowania  się państw, kiedy istnieje silne jądro i jeszcze 

dość luźno z nim powiązane przyłączane kolejno do państwa ziemie. Ale takie wyjaśnienie nie wyczerpuje 

całości  zagadnienia.  Warto  bowiem  zastanowić  się  nad  kwestią  wzajemnych  powiązań  wewnętrznych  i 

zewnętrznych grodów ziemi gnieźnieńskiej. 

Fakt, że Poznań, w przeciwieństwie do Gniezna, związany był od początku z wielką arterią wodną - Wartą 

-  został  oczywiście  dawno  zauważony  i  w  tym  m.  in.  upatrywano  przyczyny  jego  konkurencyjności  w 

stosunku  do  Gniezna.  Analizując  jednak  rozmieszczenie  innych  grodów  wczesnopiastowskich, 

wzniesionych  w  centrum  tworzącego  się  państwa,  stwierdzamy,  iż  wszystkie  one  są  powiązane  z 

systemem wodnym Warty poprzez prawobrzeżne dopływy połączone niekiedy w jeden system wodny z 

rynnami  jeziornymi.  Wymownymi  przykładami  są:  gród  na  wyspie  Jeziora  Lednickiego  powiązany  z 

Poznaniem  rzeką  Główną,  dalej  gród  w  Bninie  powiązany  z  Wartą  rzeką  Kamionką,  Giecz  -  leżący  nad 

uchodzącą  do Warty Moskawą, Grzybowo  nad  rzeką  Strugą. Grody z  północy  Ziemi Gnieźnieńskiej  były 

powiązane  z  Wartą  poprzez  Wełnę  czy  Małą  Wełnę  (Łekno,  Kiecko),  leżące  zaś  na  wschodzie  czy 

północnym wschodzie wiązały się z dorzeczem Noteci (Żnin, Biskupin, Jankowo, Mogilno, Kołuda Wielka). 

Szczególna  pozycja  Kruszwicy  umożliwiała  wodne  połączenia  zarówno  z  Wartą,  jak  i  z  Notecią  oraz,  co 

jest niezmiernie istotne - najprawdopodobniej poprzez Bachorze - z Wisłą. O wykorzystywaniu wodnych 

dróg komunikacyjnych świadczy choćby znalezienie w fosie grodu w Lądzie łodzi klepkowej. 

System wodny zapewniał także naturalną komunikację z Pomorzem Zachodnim (o czym szczególnie wiele 

pisano),  z  obszarem  Polski  środkowej,  wiązał  Wielkopolskę  z  Wisłą,  z  Pomorzem  Gdańskim,  a  poprzez 

background image

51 

 

system wodny Wisły z ziemiami ruskimi. Można wysunąć tezę, że dopiero ustalenie sieci osadniczej wraz 

z  punktami  węzłowymi,  którymi  w  tych  czasach  były  niewątpliwie  grody,  wzniesione  w  okresie 

wczesnopiastowskim,  umożliwiło  stopniowe  wytworzenie  się  bardziej  stabilnej  sieci  dróg  lądowych, 

jednakże  w  całym  okresie  wczesnego  średniowiecza,  a  zwłaszcza  w  czasach  wczesnopiastowskich, 

połączenia  wodne  były  najdogodniejszymi  szlakami  komunikacyjnymi.  Wystarczy  wspomnieć,  iż  nakład 

energetyczny  w  transporcie  wodnym  był,  jak  wynika  z  badań,  kilkakrotnie  niższy  niż  w  kołowym 

transporcie lądowym.  Ponieważ  zaś  w  grodach  wielkopolskich i  ich  najbliższym  zapleczu  rozmieszczone 

były  główne  siły  wojskowe  tworzącego  się  państwa,  łatwa  z  nimi  łączność  i  szybka  komunikacja  były 

wówczas  niezmiernie  istotne.  W  największych  zaś  grodach  wielkopolskich  gromadzono  także  główne 

bogactwa  państwa  pochodzące  z  łupów  i  danin,  w  nich  też  obserwujemy  ożywioną  działalność 

inwestycyjną,  wymagającą  transportu  nieraz  dużych  ilości  różnorodnych  surowców.  W  tym  aspekcie 

położenie  Poznania  górowało  nad  Gnieznem,  połączonym  jedynie  z  Wełną.  Jednakże  to  Gniezno 

znajdowało  się  w  centrum  tej  części  Wielkopolski,  stanowiąc  jej  naturalny  ośrodek,  znakomicie 

zabezpieczony opisanym systemem grodów warownych. 

Szereg  grodów  zakładano  w  ważnych  strategicznie  i  komunikacyjnie  punktach  przepraw  przez  główne 

przeszkody  terenowe,  jakimi  na  obszarach  Niżu  były  rzeki,  płynące  w  szerokich  i  nieraz  podmokłych 

dolinach. Takie było też położenie samego Poznania. Gród pobudowano na wyspie otoczonej odnogami 

Warty,  miał  on  zatem  bezpośrednie  powiązanie  ze  szlakiem  wodnym  Warty  i  dopływów  prawo-  i 

lewobrzeżnych  uchodzących  do  Warty  w  bliskiej  odległości  (Główna,  Cybina,  Bogdanka,  Wierzbak). 

Jednocześnie  w  niezbyt  szerokiej  dolinie  rzeki,  wśród  jej  ramion  i  wpadających  do  niej  dopływów 

tworzyły  się  łachy  piaszczyste  i  wyspy  ułatwiające  przeprawę.  Dojście  do  tego  odcinka  Warty  było 

ułatwione łagodnie opadającymi terasami i dolinami rzek uchodzących do Warty. Zarówno na południe, 

jak  i  na  północ  od  Poznania,  warunki  przeprawy  były  daleko  gorsze.  Zbliżone  też  było  położenie  np. 

Śremu (który ongiś Zygmunt Wojciechowski uznał za podobny Santokowi „klucz królestwa polskiego” na 

szlaku ku Śląskowi), Lądu nad Wartą, następnie Nakła, Ujścia i Santoka, zapewne też Wielenia i Drżenia 

nad Notecią, Międzyrzecza nad Obrą. Te miejsca, umocnione grodami, wyznaczały też naturalne punkty 

na formujących się i stopniowo ustalających szlakach lądowych. 

Analogię do systemu grodowego Ziemi Gnieźnieńskiej stanowi ośrodek państwa Przemyślidów z grodami 

otaczającymi  od  wszystkich  stron  centralnie  położone  grody  w  Pradze  i  Levym  Hradcu,  powiązanymi 

systemem rzecznym Łaby, Wełtawy i ich dopływów. I w tym przypadku grody blokowały główne przejścia 

w kierunku centrum domeny Przemyślidów. 

Ad 2) W ostatnich latach uzyskano nowe materiały do kwestii zaplecza osadniczego grodu poznańskiego. 

Dokładniejsze  rozpoznanie  osadnictwa  w  regionie  Poznania  umożliwiły  badania  w  ramach 

Archeologicznego  Zdjęcia  Polski,  dzięki  którym  mamy  już  dziś  stosunkowo  dobrą  orientację  w 

rozmieszczeniu  osadnictwa  w  okresie  poprzedzającym  powstanie  państwa  i  możemy  ocenić  zmiany 

zaistniałe w procesie jego formowania.  

W  czasach  plemiennych  w  rejonie  Poznania  nie  obserwuje  się  szczególnego  zagęszczenia  osadnictwa. 

Prezentowane na mapie uchwycone pozostałości siedli nie są przytem sobie współczesne, niektóre z nich 

background image

52 

 

pochodzą bowiem z początków doby plemiennej, inne raczej z jej schyłku. Notujemy pozostałości osiedli 

wzdłuż Warty, w rejonie Ostrowa Tumskiego, również na samej wyspie  Tumskiej (pozostałość osiedla z 

przełomu  IX  i  X  lub  z  pierwszej  połowy  X  wieku),  a  także  nad  dopływami  Warty,  zazwyczaj  jednak  w 

pewnej odległości od tej rzeki. Na przykład, skupisko osad nad Jeziorem Kierskim odległe jest o około 13 

km na zachód od Warty, podobnie skupisko w okolicach Dąbrówki, jedynie niewielkie skupisko w rejonie 

Umułtowa usytuowane jest zaledwie 2,5 km od Warty. Podobnie nad prawobrzeżnymi dopływami ślady 

osadnictwa występują w odległości 7-8 km od Warty. 

Dwa  grody,  które  możemy  odnieść  do  czasów  plemiennych  (grodziska  w  Glinnie  i  Pawłowicach)  leżą 

około 10 i 13 km na północ i północny zachód od Ostrowa Tumskiego. Gród w Pawłowicach należy, jak 

się  wydaje,  wiązać  raczej  z  dorzeczem  dolnej  Warty  (o  biegu  równoleżnikowym),  gdzie  obserwujemy 

dalsze grody o tej chronologii.  

Grody plemienne stwierdzono także wzdłuż Mogilnicy (odległej od Warty około 30-35 km na wschód) nie 

mają  one  jednak  związku  przestrzennego  z  rejonem  Poznania.  Najbliższe  grodzisko  z  tego  czasu  po 

wschodniej  stronie  Warty  (Trzek)  leży  w  odległości  około  15  km  na  południowy  wschód  od  Ostrowa 

Tumskiego.  Na  wyspie  Tumskiej,  jak  wspomniano,  stwierdzono  jedynie  ślady  nieobronnej  osady  ze 

schyłku epoki plemiennej. 

Druga  połowa  X  i  początek  XI  wieku  przynoszą  widoczne  zmiany  w  rozmieszczeniu  zasiedlenia  w 

najbliższym zapleczu Poznania (ryć. 5). Powstaje gród na Ostrowie Tumskim, a w jego najbliższej okolicy, 

po stronie wschodniej parę osiedli (z których część jest kontynuacją osad z poprzedniej fazy). Ogólnie na 

analizowanym  terenie  sieć  osad  zagęszcza  się  prawie  dwukrotnie.  Powstają  one  zarówno  nad  Wartą 

zwłaszcza  na  południe  od  grodu,  jak  i  nad  jej  dopływami  lewobrzeżnymi  (Bogdanka,  Potok  Junikowski, 

Wirynka)  i  prawobrzeżnymi  (Główna,  Cybina,  Kopia),  a  także  nad  ich  drobniejszymi  dopływami  i 

jeziorami. Grupy osiedli wyraźnie wiążą się z systemem wodnym, którego osią jest Warta, jednocześnie 

jednak  możemy  zauważyć  ich  korelację  z  poświadczonymi  później  szlakami  lądowymi.  Osiedla  nad 

Główną łączą się niewątpliwie z  formującym się szlakiem w  kierunku Gniezna i dalej przez Kruszwicę w 

kierunku Pomorza Gdańskiego i północnego Mazowsza; osady nad Kopią z odcinkiem szlaku z Poznania 

ku  ważnej  przeprawie  przez  Wartę  pod  Śremem i  dalej  w  kierunku  Głogowa i Wrocławia.  Podobnie  na 

lewym  brzegu  Warty  -  osiedla  nad  Bogdanką  (okolice  późniejszej  wsi  Niestachów)  łączą  się  z 

najważniejszym  w  tym  czasie  szlakiem  z  Poznania  ku  zachodowi  przez  Bytyń  (w  okolicy  którego 

funkcjonował  przypuszczalnie  gród  wczesnopiastowski,  bowiem  obecność  tam  załogi  wojskowej 

poświadcza  cmentarzysko z  grobem wyposażonym w  ostrogi)  - Pszczew -  Międzyrzecz,  skąd  szlak mógł 

prowadzić  w  kierunku  południowym  przez  Krosno  na  Łużyce,  zachodnim  na  Lubusz,  bądź  północnym 

przez Santok na Pomorze Zachodnie. 

Dalsze  skupisko  osiedli  nad  Bogdanką  i  nad  Jeziorem  Kierskim  można  połączyć  ze  szlakiem  ku 

północnemu  zachodowi,  ku  przeprawie  przez  Wartę,  może  pod  Obrzyokiem.  W  końcu  osiedla  nad 

Potokiem  Junikowskim  i  Wirynka  wiążą  się  zapewne  z  drugim  ważnym  szlakiem  komunikacyjnym  ku 

zachodowi 

przez 

Niepruszewo 

(gdzie 

znów 

mamy 

potwierdzoną 

znaleziskami 

obecność 

background image

53 

 

wczesnopiastowskich sił zbrojnych) i dalej ku przeprawie przez Jeziora Obrzańskie pod Zbąszyniem i przez 

Krosno na Łużyce, Milsko i Miśnię. 

Łączność  wymienionych  szlaków  komunikacyjnych  z  Poznaniem  nie  może  ulegać  wątpliwości,  zatem 

prawdopodobna  jest  inicjująca  rola  panującego  w  intensyfikacji  i  rozmieszczeniu  osadnictwa,  tak 

wyraźnie czytelna w innych regionach Ziemi Gnieźnieńskiej, np. w okolicach Ostrowa Lednickiego, gdzie 

pobudowanie  grodu  przez  Mieszka  I  i  mostów  łączących  wyspę  ze  szlakami  lądowymi  spowodowało 

potrojenie liczby osiedli wokół brzegów Jeziora Lednickiego. 

Następne wieki wczesnego średniowiecza przynoszą już skokowy wzrost zasiedlenia okolic Poznania, co 

stanowi już bezpośrednie podłoże średniowiecznej sieci osadniczej. Można np. stwierdzić, iż w najbliższej 

okolicy  wszystkich  bez  mała  wsi  wspomnianych  w  zapisach  źródeł  pisanych  z  XIII  wieku  znaleziono 

skupiska  stanowisk  archeologicznych  z  materiałem  pochodzącym  z  przełomu  XI  i  XII  wieku.  Podobnie 

wokół  dość  licznych  w  okolicach  Poznania  miejscowości  o  nazwach  nawiązujących  do  organizacji 

gospodarczej państwa wczesnopiastowskiego, określanej mianem organizacji służebnej (Gadki, Kobylniki, 

Komomiki,  Łagiewniki,  Psarskie,  Rudnicze,  Szewce,  Szczytniki,  Świątniczki,  Winiary).  Początki  owej 

intensywnej  kolonizacji  okolic  Poznania  uchwytne  są,  jak  wynika  z  wstępnej  analizy  materiałów 

osadniczych, już w fazie wczesnopiastowskiej. 

Ad  3)  Przechodzimy  teraz  do  ostatniej  grupy  zagadnień  -  wiążących  się  z  rolą  grodu  poznańskiego  w 

czasach  pierwszych  Piastów.  Jest  to  sprawa  wybitnie  kontrowersyjna  i  w  literaturze  wypowiedziano  na 

ten  temat  wiele  rozbieżnych  opinii.  Niektórzy  badacze,  zwłaszcza  po  odkryciach  w  toku  badań 

archeologicznych  resztek  potężnych  umocnień  i  pozostałości  przedromańskiej  architektury  kamiennej 

skłonni  byli  uznać,  iż  właśnie  Poznań  był  stolicą  Mieszka  I  (m.  in.  K.  Tymieniecki,  J.  Widajewicz,  Z. 

Wojciechowski, Z. Sułowski, W. Hensel, J. Żak, a z pewnymi zastrzeżeniami również Z. Kaczmarczyk). Inni 

badacze  stojąc  na  stanowisku,  iż  od  początku  państwa  polskiego  stolicą  było  Gniezno,  negowali 

możliwość takiej roli Poznania (G. Labuda, K. Buczek, H.  Łowmiański).  Wskazywano też, iż pojęcie stolicy 

dla  czasów,  które,  nas  tutaj  interesują,  jest  anachronizmem.  Mogły  bowiem  wówczas  istnieć  różne 

ośrodki  pełniące  rolę  rezydencji  panującego  (por.  powyżej).  Znane  są  też  przykłady  pełnienia  funkcji 

głównego ośrodka państwa kolejno przez różne grody. Ostatnio pojawił się głos wnoszący, jak się wydaje, 

nowe elementy do dyskusji. Myślę tu o opublikowanym w 1991 r. w „Kwartalniku Historycznym” (R. 98) 

artykule  Zbigniewa  Dalewskiego  pt.  Miedzy  Gnieznem  a  Poznaniem.  Autor,  analizując  relacje  między 

władzą  a  miejscem  w  przestrzeni,  wykazał  na  podstawie  bogatego  materiału  porównawczego,  iż  w 

obrębie  wczesnych  państw,  a  zwłaszcza  ich  obszarów  krystalizacyjnych,  niektóre  miejsca  były 

wyposażone w zespół szczególnych wartości dla danej grupy społecznej, stąd też dostęp do tych miejsc 

warunkował  możliwość  sprawowania  władzy  zwierzchniej.  Miejsc  takich  mogło  być  parę,  mógł  to  być 

także jeden główny punkt w przestrzeni. Zdaniem tego autora, wartości wiązane z Gnieznem mogły mieć 

genezę przedpiastowską, polańską, a Piastowie oparli swoją władzę na opanowaniu Gniezna. 

Nadrzędne  znaczenie  ośrodka  gnieźnieńskiego  zostało  potwierdzone  takimi  faktami,  jak  Zjazd 

gnieźnieński,  grób  św.  Wojciecha,  założenie  metropolii  gnieźnieńskiej.  Jednakże,  zdaniem  cytowanego 

autora, Poznań pełnił w państwie pierwszych Piastów rolę porównywalną z Gnieznem. Stawia on tezę, że 

background image

54 

 

w  zamysłach  pierwszych  Piastów  Poznań  miał  stać  się  punktem,  wokół  którego  winny  się  były  skupić 

wartości ideologiczne związane z dynastią. Tyle Zbigniew Dalewski. 

Gdy  teraz  skonfrontujemy  powyższe  wywody  z  danymi  na  temat  Poznania  wczesnopiastowskiego, 

znajdziemy  wiele  elementów  zdających  się  je  popierać.  Po  pierwsze  chronologia  -  początki  grodu 

poznańskiego.  W  dotychczasowej  literaturze  początki  grodu  poznańskiego  cofano  nieraz  do  IX  wieku. 

Jednakże szczegółowa analiza materiałów archeologicznych nie pozwala na takie stwierdzenie. W końcu 

IX  –  początkach  X  wieku  funkcjonowała  na  Ostrowie  Tumskim,  jak  wskazywaliśmy  powyżej,  osada 

nieobronna.  Pierwszy  gród  według  ostatnich  ustaleń  został  pobudowany  około  połowy  X  wieku.  Nie 

możemy  na  razie  sprecyzować  tej  chronologii.  Jednakże  daty  dendrochronologiczne  (oparte  zatem  na 

obliczeniach  przyrostów  rocznych  pni  drzewnych  użytych  do  wznoszenia  konstrukcji  obronnych) 

dotyczące innych grodów wielkopolskich, np. Lądu - 940 - pozwalają postawić tezę, że około połowy lub 

trochę przed połową X wieku możemy się liczyć z poważnymi inwestycjami grodowymi w Wielkopolsce i 

Poznań wpisuje się dobrze w tego typu przedsięwzięcie. Ponadto, jak wskazano powyżej, system grodów 

Wielkopolski, aczkolwiek otaczający Gniezno ze wszystkich stron i zapewniający mu bezpieczeństwo, miał 

powiązania  jakby  od  Gniezna  niezależne  -  z  systemem  wodnym  Warty,  a  zatem  przede  wszystkim  z 

Poznaniem. 

Najstarszy  gród  poznański  był  nieco  mniejszy  od  rekonstruowanego  i  przytaczanego  w  licznych 

publikacjach  dwuczłonowego  grodu  w  północnej  partii  Ostrowa  Tumskiego.  Leżał  również  w  tej  części 

Ostrowa, lecz miał nieco inny plan, aczkolwiek był zapewne od początku dwuczłonowy. Otaczający go wał 

również  nie  był  tym  znanym  potężnym  wałem  z  ławą  kamienną.  Był  to  wał  drewniano-ziemny, 

zbudowany w konstrukcji rusztowej polegającej na układaniu stosów drewna o kierunku poprzecznym do 

biegu wału na legarach układanych zgodnie z linią umocnień. Szkielet drewniany był wypełniany ziemią. 

Szerokość wału sięgała 10 m. Dla utrzymania odpowiedniej statyki konstrukcji lico zewnętrzne, zwłaszcza 

w dolnych partiach było umocnione tzw. konstrukcją hakową, polegającą na tym, iż niektóre poprzeczne 

elementy  konstrukcyjne  miały  pozostawione  odpowiednio  przycięte  boczne  gałęzie,  co  tworzyło  rodzaj 

haków, przytrzymujących elementy konstrukcji układane wzdłuż biegu wału. Cała konstrukcja wału była 

wzmocniona odsadzką o szerokości około 4-5m. Pierwsza przebudowa grodu, być może częściowa, miała 

miejsce  w  latach  sześćdziesiątych  X  wieku.  Zlikwidowano  wówczas  część  wschodniego  odcinka  wału 

poszerzając gród od tej strony. Generalna zaś przebudowa grodu poznańskiego, w wyniku której uzyskał 

on formę najpotężniejszej wielkopolskiej twierdzy drewniano-kamiennej (szerokość wału sięgała 20 m, a 

wysokość szacuje się na około 10m; stabilizująca odsadzka miała formę potężnej ławy o szerokości 4-5 m 

zbudowanej  ze  skrzyń  drewnianych  umocnionych  hakami,  a  wypełnionych  kamieniami)  przypada  na 

schyłek  X  lub  przełom  X  i  XI  wieku,  zatem  na  okres  ponownych,  szerokozakrojonych  inwestycji 

grodowych w Wielkopolsce i w innych ziemiach przyłączonych do państwa piastowskiego. 

Niewiele  wiemy  o  zabudowie  wnętrza  grodu  poznańskiego,  a  zwłaszcza  wydzielonej  części  „książęcej”. 

Przypuszcza  się,  iż  znajdowały  się  tam  budowle  kamienne  zapewne  podobne  do  lednickich  i  gieckich 

(palatium i  kaplica  grodowa,  być  może  według  późniejszej tradycji  pod  wezwaniem Najświętszej Panny 

Marii).  W  drugim  członie  grodu  natomiast  pobudowano  kamienną  katedrę  biskupią  .  Była  to  dość 

znacznych  rozmiarów  (o  powierzchni  około  1000  m

2

)  trójnawowa  bazylika,  zbudowana  z  okrzesków 

background image

55 

 

kamiennych,  z  kwadratowym  chórem  zamkniętym  absydą,  flankowanym  dwoma  prostokątnymi 

aneksami oraz z potężnym masywem zachodnim, zwieńczonym wieżą. Długość całej budowli wynosiła 49 

m,  szerokość  nawy  głównej  w  świetle  -  8,5  m,  naw  bocznych  -  4,5  m.  Posadzkę  stanowiła  wylewka 

wapienna na fundamencie okrzeskowym. Z wystroju wnętrza nic się nie zachowało, jedynie pojedyncze 

kamyki mozaikowe znajdowane w różnych punktach Ostrowa Tumskiego pozwalają przypuszczać, iż we 

wnętrzu katedry mogła się znajdować jakaś mozaikowa dekoracja. 

Dochodzimy tutaj do  sprawy kontrowersyjnej - siedziby  pierwszego  biskupa polskiego. Jak wiemy,  dość 

powszechnie  przyjmowana  (m.  in.  przez  takich  badaczy  jak:  W.  Abraham,  J.  Nowacki,  T.  Silnicki,  Z. 

Wojciechowski,  Z.  Kaczmarczyk,  H.  Ziółkowska,  B.  Kurbis)  lokalizacja  jego  siedziby  w  Poznaniu  została 

zakwestionowana przez Gerarda Labudę, który równocześnie podważył zasadność datowania odkrytych 

w badaniach archeologicznych reszt katedry na schyłek X wieku, a zatem również możliwość identyfikacji 

najstarszego  pochówka  w  katedrze  z  pierwotnym  miejscem  spoczynku  Mieszka  I.  Otóż  możemy 

stwierdzić, iż dane archeologiczne (zawartość ruchoma warstw zalegających bezpośrednio pod katedrą) 

przemawiają  dość  jednoznacznie  za  umieszczeniem jej  budowy  raczej w  drugiej  połowie X  wieku  niż w 

początkach  XI  wieku.  Wyniki  analizy  architektonicznej  przytoczyła  w  swej  obszernej  monografii  śp. 

Krystyna  Józefowiczówna  i  zebrała  je  raz  jeszcze  w  przygotowanym  krotko  przed  śmiercią  artykule. 

Zatem  dopóki  nie  zostaną  przedstawione  nowe  argumenty  z  zakresu  archeologii  i  historii  architektury 

wskazujące na konieczność przesunięcia chronologii pierwszej katedry poznańskiej na czas po roku 1000, 

obstajemy przy dotychczas ustalonej datacji tego zabytku wraz ze wszystkimi dalszymi implikacjami. 

Pozwolę też sobie wrócić jeszcze pokrótce do sprawy atrybucji i chronologii wspomnianego najstarszego 

pochówka  w  katedrze  poznańskiej  (ryć.  8).  Wiąże  się  on  niewątpliwie  z  pierwszą  fazą  użytkowania 

katedry, komora grobowa przecięła bowiem najstarszą, pierwszą posadzkę wapienną katedry i warstwy 

pod  nią  zalegające.  Jest  on  zatem  tylko  nieco  późniejszy  od  momentu  zakończenia  budowy  pierwszej 

katedry.  Usytuowano  go  na  osi  nawy  głównej  katedry,  prawie  po  jej  środku.  Grobowiec  zbudowany  z 

martwicy  wapiennej  i  okrzesków  kamiennych,  wystawał  około  0,4  m  ponad  posadzkę,  stanowił  zatem 

również  naziemny  element  wyposażenia  katedry.  Miejsce,  na  którym  znajduje  się  grobowiec, 

zarezerwowane  było  we  wczesnym  średniowieczu  wyłącznie  dla  fundatorów.  Liczne  przykłady  z  tego 

czasu, m. in. z Czech, czy z Niemiec ottońskich, pozwalają jednoznacznie rzecz ustalić. Zatem w czasie, o 

którym  mowa,  w  grę  wchodziłyby  jedynie  osoby  dwu  pierwszych  naszych  władców,  których  tradycja 

wiąże  z  Poznaniem  -  Mieszka  I  i  Bolesława  Chrobrego.  Odkrycie  zaś  pozostałości  drugiego,  nieco 

późniejszego,  jak  wynika  z  analizy  stratygraficznej,  grobowca,  usytuowanego  również  na  osi  katedry,  z 

przesunięciem  ku  wschodowi,  przykrytego  płytą  wapienną,  który  możemy  uznać  za  miejsce  pierwotne 

spoczynku drugiego naszego władcy - Bolesława Chrobrego, pozwala z dużą dozą prawdopodobieństwa 

widzieć w pierwszym grobowcu - pierwotne mauzoleum Mieszka I. 

Wszystkie te elementy, uchwytne w dotychczasowych badaniach: budowa potężnego grodu znakomicie 

osadzonego w sieci powiązań topograficznych z innymi ważnymi ośrodkami grodowymi, w późniejszych 

latach  przebudowanego  w  jeszcze  potężniejszy  ośrodek  militarny,  utworzenie  tu  początkowo 

najważniejszego  ośrodka  kościelnego  i  wiążąca  się  z  tym  budowa  pierwszej  kamiennej  monumentalnej 

katedry,  usytuowanie  w  niej  nekropolii  pierwszych  Piastów  (według  tradycji  pochowano  w  katedrze 

background image

56 

 

poznańskie)  również  Mieszka  II  i  Kazimierza  Odnowiciela)  można  uznać  za  wynik  celowych, 

wielokierunkowych  działań  zmierzających  do  wyposażenia  Poznania  w  najrozmaitsze  cechy  zarówno 

materialne,  jak  i  ideologiczne,  dzięki  którym  mógłby  „zająć  ważne  miejsce  w  ramach  decydującej  o 

trwałości  piastowskiego  władztwa  konstrukcji  ideowo-politycznej”  -  że  znów  wrócimy  do  ujęcia  Z. 

Dalewskiego.  Że  usiłowania  te  nie  zostały  uwieńczone  pełnym  powodzeniem  przyczyniły  się  do  tego 

rozmaite  okoliczności,  a  zwłaszcza  dość  szybko  zakończony  głębokim  kryzysem  pierwszy  etap 

formowania się państwa pierwszych Piastów. Zgodzić się jednak należy z Z. Dalewskim, że w tym właśnie 

etapie  zarówno  Gniezno,  jak  i  Poznań,  pełniły  ważne  uzupełniające  się  role,  stanowiąc  „dla  Piastów 

punkty, w których najpełniej przestrzennie manifestowała się ich władza”. 

 

 

 

background image

57 

 

M

IESZKO I WŁADCY JEGO EPOKI

 

JACEK BANASZKIEWICZ 

Z  wielu  względów,  wcale  nie  jedynie  dlatego,  że  dysponujemy  niezwykle  szczupłym  i  wyrywkowym 

zasobem  wzmianek  o  Mieszku  i  jego  państwie  oraz  władcach  mu  współczesnych,  trudno  było  by 

scharakteryzować te najwybitniejsze nawet osobistości jako ludzi i mężów stanu, wśród nich wyróżniając 

założyciela królestwa polskiego. Zadanie takie wydaje się często niewykonalne wobec postaci dobrze i od 

dawna znanych nam na co dzień. Jak przekładać na język faktów nasze, a co dopiero czyjeś mniemania o 

ludzkich  postępkach,  jak  ważyć  najlepsze  zamiary,  które  -  gdy  dochodzi  do  ich  urzeczywistnienia  - 

wpadają w nie do rozwikłania, zewnętrzną i skomplikowaną sieć zależności i uwarunkowań. Komplikując 

sytuację  do  końca,  powiedziałbym  nawet,  iż  jak  zawodne  musi  być  charakteryzowanie  drugich,  skoro 

najczęściej sami nie umiemy dobrze racjonalizować swych posunięć czy zachowań. 

Jeśli zdecydowałem się wypowiedzieć tych kilka oczywistych skądinąd zdań, to przede wszystkim dlatego, 

żeby uwolnić się w tej próbie od poczucia przemożnej słabości, która z powodu wspomnianego ubóstwa 

przekazów musiałaby całkowicie zdominować i zdezorganizować wszelkie moje poszukiwania.  

Na Mieszka I chciałbym więc spojrzeć jako na postać-władcę, który za życia i w trakcie swej działalności 

postawiony  został  przed  paroma  wielkimi  wyzwaniami  i  zadaniami,  takimi  -  trzeba  dodać,  jakie  były 

udziałem  także  innych  władców  doby  Rzeszy  Ottonów.  W  tych  nielicznych,  pośrednio  i  bezpośrednio 

dotykających  go  przekazach,  spróbujemy  natomiast  dostrzec  nie  ułomne,  niekompletne  świadectwa 

dawnych zdarzeń, lecz odwrotnie - zaryzykujemy potraktowanie ich jako samodzielnych i kompetentnych 

przyczynków do naświetlenia głównych problemów, z jakimi Mieszko był za swego życia konfrontowany. 

Przesłanką  w  sposób  najistotniejszy  określającą  naszą  perspektywę  postrzegania  Mieszka  I  -  władcy  i 

człowieka, jest  następująca  konstatacja.  W  czterdziestych  latach X wieku  u  wrót  państwa Polańskiego  i 

jego  strefy  wpływów,  stanęła  wielka  i  odmienna  cywilizacja  i  machina  polityczno-ideologiczna,  która 

bezdyskusyjnie  źródło  wszystkichwartości  politycznych  i  ideowych  rezerwowała  dla  swoich 

funkcjonariuszy i przedstawicieli. Ościenne i dalej od niej położone organizmy polityczne, chcąc nie chcąc 

i  w  miarę  szybko  musiały  ustosunkować  się  do  nowej  siły  na  wszystkich  płaszczyznach  życia 

jednostkowego i społecznego, jeśli w ogóle w jakiejś formie chciały zachować swą tożsamość. 

Wstępnym  warunkiem  wszelkiego  dialogu  było  uczestnictwo  w  wierze,  wyznawanej  przez  wielkiego 

przeciwnika.  Z  tego  powodu  też  kraje  nawet  nie  zagrożone  bezpośrednio  siłą  oddziaływania  cesarstwa 

Ludolfingów  i  o  podobnym  kulturowo,  społecznie  i  etnicznie  obliczu  decydowały  się  na  zmianę  religii  i 

akces  do  wielkiej  wspólnoty  na  respektowanych  przez  nią  społeczno-politycznych  i  ideologicznych 

zasadach.  Kto  trwał  przy  swoim  wykluczany  był  ze  wspólnoty  -  był  po  prostu  nikim,  za  nic  miano  jego 

pozycje społeczną, dobra i honory - wszystko to stawało się raczej łupem do wzięcia niż wyznacznikiem 

potęgi  i  gwarancją  pozycji  właściciela.  W  przekazach  pochodzących  z  wcześniejszego  średniowiecza 

często  obserwujemy  sytuacje,  gdy  święty  czy  misjonarz  -  zwiastun  nowej  wiary  -  spotykając  się  z 

miejscowym monarchą stawia mu propozycję przyjęcia prawdziwej religii i - jak się niebawem okazuje - 

dynasta  życzliwy  posłaniu  przybysza  zachowuje  władzę,  odrzucający  natomiast  propozycję  -  traci  ją 

background image

58 

 

zwykle na korzyść tego z członków rodziny panującej, który od razu uwierzył w słowo boże. Przyjście boga 

potwierdza na nowych zasadach pozostającego przy władzy króla lub daje powód do wyniesienia kogoś, 

kto uwierzył, na jego miejsce. Mówią o tym wprost zwłaszcza głośno i dobitnie święci irlandzcy. 

Metaforycznie  rzecz  biorąc  -  ale  ta  przenośnia  jest  dobrym  kluczem  do  ówczesnej  rzeczywistości  - 

Mieszko uzewnętrzniając swą osobę i swe państwo na terenie cesarstwa, na jego dworach podobny był 

Borzywojowi  czeskiemu,  który jako  poganin  znalazł  się  u morawskiego władcy  Świętopełka. Gdy  doszło 

do  uczty  -  pisze  autor  żywota  św.  Wacława  -  Krystian  -  wszyscy  zasiedli  razem  za  stołem.  Poganinowi 

wszakże  nakryto  oddzielnie  na  podłodze  w  pobliżu  ucztujących.  Św.  Metody  –  jak  podaje  Krystian  - 

współczując krzywdzie księcia - zwrócił się do Borzywoja ze słowami czy przesłaniem, którego sens daje 

się krótko ująć następująco.  

Jak możesz ty - tak wspaniały mąż - nie wstydzić się z tego powodu, że pozbawiają cię miejsca książęcego, 

które  ci  się  należy,  i  traktują  na  równi  z  pastuchami  świń!?  Chrzest  daje  przepustkę  do  wspólnoty 

równych  sobie  ucztujących  panów,  daje  również  Borzywojowi  -  o  czym  nie  zapomniał  wspomnieć 

Metody  -  wsparcie  na  wszystkich  trzech  głównych  polach  ludzkiej  -  monarszej  także  -  działalności. 

Będziesz panem swoich panów, zwyciężysz wrogów, a ród twój popłynie przez wieki jak wielka rzeka. 

Również  księżna Olga,  przyjmując  wiarę,  otwierała  sobie  drogę  do  ekskluzywnej  wspólnoty  cesarskiego 

stołu. Zasiadła za nim w czasie swej wizyty w Konstantynopolu 9 września 957 roku, obdarzona wybitnym 

tytułem Zoste patrikia (Pani uwieńczonej) rezerwującym dla jego posiadaczki prawo ucztowania u boku 

cesarza lub cesarzowej. 

I  później,  na  początku  XII  wieku,  działo  się  podobnie.  Otto  z  Bambergu  zapraszał  do  swego  stołu  tylko 

panów  -  chrześcijan,  takież  polecenia  szły  w  lud  chrystianizowanych  przez  niego  Pomorzan.  Uczta 

stwarzała  i  potwierdzała  zupełnie  podstawowe  więzi  i  solidarności  społeczne  -  na  wizerunku  monety 

przedstawiają  się  za  stołem  władcy  Polski:  gospodarz  Bolesław  Kędzierzawy,  Mieszko  III  i  Kazimierz,  by 

zawiadomić wszystkich o zgodnej wspólnocie książąt-władców.  

Mieszko musiał więc zająć miejsce przy nowym, nie znanym sobie jeszcze stole. Musiał też zadbać, żeby 

było ono dobre i trwałe. Przyglądając się nielicznym wzmiankom o naszym bohaterze, trzeba rzec, że pod 

każdym  względem  ze  wspomnianego  zadania  wywiązał  się  szybko  i  z  sukcesem.  Dla  zilustrowania  tego 

twierdzenia  posłużmy  się  przekazem  Thietmara  dotyczącym  zjazdu  kwedlinburskiego,  który  kronikarz 

kładzie na rok 985. Niniejsze wydarzenie polityczne ma bogatą literaturę, kwestionowano między innymi 

udział  naszego  władcy  w  owym  wielkanocnym  spotkaniu  na  wysokim  szczeblu.  Jakkolwiek  by  nie  było, 

zobaczmy, jaki obraz zdarzenia chce nam przekazać biskup merseburski, pan należący do świetnego rodu 

saskiego współtworzącego w istotny sposób dzieje państwa Ludolfingów. 

Ta  Wielkanoc  kończy  okres  frondy  po  śmierci  Ottona  II,  czteroletni  władca  utrzymuje  swą  pozycję  i 

gromadzi wokół siebie w trakcie świątecznej uroczystości niedawnych przeciwników, w tym konkurenta 

do  korony,  Henryka  Kłótnika.  Świętująca  na  królewskim  dworze  elita  państwa  zaświadcza  o  powrocie 

ładu i hierarchicznej stabilizacji w kraju - wymownie i  całkiem konkretnie zaś przekonują o tym funkcje 

wypełniane przez najmożniejszych w czasie tego najuroczystszego zgromadzenia.  

background image

59 

 

Gospodarzem jest oczywiście władca, główny jego antagonista, Henryk, jest wszakże drugą po nim osobą, 

panem  ucztującej  wspólnoty  -  powierzono  mu  bowiem  urząd  stolnika.  Książę  szwabski  Konrad  pełni 

podczas kwedlinburskiego zjazdu godność podkomorzego, książę karyncki usługuje władcy i wyróżniony 

jest  w  świątecznej  -  ucztującej  i  radzącej  społeczności  jako  cześnik,  książę  saski,  syn  Hermana  Billunga, 

jest  marszałkiem,  dba  o  konie  zgromadzonych.  W  tym  kadrze  najmożniejszych  wielmożów  państwa, 

uwikłanych w służby przy królewskim stole i dworze symbolizujące - jak serce - sprawne działanie całego 

organizmu  państwowego,  Thietmar  widzi  czy  chce  widzieć  jeszcze  dwie  postacie.  Do  Kwedlinburga 

przybyli  także  Bolesław  czeski  i  Mieszko  ze  swoimi,  słyszymy.  W  tych  także  dniach  -  czytamy  dalej  w 

kronice - Mieszko poddał się królowi, a wśród podarków, które mu złożył, ofiarował (Ottonowi) wielbłąda 

i wziął (później) z nim udział w dwóch wojennych wyprawach. 

Bez  Mieszka  tedy  stół  królestwa  raziłby  pustym  miejscem,  zwłaszcza,  że  ów  jako  poplecznik  Henryka 

Kłótnika  powinien  znaleźć  się  w  koncercie  najważniejszych  osobistości  otwierający  nowy  rozdział 

polityczny w dziejach kraju.  

Dary  cesarza,  kontrdary  Mieszka  z  wyrafinowanie  królewskim  prezentem  z  wielbłąda,  zarezerwowany 

udział wśród wąskiego grona starych znajomych i starych graczy politycznych, wzmocniony parantelami 

przez Ode z wybitnymi rodami saskimi, zapewne też z Billungami, to dowody wejścia Mieszka jako władcy 

Polan  w  nowy,  narzucony  mu  przez  rozwój  wypadków  układ.  Nie  jest  jakimś  pogańskim  –  obcym 

króliczkiem,  jego  władzę  i  jego  państwo  trzeba  traktować  w  ramach  obowiązującej,  cesarskiej 

rzeczywistości  politycznej,  co  nie  znaczy,  że  cokolwiek  dobrego musi zaraz stąd  wymknąć  dla  Mieszka  i 

jego domeny. 

Rozumiał  rzecz  i  bolał  nad  nią  Thietmar.  Gdy  wywnętrzał  się  nad  niegodziwością  Bolesława  Chrobrego 

wobec  swoich,  wypowiedział  przy  okazji  następujące  znamienne  zdanie:  „Wszystko  to,  że  ojciec  jego 

(czyli  Mieszko)  i  on  sam  (czyli  Bolesław)  zostali  do  nas  przyłączeni  na  skutek  zawieranych  związków 

małżeńskich i poprzez wielką zażyłość, przyniosło (nam) więcej szkody jak dobra, a i w przyszłości korzyści 

nie przyniesie”. Udało im się wślizgnąć do nas - zdaje się mówić Thietmar - co przynosi nam tylko straty - 

wygodniejszy byłby z punktu widzenia interesów tego wielmoży - jak sądzimy - status Mieszka podobny 

do  tego,  jakim  zadawalali  się  książęta  słowiańscy  między  Łabą  i  Odrą,  kontestujący  z  zapamiętaniem  i 

polityczne i ideowe wpływy państwa Ludolfingów. 

Nie chcieli  oni znaleźć  się „po  drugiej  stronie” jako możni  panowie i  partnerzy  do  targów  politycznych, 

upodobnieni wiarą, zwierzchnością, obyczajem i wyglądem do swych silniejszych kolegów saskich. Potem 

ani  akceptacja  wiary  przeciwnika,  ani  deklarowana  chęć  znalezienia  sobie  miejsca  w  ramach  saskiej 

społeczności  nie  wystarczały,  by  panowie  słowiańscy  mogli  stać  się  słowiańskimi  panami  feudalnymi,  a 

chociaż  saską  szlachtą  słowiańskiego  pochodzenia.  Odpowiedź  księcia  Przybysława,  jakiej  udzielił  on 

biskupowi Geroldowi w styczniu 1156 roku na wiecu w Lubece, gdy ów wypomniał księciu jego trwanie 

przy  rodzimych  bogach,  streszcza  celnie  istotę  cywilizacyjnego  konfliktu  i  unaocznia  nieodwołalność 

tragicznego finału tej konfrontacji dla zachodnich sąsiadów Polan. Przybysław odparł więc Geroldowi tak: 

„Jeśli  księciu  panu  i  tobie  podoba  się,  abyśmy  byli  tej  samej  racji  kulturowej,  to  niech  dane  nam  będą 

prawa Sasów majątkowe i w ściąganiu danin, a chętnie staniemy się chrześcijanami, będziemy budowali 

background image

60 

 

kościoły i  oddawali  dziesięcinę.”  (Si  domino  dud  et  tibi  placet,  ut  nobis  cum  comite  eadem  sit  culturae 

ratio,  dentur  nobis  iura  Saxonwn  in  prediis  et  reditibus  et  Ubenter  erimus  christiani,  edificabimus 

ecciesias et dabimus decimas nostras). 

Żeby  uzyskiwać  sukcesy  na  dłuższą  metę  w  ciągłej  konfrontacji  z  państwem  Ludolfingów,  Mieszko 

wiedział, iż musi być „eiusdem culturae ratio”- tej samej racji kulturowej, co przeciwnicy. Władca Polan 

nie znajdował się w tak wygodnej  sytuacji, jak współczesny mu Włodzimierz, który bez pośpiechu mógł 

ważyć  zalety  różnych  religii,  wybierając  najdogodniejszą  dla  siebie  jako  władcy  i  pomocną  do 

zaprowadzenia nowego porządku w państwie. 

Kilka lat przed przyjęciem chrześcijaństwa pan Kijowa eksperymentował z bogami rodzimymi. Sadowiąc 

się  pewnie  w  stołecznym  grodzie,  za  swym  dworem  kamiennym  na  wzgórzu  kazał  postawić  posągi 

Peruna,  Chorsa,  Dadźboga,  Strzyboga  oraz  Simargla  i  Mokoszy.  Podobnie,  do  powołania  ośrodka 

kultowo-państwowego doszło w drugim najważniejszym  punkcie  państwa, w Nowogrodzie, gdzie figurę 

boga gromowładnego stawiał nad rzeką Wołchow namiestnik księcia Dobrynia. 

Wzrastająca presja cywilizacji i Wschodu i Zachodu na Ruś, a także chęć skorzystania z nowych rozwiązań 

ideowo-społecznych  zachęcała  Włodzimierza  do  sięgnięcia  po  obce  wzory,  ale  ich  przyjęcie  -  w 

odróżnieniu od terenów do tej pory nas interesujących - odbywało się z uwzględnieniem własnych racji 

kulturowych.  Nie  można  tu  wejść  w  bliższe  wyjaśnienia,  ułatwimy  więc  sobie  sprawę  krótką  i 

odpowiednią historią. Pochwały religii Bułgarów - mahometan Włodzimierz słuchał z aprobatą. Zwłaszcza 

te jej fragmenty dotyczące nagrody niebieskiej w postaci obcowania z najpiękniejszą wybranką przypadły 

mu  do gustu, bo jak zauważył kronikarz, książę nie stronił od kobiet i  chętnie korzystał z ich  wdzięków. 

Jednak  tę  wiarę  dyskwalifikowały  w  jego  oczach  następujące  zalecenia:  powinność  obrzezania,  zakaz 

picia napojów alkoholowych i jedzenia świniny. Rzekł więc przesądzając sprawę: „Jusi jest’ veselje pit’je, 

ne  mozem’  bes  togo  byti”.  Równie  suwerennie,  licząc  się  z  własną  tradycją,  odpowiada  wysłannikom 

papieża - odejdźcie precz, już nasi ojcowie nie przyjęli tej wiary. 

Mieszko musiał respektować ofertę strony przeciwnej, jego decyzja o przyjęciu tej samej racji kulturowej, 

którą obserwował - jeśli nie wróg, to zawsze konkurent, wymagała od niego samego, polańskie państwo 

zostawiamy na boku, wielkiej przebudowy świata wartości i często pewnie bolesnego osądu wszystkiego 

tego, co było w nim rodzime, przez pryzmat nowych norm. Dotkliwość wyboru polegała również na tym, 

że - w odróżnieniu od Włodzimierza i np. norweskiego Hakona Dobrego przyjmujących chrześcijaństwo - 

tożsamość kulturowa księcia Polan została poddana nieporównanie znacznie większej presji z zewnątrz. 

Wobec  bliskiego  sąsiedztwa  i  siły  oddziaływania  cesarstwa,  wszelka  rodzimość  nie  mogła  być  teraz 

niczym więcej jak nagannym odstępstwem od normy niemieckiej. Podkreślmy - nagannym i stąd łatwym 

do politycznego zdyskontowania przez przeciwnika. Bolesław nie może zachowywać się bardziej pańsko 

niż  wielmoże  sascy,  Mieszko  nie  mógł  zapomnieć,  by  przypadkiem  w  kożuchu  będąc,  nie  narazić  na 

szwank  godności  swojej  i  grafa,  z  którym  zamierzał  rozmawiać;  zjazdy  wspólne  z  Sasami,  wyprawy 

wojskowe,  wszystkie  okazje  i  wzajemne  kontakty  stawiały  od  razu  kwestię  kulturowej  wiarygodności 

partnera połańskiego - bez zdobycia jej i ciągłego jej potwierdzania - działać się nie dawało. 

background image

61 

 

Pochwałę  wielkości  Mieszka  II  -  a  między  nami  mówiąc  -  zaświadczenie  księżniczki  Matyldy  o 

przystawalności króla polskiego do standardów cesarsko-chrześcijanskich - zestawmy z opinią Rychezy o 

swym  królestwie,  taką  jak  ją  zapisuje  kronikarz  z  Brauweiler  -  by  zdać  sobie  sprawę  ze  swoistego 

rozdarcia,  na  próbę  którego  wystawiał  się  Mieszko.  Rycheza  opuściła  kraj,  bo  dumę  jej  raziły 

barbarzyńskie i nieznośne obyczaje (ritus) Słowian. 

Mieszko  tedy  zaprzeczył,  w  imię  swego  i  swej  wspólnoty  sukcesu,  własnej  kulturowej  osobowości, 

sięgając po nowe wcielenie krojone na miarę rywali i przeciwników. W tym momencie dotykamy myśli, 

która  raz  po  raz  uwidacznia  się  w  rozmaitych  eposach,  stwarzając  głównemu  bohaterowi  iście 

Hamletowski  dylemat  -  zwyciężysz  wroga  wtedy,  jeśli  się  do  niego  upodobnisz,  ale  wówczas  -  będąc 

wprawdzie  zwycięzcą  -  nie  będziesz  już  sobą.  Wyzwania  takiej  wycieczki  w  nieznane,  po  nową 

osobowość,  nie mógłby  podjąć władca  - wspaniały i dzielny  na  pewno  - ale  taki, jak  Światosław i jemu 

podobni. 

Światosław  jest  typem  władcy  -  wojownika,  rzec  można  też,  iż  uosabia  władztwo  rodzaju 

„wodanicznego”,  lub  stosując  termin  Waltera  Schlesingera  –  Heerk  Onigtum  (królewskość  przywódcy 

wojskowego).  Na  czele  watahy  wiernych  i  zahartowanych  w  boju  wojowników  przemierza  nieustannie 

wielkie  odległości,  walcząc  to  z  Bułgarami,  to  z  Grekami,  to  z  Chazarami  czy  innymi  koczownikami. 

Porusza się jak lampart, pisze kronikarz - wybiera swe ofiary i uderza. Książę i jego ludzie, podobnie jak 

członkowie  Mannerbundu  i  grup  iuvenes,  pozostają  poza  obszarem  cywilizacji,  właśnie  na  sposób 

lamparci wiodąc swój urozmaicony i męski żywot. Nie żywią się nawet gotowanym - nie ciągną za sobą 

żadnych  taborów  z  kodami,  zadowalając  się  podsmażonymi  na  węglach  cienkimi  paskami  koniny  lub 

dziczyzny.  Zachowanie  się  księcia  i  jego  wygląd  pozostawały  w  zgodzie  ze  sposobem  życia,  które 

prowadził.  Mamy  opis  postaci  wielkiego  i  wspaniałego  Światosława,  pióra  greckiego  kronikarza  Lwa 

Diakona, jeśli uczyniony nie na podstawie bezpośredniego zetknięcia się z tym księciem przy okazji jego 

spotkania  w  971  roku  nad  brzegiem  Dunaju,  koło  Dorostolon,  z  cesarzem  Janem  Tzimiskesem,  to 

sporządzony  przy  wykorzystaniu  jakichś  danych,  uzyskanych  w  wyniku  bliższego  kontaktu  z  ruskim 

księciem  Greków,  przyzwyczajonych  do  wielkiej  dworskiej  etykiety  i  hierarchiczności,  uderza  od  razu 

widok Światosława siedzącego razem z innymi w łódce i wiosłującego spolegliwie, a ponadto niczym się 

od  reszty  nie  wyróżniającego.  Odzienie  księcia  było  również  takie  same  jak  jego  towarzyszy,  tyle  że 

czystsze,  zauważa  kronikarz.  Z  ucha  Światosława  zwisał  złoty  kolczyk  z  karbunkułem,  głowę  miał 

wygoloną,  ale  długie  włosy  -  warkocz  -  zwisał  z  niej  -  ja  dodałbym  tutaj  -  jak  u  naszego 

Kosiska-Chosciszka, praojca Piastów - o którym to puklu włosów Lew Diakon stwierdza wyraźnie, iż jest 

oznaką szlachetności rodu. Ten wspaniały  arystokrata, tak w  sposób naturalny  świadomy  swej wartości 

osobistej  i  kulturowo-politycznej,  siedząc  w  łódce  na  ławce  dla  wiosłujących  zamienił  parę  zdań  z 

cesarzem o warunkach pokoju i odjechał. Oto scena spotkania dokładnie zrelacjonowana za dziejopisem. 

Nie  chcemy  już  teraz  przypominać  Mieszka  uwikłanego  w  cały  skomplikowany  feudalno-dworski  układ 

wartości  i  zachowań,  obowiązujący  przedstawicieli  elity  cesarstwa,  bowiem  jeszcze  przez  chwilę 

pozostanie  w  polu  naszego  widzenia  wielki  Światosław,  wspaniały  okaz  -jeśli  tak  można  powiedzieć  - 

księcia  słowiańskiego,  jaki  i  wśród  nieodległych  przodków  Mieszka  znaleźć  musiał  swe  wcielenie. 

Niezależność  i  ta  pełna  polityczno-kulturowa  samoświadomość  księcia  objawia  się  również  w  stosunku 

background image

62 

 

do  innej  -  chrześcijańskiej  ratio  culturae.  Olga,  chrześcijanka,  matka  Światosława,  namawiała  syna  do 

przyjęcia  nowej  wiary.  Ów  -  co  charakterystyczne,  spokojnie  i  bez  ideologicznego  zacietrzewienia 

przyjmował  te  propozycje,  odpowiadając  księżnej,  że  jak  by  to  wyglądało,  gdyby  on  sam  stał  się 

chrześcijaninem, a drużyna - pozostając przy swojej wierze - naśmiewałaby się z niego. 

Kwestia  śmieszności  -  ośmieszenia  -  wyszydzenia  neofity  była  głównym  problemem  ruskiej  elity  przy 

odstępstwie  od  starej  religii,  toteż  liberalnie  Światosław  obchodził  się  z  amatorami  nowego  boga  -  nie 

zabraniał  przyjmować  chrztu,  naigrywając  się  tylko  ze  świeżych  chrześcijan.  Ten  wyważony,  w  każdym 

razie  nie  żywiołowo  kontestujący,  jak  u  Połabian,  stosunek  pogan  do  chrześcijaństwa  zauważa  również 

Walter  Lammers  -  gdy  idzie  o  elitę  -  u  Sasów  (misja  Lebuina)  i  u  Szwedów  (misja  Ansgara).  Również 

Mieszko, a i jego ludzie, przyglądali się najpewniej nowej wierze z wyważonym dystansem, jednak - jak 

już  wyżej  podnosiliśmy  -  ich  wybór  nie  był  wynikiem dość  swobodnej  i  osobistej  gry między własnym  i 

atrakcyjnym obcym.  

Wszystko  zresztą  różni  polańskiego  władcę  od  ruskiego  księcia.  Choć  i  on  –  jak  Światosław  -  często 

spędzał  czas  w  siodle,  prowadząc  zastępy  do  walki,  choć  spotykał  się  i  rokował  z  cesarzami,  choć  też 

rozszerzał  terytorialny  zakres  swego  państwa  i  ściągał  od  podbitych  trybuty,  to  przecież  Mieszko  jako 

książę reprezentował – sądzimy - całkiem inną formację polityczno-kulturalną. 

Różnił  się  też  Mieszko  od  swego  szwagra  i  wydaje  się  rówieśnika,  Bolesława  II  czeskiego  i  to  w  taki 

sposób  -  przypuszczamy - jak  przedstawiciel  rodziny o  ugruntowanej tradycji  cywilizacyjnej  różni  się  od 

człowieka, który rozpoczyna dopiero karierę rodu w świecie uniwersalnej kultury. Rodzeństwo Bolesława 

obracało się na Zachodzie; pomostem do niego była Bawaria, od dawna silnie oddziaływająca na praski 

dwór. Jego stryj, Wacław, niezadługo święty i opiekun kraju, reprezentował - tym bardziej doskonale w 

licznych  o  nim  przekazach -  typ  władcy  ukształtowany wedle -  rzec można  –  najbardziej  postępowych  i 

nowoczesnych wówczas założeń. Jako chłopak otrzymał solidny trening szkolny. Coraz bujniej rozwijająca 

się  w  X  i  następnym  stuleciu  tradycja  przynosi  o  tym  władcy  i  świętym  nawet  wiadomość,  że  niejaki 

Ucenus  (=  uczony)  był  nauczycielem  Wacława.  Mówi  się  też  o  tym,  iż  młody  i  zdolny  do  nauki  książę 

kształcony  był  w  pisaniu  i  czytaniu  oraz  in  lege  divina  -  pierwsza  słowiańska  o  nim  legenda  natomiast 

wyniki nauki Wratysławowego syna zbiera w tak imponującym podsumowaniu: począł rozumieć łacińskie 

księgi,  jak  dobry  biskup  albo  ksiądz;  gdy  po  nie  sięgał  -  czy  też  po  greckie  lub  słowiańskie  -  czytał 

prawidłowo  bez  pomyłki.  Książę  intelektualista,  prawie  ksiądz,  miał,  oczywiście,  świetne  kontakty  z 

klerem,  na  którego  widoczny  współudział  w  rządach  elita  dworska  patrzyła  tak  niechętnie,  iż  ów, 

skądinąd  prawdopodobny,  konflikt  między  możnymi  i  przedstawicielami  nowej  władzy  przekazy 

hagiograficzne  przychylne  tym  ostatnim  ukazują  w  iście  apokaliptycznych  rozmiarach.  Wacław  musiał 

nocą i potajemnie szukać kontaktu ze swymi doradcami - księżmi, pilnowano bowiem, aby nie mógł się z 

nimi  porozumiewać,  a  złapanych  na  próbie  dotarcia  do  księcia  tracono.  Także  siła  Wacława  jako  pana 

czeskiego  władztwa  nie  polegała  przede  wszystkim  na  militarnej  potędze.  Była  ona  bez  wątpienia 

koniecznym  narzędziem  urzeczywistniania  czeskich  interesów,  ale  –  jak  przekonuje  konflikt  Pragi  z 

księciem  z  grodu  Kourim  -  ani  nie  wystarczającym,  ani  nie  pierwszorzędnym.  O  wojennym  sukcesie 

Wacława  decyduje  Bóg,  nawet  przy  małym  wojskowym  wysiłku  Czechów,  poraża  przeciwnika  znakiem 

krzyża. 

background image

63 

 

Obracamy się w kręgu idealizujących rzeczywistość przekazów; zniekształcają one ją często aż do granic 

wytrzymałości materiału - ale przecież zawsze precyzyjnie notują pożądane i wysoko w epoce oceniane 

zasady  postępowania  i  intencje.  Wacław  cieszył  się  szeroko  sławą  władcy  uosabiającego 

najwartościowsze cechy – Widukind bez entuzjazmu przyznaje - to vir christianus, mówi się, że gdy idzie 

o sprawy kultu - najbardziej religijny (dei cultura religiosissimus). 

Tego  co  opowiadano  ponadto  o  czeskim  władcy,  choć  sam  Widukind  notuje,  że  były  to  rzeczy 

nadzwyczajne  i  zdumiewające,  nie  chce  on  jednak  przyjąć  do  wiadomości  i  pomija  milczeniem. 

Niezręcznie  co  najmniej  byłoby  stwierdzać  mnichowi  z  Korbei,  iż  ów  nienamaszczony  Henryk  I,  władca 

Sasów,  wyprawia  się  i  zmusza  do  uległości  księcia  i  męża  tak  drogiego  opatrzności  i  siłom  wyższym,  iż 

poprzez niego dziać się mogą cuda czy też owe wspomniane przez kronikarza mirabilia. 

W  kulturowym  zapleczu,  jeśli  tak  powiedzieć  można,  osobisto-rodzinnym  Bolesława  II  Przemyślidy, 

szwagra  Mieszka,  zgromadziło  się  już  tyle  wartości  i  atutów,  że  nasz  „książę  w  kożuchu”  i  -  co 

symptomatyczne - zgodnie  wespół ze swymi  braćmi kładący  podwaliny  pod  władztwo  Piastów  nowego 

rodzaju – mógłby tylko marzyć o podobnym dziedzictwie dla własnych potomków. Jeśli rzeczywiście miał 

takie marzenia, to - sądzimy - ziściły się one w osobie Mieszkowego wnuka i imiennika (Mieszka II), który 

- podobnie jak Wacław Przemyślidom – otworzył dostęp dynastii do królewskości znaczonej nie mieczem 

i  polityczną  zręcznością,  ale  mitrajskimi  wzorcami:  nieprzeciętnym  wykształceniem,  religijną  cnotą  i 

innymi normami cywilizacyjnymi. 

Jeszcze raz zestawmy Mieszka z czeskim szwagrem i jego rodziną mierząc możliwości uzewnętrzniania się 

rodu poprzez kontakt z władzotwórczym - jak by nie patrzeć - sacrum. Pradziada Bolesława II czeskiego, 

Borzywoja,  chrzcił  wielki  i  święty  Metody,  prababka  Mieszkowego  szwagra,  Ludmiła,  cieszyła  się  już 

opinią świętej, krzewicielki wiary i męczenniczki, jego przodkowie wznosili świątynie, jego siostra Mlada 

była opatką klasztoru św. Jerzego na hradzie, brat Strachkwas jako mnich przebywał u św. Emmerama w 

Ratyzbonie, wreszcie on sam zaś z małżonką Hemmą doświadczali łaski św. Udairyka, który uratował od 

śmierci ich dziecko.  

Mieszko  był  jedynie  świeżo  ochrzczonym  władcą,  a  cud  z  jego  ramieniem,  dokonujący  się  za  sprawą 

wyżej  wymienionego  świętego,  tylko  wyraźną  zaliczką  na  poczet  dobrych  kontaktów  między  Piastami  i 

nowym dla nich sacrum. Chociaż nasz bohater nie otrzymał tak starannego wychowania i wykształcenia 

jak Wacław,  to  przecież wygląd zewnętrzny i  sposób bycia księcia jako  władcy poddany został istotnym 

korektom,  odsuwając  daleko  sylwetkę  Mieszka  od  wzoru  księcia  słowiańskiego,  jaki  w  pewnej  mierze, 

trudnej zresztą do bliższego określenia, reprezentuje Światosław. Olbrzymie - wprost nie do przecenienia 

- znaczenie  wyglądu i  ubioru  w  owych  czasach, wymuszało  na  naszym władcy odpowiednie zmiany i  w 

ten  sposób  -  poprzez  szaty,  poprzez  fryzurę  i  ułożenie  -  dochodziło  do  potwierdzenia  jego  aspiracji  i 

nowej  tożsamości cywilizacyjnej. Wrażliwość przedstawicieli nie tylko zresztą tej  epoki na całą -jeśli tak 

można  powiedzieć  -  zewnętrzność  człowieka  miała  o  wiele  bardziej  zasadnicze  niż  w  społecznościach 

nowoczesnych  motywacje.  Wynikała  stąd,  iż  gest,  ubiór,  fryzura,  były  ważnymi  składnikami 

wspólnotowego 

porządku, 

gwarantami, 

opatrzonymi 

nierzadko 

sankcją 

sakralną 

czy 

mityczno-historyczną,  własnej  grupowej  tożsamości,  niepodległości  i  dumy.  U  Świętowita  stojącego  w 

background image

64 

 

arkońskiej  świątyni  -jak  zauważa  Saxo  Gramatyk  -  „wąs  był  tak  ogolony,  a  głowa  tak  postrzyżona,  że 

umyślnie wyraził artysta fryzurę u Rugian zwyczajną”. Gdy Widukind pisze o owianych legendą walkach 

Franków  z  Turyngami  i  przedstawia  scenę,  w  której  świetny  król  tego  pierwszego  wspaniałego  i 

cywilizowanego ludu odwiedza obóz sprzymierzeńców w wojnie, Sasów przybyłych tu z odległych siedzib 

w poszukiwaniu nowej ojczyzny, to kronikarz czuje się zmuszony napisać najpierw co następuje: „...dziwili 

się  Frankowie  niezwykłemu  ubiorowi  (przybyszów) ich  uzbrojeniu i  spadającym  na  ramiona  puklom ich 

włosów”. Kiedyś wiec, na początku swej plemiennej kariery Sasi byli tak egzotyczni – tak silnie odbiegali 

od  norm  miejscowej  wspólnoty  cywilizacyjnej,  że  w  dalszym  ciągu  opowieści  o  saskim  osiedleniu  się 

Widukind - napomyka - byli wówczas tacy, którzy w tak dzikich sąsiadach widzieli śmiertelne zagrożenie 

dla siebie, dla Franków. 

Pokazać siebie i swoich, aby nie powstawały podobne obawy czy oskarżenia, było z pewnością zadaniem, 

nad  którym  pracował  Mieszko.  Jego  syn  zjazdem  gnieźnieńskim  dzieło  daleko  posunął,  składając  przed 

wymagającą  publicznością  wymowny  dowód  partnerstwa  słowiańskiej  części  cesarstwa  wobec 

zachodniej. 

Zmieniony -jak przypuszczamy - w swoim zewnętrznym wyrazie, Mieszko konsekwentnie też podążył - by 

nadal działać skutecznie - w ślady swych czeskich powinowatych - książąt z rodu Przemyślidów, od dawna 

poruszających  się  w  układzie  skomplikowanej  równowagi  między  własnym  interesem  państwowym, 

dążeniami panów niemieckich, bezpośrednich sąsiadów i polityką dworu cesarskiego. Nie mógłby zresztą 

bezkarnie uderzać, jak Światosław, na wybranego przeciwnika, odskakiwać i przerzucać się na inny front 

walki. Kampanię wojenną poprzedzać musiała polityczna kalkulacja i to tak zimna i wyrachowana, jak to 

miało  miejsce  w  990  roku,  gdy  Bolesław  II  czeski  zbrojnie  próbował  odebrać  polańskiemu  księciu 

zagadkowe „regnum sibi ablatum”. 

Zapewniwszy  sobie  poparcie  cesarzowej  Teofano  i  saskie  posiłki  wojskowe,  Mieszko  spokojnie 

przypatrywał  się  czesko-saskim  próbom  sił,  a  wyłączywszy  się  jakby  z  konfliktu  szantażował  tylko 

Bolesława  przyszłą  zemstą  pamiętliwych  Sasów,  gdyby  ten  zechciał  przyjąć  walkę  czy  wykorzystać  fakt 

wzięcia do niewoli części saskiego rycerstwa. Cały czas spychając przeciwnika do konfrontacji nie ze sobą, 

lecz z cesarstwem - wiązał ruchy wroga. Jeżeli król - Thietmar notuje słowa księcia - chce ratować swych 

ludzi  lub  śmierć  ich  pomścić,  niechaj  to  czyni!  Jeżeli  jednak  to  nie  nastąpi,  to  on  Mieszko,  nie  myśli 

ponosić z tego powodu jakiejkolwiek straty”. 

Walczyło  ze  sobą  dwóch  wielkich  panów  zależnych  od  władztwa  Ludolfingów,  ale  potrafiących  i 

mogących  także  ze  swej  strony  nieźle  manipulować  mechanizmami  politycznymi  cesarstwa.  Szesnaście 

lat wcześniej ci sami książęta spotkali się w 974 roku może w Ratyzbonie wraz z Henrykiem Kłótnikiem, 

księciem bawarskim, i biskupem Fryzyngi, Abrahamem, próbując zmienić porządek polityczny w państwie 

Ludolfingów. Sojusz bawarsko-czeski wzmocniony pomocą ze strony Mieszka tworzył nie tylko skuteczną 

przeciwwagę dla saskiej potęgi, ale pozwalał słowiańskim jego kontrahentom na margines swobody dla 

własnych planów. 

Zmienne,  zresztą,  konfiguracje  polityczne  obchodzą  nas  tu  mniej,  chcielibyśmy  raczej  ponownie 

unaocznić  fakt  dobrego  osadzenia  naszego  bohatera  w  elicie  władzy  swego  czasu,  jego  -  powiedzmy 

background image

65 

 

nawet - zadomowienia w księstwie bawarskim. Za pośrednictwem czeskim Mieszko stanął tu tak pewną 

stopą, był też jako sojusznik - z powodu wyżej wyłuszczonego - mile widziany. 

Ponownie  obecność  Mieszka  na  tym  terenie i  znowu  -  powiedzielibyśmy -  w  towarzystwie  Bolesława II 

czeskiego, dostrzegamy dzięki spisowi cudów dokonywanych przez biskupa Augsburga, zmarłego w 973 

roku Udalryka. Jeden z cudownych uczynków tego męża wiąże się z uzdrowieniem Bolesławowego syna. 

Inny dotyczy Mieszka,  określonego jako dux Wandalorum, Misico nomine. Żywot Udalryka pisał w roku 

983  dawny  współpracownik  biskupa,  Gerhard;  dołączony  do  utworu  zestaw  cudów  świętego  powstał 

przed  993  rokiem,  kiedy  to  Liutolf,  biskup  Augsburga,  uzyskał  już  na  podstawie  tych  materiałów 

pozwolenie papieża na kult swego poprzednika w całym królestwie niemieckim. 

Jeszcze tedy za życia Mieszka wzmocniona została pisemnym obiegiem wieść o nadzwyczjnej interwencji 

Udairyka  na  rzecz  polańskiego  księcia:  gdy  ów  raniony  w  ramię  zatrutą  strzałą  stracił  już  nadzieję  na 

wyjście z choroby z życiem, złożył przyrzeczenie - cum magna fide et constantia - że jak najprędzej będzie 

mógł,  nie  omieszka wysłać  do  św. Udairyka  srebrne  ramię z  ręką.  Zaraz  po  uczynieniu  tego  ślubowania 

niebezpieczeństwo  śmierci  ustąpiło i  władca  udał się  do  domu,  gdzie też  rozkazał sporządzić złotnikom 

obiecane wotum. 

Duchowy i materialny kontrakt śmiertelnie ranionego Mieszka ze św. Udalrykiem - tak jak przedstawia go 

hagiograf  -  był  czytelny  i  zrozumiały  nie  tylko  na  płaszczyźnie  wiary  chrześcijańskiej  i  nie  jedynie  dla 

chrześcijanina.  Zasada  „składam  ofiarę  siłom  wyższym,  by  otrzymać  od  nich  to,  o  co  proszę”  przenika 

każdą  refleksję  człowieka  o  jego  kontaktach  z  Bogiem  czy  bogami,  toteż  nawet  najbardziej  sceptyczni 

wobec  nowej  wiary  towarzysze  Mieszka  musieli  docenić  znaczenie  cudownego  aktu,  który  rozegrał  się 

między ich przywódcą a przedstawicielem boskim czy jakkolwiek inaczej nazwać by chcieli drugą stronę 

zaangażowaną  w  wydarzenie.  Oto  przecież  ich  książę  traci,  wydawałoby  się,  ramię  -  całą  rękę;  stoi  w 

obliczu  śmierci.  Zwraca  się  więc  z  prośbą  o  ratunek  do  św.  Udalryka  i  ten  poręcza  za  Mieszka,  tzn.  – 

tłumacząc  metaforykę  cudu  na  konkrety  -  za  chore  brachium  księcia  daje  mu,  na  razie  warunkowo, 

własną  zdrową  rękę,  książę  zaś  finalizuje  transakcję  przez  wyrównanie  długu  wobec  świętego  i 

ofiarowanie dobroczyńcy za jego dar swego, zrobionego ze srebra, ramienia z ręką. Wraz z wykonaniem 

obiecanego  świętemu  wotum  dokonuje  się  tedy  ów  cudowny  kontrakt,  w  który  zechciał  wejść  z 

polańskim księciem święty mąż Udalryk. 

Cud z ramieniem Mieszka powinien zostać doceniony na paru ważnych płaszczyznach ówczesnego życia 

politycznego  i  kulturalno-społecznego.  Oto  -  po  pierwsze  -  przedstawiciel  dynastycznego  rodu  świeżo 

nawrócony, odrzucający swych dawnych bogów, którzy do niedawna jemu dawali siłę, a krajowi wszelkie 

powodzenie, dowodnie pokazuje, że zmiana wyższych opiekunów nie pociąga za sobą utraty książęcego 

szczęścia  i  zawieszenia  boskiej  opieki  nad  jego  osobą.  Stirps  regla  odnawia  w  ten  sposób  swe  sakralne 

odniesienia  w  warunkach  nowej  religii  -  powoli  przesuwając  też  -  zgodnie  z  prawidłowością  opisywaną 

przez  Ericha  Hoffmanna  na  przykładach  monarchii  anglosaskich  i  skandynawskich  -  swe  akumulatory 

wartości sakralnych z rąk zacnych, ustawionych w długie szeregi protoplastów w ręce świętych władców 

współrodowców czy świętych patronów kraju. Cudowny kontrakt między Mieszkiem władcą i biskupem 

Udalrykiem,  wyniesionym  na  ołtarze,  jest  znakomitą  podstawą  lokującą  dynastię  na  wyróżnionym, 

background image

66 

 

specjalnym wobec sacrum miejscu. Ma też swe zaplecze polityczne. Zakładać można, że uchwycony przez 

hagiografa  przypadek,  tak  szczęśliwie  się  dla  księcia  polańskiego  kończący,  miał  miejsce  u  schyłku 

siedemdziesiątych lat X wieku. Jest rzeczą prawie pewną, o czym wyżej już nadmienialiśmy, iż bawarskie 

kontakty torowali Mieszkowi Przemyślidzi, w interesującym nas okresie rola taka przypadała Bolesławowi 

II  Dobremu.  To  wreszcie  cud  o  uzdrowieniu  jego  syna  poprzedza  opowieść  o  interwencji  świętego  na 

rzecz naszego władcy, on i jego małżonka, księżna Hemma, mieli aż nadto okazji, aby szybko dowiedzieć 

się i przekonać o wzrastającej famie cudownych dokonań niedawno zmarłego biskupa Udalryka. 

Gdy  na  praskim  dworze  tracono  nadzieję  na  wyzdrowienie  dziecka  -  był  nim  najpewniej  Jaromir  lub 

Oidrzich, matka wiedziała już o augsburskim cudotwórcy i do niego, do nowej postaci w gronie świętych 

w  krytycznej  sytuacji  zdecydowała  się  odwołać.  Rodzący  się  po  973  roku  kult  Udalryka  pozostawał  do 

początku  następnego  tysiąclecia  siłą  politycznie  kontrolowaną  przez  niechętne  Sasom  środowisko 

bawarskie  z  tamtejszym  księciem  na  czele,  któremu  dzielnie  w  jego  antyottońskich  poczynaniach 

sekundował Bolesław czeski. 

W  976  roku  Henryk  II  bawarski  naciskany  przez  Ottona  II  chroni  się  w  kraju  Przemyślidy,  u  swego 

sojusznika i sąsiada. Zagorzałym stronnikiem władcy bawarskiego jest też Henryk, następcą Udairyka na 

biskupim  tronie  Augsburga,  skazany  w  Magdeburgu  w  978  roku  wraz  z  głową  antysaskiego  buntu  na 

wygnanie. Gdy przypomnimy ponownie spotkanie w 974  roku wielkiej czwórki „probawarskiej” (Henryk 

Kłótnik,  Bolesław  czeski,  Mieszko,  Abraham,  biskup  Fryzyngi),  to  bardziej  jasnym  stanie  się,  iż  ranny  w 

walce  z  przeciwnikiem  sojusznik  zwraca  się  -  via  praskie  pośrednictwo  -  do  właściwego  świętego  - 

sprzymierzeńca. 

Jeśli tak rzecz widzieć, to lata po 985 roku nie wchodziłyby w rachubę jako okres uzdrowienia Mieszka od 

zranienia  zatrutą  strzałą  (rozejście  się  bawarskich  sojuszników,  wybory  nowych  -  przez  Odę  -  kultów). 

Zresztą czasowy moment tego wypadku obniża gdzieś do około 980 roku przekaz o uzdrowieniu któregoś 

z synów Bolesława czeskiego - chyba Jaromira, bo Oidrzych (Udalryk), którego chętniej widziałoby się na 

miejscu dziecka uzdrowionego, biorącego imię po uzdrowicielu, musiałby wedle przekazu być chłopcem 

już  chodzącym,  a  więc  uprzednio  ochrzczonym  i  wyposażonym  w  imię.  Datę  urodzin  tego  pierwszego 

wypada  kłaść  na  lata  tuż  przed  980  rokiem  (imię  tego  drugiego,  nowe  w  imiennictwie  Przemyślidów, 

byłoby  wyrazem  dziękczynienia  pary  książęcej  św.  Udalrykowi  za  uratowanie  jednego  z  potomków),  co 

odpowiada  też  potrzebie  naliczenia  kilku  lat  na  rozwój  kultu  augsburskiego  biskupa,  a  w  konsekwencji 

dookreśla przedział czasowy cudu z Mieszkowym ramieniem. 

Może  książę  Polan  otrzymał  postrzał  w  walkach  z  Sasami,  w  wojnie  979  roku,  kiedy  to  najpewniej  w 

imieniu bawarskiej koalicji stawiał opór niemieckiemu władcy? Tak czy inaczej polityczny kontekst cudu 

zdaje  się  nie  ulegać  wątpliwości.  W  kilkanaście  lat  po  chrzcie,  książę  doznaje  tak  spektakularnego 

wsparcia  ze  strony  bawarskiego  świętego,  od  tego  świątobliwego  męża,  któremu  św.  Afra  w  czasie 

widzenia  pokazała  dwa  miecze,  jeden  z  rękojeścią,  drugi  bez  i  w  ten  sposób  dała  wyraźnie  do 

zrozumienia, że ów sine capulo symbolizuje Henryka I, pozbawionego namaszczenia. 

Święty  Maurycy magdeburski  troszczy  się  o  saskich  Ludolfingów, Udalryk,  kreowany  też  na  duchowego 

ojca  zwycięstwa  Ottona  I  nad  Węgrami  w  955  roku,  poręcza  za  władcę  Polan  i  sprzymierzeńca 

background image

67 

 

bawarskiego.  W  odróżnieniu  jednak  od  Czech,  gdzie  cześć  wobec  Udairyka  zaowocowała  nowym 

imieniem dynastycznym Przemyślidów (Oidrzych) i gdzie ów święty dobrze się zadomowił, jak przekonuje 

o tym choćby fakt pozostawania tej postaci w pamięci historycznej Kosmasa, kult biskupa augsburskiego 

nie miał szans na zakorzenienie się w Polsce. W znanym przedstawieniu sakramentarza, który Henryk II 

podarował  założonemu  przez  siebie  biskupstwu  w  Bamberdze,  prawą  rękę  z  włócznią  -  już  nie  księcia 

Bawarii  -  sojusznika,  lecz  króla  spadkobiercy  saskich  Ludolfingów,  zrywającego  z  propolańską  polityką 

ostatniego Ottona, podtrzymuje św. Udalryk, podczas gdy Chrystus wkłada koronę na głowę władcy. 

Wotum  srebrnej  ręki  z  ramieniem,  jakie  Mieszko  posłał  świętemu  -  sądzimy  -  nie  było  przypadkowe  w 

tym  sensie,  iż  zadecydował  o  nim  i  jego  kształcie  wyłącznie  i  po  prostu  wypadek  postrzelenia  księcia. 

Hagiograf nie stwierdza wprawdzie wyraźnie, że to prawicę księcia dotknął cud i uleczył. Jednak już dane, 

które  wynikają  z  interesującego  nas  przekazu,  stwarzają  wystarczającą  podbudowę  do  wysunięcia 

przypuszczenia,  że  tak  żywa  w  owych  czasach  symbolika  ręki,  w  tym  przypadku  reki  pańskiej,  ręki 

karzącej  i wynagradzającej  -  ucieleśniającej w  sposób  oczywisty  nie  tylko  dla  wąskich  grup  społecznych 

władzę i zwierzchność (przypomnijmy choćby znane też Słowianom oznaki władzy - krótkie sceptra i laski 

zwieńczone  dłonią)  przydawała  cudownemu  zdarzeniu  znacznie  bogatsze  treści  ideowe  niżby  ze 

„zwykłego” miraculum wynikać mogły. 

Wysunięta  wyżej interpretacja  cudu z  ramieniem  Mieszka,  w myśl  której  byłoby  to  zdarzenie  swoistym 

poręczeniem  św.  Udalryka  za  Mieszka,  za  jego  władzę  i  domenę,  przywrócone  mu  teraz  przez  siły 

nowego sacrum, nie kłóci się z innymi tego rodzaju  symbolicznymi aktami przeprowadzanymi w epoce. 

Parokrotnie  przywoływany  Widukind,  gdy  rozpisuje  się  nad  sukcesami  Henryka  I  i  pokazuje  jaką 

przewagę  uzyskał  ten  władca  nad  zachodnim  sąsiadem,  kreśli  taką  oto  scenę.  Zagrożony  atakiem 

Henryka,  Karol  Prostak  francuski  wysyła  posła  nad  Ren  i  tam  ów  daje  władcy  niemieckiemu  „rękę 

wspaniałego  męczennika  Dionizego”  (manum  preciosi  martiris  Dionisii)  dorzucając  słowa  komentarza: 

„zatrzymajcie rękojmię sojuszu wiecznego i oddania” (habeto pignus foederis perpetui et amoris vicarii). 

Ręka  świętego  patrona  kraju  staje  się  zastawem  -  podstawą  i  gwarancją  -  nierównego  zresztą,  ale 

przymierza, przyjaźni  obu stron, i tak też przychodzi interpretować wymianę darów między cesarzem a 

synem Mieszka w Gnieźnie w 1000 roku. 

Otton, zdaniem Gala, włożył swój diadem na głowę gospodarza „in amicicie foedus - dla przyjacielskiego 

sojuszu. Przekazał mu także  gwóźdź z krzyża pańskiego wraz z włócznią św. Maurycego. Za  to Bolesław 

gościowi  odwzajemnił  się  ramieniem  świętego  Wojciecha  (sancti  Adalberti  brachium  redonavit).  Polski 

władca tedy ucieka się do pomocy patrona kraju i ten dosłownie poręcza za zawarty układ i jednocześnie 

za wierność Mieszkowego syna wobec cesarza. 

Wspomnijmy już tylko na koniec, by nie mnożyć tu przykładów, że ręka odcięta przez pogańskiego Pendę 

swemu przeciwnikowi władcy - neoficie Oswaldowi (641 rok) stała się dla jego brata Oswiu poręczeniem i 

swego  rodzaju  palladium  w  walce  chrześcijańskiego  dynasty  o  zjednoczenie  Northumbrii  i  wyzwolenie 

kraju od wpływów niewiernego króla Mercii. 

Mieszko bardzo sprawnie wykorzystywał silę nowego sacrum dla potrzeb dynastii i jej państwa. Uznał się 

za trybutariusza św. Piotra, ofiarowując księciu apostołów swe władztwo. Zapewne w budowanym przez 

background image

68 

 

krzepnące  państwo  Polan  nowym  ośrodku  rezydencjonalnym  -  w  grodzie  poznańskim,  stanęła  za  życia 

Mieszka  świątynia  dedykowana  pierwszemu  biskupowi  Rzymu  i  w  sposób  istotny  związana  z  pracą 

misyjną.  Przekazanie  przez  Mieszka  władztwa  gnieźnieńskiego  św.  Piotrowi  nie  było  czynem 

nadzwyczajnym  ani  w  dobie  wcześniejszej,  ani  zwłaszcza  późniejszej,  gdy  źródła  liczniej  poświadczają 

czynienie podobnych darowizn. Patrząc nań poprzez pryzmat nowszych badań i idąc za wyrażającymi taki 

pogląd  historykami,  należałoby  nawet  stwierdzić,  że  posunięcie  Mieszka  było  zjawiskiem  typowym  dla 

całej strefy obrzeży łacińsko-chrześcijańskiej Europy i wypełniających ją „młodych” tworów państwowych 

(od  Anglii  przez  kraje  pirenejskie  do  „pogranicza”  z  Bizancjum).  Trudno,  jak  świadczą  o  tym  studia  J. 

Frieda,  stosunkowo  znaczną  liczbę  wcześniejszych  donacji  (do  schyłku  XI  wieku)  zamykać  w  jednej 

uogólniającej  formule  -  poszczególne  akty  różnią  się  od  siebie  istotą  -  przedmiotem  i  stąd  skutkami 

powziętego oddania się św. Piotrowi. Wszakże jeszcze trudniej -  wydaje się nam -  wyłączyć Mieszkową 

darowiznę  z  kontekstu takich  poczynań i  zaprzepaszczać  w  krytycznych  dystynkcjach  główne  przesłanie 

oddawania  własnej  osoby,  dzieci,  rodziny,  władztwa  czy  ludu  (różne  konfiguracje  wymienionych 

składników są zresztą możliwe, jak różny charakter kurateli) pod opiekę św. Piotra. 

W  bulli  z  czerwca  880  roku  skierowanej  do morawskiego  Świętopełka  Jan  VIII obiecuje  czy  przypomina 

temu księciu, który  oddał się  św. Piotrowi  wraz  z wiernymi  sobie  panami i ludem ziemi  (cum  nobilibus 

viris  fidelibus...et  cum  omni  populo  terrae},  że  z  taką  pomocą  na  tym  świecie  przezwycięży  wszelkie 

niepowodzenia,  na  tamtym  zaś  będzie  triumfował  razem  z  Chrystusem.  Pomoc  doraźna,  jeszcze  na 

ziemskim padole, przybierała w zależności od kraju, czasu i układów politycznych konkretną postać - na 

przykładzie państw Półwyspu Iberyjskiego wskazywano, że ochrona kraju przez św. Piotra przeciwdziałała 

tendencjom  odśrodkowym,  powstającym  tym  łatwiej  we  władztwach  prowadzących  stałą  wojnę  z 

niewiernymi;  chroniła  też niestabilne jednostki  polityczne  przed  apetytami  sąsiadów  i  włączała je jakoś 

lepiej  w  system  globalny  władzy.  W  stosunku  do  sąsiadów  pogan  -  jak  świadczy  o  tym  wzmianka 

Thietmara, w której gromi on niewiernego Swena Widłobrodego za ataki na Anglów - trybutariuszy św. 

Piotra  -  obediencja  złożona  księciu  apostołów  stwarzała  protegowanemu  władcy  znaczne  możliwości 

politycznego i militarnego działania. 

Oddanie  się  pod  opiekę  św.  Piotrowi wyraża  zdecydowaną  wolę  władcy  przebudowania  ideologicznych 

fundamentów  wspólnoty,  którą  rządził.  Ówczesne  społeczności  jak  najpoważniej  liczyły  się  z  opieką 

zapewnianą  grupie  przez  siły  wyższe,  przez  bogów,  a  chodziło  tu  - choć,  oczywiście,  wymieniane  wyżej 

oraz  inne  cele  polityczne  pozostawały  w  polu  widzenia  -  o  najbardziej  prozaiczne  i  codzienne  sprawy. 

Posłużmy  się  wypowiedzią  Prusów,  którzy  przestraszeni  wtargnięciem  w  osobie  misjonarza  Wojciecha 

obcych  sił  sakralnych  na  ich  teren,  strzeżony  dobrze  przez  własnych  bogów,  przewidują  rozliczne 

katastrofy  wynikające  z  naruszenia  przymierza  między  nimi  -  ludem  a  swymi  opiekunami:  „Przez  te 

rzeczy, które proponujesz - wykrzykują - ziemia nasza nie da plonów, drzewa nie wydadzą owoców, nie 

narodzą się młode zwierzęta, a stare zdechną”. 

Tekst  przekazujący  św.  Piotrowi  państwo  gnieźnieńskie  zachował  się  w  formie  streszczenia,  toteż 

dopytywać się tylko można, jak brzmiały dokładniej warunki ustanawiające kontrakt między władcą Polan 

a  księciem  apostołów.  Czy  tak  jak  w  968  roku  komes  Oliban  Cabreta,  pan  katalońskiego  Besalu,  chciał 

Mieszko u schyłku życia zyskać opiekę papieża nad swym władztwem i rodziną dla dobra niepełnoletnich 

background image

69 

 

jesz-  cze  dzieci  z  drugiego  małżeństwa?  Czy  bardziej  zależało  mu  na  tym,  tak  jak  władcy  aragońskiemu 

Sancho  II  Ramirezowi,  aby  „uzewnętrznić”  swój  kraj  poprzez  akt  donacji,  usytuować  go  bezpośrednio, 

czyli jak najkorzystniej, w stosunku do głównego źródła władzy? 

Cokolwiek  by  nie mówić  o  różnicach  dzielących  te  wspomniane  wyżej  i  inne tego  rodzaju  akty  z epoki, 

także w X wieku idea szukania dla swego władztwa i swych bliskich dobrego - uprzywilejowanego miejsca 

w  ramach  rzeczywistości  współczesnej,  chronionego  jakby  od  politycznej  prozy  życia  tejże,  właśnie 

poprzez wejście w jakiś bliższy kontakt z księciem apostołów, była żywa. 

Margrabia Gero, podobny komesowi Olibanowi Cabrecie i jak tamten  dożywający swych lat i zmęczony 

ciągłym przelewaniem krwi i zadawaniem gwałtu,  a  do tego przybity utratą  syna - jedynaka, podąża  do 

Rzymu kilka lat wcześniej przed swym katalońskim kolegą i przed ołtarzem św. Piotra składa swe „arma 

victricia”.  Jest  to  akt  ofiarowania  siebie,  dorobku  życia  i  majątku  księciu  apostołów  (i  papieżowi)  przez 

Thietmara  przedstawiany  następującymi  słowami:  „...ten  wysłużony  w  boju  starzec  złożył  swą  broń 

zwycięską  przed  ołtarzem  pierwszego  z  apostołów  ....otrzymawszy  od  władcy  apostolskiego  ramię  św. 

Cyriaka,  oddał  się  w  służbę  Bogu  z  całym  majątkiem”.  Majątek  bez  syna  -  spadkobiercy  nie  uległ 

podziałowi  między  krewnych.  Gero  funduje  klasztor,  Gemrode,  na  czele  którego  staje  Hathui,  żona 

Zygfryda, przedwcześnie zmarłego syna margrabiego. 

Mieszko  z  pewnością  dobrze  wiedział  o  wszystkich  tych  przed  chwilą  opowiedzianych  wypadkach.  Z 

konieczności  przypatrywać  się  musiał  temu  wielkiemu  panu  z  uwaga,  a  i  nie  bez  gotowości  do 

podejmowania  pewnych  rozwiązań,  które  zauważał  u  potężnego  sąsiada.  K.  Żurowska  podnosi,  iż 

świątynia poznańska, zwłaszcza w swym „reprezentacyjnym” masywie zachodnim, nosi wyraźne wpływy 

klasztoru z Gemrode, fundacji Gerona. 

Mieszko, trybutariusz św. Piotra, jest władcą domeny gnieźnieńskiej, jest ona jego własnością, choć teraz 

z ręki jakby księcia apostołów, ale również jest posiadłością Ody - bardzo wyraźnie i celowo - sądzimy - 

wyeksponowanej  w  akcie  darowizny  (w  tzw.  dokumencie  Dagome  iudex)  i  dzieci  tej  pary  -  Mieszka  i 

Lamberta. Inaczej mówiąc, państwo Polan to własność dynastycznej rodziny, a rzecz odwracając - nie ma 

prawa do niej nikt inny - żaden książę miejscowy spoza rodu i węższej rodziny (?). 

Ponadto,  kwestia  równie  ważna  -  obecnie  dziwnie  brzmiąca  -  polańskie  czy  gnieźnieńskie  państwo 

przedstawia  się  in  corpore,  uzewnętrznia  swą  terytorialną  osobowość,  która  nie  wytworzyła  się 

bynajmniej  w  wyniku  naturalnych  i  spontanicznych  procesów.  Obok  Mieszka  stoi  Oda,  jej  niejasny,  ale 

szacowny  tytuł  „senatrix”  przydaje  powagi  żonie  księcia,  dowartościowuje  jej  pozycję  wobec  męża. 

Przedstawicielka  znakomitej  rodziny  margrabiowskiej,  panów  z  Haldensleben,  jako  współwładczyni 

polańskiego  państwa  zhołdowanego  św.  Piotrowi,  to  informacja,  że  w  systemie  politycznym 

słowiańskiego  bloku,  z terenu  cesarstwa  patrząc, rodzi  się  czy  narodziło  się władztwo  o  dużym  stopniu 

samodzielności,  ale  przez  solidarności  krwi  i  kultury  spolegliwe  wobec  dużych  innych  organizmów 

politycznych Rzeszy. 

Synowie  Mieszka  i Ody,  niebezpiecznie  wyniesieni  ponad  głowy  pozostałych  członków  grupy  rodzinnej, 

może  tak  samo  rzecz  miała  się  -  jak  przypuszcza  A.  Poppe  -  w  przypadku  Borysa  i  Gleba,  potomków 

background image

70 

 

Włodzimierza  i  porfirogentki  Anny,  nie  oparli  się  atakowi  przyrodniego  brata.  Powaga  stirpis  regiae 

wszakże, jej prawa wyłączne do państwa, nie mówiąc o uprzywilejowanym stanowisku wobec możnych, 

stawały się coraz bardziej niekwestiowanymi wartościami państwowej ideologii.  

Mieszko  jako  władca,  który  przy  pomocy  nowej  religii  i  nowych  możliwości  cywilizacyjnych  buduje  w 

kraju  silną  pozycję  swoją  i  swego  rodu,  stapiając  znaczną  liczbę  mniej  czy  bardziej  ze  sobą  związanych 

wspólnot  w  organizm  państwowy,  znajdował  swych  odpowiedników  wśród  współczesnych  panów 

zwierzchnich. Drogą taką podążał duński Harald Sinozęby i Włodzimierz Wielki, próbowali jej obodrytcy 

Nakonidzi - szło nią zresztą wielu władców i w czasach późniejszych. Mieszko jednak wszedł na nią w tak 

właściwie  wybranym  momencie  i  poruszał  się  po  niej  niezwykle  skutecznie.  Ani  panu  Brenny 

(Brandenburga),  Tęgomirowi,  (w  latach  po  roku  940)  nie  udało  się  swego  rodzaju  wallenrodowym 

posunięciem ustabilizować pod zwierzchnictwem rodzimej dynastii stodorańsko-wieleckiego władztwa w 

strefie  wpływów  cesarstwa  i  sprawić,  by  miejscowe  elity  -  chcąc  nie  chcąc  -  zaprzyjaźniły  się  z 

„niemieckim  bogiem”.  Ani  Gotszalkowi  (około  połowy  XI  wieku),  panu  wagryjskiego  Stargardu 

(Oldenburga), wreszcie gorliwemu chrześcijaninowi, nie powiodło się podporządkowanie kraju „obcemu” 

porządkowi ideologiczno-politycznemu.  

Polański  homo  novus  elity  państwa  Ludolfmgów  wtargnął  rzeczywiście  przebojem  do  grupy  wielkich 

panów  cesarstwa,  utrzymał  do  końca  życia  zdobytą  pozycję,  a  co  uderzające,  uzyskał  w 

niemiecko-kulturowym  kręgu  politycznym  wyraźne  uznanie  -  o  co  w  istocie  nie  było  wcale  łatwo. 

Thietmar patriota sasko-cesarski, co najmniej protekcjonalny wobec kulturowo obcych Słowian, nazywa 

go  księciem  znakomitym  (dux  inclitus)  i  chce  -  jak  sam  stwierdza  -  w  specjalnym  wykładzie  uzupełnić 

dzieje tego władcy. Thietmarowi podoba się w Mieszku i to - w odróżnieniu od znienawidzonego syna i 

następcy  księcia  Bolesława  -  że  zna  on  dobrze  swoje  miejsce  w  polityczno-dworskiej  hierarchii  i  nie 

przekracza  nigdy  granic,  których  –  zdaniem  wspomnianego  kronikarza  i  arystokraty  -  przestępować  nie 

powinien. 

Mieszko  był  przyjacielem  cesarza  i  zapewne  tytuł  ten  przyjął  w  sytuacji  zbliżonej  do  tej,  w  jakiej 

proponowano go księciu obodrzyckiemu Stojgniewowi. Stojgniewowi margrabia Gero, pogromca również 

Mieszka,  proponował  stojąc  naprzeciw  tego  księcia  z wojskiem, że  „o ile  odda  się  cesarzowi,  to  będzie 

przyjęty jako przyjaciel, nie jako wróg spodziewany”. 

Nasz  bohater  respektował  warunki  silnego  przeciwnika  i  swą  obediencją  starał  się  uniemożliwiać  jego 

ataki, cały czas pracując na wzmocnienie pozycji własnej. Była ona już ugruntowana w 967 roku na tyle, 

że  umierający  na  polu  walki  Wichmann  młodszy,  wielki  pan,  takiż  opozycjonista  Ottona  oraz  jego 

wojewody  Hermana  Billunga,  cesarski  consanguineus,  nie  widzi  nikogo  na  tyle  godnego,  by  oddać  mu 

swój miecz i poddać się. Tylko przed Mieszkiem gotów jest kapitulować i powierzyć mu swój miecz wraz z 

przedśmiertnym  przesłaniem,  aby  zwycięski  władca  Polan  jedno  i  drugie  przekazał  potem  panu 

większemu od nich obu: cesarzowi.