background image

26

26

26

26    

PO  PRZEBUDZENIU  SIĘ  NASTĘPNEGO  POPOŁUDNIA  John  bał  się  poruszyć. 

Gorzej,  bał  się  choćby  otworzyć  oczy.  A  jeśli  to  był  tylko  sen?  Przygotowując  się  na 

najgorsze,  podniósł  rękę,  uchylił  powieki  i...  tak,  dobrze,  wszystko  było  na  miejscu.  Dłoń 

wielka jak bochen. Ramię dłuŜsze niŜ wcześniej kość udowa. Nadgarstek grubości dawnych 

łydek. 

Udało mu się. 

Sięgnął po komórkę i wysłał wiadomości do Khilla i Blastha, którzy odpisali mu niemal 

natychmiast.  Byli  z  niego  cholernie  dumni,  więc  wyszczerzył  się  w  typowo  samczym 

uśmiechu...  Nagle  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  musi  skorzystać  z  łazienki.  Zerknął  przez  drzwi.  Z 

miejsca, w którym siedział, widział prysznic. 

O BoŜe. Czy on naprawdę spędził tam poprzednią noc z Laylą? 

Rzucił telefon na poduszkę, choć właśnie rozległ się sygnał przychodzących wiadomości. 

Tarł dziwnie szeroką klatkę piersiową wielką łapą i czuł się piekielnie niewyraźnie. Powinien 

przeprosić Laylę, ale za co? śe okazał się takim łamagą i sflaczał? JuŜ nie mógł się doczekać 

tej rozmowy, a ona na pewno nie była zachwycona jego występem i nim samym. 

MoŜe więc lepiej dać temu spokój? Pewnie tak. Była tak piękna, zmysłowa i idealna pod 

kaŜdym  względem,  Ŝe  na  pewno  będzie  siebie  o  to  obwiniała.  Gdyby  usiłował  zapisać 

wszystko to, co chciałby jej powiedzieć, dostałby pewnie zawału. 

WciąŜ jednak czuł się fatalnie. 

Rozległ się dźwięk budzika. John czuł się dziwnie, wyciągając wielką, męską dłoń, by go 

uciszyć.  A  gdy  się  podniósł  z  łóŜka,  wszystko  stało  się  jeszcze  dziwniejsze.  Obserwował 

świat  z  zupełnie  innej  pozycji  i  wszystko  wydawało  mu  się  mniejsze:  meble,  drzwi,  pokój. 

Nawet sufit wisiał niŜej. 

Właściwie, to jak wielki był teraz? 

Spróbował zrobić kilka kroków i poczuł się jak szczudlarz: długie, chude nogi, chwiejny 

krok. Właśnie... jak cyrkowiec po udarze, bo polecenia wysyłane przez mózg nie trafiały do 

jego mięśni i kości. W drodze do łazienki czepiał się, czego tylko mógł: zasłon, gzymsu przy 

oknie, szafy, framugi. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Nagle  wróciły  do  niego  wspomnienia  wędrówek  ze  Zbihrem.  Przedmioty,  o  które  się 

opierał, idąc przez pokój, przypominały kamienie, po których skakał, unikając rwącej wody. 

Drobne pomoce o wielkim znaczeniu. 

W łazience panowała ciemność, bo okiennice wciąŜ były zamknięte, a światła sam zgasił 

po wyjściu Layli. Kładąc dłoń na włączniku, wziął głęboki wdech. 

Zamrugał, gdy światło poraziło jego superwraŜliwe, o wiele czulsze niŜ przedtem oczy. 

Po chwili zobaczył w lustrze swoje odbicie, przypominające zjawę, ducha pojawiającego się 

nie wiadomo skąd. Był... 

Nie chciał wiedzieć. Jeszcze nie teraz. 

Zgasił  światło  i  wszedł  pod  prysznic.  Czekając,  aŜ  popłynie  ciepła  woda,  oparł  się  o 

zimny marmur i zaplótł ręce. Odczuwał absurdalną potrzebę przytulenia, więc dobrze, Ŝe był 

w  tej  chwili  sam.  Miał  nadzieję,  Ŝe  przemiana  doda  mu  sił,  a  tymczasem  uczyniła  z  niego 

jeszcze większego mięczaka. 

Wrócił  myślą  do  chwili  zabójstwa  reduktorów.  Gdy  tylko  ich  dźgnął  gwoździem,  z 

niezwykłą  jasnością  pojął,  kim  jest  i  jaką  mocą  dysponuje.  Ale  to  poczucie  juŜ  gdzieś 

zniknęło, i teraz nie wiedział, czy było prawdą. 

Chryste, auć. Wodna mgiełka wbijała mu się igłami w skórę, a gdy sięgnął po mydło, ten 

delikatny, kupiony przez Fritza kosmetyk zapiekł go niczym kwas. 

Zmusił  się  do  umycia  twarzy.  Podobał  mu  się  pierwszy  w  Ŝyciu  zarost,  ale  myśl  o 

zgoleniu go była nad wyraz odpychająca. Jak przeciąganie po policzkach tarką kuchenną. 

Obmywał  całe  ciało  tak  delikatnie,  jak  tylko  mógł,  aŜ  dotarł  do  najczulszej  strefy.  Bez 

namysłu zrobił to, co robił przez całe Ŝycie: szybki ruch pod jądrami, później wzdłuŜ... 

Tym razem efekt był inny. Stanął mu. Jego fiut... stanął. 

BoŜe, czuł się dziwnie z tym słowem, ale... co zrobić To naprawdę był fiut: coś, co mają 

męŜczyźni, czego uŜywają do... 

Wzwód minął. Po prostu przestał puchnąć i wydłuŜać się. Zniknął teŜ uporczywy ból w 

podbrzuszu. 

Spłukał  pianę,  uwaŜając,  by  nie  tykać  pułapki  swoich  genitaliów.  I  bez  tego  miał  dość 

problemów.  Jego  ciało  zachowywało  się  jak  zdalnie  sterowane  auto  ze  złamaną  anteną,  na 

zajęciach z pewnością wszyscy będą się na niego gapić. Ghrom musiał juŜ wiedzieć, Ŝe zabrał 

do miasta broń. W końcu jakoś się tu znalazł, a Blasth i Khill zapewne wyjaśnili, co zaszło. 

Znał Blastha i wiedział, Ŝe przyjaciel będzie próbował go kryć i stwierdzi, Ŝe to jego spluwa. 

Ale co będzie, jeśli przez to wyleci z programu? Nikomu nie wolno było wychodzić z bronią. 

Nikomu. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Wyszedł spod prysznica, ale wytarcie się ręcznikiem nie wchodziło w grę. Choć było mu 

piekielnie  zimno,  pozwolił  skórze  swobodnie  schnąć,  podczas  gdy  on  szczotkował  zęby  i 

obcinał  paznokcie.  Widział  superwyraźnie  nawet  w  ciemnościach,  więc  bez  problemu 

znajdował w szufladzie to, czego potrzebował. Unikanie swojego odbicia w lustrze sprawiało 

mu jednak kłopot, więc wrócił do pokoju. 

Otworzył  szafę  i  wyjął  torbę  z  logo  Abercrombie  & Fitch. Fritz przyniósł mu te rzeczy 

przed tygodniem i gdy John rzucił wtedy na nie okiem, uznał, Ŝe lokaj stracił rozum. W torbie 

była para nowiutkich, fabrycznie podniszczonych dŜinsów, polar wielkości śpiwora, koszulka 

w rozmiarze XXXL i buty rozmiar czternaście w błyszczącym nowością pudełku. 

Okazało się, Ŝe Fritz miał jak zwykle rację. Wszystko pasowało. Nawet kajakowate buty. 

Przyglądając się swoim stopom, John doszedł do wniosku, Ŝe do butów w tym rozmiarze 

powinni dorzucać gratis kamizelkę ratunkową i kotwicę. 

Wyszedł  z  pokoju  na  niepewnych  nogach,  starając  się  utrzymywać  równowagę,  a 

pomagał sobie przy tym luźnym machaniem rękami. 

Gdy  dotarł  do  głównych  schodów,  podniósł  oczy  na  sufit  z  podobiznami  wielkich 

wojowników. 

Chciałby  być  jednym  z  nich.  Ale  za  Ŝadne  skarby  świata  nie  mógł  sobie  wyobrazić,  w 

jaki sposób miałoby się to stać. 

Po przebudzeniu Furiath ujrzał kobietę ze swoich snów. A moŜe wciąŜ jeszcze śnił? 

–  Cześć – powiedziała Bella. 

Odkaszlnął, ale jego głos wciąŜ brzmiał nieczysto: 

–  Jesteś tu naprawdę? 

–  Tak. – Ujęła jego dłoń i przysiadła na brzegu łóŜka 

Jak się czujesz? 

Cholera, zdenerwował ją, a to nie było dobre dla młodego. Wykorzystując resztki energii, 

sprzątnął szybko umysł i wymiótł opary czerwonego dymka, letarg po zranieniu i sen. 

–  Nic  mi  nie  jest  –  powiedział,  podnosząc  dłoń,  by  przetrzeć  zdrowe  oko.  Niezbyt 

dobry pomysł. W dłoni trzymał jej portret, wygnieciony, jakby przytulał go przez sen. 

Schował szybko papier pod kołdrę, nim zdąŜyła o niego zapytać. 

–  Powinnaś leŜeć w łóŜku. 

–  Przekonałam ich, Ŝeby codziennie wypuszczali mnie na chwilę. 

–  Mimo wszystko powinnaś... 

–  Kiedy powinieneś zmienić opatrunek? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Chyba jakoś teraz. 

–  Mam ci pomóc? 

–  Nie.  –  Ostatnią  rzeczą,  której  potrzebował,  było  równoczesne  z  nią  odkrycie,  Ŝe 

oślepł na jedno oko. – Ale dziękuję. 

–  Przynieść ci coś do jedzenia? 

Jej czułość uderzyła go między Ŝebra mocniej niŜ hartowane Ŝelazo. 

–  Dziękuję, za chwilę zawołam Fritza. Powinnaś się juŜ połoŜyć. 

–  Mam jeszcze czterdzieści cztery minuty. – Spojrzała na zegarek. – Czterdzieści trzy. 

Oparł się na łokciach, podciągając wyŜej kołdrę, Ŝeby zakryć pierś. 

–  Jak się czujesz? 

–  Dobrze. Przestraszona, ale poza tym w porządku... 

Drzwi otworzyły się bez pukania. Zbihr przyglądał się Belli, jakby próbując z jej twarzy 

ustalić wartości jej oznak Ŝyciowych. 

–  Wiedziałem, Ŝe cię tu znajdę. – Pochylił się i ucałował jej usta i obie strony szyi, tuŜ 

nad Ŝyłami. 

Na  czas  tego  powitania  Furiath  odwrócił  spojrzenie.  Zdał  sobie  sprawę  z  tego,  Ŝe  pod 

kołdrą  wciąŜ  zaciska  dłoń  na  rysunku.  Zmusił  się,  by  go  puścić.  Z  był  o  wiele  bardziej 

rozluźniony. 

–  Więc jak się masz, braciszku? 

–  Dobrze. – Ale jeśli jeszcze raz usłyszy to pytanie, będzie musiał wyemitować zvidh, 

bo inaczej głowa mu eksploduje. – Na tyle dobrze, by wyjść gdzieś wieczorem. 

Jego brat bliźniak zmarszczył brwi. 

–  Ta lekarka V pozwoliła? 

–  To wyłącznie moja decyzja. 

–  Ghrom moŜe być innego zdania. 

–  No i dobrze, ale jeśli się nie zgodzi, będzie musiał mnie przykuć do łóŜka. – Furiath 

starał  się  zachować  spokój,  nie  chcąc  denerwować  Belli.  –  Prowadzisz  zajęcia  przez 

pierwszą część wieczoru? 

–  Aha, odkryłem, Ŝe mogę zrobić większe postępy z bronią palną. – Z przebiegł dłonią 

po  mahoniowych  włosach  Belli,  potem  pogładził  jej  plecy.  Zrobił  to  nieświadomie,  a 

ona przyjęła jego dotyk z tym samym zakochanym roztargnieniem. 

Ból w klatce spowodował, Ŝe Furiath musiał otworzyć usta, by złapać oddech. 

–  MoŜe spotkamy się w First Meal? Muszę jeszcze wziąć prysznic, zdjąć te bandaŜe i 

ubrać się. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Bella wstała, a Z przesunął dłoń na jej talię, przyciągając ją do siebie. 

BoŜe, przecieŜ byli rodziną, nie? Tych dwoje i ich młode w jej brzuchu. A za rok, jeśli 

tylko Pani Kronik pozwoli, będą trzymali w ramionach niemowlę. Później, całe lata później, 

dziecko  stanie  obok  nich.  Jeszcze  później  ich  syn  lub  córka  otrzyma  partnera  i  kolejne 

pokolenie z ich krwi przedłuŜy istnienie rasy: rodzina, nie fantazja. 

By przyspieszyć ich wyjście, Furiath zaczął się kręcić, jakby zamierzał wstać. 

–  Zaczekam  na  ciebie  w  jadalni  –  powiedział  Z,  przesuwając  dłoń  na  podbrzusze 

swojej krwiczki. – A Bella wraca do łóŜka. Prawda, nalla? 

Spojrzała na zegarek. 

–  Dwadzieścia dwie minuty. Powinnam zdąŜyć z kąpielą. 

Padło  kilka  słów  poŜegnania,  ale  Furiath  nawet  ich  nie  słuchał.  Czekał,  aŜ  wyjdą  z 

pokoju. Gdy drzwi się wreszcie zamknęły, sięgnął po laskę, wstał z łóŜka i podszedł prosto do 

lustra. Odwinął bandaŜ, potem zdjął z oka kilka warstw gazy. Powieka pod opatrunkiem była 

tak ściśle sklejona, Ŝe musiał przejść do łazienki i kilkakrotnie przemyć twarz, zanim zdołał ją 

podnieść. 

Otworzył oko. 

Widział idealnie. 

Dziwne,  ale  nie  poczuł  ulgi  z  tego  powodu.  A  przecieŜ  powinno  go  to  obchodzić.  Coś 

musiało go w końcu obchodzić. Choćby jego ciało czy on sam. A jednak tak nie było. 

Wziął  prysznic  i  ogolił  się,  potem  załoŜył  protezę  i  ubrał  się  w  skórę.  Nim  wyszedł  ze 

sztyletem  i  kaburą  w  dłoni,  zatrzymał  się  przy  łóŜku.  Jego  rysunek  wciąŜ  znajdował  się  w 

pościeli, białe, zgniecione krawędzie były wyraźnie widoczne na tle niebieskiej satyny. 

Wyobraził sobie dłoń bliźniaka na włosach Belli. I na jej brzuchu. 

Podszedł  do  łóŜka,  podniósł  rysunek,  wygładził  go.  Przyjrzał  mu  się  po  raz  ostatni,  po 

czym porwał na drobne kawałki i ułoŜył w popielniczce. Zapalił zapałkę o kciuk. PrzybliŜył 

jaśniejący płomień do papieru. 

Gdy nie zostało nic poza popiołem, wstał i wyszedł z pokoju. 

Czas odpuścić, a on wiedział, jak to zrobić. 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

27

27

27

27    

V  BYŁ  NIEBIAŃSKO  SZCZĘŚLIWY.  Absolutnie  spełniony.  Jak  ułoŜona  kostka 

Rubika.  Trzymał  w  ramionach  swoją  kobietę,  przyciskał  ją  mocno  i  wdychał  jej  zapach.  W 

środku nocy czuł się, jakby oświetlało go słońce. 

Wtedy właśnie usłyszał strzał. To tylko sen. Zasnął i śni. 

Wróciło  koszmarne  przeraŜenie,  wspomnienia  świeŜe,  jakby  dopiero  co  przeŜyte.  Krew 

na  koszuli.  Ból  rozdzierający  klatkę  piersiową.  Upadek  na  ziemię,  na  kolana,  zbliŜający  się 

koniec... 

Usiadł na łóŜku z krzykiem. 

Jane podniosła się i próbowała go uspokoić, gdy nagle otworzyły się drzwi i wpadł przez 

nie Butch z bronią w ręku. Ich głosy się zmieszały. 

–  Co, u licha?! 

–  Wszystko w porządku? 

V ściągnął z siebie kołdrę, by obejrzeć klatkę piersiową. Skóra była nienaruszona, ale i 

tak przeciągnął po niej dłonią. 

–  Jezu Chryste... 

–  Wspomnienie ze strzelaniny? – spytała Jane, zmuszając go, by połoŜył się przy niej. 

–  Tak, cholera... 

Butch opuścił pistolet i podciągnął bokserki. 

–  Wystraszyłeś  Marissę  i  mnie  na  śmierć.  Trochę  czegoś  mocniejszego  dla 

uspokojenia? 

–  Chętnie. 

–  Jane? Coś dla ciebie? 

Potrząsnęła głową, ale V jej przerwał: 

–  Gorąca  czekolada.  Napiłaby  się  gorącej  czekolady.  Kazałem  Fritzowi  ją 

zorganizować. Jest w kuchni. 

Gdy Butch wyszedł, V przetarł twarz. 

–  Przepraszam. 

–  BoŜe, nie przepraszaj. – Delikatnie masowała jego pierś. – W porządku? 

Przytaknął. A później, jak totalny mięczak, pocałował ją i powiedział: 

–  Cieszę się, Ŝe tu jesteś. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Ja teŜ. 

Otoczyła  go  ramionami  i  tuliła  jak  najcenniejszy  skarb.  Milczeli,  aŜ  Butch  wrócił  ze 

szklanką w jednej ręce i kubkiem w drugiej. 

–  NaleŜy mi się napiwek. Sparzyłem się przy kuchence. 

–  Mam cię opatrzyć? – Jane sięgnęła po czekoladę. 

–  Myślę, Ŝe przeŜyję, ale dzięki za propozycję, doktor Jane. – Podał V wódkę. – A co z 

tobą, wielkoludzie? JuŜ spokojny? 

Wcale nie. Nie po tym śnie. Nie, kiedy Jane miała odejść. 

–  Jasne. 

Butch potrząsnął głową. 

–  Kiepski z ciebie kłamca. 

–  Pieprz  się.  –  W  słowach  V  nie  było  nawet  krzty  emocji.  I  Ŝadnego  przekonania  w 

następnym zdaniu. – Trzymam się. 

Glina podszedł do drzwi. 

–  Skoro  mówimy  o  trzymaniu  się...  Furiath  zjawił  się  w First Meal, gotów ruszyć do 

walki.  Z  zatrzymał  się  tu  pół  godziny  temu,  w  drodze  na  zajęcia,  Ŝeby  podziękować 

doktor Jane za wszystko, co zrobiła. Twarz Furiatha wygląda całkiem dobrze i oko teŜ 

działa jak powinno. 

Jane podmuchała na zawartość kubka. 

–  Czułabym się pewniej, gdyby jednak odwiedził okulistę. 

–  Z  próbował  go  do  tego  namówić  i  dostał  odmowną  odpowiedź.  Nawet  Ghrom 

próbował. 

–  Cieszę się, Ŝe wyszedł z tego cało – powiedział V i naprawdę tak myślał. Tylko Ŝe 

teraz nie istniał juŜ powód, dla którego mógłby zatrzymać Jane. 

–  Aha, ja teŜ. Zostawiam was samych. Trzymajcie się. 

Drzwi się zamknęły, V słuchał, jak Jane znowu dmucha na gorącą czekoladę. 

–  Wieczorem odwiozę cię do domu – powiedział. 

Przestała dmuchać. Po długiej chwili upiła łyk. 

–  Dobrze. JuŜ czas. 

Przełknął połowę wódki. 

–  Ale zanim cię odwiozę, chcę cię zabrać w jedno miejsce. 

–  Dokąd? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Nie  był  pewien,  jak  ma  opowiedzieć  jej  o  tym,  czego  pragnie  przed  jej  odejściem.  Nie 

chciał,  Ŝeby  spanikowała,  zwłaszcza  gdy  pomyślał  o  wcześniejszych  latach  i  seksie  bez 

zaangaŜowania, który w przyszłości będzie uprawiał. 

Dokończył wódkę. 

–  W moje ustronie. 

Zmarszczyła brwi i pochyliła się nad kubkiem. 

–  Więc naprawdę mnie wypuścisz? 

Przyglądał się jej, marząc, by spotkali się w innej sytuacji. Tylko jak, do cholery, miałoby 

się to stać? 

–  Tak – szepnął. – Naprawdę. 

Trzy  godziny  później,  stojąc  przed  swoją  szafką,  John  miał  nadzieję,  Ŝe  Khill  w  końcu 

zamknie  jadaczkę.  Choć  w  szatni  było  głośno  od  trzaskania  drzwiczkami,  trzepania  ubrań  i 

upuszczania butów, chłopak miał wraŜenie, Ŝe jego przyjaciel mówi przez megafon. 

–  Jesteś niemoŜliwie olbrzymi, J.M. Serio. Po prostu... ogromniastyczny. 

Nie ma takiego słowa. 

John jak zwykle wrzucił plecak do szafki i nagle zdał sobie sprawę, Ŝe Ŝaden z wiszących 

w niej ciuchów na niego nie wejdzie. 

–  No i co z tego, Ŝe nie ma. Poprzyj mnie, Blasth. 

Blasth przytaknął, wciągając na siebie kimono. 

–  Właśnie, przecieŜ jeszcze rośniesz? Będziesz, bo ja wiem, pewnie rozmiarów brata. 

–  Gigantoidalny. 

Dobra, takiego słowa teŜ nie ma, głupku. 

–  W porządku, bardzo, bardzo, bardzo wielki. MoŜe być? 

John  potrząsnął  głową,  kładąc  ksiąŜki  na  podłodze  i  wyrzucając  za  małe  ciuchy  do 

najbliŜszego  kosza  na  śmieci.  Później  zmierzył  przyjaciół  wzrokiem  i  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe 

jest wyŜszy od obu o dobre cztery cale. Kurde, naprawdę był wzrostu Z. 

Spojrzał na Lahsera na końcu korytarza. Tak, od Lahsera teŜ był wyŜszy. 

Drań  jakby  wyczuł  spojrzenie  Johna,  bo  ściągając  koszulę,  popatrzył  w  jego  kierunku. 

Gładkim ruchem wypręŜył ramiona, mięśnie zagrały mu pod skórą. Na jego brzuchu widniał 

tatuaŜ,  którego  nie  było  tam  przed  dwoma  dniami  –  nieznane  Johnowi  słowo  w  Starym 

Języku. 

–  John, rusz tyłek i chodź na sekundę na korytarz. 

Cała szatnia ucichła, a John szybko odwrócił głowę. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

W drzwiach stał Zbihr i widać było, Ŝe bardzo się spieszy. 

–  Cholera – szepnął Khill. 

John  odłoŜył  plecak,  zamknął  szafkę  i  wcisnął  koszulę  w  spodnie.  Podszedł  do  brata 

najszybciej,  jak  zdołał,  lawirując  między  pozostałymi  chłopakami,  którzy  udawali,  Ŝe  są 

zajęci czymś innym. 

Z przytrzymał drzwi, aŜ John wyszedł na korytarz. Wtedy zamknął je i powiedział: 

–  Dzisiaj  spotykamy  się  tuŜ  przed  świtem,  jak  zawsze.  Darujemy  sobie  tylko  spacer. 

Przyjdź do siłowni, kiedy będę wyciskał. Musimy porozmawiać. 

Cholera, to słowo najbardziej tu pasowało. John zamigał: O tej samej porze? 

–  Czwarta  rano.  Jeśli  chodzi  o  dzisiejszy  trening,  masz  go  przesiedzieć  na  sali,  ale 

weźmiesz udział w ćwiczeniach na strzelnicy. Wiesz, co mam na myśli? 

John pochylił głowę, a gdy Z zaczął się odwracać, złapał go za ramię. 

Chodzi o zeszłą noc? 

–  Tak. 

Brat pchnął mocno drzwi prowadzące do sali gimnastycznej i wyszedł. Drzwi zamknęły 

się z głuchym trzaskiem. Blasther i Khill podeszli do Johna. 

–  Co się dzieje? – spytał Blasth. 

Dostanę opieprz za sprzątnięcie tego reduktora. 

Blasth wsunął dłoń w rude włosy. 

–  Powinienem cię lepiej kryć. Khill potrząsnął głową. 

–  John, moŜesz to spokojnie zrzucić na nas, chłopie. To był w końcu mój pomysł, Ŝeby 

iść do klubu. 

–  I moja spluwa. 

John splótł ramiona na piersi. 

Będzie w porządku. 

A przynajmniej taką miał nadzieję. Był w tej chwili o włos od wyrzucenia z treningów. 

–  A  przy  okazji...  –  Khill  połoŜył  dłoń  na  ramieniu  Johna.  –  Nie  miałem  szansy  ci 

podziękować. 

Blasth przytaknął. 

–  Ani ja. Zachowałeś się jak trzeba. Absolutnie. Ocaliłeś nasze cholerne tyłki. 

–  Kurde, naprawdę wiedziałeś, co robisz. 

John poczuł, Ŝe się rumieni. 

–  Spójrzcie,  czy  to  nie  urocze  –  rozległ  się  zjadliwy  głos  Lahsera.  –  Powiedzcie  mi: 

ciągniecie słomki, Ŝeby ustalić, który będzie na dole? Czy moŜe to zawsze jest John? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Khill uśmiechnął się, odsłaniając przy tym kły. 

–  Czy  ktoś  wyjaśnił  ci  kiedyś  róŜnicę  między  dobrym  a  złym  dotykiem?  Bo  z 

przyjemnością bym ci to obrazowo wytłumaczył. Choćby w tej chwili. 

John  wysunął  się  przed  przyjaciela,  stając  twarzą  w  twarz  z  Lahserem.  Nic  nie 

powiedział, tylko zmierzył go spojrzeniem. Lahser uśmiechnął się. 

–  Chcesz mi coś powiedzieć? Nie? Chwila, ty wciąŜ masz głosu? BoŜe... co za pech. 

John  wyczuł,  Ŝe  Khill  zbiera  się  do  ataku.  By  uniknąć  bójki,  wyciągnął  rękę  w  tył  i 

połoŜył dłoń na brzuchu przyjaciela. 

Jeśli ktokolwiek miał sprać Lahsera, to tylko John. 

Lahser zaśmiał się i zaciągnął pasek przy swoim kimonie. 

–  Nie  udawaj,  Ŝe  masz  coś  do  powiedzenia.  Przemiana  nie  zmienia  cię  w  środku  ani 

nie  naprawia  fizycznych  braków.  Prawda,  Khill?  –  A  odwracając  się,  dodał  niemal 

niesłyszalnie. – Porąbany matkojebca. 

Zanim  Khill  się  na  niego  rzucił,  John  obrócił  się  i  złapał  przyjaciela  w  pasie,  a  Blasth 

uwiesił mu się na jego ręce. Nawet wtedy powstrzymanie go przypominało przytrzymywanie 

byka. 

–  Odpuść – burknął Blasth. – Po prostu wyluzuj. 

–  Któregoś dnia go zabiję – syknął Khill. – Bóg mi świadkiem. 

John spojrzał na Lahsera, który wolnym krokiem wszedł na siłownię. I złoŜył sam sobie 

przysięgę, Ŝe spierze tego gościa, choćby miał za to na dobre wylecieć z programu. 

Zawsze uwaŜał, Ŝe jeśli ktoś wkurza jego przyjaciół, sam się prosi o nauczkę. 

Koniec pieśni. 

Teraz jednak miał odpowiedni sprzęt, by wykonać tę robotę. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

28

28

28

28    

OKOŁO PÓŁNOCY JANE OCKNĘŁA SIĘ NA TYLNYM SIEDZENIU mercedesa, w 

drodze  do  domu.  Na  miejscu  kierowcy  zobaczyła  tamtego  lokaja,  starszego  niŜ  Bóg  i 

radosnego jak szczygiełek. Obok niej siedział V, cały w czarnej skórze, milczący i ponury jak 

kamień nagrobny. 

Niewiele mówił. Ale nie chciał puścić jej ręki. 

Okna samochodu przyciemnione były do tego stopnia, Ŝe czuła się jak w tunelu, więc by 

odzyskać  poczucie  realności,  wcisnęła  guzik  na  drzwiach  po  swojej  stronie.  Szyba  się 

opuściła, a do środka wleciał podmuch zimnego powietrza. 

Wystawiła  głowę  za  okno  i  wpatrzyła  się  w  plamę  światła  rzucanego  przez  reflektory. 

Krajobraz  był  zamazany  jak  nieostra  fotografia.  Z  nachylenia  drogi  wywnioskowała,  Ŝe 

zjeŜdŜają z góry, nie mogła jednak rozpoznać, dokąd jadą ani skąd przyjechali. 

W  jakiś  dziwny  sposób  ta  dezorientacja  była  czymś  oczywistym.  Tworzyła  interludium 

między światem, w którym Jane była, a tym, do którego wracała, a obszary między jednym a 

drugim powinny być nieostre. 

–  Nie widzę, gdzie jesteśmy – wymruczała, podnosząc szybę. 

–  To zvidh – powiedział V. – Swego rodzaju ochronna iluzja. 

–  Twoja sztuczka. 

–  Tak. Pozwolisz, Ŝe zapalę i wpuszczę przy tym trochę powietrza. 

–  Śmiało. –I tak juŜ niedługo jej przy nim nie będzie. 

Cholera. 

V  ścisnął  jej  dłoń,  opuścił  trochę  szybę  i  w  ciszy  rozległo  się  poświstywanie  wiatru. 

Skórzana  kurtka  zatrzeszczała,  gdy  wyciągał  skręta  i  złotą  zapalniczkę.  Cichy  zgrzyt  i 

delikatny zapach tureckiego tytoniu połaskotał Jane w nos. 

–  Ten zapach będzie... – przerwała. 

–  Co? 

–  Zamierzałam powiedzieć: „będzie mi o tobie przypominał”. Ale nie będzie, prawda? 

–  Chyba Ŝe we śnie. 

Oparła opuszki palców o szybę. Szkło było zimne. Jak ona w środku. Nie mogła znieść 

ciszy, więc powiedziała: 

–  Kim oni właściwie są, ci wasi wrogowie? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Rodzą się jako ludzie. Później zostają zmienieni w coś innego. 

Zaciągnął  się,  a  pomarańczowe  światełko  rozjaśniło  jego  twarz.  Przed  wyjściem  ogolił 

się  brzytwą,  którą  chciała  się  przed  nim  bronić,  i  jego  twarz  była  teraz  niemoŜliwie 

przystojna:  arogancka,  męska,  silna  jak  jego  wola.  TatuaŜe  na  skroniach  wciąŜ  wyglądały 

pięknie, teraz jednak, wiedząc, skąd się wzięły, patrzyła na nie z odrazą. 

Odkaszlnęła. 

–  Powiesz mi coś więcej? 

–  Korporacja  Reduktorów,  nasz  wróg,  starannie  wybiera  swoich  członków  w  trakcie 

obserwacji. Szukają socjopatów, morderców, amoralnych jednostek z gatunku Jeffreya 

Dahmera. Później wkracza Omega... 

–  Omega? 

Spojrzał na końcówkę papierosa. 

–  MoŜna powiedzieć, Ŝe jego chrześcijańskim odpowiednikiem jest diabeł. W kaŜdym 

razie  Omega  kładzie  na  nich  swoje  ręce...  i  parę  innych  rzeczy...  i  pstryk.  Budzą  się 

martwi, ale nie sztywni. Są silni, niemal niezniszczalni, moŜna ich zabić w jeden tylko 

sposób, przebijając ich pierś stalą. 

–  Dlaczego są waszymi wrogami? Zaciągnął się, zmarszczył brwi. 

–  Podejrzewam, Ŝe ma to coś wspólnego z moją matką. 

–  Twoją matką? 

Rozciągnął  wargi  w  ponurym  uśmiechu,  który  bardziej  przypominał  grymas  niŜ 

cokolwiek innego. 

–  Jestem synem istoty, którą mogłabyś nazwać bogiem. – Podniósł dłoń w rękawiczce. 

– To od niej. Gdyby ktoś pytał, to w kwestii prezentów dla dzieci wolałbym na przykład 

srebrną  grzechotkę  albo  trochę  cukierków.  Ale  prezentów  od  rodziców  sobie  nie 

wybieramy. 

Jane spojrzała na czarną skórę opinającą jego dłoń. 

–  O, Jezu... 

–  Nie  do  końca  zgodne  z  naszym  słownikiem  czy  moją  naturą.  Nie  jestem  typem 

zbawcy. 

Przytrzymał papierosa w kąciku ust i zdjął rękawiczkę. W półmroku jego dłoń rozbłysła 

łagodnym blaskiem księŜycowego światła odbitego od śniegu. 

Zaciągnął się jeszcze raz i przycisnął Ŝarzącą się końcówkę papierosa do dłoni. 

–  Nie – syknęła. – Czekaj. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Niedopałek  spłonął  w  rozbłysku  światła,  a  V  zdmuchnął  resztki  popiołu,  które 

rozproszyły się w powietrzu. 

–  Oddałbym  wszystko,  Ŝeby  się  pozbyć  tego  cholerstwa.  Choć  muszę  przyznać,  Ŝe 

jako popielniczka bywa niebywale uŜyteczna. 

Jane czuła się zamroczona z wielu powodów, zwłaszcza na myśl o jego przyszłości. 

–  Czy to matka zmusza cię do małŜeństwa? 

–  Aha.  Pewnie,  Ŝe  nie  zgłosiłem  się  na  ochotnika.  –  V  przeniósł  na  nią  spojrzenie  i 

przez  ułamek  sekundy  była  gotowa  przysiąc,  Ŝe  miał  zamiar  powiedzieć,  iŜ  dla  niej 

zrobiłby wyjątek. Wtedy jednak się odwrócił. 

BoŜe,  sama  myśl  o  tym,  Ŝe  będzie  z  kimś  innym,  nawet  jeśli  nie  będzie  go  pamiętała, 

była jak cios w Ŝołądek. 

–  Ile? – spytała schrypniętym głosem. 

–  Po co ci wiedzieć. 

–  Powiedz. 

–  Nie myśl o tym. Ja się na pewno przynajmniej staram. – Spojrzał na nią. – śadna z 

nich  nie  będzie  dla  mnie  nic  znaczyć.  Chcę,  Ŝebyś  to  wiedziała.  Choć  ty  i  ja  nie 

moŜemy... Tak, właśnie. Nie będą nic znaczyć. 

To było okropne z jej strony cieszyć się z czegoś takiego. 

WłoŜył  rękawiczkę  i  oboje  milczeli.  W  końcu  samochód  się  zatrzymał.  Znowu  ruszyli. 

Zatrzymali się. Znowu ruszyli. 

–  Jesteśmy w centrum, tak? – powiedziała. – Bo mam wraŜenie, Ŝe trafiliśmy w gąszcz 

świateł ulicznych. 

–  –Aha. – Pochylił się do przodu, wcisnął guzik i przesłona zjechała w dół, ukazując 

oczom Jane widok zza przedniej szyby. 

Tak, centrum Caldle. Wróciła. 

Łzy zakłuły ją w oczy, więc zamrugała, by się ich pozbyć i wbiła spojrzenie w dłonie. 

Wkrótce kierowca zatrzymał mercedesa przed czymś, co wyglądało jak wejście słuŜbowe 

do budynku. Na solidnych metalowych drzwiach widniał biały napis TEREN PRYWATNY, a 

betonowa  rampa  prowadziła  do  platformy  wyładunkowej.  Miejsce  było  na  swój  miejski 

sposób czyste. To znaczy, było zasyfiałe, ale nie walały się tu Ŝadne śmieci. 

V otworzył drzwi po swojej stronie. 

–  Nie wysiadaj jeszcze. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

PołoŜyła dłoń na sportowej torbie, w której były jej ubrania. MoŜe postanowił podrzucić 

ją  tylko  do  szpitala?  Ale  to  nie  było  wejście  do  St.  Francis.  Kilka  chwil  później  otworzył 

drzwi i podał jej dłoń. Zostaw rzeczy tutaj. Fritz, niedługo będziemy z powrotem. 

–  Z przyjemnością zaczekam – powiedział staruszek z uśmiechem. 

Jane  wysiadła  z  samochodu  i  poszła  za  V  w  kierunku  betonowych  schodów 

sąsiadujących  z  rampą.  Przez  całą  drogę  był  niczym jej płaszcz, przyciśnięty do jej pleców, 

ochraniający  ją.  Bez  klucza  otworzył  solidne,  metalowe  drzwi;  po  prostu  połoŜył  dłoń  na 

klamce i wpatrzył się w nią. 

Co  dziwniejsze,  nie  rozluźnił  się  nawet  wtedy,  gdy  juŜ  weszli  do  środka.  Szybko 

poprowadził ją korytarzem do windy towarowej, co chwila rozglądając się w prawo i w lewo. 

Nie  wiedziała,  Ŝe  znajdują  się  w  luksusowym  Commodore  Building,  póki  nie  przeczytała 

tabliczki wiszącej na betonowej ścianie. 

–  Masz tu apartament? – spytała, choć odpowiedź była oczywista. 

–  NajwyŜsze  piętro  jest  moje.  Właściwie  to  jego  połowa.  –Wsiedli  do  windy  dla 

obsługi.  –  Chciałbym  cię  wprowadzić  głównym  wejściem,  ale  zbyt  wiele  osób  się  tu 

kręci. 

Gdy winda ruszyła, Jane straciła równowagę. Wyciągnęła rękę, by wesprzeć się o ścianę, 

ale V złapał jej ramię, pomógł stanąć prosto i juŜ nie puszczał. Wcale nie chciała, by ją puścił 

V  wciąŜ  był  spięty.  Winda  się  zatrzymała,  drzwi  się  otworzyły.  Hol  nie  był  niczym 

wyjątkowym,  zaledwie  dwoje  drzwi  i  zejście  na  schody.  Sufit  był  wysoki,  lecz  nie– 

ozdobiony, barwne dywany o krótkim włosiu przypominały te ze szpitalnych poczekalni. 

–  Tutaj. 

Poszła za nim na koniec korytarza i zaskoczona, zobaczyła, Ŝe V wyciąga złoty klucz. 

Po  drugiej  stronie  drzwi  panowała  ciemność,  ale  Jane  weszła  za  nim  bez  strachu.  Do 

licha, czuła, Ŝe mogłaby z nim przemaszerować przed całym plutonem egzekucyjnym i wyjść 

z tego bez szwanku. Poza tym we wnętrzu roztaczał się przyjemny, cytrynowy zapach, jakby 

niedawno ktoś tu sprzątał. 

Nie zapalił świateł. Wziął ją tylko za rękę i pociągnął lekko do przodu. 

–  Nic nie widzę. 

–  Nie martw się. Nic ci się tu nie stanie, a ja wiem, którędy iść. 

Uczepiła  się  jego  dłoni  i  szurała  w  ślad  za  nim,  aŜ  się  zatrzymał.  Z  echa  ich  kroków 

wywnioskowała, Ŝe znajdują się w wielkim pomieszczeniu, nie mogła sobie jednak wyobrazić 

jego kształtu. 

Obrócił ją w prawą stronę i odsunął się. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Dokąd idziesz? 

W  odległym  kącie,  jakieś  czterdzieści  stóp  od  niej,  zapłonęła  świeca.  Nie  oświetliła 

jednak zbyt wiele. Ściany... ściany i sufit, i... podłoga... wszystko było czarne. 

Wszystko. Świeca równieŜ. 

V stanął tak, Ŝe widziała tylko jego kształt. 

Serce Jane zaczęło łomotać. 

–  Pytałaś o blizny między moimi nogami – powiedział. – Oto, skąd się wzięły. 

–  Tak... – wyszeptała. Więc to dlatego pragnął, by otaczały ich ciemności. Nie chciał, 

by zobaczyła jego twarz. 

Zapłonęła kolejna świeca, tym razem po drugiej stronie tego olbrzymiego pokoju. 

–  Zrobili mi to z rozkazu ojca. Wkrótce po tym, jak prawie go zabiłem. Jane wciągnęła 

powietrze. 

–  O... BoŜe. 

Vrhedny utkwił spojrzenie w Jane, ale widział tylko przeszłość i to, co wydarzyło się po 

tym, jak rzucił ojca na ziemię. 

–  Przynieście mi nóŜ – rozkazał Krhviopij. 

V  usiłował  wyrwać  się  Ŝołnierzowi,  który  trzymał  go  za  ramiona,  ale  bezskutecznie.  Po 

chwili zjawiło się dwóch innych samców. Później kolejni. I jeszcze następni. Krhviopij splunął 

na  ziemię,  gdy  ktoś  wsunął  mu  w  dłoń  czarny  sztylet.  V  szykował  się  na  dźgnięcie...  lecz 

Krhviopij  tylko  przeciągnął  ostrzem  po  dłoni,  potem  schował  je  przy  pasie.  ZłoŜył  dłonie, 

potarł je o siebie i odbił ślad prawej na samym środku piersi V. 

Chłopak spojrzał na ślad widoczny na skórze. Wygnanie. Nie śmierć. Ale dlaczego? 

Głos Krhviopija brzmiał ostro: 

–  Odtąd nie będziesz znany nikomu z tu Ŝyjących. A śmierć spotka tych, którzy przyjdą 

ci z pomocą. 

śołnierze zaczęli schodzić Vrhednemu z drogi. 

–  Jeszcze  nie.  Zaprowadźcie  go  do  obozu.  –Krhviopij  odwrócił  się.  –  I  wezwijcie 

kowala.  Na  nas  spoczywa  obowiązek  ostrzeŜenia  innych  o  zbrodniczej  naturze  tego 

samca. 

V zaczął dziko kopać, więc drugi Ŝołnierz złapał go za nogi i zanieśli go jak trupa do 

jaskini. 

–  Za  zasłonę  –  rozkazał  Krhviopij  kowalowi.  –  Zrobimy  to  przed  malowaną  ścianą 

Samiec zbladł, ale zaniósł drewnianą tacę z narzędziami za zasłonę. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

W tym czasie Ŝołnierze rozciągnęli V na ziemi, przytrzymując go za kończyny i za biodra. 

Krhviopij stanął nad synem, z jego dłoni kapała krew. 

–  Naznaczcie go. 

Kowal spojrzał zaskoczony. 

–  W jaki sposób, o potęŜny? 

Krhviopij rzucił coś w Starym Języku. śołnierze chwycili mocniej, a kowal tatuował jego 

skroń, krocze i uda. Chłopak przez cały czas walczył, ale tusz wsiąkał głęboko w jego skórę, 

tworząc trwałe znaki. Gdy to się skończyło, był wyczerpany i słabszy niŜ tuŜ po przemianie. 

–  Jego dłoń. Naznaczcie teŜ jego dłoń. – Kowal potrząsnął głową – Zrób to albo obóz 

dostanie nowego kowala, bo ty będziesz martwy. 

DrŜąc,  kowal  ostroŜnie  wytatuował  znaki  na  dłoni  V,  uwaŜając,  by  nie  dotknąć  skóry. 

Gdy dokończył swego dzieła, Krhviopij spojrzał na V. 

–  Trzeba zrobić jeszcze jedną rzecz. Rozsuńcie mu nogi. Oddam naszej rasie przysługę, 

upewniając się, Ŝe nigdy nie spłodzi potomstwa. 

V wytrzeszczył oczy. śołnierze chwycili go za kostki i rozsunęli uda. Ojciec wyciągnął zza 

pasa czarny sztylet, ale po chwili go schował. 

–  Nie, tu potrzeba czegoś innego. Rozkazał kowalowi zrobić to parą obcęgów. 

Gdy metal się zacisnął, Vrhedny wrzasnął. Poczuł przeszywający ból, rozdzieranie i... 

–  Słodki Jezu – westchnęła Jane. 

V  otrząsnął  się  ze  wspomnień.  Zastanawiał  się,  co  wypowiedział  na  głos.  Sądząc  po 

przeraŜeniu malującym się na twarzy kobiety, niemal wszystko. 

Obserwował migotanie świecy w jej ciemnozielonych oczach. 

–  Nie dokończyli dzieła. 

–  Ale  pewnie  nie  z  powodu  dobrych  manier  –  powiedziała  cicho.  Potrząsnął  głową  i 

uniósł dłoń w rękawiczce. 

–  Niemal  straciłem  przytomność,  ale  mimo  to  moje  całe  ciało  nagle  się  rozświetliło. 

śołnierze,  którzy  mnie  przytrzymywali,  zginęli  natychmiast.  Podobnie  kowal  – 

posługiwał się metalowym narzędziem, więc energia przeszła po nim. 

Na chwilę przymknęła oczy. 

–  Co stało się później? 

–  Przeturlałem  się,  zwymiotowałem  i  powlokłem  się  do  wyjścia.  Wszyscy,  cały  obóz 

obserwował  mnie  w  milczeniu.  Nawet  ojciec  nie  stanął  mi  na  drodze  ani  nie 

wypowiedział  słowa.  –  V  objął  się  ramionami,  wspominając  otumaniający  ból.  –  A... 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

podłogę jaskini pokrywał drobny pył mineralny, musiała w nim być sól. Zamknęła rany, 

dzięki czemu się nie wykrwawiłem, chociaŜ w ten sposób dorobiłem się blizn. 

–  Tak  mi...  przykro.  –  Podniosła  dłoń,  jakby  w  geście  pocieszenia,  ale  po  chwili  ją 

cofnęła. – To cud, Ŝe w ogóle przeŜyłeś. 

–  Pierwszej  nocy  byłem  o  krok  od  śmierci.  Było  cholernie  zimno.  Znalazłem  jakąś 

gałąź,  którą  się  podpierałem,  i  szedłem,  póki  starczyło  mi  sił.  Bez  Ŝadnego  celu.  W 

końcu upadłem. Moja wola chciała iść dalej, ale ciało nie. Straciłem sporo krwi, a ból 

był wyczerpujący. Przed świtem znaleźli mnie jacyś cywile z mojej rasy. Przyjęli mnie 

do siebie, ale tylko na jeden dzień. OstrzeŜenia... – Postukał się w skroń. – OstrzeŜenia 

na mojej twarzy i ciele spełniły zadanie, które wyznaczył im ojciec. Uczyniły ze mnie 

dziwoląga,  którego  naleŜy  się  bać.  O  zmroku  więc  odszedłem.  Wędrowałem  samotnie 

przez lata, trzymając się cieni, usuwając ludziom z drogi. Przez jakiś czas Ŝywiłem się 

ludzką  krwią,  ale  to  nie  mogło  utrzymać  mnie  zbyt  długo  przy  Ŝyciu.  Sto  lat  później 

trafiłem  do  Włoch,  pracowałem  jako  najemny  zbir  dla  handlarza  ludźmi.  W  Wenecji 

znalazłem  dziwki  z  mojej  rasy,  które  zgadzały  się  mnie  dokrwiać,  więc  z  nich 

korzystałem. 

–  Samotny. – Jane przyłoŜyła dłoń do gardła. – Musiałeś czuć się bardzo samotny. 

–  Wcale. Nie chciałem się do nikogo zbliŜać. Pracowałem dla handlarza jakieś dziesięć 

lat,  aŜ  pewnej  nocy,  w  Rzymie,  wpadłem  na  reduktora,  który  zabijał  wampirzycę. 

Pozbyłem się drania, ale nie dlatego, Ŝe zaleŜało mi na tej samicy. Po prostu... Widzisz, 

to z powodu jej syna. Jej syn obserwował wszystko z cienia, przykucnięty przy jakimś 

wózku.  Był...  cholera.  To  był  pre–trans  i  do  tego  jeszcze  bardzo  młody.  Najpierw 

zobaczyłem jego, dopiero później szamotaninę po drugiej stronie drogi. Pomyślałem o 

mojej  matce,  a  przynajmniej  o  jej  obrazie,  który  w  sobie  nosiłem,  i  pomyślałem... 

cholera, nie, nie pozwolę, Ŝeby ten dzieciak oglądał śmierć samicy, która go urodziła. 

–  Czy matka przeŜyła? Skrzywił się. 

–  Odeszła,  zanim  jeszcze  do  niej  dotarłem.  Wykrwawiła  się,  miała  paskudną  ranę 

gardła.  Ale  słowo  daję,  reduktor  skończył  w  kawałkach.  Później  nie  wiedziałem,  co 

zrobić z dzieciakiem. W końcu zabrałem go do handlarza, dla którego zabijałem, a on 

dał  mi  namiary  na  ludzi,  którzy  zajęli  się  chłopakiem.  –  V  wybuchnął  gorzkim 

śmiechem.  –  Okazało  się,  Ŝe  zmarła  kobieta  była  upadłą  Wybranką,  a  ten  chłopak? 

Został  ojcem  mojego  brata  Tohra.  Jaki  ten  świat  mały,  co?  PoniewaŜ  ocaliłem  pre–

transa  z  krwi  wojowników,  wieści  się  rozeszły  i  mój  brat  Hardhy  mnie  odnalazł. 

Przedstawił  mnie  Ghromowi.  Hardhego  i  mnie  łączyła  specyficzna  więź, 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

prawdopodobnie  tylko  on  mógł  przyciągnąć  wtedy  moją  uwagę.  Kiedy  poznałem 

Ghroma,  nie  cieszyła  go  rola  króla,  a  więzi  rodzinne  interesowały  go  nie  bardziej  niŜ 

mnie.  Dlatego  między  nami  coś  zaiskrzyło.  Ostatecznie  zostałem  wprowadzony  do 

Bractwa. A tam... tak, jasny gwint, dalej juŜ wiesz. 

W ciszy, która nastąpiła, mógł tylko domyślać się, co kłębi się teraz w jej głowie. Myśl, 

Ŝe mogłaby go Ŝałować, sprawiła, Ŝe zapragnął jej dowieść swojej siły. 

Na przykład podnosząc samochód. 

Ale  Jane  nie  chciała  rozczulać  się  nad  nim,  doprowadzając  go  tym  samym  do  jeszcze 

większego zmieszania. Rozejrzała się, choć mogła zobaczyć tylko dwie zapalone świece. 

–  A to miejsce... co to miejsce dla ciebie znaczy? 

–  Nic. Nie znaczy więcej niŜ Ŝadne inne. 

–  Więc co tu robimy? Serce V przyspieszyło. 

Cholera...  stojąc  teraz  przed  nią,  po  wyznaniu  wszystkiego,  nie  był  pewien,  czy  podoła 

temu, co zaplanował. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

29

29

29

29    

CZEKAJĄC,  Aś  V  SIĘ  ODEZWIE,  Jane  pragnęła  otoczyć  go  ramionami.  Chciała 

zasypać go mnóstwem szczerych słów pocieszenia. Chciała wiedzieć, czy jego ojciec zginął i 

w jaki sposób. Miała nadzieję, Ŝe sukinsyn umierał długo i boleśnie. 

Cisza się przeciągała. Wreszcie Jane odezwała się: 

–  Nie  wiem,  czy  to  pomoŜe...  pewnie  nie,  ale  muszę  to  powiedzieć.  Nie  trawię 

owsianki. Po dziś dzień mam po niej mdłości. – Modliła się, by nie powiedzieć czegoś 

niewłaściwego.  –  To  normalne,  Ŝe  wciąŜ  zmagasz  się  ze  wszystkim,  co  ci  zrobiono. 

KaŜdy by tak miał. To nie znaczy, Ŝe jesteś słaby. Doświadczyłeś przemocy ze strony 

kogoś, kto powinien cię chronić i wspierać. Samo to, Ŝe się nie załamałeś, jest cudem. 

Podziwiam cię za to. 

Policzki V poróŜowiały. 

–  Wiesz... ja tak tego nie widzę. 

–  OK.  Ale  ja  tak.  –  śeby  dać  mu  trochę  czasu,  odkaszlnęła  i  powiedziała:  –  Więc 

powiesz mi, po co tu jesteśmy? 

V potarł twarz, jakby w próbie oczyszczenia myśli. 

–  Cholera, chcę być z tobą. Teraz. 

Odetchnęła  z  ulgą,  ale  i  ze  smutkiem.  TeŜ  chciała  się  z  nim  poŜegnać.  PoŜegnać  w 

sposób czuły i seksowny, i zrobić to gdzieś poza sypialnią, w której byli uwięzieni. 

–  TeŜ chcę z tobą być. 

Zapłonęła  kolejna  świeca.  Potem  czwarta  na barku. Piąta przy łóŜku z czarną satynową 

pościelą. 

Na  jej  wargach  pojawił  się  uśmiech...  dopóki  nie  rozjaśniła  się  szósta  świeca,  która 

wydobyła z mroku coś wiszącego na ścianie. Coś, co przypominało... łańcuchy? 

Zapłonęły  kolejne  świece.  Maski.  Bicze.  Laski.  Kneble.  Czarny  stół  z  rzemieniami 

zwisającymi na podłogę. Objęła się ramionami, cała drŜąc. 

–  Więc to tu je wiąŜesz. 

–  Aha. 

Jezu... Nie takiego poŜegnania pragnęła. Usiłując zachować spokój, powiedziała: 

–  Wiesz, to ma sens, jeśli wziąć pod uwagę, co cię spotkało. To, Ŝe lubisz takie rzeczy. 

– Cholera, nie da rady. – Więc... męŜczyźni czy kobiety? A moŜe jedni i drudzy? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Usłyszała  trzeszczenie  skóry  i  odwróciła  się  do  niego.  Zdjął  kurtkę,  a  potem  odłoŜył 

broń, o której istnieniu nie miała nawet pojęcia. Dalej dwa czarne noŜe, równie dobrze ukryte. 

Chryste, był uzbrojony po zęby. 

Jane  objęła  się  mocniej.  Chciała  z  nim  być,  ale  nie  przywiązana  do  stołu,  w  masce, 

podczas gdy on odgrywałby sceny z 9 i pół tygodnia, biczując ją do krwi. 

–  V, posłuchaj, nie sądzę... 

Zdjął  koszulę.  Mięśnie  pleców  naciągnęły  kręgosłup,  mięśnie  piersiowe  napięły  się  i 

rozluźniły. Zrzucił z nóg buty. 

Jasna... cholera, pomyślała, gdy zaświtało jej, o co w tym chodzi. 

Zdjął skarpetki i spodnie, pod którymi, jak się okazało nie miał bokserek. W absolutnej 

ciszy przeszedł po błyszczącej, marmurowej podłodze i podciągnął się zgrabnym ruchem na 

stół.  Wyciągając  się,  wyglądał  niezaprzeczalnie  wspaniale  –  doskonałe  mięśnie,  pełne 

elegancji i męskości Odetchnął głęboko, jego Ŝebra uniosły się i opadły. 

Lekkie drŜenie przebiegło po jego ciele... a moŜe to tylko płomienie świec? 

Przełknął głośno ślinę 

Nie, on naprawdę drŜał ze strachu. 

–  Wybierz dla mnie maskę – powiedział cicho. 

–  V... nie. 

–  Maskę i knebel. – Odwrócił ku niej twarz. – Zrób to. Później załoŜysz mi kajdany.– 

Gdy się nie poruszyła, skinął głową w kierunku ściany. – Proszę. 

–  Dlaczego? – spytała. 

Zamknął oczy i odpowiedział, niemal nie poruszając wargami: 

–  Dałaś  mi  tak  wiele...  nie  tylko  jeden  weekend.  Zastanawiałem  się,  jak  mógłbym  ci 

odpłacić...  Wiesz,  uczciwa  wymiana  i  takie  tam,  prawda  o  zwracaniu  owsianki  za 

historię  moich  blizn.  Mam  tylko  siebie  i  to...  –  Uderzył  kłykciami  w  twarde  drewno 

stołu. – Odsłaniam się, jak tylko potrafię, i to właśnie chcę ci ofiarować. 

–  Nie chcę cię krzywdzić. 

–  Wiem.  –  Otworzył  szeroko  oczy.  –  Ale  chcę,  Ŝebyś  miała  mnie  takim,  jakim  nikt 

mnie nie miał i mieć nie będzie. Dlatego wybierz maskę. 

Gdy przełykał ślinę, obserwowała, jak jabłko Adama wędruje w górę i w dół jego krtani. 

–  Nie takiego prezentu chcę. Ani takiego poŜegnania. 

Zapadło długie milczenie. 

Wreszcie powiedział: 

–  Pamiętasz te zaaranŜowane małŜeństwa, o których ci mówiłem? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

–  Tak. 

–  To kwestia kilku dni. 

Teraz  to  juŜ  naprawdę  tego  nie  chciała.  Pomyśleć,  Ŝe  miałaby  być  z  czyimś 

narzeczonym... 

–  Nie  widziałem  tej  kobiety.  Ani  ona  nie  widziała  mnie.  –  Spojrzał  na  Jane.  –  A  to 

dopiero pierwsza z czterdziestu. 

–  Czterdziestu? 

–  KaŜdej z nich mam dać dziecko. 

–  O BoŜe. 

–  O to mi chodzi. Od tej pory seks będzie czysto biologiczną funkcją. Poza tym nigdy 

nie był to dla mnie problem, prawda? Chcę to zrobić z tobą, bo... NiewaŜne, po prostu 

chcę. 

Spojrzała na niego. Jego szeroko otwarte, niespokojne oczy, blada twarz i perlący się na 

piersi pot świadczyły, ile kosztuje go takie odkrycie się. Odmowa oznaczałaby poniŜenie go, 

zaprzeczenie jego odwadze. 

–  Co... Co konkretnie mam zrobić? 

Kiedy V skończył jej wyjaśniać, odwrócił się i zapatrzył w sufit. Światło świec grało na 

czarnej powierzchni, przez co przypominał kałuŜę oleju. Czekając na odpowiedź Jane, dostał 

zawrotów  głowy,  jakby  pokój  odwrócił  się  do  góry  nogami,  a  on  sam wisiał pod sufitem, o 

włos od upadku i utonięcia w tej oleistej sadzawce. 

Jane nie powiedziała ani słowa. 

Jezu... Nic tak nie boli, jak ofiarowanie samego siebie i poznanie smaku odrzucenia. 

Z drugiej strony, moŜe nie przepadała za sushi z wampirów. 

Podskoczył,  czując  jej  dłoń  na  stopie.  Usłyszał  brzęk  metalu,  gdy  podniosła  klamrę. 

Spojrzał  na  swe  ciało,  gdy  czterocalowy  skórzany  pas  otoczył  jego  kostkę.  Widok  jasnych 

kobiecych dłoni krępujących jego kończyny sprawił, Ŝe jego członek natychmiast się uniósł. 

Jane w skupieniu przeciągnęła koniec skórzanego pasa przez klamrę i zaciągnęła. 

–  Tak dobrze? 

–  Ciaśniej. 

Nie podnosząc wzroku, pociągnęła. Gdy pas wgryzł się w jego skórę, V odrzucił głowę w 

tył i jęknął. 

–  Za mocno? 

–  Nie... 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Gdy  przypinała  drugą  nogę,  cały  się  trząsł,  nie  tylko  z  przeraŜenia,  ale  i  z  cholernego 

podniecenia.  Oba  te  wraŜenia  spotęgowały  się  jeszcze,  gdy  unieruchomiła  jeden,  a  później 

drugi nadgarstek. 

–  Teraz knebel i maska – mówił, chrypiąc, bo płynąca w nim krew była na przemian 

zimna i gorąca, a krtań miał ściśniętą jak pętle na kończynach. 

Spojrzała. 

–  Jesteś pewny? 

–  Tak.  Któraś  z  masek  zasłania  same  oczy,  będzie  w  sam  raz.  Wróciła  z  maską  i 

czerwoną, gumową kulką na rzemieniu. 

–  Najpierw knebel – powiedział, otwierając szeroko usta. 

Zamknęła  oczy  i  przez  chwilę  zastanawiał  się,  czy  nie  zrezygnuje,  ale  wreszcie  się 

pochyliła.  Kulka  miała  smak  lateksu;  gorzkie  wraŜenie  na  języku.  Gdy  podniósł  głowę,  by 

mogła mu zawiązać knebel, musiał oddychać przez nos. 

Jane potrząsnęła głową. 

–  Nie  mogę  załoŜyć  ci  maski.  Muszę  widzieć  twoje  oczy.  Nie  mogę...  Właśnie,  nie 

zrobię tego bez kontaktu wzrokowego. Zgoda? 

To  chyba  nie  był  najgorszy  pomysł. Knebel spełniał swoje zadanie, przyprawiając go o 

duszności...  a  opaski  na  rękach  i  nogach  sprawiały,  Ŝe  czuł  się  jak  w  pułapce.  Gdyby  nie 

widział i nie miał pewności, Ŝe to ona, pewnie nie dałby rady. 

Skinął głową, więc upuściła maskę na podłogę i zdjęła płaszcz. Później poszła po jedną z 

czarnych świec. 

Gdy z nią wróciła, płuca V płonęły. Wzięła głęboki wdech. 

–  Jesteś pewien? 

Znowu  potwierdził,  choć  jego  nogi  drŜały,  a  oczy  były  wielkie  jak  koła  młyńskie.  Z 

przeraŜeniem  i  podnieceniem  obserwował,  jak  kobieta  wyciąga  rękę  nad  jego  pierś...  i 

przechyla świeczkę. 

Kropla czarnego wosku spadła na jego sutek, zmuszając go do wbicia zębów w lateksową 

kulkę,  do  próby  wyszarpnięcia  się  z  pętli.  Penis  natychmiast  stanął  mu  na sztorc i z trudem 

powstrzymał zbliŜający się orgazm. 

Robiła  dokładnie  to,  o  co  prosił,  przesuwając  świecę  wzdłuŜ  jego  ciała  coraz  niŜej,  i 

niŜej, przeskakując nad czułym miejscem do kolan i powoli wracając do góry. Ból się w nim 

kumulował:  początkowo  przypominał  uŜądlenie  pszczoły,  ale  z  czasem  stawał  się  coraz 

bardziej intensywny. Pot spływał mu po czole i po Ŝebrach, a on oddychał cięŜko przez nos, 

aŜ całe jego ciało wygięło się nad stołem. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Szczytował  pierwszy  raz,  gdy  odstawiła  świecę,  wzięła  do  ręki  laskę...  i  dotknęła  nią 

samego końca członka. Zawył i wytrysnął na pokrywający jego brzuch zastygły wosk. 

Jane  zamarła,  jakby  ta  reakcja  ją  zaskoczyła.  Później  przesunęła  laską  po  bałaganie, 

którego narobił, rozmazując mu spermę na piersi. Zapach upojenia wypełnił pokój, podobnie 

jak jego jęki. Gładziła laską jego tors, a później biodra. 

Drugi  raz  doszedł,  gdy  wsunęła  laskę  między  jego  nogi  i  zaczęła  nią  pocierać  wnętrze 

jego  ud.  Wypełniły  go  strach,  poŜądanie  i  miłość,  stając  się  jego  mięśniami  i  kośćmi.  Nie 

zostało w nim nic poza emocją i potrzebą, i podporządkowaniem się jej prowadzeniu. 

Właśnie wtedy zamachnęła się i uderzyła laską w jego uda. 

Jane nie mogła uwierzyć, Ŝe mimo tego, co robiła, czuła coraz większe podniecenie. Ale 

widok rozciągniętego i unieruchomionego V, i fakt, Ŝe szczytował tylko dla niej, sprawiały Ŝe 

ledwo powstrzymywała się przed wskoczeniem na niego. 

Uderzała  laską  na  pewno  słabiej,  niŜ  by  tego  chciał,  ale  wystarczająco  mocno,  by 

zostawiać ślady na jego udach, brzuchu i klatce. Nie mogła uwierzyć, Ŝe mu się to podobało, 

zwłaszcza  po  tym,  czego  w  Ŝyciu  doświadczył.  Jego  skupione  na  niej  oczy  jaśniały  jak 

Ŝarówki, rzucając białe cienie nad mizernym światłem świec. A gdy znowu doszedł po pokoju 

po raz kolejny rozszedł się ten mroczny, ostry zapach, który jej się z nim kojarzył. 

Pragnienie  kontynuowania  tego  wszystkiego  napełniało  ją  wstydem,  jednocześnie 

fascynując...  Podobnie  jak  to,  Ŝe  widok  pudełka  z  metalowymi  zatrzaskami  i  pejcze  na 

ścianach  nie  wydawały  się  jej  juŜ  nie  na  miejscu,  raczej  zmieniały  spojrzenie  na  zakres 

erotycznych moŜliwości. Nie chciała go krzywdzić. Pragnęła tylko, by jego odczucia ani na 

chwilę nie osłabły. Pragnęła zabrać go do kresu jego seksualnej wytrzymałości. 

Wreszcie nakręciła się do tego stopnia, Ŝe zdjęła spodnie i bieliznę. 

–  Teraz będę cię pieprzyć – zapowiedziała. 

Zajęczał,  desperacko  kręcąc  biodrami  i  wypychając  je  w  górę.  Mimo  Ŝe  juŜ  tyle  razy 

szczytował,  jego  członek  był  twardy  jak  kamień  i  pulsował,  jakby  był  o  krok  od  kolejnego 

wytrysku. 

Wdrapała  się  na  stół  i  rozsunęła  nogi  nad  jego  miednicą.  Wciągnął  powietrze  tak 

gwałtownie,  Ŝe  aŜ  ją  zdenerwował.  Oddychał  tak  cięŜko,  Ŝe  chciała  zdjąć  mu  knebel,  ale 

potrząsnął głową i odsunął się od jej dłoni. 

–  Jesteś pewny? 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Z zapałem pokiwał głową, więc opuściła się na jego śliskie od spermy biodra i na twardy 

dowód  jego  podniecenia,  przyjmując  go  w  głąb  siebie.  Wywrócił  oczami  i  zatrzepotał 

powiekami, jakby był o włos od omdlenia, wbijając się w nią tak głęboko, jak tylko zdołał. 

UjeŜdŜając  go,  zdjęła  bluzkę  i  stanik.  V  zmagał  się  z  więzami,  aŜ  skóra  zaczęła  głośno 

trzeszczeć. Gdyby był wolny, z pewnością w tej chwili leŜałaby pod nim na plecach. 

–  Patrz, jak cię biorę – powiedziała, przesuwając jedną z dłoni na swoją szyję. Gdy jej 

palce musnęły ślad po ugryzieniu, V z jękiem rozchylił wargi, ukazując wydłuŜające się 

kły, wbijające się w czerwoną lateksową kulkę. 

Nie  przestając  dotykać  swojej  szyi,  podniosła  się  na  kolana,  wysuwając  go  przy  tym  z 

siebie.  Chwilę  później  znów  osunęła  się  na  niego,  szybko  i  mocno,  a  on  natychmiast 

wytrysnął,  zalewając  jej  wnętrze.  Nawet  gdy  juŜ  przestał  szczytować,  pozostał  w  pełnej 

erekcji. 

Jane  nigdy  jeszcze  nie  czuła  się  tak  seksownie.  Zachwycało  ją  to,  Ŝe  pokryty  był 

woskiem  i  spermą,  Ŝe  jego  skóra  błyszczała  od  potu  i  czerwieniała  od  uderzeń,  Ŝe  będą 

musieli  sprzątnąć  cały  ten  bałagan.  Zrobiła  to  wszystko  dla  niego,  a  on  wielbił  ją  za  to,  co 

zaszło, i dlatego było to w porządku. 

Czując, Ŝe i jej spełnienie się zbliŜa, spojrzała w jego szeroko otwarte, dzikie oczy. 

W tej chwili pragnęła nigdy go juŜ nie opuszczać. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

30

30

30

30    

KIEDY FRITZ WJECHAŁ MERCEDESEM NA KRÓTKI PODJAZD apartamentowca i 

zaparkował, V wyjrzał przez przednią szybę. 

–  Ładne miejsce – powiedział do Jane. 

–  Dziękuję. 

Zamilkł, wracając myślami do ostatnich dwóch godzin. Co ona z nim zrobiła... Chryste, 

nic do tej pory nie było tak erotyczne. I nic nie było tak słodkie jak to, co nastąpiło potem. Po 

zakończonej sesji uwolniła go i zabrała pod prysznic. Strumień wody zmył jego podniecenie i 

odkleił wosk ale tak naprawdę oczyszczenia wymagało jego wnętrze. 

Miał nadzieję, Ŝe czerwone ślady, które zostawiła na jego ciele, nie znikną. Chciał mieć 

je na swojej skórze na zawsze BoŜe, nie moŜe pozwolić jej odejść. 

–  Jak długo tu mieszkasz? 

–  Od czasu mojego staŜu. Czyli od dziesięciu lat. 

–  Dobre miejsce. Niedaleko szpitala. Jak sąsiedzi? – Jaka miła towarzyska pogawędka. 

–  Połowa mieszkańców to ludzie młodzi, a druga połowa to starsi. Dowcip polega na 

tym,  Ŝe  wyprowadzasz  się  stąd  albo  dlatego,  Ŝe  bierzesz  ślub,  albo  dlatego,  Ŝe 

przenosisz  się  do  domu  starców.  –  Kiwnęła  głową  w  stronę  mieszkania  po  lewej 

stronie.–  Dwa  tygodnie  temu  pan  Hancock  wyprowadził  się  do  domu  opieki.  Nowy 

sąsiad,  kimkolwiek  jest,  prawdopodobnie  będzie  taki  sam,  poniewaŜ  jednopoziomowe 

mieszkania zazwyczaj zamieszkiwane są przez osoby starsze. A tak nawiasem mówiąc, 

to gadam od rzeczy. 

A on grał na zwłokę. 

–  Jak juŜ mówiłem, uwielbiam twój głos, więc się nie krępuj. 

–  Zwykle tak się nie zachowuję, tylko przy tobie. 

–  Więc  jestem  szczęściarzem.  –  Spojrzał  na  zegarek.  Cholera,  czas  płynął  jak  woda 

przez  odpływ  wanny,  nie  pozostawiając  po  sobie  nic  oprócz  chłodu.  –  Oprowadzisz 

mnie? 

–  Oczywiście. 

Wysiadł  pierwszy,  zlustrował  okolicę  i  dopiero  wtedy  przesunął  się,  pozwalając  jej 

wyjść. Powiedział Fritzowi, Ŝeby znikał, tak jakby ten mógł się zdematerializować. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Jane  otworzyła  drzwi  kluczem  i  po  prostu  nacisnęła  klamkę.  śadnego  alarmu.  Tylko 

jeden zamek. A od wewnątrz Ŝadnej zasuwy ani łańcucha. Mimo Ŝe nie miała wrogów tak jak 

on, to nie było zbyt bezpieczne. On to... 

Nie, on nie będzie tego zmieniał. PoniewaŜ w ciągu kilku następnych minut stanie się dla 

niej obcy. 

śeby wziąć się w garść, rozejrzał się dokoła. Umeblowanie mieszkania nie miało sensu. 

Te  wszystkie  mahoniowe  meble  i  olejne  obrazy  na  tle  ścian  w  kolorze  kości  słoniowej 

sprawiały wraŜenie muzeum. Z czasów Eisenhowera. 

–  Twoje meble... 

–  NaleŜały  do  moich  rodziców  –  powiedziała,  odkładając  płaszcz  i  torebkę.  –  Po  ich 

śmierci  zabrałam  z  domu  w  Greenwich  wszystko,  co  się  mogło  tutaj  zmieścić.  To  był 

błąd, czuję się, jakbym mieszkała w muzeum. 

–  Mmm... Chyba wiem, co masz na myśli. 

Rozejrzał się po salonie, przyglądając się przedmiotom, które mogły naleŜeć do lekarza 

mieszkającego  w  domu  w  stylu  kolonialnym,  sąsiada  Brucea  Wayna.  Wszystkie  te  graty 

zmniejszały pokoje. Bez nich mieszkanie byłoby pewnie bardziej przestronne. 

–  Nie wiem, po co to wszystko trzymam. Nie lubiłam przecieŜ mieszkać wśród nich. – 

Obróciła się lekko i zatrzymała. 

Cholera, on teŜ nie wiedział, co powiedzieć. Ale wiedział, co musi zrobić. 

–  Więc... tam jest kuchnia, tak? 

–  Nic wielkiego – powiedziała i przeszła w prawo. 

„Bardzo  ładna",  pomyślał  V,  wchodząc.  Tak  jak  reszta  mieszkania,  kuchnia  utrzymana 

była w kolorach białym i kremowym, ale tu przynajmniej nie miał wraŜenia, Ŝe potrzebny mu 

jest stopień naukowy. Stół i krzesła w kąciku śniadaniowym zrobione były z jasnego drewna 

sosnowego  i  wielkością  pasowały  do  pomieszczenia.  Granitowe  blaty  lśniły.  Sprzęty 

kuchenne były z nierdzewnej stali. 

–  Urządziłam ją rok temu. 

Chwilę jeszcze kontynuowali tę towarzyską pogawędkę, ignorując fakt pojawienia się na 

ich ekranie napisu KONIEC GRY. 

V podszedł do kuchenki i na chybił trafił otworzył lewą górną szafkę. Bingo. Znalazł tam 

puszkę z czekoladą w proszku. 

Wyjął, postawił na blacie i podszedł do lodówki. 

–  Co robisz? – zapytała. 

–  Masz kubek? Garnek? – Złapał karton mleka, otworzył i powąchał. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Wyjaśniła  mu,  gdzie  wszystko  znajdzie.  Mówiła  niskim  głosem,  jak  gdyby  nagle  nie 

potrafiła  się  opanować.  Wstydził  się  przyznać,  ale  cieszyło  go,  Ŝe  jest  zmartwiona.  Dzięki 

temu czuł się mniej Ŝałosny i osamotniony w środku tego okropnego poŜegnania. 

BoŜe, jaki z niego dupek. 

Wyjął emaliowany rondel i duŜy kubek, potem ustawił mały płomień na kuchence. Kiedy 

mleko  się  podgrzewało,  spojrzał  na  ustawione  na  blacie  naczynia  i  poczuł,  Ŝe  jego  umysł 

udaje  się  na  krótkie  wakacje.  Sceneria  przypominała  reklamę  Nestle,  w  rodzaju  tych,  gdzie 

mama  z  przedmieścia  zajmuje  się  domem,  podczas  gdy  dzieci  bawią  się  na  śniegu,  aŜ 

czerwienią im się nosy i marzną dłonie. Mógł to sobie wyobrazić: zmarznięta, rozkrzyczana 

grupka  wraca  do  środka  akurat  w  momencie,  gdy  zadowolona  z  siebie  mamusia  wyjmuje 

krem  do  smarowania  pieczywa,  który  mógłby  obrzydzić  cukier  nawet  największemu 

łasuchowi. 

JuŜ prawie słyszał głos w tle: Nie ma jak Nestle. 

Tylko Ŝe nie ma tu ani dzieci, ani mamy. Ani szczęśliwego ogniska domowego, chociaŜ 

mieszkanie  jest  całkiem  ładne.  To  było  zwyczajne  kakao.  Takie,  które  daje  się  ukochanej 

osobie, bo nie wiadomo, co jeszcze moŜna zrobić i oboje jesteście w rozsypce. Takie, które 

mieszasz,  czując  jednocześnie  ucisk  w  Ŝołądku,  masz  suche  usta  i  powaŜnie  rozwaŜasz 

moŜliwość rozpłakania się, ale jesteś zbyt męski, Ŝeby tak się odkryć. 

Takie,  w  które  wkładasz całą miłość, której nie zdołałeś wyrazić i moŜesz nie mieć juŜ 

moŜliwości tego zrobić. 

–  Niczego nie będę pamiętać? – zapytała sucho. 

Dodał trochę więcej proszku i zamieszał, przyglądając się, jak znika w wirującym mleku. 

Nie mógł odpowiedzieć, po prostu nie potrafił tego powiedzieć. 

–  Niczego? 

–  Z  tego,  co  wiem,  od  czasu  do  czasu  jakiś  przedmiot  albo zapach mogą wywołać w 

tobie jakieś odczucia, ale nie będziesz w stanie ich określić. – WłoŜył palec do mleka, 

Ŝeby sprawdzić temperaturę, oblizał go i dalej mieszał. – PoniewaŜ masz bardzo silny 

umysł, prawdopodobnie będziesz mieć niejasne sny. 

–  A co z brakującym weekendem? 

–  Nie będziesz odczuwać jego braku. 

–  Jak to? 

–  Dam ci wspomnienia innego weekendu. 

Gdy  się  nie  odezwała,  obejrzał  się  przez  ramię.  Stała  przed  lodówką,  obejmując  się 

ramionami, a oczy jej błyszczały. 

background image

Slonko259

Slonko259

Slonko259

Slonko259

 

Kurwa.  W  porządku,  zmienił  zdanie.  Nie  chciał,  Ŝeby  czuła  się  tak  podle  jak  on.  Zrobi 

wszystko, Ŝeby nie była taka nieszczęśliwa. 

To było w jego mocy, prawda? 

Sprawdził mleko i wyłączył ogień. Gdy napełniał kubek, delikatne bulgotanie obiecywało 

relaks i satysfakcję, jaką chciał ofiarować swojej samicy. Podał jej kubek, a gdy nie chciała 

go przyjąć, złapał ją za rękę. Wzięła kakao tylko dlatego, Ŝe ją do tego zmusił, ale nie wypiła. 

–  Nie chcę, Ŝebyś odszedł – wyszeptała łamiącym się głosem. 

PołoŜył dłoń na jej policzku. Poczuł miękkość i ciepło jej twarzy. Wiedział, Ŝe kiedy stąd 

wyjdzie,  zostawi  tu  swoje  głupie,  pieprzone  serce.  Jasne,  Ŝe  coś  będzie  biło  w  jego  piersi  i 

pompowało krew, ale od tej pory będzie to tylko zwykła mechaniczna funkcja. 

Zaraz. Tak było przecieŜ wcześniej. Ona po prostu oŜywiła je tylko na krótką chwilę. 

Objął  ją  ramionami  i  oparł  brodę  na  czubku  jej  głowy.  Do  diabła,  juŜ  zawsze  zapach 

czekolady będzie mu się kojarzył tylko z nią. 

Kiedy zamknął oczy, poczuł mrowienie przesuwające się wzdłuŜ kręgosłupa, przez kark, 

aŜ do szczęki. Wschodziło słońce i w ten sposób jego ciało mówiło mu, Ŝe czas na ucieczkę. I 

to natychmiast. 

Odsunął się i przycisnął usta do jej ust. 

–  Kocham  cię.  I  będę  cię  kochał  nawet  wtedy,  gdy  ty  nie  będziesz  juŜ  pamiętać  o 

moim istnieniu. 

Zamrugała powiekami, powstrzymując łzy, aŜ w końcu było ich zbyt wiele, Ŝeby to było 

moŜliwe. Otarł jej twarz swoimi kciukami. 

–  V... Ja... 

Zawahał się przez moment. Kiedy jednak nie dokończyła, ujął dłonią jej brodę i spojrzał 

w oczy. 

–  O BoŜe, ty chcesz to zrobić – powiedziała. – Ty chcesz...