background image

Droga do 

marzeń

by Kitty

background image

I

 

-Chris, jeśli zaraz nie wstaniesz, ściągnę cię siłą! 
Jack Carter był na nogach już od szóstej, by mieć choć odrobinę prywatności i móc skorzystać w 

spokoju z łazienki. Przy pięciu domownikach, którzy wstają o wielu różnych porach, musiał się 
nieźle spieszyć. Alex zwykle wstawał pół godziny później mimo, że lekcje zaczynał dopiero o 
dziewiątej, a Chris i Teddy należeli do grona tych osób, które śpią jak tylko długo mogą. Ich 
rodzicielka jak zwykle odsypiała nocny dyżur. Ostatnimi czasy praca pielęgniarki jest bardzo ciężka 
i każdą wolną chwilę poświęca na to, by odpocząć. 

Jack był chudym i wysokim osiemnastolatkiem z brązowymi oczami i krótko przystrzyżonymi 

ciemnymi włosami. Miał na sobie zwykłe dżinsy i podkoszulek. Mimo, że jego ubranie wyglądało 
na znoszone od razu można było dojść do wniosku, że jest to chłopak schludny i porządny. Miał w 
swojej postawie wiele elegancji i klasy. 

Wrócił do kuchni, gdzie Alex, jego o cztery lata młodszy brat, jadł już śniadanie. Na zegarze 

wybiła ósma i doszedł do wniosku, że Chris już kolejny raz zaśpi do szkoły. 

-Czy to zawsze ja muszę pilnować, żebyście trafili do szkoły? - mruknął, siadając na wprost 

brata.

 -Nie musisz, ale nie masz wyjścia – odpowiedział mu, zajadając się kanapką przygotowaną mu 

przez Jacka. 

Starszy brat zmroził go spojrzeniem i zabrał się do smarowania kolejnej kanapki. Usłyszeli kroki 

na schodach i chwilę później w kuchni pojawił się zaspany Chris w piżamie. Był to wysoki ciemny 
brunet o dużych orzechowych oczach. Wysportowany i na pewno z wielkim powodzeniem w płci 
przeciwnej.

 -Bardzo mnie cieszy, że zdecydowałeś się wstać – warknął Jack. 
-Ładnie się zaczyna – westchnął Alex, odkładając kubek z herbatą na stół. Zwykła poranna 

kłótnia, do której zdążył się już przyzwyczaić. 

-Już ci coś nie pasuje, panie doskonały? - Chris jakby momentalnie oprzytomniał i spojrzał na 

Jacka z nienawiścią.

-Zjedz coś – burknął najstarszy. 
-Nie będziesz mi rządził!
-Cicho. Mama śpi – wtrącił Alex. 
Obydwoje spojrzeli na siebie spode łba, ale nic nie powiedzieli. Alex odetchnął z ulgą. W kuchni 

pojawił się równie zaspany pięcioletni Ted. Usiadł przy stole i położył głowę na blacie. Rozległo się 
głośne chrapanie, a Jack postawił przed nim talerz z kanapkami. 

-Zaprowadzisz go do przedszkola – zwrócił się do Chrisa, próbując mówić normalnym tonem, 

nie prowadzącym do żadnej kłótni. 

-Czemu ja? - zapytał wyzywającym tonem Chris. 
-Bo dzisiaj twoja kolej.
 -Sam się zaprowadzę – powiedział Ted nie podnosząc głowy. 
-Ta jasne i przez przypadek do parku trafisz, jak ostatnio – powiedział Alex. – Chris, masz po 

drodze. Ja idę dopiero za godzinę. 

-Wiem – burknął ten i wstał od stołu. 

Było w pół do dziewiątej, kiedy Chris i Ted zmierzali w kierunku przedszkola. Chris szedł z 

rękami głęboko w kieszeniach, nadal wściekły na starszego brata. Ted podskakując wesoło, cały 
czas opowiadał mu o swoich nowym kolegach z przedszkola. 

-Możesz  na   chwilę  się   zamknąć?-  zapytał   Chris,  którego  cierpliwość  była   na  wyczerpaniu.  

Ted nic już nie powiedział, obrażony. Widząc to Chris poczuł się głupio. Wiedział, że malec nie był 
niczemu winny. Nie powinien na nim wyładowywać swojej złości. Jednak jego uwagę przykuło coś 

background image

innego. Z jednego z domów wyszła bardzo ładna dziewczyna. Miała długie blond włosy i ubrana 
była w krótką różową sukienkę w kwiaty. Na ich widok uśmiechnęła się. 

-No to się spóźnię – mruknął Teddy i wywrócił oczami. 
-Cześć Chris – zawołała dziewczyna podchodząc do nich. 
-Cz-cześć Becky – wyjąkał Chris, a mały kaszlnął, co brzmiało podobnie jak śmiech. 
-Co u ciebie? Jak po imprezie u Steve'a? - zapytała dziewczyna. 
-Całkiem dobrze – wykrztusił, nie mogąc przestać na nią patrzeć. 
-Cześć Teddy – zwróciła się do małego. Ukucnęła przez nim i poczochrała mu włosy. – Nie 

zauważyłam cię. 

-Nie dziwię się – mruknął, patrząc znacząco na Chrisa. 
Chłopak przeciągnął palcem po swojej szyi. Becky uśmiechnęła się do małego i poszła dalej, 

uśmiechając się jeszcze do Chrisa. 

-Nie patrz tak na nią, bo oczopląsu dostaniesz – zażartował Teddy. 
Chris mruknął coś pod nosem, co brzmiało jak: ”Nie gapię się”. Pociągnął małego za rękę i 

chwilę później pojawił się przed nimi budynek przedszkola i Ted pobiegł do kolegów. 

-Bądź grzeczny! - zawołał jeszcze Chris i ruszył w kierunku szkoły. 

*

 

W tym samym czasie Jack sprzątał w domu. Szkołę skończył w zeszłym roku. O studiach nawet 

nie marzył, bo i tak nie miał czym za nie zapłacić. Na razie szukał jakiejś pracy, co i tak było 
trudne. Jedyne wolne stanowisko w sklepie jego sąsiada, nie bardzo mu odpowiadało. Nie zamierzał 
do końca życia stać za ladą. Pragnął robić coś innego. Coś związanego z muzyką. 

Jego pasją była gitara. Gdy miał dziesięć lat ojciec zapisał go na lekcje nauki gry na gitarze. Nie 

chciał by jego syn latał po całym miasteczku, ganiając za piłką, albo spotykając się z jakimiś 
typkami spod ciemnej gwiazdy. Długo nie musiał się uczyć. Wszystkich dziwiło, że już po dwóch 
lekcjach załapał wszystkie chwyty i nuty. Niestety musieli zrezygnować z lekcji, bo nie mieli na nie 
pieniędzy. Potem uczył się w domu z książki. 

Gitarzysta   to   wspaniały   zawód   dla   niego.   Kiedyś   myśleli   razem   z  Alexem   i   Chrisem,   żeby 

założyć zespół. Po odejściu taty oddalili się od siebie i nikt już o tym nie wspominał. Tak bardzo 
pragnął, żeby było tak jak dawniej. Nie chciał zawsze kłócić się z Chrisem. On go po prostu 
doprowadzał   do   szału   swoim  egoizmem.  Tylko   ciągłe   imprezy,   dziewczyny  i   nie   wiadomo   co 
jeszcze. On ma tylko szesnaście lat.

Gadam jak ojciec, pomyślał i rzucił ścierkę na stół. W tym domu robił jako niańka, sprzątaczka i 

kucharka. Mama nie miała na nic czasu. Ciągle pracowała. Nie miała dla nich czasu. Wszystko on 
robił. Jednak nie protestował. To co robił było ważne dla niego, ale denerwowało go to, że nikt tego 
nie doceniał. Szczególnie Chris. 

Zadzwonił telefon. 
-Halo?- zapytał do słuchawki. 
-Czy mogłabym rozmawiać z Anną Carter? - usłyszał miły kobiecy głos. 
-Nie ma jej. Jest w pracy. 
-To szkoda. A z kim mam przyjemność? 
-Jack Carter. Jestem jej synem. A z kim ja mam przyjemność? 
-Pracuję w przedszkolu, do którego chodzi Edward. 
-Czy coś mu się stało?! - zapytał z niepokojem Jack. 
-Nie... tylko... Może pan przyjedzie? 
-Dobrze. Już jadę. 
Odłożył słuchawkę i wziął klucze od samochodu z szafki w przedpokoju. Prawo jazdy zrobił dwa 

miesiące temu, a mama zazwyczaj nie używa samochodu. Woli jeździć do pracy rowerem, albo 
autobusem. Uważa, że to bezpieczniejsze. 

Wyjechał autem z garażu i pojechał wpierw po Chrisa, który powinien właśnie kończyć lekcje. 

background image

Wolał jechać tam z nim, a poza tym miał pewność, że Chris nie będzie się włóczył po mieście i nie 
wróci do domu nie wiadomo o której godzinie. 

Kiedy Chris zobaczył samochód matki stojący na chodniku lekko się zdziwił, ale dopiero później 

zobaczył Jacka. Pożegnał się z kumplami i podszedł do niego. 

-Co jest? - zapytał, patrząc przez szybę. 
-Wsiadaj. Młody coś wywinął. 

*

 

Pod   przedszkole   zajechali   kilka   minut   później.   Szybko   wbiegli   do   środka,   przez   przypadek 

potrącając przedszkolankę. Na korytarzu zauważyli Teda w towarzystwie jakiejś młodej kobiety. 
Była to długonoga brunetka, ubrana w zwykłe dżinsy z dziurą w kolanie i fartuchu pobrudzonym 
farbą. Mogła mieć na oko dwadzieścia lat. 

-Wszystkie przedszkolanki teraz takie młode? - zapytał cicho Chris. 
-Najwidoczniej młode są najlepsze – odpowiedział Jack, lekko się uśmiechając. 
Kobieta mówiła coś po cichu do Teda, a kiedy podeszli bliżej podniosła głowę. 
-Dzień dobry. Jestem Jack Carter, a to mój brat Chris. To pani do mnie dzwoniła? - zapytał Jack. 
-Tak. Przez telefon wydawałeś się starszy – uśmiechnęła się kokieteryjnie. 
-To co się stało? - zapytał Chris, panując na wybuchem śmiechu, ponieważ najwidoczniej Jack 

wpadł w oko tej przedszkolance. 

-Chodźmy do dyrektora – powiedział kobieta już poważniejszym tonem. 
Ted   cały  czas   szedł   ze   spuszczoną   głową.   Stanęli   przed   drzwiami   z   tabliczką   „dyrektor”,   a 

przedszkolanka zapukała. Usłyszeli proszę i weszli do środka. Gabinet był dość duży i bardzo 
schludny. Za dużym biurkiem siedziała kobieta w średnim wieku w szarej garsonce. Wskazała na 
dwa fotele przed biurkiem i bracia usiedli. Ted stał pod ścianą ze spuszczoną głową i co chwilę 
zerkał na braci. 

-Spodziewałam się waszej matki, no ale... 
-Jest w pracy – wtrącił Chris, a kobieta zmierzyła go spojrzeniem zza okularów. 
-Co Teddy zrobił? - zapytał uprzejmie Jack. 
-Mamy dwie wersje wydarzeń – powiedziała kobieta. – Edward... 
-Teddy. Nie lubi jak się do niego mówi Edward – wtrącił Chris, a przedszkolanka stojąca z tyłu 

parsknęła śmiechem. 

Dyrektorka znowu spojrzała na niego gniewnie, a Jack też ledwo powstrzymał śmiech. 
-Edward... – ciągnęła kobieta – pobił swojego kolegę z grupy. 
-Jak to pobił? - zapytał Jack. 
-Wybił mu dwa zęby. 
Chris i Jack wytrzeszczyli oczy i wymienili spojrzenia. 
-Z tego co powiedział Edward, ten chłopak obraził jego rodzinę i brata. 
-Co powiedział? - zapytał Chris. 
Ted poruszył się niespokojnie. 
-Może to Edward wam wyjaśni – kobieta machnęła ręką w stronę chłopca. 
-On obraził Chrisa – mruknął, a Chris obrócił się i spojrzał na niego. 
-Co powiedział? - zapytał jeszcze raz Chris. 
-Z tego co powiedział mi Edward... - wtrąciła pani dyrektor, poprawiając okulary, które zjeżdżały 

jej z nosa - „Rodzina świrów... a twój brat jest ćpunem”... Oczywiście jest to wersja Edwarda. Jego 
kolega twierdzi co innego... 

Chris spojrzał uważnie na Edwarda, który nadal stał ze spuszczoną głowa. 
-Margaret – pani dyrektor zwróciła się do przedszkolanki – Poczekaj z Edwardem na korytarzu. 
Przedszkolanka kiwnęła głową i wyszła wyprowadzając Teda. 
-Nie chciałabym, żeby takie coś się powtórzyło – powiedziała kobieta – Edward już kilka razy 

okazywał agresję, ale nigdy nikogo nie pobił. Chłopak, któremu wybił zęby, twierdzi, że Edward 

background image

dostał szału i zaatakował go bez powodu. Oczywiście byli świadkowie, którzy twierdzą inaczej. Ale 
chyba wiecie jak można traktować zeznania pięciolatka... 

-Niektórzy zachowują się jak przedszkolaki nawet w starszym wieku – powiedział Jack, a Chris 

zmierzył go gniewnym spojrzeniem. 

-Chciałabym, żebyście z nim porozmawiali, bo jeśli takie coś znowu się powtórzy będę chciała 

rozmawiać z jego matką, albo Edward zostanie ukarany. Który z was to Chris? 

-To ja – odpowiedział Chris, prostując się w fotelu. 
-Z tego co powiedział Edward, to właśnie ciebie ten chłopiec obrażał. Nie wiem dlaczego wyraził 

się – tu spojrzała na kartkę - „wygląda jak narkoman”, ale... Jeśli masz jakichś problem... 

-Czy ja wyglądam jak ćpun?! - zapytał ostro Chris, wstając. 
-Chris!   -   powiedział   ostro   Jack,   również   wstając.   –   Bardzo   dziękujemy   pani.   Na   pewno 

porozmawiamy z Teddym. Do widzenia. 

Wyszli z gabinetu. Pod drzwiami stała przedszkolanka z Tedem. Chris chwycił go za rękę i 

skierowali się do wyjścia. Teddy poważnie się wystraszył, bo Chris jeszcze nigdy nie wyglądał na 
tak wkurzonego.

background image

II

 

Alex wracał właśnie do domu, gdy poczuł, że ktoś go obserwuje. Odwrócił się lecz nikogo nie 

zauważył.   Przeszedł   kilka   kroków   i   znowu   zdało   mu   się,   że   jest   obserwowany.   Zobaczył 
dziewczynę po drugiej stronie ulicy siedzącą na murku i wpatrującą się w niego. Miała na sobie 
białą letnią sukienkę w niebieskie kwiaty, brązowe włosy do ramion falujące na wietrze i ciemne 
okulary. Mimo to czuł, że się w niego wpatruje. Poczuł się bardzo nieswojo. Odwrócił głowę i 
poszedł dalej. Za rogiem ulicy znowu się odwrócił, ale dziewczyny nigdzie nie widział. Na ulicy 
było zupełnie pusto. Zmarszczył brwi i poszedł dalej. 

Chwilę   później   znalazł   się   przed   domem.   Zobaczył   samochód   matki   stojący   na   podjeździe. 

Wszedł do domu. Było bardzo cicho, tak jakby nikogo w nim nie było. Musiało się coś stać. Rzucił 
torbę w korytarzu i wszedł do kuchni. Jack, Chris i Ted siedzieli przy stole jedząc obiad. Ted 
siedział ze spuszczoną głową i co chwilę zerkał na starszych braci. 

-Ktoś umarł? - zapytał Alex, a bracia podskoczyli. 
-Nie usłyszałem kiedy przyszedłeś – powiedział Jack i wstał po talerz, nalewając mu zupy. 
-Cisza jak w domu pogrzebowym. Co się stało? - zapytał Alex siadając przy stole. 
-Niech Teddy ci powie – mruknął Chris i wstał od stołu. 
-Mógłbyś pozmywać! – zawołał za nim Jack, ale on już wyszedł z kuchni. 
-To dowiem co się stało? - zapytał znowu Alex, jedząc zupę. 
-Ted wybił jakiemuś dzieciakowi dwa zęby, bo obraził Chrisa. 
Alex otworzył buzię ze zdziwienia i po brodzie pociekła mu zupa. Spojrzał na małego, który cały 

czas siedział ze spuszczoną głową. 

-Już mu  powiedzieliśmy,  że  zachował  się źle – poinformował  go Jack - Postanowiliśmy,  że 

mamie na razie nic nie powiemy. I tak ma dużo na głowie. 

Alex kiwnął głową i skończył zupę. Dla świętego spokoju pozmywał. Całkowicie zapomniał o 

tajemniczej dziewczynie. 

*

 

Chris najbardziej lubił wiosnę. Wszystko od nowa się budziło do życia. Zaczynał się nowy etap. 

Nowy rok i wszystko się zmieniało. W nim też coś się zmieniło. Po szkole zawsze przesiadywał w 
parku.   Uwielbiał   patrzeć   w   spokoju   na   kaczki   pływające   po   wodzie.   One   nie   miały   żadnych 
problemów,   tylko   pływały   sobie   beztrosko.   Lubił   też   patrzyć   na   drzewa,   które   zieleniły   się, 
zakwitały   kwiaty   i   wokoło   słychać   było   świergot   ptaków.   Siadał   wtedy   nad   stawem   i   rzucał 
kamienie do wody. Dzisiaj też poszedł do parku. 

Nie wiedział co się z nim od jakiegoś czasu dzieje. Wszystko doprowadzało go do szału. A 

najbardziej Jack. Wszystkiego się czepiał. Zrób to, zrób tamto. Zachowywał się jak jego ojciec, 
którego  tak   bardzo  nienawidził.  Teraz   nienawidził  swojego  brata.  Ponoć  w   wieku  dojrzewania 
wszystko cię denerwuje. To jest normalne. Tylko czy to co on wyprawia na pewno jest normalne? 
Nieraz ma taką wielką ochotę wziąć do ręki nóż i wsadzić Jackowi w brzuch. Może wtedy wreszcie 
przestałby się czepiać. 

Podniósł kamyk i wrzucił go do wody z taką siłą, że aż kaczki się wystraszyły. 
Jeszcze ta głupia dyrektor przedszkola. Patrzyła na niego, jak na jakiegoś kretyna. Jakby był nie 

wiadomo kim. Narkoman. Też mi coś, pomyślał. Ten dzieciak nagadał młodemu jakieś bzdury i 
młody się wkurzył. 

-Moja krew – szepnął, uśmiechając się lekko. 
Podniósł głowę i zobaczył na drugim brzegu stawu dziewczynę, która wyraźnie się w niego 

wpatrywała. Mimo, że była dość daleko wyraźnie widział, że miała na sobie białą sukienkę w 
niebieskie kwiaty i brązowe włosy do ramion. Patrzył bez ruchu jak wchodzi do wody i znika. 
Podniósł się z trawy i spojrzał na wodę. Była nadal tak spokojna i gładka, jak gdyby nikt do niej nie 

background image

wchodził.   Pobiegł   w   tamtym   kierunku   i   stanął   dokładnie   w   miejscu,   gdzie   wcześnie   stała 
dziewczyna. Zbliżył się do tafli wody i zamoczył dłonie. Woda była ciepła. To ciepło rozniosło się 
po całym jego ciele. Jeszcze raz spojrzał na wodę, ale niczego ani nikogo nie zobaczył. 

-Hej, smarkaczu, co ty wyrabiasz? - usłyszał głos strażnika miejskiego. 
Nawet nie zorientował się kiedy stał już po kostki w wodzie. Szybko wycofał się. Jeśli weszła do 

wody, albo wypłynęła przy innym brzegu, albo... Albo mu się tylko wydawało, że ktoś tam był. 

*

 

Jack znowu spędził pół dnia na sprzątaniu. Jak ktoś tak mały jak Teddy może tak porozwalać 

zabawki? Zawsze dbał o porządek. Przynajmniej w swoim pokoju. Kiedy odszedł ojciec, mama 
pracowała prawie non stop i nie miała czasu ani na sprzątanie ani na gotowanie. To na niego 
wszystko się zwaliło. Dom był duży. Cztery pokoje, kuchnia, łazienka i salon. Jack i Chris mieli 
swoje pokoje, a Alex i Ted jeden wspólny. Do tego sypialnia rodziców. Dom po narodzinach Teda 
był przebudowywany na piętrze. Kiedyś były tylko trzy pokoje, ale ojciec stwierdził, że kiedy Jack i 
Chris dorosną, nie będą mogli mieć wspólnego pokoju. Jeden duży został podzielony na połowę, a 
pokój, który teraz mają Alex i Ted zmniejszony. 

Sprzątał zwykle tylko na dole i swój pokój. Do pokoju Chrisa wolał nie wchodzić. Tam zawsze 

wyglądało jakby przeszło tornado. Podobnie z pokojem młodszych, ale oni raz na jakichś czas 
sprzątali sami. 

Trochę gorzej było z gotowaniem. Do tego nie miał zbytniej wprawy. Na początek były to proste 

dania, takie jakie zwykle robiła mama, bo ona też nie za bardzo znała się na gotowaniu. Często 
przychodziła do nich babcia i pokazywała mu to i owo. Jednak kiedy zmarła musiał radzić sobie 
sam. Szybko nauczył się przyrządzać kilka zup i innych dań przy pomocy książki kucharskiej. 
Chłopaki nigdy nie protestowali, bo wiedzieli, że gdyby on się nie postarał nic by nie jedli. Gdy 
chodził jeszcze do szkoły było trudniej. Musiał się śpieszyć i zwykle zamiast obiadu mieli kolację. 
Chris zawsze żartował, że się z niego kura domowa robi. Czy to źle? Nigdy tak o tym nie myślał. 
Czasem czuł jakby byli sierotami. Mamę widują nieraz wieczorami i rano. Nie mają do niej żalu. 
Wiedzą,   że   pracuje   by   jakoś   ich   utrzymać.   By   jakoś   żyć.   Ojciec   od   jakiegoś   czasu   przestał 
przysyłać pieniądze i jest jeszcze gorzej. Gdyby znalazł pracę, mama mogłaby częściej bywać w 
domu. Mógłby zapisać się na praktyki w warsztacie u jakiegoś znajomego. Płaca marna, ale już coś. 
Do wyboru miał też stanowisko w sklepie. 

Czuł, że z jakiegoś powodu Chris nienawidzi ojca. Może to dlatego, że ich zostawił, ale to matka 

wyrzuciła  go z domu. Tylko  jaki był  tego powód? Wiedział już od dawna, że  rodzice  się nie 
dogadują. Często słyszał ich kłótnie. Wtedy zwykle brał Teda na spacer i wracali dopiero po kilku 
godzinach. Chrisem i Alexem w takich momentach się nie przejmował. Oni umieli o siebie zadbać. 
Nie chciał tylko, żeby mały to wszystko słyszał. Niestety teraz po odejściu ojca i tak są kłótnie. Nie 
może się z Chrisem dogadać. On zawsze ma jakieś pretensje. 

Skończył wreszcie rozmyślać i skupił się na pracy. Mama zostawiła mu kartkę z zadaniami jakie 

ma wykonać. Najpierw umyć okna. Potem wyprać zasłony. Jedyna trudność to włączenie chyba 
stuletniej pralki. 

Wszedł   na   stołek,   by   zdjąć   firany   i   wtedy   dostrzegł   dziewczynę   siedzącą   na   krawężniku. 

Wpatrywała   się   w   niego.   Schylił   się,   żeby   wziąć   do   ręki   ścierkę,   a   kiedy   się   wyprostował 
dziewczyny już nie było. Na ulicy było zupełnie pusto. 

*

 Chris pierwszy raz obudził się jeszcze przed budzikiem. Zwykle spał dopóki Jack nie zaczął się 

wydzierać. Nie pamiętał co mu się śniło, ale był pewny, że nie było to nic przyjemnego. Położył się 
na łóżku na wznak, czekając aż zadzwoni budzik. Spojrzał na zegarek. Siódma piętnaście. Jeszcze 

background image

kwadrans.

  Podniósł rękę i spojrzał na swoją dłoń. Drżała. To na pewno nie było wywołane koszmarem, 

tylko czymś  innym. Od kilku tygodni drżą mu dłonie i ma na pewno podniesione ciśnienie. I 
jeszcze ten dziwny ból w klatce piersiowej, tak jakby miał w środku wielką kulę, która próbuje 
wydostać się na zewnątrz. 

Podniósł się z łóżka i zszedł na dół. W domu było bardzo cicho. Wszyscy jeszcze spali. Kiedy 

jeszcze tata z nimi był o tej godzinie cała rodzina była już na nogach. Mama krzątała się w kuchni 
robiąc śniadanie, a cała trójka biegała po domu, żeby zdążyć do szkoły. On i Jack zwykle kłócili się 
o łazienkę, a Alex po całym domu szukał swoich rzeczy. Uwielbiał te poranki. Jednak odejście ojca 
wywróciło całe ich życie do góry nogami. 

Wszedł do kuchni i zdziwił się widząc w niej mamę. Miała głowę opartą o blat stołu i wyglądała 

jakby spała. Kiedy usiadł po drugiej stronie, podniosła głowę. Była to drobna kobieta o długich 
ciemno brązowych lokowanych włosach i dużych wyrazistych brązowych oczach. W młodości była 
na pewno bardzo urodziwą kobietą. Jenak teraz na jej twarzy widniało zmęczenie. 

-Już wstałeś, Chris? - zapytała trochę zaspanym głosem. 
-Tak – odpowiedział i schował dłonie pod stół, bo nadal mu drżały. – Nie jesteś w pracy? 
-Wzięłam wolne. Muszę... - zawahała się – przemyśleć sobie kilka spraw. 
-Wszystko w porządku? - zapytał z obawą. 
Nie uzyskał jednak odpowiedzi, bo do kuchni wszedł Teddy, wpakował się mamie na kolana i 

mocno ją objął. Potem pocałował w policzek i podszedł do lodówki. 

-Nic nie ma – powiedział, zwracając się do Chrisa. – Pusto. Nie zrobiłeś zakupów. 
Chris uderzył się dłonią w czoło. Kompletnie zapomniał o zakupach, a wczoraj była jego kolej. 

Jack nie da mu żyć. 

-Zrobię jajecznicę – powiedział szybko do małego. – O ile są jajka. 
-Są – zakomunikował Teddy, zaglądając do lodówki – Dwa, a ja zjem trzy. 
-Zróbcie sobie tosty – mama wstała od stołu. – Poradzisz sobie Chris? Pozwoliłam Jackowi 

trochę dłużej pospać. On też powinien czasem trochę odpocząć. 

-A Alex? - zawołał jeszcze za nią Chris, zanim weszła do salonu – Jesteśmy zdani na siebie – 

uśmiechnął się do małego, a ten zrobił dziwną minę. 

*

 

-Jak to nie umiesz wiązać butów? - pół godziny później szykowali się do wyjścia. – Masz pięć 

lat. Ja w twoim wieku jeździłem już na rowerze. 

-Bo ja nie jestem tobą – mruknął mały, kiwając nogami w powietrzu. – Jak jesteś taki mądry, to 

czemu nie pogadasz z Becky? 

Chris spojrzał na niego spode łba. Ten młody zaczynał go irytować. Ciągle tylko zrzędził o 

Becky. Jakbym nie miał innych problemów, pomyślał. 

-To moja sprawa – warknął. – I nie kiwaj tymi nogami, bo ci nie zawiążę. 
W końcu skończyło się na tym, że Teddy go kopnął. Chris warknął tylko, żeby zszedł mu z oczu i 

założył buty. Wrócił się jeszcze by obudzić Alexa, który zaczynał lekcje dopiero o dziesiątej i 
wyszedł z domu. Mały czekał na niego na chodniku ze skruszoną miną. 

-Nie jestem zły – powiedział do niego Chris i chwycił za rękę. 

*

 

-Alex, czy do ciebie dociera to, co mówię? - głos nauczycielki angielskiego, odwrócił jego uwagę 

od boiska, na którym klasa jego brata grała w baseball. 

-Tak, proszę pani.
 -Nie sądzę. Jesteś zajęty czymś innym. Czy wiesz o czym mówiłam? - nauczycielka stanęła przy 

background image

jego ławce. 

-Eee... Nie, proszę pani – odpowiedział szczerze, a chłopak siedzący za nim parsknął śmiechem. 
-Jeszcze raz nie będziesz mnie słuchać, wzywam rodziców – powiedziała nauczycielka i wróciła 

pod tablicę. 

-Masz przechlapane, Carter – szepnął chłopak siedzący za nim. 
Alex nic nie odpowiedział, tylko uważnie słuchał nauczycielki. Wcześniej rozmyślał jak to było 

dawniej kiedy on, Chris i Jack grali razem w baseball i jak wspaniale się bawili. Na szczęście 
zabrzmiał dzwonek i uczniowie wysypali się na korytarz. Jeszcze dwie lekcje i do domu, pomyślał 
Alex. Minął go Chris w otoczeniu swoich kumpli i musiał przysunąć się bliżej ściany, żeby go nie 
popchnęli. Uderzył głową w szafkę i wtedy coś zobaczył. Na równoległej ścianie wisiało ogłoszenie 
o przesłuchaniu młodych  talentów. Uśmiechnął się  szeroko i spojrzał za  Chrisem, który stał z 
kumplami, śmiejąc się z czegoś głośno. 

-Chris!   -   zawołał,   biegnąc   w   jego   kierunku,   ledwo   nie   potrącając   grupki   dziewczyn,   które 

chichotały patrząc na Chrisa. 

-Co jest? - zapytał, ale Alex chwycił go za ramię i pociągnął w stronę ogłoszenia – Alex, o co ci 

chodzi?

 -Patrz – wskazał na plakat, a Chris zmarszczył czoło – Moglibyśmy wziąć w tym udział. Ty, ja i 

Jack...

 -A czytałeś to? - pokazał mu tekst na dole, którego wcześniej Alex nie zauważył – 50 dolarów 

zgłoszenia. Za jedną osobę. Skąd wytrzaśniemy 150 dolarów? 

-Po jakie licho im tyle kasy? - zdziwił się. 
-Pewnie na organizację – Chris wzruszył ramionami. – Daj sobie z tym spokój. Nie mamy tyle 

kasy.

Chris odwrócił się i minął dziewczyny, wcześniej uśmiechając się do nich. Alex wywrócił oczami 

i poszedł do klasy. Ja się tak łatwo nie poddam, pomyślał. Zdobędę 150 dolarów bez ich pomocy. I 
wreszcie   zobaczą,   że   ja   też   do   czegoś   się   nadaję.   Jeszcze   zobaczą   kto   się   śmieje   ostatni.

background image

III

 

Alex wrócił do domu razem z Chrisem. Oboje się do siebie nie odzywali. Weszli do domu i udali 

się do swoich pokoi, nawet nie zaszczycając Jacka spojrzeniem. Z taką reakcją spotykał się dość 
często, ale postanowił dowiedzieć sie co tym razem się stało. 

-Czego? - warknął zza drzwi Alex. 
-Mógłbyś tak zejść na obiad? - zapytał spokojnie Jack. 
-Zjem   jak   tego   egoisty   nie   będzie   –   usłyszał   odpowiedź   i   dał   za   wygraną.   Zgłodnieje,   to 

przyjdzie. 

Podszedł do drzwi Chrisa i zapukał. Ten przynajmniej otworzył drzwi. 
-Obiad jest – powiedział tylko krótko Jack i zszedł na dół. 
Chris spojrzał na niego spode łba i poszedł za nim. 
-Wyjaśnisz mi czemu jesteście obaj tacy wściekli? - zapytał po kilku minutach ciszy przy stole. 
-To Alex jest wściekły na mnie – odparł Chris i odłożył pusty talerz do zlewu. – W szkole 

pojawiło   się   ogłoszenie   o   poszukiwaniu   młodych   talentów.   Młody   się   tym   zainteresował,   ale 
powiedziałem mu, że to niewykonalne, bo zapłacić trzeba 50 dolców wpisowego. A Alex chciał 
żebyśmy w trójkę zaśpiewali. Jak mu powiedziałem, żeby sobie odpuścił to się obraził i... sam 
widzisz. 

To   była   jego   najdłuższa   wypowiedź   od   kilku   tygodni,   zauważył   Jack.   Była   to   ciekawa 

propozycja, jednak musiał przyznać Chrisowi rację, że nie było to im pisane. 

-A ty jak myślisz? - zapytał go Chris. 
-Ty się mnie pytasz o zdanie? - zdziwił się. 
-Jesteś moim bratem – odpowiedział Chris ostrzejszym tonem. – Mimo wszystko, nawet jeśli mi 

to nie odpowiada, muszę się liczyć z twoim zdaniem. 

-Ja uważam, że to może nie głupi pomysł – powiedział, a widząc, że Chris otwiera usta, dodał: – 

Gdybyśmy zdobyli forsę... 

-Ale jak...?
-Możemy zarobić, braciszku – w kuchni pojawił się Alex. – Możemy kosić trawniki, pomagać 

staruszką, w sklepie pakować torby, albo... 

-Myć auta – wtrącił Chris. – To nie takie głupie. 
-Kiedy jest to przesłuchanie? - zapytał Jack. 
-W piątek.
 -Musielibyśmy umyć ze sto aut - Jack uderzył pięścią w stół. - Albo pięćdziesiąt za 3 dolce. Nikt 

nam tyle nie da... 

-Jeśli chcemy iść na to przesłuchanie, to umyjemy nawet sto pięćdziesiąt aut – zawołał Alex, 

pełen nowej energii. 

-Ty chcesz – mruknął Chris.
 Alex zmroził go spojrzeniem, a Jack przewrócił oczami. 
-Mógłbyś być chociaż trochę milszy? - warknął Jack. 
-A co? Myślisz, że jak pójdziemy na to przesłuchanie to od razu staniemy się sławni i bogaci?! 
-Pamiętasz o czym kiedyś marzyliśmy?! - Jack podniósł głos. - To już nie ma znaczenia dla 

ciebie?!

-To przeszłość, Jack. Przeszłość. Dobrze wiesz, że to były tylko dziecięce marzenia trzech braci. 

Muzyka nie jest najważniejsza. 

-A co jest?! - wrzasnął. - Może uświadomisz nam, co jest dla ciebie najważniejsze!
Nawet nie zauważyli, kiedy wstali. Patrzyli na siebie wściekli poprzez stół. Alex myślał przez 

chwilę, że Chris go uderzy, ale opamiętał się i wyszedł z kuchni. Jack opadł na krzesło i schował 
twarz   w   dłoniach.   Usłyszeli   dźwięk   otwieranych   drzwi   frontowych   i   chwilę   później   w   kuchni 
pojawił się uśmiechnięty Teddy. 

-Cześć, co na obiad?! - zawołał wesoło, ale uśmiech znikł mu z twarz na widok ich min. – Co się 

stało?

background image

 -Nic – powiedział Alex. – Zaraz ci dam. Umyj ręce. Jack ... 
Brat podniósł głowę i spojrzał na niego. 
-Kiedyś mu przejdzie. On wcale tak nie myśli. 
-Wiem   –   podniósł   się   z   krzesła.   –   Od   jakiegoś   czasu   zachowuje   się   dziwnie.   Mama   też   to 

zauważyła. 

-Ale co?
-On coś ukrywa...
 Obaj zamilkli kiedy do kuchni wszedł Ted. 

*

 

Chris myślał nad tym co powiedział, leżąc na wznak na łóżku. 
„Muzyka nie jest najważniejsza”. Kiedyś była. Jack miał rację. Kiedyś myśleli tylko o muzyce. 

Kiedyś, gdy był jeszcze tata. „A co jest dla mnie najważniejsze?” Życie? Marzenia? Dyskoteki? 
Miłość? Życie jest do bani, marzenia to głupota, dyskoteki tylko po to by się naćpać i nie myśleć o 
wszystkim innym. A miłość? To przelotne uczucie. Nic nie warte. Zawsze minie. 

Alex ma rację, pomyślał. „Cholerny z ciebie egoista, Chris”. Wstał z łóżka i podszedł do biurka. 

Otworzył szufladę i wyciągnął zdjęcie. Była na nim cała trójka. Jack ściskał gitarę, a Alex zrobił 
jemu i Chrisowi rogi. Zdjęcie zostało zrobione miesiąc przed rozwodem rodziców. Byli wtedy tacy 
szczęśliwi i roześmiani. Często liczył czas przed i po rozwodzie rodziców. To wtedy wszystko się 
rozpadło. Zaczął się jakby nowy etap w ich życiu. Etap pełen zakrętów na drodze. Nie namyślając 
się dłużej, rzucił zdjęcie, wyszedł z pokoju i zbiegł na dół. 

W kuchni siedzieli Jack, Alex i Teddy, który opowiadał o swoich przeżyciach w przedszkolu. 

Kiedy wszedł cała trójka zamilkła. Chris westchnął i schował cały swój honor w buty. 

-Dobra, zgadzam się – powiedział. – Jeśli Alex chce... to pomogę mu zdobyć tą kasę tylko i 

wyłącznie dlatego, żeby nie mieć wyrzutów sumienia. 

-Wiedziałem, że jeszcze całkiem nie zgłupiałeś – powiedział Alex z uśmiechem i mocno klepnął 

go w plecy. 

*

 

Na drugi dzień stali na jednej z najruchliwszych ulic w mieście z wiaderkami wody i ścierkami. 

W ciągu trzech godzin zatrzymały się tylko trzy samochody, a oni powoli zaczynali tracić nadzieję. 

-To nie ma sensu – warknął Jack, siadając na chodniku. – Mamy tylko 6 dolców. W życiu nie 

zdobędziemy kasy do piątku. 

-Jak przestaniesz marudzić i wybrzydzać to może coś  zarobimy – Alex usiadł obok niego i 

położył się na plecach. 

-Wydawało   mi   się,   że   to   najszybszy   sposób   –   mruknął   Chris.   –   Już   lepsze   niż   koszenie 

trawników, albo pomaganie staruszkom. 

-Twoje pomysły zawsze tak się kończą – warknął Jack cicho, ale niestety Chris to usłyszał. 
Spojrzał na niego tak, że Alex miał wielką ochotę szybko się oddalić. Obydwoje, Chris i Jack 

patrzyli na siebie z nienawiścią. 

-Jeśli tak uważasz nie musiałeś wcale się na to zgadzać - powiedział Chris. – Nikt cię o to nie 

prosił, a ja bym miał trochę spokoju i nie musiałbym znosić twojego zrzędzenia... 

-We dwóch nie dalibyście rady... - Na twarzy Jacka pojawił się wredny uśmieszek. – Robię to 

tylko i wyłącznie dla Alexa, a nie po to żeby specjalnie szukać powodu, żeby się z tobą kłócić. 

-Więc się nie kłóć! - krzyknął Chris. 
Rzucił   ścierkę   na   chodnik   i   odwrócił   się   od   nich.   Nawet   nie   zaszczycając   ich   spojrzeniem, 

odszedł. Skręcił w jakąś ciemną i pustą uliczkę. Dokładnie sprawdził, czy nikt go nie obserwuje. 
Sięgnął do kieszeni, wyciągając strzykawkę. Ne jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Drżącą 

background image

dłonią podwinął rękaw i wtedy usłyszał jakichś szmer. Odwrócił się z niepokojem, ale nikogo nie 
zauważył. Przybliżył strzykawkę do ramienia. 

-Nie radziłabym. 
Podskoczył, słysząc damski głos. Odwrócił się i zobaczył dziewczynę siedzącą na jakimś pudle. 

Był pewny, że gdzieś już ją widział. Wyglądała tak znajomo. 

-Coś ty za jedna? - warknął, chowając strzykawkę za siebie. 
-Po co ci to? - zapytała, wskazując na jego ręce. – Po co ćpasz? 
-Nie twoja sprawa – warknął i chciał odejść, ale ona stanęła przez nim. 
-Chcesz sobie zniszczyć życie? - zapytała znowu, patrząc na niego uważnie. 
-Moje życie i tak jest do kitu – powiedział ostro. – Przesuń się, bo nie ręczę za siebie. 
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie, przymykając oczy. 
-Ty nie jesteś taki – powiedziała cicho, przybliżając się. 
-Jaki? Skąd niby wiesz jaki ja jestem?! - zapytał ostro. 
-Bo ja się rozglądam, Chris. 
Chłopak zamrugał oczami.
 -Ja wiem o tobie wszystko – szepnęła. – Wiem, co się stanie kiedy tego nie rzucisz – wyciągnęła 

rękę i podniosła do góry jego dłoń, w której trzymał strzykawkę. – Przemyśl to. 

Chris spojrzał na strzykawkę w swojej dłoni. Wiedział, że jeśli tego nie weźmie. nie będzie mógł 

wytrzymać. Ten głód jest najgorszy. Całym ciałem rzucają drgawki, krew buzuje w żyłach, a głowa 
boli   jak   diabli.   Podniósł   głowę   i   rozejrzał   się.   Dziewczyny   nigdzie   nie   było.   Gdyby   odeszła, 
zauważyłby   to.   Rozpłynęła   się   w   powietrzu.   Ciemną   uliczkę   rozjaśniły   promienie   padającego 
słońca, oświetlając jego sylwetkę. Jeszcze raz spojrzał na dłoń, zawahał się, a potem wyrzucił 
strzykawkę do kosza i oddalił się szybko. 

Jack i Alex nadal siedzieli na trawie. Alex patrzył rozmarzonym wzrokiem na ulicę i nucił coś 

pod nosem, a Jack siedział z zamkniętymi oczami. Chris uświadomił sobie, że nie wiadomo jakby 
się z nimi pokłócił, to jednak jego bracia i to dla nich powinien żyć. Stanął nad nimi i spojrzał z 
góry. Obydwoje podnieśli głowy. 

-Chcecie zdobyć tą kasę? - zapytał, starając powstrzymać drżenie głosu. 
-Jasne, że chcemy – burknął Alex, skubiąc trawę – Ale ty nie okazujesz zainteresowania. 
-Mam pomysł, Alex. – Usiadł obok niego. – Ale najpierw powiedzcie mi, czy wam na tym 

zależy? 

-Jasne,   że   zależy   –   powiedział   Jack,   patrząc   na   niego   ze   zdziwieniem.   –   Co   się   tak   nagle 

zainteresowałeś?

 Chris zlekceważył go. Nie miał zamiaru wdawać się z nim w niepotrzebne dyskusje. 
-Na przedmieściu jest automobil – wydusił z siebie powoli. - Gdybyśmy tak dogadali się z 

właścicielem, umylibyśmy te auta i zarobili trochę kasy. Wątpię czy da nam 150 dolarów, ale każda 
suma jest lepsza niż nic - wzruszył ramionami. 

Jack i Alex wymienili spojrzenia. Jack pomyślał, że albo mu odbiło, albo się zmienił przez tę 

krótką chwilę.

 -Czyli wracamy do domu, bierzemy samochód i jedziemy? - Alex podniósł się z ziemi z nową 

nadzieją.

 -W trzech sobie nie poradzimy – zgasił jego entuzjazm Jack. 
-W czterech. Ted do nas dołączy – powiedział Chris. – Jack, na nic innego nie wpadłem – zwrócił 

się do brata, który minę miał nadal nie przekonaną. - Możemy chociaż spróbować. Chcesz iść na to 
przesłuchanie, czy nie?! 

-No chcę – odparł powoli. 
-To podnieś się z trawy i idziemy – powiedział Chris i ruszył w kierunku domu, a Alex pobiegł za 

nim, szczęśliwy jak nigdy. 

Chwilę   później   dołączył   do   nich   Jack.   Pół   godziny   później   zajechali   przed   ekskluzywny 

automobil. Od tych wszystkich pięknych aut mieniło im się w oczach. Jack kazał im czekać, a sam 
wszedł do środka.

 -Myślisz, że się zgodzi? - zapytał Alex. 

background image

-Mam nadzieję – mruknął Chris. 
Alex patrzył na niego nie wierząc w to, co widzi. Było tak jak dawniej. Chris nadal zachowywał 

się oschło, ale przynajmniej się odzywał, a nie kłócił ze wszystkimi wokoło. Odkąd pamiętał to 
Chris był z całej trójki najbardziej wybuchowy. Charakter, jak to często mówiła mama, odziedziczył 
po ojcu. Kiedy tata jeszcze z nimi był wszystko jakoś się układało. Jeździli na ryby, na biwaki, grali 
w piłkę, albo śpiewali. Niestety wszystko zaczęło się psuć jakichś rok po urodzeniu się Teddy'ego. 
Alex słyszał kłótnię rodziców kiedy to tata wykrzyczał mamie, jak ma zamiar wychować czwórkę 
chłopców. Już i tak mają za dużo problemów. Tych kłótni było coraz więcej. Nikt nie mógł tego już 
znieść. Jednego razu jak wrócił ze szkoły do domu, zastał mamę zapłakaną z Teddym na rękach. 
Powiedziała   tylko,   że   tata   wyjechał   i   nigdy   nie   wróci.   Przytuliła   go   wtedy   i   powiedziała,   że 
wszystko będzie dobrze. Niestety nie było. 

Sprawa rozwodowa odbyła się dość szybko, bo już dwa miesiące później. Sąd był za tym, żeby 

chłopcy widywali się z ojcem, jednak kiedy Chris zeznał, że jednego razu ojciec go pobił do 
nieprzytomności,  cała  czwórka  trafiła  pod opiekę  matki.  Alex nie  miał  pojęcia  dlaczego  Chris 
skłamał. Tata nigdy ich nie uderzył, nawet gdy Chris mu się sprzeciwiał. Nie mógł zapomnieć tego 
mściwego spojrzenia swojego brata kiedy patrzył na ojca i kłamał nie zważając na konsekwencje. 

Po rozprawie Chris bardzo się zmienił. Wychodził z domu, albo znikał gdzieś po szkole i wracał 

późnym wieczorem. Mama codziennie odchodziła od zmysłów. Próbowała z nim rozmawiać, ale 
zawsze kończyło się to tym samym – kłótnią i trzaśnięciem drzwiami wejściowymi przez Chrisa. 
Jednego razu Jack postanowił śledzić go, gdzie chodzi. Jednak Chris go zauważył i rozpętało się 
prawdziwe piekło. Strasznie się pokłócili, a Chris stracił całkowicie panowanie nad sobą. Wtedy 
powiedzieli   sobie   wiele   nieprzyjemnych   słów.   Przez   dwa   miesiące   oboje   traktowali   siebie   jak 
powietrze. Chris znikał z domu nawet na kilka dni, a Jack miał wielką ochotę go za to wszystko 
zabić.   Było   coraz   gorzej.   Brakowało   pieniędzy,   bo   ojciec   przestał   płacić   alimenty,   a   mama 
pracowała dniami i nocami. Nie miała czasu martwić się synami, których tak bardzo kochała. 
Wszystkie obowiązki spadły na najstarszego. 

Jack zawsze miał wiele obowiązków. Jako najstarszy robił za niańkę, gosposię i sprzątaczkę, do 

tego dochodziła jeszcze nauka, ale z tym nie miał problemów. Uwielbiał się uczyć i mógł całymi 
dniami siedzieć nad książkami. Był bardzo bystry i mądry. Typowy kujon. 

Chris był z natury leniwy i nie znosił się uczyć, ale nie znaczy to, że miał z tym jakieś kłopoty. 

Miał bardzo dobrą pamięć i szybko zapamiętywał wszystko z lekcji i to mu wystarczyło. Nie musiał 
ślęczeć   nad   książkami.   Bardzo   kochał   też   sport.   Chyba   tylko   to   trzymało   go   w   szkole.   Duże 
znaczenia miała też dla niego muzyka, ale za nic w świecie by się do tego nie przyznał. Po szkole 
chodził do sklepu muzycznego i przesiadywał tam pół dnia. Właściciel sklepu znał go dobrze i 
pozwalał mu grać na jednej z gitar. Mężczyzna nie mógł się nadziwić jaki ten chłopak miał talent, a 
wiele rzeczy słyszał o tej rodzinie. Muzyka była największą tajemnicą Chrisa i nikt, nawet jego 
bracia nie mogli się o tym dowiedzieć. To w tym sklepie spędzał większość czasu, dopóki nie za 
kolegował się z największym zbirem w szkole. 

Alex zauważył Jacka i wyszedł z auta. Brat miał uśmiech na twarzy. 
-Do roboty, panowie! - zawołał. 
Alex podskoczył z radości. Chris nie miał pojęcia dlaczego poczuł jakby kamień spadł mu z 

serca. Wcześniej to całe przesłuchanie nie miało dla niego żadnego znaczenia. Razem z Alexem 
wyciągnęli z bagażnika wiaderka, a Chris zatrzasnął maskę. Przez chwilę wydawało mu się, że przy 
jednym   z   samochodów   stojących   na   parkingu   ujrzał   tą   samą   dziewczynę,   którą   spotkał   w   tej 
ciemnej uliczce. 

-Idziesz? - zapytał go Alex. 
-Już - Chris oderwał wzrok od tego miejsca i ruszyli w stronę parkingu. 
-Macie do umycia dwadzieścia pięć aut – poinformował ich szef. – Za jeden dostaniecie sześć 

dolarów.

 -Sześć dolców?! - wykrzyknął Alex. – To będzie tyle ile potrzebujemy. 
-Dasz radę umyć dwadzieścia pięć aut w jeden dzień? - zadrwił Chris, kiedy szef automobilu 

oddalił się. 

background image

-W dwa dni – sprostował Jack. 
Trochę zdziwiło go to, że Chris znowu jest taki chamski. Dopiero co sam ich do tego namówił, a 

teraz znowu narzeka. 

-Myśl trochę bardziej optymistycznie.
Chris prychnął, a Alex spojrzał znacząco ku niebu. Cała trójka nie odzywając się do siebie wzięła 

się do roboty. Jack kończył myć drugie auto, kiedy podeszła do niego dziewczyna. 

-Cześć – miała bardzo miły głos i uśmiechnęła się ukazując śnieżnobiałe zęby. 
-Cześć – mruknął Jack nawet na nią nie patrząc. 
-Jestem Kelly – przedstawiła się, nie zwracając uwagi na jego oschły ton. 
-Jack. 
-Jesteście braćmi? - zapytała, patrząc w kierunku Chrisa, który oparł się o maskę Toyoty, by 

umyć przednią szybę. 

-Tak – mruknął nie przerywając pracy. Dziewczyna przez chwilę patrzyła na Chrisa, a potem 

odwróciła się do Jacka, który był już lekko poirytowany. 

-Od razu pomyślałam sobie, że musicie być braćmi – powiedziała – Jesteście bardzo do siebie 

podobni. Jak ma na imię ten przystojniak? 

Jack   wyprostował   się   i   dopiero   teraz   na   nią   spojrzał.   Była   to   wysoka   i   chuda   brunetka   o 

przenikliwych niebieskich oczach. Ubrana była w dżinsy i jasnobłękitną bluzkę na ramiączkach. 
Musiał przyznać, że nie była brzydka, ale teraz go to nie obchodziło. Wrzucił energicznym ruchem 
gąbkę do wiaderka, aż chlusnęła woda. 

-Słuchaj no, jeśli masz zamiar wypytywać się o mojego brata, to nie zawracaj mi głowy z łaski 

swojej, bo jak widzisz ciężko pracuję, by zarobić trochę kasy – rzucił ostro, robiąc krok w jej 
stronę, a dziewczyna zrobiła wystraszoną minę. – Czemu się akurat mnie pytasz? Jak ci się on 
podoba, to sobie z nim pogadaj, a nie zawracaj mi głowy! 

Dziewczyna spojrzała na niego wściekła, odwróciła się na pięcie i poszła. Jack przeklął wściekły 

i kopnął wiaderko. Od razu tego pożałował, bo cała woda wylała się. 

Co   się   ze   mną   dzieje,   pomyślał   napełniając   wiaderko   wodą.   Poczuł   wyrzuty   sumienia,   że 

nakrzyczał na tą niewinną dziewczynę, która po prostu była zbyt nieśmiała, by pogadać z Chrisem. 

Wkurzył   się   chyba   tylko   dlatego,   że   dziewczynie   chodziło   o   Chrisa.   To   on   miał   zawsze 

powodzenie   u   dziewczyn.   Był   przystojny,   wysportowany,   dowcipny.   I   tego   Jack   mu   diabelnie 
zazdrościł. Nie podobało mu się tylko, jak Chris traktował dziewczyny. Zmieniał je jak rękawiczki. 
Zachowywał się jak kretyn. Był pewny, że może mieć każdą, którą zechce. Wielu złamał serce 
przez swoje kretyńskie zachowanie. Żadnej swojej „miłości” nie traktował poważnie. Jednak Jack 
zauważył kiedyś jak obserwował przez okno Becky, dziewczynę, która wprowadziła się do domu 
obok w zeszłym roku. Miał dziwne przeczucie, że coś z tego będzie. 

Jack wrócił do mycia auta i spojrzał na Chrisa. Często zazdrościł mu tego powodzenia, chociaż 

nigdy nie chciał się do tego przyznać. Nie był nieśmiały, ale nie należał do tych którzy podobali się 
dziewczyną. Był raczej typem samotnika, a większość czasu spędzał na nauce. 

-Jak będziesz tak dumał to nigdy nie skończysz! - dobiegł go głos Alexa, który umył już piąte 

auto. 

-Przecież myję – odkrzyknął mu i wziął się do pracy.

background image

IV

 

Bracia padli wycieńczeni na trawę. Chris zdjął mokrą od wody koszulkę i zakrył dłonią oczy, 

chroniąc   je  przed   rażącym   słońcem.  To   był   chyba   jeden   z   najgorętszych   dni. Alex   trzymał   w 
dłoniach plik banknotów i nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Zarobili dokładnie tyle ile 
potrzebują, z samego mycia aut. Pracowali razem i świetnie się przy tym bawili. Tak szczęśliwy nie 
czuł się od bardzo dawna. 

-Opuściliście dwa dni zajęć – zauważył Jack. 
-Przestań zrzędzić – warknął Chris. – Robiliśmy coś bardziej pożytecznego niż siedzenie na 

nudnych lekcjach w nudnej szkole. 

Jack pozostawił to bez komentarza. Alex spojrzał to na jednego, to na drugiego i poczuł jak całe 

szczęście   z   niego   wylatuje.   Nikt   inny,   tak   jak   oni,   nie   potrafił   sprawić   by   znowu   poczuł 
przygnębienie. Jednak nie zamierzał dopuścić do tego, by ta wspaniała chwila prysnęła jak bańka 
mydlana.

 -Czy ty zawsze musisz udawać tego najmądrzejszego? - zapytał Chris, tonem który wskazywał 

tylko na jedno: kolejna kłótnia. 

-Ja po prostu się o was martwię – burknął Jack, patrząc na niego spode łba – A ty mógłbyś 

chociaż raz zainteresować się tym co się w domu dzieje. Nigdy cię nie ma... 

-Mam lepsze rzeczy do roboty niż siedzenie w domu i leżenie na kanapie... 
-Myślisz, że ja cały czas nic nie robię?! A dzięki komu codziennie masz obiad jak wracasz ze 

szkoły?!

 Spojrzenie Alexa wędrowało to w prawo to w lewo. Chris podniósł się do pozycji siedzącej, a na 

jego czole pojawiła się mała zmarszczka. Jack zaciskał pięści, ale wyglądał na dość spokojnego. 
Jednak Alex przeczuwał najgorsze. I nie pomylił się. 

-Nie próbuj zastępować nam ojca, Jack - Chris powiedział coś, co zawsze było czułym punktem 

brata. - Nie za bardzo ci to wychodzi. 

Zapadła cisza. Jack patrzył na niego bez mrugnięcia okiem, a Alex był pewny, że Chris dotknął 

go tym do żywego. Widział to po jego spojrzeniu. Chris uśmiechnął się z satysfakcją, wstał i 
podszedł do Alexa. 

-Daj mi kasę - powiedział cicho. - Idę do domu. 
Alex spojrzał na niego z dołu. Nie chciał mu oddawać tych pieniędzy. Z jakiegoś powodu mu nie 

ufał. Chyba tylko dlatego, że zawsze był po stronie Jacka. Chris zawsze mu dopiekał. Przezywał 
kurą domową i mówił, że nie może zachowywać się jak ich ojciec. Dlatego sam nie wiedział 
dlaczego wyciągnął rękę i oddał mu pieniądze i patrzył za nim jak odchodzi. 

Idąc   chodnikiem   Chris   rozmyślał   nad   tym   wszystkim,   co   wydarzyło   się   przez   te   dwa   lata. 

Odejście ojca, częste kłótnie z Jackiem, nocne wyprawy. Zastanawiał się, co by było z nimi teraz, 
gdyby rodzice nie rozwiedli się. 

Może żyliby zupełnie inaczej. Może nie kłóciłby się z Jackiem o każdą głupotę. Może mama 

częściej bywałaby w domu. Może... a morze jest szerokie i głębokie. Odkąd pamiętał między nim a 
Jackiem bez przerwy dochodziło do jakichś kłótni. A to o sprzątanie, a to o skorzystanie z łazienki 
rano, a to o naukę. O wszystko. Jack uważał go za leniwego kretyna, a Chris mówił o nim, że jest 
gburowatym kujonem. Nie mogli się dogadać, bo każdy miał inne zdanie. Nigdy nie czuł wyrzutów 
sumienia. Tak to już z nimi było i nie był w stanie tego zmienić, nawet jeśli bardzo by tego chciał. 
Nagle zauważył grupkę chłopaków przed sobą. Znał ich bardzo bobrze; aż za dobrze. Na jej czele 
szedł Dick, przywódca bandy. Wszyscy którzy go znali, wiedzieli, że jest dilerem. Dick swoją 
posturą   i   znajomościami   w   niezbyt   pozytywnym   kręgu,   budził   strach   i   szacunek.   Miał   około 
dwudziestu lat. Kilka lat temu wyrzucili go ze szkoły za sprzedawanie narkotyków i kilka napadów. 
Za nim, jak wierne pieski, kroczyli jego kumple. 

-Do licha – szepnął i rozejrzał się wokoło, myśląc gdzie by się tu schować, niestety było za 

późno. Tamci zauważyli go i już zmierzali w jego stronę.

-Carter! - zawołał Dick i uśmiechnął się szyderczo. – Właśnie cię szukaliśmy. 

background image

-Ja was jakoś nie szukałem – mruknął Chris. 
-Słuchaj no, Carter – Dick stanął przed nim, a jego kumple otoczyli go z dwóch stron. – O ile mi 

wiadomo, wisisz mi stówę za ostatnią działkę. 

-Wiszę ci pięćdziesiąt – poprawił go Chris, czując jak serce podchodzi mu do gardła. 
-Naliczyłem ci pewne odsetki.
-Nie udawaj, że znasz się na rachunkowości– parsknął Chris. – Nawet mój pięcioletni brat wie, 

że... 

Chris zorientował się, że posunął się za daleko. Z tym miał zawsze problem; mówił o wiele za 

dużo niż powinienem. Na czole Dicka pojawiła się mała zmarszczka, a jego twarz zrobiła się 
czerwona ze złości. Złapał Chrisa za szyję i przycisnął do muru. 

-Nie podskakuj, Carter – warknął Dick. – Dobrze wiesz, co robię z takimi chojrakami jak ty. 

Jestem ciekaw co zrobisz gdy zabraknie ci towaru. Będziesz się rzucał jak mała bezbronna laleczka. 

Kumple Dicka wybuchnęli śmiechem, a Chris powoli tracił oddech. 
-Pilnuj własnego nosa – mówił Dick – i uważaj na swoich braci, bo mogą mi się przypadkiem... 

nawinąć. 

-Nie waż się... - wykrztusił Chris, a Dick zaśmiał się głośno. 
Zaczął mu się zamazywać obraz przed oczami. Bezwładnie włożył rękę do kieszeni i zacisnął na 

pieniądzach. Od razu pożałował tego ruchu. Hieny już coś wywęszyły. 

-Ona ma coś w kieszeni – odezwał się jeden z kumpli Dicka. 
-Pokaż co tam masz – powiedział od razu Dick i puścił go. 
Chris pochylił się, by złapać oddech. Całe życie przeleciał mu przed oczami, a teraz może stracić 

całą forsę. Nie zamierzał się tak łatwo poddać. Zamierzał grać na zwłokę, chociaż wiedział, że nie 
na wiele to się zda. Ich jest pięciu, a on sam jak palec. Ludzie mijali ich szybko, by się przypadkiem 
na natknąć na tą grupę. 

-Pokaż co masz w kieszeni! - powtórzył Dick. 
Chris cofnął się i napotkał mur. 
-Oddam ci forsę – powiedział. – Obiecuję. Daj mi trochę czasu... 
-Czasu? - Dick wybuchnął śmiechem, a kumple mu zawtórowali. – Jestem ciekaw, czy twoi 

bracia wiedzą, że ich brat ćpa i ma niezłe długi u dilerów. Jak myślisz, co by na to powiedzieli? Na 
pewno nie byliby zachwyceni. 

Chris przełknął ślinę. Tego się nie spodziewał. Dick trafił w jego najsłabszy punkt. 
-Nie mieszaj w to moich braci – warknął Chris. – To sprawa między tobą i mną... 
-Zobaczymy...
  Dick wyciągnął nóż. Chris poczuł jak tamci łapią go za ramiona, by nie uciekł. Próbował się 

wyrwać, ale oni byli za silni. 

-Pokaż, co masz w kieszeni – rozkazał Dick, zbliżając nóż do ciała Chrisa. 
-Dobra, dobra – zawołał Chris. – Puśćcie mnie! 
Nie miał wyjścia. Kumple Dicka puścili go, a Chris powoli sięgnął do kieszeni, nie spuszczając 

oczu z ostrza noża. Wyjął zwój banknotów, a oczy Dicka zalśniły i uśmiechnął się szeroko. 

-No, no Carter – powiedział i wyrwał mu pieniądze – Widzę, że sypiesz kasą. Komu je ukradłeś? 
-Zarobiłem – burknął Chris. 
Marzył już tylko o tym, żeby Dicka dał mu spokój. 
-Jasne. Wiesz Carter, dobrze mi się z tobą współpracuje. Jeszcze będą z ciebie ludzie. 
Klepnął go w plecy i odeszli, a Chris stał nadal pod murem i nie mógł uwierzyć we własną 

głupotę.

 *

 

Pół godziny później znalazł się przed domem. Już miał otworzyć drzwi, gdy zawahał się. Nie 

miał pojęcia, co powie Jackowi i Alexowi. Na pewno nie prawdę. I tak w nią nie uwierzą, a Alex 
mu nie wybaczy. Zdobycie tych pieniędzy było dla niego takie ważne, a on tak po prostu je oddał. 
Może byłoby lepiej, gdyby Dick go pobił. Nie czułby się tak parszywie. Wziął głęboki oddech i 

background image

przekroczył próg domu. Cicho zamknął drzwi i usłyszał głośny śmiech Teddy'ego i dźwięki gitary 
dobiegające z salonu. 

To na pewno Jack gra, pomyślał Chris i zahaczył o dywan. Krzesło przewróciło się z wielkim 

hukiem.

 -Chris, to ty? - usłyszał wołanie Alexa i po chwili pojawił się w korytarzu uśmiechnięty od ucha 

do ucha. – Co tak długo? Gdzie byłeś? 

Chris nie odpowiedział. Postawił krzesło, zdjął adidasy i za wszelką cenę próbował nie spojrzeć 

na Alexa. Dźwięki gitary przyprawiały go o jeszcze większe rozżalenie. A w gardle całkowicie mu 
zaschło.

 -Chris, co jest? - zapytał Alex. - Słuchaj, z Jackiem przygotowujemy piosenkę na przesłuchanie... 

Wiesz którą? Napisaliśmy ją razem trzy lata temu. Pamiętasz? Na tym przesłuchaniu... 

-Nie będzie żadnego przesłuchania – szepnął Chris. 
-Co?
 -Nie będzie żadnego przesłuchania – powtórzył i spojrzał na Alexa. 
Brat już się nie uśmiechał. Patrzył na niego zdziwiony, nie wiedząc o co mu chodzi. Z salonu 

wyskoczył Teddy i mocno uściskał Chrisa. 

-Zawsze wiedziałem, że kiedyś zmądrzejecie - powiedział Teddy. 
-Gdzie są pieniądze? - zapytał Alex, ale nie uzyskał odpowiedzi. – Daj mi forsę – powtórzył. 
Chris odsunął Teddy'ego, minął Alexa i wszedł do salonu. Jack siedział na kanapie po turecku i 

brzdąkał na gitarze. Chris podszedł do okna i otworzył je szeroko. Nadal czuł zimne ostrze noża 
przy swojej szyi. Podmuch wiatru sprawił, że nie czuł już mdłości. 

-Możesz mi oddać pieniądze? - do pokoju wszedł Alex, a za nim przydreptał Teddy. 
Chris zamknął okno, ale nie odwrócił się do niego. Oparł dłonie o parapet i pochylił głowę. 
-Chris, mówię do ciebie! - krzyknął Alex, aż Ted podskoczył. 
-Ciszej, nie krzycz – Jack uciszył go ręką. – Chris, co się stało? 
-Nic się... - wykrztusił Chris, ale przerwał w pół zdania. 
Nie był w stanie teraz ich okłamać, a przecież robił to już tyle razy. Nie mógł tak po prostu 

spojrzeć im w oczy i skłamać. 

-Ja... ja nie mam tych pieniędzy... 
-Coś ty powiedział? - Jack wstał. - Spójrz na mnie! 
Chris powoli odwrócił się. 
-Jak to nie masz tych pieniędzy? - zapytał Jack starając się zachować spokój. – Gdzie one są? 
-Zgubiłem...
  -Jak mogłeś zgubić 150 dolarów?! - wykrzyknął Alex i zbliżył się do niego. Chwycił go za 

koszulę i popchnął na fotel. – Jak mogłeś do jasnej cholery zgubić 150 dolarów?! 

-Alex, uspokój się – powiedział spokojnie Jack. – Możesz nam to wyjaśnić? - zwrócił się do 

Chrisa.

 -Co tu jest do wyjaśniania? - warknął, czując, że powoli traci cierpliwość. – Zgubiłem forsę... 
-Ty kretynie! - Alex zamachnął się, ale Jack powstrzymał go. – Zgubiłeś tyle kasy i mówisz to tak 

spokojnie?! Masz to po prostu gdzieś?! Chris, to były nasze ciężko zarobione pieniądze, a ty je 
zgubiłeś! Jak mogłeś! Jesteś tak nieodpowiedzialny i lekkomyślny! Nie można na ciebie liczyć! 
Zawiodłeś nas wszystkich! Nienawidzę cię! 

Chris poczuł się jakby Alex wymierzył mu z pięści w zęby. Zobaczył jak po policzkach Alexa 

spływa pojedyncza łza. Nie mógł na to patrzeć. Wstał i skierował się do wyjścia. 

-A ty dokąd? - zawołał z nim Jack. 
-Wychodzę.
 -Nie ma mowy. Zostajesz... - stanął przed nim. 
-Niech   idzie   –   powiedział   Alex   tym   razem   spokojnie.   –   Nie   mam   ochoty   znosić   jego 

towarzystwa. 

Chris odwrócił się i wyszedł. W korytarzu stał Teddy, trzymając w objęciach misia. 
-Teddy nie martw się – uklęknął przed nim. – Wszystko będzie dobrze. 
-Nie będzie – powiedział mały. – Nie wierzę ci. 

background image

Chris poczuł jak ściska mu się serce. Teddy był jedyną osobą, którą mógł zawieść. Jeszcze nigdy 

nie czuł się tak podle. Drzwi wejściowe otworzyły się i do środka weszła pani Carter. Spojrzała 
najpierw   na  Teda,   który  miał   bardzo   poważną   minę,   a   potem   na   klęczącego   Chrisa.   Odłożyła 
reklamówki z zakupami i zdjęła żakiet. Nagle z salonu wyszedł Alex i zanim ktokolwiek zdążył 
zareagować rzucił się na Chrisa i powalił go na ziemię. 

-Alex! - krzyknęła, kiedy Alex uderzył go pięścią w szczękę. – Alex, przestań natychmiast! 
-Ten idiota zgubił naszą kasę na przesłuchanie! - wykrzyknął Alex, po każdym słowie zadając 

cios. 

-Jakie przesłuchanie?! Jakie pieniądze?! O czym ty mówisz?! 
Chris chwycił go za kołnierz i przewrócił na podłogę, a ręce przygwoździł kolanami. Alex szarpał 

się, ale na niewiele to się zdało. 

-Uspokój   się,   bo   nie   ręczę   za   siebie   –   wydyszał   Chris   i   otarł   dłonią   krew   spływającą   ze 

skaleczonej wargi.

 Jack złapał go za nadgarstki i odciągnął na bok. 
-Wyjaśnicie mi, co tu się dzieje?! - zawołała pani Carter, pomagając wstać Alexowi. 
Chłopcy spuścili głowy i nikt się nie odezwał. Alex oddychał szybko, zerkając z nienawiścią na 

Chrisa.

 -Oni przez dwa dni myli samochody – odezwał się wreszcie Ted. – Chcą iść na przesłuchanie 

młodych talentów, ale potrzebowali sto pięćdziesiąt dolarów. Teraz Chris zgubił pieniądze, a Alex 
jest wściekły. 

Pani Carter popatrzyła to na jednego to na drugiego. 
-Czemu mi o tym nie powiedzieliście? - zapytała. 
-Nie chcieliśmy ci zawracać głowy – powiedział Jack, nadal trzymając Chrisa. 
-Może jakoś bym wam pomogła... 
-Niby jak? - prychnął Chris – Ledwo starcza nam na jedzenie. 
-Gdybyście chcieli...
-Mamo, daj spokój – przerwał jej Chris – to i tak nie ma sensu. Zawsze byliśmy i będziemy 

biedni. Nawet gdyby ojciec do nas wrócił. Zresztą ten dupek już zapomniał, że ma rodzinę. 

-Nie mów tak! 
-Będę mówił co mi się żywnie podoba! - krzyknął Chris. – Wstyd mi za ojca. Niech zdycha w 

tym swoim kretyńskim Nowym Jorku. Dla mnie on już nie żyje... 

Chris poczuł na swoim policzku palący odcisk dłoni. Wiedział, że tym razem przegiął. Mama 

nigdy żadnego z nich nie uderzyła. Nie powinien podnosić na nią głosu. Spojrzał na nią i zobaczył 
w jej oczach przerażenie. 

-Chris...
Chłopak wbiegł już po schodach, przeskakując po trzy stopnie. Trzasnął drzwiami od pokoju, 

usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Policzek i warga piekły go niemiłosiernie. Nie żałował 
tego co powiedział. Nie żałował nawet tego, że stracił pieniądze. Widząc złość brata poczuł coś 
jakby satysfakcję.

 Ból w klatce piersiowej, który dolegał mu już od rana wzmógł się. Oddychał coraz szybciej by 

złapać oddech. Był pewny, że zaraz się udusi. Spadł z łóżka i przez chwilę leżał nieruchomo. Ból 
ustawał. Podniósł się, lekko się chwiejąc i podszedł do szafy. Wyciągnął torbę szkolną i wyrzucił z 
niej podręczniki. Potem wpakował do niej byle jak ciuchy. Już miał wychodzić, gdy nagle o czymś 
sobie przypomniał. Rzucił się po łóżko i wyciągnął niewielką szkatułkę. Usłyszał szybkie kroki na 
schodach i wsunął pudełko z powrotem pod łóżko. Do pokoju wpadł Jack. 

-Co ty wyrabiasz do diabła?! - zawołał. – Mama sobie oczy wypłakuje. Jak mogłeś obrazić tatę?! 
-Zasłużył sobie na to – mruknął Chris nadal klęcząc na podłodze, plecami do Jacka. 
-To nie jego wina, że się kłócili i rozwiedli! 
Chris spojrzał na niego przez ramię. 
-A jak myślisz co było tego powodem? 
-Po prostu... nie mogli się dogadać... - wzruszył ramionami. - A niby co innego miało się stać... 
Chris wstał z podłogi, zapiął plecak i spojrzał na niego. Jack nie mógł uwierzyć w to, jaki Chris 

background image

był   opanowany.   Zwykle   to   Chris   krzyczał,   a   on   próbował   załagodzić   sytuację.   Teraz   role   się 
odwróciły. Spojrzał na spakowany plecak. 

-Co ty robisz? - warknął Jack. 
-Odchodzę.
 -Odbiło ci? 
-Tu nie ma dla mnie miejsca. - Założył plecak na ramię. - Wszystkich doprowadzam do szału. 

Nie możemy normalnie żyć. 

-Nie rób tego...- Jack zatrzymał go w drzwiach. Mimo wszystko nie chciał, żeby Chris odszedł. 

Był jaki był, ale był jego bratem. Chris prychnął i chciał wyjść, ale Jack stanął w przejściu. 

-Odsuń się – warknął. 
-Nie odchodź tak, jak tata - powiedział cicho. 
-Nawet nie waż się mnie do niego porównywać – powiedział przez zaciśnięte zęby Chris. 
-Może powiesz mi dlaczego go tak nienawidzisz? - warknął. 
Chris odwrócił się.
-Bardzo chętnie – powiedział z sarkazmem w głosie. – Może wreszcie przestaniesz go wielbić. - 

rzucił plecak na łóżko - A więc... szedłem sobie kiedyś wieczorem rynkiem i nagle zauważyłem 
naszego kochanego tatę obściskującego się z jakąś młodą paniusią. 

-Że co? - Jack wybałuszył oczy. 
-Zauważył mnie wtedy - ciągnął dalej, ignorując go. - Powiedział, że mam nikomu nie mówić, bo 

chyba nie chcę doprowadzić do rozpadu rodziny – mówił takim tonem, jakby opowiadał małemu 
dziecku bajeczkę na dobranoc - Byłem taki głupi. Obiecałem, że nikomu nie powiem... 

-Zaraz...   przestań...   -   przerwał   mu   machając   rękami.   –   Nie   wierzę   ci.   Tata   nie   mógł   mieć 

kochanki... 

-Mógł.
 -Kłamiesz – rzucił ostro. – Wymyśliłeś to sobie. 
-Niby po co? - warknął Chris. – Bronisz go, bo nigdy nie znałeś go od tej złej strony. Zawsze był 

dla   ciebie   wzorem.   Kochany   tatuś,   na   którego   zawsze   mogłeś   liczyć.   Byłeś   jego   ukochanym 
synkiem, bo byłeś taki mądry, pracowity i zdolny. To ciebie zapisał na lekcje gry na gitarze, to tobie 
kupił gitarę, to z tobą zawsze grał w kosza. Z tobą. Ja i Alex się nie liczyliśmy. Nawet... nawet nie 
wiesz jak ci tego zazdrościłem. - dodał cicho - Na początku. Potem dopiero zrozumiałem jaki on 
naprawdę jest. Wyrzucił z siebie wszystkie żale, które skrywał od wielu lat. Jack patrzył na niego z 
niedowierzaniem.

 -Kiedy urodził się Teddy – kontynuował Chris - ojciec przeraził się. Wiedział, że znowu będzie 

musiał ciężko pracować, by wykarmić kolejnego bachora. Stwierdził, że najlepszym rozwiązaniem 
będzie zdrada. 

-Skąd to wszystko wiesz? - wychrypiał Jack. Słowa ledwo mogły przejść mu przez gardło. 
-Sam mi to powiedział wtedy, kiedy go przyłapałem. Nawet nie wiesz jaki był żałosny błagając 

mnie o ukrycie jego tajemnicy. „Chris, błagam cię. Nie mów nikomu. Kupię co nowy rower”. 
Byłem wtedy młody i naiwny.  Nic  nie powiedziałem. Jednak mama  musiała  coś  podejrzewać. 
Wystąpiła o rozwód i dostała go bardzo szybko. 

-Dlatego wymyśliłeś te brednie w sądzie? - powoli wszystko rozumiał. 
-Nie   zdradziłem   tajemnicy.   Przecież   kupił   mi   rower,   prawda?   -   powiedział   z   wrednym 

uśmiechem – Nawet nie wiesz jaką czułem satysfakcję. Zresztą... On na pewno większą. Stało się 
tak jak chciał. Nie musiał się o nic martwić. 

Jack pokręcił z niedowierzaniem głową, jakby chciał odpędzić od siebie wszystkie myśli. Zawsze 

uważał tatę za wzór. Wybaczył mu ten rozwód, bo wiedział, że tak musiało się stać. Jednak teraz 
ujrzał go w zupełnie innym świetle. Jako drania, który zdradził żonę, bo bał się odpowiedzialności. 

-Teraz mnie rozumiesz, Jack? - odezwał się Chris. – Nigdy mu tego nie wybaczę. Brzydzę się 

takim ojcem.

 Otworzył drzwi. Jack nie próbował go zatrzymywać. Był w szoku. Chris zbiegł po schodach i 

zatrzymał się. Usłyszał cichy szloch dochodzący z kuchni. Chciał tam wejść, ale rozmyślił się. 
Szybko wyszedł z domu, nie oglądając się za siebie.

background image

V

 

Minęły dwa dni, a Alexowi wydawało się jakby minął rok. Siedział samotnie na ławce przed 

szkołą i patrzył przed siebie rozmarzonym wzrokiem. 

Chris od dwóch dni nie dawał znaku życia, a mama cały czas zalewa się łzami. Jack pokłócił się z 

nią, ponieważ nie zgodził się go szukać. 

Dzisiaj   odbywało   się   przesłuchanie.   Alex   obserwował   ze   ściśniętym   sercem   uczniów   ze 

skrzypcami,   fletami   i   gitarami.   Zobaczył   chłopaka   siedzącego   pod   drzewem   i   grającego   na 
akordeonie. Inna dziewczyna śpiewała jakąś piosenkę ze słuchawkami na uszach i podrygiwała w 
takt   muzyki.   Dostrzegł   też   swojego   kolegę   z   klasy   grającego   na   gitarze.   Nagle   drzwi   szkoły 
otworzyły się, a z budynku wyszedł dyrektor i zawołał wszystkich do środka. Alex nie ruszył się z 
miejsca. Przecież nie idzie na to durne przesłuchanie przez swojego durnego brata. 

-Co tu robisz sam? - podskoczył, słysząc dziewczęcy głos. 
Odwrócił głowę i ujrzał dziewczynę siedzącą obok niego. Była bardzo ładna. Ubrana była w 

jeansy i białą bluzkę na ramiączkach. Miała długie lśniące brązowe włosy i niebieską opaskę. 
Odniósł wrażenie, że gdzieś już ją widział, ale nie miał pojęcia gdzie. 

-Czemu nie jesteś na przesłuchaniu? - zapytała. 
-Chodzisz do tej szkoły? - zapytał Alex, nie zwracając uwagi na jej pytanie.   
-Tak jakby – odpowiedziała. 
-Jak masz na imię?
-Holly. 
-Ja Alex.
-Wiem – uśmiechnęła się.
-Skąd...
 -Ja wiem wszystko, Alex. Chcę ci coś dać. 
Sięgnęła do kieszeni i wyjęła małą kopertę. Wcisnęła mu ją do ręki. 
-Co to jest? - zapytał. 
-Twoja wielka szansa. 
Alex otworzył kopertę i go zatkało. W środku były najprawdziwsze zielone banknoty. 
-Dokładnie pięćdziesiąt dolarów – powiedziała, jakby wiedząc o czym myśli. 
Spojrzał na nią zaskoczony. 
-Dlaczego mi to dajesz?
-To prezent – powiedziała. – Chcę, żebyś poszedł na przesłuchanie i zwalił ich z nóg. 
-Ale ja... ja nie wiem co zaśpiewać... 
-Słowa same wypłyną z twojego serca – położyła jego rękę na sercu. 
Spojrzał na nią. przez chwilę czuł wielkie szczęście. Widział przed sobą dumną minę mamy, 

zazdrosny wzrok Jacka i wściekłego Chrisa. Chciał im pokazać, że on potrafi sam coś osiągnąć, że 
nie jest niezdarą tak jak zawsze mówił Chris, że on może być od nich lepszy. 

-Nie mogę tego przyjąć – wyciągnął dłoń z kopertą, by jej oddać. 
Holly odsunęła się. 
-Idź i nawet nie myśl o tym, żeby mi to oddawać. - pokręciła przecząco głową. - Obiecaj mi, że 

się postarasz. Dobrze? 

Alex kiwnął głową, niezbyt przekonany. Z jednej strony taki dar wymagał wykorzystania, a z 

drugiej wolał się w to nie mieszać. Nie był na to wystarczająco przygotowany. 

-Holly... ja – podniósł głowę, ale dziewczyny już nie było. 
Rozejrzał się. Ludzie przechodzili nie zwracając na niego uwagi. Nikt nie miał pojęcia, co działo 

się teraz w głowie tego trzynastolatka. Alex spojrzał jeszcze raz na pieniądze i zerknął na miejsce, 
gdzie przed chwilą siedziała dziewczyna. Zerwał się na równe nogi i pobiegł do szkoły. Pchnął duże 
drzwi i wszedł do środka. Tam, gdzie zwykle siedział woźny, stał teraz stolik, a na niej masa 
papierów. Przy nim siedziała kobieta o bardzo sympatycznym wyrazie twarzy. Alex zatrzymał się i 
oparł dłonie o kolana, oddychając szybko. 

background image

-Spokojnie – powiedziała kobieta. – Jeszcze zdążyłeś. Imię i nazwisko? - zapytała, biorąc do ręki 

kartkę, na której zanotowane były już jakieś nazwiska. 

-Alex Carter – wysapał – Proszę, tu są pieniądze. 
Podał   jej   kopertę.   Kobieta   przeliczyła   i   uśmiechnęła   się   do   niego,   by   dodać   mu   otuchy. 

Odwzajemnił uśmiech i wbiegł po schodach na drugie piętro. Na półpiętrze zatrzymał się jednak, 
patrząc na numerek w swoich dłoniach. 

-Nie mam gitary – szepnął. 
Spojrzał na szczyt schodów, skąd słychać było głosy uczniów i dźwięki muzyki. Wrócił się i 

wszedł do łazienki. Oparł dłonie o umywalkę i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. 

Ujrzał   chłopaka   średniego   wzrostu   o   krótkich   lekko   kręconych   ciemnobrązowych   włosach   i 

dużych orzechowych oczach. Miał na sobie starą znoszoną bluzę i podarte na kolanach jeansy. 
Ciuchy te miał po Chrisie, na którego były już za małe. Wszystkie rzeczy jakie posiadał należały 
wcześniej do jego starszych braci. Nigdy nie narzekał. Nie potrzebował nowych i modnych rzeczy. 
Nigdy też nie czuł zazdrości patrząc na innych kolegów w nowych ubraniach. Zawsze myślał o 
dzieciach, które nie mają nawet starych rzeczy. Nie mają nikogo, po kim mogliby nosić ubrania. 

Nagle coś mignęło mu w lustrze. Odwrócił się i ujrzał gitarę opartą o jedną z kabin. Wcześniej jej 

tu nie było, tego był pewien. Nikt nie mógł jej tu zostawić. Rozejrzał się, ale nikogo nie było. 
Podszedł bliżej i zobaczył kartkę wetkniętą za struny. 

-Kolejny prezent – przeczytał. 
Nie namyślając się długo, chwycił gitarę i wybiegł z łazienki. 

*

 

-Co nam zaprezentujesz?
 Alex siedział sztywno na krześle z gitarą na kolanach i jeszcze nigdy nie był taki zdenerwowany. 

Za długim stołem siedziało pięciu groźnie wyglądających ludzi. Każdy z nich patrzył na niego 
przenikliwie, czekając aż coś zrobi. Strasznie trzęsły mu się dłonie i czuł, że nie będzie w stanie 
cokolwiek zaśpiewać i zagrać. Nigdy nie robił tego przez obcymi osobami. 

-No więc, panie Carter – odezwał się mężczyzna siedzący pośrodku. Wyglądał tak, jakby musiał 

zajmować dwa krzesła naraz. - Co nam zaśpiewasz? 

-Nie wiem – wychrypiał Alex. 
Komisja spojrzała po sobie z uśmiechem, a Alex bał się coraz bardziej. Miał zupełną pustkę w 

głowie. Nie miał pojęcia, co Holly miała na myśli mówiąc, że słowa same wypłyną z jego serca. 

-Alex – zaczęła kobieta w średnim wieku. Zdjęła okulary i uśmiechnęła się lekko. - Widzę, że 

bardzo się denerwujesz. Jest to przesłuchanie i możesz mieć tremę. Odpręż się i zaśpiewaj nam 
cokolwiek.

 

Alex kiwnął głową i pochylił się nad gitarą. Nadal miał pustkę w głowie. Nie pamiętał nawet 
piosenki, którą napisał kiedyś z braćmi. Trema zżarła go całkowicie. Wiedział, że jest do niczego. 
Przez   chwilę   miał   ochotę   wstać   i   wyjść,   odnaleźć   tą   dziewczynę,   przeprosić,   że   ją   zawiódł   i 
skończyć raz na zawsze z muzyką. 

Spojrzał na sędziów. Najbardziej nie spodobał mu się pewien typek siedzący przy brzegu stołu. 

Odchylał się do tyłu na krześle i jego twarz schowana była bardziej w cieniu. Stukał czubkami 
palców o blat stołu, co bardzo Alexa rozpraszało. Wyglądał na kogoś, kogo zupełnie nie interesuje 
to, co dzieje się wokoło. Pochylił się do przodu i oparł łokcie o stół. Na jego twarzy gościł wredny 
uśmieszek, kiedy patrzył na Alexa. Minę miał zupełnie podobną do Chrisa wtedy, gdy pokazał mu 
informację o przesłuchaniu. 

Alex tyle razy wyobrażał sobie ten moment, a teraz zwykła trema sprawiła, że jego marzenie 

legnie w gruzach. Widział w głowie Jacka, który kiwa z niedowierzaniem głową i wredny uśmiech 
Chris. Ujrzał jeszcze jedną twarz i bardzo ciepłe spojrzenie, które sprawiło, że w jego sercu zapaliła 
się iskierka nadziei. 

-Zwal   ich   z   nóg   –   usłyszał   jej   głos   w   swojej   głowie.  Wziął   głęboki   oddech,   a   cała   trema 

background image

wyparowała. Dotknął palcami twardych strun, a dźwięki wypływały z gitary i roznosiły się po całej 
sali. Słowa same wypłynęły z niego. Prosto z serca. 

Oni odeszli, ale nie wiedzą, *

że dzięki nim żyję. 

Staram się być lepszym człowiekiem, 

ale oni wiedzą, jakie to jest trudne. 

Chcę być bliżej na zawsze, 

na zawsze moich bliskich. 

Nasze nadzieje i marzenia spełniają się. 

Nie chcę ich zawieść. 

nie chcę ich opuścić. 

Aż do końca. 

Do końca życia. 

Proszę, pomóż mi. 

Jestem tu i tam, zmieniam się. 

Staram się, to takie trudne. 

Jak ja mam dowieść tego. 

Oni wiedzą, że mam już dość. 

Chcę być bliżej na zawsze, 

na zawsze moich bliskich. 

Nasze nadzieje i marzenia spełniają się. 

Nie chcę ich zawieść. 

nie chcę ich opuścić. 

Aż do końca. 

Do końca życia. 

Proszę, pomóż mi. 

Nie mogę powstrzymać deszczu przed spadaniem. 

Nie mogę powstrzymać mego serca przed płakaniem. 

Ono cierpi tak. 

Chcę być bliżej na zawsze, 

na zawsze moich bliskich. 

Nasze nadzieje i marzenia spełniają się. 

Ja ich nie chcę zawieść. 

Ja ich nie chcę opuścić. 

Aż do końca. 

Do końca życia 

Proszę, pomóż mi. 

Od przesłuchania minęły kolejne dwa dni. Alex nie mógł odpędzić od siebie myśli, że zrobił na 

komisji niemałe wrażenie. Kiedy skończył śpiewać w sali zrobiło się zupełnie cicho, a wszyscy 
patrzyli na niego z podziwem. Po chwili kobieta, chyba najmłodsza z grona, zaczęła klaskać, a 
pozostałe cztery osoby poszły za jej przykładem. Alexa rozpierała duma. Piosenkę, która przyszła 
mu do głowy na poczekaniu, zapisał w zeszycie, w którym znajdowały się wszystkie jego teksty. 
Gitara spoczywała pod łóżkiem, bezpiecznie schowana. 

Była niedziela wieczór. Alex, Jack i Teddy siedzieli przy stole kuchennym, a mama krzątała się 

background image

robiąc kolację. Wzięła kilka dni urlopu, ponieważ nie była w stanie na niczym się skupić. Jack 
siedział lekko przygarbiony z miną „nic i nikt mnie nie obchodzi”. Robił tak zawsze, gdy coś go 
trapiło. Starał się nie okazywać tego, ale nie za dobrze mu wychodziło. Alex zobaczył go wczoraj, 
jak dzwonił po wszystkich kolegach Chrisa. 

Alex spojrzał na małego Teda, który nie rozstawał się ze swoim ukochanym misiem. Gdy Teddy 

się urodził całą trójką uzbierali pieniądze i kupili mu tego misia. Był to najzwyklejszy niedźwiadek 
ze srebrnym  kolczykiem mamy,  założonym mu przez Chrisa. Dwa lata temu Chris  powiedział 
Teddy'emu, że jest już za duży na przytulanki i jeśli chce być twardzielem nie może spać z misiem. 
Teddy potraktował te słowa bardzo poważnie i misiu wylądował pod łóżkiem. Alex wiedział, że ten 
misiek jest dla Teddy'ego bardzo ważny. Teraz, gdy Chrisa nie ma z nimi, ta zabawka mu go 
przypomina.

 Alex zdał sobie sprawę, że przez te kilka dni traktowali Chrisa tak, jakby już nie żył. Jakby 

zginął w jakimś wypadku. Już dawno wybaczył mu zgubienie pieniędzy. To był zwykły przypadek. 
Bardzo pragnął cofnąć czas. Może gdyby nie pokłócił się z bratem, Chris by nie uciekł. Tylko tego 
nie mógł mu wybaczyć. Tego, że odszedł bez słowa i doprowadził do tego, że w domu panował 
klimat jeszcze bardziej nie do zniesienia, niż wtedy, gdy był z nimi. 

Nagle zadzwonił telefon, a pani Carter upuściła szklankę, którą właśnie trzymała w dłoni. 
-Alex, pozbieraj to – powiedziała i pobiegła do telefonu.   Teddy wyjął z szafy miotłę i podał 

Alexowi.

 -A niech to – szepnął, widząc, że z palca leci mu krew. 
Wyciągnął plaster i zakleił na skaleczony palec. Do kuchni weszła mama z bardzo zaskoczoną 

minę, patrząc na kartkę, którą trzymała w dłoni. 

-Alex, znasz może panią Johanson? - zapytała. 
-Panią Johanson? To pani od muzyki – odpowiedział Alex, wyrzucając szkło do kosza – O co 

chodzi?

  -Właśnie dzwoniła, że wygrałeś przesłuchanie i masz obiecany kontrakt na nagranie singla. - 

powiedziała na jednym wydechu. 

Spojrzał na nią i otworzył szeroko buzię ze zdziwienia. Potem krzyknął z radości i rzucił się jej 

na szyję. Jack pogratulował mu, ale po jego minie Alex wiedział, że był trochę zły i zazdrosny. To 
był najszczęśliwszy dzień w jego życiu. 

-Becky! Becky, czekaj!
Dziewczyna   odwróciła   się,   słysząc   jak   ktoś   woła   jej   imię.   Był   to   chłopak,   który   zawsze 

przyprawiał ją o szybsze bicie serca. Jednak teraz wyglądał zupełnie inaczej. Miał na sobie brudną 
bluzę, a na głowie kaptur. Spodnie brudne były od kurzu i błota. Wyglądał jakby nie spał od kilku 
dni. 

-Chris? - powiedziała, nie dowierzając własnym oczom. – Co się z tobą działo? Nie było cię 

tydzień w szkole. 

-Cześć. Mam do ciebie sprawę – chłopak rozejrzał się po parku. 
Becky zauważyła, że strasznie się trząsł, a było bardzo gorąco jak na kwiecień. 
-To prawda, że uciekłeś z domu? - zapytała go. – Jack mnie pytał, czy nie wiem gdzie jesteś. 
-Co u niego? - zapytał jakby od niechcenia. 
-Chyba dobrze. Chris, co się z tobą działo? 
Chwycił ją za rękę i usiedli na ławce. Chris cały czas rozglądał się zaniepokojony po parku, jakby 

się bał, że ktoś ich śledzi. 

-Zatrzymałem się u Steve'a. Proszę nie mów nikomu – dodał szybko, widząc, że Becky otwiera 

usta. – Mam do ciebie wielką prośbę. 

-Jaką?
 -Pożyczyłabyś mi kilka dolarów. Muszę coś jeść, a mama Steve'a okropnie gotuje – powiedział z 

background image

uśmiechem.

 Becky od razu sięgnęła do torebki i dała mu dziesięć dolarów. 
-Wiesz, że Alex wygrał przesłuchanie?- zapytała.
 Chris spojrzał na nią zdziwiony.
 -Otrzymał kontrakt na nagranie singla – mówiła dalej, patrząc na jego twarz. – Teraz siedzi w 

Nowym Jorku... 

-Ale jak to?
-Nie wiedziałeś o tym? - zdziwiła się.
-Nie było mnie w domu tydzień – warknął. 
Becky wydawało się, że koło niej siedzi chłopak, którego spotkała pierwszy raz w życiu. Nie 

mogła uwierzyć w to jak się zmienił. Nie był to już ten sam wesoły i miły chłopak, którego poznała 
rok temu. Zawsze kiedy z nią rozmawiał tak uroczo się plątał. Bardzo jej się to podobało. Teraz 
wyglądał jak ktoś z ulicy, albo jakichś narkoman. Od dawna wiedziała, że w ich rodzinie nie dzieje 
się za dobrze. Często słyszała kłótnie Jacka i Chrisa, a potem widziała jak Chris wychodził z domu.

Spojrzała na niego. Chris siedział pochylony, a łokcie oparł o kolana. Becky wyciągnęła rękę by 

zdjąć mu kaptur, ale odtrącił ją. 

-Wyglądam koszmarnie – szepnął. – Nie mogę spać. 
-Nie chcesz wrócić do domu? 
-Nie mam zamiaru tam wracać. Alex wreszcie spełnił swoje marzenie i pewnie mnie nienawidzi, 

a Jack ... On mnie zawsze nienawidził. 

Becky pochyliła się i spojrzała na niego. 
-A próbowałeś zrobić cokolwiek, by to zmienić? 
Chris zamrugał. Zerknął na nią. Wyglądała tak pięknie w promieniach słońca oświetlających jej 

twarz. Nagle zrobił coś, czego sam się nie spodziewał. Pochylił się i pocałował ją nieśmiało. 

-Muszę iść – Becky zerwała się niespodziewanie z ławki, zaczerwieniona. – Cześć, Chris. 
Chwilę patrzył za oddalającą się dziewczyną, a potem wstał i poszedł. Nie żałował tego, że ją 

pocałował. Przez tą chwilę czuł się jak w niebie. Becky była dla niego bardzo ważna. Świata poza 
nią nie widział, ale bał się powiedzieć jej co czuje, by go nie wyśmiała. Zresztą gdyby poznała 
prawdę o nim, na pewno by go znienawidziła. Jak wszyscy których znał. 

Skręcił w ciemną uliczkę. Znalazł się przed drzwiami znajdującymi się w cieniu ogromnego 

budynku i zapukał. 

-Czego? - usłyszał niski basowy głos. 
-Ja przyszedłem do Dicka – wyjąkał Chris, czując, że ból w klatce zaraz rozsadzi mu płuca. 
Drzwi otworzyły się i Chris wszedł do środka. Było to duże obskurne mieszkanie. Wewnątrz 

śmierdziało dymem papierosowym i alkoholem. Na podłodze leżał jakichś chłopak, trochę od niego 
starszy, który trząsł się cały jak w agonii i nie mógł poradzić sobie z małą strzykawką. Chris 
skrzywił się i poszedł dalej. 

-Chris, cieszę się, że postanowiłeś mnie odwiedzić – nagle przed nim pojawił się Dick. 
-Ostatnio nie byłeś taki łaskawy – mruknął Chris. 
-Było, minęło – Dick objął go ramieniem i wprowadził w głąb pomieszczenia. – Co cię do mnie 

sprowadza?

-Sprzedaj mi jedną działkę. Tym razem mam kasę – dodał szybko. 
Dick wykrzywił usta w uśmiechu i wskazał mu fotel by usiadł. 
Chris zaczął się poważnie niepokoić. W pokoju pojawili się kumple Dicka, a w bladym świetle 

lampy zabłysł mu nóż. 

-Chris, dołączając do naszej grupy – zaczął Dick, siadając na fotelu – złożyłeś pewną przysięgę. 
-Pamiętam.
 -Obiecałeś, że gdy będę potrzebował pomocy, będziesz zawsze po mojej stronie. 
Chris przytaknął. Nie wiedział czemu, ale napawał go coraz większy lęk. Chciał wziąć to, po co 

przyszedł i jak najszybciej stąd zwiać. 

-Jest osoba, która wykazała bardzo mało zainteresowania tą przysięgą – mówił Dick. – Chcę, 

żebyś z nią... porozmawiał. 

background image

-Jak to porozmawiał?
Jeden z kumpli Dicka wybuchnął śmiechem. Dwóch z nich stanęło za oparciem fotela, a Chris 

poczuł nóż na swojej szyi. 

-Lekko go... – Dick stanął przed nim - ... postraszył. 
Przełknął ślinę. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał zrobić coś wbrew sobie. Jednak 

teraz myślał tylko o narkotyku. Dick trzymał w dłoni małą ampułkę, a Chris wyciągnął rękę. 

-Nie tak szybko - Dick cofnął dłoń. - Najpierw coś dla mnie zrobisz. 

Kilka minut później szedł w towarzystwie kumpli Dicka. Nie miał pojęcia gdzie idą, ani też co 

ma zrobić. Dick powiedział mu tylko, żeby dał nauczkę jednemu kolesiowi, który im się sprzeciwił.

Nagle wyłonił się przed nimi budynek miejscowej dyskoteki. Chris spojrzał na chłopaka, który 

szedł obok niego. 

-Do środka - warknął ten i popchnął go.
W   dyskotece   jak   zawsze   było   tłoczno.   Chris   szedł   za,   jak   dobrze   pamiętał   Lennym,   który 

prowadził go w stronę baru. Barman jak tylko ich zobaczył kiwnął głową w stronę parkietu. W 
świetle lamp Chris zobaczył jak Lenny podchodzi do jednego chłopaka i wywleka go na zewnątrz. 
Szybko pobiegł za nimi. Otworzył drzwi tylnego wyjścia w momencie gdy wystraszony chłopak 
mówił: 

-Czego ode mnie chcecie?! Ja nic nie zrobiłem!
-Przysyła nas Dick - powiedział Lenny i przycisnął go do muru, a na jego twarzy pojawił się 

ironiczny uśmieszek. - Jesteś mu coś winien, Trevor. 

-Ale ja nic nie... 
Reszta jego słów utonęła w krzyku jaki wydał z siebie chłopak. Lenny i dwóch innych kopali go i 

bili, a Chris stał i patrzył na to nie mogąc się ruszyć. Już zrozumiał na czym polegała ta nauczka, a 
on miał brać w tym udział. Widział jak oni śmieją się głośno, a chłopak wije się na ziemi skamląc 
jak zraniony pies. 

-Zostawcie go! - krzyknął Chris. 
Podbiegł do Lenny'ego i odepchnął go na bok. 
-Uważaj Carter, bo sam dostaniesz - warknął Lenny.
-Co on wam zrobił?!
Lenny zbliżył się do niego. Ich twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Chris poczuł ciarki na 

plechach. Czuł, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi sam może mocno oberwać. 

-Dalej - powiedział cicho Lenny. - Rusz się... 
Chris spojrzał na leżącego chłopaka, który był cały posiniaczony i pokrwawiony. Patrzył na niego 

błagalnym wzrokiem. Wreszcie zrozumiał czegoś mógł się dopuścić. 

-Nie... - szepnął Chris.
-Co?
 -Nie – powtórzył. Nie dbając już o pozory - Nikomu nic nie zrobię. 
-Pamiętasz, co ci powiedział Dick ostatnim razem? 
-Pamiętam  i mam  to  gdzieś   – warknął  Chris   i  zanim ktokolwiek  zdążył  zareagować,  uciekł 

stamtąd.

-Zostawcie go – Lenny zwrócił się do swoich kumpli, którzy chcieli za nim biec. – Jeszcze będzie 

tego żałował. 

*

 

Budynek,   w   którym   znajdowało   się   studio   nagrań   z   zewnątrz   nie   różnił   się   od   innych,   ale 

wewnątrz przeszedł najśmielsze wyobrażenia Alexa. Kiedy wyszedł z mamą z windy, poczuł się jak 

background image

w zupełnie innym świecie. Na ścianach wisiały różne plakaty znanych lub mniej znanych zespołów 
i piosenkarzy. Wyobrażał sobie, że kiedyś i jego plakat tu zawiśnie. Skądś dochodziły dźwięki 
skrzypiec i saksofonu. 

Mijali kolejne drzwi, aż doszli do kolejnych z tabliczką „dyrektor”. Alex bardzo się denerwował i 

mocno ściskał w rękę na pasku od pokrowca z gitarą. Pani Carter zapukała i drzwi otworzył im 
mężczyzna około pięćdziesiątki z dużym brzuchem i prostokątnymi okularami na nosie. Miał na 
sobie   elegancki   granatowy   garnitur.   Wyglądałby   bardzo   poważnie,   gdyby   nie   pomarańczowa 
koszula i krawat w kolorowe wzorki. Alexowi wydawało się, jakby zobaczył bardzo wyrośniętą 
papugę.

 -Założę się, że to pani Carter i jej utalentowany syn – odezwał się mężczyzna, uśmiechając się 

szeroko. – Proszę wejść i się rozgościć. 

Pani Carter uśmiechnęła się do Alexa zachęcająco, ale on czuł jakby w gardle pojawiła mu się 

wielka kulka i starała się wydostać na zewnątrz. Weszli do gabinetu. Był to przestronny pokój, 
urządzony w nowoczesnym stylu. Przed olbrzymim oknem stało duże dębowe biurko zawalone 
papierami, a spod jednej z kartek wystawał kabel od telefonu. Przy ścianie stała duża kanapa, a nad 
nią wisiały skrzypce. W kącie znajdował się fortepian. Był jeszcze regał, zawalony przeróżnymi 
instrumentami i książkami o muzyce. Na jednej ze ścian wisiały dyplomy i plakaty z autografami 
różnych   gwiazd.   Od   razu   można   się   było   zorientować,   że   jest   to   gabinet   dyrektora   wytwórni 
płytowej. Dyrektor wskazał im dwa skórzane fotele, a sam usiadł za biurkiem. 

-Nazywam   się   William   Brown   –   przedstawił   się.   –   Przejdźmy   od   razu   dorzeczy.   Co   roku 

organizujemy konkursy młodych talentów i w tym roku padło na twoją szkołę, Alex – mrugnął do 
niego.

 -Będzie nas to coś kosztować? - zapytała z niepokojem pani Carter. 
-Ależ   droga   pani   –   zawołał   dyrektor   –   całość   sponsoruje   wytwórnia.   Z   tego   co   słyszałem, 

chłopiec ma wielki talent. Mam nadzieję, że będzie nam się doskonale pracować. Jaki tytuł ma 
twoja piosenka?- zwrócił się do Alexa. 

-”Proszę, pomóż mi” - wyjąkał Alex.
-Tytuł dość znaczący – mruknął pan Brown. – No dobra... - klasnął w dłonie. – Twój menadżer 

już tu powinien być, ale on nie dba o punktualność. 

W tym momencie rozległo się pukanie i do środka wszedł ten sam mężczyzna, którego miał 

nieszczęście poznać na przesłuchaniu. Alex spojrzał na niego spode łba. Mężczyzna obrzucił całą 
trójkę krótkim spojrzeniem. 

-Alex, to jest James Wilson. Twój menadżer – powiedział dyrektor, a Alex i Wilson uścisnęli 

sobie dłonie. – James, to pani Anna Carter, mama Alexa.

-Miło mi – Wilson pocałował ją w rękę, a Alex zrobił krzywą minę 
-Może pokażesz państwu studio? - zaproponował pan Brown. James kiwnął głową. Otworzył 

drzwi   i   przepuścił   panią   Carter   przodem.  Alex   był   pewny,   że   tak   szybko   nie   polubi   swojego 
menadżera.   Wyglądał   na   kogoś,   kto   nie   za   bardzo   lubi   swoją   pracę.   Gbur,   pomyślał.   Wilson 
otworzył kolejne drzwi i znaleźli się w ciemnym pomieszczeniu. 

Był   podzielony   na   połowę   grubą   szybą.   Z   jednej   strony  znajdował   się   duży  pulpit   z   masą 

guzików i pokręteł. Leżało tam kilka słuchawek i mikrofon na długim stojaku, który można było 
przesuwać i podnosić. Po drugiej stronie szyby stało kilka mikrofonów, a na podłodze leżała masa 
kabli. Jak na taką potężną wytwórnię, niezły tu bałagan, pomyślał Alex. 

-A oto nasze studio – powiedział James, jakby od niechcenia, tak jakby recytował jakąś wypisaną 

regułkę. – Wybaczcie za ten bałagan, ale Ben, nasz spec od nagrań nie lubi sprzątać po sobie. 

Drzwi  otworzyły  się  i wszedł  mężczyzna  ubrany w  jeansy i  zwykłą  koszulkę.  Wydawał  się 

Alexowi bardzo sympatyczny. Miał długie ciemne włosy, związane z tyłu w kucyk, a w jednym 
uchu kolczyk.

 -To jest Ben Days – wyjaśnił James. – To on tak bałagani w studio. 
-Bardzo mi miło – powiedział Ben. – Ty jesteś Alex? - zwrócił się do chłopca. – Właź za szybkę i 

pokaż, co potrafisz. Zobaczymy, czy naprawdę jesteś tak zdolny, jak mówią. 

Alex przełknął ślinę i trzęsącymi się dłońmi wyjął gitarę i wszedł do drugiego pomieszczenia. 

background image

Widział przez szybę mamę, która uśmiechała się do niego. Usiadł na wysokim krześle i przybliżył 
do siebie mikrofon. Ręce nadal mu się trzęsły, ale nie czuł już takiego zdenerwowania. Wreszcie był 
w studiu. Miał nagrać singiel. Jego marzenie wreszcie spełniło się. 

-Alex   –   usłyszał   głos   Bena   odbijający   się   echem   i   widział   jak   mężczyzna   zakłada   duże 

słuchawki, – Na razie nic nie nagrywam. To tylko próba, ok? 

Alex kiwnął głową i wziął głęboki oddech. Gdyby Jack i Chris tu byli, pomyślał. 

*

 

W czasie, gdy Alex siedział w Nowym Jorku, Jack sprzątał w domu, a Teddy oglądał telewizję w 

salonie. Odkurzył dywan w korytarzu na piętrze i zatrzymał się przed pokojem Chrisa. 

Przez cały tydzień zastanawiał się, gdzie on może przebywać. Nie dał żadnego znaku życia, a on 

objeździł już całe miasto i dzwonił do wszystkich znajomych. Nikt nic nie wiedział albo wiedział 
tylko nie chciał powiedzieć. 

Jeszcze   raz   spojrzał   na   drzwi   i   odszedł   szybko,   powstrzymując   ciekawość.   Zszedł   na   dół   i 

podszedł do telefonu. Przyszło mu coś do głowy, coś o czym nie pomyślał wcześniej. Z szuflady 
wyciągnął książkę telefoniczną i wykręcił numer. 

-Halo? - usłyszał damski głos.
-Dzień   dobry   –   odezwał   się,   powstrzymując   drżenie   głosu.   –   Mówi   Jack   Carter,   czy   mogę 

rozmawiać ze Stevem?

Słyszał jak z tamtej strony ktoś zbiega ze schodów. 
-Cześć Jack. Co jest? - zapytał Steve. 
-Słuchaj... - zaczął powoli – Nie widziałeś ostatnio Chrisa? 
-Chrisa? Nie. Nie było go w szkole od tygodnia. 
-A w dyskotece, albo na mieście... 
-Naprawdę Jack, nie widziałem go. Coś się stało? 
-Nie. Dzięki. Cześć.
Odłożył słuchawkę i westchnął. Steve mógł być jedyną osobą, u której Chris mógł przebywać. 

Wcześniej jednak nie przyszło mu do głowy to, że on może tam być. Prawdopodobieństwo było 
małe, ponieważ dom Steve'a znajdował się dwie ulice dalej, a Chris nie byłby tak głupi, żeby tam 
się zatrzymać i narażając na odnalezienie. 

Znów wróciła ta chęć wejścia do pokoju Chrisa. Spojrzał na schody i wszedł do góry. 
Położył dłoń na klamce, ale zawahał się. Czuł, że znajdzie tam coś, co wyjaśni mu dziwne 

zachowanie brata,  ale  nie chciał  grzebać  mu  w  rzeczach. Zdecydował się  i wszedł do środka. 
Panował tam taki sam bałagan jak zawsze. Spodnie, koszule, buty leżały wszędzie tylko nie w 
szafie. Na nie pościelonym łóżku leżały podręczniki tak, jak je zostawił Chris. Potknął się o kij od 
baseballa i podszedł do okna, by rozsunąć zasłony i wpuścić do pokoju trochę światła. Od razu 
zrobiło się jaśniej. Zajrzał po kolei do każdej z szuflad, ale nigdzie nie znalazł czegoś podejrzanego 
oprócz zdjęcia, które przywołało na jego twarzy uśmiech. Stanął na środku pokoju i rozejrzał się. 
Nagle przypomniał sobie, że gdy wszedł do pokoju, Chris klęczał przy łóżku, jakby coś chował. 
Położył   się   na   brzuchu   i   zajrzał   pod   łóżko.   Oprócz   masy   kurzu,   zobaczył   tylko   pudełeczko. 
Wyciągnął je i otworzył. 

-Jack! Mamy iść po zakupy! - Teddy wbiegł do pokoju i spojrzał na niego podejrzanie. – Co 

robisz? Czemu grzebiesz w rzeczach Chrisa? 

-Nie ważne – odpowiedział, nie podnosząc głowy. – Idź na dół. Zaraz przyjdę. 
Mały zbiegł po schodach. Jack nie spuszczał wzroku z pudełeczka. Były tam zużyte strzykawki i 

puste ampułki. Powoli wszystko kojarzył. 

W sklepie szedł jak w amoku. Teddy pchał wózek, trzymając przed sobą listę zakupów, ale 

wkładał nie to, co trzeba. Jack nie mógł darować sobie tego, że nie zauważył jak Chris coraz 
bardziej się pogrąża. Tak łatwo można rozpoznać,czy ktoś ćpa, a on mieszkał z nim pod jednym 
dachem i nic nie zauważył. Tyle razy się go czepiał, a powinien z nim rozmawiać, pomóc mu jakoś. 

background image

Teraz było już za późno by wszystko odwołać. 

-Idę na dział z zabawkami – powiedział Teddy i oddalił się. 
Jack   podszedł   do   kasy   i   zaczął   wykładać   zakupy.   Cały   czas   miał   przed   oczami   to   głupie 

pudełeczko.

 -Piętnaście dolarów – powiedział kasjer. Zapłacił i wyszedł ze sklepu. Do domu samochód jechał 

jakby samodzielnie, bo on był w zupełnie innym świecie. 

-Teddy, weź resztę zakupów – powiedział, wysiadając z auta.   – Teddy?  - spojrzał na tylne 

siedzenie, które było puste. – Teddy! 

Dokładnie przeszukał tylne siedzenie, ale małego nigdzie nie było. Jak mogłem o nim zapomnieć, 

pomyślał. Mama mnie zabije. Trzęsącymi dłońmi przekręcił kluczyk w stacyjce, ale silnik wydał z 
siebie tylko głośny warkot i zgasł. 

-Do diabła – walnął dłonią w kierownicę. 
Spojrzał w lusterko i ujrzał dziewczynę, która wydawała mu się bardzo znajoma. Obok niej szedł, 

podskakując wesoło, Teddy. Jack wyskoczył z auta i podbiegł do nich.

 -Teddy! Przepraszam. To się nigdy nie powtórzy! - złapał go za ramiona i mocno uściskał. 
-Puść mnie – wyjąkał Ted. – Udusisz mnie.
Dziewczyna zaśmiała się, a Jack lekko speszony puścił go i spojrzał na nią. 
-Dzięki, że go przyprowadziłaś – powiedział. – Jestem dzisiaj trochę rozkojarzony. 
-Zauważyłam.   Teddy   to   słodki   malec   –   uśmiechnęła   się,   czochrając   małemu   włosy,   a   ten 

wyszczerzył zęby. – Zrobiliśmy sobie spacerek i pogadaliśmy. Prawda, Teddy? 

Mały kiwnął głową i pobiegł do domu. 
-Jeszcze  raz  dzięki  –  powiedział  Jack.  –  Nie spotkaliśmy  się  wcześniej?- zapytał  marszcząc 

czoło. 

-Chyba nie – odpowiedziała. – Jestem Holly. 
-Jack – uścisnęli sobie dłonie. 
-Dbaj o Teda – powiedziała. – Taki brat to prawdziwy skarb. 
-Wiem – westchnął, myśląc o dwóch innych braciach. 
-Rodzina jest najważniejsza. Nawet gdybyśmy nie wiem jak jej nienawidzili to i tak w głębi serca 

ją kochamy.

 Jack spojrzał na nią. Powiedziała dokładnie to co czuł. Teddy pojawił się na progu. 
-Nie pozwólmy, żeby umarł z głodu – zaśmiała się Holly. 
Pożegnał się i poszedł do domu. Odwrócił się jeszcze, ale dziewczyny już nie było.

background image

VI

 

Alex siedział w kącie w studio, patrząc jak Ben i James pochylają się nad pulpitem i rozmawiają 

o czymś przyciszonymi głosami. Chłopak miał od jakiegoś czasu złe przeczucia. Czuł, że James coś 
kombinuje i nie będzie to nic dobrego. Wszystko działo się o wiele za szybko. Dwa tygodnie temu 
był na przesłuchaniu, tydzień później w studiu, a teraz już nagrywa płytę. „Proszę, pomóż mi” 
gościła na pierwszym miejscu w liście przebojów miejscowego radia. Jak na początek było to 
bardzo duże osiągnięcie. 

Dla Alexa to było spełnienie marzeń, ale nie był wystarczająco szczęśliwy. Cały czas miał dziwną 

pustkę w sercu, ale nie wiedział dlaczego. Dzisiaj miał podpisać kontrakt na nagranie solowej płyty. 
Jednak nie o to mu chodziło. 

Siedząc w tym kącie uświadomił sobie, że nie chce jakiejś banalnej solowej płyty. Od zawsze 

chciał grać z braćmi. To o tym marzyli przez długie lata. To było ich wspólne pragnienie. Chociaż 
tak bardzo się od siebie oddalili, wiedział, że oni też o tym myśleli. Takich marzeń tak szybko się 
nie zapomina.

 -James... - Alex wstał i podszedł do nich. – Myślałem o tej płycie... 
-Poczekaj – menadżer uciszył go ręką. – Ben, a może zrobić z tego wersję bardziej dyskotekową? 
Ben otworzył usta, ale Alex wtrącił się. 
-Te   słowa   pochodziły   prosto   z   mojego   serca,   a   ty   chcesz,   żeby   ktoś   przy   niej   skakał?!   - 

zaprotestował.

  -Alex – powiedział James i uśmiechnął się lekko. – To, że ta piosenka stała się przebojem, 

zależało tylko od aranżacji. Gdybyś tylko grał i śpiewał nic by z tego nie wyszło... 

-Ale ja śpiewałem i ... 
-Alex, siadaj i daj nam pomyśleć. 
Teraz wszystko zrozumiał. Teraz w tej branży liczyły się pieniądze i najlepszy sposób sprzedania 

gwiazdy. Usiadł na swoje krzesło i wziął gitarę. Gdyby teraz mógł wybrać, dałby sobie spokój z tą 
karierą muzyczną i zająłby się czymś bardziej przyziemnym. Koniec z marzeniami. Chris miał 
rację. Muzyka nie jest najważniejsza. 

Do studia wszedł dyrektor z teczką pod pachą, na której zauważył swoje nazwisko. Tym razem 

miał na sobie szary garnitur i niebieską koszulę. Alex doszedł do wniosku, że ten facet ma w szafie 
koszule we wszystkich odcieniach tęczy, dopasowane do każdego dnia tygodnia. 

-Alex! - zawołał. – Przybij piątkę, chłopie! Singiel sprzedaje się jak świeże bułeczki, a na twojej 

płycie zarobimy majątek. Jestem z ciebie bardzo dumny. 

-Dziękuję, proszę pana – mruknął Alex. 
-Jimmy – zwrócił się do menadżera. – Jaką przewidujesz karierę naszej młodej gwizdy? 
-Myślę o czymś bardziej żywiołowym – odpowiedział. – Piosenki liryczne to nie w jego stylu... 
A skąd wiesz co jest w moim stylu, pomyślał Alex. Nawet mnie nie znasz, a chcesz mi dyktować 

teksty piosenek.

 -Mogę coś powiedzieć? - odezwał się Alex, bo przyszedł mu do głowy pewien pomysł. 
-Mów Alex – dyrektor objął go ramieniem. – Jesteś naszą gwiazdą. 
-Bo   ja...   -   zaczął  Alex   nieśmiało.   –   Ja   mam   braci.   Oni   też   znają   się   na   muzyce...   Zawsze 

chcieliśmy razem grać... i moglibyśmy razem... tą płytę... 

Dyrektor i James wymienili spojrzenia. Ben odchylił się do tyłu na krześle i pokręcił głową. Po 

ich minach Alex doszedł do wniosku, że nie spodobał im się za bardzo ten pomysł. 

-Chłopcze – westchnął pan Brown – powiedz mi ile masz lat? 
-Trzynaście, ale... - odpowiedział, nie wiedząc, o co mu chodzi. 
-A ja prawie pięćdziesiąt i pracuję w tej branży już szmat czasu. W naszym kraju jest bardzo dużo 

takich rodzinnych zespołów. Powiedz mi ile z nich wybiło się, poza granice własnego kraju? - Alex 
milczał. – Bardzo mało. Świat nie potrzebuje kolejnego marnego boysbandu. Alex, jeśli chcesz 
zrobić karierę, to tylko solową, a dzięki nam możesz to osiągnąć. 

-Ale szefie – odezwał się Ben – Jeśli bracia tego chłopaka są tacy jak on, to... 

background image

-Nikt  cię  nie  pytał  o zdanie,  Days  –  warknął  dyrektor.  –  Bierz  się  do pracy,  a  nie  pouczaj 

starszych. 

Ben westchnął ciężko, spojrzał na Alexa przepraszająco i odwrócił się tyłem. Dyrektor klepnął 

Alexa w ramię i wyszedł. 

-Widzisz mały – powiedział James – Albo rodzina, albo kariera. A teraz - otworzył teczkę, którą 

zostawił dyrektor. – Musisz tylko podpisać. 

Alex wziął do ręki kartkę. Był to kontrakt na nagranie solowej płyty. Przypomniały mu się słowa 

jego babci. Gdy był mały siadał jej na kolanach, a ona pytała go kim chciałby być w przyszłości. 
Zawsze odpowiadał tak samo: sławnym muzykiem. Wtedy babcia uśmiechała się i mówiła: „Show 
biznes jest bez duszny. Zawsze musisz wiedzieć, co wybrać, a z czego zrezygnować.” 

-Co ty wyrabiasz? - wykrzyknął James, widząc jak Alex drze kontrakt. 
-Wybieram rodzinę – powiedział Alex i rzucił mu skrawkami w twarz. 
Chwycił   gitarę   i   zanim   zdążyli   cokolwiek   powiedzieć,   wyszedł,   zostawiając   Jamesa   w 

całkowitym osłupieniu.

 -Mądry chłopak – powiedział Ben. 
Alex   szedł   szybko,   kierując   się   do   winy.   Był   tak   zdenerwowany,   że   nie   mógł   normalnie 

oddychać. Nacisnął przycisk windy i oparł się o ścianę. Serce waliło mu jak młotem. Poczuł jak po 
policzku spływa łza. Zawsze tak reagował, gdy był zdenerwowany. Usłyszał dźwięk nadjeżdżającej 
windy i drzwi otworzyły się. W przejściu zderzył się z mamą. 

-Alex? - zdziwiła się. – Co się stało? 
-Jedźmy stąd. To nie ma sensu. 

*

 

-Może jeszcze zostaniesz? - zaproponował Steve. – Nie wyglądasz za dobrze. 
-Przeziębiłem się – odpowiedział Chris. – Steve, dzięki za gościnę. Jestem tu już dość długo. 
-Wrócisz do domu? 
Chris przerwał pakowanie torby i wyprostował się. Myślał już tylko o tym, by wziąć jakieś 

prochy.  Głód był nie do zniesienia. Nie mógł iść do Dicka, bo wiedział, że nie jest tam mile 
widziany. Po ostatnim razie może mu się nieźle oberwać. Była sobota wieczór i wybierał się do 
nocnego klubu. Był pewny, że dzisiaj spotka tam wiele „ciekawych” osób. Wziął torbę i podszedł 
do drzwi. 

-Chris, minęły dwa tygodnie – Steve zatrzymał go. 
-Jesteś wspaniałym kumplem, stary – położył mu dłoń na ramieniu. – Dzięki, że pozwoliłeś mi tu 

pomieszkać, ale teraz muszę iść. Podziękuj swojej mamie. 

Uścisnął mu dłoń i wyszedł. Wieczór był ciepły, ale mimo to trząsł się z zimna. Założył kaptur na 

głowę i wsadził ręce do kieszeni. Skręcił w inną ulicę. Wolał iść dłuższą drogą, z dala od domu. 
Niebo było bezchmurne, a księżyc oświetlał mu drogę. Miał niepokojące uczucie, że ktoś go śledzi. 
Obawiał się tylko jednego: kumpli Dicka. Oni są zdolni do wszystkiego. 

Chris bardzo dobrze pamiętał dzień, w którym poznał Dicka. Było to po sprawie rozwodowej 

rodziców. Tydzień wcześniej została otwarta nowa dyskoteka i tego dnia tam poszedł, by trochę 
odreagować.   Udało   mi   się   jakoś   przemknąć   niezauważony   obok   ochroniarza,   który   i   tak   nie 
sprawdzał, czy ktoś ma skończone szesnaście lat, czy nie. Usiadł przy barze i wtedy podszedł do 
niego jakichś podejrzanie wyglądający chłopak. Był niewiele starszy od niego. Spytał, czy chciałby 
zmienić swoje życie. Chris zgodził się, nie mając pojęcia w co się pakuje. Chłopak wyprowadził go 
z   dyskoteki.   Nie   był   tam   jedyny.   Było   jeszcze   troje   innych,   tak   samo   naiwnych,   tak   samo 
pragnących doznać czegoś nowego. Dick zrobił każdemu z nich zastrzyk i się zaczęło. Wtedy Chris 
poczuł się jak w niebie. Wszystkie problemy gdzieś odpłynęły. Nie czuł nic, oprócz spokoju. Ważny 
był tylko stan, w którym właśnie się znalazł. Tego dnia nie tylko to uległo zmianie. On też się 
zmienił. Stał się zupełnie innym człowiekiem. Nawet sam siebie nie poznawał. Wiedział, że ta 
przemiana nie była dobra, ale nie chciał o tym w taki sposób myśleć. Było mu tak dobrze, kiedy 

background image

narkotyk uderzał mu do głowy. Niestety szybko wpadł w nałóg. Stał się ćpunem. Niczego nie 
wartym śmieciem. 

Znalazł się przed dyskoteką. Co chwila ktoś wchodził i wychodził, niekiedy nie o własnych 

nogach.   Jak  zwykle   stał   ochroniarz,   wyglądający  tak,   jakby  mógł   go   powalić   pierwszy  lepszy 
karzeł.

  W środku było bardzo tłoczno. Dopchał się do baru i zamówił piwo. Barman podał mu bez 

przeszkód i obrzucił go uważnym spojrzeniem. Chris zaczął rozglądać się, szukając towarzystwa. 
Na swoje nieszczęście zauważył Dicka w otoczeniu kumpli i jakichś panienek. Wolał trzymać się 
od nich z daleka. Dopił piwo i zapłacił barmanowi. Miał odejść, gdy usiadł obok niego jakichś 
chłopak. Był strasznie nadpobudliwy. Zapalił papierosa, zaraz go zgasił. Znowu zapalił i tak w 
kółko. Był blady i cały się trząsł. 

-Chcesz towar? - wyjąkał. 
-Co? - Chris spojrzał na niego, jakby nie rozumiejąc. 
-Chcesz towar? Towar... No wiesz... działkę... Chcesz? 
Chris spojrzał w stronę bandy Dicka, a potem wstał i poszedł za nim. Chłopak wyprowadził go 

tylnym   wyjściem.   Chris   poczuł   się   zupełnie   tak,   jak   dwa   lata   temu,   ale   teraz   myślał   tylko   o 
narkotyku. Chłopak otworzył drzwi i wyszli na ciemne podwórze. Chris nic nie widział, ale czuł 
czyjąś obecność. 

-Gdzie masz ten towar? - warknął do chłopaka. 
-Tutaj, Chris.
  Z czterech stron rozbłysły latarki. Zamrugał oczami i zobaczył Dicka, który rzucił ćpunowi 

paczkę marihuany. Chris poważnie się wystraszył. Nie miał dokąd uciec. Był w potrzasku. 

-Znowu się spotykamy – powiedział Dick. – Ostatnio szybko się zmyłeś. 
-Czego chcesz? - warknął Chris. 
-Czego ja chcę? Mi się wydaje, że ty chcesz tego – wyciągnął z kieszeni ampułkę. – Zapomniałeś 

tego wziąć, a po to właśnie przyszedłeś, prawda? 

Chris kiwnął powoli głową. Czuł, że żołądek podskoczy mu do gardła. Bał się. Bał się jak nigdy 

dotąd. Ich było dziesięciu,a on sam jak palec. Nie miał szans. Dick rzucił mu ampułkę. 

-No dalej, Chris – powiedział. – Chcę widzieć jak ćpasz.
Chris spojrzał na małą ampułkę w swojej dłoni. Miał, czego chciał. Nareszcie dostał upragniony 

narkotyk. Więc dlaczego się wahał? 

-Nie o to ci chodzi – odezwał się Chris podnosząc głowę. – Chcesz czegoś innego... 
-Jakbyś zgadł.
-Więc czego chcesz? Oddałem ci cały dług. 
-Nie do końca – Dick zrobił krok w jego stronę. – Pamiętasz co ci powiedziałem dwa lata temu? - 

Chris milczał. – Jeśli z nami zaczynasz, tak szybko nie skończysz. 

-Jakbym   oglądał   Ojca   Chrzestnego–   prychnął   Chris.   Próbował   go   zdenerwować.   Nie   dbał   o 

pozory.   Jak   miał   oberwać,   wolał   tego   nie   przedłużać.   Jednak   Dick   nie   wyglądał   wcale   na 
wkurzonego. Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. 

-Chris – powiedział – Wiesz za co cię lubię? Za twoją szczerość. Zawsze mówisz co myślisz. 

Tylko może ci to przysporzyć wrogów. 

Machnął dłonią na swoich kumpli. Dwóch z nich złapało go za ramiona, a trzeci wyciągnął 

strzykawkę. Chris wyrywał się, ale to i tak nic nie dało. 

-Spokojnie Chris – odezwał się Dick. – To nie będzie boleć. Zresztą – uśmiechnął się – ty i tak 

dobrze wiesz.

Chłopak trzymający strzykawkę, podwinął mu rękaw. Na jego ramieniu było już sporo śladów po 

wkłuciach. Chłopak zrobił mu zastrzyk. Chris poczuł jak po całym ciele rozchodzi się płyn. Ostry 
ból, który czuł od kilku dni, minął. Znowu było mu dobrze. 

Wtedy Dick wymierzył mu pierwszy cios. Chris poczuł jak po brodzie spływa mu krew. Heroina 

sprawiła, że nie czuł bólu. 

-Żebyś pamiętał, że mi się nikt nie sprzeciwia. 
Dick bił go i kopał, ale Chris nic nie czuł. Upadł na kolana i wypluł krew. Spojrzał w górę i 

background image

zobaczył dziewczynę. Wokoło słyszał śmiech, a ona tam stała i patrzyła. Miała w oczach smutek i 
kręciła z dezaprobatą głową. Chris wiedział, że to była jego kara. Kara za te wszystkie rzeczy, 
których   się   dopuścił.   Zamknął   oczy   i   zobaczył   szybko   przesuwające   się   obrazy.   Wakacje,   na 
których Jack ledwo by się utopił gdyby nie on; ich ostatni biwak z ojcem; narodziny Teda; pierwsza 
kłótnia rodziców; dzień, w którym przyłapał ojca z inną kobietą; dzień, w którym dowiedział się o 
rozwodzie rodziców; pierwsze spotkanie z Becky; rozprawa sądowa; noc w dyskotece; pierwsza 
poważna kłótnia z Jackiem... 

-Tego właśnie chciałeś? - usłyszał głos w swojej głowie. 
Nie wiem czego chciałem, pomyślał. Chciałem po prostu przestać cierpieć. Chciałem, by to 

wszystko się skończyło. 

Narkotyk przestał nagle działać i ból uderzył ze zdwojoną siłą. Dick kopnął go w brzuch, usłyszał 

czyś śmiech i stracił przytomność.

background image

VII

 

Powili zaczynało się ściemniać. Alex siedział na kanapie z gitarą na kolanach i delikatnie trącał 

struny. Myślał nad tym, co zrobił. Nie wiedział czemu podjął tak szybką decyzję o rezygnacji z 
kontraktu. Nie mógł dopuścić do tego, by ktoś stawiał mu warunki i narzucał styl, który mu się 
wcale nie podobał. Nie mógł pozwolić na jakichś beznadziejny remix jego piosenki. To przecież on 
był gwiazdą, a nie jego menadżer. To jego piosenka zaraz po wydaniu była na pierwszym miejscu. 
Nikt go nie będzie nazywał „małym”. 

Do salonu wszedł, powłócząc nogami, Teddy i zwinął się w fotelu w kłębek. Od tygodnia nie 

odezwał się słowem. Mama bała się, że coś mu jest, ale on po prostu tęsknił za Chrisem. Mały już 
zaczął tracić nadzieję, że on wróci. Alex wczoraj znalazł jego ukochanego misia w koszu z brudami.

-Długo zamierzasz się nie odzywać? - zapytał go Alex, ale Ted zignorował go. 
Jack leżał w swoim pokoju patrząc w sufit. Pokój chłopca, już prawie mężczyzny był jak zawsze 

czysty.  Na żadnej  z półek nie raził choćby milimetr kurzu. Wszystko na półkach miało swoje 
miejsce. Obok biurka stała gitara. Przy łóżku na małym stoliku nocnym stała niewielka lampka ze 
zdjęciem. Widać na nim było chłopca około dziesięciu lat ściskającego dwoma rączkami gitarę. Na 
jego twarzy gościł radosny uśmiech. Patrząc teraz na to zdjęcie można było dojść do wniosku ile 
przez   te   osiem   lat   zmieniło   się   w   życiu   Jacka.   Nie   był   to   już   ten   sam   radosny   chłopak. 
Odpowiedzialność i opiekuńczość zrobiła z niego osobę dorosłą dbającą nie tylko o siebie ale też o 
młodszych   braci,   dla   których   powinien   być   wzorem.   Tylko   dlaczego   on   czuł   jakby   oni   go 
nienawidzili. Chciał dla nich jak najlepiej. Chciał zastąpić ich ojca, który nigdy tak bardzo ich nie 
kochał by przejmować się bujną wyobraźnią Alexa, pilnować rozbrykanego Chrisa i wyręczać w 
obowiązkach Jacka. Za bardzo naciskał na Chrisa, który próbował być samodzielny, a Jack tylko 
mu się naprzykrzał. Już dawno postanowił, że da sobie spokój z tym idiotą. Jeśli chciał uciec to nic 
mi do tego, pomyślał Jack. 

Podniósł się do pozycji siedzącej i schował twarz w dłoniach. Tak bardzo chciał by Chris wrócił. 

Nie mógł już znieść tej ciszy w domu. Alex myśli teraz tylko o muzyce, Teddy do nikogo się nie 
odzywa, a mama by zapomnieć o wszystkim pracuje jeszcze więcej. Wszyscy chcą wyrzucić z 
pamięci osobę, która wnosiła do tej rodziny najwięcej radości, nawet jeśli się ze wszystkimi kłócił. 
Jack tyle razy myślał o tym, żeby Chris zniknął z jego życia, ale teraz gdy to się stało nie może 
przestać o nim myśleć. Jest w nim jakaś pustka, która ciągle daje o sobie znać. Wiedział, że musi 
coś zrobić, by do końca nie zwariować. 

-To twoja wina Chris - powiedział w ciemność. - To wszystko dzieje się przez ciebie. 
Podniósł się z łóżka i wyszedł z pokoju. 
-Widział ktoś klucze od auta?! - zawołał z korytarza Jack. 
Alex   zerwał   się   z   kanapy   i   wybiegł   na   korytarz.   Zobaczył   jak   Jack   trzęsącymi   się   dłońmi 

przeszukuje komodę wywalając wszystko na ziemię. 

-Po co ci klucze? - zdziwił się Alex.
 -Tak dłużej nie wytrzymam... - warknął. – Jadę go szukać... Znajdę tego idiotę nawet gdybym 

miał objechać cały stan. 

Alex   zrozumiał,  że   chodzi   mu   o  Chrisa.  Uśmiechnął  się   szeroko.   Nigdy  nie  widział  go  tak 

zawziętego. Żyła na jego szyi naprężyła się, a z oczu błyskały iskry. Wreszcie znalazł klucze i 
włożył do kieszeni komórkę mamy. 

-Jadę z tobą – z pokoju wyszedł Teddy. 
Alex spojrzał na niego zaskoczony. Jack uśmiechnął się i ukucnął przed nim. 
-Obiecuję ci, że przywiozę go do domu – powiedział Jack. – Całego i zdrowego. 
-Przyrzekasz?
-Przyrzekam.
 Jack wstał i wyszedł. Alex i Teddy patrzyli jak odjeżdża. 
-Znajdzie go, prawda? - zapytał Teddy patrząc z dołu na Alexa. 
-Miejmy nadzieję.

background image

 *

 

-Chris!
Otworzył oczy. Nadal leżał na ziemi w ciemnym podwórzu. Nie mógł ruszyć nogą, a lewa ręka 

bolała   go   strasznie.   Prawdopodobnie   były   złamane.   Jak   przez   mgłę   zobaczył   dziewczynę 
pochylającą się nad nim. 

-Kim jesteś? - wychrypiał. 
Próbował się podnieść, ale krzyknął z bólu.
-Nie ruszaj się – szepnęła, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Masz złamaną rękę i chyba pęknięte 

żebro...

 -Kim jesteś?! - powtórzył, ledwo łapiąc oddech. 
-Jestem Holly. Pomogę ci – złapała go za zdrową rękę, ale wyrwał się. 
-Zostaw mnie. Nie jestem tego wart. 
-Nie wygłupiaj się – żachnęła się. – Naprawdę nic się już dla ciebie nie liczy? 
-Zostaw mnie – wychrypiał i zamknął oczy. 
Holly wstała i spojrzała na niego z góry. 
-O to ci chodziło wtedy...? - wyszeptał. – Gdybym rzucił ćpanie, to nic by mi się nie stało...? 
-Nie. Nie byłeś w stanie rzucić ćpania – powiedziała oschło. – Dobrze o tym wiesz. To na razie 

tylko początek...

-A skąd ty wiesz? - warknął i skrzywił się z bólu. 
Holly tylko się uśmiechnęła i pomogła mu się podnieść do pozycji siedzącej. Chris oparł się 

plecami o ścianę i dotknął złamanej ręki. Po całym ciele przeszły mu jakby mrówki. 

-Boli? - zapytała.
-Jak diabli.
-Alex zrezygnował z nagrania – powiedziała niespodziewanie, patrząc w niebo. 
Chris spojrzał na nią zdziwiony. Po głowie przebiegła mu dziwna myślę, ale pomyślał, że to bez 

sensu. Alex marzył o płycie, a teraz, gdy miał taką szansę, zrezygnował z niej. 

-Przez te dwa tygodnie ani przez chwilę nie myślałeś, żeby wrócić do domu i zacząć wszystko od 

nowa? - zapytała go. 

-Nie – mruknął, patrząc w dół. – Myślałem tylko o tym, jak bardzo oni mnie nienawidzą. Kiedy 

tak mi się obrywało, nie chciałem, żeby przestali. Wiem, że mi się należało. Przez chwilę chciałem 
umrzeć... Ale wpierw chciałbym zobaczyć mamę i przeprosić ją za wszystko. 

Chris mówił z coraz większym trudem. 
-Żałuję, że... tak ją okłamywałem...
-Co jest dla ciebie ważniejsze? Rodzina, czy narkotyki? - zapytała. 
Spojrzał na nią. Miała zupełnie takie same oczy jak mama. Wydawało mu się jakby koło niego 

siedziała   najważniejsza   kobieta   w   jego   życiu.   Zrobiło   mu   się   tak   cieplej   na   sercu   i   już   nie 
przejmował się bólem.

-Pamiętasz, co powiedziałam ci w tej  uliczce?  - zapytała, a chłopak kiwnął głową. – Ja się 

rozglądam. Widzę bardzo dużo co dzieje się na tym świecie. Ludzie giną z własnej głupoty. Są zbyt 
egoistyczni, by dostrzec to, co najważniejsze. Nie mają pojęcia, że jest ktoś dla kogo mogą żyć. 
Myślisz,   że   nastolatkowie   ćpają   tylko   dlatego,   żeby   doświadczyć   czegoś   nowego,   czegoś 
wspaniałego, bo ten stan jest tak cudowny. Nie czujesz nic i nic cię nie obchodzi. A czy miłość nie 
jest też tym czymś wspaniałym? Czy miłość i wiara w to, że ktoś nas kocha nie jest też stanem 
upojenia? Sama miłość jest narkotykiem... Jeśli o tym zapomnisz, to stracisz to wszystko. Stracisz 
miłość, wiarę, przyjaźń. Tak jak powiedziałeś, będziesz śmieciem bez uczuć. Aż w końcu umrzesz 
nie doświadczając najważniejszych wartości w życiu. 

-To co mam zrobić? - wychrypiał. 
-To już zależy tylko i wyłącznie od ciebie. 
Był trochę zły. Jego duma była urażona. Dziewczyna, której nie zna prawi mu morały na temat 

jego własnego życia. Niestety ona miała rację. Obraz zaczął mu się zamazywać i powoli tracił 

background image

kontakt z rzeczywistością.

 -Nie zmarnuj kolejnej szansy, Chris – usłyszał jeszcze, zanim zemdlał. 

*

  Jack już piąty raz wjechał na tą samą ulicę. Jeździł tak bez celu już dwie godziny. Nie miał 

pojęcia w jakich miejscach może przebywać Chris. Wiedział, że takie jeżdżenie nic nie da, bo Chris 
nie wyskoczy mu nagle przed maskę, ale mimo wszystko czuł, że go znajdzie prędzej czy później.

Wybiła dziesiąta. Nagle ogarnęło go zmęczenie i na chwilę zamknął oczy. 
W tym samym momencie usłyszał krzyk i zahamował. Serce podskoczyło mu do gardła. Przed 

samochodem stała dziewczyna. Światła reflektorów oświetlały jej przerażoną twarz. Ręce miała 
wyciągnięte przed siebie, jakby chciała go zatrzymać. Wyskoczył z auta i podbiegł do niej. 

-Nic ci nie jest? - zapytał, chwytając ją za ramiona. 
Dziewczyna nadal miała to samo przerażone spojrzenie 
-Odezwij się. Nic ci nie jest?!
Nadal milczała. Jack przyjrzał się jej i zorientował się, że to jest ta sama dziewczyna, którą 

wyzwał w automobilu około trzech tygodni temu. 

-Jesteś Kelly, prawda? - powiedział. – Spotkaliśmy się już kiedyś. Jestem Jack. Pamiętasz? 
Spojrzała na niego uważnie i zmarszczyła brwi. Nagle zaczęła go okładać pięściami po klatce 

piersiowej aż stracił oddech. 

-Ty kretynie! - wykrzyknęła. – Mogłeś mnie zabić! Kto ci dał prawo jazdy! 
-Uspokój się! - złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął. 
Dziewczyna przestała okładać go pięściami i oddychała jakby przebiegła milę. 
-Przepraszam – powiedział. – Musiałem na chwilę zamknąć oczy i... 
-Zjechałeś na drugą stronę ulicy – przerwała mu, uśmiechając się ironicznie. 
Odwrócił się. To była prawda. Samochód stał po lewej stronie. Kelly usiadła na krawężniku i 

splotła dłonie. Nadal była przestraszona. 

-Myślałam, że jesteś pijany – odezwała się. 
-Jak widać jestem zupełnie trzeźwy – uśmiechnął się i usiadł obok niej. – Gdybyś nie krzyknęła 

to nie wiem, czy bym zahamował. Jeszcze raz przepraszam... 

-Nie ważne – mruknęła. – Ale następnym razem uważaj jak jeździsz. Wybacz, że nazwałam cię 

kretynem.

 -Należało mi się. Według mnie po winnaś użyć ostrzejszych słów. To co? Wybaczysz mi? 
-Oczywiście – mruknęła.
Zapadła cisza. Skądś dobiegały dźwięki muzyki. Chodnikiem przeszła kobieta i spojrzała na nich 

podejrzanie.

  -Wtedy   w   tym   automobilu   –   odezwała   się,   przerywając   niezręczną   ciszę.   –   Chciałam   tak 

naprawdę pogadać z tobą, a nie z twoim bratem. 

Jack podniósł głowę i spojrzał na nią. 
-Powiedziałam tak, bo nie wiedziałam jak do ciebie zagadać. To było głupie... 
Wstała i odeszła kilka kroków. Jack zmarszczył czoło. 
-Czekaj! - zawołał, wstając z krawężnika. 
Kelly odwróciła się 
-Może... odwieść cię do domu? Nie będę miał aż tak wielkich wyrzutów sumienia. Ledwo cię nie 

rozjechałem. 

Kelly kiwnęła głową i wsiedli do auta. 
-Dlaczego jeździsz po nocy? - zapytała. 
-Dlaczego włóczysz się po nocy? - zapytał. 
-Wracałam z urodzin koleżanki. Mój chłopak... teraz już były chłopak... zabawiał się z jakąś 

zdzirą na moich oczach. 

-A ja szukam brata – odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie. 

background image

-Tego Chrisa? Co się stało? 
-Uciekł z domu dwa tygodnie temu. 
Kelly wybałuszyła oczy.
-Zgłosiliście policji?
Jack roześmiał się.
-Powiedzieli   nam   tylko,   że   poszukają   go.   Na   gliniarzy  w   naszym   mieście   liczyć   nie   warto. 

Chcieli moją mamę nawet aresztować, kiedy powiedziała policjantowi kilka ostrych słów. 

-Tutaj   mieszkam   –   powiedziała   niespodziewanie,   a   Jack   zatrzymał   się.   Otworzyła   drzwi   i 

spojrzała na niego – A może... pomogę ci szukać brata? - zaproponowała. 

-Naprawdę chcesz?
-Tak – uśmiechnęła się.
Jack   poczuł   coś   dziwnego.   Takie   tajemnicze   ukłucie   w   sercu.   Było   ono   bardzo   przyjemne. 

Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego. Było mu miło, że obok niego ktoś siedzi, bo nie czuł już 
takiej senności i mógł opanować swoje zdenerwowanie. 

-Dlaczego on uciekł? - zapytała Kelly, po chwili ciszy. 
-Pokłóciliśmy się – odpowiedział krótko, ale czując na sobie spojrzenie dziewczyny ciągnął dalej 

– Od jakiegoś czasu nie dogadywaliśmy się. Nasi rodzice rozwiedli się dwa lata temu i wtedy Chris 
zmienił się. Kilka dni temu... – zawahał się – znalazłem narkotyki pod jego łóżkiem. 

Zamilkł i zacisnął dłonie na kierownicy. Nagle ogarnął go dziwny gniew. Był wściekły na Chrisa. 

Nie za to, że ćpał, ale za to, że zniszczył swoje i innych życie; że doprowadził do tego, że teraz on 
musiał jeździć po całym mieście szukając go. 

-Cały czas zastanawiam się dlaczego Chris ćpa – powiedział, starając się by jego głos brzmiał 

normalnie.

-Nie   mógł   sobie   poradzić   z   ...   samym   sobą   –   stwierdziła.   –   Chciał   w   ten   sposób   uciec   od 

problemów. Mój kuzyn jest narkomanem – dodała, widząc, że już otwiera usta. – On zachowuje się 
tak jak Chris. 

-Myślisz, że może z tego wyjść? - zapytał. 
-Może przestać ćpać, ale narkomanem będzie do końca – pokręciła głową odgarniając grzywkę z 

czoła - Na pewno już się uzależnił. Przez miesiąc będzie chodził na terapię w ośrodku, a potem 
wszystko zależy od otoczenia i jego samego. 

Jack milczał. Mijali właśnie dyskotekę i coś mu przyszło do głowy. Zatrzymał się. 
-Co robisz? - zapytała. 
-Że też wcześniej na to nie wpadłem – mruknął. 
Wysiadł z auta. Chris często bywał w dyskotekach. To mogło być jedne z wielu miejsc, w których 

mógł przebywać Chris. Wszedł do środka, a za nim przybiegła Kelly. Spojrzał na nią pytająco. 

-No co? Mam szesnaście lat – warknęła. 
Wzruszył ramionami i przepchali się dalej. Głośna muzyka całkowicie ich zagłuszała. Jack nie 

cierpiał takich miejsc jak ta. Ten tłok i ścisk był okropny. Dopchali się wreszcie do baru. 

-Co podać? - zapytał barman, znudzonym głosem. 
-Szukam brata – powiedział Jack. 
-Braci nie podajemy – odpowiedział barman i oddalił się. 
Jack spojrzał na Kelly znacząco, a dziewczyna zaśmiała się. Podszedł do nich jakichś chłopak. 

Był już nieźle pijany. 

-Hej mała – zbliżył się do Kelly i objął ją. – Napijesz się czegoś? 
-Spadaj – warknął Jack. – Ona jest ze mną. 
Gościu wystawił przed siebie dłonie, w geście obrony i poszedł ledwo powłócząc nogami. 
-Dzięki   –  zawołała   Kelly,   starając   się   przekrzyczeć   muzykę,   która   zaczęła   grać   na   nowo.   – 

Śmierdziało od niego na kilometr. 

-Nie ma za co – odkrzyknął Jack i machnął ręką na barmana. – Słuchaj pan – powiedział do 

niego, kiedy podszedł – Muszę znaleźć brata, więc bądź tak dobry i chociaż postaraj się mi pomóc. 

Barman wyglądał, jakby nie od razu zrozumiał. 
-Mojego wzrostu, brunet...

background image

  -A co ja fotograf jestem?! - wykrzyknął barman. – Mam pamiętać wszystkich, którzy tu się 

kręcą?! Chłopie, aż taki głupi to ja nie jestem... 

Kelly zdusiła śmiech.
-Nazywa się Chris Carter – powiedział Jack, zrezygnowany. 
-Gość ma przechlapane.
Jack odwrócił się. Przy barze siedział chłopak, starając się zapalić papierosa, ale ręce tak mu się 

trzęsły, że nie był w stanie utrzymać zapałki. 

-Co powiedziałeś? - zapytał Jack. – Znasz go? 
-Jasne, że znam. Dzięki niemu dostałem towar. 
Jack wstał, złapał go za ramię i wyprowadził na zewnątrz. Za nim pobiegła Kelly, z przerażoną 

miną. 

-Gadaj co wiesz – warknął Jack. – Gdzie i o której go widziałeś? 
Przygwoździł go do muru. 
-Tutaj... - wyjąkał ten. – Z pół godziny temu... 
-Gdzie poszedł?!
Jack złapał go za kołnierz. Już nie panował nad sobą. Ogarnął go gniew, skrywany w sobie od 

tygodni. Miał wielką ochotę rozkwasić mu tą parszywą gębę. Złapał go za szyję. 

-Gadaj, albo...
-Po co te nerwy, Jack?
Odwrócił się, puszczając chłopaka, który od razu uciekł. Zobaczył jakiegoś gościa, a za nim stali 

jego kumple. Ten pierwszy wyglądał na przywódcę. 

-A ty kto? - zapytał Jack. 
-Mów mi Dick – powiedział. – A więc ty jesteś bratem Chrisa. Nawet jesteście trochę podobni... 
-Gdzie on jest? - zapytał od razu.
-A kto to może wiedzieć?! Chris chodzi własnymi drogami. Zresztą sam dobrze wiesz. 
Jack zobaczył jak jeden z tych ćpunów trzyma Kelly. Dziewczyna szarpała się i krzyczała. 
-Chris wpadł w niezłe bagno – powiedział Dick – a teraz trudno mu się z niego wydostać. 

Potrzebuje pomocy. 

-Jesteś dilerem? - zapytał. – Chris ma jakieś długi wobec ciebie? 
-Znasz już jego tajemnice. - zrobił zdziwioną minę. - Zadziwiające. Chris ma długi nie tylko u 

mnie. Napytał sobie wielu wrogów. W naszym okręgu nie jest mile widziany. 

-Co zrobił?
-Nie spełnił mojej prośby.
-Co mu zrobiliście? - warknął Jack, zaciskając pięści. 
Dick tylko się uśmiechnął. W pobliżu słychać było karetkę. W tym samym momencie Kelly 

kopnęła w goleń tego, który ją trzymał i wyrwała się mu. 

-Jack, uciekajmy!
Złapała go za rękę i pobiegli do samochodu. 
-Co ty wyrabiasz?! - wrzasnął. – Mogłem się dowiedzieć, gdzie jest Chris! 
-Ty nic nie rozumiesz! Ruszaj! - krzyknęła. – No dalej! 
Zobaczył jak kumple Dicka biegną w stronę auta i ruszył z piskiem opon. Na zakręcie ledwo nie 

zderzył się z karetką. 

-O co ci, do diabła, chodziło?! - warknął Jack. Serce waliło mu jak młotem. 
-Ten Dick jest dilerem...
-I co z tego? - przerwał jej ostro. 
-A to z tego, że jeszcze trochę, a byś się czegoś pozbył – warknęła. - On był już kilka razy 

notowany   za   napady.   Wywalili   go   ze   szkoły   za   handlowanie   prochami.   Lepiej   się   z   nim   nie 
zadawać. Chris ma poważne kłopoty. 

-Skąd to wszystko wiesz?
-Mój ojciec jest policjantem.
Spojrzał na nią zdziwiony. Zrobiło mu się głupio, że tak mówił o policjantach. Jak na dzisiaj miał 

już dosyć wrażeń. Odwiózł Kelly pod dom i zgasił silnik. Przez chwile siedzieli w milczeniu. 

background image

-Przykro mi, że nie znalazłeś brata – powiedziała, schylając głowę. 
W jej głosie wyczuł współczucie.
-Nie ważne – mruknął. – Dzięki, że ze mną pojechałaś. Gdyby nie ty, pewnie leżałbym teraz pod 

jakąś ścianą poobijany. 

Zaśmiała się i wyszła z auta. 
-Jak się nazywasz?! - zawołał za nią.
-Roberts. Kelly Roberts – powiedziała i weszła do domu. 
Jack zamrugał. Tak samo nazywał się policjant, któremu mama zgłaszała zaginięcie Chrisa.

background image

VIII

 

Otworzył oczy. Było bardzo jasno, a obraz miał rozmazany. Widział jakieś cienie nachylające się 

nad nim. Zamrugał oczami, ale nadal nic nie widział. Ta jasność go drażniła. 

-Czy ja umarłem? - wychrypiał. 
-Jeszcze nie, panie Carter – usłyszał męski głos. 
Obraz zaczął mu się powoli wyostrzać i ujrzał nad sobą mężczyznę w białym kitlu. 
-Gdzie ja jestem? - wyszeptał.
-W   szpitalu.   Dobrze,   że   karetka   zdążyła.   Mógłby   pan   dostać   krwotoku   wewnętrznego   – 

powiedział lekarz patrząc w jego kartę. 

Chris próbował podnieść się na poduszkach, ale syknął z bólu. 
-Ma pan złamane dwa żebra i nogę. Ręka jest tylko zwichnięta. – poinformował go doktor. – 

Lepiej, żeby pan leżał nieruchomo. Nie mam pojęcia kto pana tak urządził, ale to na pewno nie było 
przyjemne.

Uśmiechnął   się   jeszcze   i   wyszedł,   a   Chris   został   sam.   Rozejrzał   się.   Leżał   w   niedużej   sali 

szpitalnej. Oprócz jego łóżka były jeszcze dwa inne. Spojrzał na szafkę obok. Stał tam wazon ze 
świeżymi kwiatami i kilka kartek. Sięgnął po jedną. 

-”Wracaj do zdrowia. Becky” – przeczytał i uśmiechnął się do siebie. 
Jak stąd wyjdę, będzie musiał jej gorąco podziękować za tą kartkę, pomyślał. Odłożył kartkę z 

powrotem i spojrzał na drzwi. Stała w nich jego mama. Wyglądała okropnie. Oczy miała czerwone 
od płaczu, a sweter zwisał na niej jak na wieszaku. Bardzo schudła i jakby postarzała się o kilka lat. 
Podeszła powoli do łóżka i usiadła na krześle. Patrzyła na niego, a potem nagle zerwała się i mocno 
go przytuliła. 

-Mamo, przepraszam – wyjąkał Chris. – Ja nie chciałem... ja... Proszę wybacz mi... 
-Spokojnie – wyszeptała, głaszcząc go po głowie. – Wszystko będzie dobrze, kochanie. Już teraz 

wszystko będzie dobrze. 

Czuł   się   znowu   jak   mały  chłopczyk,   który  przewrócił   się,   stłukł   sobie   kolano   i   znalazł   się 

objęciach   kochanej   mamy,   która   go   pocieszyła   i   przytuliła.   Znowu   była   przy   nim   i   to   było 
najważniejsze. Czuł się bezpiecznie. Wiedział, że to ten moment. Teraz jest szansa by wszystko 
naprawić. Znowu była przy nim i to było najważniejsze. Mimo, że wszystko go bolało i ledwo mógł 
się poruszyć był szczęśliwy, że ona jest tutaj. 

-Muszę ci coś powiedzieć – wychrypiał, walcząc ze ściskiem w gardle. – Nie byłem wobec ciebie 

szczery...

 -Synku, ja wszystko wiem – po jej policzkach spłynęły łzy. – Lekarze... powiedzieli mi, że w 

twojej krwi wykryli narkotyk...

 Chris przełknął ślinę i odwrócił głowę. Nie mógł spojrzeć jej w oczy. Wyglądała tak smutno, że 

jego serce płakało. Czuł do siebie wstręt, że ćpał, że stracił do wszystkich zaufanie. 

-Chris,   gdybym   wiedziała   –   wyszeptała.   –   Gdybym   tylko   wiedziała,   co   się   z   tobą   dzieje... 

Moglibyśmy razem jakoś rozwiązać ten problem... Wybacz mi, że nie widziałam tego co się z tobą 
dzieje... 

-Mamo – chwycił ją za rękę. – To nie twoja wina. To ja stoczyłem się na samo dno. Myślałem, że 

w ten sposób sobie pomogę. Nie mogłem poradzić sobie z tym, że tata odszedł... że zachował się 
jak skończony palant...

-To tylko o ojca chodzi? - spojrzała na niego zdziwiona. 
-Widziałem go z tą flądrą - ścisnął dłoń w pięść i uderzył w pościel. - Obiecałem, że nikomu nie 

powiem... może gdybym powiedział, nie czułbym tak wielkich wyrzutów sumienia. 

-Chris...
-Ja wiem, że ten rozwód, to nie przeze mnie... - przerwał jej. - Tata nigdy wystarczająco nas nie 

kochał... Zawsze był między nami jakichś dystans. 

-Wzięliśmy ślub, kiedy byłam już w ciąży – powiedziała, patrząc na białą pościel. – Wiedziałam, 

że Adam nie jest jeszcze gotowy na taką odpowiedzialność. – pokręciła głową. – Mamy teraz inny 

background image

problem... Chris, kto cię tak pobił? - spojrzała mu w oczy. 

-A czy to ważne – mruknął, odwracając wzrok. 
-Jeśli powiesz kto, to ich zamkną. 
-Mamo, ja jestem narkomanem – przerwał jej. - Nie jestem bez winy. Zrobiłem dużo błędów i 

zostałem ukarany. Nic nie mów – powiedział szybko. – Nawet jeżeli powiem kto to był, to i tak nic 
nie da. 

-Pójdziesz na odwyk, dobrze? - pogładziła go po policzku, na którym widniała mała szrama. – 

Wszystko się jakoś ułoży... teraz będzie lepiej... 

-Nie mówmy już o tym... - szepnął. 
Spojrzała  na   niego  uważnie.  Wytrzymał  to   spojrzenie.   Nie  chciał   znowu  jej  zranić.  To  była 

najważniejsza osoba w jego życiu. Mimo, że wszystkich okłamywał to i tak była w stanie mu 
wybaczyć. Jednak Holly miała rację. 

Rozległo się pukanie. W drzwiach pojawiła się głowa Alexa. 
-Możemy już wejść? - zapytał. 
Zanim zdążyli odpowiedzieć, do sali wbiegł z wrzaskiem Teddy i rzucił się Chrisowi na szyję. 
-Udusisz mnie – zaśmiał się Chris. – Jestem trochę poobijany. 
-Nareszcie jesteś – powiedział mały, cały czas go trzymając. – Jak mogłeś tak bez słowa odejść. 

Martwiliśmy się. 

Chris spojrzał na Alexa, który stał z pochyloną głową i trzymał ręce głęboko w kieszeni. 
-Cześć – powiedział Chris.
-Cześć. Jak się czujesz? - zapytał nieśmiało. 
-Bywało lepiej – uśmiechnął się, a Alex odwzajemnił uśmiech. 
Pani Carter ukradkiem otarła łzę spływającą po jej policzku. Teddy puścił Chrisa i usiadł na 

brzegu łóżka, szczęśliwy jak nigdy. 

-A Jack obiecał mi, że cię znajdzie – powiedział mały. – I dotrzymał obietnicy. 
-Jack?! A tak w ogóle gdzie on jest? - zapytał Chris. 
Pani Carter i Alex wymienili spojrzenia. 
-On... - powiedział powoli Alex. – Pojechał cię szukać. On wiedział, że ty... no wiesz... 
-Ćpam? - dokończył za niego.
-Był trochę wkurzony. – Udał, że go nie usłyszał. – Nie znalazł cię, ale w nocy zadzwonili ze 

szpitala. Przyjechał z nami, ale jak się dowiedział co się stało, wyszedł. Powiedział, że... - przerwał 
i odwrócił się do okna. – Powiedział, że nie ma zamiaru się z tobą widzieć. 

Właśnie tego się spodziewał. Jack był uparty i zawsze chciał postawić na swoim. Pamiętał, że 

gdy byli mali Jack powiedział mamie, że Chris zbił jej ukochany wazon. Chris został ukarany, a 
Jack pojechał z tatą na ryby. Chris bardzo chciał tam jechać, ale wiedział, że pojedzie tylko jeden z 
nich. Jack nigdy na nikogo nie skarżył, ale wtedy zrobił to by Chris został w domu i nie mógł 
jechać z tatą. Oczywiście wazon zbił ośmiomiesięczny Alex. Jack i Chris zawsze rywalizowali, a 
gdy robiło się zbyt gorąco jeden z nich rezygnował. Zwykle był to Jack. Teraz stało się zupełnie 
inaczej. To Chris się poddał. Chris uświadomił sobie teraz, jak wyglądały te ich wszystkie kłótnie. 
Najpierw wybuchała wielka awantura o głupi bałagan w pokoju. Jack kazał mu sprzątać, Chris 
upierał się, że sprzątać nie będzie. Potem Jack dawał za wygraną, a Chris wściekły wychodził z 
domu. To była tylko wyłącznie jego wina. Jack chciał dla niego dobrze, ale Chris zawsze był 
przeciw niemu. Po prostu zazdrościł mu. Zazdrościł mu tej inteligencji. Jack zawsze mu rządził, bo 
próbował jakoś zastąpić ojca. Jako starszy brat dbał o nich, a Chris tego nie rozumiał. Myślał, że 
Jack  znowu  chce   mu   pokazać,   że  jest  lepszy.   Gdyby zawsze   liczył  się  z   jego  zdaniem,   może 
wszystko wyglądałoby inaczej.

 

*

 

Jack siedział na ławce przed szpitalem i patrzył na budynek, ale tak jakby go wcale nie widział. 

Zastanawiał się, co teraz czuje Chris. Czy myśli o narkotykach, czy zastanawia się dlaczego on go 

background image

nie odwiedził. Nie był w stanie tam tak po prostu wejść. Nie mógł na niego spojrzeć. Bał się, że 
znienawidziłby go jeszcze bardziej. Dosiadła się do niego jakaś dziewczyna. To była Holly. 

-Co tak siedzisz z miną męczennika? - zapytała. 
Spojrzał na nią spode łba.
-Mój brat jest w szpitalu – odpowiedział patrząc na swoje buty. 
-I co związku z tym? 
-Ty tak zawsze doprowadzasz wszystkich załamanych do białej gorączki? - warknął. 
Holly uśmiechnęła się tylko i spojrzała na budynek szpitala. 
-To czemu go nie odwiedzisz? - zapytała. 
-Nie wiem – westchnął. – Chyba boję się tego, jak zareaguję. 
-Strach jest potężny, gdy nie potrafimy z nim walczyć. 
-Zawsze wszystkim prawisz morały? - mruknął. 
-Na tym polega moja praca – uśmiechnęła się i trąciła go ramieniem. – Jack nie bądź samolubny. 

Twój brat na pewno wie, że postąpił źle i bardzo chce z tobą porozmawiać. 

-Niby skąd to możesz wiedzieć?! - warknął. – Nawet mnie nie znasz. 
-Och, Jack, jesteś naprawdę trudnym przypadkiem. Nie muszę cię znać, żeby wiedzieć jak dzieje 

się w życiu – westchnęła. – Wiesz na czym polega miłość? - Chłopak milczał. – Miłość polega na 
dawaniu drugiej szansy. Na przebaczaniu osobie, która zrobiła coś źle, ale bardzo chce to zmienić. 
Ty i twój brat na pewno potrzebujecie takiej drugiej szansy. Nie mówię, że od razu będzie lepiej – 
dodała szybko, widząc, że ten chce coś powiedzieć. – Z czasem wasze relacje będą się poprawiać, 
aż znowu będzie tak jak dawniej. 

Wstała i spojrzała na niego. Uśmiechnęła się jeszcze i poszła. Jack zamyślił się. Jeśli miłość 

polega na dawaniu drugiej szansy, to czy będą w stanie z niej skorzystać. Zerwał się z ławki i 
pobiegł do szpitala. Kiedy biegł korytarzem i mijał tych wszystkich pacjentów zastanawiał się, co 
powie Chrisowi. Czy będzie w stanie go za wszystko przeprosić. 

-Przepraszam – zatrzymał pielęgniarkę z tacą pełną lekarstw. – Nie wie pani, gdzie leży Chris 

Carter? 

-Ostatnie drzwi na prawo – powiedziała kobieta. 
Podbiegł pod drzwi i zawahał się. Słyszał głos Teddy'ego i śmiech Alexa. Usłyszał też głos 

Chrisa i poczuł jakby w gardle pojawiła mu się wielka kula. Drżącą pięścią zapukał. Po drugiej 
stronie głosy umilkły i usłyszał jak ktoś podchodzi do drzwi. 

-Jack! – Pani Carter przytuliła go. – Jak dobrze, że jesteś. 
Nie odpowiedział. Spojrzenia jego i Chrisa spotkały się. Ich oczy nie wyrażały niczego. Alex 

zerwał się z łóżka, wziął Teddy'ego ma ręce i szybko wyszli. Pani Carter patrzyła to na jednego to 
na drugiego. 

-Mamo – powiedział cicho Chris. – Zostawisz nas samych? 
Pani Carter kiwnęła głową i wyszła. Chris próbował się podnieść, ale syknął z bólu. 
-Poczekaj – powiedział Jack i podszedł do niego. – Pomogę ci. 
Chwycił go za ramię i delikatnie podniósł. 
-Dzięki – mruknął Chris. 
Jack uśmiechnął się lekko i usiadł na krześle. Zamilkli. Jack patrzył na swoje dłonie, a Chris 

gdzieś przed siebie. Jack nienawidził takiej niezręcznej ciszy. Pamiętał jak jeszcze przed rozwodem 
rodziców siedzieli wieczorem w kuchni i rozmawiali i śmiali się. Mogli tak przegadać całą noc. 
Temat nigdy im się nie wyczerpał. 

-Jack – odezwał się cicho Chris – Ja wiem, co sobie teraz myślisz... 
-A skąd to możesz wiedzieć?! - Jack sam zdziwił się swojego tonu. – Skąd możesz wiedzieć, co 

teraz czuję... Dowiedziałem się, że mój młodszy brat od kilku lat ćpa. Myślisz, że to dla mnie takie 
łatwe?

 -A myślisz, że nie czuję do siebie odrazy, że ćpałem?! - powiedział ostro Chris. – Byłem taki 

głupi   wierząc,   że   narkotyki   rozwiążą   wszystkie   problemy.   Jack,   jesteś   moim   bratem.   Musisz 
zrozumieć, że ... Ja chcę, żeby znowu było tak jak dawniej. Nie mam siły już z tobą walczyć. To 
było takie bez sensu. Zawsze czułem się ten gorszy... 

background image

-Tu nie chodzi tylko o nasz stosunek do ojca – powiedział Jack. – My cały czas walczymy ze 

sobą, a tego nie da się zmienić. 

-A chcesz to zmienić? - zapytał. 
Jack milczał.
-Wiesz, spotkałem pewną dziewczynę – zaczął Chris. – Uświadomiła mi co jest najważniejsze. 

Dzięki niej zrozumiałem wiele rzeczy. Jack, ja chcę się z tego wyleczyć. Pójdę nad odwyk. Ja już 
nie chcę ćpać. 

Jack spojrzał na niego. Był bardzo blady, a po policzku spływały mu łzy. Widząc to uwierzył mu. 

Wiedział, że teraz może mu zaufać. Cieszył się, że Chris jest teraz tu i z nim. Znowu czuł, że ma 
brata. Nie miał już do niego żalu. Chris chce się zmienić i to było najważniejsze. To co było złe już 
minęło. Teraz czas na lepsze życie. 

Do sali weszli Alex i Teddy, a za nimi pani Carter. 
-I znowu w komplecie – powiedział wesoło Alex. 
Teddy usiadł w nogach łóżka, uważając by nie urazić złamanej nogi Chrisa. 
-Chłopcy – odezwała się pani Carter. – Chyba czas bym wam coś opowiedziała. 
Jack wstał i pani Carter usiadła na krześle. 
-Będzie to bajka? - zapytał Teddy.
Pani Carter uśmiechnęła się do niego. 
-Doszłam do wniosku, że jesteście już w odpowiednim wieku, by poznać prawdę – powiedziała 

patrząc po kolei na Alexa, Chrisa i Jacka. 

-Jaką prawdę? - zapytał Jack, ale Alex ucieszył go ręką. 
-Było to rok po narodzinach Chris – zaczęła, a synowie słuchali jej uważnie. – Byłam w ciąży. 

Wtedy bardzo pragnęłam mieć córkę. Niestety wtedy zaczęły się problemy zawodowe waszego taty. 
Mnie również wyrzucili. Zmarł wasz dziadek i nie mogłam się z tym pogodzić. Nie wiem, czy mnie 
zrozumiecie, ale czułam, że to będzie dziewczynka - na jej twarzy pojawił się uśmiech - Byłam 
dopiero w czwartym tygodniu, ale czułam to bardzo wyraźnie. Taki kobiecy instynkt. Tak naprawdę 
nikt nie wiedział, że jestem w ciąży. Nawet wasz tata. Ten cały stres, strach o to, co będzie dalej z 
wami dwoma... – spojrzała na Jacka i Chrisa – ten stres sprawił, że poroniłam. 

Jack oparł dłonie na jej ramionach. 
-Nikomu o tym nie powiedziałam – mówiła dalej, a głos coraz bardziej jej się załamywał. – Tata 

wyjechał w delegacji, a jak wrócił już wszystko było dobrze. Dwa lata później urodziłeś się ty, Alex 
i nigdy więcej nie wspomniałam o tym tragicznym wydarzeniu. 

-Dlaczego teraz nam o tym mówisz? - zapytał cicho Chris. 
-Bo chcę być z wami szczera – powiedziała. – Często myślałam o tym dziecku. Nadal mam takie 

uczucie, że to była dziewczynka. W myślach nadałam jej imię – uśmiechnęła się ponuro. 

-Jakie? - zapytał Teddy.
-Holly – szepnęła. 

*

 

Ciemność, strach, ból.
Chris leżał w ponurej sali szpitalnej patrząc w sufit. Był środek nocy, a ból w klatce piersiowej 

nie pozwalał mu zasnąć. Miał ochotę wziąć jakieś prochy, by wreszcie pozbyć się tego uczucia. 
Myśli kłębiły się w jego głowie, doprowadzając do szału. Myślał o mamie, braciach, o Becky i 
jeszcze nigdy nie czuł się tak samotny. 

Był szczęśliwy, że Jack wybaczył mu wszystko, ale z drugiej strony nie mógł znieść jakim był 

draniem. Był takim samym draniem jak jego ojciec, który zostawił ich na pastwę losu. Miał wielką 
ochotę by raz na zawsze skończyć ze sobą i nie ranić już więcej siebie i bliskich. 

Był nikim. Był wstrętnym żałosnym narkomanem, który przez swoją głupotę ledwo nie stracił 

życia. Może byłoby lepiej gdyby umarł? Jeden narkoman w jedną, czy w drugą stronę nie robi 
różnicy.

background image

  Próbował podnieść się na poduszkach, ale tylko skrzywił się z bólu. Jego spojrzenie padło na 

okno   i   gwiaździste   niebo.   Zawsze   kiedy   patrzył   na   nocne   niebo   myślał   o   wszystkich   innych 
ludziach na świecie w podobnej sytuacji jak on, albo nawet gorszej. Wiele dzieci umierało z głodu, 
wiele nie miało rodziców  albo nie miało gdzie mieszkać. Kiedy tak o tym  myślał doszedł do 
wniosku, że jest szczęściarzem. Ma mamę, braci, dach nad głową, ale i tak musi wszystko zepsuć. 

Jedna z gwiazd nagle zamigotała, aż niespodziewanie zaczęła spadać. 
-Spadająca gwiazda – szepnął.
 Zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, pokój rozświetlił się rażącym światłem. Chris zasłonił ręką 

oczy i wydawało mu się, że ujrzał sylwetkę jakiejś postaci. 

-Cześć braciszku – głos odbił się jakby echem w sali. 
-H-holly? - zmrużył oczy, starając się zobaczyć cokolwiek. 
Wydawało mu się, że ujrzał anioła. Dziewczyna ubrana była w długą białą suknię, a na długich 

ciemnobrązowych włosach miała wianek z białych róż. Wyglądała tak pięknie, tak anielsko, że aż 
zaniemówił. Biło od niej takie nieziemskie światło. 

-Holly – powtórzył, nie wierząc własnym oczom. 
-Ciii... - dziewczyna położyła palec na ustach i zbliżyła się do niego. – Musisz odpoczywać. 
-Co tu robisz? - szepnął. 
-Przyszłam cię odwiedzić, głuptasie – uśmiechnęła się. Jej uśmiech sprawił, że zrobiło mi się lżej 

na sercu. Wreszcie nie był sam w tej ponurej sali. 

-Jak się czujesz? - zapytała, ściskając jego dłoń. 
-Dużo lepiej – odpowiedział. – Dzięki za pomoc. 
-Nie ma za co. Nie mogłam pozwolić, byś tak skończył. 
Zamilkli. Holly gładziła go delikatnie po dłoni. Poczuł jakby mrówki rozbiegające się po jego 

ciele. To było jednocześnie dziwne, ale i przyjemne. 

-Wiesz, że za te myśli samobójcze powinieneś dostać kopniaka? - powiedziała ostro, a Chris aż 

się wzdrygnął.

 -Skąd wiesz, o czym myślałem? - zapytał z wyrzutem. 
-Ile razy mam ci powtarzać, że wiem wszystko – westchnęła i wywróciła oczami. 
Chris uśmiechnął się przepraszająco.
-Naprawdę chciałeś się zabić? - spojrzała na niego poważnie. 
-Tylko o tym myślałem – westchnął, ale widział, że ona nadal patrzy na niego podejrzliwie. – Po 

co pytasz, jak sama dobrze wiesz?! Zresztą... wszystkim na pewno by ulżyło. 

-Chyba naprawdę ci przyłożę – warknęła, puszczając jego dłoń. – Dopiero co się pogodziliście, a 

tobie już coś nie pasuje. Jesteś wielkim egoistą. Chcesz znowu doprowadzić mamę do załamania 
nerwowego?! 

-Ale...
 -Nie ma żadnego ale – przerwała mu. – Mama i tak za dużo przeżyła, by znowu się martwić o 

swoich nieodpowiedzialnych synów. 

-Wiem – westchnął – Ale ja nie chciałem zranić mamy. Po prostu... 
-Nie pomyślałeś, że są osoby, dla których coś znaczysz? - przerwała mu znowu. 
Chris spuścił głowę.
-Gdybym mógł cofnąć czas...
  -Czasu nie da się cofnąć, Chris – uśmiechnęła się – Ale możesz zacząć wszystko od nowa. 

Jeszcze da się naprawić to, co się zepsuło. 

Jej spojrzenie było tak ciepłe, tak pełne czułości i otuchy, że poczuł wielką ulgę, a w sercu od 

nowa zapaliła mu się iskierka nadziei. Teraz był całkowicie pewien, że to co powiedziała im mama 
było prawdą. To właśnie Holly była ich siostrą. Ich aniołem stróżem, który pomógł im przejść przez 
te wszystkie trudne chwile. Ona obroniła go przed całym złem tego świata. 

-Ale i tak wszystko zepsułem... 
-Ale żyjesz! Chris, Bóg miał wobec ciebie pewne plany. Dał ci drugą szansę. On wie, że jesteś 

wartościowym człowiekiem i widzi w tobie tylko to, co dobre. Teraz ty musisz sprawić, żeby i inni 
zobaczyli cię takim, jakim teraz widzi cię Bóg. Zaufaj Mu. Gdy masz przy sobie osoby, które 

background image

kochasz z całego serca, twoje życie nabiera sensu. Ich bliskość pomaga ci wierzyć w siebie. Nie bój 
się też mówić o swoich marzeniach. Może znajdzie się ktoś, kto pomoże ci je spełnić. O marzeniach 
nie wystarczy tylko bardzo mocno myśleć. Trzeba próbować je spełniać. Krok po kroku. 

-Dlaczego musiała stać się tragedia bym to wszystko zrozumiał? - zapytał z żalem. 
-To była lekcja – odpowiedziała, dotykając jego policzka. – Lekcja dla ciebie, Jacka i Alexa. 

Musieliście nauczyć się, że w życiu nie można liczyć tylko na siebie. Ma się rodzinę, która w 
trudnych  chwilach  zawsze   może   pomóc.  Nawet  najmniejszy gest  może  wiele  zmienić   –  w  jej 
brązowych oczach zalśniły zły. – Chris, masz wspaniałych braci. Nigdy o nich nie zapominaj. 

-Nie zapomnę – szepnął. – O tobie też nie zapomnę. 
Holly uśmiechnęła się.
-Zapomnisz. Bardzo szybko zapomnisz. Zobaczysz. 
Pochyliła się i pocałowała go w czoło. Rozbłysło oślepiające światło i w sali znów zrobiło się 

ciemno i ponuro.

-Do widzenia, Holly – szepnął patrząc w niebo. – Byłaś naszą nadzieją. 
Uśmiechnął się. Na niebie znów pojawiła się ta sama gwiazda, która wcześniej spadła. Westchnął 

i wziął do ręki zeszyt, który zostawił Teddy. Na każdej stronie były jego rysunki. Na jednym 
zobaczył cztery trochę koślawe postacie, a pod nimi zapisane ich imiona. Było to pismo Alexa. 
Uśmiechnął się do siebie, przypominając co Alex powiedział o artystycznych zamiłowaniach Teda, 
zanim dostał od małego po głowie. 

Otworzył na czystej kartce i wziął długopis. Pomyślał o dziewczynie, która sprawiła, że jego 

rodzina nie rozpadła się. Uświadomiła całej trójce najważniejsze wartości w życiu. Miłość, rodzina, 
wiara. Nie chciał o tym zapomnieć. Jeszcze raz spojrzał na niebo i napisał: Ona jest aniołem.

background image

IX

 

Minął kolejny miesiąc. Nadszedł czerwiec, przynosząc ze sobą bliski koniec roku szkolnego. 

Teddy i Alex grali na podwórzu w piłkę. Chris rozsiadł się na trawie pod drzewem z książką w ręku. 
Alex widząc go z książką tak się zdziwił, że dostał od małego piłką. Zupełnie przypadkiem. 

Alex nie mógł uwierzyć w to, co działo się przez ostatni miesiąc. Chris poszedł do ośrodka. 

Przyrzekł, że już nigdy w życiu nie sięgnie po narkotyki. Alex wierzył mu na słowo. Wystarczyło 
tylko jedno spojrzenie, a wiedział, że jego brat się zmienił; teraz na lepsze. Jutro wybierają się do 
szpitala, by zdjąć mu gips z nogi, a potem znowu będą razem grali w baseball. 

Pani Carter dostała wyższą pensję. Teraz pracowała mniej i mogła częściej  bywać w domu. 

Pieniądze, które Alex dostał za singiel wystarczą im na jeszcze długi czas. Jack zapowiedział, że 
znajdzie jakąś pracę, chociaż Alex nie wyobrażał go sobie za ladą sklepową lub w warsztacie 
samochodowym. Dzisiaj wybrał się do supermarketu, bo szukają kasjera. Alex widział, że Jack nie 
idzie tam zbytnio zadowolony. Wyglądał jakby szedł na ścięcie, a nie w sprawie pracy. 

Chris złapał kule i wstał z ziemi. Alex nawet nie chciał mu pomóc. Ostatnio dostał od niego 

porządny opieprz. Tylko to się u Chrisa nie zmieniło. Nadal chciał być samodzielny, nawet jeżeli 
się...

 -Chris się przewrócił! – zawołał Teddy. 
Alex podbiegł do niego i pomógł mu wstać. Chris spojrzał na niego ze złością, ale nic nie 

powiedział. Alex ledwo powstrzymał śmiech. 

-Nigdy nie dasz sobie pomóc? - bardziej stwierdził niż zapytał. 
-Nie jestem kaleką – mruknął Chris. 
-Jesteś – powiedział Teddy. 
-Tylko do jutra – powiedział. – A potem – wyciągnął przed siebie kulę i zaczął małego lekko 

dźgać – dorwę cię i nikt cię nie uratuje. 

Roześmiał się, widząc jak mały ucieka do domu, wołając mamę. Alex i Chris weszli do domu. 

Pani   Carter   krzątała   się   w   kuchni   wesoło   podśpiewując.   Jeszcze   nigdy   nie   widzieli   jej   tak 
szczęśliwej. Teddy jak tylko zobaczył Chrisa, schował się pod stół. 

-Widział ktoś takiego małego karła? - zapytał głośno. 
-Tylko nie karła – dobiegł głos spod stołu, wszyscy wybuchnęli śmiechem. 
Drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wpadł Jack. Podbiegł do mamy, pocałował ją w 

policzek, złapał kanapkę i wybiegł z kuchni. Alex i Chris wymienili spojrzenia. 

-A temu co? - zdziwił się Alex i wszedł do salonu. 
Jack siedział na kanapie z telefonem w ręku i przeklinał, próbując wystukać numer, ale ciągle 

słyszał ten sam komunikat. 

-Jak to nie ma takiego numeru?! - wykrzyknął. – Musi być. Przeklęty automat. 
-Co jest? - zapytał Chris, wchodząc do salonu i ledwo nie potknął się o próg. 
-Nic – burknął Jack.
-Jak masz jakichś problem, to nam powiedz – powiedział Alex, siadając obok niego. 
Jack spojrzał na niego spode łba.
-Masz tą pracę, czy nie? - zapytała pani Carter mijając Chrisa w drzwiach i wchodząc do salonu. 
-Nie mam – powiedział Jack, trochę spokojniej. – Już kogoś znaleźli. 
-To co się stało, że tak wpadłeś? 
Alex schylił się i z ziemi podniósł jakąś kartkę z numerem telefonu. Jack wyrwał mu ją i chciał 

wyjść, ale Chris zatarasował mu przejście. 

-Gadaj o co chodzi – rozkazał, grożąc mu kulą. 
-To długa historia.
-Mamy czas – powiedział Alex.
-No bo... - Jack wsadził ręce do kieszeni i spojrzał w podłogę. – Wtedy jak cię szukałem – 

spojrzał na Chrisa – to byłem trochę rozkojarzony i zmęczony... No i wtedy ledwo nie przejechałem 
takiej jednej dziewczyny. 

background image

Alex parsknął śmiechem, a Chris zmroził go spojrzeniem, też ledwo panując nad śmiechem. 
-No i?
-No i nic. Porozmawialiśmy. Ona pojechała ze mną cię szukać. Potem odwiozłem ją do domu i 

tyle...

-A co to ma wspólnego z dzisiejszym dniem? - zapytał Chris, chyba rozumiejąc już o co chodzi. 
Jack odwrócił się od niego i usiadł w fotelu. Chris zauważył ze zdziwieniem, że brat jest lekko 

czerwony. 

-No jak byłem w tym sklepie... to spotkałem tą dziewczynę... 
-Robi się ciekawie – zaśmiał się Alex, ale dostał poduszką od mamy. 
-Ona   dała   mi   swój   numer   telefonu   –   powiedział   cicho   Jack   i   lekko   się   zaczerwienił.   – 

Powiedziała, że jak chcę to możemy się jeszcze kiedyś spotkać... tylko nie mogę się dodzwonić! - 
zawołał, a Alex i Chris wybuchnęli śmiechem. – To nie jest nic śmiesznego. 

Alex spojrzał na kartkę i chwycił za telefon. Wystukał spokojnie numer i podał Jackowi. Ten 

wziął telefon, minął Chrisa i wyszedł na korytarz. Usłyszeli jeszcze głos Jacka, jak wywala Teda z 
kuchni i trzask zamykanych drzwi. Alex i Chris przybili sobie piątki, a pani Carter pokręciła ze 
uśmiechem głową. 

-Dzieci mi dorastają – zaśmiała się.
-Już dorosły – zauważył Alex.
Rozległ się dzwonek do drzwi i Alex pobiegł otworzyć. Chris podszedł o kulach do fotela. Przez 

tą złamaną nogę czuł wielkie zmęczenie. Zawsze był w dobrej kondycji, ale przez te przeklęte 
prochy, jak zauważył ostatnio Alex, strasznie zdziadział. 

-Może byś tak usiadł i nie ruszał z miejsca, dopóki nie zdejmą ci gipsu? - zapytała mama, widząc 

jego wysiłki. 

-Powtarzasz to samo codziennie od miesiąca - burknął Chris. - Wiesz, że nie jestem w stanie 

usiedzieć... 

-Cześć Chris.
Słysząc znajomy i bardzo pociągający głos, aż podskoczył. Skutek był taki, że upuścił kule, które 

przewróciły się z głośnym hukiem, a on sam wylądowałby głową w dół gdyby w ostatniej chwili 
nie złapał się oparcia fotela. Odwrócił się i machinalnie przygładził włosy. W drzwiach stała Becky 
i uśmiechała się słodko. 

-Cześć Becky – odpowiedział, trochę za wysokim głosem. – Co u ciebie? - zapytał już normalnie, 

przeklinając w duchu swoją głupotę i niezdarność. Nie ma to jak zbłaźnić się przed dziewczyną. 

-Dzięki, dobrze – powiedziała. – A u ciebie? 
-Też dobrze. No może oprócz jednego – uśmiechnął się i wskazał na swoją nogę. 
-Becky, napijesz się czegoś? - zapytała pani Carter, uśmiechając się serdecznie. 
-Tak. Dziękuję, pani – powiedziała Becky.
Pani Carter złapała Alexa za kołnierz, który miał minę jakby miał zaraz wybuchnąć śmiechem i 

wyszli z salonu. Chris schylił się i podniósł kule. 

-Usiądź – powiedział nieśmiało, a dziewczyna usiadła na kanapie. – Chyba powinienem ci oddać 

dług. 

-Daj spokój – machnęła ręką. – To było tylko dziesięć dolarów. Powiedz lepiej, co działo się z 

tobą przez prawie trzy tygodnie. 

Chris zawahał się. Od dawna pragnął wyznać jej swoje uczucia, jednak obawiał się jednego; jeśli 

dowie się, że był narkomanem, a to dziesięć dolarów, które od niej wziął chciał przeznaczyć na 
działkę, mogłaby go znienawidzić tak jak wszyscy których okłamał. Kochał ją i czuł, że ona też 
darzy go jakimś uczuciem, ale ta bariera, która zawsze dzieliła go od reszty świata nadal istniała. 
Wziął głęboki oddech i usiadł obok niej. 

-Becky, posłuchaj – zaczął powoli – ja byłem w ośrodku... 
-Na rehabilitacji?
-Nie całkiem - zawahał się - Ja... ja jestem... to znaczy byłem... narkomanem... 
Becky spojrzała na niego zdziwiona. Wolałby, gdyby coś powiedziała. By chociaż powiedziała, 

że go za to nienawidzi. Odwrócił głowę. Nie był w stanie na nią spojrzeć. Obawiał się tego, co 

background image

może zobaczyć w jej oczach. 

-Czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej? - zapytała. W jej głosie wyczuł żal i złość. 
-Bałem się, że możesz mnie znienawidzić... zresztą teraz też pewnie mnie nienawidzisz. 
Chciał wstać, ale powstrzymała go. 
-Chris, spójrz na mnie – powiedziała cicho. – Nie winię cię za to, że brałeś. Ja rozumiem – 

spojrzał na nią zdziwiony. – Ważne jest to, że chciałeś się leczyć. 

Spojrzał jej w oczy i poczuł jak z serce spada mu kamień. Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka. 
-Będziecie się całować?! - Teddy wyskoczył zza oparcia fotela. 
-Edward! - zawołał Chris, zrywając się. – Niech ja cię tylko dorwę!
Wstał i wziął kule, ledwo się nie przewracając. Mały wybiegł z krzykiem, a Becky zaśmiała się. 

Podeszła do niego i chwyciła go za dłoń. Chris chciał by ta chwila trwała wieczność. Była tu, razem 
z nim, zrozumiała go. Nie potrzebowała żadnych wyjaśnień. 

-Kocham cię – wyszeptał, a dziewczyna uśmiechnęła się. 
-No dalej baranie, pocałuj ją - szepnął Alex, obserwując całą scenę przez szparę w drzwiach. 
Nagle z kuchni dobiegł usłyszeli stłumiony okrzyk radości i Alex odskoczył w ostatniej chwili, 

bo Jack wybiegł z kuchni i wpadł do salonu. 

-Mam randkę! - zawołał, podskakując z radości jak małe dziecko, które cieszy się na wieść, że 

idzie do Wesołego Miasteczka. 

Chris i Becky wybuchnęli śmiechem. Objął Becky w pasie i oboje śmieli się z tego dużego 

dzieciaka, który chyba chciał obwieścić całemu światu, że umówił się na randkę. 

-Tak naprawdę przyszłam tu w innej sprawie – powiedziała Becky, kiedy trochę się uspokoili. – 

Jak wracałam wczoraj ze szkoły, zobaczyłam pewne ogłoszenie. 

-Jakie ogłoszenie? - zapytał Chris.
-W Nowym Jorku za kilka dni odbędzie się przesłuchanie młodych talentów. 
Jack i Chris wymienili spojrzenia. Chris zerwał się i jak tylko pozwalała mu na to złamana noga, 

pobiegł po schodach na górę 

-A temu co? - zdziwił się Jack.
 Za chwilę usłyszeli odgłosy kul na schodach i Chris pojawił się w salonie z zeszytem w dłoni. 

Wcisnął Jackowi do ręki. 

-Czytaj – powiedział Chris i wcisnął mu zeszyt do ręki, otwarty na jednej stronie. 
Jack przeczytał, a im niżej wędrowały jego oczy, tym miał bardziej zdziwioną minę. Becky 

spojrzała mu przez ramię. 

-To tekst piosenki – powiedziała. – Sam ją napisałeś? 
Chris kiwnął głową. Cały czas patrzył na Jacka i jego reakcję. Brat patrzył na kartkę, a jego twarz 

nie wyrażała nic. 

-No i co? - zapytał Chris już trochę poirytowany. 
-To o niej? - zapytał, patrząc na niego. Chris kiwnął głową. 
-O kim? - zapytała Becky, patrząc to na jednego, to na drugiego. 
-O naszej siostrze – powiedział Chris. 
-Jak to? Wy macie siostrę?! - zapytała zdumiona. 
Do pokoju wszedł Alex. Jack podsunął mu kartkę. Alex przeczytał i spojrzał na Chrisa. Oboje 

myśleli o tym samym. 

-Czemu by i tym razem nie spróbować – powiedział Chris. – A nóż się uda... 
Jack i Alex kiwnęli głowami. 

*

 

Siedzieli na korytarzu. Wchodzili jako ostatni. Alex chodził to w jedną, to w drugą stronę. Znowu 

te same przeklęte nerwy, pomyślał. Spojrzał na braci i uśmiechnął się. Teraz są przynajmniej razem.

 Jack siedział pod ścianą po turecku i trzymał gitarę na kolanach. Była już trochę stara. Jego tata 

kupił   mu   ją   na   piętnaste   urodziny.   To   na   niej   skomponował   pierwszą   piosenkę.   Był   bardzo 

background image

opanowany, tak samo jak Chris. 

Chris siedział obok niego i patrzył przez okno. Pogoda zdawała się przeżywać to samo co oni. 

Chmurzyło się i co kilka minut słychać było grzmot. Zbliżała się burza. Nigdy nie lubił burzy. 
Pamiętał gdy miał dziesięć lat rozpętał się prawdziwy huragan. Byli wtedy u babci. Schowali się do 
schronu, a kiedy wyszli domu babci już nie było. Zostały po nim tylko zgliszcza. Gdy była burza 
zawsze bał się, że znowu rozpęta się huragan i oni też stracą dom. Drzwi otworzyły się i oboje 
wstali z podłogi.

-Jesteście ostatni? - zapytał mężczyzna. – Wejdźcie pojedynczo. 
Bracia spojrzeli po sobie. Jack trącił Chrisa, by wszedł do środka. 
-No idź – szepnął Alex. – Nie przejmuj się nami. 
Chris wszedł niepewnie do środka i zamknął za sobą drzwi. Znalazł się na dużej scenie. Na 

widowni   siedziało   trzech   mężczyzn   i   jedna   kobieta,   a   przed   nimi   stał   stół   okryty   czarnym 
aksamitem. Chris na trzęsących się nogach podszedł do mikrofonu, który stał na środku. Spojrzał na 
komisję. Każde z nich patrzyło na niego uważnie. Nikt nawet nie uśmiechnął się na zachętę. Ich 
miny były srogie, jakby uważali siebie za najważniejszych. 

-Twoje nazwisko? - zapytała kobieta. 
-Chris Carter – odpowiedział, starając się powstrzymać drżenie głosu. 
-No to słuchamy – powiedział jeden z mężczyzn i odchylił się do tyłu na krześle. 
Chris spojrzał na nich i wsadził ręce do kieszeni. 
-No śpiewaj – powiedziała kobieta machając zachęcająco ręką. 
-Ja chciałbym... - zaczął – Bo ja jestem tu z braćmi... my chcielibyśmy zaśpiewać razem, bo jest 

to dla nas bardzo ważne. Tak samo jak ta piosenka. 

Komisja spojrzała po sobie. Jeden z mężczyzn machnął ręką, a Chris wyszedł pośpiesznie, bojąc 

się, że zmienią zdanie. 

-Chodźcie – powiedział do Jacka i Alexa. Wyszli na scenę. 
-To już dziesiąta rodzinka dzisiaj – powiedział jeden z panów .– No dobra – zwrócił się do braci. 

–   Jak   zaczniecie   porządnie,   to   może   was   nie   wywalimy   do   skończenia   piosenki.   Mam   dosyć 
rodzinnych zespołów – westchnął. 

Alex przełożył przez głowę pasek od gitary i postawił przed sobą mikrofon. Ręce trzęsły mu się 

bardziej niż ostatnim razem i nie mógł poradzić sobie z ustawieniem stojaka. 

-Spokojnie – szepnął Jack i poklepał go po ramieniu. – Jesteśmy z tobą. 
Alex   próbował   się   uśmiechnąć,   ale   wyszedł   mu   dziwny  grymas.   Chris   położył   mu   dłoń   na 

ramieniu.

-Spójrz na mnie - powiedział, a Alex podniósł głowę. - Jesteśmy tu razem, w trójkę, tak jak 

zawsze marzyliśmy. Tak będzie zawsze, rozumiesz? Już nigdy nikt nas nie rozdzieli. 

-Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego – powiedział Jack 
-Zwalmy ich z nóg – dodał Alex i uśmiechnął się. 
Chris podszedł do mikrofonu.
 -Ta piosenka nosi nazwę „Ona jest aniołem”. Mam nadzieję, że zauroczy was tak, jak ten anioł, 

który nam nami czuwa. 

Usłyszeli grzmot. Żaden z nich nie dostrzegł pewnego anioła, który siedział na samym końcu. 

Holly uśmiechała się widząc całą trójkę razem. Była z nich taka dumna. Chłopcy wreszcie spełniają 
swoje wspólne marzenie. Nawet nie mieli pojęcia jaką szkołę życia przeżyli przez miesiąc. Droga 
do sukcesu nie zawsze jest łatwa, ale oni poradzili sobie. 

-Raz – szepnął Jack.
-Dwa – powiedział Alex i spojrzał na Chrisa i Jacka. 
-Trzy – dodał Chris.

Ona jest aniołem, który ochrania mnie. 

Jest jak iskierka nadziei w moim sercu 

Jest jak spadająca gwiazda na nocnym niebie. 

Nawet, gdy zachowuję się jak głupek 

ona rozumie to i pomaga mi. 

background image

Odsuwa tragedię z mojego życia i wierzę w siebie. 

Nikt nie zna jej. 

Nikt nie widział jej. 

Ale wiem, że jest zawsze obok mnie. 

Czuję ją i słyszę ją. 

Szepcze mi do ucha pełne otuchy słowa. 

Na zawsze zmieni mnie. 

Ona jest jedyna. 

Nie mogę jej zawieść. 

Ona chce, żeby moje marzenia spełniły się. 

A ja wierzę, że kiedyś dowiem się kim jest. 

Wiem, że to już niedługo stanie się 

i to na zawsze zmieni mnie. 

Nikt nie zna jej. 

Nikt nie widział jej. 

Ale wiem, że jest zawsze obok mnie. 

Czuję ją i słyszę ją. 

Szepcze mi do ucha pełne otuchy słowa. 

Ona na zawsze zmieni mnie. 

Może pojawi się w parku. 

Może pojawi się na ulicy. 

Lepiej by powiedziała mi zanim odejdzie. 

Ona jest aniołem. 

Na zawsze zmieni mnie. 

Nikt nie zna jej. 

Nikt nie widział jej. 

Ale wiem, że jest zawsze obok mnie. 

Czuję ją i słyszę ją. 

Szepcze mi do ucha pełne otuchy słowa. 

Na zawsze zmieni mnie. 

Ona jest aniołem. 

background image

X

 
Tego dnia w szkole średniej panowało wielkie podniecenie. Cały czas trwały przygotowania do 

koncertu, który miał odbyć się wieczorem. W całym mieście od tygodnia wisiały informujące o tym 
wielkim wydarzeniu. Każdy znał braci Carter. Ich piosenka zrobiła wielką furorę w radiu. Stała się 
przebojem.

 Alex siedział w sali, która robiła za ich garderobę. Patrzył z lekkim uśmiechem na plakat, który 

wisiał na ścianie. Przez te cztery miesiące tyle się wydarzyło. Wrócił pamięcią do przesłuchania. 
Kiedy skończyli, komisja była pod wielkim wrażeniem. Jeden z mężczyzn wyłożył na wierzch ich 
zgłoszenie i coś na nim napisał. Tydzień później zadzwonił telefon z wiadomością by przybyli do 
Nowego Jorku. W wytwórni płytowej tym razem bardziej kompetentnej niż ta, z którą miał do 
czynienia Alex poprzednim razem, nagrali piosenkę. Ich menadżerem był Matthew Bredford, który 
od razu powiedział im, by wszystkie nowe pomysły od razu mu prezentowali, a on zrobi z nimi co 
należy.  Był  to  wspaniały człowiek. Miał  dwadzieścia pięć  lat  i znakomicie znał się na  swojej 
robocie. Już po tygodniu piosenka pojawiła się w radiu, a dzisiaj mieli grać swój pierwszy wielki 
koncert w szkole. 

Pomyślał o braciach. Między nimi jeszcze nigdy nie było tak dobrze. Chris i Jack nie kłócili się 

już o nic. Chris podczas leczenia nie tylko wyleczył się z narkotyków. Nauczył się też panować nad 
swoimi nerwami. Stał się zupełnie innym człowiekiem. 

Rozległo się pukanie i do środka wszedł Matt. Był chyba bardziej zdenerwowany od braci. 
-Alex, co tu jeszcze robisz? - zapytał. – Dalej idź na scenę. Chris i Jack już sprawdzają wszystko. 
-Robią to dzisiaj już dziesiąty raz – uśmiechnął się. 
W tym momencie wpadł Teddy. 
-Robbie pozwolił mi grać na perkusji – zakomunikował, podskakując wesoło. 
-Mam nadzieję, że nie na koncercie – powiedział Matt, czochrając małemu włosy i wyszedł – 

Tylko tego brakowało, by pięciolatek grał na perkusji. .

-Mam sześć lat! - zawołał za nim Ted. – On nie traktuje mnie poważnie – burknął mały. 
-Nikt cię nie traktuje poważnie – zaśmiał się Alex. – Chodź, sześciolatku. 
Alex zamknął za sobą drzwi.

 

*

 

Teddy stał za kulisami, patrząc na scenę. Stały tam gitary, keyboard i perkusja, z wielkim logiem 

DoB. Zastanawiał się, jakby tu dostać się do perkusji niezauważony. Pamiętał jednak słowa Jacka: 

-Nie waż mi się zbliżać do perkusji, bo oberwiesz tak, że nasza mama cię nie pozna. 
Jack   może   mu   tylko   podskoczyć.   Robbie   mu   pozwolił.   Przecież   nic   się   takiego   nie   stanie. 

Spojrzał  na  widownię,  która  zaczęła  się  powiększać.  Wszyscy wesoło  rozmawiali  i  śmiali  się. 
Każdy był ciekaw kim są The Dreams of Brothers. 

Za kulisami był wielki harmider. Mama latała za Alexem, próbując doprowadzić jego włosy do 

ładu. Chris zniknął gdzieś na chwilę z Becky, a Jack rozmawiał z Charlie'm, basistą. Nikt nie 
przejmował się Teddym, więc cicho wymknął się na scenę. 

-Młody, złaź ze sceny! – zawołał za nim Matt, odwracając się. 
Ted zrezygnowany, wrócił się. Spojrzał spode łba na Matta i zajął swoje poprzednie miejsce. 
-Dobra ludziska – powiedział Matt głośno. – Zaraz wielkie wydarzenie. Anno, zostaw Alexa. 

Jego włosy żaden grzebień nie okiełzna – powiedział do pani Carter, a Alex uśmiechnął się do niego 
z wdzięcznością. – Jesteście gotowi na wielkie wydarzenie?! 

-Jasne, że jesteśmy – zawołał Chris, trzymając za rękę Becky. – Damy radę?! 
Bracia, Robbie, Charlie i Matt przybili sobie piątki i po kolei wyszli na scenę. Teddy aż zakrył 

sobie uszy, bo wrzask jaki wybuchł na sali był piorunujący. 

-Cześć wszystkim! - powiedział Chris do mikrofonu. – Bardzo się cieszymy, że przybyliście tak 

background image

licznie. Jest to dla nas bardzo ważne, bo po wielu trudach jesteśmy tu razem w trójkę i możemy dla 
was zagrać. - uśmiechnął się do Jacka, który poklepał go po ramieniu. - Nasza pierwsza piosenka 
nosi tytuł „Ona jest aniołem”. Nie wiem jak wy, ale ja wierzę a anioły. Wierzę, że każdy z nas ma 
obok siebie anioła stróża, który ochrania nas i po cichu podpowiada co mamy robić. 

Teddy spojrzał w bok i krzyknął, ale hałas właśnie rozbrzmiałej muzyki go zagłuszył. Obok niego 

stała dziewczyna, ta sama, która znalazła go w sklepie i przyprowadziła do domu. 

-Cześć, Teddy – powiedziała. – Może wyjdziemy i porozmawiamy? 
Mały kiwnął głową i wyszli z budynku. Wieczór był bardzo ciepły, a na niebie nie było ani jednej 

chmurki. Ted spojrzał w górę i ujrzał masę gwiazd.

-Co u ciebie słychać? - zapytała, kucając przed nim. 
-Fajnie – powiedział mały. – Moi bracia mają koncert. Są bardzo zdenerwowani. 
-Domyślam się. Oni na pewno sobie poradzą. Teddy, obiecasz mi coś? - zapytała, a Ted kiwnął 

głową. – Nigdy nie zapominaj o braciach. Oni są w stanie zrobić dla ciebie wszystko... 

-Nawet pozwolić mi grać na perkusji? - zapytał, z nadzieją w głosie. 
-Nawet pozwolić ci grać na perkusji – zaśmiała się Holly. – Gdy będą przeżywać trudne chwile, 

musisz im pomagać, jak tylko potrafisz. Jesteś ich podporą. Oni ciebie bardzo potrzebują. 

-Ale ja nie wiem, czy będę w stanie – mały pokręcił głową. 
-Będziesz w stanie. Jesteś dla nich bardzo ważny – powiedziała, głaszcząc go po policzkach. - 

Musisz ich podtrzymywać na duchu. 

-Ale czemu ty nie możesz tego robić? Przecież to ty im pomagałaś. 
-Ja im tylko wskazałam drogę, którą mają dążyć. Chris musiał wybierać kim chce być. Alex 

dostał pieniądze, ale sam musiał zdecydować, co z nimi zrobi dalej. Jack musiał zrozumieć, że jest 
waszym starszym bratem i zawsze nim pozostanie. Jest dla was wzorem do naśladowania i musi o 
was dbać. Dla całej trójki byłam tylko światełkiem w tunelu. I pamiętaj, nigdy nie bój się marzyć, 
bo marzenia sprawiają, że znajdujemy się w zupełnie innym świecie i możemy dzięki nimi góry 
przenosić.

 -Musisz odejść? - zapytał smutno. 
-Tak – spuściła głowę. – Ale zawsze będę tutaj. – Położyła dłoń na jego sercu. – Pamiętaj o mnie, 

bo oni zapomną. Nawet, gdy będą śpiewać tą piosenkę – uśmiechnęła się ponuro. – Nadal będę nad 
wami czuwała. 

-Spotkamy się jeszcze kiedyś? - zapytał z nadzieją. 
-Może – uśmiechnęła się i wstała. – Do widzenia, Edwardzie. 
Odwróciła się i odeszła kilka kroków. Nagle, jakby z nieba rozbłysło oślepiające światło i uniosła 

się w górę, by chwilę potem pojawić się, jak gwiazda na nocnym niebie. 

KONIEC