background image

Margot Dalton

Metamorfoza

background image

Rozdział 1

Obudziła  się  ze  świadomością  otulającego  ją  ciepła,  miękkości  i  poczucia  bezpieczeństwa. 

Tak  musi  wyglądać  szczęście,  pomyślała.  Z  zamkniętymi  oczami  i  z  uśmiechem  na  twarzy 

poruszyła się i popłynęła po cichym, ciepłym oceanie. Nagle jednak uderzyła ją fala bólu.

Leżała przez chwilę bardzo spokojnie, z zaciśniętymi powiekami, usiłując o tym nie myśleć. 

Powoli jednak zaczęło do niej docierać, że ten ból i ona to jedno, że tkwi on w samym centrum 

jej jestestwa, a ciepło i miękkość zostały gdzieś poza nią.

Zmartwiło jato i przestraszyło. Ciepło zmieniło się w gorąco, które natarczywie zaczęło się 

wdzierać w jej ciało, zmuszając do otwarcia powiek, chociaż tak bardzo bała sieje unieść.

Zdobyła  się  jednak  w  końcu  na  ten  wysiłek  nie  miała  wyboru.  Leżała  więc  mrugając 

powiekami i patrząc obojętnie przed siebie, usiłując przyjąć do wiadomości fakt, że to ciepło, a 

zarazem światło, pada strumieniem na jej twarz i boleśnie oślepia.

No  i  tamten  ból,  wielki,  pulsujący,  wszechobecny.  A  miękkość?  Miękkość  była  czymś 

innym, czymś, co ją otaczało i było elastyczne, białe i ciepłe.

Stopniowo  jej  oczy  oswajały  się  ze  światłem  i  zaczęła  odróżniać  kształty  i  kontury,  ostre 

kąty,  różne  odcienie  szarości  i  jasnego  błękitu.  Koło  niej  leżał  jakiś  przedmiot,  niezgrabny  i 

bezwładny.  Uniosła  go  i  przez  jakiś  czas  trzymała  przed  oczami  wpatrując  się  w  niego  i  ze 

zdumieniem odkrywając,  że  myśl, skupiona w bolesnym  centrum  jej  osobowości,  jest w stanie 

uruchomić ten przedmiot i sprawić, by jego poszczególne części rozsuwały się i zginały.

Ręka,  pomyślała  dziecinnie  uszczęśliwiona,  że  znalazła  właściwe  słowo  i  skojarzyła  je  z 

odpowiednim przedmiotem.

– Ręka – wyszeptała ochryple, co zabrzmiało dziwnie głośno w nienaturalnej ciszy. Wróciło 

bolesne  pulsowanie,  ale  prawie  tego  nie  zauważyła.  Była  w  dalszym  ciągu  pochłonięta 

tajemniczym związkiem pomiędzy dźwiękiem, słowem a przedmiotem, który miała przed sobą. –

Ręka – mruknęła ponownie. – Palce.

Uśmiechnęła  się  niepewnie,  czując  jednocześnie  ukłucie  bólu.  Ostrożnie  opuściła  rękę  i 

poruszyła głową po tym czymś miękkim, bojąc się, że znów poczuje ból.

Wiedziała,  że  jeśli  zamknie  oczy,  to  zmniejszy  mękę  i  ostre  światło  zostanie  zastąpione 

chłodną,  delikatną  ciemnością.  Zbyt  jednak  interesowało  ją,  to,  co  odnajdywała  wzrokiem, 

wszystkie  kształty  i  formy,  które  wypełniały  świat.  Do  niektórych  z  tych  przedmiotów 

przypisywała bez trudu słowa, na przykład krzesło, okno czy drzwi.

Inne przedmioty  też  muszą  mieć  swoje  słowa,  pomyślała,  ale  na  razie  nie  mogła  ich sobie 

przypomnieć,  wydobyć  z  ukrycia.  Nie  ustawała  jednak  w  wysiłkach,  wiedząc,  że  to  bardzo 

ważne, że słowa stanowią klucz do tego zdumiewającego świata, w którym się znalazła. Była już 

jednak ogromnie Zmęczona, a ból stawał się coraz silniejszy. Po chwili poddała się, pozwalając 

background image

powiekom opaść i przeniosła się z powrotem w łagodnie kołyszącą ciszę.

Kiedy obudziła się po raz drugi, stwierdziła, że coś się obok niej porusza – jakiś duży, ciepły 

kształt. Jakby ona, a jednak nie ona.

Jakaś osoba, pomyślała, a potem, nagle: kobieta.

–  Kobieta –  mruknęła na  głos ze  wzrokiem utkwionym w  tę nową  istotę,  która wypełniała 

prawie całą przestrzeń pomiędzy nią a oknem.

– Proszę, proszę – powiedziała tamta. – Ktoś się chyba obudził. Jak się czujesz, kochanie?

Leżąca w łóżku kobieta zamrugała, usiłując się skoncentrować. Osoba, która przed nią stała, 

uśmiechała  się  szeroko,  ukazując  białe  zęby  w  ciemnej,  lśniącej  twarzy.  Była  biało-brązowa  –

ciemne ramiona i twarz ostro kontrastowały ze sztywnym, białym strojem okrywającym prawie 

całą sylwetkę.

Robiła  wrażenie  dużej,  solidnej  i  pełnej  ciepła.  Leżąca  w  łóżku  kobieta  usiłowała 

odpowiedzieć jej uśmiechem, szczęśliwa, że nie jest jedyną istotą na tym nowym świecie.

–  Nie  przesadzaj  z  tym  uśmiechem,  kochanie  –  powiedziała  ciemnoskóra  kobieta.  –  Masz 

paskudnie  przeciętą  wargę  i  jeszcze  przez  kilka  dni  będzie  cię  bardzo  bolało  przy  próbach 

uśmiechu.

Gały czas krzątała się przy łóżku tajemniczo żonglując papierem, szkłem i metalem.

–  Powiedz  mi,  jak  się  czujesz,  Leah.  –  Kobieta  o  ciemnej  skórze  wzięła  ją  za  rękę  i 

przytrzymała w przegubie lekko, ale fachowo.

– Lee? – powtórzyła pacjentka głosem, który jej samej wydał się ledwie słyszalny.

– Leah – poprawiła ciemna kobieta, wyraźnie dzieląc słowo. – Tak masz na imię, prawda? –

dodała  spoglądając  na  kartkę  przypiętą  do  tabliczki,  którą  niosła.  –  Leah  Temple.  Tak  się 

nazywasz. Dwadzieścia siedem lat.

– Leah – powtórzyła chora. – Imię.

Zmarszczyła  brwi  usiłując  się  skoncentrować  i  studiowała  mały  zadrukowany  prostokącik 

przypięty do wydatnego biustu tamtej kobiety.

– Doris – powiedziała w końcu, zaskoczona i jednocześnie szczęśliwa, że potrafi drukowane 

symbole złożyć w jakiś sensowny ciąg. – Imię?

Ciemna kobieta uśmiechnęła się do niej.

–  Jasne,  kochanie,  to  jest  moje  imię.  Doris  Abigail  Amelia  Walsh.  Ale  możesz  mi  mówić 

Doris.

Leah  uśmiechnęła  się  zapominając  o  swojej  rozciętej  wardze,  o  czym  natychmiast 

przypomniał jej dotkliwy ból.

–  Doris  –  wyszeptała,  zachwycona  imieniem,  zachwycona  ciemnoskórą  kobietą,  która 

spoglądała na nią tak ciepło.

Ale natychmiast poczuła się tym wszystkim nieprawdopodobnie zmęczona. Bała się, że może 

stracić Doris, a jednocześnie nie wyobrażała sobie, że mogłaby pozostać w tym samym świetle 

background image

co  tamta.  Poczuła,  jak  opadają  jej  powieki,  poczuła,  jak  ją  ogarnia  aksamitna  ciemność,  jak 

osuwa się lekko w tamten inny świat, gdzie nie ma światła ani bólu.

Dyplomowana  pielęgniarka  Doris  Walsh  stała,  a  na  jej  potężne  ramiona  padało  światło 

słoneczne.  Trzymała  kruchą  rękę  Leah  Temple  w  przegubie  i  marszcząc  brwi  przyglądała  się 

leżącej w wąskim łóżku kobiecie.

Pięknej kobiecie, to nie ulegało wątpliwości. Nawet jeszcze piękniejszej, zdaniem Doris, po 

tym,  jak  jej  zmyli  cały  ten  krzykliwy  makijaż,  oczyścili  i  obcięli  długie,  wylakierowane 

paznokcie i przystrzygli utlenione, zmierzwione włosy.

Doris podejrzewała, że Leah Temple nie będzie zachwycona, gdy się ocknie i stwierdzi, że 

jej obcięto włosy. No, ale co mogli zrobić? Miała paskudne pęknięcie podstawy czaszki, a może 

nawet obrzęk mózgu, więc szarpanie się z taką gęstwą włosów nie byłoby wygodne, choćby ze 

względu na ból, jaki mogłoby wywołać.

A  poza  tym,  pomyślała  Doris,  po  obcięciu  tych  wszystkich  nienaturalnie  wyglądających 

kosmyków i pasemek objawił się prawdziwy, złocisty  kolor włosów dziewczyny, w którym jej 

było znacznie bardziej do twarzy. Szpitalny fryzjer ostrzygł ją na chłopczycę, z przedziałkiem z 

boku,  i  zaczesał  włosy  tuż  nad  wielkim  siniakiem,  który  zaczynał  się  nad  uchem  i  pokrywał 

prawie całą prawą skroń. Nowa fryzura uwydatniła delikatne rysy jej twarzy, czyste linie kości 

policzkowych, brody i czoła.

Co  za  ślicznotka,  pomyślała  znów  Doris,  patrząc  na  gęste  rzęsy  spoczywające  na  bladych 

policzkach  i  przypominając  sobie  jasnobrązowe  oczy  chorej,  nakrapiane  złocistymi  plamkami. 

Doris  delikatnie  odrzuciła  kołdrę,  rozpięła  szpitalną  koszulę  i  zaczęła  dokładnie  oglądać  ciało 

śpiącej,  marszcząc  brwi  na  widok  siniaków  na  jej  kształtnych,  pełnych  piersiach,  ciasnego 

bandaża nad wąską talią, który ściągał połamane żebra, i opatrunku na lewym ramieniu. Długie, 

szczupłe nogi i uda kobiety pokrywały siniaki i zadrapania, których lekarze nawet nie opatrzyli, 

pozostawiając je gojącemu działaniu powietrza.

–  Ślicznotka  –  raz  jeszcze  wyszeptała  Doris.  –  Ale  co  za  podłość  i  wstyd.  –  Troskliwie 

zapięła  chorej  koszulę,  z  powrotem  ją  nakryła  i  przygładziła  włosy  na  czole  wspominając 

króciutką rozmowę z pacjentką i zdziwienie Leah, jakie wywołało jej imię.

Pielęgniarka  zmarszczyła  czoło,  odwróciła  się  i  cicho  wyszła  na  korytarz.  Mimo  znacznej 

tuszy poruszała się lekko i z wdziękiem.

Zamyślona,  nie  zwracając  uwagi  na  poranną  krzątaninę,  szła  przez  romby  światła,  które 

wpadało na korytarz przez otwarte okna. W dalszym ciągu zamyślona, zatrzymała się w dyżurce 

pielęgniarek, żeby załatwić kilka telefonów.

– Leah, Leah, słyszysz mnie?

Tym razem do światła nie było tak daleko i kiedy już się tam dostała, nie wydawało jej się to 

takie trudne. Głos przypominał linę, po której się wspinała w panice. Na szczycie otworzyła oczy 

i zobaczyła znajome otoczenie i przedmioty, które miały swoje nazwy.

background image

Drzwi, okno, ręka, twarz. Mężczyzna, pomyślała przyglądając się twarzy. Nie Doris.

Leah  poczuła się  rozczarowana.  Ogarnęło  ją  dziecinne  pragnienie,  by zobaczyć  Doris  z jej 

ciemną  uśmiechniętą  twarzą  i  delikatnymi  rękami.  Obwarowała  się  przed  bólem  i  zaczęła 

studiować tę nową twarz.

W przeciwieństwie do Doris, mężczyzna miał jasną skórę. Nawet to, co  miał na  głowie,  w 

bardzo zresztą skąpych ilościach, było białe. Oczy, całkowicie bezbarwne, przypominały jedynie 

refleksy światła w jego  okularach. Leah  wpatrywała się w niego z przerażeniem i zastanawiała 

się,  czy  są  może  ludzie,  którzy  zamiast  oczu  mają  światło.  Kiedy  mężczyzna  poruszył  się  na 

krześle  i  światło  zmieniło  kąt  padania,  z  ulgą  dostrzegła  za  szkłami  okularów  wyraźne  szare 

kółka.

– Leah, czy wiesz, jak się nazywam?

Z wysiłku zmarszczyła czoło. Przyszły jej na myśl jedynie dwa imiona.

– Doris? – zapytała niepewnie. – Leah? Mężczyzna nachylił się i obserwował jej twarz.

– Kenneth Holcross, Leah, Jestem lekarzem. Nazywam się Holcross, ale zawsze mówiłaś do 

mnie Ken.

– Ken – powtórzyła i skrzywiła się. Imię wydało jej się nieoczekiwanie ostre. Wbiło się jak 

kolec w sam środek jej głowy, źródło największego bólu.

Lekarz nie spuszczał z niej pełnego skupienia wzroku.

– Boli – powiedziała unosząc rękę do głowy a następnie pozwalając jej opaść bezwładnie na 

łóżko.

– Boli? A gdzie boli najbardziej, Leah?

Zmarszczyła  czoło  starając  się  udzielić  jak  najdokładniejszej  odpowiedzi  na  pytanie 

mężczyzny, jednocześnie zakłopotana zbyt trudnym zadaniem.

Leah nie była pewna, co należało do jej ciała, chociaż na przykładzie innych ludzi, jak Doris 

i  Ken,  zaczynała  rozumieć,  jak  wygląda  ludzkie  ciało.  Uświadomiła  sobie,  że  poprzednio 

wszystko  to,  co  odczuwała  jako  bolesne,  było  nią,  to  zaś,  co  wydawało  jej  się  ciepłe  i  miłe, 

należało do kogoś innego.

–  Wszędzie  –  powiedziała  w  końcu,  mając  nadzieję,  że  udzieliła  właściwej  odpowiedzi.  –

Boli wszędzie.

Doktor Holcross z powagą skinął głową, nachylił się nad nią i wyjął z kieszeni cienki srebrny 

walec.  Leah  z  zainteresowaniem  patrzyła,  jak  z  walca  wychodzi  promień  światła  i  jak  doktor 

swobodnie gasi je i zapala.

– Światło – powiedziała uśmiechając się do Kena, – Tak – zgodził się z nią nieco zdziwiony, 

a następnie zaświecił  jej  w prawe oko.  – Patrz przed siebie,  Leah, obok  mojego ucha. Dobrze, 

teraz drugie...

Lekarz oparł się wygodnie i schował do kieszeni latarkę, podczas gdy Leah obserwowała go 

w milczeniu.

background image

–  Powiedz  mi,  Leah  –  odezwał  się  wreszcie  –  ile  zapamiętałaś  z  tego,  co  się  wczoraj 

wydarzyło.

Znów  zmarszczyła  czoło,  próbując  zgłębić  pojęcia  wczoraj"  i  „pamiętasz".  Owszem,  dość 

mgliście zdawała sobie sprawę z tego, czego lekarz od niej chce, ale w głowie miała pustkę...

– Obudziłam się – powiedziała w końcu z wysiłkiem. Zobaczyłam Doris.

Doktor Holcross zabębnił o poręcz krzesła grubymi, krótkimi palcami.

–  W  porządku  –  powiedział.  –  Z  tego  by  wynikało,  że  nie  pamiętasz  wypadku.  To  może 

nawet i lepiej – dodał posępnie. – A przedtem, Leah?

– Przedtem?

– W ubiegłym tygodniu, miesiąc temu? Czy pamiętasz, jak to było, kiedy przyszłaś do mnie 

w ubiegłym miesiącu? O czym wtedy rozmawialiśmy?

Leah wpatrywała się w bladą twarz lekarza, nie mając pojęcia, czego od niej chce.

– W ubiegłym miesiącu? – powtórzyła bezmyślnie. Doktor popatrzył na nią w milczeniu.

– Leah – powiedział po chwili, próbując zmienić taktykę. – Czy wiesz, że obcięli ci włosy? 

Chyba nigdy cię nie widziałem z krótkimi włosami.

Patrzyła na niego, usiłując wyodrębnić kluczowe słowo. Włosy, pomyślała patrząc na biały 

puch  na  głowie  lekarza,  a  następnie  unosząc  rękę  do  własnej  głowy  i  nieśmiało  dotykając 

włosów.

– Włosy? – spytała.

– Tak, Leah – odparł przyglądając jej się z takim samym napięciem jak poprzednio. – Obcięli 

twoje wspaniałe długie włosy. Co o tym sądzisz?

Leah przyglądała się lekarzowi nie wiedząc, co powiedzieć. Doris miała włosy podobne do 

tych, jakie czuła teraz pod ręką na własnej głowie. Ciekawe, czy ona, Leah, ma włosy czarne jak 

króciutkie lśniące kędziory Doris, czy białe jak Ken.

Chciała  o  to  zapytać,  ale  nie  mogła  znaleźć  właściwych  słów.  A  poza  tym  lekarz  ciągle 

badawczo  się  jej  przyglądał  z  tą  samą  dziwnie  zatroskaną  miną.  Nachylił  się  nad  nią,  wyjął 

latarkę z kieszeni i powiedział łagodnie:

– Leah, prosiłbym cię, żebyś spojrzała na to światło, dobrze?

Patrz na światło i nie odwracaj wzroku. Patrz na światło, Leah.

Widzisz, jak wolno się porusza? Patrz, jak powolutku przesuwa się przed twoimi oczami.

Wkrótce twarz lekarza zniknęła, razem z małym srebrnym światełkiem i z dużym światłem, 

które było za nim, a ona znów zaczęła lecieć na łeb na szyję, zapadając się w miły, ciepły mrok.

Kiedy  obudziła  się  ponownie,  poczuła  się  spokojna,  wypoczęta,  w  dobrym  nastroju  dzięki 

widocznej  za  oknami  łagodnej  miękkości.  Na  podłodze  jasnymi  kręgami  kładło  się  światło, 

przyjaźnie migocząc na  chromowanych rurkach łóżka. Leah najpierw się uśmiechnęła, a potem 

zasępiła  na  wspomnienie  mężczyzny  imieniem  Ken,  jego  małej  srebrnej  latareczki  i 

niepokojących pytań, jakie zadawał. Zastanawiała się, co te wszystkie pytania mogą oznaczać.

background image

Czy  za  tym  światem  jest  jeszcze jakiś  inny  świat,  o  którym  nie  wie?  Ile  ludzi  żyje  w  tym 

innym świecie i jak wyglądają? Czy są jeszcze jacyś inni ludzie, niepodobni do Doris ani Kena?

Czy ona, Leah, żyła kiedyś w jakimś innym świecie, a teraz w dziwny sposób trafiła do tego? 

Nagle zmroził ją strach poczuła się jakoś dziwnie odizolowana od innych. Jej umysł jak gdyby 

zaszedł  mgłą  i  uleciało  całe  łagodne  ciepło,  jakim  się  do  tej  pory  cieszyła.  W  poczuciu 

narastającej paniki zaczęła dygotać, próbowała przygotować się na to, co ją jeszcze czeka.

Kiedy  tak  leżała  z  zamkniętymi  oczami,  kurczowo  ściskając  w  palcach  brzeg  kołdry, 

usłyszała, że drzwi się otwierają i nieśmiało zerknęła w tamtą stronę.

Do pokoju wszedł ktoś zupełnie nowy – nie Ken ani nie Doris. Leah zapomniała o strachu i 

szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, nie mogąc się nadziwić, jak wiele istnieje rodzajów ludzi.

Dotarło do niej, że istota, która właśnie weszła, jest jak ona i Doris kobietą, tylko że małą, z 

długimi złocistymi włosami i błękitnymi oczami. Kobieta miała na sobie jasnoniebieską suknię w 

tym samym kolorze co ściany i trzymała w rękach tacę z lśniącymi metalowymi czaszami.

Leah popatrzyła najpierw na kobietę, potem na tacę i poczuła jak wzbiera w niej, gdzieś w 

środku, nieprzyjemne ssanie, może nie ból, raczej niemiły ucisk.

– Czy jesteś głodna, Leah? – zapytała z uśmiechem złotowłosa kobieta.

– Głodna –  powtórzyła  Leah. –  Tak  – rzekła  zdając  sobie  sprawę  z tego, że  to  prawda,  że 

kobieta odgadła, co ją dręczy.

– To dobrze, bo właśnie przyniosłam ci smaczny posiłek. Lubisz zapiekanego tuńczyka?

Leah zmarszczyła czoło, gorączkowo poszukując odpowiedzi.

– Nie wiem – powiedziała wreszcie.

– Ludzie  zawsze spodziewają się najgorszego po szpitalnym jedzeniu, ale to jest naprawdę 

dobre.  Sama często zamawiam  tuńczyka w bufecie.  Zaraz się przekonasz.  Powiedz  mi jeszcze, 

czy chcesz mleka do herbaty.

– Nie wiem – odpowiedziała znów Leah, czując ponownie narastającą panikę. Tyle pytań, a 

ona nie wie, jak na nie odpowiedzieć. Ci ludzie muszą czuć się bardzo zawiedzeni.

Złotowłosa kobieta najpierw patrzyła na nią przez chwilę niespokojnie, a potem obejrzała się 

przez ramię i rozpogodziła w poczuciu ulgi na widok Doris, która właśnie weszła do pokoju.

Leah  niemal  roześmiała  się  na  głos,  uszczęśliwiona  widokiem  znajomej  ciemnej  twarzy  i 

ciepłego uśmiechu pielęgniarki.

– Doris! – wykrzyknęła. – Jestem głodna.

– Jasne, że jesteś głodna, kochanie. – Doris wzięła Leah za rękę i uśmiechnęła się do niej. –

Amy, możesz iść na lunch. My tu sobie poradzimy z panią Tempie.

Mniejsza  kobieta  z  wdzięcznością  skinęła  głową  i  pospiesznie  wyszła  z  pokoju, 

pozostawiając pielęgniarce cały rytuał zdejmowania pokrywek i rozkładania sztućców.

– Najpierw podjedźmy z tym łóżkiem trochę do góry, zgoda?

background image

Trzymaj się, Leah, zapraszam cię na małą przejażdżkę – powiedziała Doris wykonując jakieś 

tajemnicze czynności w nogach łóżka, które spowodowały, że Leah w magiczny sposób znalazła 

się w opozycji siedzącej.

Pokój rozpłynął się w feerii kolorowych kół, a Doris zamieniła się w brązowobiałą smugę.

– Kręci ci się w głowie? To posiedź chwilę z zamkniętymi oczami, a zobaczysz, że zaraz ci 

przejdzie. Ty naprawdę musisz coś zjeść, dziewczyno. No, a teraz otwórz oczy.

Leah zastosowała się do polecenia i ku swojemu zdumieniu stwierdziła, że Doris miała rację. 

Zawrót  głowy  przeszedł  i  pokój  wydał  jej  się  znów  jasny  i  czysty,  a  nawet  z  tej  nowej 

perspektywy bardziej interesujący niż dotychczas.

Leah ciekawie spoglądała na wielką kobietę zastanawiając – się, jak to jest możliwe, że Doris 

wie o wszystkim, co dzieje się w jej głowie, a ona o Doris nie wie nic. Chciała zapytać, ale znów 

nie potrafiła sformułować pytania.

Zamiast  tego  skoncentrowała  się  na  niewielkim  metalowym  przedmiocie,  który  Doris 

trzymała przed jej oczami z pytającym wyrazem twarzy.

Leah zaczęła poszukiwać właściwego słowa, ryjąc w pamięci jak w szufladzie.

– Widelec – powiedziała wreszcie, uszczęśliwiona uśmiechem aprobaty na twarzy Doris.

– Wspaniale. A to?

– Łyżka. Nóż – dodała, zanim Doris zdążyła wziąć nóż do ręki.

– Pięknie. A teraz powiedz mi, czy jesteś prawo – czy leworęczna. Leah wpatrywała się tępo 

w Doris tracąc poczucie pewności.

– Nie przejmuj się. Tak czy owak, przez jakiś czas musisz być praworęczna, bo i tak z tym 

wielkim opatrunkiem nie możesz posługiwać się lewą ręką. A teraz spróbuj, czy nie zapomniałaś, 

jak się trzyma widelec.

Leah zmarszczyła czoło, biorąc od Doris widelec i niezdarnie obracając go w ręku.

–  Przepraszam  –  powtarzała  bezradnie  –  przepraszam...  –  Nie  bądź  głuptas  –  powiedziała 

energicznie Doris.

– O, popatrz, tak, widzisz? – Włożyła widelec do szczupłej dłoni pacjentki i zamknęła jej na 

nim palce. – Dobrze. Ten palec podtrzymuje, a te dwa trzymają i prowadzą. Rozumiesz, Leah?

Leah skinęła głową, starając się trzymać widelec według wskazówek Doris i robiąc nim na 

próbę kilka ruchów w powietrzu.

–  Co  za  mądra  dziewczynka  –  pochwaliła  ją  Doris  ciepło,  znów  wzbudzając  w  Leah 

dziecinną radość. – A teraz spróbuj tego tuńczyka. To jest tuńczyk.

– Wiem.

– Wiesz? – Doris obrzuciła ją szybkim, czujnym spojrzeniem. – A skąd o tym wiesz, Leah?

– Amy mówiła.

Doris przez chwilę w milczeniu obserwowała, jak Leah niezdarnie usiłuje nabrać na widelec 

porcję tuńczyka.

background image

– Leah, a co to jest tuńczyk? – spytała mimochodem Doris.

Leah zastanowiła się, nadal usiłując wykonać trudne zadanie nabrania tuńczyka na widelec.

– Woda? – spytała wreszcie nieśmiało. – Czy to ma coś wspólnego z wodą?

– No, owszem, blisko. A teraz ostrożnie, uważaj, uważaj... Wspaniale.

Doris rozpromieniona patrzyła, jak jej podopieczna wkłada widelec do ust, a następnie żuje i 

łyka jedzenie.

– Lubię tuńczyka – oznajmiła Leah z miną osoby, która dokonała wiekopomnego odkrycia.

– To świetnie, to ważna wiadomość, a teraz sprawdzimy, czy lubisz dynię.

– A która to jest dynia?

– O, ta mała kupka tutaj. Jaki ona ma kolor, Leah?

– Żółty – odpowiedziała szybko Leah. Wiedziała, że kolory należą do najłatwiejszych słów. 

Czując się już nieco pewniej, wbiła widelec w miękką żółtą masę, nabrała jej i włożyła do ust, ale 

niemal natychmiast wypluła z powrotem na talerz.

–  Ouu  –  powiedziała  zawstydzona.  Doris  zaśmiała  się  i  wytarła  jej  usta  serwetką.  –  Fuj, 

paskudne.

–  O,  proszę,  a  teraz  już  wiemy,  że  nie  lubisz  dyni  –  oznajmiła  wesoło  Doris.  –  Ale  nie 

wypluwamy jej, w żadnym razie – dodała łagodnie. – A jeżeli już tak się zdarzy, że weźmiemy 

do  ust  coś,  co  nam  nie  smakuje,  to  łykamy,  a  potem  szybko  popijamy  wodą  i  więcej  tego  nie 

próbujemy. Dobrze?

– Wiem – powiedziała Leah czując, jak się rumieni ze wstydu. Nieładnie wypluwać jedzenie, 

wiem.

Doris popatrzyła na zaczerwienioną, nieszczęśliwą twarz ślicznej kobiety, którą miała przed 

sobą.

– To wiesz, prawda, kochanie? Nawet się zawstydziłaś.

Ciekawe  –  mruknęła  pod  nosem,  tym  razem  już  do  siebie.  –  Ciekawe,  że  ciągle  wiesz 

dostatecznie dużo, żeby się czuć zawstydzona.

Ale  teraz  Leah  skupiła  się  tylko  na  tym,  żeby  nabrać  na  widelec  jak  najwięcej  tuńczyka. 

Nagle poczuła się niesamowicie głodna, boleśnie pusta, a smakowity zapach leżącego przed nią 

dania potęgował to uczucie.

Pod  czujnym  okiem  Doris,  która  od  czasu  do  czasu  pomagała  lub  udzielała  rad  swej 

podopiecznej,  Leah  dosłownie  pochłonęła  cały  posiłek  –  z  wyjątkiem  dyni.  Delektowała  się 

pikantnym  smakiem  pomidora,  zachwycała  kruchością  grzanki,  uroczyście  głosiła  wyższość 

kawy nad herbatą i chichotała jak dziecko na widok galaretki.

– Ona się trzęsie – powiedziała z zachwytem. – Popatrz, Doris!

Patrz,  jak  ona  się  trzęsie.  Patrz,  jaka  jest  czerwona.  I  jak  wspaniale  smakuje  –  dodała 

przełykając galaretkę i przymykając oczy z rozkoszy.

background image

Doris patrzyła na nią w milczeniu. Leah ze zdziwieniem stwierdziła, że Doris przeciera oczy 

ręką.

– Doris? – powiedziała z niepokojem, zapominając na chwilę o rozkoszach deseru.

– Ach, nie przejmuj się mną, kochanie. Po prostu myślę o tym wszystkim, co masz jeszcze 

do odkrycia. I mam nadzieję, że nie czekają cię gorsze niespodzianki niż dynia.

Leah popatrzyła na nią w pełnym zadumy milczeniu, jedząc chłodną przepyszną galaretkę.

–  Nie  przejmuj  się  mną  –  powtórzyła  Doris.  –  Zajadaj  deser,  Leah,  możesz  go  mieć  we 

wszystkich kolorach – dodała wesoło. Zielony i żółty, i pomarańczowy, a nawet w paski, gdyby 

ci bardzo zależało... Wszystko, co sobie wymarzysz.

Leah patrzyła na pielęgniarkę szeroko rozwartymi oczami.

– Naprawdę? – spytała ze zdumieniem. – I wszystkie są takie pyszne jak ta?

– Jedna w drugą – zapewniła  ją Doris. – A teraz, kochanie, zrobimy wyprawę  do łazienki. 

Musisz  być  czyściutka  i  gotowa,  bo  wiesz,  co  słyszałam?  Słyszałam,  że  niedługo  twój  mąż 

przyjdzie cię odwiedzić. A na przyjęcie męża chciałabyś być ładna i czyściutka, prawda?

Leah  machinalnie  skinęła  głową,  oszołomiona  tą  informacją.  Zastanawiała  się  nad  nią 

również  wtedy,  kiedy  Doris  pomagała  jej  wstać  z  łóżka  i  otaczając  ją  silnym  ramieniem 

prowadziła do łazienki. W tej nowej pozycji, z dala od ciepłej miękkości łóżka, Leah mogła sobie 

wyrobić lepsze pojęcie o swoim ciele. Doszła do wniosku, że nie myliła się we wcześniejszych 

ocenach. Każda część jej ciała, od stóp do głów, pulsowała jakimś dziwnym bólem.

–  Boli  – zwierzyła się  Doris, kiedy zakończyły  swój  program w łazience.  Zacisnęła  zęby  i 

próbowała się uśmiechnąć. – Wszędzie boli, Doris.

–  Wierzę,  że  boli.  A  leżenie  w  łóżku  wcale  nie  pomaga,  tylko  człowiek  sztywnieje.  Jak 

przyjdzie twój mąż, to mu powiedz, żeby cię zabrał na daleki spacer do holu czy gdzie tam.

– Mąż – powtórzyła Leah czując zimny dreszcz strachu.

Doris odprowadziła ją z powrotem do pokoju, bez trudu wzięła na ręce i położyła na świeżo 

pościelonym łóżku.

Leah  z  cichym  westchnieniem  ułożyła  się  w  znajomej,  przyjaznej  pościeli,  pozwalając 

swojemu biednemu, rozdzieranemu bólem ciału zapaść się powoli w wygodną miękkość.

– Czy ty w ogóle pamiętasz swojego męża, Leah? – zapytała Doris nachylając się nad nią i 

odgarniając jej z czoła kosmyk włosów.

–  Mąż  –  powtórzyła  jak  echo  Leah,  znów  przeszukując  gorączkowo  zagracony  słowami 

mózg. Zdezorientowana, potrząsnęła głową. Owszem, miała ogólne pojęcie, co to jest mąż, ale z 

nikim nie mogła sobie tego skojarzyć.

–  On  ma  na  imię  Paul  –  powiedziała  Doris.  –  Paul  Tempie.  Rano  zajrzał  do  dyżurki 

pielęgniarek,  ale  spałaś,  więc  powiedział,  że  przyjdzie  później.  Dziewczyny  nie  mogły  się 

otrząsnąć z wrażenia, nic nie przesadzam.

– Dlaczego? – zapytała Leah.

background image

–  Bo,  kochanie,  ten  twój  Paul  to  najprzystojniejszy  chłop,  jakiegośmy  kiedykolwiek 

widziały.

Leah patrzyła z niedowierzaniem na swoją przyjaciółkę. Owszem, miała nawet pojęcie, co to 

znaczy „przystojny chłop", ale nie wiedziała, jakie trzeba spełniać warunki, żeby zasłużyć na taką 

ocenę.

– A czy Ken też jest?

– Ale czy co Ken jest? O co ci chodzi, Leah?

– O doktora. Tego ze światłem. Czy on też jest przystojnym chłopem?

– Doktor Holcross? – Doris roześmiała się spontanicznie, grzmiącym, rubasznym głosem. –

Nie – powiedziała wreszcie wycierając oczy. – Nie, kochanie, doktor to bardzo  miły człowiek, 

ale w żadnym wypadku nie nazwałabym go przystojnym chłopem.

Ktoś zawołał z korytarza i Doris wyprostowała się niechętnie, w dalszym ciągu chichocząc.

– Muszę iść. Niedługo znów przyjdę, Leah. Możesz się teraz przespać, jeśli masz ochotę.

Leah  potrząsnęła  głową  i  zaraz  się  skrzywiła  czując  dojmujący  ból.  Ogarnął  ja  paniczny 

strach na myśl o tym, że tyle czasu spędziła w bezpiecznej, wygodnej ciemności. W tym innym 

świecie,  świecie,  pełnym  światła,  musiała  się  tyle  nauczyć,  a  przecież  nie  pojmie  tego 

wszystkiego, jeśli nie będzie czuwała i się nie skoncentruje.

Doris skinęła głową, najwyraźniej znów czytając w jej myślach. Skądś zza łóżka wyciągnęła 

plik kolorowych papierów.

– Masz, zostawiam ci trochę pism – powiedziała. – Wiemy, że umiesz czytać, bo dziś rano 

przeczytałaś  na  plakietce  moje  imię,  prawda?  –  Leah  wzięła  od  Doris  gazety  i  trzymając  je  w 

rękach patrzyła na wielką, ciężką sylwetkę pielęgniarki, która spiesznie wyszła z pokoju.

Z wielkim zaciekawieniem zaczęła przeglądać pisma.

Doris  jak  zwykle  miała  rację.  Leah  umiała  czytać,  rozumiała  sens  drukowanych  słów,  a 

nawet znajdowała w pamięci niektóre ich odpowiedniki w przedmiotach. Ale wszystko to było 

takie  dziwne  –  przypominało  strzępy  snów,  tak  trudnych  do  ogarnięcia,  że  dostawała  zawrotu 

głowy.

Po  chwili  rzuciła  pisma  na  kołdrę  i  poddała  się  zmęczeniu,  osuwając  się  w  litościwą 

ciemność.

Kiedy  się  ocknęła,  znów  ktoś  stał  pomiędzy  nią  a  oknem,  jak  Doris  wtedy,  kiedy  Leah 

zobaczyła ją po raz pierwszy.

Leah  mrugała  powiekami  usiłując  oddzielić  światło  od  ciemności  i  uformować  wyraźny 

obraz stojącego przy łóżku mężczyzny. W miarę jak jej wzrok się przystosowywał, dostrzegała 

coraz więcej szczegółów stwierdzając, że przybysz jest zupełnie inny niż wszystkie osoby, które 

widziała dotychczas.

Mężczyzna. , zamiast szpitalnego kitla, miał na sobie brązową skórzaną marynarkę i dżinsy. 

Był  wysoki,  znacznie  wyższy  od  Kena  i  Doris,  i  tak  szeroki  w  ramionach,  że  swoją  sylwetką 

background image

zasłaniał całe okno. Ale nie był tłusty ani tak przytulnie miękki jak Doris. Wydawał się szczupły, 

a nawet chudy, twardy jak kość, a jednocześnie szeroki i muskularny.

Twarz miał surową, o jasnych płaszczyznach, które lśniły w zanikającym świetle dnia. Jego 

włosy przypominały kask ze szczerego złota, gruby i przylegający szczelnie do kształtnej głowy.

Ale w przeciwieństwie do złotowłosej kobiety, która przyniosła jej jedzenie, mężczyzna nie 

miał błękitnych źrenic. Jego oczy, okolone gęstymi, jedwabistymi rzęsami, mieniły się brązem, 

złotem i zielenią i były niewiarygodnie piękne.

Leah spojrzała na mężczyznę, wstrząśnięta falą doznań, jąkają ogarnęła. Było to coś nowego, 

co  przypominało  jej  uczucie,  jakie  żywiła  dla  Doris,  ale  znacznie  silniejsze.  No  i  jednak  inne. 

Ilekroć  bowiem  Leah  widziała  Doris,  miała  wrażenie  niezwykłego  wprost  ciepła,  poczucia 

bezpieczeństwa  i  szczęścia.  W  obecności  tego  ogromnego  mężczyzny  była  jakaś  podniecona  i 

niespokojna, pełna pragnień, których nie potrafiła nazwać.

Drżała  pod  kołdrą,  szukając  słów,  które  mogłaby  mu  powiedzieć  i  zapytać,  kim  jest  i 

dlaczego  stoi  przy  jej  łóżku.  Ale  w  tym  momencie  mężczyzna  stwierdził,  że  Leah  nie  śpi,  i 

pochylił  się  nad  nią  tak  nisko,  że  widziała  dokładnie  skórę  jego  opalonej  twarzy,  lśnienie 

złocistego  zarostu na policzkach  i kosmyk jasnych  włosów na  czole.  Mężczyzna przeszywał  ją 

wzrokiem tak natarczywie, że aż się wzdrygnęła myśląc, co to za jakiś nowy koszmar.

Jego oczy, piękne jak klejnoty, były zimne i pełne goryczy, a twarz wyrażała nienawiść.

background image

Rozdział 2

– Ken, czy została zgwałcona?

Doktor  Kenneth  Holcross,  psycholog,  uniósł  głowę  i  poprzez  szerokość  biurka  spojrzał  na 

wysokiego złotowłosego mężczyznę. Zawahał się, zdziwiony, że można zadawać takie pytanie w 

sposób tak chłodny, tak bardzo obojętny.

Zwłaszcza gdy chodzi o własną żonę.

Ale kiedy lekarz spojrzał w oczy Paula Temple'a, stwierdził, że nie jest on wcale spokojny, 

że z trudem trzyma nerwy na wodzy.

–  Dlaczego  o  to  pytasz,  Paul?  –  powiedział  wolno.  –  Dlaczego  podejrzewasz,  że  mogłaby 

zostać zgwałcona?

Młodszy mężczyzna wzruszył ramionami i tak mocno uchwycił poręcz fotela, że kłykcie jego 

ciemnych, opalonych dłoni wydawały się zupełnie białe.

–  Na  policji  powiedzieli  mi,  że  została  znaleziona  w  ślepej  uliczce  o  pierwszej  w  nocy, 

ciężko pobita i nieprzytomna. Biorąc pod uwagę dzielnicę, w której się to stało, a także fakt, że 

właściwie  nic  jej  nie  zginęło  z  torebki,  można  chyba  przyjąć,  że  był  to  napad  o  charakterze 

seksualnym, nie uważasz?

Ken Holcross w milczeniu bawił się długopisem i patrzył na pełną goryczy, przystojną twarz 

mężczyzny.

– Zwłaszcza, że była tak ubrana. – Paul Tempie zniżył głos, jakby z trudem dobywał słowa.

– A jak była ubrana, Paul?

–  Tak  samo  jak  zwykle,  tylko  jeszcze  gorzej  –  odparł  szorstko  Paul.  –  Nie  udawaj,  Ken, 

przecież dobrze wiesz, jak ona się ubiera.

Kiedy się to stało, miała na sobie mini spódniczkę z czerwonej skóry, czarną przezroczystą 

bluzkę, bez stanika, klapki na szpilkach i nylonowe pończochy ze szwem.

Lekarz skinął głową, starając się zachować obojętny wyraz twarzy.

– No i?

–  No  i  –  powtórzył  wściekłym  tonem  Paul  –  jeżeli  włóczy  się  po  północy  w  takiej  części 

miasta, ubrana jak dziwka, to czego się można spodziewać?

– Paul – powiedział łagodnie lekarz. – To, co mówisz, jest niegodne ciebie. Nie jesteś ani tak 

głupi,  ani  tak  obojętny.  Nie  wierzę,  że  naprawdę  myślisz,  że  kobieta,  która  się  prowokacyjnie 

ubiera, zasługuje na zgwałcenie. Paul, zmęczony, potrząsnął głową.

– Nie przyszedłem tu po to, żeby rozważać problem, na co zasługuje Leah. Nie muszę chyba 

mówić,  że  mnie  to  specjalnie  nie  interesuje  –  dodał  z  ironicznym  skrzywieniem  ust.  –

Przyszedłem,  cię  po  prostu  spytać  czy  na  podstawie  oględzin  lekarskich  ustalono,  że  została 

zgwałcona.

background image

– Nie – odparł doktor Holcross. – Najprawdopodobniej policja spłoszyła napastników, zanim 

dokończyli dzieła. I tak miała szczęście, że się skończyło ciężkim pobiciem.

– Szczęście – powtórzył bezbarwnym głosem Paul.

–  Można  to  tak  nazwać.  Jej  obrażenia  są  dość  rozległe,  ale  w  większości  powierzchowne. 

Owszem,  ma  kilka  poważnych  wewnętrznych  wylewów  i  parę  płytkich  ran  na  nogach  i  klatce 

piersiowej. Ma też złamaną kość promieniową lewej ręki. To zewnętrzna kość przedramienia? –

Ken Holcross pytająco uniósł brwi.

Paul skinął głową, nie spuszczając oczu z psychologa, – Przez dwa tygodnie będzie musiała 

nosić rękę na temblaku. Poza tym i poza obandażowaniem połamanych żeber niewiele możemy 

zdziałać.

Paul patrzył na psychologa z wyrazem złości w napiętej twarzy.

– A jak mam traktować ten jej nowy numer? – wybuchnął wreszcie.

– Jaki nowy numer? – spytał łagodnie lekarz.

Paul poruszył się niespokojnie w fotelu. Widać było, że miotają nim silne uczucia.

– Ken – powiedział ze złością. – Wczoraj przyszedłem, żeby ją odwiedzić, a ona udawała, że 

nie wie, kim jestem. Mówiła jak kompletna idiotka.

– Ona nie jest kompletną idiotką, Paul, mogę cię o tym zapewnić.

– O Boże, przecież wiem – rzekł ponuro Paul. – Myślisz, że nie wiem, jaką ona ma główkę? 

To kobieta-wąż. Jest niesamowicie sprytna i podstępna, uważa, że wszystko jej ujdzie na sucho. 

Ale tego... tego już jest za wiele!

– Chcesz powiedzieć, że udaje amnezję?

– Bo wy to tak nazywacie, amnezja, tak? Ja to nazywam jednym z jej numerów, Ken. Jeżeli 

masz rację i to nie był napad o charakterze seksualnym, to jest to jeden z typowych numerów w 

stylu Leah mający służyć jej własnym, egoistycznym celom. Doktor spojrzał na Paula łagodnie.

– Akurat w tej chwili Leah nie wygląda na osobę, która by potrafiła dobrze zadbać o siebie, 

nie uważasz?

– Nie jestem tego pewien – odrzekł uparcie Paul. – Wątpię, Ken, czy ci o tym powiedziała, 

ale  zdecydowałem  się  ją  wyrzucić.  Szczerze  mówiąc,  w  zeszłym  tygodniu  przedstawiłem  jej 

dokumenty rozwodowe. Ma jeszcze niecałe trzy dni, żeby na nie odpowiedzieć. Nie sądzisz, że to 

całkiem zgrabny nowy numerek, żeby mi to utrudnić?

Ken Holcross przez chwilę przyglądał się w milczeniu rozgoryczonemu Paulowi.

–  Zaraz,  Paul,  wyjaśnijmy  sobie  jedną  rzecz  dobrze?  Czy  chcesz  powiedzieć,  że  Leah 

wynajęła kogoś, żeby ją pobił? Że zapłaciła komuś za to, żeby jej połamał kości i okaleczył ciało 

po to tylko, żeby odwlec rozwód?

Paul wzruszył ramionami, jego twarz zastygła w wyrazie napięcia i goryczy.

–  Jak  znam  Leah,  to  wcale  nie  jest  niemożliwe.  Mogła  im  powiedzieć,  żeby  ją  trochę 

poturbowali,  a  sprawa  wymknęła  im  się  z  rąk.  Ludziom,  z  którymi ona  się  zadaje,  wszystko  z 

background image

reguły wymyka się z rąk.

– Ale jakie byłyby jej motywy?

– Do diabła, Ken, czy to nie jest oczywiste? Przecież wie, że zostało jej jeszcze tylko kilka 

dni,  zanim  ją  wyrzucę  z  domu.  A  to  jest  ostatnia  rzecz,  na  którą  miałaby  ochotę.  Nie  dlatego, 

broń Boże, żeby jej na mnie zależało – dodał Paul Tempie z niewesołym uśmiechem. – Po prostu 

żal jej forsy.

– Ale czy nie uważasz, że Leah mogłaby zupełnie nieźle wyjść na rozwodzie?

–  Moi  adwokaci  twierdzą,  że  nie  ma  szansy.  Większość  mojego  majątku  to  są  pieniądze 

rodzinne,  które miałem jeszcze przed ślubem.  Leah nie ma do  nich żadnego prawa. A przez  te 

pięć lat małżeństwa, jak dobrze wiesz, nie dorobiliśmy się specjalnie. Zresztą to, co było, Leah 

po  stokroć  przepuściła.  Niech  się  cieszy,  jak  wyjdzie  z  tego  z  kieszonkowym na  rok  czy  dwa, 

zwłaszcza po tym, co teraz pokazała.

Ken Holcross powoli skinął głową.

– Leah rzeczywiście popełniła w życiu kilka głupstw.

– Głupstw! – parsknął Paul. – No wiesz, Ken!

Po  dłuższej  chwili  milczenia  lekarz  utkwił  spojrzenie  swoich  szarych  spłowiałych  oczu  w 

lśniących, złocistych źrenicach swego gościa.

–  Czy  to  znaczy,  Paul,  że  uważasz,  że  Leah  sfingowała  atak  amnezji,  żeby  ci  utrudnić 

rozwód?

–  Tak  właśnie  uważani.  Zastanów  się,  Ken,  nad  jej  dotychczasowymi  osiągnięciami. 

Zapomniałeś  już o  próbach  samobójczych na  pokaz  i o  tych wszystkich  numerach, przez  które 

przeszliśmy w czasie naszego małżeństwa? Ta kobieta przed niczym się nie cofnie. A to jest po 

prostu jej najnowszy wyczyn.

– Nie zgadzam się z tobą – powiedział po chwili doktor Holcross.

– Uważam, że ona niczego nie udaje.

Paul patrzył na niego zdumiony.

– Chyba żartujesz.

– Nie, Paul, nie żartuję. – Lekarz potrząsnął głową. – Znam dobrze Leah. Od dłuższego czasu 

mam z nią stale do czynienia. Wiem, jak reaguje, zwłaszcza pod wpływem hipnozy.

– A próbowałeś ją hipnotyzować, to znaczy po tym wypadku?

Doktor Holcross skinął głową.

–  Dwukrotnie,  A  poza  tym  badałem  ją  bardzo  dokładnie,  wezwałem  też  konsultanta. 

Zapewniam  cię,  Paul,  że  jej  wspomnienia  są  rozczłonkowane  i  w  wielkim,  nieładzie,  nawet  w 

stanie  hipnozy,  a  to  jest  objaw  typowy  dla  amnezji  psychogennej.  W  gruncie  rzeczy  jej 

najbardziej  tragiczne  przeżycia  z  dzieciństwa,  te,  o  których  dowiedzieliśmy  się  stosunkowo 

niedawno,  zupełnie  zanikły  w  jej  świadomości.  Jest  to  zdumiewający  stopień  amnezji, 

praktycznie całkowitej.

background image

Paul potrząsnął głową.

– To bzdury, Ken. Przecież przesłuchiwała taśmy, na których nagrana była ona sama podczas 

seansu hipnotycznego, a jest wystarczająco inteligentna, żeby przestudiować symptomy amnezji.

Czy  myślisz,  że  nie  potrafi  udać  stanu  hipnotycznego  po  to,  żeby  cię  wprowadzić  w  błąd 

mówiąc to, co chciałaby, żebyś usłyszał?

– Nie wierzę, że ona...

– Ja cię nie pytam, w co wierzysz, Ken, tylko o to, co jest możliwe.

–  Tak  –  odpowiedział  lekarz  spokojnie.  –  Owszem,  jest  możliwe,  że  udaje,  aleja  w  to  nie 

wierzę. A to już jest sprawa oceny psychologicznej.

– Nie mów mi, Ken, że zakwalifikowałeś to jako przypadek autentycznej amnezji.

– Owszem, zakwalifikowałem.

– Do diabła! – Paul Tempie zerwał się z fotela i zaczął przemierzać pokój tam i z powrotem, 

sprężystością ruchów swego wielkiego ciała przypominając tygrysa w klatce.

Ken  Holcross  siedział  za  swoim  wielkim  zagraconym  biurkiem  i  obserwował 

zdenerwowanego  do  ostatnich  granic  Paula.  Twarz  lekarza  była  nieprzenikniona,  a  wyblakłe 

szare oczy ukryte za grubymi szkłami.

– Czy zdajesz sobie sprawę, Ken, co to dla mnie oznacza? – zapytał Paul Tempie z twarzą 

ściągniętą bólem. – Jeżeli zakwalifikujesz przypadek Leah jako autentyczną amnezję, to przecież 

będę musiał zabrać ją do domu i pielęgnować. Nie mogę jej tak po prostu wyrzucić. Wiem, Ken, 

że  to  może brzmi  brutalnie,  zwłaszcza w  sytuacji,  w  jakiej się  znalazła, ale  ty sobie  nawet  nie 

zdajesz sprawy, jak ja nienawidzę tej kobiety.

–  Ona  nie  musi  przebywać  w  szpitalu,  Paul  –  powiedział  łagodnie  lekarz.  –  A  sądzę,  że 

znalezienie  się  w  znajomym  otoczeniu  ułatwi  jej  odzyskanie  pamięci.  Większość  ludzi 

dotkniętych  amnezją  odzyskuje  pamięć  niemal  natychmiast.  Przypadek  Leah  jest  szczególnie 

poważny. Na twoim miejscu wziąłbym ją teraz na kilka tygodni do domu, poczekał, aż odzyska 

siły, i dopiero wtedy zastanowił się nad decyzją.

– Na kilka tygodni... – powtórzył Paul z kamienną twarzą.

–  To  nie  będzie  takie  straszne,  Paul.  Wytrzymasz  miesiąc,  a  przez  ten  czas  ona  się  jakoś 

pozbiera i przygotuje do samodzielnego życia. Teraz zbyt wielu rzeczy musi się jeszcze nauczyć.

– Czy będzie jej potrzebna  stała opieka? Czy mam  kogoś wynająć na ten czas, kiedy Leah 

będzie w domu?

Lekarz zastanowił się, nim odpowiedział:

– Nie sądzę. Mieszka u ciebie w dalszym ciągu tamta para, tak?

– Bob i Anna. Ich dom stoi na mojej posesji i Anna prowadzi oba gospodarstwa. Leah nigdy 

się tymi sprawami specjalnie nie interesowała – dodał Paul z ponurym uśmiechem.

–  To,  że  w  ogóle  są  w  domu  jacyś  ludzie,  w  zupełności  wystarczy.  Jej  przede  wszystkim 

potrzebny jest ktoś, kto by z nią porozmawiał, kto by jej mówił różne rzeczy. A poza tym... Bob i 

background image

Anna mają dwójkę dzieci, prawda?

– Dwie małe dziewczynki. No, już nie takie znów małe. Allie ma jakieś dziesięć lat, a Bonnie 

jest o dwa lata starsza, taka nastolatka, jak sądzę.

– To idealna sytuacja. Dwie dziewczynki w tym wieku. Jeżeli tylko będą miały cierpliwość, 

żeby rozmawiać z Leah, to jest to najlepsza terapia, jaką tylko można sobie wyobrazić.

Paul potrząsnął głową.

– Problem polega na tym, że te dziewczynki nie przepadają za Leah. Ona nie ma instynktu 

macierzyńskiego. Powiedziałbym nawet, że bywała dla nich szorstka. One jej po prostu nie lubią, 

a – Dzieci szybko przebaczają. Potrafią okazać znacznie więcej współczucia, niż nam się wydaje. 

Szybko się zorientują, że Leah jest chora i potrzebuje pomocy.

Paul Tempie patrzył na psychologa z niedowierzaniem.

– Rany boskie, Ken, i ty to wszystko kupujesz?

–  Jestem  przekonany,  że  Leah  cierpi  na  bardzo  ciężki  przypadek  amnezji.  Moje  bogate 

doświadczenie zawodowe upoważnia mnie do postawienia takiej diagnozy.

Paul opadł na fotel, po czym pochylił się do przodu zaciskając pięści.

– Dobrze – zgodził się w końcu. – Powiedzmy, że to prawda, że Leah rzeczywiście straciła 

pamięć. Co to oznacza, Ken? Co potem? Czy pamięć wraca nagle pewnego pięknego poranka w 

jednym fantastycznym przebłysku czy jakoś inaczej, możesz mi powiedzieć?

– To, co mówisz, przypomina typowy scenariusz filmowy, ale w życiu nieczęsto tak bywa. 

Zwykle  odzyskiwanie  pamięci  odbywa  się  powoli  i  wyrywkowo.  Czasami,  chociaż  bardzo 

rzadko, utrata pamięci jest nieodwracalna. W przypadku Leah bardzo trudno cokolwiek rokować.

– Dlaczego?

–  Bo  w  dalszym  ciągu  nie  jesteśmy  pewni,  co  spowodowało  amnezję.  Leah  doznała 

pęknięcia  podstawy  czaszki,  które  z  kolei  spowodowało  lekki  obrzęk  mózgu.  Zbadaliśmy  to 

bardzo dokładnie. Ale Leah od dłuższego czasu była w wielkim stresie, a teraz jeszcze mówisz 

mi,  że  zamierzasz  się  rozwieść.  Przyczyny  tej  amnezji  mogą  być  bardzo  różnorodne,  zarówno 

fizjologiczne, jak i emocjonalne. W takich przypadkach sprawa jest szczególnie skomplikowana. 

A ponadto istnieje tyle anomalii, że trudno o klarowny obraz kliniczny.

– Czy to znaczy, że może się zdarzyć wszystko?

– Tak.

Paul milczał przez jakiś czas.

– Zupełnie nie mogę w to uwierzyć – powiedział wreszcie. – Czy nie wydaje ci się to dziwne, 

że ona straciła pamięć, a jednocześnie mówi, je i tak dalej? Pielęgniarka twierdzi, że Leah nawet 

czyta. Na miłość boską, czy nie wydaje ci się to ani trochę podejrzane?

–  Nie.  –  Doktor  Holcross  zawahał  się,  w  zamyśleniu  marszcząc  brwi.  –  Spróbuję  ci  to 

wytłumaczyć,  Paul  –  powiedział  w  końcu.  –  Stan  umysłowy  człowieka  dotkniętego  amnezją 

przypomina kogoś, kto żył przez wiele lat na innej planecie i cały czas spędzał ucząc się o nas, 

background image

mieszkańcach  Ziemi.  Powiedzmy,  że  ten  człowiek  zgromadził  pewne  wiadomości  z  zakresu 

języka,  obyczajów,  a  nawet  historii  i  geografii,  ale  nigdy  nic  z  tego  nie  doświadczył 

bezpośrednio.  Gdybyś  spytał  takiego  człowieka,  co  to  jest  śnieg,  zapewne  wytężyłby  umysł  i 

powiedział ci, że jest to zamarznięty opad, że jest on biały i występuje w zimie. Ale nie miałby 

zielonego pojęcia, jakie to uczucie, kiedy się chodzi po świeżym skrzypiącym śniegu albo jak ci 

płatki śniegu spadają na twarz.

Paul spoglądał na lekarza z niedowierzaniem.

– Ja tego naprawdę nie pojmuję, Ken. Jak można pamiętać jedno, a nie pamiętać drugiego?

– Bo  traci się  zwykle pamięć  zdarzeń  z własnego  życia,  a  nie ogólną,  Paul. Jeszcze  ciągle 

niewiele  wiemy  na  temat  działania  mózgu.  Są  w  każdym  razie  różne  mechanizmy 

magazynowania  i  odtwarzania  danych  dla  różnych  rodzajów  pamięci.  Na  podstawie 

dotychczasowych  badań  powiedziałbym,  że  Leah  reprezentuje  klasyczny  przypadek  amnezji 

selektywnej.

– O, z tym się całkowicie zgadzam. Zawsze tak było – powiedział ponuro Paul. – Widać to 

najlepiej  przy  próbach  wyciągnięcia  od  niej  prawdy.  To,  czego  wolałaby  nie  mówić,  bardzo 

wygodnie zapomina.

– Paul – powiedział łagodnie lekarz – przecież doskonale wiesz, że nie o tym mówię.

– Jasne, że wiem. Ja tylko ni cholery nie mogę w to uwierzyć. W dalszym ciągu uważam, że 

jest to jeden z jej typowych numerów i szlag mnie trafia na myśl o tym, że tak łatwo jej się to 

udaje. Ona śmieje się z nas wszystkich w kułak i czaruje tymi swoimi niewinnymi oczami.

Lekarz ponownie wziął pióro do ręki i przyjrzał mu się z powagą.

– A skoro już mówimy o  niewinności, Paul, to  jest coś  jeszcze, przed czym  chciałbym cię 

przestrzec.

– Mianowicie?

– Wydaje mi się, że Leah nic nie pamięta ze swojego życia. Jest jak małe dziecko, któremu 

różne  rzeczy  przytrafiają  się  po  raz  pierwszy.  Jej  bliscy  powinni  o  tym  wiedzieć,  żeby  jej  nie 

krzywdzić.

Paul z napięciem wpatrywał się w lekarza, najwyraźniej pochwyciwszy w jego głosie jakąś 

szczególną nutę.

– Co chcesz przez to powiedzieć, Ken? O co ci chodzi? Po prostu cię ostrzegam – powtórzył 

z naciskiem doktor Holcross. – Wiem, że nie wierzysz w to, co ci powiedziałem na temat stanu 

Leah,  a  jednocześnie  rozumiem  twoją  złość  i  rozgoryczenie.  Ale  jeżeli  moja  diagnoza  jest 

właściwa,  a  sądzę,  że  jest,  to  w  swoim  postępowaniu  z  Leah  powinieneś  brać to  pod  uwagę  –

zakończył, po raz pierwszy podczas tej rozmowy robiąc wrażenie speszonego.

Paul odchylił się na oparcie fotela, złocistymi oczami wpatrując się w lekarza.

–  Dotarło  do  mnie,  Ken,  co  chciałeś  powiedzieć.  Chciałeś  mi  powiedzieć,  że...  O  Boże!  –

zaśmiał się krótko, z goryczą. – Że Leah jest dziewicą, tak?

background image

–  Według wszelkiego  prawdopodobieństwa – powiedział lekarz stanowczo.  –  Nie w sensie 

fizycznym, naturalnie, ale umysłowym i emocjonalnym. Jestem przekonany, że nie zachowała w 

pamięci  żadnych  przeżyć  seksualnych.  Byłaby  to  dla  niej  wielka  krzywda,  gdyby  została 

potraktowana. .. w jakiś bezduszny sposób – zakończył po chwili niezręcznego milczenia.

– Ken, jej prawie nie widać spod bandaży, a ja naprawdę nie jestem aż takim potworem.

– Jej obrażenia szybko  się  zagoją – powiedział lekarz.  – Ale proces odzyskiwania  pamięci 

będzie długi.  I pamiętaj:  w  sensie  emocjonalnym  Leah jest  teraz  bardzo  wrażliwa i  całkowicie 

bezbronna.

–  Do  diabła  –  mruknął  Paul.  –  Nie  uważasz,  że  ta  cała  sprawa  jest  dosyć  śmieszna?  Leah 

dziewicą! – Zamilkł z twarzą ściągniętą bólem i goryczą.

–  Ja  mam  na  myśli  nie  tylko  sprawy  seksualne,  Paul  –  powiedział  lekarz.  –  Po  prostu 

ostrzegam cię, że mogą być kłopoty, Ona naprawdę potrzebuje teraz ochrony.

–  Ale  nie  przede  mną.  –  Paul  wstał  nagle i  krótko  skinął  lekarzowi  głową.  –  Jeśli  o  mnie 

chodzi,  Leah  jest  całkowicie  bezpieczna,  zapewniam  cię,  Ken.  Od  roku  jej  nie  tknąłem  i  nie 

zamierzam nic w tej sprawie zmieniać. Więcej: nic mnie do tego nie skłoni. Możesz być zupełnie 

spokojny,  Paul  ponownie  skinął  głową,  odwrócił  się  i  wyszedł.  Lekarz  zobaczył  jeszcze  w 

drzwiach jego szerokie ramiona i usłyszał odgłos kroków w korytarzu.

Ken Holcross siedział jeszcze jakiś czas przy biurku i z wyrazem troski na łagodnej twarzy 

patrzył na fotel, w którym przed chwilą siedział jego młody gość.

Paul Tempie zatrzymał swój sportowy samochód na poboczu drogi, wysiadł powoli, postawił 

kołnierz płaszcza, chroniąc się przed przenikliwym kwietniowym wiatrem i wsadził ręce głęboko 

do kieszeni.

Podszedł  do  porośniętego  trawą  brzegu  rzeki  i  patrzył  na  koronkowe  okruchy  coraz 

cieńszego lodu gromadzące się wokół przybrzeżnych skał.

W  górze  zbierały  się  chmury  jak  wyładowane  perłami  galeony,  które  gładko  sunęły  po 

oślepiającym  szafirze  oceanu.  Wiatr  marszczył  powierzchnię  wody,  niosąc  z  sobą  zapach 

wilgotnej  ziemi,  młodej  trawy  i  jeszcze  nie  rozkwitłych  kwiatów.  Atmosfera  kwietniowego 

poranka zawierała w sobie obietnicę czegoś lepszego, radosne poczucie nadziei i odnowy.

Ale piękno dnia nie docierało do Paula. Na jego twarzy malowały się niepokój i rozpacz, a 

cała  postawa  świadczyła  o  bezsilności  i  zwątpieniu.  Bezmyślnie  kopał  kamyki  na  żwirowatej 

plaży,  myśląc  o  niedawnym  spotkaniu  z  psychologiem.  Nie  był  z  siebie  dumny  –  ze  swego 

zachowania,  z  tego,  co  mówił,  z  uczuć,  z  jakimi  się  zaradził.  Przygarbił  się,  podniósł  głowę  i 

obserwował  szybującego  w  górze  ptaka,  by  jednak  po  chwili  znów  powrócić  do  smętnego 

wpatrywania się w wodę.

To było właśnie najgorsze w jego małżeństwie z Leah, pomyślał, z niesmakiem wspominając 

niedawną  rozmowę.  Życie  z  tą  kobietą  zrobiło  z  niego  zupełnie  innego  człowieka,  kogoś,  kim 

sam często pogardzał. Przecież nie zawsze był taki zimny i nieprzejednany.

background image

Ale, powiedział sobie, są jakieś granice tego, co człowiek może wytrzymać. Jak długo jest w 

stanie znosić upokorzenia i udrękę?

Pomyślał o diagnozie lekarza i o Leah, takiej bladej i kruchej w szpitalnym łóżku, z tą nową 

dziwną chłopięcą fryzurą i pięknymi, smutnymi oczami, które kryły duszę potwora.

To właśnie te oczy oczarowały go przed laty,  kiedy poszedł z kolegami na drinka do baru, 

gdzie Leah obsługiwała gości. Patrzył na nią jak urzeczony. Nigdy dotychczas nie widział takich 

oczu – wielkich, brązowych, ze złocistymi ognikami, ukrytych pod firankami gęstych, ciemnych 

rzęs. Był wtedy bardzo młody, miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, i szybko się zorientował, że 

zarówno ciało, jak i twarz dziewczyny nie ustępują oczom. Było w niej coś, co go przyciągało z 

magiczną  wręcz  siłą.  Jakiś  uwodzicielski  urok,  widoczny  przy  każdym  jej  ruchu,  obiecującym 

niezgłębioną tajemnicę.

Po  kilku  dalszych  wizytach  w  barze  zainteresowanie  Paula  dziewczyną  stało  się  wręcz 

obsesyjne. Prześladowała go zarówno w snach, jak i na jawie, usuwając z jego myśli wszystko 

inne. Paul nie miał rodziców ani rodziny, która by  go ostrzegła przed takim związkiem, a rady 

przyjaciół okazały się bezskuteczne.

– Paul – mówili mu – zastanów się, co ty właściwie o niej wiesz.

Masz zamiar się z nią ożenić, uczynić ją dziedziczką swojej bajecznej fortuny, nie wiedząc 

na dobrą sprawę, kim ona jest. Czyś ty naprawdę oszalał?

Była to prawda, że żeniąc się z Leah wiedział o niej bardzo niewiele. A co dziwniejsze, po 

pięciu  latach  małżeństwa  wiedział  niewiele  więcej.  Z  pewnością  mniej  niż  Ken  Holcross.  Od 

czasu  do  czasu  lekarz  wspominał  o  jakichś  przykrych  przeżyciach  z  dzieciństwa,  o  których 

starała  się  zapomnieć,  ale  ona  sama  nigdy  nie  opowiadała  Paulowi  o  swojej  rodzinie  czy 

przeszłości.

–  Nie  mam  rodziny,  tak  samo  jak  ty  –  powiedziała  mu  kiedyś  radośnie.  –  Jeśli  ci  to 

przeszkadza, to trudno. W każdym razie masz mnie taką, jaka jestem.

Paul kochał ją wtedy bardzo, podobała mu się jej brawura, zawadiacki, beztroski stosunek do 

spraw  własnego  życia.  Paul  Tempie,  wychowany  w  luksusie,  był  jedynym  synem  bogatych, 

starych  i  zwariowanych  na  jego  punkcie  rodziców.  Nigdy  nie  cierpiał  niedostatku  ani  nie 

wiedział, co to kłopoty – aż do wieku lat dwudziestu paru, kiedy to jego rodzice umarli na raka w 

odstępie półrocznym, pozostawiając mu nieprawdopodobne bogactwo i poczucie samotności. Nie 

wyobrażał sobie  nawet,  jak wyglądało  życie  Leah,  zanim się poznali.  Napełniała  go podziwem 

myśl o  młodziutkiej dziewczynie,  która znalazła  w  sobie tyle odwagi,  by  stawić czoło życiu w 

wielkim  mieście.  W  dzień  chodziła  do  college'u,  a  wieczorami  podawała  w  barze  drinki, 

zbierając napiwki i starając się wyglądać świeżo i ładnie.

Później  naturalnie  zorientował  się,  że  te  studia  to  zwykła  bujda.  Nigdy  nie  była  na  żadnej 

uczelni, skończyła jedynie kurs dla barmanów. Wymyśliła to, żeby zrobić na nim wrażenie. To 

kłamstwo przyszło jej równie łatwo jak wszystkie inne.

background image

Bo  Leah  Temple  była  patologicznym  łgarzem,  kobietą,  która  snuła  skomplikowane 

pajęczyny kłamstw dla samej przyjemności oszukiwania. Czuła się dobrze w atmosferze ryzyka, 

intrygi  i  sensacji,  jaka  zawsze  towarzyszyła  jej  w  życiu  niebezpiecznie  bliskim  katastrofy. 

Dreszcz emocji znajdywała w spacerowaniu po napiętej linie nad przepaścią pełną potworów.

Życie  z  Paulem  szybko  ją  znudziło.  Pieniądze  naturalnie  stanowiły  miłą  odmianę,  ale  na 

krótko. Nie wystarczyły,  by zaspokoić nieustającą  potrzebę przygody jej  nigdy nie nasyconego 

ducha.  Mimo  swojego  bogactwa  Paul  bowiem  był  człowiekiem,  który  cenił  sobie  zacisze 

domowe z jego prostymi radościami – ciepłem, rozmową i wzajemną bliskością. Żeniąc się żywił 

dziecinną  wiarę  w  to,  że  żona  będzie  z  nim  dzieliła  te  upodobania  i  że  razem  stworzą  swoim 

dzieciom miły, szczęśliwy dom.

Ale  dzieci  nie  było,  a  jego  małżeństwo  szybko  zamieniło  się  w  ponury  koszmar  udręki, 

przykrych  incydentów  na  granicy  przestępstwa,  wstydliwych  kłamstw  i  karczemnych, 

upokarzających dla Paula awantur.

Z pewnością już dawno by się z nią rozwiódł, gdyby nie te cudowne rzadkie chwile, kiedy 

Leah od nowa czarowała go swoją dawną osobowością wesołej, beztroskiej trzpiotki. Paul nigdy 

nie wiedział, kiedy to nastąpi i jak długo potrwa. Za każdym razem zaskoczony, był potem tym 

bardziej  rozgoryczony  i  zły,  kiedy  Leah  na  powrót  stawała  się  zimną,  wyrachowaną  kobietą, 

której nienawidził.

Najbardziej jednak bolesny był w tym wszystkim fakt, że mimo żałosnego nieporozumienia, 

jakim było ich małżeństwo, Paul w sensie fizycznym w dalszym ciągu pragnął Leah. I mimo że 

ich stosunki seksualne od dawna już cechowała pustka rozgoryczenia, w dalszym ciągu nie mógł 

przezwyciężyć  pragnienia  tego  jedynego  ciała,  któremu  zawdzięczał  tak  głębokie  fizyczne 

spełnienie.

Pogardzał sobą za tę słabość i bardzo konsekwentnie unikał okazji do tego rodzaju kontaktów 

z żoną. Kiedy powiedział lekarzowi, że od ponad roku nie tknął Leah, nie było w tym odrobiny 

przesady. Ale naturalnie nikt nie wiedział, jak wiele go to kosztowało i jak bardzo czasami miał 

ochotę wtargnąć do jej pokoju i wziąć ją siłą.

A  zresztą,  co  tu  mówić  o  sile.  Prawdopodobnie  z  początku  opierałaby  się  trochę,  żeby  go 

podniecić, a potem poddałaby się, by czerpać okrutną przyjemność z jego porażki i wyśmiewać 

jego uczucia. Nawet teraz widział, jak światło księżyca gra na jej białej szyi, a złotobrązowe oczy 

lśnią w ciemności...

Potrząsnął  głową,  żeby  wymazać  z  pamięci  ten  obraz;  czuł  się  podle  i  nieswojo. 

Przypomniało  mu  się  delikatne  ostrzeżenie  doktora  Holcrossa,  dotyczące  obecnego  stanu 

psychicznego Leah.

– Dziewica – mruknął i w wiosennym wietrze usłyszał jej ironiczny śmiech.

Wzdrygnął  się  patrząc  tępo  na  wodę.  Nagle  ogarnęła  go  przemożna  chęć,  żeby  wsiąść  do 

samochodu, wrócić do doktora Holcrossa i powiedzieć mu, że jednak nie weźmie Leah do domu.

background image

W ubiegłym miesiącu, kiedy już podjął decyzję o rozwodzie, zrobiło mu się dziwnie lekko na 

sercu. Po raz pierwszy od dawna poczuł się czysty, swobodny i pełen nadziei, że jego koszmar 

wreszcie się skończy, a on odbuduje sobie życie. Myśl o tym, że z powrotem się w to wszystko 

wpakuje, wydała mu się nie do zniesienia.

Ze  znużeniem  przypomniał  sobie  rozmowę  i  stanowcze  zapewnienia  Kena,  że  Leah  nie 

udaje.

No dobrze, ale jeśli nawet, to co? Co z tego, jeśli rzeczywiście cierpi na amnezję, nie wie nic 

o  sobie i  swoim  miejscu na  świecie  i jest  tak bezbronna, jak twierdzi  lekarz? Jakim  potworem 

musiałby być mąż takiej osoby, żeby ją w tej sytuacji wyrzucić na bruk?

Takim samym potworem jak ona, pomyślał Paul z goryczą. Bez wahania zrobiłaby to samo 

ze mną, gdyby tylko odpowiadało to jej celom.

Niemniej  wiedział,  że  nie  może  być  tak  bezlitosny.  Gdyby  odpowiedział  jej  pięknym  za 

nadobne, zniżyłby się do jej poziomu i jego życie straciłoby wszelką wartość.

Twarz Paula nabrała surowego wyrazu.

Dobrze,  niech  wraca  do  domu,  postanowił.  Niech  wraca  na  miesiąc  i  radzi  sobie  z  tą 

łamigłówką.  Jeśli  chociaż  na  chwilę  straci  czujność,  a  on  złapie  ją  na  mistyfikacji,  wtedy  bez 

skrupułów wyrzuci na bruk.  A tymczasem popatrzy sobie z przyjemnością,  jak będzie udawała 

niewiniątko.

Usta  Paula  wykrzywił  niewesoły  uśmiech,  jego  twarz  stężała.  Odwrócił  się,  wdrapał  na 

porośnięty trawą brzeg i, w dalszym ciągu nieświadom łagodnego piękna śpiącej prerii, ruszył w 

stronę swojego małego samochodu.

– To miasto, w którym mieszkamy, nazywa się Calgary – powiedziała Doris oznajmującym 

tonem. – Jaka to prowincja, Leah?

–  Alberta  –  odparła  posłusznie  Leah.  –  Kanada?  –  dodała  siedząc  na  łóżku  po  turecku  i 

patrząc, jak Doris pakuje przybory toaletowe do niewielkiej skórzanej torby z przegródkami.

–  Zgadza  się.  Co  za  piękna  torba  –  wyraziła  zachwyt  Doris.  –  Cały  taki  komplet  musi 

kosztować tysiące dolarów. Masz cały komplet?

– Nie wiem – odparła Leah nachylając się i ciekawie spoglądając na torbę. – Skąd ta torba?

–  Przyniósł  ją  twój  mąż,  razem  z  różnymi  rzeczami  osobistymi  i  ubraniem,  które  zaraz 

włożysz. Popatrz, na tej torbie koło rączki są twoje złote inicjały: LJT.

– O – powiedziała Leah z powrotem sadowiąc się na łóżku i robiąc zatroskaną minę.

–  Nie  pamiętasz?  –  Doris  z  niepokojem  spojrzała  na  swoją  pacjentkę.  –  Był  tu  wczoraj 

wieczorem, jak spałaś, i przyniósł ten dres, w którym jesteś, jakieś buty, torbę z kosmetykami i 

szczotki do włosów...

Ale Leah nie słuchała. Siedziała napięta pośrodku łóżka obserwując ciemne ręce Doris, która 

pakowała jej rzeczy do skórzanej torby.

– Ja nie chcę iść, Doris – powiedziała nagle.

background image

– Dokąd?

– Tam, gdzie on mieszka. Ja nie chcę tam iść. Wolę zostać w szpitalu.

– Ależ, kochanie, tam jest twój dom – rzekła łagodnie Doris. – To jest nie tylko miejsce, w 

którym on mieszka, ale także miejsce, w którym mieszkasz ty. I podobno bardzo piękne.

– A jakie ono jest?

– To jest duży dom na wsi, jakieś dwadzieścia kilometrów od granicy miasta.

Leah skrzywiła się.

– A czy on jest farmerem?

– Kto, twój mąż? – Doris zachichotała. ~ W żadnym razie, chyba że to jego hobby. Trzyma 

tę posiadłość głównie dla przyjemności. Jest właścicielem i dyrektorem fabryki, która produkuje 

specjalne  urządzenia  dla  szybów  naftowych  na  całym  świecie.  I  podobno  jest  jednym  z 

najbogatszych ludzi w okolicy.

Leah przez chwilę zastanawiała się nad znaczeniem słowa „najbogatszy", ale wkrótce dała za 

wygraną.

– Chciałabym, żebyś ze mną poszła – powiedziała nieśmiało. Czułabym się znacznie lepiej, 

gdybyś tam ze mną była.

Doris roześmiała się i pogłaskała Leah po policzku.

– I mnie, kochanie, będzie ciebie brak, ale zobaczysz, jak się wspaniale poczujesz w domu. 

Jest tam, jak słyszę, jakaś kobieta, która mieszka na miejscu, i dwójka dzieciaków, zdaje się, że w 

wieku moich.

Leah rozpromieniła się patrząc z zainteresowaniem na pielęgniarkę.

– Masz dzieci, Doris?

– Jasne. Chłopaka i dziewczynkę, są teraz w najgorszym wieku.

– Jakie to musi być cudowne mieć dzieci – powiedziała Leah ze wstydem i zawiesiła głos. –

Aleja chyba nie. ja chyba nigdy nie miałam dzieci, prawda?

Doris zawahała się patrząc ze współczuciem  w piękne oczy  kobiety i zastanawiając się, co 

ma jej odpowiedzieć.

Z  papierów  Leah  Temple  wynikało,  że  nigdy  nie  urodziła  dziecka.  Doktor  Holcross 

powiedział,  że  w  czasie  swojego  małżeństwa  brała  w  tajemnicy  przed  mężem  pigułki 

antykoncepcyjne. Co by wskazywało na to, że jej mąż chciał dzieci, a ona nie.

Jeszcze  o  tym  należałoby  porozmawiać  z  lekarzem,  pomyślała  Doris  i  zanotowała  sobie 

sprawę w pamięci. Ktoś musi przecież wyjaśnić Leah, na co są różne leki, które ma brać.

– Nie, kochanie – powiedziała głośno pielęgniarka z uśmiechem na szerokiej twarzy. – Nigdy 

nie miałaś dzieci.

– Ciekawe dlaczego. To musi być bardzo miłe, mieć takie maleństwo i mocje tulić do siebie 

– rzekła Leah rozmarzonym głosem. – Powiedz, Doris, prawda?

background image

– Prawda – odparła Doris, która zatrzymała się w pół gestu z jakimś zwiewnym koronkowym 

drobiazgiem  w  ręku.  –  Tak,  to  jest  rzeczywiście  cudowne  uczucie.  A  teraz  –  dodała  szybko 

zmieniając  temat  –  jeszcze  raz  musimy  to  wszystko  powtórzyć.  Przeczytałaś  tę  listę,  którą  ci 

przygotowałam?

Leah skinęła głową.

– I pamiętasz, jak masz o siebie dbać i czego oczekiwać od własnego ciała?

Leah znów posłusznie skinęła głową.

– Dobrze – powiedziała Doris. – Jesteś naprawdę bystrą dziewczynką, uczysz się tak szybko, 

że  mogę  być  o  ciebie  spokojna.  Ale  na  wypadek,  gdybyś  czegoś  ode  mnie  potrzebowała, 

zapisałam ci tu  mój numer telefonu w szpitalu  i dyżury, żebyśmy mogły być w  kontakcie.  Ale 

gdybyś miała jakieś wątpliwości, a nie mogła się ze mną porozumieć, to możesz zawsze zapytać 

tę kobietę, która tam u was mieszka. Jestem przekonana, że chętnie ci pomoże.

– Anna – mruknęła Leah pod nosem. – Ona się nazywa Anna McBride.

– To prawda. A jej mąż?

– Bob.

– A dziewczynki?

– Zaraz, chwileczkę... Bonnie, starsza, i... i Allie?

– Tak. Tak mówi doktor Holcross. A twój mąż?

– Paul Tempie.

– A skąd ta smutna mina? – zapytała Doris wpatrując się w śliczną owalną twarzyczkę Leah, 

na której zaczynały już blednąc siniaki.

– Och, Doris... – Leah urwała, odwróciła się nagle i oczami pełnymi łez patrzyła tępo przez 

okno. Doris usiadł na na łóżku i, przygarnąwszy kruchą kobietę do swego obfitego łona, głaskała 

ją delikatnie po drżących plecach.

– No, co się stało, kochanie? O co chodzi?

Leah  łkała  przez  chwilę  wtulona  w  miękki  biust  Doris,  po  czym  odsunęła  się  i  zagryzła 

wargę, usiłując się opanować.

– O niego – wyszlochała wreszcie. – O Paula, mojego męża.

– A co z nim? – zapytała szybko Doris.

–  On  mnie  nienawidzi!  –  Leah  spojrzała  na  starszą  kobietę  z  cierpieniem  w  oczach.  –  Po 

prostu nienawidzi.

– Ale co ty opowiadasz! Jak ci mogło coś podobnego przyjść do głowy!

– Mówię ci, Doris, on mnie nie znosi. On mnie uważa za okropnie złego człowieka.

– No, to już są zupełne bzdury, Leah. Rozumiem, że w swoim małżeństwie przeżywaliście 

najróżniejsze problemy, ale to nie znaczy, że mąż ma cię nienawidzić. Wiele małżeństw się kłóci 

i sprzecza, ale potem się godzą i wszystko wraca do normy. U nas w domu tak jest bez przerwy.

background image

–  Ale  gdybyś  widziała,  Doris,  jak  on  na  mnie  patrzy  –  wyszeptała  Leah  spoglądając  na 

pielęgniarkę bezradnym,  pełnym bólu  i  dziecinnej prośby wzrokiem.  –  Był  tutaj  dwa razy i  za 

każdym razem chciałam, żeby sobie poszedł, bo było tak oczywiste, że on mnie... że on mnie...

– Zapomnij o tym wszystkim, Leah – powiedziała Doris stanowczym tonem. – Przestań się 

zadręczać i skup się na tym, żeby jak najszybciej wydobrzeć. Nie martw się takimi bzdurami. Nie 

wmawiaj w siebie, że on cię nienawidzi. On po prostu nie wszystko rozumie, jeśli chodzi o twój 

obecny stan, i to  go denerwuje. A teraz idziesz do domu i nie zawracaj sobie głowy bzdurami. 

Powoli odzyskasz pamięć i wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Słyszysz mnie, Leah?

– Tak – odparła Leah. – Ale co by było, gdyby.. , – Nie ma żadnego gdyby. Masz robić, co ci 

mówię, i nie chcę już więcej słyszeć o żadnej nienawiści. A teraz pora na drzemkę.

Doris energicznie zaczęła się krzątać po niewielkim pokoiku zasłaniając okna, spulchniając 

poduszki i otulając Leah stertą puszystych koców.

Przed  wyjściem  pozbierała  papiery  i  raz  jeszcze  rzuciła  okiem  w  stronę  kruchej  postaci 

leżącej pod kocami.

Na  korytarzu  stała  chwilę  z  zatroskaną  twarzą,  po  czym  ruszyła  w  stronę  dyżurki 

pielęgniarek,  postanawiając  porozmawiać  z  doktorem  Holcrossem  o  Leah  i  jej  mężu,  zanim 

pacjentka wyjdzie ze szpitala.

background image

Rozdział 3

– On ją dzisiaj przywozi. Po południu, zaraz po lunchu.

Bonnie McBride skinęła  głową, pakując do ust  kolejne czekoladowe ciastko. Spieszyła się, 

żeby zdążyć zjeść jak najwięcej przed przyjściem matki.

–  Wiem,  ty  głupia  –  powiedziała  z pełną  buzią  do  młodszej  siostry.  –  Mama nam  wczoraj 

mówiła.

– Tak, mówiła? Ale tego na pewno nie wiesz, mądralo.

– Dziesięcioletnia Allie McBride położyła śrubokręt na stole i podparła się łokciami patrząc 

na siostrę.

– Czego niby nie wiem? – zapytała ostrożnie Bonnie, przełknąwszy ostatni kęs.

– Że ona jest stuknięta – odparła Allie z chytrą miną. – Ma nierówno pod sufitem. Świruje.

– Pani Tempie? – zapytała Bonnie z niedowierzaniem.

–  Tak.  –  Allie  wzięła  do  ręki  śrubokręt  i  popatrzyła  na  swoją  deskorolkę.  –  To  pewnie 

nawaliło jedno z tych łożysk – powiedziała z namysłem. – Chyba poproszę tatę, żeby sprawdził.

Bonnie siedziała z kolejnym nadgryzionym ciastkiem w pulchnej ręce, w dalszym ciągu nie 

spuszczając zdumionego wzroku z młodszej siostry.

Allie McBride, chuda, piegowata i podobna do chłopaka, miała rude włosy i ciemnozielone 

oczy.  Była  nadzieja,  że  kiedyś  wyrośnie  na  piękną  pannę,  ale  na  razie,  w  obszarpanej  czarnej 

koszulce  gimnastycznej,  spłowiały  eh  połatanych  dżinsach  i  dziurawych  trampkach  nie  robiła 

najlepszego wrażenia.

Zwłaszcza  z  taką  chytrą  miną,  pomyślała  z  niesmakiem  Bonnie,  –  Nie  wierzę  ci  –

powiedziała  spokojnie,  wpychając  do  buzi  resztę  ciastka.  –  Zmyśliłaś  to,  Allie.  Bujasz  bez 

przerwy.

–  Co?  –  zaprotestowała  wojowniczo  Allie.  –  To  ty  tak  uważasz.  Jak  nie  przestaniesz  się 

obżerać  tymi  ciastkami,  to  mama  cię  zabije  –  dodała  od  niechcenia,  przyglądając  się 

uszkodzonemu łożysku, – Zamknij się – burknęła w odpowiedzi Bonnie.

–  A  skąd wiesz?  –  spytała  przełknąwszy resztkę  ciastka i  łakomie  spoglądając  na  te,  które 

jeszcze zostały.

– Że ona jest stuknięta? Słyszałam, jak mama rozmawiała ze szpitalem przez telefon. Mówili 

jej,  jak  trzeba  się  nią  opiekować  i  w  ogóle.  Oberwała  porządnie  w  głowę,  no  i  jest  stuknięta. 

Kuku na muniu.

– Nie wierzę – powtórzyła Bonnie.

Jej  twarz  i  głos  były  spokojne,  ale  dziewczynka  wyraźnie  robiła  wrażenie  wstrząśniętej. 

Pomyślała  o  Leah  Temple,  szczupłej  i  eleganckiej,  z  pięknymi  oczami  i  włosami,  ubranej  w 

modne, pachnące ciuchy, z ironicznym uśmiechem i chłodnym srebrzystym chichotem.

background image

– Hej, ty, skąd wzięłaś ten cały makijaż? – zapytała nagle Allie, przyglądając się siostrze z 

bliska. Jezu, spójrz do lustra, Bonnie! Masz cienie do powiek, tusz i wszystko.

Pulchna twarzyczka Bonnie zarumieniła się ze wstydu.

–  Zamknij  się!  –  syknęła  spoglądając  nerwowo  przez  ramię  w  stronę  drugiego  pokoju,  w 

którym warczał odkurzacz.

–  Wlazłaś  do  pokoju  Leah,  jak  jej  nie  było,  co?  Przyznaj  się  –  powiedziała  Allie,  nie 

speszona  wściekłym  spojrzeniem  siostry.  –  Ukradłaś  te  wszystkie  kosmetyki  z  pokoju  pani 

Tempie, tak? Poczekaj, niech no tylko przyjdzie mama, to zobaczysz, nie pozbierasz się!

– Ja tego wcale nie ukradłam! – odparła ze złością Bonnie, wykrzywiając buzię w grymasie 

oburzenia. – Ja to znalazłam w śmieciach! Ona zawsze wyrzuca prawie nowe rzeczy i wyjęłam 

sobie z jej kosza kilka kosmetyków, zanim mama tam posprzątała.

–  To  dobrze,  że  ona  jest  stuknięta,  bo  inaczej  zaraz  by  się  połapała,  że  grzebałaś  w  jej 

rzeczach i by ci było głupio.

– Kto jest stuknięty? – zapytała nagle Anna McBride, wchodząc do pokoju ze ścierką i pastą 

do polerowania mebli.

Dziewczynki,  speszone,  wymieniły  spojrzenia.  W  oczach  Bonnie  pojawił  się  wyraz 

złośliwego triumfu.

– Pani Tempie – oznajmiła z niewinną miną. – Allie słyszała, jak rozmawiałaś o tym przez 

telefon. Ona mówi, że ktoś ci powiedział, że pani Tempie jest stuknięta.

Bonnie wymieniła kolejne krótkie spojrzenie z siostrą, która patrząc na nią spode łba kręciła 

się  niespokojnie  na  krześle.  Tymczasem  Bonnie,  spuściwszy  oczy,  czekała  spokojnie,  aż  się 

rozpęta piekło.

Na  sympatycznej,  piegowatej  twarzy  Anny  McBride  pojawił  się  rumieniec.  Wziąwszy  się 

pod boki groźnie spoglądała na swoją młodszą córkę, która odziedziczyła po niej szczupłą figurę 

i karnację.

– Alicjo! Znów podsłuchiwałaś z drugiego telefonu, przyznaj się!

–  Nie  podsłuchiwałam!  –  powiedziała  naburmuszona  Allie.  –  Po  prostu  podniosłam 

słuchawkę,  żeby  zadzwonić  do  Robbie'ego,  i  ty  akurat  rozmawiałaś,  więc  przypadkiem 

usłyszałam, i już. Słyszałam, jak pielęgniarka ci mówiła, że pani Tempie zwariowała.

Ta pielęgniarka nic podobnego nie mówiła – rzekła stanowczo Anna. – Pani Tempie straciła 

pamięć i to wszystko. Przez jakiś czas musimy być dla niej wszyscy bardzo dobrzy i pomóc jej 

wrócić do zdrowia.

–  Strąciła  pamięć?  –  zapytała  Allie  kręcąc  się  niespokojnie  na  krześle  i  wymachując 

śrubokrętem. – A jak to można stracić pamięć?

–  Zwyczajnie.  Na  razie  niewiele  pamięta,  ale  lekarze  twierdzą,  że  wkrótce  wszystko  sobie 

przypomni.

background image

– Nawet jak się nazywa? – zapytała Allie. – Nie pamięta swojego imienia i w ogóle, mamo? 

A nas pamięta?

–  Nie  wiem –  odparła  Anna.  –  Musimy poczekać,  aż  Paul  przywiezie  ją  do  domu  i  wtedy 

sami się przekonamy.

– Ona jest beznadziejna, ja jej nie cierpię – powiedziała spokojnie Allie. – Paul jest fajny, a 

jej bezczelności nie znoszę.

–  Allie!  –  przywołała  ją  do  porządku  matka,  zerkając  jednocześnie  przez  ramię  w  stronę 

pokoju, gdzie czekał odkurzacz.

Bonnie  rzuciła  okiem  na  twarz  matki,  wyraźnie  niezadowolona,  że  Allie  znów  uszło  na 

sucho.

– Nie uważasz, mamo, że podsłuchiwanie czyichś rozmów telefonicznych jest obrzydliwe? –

powiedziała  ignorując  kolejne  groźne  spojrzenie  siostry.  –  Niech  ona  przestanie,  ja  mam  tego 

dość.

Anna  popatrzyła,  w  roztargnieniu  na  swoją  starszą  córkę,  a  następnie  nachyliła  się,  żeby 

przyjrzeć jej się z bliska.

– Bonita! – zawołała. – A co ty masz koszmarnego na twarzy!

Proszę  iść  i  natychmiast  to  zmyć.  Czy  to  ty  zjadłaś  te  wszystkie  ciastka?  Och,  Bonnie.  –

Złość Anny przeszła nagle w smutek.

Bonnie  spojrzała  zimno  na  Allie,  na  której  twarzy  pojawił  się  uśmieszek  przewrotnego 

triumfu.

– Idź, Bonnie, i umyj się – powtórzyła Anna zmęczonym głosem.

– A potem przynieś pocztę. Przyda ci się trochę ruchu po zjedzeniu tych wszystkich kalorii.

Powoli,  zawstydzona,  Bonnie  poszła  do  łazienki  i  zmyła  z  twarzy  pracowicie  nałożony 

makijaż, a następnie kuchennymi drzwiami wymknęła się do ogródka i ruszyła w stronę furtki, 

gdzie była skrzynka na listy.

Bonnie  McBride  przed  dwoma  miesiącami  skończyła  trzynaście  lat.  Po  ojcu  mała  i  krępa, 

miała jego jasne włosy i niebieskie oczy i buzię śliczną jak aniołek. Ale cała ta uroda ginęła w 

zwałach  tłuszczu  –  pucołowatych  policzkach,  grubej  talii  i  udach,  które  ocierały  się  o  siebie, 

kiedy Bonnie szła.

Niechętnie  oddalała  się  od  domu.  Jej  długie,  piękne  włosy  lśniły  w  słońcu,  a  tłuste  ciało 

kołysało się z boku na bok niezdarnie; Idąc, cały czas rozpamiętywała zdumiewającą wiadomość, 

że pani Tempie ma coś nie w porządku z głową.

Amnezja,  myślała.  Tak  się  to  nazywa,  kiedy  człowiek  nic  nie  pamięta.  Słyszała  o  takiej 

chorobie,  aczkolwiek  zupełnie  nie  mogła  jej  sobie  skojarzyć  z  panią  posiadłości,  w  której 

mieszkali.

W  wyobraźni  dziewczynki  Leah  Temple  jawiła  się  zawsze  jako  wielka,  groźna  postać, 

okrutna  bogini  z  czasów  starożytnych.  Wszystko,  co  robiła,  było  piękne,  kuszące  i  złe.  Tak, 

background image

Bonnie  wiedziała,  że  ta  kobieta  jest  zła,  ale  jej  zło  miało  w  sobie  coś  pociągającego  i 

nieodpartego, budziło nabożny lęk.

Bonnie wprost nie mogła sobie wyobrazić Leah Temple słabej, skrzywdzonej, potrzebującej 

pomocy.

Przetarła oczy, które w dalszym ciągu ją piekły po niedokładnym zmyciu tuszu.

Złość na  siostrę  buchnęła nagłym płomieniem,  który wypalił się szybko,  ustępując  miejsca 

uldze,  jaką  sprawiła  jej  przyniesiona  przez  Allie  wiadomość.  Bo  w  gruncie  rzeczy  Bonnie 

niepokoiła się bardzo na myśl o tym, co to będzie, jak pani Tempie wróci do domu i zorientuje 

się, że myszkowała w jej pokoju.

Nie wszystkie bowiem jej rzeczy Bonnie znalazła w koszu na śmieci. Większość owszem, ale 

wzięła  sobie  również  kilka  drobiazgów  ze  złoto-kryształowej  patery,  która  stała  na  dużej 

komodzie.  Przeszukała  nawet  w  popłochu  kilka  szufladek,  z  nabożnym  lękiem  dotykając 

zwiewnych koronkowych staniczków i majteczek.

Allie  ma  rację,  myślała  z  rozpaczą.  Gdyby  pani  Tempie  kiedykolwiek  się  dowiedziała,  że 

Bonnie  grzebała  w  jej  rzeczach,  byłaby  wściekła.  Nie  dlatego,  żeby  tych  rzeczy  potrzebowała. 

Leah Temple była marnotrawna i rozrzutna, często wyrzucała różne drobiazgi dlatego tylko, że 

jej się znudziły, to znów, powodowana kaprysem, rozdawała naprawdę kosztowne rzeczy.

Kiedy  Bonnie  była  młodsza,  często  przychodziła  do  dużego  domu,  kiedy  jej  matka  tam 

sprzątała, w nadziei, że pani Tempie da jej naszyjnik z kryształków, ładną jedwabną chustkę czy 

nowy flakonik perfum.

Ale ostatnio,  przed wypadkiem, po  którym trafiła  do szpitala, pani  Tempie jakoś nie miała 

nastroju  do  dawania  prezentów.  A  nawet,  co  gorsza,  od  kilku  miesięcy  zrobiła  się  bardzo 

niesympatyczna.  Nie  pominęła  żadnej  okazji,  żeby  spytać,  kiedy  wreszcie  Bonnie  osiągnie 

wzrost  stosowny  do  swojej  wagi,  czy  jak  długo  jeszcze  zamierza  obrastać  w  ten  dziecięcy 

tłuszcz.

–  Taki  tłuszcz  –  powiedziała  jej  kiedyś  z  okrutnym  uśmieszkiem  –  jest  ładny  u 

niemowlaków,  ale  nie  u  dziewczynek  i  kobiet.  Ty  naprawdę,  mała,  musisz  coś  z  tym  zrobić. 

Coraz bardziej przypominasz worek tłuszczu.

Bonnie  aż  zatkało,  kiedy  sobie  o  tym  przypomniała.  W  dalszym  ciągu  była  wstrząśnięta 

złośliwością pani Tempie, do dziś przeżywała męki na samo jej wspomnienie.

A  najdziwniejsze  było  to,  że  kiedy  Leah  pozwalała  sobie  na  te  złośliwości,  Bonnie  wcale 

jeszcze nie była taka tłusta. Kilka miesięcy temu miała zaledwie trzy czy cztery kilo nadwagi.

Ilekroć Bonnię sobie o tym przypominała, odczuwała dojmujący ból, który – paradoksalnie –

mogła  ukoić  tylko  jedzeniem.  Czuła  się  lepiej,  kiedy  żuła  i  przełykała.  Jedzenie  przynosiło  jej 

ulgę, chroniło przed szyderczym śmiechem Leah, przed jej złocistobrązowymi oczami. A teraz, 

pomyślała  z  rozpaczą  wspominając  świeżo  zjedzoną  stertę  ciastek,  pewnie  ma  już  z  piętnaście 

kilo nadwagi i wydaje się, że już nic się w tej sprawie nie da zrobić.

background image

Łzy napłynęły jej do oczu. W przypływie nienawiści do siebie, do tłuszczu, w który obrosła, 

do  swojej siostry, do  Leah Temple i do  wszystkich, którzy jej mówili  niemiłe i  okrutne słowa, 

zaczęła się walić pięściami po bokach.

Wyjęła  pocztę  i  przeglądając  japo  kolei  sprawdzała,  czy  nie  ma  czegoś  dla  niej,  chociaż 

rzadko cokolwiek do niej przychodziło.

Allie  bez  przerwy  dostawała  korespondencję,  ponieważ  prosiła  w  listach  o  wszystko  –  od 

darmowych broszurek poświęconych sprawom środowiska do magicznych piór, którymi można 

było pisać pod wodą.

„Szanowni  Państwo"  –  pisała  Allie  siedząc  przy  kuchennym  stole  i  ściskając  długopis  w 

brudnej ręce. – „Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby Państwo zechcieli mi przysłać"...

–  Głupia  szczeniara  –  mruknęła  Bonnie  na  głos,  w  dalszym  ciągu  paląc  się  ze  wstydu  na 

wspomnienie  nieszczęsnego  makijażu  i  komentarzy  matki  na  temat  zjedzonych  przez  nią  stert 

ciastek.

Przyspieszyła kroku, przypomniała sobie bowiem nagle, że wczoraj w stoliku nocnym ukryła 

dużą tabliczkę czekolady, i teraz poczuła gwałtowne łaknienie – marzył jej się cudowny, bogaty 

smak i wspaniały gładki brąz, w którym nieraz znajdowała pociechę.

Bonnie  tak  była  zaabsorbowana  myślą  o  czekoladzie  i  o  tym,  jak  ją  wynieść  z  domu  nie 

zwracając na siebie uwagi, że nie usłyszała zatrzymującej się ciężarówki.

– Cześć, jak się masz – powiedział znajomy głos. Serce skoczyło Bonnie do gardła i zaczęło 

się boleśnie tłuc o żebra. Zarumieniła się i usiłowała przybrać obojętny wyraz twarzy.

–  Cześć,  Jody.  –  Miała nadzieję,  że jej  głos  zabrzmiał  chłodno  i  wyniośle  jak  głosy  pań  z 

telewizji.

Jody  Muller oparł smagły łokieć na  oknie  ciężarówki i uśmiechnął się do  niej.  W szoferce 

tłoczyła się trójka dzieciaków, chłopiec i dwie dziewczynki, ale Bonnie była zbyt wystraszona, 

żeby  próbować  je  rozpoznać.  Widziała  tylko  plątaninę  włosów,  spłowiałe  dżinsy  i  słyszała 

wysoki śmiech chłopaka i chichot dziewczynek.

– Ładna pogoda – zagadnął Jody, jadąc w żółwim tempie koło Bonnie, która noga za nogą 

wlokła się do domu.

– Tak – odparła, rozpaczliwie pragnąc, żeby Jody już sobie pojechał.

Bonnie  kochała  Jody'ego  Mullera  dosłownie  każdą  cząstką  swego  ciała.  Setki  godzin 

spędzała rozpamiętując,  jak cudownie jego ciemne włosy zwijają się nad uszami w kędziory, a 

ciemne brwi wznoszą się ukośnie w górę, jakby Jody stale o coś pytał. W ciemnościach swego 

pokoju  stale  marzyła  o  tym  starszym  o  cztery  lata  chłopaku,  który  mieszkał  kilka  kilometrów 

dalej przy tej samej drodze. Widziała w marzeniach, jak trzymając się za ręce spacerują razem w 

jakimś  mglistym  miejscu,  zielonym  i  pełnym  kwiatów.  W  tych  snach  na  jawie  Bonnie  miała 

zawsze  białą  koronkową  sukienkę,  która  muskała  japo  nogach,  i  biały  kapelusz.  Potrząsała 

włosami w słońcu, pełna wdzięku, piękna i szczupła.

background image

Bo  w  swoich  marzeniach  Bonnie  była  zawsze  szczupła.  Niestety,  rzeczywistość  w  niczym 

ich  nie  przypominała.  I  Bonnie  miała  zawsze  coś  dowcipnego  do  powiedzenia,  tak  że  Jody 

patrzył na nią pełen podziwu, jak faceci z wideoklipów z muzyką rockową na swoje dziewczyny. 

Ale  kiedy  Bonnie  rzeczywiście  spotkała  Jody'ego  –  w  mieście,  w  szkole  czy  tak  jak  teraz  na

drodze – była rozpaczliwie skrępowana i małomówna, zwłaszcza gdy ktoś mu towarzyszył.

– Hej, mała, czy ty wiesz, dokąd idziesz? – spytał Jody, w dalszym ciągu jadąc tuż koło niej.

– Jasne, że wiem – mruknęła Bonnie, której pulchną buzię oblał rumieniec. – Idę do domu.

– Tam? A ty tam mieszkasz? – zapytał Jody, udając zdziwienie.

Bonnie  spojrzała  na  niego  szybko,  po  czym  odwróciła  się  nie  wiedząc,  do  czego  chłopak 

zmierza. Przecież dobrze wiedział, gdzie ona mieszka, prawie całe życie byli sąsiadami.

– Hej, mała – Jody nie dawał za wygraną. – Pytałem cię, czy ty tam mieszkasz?

– Tak – odparła Bonnie z rozpaczą.

–  Po  prostu  tylko  chciałem  sprawdzić.  A  wiesz  dlaczego?  Bonnie  milczała,  bojąc  się 

następnych słów Jody'ego.

– No, wiesz dlaczego?

– Nie – odpowiedziała cichym, zdławionym głosem.

– Bo słyszałem, że wczoraj w nocy uciekł z cyrku słoń.

Pomyślałem, że to może ty.

Jody dodał gazu i odjechał w tumanach kurzu, rechocząc ze śmiechu i pozostawiając Bonnie 

upokorzoną i tak zrozpaczoną, że nie była w stanie nawet uronić łzy.

Leah  siedziała  spokojnie  na  przednim  siedzeniu  małego  samochodu  Paula  Temple'a  i  ze 

zdumieniem  wyglądała  przez  okno.  Świat  przemykał  obok,  oślepiając  żywością  kolorów 

szczególnie jaskrawych po monotonnej szarości szpitala.

Tyle było do oglądania, że nie wiedziała, w którą stronę zwrócić oczy. Na ulicach tłoczyły 

się  tłumy  ludzi,  samochody  hałasowały  pędząc  tak,  jakby  za  chwilę  miało  dojść  do  zderzenia 

czołowego, a neonowe reklamy jarzyły się nawet w pełnym słońcu. Cały świat był roziskrzony,

niebezpieczny, pełen ruchu, koloru i ostrych kątów. Leah nie widziała w nim miejsca dla siebie.

Siedziała  napięta,  otulona  kremowym  skórzanym  żakietem,  ściskając  w  spoconych  rękach 

końce paska i wyglądając przez okno.

Od  czasu  do  czasu  czuła  na  sobie  chłodny  wzrok  Paula,  ale  zbyt  była  przerażona  i 

nieszczęśliwa, żeby sobie w pełni zdawać z tego sprawę.

Przede  wszystkim  jednak  pragnęła  znaleźć  się  z  powrotem  w  szpitalu,  jedynym  miejscu, 

jakie naprawdę znała, ukryć się w ciemnym pokoju i naciągnąć kołdrę na głowę. Chciała widzieć 

Doris i innych krzątających się wokół niej spokojnie ludzi, wśród których czuła się bezpieczna.

Poczuła się trochę lepiej, kiedy znaleźli się poza miastem i jechali wiejską, krętą, wysadzaną 

drzewami drogą. Tu było jakoś spokojniej, nie tak przerażająco, ciszej. Od czasu do czasu, kiedy 

drzewa  stawały  się  rzadsze,  widziała  złociste  w  słońcu  pola,  pastwiska,  na  których  pasło  się 

background image

bydło, a w oddali potężne pasmo gór zwieńczone białymi czapami śniegu.

Pokonali wzniesienie i przez otwartą bramę wjechali prosto w rozległą dolinę wzdłuż koryta 

strumienia,  gdzie  w  wiosennym  słońcu  lśniły  schludne,  przyzwoite  budynki.  Zauważyła,  że  na 

tym terenie znajdowały się dwa domy. Jeden z nich, niewielki kwadratowy bungalow, ogrodzony 

niskim  płotkiem,  był  szczególnie  dobrze  utrzymany.  W  głębi,  za  rozległym  trawnikiem  i 

żywopłotem,  widać  było  ukryty  wśród  drzew  duży,  rozległy  budynek  z  kamienia,  cedru  i 

przyciemnionego szkła.

Leah przez chwilę patrzyła na dom zupełnie go nie poznając, po czym przeniosła wzrok na 

pastwisko, gdzie spokojnie pasło się kilka koni.

Rzuciła okiem na złotowłosego mężczyznę, który trzymał kierownicę w silnych, ogorzałych 

dłoniach.  Jego  twarz  była  zimna,  nieprzenikniona.  Od  momentu  opuszczenia  szpitala  nie 

zamienili ani słowa, ale było jedno pytanie, które Leah koniecznie chciała mu zadać.

–  Doris  mówiła...  mówiła,  że  nie  jesteś  farmerem  –  powiedziała  wreszcie  cicho.  –  A  ja  tu 

widzę konie i... bydło.

Paul  Tempie  najpierw  zaparkował  samochód  na  półkolistym  podjeździe,  a  dopiero  później 

spojrzał  w  jej  stronę.  Leah  z  przerażeniem  stwierdziła,  że  jego  orzechowe  oczy  pociemniały  z 

gniewu.

– Wiesz co, Leah, daj sobie spokój z tymi numerami, dobrze? powiedział ostro. – Jesteśmy 

tutaj  tylko  we  dwoje,  więc  nie  masz  dla  kogo  robić  tego  przedstawienia.  To  jest  naprawdę 

żałosne. Czy nie czujesz, jak bardzo jest to poniżające?

Leah  milczała,  zastanawiając  się  nad  znaczeniem  jego  słów.  Naprawdę  chciała  wiedzieć, 

dlaczego  Paul  trzyma  bydło,  skoro –  jak twierdziła  Doris  –  jest  biznesmenem.  Czy  może  było 

coś, o czym nie wiedziała...  A może ludzie robią jedno i drugie naraz?  Może hodują bydło dla 

przyjemności jako zwierzęta domowe...

Zmarszczyła brwi usiłując się skupić i gdzieś w pamięci znaleźć odpowiedź na pytanie, czy 

ludzie hodują do celów domowych tylko małe zwierzęta, czy duże też.

–  Wysiadaj  –  powiedział  Paul  zniecierpliwionym  tonem.  –  Bob  czeka,  żeby  odprowadzić 

samochód.

Leah skinęła głową i wysiadła, przystając nieśmiało przy samochodzie i uśmiechając się do 

krępego  jasnowłosego  mężczyzny  w  drelichowej  marynarce  i  czapce.  Mężczyzna  ukłonił  się 

uprzejmie i wyjął z bagażnika jej walizkę.

– Dzień dobry, pani Tempie. Jak to miło widzieć panią znów w domu.

– Dziękuję ci. Ty jesteś Bob, prawda?

Mężczyzna i Paul wymienili szybkie spojrzenia, po czym mężczyzna, z twarzą pozbawioną 

wyrazu, skinął głową.

– Tak, jestem Bob McBride – powiedział.

– A Anna to twoja żona, tak?

background image

Tym  razem  Paul  nie  zdołał  powstrzymać  irytacji.  Złapał  Leah  mocno  za  łokieć  i  zaczął  ją 

prawie wlec w stronę domu.

W  środku  Leah  stanęła  jak  urzeczona,  chłonąc  wzrokiem  przestrzeń  i  piękno,  delikatną, 

mglistą  zieleń,  złoto  i  srebrzysty  błękit  –  kolory,  które  cały  świat  zewnętrzny  sprowadzały  do 

domu,  atakując  jednocześnie  wszystkie  zmysły  miękkością  puszystych  dywanów,  migotaniem 

jedwabistych tkanin, wdzięcznymi kształtami i kolorami tęczy.

Paul zatrzymał się nagle pośrodku dużego pokoju z wysokimi oknami i postawił na podłodze 

skórzaną walizę.

– Możesz to wziąć do siebie. – Wskazał gestem walizkę. Spotkamy się na kolacji.

Leah skinęła głową, nie chcąc go dalej denerwować. Zawahała się jednak, zanim wyszedł z 

pokoju, i po raz pierwszy zmusiła się do tego, by wymówić jego imię.

– Paul? – zapytała nieśmiało.

– Tak? – Odwrócił się i spojrzał przez ramię.

–  Przepraszam  –  zaczęła  nieśmiało,  jąkając  się  –  nie  chciałabym  cię  już  więcej  niepokoić, 

aleja... nie wiem, dokąd mam iść. Gdzie mam położyć swoje rzeczy.

Paul przez chwilę wpatrywał się w nią w skupieniu, w jego niezwykłych oczach pojawiła się 

niepewność. Wreszcie skinął głową.

– Chodź – powiedział krótko i poprowadził ją wyłożonym dywanem korytarzem, a następnie 

zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, które otworzył.

Leah  weszła  do  pokoju  i  oniemiała  z  wrażenia,  tak piękne  było to  wnętrze,  tak  wytworne. 

Głębokie kolory przypominały klejnoty – szmaragdowa zieleń, kasztanowy brąz, bursztyn i kość 

słoniowa, wszystko to razem składało się na elegancję, która dosłownie zapierała dech.

W  pobliżu  balkonowych  drzwi  prowadzących  na  osłonięty  wielką  markizą  taras  stało 

ogromne  łoże  z  baldachimem  z  zielonego  jedwabiu.  Leah  próbowała  ogarnąć  to  wszystko 

wzrokiem – rzeźbiony sekretarzyk z różanego drzewa, sofę krytą brązowym aksamitem, lśniące 

komody  i  lustra,  olejne  obrazy  w  rzeźbionych  złoconych  ramach  i  widoczną  przez  uchylone 

drzwi biało-złotą łazienkę.

– Och – westchnęła na koniec zapominając o swojej nieśmiałości i patrząc na Paula. – Och, 

Paul, jakie to wszystko piękne.

Paul parsknął pełnym goryczy śmiechem.

– Ciekawe! – powiedział zimno. – Jeszcze niedawno słyszałem, że zamierzasz to wszystko 

pozrywać i całkowicie zmienić wystrój tego wnętrza na styl art deco.

Leah  wpatrywała się  w  niego z  napięciem,  nie rozumiejąc  sensu  jego  słów.  Paul skinął jej 

krótko głową, odwrócił się i wyszedł na korytarz. Leah stała przez chwilę w miejscu, patrząc za 

jego niknącą w perspektywie korytarza sylwetką.

Po odejściu Paula z ulgą  stwierdziła, że odzyskuje poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Ale 

jednocześnie dała o sobie znać jakaś dziwna pustka, jakby obecność tego mężczyzny wypełniała 

background image

bolesną lukę, zaspokajając potrzebę znacznie bardziej elementarną niż potrzeba jedzenia i snu.

Leah błądziła po luksusowym wnętrzu dotykając różnych przedmiotów, biorąc je do ręki i z 

powrotem  odkładając  na  miejsce.  A  pokój  był  pełen  pięknych  rzeczy:  małych,  wdzięcznych 

drobiazgów,  lśniących  puzderek  i  flakoników  poustawianych  na  kryształowych  podstawkach, 

książek w twardych oprawach na półce nad biurkiem.

Leah zdjęła skórzany żakiet i po chwili wahania otworzyła lustrzane drzwi. Znów oniemiała 

z  zachwytu.  Pomieszczenie,  jakie  za  tymi  drzwiami  zobaczyła,  różniło  się  znacznie  od 

podobnego  w  szpitalu.  Przypominało  mały  pokoik,  w  którym  mógłby  stanąć  fotel  i  aparatura 

stereo, a który zawierał niezliczoną liczbę wieszaków i półek z ubraniami.  Zobaczyła sukienki, 

filtra,  poskładane  swetry,  dziesiątki  poustawianych  w  równych  rzędach  butów,  wytworne 

kapelusze z szerokimi rondami i sterty posegregowanych według kolorów rękawiczek, chustek i 

szalików.

– Zupełnie jak w sklepie – powiedziała na głos, zbyt oszołomiona tym widokiem, żeby móc 

się powstrzymać. – Kto to wszystko nosi?

Powiesiła  żakiet  obok  innych  podobnych  i  zatrzymała  się  jeszcze  na  chwilę  głaszcząc 

jedwab,  skórę  i  miękkie  futro,  ale  szybko  pomieszczenie  wypełnione  ubraniami  zaczęło  ją 

męczyć.  Ciało  zaczęło  jej  od  nowa  dokuczać,  boleśnie  pulsując  i  przypominając  o  dziwności 

nowego  otaczającego  ją  świata.  Wzdrygnęła  się  i  zamknęła  drzwi,  odcinając  się  od  tego 

bogactwa, po czym podeszła do okna, usiadła na szerokim parapecie i wyjrzała na dwór Trawniki 

otaczające dom pełne były wczesnych tulipanów i błękitnych hiacyntów, mimo że drzewa stały 

jeszcze  nagie,  bezlistne.  Na  skraju  rozległego  terenu  krzątały  się  dwie  dziewczynki,  które 

zbierały  suche  patyki  i  pożółkłe  liście,  czyściły  rabaty  i  rzucały  śmieci  na  wielką  stertę  nie 

opodal.

Dziewczynki  nie  były  duże.  Jedna  z  nich,  pulchna,  okrągła,  z  figury  przypominała  Doris, 

druga  uderzała  chudością.  Ta  okrągła  miała  długie,  jasne  włosy,  które  opadały  jej  na  plecy  i 

lśniły w słońcu, druga rude kędziory wepchnięte pod starą czapkę baseballową.

Sprawiały wrażenie, że się cały czas kłócą. Leah obserwowała zafascynowana nierówny rytm 

ich  pracy.  To  cierpliwie  grabiły  suche  badyle,  to  znów  przerywały  pracę  wymieniając  pełne 

wściekłości krótkie zdania. Nagle zza domu wyłoniła się kobieta – wysoka, energiczna, tak samo 

chuda i rudowłosa jak szczuplejsza z dziewczynek. Kobieta podparła się pod boki i mówiła coś, 

czego  Leah  nie  słyszała.  Dziewczynki  słuchały  przez  chwilę  patrząc  w  ziemię,  po  czym 

niechętnie  skinęły  głowami.  Z  zainteresowaniem  patrzyły,  jak  kobieta,  grzebiąc  w  kieszeniach 

żakietu, zbliża się do sterty suchych liści i śmiecia, a następnie cofa.

Strzeliły  w  górę  płomienie,  migocząc  w  popołudniowym  słońcu.  Dziewczęta  wybuchnęły 

śmiechem  i  zaczęły  tańczyć  wokół  ogniska,  po  czym,  najwyraźniej  zapominając  o  kłótniach, 

powróciły  do  pracy.  Po  odejściu  rudowłosej  kobiety  urządziły  sobie  doskonałą  zabawę, 

podchodząc do ogniska i wśród śmiechów i krzyków rzucając naręcza suchych liści, na co ogień 

background image

odpowiadał strzelającymi wysoko w górę pomarańczowymi językami płomieni.

Leah  ze  ściśniętym  sercem  obserwowała  tę  scenę.  Miała  ochotę  wyjść  z  domu  i  zapytać 

dziewczynki, czy może im w czymś pomóc. Na dworze było tak pięknie, świeciło słońce, języki 

ognia skakały w górę, dzieci śmiały się radośnie.

Rozsunęła  jedwabne  zasłony  i  wyjrzała  przez  okno.  Ruda  dziewczynka  zobaczyła  ją, 

powiedziała coś do tej drugiej i przez krótką chwilę patrzyły w jej kierunku. Potem odwróciły się 

i przerywając nagle zabawę podjęły pracę.

Leah zawiedziona opuściła parapet i usiadła na łóżku. Poczuła się bardzo samotna. Siedziała 

z  założonymi  przed  sobą  rękami  zastanawiając  się,  kiedy  będzie  kolacja,  jak  ona  w  takim 

wielkim domu znajdzie jadalnię, kto będzie na tej kolacji.

Rozglądając  się  dokoła  myślała,  co  robić  i  jak  wypełnić  dni,  które  ją  czekały  w  tym 

wytwornym obcym domu.

Nagle  poczuła  przypływ  nostalgii  –  pragnienie  kontaktu  z  Doris,  doktorem  Holcrossem  i 

spokojną szpitalną codziennością.

Przerażało  jato  obce  miejsce,  do  którego  przywiózł  ją  ponury  blondyn,  rezerwa  i  chłód  w 

oczach tych wszystkich ludzi, kiedy na nią patrzyli – Paula, Boba i dziewczynek. Rozpacz Leah 

rosła z każdą chwilą, stając się nie do wy łzy i niepowstrzymanym strumieniem zaczęły spływać 

na złożone ręce.

– Zabrał ją do domu dziś zaraz po lunchu.

– Tak? A skąd wiesz?

– Mam swoje źródła informacji.  – Mężczyzna, który to mówił, wbił widelec w stos frytek, 

umoczył je w bardzo niezdrowej mieszaninie ketchupu i skrzepłego tłuszczu i wsadził do ust. Po 

brodzie pociekła mu ciemna strużka.

– No i?  – zapytał siedzący naprzeciwko chłopak, wpatrując się w brunatną tłustą plamę na 

brodzie tamtego.

– No i co?

– No i jak ona wygląda, Joe? Czy jest w porządku i czy będzie dalej załatwiała tę sprawę?

Mężczyzna nazwany imieniem Joe włożył do ust kolejną porcję frytek, popił wodą i wytarł 

usta papierową serwetką. Następnie oparł się wygodnie i wyciągnął nogi pod stołem.

– Oberwała porządnie w makówę, Tim – powiedział w końcu. Została mocno pobita, tak, że 

podobno  w  tej  chwili  nie  wie  nawet,  jak  się  nazywa.  Moja  kuzynka  pracuje  w  szpitalu  jako 

salowa – dodał. Słyszy różne rzeczy i potem mi powtarza, jak ją zapytam.

Tim  był  młodszym  i  drobniejszym  z  dwóch  mężczyzn,  miał  okrągłą  twarz  i  dziecinne 

niebieskie oczy, które poruszały się niespokojnie, kiedy mówił.

– A jak ona wygląda? – zapytał w końcu.

– Moja kuzynka? Jest dość gruba...

– Nie, miałem na myśli Leah Temple.

background image

–  A,  ona.  Odjazdowa,  możesz  mi  wierzyć.  Ale  to  twarda  sztuka.  Głaz.  Nigdy  jej  nie 

widziałem do tamtego wieczora, kiedy znajomy naraił nam ten interes.

–  Ale  ona  wtedy  z  tobą  rozmawiała,  prawda?  –  zapytał  Tim.  –  Tamtego  wieczora,  kiedy 

została pobita?

– Tuż przedtem. Przyszła na spotkanie ze mną, a swoich przyjaciół zostawiła parę ulic dalej 

w samochodzie. Czekali na nią, a myśmy tymczasem załatwiali interes. Ładni przyjaciele – dodał 

Joe swoim zachrypniętym głosem, w którym zabrzmiała nuta szyderstwa.

– Nawiali?

–  Widocznie  tak. Jak  w kilka minut później  wychodziłem z tej  mordowni,  to  słyszałem  jej 

krzyk w uliczce. Wezwałem z budki telefonicznej gliniarzy i sam dałem dyla. Nie wiem, kto ją 

napadł, ale nie mam najmniejszej ochoty być w to zamieszany.

– Dziwne, że w  ogóle  wezwałeś gliny. Nigdy  nie myślałem,  że  będziesz  wyświadczał  tym 

świniom jakiekolwiek przysługi, Joe.

Starszy mężczyzna spojrzał na swego towarzysza z wyrazem znużenia i niesmaku.

– Wiesz, co ci powiem, Tim? Jesteś kompletny kretyn. Tim, wyraźnie urażony, w milczeniu 

popijał kawę.

–  Policję  wezwałem  –  powiedział  powoli,  wyraźnie  akcentując  słowa,  jakby  mówił  do 

dziecka – bo nie chciałem, żeby wykorkowała. Timmy, ona jest dla mnie warta pół miliona.

– O ile dobijemy interesu.

– Dobijemy? Skąd to „my", ciekaw jestem? – Pochylił się w stronę Tima i wychrypiał: – Ja 

tu jestem szef, Timmy, ja planuję, nawiązuję kontakty, biorę na siebie całe ryzyko.

A ty tylko prowadzisz samochód. I nie chciałbym więcej słyszeć o żadnych „my", jasne?

–  Dobra,  Joe  –  powiedział  potulnie  chłopak,  przestraszony  zdenerwowaniem  kumpla.  –

Mówiłeś, że ona nic nie pamięta, tak? Rodzaj amnezji, co?

– Tak, rodzaj amnezji. Ale lekarze, zdaje się, uważają, że to nie potrwa długo, ta amnezja.

– Ale... Ale czy myślisz, że ona będzie dalej chciała ciągnąć ten interes?

– Jasne, że tak. Ona chce zlikwidować tego swojego męża. Możesz mi wierzyć. I to szybciej, 

niż nam się wydawało.

– Jak szybko?

– Jeszcze przed latem.  On się z nią rozwodzi, kapujesz? Na kilka dni przed spotkaniem  ze 

mną dał jej papiery.

Tim zmarszczył brwi w wyrazie skupienia.

– Ale jeżeli on się z nią rozwodzi.

– Tak? – Joe głośno siorbnął kawę.

– To czy już przypadkiem nie zmienił testamentu i w ogóle?  Co ona zyska przez to, że on 

zostanie zabity?

– Kilka milionów dolarów, o ile uwinę się ze swoją robotą.

background image

– Jakim cudem? Skąd ona weźmie te wszystkie pieniądze, jak on wykorkuje?

– Ze skarpetek, których on nie zdąży pochować. Ci bogaci ludzie, Timmy, stale coś z tą forsą 

robią,  żeby  uniknąć  podatków.  Zdaje  się,  że  ten  Tempie  część  akcji  przeniósł  na  żonę,  żeby 

podzielić podatki. A ona zauważyła, że je z powrotem przenosi do przedsiębiorstwa, bo chce się 

z  nią  rozwieść. Ale  ona  mówi, że  jemu  to  zajmie  kilka miesięcy,  i  gdyby  się  udało  szybko  go 

stuknąć,  to  cała  ta  forsa  zostanie  przy  niej.  Bez  porównania  więcej,  niżby  jej  przypadło  po 

rozwodzie. Tim gwizdnął cicho.

– Ale jedna rzecz jest w tym ciekawa – dodał Joe z namysłem, dłubiąc w zębach zaostrzoną 

zapałką.

– Jaka?

– Ona mówiła o pieniądzach, ale wiesz co? Coś mi się wydaje, że to nie jest jedyny powód, 

dla  którego  chce,  żeby  tego  faceta  stuknąć.  Może  nawet  nie  najważniejszy.  Ona  naprawdę  go 

nienawidzi, ale nie wiem dlaczego.

– Może i ona nie wie – powiedział Tim w zamyśleniu. – Kobiety czasem takie są.

– Jasne – dodał Joe z ironią. – Odezwał się znawca kobiet.

Do  nędznej  knajpki  weszła  jakaś  para  i  usiadła  przy  sąsiednim  stoliku,  rozbierając 

popłakującego malca z kombinezonu i sadzając go na brudnym wysokim krześle.

– To kiedy się do tego przymierzasz? – zapytał Tim nachylając się do kumpla.

Joe zmarszczył brwi i ostrzegawczo kiwnął głową w stronę młodej pary.

–  W  ciągu  kilku tygodni  –  mruknął.  –  Muszę się  z  nią  skontaktować,  żeby  zrobić  ostatnie 

przygotowania. Nie martw się, znajdę cię, jak mi będziesz potrzebny.

– A jeśli zapomniała i o tym całym planie?

– To jej przypomnę.

– No, ale jak on ją wziął do domu... – Tim urwał z szeroko otwartymi oczami. – A może oni 

się pogodzili, Joe. Może on się rozmyślił co do rozwodu i ona już nie będzie chciała go załatwić?

– No i co z tego?

– To, że ona cię widziała, Joe. Wie, kim jesteś.

– No i co z tego? Chyba nie sądzisz, że będzie coś na mój temat mówiła? Że będzie gadała o 

naszym interesie?

– Dobrze – nalegał Tim – a jak ona się tym wszystkim wystraszy i zrezygnuje z umowy?

– To wtedy umrze ona, a nie on. Nikt nie próbuje ze mną takich numerów – powiedział Joe 

rzeczowo, ale jednocześnie tonem tak ponurej mściwości, że Tim zesztywniał na krześle, patrząc 

na niego z wyraźnym lękiem.

–  Ale  jak  się  dowiesz?  –  zapytał  po  chwili  milczenia.  –  Skąd  będziesz  wiedział,  czy  ona 

zamierza ci wykręcić numer, czy nie?

– Ty mi powiesz, Timmy – rzekł cicho starszy mężczyzna.

– Ja?

background image

–  Tak,  ty.  Posłuchaj  mnie,  Tim.  Ta  sprawa  jest  dla  nas  warta  kupę  forsy  –  rzekł  Joe  z 

powagą, nachylając się nad stolikiem. – Więc będziesz musiał iść do pracy. Najmiesz się na lato 

do bydła na tej ich farmie i cały czas będziesz miał oko na panią Tempie. I jak tylko się okaże, że 

odzyskuje  pamięć i chce  się wycofać  z naszej  umowy, natychmiast dostaje  kulę w  łeb zamiast 

męża. Ale – dodał uspokajająco – nie spodziewam się problemów. W każdym razie nie ze strony 

tej baby.

–  Ale  czy  możesz  mieć  do  niej  zaufanie?  Czy  jesteś  pewien,  że  jak  robota  zostanie 

wykonana, to da resztę forsy?

–  O  tak,  jestem  najzupełniej  pewien  –  odparł  Joe  z  posępnym  uśmiechem.  Na  jego 

zarośniętej twarzy pojawił się wyraz okrucieństwa, a jasne oczy zalśniły. – Ta cizia jeszcze nie 

wie,  co  to  jest  prawdziwy  ból.  Ale  dowie  się  bardzo  szybko,  jak  tylko  spróbuje  wykręcić  mi 

numer. Możesz być zupełnie spokojny.

Tim wzdrygnął się i nerwowo spojrzał w stronę młodej pary zajętej uciszaniem płaczącego 

dziecka.

–  Wygląda  na  to,  Joe,  że  wszystko  gra  –  powiedział  wstając  Możesz  mnie  podrzucić  do 

śródmieścia? Mam się zobaczyć z jednym facetem w sprawie pożyczki na samochód.

Zostawili  lepkie  kubki  po  kawie,  rzucili  na  stół  parę  banknotów  i  wyszli.  Przed  knajpą 

wsiedli w rozklekotaną półciężarówkę, zaparkowaną przy krawężniku.

Samochód  był  zardzewiały  i  powgniatany  w  kilku  miejscach,  a  po  obu  stronach  miał 

prymitywnie wymalowany napis „Czyszczenie dywanów".

Tim siedział na podartym, zakurzonym siedzeniu pasażera i wyglądał przez brudne okno.

–  Więc  ty  się  z  nią  skontaktujesz  –  powiedział  na  koniec  –  i  wtedy  zrobimy,  co  do  nas 

należy, i ona ci zapłaci...

– I jest wolną kobietą – rzekł Joe, nie mogąc ukryć triumfu w głosie. – A my, Timmy, ty i ja, 

żyjemy sobie jak ludzie bogaci w Puerto Vallarta.

Tim skinął głową, a jego ponura twarz wyraźnie się rozpromieniła.

–  Ty sobie  ż  tym  świetnie  poradzisz, Joe.  Pani  Tempie nawet  się  nie obejrzy,  jak  zostanie 

bogatą wdową.

background image

Rozdział 4

Paul  Temple  siedział  samotnie  w  jadalni  u  szczytu  owalnego  stołu  i  spoglądał  w  stronę 

łukowego wejścia. Targały nim sprzeczne uczucia – był sfrustrowany i wściekły, nie mógł podjąć 

ostatecznej decyzji.

Znużony,  popijał  wino  i  myślał  o  dziwnej  kobiecie,  którą  przed  kilkoma  godzinami 

przywiózł  do  domu.  Przypomniały  mu  się  jej  szeroko  otwarte  z  przerażenia  oczy,  trzęsące  się 

ręce  i  wyraz  nabożnego  lęku,  jakim  napełnił  ją  widok  wielkiego  domu.  No  i  to  jej  nieśmiałe 

pytanie o Boba McBride'a.

Czyżby rzeczywiście Leah była aż tak utalentowaną aktorką?

Jego  żona  to  bez  wątpienia  wprawny  kłamca.  Kobieta  pozbawiona  skrupułów  i  bezczelna 

nawet wtedy, gdy ją złapać na gorącym uczynku. Ale to było coś zupełnie nowego. Paul nigdy 

nie  widział,  żeby  była  tak  onieśmielona,  żeby  wyglądała  tak  niewinnie.  W  gruncie  rzeczy  nie 

podejrzewał  jej  o  takie  uczucia.  Nawet  w  najlepszym  ze  swoich  nastrojów,  kiedy  była  miła  i 

roześmiana,  i  tak  zawsze  robiła  wrażenie  aroganckiej  i  pewnej  siebie,  a  jednocześnie 

niebezpiecznie pociągającej i pełnej uroku.

Paul  zmarszczył  brwi,  nerwowo  krusząc  w  palcach  kawałek  chleba  i  myśląc  o  tym,  jak 

nieodparcie  atrakcyjna  jest  Leah.  Próbował  zapanować  nad  sobą.  Z  rozpaczą  stwierdził,  że  w 

dalszym  ciągu  jest  nieodporny  na  jej  wdzięki.  I  mimo  że  nią  pogardzał,  jej  fizyczne  piękno  i 

niewypowiedziane  obietnice  kobiecego  ciepła,  które  były  jedynie  maską  z  rzeczywistego 

charakteru, w dalszym ciągu robiły na nim wrażenie.

Pragnął nie kobiety, z którą miał na co dzień do czynienia, tylko jej ukrytego tajemniczego 

wizerunku, jaki nieustannie podsuwała mu wyobraźnia.

– Cholera! – mruknął głośno spoglądając to na zegarek, to na drzwi.

Leah wygrała tę rundę.

Ciągle  mi  to  robiła,  myślał  z  rozpaczą.  A  przecież  dał  jej  komplet  dokumentów 

rozwodowych spodziewając się, że od dziś będzie wolnym człowiekiem. Dziś wieczorem miała 

się  wynosić  z  jego  domu,  razem  ze  swoimi  krzykliwymi  fatałaszkami  i  ordynarnymi 

przyjaciółmi:  jej  szydercze  okrucieństwo  i  przewrotna  osobowość  przez  pięć  długich  lat 

zamieniały jego życie w piekło.

Bo  nade  wszystko  Paul  Tempie  pragnął  spokoju  i  ciepła.  Chciał,  żeby  sobie  poszła, 

zostawiając  go  raz  na  zawsze,  żeby  mógł  zaleczyć  rany  i  jakoś  się  pozbierać.  A  tymczasem 

znalazł się w samym środku żałosnej tragedii i grał rolę, którą mu wyznaczyła: miał posłusznie 

skakać  na  dwóch  łapkach  i  robić  wszystko,  czego  ona  zażąda,  nagradzany  co  najwyżej 

szyderczym śmiechem i błyskiem triumfu w pięknych, złocistobrązowych oczach.

Odwrócił wzrok i zobaczył na stole cień. Uniósł głowę i oniemiał.

background image

W drzwiach stała nieśmiało Leah. W jej ogromnych na tle bladej twarzy oczach widać było 

lęk i niepokój.

–  Przepraszam  –  powiedziała  cicho.  –  Czy  jest  już  tak  późno?  Nie...  nie  mogłam  znaleźć 

jadalni, a nie miałam kogo zapytać...

Nie mogła znaleźć jadalni...

Paul  poczuł  przypływ  irytacji,  która  mu  jednak  szybko  przeszła  na  widok  żony.  Zaczesała 

gładko krótkie, po chłopięcemu ostrzyżone włosy i była prawie nie umalowana, jeśli nie liczyć 

leciutkiej różowej  szminki na  ustach. Paul  uświadomił sobie,  że poza  niedawnymi  wizytami w 

szpitalu nie widział jej twarzy tak naturalnej, bez krzykliwego makijażu z cieniami, konturówką i 

błyszczkiem, które potrafiła z taką wprawą stosować.

Jej  szczupła  sylwetka  i  nieśmiałość,  bladość  policzków,  z  których  powoli  znikały  siniaki, 

wszystko  to  razem  nadawało  jej  bezbronny  wygląd.  Paul  przełknął  nerwowo,  patrząc  na  Leah 

poprzez stojący pośrodku stołu wielki bukiet wiosennych kwiatów.

Miała  na  sobie  szeroką,  bawełnianą  białą  sukienkę,  pięknie  ozdobioną  białym  haftem  w 

drobne  kwiatki  przy  szyi  i  na  dole.  Sukienka  była  przepasana  złotym  łańcuszkiem,  który 

doskonale pasował do płaskich sandałów. Na tle białej, delikatnej tkaniny posiniaczone ramiona 

Leah robiły wrażenie szczególnie kruchych, zwłaszcza lewe, grubo zabandażowane.

Paul wpatrywał się w sukienkę, bardziej zmieszany niż kiedykolwiek przedtem.

Był  to  prezent,  który  przywiózł  jej  kilka  lat  temu  z  jednej  ze  swoich  licznych  wypraw  na 

Bliski  Wschód,  Pamiętał, z jaką czułością wybierał ją w eleganckim sklepiku w Kairze w tych 

pełnych  nadziei  pierwszych  dniach  ich  małżeństwa,  kiedy  to  próbował  jeszcze  zdobywać  ją 

prezentami i łagodnością.

–  Co  ty  sobie  wyobrażasz,  że  kim  ja  jestem?  –  wykrzyknęła  szyderczo  po  rozpakowaniu 

sukienki.  –  Może  Heidi  albo  Anią  z Zielonego  Wzgórza?  Chyba  nie  znasz  zbyt  dobrze  swojej 

żony, Paul.

–  Chyba  rzeczywiście  nie  znam  –  odparł  ponuro,  urażony  jej  szyderczym  żartem.  –  Ale 

szybko się uczę, możesz mi wierzyć.

Niemiłe wspomnienie odeszło w cień. Paul patrzył, jak Leah siada naprzeciwko niego i jak 

niepewnie spogląda na sztućce i na zastawę.

– Nigdy nie widziałem cię w tej sukience – powiedział nagle.

Spojrzała na niego z wyrazem niepokoju na bladej twarzy.

–  Czy  to  jest...  czy  to  jest  nie  w  porządku?  –  zapytała  nieśmiało.  –  Nie  wiedziałam,  co 

włożyć do kolacji, ale Doris powiedziała...

– W porządku, w najlepszym porządku – odparł zły na siebie, że pozwolił jej zakłócić swoją 

kruchą równowagę. – Po prostu nie sądziłem, że ci się ta sukienka podoba. Zawsze mówiłaś, że 

jest nie w twoim stylu.

Leah napiła się wody ze stojącej przed nią wysokiej szklanki.

background image

– Nie... Nie podobają mi się tamte ubrania – rzekła ż rumieńcem na twarzy.

– Jakie tamte ubrania?

–  Te  w  garderobie.  Nie  podobają  mi  się.  Robią  wrażenie  takich...  –  urwała  szukając 

właściwych słów.

Paul  obserwował  ją  z  gorzkim  uśmiechem.  Rzeczywiście  garderoba  Leah  Temple  jest 

zupełnie  nieodpowiednia  dla  osoby,  która  udaje  niewiniątko,  pomyślał.  Jego  żona  bowiem 

specjalnie  wybierała  rzeczy  obcisłe,  krzykliwe  i  obliczone  na  zwrócenie  uwagi  dosłownie 

każdego mężczyzny.

Zawsze obiecywała coś, czego nie była w stanie dać, pomyślał Paul. Robiła wszystko, żeby 

wyglądać prowokująco i żeby każdy napotkany mężczyzna za nią szalał. Ale w łóżku okazywała 

chłód.  Nie  było  w  niej  ani  odrobiny  ciepła,  żadnej  czułości,  tylko  gorycz  i  szyderstwo,  pod 

wpływem których mężczyzna czuł się niezręczny i śmieszny.

–  No  i  co  z  tymi  ubraniami? –  zapytał  szorstko  i  potrząsnął  głową,  żeby  się  pozbyć 

nieprzyjemnego wspomnienia, oczyma wyobraźni bowiem zobaczył siebie w łóżku z tą kobietą. 

– Leah, na te ubrania wydałaś dosłownie fortunę. A teraz mówisz, że ci się nie podobają? Zaraz 

mi pewnie powiesz, że chcesz jechać do Paryża i kupić sobie wszystko nowe.

Zbladła i zamilkła bawiąc się widelcem i unikając jego wzroku. Nagle do pokoju wtoczył się 

Heinz, pulchny, jowialny kucharz, który swoją wesołą obecnością przerwał niezręczną ciszę.

– Witamy w domu, pani Tempie – powiedział. – Miło znów panią widzieć, bardzo miło.

Leah niepewnie skinęła głową, spoglądając na Paula z dziecięcym błaganiem w oczach.

Aha, rozumiem, nie wie,  kto to jest,  pomyślał z ironią.  Mam jej przedstawić Heinza, który 

jest w tym domu o dziesięć lat dłużej niż ona.

Znów  ogarnął  go  gniew.  Był  na  nią  wściekły,  że  uparcie  powtarza  ten  żałosny  numer, 

stawiając go w takiej niezręcznej sytuacji.

Heinz, w białym fartuchu napiętym na sterczącym brzuchu, czekał spokojnie, i z przechyloną 

na bok łysą głową patrzył na swojego chlebodawcę.

–  Pani  Tempie  cię  nie  poznaje,  Heinz  –  powiedział  Paul  pozbawionym  wyrazu  głosem.  –

Cierpi na chwilową utratę pamięci.

Heinz  nachylił  ku  Leah  swoją  różową  łysinę,  jakby zawsze  łączyły ich  kordialne  stosunki, 

mimo że w przeszłości Paul nieraz słyszał ich ostre utarczki słowne. Heinz nie znosił bowiem, 

żeby mu się ktokolwiek wtrącał do kuchni, Leah zaś nie tolerowała w swoim otoczeniu nikogo, 

kto by jej się całkowicie nie poddał, tak więc spięcia były nieuniknione.

–  Bardzo  mi  z  tego  powodu  przykro,  pani  Tempie  –  powiedział  cicho  Heinz.  –  Mam 

nadzieję, że wkrótce pani wyzdrowieje.

– Dziękuję bardzo – szepnęła Leah, nerwowo spoglądając na biały fartuch kucharza. – Pan... 

pan się zajmuje gotowaniem?

background image

– Nikt inny – odparł Heinz, najwyraźniej nie zbity z pantałyku dziwnym pytaniem. – A na 

dziś  mam  solferino  i  pyszną  pieczeń  z  jagnięcia  w  miętowym  sosie,  i  młode  ziemniaczki  z 

zieloną pietruszką. Brzmi to zachęcająco, prawda?

Leah popatrzyła na Heinza, po czym rzuciła niespokojne spojrzenie na Paula.

– Tak, Heinz – rzekł wreszcie Paul, zły na siebie, że ogarnia go współczucie dla Leah. – To 

brzmi bardzo zachęcająco. Jestem przekonany, że po tygodniu szpitalnego jedzenia pani Tempie 

doceni twoje gotowanie.

Znów zapadła niezręczna cisza. Heinz wymknął się cicho i pozostawił małżonków samych. 

Leah  bawiła  się  widelcem  do  sałatek,  wpatrując  się  w  niego  w  skupieniu  i  starannie  unikając 

wzroku męża.

–  A  co  to  jest  solferino?  –  zapytała  wreszcie  i  spojrzała  na  niego  szczerymi,  niewinnymi 

oczami dziecka.

Paul zrobił ręką ruch wyrażający zniecierpliwienie, ale nagle uderzyło go coś niezwykłego. 

Leah patrzyła mu w oczy z wyrazem, jakiego nigdy u niej nie widział, tak szczerym i otwartym, 

że  dosłownie  oniemiał.  Żadnego  wykrzywienia  ust,  enigmatycznej  głębi  uwodzicielskiego 

spojrzenia, żadnej pogardy. Po prostu chciała się dowiedzieć, co znaczy to słowo.

– To taka zupa – odparł łagodnie. – Zupa ze wszystkich jarzyn, którą Heinz zwykle podaje na 

zimno.

–  Zimna zupa? – zapytała Leah z niedowierzaniem. –  W szpitalu  ludzie  zawsze się bardzo 

złościli, jak zupa była zimna.

Paul uśmiechnął się.

– W szpitalu ludzie z reguły są niezadowoleni zjedzenia wyjaśnił. – Ale solferino podaje się 

na  zimno.  Nawiasem  mówiąc,  to  jedna  z  twoich  ulubionych  zup  –  dodał  popijając  wino  i 

przyglądając się Leah uważnie. – I zapewne dlatego Heinz ją dzisiaj zrobił.

– Nie pamiętam – powiedziała i w rozpaczy przycisnęła palce do posiniaczonej głowy, jakby 

w  ten  sposób  mogła  jej  przywrócić  prawidłowe  funkcjonowanie.  –  Zupełnie  nie  mogę  sobie 

przypomnieć,  co  lubię;  a  czego  nie.  W  każdym  razie  wiem,  że  nie  lubię  dyni dodała  z  lekkim 

uśmiechem, pierwszym od czasu wypadku.

Wzruszony jej nieoczekiwanym ciepłem, Paul uśmiechnął się wbrew sobie.

– A skąd o tym wiesz? – zapytał.

– Bo ją wyplułam – wyznała szczerze. – Za pierwszym razem, kiedy mi przynieśli jedzenie, 

byłam tak głodna, że rzuciłam się na wszystko. Napakowałam sobie do ust dyni, ale natychmiast 

wyplułam ją na talerz. Biedna Doris musiała po mnie sprzątać, to było coś okropnego.

Paul znów machinalnie odpowiedział jej uśmiechem, ale ta historia mocno go zaniepokoiła.

Boleśnie świadoma swego skromnego pochodzenia, jego żona zawsze czuła się niepewnie w 

różnych sytuacjach towarzyskich i starannie unikała wszystkiego, co mogłoby ją przedstawić w 

złym świetle. Paul z czasem zorientował się, z jaką determinacją walczyła o aprobatę, używając 

background image

całego swego sprytu, żeby wejść w jego środowisko i błysnąć taką samą ogładą i wdziękiem jak 

inne kobiety z ich sfery.

Paul zupełnie nie mógł sobie wyobrazić, żeby dawna Leah Temple opowiadała o sobie tego 

typu  historię,  szczerze  przyznając  się  do  sytuacji,  która  nie  stawiała  jej  w  najlepszym  świetle. 

Byłoby  znacznie  bardziej  prawdopodobne,  gdyby  za  wszelką  cenę  starała  się  zatrzeć  niemiłe 

wrażenie, okazując niechęć wszystkim mimowolnym świadkom jej faux pas.

Po raz pierwszy Paul zaczął podejrzewać, że jej utrata pamięci jest autentyczna. Zaczął się z 

rozpaczą  zastanawiać, jak daleko  w  tej  sytuacji sięga  jego odpowiedzialność. Czy  nienawidząc 

tej kobiety będzie miał obowiązek sprawowania nad nią opieki do chwili, kiedy w pełni odzyska 

zdrowie? I jak długo to potrwa?

Heinz przyniósł zupę i z wielką uwagą obserwował minę Leah, kiedy ją próbowała, po czym 

rozpromienił się, gdy z aprobatą kiwnęła głową.

Kucharz  wrócił  do  kuchni,  uśmiechając  się  w  dalszym  ciągu,  a  Paul  obserwował  żonę  w 

ponurym milczeniu. Z dziecięcym entuzjazmem jadła zupę, od czasu do czasu ciepło spoglądając 

W stronę męża, któremu mimo woli zrobiło się, przynajmniej na chwilę, raźniej na duszy.

Do diabła, przecież nie mogę do tego dopuścić, powtarzał w duchu z rosnącą rozpaczą. Nie 

mogę  dopuścić  do  tego,  żeby  znowu  mną  zawładnęła.  Dokumenty  rozwodowe  są  już 

przygotowane,  adwokaci  mają  określić  termin.  Nie  mogę  stracić  najlepszej  okazji,  żeby  się  jej 

pozbyć i odzyskać wolność. Nie mogę jej pozwolić wygrać i tej rundy przez samo snucie się ze 

zdziwioną miną i wyrazem bezradności na twarzy...

– Czyja lubię jagnię? – spytała cicho, starannie układając łyżkę do zupy w miseczce i patrząc 

na Paula z niepokojem.

– Słucham?

– Jagnię – powtórzyła. – Pytałam,  czy jagnię też  lubię. Patrzył na nią przez stół  chłodnym 

wzrokiem.

–  No  bo...  –  Poruszyła  się  niespokojnie  na  krześle  z  wysokim  oparciem  i  znów  się 

zarumieniła.  –  No  bo  jagnięta  to  są...  chyba  dzieci,  prawda?  Takie  małe  i  puszyste  i  tak sobie 

wesoło  brykają.  I  sama  myśl,  że  można  je  jeść,  wydaje  mi  się...  –  Zamilkła,  najwyraźniej 

speszona jego spojrzeniem, i nerwowo skubała brzeg lnianej serwetki.

– Tak, Leah – odparł Paul, kiedy przedłużająca się cisza stała się trudna do zniesienia. – Tak, 

zawsze lubiłaś jagnię. Jeśli chodzi o ścisłość, to zawsze wolałaś jagnię od wołowiny. Mówiłaś, że 

jest delikatniejsze.

– Rozumiem – wyszeptała, znowu unikając jego spojrzenia i przyglądając się stojącym przed 

nią  kwiatom.  Za  oknem  zapadał  mglisty  wiosenny  zmierzch,  a  wśród  drzew  nad  strumieniem 

zaczęła pohukiwać samotna sowa.

Deszcz zacinał i bębnił o ściany starej stajni. W taką pogodę jej wnętrze sprawiało wrażenie 

przytulnego  i  bezpiecznego.  Leah  ułożyła  się  wygodnie  na  stercie  siana  rzuconego  w  kąt 

background image

obszernego mrocznego sąsieka i wdychając pomieszane zapachy trawy i koni rozkoszowała się 

poczuciem spokoju.

Stwierdziła, że znacznie lepiej czuje się tutaj, w stajni, niż w tamtym wielkim domu, pomimo 

jego  piękna  i  luksusów.  Pokoje  w  tym  domu  prześladowały  ją  szyderczymi  wspomnieniami 

utraconej przeszłości, straszyły duchem kobiety, którą kiedyś była.

Objęła rękami kolana i oparła na nich brodę, zadumana smętnie nad osobą, która jeszcze tak 

niedawno zajmowała jej pokoje i w jakiś tajemniczy sposób była nią.

Kim była w rzeczywistości ta kobieta, która nazywała się Leah Temple? Lustro nie mogło jej 

odpowiedzieć  na  to  pytanie;  widziała  w  nim  jedynie  piękną,  smutną  twarz  i  bardzo  szczupłą 

postać, kompletnie nieznajomą. Znacznie bardziej wymownymi zwierciadłami były oczy ludzi z 

jej  otoczenia,  którzy  patrzyli  na  nią  z  niesmakiem,  podejrzliwością,  kpiną  albo  chłodną 

uprzejmością.

Wszyscy,  od  kucharza  Heinza  i  Boba  McBride'a  po  małą  Allie,  spoglądali  na  nią  w  jakiś 

szczególny sposób, ale nikt z sympatią. Nawet łagodna z natury Anna nie potrafiła się zdobyć na 

odrobinę ciepła, kiedy się zwracała do swojej pani.

Boże, jąka musiała być straszna, myślała z rozpaczą Leah. Musiała być podła i okrutna dla 

wszystkich, nie wyłączając tych biednych dziewczynek. Machinalnie poprawiła się z „musiała" 

na „musiałam". Bo przecież kobieta, która przez wszystkie te lata mieszkała w jej ciele i duszy, 

nie była nikim innym, jak nią samą, Leah Temple, mimo że zupełnie nie pamiętała tamtego życia. 

Czuła się jednak odpowiedzialna za wyrządzone krzywdy i myślała o tym ze zgrozą.

Nerwowo otworzyła notes, który leżał na jej kolanach, i przysunęła go do nikłego promienia 

światła, jakie się sączyło przez brudne okno stajni, próbując odczytać niedbałe pismo.

„Nienawidzę tego sukinsyna!" – było napisane w notesie. „Nienawidzę go z każdym dniem 

bardziej.  Co  on  sobie  w  ogóle  wyobraża?  Zadziera  nosa,  jakbym  nie  zasługiwała  nawet  na  to, 

żeby mnie raczył dotknąć. Naprawdę chwilami mam ochotę go zabić... "

Leah wzdrygnęła się, szybko zamknęła notes i schowała do kieszeni, jakby ją parzył w palce.

Oprawny w skórę dziennik znalazła w szufladzie z bielizną i powoli zaczynała rozumieć, co 

zawiera. Na tych stronach znajdowało się skierowane do niej przesłanie od kobiety, którą była w 

rzeczywistości,  ale  Leah  nie  mogła  tych  słów  czytać  –  tyle  w  nich  było  złości  i  bólu,  tak 

niesprawiedliwe  zawierały  sądy.  W  dzienniku  występowali  mieszkańcy  farmy  i  wiele  innych 

osób,  których  Leah  zupełnie  sobie  nie  przypominała.  Wszyscy  ci  ludzie  zostali  jednakowo 

wyśmiani i wyszydzeni, nie wyłączając „tego chudego patyka Allie i tej małej grubaski".

Ale największą nienawiścią autorka pamiętnika pałała do Paula. Była to zaprawiona goryczą 

zimna  furia,  której  Leah  nie  mogła  pojąć.  Dlaczego  ona,  to  znaczy  ja,  znów  poprawiła  się  w 

myślach, dlaczego ja go tak bardzo nienawidziłam? Co on takiego robił, że mnie doprowadzał do 

takiej złości?

background image

W  dzienniku  nie  znajdowała  odpowiedzi  na  to  pytanie.  Nie  znajdowała  jej  również  ani  w 

sobie,  ani  w  swoim  dotychczasowym  doświadczeniu.  Paul  Temple  na  ogół  zachowywał  się  w 

stosunku  do  niej  z  chłodnym  dystansem,  ale  niezmiennie  uprzejmie,  gdy  prosiła  go  o  jakieś 

informacje. Interesował się też jej wygodą i potrzebami.

Czasami, kiedy Paul się zapomniał i zareagował śmiechem na coś, co Leah powiedziała, albo 

spojrzał  na  nią  z  ciepłym  zdumieniem  w  swoich  niezwykłych  orzechowych  oczach,  jej  serce 

zaczynało bić jak szalone.

W  takich  chwilach z rozpaczą stwierdzała, że  ma ochotę go dotknąć,  położyć  rękę  na jego 

szerokiej piersi czy przesunąć palcami po opalonym policzku, po rzeźbionych ustach...

Leah wzdrygnęła się, mocniej obejmując kolana i myśląc o miłości, o kontaktach fizycznych. 

Już  pierwszego  dnia  po  przybyciu  do  domu  odkryła  wielką  bibliotekę  i  łakomie  rzuciła  się  na 

książki, świadoma tego, że musi się z nich dowiedzieć, co ludzie czują i myślą o życiu.

Książki okazały się niezwykle pomocne w dostarczaniu Leah ważnych informacji, które jej 

pamięć  straciła.  Jednak  większość  zajmowała  się  miłością  fizyczną  między  kobietami  a 

mężczyznami.

Można było przypuszczać, że ta bliskość pomiędzy ludźmi, wykluczająca resztę świata, jest 

wspaniałym  uczuciem.  Bohaterowie  tych  historii  zrobiliby  wszystko  dla  przedmiotu  swojej 

miłości.  Gotowi  byli  pracować  i  walczyć,  poświęcać  się,  a  nawet  kraść  i  zabijać,  by  zdobyć  i 

utrzymać przy sobie kochaną osobę.

W  książkach  miłosne  historie  kończyły  się  z  reguły  szczęśliwie.  Na  ostatnich  stronach 

kochankowie byli zwykle razem, spleceni w uścisku, radowali się wizją wspaniałej przyszłości. 

Ale  w  prawdziwym  życiu  jest  zupełnie  inaczej,  myślała  smutno  Leah.  W  prawdziwym  życiu 

ludzi dzielą wszelkie możliwe przepaści, problemy nie do rozwiązania, nienawiść, złość i bolesny 

brak zrozumienia.

Myślała o  sobie i Paulu, zasiadających co wieczór przy wielkim stole  naprzeciwko siebie i 

próbujących  podtrzymać  uprzejmą  rozmowę  pomiędzy  długimi  chwilami  niezręcznego 

milczenia.

Atmosfera nieufności  i napięcia była  niemal namacalna.  Leah siedziała  skulona na  krześle, 

nie mając odwagi zadawać pytań, które cisnęły jej się na usta, ponieważ wiedziała, jak bardzo te 

pytania irytują Paula.

Zdawała sobie już teraz sprawę, że zdaniem Paula ona udaje zanik pamięci dla jakichś sobie 

tylko znanych celów i że w jego pojęciu jest zdolna do takiej przewrotności.

Patrzyła  zamyślona  na  rząd  żłobów  przed  sobą  i  zastanawiała  się,  dlaczego  ktokolwiek 

miałby udawać zanik pamięci. Dlaczego miałby się stawiać w tak żałosnej sytuacji? I co by to 

miało mu dać?

Tak  bardzo  pragnęła,  by  wróciła  jej  pamięć,  że  zrobiłaby  wszystko,  żeby  tylko  odzyskać 

dotychczasowe  życie.  Nawet  gdyby  było  ono  rzeczywiście  straszne,  to  przynajmniej  by 

background image

wiedziała... Mogłaby tej przeszłości stawić czoło, pomyśleć, co by się dało zrobić, naprawić.

Zamiast tego jednak w dalszym ciągu unosiła się w bezgranicznej pustce, jakby na rozległej, 

rozbrzmiewającej  echami  równinie,  bez  żadnych  znaków  rozpoznawczych  czy  wskazówek, 

pełnej  ukrytych niebezpieczeństw  i  pułapek.  Błąkała  się  w  tej  pustce  bez  żadnych  wspomnień, 

których mogłaby się uczepić, bez czyjejkolwiek pomocy, najbardziej samotna na świecie ludzka 

istota.

To poczucie samotności tak bardzo ją zasmuciło, że znów zebrało jej się na płacz. Próbowała 

się  powstrzymać,  nie  chciała  się  poddawać  rozpaczy.  Mimo  to  jednak  kilka  łez  spłynęło  jej  z 

oczu i pociekło po policzkach.

Nagle przestała płakać i uniosła głowę, słysząc w pobliżu jakiś dźwięk.

Przypomniały jej się tamte przerażające pierwsze noce w obcej sypialni i wtedy rozpoznała w 

tym  dźwięku  czyjś  płacz,  chwytający  za  serce  szloch  kogoś  rozpaczliwie  osamotnionego. 

Wstrzymała oddech, uniosła rękę do mokrej twarzy, wyszła ze swej kryjówki i ruszyła w stronę 

źródła dźwięku.

Szloch dochodził spoza zamkniętych drzwi siodłami, zrobionych z grubych desek, z klamką 

z podkowy. Leah zatrzymała się, blada i pełna napięcia, z szeroko otwartymi oczami utkwionymi 

w podkowie. Wreszcie pociągnęła za nią i otworzyła drzwi, zdjęta przerażeniem.  W środku, na 

stercie  worków,  siedziała  Bonnie  McBride  i  zanosiła  się  płaczem.  Jej  jasne  włosy  były 

zmierzwione, a ładną, pulchną buzię pokrywała rozmazana szminka, tusz i cienie do powiek.

Łkając grzebała w stercie papierów i pudełek, które zsuwały się z góry worków i spadały na 

ziemię.  Leah  dostrzegła  opakowania  od  batoników  czekoladowych,  sreberka  od  małych 

lukrowanych ciasteczek i kartonowe pudełka, w których sprzedawano pączki.

Porozrzucane  wśród  resztek  niedozwolonej  uczty  walały  się  również  inne  rzeczy:  złote 

szminki,  małe  kryształowe  flakoniki  perfum,  zamykane  puderniczki  z  małymi  zawiaskami 

zawierające prasowany puder i miniaturowe pędzelki.

Przypominały dokładnie te przedmioty, których pełno było na jej toaletce. Leah zdumiała się. 

Niektóre  z  nich  miały  nawet  te  same  wzorki  na  wieczkach.  Na  pół  przykryte  przez  jeden  z 

worków,  leżało  na  podłodze  duże  ręczne  lusterko.  Wszystko  wskazywało  na  to,  że  Bonnie 

właśnie objadała się i malowała, kiedy nagle ogarnęła ją fala rozżalenia.

Leah  stała  niepewnie  w  drzwiach,  nie  wiedząc,  co  robić.  Serce  ścisnęło  jej  się  z  żalu  nad 

rozpaczą dziecka, ale nie znała jej przyczyn i nie miała pojęcia, co powiedzieć.

Kiedy  tak  stała,  niezdecydowana,  Bonnie  uniosła  napuchniętą,  umazaną  twarz.  Jej 

zaczerwienione oczy rozszerzyły się z przerażenia i znów zaczęła szlochać.

–  Proszę  nie  mówić  mojej  mamie!  –  wyjąkała  przez  łzy.  –  Tylko proszę  nie  mówić  mojej 

mamie.  Ja  za  to  wszystko  zapłacę  –  mówiła  zdławionym  głosem,  połykając  słowa.  –  Ja  za  to 

wszystko  zapłacę  ze  swoich  własnych  pieniędzy. Żeby  pani  tylko  mogła  zaczekać  do  piątku,  i 

błagam, niech pani nic nie mówi moim rodzicom.

background image

– Ale o czym? – zapytała zdumiona. – Czy oni ci zabraniają się malować, Bonnie?

Bonnie patrzyła na nią w osłupieniu. Przez chwilę milczała, po czym, najwyraźniej ulegając 

jakimś  silnym  uczuciom,  zerwała  się  nagle  ze  sterty  worków,  wyprostowała  i  patrząc  na  Leah 

wybuchnęła:

– Wydaje się pani, że pani jest taka mądra, co!? – wykrzyknęła ze złością. – Udaje pani, że 

nic  nie  pamięta,  myśli  pani,  że  może  się  ze  wszystkich  naśmiewać,  tylko  dlatego,  że  jest  pani 

ładna  i....  i  szczupła,  i  ma  tyle  takich  pięknych  rzeczy...  I  dlatego  może  być  pani  podła  dla 

wszystkich. Nienawidzę pani!

Leah  stała  spokojnie,  oszołomiona  wybuchem  dziewczynki,  zastanawiając  się,  co  mogła 

zrobić, żeby sobie zasłużyć na taką wrogość Bonnie.

– I jeszcze pani udaje, że pani nie wie, skąd ja to wszystko wzięłam – podjęła dziewczynka, 

najwyraźniej nie mogąc przestać, skoro już raz zaczęła. – Żarty pani sobie ze mnie stroi, czy co? 

Zupełnie tak samo jak Puszek, kiedy złapie biedną małą myszkę – też się z nią tak zabawia! Tak, 

pani jest podła! Lubi pani robić ludziom przykrości. I teraz też! Na pewno powie pani wszystko 

moim rodzicom, a potem będzie się pani ze mnie wyśmiewać, nie mam racji? No co, nie mam 

racji?

– Bonnie ja...

– A zresztą wszystko mi jedno, słyszy pani? Wszystko mi jedno, co pani zrobi, i tak jest pani 

wstrętną  wiedźmą!  Bo  może  właśnie  całkiem  niedługo  ja  zrobię  coś  takiego,  że  już  nikt  nie 

będzie mógł mnie skrzywdzić. I jeszcze wszyscy pożałujecie, zobaczycie! Tylko poczekajcie!

Leah przeszedł dreszcz, z przerażenia włosy zjeżyły jej się na głowie. W osłupieniu patrzyła 

na  opuchniętą,  nieszczęśliwą  twarz  dziewczynki,  na  której  gniew  powoli  ustępował 

bezgranicznej rozpaczy, zupełnie niedziecinnej w swojej sile i intensywności.

– Bonnie – zaczęła bezradnie Leah, przerażona słowami i stanem dziecka.

–  Tylko  poczekajcie,  to  zobaczycie  –  powtórzyła  Bonnie  zdławionym  głosem,  kopiąc 

porozrzucane  kosmetyki  i  depcząc  opakowania  po  słodyczach.  Leah  wyciągnęła  rękę,  żeby 

złapać małą za ramię, ale Bonnie wyrwała jej się i kołysząc się niezgrabnie wybiegła ze stajni.

Czas  jakiś  Leah  stała  w  milczeniu  patrząc  na  drzwi,  w  których  zniknęła  dziewczynka,  po 

czym schyliła się wolno, pozbierała porozrzucane po podłodze śmieci i wyrzuciła do jednego ze 

stojących w stajni  koszy. Patrzyła na  kolorowe  kawałki folii  i plastiku, lśniące w  głębi  kosza  i 

wstrząśnięta zastanawiała się nad ostatnimi słowami dziewczynki.

Czy powinna komuś o tym wspomnieć? Bonnie i tak ją przecież oskarżyła o to, że chce jej 

narobić kłopotu, że zamierza powiedzieć jej rodzicom. Bała się więc rozmawiać na ten temat z 

rodzicami małej, żeby nie potwierdzać słuszności jej podejrzeń.

Ale  jednocześnie  była  przerażona  wyrazem  rozpaczy  w  oczach  Bonnie  i  niejasnymi 

groźbami, że „coś zrobi".

background image

Potrząsnęła  głową  marszcząc  brwi  i  przygryzając  wargę.  Problem  polegał  na  tym,  że  nie 

miała pojęcia, jak ludzie w takiej sytuacji mogliby się zachować. Nie miała właściwie żadnych 

doświadczeń, do których mogłaby się odwołać; musiała polegać na swoim niepewnym zdaniu.

– Dzień dobry, pani Tempie – odezwał się w pobliżu niski, przytłumiony głos. Leah drgnęła.

– Dzień dobry – odpowiedziała z wahaniem.

Odwróciła się i zobaczyła stojącego koło boksów młodego mężczyznę z piłą elektryczną w 

jednej  i  zwojem  przewodów  w  drugiej  ręce.  Chłopak  był  jasnowłosy  i  szczupły,  miał dziobatą 

twarz i dziecinne niebieskie oczy, które biegały niespokojnie, kiedy na nią patrzył.

– Nieźle pada – zagadnął unosząc piłę i zarzucając sobie wyżej na ramię przewód. – Po takim 

deszczu wszystko się pięknie zazieleni.

–  Tak  –  mruknęła  skrępowana,  patrząc  na  zakurzone  deski  podłogi.  Powoli  przywykła  do 

tego typu męczących sytuacji. Bp nie miała zielonego pojęcia, kim był ten młody mężczyzna, jak 

się  nazywał  i  co  robił  na  farmie.  Nie  wiedziała  o  nim  dosłownie  nic.  Ani  co  się  między  nimi 

wydarzyło w przeszłości, ani jakie są ich obecne stosunki, ani wreszcie jak się do niego odnosić.

Z ulgą jednak stwierdziła, że na jego twarzy nie ma wyrazu wrogości. W przeciwieństwie do 

większości  osób  z  tutejszego  otoczenia,  patrzył  na  nią  z  łagodnym  zainteresowaniem.  Jego 

stosunek  do  niej  przypominał  przyjazny  sposób  bycia  ludzi  w  szpitalu,  nie  uprzedzonych, 

wolnych od jakichkolwiek wcześniejszych opinii i związanych z nią doświadczeń.

–  Właściwie  nie  miałem  jeszcze  okazji  pani  poznać  –  powiedział  chłopak.  –  Pracuję  tu 

dopiero od paru dni. Nazywam się Tim Connor.

– Dzień dobry, Tim. – Leah uśmiechnęła się z dziwnym uczuciem ulgi. Jak to miło spotkać 

kogoś, kto jest tu tak samo nowy jak ona, kto też zaczyna od zera. W pewnym sensie czuła się 

bliższa temu chłopakowi niż komukolwiek innemu w tym nowym, obcym świecie.

– Miło cię poznać – mruknęła, potrząsając jego wyciągniętą ręką. – Podoba ci się praca tutaj?

Wzruszył ramionami.

– Jest w porządku. Lepsze to niż żyć z zasiłku dla bezrobotnych.

Leah zmarszczyła brwi usiłując sobie przypomnieć, co to może być zasiłek dla bezrobotnych. 

Kiedy spojrzała na chłopaka, stwierdziła, że przygląda jej się pilnie w mroku stajni.

– Słyszałem – zaczął niepewnie – że niedawno została pani ranna.

Co to było, jakiś wypadek?

Leah powoli skinęła głową, uśmiechając się do niego nerwowo.

– Już jest lepiej – powiedziała. – Siniaki znikają i wczoraj już mi zdjęli bandaż z ręki.

–  To  dobrze.  –  Chłopak  zawahał  się,  przestępując  z  nogi  na  nogę,  po  czym  znów  na  nią 

spojrzał, chrząknął i powiedział:

– Bob mówił... Bob mówił, że ma pani jakieś kłopoty z... głową, że pani straciła pamięć czy 

coś w tym rodzaju?

background image

Leah zesztywniała. Była wściekła, kiedy ktoś mówił ojej utracie pamięci, była wściekła, że 

wszyscy wiedzą o jej trudnym i nieprzyjemnym problemie.

–  O,  z  tym  też  jest  lepiej  –  skłamała,  po  dziecinnemu  usiłując  zachować  godność.  –

Pamiętam już teraz bardzo wiele rzeczy, wracam powoli do normy.

– Tak? – zainteresował się młody człowiek. – Naprawdę?

–  Tak  –  odparła  Leah.  Obdarzyła  go  krótkim,  nerwowym  uśmiechem,  wymamrotała  „do 

widzenia" i szybko wyszła, żeby nie przedłużać krępującej rozmowy.

W drzwiach stajni przystanęła, żeby naciągnąć kaptur, po czym wyszła na deszcz, cały czas 

świadoma uważnego spojrzenia jasnych, niebieskich oczu chłopaka na swoich plecach.

background image

Rozdział 5

Ken Holcross oparł się wygodnie w swoim obrotowym fotelu i z uwagą obserwował piękną 

twarz kobiety, którą miał przed sobą.

Leżała spokojnie na skórzanej kanapce, z rękami złożonymi na piersi, ubrana w jasnobeżową 

garsonkę i niebieską jedwabną bluzkę. Miała zamknięte oczy, a gęste ciemne rzęsy rzucały cień 

na blade policzki. Piękne usta kobiety były niemal dziecinne w swojej delikatności.

– Leah – wyszeptał łagodnie lekarz. – Słyszysz mnie, Leah?

– Tak – odparła cichym, sennym głosem.

– To dobrze. Leah, odbyłaś długą powrotną drogę. Bardzo długą, prawda?

– Tak – wyszeptała w odpowiedzi.

– To bardzo dobrze. Powiedz mi teraz, ile masz lat.

–  Cztery  –  powiedziała  drżącym  głosem,  unosząc  do  góry  szczupłą  dłoń  z  obrączką  i 

chowając kciuk. – Mam cztery lata.

Lekarz  patrzył  w  nią  w  skupieniu,  z  błyskiem  zainteresowania  w  oczach,  widocznym  zza 

okularów. Po raz pierwszy cofnęła się w tak odległą przeszłość i nie miał pojęcia, czego może po 

niej oczekiwać.

– Gdzie jesteś, Leah? Czy to ładny pokój? Potrząsnęła głową z dziecięcą gwałtownością.

–  Nie  –  szepnęła.  –  Nieładny,  boję  się.  –  Przycisnęła  ręce  do  piersi  z  wyrazem  lęku  na 

twarzy.

– A gdzie to jest? – powtórzył cierpliwie.

– Nie wiem. Gdzieś... Jakaś pani mnie tu przyprowadziła.

– Jaka pani cię tu przyprowadziła?

– Pani, która przyszła do nas. Mama nie wróciła do domu i ja płakałam, i wtedy przyszła ta 

pani i mnie zabrała.

– A dlaczego mama nie wróciła do domu?

– Ta pani powiedziała, że mama uciekła. I że już mnie nie chce. Mama uciekła i dlatego ja 

musiałam tu przyjść.

Ken Holcross robił pospieszne notatki i spoglądał na ściągnięte rysy twarzy leżącej.

– Czy jesteś tutaj zupełnie sama, Leah? – zapytał.

– Nie. – Leah rozpromieniła się i mocniej objęła się ramionami. – Mam tu swoją lalkę.

– Kochasz swoją lalkę, Leah?

Leżąca na kanapce Leah przytuliła do siebie niewidoczny przedmiot.

– Kocham moją lalkę – zaszczebiotała dziecięcym głosikiem. – Kocham lalę, kocham lalę... 

– Nagle jej twarz ściągnął wyraz bólu, a w oczach zalśniły łzy.

– Co się stało, Leah?

background image

–  Zabrali  mi  lalę!  –  zawodziła  siadając  gwałtownie  na  leżance  ruchem  świadczącym  o 

wielkim napięciu. – Zabrali mi lalę!

– Kto ci zabrał lalę?

–  Ta pani  i jeszcze druga  pani.  Powiedziały,  że jest  bardzo  brudna.  I  zabrały  mija. Chcę  z 

powrotem  moją  lalę  –  szlochała  wykrzywiając  usta  w  podkówkę  i  płacząc  rozdzierająco.  –  Ja 

chcę moją lalę, chcę moją lalę, chcę moją lalę...

Mimo wieloletniej praktyki, w trakcie której był świadkiem znacznie gorszych potworności, 

niż można sobie wyobrazić, Ken Holcross poczuł się wstrząśnięty tą sceną. Nieraz spotykał tego 

rodzaju ludzi  – bezmyślnych urzędników,  którzy odbierali porzuconemu  dziecku jedyne źródło 

radości, dlatego tylko, że nie odpowiadało ich wymogom higieny.

Ale Leah Temple nie potrzebowała w tej chwili jego współczucia i oburzenia. Lekarz zebrał 

się w sobie i wyszeptał uspokajająco do zrozpaczonej kobiety:

– Zostawmy to miejsce, Leah, dobrze? Zostawmy je i chodźmy dalej.

Leah przełknęła ślinę i posłusznie skinęła głową.

– Zostawmy to miejsce – powtórzyła jak echo dziecięcym głosikiem.

– Idź naprzód i zatrzymaj się tam, gdzie będziesz miała ochotę.

Lekarz fachowo przeprowadził ją przez znane sobie epizody:

rodziny  zastępcze,  strach  i  zamęt,  zawiedzione  nadzieje  i  pogłębiające  się  wyobcowanie. 

Wspomnienia zachowały się jak gdyby nietknięte, ale dziwnie pomieszane i nieuporządkowane, 

jak zaraz po wypadku.

Stopniowo zaczęło w niej znów narastać napięcie i Leah poruszyła się na kanapce z wyrazem 

czujności na twarzy, kurczowo trzymając się poręczy.

Lekarz z równą czujnością przygotowywał się do zadania pytania. Wiedział, że wkraczają na 

niebezpieczny grunt, ale jednocześnie był pewien, że pacjentka jest gotowa.

– Leah, ile masz teraz lat? – zapytał.

– Jedenaście – odpowiedziała głosem, który nabrał bardziej dojrzałego brzmienia. – Jesienią 

skończyłam jedenaście lat, a teraz jest wiosna i przyszłam na nowe miejsce.

– A czy to miejsce jest ładne?

Wzruszyła ramionami z obojętnym wyrazem twarzy.

– Jest w porządku. Są tutaj także inne dzieci. I mały dzidziuś, Tommy, bardzo fajny.

– I kto jeszcze tu jest?

– Mama i tata, i ja, i dzidziuś, i mała dziewczynka opóźniona w rozwoju, i Allan.

Szczupłe palce zacisnęły się, wyprostowały i znów zgięły.

– A kto to jest Allan, Leah?

– Allan jest ich dzieckiem. To znaczy jest jedynym naprawdę ich własnym dzieckiem. Ja i 

dzidziuś,  i  ta  mała  dziewczynka,  wszyscy  jesteśmy  ich  przybranymi  dziećmi,  a  Allan  to  ich 

rodzony syn i ma szesnaście lat.

background image

– Lubisz go, Leah?

–  Allan  jest  naprawdę  fantastyczny  –  odparła  Leah  z  dziewczęcym  uśmiechem,  który 

nieoczekiwanie  schwycił  lekarza  za  serce.  –  Jest  bardzo  wysoki  i  ma  takie  naprawdę  czarne 

włosy, i gra w koszykówkę. I chodzi w kurtce ze skórzanymi rękawami, ze swoim imieniem na 

piersi.

Twarz Leah zbielała nagle z przerażenia, dziewczyna zaczęła dygotać.

– Co się stało, Leah?

– Jesteśmy sami – wyszeptała. – Ja i Allan. Zabrali te młodsze dzieci do kliniki i zostaliśmy 

sami.

– A dlaczego tak cię to przeraża?

– Bo... bo Allan zachowuje się tak jakoś... tak jakoś niesamowicie. I... i ja się go boję, bo on 

nie chce przestać ... – Nagle leżąca na kanapce kobieta zaczęła rozdzierająco krzyczeć, wydając 

dziecinne odgłosy bólu i męki. Lekarz patrzył na nią spokojnie, chociaż jego szare, łagodne oczy 

za grubymi szkłami wezbrały współczuciem.

– Och – jęczała Leah. – Och, jak boli. Jakie to straszne, jakie to straszne, jakie to straszne... –

Wreszcie uspokoiła się, obejmując się ramionami i szlochając. Jej szczupłe ciało robiło wrażenie 

szczególnie kruchego.

– Wszystko jest w porządku, Leah, wszystko jest w porządku. Możesz teraz iść naprzód, tak 

żeby zostawić ten ból za sobą.

Jej twarz rozpogodziła  się,  a potem  pojawił się  na niej wyraz  obojętności  i chłodu.  Piękne 

wargi były lekko wykrzywione. Leah ułożyła się wygodnie na kanapce, rzucając głową na boki.

– Leah – zapytał lekarz cicho, spoglądając na nią z zainteresowaniem – a teraz gdzie jesteś?

–  Na  ulicy.  Jestem  na  ulicy.  Ten  sukinsyn  już  mnie  nigdy  więcej  nie  dotknie.  Przez  te 

wszystkie miesiące krzywdził mnie, ale skończyłam z tym, to pewne.

– Czy powiedziałaś jego rodzicom, co on robi?

–  Jak  mogłabym  im  powiedzieć?  –  zapytała  tym  samym  bezbarwnym,  pełnym  goryczy 

głosem.  –  Oni  go  uważają  za  ideał.  Nigdy  by  nie  uwierzyli,  że  ich  pieszczoszek  może  się  tak 

zachowywać.  Gdybym  im  powiedziała,  to  ja  bym  oberwała,  nie  on.  Więc  mu  wsadziłam 

scyzoryk w nogę i uciekłam. Żałuję, że go nie zabiłam.

– I co robisz na ulicy? Jak żyjesz?

– Jakoś sobie radzę – odpowiedziała zimno.

– Ale jak? Masz przecież dopiero jedenaście lat i jesteś zdana wyłącznie na siebie.

–  Mam  już  teraz  dwanaście  lat  i  jestem  wyjątkowo  bystra.  Biegam  na  posyłki,  odnoszę 

paczki, robię najróżniejsze rzeczy. Radzę sobie.

– Czy jesteś prostytutką?

– Nie! – wykrzyknęła z nagłą determinacją. – Już nigdy nikt mi nic takiego nie zrobi! Nigdy, 

nigdy!

background image

Jej ręce drżały z gwałtownej emocji, twarz skurczyła się i zszarzała.

–  Szkoda,  że  go  nie  zabiłam  –  wyszeptała.  –  Zasłużył  sobie  na  to  traktując  mnie  tak,  jak 

traktował. Nigdy mu na mnie nie zależało, ani trochę. Naprawdę chciałabym go zabić. Powinien 

umrzeć za moją krzywdę.

Doktor Holcross szybko spojrzał na swoją pacjentkę, zaniepokojony jej wykrzywioną twarzą, 

wyrazem  zimnej  złości  i  głosem,  który  nagle  wydał  mu  się  dziwnie  dojrzały,  zupełnie 

niedziecinny.

– Kogo chciałabyś  zabić,  Leah? – zapytał nachylając  się  do niej  w napięciu.  –  Kto cię tak 

skrzywdził, że chciałabyś go zabić?

–  On –  mruknęła  pod  nosem. –  Ten  drań,  który  traktuje mnie  jak...  jak  śmieć,  który  mi  to 

robi, a potem... potem odchodzi. Nienawidzę go. Ja go nienawidzę.

– Leah – powtórzył lekarz cierpliwie. – Kogo tak nienawidzisz? Allana? Chłopaka, który brał 

cię siłą?

–  Tak  –  wyszeptała  opadając  na  poduszkę.  –  I  tego  drugiego  –  dodała  nieoczekiwanie.  –

Tego drugiego też. Życzę im śmierci.

Ken  Holcross  wzdrygnął  się  nagle,  przeszedł  go  zimny  dreszcz.  Od  dawna  był 

psychoterapeutą Leah. Wiedział, że mimo swego prowokacyjnego zachowania przed wypadkiem 

miała stosunki seksualne tylko z dwoma mężczyznami w całym swoim życiu. Jednym z nich był 

brutalny nastolatek sprzed lat, który gwałcił ją przez kilka miesięcy, kiedy była w tamtej rodzinie 

zastępczej.

Drugim był jej mąż, Paul Tempie.

– Jak się teraz czujesz, Leah? – Lekarz patrzył na swoją pacjentkę, która siedziała po drugiej 

stronie jego dużego, zarzuconego papierami biurka z drzewa tekowego. Całkowicie przytomna, 

przeniosła się z kanapki na wyściełane obrotowe krzesło naprzeciwko psychoterapeuty.

– Cudownie – odparła z uśmiechem. – Czuję się cudownie. Jest mi lekko na sercu i nie mam 

żadnych trosk. Czy to zawsze tak bywa?

– Masz na myśli stan pohipnotyczny? Leah skinęła głową.

Doktor uśmiechnął się łagodnie do swojej pacjentki, rozważając jej pytanie.

–  Nie  zawsze.  To  jest  nasza  pierwsza  pełna  sesja  w  ciągu  miesiąca  po  twoim  wypadku 

okazała się  bardzo  owocna.  Bo  w  przeszłości były  sytuacje,  kiedy  cię  to  denerwowało.  Często 

nawet jeszcze długo po seansie byłaś zdenerwowana.

Leah patrzyła na lekarza szeroko otwartymi oczami. Ken Holcross wspominał tamte dawne 

sesje uświadamiając sobie, że na kilka tygodni przed wypadkiem Leah sama przerwała terapię.

– Te bzdury do niczego nie prowadzą, doktorze – powiedziała mu wtedy brutalnie. – Dajmy 

sobie spokój, dobrze? Nic mi nie pomaga.

Jeśli zresztą mam być szczera, to uważam, że żadna pomoc nie jest mi potrzebna. Czuję się 

wyśmienicie.

background image

Z tymi słowy, wyzywająco potrząsając swoją farbowaną grzywą, odwróciła się na cienkich 

szpilkach  i  wyszła  z  gabinetu  i  z  życia  doktora  Holcrossa.  Nie  widział  jej  aż  do  chwili,  kiedy 

nieszczęśliwa i załamana pojawiła się w szpitalu, nie wiedząc, kim jest.

Ken  Holcross  zastanawiał  się  zarówno  wtedy,  jak  i  teraz,  co  sprawiło,  że  tak  gwałtownie 

przerwała  terapię.  Zupełnie  jakby  miała  coś  do  ukrycia,  jakby  się  bała  tych  seansów 

hipnotycznych, które obnażały jej duszę i najtajniejsze myśli.

– Czy przypominam sobie różne rzeczy? – pytała z niepokojem w oczach. – To znaczy teraz? 

Czy  podczas  seansów  hipnotycznych  przypominam  sobie  różne  fakty  z  mojego  dawniejszego 

życia?

–  Tak,  Leah,  przypominasz  sobie  –  odparł  cicho  lekarz.  –  Jeśli  mam  być  szczery, 

powiedziałaś mi parę rzeczy, o których nie wiedziałem.

– Jakich rzeczy?

Patrzył na jej złocistobrązowe oczy, poruszony jej nieśmiałością i niepokojem.

– Na przykład – zaczął – powiedziałaś mi o takiej lalce, którą miałaś w wieku czterech lat. 

Naprawdę ją kochałaś.

– Rzeczywiście? – Leah uśmiechnęła się rozmarzona.

– Szkoda, że tego nie pamiętam. Dałabym wszystko za to, żeby pamiętać coś takiego, żeby 

sobie przypomnieć choćby najprostszy fakt z mojej przeszłości.

Zamilkła zamyślona, wiodąc palcem wzdłuż szwu spódnicy.

–  Jak  to  jest,  doktorze  Holcross  –  zapytała  wreszcie  –  że  w  stanie  hipnozy  pamiętam  te 

wszystkie rzeczy, a kiedy jestem świadoma, nie?

– To są różne rodzaje pamięci,  Leah. Pamięć jest  jak wielka szafa z różnymi drzwiami, do 

których są różne klucze. Wszystko wskazuje na to, że masz klucz do ogólnej pamięci, ale nie do 

pamięci dotyczącej wydarzeń swojego życia. Ale kiedy jesteś w stanie hipnozy, możesz te drzwi 

ominąć.

– I zajrzeć przez okno? – Rozpromieniła się na chwilę.

– Coś w tym rodzaju – powiedział lekarz uśmiechając się do niej, zaintrygowany szczególną 

zmianą  osobowości  Leah  od  czasu,  kiedy  została  dotknięta  amnezją.  Była  teraz  zupełnie  inną 

osobą,  niepodobną  do  zuchwałej,  przebojowej  kobiety,  którą  pamiętał.  Cóż  to  za  fascynująca, 

niezwykła tajemnica, ta cała historia z ludzką osobowością...

–  Leah  –  odezwał  się  lekarz  po  chwili  milczenia.  –  Widzę,  że  znów  zaczęłaś  nosić  swoje 

pierścionki.

–  Dwa  –  odparła  wyciągając  szczupłe  dłonie  i  demonstrując  ciężkie  złote  pierścionki  z 

szafirami i brylantami. – Podobają ci się?

– Bardzo. Szczególnie na twoich pięknych rękach. Leah zarumieniła się i obdarzyła lekarza 

nieśmiałym uśmiechem, który pokonał jego zawodowy dystans i poruszył serce.

background image

–  W  szkatułce  z  biżuterią  jest  strasznie  dużo  pierścionków  –  dodała.  –  Aż  wstyd  ich  nie 

nosić. Nie masz pojęcia, jaka to przyjemność patrzeć, jak migoczą w świetle, i wybierać te, które 

pasują do ubrania.

–  Ale  widzę,  że  dalej  nie  nosisz  swojego  pierścionka  zaręczynowego  –  powiedział 

obserwując ją kątem oka i biorąc do ręki długopis.

Leah zesztywniała.

– A który to jest mój zaręczynowy pierścionek? – spytała.

– Wydaje mi się, że z takim bardzo dużym szmaragdem okolonym brylancikami.

–  Takiego  chyba  nie  ma  w  szkatułce  –  odparła  po  dłuższym  namyśle.  –  Ciekawe,  co  się 

mogło z nim stać?

–  Może  jest  gdzieś  indziej  schowany.  Musi  przedstawiać  wielką  wartość.  Może  został 

zdeponowany w jakimś sejfie.

–  Powinnam  chyba  spytać  o  to  Paula  –  powiedziała  opierając  się  wygodnie  w  fotelu.  –

Pewnie byłoby mu przyjemnie – dodała z nieśmiałym uśmiechem.

– Z jakiego powodu byłoby mu przyjemnie, Leah?

– Gdybym nosiła pierścionek  zaręczynowy – wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszał.  I 

patrząc na swoje ręce dodała: – Może Paulowi byłoby przyjemnie, gdybym nosiła ten pierścionek 

i okazała, że mi się podoba.

– Czy między tobą a Paulem jest może ostatnio trochę lepiej?

– Troszeczkę. Trochę więcej ze sobą rozmawiamy, a nawet czasem się razem śmiejemy. A 

wczoraj przy kolacji powiedział, że wyglądam ładniej niż kiedykolwiek dotychczas – dodała ze 

skromnym uśmiechem i błyskiem w oczach.

Spojrzała na lekarza, po czym, z lekkim rumieńcem na twarzy, szybko spuściła wzrok.

Doktor Holcross patrzył na jej pochyloną głowę z krótką chłopięcą czupryną, na drżące ręce 

złożone  na  kolanach.  Już  otwierał  usta,  żeby  coś  powiedzieć,  kiedy  nagle  rozległo  się  głośne 

pukanie i ktoś energicznie otworzył drzwi.

– Bardzo przepraszam – powiedział Paul Tempie wchodząc do środka. – Nie przeszkadzam? 

Mary mówiła, że już skończyliście i że mogę wejść.

Leah podniosła głowę i wyraźnie podniecona, z rozchylonymi ustami i błyskiem w oczach, 

spojrzała  na  męża.  Ken  Holcross  przestał  obserwować  swoją  pacjentkę  i  uśmiechnął  się 

uprzejmie  do  przybyłego,  który  swoją  sylwetką  zdawał  się  Wypełniać  cały  pokój.  Paul  był 

ubrany  do  wyjścia  –  w  szare  wełniane  spodnie  i  tweedową  marynarkę.  Jego  wysoka  postać 

odznaczała się naturalnym wdziękiem, a złote włosy lśniły w dyskretnym świetle ukrytych lamp.

– Jak się masz, Leah – zwrócił się z uśmiechem do żony, która patrzyła na niego z zapartym 

tchem. – Jak ci dzisiaj poszło?

–  On  uważa...  on  powiedział,  że  wszystko  jest  w  porządku  –  odparła  zmieszana.  –

Powiedział, że przypominają mi się różne nowe rzeczy.

background image

Paul spojrzał pytająco na Kena Holcrossa.

– Rzeczywiście, Ken?

Lekarz  skinął  głową,  spokojnie  wytrzymując  spojrzenie  gościa  i  zastanawiając  się,  co  też 

Paul Tempie naprawdę myśli. Czy w dalszym ciągu uważa, że jego żona udaje zanik pamięci? A 

może jej bezradna rozpacz wywołała w nim wreszcie współczucie i zrozumienie?

–  Tak  –  odparł  Ken,  z  namysłem  kiwając  głową.  –  Leah  cofnęła  się  w  czasie  dalej  niż 

kiedykolwiek  przedtem.  Dokładnie  do  wieku  czterech  lat.  Przypomniała  sobie  pewne  istotne 

fakty z tego okresu.

– Ale reszty nie? – zapytał Paul spoglądając szybko najpierw na żonę, a potem na lekarza. –

Żadnych późniejszych wspomnień?

–  Obawiam  się,  że  nie,  ale...  –  dodał  Ken  widząc  nieszczęśliwą  minę  Leah  –  jestem 

przekonany,  że  to  tylko  kwestia  czasu.  Jej  obecny  stan  nie  jest  spowodowany  przyczynami 

psychologicznymi  i  z  całą  pewnością  ulegnie  poprawie.  W  każdej  chwili  spodziewam  się 

stopniowego powrotu pamięci.

Leah ożywiła się wyraźnie i z nadzieją spojrzała na lekarza.

– Naprawdę?

– Naprawdę – zapewnił ją Ken Holcross.

– Słyszałeś, Paul? – spytała z zachwytem, uśmiechając się do męża. – Słyszałeś? Ken uważa, 

że wkrótce z tego wyjdę.

Paul  w  milczeniu  patrzył  na  żonę.  Wprawne  oko  doktora  Holcrossa  dostrzegło  na  jego 

przystojnej twarzy całą gamę uczuć – niepokój, troskę, lęk, napięcie i współczucie.

A nawet dziwną, nieśmiałą czułość.

Psychoterapeuta  skinął  głową  do  swoich  myśli,  jakby  znalazł  odpowiedź  na  dręczące  go 

pytanie.  Wszystko  wskazywało  na  to,  że  Paul  Tempie  zaakceptował  obecny  stan  swojej  żony. 

Lekarz  obawiał  się  jednak,  że  wraz  z  tą  akceptacją  rodzi  się  coś  innego,  co  uznał  za  dosyć 

niepokojące.

–  Tak,  Leah,  słyszałem  –  powiedział  wreszcie  Paul.  –  A  teraz  chodź  –  dodał.  –  Nie 

chciałbym, żebyśmy się spóźnili. Mamy stolik zarezerwowany na szóstą, zapomniałaś?

– Idziemy do chińskiej restauracji – wyjaśniła Leah z promiennym uśmiechem. – Uwielbiam 

chińskie  jedzenie.  Pierwszy  raz  spróbowałam  chińszczyzny  w  ubiegłym  tygodniu  i  od  tamtej 

pory zadręczam Paula, żeby mnie znów zabrał do restauracji.

– Dosłownie nie daje mi żyć  –  potwierdził z uśmiechem Paul i wziął pod rękę żonę, która 

tymczasem  do  niego  podeszła.  –  Zobaczysz,  że  krewetki,  kaczka  po  pekińsku  i  chop  suey  to 

niebiańskie przysmaki – dodał ściszonym głosem, spoglądając na jasną, lśniącą głowę tuż koło 

swego ramienia.

Tym razem nie potrafił ukryć filuternego uśmiechu ani ciepłej nuty w głosie.

background image

Ken Holcross wstał i patrzył, jak Paul i Leah wychodzą, a następnie opadł na fotel i zaczął 

machinalnie przeglądać terminarz.

Wreszcie oparł się wygodnie i spojrzał w sufit, myśląc o ciepłym uśmiechu swojej pacjentki, 

o  czułym  spojrzeniu  jej  męża  i  szorstkim  głosie,  który  jeszcze  pół  godziny  wcześniej,  w  tym 

samym gabinecie, mówił: „Nienawidzę go", jednocześnie wyrażając życzenie, żeby Paul Tempie 

nie żył.

Lekarz zadumał się nad tajemnicą ludzkiej osobowości. Przypadek Leah Temple stanowił z 

pewnością dobitny dowód na to, jak bardzo doświadczenia z dzieciństwa wpływają na późniejsze 

kształtowanie  się  charakteru.  Uwolniona  przez  okresową  amnezję  od  dręczących  wspomnień, 

Leah stała się zupełnie innym człowiekiem.

Czy  jednak  ta  szczęśliwa,  ufna  kobieta,  która  przed  chwilą  wyszła  z  jego  gabinetu,  to 

prawdziwa Leah Temple? Czy rzeczywiście jest tą samą kobietą, którą by była, gdyby nie została 

zmuszona do otoczenia się twardą skorupą chroniącą przed bólem i cierpieniem?

Może ta nowa  Leah była  jedynie tymczasowym  aberracyjnym tworem, jak różne wcielenia 

ludzi cierpiących na poważne zaburzenia osobowości? Będzie to można orzec dopiero, gdy wróci 

jej pamięć. Mimo wieloletniego zawodowego doświadczenia Ken Holcross musiał przyznać, że 

nie ma pojęcia, czego w tej sytuacji należy oczekiwać.

Niewykluczone,  że  Leah  Temple  powróci  do  swoich  dawnych  destrukcyjnych  wzorców 

zachowań i otoczy się nową ochronną skorupą, o tyle twardszą, o ile świeższe i mocniejsze będą 

stopniowo odzyskane bolesne wspomnienia. I może dalej porównywać swoje intymne stosunki z 

mężem do tego pierwszego niszczącego kontaktu i pogardzać nim tylko za to, że jest mężczyzną i 

pragnie jej ciała.

Doktor  Holcross  zawsze  obawiał  się  takiej  ewentualności,  ale  teraz  w  znanym  równaniu 

pojawiła  się  nowa  niepokojąca  niewiadoma.  Po  raz  pierwszy  doktor  Holcross  zaczął 

podejrzewać, że Paul Tempie może się od nowa zakochać w swojej żonie.

– Zjesz trochę tego, Leah?

Leah podejrzliwie przyjrzała się kolejnej potrawie na talerzu męża. – A co to jest?

– Kalmary z grila. Spróbuj.

–  Kalmary?  –  Leah  patrzyła  na  Paula  z  niedowierzaniem.  –  To  znaczy  coś  w  rodzaju 

ośmiornicy?

Paul uśmiechnął się.

– Praktycznie to samo.

– I ludzie to jedzą?

– Naturalnie. To kosztowny przysmak. Znów spojrzała na talerz Paula.

Paul  patrzył  na  nią  z  uwagą,  podziwiając  grę  świateł  na  jej  twarzy,  wyraz  zaciekawienia  i 

dziecinnej radości w oczach.

Patrzenie, jak Leah na nowo odkrywa świat, sprawiało mu autentyczną przyjemność.

background image

Uświadomił  sobie,  że  przestał  wreszcie  ją  podejrzewać  o  symulowanie  amnezji.  Nawet 

najwytrawniejsza  aktorka  nie  potrafiłaby  w  sposób  tak  przekonujący  grać  takiej  roli  przez 

dwadzieścia  cztery  godziny  na  dobę.  A  już  z  pewnością  znużona,  niezrównoważona  kobieta, 

którą  pamiętał,  nie  zdobyłaby  się  na  wyraz  takiej  autentycznej,  szczerej  radości  wywołanej 

drobnymi,  prostymi  przyjemnościami.  Leah,  wyraźnie  speszona,  przyglądała  się  kalmarom, 

nieświadoma spoczywającego na niej wzroku męża.

– Jak to smakuje? – spytała w końcu. Paul zastanowił się.

– Jest delikatne i trochę jak guma. Leah wzdrygnęła się.

– To ja dziękuję, Paul, ale – dodała nieśmiało – wzięłabym te dwie ostatnie krewetki, jeśli ty 

ich nie będziesz jadł.

– Nie będę.

– Na pewno? – spytała z troską w głosie. – Nie chciałabym być zachłanna. Uważam, że i tak 

już zjadłam więcej, niż mi się należało.

– Na pewno – powtórzył Paul. – Nie zjadłbym ich, nawet gdybyś mnie związała i przystawiła 

mi pistolet do skroni.

Leah zachichotała patrząc, jak Paul nakłada jej na talerz resztę krewetek.

– Leah?

–  Mhm?  –  Przełykała  właśnie  dużą  porcję  grzybów  z  warzywami  i  kawałkami  kurczaka, 

popijając herbatą z małej malowanej filiżanki.

– Jak tam, udała ci się sesja z Kenem?

–  Chyba  tak,  chociaż  przez  większość  czasu  byłam  nieświadoma.  Ale  kiedy  mnie  obudził, 

czułam się cudownie.

– Czy puszczał ci taśmy? Słuchałaś jakichś swoich wspomnień?

Potrząsnęła głową.

– On mówi, że słuchanie tych wspomnień w takiej formie, zanim one w sposób naturalny do 

mnie wrócą, mogłoby mi zaszkodzić.

Czeka, aż to wszystko samo mi się przypomni.

Przez  chwilę  milczała.  Światło  wiszących  nad  ich  głowami  chińskich  lamp  kładło  na  jej 

pięknej twarzy łagodne cienie.

– Paul... – zaczęła nieśmiało.

– Tak, słucham?

– Paul, czy to nie byłoby wspaniałe, gdybym zaczęła sobie wszystko przypominać? Czy nie 

byłaby to najcudowniejsza sprawa na świecie, gdybym odzyskała swoje wspomnienia?

Paul patrzył na jej błyszczące oczy z uwagą.

– Bardzo ci na tym zależy, prawda, Leah?

–  Tak,  bardzo.  Zupełnie  sobie  nie  wyobrażasz...  –  urwała  nagle  bawiąc  się  srebrną 

grawerowaną pałeczką do jedzenia, którą na próżno starała się właściwie użyć.

background image

– Czego sobie nie wyobrażam? – spytał delikatnie Paul.

– Jakie... jakie to jest uczucie, kiedy człowiek jest taki... taki nie powiązany. Boja nie jestem 

z niczym związana – powiedziała z nagłą rozpaczą. – To tak, jakbym nie miała na czym postawić 

nóg. Unoszę się jak liść na wietrze. I to jest straszne, bo człowiek nie wie ani gdzie był, ani gdzie 

się znajdzie.

Na twarzy Paula odmalowało się współczucie; ścisnął ją za rękę.

– Nie ma się czego bać, Leah. Jesteś ze mną, a ja już zadbam o to, żeby ci się nic nie stało. 

Przecież chyba o tym wiesz.

Leah patrzyła Paulowi w oczy tak śmiało i szczerze, że poczuł się speszony.

–  Czy  ty  mnie  nienawidziłeś,  Paul?  –  spytała  nagle,  zaskakując  go–  Co  chcesz  przez  to 

powiedzieć?

–  To znaczy dawniej...  – odparła spuszczając oczy  i  mnąc  w rękach serwetkę.  –  Wiem,  że 

musiałam  być  straszna  –  ciągnęła  cicho,  w  napięciu.  –  Domyślam  się  tego  ze  sposobu,  w  jaki 

patrzą na mnie dziewczynki i nawet Anna i Heinz... Tak, musiałam być potworem. Zastanawiam 

się, jaka byłam dla ciebie, Paul. Czy też mnie nienawidziłeś?

Znów spojrzała na niego i Paul poruszył się niespokojnie.

– No, owszem, były trudne chwile – przyznał eufemistycznie.

– Ale na czym to polegało? – zapytała patrząc na niego błagalnie. – Co ja takiego robiłam, 

Paul? Jakim byłam człowiekiem? Jakie rzeczy ci mówiłam?

Paul  zawahał  się  –  jak  żywa  stanęła  mu  w  pamięci  Leah,  która  jeszcze  miesiąc  czy  dwa 

miesiące  temu,  w  skąpym  staniczku  i  w  majtkach,  rzucała  w  niego  książkami  i  flakonikami 

kosmetyków,  miotając  obelgi.  Pamiętał  jej  głos,  ostry  i  agresywny,  pamiętał  słowa,  które 

wykrzykiwała, stek przekleństw tak ordynarnych, że do dziś ich wspomnienie budziło niesmak.

Paul  Tempie  wiedział,  że  jego  żona  miała  trudne  dzieciństwo,  ale  nigdy  na  ten  temat  nie 

mówiła. Powiedziała mu jedynie, że wcześnie straciła rodziców i że się wychowywała w różnych 

rodzinach  zastępczych.  Podejrzewał,  że  Ken  Holcross  wie  znacznie  więcej  o  tym  okresie  jej 

życia.  Ale  Ken,  jako  uczciwy  lekarz,  szanował  tajemnicę,  obowiązującą  go  wobec  pacjentki,  i 

nigdy  nie  zdradzał  szczegółów,  jakich  się  dowiadywał  podczas  długich  sesji 

psychoterapeutycznych.

Nawet  teraz,  kiedy  Leah  cierpiała  na  zanik  pamięci,  Ken  nigdy  nie  zawiódł  jej  zaufania. 

Mówił Paulowi jedynie, że widzi postęp i że w miarę, jak Leah będzie odzyskiwała pamięć, jej 

ułomna w tej chwili osobowość powróci do normy.

Paul,  nie  spuszczając  oka  z  delikatnej  linii  policzków  i  warg  swojej  żony,  myślał  o 

powściągliwości  i  rozwadze  lekarza.  Ku  swojemu  zaniepokojeniu  stwierdził,  że  ma 

niepohamowaną chęć nachylić się przez stół i pocałować pięknie wykrojone, kształtne usta Leah.

Ujął mocno pałeczki, usiłując zwalczyć ogarniające go silne pożądanie.

background image

Siedząca naprzeciwko niego kobieta stawała się, sama o tym nie wiedząc, coraz bardziej mu 

droga. Miała całe piękno i uwodzicielski urok Leah, a do tego jeszcze pełną słodyczy szczerość, 

prostotę i spontaniczną radość.

Ostatnio, podczas samotnych nocy, miewał męczące erotyczne sny, w których pojawiała się 

Leah, i  coraz  częściej łapał  się na  tym,  że  z  trudem opanowuje  chęć  porwania jej w  ramiona  i 

zakosztowania smaku jej cudownych ust i ciała, które pamiętał z dręczącą dokładnością.

–  Paul...  zaczęła,  grzebiąc  pałeczkami  wśród  resztek  chop  suey  w  poszukiwaniu  swoich 

ulubionych chrupkich kasztanów.

– Tak, Leah? – Paul wziął się w garść, usiłując nadać głosowi naturalne brzmienie.

Zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji takie myśli są niedopuszczalne. I że Ken właśnie 

przed  tym  próbował  go  ostrzec.  Mimo  wspólnej,  burzliwej  przeszłości,  ta  kobieta  była  jak 

dziecko, ufne i niewinne, i obecnie całkowicie od niego zależne. Nie miał prawa nawet myśleć o 

tym, co ostatnio zaprzątało jego wyobraźnię.

Zwłaszcza że jeszcze parę tygodni temu chciał się z nią rozwieść i całkowicie usunąć ją ze 

swego życia.

– Ken wspomniał dzisiaj o moim pierścionku zaręczynowym.

– Tak?

– Nie wiedziałam, jak wygląda. A jak mi go opisał, to... to wydaje mi się, że go nie ma w 

szkatułce z biżuterią. Ken mówił, że może... może ty trzymasz go w jakimś sejfie.

Paul potrząsnął głową.

– Zawsze sama pilnowałaś swojej biżuterii, Leah.

– A czy w moim pokoju jest może jakiś ukryty sejf? Za obrazem czy gdzieś indziej, jak to 

bywa w książkach?

Paul uśmiechnął się.

– Nic o tym nie wiem, chyba że kazałaś go zainstalować bez mojej wiedzy.

Leah zamilkła, zatroskana.

–  Ale  dlaczego,  Leah?  Dlaczego  interesuje  cię  akurat  właśnie  ten  pierścionek?  zapytał 

łagodnie.

– Bo... bo bym go chciała nosić – rzekła nieśmiało, unikając jego wzroku. – Bo to jest mój 

zaręczynowy pierścionek, który dostałam od ciebie, i chciałabym go nosić.

I znów Paul poczuł przemożną chęć, by wziąć Leah w ramiona i pocałować ją.

– Znajdziemy go, nie martw się – powiedział spokojnym głosem, jednocześnie przyzywając 

gestem  kelnera.  –  Ten  pierścionek  ze  szmaragdem  jest  albo  gdzieś  u  ciebie  w  pokoju,  albo  w 

depozycie w banku. Zobaczysz, że się znajdzie.

– No, no, no – powiedział wesoło Joe unosząc w ironicznym geście wyszczerbiony kubek z 

kawą.  –  Witamy  prawdziwego  farmera.  A  nie  zapomniałeś  przypadkiem  przed  wejściem 

porządnie wytrzeć butów, Timmy?

background image

Tim  skrzywił  się,  bynajmniej  nie  ubawiony,  i  zajął  miejsce  naprzeciw  kumpla,  który  nie 

przestawał przyglądać mu się z sardonicznym uśmieszkiem.

– No więc jak? – dociekał Joe. – Fajna robota?

–  W  porządku  –  odparł  Timmy.  –  Poproszę  kawę,  czarną  –  dodał,  kiedy  pojawiła  się 

kelnerka. – I dwie grzanki.

–  W  porządku?  –  powtórzył  za  nim  jak  echo  Joe.  –  Chcesz  powiedzieć,  że  lubisz  to 

wygarniać?

–  Odpieprz  się,  dobra?  –  powiedział  Tim  znużonym  głosem.  –  Chciałeś,  żebym  wziął  tę 

robotę i obaj doskonale wiemy, po co tam jestem, więc daruj sobie te dowcipasy na temat pracy 

na farmie.

Joe oparł się wygodnie patrząc, jak kelnerka nalewa im kawy.

– Ale nie jest tak źle, co? – nalegał. – Żyć wśród tych bogatych ludzi jak pan farmer.

–  Ja  tam  nie  wiem  –  odparł  krótko  Tim.  –  Jestem  po  prostu  najemnym  pracownikiem. 

Traktują mnie dobrze – dodał miękko. – Bob McBride, zarządca, jest naprawdę równym facetem.

– A Tempie? Też jest taki równy?

– Ja z nim nie mam do czynienia Moim szefem jest Bob.

– A co z panią domu, Timmy? Miałeś może okazję rozmawiać z tą słodką pieszczoszką?

–  Owszem,  miałem  –  odparł  Tim,  z  nieobecnym  wyrazem  twarzy  popijając  kawę.  –

Rozmawiałem z nią, nawet parę razy.

Joe nachylił się, a jego małe oczka nagle zabłysły.

– Rozmawiałeś? – mruknął cicho. – To dobrze, Timmy. To po prostu świetnie.

– Jest bardzo przystępna – powiedział Tim. – Wcale nie taka, jak mówiłeś. Jest nawet... cicha 

i całkiem nieśmiała.

–  Cicha  i  nieśmiała!  –  powtórzył  jak  echo  Joe  i  wybuchł  rubasznym  śmiechem.  Oparł  się 

wygodnie  i  wyciągnął  nogi  aż  na  przejście  między  stolikami.  –  Co  za  znawca  kobiet  z  ciebie, 

Timmy. Cicha i nieśmiała, no, no, no! – powtórzył rżąc ze śmiechu. – Leah Temple, mój Boże.

– Naprawdę z nią rozmawiałem – bronił się Tim. – Nawet dwa razy, tak jak ci mówiłem. Raz 

w stajni, kiedy padało, i raz na drodze nad strumieniem. Ona lubi długie spacery.

– Czyżby teraz polubiła? – dopytywał się Joe, rozbawiony. – Pewnie ma jakiegoś chłopa. Bo 

nie bardzo mogę ją sobie wyobrazić, jak podziwia baranki i motylki.

–  Nie  wiem,  gdzie  ona  chodzi  –  odparł  słabym  głosem  Tim,  na  którego  młodej  twarzy 

pojawił się wyraz troski i niepokoju.

– No więc?

– Co no więc?

– No więc  co  ci powiedziała?  Czy  masz blade  pojęcie o  tym,  w  jakiej nasza panienka  jest 

ostatnio formie umysłowej?

– Pytałem ją. Mówi, że jest w porządku.

background image

– W porządku. A co to znaczy w porządku?

– No chyba to, co słyszysz. Powiedziałem jej, że Bob McBride mówił, że od czasu swojego 

wypadku  miała  jakieś  kłopoty  z  pamięcią,  a  ona  na  to,  że  już  wszystko  minęło  i  że  czuje  się 

zupełnie dobrze.

–  Dobrze  się  czuje?  –  Zarośnięta  twarz  Joe'ego  ożywiła  się,  zdradzając  pełne  chciwości 

zainteresowanie.

– Tak powiedziała? – Tak.

– Kiedy, Timmy?

Tim wzruszył ramionami.

– Przynajmniej z tydzień temu, może trochę więcej. Jak rozmawiałem z nią po raz pierwszy.

–  No,  no,  no  –  mruknął  Joe  popijając  kawę  i  patrząc  na  gliniaste  grzanki,  które  właśnie 

pojawiły się przed Timem.

–  Co  o  tym  myślisz?  –  zapytał  Tim  po  dłuższym  milczeniu,  otwierając  plastikowy 

pojemniczek z dżemem truskawkowym i smarując grzankę.

– Myślę, Timmy, że jesteśmy wolni i że z kupą szmalu jedziemy do Meksyku.

Tim zrobił niepewną minę i kumpel spojrzał na niego ostro.

– O co chodzi, bracie?

–  Nie  wiem  –  odpowiedział  wolno  Tim,  jedząc  grzankę  i  wycierając  brodę  z  tłuszczu.  –

Chodzi o to, że...

– O co chodzi, Timmy? – Oczy Joe'ego zabłysły, a jego wielkie ciało zdradzało napięcie.

– Widziałem ją kilka razy w jego towarzystwie... – powiedział niepewnie Tim. – To znaczy z 

mężem.  Spacerowali  sobie,  śmiali  się  i  rozmawiali  całkiem  przyjaźnie.  Wcale  nie  wyglądało, 

jakby...

Joe odprężył się i łyknął kawy.

–  Do  cholery,  przecież  to  nic  nie  znaczy.  Ona  tak  specjalnie  udaje,  żeby  nikt  niczego  nie 

podejrzewał, bo przecież wie, co się z nim wkrótce stanie.

– Skąd wiesz? Skąd masz pewność, że nie zmieniła zdania?

Duży mężczyzna niecierpliwie machnął ręką.

– Wiesz, co ci powiem, szczeniaku? Raz przynajmniej mógłbyś nie być takim durniem. Już

ci to wszystko kładłem w łeb – dodał, z trudem próbując się opanować. – Ona wie, kim jestem, 

Timmy. Wie, jak mnie dorwać i z czego żyję. Gdyby się rozmyśliła, to czy nie sądzisz, że już do 

tej pory miałbym policję na karku? Jestem przekonany, że w jakiś sposób dałaby im cynk, żeby 

mieć pewność, że mnie unieszkodliwią i że nie wykonam dla niej tej roboty. Myśl, Timmy, myśl, 

do licha.

Tim wolno skinął głową, popijając kawę.

–  Chyba  masz  rację  –  powiedział  wreszcie.  –  Albo  musi  zrealizować  ten  plan,  albo  cię 

zawiadomi, że się rozmyśliła, albo cię zakapuje przed glinami. Innych możliwości niema, nonie?

background image

–  Jasne,  że  nie.  Ale  żeby  ci  poprawić  samopoczucie,  pójdę  ją  zapytać,  dobrze?  Po  prostu 

wpadnę, żeby sprawdzić, czy w dalszym ciągu odbieramy na tej samej fali, pani Tempie i ja. A 

tymczasem – dodał Joe swobodnym tonem – tu jest dla ciebie coś małego jako zaliczka, żebyś 

wiedział, chłopcze, że naprawdę gra jest warta świeczki.

Po brudnym stole posunął ukradkiem w stronę Tima zwitek banknotów.

Chłopak wziął je i zaniemówił. Instynktownie schował pieniądze pod stół i w miarę jak liczył 

banknoty, jego niebieskie oczy robiły się coraz większe.

– Do diabła, Joe... Tu jest pięć tysięcy...

– Jasne, dokładnie tyle tu jest, Timmy – odparł spokojnie Joe. – A będzie znacznie więcej, 

jak nam ten numer wyjdzie. To dopiero zaliczka.

– Ale skąd wziąłeś takie pieniądze?

– Od naszej małej przyjaciółeczki, Leah Temple, Timmy.

– Mówiłeś, że ona nie ma jeszcze żadnych pieniędzy.

–  Bo  nie  miała.  Ale  jej  powiedziałem,  że  potrzebna  mi  jest  zaliczka,  żebym  wiedział,  że 

traktuje sprawę poważnie.

Dała mi pierścionek i powiedziała, że mogę go sprzedać i wziąć sobie pieniądze.

– A kiedy to wszystko się stało?

– Tego wieczora, kiedyśmy się umawiali na tę robotę. Kiedy została pobita. Przyniosła wtedy 

ten pierścionek.

Tim  spojrzał  na  zwitek  banknotów,  który  trzymał  w  ręku,  a  potem  na  porośniętą  siwym 

zarostem brutalną twarz siedzącego naprzeciwko mężczyzny.

– Co to musiał być za pierścionek – powiedział wreszcie.

–  Ba!  Wielki  kwadratowy  zielony  kamień  jak  mój  kciuk.  Zawiozłem  go  do  jednego 

znajomego  pasera  w  Vancouverze.  Powiedział,  że  jest  wart  majątek...  gdyby  można  było  go 

sprzedać legalnie, ale musiałem się zgodzić na jego cenę.

–  Za  ile  go  spuściłeś?  –  zapytał  Tim  z  nabożną  czcią.  Kontakt  z  ciepłym  zwitkiem 

banknotów dodał mu pewności siebie, poczuł w sobie dziwną siłę. – Ile dostałeś, Joe, powiedz?

– Dwanaście kawałków – odpowiedział krótko Joe. – Dasz wiarę? Za taki mały pierścionek, 

o którym powiedziała, że już go nie chce nosić?

Tim przypomniał sobie łagodną twarz kobiety, jej promienne oczy, nieśmiałe zachowanie i 

dziecinny uśmiech.

Joe ma rację, uznał. Ta  kobieta musi być  cholernie dobrą aktorką, skoro  udaje niewiniątko 

mając  pierścionki  wartości  tysięcy  dolarów  i  wchodząc  w  układy  z  bandziorami.  Musi  być 

cholernie pazerną suką, która chce się pozbyć męża, a oni mają jej w tym pomóc.

Tim  wstał  i  uśmiechając  się  do  Joe'ego  wpychał  pieniądze  do  bocznej  kieszeni  spodni.  Po 

chwili,  uśmiechając  się  w  dalszym  ciągu,  odwrócił  się  na  pięcie  i  pewnym  siebie  krokiem,  z 

udawaną swobodą, wyszedł z knajpy.

background image

Rozdział 6

Żółty  szkolny  autobus,  pełen  hałaśliwych  dzieciaków,  zatrzymał  się  w  kłębach  kurzu  przy 

wiejskiej  drodze.  Otworzyły  się  drzwi  i  z  autobusu  wysiadła  Bonnie  McBride,  z  satysfakcją 

odwracając się tyłem do swoich rozwrzeszczanych rówieśników, którzy odjechali zaraz potem.

Brnęła  zniechęcona  drogą  wiodącą  do  farmy,  a  jej  niebieski  plecak  i  piękne  jasne  włosy 

lśniły  w  wiosennym  słońcu.  W  twarzy  Bonnie  jednak  tego  ciepłego  majowego  popołudnia  nie 

było nic radosnego. Okrągła, pulchna buzia nosiła ślady cierpienia.

Bonnie myślała bowiem o minionych właśnie koszmarnych dwóch godzinach i dojrzewało w 

niej ponure postanowienie.

Nigdy więcej,  przysięgała  sobie  wycierając łzy  wierzchem  drżącej  dłoni.  Nigdy więcej  nie 

narazi  się  na  męczarnię,  jaką  jest  doroczny  sprawdzian  z  gimnastyki,  połączony  z  publicznym 

mierzeniem wzrostu i wagi każdej dziewczynki.

–  Bonnie  McBride!  –  wykrzyknęła  ze  zgrozą  nauczycielka  gimnastyki,  sprawdzając  na  jej 

karcie wyniki. – Od ubiegłej wiosny przybyło ci piętnaście kilo! Nie muszę ci mówić, kochanie, 

że  to  bardzo  niedobrze  –  ciągnęła  wstrząśnięta  pani  Anderson,  podczas  gdy  inne  dziewczynki 

chichotały zatykając usta rękami.

Na samo wspomnienie tej sceny Bonnie oblała się rumieńcem. Oczyma wyobraźni widziała 

siebie,  jak  stoi  w  szortach  i  trykotowej  koszulce  przed  całą  klasą,  a  pani  Anderson  trzyma  jej 

kartę  tak,  żeby  ją  wszyscy  widzieli.  Szczupłe,  długonogie,  podobne  do  źrebaków  dziewczynki 

pożerają ją wzrokiem...

– Do diabła! – wyrwało się Bonnie głośno na samo wspomnienie tamtej męki. – Ja już tego 

dłużej  nie  wytrzymam  –  wyszeptała  z  determinacją  zwracając  się  do  słoneczników,  którymi 

wysadzany był brzeg drogi. – Naprawdę nie wytrzymam. Nie chcę ich więcej widzieć na oczy, 

żadnej. To jest ostatnie piątkowe popołudnie, kiedy wracam do domu.

Kopnęła  słoneczniki  niemal  żałując,  że  nie  ma  z  nią  Allie.  Zwykle  razem  wracały  od 

autobusu,  kłócąc  się  przez  całą  drogę.  Allie  irytowała  ją  nieustannie,  ale  Bonnie  doszła  do 

wniosku, że czasami nawet denerwująca obecność siostry jest lepsza od przebywania sani na sam 

z niewesołymi myślami.

Ale  Allie  była  dziś  zajęta  –  została  po  lekcjach,  żeby  wziąć  udział  w  popisach 

gimnastycznych piątej klasy, których Bonnie nie chciała oglądać. Ze swoim szczupłym, zwinnym 

ciałem Allie była wspaniałą gimnastyczką, sprawną i nieustraszoną. Od samego patrzenia na salta 

i przewroty siostry Bonnie czuła się jeszcze cięższa i bardziej niezdarna.

Przykucnęła  przy  drodze,  zdjęła  plecak  i  zaczęła  w  nim  grzebać.  Paczka  ciasteczek, 

smakowitych  i  obiecujących,  leżała  sobie  spokojnie  w  swoim  błyszczącym,  celofanowym 

opakowaniu. Na sam jej  widok Bonnie napłynęła ślinka do ust,  a w brzuchu zaczęło burczeć  z 

background image

głodu.

Nie  tknęła  jednak  ciasteczek.  Wstała,  włożyła  z  powrotem  plecak  i  z  ponurą,  pełną 

determinacji  miną  ruszyła  przed  siebie.  Ciasteczka,  nie  rozpakowane,  musiały  czekać  do  jutra. 

Miały  się  stać  ważnym  elementem  uroczystej  ceremonii,  razem  z  białą  suknią,  w  której 

przystępowała  niedawno  do  konfirmacji,  i  fiolką  tabletek  nasennych,  które  od  paru  tygodni 

wykradała z apteczki Leah Temple.

Bonnie była nawet trochę  zdziwiona tym,  że tak  łatwo może zdobyć tabletki.  Pani Tempie 

najwyraźniej ostatnio nie przyjmowała ich regularnie, mimo że Anna co tydzień, robiąc zakupy, 

realizowała  jej  recepty.  Prawdopodobnie  myślała,  że  pani  Tempie  jednak  zażywa  leki.  Nie 

zdawała  sobie  sprawy,  że  Bonnie  stale  podbiera  małe  niebieskie  kapsułki,  robiąc  sobie  z  nich 

zapas  na  półce  w  swojej  szafce,  Bonnie  w  każdym  razie  wiedziała,  że  to,  co  zgromadziła 

dotychczas,  wystarczy,  by  ją  zabić.  Ta  myśl  napełniała  ją  strachem,  ale  i  dziwnym  spokojem, 

ponieważ  był  to  właśnie  weekend,  w  którym  postanowiła  wreszcie  ze  sobą  skończyć.  Jutro 

pójdzie do stajni, zamknie się w siodłami, rozłoży na ziemi koc i ubierze w śliczną, długą, białą 

sukienkę, żeby ładnie wyglądać, kiedy ją znajdą.

Westchnęła  rozmarzona,  wyobrażając  sobie,  jak  leży  blada,  tragiczna  i  piękna,  z 

rozsypanymi dokoła złotymi włosami i zamkniętymi w wiecznym śnie oczami. Zastanawiała się, 

kto pierwszy ją znajdzie. Pewnie ojciec, który chodzi do stajni znacznie częściej niż matka. Ale 

oczywiście  zaraz  zlecą  się  wszyscy,  żeby  ją  oglądać,  i  każdy  będzie  ciekaw,  w  jaki  sposób 

umarła, i będą jej żałowali... '

Nagle,  w  obłoku  kurzu  i  pryskając  spod  kół  żwirem,  przemknęła  koło  niej  ciężarówka 

Jody'ego  Mullera.  Bonnie  znieruchomiała  w  napięciu,  ale  jej  młody  sąsiad  się  nie  zatrzymał. 

Zwykle, jak był sam, nie dokuczał jej tak bardzo. Po prostu rzucał jej jakieś nieuprzejme słowo 

przez otwarte okno i jechał dalej.

– Chrum, chrum! – krzyknął tym razem. – Cześć, Miss Piggy, jak ci idzie?!

Cała  przyjemność,  jaką  Bonnie  czerpała  z  wyobrażania  sobie  sceny  swojej  śmierci,  prysła 

nagle i ogarnęła janowa fala rozpaczy. Przyspieszyła kroku pragnąc jak najprędzej znaleźć się w 

wilgotnym,  bezpiecznym  wnętrzu  siodłami,  zostawić  za  drzwiami  ten  podły  świat,  zjeść 

wszystkie ciasteczka, połknąć cały zapas pigułek i raz na zawsze przestać cierpieć.

Dotarła do domu, otworzyła drzwi, weszła do kuchni i stanęła jak wryta.

Po  kuchni  krzątała  się  Anna  w  fartuszku  założonym  na  dżinsy,  cała  zaróżowiona  z 

podniecenia. Przy stole siedziała Leah Temple popijając kawę, zajadając ciasto z truskawkami i 

uśmiechając się do Anny z nieśmiałą życzliwością.

Bonnie  gapiła się  na  tę  scenę  z otwartą  ze  zdumienia  buzią.  Nie  przypominała sobie,  żeby 

kiedykolwiek w całym jej życiu Leah Temple zniżyła się do wizyty w ich domu. Sama myśl o 

tym  wydawała  się  niedorzeczna.  A  jednak  Leah  tu  była  –  siedziała  w  spłowiałych  dżinsach  i 

złocistej  bluzce,  doskonale  pasującej  do  jej  pięknych  oczu.  Nawet  w  tym  niedbałym  stroju 

background image

wydawała  się  wytworna  i  pełna  wdzięku.  Jej  jasna  twarz  zalśniła,  kiedy  nabrała  na  widelczyk 

kolejną porcję ciasta z truskawkami.

– Jak się masz, Bonnie – powiedziała z miłym uśmiechem. – Jak tam było dzisiaj w szkole?

– Było... było w porządku – odparła Bonnie przełykając nerwowo ślinę.

Rzuciła  matce  wymowne  spojrzenie,  po  czym  zniknęła  w  korytarzu.  Idąc  do  siebie 

zatrzymała  się  po  drodze,  żeby  na  półce  koło  tabletek  schować  ciasteczka.  Kiedy  wróciła  do 

kuchni, z jeszcze większym zdumieniem spostrzegła, że Puszek, ich kot, leży zwinięty w kłębek 

na kolanach pani Tempie, która głaszcze pieszczocha i karmi go ciastem. Jednocześnie Pikuś, ich 

cocker-spaniel, łasił się do niej w niemym uwielbieniu.

– Twoja mama obiecała, że nauczy mnie piec takie ciasto – powiedziała Leah uśmiechając 

się do grubej dziewczynki, która speszona zatrzymała się koło stołu.

– Bardzo Chciałabym się nauczyć gotować. Heinz nie lubi, żeby mu się plątać pod nogami, 

kiedy jest zajęty – dodała z żalem.

Bonnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z błaganiem w oczach bezradnie patrzyła na matkę, 

która zbliżała się do niej właśnie z dzbankiem dymiącej kawy.

– Zjesz kawałek ciasta, Bonnie? – spytała Anna córkę jak gdyby nigdy nic, jak gdyby pani 

tych włości codziennie wpadała do nich po południu na herbatę.

– Nie, dziękuję, mamo, nie jestem... nie jestem głodna – skłamała Bonnie myśląc, że chybaby 

umarła, gdyby miała usiąść przy stole i jeść w obecności pani Tempie. – Chyba... chyba pójdę i 

zobaczę, czy... – urwała, gorączkowo usiłując znaleźć jakiś pretekst, by wyjść z kuchni i z domu.

–  Zanim  wyjdziesz,  Bonnie  –  powiedziała  życzliwie  Leah  Temple  –  chciałabym  ci  coś 

pokazać. I tobie też, Anno.

Matka Bonnie podeszła do stołu, patrząc ciekawie na plastikową torbę w kwiatki, którą Leah 

wyciągnęła spod  krzesła,  a  następnie  położyła na  stole  i  zaczęła z niej  wyciągać  różne rzeczy: 

szminki, pędzelki, puder, róż i cienie do powiek.

Serce  Bonnie  zaczęło  walić  jak  młotem,  ze  strachu  zrobiła  się  biała  jak  papier.  Zagryzła 

wargę i ukradkiem spojrzała na matkę, dygocąc z przerażenia i ogarniającego ją powoli uczucia 

wstydu.

A jednak Leah Temple zaraz wszystko powie jej matce.

Wobec  nich  obu  na  zimno  ma  zamiar  zdemaskować  kradzież  Bonnie,  powiedzieć  Annie, 

czego  dopuściła  się  jej  córka.  A  potem,  pomyślała  z  goryczą,  rozparta  wygodnie  na  krześle, 

będzie  się  napawała  jej  upokorzeniem.  Będzie  patrzyła  z  tą  samą  okrutną  satysfakcją,  jaką 

zawsze czerpała z cierpienia innych.

Nic się nie zmieniło, pomyślała Bonnie z rozpaczą. Jest tak samo okropna, jak była. I teraz 

mama będzie na mnie wściekła i będzie wrzeszczała, a pani Tempie będzie się gapiła i śmiała...

W  Bonnie  wezbrała  nienawiść  tak  silna,  że  chwilę  potrwało,  nim  dotarło  do  niej,  o  czym 

mówi ich gość.

background image

– ...i Doris mówiła, że teraz uczą tego w szkole – kończyła Leah nieśmiało.

– W szkole? – powtórzyła Anna z niedowierzaniem. – Makijażu?

Leah skinęła głową, przelotnie spojrzała na Bonnie, po czym znów zwróciła się do Anny.

– Doris to pielęgniarka ze szpitala, która była dla mnie bardzo dobra. Dzwonię do niej mniej 

więcej raz na tydzień i pytam o różne rzeczy, a przy okazji informuję ją o moim stanie zdrowia. 

Doris ma córkę w wieku Bonnie.

Anna  podeszła  do  stołu,  w  dalszym  ciągu  niepewna,  patrząc  na  plastikowe  i  metalowe 

drobiazgi, na kolorowe pudry, flakoniki i pędzelki.

– Więc pomyślałam – podjęła Leah – że może te rzeczy przydałyby się Bonnie, zwłaszcza że 

ja naprawdę nie widzę dla nich zastosowania. Ale chciałabym przede wszystkim wiedzieć, Anno, 

czy nie masz nic przeciwko temu – zakończyła posyłając Annie szybkie spojrzenie.

Bonnie  wpatrywała  się  w  obie  kobiety,  zbyt  oszołomiona,  żeby  cokolwiek  powiedzieć, 

powoli przetwarzając w umyśle tę informację.

Leah  Temple  mówiła  to  wszystko,  żeby  ją  kryć,  a  nie  skompromitować.  Wymyśliła  taki 

sposób ofiarowania jej swojej wspaniałej kolekcji kosmetyków, żeby matka Bonnie zgodziła się 

na to i nie zabroniła córce używać tych cudowności. Zdumiewające.

W  Bonnie  nagle  wezbrała  nadzieja.  Oblizała  usta  i  spojrzała  na  matkę  z  rozpaczliwym 

błaganiem w oczach.

Anna popatrzyła na córkę, w dalszym ciągu pełna wątpliwości.

– Czy rzeczywiście uczycie się w szkole makijażu? – spytała.

– Czasami – odpowiedziała Bonnie krótko.

Nie  mogła  w  tym  momencie  nie  spojrzeć  na  Leah,  na  której  twarzy  malował  się  wyraz 

figlarnej, szelmowskiej przekory, sprawiający, że Bonnie po raz pierwszy od wielu tygodni miała 

ochotę roześmiać się głośno.

–  Czasami  uczymy  się  tego  na  lekcjach  higieny  –  powiedziała  poważnie,  starając  się  nie 

patrzeć w lśniące brązowe oczy, żeby nie zacząć chichotać. – Uczą nas dbania o siebie i sztuki 

makijażu i pani powiedziała, że byłoby dobrze, gdybyśmy miały swoje kosmetyki.

– Ale... ale przecież dziewczynki nie malują się do szkoły – powiedziała Anna stanowczym 

tonem.

Bonnie już była gotowa wdać się w spór z matką, ale zastanowiła się chwilę i zrezygnowała z 

dalszych nacisków.

–  Tylko  w  domu,  dobrze?  W  weekendy  i  w  ogóle.  Dopóki  nie  pójdę  do  liceum,  zgoda?  –

dodała ostrożnie. – Ale wtedy będę już mogła, prawda, mamo? Wszystkie dziewczyny w liceum 

się malują.

– Zobaczymy – powiedziała Anna z roztargnieniem, zwracając się do Leah. , która spokojnie 

kończyła  ciasto.  –  Pani  Tempie,  nich  pani  nie  daje  Bonnie  tych  wszystkich  kosztownych

kosmetyków. Jak będzie potrzebowała czegoś na lekcje higieny, kupimy jej w sklepie.

background image

Serce w Bonnie zamarło. Aż nazbyt dobrze wyobrażała sobie, jakie to kosmetyki kupiłaby jej 

w razie potrzeby matka. Jasnoróżową szminkę i transparentny róż firmy Little Miss Cosmetics.

Ale Leah stanowczo potrząsnęła głową.

– Ja chcę  ofiarować Bonnie  te rzeczy.  Jeśli ona  ich nie weźmie, po  prostuje  wyrzucę,  a to 

byłoby wielkie marnotrawstwo, prawda?

Anna, która nie znosiła wszelkiego marnotrawstwa, bez entuzjazmu skinęła głową i nadzieje 

w  Bonnie  odżyły.  Uśmiechnęła  się  do  matki,  która  ponownie  skinęła  głową  na  znak,  że  się 

poddaje.

– Bonnie, podziękuj pani Tempie za taki wspaniały prezent.

Dziękuję – mruknęła Bonnie zawstydzona i pełna wdzięczności, bojąc się spojrzeć na piękną, 

uśmiechniętą twarz Leah.

– Boże – powiedziała nagle Anna spoglądając na zegarek. – Już po czwartej. Jeżeli zaraz nie 

napoję  kurcząt,  padną  mi  biedactwa z  pragnienia.  A  nie  poszłaby pani  ze  mną  pomóc  mi  przy 

obrządku jak wtedy? – zwróciła się do Leah.

Bonnie  w  osłupieniu  spojrzała  na  matkę,  która  zadała  to  pytanie,  jakby  było  czymś 

najbardziej naturalnym w świecie.

Ale pani Tempie zupełnie nie robiła wrażenia zdziwionej.

– Nie tym razem, Anno – powiedziała z żalem. – Za chwilę wróci Paul i muszę doprowadzić 

się do porządku. Wyglądam strasznie.

Anna uśmiechnęła się.

–  Wygląda pani ślicznie – powiedziała z przekonaniem. Naprawdę  ślicznie. – Uśmiechając 

się  w  dalszym  ciągu,  zdjęła  fartuch,  ściągnęła  z  kołka  przy  drzwiach  stary  sweter  i  wyszła, 

ruszając  się  jak  zwykle  energicznie  i  zgrabnie.  –  Bonnie!  –  zawołała  jeszcze  przez  ramię.  –

Zajmij się panią Tempie. Poczęstuj ją jeszcze kawą, gdyby miała ochotę.

Bonnie została sam  na sam  z siedzącą naprzeciwko kobietą. Zapadło niezręczne  milczenie. 

Dziewczynka stała przy stole czując się gruba i niezdarna. Leah dopijała kawę.

– To było... to było bardzo ładnie z pani strony, że pani to wszystko powiedziała mamie –

zaczęła  niepewnym  głosem,  cała  w  wypiekach.  –  Bardzo  pani  dziękuję.  Tak  mi  przykro,  że 

byłam dla pani wtedy taka niegrzeczna – dodała ze wstydem.

– Mam nadziej ę, że ci się te rzeczy przydadzą – powiedziała Leah uśmiechając się życzliwie 

do  Bonnie.  Dokończyła  ciasto,  delikatnie  spędziła  z  kolan  Puszka  i  wstała  poklepując  japo 

ramieniu.

Dziewczynka  zesztywniała  w  napięciu,  ogarnięta  paniką.  Uświadomiła  sobie,  że  jest  coś 

jeszcze, co powinna zrobić.

– Pani Tempie... – zaczęła łamiącym się głosem, kiedy Leah podeszła do drzwi.

Leah zatrzymała się z ręką na klamce.

– Tak, słucham cię, Bonnie?

background image

– Chciałam spytać... chciałam spytać, dlaczego pani daje mi tyle rzeczy? – Bonnie machnęła 

pulchną  ręką  w  stronę  kolekcji  błyskotek.  –  Przecież  to  jest  prawie  wszystko,  co  stało  na  pani 

toaletce. Nic sobie pani nie zostawiła. – Zaczerwieniła się i zaczęła przeklinać swoją głupotę. Już 

teraz pani Tempie nie będzie miała wątpliwości, że myszkowała w jej pokoju.

Ale Leah Temple tylko potrząsnęła głową ze smutnym uśmiechem.

– Ja po prostu nie wiem, co z tym wszystkim zrobić. Patrzę na te rzeczy i stwierdzam, że są 

dla  mnie  jedną  wielką  tajemnicą.  Zupełnie nie  pamiętam,  żebym  kiedykolwiek się  malowała  –

zakończyła melancholijnie.

–  Aleja  bym  to  pani  mogła  pokazać  –  zaofiarowała  się  spontanicznie  Bonnie.  –  Ja  bardzo 

dobrze sobie z tym radzę – ciągnęła zapalając się do tego pomysłu. – Dużo na ten temat czytałam 

w książkach i w różnych pismach i próbowałam, czego tylko się dało. Mogę pani pokazać, jak się 

posługiwać konturówką, jak robić podkład, cienie i w ogóle...

Na twarzy Leah odmalowało się zainteresowanie.

– Mogłabyś? Naprawdę?

– Jasne, bardzo chętnie – odparła Bonnie ochoczo, widząc entuzjazm Leah.

– To wspaniale – ucieszyła się jak dziecko  Leah. – Uczenie  się tego wszystkiego od  nowa 

będzie cudowne. A jak się wystroję i umaluję, to zaraz przybędzie mi urody, prawda?

–  Pani  zawsze  wygląda  cudownie  –  wyszeptała  Bonnie,  której  twarz  złagodniała  pod 

wpływem  wspomnień.  –  W  swoich  pięknych  sukniach  i  z  makijażem  była  pani  najpiękniejszą 

kobietą na świecie.

Bonnie  speszyła  się  słysząc  własne  słowa,  ale  Leah  Temple  uśmiechnęła  się  tylko  i  z 

rozmarzeniem skinęła głową.

– Kiedy mogłybyśmy zacząć naukę, Bonnie?

–  Może  jutro  po  południu?  –  zaproponowała  dziewczynka  zupełnie  zapominając,  że  na 

sobotnie  popołudnie  miała  zupełnie  inne  plany.  –  Nie  idę  do  szkoły  i  mogłybyśmy mieć na  to 

dużo czasu.

Leah ścisnęła pulchne ramię dziewczynki, śmiejąc się radośnie.

–  Cudownie,  Bonnie,  przyjdź  po  lunchu.  Och,  i  weź  ze  sobą  swoje  kosmetyki  –  dodała  z 

prowokacyjnym uśmiechem – bo ja chyba nie mam nic.

Bonnie odpowiedziała uśmiechem.

– Podzielimy się – obiecała. – Jest tego tyle, że wystarczy dla nas obu.

– Miła z ciebie dziewczynka – powiedziała Leah i serdecznie przytuliła Bonnie do siebie, – I 

bardzo ładna, wiesz o tym? Z tymi niebieskimi oczami i złotymi włosami masz buzię śliczną jak 

kwiatek. Myślę, że jak się nauczę malować, to będę wyglądała przynajmniej w połowie tak ładnie 

jak ty.

Stojąc  w  drzwiach  Bonnie  w  osłupieniu  patrzyła,  jak  Leah  szybkimi  krokami  idzie  przez 

podwórko. Następnie, omijając wzrokiem ciasto truskawkowe, powoli poszła do swojego pokoju.

background image

Ciągle jeszcze oszołomiona tym wszystkim, co się wydarzyło, Wspięła się na palce i macając 

na półce znalazła ukryte tam wcześniej ciasteczka i fiolkę z niebieskimi pigułkami.

Usiadła na łóżku zadumana, wpatrując się w tabletki. Jeszcze godzinę temu środki nasenne 

wydawały jej się czarodziejskim biletem do krainy, w której miało nie być już więcej przykrości i 

upokorzeń.

W gruncie rzeczy oferowały jedyną drogę wyjścia z jej trudnej sytuacji.

Ale już teraz nie była tego taka pewna. Przypomniał jej się uśmiech Leah i szczere spojrzenie 

jej złotobrązowych oczu, kiedy mówiła, że Bonnie jest bardzo ładna.

Dziewczynka  wahała  się  przez  dłuższy  czas.  Wreszcie  ociężale  wstała  z  łóżka  i  schowała 

pigułki w poprzednie miejsce. Następnie z paczką ciasteczek pomaszerowała do łazienki, usiadła 

na brzegu wanny i zaczęła je powoli rozwijać.

Zapach słodyczy tak był intensywny, że natychmiast zaczęło jej burczeć w brzuchu. Poczuła, 

że robi się jej niemal słabo z głodu. Zacisnęła zęby, wyjęła pierwsze ciasteczko, pokruszyła je na 

kawałki i wrzuciła do klozetu.

Jedno  po  drugim  Bonnie  skazywała  ciasteczka  na  unicestwienie,  uroczyście  po  każdym 

spuszczając wodę, co musiałoby wydać się zabawne postronnemu obserwatorowi. Ale w napiętej 

twarzy i błękitnych oczach dziewczynki nie było nic zabawnego.

Leah zatrzymała się przy bramie na końcu drogi dojazdowej do dużego domu. Nachyliła się, 

żeby  powąchać  kiście  białych  kwiatków,  którymi  obsypany  był  krzew  przy  wejściu.  Krzew 

rozkwitł dosłownie dzień czy dwa wcześniej i teraz wyglądał jak panna młoda w olśniewającej 

bieli. Leah zmarszczyła czoło, usiłując sobie przypomnieć nazwę kwiatów.

Czasami  takie  słowo  wracało  bardzo  szybko.  Kiedy  indziej  musiała  bardzo  długo  szukać 

nazw tak znajomych jak „szczeniak" czy „kominek".

Ken  wyjaśnił  jej,  że  najłatwiej  przypomni  sobie  słowa  poznane  za  pośrednictwem 

racjonalnej, przetwarzającej fakty części mózgu, która najwyraźniej nie doznała w jej wypadku 

uszczerbku.

Wszystko  jednak,  co  się  wiąże  z  silnymi  osobistymi  przeżyciami  czy  zostało  poznane 

poprzez emocje lub uczucia, jest znacznie bardziej mroczne i trudne do odzyskania.

Leah  wzdrygnęła  się  pod  wpływem  znanego  lęku  i  fali  smutku,  jąkają  ogarnęła.  Często 

zdarzały  się  chwile,  kiedy  popadała  w  melancholię  i  zaczynała  rozpaczać  nad  swoją  tragiczną 

sytuacją. Sprawy oczywiste dla innych jej wydawały się takie trudne. Każde doświadczenie było 

obce, nawet groźne, a każdy nowy dzień przypominał pole minowe, które należało pokonywać ze 

szczególną ostrożnością.

Ale  były i  dobre  strony.  Leah  zdawała  sobie  sprawę,  że  z  niektórych  doświadczeń  czerpie 

znacznie  większą  przyjemność  niż  inni  dorośli.  Mówili  jej  to  wszyscy:  Paul,  Doris  i  doktor 

Holcross, a oni przecież wiedzieli najlepiej.

background image

Proste rzeczy, jak smak jedzenia, piękno zachodu słońca czy zapach polan trzeszczących w 

kominku w deszczowy wiosenny wieczór wystarczały, by wywołać w niej wybuchy radości. Dla 

Leah nic nie było stare czy zużyte. Każde przeżycie wydawało jej się nowe i tak pobudzające dla 

świeżo odzyskanych zmysłów, że odczuwana przez nią przyjemność graniczyła nieraz z bólem. 

Zwłaszcza  kiedy  idący  obok  niej  Paul  brał  ją  ze  śmiechem  pod  rękę  albo  ściskał,  kiedy  Leah 

wykrzyknęła  coś  w  zachwycie  na  widok  czegoś  szczególnie  dla  niej  interesującego.  Pod 

wpływem dotyku jego twardych, opalonych dłoni robiło jej się niemal słabo i ogarniały ją jeszcze 

różne inne uczucia, których zupełnie nie rozumiała. Wiedziała jedynie, że kiedy Paul jej dotyka, 

pragnie się do niego przytulić, mocno i blisko, jak najbliżej, i żeby jego usta i ręce były.

Leah wzdrygnęła się i skuliła w nagłym podmuchu zimnego wiosennego wiatru. W zadumie 

spojrzała na pachnący obłok białego kwiecia.

Być  może  wcale  nie  zapomniała  nazwy  tych  kwiatów.  Zapewne  nigdy  jej  nie  znała. 

Ostatecznie, pomyślała ponuro, ta Leah Temple, którą znał świat, ta sama, której odbicie widziała 

w oczach wszystkich dokoła, ta kobieta nie zawracała sobie chyba głowy nazwami kwiatów.

Z  wyrazem  troski  na  twarzy  otworzyła  bramę,  ale  nie  ruszyła  się  z  miejsca.  Zobaczyła 

nadjeżdżający duży, szary, kryty samochód, który zatrzymał się tuż przy niej.

Przymrużyła  oczy  wpatrując  się  w  zakurzony,  poobijany  pojazd  i  usiłując  odczytać 

niewyraźny napis na jego boku. Brzmiał on: „Czyszczenie dywanów".

Z  szoferki  wyskoczył  kierowca,  który  podszedł  do  niej  energicznym  krokiem.  Był  to

postawny mężczyzna o czerwonej, pokrytej zarostem, prymitywnej twarzy i małych ruchliwych 

oczkach, które oceniały ją z uwagą.

Zadrżała  i  ponownie  objęła  się  ramionami,  speszona  zimnym,  taksującym  spojrzeniem 

przybysza.

– Dzień dobry, pani Tempie. Pamięta mnie pani?

Te  koszmarne  słowa  prześladowały  ją  dzień  w  dzień.  Pamięta,  pamięta,  pamięta...  W  jej 

zmęczonym umyśle nic nie znaczące sylaby brzęczały niby kakofoniczny chór.

– Oczywiście – powiedziała nerwowo – pan jest...

– Wystarczy Joe – powiedział mężczyzna z wesołym uśmiechem, którego jednak nie dojrzała 

w jego oczach. – Proszę mówić do mnie Joe, jak zawsze. Mam nadzieję,  pani Tempie, że pani 

pamięta naszą małą umowę, hę?

Leah  zesztywniała.  Takie  rzeczy  zdarzały  się  dosłownie  co  chwila.  Ciągle  rozmawiała  z 

jakimiś  obcymi  ludźmi,  którzy  powoływali  się  na  jakieś  umowy  i  plany  sprzed  jej  wypadku. 

Chodziło  o  jakąś  biżuterię,  którą  miała  odebrać,  o  plany  dotyczące  nowego  urządzenia  jej 

sypialni, szycia garderoby.

Nie cierpiała wyjaśniać tym ludziom, że całkowicie straciła pamięć. Nie cierpiała patrzeć na 

ich reakcję – szok i współczucie – ale nade wszystko intrygowała ją źle ukrywana fascynacja, z 

jaką  obserwowali  jej  stan.  Zwykle  w  takich  sytuacjach  blefowała  udając,  że  wszystko  jest  w 

background image

najlepszym porządku.

Teraz uniosła brodę i skinęła głową.

– Naturalnie – powiedziała.

– To dobrze. I pamięta pani, o czym mówiliśmy w ubiegłym miesiącu?

– Pamiętam – skłamała znowu Leah.

– To bardzo dobrze. Nie musimy wracać do szczegółów, bo szczegóły należą do mnie. Pani 

rozumie... Chcę tylko wiedzieć, czy sprawa jest w ogóle aktualna.

Leah  patrzyła  na  mężczyznę,  gorączkowo  myśląc,  które  to  dywany  w  domu  wymagają 

czyszczenia.  Wszystko  dzięki  regularnemu,  starannemu  sprzątaniu  wydawało  się  nieskazitelne. 

Może  chodzi  o  ten  jasnozielony  dywan  z  salonu,  skąd  usunięto  mebel,  po  którym  został  pod 

ścianą ciemniejszy prostokąt.

– Pani Tempie?

– Tak? – powiedziała spiesznie Leah. – Może pan zgodnie z naszą umową robić, co do pana 

należy.

Mężczyzna skinął głową.

– A pani mi zapłaci tyle, ile było umówione, i na tych samych warunkach, tak?

–  Naturalnie  –  powtórzyła  zastanawiając  się  nad  wysokością  ceny,  ale  nie  przejmując  się 

specjalnie, skoro warunki czyszczenia dywanów zostały wcześniej uzgodnione.

Kobieta, którą była przed wypadkiem, potrafiła się targować i znała wartość pieniądza, co jej 

najwyraźniej  zostało  do  dziś.  Orientowała  się  w  większości  cen,  a  przed  wyjściem  ze  szpitala 

Doris nauczyła ją wystawiania czeków.

Początkowo  wydawało  jej  się  to  przerażającym  doświadczeniem  –  podpisywanie  się 

nazwiskiem i czekanie, co dalej, czy odbiorca czeku rzeczywiście zamieni ten kawałek papieru 

na  prawdziwe pieniądze. Stopniowo  jednak ten lęk ją  opuścił i teraz już spokojnie wypisywała 

czeki, płacąc nimi za różne usługi, kiedy Paula nie było w domu, a za ubranie i różne osobiste 

drobiazgi, kiedy szli razem na zakupy.

–  Dobra,  wobec  tego  załatwię  sprawę  pod  koniec  przyszłego  miesiąca,  tak  jak  się 

umawialiśmy.  Wcześniej  nie  dam  rady.  A  pani  wie,  co  do  pani  należy,  będzie  pani  miała  dla 

mnie gotowe te rzeczy?

Leah skinęła głową czując, że znów ją ogarnia panika. Co takiego mogło do niej należeć, w 

związku z czyszczeniem dywanów? Pewnie chodzi o dopilnowanie, żeby meble zostały usunięte, 

i rośliny...

– Pani Tempie?

– Tak – powiedziała wzdychając, głęboko znużona dziwną rozmową. – Tak, wszystko będzie 

gotowe.

–  To  dobrze  –  odparł  cicho  mężczyzna.  –  To  bardzo  dobrze,  przyjemnie  robić  z  panią 

interesy. Zgłoszę się, jak już sprawa będzie załatwiona.

background image

– Dziękuję – mruknęła  Leah nie  mogąc się doczekać, żeby intruz  wreszcie sobie  poszedł i 

żeby mogła wrócić do domu, wziąć kąpiel i przebrać się na przyjście Paula.

Mężczyzna  od  czyszczenia  dywanów  odwrócił  się  i  ruszył  w  stronę  swojego  zakurzonego 

samochodu, po czym zawołał jeszcze przez ramię:

– Hej, pani Tempie!

– Słucham.

– Chciałem tyko powiedzieć, że to całkiem niezły numer z tą utratą pamięci. – W jego tonie 

Leah wyczuła nieprzyjemny podziw. – Nawet gdyby mieli coś podejrzewać, to i tak sobie tego z 

panią nie skojarzą, no nie? Skoro straciła pani pamięć.

Leah wpatrywała się w mężczyznę, wstrząśnięta i przerażona tym, co powiedział.

Co on, do diabła, ma na myśli? Czego mieliby sobie z nią nie skojarzyć i kto? Zmarszczyła 

czoło, usiłując zrozumieć sens jego słów, ale umknął jej, jak to się często zdarzało.

Pozostało  jednak  dręczące  poczucie  rozpaczy  i  grożącego  niebezpieczeństwa,  od  którego 

zrobiło jej się słabo.

Naturalnie te uczucia były zupełnie irracjonalne. Mężczyzna, kimkolwiek był, w przyszłym 

miesiącu  przyjdzie  czyścić  dywany,  nic  więcej.  Może  być  ordynarny,  ale  przecież  nie  stanowi 

żadnego zagrożenia ani dla Leah, ani dla ludzi, na których jej zależy.

Odwróciła  się  energicznie,  nie  patrząc,  jak  mężczyzna  wsiada  do  swojego  zdezelowanego 

wozu i powoli odjeżdża

.

background image

Rozdział 7

Nazajutrz  wieczorem  Paul  Tempie siedział  w  jadalni  przy stole  i  przez  migotliwy  płomień 

świecy patrzył na swoją żonę. Był wprost porażony jej urodą.

Leah  miała  na  sobie  białe  jedwabne  spodnie  i  kremowy  luźny  sweter  z  kapturem,  usiany 

małymi, delikatnymi perełkami. Sweter był w zupełnie innym stylu, niż zwykle ubierała się żona 

Paula.

Zastanawiał  się  często,  skąd  bierze  rzeczy,  w  których  ostatnio  chodzi.  Większości  z  nich 

nigdy  dotychczas  nie  widział.  Pełen  smaku,  starannie  dobrany  strój  nadawał  jej  wytworny 

wygląd.

Kobieta, którą znał jeszcze przed miesiącem, nigdy by się w ten sposób nie ubrała. Swetry 

tamtej Leah miały na ogół głębokie dekolty i były obcisłe. Myśl o dawnym stylu żony na jedną 

nieprzyjemną chwilę obudziła stare podejrzenia.

Czyżby rzeczywiście cały ten epizod był tylko zręcznym oszustwem? Czy to możliwe, żeby 

zaplanowała  i  pobicie,  i  amnezję,  i  wynikającą  z  niej  zmianę  osobowości,  że  starannie  to 

wszystko  zawczasu  przygotowała  aż  do  najdrobniejszych  szczegółów,  łącznie  z  wymianą  całej 

garderoby, tak żeby pasowała do jej nowego wizerunku?

Paul  poruszył  się  na  krześle,  zły  na  siebie,  że  nie  może  otrząsnąć  się  z  podejrzeń.  Z  Leah 

zawsze tak było: pożądanie i uczucie skażone nieufnością i wątpliwościami.

Leah,  wyczulona  na  nastroje  męża,  spojrzała  na  niego  przez  szerokość  stołu  z  nieśmiałym 

pytaniem w oczach.

Paul odwzajemnił spojrzenie żony, znów oślepiony jej urodą.

Boże,  jaka  ona  jest  piękna,  pomyślał.  Zeszczuplała  od  czasu  wypadku  i  wyglądała  niemal 

eterycznie. Jej usta są miękkie i delikatne, a oczy.

Nachylił  się,  żeby  dokładniej  przypatrzeć  się  Leah,  która  poruszyła  się  speszona  jego 

spojrzeniem i wbiła wzrok w talerz.

– Zauważyłem dziś w tobie pewną zmianę, Leah. Jesteś umalowana.

Wpatrywał się w wyszukane połączenie barw wokół oczu, we wspaniałe rzęsy.

Zaczerwieniła się i skinęła głową, w dalszym ciągu nie mając odwagi na niego spojrzeć.

– Czy... czy to wygląda bardzo źle, czy bardzo rzuca się w oczy?

–  Wygląda  prześlicznie  –  odparł  szczerze  Paul.  –  I  wytwornie.  Jakby  to  było  dzieło 

profesjonalisty – dodał od niechcenia, popijając kawę. – A mówiłaś, że nie pamiętasz, jak się robi 

makijaż. I chyba od wypadku używałaś tylko szminki, prawda?

Skinęła głową.

– To zasługa Bonnie – odpowiedziała po prostu.

– Bonnie? – zdziwił się Paul. – Tej małej Boba i Anny? To ona cię tak umalowała?

background image

Leah, widząc jego zainteresowanie, odważniej skinęła głową.

–  Bonnie  jest  zafascynowana  sztuką  makijażu.  Wie  dosłownie  wszystko  o  cieniach,  i 

dobieraniu kolorów, i w ogóle. Umalowała mnie dziś po południu – dodała z tą samą dziecięcą 

bezpośredniością, jaka charakteryzowała całą ich rozmowę. – Ona mnie wszystkiego nauczy, ale 

tyle tego jest, że sama nie wiem, czy zapamiętam. To bardzo skomplikowane, Paul.

–  O  Boże  –  mruknął,  oszołomiony  tą  informacją,  w  dalszym  ciągu  patrząc  na  piękną, 

umalowaną twarz siedzącej naprzeciwko kobiety. – Leah, czy ty... – zaczął, po czym urwał.

– Tak?

– Zastanawiam się, skąd bierzesz te wszystkie ubrania, które teraz nosisz. Większości nigdy 

nie widziałem. Czy kupiłaś je już po wypadku?

Potrząsnęła głową.

– Tyle jest tego w garderobie, że kupowanie nowych rzeczy byłoby bez sensu.

–  Mówiłaś,  że  ci  się  nie  podobają.  A  nie  widzę,  żebyś  nosiła  cokolwiek  z  tego,  w  czym 

chodziłaś dawniej.

– Nie podoba mi się to, co wisi na wieszakach, ale w pudłach jest mnóstwo rzeczy, w których 

chętnie chodzę. Jak mam ochotę na coś nowego, to po prostu przeglądam zawartość tych pudeł.

Paul w zamyśleniu pokiwał głową.

Być  może  z  powodu  biednego  i  nieszczęśliwego  dzieciństwa  Leah  miała  zwyczaj 

gromadzenia  rzeczy.  Nie  rozstawała  się  z  niczym,  nawet  jeśli  jej  się  to  znudziło.  Z  wyjątkiem 

sporadycznych  przypływów  hojności,  kiedy  to  rozdawała  kosztowne  prezenty  Annie, 

dziewczynkom  czy  swoim  podejrzanym  przyjaciołom,  z  ponurą  determinacją  odmawiała 

rozstawania się z czymkolwiek ze swoich „skarbów".

Paul  uznał,  że  pudła,  o  których  mówiła  jego  żona,  muszą  być  wypełnione  jej  garderobą  z 

wczesnego okresu ich małżeństwa. Te kosztowne, eleganckie rzeczy nie pasowały do wizerunku 

coraz  bardziej  uwodzicielskiej  i  wulgarnej  kobiety,  jaką  się  z  biegiem  czasu  stawała,  ale 

najwyraźniej nie umiała się ich pozbyć. Wszystko to układało się w spójną, logiczną całość..

Paul  odczuł  wielką  ulgę  i  nagle,  stwierdził,  że  wszystko  to  zaczyna  nabierać  dla  niego 

znaczenia.  Miał  ogromną  potrzebę  uwierzenia  w  tę  nową,  łagodną  Leah,  chciał  mieć  do  niej 

bezgraniczne zaufanie, pragnął się pozbyć dręczących wątpliwości.

Bo szybko, bardzo szybko zamierzał...

– Paul? – zagadnęła nieśmiało Leah, wyrywając męża ze smutnego zamyślenia. – Czy mogę 

cię o coś zapytać?

– Naturalnie.

W tym momencie pojawił się Heinz, który przyszedł posprzątać po deserze i zapytać, czy nie 

dolać państwu kawy. Leah uśmiechnęła się i podsunęła mu filiżankę.

–  To  było  cudowne,  Heinz  –  powiedziała.  –  A  najbardziej  ze  wszystkiego  smakowało  mi 

ciasto czekoladowe.

background image

– To według przepisu mojej babci – odparł z dumą Heinz. – Tajemnica rodzinna.

– Coś wspaniałego – powtórzyła Leah. – Prawda, Paul?

–  Prawda  –  potwierdził  Paul,  z  zadowoleniem  patrząc  na  jej  serdeczny  uśmiech  i 

promieniejącą  szczęściem  twarz  oraz  na  kucharza,  który  topniał  jak  wosk  w  cieple  jej 

komplementów.  Kiedy  wychodził  zostawiając  ich  samych,  widać  było  jego  wysoko  uniesioną 

różową łysinę.

–  Zrobiłaś  wielką  konkietę,  Leah –  zauważył  rozbawiony  Paul.  –  Odnoszę  wrażenie,  że  w 

ciągu tych kilku tygodni nasz biedny, stary Heinz beznadziejnie się w tobie zakochał.

Z jakichś powodów te słowa zasmuciły Leah. Paul zauważył, że jej piękne złocistobrązowe 

oczy zachmurzyły się, a kąciki ust opadły. Spojrzał na nią zatroskany.

– Leah? – powiedział łagodnie. – Miałaś mnie o coś zapytać.

– Przeglądałam dzisiaj szuflady w swoim biurku – powiedziała ze spuszczoną głową, tak że 

widział  jedynie  delikatną  linię  jej  czoła  i  policzków.  –  Był  tu  wczoraj  facet  od  czyszczenia 

dywanów  i  chciałam  sprawdzić,  czy  mam  jakieś  zamówienie  na  tę  usługę  sprzed  mojego 

wypadku.

– I co, znalazłaś coś?

– Nie, nic.

Paul zmarszczył brwi.

– Nigdy nie wspominałaś o żadnym czyszczeniu dywanów.

– Nie wspominałam?

– W każdym razie ja sobie nie przypominam. Leah wzruszyła ramionami.

–  Nieważne.  Wydaje  mi  się,  że  facet  wie,  co  ma  robić,  i  że  wszystko  zostało  wcześniej 

uzgodnione. Nie to mnie niepokoi.

– A co? – zapytał łagodnie Paul.

–  Kiedy  przeglądałam  te  szuflady,  natrafiłam  na  jakieś  papiery,  których  wcześniej  nie 

widziałam. Były podarte na drobne kawałki i wepchnięte w sam kąt szuflady. Żeby je przeczytać, 

musiałam te kawałki wyprostować i poskładać razem.

Paul zesztywniał.

– Co to były za papiery, Leah?

–  Rozwodowe – szepnęła  i spojrzała na  niego przelotnie.  Zanim ponownie  spuściła  głowę, 

pochwycił jeszcze wyraz przerażenia w jej oczach i drżenie warg.

– Leah...

– To były skierowane do mnie oficjalne dokumenty, w których domagałeś się rozwodu.

Paul głęboko zaczerpnął tchu i zacisnął pięści, a następnie rozluźnił się przygotowując sobie 

odpowiedź. Spojrzał na miękką linię jej karku i długie, spuszczone rzęsy, na grę świateł i cieni na 

jej policzkach.

background image

–  Leah – zaczął spokojnie  – w ciągu ostatnich  kilku lat stosunki między nami układały się 

bardzo źle. Ty może tego nie pamiętasz", aleja doszedłem do kresu wytrzymałości. Uznałem, że 

dalsze  przebywanie  pod  jednym  dachem  będzie  niszczące  dla  nas  obojga  i  że  najlepiej  się 

rozstać.

– Przepraszam, Paul, tak bardzo mi przykro.

–  Jak  może  ci  być  przykro,  skoro  nawet  nie  pamiętasz  rzeczy,  które  robiłaś?  Nie  musisz 

przepraszać za coś, czego nie pamiętasz.

– Ale to mimo wszystko byłam ja – powiedziała Leah z rozpaczą w głosie, patrząc wreszcie 

Paulowi w  oczy. – To  byłam ja  – powtórzyła, blada  jak ściana.  – Nie  rozumiesz tego?  Osobą, 

która to  wszystko  robiła  i  która się  w  ten sposób  zachowywała,  nie  był  nikt...  obcy,  tylko...  ja 

sama. Czuję się odpowiedzialna za swoje czyny, nawet jeśli ich nie pamiętam.

Paul potrząsnął głową.

– To niesłuszne. Byłaś wtedy kimś innym, całkowicie inną kobietą, Leah. Nie rozumiem, jak 

możesz czuć się odpowiedzialna za coś, czego nie pamiętasz i czego byś dzisiaj nigdy nie zrobiła.

–  To  by było  bardzo  wygodne  –  powiedziała  z  żalem.  –  Ale  niestety  jest  niemożliwe.  Nie 

mogę przerzucić odpowiedzialności za to, co robiłam, na kogoś innego. To ja byłam tą osobą i 

ludzie, którzy zostali skrzywdzeni, zostali skrzywdzeni przeze mnie. I jeśli ktokolwiek powinien 

naprawić te krzywdy, to właśnie ja. Niestety  – dodała z rozpaczą – nawet nie pamiętam szkód, 

jakie wyrządziłam. Jak mogę je naprawić?

– Dlaczego nie miałabyś spojrzeć na swoje życie jak na czystą kartę? – zapytał Paul.

– Jak na czystą kartę?

Uśmiechnął  się  widząc  jej  zdziwioną  minę  wiedział,  że  Leah  często  zapominała  znaczenia 

idiomów.

– Chodzi o drugą szansę, nowy początek – wyjaśnił.

–  Trafiła  ci  się  wyjątkowa  okazja,  Leah,  coś,  za  co  niejeden  wiele  by  dał.  Trafiła  ci  się 

okazja,  żeby  zostawić  za  sobą  przeszłość  i  zacząć  wszystko  od  nowa.  Spróbuj  tę  szansę 

wykorzystać i przestań się wreszcie zadręczać sprawami, na które nie masz wpływu.

–  Ale...  aleja  nie  wiem,  co  zrobić,  żeby  to  się  nie  powtórzyło.  –  Rzuciła  mu  znów  pełne 

rozpaczy spojrzenie.

–  Bo...  bo  jeśli  wkrótce  wyzdrowieję,  tak  jak  to  obiecuje  Ken,  i  znów  będę  taka  sama  jak 

dawniej, to co wtedy?

Paula przeszedł dreszcz  na myśl o tym, że  Leah z przerażającą dokładnością wyraziła jego 

obawy.  Strach  przed  taką  ewentualnością  nie  dawał  mu  spokoju  i  powstrzymywał  przed 

pofolgowaniem własnym potrzebom i pragnieniom.

Przez  cały  bowiem  czas  miał  ochotę  wziąć  żonę  w  ramiona  i  pocałować.  Chciał  jej 

powiedzieć,  jaka  jest  piękna,  chciał  swoją  siłą  i  łagodnością  zapewnić  jej  opiekę  i 

bezpieczeństwo w tym obcym i groźnym świecie, w jakim się nagle znalazła.

background image

Ale jeśli tamto wszystko znów wróci? Jeśli wraz z pamięcią Leah odzyska dawną osobowość 

i zwyczaje?

Paul  nie  miał  wątpliwości,  że  po  raz  drugi  nie  przeżyje  katastrofy  ofiarowania  miłości 

zimnej, ironicznej kobiecie, która jego czułość kwitowała okrucieństwem i ordynarną oschłością.

– Czy myślisz, że to byłoby możliwe? – zapytał cicho nie spuszczając oczu z jej twarzy. –

Czy uważasz, że w miarę odzyskiwania pamięci mogłabyś zacząć czuć inaczej?

– Nie wiem, Paul – szepnęła z rozpaczą. – Ale taka musiałam być... ;Widzę to w twarzach 

naszych bliskich, czytam między wierszami dziennika, który prowadziłam. Nawet Ken mówi mi 

czasem różne  rzeczy  świadczące ó  tym,  jaka byłam.  Jak  można od  uderzenia w  głowę  stać  się 

zupełnie innym człowiekiem? Właściwie bez przerwy się boję, że znów stanę się tą samą osobą, 

którą byłam dawniej.

Paul  skinął  głową,  w  zadumie  popijając  kawę  i  nie  mogąc  znaleźć  odpowiedzi  na  jej  nie 

wypowiedziane pytanie.

– Czy... czy powinnam coś zrobić? – przerwała nagle milczenie.

– Zrobić co, Leah?

–  No,  z  tymi  papierami.  Wiesz,  rozwodowymi.  Czy  chcesz,  żebym  się  porozumiała  z 

adwokatem, czy może wystarczy, jeśli po prostu wyrażę zgodę na dalsze postępowanie?

Paul spojrzał na nią szeroko rozwartymi oczami.

– Na dalsze postępowanie?

Leah skinęła głową i zaraz potem niepewnie wzruszyła ramionami.

– Nie chciałabym, Paul, żebyś pomyślał, że wywieram na ciebie jakiś nacisk... żebyś mnie tu 

trzymał. Czuję się znacznie lepiej, naprawdę znacznie lepiej i mogłabym mieszkać gdzieś indziej. 

W mieście albo... gdzieś blisko Doris. To by nawet było miłe – dodała rozmarzona – mieszkać w 

pobliżu Doris.

– Leah... – zaczął Paul.

–  Bardzo  szybko  się  uczę,  możesz  mi  wierzyć  –  podjęła  zapalając  się  do  tego  pomysłu.  –

Gdybyś mi tylko na początek trochę pomógł, to na pewno wkrótce znalazłabym jakąś pracę i dała 

sobie radę, i wtedy ty byś...

– Leah – przerwał jej, ledwie mogąc wytrzymać ból, jaki w nim wywołały jej słowa. – Spójrz 

na mnie, proszę cię.

W  milczeniu  podniosła  na  niego  wzrok.  Usta  jej  drżały,  rzęsy  były  mokre  od  łez,  ale 

próbowała się do niego uśmiechnąć.

– Naprawdę czuję się dobrze, nie musisz się mną przejmować, Paul.

– Leah, ja nie chcę rozwodu. Nie mówmy teraz o tym, dobrze?

– Ale w papierach było... Wykonał gwałtowny, pełen złości gest.

– Te papiery zostały wysłane, kiedy życie w domu wydawało mi się nie do zniesienia. Ale 

teraz tak nie jest. W gruncie rzeczy nie pamiętam, kiedy.

background image

Zamilkł, nie chcąc się zdradzać ze swoimi emocjami.

–  Nie  pamiętasz,  kiedy  co?  –  powtórzyła  Leah  jak  echo,  z  prowokacyjnym  uśmiechem, 

usiłując rozładować napięcie. – Czy jest coś takiego, czego ty nie pamiętasz, Paul?

Nie  pamiętam,  kiedy  po  raz  ostatni  kogoś  tak  bardzo  pragnąłem,  chciał  powiedzieć.  Nie 

pamiętam, kiedy tak bardzo pragnąłem cię tulić i całować, i iść z tobą do łóżka, i godzinami się z 

tobą kochać, aż oboje.

Potrząsnął głową i uśmiechnął się do niej nonszalancko.

– Nie pamiętam, kiedy tyle weekendów spędzałem w domu – powiedział lekko. – To jest dla 

mnie coś zupełnie nowego, Leah. Nigdy dotychczas nie byłem takim domatorem.

– Naprawdę? – spojrzała na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. – A co robiłeś w 

weekendy?

–  Chodziłem  do  mojego  letniego  domku.  Byłaś  na  mnie  o  to  wściekła.  Musiałem  znosić 

nieustanne  docinki  na  temat  tego,  że  jestem  pustelnikiem  i  że  wiecznie  przesiaduję  w  swojej 

samotni.

Twarz  Paula  zachmurzyła  się  na  wspomnienie  tych  złośliwości,  ale  widząc,  jak  bardzo  ta 

wzmianka zdenerwowała żonę, zmusił się do uśmiechu.

– Nie przejmuj się, Leah – powiedział łagodnie. – To jest taka niewielka chata z bali, którą 

postawiłem na działce kilka lat temu, mniej więcej półtora kilometra stąd, wśród skał i drzew.

Twarz Leah rozpromieniła się.

– Jak się tam idzie, koło strumienia? Paul skinął głową.

– Tak, trzeba przejść przez mostek za stajnią, a potem iść ścieżką między drzewami.

–  Och  –  powiedziała  z  zachwytem.  –  To  tam  prowadzi  ta  mała  ścieżka.  Któregoś  dnia 

doszłam mniej więcej do połowy drogi, a potem zawróciłam, bo się zaczęło ściemniać.

– Gdybyś szła dalej, wyszłabyś prosto na moją chatę. Leah przez chwilę milczała, patrząc w 

rozmarzeniu na srebrzyste wieczorne niebo.

– Tam musi być pięknie i bardzo cicho – powiedziała w końcu.

–  Owszem,  bardzo.  Nie  ma  telefonu  ani  elektryczności,  tylko  piec  na  drewno  i  lampy 

naftowe, i nigdzie w pobliżu żywego ducha.

Kiedy tam jestem – dodał niemal nieśmiało – czuję się, jakbym był jedynym człowiekiem na 

świecie. – Paul Tempie nie był przyzwyczajony do tego, żeby się zwierzać własnej żonie.

Ale ona siedziała pogrążona w swoich myślach, z twarzą łagodną i rozmarzoną.

– I co ty tam robisz? To znaczy, jak spędzasz tam weekend?

– Trochę czytam, włóczę się po okolicy, robię zdjęcia przyrody...

Nic specjalnego.

Paul zamilkł myśląc o tych kojących weekendach, spędzanych w samotności i odosobnieniu. 

Przez  kilka  ostatnich  lat  ta  cicha  przystań  najprawdopodobniej  pozwoliła  mu  pozostać  przy 

zdrowych zmysłach.

background image

– Czyja tam kiedykolwiek byłam? – spytała Leah, unikając jego wzroku.

Paul spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Leah, to jest półtorakilometrowy spacer, i to pod górę, rzecz zupełnie nie w twoim stylu.

Zarumieniła  się,  speszona.  Przez  chwilę  bawiła  się  serwetką,  którą  w  pewnym  momencie 

rozprostowała i zdecydowanym ruchem położyła na talerzu.

– To ja już cię chyba przeproszę – powiedziała z uśmiechem. Bob powiedział, że ta czarna 

kotka  okociła  się  gdzieś  w  stajni,  i  umówiłam  się  z  Allie,  że  jak  odrobi  lekcje,  to  razem 

poszukamy kociaków. Nie możemy się doczekać, żeby je obejrzeć. Allie mówi, że jak ta kotka 

poprzednim razem miała małe, to dwa z nich były...

– Leah – przerwał jej delikatnie Paul.

– Słucham?

– Chciałabyś zobaczyć moją chatę? Zgodzisz się, żebym cię tam zabrał?

Oczy Leah zabłysły, ale z wyraźnym wysiłkiem potrząsnęła głową.

– Paul, to jest twoje prywatne miejsce i nie chciałabym. .. nie chciałabym cię tam niepokoić.

–  O  jakim  niepokojeniu  ty  mówisz?  –  powiedział  rzeczowym  tonem.  –  Przecież  zostałaś 

zaproszona.

Mimo to Leah wahała się, dalej patrząc tęsknie na pastelowe chmury na horyzoncie.

–  Tylko  włóż  koniecznie  dżinsy  i  jakiś  ciepły  sweter  powiedział.  –  Masz  dobre  buty 

sportowe?  Nie,  na  pewno  nie  masz  sam  sobie  odpowiedział  z  ironicznym  uśmiechem.  –  Ale 

droga  jest  zupełnie  dobra,  możesz  włożyć  trampki.  Idź,  przebierz  się,  a  ja  tymczasem  powiem 

Allie, że innym razem pójdziecie obejrzeć kociaki.

Odwróciła  się  do  niego  z  zupełnie  odmienioną  twarzą;  wyglądała  jak  dziecko  w  obliczu 

jakiejś wielkiej i rzadkiej przyjemności.

– To znaczy już teraz? Chcesz mnie tam zabrać już teraz?

– Jasne, pospiesz się, żebyśmy zdążyli, zanim się ściemni.

– Ale, Paul, słońce już zachodzi...

–  Nie  bój  się,  jeszcze  długo  będzie  widno.  Na  wszelki  wypadek  wezmę  latarkę,  ale  przed 

nocą będziemy w domu. No, chodź, chciałbym, żebyś zobaczyła moją chatę.

–  Och  –  szepnęła  uśmiechając  się  do  niego  z  radością  i  pobiegła  korytarzem  szczęśliwa, 

podczas gdy Paul stał jeszcze przez chwilę w milczeniu patrząc na migotliwy płomień stojącej na 

stole świecy.

Oczyma  duszy  widział  przytulną  chatę,  ciepły  blask  lampy,  wygodne  drewniane  łóżko,  ze 

stertą grubych wełnianych koców. I księżyc na niebie, i Leah w jego ramionach...

Wzdrygnął się i zadumany ruszył w stronę korytarza, z gorzkim uśmiechem uświadamiając 

sobie,  że  chyba  niewielu  mężczyzn  z  takim  zdenerwowaniem,  lękiem,  a  zarazem  pożądaniem 

myśli o spotkaniu sam na sam z własną żoną.

background image

Ścieżka była kamienista i stroma, miejscami tak wąska, że musieli iść jedno za drugim. Leah 

szła  pierwsza,  chłonąc  aromat  sosen,  łagodne,  wilgotne  zapachy  zmierzchu  i  ptasi  chór  w 

koronach  rosnących  przy  ścieżce  drzew.  Miała  też  dojmującą  świadomość  idącego  za  nią 

mężczyzny. Słyszała jego lekki krok i czuła na plecach palące spojrzenie. Wbrew sobie myślała o 

jego pięknych oczach, zielono-brązowych i osłoniętych gęstymi rzęsami, które ginęły w siateczce 

zmarszczek mimicznych za każdym razem, kiedy się uśmiechał...

Zadrżała i objęła się ramionami.

– Zimno ci, Leah? – zapytał Paul z troską w głosie i otoczył ją ramieniem.

Potrząsnęła głową.

–  Nie,  wszystko  w  porządku.  Co  za  cudowny  wieczór,  Paul.  Przez  chwilę  szła  wsparta  o 

niego, napawając się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa płynącym z jego bliskości, wdychając 

czysty, przyjemny zapach jego skóry i ubrania.

Ale kiedy jego ramię zacisnęło się trochę mocniej, a głowa opadła nieco niżej, Leah odsunęła 

się i szybciej ruszyła w górę, z nagłym ożywieniem rozprawiając o Bonnie i Allie, o kurczętach i 

kociakach,  o  kwiatach  i  książkach,  które  ostatnio  czytała,  i  o  wszystkich  drobnych 

przyjemnościach, jakie wypełniały jej dni.

–  Czy jacyś  twoi  dawni  przyjaciele  odwiedzali  cię  może  ostatnio?  –  zapytał  od  niechcenia 

idący za nią Paul.

Leah potrząsnęła głową.

–  Tylko  Doris.  Ci  inni,  którzy  mnie  odwiedzali,  jakoś  mi  się  nie  podobali  –  dodała  z 

dziecięcą  szczerością.  –  Powtarzałam  im  w  kółko,  że  jeszcze  źle  się  czuję,  i  przestali 

przychodzić.

–  To  dobrze  –  powiedział  krótko.  –  Bo  ci  ludzie  nie  byli  dla  ciebie  odpowiednim 

towarzystwem.  I  z  tego,  co  mogłem  zaobserwować,  z  pewnością  nie  byliby  lojalnymi 

przyjaciółmi.

Ale  byli  moimi  przyjaciółmi,  pomyślała  Leah.  Byli  ludźmi,  których  towarzystwo  sama 

wybrałam.  Potrząsnęła  głową,  żeby  się  pozbyć  uczucia  niesmaku  i  pogardy  dla  samej  siebie,

które w niej narastały z dnia na dzień, w miarę tego, jak coraz więcej dowiadywała się o swoim 

dawnym życiu i zachowaniu.

–  No  cóż,  jesteśmy  prawie  na  miejscu  –  powiedział  radośnie  Paul,  nieświadom  jej 

niewesołych rozmyślań. – Zaczekaj chwilę, Leah.

Podtrzymał ją za łokieć, a następnie znów lekko objął ramieniem, prowadząc poprzez gęste 

krzewy na niewielką polankę.

– Och! – powiedziała z zachwytem na widok przycupniętej pod sosnami małej chatki z bali.

Wiejski  domek  wyglądał  tak,  jakby  wyrastał  z  ziemi,  a  jego  omszały  dach  i  ściany  w 

naturalny sposób zlewały się z leśnym podszyciem i drzewami, zaś małe okienka w promieniach 

zachodzącego słońca lśniły jak płynne złoto.

background image

Na ganku stał zwrócony ku dolinie ręcznej roboty bujany fotel, a sterczący z boku komin z 

polnych kamieni świadczył o tym, że wewnątrz jest kominek.

– Podoba ci się? – spytał Paul uśmiechając się po chłopięcemu na widok jej reakcji.

– Jest cudowny – odpowiedziała z zachwytem w oczach – Czy mogę wejść do środka?

–  Ale  dopiero  jak pochwalisz  moją  pracę.  Prawie  cały domek  zbudowałem sam,  własnymi 

rękami, Leah. Sam dobierałem kamienie na kominek, sam zrobiłem ten fotel bujany, który stoi na 

ganku.

Leah uśmiechnęła się do niego.

– To niewiarygodne, Paul. Najpierw byłeś bogatym biznesmenem, potem farmerem, a teraz 

jeszcze leśnikiem. Nie ogarniam tego wszystkiego, mąci mi się w głowie.

Paul rozpromienił się słysząc jej ciepłe, miłe słowa. Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym 

Paul  odwrócił  się  i  w  milczeniu  poprowadził  ją  ścieżką  w  stronę  ganku  i  szerokich,  ręcznie 

heblowanych drzwi.

– Mój pałac jest do twojej  dyspozycji, o pani  – zażartował otwierając  kłódkę i z  głębokim 

ukłonem  zapraszając  Leah  do  środka.  Uważaj,  żebyś  sobie  nie  rozdarła  dżinsów  o  sęki  w 

futrynie.

Zachichotała  i  weszła  do  chaty,  z  lubością  wciągając  w  nozdrza  mieszaninę  zapachów: 

sosny,  dymu  palonego  drewna,  czystych  koców,  węgla  drzewnego  i  przesyconego  kurzem 

słonecznego światła.

Chatka  składała  się  z  jednej  izby  i  stryszku,  na  którym  Leah  dostrzegła  łóżko  przykryte 

kolorową,  zszywaną  z  kawałków  narzutą.  Na  parterze  był  duży,  stary  piec  kuchenny, 

prymitywny,  ręcznie  robiony  stół  i  dwa  krzesła,  fotel  przykryty  indiańską  derką,  a  pod  ścianą 

oszklone  szafki  z  książkami,  zastawą  stołową,  paczkowanymi  produktami  żywnościowymi  i 

sprzętem fotograficznym.

Cisza aż dzwoniła w uszach. Czas zaczął wolniej płynąć, za oknem zapadał zmrok, łagodny, 

aksamitny,  kojący.  Leah  ogarnęło  poczucie  bezpieczeństwa,  zrozumienia  i  głębokiego 

przekonania, że takie właśnie powinno być życie.

– Tak właśnie powinno być, prawda? – powiedziała, nieświadoma, że wyraża głośno własne 

myśli.

– Jak powinno być? – zapytał Paul.

– Tak jak tu – odparła nieśmiało, pokazując ręką przytulne wnętrze. – Naturalnie i spokojnie, 

i bez żadnych komplikacji, i... i tylko mężczyzna i kobieta, razem, w ciszy i zgodzie...

Leah  nie  dokończyła,  a  jej  nieporadne  słowa  zawisły  w  powietrzu.  W  ciszy,  jaka  zapadła, 

spojrzała na Paula i przeraziła się niespodziewanym napięciem, jakie dostrzegła w jego twarzy.

Pochylił się ku niej, a ona, wpatrzona w jego płonące oczy i pięknie wykrojone usta, zbladła 

nagle jak ściana i zachwiała się, niezdolna dobyć głosu.

Gdzieś w głębi jej świadomości pojawiło się wspomnienie...

background image

Obraz  był  mglisty  i  niewyraźny,  nieostry  jak  stara  fotografia,  i  miał  coś  wspólnego  z  tym 

miejscem, z tą samotną chatką w lesie... i Paulem, który zupełnie sam...

– Leah – Paul przerwał ciszę. – Leah, co ci jest?

– Pamiętam... – zaczęła niepewnie i urwała wyglądając przez małe okienko.

– Pamiętasz? – powtórzył Paul w napięciu. – Co, Leah? Co pamiętasz?

– Nie wiem. To miejsce. Coś, co jest z tym miejscem związane. I ciebie tutaj.

– Ale przecież ty nie możesz tego miejsca pamiętać. Nigdy tu nie byłaś.

– A czy nie mogłam tu przyjść któregoś dnia na spacer, jak byłeś w pracy?

Paul potrząsnął głową.

–  Trudno  sobie  to  wyobrazić.  Nigdzie  nie  chciałaś  chodzić,  Leah.  Poza  tym  nie  mogłabyś 

wejść do środka, bo drzwi są zawsze zamknięte na kłódkę, a jedyny klucz mam ja.

–  Ale  mam  takie  uczucie,  jakbym  pamiętała...  –  Potrząsnęła  głową,  zdezorientowana.  –

Widzę ciebie w tej chatce, Paul. I jeszcze coś... Jakaś inna osoba, ale... ale on jest cały w cieniu.

–  Kiedy  tutaj  nigdy  nikogo  nie  było,  Leah.  Zawsze  przychodzę  tu  sam.  Jedyny  sens 

posiadania czegoś takiego to właśnie zapewnienie sobie samotności.

–  Kiedy  ja  widzę  tę  inną  osobę  –  ciągnęła,  ledwie  świadoma  tego,  że  Paul  się  w  ogóle 

odezwał. Przycisnęła palce do czoła. – Wydaje mi się, że to jest... – zamilkła nagle i spojrzała na 

Paula z niepokojem.

– Kto? – zapytał łagodnie.. – Wydaje ci się, że kto to jest?

–  Że  to  jest  ten  facet  od  czyszczenia  dywanów.  Ten,  z  którym  wczoraj  rozmawiałam.  To 

wspomnienie dotyczy ciebie i jego w tej chacie.

Paul odprężył się i roześmiał.

–  Leah,  to  zjawisko  nazywa  się  deja  vu.  Pokręciły  ci,  się  w  głowie  różne  świeże 

doświadczenia,  i  to  wszystko.  Nigdy  nie  widziałem  na  oczy  tego  człowieka  od  czyszczenia 

dywanów i zapewniam cię, że nigdy tu nie był.

– Deja vu – powtórzyła jak echo.

–  Każdy  czegoś  takiego  doświadcza  od  czasu  do  czasu,  nawet  ludzie,  którzy  nie  mają 

problemów z pamięcią.

– Ale co to jest takiego?

– To rzeczywiście dość dziwne uczucie – powiedział Paul, przysunął jej krzesło do kominka i 

usiadł  naprzeciwko!  –  Czasami,  kiedy  coś  się  dzieje,  masz  takie  uczucie,  że  już  to  kiedyś 

przeżywałaś, mimo że nie pamiętasz dokładnie  kiedy. Ale wydaje ci się na przykład, że słowa, 

które akurat ktoś wypowiada – już kiedyś słyszałaś. Albo jesteś przekonana, że wiesz, co się za 

chwilę wydarzy, bo to już kiedyś było.

Leah spojrzała na niego z głębokim zastanowieniem.

–  Mnie  się  to  często  zdarza,  ale  pewnie  dlatego,  że  rzeczywiście  coś  podobnego 

przeżywałam, tylko właśnie nie pamiętam.

background image

–  Możliwe,  ale  jest  zasadnicza  różnica  pomiędzy  doświadczeniem  a  wspomnieniem,  Leah. 

Tak  samo  jak  pomiędzy  wspomnieniem  a  wyobrażeniem.  Ta  cała  historia  ze  mną  w  chacie  i 

facetem od czyszczenia dywanów to zlepek najróżniejszych przypadkowych wrażeń, a nie żadne 

wspomnienia.

Leah spochmurniała.

– A ja już miałam nadzieję... taka byłam podniecona – mruknęła próbując się uśmiechnąć. –

Naprawdę wydawało mi się, że sobie coś przypominam. Takie miałam uczucie, Paul.

– Bo będziesz sobie po trochu przypominać. – Ujął ją za ręce pocieszającym gestem. – Ken 

stale powtarza, że to już niedługo, a ja mu ufam. Zobaczysz, że wszystko ci się przypomni.

– Mam nadzieję. – Leah przez chwilę milczała, patrząc na ciemniejące okno.

– O czym teraz myślisz? – zapytał Paul, wpatrując się w jej profil.

– O tym, jakie... jakie to wszystko jest dziwne.

– Co jest takie dziwne?

– Nie wiem. Chyba życie. – Odwróciła się do niego z przelotnym uśmiechem.

– Co masz na myśli? – zapytał łagodnie. Puścił jej ręce i oparł się wygodnie.

Zmarszczyła czoło, z wysiłkiem szukając słów.

–  Ta  chata  –  powiedziała  wreszcie  wskazując  gestem  cichy,  wiejski  domek,  a  następnie 

wracając  spojrzeniem  do  napiętej  twarzy  męża  –  jest  bardzo  realna,  Paul.  Tak  samo  jak  ty. 

Przychodzisz  tu  od  lat.  Tu  przeżyłeś  całe  swoje  życie,  tu  jadłeś,  spałeś,  robiłeś  różne  rzeczy, 

prawda?

Skinął głową, przyglądając jej się bacznie.

– I wszystko to pamiętasz  – podjęła wolno. – Pamiętasz wszystkie rzeczy, które tu robiłeś, 

jaka była pogoda, i zwierzęta, które widziałeś, wszystko, wszystko, prawda?

Znów skinął głową.

– I w tym czasie, kiedy ty tu byłeś – machnęła ręką w stronę okna – ja byłam tam i też jakoś 

żyłam swoim własnym życiem. Robiłam różne rzeczy i rozmawiałam z ludźmi, jadłam i spałam, 

tak  jak  i  ty,  ale  ja  tego  wszystkiego  nie  pamiętam,  więc  czuję  się  tak,  jakbym  nie  żyła,  a 

przynajmniej nie tak jak ty. Czy nasze życie istnieje tylko wtedy, kiedy je pamiętamy?

Paul potrząsnął głową.

– Nie, Leah, ono istnieje niezależnie od nas. Nasza pamięć nie tworzy rzeczywistości. Może 

ją jedynie odbijać.

–  Czuję  się  prawie  niewidzialna  –  powiedziała  ze  smutnym  uśmiechem.  –  Jakby  byle 

podmuch wiatru  mógł  mnie  zmieść,  bo  we  mnie  nie ma nic,  nic,  co  by  mi  nadało  kształt  albo 

treść. Jestem zupełnie przezroczysta.

–  Leah,  ty  chyba  nie  zdajesz  sobie  sprawy...  –  Paul  zamilkł  patrząc  na  nią  z  tym  samym 

poważnym wyrazem twarzy.

– Z czego? – spytała jednocześnie ożywiona i zaniepokojona jego spojrzeniem.

background image

–  Nie  zdajesz  sobie  sprawy,  ile  kształtu  i  treści  jest  teraz  w  tobie.  Możesz  się  czuć 

przezroczysta i niewidzialna, ale w moim odczuciu jesteś bardziej interesującą i złożoną istotą, 

niż  byłaś  kiedykolwiek  dawniej.  Potrafisz  znacznie  głębiej  myśleć,  sprawniej  się  wyrażasz  i 

przejawiasz  znacznie  większe  zainteresowanie  tym,  co  cię  otacza  –  zarówno  rzeczami,  jak  i 

ludźmi. Pod wieloma względami jesteś znacznie bardziej realną osobą niż dawniej, nawet mimo 

utraty pamięci.

Słowa  Paula  ucieszyły  Leah  w  całkiem  niedorzeczny  sposób.  Poczuła  się  nagle  lekka  jak 

powietrze. Zerwała się z krzesła i podbiegła do okna po surowej podłodze  z desek. Patrzyła na 

ciemniejący las zagryzając wargę i z trudem powstrzymując łzy.

– Leah? – Paul podszedł do niej i objął jej drżące ramiona. – Nic ci nie jest?

– Po prostu jestem taka szczęśliwa... – szepnęła przytulając się do niego. – To takie cudowne 

słyszeć, że jestem realną osobą, a nie jakimś tam... powietrzem czy czymś w tym rodzaju.

–  O  Boże,  Leah...  –  Paul  objął  ją  mocniej  i  niżej  pochylił  głowę.  Poczuła  na  włosach 

muśnięcie jego policzka, a na skroni delikatnie poruszające się wargi.

Odwróciła  się  i  przylgnęła  do  niego.  Nagle  poczuła  wielkie,  niepokojące  pragnienie, 

potrzebę,  której  natury  nie  rozumiała  i  bała  się  dociekać.  Wiedziała  tylko,  że  chce  być  blisko, 

wtulona  w  niego.  Chciała  się  w  nim  zatracić,  chciała,  żeby  ją  pochłonął  świat,  w  którym  nie 

będzie  nic  –  tylko  jego  usta  i  ręce,  i  bezmiar  złocistego  ciepła,  i  to  słodkie  uczucie,  które 

ogarniało ją falami.

Wziął ją w ramiona, a jego wargi,  miękkie  i kojące, muskały jej  czoło, powieki, policzki  i 

szyję, by wreszcie spocząć na jej ustach.

Leah wstrzymała oddech i zadrżała, przerażona tym, że traci nad sobą kontrolę, że poddaje 

się uczuciom, których ani nie pamięta, ani nie rozumie. Czuła, że ma miękkie kolana, że serce 

bije jej  jak szalone,  że  oblewa się  rumieńcem. Za  wszelką cenę pragnęła  nad sobą  zapanować, 

wyrwać się z ramion Paula, uciec i schować się, zanim stanie się coś więcej.

Lecz ani usta, ani ręce nie chciały jej słuchać, a palce nieustannie sięgały w górę, by głaskać 

jego włosy, błąkać się po szyi i napawać tym niezwykłym zbliżeniem, wargi zaś rozchylały się 

mimo woli, nienasycone pocałunkiem, który trwał, trwał i trwał...

Nagle wezbrała w niej panika, lęk na myśl o tym, że robi coś złego, za co będzie nią później 

pogardzał.  Zesztywniała.  Paul  puścił  ją  natychmiast  i  patrzył  na  jej  twarz  z  wyrazem  troski  w 

oczach.

– Leah? – szepnął. – Czy coś się stało? Potrząsnęła głową i odwróciła od niego twarz. Była 

zawstydzona, niepewna siebie.

– Przepraszam cię, Paul... Nie chciałam... – wyszeptała.

– Czego nie chciałaś?

– Zrobić nic złego – odparła z dziecinnym niemal zakłopotaniem.

background image

– Ależ to nie jest nic złego, Leah – wyszeptał miękko, ponownie biorąc ją w ramiona. Ale 

tym  razem  w  jego  objęciach  nie  było  namiętnego  pragnienia,  tylko  czułość,  jakby  pocieszał 

przestraszone dziecko. – Ludzie to robią, zwłaszcza ci, których łączy ślub.

– A my? – spytała z twarzą ukrytą na jego piersi.

– Co czy my? Czy się tak tuliliśmy do siebie? Całowaliśmy? – Tak.

– Ostatnio nie – odparł krótko.

Podniosła  wzrok  i  zobaczyła  zaciśnięte  usta  i  wyraz  smutku  w  oczach  Paula,  wywołany 

wspomnieniem tamtych chwil.

Wzdrygnęła  się  i  zagryzła  usta,  powstrzymując  chęć  zarzucenia  go  pytaniami.  Tak  wiele 

chciała  wiedzieć.  Już  od  tygodni  miała  ochotę  go  zapytać,  czy  robili  te  rzeczy,  które  robią 

mężowie z żonami w książkach, te rzeczy, które tylko z trudem mogła sobie wyobrazić.

Leah  bowiem  nie  pamiętała  zupełnie  swojego  życia  erotycznego.  Czasem  jednak  w  nocy 

śniły jej się nagie ciała, czułość i radość tak dojmująca, że budziła się drżąca, a potem godzinami 

leżała w ciemnościach patrząc w sufit, z bólem w sercu, bliska łez...

– Chodź, Leah – powiedział Paul cichym i zmienionym głosem. – Chodźmy do domu, zanim 

się ściemni tak, że przestaniemy widzieć ścieżkę.

Skinęła głową i wyszła na dwór. Przez chwilę patrzyła, jak Paul zamyka drzwi, a następnie 

podążyła w ślad za nim przez polanę i cichy, mroczny las.

background image

Rozdział 8

Bonnie biegła do domu, wzniecając obłoki kurzu. Machała rękami czując, że nogi odmawiają 

jej posłuszeństwa, i z trudem łapała oddech. Serce mało nie wyskoczyło jej z piersi, a w uszach 

szumiało  ze  zmęczenia.  Niczego  tak  bardzo  nie  pragnęła  jak  tego,  żeby  położyć  się  wśród 

chłodnych przydrożnych zarośli i leżeć tak z godzinę, patrząc w niebo i nic nie robiąc.

– Jeszcze trochę – powiedziała głośno, usiłując się zmusić do dalszego wysiłku. – Policzę do 

pięćdziesięciu i potem odpocznę. Raz, dwa, trzy...

Wreszcie  z  mroku  wyłoniły  się  zabudowania  farmy  i  Bonnie  zwolniła  kroku,  po  czym, 

głośno dysząc, stała przez chwilę oparta o skrzynkę na listy, by uspokoić szybko bijące serce.

Kiedy znów  ruszyła, poczuła, że ciało ma jak z gumy, a nogi słabe i nieposłuszne, jakby z 

galarety. Zauważyła jednak, że teraz złapanie tchu nie zabiera jej tyle czasu, a uda nie pieką tak 

bardzo jak dawniej.

Spojrzała na swoje tłuste nogi w granatowych dresowych spodniach i znów  wstąpiła w nią 

nadziej a, pozwalająca zapomnieć o śmiertelnym zmęczeniu. Przebyła biegiem aż trzy kilometry!

Może było to tylko złudzenie, niemniej Bonnie wydało się, że jej uda nie są już takie trzęsące 

się  i  tłuste.  Ostrożnie  przejechała  rękami  po  nogach,  bojąc  się  uwierzyć  w  to,  co  czuła.  Minął 

zaledwie tydzień od chwili, kiedy zaczęła, a jednak...

Głęboko  zaczerpnęła  tchu,  przystanęła,  żeby  się  pozbierać,  przecisnęła  się  przez  dziurę  w 

żywopłocie i poszła w stronę bungalowu, starając się przyjąć swoją dawną, obojętną pozę.

Przede wszystkim chodziło o to, żeby nikt nie wiedział ojej planach. Z jakichś względów o 

zasadniczym dla niej znaczeniu postanowiła trzymać wszystko w tajemnicy, dopóki spadek wagi 

nie stanie się na tyle widoczny, że nie da się już dłużej ukryć. Z przesądnym lękiem myślała o 

gadaniu na temat jej diety, o komentarzach, a nawet o słowach zachęty. Na razie wolała być sama 

ze swoim bólem.

Westchnęła z  ulgą  widząc,  że  nie  ma  nikogo  w  pobliżu.  Matka najprawdopodobniej  karmi 

kurczęta, ojciec jest w stajni przy jednej z klaczy, która się nie mogła oźrebić, a Allie – Allie z 

panią Tempie znalazły wreszcie w stajni kocięta i niemal co wieczór chodziły się z nimi bawić.

Normalnie Bonnie byłaby nawet o to  zazdrosna,  zwłaszcza kiedy widziała, jak Allie i pani 

Tempie śmieją się figlując z tłuściutkimi kociakami albo leżą na stryszku na sianie, bawiąc się z 

nimi kawałkiem sznurka czy jakąś starą zabawką.

Teraz  jednak  było  jej  na  rękę,  że  każdy  jest  zajęty  własnymi  sprawami.  Poza  tym  pani 

Tempie  i  tak  okazywała  jej  duże  zainteresowanie.  Niemal  codziennie  po  lekcjach  Bonnie 

przychodziła  do  niej  na  długie  cudowne  sesje  kosmetyczne,  kiedy  to  mogła  wejść  do  pięknej 

sypialni  pani  Tempie,  zasiąść  z  nią  przed  toaletką  i  pokrywać  tę  uroczą  uśmiechniętą  twarz 

najrozmaitszymi różami i kremami.

background image

Bardzo  sobie  ceniła  te  chwile  spędzone  w  towarzystwie  właścicielki  posiadłości.  Pani 

Tempie bowiem od czasu swojego wypadku stała się zupełnie innym człowiekiem. Rozmawiała z 

nią życzliwie, jakby była jej rówieśnicą, i szczerze interesowała się tym, co Bonnie robi w szkole 

i co myśli o różnych sprawach, W nieśmiałym uśmiechu pani Tempie i jej łagodnym głosie było 

coś bardzo kojącego.

Ale, co najważniejsze, mówiła zawsze, jaka Bonnie jest ładna i jaka miła, że chce ją uczyć 

sztuki makijażu, żeby pani Tempie mogła ładnie wyglądać wieczorem, kiedy jej mąż przychodzi 

na kolację...

Bonnie uśmiechnęła się  na  myśl o  pięknej pani  Leah,  która z  każdym tygodniem  czuła się 

lepiej  i  wydawała  się  coraz  swobodniejsza  i  szczęśliwsza.  Czasem  nawet  pozwalała  sobie  na 

drobne żarty, z których potem wspólnie się śmiały.

Przebywanie  w  jej  towarzystwie,  opowiadanie  różnych  rzeczy  i  wymyślanie  zabawnych 

historii  sprawiało  Bonnie  wielką  przyjemność.  Szczególne  ciepło  ich  wzajemnego  stosunku 

sprawiało, że nie myślała tak nieustannie o jedzeniu i łatwiej znosiła głód, który dawał jej się we 

znaki zwłaszcza popołudniami, kiedy wracała ze szkoły i była zmuszona czekać parę godzin na 

kolację.

Wpadła  pospiesznie  do  łazienki  i  ściągnęła  bluzę  od  dresu,  żeby  spryskać  zimną  wodą 

rozpaloną twarz i ramiona, i tęsknie spojrzała na stojącą w kącie wagę. Postanowiła ważyć się raz 

na tydzień, a do pełnego tygodnia brakowało jej jeszcze dwóch godzin. Czuła się jednak tak pusta 

i głodna, a poza tym był już piątek wieczór. Zdecydowała, że dwie godziny nie zrobią różnicy.

Wstrzymała  oddech  i  pełna  oczekiwania  ustawiła  wagę  na  pokrytej  linoleum  podłodze,  a 

następnie zdjęła trampki i spodnie.

Jej  młode,  pulchne  ciało  drżało  ze  zdenerwowania  i  lęku,  kiedy  stawała  na  wadze  z 

zamkniętymi oczami, bezgłośnie powtarzając słowa modlitwy. Kiedy otworzyła oczy i spojrzała 

na dół, zaniemówiła z wrażenia.

Trzy kilo! Od ubiegłego piątku straciła trzy kilo!

Jej  serce  skoczyło  z  radości.  Miała  ochotę  śpiewać  i  tańczyć;  krzyczeć  głośno  i  przebiec 

następne trzy kilometry. Ale nade wszystko chciała znaleźć panią Tempie i ją uściskać, chociaż 

wiedziała,  że  jest  zbyt  nieśmiała  na  to,  by  jej  choćby  dotknąć,  chyba  że  podczas  jednej  z  ich 

kosmetycznych lekcji.

W każdym razie Bonnie odczuła nagłą potrzebę, żeby spojrzeć w roześmiane złociste oczy, 

zobaczyć łagodną twarz pani Tempie i usłyszeć jej miły głos oraz dźwięczny śmiech.

Pobiegła  do  swojego  pokoju,  wrzuciła  do  kosza  przepocone  ubranie  i  włożyła  dżinsy  i 

bawełnianą koszulkę.

Dżinsy zdecydowanie wydały jej się luźniejsze, suwak łatwiej się zapiął i nie trzeszczały w 

szwach  jak  zwykle.  Bonnie  o  mało  nie  roześmiała  się  na  głos  z  radości  i  triumfu.  Jeśli  utrata 

pierwszych trzech kilogramów jest wydarzeniem tak radosnym, to cóż dopiero mówić o całych 

background image

osiemnastu!

Ale  nie  wszystko  będzie  takie  łatwe  jak  sam  początek,  przypomniała  sobie  Bonnie,  która 

wiele  wiedziała  o  diecie.  Przeczytała  na  ten  temat  kilkanaście  książek  i  ze  sto  artykułów  w 

różnych  pismach.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  początkowo  odchudzanie  się  to  przede  wszystkim 

utrata płynów i że potem nadchodzą frustrujące stadia, kiedy mimo największych wysiłków waga 

pozostaje  na  tym  samym  poziomie,  że  ograniczanie  kalorii  musi  iść  w  parze  z  ćwiczeniami 

fizycznymi i że z reguły cały ten proces przebiega znacznie wolniej niż się oczekuje.

Mimo to jednak początkowy sukces wydawał się bardzo zachęcający.

Podśpiewując  pod  nosem,  Bonnie  zaczęła  grzebać  na  zawalonej  rzeczami  górnej  półce 

swojej  szafy.  Przetrząsała  sekretne  miejsce,  w  którym  zawsze  trzymała  to,  co  chciała  ukryć. 

Fiolka z niebieskimi tabletkami stała w dalszym ciągu na swoim miejscu, ale Bonnie prawie jej 

nie  zauważyła.  Odsunęła  ją  machinalnie  i  wyjęła  czerwoną  plastikową  teczkę  z  obrazkiem 

wyszczerzonego  kota  Garfielda  na  okładce.  Zamaszysty  napis  na  teczce  głosił:  „Osobiste 

ipoufne\ Własność Bonnie McBride i NIKOGO INNEGO. Nie otwierać pod karą śmierci."

Usadowiła  się  na  łóżku  i  zaczęła  poważnie  studiować  zawartość  teczki.  Większość  stron 

zawierała  pracowicie  nakreślone  tabelki  z  miejscem  na  różne  znaki  i  notatki,  oraz  długie  listy 

instrukcji najeżonych gwiazdkami i podkreśleniami.

Nie jeść między posiłkami. Ćwiczyć nie mniej niż pół godziny dziennie. Jeść powoli i każdy 

kęs  żuć  co  najmniej  dziesięć  razy.  Zamiast  batoników  –  jabłka  i  pomarańcze.  Pić  codziennie 

przynajmniej osiem szklanek wody.

Lista  ciągnęła  się  w  nieskończoność.  Bonnie  zastanawiała  się  nad  każdą  tabelką,  gryząc 

koniec ołówka.

Ostatnia  była  szczególnie  ważna  i  wypełnienie  jej  wymagało  specjalnego  ceremoniału. 

Bonnie  podniosła  się  z  łóżka,  poszła  do  kuchni  i  nalała  sobie  szklankę  odtłuszczonego  mleka. 

Wyjęła  z  lodówki  trzy  marchewki  i  łodygę  selera,  ułożyła  to  wszystko  starannie  na  jednym  z 

najlepszych talerzyków w kwiatki, zaniosła cały ten poczęstunek do swojego pokoju i zamknęła 

za sobą drzwi.

Z  uśmiechem  triumfu  na  twarzy  w  odpowiedniej  kratce  wpisała  swoją  aktualną  wagę,  w 

innej,  specjalnie  do  tego  przeznaczonej,  zanotowała  trzykilogramowy  ubytek,  po  czym  w 

rozmarzeniu  zaczęła  popijać  mleko.  Wreszcie  położyła  się  na  stercie  pluszowych  zwierzątek, 

którymi zarzucone było jej łóżko, i pogryzając marchewkę oglądała całostronicowy rysunek na 

odwrocie teczki.

Była to wyjątkowo udana, ręcznie narysowana podobizna szczupłej, zgrabnej Bonnie stojącej 

na plaży w skąpym dwuczęściowym kostiumie kąpielowym i wyniośle patrzącej na bezmiar wód.

Przyglądała  się  rysunkowi  i  wzdychając  w  rozmarzeniu  myślała,  jak  by  to  było  cudownie, 

gdyby tak mogła uciec od tego paskudnego krępującego ją ciała i mieć szczupłą, zwinną, pełną 

wdzięku  figurę  jak  pani  Tempie...  W  końcu  posprzątała  resztki  skromnej  uczty  i  surowo 

background image

popatrzyła na swój brzuch, w którym jeszcze burczało z głodu, po czym włożyła kurtkę i wyszła 

w pełen tajemniczych szeptów mrok szukać Allie i pani Tempie.

Podobnie  jak  Bonnie,  Paul  Temple  wybrał  się  na  poszukiwanie  żony,  tylko  nie  bardzo 

wiedział, gdzie mógłby ją znaleźć.

Wyszedł  z  domu,  zatrzymał  się  przy  bramie  w  pobliżu  kwitnących  krzewów  tawuły  i 

rozejrzał się po cichym  podwórku. Dokąd mogła  pójść  Leah?  Czym wypełniała czas, kiedy go 

nie było?

W ostatnim tygodniu, który zakończył się podróżą służbową do Chicago, był bardzo zajęty. 

Od czasu wspólnej wyprawy do chaty niewiele widział Leah i zdumiało go odkrycie, jak bardzo 

mu jej brakuje.

Późnym popołudniem, zaraz po przylocie, prosto z samolotu wskoczył do samochodu i nawet 

nie  wstępując  do  biura  pojechał  do  domu.  W  drodze  myślał  o  pełnej  wdzięku,  uśmiechniętej 

twarzy, o radosnym blasku oczu, o jej nieśmiałości i delikatności. Gdy tylko przyjechał na farmę, 

niczym zakochany sztubak puścił się biegiem do domu. Ale dom był dziwnie cichy i mroczny, 

jakby dopiero obecność Leah była w stanie go ożywić. Paul przebrał się więc i wyszedł na dwór 

poszukując kobiety, która w jakiś niepokojący i niezgłębiony sposób zaczęła być światłem jego 

życia.

Minęła  go  Anna  niosąc  dwa  pełne  metalowe  wiadra  i  uśmiechając  się  do  niego  ze 

szczególnym ciepłem.

– Jak się masz, Anno – zagadnął Paul. – Piękny wieczór, prawda?

– Cudowny – przyznała schylając się, żeby postawić wiadra. Nałapałam trochę deszczówki 

do  beczek  koło  stajni  –  wyjaśniła,  gdy  Paul  spojrzał  na  jej  ciężar.  –  Mam  zamiar  podlać  nią 

kwiaty w skrzynkach. Rośliny uwielbiają deszczówkę.

– Pozwól, to ci zaniosę te wiadra do domu – zaofiarował się Paul.

Anna spojrzała na niego zaskoczona.

– Och, nie, nie trzeba, panie Tempie – mruknęła tak speszona, że Paul nie nalegał.

– Szukam żony. Nie wiesz przypadkiem, gdzie może być? Anna uśmiechnęła się, a jej twarz 

pojaśniała, – Ostatnio ją widziałam, jak szły z Allie do stajni – odparła.

– Do stajni? – zdziwił się Paul. – A co one tam robią?

– Znalazły wreszcie te kocięta, których tak szukały. Allie i pani Tempie godzinami się z nimi 

bawią.

Paul uśmiechnął się.

– Mam nadzieję, że nie będą miały nic przeciwko temu, jak się tam pojawi intruz. Co o tym 

sądzisz, Anno?

Anna uśmiechnęła się i sięgnęła po wiadra.

– Jestem przekonana, że nie będą miały absolutnie nic przeciwko temu.

background image

Paul  ruszył  przez  podwórko  do  stajni.  Po  drodze  przystanął  na  chwilę,  żeby  pozdrowić 

młodego mężczyznę, który coś właśnie robił przy wejściu. Chłopak był drobny, miał jasne włosy 

oraz krostowatą twarz i sprawiał wrażenie napiętego i onieśmielonego. Pracował jednak ciężko, 

ładując widłami na taczki słomę i gnój.

– Dobry wieczór – pozdrowił go życzliwie Paul. – Ty jesteś Tim, prawda? Od czasu, kiedy 

Bob cię zatrudnił, jakoś nie miałem okazji z tobą porozmawiać.

Młody człowiek podniósł wzrok, jeszcze bardziej spłoszony i przerażony niż zwykle.

Paul odpowiedział mu spokojnym spojrzeniem, zdziwiony jego reakcją. Tim oblizał wargi i 

sztywno skinął głową.

–  Dzień dobry,  panie  Tempie,  ja...  właśnie  kończyłem...  –  Tim  wykonał  nieokreślony  nich 

ręką.

–  Rozumiem,  Tim.  Jest  piątek  wieczór  i  wydaję  mi  się,  że  już  masz  dość  na  dzisiaj. 

Odwaliłeś kawał roboty. Daj sobie spokój i odpocznij trochę. Możesz to chyba skończyć jutro?

Młody człowiek wzruszył ramionami, spuścił oczy i skinął głową.

Paul zawahał się, patrząc z zaciekawieniem na jego pochylone ramiona.

–  A  przy  okazji,  Tim  –  zagadnął  od  niechcenia  –  nie  wiesz  przypadkiem,  gdzie  jest  moja 

żona?

–  Tam  –  mruknął  chłopak  wskazując  drabinę  wiodącą  na  stryszek.  –  Jest  na  górce  z 

dzieciakami, spędzają tam bardzo dużo czasu – dodał z przelotnym uśmiechem.

Paul  pomyślał,  że  wszyscy  na  farmie  znają  oby  czaję  jego  żony.  Skinął  głową  młodemu 

człowiekowi, przeszedł  przez stajnię i  zaczął się wspinać po  drabinie. Wkrótce  w  kwadratowej 

dziurze  pojawiła  się  jego  głowa  i  ramiona.  Zatrzymał  się  mrugając  oczami  i  próbując 

przyzwyczaić  wzrok  do  panującego  na  stryszku  mroku.  Chwilę  potrwało,  nim  mógł  w  pełni 

docenić uroki sceny, jaka go powitała.

Przez okno na froncie wpadało na stryszek światło zachodzącego słońca, rozlewając się po 

stertach  siana  bladoróżowym  blaskiem.  Dokoła  unosił  się  ciężki  aromat  lata,  ziemi,  słońca  i 

ciepłych, leniwych  dni.  W prześwietlonym  słońcem  powietrzu  tańczyły  drobiny  kurzu,  a  sterty 

siana przypominały zaspy sypkiego złota.

W jednym końcu stryszku leżała na słomie Leah, mając po bokach Allie i Bonnie. Oparłszy 

brodę na rękach, zaśmiewała się obserwując baraszkujące, puchate kocięta.

Paul patrzył na całą trójkę, nieświadomą jego obecności. Po obu stronach szczupłej, zgrabnej 

figurki  jego  żony  leżały  na  brzuchu  dziewczęta.  Jedna  z  nich  była  chuda,  o  miedzianych, 

lśniących w słońcu włosach. Druga, miękka i pulchna, miała burzę jasnych włosów, które niby 

spływające złoto zlewały się ze słomą, na której wszystkie trzy leżały. Allie niedbałym ruchem 

jedną  ręką  objęła  Leah  za  ramiona,  a  jej  rude  loki  dotykały  krótkiej,  chłopięcej  czupryny  jego 

żony.

– Widzi pani? – mówiła właśnie mała. – Widzi pani Hueya?

background image

Wreszcie i on otworzył oczy. On jest prawie o tydzień spóźniony w stosunku do tamtych.

– I ma niebieskie oczki – powiedziała Leah z zachwytem. – Nie wiedziałam, że koty mogą 

mieć niebieskie oczy.

–  Syjamskie  mają  –  rzuciła  Allie  zamyślona.  –  A  czy  pani  wie,  jak  wyglądają  syjamskie 

koty?

Paul  zauważył,  jak  Leah  marszczy  brwi.  Dostrzegł  nagłe  napięcie  jej  ramion,  jak  zawsze 

wtedy, kiedy walczyła ze swoją pamięcią.

– Są beżowobrązowe, prawda? To taka specjalna rasa, tak?

– Tak – powiedziała Allie i obojętnym machnięciem ręki skwitowała ten temat. – To są takie 

rozpieszczone koty, które żyją w miastach i noszą wysadzane diamentami obróżki i w Ogóle. Ale 

oczki Hueya nie zostaną niebieskie. One się zmienią: będą zielone, brązowe albo żółte.

– Zupełnie jak oczy Paula – powiedziała cicho  Leah głosem tak ciepłym, że Paul z trudem 

powstrzymał  się,  by  w  kilku  susach  nie  pokonać  dzielącej  ich  odległości  i  nie  wziąć  jej  w 

ramiona.

– Huey? – zapytała Bonnie. – On ma na imię Huey?

– Tak – odparła Allie. – Ten mały szary to Lewis, a ten białorudy – News.

Bonnie zachichotała.

– Chyba zwariowałaś, Allie! Powinnaś była pozwolić je nazwać pani Tempie.

– Ale ona chciała je nazwać Meg, Jo i Amy, jak „Małe kobietki"

– powiedziała Allie z pogardą. – Właśnie skończyła czytać tę książkę.

– A co w tym złego? – powiedziała Bonnie lojalnie. – To są bardzo ładne imiona.

– Te kociaki to chłopcy – oświadczyła Allie, patrząc ze zgorszeniem na siostrę. – Wszystkie 

trzy.

– Aha.

– Najpierw nie wiedziałam, że to są chłopcy – wtrąciła pojednawczo Leah i przewróciła się 

na  słomie  tak,  żeby  Lewis  mógł  wdrapać  się  jej  na  rękę.  –  Allie  mi  pokazała,  jak  rozpoznać. 

Chłopcy  mają, o  tutaj,  takie  małe puszyste  kuleczki,  widzisz?  –  dodała  odwracając  kociaka do 

góry brzuszkiem, jakby był eksponatem na lekcji biologii.

Nie mogąc się już dłużej powstrzymać, Paul ryknął śmiechem. Wszystkie trzy odwróciły się 

w jego stronę.

Leah pierwsza zareagowała na jego obecność. Twarz jej się rozjaśniła, a oczy w panującym 

na górce mroku zapłonęły jak gwiazdy. Patrzyła, jak Paul podciąga się do góry i staje nad nimi 

wyprostowany.

–  Paul!  –  wykrzyknęła  zrywając  się  na  nogi.  Z  Lewisem  w  ręku  biegła  na  jego  spotkanie, 

wolną ręką otrzepując dżinsy ze słomy. – Nie wiedziałam, że tak wcześnie będziesz w domu!

Zawahała  się  niezdecydowana,  najwyraźniej  mając  ochotę  zarzucić  mu  ręce  na  szyję,  ale 

zawstydzona  zrezygnowała.  Paul  z  niejakim  rozbawieniem  zauważył,  że  przerażony  Lewis 

background image

wczepił jej się w koszulę i miauczał rozpaczliwie.

–  Biedne  maleństwo.  –  Leah  delikatnie  pogłaskała  puszyste  drżące  ciałko.  –  Moje  małe 

biedactwo, takie przerażone.

Paula coś  ścisnęło  za  gardło;  poczuł  suchość  w ustach, ożyły jakieś  nieokreślone  tęsknoty. 

Tysiące razy śnił, że wraca do domu, w którym czeka na niego ciepła, czuła żona, z maleństwem 

na ręku i uśmiechem na ustach...

– To jest Lewis – powiedziała wyciągając do niego rękę z kociakiem. – Najmniejszy z całej 

gromadki.

– Huey, Lewis i News – wyrecytował Paul. – Podsłuchiwałem.

– To Allie nadała im imiona.

– Tak też myślałem – rzekł poważnie Paul, nie mogąc oderwać oczu od twarzy Leah, od jej 

promiennego uśmiechu, delikatnych policzków i ust.

–  Czy...  czy już  wszystko  skończyłeś?  –  zapytała  patrząc  na  niego  i  jednocześnie  tuląc  do 

siebie mały, ciepły kłębuszek. – Wiem, że miałeś w tym tygodniu wiele problemów, prawda?

–  O,  bardzo  wiele  –  potwierdził  Paul.  – Przed  chwilą  wróciłem  z  Chicago  i  przyjechałem 

prosto do domu – dodał z uśmiechem. – Wszelkie ewentualne problemy w biurze mogą spokojnie 

poczekać do poniedziałku. Ja już zaczynam weekend.

Leah uśmiechnęła się zachwycona.

– To cudownie! Jadłeś coś, Paul? – dodała po chwili.

–  Jakąś  godzinę  temu  Heinz  podał  mi  w  kuchni  zimną  kolację,  ale  jestem  pewna,  że 

znalazłoby się coś.

– Nie przejmuj się, Leah, zjadłem kolację w samolocie. A Heinz rzeczywiście nakarmił cię w 

kuchni? – dodał ze zdziwieniem.

Skinęła głową i poszła odnieść Lewisa do jego braci i miękkiego ciepła ich gniazda.

–  Głupio  tak  jeść  samej  w  tej  wielkiej  jadalni,  jak  ciebie  nie  ma  w  domu.  Znacznie 

przyjemniej jest wtedy z Heinzem w kuchni.

Czasami pokazuje mi, jak się gotuje różne rzeczy, a czasami opowiada o swojej rodzinie i o 

tym, jak to było w Niemczech, kiedy był małym chłopcem. Mieli staw z łabędziami – dodała z 

jednym ze swoich promiennych, niewinnych uśmiechów, które tak bardzo wzruszały Paula.

–  A  wczoraj  wieczorem  pani  Tempie  jadła  kolację  u  nas  –  oznajmiła  Allie  spoglądając na 

Paula z wesołym uśmiechem. – Mieliśmy żeberka z rusztu i domowe frytki.

– To było coś wspaniałego – powiedziała Leah – Anna zrobiła do tego jeszcze wspaniały sos 

barbecue według swojego sekretnego przepisu.

Paul poważnie skinął głową.

– A co w tym czasie, kiedy ciebie nie było, robił biedny Heinz?

– Zaprosił do miasta na  kolację swoją dziewczynę. – Leah z uśmiechem  patrzyła, jak rudy 

kociak, News, skoczył w górę, po czym wylądował na sztywnych łapkach ze znacznie większą 

background image

energią niż precyzją, polując na jakiegoś chrząszcza.

– To Heinz ma dziewczynę? – Leah skinęła głową.

–  Ona  jeździ  taką  pocztową  furgonetką.  Heinz  co  rano  chodzi  po  pocztę,  żeby  się  z  nią 

zobaczyć, chociaż nienawidzi chodzenia. Mówi, że ona wygląda jak mała pyza.

Paul  odrzucił  głowę  do  tyłu  i  wybuchnął  śmiechem.  Przytulił  mocno  żonę,  a  następnie 

zakochanym wzrokiem patrzył, jak razem z dziewczynkami schodzi po drabinie.

Nagle  opuściły  go  troski  i  napięcia  ubiegłego  tygodnia.  Znalazł  się  wreszcie  w  cieple 

domowego ogniska, otaczały go śmiejące się i radosne dziewczyny. Zszedł do połowy drabiny, a 

potem  zeskoczył  lekko  na  ziemię  stając  twarzą  w  twarz  z  Leah,  która  czekała  na  niego  przy 

boksach.

– A gdzie twoje małe przyjaciółki? – zapytał.

– Spieszyły się do domu na swój ulubiony film, który zaczyna się wpół do ósmej.

– Rozumiem. A ty, Leah? – wyszeptał cicho Paul i spojrzał na żonę z nagłym pożądaniem, 

próbując opanować pragnienie, by objąć ją i ucałować jej nieśmiałe, piękne usta. – Czy ty też się 

gdzieś spieszysz?

Leah poważnie potrząsnęła głową.

– Nie. Chciałabym spędzić ten wieczór z tobą, posłuchać, co robiłeś w ubiegłym tygodniu.

Paul nagle  odwrócił głowę udając, że dogląda zwalania siana przy drzwiach stajni,  choć w 

gruncie rzeczy usiłował ukryć wzruszenie.

Leah zupełnie zapomniała, co znaczy flirt, nie rozumiała subtelnej gry drobnych złośliwości i 

komplementów,  nie  potrafiła  panować  nad  napięciami  seksualnymi.  Mówiła  po  prostu  to,  co 

myślała, z dziecięcą szczerością i naiwnością patrząc w oczy swego rozmówcy.

Ostatnimi  laty  Paul  czuł  się  zniechęcony  i  zmęczony  nieustannymi  potyczkami  z  żoną,  a 

subtelne  erotyczne  sygnały,  tak  niegdyś  podniecające,  stały  się  źródłem  nowych  frustracji. 

Obecnie był oczarowany, ale i trochę speszony bezpośredniością i szczerością jej zachowania.

Chciałabym spędzić ten wieczór z tobą... Paul na chwilę zacisnął pięści, po czym opanował 

się i powiedział:

– Jestem do twojej dyspozycji. Co chciałabyś robić? Może byśmy sobie pospacerowali trochę 

nad strumieniem?

Leah skwapliwie skinęła głową.

– Czy moglibyśmy pójść sobie wzdłuż tamtego brzegu, a potem zajrzeć do ogrodu i narwać 

rabarbaru? Heinz mówił, że jak nazrywam rabarbaru, to upiecze jutro ciasto.

–  O,  w  takim  razie  nie  odmówię  –  rzekł  rozbawiony  Paul.  –  Jego  ciasto  z  rabarbarem  to 

niebiańska potrawa.

Leah zachichotała.

– Nie przypominam sobie. Heinz twierdzi, że to jeden z twoich ulubionych przysmaków, za 

którym ja nie przepadałam.

background image

Paul zrównał się z żoną i szli teraz razem przez mroczne o tej porze podwórko.

–  Owszem,  to  prawda  –  powiedział  –  ale  wcale  nie  musi  tak  być.  Nawet  upodobania 

kulinarne  ci  się  zmieniły,  Leah.  Są  potrawy,  które  bardzo  lubiłaś,  a  na  które  teraz  nie  możesz 

patrzeć, i odwrotnie.

– Wiem. Czy to nie dziwne? Doktor Holcross twierdzi, że wiele naszych gustów kulinarnych 

ma związek z pamięcią.

–  Czyli  że  ten,  kto miał  niemiłe  doświadczenia  związane z  jedzeniem  ciasta  z  rabarbarem, 

nigdy go już więcej nie tknie, mimo że normalnie go lubił?

– Coś w tym rodzaju. – Leah zatrzymała się, żeby popatrzeć, jak poderwał się w górę ptak, 

na którego skrzydłach ostro zalśniło zachodzące słońce. – To jakiś nocny drapieżnik. Całe dnie 

przesypia na gałęziach drzew – powiedziała. – Bob pokazał mi takiego, który mieszka na topoli 

koło wiatraka. W nocy się budzi i wyrusza na łowy owadów.

– A jak on je łowi? – zapytał Paul, który znał odpowiedź, ale lubił patrzeć na jej ożywioną 

twarz.

–  O  tak –  odpowiedziała  bez  namysłu  Leah,  szeroko  otwierając  usta  i  machając  rękami.  –

One otwierają dzioby najszerzej, jak tylko się da, i latają połykając wszystko, co się nawinie.

Paul spojrzał na żonę i zachichotał, myśląc o tym, jak ładnie wygląda z otwartą buzią, udając 

ptaka.

– Uważaj – ostrzegł ją poważnie – żebyś sama nie złapała jakiegoś owada.

Spojrzała  na  niego  spłoszona  i  natychmiast  zamknęła  usta,  po  czym  uśmiechnęła  się 

nieśmiało i weszła na mały mostek łączący brzegi strumienia.

–  Czy  rzeczywiście  miałeś  taki  okropny  tydzień?  –  zapytała  ze  współczuciem.  –  W  środę 

wieczorem,  kiedy  mi  powiedziałeś,  że  nazajutrz  musisz  jechać  do  Chicago,  robiłeś  wrażenie 

potwornie zmęczonego.

– Tak, ten tydzień był naprawdę ciężki. Ale jednocześnie bardzo owocny. Zawarliśmy duży 

kontrakt na dostawy, nad którym pracowaliśmy już od miesięcy, i drugi, z japońską firmą, który 

dosłownie spadł nam z nieba.

– Czy to dobrze?

– Nawet bardzo – odparł Paul poważnie. – Tak dobrze, że najprawdopodobniej będę ci mógł 

kupić jakiś prezent. Co byś chciała dostać, Leah?

Przystanęła na mostku i z wyrazem zadumy na twarzy najpierw spojrzała na Paula, a potem 

w dół na płynącą bystro brunatną wodę.

–  Mam  wszystko,  Paul  –  powiedziała  wreszcie.  –  Nie  wyobrażam  sobie  niczego  takiego, 

czego mogłabym pragnąć.

– Coś z ubrania? Biżuterię? Coś do twojego pokoju? Potrząsnęła głową.

– Chciałabym... – zaczęła nieśmiało, ale zaraz urwała.

– Co, Leah? – zapytał Paul, zaintrygowany – Co byś chciała, powiedz?

background image

Znów uśmiechnęła się do niego nieśmiało i szybko spojrzała na wodę.

–  Kiedy  ostatnim  razem  rozmawiałam  z  Doris,  mówiła  mi  o  swoim  synu.  On  ma  teraz 

czternaście  lat  i  jest  prawdziwym  szatanem  w  hokeju.  Marzy  o  tym,  żeby  latem  pojechać  na 

obóz,  gdzie  mają  naprawdę  profesjonalny  trening,  ale  Doris  i  jej  mąż  nie  mogą  sobie  na  to 

pozwolić. Byłoby cudownie, gdybym mogła sfinansować jego obóz.

Paul objął czule wątłe ramiona żony.

– A ile by to kosztowało?

– Siedemset dolarów. – Spojrzała na niego nieśmiało. Paul poważnie skinął głową, po czym 

zmarszczył czoło.

– Wiesz dobrze, że Doris nigdy nie przyjmie od ciebie takiej sumy.

– Wiem, ale rozmawiałam o tym z Anną i ona powiedziała, że może... że może mógłbyś go 

jakoś sponsorować przez swoją firmę. To wtedy Doris i jej mąż może by łatwiej urwała speszona.

Paul uściskał ją w zachwycie.

–  Co  za  wspaniały  pomysł!  Tak  właśnie  zrobimy.  Mam  dług  wdzięczności  wobec  Doris  –

dodał  tuląc  do  siebie żonę  i  napawając się  jej  bliskością oraz  łagodnym  spokojem  wiosennego 

zmierzchu. – Po twoim wypadku okazała ci wiele serca, prawda? Znacznie więcej, niż wymagał 

tego obowiązek.

– Tak – szepnęła Leah, szukając w mężu oparcia. – Tak, to prawda.

Uśmiechnęła  się  na  myśl  o  tym,  że  będzie  mogła  pomóc  synowi  przyjaciółki,  i  mocniej 

przytuliła się do Paula. Westchnął głęboko, zastanawiając się, czy Leah ma choćby blade pojęcie 

o tym, jak jej bliskość na niego działa, jak jej niewinne ciepło budzi w nim fale niemal bolesnego 

pożądania.

–  A  ty,  Leah?  –  starał  się  nadać  swojemu  głosowi  obojętne  brzmienie.  Odwrócił  się  i 

poprowadził ją do ogrodu leżącego po drugiej stronie strumienia. – Jak ty  spędziłaś te dni?  Co 

robiłaś, jak mnie nie było?

Zaczęła  mu  opowiadać  o  różnych  drobnych  wydarzeniach,  o  sukcesach  i  porażkach,  o 

wszystkim, czego się nauczyła, co widziała i co zrobiła.

Paul  zatrzymał  się  na  skraju  ogrodu  i  pociągnął  ją  na  starą  ławkę  pod  jabłonią,  z 

przyjemnością słuchając jej prostej, szczerej opowieści.

Jego  żona  łączyła  w  sobie  tak  wiele  przeciwieństw.  Podczas  rozmów,  jakie  prowadzili  od 

czasu  wypadku,  zadziwiła  go  swoją  bystrością  i  refleksem,  przemyślanymi  odpowiedziami  na 

pytania. Parę razy w ubiegłym miesiącu pomogła mu nawet w interesach, słuchając go pilnie, a 

potem podsuwając rozwiązania, które były jednocześnie niezwykle nowatorskie i zdumiewające 

w  swojej  prostocie.  Była  jednak  w  dalszym  ciągu  onieśmielona  w  stosunkach  z  ludźmi, 

świadoma  dziur  w  swojej  pamięci  i  czasem  zdenerwowana  poważnymi  brakami  w  wiedzy  o 

świecie.

background image

Ale nade wszystko odznaczała się zdumiewającą świeżością spojrzenia i beztroską radością, 

którą czerpała z życia i wszelkich nowych doświadczeń, w jakie ono obfitowało.

–  Czy  jeszcze  coś  ci  się  przypomniało?  –  zapytał  od  niechcenia  Paul  biorąc  ją  za  rękę  i 

bawiąc się jej palcami. – Czy masz jeszcze jakieś wspomnienia?

Leah zmarszczyła czoło i spojrzała na ich złączone dłonie.

– Nie wiem – powiedziała wolno. – Czasem mam jakieś poplątane wrażenia różnych rzeczy i 

nieraz  biorę  je  za  wspomnienia,  ale  najprawdopodobniej  jest  tak,  jak  powiedziałeś:  że  są  to 

rzeczy,  które  mój  mózg  fabrykuje  na  poczekaniu,  a  potem  przedstawia,  jakby  to  były 

wspomnienia.

– Jak na przykład?

Leah dalej patrzyła na ich splecione ręce.

– Jak na przykład z tym moim pierścionkiem zaręczynowym powiedziała w końcu. – Tym ze 

szmaragdem, którego nie mogliśmy znaleźć.

Spojrzała w oczy Paulowi, który skinął głową.

–  Któregoś  dnia  wydawało  mi  się,  że  coś  mi  się  w  związku  z  tym  przypomina.  Wyraźnie 

widziałam, że daję komuś ten pierścionek wiedząc, że go już nigdy nie odzyskam.

– Trudno to sobie wyobrazić, Leah. Przecież nie dawałabyś nikomu tak cennej biżuterii.

– Wiem – odparła w zamyśleniu.

– A komu ten pierścionek dawałaś?

Spojrzała na męża ze smutnym, pełnym skruchy uśmiechem.

–  Facetowi  od  czyszczenia  dywanów  –  wyznała.  Paul  odrzucił  głowę  do  tyłu  i  parsknął 

śmiechem.

– Znów? O mój Boże, ten człowiek rzeczywiście musiał wywrzeć na tobie wrażenie. Może 

powinienem być zazdrosny? – dodał z filuternym uśmiechem.

Leah odwzajemniła uśmiech, po czym wzdrygnęła się i potrząsnęła głową.

– Nie sądzę, Paul. To był brzydki mężczyzna, zupełnie do ciebie niepodobny. – Ze szczerym 

podziwem patrzyła na przystojną twarz i zgrabną, wysportowaną figurę męża.

Paul  objął  ją  ramieniem  i  przyciągnął  do  siebie.  Czułym  ruchem  przytulił  policzek  do  jej 

lśniących  włosów  myśląc  z  rozpaczą,  że  chyba  żaden  mężczyzna  na  świecie  nie  oparłby  się 

kobiecie tak cudownej, niewinnej i pełnej wdzięku jak jego żona.

background image

Rozdział 9

Leah stała w swojej biało-złotej łazience, w skupieniu patrząc na wielkie ścienne lustro. Ale 

obrazu, jaki się w nim odbijał, prawie nie była świadoma.

Patrząc  na  swoją  podobiznę  –  szczupłą  postać  w  przezroczystej  nocnej  koszuli  –  myślała 

tęsknie  o  Paulu,  przypominając  sobie  miłe,  ciepłe  uczucie,  jakie  jej  towarzyszyło,  kiedy 

spacerowali  razem  po  ogrodzie,  zrywając  łodygi  rabarbaru.  Później  ponad  godzinę  siedzieli  w 

bibliotece, rozmawiając i śmiejąc się nad kawą i ciastem, a następnie obejrzeli w telewizji ze dwa 

filmy, zanim wreszcie Paul pocałował ją czule i rozeszli się do swoich sypialni.

Na wspomnienie pocałunku Leah zadrżała.

Od  tamtego  wieczoru  spędzonego  w  chacie  Paul  dosyć  często  ją  całował,  ale  za  każdym 

razem  był  to  po  prostu  zwykły,  ciepły  gest,  przypominający  spontaniczne  odruchy  Anny  w 

stosunku do córek.

Zdawała  sobie  sprawę,  że  potrzebuje  czegoś  więcej,  ale  właściwie  miała  bardzo  mgliste 

pojęcie, co by to mogło być. Wiedziała tylko, że jej pragnienia mają coś wspólnego z Paulem, z 

jego mocnymi ramionami, linią czoła i policzków, miękkimi, jedwabistymi włosami i złocistym 

połyskiem zarostu na brodzie pod koniec dnia. Ilekroć myślała o swoim mężu, odczuwała coś w 

rodzaju bolesnej tęsknoty, gwałtownych, mrocznych pragnień,  które nie miały nic wspólnego z 

delikatnością.  Jej  sny  wypełniała  jedwabista  czerń  i  naga  skóra,  twarde  mięśnie  i  poszukujące 

usta, ich ciepło i bliskość tak wielka, że ledwie mogła to wszystko ogarnąć.

Te  dziwne  tęsknoty  sprawiały,  że  zawsze  potem  odczuwała  jakiś  szczególny  niepokój  i 

brakowało jej tchu.

Ale  nade  wszystko  dokuczała  jej  wtedy  samotność.  Wydawało  się  jej  nie  w  porządku,  że 

ciesząc się bardzo swoim towarzystwem rozstają się wieczorem i każde idzie do swojego pokoju. 

Dla niej na przykład oznaczało to bezsenne godziny, które spędzała na wpatrywaniu się w sufit i 

myśleniu o Paulu.

– Paul... – wyszeptała patrząc na swoje odbicie z szeroko otwartymi, pełnymi troski oczami. 

– Paul, czuję się tak bardzo samotna...

Wyobrażała sobie, jak idzie do niego, puka do drzwi, a on otwiera jej z uśmiechem, wciągają 

do środka, zamyka drzwi, prowadzi ją do łóżka i tam pod kołdrą bierze w swoje silne ramiona.

Westchnęła w nagłej udręce i szybko wybiegła z łazienki. Przeszła przez ciemną sypialnię i 

zatrzymała się przy drzwiach na taras, wyglądając na skąpany w księżycowym świetle ogród.

Wieczór  był  spokojny,  łagodny  i  wyjątkowo  ciepły  jak  na  maj.  Ponad  drzewami  płynął 

księżyc  w  pełni,  czysty  i  pogodny,  zalewając  swym  blaskiem  śpiącą  ziemię.  Delikatny  śpiew 

jakiegoś nocnego  ptaka z trudem przebijał się przez dochodzącą znad strumienia pieśń miłosną 

żab.

background image

Leah patrzyła, jak świetliki tańczą parami, to się chowają, to wyfruwają spośród liści drzew, 

obserwowała radosne  baletowe popisy ptasiej pary, na  której skrzydełkach  lśniącą smugą  kładł 

się księżycowy blask, i w swoim osamotnieniu myślała, że cały świat przeżywa gody.

Wyszła  na  taras  owładnięta  pragnieniem,  którego  natury  nie  pojmowała.  Zatrzymała  się 

pośrodku,  oblana  księżycowym  światłem,  a  jej  szczupłe  ramiona  i  szyja  lśniły  delikatnym 

srebrem,  zaś  żółta  koszula  powiewała  w  lekkich  podmuchach  wieczornego  wiatru  niby  płatki 

wysokiego, pięknego kwiatu.

Ta  noc  i  trawiące  ją  pragnienie  sprawiły,  że  zaczęła  tańczyć  samotnie  po  wysrebrzonym 

tarasie,  unosząc  ramiona  do  rozgwieżdżonego  nieba,  pochylając  się  i  kołysząc  w  odwiecznym 

rytmie, tak starym i przemożnym, że jej ciało poddało mu się bez reszty.

W  przezroczystej  koszuli  koloru  płynnego  złota  wyglądała  jak  wirująca  nimfa,  tak 

pochłonięta  swoim  tańcem,  że  nawet  nie  zauważyła,  jak  Paul  wyszedł  na  palcach  ze  swojego 

pokoju i wsparł się o filar, by sycić wzrok widokiem jej zgrabnej, gibkiej postaci. Pochłonęły ją 

bez reszty gwiaździsta noc i tętniąca w jej krwi muzyka miłości.

Nagle  rytm  tańca  się  załamał  –  Leah  poczuła  w  pobliżu  jakąś  wielką  i  ciepłą  obecność. 

Przerażona  znieruchomiała.  Tuż  obok  siebie  zobaczyła  Paula  ubranego  w  same  dżinsy.  Jego 

pierś,  porośnięta  gęstymi,  kędzierzawymi  włosami,  lśniła  srebrzyście  w  ukośnych  promieniach 

księżyca, a mięśnie ramion poruszyły się płynnym ruchem, kiedy Paul wyciągnął do niej ręce.

Wpatrywał się w nią wzrokiem tak skupionym i pełnym uczucia, że jego oczy wydały jej się 

czarne.

Ramiona  Leah  opadły  bezwładnie  po  bokach.  Stała  zdyszana,  z  rozchylonymi  ustami, 

wpatrzona w niego.

– Paul.. . – wyszeptała.

A potem nagle w jednej chwili znalazła się w jego Uścisku. Jego usta błądziły po jej twarzy –

po  czole,  szyi,  oczach  i  wargach,  a  w  jego  pocałunkach,  którymi  ją  obsypywał,  nie  było 

delikatności, tylko gwałtowna, niepohamowana namiętność.

Leah nie mogła złapać tchu. Czuła, że tonie.

– Paul – rzekła w przypływie paniki. – Paul, ja nie wiem, co robić.

Nie wiem, jak.

Jego uścisk zelżał. Nie odrywając warg od jej ust, rękami wodził po jej plecach i biodrach.

– Wiem, Leah – wyszeptał. – Wiem, że nie wiesz, kochanie.. .

Czy możesz mi zaufać, że cię nie skrzywdzę?

Zawahała się na chwilę, po czym powiedziała po prostu:

– Mogę.

Ale znacznie bardziej niż tego, co się miało stać, bała się, że Paul ją odsunie, że obdarzy ją 

jednym z tych swoich uprzejmych, pełnych dystansu uśmiechów i wyśle do jej zimnego, pustego 

pokoju, gdzie znów będzie znosiła męki samotności. Wspięła się na palce i złożyła na jego ustach 

background image

mocny, niewinny w swym nie ukrywanym pragnieniu pocałunek.

– Paul, nie odchodź – szepnęła. – Trzymaj mnie, proszę. Pocałuj mnie jeszcze. To jest takie 

przyjemne. Bo... boja... trochę się boję, to wszystko...

– Och, Leah – powiedział łamiącym się głosem.

– Leah, taka jesteś piękna. Jesteś najpiękniejszą kobietą...

Pochylił się całując jej szyję i ramiona, a potem wsunął rękę pod stanik jej nocnej koszuli. 

Leah zesztywniała, wstrzymała oddech, ale już po chwili poddała się nieodpartej fali rozkoszy, 

która ją ogarnęła pod wpływem delikatnego dotyku jego rąk i ust. Poczuła, jak w odpowiedzi na 

jego pieszczoty całe jej ciało przejmuje drżenie.

– Och – mruczała z oczami zamkniętymi w ekstazie.

– Och, Paul, jak cudownie.

Paul podniósł ją lekko i ruszył przez taras do domu, od czasu do czasu przystając, by całować 

jej twarz i szyję.

Leah  tuliła  się  do  niego,  szczęśliwa  i  świadoma,  że  cokolwiek  się  stanie,  decyzja  będzie 

należała do niego, nie do niej. W gruncie rzeczy jej wyobrażenie o tym, co może się stać, było 

bardzo mgliste i starała się na ten temat nie myśleć. Wiedziała jedynie, że póki żyje, chciałaby w 

tych ramionach pozostać.

Paul zawahał się przy drzwiach, trzymając ją dalej przytuloną do siebie i patrząc poważnie w 

jej oczy, jakby odgadywał jej myśli.

– Zaufasz mi, Leah? – zapytał cicho. – Czy jesteś pewna, że pragniesz tego tak bardzo jak ja?

– Tak – szepnęła poważnie. – Nie chcę więcej być sama.

Paul pocałował ją czule, otworzył drzwi ramieniem i wszedł do dużego, ciemnego pokoju.

– Gdzie jesteśmy? – spytała, kiedy ją niósł przez lśniącą posadzkę do szerokiego, ciemnego 

łoża, które wydało jej się zupełnie obce.

– W moim pokoju. Zgadzasz się?

–  Chyba  nigdy  tu  nie  byłam  –  powiedziała  rozglądając  się  po  wysrebrzonym  światłem 

księżyca wnętrzu. – Prawda, Paul?

– Chyba rzeczywiście nie – powiedział z nutą nagłego napięcia w głosie. – W czasach, kiedy 

to jeszcze robiliśmy, zwykle ja przychodziłem do ciebie. Z kapeluszem w ręku, jak żebrak.

Zmarszczyła  brwi,  zaniepokojona  uwagą  dotyczącą  ich  wspólnej  przeszłości,  z  której  nie 

zachowała żadnych wspomnień. Paul dojrzał błysk paniki w oczach żony i znów się pochylił, by 

ją pocałować.

– To były inne czasy, Leah – szepnął. – Jakby dzieliły nas od nich miliony lat. Sam je ledwie 

pamiętam.

Leah westchnęła i spojrzała na niego.

– Ale po Co ci był kapelusz?

– Kapelusz? – zapytał nie rozumiejąc.

background image

– Powiedziałeś, że przychodziłeś do mojego pokoju z kapeluszem w ręku.

Przez chwilę patrzył na nią zdumiony, po czym odchylił się do tyłu i zachichotał.

– Ciągle zapominam, że  masz  kłopoty z idiomami. Tak się  mówi, Leah.  „Z  kapeluszem w 

ręku" oznacza żebraninę, a w każdym razie zależność.

– Och – powiedziała w zamyśleniu.

Przez  jakiś  czas  milczała,  zastanawiając  się  nad  tajemnicami  i  zawiłościami  języka  oraz 

nieskończenie bardziej skomplikowanym światem, jaki ten język odzwierciedlał. Nagle poczuła 

lęk.  Czuła  się  obco  w  tym  dziwnym,  ciemnym  pokoju,  z  mężczyzną,  który  wydał  jej  się  jakiś 

inny, szorstki, napięty...

– Leah? – rzekł Paul łagodnie. Siedział na łóżku, bardzo blisko, ale jej nie dotykał, tylko na 

nią patrzył. W jego oczach było pytanie i troska.

Patrząc mu w oczy z dziecięcą ufnością, Leah usiłowała się uśmiechnąć.

– Może mimo wszystko trochę się boję – wyznała.

– Dlaczego? – Dotknął dłonią jej policzka. – Czego się boisz, Leah? Mnie?

Potrząsnęła głową marszcząc brwi.

–  Nie  ciebie,  Paul  –  powiedziała.  –  Jak  mogłabym  się  ciebie  bać?  Ty  jesteś  dobry  i 

wyrozumiały. Chodzi o to, że... – urwała oblewając się w ciemności rumieńcem.

– O co chodzi, Leah? – spytał Paul, delikatnie pieszcząc palcem jej ucho.

– Wiem, że jest coś takiego, co ludzie robią... – Z trudem szukała słów. – Czytałam o tym w 

książkach  i  wiem,  co  to  jest,  wiem,  jak  to  powinno  wyglądać,  ale  sama  nigdy  tego...  Nie 

pamiętam, żebym to kiedykolwiek sama robiła – poprawiła się. – Może... może nie będę potrafiła 

tego robić tak jak trzeba i będziesz ze mnie niezadowolony.

–  Niezadowolony?  Z  ciebie?  –  spytał  z  niedowierzaniem.  –  O  Boże,  Leah,  jak  mogłaś tak 

pomyśleć?

Spojrzała na niego, zawstydzona. – Paul...

– Nie martw się – mruknął jej do ucha, przyciągnął do siebie i delikatnie położył na łóżku. –

'Nie przejmuj się, kochanie. Do tego nie trzeba żadnych szczególnych talentów. Wystarczy ciepło 

i łagodność, a tego ci nie brakuje. Zarówno jednego, jak i drugiego.

Leah zadrżała, kiedy ściągnął jej przez głowę koszulę. Znów jego usta zaczęły wędrować po 

jej  twarzy  i  szyi,  a  ręce  bardziej  zdecydowanie  dotykały  jej  ciała.  Była  zdumiona  doznaniami, 

jakie w niej te pieszczoty wywoływały, i burzliwymi falami ogarniającego ją pożądania.

Ale  chyba  jeszcze  bardziej  dziwiły  ją  uczucia,  jakie  ona  sama  budziła  w  swoim  wielkim, 

wspaniałym  mężu.  Nigdy  nie  przypuszczała  że  Paul  potrafi  być  taki  czuły  i  opiekuńczy,  tak 

spragniony jej ciała i tak nią pochłonięty, że cały świat przestawał istnieć.

Z niemałym zdumieniem stwierdziła, że niczego więcej nie pragnie, jak tylko zaspokojenia 

jego potrzeb i obdarzenia go miłością i szczęściem. Patrzyła, jak ściąga dżinsy i slipki, po czym 

sama rozpoczęła miłosną wędrówkę po jego ciele.

background image

Wydawał  jej  się  tak  silny,  a  jednocześnie  tak  całkowicie  na  nią  zdany.  Słyszała,  jak  cicho 

wzdycha z rozkoszy, jak się pręży dotykając jej ciała. Uśmiechnęła się sięgając ustami do jego 

ust...

– Przyjemnie ci, prawda? – wyszeptała tuląc się do niego. – A tak?

– Och, Leah, o Boże, gdzie się tego.

– Może to zabrzmi śmiesznie, ale czytałam o tym w jednej z książek. Robiła to taka pani...

Jej usta i ręce poruszały się powoli, przyprawiając Paula o paroksyzmy rozkoszy.

Kiedy wreszcie  odzyskał  panowanie nad  sobą,  wziął  ją  w  ramiona  i  podciągnął  wyżej,  tak 

żeby  spojrzeć  w  jej  oczy.  –  Nauczyłaś  się  tego  wszystkiego  z...  książek?  –  spytał  urywanym, 

zdyszanym głosem.

Z dziecięcą szczerością skinęła głową.

– W książkach bez przerwy to robią – powiedziała. – Ale... ale myślałam, że będzie gorzej –

dodała z namysłem.

– Że z czym będzie gorzej? – zapytał śmiejąc się cicho.

–  No...  z  seksem  –  odpowiedziała  szczerze,  zastanawiając  się,  z  czego  Paul  się  śmieje.  –

Myślałam, że to będzie dużo bardziej skomplikowane, a to jest zupełnie łatwe. I do tego jeszcze 

bardzo przyjemne. Prawda, Paul?

Roześmiał się znów, po męsku, głośno i serdecznie, otulając ich nagie ciała ciepłą mgiełką 

szczęścia.

– Tak, Leah, bardzo przyjemne. I tylko niektóre elementy są trudne – odparł poważnie.

– Jakie elementy, Paul?

– Och, Leah...

Przytulił ją mocno do siebie i przewrócił na plecy.

–  Czy to  jest  trudne?  –  zapytał  prowokacyjnie  unosząc  się  do  góry  i  lekko  kładąc  na  niej. 

Jego ciało było ciepłe, gładkie, potężne i budziło w niej tak silny dreszcz, że Leah westchnęła z 

rozkoszy.

– Och, Paul, nie wiedziałam...

– Rozluźnij się, kochanie, rozluźnij. Zobaczysz, będzie lepiej...

Poruszał się w niej delikatnie, unosząc się wraz z nią na fali płynnego złota. Powoli, w miarę 

jak  zwiększał  tempo,  fala  rozkoszy,  na  której  się  kołysali,  była  coraz  wyższa,  a  słońce  coraz 

gorętsze...

Leah straciła świadomość siebie samej, Paula, swoich  wcześniejszych niepokojów, a nawet 

silnego  postanowienia,  że  sprawi  mu  przyjemność.  Miała  jedynie  poczucie  szczęścia  i 

całkowitego zatracenia  się  w rozkoszy tak  przenikliwej, że  na skrzydłach  ekstazy poszybowała 

do gwiazd, ku światom pulsującej ciemności i ciepła.

Leżała  drżąca  w  ramionach  męża,  zastanawiając  się  nad.  dziwnymi  sprzecznościami 

własnego ciała, które zdawało się być w zgodzie z rytmami wszechświata, sprowadzając na nią 

background image

spokój i ciszę.

Zaśmiała  się  cicho  i  delikatnie  przytuliła  się  do  Paula,  pełna  uwielbienia  i  tak  w  nim 

zakochana, że nie potrafiła powiedzieć, gdzie się kończy jej ciało, a zaczyna jego. Byli sobie tak 

bliscy, jak tylko może być bliskich dwoje ludzi, a Leah pragnęła nade wszystko, żeby ta bliskość 

trwała, ponieważ nie wyobrażała sobie bez Paula życia.

Paul drgnął i coś wyszeptał, a potem pocałował ją w szyję, ciągle zdyszany. Leah tuliła go do 

siebie, zapatrzona w ciemny prostokąt sufitu.

Nagle, jakby przywiane leciutkim tchnieniem wiatru, wróciło do niej wspomnienie.

Zesztywniała,  a  potem  odprężyła  się,  dotarło  do  niej  bowiem,  że  jest  to  wspomnienie 

autentyczne i przyjemne. Jest bardzo mała i siedzi na kępie trawy. Wspomnienie było tak żywe, 

że  Leah  niemal  czuła  łaskotanie  ciepłej  trawy  na  swoich  gołych  nogach  i  zapach  kwiatów, 

słyszała  też  bzyczenie  owadów.  W  rękach  trzymała  lalkę,  najpiękniejszą,  jaką  kiedykolwiek  w 

życiu widziała. Delikatna, uśmiechnięta buzia lalki wywoływała w tamtej dalekiej dziewczynce 

te same uczucia, które wzbudziła teraz w Leah złocista głowa Paula.

Uśmiechnęła  się  do  swoich  ciepłych  wspomnień  jak  dziecko,  któremu  dano  wspaniałą, 

upragnioną zabawkę.

To  było  prawdziwe,  autentyczne  wspomnienie,  nie  mgliste  i  zanikające,  jak  to  zwykle 

bywało. Trawa, letni dzień, piękna lalka – wszystko to było rzeczywiste jak miłość Paula. Prezent 

podarowany przez jakiś potężny i wspaniałomyślny los, by go zachowała na całe życie.

Znów  się  uśmiechnęła  i  wyciągnęła  z  rozkoszą  w  ramionach  męża,  –  Kocham  cię,  Paul  –

wyszeptała. – Tak bardzo cię kocham.

Ken  Holcross  oparł  się  wygodnie  w  fotelu  i  z  zainteresowaniem  spojrzał  na  wchodzącego 

właśnie do jego gabinetu wysokiego, jasnowłosego mężczyznę.

– Paul – powiedział. – Obawiam się, że Mary się pomyliła wyznaczając ci dzisiaj wizytę.

– Nie, nie pomyliła się. Po prostu  muszę z tobą  porozmawiać,  Ken. Leah  prawdopodobnie 

przyjdzie do ciebie za parę dni. – Paul usiadł naprzeciwko biurka w skórzanym fotelu.

Siwowłosy  lekarz  uporządkował  papiery  na  biurku,  ale  szukając  pióra  bystrym, 

profesjonalnym  spojrzeniem  ogarniał  swego  gościa,  odnotowując  w  pamięci  wszystkie 

szczegóły.  Paul  Tempie  był  ubrany  zwyczajnie,  w  bawełniane  spodnie,  w  sportową  koszulę  i 

miękkie  mokasyny,  ale  w  jego  wyglądzie  było  coś  władczego.  Ciężki  złoty  zegarek,  skórzane 

buty,  zapach  drogiej  wody  toaletowej  – wszystko  to  świadczyło  o  zamożności.  W  pięknie 

rzeźbionych ustach, dumnie uniesionej głowie i spokojnych orzechowo-zielonych oczach, które 

patrzyły na lekarza poprzez szerokość biurka, była jakaś siła.

Ken jednak, dzięki swojemu szczególnie wyostrzonemu zmysłowi obserwacji, dostrzegł coś 

jeszcze, co nieczęsto widywał u Paula Temple'a. Był to ulotny wyraz niepewności na dnie tych 

wspaniałych, pięknych oczu, jakaś czujność i onieśmielenie.

background image

–  Czy  coś  się  stało,  Paul?  –  zapytał  od  niechcenia,  opierając  się  wygodnie  w  fotelu  i 

przyglądając się gościowi. – Czy może coś nowego, jeśli chodzi o stan Leah?

– Owszem – odparł Paul  odwracając wzrok i patrząc na niewielki obraz olejny wiszący na 

przeciwległej ścianie.

– Zaczęła sobie przypominać różne rzeczy. Dokładnie tak, jak powiedziałeś.

Ken Holcross nachylił się, a jego szare oczy wyraźnie się ożywiły.

– Naprawdę? A jakie to są wspomnienia?

Paul  opisał  bezładne  strzępy  wspomnień  związanych  z  tajemniczym  człowiekiem  od 

czyszczenia  dywanów,  który  z  jakichś  dziwnych  względów  wywarł  na  Leah  bardzo  głębokie 

wrażenie.

Ken potrząsnął głową i zapisał coś w leżącym na biurku notatniku.

–  Jestem skłonny zgodzić  się  z  tobą,  Paul.  Rzeczywiście trudno  uznać  to  za  wspomnienia. 

Bardziej  wygląda  mi  to  na  jakieś  przypadkowe  wrażenia  czy  nawet  zmyślenia,  chociaż  umysł 

ludzki to dziwny instrument, a przypadek Leah jest niewątpliwie szczególny. Mówisz, że do tej 

pory nie miała do czynienia z tym człowiekiem?

– Musiała z nim wcześniej rozmawiać, bo umówili się jakoś na to czyszczenie dywanów w 

przyszłym  miesiącu.  Ale  Leah  nie  ma  na  to  żadnego  dowodu  ani  nic  takiego  nie  pamięta.  Po 

prostu w jakiś irracjonalny sposób coś jej się tam po głowie plącze.

–  Rozumiem.  –  Ken  zamyślił  się.  –  Może  to  jest  jedna  z  nielicznych  osób  spoza  jej 

zamkniętego świata, którą spotkała od czasu wypadku.

–  Tak  jej  powiedziałem.  Ale  nie  to  jest  najważniejsze,  Ken.  Zaczęła  sobie  przypominać 

prawdziwe przeżycia z bardzo wczesnego dzieciństwa.

Okrągła twarz lekarza rozpromieniła się wyraźnie. – – O, to będzie coś ciekawego. Opisz mi 

te wspomnienia Paul.

Paul  zaczął  mu  opowiadać  o  lalce  i  jeszcze  jednej  scenie,  którą  Leah  przypomniała  sobie 

następnego  dnia  rano,  jak  to  wpada  do  głębokiej  wody  z  wirami  i  potem  znajduje  się  w 

ramionach  jakiejś  kobiety.  Kobieta  ma  na  sobie  niebieski  kostium  kąpielowy  i  śmieje  się  w 

słońcu.

–  Ile  w  tym  drugim  przebłysku  pamięci  Leah  mogła  mieć  lat?  Tyle  samo  co  wtedy,  kiedy 

trzymała tamtą lalkę?

– Tak myślę – odparł Paul. – Miała wrażenie, że jest może trochę starsza i większa, ale nie 

umiała powiedzieć, dlaczego jej się tak wydaje.

–  Prawdopodobnie  słusznie  jej  się  tak  wydaje.  Pewnie  nie  znasz  teorii  pamięci  Ribota, 

prawda?

Paul zmarszczył czoło.

– Nie, rzeczywiście nie znam. – Uśmiechnął się do Kena. – Od czasu wypadku Leah dużo 

czytałem o pamięci i amnezji, ale ostatnio mam w biurze tyle roboty, że czasem już moja własna 

background image

pamięć nie nadąża za tym wszystkim.

Doktor odwzajemnił uśmiech.

–  Otóż  według  teorii  Ribota  ofiary  prawdziwej  amnezji  odzyskują  utraconą  pamięć  w 

chronologicznym porządku – od wspomnień najdawniejszych do najświeższych. Wspomnienia z 

dzieciństwa, o których mówisz, potwierdzałyby tę teorię.

Paul poważnie skinął głową.

Ken obserwował go bacznie. Zachowanie gościa zdradzało napięcie. Paul kurczowo chwycił 

poręcze fotela i nie widzącymi oczami patrzył na wiszący na ścianie olejny obraz.

–  Paul?  –  zagadnął  Ken  delikatnie.  –  Czy  jest  coś  szczególnego,  co  w  twoim  pojęciu 

wywołuje w umyśle Leah te wspomnienia? I czy mają one z sobą coś wspólnego?

Paul  poruszył  się  niespokojnie.  Na  moment  spojrzał  lekarzowi  w  oczy,  po  czym  odwrócił 

wzrok.

– One... się pojawiają w chwilach... intymności – powiedział cicho.

– Intymności? – Ken spojrzał na niego, nagle czujny. – Jakiej intymności? Z kim?

– Fizycznej intymności – odparł sucho Paul. – Ze mną, Ken. Jestem jej mężem, zapomniałeś?

– Znów z nią sypiasz – powiedział Ken głosem pozbawionym wszelkiego wyrazu.

Paul  wolno  skinął  głową  posyłając  Kenowi  enigmatyczne  spojrzenie,  w  którym  było  i 

wyzwanie; – i prośba o przebaczenie.

– Próbowałem, Ken. Bóg jeden wie, jak bardzo się starałem. Ale nie wyobrażam sobie, żeby 

jakikolwiek mężczyzna potrafił się oprzeć takiej żonie jak Leah. Zwłaszcza takiej, jaka jest teraz. 

Bo ona jest... – Zamilkł i spojrzał na swoje splecione ręce.

–  Wiem,  Paul  –  odparł  lekarz  cicho.  –  Wiem  dokładnie,  co  chcesz  powiedzieć.  I  tego  się 

właśnie  obawiałem  –  dodał.  –  Już  od  jakiegoś czasu  widziałem,  na  co  się  zanosi, ale  jedynym 

sposobem zapobieżenia temu byłoby zabranie jej od ciebie i umieszczenie gdzieś indziej.

–  Czy  jest  w  tym  coś  złego?  –  zapytał  Paul  z  wyrazem  bólu  w  oczach.  –  Czy  to  straszne 

świństwo z mojej strony, że wykorzystuję jej stan? Powiedz mi, Ken, czy ona będzie z mojego 

powodu cierpiała?

– To zależy.

– Od czego?

– Od wielu rzeczy, Paul. – Lekarz zawahał się, a na jego łagodnej twarzy pojawił się wyraz 

troski. – Leah ma za sobą skomplikowane doświadczenia seksualne. Jej życie było...

– Wiem, że w sprawach seksu była dość swobodna – przerwał mu Paul cicho, ze ściśniętym 

gardłem. – Zawsze mi to bardzo przeszkadzało. Pod koniec nie byłem w stanie jej dotknąć z tego 

powodu. Ale teraz ona jest...

– Wcale nie była, Paul – przerwał mu lekarz spokojnie.

– Absolutnie.

Paul podniósł głowę i spojrzał na Kena.

background image

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał. – Co ona nie była?

– Nie była swobodna w sprawach seksu. Jeśli chcesz wiedzieć, to przez cały okres trwania 

waszego małżeństwa Leah nie miała żadnego innego mężczyzny.

Paul patrzył na lekarza wstrząśnięty.

–  Nie  wierzę  –  powiedział  w  końcu.  –  Biorąc  pod  uwagę,  w  jaki  sposób  się  ubierała  i 

zachowywała i jacy mężczyźni się koło niej kręcili...

– Owszem, zachowywała się i ubierała prowokacyjnie i uwodziła mężczyzn bez litości. Ale 

nigdy z nimi nie sypiała.

Paul potrząsnął głową z niedowierzaniem.

– Musisz się mylić, Ken. Ja w to po prostu nie wierzę.

– Nie mylę się – odparł lekarz z posępnym uśmiechem.

– W hipnozie ludzie mówią prawdę. Owszem, Leah często prezentowała negatywne wzorce 

zachowania, ale nie była swobodna w sprawach seksu.

– To dlaczego się w ten sposób zachowywała? Na twarzy Kena pojawił się wyraz czujności.

–  Wydaje  mi  się,  że  są  jakieś  granice,  których  nie  wolno  mi  w  rozmowach  z  tobą 

przekroczyć bez naruszenia etyki zawodowej, nawet jeśli jesteś jej mężem.

–  Wiem  o  tym  –  powiedział  Paul  z  błagalną  nutą  w  głosie.  –  Ale,  Ken,  w  ten  sposób 

pomógłbyś mi zrozumieć...

Lekarz zawahał się, po czym podjął profesjonalnym tonem:

–  W  przeszłości  Leah  miała  bardzo  nieprzyjemne  doświadczenia.  Była  seksualnie 

wykorzystywana  i  całkowicie  bezbronna.  Pozostawiło  to  w  jej  psychice  głębokie  ślady. 

Przypuszczam,  że  ze  swojego  prowokacyjnego  zachowania,  które  dawało  jej  poczucie  władzy, 

czerpała  satysfakcję,  że  w  ten  sposób  jak  gdyby  brała  odwet  za  tamto,  chociaż  musiała  sobie 

zdawać sprawę, że to niebezpieczna gra.

– O tak, Leah zawsze lubiła poczucie niebezpieczeństwa – rzekł Paul z goryczą.

– Owszem, wiem o tym. Miała świadomość tego, że prowokowanie mężczyzn bez zamiaru 

spełnienia ich oczekiwań seksualnych jest dla kobiety ryzykowne. Ale znajdowała przyjemność 

w samej grze, a nie w spełnieniu. Zawsze kontrolowała sytuację trzymając na wodzy swoje ciało 

i uczucia, bez względu na to, ile swoim zachowaniem obiecywała.

– Wiem, bo ze mną też tak robiła – odparł Paul.

Ken  znów  spojrzał  na  niego  surowo,  ale  nie  odezwał  się  słowem  czekając,  aż  jego  gość 

wszystko sobie przemyśli.

– A czy to, że została pobita – spytał nieoczekiwanie Paul – mogło się z tym właśnie wiązać? 

Czy to możliwe, że jeden z prowokowanych przez nią, zawiedzionych facetów postanowił dać jej 

nauczkę?

–  To  nie  jest  wykluczone.  Policja  twierdzi,  że  gdyby  nie  ten  anonimowy  telefon 

zawiadamiający  o  napadzie,  byłaby  znacznie  gorzej  poturbowana.  Wątpię  jednak,  Paul,  czy 

background image

kiedykolwiek  dowiemy  się  prawdy  na  temat  tego  pobicia.  Kobiety,  które  żyj atak  ryzykownie, 

jak żyła Leah, są zawsze narażone na tego rodzaju niebezpieczeństwa, zarówno ze strony obcych, 

jak i znajomych. To smutne, ale prawdziwe.

–  A  czy  mógłbyś  to  z  niej  wyciągnąć  stosując  hipnozę,  Ken?  Gdybyś  ją  zahipnotyzował  i 

zapytał, co ostatnio robiła i kto ją napadł, to czy by ci powiedziała?

Doktor stanowczo potrząsnął głową.

–  Nie  mogę  tego  ryzykować,  Paul.  Wolę  ją  cofnąć  do  czasów  dzieciństwa  i  prowadzić 

powoli, systematycznie, aż do teraźniejszości.

Odzyskanie przez  nią bardzo świeżych  wspomnień,  zanim  będzie  gotowa  na  ich  przyjęcie, 

mogłoby być bardzo niebezpieczne.

– Dlaczego?

–  Bo  amnezja,  zwłaszcza  ten  rodzaj  amnezji,  na  którą  cierpi  Leah,  to  nie  jest  tylko 

dolegliwość fizyczna, Paul. Ma ona niemal zawsze podłoże psychiczne.

– Tyle wiem z książek, Ken, ale jaka jest tego przyczyna?

–  Napięcia  emocjonalne.  Utrata  pamięci  przypomina  przepalenie  się  bezpiecznika  w 

przeciążonym obwodzie, żeby się posłużyć bardzo uproszczoną analogią.

– To znaczy, że kiedy życie staje się nie do zniesienia, nasz umysł jakby wyciera wszystko, 

żeby to, co mamy w podświadomości, nas nie zniszczyło?

– Coś w tym rodzaju. Załamanie psychiczne należy rozpatrywać w tych samych kategoriach. 

To jakby zastopowanie ogólnego systemu, które daje czas na zagojenie ran, na regenerację. Ale 

amnezja  to  bardzo  specyficzna  reakcja.  Poza  przypadkami  poważnych  fizycznych  uszkodzeń 

mózgu, zdarza się to ludziom podlegającym głębokim stresom psychicznym.

– Aleja w dalszym ciągu nie rozumiem – powiedział Paul. – Jakim stresom podlegała Leah? 

Zawsze  robiła,  co  chciała,  i  wszystkich  miała  w  nosie.  Była  chyba  najmniej  zestresowanym 

człowiekiem, jakiego znam, a to dlatego, że się niczym nie przejmowała.

Lekarz splótł palce na biurku, wpatrując się w nie w zadumie.

–  Leah  starała  się.  stworzyć  takie  wrażenie,  Paul,  ale  to  nie  była  prawda.  Dręczyło  ją 

niszczące uczucie gniewu związane ze stosunkiem ludzi do niej, szczególnie twoim.

– Moim? – zdziwił się Paul. – Ależ mój stosunek do niej był jej kompletnie obojętny. Robiła 

wszystko, żeby mnie od siebie odsunąć i zniechęcić.

–  Paul.  –  Lekarz  zawiesił  głos  i  zamyślił  się  głęboko.  Po  chwili  jednak  podniósł  wzrok  i, 

jakby  nagle  podjął  jakąś  decyzję,  spojrzał  swojemu  gościowi  w  oczy.  –  Z  dziećmi  tak  bywa. 

Często  zachowują  się  jak  najgorzej  wobec  tych,  których  najbardziej  kochają.  Jakby  badały 

granice, jakby sprawdzały, czy są kochane niezależnie od swojego zachowania.

– Ale przecież ja nie mogłem jej kochać po tym wszystkim, co wyprawiała – powiedział Paul 

udręczonym  głosem.  –  Nikt  nie  mógł,  Ken.  Doprowadziła  do  tego,  że  tylko  marzyłem  o  tym, 

żeby mi zniknęła z oczu.

background image

– Wiem. I ona też o tym wiedziała, i dlatego...

– Co dlatego Ken? Co ona sobie myślała?

Lekarz znów spojrzał na Paula, a na jego okrągłej, dobrotliwej warzy odmalowała się troska.

– Dlatego myślę, że cię nienawidziła. Nienawidziła cię za to, że nie chciałeś jej dać miłości 

bezwarunkowej,  jakiej  pragnęła.  A  co  więcej,  myślę,  że  ten  jej  gniew  i  nienawiść  japo  prostu 

zżerały.

Paul poruszył się na fotelu i potrząsnął głową.

– Musisz zrozumieć, Paul  – podjął lekarz  – że na te uczucia, jakie Leah żywiła dla ciebie, 

nakładały się sprawy seksu.  Jej wczesne doświadczenia sprawiły,  że czuła  nienawiść i pogardę 

wobec  mężczyzn,  którzy  jej  pożądali.  Najpierw  ich  prowokowała,  a  kiedy  połknęli  haczyk, 

pogardzała nimi. Ty, jako jedyny mężczyzna w jej dorosłym życiu, stanowiłeś szczególny cel dla 

jej negatywnych emocji.

–  Moja  żona  mną  pogardzała  –  powiedział  spokojnie  Paul  patrząc  na  lekarza  z 

niedowierzaniem. – Czy nie uważasz, Ken, że należało mi o tym wcześniej powiedzieć?

– To jest informacja poufna, Paul. I nie powiedziałbym ci o tym, gdyby nie to, że powinieneś 

wiedzieć,  o  ile  bardziej  sytuacja  mogłaby  się  skomplikować  teraz,  kiedy  podjęliście  pożycie 

seksualne.

– Właśnie w tej sprawie dziś do ciebie przyszedłem. Chciałem z tobą porozmawiać o tym, co 

się dzieje, ale, Ken...

– Tak?

–  To wcale nie jest  skomplikowane... – zaczął znowu  Paul. – Mam wrażenie, że... – urwał 

szukając słów.

– Jakie masz wrażenie?

–  Że  to  wszystko  jest  takie  wspaniałe  i  naturalne  –  wyjaśnił  Paul.  –  Że  Leah  jest  teraz 

zupełnie  inną  kobietą.  Ciepłą,  spontaniczną,  mniej  wsłuchaną  w  siebie.  Bardziej  dba  o  moją 

przyjemność niż o swoją.

– Ale czy znajduje przyjemność w seksie? – zapytał lekarz z zainteresowaniem.

–  To  jest  rzecz  naprawdę  zdumiewająca.  Nie  przypominam  sobie,  żeby  kiedykolwiek 

dawniej Leah przeżywała orgazm. Teraz przychodzi jej to w sposób łatwy i naturalny, mimo że 

wydaje się tak niewinna, jakby to wszystko było dla niej zupełnie nowym doświadczeniem.

Lekarz w zamyśleniu skinął głową i znów coś zanotował.

–  Nie  mogę  powiedzieć,  że  Leah  nigdy  nie  uczestniczyła  w  seksie  aktywnie  –  dodał  po 

chwili milczenia Paul, w dalszym ciągu wpatrując się w wiszący na ścianie obraz. – Nie zawsze 

była taka straszna, Ken. Czasami przez krótkie chwile była taka, jaka jest teraz.

Czasem bywała urocza, ciepła i wesoła i wtedy nigdy nie mogłem jej się oprzeć. Ale potem 

zawsze  wracała  do  swojej  poprzedniej osobowości  –  kobiety wulgarnej  i  cynicznej. Zwłaszcza 

kiedy byłem na tyle głupi, żeby się do niej zalecać.

background image

Ken znów skinął głową.

–  To  typowe  dla  jej  problemów  osobowościowych,  Paul.  Każda  perspektywa  seksualnego 

zbliżenia z tobą przywoływała dawne wspomnienia i powodowała odruchy obronne.

–  To  znaczy,  że  Leah  dlatego  teraz  jest  inna,  że  się  uwolniła  od  tamtych  bolesnych 

wspomnień?

–  Tak  sądzę.  Wprawdzie  amnezja  rzadko  powoduje  aż  tak  gruntowną  zmianę  osobowości, 

ale, jak sam powiedziałeś, Leah pozbyła się ciężaru, jakim było nieustanne wspomnienie bólu i 

potrzeba  obrony  przed  nim.  Niewykluczone,  że  kobieta,  z  którą  masz  dziś  do  czynienia,  to 

„prawdziwa" Leah Temple, cokolwiek to znaczy.

–  Chcesz  powiedzieć,  że  jest  w  tej  chwili  kobietą,  jaką  by  była,  gdyby  nie  te  jej  przykre 

przeżycia z dzieciństwa?

– Coś w tym rodzaju.

Paul popatrzył na lekarza, a jego twarz nabrała surowego wyrazu. – Aha, więc to prawda –

powiedział  beznamiętnym  głosem.  –  W  miarę  odzyskiwania  pamięci  będzie  się  stawała  tym 

samym potworem, którym była dawniej.

–  To  jest  naturalnie  brutalne  uproszczenie,  Paul.  Ale  oczywiście  istnieje  bardzo  duże 

prawdopodobieństwo,  że  obecny  stan  psychiczny  Leah  nie  okaże  się  trwały.  Jeśli  mam  być 

szczery...

– Co takiego? – W głosie Paula brzmiało pełne niecierpliwości ponaglenie. – Co chcesz mi 

powiedzieć, Ken?

–  Chcę  powiedzieć  –  niechętnie  odparł  lekarz  –  że  kiedy  wróci  jej  pamięć,  tamte 

wspomnienia  staną  się  po  stokroć  bardziej  bolesne,  bo  będą  żywsze  i  świeższe.  Trudno 

powiedzieć,  jak  Leah  na  to  zareaguje.  Może  wytworzyć  wokół  siebie  coś  w  rodzaju  skorupy 

ochronnej, znacznie bardziej kolczastej niż ta dawna.

Paul poruszył się w fotelu, patrząc poważnie na lekarza.

– Ale czy to nie spowoduje różnicy? – zapytał wreszcie. – Ten taki miły okres luzu i zabawy, 

który spędza w towarzystwie dzieci Boba i Anny, śmieje się i rozkoszuje życiem na farmie... Czy 

to wszystko nie będzie miało na nią żadnego wpływu?

– Tego zapewne nie będzie w ogóle pamiętała – odparł lekarz bez ogródek. Obrzucił Paula 

szybkim spojrzeniem, po czym, wpatrując się w pióro, które trzymał w ręku, mówił dalej:

–  Stan,  w  jakim  Leah  się  obecnie  znajduje,  nazywamy  fugą.  To  okres,  w  którym  chory 

funkcjonuje w miarę normalnie, ale nie pamięta wydarzeń z własnego życia. Nieraz się słyszy o 

ludziach,  którzy  gdzieś  błądzą,  osiedlają  się  w  zupełnie  innych  miejscach  i  rozpoczynają 

kompletnie  nowe  życie.  To  jest  właśnie  to,  Paul.  Naturalnie,  te  historie  są  zwykle  mocno 

przesadzone, ponieważ rzadko fuga trwa na tyle długo, żeby to wszystko zdążyło się wydarzyć.

– Ale kiedy pamięć wraca. - zaczął niepewnie Paul.

background image

– Kiedy pamięć wraca, okres fugi ulega zwykle całkowitemu zapomnieniu. Niewykluczone, 

że  kiedy  Leah  odzyska  pamięć,  zapomni  to  miłe  interludium.  Jej  świadomość  zatrzyma  się  na 

tym pobiciu sprzed miesiąca.

– Do diabła – zaklął Paul i opuścił ramiona, jakby je przytłoczył wielki ciężar. Przetarł ręką 

oczy i siedział w milczeniu, wpatrując się w ścianę.

– Chyba że... – podjął lekarz ostrożnie.

– Tak? – ożywił się nagle Paul. – Chyba że co, Ken?

–  Chyba  że  Leah  będzie  odzyskiwała  pamięć  w  sposób  powolny  i  systematyczny.  Gdyby 

udało jej się te powoli odzyskane wspomnienia wkomponować jakoś  w swoje obecne życie, to 

może  przestałyby  być  takie  bolesne  i  łatwiej  by  sobie  z  nimi  poradziła.  A  może  nawet  jej 

świadomość zachowałaby coś z okresu fugi, co byłoby wersją optymalną.

– Dlaczego?

–  Dlatego  –  odparł  łagodnie  Ken  Holcross  –  że  według  mnie  ten  ostatni  miesiąc  to 

najszczęśliwszy okres w całym życiu Leah.

– Więc co mi radzisz, Ken? Jakie jest twoje ostatnie słowo?

–  Moje  ostatnie  słowo?  –  Lekarz  zawahał  się,  po  czym  spojrzał  Paulowi  w  oczy.  W  tym 

spojrzeniu  było  i  ostrzeżenie,  i  jednocześnie  współczucie.  –  Moje  ostatnie  słowo  pozostało 

dokładnie takie samo, jak było. Leah jest i zawsze była kobietą z wielkimi problemami. Opiekuj 

się nią, bądź dla niej dobry i daj jej tyle szczęścia i poczucia bezpieczeństwa, ile tylko możesz.

– Ale? – podsunął Paul w napięciu czekając, aż lekarz dokończy rozpoczętą myśl.

–  Ale  uważaj  też  i  na  siebie.  Jeśli  tylko  możesz,  nie  angażuj  się  uczuciowo,  bo  zostaniesz 

boleśnie zraniony i przeżyjesz wielki zawód.

– Rozumiem – powiedział Paul z uprzejmym skinieniem głowy. – Dziękuję ci, Ken.

Ken Holcross w milczeniu patrzył, jak jego gość, posępny i zamyślony, wstaje i wychodzi z 

gabinetu.

background image

Rozdział 10 

Deszcz  bębnił  o  liście  i  szemrał  cicho  wśród  drzew,  spływając  na  gęste  podszycie  w 

ciepłych,  srebrnych  strumykach.  Świat  był  szary  i  dokoła  panował  spokój;  powoli  zapadał 

zmierzch, brzemienny w groźne piękno czające się w lasach za pasmem wzgórz.

Joe wytężał wzrok usiłując coś zobaczyć przez brudne szyby swojej furgonetki, obojętny na 

urok  deszczowego  wieczoru.  Myślał  o  pogodzie,  o  wiosennej  ulewie  i  o  tym,  jak  będzie 

wyglądała po niej droga.

–  Musimy  mieć  pewność,  Timmy,  że  uda  się  wynająć  wóz  z  napędem  na  cztery  koła  –

zwrócił  się  do  siedzącego  obok  chłopaka.  Jak  pogoda  się  zepsuje,  będzie  nam  ciężko  się  stąd 

wydostać.

Tim Connor nie odezwał się słowem. W ponurym milczeniu skinął głową i dalej patrzył na 

strugi deszczu widoczne na tle drzew.

Joe przez chwilę wpatrywał się w swojego wspólnika, bębniąc palcami po kierownicy.

– No więc jak tam, Timmy? – zagadnął wreszcie. – Masz mi coś nowego do powiedzenia?

Młodszy mężczyzna potrząsnął głową.

– To samo co zawsze – odparł. – Tak jak ci mówiłem ostatnio.

Wraca do domu wcześnie, cały wolny czas spędza z nią, zabiera ją na długie spacery, wozi 

samochodem. Ciągle są razem.

– I dalej jak dwa gołąbki, tak? Tim skinął głową.

– Tak jak zawsze.

– To znaczy?

– To znaczy, że tak jak wtedy w stajni. Jak mu się wydaje, że nikt ich nie widzi, ściskają i 

całuje i w ogóle. A czasami...

– Tak? – zapytał Joe, kiedy Tim urwał.

– Czasami  idą na  stryszek,  tam,  gdzie jest  siano, żeby się pobawić z  kociakami,  ale siedzą 

tam bardzo długo. Bóg raczy wiedzieć, co robią.

Joe ryknął śmiechem.

– Najlepiej wdrap się i zobacz.

– Tak, żeby mnie Tempie zabił... – powiedział zimno Tim. – Może sobie chodzić do pracy w 

garniturze i krawacie, ale to kawał silnego chłopa. Wolałbym nie wchodzić mu w drogę.

–  Wkrótce  przestanie  być  dla  nas  problemem  –  oświadczył  Joe  rzeczowym  tonem.  –  Bo 

wyciągnie kopyta. A my będziemy bogaci.

Tim  niepewnie  poruszył  się  na  siedzeniu  pokrytym  popękaną  dermą  i  Joe  obrzucił  go 

szybkim spojrzeniem.

– Nie masz przypadkiem pietra, Timmy, co? – zapytał cicho.

background image

– Nie – zaprzeczył gwałtownie Tim, cały czas nie patrząc Joe'emu w oczy. – Ja tylko.

– Co tylko?

– Nie wiem, jakoś  głupio  się czuję. Powinieneś  ją zobaczyć, Joe. Rozmawiałeś  z nią tylko 

raz,  a  ja  ją  widzę  codziennie.  Ona  się  nie  zachowuje  tak,  jakby  chciała,  żeby  jej  mąż  został 

sprzątnięty. Ona jest jak dzieciak. I cały czas patrzy w niego jak w obraz.

–  Sprytna  z  niej  sztuka.  Jak  wynajmujesz  faceta,  żeby  kogoś  sprzątnął,  to  i  tak,  Timmy, 

odpowiadasz za morderstwo. A pierwszym podejrzanym jest współmałżonek, i ona doskonale o 

tym wie. Biorąc pod uwagę, jak go poprzednio traktowała, mogliby ją aresztować. Ale teraz już 

zmądrzała  i  zupełnie  zmieniła  taktykę.  Niezły  numer  wykombinowała  z  tą  utratą  pamięci. 

Powiedziałem jej to zresztą.

– Powiedziałeś jej? Kiedy?

– W ubiegłym miesiącu, jak dobijaliśmy targu. – Joe spojrzał ostro na młodszego wspólnika. 

– Posłuchaj mnie, Timmy, ja tu nie potrzebuję dzieciaków ani maminsynków.

Masz sporo do zrobienia. Musisz mi podstawić samochód, informować mnie, co się dzieje na 

dole,  po  wykonanej  robocie  zablokować  drogę,  żebyśmy  mieli  czas  się  stamtąd  wydostać,  i  w 

ogóle... Jak chcesz się wycofać, to powiedz mi teraz, żebym sobie mógł znaleźć kogoś innego, 

kto naprawdę chce zarobić paręset tysięcy.

Dziobatą  twarz  Tima  oblał  rumieniec.  Na  wzmiankę  o  pieniądzach  oblizał  się,  rzucił 

przelotne spojrzenie swojemu towarzyszowi, po czym znów zaczął wyglądać przez okno.

– Dobrze – odpowiedział wreszcie; – Chciałbym tylko poznać więcej szczegółów. Termin się 

zbliża, a ja właściwie nie wiem, jak to zamierzasz zrobić.

Joe patrzył na niego podejrzliwie.

– Większość szczegółów znasz. Po co ci te wszystkie informacje, Timmy?

– Chcę wiedzieć – odparł Tim z wyrazem uporu na krostowatej twarzy. – Co mam zrobić i 

kiedy. To wszystko.

– Już ci mówiłem, co masz zrobić. O detalach ci powiem, jak przyjdzie czas.

– To znaczy kiedy?

Joe zawahał się na chwilę.

– Od dziś za dwa tygodnie, Tim. Mamy sobotę wieczór. Za dwa tygodnie o tej porze będzie 

zupełnie sam w swoim domku.

– Aha – powiedział Tim z marsem na czole. – To mi się właśnie nie bardzo podoba. Tempie 

już tam nie chodzi. Bob mówi, że dawniej spędzał tam wszystkie weekendy, ale teraz przestał. 

Ostatnio weekendy spędza z żoną.

Zarośnięta twarz Joe'go stężała, a w oczach pojawił się nieprzyjemny błysk.

– Tempie tam będzie, ona mi to powiedziała. Tak się umawialiśmy i kiedy rozmawiałem z 

nią  ostatnio,  obiecała,  że  wszystko  przygotuje,  jak  się  należy.  Wie,  że  ma  go  wyprowadzić  do 

domku w ostatni weekend czerwca, i na pewno to zrobi.

background image

– Ale skąd wiesz, że on... to znaczy... – Tim zająknął się. – Skąd wiesz, że będziesz mógł do 

niego strzelić? A jeśli cały dzień będzie siedział w środku i się nie ruszy, a my będziemy czekali 

jak głupi? Bob mówi, że on tam bardzo dużo czyta i robi zdjęcia, i w ogóle.

– Nie może tam siedzieć cały dzień – powiedział Joe z szyderczym uśmieszkiem.

– Skąd wiesz?

– Bo w domku nie ma kanalizacji, Timmy. Twój Paul Tempie może sobie być arystokratą z 

kilkoma milionami dolców, ale poza tym jest taki sam jak my wszyscy. Rano pierwsza rzecz jak 

wstanie, pójdzie do wychodka na swój ostatni mały spacerek. Do czasu, kiedy ktoś znajdzie jego 

zwłoki, po nas już dawno nie będzie śladu. A po tej ich sielance na nią podejrzenie nie padnie. 

Pewnie pomyślą, że go przypadkowo postrzelił jakiś kłusownik. A my jesteśmy czyści, i ona też. 

Zapłaci nam resztę forsy, jak tylko sprawa ucichnie, i na dłuższy czas mamy spokojną głowę.

Kiedy  skończył  mówić,  twarz  Tima  lekko  drgnęła.  Nie  uszło  to  uwagi  Joe'go,  który 

gwałtownie złapał go za ramię i ścisnął boleśnie.

– Hej, bracie – syknął. – Jeśli masz pietra, to mi lepiej powiedz, do jasnej cholery, bo i ciebie 

będę musiał stuknąć.

Tim skrzywił się i poruszył niespokojnie w bezlitosnym uścisku kumpla.

– Nie, bracie, nie mam pietra – powiedział skamlącym głosem. – Jak rany nie mam. Ta forsa 

jest mi naprawdę potrzebna. Bez niej w ogóle nie mam szansy. Ja po prostu... ja bym po prostu 

chciał, żeby już było po wszystkim.

– Będzie. Za dwa tygodnie od tej chwili będzie po wszystkim, a my – w drodze do lepszego 

życia. Wierzysz mi?

Tim w milczeniu patrzył na strumienie deszczu.

– Hej, Timmy, wierzysz mi?

– Tak, wierzę.

– No, grzeczny chłopak. A teraz wysiadaj i ja się zmywam, bo inaczej utknę tu na noc.

Tim skinął głową, wysiadł z samochodu i zgarbiwszy się naciągnął kaptur nieprzemakalnej 

kurtki  na  oczy.  Przez  jakiś  czas  stał  jeszcze  i  patrzył,  jak  szara  furgonetka  Joe'ego  zawraca  i 

niknie  w  perspektywie  błotnistej,  rozjeżdżonej  drogi.  Potem  odwrócił  się  i  ruszył  w  stronę 

widocznej między drzewami farmy.

– Halo, Doris, to ty?

– Tak, kochanie, co u ciebie?

Leah uśmiechnęła się na dźwięk ciepłego głosu w telefonie. Nagle ogarnęła ją fala mdłości, 

którą szybko opanowała. Od kilku dni regularnie zdarzały jej się ataki mdłości, które ustępowały 

równie nagle i tajemniczo, jak się pojawiały.

Nie chciała mówić o nich Paulowi, żeby nie pomyślał, że się w ten sposób próbuje wykręcić 

od kolacji, na którą byli zaproszeni w środę. Wiedział, że się tego boi, że ją przeraża sama myśl o 

tym, że po raz pierwszy musi się spotkać z różnymi ludźmi z ich kręgu towarzyskiego. Zwłaszcza 

background image

z tymi, którzy znali ich oboje przed wypadkiem.

Rozumiała  jednak,  że  jeśli  chce  być  odpowiednią  żoną  dla  Paula,  to  musi  jakoś  przeżyć 

zarówno  tę  kolację,  jak  i  inne  towarzyskie  spotkania.  Przede  wszystkim  jednak  nie  chciała 

sprawić mu zawodu.

– Hej, Leah, co z tobą? W porządku?

– Tak, Doris – machinalnie odpowiedziała i uśmiechnęła się do słuchawki. – Tak, wszystko 

w porządku, ja tylko myślałam o Paulu –

dodała ze swoją dziecinną szczerością. – I o tym, że nie chciałabym go zawieść.

– A zawiodłaś go?

– Nie wiem.

– Ale w dalszym ciągu dobrze cię traktuje, prawda? Lepiej niż na początku?

– O, tak. Jest dla mnie znacznie lepszy niż dawniej. Tylko że ja nigdy nie wiem, czego się 

mogę spodziewać.

– Dlaczego, Leah?

– No bo wiesz... – zaczęła niepewnie – czasem jest dla mnie naprawdę bardzo miły i... czuły. 

– Leah zarumieniła się bezwiednie na wspomnienie chwil intymności. – Ale znów kiedy indziej 

mam  wrażenie,  jakby  sobie  nagle  przypominał,  że  nie  powinien  mnie  kochać,  czy  coś  w  tym 

rodzaju... I wtedy na  jakiś  czas ode mnie ucieka, po prostu sobie  gdzieś idzie, zamyka za sobą 

drzwi i... woli być sam.

– Ale później wraca?

–  Tak  –  odparła  Leah,  znów  uśmiechając  się  do  siebie  i  myśląc,  jak  to  jest  cudownie  za 

każdym  razem,  kiedy Paul  wraca do  niej  z  dobrowolnego odosobnienia.  Czasem  nawet  wracał 

jak gdyby niechętnie, jak człowiek, który po prostu nie może się oprzeć potężnej przyciągającej 

go  sile.  I  ta  świadomość,  że  w  gruncie  rzeczy  nie  może  się  przez  dłuższy  czas  bez  niej  obyć, 

podnosiła ją na duchu.

–  Mężczyźni  tacy są  –  powiedziała Doris  pocieszająco.  –  Nieraz  po  prostu  chcą być  przez 

jakiś  czas  sami,  a  potem  wracają.  Poza  tym  dla  twojego  męża  to  jest  szczególnie  trudne, 

kochanie.

– Dlaczego?

–  No  bo  on  się  dopiero  przyzwyczaja  do  tego,  że  ma  żonę  –  odparła  łagodnie  Doris.  –

Przedtem,  jeśli  się  dobrze  orientuję,  nie  spędzaliście  razem  wiele  czasu,  prawda?  To  dla  niego 

zupełnie nowa sytuacja. Nic dziwnego, że musi trochę potrwać, zanim do niej przywyknie.

– Możliwe – powiedziała Leah i nagle spochmurniała.

– A co z twoimi wspomnieniami? Jest coś nowego? – zapytała od niechcenia Doris.

Leah skinęła głową do słuchawki.

–  Coraz  więcej  mi  się  przypomina.  Pamiętam  prawie  wszystko  o  sierocińcu  i  o  dwóch 

pierwszych  rodzinach  zastępczych,  w  których  byłam.  A  wczoraj  i  dzisiaj  rano  zaczęły  mi  się 

background image

przypominać pierwsze lata szkoły.

– A czy to są miłe wspomnienia?

–  Niespecjalnie  –  odparła  lakonicznie  Leah.  –  Pamiętam  na  przykład,  jaka  byłam 

nieszczęśliwa, że nie mogłam brać udziału w przedstawieniu gwiazdkowym drugiej klasy.

– Dlaczego nie mogłaś?

– Bo nie miał mi kto zrobić kostiumu – powiedziała Leah marząc o tym, żeby zmienić temat. 

Początkowo odzyskiwanie pamięci szalenie ją podniecało, ale wkrótce doszła do wniosku, że jej 

wspomnienia  z  dzieciństwa  są  tak  ponure  i  przykre,  zwłaszcza  przeżywane  z  perspektywy 

dorosłego człowieka, że teraz, gdy tylko mogła, starała się ich unikać.

– Ale co cię jeszcze gnębi? – zapytała Doris po krótkiej chwili milczenia.

– Jakim sposobem ty zawsze wiesz, kiedy mnie coś gnębi?

– Bo ukrywanie uczuć nie jest twoją mocną stroną. No więc, co cię gnębi? Leah, powiedz.

–  W  środę  wieczorem  jesteśmy  zaproszeni  na  kolację.  Do  kierownika  produkcji  z  firmy 

Paula.

– Rozumiem. I umierasz ze strachu, tak? – zapytała Doris natychmiast pojmując, o co chodzi.

– Och, Doris... – Głos jej się załamał i umilkła.

–  Tylko  bez  tych  numerów,  kochanie.  Żadnych  tam  szlochów  ani  pochlipywań.  Posłuchaj 

mnie uważnie, dobrze?

– Słucham cię – odparła pokornie Leah.

– Przestań się zamartwiać tą wizytą. Poproś tę swoją przyjaciółeczkę... zaraz, jak ona ma na 

imię? No, tę małą, co jest taka dobra w robieniu makijażu...

– Bonnie.

– O, właśnie. Poproś Bonnie, żeby cię umalowała tak jak wtedy, kiedy przyszłaś do mnie z 

wizytą, i niech ci pomoże wybrać jakąś ładną sukienkę, a ty idź na tę kolację i baw się dobrze. Bo 

wiesz co, Leah?

– Co? – zapytała Leah niemal szeptem.

– Bo będziesz tam nie tylko najpiękniejszą, ale i najmilszą kobietą. I wszyscy będą za tobą 

szaleli.

– Ale, Doris, to są ludzie, którzy pracują u Paula. Oni mnie znają z... dawnych czasów. A ja 

ich nie pamiętam. Nie wiem, o czym z nimi rozmawiać.

– Ach, nic prostszego – odparła niefrasobliwie Doris.

– To znaczy?

–  Po  prostu  musisz  mówić  o  nich,  Leah.  W  ogóle  nie  myśl  o  sobie,  Całą  uwagę  skup  na 

osobie,  z  którą  będziesz  rozmawiała,  i  zadawaj  jej  pytania.  W  ten  sposób  uznają,  że  jesteś 

wspaniałą rozmówczynią, a do tego jeszcze wyjątkową osobą.

– Naprawdę? – powiedziała Leah z nadzieją.

– To jest niezawodne. Czy w dalszym ciągu bierzesz swoje pigułki, Leah?

background image

– Które? – spytała ostrożnie, speszona nagłą zmianą tematu.

–  Wszystkie.  Przecież  zrobiłyśmy  któregoś  dnia  spis  twoich  leków  i  wytłumaczyłam  ci 

wtedy, które są na co, nie pamiętasz? Obiecałaś, że nie zapomnisz.

Leah  zawahała  się  na  wspomnienie  apteczki  pełnej  różnokolorowych  tabletek,  kapsułek  w 

małych fiolkach, w folii aluminiowej i w błyszczących plastikowych krążkach. Proszki od bólu 

głowy, proszki nasenne, pigułki regulujące owulację, zatrzymywanie wody w organizmie...

Prawda  była  taka,  że  Leah  zapomniała  o  podyktowanych  troską  wskazówkach  Doris,  i  to 

celowo.  Nienawidziła  bowiem  tego  wszystkiego,  co  jej  przypominało  dawne  życie  z  jego 

problemami  i  nieustannym  uważaniem.  Poza  tym  w  ciągu  tych  pierwszych  okropnych  dni  po 

wypadku kilka razy próbowała brać proszki od bólu głowy i tabletki nasenne, ale zawsze czuła 

się po nich taka ociężała i oszołomiona, że się przestraszyła i dała spokój.

Prawdę powiedziawszy, od jakiegoś czasu w ogóle nie brała żadnych leków i czuła się z tym 

bardzo dobrze. Ale naturalnie nie mogła tego powiedzieć Doris.

– Tak, Doris, biorę – zapewniła ją.

– Regularnie? Zgodnie z zaleceniami?

Leah  głęboko  odetchnęła.  Nienawidziła  tych  wszystkich  kłamstw,  ale  teraz,  kiedy  już 

zaczęła, nie miała wyjścia. – Tak.

– No to grzeczna z ciebie dziewczynka. A czy miesiączki masz regularnie?

–  Tak  –  odparła  Leah,  przypominając  sobie  szok  i  niewygodę,  jakie  przeżyła  podczas 

swojego  pierwszego  periodu.  Mimo  że  Doris  uprzedziła,  co  ją  czeka,  doświadczenie  było 

wyjątkowo niemiłe.

– Na pewno?

–  Na  pewno  –  odparła  usiłując  sobie  przypomnieć,  kiedy  powinna  dostać  następną 

miesiączkę. Miała jedną wkrótce po powrocie ze szpitala, a Doris powiedziała, że za jakiś czas 

znów ją czeka ta „przyjemność". Ale czy to było dwa tygodnie temu, czy dawniej? I czy w ogóle 

było...

Doris cały czas coś mówiła, przerywając Leah jej wysiłki, żeby przypomnieć sobie...

– ... i nie masz pojęcia, jaki chłopak jest szczęśliwy od tamtych odwiedzin twojego męża...

– Masz na myśli Shane'a, swojego syna?

–  Leah – powiedziała czule Doris. – Co się z tobą dzieje? Co chwila gdzieś mi umykasz... 

Naturalnie, że mam na myśli Shane'a. Jest tak szczęśliwy z powodu tego obozu hokejowego, że 

chodzi jak nieprzytomny. To było naprawdę nadzwyczajne z waszej strony.

–  To  Paul  –  powiedziała  z  uśmiechem  Leah.  –  Załatwił  wszystko  przez  swoją  firmę. 

Twierdzi, że sponsorowanie Shane'a to wspaniały interes, bo chłopak z pewnością będzie kiedyś 

sławny i zrobi im doskonałą reklamę.

– Ten twój Paul to skarb, uściskaj go od nas wszystkich. Leah, słyszysz?

background image

– Słyszę, Doris, uściskam – obiecała i na samo wspomnienie objęć Paula przeszedł ją dreszcz 

rozkoszy.

Przez chwilę jeszcze rozmawiały, po czym Leah odłożyła słuchawkę, na chwilę przynajmniej 

wolna od smutnych myśli.

– Co to takiego jest, Bonnie? Czy myśmy już tego używały?

– To krem samoopalający – odparła Bonnie patrząc na tubkę, którą Leah trzymała w ręku, a 

następnie skupiła się na konturówce, którą operowała z wielką wprawą. – Pomyślałam sobie, że 

ten krem będzie odpowiedni na taką ważną okazję. Policzki robią się błyszczące i twarz nabiera 

kolorytu.

–  Och  –  powiedziała  Leah  z  powątpiewaniem  i  Bonnie  uśmiechnęła  się  do  niej 

porozumiewawczo.  Wiedziała,  że  jej  przyjaciółka  jest  bardzo  zdenerwowana  perspektywą 

wizyty, co  dodatkowo wzmogło jej  sympatię dla  Leah. Jeśli kobieta tak piękna boi  się, jak nie 

przymierzając sama Bonnie przed szkolną zabawą, to z pewnością znaczy, że wiele je łączy.

– A ten cień będzie doskonale pasował do sukienki, którą wybrałyśmy.  – Bonnie odchyliła 

się do tyłu, podziwiając swoje dzieło.

–  Czy  masz  pewność,  Bonnie,  że  ta  sukienka  jest  odpowiednia?  –  zapytała  Leah  z 

niepokojem.  –  Wygląda  jak...  Nie  wiem,  jak  wygląda.  –  Urwała  machnąwszy  rękaw  stronę 

bladozłotej, mieniącej się sukni, która leżała na kanapce.

– Wygląda wspaniale – powiedziała Bonnie stanowczo, tonem zarezerwowanym dla rozmów 

z Allie. – A co chciałabyś włożyć – dżinsy?

– Właśnie – odparła Leah z rozmarzonym uśmiechem. – Czułabym się znacznie lepiej.

Bonnie prychnęła pogardliwie, nawet nie zadając sobie trudu, żeby odpowiedzieć, i wzięła do 

ręki szczoteczkę do tuszu.

– No, już prawie kończymy. Proszę tu bliżej.

Leah nachyliła się posłusznie i szeroko otworzyła oczy, tak jak ją uczono, cały czas jednak 

myślała o sukience.

– Ale ona się błyszczy, Bonnie. Czy inne panie też będą miały błyszczące sukienki?

– Tej wiosny innych się nie nosi – odparła Bonnie nieustępliwie.

– Przecież pokazywałam ci ten żurnal, nie pamiętasz?

Leah  potulnie  skinęła  głową,  uważając,  żeby  nie  wykonywać  żadnych  gwałtowniejszych 

ruchów pod ręką Bonnie, która właśnie malowała jej rzęsy.

– Pięknie  w  niej  wyglądasz  –  powiedziała  Bonnie  z  rozmarzeniem  w  głosie.  –  Jak 

księżniczka  z  bajki.  Tylko  –  dodała  –  nie  ma  takiego  wielkiego  dekoltu  jak  tamte  wszystkie 

sukienki.

– Nie cierpię tamtych sukienek z dekoltami. – Leah skrzywiła się.

– Czuję się w nich strasznie głupio.

Bonnie zatrzymała w pół ruchu rękę i spojrzała na zatroskaną twarz przyjaciółki.

background image

W  ciągu  ostatniego  miesiąca  czy  dwóch  ich  przyjaźń  zacieśniła  się  do  tego  stopnia,  że 

dziewczynka nie mogła uwierzyć, jak swobodnie czuje się w tym ślicznym pokoju. Leah stała się 

jej najlepszą przyjaciółką.

Bonnie  często  o  czymś  takim  marzyła.  Wyobrażała  sobie,  jak  plotkuje  z  przyjaciółką  o 

ciuchach i kosmetykach, jak żartują i chichoczą szykując się na zabawę. Ta jednak przyjemność 

nigdy nie była Bonnie dana, a to z powodu jej tuszy, która ją skazywała na całkowitą samotność, 

podczas gdy jej rówieśnice rzucały się w wir najróżniejszych uciech wieku dojrzewania.

Dni i weekendy Bonnie upływały w żałosnym odosobnieniu. Zamiast żyć – spędzała godziny 

na czytaniu książek i magazynów. Teraz dzięki Leah zaczynała znów odczuwać radość życia.

Bonnie  nigdy  dotychczas  nie  miała  tylu  przyjemności.  Uwielbiała  nakładanie  makijażu  na 

piękną  twarz  Leah,  przetrząsanie  wspaniałej  zawartości  jej  garderoby,  gadanie  o  kolorach  i 

modzie, podczas gdy Leah siedziała obok niej po turecku i zarzucała ją lawiną pytań na wszelkie 

możliwe tematy.

A przecież dawniej ta sama Leah Temple była taka groźna.

Bowiem  dziecięcym  oczom  Bonnie  żona  ich  gospodarza  jawiła  się  jako  ktoś

nieprawdopodobnie  daleki  i  surowy,  ale  zarazem  pełen  wdzięku  i  okrutny  jak  kobra.  Teraz 

zamieniła się w istotę ciepłą, życzliwą i niemal dziecinną w swej niewinności. A do tego jeszcze 

bezgranicznie  ufała  swojej  trzynastoletniej  przyjaciółce,  że  jej  pomoże  rozwiązać  problemy, 

których istnienia inni ludzie z jej świata nie byli nawet świadomi.

Bonnie  wykonała  ostatnie  pociągnięcie  szczoteczką  z  tuszem,  odchyliła  się  do  tyłu,  żeby 

ocenić efekt swojej pracy i skinęła głową.

–  Super.  A  teraz  –  dodała  zaglądając  do  otwartej  książki  leżącej  przy jej  łokciu  –  jakie  są 

główne zasady obowiązujące przy rozkładaniu sztućców?

– Zaczyna się od zewnątrz i idzie do środka – odpowiedziała Leah bez zastanowienia. – Duża 

łyżka zewnętrzna jest do zupy, pierwszy widelec po przeciwnej stronie do sałatki.

– A do czego służy ten mały nożyk na samej górze? Leah zmarszczyła brwi.

– Do masła?

– Dobrze – pochwaliła ją Bonnie, uśmiechając się z aprobatą. Ale oni tam na pewno nie będą 

mieli  takich  rzeczy,  jak  osobne  noże  do  masła  czy  specjalne  widelce  do  ostryg.  W  tej  książce 

piszą, że to tylko ludzie naprawdę super mają takie rzeczy.

Leah wzdrygnęła się i skuliła, popadając nagle w ponury nastrój.

– Mam nadzieję, że tam takich rzeczy nie będzie, bo bym się chyba pogubiła.

– Nie pogubiłabyś się, nie ma obawy, Leah – zapewniła ją Bonnie. – Tobie wystarczy raz coś 

usłyszeć, żebyś zapamiętała. Błyskawicznie się tego wszystkiego nauczyłaś. A zresztą, kiedy nie 

jesteś pewna, jak się zachować, to pamiętasz, co jest w książce napisane?

– Obserwuj gospodynię – odpowiedziała posłusznie Leah – i rób to samo co ona.

– Dobrze. I o czym rozmawiasz?

background image

– O pogodzie – zaczęła niepewnie Leah – i o polityce, i...

–  O  nich  –  dokończyła  za  nią  Bonnie,  która  zdążyła  jeszcze  przed  wyciągnięciem  się  na 

łóżku  zajrzeć  do  książki.  –  Pytaj ich  o  dzieci,  o  wakacje.  To  są  dwie  rzeczy,  o  których  ludzie 

bardzo lubią opowiadać.

–  Doris  mówiła  mi  dokładnie  to  samo.  Ale,  Bonnie,  pamiętaj,  że  ja  powinnam  znać  tych 

wszystkich ludzi. Jak mogę ich pytać o rodzinę?

Bonnie z namysłem skinęła głową.

– Masz rację. Lepiej trzymać się wakacji i tego rodzaju rzeczy. I nie zapominaj ciągle mówić 

dziękuję. Pamiętasz film?

Leah spojrzała na nią z uśmiechem.

–  Jak  to  miło  z  pana  strony,  że  pozwolił  mi  pan  przyjść  –  wyrecytowała  naśladując 

nieskazitelny brytyjski akcent, a następnie padła na łóżko obok rozchichotanej Bonnie, skręcając 

się ze śmiechu.

Kiedy Bonnie dowiedziała się o proszonej kolacji, nieśmiało poprosiła Paula, żeby przyniósł 

wideokasetę z nagraniem „My Fair Lady". Spędziła potem całe niedzielne deszczowe popołudnie 

w  pokoju  Leah,  gdzie  obie,  pogryzając  prażoną  kukurydzę,  oglądały  film  i  obserwowały 

transformację Elizy Doolittle z nieopierzonej handlarki kwiatów w wielką damę.

Leah,  która  nie  pamiętała,  żeby  kiedykolwiek  w  życiu  oglądała  jakikolwiek  film,  patrzyła 

oczarowana  na  historię  miłosną,  chociaż  później  zwierzyła  się  Bonnie,  że  Paul  jest  znacznie 

przystojniejszy od Rexa Harrisona.

Bonnie  była  bardziej  zainteresowana  samą  istotą  przemiany  niż  głównym  bohaterem,  być 

może z powodu tego, co przechodziła sama.

Leżąc na wielkim łożu obok Leah, wpatrzona w gipsowe ornamenty na suficie, niepewnym 

ruchem włożyła rękę pod obszerną szkolną bluzę i położyła na brzuchu.

Dzięki rygorystycznie przestrzeganemu połączeniu diety i ćwiczeń straciła prawie trzynaście 

kilogramów.  Chwilami  nie  mogła  uwierzyć,  że  to  się  rzeczywiście  stało,  że  całe  to 

znienawidzone cielsko stopniało i znikło, uwalniając ją wreszcie od samotności i izolacji.

Teraz,  kiedy  szczuplała,  świat  stawał  się  zupełnie  inny.  Od  czasu  do  czasu  zerkali  na  nią 

chłopcy, a kiedyś nawet najfajniejsze dziewczyny zaprosiły ją przy lunchu do wspólnego stolika. 

Nawet  nauczyciele  zrobili  się  dla  niej  sympatyczniejsi.  Bonnie  uśmiechnęła  się  pod  nosem  na 

myśl  o  tym,  że  i  szkolne  życie  się  dla  niej  zmieni,  jeśli  zdobędzie  się  na  tyle  odwagi,  żeby 

wreszcie zacząć nosić mniejsze ubrania. Do osiągnięcia celu ostatecznego brakowało jej jeszcze 

pięciu kilogramów, a poza tym była zbyt nieśmiała, żeby ujawnić swe nowe kształty, więc dalej 

nosiła workowate dresowe spodnie i bluzy.

Bez względu jednak na wszystko, Allie w dalszym ciągu traktowała ją źle, a ojciec był zbyt 

zapracowany,  żeby  poświęcić  jej  więcej  uwagi,  a  nie  poprzestawać  tylko  na  przelotnym 

uśmiechu  od  czasu  do  czasu.  Nawet  Anna  jakoś  dziwnie  nie  kwapiła  się  komentować 

background image

zmieniającego się wyglądu córki, chociaż Bonnie wiedziała, że matka zdaje sobie sprawę z tego, 

co się z nią dzieje.

Doszła  do  wniosku,  że  Anna  jest  tak  samo  przestraszona  jak  i  ona,  aczkolwiek  z  innych 

powodów.  Matka  bała  się,  że  jeśli  pochwali  Bonnie  czy  choćby  skomentuje  jej  wygląd,  to 

wszystko zapeszy i w jakiś tajemniczy sposób córka zacznie odzyskiwać utracone kilogramy. A 

może  obawiała  się,  że  Bonnie  dostanie  anoreksji  i  będzie  chudła  bez  końca,  aż  zostanie  z  niej 

żałosny szkielet?

Ale  Bonnie  wiedziała,  że  nie  ma  takiego  niebezpieczeństwa.  Starannie  zaplanowała  swoją 

dietę;  dokładnie  wiedziała,  ile  chce  schudnąć  i  jak  zwiększać  ilość  kalorii,  żeby  utrzymać 

normalną wagę.

Zawsze  wiedziała,  co  należy  zrobić,  lecz  do  pojawienia  się  Leah  nie  potrafiła  się 

zmobilizować.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że Leah, choć siła sprawcza, była chyba jedyną, 

która  nie  zauważyła,  że  Bonnie  zeszczuplała.  Naturalnie  nie  mogła  pamiętać,  jak  wyglądała 

przedtem,  i  chociaż  po  powrocie  Leah  ze  szpitala  dziewczynka  w  dalszym  ciągu  jeszcze  była 

tęga,  to  Leah  Temple,  wytłumaczyła  sobie  Bonnie,  nadal  pozostawała  w  zbyt  wielkim  szoku, 

żeby takie rzeczy dostrzegać.

Teraz dziewczynka kołysała głową z boku na  bok, leżąc na  zielonej narzucie, i uśmiechała 

się do swojej przyjaciółki, która siedziała koło niej po turecku, powtarzając pod nosem:

–  Jak  to  miło  z  pana  strony,  że  pozwolił  mi  pan  przyjść.  –  Jednocześnie  przesadnie 

ceremonialnym gestem przyjmowała wyimaginowaną filiżankę herbaty.

–  Jesteś  wariatka  –  powiedziała  zwracając  się  do  niej  czule  Bonnie.  –  Jesteś  kompletna 

wariatka.

Leah uśmiechnęła się do dziewczynki i w wyszukany sposób wyciągnęła mały palec.

–  Nie  jestem  żadna  wariatka.  Jestem  bardzo  elegancką,  modną  damą  –  powiedziała  z  taką 

swadą, że Bonnie o mało jej nie uściskała.

Nagle twarz Leah poszarzała. Pospiesznie zeskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. Bonnie z 

wyrazem troski wpatrywała się w drzwi łazienki zastanawiając się, czy tajemnicze ataki choroby 

Leah  wynikają  ze  stresu!  wywołanego  spodziewaną  wizytą,  czy  też  oznaczają  coś  znacznie 

poważniejszego, o czym może Bonnie powinna nawet powiedzieć matce.

Zdecydowała,  że  odczeka  jeszcze  kilka  dni,  aż  minie  stres  wywołany  proszoną  kolacją,  i 

wtedy zobaczy, czy ataki mdłości ustaną, czy nie.

Z ciepłą, opiekuńczą troską Bonnie patrzyła, jak otwierają się drzwi łazienki i wchodzi Leah.

– Lepiej ci? – spytała Bonnie ostrożnie.

– Znacznie lepiej. Po prostu jestem trochę przestraszona i to wszystko. – Leah skinęła głową, 

próbując się uśmiechnąć.

background image

–  Zobaczysz,  będziesz  wspaniała  –  powiedziała  Bonnie  głosem,  w  którym  więcej  było 

życzenia niż przekonania. – Chodź, czas się ubierać.

Zeskoczyła z łóżka, znów nie mogąc się nadziwić, jaka się czuje sprawna i szczupła i o ile 

łatwiej jest jej się poruszać teraz, kiedy straciła tyle kilogramów.

Spontanicznie  objęła  Leah,  która  siedziała  przed  toaletką,  krytycznie  przyglądając  się 

swojemu odbiciu.

–  Kocham  cię,  Leah  –  wyszeptała,  ogarnięta  falą  wdzięczności  i  ciepła.  –  Jesteś  śliczna, 

wiesz o tym?

Leah popatrzyła na  dziewczynkę i jej  spojrzenie złagodniało. Uściskała  Bonnie  serdecznie, 

wyprostowała ramiona i nabrała tchu.

– Dobrze, Bonnie – powiedziała. – Spróbuję jakoś przebrnąć przez ten koszmarny wieczór.

background image

Rozdział 11

Paul, wsparty o wysoką szafkę z różanego drzewa, patrzył przez szerokość pokoju na odbicie 

swojej  żony  w  lustrze  toaletki.  Leah  pochwyciła  jego  wzrok  i  uśmiechnęła  się  do  niego 

nieśmiało,  po  czym  zmarszczyła  brwi  i  skupiła  się  całkowicie  na  odpinaniu  jednego  z 

migotliwych brylantowych kolczyków.

Paul napawał się widokiem szczupłej sylwetki żony, eleganckiej linii jej pleców i bioder w 

obcisłej  złotej  sukni,  długich  opuszczonych  rzęs,  gdy  starannie  układała  kolczyki  na  atłasowej 

poduszeczce szkatułki.

– Byłaś wspaniała, Leah – powiedział łagodnie. – Po prostu wspaniała. Jestem przekonany, 

że podbiłaś serca wszystkich.

Popatrzyła na niego zdumiona i lekko zarumieniona.

–  Rzeczywiście  tak  uważasz?  –  spytała  cicho.  –  Aż  bałam  się  o  to  zapytać.  Myślałam,  że 

może byłam po prostu...

Paul ze współczuciem popatrzył na jej napiętą twarz i nagle dostrzegł w oczach żony strach. 

To dlatego tak nieustannie paplała w drodze do domu. Bała się usłyszeć, jak jej poszło, umierała 

ze strachu, że Paul będzie niezadowolony z jej zachowania, że będzie zawiedziony.

– Byłaś taka urocza, kochanie. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł ci się oprzeć. A 

jak wyglądałaś...

Paul  urwał  nagle.  Na  widok  pięknej  twarzy  i  kształtów  Leach  poczuł  dziwny  płomień. 

Chwilami nie mógł wyjść z podziwu, że ta cudowna istota to rzeczywiście jego żona, którą może 

tulić, kochać.

– Leah... – szepnął pragnąc ją przytulić.

Ale  Leah  była  dalej  jakby  roztargniona  i  zmęczona  i  nadal  w  skupieniu  przyglądała  się 

swemu  odbiciu  W  lustrze.  Gdy  rozpinała  naszyjnik,  Paul  rozejrzał  się  dokoła.  Z  pewnym 

zdziwieniem uświadomił sobie, że chyba po raz pierwszy od wielu miesięcy jest w pokoju swojej 

żony dłużej, niż tego wymagała zdawkowa wymiana zdań. Niemal wszystkie noce spędzali teraz 

razem, ale na zasadzie niepisanej umowy to zawsze ona do niego przychodziła.

Paul jakoś nie kwapił się odwiedzać miejsca, w którym zaznał tylu upokorzeń i rozczarowań.

Ale to wszystko przeminęło, pomyślał. I bez względu na opinie Kena Holcrossa, Leah była 

teraz  zupełnie  inną  kobietą.  Wykluczone,  żeby  powróciła  do  swoich  dawnych  koszmarnych 

obyczajów. Paul nabierał do niej coraz większego zaufania.

–  Ona wydawała się  taka  niespokojna  –  mówiła  właśnie  Leah,  przechodząc  przez  pokój  w 

samych pończochach. – Paul, możesz mi rozpiąć sukienkę?

Odpiął  haftkę  i  celebrując  tę  czynność  ściągnął  na  dół  zamek  błyskawiczny,  a  następnie 

pochylił się i czule pocałował ją w kark. Leah zachichotała, odsunęła się i zniknęła w garderobie.

background image

– Kto się wydawał taki niespokojny? – zawołał  za nią Paul. Zdjął krawat, wepchnął  go do 

kieszeni, a. następnie rozpiął górne guziki koszuli.

– Ta pani z siwymi włosami i w niebieskiej sukni. Eleanor? Tak miała na imię? – Głos Leah 

dobiegał z garderoby. – Miło było z nią porozmawiać, ale miała w oczach jakiś straszny smutek.

–  I  nic  dziwnego  –  odparł  Paul  siadając  na  brzegu  łóżka,  żeby  zdjąć  buty  i  skarpetki. 

Zmarszczył czoło na  widok skarpet,  które po  chwili  namysłu  wepchnął  do drugiej  kieszeni, po 

czym  zdjął  marynarkę  i  powiesił  ją  na  oparciu  delikatnego,  pozłacanego  krzesełka  stojącego 

przed toaletką.

– Dlaczego? – spytała Leah ukazując się w drzwiach w zwiewnym różowym negliżu.

– O Boże, Leah – szepnął Paul patrząc na nią z podziwem. – Jesteś cholernie piękna.

Leah uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.

– Nie zmieniaj tematu. Dlaczego ta pani jest taka nieszczęśliwa?

–  Ponieważ  –  odparł  rozpinając  spinki  od  mankietów  –  jej  mąż  ma  romans  ze  swoją 

dwudziestodwuletnią sekretarką i wszyscy o tym wiedzą.

–  Och,  Paul,  to  straszne!  –  Przez  chwilę  wpatrywała  się  w  niego  ze  zgrozą.  Następnie 

potrząsnęła głową i zniknęła w łazience.

Paul  patrzył  przez  uchylone  drzwi  na  jej  zwiewny,  różowy  peniuar.  Codziennie  jeden  po 

drugim  wracały  jej  we  wspomnieniach  kolejne  epizody.  Zgodnie  z  tym,  co  mówił  Ken, 

przypominała  sobie  nawet  różne  fakty  z  dzieciństwa,  których  nie  była  świadoma  przed 

wypadkiem.

Na  myśl  o  pierwszych  latach  jej  życia  na  twarzy  Paula  odmalował  się  wyraz  bólu.  Ze 

spokojnym  dystansem  opowiedziała  mu  o  swoich  dziecinnych  lękach,  o  smutkach  i 

rozczarowaniach.

– Wiele z tego teraz pamiętam – wyznała mu szczerze – ale jak pomyślę o tych wszystkich 

cierpieniach, nie mogę prawie uwierzyć, że to byłam ja. Mam takie uczucie, jakby to chodziło o 

jakąś biedną dziewczynkę, której za wszelką cenę chciałabym pomóc, choć wiem, że nie mogę.

Paul pragnął jej to wszystko wynagrodzić, otoczyć ją taką miłością i opieką, żeby już nigdy 

w życiu nie zaznała lęku, nie czuła się odrzucona.

Był  coraz  bardziej  pewien,  że  urazy  z  dzieciństwa  już  nigdy  nie  zaciążą  na  ich  wspólnym 

losie.  Jak  dotychczas  Leah  przypomniała  sobie  swoje  dzieciństwo  niemal  całkowicie,  aż  do 

dziesiątego czy jedenastego roku życia, a przecież nie zmieniła się ani na jotę.

To  prawda,  że  po  tym  wieku  następowała  jak  gdyby  blokada  i  jej  życie  od  momentu 

wczesnego dojrzewania w dalszym ciągu było tajemnicą. Paul jednak nie miał wątpliwości, że i 

te  lata  kolejno  się  jej  przypomną  dokładnie  jak  to  przewidział  Ken  Holcross.  A  co  do  jego 

przestróg – no cóż, była to zwykła profesjonalna postawa terapeuty.

Leah nie powróci do swoich dawnych obyczajów. Z każdym dniem była milsza i weselsza. 

W miarę,  poznawania  świata  stawała się  coraz  bardziej pewna  siebie, spokojniejsza i  nabierała 

background image

zaufania do niego oraz ich związku. Na myśl o wspólnych nocach, ojej ciele w jego ramionach, 

wspólnym śmiechu i czułości Paul poczuł dziwną suchość w ustach.

Uśmiechnął  się  na  wspomnienie  pewnego  drobnego  incydentu,  jaki  się  wydarzył  na 

przyjęciu.  Leah  siedziała  naprzeciwko  niego,  pomiędzy  panem  domu  a  żoną  jednego  z 

dyrektorów, ludźmi, na których jeszcze kilka miesięcy temu nie zwróciłaby najmniejszej uwagi. 

Teraz słuchała ich pilnie i cicho odpowiadała na pytania, uśmiechając się dyskretnie, gdy któreś 

powiedziało jakiś żart.

Paul widział, że oboje starsi państwo są nią zachwyceni, i patrząc na Leah przez stół poczuł 

nagle  wielką  dumę  i  miłość.  W  tym  momencie  Leah  uniosła  głowę  i  pochwyciwszy  jego 

spojrzenie  przekazała  mu  oczami  całą  czułość,  radość  i  zrozumienie,  jakie  ją  przepełniały. 

Wzruszyło go to do głębi.

W  tej  jednej  niepowtarzalnej  chwili  Paul  Tempie  po  raz  w  życiu  pierwszy  poczuł,  że 

naprawdę ma żonę.

Uśmiechnął się teraz czule do tego wspomnienia i po puszystym dywanie przeszedł boso do 

biało-złotej łazienki. Objął od tyłu żonę, która stała przed lustrem wklepując w twarz krem.

Krzyknęła  i  zesztywniała  najwyraźniej  zaskoczona  jego  niespodziewanym  wejściem.  Paul 

roześmiał się, przytulił ją mocniej, przechylił  głowę przez jej ramię i pocałował ją w szyję i w 

ucho.

Leah  odpychała  go,  Paul  zaś  przyciągał  ją  Coraz  bliżej,  zadowolony,  że  z  każdej  niemal 

sytuacji potrafiła zrobić świetną zabawę. W pewnym momencie popatrzył w lustro nad jej głową 

zwieńczoną gąszczem wspaniałych, lśniących włosów, i na widok jej odbicia dosłownie zamarł.

Twarz Leah była obojętna i zimna, a złociste oczy pałały gniewem.

– Puść mnie w tej chwili, ty sukinsynu! – wykrzyknęła. – Ty cholerny draniu, precz z tymi 

twoimi brudnymi łapami. Nienawidzę cię!

Twarz  Paula  zrobiła  się  kredowobiała.  Jego  ręce  powoli  opadły  i  ze  zgrozą  patrzył  na 

wściekłą kobietę w lustrze, którą pamiętał z dawnych czasów z taką bolesną wyrazistością.

Ale  tym  razem  było  w  niej  coś  jeszcze  po  stokroć  gorszego  niż  w  tamtej  Leah.  Jej  twarz 

wydawała się przepojona wściekłością, furią tak niepohamowaną, że omal nie rozsadziła małego 

pomieszczenia.  Na  widok  tego,  co  zobaczył  w  jej  błyszczących  oczach,  przeszedł  go  zimny 

dreszcz. W ich złocistej głębi dostrzegł bowiem zbrodnię.

Po  chwili  ciszy  tak  głębokiej,  że  słychać  było  wyraźnie  jej  przyspieszony  oddech,  Paul 

odwrócił się i biorąc po drodze marynarkę i buty, wyszedł z pokoju.

Leah  patrzyła  na  Kena  Holcrossa  poprzez  szerokość  biurka.  Jej  splecione  dłonie  leżały  na 

kolanach, a na twarzy malował się wyraz błagania.

–  Czy  to  się  stało  w  środę  wieczorem,  Leah?  –  zapytał  łagodnie  lekarz.  –  W  ubiegłym 

tygodniu?

Skinęła głową.

background image

–  Nie  wiem,  co  mnie  naszło  –  wyszeptała.  –  Kiedy  złapał  mnie  tak  nieoczekiwanie  i  nie 

chciał  puścić,  ogarnęła  mnie  taka  złość,  że...  że  nie  mogłam  się  powstrzymać.  Słyszałam  swój 

własny  głos  i  te słowa,  które do  niego  wykrzykiwałam, i... nie  wierzyłam  własnym  uszom.  To 

było coś strasznego – dodała wycierając łzy, które strumieniami płynęły jej z oczu.

– Mówisz, że ogarnęła cię złość. A czy oprócz tego pamiętasz jeszcze jakieś inne uczucia?

Leah spojrzała na lekarza.

– Inne uczucia?

– Czy odczuwałaś jeszcze coś poza złością? Może niesmak? Albo strach?

Wolno skinęła głową, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Może strach – powiedziała w końcu. – Ale to śmieszne.

Dlaczego  miałabym  się  bać  Paula?  To  przecież  najmilszy,  najlepszy,  najbardziej  troskliwy 

człowiek, jakiego znam... – Jej oczy rozszerzyły się, a spojrzenie wyostrzyło.

Lekarz czekał w milczeniu, obserwując grę uczuć i myśli na jej pełnej ekspresji twarzy.

– To jest odpowiedź,  prawda,  Ken?  – spytała  w  końcu. –  Kiedy  mnie tak objął  znienacka, 

musiało  mi  to  przypomnieć  coś  z  mojej  przeszłości,  prawda?  Goś  okropnego,  czego  nie 

pamiętam, ale co wciąż jeszcze jest bolesne?

– Tak, Leah – odparł cicho. – Według wszelkiego prawdopodobieństwa tak właśnie było.

– Ale czy wiesz, co to takiego? Lekarz powoli, w skupieniu, skinął głową.

– Myślę, że wiem.

Leah pochyliła się z wyrazem nalegania w oczach.

– Powiedz mi, o co chodzi, Ken. Co takiego mi się stało? Dlaczego nie chcesz powiedzieć?

–  Bo  uważam,  że  sama  powinnaś  sobie  te  rzeczy  przypomnieć.  A  to  szczególne  przeżycie 

jest jednym z tych, które przywoływałaś tylko pod wpływem hipnozy. Nawet przed amnezją nie 

miałaś świadomości tego doświadczenia.

Leah przez chwilę milczała, wpatrując się w lekarza intensywnie.

– Ken, czytałam książkę o hipnozie – powiedziała nagle.

– Rozumiem. I czego się z niej dowiedziałaś?

– Kiedy przypominam sobie coś pod wpływem hipnozy, to możesz sprawić, żebym to potem 

zachowała w pamięci, prawda? Jeżeli mi powiesz, żebym to zapamiętała w sposób świadomy, to 

zapamiętam, tak?

Lekarz, z wyrazem pewnego napięcia, niechętnie skinął głową.

– Zwykle tak bywa, tak.

– To dlaczego nie możesz tego dla mnie zrobić? Dlaczego nie cofniesz mnie do tych faktów, 

które mnie tak dręczą, do tych fragmentów życia, których zupełnie nie pamiętam, i nie nakażesz 

mi,  żebym  je  sobie  przypomniała?  Wtedy  przynajmniej  bym  wiedziała,  z  czym  mam  się 

zmierzyć.

background image

Ken Holcross przez długą,  pełną namysłu chwilę patrzył na  malujące się na twarzy  młodej 

kobiety silne emocje, na rozpacz w jej oczach.

–  Nigdy  nie  uważałem,  żeby  w  twoim  przypadku  był  to  właściwy  sposób  postępowania. 

Uznałem,  że  będzie  lepiej,  jeśli  te  przykre  wspomnienia  wpleciesz  w  swoje  życie  w  jakiś 

naturalny  sposób,  z  własnej  woli.  Masz  bardzo  silną  wolę,  ale  twoje  obwody  emocjonalne 

mogłyby zostać niebezpiecznie przegrzane, gdybyś była zmuszona zapamiętać zbyt wiele, zanim 

będziesz gotowa. W gruncie rzeczy twoja amnezja jest najlepszym tego dowodem.

– Ale na jakiej podstawie uważasz, że te wspomnienia wrócą do mnie w sposób naturalny?

–  Bo  twoja  pamięć  wraca  w  bardzo  systematyczny  sposób.  I  dobrze  o  tym  wiesz,  Leah. 

Twoja pamięć dzieciństwa jest w tej chwili niemal kompletna.

– Wiem, ale jeżeli tamtych faktów nigdy w mojej świadomej pamięci nie było, nawet przed 

wypadkiem, to dlaczego teraz ich wspomnienie miałoby wrócić?

– Ponieważ – odparł z łagodnym uśmiechem – w tej chwili to już nie jest sprawa tylko silnej 

woli. W ogóle jesteś silniejsza, Leah. Uwolniłaś się od ciągłego stresu i nieustannego tłumienia w 

sobie  bolesnych wspomnień.  Zaznałaś  miłości i ciepła, nieporównywalnych z niczym w twoim 

dotychczasowym  doświadczeniu.  Przypuszczam,  że  w  wyniku  tego  wszystkiego  będziesz  już 

teraz wystarczająco silna psychicznie, żeby poradzić sobie ze wspomnieniem tamtych bolesnych 

przeżyć.

– Ale może do tej pory... – Leah urwała i bezradnie spojrzała na swoje ręce.

– Co takiego? Powiedz mi, czego się boisz?

– Może po prostu będzie już za późno – powiedziała cicho. – Może do tej  pory Paul mnie 

znienawidzi, tak jak przedtem. A zresztą... on już mnie chyba nienawidzi.

– To nie to, Leah. Był w sposób zrozumiały zaniepokojony twoim zachowaniem, ale jestem 

przekonany, że zdaje sobie w pełni sprawę z postępu, jakiego dokonałaś.

– Ale od tamtej pory prawie ze mną nie rozmawiał – powiedziała niemal szeptem. – A kiedy 

się do mnie odzywa, to tylko zdawkowo i w jego  głosie nie ma dawnego ciepła, zachęty. Poza 

tym cały weekend spędził... – znów głos jej się załamał i potrwało chwilę, nim dokończyła: – w 

swojej chacie, tak jak wtedy, kiedy... kiedy byłam inna. Jestem przekonana, że i ten weekend tam 

spędzi.

Nastała cisza tak pełna napięcia, że zarówno lekarz, jak i pacjentka słyszeli tykanie wielkiego 

ściennego zegara.

– Co chcesz, żebym zrobił? – spytał w końcu Ken. Leah spojrzała mu w oczy błagalnie.

– Chcę, żebyś mnie zahipnotyzował – odparła – żebyś przywołał te wszystkie wspomnienia i 

nakazał mi, żebym je zapamiętała, kiedy się przebudzę z hipnozy. Chcę wiedzieć, kim jestem i co 

sprawiło, że jestem taka, a nie inna.

Ken Holcross z zastanowieniem skinął głową.

background image

– Gdybym miał spełnić twoje życzenie, musiałbym to robić pod ścisłą kontrolą – powiedział 

w końcu. – Musiałbym bardzo starannie obserwować twoje reakcje. Może nawet przyjąłbym cię 

na kilka dni do szpitala.

– Wszystko mi jedno. Rób, co chcesz, Ken. Ja tak dalej nie mogę żyć.

Lekarz zajrzał w terminarz.

– Ten weekend to jest koniec czerwca – powiedział. – Zawsze wtedy zabieram moją żonę na 

romantyczny  wypad  do  Banff,  to  nasza  rocznica...  –  Uśmiechnął  się  nieśmiało.  –  Więc  to 

odpada... Co byś powiedziała na wtorek, od dziś za tydzień?

– W porządku – zgodziła się Leah. Nagle zrobiła się bardzo blada.

Lekarz spojrzał na nią uważnie.

– Źle się czujesz, Leah?

Wyprostowała plecy, próbując się uśmiechnąć.

–  Nie...  Wszystko  jest  w  porządku, tylko...  tylko  czasem  mam  mdłości.  Może...  może to  z 

powodu zdenerwowania.

Ken przyjrzał jej się dokładnie i powoli zaczynał rozumieć.

–  Leah  –  powiedział  starając  się  nadać  głosowi  naturalne  brzmienie.  –  Czy  brałaś 

systematycznie wszystkie leki?

Skinęła głową nie patrząc w jego stronę i zagryzając wargę.

– Doris mi mówiła, które powinnam brać – odparła wymijająco ale czasami wszystko to mi 

się myli, a czasami zapominam...

Popatrzyła  na  niego  błagalnym  wzrokiem.  Ken  Holcross  w  milczeniu  wytrzymał  jej 

spojrzenie.

– Do tej pory czułam się świetnie – szepnęła. – Uważałam, że żadne leki nie sami potrzebne, 

Ken.

Lekarz przywołał na  twarz uspokajający uśmiech, usiłując nie dać po sobie poznać,  że jest 

zatroskany. Jeśli jego podejrzenia okażą się uzasadnione, będzie to oznaczało, że Leah Temple 

stanie  wobec  nowej  poważnej  komplikacji  życiowej,  ż  którą  w  tym  momencie  może  sobie  nie 

poradzić.

Ale kiedy w przyszłym tygodniu zostanie przyjęta do szpitala, nie będzie jeszcze za późno na 

przeprowadzenie testów i przyjęcie odpowiedniej metody działania. Tymczasem zaś może tylko 

tę nieszczęsną kobietę odesłać do domu, udzielając jej jedynie tej wątłej pociechy.

Poza  tym,  pomyślał  Ken  Holcross  ze  znużeniem,  może  obserwować,  jak  tych  dwoje, 

pokonując  lęk  i  nieufność  przedziera  się  przez  ciemność  i  mgłę  chaotycznych  wspomnień  i 

próbuje budować wzajemną więź.

Leah,  pogrążona  w  swoich  smutnych  myślach,  szła  wąską  ścieżką  wzdłuż  potoku.  Świeże 

powietrze sprawiło, że ustały tajemnicze mdłości, które ją nawiedzały od czasu do czasu w ciągu 

dnia.  Tak  była  jednak  pochłonięta  swoim  nieszczęściem,  że  nie  dostrzegała  piękna  ciepłego 

background image

czerwcowego popołudnia.

Pąsowobokie  kacyki  świergotały  w  nadbrzeżnych  trzcinach,  a  jemiołuszki  pogwizdywały 

cicho  w  rosnących  wzdłuż  ścieżki  topolach.  Na  tle  nieba,  błękitnego  tak  że  bolały  oczy,  w 

łagodnych podmuchach wiejącego od prerii wiatru, szeleściły liście. Leah usłyszała cichy trzask i 

zobaczyła  biały  krótki  ogonek  łani,  która,  wraz  z  dwójką  chudych  długonogich  małych, 

pomykała w stronę pól.

Długo jeszcze Leah stała rozmarzona i uśmiechnięta patrząc na miejsce, w którym zniknęła 

matka ze swoimi bliźniętami.

Jak to cudownie, myślała, być ptakiem albo jeleniem i mieć koło siebie dzieci, bezpieczne i 

wesołe,  i  nie  musieć  się  niczym  martwić  poza  tym,  żeby  znaleźć  dla  nich  ciepłe  miejsce  i 

jedzenie.

Ale nawet zwierzęta  mają swoje problemy, uświadomiła  sobie po  chwili.  Boją  się ludzi  ze 

strzelbami, sideł i zasieków z drutu kolczastego, zatrutego środowiska...

Tyle  że  zwierzęta  nie  muszą  się  męczyć  z  powodu  utraty  pamięci  i  mrocznych  faktów  z 

przeszłości, obdarzonych tajemniczą mocą, która sprawia, że w dalszym ciągu mogą zrujnować 

życie...

Skręciła  ze  ścieżki  i  trawiastym  stromym  brzegiem  zeszła  nad  strumień.  Wdrapała  się  na 

rozgrzaną  słońcem  płaską  skałę,  usiadła  i  z  brodą  wspartą  na  kolanach  patrzyła  w  zadumie  na 

migoczącą W słońcu, pomarszczoną powierzchnię wody.

Była  sobota  po  południu,  czas,  który  ostatnio  zawsze  spędzali  z  Paulem  wspólnie.  Często 

jechali  razem  do  miasta  na  zakupy  i  do  restauracji,  a  potem  do  galerii sztuki, do  muzeum  czy 

wreszcie na spacer do jednego z parków. Czasami, w ciepłe dni jak ten, robili najazd na dobrze 

zaopatrzoną  kuchnię  Heinza,  pakowali  jedzenie  do  koszyka  i  urządzali  sobie  piknik  na  łonie 

przyrody.

Na  wspomnienie  tych  szczęśliwych  chwil  Leah  z  trudem  powstrzymała  szloch.  Widziała 

siebie, jak leży na kocu i czyta książkę, podczas gdy Paul włóczy się po lesie z kamerą, to znów 

jak razem żartują czy kochają się w jakimś ukrytym zielonym miejscu, mając nad głową błękitne 

niebo prerii, a za świadków jedynie ptaki i leśne zwierzęta.

Szczęśliwe czasy, które przeminęły, jakby ich nigdy nie było. Paul siedział sam w chacie, tak 

jak w  ubiegły  weekend,  i  Leah  doskonale  wiedziała,  że  gdyby nawet  tam  do  niego poszła,  nie 

byłaby mile widzianym gościem.

Przepaść  pomiędzy  nimi  stale  się  pogłębiała,  mimo  że  pozornie  stosunek  Paula  do  żony 

właściwie się nie  zmienił.  W  dalszym ciągu  był  wobec niej uprzejmy,  dalej pytał, jak spędziła 

dzień,  i  gawędził  z  nią  podczas  wspólnych  posiłków.  Ale  był  jak  gdyby  nieobecny  i  Leah 

wiedziała, że już go nie odzyska.

Bo Paul przestał jej po prostu ufać. Obawiał się, że odzyskując pamięć znów stanie się zimna 

i pełna nienawiści, i nie zamierzał po raz drugi ryzykować odtrącenia.

background image

A Leah nie mogła mieć do niego pretensji.  Wzdrygnęła  się na samo wspomnienie swojego 

głosu, kiedy na niego krzyczała, i brzydkiej, obcej, wykrzywionej twarzy w lustrze.

Była  zdumiona  natężeniem  własnej  złości,  kiedy  to  Paul  objął  ją  wtedy  i  trzymał  przez 

chwilę w uścisku. Wyrywała mu się zaciekle, przejęta panicznym lękiem i głęboką instynktowną 

nienawiścią, której intensywność ją porażała.

Jeśli  te  uczucia  zawsze  stanowiły  element  jej  istoty,  to  nic  dziwnego,  że  była  osobą 

zgorzkniałą  i  oschłą.  Potrząsnęła  głową  myśląc  o  przykrych  wspomnieniach  z  dzieciństwa  i 

zastanawiając się, co się stało temu samotnemu przestraszonemu dziecku w późniejszych latach, 

co nagromadziło w niej tyle złości.

Co  się  stało  mnie,  poprawiła  się  w  myślach.  Cokolwiek  bowiem  to  było,  przydarzyło  się 

mnie.

Ale w dalszym ciągu nie pamiętała nic, poza strachem i samotnością swoich wczesnych lat. 

Jej dzieciństwo było puste i pozbawione miłości, choć instynktownie czuła, że nie miało to nic 

wspólnego z ohydną falą nienawiści, jąkają wtedy ogarnęła. Gdyby mogła zrozumieć jej źródło, 

może potrafiłaby wyjaśnić Paulowi całą sprawę i znów go do siebie przyciągnąć.

Jedynym  sposobem  było  przekonanie  Paula,  że  jego  obawy  są  nieuzasadnione.  Gdyby 

całkowicie  odzyskała  pamięć  i  wypełniła  ciemne,  złowrogie  luki  we  wspomnieniach,  to  może 

jeszcze mieliby szansę. Kochała bowiem swojego męża i rozpaczliwie pragnęła być dobrą żoną i 

dać  mu  szczęście.  Po  prostu  nie  mogła  sobie  wyobrazić,  żeby  powrót  wspomnień  z  okresu 

dojrzewania, obojętne, jak bardzo przykrych, mógł to zmienić.

Z  bladą,  pełną  determinacji  twarzą  patrzyła  na  drugi  brzeg  rzeki  myśląc  o  nadchodzącym 

tygodniu i o obietnicy doktora Holcrossa, że jej pomoże odzyskać utracone fragmenty życia.

Ale jakież będą te wspomnienia? Jakie straszliwe rzeczy wydarzyły jej się przed laty? Znowu 

wzdrygnęła się na myśl o uścisku Paula i o duszącej mgle lęku i niesmaku, jaka ją wtedy spowiła.

– Och, Paul – jęknęła głośno i zakryła twarz rękami.

– Paul, kochanie, tak strasznie mi przykro. Tak bardzo cię kocham, tak cię kocham...

Powoli opuściła ręce, ze smutną twarzą wpatrując się w migotliwą wodę i usiłując pochwycić 

wspomnienia,  które  zaczęły  niejasno  napływać  do  zakamarków  jej  świadomości.  Unosiły  się 

wokół niej w stojącym powietrzu, tak dręcząco bliskie, że wystarczyło niemal sięgnąć ręką, żeby 

je przytrzymać.

Kiedy myślała o rękach Paula i swoim własnym uczuciu panicznego lęku, to mogła prawie...

Znów  przed oczyma  jej  wyobraźni  pojawił  się  Paul.  Widziała  go,  jak  się  śmieje w  słońcu, 

wysoki,  silny  i  złocisty  i  tak  przystojny,  że  aż  ją  zabolało  serce.  Ale  gdzieś  w  pobliżu  była 

ciemna,  złowroga  chmura,  stanowiąca  zagrożenie  dla  niego.  A  potem  Leah  zobaczyła  mglistą 

scenę,  jak  ze  snu:  stoi  w  brudnym  pokoju,  w  ostrym  świetle  mieni  się  zielenią  pierścionek  ze 

szmaragdem i jakaś ciemna, męska, nie ogolona twarz uśmiecha się do niej...

background image

Te obrazy powoli zanikły. Leah przycisnęła dłonie do głowy, jakby chciała w niej zatrzymać 

odzyskane wspomnienia, ale bliskość skojarzeń gdzieś uleciała. Ogarnęła ją fala mdłości i jakieś 

bliżej  nie  określone  złe  przeczucie.  Jakby  za  chwilę  miało  stać  się  coś  złego,  czego  w  żaden 

sposób nie powstrzyma, jeżeli nie odzyska pamięci.

Ale  jej  pamięć  przypominała  pustą  szarą  przestrzeń,  która  szydziła  z  jej  wysiłków 

przypomnienia sobie  jakiegokolwiek wydarzenia świeższego niż samotne  jedenaste urodziny w 

jednej z rodzin zastępczych.

Zeszła  ze  skały  i  z  powrotem  wdrapała  się  na  stromy  brzeg  strumienia,  po  czym  tą  samą 

ścieżką,  którą  przyszła,  powlokła  się  w  stronę  domu.  Gdzieś  daleko,  między  drzewami, 

dostrzegła błysk złota, w którym rozpoznała włosy Bonnie.

Dziewczynka najwyraźniej szła po gazety. W pierwszej chwili Leah miała ochotę zawołać i 

pobiec  do  niej  przez  pola,  ale  ostatecznie  się  rozmyśliła.  Zaczynał  zapadać  zmierzch  i  była 

jeszcze niewielka szansa, że Paul wróci ze swojej chaty i zechce zjeść z nią kolację. Musi umyć 

włosy i jakoś ładnie się ubrać.

Przyspieszyła  kroku  i  postanowiła  pójść  na  skróty  przez  gęsto  zalesiony  teren  za  ich 

posiadłością, ścieżką, której rzadko używała, ale znała wystarczająco dobrze, żeby ją odnaleźć w 

ukośnie padających promieniach zachodzącego słońca.

Bonnie  wetknęła  zwinięte  gazety  pod  pachę  i  podśpiewując  ruszyła  w  stronę  farmy. 

Przepełniało  ją  poczucie  radości,  czuła  się  jak  księżniczka  spowita  w  bogaty,  złocisty  płaszcz 

szczęścia.

Ostatni  frustrujący  etap  stagnacji  miała  najwyraźniej  za  sobą,  ponieważ  wczorajsza  waga 

wykazała  utratę  około  dwóch  kilogramów.  Oznaczało  to,  że  w  sumie  Bonnie  straciła  prawie 

piętnaście kilo, co zapewniało jej cudowne samopoczucie.

Wkrótce zakończy dietę  i rozpocznie program  obliczony  na  utrzymanie  obecnego poziomu 

wagi.  Będzie  jadła  więcej  warzyw  i  owoców,  zwiększając  dzienne  racje  chleba  o  jakieś  dwie 

kromki i obserwując, ile może jeść nie tyjąc. Cieszyła się z góry na tę przyjemność.

Uniosła  głowę  do  góry,  roześmiała  się  głośno  i  przejechała  ręką  po  płaskim  brzuchu  oraz 

rozkosznie  szczupłych  biodrach  i  udach.  Po  raz  pierwszy  od  niepamiętnych  czasów  miała  na 

sobie  kusą  bawełnianą  koszulkę  i  obcięte  wystrzępione  dżinsy,  z  których  wystawały  szczupłe

opalone nogi, jak u innych dziewcząt. Czuła się jak więzień wypuszczony wreszcie na słońce, jak 

motyl, który wyfrunął z pękatego kokona.

A  do  tego  jeszcze  z  każdym  dniem  ładniała.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  teraz,  kiedy  jej 

policzki  nie  są  takie  tłuste,  wygląda  znacznie  atrakcyjniej.  Jej  oczy  stały  się  większe,  a  rysy 

wyrazistsze. Robiła  nawet  wrażenie wyższej  – częściowo dlatego,  że  podczas stosowania  diety 

trochę urosła, ale głównie  dlatego, że teraz trzymała się prosto – nie miała potrzeby się garbić, 

żeby ukryć swoje ciało. Poruszała się szybko, lekko i wdzięcznie jak ptak.

background image

Tę nową Bonnie  dostrzegali także  i inni,  nie tylko ona;  przede wszystkim dzieci w szkole. 

Dziewczynki  traktowały  ją  z  jakimś  pełnym  rezerwy  respektem,  chłopcy  patrzyli  na  nią  z 

zainteresowaniem. Te nowe możliwości trochę ją przerażały, ale jednocześnie były jej miłe.

Uśmiechała  się  na  myśl  o  nowym  ubraniu,  o  którym  wspominała  w  ubiegłym  tygodniu 

matka. Anna po raz pierwszy pozwoliła sobie na skomentowanie figury córki.

–  Wygląda  na  to,  że  cały  ten  niemowlęcy  tłuszczyk  gdzieś  się  nagle  wytopił,  prawda, 

Bonnie?  –  powiedziała  niezręcznie.  –  Zawsze  mówiłam,  że  tak  będzie,  jak  tylko  zaczniesz 

intensywnie rosnąć.

Bonnie skinęła głową widząc, że matka w dalszym ciągu unika aluzji do jej diety, żeby nie 

zapeszyć.

– Sporo schudłam, mamo, czuję się naprawdę fantastycznie.

– Wszystko na tobie wisi, córeczko – powiedziała Anna z nutą czułości w głosie. – Tak nie 

możesz chodzić. Trzeba ci będzie kupić jakieś nowe rzeczy.

– Mamo...

– Już rozmawialiśmy o tym z tatą – podjęła Anna a jej smagłe policzki zaczerwieniły się z 

wrażenia. – Ojciec sprzedał ostatnio kilka cieląt, a poza tym spodziewa się jakichś pieniędzy od 

Paula. Stać nas będzie na ubranie naszej ślicznej córeczki. – Tym razem Anna nie potrafiła ukryć 

dumy.  –  Może  kupimy  kilka  rzeczy,  jak  się  Skończy  szkoła,  i  skompletujemy  całą  nową 

garderobę na przyszłą jesień. Co o tym sądzisz, kochanie?

Bonnie,  znów  się  uśmiechnęła  na  myśl  o  nowych  strojach.  W  odpowiednim  czasie  miała 

zamiar  poprosić  matkę,  żeby  jej  pozwoliła  iść  na  zakupy  z  Leah.  Bardzo  kochała  matkę,  ale 

wiedziała, że Anna z pewnością wybierze lakierki z klamerkami i sukienki z wiązanymi paskami 

i przymarszczanymi kołnierzykami z koronki...

Skrzywiła  się  i  odwróciła,  słysząc  zatrzymujący  się  samochód.  Jody  Muller  wychylił  się 

przez okno swojej zdezelowanej ciężarówki.

– Sie masz, ślicznotko – powiedział z uśmiechem. – Dokąd idziesz?

– Idę do domu – odparła spokojnie. – Jak zwykle.

Jody ruszył, jadąc wolniutko koło Bonnie. Szybko rzucił okiem na drogę i bębniąc palcami 

po kierownicy, spojrzał na dziewczynkę.

– Ale piękny dziś mamy dzień, no nie? – zagadnął.

– Naprawdę ciepło.

Bonnie  ze  zdumieniem  stwierdziła,  że  tym  razem  to  Jody  zachowuje  się  nerwowo.  A 

przecież te  ponure czasy, kiedy to  ona drżała  na myśl o  tym, co on  powie, były tak niedawno, 

zaledwie kilka miesięcy temu. Wstąpiła w nią jakaś dziwna siła i odwaga, ogarnęło podniecenie.

– Co robisz w lecie, Jody? – spytała odrzucając do tyłu głowę i uśmiechając się w taki sam 

sposób, w jaki widziała, że robią to najfajniejsze dziewczyny, kiedy rozmawiają z chłopakami. –

Będziesz pracował?

background image

–  Mam  nadzieję  –  odparł  poważnie  Jody.  –  Pytałem  Toma  ze  stacji  obsługi,  czy  nie 

potrzebują kogoś do pomocy na lato, i powiedział, że owszem... Hej! – Jody przerwał sam sobie, 

starając  się  nadać  swemu  głosowi  obojętne  brzmienie.  –  Po  co  mamy  tak  stać  tu  w  kurzu. 

Wskakuj, Bonnie, to cię zawiozę do domu i po drodze sobie pogadamy.

Bonnie  uśmiechnęła  się  ponownie,  mile  połechtana  nutą  prośby  w  jego  głosie.  Ze 

zdumieniem  pomyślała,  że  Jody  jest  wyraźnie  onieśmielony.  I  to  dlatego,  że  rozmawia  z  nią, 

Bonnie McBride, i że ona jest szczupła i ładna.

– Nie, dziękuję, to jest tak blisko, że pójdę na piechotę – odparła wyniośle.

– Możemy jechać dalszą drogą – powiedział znacząco chłopak spoglądając ciepło na Bonnie 

ubraną w obcięte dżinsy i bawełnianą koszulkę. – Przynajmniej byśmy sobie trochę pogadali.

Bonnie  zawahała  się.  Teraz,  kiedy  do  niej  dotarło,  że  sprawa  zaczyna  wyglądać  serio, 

poczuła lekkie zdenerwowanie. Przede wszystkim Jody nie wydawał jej się już tak atrakcyjny jak 

kiedyś. Znacznie bardziej podobał jej się teraz Bryce Stebbings, który grał w drużynie futbolowej 

i który w ubiegłym tygodniu spytał ją, jak jej poszedł egzamin z matematyki. Bryce nie był taki 

zwariowany  jak  Jody;  był  spokojny  i  uprzejmy  i  nawet  nauczyciele  go  lubili.  Tyle  że  Jody  w 

dalszym  ciągu  miał  w  sobie  coś  niepokojącego,  intrygującego.  No  i  mówił  takim  błagalnym 

tonem. Chyba rzeczywiście mu bardzo zależało na tym, żeby podwieźć Bonnie. Czuła, że ma nad 

nim przewagę i to poczucie władzy uderzało jej do głowy.

– No, może kawałeczek – zgodziła się i uśmiechnęła widząc, jak Jody'emu zabłysły oczy. –

Ale za pół godziny muszę być w domu ostrzegła go i okrążyła furgonetkę, żeby wsiąść, od strony 

pasażera. Muszę napoić kurczęta i zrobić jeszcze masę innych rzeczy.

– Jasne – odparł Jody z wystudiowaną nonszalancją i wychylił się, żeby jej otworzyć drzwi, 

po czym widząc, jak się sadowi na obszarpanym siedzeniu, mrugnął do niej porozumiewawczo.

Bonnie  odpowiedziała  mu  nieśmiałym  uśmiechem,  wyraźnie  podniecona  perspektywą 

przejażdżki sam na sam z chłopakiem, a następnie odwróciła się, żeby podziwiać krajobraz, który 

migał  szybko  za  oknem,  w  miarę  jak  Jody  dodawał  gazu.  Wiatr  rozwiewał  jej  włosy  przez 

otwarte okna i Bonnie miała uczucie pędu, obecności chłopaka, zapachu rozgrzanej skóry i wody 

kolońskiej.

– Jody – powiedziała nagle – dokąd jedziemy? Droga zrobiła się wąska, wyboista i ciemna 

od rosnących wzdłuż niej drzew.

–  Do  nikąd  nie  jedziemy,  po  prostu  jesteśmy  tutaj.  –  Wyłączył  silnik  i  uśmiechając  się, 

wyciągnął w jej stronę opalone ramię.

Bonnie  uśmiechnęła  się  w  odpowiedzi  nerwowo,  nie  mogąc  opanować  bicia  serca.  Teraz, 

kiedy  nie  było  poza  nimi  nikogo  więcej  i  niczego  poza  zakurzoną  szoferką  furgonetki  i 

otaczającą ich zielenią, muskularny opalony chłopak wydał jej się jakoś szczególnie bliski.

Nachylił się do niej i jednym palcem uniósł złoty kosmyk jej włosów, by go po chwili puścić.

background image

–  Ładna  jesteś,  wiesz,  mała?  –  powiedział  wpatrując  się  w  twarz  Bonnie.  –  Prawdziwa 

laleczka.

Jego  ręka  na  chwilę  dotknęła  jej  ramienia,  po  czym  opadła  na  gołe  opalone  kolano,  skąd 

zaczęła powoli sunąć w górę.

W tym momencie całe radosne podniecenie przygodą prysło i Bonnie poczuła jedynie lęk i 

odrazę. Był teraz bardzo blisko, gorący i spocony, aż naprawdę ją przeraził.

–  Jody  –  wyszeptała  łapiąc  go  za  rękę  i  próbując  ją  od  siebie  odepchnąć.  –  Jody,  muszę 

wracać do domu. Obiecałam mamie, że...

–  Mama  może  poczekać  –  odpowiedział  Jody  ochrypłym  głosem  i  naparł  na  nią  całym 

ciałem.

Przerażona  czuła,  jak  jego  ręce  przesuwają  się  po  jej  ciele,  jak  szarpią  ubranie  dotykając 

miejsc,  których  nikt  nigdy  nie  powinien  dotykać.  I  do  tego  wszystkiego  Jody  był  taki  silny. 

Bonnie nie mogła go powstrzymać. Przyparta do drzwi szoferki, nie mogła się nawet bronić.

Szarpnęła  głową,  uciekając  od  jego  ust  i  z  jej  gardła  wydarł  się  długi,  bezradny  krzyk 

bezsilnej rozpaczy, który utonął w ciszy ciepłego popołudnia.

–  No,  proszę,  możesz  sobie  krzyczeć  –  powiedział  Jody  śmiejąc  się  cicho  w  samo  ucho 

Bonnie. – Nikt cię tu nie usłyszy, laleczko.

Krzycz, ile wlezie. To mnie tylko jeszcze bardziej rajcuje.

Bonnie  znów  krzyknęła,  a  potem  zaczęła  płakać.  Gorące  łzy  płynęły  po  jej  rozgrzanych 

policzkach, podczas gdy Jody dalej brutalnie atakował jej ciało

.

background image

Rozdział 12

Leah  usłyszała  zamierający  w  rozgrzanym  powietrzu  dźwięk.  Zatrzymała  się  nagle  i  w 

skupieniu zmarszczyła czoło. Zabrzmiał on dla  niej jak krzyk przerażenia  małego udręczonego 

zwierzątka. Wzdrygnęła się; oczyma wyobraźni ujrzała królika szarpiącego się w potrzasku czy 

małego jelonka bezradnie szamoczącego się w drutach kolczastych.

Kiedy przystanęła na ścieżce, znów ją doszedł stłumiony krzyk. Poczuła, jak włosy jeżą jej 

się na głowie. Bez względu na to, jakie stworzenie wydawało te pełne udręki odgłosy, dochodziły 

one z bliska, z gęstego lasu po prawej stronie.

„Trzymaj się ścieżki", usłyszała w myślach stanowczy głos Paula. „Nigdy nie chodź sama do 

lasu. Czyha tam mnóstwo niebezpieczeństw. Jadowite pająki, węże, rysie i kuguary, a czasem i 

jakiś zabłąkany niedźwiedź z gór... "

Głos  Paula  ucichł.  Leah  zaczerpnęła  tchu,  z  coraz  większym  przerażeniem  patrząc  na 

ciemniejące podszycie lasu.

A zresztą, może to było tylko urojenie. Może w rzeczywistości nie słyszała nic.

Ale po chwili znów dał się słyszeć ten sam dźwięk – wysoki, cienki krzyk przerażenia i bólu, 

powoli, stopniowo zanikający wśród brzęczenia owadów i szelestu liści.

Zawróciła i dała nurka w gąszcz krzewów. Spocona i zdyszana przedzierała się przez gałęzie, 

które  drapały  japo  twarzy,  szarpały  za  ubranie  i  łapały  za  nogi.  Kiedy  tak  parła  w  głąb  lasu, 

poczuła dziwny niepokój.

Zabłądzę, myślała w przerażeniu. Boże, co ja robię? Przecież nawet nie wiem, gdzie jestem...

Jednak  dziwny  odgłos  pchał  ją  dalej  i  dalej.  Wydawał  się  teraz  bliższy,  ale  już  nie  taki 

głośny. Przypominał raczej cichy szloch, rozpaczliwe, rozdzierające serce zawodzenie.

Przyspieszyła  kroku,  starając  się  opanować  strach  i  coraz  silniejsze  mdłości.  Na  szczęście 

natrafiła w  końcu  na  wyżłobione w  gęstym podszyciu  koleiny, które prowadziły  w kierunku, z 

którego  dochodził  dźwięk.  Niemal  z  lekkim  sercem  i  z  ulgą  pobiegła  za  śladem.  Skręciła  za 

gąszczem zieleni przesłaniającym polankę i z uczuciem zgrozy stanęła jak wryta.

Na  polanie  zobaczyła  ciężarówkę,  częściowo  odwróconą  do  niej  bokiem,  tak  że  dokładnie 

przez  otwarte  drzwi  szoferki  widziała,  co  się  dzieje  w  środku:  młody,  muskularny  chłopak  w 

czarnej bawełnianej koszulce, z wyrazem pożądania na przystojnej twarzy, leżał na dziewczynie, 

która wiła się pod nim i wyrywała, rozpaczliwie wzywając pomocy. Jej długie włosy spływały z 

siedzenia samochodu złocistą kaskadą.

Tą dziewczyną była Bonnie.

Leah stała jak wrośnięta w ziemię, nie dostrzeżona przez żadne z dwojga szamoczących się 

młodych ludzi.

background image

Mroczne  myśli  i  wspomnienia  zalały  ją  ponurą  falą,  która  wrzaskiem  wypełniła  jej  uszy  i 

oślepiła oczy. Miała ochotę osunąć się na ziemię i zwinąć w kłębek, schować przed dojmującym 

bólem tamtych przeżyć, zamienić się w twardą kulkę, której nie dotknąłby już nikt aż do końca 

jej życia. Ale nie miała czasu myśleć o sobie. Bonnie nie była mrocznym wspomnieniem sprzed 

lat.  Była  dziewczynką  z  krwi  i  kości,  którą  Leah  kochała  i  która  znalazła  się  w 

niebezpieczeństwie.

Westchnęła  głęboko,  próbując  opanować  rozdygotane  serce  i  ocenić  sytuację.  W  tym 

momencie chłopak, nadal nieświadomy jej obecności, uniósł głowę i roześmiał się głośno.

–  Przestań  się  wyrywać,  laleczko  –  powiedział  zdyszanym  głosem  do  dziewczyny,  która 

szlochała i szamotała się w jego ramionach. – Zobaczysz, spodoba ci się. Będziesz zadowolona. 

Jestem w tym naprawdę dobry. Zapytaj, kogo chcesz...

Ale Jody nie powiedział już ani słowa więcej o swoich seksualnych zaletach. Coś go złapało 

mocno za włosy i pociągnęło w dół, przeklinając, bijąc i okładając po całym ciele.

Wrzasnął z bólu i zaskoczenia, a potem na widok diabła, który trzymał go w swoim uścisku, 

zaczął dygotać. Był to bowiem jakiś potwór w kobiecym ciele, rodem z samego piekła, stwór z 

białą,  wykrzywioną  twarzą  i  płonącymi  oczami,  który  atakował  go  z  taką  furią,  że  Jody  z 

przerażenia dosłownie oniemiał.

Kobieta ściągnęła wyrywającego się chłopaka na ziemię, w dalszym ciągu trzymając  go za 

włosy,  a  następnie  zaczęła  kopać  po  nogach  i  żebrach,  podczas  gdy  ten  na  próżno  usiłował 

przeturlać się poza jej zasięg.

–  Drań!  –  wrzeszczała.  –  Wstrętny  bydlak!  Zabiję  cię!  A  zresztą  śmierć  jest  dla  ciebie  za 

dobra, ty potworze!

Jody ukląkł przy ciężarówce z twarzą ukrytą w dłoniach i, przyciskając do siebie łokcie, na 

próżno usiłował się osłonić przed lawiną spadających na niego razów.

Nie  miał  wątpliwości,  że  jego  napastniczka  mówi  poważnie.  Zdążył  w  niej  bowiem 

rozpoznać  Leah  Temple,  żonę  bogatego  faceta,  kobietę  znaną  z  niepohamowanych  wybuchów 

złości  i  gwałtownego  temperamentu.  A  w  tej  chwili  Leah  Temple  całkowicie  straciła  głowę. 

Miała zamiar zabić Jody'ego Mullera gołymi rękami i widać było wyraźnie, że nic jej przed tym 

nie powstrzyma.

W  chwili,  kiedy  napastniczka  przerwała  na  moment  dla  zaczerpnięcia  tchu,  Jody  wykonał 

dziki  skok  w  stronę  ciężarówki.  Nawet  nie  zauważył,  że  Bonnie  McBride,  w  pomiętym, 

poszarpanym  ubraniu,  zdążyła  tymczasem  wygramolić  się  z  samochodu  i  siedziała  teraz  na 

ziemi. Kołysała się z boku na bok i szlochała.

Jody  wskoczył  do  furgonetki,  zatrzasnął  drzwi,  zapalił  silnik,  wrzucił  bieg  i  jednocześnie 

skręcił kierownicę modląc się, żeby stara ciężarówka go nie zawiodła. Drzwi od strony pasażera 

zatrzasnęły  się  same,  kiedy  Jody  zataczał  koło i  z  piskiem  opon  wyjeżdżał  z  polany  na  drogę. 

Nachylił się nisko nad kierownicą, drżąc jeszcze na całym ciele po doznanym szoku, Leah stała z 

background image

potarganymi  włosami,  zaczerwieniona,  nie  mogąc  złapać  tchu.  Patrzyła,  jak  zdezelowany  wóz 

znika wśród drzew.

Stopniowo, kiedy czarna chmura pyłu opadła, Leah ochłonęła i przypomniała sobie, kim jest 

i co tu robi.

W głowie jej szumiało od wspomnień i chaotycznych wrażeń, które kłębiły się i napierały ha 

jej świadomość z wielką siłą, ale teraz nie miała na to czasu.

Później,  obiecała  sobie.  Później,  kiedy  będzie  sama,  spróbuje  zrozumieć,  co  się  stało,  i 

uporządkować chaotyczne obrazy, które wypełniały jej wyobraźnię.

Pospieszyła do  Bonnie,  uklękła  przy  niej,  wzięła  ją  w  ramiona  i  tuląc  do  siebie  pocieszała 

szlochającą na jej piersi dziewczynkę.

– Leah, on chciał... on próbował... – Bonnie od nowa wybuchnęła płaczem.

– Wszystko jest już dobrze, kochanie, wszystko w porządku. Już ci nic nie grozi, Już go nie 

ma, już sobie pojechał.

Leah powtarzała w kółko czułe słowa, głaszcząc potargane włosy dziewczynki i poklepując 

japo plecach.

Bonnie  uspokajała  się  stopniowo  i  próbowała  poprawić  ubranie.  Podciągnęła  i  zapięła  na 

suwak szorty, wygładziła podartą koszulkę.

Leah  wyjęła  z  kieszeni  i  wręczyła  dziewczynce  kilka  jednorazowych  chusteczek,  którymi 

Bonnie wytarła oczy i nos.

–  A  jeśli  on...  a  jeśli  on...  wróci,  to  co?  –  wyszeptała  patrząc  na  Leah  przerażonymi 

błękitnymi oczami.

Leah potrząsnęła głową.

–  Nie  sądzę,  żeby  wrócił  –  powiedziała  spokojnie,  mając  przed  oczami  białą  jak  kreda, 

przerażoną twarz Jody'ego, kiedy się W panice rzucał do ucieczki.

– Myślałam... – zaczęła Bonnie zdławionym głosem – Leah, ja naprawdę myślałam...

– Co, Bonnie, co myślałaś?

– Myślałam, że go zabijesz – wystękała Bonnie i zakryła twarz rękami.

–  Bo  niewiele  brakowało  –  powiedziała  Leah  tym  samym, pozbawionym  wyrazu  tonem.  –

Gdyby nie uciekł i gdybym miała w ręku jakąś broń, z pewnością bym go zabiła.

– Och, Leah, jakie to było straszne, to, co on chciał ze mną zrobić. – Bonnie od nowa zaczęła 

płakać. – Tak się bałam, tak bardzo się bałam...

– Wiem, kochanie, że się bałaś – mruknęła Leah.

– Wiem, jak się czułaś.

Ze  zdumieniem  stwierdziła,  że  nie  są  to  puste  słowa,  że  rzeczywiście  doskonale  wie,  co 

Bonnie czuła. Wiedziała od lat, tylko nie pamiętała aż do obecnej chwili.

– Dlaczego on jest taki? – wyszlochała Bonnie. – Dlaczego zachowywał się tak, jakby mnie 

nienawidził  i  chciał  mi  zrobić  krzywdę?  Przecież  ja  mu  nigdy  nic  złego  nie  zrobiłam,  Leah. 

background image

Dlaczego on jest taki?

– Dlatego, że to człowiek słaby i egocentryczny, Bonnie – odpowiedziała Leah spokojnie. –

Ma  swoje  potrzeby  związane  z  wiekiem,  ale  nie  próbuje  się  opanować.  To  nie  ma  z  tobą  nic 

wspólnego. To nie twoja wina Bonnie. Nie miej do siebie pretensji.

– Ale gdybyś ty nie nadeszła... to jeszcze kilka minut i on by...

– Wiem, co by zrobił – powiedziała Leah, z twarzą smutną i daleką.

On mi to robił, krzyczał w niej pełen udręki głos. Robił mi to bez przerwy przez te wszystkie 

lata i nie było nikogo, kto by mi pomógł. Nikt go nigdy nie powstrzymał. A ja myślałam, że to 

moja wina, że popełniłam coś złego i dlatego on się tak zachowuje, aż wreszcie poczułam się tak 

zbrukana i taka winna, że zaczęłam nienawidzić siebie samej i wszystkich na świecie...

Bonnie popatrzyła na przyjaciółkę z błaganiem w oczach.

– Czy wszyscy chłopcy są tacy? – wyszeptała. – Czy wszyscy są tacy straszni?

Leah pomyślała o Paulu, o jego delikatności, powściągliwości i sile.

–  Nie,  kochanie  –  odparła,  mruganiem  starając  się  powstrzymać  piekące  łzy.  –  Nie,  nie 

wszyscy  są  tacy.  Większość  to  dobrzy  i  mili  chłopcy.  Niestety,  same  musimy  umieć  odróżnić 

jednych od drugich, a to wymaga wielkiej rozwagi.

Bonnie skinęła głową i wstała powoli, wspierając się na przyjaciółce.

–  Czy...  czy  ty  mnie  w  dalszym  ciągu  lubisz,  Leah?  –  zapytała  z  żałosnym,  dziecinnym 

wyrazem twarzy.

Tym razem już Leah nie potrafiła powstrzymać łez.

–  Och, Bonnie, kochanie – wyszeptała, znów biorąc  małą w  ramiona. –  Naturalnie, że  tak. 

Oczywiście,  że  cię  lubię.  Jesteś  wspaniałą  dziewczyną  i  wszyscy  cię  kochamy.  I  zawsze 

będziemy cię kochali. A ta przygoda to tak, jakby cię zaatakował zły pies. Nie ma nic wspólnego 

z twoją moralną oceną. To... to był po prostu wypadek.

Mówiąc te słowa Leah ze zdumieniem stwierdziła, że są absolutnie prawdziwe. Poczuła się 

dziwnie  wyzwolona,  tak  lekka  i  wolna,  że  niemal  jato  przestraszyło,  jak  gdyby  ciężar 

powstrzymywanych emocji, który tak długo przykuwał ją do miejsca, spadł nagle z jej barków. 

Zaczęła się unosić w górę jak balon, by poszybować ponad chmurami w bezkresne niebiosa...

– Proszę cię, Leah, bardzo cię proszę, nie mów moim rodzicom. Nie zniosłabym, gdyby się 

dowiedzieli.

– Nie powiem, ale uważam, że sama powinnaś to zrobić, jak tylko poczujesz, że możesz.

– Dlaczego?

– Bo  mówienie o  tym  jest  bardzo  ważne.  Przede  wszystkim  musimy dopilnować,  żeby  ten 

chłopak  nie  próbował  tego  z  innymi  dziewczynkami.  A  poza  tym  trzeba  powiedzieć  ludziom 

bliskim,  dać  im  szansę,  żeby  nam  pokazali,  że  to  nieważne,  że  nic  się  nie  zmieniło,  że  nas 

kochają jak dawniej.

Bonnie zastanowiła się nad słowami Leah i skinęła głową.

background image

– Dobrze – wyszeptała w końcu. – Powiem im, ale jeszcze nie tak zaraz, dobrze? Może za 

dwa tygodnie, jak się skończy szkoła i przestanę go widywać.

Leah skinęła głową, uśmiechnęła się i pogłaskała Bonnie po zaczerwienionym policzku.

– Powiesz wtedy, kiedy uznasz za stosowne. A na razie chodźmy do domu, zgoda?

Bonnie przełknęła ślinę i skinęła głową.

– Dobrze – wyszeptała z wdzięcznością,  wsuwając dłoń w rękę Leah i kładąc głowę na jej 

ramieniu.

Leah objęła Bonnie i tak przytulone ruszyły wolno ścieżką w stronę farmy.

Wieczorne  cienie  wydłużyły  się,  a  jaskrawe  barwy  zachodu  zblakły  przechodząc  w  smugi 

mglistej szarości, które kładły się wzdłuż pasma gór. Leah siedziała skulona W swoim pokoju i w 

pełnej zadumy ciszy wyglądała przez okno.

W pewnym momencie do pokoju wszedł Heinz, żeby zapytać, czy ma podać kolację. Była z 

nim  Allie,  która  proponowała  wspólny  wypad  do  stajni,  żeby  się  pobawić  z  kociętami.  Leah 

ledwie dostrzegła ich obecność. Nie pamiętała ani co do nich mówiła, ani co jej odpowiadali; nie 

zauważyła nawet, kiedy cicho zamknęli drzwi i odeszli.

Jej wyobraźnia zbyt była zajęta, zbyt przepełniona wspomnieniami i obrazami, tak jasnymi i 

ostrymi,  że  od  patrzenia  aż  bolały  oczy.  Wszystkie  te  wspomnienia  zaatakowały  jej  pamięć  w 

momencie,  kiedy  zobaczyła  ciemnowłosego  chłopaka  szarpiącego  się  z  Bonnie.  Jak  gdyby  ta 

szczególna scena stanowiła klucz do zamkniętego pokoju jej przeszłości.

Przed oczami Leah roztoczyło się całe jej życie, niby film w technikolorze. Widziała na nim 

kolejne  rodziny  zastępcze  –  rozczarowanie,  okrucieństwo  i  zaniedbanie  –  i  chłopaka,  który 

gwałcił ją brutalnie, kiedy była jeszcze młodsza niż Bonnie... Jęknęła cicho i opuściła głowę na 

kolana, kuląc się i kołysząc na wyścielanej ławie. Fale bólu przechodziły przez jej świadomość 

jak gorąca lawa.

Był to jednak inny rodzaj bólu – dotkliwy i palący, ale jednocześnie oczyszczający, płomień, 

który  leczył  i  zabliźniał  stare  rany.  Leah  przeżywała  w  kółko  epizody  ze  swojej  przeszłości, 

badając  je,  wystawiając  na  działanie  czystego  ognia,  w  którym  płonęły  obrazy  bolesnych 

doświadczeń, uwalniając ją od nieznośnego cierpienia.

Zobaczyła Allana, chłopca z jednego z domów zastępczych, silnego i pełnego bezmyślnego 

okrucieństwa. Ogarnęła ją fala nienawiści, przyprawiając o mdłości.

Stopniowo  jednak  fala  nienawiści  zaczęła  opadać,  ustępując  miejsca  litości.  Leah 

zastanawiała się, co się teraz dzieje z Allanem i jak może żyć ze świadomością tego co zrobił. 

Gzy  dalej  w  ten  sam  sposób  krzywdził  inne  dziewczęta?  Czy  życie  odpłaciło  mu  za  tamto 

równym okrucieństwem, tak jak to spotkało Leah?

Stwierdziła, że jest jej to obojętne. Już życie go dopadnie i zadba o to, żeby sprawiedliwości 

stało  się zadość. Paul często mówił, że każdy w końcu dostanie to, na  co zasłużył, i chyba ma 

rację.

background image

„Powinniśmy  się  martwić  tylko  o  siebie",  powiedział  wtedy.  „Naszą  sprawą  jest  panować 

nad tym, nad czym możemy, czyli nad naszym życiem". Leah zamknęła oczy i skinęła głową w 

uznaniu  głębokiej  prawdy  zawartej  w  tych  słowach.  Wymierzanie  sprawiedliwości,  zemsta  czy 

wychowywanie innych to nie jej sprawa. Jej sprawą jest zdyscyplinowanie własnego umysłu, by 

mogła czuć wdzięczność za cud odzyskania pamięci i umieć ten dar pielęgnować.

Wyprostowała plecy i głęboko odetchnęła. Wędrując dalej przez swoje życie, nie widzącymi 

oczyma wyglądała przez okno.

Ze zdumieniem patrzyła na dziewczynkę, którą była przed laty, na dziecko żyjące w nędzy i 

nieustannym  zagrożeniu.  Usiłowała  sobie  wyobrazić  Bonnie  i  Allie  w  miejscach,  które 

zapamiętała  z  lat  młodzieńczych,  robiące  rzeczy,  które  ona  robiła,  i  przebywające  z  ludźmi, 

wśród których się obracała.

Odkryła,  że  może  teraz  uszeregować  fakty  swego  życia  w  idealnym  chronologicznym 

porządku,  że  odróżnia  najświeższe  wspomnienia  od  dawnych,  sprzed  wypadku.  To,  że  miała 

teraz  do  dyspozycji  całe  życie,  dawało  jej  dziwne  poczucie  władzy.  Mogła  teraz  przejrzeć 

wszystkie wydarzenia od początku do końca i wybrać dowolny epizod, by mu się przypatrzeć z 

bliska.

Widziała  siebie  jako  nastolatkę,  wychowaną  głównie  na  ulicy,  z  wiedzą  i  ponurym 

doświadczeniem, jakich niejeden dorosły człowiek nie zyska przez całe życie. Drżąc z rozpaczy i 

wstydu, raz jeszcze przeżywała nieudaną sprzedaż narkotyków zakończoną brutalną napaścią, po 

której została na pół żywa w jakiejś podejrzanej melinie. Widziała siebie, dziewiętnastolatkę, jak 

leży  obolała,  z  mocnym  postanowieniem  poprawy.  Wtedy  to  właśnie  wyjechała  z  Kanady 

wschodniej na zachód do Calgary i próbowała stanąć na nogach.

Skończyła kurs dla barmanów i zaczęła pracować jako kelnerka, usiłując przez ciężką pracę 

uciec z niebezpiecznego podziemia do godnego szacunku życia.

Pewnego wieczoru poznała w pracy Paula Temple'a.

Twarz  Leah  złagodniała  na  wspomnienie  tamtego  spotkania,  na  wspomnienie  spojrzenia, 

jakim ją Paul obdarzył w ruchliwym śródmiejskim barze.

Zrozumiała teraz, że go pokochała od pierwszego wejrzenia, chociaż nigdy nie chciała tego 

przyznać, nawet przed sobą.  W tamtych czasach była taka szorstka, egoistyczna i powściągliwa 

w okazywaniu uczuć, że o miłości nie chciała nawet słyszeć.

Do bliższych stosunków z Paulem dopuściła jedynie ze względu na jego oczywiste bogactwo 

i  pozycję,  które  traktowała  jako  bilet  do  lepszego  życia.  Kiedy  stało  się  jasne,  że  jego 

zainteresowanie  nianie  jest  jedynie  przelotnym  kaprysem,  wyciągnęła  swoją  kartę  atutową: 

zaczęła  go  prowokować  seksualnie,  trzymając  jednocześnie  na  dystans  i  doprowadzając  w  ten 

sposób do szaleństwa.

Po  ślubie  jednak  doszła  do  wniosku,  że  nie  jest  w  stanie  sprostać  życiu  z  mężczyzną. 

Niszczące  doświadczenia  z  dzieciństwa  okazały  się  nie  do  przezwyciężenia  a  jej  lęk  i  odraza 

background image

towarzyszące ich stosunkom seksualnym stały się potężną siłą destrukcyjną.

Spoglądając  wstecz  z  nową  ostrością  i  jasnością,  widziała  dokładnie,  czym  było  ich 

małżeństwo. Zobaczyła siebie i Paula, jak walczą o znalezienie jakiegoś sensownego sposobu na 

życie, podczas gdy cały czas tamte wspomnienia z dzieciństwa czyhały tuż pod powierzchnią jej 

świadomości jak niebezpieczna mielizna.

Były  jednak  chwile  w  ich  małżeństwie,  kiedy  Leah  szczerze  próbowała  być  dobrą  żoną. 

Pamiętała  swój  strach  i  poczucie  winy,  ilekroć  została  złapana  na  gorącym  uczynku,  i 

towarzyszące temu nieodłączne postanowienie poprawy. Wkrótce jednak powracał dawny ból, a 

wraz  z  nim  ogarniająca  ją  fala  goryczy i  nienawiści,  której ani  nie  rozumiała, ani  nie  potrafiła 

powściągnąć.

I  zawsze  ten  gniew,  oślepiający,  który  nieuchronnie  zwracał  się  przeciwko  Paulowi,  gdy 

uczucia były zbyt silne, by mogła je opanować. Teraz rozumiała już lepiej tę złość i nienawiść, 

wobec których była bezradna.

Ale biedny Paul... Jak on miał to zrozumieć?

Leah ukryła twarz w dłoniach na myśl o cierpliwości i dobroci, jakie jej okazywał przez te 

wszystkie lata rozpaczy i cierpień.

–  Paul...  –  szepnęła.  –  Och,  Paul,  jak  bardzo  mi  przykro.  Przepraszam,  kochanie.  Nie 

wiedziałam... nie wiedziałam, co robię...

A  potem,  z  biegiem  lat,  jej  gniew  zamienił  się  w  nienawiść.  Patrząc  wstecz  na  swoje 

burzliwe  małżeństwo  stwierdziła,  że  tak  naprawdę  zaczęła  pogardzać  swoim  mężem,  kiedy 

zaniechał pożycia seksualnego i zaczął mówić o rozwodzie.

Kiedy rozważała ponure tajniki ludzkiej duszy, na jej twarzy pojawił się wyraz bezbrzeżnego 

smutku.

Zrobiłam  wszystko,  żeby  mnie  znienawidził  i  żeby  mną  pogardzał,  pomyślała  ze 

zdumieniem.  A  kiedy  zachował  się  tak,  jak  by  się  zachował  każdy  normalny  człowiek, 

znienawidziłam go.

Nagle wspomnienia Leah nabrały tempa, znów stały się mroczne i burzliwe. Wzdrygnęła się 

zaniepokojona, zmuszając się, by dalej spokojnie śledzić swoje koleje aż do ostatnich wydarzeń.

Widziała narastającą, obsesyjną nienawiść do męża, która doprowadziła do tego, że zaczęła 

pragnąć jego śmierci, powtarzając sobie, że w ten sposób raz na zawsze przestanie ją krzywdzić. 

Pomysł zgładzenia Paula całkowicie zawładnął jej wyobraźnią, tak jakby przez pozbycie się tej 

cichej  oskarżycielskiej  obecności  mogła  zniszczyć  wszystkie  nękające  ją  demony  i  wreszcie 

odnaleźć spokój.

Zaczęła drżeć na całym ciele, wiedząc, co teraz nastąpi, i bojąc się uchylić rąbka następnego 

rozdziału swego życia.

Wiedziała jednak, że dla dobra Paula nie może przerwać.

background image

Jęcząc głośno, wijąc się w męce i drżąc z odrazy patrzyła, jak szuka potajemnych kontaktów 

wśród najbardziej zakazanych typów z kręgu swoich znajomych, aż wreszcie z prawdziwą zgrozą 

zobaczyła, jak, zimna i obca, wchodzi do baru ze szmaragdowym pierścionkiem w torebce i siada 

obok zwalistego mężczyzny z nieprzyjemnym uśmieszkiem i siwym zarostem.

– Facet od dywanów – powiedziała głośno. – O Boże...

Spazmatycznie nabrała powietrza i ponownie ukryła twarz na kolanach. Zdała sobie sprawę, 

jak wiele razy jej podświadomość usiłowała ją ostrzec, próbując wyciągnąć na wierzch ten ukryty 

głęboko, niebezpieczny obraz, zanim będzie za późno.

Patrzyła na scenę w restauracji jak ktoś, kto ogląda jakiś potworny kadr z filmu. Śledziła ze 

zgrozą, jak dobija targu z mężczyzną, dając mu na zimno ostatnie instrukcje i omawiając warunki 

płatności.

Na koniec zobaczyła, jak wyjmuje z torebki pierścionek ze szmaragdem i jak go pospiesznie 

wkłada do brudnej ręki mężczyzny, jakby ją palił żywym ogniem.

To  ten  pierścionek,  stwierdziła,  był  przyczyną  napadu,  wtedy,  w  zaułku.  Wcześniej  była  z

nim  w  kilku  lombardach,  żeby  ustalić  jego  wartość.  Musiało  ją  zauważyć  dwóch  bandziorów, 

których  widziała  w  jednym  z  tych  sklepów,  i  pójść  za  nią,  czekając  na  stosowną  okazję. 

Zapamiętała  dobrze  ich  twarze,  jak  również  wściekłość,  kiedy  im  powiedziała,  że  już  nie  ma 

pierścionka. Rzucili się wtedy na nią bijąc ją, kopiąc i przeklinając.

Z  tego  wszystkiego  pozostał  jej  w  pamięci  potworny  ból,  połączony  z  zawrotem  głowy, 

krzyki, odgłosy pospiesznej ucieczki i zawodzenie syren policyjnych. A potem – przebudzenie w 

szpitalu. Widziała siebie, jak ogląda swoją rękę, usiłując sobie przypomnieć nazwy najprostszych 

przedmiotów.

Taki był początek najmilszego okresu w jej życiu. Ale w tej chwili nie może sobie pozwolić, 

żeby o tym myśleć. Musi się skoncentrować na tym, co się stało tuż przedtem.

Z  przykrością  zmusiła  się  do  tego,  żeby  wrócić  pamięcią  do  spotkania  w  barze. Bo  wtedy 

właśnie  wynajęła  człowieka,  który  miał  zabić  jej  męża.  Jako  zaliczkę  dała  mu  pierścionek  ze 

szmaragdem, a nawet zgodziła się ułatwić mu zadanie, wystawiając Paula na kulę mordercy.

Leah  dosłownie  zdrętwiała  na  wspomnienie  późniejszej  wizyty  faceta  od  czyszczenia 

dywanów, jego ostrożnych pytań o „usługę" i jej zapewnień, że sprawa jest aktualna i że zapłaci 

mu cenę, na jaką się umówili.

– Och, nie – jęknęła głośno. – Przecież ten człowiek musiał pomyśleć... On w dalszym ciągu 

myśli, że ja chcę, żeby zabił Paula!

Ty go zwabisz tam do chaty – poinstruował ją podczas spotkania w barze – a resztę zostaw 

mnie. Chciałbym, żeby to było w ostatni weekend czerwca, bo na początku lipca wyjeżdżam do 

Meksyku. Powiedzmy, sobota wieczór, tak żebyś miała pewność, że on tam będzie. Ja załatwię 

sprawę w niedzielę rano, a ciało znajdą najwcześniej w poniedziałek. Do tej pory już dawno mnie 

nie będzie...

background image

Chrapliwy głos faceta przebrzmiał. Leah poruszyła się, usiłując powiązać z teraźniejszością 

strzępy wspomnień.

Ostatni weekend czerwca, pomyślała. Sobota wieczór...

Wstała,  szybko  podeszła  do  biurka  i  zapaliła  lampę.  Ciepły  krąg  światła  padł  na  mały 

kalendarz ze złotą podstawką. Nagle nogi się pod nią ugięły, krew uderzyła do głowy, poczuła 

dziwną słabość.

Była właśnie sobota, ostatni weekend czerwca.

Zrobiło jej się ciemno przed oczami i osunęła się na podłogę.

Nie miała pojęcia, jak długo leżała nieprzytomna na wyściełanej dywanem podłodze swojego 

pokoju. Kiedy otworzyła oczy i usiłowała wstać, za oknami panowały ciemności. Była sztywna i 

obolała, a w głowie, tam gdzie się uderzyła o nogę biurka, czuła nieprzyjemne pulsowanie. Ale 

zachowała jasność myśli. Wszystkie fakty były poukładane w chronologicznym porządku.

Oparła się o biurko rozcierając sobie plecy i usiłując się skupić.

Sobota wieczór.

Plan mordercy przedstawiał się następująco: przed świtem, pod osłoną ciemności, zakradnie 

się w pobliże chaty, ukryje w lesie w miejscu z widokiem na jej jedyne drzwi i zabije Paula, gdy 

tylko ten wyjdzie rano na dwór. A potem ucieknie ciężarówką, zaparkowaną dalej przy drodze, w 

której  będzie  na  niego  czekał  kumpel,  i  w  ciągu  kilku  dni  skontaktuje  się  z  Leah,  żeby  ją 

zawiadomić, kiedy i jak ma mu przekazać resztę pieniędzy.

Umysł Leah, porażony strachem, działał powoli. Wiedziała, że musi myśleć jasno, że życie 

Paula zależy od tego, czy nakaże sobie spokój i znajdzie jakieś wyjście z tego koszmaru.

Ilekroć  jednak  zamykała  oczy,  widziała  jego  złociste  włosy,  orzechowe  oczy,  szerokie 

ramiona i słyszała wesoły, beztroski śmiech. Wspominała inteligencję Paula, jego czułość, którą 

okazywał często, gdy byli sami.

Wracały  jej  natrętnie  na  myśl  wszystkie  te  chwile  ich  małżeństwa,  kiedy  go  zraniła, 

zawiodła, skompromitowała...

Potrząsnęła głową i zagryzła wargę aż do bólu. Nie ma czasu na takie rozmyślania, nie może 

sobie  pozwolić na  rozpamiętywanie,  jakim  była  potworem, i  analizowanie  przyczyn tego  stanu 

rzeczy. Na to wszystko będzie czas później. Teraz musi myśleć jedynie o zagrażającym Paulowi 

niebezpieczeństwie i o tym, jak ma temu zapobiec.

Kilka razy głęboko zaczerpnęła tchu, wstała i podeszła do ciemnego okna, żeby spojrzeć tam, 

gdzie w oddali stała chata Paula.

Choćby już więcej w życiu nie miała nic zrobić, to jedno musi doprowadzić do zwycięskiego 

końca, pomyślała z ponurą determinacją. Musi znaleźć sposób na uratowanie Paulowi życia, bo 

to za jej sprawą zostało narażone na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Przez chwilę pomyślała, że pójdzie do lasu, spróbuje znaleźć płatnego zabójcę i powie mu, że 

się  rozmyśliła.  Potem  jednak  przypomniała  sobie  jego  ochrypły  głos,  kiedy  nachylał  się  do  jej 

background image

ucha w barze.

–  Tylko  pilnuj,  mała,  żeby  się  tam  nikt  w  pobliżu  nie  pętał  po  zmroku.  Bo  łatwo  mogę 

pociągnąć  za  spust.  Zmiotę  każdego  w  promieniu  kilometra,  a  dopiero  potem  będę  zadawał 

pytania.  I  zaraz  jak  tylko  załatwię  sprawę,  zmywam  się  w  jednej  chwili.  Nie  będzie  czasu  na 

żadne pogawędki.

Nie, szukanie tego człowieka i próby zmiany planów wydały jej się bezcelowe. Musi znaleźć 

jakiś inny sensowny sposób na ratowanie Paula.

Ale jaki? Gdyby się nawet przemknęła przez las do chaty i go ostrzegła, albo gdyby wezwała 

policję  i  jednostki  specjalne  zaczęłyby  przeczesywać  okoliczne  wzgórza,  to  może  by  i

wystraszyły  Joe'ego,  ale  z  pewnością  przy  pierwszej  okazji  by  wrócił  i  ponowił  próby. 

Najwyraźniej obiecane pieniądze były mu bardzo potrzebne.

Poza  tym,  myślała  patrząc  w  ciemność  nieprzytomnym  wzrokiem,  zarówno  ostrzeżenie 

Paula, jak i wezwanie policji musiałoby oznaczać koniec dla nich obojga. Bez względu bowiem 

na to, co się stanie, Paul odkryje, co zrobiła. Jak po tym wszystkim mogliby ułożyć sobie życie?

Wolałabym umrzeć, powiedziała sobie po prostu, niż żyć dalej ze świadomością, że Paul wie, 

co zrobiłam. Tak, wolałabym umrzeć.

Gdy tylko ta myśl postała w jej głowie, Leah miała gotowy plan – tak prosty i doskonały, że 

wydał jej się niemal oczywisty.

Zapaliła światła i szybko włożyła dżinsy, sportową kurtkę w kratę i solidne buty myśliwskie, 

prezent od Paula. Następnie zgasiła światło, wzięła latarkę ze schowka, wymknęła się z domu i 

ruszyła prosto w kierunku biegnącej za strumieniem ścieżki.

background image

Rozdział 13

Paul zaniknął książkę i oparł się wygodnie w fotelu, w zadumie obserwując ćmę trzepoczącą 

się w ciepłym kręgu światła lampy naftowej.

Wreszcie  wstał,  podszedł  do  małej  emaliowanej  miski,  umył  twarz  i  ręce,  a  następnie 

wyszedł na ganek, żeby popatrzeć na niebo. Noc była ciemna i cicha, a niebo usiane gwiazdami, 

które  wydawały  się  tak  jasne,  jakby  były  w  zasięgu  ręki.  Ogarnęło  go  poczucie  samotności  i 

melancholii tak silne, że niemal obezwładniające.

Tęsknił za Leach. Brak mu było jej towarzystwa, czułości, beztroskiego śmiechu i prostych 

radości, jakie dzielili w ostatnich miesiącach.

Ale ta Leah, szczęśliwa, niemal dziecinna w swej prostocie, Leah, która od nowa zawładnęła 

jego sercem,  była tylko  złudą. Tygodnie szczęścia  i wzajemnej  ufności stanowiły jedynie  etap, 

chwilową zmianę w życiu osoby zimnej i egoistycznej.

Paul  wzdrygnął  się,  dalej  wpatrzony  w  wygwieżdżone  niebo,  wspominając  pełną  pogardy 

twarz i nienawiść w złocistych oczach tamtej obcej kobiety w lustrze, która go przeklinała.

Jak  mógłby  ktokolwiek  odkrywać  swe  najgłębsze  uczucia  przed  kobietą  taką  jak  ona? 

Przecież  to  osoba  nie  tylko  nieobliczalna,  ale  i  niebezpieczna,  pomyślał  z  lękiem  wywołanym 

wspomnieniem jej oczu.

W sposób może nieco mniej dramatyczny, ale podobna scena powtarzała się po wielekroć w 

ciągu ich małżeństwa. Potem następowały krótkie przerwy, kiedy Leah usiłowała być miła, a on 

wbrew sobie lgnął do niej z odzyskaną nadzieją i uczuciem. I nagle wszystko się zmieniało, jego 

żona  znów  stawała  się  wrzeszczącym,  pełnym  nienawiści  potworem,  jak  w  dniu  tamtego 

pamiętnego przyjęcia.

Paul  oparł  się  o  balustradę  i  w  zadumie  patrzył  na  ciemny  las,  próbując  zgłębić  tajemnicę 

zachowania  swojej  żony.  Księżyc  oblał  srebrnym  światłem  jego  wysoką,  mocną  sylwetkę  i 

ogorzałą twarz.

Ken Holcross go ostrzegał. Z nietypową dla siebie brutalnością próbował mu uświadomić, że 

obecny  stan  Leah  jest  bardzo  niestabilny  i  że  jej  łagodność  skończy  się  wraz  z  całkowitym 

odzyskaniem pamięci.

Ale Paul nie chciał ani tego słuchać,  ani tym bardziej w to uwierzyć – tak trudno mu było 

zrezygnować  z  tej  cudownej  miłości,  jaka  w  ostatnich  miesiącach  wypełniała  jego  życie  i 

rozgrzewała serce.

Spuścił głowę i wszedł do domku. Wziął lampę i ostrożnie ruszył po prymitywnych schodach 

na  stryszek  do  sypialni.  Postawił  lampę  na  małym  stoliku,  rozebrał  się  i  szybko  wsunął  pod 

zimne koce.

background image

Łóżko  było  własnej  roboty:  drewniana  rama  z  Okorowanych  pni,  wyplatana  konopiami  i 

wyłożona świeżymi, młodymi sosnowymi gałązkami, przykrytymi bawełnianym materacem. Pod 

nim szeleściły i trzeszczały gałązki, wydzielając ostry aromatyczny zapach, który Paul ogromnie 

lubił.  Uniósł się na łokciu  i zdmuchnął lampę, a  następnie położył się na wznak, z rękami pod 

głową, wpatrzony w mały kwadrat nieba widoczny przez okienko w dachu.

Oprócz  samotności,  ogarnęło  go  uczucie  rozgoryczenia  –  wydawało  mu  się,  że  utknął  w 

ślepym zaułku. Miał bezgraniczny żal do Leach, że go postawiła w takiej sytuacji. W kwietniu, 

tuż  przed  jej  wypadkiem,  wreszcie  poczuł,  że  zaczyna  panować  nad  sobą  i  nad  swoim  losem. 

Poszedł  do  adwokata,  przedstawił  Leah  papiery  rozwodowe  i  rozpoczął  żmudny  proces 

porządkowania spraw majątkowych, powoli ujmując własne życie w swoje ręce.

Co może zrobić teraz?

Leah powoli wracała do zdrowia, ale do całkowitego odzyskania formy było jeszcze daleko. 

Wykluczone, żeby mogła radzić sobie samodzielnie, a Paul nie był na tyle brutalny, żeby ją do 

czegokolwiek zmuszać. Im dłużej jednak pozostawała w domu, tym bardziej cierpiał z powodu 

okrutnej  ironii  losu,  która  mu  nieustannie  uświadamiała,  jak  cudowne  mogłoby  stać  się  życie, 

gdyby tylko Leah była inną.

W sensie  fizycznym reprezentowała sobą wszystko, co chciałby widzieć  w żonie. Nie  było 

kobiety,  która  by  go  w  tym  stopniu  podniecała,  która  by  go  potrafiła  zaprowadzić  na  szczyty 

erotycznych uniesień, zapewniając potem tak cudowne spełnienie. Leah była niepowtarzalna i tak 

bardzo  pociągająca,  że  na  samą  myśl  o  niej  przejmował  go  dreszcz  rozkoszy.  Był  na  tyle 

inteligentny,  że  zdawał  sobie  sprawę,  iż  natura  tej  fascynacji  nie  ma  charakteru  jedynie 

zmysłowego.  Istniały  przecież  inne  kobiety,  może  nawet  piękniejsze  i  efektowniejsze  od  jego 

żony, brakowało im jednak owego tajemniczego czaru, który działał na niego z przemożną siłą.

Jednak jej piękne ciało i urocze dziecinne usposobienie stanowiły jedynie część okaleczonej 

osobowości.  Wszystko to  razem składało się na  kobietę niezwykle atrakcyjną,  ale jednocześnie 

tak przewrotną i cyniczną, że utrzymywanie z nią jakichkolwiek normalnych stosunków było na 

dalszą metę niemożliwe.

Paul poruszył się niespokojnie na łóżku, po raz setny zastanawiając się, jak daleko sięga jego 

odpowiedzialność jako męża. Czy tylko dlatego, że się z nią ożenił, ma obowiązek strawić resztę 

życia  na  daremnych  próbach  uleczenia  jej  ze  skutków  doznanych  w  dzieciństwie  krzywd,  tak 

żeby mogła stać się normalną, ciepłą, kochającą kobietą? I jaką cenę sam powinien zapłacić za te 

wysiłki?

Był  dostatecznie  wrażliwy,  by  dostrzec,  że  przed  wypadkiem  żona  go  nienawidziła.  W 

tamtych ostatnich miesiącach często nie potrafiła ukryć gorzkiej pogardy, jaka się malowała w jej 

oczach, ataków złości i nienawiści, którą próbowała pohamować, gdy na niego patrzyła.

Niełatwa  to  rzecz,  pomyślał  z  goryczą,  żyć  z  kobietą  tak  pełną  nienawiści.  Nieustanne 

napięcia  w  ich  wspólnym  życiu  sprawiały,  że  czuł  się  nieswojo,  i  podkopywały  jego  wiarę  w 

background image

siebie, rzutując nawet na prowadzenie interesów.

– O Boże – jęknął znużony i uderzył pięścią w materac. – Mam tego wszystkiego dosyć. Do 

diabła, dlaczego już nie jest po wszystkim!

Nagle  coś  przykuło  jego  uwagę  i  usiadł  na  łóżku,  w  skupieniu  marszcząc  brwi.  Wytężył 

słuch, wpatrując się w mrok. Po chwili znów usłyszał jakiś cichy szelest na ganku.

Wzruszył  ramionami  i  oparł  się  o  poduszki,  próbując  się  odprężyć.  To  pewnie  wiewiórka 

albo  szop,  pomyślał,  który  próbuje  się  dobrać  do  torby  ze  śmieciami.  A  może  jakiś  zabłąkany 

niedźwiedź.  Ale  i  tym  Paul  się  nie  przejął.  Solidne  drzwi  były  mocno  zamknięte,  a  poza  tym 

jeszcze nigdy nie miał kłopotów z niedźwiedziami. Respektował ich prawa, nie naruszając granic 

ich terytoriów, dlatego niedźwiedzie nigdy go nie niepokoiły.

Hałas  ponowił  się,  coś  jakby  stłumiony  odgłos  kroków  i  szelest,  tym  razem  jeszcze 

wyraźniejszy.

Paul wstał  z łóżka,  wciągnął  dżinsy  i  zszedł na  dół.  Szybko podbiegł na  bosaka  do  okna  i 

wyjrzał na dwór.

Księżyc skrył się za chmurami i cały świat otulała ciemność tak gęsta, że nie było nic widać. 

Paul jednak dostrzegł na ganku jakąś niewyraźną postać, która stała ściskając coś pod pachą i z 

uwagą wpatrując się w drzwi.

Zdjął  broń  ze  ściany,  sprawdził  magazynek  i  zarepetował.  Dopiero  potem  bezszelestnie 

otworzył drzwi, uchylił je i wyjrzał ostrożnie przez wąską szparę.

– Kto tam? – zapytał szorstko. – Kim jesteś i czego, do diabła, chcesz?

– Paul? – odpowiedział mu z ciemności cichy, zrozpaczony głos. – Paul, to ja, Leah. Wpuść 

mnie.

Zawahał  się  na  chwilę,  stwierdzając  ze  zgrozą,  że  przestraszył  się  własnej  żony.  Tu,  w 

ciemnościach, z dala od innych ludzi, nie bardzo miał ochotę wpuszczać ją do chaty, dopóki się 

nie przekona, co tam ściska pod pachą...

– Leah? – Próbował grać na zwłokę. – Czego chcesz? Po co tu przyszłaś?

Zrobiła krok do  przodu i  opuściła ręce, tak że zobaczył latarkę, którą trzymała przed sobą. 

Poczuł  ulgę  i  jednocześnie  znowu  ogarnęła  go  rozpacz.  Cóż  to  za  kpina  z  małżeństwa!  Mąż, 

który boi się żony! Ale niejeden raz widział w jej oczach wyraz morderczej nienawiści, płomień, 

od którego robiło mu się zimno ze strachu.

Szybko  cofnął  się  do  środka  i  otworzył  drzwi,  w  milczeniu  patrząc,  jak  Leah  wchodzi  do 

ciemnego wnętrza.

Zamknął drzwi  i  instynktownie  sięgnął do  małej  wnęki po  zapałki.  Zapalił  lampę naftową, 

zdmuchnął zapałkę i dopiero wtedy spojrzał na żonę.

Stała pośrodku pokoju w milczeniu, biała jak kreda, trzęsąc się z zimna i szoku.

– Tak się bałam – wyszeptała w odpowiedzi na jego nieme pytanie. – Przez całą drogę tutaj 

słyszałam  jakieś  pomruki  i  szelesty  w  krzakach,  a  za  sobą  trzaski.  Paul,  to  było  straszne.  Cały 

background image

czas dygotałam z przerażenia.

Paul  stwierdził,  że  z  trudem  usiłuje  pohamować  stare,  znane  pragnienie,  żeby  wziąć  ją  w 

ramiona i przytulić. Zamiast tego jednak cofnął się i chłodno spojrzał na jej nieszczęśliwą twarz. 

Był czujny i podejrzliwy.

– Po co tu przyszłaś, Leah? – zapytał z narzuconym sobie spokojem. – Co cię opętało, żeby 

w środku nocy wdrapać się tutaj na górę?

Wahała się, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

–  Ja...  czułam  się  taka  strasznie  samotna,  a  poza  tym  chciałam  ci  coś  powiedzieć  –

wyszlochała.  –  Chciałam...  chciałam...  och,  Paul...  Głos  jej  się  załamał.  –  Tak  strasznie  się 

bałam...

Tym  razem  chęć,  żeby  ją  przytulić,  była  tak  silna,  że  się,  jej  nie  oparł.  Podszedł  do  Leah, 

objął ją i głaskał po drżących plecach i opartej na jego piersi głowie.

– No, już dobrze, już dobrze – szeptał. – Jesteś ze mną i drzwi są zamknięte. Nic nam tu nie 

grozi. Nikt nie zrobi nam krzywdy. Ale o co chodzi? – Odchylił się, żeby na nią spojrzeć. – Co 

mi chciałaś powiedzieć? Co się stało?

Zawahała się, a na jej twarzy znów odmalowała się rozpacz. Nie mogła spojrzeć mu w oczy.

– Strasznie zmarzłam – powiedziała dygocąc na całym ciele. Okropnie mi zimno.

Paul popatrzył na nią z napięciem. Widać było, że walczy ze sobą.

– Chodź, Leah – poddał się wreszcie. – Chodź do łóżka, przytulę cię i rozgrzeję.

Przeciągała się leniwie w jego ramionach, ociężała od przepełniającego ją szczęścia.

Jak to dobrze, pomyślała w chwili uniesienia, lekko zaprawionej goryczą i smutkiem. Jak to 

dobrze, że tu przyszłam i że się kochaliśmy. Po raz ostatni.

Poruszyła  głową,  żeby  spojrzeć  na  jego  profil.  Był  tak  blisko,  że  nawet  w  ciemności 

wyraźnie  widziała  linię  nosa  i  policzków,  gęste,  wspaniałe  rzęsy  i  delikatne  zmarszczki  w 

kącikach oczu.

–  Kocham  cię,  Paul  –  wyszeptała  łamiącym  się  ze  wzruszenia  głosem.  –  Tak  bardzo  cię 

kocham i mam... mam nadzieję, że nigdy nie zapomnisz, jak bardzo cię kochałam, cokolwiek się 

stanie...

Otworzył oczy i przyjrzał jej się w zdumieniu.

– Co chcesz powiedzieć, Leah, przez „cokolwiek się stanie"?

Czy coś ma się stać?

Usta  Leah  zadrżały,  przeszedł  ją  dreszcz.  Zmusiła  się  do  tego,  żeby  potrząsnąć  głową  i 

przywołać uśmiech na usta. Przytuliła się do niego mocniej i musnęła mu palcem wargi.

–  Nic  się  nie  ma  stać  –  wyszeptała.  –  Poza  tym  –  dodała  –  że  może  przed  końcem  nocy 

jeszcze raz będziemy się kochali.

Paul zaśmiał się i w odpowiedzi łagodnie pogłaskał jej biodro.

background image

– Wykluczone – wymruczał jej do ucha. – Twój biedny mąż jest wykończony. Ledwie dyszy. 

Śpij, kobieto.

Przytuliła się do jego ciepłego ciała, tak bardzo zakochana, że zupełnie zapomniała, dlaczego 

się tu znalazła i co miało się stać, zanim poranne słońce wzejdzie ponad drzewami.

– Leah? – mruknął sennie Paul.

– Mmm?

–  Mówiłaś,  że  chcesz  mi  coś  powiedzieć.  Co  to  było?  Zawahała  się  zmieszana.  Nagle, 

wstrząśnięta,  uświadomiła  sobie,  że  to  ich  ostatnia  rozmowa.  Że  jest  tak  wiele  rzeczy,  które 

chciałaby mu powiedzieć, ale już nie będzie miała okazji.

– Leah?

– Ja... – Jej myśli zaczęły galopować. – Dzisiaj wydarzyło się coś takiego,  co mnie bardzo 

zdenerwowało, i chciałam się z tobą tym podzielić.

Przytulił ją mocniej do siebie.

– Co takiego się stało, Leah? Co cię zdenerwowało?

Opowiedziała mu o spacerze, o tym, jak usłyszała krzyki Bonnie, jak pobiegła w ich stronę i 

jak natrafiła na tamtą szokującą scenę na polanie.

–  O  Boże  –  mruknął  Paul,  kiedy  skończyła.  Leah  wyczuła  jego  napięcie  jego  mięśni.  –

Szczęście, że trafił na ciebie, a nie na mnie, kochanie, bo bym z pewnością zabił tego drania.

Leah zaśmiała się niepewnie.

–  Sama  go  mało  nie  zabiłam,  Paul.  W  każdym  razie  zrobiłam,  co  mogłam.  Gdyby  nie 

wykorzystał tej chwili, kiedy musiałam nabrać tchu, i nie uciekł, już bym siedziała w więzieniu.

Przyciągnął ją bliżej do siebie, potarł policzek o jej włosy i ucałował czule.

– Trudno to sobie wyobrazić, Leah.

– Nie tak trudno, jeśli się rozumie wszystko, co się stało.

– A co jeszcze się stało? – zapytał w ciemności. – Co masz na myśli?

Powoli,  łamiącym  się  głosem,  Leah  opowiedziała  mężowi,  jak  w  tym  momencie  doznała 

olśnienia – jak na widok Jody'ego Mullera atakującego Bonnie napłynęła fala wspomnień i jak w 

ułamku sekundy wszystko zrozumiała.

Paul tak długo milczał, że nie była w stanie znieść napięcia.

– Paul? – szepnęła z niepokojem. – Nic ci nie jest?

–  Och,  kochanie  –  powiedział  zduszonym  głosem.  –  Czy  to  jest  właśnie  to  wspomnienie, 

które  cię  prześladowało  przez  te  wszystkie  lata?  Ten  chłopak...  to  dlatego  tyle  było  zawsze  w 

tobie gniewu? Dlatego byłaś taka podejrzliwa, dlatego bałaś się... być ze mną?

– Tak myślę – odparła. – Przypuszczam, że to właśnie cały czas usiłował powiedzieć mi Ken: 

że muszę sobie przypomnieć tamten epizod i nauczyć się z tym żyć.

–  Och,  Leah  –  jęknął  Paul  i  zaczął  ją  kołysać  w  ramionach.  –  Kochanie,  tak  bardzo  mi 

przykro.

background image

– Przykro? – zapytała zdumiona. – Dlaczego, Paul?

– Że w ciebie zwątpiłem. Że byłem zły i niecierpliwy.

–  Paul –  powiedziała  zrozpaczona.  –  To  nie  ty  powinieneś  przepraszać.  To  przecież  ja  cię 

raniłam nieustannie.

– Kochanie, nie...

–  Aleja...  –  przerwała  mu  Leah,  wzdychając  głęboko  i  próbując  uspokoić  głos  –  ja  bym 

chciała, żebyś wiedział, jak bardzo mi jest przykro. Żebyś pamiętał, jak bardzo cię kochałam, i że 

cię przepraszam za to wszystko, co się między nami wydarzyło.

– Leah! Co ty wygadujesz! Dlaczego mówisz w czasie przeszłym? Ani ty nie odchodzisz, ani 

ja. Teraz już jest nam dobrze.

– Tak – szepnęła chowając twarz na jego szyi i rozpaczliwie usiłując powstrzymać łzy. – Nie 

odchodzi żadne z nas, Paul.

–  Leah  –  podjął  zaspanym  głosem,  który  nagle  wydał  jej  się  chłopięcy  i  pełen  nadziei.  –

Teraz będzie inaczej, prawda? Teraz, kiedy już wszystko ci się przypomniało, możemy z tym iść 

do Kena i uzyskać dla ciebie jakąś pomoc, a potem o tym zapomnieć. Teraz, zobaczysz, nasze 

życie będzie zupełnie inne.

Leah, widząc jego optymizm, poczuła ukłucie w sercu.

Nie, Paul, odparła w myślach tuląc go i całując, kiedy zasypiał. Nie będzie inaczej. Nie ma 

dla  nas  nadziei,  jest  już  o  wiele  za  późno.  Może  gdyby  to  się  stało  wiele  lat  temu,  zanim  to 

wszystko tak się pogmatwało...

Nie było jednak najmniejszego sensu snuć takich rozmyślań, które mogły prowadzić jedynie 

do rozpaczy i załamania.

Leżała  w  ciemności  wsłuchując  się  w  spokojny,  równy  oddech  Paula.  Patrzyła  w  sufit 

czekając na pierwsze promienie świtu, jakie pojawią się na surowych belkach powały.

Teraz już nie ma wyboru. Swoją linię postępowania wyznaczyła wiele miesięcy temu, kiedy 

uruchomiła łańcuch wydarzeń, które musiały znaleźć swoje logiczne zakończenie.

Co  z  tego,  że  teraz  Paul  jest  szczęśliwy,  pełen  optymizmu  i  nadziei  płynącej  z  wiary  w 

przełom w ich życiu. Leah wiedziała, jak głęboko zakorzeniona była jego nieufność i jak szybko 

nabrałby nowych podejrzeń, gdyby zobaczył najmniejszą zmianę w jej zachowaniu.

Wzdrygnęła się przypominając sobie jego minę, kiedy ją zobaczył pod drzwiami chaty.

Patrzył na latarkę, uświadomiła sobie, bo bał się, że to broń. Pamiętał jej zachowanie sprzed 

kilku dni i myślał, że przyszła w jakichś wrogich zamiarach.

I  naturalnie  miał  rację.  Bo  żona  Paula  Temple'a  zaplanowała  zamordowanie  go  z  zimną 

krwią, a on gdzieś w głębi duszy rozumiał i przeczuwał to niebezpieczeństwo.

Kiedy już ten koszmarny fakt się potwierdzi i kiedy do Paula dotrze, że Leah metodycznie 

zaplanowała i opłaciła z góry zabójstwo, czy mogliby w ogóle utrzymywać ze sobą jakiekolwiek 

stosunki? Jaki mężczyzna mógłby żyć taką świadomością?

background image

Leah  ze  znużeniem  potrząsnęła  głową  i  mocniej  przywarła  do  Paula,  starając  się  go  nie 

obudzić.  Te  ostatnie  spędzone  z  nim  godziny  były  dla  niej  najcenniejsze.  Napawała  się  ich 

miłością, czułością i poczuciem bezpieczeństwa, jakie znajdowała w jego objęciach.

Stwierdziła,  że  to  jedyne,  co  się  naprawdę  w  życiu  liczy.  Wszystko,  o  co  ludzie  walczą  i 

czego  sobie  zazdroszczą,  jak  pieniądze,  władza,  pozycja...  to  wszystko  się  w  ostatecznym 

rachunku nie liczy. Naprawdę ważna jest tylko miłość.

Miłość  zmywa ból,  oczyszcza  z  gorzkich wspomnień, leczy,  wzmacnia  i  naprawia.  Miłość 

potrafi przetrwać wszystkie inne uczucia.

Powoli, w miarę jak mijały godziny, aksamitna ciemność nocy za oknem zaczynała blednąc, 

przechodząc z szarej poświaty w srebrzysty brzask.

Leah  patrzyła  w  okno  czując  bolesne  napięcie,  chłodną  niechęć  i  lęk.  Usiadła  na  łóżku 

ostrożnie,  żeby  nie  obudzić  Paula,  i  z  pełną  zadumy  miłością  i  smutkiem  przyglądała  się  jego 

uśpionej twarzy.

W srebrzystym świetle brzasku wyglądał tak młodo i bezbronnie, wydał jej się tak łagodny, a 

zarazem  przystojny,  że  poczuła  ból  w  sercu  i  nieproszone  łzy  strumieniem  popłynęły  jej  po 

policzkach. Pochyliła się i delikatnie ucałowała poduszkę tuż koło jego twarzy.

– Żegnaj, Paul – szepnęła. – Kocham cię, najdroższy. – Następnie, poruszając się z tą samą 

ostrożnością, pozbierała swoje ubranie i zeszła po drabinie do chłodnego dolnego pomieszczenia.

Ubierała  się  powoli,  ostrożnie,  co  kilka  minut  nasłuchując,  czy  z  góry  nie  dobiega  jakiś 

odgłos.  Podeszła  do  wieszaka  i  zdjęła  kraciastą  kurtkę  Paula.  Włożyła  ją  i  zasunęła  zamek 

błyskawiczny aż pod brodę.

Następnie z kołka nad  wieszakiem zdjęła czapkę myśliwską męża, upchnęła pod nią włosy 

tak,  żeby  ich  nie  było  widać,  i  nasunęła  daszek  na  oczy.  W  końcu  wyciągnęła  jego  wysokie 

sportowe  buty,  postawiła  je  przy  drzwiach,  włożyła  i  mocno  zasznurowała.  Przez  chwilę  stała 

jeszcze  rozglądając  się  po  cichym,  mrocznym  wnętrzu,  patrząc  na  stoły  i  krzesła  wykonane 

rękami Paula, na równiutkie rzędy książek na półkach i zapasy w szafkach.

Zawahała  się  na  moment  z  ręką  na  klamce,  wdychając  bogaty  aromat  dymu  drzewnego  i 

nafty, sosny, cedru i porannej świeżości.

A potem podniosła rygiel, cicho otworzyła drzwi i przestąpiła próg.

Celowo  doszła  aż  do  schodków  ganku,  starając  się  trzymać  jak  najprościej,  chociaż 

wiedziała, że w bladej mglistej poświacie jej sylwetka jest jedynie niewyraźną, szarą smugą. Na 

pierwszym stopniu przystanęła i spojrzała przed siebie w las.

No, już, ponaglała go w myślach. Jestem, nie każ mi czekać. Chodź i zrób to wreszcie...

W  tej  samej  chwili  usłyszała  dźwięk,  który  jednak  zupełnie  nie  przypominał  strzału,  tylko 

raczej  jakąś  stłumioną  eksplozję  w  powietrzu  koło  niej.  Widocznie  musi  używać  tłumika, 

pomyślała z umiarkowanym zaciekawieniem, po czym cofnęła się gwałtownie, kiedy stłumiony 

wybuch  się  powtórzył,  a  ona  poczuła,  że  coś  z  niewiarygodną  siłą  uderzyło  ją  w  górną  część 

background image

ciała. Zachwiała się i runęła ze schodków głową w dół na miękkie sosnowe igły.

O dziwo, nie czuła żadnego bólu, tylko odrętwienie, po czym ogarnął ją jakiś dziwny, ciepły, 

rozlewający się po całym ciele spokój. Z wdzięcznością przyjęła mroczną falę, jaka się przez nią 

przetoczyła.  Poddała  jej  się  całkowicie  i  podryfowała  ku  bezkresnej  próżni  z  obrazem  Paula 

przed oczami.

background image

Rozdział 14

Tim  Connor,  skulony  na  stanowisku  zwiadowczym,  patrzył  ponuro  w  stronę  chaty,  kiedy 

nagle usłyszał cichy odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, a potem stłumione kroki na ganku.

Westchnął  głęboko zastanawiając się,  czy Joe  widzi,  że  ich ofiara wychodzi  na  dwór.  Tim 

bowiem  znajdował  się  bliżej  chaty,  mimo  że  to  Joe  miał  broń.  Siedział  na  wysokości  jakichś 

pięciu  metrów,  ukryty  w  gałęziach  rozłożystej  sosny,  rosnącej  na  tyłach  domku.  Stąd  miał 

częściowy widok na dach i podwórko przed domem, chociaż samych drzwi i krytego ganku nie 

widział.

Joe specjalnie wybrał to miejsce, ponieważ Tim mógł mieć przy okazji  na oku drogę,  przy 

której stała ich ciężarówka, wiodącą na wzgórze od strony farmy do otaczającej chatkę polany. 

Była to idealna pozycja, z której w razie czego mógł nadać sygnał ostrzegawczy.

Sam  zaś  Joe  ukrył  się  w  odległości  niecałych  stu  metrów  na  małym skalistym  pagórku,  w 

niewielkim  lasku  na  wprost  chaty.  Widział  stąd  drzwi  i  nawet  z  tej  odległości,  ze  strzelby  z 

potężną lunetą, mógł oddać celny strzał.

Tim  siedział  zdrętwiały  na  drzewie  niemal  od  dwóch  godzin  i  było  mu  coraz  bardziej 

niewygodnie. Świadomość też mu zaczynała płatać figle, dręcząc wątpliwościami i lękami, które 

stawały się coraz bardziej natrętne, w miarę jak na wschodzie jaśniało niebo.

Myślał o Leah i Paulu, o tym, jak bardzo wydawali się szczęśliwi, kiedy byli razem, jak miło 

i  uprzejmie  odnosiła  się  do  niego,  Tima,  ta  kobieta.  Czy  tylko  udawała,  jak  twierdził  Joe,  czy 

wszystko to razem jest jednym wielkim koszmarnym nieporozumieniem?

I  czy  rzeczywiście  mogli  z  Joe'em  uważać,  że  ujdzie  im  to  na  sucho?  Czy  mogli  w  biały 

dzień zabić bezkarnie takiego mężczyznę jak Paul Tempie i uciec?

Na myśl o szerokich barach Paula, o jego spokojnym spojrzeniu i ukrytej sile bijącej z całej 

jego postaci, Tim zadrżał.

O Boże, chciałbym, żeby już było po wszystkim, pomyślał, w napięciu słuchając kroków na 

ganku. Nie chcę tego robić. Wolałbym być milion kilometrów stąd.

Przez  krotką  szaloną  chwilę  miał  ochotę  zejść  z  drzewa,  powiedzieć  kumplowi,  że  się 

wycofuje, i ostrzec tamtego  mężczyznę na  ganku. Ale  gdy tylko ta  myśl postała  mu w  głowie, 

nerwowo oblizał  wargi  i  spojrzał  w  kierunku lasku,  w  którym  siedział  przyczajony  ze  strzelbą 

Joe.

Wiedział, że gdyby chciał się teraz wycofać. Joe zabiłby go bez wahania, że za chwilę byłby 

takim  samym  trupem  jak  Paul  Tempie.  No  i  poza  tym  miał  jednak  nadzieję  na  te  pieniądze  i 

lepsze życie z dala od tej całej nędzy...

Jęknął cicho i poruszył się na gałęzi.

background image

Nagle usłyszał pierwszy stłumiony strzał i wyprostował się, patrząc z przerażeniem na chatę i 

krawędź  stopnia  widoczną  z  jego  punktu  obserwacyjnego.  W  świeżym  powietrzu  wczesnego 

poranka  rozległ  się  drugi  cichy  strzał  i  w  polu  widzenia  Tima  pojawiła  się  jasna  postać,  która 

runęła ze stopni ganku, padając bezwładnie na ziemię. Myśliwska czapka potoczyła się po trawie. 

Tim  wzdrygnął  się,  próbując  opanować  falę  mdłości.  Trzęsącymi  się  rękami  wyjął  z  futerału 

ciężką lornetkę Joe'ego i skierował ją na leżącą postać.

– Tylko pamiętaj, masz się upewnić, że facet nie żyje – ostrzegł go Joe – bo ja stąd nie będę 

widział. I przypadkiem nie zacznij wrzeszczeć. Jeśli będzie wymagał jeszcze jednego strzału, to 

mi  pomachaj  tą  czerwoną  flagą,  a  jak  uznasz,  że  ma  dość,  to  żółtą  i  spotkamy  się  przy 

samochodzie.

– A skąd... a skąd będę wiedział, że on nie żyje? – spytał wtedy zaniepokojony Tim.

– Wiesz, co ci powiem, chłopie? – rzekł Joe ironicznie.

– Przyjrzyj  mu się dobrze. Jak się nie  będzie ruszał,  to  jest bardzo  prawdopodobne, że nie 

żyje, jasne? Czy może jest to dla ciebie za trudne, co?

Tim znów się wzdrygnął. Ręce tak mu się trzęsły, że musiał oprzeć lornetkę na gałęzi, żeby 

cokolwiek zobaczyć.

Wytężał wzrok i wpatrywał się w bezwładną postać  z narastającym przerażeniem i zgrozą. 

Była  ubrana  w  rzeczy  Paula  Temple'a,  w  jego  kurtkę,  czapkę  i  buty,  które  widzieli  wcześniej, 

podczas  rekonesansu.  Ale  osobą,  która  leżała  w  kałuży  krwi,  nie  był  Paul  Tempie,  tylko  jego 

żona.

Umysł  Tima  pracował  niemrawo.  W  osłupieniu  patrzył  na  ciemnoblond  włosy,  na  kruchą 

postać i jasną skórę.

Co do diabła... Rozpaczliwie myślał, co tu zrobić. Jeśli pomacha czerwoną flagą, Joe właduje 

w  to  nieszczęsne  ciało  kolejną  porcję  ołowiu.  Jeśli  pomacha  żółtą,  będzie  mógł  opuścić 

stanowisko i pobiec przez las do ciężarówki.

Ale przecież musimy jej pomóc, myślał gorączkowo Tim. Trzeba ją zawieźć do szpitala albo 

coś w tym rodzaju. Może jeszcze żyje.

Nagle sprawa, czy Leah żyje, nabrała wielkiego znaczenia. Nie był w stanie znieść myśli, że 

mogłaby  umrzeć.  Stanęła  mu  przed  oczami  ze  swoim  nieśmiałym  uśmiechem,  pięknymi 

złotobrązowymi oczami i blaskiem, jaki ją opromieniał, kiedy pieściła w stajni puszyste kocięta. 

Ogarnęła  go  wściekłość  i  nienawiść  do  kumpla  za  jego  bezczelny  uśmieszek  i  podszyty 

zwierzęcą bezwzględnością spryt.

Nie zastanawiając się nad tym, co robi, zeskoczył z drzewa, obiegł chatę dokoła i ukląkł przy 

bezwładnym ciele Leah, dotykając jej drżącymi palcami.

Od  strony  lasku  doszło  go  stłumione  przekleństwo  i  zobaczył  biegnącego  przez  polanę 

Joe'ego ze strzelbą w rękach.

background image

– Do cholery jasnej! – syknął z furią. – Co ty najlepszego robisz, szczeniaku? Żyje czy nie? 

Złaź mi szybko z drogi, żebym mógł...

Tim podniósł wzrok na Joe'ego. Oczy miał pełne łez, ręce czerwone od krwi.

– Ty cholerny sukinsynu! – jęknął w rozpaczy. – Ty idioto! To ona, Joe. Czy nie widzisz, że 

to jest ona? Zabiłeś ją.

Joe  popatrzył  zimno  najpierw  na  leżącą  na  ziemi  kobietę,  a  potem  na  swojego  wspólnika. 

Jego  twarz  przybrała  nagle  czujny  wyraz.  Ukląkł  pospiesznie  z  bronią  wycelowaną  w  drzwi 

chaty.

Tim wpatrywał się w niego przez łzy.

– Co ty robisz, Joe? Przecież musimy ją zawieźć do szpitala. Może ją uratują. Może jeszcze 

nie jest za późno.

–  Zamknij  się,  durniu  –  syknął  Joe  przez  zaciśnięte  zęby.  –  Po  prostu  się  zamknij.  I  nie 

blokuj mi dojścia do niej, nie mogę strzelać.

Tim gapił się na kumpla nic nie rozumiejąc.

– Ty kretynie. – Joe aż kipiał z wściekłości. – Przecież ona tu nie przyszła sama. Jeżeli jest 

ona, to jest i Tempie i za chwilę wyjdzie zobaczyć, co się dzieje.

Wtedy Joe zastrzeli także Paula, dotarło nagle do Tima, i ucieknie ciężarówką. Zostawiając 

oba ciała, Leah i jej męża, leżące sobie cicho i spokojnie w porannym słońcu na ziemi.

Wszystko się tak tragicznie pokręciło...

W  tym  momencie  ukazał  się  w  drzwiach  Paul,  który  nie  miał  na  sobie  nic  poza  dżinsami. 

Jego naga pierś lśniła w promieniach słońca. Joe zesztywniał i wpatrzył się w wizjer broni.

Nagle Tim poczuł, że nie wytrzyma tego ani chwili dłużej. Myśl o bólu, krwi i strachu stała 

się  nie  do  zniesienia.  Rzucił  się  z  krzykiem na  wspólnika,  przewrócił  go  na  ziemię  i  złapał  za 

strzelbę.

Joe  mruknął  coś  pod  nosem  zaskoczony  i  klnąc  głośno,  kopał  i  młócił  rękami,  usiłując 

odeprzeć  napastnika.  Tim,  spocony  i  zdyszany,  chwycił  strzelbę  za  lufę,  uniósł  ją  do  góry  i  z 

desperacką siłą zdzielił Joe'ego kolbą w głowę i ramię.

Jego twarz stężała w wyrazie komicznego zdumienia. Złapał się oburącz za pierś, po czym 

wolno, zamykając oczy, osunął się na kolana i runął na trawę.

Paul stał na ganku patrząc w osłupieniu na ciało mężczyzny, a potem na Tima, który stał z 

połamaną, bezużyteczną już bronią w ręku.

Chłopak powoli odsunął się na bok i wtedy Paul zobaczył szczupłe, bezwładne ciało swojej 

żony. Jasne włosy rozsypały się po trawie, rozszerzała się kałuża krwi.

Wydał  zduszony  krzyk  i  zbiegł  po  stopniach.  Upadł  przy  Leah  na  kolana,  unosząc  ją  i 

delikatnie odwracając. Na przodzie kraciastej kurtki ukazała się dziura od kuli.

Tim zadrżał na widok  cierpienia, jakie się  odmalowało na  twarzy  Paula, na  widok męki  w 

jego oczach.

background image

– Tam jest... tam na drodze stoi ciężarówka... – zaczął nieporadnie. – Gdybyśmy ją tam we 

dwójkę zanieśli, pan i ja, to moglibyśmy ją zawieźć do szpitala...

Paul natychmiast podjął decyzję.

– Zdejmij drzwi z zawiasów – polecił Timowi ostro, sam zaś rozsunął koszulę na piersiach 

Leah,  żeby  obejrzeć  ranę,  jednocześnie  próbując  zbadać  puls.  –  Przynieś  tu  zaraz  te  drzwi,  a 

potem te moje stare buty z ganku.

Tim, szczęśliwy, że może się na coś przydać rzucił się skwapliwie wypełniać polecenia. Był 

rad, że ktoś lepszy, silniejszy, ujął sprawę w swoje ręce i że on nie musi o niczym myśleć.

– A co z nim? – spytał wystraszony, wskazując brodą na skulone, bezwładne ciało Joe'ego i 

jednocześnie taszcząc ciężkie drzwi.

Z  głębokiej rany  na  głowie  starego obficie  płynęła  krew,  a  na  jego  zarośniętym  policzku  i 

brodzie zaczęły się pojawiać sine plamy.

– Nie zajdzie daleko, nawet jeśli odzyska przytomność – odparł Paul. Wziął od Tima drzwi, 

położył je na trawie obok Leah i wsunął buty na bose nogi. – To on strzelał?

Tim skinął głową i oblizał wargi.

– Tak... Bo my zaczął.

–  Daj  spokój  –  uciął  krótko  Paul,  układając  Leah  na  drzwiach  i  delikatnie  gładząc  japo 

włosach.  Najpierw  zawieźmy  moją  żonę  do  szpitala,  a  potem  mi  powiesz,  co  się  stało.  Idź 

przodem, Tim, bo ty wiesz, gdzie jest ciężarówka.

Chłopak potulnie skinął głową i obiegł drzwi, żeby je wziąć z drugiej strony, z bólem patrząc 

na  bladą,  nieruchomą  twarz  Leah.  Zatrzymał  się  na  chwilę,  żeby  pewniej  złapać  krawędź 

zaimprowizowanych noszy, po czym ruszył przez las w stronę ciężarówki.

Letnie  niebo  było  srebrzyście  różowe.  Miało  jakąś  perłową  poświatę,  która  sprawiała,  że 

Leah uśmiechała się z rozmarzeniem.

Masy  chmur,  które  się  nad  nią  kłębiły,  wydzielały  ciepło  chroniące  ją  przed  bólem  i 

niebezpieczeństwem.

Uświadomiła sobie jednak, że nie jest tak całkowicie wolna od bólu. W piersi czuła ognistą 

kulę, która wysyłała bolesne promienie jak świetliste szprychy koła.

To dlatego, że nie żyję, pomyślała spokojnie. Kula trafiła mnie prosto w serce i zabiła.

Na myśl o tym, że jest martwa, doznała przyjemnego zdumienia i zaczęła się zastanawiać, co 

będzie  dalej.  Jakie  ją  czekają  cudowne  widoki,  kiedy  wreszcie  otworzy  oczy  i  ustąpią  różowe 

mgły?

Westchnęła i ostrożnie potrząsnęła głową leżącą na miękkich, białych chmurkach.

To,  co  się  miało  stać,  było  zresztą  bez  najmniejszego  znaczenia.  Ważne  było  tylko  to,  że 

wszystko się wreszcie skończyło. Straszliwy dzień nadszedł, ale Paul był bezpieczny.

Paul  istniał  w  dalszym  ciągu,  dalej  chodził  wiejską  drogą  koło  swego  domu  energicznym, 

typowym  dla  siebie  krokiem,  dalej  unosił  do  słońca  głowę,  mrużąc  przy  tym  oczy,  które  tak 

background image

bardzo lubiła. Tak, Paulowi nic się nie stało.

Leah westchnęła z zadowoleniem, po czym ogarnął ją dziwny niepokój.

Czy aby na pewno nic mu się nie stało?

Zmarszczyła  brwi  usiłując  sobie  przypomnieć  dziwną  sekwencję  wypadków,  jakie  się 

rozegrały przed chatą. Pamiętała pierwszy stłumiony strzał i ten drugi, który eksplodował w jej 

piersi. A potem jakieś ręce, które ją chwytały, i tupot biegnących stóp, i zatroskane twarze, ale 

nie  było  wśród  nich  Paula.  Przypomniała  sobie  krzyki  i  kłótnie,  ale  gdzieś  tam  w 

podświadomości był Paul...

O Boże, myślała z rozpaczą, a jeśli i jemu zrobili coś złego? Gdzie jesteś, Paul? Nie mogę 

odejść nie mając pewności, że nic ci nie jest. Kocham cię, Paul. Tak bardzo cię kocham, gdzie 

jesteś?

– Już cicho, Leah, przestań już jęczeć – usłyszała koło siebie jakiś ciepły głos. – Koniec. Nic 

ci nie jest i nie masz się o co martwić.

Wracaj  do  nas  i  głowa  do  góry!  Dziewczyno,  masz  ciśnienie  jak  ślimak,  słyszysz  mnie? 

Obudź się wreszcie!

Głos był taki przenikliwy i z taką siłą przebijał się przez perłową mgłę, że Leah podskoczyła 

na łóżku i zaraz potem skrzywiła się z bólu.

Ciśnienie?

Próbowała  sobie  wyobrazić  ślimaka,  któremu  mierzą  ciśnienie.  Sam  problem  był  tak 

zdumiewający,  że  otworzyła  oczy,  usiłując  mruganiem  pozbyć  się  różowej  mgły,  spoza  której 

wyłoniło się wielkie ciemne słońce i rozgrzało całe niebo.

Słońce  miało  oczy  i  usta,  biały  wesoły  uśmiech  i  dużo  czarnych  pokręconych  promieni 

dokoła. Pochyliło się i ucałowało ją w czoło. Leah cofnęła się w obawie, że słońce oparzy ją czy 

oślepi,  ale  nic  takiego  się  nie  stało.  Po  prostu  było  ciepłe  i  miłe,  podobnie  jak  obejmujące  ją 

ramiona i słowa otuchy, szeptane jej do ucha.

– Doris? – wymamrotała z niedowierzaniem, usiłując cokolwiek zrozumieć. – Doris? Ty też 

tu jesteś? Skąd się tu wzięłaś?

–  Przyjechałam,  kochanie,  najstarszym  volvo  na  świecie,  jak  co  rano.  I  kogóż  widzę  na 

swoim  dyżurze,  jak  nie  moją  kochaną  Leah,  znów  w  kłopotach.  Jesteś  gwoździem  do  mojej 

trumny, mała, nic nie przesadzam.

Ten  wesoły  monolog,  wygłaszany  bardzo  stanowczym  tonem,  towarzyszył  energicznym 

działaniom  Doris,  która  krzątała  się  dokoła  pacjentki,  sprawdzała  jej  opatrunki,  odczytywała 

temperaturę,  mierzyła  ciśnienie  i  nanosiła  te  wszystkie  wyniki  na  kartę,  cały  czas  dokonując 

drobnych tajemniczych poprawek, w wyniku których ciało Leah zajmowało coraz wygodniejszą 

pozycję, a ból w piersi stawał się łagodniejszy.

Leah spojrzała na dużą czarną kobietę, usiłując cokolwiek z tego wszystkiego zrozumieć.

– Czyja umarłam? – spytała wreszcie. Doris zachichotała.

background image

–  Nie  radzę  ci.  Miałabyś  tu  z  nami  wszystkimi  do  czynienia.  Musiałabyś  się  nam  gęsto 

tłumaczyć, Leah.

– Aleja... ale przecież on mnie zastrzelił. Czułam kulę.

– Owszem, kochanie, strzelił do ciebie. I ta kula weszła o tu... – Doris wymierzyła ciemny 

palec w potężny opatrunek na piersi Leah – .. . strzaskała ci część mostka i utkwiła pod łopatką. 

Bo tu z tyłu masz łopatkę, prawda?

Umysł Leah pracował powoli, usiłując przyswoić te wszystkie informacje.

–  To  ta  kula  nie  przeszła  przez  moje  serce?  Bo  czułam  się  tak,  jakby  moje  serce 

eksplodowało.

– Wierzę ci, kochanie – powiedziała Doris czule. – Nie mam najmniejszych wątpliwości, że 

to musiało boleć jak jasna cholera. Bo w gruncie rzeczy – dodała po chwili  żywszym tonem –

eksplodowała  część  twojego  mostka  –  o,  tu  masz  mostek  –  i  muszę  ci  powiedzieć,  że  lekarze 

nieźle się wczoraj napocili, żeby to wszystko złożyć do kupy. No i wydłubać ci z łopatki tę kulę. 

I dlatego jeszcze przez jakiś czas będziesz odczuwała ostry ból.

Leah wolno skinęła głową, usiłując to wszystko pojąć.

–  Całe  szczęście,  że  nie  jesteś  o  jakieś  piętnaście  do  osiemnastu  centymetrów  wyższa  –

podjęła Doris swobodnym tonem – bo wtedy kula trafiłaby dokładnie w serce.

Paul jest ode mnie wyższy właśnie o piętnaście do osiemnastu centymetrów, pomyślała Leah 

z rozpaczą. O Boże... Paul... Spojrzała Doris w oczy.

– Czy Paulowi coś się stało?

– Absolutnie nic, Leah.

Odetchnęła z ulgą i odwróciła się nagle, nie mając odwagi dalej pytać.

– Jest poniedziałek, około siódmej rano, pora śniadaniowa, kochanie – podjęła ciepło Doris. 

– Czy jeszcze ciągle jesteś zbyt obolała, żeby jeść samodzielnie? Pomóc ci troszkę?

Leah potrząsnęła głową.

– Mam mdłości. Nie mogę jeść.

– A to już jest inna sprawa – powiedziała z tajemniczą miną Doris.

Coś w tonie pielęgniarki zwróciło uwagę Leah i spojrzała na nią czujnie.

– Co jest inną sprawą, Doris? Co takiego?

Doris wydawała się lekko zmieszana.

–  Mam  na  myśli  twoje  mdłości.  Pewnie  w  czasie  operacji  dawali  ci  dużo  środków 

znieczulających miejscowo. Nie chcieli ci dawać  narkozy ogólnej,  rozumiesz, więc od tamtych 

środków możesz się czuć trochę oszołomiona, kochanie. Ale uspokój się i odpręż.

Wymijająca odpowiedź Doris wzmogła tylko panikę Leah.

– A dlaczego nie dali mi narkozy? Co się dzieje, Doris? Czy rzeczywiście to nic poważnego? 

A Paul? Czuję, że coś przede mną ukrywasz... – powiedziała z rosnącym niepokojem i uniosła się 

na łóżku, co wywołało ostry ból w ramieniu.

background image

Doris  delikatnie  pchnęła  pacjentkę  z  powrotem  na  poduszkę  i  z  wyraźną  ulgą  spojrzała  na 

wchodzącego  właśnie  Kena  Holcrossa.  Miał  na  sobie  biały  fartuch  lekarski,  w  ręku  trzymał 

notatnik i małą srebrną latareczkę.

– Jak się macie, moje  kochane – powiedział łagodnie, uśmiechając się do  pielęgniarki i jej 

niespokojnej pacjentki. – Co słychać?

Doris spojrzała bezradnie na psychologa.

–  Leah  jest  bardzo  niegrzeczna,  panie  doktorze.  Zadręcza  mnie  pytaniami,  w  rodzaju 

dlaczego  zastosowaliśmy  znieczulenie  miejscowe,  a  nie  narkozę,  upiera  się,  że  wstanie,  żeby 

posprawdzać różne rzeczy, a poza tym mówi, że nie będzie jadła śniadania.

–  A  ja  jednak  myślę,  że  Leah  zje  śniadanie  –  powiedział  doktor  Holcross  z  wesołym 

uśmiechem. – Daj nam tylko kilka minut, Doris. Już ja się zajmę naszą krnąbrną pacjentką.

Doris westchnęła i na odchodnym pogładziła Leah po policzku na znak, że to wszystko żarty. 

Patrzyli,  jak  czarnoskóra  pielęgniarka,  mimo  swej  znacznej  tuszy,  lekkim,  pełnym  wdzięku 

krokiem wychodzi i zamyka za sobą drzwi.  W pokoju szpitalnym, zalanym ciepłym,  złocistym 

światłem  poranka,  zapadła  cisza.  Lekarz  siadł  wygodnie  przy  łóżku  pacjentki  i  w  milczeniu 

patrzył w swój notatnik.

Wreszcie Leah, z ponurą, udręczoną twarzą, odwróciła się w jego stronę.

– Kilka tygodni temu Paul wyjaśnił mi znaczenie zjawiska deja vu – powiedziała. – Bardzo 

silnie  odczuwam  coś  takiego  właśnie  dzisiaj,  Ken.  Wszystko  to  wydarzyło  się  już  wcześniej, 

prawda?

–  Zachowałaś  najwyraźniej  wspomnienie okresu  fugi, skoro  zapamiętałaś  coś  z  tego,  co  ci 

Paul mówił zaledwie miesiąc temu.

–  O,  pamiętam  wszystko  –  powiedziała  Leah  z  lekką  nutą  goryczy  w  głosie.  –  Każdy 

najdrobniejszy żałosny fakt z mojego życia, poczynając od wieku czterech lat aż do wydarzeń na 

ganku chaty Paula.

Ken  nachylił  się  z  zainteresowaniem,  otwierając  notatnik  na  czystej  stronie  i  wyjmując 

długopis.

– Rzeczywiście wszystko, Leah, bez żadnych pustych czy mglistych miejsc?

– Bez. Pamiętam całe życie z przerażającą jasnością, Ken. Jest straszne. Ledwie mogłam te 

wspomnienia wytrzymać.

Lekarz ze współczuciem skinął głową i powrócił do swoich notatek.

– Czy był jakiś czynnik odblokowujący? Coś, co te wspomnienia wydobyło na wierzch?

Leah opowiedziała mu o tym, jak na polanie zobaczyła Bonnie z Jodym i jak na ten widok 

ogarnęła ją fala morderczej wściekłości.

– Naprawdę mało brakowało, żebym go zabiła, Ken powiedziała po prostu. – Gołymi rękami.

Ken z namysłem pokiwał głową.

background image

– Piętnaście czy dwadzieścia lat tłumienia złości to rzeczywiście potężna siła, kiedy człowiek 

próbuje się jej przeciwstawić. Jakie są teraz twoje uczucia w stosunku do tamtego chłopca?

– Którego chłopca? Allana czy tego, który skrzywdził Bonnie?

– A czy jest między nimi jakaś różnica? – zapytał łagodnie Ken.

Skinęła głową.

– Rozumiem, o co ci chodzi. – Przez chwilę zastanawiała się. Wydaje mi się – powiedziała w 

końcu – że w moim przypadku to już nie jest wściekłość. To uczucie, które pojawia się na krótko 

i zaraz wypala. To, co w tej chwili czuję, raczej przypomina... niesmak. Czy może nawet litość.

Lekarz z aprobatą skinął głową.

– To bardzo dobrze, Leah, świetnie. A teraz – podjął spokojnie możemy iść dalej do przodu z 

twoimi wspomnieniami.. Czy przypomniało ci się już wszystko z okresu dojrzewania? – Leah ze 

znużeniem skinęła głową.

– Chyba tak. Ken? – powiedziała z nagłym zainteresowaniem.

– Tak?

–  Czy  ty  już  to  wszystko  wcześniej  wiedziałeś?  Wiedziałeś,  jak  żyłam,  co  robiłam  jako 

dziecko i wśród jakich ludzi się obracałam?

–  Prawie  wszystko  –  odparł.  –  Po  początkowym  okresie  oporów  zaczęłaś  mówić  dość 

swobodnie pod wpływem hipnozy.

– Ale nigdy nie  kazałeś mi tamtych rzeczy wspominać. A potem nie pamiętałam z mojego 

życia prawie nic... Cały ten okres był jak... jak niewyraźna smuga.

Lekarz poważnie skinął głową.

– Takie wrażenie od początku odnosiłem – że te niewyraźne wspomnienia kryją jakiś dramat 

przeżyty  we  wcześniejszym  dzieciństwie.  Miałem  nadzieję,  że  wydobędę  to  z  ciebie  w  sposób 

naturalny, nie przez hipnozę. I widzę, że to się właśnie wreszcie dokonało.

Leah głęboko zaczerpnęła tchu i złapała za brzeg kołdry patrząc na okrągłą, dobrotliwą twarz 

lekarza.

– Ken...

– Słucham cię, kochanie.

– Nie możemy już tego dłużej odkładać, prawda? Musimy porozmawiać o tym, co się stało.

– A co się stało, Leah?

– Ty wiesz. Wiesz, co zrobiłam i dlaczego i jak to się stało, że Paul o mało nie...

Leah zobaczyła zatroskaną minę Kena i gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Czy Paul... czy mu naprawdę nic się nie stało? Powiedz mi, Ken. Powiedz mi!

–  Paul czuje się  znakomicie.  Spaceruje  w  tej  chwili  nerwowo po  poczekalni  i  domaga  się, 

żeby go do ciebie wpuścić.

Leah zbladła jak ściana.

– Ile on wie, Ken? Czy wie o... o tym człowieku? Czy wie, co zrobiłam?

background image

–  Wszyscy  jak  do  tej  pory  niewiele  wiemy,  Leah.  Mamy  tylko  jakieś  strzępy  opowieści 

młodego  Tima,  który  definitywnie  zamknął  usta  w  momencie,  kiedy  się  zorientował,  że  może 

sobie zaszkodzić. Wydaje się, że w jakimś stopniu czuje się odpowiedzialny za to, co się stało, 

ale nie zdołaliśmy jeszcze ustalić jego powiązań z bandziorem, jeśli w ogóle jakieś były, ani czy 

zostałaś postrzelona umyślnie. Wszystko to jest na razie plątaniną niejasnych faktów i domysłów.

Leah odwróciła się, żeby spojrzeć przez okno na błękitne letnie niebo. Wreszcie westchnęła i 

zaczęła  mówić.  Opowiadała  Kenowi,  jak  jej  nienawiść  do  Paula  rosła  z  każdą  jego  krytyczną 

uwagą  skierowaną  pod  jej  adresem,  jak  wreszcie  stała  się  tak  potężną  siłą,  że  Leah  przestała 

panować nad emocjami i zaczęła rozpytywać O ludzi, którzy zabijają dla pieniędzy.

Ken odchylił się do tyłu i ze starannie wyreżyserowaną obojętnością robił notatki.

– Co po tym wszystkim o mnie myślisz? – spytała tonem pełnym goryczy.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Dokładnie to, co mówię. Jaka jest twoja opinia o kobiecie, która usiłowała zabić swojego 

męża?  Zwłaszcza  jeśli  to  jest  człowiek,  który  nigdy  w  życiu  nie  popełnił  świadomie  żadnego 

okrucieństwa ani nie zrobił nic złego. Jaka kobieta mogła się na coś takiego ważyć?!

Lekarz w milczeniu, ze spokojem, patrzył w jej pełne udręki oczy.

– Powiedz mi! – nalegała. – Powiedz mi, co o mnie myślisz!

–  Jeszcze  nie  skończyłaś  swojej  historii  –  uświadomił  jej  łagodnie.  –  Jeszcze  mi  nie 

powiedziałaś, co się stało potem, jak zaczęłaś zbierać te informacje.

Leah westchnęła i czując piekący ból, ułożyła się wygodniej na łóżku.

–  Słyszałam  o  takim  facecie,  który  ma  na  imię  Joe  –  zaczęła  znużonym  głosem,  który 

przypominał szept.

–  Umówiłam  się  z  nim  na  spotkanie  w  pewnym  barze  i  jako  zaliczkę  wzięłam  ze  sobą 

pierścionek ze szmaragdem. Zawarłam z nim wtedy umowę, ale jak wyszłam z knajpy, napadło 

mnie  dwóch  mężczyzn,  którzy  mnie  wcześniej  widzieli  z  tym  pierścionkiem  w  lombardzie. 

Kiedy im powiedziałam, że nie mam tego pierścionka, zaczęli mnie bić. A potem ocknęłam się tu 

w szpitalu i kompletnie nic nie pamiętałam. To wszystko.

– Obawiam się, że nie wszystko, Leah. Posłała mu krótkie, pytające spojrzenie.

–  To  nie  wyjaśnia  tego,  co  się  wydarzyło  wczoraj  –  powiedział  łagodnie  Ken.  –  Skąd  się 

wzięłaś w chacie Paula? Dlaczego byłaś ubrana w jego rzeczy?

– Bo... – wyszeptała z wyrazem bólu na twarzy – bo potem, jak zobaczyłam Bonnie z tym 

chłopakiem, wszystko mi się przypomniało. Wiedziałam, co zrobiłam, i że to się wkrótce stanie. 

Było już za późno na cokolwiek. Nie mogłam zadzwonić do ciebie z prośbą o pomoc, bo akurat 

wyjechałeś.  Ani  nie  mogłam  nikogo  ostrzec,  a  szczególnie  Paula,  bo  by  się  o  wszystkim 

dowiedział  i  znienawidził  mnie  jeszcze  bardziej.  A  nie  chciałam  żyć  ze  świadomością,  że  on 

mnie nienawidzi. Więc poszłam tam do niego – mówiła Leah dalej monotonnym, beznamiętnym 

głosem – i spędziłam z nim noc, żeby... żeby się z nim pożegnać...

background image

Pokręciła głową i popatrzyła na lekarza, który w milczeniu dał jej znak, że ma mówić dalej.

– A potem rano, kiedy jeszcze było ciemno, wstałam, ubrałam się w jego rzeczy i wyszłam 

na ganek w nadziei, że mnie wezmą za Paula.

– Chciałaś zginąć, Leah? Zmarszczyła brwi –  Wiedziałam, że któreś z nas musi zginąć, bo 

już było za późno, żeby ich powstrzymać. A nie chciałam, żeby to był Paul.

– Tak bardzo go kochasz?

– Kocham go bardziej niż kogokolwiek na świecie. Ken Holcross przetarł nagle ręką oczy i 

spojrzał do notatnika.

– Ken? – zagadnęła go Leah niespokojnie.

–  Czy  chciałabyś  teraz  porozmawiać  z  Paulem?  Spojrzała  na  niego  rozszerzonymi  z 

przerażenia oczami.

– Nie! – wyszeptała z naciskiem. – Proszę cię, Ken, nie każ mi z nim rozmawiać. Nie chcę 

go widzieć już nigdy w życiu.

– Ale dopiero co powiedziałaś...

– Czy jesteś pewien, że Paul nie wie, co zrobiłam? Ken Holcross potrząsnął głową.

–  Tim  jest  w  tej  chwili  na  policji  i  sądzę,  że  wszystko  powie.  Rozumiem,  że  był  w  to 

zamieszany?

– Nie wiem... Ten mężczyzna... ten Joe... – urwała i wzdrygnęła się z obrzydzeniem – mówił 

mi, że będzie miał pomocnika. Przypuszczam, że to mógł być właśnie Tim. Bo Tim przyszedł do 

pracy na farmie zaraz potem, jak zawarłam z Joe'em tę umowę, prawda? Ale mówiłeś...

– Tim pomógł Paulowi uratować ci życie – powiedział Ken. – I nawet jeśli był wspólnikiem 

tamtego, to gdyby uciekł ze strachu o własną skórę, prawdopodobnie byś nie przeżyła.

– Mam nadzieję, że go nie potraktują zbyt surowo. To jeszcze dzieciak, Ken.

–  To  prawda,  wziąwszy  pod  uwagę  jego  późniejsze  zachowanie  i  fakt,  że  nikt  przeciwko 

niemu nie będzie zeznawał.

– A co z tym drugim?

– Nie żyje, Leah – spokojnie powiedział lekarz. – Potem, jak Joe do ciebie strzelił, zaczęli się 

bić  i  Tim  uderzył  go  kolbą  strzelby  w  głowę,  bo  nie  chciał,  żeby  zastrzelił  Paula.  Podczas  tej 

bójki Joe umarł na atak serca.

– W przeciwnym razie z pewnością zabiłby Paula, tak? Ken Holcross skinął głową.

– O Boże – jęknęła Leah i ukryła twarz w dłoniach. Lekarz obserwował ją w milczeniu.

– I Paul jeszcze tego wszystkiego nie wie? Ken potrząsnął głową.

– On myśli, że to był kłusownik polujący nielegalnie w lesie, a co do Tima, to że albo był 

jego wspólnikiem, albo się na niego natknął i usiłował mu przeszkodzić. W każdym razie uważa, 

że ty zostałaś postrzelona przypadkowo, a Tim próbował nie dopuścić do zatarcia śladów.

Oczy  Leah  zabłysły,  kiedy  dotarł  do  niej  sens  słów  Kena.  Patrzyła  w  sufit  myśląc 

gorączkowo, a jej śliczna twarz zdradzała silne emocje.

background image

Wreszcie spojrzała prosto w oczy mężczyźnie, który przy niej siedział.

– Chcę, żebyś powiedział Paulowi. Chcę, żebyś zaraz poszedł i opowiedział Paulowi całą tę 

historię.

– Ależ, Leah, nie ma potrzeby...

–  Owszem,  jest!  –  wykrzyknęła.  Ból  przeszył  jej  pierś  niby  sztylet,  rozchodząc  się  falą 

gorąca po całym ciele. – On to  musi wiedzieć, Ken. Dość już między nami  kłamstw, uników i 

różnych  strasznych,  przemilczanych  rzeczy.  Od  tej  chwili  nie  skłamię  już  nigdy,  jeśli  to  tylko 

będzie  możliwe.  A  jeśli  Paul  mnie  znienawidzi,  to  jest  to  właśnie  cena,  którą  za  to  wszystko 

zapłacę.  Nie  mogę  już  dłużej  być  tchórzem,  bo  w  ten  sposób  będę  go  ranić  jeszcze  bardziej. 

Chcę, żebyś mu powiedział.

–  Leah...  –  Doktor  Holcross  zawiesił  głos,  a  na  jego  łagodnej  twarzy  pojawił  się  wyraz 

niepewności.

Spojrzała  na  niego,  w  dalszym  ciągu  podniecona,  chociaż  zaczęła  ją  już  ogarniać  fala 

bezbrzeżnego smutku i poczucie wielkiej straty.

Paul... Wiedziała, że już nigdy nie będzie blisko niego, że już nigdy nie będzie go całowała, 

dotykała ani patrzyła w jego oczy. Paul...

–  Zanim  podejmiesz  tę  decyzję  –  mówił  właśnie  doktor  Holcross  –  powinnaś  wiedzieć 

jeszcze o jednym.

– Tak? O czym mianowicie?

– Leah, jesteś w ciąży.

– Co takiego?

–  Jesteś  w  ciąży,  kochanie.  Podejrzewałem  to  już  w  czasie  twojej  ostatniej  wizyty  i 

uprzedziłem  szpital,  żeby  zrobili  ci  testy,  jak  tylko  Paul  zawiadomił  mnie  o  twoim  wypadku. 

Dlatego nie chcieli ci dać narkozy. Według ginekologa, jesteś od jakichś sześciu tygodni w ciąży.

Leah myślała powoli. Aha, to stąd te mdłości...

–  Nie  miałaś  żadnej  tajemniczej  choroby.  Po  prostu  zwykłe  poranne  mdłości  –  powiedział 

Ken, próbując się uśmiechnąć.

Leah patrzyła na niego, usiłując to wszystko ogarnąć.

– Dziecko... – zaczęła niepewnie. – Czy... czy to nie zaszkodziło dziecku?

– Wszystko wskazuje na to, że nie. Lekarze byli bardzo ostrożni z lekami podczas operacji, a 

potem zrobili ci różne badania, w tym USG. Wszystko jest w porządku, Leah.

Znów zamilkła nie mogąc pojąć cudu, jaki jej się zdarzył.

– A więc – podjął Ken Holcross – zważywszy, co będzie czuł Paul, kiedy mu powiemy, czy 

nie uważasz, że byłoby lepiej...

– A o dziecku Paul też nie wie?

–  Jeszcze  nie.  Decyzję  co  do  tego,  jak  poinformować  ciebie  i  twojego  męża,  lekarze 

pozostawili mnie. Uznałem, że najpierw powinienem powiedzieć tobie.

background image

– Nie mów mu. – Leah zaczęła myśleć intensywnie. – Ken, nie chcę, żebyś mu mówił.

W jej twarzy tyle było powagi i determinacji, że popatrzył na nią w zdumieniu. – Leah... –

zaczął.

– Nie mów mu – powtórzyła stanowczo. – Paul jest tak odpowiedzialnym człowiekiem, że 

jak  się  o  tym  dowie,  zostanie  ze  mną  niezależnie  od  tego,  co  o  mnie  myśli.  A  to  jest  ostatnia 

rzecz, której bym sobie życzyła. Ken, proszę cię, nie mów mu o dziecku.

Dziecko,  pomyślała  z  radością  słysząc,  jak  to  słowo  odbija  się  echem  w  jej  świadomości. 

Spodziewam się dziecka.

Potrząsnęła głową uświadamiając sobie, jak starannie zawsze unikała zajścia w ciążę, ile razy 

okłamywała Paula, że nie bierze środków antykoncepcyjnych.

A Paul tak bardzo pragnął dziecka...

–  Powiedz  mu  tylko  o  tym  bandziorze  –  podjęła  zdecydowanym,  napiętym  głosem.  –

Powiedz mu, że wynajęłam faceta, żeby go zabił. Powiedz mu, że tak strasznie jest mi wstyd i 

przykro,  że  dałabym  wszystko,  żeby  to  cofnąć.  Ale  już  teraz  nic  się  nie  da  zrobić.  Stało  się  i 

musimy spojrzeć prawdzie w oczy.

– Leah, nie musisz tego robić.

–  Owszem,  muszę.  Powiedz  mu,  Ken  –  powtórzyła  raz  jeszcze.  –  Opowiedz  mu  całą  tę 

historię i jeżeli jeszcze potem będzie chciał ze mną rozmawiać, to niech tu przyjdzie. A jeśli nie 

zechce mieć ze mną więcej do czynienia, to  go tylko uspokój, że czuję się zupełnie dobrze, że 

jestem przy zdrowych zmysłach i że mu w każdej chwili dam rozwód na takich warunkach, jakie 

podyktuje. I nie musi mnie już nigdy więcej widzieć na oczy.

– Leah... – powtórzył lekarz bezradnie.

Spojrzała na niego i dostrzegła w jego twarzy rozpacz.

– Dobry terapeuta nigdy nie okazuje uczuć, Ken. – Usiłowała się uśmiechnąć. – Proszę cię, 

idź  i  porozmawiaj  z  Paulem.  Powiedz  mu,  jaką  kobietą  jest  jego  żona,  i  niech  sam  podejmie 

decyzję.

background image

Rozdział 15

Leah  długo  leżała  w  milczeniu,  podziwiając  przez  okno  letni  poranek.  Do  pokoju  zajrzał 

salowy  ze  śniadaniem,  ale  potrząsnęła  głową  i  oddaliła  go  gestem  ręki.  Na  korytarzu  słyszała 

przytłumione  odgłosy  rozmów,  sprzątania  i  turkot  wózków.  Ale  w  dalszym  ciągu  nikt  nie 

zakłócał jej spokoju.

Obserwując chmurki z perłową poświatą dryfujące po  czystym, błękitnym niebie, czuła się 

jakaś dziwnie lekka i z niczym nie związana.

To  dlatego,  że  wszystko  straciłam,  powiedziała  sobie  spokojnie.  O  nic  nie  muszę  się  już 

martwić i dlatego jestem taka spokojna.

Myślała o  Paulu, usiłowała  sobie  wyobrazić jego  reakcję po  tym,  jak  Ken opowiedział  mu 

całą historię. Jeżeli nie mógł na nią patrzeć po tamtym wieczorze, kiedy byli na kolacji i kiedy na 

niego krzyczała, to co dopiero po takim ponurym odkryciu.

Zasępiła się, po czym odsunęła od siebie tę myśl.

Paula nie ma.

Już dowiedział się prawdy i pogardza nią. Wiedziała, że zasłużyła na to. Wyszła za niego za 

mąż z  wyrachowania.  Chodziło  jej o  bogactwo  i poczucie bezpieczeństwa,  które Paul mógł jej 

zapewnić, a zupełnie się nie zastanawiała, co da mu w zamian.

Oszukała  Paula.  Za  jego  dobroć,  cierpliwość  i  zrozumienie  odpłaciła  mu  lodowatym 

okrucieństwem  i  fałszem.  Dopiero  teraz,  kiedy  już  było  za  późno,  zrozumiała,  jak  bardzo  go 

kocha i jak głębokie jest jej uczucie.

Westchnęła i znów wyjrzała przez okno.

Zraszacze  na  trawnikach  szpitalnych  wysyłały  w  słońce  mieniące  się  łuki  wody,  które 

spływały  na  ziemię  tęczowymi  kaskadami.  Przez  otwarte  okna  wpadał  do  pokoju  zapach 

mokrych  kwiatów  i  świeżo  ściętej  trawy,  zaś  z parku  po  drugiej  stronie  ulicy  dochodził  śpiew 

ptaków. Na myśl o pięknie czerwcowego poranka jej serce zabiło żywiej.

Nieśmiało, wstrzymując oddech, położyła rękę na brzuchu.

Dziecko.

Ze wzruszeniem myślała o nowym życiu, które się w niej budziło, stanowiącym część jej i 

Paula.  O  nowym  życiu,  które  rosło  bezpiecznie  wewnątrz  jej  ciała,  niezależnie  od  wszystkich 

niepokojów i niebezpieczeństw.

– Kocham cię – wyszeptała do swojego dziecka. – Kocham cię.

Jeszcze  nie  wiem,  jak  sobie  poradzimy,  ale  będę  cię  strzegła  jak  oka  w  głowie  i  zrobię 

wszystko, żeby samotność i strach nigdy ci nie zagroziły.

Na  myśl  o  własnym  dzieciństwie  i  o  tym,  jak  bardzo  pragnie  stworzyć  swemu  dziecku 

szczęśliwsze życie, z oczu popłynęły jej łzy.

background image

–  Mam  nadzieję,  że  kiedyś  poznasz  swojego  ojca  –  mówiła  dalej  ze  smutkiem.  –  To 

najwspanialszy  człowiek  na  świecie.  O  Boże,  mam  nadzieję,  że  mi  kiedyś  to  wszystko 

przebaczysz...

W tym momencie do pokoju wszedł Paul. Przez chwilę stał i w milczeniu spoglądał na żonę. 

Patrzyła  na niego szeroko  otwartymi oczami.  Jego  potężna sylwetka,  złociste włosy, wspaniałe 

orzechowe oczy i smagła cera od nowa zrobiły na niej wrażenie.

– Jak się masz, Leah – rzekł spokojnie. Usiłowała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w 

gardle. Mogła tylko na niego patrzeć, z miłością i smutkiem.

Paul  sięgnął  do  kieszeni  skórzanej  kurtki  i  wyjął  z  niej  małą  plastikową  fiolkę,  którą 

wyciągnął do światła tak, żeby ją Leah mogła zobaczyć.

Nachyliła  się,  rażona  nagłym,  przeszywającym  bólem  w  klatce  piersiowej.  Zmarszczyła 

czoło, zdziwiona widokiem niebieskich kapsułek.

–  Proszki  nasenne  –  wyjaśnił  krótko  Paul.  –  Dała  mi  je  wczoraj  Bonnie,  kiedy  miałaś 

operację.

Leah, w dalszym ciągu zaskoczona, patrzyła, jak Paul wysypuje pigułki do umywalki w rogu 

pokoju i starannie spłukuje wodą.

–  Bonnie  wykradła  je  wiosną  z  twojej  apteczki.  Powiedziała  mi,  że  chciała  popełnić 

samobójstwo.

Leah gwałtownie wciągnęła powietrze, patrząc ze zgrozą na swojego męża.

Paul wyrzucił do kosza pustą fiolkę i usiadł przy łóżku żony, delikatnie biorąc ją za rękę.

–  Bonnie  powiedziała  mi,  że  uratowałaś  jej  życie.  Pomogłaś  jej  zaakceptować  siebie  i 

dodałaś  bodźca  do  tego,  żeby  spróbowała  coś  ze  sobą  zrobić.  Jest  przekonana,  że  bez  twojej 

pomocy już dawno by nie żyła.

– Paul... ja... nie wiem, co powiedzieć. Nie wiedziałam...

– Zrobiłaś tak wiele dla nas wszystkich, Leah, przez samo to, że jesteś sobą i że nas kochasz.

Leah  dalej  patrzyła  na  niego,  zmieszana  jego  słowami  i  zachowaniem,  bezskutecznie 

próbując coś powiedzieć.

Wzdrygnęła  się  na  wspomnienie  jego  spojrzenia,  pełnego  zimnej  nienawiści,  kiedy  kilka 

miesięcy temu  obudziła  się po  napadzie  i  zobaczyła  go przy swoim  łóżku.  Ale teraz  w oczach 

Paula nie było nienawiści. Płonęły ciepłym blaskiem miłości, czułości i spokoju, jakiego nigdy w 

nich nie widziała.

– Paul... – wyszeptała onieśmielona. – Paul, czy Ken ci nie mówił o...

– Owszem – odparł Paul łagodnie. – Owszem, mówił mi, kochanie. Ale nie będziemy o tym 

rozmawiali, chyba że na twoje wyraźne życzenie. Wszystko to już mamy za sobą i ja cię kocham, 

Leah. Kocham cię bardziej, niż potrafię to wyrazić, chociaż nigdy nie przestanę próbować.

– Ale... aleja wynajęłam tamtego mężczyznę, żeby...

background image

–  Leah  –  powiedział  Paul  głosem  drżącym  od  tłumionych  emocji  –  byłaś  gotowa  za  mnie 

umrzeć. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak się czułem, kiedy Ken mi o tym powiedział. Ile trzeba 

było do tego miłości i odwagi...

Leah ze zdumieniem spojrzała na lśniące w jego oczach łzy.

– Och, Paul... – szepnęła.

– Odzyskałaś te wszystkie bolesne wspomnienia – podjął wzruszony. – Przypomniałaś sobie 

całe życie, ale cię to nie zmieniło. Cały czas mnie chronisz. Jestem głęboko zawstydzony...

– Ty? – wyszeptała. – Dlaczego ty miałbyś czuć się zawstydzony?

– Bo ci nie pomagałem. Tak byłem zajęty sobą i własnym cierpieniem, że wystarczyła jedna 

przykrość, żebym się od ciebie odwrócił. Już nigdy się to nie powtórzy, Leah. Od dziś wszystkim 

trudnościom  będziemy  wspólnie  stawiali  czoło.  Będziemy  rozmawiali  o  wszystkim,  co  ci  się 

przypomni, dopóki pozostanie choćby jedno bolesne wspomnienie, które mogłoby nas zranić.

Leah patrzyła na niego bez tchu, czując, jak drga w niej i rośnie płomyk szczęścia i nadziei. 

Bała  się,  że  otulona  w  obłok  tego  nowego  ciepła  uniesie  się  gdzieś  w  górę,  pomiędzy  różowe 

chmury, i całkowicie straci kontakt z rzeczywistością.

–  Och,  Paul...  –  Wyciągnęła  rękę  i  drżącymi  palcami  zaczęła  gładzić  jego  pierś,  mokre 

policzki, usta i powieki.

Nagle coś jej się przypomniało i uśmiechnęła się pogodnie.

– Kochanie, jest coś takiego, o czym musimy zaraz porozmawiać.

Paul czule przycisnął jej rękę do ust.

– Nie, nie teraz. Teraz mów mi tylko, że mnie kochasz. Nic więcej mnie nie obchodzi.

Potrząsnęła głową.

– Paul, och, Paul, naprawdę nie wiem, jak mam ci to powiedzieć.

Paul zbladł nagle i spojrzał na nią z niepokojem.

– Co masz mi powiedzieć? Leah, o co chodzi? Uśmiechnęła się tkliwie. Była tak szczęśliwa, 

że ledwie mogła mówić.

– Paul, jestem... jestem w ciąży, kochanie. Będziemy mieli dziecko.

Roześmiała  się  głośno  na  widok  nagłej  zmiany  w  jego  twarzy.  W  przeciągu  kilku  sekund 

odmalowały się na niej szczęście, troska, lęk i niepewność.

– Leah! Czy jesteś pewna?

– Ken dziś mi o tym powiedział. Twierdzi, że od sześciu tygodni, a więc musiało się to stać 

tamtej pierwszej nocy.

– I wszystko jest w porządku? Nic dziecku nie grozi?

– Nic a nic. Ken był mądrzejszy niż my oboje. Już od paru tygodni podejrzewał, że mogę być 

w ciąży i ostrzegł lekarzy, żeby uważali z narkozą.

–  Leah  –  wyszeptał  Paul  w  uniesieniu.  –  Nawet  sobie  nie  wyobrażasz,  jak  bardzo  cię 

kocham.

background image

Chciała  mu  coś  odpowiedzieć,  zapewnić,  że  go  ubóstwia,  ale  ogarniała  ją  coraz  większa 

senność. A zresztą, uznała, będzie jeszcze czas, żeby mówić mu takie rzeczy.

Mamy  na  to  całe  życie,  myślała  w  sennym  rozleniwieniu,  znów  szybując  wśród  ciepłych, 

różowych obłoków szczęścia, podczas gdy jej mąż tulił swoją jasną głowę do jej piersi tuż nad 

miejscem, gdzie biło małe serduszko ich dziecka.

Leah miała jakieś mistyczne poczucie spełnienia, jakby przeznaczenie zatoczyło pełne koło 

odnajdując  wreszcie  punkt  równowagi.  Wezbrał  w  niej  optymizm  i  radosne  przekonanie,  że 

przyszłość jest cudowna i że zatriumfuje dobro. A gwałt i okrucieństwo zostaną pokonane przez 

mężczyzn tak wspaniałych jak ten, którego trzymała w ramionach. Co zaś do dziecka, które czuła 

pod sercem... Nie miała wątpliwości, że będzie żyło otoczone miłością i czułością i że nigdy nie 

zazna cierpień, jakie były jej udziałem.

Kiedyś,  myślała  sennie  głaszcząc  swojego  męża  po  włosach,  życie  dla  wszystkich  będzie 

inne. Świat stanie się cudownym miejscem z bajki, gdzie mężczyźni i kobiety będą się do siebie 

odnosili z miłością i zrozumieniem, a niewinne dzieci traktowali jak największy skarb.

Bo tylko wtedy dzieci będą bezpieczne, zawsze i wszędzie.