background image

 

THOMPSON  VICKI  LEWIS 

 

Skradziony pocałunek 

  

background image

Rozdział 1 

- Zrobione, Pete. Właśnie wysłałem mego chłopca na spotkanie z 

twoją  córką.  -  Ernie  Tremayne  leżał  samotnie  w  białym  szpitalnym 

pokoju i nasłuchiwał pikania monitora, któremu towarzyszyło walenie 

piorunów  za  oknem.  -  Szkoda  tylko,  że  nie  mogę  posłużyć  im  za 

arbitra, jak dawniej.  

„Ładny  był  z  ciebie  arbiter,  Ernie.  Przekupywałeś  te  dzieciaki 

lodami,  żeby  przestały  się  kłócić.  Beth  i  Alana  mówiły  mi,  że 

wszczynały bójki z Mikiem tylko po to, by dostać te cholerne lody."  

Ernie zachichotał, choć od śmiechu bolała go klatka piersiowa w 

miejscu cięcia.  

- Tak, Mike też mi o tym kiedyś powiedział. Tęsknię za dawnymi 

czasami,  Pete.  I  to  bardzo.  Ten  atak  serca  to  prawdziwa  udręka,  ale 

jeśli dzięki temu nasze dzieciaki znów zaczną ze sobą rozmawiać...  

Do pokoju zajrzała pielęgniarka.  

- Panie Tremayne? Godziny odwiedzin... Och, pan jest sam.  

- Tak. Po prostu mówię do siebie, Judy.  

- Mogłabym coś dla pana zrobić? Wprawdzie jeszcze nie pora na 

zastrzyk, ale...  

- Ma pani przy sobie cygara?  

Uśmiechnęła się szeroko.  

- Przykro mi, ale przed godziną wypaliłam ostatnie.  

-  A  więc nic nie możesz dla mnie zrobić, Judy.  Lepiej zajmij się 

chorymi.  

background image

-  Proszę  wcisnąć  guzik  do  dyżurki,  jeśli  będzie  pan  czegoś 

potrzebował.  Oczywiście  poza  cygarami.  -  Pielęgniarka  wycofała  się 

do holu.  

Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zwierzył się jej, że rozmawia 

właśnie  ze  swoim  starym  przyjacielem  i  wspólnikiem  Pete'em 

Nightingale'em.  Pewnie  nieraz  miewała  pacjentów  w  tym  stanie, 

mówiących  do  zmarłych  przyjaciół  i  krewnych.  Na  pewno  nie 

uwierzyłaby, że Pete mu odpowiedział.  

Ernie  doszedł  do  wniosku,  że  udało  mu  się  nawiązać  kontakt  z 

Pete'em  w  ciągu  kilku  sekund,  które  spędził  po  tamtej  stronie,  kiedy 

lekarze  na  sali  operacyjnej  usiłowali  przywrócić  pracę  jego  serca. 

Przyjaciel naprawdę ucieszył się na jego widok, a teraz mogli ze sobą 

rozmawiać, co było dla Erniego sporą pociechą. Miał nadzieję, że dla 

Pete'a też.  

Oczywiście  nie  zamierzał  wspominać  o  niczym  personelowi 

szpitala.  Pewne  jak  dwa  razy  dwa,  że  dopisaliby  w  jego  karcie 

choroby starcze zaburzenia tuż obok choroby serca. A więc zatrzyma 

tę  informację  dla  siebie.  Może  pewnego  dnia  opowie  o  tym  Beth  i 

Alanie.  

 

Centrum  Medyczne  w  Tucson  dzieliło  od  małego  miasteczka 

Bisbee  półtorej  godziny  jazdy.  Przez  całą  drogę  Mike  Tremayne 

zastanawiał  się,  co  powiedzieć  Beth  Nightingale.  Mógłby  zacząć  od 

przeprosin. Do diabła, sporo się tego nazbierało.  

background image

Nieźle narozrabiał przed ośmiu laty,  narażając się obu siostrom i 

zrywając najcenniejsze przyjaźnie w swym życiu. Co gorsza, poczucie 

winy nie pozwalało mu na odwiedziny u ojca. Od wyjazdu z miasta w 

noc poprzedzającą ślub z Alaną przyjechał do domu tylko dwukrotnie, 

i  to  na  krótko,  ponieważ  bał  się  natknąć  przypadkowo  na  którąś  z 

sióstr.  

Tym samym przez lata krzywdził zarówno siebie, jak i człowieka, 

którego kochał najbardziej na świecie. Chociaż dziś, w tym sterylnym, 

przerażającym  szpitalnym  pokoju  Ernie  nie  wypowiedział  ani  słowa 

wyrzutu,  Mike'a  ogarnął  żal  za  cennymi  chwilami,  których  tak 

lekkomyślnie się pozbawił.  

Nad  górami  gromadziły  się  chmury  burzowe,  a  błyskawice 

przecinały  ciemności.  Bezmiar  nocnego  nieba  i  rzadka  pustynna 

roślinność w niczym nie przypominały dżungli, do której przez te lata 

przywykł. Ale Arizona na swój sposób była równie nieujarzmiona jak 

Amazonia, a Mike uwielbiał te gwałtowne letnie burze. Podobnie jak 

Alana. Za to Beth kuliła się przy każdym grzmocie.  

Beth.  Nie  widział  jej  od  ośmiu  lat  -  całą  wieczność.  I  przez  te 

osiem lat prześladowały go myśli o tym, jak potoczyłyby się sprawy, 

gdyby  wówczas  nie  uciekł.  Nawet  w  głębi  deszczowych  lasów, 

tysiące  kilometrów  od  Beth,  czasami  budził  się,  czując  na  wargach 

smak zakazanego pocałunku, pocałunku, który zmienił wszystko...  

 

Kiedy Beth otwierała tylne drzwi swego studia witrażu, w oddali 

rozległ  się  grzmot.  Pospiesznie  weszła  do  środka  i  przeszła  przez 

background image

pracownię  do  sklepu,  gdzie  w  oknach  i  na  stelażach  z kutego  żelaza, 

które zrobił dla niej Ernie w swoim warsztacie, zwieszały się szklane 

kompozycje w barwach tęczy.  

Lada  chwila  powinien  pojawić  się  Colby  Huxford.  Nie  zdążyła 

zjeść  kolacji,  ale  wizyta  u  Erniego  w  szpitalu  była  ważniejsza. 

Rozmowa  z  Erniem  rozczarowała  ją.  Sądziła,  że  na  wiadomość,  iż 

znalazła  kogoś,  kto  przejmie  produkcję  krajaków  do  szkła,  które 

niedawno  zaczęli  sprzedawać  jako  spółka  Tremayne  -  Nightingale, 

zrobi mu się lżej na sercu. Wprawdzie musieliby przekazać prawa do 

patentu  chicagowskiej  firmie  Handmade,  którą  reprezentował 

Huxford,  ale  przynajmniej  zamówienia  byłyby  realizowane  w 

terminie.  

Ale Erniemu wcale się ten pomysł nie spodobał. Błagał ją, by nie 

oddawała patentu, obiecując, że lada dzień wyjdzie ze szpitala i wróci 

do  pracy.  Nie  wierzyła  w  to.  Odstąpienie  patentu  firmie  Handmade 

wydawało się jedynym wyjściem.  

Zatrzymała wzrok na dużym okrągłym witrażu, który zdominował 

okno  wystawowe.  Wewnątrz  sklepu  kolory  wieczorem  traciły  blask, 

ale  gdy  patrzyło  się  z  ulicy,  witraż  promieniował.  Zdawała  sobie 

sprawę,  że  kusi  los,  zostawiając  go  na  widoku,  ale  Ernie  nie 

wspominał  o  przyjeździe  Mike'a,  a  to  szkło  było  jej  najlepszym 

dziełem. Na szczęście nikt się nie domyślał, że przedstawiało również 

najbardziej grzeszną, najwspanialszą chwilę w jej życiu.  

Mike odgadłby to natychmiast, ale ostatnio słyszała, że  wyruszył 

z  kolejną  ekspedycją  botaników  w  głąb  brazylijskich  lasów 

background image

deszczowych,  spełniając  tym  samym  swoje  marzenia.  Dżungla  w 

dorzeczu  Amazonki  fascynowała  go  od  dzieciństwa.  Jedną  ze  ścian 

jego  pokoju  pokrywał  wielobarwny  fresk  przedstawiający  papugi, 

małpy i jaguary na tle soczystej, tropikalnej zieleni.  

Mike  uwielbiał  odwiedziny  w  zoo  i  przysiągł  sobie,  że  zobaczy 

każde  z  tych  zwierząt  w  naturalnym  środowisku.  Przez  wyprawy  do 

dżungli  często  był  jednak  nieosiągalny  i  lekarze  nie  mogli 

skontaktować się z nim, kiedy Ernie dostał ataku serca.  

Pojawienie  się  bez  uprzedzenia  byłoby  w  stylu  Mike'a.  Może 

powinna  zdjąć  ten  witraż.  Przynajmniej  na  kilka  najbliższych  dni. 

Dotknęła  drewnianej  ramy.  Wtem  przy  krawężniku  zatrzymał  się 

samochód.  Colby  Huxford  wysiadł  z  samochodu  i  przeciął  chodnik, 

więc Beth zostawiła witraż w spokoju.  

Mike  przejechał  tunel  pod  górami  Mule  strzegącymi  wjazdu  do 

Bisbee od zachodu. Miejscowi nazywali go Tunelem Czasu.  

Kiedy  popatrzył  na  światła  dawnego  górniczego  miasteczka, 

pożałował,  że  nie  może  cofnąć  się  w  czasie,  do  tamtej  nocy  przed 

ośmiu  laty.  Gdyby  tylko  mógł  wymazać  ten  najgłupszy  postępek 

swego życia, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.  

Nie  było  jeszcze  dziesiątej,  ale  kręte,  strome  uliczki  Bisbee 

opustoszały. Mike skierował się w dół Main Street, w kierunku studia 

witrażu. Ogarnął go niepokój. Obawiał się tego spotkania bardziej niż 

drapieżnych  jaguarów  i  jadowitych  żmij.  Chętnie  by  je  odłożył,  ale 

obiecał ojcu, że porozmawia z Beth jeszcze tego wieczora, zanim ona 

podejmie jakąś nieodwołalną decyzję.  

background image

Najwyraźniej  rekin  z  Chicago  zamierzał  przejąć  produkcję 

krajaków.  Ojciec  chciał,  by  Mike  powstrzymał  Beth  przed 

podpisaniem  umowy.  Mike  zauważył,  że  Beth  pewnie  natychmiast 

wyrzuci go za drzwi.  

- Nie pozwól jej na to - powiedział Ernie. - Na tym krajaku można 

zarobić mnóstwo pieniędzy. Czuję, że Huxford ma zamiar nas okpić.  

Zupełnie  jakbym  był  jakimś  rycerzem  na  białym  koniu,  myślał 

Mike,  zbliżając  się  do  studia.  Czarna  owca  pasowałaby  lepiej. 

Postanowił  jednak  spróbować  przez  wzgląd  na  ojca  i  Beth.  Był  jej 

winien przynajmniej tyle.  

Ceglany  piętrowy  budynek  ze  sklepem  od  frontu  i  mieszkaniem 

na  górze  stał  w  rzędzie  dziewiętnastowiecznych  kamieniczek  wzdłuż 

Main  Street.  Mike  zaparkował  tuż  za  limuzyną,  bez  wątpienia 

wynajętą  przez  Colby'ego  Huxforda.  Ernie  wiedział,  że  Beth 

wieczorem  ma  się  z  nim  spotkać,  dlatego  wypędził  syna  ze 

szpitalnego  pokoju  i  powiedział  mu,  żeby  zabierał  się  do  Bisbee, 

zanim będzie za późno.  

Pewnie było już za późno o osiem lat, ale mimo wszystko wysiadł 

z  samochodu.  W  drodze  do  studia  spojrzał  na duży  okrągły  witraż  w 

oknie i stanął jak wryty.  

Wpatrywał  się  w  witraż,  nie  mogąc  uwierzyć  własnym  oczom. 

Osiem  lat  znikło,  a  serce  zaczęło  mu  walić  jak  młotem.  Gwałtowną 

falą  powróciły  wspomnienia...  szelest  jej  czerwonej  jedwabnej  sukni, 

kasztanowate włosy ocierające się o jego dłoń, aromat konwalii, który 

background image

owiał  go,  kiedy  pochylił  głowę,  wdychając  jej  pachnący  szampanem 

oddech, dotykając ustami jej warg...  

A teraz, uwięzieni w kręgu szkła wiszącego na wystawie, zastygli 

na zawsze w zakazanym uścisku.  

Mike  zamknął  oczy.  Trochę  wtedy  wypił  i  nie  potrafił  się 

opanować. I ta suknia. Beth nigdy nie nosiła takich rzeczy. Pomyślał, 

że  może  ją  pocałować  po  prostu  po  to,  żeby  zaspokoić  ciekawość, 

zanim  poślubi  jej  siostrę.  W  końcu  znał  ją  niemal  całe  życie,  a  więc 

komu  to  szkodziło?  Ale  nie  wiedział  nic  -  póki  jego  wargi  nie 

odnalazły  jej  ust.  Wciąż  odczuwał  emocje,  których  wówczas 

doznawał,  cudowne  uczucie,  że  wszystko  znalazło  się  na  swoim 

miejscu, i przerażenie na myśl o tym, że wkrótce wszystko rozpadnie 

się na kawałki.  

Próbował sobie wyobrazić, jak mówi Alanie, że nie może się z nią 

ożenić, ponieważ kocha i chyba zawsze kochał jej małą siostrzyczkę. 

Nie potrafił. Alana była dla Beth niczym matka, odkąd ich prawdziwa 

matka  umarła,  kiedy  miały  pięć  i  trzy  lata.  Rozumiał,  że  między 

siostrami istniała silna więź, i wszystko w nim buntowało się na samą 

myśl o tym, by  wbić pomiędzy nie klin. Najprostszym rozwiązaniem 

był  wyjazd  z  miasta.  Wówczas  obie  mogły  go  znienawidzić  i  tak 

pewnie się stało.  

A  przynajmniej  tak  myślał  do  tej  pory.  Teraz  stał  na  chodniku, 

patrząc na dzieło Beth - artystyczną interpretację tamtego namiętnego 

pocałunku.  Przez  jedną  pełną  nadziei  chwilę  wyobrażał  sobie,  że 

umieściła  tę  pracę  w  witrynie  jako  znak  dla  niego.  Ale  to  nie 

background image

wchodziło w grę. Lekarze ojca usiłowali się z nim skontaktować przez 

tydzień. Dopadli go tuż przed odlotem z Manaus. Jeszcze dwadzieścia 

cztery  godziny  i  byłby  w  środku  dżungli.  Nawet  Ernie  przed  paru 

godzinami nie miał pojęcia o jego przyjeździe.  

Zerknął  do  wnętrza  studia.  Rozmawiała  z  chudym  facetem  w 

szarym garniturze. Nikt w Bisbee nie nosił garniturów, więc to musiał 

być  Huxford.  Beth  słuchała  uważnie,  chociaż  obronnym  gestem 

skrzyżowała ramiona na piersiach.  

Na  widok  jej  urody  poczuł  dziwny  ucisk  w  gardle.  Zapomniał  o 

tym,  a  właściwie  zepchnął  wspomnienia  głęboko  na  dno  pamięci. 

Przejechał  dłonią  po  jednodniowym  zaroście.  Szkoda,  że  nie  znalazł 

czasu,  by  się  ogolić  i  zmienić  zmiętą  koszulę  khaki  i  drelichowe 

spodnie, ale ojciec powiedział mu, że powinien się pospieszyć.  

Teraz  pośpiech  nie  wydawał  się  taki  ważny.  Zaczął  ją 

obserwować.  Miała  na  sobie  purpurową  bluzkę  z  długimi  rękawami 

wpuszczoną  w  purpurowo-granatową  powiewną  spódnicę  do  kostek. 

Bluzka  opinała  jej  piersi,  a  pasek  spódnicy  podkreślał  talię,  równie 

szczupłą  jak  wówczas,  kiedy  trzymał  ją  w  objęciach.  Perłowe 

kolczyki zwisały jej niemal do ramion. Przywołał na pamięć delikatne 

rysy  i  gładką  skórę,  która  wydawała  się  przejrzysta  jak  obrabiane 

przez nią szkło. Włosy spływały jej do połowy pleców, podobnie jak 

wtedy.  Witraże  zwisające u sufitu zalśniły czerwonym blaskiem, gdy 

weszła za kontuar.  

background image

Kiedy  Mike  zorientował  się,  że  poszła  po  długopis,  ruszył  do 

akcji. Mniejsza o jego wygląd. Nie mógł dopuścić, by Beth zrzekła się 

praw do krajaka.  

Drzwi studia były zamknięte na zamek. Zabębnił o szklaną szybkę 

u góry. Zerknęła na drzwi, marszcząc czoło. Nagle otworzyła szeroko 

oczy.  Odłożyła  długopis  i  wyszła  zza  kontuaru  jak  lunatyczka. 

Huxford  chyba  ją  o  coś  spytał,  bo  na  chwilę  odwróciła  głowę,  po 

czym z powrotem skupiła uwagę na Mike'u.  

Patrzył jej prosto w oczy przez oszklone drzwi. Gdy się zbliżyła, 

serce  zabiło  mu  gwałtownie.  W  ciągu  tych  ośmiu  lat  widział  oczy 

niejednej kochanki, ale nigdy nie reagował w ten sposób. Zapomniał, 

jak hipnotyzujące może być spojrzenie tych niebieskich oczu. Jednak 

tym  razem  nie  zaiskrzyły  się  na  powitanie  jak  kiedyś.  Płonął  w  nich 

zimny, ponury ogień. W końcu odsunęła zasuwkę i uchyliła drzwi.  

- A więc przyjechałeś?  

- Jadę prosto ze szpitala.  

- Byłam tam dziś po południu. - Mówiła tak, jakby brakowało jej 

tchu. - Ernie nic nie wspominał o twoim przyjeździe.  

Mike pozwolił sobie na uśmiech.  

- Nie wiedział. Witaj, Beth. Dobrze cię znów widzieć. Wyglądasz 

cudownie, jak zawsze.  

Nie odpowiedziała mu uśmiechem.  

- Czego chcesz?  

-  Żeby  na  świecie  zapanował  pokój.  -  Kiedy  poruszyła  się,  by 

zamknąć drzwi, dodał: - I kilku chwil rozmowy.  

background image

- Jestem zajęta.  

Z  westchnieniem  potarł  kark.  Marzył  o  odejściu,  jej  lodowata 

odpowiedź  była  właśnie  tym,  czego  się  spodziewał.  Ale  pamiętał  o 

dwóch  rzeczach  -  obietnicy  danej  ojcu,  który  w  końcu  był 

wspólnikiem w tym interesie, i o witrażu w oknie studia. Zniżył głos.  

-  Ojciec  powiedział  mi  o  Huxfordzie  i  jego  ofercie.  Nie 

zamierzasz dzisiaj niczego podpisywać, prawda?  

- To nie twoja sprawa. Dobranoc, Michael.  

Wyciągnął  rękę,  by  powstrzymać  Beth  przed  zatrzaśnięciem 

drzwi.  

- Mój ojciec jest twoim wspólnikiem, prawda?  

- Tak.  

-  A  mnie  wyznaczył  swoim  pełnomocnikiem,  a  więc  to  również 

moja sprawa.  

- Ernie cię przysłał?  

-  Tak.  Z  propozycją.  Powinnaś  przynajmniej  mnie  wysłuchać. 

Jesteś mu to winna.  

- Nie powinno go obchodzić, co się stanie z krajakiem. - Zerknęła 

na  niego  niespokojnie.  -  Lekarze  ostrzegali  go,  że  nie  wolno  mu 

niepotrzebnie się gryźć. Musi mieć spokój i wracać do zdrowia. Mike, 

on omal nie...  

- Wiem - wydusił z siebie.  

-  To  moja  wina.  Mamy  mnóstwo  zamówień  i  może  napięcie 

doprowadziło go do tego stanu.  

background image

- Nie obwiniaj się. - Głos Mike'a drżał. W końcu dotarło do niego, 

jak bardzo  ojciec jest  chory,  chociaż nie  chciał  się  z  tym  pogodzić.  - 

Od piętnastego roku życia palił te swoje przeklęte cygara. I nie chciał 

słyszeć 

prawidłowym 

odżywianiu. 

Wszystkie 

te 

lody, 

cheeseburgery,  frytki  i  koktajle  zrobiły  swoje.  To  najnowsze 

przedsięwzięcie nie spowodowało ataku serca, Beth. Nawet o tym nie 

myśl. - Widział, jak walczy ze sobą. Najwidoczniej potrzebowała jego 

pocieszających słów, ale obawiała się odprężyć. - Wiem, że nie chcesz 

mieć  ze  mną  do  czynienia,  ale  tata  prosił  mnie,  bym  tu  przyszedł  i 

przedstawił ci pewien plan. Obiecałem mu, że to zrobię.  

-  Dobrze,  wejdź.  -  Po  krótkim  wahaniu  cofnęła  się  od  drzwi.  - 

Colby i ja właśnie kończyliśmy rozmowę.  

- Beth, nie zamierzasz chyba...  

- Nie dziś. Poza tym i tak nie można nic zrobić bez podpisu twego 

ojca. Zamierzałam tylko dać Colby'emu adresy paru klientów, którzy 

zgodzili się służyć informacją o krajaku.  

-  A,  tak.  -  Jednak  zdążyłbym  się  ogolić,  pomyślał,  wchodząc  do 

studia.  

Beth  z  trudem  zachowywała  spokój,  przedstawiając  Mike'a 

Colby'emu  Huxfordowi.  Należeli  do  dwóch  innych  światów,  niczym 

Indiana Jones i James Bond. Ze sposobu, w jaki uścisnęli sobie dłonie, 

zachowując  kamienne  twarze,  można  było  poznać,  że  nie  znoszą  się 

od pierwszego wejrzenia.  

background image

-  Mike  jest  synem  Erniego  Tremayne'a  -  wyjaśniła.  -  Jest 

przewodnikiem  ekspedycji  naukowych  w  brazylijskich  lasach 

deszczowych.  

-  Ach,  tak.  -  Colby  odgarnął  poły  marynarki  i  oparł  dłonie  na 

biodrach.  -  To  wyjaśnia  ten  ząb  tygrysa,  czy  cokolwiek  to  jest, 

wiszący na pańskiej szyi.  

- Jaguara.  

-  Wszystko  jedno.  Nigdy  nie  miałem  ochoty  tam  się  wybrać. 

Nienawidzę węży.  

-  Naprawdę?  -  zdziwił  się  Mike.  -  A  one  zawsze  mówią  o  panu 

dobrze.  

- Mike! - Beth posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.  

- Nieważne - powiedział Colby. - Byłbym w podobnym nastroju, 

gdybym  właśnie  wrócił  ze  szpitala  od  chorego  ojca.  Naprawdę 

szkoda, że tak się stało.  

- Tak.  

-  Może  to  jednak  najlepsze  dla  krajaka.  Handmade  wykorzysta 

jego potencjał lepiej niż mały warsztat.  

- Najwidoczniej nie zna pan dobrze Beth i mojego ojca - zauważył 

Mike.  

- Świetnie sobie radziliśmy aż do choroby Erniego - dodała Beth. 

Uświadomiła sobie, że nie lubi Colby'ego tak samo jak Mike, ale nie 

mogła sobie pozwolić na fiasko nowego przedsięwzięcia. Zwróciła się 

do  Colby'ego:  -  Robi  się  późno,  a  ty  masz  jeszcze  przed  sobą  długą 

background image

jazdę  do  Tucson.  Dam  ci  teraz  adresy,  o  których  mówiłam,  żebyś 

mógł już wyruszyć.  

- Nie spieszy mi się. - Colby zerknął na Mike'a.  

- A więc ja biorę na siebie zakończenie naszego spotkania. - Beth 

zmusiła  się  do  uśmiechu.  -  Jestem  zmęczona.  Miałam  ciężki dzień.  - 

Weszła za kontuar i wzięła długopis. Drżał jej w palcach.  

Zauważyła,  że  Mike  krąży  po  sklepie.  Gdy  podszedł  do 

„Pocałunku" wiszącego w oknie, zacisnęła zęby. Oczywiście wiedział, 

co przedstawia. Nie wolno jej tracić pewności siebie.  

To nie będzie łatwe, jeśli się weźmie pod uwagę, jak zareagowała 

na  jego  nagłe  przybycie.  Podobno  czas  osłabia  emocje,  ale 

wystarczyło  jedno  spojrzenie  w  bystre  brązowe  oczy,  by  powróciło 

uczucie tęsknoty, z którym zmagała się przez większość życia. Musiał 

się  tu  pojawić  właśnie  teraz  -  nie  ogolony,  w  pomiętym  ubraniu  i... 

seksowny bardziej niż kiedykolwiek.  

Ciekawe,  czy  zabił  jaguara,  którego  ząb  wisiał  na  skórzanym 

rzemyku na jego szyi. Odniosła wrażenie, że wniósł ze sobą do studia 

surowy urok dżungli, ale cóż, życie stawało się bardziej podniecające, 

kiedy  tylko  Mike  Tremayne  znalazł  się  w  pobliżu.  Mimo  jego 

paskudnego charakteru będzie kochała go zawsze, o czym ani on, ani 

Alana nigdy się nie dowiedzą.  

Mike  nawet  nie  próbował  rozmawiać  z  Huxfordem.  Krążył  po 

studiu, oglądając jej prace. Beth przypomniała sobie, że jako dziecko 

interesował się wytwarzaniem witraży. Kiedyś jej ojciec pomógł całej 

trójce  zrobić  szklane  gadżety  na prezenty  pod  choinkę  i  Mike  okazał 

background image

się  w  tym  niezły.  Ale  jako  nastolatek  uznał  to  hobby  za  dobre  dla 

dziewczyn  i  porzucił  je.  Alana  poszła  w  jego  ślady,  a  więc  została 

tylko  Beth,  która  z  czasem  zaczęła  terminować  u  ojca.  Niekiedy 

zazdrościła  Alanie  i  Mike'owi  swobody,  ale  z  drugiej  strony  cieszyła 

ją szczególna więź z ojcem i Erniem.  

Oderwała kartkę z bloczka i podała ją Colby'emu.  

-  Naprawdę  ich  nie  potrzebuję  -  podkreślił.  -  Wierzę,  że  krajak 

jest dobry.  

-  Ale  wciąż  nie  wiesz,  jak dobry.  Rozmowa  z  naszymi  klientami 

pozwoli  ci  się  o  tym  przekonać.  Nie  chcę  rozmawiać  o  kosztach 

odstąpienia patentu, dopóki się z nimi nie skontaktujesz.  

- Zgoda. Zadzwonię do nich. Ale to ty powiedziałaś, że produkcję 

krajaka należy wznowić natychmiast.  

- Chyba możemy poczekać jeszcze dwadzieścia cztery godziny. - 

Uśmiechnęła się z przymusem.  

- A więc podpiszesz dokumenty, kiedy przyjdę jutro wieczorem?  

-  Muszę  jeszcze  przekonać  Erniego,  ale  jeśli  mi  się  uda, 

prawdopodobnie jutro będziemy mogli sfinalizować umowę.  

- Na pewno go przekonasz.  

- Zobaczymy.  

-  Powiedzmy  siódma  wieczór.  Zgoda?  -  Colby  wyciągnął  rękę.  - 

Możemy uczcić to kolacją, jeśli tu, w Bisbee, dają gdzieś przyzwoicie 

jeść.  

Beth  podała  mu  niechętnie  dłoń.  Stanowczo  nie  lubiła  tego  zbyt 

pewnego siebie mężczyzny.  

background image

-  Nasze  restauracje  należą  do  najlepszych  w  południowej 

Arizonie.  

- Naprawdę? Nigdy bym nie przypuszczał. Cóż, w takim razie do 

jutra. - Skierował się do wyjścia. - Miło było pana poznać, Tremayne.  

Mike  skinął  mu  na  pożegnanie  ręką,  po  czym  odwrócił  się  do 

Beth.  

- Skąd go wykopałaś?  

-  Pracuje  dla  chicagowskiej  firmy  o  nazwie  Handmade,  która 

próbuje zdobyć pozycję na rynku sprzętu dla hobbistów. Kiedy Ernie i 

ja  zaczęliśmy  sprzedawać  krajaki,  zobaczyli  nasze  wideo  na  kanale 

zakupów  wysyłkowych  i  natychmiast  się  z  nami  skontaktowali. 

Wtedy nie byliśmy zainteresowani ich ofertą, ale teraz...  

- Teraz byłoby to jeszcze głupsze. Tata mówi, że to hit.  

-  Potrzebujemy  kolejnych  sześciu  miesięcy,  Mike.  -  Zerknęła  na 

zewnątrz.  Samochód  Colby'ego  właśnie  oderwał  się  od  krawężnika. 

Teraz była naprawdę sam na sam z mężczyzną, który w ciągu jednego 

wieczora zdradził zarówno ją, jak i jej siostrę. - Nie mogę czekać, aż 

Ernie  wyzdrowieje.  Gdybyśmy  spóźnili  się  z  zamówieniami,  nasza 

wiarygodność  ległaby  w  gruzach.  Poza  tym  Ernie  nie  powinien dalej 

pracować w takim tempie.  

- Też tak uważam. - Mike odstawił witrażową lampkę nocną. - Na 

szczęście masz mnie.  

- Ciebie?  

-  Mówisz  tak,  jakbyś  myślała,  że  to  żart.  -  Powędrował  w 

kierunku okna.  

background image

-  To  jest  żart.  -  Na  pewno  celowo  zbliżył  się  do  tego 

nieszczęsnego  witrażu.  Chce  się  z  niej  naigrawać.  Pewnie  zaraz  ją  o 

niego spyta.  

- Nie jesteś mechanikiem.  

-  Naturalnie,  że  jestem.  -  Przejechał  palcem  po  hebanowej  ramie 

witrażu. - Pięć wakacji z rzędu pracowałem w warsztacie taty, a kiedy 

potrzebowałem  dodatkowej  gotówki,  zatrudniłem  się  nawet  jako 

mechanik  w  Brazylii.  -  Odwrócił  się  ku  niej.  -  Mam  odpowiednie 

kwalifikacje do tej pracy, Beth.  

Umowa  z Colbym oznaczałaby utratę zysków  w przyszłości. Ale 

umowa z tym mężczyzną zburzyłaby jej spokój.  

- A ile możesz mi poświęcić, Mike? Trzy dni? To za mało. Skłonił 

się żartobliwie.  

- Zostanę tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebować, pani.  

Te  słowa  omal  nie  wyprowadziły  jej  z  równowagi,  ale  zacisnęła 

dłonie i zmusiła się do zachowania spokoju.  

- Sześć miesięcy?  

Drgnął, ale nie odwrócił wzroku.  

- Jeśli będzie trzeba.  

- Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, byś się dla mnie poświęcał. I 

nie  oszukuj  się.  Nie  wytrzymałbyś  sześciu  miesięcy.  W  okolicznych 

strumieniach  nie  ma  piranii  ani  krokodyli.  Wpadłbyś  w  obłęd, 

przebywając tak daleko od swoich ukochanych lasów deszczowych, i 

obydwoje o tym wiemy.  

Zmarszczył brwi.  

background image

-  Przesadzasz.  Tata  zamierzał  wyszkolić  kilku  pomocników. 

Mogę  to  za  niego  zrobić,  a  kiedy  wróci  do  domu,  będzie  ich 

nadzorował. Wówczas mógłbym stąd wyjechać za sześć tygodni, a nie 

miesięcy.  

Zaczęła  wpadać  w  panikę.  Obmyślili  ten  plan  bardzo  starannie. 

Mogłoby  się  nawet  udać,  gdyby  nie  to,  że  przebywanie  w  pobliżu 

Mike'a byłoby dla niej piekłem. Postanowiła uciec się do prawdy.  

-  Nie  chcę,  żebyś  tu  zostawał,  Mike.  Złość  zapłonęła  mu  w 

oczach.  

-  Do  diabła,  Beth,  dorośnij.  Wydarzenia  sprzed  ośmiu  lat  to  nie 

powód, by teraz ryzykować przyszłość.  

Miała ochotę go uderzyć. Odwróciła się plecami i złożyła ręce na 

piersi.  

-  To  nie  ma  nic  wspólnego  z  dorosłością.  Patrzę  na  to  z  czysto 

praktycznej  strony.  Praca  ze  szkłem,  a  w  ten  sposób  zarabiam  na 

życie, wymaga spokoju. Jeśli jestem zdenerwowana, nie potrafię ciąć 

szkła bez stłuczek, wyeliminowałam więc wszystko, co źle wpływa na 

moje życie.  

-  Jeśli  mam  tak  negatywny  wpływ  na  twoje  życie  -  powiedział 

spokojnie  po  chwili  milczenia  -  to  dlaczego  moja  podobizna  wisi  na 

wystawie twego sklepu?  

 

 

 

background image

Rozdział 2 

Po  tym,  jak  Beth  napięła  ramiona,  Mike  poznał,  że  obawiała  się 

tego pytania. Ale przecież musiała wiedzieć, że on je zada.  

- Myślę, że powinieneś wyjść - powiedziała, wciąż odwrócona do 

niego plecami.  

-  O,  nie.  Nie  wywiniesz  się  tak  łatwo.  Mam  prawo  wiedzieć, 

dlaczego zrobiłaś ten witraż.  

- Nie muszę się tłumaczyć.  

- No, dobrze, załóżmy, że chcę go kupić. Nie widzę metki z ceną. 

Ile kosztuje... - zerknął na kartonik w ramce stojącej na parapecie pod 

kręgiem barwnego szkła - „Pocałunek"?  

Mruknęła coś pod nosem.  

- Nie dosłyszałem. - Podszedł bliżej. - Ile?  

Odwróciła się gwałtownie i przeszyła go wzrokiem.  

- Powiedziałam, że nie jest na sprzedaż.  

- Kiedy go zrobiłaś? - spytał, coraz bardziej zaintrygowany.  

- A jakie to ma znaczenie?  

- Chyba żadnego. Liczy się tylko to, że go zrobiłaś. Podobno mnie 

nienawidzisz.  Dlaczego  rozmyślnie  stworzyłaś  coś,  co  ci  o  mnie 

przypomina?  

Wzruszyła  ramionami,  chociaż  wyraz  jej  twarzy  był  daleki  od 

nonszalancji.  

- Jestem artystką. To po prostu wizerunek dwojga ludzi, którzy...  

- Diabła tam! To przecież my, Beth!  

background image

Policzki  Beth  nabrały  delikatnej  różowości  jego  ulubionej 

orchidei z deszczowego lasu, ale spojrzenie pozostało wyzywające.  

- I co z tego?  

Przypatrywał  się  jej  wojowniczej  minie,  tak  różnej  od  piękna  i 

pogody witrażu, o którym rozmawiali.  

- Co on oznacza?  

- Absolutnie nic.  

-  Nie  wierzę  ci.  -  Chciał  przedrzeć  się  przez  tę  gniewną  maskę  i 

dotrzeć do prawdy.  

- Nie obchodzi mnie, czy wierzysz, czy nie.  

- Myślę, że cię jednak obchodzi.  

- Nie! Jesteś zamkniętym rozdziałem mego życia.  

Wskazał ręką witraż.  

-  To  dlatego  powiesiłaś  go  w  oknie  i  w  ogóle  nie  zamierzasz 

sprzedać?  

- Kolory są ładne i przechodnie przyzwyczaili się do niego.  

- Do diabła, Beth. - Troska o ojca i brak snu sprawiły, że poniosły 

go  nerwy.  -  Nie  igraj  ze  mną.  Zawsze  podchodzisz  emocjonalnie  do 

swoich  prac.  Nie  zrobiłabyś  tego  witrażu,  gdyby  ci  na  mnie  nie 

zależało.  

- Mylisz się. To było ćwiczenie, eksperyment.  

- Eksperyment, mówisz? A więc zróbmy jeszcze jeden. - Wziął ją 

w ramiona i mocno pocałował w usta.  

background image

Odwzajemniła pocałunek i wszystkie kawałki jego świata złożyły 

się  w  całość.  Przez  chwilę  rozkoszował  się  miękkimi  wargami, 

ciepłym oddechem i słodkim smakiem Beth. Póki go nie ugryzła.  

Z  przekleństwem  wypuścił  ją  z  objęć  i  dotknął  warg.  Kiedy 

oderwał  palce,  zobaczył  na  nich  krew.  Sięgając  do  tylnej  kieszeni 

spodni  po  chustkę,  nie  odrywał  wzroku  od  Beth.  Cofnęła  się  i 

oddychała tak ciężko jak on.  

- Nie próbuj tego nigdy więcej.  

Przyłożył chustkę do warg.  

-  Będę  musiał  poczekać,  aż  się  zagoi,  to  na  pewno.  Dobrze,  że 

zaprzyjaźniony szaman dał mi na drogę zioła lecznicze.  

-  Pewnie  myślisz,  że  te  egzotyczne  podróże  uczyniły  cię  tak 

pociągającym,  że  możesz  wpaść  tu  i  zacząć,  gdzie  skończyłeś, 

obojętne, która z sióstr jest pod ręką.  

-  Zgoda!  Nie  powinienem  cię  całować  tamtej  nocy.  Drogo 

zapłaciłem za ten błąd. Wyjechałem z miasta, żeby was nie poróżnić. 

Czy to się nie liczy?  

-  Chcesz,  żebym  uwierzyła,  że  to  był  z  twojej  strony  szlachetny 

gest? Wyjechałeś stąd, bo zawsze chciałeś zobaczyć Amazonkę. Poza 

tym czułeś się urażony, bo Alana nie zgodziła się iść z tobą do łóżka 

tuż przed ślubem!  

- Co takiego?  

-  Myślałeś,  że  mi  nie  powiedziała,  prawda?  Cóż,  zrobiła  to,  jak 

tylko zostawiłeś ją przy ołtarzu bez słowa pożegnania. Błagałeś ją, by 

się  z  tobą  kochała,  ale  ona  chciała  poczekać  i  dlatego  wściekły 

background image

wyjechałeś.  Nie  miałam  serca  powiedzieć  jej,  że  parę  godzin 

wcześniej zaciągnąłeś mnie w ciemny kąt. Gdyby Ernie nie zaczął nas 

szukać, pewnie próbowałbyś uwieść również mnie!  

Mike wpatrywał się w nią, nie wierząc własnym uszom.  

- Beth, ja nie...  

-  Złamałeś  serce  mojej  siostry.  -  I  moje,  dodała  w  myśli.  -  Nie 

mogę ci tego wybaczyć, Mike.  

A więc Alana okłamała Beth, myślał z rozpaczą. Musiała wyczuć, 

że coś jest nie tak. To ona chciała się z nim kochać. Może usiłowała w 

ten sposób zatrzymać go przy sobie. Pełen świeżo odkrytych, choć nie 

wypowiedzianych  uczuć dla Beth,  nie  zgodził  się.  Ale  nie  mógł  tego 

teraz powiedzieć. Nie uwierzyłaby mu, a poza tym słusznie zarzuciła, 

że złamał Alanie serce.  

- Czy... Alana wciąż mieszka w Bisbee?  

- Nie twój interes.  

Uświadomił  sobie,  że  nigdy  nie  osiągnie  tego,  po  co  przyszedł, 

jeśli nie przejdzie do porządku nad jej gniewem. Przełknął dumę.  

-  Posłuchaj,  nasza  trójka  spędziła  razem  dzieciństwo.  Mieliśmy 

sekretną  kryjówkę  i  specjalne  hasło  i  spędzaliśmy  czas  na 

szaleństwach,  takich  jak  walka  na  balony  z  wodą  i  konkursy 

nadmuchiwania gumy do żucia. Wspomnienia muszą coś znaczyć.  

- Jak brzmiało to hasło?  

- Słucham?  

-  Przed  chwilą  powiedziałeś,  że  mieliśmy  hasło.  Jeśli  te 

wspomnienia znaczą dla ciebie tak dużo, powinieneś je pamiętać.  

background image

- A ty pamiętasz?  

- Ja spytałam pierwsza.  

- Do diabła!  

-  Nie,  to  nie  to  hasło.  -  Przez  jej  wargi  przemknął  niemal 

niezauważalny uśmiech.  

Zamknął oczy i skupił się.  

-  To  był  jakiś  kwiatek.  Nie  chciałem  kwiatka,  ale  mnie 

przegłosowałyście,  więc  musiałem  się  zgodzić,  choć  wolałem  boa 

dusiciela. - Otworzył oczy. - Czy to się liczy?  

-  Nie,  ponieważ  wybraliśmy  inne.  -  Tym  razem  uśmiech  był 

trochę wyraźniejszy.  

Spojrzał w jej błękitne oczy i przypomniał sobie.  

- Barwinek?  

- Zgadłeś.  

W  pobliskim  wąwozie  rozległo  się  echo  grzmotu.  Burza,  którą 

minął, zbliżała się do miasta.  

- Czy to hasło wciąż jest aktualne?  

- Już nie mamy kryjówki, Mike.  

-  Myślę,  że  macie.  Ty  i  Alana.  Tylko  mnie  nie  wpuszczano  do 

środka przez osiem lat.  

Tę  jej  zamyśloną  minę  pamiętał  z  dzieciństwa.  Beth  zawsze 

podchodziła  do  wszystkiego  z  rozwagą.  Między  innymi  dlatego  nie 

uwierzył,  że  zrobiła  ten  witraż  bez  żadnej  ukrytej  myśli.  Kiedy  on 

tyrał  w  dżungli,  próbując  zapomnieć  o  tamtej  chwili,  ona  musiała 

odtworzyć ją w dziele sztuki.  

background image

- Pozwól mi sobie pomóc z tym krajakiem, Beth. Przez pamięć na 

dawne czasy.  

- Nie, Mike. Uwierz mi. To nie jest dobry pomysł.  

Wiele  lat  temu  potrafił  odgadywać  jej  myśli.  Teraz  na  pewno 

myślała o Alanie. Postanowił położyć kres niedomówieniom.  

- Nie powiedziałaś mi, co porabia Alana.  

Spojrzała  na  niego  ostro.  Wydawało  się,  że  mu  nie  odpowie. 

Wreszcie odezwała się.  

- Założyła firmę „Wakacje z Przygodą". Zabiera rodziny na różne 

wyprawy  -  przeprawy  tratwą,  wspinaczka  górska,  kajaki  i  tak  dalej. 

Dotychczas  nie  wyruszała  za  granicę,  ale  zamierza  rozszerzyć 

działalność na Amerykę Południową.  

Nie  dziwił  się  oskarżycielskiemu  tonowi  Beth.  On  i  Alana 

zamierzali po ślubie wyjechać do Ameryki Południowej.  

- Założę się, że jest w tym dobra. Zawsze była towarzyska.  

-  Rzeczywiście  jest  dobra.  -  Odwzajemniła  jego  spojrzenie.  - 

Obydwoje marzyliście o życiu pełnym przygód i wygląda na to, że się 

wam udało.  

- Gdzie mieszka?  

-  W  Phoenix.  Ale  jeśli  zamierzasz  się  z  nią  zobaczyć,  to  nic  z 

tego.  Wybrała  się  z  jakaś  rodziną  na  dwa  tygodnie  w  góry  Ozark. 

Wczoraj wyruszyła.  

-  Nie  planowałem  odwiedzin  u  niej.  W  końcu  to  zrobię,  bo  czas 

już, bym się wytłumaczył. Ale teraz chcę być w pobliżu taty i pomóc 

tobie, jeśli mi pozwolisz.  

background image

Wolno pokręciła głową.  

-  Doceniam  to,  że  Ernie  znalazł  rozwiązanie,  ale  myślę,  że  dla 

wszystkich byłoby najlepiej, gdybyśmy zawarli umowę z Handmade. 

Odstąpilibyśmy im prawa do patentu i...  

- I zniweczylibyśmy nadzieje Erniego na godziwą emeryturę.  

-  Chwileczkę,  Mike.  Nie  ma  gwarancji,  że  krajak  okaże  się 

sukcesem.  

-  Tata  jest  o  tym  przekonany.  Podobno  cięcie  szkła  jest  dzięki 

niemu  tak  łatwe,  że  każdy  będzie  chciał  spróbować.  Jego  zdaniem 

krajak zdobędzie taką popularność jak amatorskie kamery wideo.  

- Może też zrobić klapę - zauważyła Beth. - Kto wie?  

Błyskawica znów rozbłysła, a po niej rozległ się grzmot, na który 

w  dawnych  czasach  na  pewno  by  zareagowała.  Teraz  nawet  nie 

drgnęła.  

-  Tata  jest  pewien  sukcesu  i  myśl,  że  macie  w  zasięgu  ręki 

fortunę,  a  on  nie  może  ci  pomóc,  doprowadza  go  do  szału.  Jest 

przekonany,  że  przez  ten  atak  serca  sprawił  ci  zawód.  Możemy 

rozwiązać ten problem, jeśli go zastąpię.  

- Uważasz, że to w porządku wzbudzać we mnie poczucie winy?  

- Tak, jeśli w ten sposób pomogę tacie wrócić do zdrowia.  

Zmarszczyła czoło i odwróciła wzrok.  

- Żałuję, że zdecydowaliśmy się reklamować ten przeklęty krajak.  

Mike  wyjrzał  przez  okno.  Na  szybie  rozpryskiwały  się  wielkie 

krople deszczu.  

background image

-  Stało  się.  -  Zwrócił  się  ku  Beth.  -  Słuchaj,  on  mnie  błagał, 

żebym  uwolnił  cię  ze  szponów  Huxforda.  Jeśli  powiem  mu,  że 

wszystko jest w porządku, na pewno poczuje się lepiej. Jeśli powiem, 

że odrzuciłaś moją ofertę, będzie leżał w szpitalu i zamartwiał się. To 

pewne.  

Sprawiała wrażenie schwytanej w pułapkę.  

- Co ty na to? - spytał.  

Obracała na palcu pierścionek z turkusem.  

-  Wiesz,  że  zrobiłabym  dla  Erniego  wszystko.  I  nic  dla  mnie, 

pomyślał ze smutkiem Mike.  

- Ale nie mogę sobie pozwolić na to, by odrzucić ofertę Huxforda.  

- Nie wierzysz, że wytrwam?  

Nie odwróciła wzroku.  

- Nie widziałam cię od ośmiu lat, Mike. Właściwie cię nie znam.  

Jako dwudziestodwulatek z gorącą głową wyszedłby oburzony ze 

studia,  ale  życie  wśród  prymitywnych  plemion  z  deszczowych  lasów 

nauczyło go wielu rzeczy, również cierpliwości.  

- Mogłabyś zwodzić Huxforda przez jakiś czas?  

- Nie wiem.  

Deszcz tłukł miarowo o szyby.  

-  Spróbuj  wynegocjować  dwa  tygodnie  zwłoki.  Jeśli  cię 

rozczaruję, przyjmiesz ofertę Handmade.  

-  Dwutygodniowa  próba  nie  zadowoli  Erniego,  jeśli  to,  co 

mówisz, jest prawdą.  

background image

-  Moglibyśmy  umówić  się  między  sobą  na  dwa  tygodnie,  a 

Erniemu  powiedzieć,  że  podjąłem  się  tej  pracy.  W  ten  sposób  damy 

mu dwa tygodnie na zdrowienie, zanim podejmiesz decyzję.  

- Ja...  

Trzask! Błyskawica rozświetliła studio i nagle zrobiło się ciemno.  

- Beth, nie bój się...  

- Nie boję się. - Odepchnęła jego wyciągniętą rękę. - Zostań tam, 

gdzie jesteś, a ja pójdę po świecę.  

A więc grzmoty i błyskawice już jej nie przerażają, pomyślał. Stał 

nieruchomo  w  ciemnym  pomieszczeniu  i  słuchał  deszczu 

chłoszczącego budynek. Pogasły nawet latarnie.  

Z  pracowni  na tyłach  wynurzyła  się  Beth, niosąc  lampę  z  cyny  i 

szkła  ze  smukłą  świecą  wewnątrz.  Ojciec  Beth  kupił  ją  w  Meksyku. 

Nie pozwalano im się nią bawić, ale kiedy tylko mogli, przemycali ją 

do  swojej  kryjówki  i  przy  świetle  świecy  opowiadali  historie  o 

duchach.  W  każdym  razie  on  i  Alana  opowiadali  historie  o  duchach. 

Beth nakrywała się starą kołdrą i słuchała ich z oczami rozszerzonymi 

przerażeniem.  

Postawiła lampę na kontuarze. Mike podszedł do niej.  

- Kiedyś nienawidziłaś burz z piorunami - zauważył.  

- Przekonałam się, że są gorsze rzeczy niż burze.  

- Tak, to prawda. - Na pewno mówiła o śmierci ojca.  

Mike pracował w warsztacie w Manaus, kiedy Ernie zadzwonił z 

wiadomością,  że  Pete  zmarł  na  szybko  postępujące  zapalenie  płuc. 

Byli  przyjaciółmi  i  wspólnikami  od  lat,  odkąd  spotkali  się  na  sesji 

background image

grupy  samopomocy  dla  wdowców.  Pete  -  artysta  i  marzyciel  i,  dla 

równowagi, praktyczny Ernie.  

Mike  nie  przyjechał  na  pogrzeb.  Nie  przyszło  mu  to  łatwo,  ale 

zdecydował,  że  dla  wszystkich  będzie  najlepiej,  jeśli  zostanie  w 

Brazylii  i  nie  dopuści  do  otwarcia  starych  ran  w  tym  i  tak  trudnym 

czasie.  

Beth oparła łokcie na kontuarze i obserwowała Mike'a przez krąg 

światła.  

-  Czy  chciałbyś  mieć  znów  sześć  lat,  być  wolnym  jak  ptak,  nie 

wiedzieć, że może się zdarzyć coś złego?  

- Czasami. W lasach deszczowych jest plemię, które żyje właśnie 

w ten sposób.  

- Jestem zaskoczona, że nie zaszyłeś się w lesie wraz z nimi.  

-  Nic  by  z  tego  nie  wyszło.  Za  dużo  wiem  o  tak  zwanym 

cywilizowanym świecie, żeby być szczęśliwy jak oni.  

- Dwa tygodnie, tak? - spytała.  

- Dwa tygodnie.  

- Zgoda.  

- Dzięki. - Odetchnął głęboko. - Wiem, jakie to ważne dla taty.  

- To jedyny powód, dla którego to robię, Mike.  

- Wiem. - Ale nie do końca w to wierzył.  

Wciąż  pozostawała  sprawa  witrażowej  wersji  ich  pocałunku.  W 

ciągu  ośmiu  lat  przebywania  wśród  ludzi,  którzy  nie  mówili  po 

angielsku, wprawił się  w  odczytywaniu niemych znaków.  Ten  witraż 

był najwymowniejszy, jaki kiedykolwiek widział.  

background image

- Mam nadzieję, że nie będę tego żałować - dodała Beth.  

- Przynajmniej ja nie muszę się o to martwić.  

- A to czemu?  

- Jeśli to schrzanię, prawdopodobnie mnie zabijesz.  

Błysk  determinacji,  który  tak  dobrze  pamiętał,  rozświetlił  jej 

oczy.  

- Tak. Powoli i z rozkoszą.  

Pomyślał  o  słodkim  smaku  jej  ust.  I  choć  dolna  warga  piekła, 

chciał pocałować ją znów.  

-  Chyba  teraz  pójdę  do  domu  i  prześpię  się.  Rano  pojadę  do 

Tucson  zobaczyć  się  z  tatą.  Przed  południem  powinienem  być  z 

powrotem.  Może  w  przerwie  na  lunch  zajrzałabyś  do  warsztatu? 

Omówilibyśmy projekt krajaka.  

-  Zgoda.  -  Zawahała  się.  -  Posłuchaj,  powinniśmy  ustalić  pewne 

zasady.   

 

Najwidoczniej  zdała  sobie  sprawę,  że  omal  znów  jej  nie 

pocałował.  

- Będzie, jak zechcesz.  

- Możesz sobie myśleć o tym witrażu, co ci się podoba, ale on nic 

nie znaczy. Nie miej żadnych śmiesznych pomysłów.  

- Zrozumiałem. Ale ciekawi mnie jedno. Czy Alana go widziała?  

- Tak.  

- I co?  

background image

-  Ona  nie  zwraca  uwagi  na  moje  prace.  Kiedy  go  zobaczyła, 

powiedziała zdaje się: O, ten jest inny.  Wyjaśniłam jej, że to wytwór 

mojej  wyobraźni,  i  więcej  o  tym  nie  wspominała.  Nie  wie,  co 

wydarzyło się tamtej nocy.  

Mike  nie  był  taki  pewny,  czy  Alana  się  czegoś  nie  domyśla, 

zwłaszcza po tym, jak naciskała na niego, żeby się z nią kochał.  

-  Dziwne,  że  się  nie  zorientowała.  Twoje  włosy  mają  dokładnie 

taki odcień, a tamtego wieczora miałaś na sobie czerwoną suknię.  

- Prawdopodobnie zapomniała o czerwonej sukni i nie przyszło jej 

do  głowy,  że  pozwoliłam  ci  się  pocałować.  Poza  tym,  gdyby  nie 

szampan, nigdy by do tego nie doszło.  

A więc to sobie wmawiała przez cały czas.  

-  Chcesz  powiedzieć,  że  byłaś  zbyt  oszołomiona,  by  jasno 

myśleć?  

- No, niezupełnie, ale straciłam panowanie nad sytuacją.  

-  Nie  mogłaś  być  na  rauszu,  Beth.  Odtworzyłaś  wszystko 

dokładnie,  nawet  tę  jedwabną  zielonobłękitną  marynarkę,  z  której 

byłem tak dumny.  

- Artyści zwracają uwagę na takie szczegóły.  

A  może  zakochane  kobiety.  Nie  mógł  albo  nie  chciał  przyjąć  do 

wiadomości jej protestów. W każdym razie jeszcze nie.  

- Skoro tak mówisz. - Oderwał się od kontuaru. - Chyba będę się 

zbierał.  

-  Poświecę  ci  do  wyjścia.  -  Wzięła  lampę  i  ruszyła  w  kierunku 

drzwi. - Uważaj na te stojaki z kutego żelaza.  

background image

- Dajesz mi do zrozumienia, że zachowuję się jak słoń w składzie 

porcelany?  

- Nie przypominam sobie, żebyś był znany ze zręcznych ruchów.  

-  Może  nie,  ale  musisz  przyznać,  że  zawsze  potrafiłem  zrobić 

użytek ze swoich rąk.  

Zatrzymała się gwałtownie.  

- Myślałam, że doszliśmy do porozumienia.  

- Co ja takiego powiedziałem?  

Zerknęła na niego, unosząc brwi.  

- Zatrudniasz mnie jako mechanika - podkreślił. - Zręczne ręce to 

plus w tego rodzaju pracy.  

-  Nie  to  miałeś  na  myśli  i  wiesz  o  tym.  Nie  zamierzam  spędzić 

najbliższych dwóch tygodni na odparowywaniu ciosów.  

-  Nie  martw  się.  Nie  będziesz  musiała  się  przede  mną  chronić, 

Beth.  

- To dobrze. Nawiasem mówiąc, skąd masz ten ząb jaguara?  

-  Dostałem  go  od  starego  czarownika.  Na  szczęście.  Do  jutra.  - 

Otworzył drzwi i wyszedł wprost na deszcz.  

Przy  samochodzie  odwrócił  się  i  spojrzał  na  studio.  Płomień 

świecy zdradzał, że Beth stoi w drzwiach.  

To  napełniło  go  otuchą.  I  mimo  bolesnego  śladu  jej  zębów  na 

dolnej wardze domyślał się, że Beth wciąż go pragnie. Oczywiście to 

niczego nie rozwiązywało. Pozostawał fakt, że, porzucił jej siostrę.  

Osiem  lat  temu  nie  chciał,  by  jego  pragnienia,  a  być  może 

również  pragnienia  Beth,  stały  się  ważniejsze  niż  więź  między 

background image

siostrami.  Ale  Alana  i  Beth  dorosły.  Każda  prowadziła  interesy  w 

innym  mieście.  Sporo  się  zmieniło.  Nie  był  tylko  pewien,  czy  to 

wystarczy.  

Włożył  kluczyki  do  stacyjki  i  zapalił  światła  samochodu.  Potem 

wyłączył  je  i  znów  włączył,  wiedząc,  że  Beth  wciąż  patrzy  za  nim. 

Odwrócił się, by zobaczyć, czy zrobi to samo z lampą. Światło zgasło.  

 

background image

Rozdział  3 

Beth  stała  w  ciemnościach,  obserwując  rubinowe  światła 

samochodu  Mike'a,  aż  skręcił  w  górę  ulicy  i  zniknął.  Choć  była  na 

siebie wściekła za ten impuls, zapragnęła narzucić płaszcz od deszczu 

i wybiec za nim. Wiktoriański domek Tremayne'ów był nie tak daleko 

stąd, a po tym, jak Mike ją pocałował, nie miała wątpliwości, jak by ją 

powitał,  gdyby  stanęła  na  werandzie  jego  domu.  Na  samo 

wyobrażenie tej chwili zalała ją fala pożądania.  

W  wielu  sprawach  nie  była  z  nim  szczera.  Jego  egzotyczne 

podróże  podniecały  ją  bardziej,  niż  ośmielała  się  przyznać.  Dusiła  w 

sobie  pytania  o  miejsca,  które  zwiedził,  ludzi,  których  poznał,  bo 

gdyby  opisał  jej  swoje  przygody,  zapragnęłaby  je  z  nim  dzielić. 

Dopiero  by  się  z  niej  śmiali  z  Alaną,  gdyby  wyznała  swoje  głęboko 

skrywane  pragnienie  odkrywania  tej  mrocznej  zmysłowej  krainy  w 

towarzystwie  kochanego  mężczyzny.  Choć  nie  miała  w  sobie 

gotowości Alany do mierzenia się z nieznanym sam na sam, z Mikiem 

u  boku  odważyłaby  się  na  wszystko.  Ale  Mike  zawsze  planował  te 

przygody z Alaną, a Beth nie protestowała, kiedy żartowali sobie z jej 

lękliwości.  

Próbowała  znaleźć  kogoś,  kto  zastąpiłby  jej  Mike'a,  kogoś,  kto 

dałby  jej  poczucie  bezpieczeństwa.  Ale  motocyklista,  z  którym 

zaczęła  się  umawiać,  był  brutalny  i  pozbawiony  uczuć,  więc  szybko 

zakończyła  ten  romans.  Jej  związek  z  zawodowym  skoczkiem 

spadochronowym  przetrwał  dłużej,  ale  i  ten  mężczyzna  okazał  się 

background image

zbyt  zajęty  sobą.  W  końcu  zdecydowała  się  pozostać  przy 

towarzystwie przyjaciół z branży artystycznej i ciekawej pracy.  

Teraz Mike z powrotem wkroczył w jej życie i w ciągu paru chwil 

doprowadził  do  tego,  że  z  trudem  maskowała  pożądanie.  Wiedziała, 

że gdyby się z nią kochał, byłaby to tylko niezobowiązująca przygoda, 

jednak  pragnęła  go  mimo  wszystko.  Od  rzucenia  mu  się  w  ramiona 

powstrzymywało ją tylko jedno. Alana.  

Beth była przekonana, że siostra nie przestała kochać Mike'a. Ona 

też 

zdawała 

się 

szukać 

jego 

kopii. 

Mężczyźni, 

których 

przyprowadzała  do  domu,  byli  podobni  do  Mike'a,  a  kilku  nosiło 

nawet  to  samo  imię.  Ale  nigdy  nie  była  zajęta  kimś  dłużej  niż  parę 

miesięcy.  Wyglądało  na  to,  że  gdzieś  głęboko  w  jej  umyśle  czai  się 

podsycana  przez  osiem  lat  nadzieja,  iż  Mike  wróci  i  poprosi  ją  o 

wybaczenie.  

I rzeczywiście wrócił, ale Alany tu nie było. Za to Beth tak.  

Naprawdę  chciała  przyjąć  ofertę  Handmade,  ale  skoro  Ernie  tak 

bardzo  wierzył  w  sukces  krajaka,  nie  mogła  przekazać  praw  do 

patentu, nie wypróbowawszy planu Mike'a. Krajak mógł rzeczywiście 

zapewnić  Erniemu  przyzwoitą  emeryturę  i  nie  miała  prawa  mu  tego 

odbierać,  póki  ma  jakiś  wybór.  Oczywiście  jako  jego  partnerka  w 

interesach  miała  pewne  zobowiązania,  ale  w  grę  wchodziło  o  wiele 

więcej. Kochała Erniego jak własnego ojca. Kiedy dostał ataku serca, 

wpadła  w  panikę,  świadoma  tego,  że  nie  jest  wystarczająco  silna,  by 

stracić tak szybko kolejną bliską osobę.  

background image

Alana  zareagowała  tak  samo.  Tuliły  się  do  siebie  w  szpitalnej 

poczekalni jak rozbitkowie. Kiedy powiedziano im, że Ernie przeżyje, 

krzyczały i tańczyły jak szalone. To było niecały tydzień temu. Alana 

zastanawiała  się  nawet  nad  odwołaniem  wyprawy.  Lekarze  i  Beth 

przekonali  ją,  by  tego  nie  robiła,  ale  umówiła  się,  że  zadzwoni  jutro 

rano, by dowiedzieć się o stan chorego.  Kolejna myśl  wprawiła Beth 

w zakłopotanie. Poważnie zastanawiała się, czy powiedzieć siostrze o 

powrocie Mike'a.  

 

Idąc szpitalnym korytarzem, Mike uświadomił sobie, że zawarłby 

pakt  z  samym  diabłem,  gdyby  dzięki  temu  mógł  cieszyć  się  jeszcze 

przez  dwadzieścia  lat  obecnością  ojca.  Spędzałby  w  Bisbee  więcej 

czasu,  o  wiele  więcej.  Może  udałoby  mu  się  nawet  zabrać  ojca  na 

wyprawę  w  lasy  deszczowe.  Z  łatwością  wyobraził  sobie  Erniego 

siedzącego z gromadą tubylców w kręgu ognia i popijającego z tykwy 

piwo maniokowe. To by była dopiero uczta.  

Ale  najpierw  chory  musiał  nabrać  sił.  Mike  zbliżył  się  do  drzwi, 

lepiej niż ubiegłego wieczora przygotowany na to, że zamiast pełnego 

energii mężczyzny ujrzy inwalidę. Tymczasem Ernie siedział wsparty 

o poduszki z cygarem w zębach.  

-  Co  ty,  do  diabła,  wyprawiasz,  popełniasz  samobójstwo?!  - 

zawołał Mike, zbliżając się do łóżka.  

Ojciec wyjął cygaro z ust i uśmiechnął się szeroko.  

- Imitacja.  

background image

Wtedy  Mike  uświadomił  sobie,  że  nie  czuje  dymu.  Ale  może 

Ernie czekał na sprzyjający moment, by je zapalić.  

- Daj mi to, tato.  

Ernie położył cygaro na wyciągniętej dłoni Mike'a.  

-  Judy,  jedna  z  pielęgniarek,  wzięła  je  dla  mnie  z  wypożyczalni 

kostiumów. Przyniosła je dziś rano, choć to jej wolny dzień. Miło z jej 

strony, prawda?  

- To zależy od tego, czy byłbyś w stanie to zapalić. Znając ciebie, 

wiem,  że  potrafiłbyś  namówić  pielęgniarki  do  przyniesienia  ci 

prawdziwego. - Mike uważnie oglądał cygaro.  

-  To  tylko  guma,  Mike.  Ale  jestem  tak  przyzwyczajony  do 

trzymania czegoś w zębach, że dobrze się z nim czuję. - Zachichotał. - 

Nabrałem cię, prawda?  

Mike odetchnął i popatrzył na ojca.  

-  Gdyby  to  było  prawdziwe  cygaro,  skręciłbym  ci  kark  i 

zaoszczędził  lekarzom  kłopotów,  które  mają  z  utrzymaniem  cię  przy 

życiu.  

-  Tak  myślałem.  Teraz  ty  będziesz  zachowywał  się  jak  gestapo, 

śledząc każdy mój ruch.  

- Masz to jak w banku. - Oddał cygaro Erniemu i wziął krzesło. - 

A kiedy mnie nie będzie w pobliżu, zajmie się tym Beth.  

- Zamęczycie mnie.  

- Sam się o to prosiłeś. Nie masz co liczyć na moje współczucie, 

tato.  Jeśli  to  będzie  konieczne,  sprowadzę  znajomego  szamana  z 

Brazylii.  

background image

- Hm. Za chwilę będziesz chciał, żebym założył na szyję ten twój 

ząb.  

- Niezły pomysł. - Mike sięgnął do rzemyka.  

- Nie. Zatrzymaj go. Nie będę paradował z czymś takim w moim 

wieku. - Ernie znów wetknął cygaro między zęby. - Jak tam spotkanie 

z  Beth?  Doszliście  do  porozumienia?  -  Pytanie  brzmiało  niewinnie, 

ale spojrzenie ojca przypominało laser.  

- Jasne. Wszystko w porządku.  

- W porządku, mówisz?  

- Jasne. Dlaczego miałoby być inaczej?  

-  Chociażby  dlatego,  że  wy  dwoje  od  tamtej  nocy,  kiedy  się 

zwinąłeś, nie powiedzieliście sobie nawet: co słychać.  

- Ludzie tracą się z oczu.  

-  To  nie  był  taki  przypadek  i  ty  świetnie  o  tym  wiesz.  To 

przypominało raczej obserwowanie, w jakim kierunku podąża drugie, 

i kierowanie się w przeciwną stronę.  

-  Cóż,  może  mieliśmy  parę  problemów,  ale  to  już  przeszłość. 

Teraz wszystko będzie dobrze.  

-  Po  prostu  się  przestraszyłeś  i  tyle.  Nic  dziwnego.  Nie  byłeś 

gotów  do  małżeństwa.  Setki  razy  ci  mówiłem,  że  powinieneś 

wytłumaczyć to Alanie. Nie przyjęłaby tego  z  zachwytem, ale założę 

się,  że  wy  troje  doszlibyście  do  ładu.  To  naprawdę  wstyd  po  tych 

wszystkich  latach,  kiedy  bawiliście  się  razem,  że  teraz  nie 

rozmawiacie ze sobą.  

background image

- Masz rację, tato. - Mike wzruszył ramionami, stłumił ziewnięcie 

i odchylił się na krześle. - Zamierzam porozmawiać również z Alaną. 

Zajmę się wszystkim, zobaczysz.  

- To dobrze, Mike. Pete z radością to usłyszy.  

Mike wyprostował się gwałtownie.  

-  Powiedziałeś,  że  z  radością  to  usłyszy?  -  Ojciec  sprawiał 

wrażenie  całkiem  przytomnego,  ale  może  lekarstwa  zmąciły  mu 

umysł.  

-  Musiałeś  mnie  źle  zrozumieć.  -  Emie  popatrzył  na  niego 

przeciągle. - Powiedziałem, że Pete byłby szczęśliwy, słysząc to.  

-  Co  za  ulga.  Przez  chwilę  myślałem,  że  zacząłeś  rozmawiać  z 

duchami.  

-  O,  nie.  Gdybym  zaczął,  daliby  mi  gumowy  pokój  zamiast 

gumowego cygara. - Przesunął atrapę w drugi kącik ust. - A więc Beth 

obiecała, że pogoni Huxforda?  

- Tak. - To było wystarczająco bliskie prawdy.  

Huxford prawdopodobnie wróci do Chicago, jeśli przez najbliższe 

dwa tygodnie nie będzie mógł liczyć na postęp w negocjacjach.  

- A ty będziesz robił krajaki?  

- Tak.  

- A potrafisz?  

Mike roześmiał się.  

- W samą porę pytasz.  

background image

-  Cóż,  jeśli  się  tego  obawiasz,  pokażę  ci.  Jeśli  pamiętasz 

cokolwiek z tego, czego cię uczyłem, to będzie kaszka z mlekiem. O 

ile sobie przypominam, zawsze miałeś zręczne ręce.  

-  Dzięki.  Właśnie  to  powiedziałem  Beth.  A  skoro  przy  niej 

jesteśmy, chciałbym cię o coś prosić. Kiedy zajrzy do ciebie, powiedz 

jej,  że  jestem  dobrym  mechanikiem,  zgoda?  Nie  jest  do  końca 

przekonana, że sobie poradzę.  

-  Jak  tylko  zaczniesz  produkować  krajaki,  wszystko  się  ułoży. 

Beth  należy  do  osób,  które  potrzebują  dowodów.  Słowa  nic  dla  nich 

nie znaczą.  

- Tak, wiem. Pamiętam, jak o mało się nie zabiłem, zjeżdżając po 

schodach starej gorzelni na rowerze po to tylko, by jej udowodnić, że 

potrafię to zrobić.  

Ernie pokiwał głową.  

-  Trzeba  ci  było  założyć  chyba  z  osiem  szwów.  A  pamiętasz  ten 

idiotyczny skok na deskorolce w dół Tombstone Canyon Road i dzień, 

w  którym  wybrałeś  się  do  starej  kopalni?  Można  powiedzieć,  że 

popisywałeś się przed Beth z dużą regularnością.  

Faktycznie,  teraz  to  sobie  uświadomił.  Nigdy  nie  zaryzykował, 

żeby  zrobić  wrażenie  na  Alanie,  co  było  dość  dziwne,  bo  to  ona  od 

zawsze  twierdziła,  że  jest  jej  chłopakiem,  a  on  w  to  wierzył. 

Zawłaszczyła go, kiedy mieli po sześć lat, a on mając na głowie inne 

sprawy,  takie  jak  baseball  i  samochody,  po  prostu  przystał  na  to. 

Gdzieś  około  dziesiątej  klasy  odkrył,  że  Alana  mu  się  podoba,  i  to 

background image

przypieczętowało  sprawę.  Planowali,  że  wezmą  ślub,  zbiorą  trochę 

grosza i razem wyruszą do dżungli w Ameryce Południowej.  

- Coś ci się stało w wargę?  

Mike,  gwałtownie  przywrócony  do  rzeczywistości,  usiłował 

znaleźć jakieś wytłumaczenie. Poczuł, jak oblewa go żar.  

- Ja... uderzyłem się o róg apteczki.  

- Tak? - Ernie przesunął cygaro w drugi kącik warg. - Górny czy 

dolny?  

- To...  

-  Jeśli  dolny,  musiałeś  zgiąć  się  przy  zlewie  jak  precel,  a  jeśli 

górny,  musiałeś  stanąć  na  skrzynce.  Tak  czy  inaczej,  trudno  mi  to 

sobie wyobrazić.  

- Lepiej zmieńmy temat, tato, dobrze?  

- Wygląda tak, jakby ktoś cię ugryzł, Mike.  

- Ja...  

-  Czas  upuścić  trochę  krwi,  panie  Tremayne  -  powiedziała 

pielęgniarka, wchodząc energicznie do pokoju.  

Mike,  który  jeszcze  nigdy  nie  ucieszył  się  tak  na  widok 

przedstawicielki służby zdrowia, wstał z krzesła.  

-  Lepiej  już  pójdę.  O  dwunastej  mam  spotkać  się  z  Beth  w 

warsztacie.  

-  Może  chcesz,  żeby  pielęgniarka  obejrzała  ci  tę  wargę,  zanim 

wyjdziesz?  

-  Mniejsza  o to.  -  Mike  spiorunował  ojca  wzrokiem.  - Muszę  się 

ostro wziąć za te krajaki, więc zajrzę tu dopiero jutro wieczorem.  

background image

-  Beth  mówiła,  że  też  wpadnie.  Może  przyjechalibyście  razem? 

Zaoszczędzilibyście benzynę.  

-  Nie  obiecuję.  Jest  bardzo  zajęta,  więc  pewnie  nie  uda  jej  się 

wyjechać o tej samej porze co mnie.  

- To, że jest zbyt zajęta, by przyjechać z tobą, ma coś wspólnego 

ze stanem twojej wargi, prawda?  

-  Do  zobaczenia,  tato.  -  Wyszedł  z  pokoju  ścigany  chrypliwym 

chichotem ojca.  

Gdy  tylko  pielęgniarka  skończyła,  Ernie  ułożył  się  do  krótkiej 

drzemki. Ale przedtem musiał złożyć raport.  

- Cóż, Pete, mam dobre i złe nowiny.  

„To jakiś dowcip?"  

-  To  rzeczywiście  coś  w  rodzaju  dowcipu.  Mike  i  Beth  znów  ze 

sobą rozmawiają. Właściwie jest nawet dowód, że było to coś więcej 

niż rozmowa.  

,Jaki dowód?"  

- Zdaje się, że Mike ją pocałował. A ona go ugryzła.  

„Beth? Chyba mówisz o Alanie. Beth nie znosi przemocy".  

- Gotów jestem się założyć, że to Beth.  

„Alanie się to nie spodoba".  

-  Wiem  o  tym,  do  diabła.  Muszę  wyjść  ze  szpitala  i  zająć  się 

wszystkim.  

„Jeśli  wyjdziesz  ze  szpitala,  Mike  dojdzie  do  wniosku,  że  nic  tu 

po nim, i wróci do Brazylii!"  

background image

-  Masz  rację.  Ale  jeśli  ktoś  nie  będzie  czuwał  nad  tymi 

dzieciakami, znów wszystko sfuszerują. Już mamy uszkodzenie ciała.  

„Jak cię znam, coś wymyślisz".  

- Coś ci powiem, Pete. O wiele lepiej by mi się myślało, gdybym 

miał prawdziwe cygaro zamiast gumowego.  

 

Dziesięć  przed  dwunastą  Beth  zamknęła  studio.  Niewiele  dziś 

sprzedała,  ale  w  lecie  tak  zazwyczaj  było.  Handel  krajakami  miał 

między  innymi  rozwiązać  problem  martwego  sezonu.  Gdyby  interes 

się  rozwinął,  jej  dochody  nie  zależałyby  wyłącznie  od  sprzedaży 

witraży.  Mogłaby  zrezygnować  z  kłopotliwej  produkcji  galanterii dla 

turystów  i  skupić  się  na  dużych,  ambitnych  projektach  stanowiących 

wyzwanie dla jej talentu.  

Przeszła  wąską  uliczką  na  publiczny  parking,  gdzie  trzymała 

swoją  półciężarówkę.  Warsztat  Erniego  mieścił  się  w  Warren,  małej 

wiosce  w  pobliżu  Bisbee,  za  daleko,  by  iść  pieszo.  W  dzieciństwie 

ona, Mike i Alana wiele razy jeździli tam na rowerach, ale Beth od lat 

nie wsiadła na rower.  

Jazda  rowerem  byłaby  przyjemniejsza,  pomyślała  po  otwarciu 

samochodu.  Gorący  poranek  po  nocnym  deszczu  sprawił,  że  Bisbee 

parowało,  a  kabina  przypominała  piecyk.  Klimatyzacja  w 

samochodzie wysiadła ubiegłego lata, ale nie naprawiła jej, ponieważ 

wszystkie pieniądze przeznaczyła na projekt krajaka.  

background image

Gdy  dojechała do  warsztatu  Tremayne'a,  czuła  się  jak po  saunie. 

W  schowku  na  rękawiczki  znalazła  frotkę  i  dość  szpilek,  by  zebrać 

wilgotne wzburzone włosy na czubku głowy.  

Zauważyła,  że  Mike  przyjechał  do  warsztatu  starą  furgonetką 

ojca.  Otworzyła  frontowe  drzwi  i  z  westchnieniem  ulgi  weszła  do 

klimatyzowanego  wnętrza.  Ponieważ  nie  znalazła  Mike'a  w  części 

przeznaczonej dla klientów, skierowała się na tyły budynku.  

Siedział  na  miejscu  ojca,  plecami  do  niej,  z  opuszczonymi 

ramionami.  

- Mike, to ja.  

Nie odwrócił się.  

- Nigdy przedtem nie byłem tu bez niego.  

- Och, Mike. - Nie bacząc na nic, podeszła do niego i położyła mu 

dłonie  na  ramionach.  Drgnął.  -  Wiem  -  szepnęła.  -  Ja  też  nigdy  nie 

byłam sama w studiu przed śmiercią taty.  

- Byłem taki naiwny, Beth. Myślałem, że on jest wieczny.  

Delikatnie  masowała  mu  ramiona.  Dotykanie  go  było  tak 

naturalne.  

-  Przezwyciężył  kryzys  -  zauważyła.  -  Ma  przed  sobą  wiele  lat, 

Mike. Jest twardy.  

-  Wiem,  że  jest  twardy,  ale  straciłem  złudzenie,  że  będzie  tu 

zawsze.  To zmusiło mnie do zmierzenia się z tym, o czym nigdy nie 

chciałem myśleć. Pewnego dnia odejdzie... a mam tylko jego.  

- Tylko jego? Na pewno w Brazylii masz przyjaciół.  

background image

-  Kilku.  -  Opuścił  głowę,  poddając  się  dotykowi  jej  palców.  - 

Jestem nawet honorowym członkiem plemienia.  

- Tego, które żyje jak dzieci, bez trosk?  

-  Tak.  To  wspaniali  ludzie  i  zależy  mi na  nich,  ale  tak naprawdę 

nie należę do nich. W Brazylii wciąż jestem przybyszem, włóczęgą.  

- Czy nie tego właśnie chciałeś?  

Westchnął.  

- Myślałem, że tego chcę. Ale po rozmowie z lekarzem taty, kiedy 

naprawdę  zrozumiałem,  że  był  o  krok  od  śmierci,  wszystko  się 

zmieniło. Inaczej patrzę na świat.  

Wciąż masowała mu ramiona.  

-  Nie  przesadzaj.  Zawsze  chciałeś  życia  pełnego  przygód.  Chyba 

nie  zaczniesz  zastanawiać  się  nad  podjęciem  stałej  pracy  w 

charakterze mechanika w Bisbee. To nie byłbyś ty.  

- Nie jestem tego taki pewien.  

Przeżyła  moment  paniki.  Tak  długo,  jak  długo  Mike  poszukiwał 

przygód,  ona  mogła  marzyć  o  tym,  że  pewnego  dnia  ruszy  jego 

śladem. Ale jeśli on zrezygnuje?  

-  To  trudny  okres  w  twoim  życiu.  Wierz  mi,  wiem,  jak  to  jest. 

Chciałbyś się wczołgać do najbliższej dziury i otoczyć tym, co daje ci 

poczucie  bezpieczeństwa.  Ale  w  końcu  czas  leczy  rany.  i  poczucie 

bezpieczeństwa nie jest już tak ważne. Nie przywiązuj się do czegoś, 

co później zaczęłoby cię krępować, Mike.  

- Przemawia przez ciebie rozsądek. Zawsze taka byłaś.  

background image

Uznała,  że  trzeba  zmienić  temat.  Ścisnęła  mu  ramiona  po  raz 

ostatni i oderwała dłonie.  

- Może teraz porozmawiamy o krajaku?  

- Jasne. - Wstał i podszedł do podświetlanego stołu. - Może mi go 

zademonstrujesz?  

-  Mam  lepszy  pomysł,  pozwolę  ci  go  użyć.  Jeśli  będziesz 

wiedział,  jak  działa,  ułatwi  ci  to  produkcję.  -  Rozejrzała  się  po 

schludnym warsztacie. - Chyba znajdzie się tu kawałek szkła?  

- Tak. Gdzieś je widziałem. Chwileczkę.  

Mike podszedł do szafki i wrócił z kawałkiem kobaltowego szkła 

wielkości notesu.  

- Może być ten?  

-  Doskonały.  Potrzebujemy  wzoru.  -  Wzięła  kartkę  papieru  i 

ołówek  i  narysowała  serce.  Natychmiast  pożałowała,  że  wybrała  ten 

wzór,  ale  Mike  stał  obok  niej,  a  rozwodzenie  się  nad  projektem 

byłoby  gorsze  niż  wykorzystanie  go  bez  zbędnych  komentarzy. 

Umieściła kartkę na podświetlanym stole, włączyła lampę pod blatem 

i  nakryła  rysunek  błękitnym  szkłem.  Następnie  ustawiła  metalowe 

ramię  przymocowane  do  stołu.  Tnące  kółko  znalazło  się  tuż  nad 

szkłem.  

- Spróbuj. Zdziwisz się, jakie to proste.  

- Dobrze, co mam robić?  

-  Chwyć  rączkę  w  ten  sposób.  -  Po  miesiącach  demonstrowania 

krajaka  automatycznie  stanęła  za  nim  i  nakryła  jego  dłonie  swoimi. 

Poniewczasie  uświadomiła  sobie,  jak  wygodna  jest  to  pozycja  i  jak 

background image

niepokojąca. - Teraz ustaw kółko tam, gdzie chcesz zacząć - ciągnęła - 

i poprowadź je wzdłuż linii.  

- Jak mocno mam naciskać?  

Próbowała nie dotykać piersiami jego pleców, ale było to niemal 

niemożliwe.  Udawała  przed  sobą,  że  demonstruje  krajak  komuś 

obcemu.  

- Jak usłyszysz skrobanie, to będzie oznaczało, że nacinasz szkło. 

- Wmawiała sobie, że dłonie pod jej dłońmi należą do starszej pani.  

A  jednak  czuła  mocne  ścięgna  i  drażniące  łaskotanie  włosów  na 

wewnętrznej  stronie  dłoni.  Świeży  zapach  jego  płynu  po  goleniu 

sprawił, że wyobraziła sobie, jak przytula się do niego i unosi usta do 

pocałunku. To był bardzo zły pomysł.  

Zacisnęła zęby, patrząc, jak kółko zagłębia się w kobaltowe szkło.  

-  Właśnie  tak.  Teraz  krzywizna.  Dobrze.  Teraz  puszczam.  - 

Cofnęła się z ledwo słyszalnym westchnieniem ulgi i położyła dłoń na 

sercu. - Tak. Doskonale.  

Odłożył  krajak  i  wziął  do  ręki  szkło,  które  oderwało  się  wzdłuż 

linii cięcia, tworząc idealne serce.  

-  Zadziwiające.  Rozumiem  teraz,  o  co  tacie  chodziło.  To  nie 

wymaga żadnego szkolenia. Mogą to robić nawet dzieci.  

Jej puls odzyskiwał normalny rytm.  

- Mój ojciec wpadł na ten pomysł po tym, jak się męczył na kursie 

w  domu  spokojnej  starości  z  krajakiem  starego  typu.  Ale...  umarł, 

zanim on i Ernie zdołali go wprowadzić na rynek.  

Mike odwrócił się do niej z wyrazem czułości na twarzy.  

background image

-  To  drugi  powód,  dla  którego  tata  chce,  żeby  krajak  okazał  się 

przebojem, prawda? Jako hołd dla Pete'a.  

-  To...  -  Odchrząknęła.  -  To  jeden  z  powodów,  dla  których  ja 

również tego pragnę.  

- Wspaniały był z niego gość - powiedział cicho Mike.  

-  A  więc  dlaczego  nie  przyjechałeś  na  pogrzeb,  Mike?  Był  dla 

ciebie niczym ojciec!  

Drgnął, jakby go uderzyła. Potem wziął głęboki oddech.  

-  Jak  tylko  dowiedziałem  się  o  jego  śmierci,  kupiłem  bilet  na 

samolot.  Ale  czekając  na  lotnisku,  przemyślałem  to  i  doszedłem  do 

wniosku, że obie i beze mnie macie dość na głowie. Zadzwoniłem do 

taty. Uspokoił mnie, że wszystkim się zajmie, więc dla dobra sprawy 

podarłem bilet. Jeśli to jest dla ciebie pocieszeniem, żałuję, że tak się 

stało.  Nie  powinienem  zostawiać  ojca  samego  w  takiej  chwili.  Bez 

względu na ciebie i Alanę.  

-  Pominąłeś  własny  smutek,  ponieważ  myślałeś,  że  nie  chcemy 

cię widzieć?  

- Moje uczucia się nie liczyły. Ale powinienem tu być ze względu 

na mego ojca.  

- Jak możesz mówić, że twoje uczucia się nie liczyły?  

Wzruszył ramionami.  

-  Jestem  mężczyzną.  Powinienem  być  twardy  w  takich 

wypadkach, prawda?  

- I udało ci się?  

Odwrócił wzrok. Ząb jaguara na szyi drgnął.  

background image

Wyobraziła  go  sobie  opuszczającego  port  lotniczy  i  wracającego 

do  jakiegoś  bezosobowego  pokoju,  gdzie  z  pewnością  opłakiwał 

samotnie człowieka, który był mu bliski jak ojciec.  

- Och, Mike. - Objęła go i przytuliła się do jego piersi. - Tak mi 

przykro.  

Z  długim  westchnieniem  wziął  ją  w  ramiona  i  oparł  policzek  na 

jej głowie.  

- Tęskniłem za tobą, Beth.  

- Ja też. - Cudownie się czuła w jego objęciach, ale bez  względu 

na  to,  jak  bardzo  pragnęła  go  pocieszyć,  nie  ośmielała  się  tego 

ciągnąć.  Powoli  wyzwoliła  się  z  uścisku,  cofnęła  się  o  krok  i 

poruszyła  temat,  który  mógł  uratować  ją  przed  zrobieniem  jakiegoś 

głupstwa. - Rano dzwoniła Alana.  

Patrzył na nią badawczo.  

- Powiedziałaś jej, że przyjechałem?  

- Nie.  

- Dlaczego?  

- Ona... jest teraz w trakcie ważnej wyprawy. Jej firma dopiero się 

rozkręca, a gdyby zostawiła tę rodzinę w środku wakacji, słono by ją 

to kosztowało.  

- A ty myślisz, że zostawiłaby ich?  

- Nie wiem. Być może.  

Mike ujął jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.  

- Czy to jedyny powód?  

background image

-  Mike,  proszę.  -  Puls  jej  przyspieszył.  Stanowczo  był  zbyt 

domyślny.  

Pogładził jej policzek.  

- Powiedziałaś, że tęskniłaś za mną. A za czym najbardziej?  

Powinna  była  się  cofnąć.  Jeśli  pozwoli,  by  jej  dotykał  w  ten 

sposób,  to,  biorąc  pod  uwagę  jej  nikły  opór,  może  się  źle  skończyć. 

Jednak wydawało się, że zapuściła korzenie.  

- Byłeś... dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam.  

Uniósł drugą rękę i zaczął wyciągać szpilki z jej włosów.  

- I tak właśnie o mnie myślisz? Jak o bracie?  

- Oczywiście.  

- Traktowałaś mnie jak brata, demonstrując ten krajak? Czy tylko 

mnie ogarniało szaleństwo, kiedy mnie dotykałaś?  

-  Ja...  -  Przełknęła  ślinę,  gdy  uwolnił  jej  włosy  i  rzucił  frotkę  i 

spinki na stół. - Mike, przestań.  

Przeczesał jej włosy palcami, patrząc głęboko w oczy.  

- Myślę, że nie drżałabyś tak, gdyby brat postanowił rozpuścić ci 

włosy.  

- Muszę iść. - Ale ani drgnęła.  

-  Za  chwilę.  -  Przesunął  rękę  na  tył  jej  głowy.  -  Jak  tylko  cię 

pocałuję.  

Szumiało jej w uszach.  

- Mike...  

- Dwie rzeczy - powiedział, pochylając głowę. - Po pierwsze, nie 

gryź mnie. Po drugie, nie jestem twoim bratem.  

background image

Rozdział  4 

Mike chciał mocno przygarnąć Beth i ukoić swój ból w wybuchu 

namiętności,  ale  obawiał  się,  że  ją  spłoszy.  A  jego  pragnienia  były 

głębsze,  niż  myślał.  Jej  dotyk,  łagodny  głos  i  zrozumienie  wzbudziły 

w nim dziwną tęsknotę, której nie mógł się oprzeć. Nie mógł pozwolić 

jej odejść, nie objąwszy jej raz jeszcze.  

Z  początku  muskał  jej  wargi  lekko,  niemal  platonicznie.  Niemal. 

W  głowie  mu  wirowało.  Jej  zapach  był  bardziej  korzenny  i  kobiecy 

niż  przed  ośmiu  laty,  ale  usta  smakowały  tak  samo,  a  pocałunek  był 

początkiem  podróży,  w  którą  pewnego  dnia  musiał  wyruszyć,  by  nie 

zwariować.  

Powoli,  ostrożnie  rozchyliła  wargi.  Powstrzymał  jakoś  dręczące 

go pragnienie i wziął tylko tyle, ile mu ofiarowała, po czym delikatnie 

skłonił ją do większej hojności.  

Z  walącym  sercem  wciągnął  koniuszek  jej  języka  w  usta. 

Zadrżała.  Cichy  jęk  powiedział  mu,  że  Beth  być  może  pozwoli  na 

więcej. Nie odważył się.  

Zamiast  tego  uniósł  głowę  i  otworzył  oczy.  To  była  chwila,  o 

której śnił, chwila, której odmówiono mu dwukrotnie - raz kiedy Ernie 

zawołał  do  nich,  gwałtownie  przerywając  ich  pocałunek,  i  ostatniej 

nocy,  kiedy  go  ugryzła.  Jej  ciemne  rzęsy  kładły  cień  na  spłonionych 

policzkach,  różowe  usta  były  pełne  obietnic.  Tęsknił,  by  tam 

powrócić. Czekał jednak.   

 

background image

Mimo  gniewu  marzył  o  tym,  by  przycisnąć  usta  do  kremowej 

skóry  po  wewnętrznej  stronie  przedramienia,  przytrzymać  jej  dłonie 

nad  głową  i  pocałować  wgłębienie  na  szyi,  łuk  obojczyka,  dolinkę 

między piersiami.  

-  Lubisz  kobiety,  Mike  -  ciągnęła.  -  A  one  lubią  ciebie.  Jesteś 

światowym  mężczyzną,  a  w  trakcie  swoich  wypraw  poznałeś 

pewnie... niecodzienne seksualne zwyczaje.  

Nie zamierzał zaprzeczać.  

-  Odnoszę  wrażenie,  że  wyobrażasz  mnie  sobie,  jak  figluję  z 

tubylczymi kobietami o nagich piersiach.  

- A nie było tak?  

- Jestem mężczyzną, Beth. Nie żyłem jak mnich.  

- A czy twoje doświadczenia były... odmienne?  

-  Tak.  -  Zawiesił  głos.  -  Czy  to  cię  podnieca?  -  Pytanie  było 

zbędne.  Jej  przyspieszony  oddech  i  ogień  w  oczach  starczyły  za 

odpowiedź. - Kobiety, z którymi kochałem się w deszczowych lasach, 

nie prowadzą gierek. Zaspokajają najprostsze ludzkie potrzeby i tyle.  

- Życie nie zawsze jest tak proste.  

- Najwidoczniej.  

Wzięła głęboki oddech.  

- Wiedząc, że Alanie wciąż na tobie zależy, nie mogłabym żyć ze 

świadomością, że ty i ja...  

-  A  więc  musisz  czuć  się  winna,  że  nie  powiedziałaś  jej  o  moim 

przyjeździe.  

- To prawda, ale nie chcę, by narażała na szwank swoją firmę.  

background image

- Czy to nie byłaby jej decyzja? - Spojrzał na nią surowo.  

Miała taką minę, jakby chciała się spierać, lecz skinęła głową.  

- Tak. Powinnam jej o tym powiedzieć.  

-  Ale  nie  zrobiłaś  tego.  I  w  skrytości  ducha  myślałaś,  że  ty  i  ja 

moglibyśmy  poczekać  na  rozwój  wypadków,  a  ona  nie  musiałaby  o 

niczym wiedzieć.  

Zarumieniła  się.  Gwałtownie  otworzyła  oczy  i  wszystkie  jego 

pragnienia  znalazły  odpowiedź  w  tych  zamglonych,  błękitnych 

głębiach. Po chwili zacisnęła powieki i oderwała się od niego.  

- Nigdy sobie tego nie wybaczę.  

- Beth, posłuchaj...  

-  Chcę  cię  prosić,  żebyś  zapomniał  o  tym,  co  się  wydarzyło.  - 

Wyprostowała  ramiona  i  spojrzała  mu  w  twarz,  jakby  stała  przed 

plutonem egzekucyjnym. - Proszę.  

- Nie mogę. - Jego głos był ochrypły od pożądania.  

- Jak chcesz. Ja o tym zapomnę.  

-  Ty  też  nie  jesteś  w  stanie  tego  zrobić.  -  Mógł  to  nawet 

udowodnić, znów biorąc ją w ramiona, ale nie chciał. Obawiał się, że 

zaczęłaby  nienawidzić  samej  siebie.  -  Między  nami  coś  jest,  Beth. 

Zawsze było.  

Westchnęła głęboko i cofnęła się jeszcze o krok.  

- Dobrze, nie będę zaprzeczać, że... że mi się podobasz. Ale to nie 

znaczy, że coś z tym zrobię.  

- Dlaczego nie?  

- Musisz pytać?  

background image

-  Nie  jestem  już  zaręczony  z  Alaną.  I  nie  zamierzam  się  z  nią 

zaręczać. Jesteśmy innymi ludźmi.  

- Naprawdę? - Odgarnęła włosy i wzięła frotkę ze stołu. Przy tym 

ruchu piersi naparły na cienki materiał bluzki bez rękawów. - A może 

po prostu masz zwyczaj sięgać po kobietę, która akurat jest pod ręką?  

Zabolało go to oskarżenie. Odparował cios.  

-  Aha,  to  kolejny  powód,  by  mnie  odepchnąć.  Myślisz,  że 

pocałowałem  cię  tylko  dlatego,  że  jesteś  pod  ręką.  Gdyby  stała  tu 

Cindy  Crawford,  całowałbym  ją,  a  jeśli  zamiast  niej  pojawiłaby  się 

Demi Moore, próbowałbym uwieść Demi. O to chodzi?  

-  Mniej  więcej.  -  Umocowała  włosy  na  czubku  głowy,  unosząc 

przy tym wdzięcznie ramiona.   

- Do licha, zmuszasz mnie do szczerości wobec siebie samej! Tak, 

zgoda,  pewnie  tak  pomyślałam  i  wstyd  mi  z  tego  powodu.  A  teraz, 

kiedy tak śmiało ująłeś to w słowa, uświadomiłam sobie, że nigdy nie 

mogłabym zachować się tak podle, a więc zapomnij o tym, Mike.  

Popatrzył na nią z rozbawieniem.  

- Mało prawdopodobne, że potrafiłbym to zrobić.  

- Chociaż spróbuj!  

-  Słuchaj,  nie  chciałbym  jeszcze  bardziej  zranić  ani  ciebie,  ani 

Alany,  ale  nie  myśl,  że  możemy  po  prostu  zignorować  to,  co  jest 

między  nami.  Pocałunek  Alany  nie  prześladował  mnie  przez  osiem 

lat. Twój tak.  

W jej oczach zapłonęło światełko i zaraz zgasło.  

background image

- To dość wygodne, biorąc pod uwagę, że ja jestem tu w Bisbee, a 

Alana w górach Ozark.  

- Cała ty, dawna udowodnij-mi-to. - Uśmiechnął się smutno. - Nie 

zmieniłaś się, prawda?  

- Zmieniłam się.  

-  Ale  wciąż  potrzebujesz  namacalnych  dowodów.  Jak  wtedy, 

kiedy  musiałem  zjechać  rowerem  po  schodach  gorzelni.  Pamiętam, 

jak oparłaś pięści na tych chudych biodrach i mówiłaś: Udowodnij to, 

Mike. A więc musiałem to zrobić.  

- Och, jestem pewna, że robiłeś to dla Alany. Ja po prostu byłam 

w pobliżu.  

- Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Alany tam nie było. Wtedy jak 

zjechałem  na  deskorolce  w  dół  Tombstone  Canyon  Road  i  omal  się 

nie  zabiłem,  Alany  też  nie  było.  Ani  kiedy  wszedłem  do  kopalni  i 

omal  nie  spadłem  do  szybu.  Robiłem  to  wszystko,  by  wywrzeć 

wrażenie na tobie, nie na Alanie.  

- Ale to przecież Alana...  

- Oznajmiła mi, że jestem jej chłopakiem. W tym wieku człowiek 

się  nie  spiera.  Idziesz  z  prądem.  Szczeniackie  zadurzenie  przechodzi 

w  ślubne  plany.  I.  pewnego  wieczora  pełnego  szampana  popełniasz 

błąd, a może wreszcie idziesz za głosem serca i trzymasz w ramionach 

siostrę narzeczonej. I wtedy...  

-  Nie  chcę  tego  słuchać.  -  Zatkała  dłońmi  uszy  zupełnie  jak  w 

dzieciństwie.  Policzki  jej  poróżowiały.  Oderwała  dłonie  i 

wyprostowała się, starając wydać się bardziej dorosła. - Zmyślasz.  

background image

- Może. A może osiem lat w dżungli daje pewną jasność.  

Przejechała nerwowo językiem po wargach.  

- Muszę wracać do studia.  

Patrzył na ruchy jej języka i słodki ból wypełnił mu lędźwia.  

- A ja muszę się tu ulokować i oswoić ze sprzętem. - Przypominał 

sobie, że Beth ma wieczorem spotkanie z Huxfordem. - Może chcesz, 

żebym pokręcił się w pobliżu, kiedy będziesz przekazywać złe nowiny 

naszemu przyjacielowi z Chicago?  

- Nie. Dzięki za dobre chęci, ale poradzę sobie.  

- Zamierzał wybrać się z tobą na kolację, prawda?  

- Chyba w tych okolicznościach zmieni zdanie.  

- A więc pozwól mi...  

- Mike, to naprawdę nie jest dobry pomysł. Im mniej będziemy się 

widywać, tym lepiej.  

-  A  może,  jeśli  spędzimy  razem  trochę  czasu,  jakoś  wszystko 

rozwiążemy. Czy Cafe Roca jest tak dobra jak dawniej?  

- Tak, ale...  

-  Możemy  się  tam  spotkać,  jeśli  nie  chcesz,  żebym  po  ciebie 

przyjeżdżał. A potem rozejdziemy się, każde do swego domu.  

- Nie jedziesz do Tucson?  

-  Nie.  Rano  powiedziałem  Erniemu,  że  będę  do  późna  w 

warsztacie, by od jutra ruszyć pełną parą. - Widział, że się waha. - Daj 

spokój, Beth. Nie mam w mieście żadnych kumpli, a nie uśmiecha mi 

się hot dog i fasolka w samotności.  

- Zgoda, możemy iść na tę kolację. Każdy płaci za siebie.  

background image

- Posłuchaj, chciałbym...  

- Nie, to ty posłuchaj. Płacimy po połowie. Daj mi trzy kwadranse 

na Colby'ego. Będę w Cafe Roca za kwadrans ósma.  

-  Zgoda.  -  Popatrzył  na  nią.  -  Gdybym  po  ciebie  przyjechał, 

łatwiej by ci było się go pozbyć.  

- Jestem już dużą dziewczynką, Mike. Poradzę sobie.  

- No, dobrze. - Nie podobało mu się to.  

Cholernie  chciał  iść  do  studia  i  upewnić  się,  że  Huxford  został 

wykopany  z miasta, ale skoro sobie tego nie życzyła, poczeka na nią 

w  Cafe  Roca.  Zjedzą  kolację  i  wypiją  butelkę  wina.  A  potem... 

zobaczymy.  

Colby pojawił się w studiu, gdy Beth podliczała rachunki z całego 

dnia. Ciemne włosy zaczesał jak zwykle do tyłu, a na sobie miał coś, 

co  Beth  uznała  za  niezobowiązujące  ubranie  dla  mężczyzny  jego 

pokroju - koszulę rozpiętą pod szyją, spodnie i blezer.  

Pewnie 

całe 

życie 

przebywał 

klimatyzowanych 

pomieszczeniach.  W  przeciwnym  razie  zemdlałby  w  tych  wszystkich 

warstwach.  Najwidoczniej  lubił  wywatowane  ramiona.  Niektórzy 

mężczyźni,  weźmy  chociażby  Mike'a,  nie  potrzebowali  czegoś 

takiego. Zganiła się w myśli za takie porównania. Ciało Mike'a to nie 

najlepszy temat do rozmyślań.  

- Miałaś dobry dzień? - spytał, kładąc teczkę na kontuarze.  

Zdradziecka pamięć Beth podsunęła jej obraz pocałunku Mike'a.  

- Pełen wrażeń - odparła.  

- Gotowa do podpisania umowy i pójścia na kolację?  

background image

Odsunęła  rachunki  i  oparła  się  o  kontuar.  Patrzyła  Colby'emu 

prosto  w  twarz.  Jego  szare  oczy,  zwykle  oficjalne  jak  garnitur  z 

wełnianej flaneli, mierzyły ją z aprobatą. Po raz pierwszy zdała sobie 

sprawę, że jest zainteresowany czymś więcej niż umową na krajak.  

Nie  ułatwiła  sobie  sprawy  własnym  strojem,  ale  zakładając 

wydekoltowaną  suknię  z  białego  batystu  i  błękitne  kolczyki  w 

odcieniu  pasującym  do  oczu,  myślała  o  Mike'u.  Oczywiście  nie 

chodziło  o  to,  żeby  zrobić  na  nim  wrażenie.  Po  prostu  nie  chciała 

pojawić się na kolacji, wyglądając jak baba-jaga. Nie zastanowiła się 

nad tym, że Colby weźmie to za dobrą monetę.  

- Pewnie już masz bilet na jutrzejszy powrót do Chicago.  

Oparł się o kontuar z wystudiowaną niedbałością.  

-  Pomyślałem,  że  prześlę  umowę  do  firmy  i  zrobię  sobie  małe 

wakacje.  

-  Tak?  Dokąd  się  wybierasz?  -  Wcale  jej  się  to  nie  podobało. 

Znała  to  spojrzenie.  Oznaczało,  że  mężczyzna  ma  pewne  plany,  a 

kolacja stanowi tylko pierwszy etap.  

- Wynająłem tu pokój. Twoja uwaga o miejscowych restauracjach 

uświadomiła  mi,  że  właściwie  niczego  nie  widziałem.  -W  uśmiechu 

pokazał zęby. - Mam nadzieję, że mnie oprowadzisz.  

- Nie będę miała na to czasu, Colby. Ja...  

- Ale przecież skończą się twoje zmartwienia z krajakiem, a o tej 

porze  roku  nie  miewasz  zbyt  wielu  klientów,  pomyślałem  więc,  że 

może...  

background image

-  Właśnie  o  to  chodzi.  Nie  przestanę  myśleć  o  krajaku. 

Chciałabym mieć dwa tygodnie przed podpisaniem umowy.  

Uśmiech znikł.  

- Dwa tygodnie? Dlaczego, u licha, chcesz czekać dwa tygodnie? 

Do  tego  czasu  twoi  klienci  będą  dobijać  się  do  drzwi  i  żądać 

krajaków.  

- Ktoś będzie je produkował tu w Bisbee.  

- Kto? - Zmrużył oczy.  

- Syn Erniego Tremayne'a, Mike.  

 

- Ten wielki biały myśliwy, którego wczoraj poznałem?  

- Tak. - Beth zacisnęła szczęki, ale zachowała uprzejmy ton. Nie 

chciała  zrażać  Colby'ego  na  zawsze.  Może  będzie  potrzebowała  tej 

umowy.  -  Ma  odpowiednie  kwalifikacje  i  zaoferował  się  przejąć 

produkcję, dopóki Ernie nie wyzdrowieje.  

- Popełniasz wielki błąd, Beth.  

W duchu przyznawała mu rację.  

- Bez względu na to, jak korzystna jest oferta Handmade, Ernie i 

ja lepiej wyszlibyśmy na tym interesie, biorąc sto procent zysku. Mike 

uważa, że może nam się udać.  

Twarz Colby'ego stężała.  

-  Nie  możesz  prosić  o  zwłokę  i  spodziewać  się  zawarcia  umowy 

na  tych  samych  warunkach  jak  przy  natychmiastowym  odstąpieniu 

praw  do  patentu.  Za  dwa  tygodnie  twoja  sytuacja  będzie  gorsza,  a 

background image

moja  firma  oczekuje,  że  to  wykorzystam.  Tak  właśnie  działa  świat 

biznesu.  

- Doskonale wiem, jakie reguły obowiązują w świecie biznesu.  

- Chyba jednak nie wiesz. Gdybyś była mądrzejsza, postawiłabyś 

na coś pewnego, zamiast pozwalać, żeby ten Tremayne namawiał cię 

na hazard. Kim on dla ciebie jest, dawnym chłopakiem?  

-  Nie  -  zaprzeczyła,  i  od  razu  pożałowała,  że  w  ogóle 

odpowiedziała na to pytanie.  

Uniósł brwi.  

- Nawet gdyby nim był, nie wydaje się właściwe, żebyśmy o nim 

mówili.  

- To całkiem właściwe, jeśli twój związek z nim rujnuje umowę, 

nad którą pracowałem trzy dni.  

- Przykro mi, że zmarnowałeś tyle czasu, ale tak jak powiedziałeś, 

prawdopodobnie  dostaniesz  ten  patent  i  tak,  i  to  na  korzystniejszych 

warunkach. Dwa tygodnie znaczą dużo dla mnie, ale dla firmy to nie 

może być aż tak ważne.  

-  Masz  rację,  nie  jest.  Chodziło  mi  o  twoje  dobro.  Nie  myślisz 

rozsądnie.  

Miała  serdecznie  dość  tej  rozmowy.  Zerknęła  na  zegarek. 

Powinna się pospieszyć, w przeciwnym razie spóźni się na spotkanie z 

Mikiem.  

- Może masz rację. To się okaże, prawda?  

- Myślę, że tak. Nie mogę zmuszać cię do podpisania umowy.  

background image

-  W  tej  sytuacji  pewnie  jutro  rano  odlecisz  do  Chicago,  zamiast 

snuć się po Bisbee.  

Spojrzał na nią przenikliwie.  

- Próbujesz się mnie pozbyć, Beth?  

-  Skądże  -  skłamała.  -  Ale  nie  będę  mogła  oprowadzić  cię  po 

okolicy, a w sierpniu jest tu bardzo gorąco, jak pewnie zauważyłeś.  

- Można by pomyśleć, że zniechęcasz mnie do pozostania.  

-  Colby,  jeśli  chcesz  tu  spędzić  wakacje, nie  mam nic przeciwko 

temu. - Na szczęście nie znał jej wystarczająco dobrze, by zarzucić jej 

kłamstwo.  

- A więc tak zrobię. Może teraz pójdziemy już na tę kolację?  

- Ale... nie podpisaliśmy umowy.  

-  Cóż  byłaby  ze  mnie  za  gnida,  gdybym  odwołał  zaproszenie, 

ponieważ  nie  wpisałaś  swego  nazwiska  na  wykropkowanej  linii. 

Naturalnie, że zabieram cię na kolację.  

-  No  cóż,  Colby,  to  trochę  niezręczne.  -  Spuściła  wzrok.  - 

Wiedziałam,  że  nie  podpiszę  tej  umowy,  i  pomyślałam,  że  w  tych 

okolicznościach nie będziesz chciał ze mną pójść, więc umówiłam się 

z kimś innym.  

- A więc Tremayne nie tylko sprzątnął mi sprzed nosa umowę, ale 

również towarzystwo przy kolacji.  

- Dlaczego tak myślisz?  

-  Widziałem,  jak  na  ciebie  wczoraj  patrzył.  Nie  wiem,  co  cię  z 

nim  wiąże,  ale  wiem,  co  mu  chodzi  po  głowie.  Ten  krajak  to  tylko 

protest, by być blisko ciebie.  

background image

Beth uniosła podbródek.  

- Choć to naprawdę nie twoja sprawa, jak już mówiłam, Mike robi 

to dla swego ojca, nie dla mnie.  

- A kto ci to powiedział?  

- Mike.  

- I uwierzyłaś mu?  

- Tak. - Ale właściwie nie rozmawiała o tym z Erniem.  

Możliwe,  że  Mike  obmyślił  wszystko  sam.  Nie  powinna  tak 

szybko zaufać jego słowom.  

-  Poznaję  po  wyrazie  tej  ślicznej  buzi,  że  wreszcie  zaczęłaś 

myśleć.  -  Colby  wziął  teczkę  z  kontuaru.  -  Przełożymy  tę  kolację. 

Jutro wieczorem?  

- Jutro wieczorem jadę do szpitala.  

-  Rozumiem.  -  Wzrok  Colby'ego  prześliznął  się  po  niej.  -  Cóż, 

zawsze lubiłem wyzwania. Zajrzę tu jutro w ciągu dnia.  

- Dobrze.  

Ruszył w kierunku drzwi. Z ręką na gałce odwrócił się do Beth.  

- Na twoim miejscu zadałbym Erniemu parę pytań. Ten krajak ma 

zbyt  duże  znaczenie  dla  stanu  twoich  finansów,  by  Mike  Tremayne 

posługiwał  się  nim  jako  narzędziem  w  swych  romantycznych 

podbojach.  

Beth postanowiła nie odpowiadać.  

Wyszedł, zasalutowawszy w jej kierunku.  

Kiedy  odjechał,  powzięła  decyzję.  Przed  kolacją  ona  i  Mike 

zadzwonią do szpitala z galerii przy  restauracji. Może uda jej się coś 

background image

wywąchać. Nie miała zamiaru czekać dwadzieścia cztery godziny, by 

dowiedzieć się, czy Mike wciąż jest tym dwulicowym draniem, jakim 

okazał się przed ośmiu laty.  

 

background image

Rozdział  5 

Beth uruchomiła system alarmowy i wyszła ze studia frontowymi 

drzwiami. Temperatura spadła do około dwudziestu siedmiu stopni, a 

lekki  wietrzyk  niósł  zapach  jaśminu.  Main  Street  oświetlały  lampki 

powieszone  w  ubiegłym  tygodniu  z  okazji  święta  wina.  Pogodne 

letnie  wieczory  zawsze  przypominały  jej  przyjęcie  po  próbie  ślubu 

Alany... i Mike'a.  

Przez całe popołudnie próbowała nie myśleć o kolacji z nim. Nie 

udało  się  jej.  Szła  nierównym  chodnikiem  w  kierunku  restauracji, 

pełna  radosnego  oczekiwania.  Jeszcze  jako  zakochana  w  nim  do 

szaleństwa nastolatka z zazdrością patrzyła z okna sypialni, jak Mike i 

Alana  wychodzili  przytuleni  na  kolację.  Sama  w  swoim  pokoju, 

odtwarzała w myślach przebieg wieczoru - przyćmione światła, dłonie 

złączone nad stołem, czułe spojrzenia, pocałunek na dobranoc.  

Oczywiście  na  miejscu  Alany  widziała  siebie.  Być  może  dlatego 

nie była w stanie oprzeć się dzisiejszemu zaproszeniu. Nie zamierzała 

dopuścić  do  ściskania  dłoni  czy  wymiany  czułych  spojrzeń,  nie 

mówiąc  już  o  pocałunku  na  dobranoc,  ale  uznała,  że  ten  jeden 

szczególny  wieczór  pozwoli  jej  spełnić  przynajmniej  część 

młodzieńczej  fantazji.  Cafe  Roca  uchodziła  za  jedną  z  najbardziej 

romantycznych restauracji w mieście.  

Przede  wszystkim  jednak  zamierzała  w  obecności  Mike'a 

zadzwonić do Erniego. Gdyby się okazało, że Ernie nie ma pojęcia o 

planie  produkcji  krajaków,  wtedy  wieczór  mógłby  okazać  się  nie  tak 

idylliczny, jak sobie wyobrażała.  

background image

Otworzyła  drzwi  restauracji i natychmiast  zobaczyła  Mike'a przy 

stoliku  w  rogu.  Siedział  twarzą  do  drzwi.  Kiedy  na  widok  Beth 

uśmiechnął  się,  jej  puls  przyspieszył.  Najwyraźniej  igrała  z  ogniem, 

godząc się na tę kolację. Podeszła do stolika.  

- Wspaniale wyglądasz - powiedział Mike na powitanie.  

-  Dzięki.  -  Trzeba  przyznać,  że  ten  komplement  ucieszył  ją  tak 

samo, jak podziw Colby'ego zezłościł.  

- Pozbyłaś się tego padalca z Chicago?  

- Opowiem ci o tym za chwilę. Może teraz zadzwonimy do twego 

ojca  i  dowiemy  się,  jak  się  czuje?  Janice  z  galerii  sztuki  na  pewno 

pozwoli nam skorzystać z telefonu.  

- Dzwoniłem do niego tuż przed wyjściem. Wszystko w porządku.  

- Och. - Nie sądziła, że Mike jest tak sumienny.  

- Ale skoro masz ochotę, zadzwoń, zanim coś zamówimy.  

- Może... może tak zrobię. Masz przy sobie numer?  

- Jasne. Zawsze go ze sobą noszę. - Z tylnej kieszeni spodni wyjął 

portfel i wyciągnął skrawek papieru.  

- Dzięki. Zaraz wracam.  

- Może tymczasem zamówię butelkę wina?  

- Dobrze. - Przecież nie mogła mu tego zabronić.  

Miał  prawo  wypić  wino  do  posiłku.  Ale  ona  powinna  się 

pilnować,  by  wypić  najwyżej  jeden  kieliszek,  zwłaszcza  że  właśnie 

zobaczyła  wymowne  kółko  odciśnięte  na  skórze  jego  portfela.  Może 

zawsze  nosił  przy  sobie  prezerwatywy.  Może  ta  nie  miała  nic 

wspólnego z ich kolacją. Nie zamierzała jednak ryzykować.  

background image

- Na co masz ochotę?  

- Lubię dobrego merlota.  

Uśmiechnął się szeroko.  

- Chętnie zaszalałbym i wziął szampana.  

-  Ani  się  waż!  -  Serce  zaczęło  jej  bić  szybciej  na  myśl  o 

szampanie,  którego  oboje  pili  tamtego  wieczora.  -  Dochodzi  ósma, 

lepiej już pójdę zadzwonić.  

- Idź. Merlot i ja będziemy czekać.  

Diabła  tam,  jeśli  on  nie  flirtuje,  pomyślała,  idąc  do  galerii.  I, 

szczerze mówiąc, bardzo jej się to podobało.  

Zajęta  klientami  Janice  pozdrowiła  ją  z  daleka.  Beth  weszła  na 

zaplecze i nakręciła numer zapisany kanciastym pismem Mike'a.  

Ernie podniósł słuchawkę po drugim dzwonku.  

- Halo? - powiedział z wysiłkiem.  

- Tu Beth. Mam nadzieję, że nie spałeś?  

- Jak można spać w takim miejscu? - Głos mu się ożywił. - Skąd 

dzwonisz, złotko?  

- Z galerii Janice. Mike jest tuż obok, w Cafe Roca. Jemy  razem 

kolację.  

-  Naprawdę?  Ten  hultaj  nie  pisnął  ani  słowa.  To  miło,  Beth.  To 

dlatego zadzwoniłaś? Żeby mi o tym powiedzieć?  

-  Niezupełnie.  Chciałam  ci  tylko  życzyć  dobrej  nocy.  I 

powiedzieć,  że  Mike  uważa,  iż  od  jutra  będzie  w  stanie  rozpocząć 

produkcję krajaków.  

- Wspaniale.  

background image

Nie dosłyszała  wahania w głosie Erniego. Chyba rzeczywiście to 

on wpadł na pomysł, by rzucić Mike'a na głęboką wodę.  

- Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, kiedy się tego podjął. Czy 

to mu się szybko nie znudzi?  

- Mike ma silniejszy charakter, niż sądzisz. Nie prosiłbym go o to, 

gdybym myślał, że porzuci wszystko w połowie. Wytrzyma do końca, 

Beth. Oczywiście nic by się nie stało, gdybyś od czasu do czasu trochę 

go zachęciła.  

- W jaki sposób?  

- No, wiesz. Po prostu daj mu do zrozumienia, że dobrze pracuje. 

On,  zdaje  się,  podejrzewa,  że  nie  masz  najlepszego  zdania  o  jego 

umiejętnościach. Wiele dla niego znaczysz. Zawsze tak było.  

- Powiedział ci to? - Serce zabiło jej szybciej.  

-  W  pewnym  sensie.  I,  Beth, nie  gryź  go  więcej,  dobrze?  Można 

pomyśleć, że wciąż jesteście dziećmi.  

-  Ernie!  -  Dziękowała  opatrzności,  że  nikt  nie  widzi  wyrazu  jej 

twarzy.  

-  Musiałem  powiedzieć,  co  o  tym  myślę,  skoro  nie  ma  tu  twego 

ojca.  Teraz  wracaj  na  kolację  i  baw  się  dobrze.  Mój  środek  nasenny 

zaczyna działać.  

-  Miłych  snów,  Emie.  Dobrej  nocy.  -  Położyła  słuchawkę  na 

widełki i głęboko odetchnęła.  

A  więc  Emie  domyślił  się.  Przyłożyła  dłonie  do  rozpalonych 

policzków.  Przy  odrobinie  szczęścia  Ernie  i  Mike  będą  jedynymi 

osobami na świecie, które o tym wiedzą.  

background image

Ernie  oparł  głowę  o  poduszkę  i  z  bólu  zamknął  oczy.  Starał  się 

ograniczać zastrzyki, co nie było łatwe. Chciał wiedzieć, co się dzieje, 

a  te  przeklęte  zastrzyki  zmieniały  jego  umysł  w  papkę.  Mike  i  Beth 

nigdy  się  nie  dowiedzą,  ile  kosztuje  go  udawanie  wspaniałego 

samopoczucia, kiedy któreś z nich wpada w odwiedziny. Udało mu się 

nawet  zwieść  ulubioną  pielęgniarkę,  Judy.  Nie  znosił,  kiedy 

traktowano go jak chorego staruszka.  

Wziął długi urywany oddech. Bolało jak diabli.  

- Jesteś tu, Pete?  

„Tak,  jestem,  ty  kretynie.  Wezwij  pielęgniarkę  i  poproś  o 

zastrzyk. Nie udawaj bohatera".  

- Słuchaj, kto ma opanować tę sytuację, ty czy ja?  

„Opanować, dobre sobie. Jesteś biały jak prześcieradło. W niczym 

tym dzieciakom nie pomożesz, jeśli będziesz zwijał się z bólu".  

-  Nieważne.  Jak  myślisz,  dobrze  zrobiłem,  wspominając  o  tym 

ugryzieniu?  

Pokój wypełnił śmiech.  

„Jeśli  musisz  wiedzieć,  przypomniały  mi  się  dawne  lata. 

Zdążyłem już zapomnieć, że to Beth atakowała w ten sposób. Alana i 

Mike  po  prostu  się  bili,  ale  Beth  nie  dawała  rady.  W  końcu  miała 

dopiero cztery lata, a oni po sześć, a więc jeśli uznała to za niezbędne, 

wpijała się w nich zębami".  

- Cóż, najwidoczniej wciąż tak robi.  

„Może Mike na to zasłużył?"  

background image

-  Och,  ty  zawsze  bierzesz  stronę  tych  dziewcząt.  Powiem  ci,  że 

były równie twarde jak mój chłopak. Każdy, kto mówi, że dziewczęta 

to słaba płeć, powinien zobaczyć je w akcji. 

„Najwidoczniej walka wciąż trwa".  

- Zobaczymy. Wybrali się razem na kolację.  

„Jedna kolacja wszystkiego nie zmieni".  

-  Tak,  wiem.  To  dlatego  ograniczam  te  zastrzyki.  Muszę  być 

przytomny na wypadek, gdyby nie wiedzieli, co począć.  

„Posłuchaj.  Zobaczę,  co  da  się  zrobić.  Może  pociągnę  za  parę 

sznurków  i  tutejsze  władze  pozwolą  mi  porozmawiać  z  moimi 

dziewczynkami".  

- Nigdy przedtem nie dostałeś zgody, prawda?  

„Prawda".  

- A więc nie wysilaj się. Jesteś już na emeryturze. Mam wszystko 

pod kontrolą.  

„Chciałbym tam być, chłopie".  

- Ja też bym tego chciał, Pete. - Ernie westchnął. - Ja też.  

 

Beth wróciła do restauracji i wsunęła się na krzesło naprzeciwko 

Mike'a. Przy jej nakryciu stał kieliszek z winem. Łapczywie upiła łyk.  

- Spragniona? - Obserwował ją z rozbawieniem.  

Spojrzała na kieliszek i przypomniała sobie, że zamierzała nie pić.  

-  Chyba  tak.  -  Odstawiła  kieliszek  i  wzięła  szklankę.  -  Co 

oznacza, że powinnam raczej pić wodę.  

- Daj spokój. Mamy całą butelkę.  

background image

-  Woda  jest  bardzo  dobra.  -  Przyłożyła  szklankę  do  policzka  i 

zerknęła na dolną wargę Mike'a, na której wciąż widniał ciemniejszy 

ślad. Emie nie mógł go nie zauważyć.  

- Masz rumieńce. Wszystko w porządku?  

-  Jasne.  -  Odstawiła  szklaneczkę.  Co  ona  wyprawia.  Mike  na 

pewno  się  zorientował,  że  coś  ją  niepokoi.  -  Tu  jest  dość  ciepło,  po 

prostu. Ernie czuje się dobrze, tak jak mówiłeś. Ucieszył się, że jemy 

razem kolację.  

- A więc powiedziałaś mu?  

- Tak. Dlaczego miałabym tego nie robić?  

-  Nie  wydawałaś  się  nastawiona  zbyt  entuzjastycznie  do  tego 

pomysłu, więc pomyślałem, że nie chcesz rozgłaszać, że zgodziłaś się 

iść na kolację z takim obibokiem jak ja. - Jego uśmiech nie maskował 

niepewności w oczach.  

Jakże  łatwo  przyjęła  za  własną  opinię  Colby'ego  o  Mike'u, 

zupełnie  przecież  niesprawiedliwą.  Poza  tym  przez  dwa  lata  sądziła, 

że Mike'owi śmierć jej ojca była obojętna, gdy tymczasem on trzymał 

się z dala, aby oszczędzić jej i Alanie bólu. Od pamiętnej nocy przed 

ośmiu  laty  była  skłonna  uwierzyć  we  wszystko  co  najgorsze,  jeśli 

chodzi o Mike'a Tremayne'a, choć z wyjątkiem tamtego incydentu nie 

dał jej po temu żadnych powodów.  

- Nie uważam cię za obiboka - powiedziała cicho.  

- To... - Mike przerwał, bo  właśnie do stolika podeszła kelnerka. 

Spojrzał na Beth. - Zdecydowałaś, na co masz ochotę?  

background image

Dobre pytanie, pomyślała. Na ciebie. Ale cię nie chcę. Trudno się 

w tym połapać.  

- Uwielbiam krewetki.  

- Dwa razy krewetki.  

Po odejściu kelnerki Mike uniósł kieliszek.  

-  Za  krajak  Nightingale.  I  za  to,  że  uwolniłaś  miasto  od  tego 

natrętnego łobuza z Chicago.  

- On nie wyjechał.  

- Jak to? Nie uzyskałaś dwóch tygodni zwłoki?  

- Owszem. - Beth upiła łyk wina. - Ale on postanowił zrobić sobie 

tydzień wakacji. Zatrzymał się w pensjonacie i mówi, że chce poznać 

okolice.  

Zmrużył oczy.  

-  Huxford  tak  samo  spędza  wakacje  w  Bisbee,  jak  ja  zaczynam 

pracę na Wall Street. Albo sądzi, że może wywrzeć na ciebie nacisk i 

skłonić cię do zmiany zdania, albo...  

- Albo co?  

- Albo zainteresował się tobą. - Mike wychylił kieliszek i odstawił 

go na stół. - Najpewniej jedno i drugie.  

- Zabawne, on powiedział to samo o tobie.  

- Naprawdę?  

- Twierdzi, że twoje... zainteresowanie mną to jedyny powód, dla 

którego  zgodziłeś  się  produkować  krajak.  Wyjaśniłam  mu,  że  robisz 

to dla ojca.  

- A więc teraz mogę równie dobrze przyznać, że nie tylko.  

background image

Sięgnął przez stół i wziął ją za rękę. Ten dotyk przeszył jej ciało 

jak błyskawica.  

-  Oczywiście,  że  nie  tylko  dla  Erniego.  Pomagasz  mi  w 

uruchomieniu nowego przedsięwzięcia i ja to doceniam. .  

-  Zgoda,  ale  to  jeszcze  nie  wszystko.  -  Jego  głos  brzmiał  jak 

pieszczota.  - Robię  to  również  dlatego,  że  od  ośmiu  lat  mam  obsesję 

na  twoim  punkcie,  a  teraz,  kiedy  mam  pretekst,  by  trzymać  się  w 

pobliżu, bezwstydnie z niego korzystam.  

Zalała ją fala gorąca, choć wewnętrzny głos ostrzegał, że powinna 

wyrwać  rękę  i  wyjść  z  restauracji,  kiedy  jeszcze  może  oprzeć  się 

pokusie.  

- Mówiłam ci, że między nami do niczego nie dojdzie. Po prostu 

marnujesz czas.  

-  Może  tak.  -  Przejechał  palcem  po  żyłkach  na  wewnętrznej 

stronie jej nadgarstka. - Nie ma gwarancji, że kiedykolwiek stanę się 

mężczyzną,  jakiego  potrzebujesz.  -  W  jego  oczach  iskrzyło  się 

pożądanie.  

-  Wiem,  że  nie  jesteś  takim  mężczyzną,  jakiego  potrzebuję  - 

powiedziała, choć ciało mówiło jej coś innego.  

- Nie chcesz wziąć pod uwagę, że mogę się zmienić?  

Z trudem zachowywała równowagę.  

-  Mike,  zachowujesz  się  w  ten  sposób,  bo  teraz  potrzebujesz 

kogoś, kogo znasz, kogoś, kto dałby ci poczucie bezpieczeństwa.  

- Naprawdę wierzysz, że to wszystko?  

Namiętność ogarniała ją jak płomień. Przełknęła ślinę.  

background image

- To nie fair.  

- Wiem. To bezczelność z mojej strony, ale nie mogę obiecać ci, 

że  wyjadę  natychmiast,  jak  tylko  z  ojcem  będzie  wszystko  w 

porządku. Przez całe popołudnie wmawiałem sobie, że muszę trzymać 

się z dala od ciebie. - Spojrzał na jej rękę zaciśniętą kurczowo w jego 

dłoni, a potem ponownie w jej oczy.  

- Nie potrafię tego zrobić.  

- A więc Colby miał rację. Chcesz mnie zaciągnąć do łóżka.  

Pragnienie w jego oczach zmieniło się w gniew, a uchwyt stał się 

mocniejszy.  

- Nie, Colby nie ma racji. Zależy mi, byś jak najwięcej skorzystała 

na swoim wynalazku. Zależy mi też na tym, by ojciec mógł w spokoju 

wracać do zdrowia. A co do korzystania z okazji, by zaciągnąć cię do 

łóżka, to obraza dla tego, co do ciebie czuję.  

Pożądanie  było  coraz  silniejsze.  Jeszcze  chwila,  a  jej  rozsądek 

legnie  w  gruzach.  Wyrwała  dłoń  z  uścisku  Mike'a,  złapała  torebkę  i 

zerwała się  z krzesła, myśląc tylko  o tym,  żeby uciec jak najdalej od 

niego,  zanim  zrobi  coś,  czego  będzie  żałować  przez  resztę  życia. 

Zawołał za nią, ale nie zatrzymała się nawet na sekundę.  

Na ulicy zaczęła biec. Dogonił ją po paru krokach. Poczuła uścisk 

jego palców na ramieniu i gwałtownie odwróciła się twarzą do niego. 

Zanim zdołała zaprotestować, jego usta znalazły się na jej wargach.  

Opierała  się  przez  chwilę,  ale  siła  jego  pocałunku  wkrótce 

wyparła  wszystko  poza  czystym  pożądaniem.  Badał  jej  usta, 

trzymając  ją  w  żelaznym  uścisku.  Gdyby  nie  te  silne  ramiona, 

background image

osunęłaby  się  na  chodnik.  Jej  świat  zawirował.  Nigdy  nie  czuła  tak 

wielkiego podniecenia.  

Chwytając  ciężko  powietrze,  oderwał  wargi  od  jej  ust.  Szepnął 

ochryple wprost do jej ucha:  

- To  właśnie z tego rezygnujesz, Beth. Nie rozmawiamy o czułej 

scenie,  której  wspomnienie  wisi  w  oknie  twego  studia.  Już 

przeszliśmy tę fazę. - Powoli  wypuścił ją z objęć i cofnął się o krok. 

Na jego wardze czerwieniała kropla krwi.  

- Twoja warga...  

Dotknął jej tak jak ubiegłego wieczoru, oderwał dłoń i spojrzał na 

plamkę. Potem przeniósł wzrok na Beth.  

-  Chyba  nie  powinniśmy  bać  się  odrobiny  krwi.  Po  tych 

wszystkich  latach,  kiedy  znów  się  zeszliśmy,  będziemy  pewnie 

musieli drapać i gryźć po to, by wszystko między sobą wyjaśnić.  

- Idę... do domu.  

- Pójdę z tobą.  

-  Nie.  -  Cofnęła  się,  ogarnięta  paniką.  -  Pozwól  mi  iść  samej. 

Muszę pomyśleć.  

- Nie ma nad czym myśleć.  

- Dla mnie jest. - Ruszyła w swoją stronę.  

- Poproszę, żeby przysłano ci kolację - zawołał za nią.  

- Nie jestem głodna.  

-  Może  zaczekać,  aż  zgłodniejesz.  -  Zawiesił  głos.  -  Ja  też  mogę 

zaczekać.  

background image

Rozdział  6 

Mike z trudem powstrzymał się od pójścia za Beth. Ale musiał tak 

postąpić,  tak  samo  jak  musiał  wyjść  za  nią  z  restauracji  i  ukazać  jej 

siłę  ich  pożądania,  zanim  pozwoli  jej  odejść.  Skrywała  w  sobie 

niebywałą namiętność. Wiedział o tym, w pewnym sensie, od czasów, 

kiedy  byli  dziećmi.  W  swojej  kretyńskiej  arogancji  uważał,  że  tylko 

on  potrafi  wyzwolić  tę  namiętność. Nie  miał prawa  kochać  się  z nią, 

ale z drugiej strony wydawało mu się, że tylko on mógłby je mieć.  

Śledził  ją  wzrokiem,  póki  nie  skręciła  za  róg.  Dali  niezłe 

widowisko  ludziom  spacerującym  tego  wieczora  po  Main  Street, 

pomyślał, wracając do restauracji. Nie dbał o to, ale nie wiedział, co o 

tym  sądzi  Beth.  W  końcu  mieszka  tu,  prowadzi  interesy.  Szczęściem 

w miasteczku tolerowano nietypowe zachowania, a czasami wręcz do 

nich zachęcano.  

W restauracji zignorował ciekawe spojrzenia gości i skierował się 

do stolika, na którym stały dwa kieliszki i butelka merlota. Szkoda, że 

zepsuł  ich  wspólny  wieczór,  ale  nie  żałował,  że  ją  pocałował. 

Nadszedł czas, by poznała prawdę.  

Kelnerka pospieszyła ku niemu.  

- Czy mam teraz podać państwu kolację?  

-  Tylko  dla  mnie.  Beth  musiała  nagle  wyjść.  Byłoby  dobrze, 

gdyby dało się zapakować jej porcję i dostarczyć do studia.  

- Przykro mi, ale zazwyczaj...  

- Oczywiście za wszystko zapłacę.  

background image

- W porządku. Postaram się kogoś znaleźć. A więc będzie pan jadł 

sam, tak?  

- Tak.  

- Już podaję. Pan Mike Tremayne, prawda?  

- Tak.  

- Czy to prawda, że omal nie został pan pożarty przez krokodyla?  

Wspomnienie tego wydarzenia wciąż sprawiało, że podnosiły mu 

się  włosy  na  karku.  Ale  nie  zamierzał  przedstawiać  kelnerce  całej 

grozy sytuacji.  

-  To  był  czarny  kajman. Bardzo  stary  czarny  kajman.  Gdyby  był 

młody - powiedział z porozumiewawczym mrugnięciem - a w pobliżu 

nie  byłoby  moich  przyjaciół,  nie  prowadzilibyśmy  tej  rozmowy. 

Swoją drogą, skąd pani o tym wie?  

-  Od  pańskiego  ojca.  Wpada  tu  od  czasu  do  czasu  i  zawsze 

opowiada o panu różne historie. Naprawdę mi przykro z powodu jego 

choroby. Jak on się czuje?  

- Lepiej.  

- Cieszę się. Proszę pozdrowić go od Cindy.  

-  Na  pewno  to  zrobię.  Dzięki.  -  Wyjął  portfel  i  na  kartce  z 

telefonem do szpitala napisał ołówkiem: Cindy.  

Nie  chciał  zapomnieć  o  tych  pozdrowieniach.  Zależało  mu  na 

wszystkim, co mogło wywołać uśmiech na twarzy Erniego.  

Wpatrywał  się  w  numer  telefonu  i  tęsknił  za  dniem,  kiedy  nie 

będzie musiał go ze sobą nosić. Gdyby tylko udało mu się zabrać ojca 

do  domu,  gdyby  mógł  go  zobaczyć  w  ukochanym  różanym  ogrodzie 

background image

albo  oglądającego  mecz  w  telewizji,  może  uczucie  lęku  by  go 

opuściło.  

Zerknął  na  okrągły  odcisk  prezerwatywy  na  skórze  portfela. 

Oczywiście nie tylko tej prezerwatywy - ten portfel widział ich wiele. 

Trasy  jego  wypraw  nie  zawsze  przebiegały  w  pobliżu  drogerii,  a  nie 

miał  ochoty  zostać  ojcem  w  środku dżungli.  Uśmiechnął  się  krzywo. 

Beth  pewnie  ją  zauważyła,  kiedy  podawał  jej  kartkę  z  telefonem,  i 

doszła do wniosku, że zamierza ją tej nocy uwieść.  

Nie  miał  takiego  zamiaru.  Myślał,  że  przespacerują  się  krętymi 

wąskimi  uliczkami.  Miło  byłoby  skraść  kilka  pocałunków,  ale  nie 

liczył na nic więcej. Nie był jednak w stanie zachować spokoju, kiedy 

zaczęła mówić o Colbym Huxfordzie. Wystarczyło podejrzenie, że ten 

łobuz  interesuje  się  Beth,  i  w  Mike'a  coś  wstąpiło.  Może  przyswoił 

sobie więcej prymitywnych praw dżungli, niż przypuszczał.  

- Znalazłam chłopca, który zaniesie Beth tę kolację - powiedziała 

Cindy, podając mu posiłek. - Ale to będzie kosztowało pięć dolarów.  

- Proszę to dopisać do rachunku.  

- Ernie opowiadał mi też, jak pływał pan wśród piranii.  

-  Wie  pani,  jak  to  jest.  -  Mike  uśmiechnął  się  do  niej.  -  Kiedy 

pisze się do domu, chce się, żeby list był ciekawy.  

- A więc nic takiego się nie zdarzyło?  

-  Zdarzyło  się,  ale  dla  miejscowych  to  zwykła  rzecz.  Wszystko 

polega  na  tym,  że  jeśli  chce  się  płynąć  w  pobliżu  piranii,  nie  można 

mieć żadnych ran.  

Cindy zrobiła wielkie oczy.  

background image

- Chyba Bisbee musi wydawać się panu nudne, prawda?  

Mike  pomyślał  o  ostatnich  dwudziestu  czterech  godzinach,  w 

ciągu których  odwiedzał  ojca  w  szpitalu i naprawiał  stosunki  z  Beth. 

Zabawne, jak nagle jego brawurowe przygody straciły na ważności.  

-  Ja  też  tak  myślałem,  jak  byłem  w  pani  wieku.  Ale  to  miłe 

miasto. Ma pani szczęście, że tu pani dorastała.  

Zrobiła zbolałą minę.  

-  Tak  właśnie  mówią  moi  rodzice.  -  Spojrzała  na  stolik.  - 

Potrzebuje pan czegoś jeszcze? Wody? Wina?  

Choć  upicie  się  w  tych  okolicznościach  miałoby  pewien  urok, 

Mike się nie skusił.  

- Wystarczy mi to, co jest.  

- Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę mnie zawołać.  

Mike  nalał  sobie  kolejny  kieliszek  wina  i  zabrał  się  do  jedzenia. 

Myślał  o  kelnerce.  Wydawała  mu  się  bardzo  młoda.  Uprzytomnił 

sobie,  że  będąc  niewiele  starszy  od  niej,  wyjechał  z  Bisbee  i  uważał 

się wówczas za prawdziwego mężczyznę.  

- Jestem zaskoczony, że je pan w samotności.  

Mike  spojrzał  z  niechęcią na  Colby'ego  Huxforda  stojącego  przy 

stoliku w eleganckim blezerze. Musiał się nieźle pocić w tym stroju.  

- Można się przysiąść? - spytał intruz.  

Mike  był  daleki  od  zachwytu,  ale  postanowił  tego  nie 

demonstrować. Spowodował już dość zamieszania w restauracji jak na 

jeden wieczór.  

- Jeśli pan chce.  

background image

- Dzięki. - Huxford opadł na krzesło i zerknął na drugi kieliszek z 

winem.  

- Wygląda na to, że miał pan towarzystwo.  

Mike odłożył widelec.  

- Czego pan chce, Huxford?  

-  Zjeść  kolację.  Słyszałem,  że  to  dobry  lokal.  Chciałem  nakłonić 

Beth, by wybrała to miejsce na dzisiejszą kolację, ale niestety coś jej 

wypadło.  

- To pech.  

Huxford  wzruszył  ramionami.  Przy  tym  ruchu  poduszki  na 

ramionach jego blezera lekko się przesunęły.  

- Nie szkodzi. Zostanę tu przez cały tydzień. Będzie inna okazja.  

 

- Na pana miejscu nie liczyłbym na to.  

Huxford bawił się kieliszkiem.  

-  Ostrzegasz  mnie,  Tremayne?  Bo  jeśli  tak,  daruj  sobie.  Przy 

okazji  pytania  o  restauracje  popytałem  o  ciebie.  Zdaje  się,  że  jesteś 

kimś  w  rodzaju  poszukiwacza  przygód,  który  wolałby  raczej 

wiosłować dłubanką po Amazonce niż obijać się tu, w Bisbee.  

Mike zacisnął szczęki.  

- Cóż, tak się składa, że teraz jestem tutaj.  

- I co z tego?  

- Trzymaj się z dala od Beth.  

-  Myślę,  że  nie  masz  nic  do  gadania  w  tej  sprawie.  Jeśli  nie 

zdołasz  wyprodukować  wystarczającej  liczby  krajaków,  na  pewno 

background image

wrócisz  do  Brazylii,  zostawiając  marzenia  Beth  w  gruzach. 

Zamierzam być w pobliżu, by je poskładać.  

-  Gdybym  choć  przez  chwilę  wierzył,  że  jesteś  w  stanie  tego 

dokonać,  cieszyłbym  się  jej  szczęściem.  Nie  wierzę  jednak,  że 

poskładałbyś  jej  marzenia,  Huxford.  Wykorzystałbyś  jej  wrażliwość, 

by  przynieść  zysk  swojej  firmie,  cały  czas  przekonując  Beth,  jaki  z 

ciebie świetny facet. Na szczęście bystra z niej kobieta. Mogłaby być 

zmuszona  do  przyjęcia  twojej  oferty,  ale  nigdy  by  cię  nie 

zaakceptowała, przyjacielu.  

- Myślę, że się mylisz.  

-  A  ja  myślę,  że  nadużyłeś  mojej  gościnności.  Poszukaj  innego 

stolika.  

Huxford odstawił kieliszek i wstał.  

- Ciekawe, dlaczego nie została na kolacji?  

Ten  facet  aż  się  prosił,  ale  Mike  nie  zamierzał  dać  się 

sprowokować.  W  każdym  razie  nie  dziś.  Nie  spuszczał  oka  z 

Huxforda, aż ten wreszcie wzruszył ramionami i odszedł.  

- Kto to był? - spytała Cindy, podając kawę.  

- Nikt ważny - odparł Mike.  

 

Następnego  ranka  o  pół  do  dwunastej  nad  frontowymi  drzwiami 

studia Nightingale zabrzęczał dzwonek. Beth zdjęła ochronne okulary 

i  odłożyła  kawałek  szmaragdowego  szkła,  który  właśnie  szlifowała. 

Jeśli  dzwonek  oznaczał  klienta,  byłby  to  dopiero  drugi  tego  dnia. 

Interesy szły naprawdę marnie.  

background image

Wycierając  ręce,  weszła  do  sklepu,  gdzie  ujrzała  Colby'ego  z 

torbą  pełną  czegoś,  co  pachniało  jak  sandwicze.  Przynajmniej  nie 

umrę  z  głodu  w  tym  tygodniu,  skoro  dwaj  mężczyźni  chcą  mnie 

karmić, gdzie tylko się obrócę, pomyślała.  

- Czas na lunch. - Colby uśmiechnął się szeroko.  

Najwidoczniej swobodna atmosfera Bisbee podziałała i na niego. 

Miał  na  sobie  sportowe  spodnie  i  koszulkę  polo,  którą  wybrał  być 

może dlatego, że poziome paski maskowały wąską klatkę piersiową i 

ramiona.  

- Naprawdę nie musiałeś tego robić.  

-  Wiem,  ale  skoro  jesteś  zbyt  zajęta,  by  pokazać  mi  miasto, 

możesz też być zbyt zajęta, by iść na lunch. Przyniosłem sandwicze. - 

Rozejrzał  się  wokół.  -  Jest  tu  jakieś  miejsce,  gdzie  moglibyśmy  je 

zjeść?  

A  więc  nie  zamierzał  zostawić  jej  w  spokoju.  Szczerze  mówiąc, 

nie była zaskoczona.  

- Na zapleczu jest stolik.  

- Wspaniale.  

Nie  miała  ochoty  zapraszać  go  do  pracowni,  ale  nie  mogła 

dopuścić,  by  rozpakował  sandwicze  na  kontuarze.  Pracownia  była 

szczególnym  miejscem,  w  którym  nie  pozwalała  sobie  na  negatywne 

emocje. Colby miał dar wywoływania w niej negatywnych emocji.  

-  A  więc  tu  tworzysz  te  swoje  cuda?  -  Rozglądał  się  wokół, 

położywszy torbę z sandwiczami na stoliku.  

background image

-  Można  tak  powiedzieć.  -  Podeszła  do  małej  lodówki  w  rogu.  - 

Mam wodę mineralną, napoje bezalkoholowe i piwo.  

- Chętnie napiję się piwa. - Zbliżył się do podświetlanego stołu i 

zaczął przyglądać się projektowi, nad którym właśnie pracowała. Był 

to witraż zamówiony przez dentystę z Tucson.  

-  Skomplikowany  -  zauważył,  patrząc  na  pustynny  pejzaż  z 

kwitnącymi kaktusami.  

- Wyglądasz na zaskoczonego. - To  było właśnie to, umiejętność 

wywoływania negatywnych emocji paroma słowami.  

Beth usiłowała stłumić irytację. Miała przed sobą całe popołudnie 

i nie chciała, by Colby je zepsuł.  

-  Nie  jestem  zaskoczony.  Masz  talent.  -  Podszedł  bliżej  i  wziął 

krzesło stojące przy dębowym stoliku.  

Od  razu  pojęła,  dlaczego  nie  chciała,  by  tu  wchodził.  Na  tym 

krześle  siadywał  jej  ojciec.  Ale  nie  mogła  przecież  go  zrzucić. 

Pamiętała  o  tym,  że  będzie  musiała  się  do  niego  zwrócić,  jeśli 

Mike'owi się nie powiedzie.  

- Pastrami na pełnoziarnistym chlebie i konserwowa wołowina na 

żytnim - powiedział, wyjmując sandwicze. - Wybieraj.  

-  Ja...  -  Beth  przerwała,  bo  znów  zadzwonił  dzwonek  u  drzwi.  - 

Muszę iść. Może to klient.  

- Jasne. Zaczekam tu na ciebie.  

- Zacznij jeść - rzuciła, wychodząc z pracowni.  

Chciała, żeby ten mały lunch był już za nią.  

- Zaczekam - odparł Colby.  

background image

Beth odruchowo zamknęła za sobą podwójne drzwi.  

W  sklepie  stał  Mike  z  pudłami  z  krajakami  i  torbą,  która 

przypominała  torbę  Colby'ego.  Serce  zaczęło  bić  jej  szybciej.  Kiedy 

prześliznął się po niej wzrokiem, zadrżała. Zupełnie jakby wziął ją w 

ramiona. Przejechała językiem po wargach.  

-  Słyszałem  jakieś  głosy  -  powiedział  ochryple.  -  Masz 

towarzystwo?  

- Colby przyniósł sandwicze.  

W jego wzroku pojawiła się złość.  

-  Zabawne.  Ja  też.  -  Podszedł  do  kontuaru  i  złożył  na  nim  swój 

ciężar.  

Beth zauważyła, że przebrał się w strój typowy w Bisbee - szorty i 

podkoszulek.  Pod  podkoszulkiem  odznaczał  się  ząb  jaguara.  Przez 

chwilę podziwiała tors Mike'a i patrzyła na jego mocne, opalone łydki. 

Wreszcie oprzytomniała i powróciła wzrokiem do pudeł złożonych na 

ladzie.  

- Miałeś pracowity ranek.  

- Wcześnie wstałem. Nie mogłem spać.  

-  Jakieś  problemy?  -  spytała,  uciekając  wzrokiem  przed  jego 

badawczym  spojrzeniem.  Ona  też  niewiele  spała,  a  od  szóstej  rano 

pracowała nad witrażem dla dentysty.  

- Z krajakami? Nie. Z koncentracją? Kilka. Ale jakoś to zniosłem.  

- Zaraz załatwię wysyłkę.  

- Nie chcesz sprawdzić, jak mi wyszły?  

Spojrzała mu w oczy.  

background image

- Są w porządku?  

- Tak.  

- A więc nie muszę niczego sprawdzać. Dzięki, Mike.  

-  Po  południu  nie  uda  mi  się  zrobić  aż  tylu.  Umówiłem  się  z 

pewnym  facetem  z  Sierra  Vista.  Wydaje  się  niezłym  kandydatem  na 

pomocnika. To oznacza teraz stracony czas, ale większą produkcję na 

przyszłość.  

- No, no, zachowujesz się jak biznesmen.  

- Straszne, prawda? - Uśmiechnął się szeroko.  

Napięcie między nimi zelżało.  

-  Rzeczywiście  straszne.  -  Przez  chwilę  poczuła  się  tak,  jakby 

znów  byli  w  szkole  średniej.  Ogarnęła  ją  nostalgia.  Wtem 

przypomniała sobie o Colbym siedzącym na zapleczu. - Słuchaj, jeśli 

chodzi o te sandwicze...  

- Rozumiem, że spóźniłem się z dostawą.  

Wizyta Colby'ego zdenerwowała ją bardziej, niż mogła przyznać. 

Goszczenie  Mike'a  w  pracowni  to  byłaby  przyjemność.  Pokusa,  ale  i 

przyjemność.  

- Cóż, ja...  

- Nie ma sprawy. I tak muszę już wracać.  

- Dziękuję za krajaki.  

- Proszę bardzo. - Zniżył głos. - Czy on ma dziś na sobie sportową 

marynarkę?  

Stłumiła śmiech.  

- Nie, upał tak go zmęczył, że założył polo.  

background image

- Nie miałem pojęcia, że robią polo z poduszkami.  

-  Jesteś  nieznośny.  -  Napotkała  spojrzenie  Mike'a  i  o  mało  nie 

wybuchnęła śmiechem. - Lepiej już idź.  

- Tak. Słuchaj, chcesz pojechać dziś ze mną do taty?  

Natychmiast  otrzeźwiała.  Podróż  do  Tucson  z  Mikiem  byłaby 

czymś bardzo intymnym. Nie powinna na to pozwolić.  

- Pojadę swoim samochodem.  

- Ten, który wynająłem, ma klimatyzację.  

- Wiesz, jak skusić dziewczynę.  

-  Będę  się  zachowywał  przyzwoicie.  I  przez  pamięć  dawnych 

czasów kupię ci po drodze lody.  

- Och, Mike. - Nigdy nie zapomniała tych wypraw do Tucson: jej 

ojciec  i  Ernie  z  przodu,  trójka  dzieciaków  na  tylnym  siedzeniu. 

Przystanek  w  lodziarni  w  Benson  był  obowiązkowym  punktem 

programu.  

-  Przyjadę  po  ciebie  o  piątej.  -  Złapał  torbę  z  sandwiczami  i 

wyszedł, zanim zdołała odpowiedzieć, nie mówiąc o wymówce.  

- Sprzedałaś coś? - spytał Colby, kiedy wróciła do pracowni.  

- Nie. To był Mike. Przyniósł pierwszą partię krajaków. - Usiadła 

i wzięła pierwszego z brzegu sandwicza.  

- A więc lubisz wołowinę?  

- Tak. Dzięki, Colby - odparła z wymuszoną uprzejmością.  

-  Skoro  jesteśmy  przy  Tremaynie,  wpadłem  na  niego  wczoraj 

wieczorem.  

- Och, naprawdę? - Nie odrywała wzroku od sandwicza.  

background image

- Wszedłem do Cafe Roca zaraz po twoim wyjściu.  

Czuła, że pieką ją policzki.  

- Nie mogłam zostać. Miałam coś do zrobienia.  

- Powiedział mi, żebym trzymał się od ciebie z daleka. Beth omal 

nie zakrztusiła się sandwiczem. Upiła łyk coli, by dać  

sobie trochę czasu na odpowiedź. Postanowiła, że uda idiotkę.  

-  Mike  zawsze  miał  kompleks  starszego  brata  w  stosunku  do 

mnie. Pewnie wpadł na szalony pomysł, że się mną interesujesz.  

Colby odchylił się na krześle.  

- A co w tym takiego szalonego?  

- Bo kiedy wszystko zostanie uzgodnione, w taki czy inny sposób, 

ty  wrócisz  do  Chicago,  a  ja  zostanę  tutaj.  Nasz  ewentualny  związek 

nie miałby przyszłości, a mnie nie interesują przelotne flirty.  

- Mnie też nie.  

Założyłaby się o całomiesięczny czynsz, że kłamie. Jest dokładnie 

typem człowieka, któremu odpowiadają przygody na jedną noc. Cichy 

głos w jej głowie szepnął, że Mike, niestety, też.  

-  Żyjemy  we  wspaniałych  czasach,  Beth.  -  Colby  przerwał,  by 

upić  łyk  piwa.  -  Moja  firma  ma  przedstawicieli  w  całym  kraju.  Ja 

zdecydowałem  się  zostać  w  centrali,  bo  Chicago  to  moje  rodzinne 

miasto i nigdy nie miałem powodu, by stamtąd wyjeżdżać. Ale mogę 

mieszkać, gdzie mi się podoba.  

-  Nie  wydaje  ci  się,  że  trochę  się  zagalopowałeś?  Nie  byliśmy 

nawet na randce.  

background image

- To dlatego, że nie próbowałem. - Zrobił gest w kierunku stolika. 

-  Możemy  dzisiejsze  spotkanie  potraktować  jak  randkę,  jeśli  o  to 

chodzi.  

-  Nie,  nie  możemy.  -  Zgniotła  resztę  sandwicza  i  wcisnęła  do 

torby.  -  Ponieważ  nie  jestem  zainteresowana  związkiem  z  tobą.  - 

Wytrzymała  jego  wzrok.  -  Jeśli  to  oznacza,  że  nie  możemy  razem 

pracować  nad  krajakiem,  przykro  mi.  Ale  jeśli  zostałeś  w  Bisbee  z 

nadzieją, że zmienię zdanie, tracisz tylko czas.  

Nie wyglądał na zaniepokojonego tym oświadczeniem.  

- Mam nadzieję, że nie oszczędzasz się dla Tremayne'a?  

- Nie. - Wstała. - Muszę przygotować te krajaki do wysyłki.  

-  Wczoraj  wieczorem  powiedział,  że  gdybym  się  o  ciebie 

zatroszczył, byłby szczęśliwy.  

Zahuczało  jej  w  skroniach,  co  sygnalizowało  nadchodzącą 

migrenę.  

- Mówiłeś, zdaje się, że dał ci do zrozumienia, byś trzymał się ode 

mnie z daleka.  

- Tak, ale to dlatego,  że pewnie uważa mnie za amatora przygód 

na  jedną  noc,  tak  samo  jak  ty.  Nie  wyjaśniałem  mu,  że  moja  praca 

polega na podróżach, ponieważ, szczerze mówiąc, to nie jego sprawa. 

Podkreślam tylko, że gdyby uznał mnie za odpowiedniego kandydata, 

ustąpiłby  mi  pola,  ponieważ  sam  nie  jest  w  najmniejszym  stopniu 

zainteresowany pozostaniem tutaj.  

background image

-  Wiem  o  tym.  -  Rzeczywiście  tak  było,  ale  w  ustach  Colby'ego 

prawda  brzmiała  o  wiele  gorzej.  -  I  nie  zamierzam  się  wiązać  z 

żadnym z was.  

Wstał i wziął torbę po sandwiczach.  

- Chcę tylko powiedzieć, że lepiej postawić na mnie niż na niego.  

- Nie jestem w nastroju do hazardu.  

- W porządku. - Wcisnął do torby puste puszki po piwie. - Za to ja 

jestem.  

- Do widzenia, Colby. Dziękuję za sandwicze.  

-  Proszę  bardzo.  -  Wyszedł  z  pracowni  wprost  do  wyjścia.  -  Do 

zobaczenia jutro - zawołał jeszcze przez ramię.  

Zaklęła pod nosem. Nie chciała go widzieć ani jutro, ani pojutrze. 

Prawdę mówiąc, miała ochotę powiedzieć mu, że nie podpisze umowy 

z Handmade, a z pewnością nie zwiąże się z nim, więc równie dobrze 

może się zabierać.  

Podeszła  do  komputera  w  rogu  pracowni  i  zaczęła  drukować 

nalepki  z  adresami  na  pudełka,  myśląc  o  swoim  kłopotliwym 

położeniu.  Niepodpisanie  umowy  przez  antypatię  do  Colby'ego 

Huxforda byłoby robieniem sobie na złość, jak powiedziałby ojciec. A 

ona  desperacko  chciała,  by  wynalazek,  którego  produkcji  ojciec  nie 

zdążył uruchomić, odniósł sukces, o czym marzył on i Ernie.  

Nie, musi ułagodzić Colby'ego bez nawiązywania z nim bliższych 

kontaktów. To samo musi zrobić z Mikiem, choć to będzie wymagało 

większej siły woli. O wiele większej.  

background image

Wróciła  do  stołu.  Na  myśl  o  obecności  Colby'ego  w  pracowni 

natychmiast  ogarnęła  ją  złość.  Wzięła  płytkę  bursztynowego  szkła, 

położyła  na  wzorze  i  ustawiła  tnące  kółko  w  odpowiedniej  pozycji. 

Było to drogie szkło, ale dawało dobry efekt. Zaczęła ciąć po Uniach 

wzoru. Szkło pękło.  

Odetchnęła głęboko. Wzięła nową płytkę i spróbowała ponownie. 

To samo.  

-  Do  diabła!  -  Odeszła  od  stołu.  Jedno  było  pewne.  Colby  nigdy 

więcej nie przekroczy progu pracowni.  

 

background image

Rozdział  7 

Po  minie,  z  jaką  Beth  wsiadła  do  samochodu, nietrudno  było  się 

domyślić, że nie miała udanego popołudnia. Mike pogratulował sobie, 

że  w  ogóle  zauważył  jej  minę,  skoro  na  podróż  do  Tucson  założyła 

wydekoltowany  czerwony  podkoszulek  wpuszczony  w  białe  szorty. 

Manipulując  przy  radiu  w  poszukiwaniu  stacji,  która  umilałaby  im 

drogę, z trudem powstrzymywał się  od zerkania na kremowe uda tuż 

obok jego dłoni.  

-  Poczekaj,  aż  zbliżymy  się  do  Tucson  -  odezwała  się  Beth,  gdy 

ruszyli.  

Wyłączył radio.  

- Sądziłem, że trochę muzyki poprawi ci nastrój.  

Zerknęła  na  niego  zza  okularów  przeciwsłonecznych  w 

drucianych oprawkach.  

- Skąd wiesz, że nie jestem w dobrym nastroju?  

- Kiedy coś cię martwi, zaciskasz wargi.  

- Nie. - Wysunęła dolną wargę i zrobiła minę.  

Roześmiał się.  

- Teraz nie.  

-  Wszystko  przez  tego  przeklętego  Colby'ego.  Po  tym  lunchu  w 

pracowni szkło pękało mi w rękach.  

- Próbował czegoś? - Żołądek mu się skurczył.  

- To znaczy?  

- Przecież wiesz. Przysięgam, że jeśli cię tknie, dam mu w pysk.  

background image

- Dzięki, ale poradzę sobie sama. - Zawiesiła głos. -  Wspomniał, 

że spotkał cię wczoraj w Cafe Roca.  

Zerknął na nią. Siedziała wyprostowana, wbijając wzrok w drogę.  

- Owszem, przywlókł się do mego stolika w tym swoim blezerze.  

-  Podobno  powiedziałeś,  że  gdyby  postępował  wobec  mnie 

właściwie, byłbyś szczęśliwy.  

Mike  jęknął.  Najwidoczniej  jest  skazany  na  to,  by  być  źle 

rozumianym, zwłaszcza przez Beth.  

- To niezupełnie było tak.  

- A więc jak?  

-  Twierdził,  że  nie  uda  mi  się  produkcja  krajaków,  a  kiedy 

zostawię  cię,  zrujnowawszy  twoje  marzenia,  on  będzie  pod  ręką,  by 

pomóc ci je poskładać. Powiedziałem wówczas, że gdybym naprawdę 

wierzył,  że  związek  z  nim  byłby  dla  ciebie  odpowiedni,  cieszyłbym 

się z twego szczęścia. Ale tak się składa, że w to nie wierzę.  

- Pozwól więc, że ujmę to jaśniej. Jeśli właściwy facet pojawi się 

na  horyzoncie,  przekażesz  mu  mnie  ze  swoim  błogosławieństwem? 

Będziesz  nam  przysyłał  widokówki  z  dżungli,  a  kiedy  wpadniesz  w 

odwiedziny,  przywieziesz  naszym  dzieciom  egzotyczne  prezenty  z 

lasów  deszczowych  i  poprosisz,  by  nazywały  cię  wujkiem  Mikiem? 

To miałeś na myśli?  

Żołądek mu się wywracał na myśl o tym kimś, kto poślubi Beth i 

będzie  miał  z  nią  dzieci.  Ale  na  co  liczył,  jeśli  zamierzał  pozostać 

wierny swoim wyprawom?  

- Chcę, żebyś była szczęśliwa.  

background image

- To niezupełnie odpowiedź na moje pytanie.  

-  Będę  zachwycony,  jeśli  zobaczę,  że  związałaś  się  z 

odpowiednim facetem - skłamał.  

- To nieprawda, Mike. Zaciskasz szczęki.  

- I co z tego?  

-  Właśnie  po  tym  zawsze  poznawałam,  kiedy  nie  mówiłeś 

prawdy. Wiesz, co myślę?  

- Mam wrażenie, że mi powiesz.  

-  Myślę,  że  chciałbyś,  bym  została  twoją  sekretną  kochanką  bez 

żadnych  zobowiązań  z  twojej  strony,  ale  wyruszając  na  wyprawę, 

oczekiwałbyś ode mnie wierności.  

Właśnie  tak.  Było  mu  wstyd,  że  ten  opis  tak  dokładnie 

odpowiadał jego marzeniu.  

-  Jaki  mężczyzna  mógłby  oczekiwać  takiego  jednostronnego 

układu?  

- Nie mówię, że miałbyś czelność mnie o to prosić. Mówię tylko, 

że chciałbyś tego, gdyby istniała taka możliwość.  

Westchnął i wyciągnął ręce przed siebie. Ramiona miał napięte od 

długich godzin przy warsztacie i tęsknił za czymś, co pozwoliłoby mu 

się  rozruszać.  Najlepiej  byłoby  pójść  do  łóżka  z  Beth,  ale  nie 

spodziewał się, że w najbliższej przyszłości do tego dojdzie.  

-  Taki  układ  odpowiadałby  chyba  każdemu  facetowi  -  przyznał 

wreszcie.  

-  Cóż,  pozwól,  że  powiem  ci  nowinę,  Mike.  Mamy  lata 

dziewięćdziesiąte i coś takiego jest mało prawdopodobne.  

background image

- Nie można winić faceta za to, że próbuje. - Posłał jej zmęczony 

uśmiech i kilkakrotnie poruszył ramionami.  

- Zatrzymaj się na chwilę. Rozmasuję ci mięśnie, bo wkrótce nie 

będziesz w stanie prowadzić.  

Nie musiała tego powtarzać. Zaparkował samochód na poboczu.  

Beth rozpięła pas bezpieczeństwa.  

- Odwróć się do mnie plecami.  

Posłusznie zastosował się do polecenia i wkrótce jej mocne dłonie 

zaczęły badać źródło bólu.  

-  Jesteś  strasznie  spięty.  Nie  powinieneś  tak  się przepracowywać 

pierwszego dnia.  

- Zerknąłem na listę zaległych zamówień i uznałem, że trzeba się 

pospieszyć.  -  Aż  jęknął,  gdy  dotknęła  kciukiem  szczególnie 

wrażliwego miejsca.  

- Nie będziesz się nadawał do pracy, jeśli cię pokręci.  

-  Jeszcze  trochę  masażu  i  wszystko  będzie  dobrze.  A  może  jutro 

wieczorem zrobisz mi następny? Jesteś w tym świetna.  

- Ręce się wyrabiają, kiedy cały dzień tnie się szkło.  

- Cudownie - westchnął z ulgą.  

Zmęczone mięśnie zaczęły się odprężać.  

Nagle zamilkła.  

- Tak, właśnie tutaj - szepnął, myśląc, że Beth potrzebuje zachęty.  

Wciąż milczała, choć masaż stał się energiczniejszy.  

Naprawdę jest dobra, pomyślał. Mógłby do tego przywyknąć.  

- To fantastyczne, Beth.  

background image

Masaż  gwałtownie  się  urwał.  Odwrócił  się  do  niej  zaskoczony. 

Miała spuszczoną głowę i niezgrabnie zapinała pas bezpieczeństwa.  

- Skończone?  

- Tak - odparła, nie patrząc na niego.  

Zauważył, że ma zaróżowione policzki, i uniósł jej podbródek.  

- Beth?  

Nie skrywane pożądanie w jej oczach powiedziało mu  wszystko, 

co chciał wiedzieć. Z jękiem przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej 

usta. Jej odpowiedź była natychmiastowa Złapała rękoma jego głowę, 

nakłaniając, by sięgnął jeszcze głębiej. Ale jemu wciąż było mało.  

Objął  jej  pierś  przez  miękką  tkaninę.  Jęknęła.  Nie  potrzebował 

dalszej  zachęty.  Wyciągnął  jej  podkoszulek  z  szortów,  wsunął  rękę  i 

szarpnął zapięcie stanika. Pieścił jedwabistą ciepłą skórę, sunął dłonią 

po  żebrach,  aż  dotarł  do  piersi.  Z  łomotem  w  skroniach  i  bólem  w 

lędźwiach gniótł miękkie ciało i upajał się drżącym oddechem Beth.  

Sedanem zakołysał pęd powietrza wywołany przez przejeżdżający 

samochód. Beth objęła mu dłońmi twarz i oderwała się od jego ust.  

- Musimy... przestać - szepnęła urywanie.  

Podrażnił sutek kciukiem, uniósł jej głowę i spojrzał w oczy.  

- Albo znaleźć mniej uczęszczaną drogę.  

Znieruchomiała. Płomień pożądania w jej oczach zaczął gasnąć.  

-  Domyślam  się,  że  to  w  twoim  stylu,  prawda?  -  Wyrwała  się  z 

jego  uścisku  i  obciągnęła  podkoszulek.  -  Wydaje  mi  się,  że  nie 

jesteśmy  zbyt  daleko  od  bocznej  drogi,  na  której  próbowałeś  uwieść 

Alanę w przeddzień waszego ślubu.  

background image

-  Uważaj.  -  Frustracja  podsyciła  jego  gniew.  Był  bardzo  bliski 

tego, by powiedzieć, że drogocenna starsza siostra okłamała ją. - Nie 

bądź taka kąśliwa. Ja tego nie zacząłem.  

-  Wybacz  mi,  ale  nie  wierzę,  że  to  ja  się  na  ciebie  rzuciłam.  - 

Zaczęła zapinać stanik.  

Na widok naprężonych piersi omal nie oszalał.  

- O, nie, to ty byłaś tak podniecona, robiąc mi masaż, że z trudem 

nad  sobą  panowałaś!  Pokaż  mi  faceta,  który  nie  zrobiłby  żadnego 

ruchu,  gdybyś  patrzyła  na  niego  tak,  jak  patrzyłaś  na  mnie.  Jeśli 

naprawdę nie chcesz, żeby to zaszło dalej, przestań patrzeć na mnie w 

ten sposób.  

- Nie powinnam się zgadzać na wspólną jazdę.  

-  Chętnie  zawiózłbym  cię  z  powrotem,  ale  wówczas  będzie  za 

późno na wizytę u taty.  

Popatrzyła na swoje dłonie zaciśnięte na kolanach.  

- Nie chcę niczego gmatwać. Jedźmy więc.  

Po paru kilometrach przerwała milczenie.  

-  Masz  całkowitą  rację.  Wysyłam  ci  poplątane  sygnały,  bo 

właśnie taka jestem, poplątana. Chciałabym być bardziej podobna do 

ciebie.  

- To znaczy?  

Uniosła głowę, a jej wzrok wyrażał udrękę.  

-  Dlaczego  pragnę  czegoś  więcej  niż  zaspokojenia  zmysłów?  U 

ciebie  to  proste,  tak  jak  u  mieszkańców  lasów  deszczowych:  kochać 

się, kiedy jest okazja, i rozstać bez żalu. Dlaczego nie mogę spojrzeć 

background image

na to w ten sposób? I masz rację jeszcze w jednej sprawie. Alana nie 

musiałaby o niczym wiedzieć.  

- Nie, ale...  

- Ale co?  

No  tak,  teraz  jego  ruszyło  sumienie,  właśnie  gdy  próbowała  go 

usprawiedliwić.  

-  Nie  chciałbym,  żebyś  robiła  cokolwiek  wbrew  sobie.  Jeśli 

kochanie  się  ze  mną  miałoby  cię  nękać  przez  resztę  życia,  jeśli  nie 

byłabyś w stanie spojrzeć Alanie w oczy, nie powinnaś tego robić bez 

względu na to, jak dobrze by nam było. - A byłoby wspaniale, myślał. 

Muszę mieć źle w głowie, utwierdzając ją w oporze, zamiast skruszyć 

go obiema rękami.  

Na jej wargach pojawił się ślad uśmiechu.  

- Czy to jakaś sztuczka, Mike?  

-  Naprawdę  tak  czuję.  Wiesz,  jak  bardzo  cię  pragnę,  i  chyba  się 

domyślasz,  jak  mogłoby  być  między  nami.  Gdybym  uważał,  że 

możesz kochać się ze mną bez wyrzutów sumienia, po odwiedzinach 

u  taty  nie  zadawalibyśmy  sobie  trudu  powrotem  do  Bisbee,  tylko 

poszlibyśmy do hotelu. Ale ty jesteś inna.  

- Do hotelu?  

Ten zdławiony głos omal go nie wykończył.  

-  Nie  przypieraj  mnie  do  muru,  Beth.  -  Włączył  radio  i  odnalazł 

stację nadającą muzykę rockową.  

- Alana ma jutro dzwonić.  

Te słowa zawisły między nimi na parę długich chwil.  

background image

-  Czy  teraz  zamierzasz  powiedzieć  jej,  że  przyjechałem?  -  spytał 

wreszcie.  

- Poprzednio mówiłeś, że powinnam.  

-  Jeśli  to  zrobisz,  to  ona  będzie  odpowiedzialna  za  swoje 

postępowanie.  

- Jeśli wróci, a ty tu będziesz, czy powiesz jej o swoich uczuciach 

do mnie? - spytała po chwili milczenia.  

-  To  zależy  od  ciebie.  -  Spojrzał  na  nią.  -  Ale  moim  zdaniem 

najwyższy czas wszystko wyjaśnić.  

-  Jeśli  dowie  się,  że  zależy  ci  na  mnie,  nie  na  niej,  może  mnie 

znienawidzić. - Mówiła tak cicho, że ledwo ją słyszał.  

Serce mu się krajało. Wyłączył radio.  

- Nie  wierzę - powiedział  łagodnie. - Na początku mogłoby ją to 

wytrącić  z  równowagi,  ale  ona  cię  kocha,  Beth.  Przecież  chciałaby, 

żebyś była szczęśliwa.  

- A byłabym szczęśliwa, Mike?  

Trafiła w sedno. Co on właściwie sobie wyobrażał, prosząc ją, by 

ryzykowała  swoje  stosunki  z  siostrą  dla  faceta,  który  niczego  jej  nie 

obiecywał.  

-  Może  nie.  Może  powinienem  siedzieć  cicho  i  kiedy  tata 

wyzdrowieje, znów, wyjechać z miasta.  

Nie odpowiedziała.  

Kiedy dojeżdżali do Benson, odchrząknął.  

- Wciąż masz ochotę na lody?  

- Jasne. Czemu nie?  

background image

Rzeczywiście, czemu nie.  

- Mam nadzieję, że wciąż mają rożki z polewą toffi.  

- Kiedy ostatnio tu byłaś?  

-  Zbyt  dawno.  -  Odciągnęła  siedzenie  do  tyłu  i  wyprostowała 

nogi.  

Z wielkim wysiłkiem skupiał uwagę na drodze, odwracając wzrok 

od jej smukłych nóg.  

Po chwili Beth odezwała się ponownie.  

-  Wiesz, przez te lata, kiedy nasza piątka wszystko robiła razem, 

panowała  jakaś  szczególna  atmosfera.  Życie  było  jedną  wielką 

zabawą.  

- Pete i Ernie tworzyli zgrany zespół.  

-  Brakuje  mi  tamtych  czasów,  Mike.  -  Zerknęła  na  niego.  - 

Przypuszczam,  że  tobie  nie  wydają  się  tak  podniecające  po  tym,  co 

przeżyłeś w Ameryce Południowej.  

-  Moje  przygody  to  inny  rodzaj  podniecenia.  -  Zaczynał  myśleć, 

że  przemierzając  dżunglę  amazońską,  przez  osiem  lat  usiłował  tym 

zastąpić  uczucia,  które  wywoływali  Pete,  Ernie  i  dziewczęta.  Na 

pewno nie. Życie w małym miasteczku byłoby dla niego teraz nudne. 

A więc dlaczego tak się cieszył na te lody?  

Z  trudem  znalazł  miejsce  na  parkingu  przy  lodziarni,  pełnej 

opalonych  ludzi  w  szortach  i japonkach.  Pomyślał  o  tych  wszystkich 

tubylczych  dzieciach,  które  nie  znały  smaku  lodów.  Przy  odrobinie 

szczęścia nie poznają go nigdy, bo oznaczałoby to,  że ich prosty styl 

życia dobiegł końca.  

background image

Ale  Mike  naprawdę  nie  należał  do  ich  świata  i  kiedy  piegowaty 

dzieciak podał im lody, doświadczył wrażenia deja vu. Sprawiło mu to 

przyjemność. 

Po 

czym 

uderzyła 

go 

kolejna, 

całkowicie 

niespodziewana  myśl.  Zastanowił  się,  jak  by  to  było  przyjść  tu  z 

własnym dzieckiem. Dziwne, ale ta myśl specjalnie go nie przeraziła.  

-  Usiądźmy  przy  stoliku.  -  Przypomniał  sobie,  że  Ernie  i  Pete 

zawsze to proponowali, pewnie w trosce o siedzenia samochodu.  

- Mamy czas?  

- W tym upale musimy zjeść rożki w dwadzieścia sekund, inaczej 

się roztopią. Myślę, że tyle czasu mamy.  

Kiedy  wyszli  na  zewnątrz,  rodzina  z  dwojgiem  dzieci,  chłopcem 

około  czterech  lat  i  trzyletnią  dziewczynką,  właśnie  odchodziła  od 

stolika  w  zacienionym  kącie.  Dzieci  bawiły  się  w  berka  wokół 

trzymających  się  za  ręce,  roześmianych  rodziców.  To  była  pełna 

słodyczy  scena  i  Mike  patrzył  na  nią  z  niezwykłą  tęsknotą,  zajmując 

miejsce przy starym drewnianym stoliku.  

- Mike, kapie ci.  

Spojrzał na swój rożek. Rzeczywiście, spod czekoladowej polewy 

ściekała biała strużka. Odwrócił rożek i oblizał roztapiający się lód, po 

czym zlizał go z palców.  

- Znasz tych ludzi? - spytała Beth.  

Zerknął  na  nią  przez  stół.  Pracowicie  zajmowała  się  swoim 

rożkiem,  a  ruchy  jej  różowego  języka  i  warg  były  tak  bezwiednie 

prowokujące, że materiał szortów znów mu się napiął.  

- Nie, nie znam ich. Po prostu wyglądali sympatycznie.  

background image

- Zastanawiam się, jak by to było wychować się z matką.  

-  Na  pewno  miło.  -  Spojrzał  na  nią.  Byłaby  wspaniałą  matką: 

pomysłową, czułą, stanowczą, ale nie apodyktyczną. Wyobraził sobie 

obok niej parę dzieci jedzących lody. Uśmiechnął się.  

- Co to znaczy?  

- Nic.  

-  Lepiej  uważaj.  Kiedy  ludzie  zaczynają  uśmiechać  się  bez 

powodu, przyjeżdżają po nich faceci w białych fartuchach. - Wsunęła 

loda do ust.  

Mike  znieruchomiał  na ten  widok. Musiał  bezwiednie  jęknąć, bo 

spojrzała na niego z pytaniem w oczach. Po czym przeniosła wzrok na 

jego rożek.  

- Powódź, Mike.  

-  Do  licha.  -  Kiedy  zagubił  się  w  tej  orgii  z  wyobraźni,  stopiony 

lód pokrył mu dłoń i pociekł na spodnie.  

- Wygląda na to, że nie mogę cię nigdzie zabierać - powiedziała z 

szerokim uśmiechem. - Spróbuj zmyć to wodą.  

W drodze do kranu wyrzucił wafel do śmieci. Musiał zaczekać, aż 

dwaj chłopcy napiją się wody. Przy tym kranie mył się jako dziecko. 

Kiedy  wreszcie  przyszła  jego  kolej,  umył  lepkie  dłonie  pod 

strumieniem wody, po czym wyjął chustkę z kieszeni i zaczął czyścić 

szorty.  

Beth podeszła popatrzyć.  

-  Okropnie  wyglądasz.  Nie  przypominam  sobie,  żebyś  się  tak 

brudził w dzieciństwie.  

background image

-  To  dlatego,  że  w  wieku  dziesięciu  lat  nie  miałem  wyobraźni  - 

odparł Mike, walcząc z zaciekami.  

-  Nie  miałeś  wyobraźni?  Przecież  to  ty  przekonałeś  mnie,  że  w 

rowie irygacyjnym obok waszego domu są krokodyle.  

-  Chodzi  mi  o  wyobraźnię  w  innych  sprawach.  -  Rozejrzał  się  i 

zniżył głos. - Takich jak to, że lody mogą kojarzyć się z czymś innym, 

zwłaszcza kiedy kobieta, która ci się podoba, tak umiejętnie je liże.  

Śmiech Beth odbił się od pobielonej ściany budynku lodziarni.  

-  Naprawdę  masz  obsesję.  Zawsze  tak  jadam  lody  i  nie  ma  to 

żadnego  ukrytego  znaczenia  -  powiedziała,  nie  mogąc  powstrzymać 

rozbawienia.  

- Niezła praktyka - mruknął pod nosem.  

- A dlaczego myślisz, że chciałabym praktykować?  

Zacisnął wilgotną chustkę w dłoni, wyprostował się i spojrzał na 

Beth.  

- Bo jesteś jedną z najbardziej zmysłowych kobiet w moim życiu.  

- Trudno mi w to uwierzyć.  

-  Mnie  też.  Zaskoczyło  mnie  odkrycie,  że  mała  Beth, 

dziewczynka,  z  którą  spędziłem  te  wszystkie  niewinne  lata  na 

wygłupach,  stała  się  kobietą  która  może  owinąć  mnie  wokół  małego 

palca.  

- Może to syndrom zakazanego owocu.  

-  Myślałem  o  tym.  Ale  tak  jak  się  sprawy  przedstawiają, 

prawdopodobnie nigdy się nie dowiem.  

- A jak się przedstawiają?  

background image

- Ty jesteś gotowa się poddać i cieszyć się chwilą właśnie wtedy, 

kiedy mnie ogarniają skrupuły, że zrujnuję ci życie swoją prymitywną 

zachłanną naturą.  

- A więc tak to oceniasz.  

- A nie mam racji?  

Poprawiła okulary.  

- Myślę, że te skrupuły mają coś wspólnego ze strachem.  

- Boję się? Czego?  

-  Możesz  się  dowiedzieć,  że  potrzebujesz  kobiety  nie  tylko  do 

łóżka.  

Patrzył  na  nią  w  milczeniu,  próbując  wymyślić  przekonujące 

zaprzeczenie. Niestety coś mu mówiło, że ona może mieć rację.  

-  Chodźmy.  -  Ruszył  w  kierunku  samochodu.  -  Lepiej  się 

pośpieszmy, jeśli chcemy dopaść Erniego, zanim zacznie działać jego 

lekarstwo na sen.  

Radio  wypełniało  ciszę  między  mmi  przez  resztę  jazdy.  Mike 

pogrążył się w rozmyślaniach. Beth chyba też. Sprawiała wrażenie, że 

jest  o  setki  kilometrów  stąd.  To,  jak  zinterpretowała  jego 

postępowanie,  oznaczało,  że  nie  był  w  jej  oczach  miłym  facetem,  za 

jakiego się uważał.  

Do  tej  pory  rozważał  tylko,  jak  fizyczne  stosunki  między  nimi 

wpłynęłyby  na  Beth,  przy  założeniu,  że  nie  wpłynęłyby  wcale  na 

niego.  Może  zaczął  uświadamiać  sobie,  że  to  nieprawda.  Gdyby 

okazało się, że nie może żyć bez Beth, cierpiałby.  

background image

Teraz, póki nie miał żadnych zobowiązań, mógł kierować swoim 

życiem,  jak  chciał.  To,  co  zaczęło  się  jak proste  pragnienie  pójścia  z 

nią  do  łóżka,  przerodziło  się  w  coś  znacznie  poważniejszego. 

Możliwe,  że  była  w  stanie  całkowicie  zmienić  jego  życie. 

Przypomniał  sobie  słowa  Pete'a:  Uważaj,  czego  pragniesz.  Mike 

dopiero teraz pojął ich mądrość.  

Znalazł miejsce na przyszpitalnym parkingu i weszli do budynku. 

W  drodze  do  pokoju  Erniego  Beth  odezwała  się  po  raz  pierwszy  od 

wyjazdu z Benson.  

-  Nic  mu  nie  przywiozłam.  Chciałam  przynieść  mu  coś,  co  go 

rozśmieszy i... zapomniałam.  

- Ja też nic mu nie przywiozłem. Ale co do rozbawienia go, plamy 

z lodów na moich szortach powinny wystarczyć, prawda?  

Beth uśmiechnęła się.  

- Zamierzasz powiedzieć mu, jak do tego doszło?  

-  Nie.  Byłbym  ci  wdzięczny,  gdybyś  zachowała  tę  część  historii 

dla siebie. Możemy po prostu powiedzieć, że było bardzo gorąco i nie 

potrafiłem jeść wystarczająco szybko.  

- Co było bardzo gorące? - spytała z psotnym błyskiem w oku.  

- Zaczynasz sprawiać kłopoty, wiesz?  

-  Och,  wiem.  -  Napotkała  jego  wzrok.  -  Po  wizycie  u  Erniego 

porozmawiamy.  

- Dobrze.  

background image

W pokoju Erniego coś się działo. Nagle wyjechał stamtąd wózek. 

Pielęgniarki popchnęły go błyskawicznie korytarzem, a lekarz biegł za 

nimi, wykrzykując polecenia.  

Mike  spojrzał  z  przerażeniem  na  Beth  i  oboje  bez  słowa  zaczęli 

biec za wózkiem.  

-  To  mój  ojciec!  -  zawołał  Mike,  łapiąc  lekarza  za  rękę.  -  Co  się 

stało?  

-  Zabieramy  go  na  oddział  intensywnej  terapii  -  odkrzyknął 

lekarz. - To może być zator płucny.  

- To znaczy skrzep?  

- Tak.  

- To coś poważnego?  

Lekarz spojrzał na niego.  

- Miejmy nadzieję, że nie.  

background image

Rozdział  8 

 

Podczas  długich  godzin  spędzonych  w  poczekalni  oddziału 

intensywnej  terapii  Mike  uświadomił  sobie,  że  tylko  dzięki  Beth  nie 

dostał  pomieszania  zmysłów.  Lekarze  próbowali  go  pocieszyć,  że 

pacjent  czuje  się  już  lepiej,  ale  Mike  zdawał  sobie  sprawę,  że  gdyby 

skrzep  był  nieco  większy,  mógłby  zabić  ojca  w  mgnieniu  oka.  Na 

samą myśl o tym zaczynał się trząść. Nie mógł go teraz stracić.  

Zaspokoili głód przekąskami z automatu i wypili morze kawy. W 

poczekalni  panował  spory  ruch,  ale  bliscy  innych  pacjentów,  zajęci 

własnymi kłopotami, nie mieli ochoty na pogawędki.  

Dla zabicia czasu Beth skłoniła Mike'a do rozmów o przygodach 

w deszczowych lasach, chcąc w ten sposób odwrócić jego uwagę.  W 

pewnej  chwili  zorientował  się,  że  opowiada  o  spotkaniu  z  czarnym 

kajmanem, ale tym razem niczego nie upiększył ani nie żartował, tak 

jak w liście do ojca.  

-  Jeden  z  członków  ekipy,  zoolog,  chciał  zobaczyć  kajmany,  a 

więc nocą wyruszyliśmy łodzią na rzekę - powiedział, zsuwając się na 

brzeżek  obitej  skajem  kanapy  i  zwieszając  ręce  między  kolanami.  - 

Jeśli  poświeci  się  latarką  w  wodę,  można  dostrzec  tęczówki  oczu 

krokodyla. Mniejsze, cętkowane kajmany mają żółte oczy, a czarne  - 

czerwone.  

-  Na  samą  myśl  o  szukaniu  nocą  czerwonookich  potworów  w 

rzece w środku dżungli przechodzą mnie ciarki - zauważyła Beth.  

background image

-  Cóż,  właśnie  w  taki  sposób  można  je  wytropić.  A  więc 

stanęliśmy na rzece i naliczyliśmy około sześciu całkiem niegroźnych 

cętkowanych  kajmanów,  kiedy  ukazał  się  czarny.  Po  wielkości  jego 

oczu oceniłem, że ma przynajmniej sześć metrów.  

- Dobry Boże!  

-  Zazwyczaj  duże  kajmany  kryją  się  przed  ludźmi.  Są bojaźliwe. 

Ale ten nie uciekał. - Zacisnął palce, które zaczęły mu lekko drżeć. - 

Powiedziałem  zoologowi,  że  powinniśmy  wiać,  ale  polecił  mi 

podpłynąć bliżej. Wtedy kajman zaatakował łódź.  

Beth chwyciła powietrze.  

- Jak blisko ciebie?  

-  Stanowczo  za  blisko.  Skoczyłem  do  wody.  Zoolog  za  mną. 

Szczęśliwie  dopłynęliśmy  do  brzegu.  Kiedy  było  po  wszystkim, 

zebrało mi się na wymioty. 

Ponieważ  milczała,  spojrzał  na  nią.  Jej  twarz  była  kredowobiała. 

Pełen wyrzutów sumienia wziął jej lodowatą dłoń w swoją.  

-  Przepraszam.  Nie  powinienem  ci  tego  opowiadać.  Wróćmy  do 

moich żartobliwych historyjek. Pewnego dnia...  

- Nie, Mike. Nie traktuj mnie jak dziecko. Twoja opowieść mogła 

mnie przerazić, ale nie jestem tchórzem.  

-  Wiem,  że  nie.  -  W  jej  oczach była  siła, na  którą  liczył  przez  te 

lata  bardziej,  niż  sądził.  -  Nie  mówiłem  tacie,  co  się  naprawdę 

wydarzyło. Myślę, że nie musi znać szczegółów.  

- Cieszę się, że zdecydowałeś się powiedzieć mnie.  

background image

-  Ja  też.  -  Roztarł  jej  zziębniętą  dłoń.  -  Całą  noc  spędziłem  na 

rozważaniach.  Miewałem  niebezpieczne  przygody,  ale  nigdy  dotąd 

nie  myślałem,  że  mógłbym  zginąć.  Tym  razem  było  inaczej.  - 

Uścisnął  jej  palce.  -  To  nie  kłamstwo,  Beth.  Przysięgam,  że  nie. 

Tamtej nocy myślałem o tobie.  

Patrzyła mu w oczy. Coś dławiło ją w gardle.  

- Myślałem też o tacie i o całym moim życiu. Uznałem, że nie jest 

wiele warte. A najgorsza była świadomość, że gdyby ten kajman mnie 

zabił, tylko tatę naprawdę by to obeszło.  

- Nie tylko.  

- Nie wiedziałem o tym. - Delektował się ciepłem jej spojrzenia i 

zastanawiał  się,  jakim  cudem  wygląda  tak  dobrze  po  nieprzespanej 

nocy o czwartej nad ranem. - Nie wiem, co teraz zrobiłbym bez ciebie.  

Beth uśmiechnęła się ze znużeniem.  

- Ja też nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie twoja obecność tutaj. 

Kiedy  Ernie  dostał  ataku  serca,  Alana  przyjechała  z  Phoenix,  a  więc 

przynajmniej mogłyśmy liczyć na siebie. - Spojrzała na zegarek. - Za 

trzy godziny ma dzwonić. Jeśli do tego czasu nie wrócę do domu, trafi 

na automatyczną sekretarkę. Nie mam pojęcia, jak ją złapać.  

- To dobrze.  

- Jak to?  

- Po prostu. Zanim tu przyjedzie, Ernie albo będzie się czuł lepiej, 

albo...  nie.  Jeśli  wkrótce  nastąpi  poprawa,  nie  ma  powodu,  żeby 

przyjeżdżała. A jeśli nie... to... - przerwał.  

Coś mu utkwiło w gardle.  

background image

- Uda mu się. - Beth zacisnęła dłoń w jego dłoni.  

Odwzajemnił uścisk.  

- Tak. Musi. Po prostu musi.  

-  Jak  myślisz,  czy  on  zdaje  sobie  sprawę,  że  przyjechaliśmy  tu 

razem?  Powiedziałam  mu  to,  ale  ponieważ  lekarze  nie  chcieli, 

żebyśmy  oboje  zaglądali  do  niego  jednocześnie,  nie  jestem  pewna, 

czy mnie zrozumiał.  

- On nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. - Mike 

uśmiechnął się słabo. - Chociaż lekarz powiedział mi, że mieli kłopoty 

z  nałożeniem  mu  maski  tlenowej,  bo  nie  chciał  wypuścić  z  ust 

gumowego cygara.  

- Czego?  

-  Jedna  z  pielęgniarek  przyniosła  mu  gumowe  cygaro.  Wczoraj 

rano,  kiedy  przyjechałem,  miał  je  w  kąciku  ust.  Wyglądało  jak 

prawdziwe. Wściekłem się. To go dopiero uradowało.  

- Co za facet. Kiedy zauważył to ugryzienie na twojej wardze?  

- Wspominał ci o tym?  

- O, tak.  

- Kiedy?  

-  Jak  zadzwoniłam  do  niego  wczoraj  przed  kolacją.  Żeby  tylko 

wspomniał.  Pouczył  mnie,  żebym  nie  robiła  tego  więcej.  Cienie 

naszego dzieciństwa.  

Mike odchylił głowę i spojrzał Beth w oczy.  

-  A  więc  dlatego  byłaś  taka  zarumieniona,  kiedy  wróciłaś  do 

stolika.  

background image

- Niewiele uchodzi jego uwagi.  

- Co chcesz przez to powiedzieć?  

- Wkrótce się zorientuje, co jest między nami. Mówiąc, że nikt nie 

musi o tym wiedzieć, nie braliśmy pod uwagę Erniego.  

Mike przejechał palcem po jej nosie.  

-  Podobno  tak  się  boję  z  tobą  związać,  że  nic  się  nie  wydarzy,  a 

więc nie mamy się o co martwić.  

Spojrzała mu w oczy.  

- Mogłam się mylić.  

- Faktycznie. - Zaczął sobie wyobrażać, jak się z nią kocha.  

- Mike? Beth?  

Poderwali się z kanapy. Trzymając się za ręce, patrzyli badawczo 

w twarz lekarza. Doktor wyglądał na zadowolonego. Mike wstrzymał 

oddech i modlił się w duchu.  

-  Jest  o  wiele  lepiej  -  powiedział  lekarz.  -  Postanowiliśmy 

odstawić kroplówkę i dawać mu lekarstwa doustnie. Wkrótce powróci 

do swego pokoju. Najgorsze za nami.  

Mike odwrócił się do Beth i zamknął ją w uścisku. Wtulił twarz w 

jej włosy, by ukryć łzy radości. Kiedy wreszcie ją puścił, zauważył, że 

jej twarz jest również wilgotna.  

-  Będziemy  cały  czas  czuwać  -  zaznaczył  lekarz  -  ale  wam 

radziłbym wrócić do domu i trochę się przespać. Nic mu nie pomoże, 

jeśli się przemęczycie.  

Mike przejechał dłonią po twarzy.  

- Możemy go teraz zobaczyć?  

background image

- Oczywiście. A potem idźcie odpocząć.  

- Najpierw go zobaczymy - powiedział Mike.  

Wciąż  trzymając  Beth  za  rękę,  skręcił  na  oddział  intensywnej 

terapii.  Beth  podeszła  do  wąskiego  łóżka,  na  którym  leżał  blady  i 

wyczerpany  Ernie.  Skoncentrowała  się  na  ruchach  jego  klatki 

piersiowej,  by  się  upewnić,  że  wciąż  żyje.  Otworzył  oczy. 

Powędrował  wzrokiem  od  Mike'a  do  Beth.  Mimo  oszołomienia  jego 

mina wyrażała aprobatę.  

Mike wziął ojca za rękę.  

- Narobiłeś niezłego zamieszania. Żebyś mi tego więcej nie robił - 

powiedział drżącym głosem.  

- Mnie też - dodała Beth.  

Wydawało się, że Ernie chce coś powiedzieć.  

-  Nie  próbuj  mówić,  tato  -  zaznaczył  Mike.  -  Chciałem  ci  tylko 

powiedzieć, że Beth nie ugryzła mnie już od dwóch dni.  

- Mike! - zawołała Beth.  

- Doceniam, że zakazałeś jej to robić - ciągnął Mike. - Zdaje się, 

że wciąż cię słucha, choć to ja muszę ją teraz przekupywać lodami.  

- On to wszystko zmyśla - wtrąciła Beth.  

Policzki jej płonęły.  Ale mimo zakłopotania widziała, że te żarty 

wzbudziły w oczach Erniego iskierkę, której nie było, kiedy weszli do 

pokoju.  

-  Wkrótce  tu  wrócimy  -  obiecał  Mike.  -  Kocham  cię, tato.  Teraz 

wypoczywaj, zgoda?  

 

background image

Ernie prawie niedostrzegalnie skinął głową. Beth wysunęła dłoń z 

ręki Mike'a i pocałowała chorego w pomarszczony policzek.  

- Ja też cię kocham - szepnęła. - Wracaj do zdrowia.  

Mike znów chwycił jej dłoń i uścisnął ją.  

- Lepiej już chodźmy.  

-  Dobrze.  -  Posłała  Erniemu  ostatni  pocałunek  w  powietrzu  i 

wyszła z Mikiem na korytarz.  

Przez  długą  chwilę  patrzyli  na  siebie.  Wreszcie  Mike  ujął  jej 

drugą dłoń i trzymał obie, patrząc jej w twarz.  

-  Słuchaj,  nie  mogę  teraz  wracać  do  Bisbee.  Jedź  sama.  Weź 

samochód. Wiem, że stracę dzień pracy, ale nie mogę...  

- Mówisz tak, jakbym miała coś przeciwko temu. Ja też nie chcę 

wracać.  

- Jesteś pewna? - Na jego twarzy malowała się wdzięczność.  

- On jest dla mnie prawie jak ojciec. Nie byłabym teraz  w stanie 

prowadzić samochodu. Ale lekarz ma rację. Powinniśmy się przespać. 

- Zerknęła na kanapy w poczekalni.  

Spojrzał jej głęboko w oczy.  

-  Parę  kroków  stąd  jest  hotel.  Jeśli  zostawimy  lekarzowi  numer, 

będzie  mógł  nas  zawiadomić,  gdyby  coś  się  zmieniło.  Moglibyśmy 

natychmiast wrócić.  

- Masz rację. - Serce zabiło jej szybciej.  

Zawahał się.  

- Ale nie tylko dlatego chcę iść do tego hotelu, Beth.  

- Wiem. - Ścisnęła mu dłonie.  

background image

Kochała  tego  mężczyznę  od  zawsze.  Jeśli  potrzebował  jej  teraz, 

zrobi, co on zechce.  

- Może to źle, że teraz cię pragnę.  

-  Nie  ma  w  tym  nic  złego.  To  bardzo  ludzkie  chcieć  trzymać 

kogoś w objęciach w takiej chwili.  

Głos mu stwardniał.  

- Nie chcę „kogoś". Pragnę ciebie. To różnica. Chciałbym, żebyś 

o tym wiedziała.  

- Nieważne, dlaczego mnie pragniesz, Mike. Wiem, że tak jest, i 

to mi teraz wystarcza. Ja też cię pragnę.  

- Ale...  

- Nie oczekuję obietnic. A więc nie próbuj niczego wymyślać. To 

ty powiedziałeś, że najważniejsze są uczucia.  

Poddał się z westchnieniem.  

- W porządku. - Uwolnił jej dłonie. - Znajdę telefon i zobaczę, co 

się da załatwić.  

Po  jego  odejściu  serce  Beth  ścisnęło  się.  Wyglądał  na  bardziej 

zranionego  niż kiedykolwiek.  Jedynak,  stojący  w  obliczu  utraty  ojca. 

Ona przynajmniej miała Alanę. I być może z powodu Alany powinna 

teraz  czuć  się  winna.  Ale  była  pewna,  że  robi  to,  co  powinna,  dla 

siebie  i  dla  Mike'a.  Przeżyli  tę  mękę  razem  i  nic  nie  wydawało  się 

właściwsze  od  czerpania  pociechy  od  siebie,  kiedy  było  po 

wszystkim.  

 

 

background image

Tuż przed zaśnięciem Ernie usłyszał wyraźnie głos Pete'a.  

„Ale widowisko. Nie musiałeś tak się popisywać, żeby tych dwoje 

się zeszło".  

Ernie  próbował  zmobilizować  się  do  odpowiedzi,  ale  nie  miał 

siły.  

„ No, dobrze. Mike i Beth trzymają się za ręce i tak dalej, ale ty 

skończ  z  tymi  popisami,  zgoda?  Przeraziłeś  wszystkich,  nie 

wyłączając mnie!"  

Ernie nie był w stanie powiedzieć, że to nie popis, ale wiadomość, 

że  Mike  i  Beth  trzymają  się  za  ręce,  sprawiła  mu  przyjemność. 

Uśmiechnął się.  

 

Gdyby  Beth  miała  wybór,  wolałaby  coś  innego  niż  bezosobową 

atmosferę pokoju hotelowego. Ale nie miała wyboru. Mike pragnął jej 

teraz  tak  mocno,  że  nie  mogła  tego  nie  dostrzec.  I  ona  mu  się  odda. 

Choć  niebezpiecznie  byłoby  mówić  o  miłości,  mogła  przynajmniej 

dać mu odczuć głębię swych uczuć.  

Kiedy  przekręcił  gałkę  drzwi,  zaciągnęła  zasłony,  by  do  wnętrza 

nie wpadało blade światło poranka. W ciszy słychać było tylko szum 

klimatyzatora i stłumione kroki zbliżającego się do niej Mike'a.  

-  Wyobrażałem  to  sobie  setki  razy  -  powiedział  łagodnie  -  ale 

zawsze widziałem ciebie w tej czerwonej sukni.  

- Nie mówmy o tamtej nocy - szepnęła czule. - Najlepiej w ogóle 

nic nie mówmy.  

Objął ją. Wtuliła się w ciepło jego ramion.  

background image

- Musimy o tym mówić.  

- Nie. - Objęła go mocniej. - Nie teraz, Mike.  

-  Teraz.  Właśnie  wtedy  wszystko  się  zaczęło,  wszystko  się 

zmieniło.  

Znieruchomiała, przypominając sobie, co powiedział tamtej nocy 

w  Bisbee.  „Kiedy  wreszcie  będziemy  razem,  pewnie  będziemy 

musieli  drapać  i  ranić,  i  gryźć  się  nawzajem,  by  wyprostować 

wszystko między nami".  

-  To  dlatego  zrobiłaś  ten  witraż,  prawda?  Bo  ta  chwila  zmieniła 

również twoje życie.  

- Mike...  

- Czy nie tak? - Wsunął palce w jej włosy i odchylił jej głowę do 

tyłu. - Świat zawirował również dla ciebie. Przyznaj to, Beth.  

Ścisnęła jego ramiona tak mocno, że wbiła mu paznokcie w skórę.  

- Nie chcę rozmawiać o tamtej nocy. Chcę cię tylko kochać, Mike.  

- A dlaczego nie chcesz o tym rozmawiać?  

- Wiesz dlaczego.  

- Powiedz mi.  

Zacisnęła powieki. Nie dawał za wygraną.  

-  Dobrze!  Bo  po  tym,  jak  mnie  pocałowałeś,  próbowałeś  uwieść 

Alanę!  

- To nieprawda.  

Otworzyła gwałtownie oczy.  

-  Jak  śmiesz  zaprzeczać.  -  Usiłowała  go  odepchnąć.  Trzymał  ją 

mocno, a w jego ciemnych oczach płonął ogień.  

background image

- Bo zostałem fałszywie oskarżony. Nie próbowałem kochać się z 

Alaną.  Błagała  mnie,  ale  ja  nie  mogłem  tego  zrobić,  nie  po  tym,  jak 

właśnie odkryłem, że ty jesteś i zawsze byłaś tą...  

- Nie! - Pchnęła go w pierś, trafiając na rzemyk z zębem jaguara. - 

Powiedziała mi, że to zrobiłeś. Powiedziała mi!  

- Okłamała cię.  

Potrząsnęła głową.  

- Nie zrobiłaby tego.  

- Nie, chyba że byłaby w rozpaczy, a tak właśnie było. Czuła, że 

coś  się  między  nami  zmieniło,  a  próbowała  się  kurczowo  trzymać 

wcześniejszych  ustaleń.  Nie  obwiniam  jej.  Zraniłem  ją,  więc  musiała 

się odegrać.  

Beth  wpatrywała  się  w  jego  twarz  w  poszukiwaniu  fałszu  i  nie 

znajdowała  go.  Z  pewnością  jednak  Alana  by  jej  nie  okłamała,  nie 

zniszczyłaby z rozmysłem jej wyobrażeń o Mike'u.  

- Nie wierzę ci.  

-  To  nieprawda.  W  głębi  duszy  mi  wierzysz.  Nie  mógłbym  się  z 

tobą  kochać,  gdybym  nie  wyznał  ci  prawdy.  Nie  chcę,  żeby  między 

nami tkwiła Alana, zatruwając to, co powinno być czyste i piękne.  

Głos mu drżał. Uwierzyć mu, znaczyło zwątpić w Alanę. Ale nie 

uwierzyć, znaczyło zniszczyć siebie.  

- Pozwól mi odejść.  

- Nie. - Pochylił głowę. - I ostrzegam cię, że jeśli mnie ugryziesz, 

zrobię to samo.  

 

background image

- Nienawidzę cię.  

- To nieprawda. I zamierzam ci to udowodnić. - Zamknął jej usta 

namiętnym pocałunkiem.  

Wiła  się  w  uścisku  Mike'a,  próbując  się  wyrwać,  jednak  go  nie 

ugryzła. Obiema rękami odpychała jego pierś, ale on całował ją coraz 

mocniej.  

Po  tych  wszystkich  latach  zmagań  ze  swoją  tęsknotą 

skapitulowała  błyskawicznie.  Przyszła  do  tego  pokoju  kochać  się  z 

nim.  Przecież  właśnie  tego  chciała.  I  czuła,  że  mówi  jej  prawdę  o 

tamtej  nocy.  Z  jękiem  wsunęła  palce  w  jego  włosy  i  przylgnęła  do 

niego całym ciałem.  

Porzuciła  wątpliwości.  Nigdzie  na  świecie  nie  ma  dla  niej 

drugiego  mężczyzny.  Zarówno  podczas  tamtego  pierwszego  czułego 

uścisku,  jak  i  w  tej  chwili  miała  wrażenie  powrotu  do  domu  za 

każdym  razem,  kiedy  ją  obejmował,  zupełnie  jakby  od  zawsze 

wiedziała, jak on smakuje, jaki jest w dotyku, jak się porusza.  

I  tak  było,  kiedy  padli  na  łóżko.  Błyskawicznie  pozbył  się 

ubrania,  po  czym  rozebrał  ją  drżącymi  dłońmi.  Kiedy  zawahał  się, 

pomagała mu, aż wreszcie nic już ich od siebie nie dzieliło.  

Dotknęła gładkiego zęba jaguara.  

- Mam go zdjąć?  

-  Nie.  -  Ujęła  rzemyk  i przyciągnęła Mike'a bliżej.  -  Przypomina 

mi o twojej dzikiej naturze.  

Zawisł wargami nad jej ustami.  

- Której nie znosisz od zawsze.  

background image

-  To  nie  tak  -  szepnęła,  dotykając  językiem  jego  warg.  - 

Zazdroszczę ci jej. Pokaż mi swoją dzikość, Mike.  

-  Czy  mógłbym  się  powstrzymać  teraz,  kiedy  wreszcie  jesteśmy 

razem?  -  Przerwał  głębokim  pocałunkiem,  który  okazał  się 

początkiem szalonych godzin.  

Dotyk  jego  rozpalonej  skóry  nie  był  niczym  nowym.  Kiedy 

chwycił wargami sztywną brodawkę, zalało ją płynne ciepło, które już 

znała, a kiedy jego oddech przyspieszył, był to rytm, który rozpoznała 

jako swój własny.  

Nie  czuła  wahania  ani  skrępowania.  Znał  ją,  wiedział,  jak 

doprowadzić ją do szaleństwa. Fale namiętności unosiły również jego. 

Kiedy  ukląkł  między  jej  udami,  leżała  przed  nim  bez  wstydu,  a  jego 

dłonie  znały  drogę  -  palce  wiedziały,  jak  pieścić  i  unosić  piersi  ku 

jego oczekującym wargom, jak gładzić krzywiznę talii.  

Wytyczył  wargami ścieżkę w dół między jej żebrami. Jej oddech 

stał się bardziej urywany. Wiedziała, co zamierza jej ofiarować, zanim 

się  z  nią połączy.  Kiedy  dotarł  do  jądra  jej kobiecości,  mgła  spowiła 

jej umysł, przesłaniając wszystko prócz pożądania.  

Napięcie przeszyło dreszczem jej ciało, wywołując w odpowiedzi 

dreszcz w Mike'u. Chwyciła go za ramiona, aż wreszcie wygięła się w 

gwałtownym spełnieniu, raz po raz wołając jego imię.  

W końcu zsunęła dłonie niżej i objęła go za biodra.  

- Chcę cię poczuć głęboko w sobie - szepnęła.  

- Zawsze tam byłem.  

background image

Tak  było  rzeczywiście.  I  tak  będzie  zawsze.  Bo  Mike  jest  jej 

jedyną miłością.  

- A więc chodź do mnie jeszcze raz.  

Zabezpieczył się. Po czym nie odrywając oczu od jej oczu, wszedł 

w  nią,  poruszając  się  delikatnie  naprzód,  głębiej  i  głębiej  w 

poszukiwaniu jej duszy...  

Musiała wiedzieć, czy dotknęła również jego duszy.  

- Powiedz mi... nigdy tak nie było.  

- Nigdy. - Odchylił się i znów ruszył do przodu. -  I ty czujesz to 

samo.  

- To nie było pytanie.  

- Nie. To nie było pytanie.  

- Zawsze się na wszystkim znałeś, Mike - wyszeptała ochryple.  

- Znam ciebie. - Słodkie napięcie prowadziło ją na skraj przepaści.  

-  Tak...  myślisz.  -  Jej  oddech  przyspieszył.  -  Masz...  rację.  - 

Zamknęła oczy. - Och... tak.  

-  Patrz  na  mnie,  Beth.  Tym  razem  chcę  zobaczyć  twoje  oczy, 

kiedy doprowadzę cię do szaleństwa.  

Otworzyła  gwałtownie  oczy  i  napotkała  jego  płomienne 

spojrzenie.  Jej  ciało  poruszało  się  w  zgodnym  rytmie  z  jego  ciałem. 

Oddychała płytko i wyrzucała z siebie ciche, niewyraźne słowa, które 

brzmiały niemal jak prośba.  

Zaczęła drżeć.  

-  Tak,  moje  kochanie  -  wychrypiał.  -  Wybuchnij  dla  mnie. 

Rozpadnij się na milion części. Będę tu.  

background image

- Och, Mike - szepnęła bez tchu. - Mike... Mike!  

Z  okrzykiem  wyzwolenia  zanurzył  się  wraz  z  nią  w  niebyt. 

Jeszcze drżącego Beth objęła i przytuliła jego głowę do ramienia.  

- Tak bardzo cię potrzebuję - wyszeptał.  

Zamknęła  go  w  uścisku.  Miała  wilgotne  oczy.  Czuła  dotyk  zęba 

jaguara  na  skórze.  Wreszcie  uchwyciła  tę  jego  dzikość  i  uczyniła  ją 

swoją własną. Może już nigdy nie będzie pragnął jej tak jak teraz, ale 

przynajmniej  miała  chwilę,  kiedy  należał  do  niej  bez  reszty. 

Nieważne,  co  się  wydarzyło,  nieważne,  ile  ta  chwila  będzie  ją 

kosztować, to musi wystarczyć.  

background image

Rozdział  9 

Przebudzenie  w  nieznanym  otoczeniu  wprawiło  Beth  w 

zakłopotanie.  Nie  była  przyzwyczajona  do  spania  poza  domem. 

Zerknęła  na  cyfrowy  budzik  przy  łóżku.  Czternasta  dziesięć.  Nigdy 

nie  sypiała  o  tej  porze.  Otarła  się  o  mężczyznę  leżącego  obok  i 

wszystko  jej  się  przypomniało.  O  Boże.  Zamknęła  oczy, 

uświadamiając sobie z przerażeniem, że zrobiła coś, czego przysięgła 

nie robić. Kochała się z Mikiem Tremayne'em.  

- Żałujesz? - wyszeptał ochrypły głos tuż obok.  

- Jak spojrzę w twarz Alanie?  

- Nie wiem, skoro nie możesz spojrzeć nawet na mnie.  

Ostrożnie otworzyła oczy i odwróciła się do Mike'a, który patrzył 

na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.  

- Co my zrobiliśmy? - szepnęła.  

- Ty mi powiedz.  

-  Zdradziłam  siostrę.  Kochałam  się  z  mężczyzną,  którego 

wybrała. Nie wiem, czy kiedykolwiek mi to wybaczy.  

-  Po  pierwsze,  szczerość  wobec  siebie  nie  jest  równoznaczna  ze 

zdradą.  A  po  drugie,  miałem  nadzieję,  że  to,  co  zdarzyło  się  między 

nami, jest coś warte, niezależnie od reakcji Alany.  

Jego  słowa  przywiodły  na  pamięć  rozkosze  niedawnych  chwil. 

Przypomniała  sobie  szpital  i  swoje  postanowienie,  by  kochać  się  z 

tym  głęboko  zranionym  mężczyzną.  Choć  wzbudził  jej  gniew, 

zapomniała  o  tym  w  szale  namiętności.  Pożądanie  znów  zaczęło 

background image

zagłuszać  poczucie  winy  wobec  Alany,  podobnie  jak  przed  paru 

godzinami.  

Wyraz twarzy Mike'a złagodniał.  

-  To  już  lepiej.  Po  twoich  oczach  poznaję,  że  wszystko  będzie 

dobrze.  -  Uniósł  się  i  spojrzał  na  zegarek.  -  Zadzwonię  do  szpitala.  - 

Zsunął nogi z łóżka. - Jak tylko znajdę portfel.  

- Jest tutaj. - Beth oparła się na łokciu i sięgnęła po portfel, który 

Mike rzucił na nocny stolik po wyjęciu prezerwatywy.  

- Podasz mi numer? - Podniósł słuchawkę. - Jest za banknotami.  

Beth  otworzyła  portfel.  Podając  Mike'owi  skrawek  papieru, 

zauważyła  zapisane  na  nim  imię.  Cindy.  Cindy  obsługiwała  ich  w 

Cafe Roca dwa dni temu. Odrzuciła myśl, która natychmiast pojawiła 

się  w jej głowie: kelnerka była  w  odwodzie,  gdyby  z nią nie wyszło. 

Ale  nie  byłaby  kobietą,  gdyby  nie  chciała  zaspokoić  ciekawości. 

Zapyta go o to później.  

Teraz  słuchała  rozmowy  Mike'a  z  dyżurną  pielęgniarką. 

Najwidoczniej stan Erniego nie uległ pogorszeniu. Dzięki Bogu.  

- Och, naprawdę? - Nagle w jego głosie wyczuła niepokój.  

- Tak. Cieszę się, że jej powiedzieliście.  

Beth  przeszył  dreszcz.  Zdała  sobie  sprawę,  że  Alana  musiała 

zadzwonić do szpitala. To logiczne, skoro telefon w mieszkaniu Beth 

nie odpowiadał.  

- Rozumiem - ciągnął Mike. - Dziękuję za informacje.  

-  Położył  słuchawkę  i  odwrócił  się  do  Beth.  -  Tacie  się 

polepszyło.  

background image

- Cieszę się.  

-  Teraz  mają  robić  badania,  więc  nie  musimy  się  spieszyć.  I  tak 

nie moglibyśmy go zobaczyć.  

- Zgoda.  

- Alana zadzwoniła do szpitala.  

Odetchnęła głęboko.  

- Domyśliłam się z tego, co powiedziałeś przez telefon.  

-  Kiedy  zadzwoniła,  akurat  w  pobliżu  był  jeden  z  lekarzy.  - 

Poszukał  jej  oczu.  -  Poinformował  ją  o  stanie  zdrowia  taty,  ale 

powiedział,  że  nie  musi  się  martwić,  bo  syn  Erniego  zajął  się 

wszystkim.  

- Rozumiem.  

- Właśnie.  

- Zdaje się, że to nie wszystko?  

Rzucił jej krzywy uśmiech.  

- Czytasz we mnie jak w otwartej książce.  

- Przyzwyczajenie.  

- To nawet miłe, w pewnym sensie.  

- Zbaczasz z tematu. Co jeszcze się wydarzyło?  

-  Alana  zostawiła  nam  wiadomość.  -  Przejechał  dłonią  po 

zarośniętym podbródku. - Przerywa wyprawę i wraca do domu.  

Beth przyjęła nowiny bez zdziwienia.  

- Mówiłam ci, że tak zrobi.  

- Może sprowadza ją tu stan Erniego, nie ja.  

background image

-  Lekarz  na  pewno  powiedział  jej,  że  najgorsze  minęło.  To 

dlatego, że ty tu jesteś, Mike. Ona wraca, żeby się z tobą zobaczyć.  

- Możliwe - przyznał.  

- A więc zaczyna się.  

- Nie tak zaraz. - Znów wyciągnął się obok niej. - Nie może tak po 

prostu zostawić tej rodziny w górach Ozark. Moim zdaniem zajmie jej 

to przynajmniej dwadzieścia cztery godziny.  

- Będziemy musieli jej o nas powiedzieć, prawda?  

Obwiódł palcem zarys jej podbródka.  

- Oczywiście.  

- Nie wiem, co jej powiem.  

-  Nie  myśl,  że  zostawię  cię  z  tym  samą.  -  Przysunął  się  bliżej  i 

musnął wargami jej usta. - Pomogę ci.  

- Dwoje przeciwko jednej to nie fair.  

- Zupełnie jak dawniej - zaśmiał się cicho Mike.  

-  Ostatnio  sporo  myślałam  o  naszym  dzieciństwie,  Mike.  Alana 

zawsze  troszczyła  się  o  mnie  i  dbała,  żeby  nikt mnie  nie  skrzywdził. 

Teraz ja ją ranię. Ona na to nie zasługuje.  

Popatrzył na nią badawczo.  

- A na co my zasługujemy?  

- Nie jestem pewna.  

-  Wyobraź  sobie  coś  takiego.  -  Wsunął  rękę  pod  jej  pośladki  i 

przyciągnął ją bliżej. - Agresywna mała dziewczynka spotyka małego 

chłopca i postanawia, że będzie należał do niej.  

Kiedy przytuliła się do mocnego ciała Mike'a, jej niepokój zelżał.  

background image

- Znam tę historię.  

-  Spraw  mi  przyjemność  i  posłuchaj.  W  miarę  jak  dorasta, 

wszyscy  wokół,  nie  wyłączając  chłopca,  myślą,  że  są  sobie 

przeznaczeni.  Jej  mała  siostrzyczka  uwielbia  ją,  więc  z  tym  nie  ma 

kłopotu.  A  chłopcu  pochlebia,  że  wybrał  go  sobie  ktoś  tak  lubiany  i 

atrakcyjny.  Czasem  myśli,  że  wolałby  młodszą  siostrę,  ale  byłoby  z 

tym wiele problemów, a poza tym dobrze jest, jak jest.  

- W twojej opowieści Alana wygląda na tyrana.  

-  Nie  chciałem  tak  jej  przedstawić.  Przez  jakiś  czas  miałem  do 

niej słabość. Nie zastanawiałem się, czy to coś trwalszego. Do diabła, 

nie  mogłem  sobie  wyobrazić  życia  bez  naszej  gromadki  -  w  każdym 

razie Erniego, Pete'a i mojej małej słodkiej Beth. - Pogłaskał jej gołą 

pupę. - A ty jesteś słodsza, niż myślałem.  

- Uwierz mi, nie czuję się teraz zbyt słodka.  

- Nieprawda. - Ujął jej pierś. - Nic ci nie brakuje.  

- Lepiej przestań. Chyba że jesteś lepiej przygotowany, niż mi się 

wydaje.  

Nie przerywał pieszczoty.  

-  Smutne,  ale  prawdziwe.  Miałem  w  portfelu  jedną  samotną 

prezerwatywę.  

Choć myślało jej się coraz trudniej, nie zapomniała, że w portfelu 

był również kawałek papieru.  

-  A  nawiasem  mówiąc,  skąd  się  tam  wzięła  kartka  z  imieniem 

Cindy?  

Błysnął zębami w uśmiechu.  

background image

- Czyżby moja słodka Beth była zazdrosna?  

- Oczywiście, że nie. To dziecko. Ja tylko...  

-  Nie  takie  znowu  dziecko.  -  Kiedy  się  pochylił  i  przejechał 

językiem po brodawce, ząb jaguara połaskotał ją w pierś. - Jest w tym 

wieku co ty, kiedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy.  

- Byłam wówczas dzieckiem.  

- Akurat. - Musnął językiem wrażliwą otoczkę.  

Zadrżała w odpowiedzi.  

- Nie miałam pojęcia, co się dzieje.  

-  W  takim  razie  miałaś  niewiarygodny  instynkt.  Kiedy  cię 

pocałowałem,  tak  długo  ocierałaś  się  o  mnie  biodrami,  aż  stałem  się 

twardy jak skała.  

Odepchnęła go.  

- To nieprawda!  

- Prawda, prawda. - Roześmiał się i znów przyciągnął ją do siebie. 

- Byłem gotów pociągnąć cię na trawę, ale wtedy tata nas zawołał. Ty 

weszłaś  do  środka,  a  ja  przez  pięć  minut  musiałem  kryć  się  w 

krzakach,  żeby  dojść  do  siebie.  Nie  udawaj,  że  nie  wiedziałaś. 

Musiałaś wyczuć to przez cienki jedwab.  

Policzki jej spurpurowiały.  

- Aha. Tak myślałem. Doskonale wiedziałaś, jak na mnie działasz. 

Ty i ta seksowna czerwona sukienka. Nie miała pojęcia, dobre sobie.  

- Wciąż mam tę sukienkę.  

-  Tak?  -  Przesunął  dłonie  na  jej  plecy.  -  Pewnie  często  ją 

zakładałaś.  

background image

- Nie. Nie włożyłam jej nigdy więcej.  

- Załóż ją dla mnie dziś wieczorem.  

- Dziś wieczorem? - Jej myśli nie sięgały tak daleko.  

- Pozwól mi zsunąć ją z ciebie. Marzyłem o tym przez osiem lat. - 

Pokrywał  jej  policzki  lekkimi  pocałunkami.  -  Chcę  zobaczyć,  jak 

opada na podłogę. A potem będę się z tobą kochać. Przez całą noc.  

Zamknęła oczy, spalana pożądaniem.  

- Nie wiem, czy możemy. Alana...  

-  Alana  nie  wróci  tak  szybko,  ale  spędzimy  tę  noc  u  mnie,  na 

wszelki wypadek. Proszę cię, Beth.  

Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.  

- Zgoda. Będziemy mieć przynajmniej to.  

-  Dziękuję.  -  Pocałował  ją.  -  Och,  i  jeszcze  jedno  -  szepnął  tuż 

przy jej ustach. - Chcę ten witraż.  

- Nie jest na sprzedaż.  

Obwiódł jej wargi językiem.  

- A więc będziesz musiała mi go dać.  

Przytuliła się mocniej i poczuła jego męskość na brzuchu.  

- Nie chcesz go. Nie możesz go ze sobą targać po dżungli.  

-  To  mój  problem.  -  Wziął  jej  dłoń  i  poprowadził  w  dół.  -  Ja  go 

naprawdę chcę. Zrobiłaś go dla mnie i ja go chcę.  

- Nie zrobiłam go dla ciebie.  

- Zrobiłaś. - Jęknął cicho pod pieszczotą jej palców. - Chciałaś mi 

powiedzieć...  

- Co? - spytała niskim, uwodzicielskim głosem.  

background image

- To. - Nakrył jej wargi swoimi i sięgnął między jej uda.  

Źródło,  które  tylko  on  mógł  ożywić,  znów  zaczęło  pulsować. 

Dopasowała ruch dłoni do jego rytmu, aż zaczął drżeć i jęczeć.  

Oderwał od niej usta.  

- Och, Beth. Tak cię pragnę.  

- Masz mnie.  

-  Chcę  więcej.  Chcę  ukryć  się  w  tobie  i  powiedzieć,  do  diabła  z 

kondomami.  

- Nie, Mike. - Jęknęła. - Nie chcesz być... uwiązany.  

- Może właśnie tego zawsze chciałem. - Oddychał urywanie.  

- Nie pozwolę ci... - Nie skończyła, wstrząsana dreszczami.  

- Straciliśmy... tak wiele!  

Powrócili do szpitala późnym popołudniem. Kiedy szli do pokoju 

Erniego, Beth popatrzyła krytycznie na zmięte ubranie, które musiała 

na siebie włożyć po prysznicu w hotelu.  

- Ohyda.  

Mike  uśmiechnął  się.  Dla  niego  wyglądała  wspaniale. 

Wystarczyło tylko, że na nią spojrzał, by znów ogarnęło go pożądanie. 

Przytulił ją i szepnął jej do ucha.  

- Jesteś piękna.  

- Och, z pewnością.  

Zatrzymał się i odwrócił ją twarzą do siebie.  

- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.  

Patrzyła  na  niego  uważnie,  a  jej  pełna  powątpiewania  mina 

wskazywała, że trudno jej uwierzyć w te słowa.  

background image

- Pewnie myślisz, że to tylko komplementy.  

- W pewnych okolicznościach mogłabym je przyjąć. Rozejrzał się 

po korytarzu.  

-  Myślę,  że  to  nie  są  te  okoliczności.  -  Uwolnił  ją  i  westchnął.  - 

Twój  brak  zaufania  jest  nie  do  zniesienia,  zwłaszcza  że  nie  zrobiłem 

niczego, by na to zasłużyć. Może powiesz mi, kiedy cię okłamałem?  

-  Poza  tymi  opowieściami,  że  w  rowach  irygacyjnych  są 

krokodyle?  

-  To  było  udawanie  i  wiedziałaś  o  tym.  Mówię  o  poważnych 

sprawach.  

- Mam nadzieję, że mnie nie okłamałeś, Mike.  

- To znaczy? - Uniósł brwi.  

- Uwierzyłam tobie, nie Alanie. Jeśli kiedykolwiek dowiem się, że 

to nieprawda...  

- To prawda, ale rozumiem, dlaczego nie chcesz w nią u-wierzyć.  

- Przeciwnie. Uwierzyć ci to jedyny sposób, żeby móc z tym żyć. 

A więc lepiej, żeby to była prawda.  

-  I  jest.  Teraz  zobaczymy,  co  porabia  nasz  uparty  staruszek.  - 

Wziął ją za rękę i tak poszli do pokoju Erniego.  

A  więc  teraz  mu  wierzy,  myślał.  Ciekawe,  czy  tak  będzie,  kiedy 

Alana  wróci  do  domu  i  nazwie  go  kłamcą.  Bo  jeśli  Alana  się  nie 

zmieniła, właśnie tak zrobi.  

Mike przygotował się na widok chorego ojca. Na szczęście Ernie 

nie spał. Wciąż był blady, ale nie tak jak poprzedniej nocy.  

Zdobył się nawet na uśmiech.  

background image

-  Patrzcie,  kogo  tu  widzimy.  Postanowiliście  rzucić  pracę  i 

przyjechać tu razem?  

Mike  uświadomił  sobie,  że  ojciec  może  nie  pamiętać,  że  byli  tu 

poprzedniego wieczora.  

- Coś w tym rodzaju - powiedział. - Przeraziłeś nas, tato.  

-  Tak  mówią.  -  Emie  zwrócił  uwagę  na  Beth.  -  Promieniejesz. 

Dobrze ci z tym.  

Mike zerknął na Beth, chcąc zobaczyć, jak ona to przyjmie. Jasne, 

rumieniła się.  

- Cieszę się, że już po wszystkim - bąknęła.  

-  To  pochlebne,  ale  nie  myślę,  że  taki  stary  facet  jak  ja  tak  cię 

rozpromienił.  

- Ja... - Jej rumieniec pociemniał.  

- Nieważne. Pocałuj mnie i zostaw mnie samego z Mikiem.  

Beth posłuchała Erniego.  

-  Zdrowiej  -  szepnęła.  Przechodząc  obok  Mike'a,  wzrokiem  dała 

mu  do  zrozumienia,  że  nie  życzy  sobie,  by  wyjaśniał  Ernie-mu 

szczegóły ich ostatniego spotkania. - Zajrzę do pielęgniarek - rzuciła.  

- Chodź tu, Mike - powiedział Ernie, gdy zostali sami.  

Mike poczuł się jak chłopiec. Przysunął krzesło do łóżka i usiadł 

na nim.  

- Jestem, tato.  

- Coś się dzieje między wami, prawda?  

- Tak.  

- To poważne?  

background image

- Tak.  

- Alana wraca do domu.  

Mike skinął głową.  

- Wiem.  

- Chcę wiedzieć, czy sobie z tym poradzisz.  

Mike spojrzał w oczy ojca, pociemniałe od skrywanego bólu.  

-  Poradzę  sobie,  tato.  Spaskudziłem  to  osiem  lat  temu,  ale  teraz 

będzie inaczej.  

- To dobrze. - Ojciec przymknął oczy.  

Mike  dotknął  jego  ramienia.  Skóra  na  nim  przypominała 

pergamin.  

- Chcesz, żebym wezwał pielęgniarkę?  

- Nie, wszystko w porządku. - Ernie otworzył oczy. - Co za pech. 

Powinienem tam być na wypadek, gdyby coś nie wyszło.  

- Nie dopuszczę do tego.  

-  Pete  obiecał,  że  postara  się  pomóc,  ale  nie  jestem  pewien,  czy 

mu się uda.  

Mike'a ogarnęła panika. Ojciec miał halucynacje.  

- Pozwól, że zawołam pielęgniarkę, tato.  

- Nie! - Chory uśmiechnął się słabo. - Och, widzę, co cię martwi. 

To, że wspomniałem Pete'a.  

- Pete odszedł na zawsze.  

- Niezupełnie.  

- Tato...  

background image

- Posłuchaj, Mike. Opowiem ci o tym, ale musisz obiecać, że nie 

powiesz lekarzom.  

- Tato, nie mogę tego obiecać. To za wielkie ryzyko.  

- A więc nic ci nie powiem.  

Mike  przez  chwilę  mierzył  go  wzrokiem,  ale  uznał,  że  lepiej 

będzie, jeśli ktoś usłyszy to wyznanie, cokolwiek to jest.  

- Zgoda, obiecuję.  

- Po pierwsze, nie zwariowałem. Po drugie, kiedy dostałem ataku 

serca, spotkałem po tamtej stronie Pete'a. Od tamtej pory rozmawiamy 

ze sobą.  

-  Tato  -  powiedział  ostrożnie  Mike.  -  Pewne  lekarstwa  mogą 

spowodować...  

-  To  nie  lekarstwa.  Zresztą  nieważne.  Chodzi  o  to,  że  Pete  i  ja 

zawsze  wiedzieliśmy,  że  ty  i  Beth  powinniście  być  razem.  Widzisz, 

Alana  potrzebuje  towarzystwa,  a  ty  i  Beth  jesteście  raczej 

samotnikami.  Pasujecie  do  siebie,  wiesz?  A  więc  Pete  i  ja  trzymamy 

kciuki, żeby wam dwojgu się udało.  

-  Do  licha.  -  Mike  osunął  się  na  krześle  i  wzniósł  oczy  w  górę. 

Ojciec  przed  chwilą  przyznał,  że  rozmawia  ze  zmarłym,  a  teraz 

twierdzi,  że  od  początku  wiedział  to,  do  czego  on  doszedł  dopiero 

teraz. - Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że Beth pasuje do mnie 

bardziej niż Alana?  

-  Ha.  Mam  nadzieję,  że  doczekasz  się  syna  i  on  będzie  taki 

background image

wszystkowiedzący  jak  ty.  Nie  mogłem  ci  powiedzieć,  że  niebo  jest 

niebieskie, a co dopiero, że wybrałeś nie tę siostrę. Ale może dorosłeś 

na tyle, by to naprawić. To z Beth powinieneś się ożenić.  

- Chwileczkę, tato. - Mike wyprostował się. - Nie mówiłem nic o 

ślubie  z  Beth.  Jasne,  dobrze  nam  razem,  ale  nie  jestem  pewien,  czy 

nadaję  się  do  małżeństwa.  Beth  chce  pozostać  w  Bisbee,  nie 

zapominaj o tym. Ja z kolei nie zamierzam zrezygnować z podróży do 

Ameryki Południowej, więc...  

- Przestań jęczeć. Aż przykro cię słuchać. Kiedy kochasz kobietę, 

dostosowujesz się. Ona się dostosowuje. Życie jest zbyt krótkie, by z 

tego rezygnować.  

Kiedy kochasz kobietę. Ojciec zmuszał go do przyznania tego, do 

czego  nie  chciał  przyznać  się  samemu  sobie,  nawet  po  tych 

background image

wszystkich  latach  snucia  fantazji,  nawet  po  uniesieniach  sprzed  paru 

godzin. Nie chciał przyznać się do tak głębokich uczuć, bo wówczas 

jego życie naprawdę uległoby zmianie.  

- Krowa ci język zjadła? - spytał ojciec słabym głosem.  

Mike  zauważył,  że  znów  zamknął  oczy  i  wygląda  na  bardzo 

zmęczonego.  

- Właśnie myślałem o tym, co powiedziałeś. Słuchaj, powinienem 

już iść, a ty odpocznij.  

- Chyba przydałaby mi się drzemka.  

-  Więc  zrób  to.  -  Mike  wstał.  Kiedy  pochylił  się,  by  przycisnąć 

wargi  do  czoła  ojca,  zza  koszuli  wysunął  mu  się  ząb  jaguara. 

Wyprostował się i zdjął rzemyk z szyi. - Chciałbym, żebyś to założył, 

tato - powiedział.  

background image

Unosząc  głowę  ojca  z  poduszek  i  wsuwając  na  nią  talizman, 

oczekiwał sprzeciwu.  

Ernie popatrzył na niego.  

- Widzę, że zależy ci, bym go nosił.  

- Zrób mi przyjemność.  

- Chyba nie mam wyjścia. To się Judy zdziwi.  

- Wszystko będzie dobrze, tato.  

- Z pewnością.  

Mike przełknął ślinę.  

- Do zobaczenia wkrótce, tato.  

background image

Rozdział  10 

Mike  i  Beth  skierowali  się  do  Tunelu  Czasu.  Chmury  na 

horyzoncie  pęczniały  jak  gigantyczne  bańki  mydlane.  Choć 

dochodziła szósta wieczorem, słońce wciąż prażyło, a klimatyzacja w 

wynajętym przez Mike'a samochodzie była nastawiona na maksimum.  

W  tunelu  Beth  zdjęła  okulary  przeciwsłoneczne.  W  miarę 

zbliżania się do Bisbee jej złe przeczucia potęgowały się.  

- Ona tu wkrótce będzie, Mike. Czuję to.  

- No to będzie. - Wziął ją za rękę. - Chciałbym, żebyś wiedziała, 

że  nie  zamierzam  wyrzucać  jej  tego  kłamstwa.  Rozumiem,  dlaczego 

to zrobiła, a póki ty mi wierzysz, dam wszystkiemu spokój. Może ona 

chce tego samego.  

- Moim zdaniem Alana będzie chciała zacząć z tobą od nowa.  

- Nie, jeśli od razu damy jej do zrozumienia, że coś nas łączy.  

- Myślę, że powinnam jej o tym powiedzieć sama.  

- Żeby nie było dwoje na jednego?  

-  Coś  w  tym  rodzaju.  -  Kiedy  samochód  wynurzył  się  z  tunelu, 

właśnie usiłowała przekonać samą siebie, że Alana zniesie tę nowinę.  

- Kolejny dzień do tyłu w pracy - zauważył Mike.  

- Jakoś to przeżyję. W tej sytuacji produkcji krajaków nie wydaje 

się tak ważna.  

Mike  skręcił  w  kierunku  studia.  Góry  otaczające  miasteczko 

ocieniały Main Street, co dawało złudzenie wieczornego chłodu.  

- Plan produkcji może być ważniejszy, niż myślisz.  

- To znaczy?  

background image

-  Jeśli  sprzedaż  się  rozkręci,  będziesz  mogła  rozszerzyć 

działalność na inne kraje.  

-  Inne  kraje?  -  Roześmiała  się  z  niedowierzaniem  -  W  porządku, 

Mike. Takie jak Brazylia?  

- Czemu nie? Zamiast krajobrazów pustynnych mogłabyś tworzyć 

szklane  pejzaże  deszczowych  lasów.  Pomyśl,  jak  wspaniale 

wyglądałby witraż ze szkarłatną papugą.  

Ten pomysł natychmiast ją przekonał.  

- A pomyśl o orchideach, tukanie albo o żółto-czarnym jaguarze z 

zielonymi  oczami.  -  Jej  wzrok  powędrował  bezwiednie  do  miejsca, 

gdzie  powinien  odznaczać  się  ząb  jaguara.  Nie  było  go  tam.  -  Mike, 

twój ząb. Nie mów mi, że zgubiłeś...  

- Nie, dałem go tacie.  

-  Och.  -  Na  pewno  ten  gest  oznaczał,  że  Mike  jest  bardziej 

zaniepokojony stanem ojca, niż daje po sobie poznać. - Na szczęście?  

-  W  pewnym  sensie.  -  Ich  spojrzenia  się  skrzyżowały.  -  Hej,  nie 

rób  takiej  zmartwionej  miny.  Potrzebował  tematu  do  rozmowy,  to 

wszystko.  Czegoś,  by  rozbawić  pielęgniarki,  póki  nie  oddadzą  mu 

gumowego cygara.  

-  Niech  ci  będzie.  -  Nie  przekonał  jej,  ale  nie  miała  ochoty  się 

spierać.  

-  A  wracając  do  ekspansji  firmy.  -  Zatrzymał  samochód  przed 

studiem. - Gdybyś pomyślała o Brazylii, moglibyśmy się tam wybrać i 

zastanowić nad uruchomieniem filii.  

- O czym ty mówisz? - Serce waliło jej jak młotem.  

background image

- Jeszcze nie wiem - powiedział cicho, patrząc na nią. - Po prostu 

głośno myślę. Co ty na to?  

- Nie byłbyś szczęśliwy, pomagając mi prowadzić studio witrażu 

w Brazylii.  

- Skąd wiesz, co uczyniłoby mnie szczęśliwym, a co nie?  

-  Mike,  znam  cię!  Zawsze  chciałeś  przemierzać  dżunglę.  Po 

wyjeździe z Bisbee podążyłeś prosto do Amazonii i wkrótce poznałeś 

najbardziej odległe zakątki lasów deszczowych jak własną kieszeń.  

- Nigdy nie pytałaś, czy byłem tam szczęśliwy.  

- A byłeś?  

-  Czasami.  Czasami  czuję  się  jak  najbardziej  samotny  facet  we 

wszechświecie.  Odkąd  stąd  wyjechałem,  brakuje  mi  czegoś,  Beth. 

Nigdy  nie  chciałem  przyznać,  co  to  jest.  -  Przerwał  i  wpatrzył  się  w 

nią. - Albo kto.  

Ogarnęła  ją  fala  szczęścia,  ale  usiłowała  się  opanować.  Nie 

powinna  zapominać  o  tym,  co przeszedł  przez  ostatnie  parę dni  i jak 

to  napięcie  mogło  wpłynąć  na  jego  uczucia.  Jak  tylko  Ernie 

wyzdrowieje, Mike powróci do dawnego trybu życia.  

-  Obawiam  się,  że  straciłbyś  cierpliwość,  zabrawszy  kogoś  tak 

niedoświadczonego jak ja do swego ukochanego deszczowego lasu.  

- Żartujesz? Marzę o tym, by ci go pokazać. Tobie i tacie. Wiem, 

że nie chciałabyś wejść w głąb dżungli, ale...  

- Nie bądź taki pewny.  

Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.  

- Zdaje się, że oboje snuliśmy błędne przypuszczenia.  

background image

- Tak.  

- Co za dzień.  

- Rzeczywiście.  

- A jeszcze się nie skończył. - Dotknął czubkiem palca jej nosa. - 

Teraz  idź na  górę  i  znajdź tę  czerwoną  suknię.  Przyjadę  po  ciebie  za 

godzinę. Ja... do diabła. Oto nadchodzi Huxford.  

- Zajmę się nim.  

- Nie, ja się nim zajmę. - Mike zgasił silnik. - Ten facet wchodzi 

na mój teren, a to mi się nie podoba.  

- Myślę, że byłoby lepiej, gdybyś zostawił to mnie.  

- Boisz się, że mu nagadam?  

- Szczerze mówiąc tak.  

-  A  gdyby  nawet?  Jego  firma  nie  dostanie  patentu,  a  on  nie 

dostanie ciebie, więc jeśli o mnie chodzi, może stąd zjeżdżać. Chyba 

mu to po prostu powiem. - Otworzył drzwiczki.  

- Mike! Proszę cię, nie! Potrafię sama załatwić swoje sprawy!  

-  A  może  nie  chcesz  się  go  pozbyć?  Może  chcesz  trzymać 

Huxforda w odwodzie, na wszelki wypadek?  

- To nie fair!  A skoro jesteśmy przy  odwodach, nie powiedziałeś 

mi, dlaczego zapisałeś sobie imię Cindy!  

-  Miałem  pozdrowić  od  niej  tatę.  Zapomniałem  o  tym  w  tym 

całym zamieszaniu. Ona naprawdę lubi staruszka.  

- Och!  

-  Huxford  czeka  na  ciebie  na  chodniku.  Lepiej  z  nim 

porozmawiaj.  

background image

- Mike, nie trzymam go w odwodzie.  

Jego wzrok aż palił.  

- Wiem, że nie. - Gwałtownie przyciągnął ją do siebie i pocałował 

tak mocno, że upuściła torebkę. - A teraz i on o tym wie - powiedział 

ochryple, wypuściwszy ją z objęć.  

Poprawiła bluzkę i odetchnęła parę razy.  

- Czy to było naprawdę konieczne?  

-  Tak.  Do  zobaczenia  za  godzinę.  Pójdziemy  do  Copper  Queen. 

Włóż tę czerwoną sukienkę.  

-  Może  zdecyduję  się  na niebieską.  -  Wzięła  torebkę  i  otworzyła 

drzwiczki.  

- Założę się, że nie.  

Zamknęła drzwiczki bez komentarza i Mike odjechał, zostawiając 

ją sam na sam z Colbym. Tego właśnie chciała. Nie prosiła jednak, by 

całował ją tak władczo na oczach Huxforda.  

- Martwiłem się o ciebie - odezwał się Colby, podszedłszy bliżej. 

- Twoi sąsiedzi powiedzieli mi, że nigdy nie zamykasz sklepu w ciągu 

tygodnia, chyba że wypadnie ci coś naprawdę ważnego.  

- Właśnie. Ojcu Mike'a gwałtownie się pogorszyło.  

- A ty go teraz pocieszałaś?  

Żałowała, że nie ma okularów przeciwsłonecznych.  

-  Nie  chciałabym  rozmawiać  o  moich  osobistych  sprawach. 

Chyba nie masz nic przeciwko temu.  

- Robisz z siebie idiotkę, wiesz.  

background image

-  Colby,  proszę.  Wybacz  mi,  ale  to  był  długi  dzień.  -  Wyjęła 

klucze z torebki i skierowała się do sklepu.  

- Odrzucasz życiową okazję z powodu faceta, który zostawi cię na 

lodzie.  

Odwróciła się twarzą do niego.  

-  Co  odrzucam?  Myślałam,  że  zgodziłeś  się  na  dwa  tygodnie 

zwłoki przed podpisaniem umowy.  

- Nie mówiłem o tej przeklętej umowie!  

Spojrzała na niego nie rozumiejącym wzrokiem. Kiedy dotarło do 

niej  znaczenie  jego  słów,  zareagowała  wyjątkowo  niestosownie. 

Wybuchnęła śmiechem.  

-  Och,  a  więc  myślisz,  że  to  zabawne?  -  Złość  wykrzywiła  mu 

twarz. - Myślisz, że związek ze mną jest tak śmieszny?  

Natychmiast spoważniała.  

-  Przepraszam,  Colby.  Nie  zamierzałam  cię  obrazić.  Po  prostu 

jestem  zmęczona.  Martwię  się  o  ojca  Mike'a,  a  czasem  nerwowe 

napięcie  sprawia,  że  ludzie  śmieją  się  w  najmniej  odpowiednich 

momentach. Nawet na pogrzebach.  

-  Stosowne  porównanie.  To  będzie  pogrzeb  twego  cennego 

krajaka, zapewniam cię.  

A więc wycofywał ofertę swej firmy. Poczuła ulgę.  

- Przykro mi, że tak to odbierasz, ale rozumiem cię. Jestem jednak 

pewna, że Handmade poradzi sobie równie dobrze bez krajaka.  

- Och, w końcu dostanę ten patent. Wkrótce będziesz mnie błagać, 

żebym ci cokolwiek za niego dał. Nie musiało do tego dojść. Miałem 

background image

nadzieję,  że  uda  się  zadowolić  obie  strony.  -  Prześliznął  się  po  niej 

wzrokiem.  -  Na  różnych  poziomach.  Ale  z  tego,  co  widziałem  w 

samochodzie,  i  z  zadrapań  na  twojej  twarzy  jasno  wynika,  że 

Tremayne mnie wyprzedził.  

Nie zdawała sobie sprawy, że zamierza go uderzyć, póki jej dłoń 

nie zetknęła się z jego twarzą. Zapomniała, że trzyma w ręku klucze. 

Krawędź klucza wbiła mu się w policzek. Zaczął krwawić.  

- O Boże. - Oderwała dłoń. - Nie chciałam...  

-  Trzymaj  się  z  dala  ode  mnie  -  warknął.  -  Dokonałaś  wyboru. 

Teraz zobaczymy, czy był słuszny.  

-  Colby,  przepraszam.  Żyję  ostatnio  w  potwornym  napięciu. 

Naprawdę nie miałam zamiaru cię zranić.  

-  Jak  mówią  na  Starym  Zachodzie,  to  tylko  zadrapanie.  -  Powoli 

szedł  w  dół  ulicy.  -  To  ty  będziesz  krwawić  w  ostatecznym 

rozrachunku, Beth. Mógłbym temu zapobiec, ale teraz już za późno.  

Patrzyła  za  nim.  Nie  miała  pojęcia,  dlaczego  snuł  tak  okropne 

prognozy.  Mike  jutro  znów  zajmie  się  produkcją  krajaków  i  będzie 

realizował  zamówienia,  póki  nie  wyszkoli  robotników.  Z  czasem 

Ernie  zacznie  nadzorować  ich  pracę,  a  wówczas...  wówczas  będzie 

można  rozważyć  niektóre  z  tych  planów  ekspansji,  o  których  mówił 

Mike.  Wciąż  nie  była  w  stanie  wyobrazić  sobie  Mike'a  realizującego 

te  plany,  ale  to  nie  oznaczało,  że  pomysł  jest  zły.  Z  jej  punktu 

widzenia  przyszłość  spółki  Nightingale-Tremayne  rysowała  się 

wspaniale pod każdym względem.  

background image

Wciąż  zaintrygowana  zachowaniem  Colby'ego  otworzyła  sklep, 

weszła do środka i wcisnęła guzik automatycznej sekretarki.  

Pierwsza  wiadomość  była  od  Alany,  radosne  „pozdrowienia  z 

głębi  gór  Ozark".  Tu  Alana  przerwała,  najwidoczniej  czekając,  aż 

Beth podniesie słuchawkę. - „Pewnie bierzesz prysznic" - powiedziała 

po chwili z rozczarowaniem. - „Zadzwonię później".  

Przy  Mike'u  zapominała  o  poczuciu  winy  wobec  Alany,  ale 

dźwięczny  głos  siostry  sprawił,  że  powróciło  z  całą  mocą.  Mike  być 

może chciał wierzyć, że Alana już go nie kocha, ale ona znała prawdę.  

Następna wiadomość również była od Alany.  

„Beth!  Jesteś  tam?"  -  Przerwa.  -  „Zgaduję,  że  nie.  Może 

zapomniałaś,  że  miałam  dziś  dzwonić.  Naprawdę  chciałabym 

wiedzieć, co słychać u Erniego. Ostatniej nocy śnił mi się Ernie i tata i 

zatęskniłam  za  domem.  Chyba  zadzwonię  do  szpitala  i  wszystkiego 

się dowiem".  

Beth  spojrzała  w  stronę  okna.  Resztki  światła  dziennego 

przesączały  się  przez  żywe  barwy  „Pocałunku".  Zawsze  myślała,  że 

Alana nie ma pojęcia, kogo przedstawia ta scena. A jeśli się myliła?  

Następne  trzy  wiadomości  dotyczyły  interesów,  a  po  nich  nagrał 

się Colby. I znów Alana.  

„A  więc  Mike  wrócił.  Słuchaj,  cała  ta  sprawa  z  Erniem  mnie 

wykańcza. Udało mi się znaleźć firmę, która za rozsądną cenę zajmie 

się  moimi  klientami.  Jeśli  zdołam  wszystko  załatwić,  wracam  do 

domu. Mam nadzieję, że radzisz sobie z Mikiem. Może z niego łajdak, 

background image

ale  w  końcu  wiele  razem  przeżyliśmy,  wszyscy  troje.  Czas  już 

zakopać topór wojenny. Do zobaczenia".  

Beth  z  wysiłkiem  zanotowała  wiadomości  od  klientów.  Słyszała 

tylko głos Alany i pobrzmiewającą w nim gotowość do zobaczenia się 

z Mikiem. Wystarczająco złe dla Alany byłoby odkrycie, że Mike nie 

jest  nią  zainteresowany.  Gdyby  się  dowiedziała,  że  jest  związany  z 

Beth, mogłaby tego nie znieść. Przez te wszystkie lata Beth nigdy nie 

sprzeciwiła się starszej siostrze w obawie, że przestanie ją kochać. Nic 

nie było warte takiego ryzyka - aż do teraz.  

Czerwona suknia była bardziej opięta na biuście i na biodrach niż 

przed  ośmiu  laty.  Beth  przebierała  się  dwukrotnie,  ale  kiedy  włożyła 

ją po raz kolejny, Mike właśnie zadzwonił do tylnych drzwi. Zbiegła 

po schodach.  

Stał  w  progu,  trzymając  bukiet  kwiatów,  które  niewątpliwie 

pochodziły  z  wypielęgnowanego  ogrodu  różanego  Erniego.  Na  jej 

widok otworzył szerzej oczy i rozchylił wargi.  

-  Wiem,  że  jest  zbyt  obcisła.  -  Wygładziła  spódnicę.  -  Daj  mi 

minutę, a przebiorę się w coś innego.  

- Ani się waż.  

- Mike, jestem przyzwyczajona do luźniejszych rzeczy. Ta suknia 

jest zbyt prowokująca.  

Wszedł do środka i położył kwiaty na stoliku obok drzwi.  

- Możesz sobie  wyobrazić, jak bym się czuł, gdybyś postanowiła 

być  prowokująca  tylko  dla  mnie?  -  Ujął  ją  za  ramiona  i  spojrzał  na 

nią. - Czułbym się jak król, Beth.  

background image

- Ja... nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.  

- Nie, założę się, że nie. Stałaś się mistrzynią wtapiania się w tło. 

Dlatego tyle czasu trwało, zanim zrozumiałem, jak bardzo cię pragnę.  

Miał  rację.  W  przeciwieństwie  do  Alany,  zawsze  starała  się  nie 

zwracać na siebie uwagi, wiedząc instynktownie, że siostrze by się to 

nie spodobało. Raz w życiu kupiła sukienkę, która przyciągała wzrok - 

właśnie tę - i rezultat okazał się katastrofalny.  

Pieścił jej nagie ramiona.  

- Pamiętasz, jak żartowałem sobie ze sposobu, w jaki jesz lody, a 

ty powiedziałaś mi, że to nie zamierzone?  

- Naprawdę tak było!  

-  Następnym  razem,  jak  zrobisz  coś  takiego,  spraw,  by  było 

zamierzone.  

- Mogę nie wiedzieć, jak to się robi.  

- Taka twórcza kobieta jak ty? Nie żartuj.  

Może miał rację. Zaczęła nabierać chęci na tę grę.  

- Poczekaj chwilę. Wstawię kwiaty do wody.  

- Pójdę z tobą.  

- Nie. - Uśmiechnęła się do niego. - Zaczekaj tu. - Wzięła bukiet i 

ukryła w nim twarz. - Są cudowne. Dziękuję ci. - Weszła na schody.  

Normalnie pobiegłaby szybko na górę, ale Mike podsunął jej parę 

pomysłów.  Wchodziła  po  schodach,  poruszając  prowokująco 

biodrami.  

W połowie drogi odwróciła się i spojrzała na niego.  

- Jak mi idzie?  

background image

Jego odpowiedź była pełna pożądania.  

- Całą siłą woli zmuszam się, by nie pognać za tobą i nie zgwałcić 

cię na półpiętrze.  

- To znaczy, że zrozumiałam, w czym rzecz.  

- Byłem tego pewien.  

Uśmiechnęła się do siebie. Czerwona sukienka oblepiała ciało, ale 

Beth już się tym nie martwiła.  

Mike  usiadł  naprzeciwko  Beth  przy  nakrytym  lnianym  obrusem 

stoliku  na  balkonie  hotelu  Copper  Queen.  Czekali  na  zamówioną 

kolację.  Światło  świecy  padało  na  jej  twarz  i  odbijało  się  w  prostym 

złotym  łańcuszku na szyi. Czerwony  jedwab podkreślał krągłe piersi, 

a dekolt był na tyle śmiały, że Mike'owi zaświeciły się oczy.  

Ułożyła  włosy  w  bardziej  wyszukany  sposób  niż  przed  ośmiu 

laty,  ale  to  mu  odpowiadało.  Dobrze,  że  byli  o  osiem  lat  starsi,  o 

osiem lat mądrzejsi. Dzięki temu wszystko, co wydarzyło się między 

nimi, było bogatsze, pełniejsze.  

Kiedy szli ulicą, trzymając się za ręce, mężczyźni patrzyli na nią z 

podziwem. Mike obserwował, jak Beth zyskuje pewność siebie, i zdał 

sobie sprawę, że tej nocy weźmie do łóżka śmielszą kobietę. A może 

zrezygnować z kolacji?  

Chciał jednak, by zapamiętali ten wieczór na całe życie. Wspólna 

kolacja była częścią fantazji, która zakończy się nocą pełną uniesień. 

Za  pierwszym  razem  przytłoczyło  ich  wiele  spraw,  które  należało 

rozwiązać. Dziś pragnął magii.  

Ale najpierw powinni omówić i zakończyć kilka kwestii.  

background image

-  Zadzwoniłem  do  szpitala  tuż  przed  przyjściem  do  ciebie.  Stan 

zdrowia taty wciąż się poprawia.  

-  Wiem.  Ja  też  dzwoniłam  -  przyznała  Beth.  -  Musiałam  się 

upewnić, że po naszym wyjściu nic się nie wydarzyło.  

-  Po  ostatniej  nocy  niczego  nie  możemy  być  pewni.  Może 

pojechalibyśmy tam jutro po pracy?  

-  Świetnie.  -  Po  twarzy  przemknął  jej  cień.  -  Oczywiście  pewnie 

do tej pory będzie nas więcej.  

To ten drugi temat, pomyślał.  

- Dobrze, powiedz, co za wiadomość zostawiła ci na sekretarce. A 

potem proponuję przestać o tym rozmawiać.  

-  Powiedziała,  że  martwi  ją  stan  zdrowia  Erniego  i  że  spróbuje 

wynająć  kogoś,  kto  zaopiekuje  się  jej  klientami,  a  sama  wróci  do 

domu. Uważa, że czas już zakopać topór wojenny.  

- To brzmi dość niewinnie.  

- Pozornie. - Beth upiła łyk wody. - Ale po jej głosie poznałam, że 

nie  może  się  doczekać  spotkania  z  tobą  i  wiem,  że  zbuduje  cały 

scenariusz, chcąc dowieść, że jesteście sobie przeznaczeni.  

Sięgnął przez stół i splótł palce z jej palcami. Marzył o tym, by jej 

dotknąć, odkąd usiedli.  

- Właściwy scenariusz, nie ta kobieta.  

- Jak tylko zaczynam myśleć o jej reakcji, dostaję dreszczy.  

-  Właśnie  dlatego  nie  będziemy  teraz  o  tym  myśleć.  Nie  ma 

sposobu, by wszystko ułożyło się tak, jak tego chce Alana. - Zawahał 

się,  ale  wiedział,  że  musi  to powiedzieć.  -  Oczywiście  wciąż  możesz 

background image

powiedzieć, żebym poszedł do diabła. Ja niczego nie powiem Alanie. 

Ernie też, jeśli go o to poproszę.  

Beth spojrzała na niego ze słabym uśmiechem.  

- Znów gotów na szlachetny gest?  

-  Do  diabła,  nie!  Ale  wciąż  chcę,  żeby  była  to  decyzja,  z  którą 

będziesz w stanie żyć. I nie udaję, że najbliższe kilka dni będzie łatwe 

dla któregoś z nas.  

-  Gdybym  chciała  zachować  nasz  związek  w  tajemnicy,  nie 

powinnam się zgadzać na siedzenie z tobą na balkonie Copper Queen 

i  trzymanie  się  za  ręce  przy  stoliku.  A  poza  tym  jest  jeszcze  ten 

pocałunek  dwa  dni  temu  i  ten  w  samochodzie,  dziś  po  południu. 

Jestem  pewna,  że  wszyscy  o  nas  wiedzą.  -  Odetchnęła  głęboko.  - 

Kości  zostały  rzucone,  jak  mówią  w  dramatach.  A  skoro  mowa  o 

dramacie,  mogę  ci  równie  dobrze  powiedzieć,  co  stało  się  z  Colbym 

Huxfordem.  

- A co się stało? - Stał się czujny.  

-  Po  twoim  odjeździe  powiedział  mi,  że  odrzucam  życiową 

szansę.  Początkowo  sądziłam,  że  chodzi  mu  o  krajak,  ale  kiedy 

zrozumiałam, że miał na myśli siebie, przykro mi, ale... wybuchnęłam 

śmiechem.  

Mike uśmiechnął się.  

- Nie masz pojęcia, jak to działa na moje ego.  

- Na niego nie podziałało najlepiej. Rzucił jakąś brutalną uwagę o 

tym,  że  go  wyprzedziłeś.  Niewiele  myśląc,  uderzyłam  go  w  twarz. 

Zapomniałam  tylko,  że  w  ręku  trzymam  klucze,  więc  przecięłam  mu 

background image

policzek.  Szczerze  mówiąc,  zrobiłam  mu  większą  krzywdę,  niż 

zamierzałam.  

-  Ani w połowie taką, jaką ja zamierzam zrobić, jeśli jeszcze raz 

cię zaczepi.  

-  Nie  przypuszczam,  że  mnie  jeszcze  gdzieś  zaprosi,  ale 

prorokował,  że  mój  plan  produkcji  krajaków  jest  skazany  na 

niepowodzenie, a on w końcu i tak dostanie patent.  

-  Cóż,  myli  się.  Dziś  straciliśmy  dzień,  ale  wyrównamy  to. 

Dzwoniłem  do  tego  faceta  z  Sierra  Vista.  Przeprosiłem  go,  że  nie 

czekałem na niego rano w warsztacie zgodnie z umową, i obiecałem, 

że i tak mu zapłacę. Jutro przychodzi z przyjacielem, więc produkcja 

ruszy pełną parą.  

Beth zmarszczyła czoło i odchrząknęła.  

- Słuchaj, ja zapłacę tym ludziom, Mike. Na razie interesy nie idą 

najlepiej, ale wkrótce...  

-  Daj  spokój.  Ojciec  powierzył  mi  warsztat,  żebym  prowadził  go 

tak, jak uznam za właściwe. Ale gdybyś kiedyś miała ochotę pogadać 

o interesach, wiedz, że chciałbym wejść w spółkę z firmą Nightingale-

Tremayne.  

- Masz na myśli zainwestowanie w naszą firmę?  

-  Właśnie.  -  Podniósł  jej  dłoń  do  ust.  -  Podoba  mi  się.  Ta  panna 

Nightingale zna się na rzeczy. - Powoli pocałował każdy długi smukły 

palec  z  osobna,  myśląc,  jaką  przyjemność  sprawią  mu  dzisiejszej 

nocy.  

- Czy jako syn Erniego nie jesteś automatycznie wspólnikiem?  

background image

-  Nie.  Przed  laty  głupio  powiedziałem  mu,  że  nie  chcę  być 

wymieniany  w  żadnych  dokumentach  firmy,  więc  teraz  muszę  się 

wkupić. Dobrze mi tak.  

- Nie wiedziałabym, co robić z inwestorem.  

Patrzył  na  nią  przez  stół,  nie  mogąc  powstrzymać  szerokiego 

uśmiechu. Boże, ależ jest piękna.  

-  Chętnie  podsunę  ci parę  pomysłów,  co  mogłabyś  zrobić  z  tym, 

który siedzi przed tobą.  

 

background image

Rozdział  11 

Kiedy  Mike  zaprosił  Beth  do  Copper  Queen,  pomyślała,  że 

wolałaby  coś  na  uboczu  niż  najpopularniejsze  miejsce  spotkań  w 

mieście.  Ale  w  trakcie  posiłku  straciła  poczucie  tego,  co  dzieje  się 

wokół  niej.  Wyjąwszy  krótką  wymianę  pozdrowień  ze  znajomymi  i 

uzgadnianie menu z obsługującym ich kelnerem, skoncentrowała całą 

uwagę na Mike'u. On zachowywał się tak samo.  

Po  raz  pierwszy  w  życiu  śmiało  flirtowała.  Ściągnęła  pantofel, 

potarła stopą o jego łydkę i ucieszyła się, kiedy pociemniały mu oczy. 

Spytała,  jak  mu  smakuje  jego  danie  i  trzymała  go  za  rękę,  wolno, 

zmysłowo kosztując kąsek z jego widelca. Zanurzyła palec w malutką 

miseczkę sosu do sałatki i oblizała go. Upewniła się, że na nią patrzy, 

po  czym  zlizała  czubkiem  języka  kroplę  wilgoci  spływającą  po 

szklance.  

Mike jęknął.  

- Stworzyłem potwora.  

-  Nie  miałam  pojęcia,  że  prowokowanie  mężczyzny  może  być 

takie zabawne.  

- Nie miałem pojęcia, że to taka tortura.  

- Prosiłeś mnie o to. Powiedziałeś, że będziesz się czuł jak król.  

-  To  prawda.  -  Zniżył  głos.  -  Ale  klejnoty  rodowe  są  w 

niebezpieczeństwie.  

Uśmiechnęła się do niego figlarnie.  

- To straszne. Zostajemy na deser? 

- Nie ma mowy. - Skinął na kelnera.  

background image

- To może wpadniemy na lody w drodze do domu?  

-  O,  nie  -  mruknął  pod  nosem.  -  Nie  dam  ci  szansy  na  kolejne 

gierki, póki nie znajdziemy się gdzieś, gdzie ja też będę mógł pograć.  

- Zapraszasz mnie na zabawę do swego domu, Mike? - Spojrzała 

na niego uwodzicielsko.  

-  Właśnie.  -  Rzucił  kilka  banknotów  na  stolik  i  podszedł,  by 

pomóc jej wstać z krzesła. - Zaczniemy od „na kogo wypadnie".  

-  Myślę,  że  w  dwie  osoby  to  nie  będzie  podniecające.  - 

Rozmyślnie otarła się o niego, odchodząc od stolika.  

-  Pomyśl  chwilę.  -  Wziął  ją  stanowczo  pod  ramię  i  poprowadził 

przez  salę.  Kilkoro  gości  pomachało  im  i  zagadało  do  Beth.  - 

Przepraszam,  teraz  nie  możemy  rozmawiać  -  powiedział  Mike  przez 

zęby i pociągnął Beth po schodach restauracji.  

-  Naprawdę  ci  się  spieszy  -  zauważyła,  gdy  znaleźli  się  na  Main 

Street. - Nie sądzisz, że byłoby miło pooglądać wystawy?  

- Nie ma mowy.  

- A może wpadniemy na szklaneczkę na Brewery Gulch?  

- Nie ma mowy.  

Skierowali  się  pospiesznie  w  górę  ulicy  do  dzielnicy  willowej, 

gdzie  drzewa  tworzyły  sklepienie  nad  wyboistym  chodnikiem.  Na 

widok  jego  zaciśniętych  szczęk  z  trudem  powstrzymywała  się  od 

śmiechu.  Jeszcze  nigdy  nie  widziała  go  w  takim  stanie.  Czy  to 

możliwe,  że  wszystko  to  z  powodu  kilku przemyślnych  ruchów  z  jej 

strony?  

- Może chciałbyś pociągnąć mnie do domu za włosy?  

background image

- Nie kuś mnie.  

- Ale przecież zrobiłam tylko to, o co mnie prosiłeś.  

-  Skąd  mogłem  wiedzieć,  że  okażesz  się  w  tym  tak  cholernie 

dobra?  

Kiedy skręcili w boczną uliczkę wiodącą do domu Tremayne'ów, 

z trudem łapała powietrze.  

-  Mike,  zatrzymaj  się.  Te  pantofelki  nie  nadają  się  na  biegi 

przełajowe. Muszę złapać oddech.  

-  Przepraszam,  Beth.  Ja...  -  Urwał,  gdy  wzrok  zawędrował  do 

unoszącej się piersi. - Musisz oddychać w ten sposób?  

-  Obawiam  się,  że  tak.  -  Prawdę  mówiąc,  oddychała  nieco 

bardziej dramatycznie, specjalnie dla niego. - Serce mi wali. Zobacz. - 

Położyła jego dłoń na swojej piersi.  

Wziął głęboki oddech i przyciągnął ją do siebie.  

- Nie panujesz nad sobą - mruknął, po czym dotknął wargami jej 

ust.  

Tak  było  rzeczywiście.  Gdy  przycisnął  ją  do  siebie,  szelest 

jedwabnej  sukni  przywrócił  jej  pamięć  tamtej  letniej  nocy  przed 

ośmiu  laty,  kiedy  po  raz  pierwszy  odkryła  w  sobie  kobietę,  kobietę, 

która  chciała  się  oddać  mężczyźnie,  temu  mężczyźnie.  Sądziła,  że 

tamta kobieta zniknęła, ale najwidoczniej przechowała swoje dary, aż 

znów  będzie  mogła  je  ofiarować  temu,  kto  je  doceni.  A  teraz  on 

powrócił.  

Przesunął  wargi  z  jej  ust  na  szyję  i  do  zagłębienia  między 

piersiami.  

background image

-  Mam  ochotę  rozebrać  cię  tu,  na  ulicy.  Nigdy  w  życiu  nie 

myślałem o czymś takim.  

- Nigdy? - szepnęła.  

-  No,  zgoda,  kiedyś  raz.  -  Uniósł  głowę  i  patrzył  na  nią  z 

zagadkową miną. - I wtedy również chodziło o ciebie.  

- A zamiast tego uciekłeś.  

- Wtedy to by nas zniszczyło.  

- A teraz?  

- Nie dopuszczę do tego. - Niechętnie oderwał się od niej i znów 

ujął  jej  rękę.  -  Chodź,  zanim  skompromituję  nas  oboje  na  ulicach 

Bisbee.  

Po  paru  chwilach  znaleźli  się  w  dobrze  znajomym  otoczeniu 

domu  Mike'a,  gdzie  Beth  bawiła  się  jako  dziecko,  odrabiała  prace 

domowe  z  Mikiem  i  Alaną;  gdzie  oglądali  telewizję,  pili  oranżadę  i 

wcinali  niezliczone  ilości  chipsów.  I  gdzie  wreszcie  przeniosła  się 

impreza  po  kolacji  w  Copper  Queen  w  dniu  próby  ślubu  Alany  i 

Mike'a.  Ernie  obwiesił  drzewa  otaczające  mały  wiktoriański  domek 

setkami  lampek,  ale  na  dziedzińcu  pozostał  ciemny  kąt.  Tam  Mike  i 

Beth pocałowali się po raz pierwszy.  

Mike  zostawił  światło  w  kuchni  na  tyłach  domu,  ale  pozostała 

część,  mały  pokój  dzienny,  wnęka  pełniąca  funkcję  jadalni,  dwie 

sypialnie,  wszystko,  co  z  najdrobniejszych  szczegółach  pamiętała, 

pozostało  w  cieniu.  Powietrze  pachniało  różami.  Beth  zastanawiała 

się,  czy  zapach  napływał  z  otwartego  okna  wychodzącego  na  słynny 

różany ogród Erniego.  

background image

- Och, Mike, to miejsce jest pełne wspomnień.  

- Wiem. - Wziął ją w ramiona. - Ale pozostaną z nami na zawsze. 

Równie dobrze możemy uczynić je tłem naszej miłości.  

- W twojej sypialni?  

- Tak.  

- Na łóżku, które było łodzią płynącą Amazonką?  

-  Wciąż  możemy  udawać;  że  tak jest.  -  Przycisnął  ją do  siebie.  - 

Nigdy się do tego nie przyznałem przed sobą, nie mówiąc o tobie, ale 

chciałem  wówczas  zabrać  cię  do  dżungli.  A  pamiętasz,  jak  się 

mocowaliśmy? Nawet jako nastolatki?  

-  Uwielbiałam  się  z  tobą  mocować  -  szepnęła,  ocierając  się  o 

niego.  

- Wiem o tym. Uwielbiałaś, jak cię dotykałem, i ja to lubiłem, ale 

udawaliśmy przed sobą, że się bawimy.  

- Musieliśmy udawać.  

 

-  Już  nie  musimy.  -  Otworzył  pocałunkiem  jej  usta.  Delikatnie 

uwolnił ją z objęć. - Zostań tu przez chwilę. Zaraz wracam.  

Stała w pokoju dziennym w otoczeniu starych, dobrze znajomych 

mebli.  W  mrocznym  świetle  nie  widziała  zniszczonych  poduszek  ani 

plam  od  jedzenia  na  obiciach.  Czekała  na  wyrzuty  sumienia,  że 

zdecydowała się spędzić noc z Mikiem w jego domu. Ale czuła tylko 

ciepłą pewność, że jej miejsce jest właśnie tu.  

Mike  wrócił  i  poprowadził  ją  do  sypialni,  gdzie  spędziła  wiele 

godzin  na  zabawie.  Weszła  w  inny  świat.  Tropikalny  fresk  wciąż 

background image

zajmował  jedną  ze  ścian,  ale  dziś  migocące  świece  rozstawione  w 

całym  pokoju  spowijały  obraz  dżungli  ciemnym,  tajemniczym 

cieniem. Przytłumiony rytm bębna i fletu stworzył zmysłowy nastrój, 

białe prześcieradła na łóżku pokryte były... płatkami róż. A więc stąd 

ten słodki zapach.  

Stanąwszy tuż za nią, przyciągnął ją do siebie i pocałował w ucho.  

- Chciałem, żeby to były orchidee, ale róże muszą wystarczyć.  

- Są cudowne. - Jeszcze raz obejrzała jego dzieło.  

Magiczna  sceneria  przemawiała  do  jej  zmysłowej,  artystycznej 

natury. Z nowo odnalezioną odwagą postanowiła wzbogacić fantazję, 

którą  rozpoczął.  Kiedy  sięgnął  po  suwak  jej  sukni,  oderwała  się  od 

niego i uniosła dłoń.  

- Jeszcze nie.  

- Pragnę cię, Beth - wychrypiał.  

-  Wkrótce  będziesz  pragnął  mnie  jeszcze  bardziej.  -  Wyjęła 

szpilki  z  włosów  i  rzuciła  je  na  podłogę.  Włosy  rozsypały  się  na 

ramionach.  -  Uwielbiam  tę  twoją  awanturniczą  żyłkę.  Zawsze 

uwielbiałam.  -  Sięgnęła  za  plecy  i  powolutku  rozsunęła  suwak.  - 

Jesteś impulsywny. To mnie podnieca.  

- W środku jesteś tak samo dzika jak ja.  

- A ty jesteś jedynym, który to odkrył. - Czerwona suknia zsunęła 

jej się z ramion. Lekka tkanina długo ześlizgiwała się z piersi na talię i 

przez biodra. Wreszcie Beth stała w szkarłatnym wianuszku jedwabiu, 

odsłaniając  szkarłatną  koronkę,  skrawki  jedwabiu  i  czerwony  pas  do 

background image

pończoch.  -  Niełatwo  było  ukrywać  przed  wszystkimi, jak  tęsknię  za 

podnieceniem.  

Mike ani drgnął, ale oddychał z coraz większym wysiłkiem.  

- Ale mój temperament potrzebuje ujścia.  

- To miałaś na sobie tamtej nocy?  

- Tak. - Przejechała obiema dłońmi po piersiach.  

Jego głodny wzrok śledził każdy jej ruch.  

-  I  po  raz  pierwszy  w  życiu  poczułam  się  śmiała  -  ciągnęła.  - 

Dostałam też to, o czym zawsze w sekrecie marzyłam. Widziałam, jak 

patrzysz na mnie przez cały  wieczór, a kiedy ukryliśmy się  w cieniu, 

wiedziałam, co się wydarzy.  

-  Gdyby  Ernie  nas  wtedy  nie  zawołał  -  powiedział  żarliwie  - 

dowiedziałbym  się,  co  kryjesz  pod  sukienką.  Ogarnęło  mnie 

szaleństwo.  

- Mnie też. - Rozpięła złoty łańcuszek i rzuciła go na sukienkę. - 

Nie mogłam znieść myśli, że żenisz się z Alaną. To instynkt sprawił, 

że  chciałam  być  tamtej  nocy  uwodzicielska.  Wmówiłam  sobie,  że 

nasz pocałunek to wina twoja i szampana, ale tak nie było.  

- Dziękuję, że mi to powiedziałeś.  

- Powiem ci więcej. - Odpięła zameczek stanika i strząsnęła go z 

ramion. - Po twoim wyjeździe z miasta czasem udawałam, że wróciłeś 

i  wchodzisz  przez  okno  do  mojej  sypialni.  -  Nakryła  pierś  dłonią  i 

zataczała  palcami  kółka  wokół  brodawki.  -  Wyobrażałam  sobie,  że 

dotykasz mnie w ten sposób.  

Z gardła wydobył mu się niski, niewyraźny pomruk.  

background image

- Wyobrażałeś to sobie kiedyś?  

- Tak.  

Uwolniła  pierś  w  obawie,  że  rzuci  mu  się  w  ramiona  i  zakończy 

grę.  Jej  podniecenie  rosło  razem  z  jego  podnieceniem.  Dreszcze 

przenikały  jej  ciało.  Zrzuciła  pantofle  i  powoli  zsunęła  pończochy. 

Kiedy uniosła głowę i spojrzała na niego, zobaczyła, że ma zaciśnięte 

szczęki i przyciska ręce do boków. Namiętność płonąca w jego oczach 

była jej nagrodą.  

Zsunęła pas z bioder i opuściła go na podłogę.  

- A czasami wyobrażałam sobie, że dotykasz mnie w taki sposób. 

- Przytrzymując jego wzrok, wsunęła dłoń pod skrawek jedwabiu.  

- Beth...  

- Byłeś moim wymyślonym kochankiem. - Zadrżała.  

Pieszcząc  się  na  jego  oczach,  słyszała  bicie  własnego  serca  i 

wiedziała,  że  omal  nie  traci  kontroli  nad  sobą.  Ta  gra  musi  się 

skończyć. Powoli zdjęła majteczki.  

W  końcu  podeszła  do  łóżka  i  położyła  się  na  płatkach  róż. 

Aksamitny dotyk płatków pieścił jej nagą skórę.  

-  Spraw,  żeby  moje  fantazje  stały  się  rzeczywistością,  Mike  - 

szepnęła.  

Wypuściwszy  z  płuc  długo  powstrzymywane  powietrze,  ściągał 

ubranie nerwowymi, gwałtownymi ruchami.  

- Powoli, mój kochanku.  

background image

Zwolnił, ale nie za bardzo. Wziął pakiecik ze stolika przy łóżku i 

szybko  się  zabezpieczył.  Ale  kiedy  opadł  na  łóżko,  nie  wziął  jej  w 

ramiona.  

Leżał  na  boku,  nie  dotykając  jej.  Wziąwszy  garść,  płatków  róż, 

sypał je powoli nad jej piersiami i w dół ciała, aż dostały się między 

uda.  

Gdy chłodne płatki dotknęły jej rozpalonej skóry, zadrżała.  

Chwycił  jeden  płatek  z  jej  piersi  i  muskał  nim  jej  usta,  szyję, 

brodawki,  rowek  między  piersiami,  aż  zaczęła  drżeć.  Nie  przerywał 

pieszczot, błądząc płatkiem po płaskim brzuchu i wewnętrznej stronie 

ud.  

- Proszę - błagała. - Proszę.  

W końcu ukląkł między jej udami.  

-  W  twojej  fantazji  wyobrażałaś  sobie,  że  dotykam  cię  tutaj  - 

szepnął, pochylając się, by wziąć sutek w usta.  

- Tak. - Ciężko chwytała powietrze i wyginała się w łuk. - O, tak.  

Teraz pieścił jej drugą pierś, a ona czekała  w napięciu. W końcu 

uniósł głowę i popatrzył na Beth.  

- I tutaj. - Odsunął płatki róż i sięgnął dłonią między jej uda.  

- Tak! - zawołała.  

Pochylił się i ochryple szeptał jej do ucha.  

-  Omal  nie  straciłem  panowania  nad sobą, kiedy  dotykałaś  się  w 

ten sposób.  

Oddychała z trudem.  

- Czy było tak dobrze?  

background image

- Nie... nigdy. - Ledwie mogła mówić.  

- I pragnęłaś więcej?  

- Tak... tak... tak.  

- Czy teraz pragniesz więcej, moja dzika Beth?  

- Proszę, Mike. Proszę!  

Uniósł  głowę  i  spojrzał  jej  w  oczy,  powoli  przesuwając  dłoń  w 

górę jej ciała. Potem potarł palcami jej usta, rozchylając wargi.  

- Chcesz spróbować, jak mnie pragniesz?  

Przejechała językiem po obrzmiałych od pocałunków wargach.  

- Tak.  

- Zanim noc dobiegnie końca, ty też poczujesz, jak cię pragnę.  

- Tak. - Serce waliło jej jak młotem.  

- Gdybym mógł się teraz powstrzymać, zrobiłbym to, bo chcę cię 

doprowadzić do szaleństwa, tak samo jak ty mnie.  

- Ale nie możesz się powstrzymać, prawda? - szepnęła.  

- Nie... nie mogę.  

Kiedy się połączyli, krzyczała z radości.  

- Należysz do dżungli - mruczał jej w ucho. - Jesteś pełna jej żaru.  

- Ty jesteś źródłem tego żaru - szepnęła.  

- My  oboje. - Poruszał się  w rytmie  bicia bębnów, gniotąc płatki 

róż  na  jej  piersiach.  -  Pewnego  dnia  wezmę  cię  na  łożu  z  paproci  w 

głębi lasu, a dzikie zwierzęta będą słyszały twoje krzyki.  

- I twoje. - Ciężko chwytała powietrze.  

-  I moje.  Och, Beth, to nie fantazja. - Oddychał coraz szybciej. -

To... rzeczywistość.  

background image

- Wiem -  zawołała. Świat się zakołysał i powoli  wrócił na swoje 

miejsce. - Wiem - szepnęła.  

Aromat różanych płatków otoczył ich słodką chmurą.  

 

Choć  w  ciągu  ostatniej  doby  Mike  spał  mniej  niż  trzy  godziny, 

postanowił nie spać również tej nocy. Miał ją teraz, ale wciąż nie był 

pewny,  czy  będzie  tak  po  powrocie  Alany.  Gdyby  Beth  musiała 

wybierać  pomiędzy  siostrą,  którą  kochała  przez  całe  życie,  a 

mężczyzną,  który  niedawno  powrócił  do  jej  świata,  być  może 

wybrałaby  Alanę.  Każda  pieszczota  zwiększała  jego  szanse,  a  więc 

pozwolił sobie tej nocy tylko na krótkie drzemki.  

Brak  snu  go  nie  męczył.  Pragnienie  kochania  się  z  Beth  budziło 

go co jakiś czas. Najwidoczniej pożądanie nie opuszczało i jej, bo był 

w stanie podniecić ją jednym lekkim dotknięciem. To prawda, czasem 

ważne było, gdzie jej dotykał, ale już poznał mapę jej ciała.  

Zachwyciła  go  swoją  wyobraźnią.  Wkrótce  poznała  równie 

dobrze jego ciało jak on jej, a sama myśl o tym, do czego potrafiła go 

doprowadzić ustami i językiem, wystarczała, by znów jej pragnął. Jej 

umiejętności  nie  brały  się  z  doświadczenia.  Z  rzucanych  przez  nią 

słów poskładał stopniowo informacje o jej życiu miłosnym po swoim 

wyjeździe.  Miała  tylko  dwóch  kochanków.  Ku  jego  zadowoleniu 

żaden z tych związków nie trwał długo i nie dawał jej satysfakcji.  

O  brzasku  obrócił  się  na  łóżku  i  zobaczył,  że  zniknęła.  Przeżył 

moment paniki, zanim ujrzał, że jej rzeczy leżą nadal na podłodze. Za 

to z oparcia krzesła znikła jego koszula.  

background image

Wstał  z  łóżka,  wyjął  z  szuflady  parę  spodenek,  włożył  je  i 

wyszedł  na  korytarz.  W  pokoju  dziennym  paliło  się  światło.  Beth 

siedziała  na  starej  zniszczonej  sofie  i  trzymała  w  ręku  oprawione 

zdjęcie. Poznał je po ramce i żołądek mu się zacisnął w twardą kulę.  

- Brakowało mi ciebie - powiedział, siadając obok niej.  

Wciąż  trzymając  zdjęcie  w  jednym  ręku,  drugą  położyła  na  jego 

udzie i przytuliła się.  

- Nie mogłam spać.  

Popatrzył  na  zrobioną  w  sepii  fotografię  w  ramce  z  drewna  i 

skóry.  

- To było dawno temu. - Przypomniał sobie szaloną wyprawę do 

Tombstone.  Chcieli  popatrzeć  na  rewolwerowców  w  akcji na  ulicach 

podczas  Dni  Helldorado.  W  ostatniej  chwili  Pete  postanowił  zrobić 

całej piątce zdjęcie w strojach z epoki.  

Ernie  i  Pete  siedzieli  sztywno  na  krzesłach  z  wysokimi 

drewnianymi  oparciami  w  żakietach,  kołnierzykach,  krawatach  i 

cylindrach.  Dzieci  bardziej  przypominały  siebie.  Mike  był 

zachwycony strojem rewolwerowca. Alana, z sześciostrzałowcami na 

biodrach,  przedstawiała  Calamity  Jane.  Uparła  się,  że  stanie  przy 

Mike'u, i oparła mu dłoń na ramieniu.  

Beth,  wówczas  dziesięcioletnia,  stała  z  drugiej  strony.  Miała  na 

sobie  sukienkę  z  wysokim  kołnierzykiem  i  tiurniurą  i  kapelusz  z 

piórkiem. Na ramieniu trzymała otwartą parasolkę. Zgodnie ze stylem 

fotografowania epoki nikt się nie uśmiechał.  

background image

Już  samo  to  było  niezwykłe.  Kiedy  ich  piątka  wyruszała  gdzieś 

razem, zawsze towarzyszył im śmiech.  

- Ona tu dziś będzie. - Beth nie odrywała wzroku od fotografii.  

- Pewnie tak.  

- Mike, ja nie chcę jej jeszcze nic mówić.  

Jego nadzieje zaczęły przygasać.  

-  Tylko  ją  bardziej  zranisz,  jeśli  nie  powiesz  jej  od  razu.  - 

Najbardziej się bał, że Beth postanowi nie mówić jej o nich w ogóle, 

że zerwie ich związek.  

-  To  dla  niej  za  wiele:  choroba  Erniego,  odwołanie  wyprawy  i 

spotkanie  z  tobą  po  latach.  Po  prostu  nie  mogę  od  razu  zadać  jej 

takiego ciosu, Mike.  

- A jak długo zamierzasz czekać? - spytał spokojnie.  

- Nie wiem.  

Ujął jej podbródek i odwrócił ją twarzą do siebie.  

-  W  ciągu  ostatnich  paru  dni  wiele  się  wydarzyło.  Doznaliśmy 

niezwykłej rozkoszy, ale brakuje jeszcze czegoś.  

Patrzyła niespokojnie, jakby świetnie wiedziała, co zaraz nastąpi.  

-  Mike,  może  lepiej  odłóżmy  dyskusję  o  nas,  aż  Alana  wróci  do 

domu.  

-  Nie  mam  zamiaru  o  niczym  dyskutować.  Ale  zanim  wstanie 

dzień, zanim wyjdziesz z tego domu, powinnaś wiedzieć o jednym.  

- Nie, Mike. - Próbowała się wyrwać.  

- Tak. - Przytrzymał ją, zmuszając, by spojrzała na niego.  

background image

- Kocham cię, Beth. Nie jak brat, nie jak stary przyjaciel, ale jak 

mężczyzna,  mężczyzna,  który  czuje  się  całością  za  każdym  razem, 

kiedy trzyma cię w ramionach.  

W jej wzroku pojawiła się panika.  

-  Nie  wiesz,  co  mówisz  -  szepnęła.  -  Choroba  ojca  sprawiła,  że 

straciłeś głowę. Ty...  

- Świetnie wiem, co mówię. Czy choroba mego ojca sprawiła, że 

straciłaś głowę?  

- Muszę... muszę poczekać do powrotu Alany.  

Poczuł się obrażony i rozczarowany.  

- Alana nie ma nic wspólnego z tym, czy mnie kochasz, czy nie.  

- Wiem o tym, ale muszę się z nią zobaczyć, zanim ci odpowiem.  

-  To  znaczy,  że  możesz  kochać  się  ze  mną  całą  noc,  w  każdej 

możliwej pozycji i to jest w porządku, ale nie możesz powiedzieć mi, 

że mnie kochasz, bo w ten sposób zdradzasz siostrę?  

- Nie rozumiesz, Mike.  

-  Doskonale  rozumiem.  Rozumiem,  że  jeszcze  nie  dorosłaś. 

Odsunęła się od niego i wstała.  

- Ubiorę się i wracam do domu.  

- Odwiozę cię. - Zerwał się z miejsca.  

- Pójdę pieszo.  

-  Odwiozę  cię,  do  diabła.  Chyba  z  powodu  głupiej  dumy  nie 

chcesz iść sama przez miasto w tej sukience. Znam cię, Beth. Później 

byś tego żałowała.  

background image

-  Masz  rację.  Przyjmuję  twoją  propozycję.  -  Uniosła  głowę  i 

spojrzała  na  niego  ze  łzami  w  oczach.  -  Proszę,  spróbuj  mnie 

zrozumieć, Mike. Mam tylko ją!  

Równie dobrze mogłaby wbić mu nóż w serce.  

- A najgorsze jest to, że w to wierzysz.  

 

background image

Rozdział  12 

Tego  ranka  Beth  nawet  nie  próbowała  ciąć  szkła.  Okno  dentysty 

będzie  musiało  poczekać.  Postanowiła  pokryć  wycięte  krawędzie 

listkami  miedzi.  Niestety,  to  monotonne,  nie  wymagające  skupienia 

zajęcie pozwalało jej wracać myślami do wydarzeń minionej nocy.  

Być  może  utraciła  Mike'a  na  zawsze,  bo  nie  chciała  powiedzieć 

mu tego, o czym wiedziała od lat, tego, że żaden inny mężczyzna nie 

zawładnie  jej  sercem.  Kłopot  w  tym,  że  to  samo  czuła  Alana.  Beth 

uważała,  że  wyznanie  miłości  Mike'owi  oznaczałoby  konieczność 

wyboru. Nie była na to gotowa. I może nigdy nie będzie.  

Mike  miał  pewnie  rację,  mówiąc,  że  nie  dorosła.  Ale  on  wciąż 

miał  ojca,  podczas  gdy  ona  nie  miała  żadnej  rodziny  z  wyjątkiem 

Alany  -  która  uczyła  ją  sznurować  buty  i  zaplatać  włosy,  pożyczała 

kosmetyki,  pocieszała  podczas  choroby.  Mike  jako  jedynak nie  mógł 

pojąć więzi między nimi.  

Kiedy  u  drzwi  sklepu  zabrzęczał  dzwonek,  odłożyła  kawałek 

szkła  i  poszła  zobaczyć,  kto  przyszedł.  Na  pewno  nie  Alana.  Siostra 

wpadłaby  w  drzwi  jak  bomba,  wykrzykując  od  progu  słowa 

powitania.  Ale  równie  dobrze  mógł  to  być  Mike.  Nie  miała  teraz 

ochoty na kolejną dyskusję.  

Przy  kontuarze  stał  Colby  Huxford.  Wrogi  wyraz  jego  oczu 

pasował do nierównego strupka na policzku.  

- Witaj, Beth.  

background image

- Colby. - Skinęła głową, ale nie wyciągnęła ręki. - Mam nadzieję, 

że  policzek  ci  nie  dokucza.  -  Poniewczasie  uświadomiła  sobie,  że 

mógłby ją zaskarżyć, zwłaszcza jeśli ranka wymagała szwów.  

-  Nie.  Ale  mam  tu  coś,  czego  powinnaś  posłuchać.  -  Otworzył 

teczkę,  postawił  na  kontuarze  mały  przenośny  magnetofon  i  włączył 

go.  

Beth z początku pomyślała z przerażeniem, że Colby kręcił się w 

pobliżu  domu  Mike'a  i  nagrał  ich,  jak  się  kochają,  żeby  ją 

szantażować. Ale przecież nie wiedział o jej problemie z Alaną, zatem 

nie miało to sensu.  

Pierwszy odezwał się Colby.  

„A  więc  kupiła  pani  dla  syna  krajak  firmy  Nightingale,  pani 

Eckstrom?"  

Kiedy  pani  Eckstrom  przytaknęła,  Beth  przypomniała  sobie,  że 

dała  Colby'emu  jej  adres,  ponieważ  klientka  z  Sierra  Vista  była 

uszczęśliwiona,  że  jej  nastoletni  syn  zainteresował  się  czymś 

artystycznym.  

„Czy doznał jakichś ran, używając go?"  

Spojrzenie  Beth  szybko  przesunęło  się  od  magnetofonu na twarz 

Colby'ego, a w jej głowie rozległ się dzwonek alarmowy.  

„No  cóż,  któregoś  dnia  przeciął  sobie  palec,  jeśli  o  to  panu 

chodzi".  

„Krajakiem?" - podsunął Colby.  

„Tak powiedział!"  

background image

- To niemożliwe! - zawołała Beth. - Tym się nie można skaleczyć. 

Szkłem oczywiście, ale nigdy tym!  

„Czy  skaleczenie  spowodowało  jakieś  problemy?"  -  To  znów 

Colby.  

„Cóż, nie mógł wziąć udziału w rozgrywkach baseballowych tego 

dnia, a słyszałam, że wśród widzów byli łowcy talentów".  

„A  więc  pani  syn  stracił  możliwość  otrzymania  stypendium 

sportowego z powodu skaleczenia krajakiem firmy Nightingale?"  

- To śmieszne! - wściekła się Beth. - Namawiasz ją do wniesienia 

skargi. Na pewno skaleczył się kawałkiem szkła.  

Colby wcisnął guzik.  

-  Myślę,  że  dość  już  usłyszałaś.  Przekonałem  ją,  Beth.  Dziś  ma 

spotkanie  z  prawnikiem.  Jestem  pewien,  że  skontaktują  się  z  tobą. 

Obdzwoniłem  wszystkich  klientów,  których  telefony  tak  chętnie  mi 

dałaś, zanim znalazłem kogoś, kto mógłby wnieść skargę, ale wreszcie 

mi się to udało.  

-  Tracisz  czas.  Mogę  udowodnić,  że  tym  krajakiem  nie  przeciął 

sobie palca.  

- Być może. Ale tymczasem będziesz musiała uiścić spore opłaty 

sądowe,  a  prawnikowi  pani  Eckstrom  może  uda  się  uzyskać  zakaz 

produkcji do wyjaśnienia sprawy. Poza tym to doskonała antyreklama. 

Większość ludzi nie wie, jak działa krajak. Założą, że coś jest nie tak.  

Beth przeszyła  go  wzrokiem.  Spłukała  się  do  granic  możliwości. 

Nawet niewielkie opłaty sądowe mogły wpędzić ją w kłopoty, a zakaz 

produkcji i antyreklama dopełniłyby klęski.  

background image

- Ty skorpionie! Dla zemsty jesteś gotów mnie zrujnować.  

- Ależ nie. Mam propozycję. Jeśli zrzekniesz się praw do patentu 

na  warunkach,  które  ci  podyktuję,  Handmade  zajmie  się  skargą  tej 

kobiety.  Nasi  prawnicy  specjalizują  się  w  takich  sprawach.  Może 

będziemy  musieli  jej  trochę  zapłacić,  ale  biorąc  pod  uwagę  to,  co 

zarobimy na krajaku, to pestka.  

- Udowodnię, że to sprowokowałeś. Wszystko jest na taśmie.  

-  Nie  zauważyłaś,  zdaje  się,  że  przed  chwilą  skasowałem 

nagranie. Taśmy już nie ma.  

-  Ale  pani  Eckstrom  wie,  że  zadawałeś  jej  naprowadzające 

pytania! Ona...  

- Zależy jej na pieniądzach, bo chce posłać syna do college'u. A ja 

tylko  sprawdzałem,  czy  sprzęt  jest  bezpieczny,  ponieważ  moja  firma 

stara  się  o  patent.  Nie  ma  w  tym  niczego  nagannego.  -  Schował 

magnetofon  do  teczki  i  zamknął  ją.  -  Jak  będziesz  gotowa 

porozmawiać o interesach, znajdziesz mnie w White House w Warren. 

Na  twoim  miejscu  nie  czekałbym  zbyt  długo.  -  Skierował  się  do 

drzwi.  

- Wiesz, winna jestem przeprosiny.  

Odwrócił się, a jego spojrzenie było pełne oczekiwania.  

- To już lepiej.  

- Przed chwilą nazwałam cię skorpionem.  

Uśmiechnął się z przymusem.  

- I chciałaś przeprosić za tę uwagę?  

background image

- Tak. Chciałabym przeprosić wszystkie skorpiony na świecie, że 

tak je obraziłam! A teraz wynoś się z mojego sklepu.  

Jego twarz wykrzywił grymas gniewu.  

-  Pożałujesz  tego,  Beth,  kiedy  przyjdzie  do  podpisania  umowy. 

Nie dostaniesz ode mnie ani centa.  

- Nigdy nie podpiszę twojej przeklętej umowy - zawołała za nim.  

Ale  kiedy  została  sama,  zastanowiła  się,  czy  nie  robi  sobie  na 

złość.  Nakreślony  przez  niego  scenariusz  mógł  oznaczać  koniec  nie 

tylko  dla  krajaka,  ale  również  dla  spółki  Tremayne-Nightingale.  Nie 

miała prawa podejmować takiego ryzyka.  

Tylne drzwi otworzyły się z hukiem.  

-  Beth,  to  ja!  -  zawołał  znajomy  głos  z  holu.  -  Szykuj  tłustego 

cielca! Twoja duża siostra wróciła do domu!  

 

Mike  w  końcu  pożałował  swego  wybuchu  i  już  w  połowie 

poranka zaczął się czuć jak ostatni łajdak. Oczekiwał zbyt wiele, zbyt 

szybko. Nie tak dawno temu zastanawiał się, czy w ogóle uda mu się 

pójść z Beth do łóżka, a czterdzieści osiem godzin później żądał, żeby 

wyjawiła swe uczucia i poinformowała o ich związku Alanę.  

Na  swoje  wytłumaczenie  miał  jedynie  odkrycie,  że  jest  do 

szaleństwa  zakochany  w  Beth.  To  zabawne  usprawiedliwiać  w  ten 

sposób  zranienie  osoby,  którą,  jak  twierdził,  tak  bardzo  kocha.  Ernie 

powiedział  mu,  żeby  nie  nawalił,  a  on  właśnie  do  tego  zmierzał. 

Czekał  osiem  lat,  by  uporządkować  ten  bałagan.  Mógł  poczekać 

jeszcze trochę.  

background image

Instynkt  mówił  mu,  że  lepiej  byłoby  powiedzieć  Alanie 

natychmiast,  jednak  instynkt  mógł  go  zawodzić.  Beth  znała  Alanę 

lepiej niż on. Chciała mieć możliwość wyboru właściwej chwili. Jeśli 

nie chciał całkiem jej zrazić, powinien się na to zgodzić.  

Ponieważ w pracy pomagało mu dwóch robotników, wkrótce miał 

mnóstwo krajaków - świetny pretekst do odwiedzin u Beth. Zamierzał 

najpierw zadzwonić, ale pomyślał, że po prostu się tam pojawi i nie da 

jej zbyt dużo czasu na rozważania.  

Beth  nie  była  pewna,  czy  picie  piwa  o  jedenastej  rano  po 

praktycznie  bezsennej  nocy  to  dobry  pomysł,  ale  Alana  była  w 

zabawowym nastroju. Po uściskach i wniesieniu rzeczy Alany na górę 

usiadły przy małym stoliku w pracowni i Beth opowiedziała siostrze o 

kłopotach z Colbym Huxfordem.  

- Jak się nazywa ta twoja klientka? - spytała Alana.  

Była w typowym dla siebie stroju: szortach khaki, białym głęboko 

wyciętym  podkoszulku  bez  rękawów  i  sportowych  butach. 

Wypłowiałe od słońca blond włosy związała skórzaną tasiemką, a po 

lecie spędzonym na powietrzu była smukła, opalona i kipiała energią.  

- Eckstrom, z Sierra Vista.  

-  To  musi być  ta  sama  rodzina, którą  w  ubiegłym  roku  zabrałam 

do Havasu Falls.  

-  Jeśli  nawet,  co  to  ma  za  znaczenie?  Właściwie  to  źle,  jeśli  są 

związani  z  nami  obiema.  Gdyby  udało  im  się  coś  zyskać,  mogliby 

uznać, że przez ciebie opalili się na tej wyprawie i teraz należy im się 

rekompensata za zwiększone ryzyko zachorowania na raka skóry.  

background image

-  Nie  sądzę,  i  powiem  ci  dlaczego.  Ten  ich  chłopak,  który 

podobno  stracił  szansę  gry  w  lidze,  jak  twierdzi  jego  matka,  w 

zeszłym roku brał narkotyki.  

- Poważnie?  

- Poważnie. Nic wielkiego, trawka, ale wpadł w złe towarzystwo. 

Ta wędrówka po kanionie z rodzicami i młodszym bratem całkiem go 

odmieniła. - Alana wychyliła do dna butelkę.  

-  Nie  chcę  się  chwalić,  ale  to  moja  zasługa.  Obiecałam  mu,  że 

jeśli  będzie  w  porządku,  wezmę  go  na  swoją  pierwszą  wyprawę  do 

Amazonii.  

Amazonia. Beth aż zemdliło z poczucia winy na myśl o Mike'u i 

ich sekrecie.  

-  Hej,  dobrze  się  czujesz?  -  Alana  położyła  rękę  na  jej  dłoni.  - 

Może nie powinnaś pić piwa.  

Beth wyprostowała się i uścisnęła dłoń siostry.  

- Wszystko w porządku. I gratulacje za tego chłopaka. Nie miałam 

pojęcia,  że  te  wyprawy  mogą  spowodować  coś  takiego.  -  Piwo 

naprawdę działało. Nie jadła nic od wczorajszej kolacji i z minuty na 

minutę bardziej kręciło jej się w głowie.  

-  Weź  ludzi  na  świeże  powietrze,  zmień  im  otoczenie,  zmuś  do 

wspólnej  pracy  i  wszystko  się  zmienia.  Mogłabym  zatrudnić  się  jako 

psycholog  rodzinny.  W  każdym  razie  możemy  wykorzystać  nadzieje 

tego dzieciaka na podróż do Brazylii, prawda?  

Beth ledwie nadążała za tokiem rozmowy.  

- Przydałyby się chipsy. - Wstała.  

background image

To nie był dobry pomysł.  

-  Ja  przyniosę.  -  Alana  zerwała  się  na  równe  nogi  i  otoczyła 

siostrę  ramieniem.  -  Założę  się,  że  całą  noc  cięłaś  szkło.  Zbyt  ciężko 

pracujesz, Beth.  

-  Niezupełnie.  -  Beth  opadła  na  krzesło  z  lekkim  westchnieniem 

ulgi.  

Zastanawiała  się,  ile  jeszcze  jest  w  stanie  znieść.  Każda  uwaga 

Alany  pogłębiała  jej  poczucie  winy,  ale  nie  miała  pojęcia,  jak 

poruszyć  temat  Mike'a,  zwłaszcza  że  siostra  próbowała  jej  pomóc 

przeciwstawić się Colby'emu Huxfordowi.  

- Czy masz serowy pikantny sos? - zawołała Alana przez ramię.  

- Powinien być w lodówce.  

- Wspaniale. Zabawne, zupełnie jak w dawnych czasach, głowimy 

się nad problemem i wcinamy chipsy. - Wbiegła na górę.  

Beth  oparła  głowę  na  rękach.  Próbowała  myśleć,  ale  mózg 

odmawiał  jej  posłuszeństwa.  Kiedy  zabrzęczał  dzwonek  przy 

frontowych  drzwiach,  rozważała,  czy  nie  zostać  w  pracowni. 

Ktokolwiek wszedł, w końcu wyjdzie.  

Wreszcie  z  wysiłkiem  wstała  i  weszła  do  sklepu.  Mike  właśnie 

wykładał stos zapakowanych krajaków na kontuar.  

- Och, Mike. Ja...  

-  Nic  nie  mów.  -  Szybko  podszedł  i  wziął  ją  za  ramiona.  -  Nie 

miałem  racji.  Nie  powinienem  tak  naciskać.  Wybaczysz  mi,  że 

zachowałem się jak idiota?  

Odsunęła się od niego.  

background image

- Posłuchaj...  

- Proszę, nie odpychaj mnie. Potrzebuję cię, Beth.  

-  Czy  to  głos  Mike'a  Tremayne'a?  -  Przez  podwójne  drzwi 

pracowni wbiegła Alana z torbą chipsów i słoikiem sosu.  

Mike odwrócił się gwałtownie.  

- Witaj, Alano.  

Alana postawiła chipsy i słoik obok pudeł z krajakami.  

-  Jak  się  masz,  Mike.  -  Uśmiechnęła  się  do  niego  szeroko.  -  O 

kurcze, fantastyczny z ciebie kąsek.  

-  A  ty  jesteś  jeszcze  ładniejsza niż  dawniej.  -  Mike  odwzajemnił 

uśmiech.  

-  Podoba  mi  się  taki  początek  rozmowy  -  powiedziała  Alana.  - 

Jestem  gotowa  zapomnieć  o  przeszłości,  jeśli  ty  też,  i  myślę,  że  po 

tych  wszystkich  latach  zasługuję  przynajmniej  na  porządny  uścisk.  - 

Podeszła do niego z wyciągniętymi ramionami.  

-  Należą  ci  się  ode  mnie  zaległe  przeprosiny.  -  Mike  wziął  ją  w 

objęcia. - Zachowałem się jak łajdak, Alano.  

- Nie chcę do tego wracać. Było, minęło. Witaj, duży chłopcze.  

Beth  zacisnęła  dłonie  i  jakoś  się  opanowała,  choć  miała  ochotę 

siłą odciągnąć siostrę od ukochanego. Ale Alana kochała go również. 

Wystarczyło popatrzyć, jak się do niego przytuliła. Kłopot w tym, że 

Mike również nie spieszył się z wypuszczeniem jej z objęć.  

W końcu Alana cofnęła się i odwróciła do Beth.  

background image

-  A  więc  znów  jesteśmy  wszyscy  razem.  Starsi  i,  mam  nadzieję, 

mądrzejsi. Chodź, Mike. Właśnie popijamy piwo i zastanawiamy się, 

co zrobić z tym łajdakiem Huxfordem.  

- Co się stało? - Mike spojrzał szybko na Beth.  

-  Och,  namówił  jedną  z  klientek  Beth,  by  pozwała  ją  do  sądu  - 

wyjaśniła Alana, nie czekając na odpowiedź siostry. - Ale zdaje się, że 

możemy  go  przechytrzyć.  Napij  się  z  nami  piwa  i  wszystko  ci 

opowiemy.  

Mike znów spojrzał pytająco na Beth. Wzruszyła ramionami.  

- No chodź, Mike. Mam specjalnie dla ciebie zimne piwo. - Alana 

wzięła go pod ramię i pociągnęła do pracowni. - Świetnie wyglądasz. 

Założę się, że brazylijskie dziewczęta szaleją za tobą.  

- Kobiety z Brazylii nie umywają się do kobiet z Bisbee.  

- Cały Mike - roześmiała się Alana.  

Beth  chciało  się  krzyczeć.  Nie  miała  pojęcia,  że  zachowanie 

Alany  tak  ją  rozdrażni,  ani  że  Mike  natychmiast  podejmie  flirt.  Była 

tak zmartwiona tym, co powie siostra na jej związek z Mikiem, że nie 

pomyślała, jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za milczenie.  

Jeśli  teraz  cierpi,  może  winić  o  to  wyłącznie  siebie.  To  ona 

nalegała,  żeby  nie  mówić  Alanie  od  razu.  Nieśmiała,  ostrożna  Beth. 

Prawdopodobnie nie zasługiwała na takiego faceta jak Mike.  

Ponieważ  w  pomieszczeniu  były  tylko  dwa  krzesła,  Mike  oparł 

się  o  stół.  Wypił  piwo,  które  Alana  otworzyła  dla  niego,  i  wysłuchał 

opowieści o tym, jak Colby próbuje szantażować Beth, by zrzekła się 

praw  do  patentu.  Beth,  jak  zwykle  najcichsza  z  ich  trójki,  słuchała 

background image

Alany  i  Mike'a,  którzy  z  ożywieniem  debatowali  nad  rozwiązaniem 

problemu.  

Wtem  Mike  nieoczekiwanie  zwrócił  się  do  niej,  burząc  utarty 

schemat.  

- Co zamierzasz zrobić?  

Alana pospieszyła z odpowiedzią.  

- Oczywiście, że chce...  

- Pytałem Beth - przerwał Mike. - W końcu to jej sprawa.  

Spojrzenie Alany przesunęło się od Mike'a do Beth.  

- Cóż, przepraszam.  

-  Wolałabym  raczej  porwać  na  strzępy  cały  projekt niż  oddać  go 

Huxfordowi - odparła Beth gwałtowniej, niż zamierzała.  

-  Spokojnie!  -  powiedziała  Alana.  -  Zdaje  się,  że  mała  Beth 

oszalała!  

- Masz rację, Beth. - Mike skinął aprobująco głową.  

-  A  jeśli  Alana  jest  skłonna  wykorzystać  swoją  znajomość  z 

Eckstromami, to mi odpowiada - dodała Beth.  

-  To  właśnie  chciałam  usłyszeć.  -  Alana  zerwała  się  z  krzesła.  - 

Wsiadam do dżipa i ruszam do Sierra Vista.  

- Zamknę sklep i pojadę z tobą - powiedziała Beth.  

- A może pojechalibyśmy wszyscy troje? - spytała Alana, zerkając 

na Mike'a. - Potem moglibyśmy skoczyć do Erniego.  

- Myślę, że poradzicie sobie beze mnie - wykręcił się Mike - Poza 

tym  mam  parę  spraw  do  załatwienia  przed  jazdą  do  Tucson. 

Spotkajmy się w szpitalu.  

background image

Alana wzruszyła ramionami.  

-  Jak  chcesz.  Nie  rozumiem,  jak  mężczyzna  może  odrzucić 

propozycję  przejażdżki  z  dwiema  dzielnymi  i  atrakcyjnymi 

dziewczynami, ale pewnie tak musi być.  

Mike uśmiechnął się szeroko.  

- Poświęcenie kształtuje charakter.  

Beth  spojrzała  na  niego.  Z  początku  to  były  tylko  żarty,  tak  jak 

zawsze,  kiedy  wszyscy  troje  byli  razem.  Ale  jej  zmysły  lepiej 

odbierały  teraz  jego  nastroje.  Uważniejsze  spojrzenie  odkryło 

zmarszczkę między brwiami i stanowcze zaciśnięcie szczęki. Myślał o 

czymś, co na pewno miało coś wspólnego ze „sprawą do załatwienia", 

o której wspomniał. Założyłaby się, że chodzi o Colby'ego.  

- Nie zrób żadnego głupstwa. - Popatrzyła na niego znacząco.  

Znów się uśmiechnął.  

- Siedzę tu z dwiema kobietami, które o jedenastej rano piją piwo, 

i jedna z nich ostrzega mnie, żebym nie robił głupstw.  

- Wiesz, co mam na myśli.  

-  Ale  ja  nie  wiem  -  wtrąciła  się  Alana  -  a  nie  znoszę,  kiedy  nie 

wiem, o co chodzi.  

Mike  tylko  spojrzał  na  Beth,  ale  to  wystarczyło.  Alana  właśnie 

powiedziała,  że  nie  znosi,  jak  nie  wie,  co  się  dzieje.  Nadarzała  się 

świetna  okazja,  ale  Beth  postanowiła  z  niej  nie  korzystać.  Mówiąc 

siostrze  o  związku  z  Mikiem,  chciała  być  z  nią  sam  na  sam.  Alanie 

należało się przynajmniej tyle.  

background image

- No dobrze, dość tych znaczących spojrzeń. - Alana zaczynała się 

już niecierpliwić. - Powiedz mi, co twoim zdaniem Mike zrobi, kiedy 

my będziemy w Sierra Vista.  

- Myślę, że pobije Colby'ego Huxforda - powiedziała Beth.  

-  Potem  Colby  każe  go  aresztować  za  napaść,  a  ja...  nie  będę 

miała  nikogo,  kto  poprowadzi  warsztat  i  będzie  robił  krajaki  - 

zakończyła, sprowadzając wszystko na płaszczyznę interesów.  

- Obiecuję, że go nie pobiję - przyrzekł Mike. - Choć to kuszący 

pomysł.  

- Będziesz trzymał się od niego z daleka?  

- Nie ma mowy.  

-  Mike,  plan  Alany  może  się  powieść.  Jeśli  wyeliminujemy 

możliwość  szantażu,  Colby'emu  pozostanie  tylko  spakować  się  i 

wracać do domu.  

- Nie sądzę, by tak postąpił, chyba że go się dodatkowo zachęci.  

- Na przykład? Obiecałeś, że go nie tkniesz.  

- I dotrzymam obietnicy. Po prostu porozmawiamy.  

- Nie podoba mi się to.  

-  A  mnie  tak  -  wtrąciła  się  Alana.  -  Pozwól  Mike'owi  z  nim 

porozmawiać. - Popatrzyła na niego z podziwem. - Jestem pewna, że 

kiedy zechce, potrafi być przekonujący. Prawda, Mike?  

Mike mrugnął do niej.  

- Jasne. Do zobaczenia w szpitalu koło pół do siódmej.  

Alana zasunęła okna dżipa i włączyła klimatyzację.  

background image

- Zatrzymamy się po drodze, zjemy big maca i zadzwonimy, czy 

pani  Eckstrom  jest  w  domu  -  powiedziała,  przejmując dowodzenie.  - 

Powinnyśmy ją zastać. Dorabia przepisywaniem na komputerze.  

-  Naprawdę  zależy  jej  na  posłaniu  syna  do  college'u  -  odezwała 

się  Beth.  -  Pewnie  dlatego  przystała  na  pomysł  Colby'ego.  Wiesz, 

nigdy mi nie przyszło do głowy, że ktoś mógłby skaleczyć się szkłem 

i pozwać do sądu wytwórcę krajaków. A myślę, że powinno.  

Alana poklepała ją po kolanie.  

-  Nie  przesadzaj.  Po  prostu  trafiłaś  na  skunksa.  Krajak  jest 

całkowicie  bezpieczny  i  ty  o  tym  wiesz.  Ja  obawiam  się  procesów, 

odkąd założyłam „Wakacje z Przygodą". Powinnaś zobaczyć, ile płacę 

ubezpieczenia.  A  i  tak  nie  jestem  pewna,  czyby  mi  wystarczyło, 

gdyby ktoś zmarł w trakcie wyprawy.  

- Co za myśl! Bałaś się kiedyś, że to może nastąpić?  

- Jasne! Nie można przewidzieć  wszystkiego, kiedy  wspinasz się 

po  górach  czy  płyniesz  tratwą  przez  katarakty.  Ja  próbuję 

przedsięwziąć  wszelkie  środki  ostrożności.  A  i  tak  nie  można 

wykluczyć, że ktoś postanowi dostać ataku serca na odludziu.  

-  Okropność.  To  wystarczająco trudne,  kiedy  natychmiast można 

sprowadzić pomoc, tak jak zrobiliśmy w przypadku Erniego.  

- Jak on się naprawdę czuje, Beth? Rozmawiałam z lekarzem, ale 

nigdy  nie  mam  pewności,  czy  oni  nie  oszukują.  Tak  się  martwię.  O 

Mike'a też się martwię.  

- Tak, wiem. - Beth westchnęła. - Nastąpił kryzys, ale teraz chyba 

jest lepiej. Będziemy pewni za parę dni.  

background image

- Kiedy przyjechał Mike?  

Pytanie spadło na nią jak grom z jasnego nieba.  

- Kilka dni temu.  

- Był tu, kiedy dzwoniłam?  

Beth nie potrafiła bezczelnie kłamać.  

- Tak. Właśnie przyjechał.  

- Jak to się stało, że mi o tym nie powiedziałaś?  

- Obawiałam się, że wrócisz pędem zobaczyć się z nim. Uznałam, 

że  twoja  praca  jest  ważniejsza.  Ale  teraz  widzę,  że  powinnam  ci 

powiedzieć i pozwolić samej podjąć decyzję.  

Alana  spojrzała  na  nią,  ale  Beth  miała  oczy  przesłonięte 

okularami przeciwsłonecznymi.  

-  Masz  rację.  Prawdopodobnie  bym  wróciła.  Jestem  zmęczona 

samotnością, Beth. Mam trzydzieści dwa lata i chcę założyć dom. Ale 

nie  z  kimkolwiek.  Ostatnio  wiele  myślałam  o  Mike'u  Wciąż  jest  dla 

mnie  numerem  jeden.  Kocham  go,  odkąd  mieliśmy  po  sześć  lat. 

Osiem  lat  temu  coś  nie  zaskoczyło,  ale  widziałaś,  jak  dziś  na  mnie 

patrzył? Myślę, że możemy zacząć wszystko od nowa.  

Beth przeszył ból.  

- Alano, ja...  

- Wiem, co chcesz powiedzieć. Jemu wciąż zależy na podróżach i 

nigdy nie marzył  o domu z białym płotkiem.  I dobrze, bo ja też tego 

nie  chcę.  Zamierzam  mu  coś  zaproponować.  Chcę  wejść  z  nim  w 

spółkę. W ten sposób on zaspokoi swą żądzę przygód, a jednocześnie 

background image

będzie  miał  udziały  w  dobrze  prosperującym  interesie.  Jak  myślisz, 

czy to rozważy?  

- Myślę, że będziesz musiała go o to spytać sama. 

Szczerze  mówiąc,  Beth  nie  była  pewna,  czy  Mike  odrzuci  tę 

ofertę. Wydawała się wprost wymarzona dla niego, w przeciwieństwie 

do  prowadzenia  studia  witrażu  w  Brazylii.  Wciąż  sprawiali  wrażenie 

idealnej  pary.  Może  tak  było,  a  Mike  przylgnął  do  niej,  ponieważ 

przechodził  kryzys  uczuciowy.  Wyobraziła  sobie,  jak  by  się  czuła, 

gdyby oznajmiła Alanie, że Mike jest zajęty nią, a potem odkryła, że 

zmienił zdanie.  

Usiłowała  przekonać  samą  siebie,  że  coś  takiego  nigdy  się  nie 

wydarzy.  Mike  ją  kocha.  Powiedział  to  zaledwie  parę  godzin  temu. 

Kochał  się  z  nią  przez  całą  noc.  Przecież  nie  zwróciłby  się  teraz  do 

Alany.  

Ale  ona  nie  odpowiedziała  na  jego  miłosne  zaklęcia.  Twierdziła, 

że  musi  poczekać,  aż  siostra  wróci  do  domu.  A  on  uznał,  że 

zachowuje  się  jak  małe  dziecko.  I  będzie  miała  za  swoje,  jeśli  Mike 

stwierdzi,  że  to  Alana  jest  prawdziwą  kobietą,  którą  ona  być  nie 

potrafi.  

Patrząc  na  gibką,  wygimnastykowaną  sylwetkę  Alany,  pewnie 

prowadzącej  dżipa  jedną  ręką,  zastanawiała  się,  czy  ostatnie  dni  nie 

były wyłącznie tworem jej wyobraźni.  

 

background image

Rozdział  13 

Mike posłał pracowników na lunch, wpadł na chwilę do domu, a 

potem  wyruszył  na  poszukiwanie  Colby'ego  Huxforda.  Zapomniał 

spytać Beth, gdzie ten gad się zatrzymał, ale pierwsze przypuszczenie 

-  elegancki  pensjonat  White  House  w  Warren  -  okazało  się  trafne. 

Mike  porozmawiał  z  personelem  i  z  łatwością  dowiedział  się,  że 

Huxford  najprawdopodobniej  je  lunch  w  małym  włoskim  barku  w 

centrum Bisbee. Mike znał ten lokal.  

Przeszedł  obok  przeszklonego  barku,  by  się  upewnić,  czy 

Huxford  jest  w  środku.  Rzeczywiście,  siedział tam,  przeżuwając  coś, 

co wyglądało jak sandwicz z salami. Mike miał ochotę wepchnąć mu 

go  do  gardła.  Kiedy  pomyślał  o  tym,  jak  Huxford  potraktował  Beth 

tego  ranka,  chciał  zabić  sukinsyna.  Ale  obiecał  Beth,  że  nie  użyje 

przemocy.  

Gdy  tylko  wszedł,  Huxford  uniósł  głowę,  zupełnie  jak  dzikie 

zwierzę  wyczuwające  niebezpieczeństwo.  Mike  podszedł  do  jego 

stolika, wziął krzesło i usiadł.  

- Zdaje się, że pana nie zapraszałem - mruknął Huxford.  

Jabłko  Adama  mu  drgało.  Oczywisty  strach  przeciwnika  sprawił 

Mike'owi przyjemność.  

- Nie zostanę tu długo. Przyszedłem przekazać wiadomość.  

Nawiasem  mówiąc,  co  za  interesująca  ranka  na  policzku.  Zaciął 

się pan przy goleniu?  

- Nie bądź taki dowcipny, Tremayne. Beth cię przysłała?  

background image

- Nie. Beth i jej siostra, Alana, są teraz w drodze do Sierra Vista. 

Pojechały z wizytą do Eckstromów.  

- Powinny raczej posłać prawnika.  

- Myślę, że nie ma takiej potrzeby. - Mike oparł łokcie o stolik z 

marmurowym blatem. - Alana w ubiegłym roku zabrała tę rodzinę na 

wakacje i zmieniła chłopaka z potencjalnego narkomana w sportowca. 

Ten  dzieciak  i  jego  rodzice  zrobiliby  dla  niej  wszystko.  A  ona 

zamierza  poprosić  ich,  by  zapomnieli  o  tym  idiotycznym  pozwie,  do 

którego ich nakłaniałeś.  

-  Zobaczymy.  -  Huxford  odchylił  się  na  krześle  i  buńczucznie 

napiął ramiona. - Pani Eckstrom wydawała się bardzo zainteresowana 

przyszłością syna, kiedy z nią rozmawiałem.  

-  Och,  myślę,  że  to  zadziała.  Mieszkańcy  tych  stron  już  dawno 

temu  przekonali  się,  że  nie  opłaca  się  zadzierać  z  siostrami 

Nightingale.  Właściwie  nie  prosiły  mnie,  żebym  wbijał  ci  ostatni 

gwóźdź  do  trumny.  Potrafią  same  zatroszczyć  się  o  siebie.  Jestem  tu 

wyłącznie dla własnej przyjemności.  

- Pewnie zagrozisz, że mnie pobijesz, jeśli nie opuszczę miasta do 

zachodu słońca. - Huxford uśmiechnął się szyderczo.  

-  To  mogłoby  być  zabawne,  ale  obiecałem  Beth,  że  cię  nie  tknę. 

Spodziewam się jednak, że wyjedziesz przed wieczorem.  

- A jeśli nie?  

-  Cóż,  pozwól,  że  opowiem  ci  trochę  o  sobie,  Huxford.  -  Mike 

rozsiadł się na krześle, skrzyżowawszy wygodnie nogi.  

- Nie jestem ciekaw.  

background image

-  A  powinieneś.  W  ubiegłym  roku  zaprzyjaźniłem  się  z  pewnym 

czarownikiem  z  Ameryki  Południowej.  Mieszkańcy  deszczowych 

lasów  mają  ziołowe  mieszanki,  o  których  ci  się  nie  śniło.  Myśliwi 

smarują groty strzał pewną substancją, tak trującą, że jedno draśnięcie 

w mgnieniu oka kładzie jaguara.  

- I co z tego? - Huxford oblizał nerwowo wargi.  

Mike sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd małe metalowe pudełko.  

-  Wieczorami  w  lasach  deszczowych  nie  ma  wiele  do  roboty. 

Opanowałem  nieźle  sztukę  strzelania  z  dmuchawki.  Nauczyłem  się 

też, jak osadzać strzały na drzewcu.  

Huxford  rozejrzał  się  po  salce.  Było  całkiem  pusto.  Nawet 

właściciele zajęli się czymś na zapleczu.  

Zanim spojrzał ponownie na stół, Mike schował pudełko i strzałę.  

-  Nie  ma  świadków,  Huxford.  Nie  byłoby  ich  również,  gdybym 

posłał ci tę strzałę.  

- Albo blefujesz, albo jesteś chory.  

Mike uśmiechnął się do niego.  

- Na twoim miejscu nie przebywałbym w miasteczku, po którym 

kręci  się  szaleniec.  To  mogłoby  okazać  się  niebezpieczne  dla  twego 

zdrowia.  

Huxford 

odepchnął 

krzesło, 

zostawiając 

na 

talerzyku 

nadgryzionego sandwicza.  

- Dość tych bzdur. - Rzucił pieniądze na stół. - Błagałem firmę, by 

nie wysyłała mnie do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Możesz 

się poczęstować. - Z tymi słowami wyszedł w pośpiechu z barku.  

background image

- Dzięki. Wierz mi, że tak zrobię - powiedział Mike do pustej sali. 

Wziął nienaruszoną połowę sandwicza Huxforda i zaczął jeść.  

Mike postanowił wziąć do Tucson starą furgonetkę ojca. Chmury 

burzowe  pojawiały  się  już  od  paru  dni,  ale  dziś  niebo  wyglądało 

naprawdę  groźnie.  Ciekawe,  czy  dżip  Alany  przecieka  podczas 

deszczu.  Jeśli  tak,  obydwie  prawdopodobnie  zmokną  w  drodze 

powrotnej do Bisbee.  

A  może  uda  mu  się  zabrać  Beth  do  domu,  a  Alana  wróci  do 

Phoenix. Niemożliwe, żeby chciała tu pozostać, kiedy Beth powie jej 

o  nich.  Miał  nadzieję,  że  już  to  zrobiła,  nawet  jeśli  to  oznaczało,  że 

spotkanie  ich  trójki  nie  będzie  przyjemne.  Najwyższy  czas  wszystko 

wyjaśnić.  

Starą  furgonetką  nie  mógł  jechać  tak  szybko  jak  wynajętym 

samochodem i już był spóźniony. Gdy dojechał do szpitala, o asfalt na 

parkingu  uderzały  wielkie  krople  deszczu.  Powietrze  pachniało 

wilgotnymi  krzewami  kreozotu.  Mike  uwielbiał  ten  ostry  aromat 

charakterystyczny  dla  pustyni.  Nad  górami  przetoczył  się  grzmot. 

Zapowiadała się mokra noc.  

Na  korytarzu  przed  pokojem  Erniego  zobaczył  Alanę  i  Beth. 

Jedno  spojrzenie  na  ich  pogodne  twarze  powiedziało  mu,  że  Alana 

wciąż o niczym nie wie. Rozczarowanie przyćmiło poczucie triumfu, 

po spotkaniu z Huxfordem.  

Jednak podszedł do kobiet z uśmiechem. Będzie musiał rozegrać 

to na sposób Beth.  

- Co się dzieje?  

background image

-  Lekarz  poprosił  nas,  żebyśmy  na  chwilę  wyszły  -  wyjaśniła 

Alana. - Masz wilgotną koszulę. Pada?  

- Tak. Jak przebiegła rozmowa z panią Eckstrom?  

Alana uśmiechnęła się szeroko.  

- Nie ma mowy o żadnym procesie. Okazało się, że chłopak zaciął 

się szkłem, ale nie chciał przyznać się do nieuwagi.  

- Nawet przejechałyśmy krajakiem po ręku każdego domownika, 

by  udowodnić,  że  jest  bezpieczny  -  dodała  Beth.  -  Pani  Eckstrom 

przeprosiła nas, że sprawiła tyle kłopotu.  

- To wspaniale. - Mike spojrzał Beth w oczy.  

Nie  zachęciło  go  to,  co  zobaczył.  Blask  miłości  i  namiętności, 

którego tyle w nich było ubiegłej nocy, znacznie przygasł. Widział to 

wyraźnie:  Alana rzuciła się na pomoc, a więc Beth nie była  w stanie 

jej  powstrzymać.  Ale  w  tym  wszystkim  jego  sytuacja  nie  była  do 

końca jasna.  

-  W  porządku,  twoja  kolej  -  odezwała  się  Alana.  -  Co  się  stało, 

kiedy spotkałeś się z Huxfordem?  

-  Cóż,  oznajmiłem  mu,  że  wy  obie  robicie  właśnie  wielką  dziurę 

w jego planie.  

- Nasz kontratak mógłby się nie powieść - przypomniała mu Beth.  

-  Wiedziałem,  że  wszystko  pójdzie  po  naszej  myśli.  Jak 

powiedziałem  Huxfordowi,  cała  okolica  wie,  że  kiedy  siostry 

Nightingale połączą siły, trzeba mieć się na baczności.  

Alana roześmiała się.  

background image

-  A  więc  kiedy  powiedziałeś  mu,  że  zajęłyśmy  się  tą  sprawą, 

uciekł z podwiniętym ogonem do Chicago?  

- Niezupełnie tak było. Ale wyjechał.  

Beth wyglądała na zaniepokojoną.  

- Mike, obiecałeś nie używać siły.  

-  Nie  uderzyłem  go.  Ani  razu.  -  Mike  podniósł  ręce  do  góry.  - 

Wymagało  to  samozaparcia,  ale  jedyny  ślad  na  tym  padalcu  to  ten, 

który ty zostawiłaś.  

Alana wpatrywała się w siostrę z niedowierzaniem.  

- Beth go uderzyła? Nie wierzę.  

Mike miał okazję wysłuchać relacji Beth. Tak jak się spodziewał, 

pominęła  uwagę  Huxforda  o  tym,  że  Mike  go  wyprzedził.  Pominęła 

też  to,  że  spotkała  Huxforda,  kiedy  wracała  do  domu  po  spędzeniu 

kilku godzin w hotelowym łóżku z Mikiem.  

-  Niesamowite,  siostrzyczko  -  powiedziała  Alana.  -  Nie  mogę 

uwierzyć,  że  tak  szybko  go  zaatakowałaś.  I  to  tylko  dlatego,  że 

próbował  cię  poderwać.  Chyba  na  stare  lata  robisz  się 

przewrażliwiona. Szkoda, że to niezbyt miły facet. - Odwróciła się do 

Mike'a.  -  To  mi  o  czymś  przypomina.  Musimy  porozmawiać  z  tą 

dziewczyną,  Mike.  Zaszyła  się  w  tym  swoim  studiu  i  nie  spotyka 

żadnych  mężczyzn.  Namawiałam  ją,  żeby  spędziła  trochę  czasu  ze 

mną  w  Phoenix,  ale  nie  przyjechała.  Martwię  się,  że  za  rok  czy  dwa 

stanie się pomarszczoną starą panną, która całymi dniami miota się po 

studiu witrażu i nie ma życia osobistego.  

background image

Mike  przygwoździł  Beth  bezlitosnym  spojrzeniem.  Nie  wzruszył 

się tym, że jej policzki poróżowiały.  

- Czy tak będzie, Beth? - spytał cicho.  

Posłała mu wyzywające spojrzenie.  

-  Myślę,  że  odeszliśmy  od  tematu.  Co  właściwie  powiedziałeś 

Colby'emu?  

- Tak, ja też jestem tego ciekawa - odezwała się Alana.  

A  więc  Mike  opowiedział  im  o  rozmowie  w  barku  i  patrzył,  jak 

Beth otwiera szeroko oczy. Wreszcie napięcie przeważyło, bo złapała 

go za ramię.  

-  Mam  nadzieję,  że  nie  nosisz  ze  sobą  zatrutej  strzały.  Mógłbyś 

kogoś zabić! - Szybko cofnęła rękę, jakby dotknęła gorącego piecyka.  

Krótki  dotyk  jej  palców  wystarczył,  by  Mike  znów  zapragnął 

wziąć  ją  w  ramiona.  Jeden  pocałunek  na  oczach  Alany  byłby  wart 

tysiąca słów. Ale nie ośmielił się poddać temu impulsowi.  

-  Nie  mam  zatrutej  strzały  -  zapewnił.  -  Nie  ma  powodu,  bym 

nosił  ze  sobą  coś  takiego.  -  Mrugnął  do  niej.  -  Zwłaszcza  że  mam 

opinię niezgrabiasza.  

- To co pokazałeś Huxfordowi? - spytała Alana.  

-  Po  prostu  grot  strzały,  który  przywiozłem  z  Brazylii.  Nie 

powiedziałem  mu,  że  jest  zatruty.  Po  prostu  mu  go  pokazałem  po 

opisaniu  moich  umiejętności  w  posługiwaniu  się  dmuchawką. 

Wkrótce potem opuścił White House.  

Alana zachichotała.  

- To wspaniałe, Mike.  

background image

- Naprawdę potrafisz strzelać z dmuchawki? - spytała Beth, wciąż 

wstrząśnięta całą historią.  

-  Tak, potrafię.  Nie  musiałem  długo  się  uczyć.  Przypomnij  sobie 

te lata, kiedy strzelałem kulkami w szkole. Ta sama zasada. - Spojrzał 

rozmyślnie na Beth. - Wszystko polega na tym, jak używać języka.  

Beth  zaczerwieniła  się  i  odwróciła  głowę,  ale  Alana  chyba 

niczego nie zauważyła.  

-  Pamiętam,  kiedy  strzeliłeś  kulką  we  mnie,  gdy  pisaliśmy 

końcowy  egzamin  z  angielskiego  u  Geddesa  -  odezwała  się.  -  Omal 

cię nie oblał.  

- A ty mu to wyperswadowałaś - uzupełnił Mike.  

- Powinnam pozwolić, żeby cię powiesił. - Alana uśmiechnęła się. 

- W końcu był to ten sam dzień, kiedy ty...  

-  Można  już  wejść  -  powiedziała  pielęgniarka,  stając  na  progu 

pokoju Erniego.  

- Dzięki, już idziemy. - Alana natychmiast ruszyła do drzwi.  

Mike  skorzystał  z  okazji  i  złapał  Beth  za  ramię.  Przytrzymał  ją, 

dopóki  Alana  nie  weszła  do  środka.  Potem  pochylił  się  i  przyłożył 

wargi do jej szyi.  

-  Kocham  cię,  choć  taki  z  ciebie  tchórz  -  szepnął,  po  czym 

leciutko ją ugryzł.  

Wciągnęła gwałtownie powietrze, ale nie odwróciła głowy. Kiedy 

ją puścił, wyprostowała się jak karny żołnierz i wkroczyła do pokoju. 

Bardziej zniechęcony niż zwykle Mike poszedł za nią.  

background image

Beth  jako  dziecko  nienawidziła  huśtawek,  ponieważ  od 

podskakiwania w górę i  w dół bolał  ją brzuch. Tak właśnie czuła się 

teraz. W jednej chwili nie mogła sobie wyobrazić zranienia siostry, co 

by niewątpliwie nastąpiło, gdyby powiedziała jej o sobie i Mike'u,  w 

następnej umierała  z  niepokoju,  widząc,  jak  Mike  i  Alana  przyjaźnie 

ze sobą rozmawiają.  

Nie  mogła  nie  zauważyć,  jak  podobni  są  do  siebie.  Przez 

większość życia wierzyła, że powinni być razem. To oni byli ci silni, 

odważni.  Ona  była  szarą  myszką,  która  tęskniła  za  mocnymi 

wrażeniami,  ale  nie  miała  odwagi  żądać  dla  siebie  życia,  jakiego 

pragnęła.  

Czując  ślad  delikatnego  ukąszenia  Mike'a,  palący  jak  piętno  na 

skórze,  weszła  do  pokoju  Erniego.  Alana  już  zdążyła  zająć  krzesło 

przy łóżku chorego i teraz rozmawiała z ożywieniem.  

Ernie  uniósł  głowę,  kiedy  weszła  Beth,  a  za  nią  Mike.  W  jego 

oczach pojawiło się wyraźne pytanie.  

- A więc znów jesteśmy wszyscy razem - powiedział. -Najwyższy 

czas.  

- Życie jest zbyt krótkie, by chować urazy. - Alana odwróciła się 

do Mike'a. - Prawda?  

- Jak się czujesz? - Beth podeszła do łóżka.  

- Świetnie, teraz kiedy jesteście tu wszyscy troje.  

- Szykowny ten ząb jaguara - zauważyła Beth.  

Próbowała wmówić sobie, że Ernie wygląda lepiej, choć sprawiał 

wrażenie zmęczonego bardziej niż zwykle.  

background image

-  Pielęgniarki  nazywają  mnie  Krokodylem  Dundee  -  powiedział 

chory z uśmiechem.  

-  Poczekaj,  aż  zobaczysz  jaguara  na wolności,  tato  -  odezwał  się 

Mike, stając tuż obok Beth. - To niesamowity widok.  

Beth  wiedziała,  że  powinna  się  odsunąć,  ale  nuta  niepokoju  w 

głosie Mike'a sprawiła, że ani drgnęła.  

-  Założę  się,  że  tak.  -  Alana  znów  zwróciła  się  do  Mike'a.  - 

Nawiasem  mówiąc,  właśnie  opowiadałam  twemu  tacie  o  moim 

nowym  pomyśle.  Beth  powiedziałam  o  nim  wcześniej.  Zabawne,  że 

nie zdążyłam powiedzieć tobie, choć ty jesteś tu najważniejszą osobą.  

- Tak?  

Beth  poczuła,  że  Mike  sztywnieje.  Zacisnęła  dłonie  na  poręczy 

łóżka.  

-  Myślę,  że  powinniśmy  prowadzić  wspólne  interesy  -  wyjaśniła 

Alana.  -  Trafiłam  na  chłonny  rynek,  ale  potrzebuję  dobrego 

współpracownika, który  lubi przygody i podróże. Chciałam rozwinąć 

wyprawy  rodzinne  w  lasy  deszczowe.  Twój  styl  życia  byłby  taki  jak 

przedtem, a przy tym zbudowałbyś sobie coś trwałego finansowo. Co 

ty na to?  

Przez  parę  dręczących  sekund  milczenia  Beth  marzyła  o  tym, 

żeby uderzyło tornado i wyssało ją z pokoju. To wydawało się niemal 

prawdopodobne.  Za  oknem  deszcz  walił  o  szyby  i  strzelały 

błyskawice.  

- No, Mike? - naciskała Alana. - Ten interes naprawdę się opłaca. 

Chciałabym, byś był jego częścią.  

background image

- To ciekawy pomysł - odezwał się  w końcu Mike. - Zastanowię 

się nad tym.  

- Mogłaby cię zmusić do mieszkania w Phoenix - zauważył Ernie.  

-  Och,  wiem,  że  Mike  nie  chciałby  mieszkać  w  dużym  mieście  - 

powiedziała pospiesznie Alana. - To nie byłby warunek. - Spojrzała na 

Mike'a. - Obiecaj mi, że o tym pomyślisz, dobrze? 

- Dobrze - zgodził się neutralnym tonem. - I doceniam ofertę.  

-  To  propozycja  stałej  współpracy  -  podkreśliła.  -  Byłbyś  w  tym 

dobry, Mike.  

-  Możliwe.  -  Odchrząknął.  -  Słuchaj,  nie  spędzałaś  ostatnio  tak 

dużo czasu z Erniem jak Beth i ja. Może zostaniesz tu i opowiesz mu 

o  swojej  wyprawie,  a  my  wyjdziemy  na  korytarz  i  porozmawiamy? 

Coś wydarzyło się dziś w  warsztacie. Chciałbym spytać Beth o kilka 

rzeczy, żeby jutro mieć jasność.  

-  Jasne  -  zgodziła  się  Alana.  -  Swoją  drogą  trudno  mi  sobie 

wyobrazić ciebie w warsztacie.  

- Szczerze mówiąc, nawet mi się to podoba.  

- A więc bardzo się zmieniłeś, Mike.  

-  Pewnie  tak.  Chodź,  Beth.  Pozwólmy  im  pogadać,  a  my 

załatwimy interesy. - Wziął ją za ramię i wyprowadził z pokoju.  

-  Kiedy  dowiedziałaś  się  o  tym  pomyśle  Alany?  -  spytał  na 

korytarzu, upewniwszy się, że w pokoju ich nie słychać.  

- Wspomniała o tym dziś po południu. - Beth spojrzała na niego. 

Nerwy  miała  napięte  jak  postronki.  -  Prawdę  mówiąc,  to  wydaje  się 

idealnym rozwiązaniem dla ciebie.  

background image

-  A  więc  znowu  chcesz  wiedzieć  lepiej,  co  uczyniłoby  mnie 

szczęśliwym. Ale zapewniam cię, że się mylisz.  

- Dlaczego?  

Wziął ją za łokcie.  

-  Ponieważ  miałbym  do  czynienia  nie  z  tą  siostrą,  po  prostu. 

Ponieważ  od  zawsze  cię  kochałem,  a  ty  kochałaś  mnie  i  wreszcie 

dotarło  do  mnie,  że  mogę  mieć  ciebie  i  przygody  w  deszczowych 

lasach. Ty możesz mieć mnie i swoje studio. Możemy sprawić, że to 

się uda - małżeństwo, podróże, dzieci, szczęście. To niezbyt pasuje do 

planu Alany.  

Zrobiło jej się lekko na sercu.  

- Chcesz się ze mną ożenić?  

-  Ktoś  powinien.  -  Uśmiechnął  się  do  niej.  -  Albo  staniesz  się 

zasuszoną  starą  panną,  która  miota  się  po  studiu  i  nie  ma  życia 

osobistego.  

-  Ale  ja  jestem  zbyt  cicha  i  za  bardzo  się  wszystkim  przejmuję. 

Alana jest podobna do ciebie, stanowcza i gotowa do działania.  

-  Może  dlatego  nigdy  mnie  za  bardzo  nie  pociągała.  Alana  jest 

ekstrawertyczką.  Twoja  namiętność  jest  głęboko  ukryta,  a  ja  jeden 

znam  jej  siłę.  Zafascynował  mnie  las  deszczowy,  bo  jest  mroczny  i 

tajemniczy. Jeszcze bardziej fascynują mnie tajemnice Beth.  

Zaczęła drżeć. Łomotało jej w skroniach.  

- Czytam odpowiedź w twoich oczach - szepnął. - Musisz tylko to 

powiedzieć.  

- Och, Mike. To brzmi wspaniale, ale...  

background image

- Czasem rzeczywiście za dużo myślisz - mruknął.  

Przygarnął ją mocno, aż stanęła na palcach i dotknął wargami jej 

ust.  

- Beth! - zawołała Alana.  

Beth odsunęła się od Mike'a, ale kiedy ujrzała twarz Alany, zdała 

sobie sprawę, że zrobiła to nie dość szybko.  

background image

Rozdział  14 

Beth nie zapomniała, jak wyglądała Alana, kiedy umarł ich ojciec. 

Zupełnie jakby zapadła się od wewnątrz. Cała jej energia wyparowała, 

zostawiając  skorupę  bez  życia.  Tak  samo  wyglądała  teraz.  Beth 

podbiegła ku niej, ale siostra cofnęła się z ponurą miną.  

-  Trzymaj  się  z  daleka!  -  Cofnęła  się  jeszcze  o  krok.  -  Nie 

zbliżajcie się do mnie! Żadne z was!  

-  Chciałam  ci  to  powiedzieć!  -  zawołała  Beth.  -  Nie  miałam 

pojęcia jak!  

Alana  potrząsnęła  głową,  zupełnie  jakby  zaprzeczała  temu,  co 

zobaczyła.  Wciąż  wycofywała  się  w  głąb  holu.  Jakaś  pielęgniarka 

odskoczyła na bok, by uniknąć kolizji.  

- Musimy porozmawiać! - błagała Beth.  

- Nie - wychrypiała Alana, a potem odwróciła się i pomknęła jak 

strzała do wyjścia.  

Zaszokowana Beth patrzyła za nią bezradnie.  

- Chodź! - Mike złapał ją za ramię. - Musimy iść za nią.  

Beth ociągała się.  

- Ale ona nas nie chce.  

-  To  nie  ma  znaczenia.  Na  dworze  leje.  Jeśli  zdecyduje  się 

prowadzić...  

- Masz rację. - Strach zmroził jej krew w. żyłach. - Jesteś szybszy. 

Biegnij za nią. Dogonię cię.  

Kiedy  Mike  pognał  do  wyjścia,  Beth  wróciła  do  Erniego. 

Spoglądał w stronę drzwi ze zmartwioną miną. Ciekawe, ile usłyszał.  

background image

- Coś się wydarzyło - powiedziała. - Zaraz wracamy.  

- Nie pozwólcie, żeby ktoś cierpiał.  

Za późno, pomyślała Beth, ale uspokoiła chorego:  

- Nie dopuścimy do tego. - I pobiegła za Mikiem.  

Ernie zamknął oczy. Czuł się taki bezradny.  

-  Te  dzieciaki  potrzebują  pomocy,  Pete.  Co  masz  mi  do 

powiedzenia?  

„Będę  nad  nimi  czuwał.  Wciąż  nie  wiem,  czy  uda  mi  się  zrobić 

coś  więcej.  Wypełniłem  wszystkie  formularze,  ale  nikt  niczego  nie 

zaakceptował".  

- Przeklęta biurokracja. Chciałbym wstać z tego łóżka. Ale zabrali 

moje rzeczy.  

„Jest tylko jeden sposób, byś opuścił dziś szpital i im pomógł. Ale 

ja nie znam planu, więc nie mam pojęcia, co się stanie".  

- Czy nikt tam na górze nie rozumie, że mamy problem?  

„Nie wiem, przyjacielu. Spróbuję coś zrobić".  

Beth  nie  widziała  Mike'a  w  holu.  W  końcu  dostrzegła  go  pod 

daszkiem na zewnątrz. Ulewa odgrodziła go ścianą wody. Pospiesznie 

dołączyła do niego.  

- Gdzie ona jest?  

- Straciłem ją z oczu. Zablokowały mnie trzy osoby na wózkach i 

zanim  wyszedłem,  znikła.  Nie  wiem,  dokąd iść,  bo  nie  mam pojęcia, 

gdzie zaparkowałyście.  

-  Tam.  -  Beth  wskazała  ręką.  -  Widzę  ją,  Mike!  Właśnie 

wyjeżdża!  

background image

- Faktycznie. Zaparkowałem niedaleko stąd. Chodź!  

Ulewa  w  kilka  sekund  przemoczyła  ich  do  suchej  nitki.  Beth 

biegła  przez  kałuże,  obryzgując  wodą  gołe  nogi.  Tymczasem  dżip 

kierował  się  do  wyjazdu  z  parkingu.  Na  szczęście  przed  Alaną 

zatrzymał się jakiś samochód, co ją trochę opóźniło.  

- Nie spuszczaj jej z oka - rzucił Mike. - Patrz, gdzie skręci, a ja 

tymczasem uruchomię furgonetkę.  

Nadzieje Beth osłabły.  

- Wziąłeś tego starego grata? W tym nigdy jej nie złapiemy!  

- W nim nasza nadzieja.  

Podczas  gdy  usiłował  zmusić  kaszlący  silnik  do  pracy,  Beth 

przeszła na stronę pasażera, cały czas obserwując dżipa. Kiedy silnik 

zaskoczył  i  Mike  otworzył  drzwiczki  z  jej  strony,  wskoczyła  do 

środka.  

Dżip pojechał prosto, mijając skrzyżowanie.  

- Wciąż jedzie na wschód.  

- A więc nie kieruje się na autostradę. To znaczy, że nie jedzie ani 

do Phoenix, ani do Bisbee. Ciekaw jestem, dokąd, u licha, zmierza?  

- Może sama tego nie wie - powiedziała cicho Beth. - Po śmierci 

taty pojechała na pustynię. Próbowałam jechać za nią, ale nie miałam 

pojazdu z napędem na cztery koła, więc szybko straciłam ją z oczu. Po 

paru  godzinach  wróciła  do  domu  i  nie  chciała  ze  mną  o  tym 

rozmawiać.  Na  drugi  dzień  nie  pamiętała,  gdzie  była.  Po  prostu 

jechała przed siebie.  

background image

-  Świetnie.  -  Furgonetka  Mike'a  potoczyła  się  na  wschód  w 

kierunku gór Rincon. Błyskawica rozdarła chmury i nad ich głowami 

przetoczył się grzmot. - Miejmy nadzieję, że ruch na drodze trochę ją 

opóźni.  

Beth  wbijała  wzrok  w  gęsty  deszcz.  Mimo  zapadających 

ciemności dżip był wciąż widoczny.  

- Uwaga, skręca!  

- Dobrze. - Mike zerknął w lusterko wsteczne. - Do diabła, w tej 

ulewie nie widzę, czy ktoś jedzie za mną. - Odkręcił okno i wychylił 

głowę, chcąc sprawdzić, czy może bezpiecznie zmienić pasmo. Kiedy 

mu się to udało, od Alany dzieliły ich dwa samochody.  

-  Nawet  jeśli  zdołamy  jechać  tuż  za  nią,  jak  skłonimy  ją,  by  się 

zatrzymała? - spytała Beth. - To nie będzie łatwe.  

- Może uda mi się zmusić ją, by zjechała na pobocze.  

- Och, Mike. To zbyt niebezpieczne.  

- Tak samo jak jazda bez celu podczas burzy. Musimy wyciągnąć 

ją z tego dżipa.  

- Nie powinieneś mnie całować!  

- Powinnaś jej o nas powiedzieć!  

-  Nie  mogłam!  -  zawołała,  przekrzykując  grzmoty.  -  Widziałeś, 

jak rzuciła mi się na pomoc w tej sprawie z procesem! Jak mogłabym 

powiedzieć jej, że coś nas łączy, po tym wszystkim?  

Podniósł głos.  

-  A  jak  mogłaś  pozwolić  jej  myśleć,  że  chciałbym  dla  niej 

pracować?  

background image

- Skąd miałam wiedzieć, że ci to nie odpowiada?  

- Bo kocham ciebie, do diabła! I chciałbym, żebyś wreszcie wbiła 

to sobie do tej tępej głowy.  

-  Ja  mam  tępą  głowę?  Co  powiesz...  Mike!  Ona  wymija  tamtą 

ciężarówkę!  

-  Widzę.  Trzymaj  się.  -  Mik  skręcił  gwałtownie  w  prawo  i 

furgonetkę zniosło na bok.  

- Dogonisz ją?  

- Nie mam pojęcia.  

Niebo oświetliła kolejna błyskawica. Beth jęknęła.  

- Gdybyś tylko przyjechał samochodem, który wynająłeś.  

-  Skąd  miałem  wiedzieć,  że  będę  musiał  kogoś  gonić?  -  Zaklął 

pod nosem.  

-  Nie  krępuj  się,  Mike.  Znam  te  przekleństwa.  Nauczyłeś  mnie 

ich, jak byliśmy dziećmi, pamiętasz?  

- Teraz też kłócimy się jak dzieci.  

Temperatura gwałtownie spadła i Beth drżała w mokrym ubraniu.  

-  Chciałabym,  żebyśmy  wciąż  byli  dziećmi  i  ścigali  Alanę  na 

rowerach.  

Mike włączył ogrzewanie.  

-  Wyszłoby  na  to  samo,  biorąc  pod  uwagę  szybkość  tej 

ciężarówki.  Dzięki  Bogu.  Stoi  na  czerwonym  świetle.  To  powinno 

nam pomóc.  

background image

-  Nie  wiem,  ile  świateł  jest  jeszcze  na  tej  drodze.  Zaczyna  się 

robić pusto. - Beth potarła gęsią skórkę na ramionach. - Co zrobimy, 

jeśli postanowi jechać na przełaj?  

Mike mocniej zacisnął zęby.  

- Będziemy jechać za nią tak długo, jak zdołamy, aż ugrzęźniemy 

w  błocie,  złamiemy  oś  czy  przebijemy  koło.  -  Na  światłach 

zahamował. Byli tuż za dżipem Alany. - Włączę klakson i dam jej do 

zrozumienia, że jesteśmy za nią. Może zrozumie, że ten wyścig nie ma 

sensu, i zatrzyma się.  

- Wątpię, ale spróbuj.  

Mike dwukrotnie nacisnął klakson.  

- Nie  widzę jej przez to plastykowe  okno - powiedziała Beth. -  I 

przez ten deszcz.  

- Założę się, że ona nas widzi.  

Dżip ruszył gwałtownie ze skrzyżowania.  

- Do diabła! Przejechała na czerwonym świetle!  - Mike rozejrzał 

się szybko i nacisnął na gaz. - Szkoda, że nie ma tu policjanta.  

- Teraz już wiesz, czy zatrzyma się, gdy nas zobaczy.  

- Szalona kobieta - mruknął, zmieniając biegi.  

- Wiedziałam, że tak zareaguje. Po prostu wiedziałam.  

- A ja miałem nadzieję, że przesadzasz.  

- Pomyśl o tym z jej punktu widzenia, Mike. Kochała się w tobie 

jeszcze  jako  sześciolatka.  Nawet  dzisiaj  o  tym  mówiła.  Nie 

powiedziałeś  jej,  że  jej  nie  kochasz.  Po  prostu  wyjechałeś.  Mogła 

background image

sobie  wyobrażać  Bóg  wie  co,  na przykład,  że  zaspokoisz  tęsknotę  za 

włóczęgą i wrócisz do niej.  

-  To  prawda,  ale  powinniśmy  wyjaśnić  to  nieporozumienie,  jak 

tylko przyjechała.  

- Powinniśmy. Teraz to widzę i to moja wina.  

Wyciągnął rękę i uścisnął jej kolano.  

- To było dla ciebie trudne.  

- Powinnam być odważniejsza.  

- Mogłabyś, gdybyś naprawdę wierzyła, jak bardzo cię kocham.  

Milczała. Tylne światła dżipa znikały we mgle. Ciężarówka i dżip 

były  jedynymi  pojazdami  na  tym  odludziu  i  Alana  zdawała  się 

zyskiwać przewagę. Mike zerknął na Beth.  

- Wciąż trudno ci w to uwierzyć, prawda?  

-  Widziałam,  jak  złamałeś  Alanie  serce  -  powiedziała  ostrożnie 

Beth.  -  Nie  chcę,  żebyś  to  samo  zrobił  z  moim.  -  Zauważyła,  że  na 

pustyni  grzmoty  wydawały  się  głośniejsze,  a  pioruny  groźniejsze. 

Zadrżała.  

-  Złamałem  jej  serce,  bo  zawsze  kochałem  ciebie.  Nic  między 

nami nie jest takie samo jak między Alaną a mną. Nic.  

- Z wyjątkiem tego, że obie od lat kochałyśmy się w tobie.  

Mike spojrzał na nią uważnie.  

- Kochałaś mnie od lat? Nigdy się do tego nie przyznałaś.  

-  Nie  chciałam,  żebyś  o  tym  wiedział.  To  sprawiało,  że  byłam 

nieodporna na ciosy.  

background image

- Otwórz się przede mną, Beth. Przysięgam, że cię nie skrzywdzę. 

Powiedziałaś,  że  kochałaś  mnie  od  lat.  Na  litość  boską,  powiedz,  że 

kochasz mnie teraz.  

- Ja... - przerwała. Tylne światła dżipa zaświeciły wyraźniej przez 

deszcz. - Mike! Zdaje się, że ona hamuje.  

- Chyba tak. Może ma dość tej szalonej jazdy.  

-  Nie.  Myślę,  że  to  przez  to  rozlewisko.  Patrz  na  prąd  wody 

płynącej przez drogę. Nie wygląda na przejezdną. Założę się, że Alana 

zastanawia się, czy przejechać, czy nie.  

-  Nie  powinna  tego  robić.  Słuchaj,  kiedy  podjedziemy  bliżej, 

postawię furgonetkę w poprzek drogi, żeby ją zablokować.  

-  Nie  mogę  uwierzyć,  że  przejedzie  przez  tę  wodę  -  powiedziała 

Beth, usiłując przekonać samą siebie.  

Kiedy  podjechali  bliżej,  Beth  oceniła,  że  dżip  stoi  w  odległości 

trzech metrów od strumienia, który przelewał się przez drogę. Światła 

samochodu oświetlały burą wodę, rwącą i pełną śmieci, ale nie sposób 

było ocenić jej głębokości. Do płynącej gałęzi przylgnął myszak.  

- Zawsze mówi o wariatach, którzy lekceważą ulewę na pustyni - 

zauważyła Beth. - Wie, że głupotą byłoby próbować. Nawet napęd na 

cztery koła niczego nie gwarantuje.  

- Mam nadzieję, że ona o tym pamięta. Cóż, do roboty. - Zwolnił i 

skręcił szerokim łukiem, by zablokować oba pasy.  

Zanim  jeszcze  ciężarówka  stanęła  na  dobre,  Beth  otworzyła 

drzwiczki  i  wyskoczyła  na  deszcz.  Podbiegła  do  dżipa,  ale  ruszył  do 

przodu, wprost na strumień.  

background image

- Nie! - krzyknęła Beth, przyspieszając biegu. - Alano, nie!  

Dżip  zarył  w  wodę,  wytryskując  gejzery  spod  kół.  Beth  nie 

przestała  biec  i  krzyczeć.  Woda  sięgała  jej  po  kostki  i  z  trudnością 

utrzymywała równowagę.  

Mike złapał ją i odciągnął do tyłu.  

- Co ty wyprawiasz? - wrzasnął jej do ucha.  

Beth  otworzyła  usta,  ale  wydobyło  się  z  nich  tylko  urywane 

łkanie.  Otarła  z  twarzy  deszcz  i  łzy,  by  widzieć,  co  się  dzieje  z 

dżipem. Proszę, niech jej się uda, powtarzała w duchu.  

Pojazd  posuwał  się  miarowo  do  przodu,  a  woda  chlupała  o 

kołpaki  kół.  Na  razie  wszystko  było  w  porządku.  Nagle  prawe 

przednie  koło  ugrzęzło  w  dziurze.  Dżip  zachwiał  się  i  zaczął 

przechylać.  

- O Boże - powiedział Mike.  

- Trzymaj się! - krzyczała ochryple Beth.  

- Może w bagażniku furgonetki jest linka. - Mike zwolnił uścisk i 

pognał do samochodu.  

Beth  stała  z  obiema  rękami  przyciśniętymi  do  ust.  Łzy  i  deszcz 

spływały jej po policzkach. Dżip poddawał się wodzie i przechylał na 

bok.  

-  Nie  mogę  znaleźć  tej  przeklętej  linki!  -  zawołał  Mike  z 

przerażeniem w głosie. - Będę szukać dalej!  

Okienko  dżipa  otworzyło  się  i  wyjrzała  Alana.  W  świetle 

błyskawicy oczy zalśniły w jej białej twarzy.  

- Nie martw się, wyciągniemy cię! - wołała Beth.  

background image

- Masz linkę? - odkrzyknęła Alana.  

- Mike szuka!  

„Linka holownicza jest pod siedzeniem" powiedział jakiś głos tuż 

obok niej. Brzmiał zupełnie jak głos Erniego.  

Beth odwróciła się gwałtownie w kierunku głosu.  

Ernie stał dwa metry od niej, z cygarem w kąciku ust, w kraciastej 

koszuli i całkiem suchych, wytartych dżinsach. Ząb jaguara nie wisiał 

mu już na szyi.  

„Powiedz  mu,  gdzie  jest  linka.  Nie  znajdzie  jej  sam.  Jest  zbyt 

roztrzęsiony".  

- Linka... linka jest pod siedzeniem! - udało jej się zawołać. Wciąż 

wpatrywała się w Erniego. Deszcz spływał strumieniami, ale Ernie nie 

mókł. - Jak się tu dostałeś? - szepnęła, tknięta strasznym przeczuciem.  

„Nieważne. Po prostu wyjdź za mojego chłopaka".  

- Ja...  

„Obiecaj mi, Beth. Nie mogę tu sterczeć bez końca".  

- Obiecuję, ale...  

-  Znalazłem  linkę!  -  Zdyszany  Mike  po  kilku  susach  znalazł  się 

obok niej.  

- Mike...  

-  Zrobimy  tak.  -  Podał  jej  koniec  ciężkiej  nylonowej  linki.  - 

Przywiąż ten koniec do furgonetki. Wejdź pod spód i przymocuj ją do 

osi. Tymczasem ja wysunę się tak daleko jak zdołam i rzucę ją Alanie. 

Może ją przywiązać do pałąka.  

- Dobrze. - Roztrzęsiona Beth pospieszyła do furgonetki.  

background image

Spojrzała  na  miejsce,  w  którym  przed  chwilą  stał  Ernie.  Mike 

przeszedł  szybko  obok,  nie  zatrzymując  się.  Serce  ścisnęło  się  jej 

niepokojem. Tak jak się spodziewała, Ernie zniknął.  

Wcisnęła się pod pojazd. Żwir z drogi kaleczył jej nagie ramiona i 

nogi,  kiedy  przywiązywała  mocno  linkę  do  przedniej  osi.  Zanim 

skończyła,  Alana  przywiązała  drugi  koniec  do  pałąka,  balansując  na 

boku dżipa. Mike stał po kolana w wodzie. Zachwiał się, gdy kawałek 

płynącego drewna uderzył go w nogę.  

- Mike, cofnij się trochę! - Zaczęła posuwać się ku niemu.  

- Nic mi nie jest! Jak tylko Alana przymocuje linkę, złapię się jej.  

Linka napięła się.  

- Gotowe! - zawołała Alana.  

- Idę do ciebie! - odkrzyknął Mike.  

W  tym  momencie  Beth  usłyszała  cichy,  ale  nie  dający  się  z 

niczym pomylić dźwięk ruszającej się furgonetki.  

„Zaciągnij hamulec".  

Rozejrzała się, ale tym razem nie dostrzegła nikogo. Podbiegła do 

samochodu, wskoczyła do środka i zaciągnęła hamulec.  

„Teraz weź parę kamieni i podłóż je pod koła".  

Pospiesznie  zastosowała  się  do  polecenia,  ledwie  mając  czas 

zauważyć,  że  Mike,  po  pachy  w  wodzie,  posuwa  się  w  kierunku 

Alany.  Dźwigała  kamienie,  których  nigdy  nie  zdołałaby  unieść.  Z 

jakiegoś powodu nie były tak ciężkie, zupełnie jakby jej ktoś pomagał.  

„To powinno wystarczyć, przynajmniej na razie".  

background image

Podbiegła do wody i stała tam, ciężko dysząc. Tymczasem Alana 

wdrapała się z dżipa na plecy Mike'a, który zaczął posuwać się wzdłuż 

liny. Nagle potknął się i Beth krzyknęła.  

„Nie martw się. Uda mu się".  

Beth przełknęła ślinę.  

-  Musi.  Tak  bardzo  go  kocham.  -  Stała  wyprostowana,  czekając, 

aż  Mike  dojdzie  do  punktu,  gdy  woda  będzie  sięgać  mu  do  pasa, 

potem  do  bioder.  Wreszcie,  gdy  sięgała  do  kolan,  Alana  chwyciła 

linkę i zsunęła się przed nim. Kiedy sięgała do kostek, Beth skoczyła i 

wzięła ją w ramiona.  

- Przepraszam - szlochała Alana. - Zawsze wiedziałam, że on cię 

kocha.  Myślałam,  że  cię  pokonam.  Prawie  mi  się  udało.  Ale  wtedy 

kupiłaś tę... przeklętą czerwoną suknię.  

Beth  przytuliła  siostrę  i  płakała  wraz  z  nią  nad  tymi  wszystkimi 

latami  oszukiwania  i  współzawodnictwa,  które  skrycie  niszczyły  ich 

miłość. W końcu westchnęła spazmatycznie.  

- Już po wszystkim. Wszystko będzie dobrze.  

-  Tak  -  powiedziała  Alana  z  drżącym  śmiechem.  -  Nikt  nie 

zadziera z siostrami Nightingale.  

- Nikt. - potwierdziła Beth, uścisnąwszy ją. - Nawet my same.  

background image

Rozdział  15 

Wkrótce  po  tym,  jak  Mike  wyciągnął  Alanę  z  wody,  na  drodze 

pojawił się farmer z ciężarówką o podwójnych kołach, wyposażoną w 

wyciągarkę.  Farmer  z  pomocą  Mike'a  ustawił  dżipa  w  pionie  i  obaj 

zaczęli holować go na twardy grunt.  

- Szkoda, że ten facet nie zjawił się wcześniej - zauważyła Alana.  

Siostry  siedziały  w  kabinie  furgonetki,  czekając,  aż  mężczyźni 

skończą  wyciąganie  dżipa  z  wody,  otulone  kocem,  który  dał  im 

farmer.  

- Chyba lepiej, że przyjechał dopiero teraz - odparła Beth.  

-  Pewnie  masz  rację.  -  Alana  poprawiła  koc.  -  Kiedy  Mike 

ryzykował  życie,  by  mnie  uratować,  a  ty  byłaś  gotowa  rzucić  się  w 

wodę i płynąć mi na pomoc, zrozumiałam, co ze mnie za kretynka. W 

końcu naraziłam nas troje na niebezpieczeństwo.  

- Byłaś na nas wściekła i nie myślałaś logicznie.  

- To prawda, ale zachowałam się jak dziecko. Kiedy Mike szukał 

linki  i  moje  szanse  malały,  uświadomiłam  sobie, jak  wiele  dla  siebie 

znaczymy, wszyscy troje. A ja w swojej głupocie odepchnęłam dwoje 

ludzi,  którzy  kochają  mnie  najbardziej  na  świecie.  I  wszystko  z 

powodu zranionej dumy.  

- Tylko dumy?  

Alana westchnęła.  

- Wstyd mi się do tego przyznać, ale zawsze kochałam Mike'a jak 

brata.  Zaręczyłam  się  z  nim,  bo  był  najlepszą  partią  w  okolicy  i 

background image

pochlebiało  mi,  że  mogłam  powiedzieć,  że  to  mój  chłopak,  mój 

narzeczony. Zwłaszcza że wiedziałam, iż tobie też na nim zależy.  

- Wiedziałaś o tym?  

Alana uszczypnęła ją delikatnie w ramię.  

- Za kogo mnie bierzesz? Za idiotkę?  

- Myślałam, że udało mi się zachować to w sekrecie.  

-  Jasne.  Ciągle  chciałaś,  żeby  się  z  tobą  mocował  i  zawsze  byłaś 

w pobliżu, kiedy po mnie przychodził. I jeszcze ta czerwona sukienka. 

Równie  dobrze  mogłabyś  wywiesić  ogłoszenie  na  billboardzie.  Nic 

dziwnego, że tamtej nocy w końcu cię pocałował.  

- O tym też wiedziałaś? - Beth zarumieniła się.  

-  Widziałam  was.  To  był  dopiero  pocałunek.  Mike'a  i  mnie  nic 

takiego  nie  łączyło,  dlatego  przedmałżeńska  wstrzemięźliwość  nie 

była  dla  nas  problemem.  Tamtej  nocy  byłam  gotowa  cię  zabić,  ale 

wydawało  mi  się,  że  ujawnienie  wszystkiego  uczyni  więź  między 

wami rzeczywistą, a tego nie chciałam. Postanowiłam zwalczyć ogień 

ogniem i próbowałam uwieść Mike'a. Jak wiesz, nie udało mi się.  

Beth  wprawdzie  przyjęła  wersję  Mike'a,  ale  nie  zaszkodziło,  że 

Alana ją potwierdziła.  

- Chciałaś, żebym go znienawidziła.  

-  Jasne.  Gdybyś  znała  prawdę,  mogłabyś  się  z  nim  związać. 

Ponieważ  byłaś  też  ulubienicą  taty,  uznałam,  że  to  byłoby  nie  w 

porządku.  

-  Ulubienicą  taty?  -  Beth  patrzyła  na  siostrę  szeroko  otwartymi 

oczami. - Skąd ci to przyszło do głowy?  

background image

-  Pracowałaś  z  nim,  a  ja  się  do  tego  nie  nadawałam.  Ciągle 

chwalił twój talent. Czułam się jak... intruz.  

- Och, Alano. - Beth mocno ją uścisnęła. - Wiesz, o czym mówił, 

kiedy pracowaliśmy razem? O tobie! Jaka jesteś bystra i odważna. „Ta 

dziewczyna  pewnego  dnia  zwiedzi  cały  świat",  mawiał,  a  oczy 

błyszczały mu dumą.  

- Zmyśliłaś to, żeby mi sprawić przyjemność.  

-  Nie.  Przysięgam.  W  takich  chwilach  zawsze  zżerała  mnie 

zazdrość.  

Alana zachichotała.  

-  Niech  to  licho,  Beth,  co  z  nas  za  para.  Nienawidziłyśmy  się  i 

kochałyśmy jednocześnie. Każda z nas chciała być ulubioną córeczką 

taty.  Kiedy  doszłam  do  wniosku,  że  przegrałam,  zrobiłam  wszystko, 

żeby dostać Mike'a, choć on naprawdę pasuje do ciebie.  

Beth oparła głowę o głowę Alany.  

- Naprawdę ci to nie przeszkadza?  

-  Prawdę  powiedziawszy,  cieszę  się,  że  wreszcie  z  tym  koniec. 

Długo  ignorowałem  przyciąganie  między  wami.  To  było  bardzo 

wyczerpujące.  

- A więc wiedziałaś, co oznacza ten witraż w moim studiu? Alana 

skinęła głową.  

- Wiele razy kusiło mnie, by go jakoś stłuc. Ale ten witraż jest tak 

piękny,  że  nawet  trawiona  zazdrością  nie  byłam  w  stanie  go 

zniszczyć. Poza tym nie myślałam, że któraś z nas zetknie się jeszcze 

z  Mikiem,  ale  kiedy  wrócił,  po  prostu  musiałam  tu  przyjechać  i 

background image

spróbować  go  odzyskać,  a  przynajmniej  nie  dopuścić,  byś  ty  go 

zdobyła.  

- To zadziwiające.  

- To głupie i tyle. A on nawet na mnie nie działa. W każdym razie 

nie  tak,  jak  powinien  działać  facet,  z  którym  zamierza  się  spędzić 

życie.  

- A więc dlaczego nie zakochałaś się w kimś innym?  

- Kolejna głupota. - Alana oparła głowę o zniszczony podgłówek. 

- Naprawdę przydałby mi się psychiatra. Myślałam, że jeśli się z kimś 

zwiążę, a nawet wyjdę za mąż, nie będę osiągalna, gdy Mike wróci. A 

ty  mogłabyś  być.  Twoje  małżeństwo  z  Mikiem  byłoby  dla  mnie 

ciosem.  

- A teraz twój najgorszy koszmar ziści się.  

- Teraz wszystko jest tak, jak być powinno. Dwoje ludzi, których 

kocham, wreszcie razem. W końcu jesteście moją jedyną rodziną - ty, 

Mike i Ernie.  

Ernie.  Beth  pomyślała  o  tym,  co  widziała  i  słyszała  dziś 

wieczorem. Zastanawiała się, czy powiedzieć o tym  Alanie. Jeśli tak, 

musiałaby  też  dodać,  co  to  jej  zdaniem  oznacza.  Mogła  się  mylić. 

Napięcie  mogło  sprawić,  że  miała  halucynacje.  Czytała  o  takich 

rzeczach.  

Może  sama  wiedziała,  gdzie  jest  linka,  ale  wmówiła  sobie,  że 

Ernie stoi obok. To, że pomyślała o hamulcu ręcznym, było logiczne. 

To  samo  odnosiło  się  do  kamieni.  Jeśli  wydawały  jej  się  lżejsze,  niż 

powinny, pewnie pomogła jej adrenalina, a nie duch.  

background image

Głupio by zrobiła, opisując swoje przeżycia. Nie ma powodu, by 

Mike i Alana martwili się na zapas.  

-  Wiesz,  kiedy  siedziałam  w  dżipie,  wydawało  mi  się,  że  słyszę 

głos taty - odezwała się Alana.  

- Co? - Beth gwałtownie odwróciła głowę ku siostrze.  

- Woda i grzmoty zagłuszały wszystko wokół, ale zdawało mi się, 

że  powiedział:  „wszystko  będzie  w  porządku".  -  Głos  Alany  drgał  z 

emocji. - Ja... pewnie to sobie wyobraziłam.  

Beth coś ścisnęło w gardle.  

- Może nie.  

- Chciałabym uwierzyć, że mówił do mnie - szepnęła Alana.  

-  A  więc  uwierz  w  to  -  odparła  Beth,  ocierając  łzy  z  policzków. 

Jeśli  ich  ojciec  naprawdę  mówił  do  Alany,  może  Ernie  naprawdę 

mówił  do  niej.  -  Musimy...  wrócić  do  szpitala,  jak  tylko  chłopcy 

uporają się z dżipem.  

- Jasne. Biedny Ernie pewnie zachodzi w głowę, co się właściwie 

stało.  Wreszcie  będziemy  wszyscy  razem  po  ośmiu  długich  latach  i 

bez  żadnych  uraz.  Ale  nie  powinniśmy  mówić  mu,  jak  było 

niebezpiecznie.  

- Chyba tak. - Beth przełknęła ślinę. - Ale może się sam domyślić.  

- To prawda, niewiele uchodzi jego uwagi. Uwielbiam staruszka. 

Kiedy  się  lepiej  poczuje,  zabiorę  go  na  wyprawę  kajakiem.  Góry 

Ozark są piękne. Może chciałby je zobaczyć.  

Łzy  spływały  cicho  po  policzkach  Beth.  Modliła  się,  by  Ernie 

mógł zobaczyć góry Ozark z Alaną i las deszczowy ze swym synem.  

background image

Mike otworzył drzwiczki od strony kierowcy.  

-  No,  skończyliśmy.  Zostawimy  dżipa  tutaj,  jeśli  nie  masz  nic 

przeciwko  temu,  Alano.  Jonas  zaproponował,  że  przyholuje  go  do 

miasta,  ale  myślę,  że  dość  już  dla  nas  zrobił.  Powiedziałem  mu,  że 

zorganizujemy hol rano, jak tylko przestanie padać.  

-  To  mi  odpowiada.  Najważniejsze,  że  wszyscy  żyjemy.  Nie 

obchodzi mnie, co się stanie z dżipem.  

- Trzeba go będzie oddać do warsztatu. W silniku jest piasek.  

- Co to ma za znaczenie?  

-  Racja  -  przytaknął  Mike.  -  Wezmę  od  Jonasa  adres  i  numer 

telefonu,  żebyśmy  mogli  go  znaleźć,  kiedy  wymyślimy,  jak  mu 

podziękować.  

- Może spodobałby mu się witraż? - zasugerowała milcząca dotąd 

Beth.  

Mike uśmiechnął się do niej.  

- Może. Cóż, pożegnam się z nim i ruszamy.  

-  Beth  i  ja  chcemy  wrócić  do  szpitala  i  powiedzieć  Erniemu,  że 

wszystko jest w porządku - odezwała się Alana.  

-  Myślałem,  że  tak  zrobimy.  -  Mike  obrzucił  je  szybkim 

spojrzeniem. - Chociaż kiedy nas zobaczy, pewnie nie uwierzy  w ani 

jedno  nasze  słowo.  Wyglądacie  jak  para  zdechłych  szczurów,  a  ja 

prawdopodobnie nie jestem o wiele atrakcyjniejszy..  

-  Co  takiego?  -  Alana  spojrzała  na  siostrę.  -  Słyszałaś,  co 

powiedział ten pyszałek?  

- Tak. - Beth uśmiechnęła się przez łzy.  

background image

- Słuchaj, Tremayne. - Alana pogroziła mu palcem. - Nie waż się 

myśleć,  że  możesz  być  atrakcyjniejszy  od  sióstr  Nightingale. 

Zrozumiałeś?  

-  Zrozumiałem.  -  Mike,  wciąż  się  śmiejąc,  zamknął  drzwiczki  i 

podszedł do ciężarówki farmera.  

Beth uścisnęła siostrę.  

- Kocham cię, Alano.  

-  Ja  też  cię  kocham.  -  Odsunęła  się  i  spojrzała  na  Beth.  -  Ale 

naprawdę wyglądasz jak zmokła kura.  

- Ty też.  

- Ale Mike wygląda jeszcze gorzej, prawda?  

Beth uśmiechnęła się szeroko.  

-  Prawda.  Zawsze  gorzej  niż  my.  Ponieważ  jesteśmy 

wyjątkowymi, niepowtarzalnymi...  

- Siostrami Nightingale! - zawołały razem.  

Alana i Mike w drodze do szpitala byli w wesołych nastrojach, ale 

Beth robiła się coraz cichsza. Na próżno próbowała wmówić sobie, że 

wszystko jest w porządku.  

-  Hej,  ponuraku.  Wieść  niesie,  że  dobrzy  chłopcy  wygrali  - 

zażartował  Mike,  kiedy  wysiedli  z  furgonetki  i  poszli  w  kierunku 

szpitala.  

Uśmiechnęła się blado.  

- Chyba jestem zmęczona.  

-  Wszyscy  troje  ledwo  żyjemy  -  zauważyła  Alana.  -  Proponuję, 

żebyśmy przed powrotem do domu napili się kawy.  

background image

-  I  to  w  kawiarni  -  dorzucił  Mike.  -  Mam  dość  tego  świństwa  z 

automatu.  Starczy  mi  na  całe  życie.  -  Przepuścił  je  w  drzwiach.  - 

Piękne panie pierwsze.  

-  No,  wreszcie  zrozumiałeś.  Co  znaczy  odpowiednie  szkolenie, 

prawda, Beth?  

- Prawda.  

Mike i Alana przerzucali się żartami, ale Beth była coraz bardziej 

spięta. Wreszcie zbliżyli się do dyżurki. Siedząca tam Judy, ulubiona 

pielęgniarka Erniego, na ich widok uniosła głowę.  

Z  jej  twarzy  Beth  domyśliła  się  wszystkiego.  Przykryła  dłonią 

usta,  chcąc  powstrzymać  szloch.  Judy  podeszła  do  nich.  Patrzyła 

prosto na Mike'a. W ręku trzymała naszyjnik z zęba jaguara.  

- Przykro mi, Mike. Twój ojciec...  

- Nie! - Mike przebiegł obok niej i popędził w głąb holu.  

Beth  pobiegła  za  nim,  a  Alana  na  końcu.  Wpadł  do  pustego 

pokoju,  gdzie  już  zdjęto  pościel  z  łóżka,  po  czym  wypadł  z  niego  i 

podbiegł do Judy.  

- Gdzie on jest? Dokąd go zabraliście?  

Pielęgniarka położyła mu dłoń na ramieniu.  

- Jest... gdzie indziej. Szukaliśmy cię, ale nie byliśmy pewni, czy 

dziś wrócicie, więc...  

- Co to znaczy: gdzie indziej? - Mike patrzył na nią, najwyraźniej 

nie chcąc usłyszeć prawdy.  

Alana  szlochała.  Beth  podeszła  do  Mike'a  i  objęła  go  w  pasie. 

Cały drżał.  

background image

- Chcielibyśmy go zobaczyć, Judy - powiedziała.  

- Oczywiście. Chodźcie ze mną.  

Beth  próbowała  skłonić  Mike'a,  by  poszedł  za  Judy,  ale  on  nie 

ruszył  się.  Zamiast  tego  zaczął  drżeć  jeszcze  bardziej.  Objęła  go 

ramionami  i  trzymała,  aż  drżenie  przeszło  w  szloch.  W  końcu 

przycisnął ją do siebie i ukrył twarz na jej szyi.  

- Nie zostawiaj mnie, Beth - zawołał urywanie. - Nigdy mnie nie 

zostawiaj.  

Ledwie  była  w  stanie  mówić,  ale  wiedziała,  że  on  musi usłyszeć 

jej głos.  

-  Nigdy  -  szepnęła  z  żarem.  -  Kocham  cię,  Mike.  Zawsze  cię 

kochałam i zawsze tak będzie.  

background image

Beth Nightingale uroczyście przyrzekła kochać i wspierać Mike'a 

Tremayne'a  pewnego  ciepłego  październikowego  popołudnia.  Czuła 

przedślubny  niepokój,  zwłaszcza  kiedy  przypomniała  sobie,  że  jej 

przyszły  mąż  przed  paru  laty  uciekł  przed  podobnym  wydarzeniem. 

Ale Mike tym razem nie zdradzał chęci do ucieczki.  

Na  ceremonii  pojawiła  się  większość  mieszkańców  Bisbee,  z 

zaproszeniem  czy  bez.  Beth  zdecydowała,  żeby  wszystko  odbyło  się 

na  powietrzu  w  przystrojonym  wstążkami  i  kwiatami  zakątku 

sympatycznego  parku  przy  Main  Street,  tuż  obok  hotelu  Copper 

Queen, gdzie przygotowano przyjęcie.  

Alana  była  druhną  Beth,  a  drużbą  Mike'a  był  Jack  Nesbitt, 

podobnie jak w pierwszej nieudanej próbie małżeństwa. Mike poprosił 

go,  by  wyświadczył  mu  tę  przysługę  ponownie,  i  obiecał,  że  tym 

razem  wytrwa  do  końca.  Jack,  który  mieszkał  teraz  w  Kalifornii  i 

prowadził  szkółkę  lotniczą,  przyleciał  na  uroczystość  własnym 

samolotem.  

Beth  miała  duży  malowniczy  kapelusz  i  zwiewną  koronkową 

suknię.  Alana  włożyła  suknię  w  odcieniu  królewskiej  purpury.  Mike 

zaskoczył wszystkich, nalegając na smokingi dla siebie i Jacka.  

- Założę się, że to część twojego marzenia - powiedział do Beth.  

Ślub  spełnił  wszystkie  jej  fantazje  z  nawiązką,  począwszy  od 

kwietnych  girland  zwisających  z  drzew,  aż  do  pełnej  dumy  miny 

Mike'a czekającego, aż ona podejdzie zaimprowizowaną nawą między 

rzędami  składanych  krzeseł.  Przysięga  małżeńska  miała  zostać 

złożona  pod  ozdobnym  łukiem,  który  Beth  i  Alana  przyniosły  do 

background image

parku  i  udekorowały  kwiatami.  Z  jednej  strony  łuku  stał  stojak  z 

kutego  żelaza  z  prezentem  ślubnym  Beth  dla  Mike'a  -  okrągłym 

witrażem o nazwie „Pocałunek".  

Beth postanowiła iść nawą sama. Wierzyła, że z każdym krokiem 

będzie  jej  towarzyszył  Pete  po  jednej  stronie,  a  Emie  po  drugiej. 

Wreszcie  opowiedziała Mike'owi i  Alanie o swojej  wizji tamtej nocy 

podczas  burzy  i  wszyscy  troje  zgodzili  się,  że  ich  ojcowie  połączyli 

siły  jeszcze  ten  jeden  raz,  by  pomóc  dzieciom  wyplątać  się  z 

kłopotów.  

Rozległa się muzyka z taśmy i Beth kroczyła powoli  w kierunku 

Mike'a i swego nowego życia. I rzeczywiście, czuła obecność Pete'a i 

Erniego.  Gdy  wzięła  Mike'a  za  rękę  i  stanęła  przed  pastorem,  łzy 

radości płynęły jej po twarzy.  

Mike ścisnął jej rękę.  

- Kocham cię - wyszeptał.  

- Ja też cię kocham - szepnęła z wysiłkiem.  

Ważne słowa zostały wypowiedziane, pierścionek matki wsunięty 

na jej palec i wreszcie znalazła się w mocnych ramionach Mike'a.  

- Na zawsze - szepnął.  

Alana zaczęła wiwatować i zgromadzeni poszli za jej przykładem.  

Mike uniósł głowę i uśmiechnął się do Beth.  

- Pasujemy do siebie, pani Tremayne.  

- Gotów na przyjęcie, panie Tremayne?  

background image

-  Jeśli  nie  ma  innego  wyjścia.  -  Przeszedł  z  nią  nawą  wśród 

życzeń  i  gratulacji.  -  Ale  kiedy  się  rozkręci,  wymkniemy  się  - 

powiedział cicho.  

- Po co? - spytała Beth, rozdając uśmiechy.  

- Nie mogę się doczekać, żeby sprawdzić, co za seksowną bieliznę 

ukrywasz pod tą nobliwą suknią.  

Beth pomyślała o białych jedwabnych fatałaszkach, które tak miło 

ocierały się o jej skórę.  

- Najzwyklejszą pod słońcem.  

- Nie wierzę.  

- Na Boga, myślisz, że jaką kobietą jestem?  

- Taką, jakiej pragnę.  

I Beth wreszcie wiedziała, że to prawda.  

„Cóż,  Pete,  udało  nam  się.  Nie  było  łatwo,  ale  byłoby  marnie, 

gdyby nie my".  

„Na 

to 

wygląda. 

Mike 

Beth 

sprawiają 

wrażenie 

najszczęśliwszych pod słońcem. Nawet Alana promienieje".  

„Pewnie  to  ma  coś  wspólnego  z  tym  Jackiem  jak  mu  tam. 

Wpatruje się w nią jak w obrazek. Ona też na niego zerka".  

„Wiesz,  Ernie,  nie  dziwi  mnie  to.  Na  tamtej  kolacji  po  próbie 

ślubu osiem lat temu Jack się upił, poprosił mnie na stronę i zwierzył 

mi  się.  Zdaje  się,  że  kochał  Alanę  od  lat,  ale  nic  nie  mówił,  bo  była 

dziewczyną Mike'a, a Mike był jego najlepszym przyjacielem".  

„Więc czemu, u licha, siedział cicho, jak Mike zwiał?"  

„Próbował, ale nie chciała mieć z nim nic wspólnego".  

background image

„Teraz to wygląda całkiem inaczej. Siedzi obok niego i flirtuje jak 

szalona.  Zanim  przyjęcie  dobiegnie  końca,  będzie  pił  szampana  z  jej 

pantofelka."  

„Skoro przy tym jesteśmy, Ernie, przyjacielu, podaj butelkę".  

„ Z przyjemnością. Chcesz cygaro? Importowane".  

„Wiesz co, stary? Chętnie zapalę".  

Beth  rozejrzała  się,  czy  goście  dobrze  się  bawią.  Pociągnęła 

nosem. Po czym pochyliła się ku mężowi.  

- Czuję cygaro.  

- Nikt tu nie pali. Zapach musi dochodzić z zewnątrz.  

- To mocny zapach. I pachnie jak... nieważne. Chyba oszalałam.  

-  Nie,  nie  oszalałaś  -  powiedział  cicho  Mike.  -  Ja  też  je  teraz 

czuję.  

Spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich podejrzany ślad wilgoci.  

- Mike, chyba nie myślisz...  

- Tę markę kupował na specjalne okazje. A ta jest właśnie taka. - I 

może  jest  tu,  dzieląc  nasze  szczęście.  -  Wziął  ją  za  rękę  i  splótł  jej 

palce  ze  swoimi.  -  W  końcu  właśnie  zostałaś  moją  żoną.  Cuda 

przydarzają mi się dziś cały dzień.  

- Miło, że tak powiedziałeś. Zacieśnił uścisk.  

-  Mam  jeszcze  coś  w  zanadrzu.  Chodź  ze  mną  do  domu,  to  się 

przekonasz.  

- Teraz?  

- Nie będą za nami tęsknić. A ja tak pragnę zostać z tobą sam na 

sam.  

background image

Beth wsunęła rękę w jego dłoń.  

- Jestem do twojej dyspozycji.  

„Trudno zdobyć te cygara, Ernie?" „Dlaczego pytasz?"  

„Spójrz, dokąd zmierza szczęśliwa para. „Wymykają się!"  

„Jasne.  I  jeśli  się  nie  mylę,  zanim  się  obejrzymy,  będziemy 

potrzebowali kolejnego pudełka cygar".  

„O raju! Wnuki".