background image

 

Junkosiowy szał 

 

 

 

 

 

 

Patikujek :) 

 

background image

Junkosiowy szał 

1. Spotkanie 

 

 
 

Jak ja nie lubię latać samolotami, do tego te zatłoczone lotniska, ludzie 

spieszący się i biegający we wszystkie strony… Ach… A co najgorsze samoloty 

LATAJĄ i to tak wysoko! Gdyby nie to, że nie uśmiecha mi się 15 godzinna 

podróż autokarem na pewno bym się tu nie pojawiła, a do tego ciocia fundowała 

podróż, więc nie mogłam odmówić. No nic, trzeba iść, nie ma co tu tak stać. 

Tylko gdzie może być moja podwózka do domu? Że też zapomniałam się 
wczoraj z 

bratem umówić, przy którym wejściu będzie stał. Mam nadzieję, że 

nie zapomniał, iż ma mnie stąd odebrać. Z tymi tobołkami to trochę ciężko 

byłoby mi do domu wrócić autobusami, na taksówkę nie mam, poza tym za 

drogo by to wyszło.  

O

beszłam całe lotnisko, ale po bracie ani śladu. Jest już 19:00, powinien tu 

być od pół godziny. Trzeba do niego zadzwonić! No tak, bateria mi przecież 

padła. Ja to jednak mam szczęście. Zostaje mi tylko stać przed głównym 

wejściem, mając nadzieję, że wkrótce przyjedzie.  

Nagle 

usłyszałam jakieś dziwne wrzaski. Wiem, że na lotnisku bywa głośno, 

ale to już przesada. Mógłby ktoś zrobić z tym porządek! Wrzaski są coraz 

głośniejsze… Najwidoczniej hałaśliwa grupka zbliża się ku wyjściu – 

pomyślałam i nagle poczułam uderzenie. Było ono na tyle mocne, że 

wylądowałam na walizkach obok mnie, a na mnie jakiś facet. Pozbierał się 
szybko i biegnie dalej. W tym momencie 

zerknęłam w prawo i zobaczyłam na 

ziemi 

swoją komórkę w kilku częściach. Nie! Tylko nie to! Dopiero, co 

wymieniłam ją na nowy model! Nie zostało mi nic innego jak ruszyć za nim. 

Pomimo tego, że bieganie z walizkami nie jest moja mocną stroną, zaczęłam go 

doganiać. Gdy go goniłam wydawał mi się jakiś znajomy, ale to pewnie tylko 

mi się wydawało. Facet, chyba nie był stąd i nie bardzo wiedział gdzie biegnie. 

Pobiegł na tyły lotniska, gdzie na jego nieszczęście był ślepy zaułek, tak też 

jakoś udało mi się go złapać. Chwyciłam go za rękaw i wrzeszczę: 

Człowieku! Nie wiesz, że jak się na kogoś wpada to należy użyć pewnego 

magicznego słowa! – facet próbuje dalej biec, nawet się na mnie nie spojrzał, ale 

ja twardo, nie puszczam rękawa jego kurtki. O nie, nie ujdzie mu to płazem! 

Hallo! Słyszy mnie pan?! Mówcie przecież do pana! Nie dość, że pan na mnie 

wpadł, to jeszcze rozwaliła mi się przez pana komórka. Wypadałoby, chociaż 

„przepraszam” powiedzieć! – dalej zero reakcji. Co z nim jest nie tak? - myślę 

sobie. A ten, nagle odwraca się, łapie mnie za rękę i ciągnie na bok w stronę 

jakiejś stojącej ciężarówki. Ja, jak to ja - nie miałam najmniejszego zamiaru dać 

background image

się gdzieś zaciągnąć bez walki, jednak trzeba chłopakowi przyznać, że ma siłę i 

jakoś mu się to udało. No fajnie – myślałam sobie. Trzeba mi było ścigać tego 

narwanego gościa i drzeć się po nim. Coś czuję, że za chwile to mi dopiero da 
powód do wrzasków… Nie 

wiedziałam co zrobić. Zacząć krzyczeć? W końcu 

jakiś koleś, zaciąga mnie gdzieś w ciemność. Tyle, że takie panikowanie nie 

leży w mojej naturze. Poczekamy co się stanie, najwidoczniej jeszcze nie wie z 

kim zadarł… Gdy byliśmy już za ciężarówką, złapał mnie nagle od tyłu. Jedną 

ręką zakrył mi usta, drugą mocno trzymał w pasie. Zaczęłam się szarpać i 

wyrywać, wtedy zbliżył usta do mojego ucha i szeptem powiedział: 

Cicho… Zaraz cię puszę, tylko bądź przez moment cicho. Błagam… 

Zamarłam… Czego on mógł ode mnie chcieć, dlaczego się chowamy? Do tego 

ten głos… Jakiś taki znajomy, ale nie mogę skojarzyć… No nic, w sumie mogę 

go posłuchać, co mi szkodzi postać chwilę cicho. Tylko mógłby mnie już puścić, 

jakoś niezręcznie się czuję w objęciach obcego faceta. Choć musze przyznać, 

całkiem to przyjemne :P Kiedy tak staliśmy, z daleka było słychać te same 

wrzaski, które wcześniej dolatywały z lotniska. Jakieś piski i krzyki, a ja 

zastanawiałam się, skąd znam głos chłopaka stojącego za mną? Próbowałam się 

lekko przekręcić w jego „objęciach” by móc mu się przyjrzeć, jednak nie bardzo 

potrafiłam. Do tego robiło się już szarawo i tylko katem oka widziałam zarys 

jego twarzy. Miał nietypowy kolor skóry, a kiedy go goniłam, zauważyłam, że 

ma niezłą fryzurę (znaczy dłuższe, czarne włosy) i całkiem niezłą budowę ciała. 

Nie widziałam jak na razie jego twarzy, ale miałam na to coraz większą ochotę. 

Staliśmy tak jeszcze chwilę, do czasu, aż wrzawa ucichła. Zaczęłam 

przypuszczać, że pewnie to jacyś jego kumple, a on stara się przed nimi 

schować. W końcu mnie puścił, a ja zdałam sobie sprawę, że pomimo tego, iż 

mnie już nie trzyma, dalej stoję do niego przytulona plecami. Poczułam, że się 

uśmiecha. Odskoczyłam jak oparzona, odwróciłam się i zamarłam. Już 

wiedziałam skąd znam ten głos i kogo mi przypominała cała jego postać. Jak 

mogłam nie poznać od razu? Te włosy, budowa ciała… a teraz jeszcze te oczy i 

uśmiech. Pomyślałam, że zaraz zemdleję. Niemożliwe! To nie może być on. Co 
on 

robiłby w Polsce, do tego na lotnisku w Pyrzowicach? 

Lee Jun Ki!? – 

wrzasnęłam jak nienormalna. Ten od razu znów mnie złapał i 

zakrył mi usta. 
Cicho – 

powiedział i ciągnął dalej troszkę łamaną polszczyzną – Jak będziesz 

się tak drzeć, to usłyszy cię zaraz całe lotnisko, a ja będę musiał znów uciekać, 

tyle, że nie bardzo mam już gdzie! 

Stałam jak wryta i się na niego gapiłam. Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć 

temu, co widzę. To niemożliwe, żeby on tu był! Jak?! Dlaczego?! Miałam 

ochotę skakać, piszczeć i wrzeszczeć. Chyba pierwszy raz w życiu rozumiałam 

te szalejące fanki, kiedy ktoś znany pojawiał się w miejscu publicznym. Na całe 

szczęście, mój rzadko działający móżdżek włączył się w odpowiedniej chwili. 

Przypomniał mi, moje własne słowa, jak to obiecywałam sobie nie raz, że nigdy 

w życiu w obecności idola nie zachowam się jak typowa „psycho-fanka”. W 

background image

końcu to też zwykły człowiek, który po prostu miał trochę więcej szczęścia w 

życiu ode mnie. Jednak dalej stałam i wpatrywałam się w niego. 

Po chwili, gdy nie dochodziły nas już żadne odgłosy przeczesującego lotnisko 

tłumu fanek, Jun Ki odezwał się pierwszy: 

Jak widzę, ja nie muszę ci się przedstawiać? – zapytał. - Zdaje się, że już mnie 

rozpoznałaś, o czym chyba pół lotniska się dowiedziało, gdy krzyknęłaś – i 

uśmiechnął się pokazując rządek swoich bielusieńkich ząbków. Ja zrobiłam się 

czerwona, no może nie czerwona, bo nie mam w zwyczaju tego robić, ale 

gdybym miała pewnie właśnie paliłabym się ze wstydu, więc powiedzmy, że się 

speszyłam (co jest dość delikatnym określeniem mojego stanu w tamtej chwili). 

Nie wiedziałam co powiedzieć, natomiast on ciągnął dalej: 
- Ale 

może tak ty mi się przedstawisz? Miło by było wiedzieć, jak ma na imię 

pierwsza osoba, która zamiast się cieszyć na mój widok, szarpie mnie i się 

wścieka, w końcu nie zdarza mi się to zbyt często
W tym momencie, 

przypomniałam sobie, dlaczego ja tu jestem i czemu go 

goniłam. I nie zwracając uwagi na to, iż to przecież jest mój ulubieniec – Lee 

Jun Ki, cała złość wróciła na nowo. 

To nie istotne jak mam na imię! Nie goniłam cię z tymi walizami – tu 

wskazałam na swój bagaż – po to, żeby urządzać sobie z tobą pogawędki! – ja to 
chyba nie jestem typowym przedstawicielem polskiego narodu, gdzie u mnie ta 

słynna polska gościnność? Zamiast się grzecznie przywitać, wściekam się na 
przybysza

. No dobra, trzeba się uspokoić. 

Dobrap

rzepraszam, że się tak wściekam. Mam ciężki dzień po prostu. 

Zacznijmy od początku. Jestem Patrycja. – Wyciągnęłam dłoń w jego kierunku, 

on odpowiedział tym samym. 

Nie ma sprawy, rozumiem, co znaczy mieć ciężki dzień – powiedział, dalej 

trzymając moją dłoń.  

Wierzę 

Tak w ogóle, wspominałaś coś o tym, że zniszczyłem ci telefon? Bardzo za to 

przepraszam. Nie zrobiłem tego specjalnie, po prostu nie miałem dzisiaj sił na 
spotkanie z tymi wszystkimi

i fanami. Nie spodziewałem się, że jestem aż tak 

znany nawet w Polsce

Przyjechałem tutaj na sesję zdjęciową i miałem nadzieję, 

że uda mi się ją w spokoju zrobić a może nawet trochę odpocząć, ale chyba nie 

będę miał tyle szczęścia. – W tym momencie zaczął dzwonić jego telefon. 

Popatrzył na mnie. 
Odbierz – 

powiedziałam – To pewnie ważne.  

Tak też zrobił: - Hallo? Tak już przyleciałem… Wiem… Wiem, że miałem czekać 

przy głównym wejściu, ale nie dało rady. Gdzie jestem…? Eee...?! – Spojrzał na 

mnie wyczekująco. 

Na tyłach lotniska, na parkingu dla dostawców – odparłam. 

Na tyłach lotniska, na parkingu dla dostawców – powtórzył. Kiedy tak 

rozmawiał, doszło do mnie, że nie miałam pojęcia, iż on po polsku potrafi 

mówić?! No to ci niespodzianka. – OK, OK. zaraz tam będę – zakończył 

background image

rozmowę i włożył telefon do kieszeni. Stałam dalej, nie bardzo wiedząc, co 

powiedzieć czy zrobić. Chyba pierwszy raz w życiu brakowało mi słów. On 

pierwszy przerwał ciszę. 

Dzwoniła osoba, która zajmuje się mną w Polsce. Prosiła, żebym przyszedł na 

postój taksówek, ten na uboczu. Wiesz gdzie to jest? – S

pytał. 

Chyba tak, ale nie jestem pewna czy tej osobie chodzi o ten postój, o którym 

myślę, ale chodźmy, zobaczymy. – Ruszyliśmy. 
Specjalnie prow

adziłam go wszystkimi zauważonymi przeze mnie zakamarkami, 

nie chciałam wpaść na szalejące gdzieś po lotnisku grupy jego fanek. Szliśmy, a 

ja nawet nie zdając sobie z tego sprawy, cały czas przyglądałam się Junki’emu. 

Wyglądał dokładnie tak jak we wszystkich swoich filmach, czy na zdjęciach. 

Piękne, lśniące, długie czarne włosy, delikatna cera i oczy... Te jego piękne, 

skośne oczęta. Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę on, że idzie koło mnie jak 

jakiś znajomy. Nie! Muszę się przestać gapić! – myślałam. W tym momencie on 

spojrzał na mnie, uśmiechnął się i odezwał: 

Co mi się tak przyglądasz, aż tak dziwnie wyglądam? Tylko nie mów, że zaraz 

zamierzasz też zacząć skakać i piszczeć, bo kolejny raz nie zniosę tego dzisiaj

Nie, nie!!! Skądże! Po prostu ja... Szukam różnic – rzuciłam szybko – No wiesz, 

sprawdzam czy rzeczywiście jesteś taki sam jak w filmach czy teledyskach. 
I co stwierdzasz? 
- ... 

że jesteś dokładnie taki sam – dodałam z uśmiechem.

 

 

W tym momencie, z piskiem opon zatrzymał się przed nami czarny samochód. 

Wyskoczył z niego jakiś obcy facet i ładuje Junki’ego do środka. Na początku 

się wystraszyłam, że go porywają czy coś, ale zaraz zdałam sobie sprawę, iż 

spieszą się po prostu, by nikt nie zobaczył, do jakiego samochodu wsiada mój 
idol. Drzwi zat

rzasnęły się i samochód z piskiem opon ruszył. Ja trochę 

skołowana, bo ani „cześć”, ani żadnego „do widzenia” nie usłyszałam. Jednak 

kilka metrów dalej samochód zatrzymał się i opuszczono tylną szybę, przez 

którą dostrzegłam wystawioną głowę Junkosia. Zawołał mnie, więc podeszłam. 

Wręczył mi małą kartkę złożoną na cztery. 

Tu masz mój numer, zadzwoń jutro po południu, umówimy się, co dalej z twoją 

komórka. To do usłyszenia – powiedział z uśmiechem na ustach i odjechał. 

A ja stałam tak dalej, z wyciągniętą ręką, a w niej kartką. Zastanawiam się, czy 

przypadkiem nie miałam jeszcze szeroko otwartych ust, ale mam nadzieje, że 

nie. W głowie kłębiła mi się myśl: „Mam numer telefonu Junkiego! Nie wierzę! 

A może podał mi jakiś fałszywy? No, ale po co by miał to robić, mógł przecież 

wcale mi go nie podać!... Mam numer telefonu Junkosia!!!” Tanecznym 
krokiem z

aczęłam kierować się w stronę głównego wejścia, aby poczekać na 

brata, a po głowie dalej biegały mi w kółko te same myśli.  

Kiedy zbliżałam się w tamtym kierunku, już z daleka widziałam sylwetkę 
mojego brata

. W końcu przy takim wzroście, nie da się go nie zauważyć, kiedy 

wystaje jakieś 20 cm nad innych ludzi. Podeszłam, zabrał mój bagaż i spakował 

do samochodu. Nie odezwał się do tej pory ani słowem, przeczuwałam, że coś 

background image

jest nie tak. Jednak wolałam nie pytać, by nie psuć sobie mojego cudownego 
humoru... 

Pojechaliśmy do domu... 
 

 

 

By Patikujek :)