MARGIT SANDEMO
ZAGINIONY
Z norweskiego przełoŜyła
MAGDALENA STANKIEWICZ
POL - NORDICA
Otwock 1998
ROZDZIAŁ I
Jaka cicha letnia noc! Mrok nadawał wojskowym barakom niezwykły charakter,
rozmywał ich kontury, tak jakby zaraz miały się rozpłynąć w nieruchomym powietrzu.
David odruchowo odgarnął z czoła gęste popielatoblond włosy. W sali chorych
palenie było zabronione, wyszedł więc na zewnątrz. Stał na schodach, próbując się uspokoić
po nieoczekiwanej pobudce. Krzyk strachu brzmiał jeszcze w jego uszach.
Ta łagodna jasna noc obudziła w nim intensywną tęsknotę za domem, za Norwegią, za
niepowtarzalną atmosferą północnych letnich nocy. Oczywiście Francja była cudownym
krajem i czuł się tu jak u siebie w domu, ale wychował się w Norwegii, spędził tam
dzieciństwo i pierwsze lata młodości. Tam teŜ została jego matka i rodzeństwo. Tutaj
mieszkał tylko jego stryj, z którym nigdy tak naprawdę się nie zgadzał.
Wyjazd do Francji na studia - czyŜ nie było to marzeniem większości młodych ludzi?
A David de Saint - Colombe posiadał ku temu wszelkie moŜliwości: francuskie nazwisko z
księgi rodów szlacheckich i wpływowego stryja w ParyŜu, który zapisał go na studia
medyczne na uniwersytecie. Rodzina chciała, aby David został lekarzem, a on sam nie miał
nic przeciw takiej propozycji.
Dzięki studiom David nigdy nie myślał o słuŜbie wojskowej. Ale powołanie do
wojska przyszło pewnego dnia nagle i niespodziewanie. Początkowo sądził, Ŝe to jakaś
potworna pomyłka, stryj jednak szybko wyprowadził go z błędu. UŜywając wzniosłych słów,
wygłosił wykład o obowiązku i zaszczycie, jakim jest obrona ojczyzny. CzyŜ David nie był
obywatelem francuskim po swoim ojcu? I czyŜ nad Europą nie wisiała groźba wojny? Czy
Francja nie potrzebowała wszystkich zdolnych do słuŜby męŜczyzn, czy nie zauwaŜył
powszechnej mobilizacji?
Tak, David musiał się z tym zgodzić. W owym roku, 1914, atmosfera w Europie była
niezwykle napięta. David przerwał więc swoje prawie ukończone studia medyczne i
przywdział mundur.
Jego niebieskie oczy zwęziły się, kiedy przebiegł wzrokiem dziedziniec i posępne
koszary. W głębi duszy nienawidził tego wszystkiego! Nie był materiałem na Ŝołnierza, nigdy
nie mógłby nim być. Od razu mianowano go oficerem - ze względu na wykształcenie
automatycznie został porucznikiem i nic na to nie mógł poradzić. Uparcie jednak trwał przy
swoim: przy pracy w lazarecie, która jako jedyna interesowała go w słuŜbie wojskowej.
Chciał takŜe jakoś wypełnić przymusową przerwę w studiach. Ostatecznie zwycięŜył.
Rodzina musiała uznać, Ŝe nigdy nie uda się uczynić z niego ambitnego Ŝołnierza.
Jean - Pierre’owi znowu śnił się koszmar. Był na razie jedynym pacjentem w
polowym szpitalu. Załamanie nerwowe. To ostatnia rzecz, jakiej moŜna by się spodziewać po
tym człowieku. Niski, krępy Jean - Pierre swój niewielki wzrost rekompensował arogancją i
zuchwalstwem. OdwaŜniejszego niŜ on nie znalazłoby się w całym oddziale. Jean - Pierre
naleŜał do urodzonych bohaterów wojennych, takich, którzy wycinają rysy na kolbie karabinu
na oznaczenie kaŜdego zabitego nieprzyjaciela i dostają odznaczenia za odwagę na polu
bitwy. Jean - Pierre Ŝałował z pewnością, Ŝe Francja nie bierze udziału w Ŝadnej wojnie. To
niepojęte, Ŝe taki człowiek w ogóle posiada nerwy.
David ponownie odgarnął do tyłu spadające na czoło włosy. Papieros zaczął parzyć
mu czubki palców, więc rzucił niedopałek i przydeptał butem na cementowych schodach.
Jean - Pierre gardził nim, David wiedział o tym. Nazywał go pupilkiem tatusia. Cokolwiek
niesprawiedliwie, poniewaŜ ojciec Davida zmarł wiele lat temu. Nie kaŜdy automatycznie
staje się złotym młodzieńcem tylko dlatego, Ŝe otrzymał szlacheckie nazwisko i trochę
pieniędzy do własnej dyspozycji. Ale Jean - Pierre myślał schematycznie jak rzadko kto.
„WyŜsze sfery to warstwa snobów, którzy dbają tylko o forsę”. Koniec i kropka!
Ktoś stanął z tyłu w drzwiach niczym ogromny cień czyhającego zła. David nie musiał
się oglądać, Ŝeby wiedzieć, kto. Poczuł, jak mu ciarki przechodzą po plecach, nie chciał się
odwracać. Nie dość Ŝe miał pod swą opieką tego nieszczęsnego Jean - Pierre’a, to w dodatku
był tu jeszcze Marc le Fey, najbardziej tajemniczy Ŝołnierz w kompanii. Marc nie przyszedł
porozmawiać, David wiedział o tym. Jego intrygujący asystent stał tylko oparty o framugę
drzwi, samotny, zamknięty w swym milczeniu.
Człowiek zwykle obawia się tego, czego nie rozumie. Wszyscy w jednostce trzymali
się więc z dala od Marca le Fey, obserwowali go z respektem pomieszanym ze strachem,
szeptali za plecami przedziwne historie, które stawały się tym bardziej niesamowite, im dalej
były powtarzane. Nikt właściwie nie wiedział nic o tym człowieku, o tym, co kryło się za
nieustanną wrogością w jego lodowato szarych oczach.
Jedynie David wiedział nieco więcej. Pamiętał moment przybycia Marca do
garnizonu. Przywieziono go jak jakieś zwierzę, zamkniętego i skrępowanego. Dano mu broń,
lecz on cisnął ją na ziemię i za nic nie chciał wziąć do ręki. David zobaczył jeszcze coś, co
przyprawiło go o dreszcze - nadgarstki Marca z głębokimi bliznami po rzemieniach lub
łańcuchach. A jego plecy! Trudno by zliczyć, ile razów otrzymał w swoim Ŝyciu ten
człowiek. Inni Ŝołnierze juŜ pierwszego wieczoru nie chcieli spać z nim w jednej Sali,
obawiali się siły jego mięśni i niemej nienawiści.
Francja jednak potrzebowała kaŜdego męŜczyzny zdolnego do słuŜby wojskowej,
zamiast więc wsadzić Marca le Fey do aresztu lub po prostu zwolnić z obozu pracy,
dowództwo ofiarowało go „w prezencie” Davidowi. Teraz pełnił funkcję asystenta w szpitalu,
gdzie otrzymał osobny kąt do spania. Być moŜe przełoŜeni liczyli teŜ na to, Ŝe łagodne
usposobienie Davida będzie miało na tego dziwaka dobry wpływ?
David zacisnął wargi. Nic na tym świecie nie mogło mieć jakiegokolwiek wpływu na
Marca le Fey!
Współpraca między nimi układała się właściwie w bardzo dziwny sposób. PrzewaŜnie
Marc wykonywał polecenia Davida, zachowując całkowitą obojętność, czasami tylko jego
oczy płonęły nienawiścią. Davidowi nigdy się nie udało dowiedzieć, co napełniało takim
gniewem tego człowieka, i, mimo Ŝe nie chciał się do tego przyznać, śmiertelnie się go bał.
David minął w drzwiach Marca, rzucając tylko krótko:
- Chodź.
Szare oczy męŜczyzny zwęziły się pod gęstymi, czarnymi brwiami, ale nic nie
powiedział. Weszli do Sali chorych. Stało tam pięć pustych łóŜek, starannie zaścielonych, na
szóstym w skotłowanej pościeli spał Jean - Pierre.
David lekko trącił pacjenta w ramię.
- Jean - Pierre! Obudź się!
ś
ołnierz odwrócił się oszołomiony i spojrzał nieprzytomnym, przeraŜonym wzrokiem.
Jęknął jeszcze ze strachu, na wpół pogrąŜony w swym dławiącym śnie.
- David de Saint - Colombe? Co tu robisz?
- Jesteś w szpitalu. Coś ci się śniło.
- Ech, idź do...
Pospolita twarz, nie odpychająca, ale teŜ niezbyt sympatyczna, wyraŜała niechęć.
Chory odwrócił się do ściany.
- Musisz wziąć tabletkę - powiedział David stanowczo. - Twoje nerwy są zbyt napięte.
- Nic mi nie jest - odparł Jean - Pierre z naciskiem. - A poza tym nie chcę więcej tego
ś
wiństwa, którym mnie szpikujecie. To i tak nic nie pomoŜe.
- A moŜe papierosa? - spytał David ostroŜnie.
Pacjent odwrócił się gwałtownie i spojrzał podejrzliwie.
- PrzecieŜ tu nie wolno palić.
- Zdarzają się czasami wyjątki - uśmiechnął się David. - Proszę! wyświadczysz mi
przysługę, jeŜeli weźmiesz, bo postanowiłem skończyć z paleniem. Proszę bardzo!
Jean - Pierre z wahaniem wyjął papierosa drŜącymi palcami, David podał mu ogień.
Przez chwilę zaciągali się dymem w milczeniu. Jean - Pierre rzucił niespokojne spojrzenie w
stronę Marca, który stał przy oknie zwrócony do nich plecami. Jakby rozumiejąc, Ŝe jego
obecność jest niepoŜądana, Marc le Fey wyszedł po chwili do innego pokoju.
- MoŜe chciałbyś porozmawiać? - spytał cicho David.
Nagle Jean - Pierre stał się czujny. Usta wykrzywił mu grymas pogardy.
- Psycholog - amator, początkujący księŜulek, co? - I dodał arogancko: - Nie ma o
czym gadać.
- A jednak. Taki człowiek jak ty nie załamie się nerwowo z byle powodu. Musisz
pozbyć się tego balastu, Jean - Pierre, musisz uporządkować swoje Ŝycie i teraz masz szansę.
MoŜesz być pewien, Ŝe twoich słów nie powtórzę nikomu. Sądzę, Ŝe będzie ci lŜej, jeŜeli
częścią swoich kłopotów podzielisz się z innymi.
- Gadanie - odparł tamten niepewnie. - A nawet jeŜeli to zrobię, to dlaczego akurat z
tobą? Jesteś chyba ostatnim, który by mnie zrozumiał. Ty, z twoimi pieniędzmi i stryjem, i
całą tą bandą snobów. Chowasz się w tym szpitalu, bo nie chcesz wziąć broni do ręki! Co z
ciebie za męŜczyzna?
David zmarszczył czoło. RóŜnili się jak noc i dzień, mimo to uwaŜał, Ŝe musi
wyjaśnić przyczynę koszmarów dręczących Jean - Pierre’a.
- Mam własne poglądy i myślę, Ŝe trwanie przy nich wymaga takŜe pewnej odwagi.
Byłoby mi o wiele łatwiej postępować tak, jak nakazuje dowództwo. Nie moŜna jednak
działać wbrew swym zasadom. Po prostu nie nadaję się na Ŝołnierza. Ale nie o mnie mieliśmy
rozmawiać, lecz o tobie. Musi chyba istnieć jakieś wytłumaczenie twoich koszmarnych snów?
Zostałeś tu przeniesiony, poniewaŜ chłopaki z twojej Sali nie mogli przez ciebie spać.
Tabletki na dłuŜszą metę niczego nie załatwią. Co ci się śni?
David nie otrzymał odpowiedzi. Jednak opór Jean - Pierre’a zaczął słabnąć, pacjent
wahał się, więc David czekał.
- Czy masz jeszcze papierosa? - spytał po chwili Jean - Pierre.
David podał mu następnego.
Tamten zapalił i głęboko się zaciągnął.
- Czy potrafisz dochować tajemnicy?
- Naturalnie - zapewnił David.
Znowu zapadła cisza. Jean - Pierre nie wiedział widocznie, od czego zacząć.
- Dlaczego mówisz po francusku z takim dziwnym akcentem?
- PoniewaŜ przez prawie całe Ŝycie mieszkałem w Norwegii. Moja matka jest
NorweŜką.
Jean - Pierre spojrzał na Davida podejrzliwie, jak gdyby uwaŜał go za szpiega, lecz
widocznie w końcu uznał, Ŝe skoro Norwegia jest neutralnym krajem, to nic mu nie grozi.
Uczynił ruch w stronę drzwi.
- A ten kryminalista...?
- Marc? Nie ma go.
- No dobrze. Czy zdarzyło ci się kiedyś, by jakiś sen ciągle powracał? Noc w noc?
- Tak, jeŜeli coś oznaczał.
- No, ale mój sen niczego nie oznacza - przerwał mu Jean - Pierre. - Ja w ogóle nie
wierzę... - Zamilkł i westchnął smutno. - Śni mi się dwoje oczu, Davidzie - podjął po chwili. -
Najbardziej niezwykłych oczu na świecie. Stają się coraz większe i większe. Kryje się w nich
Ŝ
al i rozczarowanie całego świata. Nie mogę się od nich uwolnić!
Ukrył twarz w poduszce, waląc bezsilnie pięścią w łóŜko.
- A więc kogoś zawiodłeś? - spytał David łagodnie. - Dziewczyna?
Jean - Pierre uspokoił się. Odetchnął.
- Tak, ale to nie to, o czym myślisz. Nic między nami nie zaszło. Nic. Krótkie,
niezwykłe spotkanie, tylko tyle. Była przecieŜ dzieckiem.
Krótkie spotkanie? JakŜe mogło aŜ tak poruszyć tego cynicznego człowieka?
- Zacznij od początku. A więc skrzywdziłeś dziewczynę. Ale... opowiedz moŜe
najpierw o sobie.
- Hm... cóŜ mogę powiedzieć o sobie? Nie mieszkam w luksusowej willi, nie mam...
- Daruj to sobie! - przerwał mu ostro David. - Marudzisz i marudzisz w kółko o tych
swoich kompleksach.
- Kompleksach! Ja? - najeŜył się Jean - Pierre. - UwaŜaj, co mówisz! No, dobrze. W
cywilu pracuję w ogrodnictwie. Jako praktykant. Mam ojca, matkę i tak dalej. Lubię motory i
gorzałkę od czasu do czasu. Mam dziewczynę, z którą się związałem. Inez. Powinieneś ją
zobaczyć!
Zakreślił w powietrzu jej kształty.
- A więc zostawiłeś „dziewczynę z oczami” dla tej Inez?
- Nie, nie - zaprzeczył Jean - Pierre. - To zupełnie nie tak!
David popatrzył w sufit, pod którym smugi dymu unosiły się w lekkim tańcu.
- Czy wreszcie opowiesz tę historię?
- To nie Ŝadna historia. Tylko krótki epizod. ChociaŜ bardzo tajemniczy. Wybraliśmy
się w pewną niedzielę na wycieczkę do północnej Francji, mój przyjaciel, Inez, no i ja, i moja
sympatia, rozumiesz? Jechaliśmy do ciotki przyjaciela. Inez była wtedy z nim, ale od razu
zauwaŜyłem, Ŝe się mną interesuje. I naturalnie zakochałem się na śmierć!
- A co z twoją dziewczyną?
- Ech, nic. Jest teraz z moim kolegą. Wymieniliśmy się dziewczynami.
- Wspaniale - skomentował sucho David. - I co dalej?
- Miejscowość nazywała się Croix - sur - les - Collines. Wszyscy chcieli koniecznie
zwiedzić kościół. Ja nie znoszę takich zabytków i zamiast tego wybrałem się na spacer.
Rozmyślałem o Inez i... Zaszedłem dość daleko, dotarłem na szczyt wzgórza i zobaczyłem
tam ogromny kamienny krzyŜ. Potem znowu wszedłem do lasu. Nagle znalazłem się na
polanie. Ty byś pewnie powiedział, Ŝe jest cudowna, dla mnie była nieciekawa. Jednak
panował tam dziwny nastrój. Sądzę, Ŝe to za sprawą światła księŜyca wszystko wydawało się
takie tajemnicze. Dokładnie jak w powieści grozy, z gęstą mgłą i temu podobnymi, wiesz, tuŜ
przed pojawieniem się potwora. Kiedy więc zobaczyłem, Ŝe ktoś wychodzi spomiędzy drzew,
nawet nie byłem zaskoczony. Najpierw myślałem, Ŝe to rusałka albo zjawa, ale potem się
zorientowałem, Ŝe to dziewczyna w białej koszuli nocnej z długimi, rozwianymi włosami.
Wpadła prosto na mnie. Musiała się potwornie przestraszyć, bo tylko pisnęła z przeraŜeniem,
kiedy złapałem ją za ramię. „Spokojnie, panienko, nie zjadam małych dziewczynek na
kolację”, powiedziałem. Na początku z trudem łapała oddech, ale wkrótce udało mi się
uspokoić to pisklątko. Była naprawdę ładną młodziutką dziewczyną, lecz nie dla mnie,
oczywiście. Ani teŜ dla ciebie. Na takie faceci z twojej klasy nawet nie spojrzą albo tylko
wykorzystują i znikają. Ze wsi, wiesz. Wydawała się taka czysta i świeŜa jak nowo narodzone
dziecko. Oczy jak gwiazdy, krągłe policzki, a jaki uśmiech, chłopie!
Jean - Pierre zgasił papierosa. Echo jego słów brzmiało jeszcze w gęstniejącym
powietrzu. David wstał i otworzył okno. Dym z papierosów wolno wypełzał w jasną noc.
- A więc to jest ta „dziewczyna z oczami”?
- Tak. Te przeklęte oczy prześladują mnie wszędzie!
Otarł czoło, na którym David dostrzegł krople potu:
- To była naprawdę dziwna młodziutka istota - mówił dalej Jean - Pierre w
zamyśleniu. - Zazwyczaj dziewczyny kojarzą mi się tylko z jednym. Ale z tą mogłem
porozmawiać. Spytała, kim jestem, i powiedziałem jej wszystko. No, moŜe niezupełnie, nie
wspomniałem o Inez, bo z dziewczynami trzeba uwaŜać, nawet jeŜeli nie są jeszcze dorosłe, a
ta wprost poŜerała mnie oczami. Potrafiła nakłonić mnie do rozmowy. Nie, ty tego nie
rozumiesz.
- Jednak rozumiem - zapewnił łagodnie David. - Umiała słuchać, prawda?
Rzeczywiście interesowało ją to, co mówiłeś. Rzadko spotyka się takich ludzi.
- No właśnie. Inez nie potrafi słuchać. W pośpiechu rzuca nerwowo jakąś uwagę i
sięga po puderniczkę. Ale do rzeczy. To dziewczę... Kiedy odkryłem przed nią całą swoją
duszę, Ŝe tak powiem, wtedy przypomniałem sobie, jak bardzo się przeraziła na początku.
Zapytałem więc, kim jest i co tu robi. Wtedy uchwyciła się mocno mego ramienia, aŜ
poczułem się trochę zakłopotany, i patrząc na mnie tymi swoimi oczami, zaczęła błagać i
zaklinać: „Proszę nas stąd zabrać, monsieur Jean - Pierre, mnie i mojego brata! ChociaŜ
kawałek drogi, nie będziemy sprawiać kłopotu, obiecuję! Oni nas śledzą, chcą nas
skrzywdzić, próbowaliśmy uciekać, ale oni są wszędzie!”
Jean - Pierre przeŜywał całą sytuację od nowa.
- Zastanawiałem się, czy ci „oni” w ogóle istnieją. Sprawiała wraŜenie
rozhisteryzowanej. Jedyne, co mogłem z niej wydobyć, to Ŝe „oni” porwali jej młodszego
brata. Nie mogła uciec, mówiła, bo z pewnością by ją zabili.
Jean - Pierre przerwał i próbował oddychać spokojniej.
- Z początku jej nie wierzyłem, ale cały czas powtarzała swoją prośbę oraz, Ŝe „oni” są
niebezpieczni. Ich przywódca nazywał się chyba Lasalle lub jakoś tak. W końcu obiecałem
beztrosko, Ŝe ich ze sobą zabiorę. Jezu, jak się ucieszyła! Ale nie mogła przecieŜ wyjechać w
koszuli nocnej i koniecznie musiała zabrać ze sobą brata. Uzgodniliśmy więc, Ŝe spotkamy się
za dwie godziny w tym samym miejscu. Davidzie, wtedy naprawdę chciałem dotrzymać
obietnicy. Uległem chyba temu tajemniczemu nastrojowi.
- A potem?
Westchnął głęboko i ciągnął dalej udręczony:
- Potem moja dziewczyna i kolega nie chcieli ze mną rozmawiać. Twierdzili, Ŝe coś
zaszło między mną a Inez. Była to i prawda, i nie. Więc kiedy Inez zaproponowała, Ŝebyśmy
jak najszybciej wracali we dwoje do domu, byłem tak podniecony, Ŝe zapomniałem o
dziewczynie z lasu. AŜ do następnego ranka, kiedy to byliśmy juŜ w ParyŜu, nie myślałem o
Madeleine.
- Tak miała na imię?
- Tak. Wtedy jednak znajdowaliśmy się juŜ wiele kilometrów od tego miejsca, był
jasny dzień i po prostu uznałem historię opowiedzianą przez Madeleine za wytwór jej
wybujałej wyobraźni.
Jean - Pierre uniósł się na łokciu i mówił dalej:
- Ale potem, kiedy Inez mi spowszedniała, rozmyślałem o Madeleine. Często!
Jego twarz wykrzywił grymas.
- Widziałem ją, Davidzie, jak tam stoi, trzymając brata za rękę... i czekała na mnie. A
ja nigdy nie przyszedłem! Do diabła! - Bezsilny uderzył pięścią w łóŜko. - A jeśli jej historia
była prawdziwa! Pomyśl tylko, Davidzie!
David nie odpowiedział. Sama opowieść Jean - Pierre’a niespecjalnie go poruszyła, o
wiele więcej mówiły gwałtowne reakcje pacjenta.
- Nigdy nie udało mi się zapomnieć o Madeleine, Davidzie. Podobała mi się,
rozumiesz. Była taka ufna i... Zawsze, kiedy czuję się przygnębiony, myślę o tej nocy i wiem,
Ŝ
e Madeleine potrafiłaby mnie zrozumieć. Jest to dla mnie pewnego rodzaju pociechą. Byłoby
pociechą, gdybym nie zachował się tak podle wobec niej.
Na pozór obojętnie, lecz z drŜeniem w głosie, dodał:
- Jest tak, jak mówiłem, Ŝadnego punktu zaczepienia. Nie wiem juŜ, czy to prawda,
czy nie.
David wyjrzał na zewnątrz. Światło poranka przedzierało się przez korony brzóz,
odkrywając brzydotę baraków. Z pomieszczenia obok dochodził odgłos stąpania cięŜkich
Ŝ
ołnierskich butów. To Marc le Fey chodził tam i z powrotem.
- Jednego moŜesz być pewien, Jean - Pierre - stwierdził David. To zdarzyło się
naprawdę i myślę, Ŝe dziewczyna niczego sobie nie wymyśliła. Bardzo mocno to przeŜywasz.
- Wiesz, nie chciałem skrzywdzić tego dziecka!
- Dwojga dzieci - poprawił go David. - Brata takŜe. Czy zresztą była dzieckiem? Coś
mi mówi, Ŝe to dorosła dziewczyna.
- Hm, moŜliwe, ale nie miała w sobie nic z dorosłości. Trudno ocenić, ale sądzę, Ŝe to
dziecinna osiemnastolatka.
- Wiesz, podejrzewam, Ŝe się w niej zakochałeś.
- W Madeleine? Nigdy! Nie jest w moim typie. Ale, do licha, polubiłem ja. Po
bratersku.
David spojrzał na swego pacjenta.
- Sądzę, Ŝe jedyny sposób na pozbycie się wyrzutów sumienia, to pojechać tam i
spróbować naprawić swój błąd. Jedź i sprawdź, co się z nią stało.
Jean - Pierre się Ŝachnął.
- Wtedy za podróŜ płacił mój kolega. W tej słuŜbie nie zarabia się aŜ tyle!
- Mam nadzieję, Ŝe niedługo dostaniemy urlop. Pojadę tam z tobą. O pieniądze nie
musisz się martwić. Czuję się za ciebie odpowiedzialny, a poza tym ta historia wzbudziła
moją ciekawość. Zgoda?
- Jesteś chyba niespełna rozumu!
- Nie chcesz?
- A jakŜe, do diabła, strasznie chciałbym tam znowu pojechać. Bóg jeden wie, jak
bardzo! Ale...
- MoŜemy wziąć mojego bugatti.
- Bugatti? Samochód?
Jean - Pierre gwałtownie wyskoczył z łóŜka, Ŝe zaplątał się w pościel i runął jak długi
na podłogę. Kiedy, wściekle przeklinając, zdołał się wreszcie wyswobodzić, spojrzał na
Davida rozradowany.
- Na co czekamy? Kiedy wyruszamy?
David uśmiechnął się trochę kwaśno.
- Bogactwo nie jest takie złe, kiedy moŜna z niego korzystać, co?
- Bugatti! - wyszeptał Jean - Pierre. - Ten nowy, mały sportowy model? Nie? Ale ten
duŜy teŜ jest rekordowo szybki. Bugatti! Inez powinna go zobaczyć! Myślisz, Ŝe moglibyśmy
zabrać Inez? Nie, zresztą nie. Nie bierzemy jej!
Los jednak sprawił, Ŝe stało się inaczej. PodróŜ Davida i Jean - Pierre’a musiała zostać
odłoŜona.
- Chcę do domu, do mamy!
- Tak, kochanie, wiem o tym.
- Kiedy będziemy w domu, Madeleine?
- Wkrótce, braciszku, juŜ wkrótce.
Jednak w głosie dziewczyny nie było przekonania, tylko ledwie wyczuwalny strach,
którego nie udało jej się całkowicie ukryć. Siedzieli obok siebie na łóŜku w pięknym pokoju
duŜej posiadłości. Kiedy dni spędzone w całkowitym odosobnieniu zamieniają się w tygodnie
i miesiące, pryskają wszelkie nadzieje i pozostaje tylko dławienie w gardle.
Usłyszała pukanie do drzwi. Dla Madeleine był to sygnał, Ŝe przyniesiono tacę z
jedzeniem. Drzwi otworzyły się i stanął w nich męŜczyzna o wyzywającym spojrzeniu.
Chłopiec nigdy go nie widział.
Ale Madeleine widywała go wielokrotnie. Znała właściwie wszystkich, którzy
mieszkali w posiadłości. Madeleine, choć prosta dziewczyna, nie była wcale głupia.
Wiedziała, co to oznacza. Prześladowcy nie bali się pokazywać jej swych twarzy, bo i tak nie
będzie miała okazji Ŝadnego z nich zdemaskować.
- Spójrz, ile pyszności dostaliśmy! - zawołała z udawaną radością do chłopca. - Chodź
i siadaj przy stole!
Sama ledwie napoczęła jedzenie. Spojrzała w górę na niewielki skrawek nieba
widoczny przez zasłonięte okno. Czy juŜ nigdy nikt tu się nie zjawi, Ŝeby ich uratować?
O, nie, szlachetni ksiąŜęta na wspaniałych koniach istnieją tylko w bajkach. Jean -
Pierre? Musi o nim zapomnieć!
Gdzie się podziały jej dziewczęce marzenia o Ŝyciu wypełnionym miłością i radością?
CzyŜ nie dość juŜ zaznała goryczy? Czy nie dostanie od losu nic więcej, niŜ tylko pełne
zakazów dzieciństwo i zbyt szybko przerwana młodość?
Dla niej i dla chłopca nie było Ŝadnego ratunku, wiedziała o tym. Poprzednia
opiekunka próbowała ucieczki... Madeleine pamiętała jeszcze strzał i ciszę, jaka potem
zapadła. O innym groŜącym jej niebezpieczeństwie starała się nie myśleć. Wiedziała jednak,
Ŝ
e najwaŜniejszy z przetrzymujących ich tu ludzi (to pewnie on nazywał się Lasalle) miał
wyjechać dziś wieczorem. Wówczas pilnujący jej i chłopca straŜnicy zostaną sami. Madeleine
słyszała, o czym chichocząc szeptali między sobą. Od czasu do czasu zerkali na nią
poŜądliwie.
Przełknęła dławienie w gardle i szybko otarła oczy.
- Oj! - roześmiała się niepewnie. - Widziałeś? Dostaliśmy na deser cytrynowy budyń!
Nagle oboje zaczęli nasłuchiwać. Gdzieś w głębi domu rozległy się krzyk i pośpieszne
kroki. Z oddali dochodził nieznany, dziwny odgłos.
- Co to? - zdziwiła się Madeleine.
- Wołają, Ŝe ktoś obcy tu nadchodzi, nie mogę zrozumieć dokładnie, co mówią. I Ŝe
posiadłość się pali!
Madeleine przytuliła do siebie chłopca. Słyszała swoje i jego serce, bijące mocno ze
strachu.
David otrzymał list od swojego stryja z ParyŜa:
Mój kochany bratanku!
Słyszałem, Ŝe wszystkie urlopy zostały wstrzymane. Ale odwagi, to jeszcze niczego
nie oznacza! Pisała Twoja matka, martwi się o Ciebie. Odpisałem jej i uspokoiłem ją. Niemcy
nigdy nie wtargną do Francji, nie odwaŜą się, nasza granica na wschodzie jest dobrze
zabezpieczona! Tutaj pogoda jest wspaniała. Odwiedziłem niedawno mojego przyjaciela
ministra. Nie dość Ŝe ma tyle zmartwień, związanych z wiszącą nad krajem groźbą wojny, to
na dodatek jego ukochany chrześniak został uprowadzony, prawdopodobnie dla okupu. Świat
jest naprawdę okrutny! Wysłałem Twój najlepszy garnitur do pralni, był w okropnym stanie -
moje psy zbyt jawnie okazywały Ci wyrazy swej sympatii, naprawdę mi je rozpuściłeś...
Trzeciego sierpnia 1914 roku Niemcy wkroczyli niespodziewanie do neutralnej Belgii
i po trwających około dwu tygodni zaciętych walkach dotarli do północnej granicy Francji.
Na to Francuzi zupełnie nie byli przygotowani; granicę z Belgią uznawano za granicę pokoju
i nie pobudowano tu odpowiednich umocnień jak na granicy z Niemcami. Francuskie pociągi
wojskowe, pełne Ŝołnierzy i broni, gnały na północ dzień i noc, jednak Niemcy nieubłaganie
parli naprzód, paląc i niszcząc za sobą wszystko. Wydawało się, Ŝe nic nie zdoła ich
zatrzymać.
W samo centrum tego piekła trafił David ze swoim szpitalem polowym, który ciągle
się przenosił, podąŜając za wojskiem. Pomoc musiała dotrzeć tam, gdzie toczyły się
najbardziej zacięte walki. Niestety, przesuwały się one coraz bardziej na południe, ku sercu
Francji. Oddziały niemieckie opanowały juŜ tereny połoŜone na północ od rzek Somme i
Aisne. Był to górski region z rozrzuconymi tu i ówdzie niewielkimi wioskami. Ich
mieszkańcy, spokojni chłopi, musieli ponosić konsekwencje decyzji moŜnych tego świata,
odpowiedzialnych za tę wojnę.
David leŜał na trawie przed wejściem do lazaretu. Właściwie mógłby to być cudowny
letni wieczór, jednak on tego nie dostrzegał. Widział tylko gęsty dym, snujący się nad polem
bitwy, cięŜki, ołowianoszary dym na tle pomarańczowoczerwonego nieba. David
odpoczywał. Nie miał siły podnieść choćby ręki. Przez cały dzień i noc, i jeszcze jeden
straszny dzień wynosił rannych spod kul. Starał się ich jakoś opatrzyć na miejscu, Ŝeby
zdąŜyli trafić na stół operacyjny w namiocie. Teraz musiał zrobić sobie przerwę, inaczej
zasnąłby przy noszach.
Słyszał krzyki bólu i strachu tych, którzy jeszcze nie zostali ewakuowani. Niemcy
takŜe mieli wielu rannych, ale Davidowi zabroniono się nimi zajmować. Dowódcom łatwo
było rozkazywać. Nie musieli biegać z noszami pośród poszkodowanych, nie słyszeli ani nie
widzieli okaleczonych Ŝołnierzy...
Trudno nie popadać w rozgoryczenie! Nasze siły ponownie zostały rozbite, myślał
David. Niemcy zdobyli jeszcze jeden kawałek francuskiej ziemi, Ŝołnierze się wycofywali.
Manewr strategiczny, tak to chyba nazywano.
Kolejni ranni... Sanitariusze w największym pośpiechu wnosili ich do namiotu. Spod
wpół przymkniętych powiek David obserwował jednego ze swych pomocników, silnego,
nieugiętego i nieprzeniknionego męŜczyznę, od którego chyba nigdy się nie uwolni. Marc le
Fey pracował tak samo długo jak David, ale nie okazywał najmniejszych nawet oznak
zmęczenia. Twarz miał czarną od ziemi i błota, błyszczały w niej tylko niezwykle jasne oczy i
białe zęby. Marc le Fey był bardzo przystojny, ale wrogość, jaką okazywał otoczeniu,
sprawiała, Ŝe nikt nie myślał o nim w ten sposób. W ciągu miesiąca wspólnej pracy David
usłyszał z jego ust nie więcej niŜ dziesięć słów. Tak naprawdę unikali się nawzajem, na ile to
tylko było moŜliwe.
Kilka razy doszło między nimi do spięć. Działo się tak wówczas, kiedy David
wydawał Marcowi polecenia zbyt ostrym tonem. Przekonał się wtedy, jak intensywną
nienawiść ten człowiek tłumił w sobie, i później juŜ uwaŜał na słowa, trzymając się od Marca
moŜliwie najdalej. David starał się w dowództwie, by uwolniono go od kłopotliwego
pomocnika, ale odpowiedziano mu tylko: „Trudno, jesteśmy w potrzebie i musimy brać
wszystkich, których nam przysyłają”.
Jeden z lekarzy zawołał Davida do środka. Z zaczerwienionymi oczami, wyczerpany i
brudny powlókł się więc do namiotu.
- Ktoś cię wzywa.
- Mnie?
- Mówi, Ŝe musi z tobą porozmawiać.
David ruszył w ślad za lekarzem przez przepełniony namiot do baraków robotniczych,
przekształconych w prowizoryczne sale chorych. Wszędzie leŜeli ranni, panował zaduch nie
do wytrzymania i nieustannie rozlegały się jęki.
- Kto to jest? - spytał David.
- Nie pytaj mnie! - rzucił lekarz przez ramię. - Teraz nie rozpoznałaby go chyba nawet
jego własna matka. O, jest tutaj. Proszę bardzo!
Lekarz wrócił na salę operacyjną. Przed Davidem leŜał człowiek, cały obandaŜowany,
i tylko dzięki wąskiej szparze pozostawionej na usta moŜna było się domyślić, Ŝe pod
opatrunkiem znajduje się Ŝywa istota. PoniewaŜ ranny nie mógł go widzieć, David usiadł na
brzegu łóŜka i dotknął ramienia pacjenta.
- Nazywam się David de Saint - Colombe. Dlaczego mnie wołałeś?
Spod bandaŜy wydobyło się kilka niezrozumiałych słów. David przysunął się bliŜej i
poprosił o powtórzenie.
Z wielkim wysiłkiem męŜczyzna powiedział coś trochę wyraźniej.
- Jean - Pierre? - spytał David zaskoczony. - Czy to naprawdę ty? Przyjacielu, co
mogę dla ciebie zrobić?
Jean - Pierre wyszeptał z trudem:
- Jesteśmy... prawie na miejscu.
- Na miejscu? - spytał David. - Masz na myśli Croix - sur - les - Collines?
- Rozpoznałem... to miasto. KrzyŜ... na szczycie... tu na górze.
- Co ty mówisz, Jean - Pierre? CóŜ za ironia losu!
- Odszukaj Ma...
- Nie musisz nic więcej mówić, spróbuję ją odnaleźć. Jak tylko wydostaniemy się z
tego piekła, znajdę ją. A wygląda na to, Ŝe na froncie juŜ się uspokaja.
Ranny prosił niecierpliwie:
- Dziś! Dziś!
Zmęczenie dokuczało jak piasek pod powiekami.
- Dziś? - powtórzył David. - W jaki sposób mógłbym...
- Chcę... ją jeszcze zobaczyć! Muszę poprosić ją o... przebaczenie. Muszę się
upewnić... Ŝe ma się dobrze. Ona mnie potrzebuje.
David chciał zaprotestować, właściwie nic przecieŜ nie wiedział o tym niewyraźnym
cieniu, który był jakoby Ŝywą Madeleine. Ale brakło czasu na dyskusje.
- Obiecaj! - prosił uparcie Jean - Pierre. David słyszał w jego głosie determinację i
strach. - Obiecaj!
Stłumił westchnienie.
- Obiecuję.
ObandaŜowany ranny się uspokoił.
- Zaopiekuj się nią... Davidzie!
- Będę o nią dbał.
David ostroŜnie klepnął Jean - Pierre’a po ramieniu, po czym wstał i wrócił do
lekarza.
- W jakim jest stanie?
Doktor wzruszył ramionami.
- śadnych szans. Przyniósł go tu twój ponury pomocnik. Nie rozumiem, po co
przywlókł tego biedaka, ale jakoś go poskładaliśmy, przedłuŜając jego cierpienia. Nic więcej
nie moŜemy zrobić.
Od wejścia rozległy się podniesione głosy.
- Nowe oddziały Niemców! Nasi odpowiadają ogniem. Zaraz znajdziemy się w
samym środku bitwy!
Lekarz nie krył zaskoczenia.
- PrzecieŜ tu juŜ nie ma się o co bić, został tylko szpital polowy!
Ktoś odpowiedział z goryczą w głosie:
- Utkniemy w samym środku tego bagna, nie ma Ŝadnej wątpliwości. I to niebawem!
Lekarz przymknął oczy i westchnął głęboko.
- A więc ewakuujemy się! Lecz tylko sam diabeł wie, dokąd. Chyba on tu dowodzi.
W ciągu następnej godziny w obozie panowało całkowite zamieszanie. Rannych
wywoŜono na wszystkim, co tylko miało koła, baraki opustoszały, namiot został zwinięty.
Dookoła wybuchały granaty, świszczały kule, huk dział przybliŜał się coraz bardziej.
Ambulans, w którym ułoŜono Jean - Pierre’a, dosięgła seria strzałów, pojazd zapalił
się i eksplodował. Marc le Fey, znajdujący się w pobliŜu, upadł odrzucony siłą wybuchu.
David został trafiony w głowę. Pocisk wykosił mu włosy długą linią nad uchem i
powalił na ziemię; mózg wydawał się palącym piekłem bólu.
- PomóŜcie mi! - zawołał David. - Weźcie mnie ze sobą!
Nikt nie słyszał. Nikt nie miał na to ani czasu, ani dość siły. David leŜał zupełnie sam
na rozoranym pociskami i wybuchami polu. On, który wyniósł tylu rannych z pola bitwy.
Teraz o Madeleine nie wiedział juŜ nikt...
Marzył o nocy i śmierci. O nocy, która mogłaby go ukoić, i o śmierci, która mogłaby
go wyzwolić, dać mu nieskończony spokój.
Madeleine. Musi odnaleźć Madeleine!
Glina pod palcami? Palce czepiały się krwistoczerwonych maków i trawy zmieszanej
z błotem. Ręce sięgnęły odrobinę dalej, próbował przesunąć się do przodu.
Ziemia w ustach.
Nie mogę. JuŜ nie mogę.
Chyba krzyknął. Lecz nikt nie odpowiedział, nikt oprócz innych potrzebujących
pomocy. Nic nie mógł dla nich zrobić.
Trawa pod kolanami, czysta, świeŜa trawa? Madeleine... Musi odszukać Madeleine...!
Niejasno David zdał sobie sprawę z tego, Ŝe znalazł się w innym miejscu.
Ktoś mu pomógł!
- Zostaw mnie - wymamrotał. - JuŜ nie mogę!
Był na wpół nieprzytomny z bólu i niemal ślepy z powodu krwi, która spływała na
oczy. Krew? Czyjeś ramię obejmowało go i podtrzymywało... Cieknąca po twarzy krew nie
była jego własną.
David nie był w stanie myśleć.
- Madeleine! - To jedyne, co udało mu się wymówić. - Obiecałem... muszę odnaleźć...
Potykał się i upadał, ciągle podtrzymywany przez owo silne ramię pełzł na kolanach,
w górę, w stronę lasu pora stającego wzgórze.
Wiedział, co się działo tam na dole. Widział to juŜ przedtem. Niemcy krąŜyli pośród
pobojowiska i dobijali tych, którzy jeszcze pozostali przy Ŝyciu...
Davidowi udało się uniknąć śmierci.
Nagle dostrzegł pierwsze drzewa. Oparł się o pień wielkiego dębu, potem osunął na
ziemię. Przez dłuŜszą chwilę siedział bez ruchu, zupełnie wyczerpany. Potem wytarł twarz i
szyję.
- JuŜ... nie mogę - szepnął. Ból rozsadzał mu głowę. Cały świat rozpłynął się w
czarnej nieświadomości.
ROZDZIAŁ II
Wieczór zaczynał ustępować miejsca nocy. Powietrze było przesycone zapachem
wojny - tak trudnym do opisania i tak szczególnym.
David otworzył piekące oczy. Na najbliŜszym wzniesieniu ujrzał pradawny kamienny
krzyŜ, który odcinał się na tle nieba.
Croix - sur - les - Collines? „KrzyŜ na wzgórzu” z opowieści Jean - Pierre’a?
Madeleine i jej młodszy brat...
Czy rzeczywiście dotarł na miejsce? Nie, stare krzyŜe i figury Chrystusa moŜna we
Francji często spotkać.
Gdyby tylko mógł zebrać myśli, rozumować jasno i logicznie!
Jean - Pierre mówił, Ŝe wszedł do lasu. JeŜeli krzyŜ jest tym, o którym opowiadał, to
gdzieś tutaj powinna przebiegać ścieŜka... O, jest.
Nie, nie ma czasu na wyzwalanie dziewic z niewoli! Musi znaleźć ludzi i poprosić o
pomoc, zanim się wykrwawi.
Nareszcie jakaś rozsądna myśl! Widocznie dochodzi do siebie.
Miasteczko? Zniknęło. Zwały dymiących jeszcze ruin to wszystko, co pozostało z
miejsca, w którym mieszkała ciotka kolegi Jean - Pierre’a. Co się z nią stało? A gdzie był
teraz sam Jean - Pierre? A szpital polowy? MoŜe on, David, przeŜył jako jedyny? Okolica
wydawała się całkiem wymarła. Pod niebem zasnutym dymem o barwie Ŝelaza panowała
zupełna cisza.
Ta dziewczyna, Madeleine... Musiała przyjść z jakiegoś domu w lesie lub pod lasem.
A więc tu niedaleko powinni być ludzie.
To jedyna nadzieja Davida.
Ale zaraz! W jaki sposób się tu dostał? Krwawiące ramię, które go podtrzymywało...
Kim był jego nieznany wybawca?
David rozejrzał się dokoła. W pobliŜu ani Ŝywej duszy. Ale czyŜ, nie słyszał szeptu:
„Muszę sprowadzić pomoc”?
Wstał na chwiejnych nogach i zaczął iść wzdłuŜ ścieŜki. Nagle dostrzegł ślady krwi.
Małe i niewyraźne prowadziły od drzewa do drzewa. Pnie równieŜ były zabarwione na
czerwono od zakrwawionych rąk, szukających tu oparcia...
ś
aden ptak nie śpiewał w tym zasnutym dymem lesie, kiedy David z trudem posuwał
się naprzód. Tak, to z pewnością ta ścieŜka, po której szedł Jean - Pierre, jeŜeli to w ogóle
było tutaj. Wkrótce David znalazł się na polance.
Dotarł na właściwe miejsce!
RównieŜ teraz księŜyc rzucał blade światło. ŚcieŜka wiodła dalej w głąb lasu. David
łudził się, Ŝe prowadziła do domu Madeleine lub do innych ludzi.
Miał teŜ nadzieję, Ŝe wojna tu nie dotarła...
Chyba leŜał jakiś czas nieprzytomny, bo kiedy ponownie spojrzał w górę, księŜyc
zmienił nieco swoje połoŜenie. Czuł, Ŝe traci siły, rana przestała wprawdzie krwawić, ale
upływ krwi musiał być znaczny. Podejrzewał teŜ, Ŝe prawdopodobnie doznał silnego wstrząsu
mózgu.
Nie potrafił juŜ utrzymać się w pozycji stojącej, lecz jego wola Ŝycia była niezłomna.
Posuwał się do przodu na czworakach, choć często ramiona załamywały się pod nim i musiał
odpoczywać.
Ale jego myśli były teraz bardziej jasne i to dodawało mu sił.
Niespodziewanie ujrzał przed sobą jakąś przeszkodę. Mur? Tak, to był mur, ścieŜka
prowadziła właśnie do drzwi w tym murze. CzyŜby jakieś tylne wejście?
Drzwi wisiały na zawiasach, na wpół otwarte. David dotarł do nich, przytrzymał się i
wstał. OstroŜnie zajrzał przez małą bramę.
A jednak wojna zawitała i tutaj...
Zawiedziony David patrzył na ruiny tego, co kiedyś musiało być duŜą posiadłością.
Kilka osmalonych kominów, tu i ówdzie resztki ścian... W tym domu nie mógł nikt mieszkać.
Mimo wszystko David nie zamierzał się poddać. Przedostał się przez bramę, z
wielkim wysiłkiem ominął ruiny i po dłuŜszej chwili, wypełnionej bólem i cierpieniem, dotarł
do głównej bramy. Kiedy ponownie znalazł się w lesie, odczuł ulgę. Prowadziła tędy szeroka
droga. Las nieco się przerzedzał, widocznie za drzewami kryła się kolejna polana. I wtedy po
prawej stronie David ujrzał przed sobą światło. W tej samej chwili potknął się o coś leŜącego
na ziemi. Pochylił się. To człowiek, Ŝołnierz.
- A więc dalej nie dotarłeś, kolego - szepnął do siebie. - W kaŜdym razie gorąco ci
dziękuję!
Próbował dojrzeć twarz męŜczyzny, pokrytą zaschniętą krwią i ziemią, ale księŜyc
skrył się właśnie za drzewami.
Puls nieznajomego był wyczuwalny, choć bardzo słaby. David przetoczył rannego pod
drzewa, okrył mchem i gałęziami i postawił przy nim manierkę z wodą.
W tej samej chwili światło księŜyca przedarło się przez korony drzew i oświetliło
leŜącego. David zadrŜał.
- Marc le Fey?
To ostatnia rzecz, jakiej by się spodziewał. Człowiek, który tak bardzo go nienawidził!
- Zaraz wrócę - mruknął w nadziei, Ŝe mówi prawdę, i powlókł się dalej.
Wkrótce potem przystanął, uchwyciwszy się kurczowo drzewa. Stał tak i patrzył na
dwa domy, dwie wspaniałe wille połoŜone blisko obok siebie. Wydawało mu się, Ŝe dalej
znajdowały się jeszcze inne zabudowania, ale nie miał co do tego pewności.
Jeden z domów był oświetlony. W drugim budynku, noszącym wyraźne ślady
zniszczeń, panowała ciemność.
David próbował zebrać myśli, co wcale nie było łatwe. W głowie huczało mu tak,
jakby tysiące diablików od środka tłukło w nią z zapałem. Potrzebował pomocy, z tego
jednego zdawał sobie sprawę. Nie podobało mu się jednak to światło, które zapalono tak
odwaŜnie. PrzecieŜ wszystkie domy w czasie wojny starannie zaciemniano! Nie wiedział, kto
tu mieszka, Francuzi czy Niemcy. Druga willa była chyba pusta.
David przedostał się do zaciemnionego domu, na szczęście zamek w drzwiach był
wyłamany. Przeczołgał się przez zimny marmur - podłogę w holu, jak zgadywał. Czerwone i
Ŝ
ółte kręgi nieprzerwanie wirowały mu przed oczyma. Nie mogę tu zostać, muszę znaleźć
jakieś miejsce, Ŝeby się ukryć, pomyślał. Zaraz potem głowa opadła mu na marmurową
posadzkę i zapadł w głęboki sen.
Chwilami docierały do niego szepty, ciche, podniecone głosy, które sprzeczały się ze
sobą. Ktoś go podniósł... Ciągnął po podłodze. To boli, chciał zaprotestować, ale nie mógł
wykrztusić nawet jednego słowa.
Szepty dały się słyszeć ponownie. Coś przytknięto do jego suchych warg, coś
miękkiego i chłodnego. Instynktownie wypił trochę, przełykając z trudem.
Ciało miał rozpalone jak w gorączce. Delikatne ręce uniosły mu głowę z poduszki.
Skąd się tu wzięła? Na jego ranę połoŜono piekący kompres.
Ktoś obmył mu twarz, ręce, kark... Posłyszał szept: „Musi pan coś zjeść, Ŝołnierzu!”
Potem wszystko na powrót stało się ciszą i ciemnością. Długą, długą ciszą.
Po jakimś czasie David się obudził.
LeŜał na prowizorycznym łóŜku w jakimś nieduŜym pokoju. Nie było tu miejsca na
nic więcej niŜ jego posłanie i kilka krzeseł. Obok, na podłodze, stała miska z jabłkami i
kawałkiem kiełbasy oraz szklanka z wodą.
David dotknął swej głowy i wyczuł trochę poplątany bandaŜ.
Po kilku nieudanych próbach stanął wreszcie na nogi. Zaczął od sprawdzenia drzwi.
Były zamknięte. Czy został uwięziony?
Dostrzegł jeszcze jedne drzwi, mniejsze. Opierając się o ścianę, ruszył w tamtą stronę.
Drzwi prowadziły do niewielkiej toalety. Wisiało w niej lustro.
Na widok własnego odbicia David się cofnął. Miał zapadnięte oczy i był blady jak
ś
ciana. I kimkolwiek był ten, kto go umył, nie zrobił tego zbyt dokładnie.
Być moŜe półmrok panujący w tym pomieszczeniu czynił go tak bladym i obcym?
Zarówno tu, jak i w jego pokoju przydymione, barwione szyby utrudniały dostęp światła.
Na półce pod lustrem leŜała brzytwa, znalazł takŜe wodę do mycia, ręcznik i mydło.
Jest jeszcze we mnie odrobina Ŝycia, pomyślał, uśmiechnąwszy się krzywo, skoro
mam ochotę umyć się i ogolić.
Spędził w łazience chyba całą wieczność, zmył zakrzepłą krew, ogolił się i poprawił
bandaŜ. Z pewnością nie pielęgniarz zakładał ten opatrunek! Przy okazji David obejrzał ranę
na swojej głowie. Była długa, nie wyglądała dobrze.
Często musiał siadać i odpoczywać, drŜały mu ręce i nogi. I kiedy wreszcie skończył
toaletę, łóŜko okazało się najcudowniejszym miejscem, do którego moŜna było wrócić.
Zasnął natychmiast.
Jakiś cięŜki mebel odsunięto spod drzwi do jego pokoiku. Ktoś włoŜył klucz do zamka
i ostroŜnie go przekręcił. David lekko uchylił powiek, Ŝeby cokolwiek zobaczyć.
Do pokoju wśliznął się chłopiec w wieku około dziesięciu lat. Wątły, ciemnowłosy, o
szczupłej twarzy, naleŜący do tego typu dzieci, które szachy i lekcje gry na pianinie
przedkładają nad szalone zabawy z rówieśnikami. Wystraszył się, kiedy zauwaŜył, Ŝe
jedzenie zniknęło, a Ŝołnierz jest umyty i ogolony. Chciał uciec, ale David mocno schwycił go
za nadgarstek.
- Zaraz zawołam słuŜbę - pisnął malec z przeraŜeniem w oczach. - Claude’a i Gerarda,
i mojego ojca, i...
- Nic ci nie zrobię - próbował uspokoić go David. - Chcę tylko wiedzieć, kim jesteś i
co to za dom. Czy to ty mi pomogłeś?
- Tak. Całkiem sam.
David spojrzał na chłopca z niedowierzaniem.
- Ale wcześniej z kimś rozmawiałeś?
- Nie, nie było tu nikogo oprócz mnie.
No cóŜ... David podziękował za pomoc i spytał, czy moŜe obejrzeć dom.
Oczy chłopca ponownie się rozszerzyły.
- Nie! Nie, Ŝołnierzu, tego panu nie wolno!
- Dlaczego nie? Kiedy przyszedłem, dom wyglądał na opuszczony. Jest spalony i
częściowo zburzony.
- To nic nie szkodzi. Mieszkamy tu wszyscy razem. Jesteśmy uzbrojeni.
- Wierzę w to, poniewaŜ mój pistolet zniknął - stwierdził David. - Jak się nazywasz?
- Mi... August.
- Kłamiesz - rzekł David. - Chciałeś powiedzieć coś innego. Michel?
Mimo energicznych zaprzeczeń oczy dziecka zdradzały, Ŝe David zgadł.
- Dlaczego trzymasz mnie w zamknięciu?
Chłopiec obejrzał się przez ramię, jakby chciał sprawdzić, czy ktoś za nim nie stoi.
- Proszę nie pytać, Ŝołnierzu!
- Michel, potrzebuję lekarza, Ŝeby opatrzył moją ranę.
Chłopiec potrząsnął głową. Zacisnął usta mocno i zdecydowanie.
- Ranę trzeba oczyścić i zeszyć, zanim będzie za późno, i załoŜyć nowy, czysty bandaŜ
- nalegał David.
Wiedział, Ŝe to konieczne. Gorączka wciąŜ nie ustępowała. Nagle pociemniało mu w
oczach.
Kiedy się ocknął, chłopca nie było, a drzwi zostały zamknięte.
Po raz pierwszy dotarła do Davida brutalna prawda: samotny, bezradny, znalazł się z
dala od swojego domu w Norwegii, a jego szanse, by ponownie zobaczyć rodzinę, równały
się niemal zeru. Pomyślał o matce... rodzeństwie, o Sissi, swej bliźniaczej siostrze. Ona i
David byli w dzieciństwie nierozłączni. Dziwna, ekscentryczna Sissi! W ostatnich latach
dochodziło między nimi do nieporozumień. On dorósł, stał się powaŜnym, odpowiedzialnym
męŜczyzną, a odpowiedzialność nie stanowiła akurat najmocniejszej strony Sissi.
Wielokrotnie dał się ponieść emocjom z powodu jej egoizmu i dziecinnej beztroski. Ale teraz
tak bardzo za nią tęsknił! A myśl, Ŝe nigdy juŜ jej nie ujrzy, doprowadzała go do rozpaczy!
Mniej więcej w tym samym czasie stryj Davida otrzymał list z dowództwa sił
zbrojnych:
Przypadł nam przykry obowiązek zawiadomienia Pana, Ŝe porucznik David de Saint -
Colombe został uznany za zaginionego w bitwie nad północną granicą Francji...
Teraz stryj musiał przekazać tę smutną wiadomość do Norwegii, do matki Davida.
Coś twardego i kanciastego leŜało pod materacem. David sięgnął tam i wyciągnął
niewielką ksiąŜkę, zniszczoną od częstego wertowania. Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, Ŝe
to czyjś dziennik. W normalnych okolicznościach nigdy nie przyszłoby mu do głowy
naruszać prywatność innego człowieka, ale teraz, oszołomiony, działał bez zastanowienia.
Otworzył na pierwszej stronie. Widniała tam data 14 maja 1911 roku. Ponad trzy lata temu.
Okrągłe, niewyrobione pismo:
Kochany pamiętniku!
Tak trudno jest znaleźć coś, co warto by tu zanotować! Nie wiem, o czym pisać. Nie
istnieje przecieŜ nic...
Dostałam cię dzisiaj od Lucille na piętnaste urodziny. Dobrze cię schowam, Ŝeby nikt
do ciebie nie zaglądał...
Potem następowało kilka stron zawierających banalną dziewczęcą paplaninę,
najwidoczniej autorka usilnie próbowała znaleźć coś godnego zanotowania. Nie pisała teŜ
codziennie. AŜ nareszcie w tonie opisu pojawiło się pewne oŜywienie:
To bardzo trudne być najstarszą spośród jedenaściorga rodzeństwa! Matka i ojciec
nigdy nie są ze mnie zadowoleni, mimo Ŝe staram się jak mogę.
3 czerwca: Ojciec znowu mnie uderzył, a mama była dla mnie surowa. Nie rozumiem,
dlaczego, przecieŜ nic nie zrobiłam. Tylko na chwilę się zatrzymałam w drodze do domu,
Ŝ
eby porozmawiać z Emile. Dlaczego nagle nie wolno mi juŜ rozmawiać z chłopcami? Matka
nazywa mnie grzesznicą i kaŜe iść do kościoła się wyspowiadać. Z czego?
6 czerwca: Dzisiaj matka mnie uderzyła. Jeszcze mam czerwony ślad na policzku.
Bardzo płakałam. Była zła, poniewaŜ stanęłam przed lustrem i rozpuściłam włosy tak jak
Lucille. Ty grzesznico! krzyczała. Nie wolno mi przez tydzień wychodzić z domu.
15 sierpnia: Muszę dzisiaj napisać. Jestem taka szczęśliwa! Kiedy rano poszłam po
mleko i chleb, widziałam nieznajomego chłopca! Był taki piękny, miał białą koszulę. Spojrzał
na mnie i to było takie niezwykle, takie przyjemne!
16 sierpnia: Musiał dziś wyjechać, był tu tylko przejazdem, juŜ go więcej nie
widziałam...
10 lutego 1912 roku: DuŜo czasu upłynęło od ostatniego zapisu w pamiętniku. Tyle się
wydarzyło. JuŜ nie jestem wesoła. Wiem, Ŝe jestem grzeszną istotą, tak mówią matka i ojciec,
poniewaŜ często śmieję się bez powodu. śycie wcale nie jest zabawą. Teraz muszę zawsze
ubierać się na czarno. Wiem takŜe, Ŝe męŜczyźni są niebezpieczni. Chłopcy teŜ. Miłość jest
zła! Nie wiem, czym jest miłość, być moŜe czułam to trochę, kiedy ten nieznajomy chłopiec
spojrzał na mnie ostatniego lata. Muszę o tym zapomnieć...
Przestałam tęsknić. Kiedyś strasznie tęskniłam za czymś pięknym i wspaniałym, co
dopiero miało się wydarzyć. Teraz wiem, Ŝe to grzech.
Jestem taka smutna.
4 września: Co za obrzydliwość! Nigdy więcej nie pójdę na próbę chóru kościelnego!
Ten paskudny męŜczyzna stal za mną i gładził mnie po plecach, a ja nie mogłam się odsunąć.
Nigdy więcej tam nie pójdę!
1 stycznia 1913 roku: Wszystko jest dla mnie zbyt trudne! Dlaczego świat jest taki
cudowny, jeŜeli me moŜna się nim cieszyć? Moje rodzeństwo dorasta i sprawia wraŜenie, Ŝe
jest zadowolone z surowego Ŝycia w naszym domu. Wkrótce moi bracia i siostry staną się
tacy sami jak rodzice. MoŜe tylko ja jestem dziwna? Wczoraj wyciągnęłam ręce do ognistego
wschodu słońca i śmiałam się ze szczęścia, Ŝe istnieje coś tak pięknego. A moja siostra, ona
ma szesnaście lat, spojrzała na mnie surowymi oczami matki i spytała, czy spotkałam moŜe
jakiegoś chłopaka. Opowiedziała matce, jak się zachowywałam, i musiałam prosić Boga o
przebaczenie. Ale Bóg na pewno mnie rozumie. PrzecieŜ to z powodu Jego wschodu słońca
byłam taka szczęśliwa. Ciągle mam ogromne poczucie winy, gdyŜ nigdy do końca nie
potrafię zgasić w sobie tej radości, tej tęsknoty za wolnością, za czymś...!
17 czerwca: Emile mnie pocałował. To było straszne, okropne! Teraz wiem, co to jest
grzech, i Ŝadnemu chłopcu juŜ nigdy nie pozwolę tego zrobić. Szorowałam i szorowałam
policzek, w który mnie pocałował, ale tego nie da się zmyć. Matka i ojciec mają rację,
wszystko, co się dzieje pomiędzy kobietą a męŜczyzną, jest nieczyste. Dzisiaj się
spowiadałam. Teraz jestem silna, teraz znam swoją drogę i wiem, Ŝe to, za czym tęskniłam,
jest nic nie warte.
Potem następowały opisy mało waŜnych zdarzeń z Ŝycia młodej wiejskiej
dziewczyny. David szybko przerzucał kolejne kartki, aŜ wreszcie natrafił na fragmenty o
bardziej dramatycznej wymowie.
Grudzień 1913 roku: Jak matka i ojciec mogli mi to zrobić? PrzecieŜ
podporządkowałam się ich woli, zaczęłam patrzeć na świat ich oczami, ale tego juŜ za wiele!
Jest przecieŜ taki stary i obmierzły, boję się go, wlepia we mnie oczy, jakby chciał mnie
połknąć. Ja go nie chcę, nie chcę!
26 marca 1914 roku: Pomyśleć tylko, Ŝe jestem w ParyŜu. Czy to nie wspaniale? Sama
nie mogę w to uwierzyć! Czuję się taka wolna. Jest mi teŜ trochę smutno, bo nigdy juŜ nie
wrócę do domu, ale matka i ojciec muszą przecieŜ zrozumieć, Ŝe nie mogłam wyjść za tego
okropnego człowieka. A teraz, kiedy ci dobrzy ludzie wzięli mnie do siebie na słuŜbę, rodzice
powinni być zadowoleni. Zapowiedzieli jednak, Ŝe jeŜeli pojadę do tej rodziny, to juŜ nigdy
więcej nie będę mogła wrócić do domu, poniewaŜ ściągnęłam na nich hańbę we wsi.
Jest wiosna, nie wiem, jaki to dzień. Znaleźliśmy się w jakimś duŜym domu. Boję się.
Michel jest ze mną, ale jego opiekunka zniknęła. Wiem, co się z nią stało. O mój BoŜe, co
mam robić? Odpowiedzialność jest tak ogromna!
Następnych kilka słów zostało przekreślonych grubą kreską. David próbował je
odczytać. W końcu mu się udało, kiedy sprawdził odcisk na odwrocie: Jean - Pierre.
A potem był juŜ tylko krótki fragment.
Dziś w nocy znaleźliśmy rannego Ŝołnierza. Michel chciał go zostawić, tak bardzo się
bał, ale ja byłam innego zdania. Wydal mi się bardzo przystojny. Ktoś tak piękny nie
powinien umierać. Był nieprzytomny, biedak, miał wielką ranę na głowie. MoŜe okaŜe się
niebezpieczny, moŜe jest jednym z nich, ale ma na sobie francuski mundur, a jego skóra jest
taka delikatna w dotyku. Oprócz policzków, bo one są szorstkie. Nigdy przedtem nie
dotykałam męskiej twarzy, potwornie się wstydzę i nie odwaŜyłabym się opowiedzieć o tym
matce, chociaŜ i tak juŜ nie wrócę do domu. Jestem taka oszołomiona. Ale być moŜe będzie
mógł nam pomóc. Wiem, Ŝe to głupie tak myśleć, bo właściwie to on potrzebuje naszej
pomocy.
Po tym zaskakującym wyznaniu nie było juŜ więcej zapisów. David odłoŜył pamiętnik
na miejsce. Miał ogromne poczucie winy z powodu swojej niedyskrecji i obiecał sobie, Ŝe
nigdy nie przyzna się do tego, Ŝe go czytał.
Czy kiedykolwiek spotka jego młodziutką autorkę?
David przypominał sobie jak przez mgłę, Ŝe zaglądał do jego pokoju chłopiec, który
przyniósł świeŜe jabłka.
Niezbyt urozmaicona dieta, pomyślał.
I oto niespodziewanie usłyszał na zewnątrz obce głosy. Groźne głosy dorosłych
męŜczyzn.
- Szukaliśmy wszędzie. Nic nie rozumiem, nie mogli przecieŜ się wymknąć.
- Pamiętaj, Ŝe straŜnik odszedł z posterunku na parę minut ostatniej nocy, kiedy pod
Croix - sur - les - Collines toczyły się walki!
- Tak, ale widzieliśmy później ich cienie. Oni na pewno są w domu!
Kroki zatrzymały się przed drzwiami Davida. Rozejrzał się za czymś, co mogłoby
posłuŜyć jako broń, ale nic nie znalazł. Nie miał teŜ odwagi poruszyć się i ukryć w łazience,
najmniejszy dźwięk mógł go zdradzić.
Po chwili usłyszał coś, co przypominało przestawianie ksiąŜek na półce. Bystry
chłopak, zamaskował drzwi od zewnątrz! śeby tylko prześladowcy tego nie odkryli!
- Prędzej czy później ich dostaniemy - mówił jeden z głosów. - A wtedy...!
- Musimy! - mruknął inny. - Mam na myśli przede wszystkim dziewczynę. Małe,
niewinne dziewczę ze wsi, świeŜe jak kwiatuszek. Powinna być wdzięczna za odrobinę
rozrywki przed opuszczeniem tego padołu!
Roześmiali się.
Wyjęta ksiąŜka została odłoŜona na miejsce i kroki się oddaliły. David odetchnął z
ulgą.
Nadal nie pragnął niczego innego, jak tylko móc się połoŜyć. DuŜo spał, gorączkujący,
spocony i bardzo wyczerpany...
Obudził się, kiedy chłopiec delikatnie potrząsnął go za ramię.
- Co się stało, Michel?
- SłuŜył pan w Czerwonym KrzyŜu, prawda? Widzę to po pańskim mundurze.
- Zgadza się.
- Moja siostra jest chora.
- A więc jest was jednak dwoje?
- Proszę pójść za mną, Ŝołnierzu!
Widać było, jak bardzo chłopiec się boi. David natomiast z radością przyjął moŜliwość
opuszczenia swego więzienia. Wstał i z pomocą Michela załoŜył buty.
- Jak długo tu jestem?
- Dwie i pół doby.
- Nie dłuŜej? Wydaje mi się, Ŝe minęła cała wieczność.
- Proszę starać się iść cicho, Ŝołnierzu. I proszę nie pokazywać się w oknie. Wszędzie
mają straŜe.
Nareszcie wydostał się ze swojej klatki. Stanął na pokrytej marmurem posadzce w
holu, przysuwając się jak najbliŜej ściany, Ŝeby go nie dostrzeŜono z zewnątrz.
Ku zdumieniu Davida, chłopiec nie skierował się na schody prowadzące na pierwsze
piętro, lecz poprowadził go przez spaloną kuchnię na mroczne, rozchwiane schody do
piwnicy.
- Wydawało mi się, Ŝe mówiłeś, iŜ dom jest pełen twoich krewnych i słuŜby?
- To prawda. Wszyscy są na górze. Ale moja siostra jest tutaj.
David nie odezwał się więcej. Wąskie schody wiodły w dół do pustych pomieszczeń,
zniszczonych i splądrowanych. Zobaczył jedynie kilka jabłek na półce. O, pomyślał, nic
dziwnego, Ŝe moja dieta jest tak jednostajna.
Dotarli do piwnicy, gdzie przechowywano wino.
- Proszę tu przyjść, Ŝołnierzu!
W najbardziej odległym kącie, tuŜ przy ścianie, stała beczka na wino. Michel nacisnął
okrągłe wieko, które odskoczyło, kołysząc się na metalowych zawiasach.
- Proszę iść za mną - powiedział chłopiec, wchodząc do środka.
Oniemiały ze zdziwienia David zrobił, co mu kazano. Zapach beczki świadczył o tym,
Ŝ
e nigdy nie wykorzystywano jej zgodnie z przeznaczeniem. Następnie Michel pchnął dno,
które otwierając się ukazało pomieszczenie po drugiej stronie piwnicznej ściany.
- Jak to znalazłeś? - spytał szeptem David, zamykając za sobą wejście do beczki.
- Bardzo prosto - odpowiedział Michel, zeskakując na podłogę. - Wieko było
uchylone. Niemcy najwidoczniej się nie zorientowali, Ŝe jest tu jeszcze jakieś pomieszczenie.
Byli chyba tylko rozczarowani, Ŝe beczka została opróŜniona do ostatniej kropli. Albo za
bardzo się upili, Ŝeby coś podejrzewać.
W małym, ciemnym pokoiku panowało nieprzyjemne zimno i wilgoć. Michel zapalił
ś
wiecę i David rozejrzał się wokół. Widocznie przechowywano tutaj najstarsze szlachetne
roczniki, bo na półkach ujrzał dna niezliczonych butelek. Tego schowka Niemcy nie znaleźli.
Michel poszedł dalej do wąskiego korytarzyka, który skręcał pod kątem prostym. Na
podłodze leŜała dziewczyna owinięta prześcieradłem.
Spojrzała na Davida duŜymi czarnymi oczyma.
Ciemne włosy, mokre od potu, opadały na czoło. Na bladej twarzy malował się strach.
David uznał, Ŝe mogła mieć około osiemnastu lat. Była bardzo piękna i bardzo chora.
David ukląkł i spytał:
- Gdzie panią boli?
Drgnęła.
- Pan nie jest Francuzem! - szepnęła przeraŜona.
- Jestem obywatelem francuskim - odparł David spokojnie.
Opanował ją silny atak kaszlu.
- Słyszę, Ŝe nie jest dobrze - stwierdził, kiedy kaszel ucichł. - Tutaj nie moŜe pani
zostać. Musimy panią przenieść na górę.
- Ale to niemoŜliwe. Nie moŜemy się ukryć w pana pokoju, tam zaraz nas znajdą.
- Czy nie moglibyśmy wydostać się z tego domu?
Zaśmiała się gorzko.
- Próbowałam pierwszej nocy, kiedy tu dotarliśmy. Momentalnie na ścianie tuŜ obok
mnie rozprysnęła się seria kul.
- Rozumiem - odparł David, lecz, szczerze mówiąc, nie rozumiał zbyt wiele. - Czy nie
ma tu innego pomieszczenia? W tej zatęchłej piwnicy czeka panią śmierć!
Zastanawiała się przez chwilę, drŜąc z zimna na całym ciele.
- Jest jeden pokój na tyłach domu, który moŜemy zabarykadować od wewnątrz. Ale
tam odkryją nas bez trudu. Teraz nawet nie wiedzą, Ŝe w ogóle jesteśmy w domu!
- Nie ma innej rady. Tu na dole nie wytrzyma pani zbyt długo. PomóŜ mi, Michel,
przeniesiemy się na górę.
Dziewczyna, próbowała protestować, ale uporczywy kaszel odebrał jej resztki sił. Z
pomocą Davida i Michela przedostała się przez tajemne przejście. Potem David wziął chorą
na ręce, Michel zaś zebrał rzeczy obojga. David sam był bardzo słaby, czuł, jak drŜą mu
ramiona i szumi w głowie. W końcu udało im się wyjść na górę. Dziewczyna wskazywała
drogę, cały czas trzymając coś w ręku za jego plecami. Łatwo zgadł, co to takiego. CzyŜby
nikomu nie ufali?
Pokój, do którego ostroŜnie się wśliznęli, był ciemny, dość długi i zastawiony
cięŜkimi, stylowymi meblami. W oknach wisiały długie, jedwabne zasłony. Okazały się
bardzo przydatne, gdyŜ jeden ze straŜników pilnował domu równieŜ od tej strony. Wspólnymi
siłami Michel i David przesunęli cięŜkie meble pod drzwi, a potem zajęli się dziewczyną,
którą wcześniej ułoŜyli na sofie.
Wyglądała naprawdę pięknie: twarz o wyrazistych rysach, złocistobrązowa skóra z
rumieńcami na wysokich kościach policzkowych, białe zęby i błyszczące oczy - wszystko to
nadawało jej cech zdrowej, silnej wiejskiej dziewczyny. Jednak teraz powodem rumieńców i
blasku w oczach była wysoka gorączka.
- Muszę panią zbadać, mademoiselle Madeleine!
Oboje drgnęli ze strachu. Dziewczyna spojrzała z wyrzutem na Michela.
- Nie powiedziałem mu, jak się nazywasz - zapewnił pośpiesznie chłopiec.
Zanim David zdąŜył zareagować, ujrzał wycelowany w siebie własny pistolet.
Dziewczyna wyjęła go spod prześcieradła.
- A więc jest pan jednym z nich! - stwierdziła z goryczą. - Michel miał rację, nie
powinniśmy się panem zajmować. Ale pan wyglądał tak...
- Myli się pani, mademoiselle - wyjaśnił szybko David. - Jestem przyjacielem Jean -
Pierre’a. Czy pamięta pani Jean - Pierre’a? On mnie tu przysłał.
Z wahaniem opuściła broń.
- Jean - Pierre? Tak, pamiętam go. Czy był na mnie zły?
- Zły? Dlaczego?
- PoniewaŜ nie przyszłam. Nie mogliśmy się z nim spotkać, bo nas znowu zamknęli.
David się roześmiał.
- Nie, nie był zły: Sam miał potworne wyrzuty sumienia, poniewaŜ on teŜ nie mógł
przyjść.
W błyszczących z gorączki oczach dostrzegł wyraźną ulgę.
- Mówi pan, Ŝe on pana przysłał?
- Tak. Kiedy ostatni raz go widziałem, był bardzo cięŜko ranny. Gorąco prosił mnie,
abym sprawdził, co się z wami stało. Chciał teŜ, Ŝebym was do niego przyprowadził i Ŝeby
mógł poprosić o przebaczenie, Ŝe wtedy nie dotrzymał słowa. Sądzę, Ŝe teraz jest juŜ za
późno...
Zapadła cisza. Nawet Michel zrozumiał, choć David nie dokończył zdania.
- Oto pański pistolet - powiedziała Madeleine.
- Dziękuję! Poza tym mam na imię David. Jestem z pochodzenia Norwegiem, dlatego
trochę kaleczę język. A teraz muszę panią zbadać, mademoiselle Madeleine. Michel, czy
moŜesz przejść w drugi koniec pokoju?
David usiadł na brzegu sofy i ostroŜnie zsunął prześcieradło. Dziewczyna wstydliwie
naciągnęła je z powrotem.
- No, no - uspokoił ją David. - Jestem prawie lekarzem, przed wojną studiowałem
medycynę. Proszę się nie obawiać, mademoiselle.
Ciało Madeleine było rozpalone. David nawet bez stetoskopu słyszał szmery w
płucach. Nie mógł nie zwrócić uwagi na zgrabną sylwetkę tej dziewczyny: w talii szczupła
jak lilia, poza tym kształty miała pełne.
David uśmiechnął się, aby dodać chorej otuchy, i starannie ją okrył.
- Ma pani zapalenie płuc. Ale poradzimy sobie z tym! Nie ma obawy!
W głowie mu huczało i zlewał go zimny pot, kiedy przeszukiwał dom w nadziei, Ŝe
moŜe trafi na jakieś lekarstwa. Zmontował znalezioną gdzieś w kącie maszynkę spirytusową i
zagotował wodę. Potem dał Madeleine tabletkę chininy ze swojej skromnej apteczki polowej i
nałoŜył jej na piersi rozgrzewające kompresy z terpentyny i oleju. Dziewczyna nie kryła
wzruszenia i wdzięczności za to, Ŝe troszczył się o nią z takim oddaniem. Dlatego teŜ, kiedy
sprawdzał, czy jest dobrze okryta, pogłaskał ją lekko po policzku. ZauwaŜył, Ŝe zarumieniła
się jeszcze bardziej.
Potem usiedli przy łóŜku Madeleine, on i Michel, i zjedli ostatnie zapasy Ŝywności,
składające się z kiełbasy i jabłek.
- Mademoiselle Madeleine, czy będzie pani w stanie wyjaśnić mi kilka spraw?
Zupełnie nic nie rozumiem z tego, co się tu dzieje.
Spojrzała na niego zamyślona.
- Spróbuję. Ale muszę bardzo cofnąć się w czasie.
- Dobrze. Proszę zacząć od siebie.
Zaczerwieniła się zaskoczona.
- Od siebie? Ale ja jestem postacią drugoplanową.
David nie chciał się zdradzić, Ŝe dzięki pamiętnikowi wiedział o niej więcej, niŜ
myślała. Wstydził się, Ŝe go czytał, ale tak naprawdę nie Ŝałował tego. Rozumiał teraz lepiej
tę młodą dziewczynę.
Skinął zachęcająco.
I Madeleine zaczęła opowiadać...
ROZDZIAŁ III
Podniosła wzrok na przystojnego Ŝołnierza o niezwykle niebieskich oczach. Czuła do
niego bezgraniczne zaufanie. Dotykał jej tak ostroŜnie, Ŝaden inny męŜczyzna nie czynił tego
w taki sposób. Ale jest przecieŜ lekarzem i tylko chciał ją zbadać, nie było więc w tym nic
zdroŜnego. I na pewno jej pomógł! Czuła się teraz o wiele lepiej.
- Pochodzę z małej wioski połoŜonej na południe od ParyŜa - zaczęła jakby
przepraszając, Ŝe mówi o czymś tak niewiele znaczącym. Ale chciała wszystko opowiedzieć,
on na pewno zrozumie, a poza tym przecieŜ o to prosił! - Mój ojciec miał nieduŜe
gospodarstwo... - ciągnęła, zastanawiając się w duchu, czy teŜ monsieur David uwaŜa ją za
duŜe dziecko, czy teŜ za kobietę. - Rodzice dali mi dobre wychowanie, byli wyjątkowo
surowi, nauczyli mnie, jak powinna zachowywać się porządna dziewczyna z szanowanej
rodziny. Nie byliśmy jednak bogaci. Dlatego...
Zawahała się.
- Co się stało? - spytał David.
W pięknych oczach Madeleine pojawiła się desperacja.
- Dlatego kiedy najbogatszy gospodarz w okolicy poprosił o moją rękę, uznali, Ŝe
wygrałam los na loterii.
- Ale pani nie była szczęśliwa?
- Nie! - odpowiedziała stanowczo. - Ma pięćdziesiąt lat i juŜ pochował dwie Ŝony.
Mały, gruby i odpychający. Kiedyś powiedział o mnie: „Jest wprawdzie jeszcze trochę
dziecinna i niedoświadczona, ale będzie się nadawała. Wygląda na to, Ŝe jest silna. I moŜe
urodzić mi synów. Muszę mieć syna. Moja pierwsza Ŝona dała mi jedynie córki, a druga
ciągle chorowała. Potrzebuję młodej, zdrowej dziewczyny. Tak, Madeleine będzie
odpowiednia!”
David wziął ją za rękę. Wiedziałam, Ŝe zrozumie, pomyślała.
- Jego córki były ode mnie starsze, monsieur! Jednak rodzice, nie pytając mnie o
zdanie, postanowili, Ŝe zostanę jego Ŝoną, jak tylko skończę osiemnaście lat. Poszłam do
mojej kryjówki nad rzeką i płakałam cały dzień. W tym czasie przyjechali do nas bogaci
paryŜanie... Spytali moich rodziców, czy mogłabym do nich pojechać na pół roku, zająć się
domem, a od czasu do czasu ich synem. Dziewczyna do dziecka musiała mieć czasem
wychodne. Ale matka i ojciec stanowczo się sprzeciwili. Ile ja się naprosiłam! W końcu
wyjechałam wbrew ich woli, więc się mnie wyrzekli. Nie wolno mi juŜ wrócić do domu,
sprowadziłam na nich wstyd i hańbę we wsi, poniewaŜ odrzuciłam najlepszą partię. Taki
grzech!
Madeleine zrobiła przerwę. Odetchnęła głęboko.
- Czułam się dobrze w duŜym domu u tej nowej rodziny w ParyŜu i ci państwo teŜ byli
ze mnie zadowoleni. Lecz nagle, jakieś dwa - trzy miesiące temu, Michel i jego opiekunka
zniknęli...
- Chwileczkę - przerwał jej David. - Coś pani ominęła. Michel nie jest więc pani
młodszym bratem?
- Nie, mówiliśmy tylko, Ŝe jesteśmy rodzeństwem. Tak na wszelki wypadek.
- A ten piękny dom był rodzinnym domem Michela?
Chłopiec wpadł im w słowo:
- Tak, mój ojciec jest dyrektorem.
David zwrócił się do niego.
- I zostałeś uprowadzony, ty i twoja opiekunka?
- Tak. Samochodem.
- Dokąd?
- Tutaj, do tej duŜej posiadłości tuŜ obok, która w nocy, kilka dni temu, została
spalona.
- Czy tam byliście więzieni?
- Tak. Ale tamta dziewczyna próbowała uciekać. Wtedy ją zastrzelili. - Oczy chłopca
posmutniały i spowaŜniały.
- A jak pani tu trafiła? - spytał David Madeleine.
- W domu dyrektora, ojca Michela, zapanowała oczywiście wielka panika -
odpowiedziała, starając się, Ŝeby jej słowa brzmiały mądrze. - Słyszałam urywki rozmowy
przy stole, kryły się za tym jakieś polityczne sprawy.
- Poczekaj! - zawołał David. - Chyba juŜ wiem, kim jesteś, Michel! Czy nazywasz się
Bouget?
- Tak - odparł zaskoczony chłopiec.
- Ale skąd pan o tym wie? - spytała zaniepokojona Madeleine. - Wszystko miało być
tajemnicą, gazety o niczym się nie dowiedziały.
- Mój stryj ma znajomego w rządzie, rozumiecie? I ten znajomy jest ojcem chrzestnym
Michela. Prawda, Michel?
- Tak, mój ojciec chrzestny rządzi krajem.
- No, nie całkiem sam - roześmiał się David. - A więc kidnaperzy wykorzystali
dziecko jako pewnego rodzaju gwarancję?
- Tak - skinęła głową Madeleine. - Zrozumiałam, Ŝe próbowali zmusić ojca
chrzestnego Michela do ustępstw wobec Niemców, Ŝeby ci mogli zawładnąć Francją. Lecz
dyrektor Bouget przekonał swego przyjaciela ministra, Ŝeby nie ustępował, bo i tak na pewno
znajdą Michela. JakŜe ojciec chłopca się zestarzał w ciągu zaledwie kilku dni! No i pewnego
razu, kiedy wracałam do domu państwa Bouget, zostałam napadnięta przez dwóch męŜczyzn i
przewieziona samochodem aŜ tu. No, nie od razu. Pamiętam, Ŝe o zmroku podjechaliśmy do
ogromnego zamku znajdującego się przy drodze z ParyŜa. Kazali mi wysiąść z samochodu.
Przeszłam przez dziedziniec. Wtedy na schodach pojawił się właściciel zamku z Ŝoną, bardzo
nieprzyjemną kobietą. Był wściekły i wrzeszczał: „Nie, nie tutaj, idioci! Do mojej letniej
rezydencji, ma przecieŜ pilnować chłopaka!” Rozpoznałam tego człowieka... No, a potem
przywieźli mnie do tej wspaniałej posiadłości. Porywacze musieli mieć kogoś do opieki nad
chłopcem, jego poprzednia opiekunka nie chciała z nimi współpracować. Oni... ją... zabili -
Madeleine przełknęła ślinę. - Pewnej nocy udało mi się wydostać i chciałam sprowadzić
pomoc. Wtedy spotkałam Jean - Pierre’a, ale kiedy wróciłam, Ŝeby zabrać chłopca, zamknęli
dom na klucz i juŜ nie mogliśmy wyjść.
Madeleine musiała chwilę odpocząć, zanim mogła mówić dalej. Ataki kaszlu nie były
juŜ takie częste i gorączka wydawała się nie tak bardzo wysoka. Prawdopodobnie za sprawą
chininy.
- Upłynęło wiele czasu i nagle zjawili się tu Niemcy. To śmieszne, ale zbyt późno się
zorientowali, Ŝe zniszczyli dom swego sprzymierzeńca. MoŜe pan sobie wyobrazić, właściciel
szalał ze złości!
Madeleine uśmiechnęła się, kiedy o tym pomyślała, ale był to blady uśmiech,
pomieszany z melancholią i bólem.
- W ogólnym popłochu, kiedy posiadłość się paliła, udało nam się uciec.
Próbowaliśmy ukryć się w lesie, ale tam aŜ roi się od Niemców. Wtedy natrafiliśmy na ten
dom, który wprawdzie teŜ się palił, lecz widocznie ogień sam zgasł. StraŜnicy musieli nas
jednak zobaczyć, bo otoczyli willę. Przeszukiwali wszystkie pomieszczenia, ale nas nie
znaleźli.
- Czy wie pani, kim oni są?
- Wiem tylko, Ŝe właściciel zamku i letniej rezydencji, która została spalona, jest ich
przywódcą i Ŝe sprzyja Niemcom. A potem, następnej nocy, zjawił się pan, monsieur David...
Musiał pan przyjść w chwili, kiedy nie było straŜników. Chyba ta wielka bitwa w pobliskim
mieście wywabiła ich z domu. Spieraliśmy się z Michelem przez chwilę, ale w końcu
uzgodniliśmy, Ŝe powinniśmy panu pomóc.
- Bardzo wam dziękuję!
- UwaŜaliśmy, Ŝe pan wygląda tak...
Nagle umilkła. Nie mogła mu chyba powiedzieć, Ŝe jej się podobał i wydał jej się
bardzo przystojny? On zauwaŜył jej zmieszanie i nie nalegał, by skończyła zdanie.
- Mademoiselle Madeleine - powiedział zmartwiony. - Muszę jednak wydostać się
stąd jak najszybciej.
- To niemoŜliwe!
- Wiem. Ale muszę. Mój... kolega (ledwie mu przeszło przez gardło nazwanie Marca
le Fey kolegą) leŜy bezbronny w lesie. Uratował mi Ŝycie, rozumie pani, i jest cięŜko ranny.
- To straszne! - zawołała. - Oczywiście naleŜy mu pomóc!
- Poza tym trzeba zeszyć moją ranę! l pani teŜ wymaga opieki. I Michel musi wrócić
do domu, Ŝeby jego ojciec chrzestny, minister, mógł spokojnie pracować i nie pozostawał
dłuŜej pod presją.
Madeleine skinęła głową.
Zrobiło się późno, zapadł juŜ zmrok. Wszyscy troje potrzebowali snu. David
przygotował na dwu zsuniętych fotelach posłanie dla Michela. Dla siebie przeciągnął z
drugiego pomieszczenia łóŜko. Ustawił je w najodleglejszym kącie pokoju, Ŝeby nie
krępować dziewczyny.
Madeleine wodziła za nim wzrokiem. Po dłuŜszym wahaniu (jak mogła być tak
ś
miała, a gdyby źle ją zrozumiał?) zawołała go.
David usiadł tuŜ obok. Oczy Madeleine wyraŜały strach i zawstydzenie, ale w końcu
zebrała się na odwagę.
- Co teraz zrobimy, monsieur David? - szepnęła, Ŝeby nie zbudzić śpiącego juŜ
Michela.
Westchnął cięŜko.
- Musimy się stąd wydostać. To śmiertelna pułapka.
- Ale oni strzegą domu ze wszystkich stron. Nie rozumiem tylko, dlaczego, przecieŜ
Francja została juŜ opanowana. Co zamierzają zrobić z Michelem?
David spojrzał na dziewczynę w zamyśleniu.
- Powiedziała pani, Ŝe zna pani właściciela tej posiadłości i zamku - zaczął, powoli
wymawiając słowa.
- Tak, widziałam go juŜ wcześniej. Nie jestem pewna, ale chyba nazywa się Lasalle.
Jest przyjacielem rodziców Michela.
- Lasalle? CzyŜby ten bogaty Lasalle? Właściciel banków i koncernów, który
często udziela państwu poŜyczek?
- To moŜliwe... Myślę, Ŝe to on.
Oczy Davida pociemniały.
- Więc w takim razie jest zdrajcą. Prawdopodobnie nie ma go tutaj, wrócił zapewne do
swego zamku lub do ParyŜa. Myślę, Ŝe chyba bardzo by nie chciał, Ŝeby ktoś dowiedział się o
jego skrywanej sympatii dla okupanta. Albo o tym, Ŝe jest porywaczem syna swego
przyjaciela.
- A więc sądzi pan...? - Madeleine przyszła do głowy tak przeraŜająca myśl, Ŝe z
wraŜenia dostała ataku kaszlu.
- Właśnie - potwierdził, kiedy juŜ mogła normalnie oddychać. - Lasalle z pewnością
nie chce, aby zachowali się świadkowie jego niecnych poczynań. Teraz jednak proszę się
połoŜyć i dobrze przykryć, to waŜne! Obawiam się, Ŝe jest pani zbyt chora, aby dokądkolwiek
iść!
- Pan takŜe - zauwaŜyła nieśmiało. - Widzę, Ŝe kaŜdy wysiłek wiele pana kosztuje.
Zdjął pan bandaŜ?
- Tak, rana musi mieć dostęp powietrza. Czy nie wygląda juŜ lepiej?
- Tak, to prawda. Ale martwi mnie jeszcze coś innego. Pański mundur... Wie pan, Ŝe
jesteśmy na terenie okupowanym przez Niemców.
Madeleine czuła się bardzo dumna, Ŝe moŜe dyskutować z dorosłym męŜczyzną jak
równy z równym. Miała wraŜenie, Ŝe David naprawdę przywiązuje wagę do jej słów, nie
traktuje jej jak niepowaŜnego podlotka, tak jak wszyscy do tej pory.
- Ja teŜ o tym myślałem - odparł. - I jeszcze jedno: nie wiemy, jak daleko musimy iść,
Ŝ
eby dotrzeć do strefy wolnej od okupanta. Nie mamy przecieŜ pojęcia o sytuacji na froncie,
być moŜe cała Francja została juŜ zajęta?
Madeleine złapała go za rękę.
- O, nie! - szepnęła przeraŜona. - Nie, nie wierzę w to. Czy nie słyszał pan huku
armat? Nie czuł swądu dymu?
David zauwaŜył jej zmieszanie, kiedy zdała sobie sprawę, Ŝe ściska jego dłoń, i rzekł
łagodnie:
- Nie bój się, dziewczyno, na pewno nam się uda! Obyśmy tylko zdołali przekazać
wiadomość do rodziców Michela! Obawiam się jednak, Ŝe telefony tu nie działają?
- Nie, juŜ sprawdzałam.
- Jak to naprawdę jest z tym, co mówił Michel? - spytał David. - śe na górze jest cała
słuŜba i jego ojciec?
Spojrzeli na chłopca, który spał spokojnie. Madeleine szepnęła:
- Był bardzo dzielny. Ale kiedy tu uciekliśmy i do mnie strzelano, i kiedy zrozumiał,
Ŝ
e znowu jesteśmy uwięzieni, wpadł w histerię. I wtedy wymyśliłam tę słuŜbę. Choć
właściwie w to nie wierzy, trochę się uspokoił. Zastanawiam się jeszcze, co mam zrobić z
ubraniem? Jest tak brudne i podarte, Ŝe będę zwracać na siebie uwagę.
David wstał.
- Pójdę na górę i rozejrzę się, moŜe znajdę tam dla nas jakieś rzeczy.
- Ale nie wolno nam przecieŜ...
- Nie moŜna tego nazwać kradzieŜą, tu chodzi o nasze Ŝycie! Przypuszczam, Ŝe jest to
dom letniskowy, więc jeśli są tu jakieś ubrania, na pewno teraz nikt ich nie potrzebuje.
Z niepokojem w sercu patrzyła, jak David znika w drzwiach.
On tymczasem wszedł na górę do mocno zniszczonej przez poŜar części budynku.
Ś
wiatło księŜyca wpadało przez ogromne dziury w dachu, więc nie musiał marnować czasu
na szukanie i skierował się prosto do garderoby.
Po chwili był juŜ na dole. Znalazł spodnie, koszulę i kurtkę dla siebie, ciemnoŜółtą
sukienkę, która, miał nadzieję, pasowała na Madeleine, oraz kurtkę chłopięcą.
Widział, Ŝe Madeleine nie do końca była przekonana, czy moŜe załoŜyć cudze ubranie
bez pozwolenia, wzięła jednak sukienkę i przewiesiła ją przez poręcz krzesła.
- Kiedy spróbujemy?
- Nie dzisiejszej nocy, jest pani zbyt chora i nie moŜe wychodzić. Musimy wytrzymać
jeszcze jeden dzień. Czy sądzi pani, Ŝe pani podoła?
- śeby tylko tu znowu nie przyszli, to... W jaki sposób się stąd wydostaniemy?
- Nie wiem, mademoiselle Madeleine - szepnął, walcząc z ogarniającą go sennością.
- Pan jest przemęczony - zauwaŜyła dziewczyna ze współczuciem.
- Przepraszam - roześmiał się.
- Nic nie szkodzi, monsieur David.
Myśl o tym, Ŝe młody męŜczyzna niemal zasnął na jej łóŜku, rozczuliła Madeleine i
zarazem oszołomiła. Co by mama na to powiedziała?
Stryj Davida wszedł do salonu w paryskim mieszkaniu swego przyjaciela ministra.
Siedziało tam juŜ dwóch gości, jednym z nich był ojciec Michela.
- Witaj, drogi przyjacielu! - odezwał się gospodarz, zapraszając ostatniego gościa do
ś
rodka. - Słyszałem o twoim bratanku. To prawdziwa tragedia.
Gaston de Saint - Colombe skinął głową.
- Zupełnie nie mogę uwierzyć w to, Ŝe nie Ŝyje. Został tylko uznany za zaginionego.
- Bitwa była niezwykle krwawa - zauwaŜył pan domu. - Nie chciałbym odbierać ci
nadziei, ale szanse odnalezienia go są znikome.
Stryj Davida spuścił głowę. Po chwili spojrzał na Bougeta.
- Teraz wiem, co czujesz, drogi Bouget! Nadal Ŝadnych wieści o Michelu?
- śadnych - odpowiedział zbolały i załamany ojciec. - Jego poszukiwania nadal trwają,
oczywiście dyskretnie, ale jeŜeli chłopiec znalazł się w rękach naszych przeciwników
politycznych, to pewnie wywieźli go do strefy okupowanej przez Niemców. A tam nikt go nie
znajdzie.
Czwarty w grupie, szpakowaty męŜczyzna o ciemnej karnacji i ostrym profilu, zwrócił
się do gospodarza:
- Czy nadal wywierane są naciski na pana w związku z Michelem?
- Tak, drogi Lasalle - odrzekł minister. - I dlatego mamy nadzieję, Ŝe chłopiec jeszcze
Ŝ
yje. Jest moim synem chrzestnym, jak pan wie, i mógłbym zrobić dla niego wiele! Ale
warunki, które stawiają porywacze, są nie do przyjęcia!
- Rozumiem, Ŝe poświęcenie Ŝycia chłopca musi być trudne - powiedział rozparty w
fotelu Lasalle.
- Niezmiernie! Tym bardziej Ŝe nie jest moim synem. Spoczywa na mnie
odpowiedzialność za dziecko mojego najlepszego przyjaciela! Proszę mi wierzyć, taka
sytuacja jest nie do wytrzymania! Czasami mam ochotę...
Oczy Lasalle'a stały się czujne.
- Musiał bardzo cierpieć w tych ostatnich miesiącach. Taki mały i delikatny!
Minister westchnął cicho.
- Bouget, czy nie powinniśmy...
Ale ojciec Michela szybko mu przerwał:
- Zabraniam ci spełniać najmniejsze nawet Ŝądania tych drani! Myślisz, Ŝe zadowolą
się drobnymi ustępstwami? O, nie, jeŜeli teraz dostaną to, czego chcą, wkrótce będą mieli w
swoim ręku całą Francję. Nie! Znajdziemy Michela, musimy.
Lasalle przybrał na nowo pozę obojętności. W salonie nastała cisza. Bouget i
gospodarz myśleli o Michelu. Hrabia Gaston de Saint - Colombe martwił się z powodu
Davida.
Wcześnie dziś skończyli. Umawiali się zazwyczaj raz w tygodniu na brydŜa, lecz tym
razem nikt nie był w stanie skupić się na kartach.
W wielkiej willi na przedmieściach Christianii
1
w Norwegii panowała przygniatająca
cisza. Od czasu kiedy przyszedł telegram z Francji, nikt nie był w stanie wydobyć słowa. CóŜ
zresztą moŜna mówić w takiej sytuacji?
W milczeniu, z czerwonymi od płaczu oczami, matka i młodsze rodzeństwo Davida
snuli się po domu z uczuciem, Ŝe odtąd nic juŜ nie ma znaczenia.
Wszyscy byli przygnębieni, oprócz jego bliźniaczej siostry, Sissi.
- Tu jest tylko napisane, Ŝe zaginął! - przerwała milczenie z błyskiem buntu w oczach.
Sissi odznaczała się niezwykłą, oszałamiającą wprost urodą. Miała jasne włosy i
ciemnobrązowe oczy, które odziedziczyła po ojcu Francuzie. Wysoka i szczupła, ubierała się
bardzo kobieco. Jej włosy nie poddawały się Ŝadnemu grzebieniowi, drobne loczki opadały
zawsze na czoło i na skronie. Skórę miała gładką jak jedwab; usta, pełne i na wpół otwarte,
zdradzały niewiarygodną ciekawość świata. MęŜczyzn na jej widok opanowywał instynkt
łowiecki. Ale mogli się bardzo rozczarować!
Sissi, ochrzczona jako Cecilie, hrabianka af Saint - Colombe, nie obawiała się nikogo i
niczego. Inteligentna i bystra, bez skrupułów wykorzystywała swoją urodę, kiedy chciała coś
osiągnąć.
- Musimy oczywiście tam pojechać i szukać go!
- Nie bądź niemądra, Sissi! - ofuknęła ją matka.
- On Ŝyje, wiem, Ŝe Ŝyje! - zawołała Sissi z rozpalonymi policzkami. - Bliźniacy
wiedzą takie rzeczy, mamo! Zawsze łączyła nas bardzo silna więź. Wiem, Ŝe mnie teraz
potrzebuje.
- Kochane dziecko, wyobraŜam sobie, co czujesz, chyba wszyscy myślimy podobnie.
Ale w Europie trwa wojna, okrutna wojna. Nie moŜemy teraz jechać do Francji. Twój stryj
zrobi na pewno wszystko, co będzie mógł.
- Ten stary pryk! Nie ma za grosz fantazji, nie potrafi się postawić w...
- Sissi, jestem zmęczona i bardzo przygnębiona. Proszę cię, skończ juŜ.
Sissi nie rzekła nic więcej. Gdyby jednak matka potrafiła lepiej czytać w jej oczach,
stałaby się bardziej czujna.
Przez cały dzień Sissi była bardzo milcząca i niezwykle zajęta. Spędziła duŜo czasu w
banku, sklepach i na dworcu kolejowym.
Późnym wieczorem postawiła list na półce nad kominkiem i cicho wymknęła się z
domu. Konduktor nocnego pociągu wyruszającego z Christianii na południe zwrócił uwagę na
niezwykle urodziwą młodą kobietę w bieli z eleganckim bagaŜem. Nikt nie odprowadził jej
1
Christiania - dawna nazwa Oslo (przyp. tłum.).
na stację.
Wszystko szło gładko aŜ do niemieckiej granicy. Dopiero tu Sissi się przekonała, Ŝe w
Europie panuje wojna. Zmarnowała wiele godzin na telefony do konsulatu i wszelkiego
rodzaju wyjaśnienia. Faktycznie decyzja o cofnięciu zezwolenia na przejazd wisiała na
włosku. Tylko umiejętność prowadzenia rozmowy z urzędnikami w smutnych okienkach
uratowała Sissi od przymusowego powrotu do domu. Wreszcie siedziała w pociągu
zmierzającym do Szwajcarii, mając nadzieję, Ŝe przez ten kraj uda jej się przedostać do
ParyŜa. Drogi przez Belgię i północną Francję były zamknięte, na tych terenach toczyły się
zaciekłe walki.
PodróŜ przez Niemcy Sissi zapamiętała jako prawdziwy koszmar. Pociąg pełen był
Ŝ
ołnierzy cieszących się zwycięstwem. Zwykłych pasaŜerów, ściśniętych pomiędzy całą tą
hałaśliwą gromadą, jechało niewielu.
Sissi z trudem znosiła tłok w pociągu, brudne ręce i twarze, które zanadto się do niej
zbliŜały. Ale wystarczyło błagalne spojrzenie przesłane konduktorowi (i banknot wciśnięty w
jego dłoń), by znalazł się jakiś pusty przedział, w którym mogła się zamknąć od wewnątrz.
Niemieccy Ŝołnierze wkrótce wysiedli, ale zaczęły się problemy z konduktorem, który
równieŜ posiadał klucz do przedziału. Sissi jednak wybrnęła szczęśliwie i z tego kłopotu.
Na terenie Szwajcarii sytuacja się poprawiła, a w pociągu francuskim udało się nawet
Sissi przespać kilka godzin.
W zimny poranek pociąg wtoczył się do ParyŜa. Sissi natychmiast skierowała się do
hotelu i poprosiła o pokój. Potem spędziła sporo czasu w łazience, musiała się wykąpać,
uczesać i umalować. Elegancka i świeŜa stawiła się przed stryjem w jego biurze.
Dopiero kiedy ,umilkły wszelkie „achy” i „ochy”, zaczął odpowiadać na jej pytania.
- Drogie dziecko, zrobiłem wszystko, aŜeby trafić na jakikolwiek ślad Davida lub
potwierdzić jego śmierć. Ale zupełnie nic, Ŝadnego znaku!
- Czy pojechałeś tam, stryju Gastonie, osobiście?
- Nie, nie mogłem opuścić ParyŜa, a poza tym trudno się przedostać przez linię frontu.
Wiem tylko, Ŝe miejscowość nazywa się Croix - sur - les - Collines i Ŝe cała została spalona.
Tak to bywa na wojnie, chyba wiesz. Rozegrała się tam straszna bitwa. Trwała wiele dni i
obie strony poniosły ogromne straty.
- Czy to miejsce... Czy nadal jest w rękach Francuzów?
- Niestety, nie! Wróg dotarł juŜ dalej na południe. Ale walczymy, Sissi, wciąŜ
walczymy!
Sissi pomyślała, Ŝe stryj chyba nie włoŜył zbyt wiele wysiłku w poszukiwanie Davida.
Stała przez chwilę, głęboko zamyślona.
- Dokąd trzeba się zwrócić, jeśli się szuka osób zaginionych? Mam na myśli instytucje
wojskowe.
Zanim Gaston de Saint - Colombe zdąŜył się zastanowić, czemu o to pyta, wymienił
interesujący Sissi adres. Zaraz jednak dodał:
- Ale juŜ wydobyłem stamtąd wszystkie moŜliwe informacje. Wszystkie!
- I nic nie znaleziono? - spytała Sissi z niedowierzaniem. - Nawet znaczka
rozpoznawczego?
- Nic. Ale powiedzieli mi, Ŝe nie ma w tym nic niezwykłego. Nowa broń ma wielką
siłę raŜenia. Wiesz, Sissi, wyrosłaś na uroczą młodą damę. MoŜe zostaniesz u nas? Zjemy
gdzieś razem obiad?
- Jutro, stryju Gastonie. JuŜ zarezerwowałam hotel na najbliŜszą noc i mam dziś trochę
spraw do załatwienia.
- Naturalnie, zakupy w ParyŜu! - uśmiechnął się stryj pobłaŜliwie. - Potrzebujesz
pieniędzy? Nie? Zaraz zatelegrafuję do twojej matki, Ŝe tu dotarłaś i jesteś w dobrych rękach.
- Ach, jeszcze jedno. Chodzi o samochód Davida... - rzuciła Sissi na pozór obojętnie. -
Mój brat Paul potrzebuje go w Norwegii i obiecałam, Ŝe go dostarczę.
- Załatwię to.
- Nie, nie chciałabym sprawiać kłopotu! - przerwała szybko. - JeŜeli dostałabym klucz
do garaŜu, załatwiłabym to jeszcze dzisiaj. Stryj nie będzie juŜ musiał się tym martwić.
Skapitulował i podał Sissi klucze.
- Zawsze byłaś samodzielna jak mało kto, Sissi! JuŜ w dzieciństwie. To ty powinnaś
być chłopcem, a nie ten twój łagodny brat David.
- Jestem całkiem zadowolona ze swej roli - zaśmiała się i wypadła z biura,
odprowadzana pełnymi podziwu spojrzeniami urzędników.
Oficer sztabowy, czy kim był ten męŜczyzna w mundurze, niewiele mógł pomóc Sissi,
chociaŜ wydawał się być olśniony jej urodą i elegancją.
- Mademoiselle, to prawda, co mówi hrabia Gaston de Saint - Colombe, często się
zdarza, Ŝe Ŝołnierze przepadają bez śladu. Zwłaszcza w bitwach takich jak ta.
- Czy był jedynym, którego nie odnaleziono?
- Nie - oficer zajrzał do swoich papierów. - Straciliśmy wielu ludzi.
Zidentyfikowaliśmy wszystkich, oprócz dwóch, po których ślad zaginął. To dziwne, ale obaj
pracowali w lazarecie, pani brat, który pełnił funkcję lekarza, mimo Ŝe nie zdąŜył przed wojną
skończyć studiów, oraz Marc le Fey, sanitariusz.
- MoŜna więc przypuszczać, Ŝe znaleźli się w tym samym miejscu?
- To bardzo moŜliwe.
Sissi zmarszczyła czoło.
- David nigdy by nie zdezerterował - rzuciła zamyślona.
Oficer się uśmiechnął.
- Jeśli pani myśli, Ŝe mogliby razem zbiec z pola walki, to się pani myli. Ci dwaj
nienawidzili się nawzajem.
- Nienawidzili się? - zdumiała się Sissi. - David nie mógłby nikogo nienawidzić. Jest
najbardziej zgodnym człowiekiem na świecie.
- Marc le Fey rozzłościłby nawet anioła. Z nikim się nie przyjaźnił. Pani brat był
jedynym, który tolerował jego obecność, ale czasami sypały się między nimi iskry, proszę mi
wierzyć!
- Czy mogli trafić do niewoli niemieckiej?
- O ile wiemy, Niemcy nie wzięli Ŝadnych jeńców.
- Gdzie leŜy miasto, w którym toczyła się bitwa?
- Mademoiselle, nie moŜe pani tam jechać! Nie taka dama jak pani! Nic juŜ pani tam
nie znajdzie. Poza tym...
- Tak?
- Jak zamierza pani przekroczyć linię frontu?
- Przyjechałam specjalnie aŜ z Norwegii, Ŝeby szukać swojego brata, panie
pułkowniku.
Oficer, który zaledwie był kapitanem, poczuł się oszołomiony i mile zaskoczony.
Sissi wypytywała dalej:
- Jak się nazywa niemiecki dowódca?
- Na tamtym terenie? Kutsche. Czemu pani pyta? Chyba nie zamierza pani zwrócić się
w tej sprawie do Niemców?
- Nie, oczywiście, Ŝe nie! Którędy przebiega najbezpieczniejsza droga do Croix - sur -
les - Collines?
- Panienko, miasto jest przecieŜ w rękach niemieckich, nie moŜe pani...
Spojrzenie Sissi sprawiło, Ŝe się poddał. Westchnął cięŜko. Podszedł do mapy
wiszącej na ścianie i powiedział:
- Tutaj leŜy to miasto.
- Tak daleko na północ?
- Tak. A tu... - wskazał bardziej na lewo. - Tu jest najspokojniej. Ale to nie znaczy, Ŝe
bezpiecznie. W Ŝadnym razie! Nie dociera tam kolej, a ja niestety nie mogę pani pomóc. Nasi
Ŝ
ołnierze tam się nie przedostaną.
- Nie ma takiej potrzeby - zapewniła szybko Sissi. - Ale gdyby mógł pan wystawić mi
jakieś pismo...
- Naturalnie! W tej samej chwili.
Usiadł i zaczął pisać.
- Jednak jest to tylko przepustka przez francuskie linie.
Sissi mruknęła coś niezrozumiale.
Kapitan przystawił pieczęć i podał jej dokument. Westchnął znowu:
- Mademoiselle, oby się pani udało!
Sissi przesłała mu uśmiech, który mógłby skruszyć kamień.
Oficer się zaczerwienił po same uszy.
- Był pan niespotykanie uprzejmy, monsieur.
Podała mu rękę, a on ucałował ją z iście francuską elegancją.
Jednak spojrzenie, jakim ją odprowadził, wyraŜało jedynie troskę.
ROZDZIAŁ IV
Sissi wiedziała, Ŝe stryj Gaston nigdy w Ŝyciu nie udostępniłby jej samochodu, gdyby
się domyślał, Ŝe sama zamierza z niego skorzystać. JuŜ tylko taka myśl mogłaby go
przyprawić o zawał serca. Młoda dama licząca sobie dwadzieścia trzy wiosny! Kobiety
przecieŜ nie mają pojęcia, co się znajduje pod maską samochodu. Nawet nie powinno ich to
interesować.
Ale Sissi juŜ od dawna potrafiła prowadzić auto, choć nikt oprócz jej o dwa lata
młodszego brata Paula o tym nie wiedział. To on dawał jej lekcje, ćwiczyli pilnie na
nieuczęszczanych drogach w Norwegii. Paul był pełen podziwu dla umiejętności siostry jako
kierowcy.
Sissi wyprowadziła z garaŜu samochód Davida i zatankowała większą ilość benzyny
na dłuŜszą podróŜ. Chyba nie to miał na myśli jej stryj, mówiąc o zakupach w ParyŜu. Potem
wróciła do hotelu, gdzie spędziła wieczór na tajemniczych ćwiczeniach pisemnych.
Następnego dnia wczesnym rankiem, kiedy wołanie mleczarza rozlegało się w
milczącym o tej porze mieście, hrabianka Cecilie de Saint - Colombe wyjeŜdŜała z ParyŜa
nowym, ekstrawaganckim samochodem marki bugatti, pokrytym Ŝółtym lakierem, z
ciemnobrązowymi wyściełanymi siedzeniami... Niewielki bagaŜ, który wydawał się Sissi
niezbędny, leŜał upchnięty z tyłu, resztę przesłała na adres stryja. Tak więc i tym razem się
udało.
Nic nie wskazuje na to, Ŝe w tym kraju toczy się wojna, myślała, pokonując pierwsze
kilometry drogi. W okolicy panował spokój, maki otwierały się ku porannemu słońcu, rosa
zaczynała znikać z pól.
Sissi czuła się jak na przyjemnej niedzielnej wycieczce w rodzinnej Norwegii...
Z natury była beztroska. Dzięki osobistemu urokowi wszystko układało się jej
wspaniale. Przyzwyczaiła się do tego, Ŝe osiąga w Ŝyciu to, czego chce, wielkie problemy
tego świata właściwie jej nie interesowały. Nie zwracała uwagi na drobne ślady wojny w
ParyŜu i na przedmieściach. Bywała we Francji juŜ wiele razy wcześniej, mieszkała tu przez
rok jako dziecko, kiedy jeszcze Ŝył jej ojciec. Dobrze znała ten kraj. Wspaniale było mieć
drogę tylko dla siebie, niemal pustą w tych wczesnych godzinach rannych, móc trąbić i
machać do chłopów jadących na furach i słyszeć ich okrzyki przeraŜenia na widok młodej
damy za kierownicą.
Nuciła pod nosem. UwaŜała, Ŝe skoro jest we Francji, Auprès de ma blonde będzie
odpowiednie. Droga nie była niestety najlepsza. Koleiny wcinały się głęboko, wyrobione po
deszczu przez liczne przejeŜdŜające tędy chłopskie wozy, ale bugatti świetnie sobie poradził z
nierównościami. Sissi miała wiele uciechy, omijając największe kałuŜe. Albo wjeŜdŜając
prosto w nie, aŜ rozpryskiwała się woda.
Wojna?
Phi! Cecilie de Saint - Colombe poradzi sobie w kaŜdej sytuacji!
W tym samym czasie w zniszczonej willi w lesie panowała przygnębiająca atmosfera.
Dzień, który właśnie się zaczął, był chyba najtrudniejszym spośród innych.
Uwięzionym zaczął dokuczać głód, kiełbasa i jabłka juŜ się skończyły. Michel kaprysił. Lęk
przed straŜnikami, którzy w kaŜdej chwili mogli wejść do domu, wprost paraliŜował całą
trójkę.
Jednak najwięcej obaw budziła choroba Madeleine. Tego dnia nastąpił kryzys.
David czuł się juŜ znacznie lepiej i robił wszystko, Ŝeby pomóc dziewczynie. Podawał
jej tabletki chininy w moŜliwie najkrótszych odstępach czasu, ale lekarstwa nie pozostało
wiele. Ciepło otulił Madeleine, wykorzystując całą pościel, jaką posiadali, zmieniał jej
bieliznę na suchą, kiedy się pociła, a nawet sam kładł się obok, Ŝeby ją ogrzać, gdy wstrząsały
nią dreszcze. Kaszel chorej rozlegał się echem w duŜym pokoju. David próbował go tłumić,
przysłaniając usta dziewczyny prześcieradłem, a Michel łkał ze strachu.
Madeleine nie pamiętała wiele z tego dnia. Czuła się źle i bolało ją w piersiach, ale
monsieur David był blisko niej, czasami bardzo blisko. Wtedy na krótko się uspokajała.
Po południu pokój wokół niej dziwnie pojaśniał i popatrzyła na świat bardziej
przytomnymi oczami. Uradowany David rzekł:
- Dzięki Bogu, Michel, wydaje mi się, Ŝe nam się udało!
Madeleine znowu zapadła w sen i obudziła się dopiero następnego dnia. Michel był
wtedy juŜ tak głodny, Ŝe nie panował nad sobą. Miał do Davida pretensje, Ŝe nie zatroszczył
się o poŜywienie. David przyjmował to spokojnie, ale Madeleine dobrze wiedziała, jak bardzo
był zmartwiony.
- Jak tam samopoczucie? Czy będzie pani na siłach wstać dziś w nocy? - spytał po
chwili.
Nie musiała się zastanawiać nad odpowiedzią, dobrze wiedziała, Ŝe nie jest w stanie
zdobyć się na najdrobniejszy nawet wysiłek. Przy kaŜdym ruchu oblewał ją zimny pot.
Zdawała sobie sprawę, Ŝe to z osłabienia. Choroba chwilowo utraciła swą siłę, ale Ŝeby
wstać...
David takŜe był tego świadom. Istniała szansa, Ŝe Madeleine dojdzie do siebie, ale
potrzebowała spokoju i dobrej opieki. Lecz właśnie tego jej brakowało!
Dziewczyna spojrzała na Davida.
- Chyba dam radę - powiedziała z trudem, bo w ustach jej zaschło. - Tylko jak się stąd
wymkniemy?
David zacisnął zęby.
- Pozostaje nam jedno wyjście, musimy zaryzykować i wydostać się po prostu
głównymi drzwiami, kiedy będzie najciemniej.
- Ach, monsieur David! - szepnęła z lękiem.
Spojrzał na nią. Bez trudu odgadł, co myślała o szansach tego przedsięwzięcia.
Starał się, by jego głos zabrzmiał beztrosko i pokrzepiająco, gdy powiedział:
- Zaczniemy od zmiany ubrania, musimy być gotowi przed zapadnięciem zmroku.
Michel, którego opuściła cała odwaga, narzekał, Ŝe kurtka jest za mała.
- Nie mogłeś znaleźć większej? - spytał nadąsany.
David i Madeleine wymienili spojrzenia, ale zdołali się opanować.
Kiedy David załoŜył cywilne ubranie, które pasowało na niego niemal idealnie,
ofiarował pomoc Madeleine.
- Chciałabym się umyć - poprosiła nieśmiało.
Rozumiał to. Przyniósł wodę w misce i ostroŜnie zaczął zmywać pot z twarzy, karku i
ramion dziewczyny.
- Czy z resztą poradzi sobie pani sama? Sukienkę połoŜę tutaj.
Skinęła głową i David zabrał Michela w przeciwległy koniec pokoju. Po chwili
dziewczyna zawołała zakłopotana:
- Monsieur David, nie mogę zapiąć sukni na plecach.
Podszedł do niej.
Kiedy tak stała w ciemnoŜółtej sukni, blada, z wielkimi, czarnymi oczami, David
zrozumiał, jakie wraŜenie odniósł Jean - Pierre, patrząc na nią tamtego pamiętnego wieczoru.
W lesie, w świetle księŜyca, musiała wydać mu się nierzeczywista, jak ze snu.
David zapiął Madeleine suknię na plecach, potem ściągnął pasek w talii. Musiał go
dwa razy owinąć, taka była szczupła.
- O, tak - powiedział i spojrzał na dziewczynę. Przeraził się, bo dostrzegł w jej
spojrzeniu coś niesamowitego, a zaraz potem Madeleine niespodziewanie straciła
przytomność i osunęła się na niego. Przytrzymał ją i ostroŜnie połoŜył na posłaniu. Na
szczęście szybko doszła do siebie. LeŜała teraz wyczerpana, kurczowo trzymając Davida za
rękę, on zaś siedział obok oniemiały, ciągle nie mogąc zapomnieć wyrazu oczu dziewczyny.
Przypomniał sobie opowieść Jean - Pierre’a o prześladującym go śnie.
- Idziemy juŜ? - jęknął Michel.
- Nie - odrzekł David wyrwany z zamyślenia. - Nie, dopóki się nie ściemni.
Mademoiselle Madeleine jest bardzo chora. Nie mam pojęcia, jak sobie poradzi!
- Czy musimy ją brać ze sobą?
Teraz David rozzłościł się nie na Ŝarty.
- Posłuchaj, Michel! Madeleine naraŜała dla ciebie Ŝycie. Zrobiła wszystko, Ŝeby cię
ocalić. Nigdy nie myślała o sobie. Miała okazję uciec, udało jej się nawet stąd wydostać i
pewien mój przyjaciel chciał jej pomóc, ale wróciła po ciebie, ty rozpieszczony dzieciaku! A
teraz chcesz ją zostawić na pastwę losu, teraz, kiedy naprawdę nas potrzebuje?
Zawstydzony Michel wbił wzrok w podłogę.
- Nie chciałem tego powiedzieć - zapewnił, tłumiąc płacz. - Tylko Ŝe jestem bardzo
głodny i tak strasznie się boję.
David natychmiast złagodniał.
- Rozumiem. Wybacz mi, Michel, widocznie i ja tracę panowanie nad sobą.
Madeleine w milczeniu przysłuchiwała się ich rozmowie.
- Ale musimy coś zjeść - westchnął chłopiec.
- Wiem - odparł David i dodał: - Wiedzą zresztą o tym takŜe ci, którzy nas pilnują.
Chcą nas zagłodzić, pomyślał. Mamy jednak nad nimi przewagę: nawet im do głowy
nie przyjdzie, Ŝe ja tu jestem. W kaŜdym razie na to liczę.
- Nie moŜemy wyruszyć dziś w nocy - oznajmił, spojrzawszy na bladą jak śmierć
dziewczynę. - Musimy jeszcze trochę wytrzymać.
Michel zaczął krzyczeć.
- Nie, nie zostanę tu ani chwili dłuŜej! Chcę wyjść, chcę jeść!
Rzucił się na meble barykadujące drzwi.
- Michel, przestań! - syknął David i przytrzymał chłopca, ale ten zdołał się wyrwać i
rzucił się do okna. Jednym szarpnięciem oderwał część zasłony.
Na trwającą wieki sekundę w pokoju zapadła cisza.
Michel i sparaliŜowany strachem David wpatrywali się w straŜnika stojącego w
półmroku, który z uśmiechem spoglądał w ich stronę.
W samochodzie potwornie trzęsło, chociaŜ bugatti naleŜał do modeli luksusowych.
Sissi widziała w oddali skupiska wojska, a raz minęła ją cała kolumna Ŝołnierzy. Musiała
zjechać na bok, Ŝeby ich przepuścić. Kiedy kilkuset męŜczyzn w mundurach machało z
zachwytem pięknej młodej damie za kierownicą, odpowiadała im uśmiechem.
Na noc zatrzymała się w niewielkiej gospodzie. Tu równieŜ odradzano jej dalszą
jazdę. Przez linię walk? Chyba oszalała! Nic jednak nie mogło powstrzymać Sissi. ChociaŜ
teraz, po paru godzinach drugiego dnia jazdy, przy niebezpiecznie wysokiej prędkości 35
kilometrów na godzinę, jej odwaga nieco zbladła...
Horyzont przybrał niezwykłą barwę: ciemnoszarą z rozrzuconymi gdzieniegdzie
czerwonoŜółtymi plamami. Dopiero po chwili Sissi się zorientowała, Ŝe niebo przesłania
gęsty dym, który przeszywają błyski wystrzałów.
GwiŜdŜę na to, przecieŜ nie jadę w tamtą stronę, mówiła do siebie w duchu.
Tak było w istocie. Po chwili jednak minęła falę uciekinierów. Świadczące o bliskim
niebezpieczeństwie sygnały pojawiały się w ciągu całego dnia, ale Sissi, nonszalancka jak
zwykle, nie zastanawiała się, dlaczego natyka się na takie masy ludzi. Teraz nie mogła juŜ
dłuŜej tego nie zauwaŜać. Załadowane po brzegi wozy, wlokące się nie spiesznie za nimi
bydło, zmęczone, pozbawione nadziei ludzkie twarze, płaczące dzieci - to mówiło samo za
siebie. Sissi juŜ nawet nie trąbiła, kiedy droga była zablokowana.
Kilka godzin później zaczęły się pierwsze powaŜne kłopoty. Sissi zatrzymał francuski
patrol wojskowy.
ChociaŜ oficer zdumiał się niezmiernie, widząc piękną, młodą kobietę za kierownicą,
nie dał tego po sobie poznać, zachowując kamienną twarz.
W kilku słowach zakomunikował Sissi o niebezpieczeństwie i zakazie przejazdu.
- Ale dowiedziałam się, Ŝe tutaj nie toczą się Ŝadne walki - próbowała protestować.
- Na razie rzeczywiście nie, ale obie strony wciąŜ trwają w pogotowiu. Byle pretekst
moŜe stać się powodem do ponownego otwarcia ognia.
Sissi wyjęła dokument, który otrzymała w ParyŜu. Oficer czytał w milczeniu.
- To nieodpowiedzialne! - powiedział po chwili. - Co oni tam w stolicy mogą
wiedzieć... Jak pani zamierza przekroczyć linie niemieckie?
- To moja sprawa - oświadczyła Sissi.
- Mogą panią zabić.
- Niekoniecznie.
- Croix - sur - les - Collines juŜ nie istnieje.
- To nie miasta szukam.
- śołnierze są podenerwowani. Wystarczy przypadkowy strzał... Albo pani
prowokujące zachowanie... W kaŜdej chwili walki mogą wybuchnąć na nowo.
- Nie zamierzam nikogo prowokować. Wszystko, czego chcę, to odnaleźć brata. On
mnie potrzebuje.
- Skąd pani wie, Ŝe Ŝyje?
- Jesteśmy bliźniętami - odparła Sissi, jakby to wszystko wyjaśniało.
Oficer spojrzał na nią zrezygnowany. Czy ktoś tak uroczy musi być jednocześnie tak
naiwny i uparty?
- Pierwszą rzeczą, jaką zrobią, będzie skonfiskowanie tego samochodu - mówił dalej. -
W jednej chwili!
- Nie sądzę.
- Jak pani właściwie zamierza się tam przedostać?
Sissi uśmiechnęła się tajemniczo i przysunęła się bliŜej.
Pokazała oficerowi kolejny dokument, jednocześnie szepcząc mu coś na ucho.
Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Kąciki jego ust zaczęły drŜeć.
- Mon Dieu, myślę, Ŝe naprawdę się pani uda! - Ruchem ręki przywołał do siebie
samochód wojskowy i polecił kierowcy eskortować Sissi przez francuską strefę.
Do linii frontu po niemieckiej stronie Sissi dotarła samotnie. Była zmęczona i
zirytowana z powodu częstych przeszkód na drogach. Zawalony most opóźnił jej podróŜ o
wiele godzin. Nie mogła kupić jedzenia, jej cierpliwość została wystawiona na cięŜką próbę.
Ale kiedy francuska eskorta poŜegnała ją, Ŝycząc powodzenia, Sissi zatrzymała się i sięgnęła
po lusterko. KaŜdy lok został starannie ułoŜony, poprawiła makijaŜ, otrzepała ubranie. Teraz
czekała ją próba ognia!
Nad lasem, przez który prowadziła dalsza droga Sissi, panowała ponura cisza. Sissi
wiedziała jednak, iŜ drzewa kryją całe uzbrojone oddziały, wyczuwała je, te zamaskowane
działa i okopy... Wszystko trwało w pogotowiu.
Sissi straciła juŜ sporo ze swojej odwagi. Miała wraŜenie, Ŝe silnik bugatti czyni
przeraźliwy hałas, który na pewno przyciągnie wrogów lub sprowokuje ich do otwarcia ognia.
Przejechała całkiem spory odcinek trasy, gdy pojawili się oni, budzący przeraŜenie
Ŝ
ołnierze niemieccy. Dali znak, Ŝeby się zatrzymała, i Sissi po raz pierwszy zdała sobie
sprawę z tego, na co się naraŜa.
Ale nie dała po sobie poznać, Ŝe się boi. Przybrała minę osoby bardzo pewnej siebie i
zahamowała z grymasem irytacji na twarzy.
Kilku Niemców zbliŜyło się do samochodu, trzymając broń gotową do strzału. Sissi
udała, Ŝe nie zauwaŜa ich zdumienia. Nonszalancko zamachała własnoręcznie podrobionym
dokumentem.
- Oczekuje mnie Oberbefehlshaber Kutsche - oświadczyła w swojej najlepszej
szkolnej niemczyźnie. - Czy moŜecie mi wskazać najdogodniejszą drogę do niego?
Nie powiedziała niczego wprost, jedynie swym wyglądem i sposobem bycia starała się
sprawić wraŜenie, Ŝe jest luksusową kochanką Kutschego.
Zaświadczenie było w miarę autentyczne. Druk »wypoŜyczyła» od pewnego
niemieckiego oficera, który beztrosko zostawił swoje papiery w przedziale na siedzeniu, a
sam udał się do wagonu restauracyjnego. Dokument miał wszystkie niezbędne nagłówki.
Pieczęć Sissi ukradła na stacji kolejowej, korzystając z nieuwagi kasjera. Przybiła ją tak, by
napis stał się niewyraźny, ale co do dwugłowego orła nie mogło być Ŝadnych wątpliwości.
Gorzej przedstawiała się sprawa z charakterem pisma Kutschego. Długo ćwiczyła w
swym pokoju hotelowym w ParyŜu, nim nauczyła się składać nieczytelny podpis, który,
wierzyła, wyglądał na sporządzony silną męską ręką.
Miała teŜ niemało kłopotów z językiem niemieckim, ufała jednak, iŜ udało jej się
poprawnie sklecić zdanie mówiące o tym, Ŝe zezwala się hrabiance de Saint - Colombe na
wjazd do okupowanej przez Niemcy Francji.
Niezbyt rozgarnięty dowódca patrolu, słysząc nazwisko dowódcy wysokiego szczebla,
połknął przynętę.
- Czy takŜe pan, majorze, mógłby podpisać ten dokument? Nie chciałabym być więcej
zatrzymywana - poprosiła Sissi, przekonana, Ŝe ten człowiek nigdy nie osiągnie nawet
najniŜszego stopnia oficerskiego.
Wyciągnął pióro i zamaszyście złoŜył swój podpis pod fałszywym podpisem
Kutschego.
- Dziękuję! - powiedziała Sissi i uśmiechnęła się uwodzicielsko. - Ach, jeszcze
jedno... Którędy mam jechać? Jestem juŜ bardzo spóźniona przez te okropne francuskie drogi.
- Oberbefehlshaber Kutsche niestety przebywa obecnie nieco bardziej na południe -
odparł. (Wiem, Ŝe go tu nie ma, i chwała Bogu, pomyślała Sissi). - MoŜe pani jechać dalej tą
drogą aŜ do skrzyŜowania około trzydziestu kilometrów stąd. Potem skręci pani na wschód w
stronę Vervins. Tam spyta pani o dalszą drogę. Czy moŜe potrzebuje pani, benzyny, Fräulein?
- Tak - odparła Sissi bezwstydnie.
Niewybaczalną zuchwałością było zatrzymywanie się w tym niebezpiecznym miejscu
dłuŜej niŜ to konieczne, ale nigdy nie wiadomo, kiedy znowu będzie moŜna napełnić bak.
Trzeba skorzystać z nadarzającej się okazji.
Dalej podróŜ przebiegała stosunkowo spokojnie. Wprawdzie Sissi dotarła do rejonów
okrutnie zniszczonych przez wojnę, ale nie toczyły się juŜ tutaj walki. Sissi udało się uniknąć
najgorszego.
Dopiero teraz w pełni zdała sobie sprawę, Ŝe naprawdę urodziła się pod szczęśliwą
gwiazdą, Ŝe została wprost stworzona do pokonywania wszelkich trudności. Inaczej juŜ
dawno nie byłoby małej Sissi i pięknego samochodu jej brata Davida.
Zatrzymała się przy starym kamiennym krzyŜu. Wokół widziała dziesiątki, a moŜe
setki, niskich, najwyraźniej niedawno ustawionych krzyŜy drewnianych.
Opuściła ją cała odwaga. Do tej chwili prowadziła ją niezachwiana wiara, Ŝe odnajdzie
Davida. Nigdy nie myślała o nim jako zmarłym, czuła całym sercem, Ŝe on Ŝyje. AŜ do tego
momentu podróŜ była wspaniałą, śmiałą przygodą, sprawdzianem tego, co potrafi.
Sissi wreszcie uświadomiła sobie, co niesie ze sobą wojna. KaŜdy krzyŜ oznaczał
smutek i trudną do zniesienia tęsknotę w jakiejś rodzinie i kręgu przyjaciół. Przerwane nagle
Ŝ
ycie, nadzieje, plany na przyszłość. Opustoszał jakiś pokój, przedmioty straciły właściciela.
Matkom pozostały wspomnienia...
Młodzi męŜczyźni, którzy ledwie zdąŜyli pojąć, czym moŜe być miłość. Bez sensu!
I to tylko jedna bitwa wojny, która dopiero się zaczęła! Nikt nie wie, ile tygodni
jeszcze potrwa ta krwawa zawierucha. MoŜe miesięcy?
Nie, nie moŜe być tak długa.
Jacyś męŜczyźni postawili dalej w dole jeszcze jeden krzyŜ. Sissi odwróciła się i
powoli poszła z powrotem do pobliskiego miasta. Wybrała okręŜną drogę, która omijała las. Z
trudem ciągnęła za sobą nogi, w głowie huczało jej boleśnie od myśli, które wolałaby od
siebie odsunąć.
Kiedy przechodziła tuŜ obok pola bitwy, zobaczyła w popiele maleńki pęd, cudem
ocalały czerwony pączek maku, który lada dzień pewnie rozkwitnie. Sissi przystanęła na
chwilę, przyglądając się roślince. W miejscach, gdzie popiół nie przykrył grubą warstwą tego,
co kiedyś było świeŜe i zielone, widziała wiele innych kwiatów zdeptanych cięŜkimi
Ŝ
ołnierskimi buciorami.
- Hej! - zawołała do maleńkiego pączka. - Właśnie tego teraz potrzebowałam!
Pochyliła się i ostroŜnie pogładziła maleńki mak, Ŝeby dodać mu odwagi i siły. Potem
poszła dalej.
Nie zatrzymywała się juŜ, póki nie dotarła do miasta. Zobaczyła szarobrązowe,
częściowo zburzone murowane domy. Bardziej zniszczone wydawały się budynki leŜące
nieco wyŜej na wzgórzu i znacznie cofnięte w las. Jakaś posiadłość? MoŜe... Teraz pozostały
z niej tylko komin i kilka ścian, czarnych i osmalonych.
Ale w dole, w mieście, Ŝycie toczyło się zwykłym rytmem. Sissi dotarła tu
poprzedniego wieczoru i zamieszkała w domu, który chyba jako jedyny moŜna było nazwać
hotelem. Dyskretne pytania o to, czy ktoś w pobliŜu nie widział francuskiego Ŝołnierza, nie
przyniosły rezultatu. Ludzie byli wyjątkowo ostroŜni w swych wypowiedziach, wszędzie
widzieli donosicieli. PoniewaŜ niemieckie patrole kontrolowały miasto przez cały czas,
właściciel hotelu poradził Sissi, Ŝeby korzystała z samochodu tylko w wyjątkowych
sytuacjach, inaczej moŜe zostać skonfiskowany. Tak więc na dalsze poszukiwania brata
wymknęła się z miasta pieszo i równie niepostrzeŜenie wróciła.
Kiedy w recepcji poprosiła o klucz do pokoju, gospodarz wraz z kluczem wsunął jej
dyskretnie do ręki karteczkę. Sissi zrozumiała jego spojrzenie i dobrze schowała skrawek
papieru w dłoni. W pokoju rozwinęła go.
Ktoś drŜącą ręką zapisał na nim informację:
Stary Bernard, mieszkający na skraju miasta, ukrywa w swojej stodole rannego
francuskiego Ŝołnierza.
Sissi stała przez dłuŜszą chwilę, nie mogąc się poruszyć. David! ucieszyła się.
Wiedziałam! Wiedziałam, Ŝe Ŝyje! Wiedziałam, Ŝe mnie potrzebuje, Ŝe go odnajdę! Dziękuję,
nieznany przyjacielu!
ś
eby nie tracić czasu, zrezygnowała z obiadu, ale kiedy wyszła na ulicę, próbowała iść
tak spokojnie, jak to moŜliwe. śołnierz, było napisane. PrzecieŜ David nie moŜe poruszać się
po mieście w mundurze! Powinna się postarać o cywilną odzieŜ dla brata. Sissi wstąpiła więc
do sklepu, gdzie kupiła nie rzucające się w oczy ubranie w rozmiarze Davida. Miała nadzieję,
Ŝ
e sprzedawca nie nabierze Ŝadnych podejrzeń. Z paczką w duŜej plecionej torbie przeszła
przez miasto aŜ do ostatniego domu.
Stary Bernard nie był skory do rozmowy. Drobny, zgarbiony, bezzębny, zaprzeczył
wszystkiemu. Zaraz teŜ zjawiła się w kuchni jego Ŝona, kobieta stanowcza i podejrzliwa.
UwaŜnie obserwowała elegancką Sissi.
- Z Norwegii? To daleko, Bernardzie! Ale u nas nie ma pani brata, mademoiselle.
Sissi połoŜyła na stole banknot.
- Będzie naleŜał do was, jeŜeli pozwolicie mi zajrzeć do stodoły. A jeśli przypadkiem
znajdę tam mojego brata i okaŜe się, Ŝe byliście tak mili i zaopiekowaliście się nim,
dostaniecie więcej takich banknotów.
Dwoje staruszków przez chwilę patrzyło na siebie nawzajem.
- Zapewniam was, Ŝe nie jestem donosicielem - próbowała ich uspokoić Sissi. -
Jedyne, czego pragnę, to odnaleźć mego brata, hrabiego de Saint - Colombe.
Sissi nie była fałszywie skromna. Zawsze uŜywała naleŜnego jej tytułu bez względu
na to, czy przynosiło to jakiś poŜytek, czy nie. Gospodyni głęboko wciągnęła powietrze.
- Nie wiem, jak się nazywa ten męŜczyzna - powiedziała po chwili. - Ale to
niemoŜliwe, aby był pani bratem. Pani jest prawdziwą damą, mademoiselle, a on jest dziki jak
zwierzę. To bestia!
Szok? CzyŜby David doznał szoku? A moŜe stara kobieta po prostu przesadzała?
- Ale mimo to zaopiekowaliście się nim?
Wzruszyła ramionami.
- Tylko dlatego, Ŝe jest francuskim Ŝołnierzem. Poza tym trudno się z nim dogadać.
- Czy coś mówił?
- On? Nic. Zanosimy mu jedzenie jak zwierzęciu.
Jak zwierzęciu! Och, Davidzie!
- Tylko proszę zachować ostroŜność - rzekł w końcu Bernard, ustępując. - I proszę
wyjść tylnymi drzwiami, aby nikt pani nie zobaczył!
Sissi zbliŜyła się do stodoły. Jej nerwy były napięte do granic wytrzymałości. Zaraz
zobaczy brata. Myślała juŜ o tym, jak zareagują w domu, kiedy przyjedzie razem z Davidem.
A stryj Gaston... AleŜ się wszyscy ucieszą!
Przekręciła klucz i skrzypiące drzwi wolno się otworzyły. W stodole panował
półmrok. Po prawej stronie leŜało siano, jego zapach był silny i przyjemny.
- David? - odezwała się cicho.
Usłyszała jakiś szelest, dochodzący zza siana.
- David, to ja, Sissi! - powiedziała po norwesku.
Postąpiła kilka kroków do przodu, omijając zagradzające jej drogę narzędzia. I stanęła
jak wryta.
Nie od razu odczuła rozczarowanie, znacznie silniejszy był szok spowodowany tym,
co zobaczyła.
Dziki, mówili...
Nigdy jeszcze Sissi nie widziała tak przystojnego, a jednocześnie budzącego taki
strach męŜczyzny. Był wysoki i silny, o ciemnej, opalonej skórze, pokrytej brudem i
zakrzepłą krwią. Włosy miał czarne, a oczy tak jasnoszare, Ŝe niemal świeciły w mroku. Białe
zęby obcego lśniły w złośliwym uśmiechu, ramiona i dłonie wyglądały strasznie, jakby jakiś
oszalały kot rozorał je pazurami.
Sissi uŜyła wszystkich sił, aby się opanować. Przypomniała sobie nazwisko zasłyszane
w ParyŜu.
- Marc le Fey?
ROZDZIAŁ V
Dziewczyna dostrzegła błysk w niesamowitych oczach.
- Tak - odpowiedział krótko, a jego głos brzmiał głęboko i ochryple, jakby rzadko go
uŜywano.
Na widok nieznajomego Sissi doznała tak silnego i gorzkiego rozczarowania, Ŝe
poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod stóp. David! Dlaczego właśnie on? To dzikie
stworzenie ocalało, gdy tymczasem David, mój delikatny, wraŜliwy David, który był mi
najbliŜszy spośród wszystkich ludzi... Dlaczego jego tu nie ma? KrzyŜe, cmentarz!
O mój BoŜe!
Po chwili uświadomiła sobie, Ŝe nie tylko ona stoi jak oniemiała. MęŜczyzna równieŜ
milczał, nie odrywając od niej wzroku. Jednak to nie podziw widziała w jego oczach. Raczej
zdziwienie i strach. Tak, właśnie to! Jakby spadła z innej planety.
Opanowała się i spytała:
- Czy znał pan Davida de Saint - Colombe?
MęŜczyzna ledwie skinął głową.
- Jestem jego siostrą Sissi... Wy obaj... jesteście jedynymi, których nie odnaleziono po
bitwie. Czy wie pan... Czy widział pan Davida... w czasie bitwy?
Ponownie skinął głową.
Sissi z trudem przeszło przez gardło następne pytanie.
- Czy równieŜ... potem?
- Tak.
Zapadła przeraźliwa cisza. W końcu Sissi wykrztusiła:
- Czy Ŝył?
Stał przez chwilę zatopiony we własnych myślach, nie spuszczając z niej wzroku.
Sissi postąpiła krok naprzód. W mgnieniu oka odwrócił się, złapał widły do siana i skierował
w jej stronę.
Krzyknęła:
- Nie zachowuj się jak idiota!
Trwali w milczeniu, obserwując się nawzajem. Sissi odezwała się pierwsza.
- Przepraszam za mój wybuch, ale proszę zrozumieć! Przyjechałam aŜ z Norwegii,
Ŝ
eby go odnaleźć. Proszę mi tylko powiedzieć, czy on Ŝyje, czy... zginął?
Marc le Fey wzruszył ramionami.
- A więc nie był martwy, kiedy go ostatnio widziałeś?
Nieświadomie zwróciła się do niego na „ty”.
- Nie - odrzekł krótko. - Ale został postrzelony. W głowę.
Sissi drgnęła.
- Czy to powaŜna rana?
Marc le Fey uczynił tylko grymas, świadczący o tym, Ŝe nie wie ani teŜ wcale nie chce
tego wiedzieć.
Zagryzła wargi.
- Gdzie go widziałeś?
Marc le Fey machnął ręką w stronę Croix - sur - les - Collines. Wydawało się, Ŝe ta
sprawa w ogóle go nie interesuje.
- Musimy go znaleźć! - powiedziała Sissi stanowczo. - Proszę, kupiłam trochę ubrań
dla Davida, ale moŜesz je na razie poŜyczyć. Najpierw jednak musisz się umyć, przyniosę
wodę. Czy jesteś ranny, czy moŜesz chodzić?
Zaskoczony mnóstwem pytań i nieoczekiwaną propozycją Marc le Fey po prostu
oniemiał. Nie znał nieposkromionej energii Sissi i jej ogromnej wiary w siebie. Poza tym
przywykł do tego, Ŝe ludzie nie brali go pod uwagę w swoich planach. Zanim zdąŜył
przywołać do porządku tę bezczelną dziewczynę, zniknęła. Zaraz jednak wróciła z ciepłą
wodą i brzytwą Bernarda.
- Proszę, teraz zrób z sobą porządek, nie chcę mieć do czynienia z takim smoluchem!
Nie mogę iść przez miasto z obszarpańcem, bo Niemcy nabiorą podejrzeń. Czy potrafisz
prowadzić samochód? Nie, zresztą wolę prowadzić sama. Pospiesz się!
W innych okolicznościach Sissi z pewnością wystraszyłaby się na widok Marca le
Fey. Teraz jednak nad wszystkimi jej uczuciami dominowało pragnienie odnalezienia Davida.
Trafiła na ślad brata, nic poza tym się nie liczyło.
Marc źle zrozumiał jej gest, kiedy chciała podać mu brzytwę, w okamgnieniu mocno
chwycił ją za nadgarstek. Nagle wyraz agresji na jego twarzy przeszedł w zdumienie. Spojrzał
na przegub Sissi, który ściskał swoimi silnymi palcami, zmarszczył czoło, jakby czegoś nie
rozumiał. Potem niemal wyszarpnął jej brzytwę z ręki i odłoŜył na bok. Zaczął zdejmować
postrzępioną kurtkę. Sissi wyszła pospiesznie ze stodoły. Wróciła do Bernarda i jego Ŝony.
- Teraz ja zajmę się Ŝołnierzem - oświadczyła. - Nie, to nie jest mój brat, ale ten
człowiek moŜe mnie do niego zaprowadzić. Bardzo wam dziękuję za wszystko, co dla niego
zrobiliście, proszę, to są pieniądze za poniesione wydatki.
ś
ona Bernarda była zmartwiona.
- Ale chyba taka delikatna kobieta nie weźmie ze sobą tego... tego...
- Och, jakoś dam sobie radę - odparła Sissi beztrosko, podczas gdy Bernard z zapałem
liczył nowiutkie banknoty. - Gdybyście jednak mogli postarać się o trochę jedzenia dla nas na
drogę, byłoby świetnie, poniewaŜ przez jakiś czas będziemy się chyba musieli ukrywać.
Kobieta natychmiast przygotowała sporą paczkę z Ŝywnością, którą Sissi wsunęła do
swego koszyka. Potem uznała, Ŝe najwyŜszy czas wracać do stodoły.
MęŜczyzna stojący przed nią w pogrąŜonym w półmroku pomieszczeniu przeszedł
znaczną przemianę.
Przede wszystkim był czysty i ogolony i sam ten fakt stanowił juŜ niemały krok
naprzód, mimo Ŝe twarz miał pozacinaną. ZałoŜył ubranie pozostawione przez Sissi, kurtkę,
spodnie i sandały. Swój mundur zakopał, zatarł teŜ wszystkie ślady, świadczące o tym, Ŝe tu
mieszkał. Ubrany na czarno od stóp do głów, mógłby teraz uchodzić za przeciętnego
Francuza, gdyby nie wyraz jego oczu.
„Marc le Fey nie jest niczyim przyjacielem!” powiedział ten oficer w ParyŜu. Tak, to
samo mogła stwierdzić Sissi. Ten człowiek nie chciał mieć przyjaciół.
„Został uznany za zaginionego...” Coś mówiło jej, Ŝe oto widzi zaginionego Ŝołnierza,
którego nikt nie poszukuje.
Po plecach przebiegł jej dreszcz. Jednak Marc le Fey jako jedyny mógł doprowadzić ją
do Davida...
- Świetnie! Chodźmy! - zawołała, siląc się na wesołość, choć tak naprawdę nie
wiedziała, jak odnosić się do tego człowieka. Jak się do niego zwracać? PrzecieŜ on w kaŜdej
chwili moŜe zaatakować. Nie, to bezsensowna myśl! Było w nim jednak coś, co
przypominało wygłodzonego wilka: miał bardzo chudą twarz, białe zęby i podłuŜne, wąskie,
błyszczące oczy.
On takŜe zdaje się czuć niepewnie w mojej obecności, pomyślała Sissi, kiedy
zamykała za sobą drzwi do stodoły. Nie lubi mnie, widać to wyraźnie. Skąd w nim tyle
pogardy dla innych? Dostrzegła jednak w jego oczach jeszcze coś, czego nie rozumiała. Sissi
zawsze potrafiła postępować z męŜczyznami, równieŜ z tymi zbyt nachalnymi i brutalnymi.
Marc le Fey sprawiał jednak wraŜenie, Ŝe nie pociągała go w najmniejszym stopniu, jego
oczy bynajmniej nie wyraŜały podziwu, wyraŜały raczej...
Nie, nie udało jej się tego nazwać.
Musiała przyznać, Ŝe ani trochę nie rozumie tego człowieka. Wszystko w nim było
zagadkowe. A juŜ zwłaszcza to niezwykłe połączenie niepohamowanej nienawiści z
obojętnością wobec wszystkiego i wszystkich. I sposób, w jaki wypełniał jej polecenia: bez
słów i bez emocji, niemal mechanicznie. Nie wiadomo było, co moŜe obudzić go do Ŝycia i
wyzwolić ogrom zła, które kryło się w jego duszy.
- No tak - odezwała się niepewnie. - Jak to zorganizujemy? Utykasz? Rana z bitwy?
- Tak.
- MoŜe to i lepiej - rzekła po namyśle. - Jeśli ktoś zapyta, mów, Ŝe to dawna ułomność.
Wtedy ludzie pomyślą, Ŝe nigdy nie byłeś Ŝołnierzem.
Sissi nie miała najmniejszej ochoty przebywać w towarzystwie tego człowieka.
ZauwaŜyła, Ŝe Marc le Fey bynajmniej nie darzy jej sympatią, co oczywiście ją dotykało, ale
wiedziała takŜe, Ŝe i on dostrzega jej niechęć. To wzajemne oddziaływanie sprawiało, Ŝe ich
wrogość wobec siebie wciąŜ rosła.
Tak. David był chyba jedynym człowiekiem na ziemi, który mógł znieść towarzystwo
Marca le Fey. Powinna się zastanowić, jak się go pozbędzie, gdy tylko znajdzie Davida.
JeŜeli znajdzie Davida. I jeŜeli on będzie Ŝył.
Aby okazać nieco dobrej woli, powiedziała szybko:
- Potem lepiej opatrzymy twoje rany.
Mogła to sobie darować. Marc rzucił jakieś przekleństwo, które oznaczało tylko jedno:
Ŝ
yczył sobie, by trzymała się od niego z daleka.
- Myślę, Ŝe będzie najlepiej, jeŜeli poczekasz tam pod topolami, na skraju drogi -
stwierdziła, starając się zachować choć trochę godności. - Nie warto ryzykować. Muszę
jeszcze wpaść do hotelu i załoŜyć coś cieplejszego, wygląda na to, Ŝe wieczorem się ochłodzi.
Rozstali się we wrogim milczeniu.
W hotelu czekały Sissi złe wieści. Okazało się, Ŝe zaglądali tu Niemcy i wypytywali o
młodą blondynkę, która wygląda na przyjezdną. Właściciel, przyparty do muru, wyjaśnił im,
Ŝ
e juŜ opuściła miasto, ale nie wie, w jakim udała się kierunku.
Sissi skinęła głową.
- Dziękuję za ostrzeŜenie! Proszę mi wystawić rachunek, a ja tymczasem pójdę na
górę się spakować. Mógłby pan sprawdzić, czy ulica jest czysta, kiedy będę wyprowadzać
samochód?
- Naturalnie, mademoiselle.
Tak więc Sissi nie mogła juŜ traktować tego miasteczka jako punktu wyjścia do
swoich poszukiwań. I nie dość tego - teraz mogła polegać jedynie na dobrej woli Marca le
Fey. A jeśli on nagle się rozmyśli i nie będzie chciał jej pomóc w odnalezieniu Davida? A
jeŜeli juŜ czmychnął do lasu? W jaki sposób dowie się wtedy czegoś o losie swego brata?
Kiedy zniosła na dół wszystkie swoje rzeczy i zapłaciła za hotel, wyprowadziła
samochód. Usłyszała sygnał, Ŝe droga jest wolna, i wyjechała ostroŜnie na ulicę. Tam
zwiększyła prędkość.
David i człowiek za oknem zareagowali równocześnie. Kiedy straŜnik, stojący
zaledwie o metr czy dwa od nich, przez ułamek sekundy się zastanawiał, czy wezwać pomoc,
David pchnął Michela na podłogę i błyskawicznie otworzył okno. Potem chwycił z biurka
mosięŜny świecznik. W chwili gdy męŜczyzna odbezpieczał broń, David zamachnął się i z
całej siły rzucił w niego cięŜkim przedmiotem.
- Teraz ta strona domu jest wolna - powiedział gorączkowo. - Mamy szansę się
wymknąć. Bądź gotów do skoku, Michel, ja wezmę na ręce Madeleine...
- Pójdę sama - wyszeptała dziewczyna niewyraźnie. Wstała powoli, z trudem, ale juŜ
po kilku krokach poczuła się pewniej. - AleŜ monsieur David! - zawołała nagle przestraszona.
- Czy znowu się pan gorzej czuje, jest pan taki blady?
- Nie - odparł cicho. - Tylko... nie potrafię zabijać.
Delikatnie musnęła dłonią jego ramię i David zrozumiał, Ŝe ten gest ma zastąpić słowa
pociechy.
- Mam tylko nadzieję, Ŝe nikt z pozostałych straŜników nic nie słyszał - szepnął.
Wszedł na parapet.
- Najpierw wezmę Michela. Tylko proszę teraz nie zemdleć, mademoiselle Madeleine!
Obawiam się, Ŝe nie zdołam wspiąć się ponownie na górę, jest za wysoko.
- Postaram się - zapewniła z bladym uśmiechem.
David zniknął za oknem. Po chwili, która czekającym wydawała się wiecznością,
usłyszeli, Ŝe zeskakuje.
Michel i Madeleine spojrzeli ze strachem na siebie. Dziewczyna skinęła zachęcająco.
- To tak wysoko! - pisnął chłopiec.
- Monsieur David ci pomoŜe - rzekła z przekonaniem. - No, juŜ!
Michel wyskoczył. Teraz została sama. Kurczowo trzymała się framugi, zlewał ją
zimny pot, a serce mocno biło. Cały pokój dosłownie wirował.
Usłyszała szept Davida; zebrała wszystkie siły, Ŝeby wspiąć się na okno. Poczuła silne
dłonie, które ją przytrzymały. JuŜ na ziemi pośpiesznie poprawiła suknię.
- Świetnie, wszystko poszło gładko. Chodźmy! Nie, Michel, lepiej tam nie patrz!
Odciągnął chłopca, który zafascynowany przyglądał się leŜącemu wartownikowi.
Madeleine starała się nie spoglądać w tę stronę.
Pobiegli do lasu. Kiedy skryli się juŜ między drzewami, David powiedział:
- Najpierw muszę pomóc koledze.
- Oczywiście - zdąŜyła przytaknąć Madeleine, lecz w tej samej chwili pociemniało jej
przed oczami i upadła. David jednym skokiem znalazł się przy niej.
- Jak się pani czuje? - spytał zaniepokojony.
- Muszę tylko... trochę odpocząć - jęknęła. - Kłuje mnie w boku.
- Tylko nie kasłaj! - prosił Michel. - Mogą nas usłyszeć!
David obejrzał się w stronę willi, z której dopiero co się wydostali. Na szczęście
panował tam spokój.
- Mademoiselle, podejrzewam, Ŝe w ciągu ostatnich dni dawała pani mnie i Michelowi
większe porcje jedzenia szepnął. - Sprawia pani wraŜenie całkowicie wyczerpanej.
- Mieliśmy tak mało Ŝywności - odrzekła z wysiłkiem. - A Michel i pan
potrzebowaliście jej bardziej niŜ ja.
- Tak, teraz to widać! - syknął David. - Nic dziwnego, Ŝe pani zachorowała!
- Mogę juŜ iść - zapewniła Madeleine, wstając. - Pański przyjaciel...
- Zostawiłem go gdzieś tu w pobliŜu. Ale proszę nie nazywać go moim przyjacielem!
- Czy nie uratował panu Ŝycia?
- Tak - przyznał zawstydzony David. - Tak, to prawda.
Kiedy przedzierali się przez las, tłumaczył Madeleine, jak powinni się zachowywać
wśród ludzi.
- W dole mignęło mi miasto. Kiedy tam dotrzemy, będziemy udawać młodą
zakochaną parę, która wybrała się na wieczorny spacer.
Madeleine spojrzała na niego przestraszona.
- Z tego nie wolno Ŝartować! - powiedziała z naciskiem.
David był zaskoczony jej reakcją, przecieŜ nie miał na myśli nic złego. I nagle
przypomniał sobie o surowym wychowaniu, jakie otrzymała na wsi.
- Proszę nie mieć mi tego za złe, nie zamierzałem stroić sobie Ŝartów - zapewnił, z
trudem zachowując powagę. - Mamy szczęście, nasi prześladowcy nie wiedzą o moim
istnieniu. I chyba na myśl im nie przyjdzie, Ŝe dama w tej Ŝółtej jedwabnej sukience to
mogłaby być właśnie pani.
- MoŜe powinnam zaczesać włosy do góry? - spytała.
- Kiedy dotrzemy do miasta, będzie ciemno, nikt nie odróŜni takich szczegółów. Tędy!
Tu jest ścieŜka, którą szedłem. A tam ukryłem Marca.
- Pańskiego przyjaciela?
David znowu się skrzywił.
- Tak, przyjaciela. Tam, pod drzewami.
- Nikogo tu nie ma - zawołał Michel, który pobiegł przodem.
- Jesteś pewien?
- Proszę samemu sprawdzić!
David odnalazł zagłębienie, w którym ukrył Marca le Fey. Teraz było puste. Michel i
David szukali dokoła, ale bez rezultatu.
A jednak coś zobaczyli!
W miejscu, w którym leŜał Marc, znaleźli portfel z jego dokumentami. Musiał wypaść
mu z kieszeni.
- Marc le Fey... - przeczytał David.
Madeleine drgnęła.
- Le Fey? - spytała, marszcząc brwi.
- Tak, czy coś w tym niezwykłego?
- Widziałam to nazwisko całkiem niedawno, ale nie pamiętam gdzie.
- MoŜe w jakiejś ksiąŜce?
- Nie, nie - powiedziała szybko. - To na pewno nie było zapisane na papierze.
David zajrzał do dokumentów Marca i powiedział:
- Ma dwadzieścia sześć lat. Zastanawiam się, którędy poszedł. MoŜe jego takŜe
złapali...
- Pospieszcie się - pisnął Michel. - Mogą tu zaraz być!
- Oczywiście. Proszę mi dać rękę, mademoiselle!
Ruszyli dalej przez las.
- Czy był cięŜko ranny?
- Tak, na pewno, stracił wiele krwi. Nie dotarł więc chyba daleko. Szkoda, Ŝe nic nie
mogę dla niego zrobić, ale nie wolno nam na dłuŜej się zatrzymać.
- Zgubił pan jakiś dokument.
- No tak, dziękuję. To wojskowe papiery. Nie powinienem chyba tego czytać, ale... O
mój BoŜe!
- Co się stało?
- Posłuchajcie:
Niniejszym Marc le Fey zostaje przeniesiony z więzienia Briant do batalionu itd. itd.
Skazany na doŜywotnie roboty przymusowe za morderstwo z premedytacją. Sadysta i
psychopata. Zwolniony dla słuŜby ojczyźnie na wniosek dyrektora karnej kolonii, który uznał,
Ŝ
e nie istnieje niebezpieczeństwo powtórzenia przez skazanego podobnych przestępstw.
NaleŜy jednak postępować z nim z największą ostroŜnością.
David złoŜył dokument.
- Dzięki! I kogoś takiego przydzielili mi do pomocy.
- CóŜ za niekonsekwencja! - wtrąciła Madeleine. - Najpierw zamykają go jako
groźnego psychopatę, a później puszczają wolno.
- Tak, wydaje się, Ŝe nowy dyrektor więzienia ma bielmo na oczach. Wystarczy
spojrzeć na Marca, by się przekonać... CóŜ, co się stało, to się nie odstanie, mam tylko
nadzieję, Ŝe nie udało mu się przeŜyć. Tak byłoby dla niego najlepiej.
Nagle od strony willi, z której niedawno się wymknęli, dobiegły ich głośne krzyki.
- Znaleźli straŜnika - stwierdził David. Bez zastanowienia chwycił Madeleine za rękę,
pociągając ją za sobą, i zawołał: - Biegnij, Michel! Biegnij, ile sił w nogach!
Marc wstał z ziemi. Oniemiały, szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w
samochód, który zbliŜał się w jego stronę. Sissi, ubrana w elegancki płaszcz i modny
kapelusz, przewiązany cienką jak mgiełka wstąŜką, zahamowała tuŜ przed Markiem i dała mu
znak, Ŝeby wskakiwał do środka. Posłuchał jej po chwili wahania.
A jednak zaczekał, pomyślała. Dlaczego? Równie dobrze mógł pójść swoją drogą, był
przecieŜ tak wrogo usposobiony. Ona sama czuła przemoŜną niechęć do tego prostaka.
Musiała zebrać wszystkie siły, by zapanować nad tym uczuciem. Powiedziała mu o
Niemcach, którzy poszukiwali jej w hotelu.
- Nie mamy więc gdzie mieszkać - zakończyła z westchnieniem.
Marca najwyraźniej to nie zmartwiło. Nie, dla niego było to normalne, przecieŜ
istniały jeszcze stodoły. Sissi jednak nie zadowalały takie kwatery.
Wkrótce okrąŜyli porośnięte lasem wzgórze i zobaczyli przed sobą spalone Croix - sur
- les - Collines. W samochodzie siedzieli blisko siebie, ale to wcale nie zmniejszyło
panującego między nimi napięcia. Przeciwnie - wydawało się, Ŝe Marc uczepił się swoich
drzwi, gotów w kaŜdej chwili wyskoczyć. Obserwował nieufnie, jak Sissi prowadzi, i
wyraźnie nie czuł się najlepiej. Dziewczyna nie mogła ukryć rozkosznego uczucia tryumfu.
- Rozumiem, Ŝe nie jesteś przyzwyczajony do widoku kobiet kierujących autem.
Sądziłeś, Ŝe nie potrafię?
Odwrócił wzrok.
- Nic nie sądziłem.
W jego odpowiedzi było coś, co sprawiło, Ŝe musiała na niego spojrzeć. Siedział z
odwróconą twarzą, jego poranione ręce spoczywały trochę nieporadnie na kolanach.
Nagle Sissi przeszył dreszcz. Zobaczyła to samo, co niegdyś zauwaŜył David: na
wystających spod przykrótkich rękawów kurtki nadgarstkach Marca widniały stare, głębokie
blizny...
Odruchowo spojrzała w dół, na kostkach nóg dostrzegła podobne ślady, tylko szersze i
głębsze.
Mocniej ścisnęła kierownicę, by opanować drŜenie rąk.
- No i? - spytała Sissi niespokojnie, gdy dojechali do cmentarza polowego. - Którędy
teraz?
Wskazał kamienny krzyŜ, który zdawał się sięgać nieba.
- Tam? - zdziwiła się. - Byłam tam przecieŜ kilka godzin temu. Nikogo nie
widziałam... Dobrze, schowamy samochód.
Wjechali na skraj lasu i ukryli auto między drzewami.
W chwilę później dotarli do krzyŜa. Słońce było juŜ nisko, ale do zachodu zostało
jeszcze trochę czasu. Ponad lekko pofałdowaną równiną kładł się wieczorny spokój. Od
zachodu, za ruinami miasteczka, wznosił się las, od wschodu ujrzeli błękitniejące szczyty gór,
mogli się domyślać, Ŝe to Ardeny.
Marc le Fey zatrzymał się przy potęŜnym dębie.
- Tutaj go zostawiłem - zabrzmiał jego ochrypły głos.
Sissi spojrzała na Marca pytającym wzrokiem, ale nic więcej nie powiedział.
„Zostawiłem go”? Starała się odtworzyć przebieg wydarzeń.
- Czy został ranny tam na równinie?
- Tak.
Marc niechętnie odpowiadał, nie był przyzwyczajony do uŜywania aŜ tylu słów.
- Ja... dalej nie mogłem. Musiałem sprowadzić pomoc. Wszedłem do lasu. Więcej nie
pamiętam.
- A szpital polowy?
- Poszedł do diabła! - rzucił szorstko, a po chwili szepnął sam do siebie: - Madeleine...
To imię padło tak nieoczekiwanie, Ŝe Sissi drgnęła.
- Kim jest Madeleine? - spytała ostro.
Lodowato szare oczy powoli zwróciły się w jej stronę. Sissi z trudem wytrzymała ich
spojrzenie.
- David miał ją odnaleźć. Jean - Pierre...
- Nic nie rozumiem.
- Ech - mruknął zniecierpliwiony, nie zamierzał najwidoczniej marnować cennych
słów na wyjaśnienia.
Ruszył w głąb lasu, nie upewniwszy się nawet, czy Sissi pójdzie za nim.
Co za okropny człowiek! pomyślała dziewczyna. Na ile moŜna być niewychowanym i
bezczelnym?
Posuwała się za nim ostroŜnie, myśląc o usłyszanym imieniu. W jaki sposób pojawiło
się ono tu, w samym środku wojny? Wiedziała, Ŝe David nie przebywał w tej okolicy zbyt
długo i, o ile się orientowała, nie miał ani chwili wytchnienia. Kiedy znalazł czas na
zawieranie znajomości z dziewczętami? A Jean - Pierre? Kto to był?
Nagle Sissi poczuła ogarniający ją lęk. Uświadomiła sobie, Ŝe znalazła się oto w głębi
lasu sam na sam z tym odpychającym męŜczyzną. Patrzyła na jego silne, umięśnione ciało, na
jego ruchy, zwinne jak u dzikiego kota. Był bardziej drapieŜnym zwierzęciem niŜ
człowiekiem, ale Sissi owładnęło nagle współczucie, kiedy tak na niego patrzyła.
Współczucie dla Marca le Fey? Co za absurd! Mimo to dławiło ją w gardle, sama nie
rozumiała, dlaczego.
Właściwie nie bała się go tak bardzo, właściwie nie wierzyła, Ŝe mógłby jej zrobić coś
złego. Zachowywał taką obojętność... Nagle jednak wyobraziła sobie ręce Marca, obejmujące
jej ciało, jego dziką twarz tuŜ przy swojej i wtedy ogarnęła ją przemoŜna ochota, by odwrócić
się i pobiec daleko, daleko stąd.
Dlaczego? PrzecieŜ nic jej nie zrobił! Ledwie zwracał na nią uwagę.
ROZDZIAŁ VI
Marc zatrzymał się przed starą bramą w ogrodzeniu.
- Ja juŜ tu byłem - szepnął.
- Tak? Pamiętasz to?
Skierował na Sissi wzrok jakby nie z tego świata. Potem powoli wszedł do środka.
Sissi pospieszyła za nim.
Dopiero teraz się zorientowała, Ŝe stoją obok ruin posiadłości, którą widziała z miasta.
Reakcja Marca była zaskakująca. Zagryzł zęby z całej siły, po raz pierwszy w jego
lodowato szarych oczach pojawiło się oŜywienie. Wydawało się, Ŝe zapomniał o jej
obecności, gdy tak błądził wzrokiem po resztkach spalonych ścian i poczerniałych
fundamentach.
Sissi czekała. W końcu, aby przerwać ciszę, spytała:
- Jak właściwie trafiłeś do stodoły Bernarda?
Na powrót stał się sobą, obojętny i niewzruszony.
- Nie wiem. Zostawiłem Davida... Obudziłem się gdzieś w lesie. Ktoś przykrył mnie
zielonymi gałęziami...
Nagle, jakby dopiero teraz to sobie uświadomił, dodał zaskoczony:
- To musiał być David!
Sissi spontanicznie złapała go za ramię.
- Tak myślisz? Czy myślisz, Ŝe to zrobił David?
Albo go zabolało, albo nie chciał, Ŝeby go dotykała. Energicznie cofnął rękę.
- Przepraszam - powiedziała Sissi. - No a potem?
- Nie pamiętam. Przypuszczam, Ŝe szedłem w nocy. Chyba widziałem przed sobą
jakieś domy. Stodołę...? Nie wiem.
- Rozumiem.
Dotarł więc do skraju miasta sam, zamroczony bólem i osłabiony utratą krwi.
- Ale jeŜeli to był David? - spytała Sissi Ŝałośnie. - To gdzie on teraz jest? Nikt go
przecieŜ nie widział.
Zapadła cisza. Oboje pomyśleli o tym samym. Gdzieś tutaj, niedaleko w lesie, leŜał
bezradny ranny Ŝołnierz. Trwało to wiele dni...
Sissi nie zdawała sobie sprawy, Ŝe myśli głośno:
- Taki szmat drogi od domu w Norwegii! Samotny, bez jedzenia, bez pomocy... Chyba
sobie nie poradził.
Czuła, Ŝe blednie. Zamknęła oczy, a kiedy na powrót je otworzyła, napotkała wzrok
Marca. Był całkiem pozbawiony wyrazu.
Ten męŜczyzna ma niespotykaną zdolność ukrywania wszelkich uczuć, pomyślała.
Długotrwały trening? A moŜe David nic dla niego nie znaczy? Nie jest wszak jego bratem
bliźniakiem, nie wychowywali się razem, nie stali razem przy trumnie ojca.
Marc drgnął i syknął:
- Cicho!
Dotarły do nich podniecone głosy, mówiące po francusku. Jacyś ludzie zbliŜali się do
głównej bramy posiadłości. Sissi udało się zrozumieć ich słowa.
- Chłopca chcę mieć Ŝywego, dziewczynę moŜecie zastrzelić.
- Sądzę, Ŝe im ktoś pomaga.
- Jego takŜe zastrzelić. Weźcie oba samochody, zablokować wszystkie drogi!
Marc trącił łokciem Sissi.
- Wracamy, szybko!
Po raz pierwszy okazał odrobinę solidarności. Ale czy naprawdę po raz pierwszy?
CzyŜ wcześniej nie pomógł Davidowi?
Marc le Fey był w istocie dziwnym stworzeniem!
Dotarli do auta i juŜ po chwili mknęli z powrotem ku miastu. Nie bardzo wiedzieli, co
począć. Sissi zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Francuzi goniący chłopca i dziewczynę?
I kogoś, kto im pomagał?
Kiedy zbliŜyli się do pierwszych domów, zobaczyli jadący z przeciwka niemiecki wóz
patrolowy.
Marc krzyknął i złapał kierownicę.
- Widzę - powiedziała Sissi spokojnie i zawróciła tak gwałtownie, Ŝe niemal otarła się
o ściany domów. Niemiecki wóz przyspieszył.
- Twój samochód jest chyba szybszy? - spytał Marc.
- Mam nadzieję - odrzekła.
Nagle krzyknęła tak przeraźliwie, Ŝe aŜ zabolały go uszy:
- Spójrz! Tam w dole, na skraju lasu! Widzisz te trzy osoby? Młoda dziewczyna, która
ledwie trzyma się na nogach, mały chłopiec. I... Marc, to jest David!
David przerzucił sobie Madeleine przez ramię i niósł ją przez las. Chwała Bogu, Ŝe
Michel daje sobie radę sam, pomyślał. Udało im się zniknąć z oczu prześladowcom, ale na jak
długo?
Madeleine oddychała cięŜko, świszczało jej w płucach. David obawiał się o jej stan,
sam takŜe czuł się bardzo źle. Bolała go zraniona głowa, nie mógł juŜ dłuŜej nieść chorej
dziewczyny.
Potrzebujemy Ŝywności, pomyślał. Wtedy moglibyśmy dokonywać cudów! Ale jak
myśleć o zdobyciu jedzenia, kiedy i przed nami, i za nami czai się niebezpieczeństwo?
Dlaczego pobiegli właśnie w tym kierunku? JeŜeli wyjdą z lasu, trafią prosto w ręce
wroga. Jakie mieli szanse? śadnych. Absolutnie Ŝadnych!
Mimo to nie przestawał powtarzać:
- Szybciej, szybciej!
Zbiegli na dół i znaleźli się na drodze.
- Samochód! - zawołał Michel zrozpaczony. - Są juŜ tutaj!
David usłyszał krzyk Madeleine, która osunęła się na kolana. RównieŜ chłopiec się
poddał.
CóŜ innego mogli uczynić? I tak by nie uciekli przed samochodem, nie mieli teŜ sił,
by zawrócić, zwłaszcza Madeleine.
Zrozpaczony David patrzył na zbliŜający się pojazd. Przypomina mój własny,
pomyślał nagle ze zdumieniem.
Właściwie nawet bardzo. Bugatti, oczywiście. Dokładnie ten sam model, ten sam
Ŝ
ywy Ŝółty kolor i...
Drgnął.
- Mógłbym przysiąc, Ŝe... to moje auto! Ale to oczywiście niemoŜliwe!
Michel odwrócił głowę.
- Dlaczego nie strzelają?
David potrząsnął głową, jakby chciał wyraźniej widzieć. Kto tam siedzi... Marc? Nie,
to nie moŜe chyba...
- Jakaś kobieta prowadzi! - zawołał Michel. - Bardzo piękna kobieta!
David otworzył usta ze zdziwienia.
- Sissi? Czy ja oszalałem, czy teŜ...? Moja siostra Sissi, ale ona jest przecieŜ w...
Norwegii! O mój BoŜe, to ona! Ona jest tutaj! Razem z Markiem le Fey, w moim
samochodzie!
- Za nimi jedzie jeszcze jeden wóz. Tam daleko, od strony miasta - zauwaŜył Michel.
- Madeleine, Madeleine, wstawaj! - zawołał David. - To zakrawa na cud, ale myślę, Ŝe
jesteśmy uratowani!
Dziewczyna z trudem uniosła głowę, spojrzała nieprzytomnie, jakby nie rozumiejąc
jego słów. Bugatti zahamował niebezpiecznie blisko.
- Davidzie, och, Davidzie! - zawołała Sissi, energicznie ocierając oczy. - Pospieszcie
się, wskakujcie prędko, musimy uciekać, ścigają nas!
- A myślicie, Ŝe nas nie? Przesiądź się do tyłu, Sissi!
- Ale ja mogę...
- Nie, nie moŜesz! - zaprotestował David, sadzając Madeleine i Michela na tylnym
siedzeniu. - Koniec niedzielnej jazdy.
Sissi nie marnowała czasu na dyskusje. David zajął miejsce przy kierownicy.
- Cześć, Marc, miło cię znowu widzieć - rzucił przez ramię jakby nie pamiętając,
czego właśnie dowiedział się swoim pomocniku.
Samochód gwałtownie ruszył i pognał do przodu z taką prędkością, jakiej Sissi nigdy
nie udało się osiągnąć. Choć niechętnie, musiała to przyznać.
- Jesteśmy lepsi, jesteśmy lepsi! - wykrzykiwał Michel podniecony.
- Sissi, nie potrafię wyrazić tego, co czuję! - zawołał David ochrypłym głosem. - To
fantastyczne, Ŝe się zjawiłaś tu i właśnie w tej chwili!
- Wiem - odparła Sissi. - Zostałeś niemal uznany za zmarłego. Ojej, jak ty kaszlesz! -
zwróciła się zmartwiona w stronę Madeleine. - Proszę, weź mój płaszcz, jest ciepły.
Narzuciła okrycie na ramiona dziewczyny, choć przyszło jej to z trudem, bo w tyle
samochodu trzęsło niemiłosiernie.
- David, nie przedstawiłeś nas sobie!
Jęknął zrezygnowany.
- Sissi, jesteś niepoprawna! No dobrze: moja siostra Cecilie de Saint - Colombe,
Madeleine... Hm, właściwie nie wiem, jak się pani nazywa.
- Forgeron - wykrztusiła Madeleine między atakami kaszlu.
- Miło mi - powiedziała Sissi i wyciągnęła rękę.
- Jest z nami jeszcze Michel Bouget i to właśnie jego ścigają nasi prześladowcy, i
Marc le Fey. Czy wszyscy juŜ się znają?
David mówił spokojnie, pewnie prowadząc samochód po wyboistej drodze.
- Gdzie... - zaczęła Sissi.
- Później. Czy mamy dość benzyny?
- Nie wiem. Ale myślę, Ŝe całkiem sporo.
I nagle odezwał się Marc.
- Jakiś samochód jedzie z przeciwka w naszą stronę!
- Tego tylko brakowało - mruknął David. - To nasi straŜnicy z willi. Co robimy?
- O, przed nami jest jakaś boczna droga! - zawołała Sissi z przejęciem. - Zaraz na
prawo. ZdąŜymy?
- MoŜe.
- Davidzie, czy masz pistolet? - spytała.
- Tak, ale nie potrafię strzelać.
- Marc go weźmie - zdecydowała Sissi.
David rzucił pistolet w ręce Marca. Ale ten upuścił broń, jakby się oparzył.
- Wybacz mi moją głupotę - zreflektował się David.
- Tak, wybacz nam - powtórzyła Sissi. - Jesteśmy bezmyślni, zostawiamy zabijanie dla
ciebie.
UwaŜaj, Sissi, chciał powiedzieć David. Na myśl o siostrze, która przebywała sam na
sam z tak groźnym przestępcą jak Marc le Fey, oblał go zimny pot.
Sissi zauwaŜyła, Ŝe Madeleine wprost panicznie boi się Marca. Irytowało ją to, takŜe
jakby w jego imieniu. Sissi nie wiedziała jednakŜe o tym dziwnym człowieku tego, czego
dowiedziała się o nim Madeleine.
- O, moŜemy jechać tędy - zauwaŜył Marc bezbarwnie.
David skręcił ostro i wjechali na nierówną drogę.
- Ona prowadzi do samego Croix - sur - les - Collines - stwierdziła Sissi. - Mam
nadzieję, Ŝe przecina miasto.
Ś
cigające ich samochody spotkały się na rozdroŜu i zatrzymały na chwilę. Tymczasem
bugatti gnał naprzód.
- Nas gonią Niemcy, to chyba nie jest dziwne - zauwaŜyła Sissi. - Ale was ścigają
Francuzi! Dlaczego?
- Są sprzymierzeńcami Niemców - wyjaśnił David. - Zdrajcami kraju. Więcej nie
mogę teraz powiedzieć. Sam zresztą mam mnóstwo pytań, ale odłóŜmy je na potem.
- Oczywiście. Davidzie, czy nie mógłbyś omijać tych kolein? - poprosiła siostra. -
Trudno jest zachować godność w czasie takiej zwariowanej jazdy.
David tylko uśmiechnął się pod nosem. Gdy wjechali pomiędzy ruiny domów, Sissi
zadrŜała. To prawdziwe miasto upiorów, czarne i osmalone, zasnute gęstym dymem. Słońce
właśnie zaszło, wszystko wokół stało się jeszcze bardziej ponure.
Lawirowali między zburzonymi budynkami, gdy klęczący na tylnym siedzeniu Michel
zawołał:
- Znowu są za nami! Na przedzie jadą Niemcy. Wygląda na to, Ŝe nas dogonią.
- Naturalnie, ale na to trzeba czasu - syknął David.
- I co teraz? Dalej nie przejedziemy!
Na drodze pojawiła się przeszkoda w postaci kamiennego bloku. Marc bez namysłu
wyskoczył z samochodu i odtoczył go na bok, a gdy przejechali, umieścił w poprzednim
miejscu.
- Ale jesteś silny - zauwaŜyła Sissi z podziwem.
Marc nie odpowiedział, za to David syknął przez zęby po norwesku:
- Sissi, na miłość boską, nie flirtuj z tym męŜczyzną! On jest niebezpieczny!
- Nie flirtuję, jestem tylko miła! Czy on moŜe na to nie zasłuŜył?
- Oczywiście, Ŝe tak - odparł David. - Tylko tak bardzo się boję...
- Wierz mi, nie rzucam się na pierwszego lepszego męŜczyznę!
- Sissi, twój sposób mówienia jest czasami... No, nareszcie przejechaliśmy! -
wykrzyknął znowu po francusku. - Teraz nabierzemy prędkości!
Nigdy dotąd silnik bugatti nie pracował na takich obrotach! Wszyscy trzymali się
mocno, rozmowy ucichły. Madeleine pobladła, jej ciemne włosy kleiły się na spoconym
czole.
Droga prowadziła wśród pól na północny wschód, w stronę rozległego, porośniętego
lasem wzgórza. Pozostałe samochody właśnie wyjechały z miasta, ale odległość od nich była
jeszcze bezpieczna.
- Kiedy tylko dotrzemy do lasu, będziemy mieli większe szanse! - zawołał David.
- Most - zauwaŜył Marc. - Patrzcie, jest zniszczony!
David zahamował z piskiem opon. Właściwie nad głębokim, wypełnionym wodą
rowem pozostał tylko szkielet mostu. Marc wysiadł z samochodu, pobiegł naprzód i pomachał
do Davida, aby jechał. David z wahaniem zapalił silnik. Mógł się poruszać tylko po dwóch
grubych belkach, z całej konstrukcji nie pozostało nic więcej.
Wszyscy siedzieli w całkowitym milczeniu, podczas gdy samochód balansował na
chybotliwym podłoŜu. Marc przyglądał się im w napięciu. W miarę jak zbliŜali się w jego
stronę, wyraźnie się uspokajał.
- Przednie koła juŜ przeszły... teraz tylne!
W samochodzie rozległo się westchnienie ulgi na cztery głosy.
- Naprawdę potrafisz prowadzić, braciszku - mruknęła z uznaniem Sissi.
Nagle usłyszeli za sobą ogłuszający hałas. To Marc zniszczył jedno z przęseł i most
runął z hukiem. Poczekali, aŜ wsiądzie, i ruszyli dalej.
- Czy myślicie, Ŝe jesteśmy teraz bezpieczni? - spytała niepewnie Madeleine.
- Na pewien czas tak! - odparł David. - Dziękuję, Marc, za to powinieneś otrzymać
medal!
- Zatrzymali się po drugiej stronie i nie mogą przejechać! - cieszył się Michel. -
Utknęli w błocie!
Sissi roześmiała się z ulgą.
- Dopiero teraz czuję, jakie to było napięcie! Davidzie, Madeleine jest bardzo
osłabiona! Musimy ją zawieźć do szpitala, biedne dziecko!
- Najgorsze juŜ ma za sobą, dziś rano nastąpiło przesilenie - wyjaśnił David. - ChociaŜ
to oczywiście czyste szaleństwo naraŜać ją na takie trudy. Najbardziej potrzeba jej jedzenia.
Ale gdzie teraz zdobyć Ŝywność?
- Simsalabim! - wymówiła zaklęcie Sissi. - Marc, podaj mi mój koszyk, stoi obok
ciebie. Madeleine, zaraz zobaczymy, co teŜ mama Bernarda przygotowała dla Marca i dla
mnie. Ach! Spójrz na te kanapki! Z szynką i serem! O, a tu jest mleko! Marc, obok twojego
siedzenia leŜy kubek. Zawinięty w papier. Wszyscy pozostali moŜemy pić prosto z butelki,
prawda?
- Sissi, jesteś aniołem! - wykrzyknął David.
- A jakŜe, wiem o tym. Ale częściowo to takŜe zasługa gospodyni i Marca.
Rozdzieliła kanapki. Michel szybko chwycił swoją i zaczął łapczywie pić mleko z
butelki.
- Marc? - spytała Sissi. - To właściwie twoje kanapki. Chcesz jedną?
- JeŜeli jest mało, to nie. Niech najpierw zje chłopiec.
- Marc był ostatnio karmiony zdrowym wiejskim jedzeniem - wyjaśniła Sissi. -
Podzielimy się jedną, ty i ja.
Ku niezadowoleniu Davida, Sissi zwracała się do Marca bardzo poufale. Ale to była
cała Sissi, nie moŜna jej było zmienić.
Potem zapadła cisza. David prowadził samochód jedną ręką, trzymając w drugiej
kanapkę. Nad lasem powoli zapadał zmrok.
Kiedy wszystko zostało zjedzone i Sissi strzepnęła ostatnie okruchy, spytała:
- Czy będziemy jechać całą noc?
- Tak byłoby najlepiej - odparł jej brat. - Ale chyba nie wystarczy benzyny.
- I myślę teŜ, Ŝe Madeleine musi odpocząć. Jak się teraz czujesz?
- O wiele lepiej, dziękuję - uśmiechnęła się słabo dziewczyna, wzruszona
troskliwością niezwykle pięknej damy.
- Tak, wyglądasz chyba lepiej, choć w tych ciemnościach niewiele moŜna zobaczyć.
JuŜ nie kaszlesz.
- Gdzie przenocujemy?
- Myślę, Ŝe w stodole.
- O, dziękuję - odparła Sissi. - Beze mnie! Dojedziemy chyba zaraz do jakiegoś
miasta?
David się zirytował:
- Sissi, wkrótce wszędzie będą nas szukali!
- Telegraf i telefon nie działa, wiem o tym. Cała łączność została przerwana. Jesteśmy
więc bezpieczni.
- Bzdura! Widzieli przecieŜ, dokąd jedziemy! Niemcy dysponują własnymi środkami
łączności, wierz mi!
- Róbcie, co chcecie. Ja muszę mieć pokój w hotelu, i to z łazienką!
David westchnął.
- Twoja siostra jest zbyt lekko ubrana - odezwał się nagle Marc.
- W samochodzie jest ciepło - odpowiedział David.
- Ba - prychnęła Sissi. - Nigdy nie siedziałeś na tylnym siedzeniu! Tutaj moŜna
przemarznąć do szpiku kości. Nie, Madeleine, nie oddawaj mi płaszcza. W bagaŜniku leŜy
kilka pledów.
David zatrzymał się, a Marc przyniósł koce. Kiedy Sissi brała jeden z nich,
wymruczała pod nosem:
- Dziękuję za troskę.
- Nie moŜemy sobie pozwolić na dodatkowe kłopoty z następnymi chorymi - syknął w
odpowiedzi.
Nie ma jeszcze niebezpieczeństwa, pomyślał David uspokojony. Ci dwoje nie znoszą
się nawzajem.
Ale zdumiony był widząc, jak jego siostra troszczy się o Madeleine, jak otula pledem
jej nogi. Sissi znano z tego, Ŝe nie darzyła innych kobiet szczególną Ŝyczliwością. Potrafiła
być drapieŜną kocicą. Widocznie ta młodziutka dziewczyna budzi w niej instynkt opiekuńczy.
Sissi, otulając kocem Michela i siebie samą, przyglądała się Madeleine. PrzecieŜ ta
dziewczyna poŜera mego brata oczami! stwierdziła ze zdumieniem. Mała dzika róŜyczko,
wiem, Ŝe on wart jest zachodu! Ale strzeŜ się, jesteś dla niego niczym, rozumiesz? Oby tylko
David cię nie zranił!
Nagle las zaczął się przerzedzać i oczom jadących ukazały się w oddali zabudowania.
- Gdzie jesteśmy? - spytała Madeleine.
- A skąd ja mam wiedzieć? - odparł David.
W tej samej chwili silnik dziwnie zawarczał.
- No tak, koniec jazdy! Byle tylko udało mi się dotrzeć do tego zagajnika, zanim
benzyna wyczerpie się do reszty. Samochód trzeba ukryć, jest zbyt charakterystyczny.
- Czy mamy iść na piechotę? - zdziwiła się Sissi.
- A cóŜ nam innego pozostaje? Jeszcze tylko kilkaset metrów.
- To chyba jakieś wyjątkowo długie metry!
Przez zagajnik prowadziła droga, przy której widniała tabliczka z napisem Chateau -
coś i „pokoje w malowniczej scenerii”.
- Sądząc po stanie tabliczki, są chyba aŜ nadto malownicze - zauwaŜył David. - Muszę
iść do apteki po lekarstwa dla Madeleine, a Sissi dostanie chyba to, czego chciała. Tylko Ŝe ja
jestem spłukany. Czy masz jakieś pieniądze, siostro?
- No pewnie! Ile chcesz, bracie?
Wziął jeden banknot z wyciągniętego przez nią pliku i poszli naprzód. Po bagaŜ Sissi
mieli wrócić później, kiedy juŜ znajdą nocleg, który przypadnie jej do gustu.
Miasto spoczywało w mroku, nieodgadnione i tajemnicze. Nigdzie nawet znaku Ŝycia.
Wszyscy poczuli kwaśny zapach starego dymu. O, tak, wojna zawitała chyba takŜe i tu. Ale
nie poczyniła takich spustoszeń jak na terenach, z których przybywali.
Domyślili się, Ŝe znajdują się na głównej ulicy. Stopniowo przyzwyczaili oczy do
ciemności panujących pod lipami, które rosły po obu stronach, i powoli rozróŜniali szczegóły.
Mała piekarnia, poręcz do przywiązywania koni, salon fryzjerski...
- Tam! - odezwał się nagle David. - Tam daleko, widzę szyld gospody. Spróbujemy
spytać o nocleg.
W tej samej chwili dał się słyszeć rytmiczny stukot butów Ŝołnierzy, nadchodzących z
bocznej ulicy.
- Niemcy! - rzucił David.
Rozpaczliwie rozejrzeli się wokół. śadnego zakątka, Ŝeby się ukryć, nagie mury po
obu stronach ulicy...
ROZDZIAŁ VII
Pierwszy zareagował David.
- Trzeba ukryć Michela, nie wiadomo jeszcze, ile Niemcy o nas wiedzą. Musimy się
rozdzielić. Sissi i ty, Marc, pójdziecie dalej, udając zakochanych.
- Chyba jesteś niespełna rozumu! - syknęła ze złością Sissi.
- Idźcie, idźcie juŜ!
Przy samym murze rosło drzewo. W szczelinę między ścianą a grubym pniem David
wcisnął Michela, a przed nim ustawił Madeleine, tak by jej szeroka suknia zasłoniła chłopca.
Następnie objął dziewczynę.
- AleŜ monsieur David...!
- Nic nie mów, Madeleine, i nie ruszaj się! Od tego zaleŜy nasze Ŝycie!
Przyciągnął ją do siebie i przytulił. Kątem oka dostrzegł Marca i siostrę. Nigdy jeszcze
nie widział zakochanej pary idącej w większej odległości od siebie! Wyglądali tak, jakby
właśnie się pokłócili O BoŜe, westchnął David zrezygnowany.
Madeleine nie była w stanie uczynić jakiegokolwiek ruchu.
- Zachowuj się naturalnie! - szepnął.
Patrol niemiecki zmierzał juŜ główną ulicą w ich stronę.
Powoli, niezręcznie i niechętnie Madeleine uniosła ręce i połoŜyła je na ramionach
Davida. Całe jej wychowanie sprzeciwiało się takiemu postępowaniu. Przechodzący Niemcy
ujrzeli plecy męŜczyzny i obejmujące jego szyję ręce dziewczyny. David uniósł głowę
Madeleine i pocałował ją najpierw w czoło, a potem w usta.
Madeleine otworzyła szeroko oczy. O BoŜe, co on robi? pomyślała wystraszona.
Mama uwaŜałaby pewnie, Ŝe teraz powinnam wymierzyć mu policzek, ale nie mogę. Wybacz
mi, mamo, i spróbuj zrozumieć! Tu chodzi o Ŝycie pięciorga ludzi. A poza tym to mi się
podoba...
Ach, jak bardzo mi się podoba!
Przed oczyma przemknął jej obraz tłustego, starego gospodarza, za którego chcieli ją
wydać rodzice, i dopiero teraz w pełni sobie uświadomiła, co by ją czekało w takim
małŜeństwie. To sprawiło, Ŝe niemal desperacko objęła Davida i oddała mu pocałunek.
Odegrała swą rolę z większym zaangaŜowaniem, niŜ się spodziewał.
Dowódca patrolu skoncentrował się tymczasem na Sissi i na Marcu. Mówił długo po
niemiecku o godzinie policyjnej i zakazie poruszania się po mieście o tej porze, ale Sissi
udawała, Ŝe nie rozumie. Powtórzył to w łamanym francuskim, znacznie łagodniej, czując na
sobie niewinne spojrzenie niezwykłe urodziwej blondynki.
- Ach - zaszczebiotała. - Właśnie wracamy do domu, mój mąŜ i ja, tylko trochę się
zasiedzieliśmy u znajomych. Bardzo nam przykro z tego powodu, panie oficerze!
Jej zwykle stosowany chwyt nie zawiódł takŜe i tym razem. Oficer spytał ich o
nazwisko i adres i zanim Marc zdąŜył wyskoczyć z czymś niemądrym, jednym tchem podała
jakieś zupełnie wymyślone dane.
Patrol ruszył dalej.
- Hej, wy tam! - ryknął dowódca patrolu w stronę Davida i Madeleine. - To takŜe was
dotyczy!
- śegnam się tylko z moją dziewczyną - odpowiedział David. - JuŜ idziemy!
Dowódca musiał przyspieszyć, aby dogonić swoich Ŝołnierzy, i tylko rzucił za siebie
kilka słów ostrym tonem.
- Tak jest, panie majorze - zgodził się David, pozwalając Niemcowi szybko
awansować.
Patrol pomaszerował inną ulicą. David ujął twarz Madeleine w swoje dłonie i przez
chwilę przyglądał się jej uwaŜnie.
- No, nareszcie poszli! - szepnął zniecierpliwiony Michel.
- Na szczęście - odparł David, budząc się z zamyślenia.
Marc i Sissi czekali juŜ na nich. Sissi wprost gotowała się z wściekłości, a oczy Marca
dziwnie lśniły. Otarł rękę, którą trzymał Sissi za suknię, jakby chciał zetrzeć wstyd.
- Rozumiem, Ŝe chcesz sobie zafundować zapalenie płuc? - złośliwie spytała Sissi,
czyniąc aluzję do niedawnego zachowania brata.
David nie odpowiedział.
Szli teraz szybko w stronę zajazdu, ale gdy usłyszeli dochodzący stamtąd śpiew w
języku niemieckim, od razu się zatrzymali.
Sissi głęboko wciągnęła powietrze i zapytała zrezygnowana:
- Gdzie macie tę waszą stodołę?
Nie musieli jednak szukać stodoły. Kiedy wrócili w miejsce, gdzie zostawili
samochód, w pobliŜu zobaczyli duŜy, choć nieco zaniedbany dom, otoczony parkiem. Gdy
odwaŜyli się zapukać, otworzył im dystyngowany starszy męŜczyzna. W kilku słowach
przedstawili mu swoje połoŜenie.
- Ach, juŜ tak duŜo czasu minęło, odkąd ostatni raz przyjmowaliśmy tu gości -
uśmiechnął się Ŝyczliwie. - Ale wejdźcie, wejdźcie. Urządzimy panu i pańskim przyjaciołom
jakieś spanie, hrabio de Saint - Colombe, chociaŜ pewnie będzie tu trochę niewygodnie. Ja
takŜe noszę tytuł hrabiowski, jednak nie mogę się poszczycić równie znakomitymi przodkami
jak pan. Miło mi będzie zaprosić na kolację i nocleg takich młodych ludzi.
Weszli do mrocznego holu. Hrabia otworzył drzwi i przybysze znaleźli się w
przepięknym salonie z kominkiem, w którym palił się ogień.
- O, jak tu cudownie! - z podziwem zawołała Sissi.
- Poleciłem juŜ słuŜącemu, Ŝeby przygotowano wam sypialnię. Przykro mi, ale będzie
to tylko jeden pokój, pozostałe nie nadają się juŜ do zamieszkania.
- Ale... - zaczęła Sissi.
- Cicho! - syknął David po norwesku. - Masz natychmiast zejść z obłoków na ziemię,
Sissi! W tym kraju toczy się wojna, czy nie rozumiesz tego? Musimy wspólnie dzielić troski i
kłopoty.
- O nieba, Davidzie, kiedy zostałeś socjalistą?
- Jesteś okropna - odparł. - Myślisz, Ŝe jesteś kobietą wyzwoloną, ale w gruncie rzeczy
ulegasz konwenansom.
Zrobiło jej się przykro. PrzecieŜ starała się nie pamiętać o swym arystokratycznym
wychowaniu i znosiła w milczeniu niewygody.
Godzinę później, kiedy jedli skromną, lecz bardzo smaczną kolację w towarzystwie
gospodarza, wszedł jeden ze słuŜących. Przekazał wiadomość, Ŝe Niemcy szukają w okolicy
Ŝ
ółtego bugatti i jego pasaŜerów. Szczególnie interesuje ich chłopiec w wieku około
dziesięciu lat i młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Twierdzą, Ŝe w samochodzie znajdowały się
jeszcze dwie inne osoby, a właścicielka wozu jest uroczą, młodą blondynką.
- Dziękuję za komplement - rzuciła oschle Sissi. - Dobrze, Ŝe przynajmniej ukryliście
samochód w stajni. Tak czy owak, depczą nam juŜ po piętach!
Gospodarz chrząknął.
- Chciałbym coś państwu zaproponować - zaczął nieśmiało. - Nie moŜecie dalej jechać
swoim autem, ja natomiast zawsze marzyłem, by mieć jeden z tych nowoczesnych
drobiazgów! Chętnie kupię od pana ten wóz, hrabio de Saint - Colombe. Nie myślcie sobie, Ŝe
jestem biedny jak mysz kościelna, chociaŜ pozwalam, by niszczała moja posiadłość. Po prostu
teraz nie opłaca się juŜ wydawać pieniędzy na jej utrzymanie, a kilka pokoi to więcej niŜ dość
dla mojej samotnej osoby. Samochód kaŜę przemalować... A wam radzę jechać dalej jutro
rano pociągiem, który odchodzi z miasta o siódmej trzydzieści.
- Czy tym pociągiem dojedziemy do ParyŜa?
- Na to nie potrafię odpowiedzieć. Ale podam wam pewien adres, pod którym moŜecie
po drodze szukać pomocy.
- Jest pan niezmiernie Ŝyczliwy - rzekł David. - Chętnie na to przystanę. Wie pan, po
tym koszmarze, przez jaki wszyscy przeszliśmy, czujemy się tu jak w raju!
Stary hrabia przyglądał się przez chwilę wszystkim po kolei. Spojrzał na jasnowłose
rodzeństwo i delikatnego, małego chłopca, i zdziwił się, w jaki sposób tych troje znalazło się
w towarzystwie męŜczyzny o ponurym spojrzeniu i prostej z wyglądu dziewczyny.
Prawdę mówiąc, bardzo szczególna gromadka!
Pokój, który przygotowano dla niespodziewanych gości, był na szczęście duŜy, ale
stały w nim tylko trzy łóŜka. Michel od razu wskoczył do jednego z nich i zasnął, zanim
jeszcze zdąŜył dobrze przyłoŜyć głowę do poduszki.
MęŜczyźni czuli się nieswojo, dziewczęta były zmieszane. Na szczęście znalazł się
parawan, którym przedzielili pokój. Madeleine, chora i osłabiona, potrzebowała osobnego
łóŜka. Sissi z kolei nawet nie wyobraŜała sobie, Ŝe mogłaby dzielić z kimś posłanie. To takie
barbarzyńskie! Tak więc męŜczyznom pozostawało legowisko z mat, wyprawionych skór i
pościeli.
- Ojej, Madeleine, zapomniałem o twoim lekarstwie! - zawołał nagle David.
- Mogę pójść do apteki - zaproponował ponuro Marc. - Najmniej z nas wszystkich
rzucam się w oczy.
Akurat! pomyślała Sissi. Rozumiała jednak, o co mu chodziło, wszyscy pozostali byli
poszukiwani.
- Och, Marc - zawołała z oŜywieniem. - Teraz nareszcie wymówiłeś więcej niŜ pięć
słów naraz! Dlaczego zawsze nie moŜesz tak mówić? Wszystko trzeba z ciebie wyciągać.
Spojrzał w podłogę.
- Nie chcę rozmawiać.
- Dlaczego nie?
- PoniewaŜ nie znam Ŝadnych pięknych słów. Nauczyłem się tylko brzydkich.
- Ale teraz uczysz się od nas?
- Tak.
- W takim razie musimy się moŜliwie najładniej wysławiać. Pamiętaj o tym,
braciszku! Nie przeklinaj od tej chwili, nawet jeśli siostra cię zdenerwuje!
Kiedy Marc wyszedł, we trójkę usiedli przy piecu.
- Musimy pozbyć się Marca - zaczął David. - Nie mogę wziąć odpowiedzialności za
to, co się moŜe wydarzyć, jeŜeli on z nami zostanie.
- MoŜe masz rację, choć nie bardzo wiem, czym zasłuŜył na to, byśmy go tak po
prostu wyrzucili? - spytała Sissi. - UwaŜam, Ŝe zachowuje się lojalnie.
- Tak - roześmiał się David. - Ale dlaczego? Co chce na tym zyskać? MoŜe zamierza
nas ograbić. Wymachujesz tymi swoimi pieniędzmi...
- Marc nie jest złodziejem!
- Jest kimś znacznie gorszym - rzekł David surowo. - Przeczytaj pismo, które
znaleźliśmy w lesie razem z jego dokumentami.
Nastała cisza. Sissi czytała podany jej papier w milczeniu. David nie umiał ocenić, czy
to od blasku ognia oczy siostry zaczęły tak błyszczeć.
- Rozumiesz teraz, dlaczego? - spytał David. - Morderca, sadysta i psychopata. Zdjęcie
się zgadza, prawda?
- Nie przeczytaliście chyba dokładnie - odparła Sissi stłumionym głosem. - Nie
spojrzeliście na datę.
David i Madeleine, którzy siedzieli blisko siebie, pochylili się nad dokumentem.
- On ma dwadzieścia sześć lat - wyjaśniła Sissi. - A został skazany na doŜywotnie
roboty czternaście lat temu.
- Czternaście lat temu! - zdumiała się Madeleine. - Coś tu się nie zgadza!
- Dziecko! Skazali dwunastoletnie dziecko na doŜywotnie więzienie - wykrzyknął
David wzburzony. - Teraz juŜ rozumiem, dlaczego nowy dyrektor go odesłał do wojska.
- Ta gorycz i nienawiść... - mruknęła Sissi w zamyśleniu. David spojrzał na siostrę, z
trudem łapiąc oddech.
- O dobry BoŜe, teraz jeszcze coś zrozumiałem! Gdy pojawił się w jednostce,
zachowywał się jak osaczone zwierzę. I mogę cię zapewnić, Ŝe w obozie stykał się wyłącznie
z męŜczyznami. Cecilie, moja droga, musiałaś być pierwszą kobietą, jaką zobaczył od czasu,
gdy był dzieckiem!
Sissi doznała olśnienia.
- Oczywiście! Patrzył na mnie, jakbym spadła z księŜyca!
- Jak długo się znacie? - spytał David.
- Poznaliśmy się dokładnie na dwie godziny przed spotkaniem z wami.
- Chwała Bogu! Z poufałego tonu, jakim zwracałaś się do niego, moŜna by sądzić, Ŝe
jesteście starymi znajomymi. Ale teraz musi odejść! Im szybciej, tym lepiej.
- Davidzie, zapewniam cię, Ŝe potrafię się upilnować.
- To prawda. Ale czy równieŜ przed nim?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. On mnie przeraŜa. (Zamierzała dodać „i niepokoi”,
ale rozsądek nakazał jej to przemilczeć). Zresztą w ogóle nie jest mną zainteresowany. Nie
znosi mnie.
- Tak, zauwaŜyłem to. Ale muszę myśleć takŜe o Madeleine.
Sissi chciała powiedzieć, Ŝe Marc wcale nie zwraca uwagi na tę dziewczynę. Zdała
sobie jednak sprawę, Ŝe jej słowa mogą być źle zrozumiane.
- Idę do łazienki - mruknęła tylko i wstała.
Madeleine siedziała zupełnie cicho. Dopiero po chwili wyszeptała:
- Jeszcze przecieŜ panu nie podziękowałam, monsieur David. Bez pana...
- Bez pani, mademoiselle, chyba bym dziś juŜ nie Ŝył. Darujmy więc sobie te
podziękowania!
Znowu zapadła cisza. Słychać było jedynie miarowy oddech śpiącego Michela.
- Monsieur... - zaczęła znowu Madeleine nieśmiało i z wahaniem. - ZauwaŜyłam. Ŝe
pana coś dręczy. I pana oczy są... pełne smutku. Co się stało?
Jej łagodny głos podziałał na Davida jak balsam.
- Nie jestem moŜe prawdziwym męŜczyzną - zaczął ale obiecałem sobie, Ŝe juŜ nikogo
więcej nie zabiję w czasie tej wojny. Moja praca polega na ratowaniu ludzkiego Ŝycia, a nie
na odbieraniu go.
- Dokładnie rozumiem, co pan czuje - szepnęła. - I gdyby istniały jakieś słowa
pociechy, wypowiedziałabym je.
- Dziękuję! Jest pani niezwykłą dziewczyną. Taką czystą i zarazem tak mądrą!
Nie mogła opanować łez.
- Co się stało, mademoiselle?
- Nie wiem. Nagle poczułam taką ulgę. Tyle miesięcy przeŜytych w lęku, bez Ŝadnej
nadziei na to, Ŝe koszmar się kiedyś skończy. Porwanie chłopca, nieustanna groźba śmierci,
Ŝ
adnych szans ucieczki. Och, monsieur David!
Rzuciła się w jego ramiona, drŜąc ze strachu.
David gładził ją po włosach i próbował uspokoić.
- To całkiem naturalna reakcja - tłumaczył jej. - To musiały być dla pani potworne
przeŜycia, drogie dziecko. Ma pani zaledwie osiemnaście lat, a juŜ spadła na panią tak
ogromna odpowiedzialność. I tak poradziła sobie pani wspaniale, lepiej niŜ niejeden dorosły!
DrŜała w jego ramionach jak liść osiki. Ufnie tuliła się do niego, a on trwał bez ruchu.
Kiedy jednak szlochając oparła głowę na jego piersi, uznał, Ŝe to juŜ za wiele. Tyle czasu
minęło od chwili, kiedy ostatni raz trzymał w ramionach dziewczynę! Nieznacznie odsunął
Madeleine.
- Proszę mnie posłuchać. Czy matka nigdy nie przestrzegała pani przed męŜczyznami?
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
- Dla swojego i mojego dobra powinna pani trzymać się ode mnie z daleka.
Zmieszana wyszeptała:
- Proszę mi wybaczyć, monsieur! Tak się wstydzę!
David tylko uśmiechnął się smutno i pogłaskał ją po policzku.
Wszedł Marc i rozejrzał się dokoła.
- Jej wysokość właśnie się kąpie - zakomunikował David sarkastycznie. - Wywalczyła
dla siebie nawet łazienkę. Jest niezmordowana! Dziękuję, to właśnie to lekarstwo, o które mi
chodziło.
Po czym zwrócił się ponownie do Madeleine.
- Czy moŜemy mówić sobie po imieniu, Madeleine? Tak chyba będzie wygodniej,
skoro mamy razem podróŜować.
Kilkakrotnie skinęła głową w milczeniu, zanim odzyskała głos:
- Tak, naturalnie! Ale ja chyba nie potrafię tak zwracać się do pana... Davidzie?
- Dlaczego nie?
- To chyba nie przystoi - szepnęła. - jestem tylko prostą słuŜącą ze wsi, a pan...
- Całkiem prawidłowo! - usłyszeli od drzwi czysty głos Sissi. - Nie zmuszaj
dziewczyny do czegoś, co jest sprzeczne z jej naturą, braciszku!
- A ty? - spytał David złośliwie. - Ty mówisz do Marca po imieniu?
- Tak, naturalnie.
- A jak on zwraca się do ciebie?
- On? - odparła Sissi i spojrzała na Marca. - Nie wiem. Do tej pory unikał tego w
bardzo elegancki sposób.
- Jak się do niej zwracasz? - spytał David.
- Nijak! - syknął Marc z wściekłością.
JuŜ otwierał usta, aby dodać parę ostrych słów, ale odwrócił się tylko i zaczął
przygotowywać dla siebie posłanie na podłodze. David dostrzegł, Ŝe drŜą mu ręce.
Kiedy juŜ wszyscy byli gotowi do snu, David uznał, Ŝe przyszedł czas na wyjaśnienia.
- A teraz - zaczął - teraz kaŜdy z nas powinien opowiedzieć o swoich przeŜyciach.
Przede wszystkim: co, u licha, moja siostra robi tu we Francji?
- Nie cieszysz się, Ŝe przyjechałam?
- To jasne, przecieŜ uratowałaś nas wszystkich od niechybnej śmierci.
- Tak się szczęśliwie złoŜyło. Ja z kolei chciałabym wiedzieć, kim jest Madeleine,
Michel i Jean - Pierre...
- Zaraz się dowiesz. Ach, prawda, Marc - powiedział David - Oto twoje dokumenty.
które znaleźliśmy w lesie. UwaŜam, Ŝe powinieneś wiedzieć, iŜ je czytaliśmy. Myśleliśmy, Ŝe
nie Ŝyjesz, inaczej nie zrobilibyśmy tego.
Nastała pełna napięcia cisza, podczas gdy Marc wkładał dokumenty do kieszeni.
Przebiegł wzrokiem wszystkich po kolei, zatrzymał spojrzenie na twarzy Sissi. Z jej oczu
wyczytał smutek. Ale jaki był tego powód? Ona sama miała nadzieję, Ŝe nikomu nie uda się
tego zgadnąć.
- No? - odezwał się David. - Kto zaczyna? Ty, Sissi!
Po Sissi głos zabrał David.
- Teraz rozumiecie, jak waŜne jest sprowadzenie Michela całego i zdrowego do ParyŜa
- stwierdził na zakończenie. - Teraz on jest najwaŜniejszy z nas wszystkich.
- Tak, oczywiście - przyznała Sissi. - A jak to właściwie było z Jean - Pierrem?
- Został powaŜnie ranny. Ale to typ człowieka, któremu zwykle wszystko się udaje, a
więc moŜe...
- On nie Ŝyje - oznajmił Marc. - Widziałem, jak ambulans, którym jechał, rozerwało
na drobne kawałki.
- Och - jęknęła Madeleine.
- A teraz, Marc - odezwała się Sissi. - Teraz twoja kolej!
Marc przez cały czas milczał. Tylko parę razy, kiedy opowiadała Madeleine, podniósł
głowę i uwaŜnie słuchał. Potem na powrót pogrąŜał się w swej zwykłej apatii. Historia Sissi
wydawała się bezgranicznie go nudzić, mimo Ŝe trochę ją ubarwiła, aby zaimponować
słuchającym.
- Nie - odrzekł krótko.
- Dlaczego nie? - spytała Sissi zaczepnie. - My wszyscy wyznaliśmy nasze grzechy, a
teraz ty musisz wyznać swoje!
- Sissi - rzucił ostrzegawczo David.
Ale nie dała się powstrzymać.
- Czy to prawda, co jest napisane w tym liście? śe kogoś zamordowałeś?
- Zamknij się! - krzyknął Marc, podrywając się z posłania.
Sissi takŜe błyskawicznie wstała.
- Sądzę, Ŝe to zrobiłeś - powiedziała bez tchu. - Myślę tak dlatego, Ŝe nie chcesz brać
do ręki broni palnej. Ale nie wydaje mi się, by...
- Sissi, na litość boską! - prosił David.
Marc podszedł do okna. Stanął tam zwrócony do wszystkich plecami i tak mocno
ś
cisnął framugę, jakby chciał ją skruszyć. Sissi zbliŜyła się do niego i połoŜyła mu ręce na
ramionach. Odwrócił się i wściekły potrząsnął nią, a z jego ust posypał się grad najgorszych
wyzwisk. Potem odsunął Sissi od siebie, spojrzał na nią z nienawiścią, a jego usta wykrzywił
pogardliwy uśmiech.
David wpadł pomiędzy nich.
- Puść ją, Marc! A ty, Sissi, nie powinnaś zachowywać się w ten sposób.
Marc powoli się uspokoił. Opuścił ręce i wolno od wrócił się tyłem do pozostałych.
Sissi rozcierała obolałe ramiona. Nie odezwała się więcej, podeszła tylko do swojego
łóŜka i usiadła na nim.
- Marc, lepiej by było, Ŝebyś nie zostawał w tym pokoju na noc - powiedział David.
- Nie ma się czego bać - mruknął le Fey, choć jego głos ciągle jeszcze drŜał ze
zdenerwowania. - JeŜeli tylko zostawicie mnie w spokoju!
- Nie zamierzam ci więcej przeszkadzać - rzekła na pozór obojętnie Sissi, ale David
usłyszał głęboką urazę w jej głosie. Rozumiał, jak bardzo czuła się zraniona.
Dziesięć minut później w pokoju było zupełnie ciemno i cicho. Ale nikt z czworga
dorosłych nie mógł zasnąć.
ROZDZIAŁ VIII
Następny ranek wstał dość zimny. Mgła kładła się nad rzeką, kiedy opuszczali
gościnny dom starego hrabiego. Dopiero teraz zobaczyli, Ŝe miasto było znacznie bardziej
zniszczone, niŜ początkowo sądzili, właściwie zachowały się jedynie budynki przy głównej
ulicy. Mieszkańców dostrzegli niewielu, jakaś chłopska furmanka z sianem toczyła się z
hałasem po bruku.
Wkrótce znaleźli się na przedmieściu i wyszli na leśną drogę. Kiedy dotarli do jej
najwyŜszego punktu, roztoczył się przed nimi wspaniały widok na północ: w oddali
majaczyły sinoniebieskie wzgórza, nieco bliŜej widać było pola, miasto, kościoły i stary
zamek.
Jednak horyzont na południu przybrał barwę czerwoną.
Niewielka stacja kolejowa, do której zmierzali, leŜała w dole, ujrzeli przed sobą tory
wijące się u podnóŜa gór.
Rodzeństwo szło nieco z tyłu.
- David, rozmyślałam trochę dziś w nocy...
- Ja takŜe.
Wymienili porozumiewawcze uśmiechy jak za dawnych czasów.
- Gdybyśmy poprosili Marca, Ŝeby odszedł, byłoby to równoznaczne z przyznaniem
się do poraŜki, prawda? - spytała Sissi. - A ja do tej pory nigdy tego nie zrobiłam.
- Wiem. Kiedyś skręcisz kark z tego powodu. Ja myślałem o tym samym. Wydaje mi
się, Ŝe w pewien sposób przyzwyczaiłem się do niego. On stał się częścią mego Ŝycia. Mimo
całej swej nieprzystępności i trudnego charakteru jest z nami. Zresztą mamy zbyt wielu
wrogów, aby przysparzać sobie jeszcze jednego.
Sissi skinęła głową.
- Na swój sposób brakowałoby nam Marca. Potrzebujemy go.
- AleŜ, Sissi, nie jako słuŜącego!
- Nie, nie! Nie jestem aŜ tak zmanierowana. Ale wiesz, myślę, Ŝe on nas takŜe
potrzebuje. Dlaczego tak po prostu nie odejdzie?
- Naprawdę nie wiem, czemu z nami został.
Sissi obserwowała Marca, który w skupieniu słuchał Michela. Obaj szli na samym
przodzie. Madeleine miała ochotę poczekać na Davida i Sissi, ale rozumiała, Ŝe brat i siostra
chcą porozmawiać w spokoju.
- Czuję do niego wstręt - powiedziała Sissi w zamyśleniu. - Szczególnie po dzisiejszej
nocy. Ale jednocześnie jest dla mnie podniecającym wyzwaniem.
- Jak to rozumiesz? Spędziłaś dziś rano duŜo czasu przed lustrem. Chyba nie
zamierzasz go uwieść?
- Oszalałeś? - oburzyła się Sissi. - Nie, ale chcę się dowiedzieć, co się za tym
wszystkim kryje...
- Ja takŜe. I nie sądzę, bym musiał się niepokoić z jego powodu o Michela i
Madeleine. Oni go w ogóle nie obchodzą, dla Michela jest nawet miły. Tylko ty i ja coś dla
niego znaczymy. Ale co? On nas nie lubi... Myślisz, Ŝe chce nas skrzywdzić?
Upłynęło sporo czasu, zanim odpowiedziała:
- Nie wiem. JeŜeli ma taki zamiar, to biada nam! MoŜe jestem głupia, ale w pewien
sposób mi go Ŝal. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego. Lecz sądzę, Ŝe mylisz się co do niego.
Podejrzewam, Ŝe istnieje jakiś związek między Markiem a Madeleine. Nie Ŝeby osobiście był
nią zainteresowany, oczywiście - dodała trochę nazbyt pośpiesznie. - Ale coś w tym jest...
- Wiem, o co ci chodzi - odparł David. - Ja teŜ zwróciłem na to uwagę.
Madeleine nagle przystanęła.
- Patrzcie! Na stacji stoi samochód! I tych dwóch ubranych na czarno męŜczyzn... Oni
juŜ tam są, monsieur David!
David zastanawiał się przez kilka sekund.
- Domyślają się, Ŝe będziemy chcieli pojechać pociągiem - mruknął. - Ale budynek
stacji leŜy po przeciwnej stronie torów. MoŜemy się przedostać pod osłoną magazynu aŜ do
samego wagonu. A potem moŜemy zrobić to, co tysiące podróŜujących na gapę uczyniło
przed nami.
- Wskoczyć do pociągu od drugiej strony? - spytał oŜywiony Michel. - O, tak!
Pozostali nie byli zachwyceni tym pomysłem. Szczególnie Sissi myślała z niesmakiem
o wspinaczce na wysokie stopnie wagonu w długiej sukni.
- Nasi prześladowcy są teraz zdecydowani na wszystko - stwierdził David. - Za
wszelką cenę będą chcieli udaremnić nam ucieczkę. JeŜeli Michel i Madeleine dotrą do
ParyŜa, Lasalle zostanie zdemaskowany...
W tym momencie Marc zatrzymał się gwałtownie, ale niemal natychmiast ruszył
dalej. Sissi powstrzymała się, Ŝeby nie skomentować jego reakcji, wymieniła tylko z bratem
porozumiewawcze spojrzenia.
I wtedy Michel powiedział coś, co zaskoczyło dorosłych.
- Jesteście moimi przyjaciółmi, wszyscy razem! - rzekł z uśmiechem. - I wszystkich
was potrzebuję! Mądrego Davida, silnego Marca, miłej Madeleine i pięknej Sissi, która
potrafi wyprowadzić w pole tych głupich męŜczyzn! Czy mógłbym marzyć o lepszej
ochronie?
Sissi była zdumiona bystrością umysłu dziesięciolatka. Nawet Marc musiał się
odwrócić, a wszyscy pozostali mogliby przysiąc, Ŝe w kącikach jego ust czaił się tłumiony
uśmiech. Ale to oczywiście niemoŜliwe!
- Rozmawiałem dziś rano z naszym miłym, starym gospodarzem - zaczął David. -
Mówił, Ŝe pociągi są teraz bardzo przepełnione z powodu ogromnej liczby uchodźców, którzy
pragną się dostać na tereny jeszcze nie zajęte przez Niemców. PodróŜ nie jest bezpieczna i
moŜliwe, Ŝe w ogóle nie dotrzemy do celu. Wiele pociągów staje, nie ujechawszy daleko,
albo po prostu przepada bez wieści.
- Przepada bez wieści? - powtórzył przestraszony Michel.
- Linia frontu przebiega całkiem niedaleko, chyba widziałeś?
- Ale jakieś pociągi dojeŜdŜają do ParyŜa? - spytała Madeleine.
David wzruszył ramionami.
- Musimy zaryzykować. W kaŜdym razie moŜe o jakieś kilkadziesiąt kilometrów
zbliŜymy się do stolicy, a to juŜ jest coś.
Przemknęli przez las i skryli się w krzakach za magazynem. Z niepokojem jednak
patrzyli na stację, a zwłaszcza na dwóch osobników w czerni, uwaŜnie obserwujących peron.
Widzieli teŜ niemieckich Ŝandarmów, lecz nie oni stanowili teraz największe zagroŜenie.
David szepnął do swych towarzyszy:
- PoniewaŜ pociąg będzie przepełniony, moŜe się zdarzyć, Ŝe się pogubimy. Zresztą i
tak się chyba wkrótce rozdzielimy. Jak wiecie, sprzedałem dziś rano samochód i mam sporo
pieniędzy, więcej niŜ teraz potrzebuję. Sissi teŜ ma ich niemało. Weźcie te banknoty, Marc i
Madeleine, moŜecie ich potrzebować. Nie, Ŝadnych protestów! Marc, ty nie wiesz chyba
dokładnie, dokąd jechać i co robić?
Marc nie odpowiedział. Patrzył zakłopotany na pieniądze.
- To jest banknot stufrankowy - podpowiedziała Sissi dyskretnie. - A to jest
pięćdziesiąt franków...
Marc wsunął pieniądze do kieszeni.
- Traktuję to jako poŜyczkę - oświadczył z godnością.
Daleko na równinie zagwizdał parowóz, przesuwając się powoli ku stacji i
wypuszczając czarne obłoki dymu. Sissi strzepnęła sukienkę i poprawiła włosy.
- Jak wyglądam z tyłu? - zwróciła się do Madeleine.
- Dobrze, tylko trochę siana zostało we włosach.
Madeleine wyjęła pojedyncze źdźbła, a Sissi podziękowała jej uśmiechem.
- Pamiętajcie: pociąg stoi dziesięć minut. W tym czasie nie wolno wam się nawet
poruszyć! - upominał po raz kolejny David.
- Strasznie się denerwuję - wyrwało się Madeleine.
David uspokajająco uścisnął jej rękę.
- Ile tu ludzi! - szepnął Michel.
Teraz juŜ widzieli, Ŝe długi skład był wprost oblęŜony przez pasaŜerów, którzy
wychylali się z okien, stali stłoczeni na platformach, a nawet wisieli na stopniach.
- Nigdy się nie dostaniemy - mruknęła Sissi.
- Na pewno nam się uda. Musi! - odparł David. - Jak się czujesz, Madeleine?
- Trochę słabo. Poza tym dobrze. JuŜ nie boli mnie w piersiach.
- Świetnie! Wkrótce będziemy w domu, w ParyŜu. Jeszcze tylko kilka godzin i
otrzymacie porządną opiekę.
- Myślę o tym, jak się czuje mój kucyk - westchnął Michel. - I moje psy. Tęsknię za
nimi.
Stali w milczeniu, gdy tymczasem pociąg hamował z piskiem i zgrzytem kół.
Budynku stacji i peronu nie było widać zza wagonów.
Minęło kilka długich minut. Zgromadzeni na peronie ludzie robili duŜo hałasu,
wszyscy byli podenerwowani. Uciekinierzy widzieli ze swej kryjówki ubranych na czarno
męŜczyzn, którzy przeciskali się przez środek pociągu zapewne przy akompaniamencie
przekleństw stłoczonych pasaŜerów. Zaglądali do kaŜdego przedziału, a minuty płynęły.
W końcu wysiedli. Maszynista dał sygnał odjazdu.
- Teraz! - szepnął David.
Przebiegli przez boczny tor do najbliŜszego wagonu.
Na szczęście pomiędzy pasaŜerami siedzącymi na stopniach pozostało trochę wolnego
miejsca. Kiedy pociąg wytaczał się ze stacji, piątka zbiegów stała juŜ na zatłoczonej
platformie.
Sissi uśmiechała się uszczęśliwiona, a wiatr rozwiewał jej włosy. Ledwo dosięgała do
poręczy i z trudem utrzymywała równowagę. Marc znalazł się obok niej. Sissi nie była z tego
zadowolona, ale on stał jak gdyby nigdy nic, trzymając za rękę Michela. Sissi zauwaŜyła, Ŝe
David i Madeleine takŜe stoją bardzo blisko siebie, ale cóŜ było robić w tym tłoku. Udała, Ŝe
nie dostrzega rozpromienionej twarzy dziewczyny.
Ach, było cudownie, byli niezwycięŜeni, Sissi wprost rozpierała radość Ŝycia! Mknęli
na południe, ku wolności!
- Przykro mi - rzekł David do Madeleine. - Jako lekarz nie mogę patrzeć, jak tu stoisz.
Sissi, chodź z nami, moŜe znajdę wam jakieś miejsca siedzące!
Protesty dziewcząt nic nie pomogły. David utorował sobie przejście do wagonu,
dosłownie wcisnął Sissi i Madeleine na ławki i po chwili wrócił na platformę.
Madeleine nie podobało się w przedziale. Sissi takŜe nie. Czuły się tu intruzami. Sissi
siedziała pomiędzy pulchną damą a jegomościem, który kątem oka rzucał na nią poŜądliwe
spojrzenia. Na wprost siebie miała wysokiego męŜczyznę, który wyraźnie okazywał
niezadowolenie, poniewaŜ przez nią nie mógł wyprostować długich nóg.
Wyglądała przez okno, na ile to w ogóle było moŜliwe. Widziała rozległe, lekko
pofałdowane równiny, porośnięte winnicami, i skupiska wiejskich zagród, czasem tak duŜe,
Ŝ
e moŜna by je nazwać wsiami, innym razem zaś składające się z kilku domostw. Gęsty,
popielatoczerwony dym nad horyzontem był coraz bliŜej. Do tej pory mijali mało zniszczone
tereny, ale pociąg stopniowo zmniejszał prędkość, jakby nie miał ochoty jechać dalej, w
okolice ogarnięte wojną.
W przedziale panowała straszliwa duchota. Madeleine czuła się źle, pot wystąpił jej na
czoło, wszystko przed oczyma wirowało. Nie mogła dłuŜej tego znieść, wstała, a Sissi wyszła
za nią. Zwolnione przez nie miejsca natychmiast zostały zajęte.
- I co? - spytał David, kiedy wreszcie dziewczętom udało się wrócić na platformę.
Tutaj było przynajmniej świeŜe powietrze, choć parowóz potęŜnie dymił.
- Wpadłam w panikę - wyjaśniła Madeleine. - Myślałam, Ŝe zemdleję z powodu
ciasnoty i braku powietrza.
- A ja miałam problemy z jakimś podrywaczem, który próbował mnie obmacywać -
dodała Sissi. - Ale ukłułam go szpilką do kapelusza. Madeleine była jednak w gorszej
sytuacji, wciąŜ dotykały jej czyjeś ręce.
- Co? - zawołał gniewnie David. - A to rozpustnicy! Czy nie mogli zostawić w
spokoju chorej dziewczyny?
- To nie było takie groźne - uspokajała go Madeleine.
- A jednak! Poza tym jesteś moją...
Spojrzała na niego zdumiona.
- ... pod moją opieką - dokończył.
Madeleine odwróciła się, aby nie mógł zobaczyć, jak zabłysły jej oczy.
Davidzie, Davidzie, zastanów się, co ty robisz! pomyślała Sissi. Nie krzywdź tej
dziewczyny, przecieŜ między wami nigdy nic nie będzie!
Krajobraz wokół nich powoli się zmieniał. Spalone miasta, dym wijący się ponad
winnicami, drogi pełne długich kolumn uchodźców. ZbliŜali się do terenów objętych
działaniami wojennymi.
- David, mam nieczyste sumienie - zaczęła Sissi. - Jedziemy na gapę. Czy nie ma tu
konduktora?
- A którędy miałby przejść? - odparł David. Zrobił dla Madeleine trochę miejsca przy
poręczy, Ŝeby mogła się oprzeć i odpocząć. Michel usiadł w kucki przy ścianie wagonu i
rozmawiał z innymi dziećmi. Sissi i Marc musieli stać przy drzwiach prowadzących na
korytarz, które bez przerwy otwierały się i zamykały.
Sissi czuła, Ŝe cała jest przesiąknięta dymem, włosy wciąŜ opadały jej na twarz.
Kapelusz musiała zdjąć, nie utrzymałby się na tym wietrze.
Wagonem szarpnęło, znów ktoś popchnął ją na Marca. Dziwne, ale nie sprawiało jej to
przykrości. Za kaŜdym razem przez kilka sekund, zanim nie powróciła do poprzedniej
pozycji, czuła pod swoimi dłońmi jego ciało. To dziwne myśleć o Marcu jako o ciepłej, Ŝywej
osobie. Taki kontrast w zestawieniu z jego szczególnym sposobem bycia! Jedno do drugiego
całkiem nie pasowało.
Pociąg zatrzymał się na stacji.
- Nie! - zawołał Michel. - CzyŜby zamierzali zabrać jeszcze więcej pasaŜerów? Chyba
oszaleli!
David westchnął zmartwiony. Jak się okazało, pociąg został zatrzymany na rozkaz
Niemców. Była ich cała kompania.
- Chyba nie chcą tu wsiąść? - spytała przeraŜona Madeleine.
- Nie wygląda na to.
Nagle Sissi drgnęła, usłyszała bowiem, jak ktoś mówi, Ŝe właśnie za chwilę pojawi się
sam głównodowodzący Kutsche. Zbiegowie popatrzyli po sobie. Sissi wychyliła się, aby
lepiej widzieć.
Zaskoczona zobaczyła starszego, bardzo niskiego męŜczyznę z ogromnymi wąsami i
w zbyt duŜej czapce, opadającej mu na nos. Odebrał on meldunek dowódcy ustawionej w
karnym dwuszeregu kompanii, a potem cienkim głosem wydał jakąś komendę.
Sissi oniemiała. Kiedy pociąg wytaczał się Ŝe stacji, David próbował stłumić śmiech,
lecz mu się to nie udało. Po chwili takŜe Sissi parsknęła śmiechem.
Marc spojrzał na nich zdziwiony.
- Co się stało?
David, krztusząc się ze śmiechu, wyjaśnił:
- Sissi podała się za metresę tego człowieka!
Marc zmarszczył brwi.
- Metresę?
- Tak, kochankę albo damę do towarzystwa, jak wolisz. Pamiętasz, jak opowiadała o
sfałszowanym przez siebie dokumencie?
- Tak, ale kochanka? Co to takiego?
Nagle olśniło go.
- Ach, rozumiem! - powiedział i wymienił określenie tak wulgarne, aŜ Sissi pobladła
na twarzy.
- Marc! - zawołał David. - Cofnij to słowo!
- Mówiłem wam, Ŝe uczyłem się samych brzydkich słów!
David powoli się uspokajał.
- Ale musiałeś chyba dowiedzieć się czegoś o... kobietach... tam gdzie byłeś?
- Tak, inni o tym mówili. Ale to chyba nie mogła być prawda...
- Potrafię sobie wyobrazić te opowieści - stwierdził David z głębokim niesmakiem. -
Czy nigdy nie słyszałeś o miłości? Miłość między kobietą i męŜczyzną moŜe być czymś
pięknym i wspaniałym. I bardzo łatwo ją zniszczyć.
- Myślisz, Ŝe on coś z tego rozumie? - rzuciła ostro Sissi. - A ty, Marc, powinieneś
wiedzieć, Ŝe nie jestem jak te kobiety... o których słyszałeś - dodała wyniośle.
David i Madeleine popatrzyli po sobie zakłopotani. Wszyscy czworo stali w zupełnym
milczeniu. Słychać było tylko sapanie lokomotywy, stukot kół i szmer rozmów pozostałych
pasaŜerów.
Gęsty dym poŜarów, zmieszany z dymem wypuszczanym przez parowóz, był nie do
zniesienia. Pociąg wlókł się w ślimaczym tempie, maszynista zatrzymywał go
niejednokrotnie, Ŝeby sprawdzić, w jakim stanie są tory. W pewnym momencie stojący na
platformie pasaŜerowie zobaczyli na sąsiednim torze wykolejony pociąg, który najwidoczniej
takŜe zmierzał na południe. Rozległy się krzyki przeraŜenia. Podziurawione od pocisków, na
wpół spalone wagony musiały tu leŜeć juŜ od paru dni.
Pociąg minął to straszne miejsce i znowu zwiększył prędkość.
Po krótkiej chwili zdarzyło się jednak to, czego wszyscy się obawiali: jakiś kolejarz
zatrzymał lokomotywę, machając czerwoną chorągiewką.
Od czoła pociągu nadbiegł zdenerwowany człowiek.
- Dalej nie pojedziemy! - zawołał. - Most kolejowy nad Oise został zburzony godzinę
temu.
- Oise - powtórzył David z namysłem. - Oise? Adres, który dostałem od starego
hrabiego...
Nagle powietrze przeszył złowróŜbny świst. Marc energicznie popchnął Sissi ku
ś
cianie.
- Nie stój tak i nie gap się, idiotko! - krzyknął.
Padli tuŜ obok siedzącego na podłodze Michela. Pocisk rozerwał się gdzieś w pobliŜu,
wagonem potęŜnie zatrzęsło, a z jego drugiego końca dobiegł krzyk.
PrzeraŜona Sissi uniosła głowę i zobaczyła twarz Marca tuŜ przy swojej. Michel
zaczął płakać.
- David! - zawołała Sissi. - Co z wami?
- Nic się nie stało - odparł jej brat niepewnym głosem. - Chodźmy, musimy przedostać
się do rzeki, tu nie moŜemy zostać.
Większość pasaŜerów opuściła juŜ wagony i ruszyła zwartym strumieniem wzdłuŜ
torów. Pomiędzy rodzeństwem rozgorzał spór na temat bagaŜu Sissi, w końcu oboje poszli na
kompromis i ustalili, Ŝe Sissi moŜe zatrzymać najmniejszą torbę. Teraz próbowała upchnąć w
niej jak najwięcej rzeczy.
- Ale sama ją będziesz niosła! - uprzedził David. - Myślę, Ŝe nie powinniśmy iść
wzdłuŜ szyn, to zbyt niebezpieczne. Zejdźmy na dół, w te krzaki!
Kiedy przebyli biegiem jakieś sto metrów, David zwolnił i spojrzał z rozbawieniem na
Sissi.
- Nie rozumiem, po co się kąpałaś wczoraj wieczorem. PróŜny trud.
Natychmiast wyjęła lusterko.
- O nieba! - zawołała. Jej twarz pokrywały czarne plamy od sadzy, elegancka fryzura
przestała istnieć, a śliczna sukienka poszarzała. Roześmiała się. - Dobrze więc. JeŜeli tak ma
być, to niech będzie.
Wyjęła wszystkie szpilki do włosów i jej jasne loki opadły swobodnie na ramiona.
Kiedy przechodzili nad wąskim kanałem, umyła sobie twarz.
- Mówcie sobie co chcecie o mojej zwariowanej siostrze - zaśmiał się David. - Ale ona
nigdy nie traci stylu!
Nagle Sissi zadrŜała z przeraŜenia. Dostrzegła, Ŝe w kanale coś płynie. Gdy
zrozumiała, Ŝe to zwłoki męŜczyzny w mundurze, rzuciła torbę i zaczęła uciekać. Po paru
metrach zdołała się opanować i wróciła do pozostałych.
- Davidzie - powiedziała po dłuŜszej chwili z ledwie wyczuwalnym drŜeniem w
głosie. - Zabawa skończona. Twoja nieznośna siostra wreszcie pojęła, Ŝe znaleźliśmy się w
samym środku wojny!
Madeleine tymczasem przyniosła cięŜką torbę Sissi.
- Zostawiła ją pani, mademoiselle Cecilie.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Sissi. - Słuchajcie, musimy uporządkować pewne sprawy.
Po pierwsze, wszyscy będziemy zwracać się do siebie na ty. Słyszałam, Ŝe Marc juŜ zaczął
tak do mnie mówić. W pociągu nazwał mnie nawet idiotką. A więc została tylko Madeleine.
Twarz dziewczyny pokryła się rumieńcem.
- Ale ja przecieŜ nie mogę... Dobrze, obiecuję, ze spróbuję.
- Świetnie! A po drugie, nie zamierzam dłuŜej dźwigać tej głupiej torby...
Seria niedalekich strzałów, która właśnie przeszyła powietrze, zagłuszyła resztę
zdania. Wszyscy jednak mogliby przysiąc, Ŝe powiedziała: „skoro muszę robić to sama”.
Kiedy znowu zapadła cisza, Sissi oświadczyła:
- Chętnie zostawię resztę rzeczy, jeśli tylko dacie mnie i Madeleine trochę czasu na
zmianę sukien.
- Nareszcie rozsądne słowa - pochwalił ją David. - Zaczynajcie, my juŜ się
odwracamy.
Zmieszana Madeleine zaczęła nieśmiało:
- Ale ja nie mogę... PrzecieŜ to pani ubrania...
Sissi zareagowała stanowczo.
- Pokora jest cenną cnotą, ale nie moŜe przeradzać się w uniŜoność! Nie zapominaj
nigdy o swojej wartości jako człowieka, a przede wszystkim jako kobiety!
- Słuchaj i zapamiętaj, Madeleine! - zaśmiał się David zwrócony do nich plecami. - W
tej dziedzinie moŜesz się wiele nauczyć od mojej siostry!
O zmroku, zdruzgotani psychicznie, głodni i wyczerpani, dotarli do niewielkiego
młyna nad rzeką Oise. Niezdolni do dalszego wysiłku padli na trawę. Mieli za sobą straszny
dzień. PoniewaŜ znajdowali się w strefie ogarniętej walkami, musieli wybierać okręŜne drogi,
nadkładając kilometrów. Nie raz i nie dwa kule świszczały im tuŜ nad głowami. Trudy
wędrówki zbliŜyły ich bardzo do siebie i solidarnie pomagali sobie nawzajem.
Starali się posuwać wzdłuŜ rzeki Oise. David wykorzystywał kaŜdą okazję, by się
upewnić, czy idą w dobrym kierunku. Pragnęli jak najszybciej trafić pod adres wskazany
przez starego hrabiego. Ale teraz nie mieli juŜ siły.
ROZDZIAŁ IX
LeŜeli wyczerpani w miękkiej trawie i jedli resztki Ŝywności, którą zabrali na drogę.
W oddali grzmiały armaty, niebo rozbłyskiwało jak na pokazie fajerwerków.
- Michel, muszę cię pochwalić - powiedział David. - Zachowywałeś się naprawdę
wspaniale!
Chłopiec się rozpromienił.
- To nie takie trudne, jeŜeli w pobliŜu jest Marc.
- Tak - zgodził się David. - Dobrze opiekowałeś się chłopcem!
- Dzieci nie powinny cierpieć - mruknął Marc.
- Masz do nich odpowiednie podejście. Powinieneś mieć własne.
Twarz Marca spochmurniała.
- Niby w jaki sposób? MoŜe mam je ukraść?
Ma rację, pomyśleli pozostali. Jaka kobieta zechciałaby kogoś takiego jak on?
- Jest jeden problem - David zmienił temat. - Gdzie przenocujemy?
- Tutaj - odparła Sissi niewyraźnie.
- CóŜ to znowu? Nie w hotelu?
- Chyba Ŝe jakiś tu przestawisz i wniesiesz mnie do środka.
- Co ty na to, Marc?
- Ja zostaję tutaj.
- Madeleine?
- Ja teŜ.
- I ja równieŜ - dodał Michel. - Poobcierałem sobie nogi.
- A jeŜeli będzie zimno? Madeleine nie moŜe marznąć.
- To ją ogrzejesz. Kładź się i bądź cicho! - przerwała mu Sissi. - Mnie juŜ zamykają
się oczy.
David zrezygnował. Dziesięć minut później wszyscy juŜ spali.
Nad ranem Sissi się przebudziła. Czuła, Ŝe ktoś poprawia płaszcz, którym była okryta.
Lekko uchyliła oczu. To Marc...
Szarzało. Ptaki zaczynały śpiewać, nad rzeką kładła się mgła, a trawa była mokra od
rosy. Sissi drŜała z zimna.
Udawała, Ŝe śpi, nie miała ochoty rozmawiać z Markiem. Czekała, aŜ odejdzie, ale
tego nie zrobił. Z bijącym sercem leŜała nieruchomo.
Nic się nie zdarzyło. Po prostu tylko siedział. Wiedziała, Ŝe patrzy na nią. A potem
ostroŜnie, bardzo ostroŜnie musnął dłonią jej policzek. Robił to tak, jakby nigdy wcześniej nie
dotykał skóry kobiety. Sissi uświadomiła sobie, Ŝe tak w istocie było. Z trudem opanowywała
drŜenie.
Teraz Marc delikatnie okręcał wokół swoich palców małe loczki przy policzku Sissi, a
kiedy połoŜył rękę na jej szyi i powoli zsuwał coraz niŜej, rozległ się głos Davida.
- Marc!
To jedno jedyne słowo zabrzmiało niczym strzał w panującej wokół ciszy. Marc
natychmiast wstał i odszedł.
Sissi skuliła się pod płaszczem, po raz pierwszy była naprawdę wściekła na swego
opiekuńczego brata.
Po kilku godzinach obudziła ich potęŜna wymiana ognia po drugiej stronie rzeki.
Instynktownie poszukali schronienia w pobliŜu na wpół zrujnowanego młyna.
- Brr - trzęsła się z zimna Sissi. - Czuję się, jakbym sama przeszła przez Ŝarna.
- Ja teŜ - dodał Michel. - Jestem zmarznięty, poobijany i brudny. Chyba nie za bardzo
lubię takie Ŝycie.
- To widać! - powiedziała Sissi i przytuliła go. - Wreszcie jakaś bratnia dusza wśród
tych wszystkich zahartowanych sportowców - szaleńców!
David roześmiał się.
- MoŜe ruszymy się stąd, zanim do reszty to zburzą?
Wstali, choć nogi odmawiały im posłuszeństwa.
- Nie odwaŜę się przejrzeć w lustrze - westchnęła Sissi.
David przyglądał się jej z ukosa.
- Choć raz jesteś naturalna, to ci dodaje uroku. Źdźbła trawy we włosach, okruchy
chleba na kołnierzyku. Jesteś młodsza o co najmniej trzy lata. Co o tym sądzisz, Marc?
Marc szybko odwrócił oczy. Sissi jednak nie raz i nie dwa przyłapała go na tym, Ŝe
przypatrywał się jej ukradkiem, zamyślony. I do tego jeszcze to jego dziwne zachowanie nad
ranem... Świadomość, Ŝe czternaście lat spędził w więzieniu, wypełniała Sissi nieopisanym
niepokojem. I ten niepokój nie dotyczył wcale Marca. Był to strach przed tym, co drzemało w
niej samej i czego nie pojmowała.
Taki niewychowany gbur! myślała z gniewem. Czy nikt go nie nauczył, Ŝe nie wolno
tak bezczelnie się gapić?
Ale podświadomie poruszała się z większą gracją albo powolnym ruchem odrzucała
włosy z karku.
Będzie świetnie, kiedy nareszcie się go pozbędziemy, myślała. Nigdy jeszcze nie
spotkałam tak nieokrzesanego męŜczyzny.
Dwie godziny później stanęli przed duŜym budynkiem w pobliskim mieście.
- Ale to przecieŜ szpital! - zawołała Madeleine zaskoczona.
- Tak - odparł David - Adres jednak się zgadza. A męŜczyzna, do którego mamy się
zgłosić, jest lekarzem.
W recepcji doktor Duclair podniósł wzrok znad listu, który wręczył mu David.
- JeŜeli mój stary przyjaciel prosi mnie o przysługę, wiem, Ŝe to powaŜna sprawa,
poniewaŜ czyni to bardzo rzadko. Z listu wynika, Ŝe trzeba coś szybko postanowić w sprawie
tego małego chłopca. Macie szczęście, Ŝeście mnie tu spotkali. Jutro w nocy znowu się
przenosimy.
- Przenosicie się? - spytał David.
- To hrabia o tym nie wspomniał? Mamy specjalnie przystosowaną duŜą łódź. Mały
pływający lazaret, jeśli wolicie. W czasie pokoju jest to szpital ruchomy, ale teraz...
Przewozimy rannych Ŝołnierzy, ale teŜ i innych ludzi, którzy muszą przedostać się do nie
okupowanej części Francji. Nawet do samego ParyŜa, jeśli to konieczne.
Uciekinierzy z trudem ukrywali radość.
- A co na to Niemcy?
- Nie pytamy ich o zgodę. Do tej pory jakoś nam się udawało, choć dziś w nocy było
naprawdę niebezpiecznie. Trafiliśmy pod bomby... Ale wszystko się powiodło. Czy moŜecie
poczekać półtora dnia?
- Tego nam właśnie trzeba! Mała Madeleine potrzebuje odpoczynku. Ja natomiast
prawie jestem lekarzem, a mój... przyjaciel Marc zwykle asystuje mi przy prostych zabiegach.
Więc jeŜeli moglibyśmy w czymś pomóc...
Doktor Duclair przyjął tę propozycję jak dar niebios.
- Ma pan paskudną ranę na głowie, hrabio de Saint - Colombe. Zobaczę, moŜe będę
mógł załoŜyć panu parę szwów po południu. A tę młodą dziewczynę powinienem właściwie
umieścić w szpitalu. Co jej dolega?
David opowiadając o chorobie Madeleine z troską patrzył na jej okoloną ciemnymi
włosami twarz. Z Ŝalem myślał o tym, jak wiele musiała wycierpieć ta drobna i krucha, a
jednocześnie tak silna dziewczyna. Wiele dałby za to, Ŝeby usłyszeć jej beztroski śmiech.
- A ta druga młoda dama? - zainteresował się doktor Duclair. - Sądzi pani, Ŝe mogłaby
pomóc przy chorych?
- Hm - mruknął David i otrząsnął się z zamyślenia. - Co ty na to, Sissi?
- Phi! - odparła. - Czy słyszałeś o jakiejś rzeczy, której bym nie potrafiła? Zawsze
marzyłam o tym, Ŝeby pobawić się we Florence Nightingale.
- Teraz ma pani okazję - rzucił szorstko lekarz.
Sissi, nie zraŜona tonem głosu doktora, dodała szybko:
- Czy mógłby pan takŜe zbadać Marca?
Marc wyglądał na wściekłego, lecz na prośbę lekarza zdjął niechętnie koszulę.
- Co, do licha, się panu stało? - zdziwił się lekarz. - Przejechała po panu brona? Ale
tym zajmiemy się później. Teraz opatrzymy tylko tę zaognioną ranę.
Kiedy wyjmował odłamek, Marc nawet się nie skrzywił.
- Chyba pan przywykł do cierpienia - rzekł lekarz.
- Sądzę, Ŝe on ma powaŜne kłopoty z prawą nogą - nie poddawała się Sissi.
Marc, posławszy jej soczyste przekleństwo, uniósł nogawkę spodni. Sissi zakryła ręką
usta i odwróciła oczy.
- Co się dzieje? - spytał lekarz. - Będzie pani musiała znosić gorsze widoki niŜ ten,
jeŜeli chce pani iść w ślady Florence Nightingale.
- Ale to dotyczy Marca - odparła Sissi bez zastanowienia.
David i Marc spojrzeli na nią zdumieni.
- Co przez to rozumiesz? - spytał David groźnie.
Sissi się speszyła.
- Nic specjalnego. Pomyślałam tylko o tym, jak biegł przez las z tą okropną raną, jak
niszczył przęsło mostu i dźwigał ogromne kamienie...
- Tak, tak - przerwał jej David. - Zawsze masz na wszystko odpowiedź.
Lekarz zajął się nogą Marca, oczyścił ranę i zabandaŜował ją. Potem rozlokował całą
piątkę w osobnych pokoikach, by mogli odpocząć.
Mimo Ŝe wojna krąŜyła wokół miasta, czuli się tak, jakby trafili do prawdziwej oazy.
Sissi wyprostowała obolałe plecy i odgarnęła włosy z czoła. Wiele godzin spędzili w
sali chorych, David, Marc, ona i lekarz imieniem Victor. Był to pewny siebie młody człowiek,
zdolny, lecz zarozumiały i skory do flirtów. Sissi znała przynajmniej tuzin jemu podobnych
jeszcze z Norwegii. Odpowiadała mu zaczepnie, jak to czyniła w stosunku do męŜczyzn tego
typu, ale teraz ze zdziwieniem stwierdziła, Ŝe towarzystwo owego młodzieńca zupełnie jej nie
bawi.
Przez pierwsze godziny była tak wstrząśnięta tym, co zobaczyła w szpitalu, Ŝe musiała
robić sobie długie przerwy. Stawała wówczas przy wejściu, aby zaczerpnąć świeŜego
powietrza. Nie chciała, by ktokolwiek zauwaŜył, Ŝe robi jej się słabo i jest bliska załamania.
Do tego nie przyznałaby się nawet sama przed sobą. Nie Sissi!
Na zewnątrz o wiele wyraźniej słychać było odgłosy walk, wydawało się, Ŝe
przybierają na sile za kaŜdym razem, gdy wychodziła. Sissi zmuszała się więc, Ŝeby wrócić
do szpitalnej sali. Ale nigdy, przenigdy nie zostanie Florence Nightingale, wystarczy, Ŝe tego
rodzaju bezinteresowną słuŜbę podejmie David.
Ciągle przybywało rannych, Ŝołnierzy i cywilów. I za kaŜdym razem Sissi musiała
narzucać sobie Ŝelazną dyscyplinę, aby się nimi zająć. Nie uświadamiała sobie nawet, ile ją to
wszystko kosztuje. Zwykle człowiek nie przygotowany do pielęgnowania chorych nie jest w
stanie podołać tego rodzaju obowiązkom. Sissi jednak do perfekcji posiadła sztukę panowania
nad sobą.
David pracował ze zdwojoną energią, był w swoim Ŝywiole. Sissi podziwiała brata,
naprawdę jej imponował.
Marc chodził milczący i ponury. Powodem złego nastroju nie była praca, którą
wykonywał niemal mechanicznie. Nie, dręczyło go coś zupełnie innego.
Sissi musiała odpocząć, wyszła więc na korytarz i stanęła przy oknie. Na zewnątrz juŜ
się ściemniało. Eksplodujące granaty i pociski rozjaśniały horyzont, grzmiało i huczało, ale
Sissi przyzwyczaiła się do tych dźwięków i juŜ jej nie przeraŜały.
Jak łatwo człowiek się przystosowuje! pomyślała. Jak łatwo obojętnieje!
Obok niej przechodził Marc z brudną pościelą.
- Hej - zagadnęła go Sissi. - Jak ci idzie?
Zatrzymał się niechętnie.
- Dobrze.
Nagle Sissi poczuła się dziwnie onieśmielona.
- Strasznie mnie bolą plecy - westchnęła.
- Ach, tak - Marc nie okazał szczególnego zainteresowania. - David i pozostali pytali o
ciebie - rzucił krótko.
- Uff! - powiedziała Sissi, odchodząc od okna. - Nie znoszę Victora, tej nadętej ryby!
Tego śmiertelnie nudnego idioty!
Marc schylił się, by podnieść prześcieradło, które wypadło mu z rąk. Choć głowę miał
opuszczoną, Sissi spostrzegła, Ŝe się uśmiecha.
Stanęła jak wryta. Mógł to być jego zwykły pogardliwy grymas. Lecz równie dobrze
mógł to być uśmiech, który próbował ukryć. Uśmiech na ustach Marca? NiemoŜliwe!
Miasto zostało juŜ zdobyte przez Niemców, ale Francuzi nie chcieli się z tym
pogodzić. Przez cały następny dzień na ulicach toczyły się krwawe walki. Sissi zastanawiała
się, czy oddanie miasta nie byłoby rozsądniejszym rozwiązaniem. Rannych i umierających
wnoszono nieprzerwanym strumieniem. Wszystkie łóŜka były zajęte, podłogi w salach i na
korytarzach równieŜ.
Kiedy Sissi po raz pierwszy zobaczyła konającego, poczuła, Ŝe musi się kogoś
przytrzymać, by nie upaść. NajbliŜej stał akurat Marc. Ze złością odsunęła się od niego. Za
nic nie chciała, by odkrył jej słabość. Zacisnęła zęby i znowu starała się zachowywać tak,
jakby nic na świecie nie było w stanie jej poruszyć.
Po południu następnego dnia, kiedy Sissi odpoczywała w swoim pokoju na górze, do
szpitala przyszli Niemcy.
Było ich trzech. Wtargnęli do sali chorych i od razu przystąpili do rzeczy:
- Otrzymaliśmy wiadomość, Ŝe wczoraj rano przybył tu mały chłopiec z czwórką
dorosłych. Dwoje z nich to kobieta i męŜczyzna o jasnych włosach Wszyscy oni są
poszukiwani.
Doktor Duclair spojrzał na intruzów z udanym zdziwieniem. David i Marc wymienili
spojrzenia, ale nie przerywali swoich zajęć. Czapka lekarska przysłaniała jasne włosy Davida
i, na ile to moŜliwe, próbował kryć się za innymi.
- Mamy tu tak wielu pacjentów - odparł lekarz. - Ale małego chłopca nie mogę sobie
przypomnieć. W kaŜdym razie nie w ostatnim czasie.
- Przeszukamy szpital!
- Bardzo proszę.
Niemcy sprawdzili wszystkie sale i w końcu dotarli na poddasze. Otworzyli z
rozmachem drzwi do pokoju Sissi.
Przestraszyła się, ale nie dała tego po sobie poznać. Głośno, tak by mogli ją usłyszeć
przebywający w sąsiednim pokoju Madeleine i Michel, zawołała oburzona:
- Niemieccy oficerowie? Czego tu szukacie? Precz stąd!
- Aha! - odezwał się jeden z Niemców. - Blondyna, w dodatku taka harda! Czy pani
przypadkiem nie jest właścicielką wspaniałego bugatti?
Czas. Michel potrzebował czasu! Mimo ogromnego napięcia Sissi zachowała spokój.
Powaga sytuacji dodawała jej siły.
- Bugatti? - spytała głosem słodkim jak miód. - A co to takiego?
- Nie udawaj głupiej, maleńka - odparł porucznik, widać najwaŜniejszy z całej trójki.
Podszedł do łóŜka i uniósł jej brodę.
- Moi panowie, jestem norweską pielęgniarką, a was nie powinni obchodzić obywatele
Norwegii!
Mówiąc to rozminęła się z prawdą, była obywatelką francuską, tak jak David, ale
uwaŜała, Ŝe w tej sytuacji kłamstwo jest usprawiedliwione.
Porucznik usiadł na brzegu łóŜka. Próbował powiedzieć po norwesku coś, co w
rzeczywistości okazało się szwedzkim „na zdrowie”:
- Skål, mina vänner!
- ...Starej krowie, ty ohydna klucho! - odparła Sissi po norwesku, bo domyśliła się, Ŝe
Niemiec nie rozumie tego języka.
Niemcy popatrzyli poŜądliwie na dziewczynę. Podeszli bliŜej łóŜka...
Tymczasem Madeleine przebywająca z Michelem w sąsiednim pokoju pozwoliła
sobie na chwilę marzeń.
David, powtarzała w myślach, och, David! Pamiętała jeszcze wciąŜ przestrogi matki:
„Nie słuchaj eleganckich panów z miasta, uŜywają niezwykle pięknych słów, ale one są
fałszywe! Dla nich słuŜąca ze wsi nic nie znaczy. Bawią się nią, uwodzą, kuszą do występku,
a potem, kiedy osiągną swój cel, udają, Ŝe w ogóle nie znali tej dziewczyny!”
Ale monsieur David nie jest taki, Madeleine wiedziała o tym. Jest delikatny, miły, to
prawdziwy dŜentelmen.
Nagle znieruchomiała. Głosy z pokoju Sissi... Co powiedziała panienka?
- Michel - szepnęła Madeleine. - Szybko na górę!
Chłopiec błyskawicznie wydostał się na dach. Ukryty za kominem, siedział słuchając
odgłosów strzałów dochodzących z miasta. Serce biło mu mocno ze strachu, nie był
stworzony do szalonych przygód.
Madeleine nastawiła uszu.
Z pokoju obok dobiegł ją krzyk.
Zbiegła na dół, narzuciwszy na ramiona szpitalny szlafrok.
- David! Och, David! W pokoju Sissi są Niemcy i myślę, Ŝe... O mój BoŜe!
Marc upuścił naczynie, które trzymał właśnie w rękach, i wypadł z sali, zanim
ktokolwiek zdąŜył zareagować.
Kiedy David i doktor Duclair dotarli do pokoju Sissi, dziewczyna siedziała skulona w
samym końcu łóŜka, przy poduszce, blada jak kreda. DrŜącymi rękami desperacko
przytrzymywała przykrywające ją prześcieradło. Jeden z Niemców był juŜ unieszkodliwiony,
drugi został właśnie „powalony przez Marca, a trzeciego rozbrojono w chwili, kiedy kierował
pistolet w stronę obrońcy Sissi.
David podbiegł do siostry.
- Jak to się stało? - zawołał.
Skierowała wzrok w stronę Marca, to on rzucił jej prześcieradło.
- Przyszliście w samą porę. Dzięki Bogu!
David zobaczył ślady paznokci na twarzy jednego z Niemców.
- Widzę, Ŝe dzielnie się broniłaś?
- Kobieta ma swoją broń - odparła, próbując się uśmiechnąć.
- Czy teraz, wreszcie zrozumiesz, Ŝe nie moŜna przez całe Ŝycie się bawić? - krzyczał
rozgniewany David. - Myślisz, Ŝe poradzisz sobie w kaŜdej sytuacji za pomocą kobiecego
wdzięku i urody? Czy mogłaś spodziewać się czegoś innego?
Nerwowy uśmiech Sissi stał się jeszcze bardziej nienaturalny.
- Co teraz z nimi zrobimy? - spytał Marc.
- PrzekaŜemy dowództwu francuskiemu - odpowiedział doktor Duclair. - Niech tam
zdecydują. Gwałt jest powaŜnym przestępstwem.
Sissi szybko się opanowała. Nie chciała, by ktokolwiek się nad nią litował.
- Nic mi się nie stało - oświadczyła z dawną pewnością w głosie. - David, wracaj do
swej pracy, ja teŜ zaraz schodzę.
Spojrzał na nią ponuro.
- Twoja samodyscyplina jest przeraŜająca! Zachowujesz się tak, jakby nic tu nie
zaszło. Jesteś jedną wielką zagadką, Sissi.
Madeleine odezwała się cicho:
- Mylisz się, Davidzie! Bardzo się mylisz!
- Sissi, naprawdę niczego ci nie potrzeba? - upewniał się David.
- Nie! ChociaŜ... tak! Chciałabym porozmawiać z Markiem w cztery oczy.
- Ze mną? - zdziwił się Marc.
David i Madeleine opuścili pokój. Zrobiło się cicho. Sissi siedziała nie ruchomo.
- Podejdź tu, Marc!
Stanął przed nią.
- Usiądź - poprosiła.
- Nie.
Westchnęła, ale nie nalegała.
- David ma z pewnością rację, mówiąc, Ŝe jestem lekkomyślna, ale on nic nie rozumie.
Marc... ty rozumiesz, prawda?
Nie odpowiedział.
- Muszę z tobą porozmawiać. PoniewaŜ jesteś jedynym, który wie, jak ja się teraz
czuję. PoniŜenie... upokorzenie. Znasz to, prawda?
- Tak.
Zapadła cisza. Sissi z wahaniem wyciągnęła rękę w stronę Marca, on jednak się nie
poruszył.
- Ty drŜysz? - spytał tylko.
- Tak, drŜę. Oni... oni tak na mnie patrzyli, Marc. Dotykali mnie. Czuję się taka
brudna, taka zbrukana!
- Powinnaś płakać, Sissi.
- Tak, ale nie umiem! Ty takŜe powinieneś był płakać wiele, wiele lat temu.
- Nie potrafiłem. Ale ty moŜesz. Teraz!
Wreszcie nawiązali jakiś kontakt! W kaŜdym razie tak się wydawało Sissi.
- Nie, w moim przypadku teŜ jest za późno. To dlatego prosiłam cię o pomoc, ale ty
nie chcesz mi jej dać.
- Nie mogę.
Potrząsnęła głową, nieobecna myślami.
- David tak niewiele rozumie - wyznała szeptem. - ChociaŜ jest mądry. Ty i ja, Marc...
Jesteśmy do siebie tak podobni.
- My?
Podszedł do okna i oparł się o szeroką framugę.
- Dziecko bardzo łatwo jest zranić - powiedziała w zadumie. - Ale ono broni się przed
tym. Wznosi wokół siebie mur, Ŝeby uniknąć cierpienia. To tchórzostwo, oczywiście, ale... Ty
zbudowałeś sobie mur nienawiści i goryczy. Ja schowałam się za maską dumy i
lekkomyślności. W ten sposób nic juŜ nie boli.
Marc stał w milczeniu.
- Tak cię potrzebowałam - mówiła dalej z gorzkim uśmiechem. - Potrzebowałam
twojego wsparcia. Chciałam poczuć, Ŝe mnie rozumiesz, i wierzyłam, Ŝe uda ci się stopić we
mnie cały chłód, teraz, w chwili słabości. Ale się pomyliłam.
- Czy mogę juŜ odejść? - spytał obojętnie.
- Tak, moŜesz iść. Audiencja skończona.
Marc wyszedł bez słowa. Sissi siedziała długo na brzegu łóŜka. Tym razem trudno jej
było odzyskać równowagę. Upokorzenie, którego teraz doznała, było trudniejsze do
zniesienia niŜ wszystko, co ją dotychczas spotkało.
Ktoś zapukał ostroŜnie do drzwi.
- Proszę wejść!
Do pokoju wśliznął się Michel.
- Co się stało Marcowi? - spytał. - Był taki dziwny.
- To znaczy?
- Stał tu za drzwiami i zakrywał rękami twarz, jakby płakał. Ale nie płakał.
Sissi się oŜywiła.
- Czy coś mówił?
- Bardzo wiele. Więcej niŜ kiedykolwiek. Kucnął przede mną i uścisnął mnie na
poŜegnanie.
ROZDZIAŁ X
- PoŜegnał się?
- Tak, tak sądzę. Mówił, Ŝe ma nadzieję, iŜ wszystko mi się uda, bo nie chciałby, aby
dzieci cierpiały, choć nie wiem, co miał na myśli. Wtedy spytałem, kto wyrządził mu
krzywdę, ale wtedy odpowiedział, Ŝe to on wyrządził komuś krzywdę, i dodał: „Nie chciałem
tego, Michel, chciałem jej pomóc, ale nie potrafiłem. Nie mogłem się do niej zbliŜyć, bo nie
jestem ani trochę lepszy od Niemców. Jestem od nich gorszy!” Co przez to rozumiał?
Sissi zrobiło się gorąco.
- Och, biedny Marc! - szepnęła. - Zapomniałam, kim jest! Czternaście lat w
więzieniu... - Odwróciła twarz. - Czy powiedział coś jeszcze?
- Tak, coś, co zabrzmiało okrutnie. Nie pamiętam dokładnie, co, ale spytałem
przeraŜony: „Czy chcesz sobie odebrać Ŝycie, Marc?”
- Ach, Michel!
- Wyglądał tak dziwnie. A potem dodał, Ŝe najpierw musi coś załatwić.
- Najpierw? Pewnie zamierzał... Muszę natychmiast porozmawiać z Davidem. Gdzie
jest moja suknia? Nie ma chwili do stracenia! Czy widziałeś Marca? - zawołała, kiedy
znalazła się juŜ na dole i zobaczyła brata. Właśnie mył ręce.
- Nie, myślałem, Ŝe jest na górze u ciebie.
- On odszedł, Davidzie! Zniknął. Chyba zamierza odebrać sobie Ŝycie!
- Co ty opowiadasz! Ale to chyba mimo wszystko byłoby najlepsze rozwiązanie.
- Och, Davidzie, jesteś bez serca! ZasłuŜył przecieŜ na to, Ŝeby dać mu szansę! Idę za
nim, muszę go odnaleźć.
Chwycił ją za ręce.
- Zostaw go w spokoju! - rzekł z naciskiem. - Wydaje ci się, Ŝe się w nim zakochałaś,
poniewaŜ jest jedynym, który Ci nie uległ. Zapomnij choć na chwilę o swej próŜności, Sissi.
- W cale się nie...
Przerwał jej z goryczą w głosie.
- Czy nie potrafisz spojrzeć prawdzie prosto w oczy? Ten prymitywny samiec
odwołuje się do twoich najniŜszych instynktów! Hrabianka i skazaniec. Czy moŜe być coś
bardziej banalnego?
- Nic nie rozumiesz! Nie wierzę, aby był psychopatą czy mordercą!
- Mówisz tak, bo chcesz, Ŝeby tak było!
- MoŜe częściowo masz rację, Davidzie. Jest niebezpieczny, ale sam o tym wie i nic na
to nie moŜe poradzić! Jest głęboko nieszczęśliwy i mnie potrzebuje.
- W ręcz przeciwnie, ty tylko wszystko pogarszasz. Pozwól mu odejść!
- Nie! Idę go szukać!
David przytrzymał ją mocniej.
- Nie zrobisz tego!
- Posłuchaj, Davidzie - rzekła Sissi z wyrzutem w głosie. - Sam takŜe nie jesteś
całkiem w porządku wobec Madeleine! Czy nie widzisz, Ŝe jest w tobie zakochana?
- Jeśli tak, to z wzajemnością - odparł krótko.
- I co zamierzasz? PrzeŜyć krótką przygodę?
- Zabiorę ją ze sobą do Norwegii.
- Jesteś okrutny. Gotowa uwierzyć, Ŝe chcesz się z nią oŜenić.
- A jeśli tak? - spytał David zaczepnie.
- Zmarnujesz jej Ŝycie. Sądzisz, Ŝe będzie się dobrze czuła wśród naszych przyjaciół?
Czy potrafi zachowywać się jak hrabina? Albo Ŝona lekarza? Nie, Davidzie, Madeleine jest
zbyt szlachetna, by ją w ten sposób upokorzyć. Postara się zrobić wszystko, Ŝebyś nie musiał
się jej wstydzić. Ale jej się nie uda! Nie ma warunków, aby zostać kimś innym, niŜ tylko
prostą...
David przerwał jej blady z wściekłości:
- Tak? Być moŜe lepiej pasowałaby do kogoś takiego jak Marc? To miałaś na myśli?
Sissi znieruchomiała.
- Puść mnie - syknęła.
Wiedziała, Ŝe David bardzo ją kocha. Pewnie dlatego zawsze na nią krzyczał. Chyba
na to zasługiwała.
Kiedy tylko brat ją puścił, Sissi wybiegła z budynku. Była zrozpaczona. A jeśli Marc
odszedł juŜ daleko?
Zajęta pracą w szpitalu, zupełnie zapomniała o wojnie. Była zdumiona, jak moŜe się
zmienić miasto w ciągu zaledwie dwóch dni. Otwory okienne ze sterczącymi resztkami szkła
zionęły pustką, ulice zawalał gruz.
Sissi zapytała jakiegoś męŜczyznę o drogę na południe, sądziła, Ŝe Marc poszedł w
tym kierunku. Słyszała odgłosy walki dochodzące z niedaleka, ale nie zwracała na to uwagi.
Pospiesznie szła naprzód.
Po głowie krąŜyła jej tylko jedna myśl: znaleźć Marca. Nad tym, co mogło się zdarzyć
później, wolała się nie zastanawiać. Wiedziała, Ŝe ona i Marc potrzebowali siebie nawzajem.
Wreszcie dostrzegła jego wysoką postać rysującą się na tle nieba. Kierował się wzdłuŜ
plaŜy prosto na południe. Krzyknęła jego imię, ale głosowi zabrakło siły, była zbyt zmęczona
długim biegiem.
- Marc! Marc!
Zatrzymał się, moŜe pięćdziesiąt metrów przed nią.
Zobaczyła, Ŝe był zły. Dał jej znak, Ŝeby wracała, i zaczął iść szybciej. Lecz Sissi nie
chciała zrezygnować.
- Marc, proszę cię, wróć! Potrzebujemy ciebie!
Udał, Ŝe nie słyszy, i przyspieszył kroku.
Sissi zrozumiała, Ŝe nigdy go nie dogoni. Ukryła twarz w dłoniach.
W tej samej sekundzie rozległa się w pobliŜu seria strzałów. Marc przystanął
gwałtownie, odwrócił się i pobiegł w stronę dziewczyny. Popchnął ją z całej siły, upadli na
trawę i stoczyli się razem w dół plaŜy, cudem unikając kul, świszczących nad ich głowami.
Zatrzymali się między kamieniami. Sissi spojrzała na wykrzywioną gniewem twarz
Marca.
- Ty nieznośna dziewczyno! - syknął. - Czy nie moŜesz zostawić mnie w spokoju?
Sissi czuła dławienie w gardle.
- Obiecuję, Ŝe będę się trzymała z dala. JeŜeli ty obiecasz, Ŝe nie zrobisz sobie nic
złego. Nie chcę, Ŝebyś umarł, Marc - zakończyła nieszczęśliwa.
Zamknął oczy, jakby nie mogąc na nią patrzeć. Jego
twarz była zmęczona, pełna
bólu.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy, Sissi.
- Nie zrobisz - powiedziała z przekonaniem. - Wiem, Ŝe nie jesteś złym człowiekiem.
- Ale ty jesteś taka piękna. Pragnę cię - szepnął, a jego ręka objęła jej szyję, wśliznęła
się pod sukienkę, dotknęła ramion. Sissi czuła, jak jego palce drŜą, i próbowała opanować
strach.
- Czy to wszystko, co dla ciebie znaczę? Piękne ciało, pierwsza lepsza kobieta po
latach więzienia?
- Nie - odparł, z trudem łapiąc oddech, i spojrzał na nią znowu. - Obrałem własną
drogę. Byłem silny, twardy i zimny, nic nie mogło mnie złamać. Lecz nikt mi nie powiedział,
Ŝ
e istnieje na świecie coś takiego, jak ty... tak czystego, tak delikatnego... i tak dumnego...
- Madeleine równieŜ nie jest z tych złych kobiet, o których tyle słyszałeś.
- Wiem, ale do niej nic nie czuję. Sissi, tak bardzo chciałem cię przytulić tam na górze
w twoim pokoju, pocieszyć cię i bronić, i dać ci się wypłakać, tak jak tego chciałaś. Ale nie
miałem odwagi, chyba to rozumiesz, prawda?
- Tak, zrozumiałam to dopiero później. To miło z twojej strony, Marc.
Jego twarz znalazła się bardzo blisko jej twarzy, a jego oczy, które teraz patrzyły tylko
na nią, były oszałamiająco piękne.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz, Sissi? Nikt nigdy niczego ode mnie nie chciał.
- Czy muszę o tym mówić? Dla kobiety nie jest to łatwe.
- Tak, powiedz!
- JeŜeli obiecasz, Ŝe zaraz mnie puścisz.
Jego ręce zacisnęły się mocno na jej ramionach. Upłynęła dłuŜsza chwila, nim rzucił:
- Obiecuję.
- Nigdy tego jeszcze nie robiłam, Marc, musisz to zrozumieć!
OstroŜnie przyciągnęła go do siebie i delikatnie dotknęła jego ust swymi wargami.
Marc drgnął i pocałował ją tak mocno, Ŝe zabrakło jej tchu.
Przeraziła się, gdy zrozumiała, jakie w nim wyzwoliła siły. Zaczęła płakać. Marc z
głębokim westchnieniem wypuścił ją ze swych ramion i usiadł. Trwał tak przez dłuŜszą
chwilę z pochyloną głową, obejmując kolana rękami i drŜąc jak liść osiki. Sissi połoŜyła się
na brzuchu i pozwoliła płynąć łzom.
Wtedy poczuła, jak Marc delikatnie ją podnosi i przytula do swej piersi.
Poczuła się bezpieczna.
- Ach, Marc, widziałam tyle zła, tyle bólu i, krzywdy wśród tych wszystkich
nieszczęsnych rannych. Dlaczego ludzie muszą tak cierpieć?
- Tak juŜ jest, moja przyjaciółko - szepnął. - Ale, Sissi, udało nam się! Obojgu nam się
udało. Ty płakałaś, a ja... ja okazałem się silniejszy, niŜ myślałem.
Po czym dodał z nikłym uśmiechem:
- Ale to było bardzo trudne!
Kiedy dotarli do szpitala, zapadł juŜ zmrok i wszyscy czekali gotowi do drogi.
Obsługa i ranni, których naleŜało przewieźć do lepiej wyposaŜonych szpitali w ParyŜu, a z
nimi wielu innych, którym nic nie dolegało, ale którym na wszelki wypadek nałoŜono
opatrunki. Były to osoby poszukiwane przez Niemców, zmuszone ukrywać się i uciekać.
David szalał z niepokoju o Sissi. Ale kiedy ją ujrzał, jak idzie korytarzem spokojna i
opanowana razem z Markiem, stłumił złość i powiedział tylko:
- No, nareszcie jesteście! Szybko na statek, odpływamy za pół godziny.
Poczuł ogromną ulgę. Gdyby tych dwoje nie wróciło na czas, musieliby zostać i ich
szukać. Od razu teŜ zauwaŜył dziwną przemianę, jaka dokonała się w nich obojgu. Spostrzegł,
Ŝ
e z twarzy Marca zniknęła hardość i pogarda, Sissi zaś... płakała...? Czegoś podobnego nigdy
jeszcze nie widział! Zacisnął powieki. Co się właściwie stało?
Sissi jednak szybko go uspokoiła:
- Wiem, o czym myślisz, kochany bracie. Ale hrabianka wróciła do domu, zachowując
swą cnotę i godność.
Powoli odbijali od brzegu. Patrząc z pokładu statku na szeroką rzekę, Sissi pomyślała
o czekającej ją podróŜy. Z napięciem obserwowała toczące się wokół walki.
Płynęli w dół rzeki Oise. Stateczek sunął cicho z prądem pogrąŜony w ciemności,
wszystkie światła były zgaszone. Towarzyszył im nieprzerwany huk dział. Niekiedy tu i
ówdzie ukazywał się czysty kawałek nieba i wtedy widzieli gwiazdy. Prawie zapomnieli, Ŝe te
małe jasne punkciki nadziei w ogóle istnieją.
Siedzieli na stopniach prowadzących na pokład. Pacjenci nie potrzebowali teraz
szczególnej opieki, moŜna więc było odpocząć. Michel przysunął się do Madeleine.
Dziewczyna przyniosła koc z sali na dole i otuliła nim chłopca, który szybko zasnął.
Madeleine jest taka ciepła, pomyślała Sissi. Mogłaby z niej być świetna pani domu i
matka. Ale David de Saint - Colombe potrzebuje czegoś więcej niŜ gospodyni domowej,
potrzebuje kogoś bardziej reprezentacyjnego. Madeleine tego właśnie brakuje.
Sissi spojrzała na Marca, który siedział tuŜ za nią. Jego twarz pozostawała w cieniu.
Wiedziała, czego chciała; gotowa była pójść za nim, dokądkolwiek by ją zaprowadził.
Powiedziała mu o tym. Marc odwrócił się, w jego oczach dojrzała smutek. David
przypadkiem usłyszał jej słowa, zrezygnowany westchnął tylko cięŜko. Obaj myśleli chyba,
Ŝ
e to jej kolejny kaprys. Ale Sissi nigdy w Ŝyciu nie była niczego bardziej pewna. Z całego
serca pragnęła pomóc Marcowi przebyć trudną drogę powrotu do normalnego Ŝycia i odkryć
nowe wartości. Mógłby pojechać do Norwegii i... O, nie, złapała się na tym, Ŝe teraz myśli
dokładnie jak David.
- No, Marc - odezwał się jej brat tak niespodziewanie, Ŝe zadrŜała. - Winien nam jesteś
jakieś wyjaśnienia, prawda?
- Chyba tak - odparł Marc po krótkiej chwili. - Tak, myślę, Ŝe teraz mogę juŜ mówić.
Ale proszę, pamiętajcie o jednym: dopiero się uczę „ludzkiego” języka.
- Wiemy - uspokoiła go Sissi. - No, zaczynaj.
Marc westchnął.
- Chyba jednak nie potrafię.
- MoŜe moglibyśmy ci jakoś pomóc - zaproponował David. - Myślę, Ŝe to nie był
przypadek, Ŝe uratowałeś mi Ŝycie. Podejrzewam, Ŝe cały czas podąŜałeś za nami świadomie,
od kiedy Jean - Pierre po raz pierwszy opowiedział o swoim spotkaniu z Madeleine. W
naszym obozie, zanim jeszcze wybuchła wojna. To nazwisko Lasalle zwróciło twoją uwagę,
prawda?
- Tak, to Lasalle - potwierdził Marc ochrypłym głosem.
Sissi musiała się odwrócić i spojrzeć na niego. W mroku dostrzegła tę samą straszną
twarz, której tak się przeraziła przy pierwszym spotkaniu. ZadrŜała. Czy rzeczywiście
odwaŜyła się pocałować tego demona, który tam siedział? I czy to jego dłonie głaskały ją po
włosach czule i delikatnie?
Trudno w to uwierzyć!
- Powiedz mi - poprosiła - czy kogoś zamordowałeś? Nie, to nie było właściwe
pytanie. Czy kogoś zabiłeś?
- Tak - szepnął Marc.
- Kogo?
- Mojego brata.
- Ojej! - jęknęła Madeleine.
- Zacznij od początku, Marc - zaproponował David.
- Stało się to bardzo dawno temu - powiedział Marc cicho. - Było nas dwóch braci, on
o rok starszy ode mnie.
- A więc miał trzynaście lat, kiedy to się zdarzyło? - upewniła się Sissi.
- Tak. Nie pamiętam mojej matki. Ojciec wcześnie oŜenił się po raz drugi. Nie
lubiliśmy naszej macochy. Była piękna, o, tak, bardzo piękna i bardzo chłodna. Szybko
zrozumieliśmy, Ŝe miała innego. On nazywał się Lasalle...
- To niesłychane - zdumiał się David.
- Wkrótce nasz ojciec zmarł i zostaliśmy sami z macochą i z tym Lasallem, który
coraz częściej do nas przychodził.
- W jaki sposób umarł twój ojciec? - spytała szybko Sissi.
- Nie wiem, byliśmy jeszcze dziećmi. Pewnie na serce.
- Mów dalej!
Marcowi trudno było teraz znaleźć właściwe słowa.
- I pewnego dnia... bawiliśmy się bronią, mój brat i ja... Broń wystrzeliła i zabiłem
brata.
Zapadła cięŜka cisza. Słychać było tylko szmer wody.
- Byłem załamany - podjął po chwili Marc - leŜałem całymi dniami w łóŜku, nie
mogłem wstać, niczego juŜ nie chciałem. Ale przyszła policja i zabrała mnie. Nic nie
rozumiałem. Usłyszałem jednak... O BoŜe, usłyszałem to! Moja macocha powiedziała, Ŝe
zabiłem swego brata, Ŝeby otrzymać jego część spadku! Utrzymywała, Ŝe od urodzenia byłem
psychicznie chory, ale zachowywała to w tajemnicy, aby nie szkodzić dobremu imieniu mego
ojca. O, jakŜe ona kłamała! śe byłem sadystą, dręczyłem mniejsze dzieci i zwierzęta, ja, który
tak kochałem wszystkie stworzenia...
- Zawsze byłeś dobry dla Michela - powiedziała ciepłym głosem Madeleine.
Sissi nie miała odwagi na niego spojrzeć.
- Czy nie było nikogo, kto mógłby wystąpić w twojej obronie? - zdziwił się David.
- Odprawiła wszystkich starych słuŜących i zatrudniła nowych. A Lasalle zaświadczył,
Ŝ
e moja macocha mówi prawdę. Potwierdził, Ŝe byłem bardzo zazdrosny o mego starszego
brata - ciągnął Marc - i Ŝe słyszał, jakobym zawsze marzył o tym, by być jedynakiem.
Macocha się mnie bała, zeznał Lasalle, gdyŜ ponoć groziłem, Ŝe i ją kiedyś zabiję. No i mnie
zamknęli.
- Ale nie mogli chyba zamknąć dwunastoletniego dziecka do więzienia?
- Prawo karne na przełomie wieków nie było doskonałe - odparł Marc. - Poza tym
uznano mnie za psychopatę i sadystę niespełna rozumu.
- Zaczekaj chwilę - rzekł David - Z tego wszystkiego wynika, Ŝe byli jacyś
ś
wiadkowie, prawda? Mówiłeś o słuŜących...
- O! - zawołała Madeleine. - Teraz sobie przypomniałam!
- Co takiego?
- Gdzie widziałam nazwisko le Fey. Pamiętacie, jak mówiłam, Ŝe porywacze
zaprowadzili mnie najpierw do duŜego zamku? Wtedy to Lasalle wyszedł na schody ze swą
piękną Ŝoną... czy to właśnie twoja macocha, Marc?
- Na pewno!
Tak mocno ścisnął palcami ramię Sissi, Ŝe aŜ ją zabolało. Nie był w stanie zapanować
nad sobą.
Madeleine mówiła dalej:
- No i ten Lasalle był bardzo wściekły, Ŝe jego ludzie zabrali mnie tam z sobą. Teraz
pamiętam! Nad portalem widniał herb rodowy, chyba ze smokiem w środku. I tam, pod
herbem, widniało wyryte w kamieniu nazwisko le Fey.
Marc skinął głową.
- AleŜ to... - wybuchnął David. - Więc właściwie to ty jesteś właścicielem zamku? A
co z majątkiem Lasalle'a? Jest przecieŜ potwornie bogaty.
- Dobrze wybrał - odparł sucho Marc. - Moja macocha odziedziczyła oczywiście
wszystko, kiedy uznano mnie za psychicznie chorego i skazano na doŜywotnie roboty.
Milczeli. Sissi i David wymienili ukradkiem spojrzenia.
- Cieszę się, Ŝe powiedziałam, iŜ poszłabym za tobą wszędzie, zanim o tym
usłyszałam - odezwała się Sissi.
- Mnie takŜe to cieszy - szepnął Marc.
- Opowiadaj, co się działo dalej - poprosił David.
- Co tu jest jeszcze do opowiadania? Czy mogę nie mówić o następnych latach?
- Oczywiście.
- To niewiarygodne, jak szybko człowiek moŜe stać się nieczuły na wszystko -
mruknął. - Na początku starałem się trzymać z daleka od pozostałych więźniów... lecz
wkrótce stałem się niemal jednym z nich... No i w tym roku nastał nowy dyrektor. ZauwaŜył
widocznie, Ŝe jednak róŜnię się od reszty. Zwrócił na mnie uwagę, kiedy polecono mu
przesłać do wojska niektórych dobrze sprawujących się więźniów.
- A ty do nich naleŜałeś?
- Widocznie tak. Wszystko, co pamiętam z tamtego okresu, to bardzo cięŜka praca,
znęcający się nad nami straŜnicy i twardy pancerz obojętności, jaki wokół siebie
zbudowałem.
Słuchali go w milczeniu. Rozumieli.
- Kiedy przybyłem do obozu wojskowego, byłem w pewnym sensie pozbawiony
własnej świadomości. Pamiętam, Ŝe trwałem w ciągłej gotowości do ataku przeciwko
wszystkim i wszystkiemu. Agresywny, pełen nienawiści.
- Tak, rzeczywiście - przyznał David.
- I tak trafiłem pod dowództwo Davida, o ile w tym przypadku moŜna mówić o jakimś
dowództwie. Ledwie odwaŜył się poprosić: „Czy mógłbyś być tak miły i zrobić to, Marc...?”
Takiego tonu nie znałem. Z początku nim pogardzałem, choć jednocześnie zdumiewała mnie
jego łagodność i... tak, Ŝyczliwość. Wietrzyłem w tym podstęp.
- Och, Marc!
- Potem usłyszałem rozmowę Davida z Jean - Pierrem. O Lasalle'u i Croix - sur - les -
Collines. Rozpoznałem to nazwisko. I los chciał, Ŝe kiedy wybuchła wojna przybyliśmy z
naszym oddziałem właśnie w to miejsce. Śledziłem Jean - Pierre’a i ciebie, Davidzie;
chciałem iść z wami, gdybyście udali się na poszukiwanie Madeleine. Wiedziałem, Ŝe to musi
być ten sam Lasalle. Między innymi dlatego, Ŝe taki drań jak on zdolny był porwać dziecko.
Wtedy Jean - Pierre został cięŜko ranny. Wiedziałem, Ŝe jest w beznadziejnym stanie, ale
zabrałem go do szpitala. Nie widziałeś mnie wtedy, Davidzie, ale stałem całkiem blisko w
czasie waszej ostatniej rozmowy, kiedy obiecałeś odnaleźć nie znaną ci Madeleine. Ona nie
była dla mnie waŜna, to Lasalle mnie interesował. Potem widziałem, jak Jean - Pierre umarł.
Sam teŜ byłem ranny, ale udało mi się odnaleźć ciebie i doprowadzić do miejsca, w którym
Jean - Pierre widział Madeleine. Ale powinieneś teŜ wiedzieć, Davidzie, Ŝe trochę cię
poznałem i pomogłem ci nie tylko dlatego, Ŝe pragnąłem zemsty na Lasalle'u. Chciałem,
Ŝ
ebyś przeŜył, bo byłeś pierwszym człowiekiem, do którego się przywiązałem od śmierci
mego brata. MoŜe nie umiałem okazać ci przyjaźni. Nigdy nie miałem powodów, by uwierzyć
w dobroć człowieka.
- Dziękuję, Marc - szepnął David. - Teraz rozumiem motywy twego postępowania.
- Jak wiecie, nie zdołałem ujść daleko. Ocknąłem się w stodole Bernarda...
- Tak - odezwała się Madeleine. - Ale tych oboje staruszków chyba teŜ okazywało ci
Ŝ
yczliwość?
Marc prychnął.
- Rzucali mi kawałki starego chleba i obgryzione kości! A na mój widok czynili znak
krzyŜa. UwaŜali, Ŝe jestem samym szatanem.
- Nie wyglądałeś wcale lepiej - zauwaŜyła Sissi. - Potrafię ich zrozumieć.
Marc pociągnął ją lekko za włosy.
- I wtedy zjawiła się Sissi. To był dla mnie największy wstrząs. Mogłem znosić
szturchańce i razy, mogłem ścierpieć wszystko. Ale oto przyszła do mnie kobieta. I to nie
byle jaka! Byłem bardzo nieufny. Wiecie, znałem tylko jedną piękną kobietę, moją macochę.
I nagle zjawia się taka dumna piękność i wykrzykuje: „Umyj się, nie mogę się pokazać z
takim smoluchem!” - Marc roześmiał się i mówił dalej: - Ktoś tak nie znośnie pewny siebie aŜ
się prosił, by go poskromić.
Sissi westchnęła cięŜko.
- Ale strasznie mnie onieśmielała, nie wiedziałem, jakie ma słabe punkty. Wydawało
się, Ŝe w ogóle ich nie posiada. No i była siostrą Davida, więc postanowiłem jej pomóc.
Pojechałem z nią, by szukać ciebie, Davidzie.
- Aha - przytaknęła Sissi. - Następnie dotarliśmy do spalonej posiadłości i
powiedziałeś, Ŝe juŜ tam byłeś. Sądziłam, Ŝe miało to miejsce parę dni wcześniej. Ale tobie
chodziło o to, Ŝe byłeś tam wiele lat temu, prawda?
- Tak, w dzieciństwie spędzałem tam letnie wakacje. Ta ziemia, na której wtedy
stanęliśmy, jest właściwie moja, Sissi. No a resztę juŜ znacie. O tym, Ŝe Sissi podobała mi się
coraz bardziej, nie muszę mówić, ona i tak jest zbyt zarozumiała. Aj! UwaŜaj na moje rany, to
boli.
Sissi odpowiedziała uśmiechem.
- Co zamierzasz teraz zrobić, Marc? - spytał David.
- Miałem tylko jeden cel, zemścić się. Kiedy uświadomiłem sobie, co łączy Sissi i
mnie, kiedy zrozumiałem, Ŝe mogę ją unieszczęśliwić, postanowiłem odnaleźć Lasalle'a i jego
Ŝ
onę i najpierw zabić ich oboje, a potem samemu popełnić samobójstwo. Później nadbiegła ta
szalona dziewczyna i dzięki niej zrozumiałem, Ŝe są rzeczy więcej warte niŜ zemsta i śmierć.
A teraz juŜ sam nie wiem, czego chcę...
ROZDZIAŁ XI
- Naturalnie pomoŜemy ci odzyskać twoją własność - zapewnił David. - Nam równieŜ
zaleŜy na tym, by Lasalle'a spotkała zasłuŜona kara. Ale czy nie uwaŜacie, Ŝe powinniśmy to
zostawić wymiarowi sprawiedliwości?
Marc zgodził się po chwili wahania.
- Tak byłoby najlepiej. Przynajmniej z jej powodu.
Spojrzał na Sissi.
- Patrzcie! - szepnął.
Sissi zasnęła z głową opartą na kolanie Marca.
- Tak cięŜko dziś pracowała - rzekł z czułością. - Biedna mała!
David otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
- Pierwszy raz w Ŝyciu słyszę, by ktoś powiedział o niej „biedna mała”!
- Nie znasz jej - odparł z uśmiechem Marc. - W gruncie rzeczy jest bardzo wraŜliwa.
Nawet człowiek z tak zwanym korzystnym wyglądem moŜe przecieŜ czuć się przeraŜony i
samotny.
Sissi poruszyła się w półśnie.
- I tak cię słyszę - mruknęła. - Mów jeszcze!
Marc uniósł ją ostroŜnie.
- Kocham tę jej nieugiętą wolę walki - powiedział do Davida. - Jej poczcie humoru i
zaraźliwą radość Ŝycia, ale i dumę. śal rozdziera mi serce, Ŝe muszę ją opuścić.
- Ale dlaczego? - zdziwił się David. - Dlaczego uwaŜasz, Ŝe musisz się z nią rozstać?
- Co mogę jej dać? Czy naprawdę sądzisz, Ŝe uda mi się odzyskać z powrotem moje
dobre imię i mój dom? CóŜ ja mogę przeciwstawić takiemu chytremu lisowi, jak Lasalle? A
poza tym, czy wyobraŜasz sobie, co czuję, trzymając w ramionach kogoś takiego jak Sissi?
PrzecieŜ przez czternaście lat nie widziałem Ŝadnej kobiety! Raz udało mi się opanować, ale
nie mam dość siły, by oprzeć jej się ponownie!
Sissi ułoŜyła się wygodniej w jego ramionach.
- Nic nie szkodzi, Marc - zamruczała mu do ucha. - To absolutnie nic nie szkodzi!
Marc przeniósł Sissi w zaciszny kąt pod pokładem, gdzie urządził jej prowizoryczne
posłanie.
Przyklęknął obok. We śnie zniknął z jej twarzy wyraz wyŜszości, była blada i
bezbronna. Marc poczuł, jak budzi się w nim ogromna czułość. Wiedział, Ŝe jest jedynym,
który poznał inną Sissi - delikatną i łagodną, skłonną do poświęceń, gotową zapomnieć o
sobie.
David, który pozostał na pokładzie z Madeleine i Michelem, przyglądał się im w
zamyśleniu. Dziewczyna właśnie sprawdzała, czy Michel jest dobrze okryty. Chłopiec spał
głęboko. Kiedy zamierzała odejść, David chwycił ją za rękę.
- Madeleine, poczekaj!
Zatrzymała się z wahaniem, zdziwiona powagą w jego głosie.
- Jutro zakończy się nasza podróŜ - szepnął. - Nie chciałbym cię stracić, Madeleine.
Uczyniła nieśmiały ruch ręką, jakby chciała odgarnąć coś z twarzy. Kiedy David
spróbował przyciągnąć ją bliŜej, stawiła niepewny opór. David najostroŜniej jak umiał uniósł
jej twarz ku swojej.
- Pocałowałem cię jeden raz - uśmiechnął się. - I to było piękne. Długo nie mogłem
zapomnieć tego pocałunku...
- Ja takŜe nie, monsieur... to znaczy Davidzie - szepnęła tak cicho, Ŝe ledwie ją
usłyszał. - Ale nie powinniśmy...
- AleŜ Madeleine! Kto ci naopowiadał tych głupstw? Nie ma nic złego w pocałunku.
- Na pewno?
- Absolutnie!
Jej wargi były tak miękkie i wspaniałe, jak je zapamiętał. David czuł, Ŝe ogarnia go
fala gorąca, pocałunek przerodził się w wiele następnych, przerywanych gorącymi szeptami.
- Madeleine - mówił gorączkowo. - Poproszę o oddzielną kabinę dla ciebie i przyjdę
dziś w nocy.
Znieruchomiała. Stała przez chwilę całkiem zaskoczona, a potem odparła z uległością
w głosie:
- Jak pan sobie Ŝyczy, monsieur David!
W świetle lampy dostrzegł, Ŝe w jej oczach zabłysły łzy, i natychmiast się opanował.
- Madeleine, moja kochana - rzekł z Ŝalem. - Wybacz mi, zachowałem się jak drań.
Tak strasznie się wstydzę!
Uśmiechnęła się promiennie.
- Och. Davidzie! Ja...
- Co takiego?
- Nie, juŜ nic.
- Powiedz!
Nieśmiało szepnęła mu do ucha, Ŝe go kocha i szybko zbiegła po stopniach.
David patrzył za nią, a potem wziął Michela na ręce i zniósł go na dół. Kiedy ułoŜył
małego, powiedział do Marca:
- Chciałbym się przejść po pokładzie. Szyper mówił, Ŝe jeszcze tylko kilometr i
znajdziemy się w wolnej strefie francuskiej.
- Dzięki Bogu! - westchnął Marc.
Wyszli obaj na górę i rozglądali się dookoła, sprawdzając, czy wszystko w porządku.
Nagle statek się zatrzymał.
- O, nie! - jęknął David. - Oby to nie oznaczało kłopotów!
Jeden z członków załogi powiedział im, Ŝe na dnie rzeki leŜy jakiś wrak.
- Jak długo będziemy tu stali? - spytał David.
- Wkrótce się okaŜe. śeby tylko nie zainteresowali się nami Niemcy. Zaraz zacznie
ś
witać, a nasi pasaŜerowie są niebezpiecznym ładunkiem.
NajbliŜsze godziny były pełne napięcia. David i Marc zeszli na dół i siedzieli przy
trójce przyjaciół, która spokojnie spała.
Po wielu manewrach udało się kapitanowi przepłynąć bezpiecznie obok wraku.
Wszyscy na pokładzie odetchnęli z ulgą.
Jakieś pół godziny później minęli strefę działań wojennych. Znowu znaleźli się w
wolnym kraju!
Marc spojrzał na dziewczęta i Michela, który spał między nimi na wyszorowanej do
białości podłodze. Kiedy napotkał wzrok Davida, uśmiechnął się do niego szeroko, a David
odpowiedział mu tym samym. Wywieźli z zagroŜonej strefy drogocenny skarb.
Statek przybił do nabrzeŜa.
- Ale my nie schodzimy na ląd - uprzedził David. - Popłyniemy tak daleko, jak się
uda, skoro moŜemy skorzystać z tak świetnego środka transportu całkiem gratis!
Jego radość okazała się niestety przedwczesna. Umknęli Niemcom, ale zapomnieli o
innych prześladowcach. Bladym świtem na pokład weszło pięciu męŜczyzn w ciemnych
kapeluszach. David i Marc słyszeli, jak rozmawiają z szyprem.
- Mamy nakaz aresztowania czterech osób, które uprowadziły chłopca. Podejrzewamy,
Ŝ
e znajdują się na pokładzie. Dziecko takŜe.
- Ludzie Lasalle'a! - szepnął David. - Oczywiście spodziewali się, Ŝe jesteśmy na
statku, ktoś pewnie widział, Ŝe schroniliśmy się w szpitalu. I tu na nas czekali. Czy juŜ nigdy
nie będziemy wolni? Doktorze Duclair - rzekł do lekarza, który przechodził właśnie obok. -
Dziękujemy za pomoc! Musimy opuścić statek.
- Niech wam szczęście sprzyja! Czy zamierzacie skakać przez burtę?
David przytaknął, lecz Marc zaprotestował.
- Madeleine nie zniesie takiej zimnej wody, a poza tym na pewno zostawili kogoś na
pokładzie. Pozwól, Ŝe to załatwię.
Obudzili dziewczęta i Michela i wyjrzeli ostroŜnie na pokład. Czterech ludzi Lasalle'a
schodziło właśnie na dół schodami na dziobie, a piąty pilnował zejścia na ląd.
Marc schwycił nieduŜą beczkę i przeszedł przez pokład w stronę trapu. W swym
czarnym ubraniu wyglądał jak członek załogi i straŜnik nie zwrócił na niego uwagi.
Wracając na pokład Marc zatoczył się na straŜnika i ogłuszył go mocnym ciosem.
Cała piątka błyskawicznie przemknęła na ląd. W następnej minucie znaleźli się na
ulicy.
- Co teraz zrobimy? - spytała Sissi zdyszana.
- Telefon! - zawołał w odpowiedzi David. - Stąd chyba moŜna połączyć się z ParyŜem.
Biegli jak najdalej od portu. David z pomocą napotkanych ludzi odnalazł niedaleko
parku miejskiego stację telefoniczną i telegraficzną.
W padli do środka wszyscy pięcioro, ale pomieszczenie okazało się bardzo ciasne.
- My wyjdziemy, a ty zadzwoń do stryja Gastona, Sissi - zarządził David.
- Ja? Dlaczego nie ty?
- PoniewaŜ ja muszę stanąć na straŜy. Poza tym powinnaś się wytłumaczyć z tego i
owego, prawda?
- Tchórz! - syknęła, ale spełniła jego polecenie.
Musiała trochę poczekać. Siedziała w małym, dusznym pomieszczeniu i patrzyła, co
robią pozostali czekający na zewnątrz. Madeleine i Michel próbowali zwabić do siebie kaczki
pływające w stawie, a David rozmawiał z Markiem.
Kiedy połączono rozmowę, wprowadzono Sissi do kabiny. Na szczęście było bardzo
wcześnie i zastała stryja w domu.
- Stryj Gaston? Tu Cecilie, Sissi!
- Cecilie, co ty wyprawiasz? - krzyczał zirytowany stryj. - Gdzieś ty się podziewała?
Dzwoniła twoja matka, a ciotka...
- Znalazłam Davida, stryjku! - przerwała mu.
Zapadła cisza.
- Czy on...?
- śyje! Jesteśmy teraz w drodze do ParyŜa. - Mówiła bardzo szybko, by nie dopuścić
stryja do głosu: - Jest ranny, ale wyzdrowieje. I przekaŜ rodzinie Bouget, Ŝe znaleźliśmy takŜe
Michela!
- Kogo?
- Michela Bouget! Chłopca, który został porwany. Jest tutaj z nami.
- Co ty opowiadasz, dziewczyno, odnaleźliście Michela? Muszę natychmiast
zadzwonić do Bougeta. AleŜ to szczęśliwy dzień! Gdzie jesteście?
- Nie wiem. Gdzieś nad rzeką Oise, to chyba Compiègne. Dobrze by było, gdybyście
mogli przyjechać i zabrać nas, my...
- PrzecieŜ wzięłaś samochód?
- Tak, ale musieliśmy go sprzedać.
- Co takiego?
Stryj zawsze dokładnie liczył pieniądze.
- Potrzebujemy pomocy, bo Madeleine jest...
- Uspokój się. Kim jest Madeleine?
- Opiekunką. Opiekunką Michela.
- Ach, tak.
- Ona choruje. I znaleźliśmy teŜ Marca le Fey!
W tym momencie stryj się zaniepokoił.
- Posłuchaj, Sissi! Czy tobie samej nic nie dolega? Czy naprawdę odnalazłaś Davida?
- Oczywiście!
- Ale ród le Fey wymarł! JuŜ go nie ma.
- Nieprawda, Marc Ŝyje.
ś
yje, jak najbardziej, pomyślała Sissi i poczuła falę gorąca.
- Marc? Jak to z nim było? To zdarzyło się tak dawno temu. Jakaś tragedia...?
Chłopiec, który zabił swego brata... AleŜ Sissi, on był przecieŜ psychicznie chory!
Sissi poczuła dławienie w gardle.
- Nie, Marc nie jest wariatem! To był nieszczęśliwy wypadek! Jego macocha i jej
kochanek, Lasalle, wtrącili go do więzienia, Ŝeby zagarnąć majątek.
- Nie, no wiesz, Sissi, teraz przesadziłaś! Czy ty piłaś? Mój przyjaciel, Lasalle? Nie
chcę słuchać tych bzdur!
- Nie, poczekaj, nie odkładaj słuchawki! To Lasalle takŜe uprowadził Michela!
- No nie...
Ach, Ŝe teŜ on tak wolno kojarzy!
- Potrzebujemy pomocy, stryjku Gastonie, oni nas ścigają. OstrzeŜ rodziców Michela
przed Lasallem! On jest zdrajcą ojczyzny. Powiedz swojemu przyjacielowi ministrowi, aby
natychmiast aresztował Lasalle'a i jego Ŝonę!
Po krótkiej przerwie stryj odezwał się chłodnym tonem:
- Lasalle'a nie ma teraz w ParyŜu. On i jego Ŝona wyjechali wczoraj do swojego
zamku.
- Do zamku le Feyów - poprawiła go Sissi. Potem umilkła przeraŜona i szeroko
otwartymi oczami patrzyła, jak jakiś samochód zatrzymuje się w pobliŜu stawu. Wysiadło z
niego kilku męŜczyzn.
- Stryju Gastonie, oni tu są! Porwali Michela i Madeleine! Ratunku! Strzelają do
Davida i Marca! Zabiją Michela i Madeleine, Ŝeby nie mogli mówić. Musimy ruszać za nimi!
- Czekaj... znajdujecie się na wschód... od Oise, prawdopodobnie w Compiègne? Na
południowy wschód... Tam leŜy zamek Lasalle'a. Nie, wiesz co, Sissi, juŜ dość tego! Nie chcę
dłuŜej słuchać tych bajek. Wracaj natychmiast do domu!
Stryj rzucił słuchawką.
Sissi jęknęła z bezsilności. Niemal w tym samym momencie zjawili się David i Marc.
- Widziałam, jak ich porwali - westchnęła Sissi. - Nie udało mi się przekonać tego
uparciucha, chociaŜ wszystko mu opowiedziałam. Dlaczego ty z nim nie porozmawiałeś,
Davidzie? Tobie by uwierzył. Mówił, Ŝe tu niedaleko znajduje się zamek Lasalle'a. Pewnie
tam pojechali.
- Zgadza się - potwierdził Marc. - Muszę jechać za nimi.
- My teŜ. Ale jak?
David zamówił rozmowę i pół godziny później wyjeŜdŜali juŜ z miasta w hispano -
suiza. Co prawda nie był to najnowszy model, ale za to szybszy niŜ inne samochody. David
nie chciał wyjaśnić swym towarzyszom, w jaki sposób zdobył auto. Uśmiechał się tylko
tajemniczo.
Minister spojrzał na swych rozmówców.
- Niepojęte! A jeŜeli dziewczyna ma rację?
- Właśnie - odparł gorączkowo ojciec Michela. - To pierwszy znak, Ŝe Michel Ŝyje,
jaki otrzymaliśmy od czasu, kiedy zniknął. Poza Ŝądaniami porywaczy, oczywiście. Musimy
spróbować, nawet gdybyśmy mieli popełnić błąd. Lasalle? Nie mogę w to uwierzyć!
Pani Bouget juŜ się zdecydowała:
- Trzeba to sprawdzić. Jadę z wami. Zresztą nigdy nie lubiłam madame Lasalle. Bez
trudu mogę ją sobie wyobrazić jako złą macochę.
- No, no! - zaprotestował jej mąŜ. - Madame Lasalle jest bardzo szykowną kobietą...
- Czy to jest gwarancją prawego charakteru?
Minister przerwał szybko tę bezsensowną dyskusję.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, to twoja bratanica wspomniała, Ŝe tych, którzy
uprowadzili Michela i jego opiekunkę, było kilku. Musimy więc zabrać ze sobą paru
policjantów.
- Sądzę, Ŝe mówiła prawdę - upierała się przy swoim pani Bouget. - Jedna z opiekunek
Michela miała na imię Madeleine.
- To brzmiało jak jakaś zupełnie nieprawdopodobna sensacyjna historia - stwierdził
Gaston de Saint - Colombe. - Najpierw pomyślałem, Ŝe Sissi po prostu to zmyśliła, ale po
zastanowieniu doszedłem do wniosku, Ŝe powinienem o tym z wami porozmawiać.
- To była słuszna decyzja. Czy wszyscy są gotowi?
Wyjechali z ParyŜa duŜą grupą: hrabia Gaston de Saint - Colombe, małŜeństwo
Bouget, minister i naczelnik policji z ósemką uzbrojonych męŜczyzn.
- JeŜeli to tylko wytwór bujnej fantazji Sissi, nigdy nie będziemy mogli spojrzeć
Lasalle'owi w oczy - myślał głośno Bouget.
- I dobrze - odparła jego Ŝona.
- Gdzie odnalazła brata, Davida? - spytał minister. Jechali jego ogromnym
samochodem marki Dion - Bouton. Naprawdę wspaniały wóz, wprost stworzony dla
ministrów!
- Nie mówiła. David zaginął w pobliŜu Croix - sur - les - Collines, ale naturalnie tam
nie dotarła!
- Hm - zastanowił się minister. - To zaczyna się zgadzać. Lasalle ma w tych okolicach
swoją letnią posiadłość.
- To nonsens! - oburzył się hrabia de Saint - Colombe. Czy nasza mała Sissi mogłaby
przedostać się aŜ tam? Przez linię walk? I z powrotem? Jest tylko bezbronną dziewczyną!
- Proszę mi powiedzieć - spytała pani Bouget - czy mogła znać tragedię rodziny le
Fey?
- Nie, jestem pewien, Ŝe nie. Była wtedy dzieckiem... a poza tym mieszkała w
Norwegii.
- A więc tym bardziej się zgadza! Skąd wiedziałaby o Marcu?
- Właśnie! - powiedział hrabia. - David pisał pewnego razu, Ŝe przydzielono mu
bardzo dziwnego asystenta, którego nawet się trochę obawiał. A w urzędzie do spraw
zaginionych poinformowano mnie, Ŝe po bitwie nie odnaleziono tylko dwóch Ŝołnierzy. Tym
drugim mógł być Marc le Fey. ChociaŜ w jaki sposób wydostał się z... Nie, obawiam się, Ŝe
wprowadziłem was w błąd.
- Zobaczymy - odparł minister.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Wyprawa nie naleŜała do przyjemnych. Nadzieja,
Ŝ
e odnajdą uprowadzone dziecko, była nikła. Tylko na podstawie fantastycznej opowieści
Sissi zamierzali oskarŜyć o wiele powaŜnych przestępstw jednego ze swych przyjaciół, w
dodatku bardzo wpływowego obywatela Francji!
Sissi rzucało z boku na bok na tylnym siedzeniu samochodu.
- Prowadź trochę spokojniej, Davidzie, niedobrze mi.
David nie słuchał jej narzekań. Rozmawiał z Markiem.
- Czy jesteś pewien, Ŝe nie pojechali inną trasą?
- Przyglądałem się wszystkim bocznym drogom. Nie było na nich świeŜych śladów
kół.
- A sprawdzałeś rowy przydroŜne?
- Cicho bądź, David - jęknęła Sissi. - Pozwól nam przynajmniej wierzyć, Ŝe jeszcze
Ŝ
yją!
- Miejmy nadzieję, Ŝe te ciemne typy zechcą się naradzić z Lasallem, co zrobić z
porwanymi - powiedział David.
- Teraz w prawo! - zawołał nagle Marc.
- Widziałeś jakiś ślad?
- Jesteśmy na miejscu - odparł le Fey dziwnym głosem. Sissi poklepała go po
ramieniu. Czternaście lat minęło od czasu, kiedy Marc le Fey widział po raz ostatni tę piękną
leśną drogę!
- Co zrobimy, kiedy juŜ będziemy koło zamku? - niepokoiła się Sissi.
Nikt nie wiedział.
- MoŜe byśmy się tam jakoś niepostrzeŜenie wśliznęli? - spytała niepewnie.
- To niemoŜliwe - odpowiedział Marc.
- Mamy przecieŜ pistolet - przypomniał David.
- I Ŝaden z was go nie uŜyje, jestem tego pewna! - oświadczyła Sissi. - Jago wezmę.
- O, nie - zaprotestował jej brat. - śadnej strzelaniny! MoŜemy ich postraszyć, Ŝe
zawiadomiliśmy ministra i wiele innych osób, i Ŝe jeŜeli spadnie nam włos z głowy, to
wszyscy się dowiedzą, kto ponosi za to winę.
- To całkiem rozsądne - zauwaŜył Marc. - Obyśmy tylko zdąŜyli.
Wjechali przez piękną bramę, nową, jak stwierdził Marc, a potem między wysokie
drzewa parku. Następnie droga skręciła i ich oczom ukazał się ogromny trawnik. Dalej
widniał zamek, niski i bez wieŜyczek, ale stylowy i dobrze utrzymany.
- Och - westchnęła Sissi.
Marc nie odezwał się ani słowem, kiedy wysiedli z auta.
- śadnej delegacji powitalnej? - zdziwił się David.
- Ciesz się z tego - mruknęła Sissi.
ś
wirową alejką dotarli do wejścia.
- Mnóstwo tu samochodów - zauwaŜył David. - O, spójrzcie! Tam stoi ten, za którym
jechaliśmy. A więc tu są! I nawet wielki dion - bouton, którego juŜ gdzieś widziałem! Wiem,
to wóz ministra, przyjaciela stryja Gastona!
- A moŜe oni mimo wszystko uwierzyli? - zastanawiała się Sissi.
- Nie łudź się, minister moŜe tu być z przyjacielską wizytą. Idziemy. Prosto w paszczę
lwa! Chyba nie robimy zbyt mądrze, ale nie widzę innego sposobu.
Sissi odchyliła się do tyłu i przeczytała napis nad wejściem:
- Le Fey.
Czuła się dziwnie uroczyście. Wzięła Marca za rękę. David chciał zadzwonić, lecz
Marc go powstrzymał.
- Nie będę dzwonić do własnego domu - rzekł z dumą w głosie.
Otworzyli drzwi i znaleźli się w ogromnym holu.
Stało tam wiele osób. Ich spojrzenia obróciły się w stronę wchodzących.
ROZDZIAŁ XII
- Sissi! I David! Davidzie, czy to naprawdę ty? - wykrzyknął Gaston de Saint -
Colombe i objął bratanka ze łza
mi w oczach.
David nie miał czasu na powitania.
- Znaleźliście ich?
- Jeszcze nie - odparł minister, który podszedł do nowo przybyłych. - Policja
przeszukuje zamek. Czy to ci ludzie uprowadzili chłopca i dziewczynę?
Wskazał na męŜczyzn pilnowanych przez policjantów.
- Myślę, Ŝe tak - powiedział David, a Marc skinął głową. Rozpoznał straŜnika, którego
uderzył na statku.
- Naturalnie zaprzeczają, jakoby znali Michela - wtrącił Bouget.
Jego Ŝona chwyciła Sissi kurczowo za rękę.
- Czy to prawda, Ŝe Michel Ŝyje? Proszę mnie nie okłamywać, nie wolno pani!
- śył jeszcze przed kilkoma godzinami, zarówno on, jak i Madeleine.
- Opisz Madeleine! - poprosiła pani Bouget z rozpaczą w głosie.
- Drobna, ciemnowłosa, ładna - mówiła Sissi. - Z łagodnym ciepłem w oczach.
Doskonała opiekunka.
Oczy pani Bouget zalśniły.
- A Michel?
- Blady, szczupły, delikatny. Faliste, ciemnobrązowe włosy. Zaciska usta w
specyficzny sposób.
Pani Bouget wybuchnęła płaczem.
- To on, to on! Znajdźcie go, znajdźcie jak najszybciej!
Naczelnik policji schodził właśnie ze swoimi ludźmi po schodach.
- Ani śladu - oznajmił. - Sądzę, Ŝe ich tu nie ma.
- A ja myślę, Ŝe są - nie zgodził się z nim David. - Całą drogę jechaliśmy ich śladem, a
nikogo po drodze nie wysadzili. Madeleine i Michel muszą tu być!
Nagle otworzyły się drzwi wejściowe i do holu wkroczyli państwo Lasalle. Zapadła
cisza. Marc zaczerpnął powietrza.
- Widzieliśmy na dziedzińcu wasze samochody, drodzy przyjaciele - odezwał się
Lasalle. - Wybraliśmy się na krótką przejaŜdŜkę po naszej posiadłości. Jak miło, Ŝe akurat
zjawiliście się z wizytą. AleŜ, moi drodzy, co za zgromadzenie! I policja! Czy coś się stało?
Nikt nie miał odwagi zacząć. Jeden z ludzi Lasalle'a po wiedział głośno:
- OskarŜają nas o uprowadzenie dwojga dzieci. Mielibyśmy je jakoby tu schować.
Lasalle i jego Ŝona rozejrzeli się dookoła zdumieni.
- Co to ma znaczyć? - spytał Lasalle. - Jakich dzieci?
- Michela - odparł cicho Bouget.
- Michela? - wybuchnęła pani Lasalle. - On miałby być ukryty w naszym domu?
Sissi nie zdołała się opanować.
- Chciała pani powiedzieć, w domu rodu le Fey?
Para brązowych oczu skierowała się w stronę Sissi. Pani Lasalle patrzyła na nią z
nienawiścią.
- Kim pani jest? Pani nie ma prawa wypowiadać się na temat tego domu!
- Przeciwnie - włączył się Marc, który od chwili, kiedy wszedł Lasalle, wyglądał jak
czający się do skoku drapieŜnik. - Wkrótce bowiem zostanie jego panią, jeŜeli
sprawiedliwości stanie się zadość.
Sissi zdumiona słuchała tych szczególnych oświadczyn.
- Co to za bzdury? - zawołał Lasalle ze złością. - Kim są ci ludzie?
Jego Ŝona jednak cofnęła się z lękiem.
- Te oczy! Czy nie widzisz? To jest Marc! Marc le Fey!
Lasalle potrzebował ułamka sekundy, Ŝeby się opanować.
- Panie naczelniku! Niech pan aresztuje tego człowieka! - zwrócił się do policjanta. -
Jest psychicznie chorym mordercą, który zbiegł z więzienia!
- Chwileczkę! - odparł spokojnie naczelnik. - Nie wszystko tu jest jasne. Ci troje to
rodzeństwo de Saint - Colombe i Marc le Fey. OskarŜają państwa o ukrywanie w zamku
Michela Bouget i Madeleine Forgeron. My nikogo tu jednak nie znaleźliśmy. A co państwo
sami mają do powiedzenia na ten temat, monsieur i madame Lasalle?
- JuŜ pan słyszał. OskarŜenie jest fałszywe i krzywdzące, i nie spodziewałem się po
panu, panie ministrze, Ŝe pan w to uwierzy. Wiem przecieŜ, Ŝe Michela uprowadzili zdrajcy
ojczyzny. CzyŜby pan zapomniał, ile uczyniłem dla Francji?
- Tak, wiem - odpowiedział minister. - CzyŜ nie lepiej byłoby więc oczyścić się z
zarzutów i raz na zawsze zakończyć tę sprawę?
- Tak, naturalnie - zgodził się Lasalle. - Ale proszę się nie spodziewać, Ŝe o tym
zapomnę! To będzie was drogo kosztować! Prawdopodobnie cofnę moje poŜyczki dla
państwa...
- Proszę nie obiecywać więcej, niŜ pan moŜe dotrzymać - wtrąciła się Sissi. -
Pieniądze, którymi pan szafował przez cały czas, naleŜą do Marca, a więc mówimy tu o jego
pieniądzach dla państwa.
- Marc nie ma z tymi pieniędzmi i rodzinnym majątkiem nic wspólnego! -
oświadczyła pani Lasalle. - Nie ma juŜ do nich prawa.
- Zobaczymy - rzekł David. - Panie naczelniku, nikogo więc nie znaleźliście? MoŜe
nie dotarł pan do wszystkich schowków i zakamarków? MoŜe powinniście poprosić o pomoc
kogoś, kto zna ten zamek na wylot? Mali chłopcy bawiąc się biegają po starych zamkach od
piwnicy po strych, prawda, Marc?
Na twarzy Marca pojawił się grymas, który miał być
uśmiechem.
- Masz rację! Chodźcie, rozejrzymy się jeszcze raz!
Grupa policjantów ponownie udała się na poszukiwania. Pani Bouget poszła razem z
nimi, nie mogła juŜ dłuŜej tkwić bezczynnie. David takŜe chciał do nich dołączyć, ale
powstrzymał go naczelnik.
Po dłuŜszym milczeniu odezwał się minister:
- Czy nie zaprosi nas pani do salonu, madame Lasalle?
Z wymuszoną grzecznością zaprosiła ich do środka. Sissi rozejrzała się wokół i
musiała przyznać, Ŝe ta kobieta ma dobry gust. A moŜe to matka Marca urządzała te wnętrza?
Albo jeszcze ktoś inny w poprzednim pokoleniu?
- Nie mogę wprost uwierzyć, Ŝe odnalazłaś Davida, Sissi! - przerwał milczenie stryj. -
Cieszę się, Ŝe będę mógł wysłać do Norwegii telegram z dobrymi wieściami. Ale muszę
przyznać, Ŝe ty, która zawsze tak dbałaś o siebie, wyglądasz teraz zupełnie nieszczególnie.
Włosy, ubranie... MoŜna by pomyśleć, Ŝe sypiałaś na podłodze!
- Stryju Gastonie, jak moŜesz? - odezwał się David ostrym tonem. - Najpierw
wysłuchaj, przez co musieliśmy przejść, to moŜe lepiej zrozumiesz! Sissi tak długo próbowała
zachować swój styl, Ŝe chwilami wyglądało to komicznie. Była wprost fantastyczna!
Dziękuję, bracie! pomyślała Sissi. A więc nie powinna za bardzo brać sobie do serca
wszystkich wymówek, które czynił jej w czasie tej niezwykłej podróŜy.
Stryj po chwili milczenia spytał:
- Gdzie się odnaleźliście?
- Niedaleko Croix - sur - les - Collines - odparł David. - Tam właśnie wytropiła Marca
i mnie, a takŜe Michela i Madeleine. I przejechała przez strefę działań wojennych.
- No tak - westchnęła Sissi. - A ja miałam przez cały czas odczucie, Ŝe traktujecie
mnie jak zbędny bagaŜ.
Stryj nie zadawał juŜ więcej pytań. Ledwie pojmował to, co się stało.
A Marca le Fey nikt nie szukał, pomyślała Sissi. Mógłby pozostać zapomniany do
końca Ŝycia... Zaszkliły się jej oczy i przełknęła dławienie w gardle.
Minister usiłował podtrzymywać grzecznościową rozmowę, lecz Lasalle i jego Ŝona
wyglądali na głęboko uraŜonych. A moŜe byli przestraszeni? Bouget nie mógł usiedzieć ze
zdenerwowania, a rodzina de Saint - Colombe drŜała z niepokoju. Sissi napotkała wzrok pani
Lasalle, kłujący jak szpilki, lecz dostrzegła w nim równieŜ strach.
Bouget wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. Co chwila wyjmował zegarek i
wzdychał cięŜko.
W salonie panowała cisza.
Nagle rozległy się głosy dochodzące z głębi zamku.
Ojciec Michela zatrzymał się i nastawił uszu. Głosy były oŜywione, zbliŜały się
szybko. Wszyscy wybiegli do holu.
Bouget znieruchomiał, słysząc lekkie kroki.
- Michel!
- Tata!
Chłopiec rzucił się ojcu na szyję. Pani Bouget szła za synkiem, zalana łzami. Potem
pojawili się policjanci i Marc z zemdloną Madeleine na rękach. David szybko połoŜył
dziewczynę na sofie i zbadał jej puls.
- Myślę, Ŝe to z wraŜenia - powiedział Marc. - Straciła przytomność, kiedy nas ujrzała.
- Gdzie ich znaleźliście? - spytał minister.
- W tajemnym schowku, są jeszcze takie trzy w tym zamku - odparł Marc.
Usłyszeli brzęk kajdanków.
Naczelnik policji stanął przed małŜonkami Lasalle. Gdy ich wyprowadzano, minister
zawołał:
- Tylko proszę dobrze za nimi zatrzasnąć drzwi! I sprawdzić, czy zamek wytrzyma!
- No tak, nie mamy teraz czym wrócić - stwierdził minister, gdy stróŜe prawa
odjechali z duŜą grupą aresztowanych. - Jestem głodny. MoŜe coś przekąsimy, czekając na
powrót samochodów?
- Bez gospodarzy? - spytała pani Bouget.
- Sądzę, Ŝe gospodarz jest z nami - odpowiedział minister. - Co pan na to powie, panie
le Fey?
- Nie jedliśmy od wczoraj.
- Dobrze. Pójdę więc do kuchni i jakoś to załatwię. Nie wszyscy spośród słuŜby są
chyba przestępcami.
- Z pewnością znajdą się tacy, którzy nie darzą sympatią pani Lasalle - dodała Sissi. -
Zwłaszcza wśród kobiet.
- Odezwał się znawca - zakpił David.
Minister zniknął, aby poprosić o podanie posiłku.
Marc zwrócił się do Sissi.
- Czy masz ochotę obejrzeć razem ze mną zamek?
- Z przyjemnością!
Wychodząc słyszeli jeszcze, jak David mówi do państwa Bouget:
- Chciałbym powiedzieć kilka słów o Madeleine. O tym, co zrobiła dla Michela. Jej
ofiarność, nieskończona dobroć...
- Tak - rozjaśnił się Michel. - Madeleine była dla mnie niemal jak starsza siostra.
Pani Bouget zaproponowała ciepło:
- Madeleine, bardzo chcielibyśmy, abyś została u nas jako opiekunka Michela...
- Istnieje pewien problem - wtrącił się David. - Mam inne plany co do niej...
Nie słyszeli dalszych słów, gdyŜ Marc zamknął drzwi.
Przechodzili od pokoju do pokoju, a Sissi wołała tylko od czasu do czasu „ach” i
„och”.
Marc mówił jej, co było nowe, a co rozpoznawał z dawnych czasów.
Nie jest to zamek, w którym straszy, stwierdziła Sissi z zadowoleniem. Do wszystkich
pomieszczeń doprowadzono prąd, łazienki były naprawdę nowoczesne, przewaŜały jasne
barwy.
W końcu dotarli do dwojga pięknie rzeźbionych drzwi na pierwszym piętrze. Marc z
wahaniem przystanął przed nimi.
- Wejdź - zachęciła go Sissi. - Najlepiej mieć to juŜ za sobą.
Otworzył jedne drzwi.
- Przerobili go na pokój gościnny! - zawołał zdumiony, kiedy weszli do środka.
Oczom ich ukazał się maleńki pokoik z jednym łóŜkiem, ładny i schludny, ale trochę
bezosobowy.
- Tu był kiedyś pokój mojego brata - powiedział Marc. - A ten drugi jest mój.
- To takŜe pokój gościnny - stwierdziła Sissi, wchodząc do sąsiedniego
pomieszczenia.
- Wszystkie moje rzeczy zniknęły, z wyjątkiem łóŜka, które pozostało na miejscu.
Chyba nie liczyli się z tym, Ŝe kiedykolwiek miałbym...
Zamilkł. Sissi spojrzała na niego. Marc zbladł, kąciki jego ust drŜały.
Ukrył twarz w dłoniach.
- Chodź - zachęciła go Sissi łagodnie. Zdjęła z łóŜka narzutę ze złotego brokatu. -
Odpocznij trochę, ostatnio miałeś tak mało snu, Ŝe ledwo trzymasz się na nogach.
Niezdolny do sprzeciwu, bezsilny, połoŜył się na posłaniu i ukrył twarz w poduszce.
Sissi usiadła obok i gładziła Marca po włosach. Potem przytuliła się do niego.
- Myślisz, Ŝe cię nie rozumiem? - szepnęła.
- Och, Sissi! - jęknął zrozpaczony. Objął ją ramieniem i przycisnął do siebie tak
mocno, Ŝe musiała zacisnąć usta, Ŝeby nie krzyknąć. - Tyle lat poniŜenia! Stałem się dziki jak
zwierzę! Czuję się tu obco, Sissi, juŜ nigdy nie będę normalny!
- Nieprawda, zmienisz się, jesteś na dobrej drodze. Istnieje cała przepaść pomiędzy
tobą dzisiaj a tą brudną, zaniedbaną dziką bestią, jaką znalazłam niedawno w stodole! Mimo
wszystko podobałeś mi się juŜ wtedy, Marc.
Uścisk jego ramion trochę zelŜał, wydawało się, Ŝe zatopił się we wspomnieniach.
- Bili mnie, Sissi! Och, najdroŜsza, to wszystko było takie upadlające! Ja sam teŜ się
zmieniłem, stałem się niemal zwierzęciem, które musiało walczyć o resztki poŜywienia...
Dalsze słowa zagłuszył jęk rozpaczy.
Serce Sissi uderzało mocno. Przed nikim innym Marc by się nie otworzył, uczynił to
teraz wobec niej! OstroŜnie gładziła jego włosy, szeptała mu do ucha słowa pociechy.
Ucałowała go w skroń.
- Marc - odezwała się wzruszona. - Wszystko to z czasem przeminie jak zły sen.
- Nie, nie! To nigdy nie minie. Te lata odcisnęły na mnie trwały ślad, sprawiły, Ŝe
drzemie we mnie ukryte zło.
- Nie wierzę w to!
- Idź stąd, Sissi! Teraz, natychmiast! Byłem samotny, tak strasznie samotny,
rozumiesz? Przez długie lata! A ty jesteś taka cudowna. Twoje usta... Twoje włosy, twój głos,
tak łagodny i pełen czułości! Odejdź stąd! Zaraz!
- Nie mogę. Trzymasz mnie zbyt mocno.
- Odejdź mimo to. Wyrwij się i uciekaj!
Sissi starała się odsunąć, ale on natychmiast objął ją silniej.
- Marc! Proszę cię! - jęknęła.
Ale wiedziała, Ŝe jest juŜ za późno. To jej wina, nie zachowała naleŜytej ostroŜności.
Ale miała przed sobą człowieka na zawsze skazanego na zapomnienie, zrozumiała jego
ogromną samotność, pojęła, jak bardzo potrzebował dowodu, Ŝe jest ktoś, kto go kocha i dla
niego Ŝyje.
Kiedy Marc szukał jej ust, odwzajemniała pocałunki gorąco i z miłością.
- Sissi? - powiedział i spojrzał na nią swymi jasnymi oczami. - Sissi, nie bój się mnie!
Nie jestem bestią, kocham cię!
Tragedię rodziny Le Fey wyjaśniono ostatecznie podczas rozprawy sądowej. Marc
został oczyszczony z wszystkich ciąŜących na nim zarzutów. Teraz był dorosłym męŜczyzną,
a nie przestraszonym dwunastolatkiem pogrąŜonym w rozpaczy, i mógł się naleŜycie bronić.
Zeznania straŜników więziennych, powołanych na świadków, pozwoliły na jego pełną
rehabilitację.
Sissi była obecna na kaŜdej rozprawie i rzucała nieśmiałe spojrzenia w stronę
przysięgłych. David stwierdził, Ŝe wyraźnie ich kokietowała.
Lasalle i jego Ŝona trafili do więzienia. Lista ich przewinień była długa. Sprawa
ś
mierci ojca Marca nie została wyjaśniona, podtrzymano więc wersję o ataku serca. Ale
małŜeństwo miało inną śmierć na sumieniu: śmierć opiekunki Michela. Kolejnym zarzutem
była zdrada ojczyzny...
W obliczu takich oskarŜeń małŜonkowie obwiniali się nawzajem, ale to w niczym nie
poprawiło ich sytuacji.
Lasalle dobrze gospodarował majątkiem Ŝony i znacznie go pomnoŜył. Sąd uznał, Ŝe
za lata spędzone w więzieniu Marcowi naleŜy się odszkodowanie w takiej wysokości, iŜ
małŜonkom z całej ich fortuny nie pozostało właściwie nic. Na cóŜ im zresztą były pieniądze
- czekał ich przecieŜ sąd wojenny!
Zarówno Marc, jak i David z uwagi na odniesione rany zostali uznani za tymczasowo
niezdolnych do słuŜby wojskowej. Kiedy Niemcy wreszcie zostali powstrzymani nad rzeką
Marną i działania wojenne na froncie zachodnim wygasły, wszyscy czworo popłynęli do
Norwegii. Był smutny jesienny dzień. Ani Madeleine, ani Marc nie mogli uwierzyć w
zapewnienia Davida i Sissi, jak piękna Norwegia jest w zimie.
- Marc, kim ty właściwie jesteś? - spytała Sissi, kiedy statek powoli dobijał do portu w
Christianii. - Chodzi mi o to, jaki masz tytuł? Hrabiego czy barona... czy?
- śadnego - uśmiechnął się Marc. - Kiedyś takich jak ja nazywano chevalier, ale teraz
się tego nie praktykuje. Le Fey wywodzą się z bardzo bogatych chłopów.
- A co znaczy le Fey? Wydaje mi się, Ŝe to nie francuskie nazwisko?
- Jeden z moich przodków otrzymał je w szesnastym wieku od króla Szkocji. Oznacza
ono mniej więcej „naznaczony przez śmierć” lub „bliski śmierci”. Jemu udało się ocalić
głowę... i mnie takŜe.
- Trafnie to określiłeś! - roześmiała się Sissi. - Tytuł czy nie, mama będzie
zachwycona!
David stał przy relingu, trzymając Madeleine za rękę.
- Nie obawiaj się, moja droga, na pewno wszyscy cię zaakceptują! - przekonywał.
W jego głosie moŜna jednak było wyczuć niepewność. Wreszcie zrozumiał, Ŝe
Madeleine nie bez powodu obawiała się spotkania z jego rodziną. Sissi takŜe miała rację,
zastanawiając się, jak przyjmie tę młodą Francuzkę krąg ich wysoko postawionych
znajomych. David zdecydował się z nią oŜenić trochę z przekory, chciał takŜe otoczyć ją
opieką. Do domu nie mogła przecieŜ wrócić, nie mogła takŜe przez resztę Ŝycia być
opiekunką Michela!
David wybrał się do domu rodzinnego Madeleine i poprosił o jej, rękę. Na początku
rodzice dziewczyny nie chcieli z nim rozmawiać, twierdząc, Ŝe Madeleine nie jest juŜ ich
córką. Kiedy jednak się zorientowali, Ŝe jest bogatym człowiekiem, od razu zmienili zdanie.
Wtedy ostatecznie zdecydował, Ŝe zabierze Madeleine ze sobą do Norwegii.
Ale teraz...? Wiedział poza tym, jak głęboko tkwi w niej lęk przed wszystkim, co
dotyczyło miłości między kobietą a męŜczyzną. Dziewczyna odnosiła się do niego niemal z
naboŜeństwem, a to nie wróŜyło udanego małŜeństwa!
David westchnął. CóŜ, moŜe jakoś się to wszystko ułoŜy!
Ale rodzina przyjęła ich z otwartymi ramionami. Sissi usłyszała to i owo na temat
swej lekkomyślności, ale tak naprawdę nikt się na nią nie gniewał.
Matka odbyła krótką rozmowę z Markiem:
- Chętnie uwierzę w to, Ŝe Sissi podąŜy za tobą na koniec świata. Nie sądziłam, Ŝe ta
dumna dziewczyna spotka kiedyś męŜczyznę, na którego będzie patrzeć z takim
uwielbieniem. Ale musisz wiedzieć, Marc, Ŝe to rozsądne z twojej strony, iŜ masz w zanadrzu
zamek i majątek. Sissi jest bowiem rozpieszczonym stworzeniem, przywykłym do Ŝycia w
luksusie!
- Chyba wszystko ułoŜy się dobrze - roześmiał się Marc.
- Jestem tego pewna! Powinnam była wiedzieć: ona szukała silnego męŜczyzny,
którego mogłaby podziwiać. Kiedy mówię silnego, to mam na myśli nie tylko siłę mięśni. O
Sissi się nie obawiam. Bardziej martwię się o Davida...
- Madeleine jest wspaniałą i piękną dziewczyną - powiedział z przekonaniem Marc.
- O, tak, z pewnością! Zaraz ją wyślemy do szkół, nauczy się sztuki prowadzenia
domu, etykiety i tak dalej. Niczego więcej Madeleine nie trzeba! Ale czy David myśli
powaŜnie? - mówiła dalej pani de Saint - Colombe. - Czy on przypadkiem nie bawi się w
błędnego rycerza albo dobrego samarytanina?
- Bzdura - wtrąciła się Sissi, która właśnie nadeszła. - David jest w niej naprawdę
zakochany. Problem w tym, Ŝe dziewczyna jest tak cnotliwa, Ŝe nigdy nie będzie mógł jej
tknąć! Właśnie jej tłumaczyłam, Ŝe powinna gwizdać na cały świat. Trzeba Ŝyć tylko dla tego
kogoś, kogo się kocha. Dać mu wszystko. Myślę, Ŝe to pomogło!
- AleŜ Sissi! - wybuchnęła matka wstrząśnięta.
- Mamo, czy musimy urządzać wielkie wesele? - szybko zmieniła temat Sissi. -
Pomyśl o tych wszystkich snobach, którzy przyjdą tylko po to, Ŝeby zmrozić spojrzeniem
Madeleine. Poza tym Marc i ja musimy czym prędzej wracać do Francji i...
- Nikt nie będzie mroził wzrokiem Madeleine, mogę cię zapewnić! Proszę cię, nie
odbieraj mi radości wyprawienia podwójnego wesela moim bliźniętom!
- No dobrze, mamo, jak chcesz! - zgodziła się w końcu Sissi.
... I odbyło się huczne wesele, na które przybyli najznakomitsi goście. Madeleine
wyglądała jak czarująca dzika róŜa u boku dumnego Davida.
A Sissi nigdy jeszcze nie była tak oszałamiająco piękna, jak w olśniewająco białej
sukni i welonie, z białymi kwiatami w bukiecie ślubnym i wianku...
Sissi bowiem nigdy nie poddawała się konwenansom!