background image

 

 

 

 

 

Eric Van Lustbader 

Wojownik 

Zachodz cego Sło ca 

 

 

Cz

 

Pierwsza

 

 

 

 

Przekład: Robert Lipski 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

Rozdział 1 

 

Ronin umierał i nawet o tym nie wiedział. 

Le ał nieruchomo, nagi, na kamieniu o kształcie elipsy po rodku prostok tnej, 

kamiennej komnaty. Pomimo to na jego krótkich, czarnych włosach błyszczały krople 

potu. Przystojna twarz pozbawiona była wyrazu. 

Nad le cym pochylał si  ze skupieniem Stahlig - Szaman. Ronin próbował si  

rozlu ni , my l c,  e to strata czasu, podczas gdy palce Stahliga dotykały i uciskały 

jego klatk  piersiow , w druj c wolno w dół, w kierunku  eber po lewej stronie. 

Próbował o tym nie my le , ale jego mi nie zdawały si  kierowa  własn  wol  i 

zdradziły go, podskakuj c z bólu pod naciskiem grubych paluchów. 

- Uhm - mrukn ł Stahlig. - Bardzo  wie e. 

Ronin wpatrywał si  w sufit, w nico . Co go trapiło? To była po prostu walka. 

Zwyczajna walka. ZWYCZAJNA? Jego usta wykrzywił grymas obrzydzenia. 

Bijatyka, pospolita bójka w korytarzu. I nagle sobie przypomniał. 

L ni ce od potu ramiona, gruby miecz zwisaj cy ci ko u jego boku i dłonie lekkie 

jak piórko po wypowiedzeniu Zakl cia Walki. Wychodz c samotnie z Sali Walk, 

zmieszał si  z lud mi; otoczyły go z miejsca głosy, oderwane i nic nie znacz ce. Nie 

zwracał na nie uwagi. Co  go popchn ło i po ród zgiełku dał si  słysze  głos. 

- A dok d to si  wybierasz? - Głos był zimny i arogancki; nale ał do wysokiego, 

chudego blondyna, który nosił uko nie przez pier  pasy Chondryna. Czarne i złote. 

Ronin nie znał tych barw. 

Za blondynem, po obu stronach, stało pi ciu czy sze ciu Szermierzy nosz cych 

identyczne barwy. Wygl dało na to,  e zatrzymali grupk  Adeptów wychodz cych z 

treningu. Nie potrafił powiedzie  dlaczego. 

- Odpowiedz, Adepcie! - rozkazał Chondryn. Jego chuda twarz była bardzo blada i 

zdominowana przez woskowej barwy nos. Skóra na wysokich ko ciach policzkowych 

upstrzona była  ladami po ospie, a z jednego oka, jak łza, spływała w ska blizna i 

mogło si  wydawa ,  e jest ono osadzone ni ej ni  drugie. To rozbawiło Ronina, 

Był Szermierzem, wi c  wiczył z innymi Szermierzami. Ostatnio jednak nie miał 

zbyt wiele do roboty i nuda skłoniła go po podj cia treningu z Adeptami. Kiedy to 

robił, nosił zwyczajne odzienie i ci, którzy go nie znali, brali go za Adepta. 

- Dok d id  i co robi , to moja rzecz - odparł uprzejmie Ronin. 

- Czego chcecie od tych Adeptów? 

Chondryn spojrzał na niego, wyci gaj c szyj  do przodu jak w  szykuj cy si  do 

uderzenia; rumie ce wyst piły mu na policzki, akcentuj c biel  ladów po ospie. 

- Gdzie twoje maniery, Adepcie? - rzucił zuchwale. - Do lepszych od siebie odzywaj 

si  z szacunkiem. A teraz odpowiedz! 

Dło  Ronina przesun ła si  w stron  r koje ci miecza. Nie odezwał si  przy tym 

ani słowem. 

- No có ... - mrukn ł szyderczo Chondryn. - Wygl da na to,  e nasz Adepcik 

potrzebuje lekcji. 

Na te słowa, jak na sygnał, Szermierze rzucili si  na Ronina. Ten zbyt pó no 

zorientował si ,  e w tłoku nie zdoła dostatecznie szybko doby  miecza. Dopadli go w 

mgnieniu oka. Przygwa d any ich ci arem do ziemi, pomy lał: Nie wierz ,  e to 

mogło si  zdarzy . Instynktownie wymierzył solidne kopni cie i z zadowoleniem 

poczuł, i  jego but trafił w ciało, które wgi ło si  pod uderzeniem. Prawie w tej samej 

chwili cios w bok głowy ostudził jego rozbawienie. Adrenalina zalała mu ciało. Pomimo 

background image

 

e le ał płasko na ziemi, uderzył z całej siły pi ci  i poczuł, jak skóra rozszczepia si  

pod wpływem ciosu, trafiaj c w ko  i rozłupuj c j  na dwoje. Usłyszał krótki, 

zdławiony skowyt. 

I wtedy but wyr n ł go w bok, a gruba zasłona mgły spowiła umysł. Próbował 

uderzy  raz jeszcze, ale nie mógł: szamotał si  z pot nym ci arem spoczywaj cym na 

jego piersi. 

Płuca mu płon ły i czuł,  e ogarnia go zawstydzenie. Kiedy but dosi gn ł go 

ponownie, stracił przytomno . Fala bólu powróciła, ale tym razem nie stracił nad nim 

kontroli i poruszył si  tylko odrobin . Spojrzał na pochylon  nad nim szerok  twarz o 

krzaczastych brwiach, schorowanych oczach i pobru d onym czole. 

- Ach! - wykrzykn ł Szaman, bardziej do siebie ni  do Ronina. 

- W co  ty si  wpakował? 

Pokr cił głow  i nie patrz c na le cego, odwrócił si ; przyło ył mechaty kawałek 

materiału do szyjki butelki z mlecznego szkła i odwrócił j  do góry dnem. Nast pnie 

przyło ył szmat  do boku Ronina. Była zimna i spowodowała,  e ból wyra nie zel ał. 

- No ju . Ubierz si  i wejd  do  rodka. - Przerzucił ubranie przez oparcie 

wysokiego krzesła i znikn ł w drzwiach. Ronin usiadł - ciało z jednej strony miał 

sztywne, ale ju  go nie bolało; wci gn ł legginsy i bluz , a potem swoje skórzane buty z 

krótkimi cholewkami. Wstał, aby przypasa  miecz, i ruszył w  lad za Stahligiem do 

ciepło o wietlonego pomieszczenia stanowi cego ostry kontrast z surowym wn trzem 

Sali Chirurgicznej, po zewn trznej stronie korytarza. 

Panował tu okropny bałagan. Trzy  ciany od podłogi po sufit zastawione były 

półkami, pn cymi si  w gór  niczym dziki bluszcz i wypełnionymi przeró nymi 

papierami i stosami notatek. Tu i ówdzie na półkach dostrzec mo na było wolne 

miejsca. Stół Stahliga znajdował si  pod najdalsz   cian , a jego blat niemal w cało ci 

za cielały stosiki papieru i pliki notatek; podobnie wygl dały dwa krzesła stoj ce 

przed stołem. Za Szamanem le ały szklane pojemniki wypełnione fiolkami i 

przeró nymi pudełkami. 

Stahlig nie podniósł oczu znad swojej pracy, kiedy Ronin wszedł do  rodka, ale 

si gn ł za siebie i wyci gn ł butelk  bursztynowego wina, a nast pnie wyczarował 

sk d  dwa metalowe kubki; napełnił je do połowy, niejako dla zasady dmuchn ł 

pot nie do ka dego. Dopiero wówczas podniósł wzrok i wyci gn ł r k  z jednym 

kubkiem. Ronin wzi ł go, a Stahlig wyprostował si  na krze le i wykonał zamaszysty 

ruch r k . 

- Siadaj - powiedział. 

Aby usi

, Ronin musiał zgarn  z krzesła stos papierów. Zawahał si , trzymaj c 

je w r kach. 

- Och, ci nij je gdziekolwiek - rzucił Stahlig, wykonuj c krótki, niedbały ruch 

swoj  grub  dłoni . Ronin usiadł i wypił; poczuł, jak słodkie wino rozkłada kobierzec 

ciepła w gł bi jego gardła - a  do  oł dka. Poci gn ł długi łyk. Stahlig pochylił si  do 

przodu, oparł łokcie na stercie papierów le cych na blacie stołu, splótł palce, a 

kciukami uderzał od niechcenia w górn  warg . - Powiedz mi, co si  stało? - rzucił. 

Ronin poruszał powoli kubkiem z winem i nic nie mówił. Z powodu rany w boku 

siedział bardzo wyprostowany. 

Szaman spu cił wzrok, zmi ł jak  kartk  i cisn ł j  w k t, najwyra niej nie 

przejmuj c si  tym, gdzie ona wyl duje. 

- Wi c to tak. - Westchn ł gło no, a kiedy ponownie si  odezwał, jego głos wyra nie 

złagodniał. - Nie chcesz o tym mówi , a mimo to co  nie daje ci spokoju. 

background image

 

Ronin podniósł wzrok. 

- O tak, stary człowiek wci  jeszcze widzi i słyszy. - Ponownie pochylił si  nad 

stołem. Spojrzał na Ronina. - Powiedz mi, od jak dawna si  znamy? - Jego palce 

przesuwały si  po blacie stołu. - Kiedy byłe  jeszcze bardzo młody, na długo przedtem, 

jak twoja siostra z ... 

Urwał nagle i jego starcze policzki pokrył rumieniec. 

- Ja... 

Ronin pokr cił głow . 

- Nie urazisz mnie, je eli to powiesz. Jestem ponad to. Stahlig powiedział szybko: 

- Na długo przedtem, nim znikn ła twoja siostra - tak jakby nawet samo 

wspomnienie tego straszliwego zdarzenia sprawiło mu ból. 

- Znamy si  ju  od dawna. A mimo to nie chcesz powiedzie  mi, co ci  trapi. - 

Ponownie zł czył r ce. - A potem pójdziesz,  eby porozmawia  z Nirrenem. - Jego głos 

przybrał ostry ton, - Swoim przyjacielem. Ha! On jest Chondrynem. Ty nie posiadasz 

przynale no ci - nie masz Saardyna, który mógłby ci rozkazywa  czy ci  ochrania . - 

On, ten człowiek, jest kompletnie pozbawiony uczu . Udaje przyja , by wydoby  z 

ciebie informacje. To wszak jedno z jego zasadniczych zada . 

Ronin odstawił swój kubek. Innym razem mógłby zezło ci  si  na Stahliga. Ale, 

pomy lał, on naprawd  mnie lubi, opiekuje si  mn , i cho  nie zdaje sobie z tego 

sprawy, musz  pami ta ,  e obawia si  wielu rzeczy - niektórych słusznie, innych nie. 

Myli si  co do Nirrena. 

- Nikt lepiej ode mnie nie zna obłudy Chondryna - powiedział. 

- Wiesz o tym. Je eli Nirren chce ze mnie co  wyci gn , to prosz  bardzo.  

- Ach! - Palce Stahliga przeci ły powietrze. - Nie zostałe  stworzony do polityki. 

Ronin wybuchn ł  miechem.  

To prawda - powiedział.  

Szaman zas pił si . 

- Chyba nie zdajesz sobie sprawy ze zło ono ci sytuacji. Jest  le. I niebezpiecznie. 

Własnoziemiem rz dzi polityka. Ostatnio po ród Saardynów dochodziło do cz stych 

tar , sytuacja pogarsza si  z dnia na dzie . W obr bie Własnoziemia działaj  pewne 

siły - bardzo pot ne siły - które moim zdaniem d

 do wojny. 

Ronin wzruszył ramionami. 

- Mogło by  gorzej. - Wypił łyk wina. - Wreszcie sko czy si  ta przekl ta nuda. 

Szok odbił si  na twarzy Stahliga. 

Wcale tak nie my lisz. Znam ci  zbyt dobrze. Mo e wydaje ci si ,  e ciebie to nie 

b dzie dotyczy .  

- A mo e tak wła nie b dzie... 

Stahlig powoli, ze smutkiem pokr cił głow .  

- Mówisz bez zastanowienia; to dla ciebie typowe. Wiesz jednak równie dobrze jak 

ja,  e wojna domowa dotyka ka dego. Nikomu nie uda si  pozosta  na boku. W tej 

ograniczonej przestrzeni tak szale czy krok mógłby okaza  si  katastrofalny w 

skutkach. 

- A mimo to ja nie mam zamiaru si  w to miesza . 

- Nie masz swego Saardyna, tak. Ale jeste  Szermierzem, a zatem kiedy nadejdzie 

czas, nie b dziesz mógł pozosta  na uboczu. 

Nastała krótka cisza: Ronin poci gn ł kolejny łyk wina, a w ko cu powiedział:  

- Powinienem ci dokładnie opowiedzie , co mi si  wczoraj przytrafiło. 

Stahlig słuchał Ronina, obserwuj c go spod wpół przymkni tych , powiek i 

background image

 

ponownie uderzaj c kciukami w górn  warg . Mogło si  wydawa ,  e Szaman powoli 

zapada w sen.  

- Uznałem ten rodzaj ataku za absolutnie niemo liwy - do tego jeszcze w 

wykonaniu Szermierzy. Gdyby to jeszcze było w Dolnym Szybie na którym  ze 

rodkowych Poziomów - znasz Kodeks równie dobrze jak ja. Ale bójki na pi ci nie s  

dla Szermierzy. Wszystkie zatargi regulowane s  w pojedynkach - nie mo e by  

inaczej. Tak było przez stulecia. A dzi  Szermierze pod wodz  Chondryna atakuj  

mnie jak zgraja opryszków, których nie sta  na nic lepszego. 

Stahlig ponownie wyprostował si  w krze le. 

- Jest dokładnie tak, jak powiedziałem. W powietrzu wisi napi cie... I jeszcze co : 

nadci ga wojna, a wraz z ni  upadek wszystkich tradycji, które temu Własnoziemiu, 

spo ród wszystkich innych Własnoziemi, umo liwiły przetrwanie. 

Wzdrygn ł si  i ten jeden, jedyny raz powiedział z patosem: 

- Zwyci zcy, kimkolwiek b d , zmieni  Własnoziemie. Nic nie Pozostanie takie, jak 

było. 

Dopił wino i nalał sobie jeszcze. 

- Czarne i złote, powiedziałe . To b d  ludzie Dharsita. To jeden z nowszych 

Saardynów. Powiadaj ,  e chc  nowego porz dku, nowych idei i nowych tradycji. Ja 

twierdz ,  e chce zaprowadzi  SWÓJ Porz dek i wprowadzi  SWOJE idee. 

Nagle ogarn ła go w ciekło ; r bn ł kubkiem w blat stołu tak mocno,  e wino 

zalało pliki papierów i notatek. 

- Chc  władzy! - Podskoczył gniewnie, zrzucaj c mokre papiery na podłog . - A 

niech to mróz  ci nie! - zakl ł. - Spytaj swego przyjaciela Nirrena - dodał pos pnie. - 

On b dzie wiedział. 

- Zwykle nie rozmawiamy o polityce. 

- Nie, oczywi cie  e nie - powiedział pogardliwym tonem Stahlig. 

- Nie zdradzi ci strategii wymy lonych przez Estrilla, ale zało  si ,  e wyci ga od 

ciebie plotki zasłyszane w korytarzu. 

- By  mo e. 

- Ach! - Stahlig przerwał, ponownie usiadł, a potem ci gn ł dalej, jakby 

zaskoczony,  e zdołał wydoby  od Ronina to stwierdzenie. - Co si  tyczy dzisiejszego 

incydentu, mniemam,  e nie zamierzasz przedsi wzi  akcji odwetowej. 

  - Je eli chcesz przez to powiedzie ,  e obawiasz si , i  u yj  tego - cz ciowo 

wysun ł ostrze swego miecza z pochwy, a potem wło ył je z powrotem z głuchym 

szcz kiem - b d  pewny,  e nie jestem zainteresowany wej ciem w  wiat Saardynów. 

Szaman westchn ł: 

- To dobrze, bo w tpi , by Ochrona ci uwierzyła. - A co z Adeptami, którzy byli 

wiadkami napa ci? Mieliby zaryzykowa  utrat  swojej szansy na stanie si  

Szermierzami? 

Ronin skin ł głow . 

- Tak. Oczywi cie. Co do mnie, wcale si  tym nie przej łem. A kto wie, mo e 

którego  dnia podczas treningu natkn  si  na Chondryna Dharsita. - U miechn ł si . - 

Wtedy dostarcz  mu powodu, aby zapami tał mnie sobie na całe  ycie. 

Stahlig roze miał si . 

- Nie w tpi  - powiedział. 

W Sali Chirurgicznej rozległ si  tupot kroków i w drzwiach wewn trznego 

pomieszczenia stan ły dwie postaci. Ronin i Stahlig odwrócili si , by na nie spojrze . 

Nowo przybyli nie weszli jednak do pokoju. Nosili identyczne szare mundury z trzema 

background image

 

sztyletami w pochwach przytroczonych do czarnych skórzanych pasów przechodz -

cych uko nie przez piersi. 

Daggamowie Ochrony, pomy lał Ronin. Obaj mieli krótkie, czarne włosy i 

pospolite rysy; były to twarze, na które nikt nie spojrzałby po raz wtóry i którym 

trzeba by si  solidnie przyjrze , by je zapami ta . 

- Stahlig - rzekł pierwszy. Miał d wi czny, rze ki głos. 

- Tak? 

- Jeste  potrzebny. Spakuj, prosz , swoj  torb  i chod  z nami. - Podał Stahligowi 

zło on  kartk . Drugi nie wykonał najmniejszego ruchu; po prostu si  im przygl dał. 

Obie r ce miał wolne. Stahlig przeczytał, co było napisane na kartce. 

- Sam Freidal... - wymamrotał. - Wstrz saj ce... - Uniósł głow . - Oczywi cie,  e 

pójd , ale musicie mi powiedzie  co  o naturze tego wezwania. Musz  wiedzie , co 

mam zabra . 

- We  wszystko. - Daggam podejrzliwie  widrował wzrokiem Ronina. 

- To nie jest mo liwe - odparł zniecierpliwiony Stahlig. 

- Jestem jego asystentem. Mo ecie przy mnie  miało wszystko mówi  - stwierdził 

Ronin. Wzrok Daggama omiótł go błyskawicznie, po czym powrócił do Stahliga. 

Szaman skin ł głow . 

- Tak. On mi pomaga. 

- Mag - powiedział wolno Daggam, z wyra nym wahaniem - oszalał. Musieli my go 

uwi zi  - dla jego dobra, jak i dla dobra pozostałych. Stanowił jawne zagro enie. Dla 

zabawy zaatakował swego Tecka. Jego stan si  pogarsza i ... 

Stahlig zaj ty był pakowaniem do swojej mocno ju  podniszczonej, skórzanej 

torby szklanych fiolek, przeró nych przyborów i rekwizytów. Widz c to, Daggam 

przerwał i zamiast sko czy  my l, spojrzał pytaj co na Ronina. 

- Nie jeste  asystentem - rzucił lodowatym tonem. - Nosisz miecz. Jeste  

Szermierzem. Wytłumacz si . 

Stahlig przerwał napełnianie torby, ale pozostał odwrócony do nich tyłem. 

To mi nie ułatwi sprawy, pomy lał Ronin. 

- Tak, oczywi cie, jestem Szermierzem, ale jak widzicie, nie nale  do  adnego 

Saardyna i mam sporo wolnego czasu. Tote  bywa,  e niekiedy pomagam Szamanowi 

w pracy. 

Stahlig sko czył napełnia  swoj  torb . Odwrócił si . 

- Mam ju  wszystko - stwierdził. - Prowad cie. - Spojrzał na Ronina. - Lepiej 

b dzie, jak dotrzymasz mi towarzystwa. 

Ten spojrzał na Daggama. No, to koniec z t  przekl t  nud , pomy lał. 

Korytarz rozpostarł si  przed nimi mi kkim, łagodnym łukiem.  ciany 

pomalowane były na szaro, w barwie uniformów - teraz, po latach, kolory przyblakły, 

a tu i ówdzie dostrzegało si  oleiste zacieki,  lady kurzu i plamy brudu; olbrzymie 

połacie wyblakłe niemal do biało ci. 

Gdzieniegdzie paj czyny rozci gały swoje lepkie palce na podobie stwo czepnych 

ro lin, poszukuj cych  wiatła słonecznego. Mijali rozmieszczone w regularnych 

odst pach wej cia. Drzwi były zamkni te na głucho. Tylko od czasu do czasu puste 

wyloty ukazywały mroczne i cuchn ce wilgoci  pomieszczenie ze stertami gruzów 

usypanymi po k tach i podłog  zasłan   mieciami. Pomieszczenia te wydawały si  

kompletnie opuszczone, je li nie liczy  małych ciałek, przemykaj cych od czasu do 

czasu pod  cianami przy wtórze - klik-klik - mocnych szcz k i szelestu długich ogonów. 

Stopniowo szary kolor  cian przeszedł w bł kit, zmatowiały i jakby zm czony. 

background image

 

Daggam skr cił w lewo w mroczn  odnog  w wewn trznej  cianie korytarza; id cy z 

tyłu pod yli jego  ladem.  aden z nich nie zatrzymał wzroku na klatce windy po 

przeciwnej stronie korytarza. 

Znale li si  na pode cie schodów prowadz cych pionowo przez sam  rodek 

Własnoziemia. Jeden z Daggamów - ten, który mówił - si gn ł do niszy w  cianie i 

wyj ł pochodni  z nasmołowanej trzciny zwi zanej silnie sznurem. Drugi wydobył 

krzesiwo i hubk , skrzesał iskr , podsycił płomie  i podpalił pochodni . Płomie  

buchn ł z trzaskiem. W powietrze wzbiły si  iskry i spadły, sczerniałe, u ich stóp. Nie 

ogl daj c si  za siebie, Daggam zacz ł schodzi  po betonowych schodach. Ronin ze 

zdziwieniem zorientował si ,  e schodzili w dół, miast pi  si  pod gór , Z tego, co 

wiedział o Magach (a nie była to wiedza zbyt dogł bna) wywnioskował, i  zajmuj  oni 

wysok  pozycj  w hierarchii Własnoziemia. O ich talenty i m dro  zabiegali 

Saardynowie, cho  Magowie, niejako tradycyjnie, trudzili si  dla dobra całego 

Własnoziemia. Mo liwe jednak,  e nie byli uodpornieni na polityzacj . Zgodnie z 

wszelkimi regułami Mag powinien zamieszkiwa  na jednym z Górnych Poziomów 

Własnoziemia, a mimo to oni schodzili w dół, Ronin wzruszył w duchu ramionami. 

Nikt nie wiedział o Magach zbyt wiele, z wyj tkiem tego,  e - jak głosiły plotki - byli to 

dziwacy i indywiduali ci. Je eli który  z nich zdecydował si  zamieszka  z Neerami na 

obrze ach  rodkowych Poziomów, to była to tylko i wył cznie jego sprawa. 

Pomi dzy Poziomami schody zawsze przechodziły w podest półpi tra. Id cy 

pokonywali kolejne Poziomy w milczeniu; migotliwy blask płomienia wykrzywiał ich 

cienie, zmieniaj c je w groteskowe parodie ludzkich kształtów: dziwne istoty ta cz ce 

na murach  cian i niskiego sklepienia, bezmy lne, bezduszne, pozbawione pragnie , to 

zbli aj ce si , to oddalaj ce od swoich ludzkich odpowiedników, budz ce niepokój, a 

nawet groz . 

W ko cu dotarli do wła ciwego Poziomu i pojawili si  w korytarzu identycznym z 

tym nad nimi, z jedn  tylko ró nic : był on pomalowany na ciemnozielono. 

Czekali, podczas gdy Daggam zgasił pochodni  i umie cił j  w niszy na pode cie 

schodów. 

Na tym Poziomie panował o wiele wi kszy ruch. M czy ni i kobiety mijali ich, 

zmierzaj c w rozmaitych kierunkach, a stłumiony odgłos prowadzonych w oddali 

rozmów napełniał powietrze jakby szumem morza. Jakie  dwie cie metrów od miejsca, 

w którym si  znale li, znajdowały si  drzwi pomalowane na ciemnozielony kolor. 

(Wszystkie drzwi, jakie widzieli na tym Poziomie, miały t  sam  barw  co  ciany). 

Przed drzwiami stało dwóch Daggamów. Czterej Daggamowie przeprowadzili krótk , 

niezbyt gło n  wymian  zda . Ni szy z dwóch strzeg cych drzwi skin ł nieznacznie 

głow , odwrócił si  i zapukał w drzwi w charakterystyczny sposób. Otworzył mu 

jeszcze jeden Daggam i wysłannicy wraz ze Stahligiem weszli do  rodka. 

Ronin chciał pod y  za nimi, ale został zatrzymany; jeden ze stra ników dotkn ł 

wierzchem dłoni jego klatki piersiowej. Szcz ka Daggama poruszyła si . 

- Dok d to si  wybierasz? - W jego głosie brzmiały jednocze nie znu enie i 

pogarda. 

- Jestem z Szamanem - Ronin spojrzał mu prosto w oczy swoim spokojnym 

wzrokiem. Zobaczył okr gł  twarz o olbrzymiej szcz ce, za du  jak na mały, gruby 

nos i blisko osadzone oczy koloru błota. Ale, pomy lał Ronin, to zarazem bardzo 

skuteczna maszyna do natychmiastowego i bezbł dnego wypełniania rozkazów. 

Widziałem ich ju  tak wielu... 

Wielkie usta o grubych, czerwonych wargach otwarły si  jak oporne wrota: 

background image

 

- Nic mi o tym nie wiadomo. Ruszaj st d, nim napytasz sobie biedy. 

Ronin poczuł nacisk dłoni tamtego, ale si  nie poruszył. W oczach Daggama 

pojawiło si  zdziwienie; przywykł do tego,  e odwołuj c si  do swojej siły, wywoływał z 

góry okre lone reakcje. Tak łatwo rozpoznawał u innych strach, uwielbiał go tworzy  i 

patrze , jak rozpala si  na jego oczach niczym ofiarny stos. Teraz jednak nie 

dostrzegał nawet cienia strachu i to wprawiło go w zakłopotanie. Poczuł, jak narasta w 

nim gniew i jego palce si gn ły w stron  górnego sztyletu przytroczonego do pasa 

przewieszonego uko nie przez pier . 

Dło  Ronina spocz ła na r koje ci miecza, kiedy nagle w szparze nie domkni tych 

drzwi pojawiła si  jaka  twarz. 

Stahlig, ty roztargniony...  

Oczy Szamana rozszerzyły si . 

- Ronin. Wła nie si  zastanawiałem, gdzie si  podziałe . Wchod . 

Ronin post pił krok naprzód, ale Daggam wci  blokował drog . Jego oczy pałały 

w ciekło ci , gdy pokr cił głow ; w  wietle korytarza zal niło ostrze sztyletu. 

I w tej samej chwili Ronin zobaczył jeszcze jedno oblicze. Długie i chude, o 

rozszczepionej szcz ce, naznaczone determinacj , o bardzo w skiej czaszce i wysokim 

czole zwie czonym czarnymi jak w giel włosami - tak gładkimi i l ni cymi,  e zdawały 

si  dawa  granatowy poblask. Ale dominuj cym elementem tej twarzy były 

rozstawione szeroko oczy, których przenikliwe spojrzenie zdawało ogarnia  wszystko, 

co si  tylko dało, nic w zamian nie zdradzaj c. 

- Spokojnie, Marsh. Przepu  tego człowieka. - Głos był gł boki i brzmiał 

rozkazuj co. 

Marsh usłyszał te słowa i usun ł si  automatycznie, ale jego gniew nie wygasł, 

płon c silnym płomieniem w jego piersi. 

Patrzył z niemym oburzeniem, jak m czyzna przechodzi obok niego, ale 

dyskretnie, tak by Saardyn tego nie zauwa ył i nie ukarał go. 

Ronin znalazł si  w przedpokoju, z którego prowadziły wej cia do dwóch 

umieszczonych naprzeciwko siebie komnat. Komnata po lewej stronie była urz dzona 

po sparta sku, funkcjonalnie; znajdował si  tu olbrzymi stół do pracy i mniejsze 

biurko do pisania, ustawione pod  cian  - po przeciwnej stronie stało w skie ło e. 

Pokój wydawał si  mroczny, ale wida  było,  e na ło u spoczywa jaki  człowiek. Na 

trzech ze  cian wisiały na pewnej wysoko ci rz dy szafek. Po rodku pomieszczenia 

stało samotne krzesło. 

Pokój po prawej stronie urz dzony był z wi kszymi wygodami. Wzdłu  dwóch 

cian stały rz dy niskich le anek i foteli z mi kkimi poduszkami. Daggamowie, nie 

wył czaj c tych dwu. których posłano po Stahliga, usiedli na le ankach przy stole z 

jadłem najdalej od drzwi i zacz li si  posila . W przedpokoju dwaj nast pni 

Daggamowie stali po bokach Stahliga i m czyzny, który wydawał im rozkazy. 

Ronin pomy lał,  e aby stworzy  te komnaty, musiano wyburzy  par   cian. 

Dwupokojowe kwatery były na Górze rzadko ci , ale tu, na Dole... 

- Ach, Roninie - rzekł Szaman - to Freidal, Saardyn Ochrony Własnoziemia. 

Freidal ukłonił si  w pas, co było do  teatralnym gestem. Nie u miechał si , a jego 

pozbawione wyrazu oczy lustrowały prze krótk  chwil  Ronina, by w ko cu powróci  

do Stahliga. Podj li przerwan  rozmow . 

Freidal ubrany był w strój ciemnoszarego koloru, tylko wysokie do kolan buty 

Saardynów i przecinaj ce uko nie jego pier  pasy Chondryna były srebrne. 

Ronin zamy lił si  na chwil : Suzeren i taktyk; oczy i uszy - dwie rzeczy zł czone w 

background image

 

jedno . 

- Niemniej - usłyszał - czy bierzesz na siebie odpowiedzialno  za obecno  tu tego 

człowieka? 

- Ach! - Stahlig przetarł czoło dłoni . - Czy my lisz,  e on wyjdzie z Borrosem? To 

nonsens. 

Freidal zmierzył Szamana lodowatym wzrokiem. 

- Panie, to sprawa najwy szej wagi, mo e od niej zale e  los całego Własnoziemia. 

Mosi ne r koje ci jego sztyletów zabłysły w  wietle, gdy poruszył si  leniwie. 

- Nie mog  pozwoli  na niepotrzebne ryzyko. - Mówił niezwykle formalnym, 

nieomal anachronicznym stylem. Stał sztywno wyprostowany i był bardzo wysoki. 

- Zapewniam ci ,  e nie ma si  czego obawia  ze strony Ronina - rzekł Stahlig. - On 

tylko obserwuje to, co robi , a przybył tu na moje zaproszenie. 

- Ufam,  e nie jeste  tak głupi, by mnie okłamywa . To mogłoby przysporzy  wam 

obu wielu kłopotów. Konsekwencje, zar czam wam, byłyby bardzo surowe. 

Rzucił zdawkowe spojrzenie na Ronina i  wiatło zmieniło jego lewe oko w srebrny 

błysk. Ronin wzdrygn ł si  nieznacznie, kiedy Saardyn odwrócił si  plecami do 

Stahliga. Refleks, pomy lał. Ale to chyba niemo liwe, nie a  taki błysk. I nagle 

zrozumiał, bo zobaczył,  e lewe oko Freidala nie poruszyło si  w oczodole. 

Stahlig uniósł r ce w gór . 

- Prosz , Saardynie,  le mnie zrozumiałe . Chciałem ci  jedynie zapewni ... 

- Szamanie, musz  ci wyja ni  kilka spraw. Nie chciałem po ciebie posyła , twoja 

obecno  tu burzy nasz spokój. I obecno  twego przyjaciela zaburza nasz spokój. 

Jestem pogr ony w wirze wysoce skomplikowanych kwestii bezpiecze stwa i ochrony 

- spraw wielkiej wagi dla całego Własnoziemia. Zgodnie z moim zaleceniem do tych 

komnat nie ma dost pu nikt prócz osobi cie przeze mnie wybranych Daggamów. 

Jednak w obecnej sytuacji jestem zmuszony odst pi  od tej zasady. Borros, Mag, jest 

powa nie chory - taka jest w ka dym razie opinia moich doradców medycznych. Nie s  

mu ju  w stanie pomóc. Mówi ,  e to przerasta ich mo liwo ci. W tej sytuacji, je eli 

Borros ma pozosta  przy  yciu, musi mu pomóc Szaman. Ja  ycz  mu, aby prze ył. 

Mimo to nie mam zbytniej cierpliwo ci do ludzi twego pokroju. Prosz , zajmij si  nim, 

zrób co do ciebie nale y tak szybko, jak to tylko mo liwe, i odejd . 

Stahlig skłonił nieznacznie głow , aby wyrazi  szacunek wobec Freidala. 

- Wedle twego  yczenia - powiedział łagodnie. - Czy zechciałby  łaskawie 

opowiedzie  mi o wypadkach, jakie zaszły bezpo rednio przed chorob  Maga? 

Ronin zje ył si  wewn trznie, słysz c uni ony ton głosu Szamana. 

- Mog  zapyta , po co - odezwał si  Saardyn.  

Stahlig westchn ł, a Ronin zauwa ył na jego obliczu zmarszczki znu enia. 

- Saardynie, nie prosiłbym ci , by  stan ł w obronie Własnoziemia z jedn  r k  

przywi zan  do boku. Prosz  tylko, aby  wy wiadczył mi drobn  grzeczno . 

- Czy to takie wa ne? 

- Im wi cej informacji, tym wi ksza szansa,  e zdołam dopomóc pacjentowi. 

- W porz dku - mrukn ł Saardyn i skin ł r k .  

Pojawił si  Daggam. Stał tu  przy wej ciu do komnaty po prawej stronie - nie 

zauwa yli go wcze niej. Niósł tabliczk  z plikiem kartek. W drugiej r ce trzymał pióro. 

- Mój Skryba zawsze jest w pobli u - powiedział Saardyn. - Zapisuje wszystko, co 

powiem, i wszystko, co mówi si  do mnie. W ten sposób obejdzie si  potem bez 

nieporozumie . - Powiódł wzrokiem od Szamana do Ronina i z powrotem. Jego 

spojrzenie było absolutnie neutralne. Nie sposób było stwierdzi , o czym my lał. - 

background image

 

10 

Przeczyta wam tre  raportu, jaki otrzymałem dzisiaj. 

- Wy mienicie - o wiadczył Stahlig. - Ale najpierw nas wpu , aby my mogli 

oszacowa  stan Borrosa. 

Freidal skłonił si  sztywno i weszli bezszelestnie do spowitego gł bokim cieniem 

pomieszczenia. Zbli yli si  do ło a, na którym le ała jaka  posta . 

- Przepraszam za brak  wiatła - rzekł bez cienia  alu w głosie Freidal. - Górne 

ostatnio wysiadły, st d te lampy. 

Na biurku opodal łó ka stały dwie identyczne gliniane lampki. Ich płomienie 

o wietlały pokój niepewn , migotliw , przydymion  po wiat . Le cy przywi zany był 

do łó ka - skromnej drewnianej konstrukcji, wyło onej olbrzymimi, mi kkimi 

poduszkami - skórzanymi pasami przecinaj cymi pier  i kostki. 

Obaj, Ronin i Stahlig, pochylili si , aby w słabym  wietle móc lepiej mu si  

przyjrze . 

Człowiek ten wydawał si  ze wszech miar osobliwy. Miał długi korpus o p katej 

klatce piersiowej i niezwykle w skie biodra. Jego dłonie ko czyły si  długimi, 

delikatnymi palcami o przydługich przezroczystych paznokciach. 

Jednak najbardziej niezwykła była jego twarz. Owalnego kształtu głowa była 

całkiem łysa, a skóra, obci gaj ca mocno czubek czaszki i ko ci policzkowe, miała 

ciemniejszy,  ółtawy odcie . Oczy m czyzny były zamkni te, a oddech płytki. Stahlig 

pochylił si  natychmiast, aby go zbada . 

W tej samej chwili skryba zacz ł recytowa :  

- Zapisane podczas 27. cyklu Sajjit ... 

Freidal uniósł r k . 

- Tylko tekst, je li łaska. 

Skryba pochylił głow . 

- Przesłanie Mastaada, Tecka, do Borrosa, Maga. Pracowali my przez wiele 

Cyklów nad ostatnimi fazami Projektu, którego cel Borros starannie przede mn  

ukrywał. Zajmowałem si  ł czeniem i kontrolowaniem poszczególnych elementów - to 

wszystko. Przez kilka Cyklów Borros pracował bez przerwy. Opu ciłem go pod koniec 

Szóstego Zakl cia i kiedy powróciłem na Drugie Zakl cie, znalazłem go takim, jakim 

go pozostawiłem - pochylonego nad stołem. Trzy Cykle temu zobaczyłem,  e był czym  

wyra nie poruszony. Ale nic mi nie powiedział, cho  go o to prosiłem.... 

- A to co takiego? - przerwał mu Stahlig. Podczas monologu Skryby przez cały czas 

kontynuował badanie, próbuj c stwierdzi  przyczyn  niedomagania Maga. W 

pierwszej chwili j  przeoczył. W ko cu jednak zobaczył to co  i teraz pokazał je 

palcem. Ronin pochylił si  i zobaczył po trzy małe punkciki, jak plamki od pyłu 

w glowego, tworz ce trójk ty wyci ni te na obu skroniach łysej czaszki. 

Freidal te  patrzył na te punkty i po raz pierwszy Ronin zauwa ył,  e w 

pomieszczeniu zacz ło narasta  napi cie. 

Saardyn patrzył na spoczywaj ce na ło u ciało. 

- Jeste  Szamanem, panie - rzekł ostro nym tonem - a zatem powiedz mi. 

Stahlig chciał co  odpowiedzie , ale w ostatniej chwili zmienił zamiar. W ciszy, 

która wyra nie ucieszyła Freidala, Saardyn ponownie Podniósł r k . Raz jeszcze 

rozległ si  głos Skryby: 

- ...bo chciałem mu pomóc. Odmówił i obrzucił mnie obelgami. Wycofałem si . W 

nast pnym Cyklu jego agresywno  wzrosła. Dłonie mu dr ały, głos si  łamał i przy 

ka dej sposobno ci l ył mnie najgorszymi wyzwiskami. Przy Drugim Zakl ciu tego 

Cyklu, kiedy si  zjawiłem, wydarł si  na mnie, abym odszedł. Powiedział,  e ju  nie 

background image

 

11 

potrzebuje Tecka. Zacz ł mówi  co  bez ładu i składu. Obawiałem si  o jego zdrowie, 

próbowałem go uspokoi . Wpadł we w ciekło , zaatakował mnie, wyrzucił na 

korytarz. Udałem si  bezpo rednio do...  

Saardyn dał krótki znak i Skryba umilkł. Stahlig wyprostował si  i odwrócił do 

Freidala. 

- Czemu ten człowiek został sp tany? Zdrowe oko Saardyna błysn ło. 

- Panie, chciałbym wiedzie , czy Borros b dzie  ył i, je eli tak, to czy odzyska 

jasno  umysłu. Kiedy dostan  odpowiedzi na te pytania, odpowiem na wasze, panie. 

Stahlig otarł spocone czoło wierzchem dłoni. 

- Prze yje, Saardynie. Tak mi si  przynajmniej wydaje. Co do jego zdolno ci i 

władz umysłowych, nie jestem teraz tego w stanie okre li .  

Saardyn zamy lił si  nad tym przez chwil . 

- Panie, kiedy przybyli moi Daggamowie, ten człowiek stał si  nad wyraz brutalny. 

Pomimo  e moi ludzie nie chcieli go skrzywdzi , wszcz ł z nimi walk . Zostali 

zmuszeni do skr powania go i unieruchomienia. Zrobiono tak zarówno dla dobra jego 

samego, jak i z uwagi na bezpiecze stwo innych. 

Freidal po raz pierwszy si  u miechn ł, a jego twarz nabrała drapie nego wygl du. 

To wra enie pojawiło si  nagle i zaraz prysn ło bez  ladu. 

Stahlig powiedział: 

- To nieludzkie, traktowa  kogokolwiek w ten sposób.  

Freidal wzruszył ramionami: 

- To konieczne. 

Wyszedł z komnaty, pozostawiaj c przy wej ciu dwóch Daggamów i polecaj c, by 

opu cili pokój, kiedy tylko Szaman upewni si , co dolega Borrosowi. 

- Je eli umrze, uczyni  ci  za to osobi cie odpowiedzialnym - powiedział Stahligowi 

na odchodnym. 

Stahlig sykn ł cicho, kiedy pozostali w pokoju sami z Borrosem; był to nerwowy 

d wi k rozładowywanego napi cia. Usiadł na samotnym krze le, zgarbił si  i splótł 

dłonie przed sob . Jego r ce dr ały nieznacznie. Ronin pomy lał,  e wygl daj  bardzo 

w tle i bardzo staro. Zrobiło mu si   al starego człowieka. 

- Jestem głupcem - dał si  słysze  zm czony głos. - Nigdy nie powinienem był prosi  

ci , aby  tu przyszedł. Przez chwil  znowu stałem si  taki jak przed laty - młody i 

nieroztropny. Jestem starym człowiekiem i powinienem by  bardziej rozs dny. 

Ronin poło ył mu r k  na ramieniu. Chciał co  powiedzie ; ale nie mógł wydoby  z 

siebie  adnego słowa.  

Stahlig uniósł wzrok i spojrzał na jego oblicze. 

- On ci  naznaczył, nie wolno ci o tym zapomnie . 

Ronin próbował si  u miechn , ale nie mógł. Wtedy Stahlig wstał i powrócił do 

badania Maga, odwracaj c si  plecami do Ronina, nieruchomy i milcz cy, patrz c na 

mroczn  posta  niezwykłego m czyzny o  ółtawej cerze, przywi zanego do łó ka; 

przy mione pomara czowe  wiatło migotało na powierzchni jego długich, przezroczy-

stych paznokci, niczym  lady pozostawione przez jakie  niewyobra alne, tajemnicze 

zwierz . 

I wła nie wtedy Borros otworzył oczy. Ronin zobaczył to pierwszy i zawołał 

półgłosem Stahliga, który w tym momencie szperał w swojej torbie. 

Oczy były niezwykle wydłu one - tylko tyle mógł zauwa y , bo okrywał je gł boki 

cie ; Stahlig pochylił si  nad le cym. 

- Ach - wydobyło si  z ust Maga. - Ach! - Mrugn ł wolno par  razy, ale naraz jego 

background image

 

12 

powieki opadły. Wargi były wysuszone.  

Stahlig uniósł powiek  i zajrzał do oka. 

- Nafaszerowany prochami - powiedział łagodnym tonem. 

- Ach - odezwał si  Mag. 

Ronin pochylił si  w stron  Szamana, aby mie  pewno ,  e nie zostan  

podsłuchani. 

- Czemu kto  miałby go szpikowa  prochami?  

- Saardyn powiedziałby nam,  e to dlatego, aby go uspokoi . Ale ja nie wierz ,  e to 

był prawdziwy powód. 

- Dlaczego nie? 

- Po pierwsze, specyfik nie został wła ciwie dobrany. Borros jest półprzytomny, 

nadal pod wpływem tego, co mu zaaplikowano. Gdyby chodziło o uspokojenie go, albo 

byłby pogr ony w  nie, albo po obudzeniu zastanawiałby si , co si  z nim stało. 

- Ach, ach. 

- Słyszysz mnie, Borros? - zapytał Stahlig, wyra nie wymawiaj c poszczególne 

słowa. 

D wi ki przestały wypływa  z ust le cego i jego ciało wypr yło si  gwałtownie. 

- Nie - dał si  słysze  głos. - Nie, nie, nie nie... - W k ciku ust zacz ła si  zbiera  

lina, a wraz z ni  z ust wypływało stłumione: - nie, nie, nie. 

- Na siarczyste mrozy - wyszeptał Ronin. 

W miar  jak usta poruszały si , głowa Maga przekrzywiała si  z boku na bok. Na 

szyi wyst piły  yły. Le cy naparł na kr puj ce go wi zy. Stahlig si gn ł do torby i 

zaaplikował co  Borrosowi. Prawie natychmiast Mag umilkł. Jego oczy zamkn ły si , a 

oddech stał si  mniej mozolny. Stahlig przetarł spocone czoło. Ronin zacz ł co  mówi , 

ale starzec powstrzymał go, kład c mu r k  na ramieniu. 

- Có , zrobiłem wszystko, co było na razie w mojej mocy - rzekł normalnym tonem. 

Podniósł torb  i wyszli z pokoju. Zostawili jednemu z Daggamów wiadomo  dla 

Freidala. 

- Powiedz swemu Saardynowi,  e wróc  przy Siedemnastym Zakl ciu, aby zbada  

stan pacjenta. 

- Czego si  dowiedziałe ? 

Swojski gwar działał uspokajaj co. Górne lampy rzucały pos pny blask. Gliniane 

kaganki w rogu, na stosie notatek, czekały na wykorzystanie. Zmi ta kartka papieru 

le ała tam, gdzie j  rzucono. 

Po drugiej stronie pokoju mrok panuj cy w s siedniej komnacie chirurgicznej 

przedzierał si  przez otwarte drzwi. Stahlig pokr cił głow . 

- Nie chc  ci  w to wci ga . Wystarczy,  e spotkałe  si  z Saardynem Ochrony. 

- Ale ja sam chciałem... 

- A ja wyraziłem zgod . - Był w ciekły sam na siebie. - Uwierz mi,  e zamierzam 

zapomnie  o tym, co widziałem. Borros to po prostu jeszcze jeden pacjent wymagaj cy 

leczenia. 

- Ale on nie jest jeszcze jednym pacjentem - rzekł Ronin. - Czemu mi nie powiesz, 

czego si  o nim dowiedziałe ? 

- To zbyt niebezpieczne. 

- Niech to mróz  ci nie! - wykrzykn ł Ronin. - Nie jestem dzieckiem, które 

potrzebuje opieki. 

- Nie mówi ,  e ... 

- A wi c? 

background image

 

13 

Cisza, jaka zapadła, była potencjalnym zagro eniem. Ronin czuł to. Gdyby który  

z nich zaraz si  nie odezwał, zostaliby nieodwołalnie rozdzieleni. Nie rozumiał, co si  

działo i to go niepokoiło. 

Stahlig spu cił wzrok i powiedział łagodnie: 

- Zawsze ci  lubiłem. Dla mnie, Szamana, wiele rzeczy - rzeczy, których niekiedy 

bardzo pragn łem - było niedost pnych. Zarówno ty, jak i twoja siostra stali cie mi si  

bardzo bliscy, kiedy byli cie młodzi. A potem zostałe  tylko ty. 

 - Powiedział to bardzo wolno, przeci gaj c słowa i wida  było,  e to wyznanie 

przychodzi mu z wielkim trudem. Jednak Ronin nie potrafił mu tego ułatwi . By  

mo e nie było to w ogóle mo liwe. - Ale rozumiem,  e jeste  teraz Szermierzem. Wiem, 

co to oznacza. Mimo to zawsze pozostaniesz dla mnie dzieckiem. 

Odwrócił si  i nalał sobie drinka, wypił go jednym haustem, po czym jeszcze raz 

napełnił swój kubek i nalał te  Roninowi. 

- A teraz - powiedział, jakby nic si  nie stało - je eli nalegasz, powiem ci, czego si  

dowiedziałem. 

I Stahlig powiedział,  e z tego, co zauwa ył, Ochrona musiała przetrzymywa  

Borrosa dłu ej ni  przez jeden Cykl. 

- By  mo e było to nawet przez siedem Cykli - dodał - trudno powiedzie , 

zwa ywszy,  e zaaplikowano mało znany narkotyk. Poza tym reakcja Borrossa na 

moje słowa wskazuje na to,  e Ochrona musiała go przesłuchiwa . Nazywaj  to 

„rozmow ". Jednym z efektów działania tego narkotyku jest utrata woli. Innymi 

słowy... 

- Gmerali mu w mózgu. 

- W ka dym razie próbowali. 

- Co chcesz przez to powiedzie ? 

- Có  - te rzeczy s  bardzo zło one i z cał  pewno ci  zawodne. 

- Ale czemu po prostu nie skonfiskowali jego notatek? To z cał  pewno ci  byłoby 

łatwiejsze.  

Szaman wzruszył ramionami. 

- Mo e nie potrafili ich rozszyfrowa  - kto wie? W ka dym razie wi kszo  z tego, 

co Freidal nam powiedział lub pozwolił usłysze , było fałszem. 

- Ale po co tyle zachodu? I je eli to, co mówisz jest prawd , oznacza to,  e Ochrona 

rozmy lnie zacz ła ingerowa  w prac  Maga. 

- Otó  to - Stahlig skin ł głow . - I do tego ta sprawa  ladów... - Umilkł gwałtownie. 

Obaj usłyszeli mi kki odgłos stóp w ciemno ci na zewn trz. Szaman powiedział 

nieco gło niej: 

- Czas mija. Nadchodzi Sehna. - Półgłosem za  dodał:- Musisz stawi  si  na posiłek. 

Rozumiesz?  

Ronin skin ł głow . 

- I jutro, i pojutrze. A potem gło niej: - Dobrze, a wi c zobaczymy si  pó niej. B d  

musiał jeszcze raz rzuci  okiem na te siniaki. - Mrugn ł powiekami i wykonał niemal 

niedostrzegalny ruch głow . Ronin odpowiedział ponownym skinieniem. Wstał i 

wyszedł. W komnacie chirurgicznej min ł dwóch Daggamów sun cych wolno, poprzez 

mrok, na spotkanie ze Stahligiem. 

 

 

 

 

 

background image

 

14 

Rozdział 2 

 

Darował sobie czekanie na jedyn  działaj c  wind  w tym Sektorze, bo kolejka 

była o wiele za długa, a jemu brakowało cierpliwo ci, aby czeka . Pozdrowiono go 

kilka razy, ale tylko u miechał si  zdawkowo i niedbale unosił r k , nie zatrzymał si , 

aby ceremonialnie z kim  si  przywita  czy zamieni  par  słów. Jego ciało 

automatycznie sun ło naprzód, tak jak to cz sto bywało, i prawie nie zauwa ał tego, co 

go otaczało. Był pogr ony w gł bokim zamy leniu, ale jego ciało wiedziało, dok d 

pój , aby dotrze  do wła ciwych schodów prowadz cych na gór , na jego Poziom. 

Min ł Nirrena, w ogóle go nie zauwa aj c. Nirren był wysokim m czyzn  o 

ciemnej karnacji skóry, gł boko osadzonych oczach i orlim nosie. Mijany obrócił si , 

bynajmniej nie zaskoczony, i chwytaj c Ronina impulsywnie za rami , odwrócił go do 

siebie. Ronin wyczuł Chondryna, nim ten go dotkn ł, i nie stawiał oporu. Odwrócił si  

z impetem i jednocze nie dobył miecza jednym płynnym ruchem, tak szybkim,  e jego 

rami  zmieniło si  w zamazan  plam . Miecz był uniesiony i gotowy, promienie  wiatła 

odbijały si  na jego głowni, zanim jeszcze zaatakowany zdołał zobaczy , kto go 

zaczepił. Nirren nie zd ył nawet wyci gn  do ko ca swego miecza z pochwy. 

Nirren roze miał si , pokazuj c białe, równe z by. 

- Którego  dnia, przysi gam, b d  lepszy od ciebie.  

Ronin u miechn ł si  ponuro i wło ył miecz do pochwy. 

- Kiepski dzie  na jedn  z twoich sztuczek. 

U miech Chondryna przygasł i znikł, ale on sam był w wy mienitym humorze. 

Jego oczy rozszerzyły si  i rzekł, teatralnie parodiuj c szept: 

- Ach, te sekrety, które dzielisz ze swoim m drym i uczonym przyjacielem. - Obj ł 

Ronina ramieniem. - Opowiedz mi wszystko i niesko czone szcz cie stanie si  twoim 

udziałem. 

Ronin pomy lał szybko o przestrodze Stahliga i poczuł,  e ogarnia go zło . 

W ciekał si  na samego siebie. N kało go wiele pyta , a Nirren mógł mu udzieli  

odpowiedzi na niektóre z nich. W ka dym razie był przyjacielem. Moim jedynym   

przyjacielem, pomy lał w pierwszej chwili.  

U miechn ł si .                                                          

- W porz dku. Pójdziemy do mnie? 

Weszli na schody i Nirren zapalił pochodni . 

- Miałe  dzi  podwójny trening, co? - Potrz sn ł głow , kiedy ruszyli pod gór . - 

Kiedy zm drzejesz i zwrócisz swój umysł ku u yteczniejszemu działaniu? 

Ronin mrukn ł: 

- Na przykład? 

Chondryn u miechn ł si .  

- Tak si  składa,  e mógłby  słu y  pod Jargissem, zwolniło si   wietne miejsce. 

- Słyszałem o tym... 

- Posłuchaj, on jest naprawd  dobry, jak na Saardyna - to bystry i zdolny strateg. 

Przydałby  mu si . I zna si  te  na taktyce obrony. 

To był jego ulubiony temat. Nigdy nie znudziło mu si  nakre lanie hipotetycznych 

planów bitew, tworzenie taktycznych posuni  zarówno obro cy, jak i atakuj cego. Na 

odpowiednio dobranym terenie - mawiał - obro ca, nawet dysponuj c mniejsz  liczb  

ludzi, jest w stanie zwyci y  w dziewi ciu na dziesi  przypadków. 

- Nigdy nie spotkałem Saardyna, który przypadłby mi do gustu - rzekł Ronin. 

- Powiedz, spotkałe  kiedy  Jargissa?  

background image

 

15 

Ronin pokr cił głow . 

- Mam wra enie,  e gram z tob  w jak  gr . Nie. Nie chc  ju  o tym mówi . Ile 

razy mam ci to powtarza ?  

Nirren wzruszył ramionami i u miechn ł si . 

- Wierz ,  e za którym  razem poprosisz mnie o spotkanie z nim.  

Ronin wyci gn ł r k  i dotkn ł pomara czowo-br zowych pasów opinaj cych 

pier  Chondryna. 

- My l ,  e nie - powiedział cicho. 

- Słuchaj, je eli chodzi o Salamandr , to mo esz si  spodziewa ... 

- To wcale nie o to chodzi. 

- Wybacz, ale wydaje mi si ,  e wła nie tak.  

Stali nieruchomo naprzeciwko siebie i mierzyli si  nawzajem wzrokiem, w 

niepewnym, migotliwym  wietle. Trzcina pochodni trzaskała z cicha, a od czasu do 

czasu słycha  było szuranie male kich pazurków po betonie. Odgłosy były odległe, 

jakby pochodziły z innego  wiata. Gdzie  bardzo daleko rozległ si , a potem ucichł, 

tupot kroków. Ciemno  spowiła ich stopy. 

W ko cu Ronin usłyszał swój własny głos. 

- Mo e i masz racj . - Był zdziwiony jeszcze długo po tym, jak znale li si  na 

wła ciwym Poziomie. 

Kwatera Ronina składała si  z dwu kubików zajmuj cych wi cej przestrzeni ni  

mieszkanie przeci tnego Szermierza. 

Takie apartamenty mieli Chondryni. Saardyni, rzecz jasna, du o wi ksze. 

K'reen była tam, kiedy przybyli. Jej g ste, ciemne włosy były sczesane do góry i 

upi te na Sehn , ale nadal miała na sobie strój roboczy: obcisłe legginsy i lu n  bluz  z 

krótkimi r kawami, przez któr  nie sposób było si  domy li  kształtów jej ciała. 

Wysoka, dorównywała wzrostem Roninowi; miała dług , pi kn  szyj , cudowne usta i 

szeroko rozstawione, ciemne oczy. Kiedy weszli, u miechn ła si  i dotkn ła dłoni 

Ronina. 

W pierwszej chwili był zaskoczony, bo powinna teraz albo ko czy  swoje zaj cia 

na Poziomie zwanym Med Treningowe, albo znajdowa  si  we własnym apartamencie, 

przebieraj c si  na Sehn . 

Min ła ich wychodz c. 

- Straciłam zbyt wiele czasu na szukanie ich u siebie - pomachała w stron  

wchodz cych srebrnymi bransoletami - a  w ko cu zorientowałam si ,  e zostawiłam 

je tutaj. - Pokazała j zyk Nirrenowi, a ten u miechn ł si . - Nie zd

 na Sehn , chyba 

e biegiem. 

Zamkn ła za sob  drzwi. 

Ronin podszedł do szafki, wyj ł z niej dzban wina, dwa kubki i napełnił je. O 

K'reen w ogóle ju  zapomnieli. Siedzieli twarzami do siebie na niskich stołkach 

wyło onych futrem. Ostre, białe  wiatło z sufitu spowiło ich postacie od stóp do głów, 

spijaj c kolory z twarzy. 

Nirren poci gn ł łyk wina. Kubek Ronina stał nietkni ty u jego stóp. Ronin 

opowiedział Chondrynowi o swoim spotkaniu z Freidalem. Oczy tamtego rozbłysły. 

- Co o tym my lisz? - zadał pytanie Ronin. 

Nirren wstał i zacz ł si  przechadza  po małym pokoju. 

- My l ,  e musz  si  dowiedzie , czemu Freidal tak bardzo interesuje si  tym 

Magiem. 

- Mówi ,  e on oszalał. 

background image

 

16 

- Je eli tak, to mo e oni wp dzili go w ten obł d.   - Ale te  lady. Nirren odwrócił 

si . 

- Co? 

-  lady na głowie Borrosa. 

- A, tak. Siady Dehn. Widzisz, to mogło by  to, A wi c mam jeszcze jeden powód, 

aby najszybciej, jak to mo liwe, dowiedzie  si . co planuje Freidal. Paru ludzi wie o 

Dehn. To urz dzenie Prastarych. Jak wiele tajemniczych artefaktów, które utrzymuj  

nas wszystkich przy  yciu - zapewniaj  powietrze, ciepło i  wiatło ponad trzy 

kilometry pod powierzchni  ziemi - wiemy tylko, co robi to urz dzenie; jak - pozostaje 

dla nas zagadk .  

Jego głos nabrał nagle goryczy. 

- Mimo to posiadamy dostateczn  wiedz , by móc z tego korzysta . Mocuje si  

druty do głowy - w miejscach, w których widziałe   lady - a ładunki s  przekazywane 

do mózgu t  sam  metod , zgodnie z któr  funkcjonuj  nasze górne  wiatła. Pami tasz 

Neera. który pewnego dnia rozebrał jedno z urz dze  i dotkn ł niewła ciwego drutu? 

Kiedy go znale li, był cały czarny i  mierdział. Mieli spore kłopoty z identyfikacj , bo 

jego plakietka si  stopiła. 

Wypił kolejny łyk i ponownie usiadł. 

- W ka dym razie. Dehn jest bardzo bolesne - tak mi przynajmniej powiedziano. 

Jednak równie  prawie stuprocentowo pewne przy wydobywaniu informacji od 

opornych. Kłopot polega na kontrolowaniu tego urz dzenia - ale czego si  spodziewa , 

kiedy bł dzi si  po omacku. - Przerwał na chwil , zamy lony. - Co mo e szykowa  

Freidal? 

Ronin poczuł, jak co  w jego wn trzu drgn ło. Wstał. 

- Poczekaj, niech no pojm  to jak nale y. Czy chcesz powiedzie ,  e Saardyn 

Ochrony ingeruje w prac  Maga i torturami chce uzyska  od niego informacje, które 

mógłby potem wykorzysta ? 

Nirren wymierzył palcem w przestrze , a w jego oczach pojawił si  blask. 

- Wła nie tak, mój przyjacielu. Widz ,  e jest jeszcze dla ciebie nadzieja. 

Nadchodzi czas bitwy, a kiedy ju  do niej dojdzie, Freidal i Jargiss stan  naprzeciwko 

siebie. Jeste my wrogami, Freidal i ja. 

Schwycił Ronina za ramiona. 

- Posłuchaj, przyjacielu, min ł ju  czas neutralno ci. Wszyscy zostan  wci gni ci w 

t  walk . Musisz nam pomóc. Popro  Stahliga,  eby porozmawiał z Borrosem, póki 

jeszcze jest czas. To jedyny sposób. Nie jestem w stanie dobra  si  szybciej do Freidala. 

Ale je li Poznamy jego sekret, to doda nam siły. 

- Mo e Freidal niczego si  nie dowiedział. 

- Nie wolno my le  w ten sposób.  

Ronin spojrzał na niego. 

- Nie obchodzi ci , co zrobili z tamtymi? Nawet nie wiem, czy po tym wszystkim 

b dzie jeszcze w stanie mówi  do rzeczy. 

W oczach Nirrena pojawił si  ciepły blask. 

- B d  realist , przyjacielu. Mówi  o czym  wi kszym ni  pojedyncza jednostka. 

Wszyscy jeste my zaledwie małymi cz stkami. Własnoziemie niszczeje na naszych 

oczach z powodu wa ni pomi dzy Saardynami. Jeste  niezale ny, wi c mo e nie 

zdajesz sobie z tego sprawy, ale, wierzaj mi, aby prze y , musimy jeszcze zrobi  wiele, 

bardzo, bardzo wiele.  adna z podejmowanych teraz decyzji nie ma na celu dobra 

Własnoziemia. Rozumiesz? Oni wszyscy s  zbyt zaj ci knuciem intryg maj cych na 

background image

 

17 

celu powi kszenie własnej pot gi. To spowoduje nasz  zagład . 

-Mo e to twoja walka spowoduje nasz  zagład  - rzekł Ronin. Nirren załamał r ce 

i zrobił pos pn  min . 

- Nie b d  si  z tob  kłócił. Spieram si  z naszymi lud mi przy ka dym Zakl ciu. 

Nie przyszedłem do ciebie w tym celu.  

U miechn ł si  niespodziewanie i wypił reszt  swego wina. 

- Przemy l, co ci powiedziałem. Nie porusz  wi cej tego tematu. Ufam ci. I wierz  

w ciebie. 

Ronin u miechn ł si  i pokiwał głow . Pomy lał,  e kiedy Nirren si  u miecha, 

trudno jest zignorowa  jego entuzjazm. Ukłonił si  z przesadn  galanteri : 

- Jak sobie  yczysz. Nirren roze miał si  i wstał. 

- Dobrze. To chyba ju  pójd . Ledwo zd

 si  przebra . No to do zobaczenia w 

porze Sehny. 

Kiedy Ronin pozostał sam w swojej kwaterze, podniósł nietkni ty kubek wina i 

upił spory łyk. Było chłodne i cudownie cierpkie. 

W tej chwili jednak mógłby wypi  nawet słon  wod . 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

18 

Rozdział 3 

 

Sehna. Wieczorny posiłek.  wi ta pora. Tak wiele tradycji, pomy lał Ronin, 

wchodz c do Wielkiej Sali. Ile  to pokole , które dawno obróciły si  w proch, 

kultywowało te tradycje i przekazywało je swoim nast pcom. Tylko to po nich 

pozostało.  ar i hałas zaatakowały go jednocze nie pot n , przera aj c , jasn  fal  

kinetyczn . Stały, niezmo ony ruch. Wielka Sala ci gn ła si  daleko, a jej najdalsze 

kra ce przesłoni te były mgiełk  wonnej pary, dymem i ciepłem. Długie stoły i ławy z 

siedz cymi na nich m czyznami i kobietami wypełniały przestrze  równymi rz dami. 

Na chwil  jego dło  si gn ła do biodra. Czuł si  lekko i dziwnie bez miecza przy 

pasie, ale na posiłek nie wolno było zabiera  ze sob   adnej broni. 

Ruszył w prawo, a potem skr cił i przemaszerował jednym z w skich przej . Miał 

na sobie kremowe legginsy i bluz ;  aden Saardyn nie ubierał si  w te kolory. 

Słu cy zrobili mu przej cie, usuwaj c si  na bok z tacami pełnymi paruj cego 

jadła, kufli z mocnym piwem i dzbanów ze słodkim, bursztynowym winem. Czuł w 

nozdrzach zmieszane aromaty potraw, lekkich perfum i ostrego potu. 

Podszedł do swego stołu i jak zwykle zaj ł miejsce pomi dzy Nirrenem a K'reen. 

Była pochłoni ta rozmow  z siedz cym obok niej Szermierzem, tote  widział tylko 

ciemny, błyszcz cy hełm jej włosów. Czuł zapach jej perfum. Po drugiej stronie stołu 

Telmiss uniósł swój kufel, przepijaj c do  w milcz cym pozdrowieniu, a siedz cy przy 

nim G'fand, bardzo młody blondyn, wydawał wła nie polecenia słu cemu. 

- Có , jak nasz Ucze  sprawuje si  w tym Zakl ciu? - spytał go Ronin. G'fand 

odwrócił si , a jego niebieskie oczy nie wytrzymały mia d cego spojrzenia Ronina. 

- Tak samo, jak s dz  - powiedział cicho.  

Nirren roze miał si . 

- Jakie masz kłopoty w tym Cyklu - zgubiłe  jeden ze swoich starych 

manuskryptów? 

Ponownie si  za miał, a na twarzy G'fanda pojawiły si  rumie ce. Tymczasem 

K'reen odwróciła si  w ich stron  i widz c upokorzenie młodego człowieka, wyci gn ła 

r k  i przykryła jego dło  swoj . 

- Nie przejmuj si  nimi, nabijanie si  z ciebie sprawia im przyjemno . Wydaje im 

si ,  e szermierka to najwa niejsza umiej tno  w całym Własnoziemiu. 

- A mo ecie da  mi dowód,  e jest inaczej, pani? - zapytał si  z galanteri  Nirren i 

u miechn ł si . - Je eli tak, to chciałbym go usłysze . 

- Ucisz si  - poleciła.  

G'fand powiedział zduszonym i cichym głosem:             

- W porz dku. Spodziewałem si  tego z jego strony. 

- A z mojej nie? - Ronin odchylił si  do tyłu, podczas gdy słu cy napełniał jego 

talerz. Ruchem dłoni wskazał,  e chce wina, a nie piwa. G'fand, stale odwracaj c 

wzrok, nie odezwał si  ani słowem. 

Ronin zacz ł je , bł dz c my lami gdzie  daleko. 

- Doło  wszelkich stara , aby w przyszło ci nie stroi  sobie z ciebie  artów. 

W tej samej chwili pojawili si  Tomand i Bessat. Usiedli po ród gło nego ryku osób 

znajduj cych si  przy stole - chciano w ten sposób po pierwsze wyrazi  swoje zdanie 

na temat wyj tkowo korpulentnej sylwetki Tomanda, a po drugie da  upust nerwom i 

napi ciu, jakie wszystkich ogarniało. 

Sehna była czasem rozlu nienia i relaksu, niezale nie od tego, co w danym 

momencie działo si  we Własnoziemiu. 

background image

 

19 

Stół powoli si  zapełnił, sko czono podawanie potraw. Hałas wzrastał, a gor co 

stało si  uci liwe. 

- Niech to mróz  ci nie! - rzekł Nirren. - Czemu tu tak gor co?  

Tomand na chwil  zaprzestał jedzenia i ocieraj c swoje ci kie, spocone policzki 

skin ł na , by pochylił si  do przodu. 

- Mi dzy nami mówi c - spojrzał wpierw na Nirrena, a potem na Ronina - mamy 

kłopoty z systemem wentylacyjnym. - Nabił na widelec kolejn  porcj  jadła. - Prawd  

mówi c wła nie dlatego spó nili my si  na Sehn . Pracowali my do ostatniej chwili, by 

odnale  t  cholern  usterk . 

- Jak zauwa yłem, z nikłym powodzeniem - rzekł Nirren.  

Tomand skrzywił si . 

- To było po prostu niemo liwe. Stracili my zbyt du o wiedzy. -  uł przez chwil , 

po czym dodał: - Jedyne, co mo emy zrobi , to wyczy ci  bałagan. Chc  przez to 

powiedzie ,  e jak mamy cokolwiek naprawi , skoro nie wiemy, jak to działa? Tak 

niewiele z tego, co napisali Prastarzy, przetrwało. Tylko ich maszyny... 

- No - przerwał G'fand - ale nie mo emy zniszczy  ich maszyn, nie niszcz c przy 

tym siebie samych. 

Tomand zamarł z kawałkiem jedzenia nadzianym na widelec zatrzymany w pół 

drogi do otłuszczonych warg. 

- Co  ty powiedział? 

- To,  e pisma Prastarych zostały celowo zniszczone w pocz tkach Własnoziemia. 

Tomand szybko pochłon ł kolejn  porcje i odpowiedział z pełnymi ustami: 

- Co za nonsens. Kto celowo miałby niszczy  wiedz ? Z cał  pewno ci  nie zrobiłby 

tego nikt cywilizowany.  

G'fand rzekł spokojnie: 

- Prastarzy mieli na swoim koncie wiele wynalazków. Sporo z nich przeznaczonych 

było do zabijania. Poza tym Prastarzy byli zagorzałymi zwolennikami zapisywania. 

Wydaje si  te ,  e pokładali oni niewielk  wiar  w tych, którzy mieli po nich nast pi . 

W ka dym razie tamci woleli nie ryzykowa . Zniszczyli zapisan  m dro  i wiedz  

Prastarych. Zniszczyli j  bezpowrotnie, tak abym ja, Ucze , nie był w stanie zgł bi  

ich historii, a Neerowie, jak ty, nie potrafili rozszyfrowa  zasad działania 

Powietrznych Maszyn, Saardynowie za  nie mogli pozna  sposobów na wyniszczenie 

si  nawzajem, a w efekcie, na doprowadzenie Własnoziemia do ruiny. 

Tomand otarł usta. 

- Jak do tego doszedłe ? - zapytał Nirren. 

- To  to istna bujda - prychn ł Tomand. - Powiedział to,  eby zrobi  na nas 

wra enie. Wszyscy wiedz ... 

- A co ty wiesz, na sto par lodowych  nie yc! - wybuchn ł G'fand. - Nawet nie 

potrafisz robi  tego, co do ciebie nale y! 

Tomand zakrztusił si  i zacz ł si  dławi . Bessat obejrzał si  przez rami  

zaniepokojony, podczas gdy Telmiss r bn ł Tomanda w plecy. Krztuszenie si  

wyra nie osłabło. Twarz m czyzny była czerwona, łzy napłyn ły mu do oczu. 

- Jak  miesz! - to wszystko, co był w stanie z siebie wyrzuci .  

G'fand zesztywniał. 

- Ty tłusty  limaku! Jedyne, co robisz, to  resz. Jeste  absolutnie bezu yteczny. 

Wszyscy Neerowie s  tacy sami, nieefektywni i ... 

- Do  tego! - rzekł ostro Ronin. - My l ,  e jeste  winien Tomandowi przeprosiny. 

Kiedy tylko to powiedział, zorientował si   e popełnił bł d.  

background image

 

20 

G'fand odwrócił si  do niego, z błyskiem w oczach. 

- A kim e ty jeste ,  eby mi cokolwiek nakazywa ? - Mówił podniesionym głosem, 

przepełnionym mieszank  gniewu i histerii.  yły wyst piły mu na szyi. Wstał; ramiona 

miał jak pot ne kolumny, a zaci ni te kurczowo pi ci przycisn ł a  do zbielenia 

kostek do blatu stołu. 

- To raczej ty winien jeste  nam przeprosiny. Nie zale y ci na kimkolwiek spo ród 

nas - zatoczył r k  szeroki łuk. - Nie zale y ci na NIKIM. Trening postawił ci  ponad 

nami. 

Wypluwał z siebie te słowa, a Ronin nie patrz c czuł,  e głowy osób siedz cych 

przy s siednich stołach odwracaj  si  w ich stron . Tysi ce drobnych akcji dziej cych 

si  w Wielkiej Sali wyblakło jak obraz wystawiony na długotrwałe działanie sło ca. 

Setki rozmów, setki odr bnych istnie  przestały si  liczy . 

- G'fand - zacz ła K'reen, ale on nawet jej nie zauwa ył. 

- Uwa asz si  za kogo  szczególnego, bo pobierałe  nauki u Salamandry. I po co to 

robiłe ?  eby siedzie  tu, po ród nas, niezale ny, bez swojego Saardyna? Musi by  

tob  naprawd  rozczarowany! 

Ronin siedział niewzruszony, nie przerywaj c monologu tamtego. Nagle zacz ł 

my le  o K'reen i jej białej skórze. A potem zobaczył do  wyra nie twarz m czyzny 

przywi zanego do łó ka i dwa trójk ty wysoko na jego skroniach. Wydawało mu si , 

e słyszy krzyk - potworny, przepełniony bólem głos. 

Wła nie dlatego nie był do  szybki, by unikn  szale czego ataku G'fanda, który 

jednym pot nym susem dopadł go ponad stołem. Talerze i kubki poleciały we 

wszystkie strony, ich zawarto  prysn ła na boki, gdy dwaj m czy ni run li w tył, do 

w skiego przej cia. Słu cy rozpierzchli si , a ludzie siedz cy na s siednich ławach 

upadli na znajduj ce si  przed nimi blaty. 

G'fand usiłował co  krzykn , ale z jego ust dobywały si  tylko stłumione 

chrz kni cia i pomruki, kiedy okładał pi ciami le ce pod nim ciało. Ronin przeszedł 

do obrony. Nie chciał zrani  Ucznia, ale nie chciał równie  przedłu a  bijatyki, a tym 

samym ryzykowa  interwencji Daggamów Ochrony. Kiedy jednak G'fand zmienił 

nieco pozycj , Ronin otrzymał cios kolanem i poczuł ból wspinaj cy si  wzdłu  jego 

boku, a  do ramienia. Stracił oddech i pomy lał,  e powinienem był pozwoli  

Stahligowi,  eby obanda ował mu pier . Ale wyrobiony podczas treningów instynkt 

wzi ł gór . Smagn ł praw  r k , trafiaj c G'fanda tu  poni ej ucha. Oczy wyszły 

Uczniowi z orbit, a jego głowa zatrz sła si  jak łepek marionetki. Ronin zaczerpn ł 

powietrza - w tej samej chwili poczuł rozdzieraj cy ból. Przekr cił głow  i zobaczył 

tkwi c  w ramieniu r koje  sztyletu. Wyrwał go, zakl ł, usłyszał głuche brz kni cie, 

kiedy bro  wypadła mu z r ki, zacisn ł mocno pie  i z całej siły r bn ł G'fanda w 

splot słoneczny, tu  poni ej  eber. 

Przez ułamek sekundy, nim Ucze  zgi ł si  wpół, Ronin dostrzegł jego rozszerzone 

oczy i maluj cy si  w nich wyraz przera enia. Poczuł,  e adrenalina zalewa mu ciało i 

u wiadomił sobie nagle,  e jego dło  ponownie uniosła si  do ciosu. 

Opanował si , dysz c ci ko, czuj c w k cikach oczu ostre igiełki potu; słyszał, jak 

obok niego G'fand wymiotował na podłog . Wraz z tym odgłosem pojawiło si  

zrozumienie tego, co przed chwil  zrobił i tego, czego o mały włos nie zrobił. Potem 

obrócił si  w poszukiwaniu sztyletu. 

Nirren znalazł si  tu  obok. 

- Zajm  si  lepiej biednym G'fandem - rzucił cichym tonem. Ronin skin ł głow . 

Uniósł dło  do ramienia, które wci  jeszcze było odr twiałe; pomimo  e jeszcze nie 

background image

 

21 

czuł bólu, chciał w ten sposób zatamowa  krwawienie. 

Wtedy poczuł,  e za jego plecami stan ła K'reen, a kiedy ukl kła, zobaczył jej 

oblicze. Kosmyki włosów opadały jej na twarz, jakby dziewczyna stała dłu szy czas na 

silnym wietrze. Jej policzki pokrywał lekki rumieniec, usta rozchyliły si  nieznacznie. 

Gdzie  w mrocznej gł bi jego „ja" co  si  poruszyło; czuł si  jakby był marionetk , a 

jaki  niewidzialny lalkarz poci gn ł za jeden z jego sznurków. 

Wzdrygn ł si  mimowolnie i K'reen, zrozumiawszy ten gest opacznie, obj ła go 

ramieniem. Strz sn ł jej dło , a dziewczyna przykucn ła jeszcze ni ej i bardzo szybko 

- tak,  e tylko on to zauwa ył - pochyliła głow , ró owy j zyczek mign ł jak błyskawica 

i polizał zbroczon  szkarłatem szczelin  pomi dzy jego dwoma palcami. 

Ronin podniósł si , ale wcze niej dostrzegł,  e oczy K'reen błyszczały. 

- Z drogi! Z drogi! - rozległ si  władczy głos. Otaczaj cy ich tłum rozst pił si  i 

Ronin zobaczył dwóch Daggamów przepychaj cych si  ku niemu. Kto  stoj cy nieco 

dalej najwyra niej musiał ich wezwa . Zakl ł bezgło nie i pomy lał,  e chciałby 

wiedzie , gdzie si  podział sztylet G'fanda. Podeszli do niego. Gdyby znale li bro ... 

- Co spowodowało zatarg? - Ten, który nie mówił, stał z pustymi r kami. Wokół 

niego było całkiem sporo miejsca.  aden z nich nie zadał sobie trudu, by spojrze  na 

G'fanda, kiedy Nirren pomógł mu si  podnie . 

Ronin wzi ł gł boki wdech, a nast pnie powoli wypu cił powietrze z płuc. 

- Nic.  Absolutnie nic - powiedział spokojnie.  - Ot, drobne nieporozumienie.  

Daggam mrukn ł: 

- Hm! To drobne nieporozumienie przyci gn ło sporo gapiów. 

- Wiecie, jacy s  ludzie. 

- Tak. Pewnie. Posłuchaj no - wy, Szermierze, nie musicie przecie  przerywa  

Sehny, aby rozstrzyga  wzajemne spory. Je eli macie jaki  problem, id cie do Sali 

Walk, nie róbcie tego tutaj. Jasne? 

Ronin skin ł głow . 

- Oczywi cie. 

Drugi Daggam nawet si  nie poruszył. Stał, patrz c na Ronina. Jego oczy 

wydawały si  m tne - jak namalowane. 

- Nazwiska - rzekł ten, który mówił; Ronin podał je, a tamten zapisał. Potem spisał 

zeznanie Ronina na temat przebiegu zaj cia. 

- Co si  stało z twoim ramieniem? - spytał drugi, a pierwszy z Daggamów uniósł 

wzrok. 

- Wła nie miałem do tego doj  - odpowiedział z pewnym rozdra nieniem. 

- Chciałem si  tylko upewni , to wszystko - rzekł drugi. 

- No wi c? - Pióro zawisło w powietrzu. 

- Musiałem si  zrani  o kraw d  talerza, upadaj c. Sporo si  ich potłukło. 

- Tak. Rozumiem. - Odwrócił si . - W porz dku. Nic si  nie stało - zwrócił si  do 

tłumu i ludzie zacz li si  rozchodzi . 

- Idziemy - powiedział drugi Daggam i odwracaj c si , aby opu ci  sal , rzekł do 

Ronina: - Posprz taj ten bałagan. 

K'reen stała w milczeniu obok, z dłoni  na plecach Ronina. Ten spojrzał na 

Nirrena, który pokiwał głow . 

- Poradz  sobie. - Wci  podtrzymywał z trudem stoj cego na nogach G'fanda. - 

Ty zajmij si  sob . 

Ronin skin ł głow . Odwrócił si  i zobaczył Tomanda; jego twarz była blada i 

spocona. Bessat pocieszał go niczym małe dziecko. Podeszli do niego i Tomand 

background image

 

22 

powiedział: 

- Nie wiem, co... - Spojrzał na krew. - Ale to mu si  nale ało. - To był najwy szy 

czas na przerwanie tej okropnej gadki - stwierdził Bessat. - Jeste my ci wdzi czni. 

Ronin poczuł,  e ogarnia go rozdra nienie: 

- To było wła nie to. Gadka. Nic wi cej. On naprawd  nie zastanawiał si  nad tym, 

co mówi. Plótł trzy po trzy. 

- Ale on mnie obraził - j kn ł Tomand. - I mog  wam zar czy ,  e radykalnie 

zmieni zdanie w tej kwestii.  

K'reen odezwała si  cichutko: 

- Lepiej doprowadz  ci  teraz do porz dku. I to ju .  

Ronin spojrzał na ni . Zrozumiała, co ma na my li.  

- Tak - westchn ł. - Przypuszczam,  e faktycznie zrobisz to lepiej. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

23 

Rozdział 4 

 

- I nikt nie zauwa ył, jak go zgarn ła ? 

- Nie s dz . Wszyscy byli zbyt zaj ci. 

- Tak. Rzeczywi cie. 

- Jak gł boko wszedł? 

- Po r koje . 

Siedział na ło u bez bluzy, obracaj c sztylet G'fanda w otwartej dłoni i wpatruj c 

si  w ostrze pokryte ciemnym nalotem. K'reen pochylała si  nad nim, opatruj c ran . 

Raz po raz gmerała w stoj cej obok otwartej torbie. 

Najpierw poszli do Stahliga, cho  Ronin wiedział,  e to mo e by  niewskazane. Ale 

Sal  Chirurgiczn  i pomieszczenie obok spowijał mrok; nie sposób było okre li , 

dok d udał si  Szaman, ani kiedy wróci. Dlatego te , ze wzgl du na torb  K'reen, 

poszli do jej kwatery. Zacz ła zszywa  ran , uprzednio j  oczy ciwszy. 

- Co si  stało temu dzieciakowi? Bro  podczas Sehny! Co om sobie wyobra a! - 

mówiła. 

Ronin trwał w bezruchu. 

- Po pierwsze, to ju  nie jest chłopak - powiedział. - Traktuje swoj  prac  

powa nie, mo e nawet troch  zbyt powa nie. Oni po prostu nie s  za łatwi dla 

Uczniów, a on si  tym przejmuje. - Wzruszył ramionami. 

- Nie ruszaj si . - Jej dłonie nagle znieruchomiały, po czym na nowo podj ły sw  

prac . 

- Wiem,  e to, co powiedziałem Tomandowi, było prawd . On naprawd  tak nie 

my lał. 

Sko czyła szy  i nało yła na ran  opatrunek. 

- Ale ci  zaatakował. 

- Tak - powiedział Ronin. - I to wła nie mnie martwi. 

Wyj ła z torby krem i zacz ła go wciera  w si ce ponad  ebrami Ronina, które 

były lekko opuchni te; skóra przybrała tu ciemne barwy. 

- Dlaczego? 

Wzruszył ramionami. 

- Czy naprawd  ci  to obchodzi? 

Nic nie powiedział. Dotkni cia jej palców przynosiły ulg . Pie ciła delikatnymi 

mu ni ciami w zły zaognionych mi ni na opuchni tym ciele. Zastanawiała si , o czym 

my lał, wyobra aj c sobie,  e to ona jest przedmiotem jego wewn trznych rozwa a . 

Wytarła r ce i rozpu ciła włosy, tak  e opadły g st  kaskad  na jej blad  twarz. 

lady kremu błyszczały w jej włosach, opalizuj ce i nierealne. Jej palce zagł biły 

si  we wn trzu torby, przez chwil  czego  w niej szukały, po czym ponownie zabrały 

si  do dzieła. 

- Nigdy dot d nie widziałam, jak walczysz - powiedziała łagodnym tonem. 

Co  w jej głosie przypomniało mu pewien obraz - szybko poruszaj cy si  ró owy 

j zyczek na jasnym szkarłacie. Cisn ł trzyman  w r ce broni . Sztylet obrócił si  par  

razy w powietrzu i wbił w podłog  drgaj c. 

Ronin odwrócił dłonie do góry, przygl daj c si  ich wierzchom, zaci ni tym 

palcom i zbielałym kostkom. 

Zł czył je razem. 

- W porz dku - wyszeptała. 

Adrenalina nie wypaliła si  do ko ca. 

background image

 

24 

- Zostałem wyszkolony - rzekł mi kko i cicho - aby zabija  i prze y . Ucz  si  tego 

wszyscy Szermierze, niektórzy lepiej od innych. Ale te lata z Salamandr  były inne i 

bywaj  takie chwile, kiedy instynkt bierze nade mn  gór . To bardzo czysty i bardzo 

morderczy instynkt - bo niekiedy po prostu nie ma czasu na my lenie. - ZAWAHASZ 

SI  I JESTE  JU  TRUPEM. - Przerwał i rozło ył r ce; kto wie, by  mo e wła nie w 

tej chwili w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego,  e znajdowała si  tu  obok niego. - 

Prawie go zabiłem, byłem tego taki bliski. A on był bezbronny i przera ony tym, co 

uczynił. 

- Wiem - powiedziała. 

Wygi ł plecy w lekki łuk, kiedy poczuł, jak pochylaj c si  nad nim, dotkn ła go. 

Jej palce pracowały bez przerwy. 

- Chciałabym zobaczy  ci  w walce - wyszeptała mu do ucha. - Chciałabym tego. - 

Przeniosła dłonie do nasady jego karku i zacz ła rozmasowywa  zm czone mi nie 

powolnymi, delikatnymi, kolistymi ruchami. 

- My l  o tym. 

- Jako  nie mog  sobie wyobrazi ,  e po wi casz na to cały swój czas. - Jego ciało 

rozlu niło si . Otarła si  piersiami o jego plecy. 

- Jestem pełna niespodzianek - odparła z cichym  miechem. Potem powiodła 

palcami w dół jego kr gosłupa, zataczaj c powolne kr gi. Jej ruchy stały si  rytmiczne. 

- Wygrywasz? 

- Tak. Stale. - Zdawał sobie spraw ,  e bardzo chciała to usłysze . Cho  zapewne i 

tak w gł bi duszy wiedziała, co powie. 

Palce K'reen przesun ły si  ni ej i ponownie poczuł wyra niej jej obecno . 

Wdychał zapach jej perfum. Kosmyki rozpuszczonych włosów muskały jego ciało tak 

samo delikatnie jak jej palce. W ciszy, jaka na chwil  zapanowała, słyszał łagodny 

szept oddechu; u wiadomił sobie,  e był to tak samo jego oddech, jak i jej. 

Palce K'reen znalazły si  u podstawy jego kr gosłupa. Dotkn ła jego po ladków. 

Jej usta były tak blisko jego ucha,  e czuł ciepło oddechu dziewczyny. 

- Walczyłe  wspaniale. Walczyłe  i krwawiłe  i przez cały czas my lałam tylko o 

jednym. - Jej palce zacz ły zatacza  wi ksze kr gi na jego ciele. Nacisk przybrał na 

sile. 

Poczuł,  e krew zaczyna mocniej pulsowa  mu w  yłach. Nie odezwał si  ani 

słowem. Dotkn ła wargami jego ucha. Były wilgotne. J kn ła. I wtedy si  odwrócił, nie 

zwa aj c na ból, i przyci gn ł j  do siebie. Jego dłonie zagubiły si  w spowitym noc  

lesie jej włosów i tam pozostały. Jej usta otworzyły si . Dłonie Ronina wolno zsuwały 

si  kr tym torem w dół jej ciała. K'reen poj kiwała cichutko prosto w jego usta. 

Si gn ł r k  po zapi cie jej szaty. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

25 

Rozdział 5 

 

Byli szczupli, wysocy i do  młodzi.  R koje ci trzech sztyletów wisz cych na skos 

na ich szarych bluzach l niły słabo w zimnym blasku górnych  wiateł i wydawały si  w 

całkiem dobrym stanie, tu, na Górze. Jeden z nich powiedział: 

- Freidal chce si  z tob  zobaczy . - Wydawał si  całkiem pewny identyfikacji, cho  

Ronin nigdy dot d nie widział  adnego z nich. 

Poczuł ukłucie  alu, gdy pomy lał o Borrosie. Było bardzo wcze nie, niecała 

połowa pierwszego Zakl cia; znajdował si  z powrotem na swoim Poziomie. Dopadli 

go, kiedy szedł do swojej kwatery, wyłaniaj c si  nieoczekiwanie zza zakr tu i 

zast puj c mu drog , zanim dotarł do drzwi. - Musz  pami ta ,  e co do jednego 

Stahlig miał racj : Freidal jest bardzo niebezpieczny. 

- Natychmiast - oznajmił Daggam. 

 

Ochrona zajmowała cały Górny Sektor. Nigdy tam nie był, ale w Korytarzach 

zarówno Górnych, jak i Dolnych kr yły plotki,  e dziej  si  tam jakie  dziwne i tajne 

rzeczy. Automatycznie odrzucał wi kszo  tego, co słyszał, ale teraz nie był ju  taki 

pewny. 

Zdziwiło go jedynie,  e owa zakazana szara zewn trzna strona ze swymi 

masywnymi drzwiami i bramami strze onymi przez nieskazitelnie odzianych 

Daggamów, skrywała komnaty, które nie miały w sobie nic szczególnego czy 

wyj tkowego. Tamtejsze kubiki były o wietlone tak, jak wszystkie inne; przebywaj cy 

w nich Daggamowie zajmowali si  rzeczami tak prozaicznymi, jak sporz dzanie 

notatek i inn  tego typu papierkow  robot . Min li wiele pokoi, które były mroczne i 

puste. Niektóre wygl dały na magazyny, inne nie, i to go zaciekawiło. Drzwi po prawej 

otwarły si  i pojawił si  w nich Daggam. Za nim, w bladym, migotliwym  wietle mo na 

było dostrzec stół z przecinaj cymi si  na blacie liniami. Drzwi zamkn ły si  szybko i 

ruszyli dalej. Obraz pozostał: długie cienie, wielu Daggamów. Ale co było na stole? 

- Tutaj. - Przeszli przez drzwi i znale li si  w małym pokoju o wietlonym przez 

górne  wiatła. - Poczekaj tutaj. - Daggam wyszedł przez wielkie drzwi. Matowe, szare 

ciany przygl dały mu si  beznami tnie. Dwa krzesła, goła podłoga. Mroczne cienie 

przesuwaj ce si  po stole. Czekał, zm czony i dr czony pulsuj cym w ramieniu bólem. 

Tak bardzo miał ochot  na k piel, no i był głodny. 

Drzwi otworzyły si  i stan ł w nich Daggam. Oczy koloru błota obserwowały go z 

t p  antypati ; był to Marsh. Ronin zadał sobie w duchu pytanie, czy Marsh nale ał 

do osobistej  wity Saardyna. 

Marsh wskazał kciukiem na drzwi. 

- Wejd  - rzucił lakonicznie.  

Ronin zapytał: 

- Co jeszcze nale y do twoich obowi zków oprócz stania przy drzwiach? - Czuł si  

zm czony i poirytowany. 

Zwierz ce oczy Marsha zw ziły si , kiedy jego twarz wykrzywił zimny u miech. 

- Ja przynajmniej mam Saardyna.  

Ronin zbli ył si .      

- Aby wydawał ci rozkazy - powiedział. 

- Oczywi cie. A po có  innego? - Jego szcz ki zacisn ły si . - Rozkazy. Tylko one si  

licz . Dobre rozkazy. I dostajemy je. - Ronin był teraz bardzo blisko. - To dlatego my... 

W oczach Marsha pojawił si  chytry błysk. 

background image

 

26 

- Co wy? 

- Nic. - Spos pniał. - Po prostu wykonuj  rozkazy. I pilnuj , by si  do nich 

stosowano. 

To było wszystko. Ronin wymin ł go i wszedł do komnaty. Marsh zamkn ł za nim 

drzwi. Pomieszczenie było ciemnoszare, o wietlone słabym blaskiem górnych  wiateł. 

Nie było dywanu, ale Ronin dostrzegł wisz ce na  cianach dwa wyblakłe gobeliny. 

Po rodku komnaty stał bogato zdobiony stół. Za nim na krze le o wysokim oparciu 

siedział Freidal. Był ubrany tak, jak poprzednio - na ciemnoszaro. Błysn ły srebrne 

pasy na piersiach. 

Na niskiej szafce za plecami Freidala stała silnie  wiec ca lampa tak,  e nie sposób 

było dostrzec rysów jego twarzy. Górne  wiatła o wietlały tylko czubek czaszki. Nie 

uniósł głowy. Naprzeciw niego siedział Skryba z plikiem kartek i gotowym do pisania 

piórem; zdawał si  nie zwraca  uwagi na nic prócz wypowiadanych w jego obecno ci 

słów. Przed stołem stało pojedyncze krzesło. Ronin zignorował je. 

Po pewnym czasie Freidal zaszele cił jakimi  papierami, odło ył na bok jeden ze 

zwojów i uniósł głow . 

-Panie? 

Lewa r ka Skryby poruszyła si  - rozległo si  ciche skrzypni cie. 

- Posłałe  po mnie - rzekł Ronin spokojnie. 

- Owszem, posłałem. - Nie poprosił Ronina, by usiadł. W jasnym  wietle lampy jego 

sztuczne oko było białe i przyprawiało o dreszcz. 

- Lepiej b dzie, jak opowiesz mi o tym, co si  wydarzyło. 

- Nic nie zrobiłem. 

- Zrobiłe , jak najbardziej zrobiłe  - uci ł Saardyn. - Dobrze o tym wiem. 

Dłonie Skryby przesuwały si  po papierze. 

- Zaczynaj, panie. 

R ce Freidala były kompletnie nieruchome, spoczywały zło one na blacie stołu 

białe, jakby zupełnie wyprane z kolorów.   wyj tkiem sztucznego oka twarz Saardyna 

była okryta cieniem, nieodgadniona. 

Ronin gor czkowo my lał. 

- Sprzeczka... 

- Nie wierz  wam, panie. 

Ale przynajmniej złapał odpowiedni ton. 

- W porz dku - rzucił z rezygnacj . - Miałem nadziej ,  e to wszystko jako  si  

rozejdzie, ale padły słowa o Salamandrze... 

- Trudno uwierzy ,  e jeste cie a  tak pop dliwi. - Biała dło  przeci ła powietrze, 

błysn ły lakierowane paznokcie.  

Co on chciał usłysze ? By  mo e odrobin  prawdy... 

- Bez w tpienia wiecie, panie,  e nie rozstali my si  w najlepszej komitywie. Pot 

zacz ł wyst powa  mu na czoło, co było dobrym znakiem. - Wielu my li,  e obra aj c 

go, sprawi mi przyjemno . Ale on był moim Sensei i zbyt du o mu zawdzi czam... 

Nastała chwila ciszy; Ronin zrozumiał,  e Saardyn zd ył ju  przejrze  raporty. 

- Wypowiedział wiele niestosownych uwag - rzekł Freidal.        

- Kto? 

- Ucze .  

- Ja nie... 

- S   wiadkowie. 

To taka nieistotna sprawa. Co naprawd  mogło go interesowa ? 

background image

 

27 

- Z uwagi na okoliczno ci, wydaje mi si ,  e Saardyn powinien to zrozumie . 

- Bronicie go?  

Ostro nie, pomy lał. 

- On jest raczej niegro ny, Saardynie. Jak by nie było, jest tylko Uczniem.  

Zaszele ciły papiery.                 

- Ostro no ci nigdy za wiele - stwierdził pedantycznie Saardyn - zwłaszcza gdy 

chodzi o Tradycj . Mam nadzieje,  e rozumiecie, i  tego typu zaj cie podczas Sehny to 

powód do wszcz cia dochodzenia. Porz dek musi zosta  zachowany - zawsze i za 

wszelk  cen . Sehna to pora oddawania hołdu Saardynowi, a tak e całemu 

Własnoziemiu. Bez struktury Własnoziemia jeste my niczym. Bez Tradycji, 

Dyscypliny, Rozkazów stajemy si  barbarzy cami. Mam nadziej , panie,  e to 

rozumiesz? - Rozł czył dłonie i uniósł je nad blatem stołu w niemej gro bie. - Zdaj  

sobie spraw ,  e jeste cie niezale ni. Czy to jedna z zasad, których nauczyli cie si  na 

Górze? - Jego oko zgasło na chwil  przykryte powiek , po czym błysn ło ponownie. - 

Kto  mógłby si  zastanawia , panie, co Salamandra pomy lałby o jednym ze swoich 

uczniów - prosz  o wybaczenie - byłych uczniów, który wdał si  w awantur  podczas 

Sehny. - Jego j zyk uderzył w podniebienie. 

Odwrócił nieznacznie głow  tak, by Ronin mógł zobaczy  jego u miech. 

- Zechciejcie mi wybaczy , panie,  e tak wcze nie zakłóciłem wam spokój, ale - 

wzruszył ramionami - słu ba nie dru ba. - Jego białe oko znikło w ciemno ci, gdy 

ponownie pochylił głow . Przeło ył papiery na jedn  stron ; sprawiał wra enie, jakby 

co  przegl dał. 

- Zapomnieli cie swego miecza - powiedział. 

Ronin miał ju  co  powiedzie , ale opanował si  w ostatniej chwili. Stał 

nieruchomy i wpatrzony w l ni cy hełm włosów Saardyna. W oddali trzasn ły drzwi i 

rozległ si  stukot miarowych kroków. 

- Dobry chłopiec - rzekł Saardyn. A Ronin, wiedz c,  e jest w ciekły, odczuł pewn  

satysfakcj . Odgłos obutych stóp ucichł i ponownie zapadła cisza. Bolało go rami . 

- To wasza prywatna sprawa. - Głowa Saardyna uniosła si ; biały błysk  wiatła. - 

MOJ  spraw  s  inne rzeczy.  

Jego głos ponownie nabrał pedantycznego tonu. 

- Wiecie, po co stworzono Ochron ? Z dwóch powodów. Po pierwsze - aby broni  

Własnoziemia przed atakiem z zewn trz. Po drugie - aby chroni  Własnoziemie przed 

lud mi z wewn trz, którzy mogliby zapragn  je zniszczy . 

Uniósł dłonie - jego palce przeplatały si  sztywno jak białe ostrza. 

- Jeste my ostatni. Ziemia nad nami zamarzła i nikt nie byłby w stanie tam 

prze y . Wszystkie inne Własnoziemia zgin ły ju  dawno temu. Zgin ły, poniewa  nie 

przestrzegały Tradycji. Zgin ły, bo zabrakło im Dyscypliny. I pozostali my my. 

Ostatni. Przysi gam wam, na siarczyste mrozy,  e przetrwamy i b dziemy si  rozwija . 

- Rozło ył dłonie. - Nikt z Góry nie mo e nam zagra a , ale wci  jeszcze istniej  

mieszka cy Własnoziemia, ukryci po ród nas, którzy nam  le  ycz . - Dłonie twardo 

uderzyły o blat. - Tego nie pozwol  tolerowa ! Rozumiecie mnie, panie?  

Ronin skin ł głow . 

- To dobrze. Bardzo dobrze. 

Odwrócił si  gwałtownie na krze le i wskazał na wisz ce na  cianie gobeliny. 

- Widzicie to? Wspaniała robota. Wy mienita. Lepsza ni  cokolwiek, na co nas 

sta . Jak s dzicie, ile to ma lat? No? Dwie cie, trzysta? Tysi c. Co najmniej. Co wy na 

to? I nie mamy najmniejszego poj cia, kto je wykonał. Nie wiemy nawet, co to byli za 

background image

 

28 

ludzie. To mogli by  nasi przodkowie. A mo e i nie. Nie ma  adnych zapisów. Bardzo 

tajemnicze, nieprawda ? 

Odwrócił si  z powrotem. 

- Własnoziemie kryje w sobie wiele tajemnic. Wi kszo  ludzi nie zdaje sobie z nich 

sprawy. Nie ma czasu, a nawet gdyby mieli, i tak by ich to wszystko nic nie obchodziło. 

Pozostaje tylko garstka ludzi, która wtyka nos w nieswoje sprawy. Napytaj  sobie 

biedy. 

Cisza narastała w komnacie, a powietrze zg stniało do tego stopnia,  e nie sposób 

było oddycha . 

- Mam nadziej ,  e jeste cie rozs dni. 

Białe oko zgasło po raz kolejny - Freidal powrócił do swoich zapisków. Skrzypienie 

pióra ucichło. Po jakim  czasie, nie unosz c głowy. Saardyn powiedział: 

- Wydaje mi si , panie,  e spó nicie si  na swój trening walki. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

29 

Rozdział 6 

 

Krok do przodu, skr t, blok, uderzenie - jedno, drugie, krok naprzód. Wszystko 

jednym ruchem. Powrót do pozycji. On nigdy si  tego nie nauczy, pomy lał, kiedy jego 

przeciwnik pochylił si  po miecz, który wła nie przed chwil  wypadł mu z r ki. 

To zdarzyło si  tak szybko,  e nie sposób było uchwyci  wzrokiem. Jedna, 

rozmazana plama. 

Nie opodal Nirren przyj ł pozycj  zwodniczo wolnym ruchem, na co natychmiast 

zareagował jego przeciwnik, odsłaniaj c si  na ułamek sekundy i to wystarczyło, by 

Nirren wykonał błyskawiczn  kontr . Czubek ostrza wykonał ci cie i sztych - w 

sekund  było po wszystkim. Ronin wytarł czoło bokiem nadgarstka patrz c, jak 

Nirren robi krok w tył i  egna ukłonem swego przeciwnika. Czarne cienie poruszały 

si  wolno wokół stołu, a pomara czowe płomienie dawały  wiatło, które odbijało si  z 

kolei od r koje ci morderczych sztyletów. 

ciany Sali Walk wzmacniały hałas powodowany przez znajduj ce si  w niej dwie 

setki ludzi. W powietrzu unosiła si  kwa na wo  potu. Ronin nie mógł sobie pozwoli  

na nieobecno  na treningu, chocia  bardzo mu zale ało na spotkaniu ze Stahligiem. 

Instynktownie czuł,  e musi zachowywa  si  - w miar  mo liwo ci - tak jak zawsze. Nie 

lekcewa ył ostrze enia Freidala. 

Oczy wszystkich zwrócone były na stół stoj cy po rodku pokoju - na znajomy 

układ przecinaj cych si  linii. Przygl dał si  mu zaledwie przez ułamek sekundy i nie 

patrzył wprost na blat. Widział go zaledwie k tem oka i teraz, pomimo  e si  starał, 

nie potrafił sobie przypomnie  rysunku. 

Nirren podszedł do niego. Prawie nie był spocony. U miechn ł si . 

- Co by  powiedział na odrobin  prawdziwego treningu? 

Ronin u miechn ł si  tak e, wykonał ukłon i odwrócił si  twarz  do Nirrena. 

Przyj li pozycje, obaj poszukuj c wzrokiem luk w obronie przeciwnika. 

Ronin wiedział ju , co powinien zrobi . Szal  przewa yło ostrze e nie Saardyna. Po 

prostu ostrze enie, jakiego udzielił mu ten wyj tkowo pot ny i niebezpieczny 

m czyzna ze sztucznym okiem i zimnym, gadzim u miechem, sprawiło,  e zdecydował 

si  dowiedzie  wszystkiego, co tylko było mo liwe na temat Borrosa - szalonego Maga. 

Zasada autorytetów j trzyła jak rana. 

Nirren pierwszy odnalazł słaby punkt w obronie Ronina, którego reakcje były 

mocno spowolnione (jego my li pochłaniało teraz co  całkiem innego); z niemałym 

trudem zdołał zbi  wymierzone we  pchni cie, niskie pchni cie wysuni tym mocno 

przed siebie mieczem. Ostrze w ostatniej chwili zabłysło - gotowe do wyprucia 

przeciwnikowi flaków - i gdyby dosi gło celu, byłoby po wszystkim. Ronin zrobił 

jedyn  rzecz, jak  mógł w tej sytuacji - wykonał gwałtowny skr t i d gn ł swoim 

mieczem w dół, tu  przed udem nogi wykrocznej. Zrobił to instynktownie i szybko. 

Niedo wiadczony Szermierz cofn łby si  i przegrał. Atak faeas. Ostrza zgrzytn ły o 

siebie i Ronin błyskawicznie wykonał ci cie ku górze, próbuj c wykorzysta  przewag  

wynikaj c  z faktu,  e Nirren znajdował si  w długiej pozycji; gdyby mu si  nie 

powiodło, zawsze mógłby skontrowa  faeas - ale Chondryn sparował uderzenie. Pod 

koniec treningu Roninowi dwukrotnie udało si  zaskoczy  Nirrena, ale - jak zwykle - 

aden z nich nie odniósł decyduj cego zwyci stwa.  aden go zreszt  nie pragn ł. Obaj 

przeszli zupełnie ró ne szkoły i dzi ki temu zdołali sobie wypracowa  indywidualne 

style. Podczas treningu uczyli si  od siebie nawzajem, ani na chwil  nie pozwalaj c 

sobie na brak skupienia, i starali si  by  przygotowani na to, co nieoczekiwane. 

background image

 

30 

Ronin znał wiele sztuczek, których po prostu nie wykorzystywał podczas  wicze  i 

przypuszczał,  e Nirren równie  tak post pował. 

W korytarzu prowadz cym na Gór  nasmołowane p ki trzcin o wietlały kapry nie 

porysowane i sp kane betonowe  ciany schodów. K tem oka Ronin dostrzegł kilka rys 

na  cianie i nagle ten obraz, przesłany przez siatkówk  jego oka do mózgu, nabrał 

znaczenia. Kiedy przed walk  Nirren zapytał go, czy napije si  z nim po treningu, 

odmówił, my l c o Stahligu i Borrosie. Teraz chciał zamieni  z nim par  słów. 

 

Kwatera Chondryna przypominała mieszkanie Ronina, par  Poziomów wy ej; 

były to dwa sparta sko urz dzone pomieszczenia. 

- Sirrega nie ma, wi c nie musimy si  martwi  o to,  e kto  nas usłyszy - powiedział 

Nirren, wyci gaj c dzban i kubki z szafki. Pili ciemnoczerwone wino; pot na ich 

czołach wysychał, a mi nie rozlu niały si . Ronin usiadł na mi kkich poduszkach 

otomany, czuj c jak po jego ciele rozchodzi si  przyjemne ciepło. 

- Nigdy ci  o to nie pytałem, ale jak to si  stało,  e uzyskałe  przynale no ? 

Nirren spojrzał na  z zamy leniem i poci gn ł kolejny łyk wina. 

- Chodzi ci o wiar ? - Przekrzywił głow . - A wi c to nieprawda, co o tobie mówi ? 

- rzekł z u miechem. 

- Dobrze wiesz, co jest prawd , a co nie. 

- Jak wpadłe  na ten pomysł? - Pokr cił głow . - Mój przyjacielu, kr y wiele 

opowie ci, by  mo e dlatego,  e masz tak niewielu przyjaciół, a mo e z uwagi na to,  e 

jeste  niezale ny. Oni nie potrafi  zrozumie ,  e ... 

- Ty równie  - rzekł bynajmniej nie przyjaznym tonem Ronin. 

- Ale  to nieprawda, drogi przyjacielu. To twój wybór. Szanuj  go, owszem, ale 

uwa am,  e nale y spróbowa ...  

- Do tego potrzebna jest wiara.  

Nirren wzruszył ramionami.                                                  

- Jedni j  maj , inni nie. Wielu w gł bi duszy skrywa nieufno . Ale  wiat 

Saardyna jest wszystkim, co znaj . W ka dym razie oni si  ciebie boj  - tak, boj  si  - 

to wła ciwe okre lenie - bo stanowisz dla nich niezgł bion  tajemnic . No i rzecz jasna 

dochodzi do tego jeszcze Salamandra. Uwa aj ,  e ich unikasz z powodu jakiego  

straszliwego czynu, który kiedy  popełniłe . To bardzo interesuj ce. Ale, ale, 

odbiegłem od tematu. Pytałe , w jaki sposób uzyskałem przynale no . 

Napełnił kubki. 

- A wi c dobrze. - Kiedy byłem Adeptem, miałem przyjaciela, niewa ne jak si  

nazywał - ale był bardzo ambitny. Marzył o zostaniu Chondrynem, a nast pnie 

Saardynem. W  wiecie panuje teraz porz dek, ty i ja zdajemy sobie z tego spraw  - z 

moim przyjacielem było inaczej. Pragn ł pot gi, ale nie miał zamiaru zachowywa  

Tradycji. Widziałem, co si  działo i cho  wówczas nie miałem jeszcze swego zdania na 

temat  wiata, wiedziałem w gł bi ducha - tu wskazał na sw  pier  -  e jego 

rozumowanie jest bł dne. Tłumaczyłem mu, ale nie chciał słucha . Kiwał głow  i 

mówił: „Tak. To dobry pomysł", a potem zwykle dalej robił wszystko po swojemu. 

Przerwał. Upił łyk wina i przyjrzał si  z uwag  Roninowi. 

- A potem, którego  Zakl cia, weszli my do Sali na trening. Znale li my go 

le cego na podłodze, uło onego w kształcie gwiazdy. Pi  ramion gwiazdy ton cych w 

mrocznej i obrzydliwie cuchn cej kału y - głowa, r ce, nogi. Został rozczłonkowany. 

Dopił wino, nalał sobie i Roninowi kolejn  porcj . W pokoju, jak i na zewn trz, w 

korytarzu, panowała głucha cisza. 

background image

 

31 

Ronin chrz kn ł. 

- A potem? 

- Wiedziałem,  e musz  zatroszczy  si  o przynale no  i to tak szybko, jak to tylko 

mo liwe. 

- Po tym, co zobaczyłe ? 

- Wła nie. On był przez chwil  człowiekiem pełnym marze ,  ycia, i nie miał 

szacunku do jakichkolwiek Tradycji, ale ju  w nast pnej - niczym. Ot, pyłek na 

wietrze. Zgnoili go, zmia d yli na proch, rozbili na kawałki, jakby był stosem 

uło onych kamieni. Zrobiono to tak, by my nie mieli  adnych w tpliwo ci co do jego 

mierci. Chcieli, aby my znali cen . Dobrze wiedziałem, co musz  zrobi . Jestem 

realist , przyjacielu. Rozumiałem, czego tamten pragn ł. I miał racj ,  e pragn ł 

władzy. Bez tego jeste my niczym. Gorzej - nie jeste my w stanie niczego osi gn . 

Władza to ogniwo pomi dzy marzeniem a rzeczywisto ci . On to zrozumiał, podobnie 

jak ja. Ale brakowało mu daru przewidywania i cierpliwo ci i zapłacił za to najwy sz  

cen . Wcale mi go nie  al.  wiat jest rzeczywisto ci , ka dy głupiec potrafi to 

zrozumie . Mo na si  z tym nie zgadza , ale nale y pracowa  WEWN TRZ jego 

struktur. Je eli chce si  zdoby  władz  - ma si  rozumie . Potem ju  wszystko jest 

mo liwe, mój przyjacielu. Wszystko. 

Sko czył i Ronin wiedział,  e tamten czeka na reakcj  z jego strony. Nirren wstał i 

podszedł do szafki po kolejny dzbanek. Jakby czytaj c w my lach Ronina, powiedział: 

 Niczego od ciebie nie oczekuj . Chc , aby to było jasne.       

- Czemu to powiedziałe ? 

Nirren u miechn ł si . 

- Zdziwiłe  si ,  e ci tyle opowiedziałem?  

Ronin pokr cił głow . 

- Znasz odpowied .  

Chondryn roze miał si .                                        

- Nie znam ci . Ani troch , mój przyjacielu. 

- Poniewa  nic nie wiesz na temat mojej przeszło ci i otoczenia? Czy to takie 

wa ne? 

- Człowiek jest kształtowany przez otoczenie, w jakim  yje, Roninie - stwierdził z 

pewn  moc  w głosie Nirren. - Oszukujesz sam siebie, je eli wierzysz,  e jest inaczej. 

- Ka dy z nas jest inny. 

- Owszem, do pewnego stopnia. 

- Chodzi mi o wn trze, o j dro istoty człowieka. 

- Wewn trznie wszyscy ludzie s  poł czeni poprzez własne dusze.  

Ronin spojrzał na  swymi ciemnymi oczami. 

- Naprawd  w to wierzysz? 

- Tak. 

- A ja nie - odpowiedział Ronin bardzo cicho. I nagle omiótł go zimny wiatr wiej cy 

gł boko w dole, dok d bał si  pój  i, nie wiedzie  czemu, poczuł silne pulsowanie w 

uszach, pot wyst pił mu na czoło, a na klatk  piersiow  upadł niewidzialny ci ar; z 

oddali dobiegł dziwny ni to j k, ni to wołanie, które przyprawiło go o dreszcz zgrozy i 

kiedy próbował si  rozejrze , jego oczy jakby spowiła mgła, nic nie było wyra ne i... 

- ... Czy wiesz? - Zapytał Nirren. Przechylił si , aby dola  mu wina.  

Ronin chrz kn ł i nakrył r k  kubek. 

- Wystarczy - rzucił ochryple.  

Nirren roze miał si . 

background image

 

32 

- Chyba masz racj . Za wcze nie na wi cej. - Przytrzymał dzban, odstawił go i 

odwrócił si . - Nie odpowiedziałe  mi.  

- Co? 

- Czy wiedziałe ,  e Jargiss jest moim drugim suwerenem? 

- Nie. Ja... 

- To nie zdarza si  zbyt cz sto. To znaczy, niewielu jest zdolnych przełama  

przynale no  i pozosta  przy  yciu. Wci  miał mgiełk  przed oczami. 

- Ale tobie si  udało.  

- Owszem. Miałem troch  szcz cia. Jargiss wiedział o mnie, o mojej sytuacji i 

zdecydował si  mnie przyj . 

- Kto był pierwszy? 

- Ach. Dharsit. Chondryn o woskowo  ółtej skórze i bli nie przy oku białej jak 

płótno; barwy - czer  i złoto. 

Ronin opowiedział Nirrenowi o tym, co si  stało. 

- Taki sam jak jego Saardyn. Wcale mnie to nie dziwi. Nie maj  za grosz szacunku 

dla Walki. To ludzie Freidala. 

- Ale on jest takim Tradycjonalist . 

- Owszem, aczkolwiek to nie ma znaczenia. On ich tylko wykorzystuje. Kiedy ju  z 

nimi sko czy - ludzie Dharsita zostan  wykorzystani w bitwie jako pierwsi - pójd  w 

pierwszym uderzeniu i zgin  - zarówno Saardyn, jak i Chondryn przestan  istnie . 

- Widziałem dzi  Freidala - powiedział Ronin. - Posłał po mnie.  

Nirren znieruchomiał. 

- Co  takiego - powiedział zupełnie bezbarwnym tonem, ale Ronin widział,  e 

Chondryn jest mocno podekscytowany. Nirren zmarszczył brwi: - Albo jest przesadnie 

ostro ny, albo jest tob  zainteresowany. Nie podoba mi si  to. 

- Kiedy byłem w Ochronie, zauwa yłem co . Pokój pełen Daggamów patrz cych na 

blat olbrzymiego stołu. Widziałem to tylko przez chwile, ale ju  wiem, czemu si  tak 

przygl dali. Na stole była rozło ona mapa. 

Nirren nie poruszył si , a jego twarz przybrała wyraz gł bokiego skupienia. 

- Nie mylisz si ? Jeste  tego pewny? - zapytał. 

- Jestem pewny. Skin ł głow . 

- Dobrze. Zapami tałe  co  jeszcze? Jakie  szczegóły z mapy... 

Ronin pokr cił głow . 

Chondryn odchylił si  na chwil  w krze le, a potem wstał. 

- Chod  - powiedział. - Musimy zobaczy  si  z Jargissem. 

- Mam par  innych spraw, które musz  załatwi  - odrzekł Ronin.  

Byli ju  przy drzwiach. Nirren nie chciał naciska . 

- A wi c zobaczymy si  pó niej - powiedział. 

- Dobrze - odparł Ronin. - Pó niej. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

33 

Rozdział 7 

 

Z powodu rany na ramieniu czuł,  e mo e spotka  si  ze Stahligiem, nawet gdyby 

miano donie  o jego wizycie Freidalowi. Kiedy zjawił si  na miejscu, z kwatery 

Szamana wła nie wychodził Sirreg. Jego br zowo-pomara czowa bluza była 

zakrwawiona, a nadgarstek jednej r ki miał zabanda owany. 

- Ronin. Miło ci  widzie . - Był przystojnym blondynem o nieco kwadratowej 

twarzy i szczerych, ciemnych oczach przysłoni tych długimi rz sami. Na widok Ronina 

jego twarz pociemniała. - Słyszałem, co si  stało podczas Sehny. - Pokr cił głow . - Do 

czego to dochodzi. Bójki przy Sehnie, nie do wiary! 

Ronin wskazał r k  tamtego. 

- Co ci si  stało? - Nie chciał rozmawia  o bójce, zwłaszcza w korytarzu. 

Sirreg skrzywił si . 

- Pami tka od jednego z Szermierzy Dharsita. - Za miał si  krótko. - To nic. 

Naprawd . Powiniene  zobaczy , co ja zostawiłem JEMU. 

- To si  stało podczas Walki? 

- Nie - w korytarzu, na Dole. Chyba teraz trzeba si  b dzie przyzwyczai  do tego 

typu kłopotów.  

Ponownie pokr cił głow . 

- Ale podczas Sehny! Chciałbym to zobaczy . Nirren jest w najlepszej sytuacji, 

mog c siada  przy takim stole, przy jakim zechce, podczas gdy my, Szermierze, 

musimy pod tym wzgl dem  ci le przestrzega  zasad. A'propos, widziałe  go tego 

Zakl cia? 

- Poszedł przed chwil  na spotkanie z Jargissem. 

- Ach, no to na razie. - Uniósł swoj  zdrow  r k  w pozdrowieniu i oddalił si . 

Jaka  Neer czekała na spotkanie ze Stahligiem, kiedy Ronin wszedł do jego 

kwatery. Nie była ani atrakcyjna, ani nieatrakcyjna, miała krótkie, br zowe włosy i 

pobru d on  twarz przypominaj c  dojrzały owoc. Patrzyła na niego bez 

zawstydzenia. 

- Nie widuje wielu Szermierzy - przyznała ochrypłym głosem. - To dlatego,  e 

mieszkam na Dole, na 85. Poziomie. 

Ronin nigdy nie spotkał nikogo, kto mieszkałby tak gł boko. 

- Olbrzymie Maszyny s  tam na Dole, wi ksze ni  mo ecie sobie wyobrazi , 

zar czam. - Zacz ła gładzi  si  po nodze i Ronin zobaczył  e miała zabanda owan  

stop  i kostk . Wygl dało na to,  e z jej nog  było nie najlepiej. 

Zauwa yła, na co patrzył. 

- To stało si  tam - powiedziała. - Na siarczyste mrozy! Ale  to był ból. - Jej 

ramiona obwisły. - Pracowali my przy jednej z Maszyn Powietrznych, jednej z tych 

pierwotnych; pierwsz  rzecz , jak  nam powiedzieli, kiedy zeszli my aa Dół, było, 

eby my uwa ali na płyny Maszyn, bo mo na si  na nich po lizgn . Chyba wła nie to 

mi si  przytrafiło. Po lizgn łam si  i przejechałam po gor cym metalu, a potem ... - Jej 

twarz wykrzywiła si . - Och. to było straszne. Stopa utkwiła mi w Maszynie! Podj cie 

decyzji, co powinni zrobi  i jak mnie wydosta  zaj ło im prawie całe Zakl cie. - 

Podrapała si  po goleni nad zmasakrowan  stop , nawet na ni  nie spojrzawszy. - Po 

chwili w ogóle ju  nic nie czułam, wi c nie obchodziło mnie, kiedy mówili o posłaniu po 

Szamana,  eby odci ł mi stop . Bali si ,  e Maszyna mo e zosta  uszkodzona, bo my 

nada! nie wiemy, na jakiej zasadzie ona pracuje i dlaczego, wiemy tylko,  e to robi i  e 

utrzymuje nas wszystkich przy  yciu. U miechn ła si . - Ale w ko cu zdołali mnie 

background image

 

34 

uwolni , łami c mi nog  w kostce i wszystko sko czyło si  dobrze. 

Stahlig wyszedł, aby pomóc jej wej  do Sali Chirurgicznej, a ona patrzyła na 

Ronina przez rami  tak długo, jak tylko mogła. Ronin nigdy nie podzielał pogardy 

Szermierzy dla Neerów, Uczniów i rzecz jasna - Robotników. Na mrozy, to nie była ich 

wina, a kto  musiał... 

Stahlig zawołał go. Z Chirurgii było kilka wyj  i z jakiego  nieokre lonego 

wzgl du Ronin cieszył si ,  e Neer została odesłana inn  drog . Przeszedł przez na 

wpół o wietlon , opuszczon  Sal  Chirurgiczn , mijaj c kamienn  płyt  o kształcie 

elipsy dominuj c  nad całym pomieszczeniem. Jej polerowany blat i spadziste, 

kamienne boki chwytały pomara czowe  wiatło lamp w tak przedziwny sposób,  e 

przez chwil  miał wra enie, i  były pokryte jasn , błyszcz c  krwi , zbieraj c  si  w 

kału e w niewielkich kanalikach u szczytu stołu i spływaj c  wzdłu   cianek na ziemi . 

Zamrugał powiekami. Spojrzał ponownie i zobaczył purpurowo-szary marmur z 

białymi pr kami. Wszedł wolnym krokiem do przyległego pomieszczenia. Nic si  w 

nim nie zmieniło. Mo e bałagan był jeszcze wi kszy. Stahlig siedział na kanapie 

sortuj c stosy notatek. 

- Pami taj, gdzie to poło yłe  - rzekł, kiedy Ronin zdj ł plik 

papierów z krzesła.  

- Od jak dawna leczysz Neerów?  

Szaman machn ł r k . 

- Ach, oni, tam, na Dole s  strasznie przepracowani. My...  

Starał si  utrzyma  plik papierów na kolanach, ale w ko cu zrezygnował i pozwolił 

notatkom zsun  si  na podłog . 

- Licz  na to,  e my, tu, na Górze, b dziemy zajmowa  si  wszystkim jak leci, bez 

słowa skargi, bo w przeciwnym razie mogliby pomy le ,  e co  zacz ło nam  wita  w 

głowach. 

Otrzepał dłoni  swoje legginsy. 

- Słyszałem o bójce podczas Sehny. To spowoduje popularno , na której nie 

powinno ci teraz zbytnio zale e . Co si  stało? Zdejmij bluz . 

Ronin opowiedział mu o zaj ciu. Stahlig zdj ł mu banda e i obejrzał ran . 

- To idiota, ten Ucze ! - powiedział z rozdra nieniem w głosie. - Oczywi cie,  e jest 

sfrustrowany. Spalili wszystkie jego ksi ki całe stulecia temu. Moje równie , musz  

przy tym doda , ale... kto opatrywał ci ran ? - Szybko uniósł wzrok, po czym 

ponownie przeniósł uwag  na rami  Ronina. - Nie ma tu dla mnie wiele roboty, ot, 

zało  ci nowy opatrunek, a za par  Cykli w ogóle nie b dziesz pami tał,  e co  takiego 

ci si  przytrafiło. 

- K'reen to zrobiła. (Czemu musiał o to zapyta ?) Wpadli my tu po Sehnie, ale ci  

nie zastali my. 

- Uhm, faktycznie. Jak sam widzisz, mam mas  roboty i... - Wzruszył ramionami. - 

Czy wezwano Daggamów? Podczas Sehny, ma si  rozumie . 

- Tak. Ale to nie było nic takiego. Spisali moje zeznanie.  

Szaman wydawał si  uspokojony. 

- Dobrze. Przynajmniej Freidal ci  nie wezwał. 

- Wezwał mnie. Byłem dzi  u niego - bardzo wcze nie, podczas pierwszego 

Zakl cia. 

Pot wyst pił na czoło Szamanowi. 

- Powiedziałem ci! Na mrozy - przecie  ci  ostrzegałem!  

Stahlig zako czył zakładanie opatrunku.  

background image

 

35 

Ronin podniósł si . 

- Chciał tylko potwierdzi  raport zło ony przez Daggama. Co si  z tob  dzieje? 

Stahlig odwrócił si  i wrócił za swój stół. Jego twarz była wyprana z kolorów. 

- Chc ,  eby  zapomniał,  e wczoraj gdziekolwiek ze mn  byłe . 

Popatrzył na Ronina zm czonymi, gł boko zapadni tymi oczyma. 

Tabliczka z notatkami zsun ła si  ze stołu i spadła na podłog  ze stłumionym 

trzaskiem, ale Szaman zdawał si  tego w ogóle nie zauwa a . 

- To nigdy nie miało miejsca. 

W pokoju panowała cisza, ale on nadal powtarzał: 

- Nie mog . Och, na mróz! 

Ronin równie dobrze mógł go uderzy . Twarz Stahliga pomarszczyła si , opadł na 

kanap . Usta mu dr ały. 

Ronin podszedł i nalał mu troch  wina, po czym ukl kł i zmusił go, aby wypił. 

Po chwili Szaman wyszeptał: 

- Znam ci . Nic wi cej nie mog  zrobi .   

Ale miało si  wra enie,  e mówi do siebie. 

- Stahlig - rzekł cicho Ronin. - Musisz mi pomóc. Chc  porozmawia  z Borrosem. 

- Jak mo esz mnie prosi  o to, abym pomógł ci si  zabi ? - Głos Stahliga był dr cy 

i pozbawiony zwykłego zdecydowania. 

- Nie umr  - rzekł wolno Ronin. Musiał jako  wyja ni  Stahligowi t  spraw . - A to 

mo e by  wa ne dla całego Własnoziemia. Pami tasz nasz  rozmow ? 

Wreszcie Stahlig usiadł i spojrzał Roninowi prosto w oczy. 

- Czemu chcesz to zrobi ? 

Ronin wiedział,  e odniósł sukces i czuł,  e odpowied  na zadane pytanie nie ma 

teraz absolutnie  adnego znaczenia. Wzruszył ramionami. 

- Ale przecie  musisz mie  jaki  powód! 

- Jak mam ci odpowiedzie , skoro sam nie znam odpowiedzi?  

Starzec westchn ł i pokr cił głow . 

- Wiedziałem - rzekł ze smutkiem. - Wiedziałem przez cały czas. - Wstał i odwrócił 

si . - Wró  po Sehnie. Musz  ponownie obejrze  twoje rami . 

W tej samej chwili Ronin do wiadczył przejmuj cego i niewyja nionego uczucia, 

e co  traci. 

- Stahlig, ja...     

Szaman uniósł r k .                                             

- Nie podepcz notatek wychodz c. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

36 

Rozdział 8 

 

- Wej . 

Drzwi pozostały zamkni te i delikatne stukanie powtórzyło si . Ronin odstawił 

wino, przeszedł przez pokój i otworzył. Stał w nich G'fand - zgarbiony, z pochylon  

głow . Ronin zobaczył,  e na piersi pod bluz  ma banda e. 

- Ja... - tamten przełkn ł  lin . - Czy nie przeszkadzam? 

- Wcale nie. Wła nie my lałem o... 

- Bo je eli tak, to mog ...  

Ronin dotkn ł ramienia Ucznia, 

- Wejd . 

G'fand zachowywał si . jakby wrósł w ziemi  i Ronin musiał wci gn  go do 

rodka. 

- Usi d , prosz . - Przeszedł przez pokój i wzi ł co  z blatu niskiego stolika. - 

Miałem ci to odda . 

Wyci gn ł r k , a G'fand cofn ł si , jakby to co  było  ywe. 

- Nigdy wi cej nie chc  tego widzie ! - wykrzykn ł.  

Ronin odło ył sztylet. 

- Ale którego  dnia to mo e ocali  ci  ycie. 

G'fand ukrył twarz w dłoniach i zacz ł szlocha , Ronin nalał mu troch  wina i 

postawił kubek obok niego. W ko cu G'fand uspokoił si  i odj ł r ce od twarzy. 

- Tak mi wstyd - powiedział.  

Ronin usiadł naprzeciw niego.                                                     

- Mnie równie  - rzekł cicho.  

G'fand uniósł głow .  wiatło powróciło do jego oczu.            

- Ty? A czego ty si  wstydzisz?  

Wyci gn ł r ce.                                                      

- Jestem Szermierzem. Ale, jak sam powiedziałeł  podczas Sehny, uczyłem si  u 

Salamandry. 

Na policzkach G'fanda pojawiły si  rumie ce.  

- Wiele si  od niego nauczyłem, poznałem techniki, o których wiedz  tylko nieliczni 

Szermierze. Widzisz, mało brakowało, a zabiłbym ci  - tymi r kami. 

G'fand patrzył na r ce Ronina. 

- A ja my lałem,  e Walk  toczy si  za pomoc  miecza i sztyletu. 

- Walka jest bardzo stara i posiada wiele odmian. 

- Tak, rozumiem. - G'fand ukl kł. - Och, Roninie. Tak bardzo mi przykro. Prosz , 

wybacz mi. 

- Zabierz swój sztylet i schowaj go.         

Ucze  otarł twarz.  

- Chc , aby  wiedział, co si  stało. 

- G'fandzie, wiem,  e mnie nie zaatakowałe .  

Na twarzy tamtego pojawiły si , jedno po drugim, zdziwienie, ulga, zaskoczenie i 

zakłopotanie. 

- Ale jak? Prawd  mówi c sam nie byłem pewny, co robi .  

Ronin u miechn ł si . 

- Zdawałem sobie spraw ,  e byłe  bardzo zdenerwowany i to bynajmniej nie z 

powodu tego, co powiedziałe . Na twarzy G'fanda znów pojawiły si  kolory. 

- Jestem twoim dłu nikiem. - Milczał przez chwil , wpatruj c si  w swoje wino. Nie 

background image

 

37 

tkn ł go, a teraz podniósł kubek i upił pierwszy łyk. To było dla  czym  wi cej ni  

zwykłym pocz stunkiem. - Powiem ci co  - rzekł powoli - cho  jest to dla mnie bardzo 

trudne. Zazdro ciłem ci, od dawna, bo chciałem by  Szermierzem, ale nie było mi to 

dane. 

- Roze miał si  nerwowo. - My l ,  e jestem zbyt mały i to pod ka dym wzgl dem. - 

Ponownie podniósł kubek do ust szybkim, konwulsyjnym ruchem, jakby potrzebował 

jakiej  namiastki działania. 

- Chciałem si  dowiedzie  czego  o naszej przeszło ci; kim byli nasi przodkowie i 

co si  wówczas wydarzyło. Przed setkami lat  yli wspaniali ludzie, twórcy wielu 

Maszyn - olbrzymich i budz cych groz . - Odstawił kubek i skulił si , jakby nagle 

zrobiło mu si  zimno. - Teraz to wszystko jest ju  poza nami. Stracili my wszystko. 

Udało mi  si  jednak  dotrze   do  nielicznych  pozostało ci,  przeczytałem wszystko, 

zgł biłem do cna t  ubog  skarbnic  wiedzy.  

Zni ył głos. 

- Oni o tym nie wiedz , ale cz ciowo udało mi si  rozszyfrowa  ryty pewnego 

starego zapisu pochodz cego z czasów, kiedy wszyscy ludzie zamieszkiwali na 

powierzchni. Ale to zdecydowanie za mało, ot, drobne fragmenty wi kszej cało ci. W 

sumie to tak jak nic. Ale tego, co przeczytałem, wystarczyło, abym doszedł do 

przekonania,  e popełniono tu rzeczy zaiste nie do wybaczenia. - Przerwał i zacisn ł 

dłonie. Nie powiedział jeszcze tego, co chciał powiedzie . - Doszedłem wi c do wniosku, 

e przez cały czas pragn łem czego , co jest absolutnie bezwarto ciowe. Przywykłem 

do drwin i ur gliwych słów. Miałem zaj cie i byłem nim pochłoni ty. Ale po tym, czego 

si  dowiedziałem, przejrzałem na oczy. 

Wyj ł sztylet i patrzył, jak  wiatło pl sa po jego krótkim ostrzu. 

- Tote  którego  dnia poszedłem na trening Walki - podniósł głow , w gł bi duszy 

obawiaj c si ,  e Ronin skwituje jego słowa  miechem. - Ot tak, po prostu. Z pocz tku 

Adepci stroili sobie  arty i wy miewali si  ze mnie, a w ko cu, kiedy zacz łem si  tam 

pojawia  regularnie, chcieli mnie wyrzuci . Jednak Instruktor uj ł si  za mn  i dał mi 

to oraz krótki miecz, a potem powiedział,  e skoro tak bardzo si  starałem, to 

przynajmniej powinienem mie  jak  bro . Teraz  wicz  z Nowicjuszami, ale - tu 

znowu opu cił głow  - wiem,  e nigdy nie b d  Szermierzem. 

- S  inne rzeczy... - powiedział Ronin. 

- Nirren mówi,  e nie ma nic wa niejszego ni  to. 

- Nirren lubi si  z tob  dra ni  i nie powiniene  wierzy  we wszystko, co mówi. 

- On jest Chondrynem i tego nie widzi! - wybuchn ł nagle G'fand. 

- Czego nie widzi? 

-  e umieramy. NIE WIDZISZ TEGO? Słyszałe , co powiedział Tomand. On nie 

wie, na jakiej zasadzie działaj  Maszyny, podobnie jak nie wie tego  aden z Neerów. A 

pomimo to Wielkie Maszyny nadal utrzymuj  nas przy  yciu. Instruktor mówi nam o 

Tradycjach i Kodeksie Walki. Ale co nam po Tradycjach, je li którego  dnia 

zabraknie nam powietrza,  ywno ci albo przestanie dopływa  woda? - Wstał 

gwałtownie. - Nie znios  tego dłu ej! Nie chc  tu pozosta . Nie ma tu nic dla mnie ani w 

ogóle dla nikogo. A ju  wkrótce... wkrótce Sztandar Tradycji łopota  b dzie nad 

naszymi gnij cymi ko mi! 

 

 

 

 

 

 

background image

 

38 

Rozdział 9 

 

Udali si  na Sehn  razem i to załagodziło cał  spraw . Krótk , pełn  zakłopotania 

cisz  przerwały słowa Tomanda, który wstał i powiedział: 

- Wszystko zostało ci wybaczone; w ko cu to jest Sehna! - Nirren spojrzał na nich i 

u miechn ł si  do siebie, a K'reen u cisn ła dło  G'fanda. 

Sporo jeszcze rozmawiano i  miano si , ale napi cie nie zostało do ko ca usuni te. 

Tematy dyskusji nie były zbyt istotne. W miar  jak słudzy wnosili i odnosili półmiski, a 

dzbany wina były napełniane i opró niane, ogarniało ich uczucie rozpaczy, które 

sprawiło,  e ich  miech był coraz gło niejszy - jakby hałas i gwar mógł uchroni  ich 

przed własnymi my lami. 

Ronin zrozumiał to bardzo szybko i pomimo  e dla niepoznaki jadł, pił i  miał si  z 

cał  reszt , narastało w nim uczucie smutku i przygn bienia. 

To zacz ło si  od opowie ci Neer, zauwa ył w duchu; skl ł w my lach najpierw j , 

a potem samego siebie. 

- Co to mnie obchodzi? - rzucił si  w ciekle. - To nie moja sprawa. 

Szermierz nosz cy pomara czowo-br zowe barwy zbli ył si  do ich stołu. Skłonił 

si  przed Chondrynem i szybko wyszeptał mu co  do ucha. Nirren skin ł głow  i 

pochylił si  do Ronina. 

- Estrille - wyszeptał nieomal bezgło nie, wstał i przeprosiwszy siedz cych obok, 

odszedł od stołu. 

W jaki  sposób, cho  mógł to równie  by  zbieg okoliczno ci, jego wyj cie stało si  

sygnałem dla jeszcze huczniejszego ucztowania. Tomand zaczai nawoływa  siedz cych 

przy s siednich stołach i wkrótce zacz to wymienia  mi dzy sob  kubki i dzbany, 

tocz c mniej lub bardziej błahe rozmowy. 

Siódme Zakl cie dobiegło kresu i rozpocz ło si  ósme. Wraz z nim Sala zacz ła 

pustosze . Powoli przy stołach zrobiło si  lu niej,  ar zel ał, a mgiełka si  rozrzedziła. 

Ronin siedział z wyci gni tymi nogami, mieszaj c w kubku resztki wina i 

obserwuj c migotliwe refleksy  wiatła na jego nieprzejrzystej powierzchni. Gwar 

rozmów ucichł i dał si  słysze  szcz k naczy  zbieranych ze stołu przez Sługów. 

Przechodzili spiesznie wzdłu  w skich przej  mi dzy stołami, trzymaj c tace z 

resztkami z Sehny wysoko nad głowami. Schodzili z drogi mijaj cym ich Szermierzom. 

Spytano Ronina, czy  yczy sobie jeszcze wina, a on pokr cił przecz co głow . Miał 

ochot  opu ci  Sal , ale zale ało mu na tym, by wyj  niepostrze enie. Nie mógł wi c 

odej  zbyt wcze nie. Bardzo mo liwe,  e nikt go nie obserwował, ale tak czy inaczej, 

nie chciał budzi  podejrze ,  e dok d  si  spieszy. 

Nagle zobaczył id cego w jego stron  Nirrena i w duchu ucieszył si ,  e został tak 

długo. Chondryn usiadł przy nim i nalał sobie resztk  wina z dzbana. U miechn ł si  i 

rozejrzał ukradkiem wokoło. W pobli u nie było nikogo, a w Sali słycha  było jeszcze 

szum rozmów. Nadal u miechaj c si , powiedział cicho: 

- My l ,  e to ci  zainteresuje. Ten Teck Maga, Maastad, pami tasz go? Pracuje 

dla Freidala.     

Ronin postawił kubek na stole.    

 - Daggam? 

Nirren wolno upił łyk wina, nie patrz c na Ronina. 

- Nie. To Teck. Ale przynale y do ochrony. Oni stale to robi . Kiedy interesuj  si  

kim  lub czym , to czasami okazuje si  bardzo przydatne. - Przerwał, bo podszedł 

Sługa, by zabra  pusty dzban. 

background image

 

39 

- Jaki  czas temu próbowali skaptowa  Borrosa, ale im odmówił. Dlatego te  

wysłali Szczura, aby dowiedział si  tego, na czym im zale y. 

- Widocznie to im nie wystarczyło. 

- Uhm. Ale posłuchaj, otrzymałem specjalne zalecenie. Musz  mie  WŁASNEGO 

Szczura. Nie mog  powiedzie  ci nic wi cej, ale - odwrócił si  w stron  Ronina, ich 

spojrzenia spotkały si  przez ułamek sekundy, po czym powrócił do lustrowania 

wzrokiem Wielkiej Sali - niedługo mog  potrzebowa  twojej pomocy, cho  mo esz si  

waha , czy mi jej udzieli . A co si  tyczy tej drugiej sprawy - u miechn ł si  i 

powiedział nieco gło niej: - Zobaczymy si  pó niej. 

Ronin patrzył na plecy Nirrena, gdy ten oddalał si , by w chwil  pó niej znikn  w 

bezkresnym morzu poruszaj cych si  ciał. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

40 

Rozdział 10 

 

Z otwartych ust dobyło si  delikatne chrapanie. Le ał rozci gni ty na kanapie, z 

nogami skrzy owanymi w kostkach i r koma obejmuj cymi stos tabliczek z 

notatkami. Jego pobru d one policzki były zapadni te, pod oczami zwisały szare 

worki skóry.  

Nawet gdy  pi, wygl da na zm czonego, pomy lał Ronin.  

Przeszedł przez pokój i delikatnie poruszył Stahliga za rami . Jego oczy 

natychmiast si  otworzyły - były przekrwione, ale czujne. Podniósł si , rozsypuj c 

notatki i tabliczki, i chrz kn ł. 

- Ehem. Odpoczywałem sobie chwilk .  

Ronin odwrócił si , szukaj c wina. 

- Wygl dasz, jakby  od dawna nie spał. 

- Tam - wskazał Stahlig - za tym stosem notatek.  

Ronin nalał wino i wypił je z wdzi czno ci . 

- Mhm. To ta masa roboty na Dole. Niech to mróz  ci nie! - Powiódł wzrokiem po 

pokoju. - Kiedy w całym Własnoziemiu nie ma do  Szamanów, to jest po prostu 

wietnie. Niedługo przyjdzie nam korzysta  z usług obiecuj cych Uczniów, takich jak 

K'reen. 

W ko cu zobaczył tabliczki i notatki le ce na podłodze. 

- No có  - chrz kn ł. 

Błysk w oku. 

Zobaczył ich, k tem oka, jak czujni, milcz cy i nieruchomi, stali w korytarzu.  

Błysk w oku.  

Mroczne cienie na tle  wiatła.  

Nie zatrzymał si . Ani nie poruszał si  szybciej, ani wolniej, bo tamci go nie 

widzieli, a on nie chciał przyci gn  ich uwagi. Zamierzony bezruch wewn trz całego 

organizmu, a nie bez jego udziału. 

Wej  do mrocznej Sali Chirurgicznej, tak płynnie jak woda wlewana do słoika. 

Teraz zatrzyma  si , pozwoli , by oczy przyzwyczaiły si  do ciemno ci i dopiero kiedy 

wszystkie cienie b d  na wła ciwych miejscach, przej  dalej. 

Bo w korytarzu nie opodal stało dwóch Daggamów. 

- Powinienem ci  zaprowadzi  do Borrosa. - Stahlig opró nił swój kubek i wstał. 

Nie wspomniał o nich - pomy lał Ronin, kiedy przeszli przez pokój i weszli na 

Chirurgie. Zdawał sobie spraw ,  e Stahlig nie zapala  wiatła i porusza si  absolutnie 

bezszelestnie. 

Zatrzymali si  przy przeciwległej  cianie; Szaman wyci gn ł r k  i dotkn ł czego  

ukrytego w mroku. W  cianie natychmiast bezgło nie pojawił si  otwór i w chwil  

pó niej dwaj m czy ni weszli do małego pomieszczenia. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

41 

Rozdział 11 

 

Pokój o wietlony był marnie przez dwie lampki, których płomyki zamigotały pod 

wpływem przeci gu wywołanego otwarciem drzwi. Pod jedn  ze  cian znajdowały si  

szafki. Po rodku drugiej wyci ty był otwór. 

Teraz Ronin miał ju  wszystkie elementy układanki. Daggamowie, milczenie 

Stahliga, ukryte drzwi. A kiedy spojrzał na najdalsz  ze  cian i zobaczył przy niej dwa 

w skie łó ka, instynktownie, zanim jeszcze zdołał to dostrzec, wiedział,  e jedno z nich 

zajmuje m czyzna o po ółkłej skórze nexusa.  

Stahlig zamachał r koma jak flag . 

- Patrz uwa nie - wyszeptał - to Borros.  

- Jak tu go sprowadziłe ?  

Szaman spu cił wzrok. 

- Hmm - to nie było takie znowu trudne. Borros nadal był nieprzytomny, kiedy 

zjawiłem si  tam zeszłego Cyklu i powiedziałem Freidalowi,  e je li nie sprowadzi go tu 

natychmiast, Borros mo e nigdy nie odzyska  przytomno ci. Freidal, prawd  mówi c, 

nie miał wyboru. 

- Czy Borros umrze?  

Stahlig przetarł oczy. 

- By  mo e. Ale wa ne jest to,  e niedawno obudził si  i zamienił ze mn  par  słów. 

- Opadł na puste łó ko. - Nie powiedziałem jeszcze o tym Freidalowi, bo nic z tego nie 

zrozumiałem. Jak  on mo e teraz przedstawia  warto  dla Freidala? Jest obł kany. 

Mo e kiedy ... 

Pokr cił głow , a Ronin przeszedł przez pokój i pochylił si  nad Borrosem. 

- Có  za okropna strata - rzekł znu onym głosem Stahlig. - Ludzkie  ycie nic dla 

nich nie znaczy. Zbyt długo przebywał w ich r kach. Jego umysł nie jest ju  taki sam 

jak kiedy . 

Ale nie powiedział im tego, co chcieli wiedzie , pomy lał Ronin, w przeciwnym 

razie Freidalowi byłoby oboj tne, czy Mag prze yje, czy umrze. Musi by  silnym 

człowiekiem. 

- Mimo to chciałbym z nim porozmawia  - rzekł.  

Stahlig wzruszył ramionami. 

- Niczego si  od niego nie dowiesz. Jest tak nafaszerowany narkotykami... 

Ronin obrócił si . 

- To sk d wiesz, czy jest obł kany? 

- To nie... 

Z przyległego pokoju dobiegł jaki  cichy d wi k. Stahlig drgn ł, jego twarz 

pobladła, a oczy rozszerzyły si . 

- Na mróz! - wyszeptał ochryple. - To była pomyłka. Nigdy nie powinienem był si  

na to zgodzi . Nie ruszaj si . 

Przeszedł do Sali Chirurgicznej i cicho zamkn ł za sob  drzwi. 

Ronin spojrzał na Borrosa, na jego twarz w kolorze starej ko ci i podłu ne, 

zamkni te powieki. Oddech chorego pogł bił si . Cisza była nieomal namacalna. Z 

zewn trz dochodził bardzo niewyra ny szmer głosów. Ronin pochylił si  nad 

Borrosem i uj ł dłoni  jego brod . Skóra wydawała si  gładka i sucha. Powieki 

zatrzepotały, otworzyły si  i ukazały si  oczy o  renicach jak łepki od szpilek. Mag 

spojrzał na niego niewidz cym wzrokiem. Jednak oczy te były tak niezwykłe,  e Ronin 

prawie nie zwrócił uwagi na cichy odgłos, który rozległ si  za jego plecami. 

background image

 

42 

Wyprostował si  i odwrócił, by zobaczy  Stahliga wchodz cego do pokoju. 

- Freidal natychmiast chce mnie widzie  - wyszeptał. - Prawdopodobnie martwi si  

o Borrosa - dorzucił, zupełnie niepotrzebnie. - Zosta  tu, dopóki nie odejd  z 

posła cem. Przypomniałem stoj cym na zewn trz Daggamom,  e ich obecno  tutaj 

mo e okaza  si  szkodliwa dla zdrowia pacjenta. Ale mimo to musisz opu ci  te 

komnaty najszybciej, jak to tylko mo liwe. Borros si  nie obudził? 

- Nie. 

- To dobrze. Niech sobie odpoczywa. I tak nic ci nie mo e powiedzie . Traciłby  

tylko czas. - Odwrócił si , by odej . - Pami taj, jak tylko usłyszysz,  e odchodzimy... - 

Wyszedł z komnaty i znikł w ciemno ciach Sali Chirurgicznej. 

 

Wokół panowała szaro . Ale szaro  rozja niona ta cz cymi przebłyskami złota 

podobnymi do odłamków jasnego metalu. Stłumiony odgłos butów ucichł. A potem 

otoczyła ich cisza, przerywana jedynie szmerem ich oddechów.  wiat został odwrócony 

– postacie znieruchomiały, a blade płomyki lamp lizały stworzone przez siebie, 

poruszaj ce si  cienie. Cały czas widział oczy Maga. 

I naraz, jakby wiedziony sił  woli, Ronin podszedł bezszelestnie do zamkni tych 

drzwi Chirurgii i przyło ył ucho do chłodnego metalu. Nie słyszał, aby po drugiej 

stronie co  si  poruszało. 

Powrócił do Maga, usiadł na łó ku obok i oparł łokcie na kolanach. Przez cały czas 

miał  wiadomo ,  e naprzeciw niego znajdowały si  drzwi, przy których trzymali 

stra  Daggamowie. 

- Borrosie - rzekł cicho. - Borrosie, słyszysz mnie? 

Słycha  było tylko oddech le cego; jego usta były na wpół otwarte, wpatrywał si  

w sufit niewidz cymi oczyma. 

Ronin powtórzył pytanie. 

Cisza.  adnego ruchu  renic. 

Znowu powtórzył pytanie - tym razem gło niej, bardziej natarczywie. Cisza i wtem 

- ruch oka. Mrugni cie. Drgni cie ust.  

- Co? Co powiedziałe ? 

Powtórzył.  

- Takie niebieskie...  

Wyt ył słuch. Pomy lał: - bez sensu, ale przynajmniej nawi załem z nim kontakt. 

- Niesamowicie niebieskie. Wiem... wiem,  e to tam jest. Ja... 

Oczy nie były ju  m tne - l niły w nich złote płomyki. Oddech był przyspieszony. 

Ronin poczuł,  e si  poci i spojrzał szybko w stron  drzwi. Czy usłyszał jakie  

poruszenie? Otarł czoło wierzchem dłoni i odwrócił si  błyskawicznie. 

Teraz było ju  za pó no, by wyj . 

- Borrosie, co powiedziałe ? 

- Łuk - tak, to - to, musi wygl da  jak łuk - takie rozległe i ... 

Drgn ł, kiedy Ronin go dotkn ł, odwrócił głow ; oczy wyszły mu z orbit, usta 

wykrzywiały si  w zwierz cym grymasie, obna aj c nagie, błyszcz ce z by; roze miał 

si  nagle. 

- Cha cha cha cha! Ale tam nic nie ma, nie macie  adnych notatek, a nic nie 

wyci niecie z mego mózgu, próbowali cie, ale z tego, co puste, nie mo na wyla  ani 

kropli... wasze wysiłki s  bezcelowe, czemu wi c nie mieliby cie prze... 

Zanikn ł oczy na chwil , a gdy je znowu otworzył, wygl dał, jakby dopiero co si  

obudził. 

background image

 

43 

- Nie - ju  do , nie, ja - pokr cił głow  - zrobi , co zechcecie, wszystko i tak na n... 

uch! - Dr enie targn ło całym jego ciałem. - Kraina br zowa i bogata, zielone ro liny 

rosn ce g sto i swobodnie bez  adnych maszyn i ten  ar sło ca wisz cego - wisz cego 

w całej tej ogromnej przestrzeni! 

Zamilkł jak zepsuty mechanizm i nie był w stanie ponownie si  odezwa . Ronin 

pomy lał: - W ten sposób do niczego nie dojd , absolutnie do niczego. ON 

NAPRAWD  MÓWI jak obł kany. Mówi wyra nie, ale jego słowa pozbawione s  

sensu. 

Otarł kolejn  warstewk  potu, wiedz c,  e nie zostało mu ju  wiele czasu. Co  mi 

umkn ło, pomy lał. Ale co? - My lał intensywnie. Pochylił si  do przodu i rzucił 

ostrym tonem: 

- Kraina, Borrosie, powiedz mi co  wi cej o Krainie. 

Ronin pomy lał,  e Mag mógł wzi  go za jednego z  ledczych Ochrony. Podej cie 

było wi c bł dne. Spróbowa  wej  w jego umysł. A je li on nie jest obł kany? 

I nagle zobaczył,  e usta Borrosa zaczynaj  si  porusza . 

- Tak. Kraina. - Słaby, nieomal niesłyszalny szept, jak powiew wiatru. 

Ronin poczuł przypływ adrenaliny. 

- Pola, jedzenie, masy płyn cej wody, nowe  ycie dla ludzi, ale... - Wstrzymał 

oddech, jakby otrzymał cios, a Ronin wyci gn ł r k , aby go przytrzyma . 

Oczy o wydłu onych powiekach były jak gł bokie stawy, w których pławiły si  

szale czo złote rybki. 

- Och, na mrozy! Nie! Tylko nie to! Nie znowu! - Oczy miał wybałuszone, pobladł  

twarz, policzki poznaczone bruzdami; jego oblicze było  yw  czaszk . Zupełnie jakby 

patrzyło si  w twarz  mierci albo czego  jeszcze potworniejszego. 

Wypr ył si , aby usi

, ale Ronin, tak delikatnie jak tylko mógł, przytrzymał go 

r k  - czuł jak w tym chudym, ko cistym ciele narasta niewidzialna siła. 

- Musz ! Musz ! - Na po ółkłej, ciasno napi tej skórze na szczycie czaszki pojawiły 

si  kropelki potu. Pot zbierał si  na górnej wardze,  ciekał do ust. Spomi dzy warg 

wysun ł si  j zyk i zlizał krople. 

Pot  ciekał te  wzdłu  policzków Ronina, kiedy ten patrzył na wykrzywione, 

um czone rysy Maga. Spływał mu po nadgarstkach i wierzchach dłoni, przeciekał 

pomi dzy palcami. Dłonie Borrosa przypominały szpony;  yły, grube jak postronki, 

wyst piły spod skóry, kiedy wyci gn ł r ce przed siebie, jakby próbował odegna  

dr cz c  go zgroz  i potworny ból. Nagle schwycił Ronina za ramiona. Zwarli si  w 

milcz cym starciu, a Ronin wpatruj c si  w gł bi  tych szaro-złotych oczu, poczuł,  e 

zaczyna traci  własn  wol  i nie jest ju  w stanie wykona  najmniejszego ruchu. 

- To nadchodzi! 

Poł czony niewidzialn  wi zi  z Magiem na chwil  wnikn ł w jego umysł. 

- Widziałem to... 

... Wiedział ze złowieszcz  pewno ci , która nieoczekiwanie zalała jego umysł,  e 

CO  tam było ... 

- Jest coraz bli ej - ludzie nie s  w stanie ... 

... nie obecno , ale gro b  Obecno ci i to wystarczyło, by... 

- Musz  i  do nich, pomoc, po ... 

- Do kogo, Borrosie, do kogo? Jeste my jedynymi ... 

Szcz ki zamkn ły si  gwałtownie, oczy zauwa yły go - by  mo e po raz pierwszy - i 

straszliwy, blady u miech ponownie pojawił si  na ustach Maga, a Ronin odniósł 

wra enie, jakby stan ł twarz  w twarz z ... no wła nie - z czym? 

background image

 

44 

- Głupcze! - sykn ł Borros. - Oni nie chc , by ktokolwiek wiedział. Tajemnica! - I 

roze miał si  bez wesoło ci. - To ICH tajemnica! 

Oczy nabrały połysku,  renice powi kszyły si , a na skroniach Maga, w miejscach, 

gdzie widniały  lady Dehn, wyst piły pulsuj ce  yły. 

- Głupcze! Nie jeste my sami na tym  wiecie.  

Oczy niebezpiecznie wyst piły mu z orbit,  z by zacisn ły si  z wysiłkiem. 

- Ale... to i tak bez znaczenia. To nadchodzi. Nadchodzi, aby zniszczy  wszystko. 

Chyba  e ... 

Poruszył głow  na boki, rozpryskuj c kropelki potu. Z jego um czonej krtani 

dobyło si  co , co miało by  zapewne krzykiem, ale głos był stłumiony, cichy i prawie 

nie przypominał ludzkiego. 

-  mier  -  mier  nadchodzi! - j kn ł konwulsyjnie, ponownie wypr ył si  i w 

sekund  potem zwiotczał - zamrugał powiekami, a potem jego oczy zamkn ły si . 

Ronin pu cił go. Praktycznie nie czuł ju  dłoni ani ramion i cały był odr twiały. 

Przyło ył ucho do piersi Borrosa, po czym szybko zacz ł uciska  j , rytmicznie, 

obiema dło mi. Ponownie nasłuchiwał. Uderzył pi ci  raz, drugi, tu  nad sercem. 

Jeszcze raz przyło ył ucho. 

Otarł ociekaj c  potem twarz i wyprostował si . Podszedł do drzwi Sali 

Chirurgicznej, nacisn ł miejsce na  cianie i tu  przed nim rozlała si  ciemno . 

Wyszedł ze  wiatła w mrok. Drzwi zamkn ły si . Nasłuchiwał przez chwil . Jego oczy 

przyzwyczaiły si  do ciemno ci. Wszystkie cienie były na swoim miejscu. Potem, tak 

jak wcze niej Stahlig, rozpłyn ł si  po ród czerni. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

45 

Rozdział 12 

 

- Co ty wiesz o Magach! 

- Sk d ci to przyszło do głowy? 

- Zawsze odpowiadasz pytaniem na pytanie - o tak! Tam. 

Dło  poruszyła si , ciało na ciele, pomara czowe i jasno br zowe w migotliwym 

blasku kaganka. W niszach czaiły si  cienie. 

-  wietny temat, akurat na t  chwil  - rzekł łagodnie Ronin. K'reen poruszała si  

powoli, delikatnie, le c na nim. Kaskada 

ciemnych włosów, mi kkich i gładkich, okryła ich rozpalone  arem ciała. 

- Ale  tak. Mówi si  o nich - och! - jako o zbawicielach Własnoziemia, szukaj cych 

dla nas sposobów na przetrwanie, w przypadku gdyby Wielkie Maszyny przestały 

funkcjonowa . Czy  nie tak? 

Dłonie przesuwały si , ze  wiatła w cie  - z pomara czowych stawały si  czarne. 

- Tak si  mówi. 

Ich usta spotkały si  i rozchyliły. K'reen polizała bok jego szyi. 

- Z cał  t  polityczn  gadk  - plotkami o Saardynach - mmmm - to normalne,  e 

nale y my le  o przyszło ci. 

- Wiem o nich bardzo niewiele - wyszeptał. Ale pokusa w jego wn trzu była nie do 

odparcia. 

Zsun ła si  z niego,  wiatło lamp lizało wygi cie jej kr gosłupa i kr gło  

po ladków. 

- Nigdy nie b dziesz ze mn  rozmawiał? - spytała cichutko. 

- Nie ma o czym gada . - Wyci gn ł r k , ale K'reen odsun ła si  od niego. 

- Chcesz powiedzie ,  e nie masz mi nic do powiedzenia? Ronin usiadł na łó ku i 

popatrzył na ciemny dzwon jej włosów rozsypanych na poduszkach. 

- Nie to miałem na my li. 

Odwróciła si  do niego - jej oczy błysn ły. 

- Ale  tak! - krzykn ła. 

- Przekr casz moje słowa. Czemu to robisz? 

- Nie b d  grała w t  gr . 

- To nie jest  adna gra. - Mówił teraz znacznie bardziej podniesionym głosem. 

- Nie zwiedziesz mnie tym razem. Nie uda ci si . To ty ... 

- K

reen, nie czas i nie pora ... 

- Nie czas? - Ona równie  usiadła. - Chyba kpisz! Nie ma dla nas w tej chwili nic 

wa niejszego! 

- Owszem, jest - uci ł ostro. 

Spojrzała na niego natychmiast i poczuł, jak wzbiera w niej w ciekło . Rzuciła si  

na niego i całkiem mocno wyr n ła go otwart  dłoni  w policzek. 

- Niech ci  mróz  ci nie! - sykn ła. 

Schwycił jej wyci gni t  r k  za nadgarstek, a potem mocno poci gn ł do przodu i 

w dół, tak  e nagle znalazła si  na plecach, le c pod nim. 

Osun ł si  na ni . Białka jej oczu odbijały migotliwe płomyki lamp. Jej piersi pod 

nim st ały, sutki zrobiły si  twarde; uniosła kolano, trafiaj c go w biodro na 

wysoko ci ko ci miednicowej, a on w odpowiedzi nacisn ł na nerw po wewn trznej 

stronie uda, parali uj c jej nog . 

- Niech to mróz! - wydyszała i przyci gn ła jego głow  do swojej, przywieraj c do  

całym ciałem i rozwieraj c szeroko uda. 

background image

 

46 

Brał j  ogarni ty dziwnym uczuciem rozpaczy, jakby chciał zagłuszy  ból i 

niepokój, jakie opanowały jego umysł, zapami tuj c si  w mowie ciała. Zatracił si  w 

miłosnym akcie do tego stopnia, i  nie zauwa ył podobnej rozpaczy w K'reen. 

Odsun ł si  od jej u pionej ju  postaci, usiadł na skraju łó ka i zapalił lamp . 

Blady płomyk rozproszył nieco panuj cy w pomieszczeniu mrok. Utrzymywał krótki 

płomie , aby jej nie obudzi . Nie słyszał nic, prócz białego krzyku ciszy 

rozbrzmiewaj cego mu w uszach, kiedy wpatrywał si  w płomyk, i ponownie zobaczył 

sen, z którego przed chwil  si  obudził... 

Znajduje si  we Własnoziemiu, ale innym ni  to rzeczywiste. Ono te  usytuowane 

jest pod ziemi , ale jest to Miasto, z masywnymi budynkami, tak masywnymi,  e 

nieomal dotykaj cymi kamiennego sklepienia wysoko w górze. Majaki senne. Ułuda 

rzeczywisto ci. 

Jest w jednym z tych budynków, wysoko, razem z K'reen. Wybieraj  si  dok d . 

Nie ma poj cia dok d. Nagle budowla zaczyna si  trz

. W  cianach pojawiaj  si  

szczeliny i czuje w ko ciach przejmuj ce dr enie. Wygl da na zewn trz. Budynki 

wokoło rozpadaj  si  w gruzy, podczas gdy ziemia nadal si  trz sie i rozwiera czelu cie 

niezgł bionych, mrocznych szczelin. 

Słyszy krzyki i widzi buchaj ce czerwone słupy ognia. 

Nie mo e znale  K'reen. Wybiega na korytarz i napotyka dym i gruzy. Budowla 

rozpada si . Woła K'reen. Powtarza jej imi  raz po raz. Słyszy echo - i tylko echo. 

Zbiega w dół po schodach, obawiaj c si ,  e lada chwila stopnie mog  zawali  si  

pod nim. 

W ko cu dociera na zewn trz i rozgl da si  - znajduje si  po ród g stego, 

ciemnozielonego i wilgotnego listowia. Pada na chłodn  ziemi . Czuje w nozdrzach 

bogaty, nieznany mu zapach. Jego twarz jest wilgotna, podobnie jak ramiona. Krople 

padaj cej z góry wody pokrywaj  całe jego ciało. Widzi, jak po drugiej stronie rzeki 

Własnoziemie ulega zagładzie i przemienia si  w gruzy po ród buchaj cych w gór  

płomiennych słupów. 

Jasne iskierki ta cz  w powietrzu. Ale jego tam ju  nie ma i kiedy zaczyna si  nad 

tym zastanawia , otwiera oczy i widzi,  e znajduje si  w spowitym mrokiem pokoju, z 

K'reen le c  obok niego, w łó ku... 

Westchn ł przeci gle, gł boko wdychaj c, a nast pnie wydychaj c powietrze, aby 

w ten sposób pozby  si  resztek koszmarnego snu, wyj tkowo realistycznego snu. 

Poło ył si  na łó ku, opieraj c si  na poduszce, i rozmy lał o Borrosie. Przez pół 

długo ci Zakl cia powtarzał w duchu słowa wypowiedziane przez Maga. 

I w sumie doszedł do wniosku,  e by  mo e jego koszmar nie został rozproszony do 

ko ca. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

47 

Rozdział 13 

 

Ronin uznał,  e ju  najwy szy czas, aby spotka  si  z Salamandr . Winda w 

Sektorze nie działała, a jej rozsuwane drzwi zamarzły w półotwartej pozycji. Po jednej 

stronie drzwi widniały gł bokie, pionowe linie, jakby jaki  olbrzymi, rozw cieczony 

zwierz zdenerwował si ,  e winda jest nieczynna. Drugie skrzydło drzwi było 

pomarszczone jak zestarzała rana po szermierskim ci ciu. Musiał wi c wybra  si  na 

Gór  schodami, a tymczasem przypominał sobie pierwsze spotkanie z Salamandr . 

Walka zawsze była dla niego gr . Jak wszystko w jego młodym  yciu, była zbyt 

niekonsekwentna, aby mo na j  traktowa  powa nie. Na tak zwanym Poziomie Walk, 

na którym kiedy  mie ciły si  typowe dla całego Własnoziemia kubiki,  ciany zostały 

wyburzone i stworzono tu rz dy wewn trznych dziedzi ców słu cych jako miejsca 

treningów. Ka dego Cyklu, o okre lonej porze, wchodził do Sali Walk - najwi kszego z 

wymienionych dziedzi ców - wraz z innymi Adeptami w jego wieku. Przez pół 

Zakl cia trwał ostry trening, a po nim nast pował wykład na temat sztuki zabijania i 

okaleczania poprzez rytualne ruchy, nast pnie za , Adepci przechodzili zaraz do nauki 

poszczególnych technik w praktyce. Nigdy nie oddawał si  tej sztuce bez reszty. To 

prawda, był Adeptem, ale tylko dlatego,  e tak mu nakazano - otrzymał nominacj  - 

za  je li chodzi o umiej tno ci, były one raczej  rednie,  eby nie powiedzie  mierne. 

Cz sto bł dził my lami gdzie indziej i jego przeciwnik rozbrajał go bez wi kszych 

trudno ci. Nigdy si  tym nie przejmował - w przeciwie stwie do swego Instruktora. 

Oboj tno  Ronina doprowadzała tamtego do pasji i bywało,  e cały gniew 

wyładowywał na Adepcie na oczach reszty Zespołu. 

Pewnego dnia podczas jednego z treningów Ronin zauwa ył ci kawego, nieomal 

tłustego m czyzn , wchodz cego wolnym krokiem do Sali. 

- Adepci! - zawołał Instruktor i brz k stali o stal ucichł momentalnie. Instruktor 

odwrócił si  do nowo przybyłego i przedstawił go, wykonuj c przy tym zamaszysty 

ruch r k . 

- Adepci, oto Salamandra. - Chłopcy zacz li szepta  mi dzy sob , ale Instruktor 

zignorował to na chwil . - Jak wiecie - niecierpliwie czekał na cisz . - Jak wiecie, 

Salamandra jest Senseiem Broni na Obszar Własnoziemia. Przybył tu, aby 

obserwowa  wasze post py. 

Ponownie dały si  słysze  szepty i Instruktor musiał pokry  kolejn  przerw  

udawanym chrz kni ciem. Rozejrzał si  gro nie wokoło. 

- NIEKTÓRZY z was mog  dost pi  zaszczytu wybrania przez Senseia i sta  si  

jego osobistymi uczniami. 

Ronim wyczuł odcie  zawi ci w głosie Instruktora i odwrócił si , by spojrze  na 

Salamandr , ale jego oblicze, z tłustymi, obwisłymi policzkami, dziwnie wysokimi 

ko mi policzkowymi i błyszcz cymi, czarnymi oczyma, pozostało absolutnie 

beznami tne. 

W tym momencie Salamandra uniósł jedn  r k , ozdobion  błyszcz cymi drogimi 

kamieniami, i mocnym, nieco nosowym głosem rzekł: 

-  wiczcie dalej, chłopcy, poka cie, co potraficie. 

- No dalej, Adepci - zawołał Instruktor, klaszcz c nerwowo w r ce - do roboty. 

Prawie jednocze nie odwrócili si  do swoich partnerów i ponownie echo odbiło 

przejmuj cy szcz k or a. Ronin robił co mógł, staraj c si  ani na chwil  nie spuszcza  

wzroku z Salamandry. Widział go, k tem oka, jak przechadza si  po Sali, z 

Instruktorem pod aj cym o krok za nim. 

background image

 

48 

- Posłuchaj no - warkn ł jego partner, olbrzymi, przygłupi Adept o wyj tkowo 

podłym charakterze. - Miałem pecha,  e w tym Cyklu wyznaczono ci  na mego 

partnera. - Mrukn ł co , wykonuj c mieczem pot ne ci cie wymierzone w brzuch 

Ronina. 

Ronin cofn ł si  i przyj ł impet uderzenia na kraw d  miecza, tak  e bro  

przekr ciła mu si  w dłoni. Rozległ si  gło ny zgrzyt stali. Dreszcz przeszedł mu po 

r ce i jego palce na chwil  zdr twiały. 

- Dasz niezły pokaz - dorzucił złowieszczym tonem Adept - kiedy Salamandra 

b dzie przechodził obok nas. Czekałem - uch! - j kn ł raz jeszcze, ponownie si  

zamachuj c - na t  szans  od bardzo dawna. 

Ronin, który równie  my lał p Salamandrze, zapytał: 

- Korliku, czy on naprawd  tak si  nazywa? 

Korlik parskn ł, jakby miał ochot  wybuchn   miechem. 

- Głupcze - uch! - nikt tego nie wie. - Ostrze znów ze  wistem pomkn ło w stron  

przeciwnika. - Czemu - uch! - nie zapytasz go o to, kiedy b dzie przechodził obok nas? 

Ronin kontynuował obron  przed napieraj cymi atakami Korlika. 

- Ha - uch - uf! Powiem ci, czemu tego nie - uch - zrobisz. Bo b dziesz le ał płasko 

na plecach, patrz c na podeszw  - uch - mojego buta. Zrobi  wszystko - uch - aby 

pokaza  mu si  z jak najlepszej strony aby - uf - zabrał mnie na Górny Poziom. 

Ale uwaga Ronina była zwrócona na zbli aj cego si  w ich stron  Salamandr . 

Tylko drobna jej cz  pochłoni ta była automatyczn  czynno ci  obrony. Sensei był 

gór  mi sa odzianego w czarno-karmazynowe szaty. 

Ile w tym mi ni? - zastanawiał si  w duchu Ronin. I co z jego refleksem? Musi 

wa y  niesamowicie du o. A mimo to był Senseiem. Mistrzem Sztuk Walki. 

Korlik warkn ł do : 

- Nadchodzi. Niech ci  mróz  ci nie, nie słyszałe , co powiedziałem? Uch! Daj 

pokaz, Roninie, ostrzegam ci  - ufff! 

Dwie postaci nieomal si  z nim zrównały, gdy Ronin po wi cił cał  sw  uwag  

walce. 

- Pokaz? - zapytał. - Nie b dzie  adnego pokazu. Ani dla ciebie, ani dla 

Salamandry. 

Kln c pod nosem, Korlik rzucił si  na niego i widz c,  e Salamandra i Instruktor 

s  tu , tu , zaczai zasypywa  Ronina gradem ciosów. 

- A teraz ten, Senseiu - powiedział słu alczym tonem Instruktor - to Korlik. Wielki 

i silny - wykazuje spore umiej tno ci. Na nieszcz cie przyszło mu  wiczy  z tym 

marnym Ade... 

- Ucisz si  - rzekł Salamandra, unosz c ozdobion  pier cieniami dło . - Sko cz t  

czcz  gadanin . Nie narzucaj mi swoich opinii. 

Ronin z prawdziw  przyjemno ci  zobaczył, jak Instruktorowi oczy wyła  z orbit, 

a w skie usta rozwieraj  si  ze zdumienia. J zyk poruszał si  w nich nerwowo; 

Instruktor z trudem usiłował nad sob  zapanowa . 

Tymczasem Korlik nadal przypuszczał gwałtowne ataki na Ronina, który ani si  

specjalnie nie bronił, ani nie przechodził do kontrataku. Wykonywał ruch mieczem 

tylko wtedy, kiedy to było absolutnie konieczne - aby zbi  na bok ostrze przeciwnika. 

Instruktor, widz c w lekcewa cym post powaniu Ronina jawne zagro enie dla 

samego siebie, poddał Salamandrze, aby przeszli dalej. Sensei jednak potraktował go 

pojedynczym, mia d cym spojrzeniem, lodowatym i pogardliwym, które sprawiło,  e 

momentalnie nabrał wody w usta. 

background image

 

49 

- Chłopcy - rzekł Salamandra. - Zaprzesta cie na chwil . Korlik ze stru kami potu 

ciekaj cymi po ramionach i bluz  upstrzon  szerokimi zaciekami, z wyra nym 

wahaniem opu cił miecz i wbił wzrok w Ronina. 

Salamandra skubał przez chwil  czubek nosa wskazuj cym palcem i kciukiem, 

przez cały czas wpatruj c si  w Ronina swymi ciemnymi oczyma. 

- Jak si  nazywasz, drogi chłopcze? 

- Ronin. 

- Ronin, PANIE - poprawił go instruktor. 

Salamandra na chwil  uniósł wzrok ku górze, wpatruj c si  w sufit. 

- Byłbym wielce rad - zwrócił si  do  Instruktora - gdyby  zechciał uda  si  na 

drugi koniec sali, bo nie mog  dłu ej  cierpie  twojej obecno ci przy sobie. - Powiedział 

to spokojnie, na wydechu, bez odrobiny nacisku w głosie. Mimo to Instruktor oddalił 

si  bez słowa, a mi nie po bokach jego szcz k drgały spazmatycznymi skurczami. 

Wokół nich przez cały czas rozlegały si  odgłosy walki - szcz k or a odbijał si  

gło nym echem od  cian i powracał do ich uszu. W powietrzu unosił si  kwa ny odór 

potu i strachu. 

- Senseiu - rzekł Korlik - czekałem na t  chwil , pracuj c długo i ci ko w nadziei, 

e ci  zadowol . Moim najskrytszym pragnieniem jest sta  si  twoim uczniem. 

Salamandra zwrócił w jego stron  spojrzenie swych ciemnych i twardych jak 

kamienie oczu. 

- Mój chłopcze - rzucił - tylko WYJ TKOWI Adepci, ci, którzy wyró niaj  si  

czym  szczególnym, maj  ten przywilej. - Omiótł go spojrzeniem od stóp do głów. - 

B d  pewny,  e ty do nich nie nale ysz. A teraz ucisz si . 

Korlik stłumił słowa cisn ce mu si  na usta i zgrzytn ł z w ciekło ci z bami, ale nie 

odezwał si  wi cej. 

Salamandra odwrócił si  do Ronina i zapytał, jakby byli w sali zupełnie sami. 

- Powiedz mi, czemu  wiczysz Walk  w taki sposób. 

Ronin zastanowił si , czego oczekiwał Mistrz - jakiej odpowiedzi mógł si  

spodziewa  i jaka w tej sytuacji byłaby dla niego najlepsza. W ko cu powiedział 

prawd . 

- Walka mnie nudzi - rzucił oschłym tonem. 

- A wi c czemu si  ni  trudzisz? 

- Robi  to, co musz . 

Salamandra ponownie podrapał si  po nosie -  wiatło odbiło si  od pier cieni na 

jego palcach. 

- Hmm. Tak. Niew tpliwie tak. - I nagle powiedział: - My lisz o innych rzeczach. 

- Panie? - zdziwił si  Ronin. 

- Kiedy  wiczysz Walk  - wyja nił cierpliwie Salamandra, jakby tłumaczył co  

zgoła oczywistego małemu dziecku - twój umysł jest pochłoni ty innymi sprawami. 

- Có , tak - odparł, nieco zaskoczony Ronin. - Tak. Cz sto, kiedy si  bij , bł dz  

my lami gdzie indziej. 

- Ale  - na twarzy tamtego pojawił si  grymas bólu -  wiczy  Walk  to nie to samo 

co „bi  si ", mój drogi. Bij  si  zwierz ta. Walka to rytualna sztuka stworzona przez 

cywilizowanych ludzi. 

- Nigdy nie my lałem o tym w ten sposób - odparł Ronin. Nagle, wbrew sobie, 

poczuł,  e to zaczyna go interesowa  i ogarn ło go niewysłowione zdziwienie. 

Salamandra bynajmniej nie wydawał si  ura ony. 

- No có , wszystko jest kwesti  odpowiedniej motywacji, mój chłopcze.  Ka dy  

background image

 

50 

głupi jest w stanie dostrzec w tobie wrodzone zdolno ci. Tak, tak, masz talent. Ale 

motywacja ... ach ... to całkiem inna sprawa. Co mogliby my uczyni , aby rozbudzi  w 

tobie to zainteresowanie, hmm? Trzeba si  b dzie nad tym zastanowi . 

To rzekłszy cofn ł si  o krok. U jego boku wisiał miecz w ozdobnej, czarno-

szkarłatnej, lakierowanej pochwie. 

- Tak. Musimy nad tym popracowa . Bro  si , drogi chłopcze. 

- Jego dło  nie pow drowała jednak do r koje ci miecza, ale w stron  szkarłatnej 

szarfy, zza której wydobyła l ni cy, wypolerowany wachlarz. Ronin nie wierzył 

własnym oczom, ale mimo to dobył miecza. 

Wachlarz zakre lał w powietrzu dziwne formy, to otwieraj c si , to znów 

zamykaj c. 

Atak  Salamandry  zako czył  si ,  zanim  si  jeszcze  rozpocz ł - a w ka dym razie 

tak wydało si  Roninowi. Kiedy było ju  po wszystkim, nie miał ju  w dłoni miecza, a 

wysuni ta kraw d  rozło onego wachlarza zatoczyła gładki łuk w stron  jego gardła. 

- Cha, cha, cha, cha! - zawył Korlik, widz c jego upokorzenie, ale Ronin  bł dził 

my lami  gdzie  indziej,  wci  maj c przed  oczami niezwykły taniec błyszcz cego 

wachlarza. 

Patrz c na bezbarwne, m tne oczy Ronina, Salamandra u miechn ł si  pod nosem. 

Zło ył wachlarz i wsun ł go na powrót w fałdy swojej szarfy. 

- Zgło  si  za trzy Cykle na moim Poziomie - rzucił energicznym tonem 

Salamandra. - Nie zabieraj  adnych rzeczy osobistych. 

Obrócił si  na pi cie i ruszył  wawym krokiem przez zatłoczon  Sal , aby 

powiedzie  Instruktorowi, których wybrał Adeptów, a potem znikł w korytarzu - 

łopocz c połami swojej czarno-karmazynowej szaty, niczym jaki  elegancki i 

nietykalny ptak. 

Dotarł do chłodnego korytarza nie mijaj c nikogo po drodze. Tak wysoko na 

Górze go cie nale eli do rzadko ci. Br zowe  ciany wznosiły si  nad nim łukowato, 

gładkie i czyste. Zwykła, cementowa podłoga wyło ona była elastycznymi, 

drewnianymi deskami pomalowanymi na ciemny br z. W miar  jak posuwał si  coraz 

dalej,  ciany były coraz ja niejsze, a  w ko cu stan ł przed olbrzymimi 

dwuskrzydłowymi drzwiami, ozdobionymi bogatymi ornamentami. 

Po rodku prostok tów drzwi widniały du e kołatki w kształcie bli niaczych, 

zwini tych w kł bek jaszczurek. Ich zaostrzone j zyki były wysuni te, a pod łapkami 

wida  było stylizowane płomienie. Male kie oczka błyszczały w silnym  wietle 

Górnych  wiateł. Stan ł przed drzwiami, ale nie dotkn ł kołatki. 

- Tak? - spytał cichy głos płyn cy znik d. 

Nawet nie drgn ł. Znał rutynowe post powanie. Wypowiedział wyra nie swoje 

imi . 

Przez chwil  panowała cisza, a  w ko cu bezcielesny głos rzekł: - Były Adept? 

-Tak. 

Skrzypni cie. Cichy szum. 

- Wejd  - powiedział głos. 

Pomieszczenie wygl dało na jasne i przestrzenne - zupełnie jakby znajdowało si  

na otwartym powietrzu, co - rzecz jasna - we Własnoziemiu z zało enia było 

niemo liwe. 

Celowo chropowate  ciany pomalowane były na jasnoniebiesko, a sufit na biało. 

Deski na podłodze polakierowano na gł boki, l ni cy bł kit. W przedniej cz ci pokoju 

stało kilka niskich krzeseł.  ciany pozbawione były jakichkolwiek ozdób. Podwójne 

background image

 

51 

drzwi, takie same jak te, przez które wła nie wszedł, widniały w najdalszej ze  cian. 

Przeszedł przez pokój i stan ł przed stołem, który sprawiał wra enie bardzo starego. 

Siedziała za nim kobieta o jasnych, uło onych w fale włosach i szerokiej, płaskiej 

twarzy, która mogła wydawa  si  interesuj ca. Nosiła szat  w tym samym kolorze co 

ciany. 

Spojrzał w jej beznami tne, szare oczy. 

-  yczy pan sobie? - chłodne pytanie zawisło w powietrzu jak niewidzialna 

kurtyna. 

- Zobaczy  si  z Salamandr  - powiedział. 

- Ach - wypowiedziała to słowo z naciskiem, znacz cym tonem. Spojrzała na niego i 

pozwoliła, by cisza przeci gn ła si  niczym ziewni cie. Jej małe, szczupłe dłonie 

przesuwały si  po blacie stołu, lakierowane paznokcie błyszczały w  wietle. 

W ko cu powiedziała: 

- Obawiam si ,  e jest on w tej chwili nieosi galny. - W jej głosie nie było nawet 

cienia  alu. 

- Prosz  mu chocia  poda  moje imi . 

- Mo e, je li wróci pan nieco pó niej, podczas którego  z kolejnych Zakl . 

- Podała mu pani moje imi ? Powiedziała mu pani,  e tu jestem? Paznokcie 

skrobały drewniany blat. 

- On jest bardzo zaj ty i ... 

Pochylił si , uj ł jej dłonie w swoje i przycisn ł do blatu. Popatrzyła na nie przez 

chwil  jak urzeczona, a potem uniosła wzrok. 

- Powiedz mu - oznajmił łagodnym tonem. 

- Mimo to... - podj ła, patrz c na niego i lustruj c jego oblicze. Jej j zyk przesun ł 

si  pomi dzy białymi z bami niczym koralowy w . 

Pu cił j , a wówczas wstała i przeszła przez znajduj ce si  za jej plecami drzwi. 

Pozostawiła po sobie ciche brz czenie i strumie   wie ego powietrza bij cy z jakiego  

niewidocznego  ródła. Poczuł łagodny zapach go dzików i gdyby nie sp dził tak wiele 

czasu na tym Poziomie, pomy lałby,  e to zapach tej kobiety. 

Niedługo potem wróciła, a kiedy weszła do pokoju, jej szare oczy były rozszerzone 

- wydawała si  czym  zdziwiona. Zostawiła jedno skrzydło drzwi otwarte. 

- Mo esz wej  - powiedziała nieco zdyszanym głosem. Ronin u miechn ł si  do 

siebie i kiedy j  mijał, dostrzegł jaki  dziwny, m tny wyraz w jej oczach. Pod yła za 

nim wzrokiem. 

- Ostatnie drzwi po prawej - zawołała, jakby po namy le. 

Chropowate  ciany korytarza równie  miały delikatn , jasnoniebiesk  barw . 

Mijał drzwi po obu stronach, w regularnych odst pach. 

Korytarz ko czył si  goł   cian . Po prawej i po lewej stronie miał masywne drzwi. 

Zastukał mocno, kostkami palców. Otworzyły si . Zapach go dzików był teraz 

mocniejszy. W drzwiach stan ł młody m czyzna. Ubrany był w obcisłe bryczesy, 

jasnobr zow  bluz  i czarne, l ni ce buty o krótkich cholewkach. Był szczupły i miał 

nienaturalnie ró owe policzki, jakby przez całe Zakl cie skubał si  po twarzy. Jego 

usta były pełne i ró owe. Krótkie k dzierzawe włosy miały zdrowy połysk. Nad sercem 

nosił sztylet z r koje ci  wysadzan  drogimi kamieniami, pochwa wykonana była z 

czerwonej skóry. Drugi sztylet spoczywał tu  nad jego prawym biodrem. Wygl dał na 

człowieka, który przez całe  ycie nic nie robił. 

Spojrzał na Ronina przenikliwym wzrokiem, a jego wargi rozchyliły si  

nieznacznie. Pozostały w ten sposób przez dłu sz  chwil , a  naraz m czyzna 

background image

 

52 

przesun ł si  na bok i pozwolił Roninowi przej . W korytarzu było ciemniej i dobr  

chwil  trwało, nim jego wzrok zdołał si  do tego przyzwyczai . 

Znalazł si  w sporym pomieszczeniu wyło onym drewnian  boazeri . Podłog  

pokrywały grube dywany o mrocznych, zawiłych motywach. Na jednej ze  cian wisiały 

od podłogi po sufit półki z ksi kami. Niejako na uboczu usytuowanych zostało par  

funkcjonalnych skórzanych foteli. Opodal najdalszej ze  cian znajdowała si  długa, 

pluszowa kanapa. Tu  przy niej widniały otwarte podwójne drzwi z oddzieln   elazn  

krat . 

Usłyszał szum wody, a w nozdrza uderzył go mocny zapach go dzików. W 

pomieszczeniu było sporo ludzi, wszyscy, o ile Ronin był w stanie to stwierdzi  w tym 

do  kiepskim o wietleniu, ubrani byli w stroje podobne do ubioru m czyzny przy 

drzwiach. Ignorowali go z nieco przesadnym znu eniem. 

- Drinka? - zapytał m czyzna o rumianych policzkach, a kiedy Ronin 

podzi kował ruchem głowy, odszedł, wyra nie zadowolony. 

Ronina zaciekawiła  ciana z ksi kami; zbli ył si , by rzuci  na nie okiem. 

Przebiegł palcem po grzbietach okładek i pomy lał o G'fandzie. Były naturalnie 

bardzo stare i miały wy wiechtane oprawy. Niektóre, jak zauwa ył, wymagały 

reperacji. Otworzył jedn  na chybił - trafił. Słowa były mu nieznane. Spróbował 

innych Glifów. Nadal nie był w stanie nic zrozumie . 

Ach, G'fandzie, pomy lał, ale  miałby  tu zabaw ! Ksi ki! Dla ciebie s  całym 

wiatem. A na Dole maj  zaledwie fragmenty. Nagle ogarn ł go przejmuj cy smutek. 

M czyzna o czerwonych policzkach skin ł na niego i wskazał r k  w stron  drzwi 

w najdalszej ze  cian. Ronin min ł go. Przyło ył delikatnie palec wskazuj cy do dolnej 

wargi. 

Pomieszczenie przypominało otwarte patio, cho  rzecz jasna było to niemo liwe. 

Mimo to jednak ten pot ny pokój - dzi ki wysokiemu sufitowi i rozproszonemu 

o wietleniu - sprawiał wra enie, jakby znajdował si  na otwartej przestrzeni. 

Przeszedł po kamiennych płytach i powiew wiatru zmierzwił mu włosy. Nagle 

poczuł,  e ogarnia go zaciekawienie. Była to wszak e cz  kwater Salamandry, 

których nigdy dot d nie widział. 

Usłyszał dziwne odgłosy - cichy piskliwy trel, powtarzaj ce si  gwizdy; innych 

d wi ków nie potrafił wyizolowa . Zdawały si  dochodzi  sk d  z góry. Min ł 

znajduj cy si  po rodku komnaty prostok tny basen. Woda w basenie pieniła si  i 

bulgotała, wypływaj c z jakiego  ukrytego  ródła. 

Po drugiej stronie basenu, w pewnej od niego odległo ci, znajdował si  

Salamandra. Siedział na prostym, drewnianym fotelu o grubych por czach. Na 

niewielkim kamiennym stoliku po jego lewej stronie stał kryształowy dzbanek i dwa 

kubki. Opodal, pusty i wyczekuj cy, stał drugi fotel. Salamandra miał na sobie 

matow , czarn  szat , czarne legginsy i lu n  bluz . Wysokie, czarne buty były 

wyczyszczone tak,  e a  si   wieciły. Poka ny kałdun Sanseia przepasany był 

szkarłatn  szarf . Pod szyj  nosił brosz , która wygl dała jak kropla  wie ej krwi, 

wyci t  z pojedynczego rubinu w kształcie wypr onej jaszczurki; jej ciało było 

nieomal przezroczyste, a oczy, czarne jak smoła, rzucały onyksowe płomienie. 

Nie wygl dał ani troch  starzej, ni  kiedy Ronin spotkał go po raz pierwszy. 

Olbrzymie, kwadratowe oblicze o wysoko osadzonych, wystaj cych ko ciach 

policzkowych i obwisłych policzkach czyniło ze  prawie nieziemsk  istot . G ste, 

czarne brwi wznosiły si  ponad gł boko osadzonymi oczyma, czarnymi jak smoła i 

l ni cymi jak  lepia jaszczurki-broszki. Jego włosy były g ste, ciemne i długie, sczesane 

background image

 

53 

ku tyłowi na podobie stwo niewielkich skrzydeł. 

- Mój drogi, drogi chłopcze! - wykrzykn ł ze swego fotela. - Jak e miło znów ci  

widzie . Tak długo si  nie widzieli my! - U miechn ł si  przy tym jowialnie, a  w 

k cikach jego oczu pojawiły si  zmarszczki. 

Ronin spojrzał w te onyksowe oczy, ale nie dał si  omami . Wiedział, co kryło si  w 

ich wn trzu, za tymi podłu nymi, z wygl du starymi powiekami. 

- Wejd , wejd . Usi d  przy mnie. -- Nie miałym ruchem r ki wskazał pusty fotel. 

Ronin wszedł po dwóch szerokich, płaskich stopniach i usiadł. 

Salamandra si gn ł po kryształowy dzbanek, ale Ronin podzi kował. 

- I co my lisz o moim atrium? - spytał Salamandra. Ronin rozejrzał si  wokoło i 

zapytał uprzejmie 

- Czy to jest to? 

Salamandra roze miał si  gardłowo. K ciki jego oczu pokryły si  zmarszczkami, a 

spod rozchylonych warg wyłoniły si  równe, białe z by. Ale oczy pozostały nie 

zmienione. 

- Wiele stuleci temu, kiedy ludzie  yli na powierzchni tej planety, budowali domy, 

niskie oddzielne posesje z centralnym pomieszczeniem otwartym na wpływ czynników 

naturalnych - sło ca, deszczu, gwiazd - i zbierali si  tam, by odpoczywa , rozmawia  

na ró ne przyjemne tematy i oddycha   wie ym powietrzem. Wspaniały obyczaj, nie 

uwa asz? 

I nagle ton jego głosu zmienił si : 

- Mój drogi Roninie, nadal powtarzam,  e powiniene  wi cej czyta . 

- Prawd  mówi c, to raczej nie wchodzi w rachub , je li nie ma si  dost pu do 

takiej biblioteki jak tutaj. Na Dole ksi ki nale  do rzadko ci. 

W tej samej chwili do komnaty wszedł m czyzna o rumianych policzkach. 

Salamandra uniósł wzrok. 

- Spotkałe  si  ju  z Vossem, moim Chondrynem. - To nie było pytanie. 

- Sprawia wra enie bardzo z ytego z drzwiami, przy których wystaje - rzekł 

Ronin. 

Salamandra zmienił nieznacznie pozycj  na fotelu - jego czarne oczy pozostały 

nieruchome. 

- Drogi chłopcze - powiedział beznami tnym tonem - którego  razu uczynisz 

podobn  uwag  osobie bez poczucia humoru, osobie posiadaj cej władz , i znajdziesz 

si  naprawd  w powa nych kłopotach. Voss potrafi bardzo dobrze robi  wiele ró nych 

rzeczy. 

Skin ł r k  i Chondryn przykucn ł. Jego r ce wykonały szybki ruch. Po ród 

odgłosów w tle Ronin wychwycił w ciekły  wist. Z tyłu, po jego lewej stronie, dał si  

słysze  zgrzyt; odwrócił si , aby spojrze . W cegle widniały dwa gł bokie otwory, 

oddalone od siebie zaledwie o  centymetr. Na kamiennej posadzce le ały dwa sztylety z 

drogimi kamieniami w r koje ciach, które jeszcze przed chwil  tkwiły w pochwach 

nad sercem i na biodrze Vossa. Potrzebował zaledwie ułamka sekundy, aby cisn  

oboma, z i cie zabójcz  celno ci . 

Ronin odwrócił si  do Salamandry. 

- On nie ma poczucia humoru. 

Rozległ si  gromki  miech pot nego m czyzny. 

- Zawsze potrafiłe  w niezwykły sposób da  mi do zrozumienia, których ludzi nie 

aprobujesz. - Potarł nos. - Czyli, moim zdaniem, prawie wszystkich. 

Pstrykni ciem palców nakazał Chondrynowi, aby si  oddalił, a ten po zebraniu z 

background image

 

54 

podłogi swojej broni, wsun ł sztylety do pochew i wyszedł, zamykaj c za sob  drzwi. 

Salamandra wzi ł gł boki oddech. 

- Ach! Poczuj to! Tu jest prawie tak, jak na powierzchni przed trzema stuleciami. 

Słyszysz ptaki? Rozpoznajesz ich trele? Chyba wiesz dostatecznie du o, aby... - 

machn ł r k  i gest ten mógł wyda  si  nieco zbyt szorstki, cho  przecie  nie było w 

nim nic niezwykłego. - My l ,  e jeszcze nie jeste  stracony - powiedział. 

Ronin zmusił si , aby siedzie  nieruchomo i nie odezwa  si  słowem. Prawe rami  

Salamandry spoczywaj ce na grubym oparciu fotela miało w sobie co  złowieszczego. 

- Powiem ci co . Min ło wiele lat, odk d tu byłe . Wszystko si  zmieniło. 

Przekrzywił głow  na bok, jakby przysłuchiwał si  jakiej  odległej, acz wa nej 

rozmowie. 

- Jak e  tu jest  spokojnie - powiedział po  chwili,  łagodnym i pełnym zadumy 

tonem. - Jak komfortowo i jak bezpiecznie. Sporo czasu zaj ło mi wybudowanie tego 

wszystkiego. Na ten przykład, kiedy przyszedłe  tu ostatnim razem, ta komnata była 

jeszcze w budowie. Zebranie i scalenie poszczególnych elementów wymagało 

ogromnych wysiłków. Najgorzej było z o wietleniem, ale jak widzisz ten problem 

równie  został rozwi zany. Ale te ptaki, te ptaki, drogi chłopcze! Przez pewien czas 

my lałem,  e nigdy ich tu nie usłysz . 

- Ponownie przekrzywił głow . - Ich słodkie trele przebijały si  poprzez szum 

wody. - Ach, posłuchaj! Warto było. To miejsce sprawia mi wiele przyjemno ci. 

Przez chwil  panowała cisza, podczas której obu m czyzn ogarn ło uczucie 

błogiego spokoju. Nie na długo. 

- A ty zmieniłe  si  najbardziej, drogi chłopcze. Nie jeste  ju  moim Adeptem. 

Jeste  Szermierzem. To samo w sobie co  znaczy. 

Ronin wypu cił oddech, który powstrzymywał przez chwil . - Tak? 

- To oznacza,  e miałe  sporo szcz cia i nie natkn łe  si  na Saardyna 

pozbawionego poczucia humoru. 

Ponownie wybuchn ł  miechem. Ronin uznał,  e lubi ten d wi k.  miech ucichł 

nagle. 

- A mo e si  myl ? Kr

 ró ne, niepokoj ce opowie ci. Wygl da na to,  e 

wpakowałe  si  w nielich  kabał . 

Jedna uniesiona brew nadała jego twarzy drapie ny wygl d. 

- Co wiesz na ten temat? Poruszył si  na fotelu. 

- Do , by zacz  si  zastanawia , co jeszcze pami tasz ze swego treningu. Freidal 

ci nie ufa i to niedobrze. - Spojrzał w dół na sw  upier cienion  dło , a potem 

ponownie uniósł wzrok. - On potrafi hmm... nielicho si  rozgniewa . Ronin siedział 

do  sztywno. 

- Nie przybyłem tu z tego powodu. 

- Naprawd ? Niemniej  miem twierdzi ,  e powiniene  si  pogodzi  z faktem, i  

popełniłe  powa ny bł d. On ci  naznaczył; by  mo e kazał ci  obserwowa . 

Potrzebuje tylko ... 

- Nie. 

- Tak te  my lałem. To absolutnie bez sensu, ale... - Wzruszył ramionami. - Mo e 

wi c powiesz mi, czemu tu przybyłe . 

Ronin skin ł głow . 

- Chodzi o Maga - oznajmił. 

Kiedy sko czył, Salamandra nie powiedział ani słowa. Splótł palce obu dłoni 

zło onych na udach. W powietrzu pojawił si  ostrzejszy zapach go dzików. „Ptaki" 

background image

 

55 

piewały. Wzdłu  jednej ze  cian odwa ył si  rozrosn  mech -- wilgotny i zielony. 

Ronin nie był w stanie uwierzy ,  e znajdowali si  pod ziemi . Czuł si  odizolowany, w 

pewnym sensie rozł czony ze  wiatem Dolnych Poziomów i przyj ł to jako swego 

rodzaju podarunek. Nie przypadkiem Salamandra przyj ł go wła nie tutaj. 

- Jak przypuszczasz - powiedział Salamandra - jakim sposobem jestem w stanie 

utrzyma  to wszystko? 

Jego dłonie rozło yły si  jak wachlarz. 

Ronin pomy lał: A wi c jednak popełniłem bł d. 

Wstał. 

Oczy Salamandry otwarły si  szeroko. 

- Ach. O co chodzi? 

- Teraz to ju  niewa ne - powiedział z zło ci  Ronin. - Teraz... 

- Zapomnij o tym. 

- Jak sam powiedziałe , wszystko si  zmieniło. 

- Czy  nie nauczyłem ci ,  e wszystkie wyja nienia otrzymujemy we wła ciwym 

czasie? 

- Nie jestem ju  twoim Adeptem. 

- Dałe  mi to jasno do zrozumienia ju  jaki  czas temu. 

Onyksowe oczy b d ce samymi  renicami, czarnymi i błyszcz cymi, wpatrywały 

si  przenikliwie w oczy Ronina. W komnacie narastało napi cie. 

W porz dku -- rzucił w ko cu Salamandra. - W porz dku. Usi d . B d  pewny,  e 

mam dla ciebie odpowied . Tylko chciałbym udzieli  ci jej po swojemu. 

Drzwi po drugiej stronie pokoju otwarły si  i jak na wezwanie pojawił si  w nich 

Voss. Natychmiast zbli ył si  do nich i stan ł przed Salamandr , który powiedział: 

- Otwórz Soczewk . 

Voss obrzucił Ronina przelotnym spojrzeniem, po czym skin ł głow  i wyszedł 

przez w skie drzwi za nimi, których wcze niej Ronin nie zauwa ył. 

- Na czym to sko czyli my? - Salamandra przekrzywił głow . - A, tak,  mówili my 

o  moich  niezbyt skromnych  kwaterach.  S  do  obszerne; kiedy byłe  tu ostatnio, 

zobaczyłe  tylko to, co pozwalam ogl da  moim Adeptom.  Mógłby  ... - Pokr cił 

głow . - Ale to nieistotne. 

Potarł dło mi oparcie fotela. 

- Wiesz, mam dla siebie cały Sektor. Ronin był szczerze zdumiony. 

- Nie, nie wiedziałem. Skin ł głow . 

- Ale to tylko cz  tego, i to ta mniej znacz ca cz . Mo na by rzec - na u ytek 

go ci. Pełni rol  dekoracyjn . Ma za zadanie ol ni  tych, których ol ni  nale y. Co do 

reszty, to jej zadaniem jest wył cznie sprawianie przyjemno ci. I to,  e mam to 

wszystko, to pestka. Najwa niejsze jest zdobywanie. Zdobywanie - to jedno, co si  

liczy. Aby tego dokonywa , potrzebna jest podstawowa rzecz - Władza. 

Pochylił si  do przodu. 

- Ja j  mam. 

- Tak powiadaj . 

Onyksowe oczy zacz ły  widrowa  go wzrokiem. 

Nie  obawiasz  si  jej  - powiedział  Salamandra z odrobin  pogardy w głosie - to 

bł d. 

- Nie czcz  jej. 

- Radz  ci, by  wzi ł sobie do serca moj  rad ... 

- Tym razem... 

background image

 

56 

- Tak, wystarczy. - Salamandra wstał ruchem pełnym wdzi ku. - Zechciej pój  za 

mn . 

Podszedł do w skich drzwi i poprowadził Ronina w ciemno .  wiatło, które 

rozbłysło na wprost niego, było słabe i przymglone, kolory wyblakłe i rozmazane, 

jakby namalowane na płótnie szybko i od niechcenia; wszystko pokrywała spora 

warstewka kurzu. 

Zobaczył siebie jako małe dziecko i wszystko wydawało mu si  zbyt du e, aby mógł 

tego u ywa . Znajdował si  w pokoju, w którym królowała cisza. Było tu bardzo 

gor co, wi c poluzował nieco kołnierz bluzy. Miał wra enie,  e nie mo e oddycha . 

Zapragn ł, aby znalazła si  tu jego siostra. Była bardzo młoda, jej rysy wci  jeszcze 

si  kształtowały. Kochał j . Kiedy było jej smutno albo posprzeczała si  z kim , albo 

czuła si  samotna, zawsze przychodziła do niego, a on dawał jej opiek  i pocieszał 

najlepiej, jak potrafił. Wówczas wybuchała  miechem, obejmowała go wpół i jej 

rado  przenikała do jego wn trza. Potrafiła wywoła  u miech na jego twarzy. Czemu 

jej tu nie ma, dlaczego s  tu ci wszyscy ludzie, co tu si  dzieje? Kto  powiedział: 

- To bezskuteczne, oni to odwołali. Zamajaczyła nad nim posta . 

- Co jest nie tak? Co jest nie tak? Posta  powiedziała: 

- Twoja siostra nie  yje. Rozumiesz? Nie  yje. - Zaczai płaka . Posta  wymierzyła 

mu siarczysty policzek. Kto  powiedział: 

- On jest zbyt młody. 

Posta  uderzyła go ponownie, i jeszcze raz, dopóki nie przestał płaka . 

- ... w tym pokoju. - Był mały, o wietlony jedynie punkcikami zielonego  wiatła, 

błyszcz cymi jak drogie kamienie z jakiego  odległego miasta. Ronin szybko przetarł 

oczy. - Niewielu ludzi bywało w tym pokoju - ci gn ł Salamandra. - Ba, mało kto w 

ogóle wie o jego istnieniu. 

Voss siedział przed metalow  skrzynk , nisk  i szerok , ze  rodka której wystawał 

mniej wi cej na metr owalny cylinder. Dłonie Chondryna zaj te były poruszaniem si  

po panelu z urz dzeniami kontrolnymi. 

- Wiesz, o czym mówi ? - Salamandra stan ł za Vossem i poło ył swoj  

upier cienion  r k  na jego ramieniu. - Mam nadziej ,  e masz do  oleju w głowie, 

aby móc sp dzi  tu troch  czasu. - Odwrócił si  i  male kie czarne oczka z broszy pod 

jego szyj  błysn ły, odbijaj c słabe promyki zielonego  wiatła. Ciało jaszczurki stało 

si  matowe jak warstewka szlamu na powierzchni ustałej wody. - Ten Mag, on jest 

normalny, czy te  szalony? Wahasz si . Nie masz pewno ci. 

Uniósł dło  - jej wn trze było trupiobiałe na tle czarnej szaty. W dziwnym  wietle 

nawet jego szkarłatna szarfa stała si  czarna. 

- To jest Soczewka. Nie wiemy, jak ona działa, ani nawet nie znamy jej 

pierwotnego zastosowania, ale ju  za chwil  zobaczysz to, co za naszego  ycia miało 

okazj  ujrze  zaledwie kilku ludzi. Patrz. Patrz w gór . - I  cisn ł Vossa za rami . 

W pierwszej chwili Ronin pomy lał,  e w jaki  tajemniczy sposób został otwarty 

sufit. Ciemno  rozja nił wiruj cy, opalizuj cy, owalny snop  wiatła. Dopiero pó niej 

zdał sobie spraw ,  e  wiatło to biło z wn trza cylindra Soczewki. Perły szaro ci i 

jasnego fioletu przepływały pospiesznie ponad nimi. I nagle obraz nabrał ostro ci. 

Ronin patrzył na to ze zgroz . To niemo liwe, pomy lał. Jak to mo liwe? 

G ste  ciany karmazynowych chmur i perłowej, lodowatej mgiełki przemkn ły 

obok nich, formuj c jaki  kształt, a potem znikły.  wiatło było rozproszone i zimne. To 

zdawało si  trwa  w niesko czono . 

- Tak - powiedział Salamandra łagodnym, a zarazem dramatycznym tonem - 

background image

 

57 

rzeczywi cie obserwujemy niebo nad nasz  planet . To zewn trzna skorupa  wiata, 

Roninie. Warstwy wolno przesuwały si  ku górze i  znikały im z pola widzenia,  

podczas gdy  Soczewka poprawiała ostro : stawały si  coraz ja niejsze i wyra niejsze, 

rozdzielaj c si  na ich oczach jak cienki włóknisty materiał. - A teraz spojrzymy na 

powierzchni   wiata. 

Biel, przera aj ca, lodowata pustka. Cały teren pokryty przez ogromne połacie 

niegu i lodu, wymodelowane przez pot ne wichury. Lód,  nieg, kamienie i ani  ladu 

czegokolwiek wi cej. Niepodobna, aby tam, na górze, mogło cokolwiek  y . 

- To jest  wiat - rzekł Salamandra. - Zniszczony przez Prastarych. Zniszczony tak, 

e nie sposób go ju  uratowa . Nie ma nadziei. Teraz jest to tylko naga, niszczej ca i 

całkowicie bezu yteczna skorupa. Ogl dasz to, co znajduje si  bezpo rednio nad nami, 

Roninie. To dlatego pozostajemy zamkni ci  trzy kilometry pod powierzchni . 

Dotarcie na powierzchni  równa si   mierci. Nie ma tam jedzenia, schronienia, ciepła 

ani ludzi. 

- Ale czy tak jest wsz dzie? - zapytał Ronin. - Mag mówił o krainie, gdzie ziemia 

była br zowa i poro ni ta bujn , zielon  ro linno ci . 

Pier cienie Salamandry zabłysły i ponownie  cisn ł Vossa za rami . Obraz nad ich 

głowami rozproszył si , zmienił, ale pomimo to ogólny wygl d pozostał taki sam.  nieg 

i lód. 

- Zasi g Soczewki jest ograniczony. Ale jak na nasze potrzeby, bardziej ni  

wystarczaj cy. To, co widzisz, to obraz miejsca oddalonego o pi dziesi t kilometrów 

st d. A teraz... (obraz rozproszył si ) - ... oddalonego o sto pi dziesi t kilometrów... 

(rozproszenie obrazu)... a teraz miejsce oddalone o ponad pi set kilometrów. Widzisz, 

wsz dzie jest tak samo. Na tym  wiecie, prócz nas, nie ma innych ludzi. My jeste my 

ostatni. Inne Własnoziemia odeszły, stracili my z nimi kontakt wiele stuleci temu. Mag 

jest chyba obł kany. By  mo e jego umysł nie wytrzymał nacisku, jakiemu go 

poddawano... tamci to dziwni ludzie. A mo e... 

Ronin odwrócił si . 

- Co wiesz? Salamandra u miechn ł si . 

- Mój drogi chłopcze. Wiem o tej sprawie tyle, ile łaskawie zechcesz mi powiedzie . 

Ale znam Ochron . A ich metody bywaj  niekiedy do  - osłabiaj ce. Wszystko zale y 

od tego, czego chce Freidal. 

- Ale Ochrona nie ma prawa... 

- Drogi chłopcze, jedynym prawem jest sprawowana władza - rzucił Salamandra 

srogim tonem, a potem nieco łagodniej dodał: - To sprawa bardzo osobista - my l ,  e 

do tej pory zd yłe  si  co do tego upewni . 

Zdj ł r k  i okno na ponury  wiat nad nimi zgasło. Ponownie pojawiła si  

zielonkawa po wiata. 

- W ka dym razie ten Mag ju  od dawna miał opini  wyj tkowo niepokornego; 

swego czasu okre lano go nawet mianem dysydenta. Ale oni wszyscy s  tacy. 

Zwłaszcza w naszych trudnych czasach. 

Aksamitna ciemno  zamkn ła si  gładko wokół nich. Wychodz c z niej, Ronin 

usłyszał mi kki i uspokajaj cy głos Salamandry: 

- Mam nadziej ,  e ta niezwykła demonstracja usun ła wszystkie twoje 

w tpliwo ci. 

 

 

 

background image

 

58 

Rozdział 14 

 

Mamy Dwudziesty dziewi ty Cykl. 

Był barczystym m czyzn , wzrostu nieco mniej ni  przeci tnego, z czym - jak 

wielu s dziło - nigdy nie zdołał si  pogodzi . Miał krótkie, ciemne włosy opadaj ce 

nisko na czoło, co nadawało jego twarzy ponury wygl d i fakt ten wykorzystywał przy 

ka dej nadarzaj cej si  okazji. Z k cików jego w skich ust biegły gł bokie bruzdy, 

widoczne nawet gdy jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. 

Stał na niewielkim pode cie, ubrany w białe szaty, wierz c,  e w tym kolorze 

b dzie wydawał si  wi kszy, i zwracał si  do swoich uczniów - Szermierzy - 

ustawionych przed nim w równych rz dach pod wysokim sklepieniem Sali Walk. 

- W tym Cyklu  elazo uderza  b dzie o  elazo - ci gn ł Instruktor wedle 

ustalonego sposobu, a jego głowa kiwała si  na długiej, chudej szyi. - Jest to Cykl 

Ramienia, Nadgarstka i Miecza. W tym Cyklu wezwie nas Róg Bojowy. 

Jego tubalny głos jeszcze przez chwil  cichł w przepastnej Sali. W ciszy, jaka 

potem nastała, dał si  słysze  cichy szelest i szuranie, kiedy idealnie ze sob  zgrani 

Szermierze utworzyli po rodku Sali kwadratowy placyk. Stan li sztywno 

wyprostowani, po jego czterech stronach, twarzami w stron  pustego miejsca, i czekali 

cierpliwie. Nagle rozległ si  gło ny d wi k. Jednocze nie gł boki i piskliwy, odbił si  

gromkim echem od  cian i tu  przed zamilkni ciem przybrał na sile, jakby nasycił si  

drzemi cymi w nim podd wi kami. Ucichł, a potem rozległ si  ponownie. I jeszcze raz. 

- Jest dwudziesty dziewi ty Cykl - powtórzył Instruktor. - Zabrzmiał wła nie Róg 

Bojowy. Jest to zarazem przypomnienie i przestroga. Przypomnienie o naszej 

przeszło ci i o tym, czego musimy broni , a  do ostatniego tchu. Ostrze enie dla 

wszystkich naszych wrogów,  zarówno  tych z  tera niejszo ci jak  i z przyszło ci,  aby 

wiedzieli,  e jeste my zawsze czujni i gotowi broni  Własnoziemia przed wszystkimi, 

którzy zapragn liby je zniszczy ... 

Słowa o Tradycji płyn ły wartko, jak to, zdaniem Ronina, zapewne miało miejsce 

ju  od wieków. Teraz nie miały one dla   adnego znaczenia. I zastanawiał si , czy 

zawsze tak było. Salamandra miał racj , je eli chodzi o jedno - to rzeczywi cie była 

tylko i wył cznie sprawa OSOBISTA. Wypowiadane przez Freidala z pietyzmem 

słowa o  u wi conej Tradycji były równie fałszywe, jak jego sfabrykowane 

aresztowanie szalonego Maga. 

A mimo to Ronin czuł,  e wiara Saardyna z Ochrony w Tradycj  była 

niezachwiana. Bardzo osobista. 

- ... wasze  lubowanie,  e zawsze b dziemy pami ta  o naszym  wi tym obowi zku 

zachowania Własnoziemia, niezale nie od jakichkolwiek okoliczno ci. 

W Sali zapadła cisza, je li zapomnie  o przypadkowym szele cie materiału czy 

skrzypni ciu  wie ej skóry. 

Uwielbiał sprawowa  władz  nad Szermierzami. To była jego domena i kiedy si  tu 

znajdowali, robili wszystko, co im kazał. Jego nozdrza rozszerzyły si  i wci gn ł w nie 

delikatnie strug  powietrza. Oprócz potu Adeptów, zm czonych trwaj cym pół 

Zakl cia treningiem, czu  tu było jedyn  w swoim rodzaju wo  strachu. 

Jego nozdrza ponownie si  rozszerzyły i ponownie zachłysn ł si  tym zapachem, 

którego intensywno  nieomal wprawiała go w oszołomienie. Ronin, który podczas lat 

sp dzonych na Górze stał si  wy mienitym obserwatorem i potrafił przygl da  si  

twarzom, dostrzegł na twarzy Instruktora tajemniczy u miech i poczuł si  tak, jakby 

udało mu si  wykry  co  wyj tkowo paskudnego. Jego usta wykrzywił grymas 

background image

 

59 

obrzydzenia i pomy lał o zawiło ciach władzy, i o tym,  e - niezale nie od tego, jak 

bardzo si  starał - nie był w stanie unikn  sfery jej wpływów. 

- Roninie - zawołał Instruktor - wyjd  na Plac Walki. 

Ronin, bynajmniej nie zdziwiony, wyszedł ze swego szeregu i stan ł w kwadracie 

pomi dzy rz dami Szermierzy. Odwrócił si  twarz  do Instruktora. 

- Szermierzu, czy jeste  gotów stan  do walki? 

- Jestem, Instruktorze. Instruktor zwrócił si  do klasy. 

- W  tym Cyklu, w formie pokazu, zarówno dla nowicjuszy, Szermierzy, jak i dla 

weteranów, chcemy wam z dum  zaprezentowa  umiej tno ci Szermierza z innej 

klasy, aby cie mogli pozna  inne techniki i porówna  je z własnymi. 

Przerwał czekaj c, a  umilkn  szepty Szermierzy. Ronin stał si  czujny. Na ogół 

Adepci walczyli pomi dzy sob  w obr bie własnych klas, przede wszystkim dlatego, by 

zapobiec powstawaniu niesnasek, które mogłyby potem powodowa  zatargi pomi dzy 

klasami i honorowe pojedynki. 

- Mamy tu Szermierza z klasy Ósmego Zakl cia. - Instruktor podniósł r k . - 

Wyst p, Marsh. 

Kr py, flegmatyczny młodzieniec zacz ł przedziera  si  przez tłum w stron  Placu. 

Szedł zdecydowanym, nieco zuchwałym krokiem, rozpychaj c na boki Szermierzy, 

którzy znajdowali si  zbyt blisko niego. Do jego zaci ni tych ust przyklejony był 

u miech. 

Został  wietnie wyszkolony, je eli chodzi o rytuały, pomy lał Ronin, 

przygotowuj c si  psychicznie do zbli aj cej si  walki. Jednym z ulubionych tematów 

rozmów Nirrena był zbieg okoliczno ci - absolutnie odrzucał to poj cie. Ronin nie 

podzielał jego przekona , ale nie wydawało si  mo liwe, by mógł przekona  

przyjaciela. Teraz jednak zmuszony był uzna  racje Chondryna. Niemo liwe było, aby 

Instruktor wybrał Marsha przypadkowo - skutki takiego my lenia mogły okaza  si  

zgubne. 

Chciwe, osadzone blisko siebie oczy Marsha spojrzały na przeciwnika z 

nieskrywan  nienawi ci . Potem Szermierz odwrócił si  i stan ł twarz  do 

Instruktora. 

Ronin pomy lał przez chwil , co by si  stało, gdyby poprosił Instruktora, aby 

powiedział reszcie klasy, kim NAPRAWD  był Marsh. Ale tak naprawd  nie 

zamierzał tego zrobi , bo w jego ciele, jak dzikie zwierz , rozszalała si  ju  adrenalina. 

Chciał stoczy  ten pojedynek. 

- Jako Adept klasy Ósmego Zakl cia, czy zgadzasz si , abym podczas tej walki 

pełnił rol  S dziego? 

Marsh wpatrywał si  w Ronina. 

- Zgadzam si  - powiedział. 

Instruktor skin ł na chudego, bladego chłopca po swojej prawej stronie, który stał 

nieruchomo, obok małego gongu z polerowanego metalu. W dłoni trzymał krótki 

drewniany młotek. 

Potem zwrócił si  do dwóch wojowników. 

- Zaczniecie walk , kiedy usłyszycie D wi k. Przerwiecie j  dopiero, gdy D wi k 

rozlegnie si  powtórnie. Czy to jasne? 

Znów skin ł na chłopca, który wykonał krótki półkolisty ruch młotkiem. 

Kryształowy d wi k wisiał w powietrzu przez par  sekund, wyra nie nie maj c 

zamiaru przebrzmie . 

Zacz ła si  walka. 

background image

 

60 

Obraz, potem d wi k, powtarzaj cy si  rytm. Ronin z wolna zacz ł si  cofa  przed 

szale czym atakiem. Najpierw jeden krok, potem drugi. Kilka. Na twarzy Marsha 

pojawił si , drapie ny grymas, kiedy natarł jeszcze mocniej, poj kuj c i dysz c z 

wysiłku - wyczuwał,  e koniec był bliski. Kiedy tylko przebrzmiał D wi k, Marsh 

dobył miecza i zamiast przyj  postaw , ci ł tym samym zamaszystym ruchem, do 

przodu i w dół mierz c w trójk t zł cza ramienia i szyi Ronina. 

Jednak Ronin prawie dokładnie w tej samej chwili rzucił si  do przodu, okr caj c 

si  bokiem; ostrze min ło go tak blisko,  e poczuł na twarzy jego gor cy podmuch. 

Jednocze nie r bn ł r koje ci  swego miecza, który wci  jeszcze znajdował si  w 

pochwie, w zaci ni te pi ci Marsha. Kiedy odzyskał równowag  i przyj ł stabiln  

pozycj , błyskawicznie dobył miecza. Błysn ło ostrze. 

Szermierze, nie mog c ukry  zniecierpliwienia i podniecenia, tłoczyli si  po 

bokach, wychylaj c si  do przodu, aby móc lepiej przyjrze  si  pojedynkowi. Czuli,  e 

to nie była zwyczajna walka. 

Marsh stan ł, z nogami rozstawionymi szeroko, lekko uginaj c kolana i wysuwaj c 

miecz do przodu. Jego kłykcie były czerwone i  liskie od krwi. Patrzył na Ronina i 

nienawidził go jeszcze bardziej. 

Ronin stał odwrócony do  biodrem i ramieniem, z praw  stop  wysuni t  do 

przodu, a lew  nieco z tyłu. Miecz dzier ył na wysoko ci brzucha - czubkiem nieco 

powy ej poziomu r koje ci. 

Marsh zaatakował i ponownie ostrze opadło w dół; Ronin wyłapał cios na gard  i 

silny wstrz s przeszył ciała ich obu. Zwarli si , napieraj c z całej siły; spomi dzy 

zaci ni tych mocno z bów dobywał si  sycz cy oddech. Na grubych bicepsach i 

przedramionach Marsha pojawiły si   yły, jego mi nie pulsowały rytmicznie. Twarz i 

szyja poczerwieniały z wysiłku. 

Był wyj tkowo silny i wykorzystał ten swój bezwzgl dny atut, aby przełama  

impas, po czym przeszedł do serii poziomych pchni , ciosów i ci . Ronin sparował je 

wszystkie, ani si  nie cofaj c ani nie napieraj c. Blisko osadzone oczy Marsha pałały 

w ciekło ci , a jego usta otwierały si  w rytm gwałtownie unosz cej si  klatki 

piersiowej. Oszukał przeciwnika, tn c w przeciwn  stron , ale pomimo i  był szybki, 

nadal musiał pokona  impet ciosu i miał przeciwko sobie swój własny ci ar. Próbował 

u y  r koje ci miecza tak, jak wcze niej uczynił to Ronin. Ostrze miecza Ronina 

błysn ło i przyj ło cały impet ataku. Ronin skontrował, ale Marsh w por  zd ył si  

cofn . Pot błyszczał na ramionach Marsha,  ciekał mu po bokach, a jego bluza 

przylepiała si  do ciała jak nieco za lu na skóra. 

I ponownie zaatakował, rzucaj c si  do przodu z dzik  zaci to ci , a jego miecz 

unosił si  i opadał, unosił i opadał - w ka de z uderze  napastnik wkładał maksimum 

siły. Ostrze zmieniło si  w biał  plam  przesłaniaj c  walcz cych, tak  e aby móc 

ledzi  przebieg pojedynku, Szermierze musieli podej  jeszcze bli ej. 

Ronin cofał si  pod naporem ataku, a wstrz sy towarzysz ce ka demu z uderze  

były odbierane przez pierwsze rz dy Szermierzy, tote  bez trudu mogli sobie 

wyobrazi , jaka potworna siła musiała im towarzyszy , i cieszyli si ,  e w tej walce byli 

jedynie obserwatorami. 

Poszczególne ruchy zlały si  w jeden, w miar  jak atak przemienił si  w seri  

powtórze . Ci kie ostrza unosiły si  i opadały, unosiły si  i opadały. Bł kitne iskierki 

tryskały w gór , a nie cichn cy brz k uderzaj cego o metal metalu ogłuszał. 

Powietrze było kwa ne, czuło si  w nim ołów. Ostrza unosiły si  i opadały, unosiły 

si  i opadały. Czas jakby si  zatrzymał. 

background image

 

61 

Była to forma hipnozy, nie tylko spowodowana walk . Była tam siła, o której 

zwykle zapomina si  w tego typu wypadkach. Koncentracja na samej walce i jeszcze 

gł bsza koncentracja na ataku, maj cym na celu zako czenie pojedynku. 

Ronin dostrzegł ten błysk w oczach Marsha i wykonał mistrzowsk  kontr , nie 

ruszaj c si  z miejsca, podczas gdy Marsh, skupiony na wycofaniu si , które miało 

zapewni  mu zwyci stwo, ponownie wykonał pot ne ci cie, do przodu i w dół. 

Natarł na Ronina jak burza, jego miecz opadł bezbarwn  plam , a oczy zacz ły 

rozszerza  si  ze zdumienia, podczas gdy Ronin, stoj c mi kko na nogach, ugi ł 

nieznacznie kolana i niemal w ostatniej chwili wykonał gwałtowny skr t tułowiem. 

Odsun ł lew  nog  i Marsh, którego ciało wskutek impetu uderze  zostało na chwil  

pozbawione równowagi, znalazł si  nagle przed nim. Ronin zakr cił ramionami i 

wykorzystuj c impet obrotu wyprostował r ce w łokciach, nadaj c im w ten sposób 

wi ksz  sił , a potem trzymanym na płask mieczem wyr n ł Daggama w plecy. 

Rozległ si  trzask, stłumiony, ale wyra ny, przypominaj cy odgłos p kaj cego pod 

pot nym naciskiem fundamentu, i ciało Marsha wygi ło si  w potworny łuk, a 

jednocze nie jego ramiona uniosły si  w gór , ponad głow , jakby w błagalnym ge cie. 

Jego miecz z brz kiem upadł na podłog . Ciało z pot n  sił  r bn ło o posadzk  i 

znieruchomiało. Le ało tam, nienaturalne i brzydkie, groteskowe w tej nagłej parodii 

ludzkiej formy, podczas gdy z ust stoj cych wokoło Szermierzy dobyły si  gło ne 

okrzyki, a Plac Walki zapełnił si  biegaj cymi tam i z powrotem lud mi. 

Ronin nie widział gestu Instruktora, ale po ród zgiełku wychwycił czysty d wi k 

gongu, oznajmiaj cy koniec Walki. 

Wyprostował si , oddychaj c gł boko - oaza spokoju w sercu szalej cej burzy. 

Otarł pot z bezbarwnych oczu. 

Z daleka dobiegł go krzyk: 

- Chwileczk ! Chwileczk ! Uspokójcie si ! Hałas nie ucichł. 

- Cisza, powiedziałem! - rykn ł ten sam głos. Krzyki zmieniły si  w prawie  

niesłyszalne poszeptywania,  a  potem  umilkły zupełnie. Instruktor patrzył gro nie na 

Adeptów ze swego podwy szenia. 

- Sta  spokojnie i ani słowa! - Jego twarz była czerwona, a male kie oczka rzucały 

złowieszcze błyski. 

- Wasze zachowanie jest niedopuszczalne! To  obraza!  Zwykli Adepci zachowaliby 

si  lepiej! Nie b d  tolerował takich wybuchów w MOJEJ KLASIE! Nigdy wi cej - 

wykrzykn ł. Skin ł na dwóch Szermierzy. - Zobaczcie, co z Marshem. - Pochylili si , 

by wypełni  polecenie i spróbowali nieznacznie unie  le cego, ale d wi k, jaki dobył 

si  z jego ust, był przepełniony tak potwornym bólem i cierpieniem,  e zostawili go tak 

jak le ał i pobiegli po nosze. Na ten widok Instruktor dał upust w ciekło ci, jaka w nim 

wezbrała i zwrócił si  do Ronina. 

- Ty głupcze! - wrzasn ł, z trudem utrzymuj c nerwy na wodzy. - Mało brakowało, 

a by  go zabił! I jak ja to wytłumacz  jego 

Instruktorowi? Jak to wyja ni  jego Saardynowi? - Jego głos zmienił si  w 

ochrypły skrzek. - Wszystko skrupi si  na mnie! Na mnie! Czy ty rozumiesz, co 

uczyniłe ? Sk d ci przyszło do głowy, aby u y  broni w taki sposób? - Zacz ł wygra a  

Roninowi pi ci . Wida  było,  e dr y. - Ód tej chwili zostajesz wykluczony z tej klasy 

Walki i nie masz do niej wst pu, a mog  ci  zapewni ,  e osobi cie dopilnuj , aby w 

przypadku innych klas post piono wobec ciebie tak samo. Na dodatek pełny raport 

dotycz cy twego nieodpowiedzialnego zachowania trafi do r k Saardyna Ochrony! 

W Sali zapanował teraz olbrzymi chaos, sufit i  ciany pomieszczenia odbijały echo 

background image

 

62 

d wi ków, głosów i ruchów, zwielokrotniaj c hałas. Ronin, aczkolwiek mgli cie, 

zdawał sobie spraw ,  e w  cisku obok niego cudownym sposobem pojawił si  Nirren. 

Głos Instruktora przybrał na sile: 

- Zapłacisz za ten incydent, i to zapłacisz drogo! 

Ronin, którego ciało wci  jeszcze zalewała adrenalina, nie był w stanie si  dłu ej 

powstrzymywa . Zrobił krok naprzód i uniósł miecz do góry. 

- Zobaczymy, kto zapłaci! - wykrzykn ł, ale jego głos uton ł w ogólnym zgiełku. 

Nirren schwycił go od tyłu. 

- Oszalałe ? Co ty wyprawiasz? 

Mimo to Ronin nadal przebijał si  przez tłum w stron  Instruktora. Nirren, który 

ani na chwil  nie rozlu nił u cisku, starał si  go powstrzyma , kiedy przedzierali si  

przez tłum, rozpychaj c si  bezceremonialnie. 

Inni szermierze opó niali jego marsz i był zaledwie w połowie drogi, kiedy 

zobaczył,  e Instruktor, przera ony faktem, i  sytuacja wymkn ła mu si  spod 

kontroli, zszedł z podestu i wraz z chłopcem pod aj cym o krok za nim opu cił Sal . 

Nirren zdołał w ko cu zmusi  przyjaciela, aby si  zatrzymał. Hałas wzmógł si , a 

ar stał si  nie do zniesienia. 

Musiał odwróci  głow  i popatrze  na poruszaj ce si  usta Nirrena, by zrozumie  

jego słowa. Zabrało mu to dobr  chwil . 

- Chod ! Chod ! 

Niedługo potem zjawili si  Szermierze z noszami i wynie li Marsha z Sali Walki. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

63 

Rozdział 15 

 

- Popełnili bł d. 

- Sk d wiesz? Westchn ł. 

- Nie wiem. To przeczucie. 

- Ale oparte na faktach, to pewne. Wszystko, czego Saardyn nie mógł przeoczy ... 

Zacisn ł pi . 

- Ale pomylili si . Wiem o tym! S  zapatrzeni tylko w siebie i jedyne, co ich 

obchodzi, to władza! 

- To dla nich sprawa osobista. 

Nirren zatrzymał si  na chwil , by spojrze  na Ronina, który siedział na łó ku, 

zdejmuj c przepocon  bluz . 

- Tak. Mo na tak to okre li . - Przekrzywił głow . - A wi c widziałe  si  z nim. 

Ronin rzucił bluz  na stołek. 

- Tak. 

Nirren stan ł przed nim i zas pił si . 

- Ale nie po to,  eby wróci . Ronin roze miał si  głucho. - Nie. 

- Nie kusił ci ? Ronin uniósł wzrok. 

- No có , owszem, próbował. 

- Nie w tpi . 

- Nie musisz si  o to martwi . 

Nirren jakby si  troch  uspokoił.  Spojrzał na siniec na boku Ronina. 

- Posłałem po ni  - stwierdził. 

Ronin dotkn ł banda a nad ran  na ramieniu. Wci  jeszcze czuł pulsuj cy ból. 

- To nie było konieczne. Machn ł r k . 

- Ale ju  to zrobiłem. 

- Gdzie jest Stahlig? 

- My l ,  e zajmuje si  Marshem - odparł z cierpkim u miechem. 

- No wi c czemu tam poszedłe ? 

- Na spotkanie z Salamandr ? - Tak. 

- Po rad . 

- Od niego? - Nirren wybuchn ł  miechem. - On jest Saardynem. Czemu miałby ci 

powiedzie  prawd ? 

- S  pewne wi zi - rzekł Ronin. 

- Tak, i nawet po... 

- Tak s dz . 

Nirren pokr cił głow . 

- No i co ci powiedział? 

Ronin rozparł si  na poduszkach. 

-  e Borros jest rzeczywi cie niespełna rozumu. 

- A jest? Sk d on to wie? 

Ronin poprawił poduszk  i otarł pot z czoła. 

- Pokazał mi swego rodzaju dowód. - Na poduszce pozostały ciemne plamy. 

- Jaki? Mów dokładniej - rzucił Nirren, przypatruj c mu si  z uwag . 

- A co, gdybym ci powiedział,  e Borros nie oszalał? 

- A powiesz? 

- Nie wiem. 

- Co z dowodem Salamandry? 

background image

 

64 

- Rozmawiałem z Borrosem osobi cie. 

- Nie mów. 

- MÓWI . 

- Ale nie o tym, co ci pokazał. Ronin rzucił w niego poduszk . 

- Sk d wiesz,  e cokolwiek mi pokazał? 

- Same słowa by ci nie wystarczyły. Ronin skin ł głow . 

- Masz racj . - Przeszedł przez pokój i otworzył szaf . - Ale ja nie mam pewno ci, 

czy to JEST dowód. 

Wyj ł bluz  z lu nymi jedwabn  r kawami. 

- Jak my lisz, co jest tam, na Górze, ponad Własnoziemiem? 

- Co? - Nirren wzruszył ramionami. - Nic. W ka dym razie nic godnego wzmianki, 

chyba  e lubisz ogl da  rozci gaj ce si  jak okiem si gn  połacie  niegu i lodu. 

Dlaczego? 

Ronin nało ył bluz . 

- Wi c Borros wierzy,  e tam, na Górze, istnieje cywilizacja, ludzie zamieszkuj cy 

kraj, gdzie nie ma  niegu i lodu. 

Nirren spojrzał na niego. 

- Tak ci powiedział? - Tak. 

- Pytałe  go, nad czym pracował? 

- To nie tak. Wyci gn łem od niego tyle, ile si  dało. Ale jestem pewien jednego. 

Freidal nie wie wi cej ni  my, w przeciwnym razie Borros nie mógłby z nikim 

rozmawia . Poza tym w którym  momencie Mag powiedział mi,  e nie odkrył niczego 

znacz cego. 

Nirren pokr cił głow . 

- Nic z tego nie rozumiem. To wydaje si  absolutnie pozbawione sensu. Z cał  

pewno ci  na powierzchni nie ma  ycia - nic nie mogłoby przetrwa  w warunkach 

takiego zimna. 

- Tak by wygl dało. 

- I co z tego wynika? - Nic. 

- Ach, Roninie. 

- Nie chc  si  ł czy  z  adnym Saardynem. 

- Ale spróbujesz ponownie zobaczy  si  z Borrosem. 

- Tak. - Uniósł dło  na krótk  chwil . - Ale dlatego,  e JA tego chc . - Ponownie 

usiadł na poduszkach. - A co z twoim zadaniem? 

Chondryn zas pił si . 

- Ta łamigłówka wydaje si  nie do rozwi zania. By  mo e jestem teraz bli szy 

osi gni cia celu, a mo e nie. Mimo to nie potrafi  przezwyci y  w sobie uczucia,  e... 

Ronin uniósł wzrok. -  e co? 

-  e to gł bsza sprawa, ni  nam si  wydaje. - Przejechał r k  po włosach, 

odruchowo. - Czasami - czasami jestem nieomal pewny,  e w to wszystko wmieszana 

jest jaka  trzecia siła - jakby tylko czekała, a  inni Saardyni uczyni  pierwszy ruch. 

- Ale tutejsi Saardyni to jedyni Saardyni. Poza tym Własnoziemiem niczego ju  nie 

ma. 

- Oczywi cie. Wła nie dlatego tak mnie to intryguje. 

- Ale nie dysponujesz  adnymi faktami. Nirren westchn ł. 

- Gdybym miał, byłbym teraz z Estrillem. 

- Ile mu powiedziałe ? 

- Troch . 

background image

 

65 

- I? 

- Nic nie zrobi, dopóki nie b dzie dysponował faktami. - Odwrócił si . 

- K'reen zjawi si  tu lada chwila. 

- A co z twoim Szczurem? 

- Co? - Nirren przez chwil  sprawiał wra enie zbitego z tropu. 

- Och. Wła nie mam zamiar zaj  si  t  spraw . By  mo e jestem ju  bliski 

odnalezienia go. - Wzruszył ramionami. - Jedno, czego jestem pewien to to,  e on jest 

gł boko zakonspirowany, naprawd  bardzo gł boko... Nie niepokój si , je li przez 

jaki  czas b dziesz miał trudno ci z nawi zaniem ze mn  kontaktu - b d  cierpliwy, 

sam si  do ciebie zgłosz . 

I odszedł. A Ronin poło ył si  na poduszkach, oczekuj c K'reen. 

 

Przybyli po niego po zaj ciach klasy, podczas pierwszego Zakl cia, kiedy było 

mniej ludzi. Poszedł z nimi nie stawiaj c oporu, bo był na tyle rozs dny, i  wiedział,  e 

to wcze niej czy pó niej musiało nast pi  z tego czy innego powodu - nienawidzili go i 

nie był w stanie temu zaprzeczy . Czekali tylko na stosown  okazj . 

Przeszli szybkim krokiem przez korytarz i by  mo e byli zdziwieni,  e nie musieli 

go zmusza , aby z nimi poszedł. Weszli na opustoszałe schody i znale li si  na Górze. 

Weszli do Sali Walk. 

Puste cienie i pokryta kurzem cisza. Szare powietrze opromienione słabym 

wiatłem - pasma  wiatła i ciemno ci. Czuło si  tu obecno  niewidzialnych i 

zapomnianych przodków, rozprawiaj cych o minionych tysi cleciach, o zej ciu w gł b 

ziemi, spadku... ale jakim? 

- Dobywaj! - rozkazał głos. - Zniweczyłe  wszystkie moje plany. 

- Korlik wyszedł mu na spotkanie, podczas gdy inni przygl dali si  im z uwag . 

By  mo e Korlik pragn ł zrobi  to na oczach widzów. Ale najprawdopodobniej ci 

ludzie chcieli po prostu obejrze  to widowisko. Nie zastanawiał si  nad tym. - Chciałem 

uda  si  z nim na Gór , wła nie z nim, bardziej ni  z kimkolwiek innym. Z twego 

powodu... To był równie dobry powód jak ka dy inny. 

Cisza. 

- Dobywaj! - powtórzył Korlik, zgrzytaj c z bami. - No, dalej. Zamachał mieczem. 

- Na co czekasz? Boisz si ? - Zbli ył si . - Dobrze, poka  ci, co z tym zrobi . - 

Podchodz c ponownie zamachn ł si  mieczem. - Odwróc  ci  i wbij  ci to ostrze, wiesz 

gdzie! 

Ronin dobył miecza i przez nast pne  wier  Zakl cia zbijał ataki Korlika, broni c 

si , ale nie kontratakuj c. 

W pewnej chwili Korlik zawył z w ciekło ci i cisn ł miecz na kamienn  posadzk . 

By  mo e był to umówiony sygnał, bo w tej samej chwili wszyscy rzucili si  na niego i 

przewrócili go na ziemi . Kto  próbował stan  mu na szyi i Ronin schwyciwszy 

napastnika za kostk , skr cił j  z całej siły, a  usłyszał przejmuj cy, ostry trzask. Inni 

okładali go pi ciami po brzuchu i usiłowali odwróci . Uniósł nogi, próbuj c 

przezwyci y  napór naciskaj cych na  ciał i ochroni  krocze - wiedział,  e musi si  

podnie , bo w przeciwnym razie tamci odwróc  go i przyszpil  klatk  piersiow  do 

zimnych kamieni. 

Nie mogli schwyci  go jak nale y za nogi i w ko cu udało mu si  podnie . Dyszał 

ci ko z wysiłku. 

Zorientował si ,  e Korlik i inni wcale si  tym nie przej li. Usłyszał ciche 

st kni cie. Dobiegało z jakiego  pobliskiego miejsca. Korlik pochylił si  i podniósł swój 

background image

 

66 

miecz, a potem, poruszaj c si  w niskiej pozycji, z ciałem l ni cym od potu, zaatakował 

wymierzaj c pot ne ci cie, po łuku. 

Ronin poruszał si  bokiem, ale Korlik wraz ze swoim mieczem znajdował si  

pomi dzy Roninem a jego broni , połyskuj c  nie miało na kamieniach, tote  

praktycznie rzecz bior c nie miał wyboru i musiał przej  inicjatyw . W mgnieniu oka 

wprowadził swój plan w czyn. Rzucił si  na Korlika i kiedy zobaczył, jak jego pot ny 

miecz opada ze  wistem, zrozumiał,  e jego plan si  powiedzie, bo cios został zadany z 

góry na dół. Znalazłszy si  przy Korliku, jednocze nie znalazł si  poza zasi giem 

mierciono nego ostrza i r bn ł Korlika pi ci  w bok głowy. Zanim Korlik odzyskał 

równowag  i odwrócił si , Ronin miał ju  miecz w gar ci. Przeszedł przez promie  

wiatła i ostrze zal niło jakby było ze srebra. 

Ale był zbyt pewny siebie - przepojony sukcesem swego planu bł dnie ocenił czas, 

w jakim Korlik miał doj  do siebie, a co za tym idzie, nie był przygotowany na 

gwałtowny atak. Uniósł miecz, ale nie do  wysoko i pod złym k tem, tote  ostrze 

Korlika rozci ło jego bro  jak kawałek płótna. Korlik wybuchn ł  miechem, kiedy 

zobaczył spadaj cy na ziemi  kawałek metalu i uci ty uko nie kikut ostrza, 

trzymanego przez Ronina. Prawd  mówi c, z powodu słabego  wiatła nie mógł si  zbyt 

dobrze przyjrze  uszkodzonemu mieczowi swego przeciwnika - w przeciwnym bowiem 

razie z cał  pewno ci  miałby si  na baczno ci. Dlatego te  nie bacz c na ułamek broni 

tkwi cy nadal w zaci ni tej kurczowo r ce Ronina, natarł na  jak oszalały i z 

niekłamanym zdziwieniem poczuł, jak zimny metal zagł bia si  w jego klatce 

piersiowej. Ronin pchn ł z całej siły, wbijaj c uci te ostrze a  po r koje ; Korlik 

r bn ł mocno plecami o  cian , przy której stał, a ciemna krew g stymi strugami 

zacz ła zalewa  jego pier . Wci  jeszcze próbował dosi gn  Ronina, poderwał si  

gwałtownie, opieraj c si  r koma o  cian , po raz ostatni zamachn ł si  mieczem, na 

dobre trac c koordynacj  ruchów, a potem run ł twarz  do przodu na kamienn  

posadzk . 

Tam te  zostawiono Ronina, kl cz cego nieruchomo nad le cym na ziemi trupem; 

nikt nie odwa ył si  spojrze  w jego ciemne i nieodgadnione oczy. 

Kiedy otworzył oczy, zobaczył pochylaj c  si  nad nim K'reen, na której obliczu 

malował si  wyraz zatroskania. 

- Słyszałam o tym, co si  stało - powiedziała, - Mówi  ju  o tym w całym Sektorze. - 

Spojrzała na niego i rozchyliła mu bluz . 

- Przynajmniej nie zostałe  ranny i rana si  nie otworzyła. - Usiadła obok niego. - I 

co teraz b dzie? 

Wzruszył ramionami. 

- To nic powa nego. 

- Ale zostałe  wykluczony z walk... I siadł. 

- Je eli podejrzenia Nirrena s  słuszne, to nie mam si  czym przejmowa . 

- Nie ro... 

- Saardynowie. 

- Och, tak. Co on mówi? Teraz tak rzadko go widz , chyba podczas Sehny. 

- Wygl da na to,  e dwie frakcje s  bliskie otwartej konfrontacji 

- ale ty przecie  dobrze o tym wiesz. 

- A wi c on jest teraz z Estrillem. 

- Nie. Otrzymał specjalne zadanie. 

Przeszła przez pokój do lustra w ramie z mosi dzu, wisz cego na  cianie na 

wysoko ci głowy, tu  nad toaletk . 

background image

 

67 

- Zbli a si  Sehna - powiedziała, 

Ronin pomy lał: Za mało jest czasu, aby sprawdzi , czy Stahlig zako czył ju  

opatrywanie Marsha. 

Zacz ła układa  włosy, popatruj c na przemian to na niego, to na swoje odbicie w 

lustrze. 

- Co ci  tak smuci? - spytała nagle. Usiadł na skraju poduszek. 

- Czemu mnie o to pytasz? 

- Bo... - odwróciła wzrok od jego odbicia w lustrze i dotkn ła twarzy dłoni  - bo ci  

kocham. 

Zauwa ył błysk łez wypływaj cych wolniutko z k cików jej oczu. 

- Co ty robisz? 

Odwróciła si  i zamkn ła oczy. 

- Nic. - Pod jej powiekami zbierały si  łzy. 

Podszedł i odwrócił j  do siebie, tak  e jej włosy, opadaj ce dług , ciemn  fal , na 

krótk  chwil  przesłoniły policzek. 

- Czemu płaczesz? - spytał, z lekka zagniewany. 

Przetarła oczy woln  r k , a on dostrzegł co  jakby błysk - strachu? Nie miał 

pewno ci. 

- Nie cierpi  tego. Czemu płaczesz? 

Na jej twarzy pojawił si  gniew, znikn ł dziwny błysk w oczach. 

- A co, uwa asz,  e nie mog  sobie popłaka ? Odsun ł si  od niej. 

- Co si  z tob  dzieje? 

Jej oczy były powi kszone przez łzy. 

- Denerwuje ci , kiedy okazuj  swoje uczucia? Bo ty nie mo esz tego zrobi , tak? 

Bo ja to akceptuj . JA tak. Jeste  w stanie to poj ? Czemu musisz zachowywa  si  w 

ten sposób? Nie potrafi  zro... Czy ty nigdy nic nie czujesz? A jak to jest, kiedy 

jeste my w łó ku? Czy wtedy te  robisz to tylko tak, na zimno, mechanicznie? - 

Odwróciła si  z powrotem do lustra i ukryła twarz w dłoniach, opieraj c łokcie o 

toaletk . 

Poszedł do s siedniego pokoju i zacz ł si  przebiera . W chwil  pó niej K'reen 

uniosła głow  i spojrzało w lustro. Polizała palec i otarła  lady łez. Potem doko czyła 

układanie swojej fryzury. 

Musieli przej  korytarzem dłu szy odcinek ni  zwykle, poniewa  stopnie schodów 

najbli szych ich kwater były  wie o zablokowane przez osuwisko przegniłego betonu i 

przerdzewiałych stalowych konstrukcji. Nast pne zostały ju  uprz tni te. Zacz li 

schodzi  si  na Sehn . Ronin trzymał w dłoni zapalon  pochodni . Schody były 

pop kane, wsz dzie widniały szczeliny i wygl dały na dobrze zu yte. Raz czy dwa 

musieli przeskakiwa  ponad szcz tkami stopni, które si  wykruszyły albo zostały 

usuni te przez jak  sił . Czas? 

Nie rozmawiali i by  mo e wła nie dlatego usłyszeli ten d wi k. Był bardzo cichy i 

dochodził z jakiego  miejsca przed nimi. Ronin stan ł gwałtownie i zatrzymał K'reen 

woln  r k . Drug , t  z pochodni , wysun ł do przodu. Schody prowadziły w dół, do 

podestu, na którym si  krzy owały. Były puste. 

Wokół panowała cisza. Drobinki kurzu ta czyły w migoc cym płomieniu 

pochodni, dopóki nie ko czyły  ywota po arte przez ogie , który je wsysał. 

Ruszyli powoli na dół i ponownie usłyszeli ten d wi k. Cichy skowyt, stłumiony j k 

bólu. 

Znajdowali si  na pode cie, za zakr tem schody rozci gały si  dalej, w mrok. 

background image

 

68 

K'reen otworzyła usta, by co  powiedzie , ale uciszył j  gestem r ki. Wyt ył słuch i 

przez chwil  wydawało mu si ,  e ów głos płynie z dołu, ale ... Usłyszał go ponownie i 

nabrał pewno ci. Z pocz tku my lał,  e ciche d wi ki, jakie wyławiali uchem, były 

odgłosami wydawanymi przez małe zwierz tka  yj ce w  cianach; słyszeli je wszyscy, 

kiedy robiło si  cicho. Ale TO si  powtórzyło, tym razem bli ej. Do tego na schodach 

ponad nimi dało si  słysze  st panie - ilu ludzi, niełatwo było okre li . 

Schwycił K'reen za r k  i pomkn li w ciemno . 

Nagle kwilenie wydało si  bli sze. Ronin wysun ł pochodni  jeszcze bardziej do 

przodu i zobaczył,  e cała wewn trzna  ciana schodów zawaliła si  i na przestrzeni 

wielu Poziomów pojawiła si  mroczna, ziej ca szczelina. 

Przywarli do bezpiecznej  ciany zewn trznej i zobaczyli posta , znajduj c  si  pod 

nimi. Rozczochrana i brudna, z długimi włosami opadaj cymi na ramiona, ubrana w 

łachmany, które dawno ju  straciły kolor, kuliła si  w k cie z dala od otworu. 

Podszedł bli ej i zauwa ył blade oblicze pokryte brudem i potem. Nawiedzone, 

przera one oczy patrzyły na niego; drgaj cy płomie  pochodni odbijał si  w 

powi kszonych  renicach. Posta  odsun ła si  od niego. 

Pochylił si  powoli i dotkn ł jej delikatnie. 

- Kim jeste ? - zapytał, a potem dodał: - Nie zrobimy ci krzywdy. Usłyszał kroki na 

schodach - zbli ały si  - i odwrócił si  w stron  sk d dochodził tamten d wi k, 

wyt aj c słuch, aby uzyska  nieco wi cej informacji; K'reen przykucn ła tu  przy 

postaci, usiłuj c do niej przemawia . I nagle usłyszał jak łapczywie wci gn ła 

powietrze: 

- Ronin! 

Odwrócił si , uniósł pochodni  i zobaczył,  e zamiast prawego ramienia posta  

miała kikut, postrz piony i zasklepiony zaschł  krwi  i  wie  skór  - rana nie była 

tak stara jak mu si  to wydało na pierwszy rzut oka. Cienie ta czyły jak szalone wokół 

nich i centralnego słupa płomienia. I wtem - błysk metalu na zapadni tej szyi postaci. 

Powoli, ostro nie, aby jej nie przestraszy . Ronin wyci gn ł r k  i dotkn ł tego 

przedmiotu - to był mały grawerowany prostok t metalu na brudnym ła cuszku. 

Potarł kciukiem jego powierzchni  i wystawił pod  wiatło. 

- Korabb Neer, 99. - przeczytał. 

K'reen powiedziała: 

- To Neer? Ale ... Skoro ma przydział na 99. Poziom, to co robi tak wysoko na 

Górze? 

- I do tego niedawno straciła rami . Pomy lał o Neer w komnacie Stahliga. 

- Na tym Poziomie znajduj  si  najwi ksze i najbardziej skomplikowane Maszyny. 

- To najni szy Poziom, prawda? 

- Tak. I tylko najlepsi Neerowie tam pracuj . 

Odgłos butów, który odbijał si  coraz mocniej wzdłu   cian, nagle umilkł. Tamci 

zatrzymali si  na pode cie. Ronin miał wra enie,  e słyszy dochodz ce z góry ciche 

szepty. 

- Roninie, kto...? 

Przyło ył palec do ust i odwróciwszy si  do Neer, wyszeptał: 

- Korabb, rozumiesz mnie? 

Posta  spojrzała na niego, potem na K'reen, i znowu na niego. Skin ła głow  i w tej 

samej chwili Ronin zdał sobie spraw ,  e to kobieta. Słabe o wietlenie, skulona pozycja 

i brud sprawiły,  e wcze niej nie mógł si  jej lepiej przyjrze . 

Neer uniosła w ski, pozbawiony paznokcia palec, którego koniec był 

background image

 

69 

zmasakrowany i czarny od krwi. 

- Roninie, to ju  twój koniec! - krzykn ł z góry lodowaty głos. - Przybyli my po 

ciebie! 

Doszedł ich zgrzyt metalu uderzaj cego o kamienie - jeden jedyny d wi k, którego 

nie byliby w stanie z niczym pomyli  i K'reen gwałtownie wstrzymała oddech, kiedy 

nagle u wiadomiła sobie to, z czego Ronin zdawał sobie spraw  od samego pocz tku: 

udawali si  na Sehn  i nie miał przy sobie broni. 

Poczuł,  e co  dotkn ło jego ramienia. Palec Neer naciskał na  mocno i 

ponaglaj co. Skin ła na niego, na K'reen, a potem na schody. 

Pokr cił głow  i powiedział: 

- Nie mo emy ci  tu zostawi . Je eli to zrobimy, umrzesz. Rozumiesz? 

Pokr ciła głow  i jej usta poruszyły si  bezd wi cznie. I naraz uprzytomnił sobie, 

e co  tu jest nie tak. 

Najwidoczniej K'reen równie  si  zaniepokoiła, bo wyci gn ła r k  i otworzyła 

usta Neer. Oczy tamtej rozszerzyły si  z przera enia i chciała si  odsun , ale K'reen 

trzymała j  dostatecznie mocno. 

- A niech to mróz  ci nie! -- wyszeptała K'reen i mimowolnie przełkn ła  lin . 

Ronin spojrzał i zobaczył usta z z bami, dzi słami, podniebieniem i ciemnym 

kawałkiem mi sa. W miejscu, gdzie powinien znajdowa  si  j zyk była tam tylko jego 

resztka, usiłuj ca si  porusza . 

K'reen pu ciła Neer i odwróciła pobladł  twarz w stron  Ronina. 

- Co mogło si  sta ? Jak to... 

- Roninie! Roninie! Wiemy,  e ona jest z tob ! - W głosie mówi cego brzmiały 

zło liwe nuty. - K'reen? Tak. Ma na imi  K'reen. - Znowu dało si  słysze  szuranie, 

jakby kto  na górze przest pił z nogi na nog . - Nie łud  si ,  e umrzesz szybko i z 

honorem. Nie dla ciebie, mój przyjacielu,  mier  godna Szermierza. Podetniemy ci 

ci gna u nóg, tak  e nie b dziesz si  w stanie ruszy , ale b dziesz mógł obserwowa , 

jak zabawiamy si  z twoj  kobiet . Zobaczymy, z czego jest zrobiona. Odetniemy ci 

powieki i odwrócimy głow ,  eby  mógł to lepiej widzie . Nie chcemy, aby  stracił cho  

fragment z tego, jak b dziemy sprawdza , ilu facetów jest w stanie zadowoli ! - Rozległ 

si   miech, przejmuj cy i nieprzyjemny. - Rzecz jasna, na raz! -  miech powrócił 

echem i K'reen zadr ała. 

Dało si  słysze  gwałtowne szuranie butów, a stoj ce dot d powietrze zawirowało, i 

zarówno Ronin, jak K'reen poczuli na plecach zimne ciarki. Ronin cisn ł pochodni  w 

gł b schodów. 

Nad nimi pojawiły si  cienie. Zmierzały w ich stron . Czerwony blask pochodni 

migotał daleko w dole, ale oni byli teraz ukryci w nieprzeniknionych ciemno ciach. 

Mroczne kształty schodz ce po schodach zbli ały si  coraz bardziej. Ronin naliczył 

cztery postacie i wiedział,  e nie powinien mie  zbyt wielkich nadziei. Pomara czowe 

wiatło zabłysło przez mgnienie oka na uniesionym mieczu i Ronin przygotował si  na 

wbiegni cie po schodach w desperackiej próbie ataku. 

Szczupły cie  przemkn ł obok niego, jak błyskawica pokonuj c kolejne stopnie i 

rzucaj c si  na schodz ce po schodach postacie. Neer! 

Rozległy si  krzyki i przez krótk , przera aj c  chwil  kotłuj ca si  masa ramion, 

nóg i korpusów została o wietlona przez migotliwy blask gasn cej pochodni; mogło si  

wydawa ,  e ciała zawisły w powietrzu. A potem, nagle, run li wszyscy w czarn  

otchła  nienasyconej, niezgł bionej szczeliny. Próbował dostrzec twarz. Jak kolwiek 

twarz. Twarz Neer. Ale skł biona masa ciał znikła mu z oczu i w chwil  potem on i 

background image

 

70 

K'reen usłyszeli bardzo gło ne, przyprawiaj ce o mdło ci, mokre pla ni cie, jakby 

gdzie  na dole rozdarł si  gruby worek wypełniony wod . Echo tego d wi ku odbiło si  

od postrz pionych  cian szczeliny. K'reen skuliła si  pod  cian , a jej ciałem wstrz sały 

spazmy szlochu. 

Ronin odwrócił si  od mrocznej czelu ci. 

I wtedy K'reen podeszła do niego i przywarła do  całym ciałem. Dr ała. 

- Nie mog  - zawołała przez łzy. - Nie mog ... 

Pogładził j  po włosach i przytulił z całej siły, dowiaduj c si  wła nie w tej chwili 

czego  bardzo wa nego o sobie samym. Stali w tym podupadaj cym  wiecie zmierzchu, 

który znajdował si  o krok od upadku, i obejmowali si  mocno ramionami. Stali tak 

długo. Bardzo długo. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

71 

Rozdział 16 

 

W ciemno ci dominowała kamienna płyta w kształcie elipsy - niska i solidna. Stał 

w progu, czekaj c a  jego oczy przyzwyczaj  si  do ciemno ci. Daggamowie wci  

znajdowali si  za załomem korytarza. A Nirren nie pojawił si  na Sehnie. 

Po posiłku K'reen zostawiła go, aby sko czy  swoj  prac  na Med Poziomie. 

Tak b dzie dla mnie najlepiej - powiedziała. 

Wokoło panowała ciemno  i było bardzo cicho, tote  musiał działa  wyj tkowo 

ostro nie. Chirurgia wygl dała spokojnie. W kubiku na tyłach nie było nikogo. Na 

korytarzu dopadł go G'fand. 

- Wybierasz si  na Gór ? Skin ł głow : 

- Wracam do siebie. 

- Czy mógłbym ci przez chwil  potowarzyszy ? 

Przytakn ł, nie wiedz c jak mógłby tego unikn . My lał tylko o Borrosie. 

Po piech stał si  nagle bardzo wa ny. 

- Chod  wi c. 

Przeszli schodami i Ronin miał wra enie,  e słyszy odgłos kapania lepkich, 

obrzydliwych kropel. 

Dotarli do nast pnych i przez jaki  czas szli w milczeniu. W powietrzu unosił si  

kurz, a niekiedy słycha  było delikatne szuranie dobiegaj ce z wn trza  cian. 

G'fand chrz kn ł: 

- Chciałem powiedzie ,  e ... hmm ... nikt z klasy nie chciał tego porusza  podczas 

posiłku. Na wypadek, gdyby  si  nad tym zastanawiał. 

- My lałem o innych sprawach. 

- Och. Tak. A wi c... Wszyscy byli my nieco zatroskani, wiesz, z powodu tego,  e 

zostałe  wykluczony z klasy i... 

- Doceniam twoje zatroskanie. 

- WSZYSCY jeste my zatroskani z tego powodu - powiedział powoli G'fand. 

Ronin spojrzał na niego i u miechn ł si  pod nosem. 

- Tak. A wi c; mo esz im powiedzie ,  e nie musz  si  martwi . 

- Ale walka to twoje  ycie! Ja byłbym niepocieszony! 

- Mówisz o tym, jakby spotkała mnie ha ba - stwierdził Ronin. - Ja zachowałem si  

honorowo. To inni złamali Kodeks. 

- Ale przecie  liczy si  tylko to, co mówi Instruktor - zaprotestował G'fand, nie 

potrafi c go zrozumie . 

- Tylko dla niektórych. 

- Tak - rzucił z gorycz . - Ale to wła nie od nich wszystko zale y. 

 

Jeszcze jeden cie , poruszaj cy si  szybko i bezszelestnie po pokoju, dotkn ł 

ciany. Ukryte drzwi otworzyły si  i wszedł do  rodka. 

Mały pokój nic si  nie zmienił - w skie łó ka, niskie lampy Borros siedział na 

łó ku, wpatruj c si  w wierzchy swych dłoni.  ółta, bezwłosa głowa kr ciła si  na 

długiej, chudej szyi. Szare oczy były m tne i pozbawione wyrazu. Ponownie spojrzał 

na swoje dłonie. 

Ronin usiadł obok niego. 

- Borrosie ... - zacz ł. 

- Odejd  rzekł Mag znu onym głosem. - Odejd  i powiedz 

Saardynowi,  e odpowied  nadal brzmi - nie. Odpowied  nigdy nie b dzie inna, - 

background image

 

72 

Długie palce si gn ły do czoła i dotkn ły bledn cych  ladów Dehn. - Powiedz mu, ze 

nie zostało ju  nic godnego uwagi. Próbował ju  wszystkiego i poniósł pora k . 

Wszystkie l ni ce fragmenty przepadły - ju  nic nie pami tam. Pora k  zako czyła si  

te  próba nakłonienia mnie do słu by. Nie mog  mu pomóc, nawet gdybym chciał. - 

Machn ł r ka, - A teraz odejd  i donie  mu, co powiedział Mag - mo e uwierzy tobie, 

skoro mnie nie uwierzył. 

  Borrosie, musisz wysłucha  mnie uwa nie - wyszeptał Ronin. Daggamem. Freidal 

nie jest moim Saardynem. Na mróz, spójrz na mnie! Byłem tu zeszłego Cyklu. Byłe  

bardzo chory. 

Szare oczy spojrzały na niego - w ich gł bi widniało nieco wyblakłe złoto, 

Roze miał si  ponuro. 

- Tak to teraz nazywaj ? - Jego oczy rozbłysły na chwil . Nie oszukasz mnie. 

Kłamstwa bez ko ca. Mimo to nie spodziewam strony niczego innego. Ale twój czas 

min ł. Niech przy le nast pnego. Chocia  mo esz mu powiedzie ,  e to i tak bezcelowe. 

Nie uda mu si . Sfuszerował. 

Nie przypominał człowieka, z którym zaledwie Cykl temu próbował rozmawia  - 

człowieka, któremu uratował  ycie. A teraz martwił si , bo Borros nie zachowywał si  

ju  jak szaleniec. Freidal zorientowałby si  natychmiast. By  mo e nawet ju  si  

zorientował. Ronin czuł,  e gdyby Mag nadal trwał w poprzednim stanie, koniec 

ko ców powiedziałby Freidalowi wszystko, co ów chciał wiedzie , gdyby tylko 

dostatecznie mocno nalegał, a Freidal mógł tego dokona . 

- Co mógłbym zrobi , aby ci  przekona ? 

Borros usłyszał nacisk w głosie Ronina i u miechn ł si  tajemniczo pod nosem. 

- W porz dku. Zgoda. Ja pytam, ty odpowiadasz Jakakolwiek oznaka wahania, 

lad.  e próbujesz poda  fałszyw  odpowied  i wszystko przepadło 

- Nie mamy na to czasu - Ronin spojrzał na drzwi od korytarza. Borros wzruszył 

ramionami. Jego usta skrzywiły si . 

To jedyny sposób. Ronin machn ł r k . 

- A wi c dobrze, pytaj, je eli to ci  usatysfakcjonuje. 

Szare oczy były lodowato zimne i czujne - i wcale nie m tne. 

- Tego nic powiedziałem. Ronin j kn ł z rozpaczy. 

- Kim jeste ? - rzucił krótko Mag. 

- Szermierzem. 

- Kto jest twoim Saardynem? 

- Nikt. 

Oczy zw ziły si . 

- Co? 

- Jestem niezale ny. 

Dłonie Maga były jak białe kwiaty na ciemnym materiale koca. 

- Interesuj ca odpowied . - Jego głowa drgn ła mimowolnie. 

- Po stronie jakiej frakcji si  opowiesz? Freidal jest moim wrogiem. 

- Ha! A wi c to tak. 

- Ju  dwukrotnie usiłował mnie zabi . 

- I oczekujesz,  e w to uwierz ? 

Były pewne granice. Ronin złapał Maga za bluz  i przyci gn ł do siebie, tak  e ich 

twarze znalazły si  bardzo blisko jedna drugiej. 

- Zeszłego Cyklu powinienem był ci pozwoli  umrze . Wydaje mi si ,  e zupełnie 

niepotrzebnie ci  uratowałem. 

background image

 

73 

- Pu  mnie. 

Ronin usiadł, a Mag obci gn ł bluz  z przodu 

- Powiedz mi - rzekł Borros - co si  stało, Ronin wzruszył ramionami. 

Mag zamkn ł na chwil  oczy. 

- Wi c to tak ... - Spojrzał na Ronina. - Mów dalej. 

Ronin opowiedział mu o tym, jak z powodu zasypania schodów gruzem został wraz 

z K'reen zmuszony do skorzystania z rzadko u ywanej innej klatki schodowej, co - jak 

teraz s dził - zostało z góry zaplanowane, i o tym, jak spotkali Neer. 

- Na jej plakietce było wybite „99" - opowiadał - ale nie mam poj cia, co robiła na 

tak wysokim Poziomie. Ona była ... okaleczona. By  mo e straciła rami  w jakim  

wypadku, ale nie j zyk. Ona... 

W szarych oczach pojawiły si  złotawe błyski. Głowa ponownie drgn ła 

gwałtownie. Wzdrygn ł si . 

- Nie mogli my jej tam zostawi  i koniec ko ców...  ółta głowa przekrzywiła si  z 

boku na bok. 

- My l ,  e ... zabrała ich ze sob ... 

- To niemo liwe! 

- ... rzucaj c si  w gł b szczeliny. 

- Nie, to niemo liwe - jej plakietka, widziałe  jej plakietk . Jak ona si  nazywała? 

- Nie rozumiem, co to ma ... 

- Powiedz! - Zimne szare oczy  widrowały go wzrokiem. 

- Korabb - rzekł Ronin. - Nazywała si  Korabb. 

I nagle, jak miecz schowany do pochwy, oczy Maga złagodniały. Ponownie 

odwrócił głow . 

- Niech ich lód skuje! Co oni uczynili? Ronin pokr cił głow . 

- Nic z tego nie rozumiem. 

- Tak - wyszeptał Mag - Wierz  ci. 

 

- Jestem pewny,  e z pocz tku nawet nie s dzili, i  mogłoby mi si  uda  to 

zbudowa  - rzekł cicho Borros. - Poza tym stale był przy mnie Mastaad i donosił im o 

ka dym moim posuni ciu. Na pocz tku nie zwracałem na niego uwagi i pozwalałem 

mu robi  tak mało, jak to tylko mo liwe, bo taki ju  jestem. Ale on nie był cierpliwym 

facetem i jego wariactwo na jednym punkcie sprawiło,  e stałem si  podejrzliwy. Wiesz 

zapewne,  e mówi si , i  Ochrona ma na oku wszystkich Magów - wzniósł w gór  obie 

r ce -jednak nigdy nie jest si  pewnym, czy jest to opinia, w któr  nale ałoby wierzy . 

Jednak kiedy przekonałem si ,  e stworzenie mego projektu jest jak najbardziej 

prawdopodobne, zacz łem by  podejrzliwy wobec wszystkich. I kiedy którego  dnia 

przyłapałem Mastaada, jak grzebał w moich papierach, moje przypuszczenia  

potwierdziły  si .  Wyrzuciłem  go  i  spaliłem  swoje notatki. Rzecz jasna nie mógł ich 

przeczyta , ale wiedział dostatecznie du o, by powiedzie  im,  e jestem w stanie to 

zbudowa . I wtedy przestali bawi  si  w podchody... 

- Ale, powiedziałe ,  e ta... maszyna, któr  zaprojektowałe , mogłaby okre la  

temperatur  i sił  wiatru na powierzchni. Dlaczego oni...? 

- Dlaczego tak si  bali? Bo to mogłoby by  dowodem,  e tam, na górze, istnieje 

ycie. Ze s  tam ludzie. Oni tego nie chc . 

Westchn ł. 

- Opok  ich pot gi jest panuj cy obecnie ład. Konfrontacja jest spraw  

drugoplanow .  Je eli  to  nast pi,  i  tak  nie  b dzie miało znaczenia, kto zwyci y. 

background image

 

74 

Saardynowie sprawuj  władz  nad ludem Własnoziemia. Wzorce zostały ustanowione. 

Je li nadejdzie wojna, wraz z ni  przyjd  zniszczenia i ofiary w ludziach. Ale potem 

nast pi stabilizacja i ogólna struktura zostanie zachowana. 

Spojrzał na Ronina. 

- Wyobra  sobie, co by si  stało, gdyby ludzie dowiedzieli si   e na powierzchni 

istnieje  ycie ...  e mo na tam przetrwa . Zacz łyby si  migracje, otwarto by 

Własnoziemie i ludzie wyszliby na zewn trz, aby tam si  osiedla . Obecny ład zostałby 

zdruzgotany, a Saardynowie straciliby cał  swoj  władz . Zamkni ci tak jak teraz, 

jeste my pozbawieni wyboru. 

- Ale my powoli umieramy - rzekł Ronin. - Chyba to musi by  dla nich oczywiste. 

Borros skin ł głow . 

- Z pewno ci . Ale ta  mier  jest wyj tkowo powolna i spokojna. Ich zdaniem 

Własnoziemie ma szans  przetrwa  jeszcze około stu, mo e dwustu lat. A wtedy... - 

R ce przesun ły si  po ciemnym kocu. 

- Widziałem powierzchni  - stwierdził Ronin. - Ach! 

- Maszyna, któr  zowi  Soczewk . Powierzchnia jest skuta lodem. Zupełnie. 

Mag u miechn ł si  bez odrobiny ciepła. 

- Nad nami, tak. Lodowa powierzchnia si ga kilometra, a mo e nawet dalej, cho  

szczerze mówi c nie sposób tego dokładniej okre li . Ale dowiedziałem si ,  e 

Własnoziemie znajduje si  w pobli u jednego z ko ców tej planety - wykonał gest r k  

- o tak, a my jeste my tutaj, nie opodal szczytu. Lód pokrywa planet  od góry i od 

dołu. Przed tysi cami lat nie było go tyle, teraz pokrywa wi kszo  planety. Ale nie 

cał . Rozumiesz? W pobli u centrum planeta jest cieplejsza, kraina jest br zowa, a 

sło ce wisz ce na bł kitnym niebie ogrzewa ziemi  i ludzi. 

- Sk d to wszystko wiesz? 

Borros ponownie wzruszył ramionami. 

- Ta wiedza i tak na nic si  nie zda, bo ju  niebawem my wszyscy 

- całe Własnoziemie i wszyscy, którzy  yj  na powierzchni - zostaniemy zniszczeni. 

- Mówiłe  o tym, kiedy ... 

- Tak, byłe  tu wtedy i widziałe , w jakim byłem stanie. Wówczas byłe  o wiele 

bardziej wyczulony na emanacje. 

- Tak było ... wyczuwałem czyj  obecno . Mag skin ł głow . 

- Całkiem mo liwe. Ostatnio podczas wielu Cykli działanie było rzeczywi cie dosy  

silne. 

- Ale co to wła ciwie jest? 

- Jak  na  razie nie potrafi   odpowiedzie  na  to  pytanie. Nie posiadam 

dostatecznej wiedzy na ten temat. 

- To istnieje naprawd ? 

- O, tak. Ale jak na razie jest jeszcze daleko. 

- A teraz...? 

- Obaj musimy podj  decyzj . Ja musz  dosta  si  na powierzchni , do ludzi, 

którzy tam zamieszkuj . Jest mało prawdopodobne,  e ta... siła mo e zosta  

powstrzymana. Ale musz  spróbowa . I wydaje mi si ,  e ty te  nie masz ju  wyboru - 

dodał ponurym tonem. 

- Musisz pój  ze mn . 

Ronin nie lubił go, nie ufał mu, a mimo to zdawał sobie spraw ,  e Mag ma racj . 

To było okropne. 

Słaby, lodowaty u miech pojawił si  ponownie - nieprzyjemny, acz nieunikniony. 

background image

 

75 

- Widz ,  e mam racj . W porz dku. A wi c to ju  ustalone. A teraz druga sprawa. 

Zanim spróbujemy opu ci  Własnoziemie, musisz dosta  si  na Dół. 

U miech rozpłyn ł si  jak lód w rozpalonym piecu. 

- Musisz zej  - rzekł wolno - poni ej 99. Poziomu. 

- Nie mam atramentu - rzekł i ukłuł si  w palec. -- Dam ci najlepsze wskazówki, 

jakie tylko mog , ale obawiam si ,  e moja wiedza jest ograniczona. Kiedy  cisn ł 

palec, pociekła krew. - Lepsze to ni  nic. - I zacz ł pisa  na materiale. 

Ronin powiedział: 

-  Ale  to  najni szy z  Poziomów.  Poni ej  s  ju  tylko  skalne fundamenty 

Własnoziemia. 

- Kolejne kłamstwo - rzucił pouczaj cym tonem Borros. - S  w tym wzgl dzie 

swoistymi ekspertami. Poni ej Własnoziemia zamieszkuj  ostatni potomkowie starej 

cywilizacji, cywilizacji naszych przodków. Jestem tego pewny. Wiem, poniewa  

Korabb tam dotarła. Była moj   on , powiedzieli mi,  e nie  yje,  e zgin ła pracuj c 

przy jednym z olbrzymich Konwertorów Energii. Powiedzieli,  e rozerwało j  tak, i  

praktycznie nie było dla niej nadziei. To było sze  Znaków temu i przez cały ten czas 

wierzyłem... - Pokr cił głow . - Nie wiem ju , w co wierzyłem. 

- Ale co si  stało? 

- Nigdy si  nie dowiem. Ale moim zdaniem ... widzisz ... dziesi  Cykli  temu,  

zanim  donie li mi  o jej   mierci,  powiedziała mi,   e odnalazła co , co mogło by , 

według niej, wej ciem do  wiata znajduj cego si  poni ej Własnoziemia. I to wła nie 

na 99. Poziomie. Nie posiadałem si  ze szcz cia. Ile  wiedzy mógł mi dostarczy  ów 

wiat, ile  tajemnic  mogło  zosta   rozwikłanych!  Nie  mogli  wszak  spali  wszystkiego 

- niektóre z ksi ek i planów, jakie zostały wyniesione na Gór , owszem, ale 

pozostawały jeszcze Maszyny. Wiedziałem,  e sam nigdy nie dotr  na ten Poziom, wi c 

nakłoniłem j , aby przeprowadziła mały rekonesans na własn  r k . Wybrała si  na 

Dół i wiedziałem ju ,  e miałem racj . Teraz s dz ,  e musieli j  złapa , kiedy 

schodziła tam po raz drugi. Chcieli wiedzie , czego si  dowiedziała. Freidalowi na 

pewno bardzo na tym zale ało - sam widziałe , do jakiego stopnia. Mo e potem j  

wypu cili. 

Przez chwil  w pomieszczeniu panowała cisza. Ronin patrzył jak palec Maga 

kre lił na materiale dziwne wzory. 

- Odpowied  na pytanie, co nas czeka, znajduje si  tam, na Dole 

- stwierdził Borros. - Wiem o tym. Musisz mi j  przynie . Dopiero wtedy 

b dziemy mogli st d odej . - Przez cały czas pisał na skrawku materiału. - Odpowied  

zapisana jest na zwoju. Zapisano j  szczególnymi Glifami. Na tym materiale zapisuj  

ci ich kształt, aby  mógł je rozpozna . Zwój b dzie oznakowany. Spójrz - to jest to. To 

wszystko, co wiem. Dzi ki tym informacjom b dziemy mogli si  dowiedzie , co 

nadchodzi, a by  mo e nawet opracowa  metody obrony. Któ  to wie? 

- Ponownie wzruszył ramionami i po raz ostatni uniósł wzrok. - To nasza jedyna 

nadzieja. - I podał mu skrawek materiału, pokryty zasychaj c  ju  krwi . 

- Jeszcze jedno  Roninie - dorzucił Mag z kpi cym chłodem w głosie. - Postaraj si  

wróci , zanim ci dranie rozerw  mnie na kawałki. 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

76 

Rozdział 17 

 

Panel wydawał si  łatwy w obsłudze, ale czy działał? 

Usłyszeli tupot butów, ciche głosy, niewyra ne, ale zbli aj ce si  zza załomu 

korytarza. Ronin nacisn ł guzik i masywne, metalowe drzwi windy zasun ły si , 

zamykaj c ich w aksamitnej czerni i absolutnej ciszy. 

- Nie ruszyli my. 

Si gn ł r k  w mrok i pchn ł kul  oznaczon  numerem 95. Do  blisko. Zajarzyła 

si  zimnym bł kitnym  wiatłem i zacz li zje d a  w dół. Zje d ał ju  kiedy  wind  i 

natychmiast zorientował si ,  e wszystko było nie tak, jak powinno. Zamiast zje d a  z 

jednostajnym, monotonnym szumem, winda opadała w dół ostrymi szarpni ciami, tak 

e mieli powa ne trudno ci z utrzymaniem si  na nogach i musieli opiera  si  o  ciany 

Spadali teraz ze stale wzrastaj c  pr dko ci , wibracje przybrały na sile, a klatka 

windy chybotała si  jeszcze bardziej nieregularnie. 

I wtedy poczuli ostre szarpni cia, tak gwałtowne, i  mieli wra enie,  e  oł dki 

podeszły im do gardeł. Poczuli si  lekko. P kł kabel - pomy lał. Spadali w dół szybu 

windy ze straszliw  pr dko ci , Zatkało im uszy, ale pomimo to Ronin usłyszał 

stłumiony j k, który rozległ si  tu  obok niego. 

Dawniej nie byłby w stanie tego wyczu . Niektóre zasady musiały zosta  

wymienione, wytłumaczone, a nast pnie wpojone i przyswojone, dopóki nie stały si  

nawykami. Poza tym jego zmysły musiały zosta  wyostrzone. A to wymagało czasu. 

Stał teraz na progu swojej kwatery i wiedział,  e kto  był w  rodku. Zdał sobie z tego 

spraw , kiedy si gał po przeł cznik górnych  wiateł. Wiedział,  e w blasku górnych 

wiateł korytarza był widoczny a  nadto wyra nie, wi c bezszelestnie w lizgn ł si  do 

rodka, do ciemnego pokoju. Po drugiej jego stronie, na  cianie, wisiał w pochwie jego 

miecz. Wydawał si  bardzo odległy. 

Podszedł do  ciany. Nikt go nie powstrzymał. Powoli dobył miecza, przez cały czas 

patrz c k tem oka w stron  s siedniego pokoju. Nast pnie wpadł jak burza do drugiej 

komnaty, zapalaj c  wiatła i jednocze nie unosz c miecz na wysoko  oczu,  eby 

uchroni  je przed o lepieniem ostrymi promieniami. 

G'fand odwrócił si  w jego stron , mrugaj c powiekami. Miał na sobie ciemne 

legginsy i jasn  bluz  z grubego materiału. 

-  Co ty tu robisz? - spytał z rozdra nieniem Ronin, chc c ukry  w ten sposób 

ogarniaj c  go ulg . 

Ucze  był blady i miał wymizerowan  twarz, jakby od dłu szego czasu nie spał. 

-  Przyszedłem, aby z tob  porozmawia . Chc  ci co  powiedzie . 

- Pomimo oczywistego zm czenia nabierał pewno ci siebie i zdecydowania - wida  

to było po sposobie, w jaki stał; to było co , czego Ronin nigdy dot d u niego nie 

zauwa ył. 

- A wi c czemu si  tu ukrywasz? 

- Usłyszałem,  e kto  wchodzi i nagle pomy lałem,  e to mogła by  K'reen. 

Ronin nie mógł powstrzyma  si  od u miechu. 

- Jestem pewien,  e potrafiłaby to zrozumie . G'fand zaczerwienił si  nieznacznie. 

- Ja ... to mogłoby by  do ... niezr czne. 

Ronin odwrócił si  i wszedł do wi kszej komnaty. G'fand ruszył za nim. Ronin 

zapalił górne  wiatła i zdj wszy ze  ciany pochw , przytroczył j  do pasa. 

- Powiedz mi wi c, co chciałe ,  ebym wiedział. G'fand powiódł palcami po swych 

długich włosach. 

background image

 

77 

- Nie wytrzymam tu ju  ani chwili dłu ej. Musz  st d uciec. Wiem, co musisz teraz 

my le ! Ale ty przynajmniej jeste  w stanie mnie zrozumie . Wiesz, czemu chc  st d 

odej . Nawet gdyby przyszło mi zamarzn  na powierzchni, to jest to moim zdaniem o 

wiele lepsze ni  wegetacja we Własnoziemiu. Jeste my tu jak  ywe trupy. To potworne. 

Je eli si  st d wydostan , to przynajmniej przez jaki  czas b d  wolny i sam b d  sobie 

panem. Tu jestem stale w zamkni ciu i prawie nie mog  oddycha . 

Nie wiedzie  czemu, Ronin pomy lał nagle o olbrzymiej bibliotece Salamandry. 

Rz dy ksi g, których G'fand nigdy nie b dzie miał okazji przeczyta . 

-  Uspokój si  - powiedział. - Nie s dz ,  e naprawd  tak my lisz. 

- Oczywi cie,  e tak! - Teraz w głosie Ucznia pojawił si  smutek. 

-  Jeste  taki jak wszyscy. Nie uwa asz mnie za m czyzn . Ale ja potrafi  ju  

całkiem nie le posługiwa  si  broni : mieczem i sztyletem. 

- A co z jedzeniem? - zapytał Ronin, otwieraj c szaf  i wyjmuj c z niej lekk  

kolczug . 

-  Mam to - rzekł z dum  G'fand. Spod bluzy wyj ł dwa pasy, które mo na było 

przytroczy  do ramienia, 

Ronin znieruchomiał. 

- Pasy  ywno ciowe. Sk d je masz? 

-  Ukradłem. I nie martw si . Nikt nawet nie zauwa y ich braku. Ronin nało ył 

metalow  kolczug . 

- A wi c mówisz powa nie? G'fand skin ł głow . 

- Jak najbardziej. 

Nagle co , co powiedział Ucze , powróciło echem w jego my lach. 

UDAŁO MI SI  CZ CIOWO ROZSZYFROWA  GLIFY BARDZO 

STAREGO PISMA. Wtedy to nic dla niego nie znaczyło, ale teraz... 

- Zamierzasz wybra  si  w podró . Zgadza si ? G'fand spojrzał na niego z 

zakłopotaniem. 

-  Roninie, musz  si  st d wydosta  ju . Teraz. Tego Zakl cia. Wyj ł co  z szafy i 

trzymał przez chwil  w r ku. 

-  Lepiej chod  ze mn . 

- Z tob ? Ale co... - Ucze  patrzył na pas  ywno ciowy, trzymany przez Ronina. Z 

fascynacj  przygl dał si , jak Ronin mocował go na ramieniu. 

- Co ty na to? Ja ju  wyruszam w drog . 

- Ale dok d? Nie... 

- Przy odrobinie szcz cia wydostan  si  z Własnoziemia. Wyja ni  ci to po drodze. 

We  ze sob  bro . 

To rzekłszy, si gn ł po swój sztylet. 

Zamkni t  przestrze  wypełniał j kliwy d wi k, dr cy, ale rosn cy w sił  z ka d  

chwil . Winda, spadaj c, chybotała si , jakby lada moment miała rozlecie  si  na 

kawałki 

Ronin naciskał kule innych Poziomów na panelu na wprost niego. Winda 

kontynuowała swój obł dny lot, a niebieskie, zimne  wiatełka pobłyskiwały drwi co. 

I wtedy sobie przypomniał. Czerwona, u góry panela. Uderzył w ni . Winda 

zatrzymała si  gwałtownie, a ich nogi ugi ły si , jakby były z waty. Klatka zawisła, 

dygoc c, w szybie windy, a przerwany kabel z gło nym brz kiem osun ł si  na dach 

kabiny. Ronin podniósł si  i zrobił par  gł bokich oddechów. G'fand wci  jeszcze był 

skulony i pochlipywał, wci gaj c gwałtownie powietrze. 

-  Ronin, my ... 

background image

 

78 

- Nie mamy czasu. Musimy si  st d wydosta . I to jak najszybciej. Nie mam 

poj cia, jak długo hamulec nas utrzyma. 

Jego dłonie majstrowały przy panelu, ale drzwi pozostały zamkni te. Wbił palce w 

szczelin  pomi dzy ich skrzydła, 

-  Pomó  mi! Musimy to otworzy . 

G'fand podniósł si  na kolana. Poło ył r ce na udach i uniósł głow . Pot 

poprzyklejał mu włosy do czoła i policzków. Wygl dał, jakby przyrósł do podłogi. 

-  My ... my o mało nie zgin li my. 

- G'fand, drzwi! 

-  Zmia d eni jak szczury ... ko ci zgruchotane na proch ... ciała przemienione w 

galaret ... 

Jego oczy pałały; oszołomiła go siła własnej wyobra ni. Ronin odwrócił si  i 

pomógł G'fandowi si  podnie , próbuj c zarazem przekaza  mu cho  cz stk  własnej 

siły. 

- G'fandzie, my nie umarli my! - Ich twarze znajdowały si  blisko siebie. - Ale to 

mo e wkrótce nast pi , je li si  st d nie wydostaniemy! Sam nie dam rady.  Potrzebuj  

twojej pomocy. - I wówczas jego spojrzenie ponownie nabrało ostro ci. 

- Tak. Tak. Otworzymy drzwi we dwóch. 

Wbiwszy palce w szczelin , obaj zacz li ci gn  w t  sam  stron . Wyt ali 

wszystkie siły, dopóki ich r ce i naci gni te stawy ramion nie zacz ły pali   ywym 

ogniem, a pot  ciekaj cy po twarzach i wpadaj cy do oczu nie zacz ł  dli  i 

zamazywa  wzroku. 

Mi nie napr yły si , nogi zesztywniały z wysiłku. Zacisn li z by, a na ich szyjach 

pojawiły si  grube  yły. 

W chwil  potem poczuli,  e drzwi si  poruszyły. Dyszeli, jak zwierz ta, ale 

mówienie byłoby teraz dla nich zbyt du ym i zgoła niepotrzebnym wysiłkiem, zacz li 

wi c bez słowa ci gn  z jeszcze wi ksz  determinacj . 

Powoli, bardzo powoli, drzwi zacz ły si  rozsuwa . 

Kiedy otworzyły si  na tyle szeroko, aby mogli si  przez nie przecisn . pochylili 

si , opu cili r ce - które wydawały si  ci kie jak z  elaza - i wci gn li pot ny haust 

powietrza. W ustach mieli sucho. Unie li wzrok i zobaczyli,  e znale li si  pomi dzy 

Poziomami. Ale szcz cie im dopisało. Mniej wi cej metr nad nimi znajdowało si  

otwarte wej cie na Poziom - ochronne drzwi musiały zosta  wcze niej wyci te - ich 

resztki zwisały jak przegniłe z by. Dał si  słysze  złowieszczy j k przypominaj cy 

zgrzyt mia d onego metalu. Winda zadygotała pot nie. 

Ronin zło ył r ce, a G'fand stan ł na nich i podci gn ł si  w gór , dopóki nie 

złapał za kraw d  wyst pu. J k powtórzył si ; G'fand wyt ył wszystkie siły, napi ł 

mi nie, uniósł jedn  nog  i w ko cu zdołał wspi  si  na Poziom. Winda znów si  

zakołysała, a uszy Ronina przeszył gło ny, metaliczny pisk. Winda zadr ała i z wolna 

pocz ła osuwa  si  w gł b szybu, w miar  jak hamulec zacz ł ust powa . Kabina 

odbiła w bok, natrafiaj c na jaki  wyst p w  cianie szybu. Ronin skulił si  i skoczył. 

J k rozpalonego metalu był wszystkim, co obecnie słyszał. Jego palce dosi gły 

kraw dzi Poziomu, ale jedna z jego dłoni, mokra od potu, ze lizgn ła si  i przez jedn  

krótk  chwil  kołysał si  tylko na jednej r ce, a  w ko cu G'fand pochylił si  i 

schwyciwszy go za rami , pomógł wczołga  si  na gór . Poczuł,  e winda raz jeszcze si  

zatrz sła i szczyt kabiny zaczai si  osuwa . Pomagaj c sobie obiema r kami wsun ł si  

na Poziom, a G'fand odci gn ł go w gł b przej cia, podczas gdy winda, przy wtórze 

potwornego, przejmuj cego zgrzytu, run ła w dół. Dach kabiny o par  centymetrów 

background image

 

79 

min ł ciało Ronina. Gdyby Ronin nie wydostał si  z windy na czas, zostałby rozci ty na 

pół. 

Ich nozdrza zaatakował smród b d cy mieszanin  woni gnij cych  mieci, 

ekskrementów i milionów nie mytych ciał. Odór narastał, w miar  jak mijali mroczne, 

ziej ce prostok ty wej . G'fand zajrzał w gł b jednego z nich i gwałtownie wstrzymał 

oddech. Ronin zrobił to samo i szybko odci gn ł go od wej cia. Mimo to zdołał 

wychwyci  obraz białej ko ci, patrz cego w mrok, pojedynczego ludzkiego oka i 

czarnego, ziej cego otworu, gdzie powinno znajdowa  si  drugie. Miał wra enie,  e po 

podłodze poruszało si  mnóstwo małych istot - słyszał wyra nie dochodz ce z wn trza 

pomieszczenia delikatne chrobotanie. 

- Gdzie my jeste my? - wyszeptał G'fand. Ronin wzruszył ramionami. 

- W ka dym razie gdzie  na Dolnym Poziomie. 

- I co teraz zrobimy? 

- Znajdziemy inn  drog , aby móc zej  na Poziom 99. - Wskazał r k  w stron  

przej cia. - Spróbujemy t dy. 

Korytarz, mroczny i zaniedbany, zakr cał ostro w bok. Ronin pomy lał: Czy to 

mo liwe,  e jeste my na jednym z Dolnych Poziomów, Poziomie Robotnika? - Górne 

wiatła były w opłakanym stanie. Rzucały słaby blask, mrugały, niektóre z nich w 

ogóle nie działały. Widocznie były wył czone ju  od jakiego  czasu, bo w 

prowizorycznych, topornych niszach wy łobionych w  cianach osadzono migotliwe, 

trzaskaj ce pochodnie. O wietlenie korytarza stanowiło wi c niezwykł  mieszank  

ostrego, pomara czowego blasku i zimnej, niebieskawobiałej po wiaty. 

Zatrzymali si  na chwil  nasłuchuj c, ale jedynymi zarejestrowanymi przez nich 

odgłosami było kapanie wody i szuranie małych stóp. 

Szli szybko i bezszelestnie.  ciany były tu zupełnie wyprane z koloru. Teoretycznie 

rzecz bior c, wszystkie Poziomy miały okre lon  barw , dzi ki czemu jeden rzut oka 

wystarczał, aby si  zorientowa , na którym si  było. Jednak  ciany tutaj pokryte były 

grub  warstw  brudu, któr  zdobiły obsceniczne napisy i rysunki. Warunki, w

 

jakich 

yli tu ludzie, były przera aj ce. 

Nie napotkali  ywej duszy. Raz po raz mijali szczeliny w suficie i  cianach, 

mroczne odnogi  korytarzy, zawalone nie uprz tni tym gruzem, a raz czy dwa natrafili 

na tak powa ne uszkodzenia,  e poszczególne sekcje po obu stronach nie pasowały do 

siebie. Kilkakrotnie musieli pokonywa  zwały gruzów - tam, gdzie zawaliły si  

fragmenty korytarza. O wietlenie stawało si  coraz gorsze. 

Ronin zatrzymał si , wyci gn ł r k  i schwyciwszy G'fanda za rami , zmusił go. by 

stan ł. Spojrzał przed siebie. Przeszli jeszcze około sze ciu metrów i zatrzymali si  

gwałtownie. 

Wygl dało tak, jakby olbrzymia pi  r bn ła w korytarz. Najwyra niej w 

wewn trznym szybie co  musiało eksplodowa  z potworn  sił , rozrywaj c  cian  i 

wyrywaj c w podłodze jam  długo ci półtora metra. Zajrzeli ostro nie w ziej cy 

otwór. Wygl dało na to,  e na Poziomie pod nimi szalał po ar. 

G'fand otarł czoło. 

-  Na mróz! - wyszeptał. - Co si  dzieje? 

Ronin nic nie powiedział. Patrzył na korytarz po drugiej stronie otworu. 

-  Mo e powinni my sprawdzi , czy nie mo emy pomóc. 

- Te  Poziomy wygl daj  na opuszczone - rzekł jakby mimochodem Ronin. - Mimo 

to... 

- Nasz problem polega na tym, jak mamy przej  przez ten otwór. Nic innego nie 

background image

 

80 

wymy limy. 

G'fand uniósł wzrok znad migocz cych płomieni. 

-  Czemu nie mieliby my zawróci  i wej  na korytarz z drugiej strony? 

- Straciliby my za du o czasu, a poza tym kto wie, w jakim stanie jest  korytarz po  

tamtej  stronie.  Musimy  przedosta  si  t dy, nie mo emy zawróci . 

Wszedł w mrok zwalonej  ciany i po chwili zawołał G'fanda. Znalazł metalow  

belk , któr  wybuch wyrwał z fundamentów. Zdołali wyj  j  z otworu w  cianie i 

przerzuci  przez otwór w podłodze. Okazało si ,  e była dostatecznie długa, aby 

si gn  podłogi po drugiej stronie. Stan ł na niej i podskoczył odrobin , aby j  

sprawdzi . 

Poszedł pierwszy. Belka była w ska, miała zaledwie siedem centymetrów 

szeroko ci, ale wybuch nie uszkodził jej zbytnio i powierzchnia metalu pozostała 

całkiem gładka i równa. 

Otwór rozpostarł si  przed nimi: upiorne, pomara czowe  wiatło wiło si  w 

ciemno ciach jak nap czniały w ,  ywy i morderczy, czyhaj cy daleko w dole; 

płomienie migotały i ta czyły, tworz c ulotne złowieszcze kształty. Poczuł,  e zaczyna 

kr ci  mu si  w głowie. Od tej chwili ju  nie spojrzał w gł b otworu, koncentruj c si  

na swych obutych stopach, przesuwaj cych si  po belce cal za calem, stopa za stop , 

centymetr po centymetrze; szedł z rozło onymi szeroko r koma, aby zachowa  

równowag . Wreszcie dotarł na drug  stron . 

Odwrócił si  i skin ł na G'fanda, by i on wszedł na belk  i zacz ł przechodzi  nad 

mroczn  czelu ci . 

Ronin zawołał: 

-  Skoncentruj si  na swoich ruchach. Czuj dokładnie ka dy ruch stopy na metalu. 

Posuwaj si  wolno, krok za krokiem. Ostro nie zachowuj równowag . O wła nie. Tak. 

G'fand był ju  prawie w połowie drogi, kiedy jego znajduj ca si  w tyle stopa 

obsun ła si  z belki, gdy oparł na niej ci ar całego ciała. Zakołysał si  i run ł w dół. 

Spadaj c odruchowo wyci gn ł obie r ce i niemal w ostatniej chwili zdołał uchwyci  

si  kraw dzi belki. Kołysał si  wisz c na jednej r ce, podczas gdy jego druga dło  

szukała na o lep zbawiennego oparcia. 

W pierwszej chwili Ronin chciał poło y  si  na brzuchu i spróbowa  mu pomóc, 

ale nie s dził, aby belka zdołała utrzyma  ich obu, a poza tym nie było czasu, aby 

mo na było to sprawdzi . 

- G'fandzie! - zawołał. - Nie uno  nóg - niech wisz  w powietrzu. Nie ruszaj nimi. 

Musisz przesta  nimi kołysa . W porz dku. A teraz unie  r k . Nie - w lewo. Tak - 

bardziej. A teraz wyci gnij si . 

G'fand uchwycił si  teraz belki obur cz i wisiał jak pionowy pr t, z ramionami 

wyprostowanymi nad głow . Spojrzał na Ronina. Włosy wpadły mu do oczu i 

potrz sn ł głow , aby odzyska  zdolno  normalnego widzenia, a jego mokre od potu 

r ce zacz ły ze lizgiwa  si  z metalu. Odzyskał równowag  praktycznie w ostatniej 

chwili. 

- Spokojnie, spokojnie - rzekł Ronin. - Posłuchaj, G'fandzie i rób dokładnie to, co 

mówi . Przełó  jedn  r k  przed drug . Patrz w gór , nie w dół. 

Na twarzy Ucznia pojawił si  grymas wysiłku. 

-  Dobrze. Jeszcze raz. My l tylko o nast pnym ruchu. Powoli. Krok po kroku. 

wietnie. Jeszcze raz. 

Mówił do niego spokojnym, łagodnym tonem, podczas gdy G'fand, powoli, z 

wyra nym trudem, pokonywał ostatni odcinek belki - a kiedy dotarł do ko ca i 

background image

 

81 

wyci gn ł w gór  jedn  r k , Ronin mógł go wreszcie wci gn  na  tward , bezpieczn  

posadzk  korytarza. Mroczna czelu  otworu pozostała w tyle za nimi. Ciałem 

wymiotuj cego  teraz,  odwróconego  plecami  do  Ronina  G'fanda wstrz sały 

gwałtowne dreszcze. 

Nagle ciemny dym i dusz ce opary zacz ły unosi  si  g stymi słupami z ni szego 

Poziomu, a po wiata widoczna przez otwór przybrała znacznie na sile. I usłyszeli 

stłumiony tupot stóp, a w tle suche, ostre trzaski, dziwnie odległe, ale mimo wszystko 

wyra ne. 

Ronin przylgn ł do brudnej  ciany i poci gn wszy G'fanda za r k , zacz ł i  

przed siebie. Omin ł stos gruzów otaczaj cy otwór. Przyci gn ł G'fanda do siebie i 

rzekł, czuj c na twarzy jego kwa ny oddech: 

-  Bardzo mi przykro, ale musimy ju  i . G'fand otarł usta i skin ł głow . 

- Tak, tak - wyszeptał. - Nic mi nie jest. Ruszyli w drog , tak szybko, jak tylko 

mogli. 

W ko cu, po raz pierwszy na tym Poziomie, napotkali jakich  ludzi. Wszyscy byli 

martwi. Ciała le ały rozsiane po korytarzu, jakby rozrzuciła je jaka  tytaniczna siła. 

Były popalone, niektóre do tego stopnia,  e nie dawało si  rozpozna  rysów twarzy - 

zmasakrowanych i zmia d onych, po ród lepkich kału  ciemnej, s cz cej si  krwi. 

G'fand patrzył na to oczyma rozszerzonymi przera eniem. 

-  Na chłód! Co si  tu stało? 

Ronin nie odpowiedział - weszli w spowity mrokiem załom korytarza, mijaj c po 

drodze kolejne, cuchn ce wzgórki sztywnych ciał. Nie było w ród nich Szermierzy i 

Ronin wiedział ju ,  e miał racj  

- znajdowali si  na jednym z najni szych Dolnych Poziomów, w ród Robotników. 

Zatrzymał si , kiedy mała, niewyra na posta  wyprysn ła z jednego z wej , p dz c 

na  co sił w nogach. Złapał j  z całej siły, o mało nie trac c przy tym równowagi, i 

dostrzegł mał  dziewczynk , próbuj c  wyrwa  si  z jego u cisku. Podniósł j  i 

spojrzał z zaciekawieniem; była to pierwsza  yj ca istota, jak  napotkał na tym 

Poziomie.  Miała wychudł  z głodu twarzyczk , któr  przesłaniały długie str ki 

włosów, kiedy kr ciła głow  z boku na bok. Przez cały czas próbowała mu si  wyrwa . 

Popłakiwała przy tym z cicha i poprzez łzy Ronin dostrzegł w jej oczach wyraz 

cierpienia, który wprawił go w zakłopotanie. 

-   Jeste  ranna? - spytał, ale albo nie chciała, albo nie mogła odpowiedzie . 

G'fand dotkn ł Ronina i wskazał r k  przed siebie. Z wej cia, z którego wybiegła 

dziewczynka, wyłoniła si  jaka  posta . Była to wysoka, wymizerowana kobieta, o 

krótkich włosach, wygłodniałych ustach i m tnym spojrzeniu. Dostrzegła ich. 

Podbiegła do nich chwiejnym krokiem. Krzykn ła: 

-  Co jej robicie? - Dziecko skuliło si  i krzykn ło, kiedy kobieta wyci gn ła w ich 

stron  dług , brudn , szponiast  r k  o połamanych paznokciach. Dziewczynka z 

dziwn  desperacj  przylgn ła do Ronina. A wtedy kobieta wyrwała mu j  z r k. 

Uniosła praw  r k , dzier c  długi, zakrzywiony nó , którego ostrze było pokryte 

zaschł  krwi . 

- Zwierz ta! Ja ju  wam nie wystarczam, chcecie tak e i jej... - Ona  wybiegła 

prosto... - zacz ł  Ronin,  ale kobieta go nie słuchała. 

- Chcieli cie zaci gn  j  w jaki  ciemny k t, tak? Wynocha st d! - Wrzasn ła i 

okr ciwszy si  na pi cie, chroni c dziecko własnym ciałem, znikła w wej ciu, z którego 

przed chwil  obie si  wyłoniły. Ronin wci  jeszcze czuł na sobie dotyk dłoni 

dziewczynki, przypominaj cy mu, jak kiedy , dawno temu, siostra zarzucała mu 

background image

 

82 

ramiona na szyj  i obejmowała z całej siły. 

Zacz ł biec, krzycz c przez rami : 

- Chod ! - W chwil  pó niej usłyszał za sob  tupot stóp G'fanda. Przebiegli przez 

wej cie. 

Wewn trz było mroczno. W powietrzu unosił si  dym. Pomieszczenia były 

mniejsze ni  na Górze. Kwatery składały si  z trzech pokoi, w których zamieszkiwały 

dwie, trzy rodziny. W izbach panował nieład. Podłog  za cielały połamane meble, 

pobite naczynia, strz py materiałów i  lisko-lepkie kału e stanowi ce niemo liwy do 

rozró nienia amalgamat ró nych płynów. Nic si  tu nie poruszało. Weszli do drugiej 

izby. 

Wtedy Ronin zauwa ył r k  wystaj c  spod stosu  mieci. Wydobył miecz i odsłonił 

ciało. To był Robotnik - niski, kr py, o pot nych barach i muskularnych ramionach. 

W wyci gni tej r ce trzymał ci ki lewar, wyrwany z Maszyny, niew tpliwie u yty w 

charakterze maczugi. Odwrócił ciało. 

Klatka piersiowa była jedn  wielk  miazg  - a pokrywaj ca j  krew nie pozwalała 

zliczy , ile pchni  no em otrzymał ów m czyzna. 

-  Na mróz! - wymamrotał Ronin. - Czy oni wszyscy poszaleli? G'fand odwrócił 

głow . 

Przeszli do ostatniej komnaty. Zawieszona na suficie lampa była zapalona i 

kołysała si , rozpraszaj c cienie. Na łó ku pod przeciwległ   cian  kl czała tamta 

kobieta. Jedn  r k  obejmowała płacz c  dziewczynk , a w drugiej dzier yła nó . 

ciskała r koje  a  do zbielenia kostek palców. Jej oczy były rozszerzone, a wzrok 

ot piały. Z jednego k cika ust wypływała stru ka  liny. 

Stan li w progu. 

-  Szale cy! - krzykn ła. - Jeszcze krok i spotka was to samo co tamtego. 

G'fand spojrzał na ni  i rzekł zduszonym głosem: 

- Ty to zrobiła ? 

Roze miała si  gardłowym, zimnym  miechem, wywróciła oczami. Dziewczynka 

próbowała wyrwa  si  z jej u cisku. 

- O tak. Dziwicie si , co? On te  si  zdziwił. 

Spu ciła wzrok i przez chwil  patrzyła na główk  dziewczynki. 

- Patrzcie - j kn ła. - Spójrzcie na swoje dzieło. Dzieło szale ców! A potem 

odwróciła bezwładne ciałko i zobaczyli chudego, małego chłopca - zapewne niewiele 

starszego od dziewczynki - o wymizerowanej, ciemnej twarzyczce. 

-  Zobaczcie, jak zbezcze cili cie mego syna! Zobaczcie, jak odebrali cie mu  ycie! - 

Uniosła głos i szybko przytuliła go do siebie. Wydawało si , jakby jednocze nie w jej 

ciało wlała si  nowa siła. Wykrzykn ła bu czucznie: - Nie doznacie tutaj zaspokojenia! 

Nie tym razem! 

Zbyt pó no Ronin zdał sobie spraw ,  e wpatrywała si  w jego obna ony miecz. 

Zbyt pó no zorientował si  w jej zamiarach. Przyci gn ła dziewczynk  do siebie - oczy 

dziecka były okr głe i zapatrzone przed siebie, a z otwartych ust dobył si  piskliwy i 

przenikliwy j k, kiedy przeci gn ła długim, zakrzywionym ostrzem no a po dr cym 

gardle dziewczynki, nim Ronin zdołał do nich doskoczy . 

Bryzn ła krew i j k zmienił si  w chrapliwy bulgot. Kobieta zakr ciła ciałkiem 

dziecka, tak  e znalazło si  za jej plecami. Ronin run ł na ni . 

Nó  znajdował si  teraz poza zasi giem jego wzroku. Upu cił miecz, by mie  wolne 

r ce. Odwrócił głow , by zlokalizowa  nó , nim ten odnajdzie jego. 

Poczuł,  e rami  kobiety poruszyło si  gwałtownie - w tym samym momencie 

background image

 

83 

le ca pod nim drgn ła konwulsyjnie, jej ciało wygi ło si  w łuk, a potem zesztywniała. 

Na jej ustach jednocze nie pojawiły si  u miech i krew. Ronin spu cił wzrok i teraz 

zobaczył nó , pogr ony po r koje  w jej boku. 

Próbował go wydoby , ale dło  le cej zaci ni ta w  miertelnym skurczu nie 

chciała pu ci  r koje ci. Na twarzy kobiety pojawił si  wyraz ulgi. Potem poczuł 

rozprzestrzeniaj c  si  wilgo  - ciepł  i przyprawiaj c  o mdło ci. 

Stoczył si  z łó ka, opadł na kolana. Zakr ciło mu si  w głowie. Niemal 

instynktownie si gn ł po miecz. G'fand podszedł do łó ka. 

- Co...? - zacz ł, ale Ronin uciszył go gestem dłoni. 

- Wychodzimy - rzucił łami cym si  głosem. 

- Ale ... 

- Wychodzimy! - rykn ł. Wypadli na korytarz, biegn c i pokonuj c jeden zakr t 

za drugim. Mało brakowało, a omin liby znajome wybrzuszenie windy. Otworzyli j  

sił , weszli do  rodka i zamkn li za sob  drzwi. Usiedli w ciepłej ciemno ci, dysz c i 

nasłuchuj c łagodnej ciszy, podczas gdy rytmy ich serc i oddechy powracały do normy. 

Mieli wra enie, i  trwa to bardzo długo. 

Ronin usłyszał,  e G'fand poruszył si  gwałtownie. 

-  Znowu mam to dziwne uczucie, jakby  ciany zaczynały si  osuwa  w moj  

stron . Własnoziemie umiera, wszystko si  rozpada. 

- Zmienił pozycj . - Na którym jeste my Poziomie? 

Ronin wstał i powiódł palcami po kontrolnym panelu windy. Nacisn ł jedn  z kul i 

drzwi otwarły si , a po chwili znów si  zamkn ły. 

-  Zgodnie z tym, co wida  w windzie, jeste my na 71. Poziomie. Mo e uda si  nam 

zjecha  a  na 95. 

- Czy tylko o tym potrafisz my le  - rzucił oskar ycielskim tonem G'fand - po tym 

wszystkim co widzieli my? Dolne Poziomy ogarnia szale stwo! Robotnicy morduj  si  

nawzajem. To istny obł d! 

Ronin nie odpowiedział. 

- Na mróz, jeste  zimny jak lód - rzekł z gorycz  w głosie G'fand. 

- Nic nie jest w stanie ci  poruszy . Niedawno widzieli my rzeczy, od których a  

przewraca mi si  w  oł dku. Co płynie w twoich  yłach? Z cał  pewno ci  nie jest to 

krew! 

Ronin spojrzał na niego - jego bezbarwne oczy były nieomal niedostrzegalne i 

powiedział: 

-  Jeste  wolny, nikt ci nie broni powróci  na Gór , a nawet próbowa  wydosta  si  

na powierzchni . 

G'fand spu cił głow , chc c unikn  spojrzenia Ronina. Przez dłu sz  chwil  w 

klatce windy słycha  było tylko ich ochrypłe oddechy. 

Kiedy si  upewnił,  e G'fand zostaje, Ronin nacisn ł kul  oznaczon  numerem 95. 

Kula rozbłysła i winda szybko i gładko zacz ła zje d a  w dół. G'fand wstał. Winda 

pomrukiwała cichutko. Ronin wyj ł swój sztylet. Winda westchn ła i zatrzymała si . 

Drzwi otwarły si  bezd wi cznie. 

Przypuszczał,  e skoro  adna z wind nie zje d ała ni ej ni  na Poziom 95., 

przyjdzie im pokona  reszt  drogi schodami. Teraz przekonał si ,  e był w bł dzie. 

Nie było tu korytarza. Zamiast niego w obie strony ci gn ło si  metalowe 

rusztowanie, nikn ce w oddali po ród białawej mgiełki. 

Przestrze . Tam, gdzie powinna znajdowa  si   ciana korytarza, ziała otwarta 

przestrze . Ronin nigdy nie widział tak du ej otwartej przestrzeni. G'fand patrzył 

background image

 

84 

przed siebie, lekko otworzywszy usta. 

Podeszli powoli do niskiej metalowej barierki, biegn cej wokół wewn trznej 

kraw dzi rusztowania i spojrzeli w dół. 

Szerok  galeryjk  pod nimi zajmowały przeró ne kształty geometryczne - niektóre 

proste, inne wielce skomplikowane - wszystkie olbrzymich rozmiarów. Teraz Ronin 

wiedział ju , dlaczego windy docierały zaledwie do 95. Poziomu. Patrzyli w dół, na 

Obszar wysoko ci czterech Poziomów. By  mo e same boki galeryjki równie  były 

Maszynami.  ycie Własnoziemia, pomy lał. Bez nich umrzemy. 

Rozległo si  gł bokie buczenie, tak przejmuj ce,  e powietrze wokoło zdawało si  

wibrowa .  wiatło dochodziło z góry, z jakiego  niewidzialnego  ródła. Było bardzo 

ciepło, a w powietrzu unosił si  ostry, dra ni cy zapach. Po ród pomruków Maszyn, 

raz po raz udawało im si  wyłapywa  słabe odgłosy rozmów. Rzecz dziwna, ten d wi k 

dodał im otuchy. 

Id c wzdłu  pomostu natkn li si  na prostok tny otwór wyci ty w zewn trznej, 

pionowej  cianie. Ronin spojrzał w dół. Pionowa drabinka nikn ła we mgle. Nie było 

na niej  ywej duszy. Zeszli na dół. Ronin trzymał sztylet w ustach, zaciskaj c z by na 

r koje ci. Po drodze, w regularnych odst pach, napotykali kolejne Poziomy, wszystkie 

z metalowymi kłódkami. Były opustoszałe. Naliczył ich siedem, zanim dotarli na 

galeryjk . Łoskot był tu gło niejszy, pulsowanie przechodziło przez podeszwy ich 

butów, docieraj c a  do stóp. W powietrzu czuło si  wo  Maszyn i czego , co, jak 

wiedział Ronin, było smarem do nich. Neerowie byli przesi kni ci tym zapachem. Nad 

nimi wznosiły si  Maszyny, olbrzymi wilgotny las, dziwny i zatrwa aj cy.  wiatło było 

tu słabsze, a niebieskawo biała mgiełka g ciejsza. 

Po lewej stronie trójka Neerów rozprawiała o czym  zawzi cie - ich głosy nikn ły 

we wszechobecnym hałasie. Powietrze było g ste jak płótno. Przykucn li przy jednej z 

pomrukuj cych Maszyn, a Ronin rozwin ł prowizoryczn  map  sporz dzon  dla  

przez Maga. G'fand przek sił małe co nieco, podczas gdy Ronin przygl dał si  z 

uwag  kawałkowi materiału. Kłopot polegał na tym,  e mapa została sporz dzona z 

zało eniem, i  dotr  na Poziom 99. wind  - t , która si  zepsuła. Cho  wiedział, w 

któr  stron  udali si  po dotarciu na 71. Poziom, miał jedynie mgliste poj cie co do 

dystansu, jaki pokonali przed wej ciem do drugiej windy. Mapa ukazywała bardzo 

niewiele z geografii 99. Poziomu. B dzie musiał oszacowa  ró nic  w ich poło eniu, co 

było czynno ci  niebezpieczn , ale konieczn . G'fand, wci  jeszcze  uj c, otarł wargi 

zatłuszczon  dłoni  i wytarł j  o legginsy. Przełkn ł, co miał w ustach. 

- Wiesz, dok d mamy i ? 

Ronin wskazał r k  w stron  przeciwn  ni  ta, gdzie stała grupa Neerów. 

- T dy. Bez hałasu. 

Prze lizgiwali si  od Maszyny do Maszyny - pot ne kształty wyłaniały si  z mgły, 

by zapewni  im cho  przej ciowe schronienie. Zygzakiem przebyli cał  powierzchni  

galeryjki. 

Gwałtownie  ciany znikn ły im z oczu, a G'fand, unosz c wzrok, za artował,  e 

znale li si  w zakazanym  wiecie. Czuł si  dziwnie niepewnie, nie maj c w polu 

widzenia pot nych  cian. 

Przeszli prawie kilometr i byli ju  nie le spoceni z powodu potwornego gor ca i 

wilgoci w powietrzu, kiedy Ronin zatrzymał si  i nakazał to samo G'fandowi. Stan li w 

cieniu niskiej, p katej Maszyny, nasłuchuj c dobiegaj cych z góry głosów. 

- To do niczego nie prowadzi. 

- My lisz,  e tego nie wiem? Jeste my tu od ponad Zakl cia. Jeste  pewny  e 

background image

 

85 

sprawdziłe  generator w Bloku 12? 

- Sprawdziłem i to dwukrotnie. Je eli co  jest nie tak, to ja nic na to nie poradz . 

- I obawiam si ,  e nikt z nas nie poradzi. 

Rozległ si  brz k metalu uderzaj cego o metal, delikatne drapanie, a potem 

westchni cie. 

-  Nie wiem. A co, gdyby my tak spróbowali da  CAŁ  moc na drugi Poziom? 

- Hm, to mogłoby zadziała . Tylko upewnij si , czy... 

Rozmowa ucichła, kiedy Neerowie oddalili si . Wymin wszy starannie Neerów, 

Ronin z G Tandem wzi li poprzedni kurs, maj cy ich doprowadzi  do drugiego ko ca 

galeryjki. 

Na ko cu szerokiego obszaru, szerszego ni  wi kszo  wolnych przestrzeni 

pomi dzy poszczególnymi Maszynami, stała olbrzymia, kulista machina. Nie o mielili 

si  podej  do niej zbyt blisko w obawie, by nie wykryli ich Neerowie albo który  z 

Daggamów. 

Przeszli ostro nie przez w ski pasa  biegn cy równolegle do innego, wiod cego w 

kierunku Maszyny.  ar wzmógł si  i musieli si  powstrzymywa , by nie zacz  ci ko 

dysze . Dwa razy musieli si  zatrzymywa , aby przepu ci  patrole ochrony. Za 

ka dym razem Ronin odczekiwał par  minut, zanim podj ł decyzj  o kontynuowaniu 

marszu. Raz. nieomal wpadli na Daggama, który wyłonił si  z przej cia; błyskawicznie 

schronili si  w ród cieni, czekaj c ze zniecierpliwieniem, a  tamten si  oddali. Szli 

pochyleni, a gdy zbli yli si  do Maszyny, obeszli j  ze wszystkich stron, aby upewni  

si ,  e teren jest czysty. Ronin raz jeszcze obejrzał map , gdy  musiał mie  pewno ,  e 

zbli aj  si  do Maszyny od wła ciwej strony. Potem ruszyli dalej. 

Rzucała długi cie , b d cy obietnic  schronienia; wysoka, pot na budowla o 

niewyja nionym przeznaczeniu, szersza u dołu ni  u góry, o ostrych k tach. 

Nie wygl dało na to, aby była  ródłem wibracji. 

Zatrzymali si  w w skim cieniu mniejszej Maszyny, aby pokona  ostatni odcinek 

drogi. Ronin zatrzymał si  i G'fand zrobił to samo. Mieli złe przeczucia, pocili si  jak 

szczury. 

Przy Maszynie, która była ich celem, stało trzech Daggamów. Ich głosy rozpraszały 

si  w wibruj cym powietrzu. Teraz rozdzielili si  i znikli im z pola widzenia. Mimo to 

Ronin nadal czekał. 

Po ich lewej stronie, w miejscu sk d przyszli, wykwitła czarna chmura. Rozległ si  

przejmuj cy grzmot wybuchu i poczuli lekkie dr enie podłogi pod stopami. 

Zaryzykowali szybkie spojrzenie w tamt  stron . Białoniebiesk  mgł  zast pił g sty 

słup czarnego dymu. U jego podstawy wida  było pomara czowe płomienie. 

- Co si  stało? - wyszeptał G'fand. Ronin u miechn ł si  pod nosem. 

-  Wydaje mi si ,  e dwaj Neerowie, których min li my, wiedzieli na temat Maszyn 

mniej, ni  si  im wydawało. 

Zobaczył Daggamów biegn cych w stron  po aru i dotkn ł ramienia G'fanda. 

Pokonali otwart  przestrze  i dotarli do strefy cienia, który rzucała Maszyna 

zaznaczona na mapie Borrosa. Ronin przyło ył dło  na płask do metalowej  ciany. 

Była nieruchoma. By  mo e to bezczynno  Maszyny skłoniła Korabb do 

przeprowadzenia potajemnego wypadu? Ruszyli. 

To nie wygl dało jak wej cie, zreszt  w ogóle TO wygl dało na zwyczajn  

metalow   cian . Widniało na niej obrotowe koło i nic poza tym. To było wszystko. 

Ronin przekr cił je do oporu. Kiedy to uczynił, w  cianie Maszyny pojawił si  dysk 

mniej wi cej półtorametrowej  rednicy. Schwycili za jego elipsowat  kraw d  i 

background image

 

86 

poci gn li z całej siły. Przed nimi pojawił si  ziej cy otwór. Ronin bez wahania wszedł 

do  rodka. G'fand pod ył za nim. Kiedy tylko znale li si  po drugiej stronie, dysk 

samorzutnie powrócił na swoje miejsce. Otwór został zamkni ty. 

Pochłon ła ich nieprzenikniona czer . 

Przyprawiaj ce o zawrót głowy uczucie przestrzeni, echo powracaj ce co chwil . 

Prawie kompletna cisza. Mocny, intensywny zapach. W oddali d wi k, natarczywy, ale 

tak odległy,  e niemo liwy do zidentyfikowania i przypominaj cy bulgot. 

G'fand wydobył pudełko z krzesiwem i zapalił pochodni , któr  wyj ł zza pasa. 

Owal tunelu, czarnego ze staro ci, zata czył przed nimi w migotliwym blasku. 

Podło e pod stopami opadało pod niewielkim k tem. Zacz li schodzi  w mrok i poczuli 

na twarzach strumie   wie ego powietrza - tak mocny,  e G'fand musiał osłoni  dłoni  

trzepocz cy teraz płomie  pochodni. 

Na  cianach pojawiła si  wilgo , a niebawem natrafili na co , co przypominało 

sto ki lodu zwisaj ce ze sklepienia. Niektóre były matowoszare, ale inne miały w sobie 

pasemka magenty, jasnej zieleni, karmazynu i bł kitu. Było ich coraz wi cej, a Ronin i 

G'fand czuli si  coraz bardziej niepewnie - mieli wra enie, jakby zamiast po podłodze, 

szli po suficie. Z pocz tku bardzo cz sto si  zatrzymywali nasłuchuj c, dopóki Ronin 

nie upewnił si ,  e ich wej cie do Maszyny pozostało nie zauwa one. Nie 

zorganizowano po cigu. Po mniej wi cej połowie Zakl cia spadek tunelu znacznie si  

zwi kszył i musieli stawia  stopy z o wiele wi ksz  ostro no ci .  ciany zrobiły si  

bardziej  liskie i inne w dotyku. Ronin polecił G'fandowi, aby przysun ł pochodni  

nieco bli ej. Okazało si , i   ciany pokryte były grubymi warstwami szaroniebieskiego 

mchu, połyskuj cego dziwnym blaskiem w  wietle płomieni. 

Ronin kazał G'fandowi zgasi  pochodni . Spowiła ich niezwykła bł kitna po wiata. 

- Mech fosforyzuje! - wykrzykn ł G'fand. - Widziałem ju  kiedy  co  takiego. 

Okazało si , i  musieli si  przyzwyczai  do nowego o wietlenia. Jasne kolory - jak 

bluza G'fanda, w miejscach gdzie materiał nie był zabrudzony czy przepocony - były 

widoczne bardzo wyra nie; inne, ciemne barwy rozmyły si  w mroku, chyba  e 

widziało si  je z bardzo bliska. 

Cichy bulgot, który towarzyszył im od chwili wej cia do tunelu, przybrał na sile, 

cho  wci  nie byli w stanie go zdefiniowa . 

Zatrzymali si  raz, aby si  posili  i odpocz , wydobywaj c z pasów sprasowane 

paski  ywno ciowe, i jedli, opieraj c si  plecami o mi kk   cian  i wyci gaj c nogi na 

cał  długo . 

Rozmawiali o ró nych mało wa nych sprawach, celowo unikaj c tematów, które a  

zanadto zaprz tały ich uwag . 

Podj li marsz i w ko cu tajemniczy odgłos stał si  tak pot ny, i  poczuli, jakby 

niebacznie otworzyli jakie  niewidzialne drzwi. D wi k sk pał ich od stóp do głów, 

odbijaj c si  echem w gł bi tunelu;  wiatło równie  nieznacznie si  zmieniło. 

Przed nimi po prawej stronie znajdował si  gigantyczny otwór w  cianie. Biła ze  

silna po wiata. Kolorowe  wiatła unosiły si  w powietrzu. Cypel zdawał si  ich 

przywoływa . 

Zajrzeli w gł b olbrzymiej jaskini, tak przestronnej,  e zdawała si  nie mie  ko ca. 

W powietrzu rysowały si  ró nokolorowe łuki, a w ich blasku Ronin i G'fand zdołali 

dostrzec gigantyczny wodospad, bij cy ze skalnej  ciany i spływaj cy srebrzyst  

strug  do koryta rzeki, płyn cej meandrycznie, daleko w dole. 

Omiótł ich pot ny huk tryskaj cego wodospadu; jego obecno  wydała im si  

całkowicie namacalna. Stali urzeczeni tym widokiem. 

background image

 

87 

G'fand powiedział co , ale Ronin nie usłyszał go poprzez gło ny szum wody. 

Pochylił si  wi c i powtórzył: 

- Nie wiedziałem,  e co  takiego w ogóle jeszcze istnieje. Czytałem o tym ... te 

rzeczy s  ju  legendami! 

Ronin odwrócił si  ku niemu. 

- Czas rusza ! - zawołał, aby przekrzycze  ryk wodospadu. 

Najwidoczniej mech potrzebował sporo wody, aby mógł przetrwa , bo kiedy 

zostawili wodospad za sob , zauwa yli,  e w powietrzu było o wiele mniej wilgoci. 

Jednocze nie  wiatło znacznie si  pogorszyło, a  ciany coraz cz ciej były nagie i 

czarne, a  w ko cu G'fand został zmuszony do ponownego zapalenia pochodni. 

Ronin oszacował,  e zeszli jaki  kilometr w dół (cho  w rzeczywisto ci pokonali 

kilka kilometrów), kiedy nagle dostrzegł co  w oddali przed nimi.  wiatełko w 

ciemno ci. Ostro nie, acz z niecierpliwo ci  zbli yli si  ku niemu. I w ko cu znale li si  

przy wylocie tunelu. 

Przed nimi otwierało si  sporych rozmiarów łukowate przej cie, wychodz ce na 

szerok  alej , która zdawała si  by  centralnym punktem chaotycznego skupiska 

budynków rozci gaj cego si  wokoło; te dalej poło one nikły w g stej, białawej mgle. 

Konstrukcja budynków była zastanawiaj ca. Ka dy z nich zawierał w sobie elementy 

kilku ró nych stylów, a kształty jak gdyby dobierano na chybił-trafił. Olbrzymie okna 

mieszały si  z małymi, na dachach domów wida  było wyci te balkony, drzwi 

pojawiały si  w  cianach na wysoko ci czwartego - pi tego pietra nad poziomem ulicy. 

G'fand  patrzył na to z rozdziawionymi ustami.  I nagle przez ułamek  sekundy   

Ronin  poczuł  tak  gwałtowny zawrót  głowy,   e o  mało nie upadł. Zamrugał 

powiekami. Oddychał wolno i gł boko, wydychaj c powietrze cz ciej, ni  to było 

potrzebne do przefiltrowania płuc. 

Stoj cy obok niego G'fand wyszeptał z przera eniem w głosie: 

- To jest to. To musi by  to. Miasto Dziesi ciu Tysi cy  cie ek. Ronin spojrzał na 

jego zmienione oblicze. 

-  Miasto naszych przodków, gdzie wszystko było mo liwe. Roninie, tu mógłbym 

mie  wszystko, czego tylko zapragn . Oni wiedzieli tak du o, tak du o... 

Pokr cił głow  i schwycił Ronina za rami . 

-  Nie wiesz, co to oznacza! To zupełnie jak sen - marzyłem o tym i  nigdy mc 

przypuszczałem,  e moje marzenie zostanie spełnione. I oto jestem tutaj! Ronin 

u miechn ł si  pod nosem, 

-  Pami tasz, jak byli my mali? Kiedy co  spsocili my, straszono opowie ciami o 

Mie cie Dziesi ciu Tysi cy  cie ek. 

G'fand nie mógł oderwa  wzroku od budowli, jakie wznosiły si  na wprost niego. 

- Próbowali mnie przestraszy , ale ja w ogóle na to nie zwa ałem. B d c dzieckiem, 

nie bałem si  absolutnie niczego. 

- A teraz? Jego oddech stał si  przyspieszony. Głos zmienił si  w szept. 

-  A teraz... teraz boj  si  bardzo wielu ró nych rzeczy. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

88 

Rozdział 18 

 

W powietrzu czuło si  słodkaw  wo  zgnilizny, a pył, który zdawał unosi  si  

wsz dzie, powodował dokuczliwe dra nienie w gardle. Czuli si  tak, jakby weszli do 

ogrodu wypełnionego umieraj cymi kwiatami. 

Wyszli przez łukowate przej cie. Otoczyła ich g sta i zatrwa aj ca cisza. 

Skrzypienie skóry ich odzienia, mi kkie człapanie butów po chropowatym metalu, 

wszystko to zdawała si  połyka  w cało ci olbrzymia niecka ciszy. 

Zamierzali pój  główn  alej , lecz stwierdzili,  e z niewiadomych powodów  aden 

z domów nie miał od tej strony ani drzwi, ani okien. Musieli wi c na chybił - trafił 

wybra  któr  z kr tych alejek, jakich było tu bez liku. Nad głowami id cych 

zwieszało si  wiele balkonów ozdobionych cementowymi ornamentami, a poprzez 

labirynt architektoniczny przebijało si  raczej niewiele  wiatła. Mimo to nie musieli 

zapala  pochodni - było dostatecznie jasno. 

Miasto otaczała do  specyficzna, tajemnicza aura, niczym aromat egzotycznej 

przyprawy napływaj cy z daleka - silny i nieuchwytny. Ulice były brukowane kostk , 

lekko wypukłe po rodku, tak  e boki znajdowały si  na nieco ni szym poziomie. L niły 

m tnawo w rozproszonym  wietle. Nie było tu wida   mieci czy odpadków, cho  kostka 

była tak ciemna,  e pokrywaj ca j  licz ca sobie wiele stuleci warstwa ziemi i brudu 

zdawała si  stanowi  jej nieodł czn  cz . 

Usłyszeli to w tej samej chwili - unie li głowy, nasłuchuj c czujnie. Ten odgłos 

przypominał ostatni  faz  warkotu. 

Zatrzymali si  i nasłuchiwali przez chwil , ale ponownie otoczyła ich cisza, tak  e 

nawet ich własne oddechy wydawały si  stłumione i dziwne. Dobyli mieczy -  wiatło 

zabłysło na polerowanym metalu. 

Ronin wskazał czubkiem ostrza małe drewniane drzwi w pi trowym budynku tu  

za nimi. G'fand skin ł głow . Szli powoli i ostro nie po wybrukowanym kostk  

podło u - nie przywykli do tego typu powierzchni. 

G'fand przywarł do  ciany budynku tu  obok drzwi, a Ronin uchylił je nieznacznie 

czubkiem buta i cofn ł si . 

Wewn trz panowała ciemno . Nie słyszeli  adnego d wi ku. Ronin dał znak, a 

G'fand ponownie skin ł przytakuj co głow , po czym obaj szybko i bezszelestnie 

w lizgn li si  do  rodka. Ronin natychmiast usun ł si  w bok, by jego ciało nie było 

widoczne w  wietle bij cym z zewn trz. Odwrócił si  i popchn ł G'fanda, by i ten 

znalazł si  w cieniu. 

Pomieszczenie okazało si  du o wi ksze, ni  przypuszczał, gdy  si gało daleko w 

gł b. Widział umieszczone w równych odst pach drewniane belki niskiego stropu i 

gł bokie cienie ci kich mebli. Nic si  nie poruszyło. 

I wtem z rogu dobiegło ciche kaszlni cie i pojawiły si  dwa czerwone punkciki - 

wisz ce nisko nad ziemi , połyskuj ce, odległe. Na zewn trz wszystko o wietlone było 

złotawym blaskiem i spowite grubym całunem ciszy. 

Punkciki poruszyły si  i rozległo si  kolejne kaszlni cie - tym razem gło niejsze i 

bardziej złowieszcze. Czerwone oczy patrzyły na nich bez jednego mrugni cia - czarne 

renice po rodku nich były bardzo małe. Zbli ały si  - na zewn trz cisza dawała 

ochron , a  wiatło lej ce si  z góry jak g sty miód zapewniało bezpieczne przej cie. To 

była cz  innego  wiata, tak odległa i nieosi galna jak atrium Salamandry. 

Ronin pochylił si , odwrócił bokiem i uj ł obur cz swój miecz - mi nie jego 

ramion i ud napi ły si , kiedy usłyszał delikatny chrobot pazurów. 

background image

 

89 

Oczy znajduj ce si  pół metra nad podłog  nie nale ały do człowieka - był tego 

pewny. Przesun ł si  wolno w lewo. staraj c si  wywabi  stwora na sk pan  płyn cym 

z zewn trz  wiatłem przestrze  przy drzwiach, ale on nieugi cie trzymał si  w cieniu. 

Prychni cie rozległo si  ponownie. Ronin stał niemal rami  w rami  z G'fandem. 

Stwór zbli ył si  do nich i przez chwil  poni ej połyskuj cych krwawo oczu 

zabłysły  ółtawe, zakrzywione kły. 

Cichy chrobot. Kaszlni cie rozległo si  raz jeszcze i Ronin przybli ył si  nieco do 

stwora, wchodz c w gł bsz  ciemno . 

- Wracaj ... - wyszeptał G'fand, ale przerwał mu oschły, ochrypły  miech. 

Przed nimi rozbłysło  wiatło, o wietlaj c pokój - pochodnia. 

- Na mróz! - wyszeptał G'fand. 

Ronin spojrzał wpierw na małego człowieczka, poniewa  to on trzymał pochodni . 

Stał na schodach, których wcze niej w ciemno ciach Ronin nie był w stanie wychwyci . 

Zszedł po drewnianych stopniach i podszedł do stwora, który warował dwa metry 

przed przybyłymi, a potem dotkn ł r k  jego karku. Jego chód był dziwny. 

- Cha cha cha! Hynd strze e tego miejsca - rzucił mały człowieczek osobliwym, 

zgrzytliwym głosem i u miechn ł si  wesoło. 

Nie miał wi cej ni  metr wzrostu, a jego wychudłe oblicze górowało nad p katym, 

baryłkowatym korpusem. Długie, siwe włosy przewi zane były czarn  skórzan  

opask , miał posiwiał  brod , wysokie czoło i wystaj ce ko ci policzkowe. Jego nos był 

długi i cienki, a ciemnozielone oczy szeroko rozstawione. Ronin był pewien,  e skóra 

tamtego ma  ółtawy odcie . Usta człowieczka ponownie si  rozchyliły i wydobył si  z 

nich  miech. Stwór, którego teraz człowieczek drapał za uszami miał długi złowieszczy 

pysk poro ni ty krótk , br zow  sier ci  i wielkie czerwone  lepia osadzone w długiej, 

zw aj cej si  sto kowato czaszce. Jego ciało mogło mie  jakie  dwa metry długo ci; 

cztery łapy zako czone były pazurami. Długi cienki ogon, który  migał w przód i w tył, 

przypominał kawałek drutu. Ciało miał l ni ce, pokryte grub  skór  i łusk . Nozdrza 

na pysku poruszały si  nieprzerwanie. Stwór przypominałby gryzonie zamieszkuj ce 

w  cianach Własnoziemia, gdyby nie jego rozmiary. 

- Pozwólcie,  e si  przedstawi  - rzekł mały człowieczek. - Jestem Bonneduce 

Ostatni. - Skłonił si , nieznacznie przekrzywiaj c głow . - A wy kim jeste cie? 

Ronin powiedział mu. 

-  I, rzecz jasna, poznali cie ju  Hynda - roze miał si  Bonneduce Ostatni - mojego 

przyjaciela i obro c . 

Zwierz  ponownie warkn ło i Ronin dostrzegł wyra nie jego z by. 

Mały człowieczek nachylił si  do ucha stwora. 

-  Przyjaciele - to było jak wydech - przyjaciele. 

-  Łatwo ci przychodzi poznawanie si  na ludziach - zauwa ył G'fand. 

Ronin schował miecz do pochwy. 

Bonneduce Ostatni uniósł swe krzaczaste brwi. 

- Czy by? Przybywacie z Góry. - Skin ł r k . - Nie ma powodu, dla którego 

mogliby cie chcie  mnie skrzywdzi . Wr cz przeciwnie. 

- Ha - mrukn ł G'fand.-  Nie spotkałe  wi c nigdy naszych Daggamów z Ochrony. 

-  Sk d wiesz,  e przybywamy z Wlasnoziemia? - spytał cicho Ronin. 

- Czuj  to w ko ciach - odparł mały człowieczek, przez cały czas maj c 

przekrzywion  głow . 

- Co? - G'fand wło ył swój miecz do pochwy. 

- Ale, ale, zapomniałem o dobrych manierach - rzekł Bonneduce Ostatni. - 

background image

 

90 

Wybaczcie mi,  e poszczułem was Hyndem. Jak sami wiecie, ostro no ci nigdy za 

wiele. W ka dym razie ostatnio. 

Westchn ł, podszedł do  ciany i wło ył pochodni  do poczerniałego metalowego 

uchwytu. Ronin zobaczył wówczas, i  m czyzna ma jedn  nog  krótsz . 

- W przeszło ci było inaczej, o tak ... Mo na było chodzi  ró nymi drogami i 

niepotrzebna była  adna ochrona. - Odwrócił si  do nich plecami. - Ale to było dawno 

temu, bardzo dawno - pokr cił głow . 

-  Przed Sektorami Mroku. A teraz... - Wzruszył ramionami z rezygnacj . - Có , 

czasy si  zmieniaj , a wraz z nimi przychodz  nowe nieszcz cia. - Machn ł r k . - Ale 

wejd cie, rozgo cie si , bo wiem,  e mieli cie dzi  dług  i ci k  podró . I prosz , nie 

niepokójcie si  Hyndem. - Dotkn ł pyska zwierz cia i stwór poło ył si  z 

westchnieniem na ziemi. - Widzicie, ju  teraz was zna - zna wasz zapach - i z jego 

strony nic wam nie grozi. 

Usiedli w fotelach, a Bonneduce Ostatni zamkn ł drzwi wej ciowe i udał si  po 

jadło i wino. 

Wyło one ciemn  boazeri   ciany, ozdobnie rze bione, ci kie szafki, olbrzymi 

kamienny kominek wypełniony wonnymi czarnymi szczapami i białym popiołem oraz 

masywne, obite pluszem fotele, w których zasiedli - wszystko to emanowało tradycj  i 

otoczone było specyficzn  aur  dostoje stwa. 

Hynd uło ył swój długi pysk na przednich łapach i zasn ł. Z gł bi domu dobiegło 

nagle ciche, miarowe tykanie. G'fand wstał i przeszedł przez pokój, przygl daj c si  

przedmiotom z matowego metalu i polerowanego kamienia, wodz c palcami wzdłu  

kraw dzi rze bionego drewna. Jego oblicze było pos pne i zatroskane. 

Ronin spojrzał na niego. 

- Co ci  trapi? 

G'fand postukał palcami w drewno. 

- Wstydz  si  ci powiedzie ... Prawd  mówi c sam nie wiem. Powiedziałe  mi o 

tym, co usłyszałe  od Maga o ludziach  yj cych na powierzchni, ludziach innych ni  

mieszka cy Własnoziemia. Widzisz, gdy przez całe  ycie co  ci si  wpaja, zaczynasz w 

ko cu w to wierzy , nawet je eli tego nie chcesz. Och, to bez sensu. - Odwrócił si  do 

Ronina. - Ale teraz, kiedy spotkali my innego człowieka, ja... - spojrzał szybko na 

pi cego stwora - jak s dzisz, czy mo emy mu ufa ? 

-  Przystaw bli ej ten fotel - rzekł cicho Ronin. - A teraz słuchaj mnie uwa nie. To 

odkrycie jest do  niezwykłe, ale tyle tu komplikacji,  e nie mo emy traci  czasu na 

pozostawanie w szoku. To prawda,  e praktycznie nic nie wiemy o tym człowieku; kim 

jest, sk d pochodzi, cho  z cał  pewno ci  nie pochodzi st d, pomimo faktu,  e wydaje 

si  zna  do  dobrze to miasto. W tym rzecz. Przysłano mnie tu, bym odnalazł 

manuskrypt. Mag powiedział mi,  e to b dzie trudne, ale - niech go mróz  ci nie! - nie 

wyja nił JAK BARDZO to b dzie trudne! Wydaje mi si , i  zdawał sobie z tego 

spraw , ile ma powiedzie , by rozbudzi  moje zainteresowanie. To miasto jest tak 

olbrzymie,  e mogliby my sp dzi  tu niezliczone Cykle i nie odnale  manuskryptu. - 

Odwrócił na chwil  głow , by upewni  si , czy nadal byli sami. - Ten człowiek mo e 

by  dla nas nieocenionym darem. Ja wiem, czego mam szuka  i gdzie si  to znajduje, a 

on by  mo e powie nam, jak mamy si  tam dosta . On... 

Usłyszeli cichy odgłos i bohater ich rozmowy powrócił, nios c olbrzymi  srebrn  

tac  bogato zdobion  po bokach, na której stały błyszcz ce i l ni ce talerze z 

wypalanej gliny oraz drewniane misy z jadłem, a tak e skórzane bukłaki pełne wina. 

-  To chyba powinno wam wystarczy  - powiedział. - Ale mam tego wi cej. - 

background image

 

91 

Postawił tac  na niskim stoliku przed nimi. 

Podczas gdy oni jedli z apetytem, człowieczek zwrócił si  do G'fanda: 

-  Zauwa yłem,   e nadal  obawiasz si  Hynda.  Niepotrzebnie, przyda ci si  małe 

wyja nienie. - Widzicie - poklepał si  po swojej krótszej nodze, podchodz c do 

wysokiego, drewnianego zydla - nie mog  chodzi  ju  tak szybko jak kiedy . - 

Zachichotał. - Miałem zatarg z czym , co próbowało mnie po re . - Przystawił sobie 

zydel i usiadł opodal nich, machaj c swoj  krótsz  nog , - On uratował mi  ycie... 

- Co ci  zaatakowało? - przerwał G'fand. Twarz małego człowieczka spos pniała. 

- Nie uwierzyłby , gdybym ci powiedział. 

- Bardzo chciałbym ... 

- Wiecie, czym on jest? 

- To półgryzo  - wtr cił Ronin. 

Bonneduce Ostatni skin ł głow , najwyra niej zadowolony. 

-  Tak, rzeczywi cie. Do  trafne stwierdzenie. Ale, jak widzicie, jest to hybryda, 

krzy ówka... 

-  ...dwóch gatunków zwierz t - doko czył G'fand. Brwi małego człowieczka 

uniosły si . 

- O, mamy tu w naszym gronie Ucznia - wykrzykn ł uradowany. 

- O, tak. Hynd jest te  półkrokodylem, wodnym stworzeniem, które 

- jak s dz  - wymarły wiele stuleci temu. Widzicie przed sob  efekt tysi cletnich 

przemian. - Pochylił si  i delikatnie pogładził dłoni  chropowaty, pokryty skórzanymi 

wypustkami grzbiet. Zwierz  wypr yło si  łagodnie i Hynd przez sen wydał z siebie 

cichutki pomruk. 

- Wielu ludzi wierzyło,  e krokodyle s  bogami - powiedział człowieczek. G'fand 

wytarł r ce. 

- Czy zechciałby  nam pomóc, przybyli my tu w poszukiwaniu... 

- Prosz  - Bonneduce Ostatni uniósł w gór  obie dłonie. - Cokolwiek to jest, mo e 

poczeka . Jeste cie zm czeni. Najpierw odpocznijcie. Potem porozmawiamy. 

- Ale mamy mało czasu - rzekł G'fand. 

Bonneduce Ostatni ze lizgn ł si  z zydla i swoim dziwnym chodem podreptał w 

stron  frontowych drzwi. 

- Tu nikomu nigdzie si  nie spieszy. - Zaryglował grub , masywn  zasuw  przy 

drzwiach. - Ciemno  nadeszła. Wraz z ni  przybywaj  istoty, których lepiej nie 

spotka  na swojej drodze. - Odwrócił si  i podszedł do kominka. - To dlatego najpierw 

spotkali cie si  z Hyndem. Wiedziałem,  e przyb dziecie, ale nie wiedziałem kiedy. 

Ukl kł i zacz ł rozpala  ogie . 

- Kiedy si  zjawili cie, zapadała ju  noc i wolałem nie ryzykowa , w ka dym razie 

nie w dzisiejszych czasach. Dawno temu, wchodz c tu, najpierw spotkaliby cie si  ze 

mn . 

Ogie  rozpalił si  nieomal natychmiast i pokój z miejsca poja niał. Zrobiło si  

przyjemnie i ciepło. Najedzeni, ogrzani, rozlu nieni, kiedy min ło ju  napi cie, jakie 

towarzyszyło w drówce, poczuli si  zm czeni i senni. 

-  Ale teraz  yjemy w innej erze i koszmar zaczyna przemierza   wiat - ci gn ł 

gospodarz. 

Ronin, który ju  przysypiał, natychmiast si  rozbudził. 

- Co chcesz przez to powiedzie ? 

Bonneduce Ostatni stan ł odwrócony plecami do kominka i przeci gn ł si . - O 

tym potem. Teraz czas na sen. Koce s  w szafie, tutaj, a tu macie dzbanek z wod  i 

background image

 

92 

misk . Te fotele s  du e i Hynd te  zostanie tutaj. 

Ruszył po schodach na gór , ale nagle zatrzymał si  i odwrócił: 

- Rano porozmawiamy o przyczynie waszego przybycia do Miasta i pomog  wam, 

na tyle, na ile tylko b d  w stanie. 

Słyszeli jeszcze nierówny odgłos jego kroków, jak wchodził po schodach, on sam 

znikn ł ju  im z oczu. 

- Co o tym s dzisz? - spytał G'fand, kiedy otworzył szaf  i wyj ł dwa grubo tkane 

koce. 

Ronin opryskał sobie twarz wod . Wzruszył ramionami. 

-  Nie mamy zbyt du ego wyboru. Tu wydaje si  bezpieczniej ni  w jakimkolwiek  

innym  miejscu,  które mogliby my sobie znale . - Zdj ł kolczug  i  bluz ,  a potem 

wylał troch  wody na bluz , próbuj c zmy  z niej zeschni t  krew, jaka przes czyła si  

przez ogniwa pancerza. 

-  Nie wydaje mi si , aby  ywił wzgl dem nas jakie  złe zamiary, chocia by to 

zwierz  nie wiem jak wygl dało. On ma racj , lepiej zdrzemnijmy si  troch . 

Zaczekajmy z nasz  misj  do rana. 

Co  wyrwało go ze snu. Z pocz tku pomy lał,  e to jaki  odgłos i od razu si  

obudził. 

Cichy trzask, szelest popiołu osuwaj cego si  do ognia. Nic wi cej. G'fand spał 

spokojnie na fotelu naprzeciw niego. Spojrzał na Hynda. Stwór czuwał, wpatruj c si  z 

uwag  we frontowe drzwi, jakby mógł widzie  przez nie na wylot. 

Ronin odkrył si . Koc ze lizgn ł si  prawie bezszelestnie na podłog . Hynd 

zastrzygł uszami, ale nie odwrócił głowy. Ronin schwycił za r koje  miecza i cicho 

stan ł tu  obok zwierz cia. Wyt ył słuch, ale nie był w stanie wychwyci   adnych 

odgłosów z zewn trz. 

Po chwili Hynd dwa razy zastrzygł uszami, po czym pochylił łeb, zamkn ł oczy i - 

jak si  wydawało - usn ł. Ronin odetchn ł gł boko. Jego bluza była nadal wilgotna, ale 

nało ył kolczug  i udał si  w drugi koniec pokoju. Miał zamiar odkry   ródło tykania, 

ale kiedy przeszedł obok schodów, usłyszał jaki  d wi k dochodz cy z góry. Zatrzymał 

si , D wi k był bardzo wyra ny. Odwrócił si  i bezszelestnie zacz ł wchodzi  po 

schodach. Na górze były dwa pokoje - mniej wi cej tej samej wielko ci; do obu 

wchodziło si  z krótkiego korytarzyka. W jednej z komnat paliło si   wiatło. Ronin 

podszedł do progu i zajrzał do  rodka. 

Bonneduce Ostatni kl czał plecami do wej cia, na małym kobiercu pokrytym 

dziwnym wzorem. 

- Wejd , wejd , Roninie - powiedział nie odwracaj c si . Ronin ukl kł obok niego. 

Mały człowieczek trzymał w zaci ni tej pi ci kilka przedmiotów. Potrz sał nimi 

leciutko. 

- Słyszałe , jak wchodziłem po schodach? - zapytał Ronin. 

- Wiedziałem,  e usłyszysz odgłosy. - I z jego dłoni wypadło kilka białych kształtów 

i potoczyło si  po gołej podłodze. Ronin wpatrywał si  w nie przez kilka długich chwil. 

Przedmiotów było w sumie siedem. Na ich bokach widniały dziwne Glify. Mały 

człowieczek znów zebrał je w r ce i potrz sn ł. Ronin usłyszał cichy grzechot. 

- My l ,  e co  było pod drzwiami - rzekł szeptem Ronin. - Hynd si  obudził. 

Mały człowieczek skin ł głow . 

- Nie w tpi .  On ma czujny słuch. - Ponownie cisn ł białe przedmioty na podłog . 

- To s  ko ci - wyszeptał Ronin. 

Bonneduce Ostatni przygl dał si  im swymi zielonymi oczyma, ale nic nie 

background image

 

93 

powiedział, dopóki nie zgarn ł ich ponownie do r ki. 

-  Ko ci, tak - jego głos brzmiał jak odległe d wi ki dzwonków. 

- Rzucam ko ci. - W jego oczach pojawił si  wyraz smutku, a gdzie  gł boko w ich 

wn trzu rozbłysło straszliwe  wiatło, jak agonia wieków. - Widzisz, mam trafne miano. 

- Rzucił ko ci na podłog ; ich cichy grzechot zdawał si  brzmie  niczym echo dopiero 

co wypowiedzianego stwierdzenia. Pozbierał je. 

-  S  tak stare,  e nawet ja nie wiem, sk d si  wzi ły. U ywa si  ich i przekazuje 

nast pcom. Powiadaj ,  e wykonano je z z bów wielkiego krokodyla, boskiego 

stworzenia, które  yło w pewnej dolinie, nie opodal brzegów szerokiej, bardzo 

błotnistej i gł bokiej rzeki. I to jest całkiem mo liwe. W ka dym razie niew tpliwie 

wykonano je z prawdziwej ko ci. 

Ronin rzekł bardzo cicho: 

- A co mówi  ci ko ci, kiedy je rzucasz? 

Bonneduce Ostatni potrz sn ł nimi w gar ci i przekrzywił głow  w bok. 

- To przecie  oczywiste - odparł. - Widz  to, co ma si  zdarzy . 

- Ko ci  zagrzechotały w jego dłoni. - Oczywi cie nie mog  mi powiedzie  

wszystkiego i cz sto nie widz  tego, na czym najbardziej mi zale y. Niektóre 

wydarzenia s  dla mnie nieomal oczywiste, inne widz  jedynie w mglistych zarysach. - 

Wzruszył ramionami. - Ale to jest wła nie to, co robi . 

Nastała cisza, po czym Bonneduce Ostatni po raz kolejny rzucił ko ci. I nagle, po 

raz pierwszy, kiedy le ały na podłodze, przemówił. 

- Mówi  o tobie - powiedział wolno. Ronin poczuł przez chwil  irracjonalny chłód. 

- To nonsens - stwierdził. - Nie chc  tego słysze . Mały człowieczek wpatrywał si  w 

kawałki ko ci. 

- Nonsens - powiedział bezceremonialnie - a wi c dlaczego? 

Pytanie było tak niewinne,  e Ronin przez chwil  poczuł zakłopotanie. W ko cu 

wzi ł si  w gar . 

-  Nie wiem - powiedział. Jego dło  przesun ła si  w kierunku błyszcz cej r koje ci 

miecza. 

-  Nie obawiasz si   mierci - stwierdził Bonneduce Ostatni, ze szczególnym 

naciskiem. - To dobrze, bo ju  wkrótce pojmiesz jej nietrwało . A mimo to gdzie  w 

gł bi twej duszy drzemie strach, który... 

- Do ! - krzykn ł Ronin, podrywaj c si  na nogi i kopi c z całej siły rozsypane na 

ziemi ko ci, które potoczyły si  na wszystkie strony. 

Bonneduce Ostatni nie poruszył si  ani si  nie odezwał. Kl czał w tej samej pozycji 

i nie odwrócił si , kiedy Ronin, w ciekły, wyszedł z komnaty, ani nawet pó niej, gdy 

rozległ si  gło ny tupot jego kroków na prastarych schodach. 

Bonneduce Ostatni westchn ł gł boko, wstał i ku tykaj c pozbierał rozrzucone po 

podłodze ko ci. Pochylał si  raz po raz, podnosz c ostro nie ka d  z nich, dopóki nie 

zebrał ich wszystkich w jednej r ce. Nigdy dot d nie wydawały mu si  równie ci kie; 

zacisn ł pi  tak mocno,  e jego kłykcie zrobiły si  niemal równie białe jak ko ci. 

Znieruchomiał wówczas, jakby miał jak kolwiek mo liwo  wyboru. Pokr cił 

głow  i wolno, z bólem, ukl kł jak poprzednio na dywanie ozdobionym niezwykłym, 

specyficznym wzorem. Bardzo wolno, z rozwag , rzucił ko mi i odczytał informacj  

zawart  w ich układzie. Otarł ciepły pot z dłoni, wycieraj c je o spodnie. 

Pozbierał ko ci i nieco szybciej rzucił je ponownie, tym razem sze ciokrotnie, tak 

e ogólna suma rzutów wyniosła siedem. Chciał si  upewni ,  e si  nie pomylił. 

I Bonneduce Ostatni wzdrygn ł si  mimowolnie, bo ko ci powiedziały mu za 

background image

 

94 

ka dym razem to samo. 

Złote  wiatło spływało w dół, a jego uko ne promienie rozdzielały si  i przerywały 

na pokrytych zdobieniami budowlach po obu stronach. Alejka była w ska, kr ta i 

tajemnicza i wiła si  meandrycznie poprzez zagmatwany labirynt Miasta. 

Drobinki kurzu ta czyły w bladym  wietle, a nieprzenikniona cisza zdawała si  

otacza  wszystko grubym, niewidzialnym kokonem. Ronin min ł  pi cego G'fanda i, 

ignoruj c zaciekawione spojrzenie Hynda, odci gn ł zasuw  przy drzwiach; szybko, 

acz z czujno ci , ruszył wzdłu  alejki, dopóki nie dotarł do miejsca, sk d nie widział 

ju  domu. 

Wówczas zatrzymał si  i usiadł na starej, zakurzonej, drewnianej beczce przed 

otwartymi drzwiami sklepu; nad jego głow  kołysał si  na czarnym metalowym 

dr ku nadgryziony czasem szyld. 

Szyld był teraz matowy. Glify prawie nie do odczytania - niemy, ale nietkni ty. 

Podci gn ł jedn  nog  do piersi, pozwalaj c drugiej zwisa  swobodnie - jego obcas 

stukał delikatnie w bok beczułki. Wydawała si  pusta. Zamkn ł oczy i oparł si  

plecami o małe okienko sklepu. Zastanawiał si , czemu nie pozwolił małemu 

człowieczkowi mówi , ale nic nie przychodziło mu do głowy, Pomy lał: Przynajmniej 

powinno mnie to zaciekawi . I ciekawiło. Niemniej jednak ... 

- Gdzie on jest? 

G'fand uniósł wzrok i dorzucił zimn  ju  ko , pozostało  po wczorajszym 

wieczornym posiłku, do nie zebranych jeszcze resztek. Otarł zatłuszczone usta 

r kawem. Wzruszył ramionami, 

- Dopiero co si  obudziłem. My lałem,  e mo e jest na górze. Mały człowieczek 

zszedł po schodach i zobaczył,  e zasuwa na drzwiach została odsuni ta. 

-  A wi c wyszedł - powiedział i zacz ł zbiera  talerze. 

-  Czy to bezpieczne? - zapytał G'fand wstaj c. Przyło ył obie dłonie do pleców na 

wysoko ci nerek i przeci gn ł si . 

- Och, całkowicie. Hynd b dzie miał go na oku. G'fand zas pił si . 

- Co to ma znaczy ? 

Głos napłyn ł od strony schodów. 

-  S dz ,  e wybrał si , aby upolowa  sobie co  na  niadanie, a jednocze nie b dzie 

pilnował naszego przyjaciela. 

G'fand kr ył niespokojnie po pokoju, dopóki mały człowieczek nie przyniósł 

nowego bukłaka wina. 

-  Wydaje si ,  e do  dobrze znasz to Miasto. - G'fand wykonał ostry gest dłoni  w 

kierunku okien. Odwrócił si . - Ronin mówi,  e to Miasto Dziesi ciu Tysi cy  cie ek. 

Bonneduce Ostatni nalał G'fandowi wina. 

-  I tak jest w istocie - rzekł, nie przerywaj c swojej czynno ci. 

Ucze  przeszedł przez pokój i wyjrzał przez okno. Kurz przesłaniał mu widok. 

Wytarł r kawem jedn  z małych szybek, ale niewiele mu to dało. Szkło, podobnie jak 

bruk ulicy, pokryte było kurzem, zupełnie jakby stanowił on ich nieodł czn  cz . 

-  Takie stare...? - To był prawie szept, równie cichy jak odgłos spadaj cej łzy. - A 

mimo to wiesz o nim wszystko. 

Bonneduce Ostatni poło ył skórzany bukłak z winem na niskim stoliku. 

- Wiem wiele rzeczy - powiedział. Mo e nawet zbyt wiele, pomy lał. - Jeste  

Uczniem, prawda? - dodał na głos. 

Oczy G'fanda błysn ły przez chwil , ale w jego głosie brzmiała nuta rozpaczy. 

- Drwisz sobie ze mnie. 

background image

 

95 

Mały człowieczek zbli ył si  do niego swym dziwacznym krokiem. Wydawał si  

szczerze zatroskany. 

-  Nie, nie, nie, chłopcze. Nawet o tym nie pomy lałem. - Dotkn ł G'fanda, daj c 

mu do zrozumienia,  e powinien usi

. Znale li si  po rodku  pokoju  i  G'fand  

wyci gn ł r k  w  stron  skórzanego bukłaka z winem. - Widzisz, musiałem si  

upewni . 

Ucze  uniósł wzrok. 

- O czym? 

-  e ty naprawd  nie wiedziałe . 

- Mogłem skłama  - rzekł G'fand, z odrobin  oburzenia w głosie. Twarz małego 

człowieczka pokryła si  zmarszczkami, kiedy wybuchn ł  miechem. 

-  My l ,  e nie. 

Wreszcie równie  i G'fand pozwolił sobie na u miech. 

- A wi c powiesz mi? 

To tylko chłopiec, pomy lał Bonneduce Ostatni. I powiedział: 

- Tak. 

Usiadł naprzeciwko G'fanda, w olbrzymim fotelu, co wygl dało nieco komicznie. 

Zało ył nog  na nog  i podrapał si  po udzie swej okaleczonej ko czyny. 

- Kiedy nadszedł czas - zacz ł cicho - aby opu ci  powierzchni  tej planety, kiedy 

nie pozostało ju  inne wyj cie jak  mier  (któr  zreszt  niektórzy wybrali), ocalałe 

resztki wielkich niegdy  ludów i narodów wysłały swoich najlepszych przedstawicieli, 

aby rozpocz li prace nad stworzeniem ogromnego projektu podziemnego miasta, które 

mo na by było zasiedli . 

G'fand siedział cicho urzeczony głosem małego człowieczka, głosem który, 

aczkolwiek cichy, promieniował specyficzn  moc  i stanowczo ci . Zdziwił si , kiedy 

ten głos ucichł, a Bonneduce Ostatni przechylił głow , jakby nasłuchiwał jakich  

dochodz cych z oddali odgłosów. 

G'fand równie  zacz ł nasłuchiwa , ale jedynym d wi kiem, jaki wychwycił było 

przytłumione tykanie dochodz ce z wn trza budynku. 

Po chwili mały człowieczek podj ł przerwan  opowie . 

- Czarnoksi nicy i ludzie nauki - wydaje mi si ,  e nazywacie ich Magami - byli w 

stanie ci głej wojny, poniewa  ka dy z nich opierał si  na innych przesłankach. Kiedy 

zacz to budow  miasta, czarnoksi nicy przej li pałeczk  i z niech tn  pomoc  ludzi 

nauki stworzyli Miasto Dziesi ciu Tysi cy  cie ek. 

Bonneduce Ostatni westchn ł cicho, a jego niezwykłe, szmaragdowe oczy zamy liły 

si  gł boko na chwil . 

- To mógł by  pocz tek bajecznego okresu. Było tu do  miejsca dla wszystkich. 

Czemu stało si  tak, jak si  stało? By  mo e nie mogli doj  do porozumienia? - Wstał 

gwałtownie i podszedł do oszklonej szafki stoj cej  pod przeciwległ   cian . Jego 

dłonie poruszyły si  i wyj ły z szafki dwa matowe kawałki metalu. Rzucił je ostro nie 

G'fandowi,  który  schwycił je instynktownie.  - Przyłó  jeden do drugiego - rzekł mały 

człowieczek. 

I cho  kawałki wydawały si  identyczne, G'fand z trudem, wyt aj c wszystkie 

siły, przytkn ł je wreszcie do siebie. Oba fragmenty metalu odpychały si  wzajemnie. 

Bonneduce Ostatni ponownie usiadł i skin ł głow . 

-  Tak jak ten metal, dwie ró ne frakcje odsuwały si  od siebie. Stopniowo 

czarnoksi nicy zacz li traci  władz , a ich miejsce zaj li ludzie nauki. Koniec ko ców, 

jako  e nie chcieli mie  nic wspólnego z miastem, które ich przodkowie pomogli 

background image

 

96 

wybudowa , postanowili,  e wyjd  poza jego obr b - i wraz ze swymi poplecznikami (a 

było ich niemało) zacz li przebija  si  ku górze, ryj c korytarze w dziewiczej skale nad 

Miastem, poniewa  była ona bogata w rud  i metale, jakich potrzebowali, no i rzecz 

jasna, łatwiej było odci  Miasto od góry. W ten sposób doszło do powstania 

Własnoziemia. A teraz, po upływie tak długiego czasu... - wzruszył znacz co 

ramionami. 

Nastała długa chwila ciszy, mroczna i przygn biaj ca - pełna rozmy la  o 

przeszło ci, która odeszła i zapomnianych na zawsze twarzach. 

G'fand wzdrygn ł si  mimowolnie i wstał, pozostawiaj c dwa kawałki metalu na 

stole. Kilkakrotnie zdawało si ,  e miał ch  co  powiedzie , ale za ka dym razem 

rezygnował. 

W ko cu odezwał si , zdławionym głosem, jakby miał trudno ci z artykułowaniem 

słów: 

-  Powiedziano nam,  e na powierzchni nie  yj   adni ludzie. Nie pozwalaj  na to 

warunki, jakie tam panuj . 

Mały człowieczek, który zdawał si  go obserwowa , u miechn ł si  słabiutko: 

- No tak. Ale to zale y od tego, gdzie si  znajdujesz. 

Podszedł do stołu i wło ył kawałki metalu na powrót do oszklonej szafki. 

- Lód z ka dym dniem jest coraz dalej. G'fand patrzył na niego z bij cym sercem. 

- A wi c to prawda. Na powierzchni  yj  ludzie. 

- Naturalnie. My lałe ,  e  yj  tu na dole? Przychodz  tu od czasu, do czasu... 

- Czemu przyszedłe  tym razem? 

- Aby spotka  si  z pewnymi lud mi. G'fand pochylił si  do przodu. 

- Z kim? 

Bonneduce Ostatni milczał. 

Ucze  j kn ł, jakby dostał pi ci  w brzuch, i rozparł si  wygodnie w fotelu. 

- Nie chc  nic wiedzie  - stwierdził, a jego usta lekko si  poruszyły, jakby mówił 

tylko do siebie. 

Bonneduce Ostatni był nadal nieruchomy jak pos g, a jego oczy znikły w cieniu 

jego krzaczastych brwi. 

-  Jak jest tam, na Górze? - pytanie zawisło w powietrzu jak chmura dymu i 

G'fand poczuł,  e musi uzyska  na nie odpowied . 

- By  mo e dowiesz si  ju  niedługo - rzekł mały człowieczek, cho  wiedział,  e 

tamtemu to nie wystarczy. 

G'fand wstał, góruj c nad nim, i rzucił zbolałym tonem: - Musz  wiedzie  ju  

teraz. 

-  To niedobry czas. Czas rozpaczy - rzekł Bonneduce Ostatni, - Długo nie było 

mnie w Mie cie Dziesi ciu Tysi cy  cie ek. - A tymczasem wiele istot umarło, a wiele 

innych zostało pobudzonych do  ycia. Złych istot. - Pokr cił głow . 

G'fand ukl kł obok niego. 

-  Posłuchaj - rzekł - chciałbym uzyska  kilka odpowiedzi. Czy naprawd  prosz  o 

zbyt wiele? 

Bonneduce Ostatni patrzył przez chwil  na G'fanda, w jego oczach widniał 

smutek, którego Ucze  nie był w stanie zrozumie . Postarzał si  nagle. Tykanie 

rozlegaj ce si  w pomieszczeniu brzmiało niczym ostrze enie, W ko cu mały 

człowieczek stwierdził: 

- Powiem ci tyle, ile sam wiem. G'fand skin ł głow . 

- A zatem - co tu robisz? Człowieczek rozło ył r ce. 

background image

 

97 

- B d  wiedział dopiero, kiedy to si  stanie. Twarz G'fanda wykrzywiła si . 

- Naigrawasz si  ze mnie. 

-  Uwierz mi,  e nie. To prawda. 

- W porz dku, Przypu my,  e w to uwierz . Zaczynam rozumie ,  e 

prawdopodobnie wszystko jest mo liwe. A zatem powiedz mi, kim jeste . 

- Nie chcesz tego wiedzie . Gniew G'fanda narastał. 

- Po prostu zadałem ci pytanie, nieprawda ? 

W oczach Bonneduce Ostatniego ponownie zago cił smutek. 

- Tak - rzekł cicho. - Zadałe  mi pytanie. 

Oczy Ronina otwarły si  gwałtownie. Siedział nieruchomo i wci gn ł gł boko 

powietrze, aby upewni  si  co do kierunku. Ostry zapach dochodził zza jego pleców - z 

wn trza sklepu. Opu cił powoli nog . Stał teraz na ziemi, opieraj c si  o  cian  beczki. 

Usłyszał jakie  poruszenie - odgłos był cichy i trudny do rozró nienia. 

Dobył miecza i zerkn ł na ulic , obracaj c si  na pi cie. Usłyszał jaki  szelest, 

potem chrobot i ciche dyszenie. Wszedł do  rodka. Wewn trz było chłodno i ciemno - 

dopiero po chwili jego oczy przyzwyczaiły si  do mroku. Wiedział,  e popełnił bł d, bo 

gdyby kto  czyhał tam na niego, a miał dostatecznie du o oleju w głowie, zaatakowałby 

go natychmiast. 

Nic takiego jednak si  nie stało. 

Nagle rozległ si  gło ny trzask p kaj cych drewnianych desek, a potem krótki, 

nieludzki krzyk. Ruszył ostro nie pomi dzy olbrzymimi drewnianymi kadziami. Co w 

nich było? Wino? Zgarn ł paj czyn , która oblepiła mu twarz. Usłyszał kaszlni cie, 

które dobiegło go z jakiego  miejsca znajduj cego si  tu  przed nim. Ugi ł nogi w 

kolanach, przyjmuj c ni sz  pozycj , i przygotował miecz do ciosu. W oddali zobaczył 

czerwone  lepia i długi pysk. Paszcza rozwarła si  gwałtownie, w grymasie, który - 

aczkolwiek było to absurdalne - mógł kojarzy  si  z u miechem. Długie z by były 

ciemne i wyra nie wilgotne. 

Hynd przydreptał do niego i ponownie kaszln ł - tym razem ciszej. W 

ciemno ciach za zwierz ciem dostrzegł powykrzywian  mas , która była 

zmasakrowanym zewłokiem. Wyci gn ł r k  i spróbował dotkn  mi kkiego futra na 

pysku stwora. 

Wyszedł wraz z Hyndem na alejk  i w  wietle zobaczył krew wci  jeszcze 

ciekaj c  z długiego pyska. 

-   No  có  -  powiedział,  id c  obok  stwora,  to  wchodz c,  to wychodz c z pasm 

długich cieni - wydaje mi si ,  e na arłe  si  do syta. 

Przez ponad Zakl cie szli dług , kr t  alejk , biegn c  poprzez miasto. Przez jaki  

czas po prawej i lewej stronie napotykali mroczne i w skie uliczki - cz sto biegn ce 

pod dziwnymi k tami. Potem zast piły je lite  ciany pozbawione okien i drzwi. 

Nad ich głowami zwieszały si  długie, w skie balkony ozdobione kr tymi 

ornamentami. O wietlenie było gorsze, bardziej rozrzedzone.  ciany pokryte były 

chropowatym tynkiem, tu i ówdzie poodbijanym, a u dołu odbarwionym, albo z 

matowej cegły, uło onej tak,  e wygl dały jakby wyrabiano je warstwami. Alejka była 

wzgl dnie prosta, co tylko zwi kszało w nich uczucie niepewno ci. W razie, gdyby 

napotkali jak  wrog  istot  - a to zgodnie z tym, co powiedział Bonneduce Ostatni, 

było całkiem prawdopodobne - nie mieliby zbyt du ej przestrzeni manewru i tylko 

jedn  drog  ucieczki. Jednak e nic si  do nich nie zbli yło i w ko cu zacz li napotyka  

przecinaj ce alejk  boczne uliczki. W jaki  czas pó niej dotarli do skrzy owania. 

- Zwoje? - zapytał. - W ró nych cz ciach miasta s  składowane niezliczone ilo ci 

background image

 

98 

zwojów. 

Ronin wydobył strz p materiału. 

- Mo e to co  pomo e. - Wr czył materiał małemu człowieczkowi, wskazuj c 

palcem Glify sporz dzone przez Maga. 

Bonneduce Ostatni skin ł głow . Ronin miał wra enie,  e tamten powiedział: 

- Tak, teraz wszystko jest jasne - ale nie miał pewno ci, czy mu si  to tylko nie 

zdawało. 

-  Powiedziano mi - rzekł -  e ten zwój b dzie znajdował si  w jednym z 

prywatnych domów, a nie w bibliotece. 

- Owszem - stwierdził mały człowieczek. 

- Znasz ten zwój? - spytał G'fand. 

-  Nie, nie, ale rozpoznałem rodzaj Glifów. To mo e pochodzi  wył cznie z Ama-

no-mori -- wyspy, o której nie wiem zbyt wiele i w tpi , aby ktokolwiek wiedział 

wi cej. 

- A wi c nie pochodzi st d - mrukn ł Ronin. 

- Có , i tak, i nie. Kiedy zało ono pod ziemi  Miasto Dziesi ciu Tysi cy  cie ek, 

przybyło tu wielu emisariuszy z wielu ró nych miast i krain. Ama-no-mori, pływaj cy 

wiat, przysłał Wielkiego Czarnoksi nika, dor-Sefritha, który wybudował wielki dom 

z błyszcz cej zielonej cegły w jednej z cz ci miasta. Wydaje mi si ,  e tam mo ecie 

znale  ten zwój. Je eli zdołacie tam dotrze . 

Trójk tna budowla na wprost nich miała kształt widełek. 

Po prawej  stronie  rozci gała si  szeroka ulica,  o powierzchni usłanej stosami 

gruzu i odłamków muru.  wiatło, w którym wirował kurz, c tkowało stare kamienie i 

mo e z powodu tej mgiełki cienie zdawały si  porusza  i falowa . 

Po lewej stronie budynki ozdobione arabeskami rzucały gł bokie cienie i ci gn ły 

si  tak daleko, jak tylko si gał ich wzrok. 

Kiedy weszli w c tkowane cienie ulicy po lewej, Ronin przypomniał sobie słowa 

małego człowieczka. „Opisz  wam drog , ale musz  was ostrzec, i  czeka was przej cie 

przez Sektor Mroku. Nie uda si  tego unikn , je li macie pój  tam i wróci  przed 

zmierzchem. MUSICIE wróci  przed zmierzchem, czy to jest jasne? Noc  ulicami 

kr y zbyt wiele istot - o wiele za du o. Trzymajcie si  trasy, któr  wam opisałem i nie 

zawahajcie si  ani razu. Pami tajcie, szybkie tempo to podstawa, bo miasto przez cały 

czas ulega przemianie. Wierz ,  e si  wam uda". 

Wybrukowan  kostk  ulic  spowijał chłód i zacz ło im by  nieco zimno. Kamienne 

gargulce, groteskowe i fantastyczne, szczerzyły do nich z by ze swych gzymsów i 

wyst pów na murach budynków. 

- Jaka szkoda,  e nie mamy wi cej czasu - lamentował G'fand, wodz c wzrokiem 

po  cianach budowli i upajaj c si  szczegółami architektonicznymi. - Tak wiele mo na 

by si  tu nauczy . 

-  Wiesz,  e nie wolno nam zwleka . 

- Tak - skin ł głow  ze smutkiem Ucze . - Bonneduce Ostatni ma racj . To jest 

teraz zbyt niebezpieczne. 

Ronin spojrzał na niego i ju  miał spyta , co skłoniło go do zmiany zdania na temat 

małego człowieczka, kiedy nagle do jego uszu doszedł cichy szept. W jednej chwili 

wokoło zapanowała cisza przerywana jedynie stłumionym skrzypieniem skórzanego 

odzienia oraz delikatnym brz kaniem metalu o metal, a ju  w nast pnej otoczyła ich 

kaskada d wi ków. Mieli wra enie, jakby wskutek jakiego  architektonicznego triku 

akustycznego słyszeli szepty wielu głosów poł czonych w jeden. 

background image

 

99 

Pomruk napływał do nich jak fala uderzaj ca w samotny i opustoszały brzeg, 

słowa były niewyra ne i rozmazane, odczuwało si  wyra ne, nadnaturalne wra enie 

Obecno ci. 

Rozejrzeli si  wokoło, ale w mroku nic nie było wida . W pobli u nich nie było 

drzwi ani okien. W skie balkoniki wydawały si  puste. 

- Co to jest? - spytał G'fand. Ronin rzekł: 

-  Jeste my w Sektorze  Mroku. - Jego dło  zacisn ła si  na r koje ci miecza. 

Szli dalej, i znów kamienne chimery przygl dały si  im, odsłaniaj c zaci ni te 

mocno długie z by, a fala d wi ków, przetaczaj ca si  przez cał  długo  kr tej alejki, 

przybrała na sile. 

Nie było tu przerw pomi dzy budynkami, cho  bez w tpienia budowle były od 

wewn trz poprzedzielane  cianami, poniewa  mijali wiele ró nych drzwi, przy czym 

ka da z fasad, cho  bogato zdobiona, wydawała si  dziwnie niestała, jakby mogła w 

ka dej chwili si  rozsypa , odsłaniaj c znajduj cy si  za ni  nagi szkielet. W miar  jak 

si  zbli ali, od strony ulicy zacz ło pojawia  si  coraz wi cej okien. Ich rozmieszczenie 

wygl dało na zgoła przypadkowe. Jedne znajdowały si  tu  obok siebie, w odległo ci 

zaledwie kilku centymetrów, inne znów były w bardzo du ym oddaleniu. 

Cz sto mieli wra enie, jakby k tem oka dostrzegali gdzie  w oknie jaki  ruch, ale 

gdy odwracali głow  w tamt  stron , okazywało si ,  e nic tam nie ma. Wła nie to 

wprawiało G'fanda w ponury nastrój. Szepty, które rozlegały si  praktycznie bez 

przerwy, dobiegaj c ich uszu ze wszystkich stron, wzmagały w nich przeczucie,  e byli 

obserwowani. I nagle Ronin stwierdził,  e ten d wi k ma specyficzny rytm, a nawet 

melodi . 

Zacz li biec, przy wtórze brz ku metalu uderzaj cego o metal, ale te odgłosy nikły 

w tamtym pulsuj cym d wi ku. 

piew, pomy lał Ronin. Powiedział o tym G'fandowi, który przyj ł jego słowa z 

narastaj cym niepokojem. Ale, jak stwierdził, nie było to co , o czym by kiedykolwiek 

czytał. 

Słowa - długie, pozbawione znaczenia sylaby - mimo wszystko zdołały zmrozi  ich 

do szpiku ko ci. I nagle, jakby jedno było przyczyn  drugiego, cienie pogł biły si , a 

przez ulic  przemkn ł podmuch lodowatego wiatru. 

piew przybrał teraz na sile, nabrzmiewaj c niczym fala przypływu, a Ronin 

przyspieszył, tak  e obaj z G'fandem biegli teraz, ile sił w nogach. Szermierza mierziła 

ta ucieczka - szkolono go do walki i jego natychmiastow  reakcj  było odwróci  si  i 

odnale   ródło tego  piewu, który w jaki  sposób zdawał si  oczarowywa  ich zmysły. 

Biegli wolno, zbyt wolno; mijali ciemne okna - powietrze było tak kleiste i lepkie, 

e zdawało si  oblepia  ich ze wszystkich stron, nieomal musieli si  przez nie przebija . 

A od tyłu atakował ich niesamowity d wi k, przetaczaj c si  po nich niewidzialn  

pot n  fal . 

Ronin, pomimo to, i  miał w głowie zam t, czuł,  e walka teraz byłaby zbyt 

czasochłonna i bezu yteczna. Gdzie  gł boko pod jego czaszk  odzywał si  cichy 

głosik, wzywaj cy raz po raz: 

- Wyno cie si ! 

Kłopot polegał na tym, i  ten głos coraz bardziej zanikał i musiał nie le si  stara , 

by go usłysze  i przypomnie  sobie, co krzyczał. G'fand raz czy dwa zatrzymał si , 

dysz c ci ko, a wtedy Ronin, nie wiedzie  czemu, chwytał go z całej siły i ci gn ł, 

zmuszaj c do dalszego biegu. 

Ale to nie było łatwe - bruk był  liski i wydawał si  dziwnie nierzeczywisty; ich 

background image

 

100 

oddechy dudniły w płucach. 

cigały ich ciche chichoty, zza pleców dobiegały tajemnicze szelesty, j ki i dziwne 

pomrukiwanie, przyprawiaj ce o lodowate ciarki. 

Z oczu G'fanda zdawały si  spływa  strumieniami łzy. Ulica zamkn ła si  wokół 

nich, a kamienne stwory mno yły si , przycupn wszy na wyst pach murów nad ich 

głowami. 

Biegli dalej, maj c teraz na uwadze tylko jedno: nie zatrzymywa  si . Z tyłu za 

nimi rozległy si  krzyki, tym razem bli sze, a  piew, rytualny, prawie liturgiczny, 

zdawał si  si ga szczytu. Kamienne  ciany zmieniły si  w kauczuk. 

Obaj jednocze nie zauwa yli  wiatełko skrzy owania. Ronin zamrugał powiekami, 

eby zachowa  kontakt z rzeczywisto ci  i  eby jego poruszaj ce si  bez przerwy nogi 

wiedziały, dok d maj  zmierza . 

G'fand zacz ł si  chwia  i zwalniał; Ronin wyci gn ł na o lep r k  i schwyciwszy 

go z całej siły, poci gn ł naprzód, w stron   wiatła. Dlaczego? - pomy lał. Fale d wi ku 

obmywały go raz po raz i przez chwil  praktycznie zupełnie nic nie widział. I nagle, jak 

z oddali, z odległej jasnej krainy dobiegło ich gło ne: 

- Wyno cie si ! 

Jednak pomimo to jego nogi parły nieprzerwanie naprzód. Jeszcze jeden skok, 

mocne szarpni cie - krzyk - jaki krzyk? Zignoruj to - aby do przodu, nie słysze  tych 

pisków, szelestów i j ków, do  wiatła, aby do  wiatła ... i ... 

Znale li si  w szerokiej, o wietlonej alei.  wiatło oblepiło ich - złotawe i wypełnione 

drobinami kurzu. G'fand upadł na bruk, jego klatka piersiowa opadała i unosiła si  w 

przyspieszonym rytmie. Ronin odwrócił si , spogl daj c w gł bokie cienie w skiej 

uliczki. Nic si  z niej nie wyłoniło. Uniósł głow  - słodka cisza spowiła jego obolałe 

uszy. 

Po obu stronach alei rozci gały si  rz dy sklepów; ich drzwi były pootwierane, a 

okna o małych szybach były brudne i matowe. 

Nad nimi szyldy z pokieroszowanego drewna i bitego mosi dzu skrzypiały na 

ciepłym wietrze. 

Jeszcze wy ej, gdzie mo na by spodziewa  si  okien, wznosiły si  solidne mury z 

wypalanej cegły i zaprawy murarskiej, przecinane w regularnych odst pach 

zgrabnymi rze bieniami. 

- One nie s  dekoracyjne. - Co? 

Ucze  pokazał mu. 

-  Rze bienia na tych budynkach. To s  Glify - bardzo stare, ale mimo wszystko... 

- Przesłania? 

-  By  mo e ich historia. Gdybym tylko miał czas ... 

Aleja skr cała w lewo i ruszyli w tamt  stron   wawym krokiem, by zgoła 

nieoczekiwanie znale  si  na skraju szerokiego placu. Ciepłe  wiatło zalewało go bez 

adnych przeszkód i G'fand zlustrował wzrokiem nieck  nad ich głowami, próbuj c 

odnale  jego promie . Teraz w pobli u nich znajdowały si  wył cznie niskie budynki, 

ale w oddali wznosiły si  ogromne budowle, których kontury rozmywały si  w 

mlecznobiałej mgiełce. 

Kiedy znale li si  na  rodku placu, okazało si ,  e jego powierzchnia wyło ona 

została na przemian płytami to z ciemnobr zowego, to z jasnego kamienie; ten ostatni 

zawierał w sobie drobiny minerałów, które chwytały promienie  wiatła i odbijały je 

o lepiaj cymi oczy błyskami. Płyty miały kształt trójk tów z uci t  górn  cz ci , tak 

e powstałe w ten sposób czworok ty były u podstawy szersze. Wokół brzegów placu 

background image

 

101 

płyty były wi ksze, zmniejszaj c si  koncentrycznie ku jego  rodkowi. 

Dotarli do paru niewysokich, szerokich ław z piaskowca, wypolerowanych na 

siedzeniu i ustawionych w półkr g wokół niskiej owalnej konstrukcji. Usiedli z ulg  i 

odpoczywali przez dłu sz  chwil  w potokach bursztynowego  wiatła. 

Ronin wypił łyk wody ze swojego pojemnika i przełkn ł troch  jedzenia, cho  

prawie nie poczuł, jak smakowało. G'fand podszedł, by przyjrze  si  widniej cej na 

wprost nich konstrukcji. Miała nie wi cej jak metr wysoko ci, była bez pokrywy, 

wydr ona w  rodku. 

G'fand pochylił si , znalazł mały odłamek kamienia i wrzucił go do  rodka. Po 

długim czasie dał si  słysze  cichy plusk. Ronin wstał i zbli ył si  do G'fanda. 

- Studnia - rzekł G'fand - ale s dz c po poziomie wody, ostatnio z niej raczej nie 

korzystano. 

ciany studni wykonane były z tego samego piaskowca co ławki i pokryte 

identycznymi Glifami, jakie widzieli w alei, G'fand przykucn ł, aby lepiej si  im 

przyjrze . 

- Jeste  w stanie co  z tego zrozumie ? 

G'fand zas pił si , mocno skoncentrowany. - Uhm,  ale to do  skomplikowany 

j zyk,  bardziej  ni  nasz. Wskazał palcem. 

- Jak  sam  widzisz,  zwa ywszy  na  wzgl dnie  niewielk   liczb  powtórze , zakres 

Glifów musi by  ogromny. 

Pokr cił głow  ze smutkiem. 

- Jakby  dał mi dwana cie - czterna cie Znaków i odpowiednie teksty ... ale chyba 

dałbym sobie rad  i bez tego ... tylko troch  wi cej czasu, a mo e uda mi si  to 

odczyta . 

Był nadal mocno podekscytowany i nie chciał oderwa  si  od  ciany studni, a 

Ronin, uznawszy,  e ju  czas rusza  w drog , ponaglił go. Wówczas G'fand uniósł 

wzrok i ju  miał co  powiedzie , gdy wtem nagłe poruszenie przykuło jego uwag  i 

skin ł r k  na Ronina. 

W pewnej odległo ci od nich, po ród ławek, kr ciła si  grupka zwierz t - były to 

trzy, mo e cztery sztuki. W pierwszej chwili Ronin my lał,  e pójd  w inn  stron , ale 

powiał  wie y wiatr i Szermierz zdał sobie spraw ,  e ich zapach lada chwila dotrze do 

zwierz t. 

Stworzenia wyszły spod ławek i z pewnym wahaniem ruszyły w ich kierunku. Było 

ich w sumie pi  - czworono ne, długonose, pokryte wstr tnym  ółtawym futrem, 

zmierzwionym i brudnym. Podeszły bli ej i teraz mógł ju  przyjrze  si  im uwa niej - 

długie ko czyny przednie, krótkie i mocno podkurczone tylne łapy, tak,  e kiedy si  

poruszały, miało si  wra enie, jakby stale były w przysiadzie. Krótkie szyje 

przechodziły w szerokie, z wygl du pot ne bary. Ich pyski składały si  w głównej 

mierze z olbrzymich paszcz k. 

Podchodz c do studni z drugiej strony, utworzyły nierówny półokr g. G'fand 

podniósł si . Widział teraz ich oczy - gor ce, cytrynowe kr ki z małymi, czarnymi 

renicami. 

Ronin wysun ł miecz z pochwy. 

- We  te z prawej. 

W tej samej chwili stwory wyszły zza zasłony studni. Czarne wargi rozchyliły si , 

ukazuj c krwistoczerwone dzi sła, w których tkwiły trzy rz dy długich, 

zakrzywionych, poczerniałych, ociekaj cych  lin  kłów. 

Zwierz  znajduj ce si  najbli ej Ronina ziewn ło nerwowo, a jego szcz ki 

background image

 

102 

rozwarły si  pod nieprawdopodobnym k tem. Paszcza zatrzasn ła si  z gło nym 

kłapni ciem i stwór oblizał wargi. 

ółte  lepia lustrowały go gor czkowo. 

Przesun ł si  na lewo, si gn ł po sztylet, a potem dobył go lew  r k , wystawiaj c 

bro  przed siebie i ustawiaj c si  bokiem w stron  stwora. Zwierz  rzuciło si  na niego 

tak szybko,  e zarejestrował jedynie poruszaj c  si  błyskawicznie, rozmyt  plam , 

jednak zaatakowało go nie od przodu, ale z lewej flanki. Nieprawdopodobne! Zadał 

cios sztyletem, lecz uczynił to zbyt pó no, plama była ju  przy nim i w tej samej chwili 

drugi ze stworów rzucił si  na  od przodu. 

Popełnił bł d, traktuj c te stworzenia jak głupie zwierz ta, i kiedy jedno zaszło go 

od tyłu, zrewidował swój sposób my lenia: musiał podj  walk  z dwoma 

przeciwnikami jednocze nie. Rozstawił szeroko nogi, ugi ł kolana, aby 

zminimalizowa  impet ataku; jego postawa boczna i tak stanowiła ju  dla  spory atut, 

poniewa  lew  r k , uzbrojon  w sztylet, mógł zadawa  d gni cia skierowane ku 

górze, a praw  kosi  przed sob  długim, obosiecznym mieczem. Pot ne ostrze 

rozłupało na dwoje czaszk  pierwszego zwierz cia, rozbryzguj c wokoło odłamki ko ci 

i fragmenty  ółtego mózgu. Prawie jednocze nie dopadło go drugie zwierz  - wi ksze i 

masywniejsze. 

Na pró no starał si  je od siebie odepchn ; poł czenie masy i impetu okazało si  

dla  zbyt wielkie i stwór wyl dował na jego. ramieniu, nadziewaj c si  jednocze nie na 

ostrze sztyletu. Rozległ si  skowyt bólu, zwierz  zadr ało, a dło  i bok Ronina zalała 

struga g stej, czarnej krwi - kleistej i lepkiej. Odra aj ca wo  zaatakowała jego 

nozdrza, a smród był tak okropny,  e przez chwil  miał trudno ci z oddychaniem. 

Chwiej c si  pod wpływem ataku, starał si  unikn  długich, muskularnych 

przednich łap si gaj cych w stron  jego oczu, mordercze pazury ci ły powietrze, 

szcz ki zamykały si  z kłapni ciami, oczy wywracały w oczodołach. 

Szarpn ł lew  r k , wbijaj c ostrze sztyletu coraz gł biej we wn trzno ci 

stworzenia, wiedz c,  e dopóki zwierz  było w niego wczepione, jego prawa r ka 

pozostawała bezu yteczna, a stwór nadal napierał na  rozpaczliwie. 

I wtedy co  wyr n ło go w bok, do tego stopnia,  e a  stracił oddech. Ciało stwora 

rozpadło si  na dwie cz ci i upadło z głuchym pla ni ciem na kamienne płyty placu. 

Po prawej stronie studni G'fand stawiał czoła dwóm drapie nikom. Jego umysł 

wypełniała mieszanina zdenerwowania i rozbawienia. Trzymaj c obur cz r koje  

miecza, zrobił zmyłk , udaj c,  e skr ca w prawo, wykonał skr t w lewo i ci ł besti  w 

chwili, gdy ta wybiła si  w powietrze - rozpruwaj c jej klatk  piersiow  i zbijaj c 

nieznacznie w bok. Jednocze nie starał si  unikn  ataku drugiego ze stworze . 

Ronin odruchowo wypu cił sztylet. Mimo to jednak po lizgn ł si  w kału y czarnej 

krwi i  luzu umieraj cego stwora. Fala bólu przeszyła jego bok i pomy lał,  e cios 

musiał jednak przej  przez kolczug . Zastanawiał si , jak to było mo liwe. 

Odwrócił si  na plecy i zobaczył trzeci  besti , gotuj c  si , aby pochwyci  go 

swoj  pot n , umi nion  łap . 

Próbował si  podnie , ale zwierz  skuliło si  i wiedział ju ,  e nie zd y wsta  na 

czas, tote  wło ył cał  swoj  energi  w jedno pot ne, obur czne ci cie. Nie było to 

wprawdzie to samo, co ci cie z pozycji stoj cej, ale dał z siebie wszystko. Zamachn ł 

si  szeroko, u ywaj c stawów w ramionach jako kumulatora siły. Bestia rzuciła si  do 

ataku - była tak blisko,  e poczuł ciepły powiew cuchn cego oddechu. Rozwarły si  

szeroko olbrzymie szcz ki zwierza, a Ronin usłyszał  wist powietrza przecinanego 

pazurami. Ci ł z prawa na lewo, ostrze  wisn ło na moment przed zatopieniem si  w 

background image

 

103 

ciele, a Ronin obrócił si  w prawo, dodaj c tym samym odrobin  impetu swemu 

zamachowi, i miecz strzaskał kr gosłup bestii; zewłok zadygotał jeszcze konwulsyjnie 

w ostatnim, przed miertnym ta cu, czarna krew bryzn ła strumieniem, a odgłos ten 

przypominał trzepot kwefu na wietrze. 

Bestia run ła na kamienne płyty jak ci ni ty niedbale ochłap. 

G'fand nie był w stanie skoncentrowa  si  na obu stworach, tote  zignorował 

rannego i zaatakował drugiego z nich. Kiedy poczuł na plecach ci ar tamtego, 

zorientował si ,  e popełnił bł d. Zachwiał si , upadł na kolana - oczy zaszły mu mgł . 

I nagle jakim  cudownym sposobem pot ny ci ar znikł z jego barków - poczuł si  

l ejszy od powietrza; poderwał si  z ziemi i ci ł zakrwawionym ostrzem w szyj  bestii. 

Nie czuł nawet,  e łapa stwora rozorała mu rami . Ci ł raz za razem nawet wtedy, gdy 

zwierz  ju  na dobre znieruchomiało. 

Dopiero w jaki  czas potem zdał sobie spraw ,  e czyja  dło  spoczywa na jego 

ramieniu - odwrócił si  i zachwiał si  nieznacznie; zobaczył Ronina stoj cego nad 

trupem stwora, którego zranił i którego zlekcewa ył, a który koniec ko ców o mało go 

nie zabił. A potem zobaczył,  e Ronin si  u miecha, i wiedział,  e pomimo zm czenia i 

braku powodów do rado ci, odpowie mu w ten sam sposób. 

Otarli mokr  bro  o zmierzwione futra i, pozostawiaj c trupy tam, gdzie le ały, 

przeszli przez szeroki plac. Z pewnym wahaniem, ale jednak weszli ponownie w 

labirynt w skich uliczek, w mroczne i ponure zakamarki enigmatycznego miasta. 

Przebyli kr t  alejk , skr cili w prawo i jeszcze raz w prawo i znale li si  w 

sektorze miasta zabudowanym niskimi, ko lawymi domkami, stoj cymi w pewnej 

odległo ci jeden od drugiego. Cały ten obszar podzielony był na do  równe kwartały. 

Było tu ja niej, cho  nie tak jasno jak na placu, a ulice wreszcie zdawały si  biec w 

miar  prosto. 

Zobaczyli małe zwierz tka, niektóre przypominaj ce gryzonie z Własnoziemia, 

inne za  niepodobne do jakichkolwiek stworze , które wcze niej napotkali. Jednak 

wszystkie były małe, a wi c nie przedstawiały dla nich wi kszego zagro enia. 

Kilkakrotnie zauwa yli wi ksze szparki oczu przygl daj cych si  im z mrocznego 

wej cia albo ciemnej alejki, ale w tych spojrzeniach nie było agresywno ci, tylko 

czysty, niemal namacalny strach. 

G'fand był tym zachwycony i tryskał humorem, ale Ronin nie lekcewa ył tego, co 

czaiło si  w gł bi tych oczu. Próbował pozby  si  tego uczucia, przekonuj c si  w 

duchu,  e przecie  s  ju  bardzo blisko domu z błyszcz cej cegły. Jednak mimo to 

uczucie wewn trznego niepokoju stale narastało. 

Mieli przed sob  jeszcze par  ostatnich zakr tów. W alejce panowała martwa 

cisza. Szelesty i rozlegaj ce si  od czasu do czasu odgłosy zwierz t ucichły. Miał 

wra enie,  e lada moment usłyszy  piew dochodz cy z Sektora Mroku. Ciszy nic 

jednak nie zakłócało. 

Pokonali kolejny zakr t i w ko cu zobaczyli w oddali dom z zielonej, błyszcz cej 

cegły; jego pokryty miedzianymi płytkami dach l nił w  wietle chyl cego si  ku 

ko cowi dnia. Przez dłu sz  chwil  napawali si  tym widokiem, potem ruszyli wzdłu  

ulicy. Ronin prowadził. 

Skupiony na celu swej w drówki, mijał wła nie olbrzymie mroczne wej cie, łypi ce 

na  swym czarnym wn trzem, gdy nieomal w tej samej chwili poczuł bij cy z otworu, 

przyprawiaj cy o mdło ci, wilgotny odór i lodowate ciarki przeszły mu po grzbiecie. 

Dobył miecza, zamierzył do ciosu - a błysk  wiatła odbił si  od ostrego, stalowego 

ko ca. I wtedy zobaczył, jak G'fand uderza o framug  drzwi, wci gany jak  sił  do 

background image

 

104 

wn trza budynku. Stłumiony krzyk natychmiast pobudził go do działania - pobiegł w 

tamt  stron . 

G'fand nie zd ył nawet doby  miecza. Jego r ce zostały przygwo d one do 

boków. Olbrzymi kształt, którego rozmiarów nie sposób było oszacowa , trzymał go w 

pot nym u cisku. Ronin run ł na przeciwnika. Przez chwil  dostrzegł tylko błysk 

wielkich, pomara czowych  lepi, pod którymi wida  było jaki  dziwny, czarny, 

wystaj cy kształt, i wówczas jego miecz szerokim łukiem pomkn ł w stron  tej istoty. 

Skrzywił si , kiedy ogniste igły niczym wibracje przeszyły jego r ce - od dłoni do łokci. 

Palce mu zdr twiały i musiał si gn  drug  r k , aby wydoby  miecz z rany. Ból 

natychmiast zel ał. 

Oddychał z trudem i ocieraj c pot z oczu, wpatrywał si  w mrok. Stwór przybrał 

jak  posta . Miał co najmniej trzy metry wzrostu, a pot nie umi nione grube nogi 

ko czyły si  czym , co przypominało pazurzaste łapy lub racice. 

wiatło było zbyt słabe, aby Ronin mógł to stwierdzi  na pewno. Potwór miał 

równie  gruby, wij cy si  ogon. Zarys stwora zmieniał si , pulsuj c jak bij ce serce. 

I wtem to co  odwróciło głow  i Ronin zobaczył jego twarz. Spomi dzy zaci ni tych 

warg Szermierza dobył si  sycz cy oddech. Ciarki przeszły mu po plecach. Na ciele 

pojawiła si  g sia skórka. 

To miało długie, w skie oczy o nieludzkich, pionowych  renicach, które pulsowały 

wraz z całym konturem ciała stwora. Dwie nieregularne jamy w twarzy słu yły jako 

nozdrza. Poni ej linii oczu wznosił si  c tkowany, obrzydliwy dziób, złowieszczo 

zakrzywiony i ostry; krótki, sztywny j zyk kr cił si  groteskowo. G'fand wci  jeszcze 

szamotał si  słabo w potwornym u cisku olbrzyma. Ronin skoczył, tn c mieczem. 

Ostrze zagł biło si  w łuskowatym ciele. Rozległ si  j k wywołany fal  potwornego 

bólu. Wyrwał ostrze i ci ł ponownie, i jeszcze raz, i jeszcze. Z przera aj cej paszczy 

dobył si  d wi k - był to cichy skowyt. Wtedy Ronin zorientował si ,  e jego atak nie 

wywarł zamierzonego skutku. G'fand zwiotczał w u cisku olbrzyma, a na twarz 

Ronina wyst pił zimny pot - pomimo parali u osłabiaj cego mu r ce ponownie 

zaatakował. 

Obce, pomara czowe oczy zgasły w ciemno ci, a powietrze stało si  g ste od 

cuchn cego odoru - Ronin miał wra enie,  e niewidzialna r ka zaciska mu si  na 

gardle, zbierało mu si  na mdło ci, a jego płuca pracowały niczym miechy, kiedy 

wkładał cał  swoj  sił  w kolejne ciosy - ostrze unosiło si  i opadało, unosiło si  i 

opadało, nieprzerwanie. Mogłoby si  wydawa ,  e Ronin zmienił si  w maszyn , 

maszyn   mierci i zniszczenia, a adrenalina pulsuj ca w jego  yłach, nie pozwalała mu 

odczuwa  bólu. Zacisn ł z by, jego mi nie drgały, kiedy wyciskał z nich resztki sił. A 

mimo to stwór przez cały czas stał przed nim, ohydny dziób poruszał si  bez przerwy. 

Plamy zawirowały Roninowi przed oczami i resztk   wiadomo ci poczuł,  e jego 

refleks i siła słabn . 

Co  grubego i ci kiego sun ło w jego stron . Poczuł gor cy powiew, ale stawy 

odmówiły mu posłusze stwa i nie zdołał si  odsun , a w chwil  potem co  

chropowatego i pokrytego łusk  wyr n ło go w bok głowy - run ł gwałtownie do 

przodu. Rozpaczliwie starał si  utrzyma  równowag , lecz przegrał t  walk  i osun ł 

si  na  cian . Na chwil  przed tym, jak stracił przytomno , miał wra enie,  e bestia 

spogl da w stron  wn trza domu, a potem pogr ył si  w bezkresnej otchłani 

nieprzeniknionej czerni. 

Jak wspaniale to wygl dało, wysoko ponad nim. Czuł si  uwolniony przez t  

odległo  i bezpieczny, było mu ciepło. Patrz c na bursztynowe  wiatło napływaj ce z 

background image

 

105 

oddali, czuł si  zupełnie wyrwany z rzeczywisto ci. W słabym blasku wida  było 

faluj ce kropkowane formy. Jak cudownie było le e  tu, na dnie studni, patrz c na 

wiat przez odległe, owalne okno, sennie dok d  płyn c. Jakby mimochodem przyszło 

mu na my l, aby wsta  i zacz  si  wspina  w stron  przymglonej jasno ci, ale był zbyt 

zm czony. Dryfował samotnie. 

Wtem zamrugał powiekami i to p kło jak ba ka powietrza wypływaj ca na 

powierzchni . Patrzył t pym wzrokiem na kr g bursztynowego  wiatła, widoczny na 

suficie. Ponownie zamrugał i odzyskał pełn   wiadomo . Próbował usi

. Zbyt 

szybko. Ju  w połowie tego ruchu jego głowa zacz ła pulsowa  ostrym bólem. 

Przeczołgał si  po podłodze, dopóki nie oparł si  plecami o  cian . Usiadł, ujmuj c 

głow  w dłonie, rozlu niaj c sił  woli mi nie i pozwalaj c bólowi, aby z nich 

wypłyn ł. Spojrzał w stron  G'fanda i zobaczył,  e tamten,  miertelnie blady, le ał 

rozci gni ty na podłodze zaledwie dwa metry dalej. Przysuni cie si  do niego było 

niczym przebycie dwu kilometrów. Czuj c,  e G'fand wci  jeszcze oddycha, odpi ł od 

pasa pojemnik i wlał mu w usta troch  wody - Ucze  najpierw zacz ł si  krztusi , ale 

zaraz jego płuca zacz ły pracowa  wydajniej. Dopiero wtedy Ronin sam mógł ugasi  

dr cz ce go pragnienie. Ód razu poczuł si  od wie ony i ruszył po swój miecz. Kiedy 

powrócił, G'fand wła nie podnosił si  do pozycji siedz cej. Przecierał twarz dło mi. 

-  Na mróz! Czuj  si , jakbym został zmia d ony - wyszeptał. - Czy to co  odeszło? 

Ronin pomógł mu si  podnie . 

- Tak. Kr ci ci si  w głowie? 

G'fand gestem r ki podzi kował mu za dalsz  pomoc. 

- Nie, Nie. - Na nieco zesztywniałych nogach zbli ył si  do wej cia i oparł o 

framug . 

- To koniec naszej podró y. Po tym, co si  stało, jestem prawie pewny,  e zwój 

znajduje si  gdzie  tutaj. 

Dom z błyszcz cej zielonej cegły, pogr ony w grobowej ciszy, zdawał si  ich 

przyzywa . Znajdował si  na ko cu ulicy, stanowi c swoist  matni  i - co było 

niezwykłe w tym dziwnym pod wzgl dem architektonicznym mie cie - zdawał si  

panowa  nad całym obszarem. Po pierwsze, wygl dał jakby był wieloboczny. Po 

drugie,  ciany, im wy ej, tym bardziej były nachylone do wewn trz i pierwsze pi tro 

było mniejsze ni  parter. 

Połyskuj ce cegły układane były pojedynczo - nie wygl dały na stare. Ba, cały dom 

sprawiał takie wra enie, jakby został wzniesiony zaledwie Zakl cie temu. 

W  cianie, na któr  patrzyli, nie było  adnych okien. W fasadzie budowli 

dominowały olbrzymie, drewniane drzwi, obite grubymi  elaznymi pasami. Szerokie 

stopnie z czarnego kamienia, upstrzonego tu i ówdzie drobnymi, ró owymi i złotymi 

yłkami, wiodły do wrót, które, jak to stwierdzili, kiedy podeszli bli ej, zostały 

wykonane z płyty czerwonej miedzi. By  mo e to padaj ce uko nie promienie  wiatła 

zmyliły ich i spowodowały złudzenie,  e patrz  na drewno. 

Klamk  tworzył zwój z czarnego  elaza, uformowany w nie ko cz c  si  spiral . 

Ronin zacisn ł na nim r k  i, napieraj c ramieniem o miedzian  płyt , pchn ł j  z 

całej siły do wewn trz. Rozległ si  cichy, suchy szcz k, równie wyra ny i bliski jak 

odgłos owada na polu poro ni tym wysok  traw , słyszany w spokojny letni dzie ; 

drzwi otworzyły si . 

Powitał ich gryz cy, korzenny zapach, a powietrze było nim przesycone tak mocno, 

jakby kto  wrzucił do kominka spor  porcj  aromatycznych li ci i zielonych gał zek i 

palił je przez wiele Znaków. 

background image

 

106 

Znajdowali si  w długim, wysokim korytarzu o łukowych sklepieniach - podłoga 

była tu wyło ona wypolerowan  klepk  z ciemnego drewna. Otwarta przestrze , 

gł boka i mroczna, dawała im uczucie jakby zawieszenia w przestrzeni. 

Korytarz ko czył si  trzema parami drzwi ze szczególnego, polerowanego drewna 

o ciemnoczerwonych słojach, obło onego pasami z kutej miedzi. Na ka dych drzwiach 

widniały Glify. Ronin zwrócił si  do G'fanda: 

- Czy jeste  w stanie co  z tego zrozumie ? G'fand przyjrzał si  z uwag  ka dym 

drzwiom. 

-  Moja wiedza jest zbyt mała, aby mie  pewno . Ponownie zerkn ł na Glify. - 

Spróbuj trzecie drzwi. 

Przekr caj c klamk  z polerowanego mosi dzu, Ronin stwierdził,  e otwarcie ich 

było stosunkowo łatwe. 

Na pierwszym poziomie znajdowało si  sze  komnat. Podłogi wyło one były 

cienkimi, wspaniale tkanymi dywanami, pod  cianami stały małe szafki z ciemnego 

drewna, a same  ciany pokryte były r cznie tkanymi gobelinami, na których widniały 

sceny przedstawiaj ce polowania na dziwne i groteskowe stworzenia oraz składanie 

hołdu ozdobnie odzianym m czyznom i kobietom, którzy musieli by  czym  w 

rodzaju Saardynów. Na dywanach ustawiono liczne niskie szafki z mosi dzu i szkła, 

wewn trz których znajdowało si  mnóstwo małych cacuszek z ci tych drogich 

kamieni, ko ci słoniowej i fajansu. Nie wydawały si  dotkni te z bem czasu, ba, nie 

było na nich nawet odrobiny kurzu. 

W czwartej komnacie Ronin natrafił na ozdobne schody wiod ce na pi tro. 

G'fand, zafascynowany kolekcj , kr ył od szafki do szafki. 

Ronin odwrócił si  w jego stron . 

- Obejrzyj wszystko dokładnie - zawołał - a potem pofatyguj si  do mnie na gór . 

To rzekłszy, wszedł po schodach na pi tro. Znajdowały si  tam trzy komnaty. 

Jedna była niew tpliwie sypialni , a druga - s dz c po znajduj cych si  w niej 

przedmiotach - musiała by  pracowni  alchemiczn  lub czym  w tym rodzaju. 

Ostatnia komnata była t , której szukali. 

Dwie  ciany od podłogi do sufitu, zapełnione były ksi kami. Ronin z pewnym 

zdziwieniem stwierdził,  e pokój miał kształt heksagonalny. Na s siedniej  cianie 

wisiało sze ciok tne lustro z bitego i polerowanego srebra, w półprze roczystej ramie z 

ciemnozielonego, poprzecinanego czarnymi  yłkami, błyszcz cego onyksu. 

Kolejna  ciana zastawiona była półkami, na których le ały zwoje (niektóre 

nawini te były na dr ki z polerowanego drewna). Podszedł do nich natychmiast, 

poszukuj c Glifów podobnych do tych, jakie naszkicował mu Mag. Krótki, o lepiaj cy 

błysk, zauwa ony k tem oka. przykuł jego uwag . Odwrócił głow . Błysk zdawał si  

pochodzi  z lustra, ale kiedy Ronin si  obrócił, nie zauwa ył w komnacie niczego, co 

mogłoby spowodowa  odbicie  wiatła. Podszedł do lustra i przyjrzał si  swemu 

odbiciu. 

l wtedy błysk znów si  pojawił - jak  wiatło odbite na falach, o lepiaj c go na 

krótk  chwil . 

l Ronin ju  nie patrzył na siebie, ale na bezkształtn  plam   wiatła i barwy. Nagłe 

poruszenie. 

Na łeb na szyj  wpada w t  form , przebija si  przez ni . Do wiadcza słabego 

zawrotu głowy, przez chwil  ma wra enie, jakby unosił si  w powietrzu i słyszy cichy 

szelest, jak las li ci poruszony gwałtownym podmuchem wiatru. 

I znajduje si  w chłodnym miejscu wykonanym w cało ci z bogatego, pokrytego 

background image

 

107 

yłkami marmuru. Miejsce jest słabo o wietlone, ale  wiatło jest ciepłe. I jest tu 

przestronnie, bo słyszy echa - by  mo e głosy, cichy stukot sandałów, szelest materiału 

o ciało, d wi ki to dysonansu, to harmonii. 

Przemyka wysoko w górze pomi dzy kolumnami okalaj cymi korytarz i przez 

komnaty o wysokich sklepieniach, stopniowo zdaj c sobie spraw  z obecno ci 

łagodnego pulsowania d wi ków płyn cych z nieznanych instrumentów, z tłumionych, 

leniwych, mrocznych akordów ukrytych po ród wiru melodii; słyszy, jak w druj ca 

muzyka przybiera na sile, pobudza go, elektryzuje. 

Wielki, czarny jak noc ptak spada na niego, olbrzymie skrzydła bij  w powietrze i 

instynktownie stara si  zasłoni  twarz, gdy wtem zdaje sobie spraw   e nie ma ciała. 

Unosi si  w powietrzu bezcielesny, sama ja . Mimo to jednak ptak o długich, 

błyszcz cych skrzydłach przygl da mu si  nie mrugaj cymi, czarnymi oczyma. Jego 

szpony s  ogromne. W jednej łapie trzyma wij c  si  jaszczurk . Pazury rozchylaj  si  

i stworzenie spada w płomienie buchaj ce gł boko w dole. Ptak otwiera swój długi 

dziób, bucha ze  rechotliwy, ludzki  miech. 

A potem widzi K'reen. Jest do  odwrócona plecami, kiedy rozmawia z mroczn  

postaci , która nad ni  góruje, ale bez trudu rozpoznaje jej mi kkie włosy, ubranie, 

kształt ciała, jedwab skóry, twardo  mi ni i charakterystyczne gesty. Posta  krzyczy 

na K'reen, cho  nie słycha  słów i wymierza jej kilka siarczystych policzków. Głowa 

dziewczyny odskakuje z boku na bok. Nagle K'reen odwraca si  i patrzy na niego, a on 

stoi jak skamieniały. Jest zszokowany. Ona ma jego twarz, zalan  łzami i posmutniał . 

Znajduje si  w innym miejscu wewn trz marmurowej budowli. A mo e jest to inny 

budynek, równie  wykonany z marmuru. Długi korytarz. W oddali, na drugim ko cu, 

widzi wysok  posta  odzian  w czarn , lakierowan  zbroj , ozdobion  jadeitami w 

barwach morskiej zieleni i lapis lazuli w kolorze nieba o zmierzchu. By  mo e nosi 

równie  hełm, bo jego głowa ma dziwny kształt, jednocze nie znajomy i przera aj cy, 

cho  znajduje si  zbyt daleko i  wiatło jest zbyt słabe, aby mógł stwierdzi  dlaczego. 

Dwa miecze nierównej długo ci wisz  u jego boków, w pochwach tak długich,  e 

prawie dotykaj cych marmurowej posadzki. Jego dłonie połyskuj , a posta  wygl da 

tak, jakby czego  szukała. Potem wychodzi z korytarza. 

Zbli a si  co  zimnego. Na ła cuchach z br zu zwieszaj  si  kosze z płon cym 

kadzidłem. Wiatr si  wzmaga. Czuje czyj  obecno  - jest ju  bardzo blisko. 

Lodowaty kosmyk, szukaj ca macka (CZEGO?) wije si  i dosi ga jego umysłu. 

Odsuwa si  gwałtownie, jak zraniony pal cym niczym lód ostrzem. Poni ej, w 

korytarzu z wiecznego marmuru, zaczynaj  szale  blade i nienasycone lodowate 

płomienie. Nie mo e oddycha . Dławi si  i dusi wdzieraj cym si  do jego wn trza 

strachem, który zalewa go nieprzepart  fal . Czuje si  słaby i bezsilny 

- jak samotne dziecko miotane burz . Nagle, po ród chaosu ogarniaj cego jego 

ja , poprzez strach i rozpacz, czuje iskierki wody na swojej  twarzy i ciele i unosi 

głow  ku  tocz cym  si  fioletowym chmurom.  W  uszach ma łoskot elektrycznych 

wyładowa , a powierzchnia, na której stoi, kołysze si . Białe  wiatło rozcina niebo. 

Wyci ga przed siebie pobielał  dło . 

Błysk pojawia si  znowu jak  wiatło odbite na falach, o lepiaj c go na krótk  

chwil . 

-  ... na dole nie ma - rzekł G'fand, staj c za nim. Drgn ł. 

-  Ej e, co ty robisz? Jest tu przecie  cała masa zwojów. Ronin mrugn ł powiekami 

i oblizał wyschni te usta. 

-  My lałem... Wydawało mi si ,  e zobaczyłem co  w lustrze 

background image

 

108 

- powiedział ochrypłym tonem, 

G'fand podszedł bli ej. 

-  W jakim lustrze? 

Ronin odzyskał ostro  wzroku i zobaczył przed sob  sze cioboczn  płyt  z metalu 

- matow  i zwyczajn . Miał wra enie,  e onyksowana rama mruga do niego, odbijaj c 

wietlne refleksy. Pokr cił głow . Dom czarnoksi nika. 

Potem wzruszył ramionami i odwrócił si . 

- Zabierzmy si  do roboty - powiedział. Sprawdzali zwoje rz dami, jeden po 

drugim.  Raz podczas tej pracy spojrzał w stron  sze ciobocznej płyty na  cianie. I 

pomy lał o tym, czego do wiadczył. Teraz był ju  pewien,  e Borros mówił prawd  - na 

powierzchni znajdowały si  zamieszkałe obszary. Ale nie miał poj cia, czemu 

Salamandra miałby go okłamywa . Wiedział tylko,  e znajdował si  w samym centrum 

dramatu na ogromn  skal . Nie potrafił go jeszcze rozgry , ale byłby głupcem, gdyby 

zignorował tropy, na jakie natrafił podczas swoich poszukiwa . A  do teraz znudzenie, 

ciekawo  i osobliwa przewrotno , które to cechy zawsze w sobie dostrzegał, działały 

w jego wn trzu niczym  ywe srebro, ale to jego siła, determinacja i - jak przypuszczał - 

ostateczna utrata przywilejów doprowadziły go do tego dziwnego miejsca. 

-  Z jakiego innego powodu miałby si  tu znale ? - Wzruszył w my lach 

ramionami i kontynuował swoje poszukiwania. 

Zwoju tam nie było. Byli przygn bieni faktem,  e teraz, kiedy dotarli tak daleko, 

ich wysiłki spełzły na niczym. Przybyli tu na pró no. Jednak Ronin ani my lał o 

powrocie z pustymi r kami. Taka ewentualno  w jego mniemaniu w ogóle nie 

wchodziła w rachub . 

Wysłał G'fanda, aby ten przeszukał inne komnaty na tym poziomie, podczas gdy 

on sam ponownie zacz ł rozgl da  si  po pokoju. Podłoga była tu pokryta goł  klepk  

z polerowanego ciemnego drewna. Tu równie  nie było  ladów kurzu czy zu ycia. Pod 

cianami z ksi kami znajdowały si  dwa niskie stołki, jakich nigdy wcze niej nie 

widział. Miały obicie z  ółtej, grubej skóry, jednocze nie zniszczonej i wypolerowanej. 

Były wypukłe, szersze u dołu, w sze u góry i miały przymocowane skórzanymi pasami 

o mosi nych sprz czkach drewniane, krzy uj ce si  nó ki. 

Wzdłu   cian znajduj cych si  naprzeciwko drzwi stały przeszklone gabloty, 

połyskuj c m tnie w  wietle. Podszedł do nich i stwierdził,  e było ich w sumie trzy. 

Pierwsza pusta, cho  dwa wgł bienia na zielonym filcu wewn trz wskazywały,  e w 

swoim czasie spoczywały tam dwa przedmioty wielko ci m skiej dłoni. W drugiej 

gablocie znajdowała si  sporych rozmiarów ksi ka - z wygl du do  stara. Była 

otwarta. Wzdłu  jednej ze stron zwieszała si  zakładka z niebieskiego materiału. Obie 

strony były puste. 

Ronin podszedł do trzeciej gabloty, gdzie zobaczył miniaturow  replik  korytarza, 

pozbawion  dachu, tak  e mo na było dostrzec jego wn trze. Okalało go dwana cie 

kolumn - pomi dzy nimi zwieszały si  małe metalowe pojemniki z kadzidłem. Model 

dopracowano pod ka dym wzgl dem - był to istny majstersztyk. Ronin pochylił si  i 

doznał szoku, jaki towarzyszył rozpoznaniu. To była replika korytarza z lustra, które 

nie było lustrem! Obejrzał si  przez rami  i ponownie spojrzał na matow ,  lep  

powierzchni  ze srebra. 

Odwrócił si  w stron  modelu. To wła nie tu stał odziany w zbroj  wojownik i tu 

znajdowało si  wej cie, przez które miała wkroczy  potworna obecno . W my lach 

ponownie usłyszał wabi ce d wi ki muzyki. 

Uniósł szklan  pokryw . Kiedy to uczynił, co  przykuło jego uwag .  ółty, cienki 

background image

 

109 

promyk przebijaj cy si  spod marmurowej podłogi. Patrzył na  przez chwil , dopóki 

nie u wiadomił sobie, co to musi oznacza . 

Wydobył sztylet i wbił czubek ostrza pod boczn   ciank  repliki, próbuj c j  

powoli podnie , ale bez skutku. 

Próbował wzdłu  jednego ko ca i niebawem udało mu si  podnie  makiet . Z 

narastaj cym podnieceniem wydobył zwój, w gł bi duszy czuj c,  e na wierzchu 

zobaczy Glify, których szukał. Makieta opadła na swoje miejsce, kiedy j  opu cił. 

Wpatruj c si  w czarne inskrypcje, zawołał G'fanda. Zwój był od góry do dołu 

pokryty zwartymi linijkami Glifów. 

Poklepali si  nawzajem po plecach. Kiedy schodzili po szerokich kr tych schodach, 

zwój spoczywał w r kach G'fanda. Ten pokr cił głow . 

- To j zyk, którego nie jestem w stanie ani troch  zrozumie . Ronin wzi ł od niego 

zwój. 

-  Kto  b dzie musiał to rozszyfrowa . - Zwin ł zwój tak mocno, jak tylko był w 

stanie. - A teraz, jak ju  to znale li my, dopilnuj , aby my tego nie utracili. 

Cienie były długie, a promienie  wiatła padały uko nie, kiedy schodzili po 

czarnych, kamiennych stopniach; złote  yłki mieniły si  opalizuj co. Miasto wydawało 

si  spokojne; g sta cisza, w miar  przemijania dnia, przejmowała kontrol  nad całym 

jego obszarem. Wracali t  sam  drog , zm czeni, ale szcz liwi z powodu sukcesu 

wyprawy. 

By  mo e sprawił to d wi k ich głosów, hu tawka nastrojów lub te  widok 

pogmatwanego miasta sk panego w ciepłym blasku, które wydawało im si  teraz 

bardziej swojskie. 

A mo e co  zupełnie innego sprawiło,  e nie zauwa yli poruszenia tu  za nimi. To 

nadeszło błyskawicznie. Ostry, przesycony odór. Odwrócił si  i w tej samej chwili 

dobył miecza. Ale ju  było za pó no. Został uderzony jakby pi ci  olbrzyma i run ł 

do rynsztoka, przewracaj c si  na kostce bruku. 

Karmazynowy płomie  rozgorzał w jego płucach, stracił oddech. Próbował 

zaczerpn  powietrza, ale nie szło mu to zbyt dobrze. J kn ł słabo. 

Jak przez mgł  zobaczył stwora, który zaatakował ich, zanim dotarli do domu 

czarnoksi nika. Jego gruby, kr ty ogon bił nieprzerwanie w przód i w tył, a 

zakrzywione szpony wyci gały si  w stron  G'fanda. Ucze  wyszarpn ł miecz i 

próbował si  broni , jak mógł najlepiej. Bezskutecznie. 

Ronin spróbował wsta , ale był jak sparali owany. Le ał w rynsztoku, staraj c si  

unie  miecz, walcz c o oddech i patrz c na stwora zbli aj cego si  do ucznia. 

Obrzydliwy dziób otwierał si  i zamykał spazmatycznie i nagle zwierz  schwyciło 

jedn  łap  za ostrze miecza G'fanda. 

W u cisku jego sze ciopalczastej łapy metal p kł z gło nym brz kiem. Ronin z 

potwornym wysiłkiem podniósł si  na kolana, oparł si  na mieczu, a jego głowa dr ała 

jak łeb rannego zwierz cia. Wstał, chwiej c si  na nogach i próbuj c utrzyma  

równowag . Jego miecz brz kn ł o kostk  bruku. Dobywszy sztyletu, rzucił si  na 

stwora od tyłu. 

Szpony monstrum zaciskały si  na gardle G'fanda. Ucze  wygl dał na 

odr twiałego i bezradnego. Ronin poczuł okropn  wo  i chłód, nim jeszcze wbił ostrze 

w plecy potwora. Miał wra enie, jakby uderzał w  cian . To co  zignorowało go. 

Wskoczył potworowi na plecy; jak przez mgł  zobaczył nogi G’fanda, dyndaj ce w 

powietrzu, i jego wychodz ce z orbit oczy. 

Potem zalała go fala bólu. Pioruny ognia wryły si  w jego ciało i z trudem zwalczył 

background image

 

110 

w sobie okrzyk. Czas zmienił si . Był bakteri  wdrapuj c  si  na szczyt góry w 

bezsensownym wysiłku. Sztylet w jego dłoni kr cił si  niekontrolowanie, Ronin prawie 

go upu cił, ale przez cały czas miał przed oczami wykrzywion , przepełnion  bólem 

twarz G'fanda i to dodało mu sił. 

Pchn ł ponownie. Ból przeszył mu ciało - dolna połowa zacz ła dr twie . Jego nogi 

i stopy nadal szukały oparcia na pokrytej łusk  skórze, ale nie czuł ich ju , jakby stały 

si  cz ci  ciała kogo  innego. Mimo to drapał si  ku górze, u ywaj c wolnej r ki i 

dłoni dzier cej sztylet. Wci gał cuchn ce powietrze, ale jego płuca nie były w stanie 

wytrzyma  tej ohydy i zwymiotował; oczy zacz ły łzawi . 

Skoncentrował si  na l ni cym czubku krótkiego ostrza. Miał wra enie,  e 

wypłyn ły ze  wszystkie siły. Odr twienie zdawało si  przemieszcza  coraz wy ej. 

Wkrótce dotrze do jego mózgu i wiedział,  e b dzie to koniec. Gdzie  daleko, w innym 

wiecie, usłyszał odgłos, potwornie zniekształcony, jak ludzki głos przepuszczony przez 

krta  obcej istoty. Gdzie  daleko, w innym  wiecie, jego ciało zacz ło zamarza . Gdzie  

daleko, w innym  wiecie, zacz ł si  ze lizgiwa ... 

Rozpaczliwie zmusił si  do otwarcia oczu i spojrzał w niesko czono  

pomara czowego zimna - w czarne  renice jak odłamki obsydianu, wielkie niczym 

planety.  miech. 

Resztkami woli i z najwy szym wysiłkiem, dobywaj c z siebie ostatków sił, 

zamachn ł si  i ostrze zatoczyło w powietrzu szeroki łuk. I pchn ł sztyletem w ziej c , 

rozwart  paszcz . 

Ponownie zaatakowała go obrzydliwa wo  i zwymiotował gwałtownie. Jego umysł 

zarejestrował mgli cie cienki krzyk, przypominaj cy d wi k towarzysz cy zbyt 

silnemu napi ciu struny. 

Zadał cios z cał  swoj  moc  i wbiwszy ostrze, przekr cił je brutalnie. R koje  

sztyletu dzier ył w obu dłoniach. Nagle rozległ si  ostry trzask, pojawiła si  wibracja, 

ciałem stwora szarpn ło konwulsyjnie, a skowyt osi gn ł swoje apogeum. Te wra enia 

towarzyszyły mu, kiedy zapadał si  w aksamitn  czer , z któr  pocz tkowo usiłował 

walczy , ale okazało si ,  e był zbyt zm czony, by móc z niej powróci . 

Obudził si   natychmiast,  wci  maj c w nozdrzach potworny smród bestii. 

Kaszln ł, otarł usta. Bruk wokół niego był l ni cy i  liski -  pokryty szkarłatnymi 

stru kami i lepkimi czarnymi kału ami. Nie było wida  potwora, ale G'fand le ał o 

par  metrów dalej, Ronin podniósł si  powoli i ostro nie, a potem ukl kłszy obok 

Ucznia, pochylił si  nad nim. G'fand miał wytrzeszczone oczy; napuchni ty j zyk 

wystawał spomi dzy posiniałych warg. Na brodzie widniały  lady zaschni tej ju  

piany. Jego skóra zachowała słab  luminescencj , szyja  była  wykr cona  pod  

nienaturalnym  k tem.  Gardło zostało rozerwane, czerwone chrz stki zmieniły si  w 

rozprute wst ki. Pozbawione koloru oczy Ronina były nieprzeniknione, kiedy 

wyci gał r k  i łagodnie zamyka oczy Ucznia. Przykucn ł po rodku pobojowiska - 

spojrzał na G'fanda. Wiele my li przebiegało mu przez głow , ale były one chaotyczne 

i nieosi galne, jak nauka chwytania ryb na włóczni  na gł bokiej wodzie. 

Cienie wydłu yły si  z wolna, okalaj c stare budynki i czerni c prastary bruk. 

Gdzie  w oddali zaszczekało jakie  zwierz  - był to krótki, ostry, przera liwy odgłos, a 

w pobli u, w alejce, dało si  słysze  szuranie pazurów jakich  mniejszych stworze , 

prawdopodobnie zwabionych woni   wie ej krwi. 

Ronin w ogóle tego nie słyszał. Patrzył, oddychaj c z wysiłkiem, na zmasakrowane 

i zakrwawione zwłoki, które kiedy  my lały, mówiły i odczuwały zarówno rado  jak i 

smutek. 

background image

 

111 

Wstał. Ból w jego mi niach wydawał si  bardzo odległy. Pochylił si  i łagodnie 

podniósł ciało G'fanda, przerzucaj c je sobie przez rami . Było lekkie jak piórko. 

Przeszedł po błyszcz cych kamieniach, aby podnie  swój miecz. Kopn ł co  czubkiem 

buta, co potoczyło si  po ulicy z gło nym brz kni ciem. To była r koje  jego sztyletu - 

brakowało ostrza. Wło ył miecz do pochwy. 

W gasn cym  wietle kostka bruku połyskiwała m tnawo. Ciała zwierz t, które 

wspólnie z G'fandem zabili, były ju  na wpół po arte. Rozejrzał si  wokoło, ale na 

placu nic si  nie poruszało. 

Podszedł do cembrowiny i nie zatrzymuj c si  wrzucił ciało G'fanda w gł b studni. 

Po dłu szym czasie usłyszał plusk, ale nie był on gło niejszy, ni  gdyby wrzucony został 

kawałek kamienia. 

Zapadał zmierzch, tłumi c ostatnie bursztynowe promienie  wiatła swoim grubym 

szalem. Długie cienie pokryły ju  wi kszo  ulic, kiedy Ronin stan ł w ko cu przed 

porytymi drzwiami domu Bonneduce Ostatniego i oparł swoje zm czone ciało o ciepłe 

drewno. Nie pami tał ju , jak tu dotarł. Usłyszał dochodz ce z tyłu, zza pleców gło ne 

sapanie. Brzmiało dziwnie znajomo, jakby towarzyszyło mu przez dłu sz  chwil , ale 

był zbyt wyczerpany, by si  odwróci  i rzuci  okiem w tamt  stron . Przez drzwi 

usłyszał ciche kaszlni cie Hynda, a potem otworzono mu i run ł na ziemi , do stóp 

Bonneduce Ostatniego. 

Bonneduce Ostatni schodził po schodach, kiedy usłyszał kaszlni cie Hynda. W 

jednej r ce trzymał star  podwójn  naramienn  torb . Wło ył co  do niej i powiedział: 

- W ostatniej chwili. 

Potem przeło ył torb  przez oparcie fotela, przeszedł przez pokój z wyra n  

skwapliwo ci  a jego rami , przy ka dym kroku krótszej nogi, opadało rytmicznie. 

Otworzył drzwi wej ciowe. 

Hynd wybiegł na ulic  warcz c, jego szcz ki kłapn ły. Wgryzł si  w co , odrywaj c 

pot ny kawał mi sa. Bonneduce Ostatni usłyszał j k bólu, kiedy wci gał Ronina do 

pokoju i umieszczał go w jednym z foteli. Hynd wrócił do domu oblizuj c si  i 

zatrzasn ł drzwi swoim długim nosem. Potem poło ył si  i patrzył, jak mały 

człowieczek zajmuje si  Roninem. 

Zanim Bonneduce Ostatni zdj ł kolczug  Ronina, poczerniał  i zakrwawion , a 

potem podarte strz py bluzy, jego oczy stały si  złote i surowe. Zmarszczki na jego 

twarzy pogł biły si . 

- Makkony s  ju  wsz dzie - powiedział. - Dotarły nawet tutaj. Hynd uniósł głow  i 

stał teraz przy drzwiach - milcz cy stra nik. 

Mały człowieczek wzi ł do r ki torb , wyj ł tubk  ma ci i posmarował ni  pier  i 

ramiona Ronina. Przemówił do Hynda: 

- Ko ci nie mog  powiedzie  nic wi cej. Tylko tyle. Wiedziałem,  e ten młody ju  

nie wróci. - Jego dłonie pracowały szybko i pewnie. - Nie mog  sobie  pozwoli  na 

współczucie.  Ko ci dobrze o tym wiedz  - w przeciwnym razie chyba bym oszalał. To 

jest to, co musz  zrobi . 

Bonneduce Ostatni przyniósł kubek z wod . Wsypał do  rodka szczypt  

chropowatego, br zowego proszku, a potem napoił Ronina. Nie było to łatwe. Mniej 

wi cej tyle samo płynu spłyn ło do gardła, co po brodzie Szermierza. 

Teraz b dzie spa , a jego ciało zostanie uleczone. - Wylał reszt  płynu na zimne 

popioły w kominku. - Obecnie bardzo cierpi. I czekaj  go dalsze cierpienia. Ale tak 

musi by . Kiedy opu ci go ból, musi ruszy  dalej. 

To rzekłszy wstał i udał si  na zaplecze domu. Kiedy wrócił, trzymał w dłoni 

background image

 

112 

niewielki przedmiot z br zowego onyksu i czerwonego nefrytu. Wło ył go do swojej 

torby. 

-  A teraz pozostaje nam zrobi  tylko jedno, zanim opu cimy to miasto. - Wyj ł co  

ze skórzanej torby i trzymał przez chwil  w dłoni, wyczuwaj c pod palcami materiał, z 

którego to co  było zrobione. 

- Tak - powiedział mi kko. - To staje si  coraz wyra niejsze, kawałek po kawałku. - 

Poło ył przedmiot na stole, obok  pi cego Ronina. 

Obudził si  w ciszy - gł bokiej i zupełnej. Ale wydawała si  dziwnie pusta i przez 

jaki  czas zastanawiał si , dlaczego. Wiedział, gdzie si  znajduje. I nagle zrozumiał - 

nie słyszał tykania. 

U wiadomiwszy to sobie, wstał i zawołał. Nikt mu nie odpowiedział. Przeszedł 

przez pokój i wszedł po schodach. Zdał sobie spraw ,  e prawie nie odczuwał ju  bólu. 

Pokoje były puste. Na dole równie . Nic nie wskazywało,  e kiedykolwiek przebywali 

tu Bonneduce Ostatni czy Hynd. 

Ponownie zagł bił si  w fotelu. Poranne  wiatło, jasne,  wie e i nowe, przebijało 

przez zakurzone, brudne okna. Leniwie  ledził jego promienie, wpadaj ce uko nie do 

wn trza pokoju, i jego wzrok padł na r kawic  le c  na stoliku przy fotelu. Był to 

jedyny obcy przedmiot w całym domu. 

Podniósł j  i natychmiast uderzyło go wra enie jej jednolito ci. Była ci ka i prócz 

szwów na palcach nie było wida   adnych innych - zupełnie jakby poł czono boki 

gwo dziami o obci tych główkach i spiłowanych ko cach. Nagle w jednej chwili 

u wiadomił sobie dwie rzeczy - po pierwsze,  e r kawica pokryta była łusk  i po 

drugie,  e miała sze  palców. 

To niemo liwe, pomy lał zszokowany. Jednak im dłu ej si  jej przygl dał, tym 

bardziej upewniał si  w swoich przypuszczeniach. Trzymał w dłoni r kawic  

wykonan  z łapy stwora, z którym walczyli z G'fandem. Stwora, który zabił G'fanda. 

Co  rozbłysło mu przed oczami. Przypomniał sobie, jak dotarł na plac, potem cichy 

plusk ciała i wiedział,  e wła nie w tym momencie uczynił krok, po którym nie mogło 

by  ju  odwrotu. Zrobił to. 

Nie namy laj c si  dłu ej nało ył r kawic  lew  r k  na praw  i zacisn ł palce. 

wiatło sprawiło  e łuski zal niły srebrnawo. Błyszczały, odbijaj c promienie  wiatła. 

Potem wyszedł z domu i ruszył wzdłu  łukowanej alejki w drog  powrotn  do 

Własnoziemia i oczekuj cego na  Borrosa. Wiatr, chłodny i orze wiaj cy, omiatał 

łagodnie jego oblicze. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

113 

Rozdział 19 

 

Były błyszcz ce. Wygl dały na wilgotne, ale nieprzejrzyste. Były całym 

wszech wiatem, widz c teraz wszystko i nie widz c nic. Jednak najbardziej uderzyło 

go to, jak linie strachu wdarły si  w jego rysy. I czerwone  lady. Czy to musi dzia  si  

w ten sposób? Stawał si  ekspertem, je eli chodzi o  mier . Stał w  wietle lampy w 

bocznym pokoiku Szamana. Przyszedł tu, by spotka  si  z Borrosem, ale go nie 

znalazł. 

Spojrzał na ciało le ce na łó ku. Mocno pobru d ona zmarszczkami twarz, tak 

przera ona za  ycia. Schorowane oczy były szkliste. Pomy lał: Co oni ci zrobili, 

Stahlig? 

Płomie  pojedynczego kaganka zamigotał wskutek przeci gu. Drzwi na korytarz 

otwarły si  i dło  Ronina instynktownie pow drowała w stron  r koje ci miecza. 

Naprawd  chciałbym,  aby  tego  spróbował - rzekł mi kko Freidal. 

Ronin odwrócił si  powoli i zobaczył Saardyna Ochrony i trzech Daggamów. 

Freidal podszedł do ukrytych drzwi i otworzył je. Do  rodka weszło kolejnych czterech 

Daggamów. 

Jego usta wykrzywiły si  w krzywym u miechu. 

-  No dalej, dalej. Gdzie  heroizm, z którego pono  słyn  Szermierze? - W jego 

mi kkim głosie brzmiała nuta triumfu. -   Nie wywalczysz sobie drogi przez nasz 

szereg? Nie zmierzysz si  z nami wszystkimi? - Jego zdrowe oko spogl dało na  

przenikliwie. 

- Odbierzcie mu bro  - warkn ł i rozbroili go. 

Freidal dobrze wybrał miejsce, pomy lał. W tak małym pomieszczeniu trudno o 

przestrze  do jakiegokolwiek działania. Zero szans. 

Twarz Freidala była mask . Jego przetłuszczone włosy błyszczały. Wygl dał na 

rozlu nionego, prawie szcz liwego. 

-  Czy cho  przez chwil  wydawało ci si ,  e mógłby  opu ci  Poziomy bez mojej 

wiedzy? - Widmo u miechu zadrgało na jego cienkich, bladych wargach. - Głupi 

chłopaku! - Cmokn ł j zykiem. 

- Dostałe  ostrze enie. Niestety, zignorowałe  je. A to bł d. - Freidal podszedł o 

krok bli ej, a Daggamowie stoj cy po bokach Ronina schwycili go za nadgarstki, 

pomimo i  nawet si  nie poruszył. 

Saardyn wyci gn ł r k  i zdj ł Roninowi kolczug , przygl daj c si  z uwag  

pr gom na jego piersi. 

-   Dokładnie tak, jak przypuszczałem.    - Przebiegł palcem po zaognionym ciele. - 

Widzisz, nie byłem w stanie wyci gn   adnych informacji od tego przekl tego Maga. 

Głupiec! Ale to był czysty przypadek. - Roze miał si ; d wi k był ostry, niepokoj cy. - 

Wiedziałem,  e to zadziała, je eli ty i Borros spotkacie si . - Jego palec znajdował si  

na wysoko ci pasa Ronina. 

- A co to takiego? 

Schwycił Ronina za prawe rami  i stoj cy po tej stronie Daggam pu cił jego r k . 

Uniósł w gór  jego dło  i przedrami . R kawica zal niła srebrzy cie. Freidal zdj ł j  z 

dłoni Ronina i zacz ł ogl da . 

- Czy to mo e by  to? Co miałe  znale  na Dole? Po co on ci  tam posłał? 

Uniósł wzrok, spogl daj c na twarz Ronina i rzekł ostro. 

-  Po to? - Jego sztuczne oko zabłysło. - To si  zacz ło, wiesz, walka o władz . 

Ronin pomy lał o Nirrenie. Gdzie jest teraz? Przed wypraw  nie był go w stanie 

background image

 

114 

odnale , a teraz tego  ałował. Ale, powiedział sobie w duchu, sk d miałem wiedzie , 

e to si  zacznie tak szybko? Czy to, co wiedziałem na temat projektu Borrosa, 

pomogło mu cho  troch ? 

Nie sposób było teraz tego stwierdzi . 

Freidal schwycił go za łokie  i obrócił. 

- Nie umarł w pokoju. Próbował ci  chroni , ale strach przemógł go w ko cu. 

Pomógł nam. 

Ronin przypomniał sobie jego podekscytowanie, jego ostrze enie. 

-  Jak si  teraz czujesz? I widzisz, czym on jest teraz. Kawałem cuchn cego, 

gnij cego mi sa. 

Jego nozdrza rozszerzyły si  i delikatnie poci gn ł nosem. 

-  Martwe istoty mnie mier . Ale Stahlig znalazł si  tu nie bez powodu. Nawet taki 

głupi chłopak jak ty jest w stanie to poj . 

Odwrócił Ronina ostrym szarpni ciem i skin ł na dwóch Daggamów, którzy 

natychmiast wynie li zwłoki. Freidal mi tosił w dłoni łuskowat  r kawic . 

- B d  m dry. Je eli nie interesuje ci  władza, to miej chocia  wzgl d na swoje 

ycie. - Dotkn ł lodowat  dłoni  piersi Ronina. 

- Szkoda byłoby zniszczy  to ciało. 

Trzepn ł r kawic  o bok nogi. 

- Czy Maszyna mo e funkcjonowa ? 

Nagle w ciemno ciach Sali Chirurgicznej zrobiło si  jakie  poruszenie. Freidal 

drgał, jakby zupełnie zapomniał,  e za tymi  cianami, oprócz wydarze , jakie si  tu 

rozegrały, Własnoziemie  yło nadal własnym  yciem. Odwrócił głow , podobnie jak 

Ronin. 

Zobaczyli trzech m czyzn w obcisłych bryczesach i jasnobr zowych bluzach bez 

r kawów, którzy bezceremonialnie przeszli obok Daggamów - Stra nicy Ochrony 

wła nie powrócili, pozbywszy si  ciała Szamana. Pierwszy z m czyzn był szczupły, 

miał rumiane policzki i pełne usta. Na jego piersi tu  nad sercem i na biodrze 

połyskiwały sztylety z drogimi kamieniami w r koje ciach. 

- Saardynie - zaczał uprzejmie. 

- Vossie - rzekł lodowatym tonem Freidal. - Co ma znaczy  owo wtargni cie? 

Voss zobaczył Ronina. 

- A, tu jeste ! Wszyscy bardzo si  o ciebie martwili my. - Na jego ustach wykwitł 

zwyci ski u miech. - Nie ma, jak s dz , nic gorszego, ni  by  przesłuchiwanym przez 

Ochron ! 

Zdrowe oko Freidala zabłysło w oczodole, a mi nie jego policzka napi ły si  

spazmatycznie. 

- To zachowanie jest niewybaczalne! Bakka! Turis! Wyprowad cie st d 

natychmiast tych ludzi! 

Chondryn uniósł r k  w gór . 

-  Chwileczk , Saardynie. Salamandra  yczy sobie zobaczy  si  z Roninem. Bardzo 

si  o niego niepokoił. Zastanawiał si , gdzie te  mógł si  podziewa . Wiecie, chodzi o 

jego bezpiecze stwo ... 

Na policzkach Freidala zapłon ły rumie ce. 

- Co ty mówisz? - Cały a  si  trz sł z tłumionej w sobie w ciekło ci. - Postradałe  

zmysły? Ta sprawa le y wył cznie w kompetencjach Ochrony. 

Voss u miechn ł si  lodowato. 

- Nie. Obawiam si ,  e jeste cie w bł dzie. 

background image

 

115 

Zdrowe oko błysn ło w stron  Chondryna, po czym Freidal obrócił si  gwałtownie, 

wykonuj c kantem dłoni ostry, tn cy ruch z góry na dół. 

- No to go sobie we cie - rzucił oschle i zabierajcie si  st d! Voss skin ł na jednego 

ze swoich ludzi, który odebrał od Daggama bro  Ronina. Potem podszedł do Freidala i 

rzekł: 

- On b dzie chciał równie  i tego. 

Zdj ł z dłoni Saardyna r kawic , a nast pnie cała czwórka wyszła z pomieszczenia. 

 

Kobieta o płaskiej twarzy znikn ła. Jej miejsce zaj ł Szermierz. 

Przeszli przez wewn trzne podwójne drzwi i poszli wzdłu  korytarza. W ko cu 

Szermierz nios cy bro  Ronina podał j  Vossowi, po czym on i jego towarzysz wyszli 

przez drzwi po prawej stronie. Voss otworzył wrota znajduj ce si  po przeciwnej 

stronie i wprowadził Ronina do o wietlonego lampami pomieszczenia o niskim 

sklepieniu. Nie było tu górnych  wiateł.  ciany były ciemne i nagie. Po drugiej stronie 

pokoju znajdowały si  drugie drzwi. Po rodku pokoju stało jedno krzesło. Voss skin ł 

na Ronina, nakazuj c mu usi

. Ronin wzruszył ramionami. Nie miał złudze  co do 

tego, dlaczego si  tu znalazł. Widział zbyt wiele; zbyt wielu ludzi znikn ło. Ostry 

zapach go dzików stanowił zapowied  pojawienia si  gospodarza. Nie usłyszał odgłosu 

otwieranych drzwi. Salamandra stan ł nad Roninem. Nosił czarn  koszul , bryczesy i 

l ni ce, długie do ud buty. W  wietle błysn ła droga kamizelka z czerwonego złota. 

Salamandra miał na sobie szeroki, karmazynowy, skórzany pas, z którego zwieszała 

si  pochwa z mieczem. Pod szyj  miał brosz  z jaszczurk  z rubinu. 

Voss, opieraj c si  na mieczu Ronina, wr czył Salamandrze r kawic . Olbrzymi 

m czyzna chrz kn ł, obracaj c j  w swoich wielkich dłoniach. 

- A wi c? 

Voss wzruszył ramionami. 

-  Najwyra niej przyniósł to z Dołu. Salamandra spojrzał na Ronina. 

- Jak daleko udało ci si  dotrze ? 

- A  na sam Dół. Przeniósł wzrok na Vossa. 

- Nic dziwnego,  e Freidal był zaintrygowany. 

Ronin usłyszał za sob  cichy d wi k, jakby kto  w lizgn ł si  do pokoju, ale 

Salamandra nie obrócił si  i nie mógł odwróci  si  na krze le. Mo e to nie było nic 

wa nego. 

-  Mój drogi chłopcze, mam nadziej , i  doceniasz t  drobn  przysług , jak  ci 

wy wiadczyłem. Freidal mo e by  naprawd  bardzo nieprzyjemny, kiedy mu na tym 

zale y. 

Ronin wpatrywał si  w czarne jak w gle oczy. 

- Zauwa yłem to. Zabił Szamana. 

- Och? - Brwi Salamandry uniosły si . - Có  za szkoda. Długo go znałe ? - Rozło ył 

r ce. - Naprawd  bardzo mi przykro. 

-  Przypuszczam,  e Maga równie . 

- Och, raczej nie. Nie pozwoliłby sobie na to. Raczej nie. Borros jest nazbyt cenny. 

Został przeniesiony par  Poziomów ni ej. Oczywi cie nadal przebywa w areszcie. 

- Nie zdawałem sobie sprawy,  e wiesz o nim tak wiele. 

- Och, rozumiem. - Salamandra zas pił si . - To było nierozwa ne z mojej strony. - 

Wzruszył ramionami. - Jednak mam nadziej , i  mog  ci  uwa a  za swego 

przyjaciela, sprzymierze ca... 

- Jeste  równie beznadziejny jak on... . 

background image

 

116 

- Nie s dz , mój chłopcze. Po prostu uwa am,  e powiniene  wróci  tam, dok d 

przynale ysz. Tu zawsze było dla ciebie miejsce. Voss poruszył si  nieznacznie, a Ronin 

powiedział: 

- Miałbym zosta  twoim Chondrynem? Masz ju  jednego. W ka dym razie, ju  

przez to przeszli my. A co, je li powtórnie bym ci odmówił? 

Wyraz twarzy Salamandry zmienił si . Jego oczy zacz ły si   arzy  wewn trznym 

ogniem, kiedy wymierzył Roninowi siarczysty policzek. 

-  Ty beznadziejny głupcze! Chc  da  ci wszystko, a ty na mnie plujesz! Czy wydaje 

ci si ,  e mógłbym o tym zapomnie ? 

- Prawd  mówi c my lałem,  e mnie zrozumiesz... 

-  Ale  zrozumiałem! Szkoliłem ci , aby  stał si  najpot niejsz  maszyn  bojow  w 

całym Własnoziemiu. Potrafiłem dostrzec uzdolnienia, jakie miałe  w sobie. Potrzeba 

mistrza, aby zdołał je wydoby , ukształtowa  i sprawi , by rozkwitły. Instruktor nigdy 

by tego nie dokonał. 

- Mówisz to tak, jakby to wszystko było wył cznie twoj  zasług . 

-  Bo było! To ja ci  stworzyłem. Stałe  si  dzi ki mojej obróbce tym, czym 

chciałem, aby  si  stał. 

- Niezupełnie. 

Salamandra naje ył si , ale jego głos był mi kki jak jedwab. 

-  Szkoliłem ci  na swego Chondryna - chciałem, aby  stał si  niepokonanym 

wojownikiem. Uwa asz,  e po co traciłem czas na wybieranie chłopców i uczenie ich? 

Miałem po temu powód. Powód przede wszystkim. A jaka była twoja odpowied ? Za 

opiek  i trosk  z mojej strony odpłaciłe  mi zniewag . 

- To nie była... 

- Milcz! - rykn ł Salamandra. Jego twarz poczerwieniała z w ciekło ci. Olbrzymie 

cielsko górowało nad Roninem. Stanowiło namacaln  gro b   mierci. - Nie próbuj - 

rzekł cichym, lodowatym tonem - mówi  mi po raz kolejny tego, co ju  wiem. - Pochylił 

si  do przodu i Ronin poczuł,  e Voss znalazł si  bardzo blisko niego, tu  obok, poza 

zasi giem jego wzroku. 

- Powinienem był to przewidzie . Brakowało ci inicjatywy. 

Wszystko przychodziło ci z tak  łatwo ci . Nigdy nie uwa ałe  za wa ne procesów 

umysłowych. To bł d. Fatalny bł d. 

Oczy uporczywie wpatruj ce si  w Ronina były błyszcz ce i rozpalone gor czk . 

Teraz Voss ma inicjatyw . On... wyeliminował dwóch moich Adeptów, aby zosta  

Chondrynem. 

Roze miał si  - był to krótki, dziwny d wi k. 

- Nie wymieniłbym go na ciebie. - Có  za pró no ! - Wyprostował si  i przez 

chwil , nim powrócił wzrokiem do Ronina, patrzył w przestrze , ponad jego głow . 

- A teraz zobaczymy, ile czasu zajmie ci powiedzenie tego, co chc  wiedzie . - Dał 

znak Yossowi. - Przynie ... 

W tej samej chwili drzwi do korytarza otwarły si  z trzaskiem i do pokoju wpadł 

zdyszany Szermierz. Salamandra uniósł wzrok. 

-  Mag - rzekł Szermierz - wymkn ł si  Ochronie. Salamandra ponownie odwrócił 

wzrok i Ronin usłyszał delikatny szelest. Odgłos poruszenia. 

-  Och, ten dure ! - Salamandra spojrzał na Vossa i rzucił mu r kawic . - Wiesz, co 

masz robi . - Okr cił si  na pi cie i wyszedł wraz z Szermierzem z pokoju. 

- Wstawaj - rzucił lodowatym tonem Voss. - Wcisn ł r kawic  za skórzany pas. 

Wstał, a potem wyszedł wraz z Vossem przez te same drzwi, którymi tu weszli. W 

background image

 

117 

wewn trznym pokoju znajdowało si  sze ciu ludzi - dwóch trzymało stra  przy 

podwójnych odrzwiach wiod cych na korytarz i Ronin pomy lał: Przynajmniej raz 

Freidal powiedział prawd  - to si  zacz ło. 

Wyszli na korytarz i Voss nakazał mu, aby skr cił w prawo. Usłyszał dochodz cy z 

oddali hałas, tupot butów, brz k metalu, sporadyczne okrzyki. Poczuł, jak czubek 

sztyletu Vossa wpija mu si  w plecy. 

-  Dok d idziemy? - zapytał Ronin. 

- Chyba nie s dzisz,  e ci odpowiem. Ronin wzruszył ramionami. 

- Jak mogłe  to zrobi ? 

Ronin odwrócił głow  i poczuł na szyi uk szenie chłodnego metalu. 

- Co? 

- Odej  od niego. 

- Jestem, czym jestem. 

-  Ha! A wi c on MA RACJ ! Rzeczywi cie jeste  głupcem! Czy nie zdawałe  sobie 

sprawy,  e masz wobec niego pewne zobowi zania? 

Ronin nie odpowiedział. 

- Prawie moralny obowi zek... 

Mało brakowało, a przeoczyłby to. Srebrzysta otoczka cienia przy  cianie, za 

załomem korytarza w oddali. Nie s dził, aby Voss zdołał to zauwa y . Utrzymywał 

równy krok. Pomy lał: Nale y wykorzysta  ka d  nadarzaj c  si  okazj . Najbardziej 

odsłoni ty jest wła nie tu, w korytarzu. Kiedy dotrzemy do miejsca przeznaczenia, 

moje szans  znacznie si  zmniejsz . I wtedy przypomniał sobie  wist powietrza, 

złowieszczy i gor cy, oraz zabójcz  celno  rzutów Vossa. Odgłos ciskanych sztyletów, 

zagłuszaj cy  piew ptaków. 

Przed nimi, ukryty w cieniu, znajdował si  jaki  człowiek, ale Voss nadal go nie 

zauwa ał. Musi przywiera  plecami do  ciany, pomy lał Ronin. 

- Jeste  mu winien  ycie - rzekł Voss. - I cał  swoj  lojalno . Posta  oderwała si  

od  ciany,  a  Ronin  rzucił si  na ziemi  i przetoczył w prawo. Podrywaj c si  

odruchowo uniósł prawe rami , by osłoni  si  przed spodziewanym rzutem sztyletu. 

Voss jednak w ogóle nie patrzył w jego stron . Nieruchomy, z wyrazem szoku na 

twarzy, spogl dał na stoj c  przed nim posta . Ronin poczuł adrenalin  zalewaj c  

jego ciało. 

-  Nirren! 

Nirren stał na wprost Vossa, trzymaj c przed sob  w obu dłoniach długi, l ni cy 

miecz. 

Voss drgn ł, jakby ockn ł si  z odr twienia, 

- Co robisz tak daleko na Górze? 

Nirren u miechn ł si  - jego wargi były mocno zaci ni te. 

- Dok d zabierasz Ronina? 

- To nie twój interes. Z drogi! 

- A je eli on nie chce ci towarzyszy ? 

- On nie ma tu nic do gadania. 

- A ja twierdz ,  e ma. 

Dłonie Vossa zmieniły si  w bezkształtn  plam , ale jednocze nie i Nirren wykonał 

zwrot, niczym tancerz, wysuwaj c mocno do przodu jedn  nog  i przyjmuj c bardzo 

nisk  pozycj . Rozległ si   wist miecza tn cego powietrze. Na twarzy Vossa wykwit! 

grymas zdziwienia. Wci  jeszcze patrzył na sztylet, z drogim kamieniem w r koje ci, 

tkwi cy w przeciwległej  cianie, na wysoko ci głowy tamtego, kiedy ostrze rozpłatało 

background image

 

118 

mu pier . 

Jeszcze przez chwil  trzymał si  na nogach, a strumie  gor cej krwi zalewał miecz 

tkwi cy w dłoniach Nirrena. Potem jego prawa dło  drgn ła, jeden jedyny raz, kiedy 

Nirren wyrwał miecz z rany. Chondryn osun ł si  na ziemi  jak zmi ta szmata. Nirren 

dotkn ł jego twarzy czubkiem buta i głowa tamtego obróciła si  mi kko. Potem 

odwrócił si  w stron  Ronina z u miechem. 

-  Szkoda. Bardzo chciałem zobaczy , jak ty by  si  nim zaj ł. A gdzie ty si  

podziewałe ? G'fand równie  znikn ł. 

Ronin podszedł do trupa Vossa i zabrał swoj  bro . Wyj ł równie  zza jego pasa 

łuskowat  r kawic . 

- Odbyłem wypraw  na Dolne Poziomy ... dla Maga ... 

- A wi c udało ci si  tam dotrze ! 

- Tak. I mam ci wiele do powiedzenia - stwierdził Ronin, przypasuj c pochw  z 

mieczem. 

Ruszyli w stron  najbli szych schodów. 

- Ale najpierw musz  odnale  Maga. Uciekł Freidalowi. Nirren pokiwał głow . 

- W porz dku. A ja jestem na tropie tego Szczura. Wydaje mi si ,  e wiem, kto to 

jest, cho  to mo e wydawa  si  zbyt fantastyczne ... 

Ronin nie pozwolił mu doko czy . 

- Fantastyczne, to słowo w pełni odpowiada temu, czego si  wła nie dowiedziałem. 

Mag ma racj  - nie jeste my sami na tej planecie... 

- Co? 

Obaj jednocze nie zauwa yli srebrzysty błysk, ale było ju  za pó no. Nirren 

otworzył szeroko usta i instynktownie uniósł obie r ce do góry. Z przeci tej szyi 

trysn ł strumie  krwi. Nirren zachwiał si  do tyłu i upadł niezdarnie na ziemi . Ronin 

wypadł na schody, ale echo biegn cych stóp i podniesionych głosów, dobiegaj ce z 

Góry i z Dołu, sprawiło, i  nie sposób było okre li , w któr  stron  uciekł skrytobójca. 

Wrócił do korytarza i ukl kł obok Nirrena. Przód jego bluzy bez r kawów 

przesi kł ju  krwi . Oderwał kawałek jego koszuli i wyj ł sztylet z szyi - palce Ronina 

dotykaj ce r koje ci z drogim kamieniem były lodowate. 

Przyło ył strz p materiału do rany. Biała tkanina zabarwiła si  krwi . Oczy 

Nirrena były nadal  ywe i przepełnione inteligencj . Ronin spodziewał si ,  e tamten 

spyta go o projekt Maga. Zamiast tego usłyszał jednak: 

- Co si  stało z G'fandem? Ty przecie  wiesz. W oczach Ronina pojawił si  wyraz 

bólu. 

-  Zabrałem go ze sob . My lałem,  e ze swoj  wiedz  na temat Glifów mógłby 

okaza  si  pomocny. 

-  I pomógł ci? - Oddech Nirrena był ci ki, jakby jego ciało próbowało zwalczy  

szok. 

- Tak - Ronin spojrzał mu w oczy. - Został zabity. On... 

Ciało Nirrena zadr ało. Materiał przy jego szyi był teraz całkiem szkarłatny. 

Schwycił Ronina za ramiona, a w jego oczach pojawił si  tajemniczy smutek, którego 

Ronin nie był w stanie poj . 

- Szczur - wykrztusił z trudem. - Teraz jestem pewny, sztylet, id  na Gór  po tym 

jak ... 

Głowa mu opadła i Ronin podtrzymał j . 

- Ostatni raz id  na sam  Gór ... 

Próbował si  roze mia , ale zamiast tego zakrztusił si .  wiatło w jego oczach 

background image

 

119 

przygasało. Teraz jego oczy były nieprzejrzyste, jak kamienie. 

- Tylko pomy l - zespół - co za zespół. - Jego oczy zamkn ły si , jakby wskutek 

zm czenia. - Teraz wszystko przepadło... przykro mi, Roninie. 

A potem krew, któr  powstrzymywał resztk  sił, buchn ła mu z ust. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

120 

Rozdział 20 

 

W gór , w gór , stale w gór . Ciemno  przemykała obok niego, a hałas płyn cy z 

dołu cichł, ale miał wra enie,  e silny wiatr szumi mu w uszach i słyszał ponownie 

szept Nirrena, tym razem w my lach: „Teraz wszystko przepadło ..." Wiedział,  e 

tamten miał racj .  wiat rozpłyn ł si , a on unosił si  w ciemno ci, nie pod aj c w 

adnym konkretnym kierunku. Ale jego nogi tego nie rozumiały. Pracowały bez 

wytchnienia, wynosz c go coraz bardziej ku Górze. Id  na Gór , powiedział Nirren i 

Ronin wiedział,  e to zrobi - czuł  ar płon cy gł boko w swym wn trzu, nienawi  

pulsuj ca i narastaj c  niczym tajemny ogie  podsycany przez ostatnie wydarzenia. 

To pewne,  e to Szczur zabił Nirrena, który zbyt ostro dał mu si  we znaki. Chondryn 

był na jego tropie i zbli ył si  niebezpiecznie blisko. Zbyt blisko. Bli ej ni  mu si  

wydawało. 

Jego płuca pracowały z wysiłkiem, kiedy pokonywał kolejne Poziomy 

Własnoziemia. W gór  - cały czas w gór . Raz spu cił wzrok i spogl daj c na swoje 

dłonie zauwa ył,  e nało ył srebrzyst  r kawic  i  ciskał w dłoni sztylet, którym zabito 

Chondryna. Drogie kamienie na r koje ci? 

I wtedy przypomniał sobie o Borrosie. Uciekł - ale dok d? Z cał  pewno ci  

zmierzał ku powierzchni. 

Wspinał si  po schodach, a  do samego ko ca. Wreszcie dotarł do jasnego 

korytarza pomalowanego na  ółto. Podłog  pokrywała gruba warstwa kurzu. Kurz 

widniał równie  na  cianach. Spojrzał w dół. Dostrzegł wyra ne  lady stóp. Były to 

jednak  lady wi cej ni  jednej osoby. Przebiegł wzdłu  korytarza - stopniowo barwa 

cian pogł biała si . Nie było tu  adnych drzwi. Kiedy biegł, miał wra enie,  e tkwi ca 

w nim nienawi  zmienia si  w  yw  istot . Korytarz ko czył si ; w tym miejscu, które 

stanowiło swoisty wierzchołek Własnoziemia, nie opisywał ju  pełnego kr gu. Stan ł 

przed czarn  płyt  wrót windy. D gn ł palcami czarn  kul  i drzwi otwarły si  

szeroko. Wszedł do  rodka. W gór , cały czas w gór . W windzie znajdowała si  tylko 

jedna kula, tote  nacisn ł j . Kabina zacz ła si  wznosi . Oczy jak kamienie. „Przykro 

mi, Roninie" - powiedział umieraj cy. Co to miało znaczy ? To mnie jest przykro, 

Nirrenie. Ale kiedy przychodzi  mier , ju  nic nie mo na ... 

Winda stan ła si  i drzwi rozsun ły si . 

Nad nim znajdowała si  powierzchnia planety - była ju  tak blisko. Mo e zaledwie 

o par  kroków? Wszedł do rozpo cieraj cego si  przed nim pomieszczenia. Miało 

kształt elipsy i było pomalowane na czerwono. 

Po rodku wznosiła si  czarna platforma, z której pionowa, metalowa drabinka 

prowadziła do okr głego otworu w suficie. Niskie drzwiczki w solidnej platformie były 

otwarte i zobaczył co , co wygl dało jak skrz tnie uło ony stos ubra . Jeden ze stosów 

był przewrócony. 

Co  za witało mu w głowie. Borros ... 

Cichy  wist, delikatny jak mu ni cie ucha piórkiem, przeci ł powietrze. Ronin 

dobył miecza i odwrócił si . Sztylet miał zatkni ty za pas. Miecz trafił w ostrze jego 

broni i ze lizgn wszy si  po nim, z pot n  sił  uderzył w gard . Łagodny, zwodniczy 

ruch nadgarstka i rozbrojenie zostało zako czone. Ronin spojrzał na swego 

przeciwnika i prze ył co  w rodzaju szoku. Krew zat tniła mu w skroniach i przez 

moment jego oczy zaszły mgł . Stała przed nim w legginsach i jasnobr zowej bluzie 

bez r kawów. Cienki, skórzany pas z pochw  z czerwonej skóry, która zwieszała si  

pomi dzy jej piersiami, przecinał na skos jej tułów. 

background image

 

121 

Stała przed nim w uko nej pozycji walki, z rozstawionymi szeroko nogami, 

ugi tymi w kolanach, zwrócona bokiem do przeciwnika. W bladych dłoniach dzier yła 

miecz, tej samej długo ci, co miecz Ronina. Czarna kaskada włosów spływała do tyłu i 

była przewi zana złot  wst k . Przypominały hełm. 

Stała przed nim, a na jej czole l niły drobne kropelki potu. Jej oczy były 

nienaturalnie o ywione, a  renice rozszerzone tak,  e zdawały si  pochłania  całe 

t czówki. U miechn ła si , ale jej u miech był lodowaty. 

Jej białe, równe z by błysn ły drapie nie. Sprawiała wra enie zabójczo 

niebezpiecznej. 

- K'reen - wyszeptał. 

Roze miała si . Krótko, ostro i chrapliwie. 

- Jak e czekałam na t  chwil ! - powiedziała zduszonym głosem. Wykonała ci cie - 

sparował je instynktownie. Miał wra enie, jakby nagle podłoga pod jego stopami 

zmieniła si  w płynn  brej . Zacz ł si  w niej pogr a . Nie był w stanie si  poruszy . 

Nie potrafił oderwa  od niej oczu. Kr yła wokół niego i przesuwali si  po posadzce 

jak para tancerzy wykonuj ca wolny taniec w rytm metalicznej muzyki. Zaatakowała 

ponownie i raz jeszcze sparował jej uderzenie. 

- Szermierz - powiedział cicho. - Czy to mo liwe? 

- Chod  - mrukn ła ochryple. - Chod  i przekonaj si . - Ci ła raz po raz, 

zmuszaj c go do zrobienia wykroku i kiedy zbli ył si  do niej, w jej oczach rozbłysły 

iskierki triumfu. 

Spojrzał na ni  i nagle wszystko zrozumiał. Bo teraz nie wydawała mu si  pi kna 

czy ładna - nie pasowało do niej  adne z okre le , jakie zwykle mu si  z ni  kojarzyły. 

W jego oczach wydawała si  naga, odarta z całej swej kobieco ci. Była jednocze nie 

czym  wi cej i czym  mniej ni  kiedy  - okrojona, naostrzona i przetworzona. 

Była czym  elementarnym. 

Metal brz kn ł o metal. 

- To wła nie to, czym jestem! - rzuciła w ciekle. - Nie tym, kim chciałe , abym była. 

Salamandra dostrzegł drzemi ce we mnie mo liwo ci - wiedział,  e mog  by   wietnym 

Szermierzem. Nie obawiał si  złama  Tradycji. Przez całe lata pracowali my 

potajemnie,  eby inni Saardyni nie zacz li czego  podejrzewa  i nie zabronili mu tego. 

Przeszli po obwodzie elipsy - ona nacierała, on si  cofał. K'reen przez cały czas 

uderzała - sprawdzała, testowała, sondowała. 

- Dlaczego? - zapytał Ronin. - Dlaczego ci  szkolił? U miechn ła si  chłodno: 

- Element gromadzenia władzy. 

W tej samej chwili na jej twarzy pojawił si  szyderczy grymas. 

- Co , o czym ty nie masz zielonego poj cia. 

Nie wiedział czemu, ale nie s dził, aby to była prawda. Powód przede wszystkim - 

usłyszał w my lach głos Salamandry. Chciał kontynuowa  ten temat, ale ona zacz ła z 

innej beczki. 

-  Mogłe  by  jego Chondrynem - sykn ła, tn c raz za razem. - Mogłe  by  z nim, 

kiedy ja si  zjawiłam. On zetkn łby nas ze sob , a wówczas razem mogliby my 

osi gn  wszystko! 

Poczuł jak  dziwn , wewn trzn  sensacj  i spojrzał na zabójczy błysk w jej 

oczach, pot  ciekaj cy po policzkach, piersi unosz ce si  rytmicznie. I dostrzegł to, 

czego wcze niej nie chciał zauwa y  - sztylet z drogim kamieniem w r koje ci 

zwisaj cy pomi dzy jej piersiami. A pó niej przeniósł wzrok do jej boku i zobaczył 

tkwi c  u pasa pust  pochw  z czerwonej skóry. 

background image

 

122 

-  To była  ty - wyszeptał. - Ty jeste  Szczurem. Ty zabiła  Nirrena. Był naszym 

przyjacielem. 

Pokr ciła głow  przecz co. 

-  Wrogiem - stwierdziła. - Był wrogiem. Tak samo jak ty teraz jeste  wrogiem. 

- Ale to przecie  bezsensowne ... 

- Odwróciłe  si  od niego. Po tym, jak ci  uczył i trenował, ty nie chciałe  mu 

słu y . I teraz te  odmówiłe  mu pomocy. 

Nadal cofał si  pod naporem jej ciosów. 

- Nie słu  nikomu - rzekł cicho. - To jedyne, czego jeszcze jestem pewny. - A 

potem, jakby dopiero wtedy zrozumiał znaczenie wypowiadanych przez ni  słów, 

powiedział: - To ty była  w tym pokoju, za moimi plecami. 

-  Tak! - sykn ła. - Byłam gotowa ci  obj , gdyby  si  do nas przył czył. - 

Zamachn ła si  mieczem. - Dał ci szans , aby  odpłacił mu za swoj  zniewag . A ty z 

niego zakpiłe . 

Gdzie si  podziała kobieta, któr  kochał? Kiedy j  utracił? Czy kiedykolwiek 

mogła darzy  go miło ci ? Wiedział,  e kiedy   ywiła wzgl dem niego szczególnie 

gor ce uczucia. I były one bez w tpienia szczere. Winy za to, co si  stało, doszukiwał 

si  w sobie. To oczywiste,  e dostrzegał jej drugie oblicze, wystarczyło si  po prostu 

uwa niej przyjrze . Jednak zbyt cz sto si  od niej odwracał, a to, o czym wiedział, 

podobnie jak jej trening oraz cel, jaki wyznaczył jej Salamandra, stały si  czynnikami, 

które koniec ko ców doprowadziły do tej konfrontacji. 

- Ale Nirren... 

-  Udało mu si  mnie opó ni  - wtr ciła. - Nie spodziewałam si ,  e tak si  do mnie 

zbli y. 

Ronin otarł pot z czoła i zatrzymał si . Teraz bronił si , stoj c w jednym miejscu. 

Ich miecze zderzały si , krzesz c snopy iskier. 

Ta zwłoka drogo mnie kosztowała - powiedziała z gorycz . - Stary był szybszy, ni  

przypuszczałam. Minimalnie, ale jednak mnie wyprzedził. 

- Chcesz przez to powiedzie ,  e Borros jest teraz na powierzchni? 

-  No i co z tego? Co ci to daje? On ju  niedługo zdechnie. Zamarznie i zostanie 

pogrzebany pod  niegiem. 

Jaka  jego cz  reagowała prawidłowo i wiedział, co musi zrobi . Pokr cił głow . 

- Mylisz si . On prze yje. A ja pójd  jego  ladem. 

I pomy lał: Ale ona przecie  zabiła Nirrena.  mier  przyjaciela musi zosta  

pomszczona. Nie słu  nikomu. 

Pot  ciekał mu po karku i poczuł zimny dreszcz na plecach. Znów usłyszał w 

my lach: „Przykro mi, Roninie". 

Skrzywiła si  i jej z by zal niły jak kły małego drapie nika. 

- O, nie - powiedziała. - To miejsce stanie si  twoim grobem. 

I rzuciła si  na niego, zadaj c cios z całej siły; ci cie sprawiło,  e stracił równowag  

- było niezwykle silne - i dopiero wtedy zdał sobie spraw  z jej potwornej przebiegło ci. 

Nie doceniał jej - i to był bł d. Ostrza ich mieczy skrzy owały si  i powtórnie skr cił z 

całej siły nadgarstek. Ona jednak skontrowała i ostrza zetkn ły si  pod niezwykłym 

k tem. Nagle jej miecz p kł, a uwolniona siła odbiła jego ostrze w bok. Si gn ła do 

pochwy zwisaj cej pomi dzy piersiami i wyj ła sztylet. 

Jego dło  zacisn ła si  na siostrzanej r koje ci i wysun ła nieco do przodu. 

To jest to, czego ona chce - u wiadomił sobie nagle. Jest bardziej wprawiona w 

posługiwaniu si  krótsz  broni . 

background image

 

123 

Kr yli wokół siebie w niewielkim pomieszczeniu, oszacowuj c dystans i 

przygotowuj c si  do walki na sztylety. Pragn ł, aby w jego my lach mógł zapanowa  

spokój, ale, przynajmniej na razie, płyn ł w nich nieprzerwany potok ulotnych, 

sprzecznych odczu  i emocji. 

By  mo e dostrzegła wyraz zakłopotania w jego oczach i wła nie dlatego 

nieoczekiwanie rzuciła si  na niego. 

Zwarli si  i run wszy na podłog  zacz li przetacza  si  po niej, to w prawo, to w 

lewo. Dło  Ronina zaciskała si  na nadgarstku dziewczyny. 

Jej gor cy, zdyszany oddech omiatał mu twarz i czuł jej zapach, kiedy ich nogi 

splotły si , a ciała przywarły do siebie z całej siły. Poj kiwali z cicha, przez cały czas 

mocuj c si  i walcz c o uzyskanie przewagi. Ka de z nich chciało zdoby  lepsz  

pozycj . Spojrzał jej w oczy. Były wielkie i gł bokie. Miał wra enie,  e co  si  w nich 

poruszało. Pomy lał o tym, co zrobiła, o tym, czego chciała i czuł,  e ponownie odzywa 

si  w nim okrutna nienawi . Starał si  stłumi  wszelkie inne emocje. Jej zagadkowe 

oczy wpatrywały si  w niego i nie wiedział, czy dostrzegał w nich nienawi  czy 

po danie. 

Czuł na sobie jej pot i ciepło. Długie włosy smagały go po twarzy. Jej ciało było 

jednocze nie twarde i mi kkie, kiedy wiła si  w jego u cisku. 

- Zabij  ci  - wysyczała. - Zabij  ci . 

Jej udo było zakleszczone pomi dzy jego nogami. Przywarła do niego jeszcze 

mocniej i drug  nog  opasała go tak,  e łydk  dotykała jego po ladków. Poczuł 

narastaj ce podniecenie - wzlatywał jak ptak na coraz silniejszych pr dach powietrza. 

Jej głos był cichy i ochrypły, kiedy powtórzyła. 

- Chc  ci  zabi . - Ale zabrzmiało to prawie jak j k. 

Ich ciała przywierały do siebie coraz mocniej. Czuł nacisk jej piersi na swoim 

torsie. 

Co  wyr n ło go w tył głowy i czerwona mgiełka przesłoniła mu oczy. Poczuł ostry, 

przejmuj cy ból. R bn ł o platform  stanowi c  centrum owalnego pomieszczenia i 

zebrało mu si  na mdło ci. Był oszołomiony, ale wci  zaciskał dło  na nadgarstku 

K'reen - jednak dziewczyna, szarpn wszy z całej siły, zdołała uwolni  r k  i ostrze 

sztyletu rozbłysło pulsuj c w  ółtawym  wietle. 

Dyszała przez otwarte usta - jej wargi rozchyliły si , ukazuj c perłowe z by, a uda 

zacisn ły si  konwulsyjnie wokół jego ciała, kiedy na nim usiadła. 

Tak bardzo chciał j  przytuli  i uło y  si  obok niej. Potrz sn ł głow , ale wcale 

mu w niej nie przeja niało. Zacz ła dr e . 

- Zabij  ci  - wydyszała. - Zabij  ci . 

I z pewnym wysiłkiem zdołała powstrzyma  opadanie powiek. Palcami białymi jak 

ko  uj ła mocno sztylet i j kn wszy z cicha, d gn ła z całej siły, mierz c w jego 

odsłoni te gardło. Czuł na sobie jej przyciskaj c  go miednic  i uniósłszy wzrok 

zauwa ył,  e K'reen miała załzawione oczy. K tem oka dostrzegł morderczy błysk na 

opadaj cym ostrzu i zdziwił si ,  e nadal czuł, jak jej krocze ociera si  o jego 

podbrzusze. Miał wra enie,  e potworny  ar zaczyna go dusi  i instynktownie uniósł 

do góry r k . 

Na pró no. Tak samo jak Nirren, pomy lał. 

Czubek sztyletu trafił go w otwart  dło . To była ta dło , na której nosił r kawic . 

Ostry koniec sztyletu trafił w łuski i ze lizgn ł si  po nich, nie czyni c Roninowi 

najmniejszej krzywdy. Znajduj ce si  pod skórzan  powłok  ciało nawet nie poczuło 

uderzenia. Powtórnie potrz sn ł głow  i wyci gn ł r k  w stron  mkn cego na ukos 

background image

 

124 

ostrza, rozpaczliwie próbuj c je pochwyci . Jednak dziewczyna trzymała teraz 

r koje  sztyletu w obu dłoniach, a poza tym, w przeciwie stwie do niego, mogła 

wykonywa  zamaszyste ruchy i wło yła cał  swoj  sił  w zadawany cios. L ni cy nó  

osuwał si  coraz ni ej. Ostrze rozorało Roninowi skór  na szyi. Trysn ła krew. Jednak 

Ronin miał ju  teraz woln  lew  r k  i przesuwał j  po podłodze, dopóki nie odnalazł 

r koje ci upuszczonego przez siebie sztyletu. Jego działanie było teraz w pełni 

instynktowne, bez jakichkolwiek przemy le . Błyskawicznym ruchem wsun ł dło  

pomi dzy ich ciała - ostrze sztyletu K'reen dr ało teraz tu  nad jego gardłem - i wbił 

swój sztylet a  po r koje  w brzuch dziewczyny. 

Jej oczy otwarły si  tak szeroko,  e wida  było spory fragment białek okalaj cych 

t czówki; j kn ła ochryple - był to krótki, gardłowy d wi k, który zmroził jego ciało 

do szpiku ko ci. Poczuł pulsowanie krwi pod oczami i szarpn ł ostro r koje  no a, 

rozpruwaj c K'reen cały brzuch a  do zagł bienia pomi dzy piersiami. 

Głowa dziewczyny opadła gwałtownie, jakby kto  uderzył j  z całej siły w kark i 

jej usta, ciepłe i mi kkie, zetkn ły si  z wargami Ronina. Poczuł,  e pomi dzy nimi 

rozlewa si  coraz szersza kału a gor cej wilgoci i konwulsyjnym ruchem zwalił K’reen 

z siebie, a potem, z trudem chwytaj c powietrze, podniósł si  chwiejnie na nogi. 

Le ała na plecach - jej oczy nadal były szeroko otwarte i szkliste. Ozdobiona 

drogim kamieniem r koje  sztyletu wystawała okrutnie z zagł bienia pomi dzy jej 

piersiami, a  wiatło odbijało si  ostrymi refleksami we krwi, jaka pokrywała jej ciało. 

- Co ja zrobiłem? - zapytał sam siebie, patrz c na trupa dziewczyny. - Teraz 

wszystko przepadło. 

Te słowa rozbrzmiewały bez ko ca w jego my lach. Fale czerni zdawały si  

wzbiera , gotowe go pochłon , ale zdołał je przezwyci y . Na uginaj cych si  nogach 

podszedł do miejsca, gdzie upu cił swój miecz i podniósłszy go, wło ył do pochwy. 

Potem powrócił do platformy i si gn ł do wn trza otwartej metalowej szafki. Rozło ył 

uło ony w kostk  materiał. Był on srebrzysty, nieco opalizuj cy i bardzo lekki. Był to 

jaki  obcisły strój, przypominaj cy kombinezon. Wydawało mu si , i  znał jego 

przeznaczenie. Szybko zdj ł swe podarte odzienie i nało ył kombinezon. Tak jak 

podejrzewał, był  ci le dopasowany i bardzo ciepły. Widocznie zatrzymuje całe ciepło 

ciała, pomy lał. Kieszenie po bokach były powypychane małymi, szczelnie 

zamkni tymi paczuszkami.  ywno . Przypi ł pas z broni . Nagle usłyszał jaki  

d wi k i odwrócił si  błyskawicznie, dobywaj c miecza. Drzwi windy otwarły si  z 

sykiem i poczuł ostry zapach go dzików. Napi ł mi nie. W mrocznym wn trzu windy 

co  si  poruszyło i nagle w drzwiach pojawiła si  ubrana od stóp do głów na czarno 

posta  Salamandry. Jego oczy o półprzymkni tych powiekach lustrowały wn trze 

owalnego pomieszczenia. 

-  Przybyłe  osobi cie, aby mnie powstrzyma ? - spytał z ironi  w głosie Ronin. 

Refleks  wiatła odbił si  od ko ca jego długiego miecza. 

Salamandra u miechn ł si  k cikiem ust, prawie z zadowoleniem. Nie wszedł do 

pomieszczenia. 

- O, nie - stwierdził mi kko. - Inni mieli tego dokona . Jak widz , nie udało im si  

to. 

Ronin podszedł bli ej. 

-  Odchodz  - powiedział wolno, z rozmysłem. - Przegrałe . Nie masz ani Maga, ani 

posiadanych przez niego informacji. Id , i prowad  dalej t  swoj  walk  - ale sam. 

Salamandra westchn ł teatralnie. 

- Stałe  si  powa nym zagro eniem, mój drogi chłopcze, i przyznaj , i  nie mo na 

background image

 

125 

ci  lekcewa y . Ale mimo to musisz si  jeszcze wiele nauczy . - Ponownie si  

u miechn ł. - Na swój sposób straciłe  tak samo du o jak ja. A mo e nawet wi cej. 

Ronin spojrzał na niego, mrugn ł, aby kropelki potu  ciekaj ce po twarzy nie 

dostały mu si  do oczu, a potem zakl ł z cicha. 

Podszedł jeszcze bli ej. Jeszcze ci  dostan , pomy lał. I ochrypłym głosem 

powiedział: 

- Tak, wiem. 

Salamandra, odziany w czer , w czarno-czerwonej pelerynie i z rubinow  brosz  

w kształcie jaszczurki pod szyj , stoj cy w mrocznym wn trzu windy, roze miał si , 

długim i gardłowym  miechem. A potem rzekł: 

- Och nie, mój drogi chłopcze. Nic nie wiesz. Na razie. - Wyci gn ł r k  przed 

siebie. - Spójrz na twarz dziewczyny le cej u twoich stóp. Co widzisz? Kobiet  z któr  

spałe ... . 

-  I któr  szkoliłe . 

Był coraz bli ej Salamandry. 

-  Tak. Troch . Ale wszystko to miało swój cel. - Jego oczy były ciemne i 

nieprzeniknione. - Byli my blisko, ty i ja. Dopóki ty... Ale niby po co mieliby my 

rozdrapywa  stare rany? Po có  odnawia  stare wa nie? - Salamandra zdawał si  nie 

zauwa a  tego,  e Ronin zbli ał si  do niego. - Moi ludzie znale li j  na jednym ze 

rodkowych Poziomów. Widzisz, słyszeli plotki o dziecku znalezionym przez 

Robotników.  Uwa ali j  za  szczególne dziecko,  ba,  chodziły nawet słuchy,  e 

urodziło si  ono we Własnoziemiu. Powiedzieli mi o tym, niecały Znak po twoim 

odej ciu. I nagle przyszło mi na my l, kim mogło by  to dziecko.  Nie  miałem w to 

wierzy . To było zbyt nieprawdopodobne, zbyt cudowne jak na zbieg okoliczno ci. 

Nakazałem im, by przyprowadzili mi to dziecko i kiedy je zobaczyłem, wiedziałem,  e 

przeczucie mnie nie omyliło. To musiało by  to, bo ta dziewczynka z cał  pewno ci  nie 

była dzieckiem Robotników. Poza tym zgadzał si  wiek. Potajemnie j  odnalazłem i 

potajemnie wyszkoliłem. - W jego ochrypłym głosie pobrzmiewała teraz nuta triumfu i 

Ronin mimowolnie si  wzdrygn ł. - A potem j  odesłałem. Była dobra. Bardzo dobra. 

Robiła dokładnie wszystko to, co jej kazałem. A teraz jej misja dobiegła ko ca. 

Dokładnie tak, jak przypuszczałem. 

- Znowu roze miał si  z okrutn  satysfakcj . 

-  Oczywi cie ona o niczym nie wiedziała! Nigdy nawet nie podejrzewała. I to 

dodawało temu swoistego smaczku! Tak, to było doprawdy wyborne! - Salamandra 

zdawał si  płon  ze szcz cia. 

Ronin zas pił si . 

- O czym ty mówisz? 

-  Przyznaj ,  e straciłem Borrosa, a co za tym idzie, cał  jego wiedz . Ale ty - 

stwierdził z rado ci  w głosie. - Ty, aby wydosta  si  z tego podziemnego  wiata - 

zabiłe  swoj  ukochan  siostr , któr  od lat uwa ałe  za zaginion . 

Jego  miech rozbrzmiał raz jeszcze, odbijaj c si  gromkim echem w niewielkim 

owalnym pomieszczeniu, jakby był dławiony przez całe stulecia. Ronin starał si  to 

stłumi , ale w jego my lach ponownie pojawiła si  wizja, jak  zobaczył w lustrze 

Czarnoksi nika i znów miał przed oczami K'reen odwracaj c  si  w jego stron  - 

K'reen maj c  JEGO TWARZ. A potem wizja prysła, rozproszona cichym szcz kiem 

zamykaj cych si  olbrzymich drzwi windy. 

Jego usta rozwarły si  w bezgło nym okrzyku i rzucił si  na Salamandr , ale miecz 

ze lizgn ł si  z brz kiem po zamkni tych drzwiach i usłyszał ciche: 

background image

 

126 

- Nie teraz, nie teraz. 

A potem dobiegło go ponure echo rechotliwego  miechu. 

Naparł szale czo na zamkni te drzwi, próbuj c otworzy  je czubkiem miecza i 

dło mi, ale tylko pozdzierał sobie paznokcie i rozkrwawił palce. Drzwi pozostały 

zamkni te. A winda z cał  pewno ci  zd yła ju  zjecha  na dół. 

W chwil  potem odwrócił si  i w ko cu zdołał spojrze  na twarz K'reen. Co  w nim 

zaszlochało i ukl kł na podłodze, obok niej. Dotkn ł jej twarzy. 

Czy kiedykolwiek zdołasz mi wybaczy ? - pomy lał. Czy JA kiedykolwiek b d  w 

stanie wybaczy  samemu sobie? 

Łagodnym ruchem zamkn ł jej oczy. Ostro nie przest pił ponad jej ciałem i zacz ł 

si  wspina  po pionowej drabince prowadz cej do głównego włazu. Zmierzał w stron  

nie u ywanego od stuleci wyj cia na powierzchni . Nie obejrzał si  za siebie. 

Jego oblicze zmieniło si  do tego stopnia,  e gdyby kto  ze znajomych znalazł si  

teraz w owalnym pomieszczeniu, z cał  pewno ci  nie zdołałby go rozpozna . 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ci g dalszy opowie ci o Roninie w ksi ce pod tytułem:  

„Meandry Nocy”