background image

MICHELLE MARTIN

MIŁOŚĆ I FORTUNA

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tess włożyła do ust kolejną czekoladkę i zanurzyła się w pianie, trzymając w ręku 

najnowszy numer „Vanity Fair”. Uwielbiała czytać o bogatych i rozpustnych, a do tego przed 

kolejną   historią   o   hollywoodzkich   skandalach   była   reklama   Tiffany'ego   z   przecudną 

szmaragdową kolią i kolczykami. Pomyślała, że lepiej być nie może: miała Debussy'ego na 

kompakcie, czekoladki pod ręką, swoją pracę, niezłe zdrowie i szmaragdy, dla których warto 

umrzeć. Może nadszedł czas, by znów odwiedzić Tiffany'ego.

Dwukrotnie dolała do wanny gorącej wody, zanim zdecydowała, że jej skóra jest już 

dość pomarszczona. Poza tym kończyły się czekoladki. Były jedyną słabością Tess - kradzież 

biżuterii uważała bowiem za przyjemność - i bezwstydnie folgowała sobie przy każdej okazji.

Westchnęła   z   zadowoleniem   na   myśl   o   dobrze   spędzonym   popołudniu.   Wstała, 

wytarła się, włożyła płaszcz kąpielowy i właśnie chciała zmienić Debussy'ego na Ravela, 

kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.

Czując  wciąż   słabość w mięśniach,  podreptała  na  bosaka  po drewnianej   podłodze 

salonu i otworzyła drzwi.

- Mam cię, mała!

Pod Tess ugięły się kolana. Trzymając się mahoniowych  drzwi, patrzyła  na swoją 

przeszłość.

- Bert? - wykrztusiła.

Gromki śmiech Berta odbił się echem od ścian korytarza.

- Szkoda, że nie widzisz swojej miny. Wyglądasz, jakbyś zobaczyła gliniarza.

Czuła się tak, jakby wpadła pod ciężarówkę. Zaczerpnęła głęboko powietrza.

- Minęło siedem lat, Bert. Ja... słyszałam, że wyjechałeś z Australii, że pracujesz w 

Ameryce Południowej.

- Wszystko ci opowiem, jak mnie wpuścisz.

Nagle poczuła pustkę w głowie. On naprawdę chciał wejść!

- Jasne, Bert. Oczywiście.  Przepraszam.  - Cofnęła się niepewnie.  Wzdrygnęła  się, 

kiedy olbrzym ją mijał. Boże, wciąż używał tej samej wody kolońskiej!

- Nieźle - stwierdził, rozglądając się po salonie. W jej mieszkaniu na Manhattanie stały 

francuskie   i   angielskie   meble   z   osiemnastego   i   dziewiętnastego   wieku,   a   na 

jasnobrzoskwiniowych   ścianach   wisiały   oryginały   Moneta,   Matissa   i   Degasa.   -   Jak   to 

zdobyłaś?

-   Wła...   właściciele   są   na   przedłużonych   wakacjach   w   Europie,   a   ja...   pilnuję 

background image

mieszkania.

Bert zachichotał ze szczerym uznaniem.

- Moja dziewczynka. Zawsze wiedziałaś, jak sobie radzić. Wygląda na to, że nieźle ci 

się wiedzie beze mnie. Jestem z ciebie dumny, mała. Spośród wszystkich moich dziewczyn, 

tylko ty miałaś prawdziwy talent.

- Dzięki, Bert. Chcesz piwo?

- Czy kiedykolwiek odmawiam piwa? Pod warunkiem, że nie jest to jeden z tych 

krajowych napojów gazowanych, które tu nazywa się piwem - powiedział Bert, wchodząc do 

salonu jak do swego i rozwalając się na złotej stylowej kanapie.

- Miej do mnie trochę zaufania - rzuciła Tess, idąc w stronę kuchni. - Mam tylko  

zagraniczne piwo.

Zamknęła za sobą drzwi i wtedy ogarnęła ją histeria. Trzęsła się tak, że nie mogła 

ustać   na   nogach.   Osunęła   się   na   białe   kuchenne   krzesło,   obejmując   się   ramionami.   Nie 

pomagało. Czuła lodowate zimno i ogarniały ją nudności.

Jego dziewczynka.

Minęło   siedem   lat,   od   kiedy   pracowali   razem,   a   Bert   wciąż   uważał   ją   za   swoją 

dziewczynkę.

W pewnym sensie była to prawda. Czy to nie on stworzył z niej kobietę, którą jest 

teraz?

Nudności się wzmogły i Tess podbiegła do zlewu, modląc się w duchu, żeby Bert nie 

usłyszał odgłosu wymiotów. Pospiesznie odkręciła wodę, wypłukała usta i przemyła twarz. 

Nigdy nie przypuszczała, że tak zareaguje na widok Berta.

Nie   mogła   opanować   drżenia.   Podeszła   do   szafki,   wyjęła   szklankę,   z   lodówki 

wyciągnęła butelkę piwa i powoli wlewała je do szklanki. Uważała, żeby było bez piany. Bert 

nie cierpiał marnotrawstwa.

Nagle przypomniała  sobie, że jest profesjonalistką i że najwyższy czas zacząć  się 

zachowywać w ten sposób. Nie miała już kilkunastu lat. Wszystko się zmieniło. Ona też się 

zmieniła. Bert już nie kontrolował jej życia. Nie miał pojęcia ojej życiu. Nie mógł mieć. Przez 

ostatnie siedem lat stale się przed nim ukrywała.

Dlaczego znowu zdecydował się pojawić?

Nic optymistycznego nie przychodziło jej na myśl. Zawsze tak było, gdy na scenę 

wkraczał   Bert.  Czego  mógł  chcieć?  Dlaczego   ją  odszukał?   Dlaczego  pojawił  się  właśnie 

teraz? Dreszcze znów powróciły.

- Dość tego - mruknęła niezadowolona. Uderzyła się pięścią w udo. Ból był dotkliwy, 

background image

ale  pomogło.  Strach ustąpił,  mogła  skoncentrować się na myśleniu  jak dorosły człowiek, 

ignorując fakt, że Bert siedzi rozwalony w jej salonie. Nadszedł czas, żeby dowiedzieć się, o 

co chodzi.

Podała Bertowi piwo, usiadła na pokrytym zielonym brokatem krześle na wprost niego 

i   z   wymuszoną   niefrasobliwością   zapytała,   co   porabiał   przez   cały   ten   czas.   Bert   nie 

potrzebował zachęty. Zawsze lubił mówić o sobie. Była to właściwie jedyna rzecz, która go 

naprawdę interesowała.

Tess   oddychała   spokojnie   i   czuła,   że   powoli   dochodzi   do   siebie.   Część   uwagi 

poświęciła   opowieściom   Berta   o   licznych   nielegalnych   interesach,   którymi   zajmował   się 

przez ostatnich siedem lat, a resztę skupiła na uważnym studiowaniu jego osoby, tak jakby od 

tego zależało jej życie... i zresztą może tak było.

Bert imponował swoimi rozmiarami, a więc nie był to tylko wymysł jej dziecięcej 

wyobraźni. Miał co najmniej sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Jego mięśnie 

wciąż rysowały się pod koszulą, ale teraz pokrywała je warstwa tłuszczu. Co prawda nie 

sprawiał   wrażenia   otyłego,   raczej   bardziej   flegmatycznego   niż   kiedyś.   Ale   w   przypadku 

Berta, pozory mogły mylić. Tess przekonała się o tym dawno temu.

Jego jasnobrązowe włosy przerzedziły się i zniknęły całkowicie z czubka głowy. Miał 

na sobie włoskie ciuchy, na ręku rolexa, a jedwabna koszula rozpięta była aż do pępka. Na 

potężnej, owłosionej klatce piersiowej dyndały łańcuchy z dwudziestoczterokaratowego złota. 

Zarówno   jego   opowieści,   jak   i   wygląd   dowodziły,   że   Ameryka   Południowa   mu   służyła. 

Kokaina   zrobiła   przecież   tak   wiele   dla   tak   wielu   ludzi,   czemu   więc   Bert   nie   miałby 

skorzystać?

- Dlaczego wróciłeś do Stanów, jeśli w Ameryce Południowej było ci tak dobrze? - 

spytała, kiedy przerwał opowiadanie, żeby pociągnąć duży łyk piwa.

-   Byłem   płotką   w   ogromnym,   lukratywnym   stawie,   kotku   -   odparł,   smutno 

wzdychając.

- Miejscowi przejęli twoje interesy?

-   W   ramach   zemsty,   ale   to   stara   historia   -   podsumował,   machnąwszy   ręką   na 

przeszłość, jakby była rozgniecionym komarem.

- Wróciłem do kraju i do najlepszej, najmądrzejszej z moich dziewczyn  na jedną, 

ostatnią robotę, która ustawi nas na resztę życia. Pracujesz nad czymś?

Tess uśmiechnęła się.

- Zastanawiam się nad pewnymi szmaragdami, ale to może poczekać. O co chodzi?

- To złoty interes. Pomyślałem o tobie, gdy tylko się o tym dowiedziałem. Będziemy 

background image

bogatsi niż w najdzikszym z moich snów, a ja nie śnię o byle czym, kotku.

Tess pomyślała, że to typowe dla Berta; nie zapytał, co porabiała przez tych siedem 

lat.   Odnalazł   ją,   kierując   się   wyłącznie   interesem,   i   oczekiwał,   że   ona   z   entuzjazmem 

zaangażuje się w kolejne nielegalne przedsięwzięcie.

W   żadnym   razie   nie   należało   rozczarowywać   Berta,   spytała   więc,   co   to   za   złoty 

interes.

- Słyszałaś kiedykolwiek o dziewczynce o nazwisku Elizabeth Cushman? - zapytał, a 

kiedy   pokręciła   przecząco   głową,   mówił   dalej:   -   Zniknęła   jakieś   dwadzieścia   lat   temu, 

porwano ją i nigdy się nie odnalazła. Była spadkobierczynią Domu Aukcyjnego Cushmanów. 

O nim chyba słyszałaś?

Tess założyła nogę na nogę, nareszcie rozluźniona. Wszystko było tak, jak kiedyś: 

wiedziała, czego od niej oczekuje, co ma myśleć, jak się zachowywać.

- No pewnie! Mają najlepsze rzeczy na świecie. Duże pieniądze, duży prestiż, dużo 

władzy, chociaż oni nazywają to wpływami.

Bert wydał dźwięk, który miał być czułym chichotem.

-   Moja   dziewczyna.   Od   razu   załapałaś,   o   co   chodzi.   Ale   nie   zapominaj   o   kolii 

Farleigha.

Tess była autentycznie zaskoczona.

- - Mówisz o tych Cushmanach, którzy są posiadaczami najcenniejszej szmaragdowej 

kolii na Zachodzie?

-   Tak.   Myślałem,   że   cię   to   zainteresuje.   -   Bert   obserwował   ją   z   ukosa.   -   Stary 

Cushman   zmarł   osiem   miesięcy   temu.   Jego   syn,   ojciec   Elizabeth   Cushman,   popełnił 

samobójstwo w rok po jej zniknięciu. Pewnie nie mógł sobie poradzić z poczuciem winy. 

Wiesz, jakie są te zasmarkane dzieciaki. Matka zginęła podczas konnej przejażdżki przed 

kilkoma   laty   i   nie   ma   żadnego   bezpośredniego   spadkobiercy   milionów   Cushmanów.   A 

mówimy o setkach milionów. - I o kolii Farleigha.

- Właśnie - przytaknął Bert, gładząc swoje łańcuchy. - Babka wciąż żyje; powinna 

pociągnąć jeszcze kilka lat. Wszystko wskazuje na to, że to cwana sztuka. Do dziś zajmuje się 

interesami i jeszcze nie podjęła decyzji, komu przekazać swoje imperium i kolię. I w tym 

właśnie momencie wkraczasz ty. Najstarsza córka z rodziny Cushmanów zawsze dostaje kolię 

w swoje dwudzieste pierwsze urodziny i przekazuje do rodzinnych kufrów dopiero w chwili 

śmierci. A więc z moją pomocą zostaniesz dawno zaginioną wnuczką Elizabeth i dostaniesz 

kolię, która ci się należy.

Tess otworzyła usta i wybuchnęła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać. Oto jeden z 

background image

tych niedorzecznych wspaniałych planów, które tylko Bert mógł wymyślić.

- Co to ma być, „Ukryta Kamera”? - spytała.

- Przychodzę z poważną propozycją i oczekuję, że tak ją potraktujesz. Jego głos był 

zimny jak stal, Tess natychmiast otrzeźwiała. Na prawej skroni miała bliznę w kształcie łuku, 

która   przypominała   jej,   jak   niebezpiecznie   sprzeciwiać   się   Bertowi,   kiedy   w   jego   głosie 

pojawiał się ten ton.

- Wybacz, Bert, po prostu mnie zaskoczyłeś - powiedziała, udając zmieszanie. - Nie 

tego   oczekiwałam,   to   znaczy,   jak   u   licha   mam   się   podać   za   jakiegoś   dawno   zmarłego 

bogatego dzieciaka? Oboje dobrze wiemy, że w moich żyłach nie ma ani kropli błękitnej 

krwi.

Bert zmierzył Tess wzrokiem, jakby widział ją po raz pierwszy. Poczuła suchość w 

gardle. Bert znów rozsiadł się wygodnie na złotej kanapie.

- Mieszańce  udają przez całe  życie,  kotku. Poradzisz sobie, jeśli cię  odpowiednio 

przygotuję.   Zawsze   byłaś   świetną   aktorką.   Mam   tu   jakieś   zdjęcia   tej   dziewczynki   i   jej 

rodziny. Jesteś do niej wystarczająco podobna i możesz podać się za nią bez żadnej operacji 

plastycznej, soczewek kontaktowych czy farbowania włosów. Masz tyle samo lat, ile ona by 

miała, odpowiednią karnację i wzrost, a nawet bliznę po operacji wyrostka. Dlatego od razu 

pomyślałem o tobie. Żadnych oszustw. Cushmanowie dostaną prawdziwy produkt.

-   Po   odpowiednim   przygotowaniu   -   powiedziała   sucho   Tess.   Bert   uśmiechnął   się 

zadowolony z siebie.

- Zrobiłem rozeznanie co do tych Cushmanów i dziewczynki. Mam informacje, które 

właściwie   podane,   przekonają   ich,   że   ty   jesteś   Elizabeth.   Potem   to   już   tylko   kwestia 

nakłonienia staruszki, żeby przekazała ci kolię wartą trzydzieści pięć i pół miliona dolarów i 

znikamy jak statki w Trójkącie Bermudzkim. Sprzedajemy kolię znajomemu kolekcjonerowi i 

dzielimy się zyskiem. I co ty na to?

- Jak będziemy się dzielić?

Bert wzruszył ogromnymi ramionami.

- Jak zwykle.

Tess uśmiechnęła się i pokręciła głową.

- O, nie. Jestem teraz starsza i mądrzejsza, Bert, i to ja mam wykonać całą robotę. 

Podział dziewięćdziesiąt do dziesięciu nie wchodzi w grę. Powiedzmy: pół na pół.

Szare oczy Berta pociemniały.

- Nie targuję się z moimi dziewczynami. Dobrze o tym wiesz. Podział będzie taki, jak 

zwykle: dziewięćdziesiąt do dziesięciu. Albo się zgadzasz, albo nie ma o czym mówić.

background image

Tess nadal była spokojna.

-  Przecież  jestem  dobrą   aktorką  i   w dodatku   z  blizną  po  wyrostku,  zapomniałeś? 

Potrzebujesz mnie, Bert, dlatego tu jesteś.

Przeszył ją wzrokiem.

- Nie igraj ze mną, mała. To ja nauczyłem cię wszystkiego. Nie ma sztuczki, którą 

mogłabyś wyprowadzić mnie w pole.

- To prawda - powiedziała cicho Tess. - Ale nie jestem już dzieckiem, Bert. Przez 

siedem długich lat byłam niezależna i chociaż, być może, nie dorównuję ci, nie jestem już... 

twoją własnością. Z tego, co powiedziałeś wynika, że podczas tej roboty mam być twoją 

partnerką. Mniej doświadczoną, ale jednak partnerką.

Bert milczał przez chwilę.

- No wiesz - powiedział w końcu. - Jeśli dobrze odegrasz swoją rolę, możesz zarobić 

więcej niż dziesięć procent wartości kolii. Odziedziczysz  królestwo warte setki milionów 

dolarów.

Tess ukryła uśmiech. Wiedziała, czego się spodziewać. Przez sześć lat, kiedy była 

własnością   Berta,   o   czym   przypominał   przy   każdej   okazji,   nauczył   ją   wszystkiego   o 

kradzieżach i oszustwach. Ale przez ten czas ona także poznała Berta na wylot. Jak to dobrze, 

że po tych wszystkich latach wciąż potrafiła zgadnąć, co myśli.

- Chodzi ci o to... żebym udawała aż do chwili, kiedy staruszka wykituje? - spytała, 

udając zaskoczenie.

- Dokładnie tak.

- Przyznaję, że to intrygujący pomysł - oświadczyła Tess, zakładając nogę na nogę. - 

Ale   co   będzie,   jeśli   przekażę   ci   kolię   i   nadal   będę   udawać   Elizabeth?   Staruszka   będzie 

niepocieszona, kiedy kolia zniknie.

- Zastąpimy j ą kopią.

- OK. A co będzie, jeśli sprzedasz ją swojemu kolekcjonerowi, a rok później staruszka 

nazwie mnie oszustką i wyrzuci na zbity pysk?

- Wtedy znajdziesz się w tarapatach, kotku. Wybór należy do ciebie: albo podział 

dziesięć do dziewięćdziesięciu, albo kilka lat ciężkiej pracy, żeby odziedziczyć imperium. Co 

wolisz?

-   Ach,   Bert,   jak   możesz   pytać?   -   powiedziała   Tess   z   uśmiechem.   -   To   ty   mnie 

wyszkoliłeś. Myślę, że będę wspaniałą władczynią imperium.

Uśmiechnął się do niej.

- A nie mówiłem, że jesteś najlepszą z moich dziewczyn?

background image

- A teraz powiedz, w jaki sposób odziedziczę imperium?

Przez następną godzinę Bert przedstawiał swój plan. Tess nie mogła ukryć podziwu. 

Nie   wyszedł   z   wprawy.   W   miarę   upływu   czasu   zaczynała   nabierać   przekonania,   że   to 

naprawdę może się udać. A jeśli tak, podejrzewała, że Bert nie zadowoli się samą kolią. 

Prawdopodobnie ma zamiar zagarnąć też sporą część imperium. Bert nigdy nie brał mniej, 

jeśli mógł wziąć więcej.

Dał   jej   zdjęcia   Cushmanów,   żeby   zaczęła   przyzwyczajać   się   do   swojej   przyszłej 

rodziny. Od jutra zaczną intensywne przygotowania. Za kilka tygodni Tess będzie gotowa, 

żeby pojawić się w domu Cushmanów i zażądać tego, co jej się prawnie należy.

- Oto człowiek, którego będziesz musiała przekonać. - Bert podał jej ostatnie zdjęcie.

Tess przyjrzała się mężczyźnie po trzydziestce. Gęste kasztanowate włosy opadały na 

kołnierzyk koszuli. Zielone oczy spoglądały surowo, usta były mocno zaciśnięte. Ostre rysy 

twarzy zdradzały siłę i, jak się zdawało Tess, cynizm. Było to zdjęcie paszportowe, ale Tess z 

łatwością mogła sobie wyobrazić postać mężczyzny. Z pewnością był wysoki i silny. Takie 

ramiona nie mogły należeć do słabeusza.

- Kto to? - spytała.

- Luke Mansfield, prawnik rodziny. - Tess była zaskoczona.

- Mansfield? Z firmy Mansfield i Roper?

- Tak.

- Nie żartuj, Bert! To tylko bogaty dzieciak pomagający wykręcić się od więzienia 

innym bogatym dzieciakom i flirtujący z każdą nową dziewczyną w swoim otoczeniu.

Wzrok Berta przygwoździł ją do krzesła.

- Nie myśl sobie, że wiesz więcej ode mnie, mała, a ja nie przesadzam z Mansfieldem. 

To  twój  najgorszy wróg. Jest twardy,  sprytny  i  to on pierwszy musi  uwierzyć,  że  jesteś 

Elizabeth.

Tess spojrzała na zdjęcie, które trzymała w ręce. Wielokrotnie widziała to nazwisko w 

rubryce   towarzyskiej.   Jak   mogła   się   bać   kolorowego   motyla   skaczącego   z   kwiatka   na 

kwiatek? To prawda, że nie wyglądał jak beczka śmiechu, ale uznała, że da sobie z nim radę, 

nawet z rękami skrępowanymi na plecach.... i do tego skacząc na jednej nodze.

- Skoro tak twierdzisz - mruknęła, kładąc zdjęcie na stoliku obok.

-   Tak   twierdzę   i   szybko   się   przekonasz,   że   mam   rację.   Chyba   zapominasz   o 

najważniejszych rzeczach, kotku. - Stalowoszare oczy Berta przewiercały ją na wylot. - Nie 

będziesz kwestionować moich decyzji, nie będziesz mnie krytykować, nie będziesz działać 

według niczyjego planu, tylko według mojego. Zrozumiałaś?

background image

Wstał i pochylił się nad nią. Boże, naprawdę był potworem!

- Zrozumiałam, Bert - powiedziała ulegle. Czuła się tak, jakby znowu miała jedenaście 

lat.

Kiedy   wreszcie   wyszedł,   Tess   powoli   zamknęła   za   nim   drzwi   i   rozejrzała   się   po 

mieszkaniu. Wyglądało na to, że jej świat się zawalił: był przekrzywiony, obcy, nierealny.

To   wydarzyło   się   naprawdę!   Znów   będzie   pracować   z   Bertem.   Tym   razem   nie 

pozbawią Cartiera znacznej części diamentów. Nie wyniosą zaginionego obrazu Rubensa z 

tajnej   galerii   prywatnego   kolekcjonera.   Tym   razem   chcą   zdobyć   szmaragdową   kolię   od 

seniorki najstarszego i największego domu aukcyjnego na Zachodzie.

A Tess, choć nie znała nawet własnego imienia i pochodzenia, miała zostać Elizabeth 

Cushman,  dawno nieżyjącą   spadkobierczynią   z  koneksjami  i  czystą  błękitną  krwią,  które 

zapewniały stare nowojorskie pieniądze.

- Nie do wiary - mruknęła Tess.

Podeszła do ogromnego, wiszącego nad marmurowym kominkiem lustra w pozłacanej 

ramie i przyjrzała się sobie. Wciąż miała metr pięćdziesiąt i nie była specjalnie urodziwa. A 

zresztą   Jane   Cushman   nie   poszukiwała   piękności   tylko   spadkobierczyni.   Karnacją   Tess 

przypominała Johna Cushmana, i chociaż z wyglądu nie była podobna do Eugenie Cushman, 

miała ogromną siłę wewnętrzną. To sprawiło, że ich osobowości były również podobne. A 

poza tym miała jeszcze bliznę po operacji wyrostka. Tess pobłogosławiła w myślach swoich 

podejrzanych przodków, że odziedziczyła po nich szwankujący wyrostek. Dzięki temu miała 

robotę. Największą w swoim życiu.

Odwróciła się nieco, palcami wybijając rytm na zimnym marmurze kominka. Stawała 

się twarda i mocna, jak zawsze, gdy zabierała się do pracy. Ta robota, co prawda, zupełnie nie 

przypominała tego, czego mogła się spodziewać po nowej współpracy z Bertem. Ale rzucił jej 

wyzwanie, a Tess od dawna na to czekała. Podejmie je i wygra.

Zacisnęła usta w drwiącym uśmiechu i ruszyła do telefonu. Gladys i Cyryl nie uwierzą 

w jej szczęście.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Nie mogę w to uwierzyć! - Luke Mansfield powtórzył to po raz dziesiąty w ciągu 

ostatnich   dziesięciu   minut.   -   Nie   wierzę,   że   mnie   do   tego   zmuszasz!   Mam   sprawę   o 

dziewiątej, o pierwszej jestem umówiony na lunch, o trzeciej mam przesłuchanie, muszę się 

przygotować na jutro, a co robię zamiast tego? Jestem świadkiem, jak moja najlepsza klientka 

traci zmysły!

- Uspokój się, Luke - powiedziała łagodnie Jane Cushman. - Bo dostaniesz wysypki.

Luke założył jedną długą nogę na drugą i spojrzał na nią.

-   Za   tę   zabawę   policzę   sobie   podwójnie.   Powiedzmy   potrójnie.   Ile   oszustek 

przewinęło się przez ten dom w ciągu ostatnich dwudziestu lat?

- Trzydzieści dwie - odparła spokojnie Jane, ponownie napełniając filiżankę herbatą z 

delikatnego porcelanowego czajniczka. - Nie widzę niczego złego w sprawdzeniu jeszcze 

jednej.

- Nie widzisz...! A co z moimi sprawami? Co z moim zdrowym rozsądkiem? Jesteś 

masochistką, tyle ci powiem. I sadystką. Nic sobie nie robisz z tego, że znów przeżyjesz 

rozczarowanie, ani z tego, że rujnujesz mi cały dzień!

- Nie mam zbyt wielkich nadziei, Luke. To zwykła ciekawość - odparła Jane, pijąc 

herbatę. - Ci ludzie zastosowali wyjątkową taktykę i jestem ciekawa, co zrobią dalej. Czy 

doktor Weinstein i jego protegowana nie intrygują cię ani trochę?

-   Nie,   czuję   tylko   odrazę   -   odparł   Luke.   -   Wszystko,   co   cię   czeka,   to   kolejna 

farbowana blondynka rzucająca ci się w ramiona z okrzykiem: „ Babciu!” i rozpoznająca ze 

wzruszeniem ten wazon i tamten obraz. Myślałem, że masz już dosyć takich melodramatów.

- W moim wieku trochę sensacji, choćby w kiepskim wydaniu, nie zaszkodzi - odparła 

Jane rozbawiona. - Na niczym mi nie zależy. W końcu jesteś po to, aby o mnie dbać... za 

potrójną stawkę. Czy twoi ludzie sprawdzają wiarygodność doktora Weinsteina?

-   Bardzo   dokładnie.   -   Luke   powiedział   to   z   ponurą   satysfakcją.   -   Przed   końcem 

tygodnia aresztują go za oszustwo... razem z tą jego Elizabeth.

Jane westchnęła.

- Stałeś się taki cyniczny. Chociaż raz spróbuj zachować się inaczej. A co będzie, jeśli 

doktor Weinstein rzeczywiście natrafił na moją wnuczkę?

- Wtedy  stanę  na golasa  pod  oknem  twojej  sypialni   i  będę  śpiewał   serenady  pod 

melodię La Cucaracha.

Śmiech Jane przerwał szef służby domowej Hodgkins. Wszedł do pokoju z grobową 

background image

miną i oznajmił przybycie doktora Weinsteina.

- Wspaniale! Zaczyna się kiepski melodramat - oświadczyła Jane, wstając. Spojrzała 

na swojego prawnika.

- Wstydź się, Mansfield! Gdzie twoje maniery? Wstań i przywitaj naszych gości z całą 

należną im pompą.

Luke wstał, wzdychając ciężko. Możliwe, że Jane Cushman była  najsprytniejszym 

stworzeniem na świecie, ale jej też, jak każdemu człowiekowi, zdarzały się chwile utraty 

zdrowego rozsądku. To był właśnie najlepszy przykład. Dzisiejszego ranka marnowała swój 

niezwykle cenny czas. Luke tego zdecydowanie nie pochwalał. Elizabeth nie żyła. Wszyscy, 

nawet   Eugenie,   pogodzili   się   z   tym   dawno   temu.   Ale   nie   Jane.   Cóż,   pomyślał   Luke, 

wzdychając   raz   jeszcze,   mając   siedemdziesiąt   cztery   lata   Jane   mogła   sobie   pozwolić   na 

ekscentryczność. Życzyłby sobie tylko, aby nie kolidowało to z jego pracą.

- Doktor Weinstein i panna Alcott - zaanonsował Hodgkins, zanim wyszedł z pokoju.

Potężny mężczyzna wkroczył do małej damskiej bawialni niemal wypełniając ją swoją 

osobą. Miał lwią grzywę szpakowatych włosów, z których był niewątpliwie bardzo dumny. 

Ubrany był w konserwatywny szary garnitur z czerwonym goździkiem w butonierce, na nosie 

miał   szylkretowe   okulary,   a   jedyną   biżuterię   stanowiła   złota   obrączka   ślubna.   Spokój, 

pewność siebie i dostatek - takie sprawiał wrażenie. Zdaniem Luke'a, było to celowe. Na 

takim właśnie efekcie powinno zależeć dobremu oszustowi.

Za miłym  doktorem weszła do pokoju kobieta, która rozłożyła Luke'owi cały plan 

działania.

Luke przestał oddychać.

Była   cudowna.   Niesforne   blond   loki,   ściągnięte   w   koński   ogon,   wymykały   się   i 

otaczały czoło i skronie. Oczy były tak niebieskie, że aż fiołkowe, a usta pełne i kuszące.

Miała   drobną   budowę.   Biodra   i   piersi   delikatnie   uwypuklały   szmaragdowozielony 

sweterek. Sprawiała wrażenie spokojnej i pewnej siebie. Jej niebieskie oczy rozszerzyły się 

nieznacznie, napotykając wzrok prawnika, ale wyraz twarzy pozostawał nieodgadniony.

Jane   ruszyła   przodem,   by   przywitać   gości   i   dać   Luke'owi   szansę   ponownego 

uruchomienia układu oddechowego.

- Doktorze Weinstein, jak miło, że pan przyszedł - powiedziała, ściskając masywną 

dłoń rzekomego psychiatry, który górował nad nią wzrostem.

- To mnie jest miło, że zechciała się pani ze mną spotkać, pani Cushman - odparł 

doktor Weinstein głębokim basem. - Oto młoda kobieta, o której pani wspominałem: Tess 

Alcott. Tess, to jest pani Cushman, twoja babcia.

background image

-  O tym  dopiero   się  przekonamy,  doktorze   Weinstein  -  powiedziała   Jane  głosem, 

którego używała, uciszając krzykliwych kolekcjonerów. Odwróciła się do młodej kobiety z 

uśmiechem.

- Bardzo się cieszę, że cię widzę, moja droga.

- Nie wiem, dlaczego - odparowała Tess Alcott ze szczerym rozbawieniem w głosie. - 

Nie wierzy pani w to szukanie utraconej wnuczki, prawda?

Luke, Jane i doktor Weinstein popatrzyli na nią zaskoczeni.

- Proszę posłuchać - mówiła dalej Tess. - Wygląda pani na miłą osobę, pani Cushman. 

Nie powinna pani zadawać się z jakimś lekarzem od czubków, który bawi się w hipnozę ani z 

kobietą, która nawet nie wie, jak się nazywa. Ludzie zaczną mówić przykre rzeczy na pani 

temat.

- Och, proszę się o mnie nie martwić. Mam naprawdę grubą skórę - odparła Jane z 

błyskiem w oku. - I potrafią oddawać z nawiązką.

-  Jestem   tego   pewna   -   stwierdziła   Tess   z   uśmiechem   pełnym   uznania.   Wzruszyła 

ramionami. - Teraz pani ruch. Ja mogę grać dalej, jeśli i pani będzie to robić.

-   Chyba   -   powiedział   sztywno   doktor   Weinstein   -   podczas   naszej   wczorajszej 

rozmowy   telefonicznej   wspomniałem,   że   panna   Alcott   zaprzecza   swojej   tożsamości.   To 

częsta reakcja przy amnezji pourazowej.

- Rozumiem - powiedziała Jane i poprosiła do siebie Luke'a, żeby go przedstawić.

Luke przywołał się do porządku i podszedł bliżej. Wtedy napotkał wzrok Weinsteina 

wyrażający   życzliwy   brak   zainteresowania.   Prawnik   trzymał   rękę   z   tyłu,   żeby   uniknąć 

ściskania ogromnego łapska doktora. Luke nigdy nie dotykał błota, kiedy mógł tego uniknąć. 

Zwrócił się do Tess i ich oczy się spotkały.

To był błąd.

W jego mózgu nastąpiło spięcie.

Jane zaprosiła ich do małego stolika i usiadła naprzeciwko Tess. Mężczyźni zajęli 

miejsca po bokach. Luke poczuł delikatny, prowokujący zapach. To była cała Tess Alcott.

Weź się w garść, Mansfield, pomyślał.

Przez   następną   minutę   robił   sobie   wyrzuty.   Był   prawnikiem,   do   licha,   jednym   z 

najlepszych w okolicy i mógłby, na Boga, zacząć się wreszcie odpowiednio zachowywać! 

Jeśli Tess Alcott myślała sobie, że może go zdobyć niebieskimi oczami i seksowną fryzurą, to 

bardzo się zdziwi.

Hodgkins wniósł czajniczek ze świeżą herbatą, napełnił filiżanki i wyszedł z powagą. 

Jane nie zwróciła na to uwagi. Oparła się wygodnie i studiowała krytycznie Tess, która z 

background image

przyjemnością odpłaciła jej tym samym.

-   W   swoim   liście   z   zeszłego   tygodnia   -   powiedziała   chłodno   -   doktor   Weinstein 

poinformował mnie, że wiodła pani dotychczas życie pełne przygód, panno Alcott.

Tess uśmiechnęła się.

Luke aż jęknął w myślach. Dołeczki! Ona miała dołeczki!

- Cóż, można i tak określić moją niechlubną przeszłość - rzekła cierpko Tess. - Byłam 

złodziejką, pani Cushman. Najlepszą. Teraz sytuacja się zmieniła, ale wciąż jestem dumna z 

moich osiągnięć zawodowych.

- Co za szczerość, panno Alcott - szydził Luke. - A co takiego, jeśli można zapytać, 

uważa pani za szczytowy moment w swojej karierze? Zmuszanie firm ubezpieczeniowych do 

wypłacania   ogromnych   odszkodowań   ludziom,   których   pani   okradła?   Marnotrawienie 

cennego czasu policji? Skłonienie Jane do zaproszenia pani tutaj?

- Prawdę mówiąc - odezwała się Tess, zlizując koniuszkiem języka kropelki herbaty ze 

swojej   pełnej   górnej   wargi   -   najlepszą   moją   robotą   było   załatwienie   sobie   studiów   w 

Oksfordzie. Miałam mnóstwo roboty papierkowej, ale darmowy dyplom był tego wart.

- Fascynujące - powiedziała Jane szczerze, ku niezadowoleniu Luke'a. - W czym się 

pani specjalizowała?

- W historii sztuki. Wiem, że to niepraktyczne, ale pomyślałam sobie, że skoro i tak 

mam już zawód, to mogę zrobić coś tylko dla przyjemności.

- Wracając do pani tak zwanej drogi zawodowej - wtrącił z powagą Luke. - Czy 

próbowała pani kiedykolwiek zostać spadkobierczynią w bogatej rodzinie?

- Luke! - odezwała się z dezaprobatą Jane.

- Nie, nie, tego jeszcze nie próbowałam - odparła Tess, obdarzając go spokojnym 

spojrzeniem niebieskich oczu. - Zawsze uważałam, że taka sztuczka jest zbyt ryzykowna, 

zawiera   zbyt   wiele   niewiadomych.   Nie,   kradzież   biżuterii   i   dzieł   sztuki   to   moje   główne 

zajęcia.   Wie   pan,   kradzież   pięknych   przedmiotów   dostarcza   największej   satysfakcji.   Nic 

innego nie jest warte takiego wysiłku.

- Coś w tym jest - rzekła Jane. - A co skłoniło panią do zmiany zajęcia?

- Rozsądek - powiedziała sucho Tess. - Miałam dwadzieścia jeden lat, cały Interpol i 

połowę policji europejskiej na karku. Doszłam do wniosku, że przestępstwo przestało się 

opłacać, więc oddałam się w ręce Światowego Biura Śledczego.

- To chwalebne - podkreśliła Jane.

- Nie, po prostu praktyczne. To żadna przyjemność cały czas oglądać się za siebie. 

Poza tym  odłożyłam  dość pieniędzy,  żeby mi starczyło  na ulubione czekoladki do końca 

background image

życia.

Jane zaśmiała się z uznaniem. Luke spojrzał na nią. Nie powinna pozwalać sobie na 

żarty! Czy chce, aby kolejna oszustka znów przysporzyła jej cierpienia? Kobiety, pomyślał z 

dezaprobatą.

- A w którym więzieniu spłaciła pani swój dług względem społeczeństwa? - zapytał, 

przeszywając Tess prokuratorskim spojrzeniem, budzącym postrach wśród oskarżonych.

- Żadnego więzienia, taki był układ z ŚBŚ - odparła Tess nie zmieszana, sadowiąc się 

wygodnie. - Mieli mnie na oku od lat, ale nie byli w stanie przedstawić mi żadnych dowodów. 

Nie to, żeby nie próbowali. Byłam jednak dla nich za dobra i oni o tym wiedzieli. Więc 

zaproponowali,   żebym  współpracowała  z  nimi   za  darmo   i  zwróciła  wszystkie   skradzione 

rzeczy,   które   jeszcze   posiadałam.   Miałam   jeden   taki   szmaragdowy   pierścionek,   który 

koniecznie chciałam zatrzymać. Był... Nieważne. W zamian ŚBŚ oczyściło moje konto. Przez 

ostatni rok pracowałam jako wolny strzelec.

- W jakim charakterze? - dopytywał się Luke.

Tess uśmiechnęła się.

-   Powiedzmy,   że   byłam   konsultantką.   Prawdę   mówiąc,   sami   teraz   ogromnie 

wdzięczni. Dzięki mnie przestali wychodzić na głupków.

-   Jak   na   młodą   kobietę,   która   ma   tylko   dwadzieścia   pięć   lat,   prowadziła   pani 

wyjątkowo   barwne   życie   -   stwierdziła   Jane,   przyglądając   się   Tess   uważnie.   -   Proszę   mi 

powiedzieć, panno Alcott, co pociągało panią w środowisku kryminalistów?

Przez moment twarz Tess nabrała wyrazu goryczy,  co zdziwiło Luke'a. Jednak na 

miejscu goryczy tak szybko pojawił się uśmiech, że Luke nie był pewien, czy udało mu się 

dostrzec pod maską jej prawdziwą twarz.

- Wpadłam w niewłaściwe towarzystwo - odparła.

-   Sądzę   -   wtrącił   doktor   Weinstein,   odstawiając   filiżankę   -   że   mówiłem   pani   o 

Carswellach? Zdobyli złą sławę, wysługując się dziećmi przy kradzieżach.

W głowie Luke'a odezwał się sygnał alarmowy. Wszystko nie tak.

Każdy aspekt życia Tess, przedstawiony przez nią i doktora Weinsteina był prawie 

niemożliwy do sprawdzenia. Jak zamierzali prowadzić tę grę? Wstrzymał oddech. Elizabeth. 

Gdzie w tym wszystkim była Elizabeth? Obserwował Tess ze wzrastającym podziwem. Była 

naprawdę dobra w tym, co robiła.

- Proszę mi powiedzieć, panno Alcott - zapytał łagodnie - czy pani jeździ?

- Pewnie - odparła. - Mam w domu rower z dziesięcioma przerzutkami.

- Nie myślałem o rowerze, panno Alcott. Chodziło mi o konie.

background image

Tess spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

- Zwariował pan? Po to, żeby się zabić? Dziękuję, ale nie. Konie mnie przerażają.

Luke pomyślał, że udało jej się stworzyć  intrygujący labirynt. Co też kryło  się w 

środku?

- Przerażają panią? - powtórzył. - Jakie to dziwne. Elizabeth, prawdziwa Elizabeth 

wychowała się w siodle. Jej matka, Eugenie, była znaną dżokejką i hodowała konie.

- W takim razie Eugenie miała więcej odwagi niż rozumu - odparowała Tess.

Luke z trudem powstrzymywał śmiech. Niech diabli wezmą tę kobietę!

- Wolę myśleć, że moja synowa miała pod dostatkiem zarówno odwagi, jak i rozumu - 

wtrąciła Jane.

- Wiesz, Jane, gubię się w tym - oświadczył Luke. - Nie można nie zauważyć, że 

panna Alcott ma bliznę w kształcie łuku na prawej skroni. Elizabeth nie miała takiej blizny, 

prawda?

- Nie - odparła spokojnie Jane. - Nie miała.

- Jak pani to wytłumaczy, panno Alcott?

- Przytrafiła mi się ta blizna, kiedy miałam szesnaście lat - odpowiedziała równie 

spokojnie Tess.

- Można spytać, w jaki sposób?

Tess zerknęła na Weinsteina, a następnie uśmiechnęła się do Luke'a.

- Powiedziałam „nie”.

- Komu? - zainteresowała się Jane.

Znowu spojrzenie w kierunku Weinsteina.

- Mojemu opiekunowi w świecie przestępczym - odparła Tess. - Źle to zniósł.

Jane milczała przez chwilę, pijąc herbatę.

- Nie pamięta pani swojej rodziny, panno Alcott?

- Nie - odparła Tess, zakładając nogę na nogę. - W każdym razie niczego konkretnego. 

Moje pierwsze wspomnienia wiążą się z Carsweilami. Musiałam mieć jakieś cztery czy pięć 

lat, kiedy do nich trafiłam.

- Więc nie pamięta pani tego domu - upewniał się Luke - ani swojej babci?

Błękitne oczy Tess spojrzały na niego.

- Maks twierdzi, że powinnam, ale nie pamiętam. I wcale nie chcę. Policja już mnie 

nie   poszukuje.   Wiodę   porządne,   uczciwe   życie:   mam   piękne   mieszkanie,   dobrą   pracę   i 

mnóstwo   czekoladek.   Nie   chcę,   żeby   jakaś   obca   rodzina   zniszczyła   to,   co   udało   mi   się 

osiągnąć. Nie pamiętam pani Cushman ani tego domu, i Bogu dzięki.

background image

- Chwileczkę, Tess - zaprotestował doktor Weinstein, podczas gdy Luke rozważał to 

oświadczenie.   -   Wiesz,   że   to   niezupełnie   tak.   Podczas   naszych   seansów   hipnotycznych 

przypomniałaś sobie parę szczegółów z wczesnego dzieciństwa, które pasują jak ulał do tego, 

czego udało mi się dowiedzieć o Cushmanach i do tego, co tu zobaczyliśmy.

- Pewnie, że tak - mruknął Luke i zaskoczony spostrzegł, że Tess uśmiechnęła się do 

niego. Odwzajemnił uśmiech. Niech diabli wezmą tę kobietę! Co się, u licha, z nim dzisiaj 

dzieje? - Panno Alcott, zdaje sobie pani sprawę, że nie wierzę w tę bajeczkę, którą pani i 

doktor Weinstein opowiadacie?

- Byłby pan głupcem, gdyby pan w to wierzył, panie Mansfield - odparła Tess.

- Wkrótce się pani przekona, że nie jestem głupcem - odparował Luke. - Spróbujmy 

przeanalizować   to,   co   przypomniała   sobie   pani   podczas   hipnozy,   dobrze?   Sądzę,   że 

powinniśmy zacząć od zdjęć, Jane.

- Doskonale - zgodziła się Jane. Wyciągnęła spod stołu ogromny album i wyjęła z 

niego pięć kolorowych  fotografii.  Każda z nich przedstawiała  innego, wypielęgnowanego 

kucyka. - Czy poznaje pani któregoś z nich, panno Alcott?

Tess rzuciła okiem na zdjęcia, potem spojrzała na Jane.

- To konie. Mówiłam, że nie lubię koni.

- To kucyki - poprawiła ją Jane, podając Tess zdjęcia. - Elizabeth uwielbiała jednego z 

nich. Którego?

Tess pospiesznie przejrzała zdjęcia i rzuciła je z powrotem na stolik.

- Skąd mam to wiedzieć? - spytała i zwróciła się do Weinsteina: - Mówiłam, że to bez 

sensu, Maks. Chodźmy stąd.

Tess podniosła się, gotowa do wyjścia.

- Chwileczkę, panno Alcott - rzekła łagodnie Jane. - Ledwo pani rzuciła okiem na te 

fotografie. Proszę spróbować jeszcze raz.

- To nie ma sensu - powiedziała Tess poirytowana. - Nie pamiętam żadnych koni ani 

kucyków poza tymi, które widziałam w telewizyjnych westernach. Pokażcie mi kucyka, który 

macha ogonem, gdy ktoś powie „Howdy”, na pewno go rozpoznam!

Na moment zapadła cisza.

- Ten kucyk - powiedziała cicho Jane, wyciągając zdjęcie kucyka z długą grzywą - 

należał  do Mansfieldów. Luke nauczył  go machać  ogonem na dźwięk imienia  „Howdy”. 

Elizabeth śmiała się z tego do rozpuku.

- Ach tak - mruknęła Tess i usiadła z powrotem na krześle.

Znów zapanowała cisza.

background image

Luke pomyślał, że Tess naprawdę nie może uwierzyć w zbieżność swoich wspomnień 

ze wspomnieniami Elizabeth. Zaczynał rozumieć, dlaczego odnosiła takie sukcesy w swojej 

działalności przestępczej. Grała po mistrzowsku. Bo to musiała być gra. Luke nie dopuszczał 

myśli, że może mieć przed sobą prawdziwą Elizabeth Cushman.

- Czy zna pani jakieś języki obce, panno Alcott? - spytała Jane, przerywając ciszę.

- Sześć.

Luke i Jane popatrzyli na nią zaskoczeni.

- Francuski też? - spytała Jane.

-   Oczywiście   -   odparła   Tess   znów   pewna   siebie.   -   Francuski   to   podstawa.   Tym 

językiem posługuje się wielu najbogatszych ludzi świata. Znam każdy język, który może mi 

się przydać, pani Cushman.

- Dla Elizabeth francuski był drugim językiem - wyjaśniła Jane. - Widzi pani, moja 

synowa, Eugenie, była Francuzką.

- Wcale mnie to nie dziwi. Gdyby była Amerykanką, dzieciaki wyśmiewałyby się z jej 

imienia.

- Ta gruboskórna maska jest bardzo zabawna, panno Alcott - odezwał się Luke. - Ale 

wydaje mi się, że dobry złodziej dzieł sztuki powinien mieć łagodniejszy image, jeśli chce coś 

osiągnąć   i   pokazać   elicie   społecznej   wyrafinowanie   i   inteligencję   albo   przynajmniej 

niewinność i prostotę...

- Oczywiście - odpowiedziała pogodnie Tess. Wydawała się mieć wyjątkowo grubą 

skórę.   -   Dobry   złodziej   musi   być   dobrym   oszustem.   Próbowałam   wszystkiego:   byłam 

zarówno   niewinną   sprzedawczynią,   jak   i   analitykiem   komputerowym   u   europejskiej 

księżniczki. - Na jej ustach pojawił się uśmiech. - Podobało mi się, kiedy ludzie kłaniali się i 

szurali nogami, gdy przechodziłam. To zadziwiające, w co ludzie potrafią uwierzyć w ciągu 

kilku godzin lub kilku dni. Widzi pan, dobry oszust jest jak  blitzkrieg: pojawia się i znika, 

zanim ktokolwiek zdąży zapytać o referencje.

- A czy siedząca dziś przed nami zatwardziała kryminalistka jest oszustką? - spytała 

Jane.

Tess popatrzyła na nią przez chwilę i szeroki uśmiech zagościł na jej pełnych wargach, 

ukazując w pełnej krasie dołeczki w policzkach.

- Tylko troszkę - wyznała. - Jestem gruboskórna, ale umiem też być wyrafinowana.

Jane roześmiała się i poklepała japo ręce.

-   Moja   droga,   tak   się   cieszę,   że   przyszliście   dziś   na   herbatę.   Nasza   rozmowa 

niezmiernie mnie rozbawiła. Pani i doktor Weinstein musicie koniecznie zostać na lunchu, 

background image

jeśli oczywiście nie macie innych planów.

- Będziemy zaszczyceni - odparł domniemany psychiatra.

Luke zdziwiłby się, gdyby odpowiedź brzmiała inaczej.

- Czemu nie poprosisz Hodgkinsa, żeby przyniósł pozostałe rzeczy - zwrócił się do 

Jane.

- Oczywiście, Luke - odparła Jane. Jej rozbawione spojrzenie upewniało Luke'a, że 

Jane doskonale zdaje sobie sprawę z jego zniecierpliwienia i narastającej złości.

Wezwano Hodgkinsa. Wkroczył  do pokoju jak lodowiec,  wolno zsuwający się do 

morza. Luke nigdy nie widział, żeby jego twarz wyrażała cokolwiek innego niż lodowatą 

powściągliwość.   Postawił   na   stoliku   tacę   ze   srebra,   zebrał   naczynia   na   mniejszą   tackę   i 

wyszedł dostojnym krokiem.

Jane wzięła z tacy srebrną filiżankę i podała ją Tess.

- Czy rozpoznaje to pani, panno Alcott?

Tess wzięła filiżankę i obróciła ją w ręce. Nagle zadrżała i oddała ją z powrotem Jane. 

Nie spojrzała na Weinsteina.

- Nie przypominam jej sobie - oświadczyła.

Luke przyjrzał się Tess uważnie. W jaką grę grała tym razem?

- Nie? - powiedziała Jane. - Dziwne. To była ulubiona filiżanka Elizabeth. A to? - 

spytała biorąc do ręki złotą bransoletkę.

Tess znów obracała ją w palcach przez chwilę. Potem podała Jane.

- Jest piękna, ale nigdy wcześniej jej nie widziałam.

Luke zdziwiłby się, gdyby było inaczej. Bransoletka należała do jego siostry, Hannah. 

Biały pluszowy miś, którego Tess również nie rozpoznała, należał do jego brata, Joshuy. Luke 

westchnął w duchu, czekając na dalszy ciąg przedstawienia. Liczył na to, że nowa oszustka 

złapie się na fałszywe pamiątki, ale Tess Alcott była za dobra, żeby wpaść w taką pułapkę. 

Trzeba będzie czegoś więcej niż nieprawdziwy pluszowy miś, żeby ją przyłapać.

- A to? - spytała Jane, podając jej brązowego pluszowego misia.

Tess wzięła misia w obie dłonie, opierając jego łapy o stolik. Nagle uśmiechnęła się, 

jakby była w transie.

- Cześć, Fred - wymamrotała. Jane pochyliła się nad stołem.

- Dlaczego nazwała go pani „Fred”? Tess zerknęła na starszą panią.

- Nie wiem. Po prostu to do niego pasuje. Jest milutkim stworzeniem.

- Elizabeth nazwała go tak na cześć Freda Flintstone'a.

- Była bystrym dzieciakiem - rzekła Tess, odkładając misia z powrotem na tacę. - 

background image

Podobieństwo jest rzeczywiście uderzające.

Luke przygryzł dolną wargę.

Jane   nakręciła   jaskrawo   pomalowaną   pozytywkę   -   karuzelę.   Karuzela   zaczęła   się 

kręcić i dźwięczna melodia „All the Pretty Little Horses” wypełniła pokój.

Tess zbladła. Zerwała się na równe nogi, strasznie dygocząc.

- Wyłączcie tę cholerną zabawkę albo pomóżcie mi ją rozwalić!

Luke, Jane i Weinstein wpatrywali się w nią.

- Wyłączcie to!

Jane wyłączyła  pozytywkę,  nie spuszczając wzroku z przerażonej  twarzy oszustki. 

Gdy tylko muzyka zamilkła, Tess wzięła głęboki oddech, odwróciła się na pięcie i podeszła 

do   szerokich   drzwi   prowadzących   na   taras   z   tyłu   domu.   Wyjrzała   przez   okno,   wciąż 

obejmując się ramionami.

- Doktorze Weinstein? - odezwała się Jane. Domniemany psychiatra poderwał się z 

krzesła.

- Dowiem się, co ją tak zdenerwowało.

Podszedł do Tess i mówił coś po cichu, jakby ją uspokajał.

- Co się stało? - szepnęła Jane.

- Nie wiem - odparł Luke, patrząc na sztywne plecy Tess. - Ale nie podoba mi się to.

- To znaczy co? To, że nie wiesz, co znaczy niespodziewana reakcja panny Alcott?

- Jedno i drugie.

Tess odwróciła się, wzięła Weinsteina pod rękę i podeszła z powrotem do stolika.

- Przepraszam za mój wybuch - powiedziała smutnym głosem. - Mówiłam, że nie 

lubię koni.

- W porządku, moja droga - odparła Jane. - To musi być okropnie stresujące, kiedy 

doktor Weinstein  mówi pani jedno, a my podajemy to w wątpliwość. Uważam,  że długi 

spacer po ogrodzie dobrze wpłynie na pani nerwy. Luke, bądź dżentelmenem i oprowadź 

pannę Alcott po naszej posiadłości. Ja nie jestem już taka sprawna jak kiedyś. - Zwróciła się 

do Tess: - Posiedzę sobie tutaj w spokoju i zajmę doktora Weinsteina rozmową. Wie pan, 

doktorze, psychiatria zawsze mnie fascynowała.

Luke uśmiechnął się w duchu. Jane bardzo sprytnie uziemiła Weinsteina, oddając Tess 

w   jego   ręce,   żeby   mógł   sprawdzić   każdy   szczegół   z   jej   życia.   Humor   zaczął   mu   się 

poprawiać. Podniósł się z krzesła.

- Idziemy? - zapytał Tess.

- Czemu nie. - Wzruszyła ramionami.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Luke   wyprowadził   Tess   przez   francuskie   drzwi   na   taras   i   dalej   po   stopniach   na 

rozległy niebieskozielony trawnik. Śpiew niezliczonych ptaków był jedynym odgłosem pod 

czystym błękitem nieba. Po obu stronach posiadłości rozciągał się park z ciemnymi konarami 

drzew pnącymi się ku słońcu.

- Pięknie, prawda? - spytał Luke, zatrzymując się przy ogromnym  dębie pośrodku 

trawnika.

- Podoba mi się, kiedy z pieniędzy robi się dobry użytek - odparła Tess.

-   To   wszystko   musi   się   pani   wydawać   boleśnie   znajome.   Tess   uśmiechnęła   się 

tajemniczo.

- Nie uwierzy mi pan, jeśli potwierdzę, więc po co to pytanie?

-   Staram   się   odgadnąć,   według   jakiego   systemu   wybiera   pani   rzeczy,   które   pani 

pamięta   - powiedział,   opierając  się  o drzewo  i  splatając  ramiona   na piersi.   - Weźmy  na 

przykład ten stary dąb. Stoi tu od stuleci. Elizabeth musiała go widzieć każdego dnia swojego 

dzieciństwa. A pani?

- Mówiłam już. Nie pamiętam swojego dzieciństwa. A gdzie jest huśtawka?

- Dlaczego pani pyta?

Tess uśmiechnęła się szeroko i wskazała na jedną z niższych i mocniejszych gałęzi.

- Metalowe kółka sugerują, że musiała tu wisieć huśtawka.

Luke skłonił jej się lekko. Musiał przyznać, że była pierwszą godną przeciwniczką od 

dłuższego czasu.

- To prawda, była tu huśtawka. Elizabeth ją uwielbiała. John Cushman zdjął huśtawkę 

po tym, jak porwano Elizabeth. Nie mógł więcej znieść jej widoku.

- Zrozumiałe - mruknęła Tess.

- Tak. A teraz proszę mi powiedzieć, panno Alcott, w jakim stopniu wierzy pani w tę 

historię zaginionej dziedziczki?

- Wcale w nią nie wierzę - zachichotała Tess. Luke opuścił ramiona, zaciskając dłonie 

w pięści.

- W takim razie, co, u licha, pani tu robi?

Tess żartobliwie wyciągnęła przed siebie ręce, jakby chciała się bronić przed jego 

atakiem.

- Doktor Weinstein  jest moim  psychiatrą.  Ten facet  to geniusz, każdy tak uważa, 

łącznie   z   nim   samym.   Jak   mogę   spierać   się   z   geniuszem?   Jeśli   on   twierdzi,   że   jestem 

background image

Elizabeth Cushman, w porządku. Wchodzę w to. Będę obstawać przy tym, że jestem tu po to, 

by odszukać swoją przeszłość.

- Nawet jeśli oznacza to zranienie starszej kobiety, która nie zrobiła pani nic złego?

-   Panie   Mansfield,   niech   pan   zacznie   doceniać   tę   kobietę   -   powiedziała   Tess   z 

niesmakiem. - Jane Cushman wcale nie jest łatwowierna. Jest silna, bystra i dobrze się bawi. 

Więc niech się pan odczepi.

Luke nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek jakakolwiek kobieta kazała mu 

się odczepić.

- Czy zawsze jest pani taka ostra? - spytał pojednawczo.

-   Jest   pan   dużym   chłopcem,   Mansfield.   Jakoś   pan   to   zniesie.   Proszę   posłuchać, 

utnijmy   sobie   miłą   pogawędkę   -   zaproponowała   Tess,   opierając   dłonie   na   delikatnie 

zaokrąglonych biodrach. - Pan i ja jesteśmy przeciwnikami. Dał mi pan to odczuć od samego 

początku. Pan i Jane Cushman staracie się pokonać mnie za pomocą filiżanki lub pluszowego 

misia. Maks nakłania mnie do zaakceptowania rodziny, w którą wcale nie wierzę, a ja stoję 

pośrodku, między młotem a kowadłem. W takich sytuacjach muszę się bronić. Jeśli nie umie 

pan od czasu do czasu przyjąć mocnego ciosu, powinien pan zająć się czym innym.

Luke stanął tuż przy niej.

-   Wkrótce   się   pani   przekona,   i   to   ku   własnemu   rozczarowaniu,   że   zajmuję   się 

dokładnie tym, czym powinienem.

- Nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz - mruknęła. Jej błękitne oczy znów przeszyły 

go na wskroś.

-   To   działa   w   obie   strony,   panno   Alcott.   -   Tylko   tyle   zdołał   powiedzieć.   Prawie 

dotykała jego ramienia. Musiała odwrócić głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

- Wie pani, jestem ciekaw - spytał - dlaczego taka silna, utalentowana i odnosząca 

sukcesy złodziejka zadaje się z psychiatrą?

Tess zesztywniała pod jego spojrzeniem i cofnęła się o krok.

- Denerwuje mnie,  że  nie pamiętam  pierwszych  pięciu  lat  swojego życia  - rzekła 

krótko.

- Ach tak, pani domniemana amnezja - wycedził ciesząc się, że ma łatwe zadanie. - 

Proszę   mi   powiedzieć,   panno   Alcott,   co   sobie   pani   przypomniała   dzięki   tym   seansom 

hipnotycznym u doktora Weinsteina?

- Co za sceptycyzm! Nie wierzy pan w hipnozę, panie Mansfield?

- Prawdę mówiąc, wierzę. Nie wierzę tylko w panią. Proszę więc popisać się jakimiś 

wspomnieniami. Niech pani zrobi na mnie wrażenie. Niech mnie pani przekona. Niech zrosi 

background image

trawę swoimi łzami.

- Nie płakałam, od kiedy skończyłam pięć lat, panie Mansfield - odparowała Tess ze 

złością w głosie. - Więc proszę schować chusteczkę. Powtarzam panu: nie pamiętam prawie 

niczego z mojego dzieciństwa. Pamiętam jedynie wspaniałego doga, który był  trzykrotnie 

większy ode mnie i lizał mnie przy każdym spotkaniu. Pamiętam jeszcze rudowłosą kobietę 

zwracającą się do mnie „Beth”.

Spojrzała w dal ponad trawę i gęsto zadrzewiony park.

- Pamiętam, że byłam na żaglówce z jakimś mężczyzną, ale nie umiem powiedzieć, 

jak on wyglądał. I pamiętam, jak w środku nocy obudził mnie mężczyzna zakrywający mi 

ręką usta. Tyle, panie Mansfield jeśli chodzi o pięć pierwszych lat mojego życia. Jeśli chce 

pan wiedzieć jak, gdzie i kiedy nabawiłam się blizny po operacji wyrostka, nie mogę panu 

pomóc. Nie wiem też, dlaczego nazwałam tego misia „Fred”. I nie wiem także, dlaczego 

wciąż widzę na tym trawniku domek dla lalek, skoro go tu nie ma. Luke zesztywniał.

- Gdzie pani widzi ten domek?

Tess wskazała lewą stronę trawnika.

- Tam. Widzę miniaturowy domek z koronkowymi firankami i białym płotem. Całe 

szczęście, że już spotykam się z Maksem, inaczej musiałabym znaleźć sobie psychiatrę.

- Niekoniecznie - rzekł Luke, patrząc na rozległą, jednolitą powierzchnię trawnika. - 

Elizabeth miała miniaturowy domek dla lalek z koronkowymi firankami i białym płotem.

Cushmanowie   zawsze,   zarówno   przed,   jak   i   po   porwaniu   córeczki,   starali   się   nie 

ujawniać szczegółów z jej życia. Tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele wiedzieli o domku dla 

lalek, który Elizabeth dostała w prezencie na piąte urodziny, trzy miesiące przed porwaniem. 

Po jej zniknięciu domek został zniszczony na polecenie Johna Cushmana.

- Mówi pan poważnie, czy tylko drwi ze mnie? - spytała Tess.

- Oczywiście - rzekł Luke, patrząc na nią. - Weinstein mógł się dowiedzieć o domku i 

opisać go pani.

-   Tak,   to   jest   to   -   zgodziła   się   Tess   pogodnie.   -   A   teraz,   o   ile   sobie   dobrze 

przypominam, oprócz przesłuchania zlecono panu także oprowadzenie mnie po posiadłości.

-   Ma   pani   rację.   Chodźmy   zobaczyć   konie   -   zaproponował   Luke   ze   złośliwym 

uśmieszkiem, kierując siew stronę stajni.

Tess przyspieszyła, by dotrzymać mu kroku.

- Rzadko spaceruje pan z niskimi kobietami, prawda?

Spojrzał na nią w dół i nie mógł powstrzymać uśmiechu.

-   Czyżbym   znowu   szedł   za   szybko?   Przepraszam.   W   mojej   rodzinie   wszyscy   są 

background image

wysocy i kobiety, z którymi się spotykam, też są wysokie.

- Wysokie? - żachnęła się Tess. - Tamta debiutantka to olbrzymka! Luke o mało się 

nie potknął.

- Skąd pani wie o Marii? Uśmiechnęła się szeroko.

- Panie Mansfield, wiem o panu dużo więcej, niż może pan przypuszczać. Tess z 

gracją przeszła przez biały płot na pusty wybieg dla koni.

- Kiedy Maks powiedział mi w zeszłym tygodniu, że prawdopodobnie się poznamy, 

sprawdziłam   pana.   Dane   były   doprawdy   usypiające.   Ma   pan   najłatwiejszy   życiorys   ze 

wszystkich,   jakie   kiedykolwiek   studiowałam,   panie   Mansfield:   odpowiednia   rodzina, 

pieniędzy więcej niż lodu, odpowiednie szkoły, odpowiednie koneksje, odpowiednie posady, 

odpowiedni klienci. Nie było takiej rzeczy, która by się panu nie udała. Dziwię się, że nie 

umarł pan z nudów.

- Lubię nudę.

- Z pewnością - odparła Tess z grymasem na twarzy.

- Dlaczego więc zajmowała się pani tak nudnym życiorysem?

- Lubię wiedzieć jak najwięcej o przeciwniku, żeby nie dać się wyprowadzić w pole.

- A więc to wojna? - spytał Luke, przechodząc przez płot.

- O, nie. To tylko mała potyczka, w której jedno z nas solidnie oberwie po głowie.

- Na pewno nie ja. Stoję mocno na nogach.

- Tak, panie Mansfield, ale ja także.

Luke   przyjrzał   się   Tess.   Jasne   kosmyki   wiły   się   nieposłusznie   wokół   jej   twarzy, 

błękitne oczy pozostawały spokojne pod jego surowym spojrzeniem. Była mała i leciutka. Z 

łatwością mógł ją chwycić w ramiona i... Nawet o tym nie myśl, przykazał sobie w duchu. 

Tess Alcott była oszustką, która zamierzała skrzywdzić jego klientkę i przyjaciółkę. Luke 

postawił sobie za cel udowodnienie jej tego. Trzymając się sztywno, z obojętnym wyrazem 

twarzy poprowadził Tess do stajni.

- I czego się pani o mnie dowiedziała dzięki lekturze? - zapytał.

-   Zaraz   się   pan   dowie   -   powiedziała   Tess,   rozglądając   się   po   stajni   z   doskonale 

wypracowanym wyrazem nonszalancji na twarzy. - Ma pan trzydzieści pięć lat i jest pan 

najstarszym   z   czwórki   wysokiego   rodzeństwa.   Korzenie   pańskiej   rodziny   sięgają   czasów 

biblijnych.   Ukończył   pan   Uniwersytet   Columbia,   a   następnie   ze   wszystkimi   honorami 

skończył pan prawo na Harvardzie. Był pan kapitanem uniwersyteckiej drużyny wioślarskiej i 

może   wziąłby   pan   nawet   udział   w   olimpiadzie,   gdyby   nie   złamał   pan   sobie   nad   garstka 

podczas gry w piłkę ręczną. Moim zdaniem to był kiepski wybór. Przedkładać piłkę ręczną 

background image

nad olimpiadę. Wstyd! Dobił pan swoją drużynę. Jeździ pan doskonale na koniu, nieźle gra w 

szachy   i   świadomie   unika   wszelkich   romantycznych   historii   od   czasu,   gdy   zerwał   pan 

zaręczyny   z   Jennifer   Eire   dwanaście   lat   temu.   Stąd   ta   Olbrzymka.   Ugiął   się   pan   pod 

naciskiem   rodziny   i   przejął   rodzinną   firmę   prawniczą   zajmującą   się   obroną   bogatych   i 

bezwartościowych przed karzącą ręką sprawiedliwości. Prokuratorzy podobno wypłakują się 

w   mankiet,   kiedy   słyszą,   że   to   pan   będzie   obrońcą   w   danej   sprawie.   Nazywają   pana 

Bezwzględnym Żniwiarzem.

Zmierzyła go wzrokiem.

- Pasuje do pana - stwierdziła. - Poza tym uwielbia pan Jane Cushman i jest pan gotów 

usunąć z jej drogi wszystkie złe potwory, nawet tak niewielkie jak ja.

- No, no. - Luke wyraźnie był pod wrażeniem. - Jakim cudem udało się pani zdobyć 

tyle informacji?

-   Panie   Mansfield   -   zaczęła   Tess.   -   Jestem   profesjonalną   złodziejką.   Nigdy   nie 

ujawniam źródła informacji. Dlatego odnosiłam sukcesy w mojej burzliwej karierze.

- Bardzo przepraszam - powiedział Luke z wymuszonym uśmiechem.

Szli wzdłuż rzędu pustych boksów. Tylko dwa ostatnie po prawej stronie były zajęte, 

jeden przez kasztana Morgana, drugi przez dropiatego półkrwi araba. Oba konie odwracały 

głowy w kierunku Luke'a, dopominając się pieszczot i jakiegoś smakołyku. Luke pogłaskał 

oba po kolei, a Tess zachowywała bezpieczną odległość od zwierząt.

- Eugenie miała tu dwadzieścia koni - powiedział Luke. - Niektórzy uważali, że była 

to najlepsza stadnina na Wschodnim Wybrzeżu. Po jej śmierci Jane nie chciała utrzymywać 

takiej dużej stajni. Sprzedała większość koni, zostawiając sobie tylko dwa do prywatnego 

użytku.

- To ona jeździ konno? Luke roześmiał się szeroko.

- Z ogromnym zapałem, mimo zaleceń lekarza i protestów rady nadzorczej. Odwrócił 

się do Tess z uśmiechem. Była zielona na twarzy i nie mogła tego udawać.

- Nie żartowała pani z tym strachem przed końmi, prawda?

-   Nigdy   nie   robię   sobie   żartów   ze   śmierci,   panie   Mansfield,   a   te   włochate, 

czworonożne potwory są narzędziem destrukcji. Miałam wizję i zostałam zbawiona. Alleluja!

Luke mógł sobie pozwolić na żarty. Skoro panna Alcott nie lubi koni, nie może być 

Elizabeth. Koniec i kropka. Ujął Tess za łokieć i ruszyli  dalej. Pierwszy raz ją dotknął i 

pierwszy raz szedł blisko niej. Nie było to mądre posunięcie.

Na  szczęście   Tess  uwolniła   się  z   uścisku,   żeby   móc   podziwiać   rabatkę   kwiatową 

nieopodal stajni. Luke odsunął się od niej jak najdalej. Co się dzisiaj z nim dzieje, na miłość 

background image

boską? Dlaczego reaguje na jej zapach, skoro stoi dwa metry od niego? Czyżby nasypała mu 

czegoś do herbaty? A może to był z jej strony podstęp: wywierała wpływ na jego mózg i 

hormony, aby zająć go czymś do czasu, aż zdoła doszczętnie ograbić Jane Cushman?

Utrzymując bezpieczny dystans, Luke poprowadził Tess krętą ścieżką, skąd roztaczał 

się   widok   na  łąki,   lasy  i   ogrody.   Jednocześnie   wypytywał   ją  o   wszystko,   począwszy  od 

przestępczej kariery, aż po znajomość francuskiego, którym, niech ją diabli, posługiwała się 

płynnie. Miała na wszystko gotową odpowiedź, cięty żart albo ostrą replikę. Zanim powrócili 

do domu, Luke wiedział, że ochrona Jane będzie znacznie trudniejszym zadaniem, niż mu się 

początkowo wydawało. Musiał zrewidować swoje poglądy. Tess Alcott była najtrudniejszym 

przeciwnikiem, jakiego kiedykolwiek napotkał.

- Ach, jesteście wreszcie - powiedziała radośnie Jane, kiedy pojawili się W salonie. - 

Doktor Weinstein i ja odbyliśmy bardzo interesującą pogawędkę. Droga panno Alcott, czy 

będzie pani tak miła i zostanie u mnie trochę dłużej, powiedzmy jakieś dwa tygodnie?

Luke spoglądał znacząco na Jane podczas lunchu, ale bez efektu. Rozmawiała z Tess i 

Weinsteinem   jak   ze   starymi   drogimi   przyjaciółmi   i   serdecznie   uścisnęła   ich   ręce,   gdy 

ostatecznie się pożegnali i wsiedli do srebrnego lincolna doktora.

- Do licha, Jane, czyś ty postradała rozum? - wybuchnął Luke, kiedy wreszcie zostali 

sami. - Czy tęsknisz za spotkaniem z panami w białych kitlach? Zapraszasz Tess Alcott do 

siebie? - Chodził tam i z powrotem po czarno - białych  płytkach w korytarzu,  z trudem 

powstrzymując wściekłość. - Jak możesz jeszcze zachęcać tę małą sprytną oszustkę?

- Myślę, że dłuższa wizyta panny Alcott w tym domu będzie wspaniałą okazją do 

bliższego   jej   poznania   -   odparła   spokojnie   Jane.   Jej   jasnoniebieskie   oczy   błyszczały   z 

rozbawienia, gdy prowadziła go z powrotem do salonu. Usiadła na białej sofie, a Luke wciąż 

chodził tam i z powrotem.

- Ograbi cię doszczętnie!

- Bzdura - powiedziała Jane. - Porzuciła to zajęcie. Nie słyszałeś?

- Być może nie kradnie już biżuterii i dzieł sztuki, ale zapewniam cię, że zamierza 

ukraść miejsce w twoim sercu należne Elizabeth, miejsce w tym domu i fortunie Cushmanów!

-   Prawdę   mówiąc,   dotychczas   zrobiła   wszystko,   żeby   nas   przekonać,   że   nie   jest 

Elizabeth. Ta strategia najbardziej mnie fascynuje. A teraz, Luke, siadaj i przestań się rzucać 

jak diabeł w worku.

Luke   rozchmurzył   się   na   tyle,   żeby   usiąść   obok   Jane.   Ujął   jej   niemłode   dłonie   i 

zmusił, by spojrzała na niego.

- Proszę, wysłuchaj mnie uważnie: Tess Alcott jest pozbawioną serca oszustką.

background image

- Nie, mój drogi, ona prawie na pewno jest moją wnuczką, Elizabeth. - Luke mocniej 

ścisnął jej dłonie i popatrzył na poznaczoną zmarszczka mi twarz.

-   Nie   -   rzekł   stanowczo.   -   Nie   mówisz   poważnie.   Nie   mogła   cię   zdobyć   dzięki 

błękitnym oczom i dołeczkom w policzkach!

- Tylko częściowo, mój drogi - odparła Jane.

-   Mój   Boże!   -   wybuchnął   Luke,   zrywając   się   na   równe   nogi.   -   Czy   świat   dziś 

zwariował?   Niezależnie   od   tego,   jakie   wywarła   na   tobie   wrażenie,   Tess   Alcott   nie   jest 

Elizabeth!   Ona   boi   się   koni,   nie   znosi   widoku   i   dźwięku   karuzeli,   nie   poznała   srebrnej 

filiżanki i bardzo wątpię, czy rzeczywiście rozpoznała Freda!

-   To   prawda   -   przyznała   Jane.   -   Ale   gdybyś   był   pięcioletnim   dzieckiem   nagle   i 

brutalnie   pozbawionym   tego,   co   kochało,   nie   zrobiłbyś   wszystkiego,   co   możliwe,   żeby 

zapomnieć   o   szczęśliwej   przeszłości?   Dla   dziecka,   które   odczuwa   ogromną   potrzebę 

bezpieczeństwa, takie wspomnienia pogłębiają poczucie braku tego bezpieczeństwa. Wydaje 

mi się, że każdy sprawdzian dotyczący przeszłości wywołuje raczej strach i gniew, a nie miłe 

wspomnienia. Te pierwsze dwa uczucia panna Alcott nam dzisiaj zaprezentowała.

Luke podparł się pod boki, przestał chodzić tam i z powrotem i spojrzał na swoją 

klientkę.

- Jakim cudem nie zrobiłaś kariery prawniczej?

- Mój ojciec chciał, żebym została poetką. Uważał, że to bardziej odpowiednie zajęcie 

dla kobiety.

Luke   musiał   się   uśmiechnąć.   Ojciec   Jane   Cushman   był   prawdopodobnie   jedynym 

człowiekiem, który jej nie doceniał.

- Jane - odezwał się pojednawczo - zgadzam się, że Tess Alcott jest bardzo dobra w 

tym,  co robi. Przez dwadzieścia pięć lat uczyła się, jak być sprytną i przekonującą. Dała 

dzisiaj wspaniałe przedstawienie, aby zamaskować swój nikczemny plan, i mam zamiar to 

udowodnić.

- Doskonale - odparowała Jane. - Dowiedz się jak najwięcej na temat panny Alcott. 

Podejrzewam, że wszystko będzie wskazywać na to, że jest Elizabeth.

Luke przejechał dłońmi po twarzy, starając się opanować.

- Dobrze, zostawmy na chwilę pannę Alcott w spokoju. Mamy także do czynienia z 

doktorem Maksem Weinsteinem, który z całą pewnością jest szarlatanem.

-   Niewątpliwie.   Zresztą   całkiem   niezłym.   Wywinął   się   z   każdej   pułapki,   którą 

zastawiłam na niego podczas naszego małego tete a tete. Mimo to nie wierzę mu.

- Ależ, Jane, jeśli Weinstein jest oszustem, to Tess także.

background image

- Niekoniecznie - odparła Jane. - Weinstein mógł po prostu wpaść na ślad łączący 

pannę Alcott z Elizabeth. Mógł się z nią skontaktować i albo przekonać ją, że to prawda, albo 

zapewnić, że uda mu się sprzedać nam tę historię. W obu przypadkach nie można wykluczyć, 

że panna Alcott jest moją wnuczką.

- Tak, ale...

Jane roześmiała się.

- Och, Luke, dlaczego jesteś tak zawzięty na pannę Alcott? Przecież i tak widać, że 

bardzo ci się podoba.

Luke'owi ze zdumienia opadła szczęka, co wywołało u Jane kolejny napad śmiechu.

- Biedny chłopiec - powiedziała, ocierając łzy. - Czy naprawdę myślałeś, że twoje 

gburowate   zachowanie   wywiedzie   w   pole   osobę,   która   znała   cię,   kiedy   nosiłeś   jeszcze 

pieluchy? Ale nie martw się, nikt inny by się nie domyślił. Muszę przyznać, że moje stare 

serce   miało   niezłą   zabawę,   kiedy   widziałam,   jak   niegrzecznie   traktowałeś   tę   biedną 

dziewczynę. Nie zdarzyło ci się to od czasu, kiedy miałeś dwanaście lat.

- Po prostu staram się chronić cię przed tą biedną dziewczyną - odparł chłodno Luke.

- Tak, wiem. Nieźle ci idzie chronienie mnie... i siebie przed panną Alcott. Ponieważ 

przez ponad siedemdziesiąt lat sama o siebie dbałam, myślę, że potrafię robić to nadal.

- Jane...

-   Oczywiście,   że   nie   mam   całkowitej   pewności,   że   ta   dziewczyna   to   Elizabeth   - 

ciągnęła dalej Jane. - W grę wchodzą wysokie stawki. Tylko najlepsza oszustka mogłaby 

pokusić się o zwycięstwo w tej grze. Pewnie sądzisz, że tracę zdrowy rozsądek, kiedy w grę 

wchodzi Elizabeth, ale jestem odmiennego zdania. Umiem jeszcze nad sobą panować. Przez 

te dwa tygodnie dokładnie wybadam pannę Alcott. Po cóż innego bym ją zapraszała?

- Chwilowa niepoczytalność?

Jane spojrzała na niego surowo.

-   Wolę   nazwać   to   sprytnym   zastawieniem   sideł   w   celu   złapania   oszustki   lub   też 

odnalezienia wnuczki.

- Wobec tego potrzebujesz kogoś do pilnowania jej - stwierdził z powagą Luke. - 

Kiedy   panna   Alcott   wprowadzi   się   tu   jutro,   ja   zrobię   to   samo.   Jeśli   popełni   choćby 

najmniejszy błąd, wsadzę ten jej mały impertynencki tyłeczek tak głęboko do więzienia, że 

nigdy się stamtąd nie wydostanie!

- Oczywiście, Luke - powiedziała Jane z uśmiechem. - Jeśli uważasz, że to najlepsze 

rozwiązanie.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Tess usiadła w lincolnie obok Berta, wbijając paznokcie w dłonie. Wiedziała, że Bert 

ma ochotę ją zamordować, ale nie to ją martwiło. Chociaż powinno. Należało bardzo, ale to 

bardzo bać się Berta. Zamiast tego martwiła ją tylko własna osoba.

Dlaczego   zielone   oczy   Luke'a   Mansfielda   przyprawiały   jej   serce   o   żywsze   bicie? 

Dlaczego nie mogła się ani przez chwilę skoncentrować, kiedy był w jej pobliżu? Dlaczego 

wciąż miała przed oczami jego szczupłą sylwetkę?

Czy   to   było   pożądanie?   Niemożliwe!   W   swoim   życiu   spotkała   już   wielu 

przystojniejszych mężczyzn, którzy na dodatek starali się ją oczarować. Żaden z nich tak na 

nią nie działał.

Czy była to namiętność? Nie, przecież nie była zdolna do żadnych silnych uczuć. Bert 

i Dennis Foucher zadbali o to, gdy miała zaledwie szesnaście lat.

Więc co się z nią działo? Dlaczego, gdy była z Lukiem, zapominała o podstawowych 

zasadach   swojej   egzystencji?   Dlaczego   całe   jej   ciało   reagowało   na   człowieka,   który   z 

najwyższą przyjemnością oddałby ją w ręce strażników prawa przy pierwszej sposobności? 

Przecież   to   jej   praca,   do   tego   najważniejsza   w   życiu.   Nie   mogła   pozwolić,   żeby   jakiś 

mężczyzna ją rozpraszał.

Bert   zahamował   gwałtownie   na   podziemnym   parkingu   pod  budynkiem,   w  którym 

mieścił się nowojorski apartament Weinsteina. Wyskoczył z samochodu i zatrzasnął drzwi z 

taką siłą, aż cały samochód się zatrząsł.

Nie   mogła   pozwolić,   żeby   Bert   połapał   się,   że   Mansfild   jakimś   cudem   ją 

dekoncentrował.

Wysiadła powoli z samochodu i ruszyła w kierunku wind. Bert złapał ją tak mocno za 

łokieć, aż zabolało. Ten uścisk różnił się od uścisku Luke'a. Bert niemal wepchnął ją do 

windy. Wolną dłonią nacisnął przycisk z numerem piętra. Winda ruszyła do góry. Ogromne 

łapsko Berta ściskało ją tak mocno, że ręka jej zdrętwiała.

Drzwi windy otworzyły się i Bert popchnął Tess w kierunku apartamentu. Wciągnął ją 

do środka, zamykając z hukiem drzwi wejściowe.

- Bert... - zaczęła.

Złapał za koński ogon i szarpnął ją do tyłu.

- Coś ty, u diabła, wyrabiała?! - wrzasnął. - Prawie nas załatwiłaś, za nim w ogóle 

przekroczyliśmy ich próg!

Pchnął ją w głąb pokoju. Na szczęście, brązowa skórzana sofa złagodziła upadek. Tess 

background image

zdołała się podnieść, gdy Bert zaczął iść w jej stronę.

- Zmiana strategii była konieczna - powiedziała szybko, modląc się w duchu, żeby 

stłumić jego gniew, zanim wyładuje się na niej.

- Nie jesteś od myślenia! - krzyknął, rozbijając w drobny pył lampkę na stoliku po jej 

lewej stronie. - To ja planuję nasze role, ja ustalam czas, ja wybieram strategię! Ty jesteś 

niczym!  Jesteś tylko  narzędziem,  którym  się posługuję, przy największym  skoku mojego 

życia!

- Wiem, Bert - powiedziała łagodnie Tess. - Ty tu rządzisz, zawsze tak było i zawsze 

tak będzie. Ale to ja odwalam całą robotę i musiałam coś zrobić, kiedy rzucono nam granat 

prosto pod nogi.

- O czym ty, u licha, mówisz?

- Pani Cushman okazała się inna, niż się spodziewaliśmy - zaczęła Tess, przesuwając 

się za sofę, która teraz ich dzieliła. Znowu mogła zacząć oddychać. - Wiedzieliśmy, że to 

twarda kobieta interesu, ale sądziliśmy, że jeśli chodzi o Elizabeth, traci zdrowy rozsądek. 

Inaczej dawno już przestałaby wierzyć, że dziecko jeszcze żyje. Ale Jane Cushman nie daje 

się ogłupić nawet wtedy, gdy angażuje w coś swoje serce. Wystarczy spojrzeć jej w oczy i już 

wiadomo, że zna każdą sztuczkę, widziała każdy trik i wie o takich oszustwach, które nigdy 

nie   przyszłyby   nam   do   głowy.   Musiałeś   zauważyć,   że   pomyliliśmy   się,   biorąc   ją   za 

rozhisteryzowaną osobę rozpaczliwie poszukującą swojej przeszłości. Dlatego postanowiłam 

uzupełnić twój scenariusz wychodząc z założenia, że najlepszym sposobem jest odwrócenie 

sytuacji: to Jane powinna mnie przekonać, że jestem Elizabeth Cushman.

Furia   częściowo   ustąpiła   z   twarzy   Berta,   a   jego   dłonie   powoli   zaczęły   się 

rozprostowywać, kiedy przemyślał to, co powiedziała. Wolno pokiwał głową.

- Może i masz rację - wydusił w końcu.

Tess westchnęła z ulgą.

-   Właściwie   sam   zaproponowałbym   tę   zmianę,   gdybym   mógł   z   tobą   choć   chwilę 

porozmawiać   na   osobności.   Ta   Cushman   widziała   już   z   pewnością   wiele   dziewcząt 

wypłakujących się na jej ramieniu. Ty robisz coś innego. Ty podsycasz jej ciekawość. Czy 

dlatego nie rozpoznałaś filiżanki od Tiffany'ego?

Tess nonszalancko wzruszyła ramionami.

- Chciałam wyprowadzić ją z równowagi - odparła.

- Jasne - przytaknął Bert. - Ale co było z tą cholerną karuzelą?

Co  było?   Pozytywka   przypominająca   karuzelę   zaczęła   grać.   Tess  czuła   się,   jakby 

zwaliła się na nią lawina skał i błota. Nie mogła w ogóle oddychać. Płuca odmówiły jej 

background image

posłuszeństwa. Dlaczego? Czyżby zaczynały powracać ataki astmy z dzieciństwa? Tess miała 

nadzieję, że nie, bo wtedy nie poszłoby z Jane tak łatwo. Elizabeth była zdrowa jak ryba. Nikt 

w jej rodzinie nie miał problemów z płucami.

- Czyżbym  przesadziła? - zapytała  z nonszalancją. - Sądziłam, że parę teatralnych 

gestów nie zaszkodzi.

- Było w porządku - przyznał Bert. - Ale więcej nie próbuj niczego na własną rękę. 

Zaplanowałem   tę   robotę,   aż   do   momentu   pojawienia   się   wzmianek   prasowych 

oznajmiających   powrót   Elizabeth   Cushman   na   łono   rodziny.   Nie   mam   zamiaru   ratować 

sytuacji   tylko   dlatego,   że   nagle   zaczniesz   improwizować.   A   właśnie:   dlaczego,   u   licha, 

wspomniałaś im o ŚBŚ? Teraz będę się musiał napocić, żeby to jakoś zatuszować.

- Uspokój się, Bert. Nie siedziałam z założonymi rękami przez ostatnie lata. Mam w 

ŚBŚ   kilkoro   przyjaciół,   którzy   będą   mnie   kryć   bez   względu   na   to,   kto   ich   będzie 

przesłuchiwał.

Bert spojrzał na Tess z uznaniem.

- Moja szkoła.

- Dzięki tobie jestem dzisiaj tym, kim jestem.

- Zdobędziesz swoje imperium, kotku, na przekór Mansfieldowi. - Bert zachichotał 

rozbawiony. - On chyba za tobą nie przepada.

- Wtrąciłby mnie do lochu z izbą tortur, gdyby tylko znalazł coś takiego - zgodziła się 

Tess.

Bert się roześmiał.

- Mówiłem ci, że będą z nim kłopoty i są. Ale z twoim wdziękiem i moim sprytem 

wystawimy go do wiatru. Podoba mi się ta robota, kotku. To będzie moje arcydzieło.

- No, nie wiem, Bert - powiedziała Tess, wolno wychodząc zza sofy i siadając na 

krześle obok. - Zawsze uważałam, że twoją najlepszą robotą był Cartier.

- Tak, to było niezłe - odrzekł Bert, wzdychając z zadowolenia.

Usadowił się na sofie i zrzucił buty. Przez następną godzinę Tess z wdzięcznością 

przypominała mu wszelkie wspaniałe skoki, które zaplanował, i w których ona mu pomagała. 

To   wywołało   kolejną   falę   jego   własnych   wspomnień   z   pobytu   w  Ameryce   Południowej, 

zakończoną   nagłym   stwierdzeniem,   że   musi   koniecznie   sprawdzić   stan   swojego 

szwajcarskiego konta. Następnie wysłał ją do kuchni, żeby przygotowała mu coś do jedzenia.

Dopóki   nie   znajdzie   się   w   rezydencji   Cushmanów,   praca   w   kuchni   to 

najbezpieczniejsze   zajęcie   -   pomyślała   Tess.   Lepiej   unikać   towarzystwa   Berta,   jeśli   to 

możliwe. Nie wiadomo, kiedy ostatecznie do niego dotrze, że nie jest już małym chudym 

background image

dzieciakiem, który był gotów ukraść dla niego wszystko, tylko kobietą, która nadaje się do 

zabawiania mężczyzn.

Nie miała ochoty, zamiaru i nastroju do zabawiania Berta ani zresztą żadnego innego 

faceta. Lepiej zrobić mu omlet, niż ryzykować, że wpadnie mu do głowy coś innego. Gdyby 

doszło między nimi do fizycznego starcia, nie miała wątpliwości, kto byłby górą.

Z udaną wesołością poszła do kuchni Maksa Weinsteina. Otworzyła szafkę, wyjęła 

pudełko czekoladek i włożyła jedną do ust. Bogu niech będą dzięki za czekoladki! Sprawiały, 

że wszystko stawało się do zniesienia.

Sięgając do lodówki po jajka, poczuła tępy ból w łokciu. Podciągnęła rękaw zielonego 

kostiumu i zaklęła, widząc ogromny fioletowy siniak. Cholerny Bert! Nie ma szans, żeby 

wytłumaczyć to jakoś Jane Cushman. Będzie musiała nosić długie rękawy przez następny 

tydzień. Z westchnieniem wyciągnęła jajka, cebulę, pieczarki i ser i położyła je na blacie po 

lewej   stronie,   dokładnie   pod   fotografiami,   które   przyczepiła   na   ścianie.   Byli   na   nich 

Cushmanowie, ustawieni w rzędzie. Cała rodzina.

- Dzień dobry, babciu - powiedziała do wizerunku Jane Cushman. - Lubisz jajka?

Dostojna twarz Jane spoglądała na nią surowo jasnobłękitnymi oczami. To nie była 

kobieta, którą można łatwo oszukać. Cóż, Tess zawsze lubiła wyzwania.

Obok wisiało zdjęcie Johna Cushmana.

- Cześć, tatku - rzekła Tess, wyciągając miskę z szafki. - Co słychać?

Był mężczyzną przystojnym, a nawet pięknym. Jego ciemnoblond włosy były gęste i 

potargane przez morską bryzę. Stał obok swojego jachtu „Lizzy Dawn”, nazwanego tak na 

cześć   jego   córki,   Elizabeth   Aurory   Cushman.   Śmiał   się   do   obiektywu.   Był   przystojny   i 

czarujący, ale jego ciemnoniebieskie oczy nie wyrażały tej siły charakteru, co oczy Jane.

Regardes, maman. Patrz, mamo - powiedziała Tess, wbijając jajka do miski, jedno 

po drugim. Eugenie Danon Cushman była piękna nawet w wieku pięćdziesięciu lat, kiedy 

zrobiono   to   zdjęcie.   Jej   włosy,   w   młodości   ogniście   czerwone,   na   zdjęciu   były   białe   i 

kontrastowały z fiołkowymi oczami. Miały w sobie moc i determinację taką, jak oczy jej 

teściowej. Musiała być bardzo silną kobietą, jeśli zdołała przeżyć nie tylko zniknięcie i śmierć 

córki, ale także samobójstwo męża. Była właściwą synową dla Jane.

Obok   zdjęcia   Eugenie   wisiało   zdjęcie   najnowszej   roli   Tess.   Mała   twarzyczka 

Elizabeth Cushman była roześmiana, podczas gdy jeden z dogów lizał ją swym ogromnym 

jęzorem. W wieku pięciu lat miała drobne, lecz silne ciało, gęste blond włosy i błękitne oczy 

swojego   ojca.   Gdyby   przeżyła,   stałaby   się   piękną   kobietą,   pełną   wdzięku   i   radości 

odziedziczonych po ojcu i siły po matce.

background image

Krojąc   automatycznie   warzywa,   Tess   jeszcze   raz   spojrzała   na   małe   silne   ramiona 

obejmujące   psa,   mogącego   z   łatwością   powalić   swoją   panią.   Śmiała   się   ze   sztuczek 

pokazywanych   przez   pupila,   ale   z   drugiej   strony   marszczyła   brew,   widząc   fotografa, 

zakłócającego   tę   miłą   chwilę.   Tak,   mogłaby   wyrosnąć   na   silną   kobietę,   zdolną   do 

pokierowania imperium Cushmanów. Tess pomyślała: szkoda, że tak się nigdy nie stanie.

Niechętnie spojrzała na ostatnie zdjęcie przyczepione  pod zdjęciami  całej rodziny. 

Luke Mansfield spoglądał na nią ponuro.

To zdjęcie nie pomogło jej w spotkaniu z tym mężczyzną: nie ujawniło jego siły, 

uroku, zniewalającego uśmiechu i zmysłowości, która od niego emanowała. Nie miała o tym 

wszystkim pojęcia. A nawet gdyby miała, czy zdołałaby lepiej się przygotować?

- Mój Boże - wyszeptała. - Podoba mi się ten facet!

To było niesamowite.

To było fatalne. Zbyt wiele zależało od tej roboty. Nie mogła sobie teraz pozwolić na 

odkrycie, iż jest kobietą, co ukrywała sama przed sobą przez te wszystkie lata.

Poczuła   strach.   A   myślała,   że   da   sobie   z   nim   radę,   skacząc   na   jednej   nodze   z 

zawiązanymi rękoma. Jaka była głupia.

Właśnie weszła na pole minowe, na którym nie było żadnych znaków ostrzegawczych. 

Jak   zapanować   nad   Lukem   Mansfieldem?   Nie   miała   żadnego   doświadczenia   w   kwestii 

pożądania.   Nie   wiedziała,   jak   hamować   własne   pragnienia,   bo   nigdy   nikogo   jeszcze   nie 

pragnęła. Nie mogła jednak zrezygnować z tej roboty, kiedy udało jej się postawić nogę w 

rezydencji Cushmanów. Nie wahała się, co wybrać: pracę czy swoje niezrozumiałe uczucia.

Wrzuciła pokrojone warzywa na patelnię i zaczęła zawzięcie ubijać jajka w misce. 

Właśnie odkryła w sobie nie znaną do tej pory słabość. Nie wiadomo dlaczego była bardziej 

podatna na wdzięki płci przeciwnej, niż myślała. Świetnie. Będzie się zachowywać tak, aby 

nikt poza nią samą nie dowiedział się o tym defekcie.

Na szczęście nie będzie się widywała z Lukiem zbyt często. On z pewnością wpadnie 

od czasu do czasu do rezydencji, żeby bronić interesów Jane Cushman, ale z tym da sobie 

radę. Znała teraz swojego przeciwnika i była sobą. Luke Mansfield nie zdoła jej ponownie na 

czymś złapać. Będzie go unikać niczym więziennej celi.

Następnego ranka, mając na sobie prostą szmizjerkę w kolorze lawendy, oczywiście z 

długimi rękawami, i Berta u boku, Tess po raz kolejny weszła do rezydencji Cushmanów. 

Hodgkins przywitał ich chłodno i poprowadził do ogromnego salonu z dwoma kominkami po 

obu  stronach   pokój  u,  dwiema   oszklonymi   ścianami  i   belkowanym  sufitem.  Jane   i  Luke 

siedzieli na ogromnej białej sofie, przed nimi na szklanym stoliku stał dzbanek z lemoniadą.

background image

Tess mgliście zdawała sobie sprawę, że gapi się na Luke'a i wiedziała, że nie powinna 

tego robić, ale cóż mogła poradzić? Słońce wpadające przez okna zapalało w jego gęstych 

włosach   prawdziwe   płomienie.   Grafitowy   garnitur   był   dopasowany   do   gibkiego   ciała. 

Szmaragdowe oczy były spuszczone, tajemnicze, odurzające.

Co   jest   ważniejsze,   do   cholery?   Tess   z   żalem   odwróciła   wzrok   od   Luke’a,   żeby 

przywitać Jane Cushman, która podniosła się na ich widok.

- Ach, doktorze Weinstein, panno Alcott, jak dobrze, że przyjechaliście tak szybko - 

powiedziała Jane, biorąc każde z nich po kolei za rękę. - Usiądźcie i napijcie się z nami 

lemoniady.

- Ja dziękuję za lemoniadę, pani Cushman - rzekł Bert. - Chciałem się tylko upewnić, 

że Tess dotrze tu bezpiecznie i raz jeszcze podziękować, że zechciała ją pani zaprosić do 

siebie. Jestem pewien, że to dla niej lepsze niż lata terapii. A ty, Tess - Bert zwrócił się do niej 

z dziwnym uśmieszkiem - staraj się, jak możesz. Są gorsze rzeczy niż odnalezienie rodziny.

- Dobrze, Maks - odrzekła Tess.

Bert westchnął i uśmiechnął się do Jane, jakby chciał powiedzieć: co można zrobić z 

takim dzieciakiem?

- Jestem codziennie w swoim gabinecie, jeśli ktoś będzie chciał ze mną porozmawiać - 

uprzedził. Następnie wyszedł, żegnając Luke'a skinieniem głowy.

Tess została sama.

- Moja droga - powiedziała Jane, obejmując ją w talii i prowadząc w kierunku sofy. 

Tess starannie ukryła zdziwienie z powodu tego objawu zażyłości. - Tak się cieszę, że jesteś z 

nami. Luke, bądź dżentelmenem i nalej pannie Alcott szklaneczkę lemoniady.

- Zostanę tu przez dwa tygodnie pod warunkiem, że zniesiecie państwo moją obecność 

tak długo - odezwała się Tess. - Czy nie sądzicie państwo, że powinniśmy zrezygnować z 

etykiety? Nie możecie zwracać się do mnie cały czas „panno Alcott”. Będę się czuła jak w 

sądzie.

- Doskonale - rzekła Jane z uśmiechem, siadając na sofie. - Powinniśmy mówić sobie 

po imieniu.

Luke podał Tess wysoką  szklankę  z lemoniadą,  dotykając  przy tym  niechcący jej 

palców.   O   mało   nie   upuściła   szklanki.   Zmuszając   się   do   zachowania   pozorów   spokoju, 

uśmiechnęła się uprzejmie do jego spuszczonych zielonych oczu. Usiadła po prawej stronie 

Jane, założyła nogę na nogę i zmusiła serce do normalnego rytmu.

Serce się wzbraniało.

-   Z   tego,   co   mówiłaś   -   odezwała   się   znów   Jane   -   Tess   Alcott   to   nie   jest   twoje 

background image

prawdziwe nazwisko?

- Raczej nie - odparła i nawet zdobyła się na uśmiech. - W Oksfordzie używałam 

nazwisk: Preen, Wentworth, Finch, Harley i Charles. Po studiach... zaraz, zaraz...  Marshall, 

Woodcock, Danby, Clark, Brugger, Horst... ach, i jeszcze Jeanne - Marie St. Juste.  Sama 

byłam zaskoczona, kiedy wymyśliłam to ostatnie.

Jane roześmiała się.

- To ilu nazwisk dotychczas używałaś?

- Dziesiątek. Prowadzę dziennik, żeby nie użyć ponownie nazwiska, które mogłoby 

źle  się kojarzyć  władzom.  Co do imion,  zwykle  używam  Tess, ale  także Julia, Suzanne, 

Marguerite, Sophia i jeszcze kilku mniej ładnych. Co do nazwisk, to trzy razy przeleciałam 

już alfabet.

- Czyli teraz „A” jak Alcott?

- Tak i nie. Kiedy zaczęłam pracować dla ŚBŚ, doszłam dopiero do „T” jak „Tyler”, 

ale zaczynałam wszystko od nowa, a skoro tak, wróciłam znów do „A”.

- Dlaczego wybrałaś Alcott?

Tess   uśmiechnęła   się   szeroko.   Jej   serce   powróciło   do   normalnego   rytmu.   Mogła 

oddychać z łatwością. Poczuła ulgę. Wyglądało na to, że wszystko idzie dobrze.

-   Po   raz   nie   wiem   który   czytałam  Małe   kobietki  i   to   nazwisko   wydało   mi   się 

odpowiednie.

Jane znów się uśmiechała.

- A zatem w pewnym sensie byłaś Alcott od zawsze?

- Podoba mi  się to nazwisko. Jest tak typowo  amerykańskie,  że budzi zaufanie  u 

większości ludzi.

- Sądziłem - wtrącił uprzejmie Luke - że postanowiłaś zmienić zajęcie i nie chcesz już 

nabierać ludzi.

- Trudno się pozbyć starych nawyków - odparła Tess, zmuszając się do odparcia jego 

wyzywającego spojrzenia.

- Muszę przyznać szczerze, że miło mi będzie gościć tu młodych ludzi - oznajmiła 

Jane z radością. - Ten dom jest za duży dla jednej starszej kobiety.

- Ludzi? - powtórzyła Tess, starając się nie zakrztusić lemoniadą.

- Tak. Luke też się wprowadzi. Razem spędzimy miło czas.

- Moje mieszkanie jest w remoncie - wyjaśnił Luke, opierając się o sofę. Jego uśmiech 

był prawie wredny. - Jane pozwoliła mi zostać przez ten czas u siebie.

- Jak miło z jej strony - mruknęła Tess.

background image

A zatem zamierzał być gorylem Jane? I nic go nie obchodziło, czy ona uwierzy w jego 

wymówkę? Świetnie. Wolała otwartą wojnę od jakichś ukrytych animozji. W każdej robocie 

potrzeba czasem zmienić taktykę, nawet jeśli ustalona była dzień wcześniej. Żyła dotąd tyle 

lat, zapominając o zmysłach, że może to robić jeszcze przez dwa tygodnie. Na pewno może. 

Podniosła szklankę z lemoniadą,  wznosząc toast i ponownie zmuszając  się do spojrzenia 

Luke'owi w oczy. Będzie musiała do tego przywyknąć.

- Im nas więcej, tym lepiej - powiedziała beztrosko.

-   Czekam   niecierpliwie,   żeby   dowiedzieć   się   czegoś   więcej   o   twojej   barwnej 

przeszłości - odrzekł Luke równie beztrosko. - To fascynujące. Nawet sprawdziłem co nieco 

na twój temat.

-  Cóż   za   niespodzianka   -  oświadczyła   Tess.  -   Wierzę,   że   ŚBŚ   potwierdziło   moją 

wzorową pracę?

- Dali ci znakomitą opinię.

- Co za wspaniali ludzie. Kocham ich jak rodzinę. Kogo zatrudniłeś do sprawdzania 

mnie?

- Baldwin Security.

Pokerowy wyraz jego twarzy nie zmylił Tess.

- Bardzo dobrze - stwierdziła, nie ujawniając żadnej z myśli krążących jej po głowie. - 

Jest jednym z najlepszych.

- Przekażę Leroyowi twoją opinię.

- Starczy już tych złośliwości, dzieci - wtrąciła Jane.

- Przeciwnie - odparł z uśmiechem Luke. - Panna Alcott będzie z tobą mieszkać przez 

dwa   tygodnie,   Jane.   Myślę,   że   powinnaś   o   niej   wiedzieć   coś   więcej   poza   fałszywym 

nazwiskiem, żeby spać spokojnie, nie uważasz?

- Luke...

- Więc proszę mi powiedzieć, panno Alcott, jak się pani żyło u pary kidnaperów?

Tess poczuła, że w środku wszystko jej się wywraca. Widziała wściekłą twarz Barbary 

Carswell, czuła, jak jej dłoń bije ją wielokrotnie po twarzy,  podczas gdy Ernie Carswell 

przyglądał   się   znudzony.   Uwolniła   się   od   tych   potworów   ponad   czternaście   lat   temu,   a 

wciąż...

- Carswellowie byli  w porządku, jak sądzę - powiedziała, wzruszając ramionami i 

starając   się   opanować   ogarniające   ją   nudności.   -   Zawsze   mieli   przynajmniej   dziesięcioro 

dzieci  pracujących  dla nich. Dbaliśmy o siebie wzajemnie, a Carswellowie ubierali nas i 

karmili. Nauczyłam się nawet czytać, pisać i liczyć. Wiele dzieci w tym kraju nie miało takiej 

background image

szansy.

- Czyżbyś znała któreś z nich? - zapytała cicho Jane.

Tess znów wzruszyła ramionami.

-   Carswellowie   nigdy   nie   wybierali   na   kryjówkę   czegoś,   co   rzucało   się   w   oczy. 

Trudno   ukryć   dziesiątkę   dzieciaków   na   mieszczańskim   przedmieściu.   Dlatego   większość 

czasu spędzaliśmy, włócząc się po ubogich dzielnicach Miami i ucząc się życia. Nie było tam 

ani czysto, ani bezpiecznie. Ale za to, jeśli zdobyło się jakieś jedzenie, było ono pyszne.

- Czy Carswellowie kiedykolwiek powiedzieli ci, jak... jak cię zdobyli? - zapytał Luke 

z wyrazem twarzy tak zimnym, jak u tej góry lodowej, którą Jane nazywała lokajem.

- Oczywiście. Kupili mnie.

Luke i Jane popatrzyli na nią szeroko otwartymi oczami.

- Słucham? - spytał Luke.

- Za długo żyłeś w swojej wieży z kości słoniowej, Mansfield - powiedziała Tess, nie 

będąc w stanie ukryć goryczy w swoim głosie. - Są ludzie, którzy zajmują się wykradaniem 

dzieci i sprzedawaniem ich potworom, takim jak Carswellowie lub do domów publicznych 

albo ludziom, którzy tak bardzo pragną dziecka, że nie będą zadawać żadnych pytań, kiedy 

maleństwo znajdzie się w ich ramionach. To jest trochę tak, jak z kradzieżą i znakowaniem 

bydła. Trzeba tylko zmienić dziecku imię i kto dopatrzy się oszustwa?

- Przede wszystkim dzieci - stwierdziła ponuro Jane.

- Nieprawda. Większość z nas nie umiałaby powiedzieć, skąd pochodzi, nawet gdyby 

przystawiono   nam   pistolet   do   skroni.   Psychiatrzy   nazywają   to   amnezją   pourazową.   Nie 

docierają do nas żadne informacje z przeszłości. Tak, jakbyśmy nagle wylądowali na nowej i 

przerażającej planecie.

Tess usłyszała  gniew w swoim głosie i przestraszyła  się w duchu. Uspokój się! - 

przykazała sobie. Nie musiała wychodzić z roli tylko dlatego, że zbliżyli się niebezpiecznie 

do jej największej słabości - amnezji.

Przez chwilę Luke przyglądał się Tess z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie mogła 

rozszyfrować.

- Nigdy nie zastanawiałaś się, kim są twoi rodzice?

- Jasne, że tak. Dawno temu doszłam do wniosku, że sprzedali mnie Carswellom za 

pieniądze na narkotyki. Nie bądźcie tacy zgorszeni! Podobne rzeczy się zdarzają. A zresztą, to 

i tak nie ma znaczenia. Byłam u Carswellów i nie miałam dokąd pójść.

Jane lekko pobladła.

- Łatwo... łatwo się przystosowujesz do nowych  warunków, Tess. Nie sądzisz, że 

background image

twoimi rodzicami mogli być John i Eugenie Cushmanowie?

- Widziałam swoją krew. Jej barwa jest daleka od błękitnej.

-   Ale   świetnie   pasujesz   do   luksusu   i   bogactwa   -   zauważył   Luke   z   kpiącym 

uśmieszkiem.

Tess posłała mu jedno ze swoich mrożących krew w żyłach spojrzeń.

- Jak powiedziała Jane, potrafię się przystosować.

- To zapewne cenna umiejętność w twojej profesji - ciągnął Luke nie zmieszany. - 

Twierdzisz,   że   nie   masz   rodziny.   A   jacyś   przyjaciele,   którzy   mogliby   poświadczyć 

nieskazitelność twojego charakteru?

- Nie mam przyjaciół.

- Nie masz rodziny, nie masz przyjaciół - powiedziała Jane. - To co masz?

- Moją pracę.

- No tak, pani kariera - powiedział Luke z ironią. - Proszę mi opowiedzieć o trudnych 

początkach, panno Alcott. Ile pani miała lat, kiedy po raz pierwszy zaczęła pani pracować dla 

Carswellów?

- Pięć, może sześć. Byłam mała jak na swój wiek. Nadal jestem.

- W takim razie było to jakieś dwadzieścia lat temu. Jaka wtedy była pora roku?

- Skąd mam wiedzieć? To Miami, Nigdy wcześniej tam nie byłam.

Tess umilkła. Jakim cudem mogła wiedzieć, że nie była w Miami, zanim kupili ją 

Carswellowie?

- Ale mieszkała tam pani przez sześć czy siedem lat, zdążyła pani przywyknąć do 

tamtejszego klimatu. Kiedy Carswellowie panią kupili? - Luke domagał się odpowiedzi.

- Było gorąco - mruknęła, niezadowolona, że musi wspominać dzieciństwo. - Było 

naprawdę gorąco. Może późne lato. Lipiec, sierpień. Nie wiem.

- Luke, z pewnością musisz wracać do biura - powiedziała stanowczo Jane. - Czekamy 

na ciebie z kolacją. Do tego czasu postaram się zająć Tess najlepiej, jak potrafię.

Tess skryła uśmiech, pijąc kolejny łyk lemoniady. Wyglądało na to, że pan Mansfield 

został elegancko odprawiony. Nie miał teraz innego wyjścia, tylko spojrzeć groźnie na Jane, 

rzucić Tess lakoniczne „do widzenia” i zniknąć.

- Zapowiadają się interesujące dwa tygodnie - powiedziała Tess, przyglądając się, jak 

Luke dostojnie opuszcza pokój.

- Też tak myślę - zgodziła się Jane z figlarnym błyskiem w oku.

Tess uśmiechnęła się do niej szeroko.

- Czy jest ci przyjemnie, kiedy wrzucasz dwie walczące ze sobą zaciekle ryby do 

background image

jednego akwarium?

- To nie był mój pomysł - powiedziała szczerze Jane.

- Niewątpliwie. Ale zapewne będziesz miała dużo radości. Jane roześmiała się.

- Na pewno. Chodźmy, pokażę ci twój pokój.

Gdy stanęły obok siebie, Jane objęła Tess ramieniem i wyprowadziła z salonu. Tess z 

trudem   się   powstrzymała,   żeby   natychmiast   nie   uwolnić   się   z   uścisku.   Kontakt   fizyczny 

stwarzał poczucie bezpieczeństwa i Jane musiała się przekonać, że Tess jest osobą godną 

zaufania. Że jest Elizabeth. Mimo to Tess pragnęła uwolnić się z uścisku starszej pani, gdy 

wchodziły na drugie piętro.

- Niezłą masz chałupę, Jane.

- Lubię ją - odpowiedziała Jane z uprzejmym uśmiechem.

Mózg   Tess   zaczął   pracować.   Jane   wiedziała,   co   robi.   Stosowała   tę   samą   taktykę 

pozornego   zbliżenia,   którą   Tess   zastosowała   wobec   niej!   A   to   sprytna   sztuka!   Jane 

prawdopodobnie   starała   się   uśpić   czujność   Tess,   zanim   wytoczy   ciężką   artylerię.   Luke 

Mansfield nie był jedynym zagrożeniem w tym domu.

Pamiętaj - powiedziała sama do siebie, powtarzając życiowe motto: „Nikt i nic nie jest 

bezpieczne”.

Jane otworzyła drzwi sypialni i wprowadziła Tess do środka.

- To był pokój Elizabeth - powiedziała po prostu. - Pomyślałam, że ci się spodoba.

Tess z niechęcią obrzuciła go wzrokiem. Wciąż był to pokój dziecinny. Trzy ściany 

pomalowane na niebiesko wyobrażały niebo z białymi chmurami. Duże okno z parapetem 

przeznaczonym do siadania zachęcało do spędzania popołudnia na spoglądaniu na park. Pod 

jedną ze ścian stało ogromne pudło z zabawkami. Walizka Tess leżała na łóżku, a ubrania 

powieszono w garderobie.  Naprzeciwko łóżka stał mały stolik z krzesełkami,  świetny na 

dziecinne przyjęcia.

Było to przytulne dziecinne gniazdko i Tess pomyślała o przerażonym pięcioletnim 

dziecku, które zabrano stąd brutalnie dwadzieścia lat temu. Znała inne dzieci, które zostały 

porwane. Pracowała razem z nimi.  Jeszcze teraz  pamiętała  przerażenie,  zagubienie,  szok, 

jakiego doznawały w świecie, który nie był bezpieczny. Miała nadzieję, że Elizabeth umarła 

szybko i bezboleśnie, zaraz po porwaniu. Żadne dziecko nie powinno być skazane na życie w 

piekle przemocy.

- Nie... nie tego się spodziewałam - zdołała wykrztusić. Chciała natychmiast wydostać 

się   z   tego   pokoju   i   uwolnić   od   Wspomnień   i   koszmarów   z   przeszłości,   które   ten   pokój 

przywoływał.

background image

-   Jestem   pewna,   że   nadchodzące   dwa   tygodnie   przyniosą   wiele   niespodzianek   - 

stwierdziła Jane.

Tess spojrzała na nią podejrzliwie. Jeśli te niespodzianki będą podobne do tego, co 

przed chwilą przeżyła, lepiej od razu się spakować.

Ale nie mogła zachowywać się jak dziecko. Nie było niczego ważniejszego od tej 

roboty. Niczego.

Zmuszając się do uśmiechu, objęła Jane ramieniem.

- Pokaż mi teraz resztę swojej rezydencji.

Już   dwa   tygodnie   temu   Tess   poznała   plan   domu   wraz   z   sekretnymi   schowkami, 

których przybywało z upływem lat. Teraz więc mogła sobie pozwolić na obserwowanie Jane i 

zastanawianie   się po  raz  kolejny,  kim  był  informator  Berta.  Bogactwo  szczegółów,   jakie 

przekazał, świadczyło, że to stały bywalec tego domostwa. Ale kto?

Z   całą   pewnością   nie   była   to   nestorka   rodu.   Tess   ukryła   uśmiech,   gdy   Jane   nie 

pokazała jej ukrytego w ścianie sali balowej sejfu. Wyraziła za to niekłamane uznanie co do 

wystroju sali balowej z dębową podłogą, ogromnymi kryształowymi kandelabrami i freskami 

na suficie wyobrażającymi zielone smoki na tle chmur.

Wszystko, co wiedziała na temat właścicieli i co zobaczyła dzisiaj, świadczyło, że 

Cushmanowie   nie  tylko  rozumieli   prawdziwe  piękno,   ale   umieli  je  wprowadzić  w  każdą 

dziedzinę swojego życia. Z niepokojem poczuła wzrastający dla nich podziw. Podziw może 

prowadzić do przyjaźni, a nawet do zażyłości. Nie mogła sobie pozwolić na żadną z tych 

rzeczy. Zażyłość w pracy zawsze źle się kończyła. Bert wbił jej to do głowy, zanim skończyła 

dwanaście lat. Nie wolno jej było podziwiać czy polubić Jane Cushman. Jane była ofiarą i 

kropka. Inna relacja między nimi mogła zagrozić realizacji ustalonego scenariusza.

Musiała skłonić Jane, żeby uwierzyła w bajkę, że Tess to Elizabeth i Jane musiała na 

tyle   w   nią   uwierzyć,   żeby   przekonać   Luke'a.   Trzeba   będzie   podpisać   papiery,   złożyć 

obietnice, przejąć kolię... i to od Tess zależało powodzenie tej akcji.

Dlatego śmiała się jak nastolatka z niezbyt mądrych historyjek Jane, śmiała się i sama 

opowiadała   podobne   historyjki.   Zmuszała   się   do   obejmowania   Jane   ramieniem   i   nie 

wyjawiała prawdziwych uczuć.

- Kim jest ten elegancki dżentelmen? - spytała, wskazując naturalnej wielkości portret 

starszego   mężczyzny,   wiszący   w   bibliotece   naprzeciw   sporej   kolekcji   broni   w   szklanej 

gablocie z byle jakim zamknięciem.

- To mój zmarły mąż, Edward - odparła Jane.

Tess przyjrzała mu się z ciekawością. Portret musiał powstać pod koniec jego życia, 

background image

gdy   miał   około   osiemdziesięciu   lat.   Edward   Cushman   był   przystojnym,   pełnym   energii 

mężczyzną. Tess pomyślała, że wygląda na człowieka, który mógł przysporzyć Jane wielu 

kłopotów. Powiedziała to głośno.

Jane uśmiechnęła się do portretu męża.

- Był łajdakiem - stwierdziła. - Uwielbiał się ze mną kłócić po to, żeby wyprowadzić 

mnie   z   równowagi.   Najpierw   mnie   rozzłościł,   a   potem   całował,   aż   topniałam   w   jego 

ramionach. Był... jedyny w swoim rodzaju.

- Musi ci go bardzo brakować - powiedziała Tess cicho.

- Ogromnie - przyznała szczerze Jane, odwracając się tyłem do portretu i do Tess. - 

Kategorycznie zabroniłam mu umierać przede mną, ale on zawsze robił, co chciał. Powiem 

mu, co o tym myślę, kiedy w końcu dołączę do niego.

- Mam nadzieję, że do tego momentu minie jeszcze wiele lat - stwierdziła Tess, raz 

jeszcze obejmując Jane ramieniem i zmuszając się do pozostania w tej pozycji przez jakiś 

czas. Naprawdę tak myślała. Naprawdę!

Ponieważ wiedziała, że Jane hołduje staremu zwyczajowi przebierania się do kolacji, 

Tess pojawiła się w jadalni w prostej błękitnej sukience, sznurku pereł na szyi i z włosami 

upiętymi w kok, który miał utrzymać jej niesforne włosy w porządku. Jane siedziała już przy 

dębowym   stole.   Luke   zajmował   miejsce   po   przeciwnej   stronie.   On   także   ubrany   był 

wieczorowo. I wyglądał doskonale.

Luke uniósł jedną brew i zmierzył Tess spojrzeniem pełnym uznania, którego się nie 

spodziewała i które przyjęła z radością.

Machinalnie   zajęła   swoje   miejsce   pośrodku   stołu.   No   tak,   podobał   jej   się   Luke 

Mansfield. Po raz pierwszy w życiu czuła się kobietą i to ją przerażało. Na szczęście Jane 

zaczęła rozmowę o zbliżającej się aukcji cennych przedmiotów z jakiejś jeszcze cenniejszej 

angielskiej  rezydencji,  a Tess na tyle  znała  się na sztuce, aby podtrzymywać  rozmowę  i 

odwrócić uwagę od własnej osoby. Luke mówił niewiele, ale nie spuszczał z niej oczu. To ją 

irytowało.

- Myślę, że Monet przyniesie niezły zysk, prawda? - spytała Jane.

- Hm? - odezwała się Tess i natychmiast przywołała swoje myśli do porządku. - O ile 

wiem, Monet powinien osiągnąć doskonałą ceną. Uwielbiam Moneta.

- Ja także lubię jego prace - przyznała Jane - ale nie jestem jego wielbicielką.

Tess roześmiała się.

- A ja tak. Ukradłam sześć obrazów Moneta, kiedy się tym zajmowałam, a teraz mam 

trzy   własne   i   zamierzam   jeszcze   coś   dokupić.   Może   powinnam   wziąć   udział   w   aukcji? 

background image

Zakładając oczywiście, że nie spowoduję tym konfliktu interesów.

- Nie, nie, w żadnym wypadku - odparła uprzejmie Jane. - Dlaczego tak bardzo lubisz 

Moneta?

Tess westchnęła do miłych wspomnień.

- Kiedy pracowałam dla Carswellów, moją główną działką były muzea: Bass Museum 

of Art, Lowe Art Museum, South Florida Art Center.

- Muzea? - zainteresował się Luke. - Czyżbyś więc była nad wiek utalentowana?

- To nie tak - żachnęła się Tess. - Miałam tylko trochę oleju w głowie. Dla zręcznego 

kieszonkowca muzea są doskonałym  miejscem pracy.  Widziałeś chyba  znaki ostrzegające 

zwiedzających, żeby pilnowali swoich portfeli. Większość ludzi się tym nie przejmuje, na 

szczęście dla takich jak ja. Prawie zawsze udawało mi się ukraść ustaloną sumę.

- To Carswellowie wyznaczali wam odgórnie sumę? - spytał Luke zaskoczony.

- Oczywiście - odparła Tess. - To był najlepszy sposób, żeby zmusić dzieciaki do 

roboty. Wystarczyło powiedzieć, że albo ukradną rzeczy wartości stu dolarów dziennie, albo 

nie dostaną nic do jedzenia. Byłam  na tyle  dobra, że rzadko chodziłam głodna. Niektóre 

dzieciaki nie miary tyle szczęścia. Albo się ma smykałkę do kradzieży, albo nie. Niektórzy jej 

nie mieli.

- Więc nauczyłaś się kraść, bo musiałaś? - zapytała Jane.

- Wierzę w przetrwanie.

- Za wszelką cenę? - spytał Luke. Spojrzała mu prosto w oczy. - Tak.

- Nie rozumiem jednak - wtrąciła Jane - jakim cudem okradanie ludzi w muzeach 

uczyniło z ciebie wielbicielkę Moneta?

Tess z ulgą odwróciła się do Jane.

- Odkryłam jego obrazy, kiedy miałam dziewięć lat. W Bass Museum of Art mieli 

wspaniałą kolekcję starych mistrzów, nawet rokoko i barok, a poza tym kilku impresjonistów. 

Tyle   że  w  wieku  dziewięciu   lat  niewiele  to  dla  mnie  znaczyło.  Był  środek  tygodnia,   na 

dworze   padał   deszcz   i   nie   uzbierałam   zbyt   wiele.   Wpadłam   w   popłoch,   bo   zbliżała   się 

godzina zamknięcia, a ja miałam dopiero połowę tego, co powinnam. Poprzedni dzień był 

równie nieudany, więc byłam też głodna.

Przez chwilę Tess patrzyła w milczeniu na kryształowy kielich z wodą.

-   W   każdym   razie   -   powiedziała   przywołując   się   do   porządku   -   siedziałam   tam 

przerażona, zmartwiona, przekonana, że w życiu nie ma nic pięknego i wtedy zobaczyłam 

ogromne płótno Moneta z wodnymi liliami. Nagle poczułam, że zanurzam się w ten obraz. 

Płynęłam w wodzie, a lilie delikatnie muskały moją twarz. To była jedna z najpiękniejszych 

background image

chwil w życiu. Od tamtej chwili uwielbiam Moneta.

- A zdołałaś w końcu zebrać wyznaczoną sumę? - spytał cicho Luke.

- Nie - odparła Tess, wzruszając ramionami. - Ale dzięki Monetowi, nie przejęłam się 

tym zbytnio.

Jane zmieniła temat rozmowy na mniej osobistą dyskusję o klejnotach, które wkrótce 

zostaną wystawione na sprzedaż i Tess trzymała się tego wątku z ulgą. Wspominanie Miami i 

Carswellów zawsze wyprowadzało ją z równowagi, a co dopiero mówienie o nich.

Ciągłe   pilnowanie  się,  by nie   wypaść   z  roli,   i  odpieranie  powłóczystych  spojrzeń 

Luke'a sprawiło, że pod koniec posiłku Tess była wykończona. Nie mogła powstrzymać się 

od   ziewania   nad   filiżanką   gorącej   czekolady.   Luke   i   Jane   tymczasem   sączyli   kawę   i 

rozmawiali   o   siostrze   Luke'a,   Miriam,   i   jej   skłonności   do   podrywania   podstarzałych 

playboyów.

- Na Boga, moje dziecko - powiedziała Jane, przerywając Luke'owi i zwracając się do 

Tess. - Przestań ziewać jak hipopotam i idź spać.

- Macie dość mojego interesującego towarzystwa? - spytała Tess.

- Przestałaś być interesująca dwadzieścia minut temu. Inaczej po co wyciągałabym 

Luke'a na plotki? Idź spać, Tess.

- Tak jest.

Tess zasalutowała i z ulgą uciekła z jadalni i od Luke'a Mansfielda. Idąc po schodach 

na drugie piętro stwierdziła, że ma za sobą długi i męczący dzień. Dlatego tak słabo broniła 

się   dziś   wieczorem.   Bezpieczniej   było   zwiać   stamtąd,   niż   pozostawać   na   placu   boju. 

Wystarczy,   że   się   dobrze   wyśpi   i   Luke   Mansfield   nie   będzie   w   stanie   już   nigdy   więcej 

wyprowadzić jej z równowagi.

Otworzyła drzwi do sypialni Elizabeth i z trudem powstrzymała okrzyk przerażenia. 

Nadal wyglądała tak potwornie jak poprzednio. Tess zdążyła rozpakować się przed kolacją, a 

podczas jej nieobecności ktoś przygotował łóżko i zapalił nocną lampkę. Gdyby miała pięć 

lat, ten pokój mógłby być dla niej oazą szczęścia i bezpieczeństwa.

Ale Tess była dwudziestopięcioletnią kobietą, która pracowała ciężko przez ostatnich 

siedem lat, żeby stworzyć sobie oazę szczęścia i nie potrzebowała niczego od Elizabeth. Może 

jednak ten pokój na coś się przyda? Może obudzi jakieś wspomnienia z dzieciństwa?

Rozebrała   się   powoli   i   włożyła   trochę   za   dużą   białą,   bawełnianą   piżamę. 

Wyszczotkowała włosy i zaczęła rozglądać się za jakąś książką, która pomogłaby jej zasnąć. 

Spojrzała na pudło z zabawkami. Powoli i niechętnie podeszła do niego i podniosła drewniane 

wieko.   W   środku   leżały   poukładane   dziesiątki   zabawek,   książeczek,   gier   i   pluszowych 

background image

zwierzątek, łącznie z Fredem. Należały z całą pewnością do Elizabeth. Książki też były dla 

dzieci: cała kolekcja Kubusia Puchatka, Czarnoksiężnik z krainy Oz. Tess nie przeczytała ich 

nigdy w dzieciństwie i nie zamierzała robić tego teraz. Jane pozwoliła jej wypożyczać bez 

ograniczeń książki z biblioteki Cushmanów i Tess skorzystała z zaproszenia.

Zeszła na bosaka tylnymi schodami, żeby uniknąć spotkania z Jane albo Lukiem, i 

weszła do biblioteki. Luke stał przy kamiennym kominku, trzymając w dłoni szklaneczkę 

brandy. Przyglądał się Tess, jakby oczekiwał od niej odpowiedzi na zagadkę wszechświata.

- O, przepraszam - rzuciła, wchodząc szybko do pokoju, aby pokazać, że lekceważy 

zielonookiego potwora z piekła rodem. - Nie chciałam  przeszkadzać. Przyszłam  tylko po 

książkę.   Szukam   czegoś   w   stylu   Pameli   Richardsona.   Sen   po   dwóch   minutach   czytania 

gwarantowany.

Szmaragdowy wzrok Luke'a zatrzymał ją w połowie drogi.

- Szukasz Pameli? - zdziwił się. - Przecież prawie zasnęłaś nad filiżanką czekolady.

Tess zmusiła się, by odwrócić od niego wzrok. Podeszła do półek z książkami, mając 

nadzieję, że szybko coś znajdzie i ucieknie.

- Hodgkins musiał dodać kofeiny do tej czekolady - powiedziała spokojnie. - Jestem o 

tym przekonana.

- Jego niechęć do bezdusznych oszustek musi być jeszcze większa od mojej. A poza 

tym on zna Jane najdłużej.

- Na szczęście - rzekła pogodnie Tess - Jane polega na własnych opiniach, a nie na 

swoim kamerdynerze i gorylu, to znaczy prawniku.

- Ten goryl do ostatniego tchu będzie bronić Jane przed twoimi krętactwami.

- Tak myślę - odparła Tess, przeglądając półki z książkami w poszukiwaniu Pameli.

- Kim ty naprawdę jesteś, Tess Alcott?

- Tu mnie masz. Powiem ci, kiedy sama się dowiem.

- A więc zamierzasz nadal bawić się w tę amnezję?

Gniew, który ogarnął Tess, kazał jej spojrzeć wrogowi prosto w twarz.

- Pamiętasz przyjęcie z okazji swoich piątych urodzin? Luke był zaskoczony nagłym 

atakiem.

- Oczywiście.

- A pamiętasz, jak wyglądał twój pokój dziecinny?

- Pewnie.

- Pamiętasz, co lubiłeś jeść jako dziecko? - Tak.

- A ja nie! - oświadczyła z goryczą. - Podobno świetny z ciebie prawnik, Mansfield, 

background image

ale jeśli idzie o mój przypadek, jesteś do niczego!

Wróciła do przeglądania książek, starając się ochłonąć z gniewu i żalu. Przez długą 

chwilę w bibliotece panowała cisza.

- Zaczynam wierzyć, że mówisz prawdę - powiedział pojednawczo Luke. - Ale mimo 

że jestem do niczego, nie uda ci się wygrać.

-   I   znów   do   głosu   doszła   krzycząca   męska   arogancja   -   mruknęła   Tess,   stając   na 

palcach, aby przeczytać tytuły na najwyższej półce. Chciała uspokoić Luke'a, lecz nie miała 

odwagi.

- W pewnym sensie masz rację, Mansfield. Ale jeśli nie uda mi się wygrać, nie mam 

nic do stracenia. Poszukuję mojej przeszłości, pamiętasz? Jeśli okaże się, że nie było w niej 

Jane, włos mi z głowy nie spadnie. W końcu znajdę ludzi z mojej przeszłości i będę mogła ich 

o wszystko zapytać. Więc nie krzycz na mnie, bo możesz sobie nadwerężyć gardło.

Jego   chichot   wywołał   u   niej   dreszcz.   Bez   patrzenia   wiedziała,   że   Luke   oparł   się 

plecami o kominek i oglądają od stóp do głów.

- Podoba mi się twój negliż - stwierdził.

Tess z wysiłkiem roześmiała się, biorąc z półki Pamelę i odwróciła się przodem do 

Luke'a. Szklaneczka z brandy stała na kominku. Ręce miał wolne. Wydawał się przez to 

groźniejszy.

- Uważam, że funkcjonalność jest ważniejsza od wyglądu - powiedziała, z trudem 

łapiąc oddech i czując ogarniające ją napięcie. - W mojej pracy często zdarza się, że trzeba 

nagle zmieniać plany i ratować się ucieczką. Nie ma wtedy czasu na ubieranie się, jeśli ktoś 

śpi nago... Tego właśnie nauczyłam się w dzieciństwie w brutalny sposób.

Luke uśmiechnął się jeszcze szerzej, dzięki czemu jego twarz rozjaśniła się. Zniknęła 

też cyniczna maska.

- Ogromnie chciałbym to zobaczyć.

- Sześciu francuskich żandarmów doświadczyło tej przyjemności - powiedziała Tess, 

kierując się w stronę drzwi. Pokój wydawał się ciągnąć w nieskończoność. - Na szczęście 

widząc   nagą   dziewczynę   uciekającą   po   dachach   byli   w   takim   szoku,   że   zapomnieli   o 

strzelaniu. Udało mi się ujść bez szwanku. Później słyszałam o pewnym Amerykaninie, który 

nago napadał na banki, bo jak się widzi kogoś gołego, to potem nie można rozpoznać go w 

ubraniu.

- W twoim przypadku nie wchodzi to w grę - mruknął Luke, zmuszając ją wzrokiem, 

by zatrzymała się przed nim. - Dobrze, że nie spotkałaś tych żandarmów następnego dnia.

Tess spłonęła rumieńcem.

background image

- Cóż, Mansfield, wydaje mi się, że to był komplement.

- Wyrwało mi się - stwierdził Luke, sam nieco zaskoczony. - Kiedyś udało mi się 

powiedzieć coś równie miłego o łódce, na której pływałem w Harvardzie.

- Uważaj, Mansfield, bo taki gorący entuzjazm wpędzi cię w amok.

-   Amok   wydaje   mi   się   teraz   czymś   sympatycznym   -   westchnął   Luke,   gładząc 

niespiesznie Tess po policzku i sprawiając, że przestała oddychać.

Nie przypuszczała, że dotyk mężczyzny może być taki cudowny. Świat zawirował jej 

przed oczami, kiedy powoli pochylił głowę nad jej twarzą.

- Luke - wyszeptała, nie mając pojęcia, co powiedzieć dalej.

Ich   usta   spotkały   się   w   gorącym   pocałunku.   W   Tess   obudził   się   głód.   Stojąc   na 

palcach, objęła go za szyję, przyciskając swoje ciało do jego ciała. Jej usta same dopominały 

się o więcej. Luke z jękiem rozkoszy objął ją mocno, a jego zmysłowe usta spoczywały na jej 

wargach.

Było dobrze, tak dobrze. Tess nigdy nie znalazła się tak blisko niebiańskiej rozkoszy.

I nagle wszystko skończyło się w chwili, gdy powrócił zdrowy rozsądek.

Odsunęła się gwałtownie, przyciskając do piersi książkę i zasłaniając dłonią usta.

- Co ty, u licha, wyprawiasz?! - syknęła.

Ich oddechy były przyspieszone. Luke spojrzał na Tess ze zdziwieniem, w jego oczach 

pojawił się gniew.

-   O   to   samo   mógłbym   spytać   ciebie,   Elizabeth   -   rzekł   drwiąco.   -   Jak   daleko 

zamierzałaś się posunąć, żeby przeciągnąć mnie na swoją stronę?

W tym momencie w Tess umarło coś, co zrodziło się zaledwie przed chwilą. Dobry 

Boże,   a   więc   on   ją   wykorzystał,   sprawdził.   A   ona   dała   się   na   to   nabrać.   Miała   ochotę 

wymierzyć mu policzek i sprawić, by z jego twarzy zniknął wyraz wyższości. Zamiast tego 

mocniej przycisnęła do piersi książkę.

- Nie myśl sobie, że będziesz używać swego męskiego wdzięku, żeby pozbyć się mnie 

z tego domu - powiedziała zaczepnie. - Nie jestem ani taka głupia, ani tak zdesperowana!

Wyszła z biblioteki dumnym krokiem, trzasnąwszy drzwiami.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ociekając   wodą   po   wyjściu   spod   prysznica,   Luke   owinął   ręcznik   wokół   bioder   i 

podszedł   do   telefonu.   Wybrał   bostoński   numer,   podał   swoje   nazwisko   i   został   szybko 

połączony z szefem Baldwin Security.

- Leroy? Tu Luke Mansfield - przedstawił się. - Masz coś o Weinsteinie?

- Luke - Leroy Baldwin nie krył irytacji - zadawałeś mi to pytanie cztery razy wczoraj 

i pięć razy przedwczoraj. Gdybyś  przestał do mnie wydzwaniać, miałbym  czas, żeby coś 

zrobić.

- To znaczy, że niczego nie znalazłeś?

Leroy znowu westchnął.

- Dajże spokój, człowieku. Kiedy miałem to zrobić? Jeśli wreszcie przestaniesz mnie 

nagabywać...

- Nie znalazłeś niczego?

Kolejne ciężkie westchnienie.

- Wciąż sprawdzamy Weinsteina. Dyplomy, praktykę w klinice, artykuły w pismach 

medycznych, wszystko. Doszliśmy do szkoły średniej i do tej pory wszystko się zgadza.

Luke uderzył pięścią w ścianę. - Ale ten facet jest oszustem!

- Wierzę w twój instynkt w tej sprawie. Może to oszust. Chodzi jednak o to, że jest 

dobry i udowodnienie mu czegoś wymaga czasu.

Luke zaczął spacerować po pokoju tam i z powrotem, a ręcznik niebezpiecznie zsuwał 

się z jego bioder.

- Podobno jesteś najlepszy w tej  branży,  Leroy,  ale jak na razie  słyszę  od ciebie 

jedynie wymówki!

- Wiesz co, nikt się aż tak nie angażuje w sprawę, dopóki nie chodzi o kobietę. Kim 

ona jest?

- Nie wiem! - krzyknął Luke.

- W takim razie chodzi o Tess Alcott. Uważałbym na nią, Luke. Według raportów, 

które mam, jest prawdziwą tygrysicą z ostrymi pazurami. Nie chciałbym widzieć tego, co z 

ciebie zostanie, jeśli weźmie cię na cel.

- Umiem się o siebie troszczyć.

- Tak, oczywiście. Dlatego właśnie miotasz się po pokoju jak lew w klatce.

Luke zatrzymał się w pół kroku i spojrzał zdziwiony na aparat telefoniczny.

- Rozmawiałeś ostatnio z Jane Cushman?

background image

- A co, słyszałeś to już wcześniej? - spytał Leroy chichocząc. - Ta Jane wygląda mi na 

kobietę w moim typie.

- Pożarłaby cię na śniadanie. Co jeszcze wiesz o Tess dzięki swoim kontaktom?

-   Nie   tak   znowu   wiele.   Ta   twoja   panna   Alcott   jest   bardzo   skrytą   osobą.   Nie 

zaprzyjaźniała się ze współpracownikami. Prawdę mówiąc, trzeba ją było szantażować, żeby 

w ogóle zgodziła się z kimkolwiek pracować. Nie wyraża zgody na posiadanie jakiejkolwiek 

broni, ani w pracy,  ani poza nią. Ma prawdziwy talent w dostosowywaniu się do każdej 

sytuacji i świra na punkcie Joe kontra wulkan.

- Co?

- Dobry kawałek kina z Tomem Hanksem i Meg Ryan.

- Wiem, co to za film. Finansowałem go - odparował Luke. - Skąd wiadomo, że ona 

ma bzika na jego punkcie?

- Bo często gdy jest w domu, a mieszkanko ma bardzo ładne, włącza sekretarkę, na 

której nagrana jest wiadomość: „Cześć. Oglądam Joe kontra wulkan, więc dajcie mi spokój”.

Luke roześmiał się.

-   Musisz   kiedyś   obejrzeć   ten   film,   Leroy.   Pokazuje   kontrast   między   walką   o 

przetrwanie, a życiem marzeniami.

Luke przerwał. Tess wierzyła w przetrwanie za wszelką cenę. Czy kiedykolwiek było 

coś innego, o czym marzyła? A czy on o czymś marzył?

- Odeszliśmy od właściwego tematu - powiedział szybko. - Weinstein powinien być 

łatwiejszy do sprawdzenia. Dlaczego tak nie jest?

- Słuchaj, Luke. Nigdy wcześniej cię nie zawiodłem i teraz też nie zamierzam. Nad 

Weinsteinem   pracują   moi   najlepsi   ludzie.   Obiecuję,   że   do   końca   tygodnia   dostarczę   ci 

wszystkich potrzebnych informacji. A teraz wyluzuj się!

Luke   z   westchnieniem   odłożył   słuchawkę.   Wyluzować   się?   Być   roześmianym   i 

pogodnym? Tańczyć z Olbrzymką... to jest... Marią Franklin? Zapomnieć o Tess Alcott, kiedy 

wciąż czuł słodycz jej ust na swych wargach? Marne szanse.

Klnąc pod nosem, zdjął z bioder ręcznik i zaczął się ubierać.

No dobrze, podoba mu się Tess Alcott. Po raz pierwszy od lat czuł, że żyje. Pomimo 

powściągliwości, czasem udawało mu się dojrzeć na dnie jej spojrzenia coś, co poruszało go 

do   głębi.   Podobnie   jak   on,   Tess   znała   z   pierwszej   ręki   ludzką   podłość   i   zdradę.   Te 

doświadczenia zabiły w niej potrzebę ufania. Luke nigdy nie przypuszczał, że może mieć coś 

wspólnego   z   oszustką,   a   już   na   pewno   nie   wierzył,   że   właśnie   oszustka   obudzi   w   nim 

płomień, który wygasł dawno temu.

background image

Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną kobietę, byłby zdziwiony, że udało jej się tak 

szybko sforsować jego mury obronne, nie mówiąc o fosie pełnej głodnych krokodyli. Ale to 

była Tess Alcott ze swoimi słodkimi ustami. Sprawiała, że zaniedbywał swój główny cel - 

ochronę Jane... i samego siebie.

Luke nie był zaskoczony. Był przerażony. Wpadł w to wszystko po uszy i nie miał 

pojęcia, jak się wygrzebać. Jak mógł być tak głupi, żeby pocałować Tess wczoraj wieczorem? 

Ona nie zrobiła niczego, żeby go sprowokować: ani nie była wyzywająco ubrana, ani niczego 

takiego nie powiedziała.

Mimo to była naprawdę cudowna. Ogromna piżama tylko podkreślała jej kobiecość. 

W błękitnych oczach upór walczył ze smutkiem. Widział w niej przestraszone dziecko, jakim 

była kiedyś, i smutną kobietę, jaką była dziś. Zapomniał, po co pojawiła się w tym domu. 

Zapomniał nawet, że byli wrogami.

Chciał ją dotknąć. Musiał jej dotknąć, a kiedy to zrobił, musiał ją pocałować. Ta 

potrzeba była silniejsza od zdrowego rozsądku, silniejsza od powodów, dla których tam się 

znalazł, silniejsza od potrzeby chronienia Jane.

Ten pocałunek przypomniał Luke'owi tę część jego , ja”, o której już zapomniał. Na 

szczęście, na pomoc przyszedł mu wtedy gniew, przywracając zdrowy rozsądek. Tak bardzo 

chciał,  żeby Tess  uderzyła  go  w  twarz,  co  zresztą  wyraźnie  miała  ochotę   zrobić.  Wtedy 

mógłby potrząsnąć nią solidnie, tak mocno, aż zaczęłaby szczękać zębami i powiedziałaby 

mu całą prawdę o Elizabeth, o Weinsteinie, o tym, co taka doświadczona oszustka robi w 

rezydencji Cushmanów i w jaką grę bawi się z jego mózgiem i hormonami.

- Zaczynam  tracić  głowę - powiedział  Luke głośno. Usiadł na brzegu łóżka. Czuł 

(czuł!) takie rzeczy, o których dawno już zapomniał. Tak długo poruszał się powierzchownie 

w   sferze   emocjonalnej,   że   nagły   przypływ   uczuć   zupełnie   wytrącił   go   z   równowagi. 

Zwycięstwo serca nad rozumem? To niemożliwe. A jednak.

Luke wziął głęboki oddech.

- Weź się w garść, Mansfield - przykazał sobie. To tylko sprawa hormonów. To one 

wpływały na jego umysł i miał zamiar skończyć z tym raz na zawsze. Będzie chronić Jane 

Cushman   przed   tą   szarlatanką,   niezależnie   od   pokusy.   Jane   nie   zostanie   skrzywdzona   i 

wykorzystana,   a   on   wróci   do   swego   spokojnego   życia,   gdy   Tess   Alcott   powędruje   do 

więzienia za oszustwa.

Luke zaklął soczyście wychodząc z pokoju i dosłownie wpadł na Tess. Jego ramiona 

automatycznie ją objęły. Jej skóra była gładka i ciepła, a zapach zbił go z nóg. Przeniknął w 

głąb.   Odsunął   się   od   niej   gwałtownie,   jak   oparzony.   Minęła   chwila,   zanim   wrócił   do 

background image

równowagi.

- Musimy porozmawiać - powiedział szorstko.

- Doprawdy? - odezwała się lodowatym głosem Tess. - Dziwne. Nie sądzę, żebyśmy 

mogli powiedzieć sobie cokolwiek poza czymś obraźliwym. - Próbowała go wyminąć, ale 

zagrodził jej drogę.

- Jeśli chodzi o ostatni wieczór...

- Chcesz mnie przeprosić?

- Ani trochę - odparował Luke.

- Tak też sądziłam. Powiedziałeś tylko to, co myślałeś. Zadziwiające, że Jane toleruje 

towarzystwo takiego wstrętnego i pozbawionego skrupułów człowieka.

- Przypuszczam, że rozmawiając z Jane, używasz innego języka. Oczy Tess rozbłysły 

gniewem.

- Moje rozmowy z Jane Cushman to nie twój interes!

- Wręcz przeciwnie, to jest mój interes i do tego niezwykle ważny.

- O tak - powiedziała szyderczo Tess. - Zawsze wierny goryl. A może powinnam 

powiedzieć: piesek pokojowy?

Udało jej się wreszcie ominąć Luke'a, ale chwycił ją za ramię i odwrócił przodem do 

siebie.

- Zamierzam przejrzeć twoją grę - warknął. - A kiedy to zrobię, będziesz żałować, że 

kiedykolwiek usłyszałaś o milionach Cushmanów.

Błękitne oczy rozbłysły gniewem.

- Cóż za honorowa postawa, cóż za lojalność. Jane musi być  pod wrażeniem. Jak 

sądzisz,   co   powiedziałaby   na   to,   że   wczoraj   byłeś   gotowy   sprzedać   się   w   obronie   jej 

milionów?

Luke   chwycił   Tess   za   ramiona,   wiedząc,   że   sprawia   jej   ból.   Nie   dbał   o   to   w 

przypływie gniewu.

- Skoro mowa o sprzedawaniu się, nie odpowiedziałaś jeszcze na moje wczorajsze 

pytanie. Jak daleko gotowa byłabyś się posunąć, żebym znalazł się po twojej stronie? Dobrze 

byłoby wiedzieć. Moje łóżko jest tuż obok.

- Ty draniu - Tess aż kipiała ze złości, uwalniając się od uścisku Luke'a i cofając przed 

nim.

- Nigdy nie sprzedałam swego ciała żadnemu mężczyźnie za żadną cenę i tym bardziej 

nie zamierzam tego robić dla jakiegoś kiepskiego adwokata - - marionetki, którego sznurkami 

pociąga starsza pani i jej majątek!

background image

Wzburzona zbiegła po schodach, a Luke odprowadził ją wzrokiem.

Co tu się właściwie stało? Czy to był on? Szarpał kobietę, która nie sięgała mu nawet 

do ramion? Czy naprawdę powiedział takie okropne rzeczy?

Po   raz   pierwszy   w   życiu   Luke   poczuł   się   zły   i   zbrukany.   Jeśli   nawet   Tess   była  

oszustką, zachowywała się przy tym jak dama, a on wypadł kiepsko. Ona tylko rozśmieszała 

Jane. Sprawiła też, że zapomniał, kim był i do czego zmierzał.

Musi ją natychmiast przeprosić. Nie ma innego wyjścia.

Przeszukał   cały   dom   i   połowę   posiadłości,   zanim   znalazł   Tess   mechanicznie 

okrążającą po raz kolejny basen. Jej ciało rozcinało wodę jednostajnymi sprężystymi ruchami.

Miała w sobie siłę, wytrzymałość i wdzięk... ważne atrybuty swojej profesji. Luke 

myślał o tym, starając się jednocześnie zignorować nagłą potrzebę przytulenia jej mokrego 

ciała.

Wyszła z wody, owinęła się ręcznikiem, narzuciła na siebie zielony płaszcz kąpielowy 

i ruszyła w stronę domu. Luke obszedł basen dookoła, zagradzając jej drogę.

- Panno Alcott, muszę z panią porozmawiać.

- Tylko nie to - rzekła z wyraźną niechęcią.

Nie mógł opanować uśmiechu. To była jedna z jej najbardziej denerwujących cech: 

bez względu na to, jak bardzo była  wściekła, zawsze potrafiła wywołać uśmiech na jego 

twarzy.

- Obawiam się - powiedział - że jestem pani winien przeprosiny.

Pozornie zaskoczona, spojrzała najpierw na błękitne niebo, a dopiero potem na niego.

-   Za   długo   byłeś   na   słońcu,   Mansfield.   Lepiej   wejdź   do   środka,   zanim   twoje 

halucynacje się pogłębią.

Spróbowała go obejść, ale nie miał zamiaru zaczynać tego dziwnego tańca po raz 

kolejny. Złapał ją za ramię - tym razem delikatnie.

- Zostaniesz tutaj - oświadczył.  - Jestem większy i silniejszy,  więc nie stawiaj mi 

oporu. Zamierzam cię przeprosić, a ty mnie wysłuchasz!

Przerzuciła ciężar ciała na jedną nogę i westchnęła ciężko.

- Dobrze już, dobrze. Miejmy to za sobą.

Jej postawa nie pomagała mu zbytnio, zwłaszcza że Luke nie był przyzwyczajony do 

przepraszania kogokolwiek. Przypomniał sobie, za co mają przeprosić i szybko puścił jej 

ramię.

- Przepraszam za to, że byłem wobec ciebie brutalny dziś rano - powiedział, starając 

się mówić szczerze i bez złości. - Nie powinienem był szarpać cię ani też pomyśleć, a co 

background image

dopiero powiedzieć, żadnej z tych okropnych rzeczy. Jesteś wprawdzie oszustką i złodziejką, 

ale   nie   posunęłabyś   się   tak   daleko,   żeby   odnieść   zwycięstwo.   Dlatego   jeszcze   raz 

przepraszam za każde obraźliwe słowo, które powiedziałem... wczoraj wieczorem i dziś rano.

- Skończyłeś? - zapytała Tess znudzonym głosem.

W tym momencie opuściły go wszelkie dobre intencje.

- Jesteś najbardziej irytującą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem! Czy przestępcza 

działalność tak na ciebie wpłynęła, że nie umiesz nawet przyjąć szczerych przeprosin?

- To wolny kraj, Mansfield. Mogę robić, co mi się podoba, przyjmować albo odrzucać. 

Nie podoba mi się twoje grubiańskie zachowanie, twój przewrotny umysł ani ty sam. A teraz, 

jeśli pozwolisz, muszę się przebrać.

- Przebrać? A to dobre - szydził Luke. - Kim będziesz tym razem? Porzuconą żoną? 

Pollyanną? Lukrecją Borgią?

- Jestem złodziejką, a nie morderczynią, Mansfield! - I jesteś z tego dumna.

-  Tak,   jestem   -   potwierdziła,   rzucając   mu   wściekłe   spojrzenie   niebieskich   oczu.   - 

Dlaczego nie mam być dumna z ciężkiej pracy, którą wykonuję bez zarzutu?

- Zastanawiałaś się kiedykolwiek nad czymś takim jak moralność czy etyka? - spytał 

Luke.

- Daj spokój - wycedziła Tess, patrząc na niego i podpierając się pod boki. - W tym 

kraju kradzież  jest na porządku dziennym!  Najpierw ukradliśmy ziemię  Indianom, potem 

zaczęliśmy   okradać   się   wzajemnie.   Nie   ma   żadnej   rodzinnej   fortuny,   która   nie   byłaby 

zbudowana   na   piractwie,   przemycie   alkoholu   albo   fałszowaniu   dokumentów.   Popatrz   na 

własną   szacowną   rodzinę.   Fortuna   Mansfieldów   datuje   się   od   czasu,   gdy   twój   sławny 

pradziadek ukradł swoim akcjonariuszom całą linię kolejową!

- To jest typowe naginanie faktów...

- Bzdura! - naskoczyła na niego Tess. - Chciał zarządzać koleją po swojemu, a kiedy 

akcjonariuszom się to nie spodobało, przejął kontrolę nad firmą. Za to twój wspaniały dziadek 

wykupywał   spokojnie   firmę   za   firmą,   podczas   gdy   ich   dotychczasowi   właściciele 

wyskakiwali przez okna w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym roku. Jego brat zbił 

fortunę na przemycie alkoholu. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, czym zajmują się firmy 

wchodzące w skład waszej fortuny?

- Interesami rodzinnymi zajmuje się mój brat Joshua... - zaczął mówić Luke.

- A ty trzymasz się z daleka od tych brudnych spraw. Jakie to szlachetne. A czy nie 

jesteś czasem obrońcą tego milionera Jesse'a Wallinghama w śliskiej sprawie o wyłudzenie 

pieniędzy?

background image

- Rzeczywiście, jestem jego adwokatem. Ale Wallingham to przyjaciel mojego ojca i 

jest niewinny, i wypraszam sobie...

- A ile liczysz sobie za tę głośną sprawę? Dwieście dolarów za godzinę? Trzysta?

- Czterysta - mruknął Luke.

- Do tego niewątpliwie dochodzi pocieszanie jego młodej żony, gdy Jesse siedzi w 

areszcie.

- Widziałem Glorię Wallingham tylko dwa razy w życiu!

- A ta sprawa z Lindą Collier?

- Skąd, u licha, wiesz o Lindzie?

- Czytam rubryki towarzyskie jak każda zwykła kobieta. A więc, czy Linda była tak 

dobra, jak to sugerowała prasa?

- Lepsza - odburknął Luke.

- To musiało być zabawne. W takim razie jakim cudem niezwykle wysoka Maria 

Franklin zdołała odciągnąć cię od kobiety - gumy, Lindy Collier?

Luke   nie   mógł   się   powstrzymać.   Porównanie   było   tak   sugestywne,   że   wybuchnął 

śmiechem. Nagle zamilkł i spojrzał na Tess.

- Zaraz, zaraz - odezwał się. - Kto tu kogo przesłuchuje?

Tess uśmiechnęła się do niego promiennie.

Luke, wbrew sobie, też był rozbawiony.

- Chylę przed panią czoła, panno Alcott. Jest pani świetna w swojej profesji.

- Prawda? - powiedziała Tess i ruszyła w stronę domu.

Tym   razem   pozwolił   jej   odejść   przypatrując   się,   jak   kołysze   się   rytmicznie   przy 

każdym kroku. Była tak cholernie... irytująca. I zabawna. I cudowna.

Pojechał do swojego biura przy Rockefeller Plaża, wymyślając sobie po drodze za 

brak zdrowego rozsądku, samokontroli i fosy pełnej groźnych krokodyli. Ale jednocześnie 

przypominał sobie słodycz pocałunku Tess.

Rzucił się w wir pracy, żeby zapomnieć o Tess Alcott. Przez dwie godziny rozmawiał 

przez telefon, aż ucho rozbolało go, dopominając się przerwy. Spędził więc czterdzieści pięć 

minut   omawiając   z   Carol,   swoją   asystentką,   szczegóły   sprawy   Wallinghama.   Następnie 

przejrzał kalendarz ze swoją sekretarką, Harriet, podyktował jej pięć listów, trzy wnioski 

sądowe i jedno żądanie zapłaty. Potem powrócił do rozmów telefonicznych.

Był właśnie w trakcie namawiania starego znajomego do skorzystania z usług znanego 

adwokata od spraw rozwodowych, kiedy dopadła go pewna myśl.

Jeśli Tess nie posunęłaby się do tego, by go uwieść, żeby zdobyć sojusznika - a był  

background image

pewien, że nie zrobiłaby tego - to dlaczego go pocałowała? Dlaczego przytuliła się do niego i 

praktycznie stopniała w jego ramionach?

- Mój Boże! - westchnął Luke. Może rzeczywiście próbowała zdobyć majątek Jane, 

ale jej reakcja na niego, od gniewu do pocałunku, była z całą pewnością szczera.

- Co powiedziałeś?

Luke wciąż półprzytomny wrócił do rozmowy telefonicznej.

- Przepraszam, Jeff. Zadzwoń do Apodaca, to najlepsza rada, jakiej mogę ci udzielić.

- Tak, pewnie masz rację - odparł Jeff. - Słyszałem, że jest najlepsza.

Luke odłożył słuchawkę i zaczął gapić się przed siebie. Jakim cudem znana oszustka, 

która potrafiła zadać miażdżący cios w samo serce, mogła być  uczciwa w trakcie swojej 

roboty?

Znajomy   głos   dobiegający   z   recepcji   niespodziewanie   przywrócił   go   do 

rzeczywistości. Z westchnieniem przejechał dłońmi po twarzy. Wstał, założył płaszcz i ruszył 

w kierunku drzwi. Była ostatnią osobą, którą chciałby teraz oglądać, ale nie miał wyjścia. 

Żaden Mansfield nie opuściłby stałej randki.

- Luke, kochanie, tu jesteś! - powiedziała Maria Franklin swoim jedwabistym głosem. 

- Gotowy do wyjścia na lunch?

- Jasne. Przepraszam za spóźnienie, Mario. Zatrzymały mnie obowiązki.

- Ciebie zawsze zatrzymują jakieś obowiązki, kochanie - oświadczyła Maria, biorąc go 

pod rękę.

Spojrzał na nią zaskoczony. Wielkie nieba, ona naprawdę była wysoka! Podbródkiem 

dotykała jego ramienia. Źle się z tym czuł.

Źle się czuł przy niej. Czarne włosy miała upięte w pozornie niedbałą fryzurę, która 

musiała zabrać fryzjerowi parę godzin. Błyszcząca szminka była perfekcyjnie nałożona na 

delikatne   wargi,   makijaż   skutecznie   zasłaniał   wszelkie   oznaki   naturalnej   urody.   Jej   oczy 

spoglądały na niego nieśmiało.

- Byłam na zakupach - powiedziała, kiedy doszli do ruchomych schodów. - Jak ci się 

podoba?

Obróciła się powoli i czerwona włoska minisukienka zawirowała wokół jej zgrabnego 

ciała, a czarne pończochy podkreśliły kształtne nogi.

- Jesteś wspaniała jak zawsze. Ta sukienka musiała być szyta z myślą o tobie.

Maria   roześmiała   się   zadowolona,   wchodząc   na   ruchome   schody.   Uniosła   twarz   i 

szybko pocałowała go w usta. Spojrzał na nią. Nic. Nic nie poczuł.

- Chciałam się tylko upewnić, że podczas lunchu będziesz zajęty wyłącznie mną - 

background image

powiedziała.

- Naturalnie - rzekł automatycznie. Czy kiedykolwiek w ciągu tych dwóch miesięcy 

czuł cokolwiek podczas pocałunku?

Poszli do tej samej - jak zawsze - restauracji, gdzie jego sekretarka zarezerwowała - 

jak zwykle - stolik. Zaprowadzono ich do tego samego co zawsze, zacisznego stolika, a ludzie 

przyglądali im się ciekawie.

- Uwielbiam być w centrum uwagi - szepnęła mu do ucha, przytulając się do niego.

- Nie wiedziałem, że jesteś ekshibicjonistką.

- Tylko wśród ludzi, kochanie - odparła ze śmiechem.

Po złożeniu zamówienia Luke sączył wino i przyglądał się, jak Maria paple o balu 

dobroczynnym, na którym była poprzedniego wieczoru, o scenie, którą urządziła tam żona 

pewnego   nowojorskiego   prominenta   i   o   lunchu,   który   jadła   z   matką   Luke'a   w   zeszłym 

tygodniu.

Mówiąc i śmiejąc się, uwodziła go jednocześnie, pochylając się zachęcająco w jego 

stronę i ukazując jędrne piersi. W jej czarnych oczach pojawiały się zmysłowe obietnice, 

których nie miała zamiaru dotrzymać.

Oglądał to przedstawienie i zastanawiał się, która z nich jest większą oszustką: Tess 

Alcott czy Maria Franklin?

Mimo  ukrytych  motywów,  które mogły nią kierować, Luke zdał sobie sprawę, że 

spotkał uczciwą kobietę; nie była nią Olbrzymka.

Od kiedy stał się tak niewybredny i płytki, że kobieta taka jak Maria mogła mu się 

podobać? Sądził, że chronił samego siebie przed kolejnymi  zdradami, rzucając się w wir 

pracy i utrzymując tylko powierzchowne stosunki z kobietami. Zamiast tego okazało się, że 

przez   ostatnich   dwadzieścia   lat   kobiety,   które   spotykały   się   z   nim   dla   jego   nazwiska   i 

pieniędzy, zdołały sprawić, że szanował siebie tak samo, jak one szanowały jego.

Zdradził sam siebie. Maria Franklin była tego dowodem.

Jakie lustro zostało odsłonięte, jakie drzwi otwarte, że nagle zobaczył to tak wyraźnie?

Wstrząśnięty spojrzał na swój kieliszek. Czyżby pocałunek Tess Alcott mógł  tego 

dokonać?

Zmusił się do ponownego skoncentrowania na lunchu, śmiał się razem z Marią, rzucił 

kilka   anegdot,   ale   w   duchu   obmyślał   najlepszy   sposób   rozstania   się   z   Olbrzymką   bez 

wielkiego rozgłosu.

Po lunchu wrócił do biura, ale nie mógł się na niczym skupić. Wciąż czuł gorące 

wargi Tess, słyszał cichy okrzyk rozkoszy, widział jej zbolałą twarz, gdy odsunęli się od 

background image

siebie.

To przykre wspomnienie zniknęło, kiedy sekretarka powiedziała, że dzwoni Leroy 

Baldwin. Luke zaczął chodzić wokół biurka, zanim podniósł słuchawkę.

- Czego się dowiedziałeś, Leroy?

- Ja też się cieszę, że cię słyszę - odezwał się ironicznie Leroy. - Wiarygodność twojej 

dziewczyny potwierdzam w stu procentach.

Luke zatrzymał się i chwycił mocniej słuchawkę.

- Co?

- Policja z Miami ma w aktach zarówno Tess, jak i wiele innych dzieci pracujących 

dla Carswellów. Prześlę ci wszystko za kilka dni. W archiwach Oksfordu figurują wszystkie 

nazwiska, które mi podałeś. A, i jeszcze coś. Cztery lata temu Oksford otrzymał czek od 

niejakiej   Tess   Alcott   na   sumę   pokrywającą   całkowite   koszty   trzyletnich   studiów   wraz   z 

mieszkaniem.   Jakąkolwiek   grę   prowadzi   ta   twoja   Tess,   przynajmniej   częściowo   mówi 

prawdę. Coraz bardziej mi się podoba ta dziewczyna. Nie bój się, nie zamierzam ci jej odbić, 

bo jeszcze mi życie miłe, ale mogłaby z niej być niezła przyjaciółka.

- Wspaniale - mruknął Luke, opadając na krzesło. - W ŚBŚ jej akta sięgają osiem lat 

wstecz   i   potwierdzają   wszystko,   co   mówiła.   Twoja   dziewczyna   miała   do   czynienia   ze 

wspaniałymi dziełami sztuki. Ale wyobraź sobie, że tylko z prywatnych kolekcji. Nigdy nie 

kradła  z muzeów. A biżuteria,  którą ukradła z prywatnych  kolekcji, mogłaby przyprawić 

angielską królową o zawrót głowy. Interpol także potwierdza, że Tess Alcott jest najlepsza w 

tym fachu.

- Wciąż działa w branży?

- Nikt tego nie wie. Albo mówi prawdę, albo jest tak dobra, że nikt nie potrafi jej 

złapać na gorącym uczynku.

- Świetnie. A co nowego w sprawie Weinsteina?

Leroy westchnął.

- U niego też wszystko się zgadza. Może po prostu masz do czynienia z uczciwymi 

ludźmi.

Luke   poczuł   przez   chwilę   ogarniającą   go   radość,   ale   natychmiast   zapaliło   się 

czerwone światełko.

Stąpał blisko przepaści i musiał coś zrobić, żeby uchronić się przed upadkiem. Musi 

przestać   zachwycać   się   tą   kobietą.   Musi   przestać   czerpać   przyjemność   z   ich   słownych 

utarczek.   Musi   przestać   myśleć   o   całowaniu   jej.   Musi   przestać   wierzyć   w   to,   że   jej 

dzieciństwo było naprawdę takie okropne.

background image

- Luke, wszystko w porządku?

Jej dzieciństwo. Carswellowie. Oczywiście! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? 

Według Weinsteina, Tess była u Carswellów przez sześć lat, więc może oni mogą potwierdzić 

jej tożsamość?

Na   pewno   zaprzeczą!   Muszą   uratować   go   przed   uczuciem,   które   niweczyło   jego 

zdrowy rozsądek. Dotychczas na nim polegał.

Odetchnął głęboko. Troska o samego siebie była dla niego bardzo ważna i do niej się 

teraz odwołał.

- To nie są uczciwi ludzie - poinformował ponuro Leroya. - Zamierzam to udowodnić. 

Odszukam Carswellów.

- Luke - przekonywał dalej Leroy - trzeba zająć się Weinsteinem. - I Carswellami. 

Znajdź ich.

- Już to zrobiłem.

- Co?

- Luke, zapomniałeś, ile mi płacisz za tę robotę? Bardzo się staram. Podoba mi się 

twój zwyczaj szybkiego płacenia rachunków.

- Przepraszam, Leroy - rzekł Luke, siadając. - Chyba mi odbiło.

-   Przeprosiny   przyjęte.   A   teraz   o   Carswellach.   Oboje   skończyli   w   więzieniach 

federalnych na Florydzie trzy lata temu. Staremu Carswellowi pocięto flaki nożem podczas 

jakiejś bójki. On nie żyje, ale jego żona ma się dobrze i kłuje tym w oczy. Chcesz z nią 

porozmawiać?

- Tak - powiedział cicho Luke. - Zawsze chciałem zobaczyć, jak wygląda ktoś, kto 

handluje dziećmi.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Drzwi   zatrzasnęły   się   za   nim   głucho.   Luke   stał   w   małej   salce   przeznaczonej   na 

widzenia   i   przyglądał   się   kobiecie,   dla   której   przeleciał   ponad   dwa   tysiące   kilometrów. 

Barbara Carswell twierdziła, że ma pięćdziesiąt dwa lata. Teraz wyglądała na sześćdziesiąt 

pięć. Jej ciemne kiedyś włosy były siwe i potargane. Miała przezroczystą skórę, twarz pokrytą 

zmarszczkami, była chuda i drobna, jakby skurczona. Jedynie brązowe oczy pozostały duże i 

pełne życia. Obserwowała Luke'a z zimną kalkulacją, gdy wchodził do pomieszczenia.

- Pani Carswell - Luke usiadł, robiąc wszystko, żeby nie podać jej ręki.

To   nie   spodobałoby   się   strażnikom   monitorującym   ich   na   wideo.   -   Dziękuję,   że 

zechciała pani spotkać się ze mną.

Kobieta rozsiadła się wygodnie na krześle.

- To pomaga zabić czas, a poza tym lubię francuskie cygaretki. Dziękuję za tamten 

karton - powiedziała, zapalając papierosa bez filtra.

- Bardzo proszę. Przyszedłem porozmawiać o Tess Alcott.

- O kim?

Luke podał jej dwa zdjęcia Tess. Jedno zrobił zespół Leroya, a drugie wykonano na 

posterunku policji, kiedy Tess miała dziesięć lat i została zatrzymana za okradanie sklepów 

dla Carswellów.

- Ma na imię Tess i używa różnych nazwisk. Pracowała dla pani jako dziecko.

- Ach, ta - rzuciła Barbara Carswell pogardliwie. - Jak mogłabym ją zapomnieć? Była 

prawdziwym wrzodem na tyłku. Luke poczuł ucisk w gardle.

- Jak to?

- Ten cholerny dzieciak miał astmę. Parę razy niemal się przejechała na tamten świat. 

Powtarzałam Erniemu, że mamy przez nią więcej kłopotów, niż jest warta. Ale on upierał się, 

że jasnowłosa dziewczynka  potrafi  najwięcej  i pewnie miał  rację. Była  dobra w tym,  co 

robiła.

- Jak długo była u was?

Barbara Carswell spojrzała w sufit, nieco znudzona.

- Pięć czy sześć lat. Nie pamiętam dokładnie. Mieliśmy wiele dzieciaków.

- Pamięta pani, jak do was trafiła?

- Kupiliśmy ją, tak jak pozostałych.

- Od kogo?

- Nie pamiętam.

background image

- W takim razie kończymy rozmowę. - Luke wstał i ruszył w kierunku drzwi.

- Hej! - krzyknęła Barbara Carswell. - Dokąd się pan wybiera? Luke odwrócił się do 

niej, a jego oczy były zimne jak lód.

- Przyszedłem tu po informacje. Pani ich nie ma, więc wychodzę.

- Kotku, czy naprawdę nie znasz reguł tej gry? Ja mówię, że nie pamiętam, ty mi coś 

proponujesz dla odświeżenia pamięci i ja sobie wszystko przypominam.

- Nie mam zamiaru dawać pani czegokolwiek poza kartonem papierosów. Albo będzie 

pani ze mną współpracować i trafi to do pani akt, albo może pani wrócić do celi i żałować, że 

straciła taką okazję.

Barbara   Carswell   zaklęła,   obdarzyła   epitetami   całe   drzewo   genealogiczne   Luke'a, 

westchnęła i kazała mu siadać. Pamięć nagle jej wróciła. Luke ponownie usiadł naprzeciw 

niej.

- A więc? Kto wam ją sprzedał?

- Hal Marsh - powiedziała z kolejnym westchnieniem. - A przynajmniej pod takim 

nazwiskiem go znaliśmy. W tym zawodzie zmiana nazwiska to normalka.

- Czy to był wasz stały dostawca?

- Nie, wręcz przeciwnie. Kupował od nas dzieci, kiedy były już za duże. No, wie pan, 

dwunasto - trzynastolatki. Sprzedawaliśmy je wtedy jemu albo do jakiegoś klubu porno.

- Może go pani opisać? - Luke nigdy nie czuł takiego chłodu i takiej wściekłości. Czy 

Tess naprawdę miała do czynienia z tym potworem?

- Jasne, jak się raz zobaczy Hala, trudno go zapomnieć.  Był  wysoki  i kościsty,  z 

ogromną rudą czupryną. Miał długie rude bokobrody i wąsy, które lubił smarować brylantyną. 

A do tego śmiał się przeraźliwie.

- W jaki sposób Tess do niego trafiła?

-   To   nie   była   nasza   sprawa   -   powiedziała   Barbara   Carswell,   zapalając   kolejnego 

papierosa. - Ale zapytaliśmy go, bo porywanie  dzieci nie należało do jego stałych  zajęć. 

Powiedział, że ktoś mu ją wcisnął. Kiedy zorientował się, co potrafi, przyszedł do nas. Nieźle 

mu za nią zapłaciliśmy. Jak mówiłam, blondynki zawsze mogą sporo zarobić.

- Pamięta pani, kiedy ją kupiliście?

- No, nie!

- Proszę przynajmniej spróbować. Dziesięć lat temu? Dwadzieścia? Piętnaście?

- Cholera - mruknęła Barbara Carswell niezadowolona. - Ernie miał wtedy swojego 

harleya,   więc   pewnie   było   to,   kiedy   farbowałam   się   na   rudo.   Wie   pan,   zawsze   lubiłam 

zmieniać kolor włosów. W takim razie to musiało być jakieś dziewiętnaście czy dwadzieścia 

background image

lat temu.

- Pamięta pani porę roku?

- Koniec lata, początek jesieni, coś takiego.

- Ile miała lat, kiedy do was trafiła?

Carswell skoncentrowała się na puszczaniu kółek z dymu.

- Nie wiem, cztery, może pięć. Była dość mała jak na swój wiek, ale umiała już trochę 

czytać. Może miała pięć lat.

- Jak długo u was była?

- Tak jak powiedziałam, pięć czy sześć lat.

- Komu ją sprzedaliście?

- Jakiejś czarnej dziwce, miała takie śmieszne imię. Violet! Tak się nazywała.

Luke z trudem ukrył zaskoczenie.

- Szukała właśnie Tess?

- Szukała jasnowłosej dwunasto - , trzynastoletniej dziewczynki. Mieliśmy wtedy trzy 

takie, wliczając Tess. Wybrała właśnie ją. Musiała nam słono zapłacić. Dziewczyna zarabiała 

dla nas mnóstwo pieniędzy: kradzieże kieszonkowe, okradanie sklepów i tak dalej.

- Czy Violet powiedziała, do czego potrzebna jej Tess?

-   Powiedziała,   że   ma   klienta   o   szczególnych   upodobaniach.   -   Barbara   Carswell 

mrugnęła porozumiewawczo.

Luke'owi zrobiło się niedobrze. Minęła chwila, zanim przyszedł do siebie.

- Czy widziała pani jeszcze kiedyś Tess albo Violet?

- Nie. Z tego, co słyszałam, Violet zaraz potem wyjechała z miasta.

- Ale przecież ma pani wiele kontaktów w tym środowisku - nalegał Luke. Chciał się 

dowiedzieć, co tym razem spotkało Tess. - Może słyszała pani, co się działo z Tess, jak ją 

sprzedaliście. Używała wielu nazwisk: Julia Preen, Suzanne Wentworth, Jeanne - Marie St. 

Juste.

- Co?! - wrzasnęła Barbara Carswell, zrywając się z krzesła z wściekłością i zaciskając 

dłonie w pięści. - St. Juste? A to dwulicowa, podstępna suka! To przez nią nas zapuszkowali! 

Napuściła na nas agentów federalnych, a oni doprowadzili do skazania nas na dwadzieścia lat. 

To ona zabiła mojego Erniego!

Gdy Barbara Carswell chodziła w tę i z powrotem, przeklinając Tess i wylewając na 

nią całą żółć zebraną w duszy, Luke usiadł wygodniej. Uczucie obrzydzenia zastąpił szczery 

podziw dla nieograniczonych możliwości Tess. Naprawdę była dobra w tym, co robiła.

Jej   nonszalanckie   opowieści   o   życiu   z   Carswellami   i   lekceważący   stosunek   do 

background image

przeszłości były tylko na pokaz. Zapłaciła Carswellom za koszmar swojego dzieciństwa i 

zrobiła to legalnie. Co więcej, oszczędziła innym dzieciom losu, którego sama doświadczyła. 

Po prostu zemściła się podobnie, jak on na Margo.

Do licha! Dlaczego, poszukując dowodów mających zaprowadzić Tess za kratki, coraz 

częściej dochodził do wniosku, że są do siebie podobni?

-   Pani   Carswell   -   powiedział,   ale   musiał   to   powtórzyć.   -   Pani   Carswell,   ostatnie 

pytanie. Wie pani, gdzie mogę znaleźć Hala Marsha albo Violet?

- Nie! I mam nadzieję, że smażą się w piekle!

Barbara   Carswell   nie   przestała   przeklinać,   kiedy   Luke   wstał,   podziękował   za 

poświęcony mu czas i wyszedł.

Leciał z powrotem do Nowego Jorku, ale nie mógł zająć się pracą, którą zabrał ze 

sobą. Nie potrafił nic innego, tylko myśleć o Tess. Wiedział już dużo, ale wciąż więcej było 

pytań niż odpowiedzi. Tess mówiła szczerze o swojej przeszłości, ale ani razu nie wspomniała 

o Violet. Mógł zrozumieć jej niechęć  - to musiał być  okropny okres w jej życiu.  Violet 

intrygowała go jednak z kilku powodów. Nie mógł pojąć, jak prostytutka potrafiła zrobić z 

Tess złodziejkę, której nie były w stanie przyłapać nawet służby specjalne. Carswellowie nie 

zajmowali się rzeczami, o których Leroy dowiedział się, że były udziałem Tess, gdy opuściła 

Miami. Violet z pewnością uprawiała swój proceder. A więc kto wyszkolił Tess?

Musi zlecić Leroyowi poszukiwania Hala Marsha i Violet. Jeśli jeszcze żyją, będą 

musieli dużo wyjaśnić.

Wyciągnął kartę kredytową i podniósł słuchawkę telefonu przy oparciu fotela. Wybrał 

automatycznie   numer.   Przekazał   wszystko   Leroyowi   w   mniej   niż   trzydzieści   sekund, 

rozłączył się, a potem zadzwonił do Nowego Jorku. Rozmawiał z recepcjonistką, sekretarką, 

aż wreszcie po minucie połączył się ze swoją klientką.

- Wracam - oświadczył.

- I co Barbara Carswell miała do powiedzenia? - spytała Jane.

- Dużo, ale nie wszystko jest do końca jasne. Najważniejsze, że rozpoznała Tess. Wiek 

i data jej zakupu przez Carswellów zgadzają się z datą porwania. Carswell twierdzi, że kupili 

Tess od kogoś o nazwisku Hal Marsh. Zleciłem Leroyowi Baldwinowi odszukanie go. Może 

to jeden z porywaczy albo przynajmniej znał któregoś z nich.

- Wreszcie dopaść ludzi, którzy porwali moją wnuczkę... - powiedziała cicho Jane. - 

To brzmi bardzo obiecująco.

- Zależy po czyjej jesteś stronie - mruknął Luke. - Jest coś, co mnie martwi. Barbara 

Carswell powiedziała, że Tess miała astmę jako dziecko. Elizabeth nie chorowała na astmę, 

background image

prawda?

Przez chwilę Jane milczała.

- Nie, nie chorowała.

- Zdajesz sobie sprawę, że istnieją trzy możliwe wyjaśnienia?

- Albo astma była wynikiem szoku związanego z porwaniem, albo po prostu nabawiła 

się jej jak wiele innych dzieci, albo nie jest Elizabeth. Aleja coraz bardziej wierzę, że to 

naprawdę jest Elizabeth, Luke.

- Dlaczego tak myślisz?

- Powiem ci później, mój drogi.

- Cóż, znasz mój analityczny i przesadnie podejrzliwy umysł. Będę żądał niezbitych 

dowodów, zanim uznam pretendentkę do tronu.

- Ja także. Dziękuję ci, Luke. Za wszystko. Luke uśmiechnął się.

- Nie, to ja ci dziękuję.

Odłożył   słuchawkę   i   zapatrzył   się   w   okno   niewiążącym   wzrokiem.   Chciał 

porozmawiać   z   Barbarą   Carswell,   żeby   ratować   się   przed   sobą   samym,   a   tymczasem... 

Samolot unosił go wysoko, coraz wyżej. Gdzieś w dole pozostało wszystko, w co wierzył i 

czego oczekiwał przez tyle lat. Rozpadało się w drobny mak. Serce waliło mu jak oszalałe. To 

nie było uczucie, które mogło szybko minąć...

Nie   był   pewny,   czy   jest   gotów   spotkać   się   z   Tess.   Kiedy   weszła   do   jadalni   w 

srebrzystozielonęj   sukni   wieczorowej   z   długimi   rękawami,   szmaragdową   kolią   na   szyi   i 

długimi kolczykami w uszach, pragnął znów ją pocałować. Widząc Tess, miał przed oczami 

przerażone, chore, głodne i samotne dziecko w niczym nie przypominające kobiety, która 

stała teraz przed nim. Ilu ludzi miałoby taką siłę i odwagę, żeby zmienić siebie i swoje życie 

tak bardzo, jak ona to zrobiła?

Własna wyrozumiałość dla Tess bardzo go zdziwiła. Nigdy nikomu nie pobłażał. Ale 

gdy patrzył na Tess...

Mury obronne, które wzniósł dawno temu, nie chroniły go przed nią. Musi uciec się 

do ostatniej deski ratunku.

- - Ładne szmaragdy - powiedział,  siadając na kanapie  obok Jane. - Należały już 

wcześniej do kogoś?

- Złodzieje biżuterii nie noszą tego, co ukradli - odparowała Tess, uśmiechając się 

szeroko, ale jej oczy pałały gniewem. - W ten sposób łatwo trafić do aresztu. Chyba że - 

dodała - da sieje do ponownego obsadzenia.

Luke zdołał powstrzymać uśmiech. Gniew miał go chronić, a nie rozbrajać.

background image

- Do kogo więc należały?

- Do Tifrany'ego. Kupiłam je w zeszłym tygodniu. Może pokazać paragon?

- Nie trzeba - powiedziała stanowczo Jane, dotykając kolana Tess. - A co do ciebie, 

Luke, twoje złe maniery popsują mi trawienie. Popraw się!

- Tak jest - odparł Luke.

Wszedł   Hodgkins  i   powiedział,   że  podano   kolację.  Luke   szarmancko   podał  ramię 

Jane, która łaskawie je przyjęła i ruszyli w stronę jadalni.

- Pies obrończy zawsze przy swej pani - mruknęła za ich plecami Tess.

- Słucham? - spytał Luke.

- Hau! Dobrze, że był odwrócony i nie mogła zobaczyć jego uśmiechu.

- Niektórzy, panno Alcott, mają poczucie obowiązku wobec innych.

- Jane potrafi się o siebie troszczyć. A poza tym nic jej nie grozi.

- Przy tobie nikt nie jest bezpieczny - stwierdził Luke z goryczą.

- Przestańcie wreszcie - przerwała im Jane. - Chcę spokojnie zjeść kolację, a nie być 

świadkiem waszych potyczek.

Luke potulnie przysunął Jane krzesło i usiadł naprzeciw Tess. Hodgkins podał kolację 

ze zwykłą pompą i ceremonią.

- Musisz wiedzieć, Luke - powiedziała Jane, próbując zupy - że Tess nalega, aby 

wycofać z następnej aukcji obraz Vermeera.

- Nasz ekspert ma coś przeciwko sprzedaży jednego z nielicznych na rynku obrazów 

Vermeera? - zdziwił się Luke. - Dzieła, które osiągnie najwyższą cenę na aukcji?

- Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby było prawdziwe - odparła Tess. - Ale to 

falsyfikat i Cushmanowie mogą mieć wiele kłopotów.

- To nie jest żaden falsyfikat! - nie ustępowała Jane.

- Owszem, jest.

-   Panno   Alcott   -   odezwał   się   protekcjonalnie   Luke   -   autentyczność   tego   obrazu 

potwierdził sam Ernest Hall.

Tess wzruszyła ramionami, nie odrywając się od jedzenia zupy.

- Już wcześniej zaświadczano o jego autentyczności.

- No właśnie - zdenerwował się Luke. - A zatem jest prawdziwy!

- Niestety, nie.

- Skąd wiesz? - Luke nie wytrzymał.

- Bo wiem, u kogo wisi oryginał, oczywiście zdobyty nielegalnie. Widziałam go. Jest 

w doskonałym stanie.

background image

Jane spojrzała na Tess.

- Skąd wiesz, że to oryginał?

Tess uśmiechnęła się i zaczęła smarować bułkę masłem.

- Bo kupili go... cóż, właściwie ukradli, zanim w ogóle powstała kopia. W czasie 

wojen   napoleońskich   wiele   dzieł   sztuki   zmieniło   właścicieli.   Obraz   Vermeera   trafił   do 

prywatnej kolekcji tej rodziny około roku tysiąc osiemset ósmego i od tego czasu jest tam 

przechowywany   w   tajemnicy,   bo   prawowici   spadkobiercy   z   pewnością   chcieliby   go 

odzyskać.

- Niewątpliwie - zgodziła się Jane. - Skąd tyle o tym wiesz?

- Bo wiem wszystko o Annie Shively - odparła pewnie Tess. Jane nie posiadała się ze 

zdumienia.

- Chcesz powiedzieć, że Vermeer wystawiony na aukcję, to...

- Robota Shively - oświadczyła Tess.

- Czyja? - dopytywał się Luke.

- Prawdopodobnie najlepszej fałszerki dzieł sztuki na świecie - odparła Tess. - Połowa 

jej prac wisi w muzeach  na całym  świecie jako obrazy Delacroix, Chardina, Caravaggia, 

Rubensa. Druga połowa znajduje się w prywatnych kolekcjach jako dzieła Goyi, Rembrandta, 

Renoira. Shively była genialna. Używała takich samych płócien, farb i pędzli, jakich używali 

mistrzowie. Wiedziała, jak doprowadzić fałszerstwo do perfekcji. Na całym świecie jest tylko 

kilku ekspertów, którzy potrafią odróżnić jej robotę od oryginału.

- Pracowała w drugiej połowie dziewiętnastego wieku - dodała Jane ponurym głosem 

po   wypiciu   wzmacniającego   łyku   wina.   -   W   ten   sposób   protestowała   przeciwko 

zdominowaniu świata sztuki przez mężczyzn. Mężczyźni nie przyjęli jej do Królewskiego 

Towarzystwa Sztuk, nie mogła też wystawiać w żadnej galerii tylko dlatego, że była kobietą. 

Teraz jej zemsta od lat prześladuje kolekcjonerów sztuki.

- Kobieta mojego pokroju - stwierdziła z uśmiechem Tess. - Lepiej wycofaj Vermeera, 

zanim przyjrzy mu się Antoine Giracault.

Jane ciężko westchnęła.

- Masz rację. Robota Shively. Chcieli to sprzedać w moim domu aukcyjnym.

- Nie po raz pierwszy - powiedziała Tess.

Jane spojrzała na nią z przerażeniem.

Tess wybuchnęła śmiechem.

Luke   oparł   się   wygodnie,   przysłuchując   się   rozmowie,   w   której   całkowicie   go 

ignorowano. Każdy inny człowiek ze świata sztuki traktowałby Jane Cushman z szacunkiem i 

background image

respektem, lecz Tess Alcott nie tylko miała odwagę nie zgadzać się z nią, ale w dodatku 

śmiała się z niej. Po błysku w oczach Jane i po kolorze rumieńców, można było wnioskować, 

że ta złodziejka biżuterii dobrze działa na starszą panią. Luke od lat nie widział Jane tak 

pełnej życia i radości.

A   on   sam?   Kiedy   ostatnio   czekał   z   taką   niecierpliwością,   co   przyniesie   kolejna 

chwila? Jak długo żył, niczego się nie spodziewając? Bez ciekawości? Bez radości?

Zamienił swój świat w pustą jaskinię, której nie wypełniał czternastogodzinny dzień 

pracy.   Wygodnie   było   przypisywać   to   walce,   jaką   musiał   toczyć   z   opinią   publiczną. 

Wygodnie   było   obwiniać   o   wszystko   rodziców,   którzy   nalegali,   aby   syn   spełnił   ich 

oczekiwania.   Ostatecznie   mógł   też   obwiniać   kobiety,   które   kiedyś   go   rozpaliły,   a   potem 

zdradziły.

W rzeczywistości jednak ta cholernie pusta egzystencja wynikała z jego własnej winy 

i   Luke   dobrze   o   tym   wiedział.   Zachowywał   się   jak   tchórz,   a   nie   jak   bohater,   kiedy 

przychodziło się potykać ze smokami, których nie skąpiło mu życie. Poświęcił się bez reszty 

pracy, a rozrywkę znajdował w ramionach bezdusznych kobiet, które go nudziły. Świadomie 

wybrał najprostszą z dróg, unikając wszelkich wybojów i zakrętów. Unikając życia. Odwrócił 

się plecami do wszystkich marzeń i radości. Wybrał bezpieczeństwo. Egzystował, a nie żył.

Czy w ogóle wiedział, co to znaczy żyć?

- No, nie, daj spokój - odpowiedziała Tess.

Rozmowa Tess i Jane przekształciła się w gorącą dyskusje na temat różnych artystów, 

takich jak Jan van Eyck, Piazzetta, Boucher i Salvador Dali.

Przyjrzał  się Tess zatopionej  w dyskusji z Jane i zrozumiał,  że już wie, na czym 

polega życie. Dowiedział się tego w chwili, gdy po raz pierwszy zobaczył Tess. Niezależnie 

od motywów,  które nią kierowały,  Luke wiele jej  zawdzięczał  i dawno powinien  zacząć 

traktować ją inaczej.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Jane  zaprowadziła   Tess   do  pokoju,  który  nazywała   salonem   Belle   Epoque.   Był   o 

połowę mniejszy od dużego salonu, pełen francuskich mebli z przełomu wieków, obrazów, 

ceramiki i draperii. Z całą pewnością była to robota Eugenie, i to dobra robota. Tess po raz 

kolejny  zatrzymała   się   przed   wczesnym   Degasem   wiszącym   nad   kominkiem.   Zapragnęła 

mieć ten obraz w chwili, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, gdy Jane oprowadzała ją po 

domu.

- Z pewnością nie zamierzasz go sprzedawać - zaczęła.

- Nie - odparła sucho Jane. - Nie zamierzam.

Tess   westchnęła.   Do   pokoju   wszedł   Luke.   Jej   puls   był   tak   mocny,   że   bolały   ją 

przeguby dłoni. Oddychała gwałtownie. Obraził ją tak, jak żaden inny mężczyzna, a mimo to 

wciąż czuła...

Zaczynała nienawidzić Luke'a Mansfielda z pasją, o którą wcześniej się nie posądzała. 

Przez dwadzieścia pięć lat żyła spokojnie w przekonaniu, że jest oziębła. Pocałunek Luke'a 

zniszczył to przeświadczenie.

Nienawidziła go za to. Pocałowała go w chwili słabości, a potem dowiedziała się od 

Gladys, że poleciał do Miami. Po raz kolejny zaczęła sobie łamać głowę. Czy w Miami był 

ktoś lub coś, co mogło zepsuć jej robotę?

Luke   usiadł   przy   stoliku   do   gry   w   szachy.   Na   wargach   czuła   wspomnienie   jego 

pocałunku.

Weź się w garść, kobieto, albo twoja robota weźmie w łeb - Tess postraszyła samą 

siebie.

Jane usiadła na czerwonym aksamitnym  krześle obok złotego stolika. Tess chciała 

usiąść obok niej, ale Jane zaprotestowała.

- Nawet o tym nie myśl, Tess - powiedziała. - Muszę przejrzeć masę papierów przed 

poniedziałkowym   zebraniem.   Proponuję,   żebyście   ty  i   Luke   załatwili   swoje   sprawy   przy 

partyjce szachów. Wasza ciągła wojna zaczyna mnie nudzić. Mam nadzieję, że grywasz w 

szachy?

- Trochę - odparła Tess, nie kryjąc niezadowolenia. - Wątpię, czy zdołam zapewnić 

odpowiednią rozrywkę panu Mansfieldowi. Lepiej poszukam sobie jakiejś książki.

- Co? Chcesz porzucić  Luke'a na rzecz nudnego wieczoru w samotności?  Nie ma 

mowy! Zagrasz z nim w szachy, Tess.

Przez chwilę  panowała  martwa  cisza. Tess rozważała  swoje  możliwości.  Widziała 

background image

jednak,   że   nie   ma   wyboru.   Z   zaciśniętymi   ustami   skinęła   głową   i   zasiadła   przy   stoliku 

szachowym. Luke czekał na nią potulnie. Z drugiego końca pokoju dobiegł chichot Jane.

- Chcesz zagrać? - spytał Luke niewinnym głosem.

- Z przyjemnością - warknęła Tess.

Uśmiechnął się do niej szeroko. Nie podziałało to dobrze na jej umysł. Wszystko się w 

nim poplątało.

- Wiesz - powiedział - spodoba ci się ta gra. Szachy są bardziej interesujące, kiedy się 

gra o wysokie stawki. Jeśli wygram, powiesz mi, co naprawdę tu robisz, a jeśli ty wygrasz, 

będziesz mogła zapłacić mi za wszystkie pocałunki i kalumnie, które na ciebie rzucałem, 

łamiąc ten blat na mojej biednej głowie.

Tess poważnie rozważyła propozycję; blat był wykonany z dobrego marmuru, ale..

- To za mało. Rozwalenie ci głowy to tylko chwilowa przyjemność.

Nagle przyszło olśnienie.

- Możemy podwyższyć stawkę. Jeśli ja wygram, spakujesz swoje rzeczy i wyniesiesz 

się stąd przed świtem i nie wrócisz, dopóki będę mieszkać u Cushmanów. Jeśli ty wygrasz, ja 

się stąd wyniosę. Zgoda?

Luke przyglądał jej się przez chwilę.

- Naprawdę boisz się mnie tak bardzo?

Tess oniemiała, zła za jego arogancję i przerażona, że może mieć rację.

- Ty wstrętny egoisto!

-   Zastanawiam   się,   o   co   ci   chodzi.   Boisz   się,   że   goryl   Jane   przeszkodzi   ci   w 

osiągnięciu celu, czy że znowu będzie chciał cię pocałować?

On nie umie czytać w myślach, on nie umie czytać w myślach, on nie umie czytać w 

myślach... Wyraz twarzy Tess stał się lodowaty.

- Im szybciej zaczniemy grać, tym szybciej zaczniesz się pakować - oświadczyła i 

usiadła naprzeciwko niego.

Uśmiechnął się do niej - niech go szlag trafi! - i także zasiadł do gry. Zaproponował 

jej białe pionki. Wzruszyła ramionami i rozpoczęła grę. Przez następny kwadrans w salonie 

panowała absolutna cisza, nie licząc szelestu papieru, kiedy Jane przewracała kolejną stronę 

raportu i szeptanego od czasu do czasu merde, kiedy Luke bił pionka Tess, albo delikatnego 

„do diabła!”, kiedy Tess zablokowała jego atak i zagroziła królowi.

Tess nie ukrywała, że umie grać w szachy lepiej niż tylko „trochę”. Grała po to, aby 

wygrać i wyprosić go z tego domu. Ale Luke także był doskonałym graczem. Musiała się 

dobrze skoncentrować, żeby to nie ona pakowała za chwilę swoje rzeczy. Dopięła celu. Bert 

background image

byłby z niej dumny.

Po pół godzinie wyglądało na to, że gra zakończy się remisem. To było wszystko, co 

Tess mogła zrobić. Chciała wygrać, ale wiązało się z tym duże ryzyko przegranej. Nie mogła 

pozwolić   Luke'   owi   wyrzucić   się   z   tego   domu,   nie   teraz.   Dlaczego   chciała   podwyższyć 

stawkę? Dlaczego znów pozwoliła, żeby emocje górowały nad rozsądkiem?

Zupełnie nie mogła zrozumieć uśmiechu, jaki pojawił się na ustach Luke’a, kiedy 

zmieniła strategię, by doprowadzić do remisu. Bo ten uśmiech nie był uśmiechem wyższości 

ani   triumfu.   Był   raczej   pełen...   podziwu.   Gdyby   nie   to,   że   musiała   skoncentrować   się 

wyłącznie na grze, pewnie zaczęłoby to ją zastanawiać i martwić.

Właśnie kiedy rozmyślała nad kolejnym ruchem, pojawił się Hodgkins i podszedł do 

Jane. Pochylając się ku niej, oznajmił ponuro, że pozamykał wszystko na noc, a następnie 

głosem, który słychać było nawet w przeciwległym końcu pokoju zaproponował, że zabierze i 

schowa klejnoty, które Jane miała na sobie.

- Dość tego! - krzyknęła Tess. Rozdrażniona grą wstała gwałtownie i podeszła do 

służącego, który zachował kamienną twarz.

- Nie reagowałam na twoje niegrzeczne uwagi i na szpiegowanie mnie przez całe trzy 

dni, ale tym razem posunąłeś się za daleko, Hodgkins! Gdybym chciała okraść Jane Cushman, 

zrobiłabym   to   dawno   temu   i   teraz   byłabym   już   daleko   stąd.   Zostańcie   tu   wszyscy   i 

zaczekajcie chwilę! - krzyknęła.

Pobiegła   do   pokoju   Elizabeth   i   szarpnięciem   otworzyła   szufladę   w   komodzie. 

Wyciągnęła stamtąd małe zawiniątko i zbiegła na dół.

- Muszę ci podziękować, Hodgkins - powiedział Luke. - Właśnie uratowałeś mnie 

przed klęską, a w najlepszym razie remisem. Boję się, że moje wrażliwe męskie ego mogłoby 

tego nie znieść.

- Przypuszczałam, że Tess będzie dobra w szachach - powiedziała Jane.

- Pani Cushman - zaczął Hodgkins - przepraszam, że zdenerwowałem pani gościa. Nie 

miałem takiego zamiaru.

- Bzdura, Hodgkins. - Jane odłożyła na bok stertę raportów. - Oczywiście, że miałeś 

taki zamiar i musisz ponieść zasłużoną karę. A oto i twój kat. Co chcesz nam pokazać, Tess?

- Małą demonstrację moich możliwości - odparła ponuro Tess.

Rozpakowała   swoje   zawiniątko   i   wyciągnęła   parę   narzędzi.   Odłączyła   system 

alarmowy, odsunęła obraz Degasa, pod którym ukazał się sejf ścienny, i zabrała się do roboty.

- Miałam zamiar porozmawiać z tobą na temat systemu zabezpieczeń w tym domu - 

zwróciła się do Jane, przecinając druty. - To lipa, pierwszy lepszy amator może go rozgryźć w 

background image

kilka sekund. Masz wspaniałą kolekcję dzieł sztuki, która powinna być należycie chroniona.

- Nie masz dobrego zdania o systemach zabezpieczeń M & A Security? - spytała Jane.

- Mogłabym  przysiąc,   że  w  przeszłości  pracowali   dla  wielu  złodziei  na  świecie  - 

odparła Tess. - Nie poznaliby dobrego alarmu, gdyby na niego natrafili.

- A co sądzisz o Baldwin Security? - spytał Luke.

- Leroy należy do najlepszych w tym zawodzie - stwierdziła Tess. Skoncentrowała się 

na pracy. Zmarszczyła brwi, ale była spokojna. Praca zawsze stanowiła jej żywioł.

- Przez jeden z jego systemów o mało nie wylądowałam w więzieniu kilka lat temu. 

Jeśli chcecie mieć najlepsze zabezpieczenia, powinniście zainstalować systemy Solitaire. To 

prawdziwy   koszmar.   Wiele   razy   zdarzyło   mi   się   rezygnować   z   roboty   tylko   dlatego,   że 

miałam mieć do czynienia z ich systemami.

- A tak z czystej ciekawości - odezwała się Jane - skąd wiedziałaś, że mam tutaj sejf?

-   Trudno   się   pozbyć   starych   nawyków   -   odparła   Tess   z   uśmiechem,   sięgając   po 

kolejne narzędzie. - Rozgryzłam system zabezpieczeń pierwszego dnia pobytu w tym domu. 

Masz jeszcze sejf w podłodze gabinetu, gdzie trzymasz wszystkie dokumenty prawne. Nigdy 

nie byłam w twojej sypialni, ale domyślam się, że jest tam kolejny sejf ścienny, trochę inny, 

ale równie łatwy do otwarcia. No i jeszcze sejf w sali balowej... Ach - mówiąc to Tess 

otworzyła drzwiczki sejfu. Spojrzała na zegarek. Siedemdziesiąt sekund. Nieźle, ale nie tak 

dobrze jak zwykle.

Spokojnie odłączyła wewnętrzny alarm i wyciągnęła z sejfu skórzane kasetki.

- No, no, no - powiedziała, otwierając jedną z nich. Wyjęła z niej dużą błyszczącą 

kolię. - Diamenty Stromberga. Zastanawiałam się, kim był anonimowy kupiec. Chylę przed 

tobą czoła, Jane. Są warte dużo więcej, niż za nie zapłaciłaś.

- Dziękuję - powiedziała sztywno Jane. Ale Tess nie dała się oszukać. Jeśli otwieranie 

sejfów bawiło Jane, będzie trzeba grać dalej.

- Są i rubiny Greenleafa! - wykrzyknęła z podziwem, otwierając kolejną kasetkę. - Nie 

widziano ich od dwudziestu lat. Mogę teraz spokojnie umierać, skoro potrzymałam je przez 

chwilę.

Nagle odwróciła się gwałtownie do Jane z nie ukrywaną wściekłością. - I ty używasz 

systemu   M   &   A   do   zabezpieczenia   takich   klejnotów?   Miałabyś   za   swoje,   gdyby   je 

skradziono!

- W poniedziałek skontaktuję się z firmą Solitaire, przyrzekam - zapewniła Jane.

Trochę uspokojona, Tess zaczęła wkładać klejnoty z powrotem do sejfu.

-   Powołaj   się   na   mnie,   kiedy   do   nich   zadzwonisz.   Kiedyś   pracowaliśmy   razem. 

background image

Załatwią sprawę dużo szybciej, jeśli będą wiedzieć, że mam z tym coś wspólnego.

- Nie wątpię - mruknęła Jane.

Tess odwróciła się do niej z szerokim uśmiechem na ustach.

- Jestem jedyną osobą, która złamała ich system Griselde. Kiedy zaczęłam pracować 

dla ŚBŚ, Solitaire wezwali mnie do swej siedziby w Connecticut, żebym wyjaśniła, jak to 

zrobiłam.  Byli  przerażeni,   kiedy  powiedziałam,  że  wykradłam  plany  systemu  z  biura  ich 

szefa. Odtąd znacznie zaostrzyli środki bezpieczeństwa. A gdzie jest kolia Farleigha?

- Skąd o niej wiesz? - spytał Luke.

Tess spojrzała na niego z politowaniem.

- Jest w sejfie bankowym - rzekła Jane z uśmiechem.

- Dzięki Bogu - mruknęła Tess. Nie powinna patrzeć na Luke'a. Był zbyt pociągający.

-   Mam   nadzieję   -   Jane   zwróciła   się   do   służącego   -   że   teraz   zaniechasz   swoich 

podejrzeń wobec panny Alcott. Jeśli chciałaby mnie okraść, zrobiłaby to dawno temu. Czyż 

nie tak, Tess?

- Oczywiście.

- Coś jeszcze, proszę pani? - spytał Hodgkins.

- Nie, możesz iść spać.

Hodgkins wyszedł.

- Brawo, panno Alcott! - wykrzyknął Luke, kiedy drzwi zamknęły się za służącym. - 

Świetna   robota.   Nigdy   jeszcze   nie   widziałem,   żeby   Hodgkins   opuszczał   pokój   w   takim 

pośpiechu.

Luke wyciągnął szyję i z uśmiechem przyglądał się Tess, jakby widział ją po raz 

pierwszy.

A niech to!

Pomyślała, że gdyby uśmiechał się do niej w ten sposób przez następnych pięćdziesiąt 

lat, kazałaby Bertowi iść do diabła i przestałaby okradać sejfy do końca życia.

Zamrugała oczami. Im bardziej starała się uciec od Luke'a, tym mocniej ją pociągał. 

Dlaczego?

Szybko   włączyła   się   do   rozmowy,   żeby   o   tym   nie   myśleć.   Pakując   narzędzia, 

omawiała z Jane najlepszy system alarmowy, jaki powinna zainstalować. Luke milczał, ale 

jego szmaragdowe oczy wciąż na nią spoglądały.  Z trudem udawało jej się powstrzymać 

drżenie.

Wreszcie, wymawiając się zmęczeniem, uciekła do swojego pokoju.

Nigdy wcześniej   nie  zachowywała  się  w ten  sposób. Pokazała   sobie  samej   język, 

background image

kiedy dotarła do pokoju Elizabeth. Uciekać przed parą zielonych oczu! Jakie to poniżające. 

Jakie... niewiarygodne.

Następnego ranka Tess wstała z łóżka w fatalnym nastroju. Co takiego kryło się w 

sypialni Elizabeth, że znów zaczęły ją prześladować koszmary z dzieciństwa, o których od 

dawna starała się zapomnieć? A może ten pokój przypomniał jej własne smutne dzieciństwo?

Czując ból w każdym mięśniu, weszła do łazienki, modląc się, żeby prysznic zdołał 

przywrócić jej jaką taką formę. Gorąca woda pobudziła zmęczone ciało i Tess powoli zaczęła 

dochodzić do siebie. Biorąc pod uwagę, że spała nie więcej niż dwie godziny, uznała to za 

cud.

Wyszła spod prysznica w nieco lepszym nastroju. Sczesała z twarzy wilgotne włosy, 

na kostium kąpielowy włożyła  błękitną  sukienkę z odkrytymi  ramionami  i pomyślała,  że 

byłoby dobrze, gdyby za swoje koszmarne sny mogła winić wyłącznie Luke'a Mansfielda. 

Ale   ponieważ   koszmary   związane   były   z   dzieciństwem,   tego,   niestety,   nie   mogła   mu 

przypisać. Jednak wszystko inne...

Rozkojarzona, podenerwowana, przerażona.  Nigdy nie zdarzyło  jej się coś takiego 

podczas pracy. Teraz czuła się właśnie tak i mogła za to winić Luke'a. Musiał odkryć w niej 

coś takiego, o czym sama nie wiedziała. Zdołał do niej dotrzeć. Wkraczał w jej myśli coraz 

bardziej.

Popatrzyła na namalowane na ścianie białe chmurki. Niech szlag trafi tę sypialnię! To 

przez nianie mogła spać i dlatego spóźniała się z zaplanowaną robotą.

Jak inaczej mogłaby tłumaczyć swoje zainteresowanie Lukiem i świadome zmienianie 

planów Berta?

Inteligencja Luke'a, jego poczucie humoru, jego kodeks honorowy i sposób, w jaki 

rozpalał ją szmaragdowymi oczyma były tego warte.

- A niech  to  - mruknęła  Tess. Własne uczucia  stanowiły poważne  zagrożenie  dla 

roboty. Luke był tylko spustem.

Z westchnieniem zbiegła lekko na dół do jadalni, gdzie napotkała spojrzenie Luke'a. 

Pospiesznie usiadła i sięgnęła po tosta.

Mogła albo być bezpieczna i unikać Luke'a niczym FBI, albo dokończyć  robotę i 

zdobyć kolię. To oznaczało rozmowy z nim, zjednanie go sobie, traktowanie tak, jakby nie 

był najniebezpieczniejszym człowiekiem na świecie. Za daleko posunęłam się tym razem - 

upomniała samą siebie. Teraz już nie mogę się cofnąć. Nie zrobię tego. A więc musi stawić 

czoło Luke'owi i własnym zdradliwym uczuciom. Nie było innego wyjścia.

Tak szybko, jak to możliwe, Tess poszła w stronę basenu. To był jej azyl. W Miami 

background image

nie   brakowało   basenów.   Wskoczyła   do   wody,   rozkoszując   się   szokiem,   spowodowanym 

zetknięciem z zimną taflą wody i ciszą, kiedy przez chwilę zanurzyła głowę. Jej ciało weszło 

w zwykły rytm i powoli zaczęła przemierzać basen tam i z powrotem. Dla Tess pływanie było 

czymś w rodzaju medytacji. Woda ją otaczała, kołysała i dawała poczucie bezpieczeństwa, 

podczas gdy jej ciało miarowo rozcinało taflę basenu. Panował absolutny błogi spokój. W 

czasie pływania przychodziły jej często do głowy rozwiązania najtrudniejszych problemów.

Raczej   poczuła,   niż   usłyszała   plusk   wody   i   nagłą   zmianę   wibracji.   Bez   patrzenia 

wiedziała, że to Luke. Do diabła z nim! Dopłynęła do brzegu basenu sekundę przed nim.

- Nigdy nie słyszałeś, że dwoje ludzi to już tłum? - zapytała, kiedy stanął obok niej. 

Strumyczki wody spływały po jego gołym, szerokim torsie.

O Boże, wyglądał wspaniale!

- To duży basen - rzekł pojednawczo. - Sądziłem, że nie będę ci przeszkadzał.

To niemożliwe, mruknęła Tess w duchu.

- Chcesz mi podokuczać, czy stać cię na porządne współzawodnictwo?

Spojrzał na nią zaskoczony.

- Chcesz się ze mną ścigać?

- Muszę mieć z ciebie jakiś pożytek, Mansfield, a potrzebuję dobrego rywala.

- Nie sądzisz chyba, że wygrasz? Jestem od ciebie większy i silniejszy.

- Będziesz musiał to udowodnić - odparła Tess i wskoczyła do wody.

Luke błyskawicznie podążył za nią. Przez następny kwadrans ścigali się, prując wodę 

przy każdym okrążeniu, aż w końcu płuca odmówiły Tess posłuszeństwa, a nogi i ramiona 

były jak z ołowiu.

Oboje dotarli do brzegu basenu w tym samym momencie. Tess znowu dała nurka. 

Była gotowa raczej utonąć, niż się poddać, ale w tej samej chwili poczuła na ramieniu dłoń 

Luke'a.

- Ratunku! - sapnął. - Poddaję się, wywieszam białą flagę. Nie pozwól mi zginąć w 

wodzie. Będę wyglądał okropnie.

Tess roześmiałaby się, gdyby nie brakowało jej powietrza.

- Przyznajesz, że jestem lepsza? - domagała się potwierdzenia.

- Set, gem i mecz.

- Bogu dzięki - mruknęła, podciągając się na brzegu basenu. Część jej ciała pozostała 

w wodzie, ale twarz położyła na ciepłym betonie. Jej płuca chciwie pochłaniały tlen.

- Utarczki słowne, pojedynki szachowe, pływanie. Jeśli będziemy się wciąż wyzywać 

na pojedynki, przed końcem tygodnia oboje będziemy martwi - powiedział Luke.

background image

- Ale tak miło jest cię pokonywać.

- Ani razu mnie nie pokonałaś - odparł Luke z godnością. - Każdy pojedynek kończył 

się remisem i dobrze o tym wiesz.

- Gdybyś nie był tak uparty...

- I gdybyś ty nie była tak uparta...

- Moglibyśmy przeżyć do końca tygodnia.

Luke roześmiał się, wyszedł z wody i pomógł jej wstać. Robił to bez wysiłku, tak 

jakby piętnastominutowy wyścig nic dla niego nie znaczył. Starała się nie pokazać, jak działa 

na nią jego dotyk.

- Dzięki - mruknęła, kładąc się obok basenu. Podciągnęła kolana i pozwoliła słońcu 

pieścić swoje ciało.

- Tlen to wspaniała rzecz - mruknęła.

- Nie musisz mi tego mówić - powiedział Luke, kładąc się obok niej.

Słyszała   każdy   jego   oddech.   Czuła   każdy   centymetr   jego   ciała,   mimo   że   leżał   w 

pewnej odległości.

Odezwij się, idiotko - ponagliła się w duchu. Powiedz coś o pogodzie, o sporcie, o 

czymkolwiek!

- Zawsze lubiłeś się ścigać? - spytała.

- Ale nie tak idiotycznie. Myślałaś kiedyś o przepłynięciu kanału La Manche? Nie 

miałabyś kłopotu.

Tess roześmiała się. Wiele przemawiało  za tym,  żeby przestała  się opierać... żeby 

przestała odpierać jego ataki. Zadrżała. Nie przywykła do przejęzyczeń, nawet w myślach.

- Wolę coś cieplejszego - odparła. - Sądziłam, że twoim ulubionym sportem jest piłka 

ręczna.

- Tak, ale trenuję pływając.

- Przypomnij mi, żebym nigdy nie próbowała grać z tobą w piłkę ręczną.

- A grasz?

- Trochę.

- To samo mówiłaś o szachach - stwierdził Luke. - W co jeszcze grywasz?

Tess przekręciła się na bok.

- Grywam w wiele gier, które doprowadzają mnie do celu.

- A w czym pomogło ci pływanie?

Tess uśmiechnęła się do miłych wspomnień.

-   W   zdobyciu   bardzo   miłego   starszego   pana,   który   miał   wspaniałego   Renoira. 

background image

Uwielbiał flirtować z każdą przed pięćdziesiątką. Twierdził, że dzięki temu czuje się młodo. 

Miał rację.

- A to co? - spytał Luke, przekręcając się na bok, aby spojrzeć jej w oczy. Podpierając 

się na łokciu, dwoma palcami delikatnie dotykał zielonkawego siniaka na ramieniu Tess.

- Uderzyłam się o framugę drzwi do łazienki pierwszego dnia pobytu - odpowiedziała 

automatycznie. - Zawsze trochę trwa, nim przyzwyczaję się do nowego miejsca.

- Doprawdy?

A niech to! Nie wierzył jej.

- Wygląda  raczej na ślad czyichś palców zbyt  mocno trzymających  twoje ramię - 

ciągnął Luke.

- Ach, ten siniak! - poprawiła się. - To jeszcze z pracy dla ŚBŚ, z zeszłego tygodnia. 

Cyryl musiał wciągnąć mnie przez okno, bo moja lina... została odcięta.

- Kto to jest Cyryl?

- Jeden z agentów, z którym od czasu do czasu pracuję. Pozwól, że o coś cię zapytam - 

dodała pospiesznie.

- Tak, w tym też jesteś niezła.

- Dziękuję. Dobrze znałeś Elizabeth?

To   pytanie   zaskoczyło   Luke'a.   Przyglądał   się   Tess   przez   chwilę,   a   potem   wolno 

odpowiedział:

- Mansfieldowie i Cushmanowie znają się od pokoleń. Mój ojciec był ich prawnikiem 

aż do zeszłego roku, kiedy przeszedł na emeryturę. Nalegał, niemal mnie szantażował, żebym 

przejął  po  nim  tę  posadę.  Przyprowadzano   mnie   tu  na  herbatę,  zanim  jeszcze   potrafiłem 

dobrze chodzić.

- Jaka była Elizabeth?

- Ładna, inteligentna, ciekawa świata, sprytna. Była moim prawdziwym utrapieniem. 

Pamiętaj - powiedział z uśmiechem - że byłem od niej dziesięć lat starszy. Nastoletni chłopcy 

nie zwracają specjalnej uwagi na takie smarkule.

- To bardzo okrutne z twojej strony. Na pewno darzyła cię dziecięcą sympatią, a ty ją 

lekceważyłeś.

- Nastoletni chłopcy nie przejmują się uczuciami innych.

- Powiedziałabym, że nie tylko nastoletni. Luke zmarszczył brwi.

- Tak mówi kobieta, którą zranił mężczyzna.

- Nie, nie - odparła Tess z uśmiechem. - Po prostu obserwuję walkę płci.

- Ciekawe, dlaczego?

background image

Tess starała się, żeby nie zadrżeć, kiedy przenikał ją badawczym spojrzeniem.

- Miłość jest obca mojej naturze - stwierdziła. Nie wydawał się o tym przekonany.

- Ciekawe, czy okłamujesz mnie, czy siebie?

- Słuchaj no, ważniaku - powiedziała Tess, dotykając palcem wskazującym szerokiej 

piersi Luke'a i natychmiast cofnęła dłoń, czując, jak ciepło ogarnia całe jej ciało. - Nie bądź 

taki mądry, bo nic o mnie nie wiesz. Nic! Mam dwadzieścia pięć lat i nigdy jeszcze nikt mnie  

nie kochał, ani ja nie pokochałam nikogo. To są fakty. Tess Alcott i miłość nie mają ze sobą 

nic wspólnego.

- A Elizabeth Cushman i miłość?

- Dobrze wiesz, że Elizabeth od dawna leży w grobie! Ma w głowie robaki, a nie 

miłość.

- Nie jestem już tego taki pewien, jak kiedyś - powiedział Luke, biorąc ją za rękę. 

Ciepło jego dotyku zaczęło topić lód w żyłach Tess. - Jesteś bardzo podobna do Elizabeth. 

Jesteś piękna, inteligentna, sprytna i dlatego osiągnęłaś sukces w swojej dziedzinie.

- Nie zapominaj o mojej bliźnie po operacji wyrostka - przypomniała Tess, topiąc się 

pod jego spojrzeniem.

- Ach, tak - mruknął - nie możemy o tym zapominać. Nagle pojawił się Hodgkins z 

telefonem w ręce.

-   Telefon   z   zagranicy   do   panny   Alcott.   Dzwoni   pan   Bainbridge.   Tess   zamrugała 

oczami. Mało brakowało, a pocałowałaby Luke'a!

- Dziękuję, Hodgkins - powiedziała ciepło. Kto by pomyślał, że będzie dziękować 

Hodgkinsowi za odciągnięcie znad brzegu przepaści?

Rzuciwszy   spojrzenie   Luke'owi,   usiadła   i   wzięła   słuchawkę.   Zmusiła   się   do 

zachowania  pozorów spokoju. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowała, to ujawnienie jej 

drugiego życia.

- Cyryl? - odezwała się. - Jestem na wakacjach. Czemu dzwonisz?

Pan Bainbridge potrzebował kilku minut, żeby przedstawić wszystkie fakty. W końcu 

Tess powiedziała:

- Słuchaj, zrobiłam ten skok dawno temu. Mógłbyś teraz przyłączyć się do Mendozy 

jako jego wierny rycerz. Ja już w to nie wchodzę.

Przez kolejnych kilka minut pan Bainbridge wyjaśniał jej, na jakie napotkał trudności.

-   Bardzo   mi   przykro   -   skwitowała   Tess.   -   Termin   wykonania   tej   roboty   ustalono 

dziewięć  miesięcy temu.  Ja zrobiłam,  co  do mnie  należało.  Potraktuj  to  jak dotrzymanie 

warunków kontraktu. Właśnie siedzi tu obok mnie prawnik, który chętnie wyjaśni ci, co grozi 

background image

za złamanie warunków kontraktu.

- W każdej chwili - zapewnił Luke.

Tess uśmiechnęła się do niego i odwróciła plecami, żeby uniknąć dekoncentracji.

- Przestań narzekać i bierz się do roboty, Cyryl. I nie dzwoń do mnie, chyba że będzie 

to konieczne. Pracuję właśnie nad piękną opalenizną.

Skrzywiła się i odłożyła słuchawkę.

- Jak ja nienawidzę się opalać.

Luke roześmiał się. Ten szczery śmiech podniósł ją na duchu.

- Sprawy służbowe? - spytał.

- Uhm - powiedziała Tess, myśląc w popłochu. - Cyryl Bainbridge wyjaśniając pewną 

starą sprawę, wpakował się w kłopoty ze... świadkiem. Cyryl wygląda jak diabeł wcielony, 

ale jest z Kentucky i potrafiłby namówić królową Elżbietę do przejścia na buddyzm, gdyby 

się uparł, więc naprawdę nie powinien dzwonić do mnie i się skarżyć.

- Czy to ten sam Cyryl, który zafundował ci takiego siniaka w zeszłym tygodniu?

- On lubi dużo pracować, a ŚBŚ zobowiązuje.

- Lubisz pracować dla ŚBŚ? - spytał Luke, siadając. Jego brązowa skóra była już 

niemal sucha, a kąpielówki w niewielkim stopniu zasłaniały jego męskość.

Tess zamrugała oczami. ŚBŚ. Dobrze. ŚBŚ.

- Jasne, że tak. To wspaniali ludzie - odparła. - Poza tym lubię wiedzieć, jak pracują ci 

po drugiej stronie barykady. Wiele się nauczyłam. Jestem dużo lepszą złodziejką, od kiedy 

pracuję dla nich, niż gdy pracowałam na własny rachunek.

- Tym się właśnie zajmujesz? Kradzieżą?

- Och nie, nic podobnego. Po prostu odzyskuję rzeczy, które zaginęły, albo zdobywam 

dowody potrzebne do przymknięcia innych, mniej utalentowanych.

Luke wzdrygnął się.

- To brzmi groźnie.

- Nie tak bardzo. Zwykle pracujemy w grupie i wspomagamy się wzajemnie. Poza tym 

jestem dobra w tym, co robię.

- Jesteś wspaniała w tym, co robisz. Ale czy lubisz to robić?

- To pozwala mi utrzymać formę.

- Ale lubisz to?

Tess westchnęła i starła kilka pojedynczych kropli wody z nogi. Był taki dociekliwy, 

trzeba mu to przyznać. I taki słodki. I nazwał ją wspaniałą!

-   Cóż,   prawdę   mówiąc,   jestem   już   tym   wszystkim   trochę   zmęczona.   Kiedy 

background image

pracowałam   dla   siebie,   kradłam   piękne   przedmioty:   biżuterię   i   dzieła   sztuki.   Nie 

interesowałam się akcjami, znaczkami czy rzadkimi monetami. Pragnęłam tylko piękna w 

moim   życiu.   A   teraz   zdobywam   rzeczy,   którym   daleko   do   piękna.   Dlatego   tracę 

zainteresowanie   dla  tej  pracy.  Zastanawiałam   się  nad zmianą  zajęcia,   ale  nic  jeszcze   tak 

naprawdę mnie nie pociąga.

- Pewnie trudno by ci było się przestawić - zgodził się Luke. Nagle urwał, a jego oczy 

zrobiły się ogromne. - Zresztą, może nie. Jak to zrobiłaś?

- Co takiego? - spytała niewinnie Tess.

Na jego usta zawitał uśmiech.

- Jakim cudem udało  ci się  zamienić  naszą sprzeczkę  w przyjemną  pogawędkę o 

sporcie, Elizabeth i pracy?

- A niech to - mruknęła Tess. - Czy to było aż tak oczywiste?

- Nie ma w tobie niczego oczywistego i dobrze o tym wiesz!

Tess uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła się powstrzymać. Przejrzał ją, a ona zamiast 

się  wściec,  była  zadowolona.  Podobało  jej   się. Był  taki   dobry,  taki  szybki,  taki   sprytny. 

Podobało jej się, że mogła zrobić to, co zamierzała, czyli przeciągnąć Luke'a na swoją stronę i 

czerpać z tego przyjemność. Może nie będzie musiała tak uporczywie walczyć ze swoimi 

uczuciami. Może dzięki nim wszystko pójdzie po jej myśli.

- Walka sprawia przyjemność na krótką metę - oświadczyła. - Potem robi się nudna. 

Pomyślałam, że trzeba spróbować czegoś innego. Podobało ci się?

- Bardzo - przyznał Luke. Jego szmaragdowe oczy pociemniały.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Luke wyciągnął dłoń, żeby odsunąć ze skroni Tess pasemko włosów. To był błąd, bo 

dotknął palcami  jej skóry i teraz musiał  ją pocałować. Cały ranek o tym  myślał  i nawet 

przywołanie na pomoc zdrowego rozsądku, nie mogło go powstrzymać.

- Podobało mi się prawie tak bardzo, jak całowanie się z tobą - powiedział.

- Luke, nie - szepnęła, kiedy ujął jej głowę.

- Tak - jęknął.

Jej oczy - pełne zaskoczenia, strachu i pożądania - powoli się zamknęły, gdy jego usta 

dotknęły jej ust raz i drugi. Delikatna czułość przyprawiała ją o dreszcze.

Była taka słodka. Pocałował ją raz jeszcze z czułością, o którą sam siebie nigdy nie 

podejrzewał i poczuł, jak Tess drży. Jej pełne usta oddawały pocałunki. Nagle wydała dźwięk, 

który brzmiał jak mruczenie albo westchnienie pełne bólu.

Chwycił   ją   w   ramiona,   przekręcił   na   plecy   i   całował   zachłannie,   namiętnie, 

gwałtownie.   Objęła   go  ramionami   za   szyję,   przywarła   do   niego   całym   ciałem,   tak   samo 

głodnym, krzycząc cicho z rozkoszy i pożądania.

Czuł każdy centymetr jej cudownego ciała. Czuł, jak jej sutki twardnieją w zetknięciu 

z jego piersią i nagle zapragnął więcej. Musiał ją mieć.

Ta   nagła   żądza   przywróciła   go   do   rzeczywistości   i   podobnie   podziałała   na   Tess. 

Odskoczyli od siebie na tyle, by móc wymienić zdziwione spojrzenia i uspokoić oddech.

- To szaleństwo - szepnęła Tess.

- Dobre określenie - zgodził się Luke.

W jej oczach widać było zaskoczenie. I przerażenie.

- Słuchaj - odezwała się, nie zdając sobie sprawy, że parodiuje zdrowy rozsądek. - 

Musimy   z   tym   skończyć   tu   i   teraz.   Stoimy   po   przeciwnych   stronach   barykady.   Nie 

powinniśmy... spotykać się pośrodku. Nie ufasz mi, uważasz mnie za oszustkę. Ja nie mogę 

ufać tobie. To zbyt niebezpieczne. Nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nie powinniśmy... tego 

robić.

- Całkowicie  się z tobą zgadzam - powiedział  Luke z gorzkim uśmiechem.  - Nie 

znoszę słodkiego smaku twoich ust. Nie cierpię tego, że twoje ciało tak doskonale pasuje do 

mojego.   Nie   cierpię   udawać   obojętności   na   twoje   każde   słowo   i   gest.   Jesteś 

najniebezpieczniejszą kobietą, jaką znam, ukrytą pod uroczą maską. I tego też nie cierpię.

- Wielkie dzięki! - krzyknęła Tess, wstając. - Myślisz, że mnie się to podoba? Myślisz, 

że podoba mi się to, że w jednej chwili mnie całujesz, a w następnej traktujesz jak potwora? 

background image

Myślisz, że podoba mi się podejrzliwość w twoim wzroku, ilekroć na mnie spojrzysz?

- Jasne - powiedział Luke, stając naprzeciw niej z założonymi rękoma. - Mnie się to 

także nie podoba. Więc dalej, Tess, wygoń podejrzliwość z moich oczu.

- Jak?

- Powiedz mi wszystko o sobie. Kim naprawdę jesteś? - Nie wiem!

- To dlaczego tu jesteś?

Popatrzyła gdzieś w bok, a potem spojrzała na niego wrogo.

- Farleigh. Jestem tu, aby zdobyć kolię. Nie był w stanie powstrzymać uśmiechu.

- Kłamiesz - powiedział łagodnie. - Chcesz mnie.

- Tak, do cholery! - przyznała, obejmując go ramionami za szyję i całując mocno.

- Tess - szepnął, oddając pocałunek. To jedno słowo wydawało się mówić wszystko. 

Wypełniało pustkę w jego duszy.

- Proszę cię - krzyknęła Tess, odsuwając się od niego. - Jedno z nas musi zachować 

rozsądek. Nie mógłbyś przypomnieć sobie o nienagannym wychowaniu i powstrzymać mnie 

przed robieniem takich głupot? Bert by się wściekł, gdyby wiedział.

- Bert? - spytał uprzejmie Luke. Zbladła.

- Mój... mój opiekun po Carswellach.

- Jak trafiłaś do Berta od Violet? Spojrzała na niego zaskoczona.

- Jakim  cudem...   Nie, to  oczywiste,   że  dowiedziałeś  się  o  Violet  -  powiedziała   z 

dziwnym uśmiechem. - Czy wszyscy już o tym wiedzą?

- Nie musisz mi o tym mówić, jeśli nie chcesz - powiedział łagodnie.

- A o czym tu mówić? Była pośrednikiem między Bertem a Carswellami. Wywiozła 

mnie z Miami w niesamowitym cadillacu. Zostawiła Bertowi i zniknęła. Koniec opowieści.

- Chcesz powiedzieć, że Bert był klientem o wyjątkowych upodobaniach?

- Można tak powiedzieć.

Luke chwycił ją za ramiona i potrząsnął.

- Nie mów o tym tak zwyczajnie!

Spojrzała na niego zaskoczona.

- O czym ty, u licha, myślisz? Bert nie był jej klientem, lecz alfonsem.

A jeśli chodzi o wyjątkowe upodobania... - nagle zrozumiała, o co mu chodzi i jej 

oczy zrobiły się ogromne. - Nie! Chyba nie myślisz, że... Luke, nie byłam mu potrzebna do 

uprawiania seksu. Potrzebował mnie do swoich skoków. Wypadłam tak dobrze; że zostałam z 

nim dość długo. To on zrobił ze mnie dobrą oszustkę i złodziejkę. Przez całe dzieciństwo i 

wczesną młodość przeszłam jako dziewica. Nic się nie wydarzyło.

background image

Luke przyglądał jej się przez chwilę, a potem chwycił w ramiona i ścisnął tak mocno, 

że omal jej nie udusił.

-   Dzięki   Bogu   -   powiedział   wzburzonym   głosem.   -   I   bez   tego   doświadczyłaś 

wystarczająco wiele złego.

- Nigdy niczego takiego nie mówiłam - mruknęła Tess z twarzą przytuloną do jego 

piersi.

- Nie musiałaś. Można to wyczytać z twoich oczu.

Nie bądź taki spostrzegawczy - mruknęła, przytulając się do niego mocniej.

- Przepraszam, ale nic na to poradzę. Widzę wszystko, co ciebie dotyczy: wijące się 

włosy wokół twojej twarzy, dreszczyk rozkoszy, który przebiega twoje ciało, ilekroć biorę cię 

w ramiona, no i te niesamowite dołeczki w policzkach. Weszło mi to już w nawyk i bardzo mi 

się podoba.

- Podobają ci się dziwne rzeczy.

- I kto to mówi? - westchnął Luke. - Moje życie było spokojne, jednostajne i nudne, aż 

nagle pojawiłaś się ty i wszystko zburzyłaś. Nie mogę spać, nie mogę sobie znaleźć miejsca i 

cały czas muszę walczyć z hormonami. Mam tego dość! Chcę wrócić do normalności. Chcę 

ciszy i spokoju. Ale najbardziej chcę cię całować, nie zważając na moje obowiązki i powód, 

dla którego tu jesteś!

Odnalazł ustami wargi Tess i wpił się w nie. Przytuliła się mocno do niego, przylgnęła 

całym ciałem. Oboje jęknęli z rozkoszy, gdy ich języki się odnalazły.

Teraz   wiedział.   Wiedział,   że   ona   też   tego   pragnęła.   Nie   udawała.   Nie   miało   już 

znaczenia, po co tu była i jakie oszustwo planowała. Liczyło się tylko to, że była w jego 

ramionach, że zachłannie oddawała pocałunki, że była szczera. Cała reszta była nieistotna.

Oderwał się na chwilę, by zaczerpnąć powietrza do spragnionych płuc i usłyszał, że 

Tess także oddycha z trudem. Kolejny uśmiech zagościł na jego wargach. Nie wpadł w to 

wszystko sam, cokolwiek to było.

Wspomnienie   Margo,   jej   pocałunków   i   kłamstw,   przywróciło   go   brutalnie   do 

rzeczywistości. Spojrzał na Tess z rosnącym przerażeniem.

- Wybacz - powiedział, gwałtownie odsuwając się od niej i widząc ból na jej twarzy. 

Miał ochotę przegonić ten ból pocałunkiem. - Zachowuję się jak głupiec i wciągam w to 

ciebie. Masz rację, musimy z tym skończyć. Nic nas nie łączy. Musimy o tym pamiętać i 

wszystko   będzie   dobrze.   -   Popatrzył   na   jej   usta   nabrzmiałe   od   pocałunków.   -   To   tyle   - 

oświadczył zimno, odwrócił się i skierował do domu jak do azylu, oazy rozsądku.

Zamiast   tego   zastał   tam   Jane   siedzącą   przy   stoliku   w   holu   i   studiującą   jakieś 

background image

dokumenty. Zmierzyła go krytycznym wzrokiem.

- Nie jestem pewna - powiedziała - ale wydaje mi się, że nie jest to odpowiedni strój 

biurowy.

Luke spłonął rumieńcem.

- Pływałem.

- A poza tym - dodała chłodno - gdybym  nie wiedziała, pomyślałabym, że miałeś 

randkę ze złodziejką.

Luke otworzył usta ze zdziwienia.

- Jestem tak samo skłonny spotykać się ze złodziejką, jak... skakać po żyrandolu!

- A zatem wciąż nie ufasz Tess?

- Nikt zdrowy na umyśle by jej nie ufał!

- Możliwe, ale ty nigdy nie byłeś skłonny do obdarzania ludzi zaufaniem, prawda? To 

kolejna rzecz, która łączy cię z Tess. Ona także nie ufa nikomu ani niczemu, tylko sobie 

samej.

- Tess Alcott i ja nie mamy ze sobą niczego wspólnego. Niczego.

- Bzdura - oświadczyła Jane.

Luke zesztywniał. Jane miała rację. Nie wiedziała nawet jak bardzo.

- Poza niezdolnością do ufania ludziom - ciągnęła Jane - jesteście oboje niesamowicie 

inteligentni, oboje ukrywacie uczucia pod maską spokoju i obojętności, oboje wybraliście 

trudne zajęcia i osiągnęliście w nich doskonałość. Oprócz tego oboje rzuciliście się w wir 

pracy, aby trzymać się z dala od wszelkich związków, bo w przeszłości byliście okrutnie 

skrzywdzeni   przez   innych.   No   i   oboje   uważacie,   jak   sądzę   błędnie,   że   miłość   jest   wam 

niepotrzebna. Mam mówić dalej?

Do licha, była niezła.

- Muszę zmienić ubranie - powiedział Luke, kierując się w stronę schodów.

- Tak, i nie tylko ubranie - rzuciła za nim Jane.

Miał ochotę pokazać jej język. Musiał się bardzo starać, żeby pamiętać, że nie ma już 

siedmiu lat. Słowa Jane, pocałunki Tess i wspomnienia Margo ściskały jego mózg niczym 

imadło. Był w prawdziwych tarapatach.

Gdy tylko zamknął za sobą drzwi sypialni, odezwał się telefon stojący przy łóżku.

- Komuś tu zachciewa się dowcipów - oznajmił Leroy Baldwin zamiast powitania.

Serce Luke'a zamarło.

- Co masz na myśli? - spytał.

- Czy wynająłeś jeszcze kogoś do śledzenia Tess Alcott?

background image

- Co takiego? Oczywiście, że nie! Dlaczego pytasz?

- Bo dziś rano moi ludzie omal nie wpadli na inną ekipę. Bardzo się zdenerwowali i to 

nie tylko dlatego, że widzieli, co robiłeś z osobą podejrzaną o jeden z największych skoków, 

jakie rozpracowywaliśmy. Czy ty wiesz, co robisz?

- Nie.

- O, to bardzo optymistyczne. Czy Tess Alcott robi to, co Margo?

- Nie wiem - odparł poważnie Luke. - Co z tą drugą ekipą?

- Moi ludzie to profesjonaliści, ale nie widzieli tamtych aż do dzisiaj. Chodzi o to, że 

tamci   pracują   na   tradycyjnym   sprzęcie;   lornetki   i   te   rzeczy.   Żadnych   kamer,   żadnych 

mikrofonów. I interesuje ich tylko Tess Alcott. Nie obserwują nikogo innego. Nie podoba mi 

się to. Dzieje się tu coś, czego nie rozumiem.

Luke zaczął nerwowo stukać palcami w blat stolika.

- Mógłbyś ich sprawdzić?

- Już to robię. Dam ci znać, jak tylko się dowiem, o co chodzi.

- Od tego wszystkiego zaczyna mnie boleć głowa.

- A mnie nie. Zaczynam się tylko denerwować.

Luke czuł się źle, ale miał coś do zrobienia. Musiał się dowiedzieć, czy on i Tess 

Alcott pasowali do siebie, czy nie.

- Cholera - zaklął. - Natknąłeś się na kogoś o imieniu Bert, związanego z Tess?

- Nie.

- Myślę, że... musisz jeszcze poszukać.

- Dobra.

Luke odłożył słuchawkę z poczuciem winy i wstydu. Jak mógł całować Tess, pragnąć 

jej, a z drugiej strony próbować podważać to, co mówiła?

Wszedł do łazienki, zdjął kąpielówki i wszedł pod prysznic. Ale woda nie zmyła z 

niego poczucia winy. Od wczesnego dzieciństwa Tess musiała nauczyć się spełniać żądania i 

oczekiwania innych, podobnie jak on. Szła przez życie samotnie, tak jak i on. Pasowali do 

siebie i Luke czuł się teraz jak zdrajca.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Tess patrzyła na Luke'a idącego w stronę domu. Zastanawiała się, czy widzi doktora 

Jekylla   czy   Mr   Hyde'a.   W   jednej   chwili   całował   ją   namiętnie,   a   w   następnej   odpychał 

brutalnie. Czy był tak samo zagubiony, jak ona? Dlaczego tak uparcie z nią walczył? Jak 

mógł tak po prostu stąd odejść, jakby chwilę wcześniej nic się między nimi nie wydarzyło? A 

może on też był po trosze oszustem? Czy rzeczywiście jej pragnął? I dlaczego tak bardzo 

chciała, aby odpowiedź na to pytanie brzmiała „tak”? Był już czas najwyższy na jakakolwiek 

odpowiedź.

Tess poczekała, aż Luke i Jane wyjdą do pracy, wsiadła do mercedesa - - kabrioletu - 

Jane pozwoliła jej korzystać z pojazdów Cushmanów - i pojechała do miasta. Po niecałej 

godzinie   zaparkowała   samochód   na   podziemnym   parkingu   przy   swoim   domu   i   wjechała 

windą   na   ostatnie   piętro   dziesięcio   kondygnacyjnego   budynku.   Przeszła   przez   wyłożony 

dywanem  hol, wyciągnęła  klucz,  otworzyła  drzwi i z uczuciem  ulgi weszła do własnego 

mieszkania.

- Kochanie, wróciłam! - krzyknęła.

Z kuchni wyszła bosa wysoka kobieta z długimi czarnymi włosami i szarymi oczami, 

ubrana w lawendowe spodnie i sweter podobnego koloru.

- Miałaś ciężki dzień w pracy? - spytała z miłym lirycznym irlandzkim akcentem.

Tess skrzywiła się.

- Nie był najprzyjemniejszy. Co się dzieje, Gladys? Teraz Gladys się skrzywiła.

-   Boże,   nie   cierpię   tego   imienia.   Jesteś   nomenklaturową   sadystką,   Tess.   Tess 

uśmiechnęła się szeroko.

- Muszę mieć z tego wszystkiego choć odrobinę przyjemności.

- Śledził cię ktoś?

- Oczywiście. Ludzie Berta z pewnością mają przykazane nie odstępować mnie na 

krok pod groźbą śmierci. Ale ta mała wizyta nie powinna wzbudzić podejrzeń. Poza tym 

powód, dla którego odbyłam tę wycieczkę, powinien go ucieszyć.

- Dlaczego przyjechałaś?

- Muszę dowiedzieć się czegoś więcej o Ponurym Żniwiarzu.

- Chodzi o Luke'a Mansfielda? Po co?

Tess znów uśmiechnęła się szeroko.

- Za bardzo wchodzi mi w paradę. Muszę się dowiedzieć dlaczego. A co u ciebie?

-   Po   prostu   wspaniale,   dzięki   -   powiedziała   Gladys,   opadając   na   złoty   fotel   z 

background image

westchnieniem pełnym  zadowolenia. - Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebować kogoś do 

popilnowania mieszkania, możesz na mnie liczyć.

- Dzięki - odparła Tess z uśmiechem i poszła do gabinetu. - Dzwonił do mnie Cyryl.

-   Do   mnie   też.   Nie   podoba   mu   się   nowa   ksywka,   nie   podoba   mu   się   Ameryka 

Południowa ani sam Mendoza.

- Biedaczek.

- A ty tymczasem pławisz się w luksusie. Tess odwróciła się do Gladys z uśmiechem.

- Ty też nie możesz narzekać.

- Nic nie powiemy Cyrylowi.

- Bardzo sprytnie. Znalazłaś Philipa Larkina?

- Dziś o trzeciej w nocy. Dlatego zaspałam. - Aha.

- Hej! - wykrzyknęła Gladys. - Nawet mi nie podziękujesz? Nawet nie pochwalisz?

Tess wyjrzała z gabinetu.

- Własna satysfakcja ci nie wystarczy?

Gladys rzuciła w nią poduszką, ale chybiła. Tess znowu zniknęła w wypełnionym 

roślinami gabinecie, który przypominał raczej dżunglę niż miejsce pracy. Wciąż chichocząc, 

zasiadła przed komputerem. Zabrała się do roboty. Musiała uzyskać odpowiedzi na nurtujące 

ją pytania. Musiała zdobyć jak najwięcej informacji na temat Luke'a, żeby wiedzieć, jak z nim 

postępować. Ale było coś jeszcze. Kim on naprawdę jest? Dlaczego tak na nią działa? Jakim 

cudem sprawił, że tęskniła do jego dotyku, pocałunków, dźwięku głosu i to pomimo Dennisa 

Fouchera?

Zadrżała. Myślała o Dennisie codziennie od chwili, kiedy poznała Luke’a. Doskonale 

pamiętała  za mały mundurek  szkolny,  który Bert kazał jej włożyć.  Wyglądała  w nim na 

trzynaście lat, a nie na tyle, ile miała naprawdę, czyli szesnaście. Dennis Foucher lubił młode 

dziewczęta. Wciąż słyszała jego obleśne sapanie, czuła brutalne ręce, drące na niej ubranie i 

wciąż miała ściśnięte gardło, jak wtedy, dziewięć lat temu, gdy Bert przetrząsał bibliotekę 

Fouchera w poszukiwaniu jakichś kompromitujących dokumentów.

Tess znów zadrżała. Jak mogła pragnąć Luke'a, kiedy ciągle prześladował ją Foucher?

Dotarcie do czegoś konkretnego zabrało jej prawie godzinę. Zamierzała już wyłączyć 

komputer. Znalazła nieszczęście podobne do własnego i nie była pewna, czy zdoła przez to 

przebrnąć. Ale potrzebowała konkretnych odpowiedzi na swoje pytania.

Na pierwszy ogień poszła Jennifer Eire. Historia, którą Tess poskładała z artykułów i 

rubryk towarzyskich w różnych czasopismach, ścisnęła jej gardło.

- Ty suko - szepnęła.

background image

Luke i Jennifer studiowali razem prawo. Luke zakochał się w niej i poprosił o rękę, 

kiedy miał dwadzieścia trzy lata. Tess przejrzała anons w prasie. Niesamowicie było oglądać 

Luke'a w młodzieńczej wersji. Jego usta nie były jeszcze zaciśnięte, a w oczach brakowało 

cynizmu.   Wyglądał   jak   inteligentny,   przystojny   i   bogaty   młody   mężczyzna,   szczęśliwie 

zakochany. Stojąca u jego boku Jennifer Eire była bez wątpienia piękna, ale miała w oczach 

coś niepokojącego. Jej uśmiech skierowany do Luke'a nie wyglądał na szczery.

Tess pomyślała, że gdyby tylko Luke nie był taki bystry, Jennifer wykorzystałaby go, 

a   raczej   jego   rodzinę   i   koneksje,   do   rozpoczęcia   własnej   kariery   prawniczej.   Z   pomocą 

Mansfieldów z łatwością wskoczyłaby na prawniczą stratosferę. Ale Luke jakoś dowiedział 

się o niej prawdy. Tess znalazła informację, że Luke wyjechał z Harvardu tuż przed Bożym 

Narodzeniem gdzieś do Kanady. Na studia wrócił dopiero jesienią. Jennifer przeniosła się do 

Stanford. Z wszelkich danych wynikało, że nigdy już się nie spotkali.

Tess   zapatrzyła   się   w   ekran   komputera.   Wiedziała,   jak   to   jest   być   młodym   i 

skrzywdzonym, a Jennifer skrzywdziła Luke'a. Tess znała uczucie bólu i przerażenia, gdy 

człowiek odkryje, że jest bezlitośnie wykorzystywany. Z tego, co udało jej się przeczytać, 

Luke nie zasługiwał na takie traktowanie. Prowadził porządne i uczciwe życie. Nikogo nie 

zdradził, nikogo nie zniszczyli nikogo celowo nie zranił. Aż w jego życie wkroczyła Jennifer 

Eirei zburzyła je doszczętnie.

Rubryki towarzyskie opisywały całą tę historię. Z czasem usta Luke'a stały się zacięte, 

a   do   oczu   wkradł   się   wyraz   cynizmu.   W   jego   uśmiechu   nie   było   już   radości.   Z   gazet 

wynikało, że nie spotykał się z nikim przez ponad rok po rozstaniu z Jennifer. A potem miał 

co tydzień inną dziewczynę. W gazetach pisano, że bawił się nimi. Tess podejrzewała, że 

robił wszystko, żeby uniknąć wymierzonych w niego ciosów. Luke zawsze był inteligentny. 

Jennifer sprawiła, że stał się przebiegły.

Numerem drugim na liście była Ellen Monroe. Z informacji wynikało, że to właśnie 

Ellen zaczęła prześladować Luke'a, gdy miał dwadzieścia siedem lat i rozpoczął już karierę 

prawniczą. Luke chyba lubi być prześladowany. Według dziennikarzy spotykał się z Ellen 

dłużej niż kilka tygodni. W jednej z gazet było ich zdjęcie z balu dobroczynnego podczas 

Halloween. Ona była przebrana za Tytanie, on za Oberona. Tess zadrżała. Luke był bardzo 

przystojny   jako   Oberon.   Jego   kostium   składał   się   z   zaledwie   kilku   listków.   Musiało   to 

wywołać niemałe zamieszanie. Ellen także nie miała nic przeciwko prezentowaniu swego 

ciała. Jej kostium był podobnie skąpy. Jedynie na włosach miała wieniec z kwiatów.

Dalej było  ich zdjęcie z obchodów Święta Dziękczynienia w Rockefeller Center i 

jeszcze   jedno   z   zabawy   gwiazdkowej   na   pięćset   osób   u   Mansfieldów.   Ellen   wyglądała 

background image

prześlicznie w kostiumie elfa. Luke i Ellen uśmiechali się do siebie na zdjęciach, ale w jego 

uśmiechu   znów   brakowało   radości.   Tess   ku   swemu   przerażeniu   odkryła,   że   jest   z   tego 

zadowolona.

Szukała dalej, ale znalazła jeszcze tylko jedno wspólne zdjęcie. Pojechali na narty do 

Taos. Ellen w swoim kombinezonie narciarskim wyglądała jak króliczek na śniegu. Luke 

obejmował ją ramieniem i uśmiechali się do obiektywu. A potem już nic. Kolejne zdjęcia 

pokazywały   Luke'a   jedzącego   kolację   w   Nowym   Jorku   z   jakąś   elegancką   blondynką 

zajmującą się modą. Co się stało z Ellen? Czy Luke zmądrzał? Czy Ellen przesadziła?

Tess przetrząsnęła rubryki towarzyskie z gazet nowojorskich i z ust wyrwał jej się 

okrzyk   podziwu.   Świadkowie   twierdzili,   że   Taos   obiegła   plotka,   jakoby   Mansfieldowie 

stracili cały swój majątek. Była to oczywiście bzdura, którą podobno rozpuścił sam Luke. 

Świadkowie dodawali, że na linii Mansfield - Monroe odbyła się ostra wymiana zdań. Ellen 

krzyczała i żądała od Luke'a potwierdzenia bądź zaprzeczenia tych rewelacji. Stwierdziła, że 

Luke nie był  chyba taki naiwny, żeby wierzyć, iż utrata dziesiątek milionów niczego nie 

zmienia,   skoro   ich   wspólny   roczny   dochód   wynosił   zaledwie   sto   osiemdziesiąt   tysięcy 

dolarów. Tego samego wieczoru poleciała do Nowego Jorku. Luke został w Taos do końca 

tygodnia i wydawało się, że bawił się doskonale.

- Ale ją załatwiłeś - szepnęła Tess z podziwem.  - Zastawiłeś  pułapkę, by poznać 

prawdę, i udało ci się.

Tess umilkła i zmarszczyła brwi.

- Wydaje mi się jednak, panie Mansfield, że i pan został ugodzony.

Pierwsza kobieta, której zaufał od czasu rozstania z Jennifer, także interesowała się 

przede wszystkim jego pieniędzmi i rodzinnymi koneksjami. Luke miał wyjątkowe szczęście 

do dwulicowych kobiet.

- To dobrze, że ja też nie odbiegam od tej normy - mruknęła Tess.

Skrzywiła  się, przypominając  sobie, jak zarzucała  Luke'owi, że wszystko  w życiu 

przychodziło mu z łatwością. Jennifer i Ellen dałyby porządną lekcję życia każdemu, a co 

dopiero komuś takiemu jak Luke. Tess także dostała porządną lekcję życia. Nauczyła się 

nikomu nie ufać. Może dlatego Luke tak bardzo ją pociągał. Podobne przejścia sprawiły, że 

coś ich do siebie przyciągało. W jaki sposób przeciąć łączącą ich więź?

Po kolejnych dwóch godzinach szperania w karierze zawodowej i w życiu prywatnym 

Luke'a, Tess natrafiła na Margo Holloway. Oskarżano ją, że zabiła porażając prądem swojego 

bogatego i bezwzględnego ojca. Przy pomocy Baldwin Security Luke zdołał oczyścić ją z 

zarzutów.   Komputer   jednak   wskazywał   kolejne   odsyłacze   na   ten   temat.   Dlaczego?   Tess 

background image

szukała dalej. Nagle znieruchomiała.

- Mój Boże - szepnęła.

Osiem miesięcy po oczyszczeniu z zarzutów Margo została aresztowana i skazana za 

zaaranżowanie wypadku samochodowego, w którym zginęli jej przyrodni brat i siostra.

Z bijącym sercem Tess przeczytała wszystkie artykuły na ten temat. Nazwisko Luke'a 

padło jedynie w pierwszej sprawie. Ale... Coś wciąż nie dawało jej spokoju. Nagle natrafiła 

na   nagłówek   prasowy   z   drugiego   dnia   procesu:   „Zeznanie   Baldwina   kluczowe   dla 

oskarżenia”.

Chwileczkę! To nie mógł być przypadek, że Leroy Baldwin pracował nad obiema 

sprawami.

Przez godzinę Tess na próżno usiłowała włamać się do archiwum Baldwin Security.

- Cholera! - powiedziała ze złością, uderzając w obudowę monitora. - Przełknij to 

jakoś!

Wciąż nic.

- Gladys, potrzebuję cię.

Gladys wsunęła głowę do gabinetu.

- No?

- No?

- Uczę się mówić po amerykańsku - wyjaśniła Gladys z uśmiechem i podeszła do 

Tess. - O co chodzi?

- Możesz się włamać do archiwum Baldwin Security?

- Baldwin? To ci, którzy cię rozpracowują?

- Ci sami.

- To dla mnie pestka - stwierdziła Gladys, przeganiając Tess z krzesła.

- Muszę mieć akta na temat Luke'a Mansfielda i Margo Holloway sprzed pięciu lat.

- Już się robi.

Był   prawie   wieczór,   gdy   Tess   ostatecznie   wyłączyła   komputer.   Czuła   się   podła   i 

zbrukana. Robiła rzeczy, które Luke przewidywał od samego początku. Nic dziwnego, że jej 

nie ufał, skoro Jennifer, Ellen i Margo tak go potraktowały.

Teraz   poznała   swojego   prawdziwego   przeciwnika,   ścianę,   która   powstrzymywała 

Luke'a,  by  jej  uwierzył.  Chodziło   o prawdę.  O prawdę  o Tess  i  jej  prawdziwe  zamiary. 

Wychodziły one paskudnie na jaw poza krótkimi chwilami, kiedy się całowali.

Jak da sobie z tym radę? I jak da sobie radę z faktem, że im więcej wiedziała na temat 

Luke'a, tym bardziej miała wrażenie, że go zdradza. Pragnęła rzucić tę robotę i pojechać, 

background image

gdzie pieprz rośnie.

- Znalazłaś to, czego szukałaś? - spytała Gladys, podnosząc głowę znad papierów, 

kiedy Tess weszła do salonu.

- Tak - odparła.

- Nie wyglądasz na zachwyconą.

- Bo nie jestem. Ten człowiek to chodząca bomba zegarowa. Mam przeczucie, że 

mogę znaleźć się przy nim w chwili eksplozji.

- Nikt nie twierdził, że ta robota będzie lekka, łatwa i przyjemna. A teraz ja potrzebuję 

twojej rady. Biorę się dziś za Kincaida.

- Sama?

Gladys uśmiechnęła się.

- Jestem już dużą dziewczynką i szkoliłam się u najlepszych.

Tess poświęciła godzinę na omawianie roboty z Gladys. Miała ochotę przeciągnąć to 

do dwóch godzin. Prawdę mówiąc, nie spieszyło jej się do rezydencji Cushmanów... i do 

Jane... i Luke'a. Ale jeśli Gladys mogła skupić się na pracy, to ona także.

Pojechała z powrotem poza miasto. Opuściła dach kabrioletu, żeby zaczerpnąć więcej 

powietrza do płuc. Na szczęście, Luke i Jane nie wrócili jeszcze z pracy. Miała więc czas, 

żeby przepłynąć parę okrążeń, pozbyć się napięcia i uczucia strachu, które czuła w żołądku. 

Przebrała się szybko i wskoczyła do wody, ale nic to nie pomogło.

Wszystko,   czego   dowiedziała   się   o   Luke'u,   kłębiło   się   w   jej   głowie   wraz   z 

narastającym poczuciem winy. Wykorzystywała Luke'a, jak wszystkie kobiety, które spotkał 

w dorosłym życiu. Wykorzystywała go do swoich celów, nie troszcząc się o jego uczucia, 

potrzeby,   nadzieje   i   pragnienia.   Była   jeszcze   gorsza.   Zachowywała   się   tak   nie   tylko   w 

stosunku do Luke'a, ale także do Jane.

Tess dotknęła ręką brzegu basenu i zawróciła. Nie podobała jej się kobieta, jaką była 

teraz. Wykorzystywała innych. Będąc wykorzystywana wielokrotnie w życiu wiedziała, jakie 

to   podłe.   Była   samolubna,   nieuczciwa   i   tchórzliwa.   Pomimo   tych   obiekcji   postanowiła 

dokończyć to, czego się podjęła. Całe jej życie zależało od tego.

Przy   kolacji   Tess   nie   udawało   się   napotkać   wzroku   Luke'a.   Spotkali   się   po   raz 

pierwszy od czasu porannych pocałunków i od chwili, gdy Tess zdała sobie sprawę, że go 

zdradza. Wiedziała bez patrzenia, że Luke zachowuje w stosunku do niej dystans. I to, o 

dziwo, przejmowało ją smutkiem. Wcale na nianie patrzył. Nawet nie rzucił okiem. Zdążyła 

się już przyzwyczaić do jego wzroku skupionego na niej i zdążyła nawet polubić. Bez tego 

wspólny posiłek był jeszcze trudniejszy do zniesienia.

background image

Nadszedł weekend. Luke najwidoczniej nie lubił mieć dni wolnych, bo poszedł do 

pracy zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. A wieczorami, kiedy wracał do domu, unikał Tess.

-   Tess,   moja   droga   -   odezwała   się   Jane   przy   poniedziałkowym   śniadaniu   - 

zastanawiałam się, czy nie masz nic przeciwko temu, żeby obejrzał cię mój lekarz.

Tess ostrożnie odłożyła łyżeczkę i spojrzała na Jane.

- Niedobrze wyglądam?

- Wyglądasz coraz lepiej i właśnie dlatego chcę, żeby obejrzał cię lekarz.

Mimo że serce waliło jej jak oszalałe, Tess zdobyła się na nonszalanckie wzruszenie 

ramion.

-   W   porządku.   O   ile   nie   będzie   to   żadne   badanie   ginekologiczne.   Nie   znoszę 

wzierników.

- Nie, nie, możesz być spokojna - odparła Jane z uśmiechem.

Wchodząc do jadalni, Tess była wciąż zaspana. Teraz odzyskała przytomność umysłu. 

Może nocne koszmary były znakiem, który bezmyślnie zignorowała. Może to była kara za 

polubienie Jane, za całowanie Luke'a, za cieszenie się ich obecnością.

Za to, że pragnęła ich obojga. I za to, że ich zdradziła.

Była głupia. „Nikt i nic nie jest bezpieczne”.

Jane była tego dowodem. Właśnie zastawiła na nią pułapkę.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Luke, mój drogi - powiedziała Jane. - Mam wspaniałe wiadomości. Tess śpiewająco 

przeszła badania lekarskie. Luke patrzył na telefon, nie widząc go.

- Nie ma mowy o pomyłce?

- Nie, nic z tych rzeczy, ty chodzący sceptyku. Luke rozluźnił krawat.

- Mówiłaś już Tess? Jane zaśmiała się radośnie.

- Tak. Była zdziwiona, tak jak ty. To była jedna z tych nielicznych chwil, kiedy można 

zobaczyć   jej   prawdziwy   charakter.   Doktor   Weston   mówi,   że   poza   blizną   po   wycięciu 

wyrostka,   Tess   ma   także   kilkucentymetrową   bliznę   na   głowie.   Prawdopodobnie   jest   ona 

wynikiem  uderzenia  lub upadku i może  być  bezpośrednią  przyczyną  amnezji.  To  też się 

zresztą zgadza.

Luke   potrzebował   chwili,   żeby   uporządkować   myśli.   Tess   przeszła   pomyślnie 

badania?

- Wciąż jeszcze pozostaje wiele do wyjaśnienia - powiedział ostrożnie.

- Ale wiemy teraz o wiele więcej niż na początku - odparła Jane.

- Odradzałbym ci jednak włączanie Tess do testamentu.

- Wiesz, Luke, czasami naprawdę mnie irytujesz. Oczywiście, że najpierw zamierzam 

wyjaśnić   tę   sprawę   do   końca.   Gra   toczy   się   o   wielką   stawkę   i   nie   chcę   podejmować 

pochopnych  decyzji  przed  zakończeniem   sprawy.   Wiem   swoje,  ale  pragnę  też   niezbitych 

dowodów. Nie podejmę żadnych  kroków, dopóki pan Baldwin nie uzyska  pewności. Ale 

jestem pełna nadziei, Luke. Nie czułam się tak od dwudziestu lat.

Luke odłożył słuchawkę i zaczął przypatrywać się nie widzącym wzrokiem drapaczom 

chmur za oknem.

Udało jej się przejść pomyślnie badania lekarskie!

Każdy fragment tej układanki:  wygląd  Tess, jej charakter, nagłe powroty pamięci, 

amnezja i życiowa chronologia, jaką podała - wszystko wskazywało, że Tess to Elizabeth... 

albo że Tess to wszystko zaaranżowała. Luke zdawał sobie sprawę, że stać ją było na coś tak 

bardzo nieprawdopodobnego. Musiał zdecydować, czy wierzy jej, czy nie.

Nie chciał podejmować tej decyzji. Do licha! Przez to wszystko legło w gruzach jego 

szczęście, spokój umysłu i serce.

Serce?

Serce.

W ciągu ostatnich lat tak bardzo odzwyczaił się od wsłuchiwania w głos serca, że nie 

background image

odbierał nawet najważniejszych wysyłanych stamtąd wiadomości, jak choćby ta, że lubił Tess 

Alcott. Bardzo lubił. Lubił jej inteligencję, dowcip, wszechstronne zdolności, temperament, 

dumę  i to, że z taką  pasją oddawała mu  pocałunki i... Cóż, zdaje się, że w tej kobiecie 

wszystko mu się podobało. Szczególnie zaś lubił ją całować. Nie po raz pierwszy wyrzucał 

sobie, że tak ją zostawił w piątek i od tego czasu unikał. Ale jeśli napotkałby wzrok Tess, 

natychmiast chwyciłby ją w ramiona, nie bacząc na konsekwencje.

Kiedy po raz ostatni był tak głupi? Nie musiał długo myśleć: Margo. Czy Tess robi to 

samo, co Margo? Nie miał pojęcia. I może się tego nie dowiedzieć, aż będzie za późno. A 

może już było za późno?

Tess przeszła pomyślnie badania lekarskie. Każda skryta myśl i każde uczucie, do 

których nie chciał się przyznać przed samym sobą, powracały ze zdwojoną siłą.

Przydałby mu się kubeł zimnej wody. Ona z pewnością oszukiwała przy badaniach. 

Na pewno! Tess nie mogła być Elizabeth. To się nie mieściło w granicach wyobraźni. Lecz 

gdy trzymał ją w ramionach, wydawała się prawdziwa i tak bardzo na swoim miejscu. W 

takich momentach czuł, że trzyma w objęciach prawdę.

Luke westchnął. Dlaczego patrząc na Tess, widział silną, kochającą, namiętną kobietę, 

a nie złodziejkę i oszustkę, którą była? Dlaczego, gdy wejrzał w głąb własnej duszy widział, 

jak kruszy się szklany mur braku zaufania, który wzniósł trzynaście lat temu? Dlaczego świat 

tak bardzo się zmienił? I dlaczego on sam zmienił się nie do poznania?

Jego duszę ogarnął głód miłości. Cieszył się każdą chwilą, przeżywał każdy dzień. Na 

nowo odkrywał prawdę o sobie.

Dzięki Tess.

Zmienił się z powodu Tess, stał się lepszy, szczęśliwszy.

Więc jakie to ma znaczenie, czy Tess jest Elizabeth, czy nie?

Mój Boże! Kim był ten mężczyzna?

Luke nie był już przerażony. Nie bał się Tess ani tego, co podpowiadało mu serce, ani 

nawet tego, że zboczy z wąskiej ścieżki właściwych zachowań, wyznaczonych przez rodzinę. 

Miał ochotę wybrać inną ścieżkę pełną zakrętów, której koniec był niewidoczny.

Chciał   wcielić   w   życie   każde   z   marzeń,   które   ukrył   głęboko   na   dnie   duszy,   gdy 

trzynaście lat temu usłyszał przypadkowo, jak Jennifer zwierzała się przyjaciółce, że wrobiła 

go w zaręczyny i zamierza go wykorzystywać po ślubie.

Chciał   natychmiast   zmienić   swoje   życie.   Robił   rzeczy,   o   których   dawno   już 

zapomniał.  Tuż przed telefonem Jane przeglądał  ogłoszenia w rubryce  „lokale”, szukając 

dogodnego   pomieszczenia   w   tej   części   Brooklynu,   gdzie   mieszkali   ludzie,   którzy 

background image

potrzebowali pomocy prawnej, ale nie mogli sobie na nią pozwolić.

To   było   jego   skryte   marzenie,   które   przejmowało   lękiem   rodziców,   przerażało 

Jennifer, u Ellen wywoływało wybuchy śmiechu i pozwalało Margo nabijać się z niego do 

woli.

Ale jednak to było jego marzenie. Czy pozwoli, aby inni przez całe życie mówili, co 

ma robić i powstrzymywali go przed tym, czego naprawdę pragnął?

- Luke!

- Hm? - Luke dostrzegł swoją zastępczynię stojącą w drzwiach. - Przepraszam, Carol. 

O co chodzi?

- Przyszły najnowsze akta w sprawie Wallinghama - powiedziała, kładąc je na biurku. 

- Przejrzałam je.

- Jesteś aniołem.

- Bo dobrze mi płacisz.

Luke uśmiechnął się.

- No to powiedz, o ile więcej musiałbym ci zapłacić, żebyś pracowała dla mnie na 

Brooklynie?

Otworzyła szeroko orzechowe oczy.

- Mówisz poważnie? - Najpoważniej.

- Och. W której części Brooklynu?

- W tej złej.

-   Statystyki   -   prychnęła   Carol.   Nie   mogła   jednak   ukryć   zainteresowania.   -   Będę 

musiała stać się ekspertem w takich dziedzinach jak włamania, kradzieże samochodów...

- I tego typu rzeczy - zgodził się Luke.

- Czy Roger też tam przejdzie?

- I Harriet, jeśli zdołam ją przekonać.

- A pan Roper i jego ludzie?

Luke uśmiechnął się lekko.

- To będzie nowe biuro, Carol, działające pod moim kierownictwem i przy pomocy 

najlepszych prawników w mieście.

- Zgoda - potwierdziła Carol mocnym głosem. W wieku dwudziestu dziewięciu lat 

była najbardziej zdecydowaną osobą, jaką znał. W dzieciństwie musiała sprawiać rodzicom 

sporo kłopotu. - Chciałabym mieć opłacaną taksówkę na powrót do domu, bo tylko ci, którzy 

szukają guza, zdecydowaliby się tam na metro. Potrzebna mi będzie dobra ochrona i strażnik 

przy   załatwianiu   spraw   z   klientami,   którzy   będą   wymykać   się   spod   kontroli.   No   i   chcę 

background image

dostawać rocznie o dziesięć tysięcy więcej.

- Sześć.

- Osiem.

- Zgoda.

Carol popatrzyła na niego zaskoczona i uśmiechnęła się szeroko.

-   Zwariowałeś,   szefie,   ale   mam   zamiar   to   wykorzystać.   Pójdę   przygotować   nowe 

umowy o pracę, zanim się rozmyślisz.

- Najpierw przyślij do mnie Rogera i nie mów o niczym Harriet.

- Będę milczeć jak grób. W jaki sposób zamierzasz nas utrzymać, pracując głównie 

społecznie?

Luke rozsiadł się wygodnie z rękoma założonymi za głowę. Przepełniało go uczucie 

radości; oto zaczyna się nowa przygoda.

-   Wiem,   Carol,   ale   mam   mały   mająteczek,   który   powinien   pozwolić   nam   żyć   na 

właściwym poziomie przez jakieś sto lat. Harriet i Rogerowi też.

- O rany, powinnam chyba dziękować na kolanach. Czy mogę sprzedać tę historię do 

prasy?   Proszę.   Przecież   to   byłaby   sensacja   dnia:   „Potomek   starej   nowojorskiej   rodziny 

oszalał”.

- Jak tylko wszystko załatwię, dam ci znać.

- Jesteś wspaniały.

- Jestem szalony.

-   Tak   -   przyznała   Carol   z   szelmowskim   uśmiechem   -   ale   dzięki   temu   widać,   że 

wreszcie odżyłeś. Musiałam ci to powiedzieć.

Wyszła, a Luke znów się zamyślił. Miała rację, rzeczywiście odżył. Serce pracowało 

na   pełnych   obrotach.   Złodziejka   -   seksowna,   utalentowana   złodziejka   -   wyrwała   go   z 

dotychczasowego  nudnego życia  z taką  łatwością.  Byłoby to niemożliwe  jeszcze  miesiąc 

temu, a teraz wydawało się naturalne. Miał ochotę jej za to podziękować. Niezależnie od gry, 

jaką  prowadziła,  Tess  Alcott  uratowała   go przed  nim  samym.  Nie  znajdował  słów,  żeby 

opisać swoją wdzięczność. Jaki bożek był dla niego tak łaskawy, że pozwolił Tess pojawić się 

w jego życiu? Jaki szlachetny uczynek spełnił, że dane mu było doświadczyć tyle dobra?

Wyszedł z biura o piątej, a personel patrzył na niego z otwartymi ze zdumienia ustami. 

Chciał natychmiast zobaczyć Tess, musiał ją zobaczyć. Potrzebował jej delikatnego zapachu, 

głosu, który wyzwalał w nim energię, i błękitnych oczu, które patrzyły na niego namiętnie.

Ale kiedy wrócił do rezydencji Cushmanów i napotkał przy kolacji wzrok Tess, nie 

znalazł w nim namiętności, tylko zimny mur. Tess była zamknięta w sobie, prawie załamana. 

background image

Skoro przeszła pomyślnie badania lekarskie, o co mogło chodzić?

Pomimo   podobieństw   istniejących   między   nimi,   Tess   wciąż   pozostawała   zagadką. 

Starała się usilnie unikać jego wzroku i rozmowy z nim. Nie zraniło go to zbytnio, lecz 

zjadała go ciekawość. Dlatego uważnie studiował jej zachowanie do chwili, gdy skończyła 

posiłek i umknęła do swojego pokoju.

Tess powoli rozebrała się. Czuła się źle, a w najlepszym wypadku niewyraźnie.

Jak to możliwe, że przeszła pomyślnie badania lekarskie? To pytanie prześladowało ją 

cały dzień. Wciąż nie mogła znaleźć na nie odpowiedzi. Jakim cudem blizna, jaką ma pod 

kolanem, odpowiada tej, którą miała Elizabeth? Materiały zgromadzone przez Berta milczały 

na ten temat. A przecież były tam dokładne informacje na temat wyglądu Elizabeth i stanu jej 

zdrowia. Czy Bert wiedział o bliźnie? Musiał wiedzieć! Dlaczego nic jej nie powiedział? Jaką 

grę prowadził?

Może to Jane prowadziła grę? Albo Luke? Tak badawczo dziś na nią patrzył. A może 

Elizabeth nie miała żadnej blizny? Może lekarz tylko tak powiedział, żeby doprowadzić... do 

czego? Do największej klęski jej życia?

- O Boże, dlaczego mam wrażenie, że tylko ja jedna nie wiem, o co tu chodzi? - 

mruknęła Tess. Wsunęła się pod kołdrę i zwinęła w kłębek.

Nic   nie   szło   zgodnie   z   planem!   Miała   zamiar   kontrolować   sytuację   od   pierwszej 

wizyty Berta, a tymczasem miała wrażenie, że gubi się w gmatwaninie zagadek, poczucia 

winy, strachu i szczęścia.

- Co tu jest grane? - powiedziała Tess, siadając na łóżku.

Jak   mogła   być   szczęśliwa?   Dlaczego   miała   być   szczęśliwa?   Była   oszustką   i 

złodziejką. Nie zasługiwała na szczęście! Ale jednak tak się czuła.

- Cóż, będę przeklęta - mruknęła, kładąc się z powrotem. Zawsze chciała należeć do 

jakiegoś miejsca, do kogoś. Oszustka o niewiadomym pochodzeniu nie mogła należeć do tego 

domu, do Luke'a i Jane. Uśmiechnęła się do siebie.

W pewnym sensie należała jednak do tego miejsca i była zadowolona, że zdecydowała 

się na tę robotę. Dzięki niej dowiedziała się, jak to jest, gdy ma się poczucie przynależności. 

Wiedziała już kim chciałaby być w przyszłości - chciałaby być Jane.

Cieszyło ją wszystko, czego dowiedziała się o sobie dzięki Luke'owi. Podobała jej się 

kobieta,   którą   odkrywała   z   jego   pomocą.   Ta   kobieta   uwielbiała   podejmować   wyzwania 

rzucane przez Luke'a i spalała się w jego ramionach.

- Co ty możesz o tym wiedzieć? - powiedziała, uśmiechając się w ciemnościach.

Przedtem nie bardzo lubiła samą siebie. Luke to zmienił. Właściwie zmienił wszystko. 

background image

Narodziła się na nowo. Wypełniła się pustka, którą nosiła w sobie przez tyle lat, bojąc się 

nawiązać bliższych kontaktów z innymi ludźmi. Pustka, której nie mogła zapełnić praca. Luke 

zmienił jej podejście do życia, gdy ich oczy spotkały się po raz pierwszy. Sprawił, że wstąpiła 

na inną, niepewną ścieżkę.

Nie   miała   pojęcia,   dokąd   prowadzi   ta   ścieżka.   Ale   czuła,   że   powinna   nią   iść, 

niezależnie od tego, czy uda jej się zdobyć kolię, czy nie; czy pójdzie do więzienia, czy nie; 

czy Luke i Jane będą ją przeklinać do końca życia, czy nie.

Ta kręta niebezpieczna ścieżka była jej ścieżką.

- Wolałabym być teraz w Filadelfii - stwierdziła, przewracając się z boku na bok. Ale 

na jej ustach gościł słaby uśmiech.

Nie dziwiło ją, że nie może zasnąć. Przez dwie godziny przewracała się z boku na bok, 

myśląc   z radością   o Luke'u  i  Jane, a  z  przerażeniem  o  swoim  zadaniu.  Do tej   pory nie 

wiedziała, że szczęście i poczucie winy mogą iść w parze.

Wreszcie z jękiem przewróciła się na bok i pozwoliła, żeby ogarnął ją sen.

I wtedy przyśnił jej się koszmar.

Zawsze   śniło   jej   się   to   samo.   Szczegóły   mogły   się   różnić,   ale   główny   wątek 

pozostawał   nie   zmieniony.   Była   księżniczką   w   średniowiecznym   świecie   pełnym   słońca, 

rycerzy galopujących na koniach, dam dworu śmiejących się i tańczących na trawie, a jej 

rodzice siedzieli razem, pochylając ku sobie królewskie głowy i dołączali do wszechobecnego 

śmiechu.

Nagle na niebie pojawiały się ciemne burzowe chmury, wszyscy rozglądali się dokoła, 

ale nikt nie patrzył na Tess. Nagle ktoś zasłaniał jej ręką usta i unosił ze sobą ponad ziemię.

Nie mogła złapać tchu, nie mogła krzyczeć, ale wszystko widziała. Potwór bez twarzy 

niósł ją wysoko ponad drzewami, ponad zamkiem. Płynęła w ciemnych chmurach, a olbrzym 

wciąż zasłaniał jej usta ręką.

Dusiła się!

Spoglądając z góry na świat widziała, że nikt nie spostrzegł, co się stało. Wszyscy 

pospiesznie schronili się przed burzą do zaniku. Zostawili ją na pastwę ogromnego potwora 

bez twarzy.

Nagle potwór wypuścił ją z rąk. Zaczynała spadać coraz niżej. Wiedziała, że zginie, 

jeśli uderzy o ziemię, ale nie mogła temu zapobiec. Ziemia była coraz bliżej.

Tess wydała z siebie zduszony okrzyk, który wyrwał ją ze snu. Usiadła na łóżku. 

Miała lodowatą skórę i płytki oddech.

- Przeklęta Elizabeth! - syknęła Tess przez zaciśnięte zęby, uderzając przy tym pięścią 

background image

w materac. - Przeklęta, przeklęta, przeklęta!

Ten koszmar prześladował Tess od dzieciństwa aż do chwili, gdy w wieku trzynastu 

lat   zdołała   się   go   pozbyć   za   pomocą   autohipnozy.   Pomagała   jej   złość   na   samą   siebie   z 

powodu   ulegania   takim   słabościom.   Teraz,   gdy   sypiała   w   pokoju   Elizabeth   Cushman, 

koszmar powrócił. Powracał każdej nocy.

Ten sen miał co najmniej dwadzieścia lat i nigdy nie zdarzyło się, żeby przy Tess był 

ktoś, kto mógłby ją przytulić i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.

Jej serce zaczęło powoli się uspokajać, a płuca znów zaczerpnęły wystarczającą ilość 

tlenu. Tess wstała i ruszyła na dół po jakąś książkę. Nie zakładała ani kapci, ani szlafroka. 

Było już po drugiej i w całym domu panowała cisza. Tess zamierzała powrócić szybko do 

rzeczywistości. W tej sytuacji Zbrodnia i kara wydawała jej się najodpowiedniejsza.

Weszła do biblioteki.

Luke   stał   przy   kominku,   patrząc   na   puste   palenisko.   Odwrócił   się   gwałtownie   i 

spojrzał na nią z radosnym uśmiechem, który stopniowo ustąpił miejsca zaniepokojeniu.

- Co się stało, Tess? - zapytał z troską.

Tak bardzo pragnęła rzucić mu się w ramiona i utulić swój strach.

- Ja tylko... obudziłam się i nie mogłam zasnąć.

- To wszystko?

- Pewnie - ucięła i odwróciła się, żeby nie dojrzał pożądania w jej oczach. - Co ty tu 

robisz tak późno?

- Zdaje się - odparł z uśmiechem - że przeprowadzałem eksperyment, żeby sprawdzić, 

czy telepatia naprawdę działa. I działa - dodał z jeszcze szerszym uśmiechem.

-   Przepraszam,   że   przeszkodziłam   -   zaczęła   Tess   nerwowo.   Nigdy   wcześniej   nie 

widziała u niego takiego uśmiechu. - Chciałam tylko... - urwała, gdy podszedł blisko, mierząc 

ją wzrokiem od stóp do głów.

- Ta piżama  to najseksowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział 

zduszonym głosem.

Porwał Tess w ramiona, zanim zdążyła zaprotestować albo chociażby o tym pomyśleć.

- Przypuszczam, że mam teraz do czynienia z doktorem Jekyllem? - spytała, patrząc na 

niego z walącym sercem. Upajała się siłą i bijącym od niego ciepłem.

- Aha. Zapewne poznałaś już mojego potwornego brata bliźniaka?

Gładził ją po włosach i szyi.

- Był... - szepnęła Tess. Coraz trudniej było jej oddychać. - Był całkiem do rzeczy.

- Zachowywał się jak głupiec - powiedział Luke, przyciągając ją bliżej. - Przepraszam, 

background image

Tess. Nie będę już ani tak wystraszony, ani tak głupi.

Przytuliła się mocniej.

- Ale, Luke, to nie jest bezpieczne ani mądre, ani nawet rozsądne!

- Wiem - powiedział, przeczesując palcami jej włosy - ale nie mogę przestać. A ty?

Spojrzała na niego i zadrżała, uświadamiając sobie prawdę.

- Ja też nie.

- To dobrze - powiedział, pochylając się nad nią. - Nie chciałbym przechodzić przez to 

sam.

Objął ją jeszcze mocniej. Przylgnęła do niego ciałem. Chciała go czuć całego. Chciała 

czuć się pożądana. Taka była prawda. Jego pocałunki sprawiły, że zapomniała o wszystkim 

poza jedynym radosnym uczuciem, że robi to, co powinna.

- Tess - szepnął Luke, wyznaczając wargami ścieżkę wzdłuż jej policzka i szyi. - Tess.

I wszystko w niej powiedziało „tak” na jego dotyk, jego głód i niewypowiedziane 

pragnienie.

Jak we śnie patrzyła, że doszedł do drzwi i zamknął je. Znów pochwycił ją w ramiona, 

szukając ustami jej ust, a ona wtuliła się w niego. Czuła, jak wszystkie nocne koszmary 

znikają pod wpływem wzajemnego pożądania.

- Luke - szepnęła obcym  i nabrzmiałym  namiętnością,  głosem.  Jąknęła,  gdy zęby 

Luke'a musnęły jej ucho, a potem szyję. Pragnienie wypaliło wszystkie inne uczucia.

Palce Tess z desperacją sięgnęły do guzików jego koszuli. Gładziła gładką szeroką 

pierś, wyczuwając napięte mięśnie. Luke jąknął, gdy zaczęła całować jego skórę i chwycił ją 

mocno za biodra, przyciągając do siebie w nagłym przypływie nie kontrolowanej żądzy.

Jej   wargi   niecierpliwie   zacisnęły   się   wokół   twardej   brodawki.   Z   przyjemnością 

wsłuchiwała się w jęki, jakie wydobyła z jego gardła.

Ujął dłońmi jej twarz i chciwie przyciągnął jej usta do swoich. Jego język poruszał się 

w odwiecznym rytmie, do którego natychmiast dostosowały się jej biodra. Oderwał się od jej 

warg, by zaznaczyć  gorący szlak wzdłuż jej szyi. Wsunął rękę pod piżamę. Długie palce 

gładziły jej pierś, która kołysała się delikatnie. Dotknął kciukiem brodawki, która natychmiast 

stwardniała.

- Tess, prześliczna Tess - szeptał, pieszcząc dłońmi jej piersi. - Tak bardzo cię pragnę. 

Potrzebuję cię. Pragnij mnie.

- Pragnę - jęknęła Tess. - Pragnę cię całego.

Jej oddech stał się urywany, gdy Luke szybko rozpiął jej piżamę i zdarł ją z ramion.

- Pragnij mnie, Tess - błagał, pieszcząc językiem jedwabistą skórę jej piersi.

background image

- Pragnę - szepnęła, odchylając do tyłu głowę i szukając jego ust. - Pragnę... nie mogą. 

Och, Luke! - wykrzyknęła,  gdy wziął w usta brodawką i zaczął  ją ssać w rytmie,  który 

przenikał do głębi. Objęła go mocno, wpijając palce w jego plecy.

- Moja złota - mruczał Luke, gładząc jej skórę. Jego wilgotny i gorący język ślizgał się 

po drugiej brodawce. Wziął ją w usta i zaczął ssać. Przesunął rękę w dół, aż do paska od 

piżamy. Robił to wolno, ale zdecydowanie.

- Luke! - jęknęła Tess, gdy dotknął nabrzmiałej istoty jej kobiecości. Ugięły się pod 

nią kolana.

Pochwycił ją w silne ramiona i powoli osunęli się na podłogę.

- Chcę się z tobą kochać, Tess - szepnął, przyciskając usta do jej ucha. - Pragnę cię od 

pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem.

- A więc czujesz to samo, co ja? - upewniła się Tess półprzytomnie. - Czy to dlatego 

świat wirował mi przed oczami?

- Tak - szepnął Luke i złożył na jej spragnionych ustach gorący pocałunek.

-   O   tak,   tak   -   jęknęła   Tess   i   oboje   wiedzieli,   że   zgadza   się   na   więcej   niż   tylko 

pocałunek.

Nie mogąc złapać tchu, ścigali się, kto pierwszy rozbierze partnera. Luke wygrał o 

ułamek sekundy. Nie miało to wielkiego znaczenia; siedzieli na podłodze objęci, pierś przy 

piersi, skóra przy skórze. Tego właśnie pragnęli.

Pierwsze zetknięcie ich nagich ciał stało się dla Tess czymś niesamowitym. Luke był 

doskonały, miał gorącą aksamitną skórę i stalowe mięśnie. Po raz pierwszy w życiu zdawała 

sobie sprawę ze swej cielesności. Czuła, że żyje. Jego palce powróciły do miejsca, gdzie 

znajdowało   się   źródło   jej   pożądania,   a   ustami   raz   jeszcze   zaczął   pieścić   jej   piersi.   Z 

odrzuconą do tyłu głową Tess wpiła się palcami w jego gęste włosy i przyciągnęła go do 

piersi z całych  sił. Jego palce wlewały ogień w jej żyły  i powodowały,  że poruszała się 

rytmicznie. Napięcie rosło wewnątrz jej ciała.

Nigdy   wcześniej   nie   czuła   czegoś   takiego.   Miała   wrażenie,   że   rozpada   się   na 

kawałeczki   i   pragnęła   tego.   Niecierpliwie   oczekiwała   gwałtownego   końca   tych   uniesień. 

Czuła, że nie jest w stanie wytrzymać tej błogości ani chwili dłużej.

Ale nie mogła z niej zrezygnować.

- Luke - szepnęła błagalnie.

Oderwał usta od jej piersi i z dziką żądzą sięgnął do jej ust.

-   Chodź   do   mnie,   Tess   -   powiedział,   potęgując   jej   napięcie.   Myślała,   że   zacznie 

krzyczeć albo wić się nieprzytomnie.

background image

- Tak bardzo cię pragnę - szepnął. - Daj mi siebie. Całą. Chcę cię całą. Teraz.

W ciszy rozległ się jej zduszony krzyk.

Silne ramiona Luke'a i jego delikatne pocałunki sprawiły, że ciało Tess znów stało się 

jednością.

Nie czuła już żadnych niejasności, wątpliwości, wewnętrznego rozdarcia. Wszystko 

było jasne i to uczucie kazało jej podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. Jego zielone oczy. 

Patrzyły na nią z czułością, która przyprawiała ją o drżenie, z ogniem, który był czymś więcej 

niż   tylko   wyrazem   fizycznej   namiętności.   Był   czymś,   czego   wcześniej   nie   zaznała   i   nie 

umiała nazwać.

- Luke - szepnęła, szukając wargami  jego warg i łącząc się z nimi w delikatnym 

pocałunku, który zdawał się mówić tak wiele.

Trzymał  ją mocno w ramionach, przytulając jej głowę do piersi. Słyszała szybkie, 

mocne  bicie  jego serca i  z początku,  zanim  nie  wróciła  jej świadomość,  nie mogła  tego 

zrozumieć.   Poczuła,   jak  bardzo   napięte  jest  jego  ciało.   Czuła  żar   jego  pożądania.   Wciąż 

trzymał ją w ramionach tak, jakby nie miał zamiaru nigdy jej puścić.

Świat wyglądał jakoś inaczej. Tess potrzebowała chwili, żeby znaleźć odpowiednie 

słowo.

Bezpiecznie.

Czuła się bezpiecznie po raz pierwszy w życiu.

Popchnęła Luke'a na plecy, całując go i jednocześnie gładząc napiętą skórę, starając 

się poznać każdy centymetr jego ciała.

- Tess...

-   Nie   wiesz   -   powiedziała   prędko   -   nie   możesz   wiedzieć,   jak   bardzo   pragnę   cię 

dotykać. Nie masz pojęcia.

Błądziła  palcami po jego ciele, całując go, smakując językiem,  aż zaczął  jęczeć z 

rozkoszy.  Odczuwała najwyższą satysfakcję, że mogła sprawiać mu taką przyjemność, że 

pragnął jej tak bardzo, że - tak jak ona - pozbył się wszelkich zahamowań. Nigdy jeszcze nie 

czuła takiej radości.

- Chcę cię teraz - szepnęła.

Z jękiem przewrócił Tess na plecy całując tak, jakby chciał ją zjeść. Odwzajemniała 

każdą jego pieszczotę, obejmując ramionami i przyciągając coraz mocniej, jakby chciała go 

uwięzić.

- Nigdy w życiu - szepnął. - Nigdy... O Boże!

Wszedł w nią mocno, tak głęboko, że oboje krzyknęli. Tess odchyliła głowę, krzycząc 

background image

z bólu i zaskakującej nowości tego doznania.

- Tess - odezwał się Luke, patrząc na nią zmartwiony.

- Nic nie mów - szepnęła. - Nie chcę twojego współczucia, nie chcę czułości. Chcę 

tego - powiedziała, przyciskając się do niego i przyciągając do siebie jeszcze mocniej.

Ziemia się rozstąpiła, gdy Luke zaczął się w niej poruszać. Nie istniało nic poza tą 

przyjemnością i namiętnym mężczyzną w jej ramionach. Prowadził ją ścieżką, której istnienia 

nawet   nie   podejrzewała.   Mogła   jedynie   objąć   go   mocno   i   poddać   się   burzy,   którą   sami 

rozniecili. Mogła wsłuchiwać się w podniecone oddechy i czuć wszystko, każdy milimetr 

jego ciała i siebie samej.

Zanurzając rękę w jego włosach, wsunęła język w usta Luke'a, napotykając na jego 

własny,   równie   niecierpliwy.   Czuła   w   sobie   napięcie,   jakiego   nigdy   wcześniej   nie 

doświadczyła. Bała się tego uczucia. Bała się pozwolić mu sobą zawładnąć.

- Luke! - wykrzyknęła prosząc o coś, czego nie umiała nazwać.

Ujął jej twarz w dłonie, a szmaragdowe oczy wypaliły w niej wszelki strach.

- Zróbmy to teraz - powiedział ochrypłym głosem.

Ich zduszone okrzyki mieszały się z ciszą biblioteki.

Tess powoli wróciła do rzeczywistości. Czuła ciepło, zadowolenie i bezpieczeństwo... 

dopóki nie otworzyła oczu i nie zobaczyła Luke'a opierającego się na łokciu i uśmiechającego 

do niej.

O Boże, co ona zrobiła?

Spontanicznie   -   choć   nie   mogła   tego   pojąć   -   otworzyła   serce   i   duszę   przed   tym 

mężczyzną, który miał zamiar ją zniszczyć. Teraz Tess poznała definicję słabości. To było 

przedziwne uczucie; przepełniało ją, sprawiało, że czuła każdy centymetr ciała mężczyzny 

spoczywającego obok niej.

- A niech to, co my teraz zrobimy? - wybuchnęła bez zastanowienia. Luke roześmiał 

się, a Tess zaczerwieniła się.

- Chciałam powiedzieć... - zaczęła.

- Wiem - odparł Luke, trzęsąc się ze śmiechu.

Tess także nie mogła powstrzymać uśmiechu. Po tym wszystkim, co wydarzyło się 

między nimi, nie mogła już dłużej ukrywać swoich uczuć i przeczyć ich istnieniu. Poznała 

błogość w jego ramionach i radość, która wciąż pulsowała w jej żyłach. Uśmiechnęła się, bo 

czuła, jak wiele pociąga ją w tym mężczyźnie, który przed chwilą był tak samo otwarty i 

szczery jak ona. Nie było w tym żadnego podstępu. To, co się między nimi wydarzyło, było 

prawdziwe i szczere. Tess była tym niezwykle zaskoczona.

background image

Była   zaskoczona   nie   tylko   dlatego,   że   mury,   które   wzniosła   wokół   siebie,   nagle 

runęły, ale także dlatego, że człowiek, który doznał w życiu tak wiele zdrady i bólu, wciąż 

potrafił... no właśnie, co? Tess nie umiała nazwać tego, co się stało. Ale wiedziała, co ich 

teraz łączyło - uczucie jedności.

- Skończyłeś już? - spytała uprzejmie, gdy Luke ostatecznie doszedł do siebie.

Posłał jej szelmowskie spojrzenie.

- Na razie.

Tess znów się zarumieniła.

-   Moje   pytanie   jest   wciąż   aktualne.   Co   my   teraz   zrobimy?   I   proszę   bez   żadnych 

nieprzyzwoitych propozycji. Siedzimy nago w bibliotece, nasze ciała płoną, a w powietrzu 

unosi się zapach seksu. Nawet Hodgkins domyśli się, co tu się działo i będzie przerażony.

- A ty? - spytał Luke, odsuwając jej z czoła kosmyk włosów.

- Trochę wystraszona - stwierdziła - ale nie przerażona. Przynajmniej nie teraz.

- To dobrze - powiedział Luke, pochylając się i całując ją w usta - bo nie chciałbym 

cofnąć ani sekundy tego, co się między nami wydarzyło.

Tess skrzywiła się.

- Nie ma nic przyjemnego w rozprawianiu o seksie z nagim mężczyzną.

Luke zachichotał.

- To nas prowadzi do interesującej kwestii: jak to możliwe, że byłaś jeszcze dziewicą?

Tess znów spłonęła rumieńcem.

- To chyba normalne u niezamężnej kobiety.

- Chcesz mi powiedzieć, że żaden z tych milionerów czy też utalentowanych złodziei 

biżuterii nie był w stanie zaciągnąć cię do łóżka?

- A więc o to chodzi - westchnęła Tess. - Rozpiera cię duma. - I nie tylko. Luke!

Raz jeszcze wybuchnął śmiechem.

- Cieszę się, że przynajmniej jedno z nas dobrze się bawi - powiedziała ponuro.

- Nie czułem się tak wspaniale od lat - zapewnił ją Luke. - A zatem, co teraz zrobimy?

- Sądzę - zaczęła Tess, przygryzając dolną wargę - że będziemy musieli zaprzestać 

ciągłej walki ze sobą.

- Brzmi rozsądnie. Osobiście popieram zawieszenie broni.

- Zawieszenie broni?

- Myślałem, że zawarliśmy chwilowy pokój.

- Teraz już wiem, o co tu chodziło.

- Co jeszcze postanawiamy? - spytał niewinnie Luke.

background image

Ale Tess nie dała się oszukać. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

- Może - zaczęła, rzucając mu zaciekawione spojrzenie - może powinniśmy dojść do 

wniosku, że przyczyna, dla której jestem w tym domu, przestała już być tak ważna, jak do tej 

pory.

- Och, to oczywiste - odparł Luke, patrząc na nią namiętnie.

Z trudnością łapała powietrze.

- No i, przynajmniej kiedy będziemy sami, moglibyśmy zacząć zachowywać się jak... 

jak...

- Kochankowie?

Tess zbladła. Podciągnęła kolana pod brodę i ukryła twarz w dłoniach.

- Tracę rozum.

- Zauważyłem. Bardzo... mi się to podoba. Tess podniosła wzrok.

- Tobie zawsze podobają się dziwne rzeczy. Luke uśmiechnął się do niej.

- Przypomniałem sobie o nich, kiedy poznałem ciebie. Zdążyłem już zapomnieć, jak 

bardzo   lubię   przygody.   Wniosłaś   w   moje   życie   przygodę   i   jestem   tym   zachwycony. 

Uwielbiam tę niepewność i podniecenie. Podoba mi się, że żadna godzina i żaden dzień nie są 

podobne  do poprzedniego.  Nie cierpię  tylko  tego,  że muszę  błądzić  po omacku.  Ale nie 

czułem się tak niesamowicie od czasu, kiedy byłem dzieckiem. Zawdzięczam ci więcej, niż 

możesz przypuszczać, Tess Alcott.

A co powie za tydzień lub dwa, gdy będzie już po wszystkim? Ta myśl przyprawiła 

Tess o dreszcze.

- Zimno ci? - spytał Luke, a kiedy przytaknęła, podał jej piżamę. - Lepiej to włóż.

Tess posłuchała go i włożyła piżamę. Nagle Luke zaczął zapinać górę jej piżamy, 

guzik po guziku. Tess zadrżała. Tak naprawdę pragnęła, żeby ją teraz rozebrał i zaczął kochać 

się z nią od nowa.

Zamiast tego stali w bibliotece, ona ubrana, a on wciąż wspaniale nagi.

-   To...   -   odezwała   się,   próbując   unikać   jego   wzroku.   -   To   jak   ostatecznie 

zdecydowaliśmy?

- Że będziemy kochankami.

- No tak, ale co to znaczy? Ja nigdy... to znaczy...

-  Wiem,   ja  już  też   trochę   zapomniałem,  jak  to  jest   -  powiedział  Luke,   delikatnie 

gładząc ją po włosach. - Musimy wszystko robić powoli. Nasz konflikt interesów nie zniknął, 

tylko został odsunięty na boczny tor. - Jego zielone oczy pociemniały. - Na bardzo odległy tor 

- szepnął, biorąc ją w ramiona i przytulając tak, jakby miał jej nigdy nie puścić.

background image

-   Och   -   jęknęła   Tess,   gdy   wreszcie   złapała   oddech.   -   Myślę,   że   powinniśmy   na 

początek robić to co najmniej raz dziennie.

- Dwa.

- Trzy.

- Zgoda - Luke przycisnął ją mocniej.

Tess nigdy nie czuła się tak szczęśliwa. Słyszała bicie jego serca tuż przy swoim 

policzku i czuła się bezpiecznie w jego ramionach. Dlaczego do tej pory tak bardzo się tego 

bała?

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Powrót na górę zajął Tess kilka minut, bo jej eskortę stanowił Luke, ubrany tylko w 

slipy, i co kilka schodków on lub ona zatrzymywali się i przytulali do siebie na długą, błogą 

chwilę.  Ostatecznie  jednak  Tess znalazła  się  w swoim łóżku  i poczuła  się  wtedy bardzo 

dziwnie.

Czy   kochanie   się   zawsze   pozostawia   po   sobie   uczucie   tęsknoty,   którego   teraz 

doświadczała? Nowe, czy też na nowo odkryte, emocje dawały o sobie znać. Tess z trudem 

poznawała siebie. Gdzie się podziała ta zimna, nieczuła, wyrachowana kobieta, którą była 

całe swoje dorosłe życie?

- Kochankowie - powiedziała miękko w ciszy pokoju i lekko zadrżała. - Jesteśmy 

kochankami. - Wierzyła w to, co mówi.

Czuła   się   jak   Dorota   z   Czarnoksiężnika   z   krainy   Oz   wychodząca   z   kina.   Miała 

wrażenie, że była świadkiem cudu. Nic jeszcze nie zakłócało tej radości. Czuła się jak nowo 

narodzona i niewinna, czego nie dane jej było doświadczyć wcześniej. Ufała i wierzyła komuś 

innemu niż tylko sobie.

Wciąż była Tess Alcott, ale taką, jakiej wcześniej nie znała. Czy pozostanie już na 

zawsze tą nową Tess? Czy zadanie, jakie ma wykonać, i stałe zagrożenie ze strony Berta 

sprawią, że wróci do starego wizerunku?

Skrzywiła   się   na   myśl   o   tym.   Powrót   do   dawnej   Tess   byłby   niczym   powrót   do 

klaustrofobicznego więzienia.

Przewróciła   się   na   brzuch.   Ciało   przypominało   jej   każdą   chwilę   spędzoną   w 

ramionach Luke'a. Tak właśnie wygląda wolność. Z uśmiechem na ustach powoli usnęła.

Śniło jej się, że stoi tuż obok najpiękniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek widziała. 

Długie ciemnobrązowe włosy Margo Holloway były ściągnięte w kok. Ta fryzura podkreślała 

regularne rysy jej twarzy. Miała duże, błyszczące ciemne oczy, usta pełne i zmysłowe. Mimo 

że   była   w   więziennym   uniformie,   jej   figura   mogła   przyprawić   o   zawrót   głowy   każdego 

mężczyznę.

Nagle Margo wyciągnęła rękę i chwyciła Tess za koszulę. Pociągnęła ją do siebie, aż 

stanęły twarzą w twarz.

- Uważaj na Luke'a Mansfielda, mała. Zamienia się w kobrę, kiedy wydaje mu się, że 

ktoś go zdradza. Spanie z nim to zaciskanie pętli na własnej szyi. Zaufaj mi - powiedziała 

Margo, wycofując się do celi. - Ja to wiem.

Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi więziennej celi wyrwał Tess ze snu. Usiadła na łóżku, 

background image

drżąc w szarówce dnia.

- Sypianie z nim nie jest żadną pułapką - powtarzała w kółko na głos jak jakąś mantrę. 

- Każdy pocałunek, każda pieszczota i każde słowo były prawdziwe. Na pewno!

Nie mogła jednak otrząsnąć się z tego snu. Z westchnieniem położyła się z powrotem, 

przytulając policzek do jaśka. Może najlepszym sposobem na pozbycie się Margo ze snów 

było spotkanie z nią i rozmowa. Musi się dowiedzieć, czy Luke rzeczywiście posłużył się 

seksem, żeby ją zdemaskować.

Nie, to niepodobne do Luke'a! Nigdy by nikogo tak nie wykorzystał.

Co prawda, według akt Baldwin Security, Luke zakochał się w Margo, sypiał z nią, 

zamieszkali razem, a kiedy Leroy Baldwin ostatecznie udowodnił, że zabiła swojego ojca, 

Luke pełnił rolę całodobowego obserwatora. Dzięki temu została aresztowana.

- No dobrze, dobrze - mruknęła Tess. - Luke jest niebezpiecznym człowiekiem, ale to, 

co wydarzyło się w bibliotece, było szczere. Tak właśnie muszę myśleć i wszystko będzie w 

porządku.

Nie nawiedziły jej już żadne koszmary, ale i tak obudziła się rano z uczuciem żalu, że 

Margo Holloway przyćmiła trochę radość wczorajszej nocy. Tess koniecznie musiała pozbyć 

się tej morderczyni ze swoich snów. To, co działo się między nią i Lukiem było zbyt piękne, 

żeby miał je zniszczyć duch z przeszłości.

Szybko   wzięła   prysznic   i   ubrała   się.   Zadzwoniła   do   Gladys,   żeby   poprosić   ją   o 

zorganizowanie spotkania z Margo i wreszcie zeszła na dół niepewna, co przyniesie dzień, jak 

postępować z Lukiem. Niepewna nawet tego, czego pragnęła.

Niepewność minęła, kiedy zbliżyła się do końca schodów.

Luke stał w holu i patrzył na nią głodnymi zielonymi oczyma. Serce zaczęło jej walić 

jak oszalałe, a mózg przestał funkcjonować.

- Luke - odezwała się nieświadoma tego faktu.

- Tess - powiedział zduszonym głosem, biorąc ją w ramiona.

Jej   piersi   przylgnęły   do   szerokiego   torsu.   Zaczął   ją   całować   nienasycenie, 

pożądliwie... cudownie.

Czuła się jak kartka papieru obok szalejących płomieni, które ją ogarniały.

Wspięła się na palce, by móc połączyć swój ogień z jego ogniem. Zażądał dostępu, 

więc niecierpliwie rozchyliła usta, wydając cichy jęk, gdy zaczął intymną penetrację. Drżała 

w jego ramionach, które przytulały ją tak mocno, że mogła poczuć jego napiętą męskość. To 

było wspaniałe.

Z westchnieniem wyplątała się z jego ramion i odsunęła. Z trudem łapała powietrze.

background image

- To był jeden z trzech razy - powiedziała wreszcie.

Luke uśmiechnął się do niej. Wszelkie obawy, które czaiły się w jego oczach, zostały 

rozwiane.

- Żadnego żalu? Żadnego chłodnego stwierdzenia, że musimy być rozsądni? - zdziwił 

się.

- Oszalałeś? - spytała Tess z założonymi rękoma.

- Pewnie - odparł Luke, całując ją delikatnie raz, a potem drugi. - Muszę iść do pracy.

- Założę się, że mówisz to wszystkim dziewczynom. Uśmiechnął się zadowolony.

- Widzę, że od razu złapałaś, o co chodzi.

- Szybko się uczę - odparła skromnie Tess.

Luke pocałował ją raz jeszcze i chichocząc skierował się do wyjścia.

Z   westchnieniem   szczęścia   Tess   weszła   do   jadalni,   gdzie   Hodgkins   powitał   ją 

lodowatym wzrokiem i poinformował, że Jane zjadła śniadanie w swoim pokoju i za chwilę 

zejdzie.

- Dla pani jak zwykle gorąca czekolada? Tess zastanowiła się.

- Nie, dziś nie. Mam ochotę na szklaneczkę lemoniady.

- Słucham?

- Lemoniada. To taki napój. Robi się go z cytryn. Poproszę też tosty i jajecznicę.

Hodgkins wyszedł z jadalni, a Tess zasiadła do stołu. Chwilę później Hodgkins wszedł 

dostojnie, niosąc telefon.

- Dzwoni doktor Weinstein - poinformował bez cienia emocji.

Jego maniery z dnia na dzień były coraz lepsze.

Tess wzięła słuchawkę i poczekała, aż służący wyjdzie.

- Witaj, Maks - powiedziała, gdy była pewna, że została sama. - O co chodzi?

- Musimy pogadać, ty idiotko. Natychmiast!

Szczęście prysło jak bańka mydlana. Strach zastąpił wszystkie uczucia. Znała ten ton 

głosu. W dzieciństwie zawsze oznaczał bicie.

- Hm, przykro mi, ale Jane zabiera mnie dziś ze sobą do biura.

- Spotkasz się ze mną natychmiast albo przyjadę tam osobiście i sam porachuję ci 

kości. Wybieraj!

- Cóż, jeśli moje zdrowie jest w takim niebezpieczeństwie, zaraz przyjadę - odparła 

Tess. Odłożyła słuchawkę i przez chwilę bębniła w nią palcami.

I tak skończył się świat widziany na różowo. Czuła, jak powraca jej dawna maska, a 

wraz z nią obojętność.

background image

Hodgkins postawił na stole tacę ze śniadaniem. Tess popatrzyła na jedzenie. Nie miała 

apetytu. Sama myśl o jedzeniu przyprawiała ją o mdłości. Ale podczas spotkania z Bertem 

musi mieć dużo siły. Zmusiła się do przełknięcia jajek i połówki tosta. Zimna lemoniada 

podziałała zbawiennie na jej skołatane nerwy.

Tess wstała i ruszyła na drugie piętro do apartamentów Jane. Spotkały się w połowie 

drogi.

- Tu jesteś, moja droga - powiedziała Jane. - Hodgkins mówił, że miałaś telefon od 

doktora Weinsteina.

- To prawda - Tess miała w zanadrzu gotowe kłamstwo. - Jeden z pacjentów załamał 

się podczas wyjazdu do Seattle i Maks musi tam lecieć dziś wieczorem. Chce się spotkać 

przed wyjazdem, żeby się upewnić, czy u mnie wszystko w porządku.

- Jaki troskliwy - skwitowała Jane. - W takim razie spotkajmy się u mnie w biurze za 

dwie godziny. Zapraszam cię na lunch.

- Doskonale, Jane. Przepraszam za zmianę planów.

- Nie ma o czym mówić - odparła Jane, całując ją w czoło. Tess niemal podskoczyła.

- Idziemy? - Jane zaoferowała jej ramię.

Tess wzięła Jane pod rękę, chociaż miała ochotę zwiać gdzie pieprz rośnie. Jane wciąż 

wymuszała poufałe gesty i to wyprowadzało Tess z równowagi. Czy był to jakiś test, który 

tak jak badania lekarskie miał na celu przyłapanie jej na najdrobniejszym fałszywym ruchu? 

Jane nie sposób było oszukać. Mogła być postrachem dla przeciwników.

Czy Tess była jej celem? „Nikt i nic nie jest bezpieczne”.

Chciało jej się płakać. Po raz kolejny musiała wrócić do starych zachowań. Tak, jakby 

cud ostatniej nocy nigdy się nie wydarzył.

Weszły do garażu i wsiadły do samochodów: Jane do mercedesa 500E, a Tess do 

wolniejszego   mercedesa   190E.   Zmusiła   się,   by   wesoło   pomachać   Jane   na   pożegnanie,   a 

następnie pokonała godzinną drogę do mieszkania Weinsteina w czterdzieści minut.

Dwie   godziny   później   szła   z   Jane   i   monsieur   Antoine'em   Giracault   na   lunch. 

Wymazała z pamięci nieprzyjemne spotkanie z Bertem i skoncentrowała się na swojej roli.

Nie była kochanką Luke'a, była złodziejką i nikim więcej. Bert postawił sprawę jasno: 

albo on, albo Luke. Bert był w stanie zniszczyć ją fizycznie, Luke zaś psychicznie. Żaden 

wybór   nie   był   dobry.   Możliwości   Berta   już  znała,   lecz   nie   miała   pojęcia,   czy  zdołałaby 

przeżyć psychiczne ciosy zadane przez Luke'a. Mając do wyboru zło znane i nieznane, Tess 

wybrała Berta, robotę i to, kim była do tej pory. W jej duszy po raz kolejny zapanował mrok.

Zatłoczona, głośna restauracja była dokładnie tym, czego Tess potrzebowała, żeby na 

background image

dobre   wrócić   do   rzeczywistości.   Całą   uwagę   skupiła   na   Jane   i   na   siedzącym   z   nimi 

mężczyźnie. Antoine Giracault był jednym z najlepszych na świecie ekspertów w dziedzinie 

sztuki,   chociaż   zaledwie   przekroczył   czterdziestkę.   Przez   pięć   minut   przyglądał   się 

domniemanemu obrazowi Vermeera i ku zaskoczeniu wszystkich pracowników stwierdził, że 

jest to praca Shively. Koniecznie chciał zjeść lunch z Tess, żeby dowiedzieć się czegoś więcej 

na temat jej zaskakującej znajomości tematu. Jane także miała ochotę wyciągnąć od niego 

trochę informacji.

Tess   zdawała   sobie   sprawę,   że   Jane   nie   bez   powodu   oprowadziła   ją   po   całym 

imperium Cushmanów  i przedstawiła swoim pracownikom.  To był  kolejny test, jak Tess 

poradzi   sobie   w   naturalnym   dla   Elizabeth   środowisku.   Jak   będzie   funkcjonować   między 

ludźmi? Czy będzie w stanie przejąć to imperium, jeśli rzeczywiście okaże się Elizabeth? Dla 

Tess płynął z tego jeden wniosek: Jane była bliska przekazania jej i Bertowi wszystkiego, o 

co im chodziło. Tess nie była już kochanką Luke'a. Była oszustką kończącą pomyślnie robotę 

swego życia.

Przy   pierwszym   daniu   oboje   z   monsieur   Giracault   krytykowali   pewnego   fanatyka 

obrazów   Rubensa.   Człowiek   ten,   ignorując   wszelkie   ostrzeżenia   Giracault,   zakupił   w 

ubiegłym  roku ogromne  i bardzo drogie  płótno Shively.  Gdy Tess zabrała  się do swojej 

lazanii,   Jane   rozpoczęła   dyskusję   o   podrabianych   stylowych   meblach,   amerykańskich 

impresjonistach   i   francuskich   manuskryptach.   Momentami   Tess   czuła,   że   rozmowa   ją 

przerasta, ale potrafiła doskonale lać wodę.

- Jak to możliwe - spytał monsieur Giracault, patrząc Tess głęboko w oczy, jak to miał 

w zwyczaju - że taka znawczyni sztuki nie cierpi Picassa?

- To nie tak - zaprotestowała Tess. - Podoba mi się Guernica, ale nie przepadam za 

Akordeonistą. Chyba że kryje w sobie jakieś trudne do odczytania przesłanie. Mnie po prostu 

bardziej fascynuje piękno niż czysta technika.

- Czysta technika? - oburzyła się Jane. Tess z przyjemnością umilkła i pozwoliła Jane 

mówić ojej ulubionym artyście.

Jednak   w   połowie   lunchu   i   wywodu   Jane   zaczęło   jej   się   wydawać,   że   Antoine 

(nalegał, by tak się do niego zwracać) flirtuje z nią otwarcie. Wcześniej była tak pochłonięta 

rozmową,   że   tego   nie   zauważyła.   Przyjrzała   się   mężczyźnie,   który   od   pierwszej   chwili 

zachwycił ją swoją znajomością sztuki. Był nieco niższy od Luke'a i trochę szczuplejszy, a 

jego jasne włosy zaczynały się przerzedzać na czole. Miał piękne dłonie, bystry umysł  i 

lekceważący uśmieszek, któremu Tess nie potrafiła się oprzeć. Nie był przystojny, ale był 

bardzo atrakcyjny, co nie uszło uwagi innych kobiet w restauracji.

background image

Tess także to zauważyła, lecz było coś jeszcze. Miała przed sobą człowieka, który pod 

wieloma względami pasował do niej, do jej fascynacji i temperamentu, i zupełnie nie była 

nim zainteresowana, chyba że jako partnerem w rozmowie. Pomyślała, że to bardzo dziwne. 

Tylko Luke sprawiał, że krew w jej żyłach zaczynała pulsować, nawet wtedy, gdy chciał ją 

wsadzić do więzienia. To jego pragnęła, a nie dużo bardziej do niej pasującego Antoine'a 

Giracault.

Na szczęście, Antoine i Jane wyrwali ją z tych ryzykownych porównań, domagając 

się, by powiedziała co myśli na temat Poussina, Flauberta i Marii Callas.

Przyszło jej to z łatwością, bo świat Jane zaczynał ją coraz bardziej fascynować. Po 

lunchu Antoine niechętnie się pożegnał, a Jane raz jeszcze zabrała Tess do swojego imperium, 

które   ją   oczarowało.   Chciała   poznać   każdy   zakątek.   Miała   wrażenie,   że   to   sklep   ze 

słodyczami, a ona ma znów sześć lat. Wszystko tu było piękne. Nie była w stanie zadać 

wszystkich pytań, które przychodziły jej do głowy. Każda minuta sprawiała jej tyle radości.

Nawet robota papierkowa była interesująca, bo kryła się za nią jakaś waza, okazały 

dywan albo wspaniały Delacroix. Po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch dni Tess odnalazła 

miejsce, do którego niepodzielnie należała.

Wracając wieczorem do rezydencji Cushmanów pomyślała, że to prawdziwa ironia 

losu. Kiedy wreszcie udało jej się znaleźć coś, co ją pochłaniało i sprawiało ogromną radość, 

wiedziała, że nic z tego nie będzie. Jeśli zrobi to, czego się podjęła i Jane pozna prawdę, Tess 

z pewnością dostanie wilczy bilet na wszystkie aukcje nie tylko w kraju, ale pewnie i w 

Europie. Nie będzie mogła znaleźć żadnej pracy, nawet przy temperowaniu ołówków.

Wjechała do garażu za Jane, zaparkowała obok i weszła do domu.

- Lepiej się pospiesz i przebierz do kolacji - powiedziała Jane, gdy znalazły się w holu. 

- Luke powinien wrócić lada moment.

- Dobrze - odparła Tess, na próżno usiłując ukryć rumieniec. Wbiegła po schodach, 

zdając sobie sprawę, że Jane wciąż na nią patrzy.

Przejrzała   w   rozpaczy   garderobę.   Nie   miała   co   na   siebie   włożyć.   Ta   myśl   ją 

zaskoczyła.   Wisiały   tu   wszelkie   możliwe   ciuchy,   a   ona   nie   miała   w   co   się   ubrać?   Z 

niedowierzaniem kręciła głową. Miała mnóstwo ubrań, ale żadne nie było dość atrakcyjne dla 

Luke'a   ani   dość   mocne,   żeby   uchronić   ją   przed   jego   przeszywającym   spojrzeniem.   Z 

westchnieniem   wzięła   do   ręki   pierwszą   lepszą   suknię   wieczorową.   Skrzywiła   się 

niezadowolona.

Nie miała ochoty poddawać się stereotypowi, według którego kobieta ubiera się dla 

mężczyzny.   On   nie   jest   moim   kochankiem,   tylko   przeszkodą   na   drodze   do   celu   - 

background image

przypomniała sobie. Trwając w tym postanowieniu, włożyła czekoladową suknię i dobrane do 

niej buty, a następnie zasiadła przy toaletce, czesząc włosy. Spędziła przed lustrem nieco 

więcej czasu niż zwykle, starając się doprowadzić do porządku niesforne kosmyki. Kiedy 

zdała sobie sprawę z tego, co robi, pokazała sobie język.

- Głupia - mruknęła do siebie. Zeszła do jadalni, gdzie natychmiast napotkała gorące 

spojrzenie Luke'a. Sparaliżowana patrzyła, jak zbliża się do niej niczym lew do swojej ofiary. 

Jej mózg przestał zupełnie funkcjonować, gdy zobaczyła  głód w jego oczach. Doznawała 

czegoś podobnego; czuła ogień w zakończeniach wszystkich swoich nerwów.

- Chodź do mnie - powiedział i pochwycił ją w ramiona, całując namiętnie. Z jękiem 

uświadomiła sobie, jak bardzo czekała na to cały dzień, jak bardzo tego pragnęła, jak bardzo 

go   jej   brakowało.   Bez   wahania   odrzuciła   podszepty   zdrowego   rozsądku   i   niecierpliwie 

oddawała pocałunki. Bert mógł się mścić. Jeśli niebezpieczeństwo ma tak słodki smak, z 

przyjemnością się na nie zdecyduje.

Kiedy wreszcie zabrakło im powietrza, oderwali od siebie usta, wciąż jednak stykali 

się czołami.

- Miałeś ciężki dzień? - spytała Tess, gdy tylko zaczerpnęła powietrza.

- Długi - mruknął Luke. - Bardzo, bardzo długi.

Słysząc Jane, która rozmawiała z Hodgkinsem w holu, szybko odskoczyli od siebie i 

zajęli miejsca po przeciwnych stronach stołu.

Gdy Jane weszła do jadalni, Tess była pochłonięta rozkładaniem serwetki, ale czuła, 

że Jane nie dała się oszukać. Pochwalała czy potępiała to, co się działo? Miała wątpliwości, 

co do pobudek Tess, czy też w ogóle jato nie obchodziło?

Przez całą kolację Tess zmuszała się do udziału w niewinnej konwersacji, przyjmując 

największe wyzwanie swego życia. Na nic zdadzą się jej zaprzeczenia, była kochanką Luke'a, 

dlatego jej życiu groziło niebezpieczeństwo.

Bert był już i tak na granicy wytrzymałości nerwowej z powodu tempa, które narzuciła 

Jane przy podejmowaniu decyzji w sprawie Tess. Świadczyła o tym poranna pogawędka z 

nim. Jeśli spostrzeże, że popełniła błąd z powodu Luke'a, to swoją wściekłość wyładuje na 

niej. Tess wiedziała, co Bert potrafi zrobić z człowieka gołymi rękami i zadrżała na samą 

myśl o tym. Zdawała sobie sprawę, że będzie mu szczególnie przyjemnie pastwić się nad nią, 

jeśli uzna, że zepsuła mu największą robotę jego życia.

Śmiech Luke'a przyprawił Tess o ciarki i po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę mu 

się przyjrzała.

Siedział wygodnie, rozluźniony,  z kieliszkiem wina w dłoni i śmiał się z jakiegoś 

background image

pieprznego dowcipu Jane. Tess uderzyło, że był jakiś inny. Coś się w nim zmieniło, tylko co? 

Nagle spojrzał, jakby zapraszał ją do przyłączenia się do zabawy. Wtedy znalazła odpowiedź 

na swoje pytanie. Jego oczy straciły swój chłód. Był otwarty, wesoły, ale nie bezbronny, bo 

Luke Mansfield należał do najczujniejszych stworzeń na świecie. Stał się jednak bardziej... 

urny i delikatny.

Mur, którym dotychczas odgradzał się od Tess, runął na dobre zeszłej nocy. A jej 

własny mur?

Uśmiechnęła się nieśmiało, przysłuchując słownemu pojedynkowi między Lukiem i 

Jane.

No jasne. Luke tak na nią działał - rozbudzał spojrzeniem, rozpalał śmiechem - że jej 

własna tarcza obronna zamieniła się w drobny pył. Nieważne, że Bert usiłował ją porządnie 

nastraszyć.   Nie  zamierzała   rezygnować  z   miłości   do  Luke'a.  Musiała   zdecydować   się  na 

największy skok życia. Musiała uwierzyć, że ten człowiek jej nie skrzywdzi, że jego słowa i 

pieszczoty nie są grą. Musiała uwierzyć, że uda jej się jakoś uniknąć gniewu Berta.

- Co powiesz na spacer po ogrodzie różanym? - Luke stał obok, uśmiechając się ciepło 

i znacząco.

-   Z   przyjemnością   -   odparła   zadowolona,   podając   mu   dłoń   i   ignorując   zdziwione 

spojrzenie Jane.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Upał letniego dnia wreszcie zelżał. Wieczorne powietrze było chłodniejsze i świeże. 

Przesycone zapachem róż i chórem świerszczy. Tess szła obok Luke'a, trzymając go pod rękę. 

Pomyślał, że tak właśnie wygląda szczęście.

Pokręcił głową nad samym sobą. Zerwał z dotychczasowym życiem.

Na rzecz czego - nie wiedział. Ale był inny, cały świat był inny i to wszystko za 

sprawą utalentowanej  oszustki, która z zadowoleniem  kroczyła  u jego boku. Nie było  to 

rozsądne ani łatwe do wytłumaczenia. Ale Luke czuł się szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy po 

raz pierwszy w życiu i nie miał zamiaru z tego rezygnować. Nie mógł z tego zrezygnować.

- Jak tam spotkanie z wielkim Giracault? - spytał, przerywając ciszę.

-   Pouczające   i   bardzo   miłe   -   odparła   Tess   bez   zastanowienia.   -   Jego   poglądy   są 

niezwykle interesujące.

- Nigdy nie lubiłem Francuzów - powiedział Luke z groźną miną.

- A kogo lubisz? - roześmiała się Tess.

- Ciebie.

Poczuł, że zadrżała.

- To niemądre, Mansfield. Wybrałeś niewłaściwie. Wcześniej czy później spotka cię 

rozczarowanie.

- Mówisz o czymś,  o czym  nie masz  pojęcia  - stwierdził  Luke. - Nie miałaś  ani 

rodziny, ani przyjaciół, ani kochanków. Co możesz wiedzieć o uczuciach?

- Niewiele - zgodziła się Tess. - Ale to dotyczy także ciebie.

-   Wręcz   przeciwnie,   moja   droga.   Ja   byłem   zaręczony.   Mam   rodzinę   i   przyjaciół. 

Miałem nawet kochanki.

- To gdzie się podziały? - wypaliła Tess. - Z Jennifer rozstałeś się dwanaście lat temu, 

Ellen Monroe porzuciłeś dziewięć lat temu, a przed pięcioma laty wykołowała cię niejaka 

Margo Holloway. Żadna inna kobieta nie cieszyła się dłużej twoim zainteresowaniem.

- No, no, no, widzę, że przeprowadziłaś śledztwo na mój temat - oświadczył Luke z 

podziwem. Był zaintrygowany. Dlaczego interesowała się jego przeszłością? I czemu się do 

tego przyznała?

- Przyjaciele nie odwiedzają cię tutaj - ciągnęła Tess. - Rodzina też się nie pojawiła. 

Przyznaj, Luke, że jesteś takim samym outsiderem jak ja.

- Jane zawsze twierdziła, że mamy ze sobą wiele wspólnego.

- Myliła się.

background image

-   No,   nie   wiem.   -   Luke   przystanął,   aby   musnąć   palcami   jej   satynowy   policzek. 

Zachwyciło  go, że zadrżała.  - Jesteśmy oboje dobrzy w tym,  co robimy,  mamy podobne 

temperamenty,   uwielbiamy   się   sprzeczać,   uwielbiamy   się   kochać   i   oboje   do   tej   pory 

stroniliśmy od wszelkich uczuć.

-  No  dobrze   -   przyznała   Tess  nie   bez   oporów.  -   Może   i  mamy   coś  tam   ze   sobą 

wspólnego. Mogę zrozumieć twoją awersję do kobiet po tym, jak zostałeś potraktowany przez 

Okropną Trójcę, ale dlaczego stronisz od rodziny?

- Jest między nami konflikt interesów - powiedział Luke z nutą żalu w głosie. Rodzina 

była dla niego tak samo czułym punktem, jak amnezja dla Tess.

- Nam to nie przeszkodziło - zauważyła Tess.

Luke uśmiechnął się i poprowadził ją wzdłuż głównej żwirowej alejki ogrodu.

- Może nasz konflikt nie był tak duży, jak nam się wydawało.

- Może podobnie jest z twoim konfliktem rodzinnym. - Tess...

- Luke...

Nie zdołał powstrzymać chichotu.

- Dobrze już, dobrze. Moi rodzice są ludźmi, którzy przywiązują wagę do właściwego 

ubioru,   właściwych   przyjaciół,   spędzania   wakacji   we   właściwych   miejscach   i   ślubu   z 

odpowiednią dziewczyną. Koniecznie chcieli, żeby ich dzieci powielały ten schemat.

- I co, zmuszali was do tego?

- Codziennie. Nie liczyło się, że lubiłem hotdogi i chciałem umawiać się z fankami 

naszej drużyny. To był dyshonor dla Mansfielda i za karę wysłali mnie do męskiej szkoły z 

internatem.   Miałem   się   poprawić   i   nie   demoralizować   rodzeństwa.   Nie   spełniałem   ich 

oczekiwań jako najstarszy syn i to ich wyprowadzało z równowagi.

- Ale mimo to kochali cię.

- Tak - powiedział Luke, patrząc w gwiazdy. - Na swój specyficzny sposób kochali 

mnie i nadal kochają.

- Czasami - powiedziała cicho Tess - rodziny nie są takie, jak byśmy chcieli.

- To prawda - zgodził się Luke. - Od najwcześniejszego dzieciństwa wpajano mi, że 

należę do rodziny Mansfieldów i jako jeden z nich powinienem być taki a taki i robić to a to. 

Moje   życie   miało   biec   wzdłuż   prostej   linii,   którą   mi   wyznaczono.   Buntowałem   się   przy 

każdej okazji, ale w końcu robiłem to, co mi kazano. Z powodu jakiegoś głupiego poczucia 

winy... Nie chciałem nawet zostać prawnikiem, chociaż tego oczekuje się od najstarszego 

syna. Za nic w świecie nie chciałem iść do Harvardu. Śmieszna sprawa, bo kiedy się tam 

znalazłem, okazało się, że uwielbiam prawo. Marzyłem o tym, by zostać obrońcą biednych i 

background image

uciśnionych, walczyć o prawdę i sprawiedliwość. Mało brakowało, a naprawdę bym się tym 

zajął.

- Zamiast tego skończyłeś w firmie Mansfield i Roper.

- Najstarszy syn zawsze przejmuje interesy rodzinne - westchnął Luke.

- Ohyda.

- Właśnie.

- Zastanówmy się - powiedziała Tess. - Rodzice wysłali cię do odpowiedniej szkoły, 

następnie przejąłeś interesy rodzinne i jeszcze spotykasz się z córkami znajomych twoich 

rodziców. A więc długo już grasz rolę posłusznego syna. Luke, masz trzydzieści pięć lat. 

Możesz żyć tak, jak ci się podoba.

Luke zachichotał. - I robię to.

- Ale pracujesz w Mansfield i Roper.

- Już niedługo.

Tess zatrzymała się.

- Ty coś knujesz. Widzę to po twojej zadowolonej minie. Co chcesz zrobić, Ponuraku?

- Będziesz się śmiać.

- Nie będę.

- Powiesz, że jestem sentymentalny.

- Nigdy nie użyłabym tego określenia w stosunku do ciebie.

Luke znów zachichotał. Tess potrafiła dowartościować mężczyznę i to bez wielkiego 

wysiłku.

- No dobrze. Zamierzam otworzyć kancelarię w tej dzielnicy Brooklynu, która ma 

wybitnie złą sławę. Chcę, żeby ludzie stamtąd wiedzieli, że prawo może być od czasu do 

czasu po ich stronie.

Tess spojrzała na niego.

- Chyba za często oglądałeś  Robin Hooda... ale myślę, że to najlepsza rzecz, jaką 

mogłeś zrobić.

- Jedna z najlepszych - poprawił Luke. Był zdziwiony, jak bardzo go uszczęśliwiła 

swoją opinią.

- Cały brud świata w promieniu dwóch przecznic - mruknęła Tess. - Będziesz miał 

więcej spraw, niż Harvard potrafi sobie wyobrazić.

- Właśnie - przyznał Luke z najwyższą satysfakcją.

- Kiedy się przenosisz?

- Za dwa miesiące.

background image

- Cóż…

- Co na to twoja rodzina?

- Nie powiedziałeś im? Luke zaczerwienił się.

- Przecież sama zauważyłaś, że nie odwiedzili mnie tutaj. Poza tym na rezerwację w 

restauracji „Twilight” czeka się tygodniami.

- Knujesz coś, Mansfield.

Podobało mu się, że potrafiła go tak łatwo rozszyfrować.

- Żeby nie wiem jak się wściekli i oburzyli na tę wiadomość, żaden Mansfield nigdy 

nie posunie się do urządzenia publicznej sceny w jednej ze swoich ulubionych restauracji.

- Bardzo sprytnie - pochwaliła Tess.

-   Dzięki   -   odparł   Luke   z   uśmiechem.   -   A   jakie   ty   masz   plany?   Zamierzasz 

poprowadzić dom aukcyjny?

- Jeśli okaże się, że jestem Elizabeth Cushman, to tak. A jeśli okaże się, że jestem 

tylko zwykłą Tess Alcott, nie wiem, co zrobię. - Wzruszyła ramionami. - Pewnie znajdę sobie 

nowego psychiatrę, bo jeśli nie jestem Elizabeth to znaczy,  że Maks wszystko wymyślił. 

Chyba będę pracować dla ŚBŚ, dopóki nie znajdę czegoś lepszego.

- A co będzie z nami?

- Z nami? - zająknęła się Tess. - Możemy mówić o „nas”?

- Pojęcie „kochankowie” zakłada właśnie coś takiego - poinformował ją Luke.

- Aha.

Musnął palcami jej alabastrowy policzek.

- Gnębią cię jakieś myśli?

- Sto myśli - odparła Tess.

- No to przebiłaś mnie o jakieś siedemnaście. Tess parsknęła śmiechem.

- A niech to, jesteśmy do siebie świetnie dopasowani, prawda?

- Świetnie - zgodził się Luke. - A więc, co z nami będzie?

Spojrzała na niego z powagą w błękitnych oczach.

- Luke, nie mam pojęcia, co przyniesie jutro, nie mówiąc już o kolejnych dniach. 

Wszystko dzieje się tak szybko, świat wokół nas ciągle się zmienia i czuję się tym trochę... 

oszołomiona.

- Nie ty jedna.

Tess zaskoczyła Luke'a, gwałtownie przytulając się do niego.

- To dobrze - powiedziała, obejmując go ramionami i przytulając policzek do jego 

piersi. - Nie chcę przechodzić przez to sama.

background image

Była taka cudowna! Pocałował ją w czubek głowy, potem w ucho, potem w policzek... 

- Luke? - Hm?

- Jesteśmy obserwowani.

- Przez kogo?

- Przez ludzi Baldwina, rzecz jasna.

Luke spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko.

- Znam tu taką altankę, do której nie zajrzą żadne lornetki.

- Och! - westchnęła, gdy wargami zaczął pieścić gładką skórę jej szyi.

- Wyobrażałaś sobie kiedykolwiek kochanie się w ogrodzie różanym?

- My naprawdę tracimy rozum - westchnęła, tuląc się do niego.

Następnego ranka Luke zdecydował, że musi być rozsądny. Kochanie się z Tess to 

jedno, ale czy powinien jej bezgranicznie wierzyć?

Kiedy  jednak  weszła  rano   do  jadalni  z  cieniami  pod  oczami,   które  wydawały   się 

jeszcze większe i bardziej niewinne, Luke zrozumiał, że nie ma szans.

Pochwycił  Tess w ramiona  i pocałował  z namiętnością,  która obudziła  się w nim 

ostatniej nocy. Nie przestawał jej całować tak długo, aż odezwał się alarm w jego zegarku. 

Choć /i wtedy trudno mu było się od niej oderwać.

- Jedno z nas - szepnęła - musi nauczyć się nad sobą panować.

- Czuję się tak, jakbym ciągle był pod wpływem jakiegoś narkotyku - wyznał Luke.

Roześmiała się i wtedy zdał sobie sprawę, jak bardzo podoba mu się jej śmiech. Lubi 

rozśmieszać i chłonąć jej śmiech. Ten śmiech był prawdziwy, tak jak jej pocałunki, a do tego 

niesamowicie zaraźliwy.

Godzinę później wszedł do biura, czując wciąż słodki smak ust Tess i nucąc sobie w 

duchu. Nie przerwał tego nucenia ani na widok Carol, która z ołówkiem za uchem taszczyła 

do   swojego   gabinetu   stos   książek,   ani   gdy   Harriet,   jego   prawie   sześćdziesięcioletnia 

sekretarka, pomachała mu przed nosem plikiem pozostawionych dla niego wiadomości. Wziął 

do ręki różowe kartki, uśmiechając się przy tym i chwaląc Harriet za postawienie kolejnego 

kwiatka na zagraconym już wcześniej biurku. Wszedł do swego gabinetu i opadł na fotel z 

uczuciem zadowolenia.

Otworzył   szufladę   w   biurku   i   wyciągnął   dwie   fotografie,   które   pokazał   Barbarze 

Carswell.   Pierwsza   była   powiększeniem   policyjnego   zdjęcia   zrobionego,   gdy   Tess   miała 

dziesięć lat i została aresztowana za okradanie sklepów. Jej twarz, była ponura, a w oczach 

miała przerażenie. W przeciwieństwie do twarzy oczy wyrażały prawdziwe uczucia. Tak, jak i 

teraz. Potrafiła doskonale maskować uczucia, ale oczy od czasu do czasu ją zdradzały. Można 

background image

z nich było wszystko wyczytać, przynajmniej on to potrafił.

Spojrzał   na   drugie   zdjęcie   zrobione   przez   ludzi   Leroya.   Stała   w   oknie   sypialni 

Elizabeth,   spoglądając   na   ogród,   ale   nie   widziała   ani   pięknych   trawników,   ani   drzew. 

Zdawała  się patrzeć na coś ponurego i przygnębiającego,  coś, co płynęło  z jej  serca lub 

pamięci. Wyglądała na całkowicie sparaliżowaną i zupełnie... zagubioną.

Luke dobrze znał to uczucie. Przez tyle lat czuł się zagubiony, że gdy odnalazł siebie 

na nowo, takiego jakim był, czy też jakim powinien być, czuł się zupełnie zszokowany. Choć 

Tess starała się panować nad swoim zachowaniem, nie udało się jej ukryć tych krótkich chwil 

szczerości, gdy stała w oknie sypialni, gdy się całowali i kochali.

Luke zadrżał na to cudowne wspomnienie. Wiedział, że kiedy trzymał Tess w swoich 

ramionach, panowała między nimi absolutna szczerość. Dopiero teraz, gdy tego doświadczył, 

mógł się przed sobą przyznać do rozmiarów rany, którą przez tyle lat nosił w sercu. Sam 

zresztą rozdrapywał tę ranę, obarczając się winą za Jennifer, Ellen i nawet Margo.

Przejął od swoich rodziców więcej, niż mu się wydawało. Mansfield nigdy nie okazuje 

słabości.   Mansfield   nigdy   nie   zachowuje   się   niewłaściwie.   Mansfield   nigdy   nie   żyje 

naprawdę.

Ale on żył naprawdę. Czuł, że żyje pełnią życia, od kiedy spotkał Tess na swojej 

drodze. A kiedy zaczął żyć, współczuł człowiekowi, jakim był dotychczas. Ktoś powinien był 

mu pomóc znieść ból, strach i poczucie winy, jakie nosił w sobie od lat. Ale nikt tego nie 

zrobił. Może to Tess Alcott zjawiła się, by zmienić jego życie?

Luke   raz   jeszcze   spojrzał   na   zdjęcia   przedstawiające,   zdaniem   większości   ludzi, 

zatwardziałą   kryminalistkę.   Ale   on   wiedział   lepiej.   Tess   Alcott   była   bardzo   twarda   na 

zewnątrz, ale w środku to słodka bita śmietana. Na jego ustach pojawił się dziwny uśmieszek. 

Możliwe, że właśnie znalazł długo poszukiwaną kobietę swego życia.

Zamrugał oczami.

Dobry  Boże.   Po   raz   pierwszy  od   pięciu   lat   jego   serce   zwyciężyło   nad   rozumem. 

Kochał Tess.

- Co za głupota... - zaczął.

Poprzedniego dnia dzwonił Leroy i oznajmił, że jest bliski udowodnienia, iż Weinstein 

to oszust. A jeśli Weinstein okaże się oszustem, Tess także jest oszustką, bez względu na to, 

co sądzi Jane.

A mimo to kochał Tess. Kochał ją na przekór wszystkiemu! Co będzie, jeśli razem z 

Leroyem   odkryją   wszystkie   tajemnice   jej   przeszłości?   Czy   wciąż   będzie   miał   ochotę   ją 

całować? Czy nadal będzie ją kochał? Czyjego serce pozostanie niezmienne?

background image

- A niech to! - mruknął. Jakim cudem wpakował się w to wszystko?

Pamiętał   jej   uroczy   śmiech,   błyskotliwą   inteligencję,   jej   cudowne   błękitne   oczy, 

gniew, w który czasem wpadała, i jej gorące pocałunki.

- Ona jest drugą połówką jabłka - szepnęło mu serce.

- Świetnie, to wszystko wyjaśnia - mruknął. Nagle uśmiechnął się szeroko. Do licha. 

Zakochał się i było mu z tym dobrze. Czy chcieli tego, czy nie, pasowali do siebie jak ulał, 

stanowili idealną parę. Koniec i kropka. Byli jednością.

Luke oparł się wygodnie. Teraz, kiedy wreszcie przyznał się, że kocha Tess i to od 

pierwszej   chwili,   gdy   ją   ujrzał,   otworzył   swoje   serce   i   mógł   poznać   siebie   naprawdę. 

Współczuł rodzicom, że mieli tak nudne i pozbawione niespodzianek życie. Był nawet gotów 

przyznać, że ich kocha. Fakt, że Tess nie miała rodziny, otworzył mu oczy na to, że jest 

szczęściarzem, należąc do swojego niedoskonałego klanu.

Zdał   sobie   sprawę  i  z  tego,   że  od  lat  był   przywiązany   do  Harriet,   Carol  i  nawet 

Rogera, swego wiecznie ponurego dyrektora. W końcu czuł także dumę ze swojej pracy, 

dumę, którą skrzętnie ukrywał, bo przecież nie zajmował się tym, czym powinien. W jego 

duszy obudził się śmiech. Po wielu latach Luke na nowo odkrył i poczuł, czym jest radość.

Mając trzydzieści pięć lat Luke Mansfield wreszcie dowiedział się, kim jest i czego 

pragnie.

Numer pierwszy na tej liście zajmowała Tess.

Zanim   zdołał   przywołać   się   do   jakiego   takiego   porządku   i   zająć   pracą,   czego 

domagało się jego poczucie obowiązku, Harriet zawiadomiła go, że jakiś Leroy Baldwin chce 

się z nim natychmiast widzieć, mimo że nie był wcześniej umówiony.

Po   chwili   Leroy   wszedł   do   gabinetu.   Był   to   wysoki,   doskonale   zbudowany 

czarnoskóry mężczyzna zbliżający się do czterdziestki, ubrany niezobowiązująco w koszulkę 

polo i sportową kurtkę. Jedną rękę wyciągnął do Luke'a na powitanie, w drugiej trzymał 

teczkę i kasetę wideo.

- Leroy, miło cię znowu widzieć - powiedział Luke z uśmiechem. - Siadaj i opowiadaj, 

co cię sprowadza z Bostonu w moje skromne progi.

Leroy westchnął i usiadł po przeciwnej stronie biurka.

-   Wolałbym,   żebyś   nie   był   w   takim   świetnym   nastroju.   Nie   lubię   psuć   ludziom 

humoru, szczególnie jeśli płacami bez zwłoki kosmiczne rachunki.

Luke usiadł i przyjrzał się swemu gościowi czując, że ogarnia go wewnętrzny chłód. 

Miał okropne przeczucie, że historia powtórzy się po raz kolejny.

- O co chodzi? - zapytał.

background image

- Chcesz, żebym mówił bez znieczulenia?

- Jeśli masz zarówno dobrą, jak i złą wiadomość, to najpierw poproszę o dobrą.

Leroy westchnął.

- Obawiam się, że wszystkie wiadomości są złe. Nie znaleźliśmy jeszcze tego Hala 

Marsha, ale udało nam się namierzyć Violet. Naprawdę nazywała się Anna Mae Smith. Od 

dawna już nie żyje.

- Jak to?

- Zamordowana  czternaście  lat temu.  Policja podejrzewała jej alfonsa, ale niczego 

przeciwko niemu nie znaleźli. Teoretycznie był wystarczająco silny, żeby to zrobić. Została 

uduszona gołymi rękoma.

-   Mój   Boże   -   przeraził   się   Luke.   „Wywiozła   mnie   z   Miami   w   swoim   cadillacu, 

zostawiła w jego posiadłości i zniknęła. Koniec historii”. Zniknęła. Bert już o to zadbał. I to 

był rzeczywiście koniec historii Anny Mae Smith.

Tess żyła z tym potworem?

- Co jeszcze? - spytał.

- Udało mi się rozszyfrować Weinsteina.

- Jak? - Luke ledwo mógł usiedzieć na krześle.

Leroy uśmiechnął się tajemniczo.

- Dzięki cudom współczesnej techniki. Porozsyłałem faksem zdjęcia i odciski palców, 

które zdjęliśmy z jego samochodu, do różnych agencji śledczych. Trzy z nich miały go w 

swoich aktach. Okazuje się, że doktor Weinstein istnieje naprawdę, tyle że to nie jest twój 

Weinstein. Są do siebie podobni.

Przynajmniej na tyle, że ludzie mogą ich mylić.

Otworzył teczkę i rzucił na biurko plik fotografii.

-   Prawdziwy   doktor   poleciał   w   zeszłym   tygodniu   na   Antarktydę   z   poufną   misją 

rządową.   Niektórzy   z   naukowców   biorących   udział   w   trzyletniej   wyprawie   badawczej 

przechodzą załamanie psychiczne i Weinstein próbuje im pomóc. Nikt nie wie o jego misji, 

nawet żona. Ona spędza wakacje z synem i synową w Minnesocie myśląc, że mąż bierze 

udział   w   jakiejś   tajnej   europejskiej   konferencji   z   Rosjanami.   Dlatego   twój   oszust   mógł 

korzystać z mieszkania i gabinetu Weinsteina.

- Mój Boże - powiedział Luke. - Kimkolwiek jest ten mój Weinstein, musi mieć dobre 

układy, żeby dowiedzieć się takich rzeczy.

-   To   prawda   -   przyznał   Leroy,   wyciągając   z   teczki   kolejne   zdjęcia   i   podając   je 

Luke'owi. - Twój człowiek nazywa się Arnold Clifton. Często zmienia nazwiska i jest bardzo 

background image

niebezpieczny.   W   czasie   swojej   długiej   działalności   zajmował   się   wieloma   rzeczami,   od 

oszustw począwszy, a na prostytucji i przemycie kokainy skończywszy. Wiele wskazuje na 

to,   że   dokonał   kilku   morderstw.   Jest   tak   dobry   w   swoim   fachu,   że   nigdy   go   nawet   nie 

aresztowano. Nigdy. To pierwsza liga, Luke, naprawdę.

Luke zesztywniał.

- A co go łączy z Tess?

-   Bałem   się,   że   o   to   zapytasz   -   przyznał   Leroy,   rozglądając   się   po   gabinecie.   - 

Pozwolisz, że skorzystam z twojego wideo?

- Oczywiście, a co tam masz?

-   Kazałem   moim   ludziom   śledzić   go   przez   ubiegły   tydzień   -   powiedział   Leroy, 

wkładając   kasetę   do   magnetowidu.   -   Przez   cały   ten   czas   był   niezwykle   ostrożny,   aż   do 

wczoraj. Miał gościa i po raz pierwszy nie zasłonił żaluzji. Dzięki temu moi ludzie mogli 

wszystko nagrać. - Leroy spojrzał na Luke'a. - Nie spodoba ci się to.

- Tess?

Leroy skinął głową.

- Przykro mi. Ona robi to, co Margo.

Ból przeszył serce Luke 'a niczym sztylet. Nie czuł niczego oprócz strachu.

- Obejrzyjmy.

Leroy włączył wideo i wrócił na miejsce. Luke pozostał na swoim fotelu czując, że 

robi   mu   się  niedobrze.  Na  ekranie  Arnold  Clifton,  alias  Maks  Weinstein,  spacerował   po 

wytwornie urządzonym mieszkaniu. Rozległo się trzykrotne pukanie do drzwi, potem krótka 

pauza i jeszcze dwa puknięcia. Clifton otworzył drzwi z twarzą ściągniętą gniewem.

W progu stała Tess.

Clifton złapał ją za rękę i wciągnął do środka, zatrzaskując z hukiem drzwi wejściowe.

- Ty głupia, nieudolna suko! - wrzasnął na nią.

Twarz Luke'a wykrzywiła się z bólu.

Ale Tess zachowywała spokój.

- Co się stało, Bert? - spytała.

Bert? Arnold Clifton to Bert? Jej opiekun? Alfons i prawdopodobnie także morderca 

Violet? Tess wciąż pracowała dla tego potwora?

- Co się stało?! - wrzasnął Bert. - Powiem ci, co się stało! Wyjeżdżam z miasta na 

kilka dni w interesach, a ty tymczasem umyślnie niszczysz moją pracę, to się stało!

- Sądziłam, że wszystko idzie dobrze - odparła Tess, nie przestraszona tym napadem 

furii.

background image

- Nie ty jesteś tu od wydawania sądów! - ryknął Bert, rzucając się po pokoju. - Za 

każdym razem, kiedy zaczynasz myśleć, pakujesz nas w kłopoty. Co ty sobie wyobrażasz, 

próbując uwieść Luke'a Mansfielda?

- Co takiego? - zdziwiła się Tess.

Pięć   lat   spędzonych   w   więzieniu   nie   wpłynęło   na   urodę   Margo   Holloway.   Tess 

przyznała to niechętnie, siadając naprzeciwko niej. Nic dziwnego, że Luke jej pragnął. Nic 

dziwnego, że nie był w stanie zobaczyć, co się kryje za tą piękną fasadą. Była kwintesencją 

wdzięku i zmysłowości, od fryzury począwszy, a skończywszy na sposobie, w jaki zakładała 

nogę na nogę. Ale w oczach... w tych oczach, które w zdjęciach prasowych wyglądały tak 

niewinnie, czaiło się teraz zimno i siła.

- Nie wygląda pani na pisarkę - powiedziała Margo.

- A pani nie wygląda na morderczynię - odparła spokojnie Tess. Margo uśmiechnęła 

się nieprzyjemnie, zadowolona z siebie.

- Powinna mi pani poświęcić całą książkę, a nie tylko jeden rozdzialik.

- Niewykluczone - zgodziła się Tess. - Może poświęcę pani kolejną część tej książki, 

jeśli   nasza   rozmowa   wypadnie   pomyślnie.   Pani   mnie   fascynuje,   panno   Holloway. 

Oczyszczono   panią   z   zarzutu   morderstwa   własnego   ojca,   a   niedługo   potem   została   pani 

skazana za podwójne morderstwo brata i siostry. Jaka była przyczyna tej wpadki?

- Luke Mansfield - odparła jadowitym głosem.

- Nie próbuj ze mną żadnych sztuczek, mała - warknął Bert, ciągnąc Tess za złociste 

włosy - bo inaczej skończę z tobą tu i teraz.

- Nic nie rozumiesz, Bert.

- Oczywiście, że rozumiem, ty mała dziwko! - Bert podniósł rękę i Luke zadrżał, 

oczekując ciosu.

- Nie. - Głos Tess był chłodny i pewny siebie. Kładła nacisk na każde słowo. - Nie 

psuj swojego towaru.

Jakimś cudem to go powstrzymało. Popatrzył na nią przez chwilę, a. następnie, wciąż 

trzymając za włosy, pchnął ją z całej siły na drugą stronę pokoju, jakby była szmacianą lalką.

Luke tak ścisnął dłońmi poręcz swojego fotela, że aż zbielały mu palce.

Tess upadła bezwładnie na podłogę. Przez moment panowała cisza. Po chwili Tess 

podniosła się, poprawiła ubranie i spojrzała Bertowi prosto w oczy.

- Moje uwodzenie Luke'a Mansfielda - odezwała się, tłumiąc wzbierający gniew - to 

najprostszy sposób unieszkodliwienia go do czasu, gdy stara przekaże mi kolię!

W tej chwili Luke umarł. Kobieta na wideo - z zimnymi i złymi oczami - była kimś 

background image

obcym.

- Są na to lepsze sposoby! - ryknął Bert.

- Wydawał się mną zainteresowany - powiedziała obojętnie Tess. - Postanowiłam to 

wykorzystać. Przecież zawsze uczyłeś mnie, że trzeba korzystać z nadarzającej się okazji. 

Chcesz, żebym zapomniała twoje cenne wskazówki?

- Co się stało? - spytała Tess. Margo wzruszyła ramionami.

- Nie podobało mu się, że go wykorzystuję.

- A w jaki sposób go pani wykorzystywała, panno Holloway - drążyła Tess, drżąc w 

środku.

Margo uśmiechnęła się drapieżnie. - A jak pani myśli?

- Uwiodła go pani - zgadła Tess. - Sprawiła pani, żeby się w pani zakochał, bronił pani 

i pomógł oddalić oskarżenia.

- Bardzo dobrze. Powinna pani zostać detektywem.

- Ale czy musiała pani zrobić z niego swojego kochanka?

Margo spojrzała na nią rozbawiona.

-   Lubię   czerpać   przyjemność   z   życia.   Dwadzieścia   milionów   dolarów   po   ojcu 

zapewniało  mi  dostatnie  życie.  Musiałam  tylko  zostać uniewinniona  i sprawić, aby Luke 

uwierzył, że jestem niewinna niczym nowo narodzone niemowlę. Pomyślałam, że nie będzie 

mógł kochać się ze mną i jednocześnie wątpić w to, co mówię. A poza tym, uwiedzenie go 

nie   było   niczym   trudnym.   Trzeba   przyznać,   że   był   świetny.   Było   mi   przykro,   że   po 

pierwszym procesie musiałam go odstawić.

- To czemu pani to zrobiła?

Margo roześmiała się.

- Kotku, mając do wyboru dwadzieścia milionów dolarów albo sypianie z Lukiem 

Mansfieldem, zawsze wybrałabym to pierwsze.

Bert zerwał z głowy perukę z lwią grzywą i rzucił ją przez cały pokój.

- Dobrze wiesz, że seks może obrócić się przeciwko tobie!

-   Tak,   oczywiście   -   powiedziała   niecierpliwie   Tess.   -   Dlatego   właśnie   tak   długo 

trzymałam go na dystans. Czyżby twoi szpiedzy tego nie zauważyli?

Potwór był wyraźnie zaskoczony. - A skąd wiesz...

- Daj spokój, Bert. Przecież ty mnie wszystkiego nauczyłeś. To oczywiste, że mi nie 

ufasz i kazałeś mnie obserwować. Ale możesz już odetchnąć. Stara jest o krok od uznania 

mnie   za   swoją   wnuczkę   i   zaoferowania   mi   miejsca   w   swoim   sercu.   Za   jakiś   tydzień 

powinniśmy mieć to wszystko za sobą.

background image

Bert uderzył w ścianę swoją potężną pięścią.

- Dlaczego tak zwleka? Już od zeszłego weekendu powinno być po robocie!

Tym razem to Tess była zaskoczona.

- Co takiego? Daj spokój, Bert, nigdy jeszcze nie działaliśmy tak szybko. Ta stara jest 

inteligentna, twarda i czujna, ale dała się przerobić. To samo Mansfield. Zawsze mówiłeś, że 

z nim będzie największy kłopot. Wciąż jeszcze próbuje nam przeszkodzić, ale stał się dużo 

mniej niebezpieczny. Wkrótce sprawię, że w ogóle przestanie nam zagrażać. Coś ci powiem: 

posunę się trochę dalej i zobaczymy, czy uda się wszystko zakończyć w przyszłym tygodniu. 

Dobrze?

- Czytałam oczywiście wycinki prasowe na ten temat, ale nic z nich nie wynika. Jak 

pani tu trafiła? - spytała Tess.

- Przez chciwość - odparła Margo ponuro. - Chciałam całe dwadzieścia milionów, a 

nie tylko jedną trzecią. I wtedy właśnie nie doceniłam Mansfielda.

- Jak to?

- Myślałam, że mam go z głowy. Sądziłam, że użala się nad moim losem. - Margo 

pokręciła piękną głową, niezadowolona z siebie. - Okazało się, że on tymczasem wynajął 

jakichś ludzi, żeby śledzili każdy mój krok. To się zaczęło, kiedy Luke pracował nad moją 

pierwszą sprawą. Ten prywatny detektyw rozpracował dowody, jakie przedstawiłam, żeby 

oczyścić się z zarzutów. Ale nie poprzestał na tym. Jakimś cudem dowiedział się całej prawdy 

o ojcu i wszystko powiedział Luke'owi. Ponieważ według prawa nie można być sądzonym po 

raz   drugi   za   tę   samą   zbrodnię,   Luke   musiał   obserwować   mnie   i   czekać,   aż   zrobię   jakiś 

fałszywy krok. Jedynym moim błędem było \o, że nie zorientowałam się, że jestem śledzona. 

Kiedy   Cindy   i   Rob   zginęli   w  wypadku,   który   zaplanowałam,   ten   detektyw   miał   w   ręku 

gotowe dowody, przekazał je policji i aresztowano mnie.

- Dowody były naprawdę przekonujące - zgodziła się Tess. - Ale Luke nie zeznawał, 

prawda?

- Nie musiał - powiedziała gorzko Margo. - Gliny miały dosyć, żeby mnie skazać. 

Mansfield zadowolił się siedzeniem na sali sądowej każdego dnia tego cholernego procesu i 

przyglądaniem mi się. Chciał się zemścić i to mu się udało.

Przez chwilę panowała cisza.

- Dobra - powiedział wreszcie Bert. - Ale nie podejmuj żadnych decyzji, dopóki ze 

mną nie porozmawiasz, jasne?

- Jasne, Bert.

- Jeśli tylko zobaczę, że Mansfield sprawia kłopoty albo cię wykorzystuje, pozbędę się 

background image

go. Mógłbym nawet pozbyć się starej w taki sposób, że i tak dostałabyś swoją kolię i majątek. 

Zawsze jest jakieś wyjście, kotku, zawsze.

- Daj spokój, Bert, nie ma powodu do podejmowania takich kroków! Zdobędę kolię 

tak, jak planowaliśmy. Dlaczego przychodzą ci do głowy takie pomysły?

Bert złapał rękę Tess w żelazny uścisk.

-   Chcę   mieć   tę   kolię   już   teraz.   Jeden   z   moich   byłych   współpracowników   wpadł 

właśnie w ręce policji i mnie też grunt zaczyna się palić pod nogami. Czas uciekać, póki 

jeszcze można. Nie ma czasu na poprawianie naszego scenariusza, malutka. Muszę mieć tę 

kolię do północy w niedzielę albo pożałujesz, że się kiedykolwiek urodziłaś. Przemyśl to, 

Tess, a teraz wynoś się stąd.

Otworzył drzwi. Tess wyszła nonszalanckim krokiem.

Leroy podniósł się i wyłączył wideo.

W gabinecie panowała grobowa cisza.

Tess  szła   wolno   do  samochodu,   czując   wciąż   chłód   więzienia   na  plecach.   Margo 

wykorzystała Luke'a do swoich własnych brudnych celów. Zdradziła go. A on zdradził swoje 

umiłowanie sprawiedliwości pozwalając, żeby uniknęła kary za pierwszym razem.

Tess wiedziała, że musiał czuć potrzebę pokuty. Margo miała rację twierdząc, że Luke 

chciał   zemsty.   Nikt,   a   już   szczególnie   ktoś   z   takim   poczuciem   honoru   jak   Luke,   nie 

pozwoliłby, żeby oszustwo i morderstwo uszły Margo na sucho. Załatwił ją na cacy. Gdyby 

Tess była pisarką, miałaby w rękach gotowy bestseller o historii Holloway - Mansfield.

Zamiast   tego   miała   na   głowie   bardzo   niebezpiecznego   Luke'a   Mansfielda.   Tess 

zadrżała. Wykorzystywała Luke'a tak, jak kiedyś Margo. Czy wiedział o tym? I czy on z kolei 

miał zamiar załatwić ją tak jak Margo?

- Przynajmniej wiemy teraz, kto nasłał tamtych ludzi - powiedział w końcu Leroy. - 

Ten Bert to Albert Carne - kolejne fałszywe nazwisko Cliftona. Pomyślałem, że muszę ci to 

pokazać, żebyś mi uwierzył.

- Dzięki - powiedział Luke, mając sucho w ustach. - Zostaw mi kasetę, dobrze? Muszę 

pokazać ją Jane.

- Ta kopia jest twoja. Mam oryginał u siebie w biurze. Dobrze się czujesz, Luke?

Luke spojrzał na Leroya i dostrzegł w jego ciemnych oczach współczucie i troskę.

- Nie - powiedział słabym głosem - ale przeżyję. Dzięki, że wpadłeś.

- Chcesz, żebym doniósł o wszystkim policji?

- Nie, chcę się nad tym zastanowić.

- W porządku - rzekł Leroy, idąc w stronę wyjścia. - Ale bądź ostrożny. Mówiłem ci, 

background image

że to zawodowcy. Radziłbym ci potraktować pogróżki Cliftona bardzo poważnie.

- Będę ostrożny - odparł Luke.

Przez następną godzinę siedział w swoim gabinecie, patrząc przez okno na piękną 

panoramę Nowego Jorku, wcale jej nie widząc.

Jane siedziała nieruchomo po obejrzeniu kasety Baldwina.

- Będę zadowolona, gdy ten potwór znajdzie się wreszcie w najgorszej z możliwych 

celi - powiedziała Jane z błyskiem w niebieskich oczach. - Myślisz, że zranił Tess?

- Nie sądzę - odparł Luke. - Wyglądało na to, że... wiedziała jak upaść.

- Ona gra w bardzo niebezpieczną grę.

- Tak i chciałbym wiedzieć, co się za tym kryje. Ty nie?

- Oczywiście, że tak; Co proponujesz? Luke uśmiechnął się.

- Dajmy Tess to, czego pragnie Bert.

Jane popatrzyła na niego przez chwilę i wreszcie zaczęła chichotać.

- Zawsze podziwiałam twoją inteligencję, Luke. Ukłonił się.

- Myślę, że to najlepszy sposób, żeby zarzucić na nich przynętę. - I to ogromną.

- Oczywiście. Trzeba  wyjąć kolię ze skarbca bankowego. Skontaktuję się z prasą. 

Chcę, żeby wieść o odnalezieniu  twojej  od lat  zaginionej  wnuczki znalazła  się w każdej 

gazecie i stacji telewizyjnej w kraju. Myślisz, że to przekona Berta, że zdołaliśmy się nabrać?

- Tak, ale trzeba wprowadzić jedną poprawkę.

- Co masz na myśli?

- Co? Przyjęcie oczywiście! Ogromne przyjęcie na cześć Elizabeth.

- Zawsze podziwiałem twoją inteligencję, Jane.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Tess zorientowała się, że coś jest nie w porządku. I to bardzo. Luke gawędził z Jane. 

Był jak zawsze pogodny i zatopiony w rozmowie, ale coś go wyraźnie gryzło. Gdy tylko 

spoglądał na nią, jego zielone oczy natychmiast traciły blask. Czuła obcą nutę w jego głosie, 

ilekroć  wymawiał  jej  imię.  Coś  się  stało,   coś,  co  zmieniło   go  nie   do  poznania.   Zamiast 

mężczyzny,  którego całowała dziś rano, miała przed sobą człowieka z jakąś tajemnicą w 

zielonych oczach.

To się na pewno obróci przeciwko niej. Tess poczuła nagłą potrzebę ucieczki.

- Zgadzasz się, Tess?

- Hm? - spytała, patrząc nieprzytomnie na Jane.

- Pytam, czy zgadzasz się ze mną, czy nie? - powtórzyła Jane.

- Zawsze zgadzam się z tym, kto stawia kolację.

- Więc uważasz, że Catherine O'Connor powinna dostać nagrodę dla najlepszej aktorki 

musicalowej w tym roku?

- Uhm... czy ona przypadkiem nie gra w nowej wersji Finian's Rainbow.

- Tess, ona jest gwiazdą tego musicalu, a ty w ogóle nie słuchasz, o czym mówimy. 

Dobrze się czujesz?

- Prawdę mówiąc, ta pogoda źle na mnie wpływa. Nie masz nic przeciwko temu, jeśli 

położę się dziś wcześniej? Sen zazwyczaj pomaga na wszystko.

Jane stała się natychmiast niezwykle troskliwa i spytała, czy Tess życzy sobie, by 

Hodgkins przyniósł jej do pokoju gorącą czekoladę. Luke uprzejmie wyraził nadzieję, że rano 

Tess poczuje się lepiej. Zmusiła się do uśmiechu, podziękowała Jane za zrozumienie i uciekła 

do swojego pokoju.

Zamknęła za sobą na klucz drzwi sypialni i oparła się o nie od wewnątrz. Łzy stanęły 

jej w oczach. Z wielkim trudem udało jej się powstrzymać od płaczu.

Co się z nią działo? Co się działo z Lukiem? Jego szmaragdowe oczy ani razu nie 

pałały dziś namiętnością. Ani razu jej nie rozśmieszył, ani się z nią nie drażnił. Ani razu nie 

próbował jej pocałować.

Ani razu nie zrobił żadnej z rzeczy, do których zdążyła się już przyzwyczaić.

Rzeczy, których zaczynało jej teraz brakować.

Ten brak sprawił, że wreszcie poznała prawdę.

Kochała tego człowieka. Kochała Luke'a Mansfielda i dlatego bolało ją serce, a do 

oczu   napływały   łzy.   Dlatego   nie   potrafiła   chłodno   kalkulować.   To   że   pozbawił   ją   dziś 

background image

wszystkiego, co ofiarował jej rano i wczoraj, i każdego dnia, sprawiało niewymowny ból.

Kochała go!

Na chwiejnych nogach podeszła do łóżka i usiadła na brzegu.

Pokochała Luke'a niemal od pierwszej chwili i dlatego od pierwszej chwili obawiała 

się go i obawiała samej siebie. Po raz pierwszy miała odwagę się do tego przyznać.

A zaledwie tydzień temu uważała, że miłość jest zupełnie obca jej naturze.

Okazało   się   jednak,   że   miłość   jest   jej   integralną   częścią,   która   napełnia   ją 

wewnętrznym światłem. Niestety, człowiek, którego pokochała, nie tylko nie odwzajemniał 

jej   uczucia,   ale   wręcz   zamierzał   ją   zniszczyć.   Czuła   to   przez   skórę.   Tylko   dzięki   takim 

przeczuciom i instynktowi udawało jej się być dobrą oszustką przez tyle lat. A teraz instynkt 

kazał jej pakować manatki i czym prędzej wynosić się z rezydencji Cushmanów.

Z jednej strony była ciężka praca, wszystkie plany, marzenia i nadzieje związane z tą 

robotą. Z drugiej ciążyło  jej poczucie winy z powodu wykorzystywania Luke'a i Jane do 

własnych celów. W ciągu ostatniego tygodnia to poczucie winy nie opuszczało jej ani na 

chwilę i gnębiło coraz bardziej. Zaczynała ich oboje darzyć uczuciem.

Wreszcie z trzeciej strony tego upiornego trójkąta stał Bert, zdecydowany osiągnąć 

swój cel. W takich sytuacjach bywał groźny. „Zawsze jest jakieś wyjście, kotku, zawsze”. Był 

bardzo niebezpieczny.

- To bez sensu - stwierdziła, chodząc po pokoju tam i z powrotem. - To wszystko nie 

ma sensu. Czy ta robota warta jest poświęcenia życia Luke'a i Jane?

Odpowiedź nasuwała się sama.

- Muszę stąd zniknąć - mruknęła Tess, przeczesując palcami włosy.

Wyciągając walizkę, doszła do wniosku, że mogła to zrobić już wczoraj, zaraz po 

rozmowie z Bertem. Jaka była głupia! Jane i Luke znajdowali się w niebezpieczeństwie od 

dwudziestu czterech godzin, a ona niczego nie zrobiła. Niczego! Poczuła rosnący ucisk w 

gardle.   Po   pierwsze,   nigdy   nie   powinna   się   zgodzić   na   tę   robotę,   bo   było   to   wbrew   jej 

zasadom. Dlaczego stała się tak bezwzględna, tak chciwa?

Jak mogła tak brutalnie wykorzystać Jane? Jak mogła codziennie okłamywać Luke'a, 

skoro go kochała?

Ta   robota,   ta   cholerna   robota   była   dla   Tess   wszystkim,   zanim   uprzejmość   Jane   i 

gorący wzrok Luke'a nie rozpaliły jej do czerwoności. Zgadzając się na tę robotę, zdradziła 

samą siebie. Zdradziła Luke'a i Jane.

Teraz mogła jedynie działać i mieć nadzieję, że nie jest za późno.

Zaczęła się pakować, nie mogąc uspokoić myśli.

background image

Będzie   musiała   zaczekać,   aż   Luke   i   Jane   zasną.   Trzeba   się   też   upewnić,   że   nie 

wpadnie   na   ludzi   Baldwina   ani   na   ludzi   Luke'a.   Jak   tylko   się   stąd   wydostanie,   musi 

skontaktować się z Amandą McCormick z Solitaire, żeby załatwić ochronę dla Luke'a i Jane. 

Potem zadzwoni do Gladys i Cyryla i zapozna ich ze swoimi planami. W przeszłości pomogli 

jej wiele razy. Może teraz pomogą jej unieszkodliwić Berta. Jeśli to w ogóle jest możliwe.

Tess zadrżała, patrząc na spakowaną walizkę.

- Nie powinnam w ogóle w to wchodzić - szepnęła, zamykając walizkę. - Nigdy, 

przenigdy.

Spakowała   resztę   rzeczy,   sprawdziła,   czy   nie   zostawiła   czegoś   w   pokoju   lub   w 

łazience, usiadła na łóżku i spojrzała na zegarek. Luke zwykle chodził spać około wpół do 

jedenastej, a Jane gdzieś między jedenastą a dwunastą.

Przez następne dwie godziny nie będzie  jeszcze bezpiecznie.  Miała dwie godziny, 

żeby zdać sobie sprawę z konsekwencji, jakie pociągnie za sobą jej krok.

Zostawić teraz Jane.

Zostawić Luke'a.

Miała wyrzec się wszystkiego, czego w głębi duszy pragnęła. Poczuła przeszywający 

ból.

- O Boże - szepnęła. - Mam już nigdy nie zobaczyć Luke'a?

Nigdy go nie pocałować, nie dotknąć, nie poczuć jego gorącego wzroku. Nigdy już nie 

usłyszeć jego śmiechu.

„Nic nie trwa wiecznie”. To była kolejna życiowa maksyma, którą wyznawała. Teraz 

się właśnie sprawdziła.

Łzy popłynęły jej po policzkach. Dopiero teraz mogła się przyznać, że tak naprawdę 

zawsze pragnęła mieć rodzinę, kochać i być kochaną. Jane i Luke dali jej spróbować tego 

wszystkiego.   Było   to   słodsze   i   piękniejsze   niż   Tess   przypuszczała.   Podarowali   jej   coś 

niezwykle  cennego, a ona ich zdradziła.  To ona, Tess Alcott, świadomie  naraziła  ich na 

niebezpieczeństwo.

Nie miała prawa przebywać w tym domu ani cieszyć się szacunkiem Luke'a i Jane.

Odkrycie prawdy o sobie samej, przygniotło ją tak bardzo, że zwinęła się w kłębek i 

płakała przez następną godzinę.

Musiała zmobilizować całą swoją wolę, żeby przestać płakać i uspokoić skołatane 

nerwy. Musiała teraz wymyślić sposób, aby wymknąć się niepostrzeżenie. Gdyby tego nie 

zrobiła, zarówno Luke, jak i Jane byliby zagrożeni. Już Bert by o to zadbał. Musiała zapewnić 

im bezpieczeństwo.

background image

Wyciągnęła   z  pudełka   kilka   chusteczek   higienicznych   i  poszła   do  łazienki   obmyć 

twarz. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała tak samo okropnie, jak się czuła.

Napisała kartki do Luke'a i Jane. Były niemal identyczne. Wyjaśniała w nich, że jest 

oszustką i musi stąd odejść, zanim sprawy zajdą za daleko. Tak jak sobie postanowiła, listy 

pozbawione były wszelkich emocji. Zakleiła koperty i sięgnęła po pudełko czekoladek, ale 

zmieniła zdanie.

Czekoladki nie pomogą. Nic nie pomoże.

Już zawsze będzie żyła w bólu i z poczuciem winy.

Kwadrans po północy Tess zebrała swoje rzeczy, otworzyła drzwi, nasłuchiwała przez 

kilka minut i wreszcie ruszyła ostrożnie w stronę schodów. Minęła bibliotekę i czarno - białe 

ściany holu, docierając do drzwi frontowych.

- Czy nie jest już trochę za późno na spacer? - spytała Jane, wyrastając nagle za jej 

plecami.

Tess  stała   załamana,  z   twarzą  wciąż  zwróconą   w kierunku   drzwi.  Człowiek   musi 

ponieść karę za swoje grzechy. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się.

Jane i Luke przyglądali jej się z życzliwym zainteresowaniem.

- Wybierasz się gdzieś? - spytał Luke.

- Wybaczcie - powiedziała głośno i wyraźnie. - Pożegnania nie są moją mocną stroną.

- To widać - zauważyła Jane.

Tess z trudem powstrzymywała łzy.

- Byłaś dla mnie taka dobra, Jane. Najlepsze, co mogę teraz zrobić, to odejść stąd. 

Dziękuję   za   okazaną   gościnność.   To   dla   mnie   zaszczyt,   że   mogłam   cię   poznać.   Chętnie 

zajęłabym miejsce Elizabeth, ale ono nie jest dla mnie. Nie jestem Elizabeth. Nigdy nią nie 

byłam i nigdy nie będę. Zawsze byłam, jestem i będę tylko oszustką.

- Nie sądzę - odparła spokojnie Jane, wyciągając dłoń.

Trzymała   w   niej   kolię   Farleigha.   Ciemnozielone   szmaragdy   oprawione   w   złoto 

błyszczały w świetle lampy.

Po skórze Tess przebiegł zimny dreszcz.

- Co robisz? - szepnęła.

- Daję ci to, czego pragnęłaś, twoją przeszłość - odparła Jane.

- Na sobotę zaplanowałem dużą konferencję prasową - powiedział Luke, patrząc jej w 

oczy. - Ogłosimy odnalezienie zaginionej wnuczki Jane. Chcemy zrobić z tego największe 

wydarzenie od dnia, kiedy Armstrong stanął na Księżycu.

Tess słuchała go i niczego nie widziała przez łzy. Serce łomotało jej jak oszalałe. Co 

background image

tu się działo?

- A ja wydaję huczne przyjęcie na twoją cześć - dodała Jane. Podeszła do Tess i 

założyła   jej   kolię.   Była   ciężka   i   chłodna.   -   W   piątek   wieczorem   wydaję   kolację   dla 

sześćdziesięciu moich najbliższych przyjaciół, a w sobotę urządzam bal. Wszyscy na nim 

będą. Ten dom znów napełni się muzyką!

Nie mogę się doczekać, kiedy znów zatańczę w sali balowej.

Po twarzy Tess zaczęły płynąć łzy.

- Nie róbcie tego - prosiła. - Nie można. Nie wiem, kim jestem, ani skąd pochodzę, ale 

wiem, że nie jestem Elizabeth. Musicie mnie wysłuchać!

- Moja droga. - Jane uśmiechnęła się, ocierając jej z twarzy łzy. - Rozumiem, że wciąż 

trudno   ci   w  to   uwierzyć,   aleja   i   Luke   jesteśmy   tego   pewni  i   będziemy   się   zachowywać 

zgodnie z tym przekonaniem. Bądź tak dobra i rozchmurz się. To mnie bardzo ucieszy.

Tess   całkowicie   zaskoczona,   patrzyła   to   na   Jane,   to   na   Luke'a.   Obserwował   ją, 

studiował każdą łzę i każdy oddech. I uśmiechał się.

- Nie - pomyślała. - Nie. Robili dokładnie to, czego chciał Bert. Mogła więc dostać to, 

czego na początku pragnęła, a Luke i Jane będą bezpieczni.

Tylko że poczują się oszukani, kiedy prawda wyjdzie na jaw.

Nie mogła tego zrobić.

Nagle zaczęła oddychać z trudem, tak jakby ta kolia ją dusiła.

- Nie! - jęknęła. - Proszę, nie róbcie tego!

-   Moja   droga   -   Jane   chwyciła   Tess   w   ramiona   -   musi   tak   być.   Witaj   w   domu, 

Elizabeth! Witaj w domu!

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Nigdy jeszcze nie przeżyła tak potwornej nocy, a przynajmniej nie pamiętała niczego 

podobnego. Gdy zadzwoniła do Berta z informacją, że została uznana za Elizabeth, przez 

resztę   nocy  dręczyły   ją   senne   koszmary.   Kładła   się   spać   z   poczuciem   winy  i   z  nim   się 

obudziła. Nawet prysznic nie przyniósł żadnej ulgi.

Od poprzedniego dnia nie mogła nawet swobodnie oddychać.

Zeszła po schodach, czując się źle i niepewnie. Jak powinna zachować się wobec 

Luke'a i Jane po tym, jak uznali ją za Elizabeth? Jakim cudem zdoła skupić wszystkie myśli i 

całą energię, by zakończyć  sprawę według scenariusza Berta, skoro jedyne, o czym teraz 

myślała, było to, że jest podła?

Powiedz   im   prawdę.   Ale   nie   będą   chcieli   słuchać.   Nie   chcieli   wysłuchać   jej 

poprzedniego dnia i Tess wiedziała, że nie zechcą i dzisiaj.

Nie,   to   kłamstwo.   Jest   po   prostu   okropnym   tchórzem.   Gdyby   naprawdę   chciała, 

postarałaby się, żeby Luke i Jane jej uwierzyli. Nie mogła zdobyć się raz jeszcze na odwagę i 

zaryzykować, że ich utraci. I nie mogła zrezygnować z kolii, na którą tak ciężko pracowała.

Kochała Luke'a i Jane. Pragnęła kolii. Obie te rzeczy wzajemnie się wykluczały. Była 

podła. Była oszustką, która podawała się za dziedziczkę fortuny tylko po to, by o parę dni 

przedłużyć swoje szczęście.

Skronie zaczęły jej pulsować i poczuła ostry ból głowy.

Przynajmniej Luke i Jane byli teraz bezpieczni. Nie będzie musiała się o nich martwić. 

Za kilka dni wypłacze się z tej sprawy. Nie zostanie tutaj z Jane. To jedno wiedziała na 

pewno. Po raz kolejny jej oczy napełniły się łzami i Tess ledwo zdołała je powstrzymać. Nie 

mogła się teraz rozkleić. O nie! Opuści ten dom i to będzie koniec.

Opuści Luke' a.

Coś  ścisnęło   ją  w gardle.  Do  licha   z  nim!   Skradł  jej  serce,  gdy po  raz   pierwszy 

spojrzała w jego szmaragdowe oczy.

- I kto tu jest złodziejem? - mruknęła.

Przeraziło jato, że będzie musiała zasiąść z nim do śniadania. Nie miała na to ochoty, 

ale musiała. Z bijącym sercem zeszła po schodach, a gdy weszła do jadalni, zastała tam tylko 

Jane, sączącą poranną kawę.

- Luke został w łóżku? - spytała Tess, siadając. Z trudem powstrzymując drżenie rąk, 

nalała sobie filiżankę gorącej czekolady.

- Wręcz przeciwnie - odparła Jane. - Wstał i wyszedł, zanim zdążyłam zejść na dół.

background image

- Wyszedł? - spytała Tess, starając się zachować obojętność.

-   Zostawił   wiadomość,   że   ma   trzydziestosześciogodzinny   dzień   w   pracy.   Nie 

zobaczymy go do wieczora, to pewne.

- Och - Tess skurczyła się.

W miarę upływu czasu zaczęła się bać. Ostatniej nocy Luke uznał ją za Elizabeth 

Cushman, ale dziś rano wolał zwiać. Czyżby miał zamiar jej unikać?

Pojechała na zakupy, żeby się trochę uspokoić. Była pewna, że gdy wróci, zastanie 

Luke' a w domu. Ale nie było go. Kiedy nie pojawił się na kolacji, ogarnęło ją przerażenie. 

Co dojrzy w jego oczach, gdy w końcu wróci do domu?

Nie   kładła   się   spać   tak   długo,   jak   to   było   możliwe.   Udawała,   że   czyta   książkę, 

naprawdę   chciała   zaczekać   na   Luke'a.   Ale   gdy   minęła   jedenasta,   nie   mogła   już   dłużej 

zwlekać. Pożegnała się z Jane i poszła spać. Nie mogła zmrużyć oka przez dwie godziny, aż 

wreszcie usnęła niepocieszona.

Gdy   następnego   ranka   zeszła   na   śniadanie,   Luke   był   już   w   biurze.   Miała   ochotę 

krzyczeć ze złości. Dlaczego to robił? Dlaczego jej unikał? Dlaczego nie chciał z nią nawet 

porozmawiać? Dlaczego nie może uzyskać odpowiedzi na żadne z nurtujących ją pytań? Czy 

coś miało obrócić się teraz przeciwko niej?

Czy miał to być Luke?

Był   piątek.   Nad   rezydencją   Cushmanów   powoli   zapadał   wieczór.   Tess   wzięła 

godzinną   kąpiel,   bezskutecznie   próbując   zmobilizować   siły.   W   myślach   powtarzała   rolę 

odnalezionej wnuczki, którą miała odegrać dziś wieczorem, ale cała jej uwaga skupiona była 

na Luke'u; na tym, że go kocha i jednocześnie się go boi.

Zadrżała,   podniosła   się   i   wyszła   z   wanny.   Wytarła   się   energicznie   ogromnym 

ręcznikiem kąpielowym. Ubrała się w złotą suknię kupioną specjalnie na tę okazję. Spódnica 

sięgała jej do kostek, a góra miała wycięcie w kształcie litery V. Do tego włożyła złotą kolię 

wysadzaną niebieskimi szafirami i takie same kolczyki. Na koniec włożyła buty i przejrzała 

się w lustrze.

Obejrzała  się z  każdej  strony i stwierdziła,  że  wygląda  nieźle.  Było  w niej  coś z 

Kopciuszka, ale w tym przypadku Kopciuszek zdawał sobie sprawę z tego, która godzina. 

Tess uśmiechnęła się do swojego odbicia. Wyglądała na tyle dobrze, żeby być pewną siebie. 

Bardzo potrzebowała tej pewności, bo przecież miała stanąć oko w oko z Lukiem.

W holu Jane w srebrnoszarej wieczorowej sukni witała już pierwszych gości. Gdy 

zobaczyła   schodzącą   Tess,   przyciągnęła   ją   do   siebie   z   uśmiechem.   Od   tej   chwili 

przedstawiała   ją   każdemu   z   wchodzących   imieniem   „Tess”.   Goście   spoglądali   na   nią   ze 

background image

zdziwieniem, ale nikt nie spytał, dlaczego zajmuje tak uprzywilejowaną pozycję. Tess, pomna 

swoich   doświadczeń   z   angielską   księżną   -   kobietą   zajmującą   się   hodowlą   psów, 

ogrodnictwem i wydawaniem  przyjęć  - stała spokojnie, zachowując dystans podczas tych 

wszystkich ukłonów, spojrzeń i uścisków dłoni... aż do chwili, gdy wszedł Luke.

Był   w   garniturze   od   Armaniego,   który   leżał   doskonale   na   jego   wspaniałym, 

muskularnym   ciele.   Spojrzał   na   nią   i   jego   szmaragdowe   oczy   pociemniały.   Tess   miała 

wrażenie, że pożerają wzrokiem i bardzo jej się to podobało. Podszedł bliżej i Tess zabrakło 

tchu.

- Wyglądasz cudownie - mruknął. Przez krótką chwilę myślała, że ją pocałuje, nie 

zważając na Jane i tych wszystkich ludzi dokoła. Jednak opanował się i zaczął przedstawiać 

osoby ze swego towarzystwa.

Swoją rodzinę.

Tess   poczuła,   że   krew   odpływa   jej   z   twarzy,   ale   zachowała   uprzejmy   uśmiech   i 

przywitała się z jego dwiema siostrami, Hannah i Miriam i z bratem, Joshuą. Potem Luke 

przedstawił jej rodziców.

Matka Luke'a, Regina, była o dobre dwadzieścia parę centymetrów wyższa od Tess. 

Miała cerę koloru kości słoniowej, na sobie suknię od Yves Saint Laurenta, a na twarzy 

kosmetyki Elizabeth Arden, Jej zielone oczy błysnęły, gdy podała Tess rękę.

- Bardzo mi miło panią poznać - powiedziała chłodno. - Luke w ogóle o pani nie 

wspominał. Ale on zawsze lubił tajemnice. Cudownie pani wygląda. Pani twarz wydaje mi się 

znajoma. Czy nie spotkałyśmy się już gdzieś wcześniej? W Cannes? A może w Rzymie?

- Mamo - upomniał ją Luke.

- Ona ma w sobie coś światowego, Luke, a ja tylko pytałam. Luke pokręcił głową.

- Przedstawię ci jej rodowód później, a teraz przechodź dalej.

- Racja. Daj szansę innym - odezwał się Daniel Mansfield, podając rękę Tess. Miał 

wzrost i budowę Luke'a, ale szpakowate włosy i czarne oczy. Jego twarz nie zdradzała wieku. 

- Cudownie pani wygląda. Rozwódka?

- Tato!

- Panna - odparła Tess.

- Jaki uniwersytet? - Tato!

- Oksford.

- Doskonale. Poluje pani?

- Nigdy, nawet na rowerze - powiedziała Tess.

- Szkoda. Urządzamy małe polowanie w następny weekend. Pomyślałem, że może 

background image

byłaby pani zainteresowana.

- Dość już tego wścibstwa, tato - oświadczył stanowczo Luke.

-   Jakiego   wścibstwa?   Żaden   Mansfield   nie   pozwoliłby   sobie   na   coś   takiego. 

Porównywałem tylko nasze zainteresowania.

- Uhm - mruknął Luke. - Chodźcie, drodzy rodzice. Blokujemy przejście.

- Bardzo dobrze poradziłaś sobie z tym pierwszym spotkaniem - stwierdziła Regina 

Mansfield, wbijając w Tess świdrujący wzrok. - Śmiem twierdzić, że bez większego trudu 

poradziłabyś sobie z całym klanem Mansfieldów.

- Chyba że przedtem wzięłabym dużą dawkę narkotyków - odparła Tess.

Regina Mansfield pozwoliła sobie na uśmiech, następnie przeszła do salonu razem z 

Lukiem, a za nią podążyła reszta rodziny. Tess przysunęła się do Jane.

- Jeśli ona jest twoją przyjaciółką, nie chciałabym spotkać twoich wrogów.

- Regina była zawsze specyficznym typem kobiety - odparła Jane. Kiedy wszyscy z 

sześćdziesięciu najbliższych przyjaciół Jane zebrali się w jadalni, zajęła ona główne miejsce 

przy stole, mając Luke'a po swojej lewej stronie, a jego ojca po prawej. Tess przydzielono 

miejsce po drugiej stronie stołu, naprzeciwko Jane. Gdy goście usiedli, Jane wstała i poprosiła 

o ciszę.

- Moi drodzy przyjaciele - zaczęła. - Zaprosiłam was tutaj, żebyście byli świadkami 

najważniejszej chwili w moim życiu. Dzisiejsza kolacja i jutrzejszy bal są tylko skromnymi 

obchodami tego wydarzenia, ale wasza obecność z pewnością je uświetni. Panie, panowie, po 

dwudziestu latach poszukiwań mogę wreszcie stwierdzić z całą stanowczością, że odnalazłam 

moją wnuczkę, Elizabeth. Nazywa siebie „Tess” i siedzi po przeciwnej stronie stołu.

Wszyscy,   nawet   służba,   spojrzeli   w   jej   kierunku.   Tess   czuła   się   jak   Kopciuszek, 

wkraczający do sali balowej w samej halce. W półhalce.

- Ależ to niemożliwe! - wykrzyknęła młoda kobieta i natychmiast zarumieniła się, 

zdając sobie sprawę z popełnionego faxcpas.

- Wręcz przeciwnie - oświadczył Luke donośnym głosem, docierającym do każdego 

zakątka   pokoju.   Cała   jego   rodzina   przyglądała   się   Tess   natarczywie.   To   było   u   nich 

uwarunkowane genetycznie. - Sprawdziliśmy każdy szczegół i przeprowadziliśmy wszelkie 

możliwe testy. Tess - powiedział, przeszywając ją swoimi zielonymi oczyma - to Elizabeth 

Cushman.

Gratulacje,   pytania   i   zapewnienia,   że   wszyscy   zawsze   wierzyli   w   odnalezienie 

Elizabeth, trwały dwadzieścia minut. Wreszcie Jane udało się nad tym zapanować i wznieść 

toast za swoją wnuczkę. Goście powstali i z uniesionymi kieliszkami zwrócili się w stronę 

background image

Tess.

Tess nie była w stanie ukryć rumieńca na policzkach, ale zdołała powstrzymać cisnące 

się do oczu łzy. Pomyślała, że gdyby Elizabeth żyła, byłaby zachwycona zgotowanym jej 

powitaniem. Tess pozazdrościła jej miłości, którą ci ludzie gotowi byli ją obdarzyć. Zrobiło 

jej się smutno, bo sama nigdy nie zaznała szczęścia rodzinnego. Mimo to uśmiechała się do 

wszystkich i wreszcie wstała, by wznieść toast za Jane.

- Za moją babcię - powiedziała lekko drżącym głosem. - Za jej szczodrość, dobroć i 

miłość. Dobrze jest znowu być w domu.

Niewiele zapamiętała z tego wieczoru. Jedyne, na co zwracała uwagę, to Luke... i fakt, 

że przez cały czas zachowywał bezpieczną od niej odległość. Bez przerwy była otoczona 

przez życzliwych i ciekawskich ludzi. Kiedy tylko udawało jej się złapać oddech i zaczynała 

szukać Luke'a, natychmiast dopadał ją jakiś stary przyjaciel rodziny, który nie posiadał się z 

radości z powodu jej powrotu.

Po   godzinie   rozbolała   ją   okropnie   głowa.   Oddech   stał   się   płytki   i   przyspieszony. 

Chciało jej się płakać. Ogarnęła ją wściekłość.

Nigdy jeszcze nie była tak bliska załamania. Miała ochotę rzucić to wszystko i ukryć 

się gdzieś na dobre. Przyszła jej do głowy Nowa Zelandia. Nie przestawała jednak uśmiechać 

się do gości i obserwować każdy ruch Luke'a.

W Tess wstąpiła nadzieja, gdy około drugiej nad ranem Jane oświadczyła stanowczym 

głosem, że jeśli chcą dobrze się bawić następnego dnia, muszą się już położyć. Trzydziestu 

gości, w tym Mansfieldowie, mieli spędzić tę noc w rezydencji Cushmanów. Nazajutrz, w 

sobotę, kancelaria Luke'a była zamknięta, a do rezydencji byli zaproszeni dziennikarze. Luke 

także miał być obecny. Nie znajdzie już wymówki, żeby jej unikać. Istniała nawet szansa, że 

jeszcze tej nocy zdoła z nim porozmawiać.

Ale   Tess   nie   wzięła   pod   uwagę   rodziny   Luke'a.   Stwierdziła   z   goryczą,   że   ci 

Mansfieldowie to dziwni ludzie. Rodzice nie opuszczali swego najstarszego syna na krok i 

razem z nim weszli do biblioteki w chwili, gdy Jane objęła Tess w talii, chcąc ją koniecznie 

wprowadzić osobiście do pokoju.

Po raz pierwszy, od kiedy się poznały, Tess była zła na Jane.

Poszła jednak na górę do sypialni Elizabeth, powiedziała „dobranoc” babce Elizabeth, 

a następnie bezzwłocznie pozbyła się wszystkiego, co ją łączyło z Elizabeth: sukni, klejnotów 

i kunsztownej fryzury. Włożyła swoją bawełnianą piżamę i z ulgą przejrzała się w lustrze. 

Znowu była sobą. Była Tess Alcott, złodziejką, w której żyłach nie płynęła ani jedna kropla 

błękitnej krwi.

background image

Jej ramiona tęskniły do Luke'a Mansfielda.

- Do licha! - powiedziała, rzucając się na łóżko.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Tess wmieszała się w tłum ponad dwustu gości, którzy przybyli na sobotni lunch i 

wieczorny bal. Miała na sobie koszulę uniwersytetu Oksford, tweedową spódnicę i wygodne 

buty. Śmiała się i rozmawiała z każdym, kto do niej podszedł. Jedynie Luke się nie pojawiał. 

Nie miała odwagi go szukać.

Rozmawiając o różnych błahostkach z każdym, kto chciał z nią pogadać, poczuła na 

sobie gorący wzrok Luke'a. Dlaczego śledził każdy jej krok?

Dlaczego do niej nie podszedł, nie porozmawiał, nie pocałował? Pragnęła tego, czego 

nie mogła mieć i jednocześnie bała się, co przyniesie kolejna chwila. Jakiego rodzaju będzie 

to pocisk? Kiedy i jak zostanie zdetonowany?

Chciała, żeby już było po wszystkim. Luke coś na nią szykował, była tego pewna. To 

jedyne wyjaśnienie. Nigdy nie sądziła, że Luke i Jane mogą być tak okrutni; najpierw uśpili 

jej czujność, uznając ją za Elizabeth, a teraz szykują na nią pułapkę. Na co jeszcze czekają? 

Po co to przyjęcie, bal i prasa? Czy to miał być rodzaj zemsty? Czy aż tak ich zraniła?

Uśmiechnęła się smutno. Co za głupie pytanie. Oczywiście, że bardzo ich zraniła. 

Złamała wszelkie zasady etyczne, jakie kiedykolwiek wyznawała. Oszukała i Luke'a, i Jane. 

To wyczekiwanie i zastanawianie się było dla niej najlepszą karą.

O drugiej do sali balowej zaczęli napływać dziennikarze. Dla ich wygody ustawiono 

rzędy krzeseł. O trzeciej do sali weszła Jane, a za nią Tess i Luke. Luke nie odezwał się do 

Tess ani słowem, mimo że stali obok siebie. Patrząc na dziennikarzy Jane spokojnie złożyła 

swoje oświadczenie. W sali na chwilę zapanowała cisza, wszyscy byli zaskoczeni, a po kilku 

sekundach   posypał   się   grad   pytań,   z   którymi   Jane   i   Tess   doskonale   sobie   radziły.   Luke 

odzywał   się   tylko   wtedy,   gdy   uznał   to   za   konieczne.   Tess   wiedziała,   co   należy   robić. 

Doskonale odegrała przed prasą rolę wnuczki, która w cudowny sposób powróciła na łono 

rodziny.  Dziennikarze zachwycali się nią, nie wiedząc, że Tess nimi manipuluje. W swej 

najnowszej roli była wygadana, fotogeniczna, zabawna i śmiała. Dostarczała materiału na 

historię, którą czytelnicy i widzowie będą interesować się przez wiele tygodni. Wydawcy i 

producenci również uwielbiali takie historie.

Tess pomyślała, że Bert będzie zadowolony z jej wystąpienia w mediach. Ale istniała 

też   druga   strona   medalu.   Gdy   wszystkie   gazety   i   stacje   telewizyjne   pokażą   jej   twarz, 

rozpoznają ją wszędzie, gdzie tylko się pojawi. Nigdy nie będzie mogła robić tego, co do tej 

pory. Nie będzie już pracować z Cyrylem i Gladys.

Mimo  to była  zadowolona.  Opłakała  już tamtą  starą Tess. Nie  chciała  dłużej  być 

background image

złodziejką. Nie chciała już nikogo nabierać. Za to chciała miłości Luke'a i Jane, a tego nie 

mogła mieć. Będzie musiała znaleźć sobie nowe zajęcie. Coś, co odciągnie jej myśli. Ukoi ból 

i poczucie winy. Pozostała jej tylko rola doradcy, spędzającego czas bezpiecznie za biurkiem. 

Skrzywiła się z niesmakiem.  Może Cyryl  coś dla niej wymyśli.  Podobno miał znakomite 

kontakty.

Po   dwóch   godzinach   opuściła   salę   balową   i   znów   otoczył   ją   tłum   życzliwych   i 

wścibskich. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się z nią działo przez ostatnich dwadzieścia lat. To 

przynajmniej było bezpieczne. Tess opowiedziała im o swoim życiu. Powiedziała to samo, co 

dziennikarzom, a wcześniej Luke'owi i Jane, kiedy ich poznała.

Znała tę historyjkę na pamięć. Mogła się więc skupić na spojrzeniach Luke'a i łowić 

go   wzrokiem   w   tłumie.   Wreszcie,   koło   piątej,   poczuła,   że   nie   wytrzyma   już   dłużej   i 

zdecydowała się na mały spacer. Nie miała odwagi podejść do Luke'a, ale mogła podsłuchać, 

o czym rozmawiał i ewentualnie włączyć się do rozmowy. Mogła też sprowokować go do 

odezwania się lub fizycznego kontaktu. Podeszła do ogromnego dębu, przy którym stał Luke, 

rozglądając się z poważnym wyrazem twarzy.

- Pewnie myśli o mnie - mruknęła do siebie Tess.

- Przestań się dąsać, chłopcze - rozkazał Daniel Mansfield, stając obok Luke'a. - My, 

Mansfieldowie, mamy reputację ludzi towarzyskich.

- Przepraszam, tato, nie pomyślałem o tym.

- Po prostu myślałeś o czymś ponurym. Jak tam konferencja prasowa?

- Doskonale. Tess powinna zostać aktorką.

Tess zaschło w ustach.

Daniel uniósł brwi.

- Widzę, że nie wiemy o wszystkim. Luke spojrzał ojcu w oczy.

- Nie wiecie o czymś bardzo ważnym.

- Ale Jane nie zostanie skrzywdzona, prawda?

- Nie, jeśli ja mam tu jeszcze coś do powiedzenia. Daniel Mansfield odetchnął z ulgą.

- Dzielny chłopak. Moja krew. Więc o co chodzi? Luke znowu spoważniał.

- O coś bardzo poważnego.

Ojciec zmierzył go wzrokiem, jakby widział go po raz pierwszy.

- Brzmi interesująco - stwierdził. - Czy będziesz mnie informował na bieżąco?

- Oczywiście.

-   Słychać   pogłoski,   że   się   wyłamujesz   z   tradycji   i   wynosisz   gdzieś   do   biednej 

dzielnicy. Jest w tym coś z prawdy?

background image

- Trochę.

Daniel westchnął ciężko.

- Zawsze sprawiałeś kłopoty. Ale Mansfieldowie są w stanie wszystko przełknąć. No 

to w takim razie powiedz, co zamierzasz robić?

. - Zarezerwowałem stolik w „Twilight” na przyszły tydzień. Daniel Mansfield zbladł.

- Jest aż tak źle? - Tak.

- Nie ożenisz się z Marią Franklin? - Nie.

- Dzięki Bogu. Muszę się napić. Ty też?

- Nie, dziękuję.

-   W   takim   razie   znikam   -   odparł   Daniel   Mansfield,   udając   się   na   poszukiwanie 

szkockiej z wodą sodową.

- Tu jesteś, Elizabeth! - wykrzyknęła przysadzista matrona o niebieskich włosach.

Tess   podskoczyła   i   czym   prędzej   oderwała   się   od   ponurego   Luke'a   Mansfielda, 

zwracając się w stronę Amelii Franklin, babci Marii.

Pani Franklin rozpoczęła tyradę, jak to cieszy się z powrotu Tess na łono rodziny i 

napomknęła   o   możliwości   połączenia   ich   rodzin   przez   swojego   wnuka   Marshalla. 

Opowiedziała też ze szczegółami o swoim ostatnim pobycie w Cannes. Była to niesamowicie 

męcząca rozmowa, a raczej monolog. Tess była już wykończona i właśnie zaczęła desperacko 

obmyślać plan ucieczki. Wtedy zupełnie nieoczekiwanie ktoś przyszedł jej na odsiecz.

- Pani Franklin, proszę mi wybaczyć, ale muszę porwać Tess na parę minut.

Tess spojrzała na Luke'a całkowicie zaskoczona.

- Oczywiście, mój drogi, oczywiście! - wykrzyknęła pani Franklin i żegnała się z nimi 

dobre pięć minut. Wreszcie Luke ujął Tess pod rękę i odeszli.

Nareszcie.

- Nawet nie wiesz, jaka ci jestem wdzięczna.

- Niepotrzebnie - odparł z uśmiechem. - Znam całą rodzinę. Oni wszyscy są tacy sami.

- O Boże - jęknęła Tess. - To jak wytrzymujesz z Olbrzymką?

- Codzienne dawki novocainy mogą zdziałać cuda. Luke nagle stanął i pogłaskał Tess 

po policzku.

- Jak się czujesz?

To pytanie mogło oznaczać tak wiele, że Tess nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- Zmęczyło mnie ciągłe uśmiechanie się - odparła wreszcie.

- Te przyjęcia  są strasznie  nudne, to prawda, ale  Jane je lubi.  To dzisiejsze było 

konieczne. Chciałem cię mieć choć przez chwilę tylko dla siebie, ale byłaś rozchwytywana.

background image

Serce Tess zaczęło bić szybciej.

-   Nie   wyglądałeś   na   opuszczonego.   Razem   z   ojcem   sprawialiście   wrażenie,   że 

omawiacie ważne męskie sprawy.

- Tak, można to tak określić. - Luke spoważniał. Dotknął palcami ciemnych cieni pod 

oczami Tess. - Nie oczarujesz gości Jane, jeśli dobrze się nie wyśpisz - powiedział łagodnie.

- Spróbuję jutro odrobić zaległości - odparła Tess, drżąc leciutko, gdy musnął palcami 

jej   rękę.  Przypomniała   sobie,  jak  trzymał   ją  w  ramionach   tamtej  wtorkowej   nocy.   Miała 

ochotę błagać go o to samo, tu i teraz.

- Wydaje mi się, że nie sypiasz dobrze od jakiegoś czasu - stwierdził.

- Od kiedy tu jestem - przyznała Tess.

Ujął jej twarz w ciepłe dłonie i zmusił do spojrzenia mu w oczy.

- Co się dzieje?

- Miewam koszmary - odparła Tess zaskoczona, że to mówi. Kto by pomyślał, ile 

potrafi zdziałać dotyk mężczyzny.

- Miałam... miałam je kiedyś  w dzieciństwie. Sądzę, że to wynik tego ogromnego 

stresu. Trudno jest... być Elizabeth.

- Biedna Tess - szepnął Luke.

Musnął delikatnie jej usta, a potem objął ją ramieniem i poszli do parku.

- Poznawanie swojej przeszłości może być trudne - przyznał.

- Znam łatwiejsze zajęcia.

- Takie jak wsadzenie Carswellów za kratki?

Tess zatrzymała się i spojrzała na niego zaskoczona.

- Co? Ja... ja tego nie zrobiłam.

- Ależ, Tess, to czyste kłamstwo.

- Ale... skąd wiesz o Carswellach?

Luke wydawał się bardzo z siebie zadowolony.

- W zeszłym tygodniu złożyłem wizytę pani Carswell. Okazało się, że to dzięki tobie 

zainteresowało   się   nią   FBI.   Nie   jest   jej   tam   zbyt   dobrze.   Szczególnie   drażni   ją   dźwięk 

nazwiska Jeanne - Marie St. Juste.

Tess nie wiedziała, co powiedzieć, żeby wybrnąć z tej sytuacji.

- Dajesz mi do zrozumienia, że nie jestem już jej ulubionym dzieciakiem?

Luke roześmiał się.

- Takie właśnie odniosłem wrażenie.

- Aha.

background image

-   Czego   nie   chciałaś   zrobić,   mając   szesnaście   lat?   -   spytał,   dotykając   półokrągłej 

blizny na jej skroni.

Tess nie mogła powstrzymać drżenia.

- Nie chciałam zabawiać Dennisa Fouchera.

- Co się stało? - nalegał Luke.

- Miałam się nim zająć zgodnie z planem.

- I zabawiłaś go?

- Aż za dobrze. - Tess skrzywiła się z niesmakiem. - Chciał mnie zgwałcić. Udało mi 

się tego uniknąć.

- Pobił cię?

- To było dawno temu.

- A zatem bardzo cię pobił.

- Tego nie powiedziałam!

- Ale zrobiły to twoje oczy.

- Nie bądź taki bystry - mruknęła Tess, biorąc go pod rękę i ruszając dalej.

-   Elizabeth   Auroro   Cushman,   któregoś   dnia   opowiesz   mi   wszystko   o   swoim 

tragicznym życiu.

- Nie jestem aż taka głupia.

- Ale ja jestem bardzo wytrwały.

Nie wiedziała, co się kryje pod tym stwierdzeniem. Faktycznie, był bardzo wytrwały, 

dążąc do zemsty na Margo Holloway. Czy teraz jego wytrwałość miała oznaczać to samo? 

Ale   jak   mógł   chcieć   się   na   niej   odegrać,   skoro   nie   wiedział,   że   go   oszukała?   A   może 

wiedział? Tess pomyślała, że czasami nienawidzi swego życia.

Luke odprowadził ją do gości wcześniej, niż się tego spodziewała. Zbliżała się pora 

rozpoczęcia balu. Tess poszła do swego pokoju i przyjrzała się już znajomemu i dziwnie 

łagodnemu   wzorkowi   na   ścianach.   Dzisiejsza   noc   będzie   jej   ostatnią   w   tym   pokoju.   Co 

powinna zrobić? Na dokończenie zadania potrzebowała jeszcze kilku dni, a to oznaczało kilka 

dni szczęścia u boku Luke'a i Jane. Miała do wyboru: albo dalej się zamartwiać, albo zatopić 

się w szczęściu, starając się zapamiętać każdą chwilę, bo wkrótce wszystko straci.

Przypomniała   sobie   fragment   starej   piosenki:  spróbujmy   szczęścia   w   miłości... 

Uśmiechnęła się i poszła wziąć prysznic.

Dwie godziny później Tess dołączyła do gości zasiadających do kolacji. Swoje złote 

włosy upięła w kok, zostawiając kilka luźnych kosmyków wijących się wokół uszu. Włożyła 

długą,   czarną,   aksamitną   suknię   z   odkrytymi   plecami,   która   miękko   przylegała   do   ciała, 

background image

niczym druga skóra.

- Nie gap się tak - skarciła żartobliwie Luke'a, czekającego na nią na dole.

- Czy ty świadomie chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa? - jęknął.

Tess   uśmiechnęła   się   olśniewająco.   Niezależnie   od   wszystkiego,   Luke   wciąż   jej 

pragnął. Tego mogła się trzymać dziś wieczorem.

- Cieszę się, że podoba ci się moja suknia. Kupując ją, myślałam o tobie.

Luke przyglądał się Tess przez chwilę, po czym podał jej ramię i weszli do jadalni.

- Przez cały wieczór masz nie odstępować mnie na krok, jasne?

- Tak, panie - roześmiała się Tess.

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Luke najwyraźniej tak poprzestawiał wizytówki przy stole, jak było mu wygodnie. 

Tess znowu siedziała naprzeciwko Jane, ale tym razem Luke usiadł po jej prawej stronie. 

Żadne z nich nie zwróciło uwagi na to, kto siedzi z lewej. Rozmawiali o krajach, w których 

byli, dziełach sztuki, które pragnęli mieć na własność (tu Tess wykazywała dużo większą 

aktywność) i o filmach, na których zawsze płakali. Tess bawiła się doskonale.

Wstali   od  stołu  i   wraz   z  innymi  gośćmi   przeszli   do  sali  balowej.  Ośmioosobowy 

zespół zaczął grać. Luke porwał Tess w ramiona i poprowadził na parkiet. Jak dobrze było 

znów znaleźć się blisko niego! Powinna zatańczyć dziś z każdym, kto ją poprosi, ale Luke i 

tak odbijał ją w połowie tańca. Do północy pozostali panowie poddali się i Luke mógł mieć 

Tess tylko dla siebie.

-   Nie   wiedziałam,   że   prawnicy   potrafią   tak   dobrze   tańczyć   -   szepnęła,   pieszcząc 

palcami jego kark.

- Nabieramy wprawy, wciąż się kłaniając i krygując w sądzie - odparł Luke, gładząc 

dłonią jej odsłonięte plecy.

Zachowywała się sztywno, gdy tańczyła z jakimkolwiek innym mężczyzną. Odżywała 

dopiero w ramionach Luke'a. Tańczyli tak, jakby od zawsze robili to razem, poruszając się po 

niewielkim okręgu, jaki wytyczyli sobie pośrodku sali balowej.

Czuła ciepło jego ciała i subtelny zapach, który ją oszałamiał.

Nie dbała o to, czy to podstęp. Była szczęśliwa, bo czuła wzbierające w nich obojgu 

pożądanie, gdy wtulona w jego ramiona poruszała się w takt muzyki.

Mimo miłosnego oszołomienia była na tyle przytomna, by dostrzec, że Luke prowadzi 

ją w tańcu aż na taras. Do muzyki płynącej z sali przyłączyły się świerszcze, lekki wiaterek 

chłodził rozpalone ciała. Byli sami. Tess nigdy jeszcze nie zaznała uczucia takiej błogości.

Luke objął ją jedną ręką, a drugą uniósł jej dłoń do ust. Wzmógł pieszczoty,  gdy 

usłyszał cichy jęk. Drżała cała z rozkoszy pod gorącym spojrzeniem szmaragdowych oczu, 

które nagle pociemniały z namiętności. Szepnęła jego imię głosem ciężkim od pożądania, 

jakby obcym. Jego usta błądziły po jej nagim ramieniu, zamiast odpowiedzieć na szeptaną 

prośbę.

- Tak dobrze mieć cię w swoich ramionach - powiedział zduszonym głosem.

Musnął wargami jej wrażliwą szyję. Z okrzykiem,  który zdawał się wydobywać  z 

głębi serca, porwał Tess w ramiona i odnalazł ustami jej usta. Ukryła dłonie w jego gęstych 

włosach. Ich języki zmagały się ze sobą. W jej żyłach płonął prawdziwy ogień, który niszczył 

background image

ostatni mur, który zbudowała dawno temu w obronie przed wszelkimi uczuciami.

Dopiero po chwili Tess zorientowała się, że Luke wziął ją na ręce. Spojrzała na niego; 

szmaragdowe oczy płonęły ogniem.

- Znam doskonały sposób - wyszeptał - żeby przegonić twoje koszmary. Westchnęła z 

zadowoleniem, opierając głowę na jego silnym ramieniu.

- Dobrze.

Nie czekając ani chwili, Luke ruszył  w stronę sali balowej, ale Tess, chichocząc, 

powstrzymała go.

- Nie, nie. Co ludzie powiedzą, kiedy nas tak zobaczą?

- Nie dbam o to.

-   Ja   też   nie,   ale   pomyśl   o   Jane.   Możemy   skorzystać   z   tylnych   schodów.   Luke 

uśmiechnął się przebiegle.

- Tylko ten jeden raz - powiedział, kierując się na tyły domu.

- Mogę iść o własnych siłach.

- Ale za wolno, jak dla mnie.

Po chwili byli już na schodach. Luke pokonywał je po dwa stopnie naraz. Tess, przez 

całą drogę pieściła ustami jego ucho, równie wrażliwe, jak jej własne.

- Pomóc ci? - spytała, gdy Luke zatrzymał się przed drzwiami swojej sypialni.

- Nie, dzięki - odparł, przerzucając ją sobie przez ramię.

Wszedł do środka i zamknął drzwi kopniakiem. Przekręcił klucz w zamku i postawił ją 

na podłodze. Oparł się plecami o drzwi i uśmiechnął zmysłowo.

- Wyjdź za mnie, Elizabeth.

Kto by pomyślał, że cztery słowa mogą sprawić, że świat leży u twoich stóp?

- Wyjść za ciebie? Od kiedy się poznaliśmy, próbujesz mnie wsadzić do więzienia, a 

teraz chcesz się ze mną ożenić?

- Tak - odpowiedział spokojnie Luke.

Była w szoku. Mówił poważnie. Pokręciła przecząco głową.

- Nie, Luke. Nie teraz.

Luke uśmiechał się bez śladu rozczarowania.

-   Zła   odpowiedź.   Spróbuj   jeszcze   raz.   Powiedziałem   Jane,   że   mam   wobec   ciebie 

wyłącznie   przyzwoite   zamiary,   ale   gdy   na   ciebie   patrzę,   moje   dobre   chęci   mogą   nie 

wystarczyć. Wyjdź za mnie, Tess.

- Nie mogę - szepnęła. Nie była w stanie się poruszyć.

- Oczywiście, że możesz.

background image

Pocałował   ją   czule   i   delikatnie,   wzbudzając   pożądanie.   Zapomniała,   że   miała 

odpowiedzieć. Zapomniała o pytaniu i o całym świecie poza potrzebą przyjęcia wszystkiego, 

co   ten   wspaniały   mężczyzna   miał   do   zaoferowania   i   chęcią   oddania   mu   tego 

dziesięciokrotnie.

Palce Luke'a odnalazły zamek błyskawiczny z tyłu sukni.

- Cały wieczór marzyłem o tym, żeby zerwać z ciebie tę suknię.

-   Po   to   właśnie   ją   kupiłam   -   szepnęła   Tess,   drżącymi   palcami   rozpinając   jego 

marynarkę.

- Kupiłaś ją po to, by doprowadzić mnie do szaleństwa - stwierdził, Luke całując ją w 

szyję.

Tess z trudem wydobyła z siebie głos.

- Nie... nie wiedziałam, że tak łatwo mnie przejrzeć.

- O, nie - szepnął Luke, zsuwając z niej sukienkę. - Jesteś jak labirynt,  cudowny 

labirynt. Ale udało mi się znaleźć drogę do twojego serca.

Stała prawie naga, tylko w skąpych, czarnych, satynowych majteczkach.

- Mój Boże, jaka jesteś piękna - szepnął.

Ujął   w   dłonie   jej   piersi.   Kciukami   drażnił   sutki,   które   natychmiast   stwardniały   i 

nabrzmiały, jakby prosiły o dalszą pieszczotę. Powoli zniżył głowę i wziął w usta jeden z 

nich. Tess jęknęła.

- Luke, proszę! Chcę cię widzieć, dotykać, kochać.

- Spróbuję nie być taki samolubny - mruknął, mierząc ją wzrokiem. - Ale nie wiem, 

czy dam ci równe szanse.

Tess z uśmiechem zdjęła mu muszkę i zaczęła rozpinać jedwabną koszulę.

- Co za wspaniały kochanek - powiedziała, ściągając mu marynarkę razem z koszulą.

Opuszkami   palców   dotknęła   mięśni   na   jego   torsie.   Napięta   skóra   i   przyspieszony 

oddech zahipnotyzowały ją. Nigdy nie sądziła, że można tak pragnąć mężczyzny.

- Chyba - powiedziała drżącym głosem - mogłabym pożreć cię całego.

- Chcę cię natychmiast mieć w swoim łóżku! - Luke wziął ją na ręce i zaniósł do 

ogromnego, mahoniowego łoża.

- Mówisz tak, jakbym stawiała opór - mruknęła.

Uklękła pośrodku ogromnego łoża i patrzyła, jak Luke zrzuca z siebie resztę ubrania.

Szumiało jej w uszach, z trudem mogła złapać oddech.

Piękny!  Dlaczego  nikt  jej  wcześniej  nie powiedział,  że mężczyzna  może  być  taki 

piękny? Do tej pory kochali się dwukrotnie, ale olśnienie nim ciągle rosło. Miał wyraźnie 

background image

zarysowane mięśnie, szeroki tors, wąskie biodra i długie, muskularne nogi. I tak bardzo jej 

pragnął.   Spojrzała   na   niego,   a   napotykając   jego   głodny   wzrok   zadrżała.   Ich   wzajemne 

pożądanie było wręcz dzikie. Wypełniało ich i kierowało nimi.

- Chodź do mnie - powiedziała namiętnie.

Luke zdjął z niej jedyną dzielącą ich jeszcze barierę. Tess uniosła biodra, by mógł 

ściągnąć czarną satynę. Zbliżył się do niej, a ona objęła go ramionami i mocno przytuliła.

- Hej! - krzyknął, gdy nagle przewróciła go na plecy. Uśmiechnęła się lubieżnie i 

zaczęła go pieścić.

Ustami drażniła jego stwardniałe sutki, a stopą głaskała owłosione nogi. Zachwycała 

się   połączeniem   swojej   gładkości   z   jego   szorstkością   i   jękami,   jakie   z   siebie   wydawał. 

Wreszcie  dotarła palcami do sztywnej  męskości, zdradzającej  ogrom jego pożądania.  Nie 

przerywając pieszczot, zajrzała mu głęboko w oczy.

- Dzisiaj należysz do mnie - szepnęła.

Luke ujął jej twarz w dłonie i przyciągnął jej usta do swoich ust.

- Tak - szepnął, drżąc pod wpływem jej pieszczot. - Bardziej niż umiem to wyrazić.

- Spróbuj - ponagliła go Tess.

Z jękiem rozkoszy Luke przewrócił ją na plecy. Zębami drażnił jej ramię i szyję, a 

dłońmi piersi, delikatnie zaokrąglony brzuch i uda. Jej jęki stały się głośniejsze, gdy dotknął 

palcami źródła jej żądzy, przytrzymując jednocześnie jej nogi swoimi.

- Luke, błagam! - szepnęła, prężąc się pod jego delikatnym dotykiem.

- Wyjdź za mnie - zażądał.

Otworzyła   oczy   szeroko   ze   zdziwienia,   krzycząc,   gdy   jego   palce   dotykały   coraz 

mocniej jej najczulszego miejsca.

- Nie mogę - powiedziała. - Nie wiesz...

- Wyjdź za mnie - powtórzył, pieszcząc ustami jej piersi i poruszając palcami w jej 

wnętrzu.

Tess, wciąż pamiętając niewysłowioną przyjemność, jaką sprawił jej już dwukrotnie, 

mogła jedynie pokręcić przecząco głową. Żar jego pieszczot wypalił w niej wszystko, poza 

desperacką  potrzebą, aby Luke wypełnił  w niej ciemną  i spragnioną pustkę. Jej napięcie 

sięgało zenitu. Chciała, aby ją od niego uwolnił.

A Luke tylko powtarzał:

- Wyjdź za mnie.

- Nie mogę!

- Możesz - mruknął, całując ją delikatnie w usta, oczy, policzki.

background image

Swoimi dłońmi doprowadzał ją do szaleństwa. Jego napięte ciało świadczyło o tym, 

jak wiele kosztowało go zwlekanie z tym, czego oboje pragnęli.

- Wyjdź za mnie - powtórzył, poruszając palcami w jej wnętrzu.

Wygięła biodra, prosząc o więcej, ale znów odmówił jej tego, czego teraz pragnęła 

bardziej niż powietrza. To było ważniejsze i od zdrowego rozsądku, i od strachu.

- Wyjdź za mnie, Tess - szepnął.

- Dobrze, Boże, dobrze! - krzyknęła. - Tylko weź mnie, Luke. Weź mnie teraz!

Wdarł się w nią i oboje aż krzyknęli. Tess nigdy jeszcze nie zaznała czegoś takiego. 

Serce waliło jej w piersiach w rytm bicia jego serca. Coś nowego narodziło się między nimi.

Objęła go ramionami, nogi oplotła wokół jego bioder, by czuć go mocniej. Wciąż 

pozostawał nieruchomy, z napiętymi mięśniami, pozwalając i sobie, i jej odczuć to niezwykłe 

zespolenie.

Do duszy Tess zawitało światło, zniknęła z niej ciemność.

- Och, Luke. Tak bardzo cię kocham!

Jęknął   i   zaczął   się   wolno   poruszać.   Tess   objęła   go   mocniej,   poruszając   się   we 

wspólnym rytmie.

- Mój, jesteś mój - szeptała w kółko, gdy ich ciała stopiły się w jedno.

Ujęła jego głowę w dłonie i przyciągnęła jego usta do swoich. Poruszała językiem w 

rytm   jego   ruchów.   Kierowała   nią   jakaś   pierwotna   siła.   Zniknęły   resztki   zahamowań   i 

konwenansów. To trwało wieczność, jak i jedną chwilę. Nigdy wcześniej nie przeżyła czegoś 

podobnego. Tego właśnie zawsze pragnęła.

Przewróciła   Luke'a   na   plecy   i   teraz   leżała   na   nim.   Niesamowita   fala   napięcia   i 

rozkoszy wezbrała jeszcze, gdy czuła go w sobie coraz głębiej, gdy jego dłonie pieściły jej 

piersi, a kciuki drażniły nabrzmiałe sutki.

Spalała się. Umierała. Szybowała w kosmos.

- Pragnę cię - szepnęła, przyciągając go do siebie.

Czas się zatrzymał, a potem ogarnęła ich fala gorąca. Oboje krzyknęli jednocześnie, 

drżąc od nowa i wtulając się w siebie. Ich serca biły jednakowym rytmem. Okrzyki stawały 

się coraz cichsze. Serce Luke'a biło równo tuż obok jej policzka.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Poranne słońce przedzierające się przez zasłony obudziło Tess. Po raz pierwszy nie 

dręczyły   jej   tej   nocy   żadne   koszmary.   Spojrzała   czule   na   śpiącego   obok   mężczyznę. 

Naprawdę udało mu się przepłoszyć złe sny.

Leżeli na boku, zwróceni do siebie twarzami. Luke zaborczym  gestem obejmował 

ramieniem   jej   biodro.   Gdyby   się   poruszyła,   choćby  nieznacznie,   jego   uścisk   natychmiast 

byłby   silniejszy.   Tess   uśmiechnęła   się.   Nie   miała   nic   przeciwko   temu,   że   Luke   był   taki 

zaborczy. Podobało jej się także uczucie wzajemnego zaufania, które nie opuszczało ich tej 

nocy, gdy po raz pierwszy się kochali.

Co   powiedziała   w   środę   Jane?   Że   nie   wie,   kim   jest?   Teraz   już   wiedziała.   Była 

wielbicielką sztuki, szmaragdów i Luke'a Mansfielda. Okazała się staromodną romantyczką, 

gdy w grę wchodziło małżeństwo. I była z tego zadowolona.

Tess   nie   pamiętała,   aby   kiedykolwiek   czuła   się   tak   dobrze:   taka   bezpieczna, 

szczęśliwa i podniecona. Ten mężczyzna, ten wspaniały, kochający, inteligentny, zabawny i 

seksowny mężczyzna chciał ją poślubić, a właściwie zamierzał ją poślubić, niezależnie od 

tego, jak bardzo będzie się sprzeciwiała.

A ona się zgodziła. Odpowiedziała „tak”.

Poślubić Luke'a Mansfielda. Co za szalona i niebezpieczna decyzja! To nie mogła być 

pułapka. Nawet Luke nie posunąłby się tak daleko. Nie, tym razem mówił szczerze i cieszyła 

się z tego.

Jej   świat   został   wywrócony   do   góry   nogami.   Tess   była   zaskoczona,   jak   bardzo 

zmieniło   się   jej   życie   w   ciągu   dwóch   tygodni.   Od   oszustki   do   zamężnej   damy...   no, 

powiedzmy,   zaręczonej,   ale   już   się   postara,   żeby   narzeczeństwo   nie   trwało   zbyt   długo. 

Podobało jej się przebudzenie w ramionach Luke’a i chciała tego doświadczać każdego ranka.

A jednak... prawda o tym, co robiła w tym domu wyjdzie w końcu na jaw. Na pewno. 

Wtedy Luke ją znienawidzi.  I Tess nienawidziła  siebie od chwili, gdy przekroczyła  próg 

rezydencji   Cushmanów.   Oszukała   i   wykorzystała   ludzi,   których   kochała.   Czy   zdołają   jej 

wybaczyć?

Musiała uchronić ich przed prawdą. Musiała uchronić swoje własne serce. Ale jak?

Desperacko poszukiwała jakiegoś wyjścia. Luke zacieśnił uścisk wokół biodra. Jej 

serce otworzyło się niczym kielich kwiatowy. Znalazła odpowiedź.

Może... może jednak mogła stać się Elizabeth! Oni już w to uwierzyli. Tak twierdzą. 

Jane   potrzebowała   spadkobierczyni,   Luke   pragnął   żony,   a   Tess   tęskniła   do   posiadania 

background image

rodziny. Może... Tess zadrżała. Może się uda. Może dzięki miłości będzie w stanie rozpocząć 

nowe życie.

Myśl o przyszłości nie dawała jej spokoju. Jane będzie zadowolona, Luke nigdy nie 

pozna haniebnej prawdy, a ona będzie się cieszyć ich miłością. I będzie ich kochać. Sto razy 

mocniej   niż   oni   ją.   Wszystko   wydawało   się   możliwe.   Mogła   zmienić   marzenia   w 

rzeczywistość. Mogła mieć rodzinę, której zawsze pragnęła.

Ta myśl ją jednocześnie zachwycała i przerażała.

Nagle zdała sobie sprawę, że Luke patrzy na nią. O, tak. Zrobi wszystko, aby do końca 

życia budzić się każdego ranka w jego ramionach.

- Dzień dobry - powiedziała, całując go przelotnie w usta. - Czy życzy pan sobie na 

śniadanie podwójną porcję płatków?

Chichocząc, Luke przewrócił się na plecy i pociągnął ją na siebie.

- Wolałbym zjeść panią - powiedział, zatapiając zęby w jej ramię.

-   No,   no,   no!   -   zawołała   Tess   z   francuskim   akcentem.   -   Narzeczonej   nie   ma   w 

dzisiejszym menu. Zjadł ją pan już w nocy, jeśli dobrze pamiętam.

- Rzeczywiście - przyznał Luke. - Ale jestem nie tylko głodny, jestem uzależniony. 

Muszę mieć cię stale. Zawsze.

Tess poczuła, że jej szczęście wybucha ze zdwojoną siłą.

- Sadzę - mruknęła już własnym głosem - że to się da załatwić. Zaczęła całować, lizać 

i gryźć całe jego ciało.

- Ja też się uzależniłam.

- Miło mi to słyszeć - szepnął.

- Dziś - rzekła Tess uroczyście - rozpoczynamy nowe życie. Luke jęknął.

- Frazesy o świcie! Co ja takiego zrobiłem? Tess uśmiechnęła się przebiegle.

- Zaraz ci pokażę.

Zerknęła na stojący obok łóżka zegar.

- O, nie! - krzyknęła, odpychając od siebie Luke'a.

- Hej! - Chciał ją zatrzymać, ale mu się nie udało.

- Co ty wyprawiasz? - spytał widząc, jak Tess pospiesznie zbiera swoje ubrania.

- Już prawie siódma. Za chwilę w domu zacznie się ruch.

To była doskonała wymówka. Naprawdę martwiła się o to, że ludzie Berta będą ich 

obserwować. Nie chciała, żeby Bert wiedział, co tu się działo. Już dość jasno wyraził swoją 

dezaprobatę.

- To co?

background image

- Nie mogę przecież wrócić do swojego pokoju w tym stanie, jeśli wszędzie będą się 

kręcić ludzie, prawda?

- Mnie się podobasz w tym stanie.

- Dziękuję. Gdzie rzuciłeś moje...uhm... figi?

Luke założył ręce za głowę i próbował zrobić niewinną minę.

- Hm?

- Luke, gdzie są moje figi?

Wychylił się za łóżko i palcem wskazującym podniósł kawałek czarne go materiału.

- O to chodzi?

- Tak, dziękuję. Luke!

Schował czarną satynę pod poduszkę, na której się położył. - Hm?

- Luke! Oddaj je. Natychmiast! Uśmiechnął się przymilnie.

- Będziesz musiała sama je sobie wziąć.

- Pewnie - powiedziała Tess, stojąc z założonymi rękoma. - I skończę z tobą w łóżku 

na następnych pięćdziesiąt lat. Nie jestem taka głupia. Oddaj je. Nie mogę stąd wyjść bez 

majtek.

- Czemu nie? Twój cudowny negliż będzie ukryty pod tą skandaliczną suknią. Kto się 

domyśli braku bielizny?

- Ja. Oddaj je.

- Nie.

- Znając mnie trochę, nie powinieneś narażać się na moją zemstę. Luke spokojnie 

rozważył to ostrzeżenie, potem westchnął i rzucił jej czarną bieliznę.

- Dziękuję - powiedziała Tess i zaczęła się ubierać.

- Musi istnieć jakiś lepszy sposób dziękowania.

-   Niewątpliwie.   Ale   nie   wyszłabym   z   tego   pokoju   do   południa.   Nie   chcę,   żeby 

trzydzieści   osób,   które   nocowały   w   tym   domu,   wiedziały,   że   my...   że   jesteśmy   tak 

zaangażowani. I bez tego muszę odpowiadać na mnóstwo pytań.

- Dobrze - powiedział Luke, siadając na łóżku i przeczesując dłonią włosy. - Nasze 

zaręczyny pozostaną tajemnicą do czasu, aż wszyscy goście się wyniosą. Ale to nie znaczy, 

że...

-   Owszem   -   odparła   Tess,   wkładając   pantofle.   -   Nie   życzę   sobie   żadnych   oznak 

pożądania.

- To straszne - mruknął Luke.

Tess posłała mu całusa, otworzyła drzwi, rozejrzała się na wszystkie strony i ruszyła 

background image

do swojego pokoju. Odetchnęła z ulgą dopiero, kiedy zamknęła za sobą drzwi.

Stojąc   pośrodku   sypialni,   patrzyła   w   nieokreślonym   kierunku,   czując   jedynie 

wewnętrzny żar, który rozpalił się w niej poprzedniej nocy. Ogrzewał jej serce i ciało. Z 

radosnym westchnieniem zaczęła zdejmować ubranie, które dopiero co włożyła. Przyrzekła 

sobie, że nigdy nie zostawi Luke'a w takiej chwili, bo sama nie może zaznać spokoju, chociaż 

poprzedniej nocy kochali się przez wiele godzin. Tess czuła, że pragnie więcej. Potrzebuje 

więcej. Mogłaby spokojnie spędzić z nim w łóżku cały dzień i całą noc, i następny dzień...

- To straszne - mruknęła, wchodząc do łazienki.

Odkręciła prysznic i weszła pod wodę, pozwalając, by spływała po całym jej ciele.

W tym momencie drzwi kabiny otworzyły się i Tess nie była już sama.

- Przepraszam - powiedziała z godnością, odsuwając z oczu mokre włosy. - Co ty tu 

robisz?

-   Kończę   to,   co   zaczęłaś   i   wcielam   w   życie   swoją   małą   fantazję   -   odparł   Luke, 

przytulając ją do swego nagiego ciała.

Tess jęknęła, czując jego bliskość. Zalała ją fala gorąca.

- Wiesz, że większość wypadków domowych ma miejsce pod prysznicem?

-   Naprawdę?   -   zdziwił   się   Luke,   przesuwając   dłońmi   po   jej   śliskiej   skórze.   -   To 

interesujące.

Dotknął ustami szyi w miejscu, gdzie wyczuwalny był puls.

- Nie... nie powinniśmy - szepnęła Tess, ale jej ręce już go obejmowały. Palce Luke'a 

były coraz niżej.

- Nie jesteś w stanie się sprzeciwiać - mruknął.

- Wiem! Luke, proszę. Już nie wytrzymam. Nie mogę...

- Tak mnie pragniesz - zachwycił się Luke, pieszcząc Tess i przyciskając plecami do 

ścianki kabiny. Nagle wszedł w nią, podtrzymując jej drżące ciało ramionami. Tess zdusiła w 

sobie okrzyk, wpijając się zębami w jego ramię. Jęk rozkoszy, jaki wydał z siebie Luke, zlał 

się z odgłosem lejącej się wody.

Po godzinie byli wykąpani, wysuszeni, odpowiednio ubrani i uśmiechali się do siebie.

- Idź pierwsza - powiedział Luke. - Nie będziemy wtedy budzić podejrzeń.

- Ja pierwsza? - zdziwiła się Tess. - Nawet ślepiec zauważy, że ledwo się trzymam na 

nogach. Ty idź pierwszy i daj mi chwilę, żebym doszła do siebie.

- Możemy zejść razem.

-   Świetnie   -   żachnęła   się   Tess.   -   Mamy   wilgotne   włosy,   zaróżowioną   skórę   i 

błyszczące oczy. Wszyscy się domyśla, co się stało.

background image

- Dobrze już, dobrze - zgodził się Luke. - Pójdę pierwszy.

- Tylko najpierw pozbądź się tego wyrazu zadowolenia z twarzy.

Luke westchnął ciężko.

-   Po   nocy   i   poranku   pełnym   uniesień   mam   udawać,   że   co   najwyżej   rozegrałem 

partyjkę scrabble'a. Nie tak miały wyglądać nasze zaręczyny.

- Wiem, jak miały wyglądać i pogadamy o tym później - powiedziała stanowczo Tess. 

- A teraz wynoś się!

Luke podszedł do drzwi, otworzył je, rozejrzał się na wszystkie strony, pomachał jej 

leniwie na pożegnanie i wyszedł na korytarz. Pod Tess wciąż uginały się nogi. Padła na łóżko 

i usiłowała pozbyć się z twarzy rumieńca i błysku z oczu.

Po   dziesięciu   minutach   zeszła   na   dół   pozornie   spokojna,   ale   wewnątrz   cała 

rozdygotana. W jadalni czekało już śniadanie. Stwierdziła, że jest bardzo głodna i nałożyła 

sobie tyle jedzenia, jak dla dwóch głodnych atletów. Ruszyła na poszukiwanie Luke'a.

Jeszcze niewiele osób kręciło się po domu, ale Luke'a nie było wśród nich. Sprawdziła 

kilka pomieszczeń, zanim znalazła go w salonie Belle Epoque, siedzącego nad śniadaniem 

przy stoliku do gry w szachy.

- Jesz za dwoje? - spytał przekornie, wskazując widelcem na jej przeładowany talerz. - 

Wiesz, rzeczywiście nie pomyśleliśmy o żadnym zabezpieczeniu.

-   Uzupełniam   swoje   mocno   nadwerężone   zapasy   energii   -   odparła   górnolotnie   i 

podeszła   powoli   do   niego.   -   I   nie   potrzebuję   żadnego   zabezpieczenia   przed   czymś,   co 

mogliśmy powołać do życia. Luke! - syknęła, gdy przyszły mąż posadził ją sobie na kolanach. 

- Uważaj na moje śniadanie!

- Do licha z twoim śniadaniem - szepnął i złożył na jej ustach gorący pocałunek, który 

znów przyprawił ją o drżenie nóg.

- Czy powinnam udawać zaskoczoną? - spytała Jane, stając w progu.

Tess skurczyła się ze strachu.

- Dzień dobry,  Jane! - wykrzyknął Luke, jedną ręką wciąż przytrzymując Tess na 

swoich kolanach, mimo desperackich prób, jakie czyniła, by się uwolnić. - Jak się czujesz po 

wczorajszych hulankach?

-   Doskonale   -   odparła   Jane,   obserwując   ich   z   błyskiem   w   oku.   -   Dość   wcześnie 

wczoraj zniknęliście z balu.

- Spędziliśmy wiele godzin, walcząc z naszą... przyszłością - odparł poważnie Luke. 

W kąciku jego ust pojawił się uśmieszek, gdy dostrzegł ciemny rumieniec na policzkach Tess. 

- Z prawdziwą przyjemnością mogę cię poinformować, Jane, że dotrzymałem złożonej ci 

background image

obietnicy. Prawda i sprawiedliwość zwyciężyły. Tess i ja pobieramy się.

-   To   cudownie!   -   wykrzyknęła   Jane   ku   zaskoczeniu   Tess.   -   Kiedy   nastąpi   ten 

szczęśliwy dzień?

- Jeszcze tego nie ustaliliśmy - przyznał Luke. - Myślę, że za jakieś trzy dni, bo tyle 

czeka się na wynik testu krwi albo za trzy godziny, bo tyle trwa lot do Vegas. Ale nie wiem, 

czy będę aż tak cierpliwy.

-   Ciekawy   sposób   myślenia   -   stwierdziła   Jane,   patrząc   na   Tess   rozpromienionym 

wzrokiem. - Tak się cieszę ze względu na ciebie, moja droga.

-   Dziękuję,   Jane   -   powiedziała   Tess.   Jej   oczy   napełniły   się   łzami.   Właśnie 

uświadomiła sobie, jak bardzo pokochała starszą panią. - To dla mnie wiele znaczy.

- Jeśli to możliwe, zaczekajcie trzy dni. Chciałabym, aby wasz ślub odbył się właśnie 

tutaj - powiedziała Jane. - Ten stary dom potrzebuje dużo miłości i radości.

- Ależ, Jane... - powiedziała Tess.

- Nalegam. - Mówiąc to, Jane ujęła w dłonie twarz Tess i uśmiechnęła się do niej. - 

Zjedzcie teraz śniadanie i wrócimy do tej rozmowy, gdy przyjdę z kościoła.

- Jane! - krzyknęła  za nią Tess. - Do jutra chcemy nasze zaręczyny  zachować w 

tajemnicy.

- Dobrze - odparła Jane z uśmiechem i wyszła. Tess spojrzała na Luke'a.

- Kiedy obiecałeś Jane, że się ze mną ożenisz?

- W środę. Zrobiłbym to wcześniej, ale nigdy o to nie pytała.

Tess westchnęła i wstała z kolan Luke'a. Usiadła na krześle obok, stawiając talerz na 

marmurowym blacie stolika.

- Czy prawnicy zawsze są tacy pewni siebie?

- Wcale nie. Ja po prostu byłem pewny ciebie.

-   Nie   powinieneś   popadać   w   samozachwyt   tylko   dlatego,   że   poddaję   się   twoim 

dłoniom.

- Wierzysz w to, co mówisz?

Tess westchnęła i ukryła twarz w dłoniach.

- To nie pomoże.

Kiedy   zabrali   się   do   jedzenia,   w   salonie   zaczęli   pojawiać   się   goście.   Zajmowali 

miejsca przy stolikach, zwracając się do nich od czasu do czasu z jakimś pytaniem, ale na 

ogół zostawiono ich w spokoju. Luke obserwował, jak Tess powoli zmiata wszystko z talerza.

- To niesamowite - stwierdził, gdy wreszcie skończyła i westchnęła zadowolona.

- Mówiłam ci, że muszę odbudować zapas energii.

background image

- Żadna kobieta nie mogłaby zjeść takiej porcji.

-   Moje   zapasy   energetyczne   były   na   wyczerpaniu.   To   ty   masz   wysoki   poziom 

testosteronu, więc nie krytykuj mojego apetytu.

Luke zmarszczył brwi.

- Widzę, że nie możesz się obejść bez podtekstów.

- Nie bądź taki - powiedziała Tess, nie mogąc ukryć rumieńca. - Nigdy jeszcze nie 

byłam zaręczona. Wszystko idzie nie tak, jak trzeba.

- Tego bym nie powiedział - zaprzeczył z uśmiechem Luke.

- Sadysta!

Luke wstał śmiejąc się, wziął ją za rękę i wyszli razem, żeby zaczerpnąć świeżego 

powietrza.

Zaledwie Tess zdołała odzyskać równowagę, a już pojawił się Hodgkins i jak zwykle 

lodowato   oznajmił,   że   właśnie   przybył   doktor   Weinstein.   Hodgkins   wyraził   nadzieję,   że 

panna Cushman nie ma nic przeciwko przyjęciu doktora w saloniku.

- Idę z tobą - powiedział Luke.

- Nie, to nie będzie konieczne. Luke jednak nie puszczał jej ręki.

- Dla mnie to jest konieczne. Nie mogę spuścić cię z oczu. Tess była zbyt poruszona tą 

deklaracją, by pomyśleć o odmowie. Ramię w ramię weszli do salonu. Bert przebrany za 

Maksa Weinsteina w okularach i z lwią grzywą stał przy oknie i patrzył na podjazd.

- Witaj, Maks - powiedziała Tess wesoło. - Jak tam było w Seattle?

Bert odwrócił się i spojrzał badawczo na Tess. Nie zdziwił się wcale, widząc Luke'a u 

jej boku.

-   Tess,   widziałem   dzisiejsze   gazety.   Nie   mogłem   w   to   uwierzyć!   Czemu   nie 

zadzwoniłaś, żeby się pochwalić?

- Wszystko wydarzyło się w środę wieczorem, a ty byłeś wtedy poza miastem.

- Tak się cieszę, Tess - powiedział Bert, biorąc ją za rękę. - Naprawdę cieszę się, że 

pani Cushman odnalazła wreszcie swoją wnuczkę. Ale czy ty, Tess, jesteś o tym do końca 

przekonana?

- Nie mam wyboru, Maks. Dowody są naprawdę niezbite.

-  Walczyła   zażarcie   -  dodał  Luke.   -  Ale  udało   nam  się  ją  przekonać.   Jane  i  ja... 

jesteśmy panu bardzo wdzięczni, doktorze Weinstein.

- Panie Mansfield - powiedział Bert - jeśli pan jest przekonany, co do tożsamości 

mojej pacjentki, nie muszę się już o nic martwić.

- To dobrze - odparł Luke.

background image

- Wszystko dzieje się tak szybko, Maks - wtrąciła Tess, żeby ukryć napięcie Luke'a. 

Co się z nim działo? - Czuję się tak, jakbym poznała połowę mieszkańców Nowego Jorku w 

ciągu   jednego   weekendu.   Jane..   to   znaczy   moja   babcia,   przedstawia   mnie   dosłownie 

wszystkim. I chce, żebym jutro podpisała jakieś dokumenty, które przygotowuje kancelaria 

Luke'a. Jane zmienia testament i przekazuje mi część majątku Eli... to znaczy mojego majątku 

od razu. Może mógłbyś wpaść jutro, powiedzmy o drugiej, żeby to uczcić razem ze mną? 

Wypijemy dobrego szampana.

Bert uśmiechnął się zadowolony.

- Będę zaszczycony, Tess, chociaż nie przepadam za alkoholem. Jednak z prawdziwą 

przyjemnością wypiję za twoje szczęście.

- To będzie najlepsze zakończenie tej sprawy - powiedziała Tess. - No bo, gdyby nie 

ty, nigdy nie odzyskałabym rodziny.

- A co z twoją pamięcią - spytał profesjonalnie Bert.

- Wróciło parę szczegółów, głównie dotyczących rodziców. Widzę teraz ich twarze 

znacznie wyraźniej. Ale poza tym nic konkretnego.

- Teraz, kiedy jesteś znowu wśród bliskich, pamięć na pewno ci powróci.

- Skoro o tym mowa... - Tess odwróciła się do Luke'a. - Luke, czy mógłbyś zostawić 

nas na chwilę samych? Jak lekarza z pacjentem, rozumiesz.

Tess  wiedziała,   że   gdyby   mógł,   zabiłby   ją   spojrzeniem.   Mimo   to  uśmiechnął   się, 

powiedział „oczywiście” i wyszedł.

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Bert wybuchnął śmiechem.

- Tess, byłaś wspaniała! Jak ci się to udało?

- Mówiłam ci, że cierpliwość jest cnotą. Ilość dowodów tak bardzo przytłoczyła starą, 

że błagała mnie, żebym przyjęła kolię.

- Wiedziałem, że tego dokonasz. Wiedziałem!

- Daj spokój, Bert, zawstydzasz mnie. Słuchaj - powiedziała, odciągając go od okna - 

Mówiłam poważnie o jutrzejszej wizycie. Papiery, które mam podpisać, zapewnią mi od razu 

masę szmalu, a jeszcze więcej dostanę, kiedy stara ostatecznie kopnie w kalendarz. Jutro ty i 

ja   możemy   spotkać   się   na   chwilę.   Przyniosę   kolię,   żebyś   mógł   ją   zamienić   na   kopię   i 

spokojnie przejść sobie na wcześniejszą emeryturę.

- Brzmi nieźle, ale muszę zaplanować parę rzeczy. Spotkamy się tu o drugiej. Jeszcze 

tylko jedna sprawa. - Ten Mansfield jest trochę dziwny. Może nam pomieszać szyki.

Tess roześmiała się.

- Bert, ten facet tak bardzo siedzi u mnie pod pantoflem, że w ogóle nie wie, co się z 

background image

nim dzieje. Zachowywał się dziwnie, bo przeszkodziłeś nam w... prywatnej rozmowie.

Bert parsknął śmiechem.

- Jest całkowicie unieszkodliwiony, Bert. Nie ma się czym martwić.

-   Moja   dziewczynka   zajęła   się   wszystkim   -   pochwalił   ją   Bert,   idąc   w   kierunku 

wyjścia. - Dobrze się spisałaś, kotku. Jak profesjonalistka.

- Co mogę powiedzieć? To twoja szkoła.

Bert roześmiał się i wyszedł z salonu.

Jane,   Luke   i   Tess   stali   na   schodach   i   machali   na   pożegnanie   do   ostatnich 

odjeżdżających gości. Było niedzielne popołudnie.

- Świetnie się bawiłam - powiedziała Jane.

-   Bo   to   nie   ty   uśmiechałaś   się   bez   przerwy  przez   siedemdziesiąt   dwie   godziny   - 

westchnęła Tess. - Moja szczęka nigdy już nie powróci do poprzedniego stanu.

Jane roześmiała się i poprowadziła Tess z powrotem do domu, obejmując ją w pasie. 

Luke szedł z tyłu.

- Byłaś cudowna, moja droga. Wszyscy się tobą zachwycali. Byłam z ciebie naprawdę 

dumna.

- Masz wielu znajomych - stwierdziła Tess. - Było naprawdę przyjemnie, jeśli nie 

liczyć tego ciągłego uśmiechania się.

Jane poklepała japo ręce.

- Teraz, kiedy oficjalnie zostałaś członkiem rodziny, nadszedł czas, żeby powierzyć ci 

pewien sekret. Chodźmy do mojej sypialni. Musisz coś zobaczyć.

- Jane, jesteś pewna, że to odpowiedni moment? - spytał Luke.

- Najodpowiedniejszy - odparła Jane. - Chodźmy.

- O co chodzi? - spytała Tess, gdy szli po schodach.

- Najwyższy czas, żebyś poznała prawdę o sobie, Elizabeth - oświadczyła Jane.

Zastanawiając się, co to za sekret, Tess weszła do prywatnego sanktuarium Jane. Był 

to duży pokój urządzony w stylu art deco. Jedną ścianę zajmowały książki, a na podłodze 

leżał bladozielony dywan.

- Czy kiedykolwiek  widziałaś  portret  mojej  prababki?  - spytała  Jane. - Nie?  Była 

bardzo   piękna,   nawet   w   podeszłym   wieku.   Wiesz,   że   kobiety   w   mojej   rodzinie   są 

długowieczne. Odziedziczyłam jej portret po mojej matce i zawsze bardzo go lubiłam. Moja 

prababka   miała   niesamowite   poczucie   humoru   i   była   jedyną   osobą,   która   mnie   nie 

rozpieszczała. W jej towarzystwie znajdowałam ulgę i swobodę. Była wspaniała. Jej portret 

wisi tam, nad biurkiem.

background image

Zastanawiając się, o co chodzi,  Tess posłusznie spojrzała na portret. Była  na nim 

kobieta w balowej sukni koloru morskiego. Ta kobieta wyglądała niczym siostra bliźniaczka 

Tess. Poczuła, że nagle brakuje jej powietrza.

- Nie rozumiem - wydusiła z trudem.

- Widzisz, Tess - powiedziała łagodnie Jane. - Od początku podejrzewaliśmy, że ten 

twój doktor Weinstein to oszust, ale co do ciebie, od razu wiedziałam, że jesteś Elizabeth.

- Wiemy, że znalazłaś się tu po to, aby zdobyć kolię - powiedział cicho Luke. - Wiemy 

wszystko   o   tym   potworze,   którego   nazywasz   „Bert”.   Wiemy,   że   nam   groził.   Wiemy,   że 

chodzi mu o kolię.

Świat wokół Tess rozpadał się na drobne kawałki, które kaleczyły jej serce niczym 

rozbite szkło. „Nic nie trwa wiecznie”.

- Jak... jak się dowiedzieliście? - zdołała wreszcie wykrztusić.

- Baldwin Security rejestruje jego każdy ruch - odparł Luke. - W środę Bert zapomniał 

o ostrożności i mamy na wideo całe wasze spotkanie.

Tess zakręciło się w głowie. A więc Luke wiedział, że go oszukiwała i wykorzystał to, 

żeby się zemścić. Znowu stawała się Margo Holloway.

Każda chwila w jego ramionach była oszustwem, a ona o tym nie wiedziała!

- To dlatego unikałeś mnie w czwartek i piątek - powiedziała, czując w środku martwą 

pustkę.

- Unikałem? - zdziwił się Luke. - Pracowałem. Nie unikałem cię. Myślałem o tobie w 

każdej  sekundzie.  Tak  bardzo mnie  to rozpraszało,  że  cała  praca  poszła  na  marne  i  moi 

pracownicy byli wściekli. Musiałem pracować, żeby mieć ten weekend wolny. Żeby być z 

tobą.

- Wspaniale, ale skoro wiedziałeś o planowanym oszustwie - powiedziała Tess niskim 

głosem, starając się, żeby nie zauważyli, że cała drży - dlaczego pozwoliłeś mi robić z siebie 

idiotkę   przez   cały   weekend?   Dlaczego   mnie   nie   wyrzuciliście   ani   nie   wezwaliście   glin? 

Dlaczego... zeszłej nocy... Nie rozumiem.

- To oszustwo nic dla nas nie znaczy, Tess - powiedział łagodnie Luke. - Skradłaś 

nasze serca w chwili, gdy po raz pierwszy przekroczyłaś próg tego domu. Kochamy cię i 

tylko to się liczy.

- Jesteś moją wnuczką - powiedziała Jane zdecydowanym głosem. - I to niezależnie od 

celu, jaki cię tu przywiódł. Nic więcej mnie nie obchodzi.

Przez chwilę świat wirował dokoła niej, ale Tess zdołała przywołać go do porządku. 

Serce jej waliło, ale pokręciła przecząco głową.

background image

- Nie. Jeśli wiecie o Bercie, zabawa jest skończona. Musicie przyjąć do wiadomości, 

że jestem oszustką. Bert pewnie wiedział o portrecie i dlatego mnie wybrał, ze względu na 

fizyczne podobieństwo. Mówiłam wam tysiąc razy - nie jestem Elizabeth!

- To nie tylko kwestia podobieństwa fizycznego, Tess - powiedziała Jane. - Masz 

bliznę po operacji wyrostka robaczkowego, którą według doktora Westona przeszłaś w wieku 

czterech lat, tak jak Elizabeth. Masz też bliznę pod lewym kolanem, o której nawet Bert nie 

mógł  wiedzieć.  Kiedy miałaś dwa lata niechcący upuściłaś szklankę z sokiem w kuchni. 

Szklanka się potłukła, a ty przewróciłaś się i rozcięłaś sobie skórę pod kolanem.

Zawroty głowy powróciły. Przez moment Tess czuła, jak ostre szkło rozcina jej skórę. 

Ból z kolana wdarł się do jej mózgu niczym sztylet. Potarła skronie.

- Przestań - powiedziała. - Nie chcę być okrutna, Jane, ale oszukujesz samą siebie. 

Znam   ten   dom,   bo   nauczyłam   się   na   pamięć   jego   rozkładu,   który   Bert   zdobył   cudem. 

Wszystko, co mówiłam o Elizabeth, było przygotowane przez Berta.

- Tak, oczywiście - zgodziła się Jane. - Ale czasem, gdy czytasz książkę albo jesz, 

wyglądasz dokładnie jak John. Odziedziczyłaś nawet trochę manieryzmu Eugenii.

- I masz też śmiech Elizabeth - dodał Luke.

- Nie! - sprzeciwiała się Tess. Było jej trudno oddychać.

- Tess, Bert prawdopodobnie wiedział, że ty to Elizabeth - rzekł Luke, kładąc jej 

dłonie na ramionach. Ale nie poczuła nawet tego dotyku, bo jego ciepło nie mogło przebić 

warstwy   lodu,   która   ją   dusiła.   -   Dlatego   cię   wykorzystał.   Pewnie   był   wspólnikiem   Hala 

Marsha albo miał coś na niego, kto wie? Ale to go naprowadziło na ciebie i...

- Hal Marsh? ~ szepnęła Tess. Jej oddech stał się urywany.

- Barbara Carswell  zdradziła  mi,  że kupili cię od kogoś o nazwisku Hal Marsh - 

powiedział Luke. - Kazałem Baldwinowi, żeby się tym zajął. Kiedy tylko go namierzymy...

- Carswellowie kupili mnie od Hala Marsha? - powtórzyła Tess. Nie widziała Luke'a. 

Nie mogła złapać tchu.

Niejasno zdawała sobie sprawę, że Luke trzymają coraz mocniej.

- Tess, co ci jest? Co się stało?

- Ja... Duszę się!

Zabrakło jej powietrza i wokół zapanowała ciemność.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Luke stał w kącie zaciemnionej sypialni Elizabeth. Słabe światło lampki przy łóżku 

oświetlało   bladą   twarz   Jane   siedzącej   przy   Tess,   która   wciąż   była   nieprzytomna.   Doktor 

Weston wyszedł przed dwiema godzinami. Stwierdził, że Tess zemdlała na skutek szoku. 

Polecił im, żeby ją dobrze przykryli  i pozwolili wypocząć. Przez cały ten czas Luke stał 

nieopodal łóżka, a Jane siedziała tuż przy Tess, trzymając ją za rękę i odgarniając z jej twarzy 

nieposłuszne kosmyki włosów.

- Nie powinnam mówić jej tego wszystkiego w taki sposób - powtórzyła Jane po raz 

dziesiąty w ciągu ostatniej godziny.

-  Myślę,   że  reakcja   Tess  byłaby  taka   sama  niezależnie   od  sposobu,  w  jaki   jej   to 

powiedziałaś - odparł delikatnie Luke. - Przyzwyczaiła się do ukrywania przeszłości, a nie do 

stawiania jej czoła. Nie obarczaj się winą.

Nagle Tess poruszyła się. Rzucała głową z boku na bok.

- Co to? Co się z nią dzieje? - przestraszyła się Jane. Luke podszedł i uklęknął przy 

łóżku.

- Tess mówiła mi, że dręczą ją koszmary. Wszystko będzie dobrze.

- Koszmary - powtórzyła  Jane, patrząc  na Tess. - Jej  życie  było  jednym  wielkim 

koszmarem, a ja nie mogłam zrobić niczego, aby temu zapobiec.

- Ale odziedziczyła po tobie siłę i to jej pomogło przetrwać. Jest teraz z nami i bardzo 

jej na tobie zależy. Myśl o tym, a nie o przeszłości.

Tess nagle krzyknęła. Jane wzięła ją w ramiona i starała się ukołysać.

- Wszystko w porządku, kochanie - uspokajała ją. - Babcia jest tutaj.

Nie jesteś sama. Obiecuję, że cię nie opuszczę.

Tess westchnęła z ulgą, jakby wielki kamień spadł jej z serca i powoli znowu się 

położyła. Po chwili zasnęła, a Jane wciąż trzymała ją za rękę, siedząc nieruchomo.

Luke nie mógł ustać spokojnie ani chwili dłużej. Podszedł do okna wychodzącego na 

ogród.

- Luke?

- Tak, Jane?

- Nie mam gwałtownej natury, ale jeśli uda mi się znaleźć ludzi, przez których moja 

wnuczka tak cierpi, zabiję ich.

- Pomogę ci.

-   Biedne   dziecko   -   mruknęła   Jane,   spoglądając   znów   na   Tess.   -   Pamięta   tyle 

background image

okropnych rzeczy.

Luke spojrzał na Jane ze współczuciem. Biedna Jane, ona też musiała znieść bardzo 

wiele. Ale nie załamała się. Elizabeth przeżyła porwanie i Jane miała ją teraz z powrotem. 

Tylko to się liczyło. Uśmiechnął się na wspomnienie środowego wieczoru, kiedy Jane z taką 

łatwością przekonała go do swojej wersji po obejrzeniu kasety Baldwina. Jane Cushman była 

niesamowitą kobietą.

- I co będzie z Tess? - spytała Jane ostatniej środy.

- Sądzę, że trzeba zapewnić jej nieco mniej mroczną przyszłość.

- Dobry chłopiec. Spodziewam się, że masz poważne zamiary wobec mojej wnuczki?

-   Wyłącznie   poważne   -   zapewnił   ją   Luke   z   uśmiechem...   który   nagle   zniknął.   - 

Wnuczki?

- Oczywiście.

Luke wstał, z poważną miną podszedł do Jane i nachylił się nad nią.

- Mam już dość tańczenia tak, jak mi zagrasz. O co w tym wszystkim chodzi? Czy 

wiesz o czymś, o czym ja nie wiem?

Jane była daleka od zakłopotania. Z uśmiechem poklepała go po ramieniu jak dziecko.

- Zaraz ci powiem, ale najpierw ty mi musisz coś zdradzić. Dlaczego zaufałeś Tess 

pomimo tego okropnego wideo?

Luke zajrzał w swoje serce i wolno odpowiedział.

- Kocham ją. Wbrew rozsądkowi. Ufam samemu sobie i swojemu instynktowi. Nie 

zakochałbym się już w drugiej Margo. Przed kimś takim umiałbym się bronić. Wiem, co Tess 

kryje w sercu. Jest oszustką, ale nie potrafiłaby być tak dwulicowa, jak na tym okropnym 

wideo. Nie umiałaby być tak zimna i wyrachowana. To właśnie trzeba o niej wiedzieć.

Jane nalała brandy do dwóch szklaneczek i podała mu jedną.

- Myślę, że najlepsze będą krótkie zaręczyny.

Luke uniósł znacząco szklaneczkę.

- Bardzo krótkie. A teraz powiedz, dlaczego, po tym, co widziałaś i słyszałaś, nadal 

wierzysz, że Tess to Elizabeth?

Jane powoli sączyła brandy, patrząc na niego swymi jasnymi oczyma i zdając sobie 

sprawę z jego niecierpliwości.

- Po pierwsze, jest parę drobiazgów, których nikt poza mną nie mógłby zauważyć. 

Czasem, gdy Tess wydaje się, że nikt na nią nie patrzy, trzyma głowę tak i stoi w taki sposób, 

jak John albo Eugenie. Tess mogła się nauczyć wszystkiego o domu, Fredzie i huśtawce, ale 

nie   mogła   wiedzieć,   jak   trzymać   głowę,   żeby   przypominać   Johna,   gdy   był   zatopiony   w 

background image

myślach.

Słowa Jane oświeciły Luke'a niczym błyskawica.

-   Mój   Boże   -   powiedział.   -   Masz   rację!   Gdy   się   spieraliśmy,   coś   w   niej   mnie 

zastanawiało, ale nie wiedziałem, co. Aż do teraz. Kiedy Tess się wścieka, wygląda dokładnie 

jak Eugenie i krzyczy jak ona. Podobieństwo jest uderzające!

- Prawda? - uśmiechnęła się Jane.

- Ale jest coś jeszcze - rzekł podejrzliwie Luke. - Musi być coś jeszcze. Byłaś pewna, 

że Tess to Elizabeth, zanim się tu wprowadziła. Zdradź swój sekret!

Jane uśmiechnęła się tajemniczo.

- Dowiesz się wszystkiego dziś po powrocie do domu.

Teraz wszystkie sekrety były już wyjawione i Luke stał, patrząc na kobietę, którą 

kochał. Leżała blada i nieruchoma. Była taka delikatna.

Zabić tych, którzy jej to zrobili? Tych, którzy pozbawili ją bezpieczeństwa, miłości i 

szczęścia?   O   nie.   Nawet   powolne   tortury   nie   byłyby   wystarczające.   Teraz   w   pokoju 

dziecinnym, myślał o szczęśliwym silnym dziecku, które znał kiedyś i o silnej kobiecie, którą 

kochał. Poczuł, że musi coś zrobić. Ale mógł tylko spokojnie czekać.

Godziny mijały powoli. Żadne z nich nie miało ochoty rozpoczynać rozmowy. Nie 

czuli też głodu. Wreszcie, gdy zegar na kominku wybił trzecią, Luke wstał i podszedł do Jane.

- Powinnaś się położyć - powiedział. - Ja przy niej posiedzę.

- Przyrzekłam jej, że zostanę.

Luke złapał Jane za ramię i zmusił żeby spojrzała mu w oczy.

- Jane, jesteś wyczerpana. Tess będzie spać jeszcze przez wiele godzin.

Rano będzie cię potrzebować. Wciąż ma wiele trudnych chwil przed sobą.

Tak jak mówiłaś, jej koszmary nie skończą się natychmiast. Połóż się, Jane.

Zadbaj o siebie, abyś potem mogła dbać o nią.

Jane westchnęła i podniosła się.

- Dobrze, ale jeśli Tess poruszy choćby jednym palcem, masz mnie obudzić.

- Daję ci moje słowo - powiedział Luke, całując ją w czoło.

Jane ruszyła w stronę drzwi i jeszcze na chwilę odwróciła się do Luke'a.

- Luke?

- Tak?

- Bardzo się cieszę, że ją pokochałeś.

- Ja też, ja też - odparł z uśmiechem Luke.

Przez następne trzy godziny Luke nie spuszczał oczu z Tess. Wyglądała tak młodo, 

background image

bezradnie, jak dziecko, którym nigdy nie dane jej było być. Chciałby mieć magiczną różdżkę i 

sprawić, by mogła odzyskać wszystko, czego kiedyś ją pozbawiono. Jedyne, co mógł teraz 

zrobić, to kochać ją mocno i na zawsze, ofiarowując jej życie, na jakie zasługiwała.

Zegar na kominku wybił szóstą i Tess nagle otworzyła oczy.

- Czas wstawać - oświadczyła dziecinnym głosem. Luke był tak zaskoczony, że się 

roześmiał.

- Doprawdy?

Tess   zmarszczyła   brwi   i   jej   twarz   stopniowo   zaczęła   się   rozpogadzać.   Odwróciła 

głowę.

- Luke? - powiedziała już własnym głosem.

- Tak, kochanie?

- Czuję się tak... dziwnie. Gdzie ja jestem?

- W łóżku.

- Niczego nie pamiętam...

- Wszystko jest w porządku - uspokajał ją Luke, prostując dłonią zmarszczkę na jej 

czole. - Nie rób niczego na siłę.

- Czuję się tak, jakbym wypiła butelkę trucizny. - Tess urwała i spojrzała na niego. - 

Zrobiłam to?

- Nie.

- To dlaczego czuję się tak okropnie?

- To są jeszcze skutki szoku. Odpoczywaj, wkrótce poczujesz się lepiej.

- Szok? - Tess na chwilę zamknęła oczy, a jej twarz wyrażała najwyższą koncentrację. 

Po chwili znów otworzyła oczy.

- Luke! Ja... jestem Elizabeth!

- Tak, kochanie, wiem.

Tess usiadła i popatrzyła przed siebie.

- Jestem Elizabeth - szepnęła i zaczęła tak drżeć, że aż szczękała zębami.

Luke usiadł przy niej i wziął ją w ramiona. Przeraziło go, że była taka zimna. Żołądek 

podszedł mu do gardła, gdy czuł, jak strasznie drży.

- Spokojnie, kochanie, spokojnie - szeptał.

- O Boże, Luke - westchnęła. - Moje koszmary były prawdziwe! Wydała z siebie kilka 

urywanych szlochów, a po chwili płakała już na dobre w jego ramionach.

Obejmował   ją   mocno,   przytulał   i   kołysał,   a   mimo   to   nie   przestawała   szlochać. 

Wiedział, że musiało tak być. W ten sposób odreagowywała dwadzieścia lat strachu i bólu. 

background image

Musiała przez to przejść, jeśli miała powrócić do normalnego życia. Wiedział, że tak musi 

być, mimo to cierpiał z tego powodu. Cieszył się tylko, że może być przy niej, gdy ona tego 

tak bardzo potrzebuje.

Płakała ponad godzinę, tak jakby łzy wypływały z dwudziestoletniej studni, w której 

były   ukryte.   Wreszcie   płacz   powoli   ucichł.   Rozluźniła   się   trochę   i   zaczęła   spokojniej 

oddychać. Luke wziął kilka chusteczek ze stojącego przy łóżku pudełka. Delikatnie wytarł jej 

twarz i poprosił, by wydmuchała nos. Potem znów wziął ją w ramiona, kołysał i szeptał czułe 

słówka; aż jej powieki znów się zamknęły. Bez słowa zapadła w mocny sen.

Luke ostrożnie zdjął buty i położył się obok niej. Trzymał ją mocno w ramionach, 

ogrzewając ciepłem własnego ciała, aż i jego zmorzył sen.

- Dobrze, że jesteście zaręczeni, bo inaczej musiałabym się oburzyć na taki widok.

Luke z trudem otworzył oczy i zobaczył Jane, która stała nad nimi z uśmiechem.

- Która godzina? - spytał niskim głosem.

- Właśnie minęła jedenasta. Jak ona się czuje?

- Myślę, że lepiej. Obudziła się koło szóstej, wypłakała za wszystkie czasy i znowu 

zasnęła. Nie miałem możliwości, żeby iść po ciebie.

- Rozumiem - powiedziała Jane. - Pozwólmy jej jeszcze trochę odpocząć, ale potem 

będzie musiała wstać. Czyż ten ohydny Bert nie przychodzi tu o drugiej?

- Tak - odparł ponuro Luke. - Nie martw się, Jane, dopilnuję, żeby Tess była gotowa 

na czas.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Tess obudziły pocałunki  w czoło,  skronie,  oczy,  nos i policzki.  I dopiero, gdy w 

niemej   prośbie   odwróciła   głowę,   została   pocałowana   także   w   usta.   Otworzyła   oczy   i 

napotkała gorące spojrzenie zielonych oczu.

- Jak się czujesz? - spytał Luke.

Omal nie wpadła w panikę z powodu tego niewinnego pytania. Ale wszystko powoli 

ułożyło się w jej głowie. Zmusiła się do wejścia w nową rolę, którą teraz miała grać.

- Czuję się wspaniale wycałowana, dziękuję - powiedziała, przywierając całym ciałem 

do Luke'a. Tym razem jego ciepło nie zdołało skruszyć skuwającego ją lodu.

- Wydaje mi się, że spałam całe lata.

- Zaledwie parę godzin. Masz za sobą niespokojną noc.

- Nie musisz mi tego mówić - odparła z kwaśną miną. - Nie wiem, jak uda mi się być 

Elizabeth. Nigdy jeszcze nie byłam nikim naprawdę.

Luke   był   zaskoczony   tym   stwierdzeniem,   ale   postanowił   utrzymać   rozmowę   w 

podobnym tonie.

- Po prostu bądź sobą i w ten sposób będziesz Elizabeth - poradził jej. - Nie sprawi ci 

to żadnego kłopotu.

- To bardzo żenujące.

- Masz przy sobie kochających ludzi, którzy ci pomogą.

Tess uśmiechnęła się i musnęła wargami usta Luke'a. Usiadła na łóżku.

-   Będziesz   wspaniałym   mężem.   Czy   teraz,   gdy   okazało   się,   że   naprawdę   jestem 

Elizabeth, nadal zamierzasz się ze mną ożenić?

- Bezwarunkowo.

- To dobrze. Która godzina?

- Wpół do dwunastej.

- Wpół do dwunastej?! - wykrzyknęła Tess. - Bert przychodzi o drugiej!

- Uspokój  się,  wszystko  przygotowałem.  Moja  kancelaria  ma  wszystkie  potrzebne 

dokumenty. Masz mnóstwo czasu, żeby wziąć prysznic, zjeść śniadanie i przygotować się do 

tego, co zaplanowałaś. Bo coś planujesz, prawda?

Tess musiała użyć całej siły Cushmanów, żeby powstrzymać ogarniającą ją histerię.

-   Wypytywanie   nic   ci   nie   pomoże   -   poinformowała   go.   -   Wszystko   jest   objęte 

tajemnicą.

- Ale przecież nie jestem byle kim - zauważył.

background image

-   To   prawda   -   zgodziła   się   Tess,   całując   go   ponownie.   -   Jesteś   najwspanialszym 

mężczyzną na świecie i przeszkadzasz mi we wstaniu z łóżka.

Luke rzucił okiem na swoją nogę przerzuconą przez nią.

- Zgadza się.

- Bądź tak uprzejmy i się odsuń. Mam parę spraw do załatwienia.

- Tess - powiedział Luke, nie kryjąc troski. - Musimy porozmawiać.

Nie, odparła w duchu Tess. Przez następne dwadzieścia lat będę musiała wrzeszczeć i 

zawodzić, żeby pozbyć się bólu, który zalega w mojej głowie.

-   Oczywiście,   że   musimy   porozmawiać   -   powiedziała   głośno.   -   Dzięki   temu 

małżeństwa są bardziej trwałe. Ale nie teraz. Muszę wziąć prysznic i przygotować się do 

spotkania z Bertem.

Luke chwycił ją za ramiona i zmusił do spojrzenia mu w oczy.

- Do cholery, Tess! Musimy porozmawiać tu i teraz. Co ty wyprawiasz?

- Usiłuję wygonić cię z mojego łóżka - powiedziała, popychając go. - Przez ciebie 

zaspałam, więc teraz musisz ponieść konsekwencje. Wstawaj i wyjdź stąd.

Luke był w bojowym nastroju.

- Ani myślę! - krzyknął. - Nie ruszę się stąd, dopóki mi nie powiesz, co chcesz zrobić!

Tess przesunęła się na drugą stronę łóżka, wstała i popatrzyła na Luke'a z taką samą 

wściekłością, jaka płonęła w jego oczach.

- Kim ty jesteś, żeby mi mówić, co mam robić? - powiedziała. - Nie jestem twoim 

tresowanym pieskiem. Jestem niezależną kobietą i taką pozostanę bez względu na to, czy 

wyjdę za ciebie, czy nie!

- Do licha, Tess - syknął Luke, także wstając i spoglądając na nią poprzez dzielące ich 

łóżko. - Podobno jesteśmy zaręczeni i kochamy się Powinniśmy sobie ufać. Powinniśmy! Ale 

ty planujesz coś niebezpiecznego widzę to po twoich oczach, więc nie próbuj zaprzeczać. I 

nie  masz  zamian!  mi  o tym  powiedzieć.  Kłamiesz  udając,  że wszystko  jest w porządku, 

chociaż oboje wiemy, że masz przed sobą najtrudniejszy moment w życiu!

- Nie musisz mi mówić czuję i myślę? - wybuchła Tess. Obeszła łóżko dookoła i 

zaczęła wypychać Luke'a z pokoju, mobilizując wszystkie siły. - Będziesz wiedzieć, co czuję 

dopiero wtedy, gdy ci powiem. Nie znasz mnie nic o mnie nie wiesz. Znasz tylko suche fakty, 

ale nie znasz mnie naprawdę. A co powiesz na to, że nie jesteś mi wcale potrzebny? Może 

potrzebuję trochę prywatności?

Szmaragdowe oczy spojrzały na nią z wściekłością.

- Nie potrzebujesz mnie? Nie chcesz mnie? Dobra! Graj sobie w swoje gierki i sama 

background image

baw   się   z   Bertem.   Wkrótce   się   przekonasz,   że   jedyna   rzecz   jaką   możesz   w   ten   sposób 

osiągnąć, to samotność!

Luke wypadł z pokoju, trzasnąwszy drzwiami. Słyszała, jak ruszył w stronę holu i 

nagle się zatrzymał.

- Ta mała kotka drażni się ze mną - powiedział do siebie.

Skuliła się... i podskoczyła, gdy zaczął walić pięścią w zamknięte na klucz drzwi.

- Elizabeth Auroro Cushman, otwieraj! Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Otwieraj i 

nie chowaj się, do cholery!

- Zamierzam teraz wziąć prysznic - odparła twardo, cofając się spod drzwi.

- Jesteś bardzo dobra w tym, co robisz, Tess, ale nie próbuj znów odstawić mnie na 

boczny tor. Nie jestem taki głupi. Możesz wygonić mnie ze swojego pokoju, ale i tak nie uda 

ci się mnie pozbyć. Otwórz drzwi!

Tess wycofała się do łazienki, zakrywając dłońmi uszy, by nie słyszeć jego głosu. To 

jednak nie pomogło. Wciąż słyszała, jak namawiał ją do zaufania mu na tych kilka ostatnich 

godzin bycia Tess Alcott, ale nie mogła tego zrobić. Zbyt mocno go kochała, aby narażać na 

jeszcze większe niebezpieczeństwo.

Odkręciła wodę, zamknęła drzwi na klucz i zaczekała chwilę, żeby sprawdzić, czy 

Luke nie będzie próbował wyważyć drzwi. Minęła minuta. Dwie. Powoli się uspokoiła.

Po   pięciu   minutach   zdjęła   piżamę,   w   którą   Jane   i   doktor   Weston   ubrali   ją 

poprzedniego wieczoru, i weszła pod prysznic.

W chwili gdy poczuła na swym ciele mocny strumień wody, pięć pierwszych lat życia 

stanęło jej przed oczami. Ostatni dzień tych pięciu lat widziała teraz szczególnie wyraźnie.

On tam był. Hal Marsh, wysoki i kościsty, rudowłosy z krzaczastymi wąsami i tak 

przerażającym uśmiechem, że serce zamierało jej ze strachu, gdy bił japo twarzy raz, drugi, 

trzeci. Wreszcie pod wpływem szoku przestała płakać. Nigdy wcześniej nikt jej nie uderzył.

Hal Marsh.

Przypomniała sobie tego potwora po tylu latach. Widziała go teraz tak dokładnie, jak 

wtedy.

W jej sypialni.

Elizabeth. Była Elizabeth Cushman, a Hal Marsh porwał ją z łóżka.

- Przestań, przestań, przestań - powtarzała przez zaciśnięte zęby, uderzając pięścią o 

biodro.

Nie   miała   czasu   zmagać   się   teraz   ze   wspomnieniami,   z   całymi   pięcioma   latami, 

których do tej pory nie mogła sobie przypomnieć. Nie miała czasu, aby tęsknić do ramion 

background image

Luke'a i do tego, by przegonił strach.

Musiała   poradzić   sobie   z   nową   tożsamością,   a   tu   głowa   jej   pękała,   a   serce   było 

poharatane i nie miała siły zmierzyć się z tym zadaniem. Chwila obecna i następne dwie i pół 

godziny wymagały od niej uwagi, koncentracji i sprytu, jeśli miało jej się udać to, co sobie 

zaplanowała.

- Okropne - mruknęła, podstawiając twarz pod gorącą wodę.

Miała ochotę ukryć się w ramionach Luke'a i pozostać tam na zawsze. Chciała wziąć 

Jane za rękę i uwierzyć, że trzyma dłoń swojej babci. Chciała po raz ostatni zobaczyć swoich 

rodziców, usłyszeć ich śmiech i poczuć ich miłość.

Rodzice. Jej biedni kochani rodzice. Potrzebowała czasu, żeby przeboleć ich stratę.

Sięgnęła po szampon i zaczęła myć włosy.

Po dziesięciu minutach wyszła z łazienki w szlafroku i z ręcznikiem na głowie. Nie 

było już po niej widać żadnych emocji. Przez chwilę nasłuchiwała uważnie pod drzwiami. 

Ponieważ było  cicho, zaczęła  się ubierać. Założyła  bieliznę,  usiadła na łóżku i podniosła 

słuchawkę. Po drugiej stronie ktoś odebrał już po drugim dzwonku.

- Halo? - powiedział głos kobiecy z irlandzkim akcentem.

- Czy mogę rozmawiać z Cyrylem Bainbridgem? - odezwała się Tess.

- Cyryl właśnie bierze walium. Spóźniłaś się, Tess. Odchodziliśmy od zmysłów!

- Wybacz, Gladys, ale sprawy trochę wymknęły mi się spod kontroli. Dziś o drugiej 

planuję przyjęcie - niespodziankę. Możecie przyjść?

-   Będzie   ciężko,   ale   z   dobrym   wykrywaczem   radarów   powinno   nam   się   udać. 

Wszędzie o tobie głośno. Cyryl i ja jesteśmy naprawdę dumni.

- Dzięki. Tylko nie wchodźcie, dopóki nie zostanę sama z Bertem i nie dam wam 

znaku.

- Mam nadzieję, że jesteś ostrożna, Tess. Moje nerwy są na granicy wytrzymałości.

Tess   nie   mogła   powstrzymać   uśmiechu.   Gladys   była   najspokojniejszą   osobą   na 

świecie. Tess chciałaby mieć takie nerwy.

- Wszystko pójdzie jak z płatka, wierz mi, Gladys. - Zadrżała, mówiąc to i szybko 

dodała: - Za daleko już jesteśmy, żeby się wycofać.

- W porządku. Wiesz, że możesz na nas liczyć. Powiem Cyrylowi, że nie musi już 

brać walium.

- Świetnie - stwierdziła Tess i z uśmiechem odłożyła słuchawkę. Cyryl był ostatnią 

osobą na świecie, która ratowałaby się lekarstwami. Nawet aspiryna wydawała mu się groźna. 

Tess wręcz przeciwnie, uważała, że buteleczka walium byłaby dobrym rozwiązaniem.

background image

Weszła   z   powrotem   do   łazienki,   żeby   wysuszyć   włosy.   Następnie   włożyła   długą, 

zieloną, satynową suknię, którą Grace Kelly mogłaby z powodzeniem nosić po domu. Zapięła 

kolię i przejrzała się w lustrze.

Kolia   była   olśniewająca,   wykonana   ze   szmaragdów   najwyższej   klasy.   Oprawa   z 

dwudziestodwukaratowego złota podkreślała urodę kamieni. Kolia nieco ciążyła jej na szyi, 

jakby przypominała, że należy doceniać, że ma się ją na sobie.

- Jesteś Elizabeth Cushman - powiedziała do swojego odbicia.

Poczuła, że wzbiera w niej gniew. To dobrze. Potrzebowała go teraz.

Pomoże jej przetrwać najbliższe godziny.

Wyciągnęła z szuflady kasetkę z biżuterią, odsłoniła podwójne dno i wyciągnęła mały 

automatyczny pistolet, który przed kilkoma dniami ukradła z kolekcji broni swojego dziadka. 

System   zabezpieczeń   w   tym   domu   był   naprawdę   zastanawiający.   Dobrze,   że   we   wtorek 

przychodzą ludzie z Solitaire.

Sprawdziła, czy magazynek jest pełny i schowała pistolet do bocznej kieszeni. Stanęła 

przed lustrem i obejrzała się ze wszystkich stron. Zielona suknia została doskonale dobrana. 

Pistolet był niewidoczny. Zresztą postara się, żeby przez większość czasu trzymać rękę w 

kieszeni.

- Czas rozpocząć przedstawienie - szepnęła do swego odbicia.

Otworzyła drzwi na korytarz i zobaczyła Luke'a stojącego pod ścianą.

- Ukazuje się - zadeklamował - niczym Wenus wynurzająca się z morskiej piany.

Tess wsunęła rękę do kieszeni, próbując drżącymi palcami ukryć pistolet.

- Bogu dzięki, że nie zostałeś poetą. Umarlibyśmy w nędzy.

- Och, ty masz tyle talentów, że zdołałabyś utrzymać nas na przyzwoitym poziomie. 

Czy mogę towarzyszyć pani w drodze na lunch? - zapytał Luke, podając jej ramię.

Tess spojrzała na niego zaskoczona. Co tu się działo? Dlaczego był taki milutki, skoro 

zaledwie pół godziny temu udało jej się doprowadzić go do wściekłości? O co mu chodziło?

Wzięła go pod ramię i ruszyli  na dół. Luke z radością mówił o swojej doskonale 

zapowiadającej się karierze politycznej, niechętny zamianie na karierę prawniczą. W połowie 

schodów Tess zatrzymała się.

- Dobra, dość tego - powiedziała poważnie. - Do czego ty zmierzasz, Ponuraku?

-   Miałem   nadzieję   na   przyjemną   pogawędkę   przed   lunchem   -   odparł   niewinnym 

głosem.

- O Boże - mruknęła Tess. - Jest gorzej, niż myślałam.

-   No,   a   jeśli   przyjemna   pogawędka   cię   nie   interesuje   -   ciągnął   Luke   -   to   może 

background image

spróbujesz powiedzieć mi prawdę.

- O czym?

Luke uśmiechnął się.

- No tak, nie wiem jeszcze o tylu sprawach. Ale teraz chciałbym wiedzieć, po co ty i 

Bert pojawiliście się w tym domu?

- Żeby ukraść kolię Jane, to proste.

- Ach, Tess, to tylko połowa prawdy i dobrze o tym wiesz. Spróbuj jeszcze raz.

- Co to ma być, inkwizycja?

Luke rozłożył ręce.

- Nie mam przy sobie żadnych narzędzi tortur i mówię do ciebie słodkim głosem. Czy 

to jest typowe zachowanie inkwizytora?

- Jestem głodna - powiedziała Tess, ruszając po schodach.

Luke natychmiast ją dogonił.

- Małżeństwo z tobą będzie czymś naprawdę ekscytującym. Co minuta coś nowego. 

Zmuszenie   cię   do   przyjęcia   od   czasu   do   czasu   jakiejś   pomocy   stanie   się   największym 

wyzwaniem   mojego   życia.   Czy   wiesz,   że   czternaście   lat   temu   twój   przyjaciel   Bert 

zamordował Annę Mae Smith, znaną także jako Violet? Udusił ją gołymi rękoma.

Tess zmroziło. Co takiego? Bert zamordował jedyną dorosłą osobę, która była dla niej 

miła od czasu porwania? Uśmiech Luke'a nie był wesoły.

- Pomyślałem, że cię to zainteresuje. W aktach policji ta sprawa figuruje jako nie 

wyjaśnione   morderstwo.   Sądzę,   że   chętnie   wznowią   śledztwo,   gdy   Leroy   przekaże   im 

dowody.

Tess zmusiła się do wzruszenia ramionami i szła dalej, nie zatrzymując się.

- Wiem o dziewięciu osobach, które Bert zamordował. A może było ich znacznie 

więcej. On nie szanuje ludzkiego życia.

- Więc czemu bawisz się z nim w kotka i myszkę? - spytał Luke, gdy przechodzili 

przez hol.

- Bawi mnie, że będzie świadkiem początku mojego nowego życia.

- Do licha, Tess, przestań bawić się w te swoje gierki! - krzyknął Luke i złapał ją za 

ramię.

- Jak możesz mnie oskarżać o gierki! - wrzasnęła. - To ty bawiłeś się mną, od kiedy tu 

mieszkam. Dopiero, gdy okazało się, że naprawdę jestem Elizabeth uznałeś, że możesz mnie 

pokochać!

Luke patrzył na nią z otwartymi ze zdziwienia ustami.

background image

- Ty ptasi móżdżku! - wykrzyknął,  łapiąc ją za oba ramiona  i potrząsając tak, że 

musiała spojrzeć mu w oczy. - Pokochałem cię w chwili, gdy przekroczyłaś próg tego domu i 

twoje błękitne oczy spotkały się z moimi.

Kochałem   cię   przez   cały   czas,   gdy   myślałem,   że   jesteś   tylko   oszustką   próbującą 

pozbawić Jane jej milionów. Kochałem cię pomimo tego cholernego wideo! Kochałem cię! 

Sercem i duszą, ciałem  i umysłem.  Nawet teraz nie obchodzi  mnie,  czy planujesz jakieś 

grubsze oszustwo. Tess, kocham cię i, na Boga, będę cię miał!

Tak bardzo chciała mu wierzyć, ale było to niemal ponad jej siły.

- Jak mogłeś mnie kochać po obejrzeniu tej okropnej kasety? - powiedziała cicho, a w 

jej oczach pojawiły się łzy. - To niemożliwe. To wszystko, co... mówiłam o tobie.... o Jane. 

Jak mogłeś mnie kochać po czymś takim?

Luke uniósł jej podbródek i musiała spojrzeć na niego przez łzy.

- Znałem twoje serce i zaufałem ci - powiedział łagodnie. - Nauczyłaś  mnie ufać 

kobiecemu instynktowi. Wiedziałem, że nie mogłabyś być tak wyrachowana, że musiałaś tak 

mówić z powodu Berta. Nie wiedziałem tylko, dlaczego. I nadal nie wiem, dlaczego zgodziłaś 

się z nim pracować. Ta robota nie jest w twoim stylu. Czy on ma coś na ciebie, Tess?

Przez chwilę była cicho, ale jego delikatny uścisk nie pozwalał jej na ucieczkę.

- Można tak powiedzieć - odparła wreszcie.

- Muszą być jakieś sposoby, żeby cię od niego uwolnić.

- Uznałam, że ta robota to jedyny sposób.

- Nie rozumiem - powiedział Luke, patrząc na nią czule. - Czy naprawdę nie powiesz 

mi, o co tutaj chodzi? Nie zaufasz mi na tyle, by zdradzić prawdę?

- Moja miłość do ciebie jest prawdą - szepnęła Tess.

- Wiem, kochanie, ale pragnę czegoś więcej. Zamierzamy się pobrać. To małżeństwo 

nie przetrwa próby czasu, jeśli nie będziemy sobie ufać. Powiedz mi, dlaczego Bert wciąż ci 

zagraża. Dlaczego chcesz się z nim dziś zobaczyć? Zaufaj mi, Tess.

Nie mogła odmówić. Spojrzała mu w oczy i słowa same popłynęły jej z ust.

-   W   czasie   swojej   długiej   i   owocnej   działalności   przestępczej   Bert   używał   wielu 

nazwisk  -  powiedziała  szorstko.  -  Rudowłosy  Hal  Marsh  był   jednym   z  nich.   To  on  jest 

człowiekiem, który mnie porwał.

Luke zbladł, a jego oczy zapłonęły gniewem.

- Bert?

- Kiedy wczoraj wieczorem powiedziałeś mi o Halu Marshu, w mojej głowie wszystko 

zawrzało i... przypomniałam sobie. Przypomniałam sobie Berta wyciągającego mnie z łóżka 

background image

w środku nocy.  Dłonią zasłaniał mi usta, żebym  nie mogła  krzyczeć.  Jego łapa była  tak 

ogromna, że zakrywała mi także nos i zaczęłam się dusić. Zanim zniósł mnie po drabinie 

przystawionej do ściany domu, tak bardzo brakowało mi tlenu, że zaczęłam się rzucać. Udało 

mi się nawet oswobodzić i upadłam głową na ziemię. To wszystko, co pamiętam aż dc chwili, 

gdy obudziłam się parę dni później. Zobaczyłam Berta chodzącego tam i z powrotem po 

pokoju w motelu. Nie wiedziałam, kim jestem, gdzie jestem i kim on jest. Wkrótce wszystko 

mi wyjaśnił. Powiedział, że należę do niego. Tak wyglądało nasze oficjalne zapoznanie. Po 

kilku tygodniach sprzedał mnie Carswellom.

- Moje kochanie - powiedział Luke, ale nie pozwoliła sobie na komfort pocieszenia się 

w jego ramionach.

-   Kiedy   Bert   odkupił   mnie   po   kolejnych   sześciu   latach,   zamienił   moje   życie   w 

prawdziwe   piekło.   Nie   traktował   mnie   jak   istoty   ludzkiej.   Dla   niego   byłam   narzędziem. 

Wykorzystywał   mnie   na   różne   sposoby.   Ale   popełnił   ogromny   błąd,   bo   za   dobrze   mnie 

wyszkolił. Kiedy przestałam mu być potrzebna, miałam prawie osiemnaście lat i jedyne, o 

czym   mogłam   myśleć   to   była   zemsta.   Ale   najpierw   potrzebowałam   pieniędzy   i   dobrych 

kontaktów, więc zajęłam się pracą.

Ta historia, którą wam opowiedziałam  o tym,  jak zaczęłam  pracować dla ŚBŚ to 

prawda. A kiedy odpracowałam umówiony czas, powiedziałam im o Bercie. Pragnęli wsadzić 

go za kratki niemal tak samo, jak ja. Przydzielili mi do pomocy swoich najlepszych ludzi - 

Dianę Hunter i Blake'a Thorntona.

- A więc od początku działałaś na dwa fronty?

Tess pokręciła przecząco głową.

-   Nie,   nazwałabym   to   raczej   podwójnym   oszustwem.   Planowałam   to   latami. 

Uruchomiłam  kontakty,  o których  Bert  nie miał  nawet pojęcia,  po to by go wydalono  z 

Ameryki Południowej. Wszystko dlatego, że wiedziałam, że wcześniej czy później powróci 

na swój stary teren i wtedy znajdę jakiś sposób, żeby znów pracować dla niego. Chciałam go 

dopaść,   gdy   będzie   myślał,   że   to   on   kogoś   wykiwał.   Złapany   na   gorącym   uczynku,   nie 

wyszedłby już nigdy z pudła. I wiesz, że ta cała ciężka praca się opłaciła? Bert sam się do 

mnie zgłosił!

Luke z trudem mógł oddychać.

- A teraz, po ostatniej nocy - powiedziała Tess z wściekłością - kiedy dowiedziałam 

się, że to Bert zniszczył moje życie, zrozumiałam, że więzienie to za mało. Ząb za ząb, oko za 

oko. Zniszczył moje życie, a ja zniszczę jego.

- Jak? - spytał z napięciem Luke.

background image

- Gdy przyjdzie tu dzisiaj, dam mu życiową nauczkę, tak jak uczył mnie tego przez 

siedem lat, gdy byłam jego własnością. Nie będzie pewien, czy dożyje następnej chwili, czy 

zdąży   jeszcze   choć   raz   zaczerpnąć   powietrza.   Taki   ktoś,   jak   Bert   nie   będzie   mógł   tego 

przeżyć.

- Tess. - Luke nie ukrywał troski. - Co ty zamierzasz?

Tess z uśmiechem wyjęła z kieszeni pistolet i zaprezentowała go zadowolona.

- Piękny, prawda? Mały, ale skuteczny. Bert przekona się, jak bardzo skuteczny.

- Tess, nie! - krzyknął Luke, chwytając ją za nadgarstek i próbując odebrać broń. Tess 

jednak zdołała się uwolnić. - Nie możesz narażać swojego życia!

- Więzienie to dla niego za mało! - wykrzyknęła.

- Dla Carswellów wystarczyło...

- Ale ten człowiek zniszczył moje życie!

- A jednak udało ci sieje odzyskać! - powiedział Luke, chwytając ją za ramiona. - 

Jesteś znów niezależna, masz babcię, majątek i moją miłość. Masz teraz własne życie pośród 

ludzi, którzy cię kochają. Nie możesz tego odrzucić.

- Ty zemściłeś się na Margo Holloway. Dlaczego ja nie mogę zemścić się na Bercie?

- Sprawiłem, że Margo została aresztowana i skazana za zbrodnie, które popełniła - 

odparł ponuro Luke. - Moje życie ani życie moich najbliższych nie było nawet przez chwilę w 

niebezpieczeństwie.   I   wiesz   co,   Tess?   Zemściłem   się,   ale   to   niczego   nie   zmieniło.   Nie 

poczułem się przez to lepiej.

- Nic nie rozumiesz - powiedziała cicho Tess. - Przez dziesięć lat marzyłam właśnie o 

tej chwili.

- Marzenia się zmieniają - stwierdził Luke. - Pojawiłaś się tu, by wsadzić Berta za 

kratki, a zamiast tego spotkałaś swoje przeznaczenie i miłość, która będzie ci towarzyszyć do 

końca   życia.   Pozwól,   by   twoi   agenci   z   ŚBŚ   zajęli   się   Bertem.   Nie   ma   sensu,   żebyś 

ryzykowała życiem, stając oko w oko z najniebezpieczniejszym człowiekiem, jakiego znam.

- Wręcz przeciwnie - warknęła Tess.

Luke spojrzał na nią z narastającym gniewem.

- Czy Jane nic dla ciebie nie znaczy? Czy moja miłość nic nie znaczy?

- Jane i twoja miłość to całe moje życie.

- To dlaczego, do cholery, świadomie je odrzucasz?

- Nieprawda!

- Boże, Tess, naprawdę nie widzisz, że to robisz? Jeśli użyjesz dziś tej broni, odrzucisz 

wszystko, na czym ci zależy. Wybierzesz śmierć zamiast życia!

background image

- Nie będę mogła żyć w szczęściu i miłości, dopóki nie zemszczę się na Bercie.

- Nieprawda. Będziesz mogła, jeśli tak zadecydujesz.

- Luke - powiedziała Tess słabym głosem. Czuła, jak wyrasta między nimi mur i nie 

potrafiła temu zaradzić. - Gdybyś poprosił mnie o to wczoraj albo przedwczoraj, zgodziłabym 

się bez wahania. Ale dziś wiem, że ten człowiek pozbawił mnie poczucia bezpieczeństwa, 

zabił   mojego   ojca,   skrzywdził   moją   mamę   i   babcię.   Odpłacenie   mu   za   to   jest   moim 

obowiązkiem.

- Tess, jeśli to zrobisz, Bert wygra. Zniszczy ponownie twoje życie, tyle że tym razem 

z twoją pomocą. Nie rób tego, proszę.

Tess popatrzyła na Luke'a ze smutkiem w oczach.

- To wszystko - powiedziała miękko - zaczęło się od Berta.

Spojrzał na nią i odepchnął ją od siebie.

- Nie będę uczestniczyć w tej głupocie, zaślepieniu i ryzykowaniu życiem. Chcesz 

konfrontacji z Bertem? Dobrze! Chcesz wpakować mu kulkę? Świetnie! Ale ja nie zamierzam 

przyglądać się, jak niszczysz wszystko, na czym mi zależy. Nie chcę patrzeć, jak odrzucasz 

wszystko, nawet mnie. Nie chcę widzieć, jak dobijasz Jane tylko dlatego, że chcesz odegrać 

się na Bercie. Będę ci przysyłał raz w roku widokówkę do więzienia.

Luke z hukiem otworzył drzwi frontowe i wypadł na zewnątrz, trzaskając drzwiami z 

taką siłą, że zabrzmiało to niczym wystrzał.

Tess czuła się jak przybysz z obcej planety. Czy naprawdę wybrała śmierć zamiast 

życia? Czy odwróciła się plecami do wszystkiego, co kochała i na czym jej zależało? Czy 

odepchnęła Luke'a? Czy Bertowi udało się jednak uczynić z niej osobę podobnie bezduszną, 

jak on sam? Czy sama na własne życzenie wpadła w to bagno? Czy był jakikolwiek sens w jej 

kłótniach z Lukiem?

- Nie! - wykrzyknęła, biegnąc do drzwi. Wyszła na podjazd przed domem.

- Luke! - zawołała.

Spóźniła   się.   Jego   jaguar   wziął   ostatni   zakręt   na   podjeździe   i   zniknął   za   bramą 

posiadłości.

- O, Boże! - jęknęła Tess. - On gotów się zabić, zanim zdążę go przeprosić!

Przez kilka minut stała, patrząc na widniejącą w oddali bramę, aż wreszcie westchnęła 

i powoli poszła w kierunku domu. Zatrzymała  się w holu, nie wiedząc od czego zacząć. 

Jane... jej babcia, czekała na nią w jadalni. Miały sobie tyle do powiedzenia. Z kolejnym 

westchnieniem spojrzała na korytarz wiodący do jadalni, ale poszła na górę. Musi skończyć 

to, co rozpoczęła, a dopiero potem może zacząć nowe życie. Miała nadzieję, że Luke w końcu 

background image

ochłonie i wróci. Wtedy będzie mogła paść mu do nóg i błagać o przebaczenie.

Otworzyła drzwi do swojej sypialni - swojej sypialni - i usiadła na łóżku. Zerknęła na 

telefon, zadrżała, podniosła słuchawkę i wykręciła numer.

- Cześć, Diana - powiedziała, gdy odebrano telefon. Po drugiej stronie przez chwilę 

panowała cisza.

- Chciałaś chyba powiedzieć Gladys?

- Już nie. Przeanalizowałam swoje życie, zajrzałam w głąb swojej duszy i doszłam do 

wniosku, że jestem idiotką.

- Co takiego?

- Nieuleczalną idiotką. Zdecydowałam się więc na zmianę planu. Nie ma sensu, żebym 

ryzykowała wszystko, co mam, włączając życie, żeby się zemścić. Przyjeżdżajcie i aresztujcie 

Berta od razu. Macie wszystko, co potrzeba.

Po drugiej stronie znowu była cisza.

- Z przyjemnością bym to zrobiła, moja droga, ale go zgubiliśmy.

- Co takiego? - Tess zadrżała.

- Znalazł czujnik. Nie wiem, jakim cudem, ale go znalazł. Zniknął z mieszkania i 

zostawił lincolna. Wściekł się. Lepiej zniknij teraz na parę godzin. Znajdziemy go.

- Jakim sposobem? - spytała Tess.

- Sądzimy, że się połapał, że mamy na niego oko i będzie próbował zwiać z kraju. 

Blake jedzie na lotnisko Kennedy'ego, a ja na LaGuardię. Leroy Baldwin...

- Baldwin?

- On jedzie do Newark. Jego ludzie szukają wszędzie. Dostaniemy Berta, a ty do tego 

czasu uważaj.

Telefon zamilkł. Miała uważać? Nie było takiego miejsca na świecie, które byłoby 

bezpieczną   kryjówką   przed   Bertem,   jeśli   chciał   kogoś   dostać   w   swoje   ręce.   A   skoro 

rozpracował Blake'a i Dianę, Tess nie miała wątpliwości, że rozpracował i ją. Jej życie nie 

było nic warte, skoro Bert nadal był na wolności. Blake, Diana i Leroy Baldwin byli dobrzy, 

wspaniali, ale gdy Bert się wściekał, stawał się najgroźniejszym  stworzeniem na świecie. 

Wiedział, jak się ukrywać i jak się mścić.

Pytanie tylko, czy będzie chciał się zemścić tylko na niej, czy także na Luke'u i Jane? 

W jego stylu byłoby pozwolić Tess konać powoli i patrzeć, jak zabija Luke'a i Jane, zanim 

zajmie się nią. Tess ukryła twarz w dłoniach.

Nie była  w stanie  spokojnie myśleć.  Co powinna teraz zrobić? Wynieść  się stąd? 

Miała kilka własnych kryjówek i jeśli zniknie, Luke i Jane będą prawdopodobnie bezpieczni. 

background image

Ale   co   będzie,   jeśli   ona   zniknie,   a   Bert   pojawi   się   tutaj?   Wtedy   Luke   i   Jane   będą   w 

śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Nie mogła do tego dopuścić. Musi tu zostać. Musi zostać, żeby pilnować Jane. Dość 

już w życiu uciekała. Już dość ukrywania się dla własnej wygody. Zostanie i zajmie się Jane, 

jeśli będzie trzeba. Tak wiele przecież zawdzięcza swojej babce. Blake i Diana złapią Berta 

wcześniej czy później. Nigdy nie uda mu się zbiec z kraju. Agenci ŚBŚ są zbyt dobrzy, żeby 

na to pozwolić. Przesadziła trochę ze swoimi planami i teraz nadeszła pora, by się opamiętać. 

Nie było powodu, by alarmować Jane. Przynajmniej nie w tej chwili. Będzie miała jeszcze 

dosyć zmartwień. Bert najpierw zatroszczy się o własną skórę, a dopiero potem pomyśli o 

zemście. Mogła się jeszcze czuć bezpieczna.

Zeszła na parter, wyrzucając sobie, że była tak głupia i sprawiła Luke'owi tyle bólu, 

rozpoczynając tę bezsensowną kłótnię. Jeśli nie wróci po godzinie, była gotowa stąpać po 

rozbitym szkle, żeby go odzyskać.

Przechodziła właśnie przez hol, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.

- W porządku, Hodgkins! - zawołała do lokaja, który krzątał się w pobliżu schodów. - 

Otworzę.

Sądziła,   że   Luke   ochłonął   dużo   wcześniej,   niż   przypuszczała   i   właśnie   wrócił. 

Podbiegła do drzwi i otworzyła je, gotowa rzucić mu się w ramiona i pozostać w nich już na 

zawsze.

- Witaj, kotku.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Pod Tess ugięły się kolana. Przytrzymując się drzwi, patrzyła na Berta przebranego za 

Maksa Weinsteina i czuła, że krew odpływa jej z twarzy.  Po chwili włączył  się instynkt 

przetrwania, który wpoił jej kiedyś Bert.

- Bert! - syknęła. - Przestań się wygłupiać i wejdź w swoją rolę. Hodgkins stoi tuż za  

drzwiami! Maks! - zawołała wesoło. - Co tu robisz tak wcześnie? Wejdź.

Zawahał się chwilę, zanim wszedł do holu, przybierając minę Maksa Weinsteina.

- Pojawiła się.... pewna sprawa, którą chciałbym przedyskutować z tobą na osobności. 

Mam nadzieję, że nie sprawię ci kłopotu.

Widziała trybiki pracujące w jego mózgu. Wiedziała, że ją rozgryzł, a może nie? Jeśli 

tak, będzie miał prawdziwą frajdę, zwodząc ją przez chwilę, zanim odkryje karty.

- Nie ma sprawy - odparła Tess. - Mój dom jest twoim domem.

Chciała, żeby pozostał w niepewności tak długo, jak to możliwe. Potrzebowała czasu, 

żeby pozbyć się z domu Jane. Co będzie potem, nie miało już większego znaczenia. Już nie 

kusiło jej przetrwanie za wszelką cenę. Najważniejszą sprawą było bezpieczeństwo babki. 

Jane   nie   była   bezpieczna,   jeśli   Bert   znajdował   się   w   promieniu   stu   kilometrów   od   niej. 

Dobrze, że Luke wyszedł już wcześniej.

-   Hodgkins,   przygotuj   brandy   dla   doktora   Weinsteina.   Myślę,   że   pójdziemy   do 

biblioteki. Och! Ale najpierw muszę zamienić dwa słowa z Jane, to znaczy z moją babcią. 

Luke i ja pokłóciliśmy się okropnie i myślę, że jato zmartwiło. Chwileczkę, Maks.

Spokojnym krokiem, bez śladu pośpiechu, poszła do jadalni. Jane siedziała przy stole, 

sącząc herbatę z filiżanki. Jane Cushman. Jej babcia.

- Cześć - powiedziała Tess drżącym mimo woli głosem.

- Witaj - odparła Jane, patrząc na nią z ciepłem i miłością w jasnych oczach.

Przez krótką chwilę Tess miała ochotę rzucić się w jej ramiona i wypłakać w nich. Siłą 

woli powstrzymała wszelkie emocje i uśmiechnęła się do Jane.

- Przepraszam, że tak cię wystraszyłam ubiegłej nocy.

- W porządku, kochanie. Ja sama też cię wystraszyłam.

Tess zmusiła się do śmiechu, który zabrzmiał naturalnie.

- Masz rację. Wiem, że mamy sobie wiele do powiedzenia, ale najpierw chciałam cię 

prosić o przysługę.

- Oczywiście. O co chodzi?

Tess miała ponury wyraz twarzy.

background image

-   Wiesz,   zaczęłam   zupełnie   bezsensowną   kłótnię   z   Lukiem.   Miał   rację,   a   ja   nie 

chciałam mu jej przyznać. Wybiegł z domu i tak bardzo się boję, że nie wróci.

- No to nieźle się musieliście pokłócić - skomentowała Jane.

- Okropnie. Wiem, że jestem ostatnią  osobą, którą chciałby teraz  oglądać, ale tak 

bardzo pragnę go przeprosić i wszystko naprawić. Może mogłabyś go odszukać i powiedzieć 

mu to. Tobie na pewno uwierzy. Nie jestem pewna, czy zechce uwierzyć mnie.

- Nie martw się o Luke'a, Tess. On cię uwielbia. Prędzej czy później ochłonie i sam 

wróci.

- Ale ja nie mogę czekać! - powiedziała Tess, załamując ręce. - Wkrótce przychodzi 

Bert i muszę wiedzieć, czy między mną a Lukiem wszystko jest w porządku. Inaczej nie będę 

w stanie skończyć tego, co zaczęłam. Wiesz, gdzie on mógł pojechać? Możesz go odnaleźć?

Jasne oczy Jane błyszczały z rozbawieniem na widok miłosnych cierpień.

-   Myślę,   że   wiem,   dokąd   mógł   pojechać   -   powiedziała   wstając.   -   Pojadę   tam   i 

sprawdzę, czy zdołam go nakłonić do przebaczenia ci.

- Dziękuję, babciu! - wykrzyknęła Tess, rzucając się jej na szyję i przytulając mocno. 

Mogła to być jedyna okazja w jej życiu.

- Będziemy z powrotem za pół godziny, zapamiętaj moje słowa.

- Jesteś aniołem - powiedziała  Tess, całując Jane w policzek.  Wzięła ją za rękę i 

poprowadziła w stronę korytarzyka prowadzącego bezpośrednio do garażu. - Powiedz mu, że 

kocham go najbardziej na świecie, poza tobą oczywiście. I powiedz mu, że miał rację i zrobię 

dokładnie tak, jak mówił.

- Tylko nie bądź za bardzo uległa, Tess. Tess zachichotała.

- Tylko ten jeden raz. On naprawdę miał rację.

- Cieszę się, że wrodzona duma Cushmanów nie przesłoniła ci prawdy - powiedziała 

Jane, klepiąc ją w policzek.

- O nie  - zaprzeczyła  Tess, otwierając  drzwi do garażu.  - Mam też  właściwą dla 

Cushmanów dozę samokrytyki. Dzięki temu nigdy mi nie odbije, nie martw się.

Poczekała, aż Jane wsiądzie do swojego mercedesa i wyjedzie za bramę. Ruszyła z 

powrotem do domu, do biblioteki... i do Berta. W holu minęła Hodgkinsa.

- Och, Hodgkins - zatrzymała go. - Moja babcia właśnie wyjechała na przejażdżkę i 

prosiła, żebyś natychmiast zaczął przegląd piwniczki z winem w związku z przygotowaniami 

do ślubu.

-   Mam   dokładne   informacje,   co   do   stanu   zapasów   wina,   proszę   pani   -   odparł 

Hodgkins.

background image

- Naturalnie - zgodziła się Tess. - Tyle że babcia jest wyjątkowo podekscytowana tym 

ślubem,   a   przecież   ostatnie   przyjęcie   i   bal   musiały   nieco   naruszyć   zapasy.   Zróbmy   jej 

przyjemność i sprawdźmy to, dobrze?

- Oczywiście, panno Cushman - odparł lodowato Hodgkins, kłaniając się. Odwrócił się 

i ruszył w stronę piwnic z winem.

- Aha, powiedz też pokojówkom, że doktor Weinstein i ja będziemy w bibliotece i nie 

życzymy sobie, żeby nam przeszkadzano pod jakimkolwiek pretekstem! - zawołała za nim.

- Tak, proszę pani.

Gdy się oddalił, złapała szybko słuchawkę telefonu w holu i wybrała numer Diany.

- Halo?

- Bert tu jest.

Tess odłożyła słuchawkę i wzięła głęboki wdech. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, 

aby ochronić ludzi z tego domu. Z jej domu. Teraz musi przeciągać spotkanie z Bertem, żeby 

Diana i Blake zdążyli pospieszyć jej na ratunek.

Dotknęła małego pistoletu w kieszeni. Nigdy jeszcze nie użyła broni. Za to Bert był 

zawsze uzbrojony i nie wahał się z tego skorzystać.

Pomodliła się cicho i weszła do biblioteki, zamykając za sobą drzwi. Bert stał przy 

stylowym   biurku   w   drugim   końcu   pomieszczenia.   W   ręce   trzymał   pustą   szklaneczkę   po 

brandy.

- Co ty sobie, do licha, myślisz? - wygarnęła mu Tess, zanim zdążył się odezwać. - 

Miałeś   tu   być   dopiero   o   drugiej.   Nie   podpisałam   jeszcze   dokumentów.   Nic   nie   zostało 

formalnie na mnie przepisane. Nic nie jest załatwione i nie jesteśmy bezpieczni, dopóki te 

papiery nie będą podpisane!

Bert przyglądał jej się przez moment.

- Pojawiła się sprawa, którą muszę z tobą przedyskutować. Tess zaklęła na dowód 

irytacji.

- Mamy gliny na karku?

- Jedynie ŚBŚ.

-   ŚBS?   -   Tess   zmartwiała.   -   Musimy   stąd   wiać!   Do   diabła   z   papierami   i   całym  

imperium. Zwijajmy się!

Widziała,   jak   w   zimnych   szarych   oczach   Berta   pojawiają   się   na   przemian 

podejrzliwość   i   niepewność.   Czy   agenci   śledzili   go   na   własną   rękę   i   Tess   była   tylko 

przypadkiem   w   to   wplątana?   Czy   też   właśnie   ona   wszystko   zorganizowała?   Gdzie   było 

bezpiecznie, a gdzie czaiło się niebezpieczeństwo w tym ogromnym pokoju, w którym było 

background image

tylko dwoje ludzi?

Jane   przejechała   kilkanaście   kilometrów,   zanim   przypomniała   sobie   o   pewnym 

osiągnięciu   techniki.   Zaśmiała   się   sama   z   siebie.   Chyba   się   jednak   starzeje.   Zjechała   na 

pobocze, włączyła światła postojowe i wybrała numer samochodowego telefonu Luke'a.

Nie odbierał aż do trzeciego dzwonka.

- Czego? - warknął niczym ranny niedźwiedź grizzly.

- Luke, mój drogi, gdziekolwiek jesteś, zjedź na pobocze i zatrzymaj się.

- Po co?

- Bo chcę z tobą porozmawiać.

- Ja nie chcę...

- Zrób to albo pożałujesz.

- Dobra, zatrzymałem się. O co chodzi, u diabła? - spytał, mrucząc pod nosem coś 

nieprzyjemnego.

- Przybywam z misją pogodzenia dwóch walczących stron.

- Znowu wypiłaś za dużo sherry?

Jane zachichotała.

- - Tess ubłagała mnie, żebym cię odszukała.

- Co zrobiła?

- ... i żebym ci powiedziała, że kocha cię najbardziej na świecie, oczywiście oprócz 

mnie, i że miałeś całkowitą rację, i zamierza postąpić tak, jak mówiłeś.

Jane spojrzała na słuchawkę, z której nie dochodził żaden dźwięk.

- Halo?

- To niepodobne do Tess - powiedział wreszcie Luke.

- Też jej to powiedziałam, ale zapewniła mnie, że miałeś rację. To prawda?

- Oczywiście. Ale to niepodobne do Tess, żeby wysyłać kogokolwiek w charakterze 

posłańca.

- Luke?

W jego głosie było wyczuwalne wyraźne napięcie.

- Mam złe przeczucie, Jane. Wracam natychmiast do domu, a ty... lepiej zostań tam, 

gdzie jesteś.

- Cóż to za absurdalne...

Luke jednak już się rozłączył.

- Jeśli mamy zamiar uciec przed ŚBŚ, będziemy potrzebować gotówki.

Dużo gotówki - powiedział w końcu Bert.

background image

- A twoje szwajcarskie konta?

- Zostały niespodziewanie zablokowane... przez kogoś. Oczy Tess rozszerzyły się z 

udawanego przerażenia. - A niech to. Depczą ci po piętach.

- Takie odniosłem wrażenie.

Tess oparła ręce na biodrach, żeby ukryć ich drżenie.

-   W   każdym   razie   mam   kolię.   Nie   jest   to   co   prawda   gotówka,   ale   może   nam   ją 

przynieść. Poza tym mamy dość pieniędzy, żeby chociaż wyjechać z kraju.

Bert nagle złapał ją za włosy i boleśnie pociągnął.

-  Nie   potrzebuję   żadnego   towarzystwa.   Chcę   tylko   dostać   kolię...   i   muszę   komuś 

podziękować.

- Co masz na myśli? Bert uderzył Tess w twarz.

- Ktoś mnie wrobił! W mieszkaniu Weinsteina był podsłuch!

Znów ją uderzył, tym razem mocniej. Świat zawirował Tess przed oczami.

- W samochodzie też znalazłem pluskwę! Uderzył ją po raz trzeci i upadła na podłogę.

Telefon w samochodzie Luke'a dzwonił natarczywie raz, drugi. Podniósł słuchawkę po 

trzecim dzwonku. - Jane, nie chcę...

- To nie Jane. Tu Leroy. Mamy kłopoty.

Jaguar gwałtownie skręcił. Przejeżdżająca obok prawym pasem mazda zatrąbiła. Luke 

z trudem zdołał zapanować nad kierownicą.

- Jakie kłopoty?

- Dzwonił do mnie agent ŚBŚ, niejaki Blake Thornton. Gdzieś przed godziną. Razem 

z inną agentką śledzili Berta przez prawie trzy tygodnie, a dwie godziny temu go zgubili.

- Co takiego?

- Rozpoczęli poszukiwania i zadzwonili do mnie. Zdaje się, że wiedzą, że pracuję dla 

ciebie. Potrzebowali szybkiej pomocy. Sądziliśmy, że ten twój Bert będzie próbował zwiać z 

kraju, ale właśnie przed chwilą dzwonili do mnie z informacją, że Bert najwyraźniej ma tu 

jeszcze coś do załatwienia. Nie pojechał na lotnisko. Jest teraz w rezydencji Cushmanów.

Tess paliła twarz i bolała ją głowa od ciosów Berta. Poruszyła się wolno, ostrożnie. 

Nie chciała dawać mu żadnych powodów do nowego wybuchu wściekłości.

-   Bert,   co   ty   wyprawiasz?   -   spytała,   podnosząc   się   i   patrząc   na   niego   z   miną 

niewiniątka. - Wiem, że jesteś zdenerwowany. Ja sama jestem śmiertelnie przerażona, ale to 

nie powód, żeby bić swoją najlepszą dziewczynę.

Tym razem go miała. Nawet nie próbował ukryć zaskoczenia.

-   W   porządku   -   powiedział   powoli.   -   Ubijmy   interes.   Ty   dasz   mi   kolię,   a   ja   cię 

background image

zostawię w spokoju.

- Wielkie dzięki. A co z moimi dziesięcioma procentami?

- Wybrałaś całe imperium, kotku, i nie udało ci się. Masz pecha. Ja chcę kolię.

Tess patrzyła na niego przez chwilę, a potem westchnęła ciężko.

- Dobra. Ostatecznie mogę włamać się do któregoś z sejfów i ukraść coś, żeby ta 

robota mi się opłaciła. Ale najpierw musisz mi coś powiedzieć, Bert.

Grała na czas, starając się odwlec decydujący moment.

- Czy dwadzieścia lat temu, kiedy nazywałeś się Hal Marsh i porwałeś mnie... Czy 

planowałeś odsprzedać mnie kiedyś mojej rodzinie?

Bert spojrzał na nią zaskoczony. Na jego twarzy pojawił się uśmiech uznania.

- A więc wiesz.

- Tak - odparła spokojnie Tess.

- Od kiedy?

-   Wystarczająco   długo.   Najpierw   byłam...   zaskoczona,   ale   wkrótce   dostrzegłam 

śmieszną stronę tej sytuacji. Bert uśmiechnął się.

- Sprzedawać prawdziwy artykuł jako podróbkę to jest dopiero coś! Mówię ci, Tess, 

leżałem w łóżku i zwijałem się ze śmiechu.

- Ja też, ja też. Więc co wydarzyło się dwadzieścia lat temu? Dlaczego zostawiłeś 

mnie Carswellom?

- Ta cholerna robota nie szła od samego początku. Przez ciebie nie zająłem się na 

dobre kidnapingiem. Co to było! Najpierw spadłaś z drabiny i nie wiedzieliśmy z Jerrym, czy 

w ogóle przeżyjesz. Potem trzeba było zlikwidować Jerry'ego. Łajdak miał zachcianki.

- Kim był Jerry?

- Jerry Burns, pracował u Cushmanów jako lokaj. Był moją wtyczką.

- To ty go zlikwidowałeś?

Bert wzruszył ogromnymi ramionami.

- Jasne. I tak miałem zamiar to zrobić, tylko trochę później. Zostałem bez wspólnika, z 

ledwo żywym dzieciakiem i glinami na karku. Zrobiło się tyle szumu, że nie miałem szansy 

dostać za ciebie miliona dolarów okupu. Ukrywałem się przez kilka tygodni, potem obciąłem 

ci włosy i sprzedałem Carswellom za tysiąc dolców. Marny tysiąc dolców - mruknął, patrząc 

ze   złością   na   Tess.   -   Liczyłem   na   okrągły   milion,   a   dostałem   za   ciebie   marny   tysiąc. 

Uważałem, że jesteś mi coś winna i zamierzałem dostać to, co mi się należy w ten czy inny 

sposób.

Tess poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.

background image

- To dlatego odkupiłeś mnie znów od Carswellów?

Uśmiechnął się rozbawiony.

- Do tego czasu już wiedziałem, w jaki sposób możesz mi przynieść milion dolarów. 

Postanowiłem   poczekać   jakieś   pięć,   sześć   lat,   aż   sprawa   przycichnie,   odkupić   cię   od 

Carswellów   i   odsprzedać   Cushmanom.   Ale   kiedy   Violet   cię   przywiozła,   nie   rozpoznałaś 

mnie. Wtedy zmieniłem plany.  Postanowiłem, że owszem, sprzedam cię Cushmanom, ale 

dopiero wtedy, gdy będziesz na tyle przygotowana, że pomożesz mi zdobyć o wiele więcej 

niż milion dolarów. I tak się stało. Dobrze się spisałaś, kotku.

- Dzięki, Bert, to dla mnie wiele znaczy. Mam jeszcze tylko jedną rzecz do dodania.

Tess wyciągnęła z lewej kieszeni swoją legitymację służbową i odznakę, a z prawej 

pistolet i uśmiechnęła się szeroko.

- Mam cię, kotku! Masz prawo odmówić zeznań, a jeśli cokolwiek powiesz, może to 

być wykorzystane przeciwko tobie.

Bert przyjrzał się jej i wybuchnął śmiechem.

- Bardzo zabawne. Prawie dałem się nabrać.

- To nie żarty,  Bert. Ja naprawdę pracuję dla ŚBŚ i mam zamiar  wsadzić cię do 

więzienia na resztę życia.

Jego oczy zwęziły się ze wściekłości.

- A więc to byłaś ty.

- Moja największa i najlepsza robota - powiedziała z dumą Tess. - Doskonale mnie 

wyszkoliłeś,   Bert.   Pamiętasz,   jak   wspominaliśmy   twoje   poprzednie   sukcesy   podczas 

przygotowań   do   tej   roboty?   Miałeś   rację:   w   mieszkaniu   Weinsteina   był   podsłuch   i   te 

wszystkie rozmowy są nagrane. Przyznajesz się w nich do ponad trzydziestu przestępstw, od 

kradzieży   do   morderstwa.   Moi   współpracownicy   zebrali   potrzebne   dowody.   Twoi   byli 

wspólnicy   pomogli   zebrać   tyle   dowodów   w   sprawie   twoich   powiązań   z   syndykami 

narkotykowymi w Australii i Ameryce Południowej, że nawet adwokat Noriegi był bez szans. 

Namówiliśmy Mendozę, żeby zeznawał przeciwko tobie.

Bert lekko zzieleniał.

- A teraz wyciągnij swoją trzydziestkę ósemkę, połóż ją na ziemi i kopnij w moją 

stronę.

- Jaką trzydziestkę ósemkę?

- Daj spokój, Bert. Ta spluwa jest już niemal częścią twego ciała. Wyciągaj ją.

Powoli, nie spuszczając oka z Tess, wyciągnął rewolwer, położył go na podłodze i 

kopnął w jej kierunku.

background image

- Dziękuję.

Tess właśnie chowała do kieszeni odznakę i legitymację, gdy Bert się na nią rzucił.

Luke niemal zderzył się z mercedesem Jane, parkując przed wejściem do rezydencji.

Wyskoczył z samochodu i przytrzymał drzwi Jane.

- Zostań tu!

- Możesz to powtórzyć? - spytała lodowatym głosem.

- Do cholery, Bert tam jest! I ma Tess!

Jane zbladła.

Luke wbiegł po schodach i otworzył z impetem drzwi, rozglądając się dokoła. Gdzie 

ona jest? Czy jest bezpieczna? Czy jeszcze żyje?

Ciszę przerwał wystrzał.

Luke'owi zamarło serce. Biblioteka!

Przebiegł hol zlany zimnym potem. Drugi wystrzał rozległ się w chwili gdy otwierał 

drzwi.

- Tess! - krzyknął.

Bert przechylał ją nad blatem biurka. Krew lała mu się z ramienia. Walczyli o pistolet, 

który Tess trzymała w ręce. Krzyk Luke'a odwrócił uwagę Berta. Tess zdołała go kopnąć z 

całej siły w krocze. Ryk  bólu ucichł, gdy Luke złapał go za szyję. Był  tak przerażony i 

wściekły, że miał ochotę udusić Berta. Odciągnął go od Tess na środek pokoju.

Twarz  Berta  zrobiła  się   czerwona.  Rozpaczliwie  próbował  zaczerpnąć  powietrza  i 

uwolnić się.

- Luke, przestań! - krzyknęła Tess. - Zabijesz go!

Ciągnęła go za ramiona, ale odepchnął ją. Jeszcze chwila, a złamałby Bertowi kark.

Nagle dwie dłonie chwyciły go za włosy i odciągnęły do tyłu.

- Nie waż się go zabić! - warknęła Tess, a jej niebieskie oczy ciskały gromy.

Do Luke'a powoli zaczęło docierać, co chciał zrobić. Puścił Berta, który upadł na 

podłogę.   Luke   popatrzył   na   niego,   półprzytomny   z   gniewu   i   przerażenia.   Niemal   zabił 

człowieka!

- Tess - powiedział niespokojnie. Objęła go ramionami i mocno przytuliła.

- Już dobrze - szepnęła. - Znam to uczucie.

- Wszystko w porządku?

- Tak. Masz - powiedziała wciskając mu do ręki pistolet. - Lepiej, żebyś ty to wziął. 

Wciąż trzęsą mi się ręce. Pewnie szybciej trafiłabym ciebie niż Berta.

- Dzięki Bogu jesteś bezpieczna - szepnął Luke, biorąc ją w ramiona. Cały drżał. Nie 

background image

zdawał sobie nawet sprawy, że po policzkach płynęły mu łzy. - Tak się bałem, że cię stracę...

- Nigdy - mruknęła Tess, całując go. - Nigdy się mnie nie pozbędziesz.

Bert jęknął i spróbował podnieść się na kolana. Luke natychmiast odsuną się od Tess i 

wycelował pistolet w Berta.

Ta   ostrożność   nie   była   konieczna,   bo   po   chwili   do   biblioteki   weszło   dwoje 

uzbrojonych po zęby ludzi. Pierwsza wkroczyła kobieta z gęstymi ciernymi włosami upiętymi 

w kok. Wycelowała broń w głowę Berta. Za nią wkroczył mężczyzna, który przeraził Luke'a 

niemal tak samo jak Bert. Miał niemal białe włosy i ogniście czarne oczy.  Był  wysoki i 

dobrze   zbudowany   Jego   twarz   była   najtwardszą,   najzimniejszą   twarzą,   jaką   Luke 

kiedykolwiek widział. Ten mężczyzna także wycelował swoją broń w Berta. Trzecią osobą 

był Leroy Baldwin.

- Przeszkodziliśmy w czymś? - spytała kobieta z mocnym irlandzkim głosem.

- Ależ skąd. Robiliśmy właśnie porządki. Dzięki, że jesteś, Diana - powiedziała Tess.

-   Dlaczego   on   tak   krwawi?   -   spytał   blondyn.   Jego   miękki   południowy   akcent 

kontrastował z szorstkim głosem.

- Postrzeliłam go - odparła Tess. - Stawiał opór podczas aresztowania i tak dalej.

- A skąd, u licha, zdobyłaś broń? - spytała kobieta.

- Ukradłam ją, oczywiście - przyznała Tess. - Tu za nami znajduje się niezła kolekcja 

broni, a zamki, jak już wielokrotnie wspominałam, są do niczego.

- Tess?

Jane stała w drzwiach. Była blada i wyglądała na sto lat.

- Wszystko w porządku, babciu - rzuciła Tess. Wyswobodziła się z objęć Luke'a i 

podbiegła do Jane, przytulając ją mocno. - Koszmar już się skończył.

- Tak się martwiłam - szepnęła Jane.

- Ja też.

Nagle Jane odsunęła Tess na wyciągnięcie ramion.

- Czy to dlatego wysłałaś mnie na te idiotyczne poszukiwania Luke'a?

Bert tu był i chciałaś pozbyć się mnie z domu?

- Mógłby cię zranić, gdyby miał okazję - powiedziała łagodnie Tess.

- Na szczęście - stwierdził blondyn  - nie miał szans i już tego nie zrobi. Kobieta 

osłaniała go, gdy zbliżał się do Berta. Wyciągnął mu z kieszeni sprężynowy nóż i rzucił go 

partnerce.

- Tess, kim są ci ludzie? - spytała Jane.

- No tak, gdzie się podziały moje dobre maniery?! - wykrzyknęła Tess. - Pozwólcie, że 

background image

wam przedstawię: Blake Thornton i Diana Hunter, agenci ŚBŚ i moi współpracownicy przy 

tym zadaniu.

- Jakim zadaniu? - spytała Jane.

Tess spłonęła rumieńcem.

- Nadszedł czas, żeby wszystko wyjaśnić. Pojawiłam się w tym domu, żeby dorwać 

Berta. Żeby go złapać na gorącym uczynku. Nie wiedziałam, że was poznam. Że sprowadzę 

na was niebezpieczeństwo. Myślałam jedynie o zemście i o wyrazie jego twarzy, gdy się 

zorientuje, że wpadł w zasadzkę. Ale, jak to sprytnie zauważył Luke, Blake i Diana mają 

dosyć dowodów, żeby go zamknąć w więzieniu na najbliższych tysiąc lat. Więc poprosiłam 

ich, żeby go aresztowali. Niestety, Bert zdążył się zorientować i przyszedł tu, żeby się ze mną 

policzyć. Musiałam mieć pewność, że nie zrobi wam krzywdy. I jest jeszcze coś, babciu. Bert 

używał kiedyś nazwiska Hal Marsh. To on jest człowiekiem, który mnie porwał.

- Porwał? - powtórzył zaskoczony Leroy Baldwin. - Czy to ma znaczyć, że naprawdę 

jesteś Elizabeth Cushman?

Tess roześmiała się.

-   Co   za   ironia   losu,   prawda?   Pojawiłam   się,   żeby   się   zemścić,   a   zamiast   tego 

znalazłam rodzinę.

- Wspaniale - stwierdziła Diana. - Zawsze twierdziłam, że Tess ma klasę.

- Dziękuję, Diano.

Nagle Luke przyciągnął Tess do siebie.

- Co z twoją twarzą? - spytał ponuro.

- No nie, czyżby już pojawiły się siniaki? - Tess dotknęła dłońmi policzków.

- Czy ten potwór cię uderzył? - spytała Jane.

- Tylko trochę - odparła cicho Tess. - Jestem do tego przyzwyczajona. Nie ma się 

czym martwić, babciu.

- Wręcz przeciwnie - powiedział Luke, biorąc ją w ramiona. - Następnym razem, gdy 

się pokłócimy, ty wychodzisz z domu. Jasne?

- Jasne - odparła z uśmiechem Tess. Spojrzała na Dianę.

- A co z ludźmi Berta?

- Jego tak zwany zespół wywiadowczy już siedzi w więzieniu - powiedziała Diana, 

chowając broń. - Nie znoszę amatorów.

- To wszystko musiało być dla ciebie okropne, Diano - powiedziała Tess. Diana nagle 

roześmiała się i pocałowała Tess w policzek.

- Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo. Blake skuł Berta i postawił go na nogi. Bert 

background image

zwijał się z bólu.

- Nie powinieneś się brać do tej roboty, skoro jesteś taki delikatny - poradził mu Blake 

głosem, który przyprawił Luke'a o dreszcze. - Skrzywdziłeś moją przyjaciółkę. Nie podoba 

mi się to. Wolałbym, żebyś za to zapłacił tu i teraz, ale pozwolę, żeby zajął się tobą wymiar  

sprawiedliwości. Wiesz chyba, że więzienia federalne mają... podwyższony rygor?

Diana roześmiała się.

- Więzienie federalne - powiedziała Tess z westchnieniem ulgi. - Co za piękne słowa. 

Brzmią jak muzyka: więzienie federalne.

- Nie uda wam się mnie zamknąć - prychnął Bert. - Mam znajomości.

- O tak, wiemy - oświadczyła  Tess. - Phil Larkin, Barry Kincaid i inni. Wszyscy 

siedzą w więzieniu i czekają na swoje procesy.

- Lubimy być dokładni - wyjaśniła Diana.

- I bardzo chcieliśmy cię dopaść - dodał swym chłodnym głosem Blake.

- Czasami - powiedział Luke, przytulając Tess - żałuję, że nie pracuję dla FBI. Ale nie 

martw się, Bert - dodał, mierząc go spojrzeniem. - Mam wysoko postawionych przyjaciół. 

Czasem jednak opłaca się być Mansfieldem. Dopilnuję, żeby trafił ci się sędzia i prokurator z 

piekła rodem.

Blake spojrzał na Luke'a z zainteresowaniem. - Podoba mi się ten facet.

- Mnie też - dodała Tess.

Ku zaskoczeniu  Luke'a, Blake przyciągnął  Tess do siebie, przytulił  ją na chwilę i 

puścił.

- Świetnie się spisałaś, Tess - pochwalił ją. - W każdej chwili możesz stanąć na czele 

jednej z moich grup specjalnych.

- Dzięki - odparła miękko Tess.

- To była wielka gra - stwierdziła Diana. - Jesteś zdecydowanie najlepszą oszustką na 

świecie. Nie mogę się już doczekać następnego wspólnego zadania.

- O nie, Diano, nic z tego - powiedziała Tess. - Odchodzę z ŚBŚ. Będę zbyt zajęta, 

żeby pracować. Muszę się nauczyć zarządzać imperium Cushmanów.... a poza tym, wkrótce 

wychodzę za mąż. Prawda? - spytała, patrząc na Luke'a.

- Jak najszybciej - szepnął, biorąc ją znów w ramiona i całując namiętnie. Popatrzył na 

Dianę i wreszcie złapał oddech.

- Przyjdziecie na nasz ślub?

- Nie opuściłabym tego za żadne skarby świata - odparła Diana z uśmiechem.

Tess przytuliła się do Luke'a z pełnym zaufaniem.

background image

- Leroy, jesteś pierwszy na liście gości - oświadczył Luke.

- Rozważę koszty wypożyczenia smokingu - odparł Leroy ciepło.

- Nie wyjdę za mąż, jeśli ciebie przy tym nie będzie, Blake - oświadczyła Tess.

- Na pewno przyjdę - powiedział. - Uwielbiam płakać na ślubach.

Uśmiechnęła się do niego czule.

-   Zawsze   wiedziałam,   że   masz   miękkie   serce.   Broń,   którą   zabezpieczyłeś,   to 

prawdopodobnie ta sama broń, z której siedem lat temu Bert zastrzelił Eddiego Graftona. 

Specjaliści od balistyki mogą to potwierdzić.

- Uwielbiam styl twojej pracy - mruknął Blake.

Razem z Dianą wyprowadzili Berta. Leroy wyszedł za nimi. Biorąc głęboki wdech, 

Tess podeszła do Jane i ujęła jej dłonie w swoje. Stojąc w drugim końcu pokoju Luke widział, 

że Tess drży.

- Muszę cię przeprosić, ale słowa nie są w stanie wszystkiego oddać - powiedziała. - 

Pojawiłam się w tym domu, żeby wrobić Berta, co oznaczało, że musiałam cię oszukiwać. I 

wykorzystywać. Wtedy nie dbałam o to. Myślałam jedynie o posłaniu Berta za kratki. Nic 

poza   tym   się   nie   liczyło.   To   niewybaczalne.   Fakt,   że   okazałam   się   być   osobą,   którą 

udawałam, to żadne usprawiedliwienie. Chcę cię przeprosić za wszystkie kłamstwa, oszustwa 

i dzisiejszą strzelaninę. Ale dziś... to Bert zaczął. Ja musiałam skończyć to, co zaczęłam.

- Jesteś bardzo dobra w tym, co robisz - stwierdziła Jane. - I jestem z ciebie bardzo 

dumna. Dawno ci już wybaczyłam, a teraz chcę, żebyś usłyszała, co mam ci do powiedzenia: 

Witaj w domu, Elizabeth. Witaj w domu. - Mówiąc to wzięła swoją wnuczkę w ramiona.

background image

EPILOG

- Czasy kawalerskie masz już za sobą. - Hura!

- Wiesz, że masz zaskakująco ładny baryton?

- Jesteś zbyt łaskawa.

- Nigdy nie słyszałam La Cucaracha śpiewanej przez nagiego mężczyznę. Byłam pod 

wrażeniem. A z tego, co wiem, babcia też miała niezły ubaw.

- Tego tylko pragnąłem.

- Pewnie - odparła Tess z uśmiechem. - Twój brat, Joshua, ogromnie mi dziękował, ale 

musiałam   mu   wyjaśnić,   że   nie   miałam   z   tym   nic   wspólnego.   To   ty   złożyłeś   tak   głupią 

obietnicę.

- Gdybym znał cię wcześniej, nigdy bym tego nie zrobił.

- Lepiej przewidywać takie rzeczy. Nie powinieneś też nigdy grać w rozbieranego 

pokera ze mną lub z babcią.

- Zapamiętam to.

Tess roześmiała się.

- Czy jesteś pewien, że chcesz mieszkać w rezydencji Cushmanów? Babcia zrozumie, 

jeśli zamieszkamy we własnym domu.

- Ta rezydencja jest dość duża, żeby zapewnić nam intymność. Nie jestem tak okrutny, 

żeby zabierać cię Jane po tym, jak cię odzyskała. Wprowadzę się tu po naszym miesiącu 

miodowym i zrobię to z przyjemnością.

- Czasami jesteś po prostu za dobry. Nie wiem, jak zdołam ci się za to odpłacić.

- Już ja znajdę jakiś sposób, bądź pewna.

- Wierzę - odparła Tess z uśmiechem. - Wiesz, bardzo mi się podoba bycie mężatką - 

powiedziała,  sącząc szampana  w ogromnym  apartamencie hotelowym.  Podniosła dłoń i z 

czułością spojrzała na cienką złotą obrączkę i pierścionek zaręczynowy ze szmaragdem. Luke 

kupił je na długo przed tym, zanim poprosił ją o rękę. Taki z niego narwaniec.

-   Bardzo   mi   się   podoba   twoja   koszulka   -   powiedział   z   uśmiechem.   Siedział   na 

ogromnym łóżku, opierając się o zagłówek. Był nagi.

- Dziękuję. Kupując ją, myślałam o tobie. Wiesz, twój ojciec jest naprawdę miły, gdy 

nieco   rozluźni   krawat.   Ale   może   mi   się   tylko   wydaje.   Pamiętam,   że   był   najlepszym 

wierzchowcem, na jakim jeździłam w wieku trzech lat, a mam z kim go porównywać. Myślę, 

że ty też będziesz dobrym wierzchowcem dla naszych dzieci.

- Naszych dzieci? Czyżbyś już była w ciąży?

background image

Tess spojrzała na niego.

- Jesteśmy małżeństwem zaledwie od siedmiu godzin. Te rzeczy wymagają czasu.

Luke zapraszająco rozpostarł ramiona.

- Jestem gotów poświęcić temu cały swój czas.

Tess postawiła kieliszek z szampanem na stoliku obok łóżka.

-   Niecierpliwość   może   być   zaletą   i   wadą.   W   twoim   przypadku   jest   całkowicie 

uzasadniona, drogi mężu. Bądź jednak łaskaw zauważyć, że jestem nadal ubrana.

- Już niedługo, droga żono - powiedział Luke, wstając z łóżka i podchodząc do niej. - 

To   wszystko   trzyma   się   tylko   na   dwóch   kokardkach?   -   zdziwił   się,   oglądając   Tess   ze 

wszystkich stron. - Jakie to praktyczne.

Tess roześmiała się.

- Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem - powiedział Luke, delikatnie rozwiązując 

czarną   kokardkę  na  jej  lewym  ramieniu  -  jak  razem  z  Jane  zdołałyście   przygotować  tak 

ogromne wesele w zaledwie trzy dni.

- My, Cushmanowie, jesteśmy bardzo dobrymi organizatorami.

- Ach tak - odparł, przyglądając się kokardce na jej prawym ramieniu. Pociągnął ją 

wolno i rozwiązała się. Czarna haftowana koszulka z szelestem jedwabiu upadła na podłogę.

- Cudownie. To prawda, że małe jest piękne.

-   Ty   zawsze   mówisz   takie   miłe   rzeczy   -   mruknęła   Tess,   obejmując   go   w   pasie, 

podczas gdy jego usta musnęły jej szyję.

-   To   specjalność   Mansfieldów   -   odparł   biorąc   ją   w   ramiona.   -   Pozwól,   że   ci 

zademonstruję jeszcze jedną specjalność Mansfieldów - powiedział, niosąc Tess do łóżka. 

Położył ją i sam prędko zajął miejsce obok. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę wiedzieć, 

zanim skonsumujemy nasze małżeństwo - powiedział, pieszcząc dłońmi jej piersi, a zębami 

drażniąc jej tak bardzo wrażliwe ucho.

- Tak? - szepnęła Tess, głaszcząc go po plecach.

-   Wiesz,   że   byłbym   szczęśliwy   nawet,   gdybyśmy   spędzili   nasz   miesiąc   miodowy 

zamknięci w klatce na pustyni. Nie myśl więc, że narzekam, ale dlaczego chciałaś koniecznie 

przyjechać nad Niagarę?

Tess uśmiechnęła się do męża. Nie bardzo mogła skupić myśli, zajęta pieszczotami.

- Żyjąc tak długo bez tradycji rodzinnych, zaczęłam teraz je cenić. Moi dziadkowie 

spędzili tu swój miesiąc miodowy.

-   Doprawdy?   -   zdziwił   się   Luke,   pochylając   głowę   i   biorąc   w   usta   jeden   z   jej 

nabrzmiałych sutków.

background image

- Tak. Och, Luke!

- A czy hołdując tradycjom - spytał, unosząc głowę i spoglądając w jej błękitne oczy - 

zamierzasz   także   porzucić   dotychczasowe   zajęcia,   oszustwa   i   kradzieże,   by   zająć   się 

prowadzeniem imperium Cushmanów?

Tess uśmiechnęła się, przesuwając dłonią po jego twardym brzuchu i dalej w dół. 

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, słysząc jęk rozkoszy.

- Mam to imperium we krwi - szepnęła. - Nie widać tego? Luke jęknął.

- Tak myślałem.