background image

SOPHIE WESTON 

Zwodnicza namiętność 

 

 

Tytuł oryginalny: Deceptive passion 

Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 135) 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ   PIERWSZY 

Z westchnieniem ulgi postawiła walizkę na ziemi. Szósta nad 

ranem! Mimo normalnego gwaru, lotnisko w Atenach wydało 

się Dianie miejscem ponurym. Wszyscy się z kimś witali, 

machali rękami; miała wrażenie, że jest tutaj jedynym 

nieproszonym gościem. 

Dwa lata temu, pomyślała z gorzkim rozbawieniem, nawet nie 

mogłaby wyobrazić sobie podobnej sytuacji. Trzęsłaby się ze 

strachu, że nie zdoła wypożyczyć auta, nie mówiąc o samotnej 

jeździe. Była tu przecież po raz pierwszy, w obcym kraju. Ale to 

było dwa lata temu. Dzisiaj radziła sobie ze wszystkim. 

Biuro wypożyczalni samochodów wyglądało na nieczynne, ale 

zastukała głośno w kontuar. 

- Słucham? - Z zaplecza wynurzył się mężczyzna z wyrazem 

znudzenia na twarzy. 

- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się najżyczliwiej, jak potrafiła. 

Życie na własną rękę nauczyło ją i tego: nie warto spieszyć się 

z atakiem, na wojnę zawsze przyjdzie pora. - Chodzi oczywiście 

o pożyczenie auta. 

- Zaczynamy pracę o ósmej. 

background image

- Mówię o samochodzie - wyprostowała się i podniosła nieco 

głos - który miał być gotowy na szóstą. Przyleciałam z 

Hamburga, moje nazwisko Tabard. 

- Przykro mi. - Urzędnik odwrócił się na pięcie, nie 

mrugnąwszy nawet okiem. 

- Rezerwacji dokonał - powiedziała miękko - hrabia Galatas. - 

Obserwując Milesa, doszła kiedyś do wniosku, że niektórych 

łatwiej wyprowadzić z równowagi spokojem niż złością. 

Mężczyzna stanął jak wryty. Zauważyła nie bez satysfakcji, że 

ściągnął łopatki, jakby ugodzony strzałą w sam środek pleców. 

Obrócił się wolno wokół własnej osi i spotkał z jej szerokim 

uśmiechem. 

- Ach, tak... Oczywiście, biuro hrabiego zgłosiło taką 

rezerwację. 

Zniknął na chwilę i wrócił z kluczykami oraz blokiem 

formularzy. Poprosił o podpis, paszport, prawo jazdy -sprawa 

była załatwiona. Diana wyjęła z torebki kartę kredytową, ale 

pokręcił przecząco głową. 

- Polecono nam wystawić rachunek na konto hrabiego. 

- Z trudem ukrywał zdumienie, jakby dopatrzył się w jej 

wyglądzie czegoś szczególnego. 

Zapewne zdarzyło się po raz pierwszy, chichotała w duchu, że 

gość znakomitej rodziny Galatas przyleciał zwykłym rejsowym 

samolotem. 

- Uprzejmie proszę, kluczyki do szarego citroena. Hrabianka 

zostawiła pani wiadomość w skrytce na rękawiczki. 

Diana zesztywniała. Nie spodziewała się żadnych osobistych 

powitań. A już najmniej ze strony tej dziwaczki - siostry 

hrabiego. Susie Galatas była kobietą pełną temperamentu, 

nieobliczalną, ale kiedyś - z godną podziwu konsekwencją - 

unikała Diany jak ognia. Nic dziwnego, ponieważ nigdy nie 

przestała marzyć o Milesie Tabardzie. 

background image

Urzędnik udawał, że nie zauważył nagłej zmiany nastroju na 

twarzy klientki. Wręczył jej kluczyki, karteczkę z numerem 

rejestracyjnym oraz dokumenty. 

- Życzę udanych wakacji, pani Tabard. - Na jego wargach 

rozkwitł promienny uśmiech. - Witamy w Grecji! 

- Dziękuję! - Zmrużyła radośnie oczy. 

Uległa magii jego słów, magii samej nazwy tego kraju. Gdyby 

nie doświadczenia ostatnich dwóch lat, nie wiedziałaby, że jest 

zdolna do zwykłej radości z byle powodu. Teraz, na przykład, 

wykończona po czterech dobach ciężkiej, brudnej pracy w 

ruinach osiemnastowiecznego zamku, z euforią myślała o tych 

krótkich wakacjach. Witamy w Grecji! 

Nie marzyła, co prawda, o wizycie w zamku Galatas, ale 

sekretarka hrabiego postawiła sprawę jasno: przez wzgląd na 

starą znajomość, pan hrabia byłby wdzięczny, gdyby pani 

Tabard zechciała oszacować koszty niezbędnych renowacji w 

jego rodowej siedzibie. I przez wzgląd na tę samą starą 

znajomość ofiarował pani Tabard gościnę w zamku. Hrabia nie 

mógł wyrazić jaśniej swoich oczekiwań: stara znajomość 

powinna znaleźć odzwierciedlenie w wystawionym przez Dianę 

rachunku. A że hrabia oraz jego siostra żywili do niej urazę za 

małżeństwo z Milesem, ich ukochanym przyjacielem z 

dzieciństwa? Że nigdy tego nie ukrywali? Hrabia uznał, że 

jedno z drugim nie ma nic wspólnego. 

Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i skinął głową na tragarza. 

- No, no... - szepnął do kolegi - przy takiej sztuce to Susanna 

Galatas mogłaby uchodzić za pokojówkę. 

Dziewczyna, która stała za ich plecami, skrzywiła się z 

niesmakiem. 

- Chyba żartujesz! Hrabianka jest naprawdę piękna. I bardzo 

bogata. Widziałeś, jak się ubiera? Ładna mi pokojówka! 

- No i co z tego! Nie mówię o ciuchach. Ta ma coś takiego w 

oczach, że człowiek z miejsca głupieje. 

background image

Gdyby Diana mogła go słyszeć... Zawsze oceniała swoją urodę 

jako pospolitą. Inna rzecz, że po odejściu Milesa dbała o wygląd 

jak nigdy przedtem. Nie szczędziła ani czasu, ani pieniędzy, 

byle tylko udowodnić całemu światu, a przede wszystkim sobie, 

że nie ma to jak wolność. We własnym lustrze widziała jednak 

codziennie tę samą zwyczajną twarz, a słowa Greka uznałaby 

za kpinę. 

Wręczyła bagażowemu napiwek i wśliznęła się za kierownicę. 

Auto było nowe i nieskazitelnie czyste. Jakżeby inaczej, 

pomyślała z przekąsem. Przez ostatnie dwa lata często jeździła 

pożyczanymi samochodami, ciesząc się, ilekroć silnik zapalił od 

razu. 

W skrytce na rękawiczki, zamiast wiadomości, znalazła 

wyrysowaną przez Susie trasę podróży. Męczyła się nada-

remnie z rozszyfrowaniem jej treści, aż doszła do wniosku, że 

to godny jaśnie hrabianki sposób na niepożądanego gościa: a 

nuż się zgubi gdzieś w południowej Grecji... Diana, jak zwykle, 

nie mogła darować sobie złośliwości, kiedy myślała o Susie. 

Może dlatego, że przy swoim byłym mężu nie powiedziała o niej 

nigdy złego słowa? 

Cisnęła w kąt „mapę" i ruszyła w drogę. Pewna, że jedzie w 

dobrym kierunku, zaczęła myśleć o Milesie, który przecież 

kojarzył jej się z Grecją. A Grecja z nim. 

Nie zdążyli odwiedzić zamku razem. Planowali ten wypad w 

ostatnim roku małżeństwa, ale kiedy nadeszła jesień, kartka w 

kalendarzu nie miała komu przypomnieć, że „Chris i Susie: 

Grecja", bo Diana i Miles bawili na różnych kontynentach i 

porozumiewali się już tylko poprzez adwokatów. 

Słońce wzeszło na dobre i zaczęło razić w oczy. Szukając jedną 

ręką okularów, Diana omal nie przegapiła zjazdu z autostrady. 

Zahamowała ostro i skręciła w boczną drogę. Pamiętała ją 

dobrze z wieczornych wędrówek palcem po mapie. Jeździło 

background image

tamtędy więcej ciężarówek i wozów zaprzężonych w muły niż 

eleganckich samochodów. 

Miles opowiadał jej kiedyś, że do zamku Galatas wiedzie stary 

historyczny trakt. Kręty i wąski, trzeba jechać ostrożnie i 

uzbroić się w cierpliwość. Nigdy zresztą, odkąd dostał prawo 

jazdy, nie zniechęcała go żadna trasa, nie bał się przygód czy 

niewygody. A jeżeli Miles sobie z czymś radził - ta zasada 

pozwoliła przetrwać Dianie najgorsze chwile - jej też musi się 

udać! 

Z zaciśniętymi zębami, skupiona, jechała dalej, planując postój 

na stacji benzynowej. Wiedziała już, że w nie znanym kraju 

trzeba tankować do pełna, gdziekolwiek się da. Miles zawsze 

tak robił, ale wtedy nie zwracała na to uwagi. Nigdy nie pytała, 

dlaczego postępuje w ten czy inny sposób. Wykonywał swoje 

obowiązki sprawnie, w milczeniu, zawsze na czas. Lubił 

fachowość. Dopiero w ostatnim roku irytował się bez powodu, 

pod byle pretekstem, co z kolei Dianę doprowadzało do białej 

gorączki... I tak, w coraz gorętszej atmosferze, czekali na 

ostateczny wybuch. 

Podjechawszy przed stację, z ulgą wyszła z samochodu, żeby 

wyprostować kości. Greckie słońce, parzące w plecy, wydało jej 

się czymś bliskim, fizycznie namacalnym przedmiotem. Trudno 

sobie nawet wyobrazić podobne uczucie w zamglonym 

Hamburgu czy Londynie. Wygrzebując z pamięci kilka 

greckich słów, wyjaśniła właścicielowi, o co chodzi, a gdy 

autem zajął się kilkunastoletni chłopiec w kombinezonie, 

usiadła w cieniu z filiżanką kawy. 

Przechyliła się z krzesłem do tyłu, głowę oparła o ścianę i 

zamknęła oczy. Miles, oczywiście, mówił po grecku. 

Oczywiście płynnie. Nic dziwnego, skoro po rozwodzie rodziców 

wychowywał go stary hrabia Galatas, dziadek Chrisa i Susie, a 

każde wakacje spędzał w zamku. 

background image

Diana zdjęła okulary. Chyba właśnie wtedy, w czasie letnich 

szaleństw, Miles poznał smak prawdziwego ryzyka. Cóż, może 

po takim dzieciństwie życie bez codziennej porcji dreszczy, bez 

niebezpieczeństw, wydaje się człowiekowi bezbarwne? 

Przypomniała sobie jedną z opowieści, jak to Miles z Chrisem 

prosto z zamkowego muru dali nurka do wody. Stary hrabia 

długo przepraszał rybaków, którzy ich wyciągnęli, a chłopcy za 

karę narąbali drewna. 

- I to miało was zniechęcić do powtórzenia wyczynu? Prace 

ręczne? - zapytała wtedy chłodno Diana. 

- Powtórzenia? - Miles, jakby nie wierzył własnym uszom. - 

Niby po co mielibyśmy to robić? Żeby wpaść w rutynę? Nie ma 

nic nudniejszego od przyzwyczajenia. 

Również małżeństwo, rzecz jasna, stało się dla Milesa rutyną. 

Czymś mało zabawnym. Zwyczajnym. 

Zbyt prędko... ale skłamałaby mówiąc, że się nie spodziewała. 

Od początku wisiał nad nimi jakiś niepokój. Miles - ze swoją 

błyskotliwością, nerwowym sposobem bycia, 

przeświadczeniem, że wciąż musi balansować na granicy 

bezpieczeństwa - wydawał się Dianie dziwnie obcy, 

nieprzystępny. Onieśmielał ją. Nawet tuż po ślubie, kiedy była 

zakochana po uszy, drżały jej kolana na jego widok, nigdy nie 

czuła się naprawdę swobodnie. 

Usłyszała chrząknięcie. Właściciel stacji postawił na stole 

szklankę wody, miseczkę oliwek oraz kieliszek przejrzystego 

płynu. Ouzo. Znajomy anyżowy zapach. Poczuła wypieki na 

policzkach. 

Pamięć nie dawała jej spokoju. Miles co wieczór nalewał sobie 

kieliszek ouzo. Na przywitanie nocy, mówił ze śmiechem. Nie 

przepadała za greckim trunkiem i zwykle odmawiała, ale 

potem, kiedy się całowali, wdychała jego aromatyczny ziołowy 

zapach. Z tysiącem ukrytych w nim tajemnic, o nie znanym 

kraju i nieprzeniknionej naturze swojego kochanka. 

background image

Muszę z tym skończyć, powiedziała sobie stanowczo. Piekielne 

ouzo... Czuła, że łzy ściskają jej gardło. Wypiła wodę, 

podziękowała właścicielowi i zapłaciła rachunek. 

Nie miała zamiaru spędzić tych kilku darowanych dni, swojej 

pierwszej podróży do Grecji, z duchem Milesa! Prawie słyszała 

jego drwiący śmiech. O, nie. Żadnego łkania. Bardzo 

przeżywała tamto rozstanie, ale wyrzuciła go z pamięci raz na 

zawsze. 

Prawie uspokojona, wróciła do samochodu. Przez ostatnie dwa 

lata ciężko nad sobą pracowała, żeby poznać luksus cudownego 

uczucia: spokojnej pewności siebie. W dniu, w którym została 

przedstawiona rodzinie Galatas, zapomniała, co to znaczy. 

Wszyscy przecież wiedzieli, że jedyną i wymarzoną partią dla 

Milesa jest piękna Susie, zakochana w nim do szaleństwa. 

Tak przynajmniej mówiono. Susie oczywiście zaprzeczała, a 

Miles nawet po ślubie nie ukrywał, że ją uwielbia. Wyskakiwał 

z wanny, kiedy dzwoniła. Zapominał szalika, kiedy wzywała go 

na spotkanie. To były pierwsze oznaki, że ich małżeństwo 

szwankuje, że coś jest nie tak... 

Więc dlaczego wybrał jednak mnie? Diana zagryzła wargi. Czy 

nigdy nie przestanie o tym myśleć? 

W wieku trzydziestu sześciu lat Miles został najmłodszym 

profesorem uniwersytetu. Kochały się w nim wszystkie 

studentki, oprócz Diany. Może dlatego, że nie miała z nim 

żadnych zajęć? Kiedyś, przy jakiejś towarzyskiej okazji, zostali 

sobie przedstawieni, ale zachowała się jak chorobliwie 

nieśmiała uczennica. Do głowy jej nie przyszło, że profesor 

Tabard może ją zapamiętać! 

Nie tylko zapamiętał, ale zaczął na nią polować. Wszyscy to 

zauważyli, oprócz Diany. Niczego jeszcze nie rozumiała, kiedy 

ni stąd, ni zowąd opiekun jej grupy, starszy pan, uraczył ją 

ojcowskim kazaniem na temat niebezpiecznych związków 

background image

dojrzałych mężczyzn z niewinnymi dziewczętami. Wiedział, co 

mówi, pomyślała Diana. Była wtedy niewinna jak dziecko. 

Czy przypadkiem nie jej naiwność tak go pociągała? Pewnie w 

głębi duszy śmiał się z dziecięcego zdumienia w jej oczach. 

Nie próbowała nawet ukrywać swojego zdziwienia i zachwytu. 

Bezmiernego, cielęcego zachwytu, bo Miles był dla Diany 

olśnieniem. Bawiło go to, jasna sprawa, ale z drugiej strony on 

zawsze wyglądał na rozbawionego. Niezmiennie zadowolony, 

pewny siebie, namiętny w sposób, o którym nigdy przedtem nie 

śniła. Jeszcze dzisiaj czerwieni się na wspomnienie tamtych 

pierwszych miłosnych szaleństw. Równie namiętnie, niestety, 

wyrażał swoją wrogość. Później. 

Na samo wspomnienie tamtych ostatnich tygodni oblewała się 

zimnym potem. Miles zachowywał się jak człowiek okrutnie 

zdradzony, ofiara perfidnego spisku. Jak gdyby to ona, 

podstępem, złapała go w sidła małżeństwa! 

Minęło południe, kiedy dojechała do rozwidlenia dróg i bez 

wahania skręciła w lewo. Dzięki opowieściom Milesa znała 

trasę na pamięć. Nagle, ze szczytu kolejnego zbocza, na 

horyzoncie ukazało się morze. Atramentowoniebieskie, tylko w 

pobliżu skał mieniące się odcieniami złota i srebra. 

Westchnęła oniemiała. Absolutny spokój. Dokładnie tak, jak 

obiecywała sekretarka hrabiego. Nic dziwnego, że Miles 

uwielbia to miejsce. 

Zagryzła wargi. Znowu Miles! Nie ma żadnego Milesa! Nie 

zobaczy go nigdy więcej, bo nie chce. Ma przed sobą całe życie, 

ale dopóki nie uwolni się od cienia pana Tabarda... nic z tego. 

Przez ostatnie dwa lata harowała jak wół, uciekając od 

wspomnień, ale dojrzała wreszcie do własnego, nie urojonego 

życia, w którym znajdzie czas nie tylko na pracę. 

Za kolejnym zakrętem droga zmieniła się w wyboistą koleinę. 

Diana przeklęła cicho, podskoczyła na pierwszym garbie i 

nagle, spojrzawszy przed siebie, oniemiała z zachwytu. 

background image

Na horyzoncie rysował się zamek w całej swojej okazałości: 

groźna wenecka forteca, tak czarna na tle błękitnego morza, że 

aż nieprawdziwa. Bajeczny, uśmiechnęła się do własnych 

myśli, z bajecznie stromym podjazdem. Dwa lata temu mdlała 

na sam widok takiej drogi. Teraz zacisnęła zęby, włączyła 

drugi bieg i dodała gazu. Samochód pruł w górę jak pocisk do 

wyznaczonego celu. Zatrzymała się pod rozłożystym drzewem 

na dziedzińcu. 

Skrzyżowała ręce na kierownicy, oparła o nie głowę i czuła, że 

za chwilę się rozpłacze. Usłyszała lekkie kroki. Natychmiast 

się wyprostowała, przeczesała ręką włosy, ale to nie był nikt 

znajomy, tylko niska przysadzista kobieta z krzaczastymi 

brwiami i czarnymi siwiejącymi włosami. 

- Pani Tabard? - Miała ciężki grecki akcent. - Ja - rozpłynęła 

się w szerokim uśmiechu - Maria. 

Przez całą drogę nie zamykały jej się usta. Diana domyślała 

się, że może chodzić o posiłek, ale nie przełknęłaby teraz ani 

kęsa. 

- Chcę tylko - zamknęła oczy i złożonymi dłońmi dotknęła 

policzka - odpocząć. - Widząc zdumienie na twarzy Marii, 

zaczęła chrapać. - Spać! Chcę tylko spać! 

- Tak, tak - ucieszyła się Greczynka. - Hypno. - Rozkazującym 

gestem kazała iść za sobą. 

W mrocznych korytarzach zamku Diana poczuła się nieswojo. 

Z niekłamaną ulgą usłyszała, że dotarły na miejsce. 

- Łóżko. - Maria otworzyła drzwi wielkiej komnaty. 

Weneckie lustra, olbrzymia wiktoriańska toaletka, stylowe 

krzesła. Całe wnętrze Diana przebiegła fachowym okiem, 

jednak dopiero łazienka zrobiła na niej wyjątkowe wrażenie. 

Nie mniejsza od sypialni, z olbrzymią wanną na środku, 

mosiężnym prysznicem, wieloma lustrami, stolikami i 

krzesłami, wydała jej się bardzo oryginalna, choć niemało 

takich domów już obejrzała. 

background image

- Kąpiel - powiedziała z dumą Maria. 

- Widzę. Dziękuję bardzo. 

Ale Greczynka odkręciła jeszcze kran nad wanną, sprawdziła 

temperaturę, wlała do wody pachnącego olejku, pokazała, gdzie 

są ręczniki i w końcu zniknęła. 

Diana wybuchnęła śmiechem. Maria miała rację: po tej 

bohaterskiej podróży powinna odbyć kwarantannę w wannie. 

Kąpiel zapowiadała się cudownie, a długo odkładany sen mógł 

jeszcze dziesięć minut poczekać. 

Wskoczyła do wody z radosnym pluskiem, ale wygrzebała się z 

wanny ostatkiem sił. Z zamkniętymi oczami, ledwie 

przytomna, owinęła się w wielki ręcznik i poczłapała do 

sypialni. 

W zaciemnionym pokoju panował chłód. Niecierpliwym 

ruchem, z półprzymkniętymi powiekami, odsunęła zasłonę 

łóżka i zamarła. Uciekł sen, zniknęło cudowne uczucie spokoju. 

Pod kocem spał mężczyzna. Na boku, z nagim ramieniem na 

poduszce. Muskularny, lekko opalony, wyglądał jak 

maratończyk po biegu. Przekręcił się niespokojnie. 

Nie musiała przyglądać się jego twarzy: znała na pamięć 

arogancki profil, śmieszne loczki nad uchem, z którymi nie 

radził sobie żaden fryzjer... Boże, po samych muskułach 

poznałaby tego faceta na końcu świata. 

Uniósł powieki, ale tylko na chwilę, jakby wciąż spał. 

Diana wstrzymała oddech. Bezszelestnie, malutkimi 

kroczkami wycofywała się do łazienki, nie odrywając wzroku 

od łóżka. 

Zapomniała o lustrze. Kiedy kątem oka zauważyła w nim 

własne odbicie, mimowolnie zachłysnęła się powietrzem i 

głośno westchnęła. Wystarczyło. Miles otworzył oczy. Zawsze 

miał lekki sen, pomyślała z goryczą. 

Obudził się natychmiast. Diana zdrętwiała, jakby wrosła w 

podłogę, za to on, wsparty na łokciach, z odsłoniętym do połowy 

background image

torsem i leniwym uśmiechem na ustach, nie zdradzał cienia 

niepokoju. Zapanowała przeraźliwa cisza. 

- Niespodziewany gość-powiedział zaspanym głosem. 

Diana myślała już tylko o tym, żeby nie zemdleć. Najpierw 

przeniknął ją zimny dreszcz, potem fala gorącej krwi uderzyła 

jej do głowy. Wiedziała, że powinna się odwrócić i uciec, ale nic 

z tego. Jakaś piekielna siła zamieniła ją w drżącą osikę! Boże, 

żeby nie zauważył... Gdzież ta niezłomna wola, której 

gratulowała sobie jeszcze dziś rano?! Do diabła! Dwa 

zmarnowane lata... Czuła złość i mimowolnie narastające 

podniecenie. 

Miles, już zupełnie odkryty, wyciągnął do niej rękę. O, nie! 

Cofnęła się przerażona. Nie skorzysta z zaproszenia, choccy 

miała spalić się na popiół. Czy on się domyśla? Wszystkiemu 

winne zmęczenie, a może ten nieszczęsny kieliszek ouzo? Na 

pewno, gdyby jej nie zaskoczył, zachowałaby się normalnie. 

- Nie! - wykrztusiła zdławionym głosem. 

- Dlaczego? - zaczął łagodnie, z uniesionymi lekko brwiami. 

- Przykro mi, to jakieś nieporozumienie. Dopiero przyjechałam. 

Rozmawiałam tylko z Marią, która mogła coś pokręcić - 

wyrecytowała trzy zdania jednym tchem, ze ściśniętą krtanią. 

Mogło być gorzej, pomyślała z ulgą. Dzięki Bogu, nie zaczęła 

szlochać albo krzyczeć, na przykład: „Co ty tu, do licha, robisz, 

przecież wyjechałeś na drugi koniec świata!" - Przepraszam, że 

ci przeszkodziłam - ciągnęła dużo spokojniej - to moja wina. 

Byłam okropnie zmęczona i pewnie pomyliłam drzwi. 

Miles wyglądał na szczerze rozbawionego. 

- Bardzo dobrze zrobiłaś. 

Czuła, jak krew napływa jej do twarzy. A więc wszystko jak 

dawniej! Spłoniła się jak panienka, bo profesor Tabard raczył 

na nią spojrzeć. Bo chciał, żeby się spłoniła! 

- Przykro mi - powtórzyła lodowato. - Na pewno znajdzie się 

dla mnie jakiś pokój. Pójdę... 

background image

- Tylko po co? Tu jest mnóstwo wolnego miejsca. Rzeczywiście, 

w całym swoim życiu nie widziała większego łóżka. 

- Nie śmiałabym... 

- Dlaczego? - zapytał miękko, jakby przemawiał do dziecka. - 

Sama powiedziałaś, że jesteś wykończona. Maria o tej porze 

zawsze wychodzi; łatwiej by ci było znaleźć igłę w stogu siana. 

Daj spokój, Diano. Przyłóż się jak człowiek do poduszki, a 

wieczorem pomyślisz, co dalej. 

- Nie! 

- Dlaczego? 

- Bo to twój pokój i poduszka jest zajęta! 

- Nie przywiązuję się do poduszek. Zaproponowałem ci spółkę... 

w jej używaniu. 

- Pomysł dobry, ale kiepski - wycedziła chłodno. 

- Boisz się, że nie wypoczniesz? - Jego brązowe oczy iskrzyły się 

kpiną. - Znalazłby się i na to sposób. 

- Wiesz, co ci powiem? To ty daj spokój. Uważasz mnie za 

idiotkę? Musiałabym kompletnie stracić pamięć, żeby wejść do 

tego łóżka akurat z tobą! 

- Masz na myśli amnezję! - Śmiał się jak z najlepszego 

dowcipu. - Hmm, pomysł dobry jak każdy inny... 

Przeciąganie pojedynku nie miało sensu. Diana wzruszyła 

nieostrożnie ramionami i ledwie zdążyła złapać ręcznik. 

Jeszcze bardziej pąsowa, poczuła na sobie jego palący wzrok. 

Czy z każdych oczu można wszystko wyczytać? Jej też? 

Odwróciła się gwałtownie. 

- Więc gdzie zamierzasz spać? W wannie? 

- Niewykluczone. Najpierw jednak poszukam Marii. 

- Chyba łatwiej byłoby znaleźć Susie - powiedział bez-

namiętnym głosem, ale zbyt dobrze go znała, żeby nie 

zrozumieć. 

- Susie? Ona jest w zamku? 

- To jej dom. 

background image

- Ale nigdy tu nie przyjeżdżała... - zamilkła na wspomnienie 

pewnego przyjęcia. 

Aż do tej pory była wdzięczna Christosowi za to, że zakpił 

wtedy z Susie. Uwieszona na ramieniu Milesa wspominała 

„cudownie proste życie", jakie wiedli kiedyś na zamku, troje 

dozgonnych przyjaciół. 

- O ile wiem, ty nie znosisz prostego życia, Susie - odezwał się 

wówczas Christos. - Takiego bez nocnych klubów, sklepów i 

bankietów. A w zamku po prostu nie bywasz. 

Ale Susie nie zwykła się peszyć. Spojrzała z uwielbieniem na 

Milesa. 

- Tak samo jak Miles... - wyszeptała aksamitnym głosem. 

Nie powiedziała wtedy, ze z Milesem zamieszkałaby nawet na 

pustyni. Nie musiała. No i teraz byli tu razem. Tyle 

chaotycznych myśli kłębiło się w głowie Diany. Skąd mogła 

wiedzieć? Chyba że... 

- Wiedziałeś, że przyjadę dzisiaj? 

- Jasne. Swoją drogą, spodziewałem się ciebie dopiero 

wieczorem. Dlaczego nie odpoczęłaś w Atenach? Opowiadałem 

ci, że to ciężka podróż. 

Diana zlekceważyła pytanie. 

- Powiedziałeś Marii... 

- Żeby przyprowadziła cię na górę, jak tylko się zjawisz. 

Otworzyła usta, żeby krzyczeć, ale nie znalazła wystarczająco 

mocnych słów. Żadną zniewagą nie wyraziłaby, co czuje na 

widok jego bezczelnej miny. 

Milesowi nie drgnęła powieka. 

- Dlaczego? - wycedziła zdławionym głosem. 

- Wysil swoją wyobraźnię - szepnął. 

Nie, to niemożliwe. Śni jakiś koszmarny sen. Za chwilę 

odzyska przytomność, usłyszy, że rozbiła samochód... Kiedy 

zobaczyła jego trzeźwy rozbawiony wzrok, przestała się łudzić. 

To nie sen... 

background image

- Jesteś obłąkany. - Wykonała bezradny gest. - Mam nadzieję, 

że wiesz przynajmniej, po co to robisz. - Ścisnęła kurczowo 

węzeł ręcznika. - Czy pokażesz mi sam właściwy pokój, czy 

wolisz, żebym biegała po tym cholernym zamku... 

- Owinięta w ręcznik? Hmm, skłamałbym mówiąc, że nie 

wyglądasz w nim... ciekawie. 

- Ależ nie ma sprawy! Jeśli aż tak doskwiera ci nuda, mogę 

zagrać rolę błazna, cała przyjemność po mojej stronie, tylko... - 

Ku swojemu przerażeniu, poczuła, że oczy nabiegły jej łzami. 

Odwróciła się na pięcie w pół zdania. - Do diabła z tobą, znajdę 

Marię. 

- Diano... - Po raz pierwszy zaczął poważnie, bez śladu kpiny w 

głosie. 

Rzuciła się do drzwi. Doskonale znała jego chwyty. Kiedy Miles 

łagodniał, wiadomo było, że nie ustąpi, ze będzie parł do celu 

jak czołg. Ona też nie przypominała owieczki. Umiała walczyć, 

niekoniecznie w białych rękawiczkach, ale teraz czuła się jak 

strzęp człowieka: wyczerpana, bliska płaczu, owinięta w cudzy 

ręcznik. 

Zamknęła się w łazience i błyskawicznie ubrała. Pognieciona 

bluzka wyglądała okropnie, ale Diana była dostatecznie 

zdenerwowana, żeby nie przejmować się swoim wyglądem. 

Także i pod tym względem nigdy nie mogła, ani nie próbowała, 

dorównać Susie Galatas. 

Znalazła ją przy pomocy Marii. Kiedy usłyszała głośne „proszę 

wejść", serce podskoczyło jej do gardła. Miała nadzieję, że już 

nigdy w życiu nie usłyszy tego głosu. 

- Diana. Nie wiedziałam, że przyjechałaś. Czy podróż się 

udała? - spytała beznamiętnie, ledwie poruszając wargami. 

Diana drżała jak w febrze i ani myślała prowadzić towarzyskiej 

gierki z Susie. 

- Susie, wytłumacz mi łaskawie, co Miles Tabard robi w moim 

łóżku - wycedziła równie „ciepło". 

background image

- Doprawdy, nie wiem, o co ci chodzi, Diano - Susie nie zadrżał 

nawet głos. 

- Miałam spędzić w zamku pracowity weekend. Sama. Nikt 

mnie nie uprzedził, że bawi tu mój były mąż... 

- I ja. 

- ... który będzie mi przeszkadzał. 

- Czy my ci w czymś przeszkadzamy? 

„My" zabrzmiało jednoznacznie i choć Diana za grosz nie 

wierzyła Susie, cios został wymierzony celnie. 

- Chyba nie zrozumiałaś: to nie na ciebie wpadłam, tylko na 

Milesa. 

Twarz Susie wyrażała teraz niesmak i oburzenie. 

- Na miłość boską! O człowieku, z którym żyłaś dwa lata, 

mówisz jak o trędowatym. 

- Nadal nie rozumiesz. Nie spotkałam go na korytarzu, tylko 

we własnym łóżku. Maria wprowadziła mnie do pokoju i... - 

Pomyślała nagle, że jeśli Susie nie blefuje, Miles sam jej 

opowie zabawne szczegóły: jak żałośnie wyglądała w 

kąpielowym ręczniku, jaka była przerażona, wściekła i 

upokorzona. Jeśli to prawda... 

Susie wzruszyła ramionami. 

- Skoro on sam był w tym łóżku, to o co chodzi? Dwa lata temu 

zdarzało ci się chyba oglądać Milesa w pościeli - mówiła 

nienaturalnie cicho, napiętym jak struna głosem. 

- Co było, a nie jest... - bąknęła pod nosem Diana. 

Świetnie wszystko pamiętała. Dwa lata temu rzadko ze sobą 

rozmawiali. Ale przed czterema laty jedno w drugim było 

zakochane do szaleństwa. Kiedy wchodziła do pokoju, Miles 

odwracał głowę, uśmiechał się i wlepiał w nią swoje ciepłe 

brązowe oczy, a jej ciało przenikały dreszcze. 

W łóżku też nie był z nią po to, żeby udowadniać swoją 

przewagę, lub udowadniać cokolwiek. Kochali się jak wariaci, 

ale tak delikatnie i radośnie... Potrafili śmiać się bez końca. 

background image

Łzy ścisnęły jej gardło. Odwróciła głowę, znów pokonana, 

bezsilna w złości na samą siebie. 

- Posłuchaj, Diano, nie wiem, z czyjej winy wynikło to 

zamieszanie z pokojami. Wszystko się wyjaśni. Sama dopiero 

przyjechałam, nie miałam jeszcze czasu porozmawiać z Marią. 

- Powinnaś mi wyjaśnić tylko jedno: dlaczego mnie nie 

uprzedziłaś o swoich planach na weekend. Wiesz, że nie 

przyjechałabym. 

- Wolałabyś, żeby tylko Miles zakłócał twą samotność? - Susie, 

o dziwo, wyglądała na coraz mniej opanowaną. 

- Wolałabym pobyć tu sama. Tego się spodziewałam. Dlatego 

przyjęłam zaproszenie twojego brata. Kropka. 

- Zaczynam ci wierzyć - powiedziała Susie poważnie, jakby do 

siebie. 

- Z wzajemnością. Wierzę, że mi wierzysz. 

- Wyobraź sobie, że nie wiedziałam. Nikt mi nie powiedział, że 

wybierasz się do Galatas. Zresztą, ja tu jestem przez 

przypadek. Coś się wydarzyło i musiałam uciec z Aten. - 

Uśmiechnęła się smutno. - Obydwie zmarnujemy urlop. 

- Ja wyjeżdżam. - Diana nie wahała się ani chwili. 

- Nie możesz tego zrobić. - Susie zerwała się na równe nogi. - 

Chris mi nie daruje! Jak zwykle powie, że to moja wina. 

- Przykro mi - odpowiedziała nieszczerze. Wyrozumiałość 

Diany wobec Susie Galatas malała wprost proporcjonalnie do 

rosnącej uwagi, jaką zaczął poświęcać jej Miles na rok przed 

rozwodem. 

Z Susie opadła kamienna maska. Była zdenerwowana, mówiła 

coraz szybciej, jakby liczyła się każda minuta. 

- Słuchaj, przysięgam, że nie wiem, o co tu naprawdę chodzi. 

Ale zdaje mi się... intuicja podpowiada mi, że Chris z Milesem 

coś uknuli. Tym razem skrócą mnie o głowę, jeśli pokrzyżuję 

im plany. 

background image

- Uważasz, że twój brat ściągnął mnie do zamku pod 

fałszywym pretekstem? - wycedziła Diana słowo po słowie. 

- Możliwe - Susie zagryzła wargi - że Miles chciał się z tobą 

spotkać. Nic mi nie mówił, ale czy to jest aż tak 

nieprawdopodobne? 

Diana nie wierzyła. Przez dwa lata nie zadzwonił do niej nawet 

w Nowy Rok. Owszem, kilka razy poprosił o spotkanie w biurze 

adwokata, ale uznała, że to z inicjatywy jej obrońcy, który 

usilnie dążył do ugody. W końcu wytłumaczyła mu, z absolutną 

szczerością, że nie zniosłaby następnego spotkania z Milesem... 

w takich okolicznościach. 

- Gdyby Miles... - na dźwięk jego imienia dostawała gęsiej 

skórki - miał do mnie jakąś sprawę... 

- Wiem. Napisałby do twojego adwokata. Ja też uważam, że 

tak byłoby najdelikatniej. Po co rozdrapywać stare rany? Lecz 

Miles... wiesz, jaki on jest. Zawsze musi postawić na swoim. 

Słyszałam, jak opowiadał Chrisowi, że trzykrotnie prosił cię o 

spotkanie. Nie zgodziłaś się, więc poszukał innego wyjścia. 

Tak, teraz zaczyna rozumieć... Uwielbiała kiedyś ten jego upór, 

niezłomną wolę w pokonywaniu przeszkód. Miles nigdy nie 

przegrywał walkowerem. Znaczenia takich słów, jak pokora czy 

uległość po prostu nie rozumiał. Kiedyś... Kiedyś, kiedyś! 

Przełknęła łzy wściekłości. 

- Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Każda rozmowa 

skończyłaby się boleśnie. 

- Czyli brakuje ci odwagi. Wolisz nie ryzykować i nie cierpieć - 

westchnęła ciężko, nie doczekawszy się odpowiedzi. - W 

porządku! Tylko że z nim jest odwrotnie i na pewno nie ustąpi. 

A ty nie schowasz się do mysiej dziury. 

- Nie wiem, naprawdę... Susie, nie chcę już o tym rozmawiać. 

Nie teraz. Nie mam siły myśleć, jestem kompletnie 

wykończona. Gdybyś znalazła dla mnie jakiś kąt, w którym 

mogłabym się przespać... 

background image

- Ale Miles... 

- Proszę! - Podobnie stanowczy ton, jakim przekonała 

urzędnika na lotnisku, zrobił wrażenie na Susie. 

- Dobrze, jak sobie życzysz. - Wzruszyła ramionami. - Dam ci 

pokój w przeciwległym skrzydle zamku i ręczę za twoje 

bezpieczeństwo. Zadowolona? 

Diana nie odpowiedziała. 

Pokój był wspaniały. W odcieniu kremowym, z lekkimi jasnymi 

meblami. Zupełnie inny, pomyślała, niż surowa, pełna antyków 

komnata Milesa, czy też pachnąca luksusem sypialnia Susie. 

Tamte obie znajdowały się w „rodzinnym" skrzydle zamku. 

Ukłuła ją zazdrość. Czy często się odwiedzali? 

Intuicja jej mówiła, że wcale. Te gorzkie uśmiechy, smutek w 

oczach Susie... Nie tak się zachowuje zwycięska rywalka. 

- Boże, czy wszystko musi być aż tak skomplikowane - 

powiedziała głośno do samej siebie, potem z zamkniętymi 

oczami zdjęła ubranie, wśliznęła się pomiędzy pachnące 

rozmarynem prześcieradła i zapadła w kamienny nieprzy-

tomny sen. 

Nie poruszyła się, kiedy godzinę później Susie zajrzała do jej 

pokoju, nie reagowała na krzątaninę Marii, która wniosła 

walizkę. 

Obudziła się natychmiast, kiedy w drzwiach stanął Miles. 

- Odżyłaś? 

Uniosła się na łokciach, podciągając prześcieradło pod samą 

brodę. Dobrze, że hrabianka nie ręczyła głową, pomyślała 

złośliwie. Jak na spędzone razem dzieciństwo i nie tajone 

uczucie do Milesa, to nieźle go poznała! Dobre sobie: „ręczę za 

twoje bezpieczeństwo"! 

- Niezupełnie, ale jestem na dobrej drodze. Mam do odespania 

kilka nocy. 

background image

- I dopóki tego nie zrobisz, będziesz mnie spławiać? Z bolesnym 

grymasem na twarzy, przykurczyła szyję. Zapomniała przed 

spaniem rozpuścić włosy, jak zwykle, 

kiedy była zmęczona. 

- Wyjmij te szpilki - powiedział miękko. 

Wspomnienie jak żywy obraz: Miles siedzi za jej plecami, u 

wezgłowia łóżka, wyjmuje z upiętych nad karkiem włosów 

szpilki, jedną po drugiej, nie spiesząc się, potem masuje 

delikatnie ramiona, całuje szyję... 

- O co ci chodzi, Miles? 

- Dlaczego, na miłość boską, nie rozpuścisz tych włosów? 

Lubisz swoje migreny? 

- Dziękuję za radę - powiedziała przez zaciśnięte zęby. 

- Powiedz mi jednak, czego naprawdę chcesz? 

- Pogadać. Kilka słów. Nic więcej. - Jego twarz, z natury bardzo 

mimiczna, przypominała teraz papierową maskę. Nie pytając o 

zgodę, przysunął do łóżka krzesło, rozparł się na nim 

wygodnie, opierając głowę na skrzyżowanych ramionach. 

- Więc mów - powiedziała najwyraźniej i najgłośniej, jak 

potrafiła, z oczami utkwionymi w podkurczone kolana. 

- Podobno wyjeżdżasz z mojego powodu. 

Diana zdrętwiała. W czasie tamtej rozmowy nie czuła się na 

siłach, żeby podjąć ostateczną decyzję. Susie wiedziała o tym 

równie dobrze. Namawiała ją do zostania! Ciekawe, jaką grę 

prowadzi hrabianka Galatas... 

- No więc? 

- Czy to prawda? 

Sama nie znała jeszcze odpowiedzi... 

- A czego ty się, do diabła, spodziewałeś? - wybuchnęła 

gwałtownie. - Że dam się złapać w pułapkę i powiem: dziękuję 

uprzejmie? 

- Pułapkę? 

background image

- A jak to inaczej nazwać? Genialny plan, żeby ściągnąć mnie 

do starego zamku, z którego trudno nawet uciec! 

- Sądzisz poważnie, ze uknułem przeciwko tobie spisek? Że 

chcę cię porwać? - Jego głos nie tracił aksamitnego tonu. - A po 

cóż miałbym to robić? 

- Właśnie nie wiem. Mówiłam, że to bez sensu, ale Susie 

wymyśliła, że ty i Chris konspirujecie za moimi plecami. 

- A ty co robisz z Susie za moimi plecami? - skrzywił się z 

niesmakiem, nie podnosząc jednak ani trochę głosu. 

Już, już chciała wyrazić skruchę... Miles opanował tę sztukę do 

perfekcji. Nigdy nie rezygnował z ataku, zapędzał ją w kozi róg 

i odwracając uwagę od sedna sprawy, 

wymuszał kapitulację. W ostatniej chwili ugryzła się w język. 

- A kto, do licha, miał mi wytłumaczyć, co jest grane? Duch 

tego zamku? Czy może Maria, po grecku? 

Po raz pierwszy wyprowadziła go z równowagi. Znieruchomiał, 

zmrużył groźnie oczy i wybuchnął niespodziewanym śmiechem. 

Gwałtowna zmiana nastroju, pomyślała z przekąsem Diana. 

Przerabialiśmy to wiele razy. 

- Widzę, że wydoroślałaś, Diano. Powiedz jednak, czy miałem 

inne wyjście? Twój cholerny adwokat nie dopuszczał do 

naszego spotkania. 

- Niby po co mielibyśmy... 

- Jesteś moją żoną. Powinniśmy spokojnie porozmawiać. 

- Po co? Nie czułeś takiej potrzeby, kiedy byliśmy mał-

żeństwem. 

- Wciąż jesteśmy małżeństwem-powiedział łagodnie, po długiej 

chwili milczenia. 

Ogarnęła ją dzika furia. Dwa lata temu wybrał wolność, 

zapominając o małżeństwie. 

- I ten niewiele znaczący fakt daje ci prawo do zabawy moim 

kosztem? Jak śmiesz... - wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

background image

- To prawda, że sytuacja wbrew naszej woli stała się zabawna. 

Szkoda, że nie umiesz tego dostrzec, albo udajesz, że nie 

dostrzegasz. Powiedz, Diano, czy na serio chcesz zatrąbić na 

odwrót i uciec? 

Westchnęła głęboko, jakby razem z powietrzem wypuszczała 

całą złość. Pulsujący ból w skroniach przypomniał jej o 

włosach. Wyjęła pierwszą szpilkę, potem powoli następne, aż 

pozbierała nieco myśli. 

- Nie wiem. Od tygodni nie myślałam o niczym innym, tylko o 

tym weekendzie. Szczerze mówiąc, jestem zbyt wykończona, 

żeby wsiąść dzisiaj z powrotem do samochodu i trąbić na 

odwrót. Nie mam nawet siły rozmawiać. 

- Chcesz, żebym ja wyjechał? Przypomniała sobie nagle o 

wykładach w Australii. 

- Właściwie, co ty tu robisz, jeśli wolno spytać? 

- Zerwaliśmy kontrakt - odpowiedział po długim wahaniu. - 

Steve wrócił do Anglii na wakacje. 

Przepracowanie, postawiła jedyną możliwą diagnozę. Ani 

Miles, ani Steve Gilman nie zwykli folgować sobie w pracy. 

Obaj bardzo obowiązkowi, tym razem przekroczyli granice 

wytrzymałości. A więc Miles, tak jak ona, przyjechał 

odpocząć... Trudno. W końcu to dom jego dzieciństwa; 

- Oczywiście, że nie powinieneś wyjeżdżać. Jesteś u siebie. 

- Nie przesadzaj. Nigdy nie mieszkałem tu na stałe, ale to 

prawda, że w każdej chwili mogę wrócić. Po prostu odłożę 

wakacje na kiedy indziej. Nie ma problemu. 

- Nie, Miles, nie zrobisz tego ze względu na mnie. Założę się, że 

gonisz resztkami sił i nie masz najmniejszej ochoty stąd 

wyjeżdżać. Tak samo jak ja, potrzebujesz odpoczynku. 

Uśmiechnął się kącikami ust, ni to pobłażliwie, ni drwiąco. 

Bała się tego półuśmiechu, bo nigdy nie wiedziała, co on 

naprawdę znaczy. 

background image

- Wciąż ta sama poczciwa Diana - powiedział miękko. - Zawsze 

wyrozumiała dla bezdomnych włóczęgów. Zastanawiałem się... 

niepotrzebnie. - Wstał jak oparzony, jedną ręką odsuwając 

krzesło pod ścianę. - Zgadza się, potrzebuję odpoczynku, ale nie 

chodzę jeszcze na ostatnich nogach. Mogę jechać na jakąś 

wyspę i zabawić się w turystę, jeśli miałoby ci to choć odrobinę 

poprawić nastrój. 

- Nie - powiedziała zdecydowanie. - To ja wyjadę. No, może nie 

dzisiaj... i raczej nie jutro. Kiedy porządnie odsapnę. 

- I zbiorę siły do ucieczki? 

- Widzisz w tym coś dziwnego? 

- Nic ci nie pomoże ciągłe uciekanie. Niczego to nie zmieni. W 

końcu i tak trzeba będzie spojrzeć prawdzie w oczy. Im 

wcześniej, tym lepiej, Diano. 

- Przestań, proszę. - Wykonała mimowolny bezradny gest, na 

który Miles tylko czekał. 

- Poza tym, nie byłoby to dyskretne wyjście kuchennymi 

drzwiami. Oprócz Susie przyjechał tu na kilka dni Chris i... - 

zawahał się teatralnie - jakiś stary narzeczony Susie. Będą 

mieli o czym plotkować, jeśli ni stąd, ni zowąd spakujesz 

manatki i wyjedziesz. Kiedyś nie lubiłaś urządzać cyrku, 

tłumaczyłaś, że nieporozumienia powinniśmy załatwiać między 

sobą, a nie na oczach ludzi. 

To prawda. Diana przez kilka miesięcy, kiedy Miles prawie się 

do niej nie odzywał, ratowała pozory małżeńskiego szczęścia: 

uśmiechała do niego ponad stołem, udawała, że wszystko w 

porządku, kiedy dzwonili znajomi. Zarzucał jej tchórzostwo, 

uważał, że powinna stawić czoło faktom. W końcu sam ją 

postawił przed faktem dokonanym, wybierając wolność. 

Nie zapomni tamtego poczucia bezsilności i niezrozumienia. 

Teraz czuła, że to wraca, ze ogarnia ją stary lęk, ale ani 

myślała się poddać. Nie była ani słaba, ani bezradna, a intencje 

Milesa rozumiała aż nazbyt dobrze. 

background image

- Nieporozumienia między nami od dawna są sprawą publiczną 

- powiedziała z wyniosłym spokojem. 

- Fakt. Ale Susie nie spocznie, póki nie dowie się, o czym tu 

rozmawialiśmy, słowo po słowie, jeśli teraz wyjedziesz... 

Diana wzdrygnęła się na samą myśl o Susie i plotkach. Do 

diabła... Ten facet czytał w jej myślach. 

- Więc co byś zrobił na moim miejscu? - mruknęła pod nosem. 

Nie drgnął. Nie zakpił z kapitulacji Diany, nie wydał okrzyku 

triumfu. Starannie dobierał słowa, byle jej tylko nie urazić i 

nie spłoszyć. 

- Zgódź się na małe ryzyko. Przez kilka dni możemy być dla 

siebie po prostu uprzejmi, prawda? 

- Powiedzmy... 

- Zresztą stęskniłem się głównie za morzem i łodzią, jak wiesz, 

nie jestem domatorem i rzadko, jak sądzę, będziemy na siebie 

wpadać. 

- W porządku. Obiecuję nie wchodzić ci w drogę. 

- A więc... - podniósł się gwałtownie - do zobaczenia przy 

obiedzie. 

Święcie przekonana, że Miles naprawdę wychodzi, rozluźniła 

się i z przymkniętymi oczami opadła na poduszkę. Niemal w 

tej samej chwili poczuła na policzku jego oddech, a we włosach 

długie natarczywe palce, którymi wyjął ostatnią szpilkę. 

Zdumienie odebrało jej głos. Śmiał ją dotykać w ten sposób, jak 

gdyby nic się nie stało i nadal byli małżeństwem: nikt nikogo 

nie zranił, nikt nikogo nie porzucił. Kiedy pochylił sie i musnął 

ustami jej szyję, Diana syknęła złowrogo, odwracając głowę. 

Roześmiał się i zniknął za drzwiami. 

Blada ze złości i upokorzenia, żałowała swojej pochopnej 

decyzji. To jasne, że powinna wyjechać natychmiast, nie 

tłumacząc się przed nikim, troskę o zachowanie pozorów 

pozostawiając Milesowi. Bezczelny cynik! 

Delikatne pukanie do drzwi postawiło ją na równe nogi. 

background image

- Diano, przyszłam cię zabrać na obiad! - Susie, przebrana w 

prosty bawełniany kaftan w czerwono-purpurowe 

geometryczne wzory, z koroną włosów upiętych na czubku 

głowy i bijącym od niej blaskiem klejnotów, wyglądała jak 

perska księżniczka. 

Po raz tysięczny Diana zadała sobie pytanie: dlaczego ja? 

Dlaczego nie ona - najlepsza przyjaciółka, towarzyszka 

dziecięcych zabaw, fantastycznie bogata i piękna? 

- Moje gratulacje, Susie! Wyglądasz niesamowicie! Czy ten... 

powiedzmy... królewski Orient jest obowiązującym stylem na 

najbliższe lato, czy dopuszcza się wersje skromniejsze? 

Susie, osoba nie dotknięta, o dziwo, chorobą próżności, 

wybuchnęła śmiechem. 

- Nie wygłupiaj się. Spójrz na mnie obiektywnie, nie zwracaj 

uwagi na błyskotki. 

Diana przełknęła ślinę. Przed ślubem prawdziwą biżuterię 

oglądała wyłącznie na wystawach sklepów jubilerskich. Susie 

miała rację. Piękne błyskotki wciąż robiły na niej ogromne 

wrażenie. Łatwo mówić... 

- Cudowne rubiny. Trudno nie zwrócić na nie uwagi. 

- Mojej babci - skrzywiła się lekko. - Powiem ci w sekrecie, że 

wolimy nie pytać, jak ona je zdobyła. Gotowa? 

Diana spojrzała z niesmakiem w lustro. Zwykle nie 

przesadzała z makijażem, ale dzisiaj ukryłaby się za jaką-

kolwiek maską. Byle mieć wreszcie święty spokój! 

- Dwie minuty. Zrobię sobie ekspresową tapetę; jestem blada 

jak ściana. 

- Jesteś piękna - powiedziała nagle Susie - i dobrze o tym 

wiesz, prawda? 

- Jeśli żartujesz, to... - Dianie drgnęła ręka i rozmazała tusz na 

powiece. 

- Nie żartuję. - Zabrzmiało to dziwnie ponuro. - Masz 

charakter, że daj Boże zdrowie, a w oczach wyraz dziecięcej 

background image

bezradności. Istna mimoza! Można by pomyśleć, że ilekroć 

dotyka cię mężczyzna z krwi i kości, zamieniasz się w 

kosmiczny pył, więc jemu się wydaje... tak, teraz rozumiem 

dlaczego... 

- Susie, opowiadasz jakieś brednie! Jestem zwyczajną 

Angielką, czyli blond-wymoczkiem: bez koloru, bez cech 

szczególnych, czego nie można powiedzieć o tobie... 

- Wykonała znaczący gest. 

- Aaa! Moja skromna osoba - odsłoniła zęby w ironicznym 

grymasie - to zupełnie inny przypadek. Składam się z 

elementów ruchomych i wymiennych. Popatrz, na czas obiadu 

skomponowałam, jak to nazwałaś, królewski Orient. Robię, co 

mogę, ale tak naprawdę chciałabym wyglądać jak nimfa 

morska. 

- Jeżeli do mnie pijesz z tą nimfą, Susie, to przedobrzyłaś. Nie 

umiem nawet pływać. To jeden z powodów, dla których... - 

Diana zagryzła wargi. 

- Miles czuł się taki opiekuńczy, co? Odpowiedzialny! 

— W jej głosie brzmiało coraz mniej kpiny, a coraz więcej bólu. 

- Nie. Jeden z powodów, dla których bywał... niezadowolony. O 

Boże, ja naprawdę nie chcę o nim rozmawiać. Odkąd 

wysiadłam z tego diabelnego samolotu, wciąż tylko Miles i 

Miles! Zmieńmy temat, co? Umieram z głodu, a ty mówiłaś coś 

o obiedzie. 

Susie roześmiała się przyjaźnie, jakby zapominając o całej 

rozmowie. 

- Chodźmy. Tylko nie odstępuj mnie ani na krok. Zamek 

Galatas składał się z kilku potężnych skrzydeł, każde w innym 

stylu, dobudowywanych w ciągu wieków do pierwotnej 

weneckiej fortecy. Droga do części „rodzinnej" wiodła przez nie 

kończące się spirale wąskich schodów, okrągłe wieżyczki, 

podziemne korytarze. Kiedy wreszcie dotarły do celu - na 

background image

rozświetlony zachodzącym słońcem taras z widokiem na morze 

- Dianie zawirowało w oczach. 

Trzej mężczyźni przywitali ją uśmiechem. Ach, więc to tak... 

Stary narzeczony Susie... Nigdy przedtem nie słyszała, żeby 

Miles nazwał Dimitriego Philippidesa inaczej niż przyjacielem 

rodziny. Zerknęła ukradkiem na Susie, ale w wyrazie jej 

twarzy nie znalazła rozwiązania zagadki. 

Dimitri i Christos sączyli aperitif. Miles zapalał świece i wonne 

trociczki. 

- Przeciw komarom. - Uśmiechnął się do Diany promiennie, z 

kocim przymrużeniem oczu. 

Parsknęła śmiechem. Uleciało gdzieś napięcie, po raz pierwszy 

od tak dawna spojrzała na niego normalnie, bez żadnych 

podejrzeń i bez lęku. 

- Właśnie miałam ci pogratulować romantycznego pomysłu, a 

ty wyskakujesz z komarami! 

- Mam pełno pomysłów. Romantycznych też. 

Diana wstrzymała oddech. Uff! Obyło się bez dowcipnych 

komentarzy. 

- No, no! Tylko nie przed obiadem - poprosił Chris. - Jeżeli 

ponosi cię wena, żeby recytować Homera, poczekaj do deseru. 

Wypiłem za mało brandy, żeby to docenić. Cześć, Diana, jak 

samopoczucie? 

- Wyobraź sobie, wczorajszego wieczoru... - Dimitri podsunął jej 

krzesło - Miles uraczył nas „Powrotem Odyseusza". Nie 

powiem, wzruszający kawałek. 

- Bardzo długi kawałek - skrzywił się hrabia Galatas. - Kiedyś 

miałem nadzieję, źe z wiekiem mój przyjaciel będzie tracił 

pamięć. Nic z tego. On ma coraz lepszą, a ja przeciwnie. 

- Bo ja o nią dbam. Gimnastyka, bracie. - Miles popukał się 

znacząco w czoło. - A ty zatrudniasz armię panienek, które 

muszą pamiętać za ciebie. Cieniutko, Chris! 

background image

Z umysłem Chrisa nie mogło być „cieniutko", skoro kierował 

prężną międzynarodową firmą. I ani myślał ustępować 

Milesowi w słownych przepychankach. 

- Jasna sprawa. Cenię sobie wygody i komfort psychiczny. A 

więc żadnej poezji epickiej, póki nie urżnę się na tyle, żeby 

pokochać Odyseusza. - Uznając temat za wyczerpany, zwrócił 

się do Diany: - Mam nadzieję, że dobrze zniosłaś podróż? - 

spytał uprzejmym i doskonale obojętnym głosem. 

Jeżeli ten facet, pomyślała gniewnie, ściągnął mnie na prośbę 

Milesa, zrobił to wbrew sobie. Tylko po co? Zastanawiała się 

kiedyś, czy to nie Chris przyspieszył koniec ich małżeństwa. 

Musiał mieć spory wpływ na przyjaciela... Hrabia Galatas 

znosi męczeńsko już trzecią żonę. Biedaczek. Utwierdził się w 

przekonaniu, że kobieta z założenia nie może być inwestycją 

trwałą i praktyczną. No, ale z dwojga złego, jeśli Miles musiał 

się żenić, to dlaczego nie z Susie, tylko z jakąś biedną nijaką 

Angielką?! 

Z drugiej strony... Kto jak kto, ale ona wiedziała doskonale, że 

Miles nie ulega żadnym wpływom. Robił zawsze to, co chciał i 

kiedy chciał. Do diabła z Chrisem. 

W kącie tarasu skwierczało mięso. 

- Dzisiaj ja jestem szefem kuchni - uroczyście oświadczył Miles. 

- Kebab to moja specjalność! 

- O, rany, Susie! - jęknął Chris. 

- Pozwól mu. - Roześmiała się. - Przynajmniej nie będzie nas 

krytykował, jak wczoraj. 

- Rzeczywiście - Dimitri wyjaśnił Dianie - wczoraj na kolację 

jedliśmy to samo. Lubisz czosnek? 

- Nauczyła się lubić. - Miles, który stanął nad rusztem, 

mrugnął do niej porozumiewawczo. 

- Taak... - Zapiekły ją policzki. - W Anglii, zanim wstąpiłam na 

uniwersytet, nie jadłam czosnku. Nigdy nie byłam we Francji. 

background image

Christos, który spędził w Paryżu połowę dorosłego życia, nie 

wierzył własnym uszom. 

- Jak to? Wydawało mi się, że Anglicy dzielą się na tych, którzy 

do Francji jadą i tych, którzy z niej wracają. 

- Zabawne spostrzeżenie... - powiedziała lodowatym głosem. - 

Ludzie na prowincji, utrzymujący się z pracy rąk, są mniej 

ruchliwi. Możesz mi wierzyć na słowo. Wiodą monotonne, 

osiadłe życie, bez czosnku. 

- A wycieczki szkolne? - Chris zdawał się nie rozumieć. - Nigdy 

nie byłaś we Francji ze swoją szkołą? Na kursie językowym?! 

Przechwyciła badawcze spojrzenie Milesa. Zawsze uważał, że 

jest przewrażliwiona na punkcie swojego pochodzenia, ale 

szanował jej wolę bez zastrzeżeń. Nikomu o dzieciństwie Diany 

nie wspominał, a po ślubie ani razu nie wrócił do tematu. Ona 

tymczasem dojrzała. 

Uniosła wysoko podbródek. Ich małżeństwo się rozpadło, a to, 

że Miles kiedyś tam popełnił mezalians... Błąd został 

naprawiony, młody hrabia dawno przyjacielowi wybaczył. 

- Wycieczki odbywały się w wakacje, przynajmniej tak było w 

mojej szkole. A ja wtedy pracowałam. 

- Pracowałaś? - Zdumienie Chrisa sięgnęło zenitu. - Boże, wy 

Anglicy, ze swoją dyscypliną... Czy nauka francuskiego, we 

Francji, to nie dość pożyteczne zajęcie? 

- Pracowałam, żeby zarobić na chleb. - Uśmiechnęła się 

swobodnie. - Mój ojciec był ogrodnikiem w wielkim majątku, a 

moja matka prowadziła dom jego właścicieli. Ojciec miał 

wypadek, po którym nie wrócił już do pracy. Na szczęście nie 

wyrzucono nas z mieszkania, ale matka za swoją jedną pensję 

z trudem wiązała koniec z końcem. Właściwie powinnam 

skończyć edukację w wieku lat szesnastu, ale dobrze mi szło, 

rodzice bardzo chcieli, żebym nie przerywała nauki, i tak... 

zawarliśmy umowę. Miałam uczyć się dalej, zdawać egzaminy, 

a latem pracować. Upłynęło wiele wody w Tamizie, zanim 

background image

skosztowałam czosnkowego masła i pierwszego ślimaka. C'est 

la vie! 

Zapanowała głucha cisza. Wszyscy oprócz Milesa otworzyli 

usta, nie odrywając od niej wzroku. Pierwsza odezwała się 

Susie. 

- Na ślimaki dzisiaj nie liczmy, ale trucizna, w której „szef 

kuchni" marynował kebab, składa się w osiemdziesięciu 

procentach z czosnku. Za to mogę ręczyć! 

Wszyscy, jak na komendę, wybuchnęli śmiechem. Miles popisał 

się znakomitym daniem, co w gruncie rzeczy nikogo nie 

zaskoczyło. Atmosfera została rozładowana, robiło się coraz 

weselej i głośniej. Dimitri nie odstępował Diany. Dolewał jej 

wina, bawił rozmową. Nagle, zmęczona i osowiała, usłyszała 

teatralny szept: 

- Nie sądzisz, że masz już dosyć? 

Podskoczyła i obróciła się na krześle o sto osiemdziesiąt stopni. 

Miles klęczał za jej plecami, usiłując zapalić świecę. Zmierzyła 

go hardym wzrokiem. 

- Nie masz zbyt mocnej głowy, wiesz o tym, Diano - szepnął 

czule. - Jeżeli nie zwolnisz tempa, nasz etatowy Don Juan, ten 

facet w jedwabnej koszuli, który krąży nad tobą jak sęp, nieźle 

się ubawi, kładąc cię do łóżka. 

- Nie bądź obleśny. 

- Czyż nie marzysz o takim zakończeniu wieczoru, Di? 

- Jego zadowolone oczy mówiły co innego: przynęta chwyciła. 

- Nie to miałam na myśli... - Ale na odwrót było za późno. 

- Oczywiście, wytłumaczyłaś mi tylko, co ja mam na myśli... 

- Ja... - Czuła się zapędzona w kozi róg. Gdyby powiedziała 

prawdę, że nie wyobraża sobie Dimitriego w roli Don Juana, 

sprawiłaby Milesowi nie lada satysfakcję. Zresztą, on jest 

zdolny do wielu rzeczy. Wyobraziła sobie, jak odwraca się do 

Dimitriego i proponuje mu odprowadzenie jej do łóżka. 

Zadrżała. - Jak ja cię nienawidzę, Miles! 

background image

- szepnęła. 

- Przynajmniej nareszcie wiesz, co czujesz. 

- Nie bez powodu. 

- To zależy od punktu widzenia. Nie lubię się chwalić, ale, 

doprawdy, czy nie sądzisz, że byłem do tej pory idealnym eks-

mężem? 

Diana, pogrążona w niemym ataku furii, milczała. 

- Hojnym - rozchylił wargi w uśmiechu. - Tolerancyjnym. Nie 

naprzykrzałem się... 

- Tolerancyjnym? Ty? 

- Pomyśl. Ani słowa wymówki za ostatnie dwa lata. Zwiedzanie 

rezydencji nadzianych facetów, w końcu praca jak każda inna, 

tylko dlaczego nie na własny rachunek? Przyznasz, kotku, 

miałbym prawo się zdenerwować, może nawet ukrócić twoje 

podróże, gdyby nie moja wrodzona łagodność. 

Siedziała osłupiała i zdruzgotana, nie rozumiejąc, o co 

naprawdę chodzi. Czuła jedynie, że za tym spokojem, udawaną 

obojętnością Milesa, czai się furia. Burza uczuć, o których nie 

miała pojęcia. 

- Wiesz, dlaczego korzystałam z tych pieniędzy? - zapytała 

zduszonym głosem. 

- Tak. Twój przywiązany do wózka ojciec. 

- Przecież razem zaciągnęliśmy kredyt na ten dom. Nie 

mogłam pozwolić, żeby przepadł, kiedy tatuś nareszcie 

uwierzył, że będzie normalnie... 

- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby znaleźć pracę? 

Pracę? Od dwóch lat nie miała wakacji ani wolnych 

weekendów. Chciała krzyczeć, ale zniżyła jeszcze głos. 

- Nie rozumiem. O czym ty mówisz, Miles? 

- A może sądzisz, że skoro tak zażarcie walczyłaś, żeby 

skończyć studia, to już o nic więcej nie musisz walczyć? Że 

zdałaś egzamin z dzielności na całe życie? Odfajkowane, co? 

background image

Wypiłaś swój kielich goryczy, a teraz świat winny ci jest 

zadośćuczynienie, dożywotnią rentę i medal? 

Jego napięty głos ranił jak sztylet. Płomień świecy, którą 

trzymał w ręku, raził w oczy. Diana odstawiła kieliszek. 

- Nie rozumiem - powtórzyła. 

- Nie? 

- Nie! Co ja ci takiego zrobiłam, że atakujesz jak bestia? 

Znienacka... 

Zmierzyli się wzrokiem z taką siłą, że musiało zaboleć. 

Miles wykrzywił usta, ale nie przyznałby się nigdy, że jego też 

zabolało. 

- Mamy przed sobą mnóstwo pytań - zakpił. - Po pierwsze, nie 

znienacka. Po drugie, nie atakuję bez powodu, tylko ostrzegam. 

Znudziło mi się po prostu twoje nicniero-bienie. Rozumiesz? 

Nie będę cię utrzymywał, czekając spokojnie, aż znajdziesz 

playboya z odpowiednim kontem. Sam się tobą zajmę. Ktoś 

musi to w końcu zrobić! 

Diana wstała. Małżeństwo z Milesem nauczyło ją udawania, że 

nic nie boli, kiedy z chęcią zawyłaby z rozpaczy. 

- Zajmij się sobą - powiedziała lodowatym pogardliwym tonem. 

- Jutro wyjeżdżam. 

- Mylisz się, kochanie. - Uśmiechnął się leniwie. - Zostaniesz. I 

wysłuchasz wszystkiego, co mam ci do powiedzenia. 

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

Dimitri odprowadził Dianę do pokoju. Nieomylność, z jaką 

pokonał ciemny labirynt schodów i korytarzy, świadczyła o 

tym, że stary przyjaciel rodziny bywał w zamku częstym 

gościem. W przeciwieństwie do byłej żony Milesa Tabarda, 

pomyślała z goryczą, który, było nie było, uważał Galatas za 

swój drugi dom. Grek jakby czytał w jej myślach. 

background image

- Susie czuje się prawdziwą panią na zamku. Formalnie należy 

on do Milesa, ale... 

- Milesa? 

Dimitri spojrzał na nią zdumiony i lekko się spłoszył. 

- Nie wiedziałaś? Wychował się tutaj razem... 

- To wiem - przerwała. - Jego rodzice wciąż podróżowali, a 

hrabia Galatas, jako ojciec chrzestny, poczuwał się do opieki 

nad chłopcem. Nie miałam jednak pojęcia... 

- Ojciec chrzestny... - Dimitri pokręcił głową. 

- Co masz na myśli? - Musiała uzbroić się w cierpliwość, bo 

Dimitri długo ze sobą walczył. W końcu wzruszył ramionami i 

spojrzał jej prosto w oczy. 

- No więc... jeśli nie dowiesz się tego ode mnie, znajdzie się 

inny życzliwy. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie powiedzieli ci 

do tej pory. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy tu jesteś... Stary hrabia, 

jak zapewne słyszałaś - Dimitri ważył każde słowo - miał 

dwóch synów. Ten lepszy trzymał się domu i robił pieniądze. 

No, powiedzmy, że nie zawsze. 

To był ojciec Susie i Chrisa. A syn marnotrawny uciekł w siną 

dal, dosłownie, bo zaciągnął się na okręt. 

- I wszelki słuch po nim zaginął... 

- Ależ skąd! Dochodziły o nim wieści z całego świata: z Sydney, 

Rio, Nowego Yorku, Valparaiso. Łatwiej byłoby wyliczyć, dokąd 

go nie poniosło. Moja matka mówi, że Conrad był wolny jak 

ptak. Nie potrafił żyć inaczej. 

- Chyba domyślam się reszty. - Diana zaczerpnęła powietrza. - 

Według twojej matki, Miles jest owocem... Gdzie? 

Dimitri spojrzał na Dianę z szacunkiem. 

- Gdzieś w Ameryce Południowej. Z Conrada był prawdziwy 

koczownik. Włóczęga, natchniony podróżnik, badacz. Anne 

Tabard mieszkała ze swoim leciwym mężem dyplomatą w 

jakimś zapomnianym od Boga i ludzi przygranicznym 

background image

miasteczku, na skraju dżungli, gdzie powietrze było czarne od 

moskitów. 

Diana poznała swoją teściową - dystyngowaną damę o 

wyrafinowanym guście, ambicjach intelektualnych... Nie, to 

nieprawdopodobne. 

- Musiała się strasznie nudzić. - Dimitri wyrwał ją z 

zamyślenia. Jemu też trudno było uwierzyć w podwójne oblicze 

Anne Tabard. - A Conrad miał słabość do kobiet i, podobno, 

nigdy bez wzajemności. Pożeracz serc, mawiała moja mama z 

błyskiem w oku. Miles to wykapany ojciec! 

Dianie nie drgnęła powieka. Jakby zupełnie nie dosłyszała, co 

powiedział Dimitri. 

- Czy to są tylko domysły, czy ktoś zna naprawdę losy 

Conrada? - spytała rzeczowo. - Istnieją jakieś dowody? 

- Conrad wędrował wtedy w górę Amazonki, w poszukiwaniu 

zaginionych plemion. Los sprawił, że zatrzymał się na pewien 

czas u Tabardów. No cóż... z zachowanych 

listów wynika, że pozostawił po sobie więcej niż gorące 

wspomnienia. 

- Dlaczego z nim nie pojechała? - spytała cicho, jakby samej 

siebie. - A może zrobiła to? 

- Z tego, co słyszałem, pani Tabard chciała wyrwać się z 

tamtego piekła, a nie zagłębiać w dżunglę. A Conrad... 

Wędrował po swoich oceanach, kołach podbiegunowych, zawsze 

w pojedynkę. 

Diana pokręciła głową. Po raz pierwszy myślała ze 

współczuciem o swojej nieprzystępnej, zimnej jak głaz te-

ściowej. 

- Wybuchł skandal? 

- W angielskim domu? Moja droga, raczysz żartować. Jej mąż 

był cywilizowanym człowiekiem. Conrad oczywiście przepadł. 

Za to stary hrabia Galatas pokazał klasę. Dyskretnie, bez 

żadnych deklaracji, czy bicia się w piersi, służył im zawsze 

background image

wsparciem. A Tabardom się nie przelewało. No i wreszcie 

podział spadku mówi sam za siebie. Miles kochał zamek, więc 

go dostał. Chris jachty i przedsiębiorstwo, a Susie trochę akcji 

oraz biżuterię. 

Diana drżała z przejęcia, nie wierząc w ani jedno słowo. Do 

diabła! Dlaczego Miles miałby ukrywać swoje pochodzenie? 

Przecież wiedział o niej wszystko i kiedyś naprawdę byli sobie 

bliscy... Z drugiej strony, jakiś tłumiony głos rozsądku 

podpowiadał jej, że cała ta historia, od początku do końca, 

brzmi przekonująco. 

- Co się z nim stało? Z... - Nie umiała wykrztusić „ojcem 

Milesa". - Z Conradem. 

- Któż to wie? Może jest wodzem plemienia, które wreszcie 

odnalazł? A może od dawna nie żyje? Do rodziny, o ile wiem, 

żadne wieści nie dotarły. 

Czy rzeczywiście, pomyślała z goryczą. Ile jeszcze tajemnic 

Miles ukrywał przed światem i własną żoną? Wiedział o niej 

wszystko. Chciał wiedzieć! Zranione wspomnienia: całe dorosłe 

życie, z jego naiwnymi złudzeniami, rozsypane na kawałki jak 

szkiełka w kalejdoskopie. 

Odprawiła Dimitriego przed drzwiami sypialni. Zbyt 

zamyślona, by zauważyć w jego oczach ironię, a potem 

rozczarowanie. 

W pokoju nie zapaliła nawet światła. Stojąc w otwartych 

drzwiach na taras, myślała tylko o jednym. Dlaczego jej nie 

powiedział? Ze wstydu? Absurd. Miles niczego się nie wstydził. 

Umiał patrzeć ludziom prosto w oczy i nie bał się ich krytyki. 

Jakże zazdrościła mu tej odwagi! 

Może Anne Tabard kazała przysiąc synowi, że nie zdradzi ich 

tajemnicy? Ale skoro wiedział Dimitri, wiedzieli i inni... Czy 

uważał, że to nie jej sprawa? Bał się, że straci nad Dianą 

przewagę? Wzdrygnęła się na tę myśl - i zaczęła od początku. 

background image

Może to jednak nieprawda. Dimitri oraz rodzina Galatas 

obracali się w zamkniętym środowisku, które, jak każde 

towarzystwo wzajemnej adoracji, lubiło plotkować. Może więc 

pani Philippides, dziwiąc się zażyłości Milesa z wnukami 

hrabiego, puściła wodze wyobraźni, dodała dwa do dwóch... i 

wyszło jej pięć. 

Może było tak, a może inaczej... 

Usłyszała na dole jakiś hałas. Długie marmurowe schody 

wiodły z tarasu wprost do ogrodu, a raczej zdziczałego oliwnego 

gaju. Zauważyła to już w dzień; teraz ledwie dostrzegała 

pojedyncze drzewa. Z duszą na ramieniu podeszła do 

balustrady. Pomyślała o jaszczurce, ale czy jaszczurki tak 

hałasują? A może... 

Między gałęziami mignęła jasna ruchoma plama. Diana 

wstrzymała oddech. 

- Nie przeszkadzam ci? - zapytał Miles, wynurzając się z 

ciemności. 

- Przeszkadzasz - wykrztusiła. - O mało nie dostałam zawału. 

Wmawiałam sobie ze strachu, że to greckie jeże są tak 

hałaśliwe. 

- Czyli tracę czucie. - Wbiegł po schodach jak kot, bez 

najmniejszego szelestu. - Dawno, dawno temu - szepnął jej do 

ucha - wchodziłem z tego tarasu do każdego pokoju, nie budząc 

nawet duchów. 

- Minąłeś się z powołaniem. Zawód fizyka jest chyba mniej 

intratny niż dżentelmena-włamywacza. 

- W tamtych czasach do głowy by mi nie przyszła jakaś głupia 

przyziemna fizyka. Miałem zostać gwiazdą rocka. Pilotem 

odrzutowca. Podróżnikiem. 

- Jak to? - Wybuchnęła tłumionym chichotem. - Wszystkim 

naraz? 

background image

- Słowo honoru - zapewnił uroczyście. - Marzyły mi się jeszcze 

operacje mózgu, ale w swoich zainteresowaniach anatanomią 

stopniowo zniżałem loty. Coraz niżej od mózgu. 

- Coraz niżej...? 

- Uhm... Trochę wyobraźni... jeśli nigdy nie byłaś kil-

kunastoletnim chłopcem. 

Poczuła, że ma sucho w gardle, ale zebrała wszystkie siły, żeby 

odpowiedzieć równie lekkim tonem. 

- Dajesz mi do zrozumienia, że w już dzieciństwie postanowiłeś 

zostać podłym uwodzicielem? 

- Boże broń. Tylko nie podłym! 

- Kamień spadł mi serca. Co za ulga! 

- Sama powinnaś ocenić, czy podłym, czy dobrym - powiedział z 

wyrzutem. 

- Cóż... nie znam wszystkich etapów twojej kariery uwodziciela. 

Moje początki były łagodniejsze... 

- Wiele straciłaś, ale głowa do góry. 

Mimo egipskich ciemności, czuła na sobie jego rozpalony 

wzrok. Gęsią skórkę tłumaczyła wiatrem od morza i cofała się, 

kiedy on robił nieznaczny krok do przodu. 

- Nie jestem pewna. 

- Miej się na baczności. Bezpieczne przejście z gaju na taras 

było pierwszym punktem wielkiego skoku. Ciąg dalszy nastąpi. 

- Wyciągnął rękę. 

Diana zatrzęsła się jak w febrze. Uleciała gdzieś odwaga i 

resztki poczucia humoru. 

- No widzisz - powiedział z błogim zadowoleniem. - To wraca. 

Zupełnie jak z jazdą na rowerze. 

- Trzymaj ręce z daleka... - Kiedy usłyszała drżenie w swoim 

głosie, pomyślała, że albo natychmiast się rozpłacze, albo 

wpadnie w furię. 

- Zniż głos, kochanie. Chyba nie chcesz obudzić całego domu. 

background image

- Guzik mnie obchodzi, kogo obudzę - mówiła przez zaciśnięte 

zęby. - Zabierz ode mnie te ręce! 

- Kłopot z tobą polega na tym, że nie jesteś dociekliwa, coś, 

czego po prostu nie pojmuję. 

- Ależ ja umieram wprost z ciekawości! Chciałabym dociec 

jednego: co się kłębi w twojej głowie? Co ty, do cholery, 

wyprawiasz?! 

- Ja? - Roześmiał się dobrodusznie. - Nic szczególnego. To 

przecież banalne: odwiedziłem swoją żonę, wróciły 

wspomnienia... 

- Byłą żonę. 

- Nie, kotku. Jeszcze nie. 

- Tylko dlatego, że ten przeklęty adwokat nie potrafił cię 

znaleźć. Skąd wytrzasnąłeś takiego niezgułę! Brakuje tylko 

twojego podpisu. 

- Kochanie, jesteś jak dziecko. Naprawdę uwierzyłaś w bajki 

mojego adwokata? Nie mieszkałem na Księżycu. 

Dianie krew uciekła z twarzy. Zaniemówiła na kilka sekund, a 

Miles uśmiechał sie coraz promienniej. 

- Ja... po prostu nie rozumiem. 

- Dostał instrukcję, żeby mnie nie odnaleźć. 

- Ale dlaczego? Wytłumacz mi to wreszcie! Odszedłeś. Powinno 

ci zależeć na rozwodzie. 

- Czy dlatego wniosłaś pozew? 

- Czy rozmyślnie odkręcasz kota ogonem? 

- Jest w tym coś... prymitywnego. Mężczyźni niełatwo godzą się 

ze stratą... 

- Własności. To miałeś na myśli? Przyjechałeś tu sprawdzić, 

czy jestem naprawdę wyleczona, czy potrafię należeć tylko do 

siebie, prawda? Otóż wiedz jedno: nie jestem twoją własnością. 

I nigdy nie będę. 

Nie powiedziała najważniejszego. Po co? Nie istniały właściwe 

słowa. Oboje wiedzieli, że drugie czuje tak samo. Nie mogła z 

background image

nim rozmawiać, nie patrząc na jego ciało, nie pamiętając, jak 

bez reszty do niego należała. Kiedyś. 

- Nie? - zapytał cicho. 

- Co, nie? - Czuła, że jest u kresu wytrzymałości. - Miles, nie 

rozumiem! 

- Zauważyłem - odezwał się po chwili milczenia. - Masz 

uczucie, że mnie nie znasz, prawda? 

- A pozwoliłeś mi się poznać? Dałeś mi jakąś szansę? 

Zlekceważył pytanie. 

- Czy naprawdę myślałaś, że mnie to nic nie obchodzi, że 

uganiasz się po Europie za bogatymi facetami? Pałace, 

rezydencje... cóż za oryginalny gust! Ciekaw jestem... Czy 

zdarzyło ci się umówić na randkę z biedakiem, który ma 

skromną willę i tylko jeden basen? Teraz posłuchaj: skończyła 

się moja cierpliwość. Nie pobłogosławię cię na dalszą drogę 

takiego życia! 

Gdyby to, co powiedział, nie było aż tak bolesne, śmiałaby się 

do rozpuku. Miles i chorobliwa zazdrość... Niewiarygodne. Jej 

praca polegała na renowacji starych domów, a nie uganianiu 

się za ich właścicielami. Ale tłumaczyć to byłemu mężowi? 

Nigdy. Nigdy mu nie powie, że przez całe dwa lata lizała rany. 

Że była sama, bo na myśl o kolejnym ryzyku cierpła jej skóra. 

- Nie masz prawa mnie krytykować - powiedziała zdławionym 

głosem - ani wtrącać się w nie swoje sprawy. 

- Chciałaś kiedyś uczyć. Nie mogłaś do tego wrócić? 

- Kiedy? - Zaśmiała się drwiąco. - Po twoim wyjeździe? Po tak 

długiej przerwie? Odświeżę ci pamięć. To ty nie chciałeś, żebym 

została na uniwersytecie. Małżeństwo było ważniejsze, a twoje 

słowa święte. 

- A więc to moja wina? - W głosie Milesa zabrzmiała po raz 

pierwszy nuta rezygnacji. - Mogłem się tego spodziewać... 

- Niczyja wina. Stało się i już. A teraz staram się być dobra w 

tym, co robię. Koniec, kropka. 

background image

- I uważasz, że dobrze robisz? 

Diana pomyślała o dniach spędzonych w podróży, o żmudnym 

mieszaniu kolorów, łzawiących oczach, mrówczej pracy nad 

rekonstrukcją tkanin i tynku. 

- Może nie jest to życie jak z bajki, ale nie narzekam. 

- Posłuchaj. - Zawiesił głos w przemyślany, aktorski sposób. - 

Dajmy sobie jeden tydzień. Przyjechałaś tu na urlop. Spróbuj 

spędzić go na luzie, odpręż się, a potem zrób rachunek 

sumienia. Taki osobisty remanent. Jeśli dojdziesz do wniosku, 

że wszystko w porządku, że nie chcesz niczego zmienić, twoja 

sprawa. Ruszysz w dalszą podróż do następnego pałacu, tylko 

pamiętaj, nie za moje pieniądze. 

Diana zagryzła wargi. Czuła się bezsilna w swoim upo-

korzeniu. 

- Mówiłam ci, że alimenty... 

- Skończą się. 

Pomyślała o rodzicach, nareszcie szczęśliwych w swoim domku 

„bez barier", ojcu, który prawie zapomniał o wózku... Ich 

niezależność była zagrożona, stała się monetą przetargową w 

małżeńskiej grze. Koszmar. To prawda, że zarabiała coraz 

lepiej, ale nie mogła liczyć na cuda! Nie spłaci tych rat, choćby 

pracowała dzień i noc, bez odpoczynku. 

- A jeśli wyjadę jutro? 

- Od jutra konto zamknięte. Żadnego wyboru. Wiedzieli o tym 

oboje. 

Taki był Miles. Nie walczył o drobiazgi. Nie podnosił głosu. 

Przewidywał kilka ruchów naprzód i mówił szach-mat. 

Uwielbiał wygrywać i zawsze wygrywał. 

Zrobił jeszcze jeden krok do przodu, chwycił Dianę za ręce i 

musnął jej usta delikatnym lodowato-obojętnym pocałunkiem. 

Zesztywniała. Ze ściśniętego gardła wydobyła rozpaczliwy 

cichy jęk. 

Zaśmiał się cicho i pogłaskał ją po policzku. 

background image

- Masz rację - syknął. - Jestem gościem bez przyzwoitego 

basenu, nie mówiąc o rezydencji. Będziesz musiała złagodzić 

swoje warunki wstępne. 

Otoczył ją brutalnie ramionami. Zaczął całować z przerażającą 

gwałtownością: włosy, policzki, usta. Nigdy w życiu tak nie 

robił. Nawet w czasach największej namiętności, kiedy kochali 

się jak szaleńcy, Miles nie sprawiał jej bólu. Teraz wdzierał się 

głęboko, zębami i językiem, jakby uwierzył, że gwałtem może ją 

odmienić. 

Wczoraj, kiedy zobaczyła go w łóżku, wróciło echem dawne 

odruchowe pożądanie. Teraz czuła zupełnie inaczej. Bezradna i 

przerażona, płonęła żywym ogniem, nie mogąc krzyczeć. 

- Nie... - Nie wiedziała, czy mówi do siebie, czy do Milesa. 

Zwolnił uścisk tak gwałtownie, że ledwie utrzymała 

równowagę. Paliły ją usta, bolało całe ciało. Cofnęła się o kilka 

kroków. 

- Nie rób tego nigdy więcej. - Nie mogła na niego patrzeć. 

Odruchowo wyciągnęła ręce, czując, że pojedynek jeszcze nie 

zakończony. 

- Di... 

- Punkt dla ciebie. Postawiłeś na swoim. 

- To znaczy? 

- Udowodniłeś, że wciąż masz nade mną przewagę. Trochę 

władzy. Zadowolony? 

- Di... 

- Precz ode mnie! - W jej głosie było więcej strachu niż złości. 

- Idź do diabła! 

Miles odwrócił się na pięcie, zbiegł bezszelestnie ze schodów i 

zniknął w mroku, w tym samym miejscu, w którym się pojawił. 

Mimo ogromnego zmęczenia, nie mogła zasnąć. Skąd w głowie 

Milesa takie chore myśli? Przecież nie jest głupi! Poczuła 

śmiertelny strach, że ofiarami jego podejrzeń padną rodzice, 

ich mały raj na ziemi. Oburzało ją, że dopuścił się szantażu. 

background image

Czy byłby w stanie spełnić swoją groźbę? Nie... Mściwość nie 

leżała w jego charakterze. Z drugiej strony, dwa lata 

małżeństwa nauczyły ją, że Miles nigdy nie groził palcem w 

bucie, czcze pogróżki też nie leżały w jego charakterze. Musi 

zapomnieć o dumie i porozmawiać z nim. A przynajmniej 

wytłumaczyć dobroczyńcy i wierzycielowi, na czym polega 

praca konserwatora. Może zdobyłby się na przeprosiny, a 

wtedy rozstaliby się zwyczajnie, w chłodnej zgodzie. 

Miles? Zaprotestowało jej mądrzejsze ,ja". Miles i przeprosiny? 

Profesor Miles w życiu prywatnym kierował się nader prostymi 

zasadami: nigdy niczego nie tłumaczyć, nigdy nie przepraszać. 

Taka filozofia, jak mawiał, cudownie wszystko upraszcza, 

eliminuje zbędne komplikacje. Jemu upraszczała, pomyślała z 

goryczą. Pamięta, jak przez tamte ostatnie wspólne miesiące 

nic tylko zgadywała jego nastroje, próbowała czytać w myślach, 

zawsze błędnie. Uproszczone życie stało się piekłem na ziemi. 

Tylko w nocy przypominał jej dawnego Milesa, z tamtego 

wieczoru, kiedy się poznali. Drażnił się z nią i rozśmieszał. 

Dobrze im było na początku i nigdy nie zrozumie, dlaczego 

tak... 

Uważaj, zwróciła się do swojego odbicia w lustrze. Miej się na 

baczności, a jeśli ten facet powie syrenim głosem: „przeżyjmy to 

jeszcze raz", uciekaj, gdzie pieprz rośnie! 

Nieśmiałe skrobanie do drzwi. Diana poderwała się na równe 

nogi. Ku jej zdziwieniu, Susie Galatas we własnej osobie 

wniosła do pokoju tacę ze śniadaniem. Koniec świata. 

- Maria powiedziała, że jeszcze śpisz, ale małe śniadanko 

dobrze by ci zrobiło - zabrzmiało to bardzo szczerze. 

- Co za obfitość! - Na tacy dostrzegła stertę bułek, jogurt, miód 

w srebrnej miseczce, dzbanek parującej kawy. I dwie filiżanki. 

- Niewiele zjadłaś wieczorem. - Susie zmrużyła oczy. 

- Bałaś się, że Miles przyprawił kolację trucizną? 

Diana puściła złośliwość mimo uszu. 

background image

- Normalne zmęczenie. Zbyt długo podróżowałam bez 

odpoczynku. Miles miał rację: powinnam była się wyspać w 

Atenach. 

- Denerwuje cię, że on tu jest, prawda? 

- Ma do tego święte prawo. 

- Ale nie jesteś zadowolona. 

Ostatnią osobą, której chciała się zwierzać, była Susie. 

Wzruszyła ramionami, a potem sięgnęła po jogurt i miód 

jednocześnie. 

- Pycha! No wiesz, na szczęście Miles nie gryzie. No i znamy się 

jak łyse konie, więc jakoś to będzie. 

- Chcesz powiedzieć - oczy Susie wyglądały jak dwa talerze - że 

wrócisz do niego? Po tym wszystkim...? - Nie doczekawszy się 

odpowiedzi, zmieniła minę na zatroskaną. 

- Boże, to musi być dla ciebie istne piekło, mijanie się z nim 

tutaj, jak gdyby... Słuchaj, jeżeli chcesz wyjechać, powiem mu 

to i już. Daję słowo, że nie poczujemy się urażeni. 

- Wytrzymam jakoś. - Uśmiechnęła się ciepło, patrząc Susie 

prosto w oczy. - Mam zamiar wyspać się i wyleniuchować za 

wszystkie czasy! Nie martw się. Miles będzie pływał albo 

biegał. Grożą nam najwyżej wspólne posiłki. 

Susie, kręcąc z niedowierzaniem głową, przygryzła dolną 

wargę. 

- Teraz, na przykład - Diana dolała sobie kawy - położę się na 

tarasie i do południa nie ruszę nawet palcem. 

- Mylisz się, kochanie. - Susie wstała z krzesła. Nadal mówiła 

zatroskanym tonem, ale jakby mniej poważnie. - Miles zabiera 

nas na ryby. 

Diana nie protestowała. Przynajmniej nie groziła im samotność 

we dwoje. Mina jej zrzedła, kiedy zobaczyła stos bagaży, które 

Susie i Chris uznali za niezbędne na krótką wycieczkę. 

- O mój Boże! Macie zamiar spać na pokładzie? 

background image

- Po prostu rodzeństwo Galatas... - Dimitri, który stał najbliżej, 

ujął z nabożeństwem jej rękę i pospieszył z wyjaśnieniem - 

zabrało niezbędny zestaw prowiantu na cywilizowaną wyprawę 

rybacką. 

- Akcent stawiam na „cywilizowaną" - powiedział z godnością 

Chris. - To znaczy, że nie podzielam upodobań Milesa. 

- Miles musi upolować swój lunch - stwierdziła Susie. -I 

własnoręcznie go zabić. 

- Lubię świeże ryby - uśmiechnął się Miles. Susie poklepała go 

po ramieniu. 

- „Ta ryba dalej skacze". Wiemy, wiemy. Pamiętamy. Muszą 

pamiętać, pomyślała Diana. Zazdrościła im. Nic tak nie może 

łączyć ludzi, jak wspólne dzieciństwo. Natychmiast się 

otrząsnęła. Żadnych smutnych min. 

- Mogę wam w czymś pomóc? 

- Siedź i wyglądaj pięknie - powiedziała Susie. - Ktoś przecież 

musi. 

- Masz do tej roli znakomite kwalifikacje. - Dimitri skłonił 

lekko głowę. 

Kątem oka spojrzała na Milesa, a raczej na jego zmarszczone 

czoło. Odwdzięczyła się uśmiechem za komplement 

- Chcecie powiedzieć, że będę jedynym pasażerem na tym 

rejsie? Naprawdę nie znajdzie się dla mnie żadne zajęcie? 

- Wymyślimy coś - mruknął Miles, ale nie dosłyszał go nikt 

poza Dianą. 

Zmierzyła go krótkim beznamiętnym spojrzeniem. Na pozór 

sympatyczna mina, gdyby nie ten wyraz oczu... Dostała gęsiej 

skórki. Odwróciła się tyłem, lecz natychmiast poczuła jego 

wzrok na plecach. Zapowiadał się długi ciężki dzień, a ona 

chciała spać. I zapomnieć o Milesie. 

 

 

ROZDZIAŁ   CZWARTY 

background image

Czekało ją na łodzi wiele niespodzianek. Po pierwsze, Chris 

Galatas zachowywał się w czasie całej wycieczki sympatycznie 

i po przyjacielsku. Do rany przyłóż. Niesłychane, pomyślała 

złośliwie. Za rozwód z Milesem hrabia gotów zostać moim 

dozgonnym wielbicielem. 

Nieprzyjemne odkrycie dotyczyło jej samej. Ilekroć Miles 

popisywał się swoją zręcznością, na przykład balansując na 

rufie rozpędzonej motorówki, drętwiała z przerażenia. Ani razu 

nie zachwiał się, nie stracił równowagi, a jednak zamykała 

oczy. 

Co cię obchodzi Miles, powtarzała niczym zaklęcie, ze 

ściśniętym gardłem wracając do rozmowy z Chrisem. 

- Słyszałem, że zajęłaś się domem Dietera. Jak ci się tam 

pracuje? 

Klient z Hamburga. Oczywiście, powinna się była domyślić, że 

zna hrabiego Galatasa. 

- Jeszcze nic nie wiadomo. Prowadzę wstępne rozmowy z 

architektem. 

- Wiadomo, wiadomo! - Chris błysnął zębami w szatańskim 

uśmiechu. 

- Słucham? Czyżbyś miał świeższe ode mnie informacje? 

- Nie... nic specjalnego. Trochę się wstawiłem... Po prostu znam 

od dawna Dietera Schlegera. To jasne, że jeżeli znalazł 

fachowca, który jest piękną kobietą i szczerze 

się garnie do naprawiania jego ruiny za odpisy od podatku, to 

on się modli, żebyś przypadkiem nie zrezygnowała. 

Uśmiechnęła się mimowolnie. Powód, dla którego Schleger 

kupił barokowy pałac, ocenił bezbłędnie. Architekt powiedział 

dokładnie to samo. 

- Pochlebiasz mi. - Uśmiechnęła się z godnością. - Nie zostałam 

przedstawiona Herr Schlegerowi. A ty i Miles macie dziwaczne 

pojęcie o mojej pracy. Wierz mi, ona nie polega na 

biesiadowaniu z milionerami. Kiedy odnawiam zrujnowaną 

background image

rezydencję, jestem takim samym robolem jak hydraulik czy 

murarz. Zresztą nie narzekam, bo robię to, co lubię, z własnego 

wyboru. 

- Zwracam honor. Słusznie nam przygadałaś. - Szelmowski 

uśmiech nie schodził z jego ust. - Mam jednak nadzieję, że 

zechcesz pobiesiadować z właścicielami zrujnowanej rezydencji 

Galatas. 

- Wy, Grecy, macie tak zakorzenione poczucie demokracji, że... 

owszem, dla was zrobię wyjątek. 

Chris wybuchnął gromkim niepohamowanym śmiechem, który 

ściągnął Milesa. Kroczył w ich kierunku powoli, z opalonym 

nagim torsem, jak gladiator. Diana nerwowym ruchem 

sięgnęła po okulary. 

- Oślepiło cię słońce? 

Na pewno zauważył, co ją oślepiło. Zawstydzona, dotknięta do 

żywego, nie odpowiedziała ani słowem. 

- Nic dziwnego. - Chris przerwał milczenie. - Przez cały rok 

pracowała w ciemnych pałacach. Dobrze by jej zrobiło trochę 

słońca i świeżego powietrza. 

- A tobie, cywilizowany hrabio - zachichotał Miles -dobrze by 

zrobił powrót do natury. 

- Ja nie lubię się cofać. Uważaj, Diano. Tobie też każe wdrapać 

się ma maszt, zjeść trochę wodorostów i popić wodą. Oby 

słodką! 

- Coś takiego... - Diana doszła już do siebie. - Kiedy obudziła się 

w tobie harcerska żyłka? 

- Jak to? Chyba w życiu płodowym. Nie mogłaś zauważyć tego 

w Anglii, bo nie znoszę parówek i mokrych namiotów. 

- Ja z kolei - wtrącił się Chris - nie mogę zrozumieć 

angielskiego szkolnictwa. 

- Ty nie rozumiesz żadnego szkolnictwa, baranku boży. - Miles 

kopnął go żartobliwie bosą stopą. - Jaką, hrabio kołtunie, 

czytałeś ostatnio książkę? Czekową, prawda? Znasz się tylko 

background image

na pieniądzach. Żadnych refleksji. Do głowy ci nie przyjdzie, że 

jesteś cząstką tego świata, co? Ziarenkiem piasku? Pyłem w 

kosmosie? 

- Oszczędzam energię - odpowiedział z godnością. 

- Słusznie! Gdyby zepsuł ci się samochód, jak myślisz, ile 

kilometrów przeszedłbyś na piechotę? 

Chris nagle spoważniał. 

- Nie wiem, czy w ogóle musiałbym iść. Zresztą, zamknij się, 

jajogłowy potworze. Nie wymachuj swoimi bicepsami, bo nie 

jesteś lepszy ode mnie ani od Diany. 

- Diana to zupełnie co innego. Ty jesteś po prostu leniwy. Nie 

wstydzisz się, ale i wiesz, że nie ma się czym chwalić. Ona zaś 

utrzymuje, że jako istota krucha zasługuje na dożywotniego 

opiekuna. Prawda, kochanie? Nie jestem jednak twoją polisą 

ubezpieczeniową - powiedział z lodowatym spokojem. - A jeśli 

kiedykolwiek żywiłaś nadzieję, że zastąpię ci tatusia, to 

powtarzam: wybrałaś niewłaściwego faceta. 

Bolało strasznie, ale, o dziwo, nie czuła się bezbronna. 

Wyobraziła sobie, że prowadzi walkę na śmierć i życie. Jeśli się 

rozpłacze, przegra. 

- Myślałam, że prawdziwi mężczyźni lubią się opiekować. .. nie 

tylko córkami - powiedziała słodkim głosem. 

- Prawdziwi mężczyźni lubią, kiedy prawdziwe kobiety im 

dorównują. 

- W czym dorównują? W polowaniu na żywy lunch, czy 

akrobatycznych popisach w pędzącej motorówce? 

- Ona ma rację, stary - wtrącił się Chris. - Nie zniósłbyś 

dziewczyny, która odstawiałaby wszystkie twoje numery 

równie dobrze. 

- I ty, Brutusie? - Miles zrobił żałosną minę. - Powinieneś 

trzymać moją stronę. 

- Ja? Jestem neutralny z natury. 

- Jesteś cykorem z natury. Tchórz całą gębą. 

background image

Obaj ledwie powstrzymywali się od śmiechu. Dlaczego, myślała 

Diana, potrafi wykrzesać z siebie ten ciepły pobłażliwy ton, 

kiedy drwi z Chrisa? Dlaczego na nią wciąż warczy? O co tu 

naprawdę chodzi... 

- Ja jestem od myślenia, a nie od czarnej roboty! - zawołał 

rozanielony Chris. - Tworzę, organizuję, sypię pomysłami. To 

moja rola. Ale nie lubię brudzić sobie rąk. Powiedz szczerze - 

zwrócił się do Diany - lubisz mieć brudne ręce? Kiedy 

nadzorujesz pracę hydraulików czy dekarzy, wyrywasz im z 

ręki narzędzia, żeby wysmarować sobie śliczne dłonie? 

- Odpowiedz, kochanie. - Miles wpił się w nią zaciętym 

ołowianym wzrokiem. - Czy brud cię... jakby to powiedzieć... 

fascynuje? 

- Częściej dokucza mi kurz, nie brud.-Diana starannie unikała 

jego wzroku. 

- Myślałem, że jesteś dekoratorką wnętrz, konsultantką. 

- Tam, gdzie w grę wchodzi restauracja całego budynku, 

bywam wszystkim po trochu. W każdym razie, to bardziej 

przyziemne zajęcie niż dobieranie koloru zasłon. Wyczerpujące 

i mniej luksusowe. 

- Chcesz powiedzieć - wydawał się ubawiony - że umawiasz się 

na dniówki i posilasz własnymi kanapkami... 

- Oczywiście, nie ma mowy o kanapkach, kiedy oglądam stare 

tkaniny, ale sens złapałeś. 

- Jesteś zadowolona? 

- Na ogół tak. Idzie mi coraz lepiej, a to mile łechcze ambicję. 

Jedyne, czego nie cierpię, to oferowanie własnych usług, ale 

dużo zamówień pochodzi z rekomendacji. No i... co nie jest bez 

znaczenia - dodała z wyrafinowaną złośliwością - poznaję sporo 

ciekawych ludzi. 

- Kilku ciekawych hydraulików, oto czego się domaga ten 

zamek. Czy nie zechciałabyś nam udzielić kilku rekomendacji, 

Diano? - spytał Chris. 

background image

- Hej, Miles, kto tu miał łowić ryby? - Susie przerwała ich 

rozmowę. 

Miles, wyraźnie się ociągając, wstał z pokładu, a Dimitri z nie 

ukrywaną radością zajął jego miejsce. Zaczął opowiadać o 

zatoce, krajobrazach greckich wybrzeży, najbliższej okolicy. 

Chris zasnął. Diana, udając, że słucha, mimowolnie zerkała w 

stronę wędkarzy. 

Dimitri przerwał swoj ą gawędę krajoznawczą w pół słowa. 

- Chyba w końcu osiągnie to, czego chce. - Skinął brodą w 

kierunku Susie. 

Diana ani drgnęła. Nie próbowała udawać, że nie rozumie. W 

nadzwyczajnym ożywieniu rywalki dostrzegła jakieś 

szaleństwo, coś bardzo niepokojącego. Znając Milesa, 

pamiętając, jak gwałtownie potrafi zmienić front, tak sobie, dla 

czystego kaprysu, omal nie zaczęła jej współczuć. 

- Jeśli tego właśnie chce... 

- Diano - Dimitri spytał pobłażliwie - ile ty masz lat? 

- Dwadzieścia sześć. Dlaczego pytasz? 

- Skończyłaś Bóg wie ile fakultetów i prowadzisz własny 

biznes? 

- Coś w tym rodzaju... nic wielkiego, ale... 

- Mniejsza o szczegóły. - Machnął ręką. - Chodzi mi o to, że 

musisz się jeszcze wiele nauczyć. - Wydął lekko wargi, jakby z 

zakłopotaniem i zaczął łagodnie przemawiać: - Myślisz, że 

jesteś inteligentna. Wykształcona. I do pewnego stopnia masz 

rację. Ale nie dorównujesz Susie. Ona robi błędy ortograficzne 

w każdym języku, bez pomocy służby nie umiałaby 

zorganizować przyjęcia, nie mówiąc o własnym biznesie! Mimo 

wszystko, to ona ma cię w garści. 

- Nie rozumiem. 

- Jasne, że nie. Bo Susie jest sprytną kobietą. W prze-

ciwieństwie do ciebie. 

- Serdeczne dzięki... 

background image

- Nie przejmuj się. W gruncie rzeczy to komplement. Sprytne 

kobiety bywają pokrętne, a mężczyźni tego nie lubią. Jeśli 

tylko nie zorientują się za późno - dodał ponuro - idą po rozum 

do głowy. Swoją drogą - zamyślił się, patrząc na roześmianą 

parę - wygląda na to, że Susie idzie na całość. Miles chyba nie 

zauważył... 

- Niemożliwe - powiedziała z goryczą. - Miles zauważa 

wszystko. Nie mówił ci? 

Dimitri uśmiechnął się blado i zapalił papierosa. 

- W takim razie nie grozi nam dzisiaj nuda. Święte słowa, 

pomyślała Diana kilka godzin później. 

W drodze powrotnej z przystani do zamku Miles wrócił do 

przerwanej z nią rozmowy. Pozostałe osoby, łącznie z Susie, 

ciągnęły się za nimi w dyskretnej odległości. 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że z tą pracą to na serio? - 

zapytał bez cienia drwiny w głosie. 

- Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek rozmawiała z tobą o 

pracy. 

- Ależ tak. 

- Ależ nie. Raczyłeś wyciągnąć wnioski bez konsultacji ze mną. 

A teraz śmiesz mieć pretensje! Uwierzyłbyś, gdybym 

powiedziała, że interesują mnie domy, a nie ich właściciele? 

Czy kiedykolwiek uwierzyłeś mi na słowo? Nikomu, poza tobą, 

nie przyszło do głowy, że pod pretekstem pracy poluję na 

facetów z wypchanymi portfelami! Dlaczego właśnie ty? Czy 

dawałam ci jakieś powody? Nie słyszę, oczywiście, żebyś prosił 

o wybaczenie. 

- Chcesz, żebym cię przeprosił? - spytał po dłuższej chwili, 

szczerze zdziwiony. 

- Niczego nie chcę. 

- Śmiem wątpić. 

- Miles, czego ty właściwie chcesz? Tak naprawdę? 

Powiedziałam, że nie będę opóźniała rozwodu. Jeśli taka twoja 

background image

wola, nie zobaczysz mnie nigdy więcej. A kiedy tylko stanę na 

nogi w interesach, sama zacznę spłacać dom. 

- Nie o to chodzi. - Machnął niecierpliwie ręką. 

- Czyżby? Myślałam, że właśnie moje wycieczki po Europie, za 

ciężko zarobioną przez ciebie gotówkę, sprowokowały tę 

żałosną farsę. 

- Jeśli rzeczywiście tak myślałaś, musisz się sporo nauczyć. O 

wiele więcej, niż sądzi Dimitri. 

- Dimitri? - Nie kryła zażenowania. - Podsłuchiwałeś? 

Prywatną rozmowę??? 

- Sama powiedziałaś... - Nie dosłyszała w jego głosie cienia 

skruchy. 

- Jak śmiałeś... 

- Jesteś moją żoną. 

- To nie znaczy, że masz prawo mnie szpiegować! 

- Może i nie mam. Ale istnieje coś takiego jak wyższa 

konieczność. 

- Pojęcia nie mam, o czym ty mówisz! - krzyczała. 

- Wiem, że nie masz. 

- Nienawidzę cię... 

- Możliwe. 

- Więc posłuchaj - opanowała się przed decydującym starciem. - 

Skoro już wiesz, że jestem przyzwoitą obywatelką, która 

uczciwą pracą zarabia na chleb - czy pozwolisz mi stąd 

wyjechać? 

- Nie. 

- Nie pozwolisz chyba, żeby moi rodzice wylądowali na bruku. 

Nie zrobili ci nic złego. 

- Powiedziałem, nie. 

- Lubiłeś ich! - Czuła, że wybuchnie histerycznym płaczem. - 

Chodzi tylko o kilka lat, tłumaczyłam ci. 

- Powiedziałem: wyjedziesz z zamku, koniec ze spłacaniem rat. 

Stało się. Zaczęła łkać jak dziecko. 

background image

- Skąd w tobie tyle okrucieństwa? 

- To, że zmuszam cię do odpoczynku? Widzisz w tym jakieś 

okrucieństwo? 

- Nie zniosę tego... - powiedziała bezwiednie. 

- Zniesiesz, zniesiesz. Z dużym wdziękiem zniosłaś pierwszy 

dzień; następne będą łatwiejsze. - Zamilkł nagle, a po chwili 

odezwał się zmienionym poważnym głosem: - Zrozum, proszę 

cię o jeden jedyny tydzień. Czy to za wiele? Obiecuję, że dam ci 

spokój. 

- Zdaje się, że nie mam wyboru... 

Dotrzymał słowa. Nie chodził za nią, nie męczył rozmowami. 

Kiedy następnego ranka odmówiła udziału w wyprawie na 

ryby, protestowali wszyscy, oprócz Milesa. Najgłośniej 

protestowała Susie. 

Miała wymarzone warunki do odpoczynku. W niczym nie 

zakłócanej ciszy powinna była się odprężyć, czytać, myśleć o 

niebieskich migdałach. Nic z tego: z godziny na godzinę rosło w 

niej napięcie. Podskakiwała na każdy szelest za drzwiami, 

wyglądała chwili jego powrotu znad zatoki, nie mogła doczekać 

się obiadu. Tęskniła jak Penelopa. Trzeciej nocy, nie wiadomo 

dlaczego, zamknęła się na klucz. Niepotrzebnie. Nikt nie 

zakłócił jej spokoju. 

Po śniadaniu zwiedzała pomieszczenia, które wymagały 

remontu. Ani Chris, ani Susie nie chcieli jej towarzyszyć, w 

gruncie rzeczy nie zdradzali najmniejszego zainteresowania 

stanem zamku. Czyżby Dimitri i jego matka mieli rację... 

Całe popołudnia spędzała na tarasie, w cieniu winorośli, leżąc i 

drzemiąc. Jeśli nie mogła zasnąć, wpatrywała się 

niewidzącymi oczami w zatokę, myśląc wciąż o tym samym. 

Kiedy zaczęło się między nimi psuć? Dlaczego? Czuła, że 

uciekają z niej siły. Stawała się apatyczna i wyglądała na coraz 

bardziej przemęczoną. 

background image

Pierwszy, o dziwo, zauważył to Chris. Czwartego dnia, w czasie 

kolacji na tarasie. 

- Czy ty się nie przemęczasz, Diano? Nikniesz w oczach, a 

przecież miałaś odpocząć. 

- Nie... Lubię swoją pracę. 

- A doszłaś do jakichś wniosków? Czy jeszcze za wcześnie o tym 

mówić? 

- Do jednego... - zawahała się. - Uczciwa renowacja 

kosztowałaby majątek. 

- Jakżeby inaczej - roześmiał się Miles. 

- Słucham? - Diana odwróciła się wolno w jego stronę z 

kamienną twarzą. 

- Była niezwykle luksusową damą. Też kosztowała majątek. 

Mówię o księżniczce. - W oczach Milesa igrały diabelskie 

ogniki. 

- No wiesz... - Chris stanął w obronie rozrzutnej praprababki. - 

Musiała sobie czymś wynagrodzić życie w nieznanej dziurze, 

na końcu świata, z facetem, którego nie zdążyła nawet poznać. 

Cudzoziemcem. 

- Starym cudzoziemcem - przypomniał Miles. 

- Nie przesadzaj - obruszyła się Susie. - Jakim starym? Miał 

czterdzieści lat. Ty też jesteś przed czterdziestką, śmiem 

zauważyć. 

- Wystarczająco starym, żeby być jej ojcem... 

-Ile lat miała księżniczka? - spytała Diana. 

- Dokładnie nie wiadomo. - Susie wzruszyła ramionami. - Nie 

zachowała się przecież jej metryka urodzenia. Była najmłodszą 

córką tureckiego beja i jego faworyty. Musieli wpaść w szał, 

kiedy okazało się, że ich oczko w głowie nie tylko pomogło uciec 

wrogom, czyli naszym przodkom, ale uciekło razem z nimi. 

- Według legendy rodzinnej miała dwadzieścia lat. Może trochę 

mniej albo więcej - powiedział Miles. 

background image

Ja miałam zaledwie dwadzieścia dwa, myślała zdenerwowana 

Diana, kiedy wyszłam za mąż. 

- Ale co za osobowość! - Chris zabrał się do dłuższej opowieści. - 

Stworzyła tu prawdziwy salon. Wyczyn graniczący z cudem: w 

połowie osiemnastego wieku ściągnąć na grecką pustynię 

cywilizowanych ludzi. A jej się to udało. To ona kolekcjonowała 

te wszystkie cenne meble... których renowacja będzie 

kosztować fortunę. 

Wymienił błyskawiczne spojrzenie z Milesem. Diana pomyślała 

o rachunku. Który z nich... 

- Będzie - zwróciła się do Chrisa - jeżeli zechcesz to robić 

właściwie. 

- Co znaczy, właściwie? 

Zawahała się. Czy aby na pewno mieli ochotę na wykład o 

technikach konserwacji mebli? 

- Weźmy na przykład obicia. Można je wymienić, zrobić „nowe" 

meble. Ale jeśli chcemy, żeby przeżyły następne dwieście lat i 

wyglądały tak samo, trzeba cerować, odtwarzać nitka po nitce. 

To żmudna praca, rękodzieło wymagające wielkiej zręczności. 

Dlatego tak kosztowne. 

- Nie będziemy - przerwała Susie, która chwilę wcześniej 

również patrzyła na Milesa - robić muzeum z pokoju 

księżniczki. Nie wątpię w twoją zręczność, Diano, ale to zwykły 

rodzinny dom, ma być wygodny i przytulny. Wydawanie góry 

pieniędzy na... artystyczne cerowanie nie wchodzi raczej w 

rachubę. 

- Nie wydaję żadnych pieniędzy, Susie. I nikogo do tego nie 

namawiam. Pytaliście mnie o zdanie, więc pozwoliłam sobie na 

konkretną odpowiedź. 

- Jasne. Oczywiście, Diano. - Susie udała skruchę. - Swoją 

drogą... straszna robota. Dla nieprzytomnych entuzjastów. 

Ludzi z taaaką wiedzą, kilkoma dyplomami w kieszeni, lecz 

bez zdrowego rozsądku. Mam nadzieję, że cienie uraziłam... 

background image

- Nie lubisz entuzjastów, Susie? - Miles postanowił Dianie 

pomóc. 

- Lubię ludzi praktycznych. - Wybuchnęła nienaturalnym 

śmiechem. - Powinieneś o tym wiedzieć, skarbie. 

Chris podniósł rękę, jakby prosząc o głos. 

- To, co powiedziała Diana, brzmiało wystarczająco 

praktycznie. 

- Właśnie. - Miles jakby czekał na jego słowa. - Powinieneś 

oprowadzić ją jutro po pokojach i zacząć ustalać szczegóły. 

Czy ja się nie przesłyszałam, myślała w popłochu. Miles 

rozkazuje Chrisowi? 

- Nie na wszystkim się znam. Mogłabym cię wprowadzić w 

błąd... 

- Boże, nie przejmuj się drobiazgami. Jestem bogatym facetem. 

- Och, ona zdaje sobie z tego sprawę - zachrypiał Miles. - 

Prawda, kochanie? Inaczej nie przyjechałabyś do nas. 

Zapadło głuche ciężkie milczenie, które przerwać mogła tylko 

Diana. 

- Przyjechałam tu na zaproszenie Chrisa. I, wyobraź sobie, nie 

muszę natrętnie zabiegać o klientów. Jestem ekspertem, a nie 

domokrążcą. Wracając do komnaty księżniczki: jeżeli chcecie, 

żeby wyglądała po prostu ładnie, bez renowacji, potrzebujecie 

zwykłych malarzy i dekoratorów. Moje usługi są rzeczywiście 

drogie. 

- To dopiero odkrycie... - parsknął Miles. 

- Porozmawiamy o tym jutro. - Chris miał wyraźnie dosyć. - 

Roztrząsanie poważnych spraw po zachodzie słońca grozi 

niestrawnością. 

Chociaż Miles przez resztę wieczoru był nienagannie uprzejmy, 

Diana nie mogła się wprost doczekać chwili, kiedy wreszcie 

znajdzie się w swojej sypialni. 

background image

- Sam powiedziałeś, Chris, że wyglądam na zmęczoną. Pójdę 

spać, jeśli pozwolicie... Bawcie się dobrze - przeprosiła, kiedy 

Chris z Susie zaczęli parzyć kawę. 

- Dobranoc, Diano. Śpij spokojnie. 

Wracając do pokoju, jak zwykle pomyliła drogę. Wyplątawszy 

się z labiryntu, odetchnęła z ulgą, lecz niemal w tej samej 

chwili zamarło w niej serce. Na końcu korytarza, w półmroku, 

dostrzegła sylwetkę Milesa. Stał pod drzwiami sypialni z 

założonymi rękami. 

- Co tu, do diabła, robisz? 

- Zajmiesz się tym, prawda? Z radością? - spytał powoli, cedząc 

słowa. 

- Jak zwykle nie wiem, o czym mówisz. 

- O pomyśle Chrisa. Żeby odnawiać buduar jego głupawej 

protoplastki. 

- Tak samo twoja, jak i jego... - Głos zamarł Dianie na ustach. 

Stało się. 

Położył jej ręce na ramionach i odwrócił jak lalkę twarzą do 

światła. 

- A więc spiknęłaś się z tym... Jakżeby inaczej. Zastanawiałem 

się tylko, kiedy... Tak, to prawda. Ja też, jako bastard rodziny, 

dziedziczę geny księżniczki, którą George Galatas przywiózł z 

Turcji. Hodował żmiję na własnym łonie. 

- Dlaczego mówisz o niej z nienawiścią? 

- Bo to nie żadna romantyczna historia, w którą wierzy Susie. 

Była zepsutą do szpiku kości gówniarą. Stąd te francuskie 

meble, włoskie obrazy. 

- Piękna kolekcja. Z radością zrobię, co w mojej mocy - 

powiedziała jednym tchem. 

- Wczuwasz się w jej los? Kiedy wchodzisz do tego pokoju, 

słyszysz głos biednej pokutującej duszyczki? Głos, który cię 

woła po imieniu... 

background image

- Nie! Wchodzę do tego pokoju i czuję silny odór zgniłego 

końskiego włosia. Jak wszyscy. 

- Źle skończyła nasza księżniczka. - Roześmiał się nie-

przyjemnie. - Wyprowadziła George'a z równowagi. O jeden raz 

za dużo... 

- Usłyszałam o niej dzisiaj po raz pierwszy - szepnęła 

przerażona Diana. 

- Och, nic straconego. Znajdziesz w bibliotece mnóstwo książek, 

nawet w języku angielskim. Biografów fascynował oczywiście 

wątek miłosny, potem, kiedy dogrze-bywali sie prawdy, tracili 

do niej serce. 

- Prawdy? 

- Była wyrachowaną jadowitą dziwką. Mogła mieć nie więcej 

niż dwadzieścia lat, a zabrała się do biednego George'a jak 

profesjonalistka. 

Diana nie wierzyła własnym uszom. On oszalał. Albo wcale nie 

mówił o ludziach, którzy żyli dwieście lat temu. 

- Był spokojnym facetem - ciągnął dalej. - Typ naukowca, 

książkowego mola. Diabli wiedzą, skąd się wziął w tamtej 

nieszczęsnej wyprawie do Turcji. Nie był nawet żołnierzem. 

Zwolnili go za okup, a on przemycił na pokład córkę beja! Omal 

nie wywołał następnej wojny. 

- Musiała być w nim bardzo zakochana... - Zanim dokończyła 

zdanie, usłyszała cichy, przejmująco zimny śmiech Milesa. 

- Czyżby? Nie widziała dla siebie przyszłości w domu, nie paliła 

się też do życia na własną rękę w Europie. Rozpieszczona, 

nawykła do służby i luksusów. George okazał się idealnym 

rozwiązaniem. Uwiodła go, zaprowadziła do ołtarza. A potem 

urządziła mu piekło na ziemi. 

Diana milczała, porażona nienawiścią tych słów. Miles mówił o 

sobie. I o niej. 

- Ty nigdy nie dałeś się uwieść... podejrzewam. 

background image

- Nie - zgodził się uprzejmie. - A więc, jak powiedziałem, 

księżniczka bardzo źle skończyła. Legenda głosi, że zabili ją na 

drodze bandyci, ale równie dobrze mógł to zrobić kochanek, 

albo sam George. 

- To okropne. - Diana dygotała na całym ciele. 

- Owszem, ale zasłużyła na swój los. Nie tylko ja tak uważam. 

- Wierzysz w to, co mówisz? - wyszeptała. 

- Wierzę, że bezmyślne młode kobiety kuszą mężczyzn z 

premedytacją, lawirują na krawędzi bezpieczeństwa, nie zdając 

sobie sprawy, jakie to ryzykowne... Tak więc biedny stary 

George, nieważne, czy zabił ją, czy też nie, musiał wycierpieć 

swoje, zanim umarła. Był niezłym matematykiem, napisał 

potem kilka przyzwoitych prac. 

- Tobie też się udało? - zapytała ze ściśniętym sercem, patrząc 

mu prosto w oczy. 

- Masz rację. - Roześmiał się diabolicznie. - Bardzo wiele łączy 

mnie z przodkiem George 'em. 

Zrobił krok do przodu. Twarz Diany, z zamkniętymi oczami, 

przypominała marmurową rzeźbę. Poczuła na szyi jego dziesięć 

gorących rozczapierzonych palców. 

- Widzę, że się ze mną zgadzasz - szepnął. 

Nagle przyciągnął ją do siebie, przytrzymał kilka sekund, a 

kiedy poczuła każdy muskuł napiętego ciała... wypuścił z rąk 

jak worek. 

- Interesujące - mruknął. Potem ukłonił się jak błazen i odszedł 

bez słowa. 

 

 

ROZDZIAŁ  PIĄTY 

Diana zamknęła się w pokoju i, drżąc jak w febrze, oparła 

plecami o drzwi. Nigdy, przenigdy nie wyobrażała sobie Milesa 

w ataku furii, która była niczym innym jak tłumioną 

namiętnością. Wiedziała o tym dobrze. W czasie koszmarnych 

background image

miesięcy milczenia, które pogrzebało ostatecznie ich 

małżeństwo, nauczyła się rozumieć każdy gest jego ciała. 

Wiedziała też i to, że namiętność może być zła. Zdradliwa jak 

grząskie dno. 

Postanowiła nie zmuszać się do spania. Otworzyła szeroko 

okno i zaciągnęła się wilgotnym, ciężkim od woni jaśminu 

powietrzem. Identycznie pachniało pierwszej nocy, kiedy Miles 

wyłonił się z ciemności, z oliwnego gaju. Co za natarczywość 

wspomnień. Może zapach jaśminu do końca życia będzie jej 

przypominał to miejsce... i jego silne ramiona. 

Naprawdę uwierzyła, że jest wolna. Dwa lata zdobywanej w 

pocie czoła niezależności i wszystko na nic. Nie czuła się już 

bezpiecznie, drżała na myśl o jutrze. 

Nie była w nim zakochana. Niemożliwe. Po tym, co się stało... 

Nie, to nie to! 

Ona pierwsza zakochała się tak rozpaczliwie, że własne 

uczucie ją przerażało. Nawet kiedy Miles, na przekór całemu 

światu, zaczął traktować ją poważnie, nie dowierzała jemu ani 

swojemu szczęściu. 

Westchnęła. Owszem, mówił, że kocha. Ale zarówno to, jak i 

dziesiątki innych słów rozumieli zupełnie inaczej. Miles, 

naukowiec, pupilek uniwersytetu, znużył się po prostu kolejną, 

wpatrzoną w niego jak w obraz studentką. Coraz więcej czasu 

spędzał z kolegami z uczelni, coraz rzadziej bywał w domu. 

Jedyne, co w tamtych czasach wprawiało go w lepszy nastrój, 

to zwariowane, nie kończące się rozmowy telefoniczne z Susie. 

Śmiertelnie znudzony żoną, potrafił rzucić wszystko, nawet 

przerwać golenie, kiedy dzwoniła ukochana, cudowna i 

olśniewająco piękna przyjaciółka z dzieciństwa. Tak właśnie 

wspominała ostatni rok małżeństwa Diana. Tak to widziała... 

A więc najpierw wydawał się znudzony, potem coraz bardziej 

niecierpliwy, a w niej narastał paniczny strach, że go straci. 

Coraz ciszej mówiła, zaciskała zęby, aż w końcu jedynym 

background image

uczuciem, które umiała wyrazić, które miała wypisane na 

twarzy, była wrogość. 

Zatrzęsła się na samo wspomnienie. Wybuchy gniewu jak z 

gorącego wulkanu. Nie tylko przestała rozumieć Milesa, ale i 

siebie. Czego naprawdę chce, co się dzieje w jej głowie, dlaczego 

nie panuje nad własnymi reakcjami? Popełniała błąd za 

błędem. Całymi dniami nie otwierała ust, a kiedy próbowała z 

nim rozmawiać, wpadał w jeszcze większą wściekłość. 

- Nie jestem twoją polisą ubezpieczeniową. - Tyle pogardy w 

jednym zdaniu... 

Uciekała przed jego złością do sypialni, niegdyś wspólnej, która 

stała się jej kryjówką, oazą normalności. Do czasu. Kiedy 

pewnego wieczoru wtargnął niespodziewanie, po kolejnym 

wybuchu furii, Diana nie była przygotowana do walki. 

Oniemiała i bezradna, uległa jego dzikiemu pożądaniu. 

Nie zapomni tego do końca życia. Namiętność może być zła. 

Zdradliwa jak grząskie dno. 

Do uratowania miała resztki szacunku dla samej siebie. 

Zebrała siły i jednym tchem, o nic już nie pytając, kazała mu 

odejść precz. Miles zamienił się w słup soli, potem odwrócił na 

pięcie i wyszedł bez słowa. Okazało się, że na długo. Pamięta 

tamto uczucie: jakby cały świat się zawalił. 

Nigdy więcej! 

Nie zdawała sobie sprawy, jak żywe są jej rany. Żadna się nie 

zagoiła. Dlatego była taka niespokojna i zła, czując w zamku 

obecność Milesa. Upokorzona swoim stanem, gotowa na 

wszystko, byle tylko udowodnić, że stał się obcym facetem... 

- Żeby to mogła być prawda - jęczała przez zaciśnięte zęby. - 

Cholera! Żeby to była prawda... 

Dlaczego tak się zachowywał? Czy wszystko miał za-

planowane? Miles, którego znała, zawsze wszystko planował, 

układał, wymyślał. Jednak tej pierwszej nocy, kiedy pocałował 

ją na tarasie... coś jej mówiło, że stracił nad sobą kontrolę. 

background image

Dlatego dzisiaj był jak zwierzę. Mścił się za własną słabość. Nic 

go jednak nie usprawiedliwiało. Nawet jeśli go kochasz, mówiła 

do siebie, nie wolno ci wybaczyć... 

- Do diabła! Co się ze mną dzieje? Przecież nie kocham Milesa 

Tabarda! Pamiętam tego faceta, to prawda. W końcu zasłużył 

na moją dozgonną pamięć. Ale to nie miłość. 

Położyła się do łóżka z postanowieniem, że przestanie używać 

wielkich słów. Kiedy się obudziła, z kuchni nie dochodził 

jeszcze zapach kawy, ale na tarasie pojawiły się 

pierwsze promienie słońca. Może by tak pospać na leżaku...? 

Chris wpadł na identyczny pomysł. 

- Decydujesz się na ryzyko poparzenia greckim słońcem? - 

Zaśmiał się spod kapelusza. 

- Ryzyko kontrolowane - pokazała mu krem do opalania. - 

Obłaskawia nawet greckie słońce. 

- Ostrożna i dobrze zorganizowana. Godne podziwu! 

- Podniósł się i rozstawił drugi leżak. 

- Chris? Mogę cię o coś zapytać? 

- Spróbuj. 

- Znasz Milesa lepiej ode mnie... 

- Nie powiedziałbym - mruknął oschle. 

- Przestałam go rozumieć. Jakbyśmy się wcale nie znali... Jest 

taki, sama nie wiem... Wściekły. Może wydarzyło się coś złego? 

- I ty mówisz, że go nie znasz? - pokręcił głową. 

- Oczywiście, wiem, o co ci chodzi, ale... On sam - zaczął 

niechętnie, ważąc każde słowo - tłumaczy się, że jest prze-

pracowany. 

- Nie wierzysz mu? 

- Ależ wierzę. - Wzruszył ramionami. - Odkąd pamiętam, 

zawsze był przepracowany. To kwestia temperamentu. 

Książka, która okazała się początkiem wielkiego cyklu, 

wykłady na całym świecie, kto by to wytrzymał? Ten drugi już 

wylądował w szpitalu. Wyczerpanie nerwowe. 

background image

- Boże, nie! - Steve Gilman, zrównoważony flegmatyczny 

mówca o błyskotliwym umyśle, ostatni człowiek, którego 

podejrzewałaby o depresję. - Może Miles czuje się winny? 

- Nie wiem. Po prostu nie wiem. 

- Nie powiedział nic Susie? 

- Wykluczone. On się nie wywnętrza. Oświadczył, że wrócił do 

Grecji, bo chce popracować w polu. Kropka. Dopiero po butelce 

armaniaku wykrztusił, że Gilman leży w szpitalu. 

- Ale co z cyklem wykładów? Z pracą naukową? Ta praca to 

jego życie. 

- Już nie - powiedział Chris śmiertelnie poważnie. 

- Zdaje się, że zrobi to, o czym marzył w dzieciństwie. Spędzał 

je na tych polach. Moje biuro w Atenach zawalone jest 

teleksami do Milesa. Ludzie błagają go o kontakt. Nawet ich 

nie czyta. Odkąd przyjechał do zamku, nie otworzył książki ani 

nie usiadł przy biurku. Susie, jak tylko się dowiedziała, rzuciła 

wszystko i jest tutaj, razem z nim. 

- Ale... - Diana była wstrząśnięta - on nigdy tak nie reagował... 

- Zgadza się. Czy wiesz, że za siedem tygodni ma wystąpić z 

poważnym wykładem w Moskwie? Jakaś prestiżowa impreza 

pod patronatem ONZ. Spotkanie naukowców ze Wschodu i 

Zachodu. O tym też nie chce rozmawiać. Poważni ludzie się 

denerwują, a on im nawet nie powie, czy będzie łaskaw 

pojechać. Dam głowę, że nie napisał jeszcze ani słowa. 

- Coś musiało się zdarzyć. Nigdy nie lekceważył ludzi. 

- Wiem. I nie mogę przestać myśleć... 

- O czym? 

- O pewnej... - zawahał się nagle - słabości naszej rodziny. 

Upodobaniu do życia w niebezpieczeństwie. Na granicy 

normalności. Jedni coś odkrywają, inni - jak ja 

- prowadzą ryzykowne interesy i najczęściej jakoś leci. Ale 

kiedy sprawy przybierają zły obrót, kiedy Galatasom coś nie 

wychodzi, powiedzmy, że dotknie nas niesprawiedliwość, wtedy 

background image

staczamy się po równi pochyłej w otchłań szaleństwa. Zwykły 

ryzykant staje się straceńcem. Samobójcą. Czy Miles opowiadał 

ci o moim wuju Conradzie? 

- Jego ojcu? - Zagryzła wargi. - Tak, wiem o tym, ale Miles 

niczego mi nie opowiadał. Wie tylko, że ja wiem. 

- Tak czy inaczej - Chris nie ukrywał zdziwienia - on był 

najgorszy. Zabił w szale wielu ludzi. Dziadek często powtarzał, 

że Miles to wykapany ojciec. 

- Miles nie jest straceńcem. 

- Tak? A jak byś go nazwała? Jeśli nie pojedzie z wykładem do 

Rosji, zaprzepaści lata pracy, czyli swoją zawodową reputację. I 

guzik go ona obchodzi. Uważasz, że to w granicach normy? Ty, 

Diano? Taka rozsądna? 

- Musi istnieć jakiś powód. Miles nie robi niczego bez 

przyczyny. A kariera znaczy dla niego tyle, co życie. 

- A jednak - spojrzał na nią spod przymrużonych powiek - 

myślę, że przynajmniej w tej chwili w życiu Milesa liczy się coś 

zupełnie innego. 

- Na przykład co?! 

- Skąd ja mam wiedzieć? Zastanawiałem się nawet, czy tobie 

nie powiedział czegoś więcej. 

- Nie. - Odwróciła mimowolnie głowę. - Staramy się być 

uprzejmi. Zresztą widziałeś... 

Nie odezwał się ani słowem. 

- Nie... nie jesteśmy już nawet przyjaciółmi... niestety - 

wybąkała z trudem. 

- Prawdziwa rewelacja - zakpił bezlitośnie. - Nie zauważyłem, 

szczerze mówiąc, żebyście kiedykolwiek byli przyjaciółmi. 

Cios w samo serce. 

- Masz rację-szepnęła. 

- Diano, przyjaciele nie rozszarpują się na kawałki. Nie 

pożerają się. Wiem na pewno, że facet kochał cię jak wariat. To 

jeszcze jedna słabość Galatasów. 

background image

- O której mówisz? - Miles wyrósł przy nich jakby spod ziemi. 

Usłyszeli tylko ostatni cichy krok na schodach. 

- Kuszeniu młodych niewiast, żeby pozbyły się garderoby - 

odpowiedział Christ ze spokojem. - Namawiam Dianę, żeby 

założyła bikini i spróbowała złapać trochę koloru. 

- Ona łapie na słońcu oparzenia. - Wydął wargi. - Co byście 

powiedzieli na małego drinka? - spytał Chrisa, który poderwał 

się na równe nogi, jakby tylko czekał na jakiś pretekst. 

- Nareszcie głos rozsądku. Sam pomyszkuję w piwnicy. Diano, 

na co masz ochotę? 

- Za wino dziękuję - powiedziała nienaturalnie wysokim tonem. 

- Poproszę szklankę wody z lodem. - Czuła na sobie badawczy 

wzrok Milesa. Czy słyszał poprzednie zdanie Chrisa? 

- Zaraz wracam. - Chris zniknął, a Miles zajął jego miejsce na 

leżaku. 

Ułożył się wygodnie, twarzą ku słońcu. Diana nie mogła 

oderwać oczu od jego ciemnooliwkowej skóry. Znała na pamięć 

każdy skrawek jego ciała. Skrzyżowała ręce za głową. 

- Czy poznałaś już autoryzowaną wersję legendy o słodkiej 

księżniczce? 

- Nie. 

- Diano, nie chciałbym, żeby każda nasza rozmowa stawała się 

pojedynkiem... delikatnie mówiąc. O czym rozmawialiście? 

- O sobie. 

- Di... chciałbym bardzo... - przerwał nagle i dokończył po kilku 

sekundach. - Chodźmy razem popływać po południu. 

To był rozkaz, nie prośba. Nigdy w życiu razem nie pływali. 

Nigdy nie wyjechali na prawdziwe wspólne wakacje. Dopiero 

teraz zdała sobie z tego sprawę. Milesa bez reszty pochłaniała 

praca. Jej brakowało pewności siebie, żeby nalegać. We 

wszystkim brakowało jej tej przeklętej odrobiny odwagi. 

- Nie pływam dobrze. 

- To będziemy siedzieć w łodzi i patrzeć na ryby. 

background image

- Żadnego zabijania? Roześmiał się rozweselony. 

- Zabijamy, żeby jeść. Nie jesteś chyba wegetarianką. 

- Nie po to jadę na wakacje, żeby zabijać - powiedziała z 

dziecięcym uporem. 

- W porządku. Żadnej wędki, żadnej rzezi niewiniątek. Zgoda? 

To był cały Miles. Mimo że czuła się zmieszana, pąsowa na 

twarzy, nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Widziała z 

bliska jego oczy: ciepłobrązowe i drwiące. Chwila złudzenia, że 

jest jak dawniej. Nieprawdziwe szczęście. 

- Kochanie, nie patrz tak na mnie - powiedział żałośnie. - Nie 

jestem potworem. Chcę tylko... 

Nie obchodziło ją, co chciał naprawdę, kiedy patrzył jej w oczy i 

uśmiechał się w ten sposób. Odwróciła wzrok. 

- W porządku, pójdę pływać. 

- Nie pożałujesz. - Sięgnął po jej rękę, nie kryjąc radości. 

- Miles, czy ta posiadłość należy do ciebie? 

- Dlaczego pytasz? - Uniósł brwi, nie wypuszczając z rąk jej 

dłoni. - Czy to ma jakieś znaczenie? 

- Tak. Czuję wokół siebie jakąś zmowę milczenia. 

Wszyscy coś przede mną ukrywają, a ja o tym wiem... od nich 

samych. Jak byś reagował na moim miejscu? 

Wstrzymała oddech, a on milczał długo z kamienną twarzą. 

Potem wzruszył arogancko ramionami. Ten gest wydał się 

Dianie bezbronny. 

- Jest twój? - powtórzyła pytanie. 

- Zamek? Tak. - Machnął obojętnie ręką. 

- Dlaczego? 

- Bo taka była wola mojego dziadka. - Uśmiechnął się anielsko. 

- Wiesz, że nie o to pytam. Po co te podchody? Idiotyczny 

spisek? Dlaczego Chris proponuje mi pracę w nie swoim domu? 

- A przyjechałabyś na moje zaproszenie, do mojego domu? 

- Oczywiście, że nie. 

- Więc masz gotową odpowiedź. 

background image

- Jesteś wstrętny. Jak śmiesz mnie tak traktować? 

- Musiałem wiedzieć... 

- Co?! 

- Do jakiego stopnia oczarowały cię pałace. Z ich właścicielami. 

- Postawił kropkę nad i. - Moja matka wyszła za faceta, który 

miał być czarującym światowcem, a okazał się zwykłym 

mężczyzną. Kiedy odkryła ten smutny fakt, rzuciła się w 

ramiona prawdziwie światowego cudzoziemca, czyli mojego 

ojca. Jemu podobno zawdzięcza najlepsze lata swojego życia. 

Leciała z nim do Rio pograć w karty, potańczyć, a rano, 

prywatnym samolotem, wracała na małżeńskie śniadanko. 

Światowe życie! 

- Nie zauważyłam, żeby mieszkańcy moich podupadłych 

pałaców często grali w karty. 

- No tak... - Zaśmiał się ciepło. - Ale ludzie mówili, że zmieniasz 

milionerów jak rękawiczki. Musiałem wiedzieć. 

- Ludzie? Jacy ludzie? 

- Nie miej do mnie pretensji o to, że się martwię. Nadziani 

faceci i zamki. Wierz mi, znam to życie lepiej, niż możesz sobie 

wyobrazić. To nie dla ciebie, Diano. 

- Nie dla panienki ze spracowanymi rękami? - zapytała słodko. 

- Nie dla kobiety, która lubi porządek i ustabilizowane życie. 

- Takie jak z tobą, kiedy byliśmy małżeństwem? Właśnie 

słyszałam, że jesteś uosobieniem porządku i stabilizacji! 

Zwłaszcza ostatnio. Jak śmiesz, ty... ty playboyu, prawić mi 

kazania! 

Oboje, jednocześnie, podnieśli się z leżaków. Ona kipiała 

złością, a Miles zanosił się diabelskim śmiechem. Usłyszała 

głos Chrisa i Susie. Nie mogli zobaczyć jej w tym stanie! 

Odwróciła się na pięcie i uciekła do pokoju. 

Do lunchu zdołała się uspokoić, ale przy stole starannie 

unikała wzroku Milesa. W najgorszym nastroju była Susie. Po 

background image

spacerze z Dimitrim wyraźnie szukała z nim zaczepki. Kiedy 

więc poprosiła, żeby zawiózł ją do miasta, stanowczo odmówił. 

- Przykro mi, Susie, wybieram się motorówką z nartami. 

Odetchnęła. Jeśli Dimitri zabiera łódź, odwlecze się jej sam na 

sam z Milesem. W chwili, kiedy o tym pomyślała, spotkali się 

oczami. Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że Dianie 

natychmiast zrzedła mina. 

- Żałuję, stary - powiedział Chris. - Miles zaklepał łódkę na całe 

popołudnie. 

- Nie ma sprawy, mnie się nie pali. Diana chce potrenować 

pływanie, ale przecież mogę ją zabrać na wschodnią plażę. Tam 

jest nawet spokojniej. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. 

Zapadło nieprzyjemne milczenie. Wszyscy, bez wyjątku, 

zwrócili uwagę na ton, jakim mówił Miles, i wszyscy widzieli 

czerwone policzki Diany. Wściekła i zawstydzona, utkwiła 

wzrok w talerzu. 

- Ja wam na pewno nie będę przeszkadzać. - Oczy Susie zaszły 

mgłą. 

Diana opanowała się w mgnieniu oka. Znudzone towarzystwo 

tylko czeka na dobrą scenę, pomyślała. Nic z tego, kochani! 

Igrzysk nie będzie! Z dostojnym uśmiechem wstała od stołu. W 

pokoju znalazła jakiś kostium i bez słowa pomaszerowała za 

Milesem. 

Schodzili w dół wąską kamienistą ścieżką, trzymając się za 

ręce. Rzadkie krzewy, okalające plażę, pachniały grecką 

kuchnią. Ciepło i bardzo aromatycznie. 

- Ale tu pięknie - powiedziała z tłumionym zachwytem. - Nigdy 

dotąd nie widziałam tylu maków. 

- Mam pomysł. Okrążymy ten cypel. 

- Chcesz przedzierać się ze mną... przez granitowe skały? 

- Popłyniemy. 

background image

- Nie dam rady - powiedziała zatrwożonym głosem. - Wiesz, jak 

pływam. Jeśli nie czuję pod stopami dna, wpadam w panikę. 

Przykro mi, Miles, nie mogę. 

- Nic ci nie grozi, będziesz ze mną. - Ścisnął mocniej jej rękę. - 

No, chodź, proszę. 

Nim zdążyła zaprotestować, wbiegli do wody. 

- Połóż się na plecy. - Przekręcił ją jednym sprawnym ruchem i 

chwycił pod pachy jak topielca. - Zaholuję panią na drugą 

stronę cypla. Pływanie poćwiczymy trochę później - szepnął jej 

prosto do ucha. 

- Nigdy ci tego nie wybaczę. 

- Wpisz to na listę niewybaczalnych krzywd, ale, na miłość 

boską, w domu. Diano, rozluźnij się, nic ci nie grozi, wierz mi. 

- W porządku! - parsknęła. - Mam tysiąc powodów, żeby ci 

wierzyć. Z ufnością powierzam ci swoje życie. 

- Diano, oszczędzaj siły. Powiesz, co o mnie myślisz, na lądzie. 

Z dużo większą frajdą. 

Płynął powoli i pewnie, do zamkniętej maleńkiej zatoki, 

niewidocznej od strony zamku. 

Diana, kiedy tylko dotknęła dna, westchnęła z wdzięcznością, 

rozejrzała się wkoło i cała złość wyparowała z niej w jednej 

chwili. Ujrzała cudowne, dzikie, najbardziej odosobnione 

miejsce na świecie. Równie przerażona jak zachwycona, 

odwróciła się gwałtownie do Milesa. 

- Dlaczego właśnie tutaj? Co ty wyprawiasz? 

- Kochanie, zrób użytek z wyobraźni - szepnął najłagodniej jak 

potrafił. 

Wpatrywała się w niego jak sparaliżowana. Miał w oczach tyle 

dzikiego uporu, że nie próbowała żadnych sztuczek, nie 

wykrztusiła ani jednego słowa protestu. Zamknęła oczy i 

pogrążyła się w kojącym zapomnieniu. Powietrze było bardzo 

wilgotne, a jego ręce cudownie chłodne. Nie spieszył się. Pieścił 

background image

ją ostrożnie, jakby w zwolnionym tempie. Choćby chciała, nie 

mogła od tego uciec. 

Ostatni odruch buntu. Zacisnęła mocno powieki. Z całej siły, aż 

do bólu. Zobaczyła płonące gwiazdy, ale wszystko na nic. 

Słonymi wargami przywarł do jej głodnych ust płonęła na 

przemian z rozkoszy i wstydu. 

 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Wracali o zmierzchu. Słońce dogasało za odległymi wzgórzami, 

a nad zamkiem pojawił się księżyc. 

Diana pięła się pod górę o własnych siłach, nie dotykając 

Milesa. Nigdy by się nie przyznała, ile ją to kosztowało. Kiedy 

powiedział coś pod nosem, nie zareagowała. Gdy wyciągnął 

rękę przed stromym podejściem, udała, że jej nie widzi. Była w 

szoku. Trzęsła się cała, nie mogąc tego opanować. 

W kuchni i w korytarzach paliło się światło, ale nikt ich nie 

witał. Jakże była im za to wdzięczna! 

- Idę do swojego pokoju - powiedziała zdławionym głosem, nie 

odwróciwszy nawet głowy. 

- Nie zabrzmiało to jak zaproszenie. 

- Jak zwykle masz rację. - Zatrzymała się gwałtownie, 

odgarniając z szyi mokre rozpuszczone włosy. 

- Wyglądasz jak uczennica przed maturą. 

- No to masz ciekawe upodobania. Może właśnie dlatego... - 

próbowała zapanować nad drżącym głosem, nad własnym 

upokorzeniem, ale czuła, że zbliża się do kresu wytrzymałości. 

Jeżeli nie ucieknę od niego w tej sekundzie, myślała, zacznę 

wyć. Zacięła mocniej usta. 

- Muszę wziąć prysznic i umyć włosy. Nie pojawię się na kolacji 

z fryzurą topielicy. 

- Chowamy głowę w piasek, co? 

- A niby dlaczego miałabym to robić? 

background image

- Z wielu powodów... - pogłaskał ją po policzku - próbujesz 

udawać, że nic sie nie stało. 

- Planowałeś to od samego początku! - Jej oczy ciskały gromy. 

- Jesteś pewna? 

- Zaciągnąłeś mnie na bezludną plażę i... dopadłeś jak dzikus. 

Rozmyślnie. Zgodnie z planem. Możesz temu zaprzeczyć? 

- Myślałem, że dopadliśmy się z rozkoszą, wzajemnie. Diana 

zaczerpnęła powietrza. 

- Mam rację? - Nie zamierzał ustąpić. 

Czuła się zbyt dotknięta, żeby zagrać w otwarte karty. 

- Dałeś mi jakiś wybór? Pytałeś o zdanie? - Odwróciła się 

gwałtownie, żeby zdławić łzy. Łzy wściekłości, przekonywała 

się w duchu. Łzy wściekłości. 

- Di... 

Był jedynym człowiekiem, który zdrabniał jej imię. Zawsze z 

czułością, kiedy się kochali, albo kiedy chcieli się kochać. Teraz 

nie mogła tego znieść. Ani chwili dłużej. 

- Nie nazywaj mnie tak. Nie mów tak do mnie nigdy więcej! 

Żadnej reakcji. Przeszył ją tylko swoim przenikliwym, 

badawczym wzrokiem. O Boże, znowu dała się ponieść 

nerwom. 

Diano, jeżeli w tej chwili nie weźmiesz się w garść... Do diabła! 

Musisz uznać dwa lata życia za zmarnowane. 

- Nie wiem, co ci się roi w głowie, Miles. W każdym razie, oboje 

doszliśmy do wniosku, że nie ma przed nami żadnej 

przyszłości. 

- Nie przypominam sobie, żebyśmy rozmawiali o przyszłości. 

Ale można chyba mieć trochę frajdy, nie myśląc o jutrze. Nie 

umiesz cieszyć się chwilą? 

- Nie. Nie w ten sposób. Wiesz, że nie jestem taka. - Po raz 

pierwszy od owej chwili zapomnienia na plaży spojrzała mu 

prosto w oczy. - Przynajmniej o tym powinieneś pamiętać. 

Przygoda na jedną noc, to frajda nie dla mnie. 

background image

- Nie z własnym mężem?-Miles wyglądał na szczerze 

rozbawionego. 

- Nasze małżeństwo to fikcja! - parsknęła z nienawiścią w 

głosie. Poczuła w sobie ogromną siłę. Nagłe olśnienie uwolniło 

ją od lęku i wstydu. Wycedziła przez zaciśnięte zęby: - Zanim 

przypomnisz mi po raz kolejny, że spłacasz raty moich 

rodziców, ugryź się w język. Od tej chwili nie weźmiemy od 

ciebie złamanego grosza! 

- Myślałem, że korzystałaś z tych pieniędzy ze względu na 

nich, nie mając innego wyjścia. Jak im wytłumaczysz, że znów 

stracą dach nad głową? 

- Zrozumieją.-Diana dyszała jak po biegu.-Oni mnie kochają. 

Jeśli wiesz, co to znaczy. 

Zapadła groźna cisza. Wyprostowała się i w napięciu czekała 

na następny ruch Milesa. 

Nie drgnął. Nie odezwał się ani słowem. Jego twarz nie 

wyrażała żadnych emocji. A jednak czuła przez skórę, że syn 

Conrada ma ochotę ją zabić. I już zna swoje kolejne posunięcie. 

Chce mi zafundować wyrzuty sumienia, myślała. Nic z tego. 

Nie czuję się winna. Nie będzie grał, jak dotąd, na moich 

uczuciach. 

- Można by powiedzieć tani gest, Diano Tabard, gdyby, o ironio, 

nie był taki kosztowny. Uniosłaś się honorem, bo uważasz, że 

twój honor wart jest każdej ceny, nawet... 

- Uspokój się - powiedziała drżącym głosem. - Wysłuchaj mnie 

do końca, a potem zacznij trenować swoje tanie chwyty na 

kimś innym. Po tym, co się stało... dzisiaj, chcę, żebyś zniknął z 

mojego życia. Na dobre. To oczywiste, że nie możemy być 

nawet przyjaciółmi... 

- Czy rozumiesz przynajmniej, dlaczego? - przerwał jej w pół 

zdania z bezczelną miną. 

- Nie mam zamiaru - uniosła brodę - widywać cię z 

konieczności, z konieczności wysłuchiwać tego, co masz do 

background image

powiedzenia, ani myśleć o tobie. Koniec! - Wykonała 

rozpaczliwy gest, który zupełnie nie pasował do słabego 

zduszonego głosu. Wszystkie uczucia miała wymalowane na 

twarzy, ale przestała się tym przejmować. 

Zmierzył ją badawczym wzrokiem, od dołu do góry. 

- Teatralne - oświadczył z pogardą, wydymając usta. Przez 

ułamek sekundy Diana, która nigdy nie podniosła na nikogo 

ręki, zastanawiała się poważnie, czy go nie uderzyć. Biała jak 

kreda, z lśniącymi chorobliwie oczami, wyglądała na osobę 

doprowadzoną do ostateczności. Miles natychmiast zrozumiał. 

- Porozmawiamy o tym jutro - szepnął łagodnie. Właśnie tę 

nagłą zmianę tonu, tę udawaną delikatność potraktowała jako 

ostateczną obrazę. Podjęła decyzję. 

- Nie. Jutro wyjeżdżam. Żadna siła mnie tu nie zatrzyma. 

Straciłeś swoją władzę, a ja odzyskałam rozum. Masz pojęcie, 

jakie to cudowne uczucie?! 

- Naprawdę wierzysz, że można tak po prostu uciec? 

- Naprawdę brakuje mi doświadczenia - zadrwiła z dzikim 

ogniem w oczach. - Z nas dwojga tylko ty jesteś praktykującym 

uciekinierem. - Odwróciła się i odeszła. 

- Co takiego? - Miles jednym skokiem zagrodził jej drogę. 

Potrafił być szybki jak pantera i równie niebezpieczny. Teraz 

on przestał dbać o pozory. Spiorunował ją wzrokiem, który nie 

wróżył niczego dobrego. 

- To ty odszedłeś. Nie ja. 

- Bo kazałaś mi odejść. - Drżącą ręką pociągnął Dianę za włosy. 

- Puść mnie... I posłuchaj uważnie. Powiedziałeś, że wybrałam 

niewłaściwego mężczyznę, że nie masz zamiaru zastępować mi 

ojca. Czułam się zdruzgotana. A ty myślałeś, że padnę ci w 

ramiona... - Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - Zgadza 

się, tamtej nocy byłam wściekła. Chciałam zostać sama. 

Tamtej nocy, Miles. Nie chciałam, żebyś odszedł na zawsze. 

Wybrałeś - i tak trzymaj! A teraz zejdz mi z drogi. 

background image

Cofnął się bez słowa. 

Zatrzasnęła drzwi pokoju i natychmiast zaczęła zdzierać z 

siebie ubranie. W pośpiechu, ze wstrętem, jakby minuty 

decydowały o tym, czy zarazi się jakąś chorobą. Spodnie i 

koszulę postanowiła spalić. 

Spojrzała z niesmakiem na swoje odbicie w lustrze. Pożyczony 

kostium był wyjątkowo skąpy, jaskrawy, wyzywający... 

Nagle ujrzała to, co widział na plaży Miles. Na wpół odsłonięte, 

lekko uniesione piersi, dwa elastyczne trójkąty opinające 

biodra. Skrzywiła się, zaciskając usta. 

Może nie tylko Miles był winny... W każdym razie nie powinna 

go prowokować. 

Weszła do łazienki. Odkręciła kran, a potem, starając się nie 

patrzeć w lustrzane ściany, odwiązała jeden sznurek na szyi, 

drugi na biodrach i obie szmatki rzuciła na podłogę. 

Stała tak kilka minut. Zdrętwiała, z zamkniętymi oczami, 

świadoma swojej odmienionej nagości. Czuła się jak w obcym 

ciele. I wolała nie oglądać dowodów. Czerwieniła się na myśl o 

własnym odbiciu. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek 

znormalnieje. 

To śmieszne i żałosne, drwiła z samej siebie. To tchórzostwo. 

Miles ma rację. Potrafi tylko uciekać. Podeszła do najbliższego 

lustra, blisko, na wyciągnięcie ręki, i otworzyła szeroko oczy. 

Ślady na udach. Ledwie widoczny siniak na szyi. Piersi miała 

nieco obolałe, wrażliwe na dotyk. Słońce! Tak, cały dzień był 

upał, na pewno spiekła sobie skórę. Nic jej nie chroniło, tylko 

ciało Milesa, kiedy... Zawyła bezgłośnie. 

Tak naprawdę zdradzały ją tylko usta. Popękane i spuchnięte. 

Drobne siniaki można ukryć, ale wargi mówiły za siebie. 

Zamknęła oczy. Czuła się zmieszana jak nastolatka. Ciekawe, 

jakie ślady ogląda teraz Miles? Co się właściwie wydarzyło? 

Nigdy dotąd, nawet na początku znajomości, nie zachowywali 

się w łóżku jak dzicy. 

background image

Nagle wszystko wróciło. Wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi, 

na który, zwłaszcza przez ostatnie dwa lata, powoływała się w 

każdej sytuacji, zaczęła rozpamiętywać scenę na plaży. 

Sekunda po sekundzie, w najdrobniejszych szczegółach. 

Siedziała na brzegu wanny, ściskając dłońmi skronie. 

Jak długo trwał ten pierwszy wariacki pocałunek? Minutę, 

dwie? Diana zaczęła tracić oddech. Pozwolił jej nabrać 

powietrza, ale wtedy już wiedział na pewno, że ona nie będzie 

walczyć. Kiedy Miles uniósł się na łokciach, nie śmiała 

otworzyć oczu. Oddychała płytko, coraz szybciej. Opuszkami 

palców musnął delikatnie jej ramię, ledwie dotykając skóry. 

Zamarła na moment, potem zaczęła drżeć. 

Miles ujął w ręce jej dłonie. Zaczął całować palec po palcu, 

coraz wolniej i coraz namiętniej. Głos, który z siebie wydobył, 

był niski i zdławiony. 

- Diano... 

Odważyła się spojrzeć mu w oczy. Te dwa żarłoczne ognie 

zdolne były spalić ją całą na popiół. Choć zbuntowana i 

przerażona, zrobiła pierwszy niebezpieczny krok w otchłań, z 

której nie ma odwrotu. 

Nie umiała odejść w takiej chwili. Czuła wielkie niespełnienie i 

trudne do ukrycia zażenowanie. Każdy dotyk Milesa budził w 

niej chorobliwe podniecenie i tym bardziej przypominał o 

dwóch straconych latach. 

Odgarnął delikatnie kilka jasnych kosmyków włosów, które 

ułożyły się na policzku w błyszczącą mozaikę. Błądził palcami 

po delikatnej linii nosa, kościach policzkowych i brodzie. Diana 

rozchyliła usta. Kiedy dotknął jej wargi, cichutko jęknęła. 

Powietrze było bezwietrzne i lepkie od wilgoci. Morze zamarło. 

Słyszeli tylko bzyczenie owadów, a gdzieś daleko, w dużej 

zatoce, warczała motorówka. 

Przyciągnął ją do siebie i objął. Dopiero wtedy, wtulona w jego 

ramiona, rozkleiła się na dobre. Drżała cała, zanim jeszcze ją 

background image

pocałował. Wsunął palce w jedwabiste włosy, potem muskał je 

policzkiem, poszturchiwał delikatnie brodą. Niepewnie uniosła 

ręce i przytuliła go mocniej. Następny krok. 

Nie potrafiła myśleć, kiedy oplatał rękami jej szyję, nie była 

pewna, gdzie się kończy jej własne ciało, a zaczyna jego. Miała 

ochotę płakać. Powinna wiedzieć o nim wszystko. Znała na 

pamięć każdy muskuł, siłę ramion, ciepło oddechu, zapach i 

smak, ale nie wiedziała niczego. 

Miles wziął ją na ręce. Ich usta połączyły się w długim, 

gwałtownym pocałunku. Kolejny krok. 

Bardzo powoli, sennym ruchem, oderwała dłoń od jego 

ramienia i dotknęła szorstkiego policzka. Miles złapał wargami 

jej palce. 

Wtedy przestała liczyć kroki. Zatraciła się w cudownej i 

zarazem strasznej świadomości, że tej lawiny nic nie po-

wstrzyma. Była bezsilna wobec jego rosnącej siły i podniecona 

własną uległością. 

Ułożyli się na piasku, nie przestając całować. Tonęli w swoich 

ramionach, zagarniając się nagimi gorącymi udami. Miała 

wrażenie, że jakaś nadzwyczajna siła unosi ją w powietrze i że 

jest o krok od szaleństwa. 

Kiedy spotkały się ich oczy, zapadła cisza jak przed burzą. 

Wyprężyła się, rękami oplotła jego szyję i przyciągnęła do 

siebie z nie tłumionym jękiem. Z ust Milesa wydarł się dziki 

skowyt. Zaczął pędzić na oślep, porywając ją ze sobą. To, na co 

czekali, nadeszło. Wspólnie dobili do brzegu- 

O Boże... Miał rację... Diana siedząc na brzegu wanny, z 

twarzą ukrytą w dłoniach, była bliska omdlenia. Miles, jak 

zwykle, miał rację. Zgoda, rzucił się na nią jak głodny wilk, a 

ona umierała z rozkoszy... Teraz udaje skrzywdzoną 

niewinność. Żałosne. To dlatego z zażenowaniem patrzy w 

lustro. 

background image

Czuła się kompletnie pokonana. Nagle, mimo całej niechęci do 

samej siebie, pogodzona z losem. I zakochana po uszy. 

Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Opuszkiem 

środkowego palca dotknęła nabrzmiałych warg. Trudno. Winy 

musi szukać w sobie. Te śmieszne deklaracje niezależności, 

przysięgi, że nigdy więcej, upór z jakim zohydzała sobie Milesa, 

ich małżeństwo... Nadęta odwaga, z jaką wypowiedziała mu 

wojnę, rzekoma pewność, że stracił nad nią magiczną władzę... 

Cała ta psychologiczna maskarada miała ukryć fakt, że nigdy, 

ani przez moment, nie przestała go kochać. Nawet kiedy był 

zły, zimny jak głaz, kiedy wychodził do Susie bez słowa 

usprawiedliwienia, nawet kiedy patrzył na nią szklanym, 

obojętnym wzrokiem. 

Cierpiała i tęskniła za jego miłością. Beznadziejnie. 

Zakręciła kran i wśliznęła się do wanny. Próbowała rozluźnić 

napięte do bólu mięśnie. Musi być jakieś wyjście. Przecież 

jeszcze kilka dni temu czuła się wyleczona. Prawie... Wciąż te 

same natrętne myśli. Gdyby się tutaj nie spotkali, gdyby ich 

nie łączyły żadne sprawy, nawet konto bankowe, z którego 

niestety korzystała... Gdyby nie te nieszczęsne raty, wspólni 

znajomi, miejsca, w których bywali razem. Gdyby, gdyby, 

gdyby! Musi wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Nigdy nie 

przestanie go kochać. Jest na tę miłość skazana do grobowej 

deski. 

- Boże - szepnęła do siebie - co ja mam robić, żeby się nie 

domyślił? - A zresztą, znając Milesa, musi dobrze zdawać sobie 

sprawę ze stanu jej uczuć. Jeżeli miał wątpliwości, to tylko do 

dzisiaj. 

Rachunek sumienia nie pokrzepił Diany, wyszła jednak z 

wanny nieco uspokojona. Ubrała się w swoją najlepszą, 

srebrzystozieloną suknię, zrobiła staranny makijaż i zado-

wolona z siebie sprawdziła efekt w lustrze. 

background image

Kiedy wkroczyła na oświetlony lampami taras, zapadła idealna 

cisza. Chris i Dimitri poderwali się na równe nogi, patrząc na 

nią jak zaczarowani. Miles stał w cieniu z założonymi rękami i 

nawet nie drgnął. 

Susie, tym razem w szkarłatnej kreacji, wycedziła ostrożnie, z 

figlarnym błyskiem w oku: 

- No, no, nie wyglądasz na dziewczynę, którą Miles przez pół 

dnia maltretował spacerami albo pławił w morzu. 

Miles przestąpił z nogi na nogę, potem sięgnął po butelkę, żeby 

nalać Dianie drinka. 

- Rzeczywiście, wyglądasz wspaniale - powiedział wolno. 

- Czy kazał ci pływać do utraty tchu? - spytała szorstko Susie. - 

Czy też miał trochę litości? 

- To drugie. Holował mnie w tę i z powrotem. 

- Bez litości... - szepnął jej prawie do ucha, ale Diana udała, że 

nie słyszy. 

- Miles pływa jak delfin - wtrącił Chris. - Od dziecka. Ale do 

głowy mu nie przyjdzie, że inni mogą się bać. Nie doprowadził 

cię, mam nadzieję, do apopleksji... 

- Doprowadziłem? - spytał z szatańskim uśmiechem. 

- Nie. 

- Tak też myślałem. 

- Jutro możesz mnie zabrać na skałki - głos Susie zabrzmiał 

dziwnie poważnie, bez nutki ironii - a biednej Dianie pozwól 

poleniuchować. 

- Biedna Diana jutro wyjeżdża. - Roześmiał się nienaturalnie 

wesoło. 

Rozległ się lament. Wszyscy, poza Milesem, ubolewali nad jej 

decyzją. 

- Kochanie, naprawdę musisz? - ożywiła się Susie, zapominając 

o skałkach i złym humorze. 

- Jeżeli wytrzymasz jeszcze trzy dni - poparł ją Chris - Dimitri 

odstawi cię do Londynu własnym samolotem. Zaoszczędzisz co 

background image

najmniej jeden dzień na podróży, niewiele się spóźnisz, a trzy 

dni odpoczynku to nie w kaszę dmuchał. Masz miejsce dla 

jednego pasażera, Dimitri? 

- Zawsze do usług. - Dimitri pocałował Dianę w rękę. Miles 

zmarszczył brwi i w tym momencie zdecydowała. 

Pokaże mu, ile dla niej znaczy niezadowolenie byłego męża. 

Nie potrzebuje jego łaskawej zgody. Z największą 

przyjemnością zagra mu na nosie. 

- Jeżeli jesteś pewny... 

- Więcej niż pewny. - Dimitri złożył jeszcze jeden czuły 

pocałunek na jej dłoni. 

- No to załatwione! - Chris-menedżer był w swoim żywiole. - 

Jutro Susie drapie się po skałkach z Milesem, a Diana 

leniuchuje, łapiąc opaleniznę. - Zerknął na Milesa, wyraźnie 

ubawiony. - A teraz, szable w dłoń! Jemy! 

Dopiero następnego ranka Diana poczuła się zmęczona. 

Skorzystała ze wszystkich rad Chrisa, szczerze podziwiając 

jego rozsądek. Skąd taki skarb wśród zwariowanych 

Galatasów? Postawiła wiklinowy fotel na biegunach pod 

rozłożystą oliwką i z książką w ręku zapadła w sen. 

Kiedy ocknęła się po godzinie albo dwóch, u jej stóp klęczał 

Dimitri. 

- Miles nieźle cię wczoraj zmęczył - zaczął oschle. Diana, 

świadoma, że Grek zarzuca przynętę, skoncentrowała całą 

swoją wolę, żeby się nie zarumienić. 

- Pływanie nie jest moją mocną stroną - odpowiedziała 

spokojnie. 

- Czyli... - roześmiał się - nic z tego. Nie ma sensu cię pytać, czy 

popływałabyś ze mną łodzią? 

- Nie. Jeżeli miałabym wracać wpław, zdecydowanie 

odmawiam. Ale z drugiej strony, na wodzie nie jest tak 

upiornie gorąco, więc... Gdyby jedynym moim obowiązkiem 

background image

okazało się chowanie twarzy przed słońcem i oglądanie, jak ty 

pływasz, czemu nie? 

- Zgoda. - Klasnął w ręce. - W takim razie zajmujemy łódź, 

zanim Susie i reszta towarzystwa wpadną na identyczny 

pomysł. - Głos Dimitra, mimo udawanej wesołości, brzmiał 

ponuro. 

- Pokłóciłeś się z Susie? - spytała nieśmiało, kiedy wynurzył sie 

z wody na pokład. - Przepraszam, jeżeli to zbyt osobiste... 

- Zauważyłaś? - odpowiedział pytaniem po dłuższej chwili, 

leżąc na rufie z zamkniętymi oczami. 

- Nic specjalnego, ale... 

- Zachowuje się jak kompletna idiotka. - Usiadł nagle, nie 

kryjąc wzburzenia. - Próbowałem jej tłumaczyć, ale czy Susie 

kiedykolwiek kogoś słuchała? 

- Owszem. Milesa. 

- Och, niezupełnie. - Roześmiał szorstko. - Normalnie nie 

słucha nawet Milesa. W tej chwili chodzi przed nim na 

paluszkach, bo myśli, że on... - przerwał gwałtownie, jakby 

zawstydzony własnym gadulstwem. 

- On co? - Diana nalegała spokojnym aksamitnym głosem. - 

Zakocha się w niej? Poprosi o rękę? 

- Bóg raczy wiedzieć. - Dimitri był coraz widoczniej zmieszany. 

- A on? Ożeniłby się z Susie? 

- No wiesz? O zamiarach Milesa to chyba ty powinnaś mieć 

dokładniejsze informacje. 

- Nie widzieliśmy się przez całe dwa lata. Aż do tego spotkania. 

Właściwie wcale go nie rozumiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek 

się rozumieliśmy. - Ściszyła głos i zaczęła mówić pod nosem, 

jakby do samej siebie. - Dopiero wczoraj zdałam sobie sprawę... 

Może zawsze, gdzieś tam głęboko, w podświadomości, miałam 

nadzieję, że spróbujemy od nowa. Damy sobie ostatnią szansę. 

To głupie, ale wszystkie marzenia są takie, prawda? 

background image

- Nadzieja bywa okrutna - zgodził się ponuro. - Ale jesteś 

pewna, że w waszym przypadku nie ma nadziei? Nie znam 

dobrze Milesa, widzę jednak, że... jakoś mu na tobie zależy. To 

oczywiste. 

- Jakoś? Wiadomo nawet, jak. Ciągnie mnie do łóżka! 

Przepraszam za dosłowność. 

Dimitri, wcale nie zażenowany, patrzył na nią z lekkim 

rozbawieniem. 

- Trudno mu się doprawdy dziwić, ale mówiąc poważnie, dla 

Milesa jesteś czymś więcej... Wiesz, Diano, on nie wygląda na 

szczęśliwego faceta. 

- Nawet jeśli go coś gryzie, to przez pracę albo Susie. Jak 

zwykle nie mam z tym nic wspólnego. 

- Rozumiem. - Pokiwał głową. - Ale ludzie się zmieniają. 

- Ludzie tak. Ale nie Miles - powiedziała z absolutnym 

przekonaniem. - Chce, żebym robiła wszystko pod jego 

dyktando. Wścieka się, kiedy się sprzeciwiam. Ale guzik go 

obchodzą moje sprawy, moje zdanie, to, czy jestem szczęśliwa. 

Nie kocha mnie i koniec. Zdarza się w najlepszej rodzinie... 

- No tak - westchnął. - Więc dlatego wyjeżdżasz? 

- Tak. Może to dziecinne, ale chcę go stracić z oczu. Trzymać 

się jak najdalej od wspomnień. 

- Jeśli to dziecinne, oboje powinniśmy dorosnąć. Czuję zupełnie 

to samo. - Nagle otworzył szeroko oczy, spojrzał na nią z takim 

błyskiem, jakby doznał cudownego oświecenia, a wszystko, co 

powiedział do tej pory, było nieważne. 

- Ucieknijmy razem! 

- Dokąd? - Diana rozpłynęła się w uśmiechu. - Do Katmandu? 

Na koniec świata? 

- Żeby naprawdę zapomnieć - wzruszył ramionami - trzeba by 

pokonać szmat drogi. Im trudniej, tym lepiej. Ale dzisiaj 

moglibyśmy zrobić małą próbę. 

- Mówisz poważnie? 

background image

- Poważnie nie mam ochoty na lunch w towarzystwie Susie, 

która kreci się koło Milesa i szczebiocze jak dzierlatka. 

- Boże, na samą myśl robi mi się słabo - westchnęła ciężko. 

- W porządku. - Dimitri wstał z pokładu absolutnie 

zdecydowany. - Groty Hippolita. Dotrzemy tam po południu. 

Wrócimy późnym wieczorem. 

Włączył silnik i wysterował łódź w kierunku wyjścia z zatoki. 

Diana usiadła obok niego przy sterze. 

- Co to są Groty Hippolita? 

- Cierpliwości. Sama zobaczysz. 

Czekała ich długa podróż. Kiedy wypłynęli na otwarte morze, 

niespodziewanie zmieniła się pogoda. Słońce wciąż dokuczało, 

ale fale były coraz wyższe. Na odległym horyzoncie gromadziły 

się złowieszcze ciemne chmury. Zauważyła, że Dimitri zerka 

na nie odruchowo, raz za razem. 

Nagle wyłączył silnik i ostrożnie, nic nie mówiąc, wprowadził 

łódź między skalne groty. 

- Wyglądają jak góry lodowe - powiedziała z zachwytem. 

- Nie góry, tylko Groty Hippolita. - Dimitri skierował się do 

najwyższej, której sklepienie miało wysokość co najmniej 

trzech dorosłych mężczyzn. 

- Dlaczego tak się nazywają? 

- To z mitu o Fedrze, która zapałała namiętną miłością do 

swego pasierba Hippolita. Kiedy młody myśliwy odtrącił 

uczucie macochy, Fedra oskarżyła Hippolita przed Te-zeuszem 

o próbę uwiedzenia jej. Mąż uwierzył i poprosił Posejdona o 

zgładzenie własnego syna. Gdy Hippolit przejeżdżał wozem 

nad brzegiem morza, z fal wynurzył się byk Posejdona, konie 

poniosły, a Hippolit zginął, wleczony za wozem. Morze porwało 

jego ciało i zniosło do tych grot. 

- Dimitri skończył opowieść i zaczął nadawać przez radio 

komunikat. Kiedy odwrócił się do Diany, na jego wargach igrał 

blady uśmiech. - Załatwione. Teraz straż przybrzeżna wie, 

background image

gdzie nas znaleźć. Poprosiłem ich, żeby zawiadomili zamek. Na 

wszelki wypadek. 

Na wypadek, gdyby stęskniła się za nim Susie, pomyślała ze 

współczuciem. Biedny Dimitri. Nie może myśleć o niczym 

innym. Dopóki Susie ma przy sobie Milesa, nie zajmuje się 

nikim innym. 

Pomógł jej wysiąść z łodzi na kamienisty brzeg. 

- Jest tu cały labirynt grot - wyjaśnił. 

- Nie zamieszkanych? 

- Nie. W czasie przypływu fale podchodzą za wysoko. Świetne 

miejsce dla rybaków. Te jaskinie przypominają plaster miodu, 

złożony ze skał i wody. Podziurawione rzeszoto. Pełno jest 

takich oczek, do których nie sposób dostać się łodzią i tam 

dopiero biorą ryby! - Uśmiechnął się. 

- Okoliczni spryciarze zastanawiali się, jakby z nich zrobić 

dochodową atrakcję turystyczną. Niestety, są zbyt niebez-

pieczne. 

- Niebezpieczne? - Spojrzała ze zdziwieniem na delikatnie 

rozkołysaną taflę wody. 

- Tylko w czasie przypływu, kiedy jest fatalna pogoda i 

człowiek nie wie, co robić - wyrzucił z siebie jednym tchem. - Ze 

mną możesz się czuć bezpiecznie. 

- Oczywiście - odpowiedziała uprzejmie. 

Przez ciemny wąski tunel przecisnęli się do następnej groty. 

Dużo większa, z prześwitem na niebo, wydała się Dianie 

zaczarowanym miejscem. Chmury pędziły tak szybko, że 

patrząc w górę, dostawała zawrotu głowy. Kiedy wrócili do 

łodzi, półmetrowe fale uderzały w burtę jedna za drugą. 

Dimitri spojrzał na zegarek. Wiedziała, co powie, ale ona nie 

miała ochoty wracać do zamku... Jeszcze nie. Usłyszeli jakiś 

brzęczyk. Diana podskoczyła. 

- To radio. - Dimitri położył jej rękę na ramieniu. - Idę odebrać, 

ale wkrótce powinniśmy wracać. 

background image

- Pozwól, że się rozejrzę, po raz ostatni. 

- W porządku. Dziesięć minut - odpowiedział po chwili 

wahania, spoglądając jej prosto w oczy. Musiał zrozumieć. 

Weszła do groty, w której jeszcze nie byli. O takiej krótkiej 

chwili samotności Diana marzyła od kilku godzin. Lubiła 

Dimitriego, ale przez całe popołudnie miała wrażenie, że 

patrzy na ducha, a Miles, nieobecny i niewidzialny, 

towarzyszył jej naprawdę. Niezbyt przyjemne uczucie. 

Wąskim kamiennym chodnikiem powędrowała do kolejnej, tym 

razem maleńkiej i ciemnej, skalnej dziupli. Zgięta wpół, 

żałowała, że nie ma latarki, usłyszała jednak fale uderzające o 

skały. Zrozumiała, że posuwając się do przodu, trafi na 

prześwit. 

Kiedy ujrzała wreszcie stalowoszare niebo, miała wrażenie, że 

to inny dzień. Otwarte morze musi być wzburzone jeszcze 

bardziej, pomyślała. 

Skały przypominały granitowe szczyty: mokre, strome i groźne. 

Ani mowy o wspięciu się wyżej. Czas wracać. 

Dopiero kiedy znalazła się przed najdłuższym do pokonania 

tunelem, zrozumiała, że droga jest odcięta. Woda podeszła za 

wysoko. 

Pokonała pierwszy odruch paniki. Dimitri wiedział przecież, 

gdzie jej szukać. Nie pomyślała, jak rozległe są groty. 

Odnalezienie człowieka w zatopionym częściowo labiryncie 

graniczyło z cudem. 

W końcu jakoś mnie znajdzie, podpowiedział jej wewnętrzny 

głos. Kiedy opadnie woda. 

Woda podnosiła się coraz wyżej. Zaczęło kropić. Diana znalazła 

najwyższe suche miejsce, w którym mogła już tylko czekać. 

Skulona, z kolanami pod brodą, trzęsła się cała, ze strachu i z 

zimna. 

Usłyszała piorun. Deszcz zmienił się w ulewę. Pomyślała 

nagle, że nie ma szansy. Nie wydostanie się żywa z groty. 

background image

Co powiedział Miles? Że ucieczka, czyli tchórzostwo, nigdy nie 

popłaca. Znów jego na wierzchu, uśmiechnęła się przez łzy. 

Przyznałaby mu rację, gdyby tylko nadarzyła się okazja. 

Przestań, zacisnęła pięści. To nie filmowy melodramat. Nie 

udusisz się z braku powietrza, ani nie utopisz. Ludzie potrafią 

unosić się na wodzie. Zmokniesz, zmarzniesz, będziesz 

wyglądała żałośnie i dobrze ci tak. Ale nie umrzesz w Grotach 

Hippolita. 

Nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała powiedzieć Milesowi, 

że go kocha. 

Boże... Wyprostowała się gwałtownie i omal nie spadła ze 

swojej półki. Powiedzieć Milesowi? O czym ona myśli? Ale po 

chwili, wewnętrznie uspokojona, zgodziła się ze sobą, że jest to 

najważniejsza sprawa na świecie. 

Ukryła twarz w dłoniach. Gdyby mogła zobaczyć go jeszcze raz, 

jeszcze raz dotknąć... 

Straciła poczucie czasu. Sztorm zbliżał się do skał, niosąc ze 

sobą złudzenie ludzkich głosów. Nagle nabrała pewności: to 

były ludzkie głosy! Gdzieś nad jej głową. Spojrzała w górę i 

zdrętwiała. 

Miała dziwne wrażenie, że ludzie stojący na występie skalnym, 

wysoko nad nią, kłócą się. Jeden z nich wyprostował ręce nad 

głową... Tak! Szykował się do skoku. 

Diana zacisnęła ręce na szyi. Ktokolwiek to był, groziła mu 

śmierć. 

Przypomniała sobie słowa Chrisa o rodzinnej skłonności do 

niebezpieczeństwa. 

Mężczyzna skoczył łagodnym płynnyn łukiem. Jego ciało 

przebiło taflę wody jak ostry nóż. Dostrzegła czuprynę 

miedzianorudych włosów i zawyła rozpaczliwie. 

 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

background image

Każda sekunda wydawała się jej nieskończonością. Miles nie 

wypływał. Z oczami utkwionymi w miejsce, gdzie zniknął pod 

wodą, kołysała się w przód i w tył, modląc się bezgłośnie. 

Boże, niech mu się nic nie stanie. Zrobię wszystko, co chcesz. 

Tylko go uratuj. Błagam. 

Usłyszała plusk. Potem kilka następnych. Kiedy zobaczyła 

wynurzającą się głowę, zamarła w bezruchu. Wychodził z wody 

jakby po omacku, wciąż przecierając oczy. 

- Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz. - Oddychał ciężko. 

Nie odpowiedziała. Podała mu rękę, ale nawet jej nie dotknął. 

Wdrapał się zwinnie po ścianie komina i usiadł koło niej, na 

tym samym występie. 

- Czasami jesteś naprawdę beznadziejna. - Parsknął wściekły i 

przyciągnął ją brutalnie do siebie. Kiedy poczuł, jak się trzęsie, 

przeklął siarczyście. - Nie wiedziałaś, że to niebezpieczne? 

Masz więcej niż cztery lata... 

- Wiem. - Przylgnęła z całej siły ustami do jego mokrego 

ramienia. - Wiem. Ale nie pomyślałam. 

- A powinnaś. Zawsze trzeba myśleć. Nie próbowałaś wspiąć 

się wyżej? To kiepska kryjówka przed sztormem. 

Uniosła głowę, żeby jeszcze raz ocenić skalną ścianę nad swoją 

głową. 

- Moje umiejętności wspinaczki są ograniczone... Do tej 

wysokości. 

- Wrócą z linami za jakieś pół godziny - powiedział pod nosem, 

raczej do siebie. - Bardzo ci zimno? 

Pokiwała głową. 

- Myśl o pływaniu strasznie cię mierzi? 

Zerknęła w dół na wzburzone fale, pomyślała o ciemnym 

tunelu i zadrżała. Czubki jej palców miały kolor sinoniebieski. 

Miles, mimo że ociekający wodą, wyglądał przy Dianie jak 

uosobienie ciepła i energii. Jak wulkan koło lodowca. 

background image

- Posłuchaj, Diano, wiem, że to wbrew twojej naturze, ale 

musisz mi zaufać. - Westchnął ciężko, widząc jej nieprzytomny 

wzrok. - Potrafię cię stąd wydostać, jeśli dasz mi szansę. Na 

szczęście w korytarzu jest jeszcze prześwit. Mógłbym cię 

poholować, tak jak wczoraj na plażę. Za dziesięć minut 

bylibyśmy na zewnątrz. Może szybciej. Ale oboje ryzykujemy 

życiem, jeśli wpadniesz w panikę i zaczniesz ze mną walczyć. - 

Zaczął rozcierać jej lodowate ręce. - Zaufasz mi? 

Diana spojrzała jeszcze raz na wzburzone morze. Wiatr się 

wzmagał, a na cyplu, ponad ich głowami, nie było teraz żywej 

duszy. De czasu zajmie im sprowadzenie pomocy... Próbowała 

zmusić zdrętwiałe z zimna wargi do uśmiechu. 

- Nnnic tu chyba po nas. Nie mam wyboru. Muszę ci zaufać. 

- Dobra dziewczynka. - Pogłaskał delikatnie jej policzek. - 

Chodźmy. 

- Ttteraz? 

- Na co czekać? Na twoim miejscu zdjąłbym spódnicę. Będzie 

wyglądała jak zatopiony żagiel, poza tym może przeszkadzać. 

Diana miała na sobie sukienkę, ale wahała się tylko przez 

moment. 

- Jeżeli jesteś do niej szczególnie przywiązana, wrócimy tu w 

czasie przypływu - obiecał Miles i ześliznął się do wody. Jedną 

ręką wczepiony w skałę, drugą podał Dianie. 

- W drogę. 

Woda była lodowata i spieniona. Ledwie dotknęła stopami dna, 

natychmiast straciła grunt pod nogami. Zagryzła usta do krwi, 

wczepiając się paznokciami w jego ramię. 

- Nie myśl - powiedział beznamiętnym głosem. - Odpręż się, 

pozwól, żeby niosła cię woda. 

Dopiero w ciemnym tunelu jęknęła głośno, nie potrafiąc 

opanować przerażenia. 

- Spokojnie, leżysz spokojnie, o niczym nie myślisz - 

przemawiał do niej cały czas, między jednym oddechem a 

background image

drugim, w najtrudniejszych chwilach wzmacniając uchwyt. 

Tak jak przypuszczał, cała przeprawa zajęła im dziesięć minut. 

W łodzi, oprócz Dimitriego, czekał na nich ponury Chris oraz 

kilku okolicznych rybaków. Rzucili się na Dianę z szorstkim 

ręcznikiem, kazali wypić brandy, a potem opatulili swetrem z 

owczej wełny, który pachniał rybami. Dimitri milczał jak 

zaklęty, gdy Chris nadawał przez radio komunikat. Nikt, 

zauważyła smętnie, nie zwracał uwagi na Milesa. 

Ona sama niewiele potrafiła powiedzieć. Patrzyła, jak Miles 

zakłada koszulę, widziała twardy profil i zaciśnięte szczęki. 

Musiał być wykończony, zmarznięty i wściekły. Słowa 

zamierały jej na ustach. 

Na brzegu czekała na nich limuzyna Chrisa. Zawahała się 

przez moment. W mokrym rybackim stroju na siedzenia z 

cielęcej skóry... Miles chyba czytał w jej myślach. Złapał ją za 

ramię i niemal wepchnął do samochodu. 

- Właź natychmiast - syknął ostro. 

Weszła posłusznie, przytrzymując mu drzwi, ale Milesa już nie 

było. Jak spod ziemi wyrósł Dimitri. Oparł brodę na szybie. 

- Dobrze się czujesz? Naprawdę? - zapytał konspiracyjnym 

szeptem. 

Pokiwała głową. Tyle zamieszania. Wszyscy się o nią 

zamartwiają. 

- Miles mnie zadziwia - szepnął Dimitri zmienionym głosem. - 

Nie przypuszczałem, że może być taki... tragiczny. 

- Ja też nie. - Wybuchnęła tłumionym śmiechem. 

- Oczywiście. - Otworzył drzwi i usiadł obok niej. - Bo i skąd 

mogłaś przypuszczać. Zaskoczył nas wszystkich. 

Miles, jak się okazało, skończył naradę z Chrisem. Wbiegł 

lekko na górę. 

- Do zamku - zwrócił się do kierowcy. - Hrabia wróci łodzią. - 

Usiadł na przednim siedzeniu, z głową odwróconą do tyłu. 

Ruszyli do domu. - Zmarzłaś i jesteś w szoku, ale myślę, że to 

background image

wszystko. W zamku obejrzy cię lekarz, ale chyba obejdzie się 

bez szpitala, co? 

- Oczywiście! Byłam głupia i tyle. To ty... - przypomniała sobie, 

że kiedy przepływali przez najwęższe miejsce w tunelu, Miles 

zawadził głową o skałę. 

- Nic mi nie jest - uciął krótko, najwyraźniej nie mając ochoty 

na rozmowę o swoich ranach. 

- W życiu nie widziałem takiego skoku - westchnął Dimitri. - 

Często to robiłeś? 

Zaczęli rozmawiać o pływaniu. Diana ułożyła się wygodnie i 

zasnęła kamiennym snem. 

Obudziła się dopiero w zamku, kiedy Miles otwierał łokciem 

drzwi do sypialni. Pomyślała, że ktoś ją wynosi na rękach z 

samochodu. 

- Dimitri? 

- Nie - odburknął. 

Ułożył ją na łóżku i zaczął zdejmować pospiesznie rybacki 

sweter. Diana zacisnęła palce na jego dłoniach, ale Miles nie 

wydawał się skłonny do ustępstw. 

- Pomijając fakt, że jesteśmy małżeństwem, jeżeli sądzisz, że 

strój, w którym wyszłaś z wody, okrywał twoją nagość choćby 

minimalnie, to żyjesz w bajce. 

Znów go nienawidziła. 

Zlekceważył jej zmieszanie, grymas na twarzy i czerwone 

policzki. Trzema wprawnymi ruchami ściągnął sweter oraz 

resztki bielizny. 

- Włóż ten płaszcz kąpielowy. Idę przygotować kąpiel. Wszelkie 

protesty nie miały sensu. Chris i Dimitri mieli rację. Ludzie się 

zmieniają, a już na pewno zmienił się Miles. Owszem, kiedyś 

też bywał zły. Podminowany, złośliwy, ale nigdy nie tracił 

dystansu do ludzi i wydarzeń. Nie pieklił się. Nigdy nie 

błyszczały mu tak oczy. W porównaniu z dzisiejszym Milesem 

był chłodny i opanowany. Perspektywa, że przy kolejnej 

background image

sprzeczce jej mąż nie utrzyma nerwów na wodzy, wydała się 

Dianie przerażająca. Nie. Wcale nie przerażająca. 

Podniecająca. 

Wyszedł z łazienki w rozpiętej koszuli. Ze ściśniętym gardłem 

błądziła oczami po muskularnym torsie, gęstwinie miedzianych 

włosów, zmierzwionych na piersi, niżej coraz delikatniejszych. 

Wziął ją na ręce, a ona bala się zaprotestować. 

Kąpiel była gotowa. Zsunął jej z ramion płaszcz i podał rękę, 

kiedy wchodziła do wanny. Wycisnął z gąbki wodę prosto na jej 

plecy, potem polewał ręką szyję i ramiona. 

Poczuła nagle, że nie może sobie pozwolić nawet na tę odrobinę 

intymności. Niewinna zabawa burzyła Dianie spokój i mąciła 

myśli nie mniej niż gorący pocałunek. Z zamkniętymi oczami 

oparła głowę o krawędź wanny. Zbierała siły, żeby odezwać się 

naturalnym głosem. 

- Naprawdę nic mi nie jest. Tobie też należy się kąpiel. 

Zmarzłeś nie mniej... 

- Mam to rozumieć jako zaproszenie? - Omal nie wybuchnął 

śmiechem, a Dianie spąsowiały nawet uszy. 

- Nie! 

- Rozumiem. Mnie się należy słona woda. Słona i zimna. W 

porządku. - Oddał jej gąbkę, zaglądając prosto w oczy. - Na 

pewno dobrze się czujesz? 

- Zupełnie normalnie. 

- No to wskakuj jak najszybciej do łóżka. Postaram się o 

szklankę ciepłego picia i coś na ząb. 

- Nie jestem głodna. 

- To wyobraź sobie, że jesteś. I nie zasypiaj w wannie. Zaraz 

wracam. 

Kiedy zamknął za sobą drzwi, Diana wyskoczyła z wody i w 

pięć minut znalazła się w łóżku. Miles dotrzymał słowa. 

Wkroczył z pełną tacą, nim zdążyła zasnąć. 

- Mówiłam, że nie chcę jeść. 

background image

- Rozumiem. Nie bój się, nie będę cię karmił na siłę. Wszyscy 

jednak zauważyli moje dobre chęci. Dzięki tej tacy nie grozi 

nam nalot usłużnych przyjaciół. Mam dosyć ich towarzystwa. 

- Słucham? - Poczuła, że ma sucho w ustach. 

- Nie zauważyłaś, żę kręci się tu cholernie dużo ludzi? Kiedy 

wychodziłem ze skóry, żeby ściągnąć cię do Grecji, do głowy mi 

nie przyszło, że zrobi się tu takie koszmarne rodzinne letnisko. 

- O... o co ci właściwie chodzi? 

- Rzadko się zdarza, że jesteś sama, a jeżeli już, po trzech 

minutach ktoś nam przerywa. Raz się udało... i też nie 

umieliśmy rozmawiać. Nie sądzisz, że musimy wreszcie 

normalnie pogadać? Że oboje tego potrzebujemy, Diano? - 

Patrzył z premedytacją na jej coraz bardziej pąsowe policzki. 

- Jeśli mnie pamięć nie myli, normalne rozmowy nie były twoją 

mocną stroną. 

- Oskarżony przyznaje się do winy - powiedział kwaśno, 

wprawiając Dianę w osłupienie. - W tamtych ostatnich 

tygodniach skomplikowało się wiele rzeczy. Kładłem nawet 

sprawy zawodowe, masz pojęcie... 

- Nie tylko w ostatnich tygodniach. I nie tylko sprawy 

zawodowe. 

- Nie wiedziałem, jak to z nami będzie. Ale co powiedziałaś? 

Wiele by dała, żeby odwołać swoje słowa. Niestety. Wygarnie 

mu teraz prosto w oczy to wszystko, z czego sam doskonale 

zdawał sobie sprawę. Że zawsze stała między nimi Susie. Że 

onieśmielały ją też inne olśniewające, mądre kobiety, które 

krążyły wokół niego jak ćmy. Raczej piękne motyle... 

- Psuło się między nami od kilku miesięcy, a ty mówisz o 

tygodniach. 

- No i...? - Miles zmrużył oczy. 

- Kiedy nie wracałeś do domu na noc... - przełknęła ślinę, 

zdając sobie jednak sprawę, że nie ma odwrotu - nie zawsze 

spędzałeś je w pracowni. 

background image

Milesowi nie drgnęła nawet powieka. Miała wrażenie, że jego 

umysł pracuje teraz na przyspieszonych obrotach, a twarz 

szulera maskuje nadludzki wysiłek. 

- Myślałaś wtedy, że cię zdradzam? - zapytał wreszcie po 

długim milczeniu. 

- Tak przypuszczałam. 

- Ale z kim, na Boga Ojca? Spędzałem upojne bezsenne noce z 

komputerem i Steve'em Gilmanem. Nie możesz sobie tego 

wyobrazić? 

- Nie wszystkie - wycedziła dobitnie, wytrzymując jego wzrok 

przez kilka morderczych sekund. Po raz pierwszy w życiu nie 

spuściła oczu. 

- A coś takiego jak zaufanie? - westchnął ciężko. - Co się z nim 

stało? 

- Na zaufanie trzeba zasłużyć - odpowiedziała wyniośle. 

- Poważnie myślisz, że cię oszukiwałem? Zmyślałem jakieś 

bzdury?! 

- Niezupełnie. - Dziecięce kłamstwa nie pasowały do Milesa. 

On zawsze robił swoje. Nigdy nie tłumaczył, co ani dlaczego, 

ale żeby tak po prostu kłamać? Nie, to nie Miles. 

- Wiec o czym ty mówisz? 

- Jak to o czym? Czy znałam prawdę o twoim życiu, o twoim 

ojcu? Kiedy się dowiedziałam, że masz jakiś dom, że Chris i 

Susie są twoimi kuzynami? 

- Te szczegóły biografii wydają ci się takie ważne? 

- Nie, Miles! Nie o to chodzi. Świetnie rozumiesz, o co chodzi 

naprawdę. Gdybyś mi powiedział, miałabym w nosie szczegóły 

biografii. Ale ty bawiłeś się w sekrety. 

I śmiesz teraz mówić o zaufaniu. 

- Spokojnie. O tym wszystkim dowiedziałaś się kilka dni temu. 

A ja pytam o powody naszego rozstania. 

background image

- Rozstaliśmy się... - Diana zamknęła oczy. Wymawiała słowo 

po słowie z ogromnym wysiłkiem. - Bo od pewnego czasu nie 

byliśmy małżeństwem. 

- Ach tak? A jak doszłaś do tego wniosku, jeśli można wiedzieć 

- Miles, przypomnij sobie - zaczęła mówić szybko. - Ty wciąż 

pracowałeś. Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Całe tygodnie 

milczenia. Komunikaty wypowiadane monosylabami. I tak 

przez ponad rok. A na telefon Susie rzucałeś wszystko i leciałeś 

do Londynu. 

- Susie? - Stanął w miejscu jak ugodzony strzałą. - Susie - 

powiedział obojętnie, na długim wydechu. - Myślałaś, że ja z 

Susie... Dlaczego mnie, do licha, nie spytałaś? 

- Wydaje mi się, że spytałam. Odpowiadałeś wściekły. Zresztą 

nie robiłeś z tego żadnego sekretu. 

- Boże święty. - Ukrył twarz w dłoniach. - Do głowy mi nie 

przyszło. Dlaczego akurat Susie, skąd ten pomysł? 

- Przyjaźnicie się od dziecka. A ona jest... po prostu piękna. 

Wszyscy myśleli, że jeśli w ogóle się ożenisz, to właśnie z nią. 

Chwila martwej ciszy wydawała się ciągnąć w nieskończoność. 

Miles kręcił rozpaczliwie głową. 

- Nie odzywałeś się do mnie całymi dniami. Do niej biegłeś na 

każde wezwanie. 

- Ja... tak, chyba rzeczywiście biegłem. I pewnie z twojego 

punktu widzenia nic się nie zmieniło. Tak sądzisz, Diano? 

Nie drgnęła, nadal wpatrzona w ziemię. 

- Posłuchaj - wybuchnął namiętnie. - Pozbędę się Susie, Chrisa, 

ich wszystkich bez wyjątku! Zostaniemy sami i podarujemy 

sobie trochę czasu. Pozwolimy, żeby biegł własnym rytmem. 

Nie będziemy się donikąd spieszyć. Proszę cię, Diano, zastanów 

się, zanim powiesz nie. 

Zamknęła oczy. Wiedziała, czym grożą takie wakacje. 

background image

Powinna uciekać, nie zastanawiając się ani minuty. Albo 

przepadła. 

- Żadnych obietnic. - Miles jakby czytał w jej myślach. - 

Żadnych nacisków. Zafundujemy sobie normalne wakacje, 

które i mnie, i ciebie postawią na nogi. Di? - Uśmiechnął się 

nieznacznie. - Nie dostawałaś nigdy wysypki na mój widok, 

prawda? To nie będzie bolało. 

Mogłaby mu powiedzieć, jak bardzo bolało. Że jeszcze dzisiaj 

dostaje dreszczy na wspomnienie tamtych koszmarnych dni, 

nie mówiąc o pustych samotnych nocach. Odwzajemniła się 

jednak uśmiechem. 

- Nie myślałam o wysypce, kiedy ratowałeś mi... 

- Odpowiedz raczej na pytanie. - Przerwał jej niecierpliwym 

gestem. - Zostaniesz ze mną? 

- Tak. 

 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku. Delikatnie, bez 

cienia triumfu w oczach. 

- Śpij - szepnął. - Wyglądasz na nieco zmęczoną, malutka. 

Porozmawiamy później. 

Wyszedł na palcach, nie czekając na odpowiedź. Tym lepiej, 

pomyślała z ulgą. Nie miała pojęcia, jak potoczyłaby się ich 

rozmowa. 

Opadła na poduszki, zaciskając mocno powieki. Czy powinien 

odejść w takiej chwili? Naprawdę tego chciała? Obecność 

Milesa budziła w niej chorobliwe podniecenie i tym bardziej 

przypominała, że jest taki daleki i tajemniczy. 

Tęskniła za jego dotykiem. Marzyła o miłości, jego pieszczotach 

i śmiertelnie się bała. Gdyby odszedł jeszcze raz „na zawsze", z 

takim samym uprzejmym grymasem na twarzy... 

- Nie - powiedziała głośno - nie przeżyłabym tego po raz drugi. 

background image

Po raz drugi? O czym ona myśli?! Wyrzucić na śmietnik 

wolność, jak parę wytartych dżinsów, żeby wrócić do Milesa? 

Nakryła głowę poduszką i zasnęła z twardym postanowieniem, 

że nie będzie taką idiotką. 

Nie pamiętała, jaki koszmar wyrwał ją ze snu. Miała mokre od 

łez policzki, ale nie wiedziała, gdzie jest i dlaczego płacze. 

- Nie przeszkadzam? 

Serce skoczyło jej do gardła. Odwróciła się w stronę okna, skąd 

dobiegał tajemniczy głos. Dostrzegła tylko cień jego głowy. 

- Miles... - szepnęła niemal bezgłośnie. 

- Tak. 

Była pewna, że się uśmiecha. W skroniach jej huczało, 

przyciskała do kolan drżące ręce, ale odetchnęła z ulgą. 

- Co ty tu robisz? 

- Zdejmuję koszulę. Spytaj teraz: „A dlaczego masz takie długie 

zęby?" 

- Nie! - Odrzuciła koc, próbując wyskoczyć z łóżka, ale Miles 

był szybszy. Chwycił Dianę za przegub dłoni. Straciła 

równowagę i upadła na plecy. Zanim zdążyła pomyśleć, poczuła 

gorący oddech na policzku. Z trudem zaczerpnęła powietrza. 

Nagim torsem muskał delikatnie jej piersi, mrucząc z 

zachwytu. 

- Przestań... 

Schylił jeszcze niżej głowę, szukając wargami jej ust. 

- Dlaczego? Dlaczego nie mogę cię pocałować? - W jego głosie 

brzmiała udręka. 

Miała ułamek sekundy na odpowiedź, bo kiedy Miles dotknął 

jej zachłannymi wargami, czuła tylko podniecenie i strach. 

Błądził językiem po drżących ustach, zapraszając do zabawy, 

potem całowali się gwałtownie, ale nie tak brutalnie jak na 

plaży. Teraz było cudownie, zupełnie jak dawniej... Diana 

poddała się całkowicie. Nie było pomiędzy nimi żadnej gry, 

strach okazał się niczym wobec pożądania. 

background image

Przez całe dwa lata nie szukała innego mężczyzny. Dwa lata 

samotnych nocy, a teraz był tutaj, udowadniając, że miała 

rację. Miles był najcudowniejszym kochankiem. 

Przeczuwała, że są dla siebie stworzeni już pierwszej nocy, 

kiedy się poznali, ale na myśl o kolejnym rozstaniu... Drgnęła, 

jak po niemiłym przebudzeniu. 

Jeżeli zostawi mnie tym razem, umrę. 

Po chwili leżeli nadzy w swoich ramionach. Jak dawniej, 

porozrzucane na podłodze ubrania, znane gesty, ulubione 

pieszczoty. Jakby czas zatrzymał się w miejscu. 

Zajrzał jej głęboko w oczy. Dłońmi poznawał jedwabistość 

skóry, dotykając wszędzie, aż oboje zanurzyli się w pożądaniu, 

od jakiego nie ma odwrotu. 

Po następnej drzemce obudziła się z uśmiechem. W błogim 

zadowoleniu wyprężyła się jak kotka, przewróciła na bok i 

zobaczyła, że jest sama. 

Przeszył ją zimny dreszcz. Z otwartej na oścież łazienki nie 

dochodził żaden dźwięk. Z dywanu zniknęły męskie ubrania, i 

gdyby nie jej piżama, złożona w kostkę na brzegu łóżka, 

pomyślałaby, że to we śnie kochała się z Milesem. 

Dianę ogarnęła panika. Czy powiedział tej nocy, że ją kocha? 

Czy w ogóle coś mówił? Tak, jeden jedyny raz, drżąc z rozkoszy 

przed nadchodzącym spełnieniem, wyszeptał jej imię. Żadnych 

zwierzeń, pytań, rozmów o przeszłości. Jak zwykle... 

Wyskoczyła z łóżka, owinięta w prześcieradło. Ani w pokoju, 

ani w korytarzu nie było Milesa. Nikt nie opalał się na tarasie. 

Żadnych śladów, kartki z wiadomością, niczego, co mogłoby ją 

pocieszyć. 

Ubrała się błyskawicznie i wyruszyła na zwiady. Pod murami 

dziedzińca spotkała Chrisa. 

- Miles wyjechał - wycedził z markotną miną, napiętym jak 

struna głosem. 

- Wyjechał? 

background image

- Chciałem cię zapytać, o co mu poszło, ale ty oczywiście wiesz 

tyle samo... 

Stało się. Porzucił ją po raz drugi. Bez słowa, bez pocałunku, 

bez listu. Mógł przecież napisać, dokąd jedzie, albo: 

„Przepraszam, zadzwonię, wszystko ci wytłumaczę". Z jednej 

strony, nie mogła w to uwierzyć, a z drugiej - podświadomie - 

cały czas się tego obawiała. 

Jak mógł... Po takiej nocy? Przysięgłaby, że jest równie 

wzruszony jak ona. Nie lubił wyrażać swoich uczuć słowami, 

ale przecież drżał, kiedy go dotykała. Takich rzeczy się nie 

udaje... 

Skąd wiesz, co udaje, a czego nie udaje Miles! Chyba nic w 

życiu, pomyślała z rozpaczą, nie mogłoby mnie zranić bardziej 

niż ta druga ucieczka. 

- Na dodatek - Chris nie taił swojej złości - zabrał ze sobą moją 

głupią siostrę. 

Zaczerpnęła głęboko powietrza. Następny błąd. Zabolało 

jeszcze bardziej. Jaki będzie następny cios? Wybuchnęła 

histerycznym śmiechem. Zaledwie kilka godzin temu 

powiedziała sobie, że umrze, jeśli Miles porzuci ją po raz drugi. 

I proszę! Okazuje się, można żyć z dwiema śmiertelnymi 

ranami! Można żyć bez powietrza. I bez miłości... 

- Sądzisz, że pojechał napisać referat na konferencję w Rosji? - 

Spojrzał na Dianę spod przymrużonych powiek, zaniepokojony 

jej śmiechem. 

- Nie mam pojęcia, dokąd pojechał i po jakiego diabła - 

powiedziała wyniośle. - Nawet kiedy byliśmy małżeństwem, 

Miles nie był łaskaw wtajemniczać mnie w swoje sprawy. 

- Jemu nadal się wydaje, że jesteście małżeństwem. 

- Nie jesteśmy-odrzekła ponuro.-Bez względu na to, co się 

wydaje Milesowi. - Ale nie mówmy o nim. Chris, cudownie tu 

odpoczęłam - powiedziała ze zjadliwą uprzejmością. - Muszę 

jednak wracać do swojego życia. Wyjeżdżam natychmiast. 

background image

- Miles mnie zabije. - Chris nie ukrywał zakłopotania. - Nie 

chciał słyszeć o twoim powrocie do Aten wynajętym 

samochodem. Jesteś zdenerwowana, a o wypadek nietrudno. 

- Nie jestem zdenerwowana. 

Zawołał jednak szofera i na lotnisko pojechali jego prywatną 

limuzyną. 

- Powiedz mi, Diano - zapytał Chris, kiedy przedzierali się 

przez podmiejskie dzielnice Aten - co będziesz robiła po 

powrocie? 

- Pracowała. Muszę uporządkować wiele spraw. Doprowadzić 

do końca rozwód. 

Chris zagryzł wargi i milczał długo, zanim znów się odezwał. 

- Dlaczego wyszłaś za Milesa? 

Nabrała ostrożnie powietrza. Sama zadawała sobie to pytanie 

setki razy. A od kilku godzin nie myślała o niczym innym. 

- Byłam zakochana. Po prostu. A Miles wydawał się tak pewny, 

że postępujemy słusznie... - Wzruszyła ramionami. - Wtedy 

oboje czuliśmy, że pasujemy do siebie... 

- Miles też był zakochany. 

- Nie. Wcale nie jestem tego pewna. 

- W takim razie - westchnął ciężko - bardzo się mylisz. Miles 

kochał cię jak wariat. Szczerze mówiąc, zazdrościłem mu. - 

Chris, patrząc w szybę, kiwał jeszcze długo głową, ale rozmowę 

uznał za skończoną. 

W zatłoczonym samolocie, na wpół odrętwiała, pogrążona we 

własnych myślach, ledwie zauważyła moment startu i 

lądowania. Ocknęła się na lotnisku Heathrow, w londyńskiej 

taksówce. 

Jej mały dom po raz pierwszy wydał się Dianie taki ciemny i 

nieprzytulny. Szczęśliwi Grecy... 

Przestań, ostrzegł ją wewnętrzny głos. To dom, który 

urządziłaś tylko dla siebie, według własnego gustu, kiedy 

background image

odszedł Miles. Czujesz się w nim wygodnie i bezpiecznie. Tego 

właśnie chciałaś. 

Tak. Tego chciałam. Ale czy będę jeszcze kiedyś szczęśliwa? 

Czy już do końca życia przyjdzie mi zadowalać się wygodnym, 

rozsądnym do obrzydliwości życiem? Przestań. Użalanie się 

nad sobą prowadzi donikąd. 

Przejrzała korespondencję. Błyskawicznie odpowiedziała na 

wszystkie listy, potem zabrała się do przesłuchiwania rozmów 

telefonicznych. Miles oczywiście nie dzwonił. Wszystko już 

zrobiła, wszystko było takie łatwe, za łatwe, żeby skupić się na 

pracy i przestać myśleć... 

Z filiżanką nie dopitej kawy wyszła do ogródka. Drepcząc bez 

celu, w tę i z powrotem, robiła plany na przyszłość, które, 

ledwie sformułowane, wydawały jej się śmieszne i bez sensu. 

Włączyła adapter. Na chybił trafił sięgnęła po płytę. Angielskie 

suity Bacha. Miles je uwielbiał. Nastawiła głośno Charlie 

Parkera. 

Bezład w głowie także do niczego nie prowadził. Pomyślała o 

czymś mocniejszym od kawy. Pijąc tak rzadko, nie pamiętała 

oczywiście, co jest w barku. Spojrzała na baterię butelek z 

niesmakiem: gin za słodki, brandy za wytrawne, do whisky 

trzeba lodu i zimnej wody, ouzo... 

Zdrętwiała. Skąd się to świństwo tutaj wzięło? Za nic by nie 

kupiła greckiej wódki i na pewno nie przywiozła butelki Milesa 

z ich wspólnego domu. Na pewno nie! 

- Jakiś nowy diabelski spisek - powiedziała głośno, trzęsąc się 

ze złości. 

Drżącymi palcami wyjęła butelkę z szafki i ostrożnie, jakby 

miała do czynienia z niebezpieczną trucizną, zaniosła ją do 

kuchni, zdjęła zakrętkę i całą zawartość wylała do zlewu. 

Ciepły zapach anyżku uderzył ją w nozdrza. Zacisnęła zęby. 

background image

- Wyrzucę go ze swojego życia jak tę pustą butelkę! - zawyła 

cicho, wierzchem dłoni ocierając łzy. - Będę wolna. Przysięgam, 

że będę! 

Niewiele myśląc, sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer 

adwokata. Joan była starą przyjaciółką, która pomogła założyć 

jej firmę doradczą. 

- Joan, jak wiesz, rozwodzę się z Milesem - zaczęła prosto z 

mostu, chlipiąc coraz głośniej. - Przepraszam, że dzwonię w 

takim stanie, ale muszę wiedzieć natychmiast. Chciałabym 

zmienić adwokata. Poprowadzisz moją sprawę? 

- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? - Joan Dryden spytała 

ostrożnie, po chwili zastanowienia. - Może wolałabyś ze mną 

porozmawiać, zanim... 

- Nie - ucięła Diana. - Chcę mieć to jak najszybciej z głowy. 

- No więc... - odezwała się przyjaciółka po jeszcze dłuższym 

milczeniu - domyślasz się, że to zależy w równym stopniu od 

Milesa... 

- Widziałam się z Milesem. Nie ma żadnych argumentów, żeby 

opóźniać sprawę. Właśnie porzucił mnie po raz drugi - 

wydukala ze ściśniętym gardłem. 

- Zapewne wyjechał z jakimś wykładem. To jego zawód. Musisz 

być rozsądniejsza. - Lodowaty spokój, z jakim ważyła słowa, 

doprowadzał Dianę do pasji. 

- Wyjechał z Susanną Galatas - powiedziała wyraźnie, w 

zwolnionym tempie. 

- O, Boże... - Joan zrezygnowała z zawodowego tonu. - Tak mi 

przykro, Diano. Co za łobuz... 

Nie będę beczeć, powtarzała bezgłośnie. Oddychała głęboko, 

jakby w powietrzu brakowało tlenu. 

- Od dziecka byli ze sobą zżyci. Podobno mieli się pobrać. Nie 

wiem zresztą. Nic mnie to nie obchodzi. Joan, chcę mieć to poza 

sobą. Chcę zapomnieć o Milesie raz na zawsze! 

background image

- Rozumiem. Od jutra zacznę działać. Diano, dobrze się 

czujesz? Może chcesz, żebym do ciebie przyjechała? 

- Nie. Jadę do rodziców. Ale dziękuję ci, Joan. 

Do rozmowy z rodzicami musiała się starannie przygotować. 

Jeżeli Miles naprawdę zamierzał wstrzymać jej pensję, nie 

pozostawało im nic innego, jak rozważyć wspólnie, czy będą w 

stanie, wszyscy troje, spłacić dług hipoteczny. Nie miała 

najmniejszego zamiaru użalać się nad sobą. Ani ojciec, ani 

matka nie mogą wiedzieć, że ich jedynaczka znalazła się na 

dnie rozpaczy. 

Widok córki uszczęśliwił ich oboje. Ojciec gotował coś w kuchni. 

Wysłał ją do ogrodu, żeby poplotkowała najpierw z matką. 

Uściskały się gorąco, a potem Constance Silk odsunęła Dianę 

na odległość wyciągniętych ramion, spoglądając jej w oczy. 

- Jak było w Grecji? Niespecjalnie się opaliłaś. 

- Mamo, spotkałam tam Milesa. 

- Tak? Dzięki Bogu, to dobra wiadomość. - Pani Silk usiadła na 

ławce okalającej starą gruszę. Wyznanie córki nie zrobiło na 

niej żadnego wrażenia. 

- Nienajlepsza. 

- Znów się pokłóciliście? - spytała z wesołym błyskiem w 

oczach. 

Od czasu rozstania z Milesem, matka Diany pozostawała 

święcie przekonana, że chwilowe kłopoty małżeńskie to żadna 

tragedia. Jej córka miała impulsywny charakter i nie-

potrzebnie traciła cierpliwość wobec męża, który był wspa-

niałym, choć bardzo zajętym człowiekiem... 

- Mamo, my się bez przerwy kłóciliśmy. 

- Jesteś bardzo przekorną dziewczyną. - Pokiwała brodą. - 

Zastanawiałam się nieraz, czy ty i Miles, ludzie z takimi 

głowami, nie macie nic lepszego do roboty, niż kłócić się jak 

dzieci? Kiedy wy macie na to czas? Nie szkoda wam życia? - 

Zerknęła na Dianę poważnym, zatroskanym wzrokiem, ale 

background image

natychmiast się rozchmurzyła. - Powiedz mi teraz, co słychać u 

Milesa? 

- Milesowi znudziło się utrzymywanie mnie. A to oznacza, że 

musimy jeszcze raz przejrzeć hipotekę. Nie wiem, mamo, czy 

sama podołam tym spłatom... W każdym razie nie wiem, jak 

długo. Przykro mi. 

- No, no... Tym razem wyprowadziłaś go z równowagi na dobre 

- powiedziała z absolutnym spokojem, wprawiając Dianę w 

osłupienie. 

A ona tak się bała strachu w ich oczach... Musi wyznać im 

wszystko. Zimne fakty, bo nad uczuciami sama nie panowała. 

- Powiedziałam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. 

- Aha... Teraz rozumiem. 

- Rozumiesz? Mamo, co ty mówisz? 

- Adwokaci z Oxfordu przysłali do nas kogoś w zeszłym 

tygodniu. Chyba w środę. A może w czwartek... Nie pamiętam. 

Ten człowiek tłumaczył nam w imieniu Milesa, 

ze umowa o kupnie domu wygląda niekorzystnie, więc pan 

Tabard postanowił spłacić wszystkie raty i oczyścić hipotekę. 

Ojciec i ja podpisaliśmy jakieś papiery. Myślałam, że chodzi o 

zmianę przepisów podatkowych czy coś w tym rodzaju. 

- Spłacić? - Dianę ogarnęło przerażenie. - Chcesz powiedzieć, że 

dom zostanie przepisany na jego nazwisko? 

- No nie... Nie sądzę, kochanie. - Pani Silk po raz pierwszy 

wyglądała na poruszoną. - Musisz zapytać ojca. Adwokat 

przyniósł mu akt notarialny, ale złożyliśmy wszystkie 

dokumenty w banku. 

Diana chciała zapaść się pod ziemię. 

- Naprawdę nie rozumiem. 

- Może jestem głupia, ale wydaje mi się, tak na zdrowy rozum, 

że Miles nie chciał nas wplątywać w wasze sprawy. Żeby ten 

dom nie był pretekstem do kłótni. To chyba dobrze o nim 

świadczy, prawda? 

background image

Z kuchni dobiegł radosny okrzyk triumfu. 

- Szatańska babka. Twój ojciec znalazł na nią przepis w jakimś 

kolorowym magazynie. Jeżeli powiesz mu, że jesteś na diecie, 

przestanę z tobą rozmawiać. Swoją drogą, mogłabyś trochę 

przytyć. Skóra i kości. Jakbyś wróciła z ciężkich robót, a nie z 

wakacji. 

Frank Silk czekał na nie w swoim wózku z wypiekami na 

twarzy. Diana spojrzała na blachę z parującym jeszcze 

czekoladowym ciastem i omal się nie rozpłakała. 

- Kiedy będziemy mogli pożreć to cudo? 

- Zrobię herbatę - roześmiała się matka - a w tym czasie babka 

zdąży przestygnąć. Zamiast łykać w kuchni ślinę, idźcie do 

ogrodu. 

Frank zjechał na podwórze po specjalnej rampie i zatrzymał się 

pod gruszą. Diana usiadła na trawie. 

- A więc udało wam się wreszcie spędzić wspólne wakacje? - 

Patrzył na nią z bezgranicznym zachwytem. - Jak się miewa 

Miles? 

- Jest w dobrej formie. Opalony na czarno. 

- Bogu dzięki. Ostatnio wyglądał jak własny cień. On za dużo 

pracuje. Pewnie nie śpi po nocach. 

- Tak - odpowiedziała jak automat. - Tato, kiedy Miles był u 

was po raz ostatni? 

- Kilka miesięcy temu. Przed podróżą do Australii. Wpadł, żeby 

się pożegnać. 

- Często się widywaliście? - Diana przeżywała kolejny szok. 

- Mniej więcej raz w miesiącu. Nie mówił ci? - Tym razem on 

był zdziwiony. 

- Przecież się rozstaliśmy, tato. W ogóle się nie spotykamy. 

- Myślałem, że wróciłaś z Grecji. Pojechaliście na wspólne 

wakacje... 

- Nie. Gdybym wiedziała, że Miles tam będzie, żadna siła nie 

zmusiłaby mnie do wyjazdu. 

background image

- O, Boże... Nie wiedziałem. Myślałem... Zrozumiałem, że znów 

będziecie razem. Więc to nieprawda? 

- Nie, tato. 

- Przykro mi, dziecko. Dlatego, że nigdy nie będziesz szczęśliwa 

bez niego. Wiesz o tym równie dobrze. 

- Wiem. Ani szczęśliwa z nim. 

- Przeżywacie po prostu ciężkie chwile - powiedział miękko. - W 

małżeństwie nie wszystko idzie jak z płatka, ale kiedy Miles 

wkładał obrączkę na twój palec, miał nadzieję, że tak już 

zostanie. Do końca waszych dni. Możesz wierzyć staremu ojcu. 

- Pogłaskał ją po głowie. 

Zdjęła obrączkę po powrocie z Grecji. Cisnęła ją na dno 

szuflady z chusteczkami, ale dlaczego dopiero teraz? Powinna 

to zrobić dwa lata temu. Gdyby naprawdę chciała odzyskać 

wolność, nie wahałaby się ani chwili. 

Wieczorem zaczęła pracować. Mimo zmęczenia i późnej pory, 

bała się kłaść do łóżka. Nie chciała w nim spędzić następnej 

bezsennej nocy. 

Ślęczała przy biurku nad szkicem jakiegoś wnętrza, kiedy 

odezwał się dzwonek. Podskoczyła na krześle, spoglądając na 

zegar. Wpół do dziesiątej. Joan Dryden? Bez uprzedzenia? 

Odebrała domofon. 

- Halo? 

- Gdzie ty, do diabła, byłaś? - Mimo trzasków w słuchawce, 

rozpoznała groźbę w głosie Milesa. 

- Kto tam? - spytała, żeby zyskać na czasie. 

- Nie próbuj bawić się ze mną w ciuciubabkę. Albo mnie 

natychmiast wpuścisz, albo obudzę sąsiadów. 

Wiedziała, że jest do tego zdolny. Nacisnęła guzik. Biegł jak do 

pożaru, po dwa schody naraz. Nasłuchiwała jego kroków, stojąc 

w otwartych drzwiach. Zawsze tak robiła, kiedy mieszkali 

razem, a Miles nigdy nie wchodził wolno po schodach. 

background image

Nie zachowam się jak sentymentalna żona, szeptała bez-

głośnie. Do niczego mnie nie namówi, niczym nie zastraszy. 

Nie dam się zaciągnąć do łóżka... Boże, wszystko, tylko nie to! 

Dopiero kiedy postawił nogę na najwyższym stopniu, Diana 

włączyła światło w salonie. 

- Siedzisz po ciemku? Pogrążona w czarnych myślach? 

- Siedzę przy biurku - powiedziała chłodno. - Pogrążona w 

bardzo praktycznych myślach. Nie wiedziałam, że jest tak 

późno. 

- Czyli nic nie jadłaś. Wkładaj płaszcz. 

- Przykro mi, ale nie zrozumiałam. 

- Powinno ci być bardzo przykro. Weź płaszcz i idziemy. 

- Ani myślę. 

- W takim razie nie bierz płaszcza. - Rozchylił usta w 

czarującym uśmiechu. - Możesz wyjść w cienkiej bluzce i 

zmarznąć na kość. Od tego się nie umiera. 

- Nie mam zamiaru z tobą wychodzić. 

- Ależ tak. Idziemy na kolację. A potem wrócimy razem do 

domu. 

- To jest mój dom. 

- Od dawna bylibyśmy w naszym domu, gdybym cię nie 

przeoczył na lotnisku. Wszystko przez ten tłok. Że też ludzie 

muszą tyle podróżować... 

- Niepotrzebnie się oszukujesz, Miles. Nigdy, za żadne skarby, 

nie wróciłabym do tamtego domu. 

- Zupełnie co innego mówiło twoje ciało... dwie noce temu. Di...? 

- Wolałabym zmienić temat. 

- Domyślam się. - Uśmiech zniknął z jego twarzy. - A jednak 

będziemy o tym rozmawiać. 

- Proszę bardzo, ze mną jak z dzieckiem: powiedz, co masz do 

powiedzenia, a potem wyjdź. 

- Wyjdziemy razem. 

- Powtarzam po raz ostatni, Miles. Nie. 

background image

- W ostatnią noc w zamku.... 

- Zachowałam się idiotycznie i bardzo tego żałuję. Miles jakby 

nie słuchał. Z błyszczącym wzrokiem zbliżył się do Diany na 

wyciągnięcie ręki i zanurzył palce w jej włosach. 

Oniemiała, z bijącym sercem, chwyciła go za przeguby i 

odwróciła głowę. 

- Zmieniłam adwokata i kazałam wznowić postępowanie 

rozwodowe. 

Miles znieruchomiał. Odzyskał słuch, pomyślała z satysfakcją. 

- Co kazałaś? 

Na wszelki wypadek nie powtórzyła. Jedyne co mogła zrobić, to 

stać w miejscu z uniesioną brodą. I nie rozbeczeć się. Oczy 

Milesa natychmiast straciły ciepły wyraz. Nie iskrzyły się już 

tysiącem żywych ogni. Powleczone mgłą zapowiadały coś 

strasznego. On nigdy nie traci zimnej krwi, pocieszała się 

Diana. Nigdy nie traci nad sobą panowania... Nie odważy się... 

- Nie zabij mnie tym wzrokiem - powiedziała zduszonym 

głosem. 

- Dwie noce temu umierałaś w moich ramionach z rozkoszy. 

Nie udawałaś, prawda? 

- Ja... - Zaczerwieniła się po uszy. 

- Mówiłaś, że mnie kochasz. 

Wbiła oczy w podłogę, kręcąc żałośnie głową. 

- Trudno było nie dosłyszeć, Diano. Pamiętam każde twoje 

słowo. 

Postanowiła pozbierać się za wszelką cenę. Choćby i po to, żeby 

ocalić resztki godności. 

- Możliwe. Różne rzeczy mówi się w takim stanie... Po prostu 

nie pamiętam. 

- A ja ci nie wierzę. 

Diana wzruszyła ramionami w sposób, jakiego nie po-

wstydziłaby się żadna aktorka. 

- Nigdy nie umiałaś kłamać, kochanie. Zwłaszcza w łóżku. 

background image

Nie mógł uderzyć celniej. Co za okrucieństwo. Wbiła w niego 

oczy jak dwa sztylety. 

- To się nazywa seks, kochanie. Fizyczny pociąg. Bardzo 

przyjemne, zresztą akurat my oboje nie musimy sobie o tym 

opowiadać... Szkoda, że to „umieranie z rozkoszy" jest takie 

ulotne. Nikomu nie zastąpi uczucia sympatii ani zaufania. I 

nie sposób zbudować na tym małżeństwa. 

- Nie pozwolę ci tak po prostu odejść. - Spojrzał na nią 

osowiałym zmęczonym wzrokiem. 

Diana była u kresu wytrzymałości. Zrozumiała, że jeśli Miles 

nie wyjdzie natychmiast, zacznie go błagać na kolanach, żeby 

został. A wtedy znów ją porzuci, nie oglądając się za siebie, aż 

do następnego razu... 

- Nie wytrzymam tego ani chwili dłużej - powiedziała 

bezwiednie. - Nie zniosłabym kolejnej niespodzianki, Miles. 

Mam ciebie dosyć. 

Powiedziała nie to, co chciała, i nie tym tonem. Za wcześnie się 

załamała. Stali zbyt blisko siebie, strasznie samotni, w cichym 

pustym domu. 

- Tym razem na pewno się mylisz - szepnął czule i wziął ją w 

swoje ramiona. 

Nigdy dotąd nie kochali się w ten sposób: rozpaczliwy, ślepy, 

niepohamowany. Oboje zranieni do żywego, każde, na swój 

sposób, doprowadzone do ostateczności. Nie cieszyli się tym, co 

będzie, nie chcieli smakować rozkoszy krok po kroczku, tylko 

pędzili na oślep, w szalonym tempie, w dzikim zespoleniu, 

zostawiając za sobą wszystko, co nie było ich jednym 

rozpalonym ciałem. 

Kiedy opadli z jękiem na plecy, Diana miała uczucie, że ocalała 

z pożaru. Miles oddychał ciężko, a potem wyciągnął do niej 

rękę i cichutko zachichotał. 

- Di... 

background image

Może, gdyby nie jego wesołość, zareagowałaby spokojniej. Ale 

ten śmiech ją drażnił. 

- Wyszło na moje - powiedziała nienaturalnie obojętnym 

głosem. - Seks. Łączy nas seks i nic więcej. 

 

 

ROZDZIAŁ   DZIEWIĄTY 

Tym razem uciekła Diana. Narzuciła jakieś ubranie, wskoczyła 

do samochodu i pojechała do Joan Dryden. Miała szczęście, jak 

sama potem przyznała, że działo się to w nocy, kiedy ulice 

Londynu bywają puste. 

Joan spojrzała na nią jednym okiem i bez słowa, z filiżanką 

gorącej herbaty, wysłała do łóżka. Następnego dnia odwiozła 

roztrzęsioną przyjaciółkę do domu, ale Milesa już nie było. 

Pokój dzienny wyglądał jak pole bitwy: przewrócone krzesło, 

na podłodze mnóstwo zmiętych papierów. Joan zmarszczyła 

brwi. 

- Wystąpię o zakaz molestowania powódki na czas po-

stępowania rozwodowego - powiedziała rzeczowo. 

- Nie! Nie rób tego. On tu nie wróci. 

- Jesteś pewna? 

- Najzupełniej.  

- Cóż... - wzruszyła ramionami - twoja sprawa. Mam nadzieję, 

że wiesz, czego chcesz. Tak czy inaczej, porozumiem się z jego 

adwokatem. O ile wiem, on korzysta z Hendona? 

- Tak... Chyba tak. 

Diana wyglądała na niezbyt przytomną. Odpowiadała jak 

automat, monosylabami. Joan dotknęła jej ramienia. 

- Musisz teraz myśleć o przyszłości. Przewidywać fakty. Zacznij 

od książki rachunkowej. Sprawdź, czy bedziesz w stanie opłacić 

rachunki. Życie ci się trochę skomplikuje, zwłaszcza, jeżeli 

zabraknie pieniędzy. Uważaj na siebie i weź się w garść. 

background image

Diana odprowadziła ją do wyjścia i zatrzasnęła mocno drzwi. 

Dobre sobie! Weź się w garść... Uważaj na siebie! A co innego 

robi od początku małżeństwa? Przecież to nie Miles zajmował 

się przyziemnymi sprawami. Praktyczne życie go przerastało. 

Zawsze niecierpliwy, daleki, nieobecny myślami. Tylko w 

chwilach ich rozpaczliwej, nieposkromionej namiętności 

odsłaniał się przed nią... Pozornie! Nie. Tamte wybuchy 

pożądania wcale nie skracały dystansu między nimi. Były taką 

samą maską jak spokój, chłodna obojętność i nieznośne 

milczenie za dnia. 

Dość szybko zrozumiała, że jedyne, co jej w tym małżeństwie 

pozostawało, to zająć się sobą, zamiast oczekiwać beznadziejnie 

miłości, której zabrakło. Ich wzajemne pożądanie maskowało 

obojętność Milesa. Ale nie tylko to... Również bezradność Diany 

wobec układu, na który nie potrafiła wpłynąć. 

Skorzystała z wszystkich rad Joan. Sporządziła listę umów, 

które już zawarła i drugą, wstępnych propozycji, które 

nadeszły w czasie jej nieobecności. Wpisała dane do 

komputera, a ten zaplanował pracę firmy doradczej Diany 

Tabard na najbliższe pół roku. 

Z głodu nie umrę, pomyślała z satysfakcją. 

Bardzo długo wpatrywała się w notatki dotyczące apartamentu 

księżniczki. Nie musiała pracować w zamku Milesa. Z drugiej 

strony, gdyby w ogóle nie odpowiedziała na propozycję 

Galatasów, wyglądałoby to na tchórzostwo. A Diana nie miała 

zamiaru uciekać. 

Przed północą oferta z fachową opinią oraz kosztorysem prac 

restauracyjnych w zamku Galatas leżała wydrukowana i 

gotowa do wysłania. 

Diana wstała od biurka i wyprostowała nad głową zdrętwiałe 

ramiona. Słysząc własny oddech, przypomniała sobie nagle, że 

jest całkiem sama w zbyt dużym, otulonym nocą mieszkaniu. 

Zagryzła wargi. Nie sama. Samotna bez Milesa. Jej skóra 

background image

domagała się dotyku jego palców. Opuściła bezradnie ręce i 

ukryła w nich twarz. 

- To musi się wreszcie skończyć - powiedziała głośno przez 

zaciśnięte zęby. - Szlaban. Dość już dziecinnego oszukiwania 

się, że jakoś tam będzie. Nie chcę go widzieć na oczy. Nigdy 

więcej! Jestem wystarczająco dorosła, żeby sobie poradzić z 

własnym życiem. 

Przez cały następny miesiąc pracowała po czternaście godzin 

na dobę. Automatyczna sekretarka odseparowała ją od reszty 

świata. Niepotrzebnie, bo Miles nie pisał ani nie próbował 

dzwonić. 

Kilka razy odwiedziła rodziców. Mieli rację. Adwokat zaręczył, 

że dom pozostał własnością państwa Silków. Miles Tabard 

spłacił z ich poręczenia wszystkie raty. 

Czuła przez skórę, że rodzice nadal się z nim widują. Kiedyś, w 

sobotę wieczorem, ojciec oglądał w telewizji program o 

najnowszych odkryciach naukowych. 

- To nie na moją głowę - mruknął pod nosem. - Miles będzie 

musiał mi wytłumaczyć. 

- Tato... 

Ale Constance Silk przerwała im pod jakimś błahym 

pretekstem, zmieniając temat. 

Ach, więc to tak... Diana została u nich na niedzielę, z silnym 

postanowieniem, że „przesłucha" na tę okoliczność zarówno 

matkę, jak i ojca. Każde z osobna, żeby sobie nie podpowiadali. 

Rano okazało się, że ma mnóstwo zajęć: przeflancować jakieś 

kwiatki, przynieść z farmy śmietanę, kupić ojcu gazety. 

- W porządku, mamo - zgodziła się ze stoickim spokojem. - 

Wszystko załatwię, ale potem i tak porozmawiamy. Nie 

wykręcisz się. 

- Oczywiście, kochanie, oczywiście. 

Jednak to nie z winy pani Silk nie doszło do rozmowy. 

Wracając na piechotę z farmy, Diana zasłabła. Zielona na 

background image

twarzy, cudem dotarła do domu o własnych siłach. Matce 

wystarczyło jedno spojrzenie. Złapała ją w ramiona i posadziła 

na progu, z głową między kolanami. Ojciec zbladł jak ściana. 

- Nie ma co wpadać w panikę, Frank. Zaszkodziło jej słońce, nic 

więcej. 

Rzeczywiście, po obiedzie czuła się już zupełnie normalnie. 

Wróciła do domu samochodem, zapominając o całym 

incydencie. 

Rano, niestety, zaczęło się od nowa. Wstała późno, z ciężkimi 

powiekami i uczuciem, że w jej żołądku dzieje się coś 

strasznego. Miała mdłości. Ponieważ następnego dnia historia 

się powtórzyła, Diana poszła do lekarza. Nigdy w życiu nie 

chorowała, a tu raptem kolejny stracony dzień, teraz, kiedy 

tyle pracy... 

Lekarz okazał się młodym, bardzo wesołym człowiekiem. Z 

pobłażliwą miną, za którą miała ochotę go zabić, wysłuchał 

opowieści o wypadku w Grecji oraz jej wątpliwości, czy to nie 

są przypadkiem spóźnione objawy lekkiego wstrząsu mózgu... 

- Droga pani, poczekamy na wynik testu, ale stawiałbym raczej 

na lekkie objawy wczesnej ciąży. Moje gratulacje. 

Następnego dnia nie pamiętała, w jaki sposób wydostała się z 

gabinetu i dotarła do domu. Na pewno trzęsła się z zimna. 

Ogarnęła ją panika. Przerażające uczucie, że dała się złapać w 

pułapkę zdarzeń, nad którymi nie panowała. 

Nie musiała czekać na wynik testu. Była absolutnie pewna od 

chwili, kiedy sympatyczny doktor wymówił to słowo. 

Spodziewa się dziecka. Jego dziecka. 

- I co ja teraz zrobię? - spytała pustego ekranu komputera. 

Gdyby powiedziała rodzicom, oszaleliby z radości. Radziliby jej 

wrócić do Milesa. Nie! A jednak. A jednak... 

Miles miał prawo wiedzieć. Zawsze potępiała kobiety, które 

uważały inaczej. Ale gdyby się w tej chwili przyznała? Czego 

background image

mogła się spodziewać po Milesie? I pytanie znacznie 

ważniejsze: czego naprawdę chciała. 

Diana zamknęła oczy. 

Przyznaj się... Czuła rosnącą pogardę dla samej siebie. Chcesz 

powrotu do fantazji. Miles, który cię kocha. Miles, który 

pragnie tego dziecka i przeprowadzi cię za rączkę przez 

wszystko, czego się boisz: lekarzy, szpitale i całą tę biurokrację. 

Nie chcesz tego robić sama, nie chcesz nawet sama rodzić. A 

wiesz, czego pragniesz najbardziej? Milesa! Bez względu na 

dziecko. Jesteś bez charakteru. Nie wiedziałaś, skąd się biorą 

dzieci? 

I tak przez cały dzień, a potem kolejne długie dni, od rana do 

wieczora... Pod jakimś zmyślonym pretekstem nie pojechała w 

weekend do rodziców. Matka umiała patrzeć takim 

przenikliwym wzrokiem... Może już się domyśliła? 

Każdego ranka budziła się z przekonaniem, że powinna 

powiedzieć Milesowi. Z łatwością by go odnalazła... Jeżeli 

przygotowywał referat na moskiewskie spotkanie,  

pewno mieszkał w Oxfordzie. Joan Dryden mogła zadzwonić do 

jego adwokata. Diana jednak milczała. 

Zamknięta w domu, pracowała od świtu do nocy, a kiedy nie 

mogła zasnąć, dziergała czapeczki dla swojego zimowego 

dziecka. Zdawała sobie sprawę, że czas biegnie nieubłaganie, i 

że wkrótce szydło samo wyjdzie z worka. Ale milczała dalej, 

coraz bardziej przerażona. 

Aż tu nagle pewnego dnia, bez żadnego uprzedzenia, wpadła 

jak bomba Susie. Stała za progiem, zrobiona na bóstwo, 

obwieszona biżuterią, czekając, aż Diana odzyska mowę. 

- Ach, to ty... 

- Jesteś zajęta? 

- Niestety tak, Susie. Wybacz, ale wypijemy szybką kawę i 

muszę wracać do pracy. Terminowe zobowiązanie... rozumiesz. 

background image

- Tak właśnie myślałam - Susie usiadła, nie czekając na 

zaproszenie - że starczy ci rozsądku, żeby nie wracać do 

Milesa. Chris miał inne zdanie... zresztą nie to było przed-

miotem naszego sporu. 

- Życzysz sobie kawę z mlekiem? - Twarz Diany przeobraziła 

się w kamienną maskę. 

- Na pewno słyszałaś te wszystkie plotki. O nim i żonie faceta, 

z którym pracował. Tak, poproszę z mlekiem i odrobiną cukru. 

Dlatego właśnie odwołali zaplanowaną podróż. Biedaczek 

odkrył, że żona kręci z Milesem i kompletnie się załamał. - 

Podniosła do ust filiżankę. - Hmm... Od początku sądziłam, że 

nie bez powodu zabrał się do sklejania waszego małżeństwa. 

Stary lis... Myślał, że ukróci w ten sposób plotki i pogodzi się z 

kumplem. Musi mu cholernie zależeć na tej współpracy. Nie 

sądzisz? 

- Sądzę, że masz język żmii i pusto pod sufitem - powiedziała z 

prawdziwą ulgą, wprawiając Susie w osłupienie. - Gilmanowie 

są przyjaciółmi Milesa, a on, w przeciwieństwie do ciebie, nigdy 

nie robił świństw przyjaciołom. 

- Tak dobrze go znasz? - Mimo warstwy makijażu, jej twarz 

oblała się pąsem. 

- Wystarczająco dobrze, żeby dać sobie uciąć rękę, że nie 

wystawia do wiatru przyjaciół. 

Susie wybuchnęła zjadliwym wymuszonym śmiechem. 

- Nie przejmuj się! Wszystko można zatuszować. Mąż 

wylądował w jakimś akademickim wariatkowie, oddana żonka 

siedzi w domu, żeby trzymać rękę na pulsie, a Miles... Okopał 

się w zamku i zgrywa farmera! Zanim się znudzi i wróci do 

swoich jajogłowych profesorów, musi zdobyć ciebie, do roli 

parawanu. 

- To śmieszne, co mówisz. Miles nie potrzebowałby żadnego 

parawanu. W środowisku akademickim ludzie wymieniają się 

żonami dla sportu. Czasami grają na punkty. 

background image

- Tylko że Milesowi - rozpromieniła się Susie - nawet cudze 

żony wydają się zbytecznym ciężarem. Taki już jest! Lubi 

podróżować tylko z bagażem podręcznym. Zauważyłaś, 

prawda? Nie wplątuje się w żadne stałe układy. 

- Kiedyś się wplątał... - Diana powiedziała do siebie, odruchowo 

zamykając oczy. 

- Kochanie! Masz bielmo na oczach. Miles był kawalerem przez 

trzydzieści sześć lat! Uganiały się za nim wspaniałe 

dziewczyny. Setki panienek: do wyboru, do koloru. Więc jak 

myślisz, dlaczego się nie żenił? Bo nie czuł takiej potrzeby! 

Kiedy cię zobaczyliśmy po raz pierwszy, no wiesz, kochanie, 

szczerze mówiąc, nikt z nas nie mógł zrozumieć. W końcu 

Chris doszedł do wniosku, że Miles nie mógł cię zdobyć w inny 

sposób. Jak ci się podoba ta wersja, kochanie? Brzmi 

sensownie, prawda? Diana zbladła. 

Przypomniała sobie tamte wieczory, kiedy Miles odprowadzał 

ją do akademika, a potem siedzieli do świtu, pijąc kawę za 

kawą. Chciał więcej. Rozbierał ją wzrokiem, namawiał, 

przekonywał, że lgną do siebie wzajemnie, że przecież są 

dorośli... Ona się wahała. Nie z wyrachowania, ale to uczucie 

zmysłowej fascynacji było tak silne i dotąd nieznane... Bała się. 

Co za ironia losu. Wykrzyczała Milesowi, że nic ich nie łączy 

poza seksem, a teraz Susie mówi jej to samo. 

- No i cała tajemnica. - Oczy Susie błyszczały jak w gorączce. - 

Gdybyś od razu poszła z nim do łóżka, po trzech miesiącach 

miałabyś kochasia z głowy, jak my wszystkie. A tak, rozwody, 

kłótnie, ucieczki... Warto było? 

Diana oddychała głęboko i ostrożnie. Susie wariuje z zazdrości, 

powtarzała sobie w duchu. Tylko dlaczego? Miles biegł do niej 

na kiwnięcie palcem. Kto tu ma w końcu powody do zawiści? 

- Było, minęło, Susie. Po co wracać do przeszłości. Powiedz mi 

lepiej, czy to wyłącznie towarzyska wizyta, czy masz jakąś 

sprawę? 

background image

- Pokój księżniczki. Ten Włoch, którego nam podrzuciłaś, 

powiedział, że jeśli całość ma wyglądać autentycznie, trzeba 

zrobić specjalną farbę w Anglii. Polecił ciebie. 

Diana zamknęła oczy, przeklinając w duchu niedźwiedzią 

przysługę Francesca. Pewnie to wymyślił w odruchu wdzię-

czności za skuteczną rekomendację. Niech to diabli! Dobrymi 

chęciami piekło jest wybrukowane. 

- Jestem naprawdę okropnie zajęta. Czekalibyście na tę farbę 

nie wiadomo jak długo. 

- Jeden weekend - przerwała Susie. - Włoch uważa, że akurat 

tyle by ci to zajęło. Zrobisz zdjęcia, weźmiesz próbki starej 

farby i złożysz zamówienie w jednej z firm, które znasz. I 

koniec. Oni sami ją przyślą. 

Argumenty Susie były nie do zbicia. 

- W porządku. Jeden weekend. - Położyła bezwiednie rękę na 

brzuchu. - Ale jak najbliższy. 

Dimitri przyleciał po nią własnym samolotem. Wylądowali na 

małym prywatnym lotnisku, gdzie czekał na nich mercedes 

Galatasów. Pożegnali się z pilotem i wsiedli razem do 

samochodu. 

- Często spędzasz tu weekendy? 

- Przyzwyczaiłem się. - Wzruszył ramionami, dziwnie 

przygnębiony, jakby nie ten sam Dimitri, którego poznała w 

kwietniu. - Licho wie, po co tam jadę. Nie mam pojęcia, w co 

gra Susie. Jaki numer wytnie mi tym razem. 

Odkręciła głowę, żeby nie dostrzegł współczucia w jej oczach. 

Sama nie znosiła litości. 

- Wiesz, że poprosiłem ją o rękę? 

- Tak. Tak myślałam. Przykro mi. 

- Już myślałem, że zmądrzała. Że przestanie fruwać bez celu po 

całym świecie. Na to wyglądało w ubiegłą zimę. Ale... - zaciął 

się na chwilę - wrócił Miles, no i poleciała za nim jak na 

skrzydłach. Nic się nie zmieniło. Jak gdyby nadal byli dziećmi. 

background image

- Przepraszam, Dimitri, ale nie sądzę, żeby Miles traktował ją 

jak dziecko. 

- Ależ tak. - Roześmiał się pogodnie. - Bo Susie jest dzieckiem. 

Za nic nie chce dorosnąć. Żyje w świecie fantazji. 

Na miejscu przywitała ich Maria, która z sobie tylko 

wiadomych powodów unikała wzroku Diany jak ognia. Zanim 

szofer wypakował walizki, podreptała do kuchni, mrucząc coś" 

pod nosem o kolacji. 

W swoim pokoju Diana błyskawicznie się rozpakowała, usiadła 

przed lustrem i rozpuściła włosy. Czesała je z przyjemnością, 

kiedy nagle otworzyły się z hukiem drzwi łazienki. Podskoczyła 

na nogi, wypuszczając z rąk szczotkę. 

- Kto... - wstrzymała oddech, ale ku jej rozbawieniu do pokoju 

wpadł jak burza Dimitri. 

- Czy wiesz, co zrobiła ta kobieta?! 

- Maria? 

- Nie! Oczywiście, ze nie Maria. Mówię o wiedźmie tego zamku. 

Nazywa się Susanna Eleni Penelope Galatas. Chodź ze mną. 

Przeprowadził ją przez łazienkę do sąsiedniego pokoju. 

- Wyznaczyła mi tę sypialnię. Teraz rozumiesz? Rozumiesz, co 

się roi w jej zgniłym umyśle?! Że my dwoje powinniśmy się 

pocieszyć. 

- Może to pomyłka... 

- Żadna pomyłka. Najnowsza gierka Susie. Założę się, że jej tu 

nawet nie ma. 

- Co? Ale sama mnie prosiła, żebym przyjechała na weekend... 

- Mnie też, droga przyjaciółko. Urządziła nam romantyczną 

schadzkę we dwoje. 

- Nie wierzę. - Dianie zakręciło sie w głowie. 

- No to zrobimy małe dochodzenie. - Nacisnął z furią dzwonek 

w ścianie. 

Po minucie zapukała Maria. Wciągnął ją do środka i trzasnął 

drzwiami tak mocno, że biedaczce zadrżały wargi. 

background image

- Gdzie jest hrabianka, Mario? 

Spojrzała przepraszająco na Dianę i zaczęła mówić po grecku. 

- Zatrzymały ją w Atenach niespodziewane obowiązki. - 

Dimitri poszarzał na twarzy. - Dzwoniła rano do Marii. Ale ja z 

nią porozmawiam. Lada moment. 

Wypadł z pokoju, jeszcze raz trzasnąwszy drzwiami. 

- Jest mi niedobrze - jęknęła Diana, łapiąc się za brzuch. 

Maria nie potrzebowała tłumacza. Posadziła ją na łóżku i 

delikatnie, jak dziecko, ułożyła do snu. 

Rano obudziły ją podniesione głosy na korytarzu. Miles? Raczej 

moja wyobraźnia bawi się w złotą rybkę i spełnia najskrytsze 

życzenia, pomyślała gorzko. Ale ktoś wymówił jej imię. 

Harmider narastał, głosy stawały się coraz wyraźniejsze, ale to 

nie Miles... W drzwiach stała Susie: z rozwichrzonymi włosami, 

z trudem łapała oddech. 

- Co się dzieje? - zapytała Diana. 

- Cały dzień nie było cię pod telefonem. Myśleliśmy, że Dimitri 

miał wypadek. Sprawdzaliśmy wszędzie, ale nikt niczego nie 

wiedział. Do głowy nam nie przyszło, że on cię przywiózł prosto 

tutaj... Odchodziliśmy od zmysłów. 

-My? 

Susie nie zauważyła pytania, umykając gdzieś wzrokiem. 

- Susie, co to za cyrk? Co ty wyrabiasz? Przecież obiecałaś... 

Nie zdążyła odpowiedzieć. W drzwiach łazienki stał Miles. 

Zapanowała martwa cisza. Dianie zaschło w gardle. Przełknęła 

ślinę, odruchowo poprawiając ramiączko koszuli. 

- Byli tu razem przez całą noc. - Susie odwróciła się do Milesa i 

zaczęła krzyczeć. - Miałam mu właśnie powiedzieć, ze się 

pobierzemy. Myślałam, że mnie kocha, a ta dziwka... Gdzie on 

jest?! 

Diana wyskoczyła z łóżka, a „zdradzona" hrabianka 

wrzeszczała coraz głośniej. Jej oczy pałały nienawiścią. Miles 

stanął pomiędzy nimi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. 

background image

Czy uwierzył w melodramat, którego autorką i bohaterką w 

jednej osobie była kuzynka Susie? Może gardził nimi dwiema, a 

może... 

Usłyszała klaśnięcie wymierzonego precyzyjnie policzka. 

- To za dziwkę. No, dosyć, Susie - odezwał się łagodnym, ale 

stanowczym głosem. - Znowu wyciągasz pochopne wnioski. 

Gdzie się podziała tamta olśniewająca, błyskotliwa, elegancka 

kobieta? Dimitri miał rację. Przypominała teraz bezradne 

skarcone dziecko. Łkała jak dziewczynka, której odebrano 

lalkę. 

- On... on... 

- Nie wiesz jeszcze, co się stało. - Miles nie zmienił tonu. 

- Ależ tak, wiem bardzo dobrze-wycedziła przez zęby i rzuciła 

się na rywalkę z dzikim piskiem. 

Jej ręka zawisła w powietrzu. Diana zdążyła zrobić unik, ale 

potknęła się o kant łóżka i upadła. 

- Dosyć! - usłyszała zduszony, zmieniony nie do poznania głos 

Milesa. 

 

 

ROZDZIAŁ   DZIESIĄTY 

Susie zamilkła, ale nie poczuła się dostatecznie zmieszana ani 

upokorzona, żeby wyjść. Wlepiła w Milesa swoje wielkie 

ciemne oczy. 

- Och, Miles! -I rzuciła mu się prosto w ramiona. Diana 

wzdrygnęła się na tę scenę. Gdyby na nią tak krzyknął, 

zapadłaby się pod ziemię. Czuła, że reszta krwi odpływa jej z 

twarzy. 

- Byli tutaj - chlipała Susie. - Wierz mi, całą noc razem. 

Miles, niewzruszony, oderwał ją od siebie i posadził na krześle. 

Zaczęła szlochać ze zdwojoną siłą. Skrzywił się z niesmakiem i 

odwrócił do Diany. 

- No i co ty na to? 

background image

Wykonała bezradny gest. Patrzyła na jego zimną przystojną 

twarz, prawie nie mogąc uwierzyć, że kiedykolwiek się 

dotykali. 

Słowa uwięzły jej w gardle. Potrząsnęła głową jak niemowa. 

- Sam widzisz, nawet nie zaprzecza! 

- Miles, proszę... - Diana wydobyła z siebie błagalny szept. 

- Diana mówi zawsze prawdę. - Nie odrywał od niej wzroku, 

choć mówił do Susie. - Tylko prawdę, nawet jeśli jest przykra. 

- Byli kochankami. Ona i Dimitri. 

- Czy to prawda? 

- Nie - zachrypiała Diana. 

- Nie wierz jej! - Susie zaczęła wrzeszczeć jak opętana. 

- Nie masz prawa jej wierzyć! 

- Susie, znamy się od dawna, ale Dianę znam lepiej - 

powiedział zmęczonym, choć nadal obojętnym głosem. 

- Nie ma wątpliwości, kochana. Jeżeli Diana mówi, że nie spała 

z Dimitrim, to znaczy, że nie spała. Koniec kropka. Musisz 

wreszcie skończyć z zabawą w udawane. Niestety, kochanie, 

nie masz już czternastu lat, czy to ci się podoba, czy nie. Nie 

mogę cię ratować z każdej opresji, w którą wpadasz z własnej 

woli. Mam swoje życie, a ty zaczynasz mi je bardzo utrudniać. 

Moja żona podejrzewa, że łączy nas coś więcej niż przyjaźń. To 

twoja sprawka, prawda? Przykro mi, kotku, ale musimy 

przerwać tę absurdalną komedię pomyłek. 

- Ona cię nienawidzi, Miles. - Susie wyglądała na przerażoną. - 

Musiałam jej przysiąc, że ciebie tu nie będzie. Inaczej by nie 

przyjechała, rozumiesz? 

- Wiem. Ale to wyłącznie nasza sprawa. Ja z kolei nie ponoszę 

odpowiedzialności za twoje nieporozumienia z Dimitrim. 

Jasne? 

- Ja nigdy... 

- Ale tak jakoś wychodziło. Susie była bliska histerii. 

background image

- Każda miłostka, każda zawalona sprawa, niepowodzenie, 

samolot, na który się spóźniałaś, hotel, którego nie raczyłaś 

zarezerwować, wszystko skrupiało się na mnie - ciągnął 

bezlitośnie Miles. - To ja musiałem odkręcać, załatwiać, 

nadstawiać karku. A kiedy śmiałem nie stawić się na rozkaz, 

wpadałaś w szał. 

Susie poruszała bezgłośnie wargami, nagle odarta ze swojej 

urody, żałosna i wylękniona. Diana nie mogła tego dłużej 

znieść. 

- Dlaczego? - wybuchnęła. - Jeżeli kochałaś Dimitriego, 

dlaczego mu do diabła nie powiedziałaś?! On chce się z tobą 

ożenić. Dlaczego wciągasz w to Milesa? 

- Bo on jest mój! - wykrztusiła z dzikim grymasem na ustach. - 

Całe lata należał tylko do mnie, do nikogo więcej! 

- Mylisz się - powiedział twardo. - Nie należę do nikogo. Nigdy 

nie byłem niczyją własnością i nigdy nie będę. 

Diana poczuła się jak spoliczkowana i bezwiednie odwróciła 

głowę. Susie zauważyła to natychmiast, wybuchając 

bezwstydnym obłąkanym śmiechem. Puściły ostatnie hamulce. 

- Myślałaś, że jest twój, co? Nie był. Ani przez minutę. Taka 

jesteś z siebie dumna, bo powiedział, że nie kłamiesz? 

Cholernie zadowolona! Już, już miałaś nadzieję, że dostaniesz 

go w swoje łapy z powrotem. Guzik! 

Diana czuła zażenowanie i nic więcej. To jakiś senny 

koszmar... Normalni ludzie nie pokazują swoich wnętrzności, 

żeby budzić wstręt. Susie będzie strasznie żałowała, kiedy się 

uspokoi. 

Ale Susie przybierała coraz wyższe tony. 

- Nigdy ci nie wierzył. Nigdy. Wiedział, że masz go za starego 

nudziarza. Wiedział, że zabawiasz się z jego studentami, 

chodzisz z nimi na balangi, włóczysz się po nocach ze swoimi 

rówieśnikami, kiedy on haruje jak wół. - Podeszła do Diany i 

syknęła jej prosto w twarz: - Wiedział ode mnie! 

background image

- Kłamałaś. - Zamknęła oczy, czując, że pokój zaczyna wirować 

razem z nią. 

- Mówiłam mu nieraz, że cię widziałam. Straszliwa maska 

nacierała, Diana widziała już tylko oczy i wykrzywione usta. 

Serce biło jak oszalałe. Objęła szyję rękami. 

- Widziałaś mnie... 

- Pamiętasz zieloną suknię od Lalanda? Pokazała mi ją 

Solange, mówiąc, że kupiłaś podobną. Powiedziałam Milesowi, 

że widziałam dziewczynę wychodzącą w zielonej kreacji od 

Lalanda z mieszkania Simona Herriota. O piątej nad ranem, 

kiedy on nie wrócił na noc. Powiedziałam mu nawet, że to 

pewnie nie ty, że ciebie nie stać na Lalanda. Dobre, co? 

Diana przypomniała sobie jego straszny wyraz twarzy, w 

tamtą noc przed balem. Suknia miała być niespodzianką... 

Miles lubił, kiedy się dobrze ubierała. Co on wtedy czuł? 

- Bardzo sprytne - powiedziała bezbarwnym głosem, myśląc 

tylko o tym, żeby się nie rozkleić. - Cały czas byłam zabawką w 

twoich rękach, prawda? 

- Zrozumiałe - zachrypiał Miles i ruszył w kierunku Susie z 

takim wyrazem twarzy, że Diana omal nie krzyknęła. - 

Powiedz mi, Susie, nigdy nie pomyślałaś, że kiedyś powinie ci 

się noga, że zginiesz od własnego miecza? 

- Nic nie rozumiesz... 

- Och, rozumiem, rozumiem... Nie masz żadnych skrupułów, 

prawda? Zawsze wiedziałem, że jesteś cwana i zepsuta do 

szpiku kości, że z nudów przewraca ci się w głowie, ale niech 

mi Bóg wybaczy, takie potwory rodzą się tylko w koszmarnych 

snach. Okazałem się naiwny, a to niewybaczalne... 

- Nie powinieneś był się z nią ożenić. Nie pasowała do ciebie! 

- A ty nie omieszkałaś jej tego powiedzieć... 

- Nie musiałam niczego mówić. - Susie zaczęła się cofać. - Nie 

jest przecież głupia. Ma oczy. Nie potrafiła ci dać tego, do czego 

byłeś przyzwyczajony, czego naprawdę potrzebowałeś. 

background image

- A czego ja potrzebowałem? Oświeciłaś Dianę, że tylko ciebie? 

Powiedziałaś jej to wprost? 

- Niezupełnie. Tego też nie musiałam mówić. Sama widziała, co 

się dzieje. 

- A co się działo? 

- Nie bądź głupi, Miles! Każda kobieta dostrzegłaby to samo. 

Znikałeś z domu na całe dni, a kiedy ja kiwnęłam palcem, 

leciałeś jak na skrzydłach. Nie trzeba być geniuszem, żeby 

wyciągnąć wnioski. 

- Tak, rzeczywiście, starałem się, żebyś mniej boleśnie to 

odczuwała, że stałaś się zawadą w moim życiu. Litowałem się 

nad twoim kompleksem trutnia, bo człowiekowi zajętemu życie 

bezczynne wydaje się piekłem. Traktowałem cię jak bluszcz, 

który zazdrości róży. 

Susie skamieniała w najbrzydszym ze swoich grymasów. 

Zapadła martwa cisza. 

- Czy możesz sobie wyobrazić - mówił coraz słodszym głosem - 

że do chwili poznania Diany myślałem, że wszystkie kobiety są 

takie jak ty? Szukające poklasku, sztuczne, wdzięczące się 

przed lustrem mimozy, samolubne i małostkowe. Myślałem, że 

wszystkie pakujecie się w kłopoty tylko po to, żeby jakiś głupi 

facet dał się nabrać i biegł wam na pomoc. Osaczacie go, jeśli 

tylko podejdzie zbyt blisko. Popełniłem zasadniczy błąd, do 

głowy mi nie przyszło, że możesz być tak niebezpiecznie 

złośliwa. Mając taki pokrętny charakter nie czuje się żadnych 

wyrzutów sumienia, co, Susie? 

Susie zaczęła trząść się jak w febrze i nagle, jakby po omacku, 

z niewidzącymi oczami podbiegła do Diany. 

- Ty! To wszystko przez ciebie! To ty go nastawiłaś przeciwko 

mnie! 

Diana zauważyła jej drobne pięści na wysokości swoich oczu, 

usłyszała własny krzyk i osunęła się na podłogę. Potem, jakby 

background image

z oddali, głos Milesa, ciąg siarczystych przekleństw i odjazd w 

mrok. 

Kiedy Diana odzyskała przytomność, promienie słońca 

przedzierały się przez nie dosunięte kotary. Nie poznawała 

mebli ani ścian, dopiero zapach jaśminu przywrócił jej pamięć. 

- O, Boże! - Podniosła się gwałtownie. 

- No, nareszcie - usłyszała radosny głos Milesa, który siedział 

na kanapie z wyciągniętymi niedbale nogami i poduszką pod 

głową. - Czujesz się lepiej? - Podszedł do łóżka i uklęknął na 

podłodze. 

- Tak, oczywiście. Dziękuję. 

- Na tyle dobrze, żeby ze mną porozmawiać? - Musnął dłonią jej 

policzek. 

- O czym? 

- O nas, rzecz jasna. 

- Nie tutaj. To znaczy, nie teraz, nie w tej chwili. Muszę wstać i 

ubrać się. Daj mi trochę czasu. 

- Czasu na włożenie zbroi, Diano? 

- Nie. Byle czego. 

- Zgoda. - Roześmiał się. - Nawet dobrze by było... 

- Jeżeli mamy rozmawiać sensownie, musisz mi obiecać, 

że...że... 

- Będę trzymał ręce z daleka od ciebie? 

- Ostatnio przychodziło ci to z trudem. 

Czego noszę konsekwencje, uśmiechnęła się do swoich myśli. 

- Proszę bardzo - ściszył głos. - Obiecuję. Niech to będzie miła 

dyskusja na neutralnym gruncie, w pełnej zbroi, przy 

ogrodowym stoliku, który zagwarantuje nam konieczny 

dystans. Jeśli życzysz sobie przyzwoitki, nie ma sprawy. 

Nawet z dwiema przyzwoitkami nie czułaby się bezpiecznie. 

Zdradzało ją własne serce i własne ciało, już tyle razy, 

pomyślała gorzko. 

- To nie będzie konieczne - odezwała się uprzejmie. - Dziękuję. 

background image

- Poproszę Marię, żeby przyniosła śniadanie. Czekam na 

tarasie. 

- Świetnie. 

Zmierzyli się wzrokiem. Diana zacisnęła palce na kołdrze, a on 

spojrzał na nią z ironiczną, bardzo smutną miną. Wzruszył 

lekko ramionami, wreszcie odwrócił się na pięcie i wyszedł. 

Zerwała się z łóżka, wyjęła z walizki ubranie i zniknęła w 

łazience. Poranne mdłości ustąpiły jak ręką odjął, kiedy 

zanurzyła się w ciepłej wodzie. Musi być odprężona... Ab-

solutny spokój, żadnego podnoszenia głosu, zimna bezna-

miętna rozmowa. 

Nagle roześmiała się głośno. Czy kiedykolwiek w życiu poczuje 

się beznamiętnie w obecności Milesa? 

Tak czy inaczej, musi próbować. Wskoczyła w robocze dżinsy i 

bawełnianą bluzkę. Wyszczotkowała włosy i upięła je na 

czubku głowy. Spojrzała w lustro i zobaczyła w nim bladą 

przezroczystą twarz. Trudno. Wygląda coraz gorzej. 

Czy to możliwe, że Miles sam w końcu zauważy jej ciążę? A 

jeśli już się domyśla? Wszystko jedno. Coś musi mu 

powiedzieć... Przecież mają rozmawiać o przyszłości. 

Zagryzła wargi. Kompletny chaos w głowie. Nie potrafi podjąć 

żadnej decyzji. Wyprostowała ramiona i wyszła do ogrodu. 

Miles podniósł się na jej widok i wskazał uprzejmie tacę z 

parującą kawą, jogurtem, miodem oraz słodkimi bułkami. 

- Śniadanie. Maria bardzo się martwi twoim stanem. To w jej 

stylu. Mnie przywitała raczej ozięble. Myślała, że przyjechałaś 

na lewy weekend z Dimitrim - powiedział tak, jakby 

rozmawiali o pogodzie. 

- Dlaczego? 

- Bo jesteś moją żoną. Ona ma konserwatywne poglądy. 

- Nie o to mi chodzi. Dlaczego tak pomyślała? 

background image

- Przyznasz, że na to wyglądało. Ludzie nie wierzą w cudowne 

zbiegi okoliczności, zwłaszcza w takich sprawach. Susie też 

was podejrzewała. 

- Ale ty podobno nie... 

- Nie. Ja nie. 

Diana postanowiła nie wyciągać pochopnych wniosków. Ani z 

troski Marii o jej stan zdrowia, ani z kredytu zaufania, jakim 

obdarzył ją Miles. Sięgnęła po dzbanek. 

- Susie ocenia ludzi i zdarzenia z własnej perspektywy. 

- Właśnie. Delikatnie mówiąc. Ale potem dzieli się swoimi 

spostrzeżeniami z całym światem. Niesamowite jest to, że 

ludzie wciąż jej wierzą. 

- Ona sama wierzy w to, co mówi. Dlatego jest taka 

przekonywająca. 

- Tak, chyba masz rację. - Rzucił jej łagodne, powłóczyste 

spojrzenie. - Wyrządziła nam sporo złego. 

Diana zawahała się. Nalała kawę do dwóch filiżanek, potem w 

swojej długo mieszała mleko, zbierając myśli. 

- Gdyby pomiędzy nami wszystko było dobrze - zaczęła wolno - 

Susie nic by nie wskórała. 

- Więc co było nie tak? 

- A ty nie wiesz? 

- Mam swoją teorię - w jego głosie zabrzmiała ironiczna nuta - 

ale ciekaw jestem twojej. 

- Powiedziałabym, że od samego początku nie pasowaliśmy do 

siebie. - Zarumieniła się, mówiąc nieprawdę. - Popełniliśmy 

błąd. 

- Ciekawe... - Wystawił twarz do słońca. - Powiedziałbym, że na 

początku lepiej już być nie mogło. A może nie pamiętasz? 

- Pamiętam. 

- Pełne porozumienie, fascynacja umysłowa... Nie mówiąc o 

sercach i ciałach. 

background image

Położył rękę na jej nadgarstku. Diana podskoczyła, ale nie 

cofnęła dłoni. Czuła pulsującą pod jego palcami krew. 

- Nie mówiłam o seksie. 

- Ja też nie. - Chłodnym kciukiem zaczął ją delikatnie głaskać. 

- Nie rób tego! - Wyrwała rękę. 

- Dlaczego? 

- Dla ciebie to po prostu gra, tak? 

- Co? 

- Susie okazała się zawadą. Bluszczem. Jak wiele innych 

panienek. A ja znam swoje miejsce i nie pcham się tam, gdzie 

mnie nie zapraszają. Myślisz, że pochlebiasz mi swoją 

namolnością? 

- Nie miałem zamiaru ci pochlebiać. - Rozbawiony uśmiech nie 

znikał z jego twarzy. 

- Wszystkie jesteśmy takie same i wszystkie równo traktujesz. 

Używasz mnie do swoich gier. Więc nie jesteś lepszy od Susie! 

Wyznaczasz sobie jakiś cel, a potem przestawiasz ludzi jak 

pionki na szachownicy. Aż do skutku. Jak ci się znudzi 

zabawa, mieszasz pionki i grasz od nowa. 

Długie milczenie. Miles nie odpierał wprost żadnego ataku. 

- Gdyby to była prawda, nie powinienem mieć u ciebie żadnych 

szans, prawda? 

Mówił spokojnie i beznamiętnie, co doprowadzało Dianę do 

pasji. Zamknęła oczy. Przypomniała sobie plotki o żonie 

przyjaciela. To wcale nie brzmiało nieprawdopodobnie... 

- Kiedy powiedziała, że chcesz mnie wykorzystać jako 

parawan, nie uwierzyłam... 

- O czym ty, do licha, mówisz? 

- Myślałeś, że to do mnie nie dotrze? Steve jest chory, prawda? 

Dlatego musieliście wrócić. Z powodu Hilary? 

- Hilary? - Patrzył na nią z przerażeniem, jak gdyby zaczęli 

mówić różnymi językami. 

background image

- Nie próbuj udawać, skoro sam prosiłeś o rozmowę! Steve 

zrobił się podejrzliwy, tak? A ty potrzebujesz jego współpracy, 

więc trzeba go było w jakiś sposób przekonać. 

- Ach... - Coś zaczynało mu świtać. - Hilary Gilman jest tym 

problemem. 

- Więc przyznajesz - powiedziała zdławionym głosem, 

odwracając się do Milesa plecami. 

- Niczego nie przyznaję. Jedyny kłopot miałem z Hilary po 

naszym ślubie, kiedy rzuciła mi się do oczu z twojego powodu. 

Podobno postąpiłem nieludzko wobec kolegów i, oczywiście, im 

szybciej cię zwrócę, tym lepiej. 

- Co proszę? 

- Diano... - Położył ręce na jej ramionach i cierpliwie czekał, aż 

spojrzy mu w twarz. - Posłuchaj, moja... Diano, wysłuchaj 

mnie. Hilary Gilman jest moją przyjaciółką. Właściwie była, bo 

teraz obwinia mnie za chorobę Steve'a. 

- Nieodwracalne załamanie nerwowe? 

- Boże, nie! Skąd ci to przyszło do głowy? Złapał jakiegoś 

dziwnego wirusa. Sytuacja wyglądała groźnie. Był już wtedy 

wykończony pracą, stan się nie poprawiał, no i rzeczywiście 

załamał się trochę. Tym, że musiał przerwać robotę i odwołać 

nasz wyjazd. Hilary powiedziała, że to moja wina, bo 

narzuciłem mordercze tempo. Rzeczywiście, w ten sposób 

próbowałem zapomnieć... 

- Ale Susie powiedziała... 

- Znów Susie! No więc dobrze, miejmy to raz z głowy. Powiedz, 

jaką historię ułożyła Susie. Doprowadziłem do paranoi Steve'a, 

żeby móc spokojnie pocieszać Hilary? 

- Nie - pokręciła głową. - Steve załamał się przez was. 

Dlatego... 

- Dlatego co? 

- Dlatego chciałeś, żebym wróciła. 

background image

- Ach tak. Teraz rozumiem, skąd ten parawan. Jednak dziwię 

się. Jest mi przykro, że nie znałaś mnie na tyle... 

- Myślę, że znałam - westchnęła ciężko. - Gdyby ci zależało na 

Hilary, nie trzymałbyś tego w tajemnicy, bez względu na 

ryzyko zawodowe. 

- Aaa, Bóg zapłać za pochwałę mojego charakteru, nawet jeżeli 

zasady moralne pozostawiają sporo do życzenia. 

- Tak naprawdę... - Diana zaczerwieniła się i spuściła głowę - 

nie uwierzyłam jej. Powiedziałam Susie, że to nie w twoim 

stylu... 

- Wiem, że znasz mnie lepiej niż Susie. I gdyby nie ślepa 

zazdrość... 

- Nie jestem zazdrosna! 

- Ależ jesteś, jesteś - powiedział z dumą i zadowoleniem, jak 

prawdziwy komplement. 

- A ty jesteś najbardziej aroganckim i zarozumiałym facetem, 

jakiego znam. Pozbawionym skrupułów. - Wzięła głęboki 

oddech i spoważniała. - Wiem, że ciebie to śmieszy. 

Obiektywnie rzecz biorąc, pewnie masz rację, ale ja na twój 

widok tracę resztki poczucia humoru. Nic na to nie poradzę. 

- Interesujące. - Uśmiechnął się od ucha do ucha. 

- Raczej nieznośne. Żyć się odechciewa, kiedy człowiek traci 

dystans i nie potrafi się śmiać. 

- Przeciwnie. Od dawna nie słyszałem zdania, które by mnie 

tak zachęciło do życia. Więc jednak ci zależy. 

Patrzyła odważnie w jego twarz. Przestał się uśmiechać. Wstał 

gwałtownie, ale nie próbował jej dotknąć. 

- Zależy ci trochę na mnie, prawda? 

Diana wykonała bezradny gest i odwróciła głowę. 

- Diano... 

Zacisnęła mocno powieki, żeby nie uronić ani jednej łzy. Długo 

milczała, przełykając ślinę. 

background image

- Błagam, nie zmuszaj mnie do takiego wyznania. Zabrałeś mi 

już wszystko. Zostaw choć trochę godności, dobrze? 

- Czy pomogę twojej urażonej godności, jeśli powiem, że cię 

kocham? Że odkąd się rozstaliśmy, nie przeżyłem jednego 

szczęśliwego dnia? Że zrobię wszystko, co tylko chcesz, bylebyś 

wróciła. Boże, nie miej takich zdziwionych oczu. Wszyscy o tym 

wiedzą, oprócz ciebie. 

- Wszyscy-odpowiedziała jak echo. 

- Chris. Twoja matka i ojciec. Moja matka. 

Pomyślała o rodzicach, którzy nie przyjmowali do wiadomości, 

że rozstała się z Milesem na zawsze. Patrzyli na nią 

pobłażliwie, kiedy mówiła o rozwodzie. Widywali się z nim, 

darzyli niezmienną sympatią i wierzyli w każde jego słowo. 

- Czy oni wszyscy wiedzą, kiedy mówisz prawdę? 

- A co ja ci takiego zrobiłem, czym sobie zasłużyłem na brak 

zaufania? 

Nareszcie pytanie, na które znała odpowiedź. 

- Porzuciłeś mnie. A wcześniej, przez kilka tygodni, 

traktowałeś jak mebel. Myślałam, że oszaleję. Skąd miałam 

wiedzieć, co robiłeś przez te wszystkie wieczory, kiedy nie 

nocowałeś w domu? Mogła to być Hilary Gilman, Susie albo 

którakolwiek z twoich bardzo mądrych, wyrafinowanych 

przyjaciółek. Skąd mogłam wiedzieć? 

- Bo znasz mnie. 

- Czyżby? 

- Wiesz, że tak jest. Ty jedna mnie znasz. Di... naprawdę 

sądziłaś, że pociągają mnie mądre, wyrafinowane koleżanki z 

uniwersytetu? - Przez kilka sekund nie odrywał od niej wzroku 

i hipnotyzował swoją odzyskaną radością. .. - To po co bym się 

tak strasznie trudził, żeby zdobyć ciebie? 

- To brzmi rozsądnie. - Diana traciła ochotę do walki. Coraz 

śmielszy uśmiech igrał na jej wargach. 

background image

- Czy to, że wariuję na twoim punkcie, wzbudzając powszechną 

litość, nie wydaje ci się rozsądnym argumentem? 

- Niewystarczającym. 

- Może zachowywałem się głupio, kiedy mieszkaliśmy razem, 

ale ściągnąłem cię do zamku, łaziłem za tobą jak cień, 

kochaliśmy się... sądzisz, że to z nudów? Pusta gra? 

- Miles - Diana zarumieniła się - przyciągamy się jak dwie 

połówki magnesu, od samego początku, ale to nie znaczy... 

- Że można mi wierzyć, czy że zależy mi na mojej zgubionej 

połówce jak na niczym innym w życiu? 

- Miles... musisz zrozumieć, że kiedy mnie zostawiłeś, czułam 

się zdruzgotana. Nigdy tego nie zapomnę. Wiedziałam, że coś 

się dzieje nie tak, ale nie rozumiałam, na czym polega moja 

wina. Co ja takiego zrobiłam? Moje życie rozpadło się na tysiąc 

kawałków i w ogóle przestało być życiem. Kiedy je trochę 

pozbierałam, przysięgłam sobie, że nikt nigdy więcej nie 

potraktuje mnie w ten sposób. Tylko dlatego, że trafiliśmy tu 

na siebie... 

- Nie trafiliśmy na siebie przypadkiem, kochanie. Wszystko 

zostało precyzyjnie zaplanowane. To ja wymyśliłem renowację 

apartamentu księżniczki. Wciągnąłem do spisku Chrisa, 

prawie na siłę. Musiałem się z tobą spotkać, a twój adwokat 

był niewzruszony. Nawet twoi rodzice nie chcieli dać mi 

adresu. Boleli nad nami, pocieszali mnie, ale powiedzieli, że 

wola ich córki jest święta. A ty nie chciałaś mnie widzieć. Więc 

zacząłem działać. Możesz nazwać to manipulacją, 

posługiwaniem się ludźmi, ale wierz mi, ja też czułem się 

zdruzgotany. Gotowy na każde szaleństwo, byle cię odzyskać. 

Nie wygląda teraz na desperata, pomyślała. Chłodny, pewny 

siebie, panujący nad sytuacją. 

- Mieliśmy być sami, ale w paradę weszła Susie. Jakżeby 

inaczej, szósty zmysł! Zapowiedziała swoją wizytę w ostatniej 

chwili, pewnie po kolejnej kłótni z Dimitrim. Próbowałem ją 

background image

zniechęcić, ale... - Machnął ręką. Pozostawało tylko ściągnąć 

narzeczonego, żeby dotrzymywał jej towarzystwa. 

- Dlaczego nie próbowałeś odwołać mojego przyjazdu? 

- Nie mogłem się ciebie doczekać. Po prostu. Powiedziałem 

Marii, żeby cię przyprowadziła prosto do mnie. Tylko do mnie. 

- Więc to nie była pomyłka... 

- Jednak... bez przesady, nie miałem zamiaru przyjąć cię w 

łóżku. Przyjechałaś niespodziewanie. Tłumaczyłem ci przecież. 

- Ach tak! 

- Uspokój się, proszę. - Chwycił w powietrzu jej dłonie i 

zamknął w swoich rękach. - Naprawdę nie miałem żadnych 

podejrzanych zamiarów. Dopiero kiedy cię zobaczyłem, 

kompletnie straciłem głowę. Byłaś taka piękna. Jeszcze 

delikatniejsza niż przed rozstaniem. Krucha i urażona. 

Pomyślałem, że nie ma mowy o tanich gierkach, że nie zrobię 

żadnego fałszywego kroku. Wtedy już wiedziałem na pewno, że 

to najważniejsza sprawa w moim życiu. 

- Nienawidziłam cię. 

- Dało się zauważyć. 

- Za to, co poczułam wbrew sobie, na sam twój widok. 

- To znaczy? 

- Od pierwszej chwili... - Oddychała ciężko, ale z uniesioną 

brodą patrzyła mu prosto w oczy, gotowa wykrztusić całą 

prawdę. - Kiedy tylko odwróciłeś głowę i wyciągnąłeś rękę. 

Byłam wściekła i zawstydzona. 

Miles nabrał powietrza. Utkwił w oczach Diany napięte 

spojrzenie, jak gdyby chciał ją przykuć do jednego miejsca i 

zatrzymać czas. 

- Niby miałam to za sobą, prawda? Byłam silna i wyzwolona. 

Nie potrzebowałam nikogo. Aż tu nagle zjawiasz się i burzysz 

w sekundę to, co budowałam przez dwa lata! Co za wstyd... 

Ogarnęło mnie przerażenie. 

- Przerażenie? 

background image

- Pomyślałam: pragnę tego faceta bardziej niż kiedykolwiek. 

Nie mogę bez niego żyć i nie mogę go mieć. 

- Boże, kochanie... - przyciągnął ją do siebie i objął. Potem 

całował gwałtownie oczy, policzki, szyję, mrucząc 

niezrozumiałe zaklęcia. - Wyrachowany drań? Pusta gra, tak? - 

pytał drżącym głosem. 

- Nie. - Diana dotknęła jego twarzy. - Całkiem szalona... 

- Namiętność. Na pewno szukałaś tego słowa. 

- Namiętność może być zdradliwa. 

- Nie. Pomiędzy nami nie może. Gdybyśmy się jej poddali 

bezwarunkowo, słuchali własnych uczuć, zamiast plotek, 

pomówień, kłamstw innych ludzi, nigdy nie doszłoby do 

rozstania. Przyznasz mi rację? Czy może zbierasz nowe siły do 

walki? 

- Nie na długo starczyło mi tych sił, prawdę mówiąc... 

- Tak, pamiętam.... Nie raczyłaś ze mną rozmawiać, 

traktowałaś jak powietrze, i ni stąd, ni zowąd, kiedy wypły-

nęliśmy w morze, powiedziałaś coś o szczeniackim popisywaniu 

się na rufie. Pomyślałem sobie: dobra nasza, patrzy na mnie, 

więc jeszcze nie wszystko stracone. Złapałem swój promyk 

nadziei. 

- Przestraszyłeś mnie. 

- A ty mnie w tej cholernej grocie. 

- Wyobrażam sobie. - Zadrżała na samo wspomnienie. - Kiedy 

skoczyłeś ze skały i nie wynurzałeś się tak długo... Miles, przez 

moment myślałam, że nie żyjesz i to był mój koniec. Dopiero 

wtedy zdałam sobie sprawę, że wciąż się łudzę. Wpadłam w 

panikę. I zaczęłam traktować cię jeszcze gorzej... 

- Wybaczam ci. 

- Wysłuchiwałam tych wszystkich podłości, które opowiadała 

Susie. 

background image

- To też ci wybaczam. - Pocałował ją w brew. - Doświadczyłem 

jej trucizny na własnej skórze. Wiedźma powtarzała mi przy 

każdej okazji, że jestem dla ciebie za stary. Że marnuję ci życie. 

- A intuicja nic ci nie podpowiadała? Miałeś powody, żeby jej 

uwierzyć?! 

- Na początku nie wierzyłem. - Uśmiechnął się krzywo. - Ale ty 

byłaś taka delikatna. Sama byś się nie przyznała. A ja 

pracowałem jak osioł, dzień i noc. Kiedy wracałem nad ranem 

do domu, patrzyłaś na mnie jak na pluskwę. 

- Ilekroć spotkałam Susie, nie omieszkała mi przypomnieć, że 

poziomem umysłowym nie dorastam ci do pięt. Postaw się na 

moim miejscu, Miles... 

- Męczyła mnie obsesja, że znajdziesz kogoś innego. 

- Ale wczoraj słyszałam, że masz do mnie zaufanie. 

- Tak, w pewnym sensie zawsze miałem. Z drugiej strony, 

czułem się nie w porządku, że zamknąłem młodą dziewczynę w 

nudnej klatce małżeńskiej. Nie zdążyłaś nawet rozejrzeć się po 

świecie, poznać innych mężczyzn. Ja, stary wyjadacz, mógłbym 

być prawie twoim ojcem. Miałem wyrzuty sumienia. 

A więc to było źródłem ich nieporozumień. Diana bała się 

poruszyć. Każde nieopatrzne słowo, nie daj Boże nutka 

współczucia, może tylko pogorszyć sprawę. I przekreślić ich 

szanse na zawsze... 

- Musiałeś przedwcześnie dojrzeć do ojcostwa. Ale to raczej 

patologia, a nie argument w poważnej rozmowie. 

Parsknął śmiechem. Uff... Diana odetchnęła z ulgą. 

- Ale Susie... 

- Susie oświeciła mnie dobrodusznie, że, wbrew rozsądkowi, 

zdecydowałeś się na małżeństwo, bo nie mogłeś mnie zdobyć w 

inny sposób. 

- Susie jest niedouczona i zacofana. Istnieje tysiąc innych 

sposobów: porwanie, szantaż, tortury, bilet na Weneckie 

Biennale Sztuki. Albo zwykłe uwiedzenie. 

background image

- Ale nie wykorzystałeś żadnego z nich przed ślubem. 

- Bo chciałem, żebyś była pewna. Ja wiedziałem od pierwszej 

chwili, ale ty nie miałaś żadnego doświadczenia. Wiele 

ryzykowałaś, mała. Potem, kiedy Susie zaczęła robić delikatne 

aluzje, że spotykasz się z młodszymi mężczyznami, puściły mi 

nerwy, Nie wytrzymałem, rozumiesz? 

- Rozumiem - powiedziała drżącym głosem, kładąc dłonie na 

jego policzkach. - Byłam naiwna i głupia. Zasłaniałam się 

dumą ze strachu. 

- Duma bywa mordercza. - Pocałował ją w czoło. 

- Miles... - Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. 

- Dlaczego zostawiłeś mnie po raz drugi? Tutaj w zamku, po 

wspólnej nocy? 

- Co?! Boże, Diano, do głowy mi nie przyszło, że tak pomyślisz. 

- W jego oczach malowało się przerażenie. 

- Chciałem pozbyć się Susie. Powiedziałem, żeby załatwiała 

swoje porachunki z narzeczonym na neutralnym gruncie. 

Wywiozłem ją do Aten, a kiedy wróciłem i ciebie nie było, nie 

mogłem w to uwierzyć. Po takiej nocy... 

- Miles...? 

Nigdy dotąd nie widziała tyle czułości w jego oczach. Miała 

rozpalone policzki. Ten wzrok działał na nią jak najbardziej 

wyrafinowana pieszczota. Zamknęła oczy. 

- Uhm? 

- Miles, uwielbiam cię i chcę się z tobą kochać. Teraz. Nie 

odmawiaj mi. 

Wstrzymał oddech. Ujął w ręce jej głowę, potem wsunął palce 

w rozpuszczone włosy, pociągnął lekko do tyłu, żeby spojrzała 

mu w oczy. 

- Jesteś tego pewna? 

- Pocałuj mnie! 

O sprawach przyziemnych zaczęli rozmawiać dopiero 

wieczorem. 

background image

- Miles, gdzie będziemy mieszkali? 

- Czy ja wiem? Na księżycu, w Krainie Śniegu? Gdzie chcesz? 

- Pytam poważnie. Myślisz o powrocie do starego domu w 

Oxfordzie? 

- Niekoniecznie. Jeśli masz złe wspomnienia... 

- Nie o to chodzi, tylko... 

- Sądzę, że dekoratorka wnętrz może mieć apetyt na coś 

bardziej stylowego. Fińskie ranczo z sauną na dachu, co ty na 

to? 

- Przestań! Ale będzie mi potrzebny gabinet. 

- Oczywiście. Tyle gabinetów, ile zechcesz. Wierzę w 

wyzwolenie kobiet. Pod warunkiem, że sama będziesz 

przenosić meble. 

- Nie w moim stanie... - Spojrzała na niego niewinnym 

wzrokiem. 

Miles poderwał się jak oparzony, ale dopiero po kilku 

sekundach zdołał wykrztusić pytanie. 

- Jesteś...? Chcesz powiedzieć...? 

- Że następny genialny Galatas jest w drodze. Będzie nam 

potrzebny dodatkowy pokój. Chociażby maciupki. 

Miles uklęknął i zaczął ją całować w obłąkany sposób, od stóp 

do głowy. 

- Dosyć, Miles, udusisz mnie. Nas. Więc nie masz nic przeciwko 

temu? 

- Di, to cudowne. Chyba że ty się nie cieszysz. - Spoważniał na 

chwilę. 

- Bałam się. Mówiłam sobie, że będę wdzięczna losowi, jeśli 

potrzymasz mnie za rękę. A teraz mam cię naprawdę, więc 

wszystko będzie dobrze. Dopóki nie uciekniesz. 

- Nigdy - powiedział ze ściśniętym gardłem. -I nigdy nie 

pozwolę ci odejść.