background image

LUCY CLARK

Lekarka z małego miasteczka

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Co tu... ?
Vicky zwolniła, spoglądając na drogę przez brudną szybę. Zaczerwieniony i wystraszony 

Andrew Anderson, dwunastoletni chłopiec ubrany w ciemną koszulkę i luźne spodnie, zawzięcie 
wymachiwał   rękami.   Gdy   zjechała   na   pobocze   i   zaparkowała   tuż   za   lśniącym,   niebieskim 
jaguarem, podbiegł do jej auta. 

– Pani doktor! – wykrzyknął zdyszany. – Ojej, jak dobrze, że panią widzę! Neila ukąsił wąż, 

trzeba go ratować. Chciałem wezwać karetkę, ale zatrzymałem jednego pana. – Andrew wskazał 
drugie   auto.   –   Powiedział,   że   jest   lekarzem,   kazał   mi   wrócić,   poszukać   kogoś   znajomego   i 
poprosić o wezwanie karetki. 

Vicky wysiadła z samochodu, otworzyła bagażnik i sięgnęła po torbę lekarską oraz składane 

nosze.   Zdawała   sobie   sprawę,   że   ma   coraz   mniej   czasu   na   kąpiel   i   zmianę   ubrania   przód 
popołudniowym spotkaniem, ale taka jest dola wiejskiego lekarza. 

– Rozumiem – oznajmiła. 
Gdy w pośpiechu pokonywali sięgające jej do pasa ogrodzenie z drutu kolczastego, ucieszyła 

się,   że   ma   na   sobie   dżinsy.   Andrew   podniósł   leżący   na   pastwisku   rower   i   biegł   z   nim   po 
wyboistym gruncie. 

– Karetka wyjechała do innego pacjenta, ale niedługo powinna dotrzeć do szpitala. – Vicky 

zauważyła niespokojną minę chłopca. – Neil wyzdrowieje. Możesz mi powiedzieć, jak to się 
stało? Widziałeś tego węża?

– Pewnie. Był wielki, brunatny – odparł Andrew. – Po obiedzie jeździliśmy na rowerach. 

Neil chciał sprawdzić, dokąd prowadzi ta ścieżka, więc za wybiegiem pojechaliśmy w busz. 
Potem stanęliśmy przy zwalonym pniu. Neil... – Andrew zadrżał. – Neil wsunął rękę do dziupli i 
wtedy ugryzł go ten wąż. Nie wiedzieliśmy z początku, co to było, ale kiedy odskoczyliśmy,  
wyszedł z kryjówki. Był ogromny!

– Ile czasu minęło od ugryzienia?
– Chyba z dziesięć minut. Pomyślałem, że szosa jest blisko, więc prędzej zatrzymam jakieś 

auto, niż dojadę do domu. Tamten pan, który jest lekarzem, stanął od razu. Kiedy mu pokazałem, 
gdzie jest Neil, wysłał mnie z powrotem na drogę. 

– Widziałeś ślad po ugryzieniu na ręce Neila?
– Tak... – Andrew znów się wzdrygnął. – On wyzdrowieje, pani doktor? To przecież mój 

najlepszy kumpel. 

– Wszystko będzie dobrze, musimy go tylko szybko zawieźć do szpitala. 
– Jest tam. – Wskazał niewielką polankę w buszu. Neil leżał na ziemi, a obok niego klęczał 

jakiś mężczyzna. 

background image

–   Cześć!   –   Vicky  przywitała   się   z   chłopcem,   którzy   niepewnie   się   do   niej   uśmiechnął. 

Daremnie czekała, aż zajęty bandażowaniem jego ramienia nieznajomy podniesie wzrok i zwróci 
na nią uwagę. 

– Karetka wezwana? – burknął. 
– Jeszcze nie... – zająknęła się, wytrącona z równowagi jego napastliwym tonem. 
–   Czemu,   do   jasnej   cholery?   –   Podniósł   głowę   i   zza   ciemnych   okularów   zmierzył   ją 

taksującym spojrzeniem. 

– Chciałam... najpierw obejrzeć ranę. 
– Jesteś pielęgniarką? – rzucił drwiąco. 
– Nie – odparła. I nim zdążyła wyjaśnić, czym się zajmuje, usłyszała:
–   W   takim   razie   nie   trać   czasu,   mała,   i   sprowadź   karetkę.   Chyba   wiesz,   skąd   można 

zadzwonić. – Gdy wściekła  Vicky sięgnęła  po telefon komórkowy,  umieszczony przy pasku 
dżinsów, dodał: – Mam nadzieję, że twój działa, bo mój odmówił posłuszeństwa. 

Nie reagując na jego słowa, czekała na połączenie. 
– Nicole? Czy karetka już wróciła? – Zamilkła na chwilę. – Świetnie. Powiedz Macowi, żeby 

jak   najszybciej   przyjechał   do   zagajnika   koło   południowowschodniej   granicy   gospodarstwa 
Andersonów. Brunatny wąż ukąsił Neila Simpsona. Potrzebna będzie surowica. – Wysłuchała 
odpowiedzi przełożonej pielęgniarek i zakończyła rozmowę. 

– Jak długo będziemy czekać na karetkę?
– Najwyżej dwadzieścia minut – odparła rzeczowo. 
–   Dziękuję   –   mruknął   bez   przekonania   i   dodał:   –   Znajdź   mi   jakiś   patyk,   zrobimy 

prowizoryczne łupki. 

Vicky odetchnęła głęboko i popatrzyła na Neila. 
–   Dobry   pomysł.   –   Uśmiechnęła   się   do   niego.   –   Andrew   i   ja   wybierzemy   dla   ciebie 

najładniejszy kijek w całym zagajniku. Będziesz miał łupki jak się patrzy. 

Gdy Neil się rozchmurzył, skinęła na jego kolegę. Oddalili się we dwójkę na poszukiwanie 

patyka, który powinien być długi i gładki. 

– Dlaczego ten facet jest dla pani taki okropny? – zapytał Andrew. – Przecież oboje jesteście 

lekarzami. Pani też potrafi obandażować ramię. 

Aha, chłopcy spostrzegli niechęć między nią a nieznajomym. 
– Zajął się Neilem, więc trzeba mu pomóc – tłumaczyła, nie chcąc krytykować mężczyzny w 

obecności Andrew. – Mac wkrótce dostarczy surowicę, potem zawieziemy Neila do szpitala, a 
tam zaopiekują się nim na piątkę z plusem. 

– Dobry? – spytał Andrew, podnosząc z ziemi patyk. 
– Idealny – odparła. – Wygląda ładnie, jest gładki i ma odpowiednią długość. Doskonale się 

spisałeś. – Poklepała chłopca po ramieniu. 

– Ja go znalazłem – oznajmił, podając kijek mężczyźnie. – Pani doktor powiedziała, że jest 

idealny. 

background image

Nieznajomy w końcu podniósł głowę i popatrzył na nią. Wciąż miał na nosie ciemne okulary. 

Rozdrażniona pomyślała, że człowiek dobrze wychowany dawno by je zdjął. Żałowała, że nie 
może popatrzeć mu w oczy i skarcić wymownym spojrzeniem. 

– Dentystka, weterynarz czy lekarka? – zapytał. 
– To ostatnie – odparła zaczepnie. Chyba wolałby mieć do czynienia z przedstawicielką 

wcześniej wymienionych profesji. 

–  Nie   stój   bezczynnie,  pomóż  mi   bandażować   –  burknął.  Poczuła  się  głupio.   Z  irytacją 

zacisnęła zęby, uklękła i przytrzymała patyk, a nieznajomy wyjął z torby bandaż elastyczny i 
przy pomocy kija unieruchomił ramię. 

– Mama będzie wściekła, prawda, pani doktor? – spytał Neil drżącym głosem, przeczuwając, 

na co się zanosi. 

– Została powiadomiona? – spytał mężczyzna. 
–   Oczywiście   –   przytaknęła   Vicky.   –   Nasza   siostra   przełożona   na   pewno   przekaże 

wiadomość rodzicom. 

Gdy   trzymała   kijek,   nagle   zdała   sobie   sprawę   z   bliskości   nieznajomego.   Spostrzegła 

niewielki garb na jego nosie – zapewne ślad po złamaniu sprzed lat – i poczuła działającą na 
zmysły woń męskiej wody kolońskiej. Kruczoczarne włosy były krótko obcięte i bardzo gęste. 
Poczuła absurdalną ochotę, by je pogłaskać. Wyraziste rysy twarzy świadczyły o zarozumiałości, 
z którą już miała okazję się zetknąć, natomiast wargi... Rozchylił je lekko, bandażując ramię 
małego pacjenta, a Vicky niespodziewanie zaczęła się zastanawiać, jak by zareagowała, gdyby ją 
pocałował. 

Poczuła szybsze  bicie serca, wyobrażając sobie, że nieznajomy bierze ją w ramiona.  Na 

moment przymknęła oczy i westchnęła cicho. Dobiegający z tyłu szelest poszycia wyrwał ją z 
zadumy.   Obejrzała   się   i   zobaczyła   Andrew,   który   stał   na   stercie   gałązek   i   liści.   Była   mu 
wdzięczna, że nieświadomie pomógł jej uwolnić się spod uroku, którym emanował nieznajomy. 
Co ją napadło? Zwykle okazy wała mężczyznom obojętność i chłód. Ten przystojniak był jednak 
wyjątkowo źle wychowany: typowy lekarz z wielkiego miasta!

Skwapliwie pomogła mu zabandażować ramię Neila, zastanawiając się przy tym, co jeszcze 

przyniesie   ten   dzień.   Przeszedł   ją   dreszcz,   gdy   poczuła   na   dłoni   muśnięcie   jego   palców. 
Zaskoczona szybko  podniosła głowę i popatrzyła  na niego, lecz  był  całkiem  zaabsorbowany 
swoim   zajęciem.   Jej   serce,   które   przed   chwilą   wreszcie   się   uspokoiło,   znowu   zakołatało 
niespokojnie. 

Gdy nieznajomy owinął bandażem górną końcówkę patyka, poczuła ulgę, bo nie potrzebował 

już pomocy, więc mogła cofnąć rękę. Westchnęła głęboko i zawołała do Andrew:

– Pomożesz mi rozłożyć nosze? Przeniesiemy Neila na pobocze, żeby Mac nie musiał nas 

szukać. 

– Jasne – odparł. 
Zadanie  nie było  skomplikowane  i jedna osoba szybko  by się z nim uporała, ale Vicky 

background image

chciała znaleźć chłopcu jakieś zajęcie i skupić się na swych obowiązkach. Kiedy nosze zostały 
przygotowane, odwróciła się do Neila i rzekła z uśmiechem:

– Teraz czeka nas krótka wędrówka. – Ponownie uklękła obok niego, starając się nie zwracać 

uwagi   na   obecność   kolegi   po   fachu.   Neil   powinien   być   spokojny   i   rozluźniony;   to   utrudni 
przenikanie trucizny do dalszych partii ciała. Odsunęła niesforny kosmyk spadający mu na oczy. 
– Jesteś bardzo dzielny – zapewniła. 

– Czy jad bardzo mi zaszkodzi? – spytał, zagryzając wargi. 
– Mac wkrótce przywiezie surowicę i bez trudu sobie z tym poradzimy. 
– Dlaczego nie ma jej pani w torbie? – wypytywał, bo ciekawość wzięła górę nad strachem. 
– Ja również tego żałuję, ale surowice na jad węży i pająków muszą być przechowywane w 

niskiej temperaturze, na przykład w lodówce. 

– Mam nadzieję, że w twoim szpitalu są odpowiednie preparaty – wtrącił mężczyzna. 
–   Naturalnie,   kolego   –   odparła   i   z   zadowoleniem   stwierdziła,   że   mówi   głosem   równie 

stanowczym jak on. – Na wsi częściej niż w innych rejonach zdarzają się takie wezwania, toteż 
byłoby lekkomyślnie z naszej strony, gdyby ta sprawa została zaniedbana. 

Vicky skupiła się znów na Neilu, szukając oznak znużenia lub mdłości. Do tej pory nie 

skarżył się na ból głowy i podobne dolegliwości, a to dobry sygnał. 

– Mały jest pewnie twoim pacjentem, więc dokończ teraz oględziny, ale potem trzeba go 

położyć na noszach – rzekł mężczyzna. 

Była coraz bardziej zakłopotana. Odwróciła się, by przysunąć torbę, i policzyła do dziesięciu, 

starając się odzyskać spokój. 

– Zmierzę ci puls i poświecę w oczy tak samo jak wtedy, kiedy mama przyprowadziła cię do 

gabinetu   na   badania   okresowe.   Wszystko   jasne?   –   powiedziała   do   Neila,   dotykając   jego 
nadgarstka. 

– Pewnie. Wiem, że to nie boli – odparł śmiało. 
Badanie potwierdziło, że Neil jest spokojny, a puls ma normalny, co opóźniało przenikanie 

jadu do krwioobiegu. Zapewne wystarczą dwa lub trzy zastrzyki z surowicy, aby zneutralizować 
jego działanie. Zadowolona z oględzin, nieznacznie skinęła głową nieznajomemu i przysunęła 
nosze. Gdy bez trudu podniósł Neila, pod wykrochmaloną białą koszulą dostrzegła jego napięte 
mięśnie. Przyciągał ją niczym magnes i bardzo jej się podobał. Kiedy wstał, obejrzała go sobie w 
całej   okazałości.   Miał   ponad   metr   osiemdziesiąt   wzrostu,   a   drogi   garnitur   znakomicie   się 
prezentował na jego sylwetce. 

– Co z rowerami? – spytał Andrew. 
– Proszę? – Zerknęła w bok i zmarszczyła brwi; była tak oszołomiona, że nie zrozumiała, co 

do niej mówi. – Aha! Możemy je tu zostawić, a potem zabierze je twój ojciec. Teraz będę 
potrzebowała twojej pomocy. Weźmiesz moją torbę. Dasz radę?

– Pewnie! – odparł, przekładając ciężar z ręki do ręki. 
– Ruszajmy – mruknął mężczyzna, czekając, aż Vicky ujmie drążki z drugiej strony. – Grunt 

background image

jest nierówny, więc patrz pod nogi – dodał. – Tego nam tylko brakuje, żebyś skręciła kostkę. Jak 
on śmie!

– Proszę się o mnie nie martwić, kolego – odparła z przesadną uprzejmością. – Przywykłam 

do wiejskich bezdroży, ale wypadki chodzą po ludziach, więc radzę uważać. 

Odwrócił się, żeby na nią popatrzeć, i ruszył ku szosie. Z uśmiechem pogratulowała sobie 

zręcznej riposty. Zbliżali się do płotu, gdy dobiegł ich odgłos syreny. 

– Jesteśmy uratowani – mruknął kpiąco nieznajomy. 
Właśnie pokonywali ogrodzenie, gdy Mac zaparkował i podbiegł, żeby im pomóc. Otworzył 

tylne drzwi karetki, a gdy umieścili w środku Neila, podał Vicky torbę z surowicą. 

– Łap, skarbie! – powiedział ze szkockim akcentem, zerknął na Neila i dodał: – Cześć, panie 

Simpson. Nieźle się urządziłeś, co? – Jego słowa brzmiały jak reprymenda, ale oczy mu się 
śmiały. – Wyjdziesz z tego, dzieciaku. Masz szczęście, że pani doktor od razu przyjechała. 

Vicky   napełniła   strzykawkę,   przetarła   wacikiem   skórę   na   zdrowym   ramieniu   chłopca   i 

zapytała:

– Gotowy?
Energicznie   kiwną   głową,   a   potem   skrzywił   się   lekko,   czując   ukłucie.   Pod   czujnym 

spojrzeniem najlepszego kumpla nie mógł okazać słabości. Vicky była z niego dumna. 

–  Dzielny  chłopiec   –  rzekła   z  uśmiechem,  gdy skończyła  robić   zastrzyk.  Odzyskała   już 

pewność siebie, zebrała swoje rzeczy i popatrzyła na Andrew, którego najwyraźniej ogarnęło 
znużenie. Spojrzała porozumiewawczo na Neila. 

– Twój kumpel jest chyba zmęczony. Musiał pojechać rowerem do drogi i wrócić, a ty leżysz 

sobie na noszach jak król. Może obaj pojedziecie karetką do szpitala? To wam poprawi humory. 

– Naprawdę? Ale fajnie! – zawołał Andrew, wdrapał się do środka i usiadł obok przyjaciela. 

Vicky odwróciła się do nieznajomego, który opierał się o maskę lśniącego jaguara. 

– Dzięki – powiedziała, uśmiechając się uprzejmie. – Gdyby nie natychmiastowa pomoc, 

ukąszenie skończyłoby się dla Neila długą i ciężką chorobą. 

Skinął głową i wyjął z kieszeni wizytówkę. 
– W razie potrzeby proszę o kontakt. 
Wzięła kartonik, spojrzała na niego przelotnie i schowała do kieszeni. Marzyła tylko o tym, 

by   odjechać   i   uwolnić   się   od   tego   mężczyzny.   Przyglądał   się   jej   przez   chwilę,   potrząsając 
kluczykami. 

– Można tu dobrze zjeść?
Nie przewidziała takiego pytania i początkowo nie mogła się skupić. Gdy odzyskała jasność 

myśli, odparła:

– Oczywiście. W naszej kawiarni jest spory wybór dań, a jej właścicielka Faith Jones to 

moim zdaniem najlepsza kucharka w okolicy. Nie sposób przeoczyć  jej knajpki. Dziś mamy 
dobrą pogodę, więc stoliki będą wystawione na zewnątrz. Budynek jest pomalowany różową 
farbą, a na dachu widać drewniany szyld z napisem „Kawiarnia”. 

background image

Zdawała sobie sprawę, że to niepotrzebna paplanina, ale nie mogła przestać mówić. Zbiła ją z 

tropu niespodziewana zmiana nastroju przybysza. Gdy uśmiechnął się do niej po raz pierwszy, 
wydało jej się, że nogi ma jak z waty. Nabrała pewności, że wszędzie, gdzie się pojawia ten facet, 
otacza go wianuszek kobiet. Cofała się niezdarnie, aż wyczuła za plecami maskę samochodu. 
Oparła się mocno, żeby nie upaść, i odwróciła wzrok, by nie patrzeć na tego mężczyznę, ale było  
to dla niej wielkie wyrzeczenie. Gdy znów się odezwał, patrzyła na jego usta. 

– Opis jest tak dokładny, że nie mogę zabłądzić. 
– Najpierw trzeba dotrzeć do miasteczka. Proszę jechać za mną, a osiągniemy cel. 
Rozpromienił   się,   słysząc   tę   wieloznaczną   uwagę.   Przystojny,   obdarzony   cudownym 

uśmiechem oraz, jak się przed chwilą okazało, także poczuciem humoru. Kiwnęła mu głową na 
pożegnanie, głęboko przekonana, że nigdy się już nie spotkają. 

Gdy przyjechała do szpitala, Neil był już pod opieką siostry przełożonej Nicole Mumford, 

która sprawowała tę funkcję od początku istnienia tej placówki, czyli od dziesięciu lat. Niedawno 
straciła męża i od tamtej pory całą swą energię i czas poświęcała pracy i pacjentom. Zawsze 
wyglądała  poważnie i schludnie. Na pierwszy rzut oka budziła zaufanie.  Jej krótkie, ciemne 
włosy lekko już posiwiały, lecz oczy pełne blasku mówiły o tym, że zawód pielęgniarki to jej 
powołanie. 

– Syn wyzdrowieje, pani Simpson – zapewniła matkę Neila, gdy stały przed drzwiami jego 

separatki. – W samą porę dostał surowicę, nie ma żadnych objawów zatrucia. – Obejrzała się i 
zobaczyła Vicky. – Mam rację, pani doktor?

–   Naturalnie   –   odparła   Vicky.   –   Trzeba   jeszcze   zrobić   kilka   zastrzyków.   Chciałabym 

zatrzymać go na obserwację. Rano po obchodzie zdecyduję, co dalej robić. – Odwróciła się do 
Nicole i wyjęła z kieszeni dżinsów wizytówkę nieznajomego, starając się nie patrzeć na litery i 
cyfry. Przecież nic dla niej nie znaczył. Oczarował ją wprawdzie, gdy się rozstawali, ale nie 
darowała mu wcześniejszej zarozumiałości. 

– Włóż to do akt Neila. 
Siostra Nicole zmarszczyła brwi, patrząc na wizytówkę, a Vicky dodała:
– To jakiś miejski doktorek zatrzymany przez Andrew na drodze. Kiedy się tam zjawiłam, 

właśnie   opatrywał   Neila.   Na   wszelki   wypadek   zostawił   swoje   dane.   –   Popatrzyła   na   panią 
Simpson. – Neil był bardzo dzielny. A Andrew zrobił wszystko, co należało. Zapewniam, że to 
była dla nich prawdziwa nauczka. 

– Oby! – usłyszała w odpowiedzi. 
– Chciałabym go od razu zbadać. – Popatrzyła na zegarek. – Spieszę się, po południu mam 

ważne   spotkanie.   –   Odgarnęła   włosy,   zadowolona,   że   niedawno   obcięła   je   na   pazia.   Była 
okropnie potargana. 

– Ach tak! – Pani Simpson kiwnęła głową. – Przecież dziś odbędzie się licytacja. O której 

zaczynacie?

background image

– Punkt draga. Muszę pojechać do domu, wziąć prysznic i przebrać się – tłumaczyła Vicky. – 

Nie mam ochoty tam jechać, ale czuję, ze powinnam. 

–   To   przykre,   że   twoja   siostra   zdecydowała   się   na   sprzedaż   gruntu.   Tyle   gospodarstw 

ostatnio zmieniło właściciela. 

– Pani Simpson pokręciła głową. 
– Nie chodzi mi tylko o ziemię. Jestem przygnębiona, bo pod młotek idzie część mojego 

dziedzictwa, rodzinnej przeszłości. Czuję się tak, jakby mnie okradziono, ale siostra widzi to 
inaczej. Niewiele mogę zrobić w tej sprawie, ale muszę być w ratuszu na czas. – Wzruszyła  
ramionami i spojrzała na Nicole. – Zajrzymy teraz do pacjenta?

Dom Vicky stał pod miastem, a ze szpitala można tam było dotrzeć w kwadrans. Dziś jechała 

dziesięć minut. Wykąpała się i włożyła szary kostium – wyglądała w tym  stroju poważnie i 
godnie, a kolor pasował do jej nastroju. Wyszczotkowała włosy, ożywiła policzki odrobiną różu, 
lekko pomalowała usta, pobiegła do drzwi i ruszyła z powrotem do miasta. 

Za pięć druga spotkała się w drzwiach ratusza ze swą najlepszą przyjaciółką Mary Jamieson i 

pospiesznie zajęły miejsca. Atmosfera była przygnębiająca. Vicky najchętniej wyszłaby z sali 
aukcyjnej, lecz wiedziała, że musi tu zostać. Westchnęła głęboko i powiedziała sobie, że nie co 
dzień człowiek ma sposobność asystować przy sprzedaży rodzinnej posiadłości. 

– Spróbuj się odprężyć – szepnęła Mary, dotykając jej ramienia. – Strasznie jesteś spięta. 
– O Boże! – jęknęła Vicky. 
– Co się stało? – zapytała Mary, spoglądając w tym samym kierunku. 
–   Jest   tu   Nigel   Fairweather   –   irytowała   się   Vicky,   wskazując   blondyna   siedzącego   w 

pierwszym rzędzie. 

– Mówiłaś chyba, że Leesha nie chciała mu sprzedać swojej części, choć ją nagabywał. 
– Tak było. Mój szwagier uznał, że lepiej wystawić grunt na licytację, żeby podbić cenę. 

Domyślałam  się, że  Nigel tu  będzie,  ale  miałam  cichą  nadzieję,  że  nim dojedzie,  piekło  go 
pochłonie. 

Ubawiona Mary zachichotała cichutko. 
– Przez wzgląd na ciebie mam nadzieję, że mu się nie powiedzie. Ostatnio kupił sporo ziemi 

w okolicy. 

– Trzeba przyznać, że nie jest w miasteczku mile widziany – przyznała Vicky. – Czy dasz 

wiarę, że miał czelność zaproponować mi kupno mojej części? Kiedy mu powiedziałam, że nie 
chcę jej sprzedać, uznał mnie za idiotkę, ale zaproponował wyższą cenę. 

–   Tylko   spokojnie.   –   Mary   znów   poklepała   ją   po   ramieniu.   –   Nie   gorączkuj   się   tak, 

dziewczyno. 

– Ten facet doprowadza mnie do szału! Gdybym miała dość forsy, żeby spłacić Jerome’a i 

Leeshę, sytuacja byłaby zupełnie inna. 

– Ale nie jest – odparła rzeczowo Mary, a Vicky wzruszyła ramionami. 
– Mama przewraca się w grobie. – Ścisnęła mocno dłoń przyjaciółki. – Dzięki, że dziś tu 

background image

przyszłaś. Czuję się pewniej. 

Licytator zastukał młotkiem i aukcja się rozpoczęła. Nigel zaproponował najwyższą cenę. 
– Po raz pierwszy... – usłyszała Vicky. 
– Błagam, niech ktoś da więcej – szepnęła z rozpaczą. Jakby w odpowiedzi na jej modlitwy 

inny mężczyzna w eleganckim garniturze podniósł rękę, podbijając stawkę. Vicky odetchnęła z 
ulgą, a Nigel popatrzył na nią z oburzeniem, po czym zerknął na konkurenta. Licytacja nabrała 
tempa, lecz po chwili Nigel zgarbił się i zamilkł. Licytator uderzył  młotkiem po raz ostatni. 
Trzecia część rodzinnej własności została sprzedana nieznajomemu z drugiego rzędu. Vicky z 
satysfakcją obserwowała pokonanego wroga, który jak burza wypadł z sali. Miała nadzieję, że 
nowy właściciel nie zniszczy wszystkiego jak tamten drań. Gospodarstwa kupione przez Nigela 
po zburzeniu domów i wycięciu drzew straciły swój wyjątkowy charakter i zostały zamienione w 
rolnicze monokultury, gdzie na skalę przemysłową uprawiano winorośl. 

–   Idziemy?   –   zapytała   Mary,   gdy   zebrani   rozchodzili   się   z   wolna.   Kilku   mężczyzn   w 

garniturach otoczyło nabywcę. 

– Za chwilę – odparła Vicky. – To dziwne. Kiedy tu przyjechałam, nie mogłam się doczekać 

końca licytacji, a teraz nie mam ochoty wyjść. 

–   Rusz   się!   –   nalegała   Mary.   Przyjaciółka   nadal   siedziała   nieruchomo,   więc   dodała:   – 

Miałam ci o tym nie mówić, ale Faith Jones organizuje małe spotkanie. Mówi, że to jakby stypa, 
bo poniosłaś bolesną stratę, a obcy się obłowili. Faith urządziła przyjęcie na cześć twojej rodziny, 
więc obiecałam dopilnować, żebyś przyszła. 

–  Ojej!  –  zawołała  Vicky,  wzruszona   serdecznością   znajomych.  –  W  takim   razie   na  co 

czekamy? – Zerwała się i pobiegła w stronę drzwi. 

Mary zatrzymała się niespodziewanie. 
– Proszę, proszę! – szepnęła. – Kto to jest?
– O kim mówisz? – dopytywała się Vicky, zerkając na boki. 
– Widzisz tego faceta przy drzwiach? Mówię ci, że gdybym nie była mężatką, natychmiast 

padłabym mu w ramiona. 

Vicky po raz pierwszy tego dnia wybuchnęła śmiechem. 
– Uważaj, bo potkniesz się z wrażenia i rzeczywiście padniesz mu do stóp. – Vicky zerknęła 

na mężczyznę, którym zachwycała się Mary. – To on! – szepnęła i nagle zrobiło jej się gorąco. 

–   Znasz   go?   –   wypytywała   zdumiona   Mary,   zielonymi   oczami   obserwując   zakłopotaną 

przyjaciółkę. 

– I tak, i nie – usłyszała w odpowiedzi. – Widziałam go dziś rano, gdy udzielał pierwszej 

pomocy   Neilowi   Simpsonowi.   Mówiłam   ci   przecież,   że   małego   ugryzł   wąż.   Dlatego 
przyjechałam tu w ostatniej chwili. 

– Chodź – nalegała Mary. – Musimy do niego podejść. 
– Po co? – oburzyła się Vicky, a przyjaciółka uśmiechnęła się z politowaniem. 
–   Ponieważ   w  naszym   miasteczku   od   dawna   nie   pojawił   się   przystojny   nieznajomy,   na 

background image

dodatek do wzięcia. 

– Trafiłaś w dziesiątkę. Oto idealny mąż: opryskliwy lekarz bez odrobiny taktu – drwiła 

Vicky. 

– Już planujesz ślub? – spytała Mary ironicznie. – Podoba ci cię, prawda?
– Mniejsza z tym.  – Vicky nie zwracała uwagi na gadaninę przyjaciółki. – Zresztą skąd 

pewność, że nie jest żonaty?

– Nie nosi obrączki, głuptasie – odparła Mary. 
– Jak wielu żonatych mężczyzn. Na przykład twój Jeff. 
– Tylko dla bezpieczeństwa, kiedy pracuje na farmie. Ale poza domem zawsze nosi. 
Vicky zachichotała, ubawiona tą rozmową. 
– Tylko jedno ci w głowie, Mary. 
– Chcę, żebyś wyszła za mąż i była szczęśliwa jak ja. 
– Sądzisz, że on jest dla mnie odpowiedni?
– Żeby się o tym przekonać, musisz z nim porozmawiać. – Mary chwyciła ją za rękę i 

pociągnęła za sobą. – Cześć! – Wyciągnęła rękę do nieznajomego. – Jestem Mary Jamieson. 

– Miło mi. Witaj, Mary. A to chyba doktor Hansen!
– Tak – odparła Vicky krótko, oszołomiona jego promiennym uśmiechem. 
– Wyglądasz inaczej niż rano – zakpił dobrodusznie. Vicky poczuła, że się czerwieni, ale 

dostrzegła komizm sytuacji i odparła rezolutnie:

– To niesłychane, jak odrobina wody i mydła oraz nowy strój zmieniają kobietę. 
– Co u Neila?
– Ogląda telewizję i wojuje o jedzenie. Raz jeszcze dzięki za pomoc, doktorze... 
–   Pearce.   Steven   Pearce.   Dla   znajomych   po   prostu   Steve.   Darujmy   sobie   niepotrzebne 

ceremonie – poprosił, ujmując jej dłoń. Ścisnął ją delikatnie i cofnął ramię. Zapadła cisza, którą 
przerwała Mary. 

– Cieszę się z naszego spotkania – powiedziała, a następnie zwróciła się do przyjaciółki: – 

Pora jechać do Feith, bo inaczej sama tu po nas przyjdzie. 

– Mówisz o Faith Jones? – upewnił się Steven. 
– Tak – odparła Mary, ciągnąc Vicky za ramię. 
– W takim razie zobaczymy się u niej. 
– Zaprosiła cię? – spytała z niedowierzaniem Vicky. 
– Oczywiście. Czemu jesteś taka zdziwiona?
– Skądże! Chodzi mi... 
– Nie miała pojęcia, jak taktownie wybrnąć z sytuacji. – To małe miasteczko, wszyscy się 

znają... 

– A ja jestem tu obcy – wpadł jej w słowo. – Poznałem Faith w kawiarni, wzięła mnie w  

krzyżowy ogień pytań. Dzięki za wskazówki, trafiłem od razu. 

– Chcesz pojechać z nami? – zaproponowała Mary. 

background image

–   Dzięki,   ale   muszę   teraz   porozmawiać   z   kilkoma   osobami.   Faith   dała   mi   dokładne 

instrukcje: duży biały dom na rogu trzeciej przecznicy na prawo, tak?

– Wszystko się zgadza. Do zobaczenia. – Roześmiana Mary siłą wyciągnęła przyjaciółkę z 

sali aukcyjnej. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Faith   Jones   ucieszyła   się,   kiedy  przyjechały.   Wszyscy   goście   mogli   liczyć   na   serdeczne 

przyjęcie, nikt się także nie dziwił, że zaprosiła Stevena Pearce’a. Dobiegająca osiemdziesiątki, 
ale bardzo żywotna Faith zawsze miała słabość do przystojnych mężczyzn. 

– Mam nadzieję, kochanie, że nie przeszkadzają ci moi nowi znajomi. Byli w kawiarni, kiedy 

opowiadałam   o   twoich   okropnych   przejściach.   Zapytali,   czy   mogą   się   do   nas   przyłączyć   i 
osobiście zapewnić cię o swojej sympatii. Gdy poznałam także uroczego doktora Pearce’a, po 
prostu nie mogłam go pominąć. 

Vicky poczuła ulgę, kiedy się dowiedziała, że oprócz Stevena na przyjęciu będzie jeszcze 

kilku nieznajomych. Zrobiło się jej ciepło na sercu na myśl, że potrafią okazać współczucie i 
rozumieją ogrom straty. Ta ziemia od trzech pokoleń należała do rodziny Hansenów, którzy od 
lat zajmowali się hodowlą bydła mlecznego. Ojciec Vicky umarł młodo, ale jego żona przysięgła 
sobie,  że zrealizuje wspólne plany.  Doskonale sobie radziła  z prowadzeniem gospodarstwa i 
wykształciła troje dzieci. Jerome uzyskał stypendium i skończył medycynę, a Leesha w wieku 
dwudziestu lat wyszła za mąż i przeniosła się do Queensland. 

Vicky, ku wielkiej radości matki, też postanowiła zostać lekarzem, a ponieważ jako jedyna z 

rodzeństwa lubiła życie na wsi, obiecała, że po zdobyciu wykształcenia będzie praktykować w 
McLoughlin   Valle.   W   tym   czasie   gospodarstwo   mocno   podupadło,   ale   pani   Hansen   robiła 
wszystko,   by   opłacić   studia   najmłodszej   córki.   Umarła   wkrótce   po   uzyskaniu   przez   nią 
pierwszego stopnia specjalizacji. 

Vicky   uwielbiała   rodzinną   posiadłość   zwaną   Dębową   Doliną   i   uważała   ją   za   jedyny 

prawdziwy   dom.   Jerome   i   Leesha   chętnie   zgodzili   się,   by  dostała   w   spadku   zabudowania   i 
otaczający je grunt. Im przypadły w udziale pozostałe części. Teraz postanowili sprzedać dla 
zysku  swoje dziedzictwo.  Vicky nie liczyła  na to, że zrozumieją jej obiekcje i rzeczywiście 
pozostali głusi na wszelkie prośby i błagania. Nie mogła nawet marzyć, by zebrać pieniądze na 
spłacenie rodzeństwa, bo wszystkie oszczędności przeznaczyła na kupno prywatnej praktyki w 
rodzinnej miejscowości. 

Z uśmiechem przyglądała się znajomym obecnym w domu Faith. Frank Mitchell właśnie 

kończył rozmowę i skierował się w jej stronę. Wprawnym okiem lekarza od razu zauważyła, że 
lekko utyka. 

– Przyszliśmy tu, żeby cię pocieszyć, dziecinko – oznajmił, całując ją w policzek. Przez 

wiele lat przyjaźnił się z jej ojcem, a jego lśniące niebieskie oczy i wyjątkowe poczucie humoru 
przypominały jej o dzieciństwie. 

– Dzięki, Frank – odparła. – Nie zapomnij, że jutro musisz się pojawić w moim gabinecie. 

Masz wizytę. 

background image

– Bez obaw – zapewnił, przewracając oczami. – Mavis wciąż robi mi wymówki, bo ostatnim 

razem nie poszedłem. Wzięłyście mnie w dwa ognie, więc jestem bez szans. 

–   Frank,   jeśli   nie   będziesz   regularnie   zjawiać   się   na   kontrolę,   grozi   ci   poważne 

przemieszczenie stawu biodrowego – ostrzegła Vicky. 

–   Przyjdę   na   pewno   –   obiecał   –   i   to   punktualnie.   Słyszałem,   że   mój   prawnuk   Andrew 

wpakował się w kłopoty. 

– Niezupełnie. – Opowiedziała mu, co się zdarzyło tego ranka, i dodała: – Zachował spokój i 

natychmiast sprowadził pomoc, ale teraz, kiedy jest już po wszystkim, czuje się poszkodowany. 
Uważa Neila  za szczęściarza,  bo kazałam  mu leżeć  w łóżku przez  tydzień,  więc nie będzie 
chodził do szkoły. Dwunastolatek ma własną logikę. 

– Nic się nie martw, dziecinko. Już ja się postaram, żeby Andrew poczuł się jak prawdziwy 

bohater. 

– Dziękuję. 
Przez chwilę w milczeniu obserwowali gości witanych przez Faith. Był wśród nich Steven 

Pearce, który z uszanowaniem pocałował ją w rękę. 

– Ten wie, jak traktować damę, co? – mruknął Frank. 
– Owszem – przytaknęła. – Doskonale zdaje sobie sprawę, że panie uwielbiają gesty typowe 

dla filmowych amantów. I jak widać, kobiety rzeczywiście mają do niego słabość. 

– Pomyślała, że wcale się im nie dziwi. Steven był wyjątkowo przystojny. 
Rozejrzał się dyskretnie po pokoju, nim popatrzył jej prosto w oczy. Trwali tak przez chwilę, 

a   Vicky   czuła,   że   z   wrażenia   serce   podchodzi   jej   do   gardła.   Dlaczego   mężczyzna,   którego 
dopiero co poznała, wzbudza w niej tak silne emocje? Zawsze była dumna ze swego opanowania 
i odporności na męski urok, ale Steven Pearce... Frank szybko pojął, co oznaczają te spojrzenia, 
przeprosił ją i odszedł, a Steven stanął u jej boku. 

– Byłaś niegrzeczna? – spytał z uśmiechem, który przyprawił ją o szybsze bicie serca. 
– Skądże – odarła bez zastanowienia i uznała nagle, że ma dość analizowania własnych 

uczuć. 

– W takim razie czemu stoisz w kącie? Sądziłem, że to przyjęcie na cześć twojej rodziny. 
– Owszem. – Wzruszyła ramionami. 
– W takim razie, skoro nie ma tu innych Hansenów, powinnaś być gościem honorowym, 

prawda?

– Zapewne. Wszystko zależy od punktu widzenia. Większość obecnych  jest w podobnej 

sytuacji: ziemia należąca do ich rodzin została sprzedana. Można powiedzieć, że przyszliśmy 
tutaj, żeby nawzajem  się pocieszać.  – Z  westchnieniem  pomyślała  o przykrościach,  które ją 
ostatnio spotkały. 

– Rodzinna posiadłość wiele dla ciebie znaczy, prawda? – Steven wsunął ręce w kieszenie 

spodni i pochylił się ku niej lekko. 

– Owszem. – Utkwiła wzrok w opróżnionej filiżance. Sama czuła się równie pusta jak to 

background image

naczynie. – Mniejsza z tym; co się stało, to się nie odstanie. Zresztą, nigdy nie jest tak źle, żeby 
nie mogło być gorzej. 

– A mianowicie?
– Nigel Fairweather chciał kupić ten kawałek gruntu. Na szczęście mu się nie udało. 
– Nigel Fairweather... – powtórzył Steven. 
– Od kilku lat skupuje u nas ziemię. Przez niego okolica traci swój charakter i urok; znikają 

historyczne   pamiątki.   Wszędzie   powstają   winnice:   równe   rzędy   krzewów   sadzonych   pod 
sznurek. 

– Sądziłem, że McLoughlin od dawna słynie z win. 
– I miałeś rację. Miejscowi wytwórcy produkują wspaniały trunek, potrafią go sprzedać, a 

także ściągnąć turystów. 

– Fairweather robi to samo, więc o co chodzi?
– Prosta sprawa: nie jest tutejszy. Jego zyski do nas nie wracają. Jeśli nadal będzie rozwijał 

swoje przedsiębiorstwo w takim tempie, zniszczy atmosferę tych stron. 

–  Rozumiem.   – Steven  wolno  pokiwał  głową.  – Ciekawy punkt  widzenia.   Bardzo  mnie 

zainteresowałaś. 

– Naprawdę? – spytała Vicky z kpiącym uśmiechem. – Pewnie rzucisz pracę i przeniesiesz 

się tutaj, żeby uprawiać winorośl?

Gdy wybuchnął śmiechem, od razu poweselała. 
– Nasze władze zachęcają do takich decyzji. Wystarczy sprawdzić, jakie ulgi podatkowe 

otrzymują producenci wina. 

– Dlatego Nigelowi tak zależało na kupnie tego kawałka ziemi – podkreśliła. 
– Z twojego tonu wnioskuję, że niezbyt wysoko go cenisz. 
–   A   dlaczego   miałby   zasługiwać   na   uznanie?   To   goniący   za   zyskiem   dorobkiewicz   z 

wielkiego miasta, który nie dba o ludzi i lekceważy ich uczucia. 

– Jest człowiekiem interesu – podkreślił Steven. – Jeżeli mu się powiedzie, zarobi miliony, a 

będzie go interesować wyłącznie stan konta. 

– Znasz osobiście paru milionerów, prawda?
– Kiedyś marzyłem o takich znajomych. – Wybuchnął śmiechem i wskazał pustą filiżankę. – 

Napijesz się czegoś?

– Nie, dziękuję. 
– Może kieliszek wina?
– Wykluczone. Mam dyżur telefoniczny, więc nie mogę pić alkoholu. 
– Nie gniewaj się, że tak mówię, ale nie wyglądasz na lekarkę. Wydajesz się taka młoda! Aż 

trudno uwierzyć, że ukończyłaś studia. – Skrzywił się i dodał: – Zresztą już to pewnie słyszałaś. 
Zdradzi mi pani swój wiek, doktor Hansen?

– Chyba panu wiadomo, doktorze Pearce, że kobiety się o to nie pyta. 
Pochylił się lekko, zajrzał jej w oczy i powiedział:

background image

– Powiem ci, ile mam lat, jeśli zdradzisz mi, jak długo żyjesz. 
–  Skończyłam  dwadzieścia   dziewięć  lat.   –  Uśmiechnęła  się   zakłopotana  jego  bliskością, 

wyrzucając sobie, że przy ostatnim słowie omal się nie zająknęła, bo zabrakło jej tchu. Dlaczego 
ten  mężczyzna  tak  łatwo  wytrąca   ją  z równowagi?  Czym  ją fascynuje?   Może  uporczywym, 
hipnotycznym spojrzeniem niebieskich oczu?

– Rzeczywiście, nie dałbym ci więcej niż trzydzieści – przyznał kpiąco i wyprostował się, 

czekając na jej reakcję. 

Mimo woli wybuchnęła śmiechem. 
– Pochlebiasz mi, Steven. Tego cię uczyli na medycynie?
– Raczej nie. Mam wrodzony talent. 
– Obiecałeś zdradzić mi swój wiek. – Uśmiechnęła się zadowolona z miłego towarzystwa. – 

Musisz dotrzymać słowa. 

– Mam  trzydzieści  sześć łat  – odparł  i chciał  coś dodać,  lecz  nagle  rozległo  się głośne 

wołanie Faith. 

–   Vicky,   gdzie   jesteś?   –   Goście   zamilkli,   a   Vicky   machinalnie   podała   Stevenowi   pustą 

filiżankę i pobiegła tam, skąd dobiegał głos. 

– Mary zasłabła – rzuciła Faith, chwyciła ją za ramię i pociągnęła do sypialni, gdzie ich 

przyjaciółka leżała na łóżku, trzymając się za brzuch. 

– Skurcze? – zapytała Vicky, dotykając jej czoła. Było rozpalone. 
– Tak – jęknęła boleśnie Mary. 
– Było krwawienie?
– Tak – powtórzyła Mary, zaciskając powieki. Na jej twarzy malowała się rozpacz. Vicky 

sięgnęła po telefon komórkowy umieszczony przy pasku i nacisnęła guzik. 

– Jestem u Faith. Natychmiast przyślijcie karetkę. Mary Jamieson grozi poronienie. 
– Jak długo trwa ciąża? – usłyszała niski głos Stevena i poczuła złość. Po co tu za nią 

przylazł?

– Prawie szesnaście tygodni – odparła. Wzięła z półki ręcznik, zmoczyła go w zimnej wodzie 

i położyła na czole Mary, by je ochłodzić. – Już dobrze, jestem przy tobie. 

– Sprowadzę Jeffa i znajdę kogoś do opieki nad dziećmi – powiedziała Faith i zostawiła ich 

samych. 

– Przepraszam cię bardzo... – zaczęła Vicky, nie patrząc na Stevena. Mówiła przyciszonym 

głosem, żeby nie denerwować przyjaciółki. – Zrozum, Mary potrzebuje spokoju. 

–   Naturalnie.   Poprosiłem   Franka,   żeby   tu   nikogo   nie   wpuszczał.   W   takich   przypadkach 

niespodziewanie   może   nastąpić   pogorszenie   –   oświadczył   i   zmierzył   Mary   puls.   –   Nieco 
przyspieszony,  ale tego należało oczekiwać – oznajmił, a Vicky kiwnęła głową. – Jak długo 
będziemy czekać na karetkę?

– Kilka minut  – mruknęła,  coraz bardziej  zaniepokojona stanem przyjaciółki.  Jej  obawy 

narastały, gdy myślała o możliwych następstwach zasłabnięcia. Co mogło być jego przyczyną? 

background image

Drzwi sypialni nagle się otworzyły i do środka wszedł Mac. 

–   Już   dobrze,   Mary,   kochanie   moje   –   zagadnął.   –   Zaraz   położymy   cię   na   noszach   i 

zawieziemy do szpitala. 

Vicky wsiadła z nimi do karetki, ale odwróciła się jeszcze do Stevena:
– Dzięki za pomoc. Kiedy dzieje się coś złego, czuję się pewniej, jeśli mogę na kogoś liczyć. 
W   milczeniu   skinął   głową   i   cofnął   się,   a   Mac   zamknął   drzwi   auta.   Po   kilku   minutach 

zatrzymali się przed szpitalem, a Mary przewieziono do izby przyjęć. 

– Aha, jesteś wreszcie, Steven. – Jasnowłosy David Malcolm, dyrektor do spraw produkcji w 

winiarni Sharlock, przeciął szpitalny hol i wyciągnął rękę do przyjaciela. – Ledwie zdążyłem 
sfinalizować   transakcję,   a   ty   znikasz,   bo   w   ciągu   godziny   zdążyłeś   się   już   zaprzyjaźnić   z 
tubylcami. 

– Staram się, jak mogę. – Uśmiechnięty Steven mocno uścisnął mu dłoń. – Raz jeszcze 

chciałbym ci pogratulować. To była mistrzowska zagrywka. Podczas licytacji Fairweather nie 
miał żadnych szans. 

–   Muszę   przyznać,   że   mi   się   udało   –   odparł   chełpliwie   David.   –   Chciałem   ci   tylko 

powiedzieć,   że   wszystkie   dokumenty   zostały   podpisane,   opatrzone   pieczęciami   i   przekazane 
kontrahentom. 

– Znakomicie. – Steven z roztargnieniem pokiwał głową. 
– Wynająłem już ekipę, która wyremontuje ten stary domek, lecz jeśli mam być szczery, 

nadal nie rozumiem, czemu przenosisz się z Adelaide na tę prowincję. 

– Nigdy tego nie pojmiesz – odparł Steven. – Kiedy rozpocznie się sadzenie winorośli?
– Za dwa tygodnie. Trzeba się spieszyć, bo wiosna to najlepszy czas na uprawę ziemi i 

założenie winnicy. Aha! – dodał David, tknięty nagłą myślą. – Poznałeś już siostrę Jerome’a? Jak 
ona ma na imię?

– Vicky. 
– Zgadza się. Miałeś sposobność, żeby z nią pogadać?
– I tak, i nie!
– Mów jaśniej!
– Rozmawialiśmy, ale nie o sprzedaży gruntu. – Stevert z ponurym wyrazem twarzy kołysał 

się na piętach w przód i w tył. – Muszę nad nią popracować. Nie sądziłem, że jest tak bardzo 
przywiązana do swojej posiadłości. 

– Jak chcesz ją urobić?
– Mam asa w rękawie – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem. 
– Uważaj, kolego – ostrzegł go pogodnie David. – Skończy się na tym, że dostaniesz więcej, 

niż chcesz wziąć. Pamiętasz tę rudą z Naracoorte? Wystarczył jeden pocałunek i jej stary uznał, 
że jesteście po słowie. 

– Jak zwykle przesadzasz! – Steven zachichotał. – Zapewniam cię, że tym razem będzie 

background image

inaczej. 

– Naprawdę? Ładna ta Vicky Hansen?
– Człowieku! – Steven westchnął i oznajmił: – Ona jest cudowna!
– Trzymam za ciebie kciuki, mój drogi. – David poklepał go po ramieniu. – Oby szczęście ci 

dopisało.   –   Popatrzył   na   zegarek.   –   Muszę   lecieć,   bo   o   piątej   powinienem   być   w   mieście. 
Zostajesz tu... na noc? – Uśmiechnął się porozumiewawczo. 

– Nie sądzę – odparł domyślnie Steven. – Jutro rano muszę przyjąć mnóstwo pacjentów. 
– Informuj mnie na bieżąco, co się dzieje. – David pomachał mu na pożegnanie i ruszył w 

stronę drzwi. 

Steven skinął głową i zajął się swoimi sprawami. Trzeba znaleźć Vicky i sprawdzić, jak się 

czuje Mary, Poszedł korytarzem do pokoju pielęgniarek. 

– Słucham pana – powiedziała uprzejmie Nicole. 
– Nazywam się Steven Pearce... 

Badanie ultrasonograficzne wykazało, że płód jest martwy, jego czaszka zdeformowana, a 

mózg poważnie uszkodzony. Nawet gdyby Mary donosiła ciążę, dziecko nie miałoby szans na 
przeżycie. Jeff, zawiadomiony przez sąsiadów o zasłabnięciu żony, natychmiast przyjechał do 
szpitala   i   podtrzymywał   ją   na   duchu   podczas   sztucznie   wywołanego   porodu.   Gdy   było   po 
wszystkim, razem opłakiwali utraconego synka. 

Vicky nie mogła sobie darować, że nie zleciła badań prenatalnych, ale nie miała żadnych 

podstaw do niepokoju, bo Mary nie skarżyła  się na przykre  dolegliwości, a uporczywe  bóle 
krzyża uznała za nieuchronne w tym stanie. Poprzednia ciąża miała podobny przebieg, a przecież 
wszystko poszło gładko. 

Gdy Jeff i Mary opuścili salę operacyjną i zostali sami w separatce, Vicky poszła do pokoju 

lekarzy. Stając w drzwiach, poczuła zapach świeżo zaparzonej kawy i uśmiechnęła się smutno. 
Nicole  jak zwykle  zadbała  o wszystko.  Zamyślona  napełniła  kubek i podeszła  do wygodnej 
kanapy, żeby trochę odpocząć. 

– Och! – Wstrzymała oddech na widok Stevena, który siedział bez ruchu z czasopismem na 

kolanach i uważnie się jej przyglądał. – Jak mogłeś! – burknęła, patrząc na kubek pełen gorącej 
kawy, który trzymała w ręku. – Niewiele brakowało, żebym się poparzyła!

– Przepraszam – odparł z uśmiechem, który nie pasował do jego pokornego tonu. – Nicole 

powiedziała mi, że mogę tu na ciebie poczekać. 

– Ach tak? – mruknęła, odstawiając kubek, i oparła dłonie na biodrach. – Szkoda, że nie 

raczyła mi o tym wspomnieć. Tak mnie przestraszyłeś, że omal nie dostałam ataku serca. 

Odwróciła się i podeszła do drzwi. Steven zerwał się i zastąpił jej drogę. 
– Nie złość się na nią – odparł, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Sam ją przekonałem, żeby ci 

nic nie mówiła. Przepraszam, Vicky. – Popatrzył jej w oczy ze skruchą. – Bardzo proszę, usiądź i 
wypij kawę. Na pewno dobrze ci zrobi. 

background image

– Czemu tak sądzisz?
– Wyglądasz na znużoną. 
– Mam złe nowiny. Dziecko Mary umarło, ponieważ mózg był poważnie uszkodzony. 
– Rozumiem... 
– Nieprawda! – przerwała z ogniem w oczach. – Na samym początku ciąży zdarzały jej się 

plamienia,  a mnie  nie przyszło  do głowy,  żeby skierować  ją na usg. W czwartym  miesiącu 
straciła dziecko. – Zrozpaczona uderzyła pięścią w oparcie krzesła. – Czemu nie przyjrzałam się 
dziecku? Jak mogłam zlekceważyć objawy? Powinnam zlecić badania prenatalne. Czemu Mary 
nie wspomniała, że miewa bóle krzyża? – Steven siedział bez słowa i nie przerywał jej. – To 
moja najlepsza przyjaciółka. – Zamilkła na chwilę, a potem dodała: – Jako lekarka zdaję sobie 
sprawę, że nie zdołałabym utrzymać przy życiu tego dziecka. 

– Ale jesteś również człowiekiem – usłyszała jego ciepły głos i poczuła mocny uścisk dłoni. 

– Wiedza medyczna i wysoka technika tego nie zmieni. Lekarze nie są cudotwórcami. Od czasu 
do czasu musimy to sobie uświadomić. 

Gdy postąpiła krok w jego stronę, położył dłonie na jej ramionach, jakby chciał ją pocieszyć. 

Przytuliła głowę do jego piersi, wsłuchana w rytmiczne bicie serca. Zbierało jej się na płacz, ale 
w jego objęciach uświadomiła sobie, że przy nim czuje się bezpieczna i wcale nie ma ochoty 
uwolnić się z uścisku. 

Gdy odzyskała spokój, poszła do swego gabinetu, żeby zrobić notatki w karcie pacjentki i 

wypełnić formularze niezbędne do pokrycia kosztów leczenia i pobytu w szpitalu. Chciała jak 
najszybciej uporać się z papierkami, a potem zajrzeć do Mary i sprawdzić, jak się czuje. Po 
godzinie odłożyła pióro i poszła do separatki. Nicole i pielęgniarka o imieniu Lydia na zmianę 
czuwały przy chorej. 

Gdy Vicky otworzyła drzwi, Lydia od razu wstała i zostawiła je same. Mary wyglądała na 

zrozpaczoną; puste spojrzenie utkwiła w oknie. 

– Cześć – powiedziała Vicky, podeszła bliżej i dotknęła jej czoła, by sprawdzić temperaturę. 

– Gdzie Jeff?

– Pojechał do dzieci, żeby z nimi  porozmawiać. Uznaliśmy,  że powinny jak najszybciej 

dowiedzieć się, co nas spotkało. Nie sądzę, żeby Anita dużo z tego zrozumiała, ale Thomas na 
pewno zapamięta, że stracił braciszka. 

Zamilkła.   Vicky   usiadła   na   łóżku   Mary,   ale   nie   próbowała   namawiać   przyjaciółki   do 

zwierzeń. Obie miały łzy w oczach. Wzięły się za ręce i długo płakały z żalu. 

– Nie wiem, jak ty się czujesz, ale naprawdę mi ulżyło – rzekła Vicky, gdy wytarły nosy i 

mokre policzki. 

– Mnie również – odparła Mary i uśmiechnęła się lekko po raz pierwszy od chwili, gdy 

straciła synka. 

Kiedy zjawił się Jeff z dwójką dzieci, Vicky dyskretnie opuściła pokój. Wiedziała, że ciepło 

kochającej rodziny to najlepszy lek na wszelkie dolegliwości cielesne i duchowe. Nim wróciła do 

background image

swego gabinetu, zajrzała jeszcze do Neila Simpsona. 

– Nie muszę pytać, jak się czujesz – stwierdziła, przyglądając mu się uważnie. Siedział na 

łóżku, a przed nim stała ogromna taca z jedzeniem. 

– Całkiem nieźle – odparł, przełykając szybko. 
– Miło mi to słyszeć. Domyślam się, że twoja mama poszła już do domu. 
– No – mruknął, odgryzając następny kęs. 
Vicky z zadowoleniem popatrzyła na kartę pacjenta. Nie zanosi się chyba na powikłania po 

ukąszeniu brunatnego węża. 

– Widzę, że zrobili ci badanie krwi – powiedziała, wieszając tabliczkę w nogach łóżka. – 

Jutro będą wyniki, więc zajrzę tu z rana, a tymczasem nie jedz za dużo, bo cię brzuch rozboli. 
Przypomnę siostrze Nicole, żeby o rozsądnej porze wyłączyła telewizor. 

Neil pokiwał głową. 
– Obiecała mamie, że zrobi to punktualnie o ósmej. 
– W takim razie baw się dobrze, póki czas. – Vicky wybuchnęła śmiechem. – Dobranoc, 

Neil, pięknych snów. 

Wróciła do swego gabinetu i uzupełniła notatki dotyczące małego Simpsona. Bolała ją głowa 

i oczy. 

– Wyglądasz, jakby przejechał po tobie walec. Podniosła wzrok i spojrzała w niebieskie oczy 

Stevena. 

– Jeszcze tu jesteś?
– Zawsze mówisz od razu to, co myślisz?  – Podszedł  do biurka, nie odrywając  od niej 

wzroku. 

– Owszem – przyznała z wymuszonym uśmiechem. – Wybacz, ale jesteś ostatnią osobą, 

którą spodziewałam się tu zobaczyć. Byłam pewna, że dawno odjechałeś. 

Zerknął na zegarek i znów na nią popatrzył. Gdy oparł ręce na biurku i pochylił się, jego 

głowa znalazła się kilka centymetrów od jej twarzy. 

– Dam ci pewną radę – powiedział cicho i łagodnie, a Vicky mimo woli zerknęła na jego 

usta. – Pamiętaj, że trudno się mnie pozbyć. 

– Czepiasz się jak rzep psiego ogona? – spytała niewinnie, a jego spontaniczny śmiech był 

jak balsam dla jej zbolałego serca. 

– Niezupełnie. Chciałem cię tylko ostrzec, że jeśli pragnę czegoś lub... kogoś... – Nastąpiła 

znacząca pauza i wymowne spojrzenie prosto w oczy. – Zawsze stawiam na swoim. 

Gdy nerwowo oblizała wargi, pochylił się jeszcze niżej. 
– A o co tym razem chodzi?
– Marzę o kolacji w towarzystwie pięknej kobiety. Vicky poczuła na policzku jego oddech i 

musiała zebrać wszystkie siły, żeby nie odchylić się tchórzliwie na oparcie. 

– Rozumiem – odparła zdławionym głosem. Odchrząknęła i podniosła głowę, mierząc go 

badawczym   spojrzeniem.   –   Jeśli   pragniesz   zawrzeć   znajomość   z   urodziwą   kobietą,   chętnie 

background image

podam ci kilka nazwisk, chociaż jestem pewna, że w mieście czeka na ciebie długa kolejka 
ładnych pań. 

Wyprostował się i parsknął śmiechem. 
– Vicky, jesteś naprawdę wyjątkowa! Co za pomysł! – Obszedł biurko i ujął jej dłoń. – 

Pragnę twojego towarzystwa i dlatego kupiłem w restauracji waszego znakomitego hotelu dwa 
posiłki na wynos. Szef kuchni serwuje dziś... 

– Wiem: pieczeń wołową, pieczone ziemniaki, duszoną marchewkę, zielony groszek, cebulę i 

mięsny sos – przerwała mu. – W każdą niedzielę podaje taki zestaw. Często kupuję tam jedzenie. 

Steven skulił ramiona i zwiesił smętnie głowę, udając pokonanego. 
– Wszystkie moje wysiłki, żeby cię oczarować, spełzły na niczym. – Zamilkł na chwilę. – A 

jeśli powiem, że na deser... 

– Świeże ciasto z leśnymi owocami?
– Czy ten facet co tydzień serwuje to samo? – Z niedowierzaniem pokręcił głową. 
Vicky sięgnęła po torebkę oraz dokumenty, które miała oddać Nicole. 
–   Takie   są   uroki   prowincji,   doktorze   Pearce.   Proszę   się   łaskawie   odsunąć.   Wychodzę   i 

chciałabym zamknąć gabinet. 

– Mam rozumieć, że moja propozycja została przyjęta?
– Zważywszy na to, że zadałeś sobie tyle trudu, nietaktem byłoby ci odmówić. Czy mogę 

wiedzieć, gdzie zjemy te pyszności?

Steven odchrząknął i wymamrotał coś niezrozumiałe. 
– Proszę?
– U ciebie. 
Bez słowa opuściła gabinet i ruszyła do wyjścia. Steven w milczeniu dreptał za nią aż na 

parking. 

– Jak daleko jest stąd do twojego domu? – spytał, uznając jej uporczywe milczenie za zgodę. 
– Samochodem dotrzesz tam w kwadrans. 
– Ruszaj, pojadę za tobą. 
Zerknęła na lśniącego jaguara i pokiwała głową. 
– Liczmy dwadzieścia minut, bo musimy nadłożyć drogi. Twoje auto nie jest przystosowane 

do wiejskich kolein. 

Kiwnął głową, przyznając jej rację. 
– Jakaś ty przewidująca!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Otworzyła tylne drzwi i weszła do środka. Dom, w którym dorastała, był zadbany i dobrze 

utrzymany. Od razu zrobiło jej się ciepło na sercu, chociaż po śmierci matki nikt jej tu nie witał. 
Wystarczyło jednak rozejrzeć się wokół, aby powróciły radosne wspomnienia. 

Zostawiła Stevenowi otwarte drzwi i poszła do kuchni. Zapaliła światło i zaczęła wyjmować 

talerze  i kieliszki.  Uśmiechała  się, nakrywając  obrusem niewielki,  kwadratowy stół. Podczas 
krótkiej   jazdy  do  domu   zastanawiała   się,  czy  mają   zjeść   kolację   w  obszernej   jadalni,   gdzie 
dawniej cała rodzina gromadziła się na wieczorny posiłek, czy zostać w kuchni, gdzie sama 
zwykle jadała. Kuchnia była pomieszczeniem wyjątkowo przytulnym, więc taki domowy posiłek 
mógł zanadto ich do siebie zbliżyć, ale Vicky machnęła ręką na te wątpliwości: niech Steven 
myśli sobie, co chce. Uznała, że do kolacji poda wino, ale o świecach nie ma mowy. 

–   Wejdź!   –   zawołała,   słysząc   pukanie.   Buty   stukały   głośno,   gdy   szedł   po   drewnianej 

podłodze korytarza. Odgłosy ucichły, kiedy stanął w drzwiach, trzymając w rękach kartonowe 
opakowanie. – Postaw na blacie  – poleciła,  wyjmując  z szafki  talerze,  po czym  zajrzała  do 
pudełka.   –   Przełożę   dania   na   talerze   i   odgrzeję   w   mikrofali.   Stojak   z   winem   jest   tam.   – 
Wyciągnęła rękę, nie odrywając się od swego zajęcia. 

– Możesz wybrać spośród kilku gatunków miejscowych czerwonych win. Korkociąg jest w 

tej szufladzie. – Ruchem głowy wskazała kredens. 

– Masz jakieś propozycje? – zapytał, oglądając butelki. 
– Nie, sam zdecyduj. 
Wybrał i odkorkował wino, a potem usiadł przy stole i wodził spojrzeniem za Vicky, która 

postawiła   na  blacie  przyprawy  i   serwetki.  Nie   wiedziała,  że   Steven  zdaje  sobie   sprawę,  jak 
niepewnie ona się czuje, będąc z nim sam na sam w swoim domu i przygotowując dla nich 
kolację. Popatrzyła na stół i uderzyło ją, że mimo braku świec w kuchni zrobiło się nastrojowo. 
Podniosła głowę i zobaczyła uśmiechniętą twarz Stevena. 

– Wspólna kolacja miała poprawić ci humor, a tymczasem coraz bardziej się denerwujesz. 
– Nieprawda – odparła zbyt pospiesznie. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. 
– Czy moja obecność cię krępuje?
Na   chwilę   spuściła   oczy,   a   gdy   postanowiła   znów   na   niego   popatrzeć,   usłyszała   pisk 

kuchenki mikrofalowej. Wyrwała dłoń i odwróciła się natychmiast. 

– W samą porę. Miałaś szczęście! – powiedział znacząco, gdy sięgnęła po ściereczkę, by 

wyjąć   gorące   talerze.   Puściła   mimo   uszu   jego   uwagę   i   skupiła   się   na   tym,   żeby   uniknąć 
poparzenia przy podawaniu kolacji. 

– Jedzmy, póki gorące. 
Obserwowała uważnie Stevena, kiedy nalewał wino. 

background image

– Na razie dam ci spokój – stwierdził kpiąco, gdy usiadł po drugiej stronie stołu – ale w 

końcu będziesz musiała odpowiedzieć na moje pytanie. 

– Już zapomniałam, o co ci chodziło. – Starannie rozłożyła serwetkę, unikając jego wzroku. 
– Nie martw się, znajdę sposób, żeby ci przypomnieć. Szczerze mówiąc, potrafię wyczuć, 

kiedy  jesteś  speszona  moją   obecnością.  –  Roześmiał   się  cicho  i  uniósł  kieliszek.  –  Za  miłe 
towarzystwo, dobre jedzenie i przyjemny wieczór, który pozwoli nam lepiej się poznać. 

Bez słowa powtórzyła jego gest i upiła łyk wina, spełniając toast. Podczas kolacji Steven 

okazał się wspaniałym kompanem. Wybuchała śmiechem, gdy opowiadał historyjki ze swego 
dzieciństwa. 

– Moje siostry zrobiły kiedyś świetną imprezę, kiedy rodzice pojechali pod Melbourne na 

wesele. Mieli tam przenocować, ale tacie coś zaszkodziło, więc postanowili wrócić. Na szczęście 
mama uprzedziła nas telefonicznie, że zmienili plany. – Steven chichotał, wspominając zdarzenia 
sprzed lat. – W ciągu godziny moje siostry pozbyły się gości i sprzątnęły mieszkanie. Zrobiłem 
zdjęcia i latami je szantażowałem. 

– Domyślam się, że nie pomogłeś w sprzątaniu?
– Skądże, byłem oburzony, bo nie pozwoliły mi zaprosić kolegów, choć w wieku dziesięciu 

lat uważałem się już za dorosłego. 

– Kiedy przeniosłeś się do Adelaide?
– Mniej więcej szesnaście lat temu. 
– A reszta twojej rodziny? – zapytała niewinnie. 
– Siostra osiadła niedaleko, a rodzice nadal mieszkają w Melbourne. – Zamilkł na chwilę, a 

potem dodał: – Jill, najstarsza z rodzeństwa, nie żyje od dwudziestu lat. 

– Jakie to smutne. – Vicky odruchowo wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni. 
–  Takie  jest  życie.  Była  lekarką   i  pracowała  w Afryce.   Podczas  tamtej   masakry  zginęli 

wszyscy   mieszkańcy   wioski.   Tylko   jeden   człowiek   się   uratował.   Z   czasem   został   moim 
szwagrem i od dziewięciu lat jest szczęśliwym mężem Kathryn. – Twarz mu się wypogodziła, 
gdy mówił  o siostrze.  – Oboje są lekarzami,  zatrudnili  się w miejskim szpitalu  dziecięcym. 
Kathryn  wkrótce na pewien czas zrezygnuje  z pracy.  Po kilku latach  intensywnego  leczenia 
bezpłodności zapłodnienie in vitro nareszcie przyniosło efekty. Za parę miesięcy moja siostra 
urodzi pierwsze dziecko. 

– Na pewno są bardzo szczęśliwi. 
–   Oczywiście.   –   Wytarł   usta   serwetką.   –   Nie   mówmy   już   o   mnie.   –   Zmierzył   Vicky 

badawczym spojrzeniem i mocniej ścisnął jej dłoń. – Opowiedz teraz o sobie. 

Popatrzyła na ich splecione palce i spojrzała mu w oczy. Znów poczuła się zakłopotana i 

dlatego wyrwała rękę, jakby się sparzyła, a potem wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. 

–   Musisz   przyznać,   że   kolacja   była   smaczna.   W   naszym   hotelu   doskonale   gotują   – 

powiedziała,  unikając  jego wzroku. Bez  pośpiechu zbierała  talerze  i starannie  układała  je w 
zmywarce. 

background image

– Racja – przytaknął. 
Od razu się domyśliła, że wyczuł jej zakłopotanie. Pomógł jej sprzątnąć ze stołu, potem bez 

słowa napełnił i włączył elektryczny czajnik. 

– Filiżanka kawy to doskonały pomysł. Dzięki, że o tym pomyślałaś – skomentował kpiąco, 

obserwując, jak Vicky krąży po kuchni niczym ćma wokół płomienia. 

Znieruchomiała   na   moment   i   odważyła   się   znów   na   niego   spojrzeć.   Widząc   jego 

uśmiechniętą twarz, zorientowała się, że z niej żartuje. 

Świadoma, że nie wypada dłużej zwlekać z odpowiedzią, dała za wygraną. Właściwie nie 

miała nic przeciwko temu, żeby opowiedzieć mu o sobie i swojej rodzinie, ale niepokoiło ją to 
ich miłe sam na sam. Gdy byli na szpitalnym parkingu, sądziła, że nie ma się czym przejmować, 
choć wiedziała, że sąsiedzi na pewno będą plotkować na temat przystojnego Stevena Pearce’a, 
który spędził wieczór u ich pani doktor, ale teraz nie była już tak pewna siebie. ‘ Jutro w pracy z 
pewnością usłyszy wiele podchwytliwych pytań od pacjentów, którzy znali ją niemal od kołyski i 
uważali za swoją, co ich zdaniem usprawiedliwiało mieszanie się w jej prywatne sprawy. Gdzie 
wtedy będzie uroczy doktor Pearce? Zapewne w wielkim mieście. Z ponurą miną patrzyła, jak 
opiera się o kredens i splata ramiona na piersi. 

–   Czy   to  spojrzenie   jest   przeznaczone   dla   mnie,   czy   błądzisz   gdzieś   myślami?   –   spytał 

kpiąco, a Vicky od razu się zaczerwieniła. Po namyśle szczerze i otwarcie przyznała, że obawia 
się plotek. Opuścił ramiona i podszedł bliżej. 

– Chcesz, żebym sobie poszedł? Ostrzegam, że i tak wrócę niezależnie od tego, co pomyślą 

twoi sąsiedzi. Możesz być tego pewna. Na razie chciałbym dowiedzieć się o tobie czegoś więcej. 
To   cię   przecież   do   niczego   nie   zobowiązuje.   –   Na   jego   twarzy   znów   pojawił   się   ujmujący 
uśmiech. – Po prostu bądźmy przyjaciółmi. 

– Zgoda – odparła nieśmiało i od razu poweselała, po czym uścisnęła dłoń, którą do niej 

wyciągnął. Niespodziewanie znalazła się w jego objęciach. 

– Wszystkim przyjaciołom okazujesz tyle serdeczności?
– Oczywiście. – Niski, wibrujący głos przyprawił ją o drżenie. Czajnik wydał przenikliwy 

gwizd, a potem sam się wyłączył. Vicky poczuła, że Steven wypuszczają z objęć, więc niechętnie 
się od niego odsunęła. 

– To już reguła, że rozdziela nas jakiś dzwonek albo pisk – zauważył, stawiając na blacie 

filiżanki do kawy. – Przygotowałaś więcej takich efektów dźwiękowych?

– Nie – odparła z uśmiechem, zdumiona, że czuje się znacznie lepiej po tym, jak ją przytulił. 

– Zjemy na deser po kawałku ciasta? Jaką kawę pijasz? – Czuła na sobie jego wzrok, gdy sypała 
neskę do filiżanek. – Nie mogę podać świeżo zaparzonej, bo mój ekspres jest chyba zepsuty. 

– Proszę z mlekiem, bez cukru. 
Vicky przeszła do przytulnego salonu, niosąc oba kubki, a Steven przyniósł talerz z ciastem. 

Przyglądał   się   regałom   wypełnionym   książkami   i   fotografiom   stojącym   na   obramowaniu 
kominka.   Wokół   starego,   wygodnego   fotela   z   podnóżkiem   leżały   czasopisma   medyczne,   co 

background image

oznaczało, że Vicky tu przesiaduje. 

– Przepraszam za bałagan – powiedziała, zbierając je z podłogi. 
– Nieważne. Chodź tu i usiądź obok mnie. Mieliśmy się przecież zaprzyjaźnić – odparł, z 

naciskiem wymawiając ostatnie słowo, i poklepał obicie kanapy. Gdy posłuchała, wziął ją za rękę 
i znów poczuła dziwny dreszcz. 

– Jesteś bardzo wylewny, prawda?
– Czemu w twoich ustach to określenie brzmi jak zarzut? Cechuje mnie... spora uczuciowość. 

Masz coś przeciwko temu?

– Tak i nie – odparła szczerze. – Ledwie cię znam, ale czuję, że istnieje między nami jakaś 

więź. Sam wiesz, że próbowałam to zlekceważyć i okropnie się wygłupiłam. 

– Nie zrobiłaś żadnego głupstwa, Vicky. Opowiesz mi o sobie?
– Co chcesz wiedzieć? – zapytała. 
– Jak długo tu mieszkasz? Kiedy skończyłaś medycynę? – Ściszył głos i dodał szeptem: – 

Podzielisz   się   ze   mną   wspomnieniami   o   rodzicach   i   szczęśliwych   chwilach,   które   z   nimi 
spędziłaś?

Długo mu się przyglądała i w końcu doszła do wniosku, że potrafi zrozumieć ogrom jej 

straty. Gdy sam mówił o śmierci siostry, czuła, że bardzo to przeżył. 

– Chcesz poznać koleje losu Vicky Hansen? Zgoda, ale jeśli się zdrzemniesz podczas mojej 

opowieści, dostaniesz kuksańca. 

Jadła ciasto i mówiła o dzieciństwie oraz czasach, gdy na farmie mieszkali Jerome i Leesha. 
– Oboje czuli się skrępowani, żyjąc w miasteczku, gdzie przed sąsiadami nic się nie ukryje. 

Leesha powtarzała często, że nawet gdy kichnie, w całej osadzie słychać komentarze. Dla mnie 
na tym polega urok tego miejsca. Na początku studiów przyjeżdżałam tu na weekendy, żeby 
pomóc mamie w prowadzeniu gospodarstwa. Kiedy przybyło mi nauki, tęskniłam za domem i 
przysięgałam sobie, że pewnego dnia powrócę w rodzinne strony i będę tu praktykować. 

–   I   dopięłaś   swego   –   powiedział.   –   Podziwiam   ludzi,   którzy   potrafią   określić   cel   i 

urzeczywistnić go mimo trudów i przeciwności. 

–   Dopiero   przed   sześcioma   miesiącami   kupiłam   gabinet   i   przejęłam   praktykę.   Wydałam 

wszystkie oszczędności. Gdybym przewidziała, na co się zanosi, może podjęłabym inną decyzję. 

– A konkretnie?
– Chodzi o ziemię. Miałam nadzieję, że rodzeństwo zamiast sprzedać swoją część, okaże 

trochę cierpliwości i da mi czas na uporządkowanie wszystkich spraw, ale się myliłam. Potem 
zjawił się Nigel Fairweather i próbował kupić moją ziemię. Nie mam pojęcia, dlaczego jemu oraz 
innym uczestnikom licytacji tak zależy na tym gruncie. 

–   Sądzę,   że   przyczyną   jest   specyficzny   mikroklimat.   Ta   okolica   przypomina   tereny   nad 

Morzem Śródziemnym i dlatego winorośl udaje się tu wyjątkowo – odparł po chwili namysłu i 
dodał: – Tyle usłyszałem podczas aukcji. 

– Ach tak. Wiem, że klimat jest wyjątkowy łagodny, ale nie sądziłam, że i tu można zakładać 

background image

winnice. 

–   Gdybyś   została   uprzedzona   o   planowanej   sprzedaży,   czy   mimo   wszystko   kupiłabyś 

gabinet?

–   Raczej   tak.   Doktor   Loveday   zdecydował   się   przejść   na   emeryturę   i   szukał   następcy 

gotowego przejąć po nim przychodnię i pacjentów. Nadal przyjmuje raz w tygodniu i ma kilku 
podopiecznych, ale większość mieszkańców chętnie leczy się u mnie. Wierzą, że uporam się z 
ich dolegliwościami. Mój jedyny kłopot to nadmiar pacjentów. Ledwie sobie radzę. 

– Pora szukać wspólnika?
– Wkrótce powinnam się tym zająć. Na razie potrafię sprostać wszystkim obowiązkom, ale 

na dłuższą metę to ponad moje siły. Oprócz tego mam dyżury w szpitalu. Nie pomyśl sobie tylko, 
że narzekam – dodała pospiesznie, wywołując uśmiech na twarzy Stevena. 

– Nie przyszło mi to do głowy. 
– Dzisiejszy dzień był dla mnie bardzo trudny. Raz po raz odtwarzałam w pamięci kolejne 

wizyty kontrolne Mary. 

– Przestań się zadręczać. – Steven uścisnął jej dłonie. – Każdy z nas bywa czasem bezradny 

wobec cierpień pacjenta. Taka jest dola lekarza. – Nie protestowała, gdy ją objął. Długo siedzieli 
przytuleni, a Vicky czuła, jak pod wpływem jego czułości powoli odpręża się po trudach całego 
dnia. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. 

– Dziękuję – szepnęła, świadoma jego bliskości. – Dobrze jest zwierzyć się koledze. – Mimo 

woli popatrzyła na jego usta, spojrzała mu w oczy i znów zerknęła na wargi, zastanawiając się, 
jak by zareagowała, gdyby ją pocałował. Szczerze mówiąc, nie mogła się tego doczekać. 

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł, obejmując dłońmi jej twarz. Przysunął się 

bliżej,   wolno   pochylił   głowę   i   musnął   wargami   jej   usta.   Wstrzymała   oddech   i   oddała   mu 
pocałunek. Nie mogła się oprzeć pokusie i zapomniała o wszelkich skrupułach. Steven całował ją 
coraz goręcej. Gdy głaskał jej policzki i objął dłońmi szyję, nie była w stanie ukryć drżenia, a 
gdy dotknął lekko biustu, wydała cichy jęk rozkoszy. 

Najwyraźniej   spodziewał   się   takiej   reakcji,   bo   przytulił   ją   mocniej   i   nie   przerywając 

pocałunku, posadził sobie na kolanach. Przylgnęła do niego, objęła ręką za szyję, a palce drugiej 
ręki wsunęła w jego gęste włosy. Nikt jej tak dotąd nie całował. Dwoje samotnych, obcych ludzi 
pragnęło równie mocno swej bliskości. Pożądanie rozpaliło się w nich i narastało. Vicky miała 
nadzieję, że ta słodka tortura nigdy się nie skończy. 

Stojący w korytarzu stary zegar wybił jedenastą. Słysząc jego uderzenia, Steven niechętnie 

podniósł głowę, lecz nadal obejmował Vicky. Po chwili oboje oddychali regularnie. 

– Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno. – Dotknął jej podbródka i delikatnie uniósł 

głowę. Przez chwilę patrzyli na siebie zdziwieni, że wystarczyło kilka pocałunków, aby przestali 
nad sobą panować. – Muszę już iść – powiedział, jakby chciał się usprawiedliwić. – Jutro rano 
mam pacjentów, a czeka mnie jeszcze godzinna jazda, więc lepiej się pożegnam. 

Odsunęła się, zakłopotana gwałtownością swojej reakcji. Steven najwyraźniej nie czuł się 

background image

skrępowany, bo ujął jej dłoń, raz jeszcze pocałował w usta i pociągnął w stronę drzwi. 

– Odprowadź mnie do samochodu – powiedział, na moment puszczając jej rękę, by włożyć 

kurtkę. Potulnie ruszyła za nim. Gdy zbliżyli się do auta poczuła, że odzyskuje zdrowy rozsądek. 

– Dzięki za dzisiejszy wieczór. Kolacja była świetna i... bardzo przyjemnie spędziłam czas. 
– Przyjemnie? – spytał z niedowierzaniem. – Nie przychodzi ci do głowy inne słowo?
– Masz rację – przyznała z uśmiechem. – Wieczór był wyjątkowo przyjemny. 
– Musimy to powtórzyć. Mam nadzieję, że wtedy znajdziesz lepsze określenie. – Pocałował 

ją w rękę. – Uważaj na siebie. 

Skinęła głową i dodała:
– Jedź ostrożnie. 
– Obiecuję. – Usiadł za kierownicą, opuścił szybę i powiedział: – Chodź tu. – Gdy pochyliła 

głowę i przysunęła się do okna, pocałował ją w usta, jakby nie miał ochoty jechać. Kiedy się 
odsunął, Vicky poczuła, że nogi ma jak z waty. Jego pocałunki były po prostu cudowne. 

–   Wracaj   do   domu   –   rzekł   półgłosem,   uruchamiając   silnik.   –   Wieje   zimny   wiatr,   a 

mieszkańcy tego miasteczka będą mi mieli za złe, jeśli ich lekarka zachoruje. 

Skwitowała   uśmiechem   te   słowa,   mile   zaskoczona   jego   troską,   a   potem   uniosła   rękę   i 

pomachała mu na pożegnanie. 

– Do zobaczenia, Steven. 
– Wrócę tu, Vicky, możesz mi wierzyć. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Następnego ranka wstała wcześnie i pojechała do szpitala, aby zajrzeć do Mary i Neila, nim 

zacznie przyjmować pacjentów. Była pewna, że plotki o Stevenie i wspólnej kolacji już dotarły 
do przyjaciółki, która od razu zacznie wypytywać o szczegóły, więc postanowiła najpierw zajrzeć 
do chłopca. Weszła do separatki, stanęła w nogach łóżka i pokręciła głową. 

– Spałeś dzisiaj, młody człowieku?
– No – odparł. 
– Kiedy wczoraj cię odwiedziłam, siedziałeś w tej samej pozycji, jadłeś i oglądałeś telewizję. 

– Uśmiechnęła  się szeroko.  – Widzę,  że używasz  życia,  póki  się da. Czyżby  siostra  Nicole 
zapomniała wczoraj wyłączyć telewizor?

–   Nie,   przyszła   o   ósmej,   nacisnęła   guzik,   choć   obejrzałem   dopiero   połowę   filmu,   i 

powiedziała, że jeśli włączę to pudło po jej wyjściu i przyłapie mnie na oglądaniu, natychmiast 
zadzwoni do mojej mamy. – Zerknął na Vicky z obawą i niedowierzaniem. – Chyba nie mówiła 
poważnie, co?

–   Wręcz   przeciwnie   –   odparła,   starając   się   zachować   powagę.   –   Mam   nadzieję,   że 

zachowałeś się jak należy i nie włączyłeś ponownie telewizora. 

– Jasne! – Energicznie pokiwał głową. – Mama ciągle powtarza, że okropnie ją przeraziłem, 

a   poza   tym   ma   dodatkowe   obowiązki:   odwiedza   mnie   w   szpitalu,   a   potem   będzie   musiała 
opiekować się mną w domu, bo przez tydzień nie będę chodzić do szkoły. Jest na mnie zła, więc 
lepiej jej nie denerwować. 

– Bardzo słusznie. 
– Naprawdę przez calutki tydzień mogę siedzieć w domu? – Uradowany Neil patrzył na nią 

szeroko otwartymi oczami. 

– Owszem.  Chciałabym,  żebyś  w tym  czasie  odzyskał  siły.  Masz leżeć  w łóżku  lub na 

kanapie,   ale...   –   Vicky   zrobiła   efektowną   pauzę   –   siostra   Nicole   zadzwoniła   do   twojej 
nauczycielki, która przygotuje specjalne ćwiczenia, żebyś nie miał zaległości. 

– Ojej, muszę kuć, pani doktor? – jęknął, a Vicky z trudem ukryła rozbawienie. 
–   Nie   jesteś   na   wakacjach.   Gdyby   nie   to,   że   przejeżdżałam   obok   zagajnika   i   od   razu 

udzieliłam ci pomocy, byłbyś poważnie chory i trzeba by cię przewieźć do szpitala w Adelaide 
na dalsze leczenie. Ciekawe, co by na to powiedziała twoja mama. – Neil odchrząknął nerwowo. 
– Przez najbliższy tydzień musisz się oszczędzać. Nie wolno ci biegać, odwiedzać kolegów, 
jeździć na rowerze. Żadnego wysiłku! Masz leżeć do góry brzuchem i odpoczywać przez cały 
tydzień.  W piątek  przyjadę  cię  zbadać.  Musisz słuchać  mamy  i robić wszystko,  co ci  każe. 
Odrabiaj pracę domową, to zajmie kilka godzin dziennie, a kiedy się uporasz z ćwiczeniami, 
mama na pewno pozwoli ci oglądać telewizję. 

background image

– Doskonała rada – powiedziała Nicole, wchodząc do pokoju. – Twoja mama dzwoniła przed 

chwilą. Wpadnie tu, jak tylko odwiezie do szkoły twoje rodzeństwo. – Zwróciła się do Vicky. – 
Laboratorium w Adelaide koło południa przekaże telefonicznie wyniki badania krwi. 

– Doskonale. Proszę mnie zawiadomić, gdy przyjdą. Wygląda na to, że możemy wypisać 

Neila dziś... 

– Po lunchu – przerwał jej, stropił się i dodał zakłopotany: – Żarcie jest tu pierwsza klasa. 
Vicky parsknęła śmiechem. 
– Ze względu na twoją mamę wypiszemy cię dopiero po lunchu, żeby dzisiaj nie musiała dla 

ciebie gotować. 

– Coś jeszcze, pani doktor? – spytała Nicole. 
– Nie, proszę tylko zawiadomić panią Simpson, że w piątek wpadnę i zbadam Neila. Ma 

leżeć przez cały tydzień. 

– Pogroziła mu palcem, żeby wziął sobie do serca jej słowa. 
– Zajrzę jeszcze do Mary, nim zaczną się moje godziny przyjęć. Baw się dobrze, Neil. 
– No pewnie! – Przypomniał sobie o dobrych manierach wpajanych przez matkę i dodał: – 

Dziękuję za wszystko, pani doktor. 

–   Drobiazg   –   odparła   i   wyszła,   zostawiając   go   pod   opieką   Nicole,   po   czym   skręciła   w 

korytarz,   gdzie   była   separatka   Mary.   –   Słyszałam,   że   noc   miałaś   spokojną   –   powiedziała 
rzeczowo, gdy weszła do środka. 

– Cieszę się, że przyszłaś. Nicole nie chce powiedzieć, kiedy mnie wreszcie wypiszecie. 

Mówi, że wszystko zależy od ciebie. 

– To prawda. 
– Świetnie. Czy to oznacza, że mogę wrócić do domu?
Vicky wpatrywała  się  długo w kartę, a  potem  nie wypuszczając  jej  z ręki,  skrzyżowała 

ramiona, i z uwagą przyjrzała się pacjentce. 

–   Jestem   twoją   najlepszą   przyjaciółką,   ale   to   wcale   nie   znaczy,   że   wolno   ci   mną 

komenderować. 

– I tu się mylisz – odparta Mary, wiercąc się na łóżku. – Brak mi Jeffa i dzieci. 
– Wiem. – Vicky raz jeszcze popatrzyła na kartę, z której wynikało, że wszystko jest w 

normie. – Szybko odzyskujesz siły, a poza tym zdaję sobie sprawę, że wśród najbliższych od razu 
poczujesz się lepiej. Dobrze, wypiszemy cię, ale musisz mi coś obiecać. – Wycelowała w nią 
palec.  – Nic na siłę.  Dopilnuję, żeby przez  najbliższe  kilka  dni przywożono  wam do domu 
obiady. Nie ma mowy o sprzątaniu i gotowaniu, nie waż się pomagać Jeffowi w gospodarstwie, 
ani   brać   dzieci   na   ręce.   Jeśli   się   dowiem,   że   nie   przestrzegasz   moich   zaleceń,   każę   cię   tu 
przywieźć i zatrzymam tak długo, aż spokorniejesz. 

– Dobrze, pani doktor – odparła pojednawczym tonem Mary. – Skoro omówiłyśmy już moje 

sprawy, przejdźmy teraz do twoich. 

– Co masz na myśli? – zapytała Vicky, świadoma, że zaczyna się przesłuchanie. 

background image

– Nie udawaj niewiniątka. Słyszałam, że wczoraj miałaś gościa. 
– Owszem. 
– Wkradł się do twojej przytulnej kryjówki i przewrócił wszystko do góry nogami, tak?
– Zjedliśmy razem kolację. – Obojętnie wzruszyła  ramionami  i dodała: – To był...  miły 

wieczór. – Z pewnością Steven skrzywiłby się, słysząc to określenie, skoro obruszył się, gdy 
przyznała, że przyjemnie spędziła z nim czas. 

– Przestań się wygłupiać – skarciła ją Mary. – Najpierw udajesz niewiniątko, a potem robisz 

ze mnie idiotkę. Nie zapominaj, z kim rozmawiasz. 

Vicky na moment wstrzymała oddech, a potem z rezygnacją usiadła na łóżku. 
– Ten wieczór był zupełnie niesamowity, cudowny, romantyczny i... 
Mary mrugnęła do niej porozumiewawczo. 
– Widzę,  że Stevenowi udało  się przebić  mur,  który wokół siebie zbudowałaś. To wam 

wyjdzie na dobre. Kiedy się z nim spotkasz?

– Nie wiem – wykrztusiła i westchnęła ciężko. – Obiecał tu wrócić, ale... 
– Jakie to romantyczne. Muszę opowiedzieć o tym Jeffowi. Już się nie mogę doczekać!
–  Z   pewnością  już  wszystko  wie.  Chyba   wszyscy  wiedzą...   Mogę  się  założyć,  że   część 

sąsiadów poszła spać później niż zwykle, bo czekali, kiedy jaguar Stevena pojawi się na głównej 
ulicy, żeby wiedzieć, czy wyszedł ode mnie o przyzwoitej godzinie. 

– Która była?
– Jedenasta. – Vicky ponownie wzruszyła ramionami. – Nie chce mi się dzisiaj przyjmować 

pacjentów, bo wiem, że będą mnie wypytywać i wszystko się opóźni. 

– Na pewno nie będą mieć do ciebie pretensji. 
– O tak! – Vicky gwałtownie podniosła ręce w geście bezradności. – Darują mi opóźnienie, o 

ile zaspokoję ich ciekawość. – Chwyciła Mary za rękę i z niepokojem pokręciła głową. – Obym 
tylko  potrafiła   zlekceważyć   te  plotki.  Wczoraj   byłam   przekonana,   że  kolacja  sam   na  sam  z 
mężczyzną w moim własnym domu to nic wielkiego, ale okazało się... – Przygnębiona pochyliła 
się i puściła rękę przyjaciółki. – Zobaczymy, jak to się ułoży. Na razie – powiedziała, wstając ze 
szpitalnego łóżka. – Muszę pędzić do pacjentów, bo inaczej wyważą drzwi gabinetu. 

–   Wpadnij   do   nas   wieczorem   po   pracy.   Będziesz   się   mogła   wyżalić;   współczucie   i 

zrozumienie gwarantowane – powiedziała Mary. – Pewnie Faith dostarczy posiłki, bo ona jest 
pierwsza do takich rzeczy, a to oznacza, że jedzenia będzie w bród, więc przyjedź koniecznie. 

– Dobrze – zgodziła się Vicky – ale nie czekajcie na mnie z kolacją, tylko zostawcie jakieś 

danie, które można odgrzać. Chyba nieprędko opuszczę dzisiaj przychodnię. 

– I co, dziecinko? – powiedział głośno Frank Mitchell, gdy wszedł do gabinetu Vicky. – 

Słyszałem, że postanowiłaś się wczoraj trochę rozerwać. 

– Owszem, Frank. Zdejmij marynarkę i podwiń rękaw koszuli, żebym mogła ci zmierzyć 

ciśnienie. – Sięgnęła po aparat. – Dobrze, sto dwadzieścia na osiemdziesiąt. – Odwróciła się i 

background image

wzięła długopis leżący po drugiej stronie biurka, aby zanotować wynik. – Mam wypisać kolejną 
receptę? Chyba kończą ci się lekarstwa. 

– Tak – odparł z roztargnieniem. – Co to za facet? Wczoraj u Faith widziałem go tylko z 

daleka. Jest dość wysoki, prawda?

– Owszem, Frank – przytaknęła, nie podnosząc wzroku, zajęta wypisywaniem recepty. – Czy 

coś się zmieniło od poprzedniej wizyty? Jak się czujesz?

– Bardzo dobrze, dziecinko. Podobno twój chłopak kupił dwa zestawy na wynos. Jedzenie 

było smaczne?

– Oczywiście. – Vicky puściła mimo uszu sugestię dotyczącą jej rzekomego chłopaka. – 

Skoro się przekonaliśmy, że twoje serce pracuje jak należy, sprawdzimy biodro. 

Podniosła głowę i wreszcie spojrzała mu w oczy. Omal nie jęknęła, widząc szeroki uśmiech. 

Potwierdziły się jej najgorsze przeczucia: wczoraj miała trudny dzień, ale dziś będzie chyba 
jeszcze gorzej. Frank był pierwszy w kolejce, a rejestratorka Trudy powiedziała, że wszystkie 
numerki zostały już wydane. 

–   Dobrze,   postawmy   sprawę   jasno.   Dania   jak   zwykle   były   pyszne,   Steven   Pearce   jest 

uroczym kompanem i przyznaję, że chciałabym się z nim znowu spotkać. Zadowolony?

– Pewnie!
– Ulżyło mi. Czy teraz mogę zbadać twoje biodro? Ściągaj spodnie, zapraszam na leżankę. 
Frank wybuchnął tubalnym śmiechem. 
– Jeśli to samo mówisz w sypialni, mam wrażenie, że ten Pearce nie zadowoli się byle czym i 

szybko tu wróci. 

–   Dzięki,   Frank.   –   Kontynuowała   badanie,   nie   zwracając   uwagi   na   jego   gadaninę.   Gdy 

skończyła, pomogła mu wstać, a gdy się ubierał, zapisała obserwacje. Poczekała chwilę, aż Frank 
usiądzie po drugiej stronie biurka i powiedziała: – Moim zdaniem powinien cię obejrzeć chirurg 
ortopeda. 

– Ale... 
– Wiem. Chcesz powiedzieć, że robiłeś ćwiczenia. 
–   Ostrzegałaś,   że   w   przeciwnym   razie   będzie   ze   mną   krucho,   więc   ćwiczę   codziennie 

wieczorem, tak jak obiecałem. 

–   Wierzę   ci,   Frank,   i   na   razie   nie   ma   mowy   o   żadnej   operacji,   ale   z   upływem   czasu 

niewydolność   stawu   biodrowego   będzie   się   pogłębiała   i   w   końcu   trzeba   go   będzie   zastąpić 
protezą. Możemy jednak zyskać na czasie, chociaż twój stan będzie się z wolna pogarszać. 

– Im wolniej, tym lepiej. 
– Mimo wszystko – dodała z uśmiechem – chciałabym, żebyś poszedł do specjalisty. Szkoda, 

że nie mamy takiego w naszym szpitalu, ale niestety, ortopedzi zwykle wolą przyjmować w 
prywatnych   gabinetach   i   renomowanych   klinikach.   Sprawdzę,   jak   przedstawia   się   sytuacja   i 
spróbuję ci coś załatwić. 

– Dziękuję. 

background image

– Jeszcze  za wcześnie  na podziękowania.  Mam drugie zalecenie:  nie  wolno  ci obciążać 

stawów i miednicy. 

– Ależ dziecinko... 
– Frank, wiem, że gospodarowanie jest twoją pasją, dlatego nie namawiam cię do całkowitej 

bezczynności,  ale proszę, żebyś  okazał  choć trochę zdrowego rozsądku. Niedługo  skończysz 
osiemdziesiąt trzy lata, więc trudno uznać cię za młodzika. 

– Sam wiem, jak jest – obruszył się, ale pokiwał głową. 
– Wszelkie prace wywołujące ból muszą odtąd wykonywać za ciebie pracownicy. Chyba po 

to ich zatrudniłeś, co?

Frank obrzucił ją badawczym spojrzeniem, ale usta mu drżały, jakby tłumił śmiech. 
– A jeśli zaboli mnie biodro, kiedy trzeba będzie spełnić małżeńskie obowiązki? Czy też 

mam poprosić chłopaków, żeby mnie wyręczyli?

Vicky starała się zachować powagę. 
– Moim zdaniem musisz pogadać o tym z Mavis, tym bardziej że twoi pracownicy są młodzi 

i bardzo przystojni. 

–   Victorio   Hansen!   –   zawołał   z   udawanym   oburzeniem.   –   Twoja   matka   w   grobie   się 

przewraca, jeśli słyszy, co tu wygadujesz!

Vicky znowu się roześmiała. 
– Szczerze wątpię. Umówię cię ze specjalistą najszybciej, jak to będzie możliwe, ale trzeba 

poczekać   kilka   tygodni,   bo   zapisy   robi   się   z   dużym   wyprzedzeniem,   a   oczekujących   jest 
mnóstwo. 

– Mnie to odpowiada. – Frank podniósł się z krzesła. – Nim wyjdę, jedno ci powiem. 
– Tak?
– Mam nadzieję, że będzie ci dobrze z tym Stevenem Pearcem. Wszyscy, którzy tam siedzą... 

– wskazał drzwi gabinetu – chętnie by usłyszeli, co między wami zaszło, ale pamiętaj, dziecinko, 
że jesteśmy tacy ciekawi, bo cię bardzo kochamy. 

– Wiem – odparła, wstała i obeszła biurko, żeby go uściskać. – Dzięki, Frank. 
– Przynajmniej tyle mogę zrobić dla córki swojego starego kumpla. Twój ojciec byłby z 

ciebie dumny, a matka zawsze uważała, że nie ma na świecie lepszej córki. 

– Frank – rzuciła ostrzegawczo, odsuwając się od niego. – Przestań się nade mną roztkliwiać. 

Liczyłam, że znajdę w tobie oparcie. 

– I masz je, dziecinko. Stoimy za tobą murem. – Skinął jej głową na pożegnanie i wyszedł. 

Usiadła   na   krześle   i   ukryła   twarz   w   dłoniach.   Wszyscy   się   tutaj   o   nią   troszczyli,   niekiedy 
przesadnie, zwłaszcza po śmierci matki. 

Usłyszała dzwonek interkomu i głos Trudy:
– Mogę przysłać następnego pacjenta?
– Zaczynamy kolejne przesłuchanie – odparła Vicky z rezygnacją. 
Na drugi dzień nie miała żadnych opóźnień i po wyjściu ostatniego pacjenta pojechała na 

background image

zebranie rady nadzorczej szpitala. 

– Cześć, Brian – przywitała się z lekarzem, który tam pracował i był przewodniczącym rady. 

Rzuciła na stół zabrane z gabinetu dokumenty i opadła na krzesło. 

– Jak się żyje? – zapytał. 
– Nie najgorzej. Co u Annie? Jest poprawa?
– Wkrótce dojdzie do siebie. Mówi się, że pielęgniarki i lekarze to szczególnie uciążliwi 

pacjenci, ale moim zdaniem żony lekarzy są pod tym względem jeszcze gorsze. 

– Annie doprowadza cię do szału, co? – powiedziała z uśmiechem Vicky. 
– Tak. Ciągle  powtarza:  „Brian, okaż mi  trochę współczucia.  Tego  właśnie  potrzebuję”. 

Przeszła zapalenie płuc i zdaję sobie sprawę, że kaszel okropnie ją męczy, ale to nie powód, żeby 
mi grała na nerwach. Obiecałem naszej córce, że oddam jej wszystkie oszczędności, byłe tylko 
przyjechała do domu na kilka tygodni i zajęła się matką, ale odmówiła!

– Nie do wiary! – odparła roześmiana Vicky, bo wiedziała, że to żart. Brian i Annie Philips 

od trzydziestu lat byli małżeństwem i bardzo się kochali. 

Wkrótce przybyli inni członkowie rady i zebranie się rozpoczęło. Gdy omówili stałe punkty 

porządku dziennego, przyszła kolej na wolne wnioski i Brian zabrał głos. 

–   Nie   zgłosiłem   tego   wcześniej,   ale   mam   dobre   nowiny   dotyczące   naszych   starań   o 

pozyskanie ortopedy. Od kilku miesięcy robię, co w mojej mocy, aby przekonać znajomego do 
rozszerzenia   praktyki.   Liczyłem,   że   zgodzi   się   regularnie   przyjmować   pacjentów   w   naszym 
szpitalu   i   dopiąłem   swego.   Na   początek   będzie   pracował   raz   w   tygodniu   przez   pół   dnia,   a 
potem... jeszcze zobaczymy. – Uśmiechnął się radośnie do zebranych. 

–   Wspaniale!   –   zawołała   uradowana   Vicky,   a   jej   koledzy   przyjęli   nowinę   z   podobnym 

entuzjazmem. – Czemu wcześniej o tym nie wspomniałeś?

– Wolałem najpierw wszystko ustalić  i mieć zapisane czarno na białym.  Przygotowałem 

informacje o kandydacie, który jest ortopedą i chirurgiem. – Brian wręczył jej plik kartek. – Mam 
nadzieję, że pół godziny wystarczy na omówienie jego kwalifikacji i przebiegu pracy. Musimy 
zdecydować, czy nam odpowiada. Potem nastąpi głosowanie. 

– Kto to jest? – spytała Vicky, zaglądając do materiałów. 
– Steven Pearce. 
Zdumiona   otworzyła   usta   i   gapiła   się   na   przewodniczącego.   Trzykrotnie   zamrugała 

powiekami, nim dotarły do niej jego słowa. Pospiesznie zamknęła usta, ale było już za późno: 
wszyscy   spostrzegli,   że   jest   wytrącona   z   równowagi.   Siedząca   obok   Janet   poklepała   ją   po 
ramieniu i szepnęła:

– Sama widzisz, moja droga, że to dla ciebie wymarzona okazja, aby złapać męża. 
– Wcale mi na tym nie zależy – warknęła Vicky, ale w tej samej chwili pożałowała ostrego 

tonu. – Wybacz, jestem trochę zbita z tropu. 

– Drobiazg, kochanie. – Janet uśmiechnęła się do niej. – Przed czterdziestoma laty o Dereku i 

o mnie plotkowano, nim zaczęliśmy się umawiać. 

background image

– Ale on nie jest... My przecież... – protestowała Vicky, ale nie była pewna, czemu próbuje 

zaprzeczyć. 

Jednego była pewna: Steven Pearce chce pracować na stałe w jej szpitalu. Leżące przed nią 

dokumenty   stanowiły  widome   potwierdzenie   tego   faktu.   Dlaczego   nie   był   łaskaw   jej   o   tym 
poinformować?

– Przeczytajcie otrzymane dokumenty, a potem omówimy sprawę – powiedział Brian. 
Vicky nie mogła się skupić na lekturze, gdy czytała o dokonaniach Stevena. Był starszym 

konsultantem jednej z renomowanych  klinik w Adelaide, prowadził także zakrojone na dużą 
skalę  badania  dotyczące  rozmaitych  aspektów chirurgii  i ortopedii.  Wyniki  prezentowane  na 
konferencjach naukowych przyniosły mu kilka prestiżowych nagród. Vicky nabrała dla niego 
szacunku. 

– Otwieram dyskusję – powiedział Brian. – Potem będziemy głosować. 
Wymiana opinii nie trwała długo, ponieważ wszyscy się zgodzili, że pozyskanie ortopedy 

jest korzystne  dla szpitala,  a Steven  Pearce to  cenny nabytek.  Rada  jednogłośnie  uznała,  że 
przyjmuje jego kandydaturę. 

– Wiem od Stevena, że pierwszych pacjentów może u nas przyjąć w przyszłym tygodniu. To 

wszystko na dziś. Dziękuję za przybycie. 

Vicky zebrała pospiesznie swoje rzeczy i natychmiast wyszła, bo nie chciała odpowiadać na 

pytania ciekawskich znajomych. Gdy wrzuciła papiery na tylne siedzenie auta, usłyszała Briana 
wołającego ją po imieniu, więc poczekała, aż podejdzie. 

– Wybacz, że cię wcześniej nie uprzedziłem, ale Steven prosił mnie o dyskrecję. 
– Jak długo się znacie?
– Kilka lat. Gdy ostatnio pojechałem do miasta, wspomniał, że chciałby przenieść się dalej na 

południe. Uznałem, że trzeba kuć żelazo, póki gorące i natychmiast zacząłem go przekonywać, 
aby tutaj osiadł, bo gdzie mu będzie lepiej. Postanowił nadal pracować dzień czy dwa w dużej 
klinice i zachować prywatną praktykę. Na pewno da sobie radę, ma dość zapału i energii. 

– Przyjechał, żeby sprawdzić, jak u nas jest, prawda?
– Chyba tak. Wspomniał mi, że ma w okolicy coś do załatwienia, i przy okazji postanowił tu 

zajrzeć. – Brian uśmiechnął się serdecznie. – Moim zdaniem pomogłaś mu podjąć decyzję. 

– Ja?
– Zaprosiłaś go do siebie, więc przekonał się, że na prowincji ludzie są gościnni i życzliwi. 
– Brednie! Co ty gadasz, Brian? Wzruszył ramionami, ale zmienił temat. 
– W niedzielę dość długo rozmawiał z Nicole o naszym szpitalu, a w poniedziałek rano 

zadzwonił do mnie i powiedział, że przyjmuje ofertę. W sobotę przyjedzie, żeby dopiąć wszystko 
na ostatni guzik. 

– Dzięki za ostrzeżenie – mruknęła. – Na mnie już czas. 
Pomyślała,   że   Steven   nie   zwierzył   jej   się,   bo   wolał   starannie   przemyśleć   swą   decyzję. 

Rozumiała jego racje, ale nie potrafiła ich przyjąć do wiadomości. Nie oczekiwała, że jej zdradzi 

background image

wszystkie swoje tajemnice, nie mogła jednak zrozumieć, czemu był taki skryty, skoro chodziło o 
najważniejsze życiowe sprawy. Stała się nieufna i zadawała sobie pytanie, co jeszcze przed nią 
ukrywa. 

W   piątek   rano,   gdy   niosła   do   domu   koszyk   pełen   jaj   od   własnych   kur   trzymanych   w 

zagrodzie na skraju obszernego podwórza, kątem oka zobaczyła duży samochód jadący drogą 
wzdłuż pola należącego przedtem do jej siostry. Nie wierzyła własnym oczom, gdy podjechał do 
niewielkiego   domku,   stojącego   przy   granicy   dawnego   gospodarstwa   Hansenów.   Od 
pięćdziesięciu   lat   nie   był   zamieszkany,   a   gdy   tam   kiedyś   zajrzała,   okazało   się,   że   wymaga 
poważnego remontu. 

W dzieciństwie mali Hansenowie sprzątnęli trochę to opuszczone domostwo i urządzili tam 

kryjówkę, z czasem jednak całkiem o niej zapomnieli. Po śmierci matki Vicky ani razu tam nie 
była. Teraz grunt został sprzedany. 

Wróciła do siebie wzburzona. Ktoś obcy zamieszka na terenie należącym dawniej do rodziny 

Hansenów! Próbowała się opanować, lecz gdy energicznie postawiła na ławie koszyk z jajkami, 
jedno z nich spadło i rozbiło się o podłogę. 

Popatrzyła z uwagą na białko i żółtko rozlane wśród szczątków skorupki. Dobra metafora; 

sama czuła się tak, jakby w jej ochronnej skorupie powstała szczelina, przez którą wylewają się 
ukrywane dotąd uczucia. 

Dzwonek   telefonu   wyrwał   ją   z   zamyślenia.   Sięgnęła   po   słuchawkę   pozostawioną   na 

kuchennym stole. 

– Vicky Hansen, słucham. 
– Cześć, tu Molly. Znowu mamy kradzież. – Jej rozmówczyni była weterynarzem. Niedawno 

ktoś włamał się do jej gabinetu i zabrał stamtąd środki odurzające. 

– Kiedy?
– Chyba dziś w nocy. Tym razem nie było włamania, ale ktoś przeszukał moją torbę i zabrał 

z niej silny lek. 

– Przyjmuję dopiero po południu. – Vicky z westchnieniem pomyślała, że ma z głowy jedyny 

wolny poranek w tygodniu. – Masz trochę czasu?

– Tylko godzinę. Wpół do jedenastej muszę być w gospodarstwie Mitchellów. 
– Domyślam się, że wezwałaś Daniela. Za kwadrans będę u ciebie. – Przerwała połączenie i 

wytarła podłogę ze szczątków jajka. Potem szybko przebrała się w granatowe spodnie i białą 
koszulę, narzuciła żakiet, chwyciła torebkę i pobiegła do samochodu. 

Zaledwie kilka kilometrów dzieliło jej dom od gospodarstwa Molly. Kiedy tam dotarła, od 

razu spostrzegła policyjny samochód Daniela, który dopiero przed rokiem osiadł w dolinie z żoną 
i dwuletnią córeczką, ale wszyscy troje szybko zostali uznani za swoich. Policjant miał ponad 
metr osiemdziesiąt wzrostu, rudą czuprynę oraz wąsy i z pasją wykonywał swoją pracę. 

–   To   draga   kradzież   –   przypomniała   mu   Molly,   gdy   robił   notatki,   i   z   niedowierzaniem 

pokręciła głową. Miała jasne włosy sięgające ramion, które wiązała w koński ogon. 

background image

–   Czy   ze   szpitala   lub   przychodni   nie   zginęły   ostatnio   leki   o   działaniu   podobnym   do 

narkotyków? – Daniel zwrócił się do Vicky. 

– Nic mi o tym nie wiadomo, ale powinieneś jeszcze porozmawiać z Emmą Travis, która jest 

u nas anestezjologiem. Dam ci jej telefon. 

– Ta buteleczka była pełna. – Molly podała mu puste opakowanie owinięte w chusteczkę do 

nosa. – Złodziej opróżnił ją, używając strzykawki. Znajdziesz na szkle moje odciski palców, ale 
kto wie, może złodziej zostawił swoje?

– Miejmy nadzieję – odparł bez przekonania Daniel. – Kto miał dostęp do twojej torby 

lekarskiej? Zostawiasz ją w samochodzie czy zabierasz do domu?

Vicky   słuchała   uważnie   zbitej   z   tropu   Molly,   która   odtwarzała   krok   po   kroku   przebieg 

wczorajszej doby. Daniel spisał zeznanie i oznajmił, że zadzwoni do Emmy. Obiecał Molly, że 

wpadnie

 później, aby sprawdzić, czy nie ma żadnych śladów włamania. 

Wkrótce pożegnali się i Vicky pojechała do domu. Przy wjeździe na drogę wiodącą przez 

część   gruntu,   który   odziedziczyła   i   sprzedała   Leesha,   skręciła   nagle.   Była   wprawdzie 
niezadowolona, że rodzinna ziemia przeszła w obce ręce, lecz chciała poznać człowieka, który ją 
kupił. Przecież będziemy sąsiadami, myślała, gdy samochód podskakiwał na wyboistej drodze. 

– Dzień dobry – powiedziała, wysiadając z auta. – Co to? Przeprowadzka? – Ruszyła w 

stronę dwu mężczyzn, którzy palili papierosy oparci o karoserię białego auta, i wyciągnęła rękę 
na powitanie. 

Uścisnęli jej dłoń, a jeden z nich wyjaśnił:
– My tylko podłączamy prąd. 
– Mogę zajrzeć do środka? – Wskazała domek, który wyglądał teraz jak nowy. Najwyraźniej 

umknęło   jej,   że   obecni   właściciele   błyskawicznie   zrobili   tu   remont.   Gdy   jeden   z   mężczyzn 
skrzywi! się lekko, pokazała dach swego domu widoczny z miejsca, gdzie stali, i dodała szybko: 
– Tam właśnie mieszkam, więc uznałam, że trzeba wpaść i poznać nowych sąsiadów. 

– Jasne. – Wzruszyli ramionami, uznając jej argumenty za wystarczające. 
Gdy weszła do środka, od razu się zorientowała, że remont jest mocno zaawansowany, a 

wnętrze   zostało   unowocześnione   i   ciekawie   zaaranżowane.   Ogromne   łoże   z   baldachimem 
zajmowało   sporą   część   sypialni.   Po   usunięciu   ścianki   działowej   sypialnia   i   salon   tworzyły 
przestrzeń zastawioną niezliczonymi pudłami. 

– Proszę, proszę! – Od wejścia dobiegł nagle znajomy głos. – Jak miło, że od razu trafiłaś do 

sypialni. Ciekawość okazała się silniejsza niż skrupuły, prawda, Vicky?

Odwróciła się powoli i spojrzała w błękitne oczy Stevena Pearce’a. 
– Słucham? – Patrzyła na niego zdumiona. Miała nadzieję, że mimo oszołomienia zrozumie, 

co do niej mówi. 

– Jak widzisz, czeka mnie tu huk roboty. – Gestem wskazał pokój i oparł się niedbale o 

framugę drzwi. 

– Mam rozumieć, że to jest twój dom? – spytała z rosnącym niedowierzaniem. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Skoro zatrudniłem się w miejscowym szpitalu jako chirurg ortopeda, uznałem, że najlepiej 

będzie znaleźć od razu jakieś lokum. Miałem szczęście, bo w tym samym czasie dyrektor do 
spraw produkcji Sharlock Wine Company uznał, że ten dom nie powinien świecić pustkami. 
Szczęśliwy zbieg okoliczności, ale... – dodał, rozglądając się wokół – remont przebiega wolniej, 
niż planowano. 

Vicky zamrugała powiekami, próbując trochę ochłonąć. W jej głowie zapanował kompletny 

zamęt. Przez cały tydzień z radością i obawą myślała o powrocie Stevena, ale inaczej wyobrażała 
sobie to spotkanie. 

– Znasz jednego z dyrektorów Sharlock Wine? – Słyszała już tę nazwę. Wiedziała, że do tej 

firmy należy teraz ziemia jej siostry. 

–   Oczywiście.   David   to   mój   dobry   kumpel.   –   Pytająco   uniósł   brwi.   –   Masz   jakieś 

zastrzeżenia?

– Skądże! – odparła, zaciskając usta i prostując się odruchowo. Przez chwilę obserwowała 

Stevena.   Stał   z   rękami   w   kieszeniach   dżinsów   i   wysoko   podniesioną   głową.   Ciekawe,   czy 
powiedział całą prawdę o swoim nowym mieszkaniu. 

Jego   związki   z   ludźmi,   do   których   należała   teraz   ziemia   stanowiąca   dawniej   rodzinną 

własność   Hansenów   były   tylko   przyjacielskie,   ale   zrobiło   jej   się   ciężko   na   sercu,   jakby 
sprzymierzył  się z jej wrogami. Zdawała sobie sprawę, że takie rozumowanie jest po prostu 
śmieszne, lecz mimo to była zirytowana. Wiedziała, że wyraz twarzy przeczy jej zapewnieniom i 
miała nadzieję, że Steven to zauważy. 

– Cieszę się z naszego spotkania. – Wyjął ręce z kieszeni i ruszył w jej stronę. Zaniepokojona 

jego słowami i zachowaniem miała się na baczności. 

– Czyżby?
– Tak. Chcę cię poprosić o przysługę. Jak widzisz, trwa tu wymiana rur. – Wskazał łazienkę i 

kuchnię. – Z tego powodu miejscowe władze nie zgadzają się na zasiedlenie budynku, więc 
postanowiłem na kilka tygodni zamieszkać u ciebie. 

– Co takiego?! – Vicky była na niego wściekła. 
–   Zostanę,   póki   nie   zakończy   się   remont,   potem   trzeba   jeszcze   załatwić   formalności   w 

urzędzie i tak dalej. – Wzruszył  ramionami,  bezradnie  rozłożył  ręce i powiedział błagalnym 
tonem: – Bardzo proszę, pomóż mi. – Potem mrugnął do niej i dodał z łobuzerskim uśmiechem: – 
Przysięgam, że będę się zachowywać przyzwoicie. 

Stała pośrodku sypialni, próbując zapanować nad uczuciami. Bezczelnie wprosił się do jej 

domu zaraz po oświadczeniu, że przyjaźni się z jej osobistym wrogiem! Później jednak jego 
cudowny uśmiech zbił ją z tropu i machinalnie skinęła głową. Co ma do stracenia? Miasteczko i 

background image

tak trzęsie się od plotek, wiec czemu nie posłuchać głosu natury?

– Vicky... – Słysząc głos Stevena, ocknęła się z zadumy. – Zapewniam, że cię nie uwiodę. – 

Uniósł w górę dłoń, jakby składał przysięgę. Dlaczego nagle ogarnęło ją rozczarowanie? Nie 
słysząc odpowiedzi, dodał z chytrym uśmiechem:

– Chyba że będziesz sobie tego życzyła. – Oczy lśniły mu radośnie, więc odwróciła się i 

wyszła z sypialni, by ukryć rumieniec, który zdradzał jej najskrytsze pragnienia. – Moje rzeczy są 
w bagażniku – powiedział Steven. 

Nie przypuszczała, że za nią pójdzie, toteż wzdrygnęła się, słysząc te słowa i przystanęła tak 

nagle, że omal jej nie staranował. 

– Przepraszam – rzekł cicho i objął ją w talii, żeby nie upadła. Podniosła głowę, spojrzała mu 

w oczy i zakłopotanie natychmiast minęło. Wyczuwała znów jakąś więź między nimi i nic więcej 
jej teraz nie obchodziło. 

Mierzył ją wzrokiem, nie wypuszczając z objęć. Do niczego jej nie zmuszał, w każdej chwili 

mogła odejść, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Tęskniła za nim i zdawała sobie sprawę, że ma to 
wypisane na twarzy. 

– Chodź tu – mruknął, nim pochylił głowę i pocałował ją w usta. Przymknęła oczy i cieszyła 

się tą chwilą. Przytrzymał dłonią jej kark i wplótł palce we włosy, przyciągając ją bliżej i mocniej 
obejmując. 

Kiedy się wreszcie odsunął, wolno otworzyła  oczy,  jakby nie miała ochoty się od niego 

oderwać. Przytuliła głowę do jego piersi, wsłuchana w rytm serca. 

– Szkoda, że moja żona nie wita mnie w ten sposób, kiedy wracam do domu – dobiegł ich z 

tyłu męski głos. 

Vicky pospiesznie wyrwała się z ramion Stevena i zobaczyła elektryków, którzy przyglądali 

się im z rozbawieniem. Powróciło zakłopotanie, więc sięgnęła do kieszeni po kluczyki i pobiegła 
w stronę  auta,  nie patrząc  na  żadnego z  mężczyzn.  Wsiadła,  uruchomiła  silnik  i z głośnym 
zgrzytem  wrzuciła  wsteczny  bieg.  Steven   powinien  za   nią   jechać,   ale   nie  czekała   na  niego, 
ponieważ nie chciała być obiektem kpin. Na szczęście elektrycy nie byli tutejsi. 

Zaparkowała na tyłach domu i czekała na gościa, oparta o karoserię. Po chwili zatrzymał się 

obok niej czerwony samochód terenowy marki Rover. 

– Co się stało z jaguarem? – spytała, gdy Steven wysiadł. 
–  Posłuchałem  twojej   rady;   skoro wyjeżdżam   na  wieś, potrzebny mi   będzie  odpowiedni 

środek lokomocji. Ale nie martw się o jaguara. Nic mu nie będzie, bo został w mieście. No 
proszę, całkiem przypadkowo wyszedł mi kalambur – dodał z uśmiechem. 

Vicky się rozpogodziła i nabrała pewności siebie, bo nie mieli już widowni. 
– Wejdź. – Gestem zaprosiła go do środka. Czuła na sobie jego wzrok, gdy szła przodem w 

stronę   domu   i   dalej   korytarzem   wiodącym   do   kuchni.   Tam   włączyła   elektryczny   czajnik   i 
zapytała: – Napijesz się kawy?

– Byłbym, zapomniał!

background image

Odwrócił się i wybiegł z domu. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć, więc stała bez ruchu, 

czekając na jego powrót. W końcu pojawił się, niosąc miękką torbę podróżną. Postawił ją na 
podłodze i pochylił się, odsuwając zamek błyskawiczny. Potem wyprostował się i z uśmiechem 
wręczył jej pięknie opakowany upominek. 

– Co to jest? – spytała zaczerwieniona. 
– Lubię dobrą kawę – powiedział, gdy wyjęła z pudełka miedziany ekspres. 
–  Dziękuję  –  odparła  wzruszona  i   przesunęła   palcem  po  gładkiej   powierzchni   naczynia. 

Ucieszyła się, gdy przemknęło jej przez głowę, że jednak myślał o niej w ubiegłym ty godniu. – 
Mimo wszystko na razie nie mogę cię poczęstować dobrą kawą, bo w całym domu nie znajdziesz 
ani jednego ziarenka. Muszę iść do sklepu i sprawdzić, co tam mają. 

– Świeżo mielona. – Steven podał jej złocistą paczkę. 
– Zadbałeś o wszystko, prawda?
– Jeśli chodzi o kawę, nie zdaję się na przypadek. Rano nie jestem w stanie prawidłowo 

funkcjonować, póki nie wypiję przynajmniej dwu filiżanek. 

– Będę o tym pamiętać – odparła, umyła ekspres i wytarła do sucha. – Domyślam się, że 

chcesz go teraz wypróbować. 

– Moim zdaniem to odpowiedni moment. – Z uśmiechem oparł się o blat i wodził za nią 

spojrzeniem,   gdy   krzątała   się   po   kuchni.   Kiedy   skończyła,   wziął   ją   za   rękę   i   poprosił:   – 
Zaprowadź mnie teraz do pokoju, w którym mam zamieszkać, i pokaż mi dom. 

Chwycił   torbę,   nie   puszczając   jej   dłoni.   Była   świadoma,   że   jest   dla   niej   poważnym 

zagrożeniem: najpierw pocałował ją namiętnie, a teraz uparcie trzymają za rękę. Jeżeli to ma być 
przedsmak kilku najbliższych dni wypełnionych pocałunkami i pieszczotami, z pewnością ona 
nie wyjdzie z tego bez szwanku. Steven był dla niej jak narkotyk, od którego coraz bardziej się 
uzależniała. 

Prowadziła go korytarzem, z którego wchodziło się do wszystkich pomieszczeń w starym 

wiejskim domu. 

– Tu będziesz mieszkał. – Weszła do wygodnej, skromnie urządzonej sypialni, gdzie były 

tylko niezbędne sprzęty: szafa, łóżko, komoda, nocna lampka. 

– A gdzie jest twój pokój? – zapytał z uśmiechem. 
– Tam... dalej – wyjąkała i spłonęła rumieńcem, gdy się rozpromienił. 
– Chcesz nasz rozdzielić, Vicky? – zapytał, unosząc brwi. 
– Łóżko jest tu bardzo wygodne. – Wzruszyła ramionami i wysunęła dłoń z jego ręki. – 

Przyniosę ci pościel i ręczniki. 

Odwróciła się pospiesznie, prawie biegiem opuściła pokój i ruszyła do pralni, gdzie trzymała 

czystą bieliznę. Weszła do środka i sięgnęła do szuflad, a potem roztrzęsiona oparła się o ścianę. 
Kiedy trochę ochłonęła, z naręczem pościeli i ręczników wróciła do jego pokoju. Osłupiała, gdy 
otworzyła drzwi i zobaczyła Stevena: był nagi do pasa. Zamknęła oczy, a bielizna wypadła jej z 
rąk. 

background image

– Vicky... – szepnął, ujął jej ręce i położył na swoim torsie. Poczuła ciepło jego skóry i 

otworzyła oczy. Ani grama tłuszczu, myślała, przesuwając wolno rękami w górę i w dół. Objął 
dłońmi jej twarz i uniósł w górę. 

– Jakie to wszystko skomplikowane – mruknął, nim pochylił się, by pocałować ją łagodnie. 
Ponownie   zamknęła   oczy   i   rozchyliła   wargi,   gdy   poczuła,   że   Steven   przesuwa   po   nich 

językiem, jakby zachęcał i kusił. Wziął ją w ramiona, a gdy opuszkami palców przesuwał po jej 
plecach, dziękowała niebiosom, że tym razem nie mają widowni. Steven budził w niej odczucia, 
o   które   się   dotąd   nie   podejrzewała.   Zapomniała   o   lęku   i   powoli   się   uspokajała,   odzyskując 
pogodę ducha. 

–   Steven   –   szepnęła,   wsuwając   palce   w   jego   włosy.   Słysząc   to,   niechętnie   przerwał 

pieszczoty i wyprostował się powoli, po czym nagle przytulił ją z całej siły. 

– Tak? – wyjąkała, nie wiedząc, co się dzieje. Przed chwilą całowali się namiętnie i nagle 

zmienił zdanie. 

– Cicho – szepnął. 
Długo stali tak bez słowa. Vicky znieruchomiała, jej ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. 

Znów usłyszała przyspieszone bicie jego serca, które z wolna odzyskiwało swój zwykły rytm. Po 
kilku minutach Steven roześmiał się posępnie. 

– Przez ciebie zupełnie tracę rozum – powiedział nieswoim głosem. 
– To dobrze czy źle? – spytała cicho. Odsunął ją na długość ramion i odparł:
– Wszystko się skomplikowało. – Zamilkł na chwilę i dodał: – Teraz wezmę prysznic. 
Przez moment miał taką minę, jakby chciał zaproponować, by się do niego przyłączyła. Gdy 

ramiona mu opadły, poczuła się opuszczona. Zebrała rozsypane na podłodze pościel i ręczniki, a 
potem zaprowadziła Stevena do łazienki. 

– Miłej kąpieli – mruknęła, próbując się opanować. – Całe popołudnie spędzę w przychodni, 

więc zrobię teraz coś do jedzenia, bo inaczej podczas dyżuru będzie mi burczeć w brzuchu. 

– Doskonały pomysł – odparł z radością. – Umieram z głodu. 
Powinna   się   czuć   urażona   tą   nagłą   zmianą   nastroju,   ale   rozbrajający   uśmiech   zatarł 

nieprzyjemne wrażenie i mimo woli poddała się jego zniewalającemu urokowi. 

– Rozumiem. – Energicznie skinęła głową, próbując odzyskać jasność myśli i skupić się na 

prostych czynnościach, które ją czekały. 

Gdy   weszła   do   kuchni,   poczuła   cudowny   zapach   świeżo   zaparzonej   kawy.   Ekspres   był 

prezentem wybranym z myślą o niej, chociaż Steven nie chciał się do tego przyznać. Uśmiechała 
się, krojąc chleb, i starała się myśleć logicznie, chociaż wątpiła, czy rozum ma jakąś szansę w 
konfrontacji z uczuciami, które budził w niej Steven. Krojąc ser i warzywa, starała się zapomnieć 
o tym, że on stoi teraz pod jej prysznicem. Przymknęła powieki i oczami wyobraźni ujrzała, jak 
krople wody spływają po jego torsie... 

– Au! – Otworzyła szeroko oczy, upuściła nóż i podniosła palec do ust. – Ależ jestem głupia! 

– Otworzyła szafkę, sięgnęła po apteczkę i wyjęła z niej maść odkażającą i plastry, a następnie 

background image

zabrała się do opatrywania ranki. 

– Co ci jest? – zapytał Steven. Odwróciła się i zobaczyła, że idzie w jej stronę, wkładając 

sweter przez głowę. Miał na sobie dżinsy, ale był boso. – Aha, skaleczyłaś się, tak? – dodał, nie 
słysząc   odpowiedzi.   –   Błąd   w   sztuce!   Lekarka   powinna   wiedzieć,   że   nie   wolno   myśleć   o 
niebieskich migdałach, gdy się trzyma w ręku ostre narzędzie. To prawdziwe szczęście, że nie 
przyszło ci do głowy specjalizować się w chirurgii. 

Zerknęła na niego bez słowa i zajęła się opatrywaniem skaleczenia, ale nie mogła sobie 

poradzić z kawałkiem plastra, bo końce zlepiły się na dobre. 

– Ja się tym zajmę. – Steven chwycił jej dłoń. 
– Dam sobie radę – mruknęła przez zęby i wyrwała mu rękę. To wszystko przez niego! 

Gdyby się nie panoszył w jej domu, nie pozwoliłaby sobie na taką nieostrożność. 

–   Spokojnie,   Vicky.   –   Przygotował   kolejny   plaster   i   ponownie   ujął   skaleczoną   dłoń.   – 

Niewiele brakowało, żebym musiał zakładać szwy. 

– Przestań mnie pouczać!
– Zgoda – odparł. – Proszę bardzo, opatrunek gotowy.  A teraz  podaj  kawę, a ja zrobię 

kanapki. Trzeba dopilnować, żebyś dotarła do przychodni na czas. 

Vicky napełniła kubki kawą, pamiętając, że Steven dodaje mleka, ale nie słodzi. Usiadła przy 

stole i obserwowała, jak sobie radzi z szykowaniem  kanapek.  Początkowo wydawało  jej się 
dziwne, że taki mężczyzna  krząta się po jej kuchni i mieszka w tym  domu, ale po namyśle 
stwierdziła, że jego obecność wydaje się jej całkiem naturalna. 

– Jedz – polecił, stawiając przed nią talerz. 
Posłuchała,   nagle   zdając   sobie   sprawę,   że   jest   bardzo   głodna;   zajęta   posiłkiem   szybko 

zapomniała o wcześniejszych rozważaniach. 

– Zupełnie jak moja siostra! – Steven z niedowierzaniem kręcił głową. – Wilczy apetyt i 

żadnej nadwagi! Kathryn zawsze mówi, że kierowanie oddziałem dużego szpitala dziecięcego 
ułatwia spalanie kalorii i zachęca do jedzenia. 

– Chyba naprawdę jesteśmy podobne – uznała Vicky. 
– Macie wiele wspólnych cech. Od razu to zauważyłem. Mam tylko nadzieję, że nie jesteś 

wybuchowa. 

– No cóż... – rzekła z uśmiechem. 
Gdy Steven opowiadał o swojej rodzinie, zazdrościła mu, że wszyscy są tak zżyci. Zawsze 

chciała, by Leeshę i Jerome’a łączyła z nią równie silna więź, lecz chociaż bardzo się kochali, 
niewiele mieli ze sobą wspólnego. 

– Co tu dużo mówić! – Rozłożył szeroko ramiona. – Wiadomo, Kathryn jest ruda. Żal mi 

biednego Jacka, kiedy moja siostra ma zły dzień, ale na szczęście on zna sposób, żeby się z tym 
uporać, ot tak... – Strzelił palcami. – Niestety, reszta rodziny jest bezradna. 

– Czasami wybucham – przyznała roześmiana Vicky – ale staram się tłumić złość, chyba że 

ktoś naprawdę wyprowadzi mnie z równowagi. 

background image

– Dziękuję za ostrzeżenie. 
Popatrzyła na zegar, wstrzymała oddech i sięgnęła po następną kanapkę. 
– Jakieś zmartwienie?
– Skądże, muszę jeszcze odwiedzić Neila Simpsona, nim zacznę przyjmować pacjentów, a w 

piątek jest ich najwięcej. 

– Wcześnie zaczynasz, późno kończysz, co? – Pokiwał głową ze zrozumieniem. – Skąd ja to 

znam? A jednak lubisz to zajęcie, prawda?

– Uwielbiam! Zawsze chciałam tu praktykować i moje marzenia się spełniły. 
– Tylko dlaczego mieszkasz tak daleko od szpitala i przychodni?
– Mogę tam dojechać w kwadrans. Moim zdaniem odległość wcale nie jest duża. Założę się, 

że w mieście masz znacznie dalej z domu do pracy. 

–   Naturalnie,   ale   tam   są   inni   lekarze   gotowi   natychmiast   udzielić   pomocy.   W   twoim 

przypadku kwadrans stracony na dojazd do szpitala może kiedyś przesądzić o życiu lub śmierci 
pacjenta. 

– Chcesz powiedzieć, że powinnam mieszkać obok szpitala? – obruszyła się Vicky. 
– Szczerze mówiąc, to wcale nie jest głupi pomysł. Byłabyś stale do dyspozycji pacjentów i 

szybciej mogłabyś udzielać im pomocy. 

– A co z tym? Masz jakiś pomysł? – Gestem wskazała kuchnię. – To mój rodzinny dom, 

więc jestem do niego bardzo przywiązana. – Ciepłe uczucia dla Stevena kiełkujące w jej sercu 
niespodziewanie straciły znaczenie. Jak śmie ją krytykować? Co mu do tego, gdzie mieszka?

– Możesz sprzedać dom – zaproponował. 
– Co? – Zerwała się z krzesła i zaniosła naczynia do zlewu. – Nie brak ci tupetu! Wprosiłeś 

się tutaj, a teraz robisz mi wymówki, bo do szpitala jadę stąd piętnaście minut. Jeśli nie podoba ci 
się mój dom, możesz się wyprowadzić. Nie masz prawa kpić sobie z niego. Tu jestem u siebie! – 
Stanęła przed nim i wzięła się pod boki. 

– Z pewnością szybko znalazłabyś nabywcę. Jestem pewny, że chętni już się tu pojawiali – 

odparł, nie zważając na jej przemowę. 

Oburzona zacisnęła dłonie w pięści i krzyknęła ze złością:
– Jak śmiesz w ogóle o tym wspominać? Myślisz, że jestem taka sama jak moja siostra, która 

sprzedała rodzinny spadek? Nieprawda! Rzeczywiście, byli chętni. Nigel Fairweather kilka razy 
proponował mi duże pieniądze. 

– Za mało, żeby zachęcić cię do sprzedaży. 
– Chyba nie rozumiesz, o czym mówię! Nawet gdyby mi dawał całą forsę tego świata, nie 

sprzedam   domu   i   ziemi,   ponieważ   to   moje   dziedzictwo.   Możesz   powiedzieć   temu   swojemu 
kumplowi z Sharlock Wine, że z Vicky Hansen nie ma żartów. – Wybiegła z pokoju, a Steven 
został sam przy kuchennym stole. 

Masz odpowiedź, David, pomyślał i skrzywił się, gdy Vicky trzasnęła drzwiami. Podniósł do 

ust kubek z kawą i zastanawiał się, czy mówiła serio, każąc mu się stąd wynieść. Miał nadzieję, 

background image

że nie będzie taka zasadnicza. Najlepszy sposób, by się pozbyła skrupułów co do ukochanego 
domu, polega na tym, żeby się do niej zbliżyć. Mały romansik to dodatkowy zysk. Vicky była 
warta grzechu i dlatego Steven nie miał nic przeciwko temu, żeby coś się między nimi zaczęło. 

Dzwonek  telefonu  przerwał  mu  rozmyślania.   Z  korytarza  dobiegło  skrzypienie  drzwi  do 

pokoju Vicky i odgłos kroków. Bezprzewodowy telefon leżał na stole, więc Steven sięgnął po 
niego, gdy Vicky stanęła na progu kuchni. 

– Rezydencja doktor Hansen. Mówi kamerdyner. Podbiegła i wyciągnęła dłoń, ale wykonał 

w powietrzu taki gest, jakby coś zapisywał, więc odwróciła się, chwyciła lezące na blacie notes i 
długopis, a potem rzuciła je na stół. Proszę bardzo, skoro postanowił to rozegrać po swojemu, 
niech rozmawia. 

Pobiegła do pokoju i wyszczotkowała włosy, wkładając w to więcej energii niż zwykle, bo 

Steven doprowadził ją do furii tą błazenadą. Odłożyła szczotkę i żeby się opanować, zrobiła trzy 
głębokie, powolne oddechy. Potem umalowała usta, sprawdziła, czy koszula i spodnie wyglądają 
świeżo i uznała, że jest gotowa do wyjścia. 

Wciąż   zadawała   sobie   pytanie,   czy   naprawdę   chce,   żeby   się   wyprowadził.   Miała   w   tej 

kwestii   mieszane   uczucia.   Jej   ciało   wolało,   żeby   został.   Rozzłoszczona   własnym 
niezdecydowaniem   pomaszerowała   do   kuchni.   Steven   miał   ponurą   minę   i   notował   coś 
pospiesznie. 

– Nicole, kiedy karetka tam dotrze? – spytał i zapisał informację. Milczał przez chwilę, a 

potem dodał: – Możesz umówić pacjentów na inny dzień i przełożyć wizytę domową u Neila 
Simpsona? Dobrze, już jedziemy. 

–   O   kogo   chodzi?   –   spytała   cicho,   zapominając   o   wrogości,   gdy   chodziło   o   sprawy 

zawodowe. 

–   Fred   Durrant   wjechał   samochodem   na   drzewo.   Żyje,   ale   jest   poważnie   ranny.   Nicole 

powiedziała,  że Daniel i Mac za kilka minut  dotrą na miejsce wypadku,  a zatem minie  pół 
godziny, nim go przywiozą do szpitala. 

– Daniel jest policjantem – wyjaśniła mu. – Gdzie rozbił się Fred?
– Na ostatnim zakręcie przed swoim gospodarstwem. 
– Szczęście w nieszczęściu, że do miasteczka nie jest stamtąd daleko. – Odetchnęła głęboko, 

by ochłonąć po nagłym wstrząsie i nabrać sił. – Słyszałam, jak mówiłeś, że będzie ci potrzebna 
pomoc. 

– Chcę, żebyś uczestniczyła w operacji. – Steven wstał. – Weź rzeczy, jedziemy do szpitala. 
Minął ją i poszedł do swego pokoju. Po kilku sekundach pojawił się gotowy do wyjścia. 
– Weźmiemy mój samochód – oznajmił, ruszając w stronę drzwi. Vicky poszła za nim bez 

słowa sprzeciwu. 

W   drodze   do   szpitala   sprawiał   wrażenie   zamyślonego,   więc   milczała,   by   mu   nie 

przeszkadzać.   Ofiary   wypadków   samochodowych   potrzebują   zwykle   interwencji   chirurga 
ortopedy, a Steven rozważa zapewne rozmaite opcje i układa plan działania. 

background image

W   szpitalu   panował   pozorny   spokój   –   taka   cisza   przed   burzą.   Gdy   szli   korytarzem 

prowadzącym   do   sali   operacyjnej,   wyczuwało   się   ogólny   niepokój   i   zdenerwowanie.   Kiedy 
Nicole wyszła im naprzeciw, Steven zapytał:

– Jakie wieści? Mamy już listę obrażeń?
– Daniel przed chwilą podyktował ją przez radio i powiedział, że Mac dotrze tu za dziesięć 

minut. – Podała mu swoje notatki. 

–   Rany   cięte,   otarcia   na   twarzy,   podejrzenie   urazu   czaszki,   odcinek   szyjny   kręgosłupa 

unieruchomiony gorsetem, złamane oba przedramiona i kość udowa prawej nogi oraz pęknięcie 
jej główki, po prawej stronie siniaki na klatce piersiowej od uderzenia w kierownicę. – Raz 
jeszcze popatrzył na wykaz obrażeń. – Ile lat ma Fred?

– Dziewięćdziesiąt siedem – odparła Vicky. 
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i oboje zdali  sobie sprawę z niebezpieczeństwa. 

Żadna   z   wymienionych   dolegliwości   nie   stanowiła   zagrożenia   dla   życia,   ale   dla   pacjenta   w 
podeszłym wieku taka kombinacja mogła być śmiertelna. 

– Mam nadzieję, że Fred jest w dobrej formie – dodał Steven, a Vicky skinęła głową. 
– Często się gimnastykuje, nie pali, tylko raz w tygodniu przychodzi z kumplami do pubu. 
Po chwili namysłu Steven zwrócił się do Nicole:
– Zakładam, że jego stan jest stabilny. 
– Tak, doktorze. Mac donosi, że puls, ciśnienie krwi oraz wszystkie odruchy są w normie. 
– Zaraz po przyjeździe  karetki  zbadam  go, a potem zrobimy prześwietlenie.  Poproszę o 

formularze, wypełnię je od razu. 

– Nie musimy się z tym spieszyć – odparła Nicole, uśmiechając się lekko, jakby chciała dać 

do   zrozumienia,   że   w   mniejszych   szpitalach   nie   ma   takiej   biurokracji   jak   w   klinikach 
akademickich.   –   Proszę   mi   tylko   powiedzieć,   co   należy   prześwietlić,   sama   wszystkiego 
dopilnuję. 

– Potrzebne mi zdjęcie czaszki, obu ramion, prawego uda i kręgosłupa. Z karty pacjenta 

wnioskuję, że trzeba będzie wymienić protezę stawu biodrowego, ale to może poczekać. Jaką 
grapę krwi ma Fred?

Nicole sprawdziła w notatkach i karcie pacjenta:
– Zero plus. 
– Przygotujmy zapas. Vicky, będziesz mi asystować. Kiwnęła głową; wprawdzie od kilku lat 

nie pracowała z ortopedami, ale była pewna, że Steven umiejętnie nią pokieruje, gdy zajdzie taka 
potrzeba. 

– Kto tu jest anestezjologiem?
–   Ja   –   rzekła   Emma,   stając   w  drzwiach.   Powitała   uśmiechem   Vicky   i   Nicole,   a   potem 

wyciągnęła rękę do Stevena. – Nazywam się Emma Travis. Szkoda, że poznajemy się w takich 
okolicznościach. 

– Dziękujmy Bogu, że mamy tu ortopedę – wtrąciła Nicole, a wszyscy zgodnie przytaknęli. 

background image

Steven   miał   Zacząć   pracę   dopiero   w   poniedziałek   rano,   więc   gdyby   nie   przyjechał   na 

weekend,   Fred   po   udzieleniu   pierwszej   pomocy   zostałby   przewieziony   helikopterem   do 
Adelaide, co ze względu na stres mogłoby się dla niego okazać fatalne w skutkach. 

– Macie tu chirurga? – Steven zwrócił się do Vicky. 
– Tak, ale jest na półrocznym urlopie. Tak się składa, że zrobiłam specjalizację z chirurgii 

ogólnej, więc umiem też postępować z rannymi, ale musiałam schować dyplom do szuflady, bo 
wiejska lekarka rzadko wykorzystuje takie umiejętności. Tak czy inaczej damy sobie radę. 

– Na pewno – odparł z krzepiącym uśmiechem. – Masz dyplom chirurga! Jesteś niezwykła, 

ciągle mnie zaskakujesz. 

– Dzięki. Wszystko gotowe do operacji. 
– Owszem, brak tylko... – Urwał, słysząc zbliżające się wycie syreny, i zawołał: – Nareszcie! 

– Szybkim krokiem ruszył w stronę podjazdu. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Mac postarał się, by Fred dotarł do szpitala w dobrym stanie. Na miejscu wypadku podał 

rannemu   środki   przeciwbólowe,   żeby   zmniejszyć   cierpienia;   maska   tlenowa   ułatwiała   mu 
oddychanie. 

– Kilkakrotnie tracił przytomność – tłumaczył Mac – ale stracił niewiele krwi. 
– W porządku – powiedział Steven po zbadaniu pacjenta. – Zróbcie teraz prześwietlenie. Czy 

jego żona przyjechała już do szpitala?

– Tak – odparła Nicole. – Faith przywiozła ją zaraz po przyjeździe karetki. Czekają w moim 

gabinecie. 

– Chciałbym z nią porozmawiać. – Steven zerknął na Vicky. – Mogłabyś pójść ze mną? 

Pewnie ucieszy się na twój widok. 

– Chodźmy. – Vicky skinęła głową. 
W drzwiach Steven odwrócił się do Nicole, która uprzedziła jego prośbę i powiedziała:
– Dam znać, kiedy zdjęcia będą gotowe. 
– Dziękuję, siostro – rzekł z uśmiechem i wyszedł, a Vicky pospieszyła za nim. 
Faith dotrzymywała Dorothy towarzystwa w gabinecie Nicole. Na biurku panował idealny 

porządek, a wnętrze mogłoby się wydawać chłodne i ascetyczne, gdyby nie stojący na okiennym 
parapecie piękny wazon z bukietem żonkili. Dwa kubki z herbatą stały zapomniane na małym 
stoliku, przy którym siedziały obie kobiety, niespokojnie czekające na wieści o rannym. 

– Dorothy... – Steven uspokajającym gestem położył rękę na ramieniu starszej pani, która 

podniosła na niego zaczerwienione oczy. 

– Doktorze, co z nim będzie? Steven przysunął krzesła sobie i Vicky. 
–   Fred   nieźle   zniósł   wstrząs   pourazowy.   Teraz   robią   mu   prześwietlenie,   żebym   mógł 

zaplanować niezbędne zabiegi. 

– Jak to dobrze, że tu jesteś, Steven – wtrąciła Faith, ściskając rękę Dorothy. 
– Oczywiście – przytaknęła skwapliwie ta ostatnia i pokiwała głową, a potem westchnęła i 

zapytała: – I co dalej?

– Z relacji Maca i wstępnego badania wynika, że trzeba jak najszybciej operować Freda. 

Kość udowa prawej nogi jest złamana. Do jej zespolenia potrzebny będzie metalowy gwóźdź. To 
prosta metoda, ale po dwóch latach należy go wyjąć. 

Vicky spostrzegła, że Dorothy pochmurnieje, i od razu się domyśliła, co zaraz usłyszy. 
– Fred ma dziewięćdziesiąt siedem lat. A jeśli... – Dorothy umilkła, ale wszyscy wiedzieli, 

jakie ma wątpliwości. 

– Moim zdaniem brak powodów do niepokoju – zapewniła z uśmiechem Vicky. – Rodzice 

Freda żyli po sto osiem lat, więc i on zapewne nie wybiera się jeszcze na tamten świat. Możesz  

background image

być pewna, że wkrótce znów pójdzie z kumplami do pubu; będzie też chrapać obok ciebie tak 
głośno, że przez całą noc nie zmrużysz oka, i zostawiać na podłodze brudne skarpetki. 

– Chyba nie zdołam go już nauczyć, żeby je podnosił. – Smutna twarz Dorothy wreszcie się 

rozjaśniła. 

– Zapewne masz rację – przytaknął Steven. – Teraz nie będzie z niego pożytku, bo złamał 

obie ręce, więc na dwa, może trzy miesiące włożymy je w gips, ale moim zdaniem kości dobrze 
się zrosną. Doznał  również  lekkiego  wstrząsu mózgu,  co może  powodować  uporczywe  bóle 
głowy, które nie są groźne, ponieważ wystarczy podać środki przeciwbólowe. Wiem, że przed 
kilku   laty   wstawiono   mu   protezę   stawu   biodrowego.   Teraz   chyba   się   przemieściła   i   została 
uszkodzona.   Kiedy   tylko   dostanę   zdjęcia,   będę   w   stanie   powiedzieć   coś   więcej,   ale   z   góry 
uprzedzam, że to może poczekać. Fred ma sporo poważnych obrażeń, więc na razie odłożymy tę 
operację. 

– Jak długo zostanie w szpitalu? – spytała Dorothy. 
–   Dwa   do   czterech   tygodni.   Jak   powiedziałem,   wszystko   zależy   od   tego,   co   wykaże 

prześwietlenie miednicy. 

Rozległo się głośne pukanie do drzwi i do gabinetu weszła Nicole. 
– Mamy już pierwsze zdjęcia. 
–   Dzięki.   –   Steven   zerwał   się   na   równe   nogi.   –   Dorothy,   wrócę   tu   później,   żeby   ci 

powiedzieć, co ustaliliśmy. Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, śmiało zwracaj się do mnie lub do 
Vicky. 

– Jak długo potrwa operacja?
– Około godziny, ale minie jeszcze trochę czasu, nim ją rozpoczniemy. Wpadnę tu za pół 

godziny. 

Steven wyszedł z Nicole, ale Vicky jeszcze została. 
– Dorothy, nie muszę ci chyba mówić, że możesz dziś nocować w szpitalu. Sądzę, że dla 

Freda będzie lepiej, jeśli zostaniesz. Potrzebne są wam świeże ubrania i rozmaite drobiazgi. Jeśli 
nie chcesz się stąd ruszać, może Faith poprosi kogoś o przywiezienie waszych rzeczy. Tak czy 
inaczej powinnaś tu być, gdy Fred obudzi się z narkozy, ponieważ twoja obecność podniesie go 
na duchu. 

– Wiem, że przez wzgląd na niego powinnam się opanować, ale... jest mi tak ciężko. – 

Dorothy wytarła nos. 

– Wiem – odparła Vicky i ujęła jej dłoń. Zdawała sobie sprawę, że jedyny sposób, by jej 

ulżyć, to jak najszybciej pomóc Fredowi. – Muszę już iść, bo Steven potrzebuje mojej pomocy. – 
Spojrzała   na   Faith,   która   uspokajająco   kiwnęła   głową.   –   Zostawiam   cię   pod   dobrą   opieką. 
Wszyscy znajomi pewnie już wiedzą o wypadku i nie odmówią wam pomocy. 

– Biegnij, kochanie, i powiedz Fredowi, że tu jestem i bardzo tęsknię. 
– Obiecuję – odrzekła Vicky i wyszła z gabinetu. 
Ruszyła w stronę umieszczonej od frontu pracowni rentgenowskiej, ponieważ domyślała się, 

background image

że zastanie tam Stevena przed podświetlonym ekranem do analizy klisz. Wyposażenie pracowni 
było nowoczesne, choć szpital znajdował się na prowincji. 

– Co ustaliłeś? – zapytała Stevena. 
– Chyba wszystko w porządku. – Wskazał zdjęcie miednicy. – Sama widzisz, że proteza 

prawego   stawu   biodrowego   jest   przesunięta.   Wykonano   ją   z   metalu,   więc   na   czarnobiałej 
fotografii widać ją bardzo wyraźnie, za to kości są ciemnoszare. Teraz można zobaczyć, że lekko 
się wygięła i trzeba ją wymienić. Gdyby nastąpiło tylko przemieszczenie, od razu bym się z tym  
uporał. 

– W takim razie kiedy będziesz operować?
– Wszystko zależy od tego, jak Fred zniesie dzisiejszy zabieg. Chciałbym wymienić protezę 

za tydzień. Jeżeli stan Freda nie ulegnie pogorszeniu, mam siedem do dziesięciu dni, żeby się z 
tym uporać. 

– Daj mi znać, jeśli będę mogła w czymś pomóc. – Vicky zająknęła się, gdy napotkała jego 

wzrok. 

Oboje zamilkli na chwilę. Po raz pierwszy od przyjazdu do szpitala byli tylko we dwoje. 

Niebieskie oczy patrzyły na nią tak uporczywie i wymownie, że poczuła znajome pragnienie, by 
rzucić się w jego objęcia. Miała sucho w ustach, a nogi jak z waty. 

– Vicky – szepnął, wyciągając do niej rękę, która opadła, gdy do pokoju weszła Nicole z 

kolejnymi zdjęciami. 

Vicky   utkwiła   wzrok   w   podłodze   i   skarciła   się   surowo   za   to,   że   znów   uległa   potędze 

hipnotycznego   wzroku   Stevena.   Jak   zdołał   tak   ją   omotać,   chociaż   nadal   miała   mu   za   złe 
lekceważącą uwagę na temat jej rodzinnego dziedzictwa?

Natychmiast wzięła się w garść i skupiła na pracy. Steven umieścił klisze na podświetlonym 

ekranie i we trójkę przyglądali się uważnie czaszce Freda. 

– Wszystko w porządku – stwierdził w końcu Steven. – Nicole, muszę wymienić protezę 

stawu biodrowego, więc zamów odpowiedni model: ta sama firma, typ i rozmiar. Poprzednia 
chyba dobrze służyła Fredowi, więc nie będziemy eksperymentować. 

– Oczywiście – przytaknęła. – To już ostatnie zdjęcia, więc pójdę teraz do siebie, bo mam 

jeszcze trochę papierkowej roboty. 

Po jej wyjściu Vicky obejrzała z uwagą zdjęcia ramion i powiedziała:
– Złamania wyglądają niegroźnie. 
– Tak przypuszczałem – odparł Steven, przyglądając się nadal czaszce Freda. – Wystarczy 

założyć gipsowy opatrunek. – Zdjął klisze z ekranu i ułożył je starannie. – Za godzinę zaczynam 
operować. – Popatrzył na zegar. – Dochodzi wpół do trzeciej. Najpierw złożę kość udową. Będę 
musiał uważać na przesunięty staw biodrowy, ale to nie stanowi większego problemu. Potem 
Emma obudzi Freda z narkozy i założymy gips. Pacjent w tym wieku powinien jak najszybciej 
odzyskać przytomność. 

– Muszę przyznać, że od dawna nie mam nic wspólnego z ortopedią, ale jeśli powiesz jasno i 

background image

wyraźnie, czego ode mnie oczekujesz, na pewno sobie poradzę. 

Wystarczył jeden ujmujący uśmiech, by zapomniała o całym świecie. 
– Nie poskąpię ci wskazówek... nie tylko w sali operacyjnej. – Nim zdążyła odpowiedzieć, 

dodał: – Chodźmy, koleżanko, pora zająć się Fredem. 

Nim się umyli i przebrali, Emma uśpiła pacjenta i teraz uważnie obserwowała monitory z 

odczytem parametrów. 

– Domyślam się – rzekł Steven do asystujących mu lekarzy i pielęgniarek – że sporo czasu 

minęło, odkąd braliście udział w takiej operacji. Zważywszy na to, że pracujemy razem po raz 
pierwszy, mogą się pojawić pewne trudności, nim oswoicie się z moją techniką i metodami. – 
Rozejrzał   się   po   sali.   –   Zapowiadam,   że   nie   toleruję   niedbalstwa.   Wszyscy   mamy   spore 
doświadczenie, każdy na swoim polu, ale jako zespół dopiero zaczynamy.  Jeżeli pojawią się 
wątpliwości, na przykład jaki rozwieracz jest mi potrzebny albo kiedy należy osuszyć ranę, od 
razu pytajcie. Jestem gotowy prowadzić was krok po kroku we właściwym kierunku i udzielać 
potrzebnych   wskazówek.   Nie  róbcie   niczego   bez  porozumienia  ze   mną  i  nie  improwizujcie. 
Szczerze was zachęcam, abyście podczas operacji o wszystko pytali. To mnie nie rozprasza. 
Zaczynamy. 

Popatrzył na Vicky i kiwnął głową. Była mu wdzięczna za tych kilka słów, ponieważ gdy 

weszli do sali operacyjnej, wyczuła zdenerwowanie kolegów. Teraz wszyscy uświadomili sobie, 
że szef zespołu jest pełen dobrej woli, odpowie na każde pytanie i chętnie nimi pokieruje. 

Niepotrzebnie martwiła się, gdy powiedział jej, że ma mu asystować. Okazało się, że nie 

zapomniała nabytych przed laty umiejętności. Kiedy operacja dobiegła końca, Emma obudziła 
Freda z narkozy i z radością oznajmiła, że wszystkie parametry są w normie. 

Gdy   gipsowe   opatrunki   były   już   na   swoim   miejscu,   rannego   przewieziono   na   oddział 

intensywnej   terapii,   gdzie   miała   przy   nim   dyżurować   pielęgniarka.   W   sali   nie   było   innych 
pacjentów, więc dbał o niego cały personel. 

Vicky i Steven zdjęli fartuchy ochronne i umyli  ręce. Z uwagą przyglądała mu się, gdy 

ziewał i przeciągał się z ramionami uniesionymi wysoko nad głową. 

– Wiele bym dał za szklankę zimnego piwa – powiedział z uśmiechem. 
– Naprawdę? – spytała z ciekawością. – Podobno większość chirurgów po takim wysiłku 

marzy o herbacie, kawie lub masażu, a ty się domagasz piwa. 

Opuścił ramiona i popatrzył na nią z zainteresowaniem. 
– A więc proponujesz mi masaż? Nie śmiem odmówić! Vicky poczuła, że robi jej się gorąco. 
– Nie miałam na myśli... 
–   Przecież   tylko   żartowałem   –   zapewnił.   –   Idź   do   pokoju   lekarskiego,   wypij   herbatę   i 

odpocznij, a ja porozmawiam z Dorothy. – Odwrócił się i wyszedł. Vicky podeszła do drzwi i 
patrzyła za nim, aż zniknął za zakrętem. 

–   Piwo!   –   mruknęła.   –   Tego   można   było   oczekiwać.   Powinnam   wiedzieć,   że   wszyscy 

mężczyźni są tacy sami – mamrotała, idąc w stronę pokoju lekarek. 

background image

Przebrała się, a potem zajrzała do Freda. Dyżurne pielęgniarki były zadowolone z jego stanu. 

Przejrzała notatki na karcie i odeszła, by nie przeszkadzać im w pracy. 

– Piwo – mruknęła znowu i pokręciła głową. 
–   Słucham?   –   Za   plecami   usłyszała   nagle   głos   Nicole.   Odwróciła   się   i   powiedziała   z 

uśmiechem. 

– Mówiłam o piwie. 
– Tak mi się wydawało, chociaż wiem, że to nie jest twój ulubiony trunek. 
– Racja, za to Steven Pearce jest piwoszem. Wspomniał przed chwilą, że po operacji marzy 

mu się zimny kufel. 

– I dlatego  włóczysz  się po szpitalu,  mamrocąc  o piwie?  Vicky spuściła  oczy,  a potem 

zerknęła na Nicole. 

– Przyszło mi do głowy, że po pracy mogłabym zaprosić go do pubu. Jest tu nowy i chyba  

nie wie, gdzie warto pójść. 

– Co cię powstrzymuje? – zapytała Nicole, usiłując zachować powagę. 
– Przecież w piątek po południu w pubie jest tłoczno. 
– Oczywiście. Faceci wcześniej kończą pracę i od razu lecą się upić. Wtedy opatrujemy 

najwięcej drobnych ran i skaleczeń – przytaknęła Nicole. – Próbujesz mi dać do zrozumienia, że 
nie chcesz, żeby widziano was razem, kiedy popijacie coś dobrego, odpoczywając po trudnym 
dniu?

– Właściwie... 
– Jak wszyscy masz prawo rozerwać się trochę. A poza tym – dodała Nicole z promiennym 

uśmiechem – ludzie wkrótce się zorientują, że Steven z tobą mieszka. 

Zdumiona Vicky otworzyła szeroko oczy. 
– Jak się... 
– Sam mi o tym powiedział. Muszę wiedzieć, gdzie szukać naszych lekarzy. 
– Nie jest tak, jak myślisz – oburzyła się Vicky, a Nicole położyła jej rękę na ramieniu. 
– Mnie nic do tego. Jakie to ma dla was znaczenie, co ludzie mówią i myślą? Jeśli podoba ci 

się ten mężczyzna, idź na całość, bo zasługujesz na odrobinę szczęścia. 

– Owszem – przyznała z ociąganiem Vicky – ale czy Steven potrafi mnie uszczęśliwić? – 

Przypomniała sobie ich niedawną rozmowę dotyczącą rodzinnej własności gruntów i natychmiast 
ogarnął ją gniew wywołany jego zupełną bezmyślnością. 

– To bardzo ważne pytanie. – Nicole wybuchnęła śmiechem. – Najpierw idź z nim do pubu, a 

potem będziesz się nad tym zastanawiać. Przecież nie będziecie tam sami. 

– Słusznie, dzięki za radę. – Vicky odwróciła się niepewna, gdzie szukać Stevena. 
– Poszedł się przebrać – podpowiedziała Nicole. 
– Jeszcze raz dziękuję. – Skinęła jej głową i ruszyła w stronę pokoju lekarzy. 
Czekała na zewnątrz, daremnie usiłując pozbyć się wizji półnagiego Stevena. Niemal czuła 

zapach wody kolońskiej, którą skrapiał się po kąpieli. Oparła się plecami o ścianę, przymknęła 

background image

oczy i oddała się upojnym wspomnieniom. Zagryzła wargi, z podejrzaną łatwością przywołując 
smak jego pocałunków. 

– Chyba błądzisz gdzieś myślami. Czy mogę się przyłączyć? – usłyszała przy uchu cichy 

głos. 

Odskoczyła od ściany, otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego z niedowierzaniem. 
– Ste... Steven – wyjąkała. 
Uniósł brwi i spytał z domyślnym uśmiechem:
– Spodziewałaś się kogoś innego?
– Ja? Skądże!
– W takim razie czekasz tu na mnie – wywnioskował. 
– Tak. 
Nie   rób   z   siebie   idiotki,   strofowała   się   w   duchu.   Nie   brak   ci   rozumu,   więc   czemu 

odpowiadasz monosylabami?

– Skąd się tu wzięłaś?
– Pub – odparła i jęknęła w duchu, ponieważ nadal nie była w stanie odpowiedzieć pełnym 

zdaniem. Zacisnęła powieki, westchnęła głęboko i popatrzyła mu prosto w oczy. – Czekam tu, bo 
chcę, żebyś poszedł ze mną do pubu. Napijemy się czegoś, odpoczniemy... 

– Doskonały pomysł! Zajrzę jeszcze tylko do Freda i możemy iść. 
W sali intensywnej terapii przy łóżku rannego zastali Dorothy i Faith. Steven przeczytał 

zapiski na karcie, chwilę pogawędził z paniami i obudził Freda, by sprawdzić odruchy. Wkrótce 
chory zasnął, co po narkozie i operacji było dla niego najlepszą terapią. Steven dał pielęgniarkom 
kilka wskazówek i przez chwilę naradzał się z Emmą. Zrobił notatkę na karcie Freda, a potem 
odwrócił się do Vicky i powiedział:

– Chodźmy wreszcie do tego pubu. 
– Idziecie się czegoś napić? – zapytała Faith i sięgnęła po torebkę leżącą na krześle. – Mogę 

się przyłączyć?

– Naturalnie – odparła Vicky nieco zbyt skwapliwie. 
–   Fred   jest   tu   pod   dobrą   opieką   –   wtrąciła   z   uśmiechem   Dorothy.   –   Powinnam   chyba 

uspokoić jego kompanów od kieliszka, że najgorsze minęło. 

Cała czwórka ruszyła bez pośpiechu do stojącego nieopodal starego budynku z piaskowca, 

gdzie   było   już   sporo   gości.   Kiedy   Dorothy   weszła   do   środka,   zewsząd   odezwały   się 
pokrzykiwania znajomych, którzy pili zdrowie jej męża. 

– Zamknijcie gęby! – wrzasnął stojący za barem John, właściciel pubu. Od razu zrobiło się 

cicho. – I co, doktorku?

– Fred jest w dobrym stanie – odparł Steven. – Zrobimy mu jeszcze jedną operację, ale jego 

życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. 

– To właśnie chcieliśmy usłyszeć – odparł John. – Zapraszam do baru, proszę się czegoś 

napić... na mój koszt. 

background image

– Dziękuję – powiedział Steven. 
Faith i Dorothy przysiadły się do znajomych, więc został sam z Vicky i pomógł jej zająć 

miejsce   na   wysokim   stołku.   Miała   wrażenie,   że   wszyscy   na   nich   patrzą,   ale   gdy   spojrzała 
dyskretnie po sali, przekonała się, że mało kto się nimi interesuje. Znajomi nie dziwili się, że 
przyszła do pubu z przystojnym lekarzem, bo uznano ich za parę. Powiedziała sobie, że czas 
usiąść wygodnie i trochę się odprężyć. Wychyliła dwie szklanki zimnego napoju, a Steven sączył 
powoli swoje piwo. 

– Postawić ci drugie? – zapytała, ale pokręcił głową. 
– Zawsze piję tylko jedno, i to lekkie. 
– Na pewno łączy się z tym jakaś historia – domyśliła się, a Steven pokiwał głową. 
– Podczas stażu raz się zalałem i omal nie zrujnowałem sobie kariery. Zmieniłem wtedy 

nastawienie do alkoholu, a picie nie sprawiało mi już przyjemności. 

– To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, na pewno 

chodzi o kobietę – stwierdziła kpiąco, a Steven wybuchnął śmiechem. 

–   Skąd   wiesz?   To   było   tak.   Po   operacji   trwającej   całą   noc   spotkałem   znajomych   z 

kardiochirurgii... Lepiej od razu powiem, że zaprosiła mnie lekarka, filigranowa blondynka, którą 
chciałem   poderwać.   Koledzy   skończyli   właśnie   nocny   dyżur,   więc   poszliśmy   do   pubu   na 
śniadanie. 

– Ciekawe, co tam można zjeść o tej porze... 
– Będziesz mi stale przerywać czy pozwolisz, żebym dokończył? – skarcił ją Steven. 
– Przepraszam. – Vicky położyła palec na ustach i obiecała, że będzie milczeć. 
– Jeden ze znajomych miał się wkrótce ożenić, więc uznaliśmy, że trzeba to oblać. Byłem 

zmęczony, mało zjadłem, więc szybko się upiłem. Wracając do domu, przypomniałem sobie, że 
w szpitalu zostały moje podręczniki. 

– A kiedy tam poszedłeś, ktoś się zorientował, że jesteś pod wpływem alkoholu. 
– Tym człowiekiem był profesor, u którego odbywałem staż. Niewiele brakowało, żeby mnie 

zwolnił dyscyplinarnie. Potem okazało się, że siostra wstawiła się za mną i dzięki temu dostałem 
tylko naganę z wpisaniem do akt. Profesor uznał, że taka nauczka wystarczy. 

– Dobrze jest mieć wpływową siostrę, prawda?
– Ona rzeczywiście  robi na ludziach  wrażenie!  Skończyło  się  tym,  że  poślubiła  mojego 

profesora – dodał z uśmiechem. 

– Muszę przyznać, że sporo jej zawdzięczam. Nie mogłem sobie darować, że ją zawiodłem. 

Bardzo   się   tym   martwiłem.   Do   chwili,   gdy   zdałem   egzamin   specjalistyczny   z   ortopedii   i 
chirurgii, nie tknąłem alkoholu, a potem tylko czasami pozwalałem sobie na coś mocniejszego. 

– A twoja lekarka z kardiochirurgii? – zapytała Vicky i poczuła ukłucie zazdrości na myśl o 

kobiecie, która zainteresowała Stevena. 

– O kim mówisz? – zapytał, marszcząc czoło, jakby daremnie próbował sobie przypomnieć 

dawną znajomą. 

background image

– Wszystko jasne. – Vicky roześmiała się zadowolona, że tamto zauroczenie minęło bez 

śladu. 

– Poznałaś mój mroczny sekret. 
– Tylko jeden, ale warto było posłuchać – odparła z uśmiechem. – Dziękuję. 
Podczas godziny spędzonej w pubie raz po raz ktoś do nich podchodził, by powiedzieć kilka 

miłych słów, a Vicky zrobiło się ciepło na sercu, gdy pomyślała o serdeczności okazywanej sobie 
nawzajem przez mieszkańców doliny. Potem zerknęła na zegarek i jęknęła rozpaczliwie, widząc, 
że dochodzi pół do szóstej. 

– Co się stało?
– Muszę jechać do Neila Simpsona. Jego matka pewnie szykuje już kolację i wkrótce zapędzi 

małego do łóżka. Nie chcę wieczorem zakłócać im spokoju. 

– W takim razie powinnaś wyruszyć od razu. Proszę. 
– Wręczył jej kluczyki. – Weź mój samochód. 
– To potrwa dłużej, niż sądzisz. Muszę jeszcze zrobić zakupy i zajrzeć do Mary – tłumaczyła, 

sięgając po nie z ociąganiem, ale wzruszył tylko ramionami. 

– Nie ma sprawy, ktoś mnie podwiezie do domu – odparł. 
Gdy Vicky niepewnie kiwnęła głową, pochylił się i pocałował ją w usta. Zrobiło się cicho, bo 

goście zamilkli w pół słowa. Vicky najchętniej zapadłaby się pod ziemię. 

–   Waśnie   przypieczętowałeś   swój   los   –   szepnęła   drżącym   głosem,   zaciskając   w   dłoni 

kluczyki do jego auta. 

– Nieprawda! – odrzekł, podnosząc brwi. – Przypieczętowane zostały nasze losy. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Postanowiła nie myśleć  o Stevenie, ale łatwiej  było  to obiecać,  niż spełnić. Wstąpiła  na 

chwilę   do   szpitala,   by   wziąć   z   gabinetu   torbę   lekarską   wypełnioną   niezbędnymi   lekami   i 
narzędziami, po czym ruszyła do Simpsonów. 

Matka   Neila   nie   dostrzegła   u   syna   żadnych   niepokojących   objawów   prócz   sporego 

rozdrażnienia. 

– Okropnie daje mi się we znaki – oznajmiła, wichrząc czule jego włosy. – Tak było, jest i 

będzie. 

Gdy mówiła te słowa, z jej oczu można było wyczytać, że bardzo kocha swego urwisa. Vicky 

roześmiała się, zbadała chłopca, a potem starannie zebrała swoje rzeczy i ułożyła je w torbie. 

– Jutro możesz wyjść na podwórko i trochę pobiegać, ale się nie przemęczaj. 
– Dobrze, pani doktor – obiecał uradowany Neil. – Starałem się słuchać mamy, odrobiłem też 

pracę domową. 

– To ci się chwali. – Vicky pokiwała głową i zwróciła się do pani Simpson. – Na mnie już 

pora. W przyszłym tygodniu chciałabym go zbadać, więc zapraszam do przychodni. 

– Umówię się na wizytę. 
Vicky pożegnała  się z Neilem oraz jego rodziną i wsiadła do terenowego auta Stevena. 

Prowadziła je z przyjemnością. Gdyby mogła sobie pozwolić na taki wydatek, dawno kupiłaby 
nowy samochód. Na szczęście stary dobrze się sprawował, więc nie miała powodu do narzekań. 

Spojrzała na zegar wmontowany w deskę rozdzielczą i postanowiła odwiedzić Mary. Nie 

wykryła u niej dotąd żadnych objawów depresji poporodowej. Od kilku dni się nie widziały, ale 
codziennie rozmawiały przez telefon. Zaparkowała na podjeździe, chwyciła torbę i podeszła do 
drzwi. Energicznie zapukała dwa razy i weszła do środka, głośno witając domowników. 

– Cześć! – krzyknął Jeff. Weszła do kuchni i ujrzała go w kuchennym fartuchu; mieszał coś 

w garnku. – Przyjechałaś w dobrym momencie, zaraz siadamy do stołu. 

– Dziękuję, ale dziś nie mogę zostać. Chciałam tylko sprawdzić, czy Mary dobrze się czuje. 

Jak sobie radzicie?

– W ubiegłym tygodniu trochę popłakiwała, ale była dość spokojna – odparł. – Zważywszy 

na okoliczności, bardzo dzielnie zniosła tę stratę. Jestem z niej dumny. 

– Gdyby pojawiły się niepokojące symptomy, daj mi znać. 
– Przyrzekam, że zadzwonię. 
– A ty? Jak sobie radzisz?
– Oczywiście jestem przygnębiony – odparł, wzruszając ramionami. – Przykro mi z powodu 

Stuarta i bardzo współczuję Mary, ale wydaje mi się, że mężczyzna przeżywa to inaczej, bo 
między nim i dzieckiem nie ma bezpośredniej więzi, którą odczuwa matka. Nie byłem pewny, 

background image

czy mały kopał, chociaż  Mary twierdziła, że się porusza. Mówimy o nim całkiem otwarcie, 
zwłaszcza przy dzieciach, bo naszym zdaniem to jedyny sposób, żeby przeboleć stratę. 

– Masz rację. A oto i moja pacjentka – powiedziała Vicky, gdy Mary weszła do kuchni. 

Uściskały się serdecznie. 

– Czemu zawdzięczamy twój przyjazd? – dopytywała się żartobliwie Mary. 
– Wizyta domowa. Marsz do sypialni, muszę cię zbadać. 
– Daj spokój, Vicky... 
– Nie waż się sprzeciwiać. Jeśli się pospieszymy, Jeff nie będzie czekać na ciebie z kolacją. 
Gdy weszły do pokoju, Mary usiadła  na łóżku,  a Vicky sięgnęła do torby po aparat  do 

mierzenia ciśnienia. 

– Całkiem nieźle. – Kiwnęła głową, gdy skończyła pomiar. – Wynik w normie. Połóż się na 

plecach. – Mary posłuchała i Vicky zmierzyła jej temperaturę, a potem zbadała starannie. 

– Mogę usiąść? – zapytała Mary, gdy Vicky wkładała swoje rzeczy do torby. 
– Tak, badanie skończone. Wszystko w porządku. 
– W takim razie zaczynamy przesłuchanie. – Spoglądała na przyjaciółkę oczami lśniącymi z 

ciekawości. – Opowiedz, jaki on jest. 

– Kto? Steven? – odparła z roztargnieniem Vicky, a Mary zachichotała cichutko. 
– Zawrócił ci w głowie, prawda? Doskonale! Najwyższy czas, żeby się komuś udało. 
– To dla mnie bardzo trudne. – Vicky głośno zatrzasnęła torbę. – Jestem pod jego urokiem, z 

czego on doskonale zdaje sobie sprawę. 

– Czy to źle? Przecież wpadłaś mu w oko. 
– Chyba tak. – Vicky usiadła, próbując uporządkować myśli, a Mary jak zwykle czekała 

cierpliwie. – Lubię jego towarzystwo, mamy takie samo poczucie humoru. – Przymknęła oczy i 
zaraz powróciły wspomnienia. – Uwielbiam, kiedy mnie dotyka i całuje. Zapominam wtedy o 
całym świecie. – Popatrzyła na Mary. – Do tej pory żaden mężczyzna tak na mnie nie działał!

– To czemu się denerwujesz?
– Bo Steven to najbardziej uparty, samowolny, arogancki i denerwujący facet, jakiego znam. 
– Nieźle. – Mary z ciekawością uniosła brwi. 
– Sam wprosił się do mojego domu, a teraz ciągle ma pretensje. 
– Chwileczkę. – Mary podniosła rękę. – Steven Pearce z tobą mieszka?
– Tak. Rozumiesz, o co mi chodzi?
– Nic z tego nie rozumiem. Możesz zacząć od początku?
– Steven miał zamieszkać w domku na gruntach, które sprzedała Leesha, ale wymiana rur nie 

została   skończona   na   czas,   więc   postanowił   zatrzymać   się   u   mnie.   Uznał,   że   to   najlepsze 
rozwiązanie i oznajmił, że się wprowadza. 

– Mogłaś odmówić – wtrąciła Mary. 
– To wcale nie jest takie proste. – Vicky spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała wolno: – 

Chciałam, żeby u mnie został. Lubię czuć jego obecność, ale dziś... zachował się jak ostatni 

background image

prostak. Najchętniej bym go udusiła. 

– Nieźle. 
– Przestań wygadywać bzdury. – Vicky była wściekła. – Miałam nadzieję, że poradzisz mi, 

jak postąpić. 

– Dobrze, dobrze. – Mary wybuchnęła  śmiechem.  – Uspokój się i pozwól, że dokonam 

małego podsumowania. Steven doprowadza cię do szaleństwa, tracisz przy nim zdrowy rozsądek 
i popadasz w zmienne nastroje. 

– Nie... Masz rację – przyznała Vicky. 
– Lubisz jego towarzystwo i uwielbiasz pieszczoty. 
– Tak. – Rozmarzona wolno pokiwała głową. 
– No to wpadłaś. 
– Nie rozumiem. 
– Jesteś zakochana. 
– Nieprawda! – obruszyła się Vicky. – Ledwie go znam. 
– Ale to nie zmienia faktu, że go wybrałaś. – Mary nonszalancko wzruszyła ramionami. 
–   Nie   kocham   Stevena   –   upierała   się   Vicky.   –   Ten   facet...   Wiesz,   do   czego   on   mnie 

namawiał?

– Nie mam pojęcia, ale na pewno zaraz mi powiesz. 
– Miał czelność twierdzić, że marna ze mnie lekarka, bo mieszkam za daleko od szpitala i 

mogę nie zdążyć na czas. 

–   Samochodem   jedziesz   niecały   kwadrans.   –   Mary   zmarszczyła   brwi.   –   Zresztą,   gdzie 

miałabyś zamieszkać?

– Zdaniem Stevena obok szpitala albo przychodni. 
– Doktor Loveday mieszkał jeszcze dalej, ale to mu w niczym nie przeszkadzało. 
– Właśnie! Steven wyprowadza mnie z równowagi. – Vicky zrobiła ponurą minę i zacisnęła 

pięści. – Najpierw podstępnie wkrada się do mojego domu, a potem najspokojniej w świecie 
zaczyna mnie pouczać. 

– Może chodzi mu o coś innego – odparła po namyśle Mary. 
– Ale o co?
– Jest całkiem prawdopodobne, że nasz nowy lekarz chce na stałe osiąść w tych stronach. 

Chyba zamierza się ustatkować, założyć rodzinę. 

– Steven?
–   Znasz   go   lepiej   –   odparła   Mary.   –   Może   próbował   wybadać,   jak   się   zapatrujesz   na 

przeprowadzkę bliżej miasta, co sądzisz o małżeństwie, czy chciałabyś mieć dzieci. 

– Wykluczone. – Vicky energicznie pokręciła głową. – Steven nie nadaje się na męża. Moim 

zdaniem marzy mu się płomienny romans. Teraz mam być jego kociakiem. 

– Przyjmijmy, że masz rację. Czy to ci odpowiada?
– Skądże! Tyle razy powtarzałam, że mimo wszelkich przeciwności chcę wyjść za mąż i 

background image

mieć dzieci, ale Steven nie należy do mężczyzn, z którymi można zostać do końca życia. 

– Dlaczego? Skąd ta pewność?
– To się rzuca w oczy. Idę o zakład, że złamał wiele serc. Nie zamierzam być jeszcze jedną z 

jego wielu zawiedzionych wielbicielek. 

– Na takie deklaracje jest chyba za późno, ponieważ straciłaś dla niego głowę. 
– Naczytałaś się romansów!
– Nie udawaj niewiniątka – odparła Mary. – Sama masz na swoim koncie kilka złamanych 

serc. 

– To za dużo powiedziane. Utarłam nosa kilku natrętnym adoratorom, to wszystko. Wątpię, 

czy w ogóle mieli serca. 

– Z twoich słów wynika, że Steven cię lubi i podziwia – tłumaczyła Mary. – Osiągnęłaś 

wszystkie cele: skończyłaś studia, masz praktykę lekarską w naszej dolinie. Zrealizowałaś swoje 
plany,   więc   nie   możesz   się   już   nimi   zasłaniać.   Moim   zdaniem   szukasz   wymówki   i   dlatego 
twierdzisz, że Steven nie nadaje się na męża. 

– Powstała między nami pewna więź, ale to wcale nie znaczy, że on planuje małżeństwo. – 

Vicky wstała i zaczęła chodzić po pokoju. – Panuję nad sytuacją, więc między nami nic nie 
było... 

– Czy on jest równie powściągliwy?
Vicky zastanawiała się przez moment, a potem wyznała:
– Owszem. Gdy przyniosłam mu do pokoju ręczniki i pościel, stał tam nagi do pasa, w 

dżinsach. – Patrzyła przed siebie rozmarzonym wzrokiem i ciągnęła: – Zaczęliśmy się całować i 
byłam gotowa mu ulec, ale się opamiętał. Gdy zapytałam, co go powstrzymało, usłyszałam, że 
wszystko za bardzo się komplikuje. 

– Widzisz! – Mary uśmiechnęła się triumfalnie. – Z pewnością ma wobec ciebie jakieś plany. 
– Tobie wciąż jedno na myśli, ale chyba trafiłaś w sedno. 
– To znaczy?
– Wmawiam sobie tylko, że panuję nad sytuacją, ale gdyby Steven chciał ode mnie czegoś 

więcej, natychmiast bym się zgodziła. – Obie długo milczały. Vicky odezwała się pierwsza. – Już 
sama nie wiem, czego chcę. Mam zamęt w głowie. 

Rozległo się pukanie i do sypialni wszedł Jeff. 
– Skończyłyście? Bo dzieci umierają z głodu. 
– Już idę, kochanie. – Mary wstała z łóżka i uśmiechnęła się do niego. – Vicky, zjesz z nami?
– Dzięki, nie mogę. Mam gościa i muszę się nim zająć. 
– Trzymam kciuki – szepnęła Mary, ściskając ją mocno. Gdy Vicky weszła do domu, zegar 

wybił   ósmą,   a   z   kuchni   dochodziła   woń   smażonego   mięsa   i   czosnku.   Zajrzała   do   środka   i 
zobaczyła Stevena stojącego przy kuchence. 

– Cześć – powiedział z uśmiechem, odwracając się ku drzwiom. Poczuła, że nogi się pod nią 

uginają, więc podeszła bliżej i usiadła na stołku przy kuchennym blacie. – Nie byłem pewny, 

background image

kiedy wrócisz, ale uznałem, że pora szykować kolację. 

–   Dziękuję.   –   Obserwowała   w   milczeniu,   jak   sprawdza,   czy   steki   są   już   odpowiednio 

wysmażone.   Czyżby   Mary   trafiła   w   dziesiątkę?   Może   Steven   rzeczywiście   zamierza   się 
ustatkować   i   chce   z   nią   zostać   na   dłużej?   Co   miał   na   myśli,   gdy   powiedział   w   pubie,   że 
przypieczętowane zostały ich losy?

– Dlaczego siedzisz z założonymi rękami? – Wskazał lodówkę. – Przygotuj sałatkę i pokrój 

chleb. – Zamyślona wzięła się do pracy. Nagle usłyszała tuż przy uchu jego szept: – Uważaj, bo 
się skaleczysz. – Tak ją przestraszył, że omal nie krzyknęła. Upuszczony nóż spadł na kuchenny 
blat. 

– Spokojnie! – Położył jej rękę na ramieniu i obrócił w swoją stronę. – Ja tylko żartowałem. 

Jak się czujesz?

–   Do...   dobrze   –   wykrztusiła,   podniosła   głowę   i   spojrzała   mu   w   oczy.   Natychmiast 

zrozumiała, że to błąd. 

– Myślami byłaś daleko – powiedział, patrząc na nią badawczo. – Czy Mary dobrze się 

czuje? Co z Neilem?

– Oboje wracają do zdrowia. – Kiedy stał tak blisko, traciła zdrowy rozsądek. Na domiar 

złego traktowała każde jego słowo niczym zagadkę wymagającą rozwiązania, w każdym zdaniu 
dopatrywała się ukrytych znaczeń. – Przepraszam – wymamrotała, uwalniając się z jego objęć. 

Wybiegła z kuchni i uciekła do swego pokoju. Oparła się o drzwi i zawstydzona ukryła twarz 

w dłoniach. Kilka razy odetchnęła głęboko, opuściła ramiona, a potem przebrała się w dżinsy i 
bawełnianą koszulkę. 

– Robisz z siebie pośmiewisko – powiedziała na głos, mocno szczotkując włosy. – Zapomnij 

o   rozmowie   z   Mary   i   weź   się   w   garść.   Mniejsza   z   tym,   czy   Steven   chce   ci   coś   dać   do 
zrozumienia, czy też nie. – Wycelowała palec w swoje odbicie. – Przestań analizować każdą 
uwagę i po prostu ciesz się jego obecnością. Doceń, że poświęcił tyle  czasu i energii, żeby 
przygotować kolację. 

Zdecydowanie skinęła głową, przywołała na twarz przyjazny uśmiech, otworzyła  drzwi i 

wpadła na stojącego za nimi Stevena, który właśnie uniósł rękę, by zapukać. Podniosła wzrok i 
natychmiast spoważniała. Jaki przystojny, pomyślała mimo woli. 

– Wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony. 
–   Oczywiście   –   zapewniła   nieswoim   głosem,   trochę   zakłopotana   natrętnym   i   czułym 

spojrzeniem jego oczu. 

Patrzyli na siebie przez chwilę, a potem Steven podszedł bliżej i wziął ją w ramiona. Dotknął 

ustami   jej   warg,   a   żar   pocałunku   zmiótł   wszelkie   bariery   wznoszone   dotąd   z   ogromną 
pieczołowitością. Pożądanie ogarnęło ich z równą siłą. Całowali się jak szaleni, powoli idąc w 
stronę łóżka. Gdy opadli na posłanie, Steven podniósł głowę i wyszeptał jej imię. Przymknęła 
oczy, spragniona kolejnego pocałunku i nagle zadrżała, bo zerwał się na równe nogi i wybiegł. 
Leżała nieruchomo, zastanawiając się, czemu nagle przerwał. Gdy poczuła zapach smażonego 

background image

mięsa, zeskoczyła z łóżka, poprawiła ubranie i pobiegła za nim do kuchni. 

– Zdążyłem w ostatniej chwili. – Z uśmiechem odwrócił się w jej stronę. – Kolacja gotowa. 
– W takim razie siadajmy do stołu! – Spojrzała na dobrze wysmażone steki, wybuchnęła 

śmiechem i natychmiast się odprężyła. Pospiesznie doprawiła sałatkę, a Steven napełnił talerze. Z 
apetytem zabrali się do jedzenia. 

– Jak się czuje Fred? Na pewno zajrzałeś do niego, nim wróciłeś do domu – powiedziała 

Vicky. 

– Oczywiście! Jego stan jest stabilny i poprawia się stopniowo. Nicole przygotowała w sali 

łóżko dla Dorothy, więc od razu humor mu się poprawił. Mimo dziewięćdziesięciu siedmiu lat 
serce ma jak dzwon. Sądzę, że wkrótce wyzdrowieje. Pozbyłem się też obaw co do szybkiej 
wymiany protezy stawu biodrowego. 

– Pyszny stek – oświadczyła, wskazując talerz – chociaż trochę przypalony. 
– Przecież jestem kawalerem!
– I cóż tego? Czy twój kawalerski stan usprawiedliwia przypalanie potraw? – kpiła. 
– Tylko wtedy, kiedy jestem... roztargniony – odparł z łobuzerskim uśmiechem, a Vicky 

omal się nie zakrztusiła kawałkiem mięsa. 

– Nie poruszajmy... tego tematu. 
– Ach tak! Jesteś zaskoczona, że umiem gotować?
– Owszem – przyznała szczerze i upiła łyk wina. – Większość mężczyzn, z którymi... – 

Umilkła z obawy, że Steven opacznie zrozumie jej uwagę. 

–   Większość   mężczyzn,   z   którymi   się   spotykałaś...   –   podpowiedział,   zachęcając   ją,   by 

dokończyła zdanie. 

– Tak... Niewielu potrafiło coś upichcić. Ich zdaniem, to zajęcie dla kobiety. 
– Nawet jeśli pracuje w pełnym wymiarze godzin? Proszę, proszę, to bardzo samolubnie z 

ich strony. 

– Święte słowa. 
– Ja jestem inny – zapewnił. 
– Zauważyłam. 
– Gotuję, sprzątam, potrafię nawet szyć. 
– Nie zapominaj, mój drogi, że miałam dziś okazję zobaczyć twoje szwy. Jestem pewna, że 

Fred również doceni twój talent. 

– Do tej pory pacjenci się na mnie nie skarżyli – odparł, wyciągnął rękę i ukradł jej z talerza 

małego pomidorka. 

– Jak mogłeś! – obruszyła się, ale było już za późno, żeby dać mu po łapie. Steven roześmiał 

się jak psotny chłopak i ona również poweselała. Nim zjedli kolację, daremnie próbowała sobie 
przypomnieć, kiedy czuła się taka szczęśliwa. 

Potem wypili kawę i usadowili się na kanapie w salonie, aby obejrzeć stary film z Cary 

Grantem w roli głównej. 

background image

– Cała moja rodzina uwielbia czarnobiałe kino sprzed lat – szepnął jej do ucha. 
Kiedy ją przytulił, poczuła ciepły oddech i omal nie straciła głowy pod wpływem takiej 

bliskości, ale szybko się odprężyła i z radością pomyślała, że jest przy niej mężczyzna, którego 
darzy uczuciem. Pochylił głowę, żeby ją pocałować, i w tej samej  chwili zadzwonił telefon. 
Oboje wydali jęk rozpaczy, a Steven podniósł słuchawkę. Vicky próbowała stłumić irytację; już 
po raz drugi tego dnia ubiegł ją i odebrał telefon, jakby mieszkał u siebie. Po chwili uznała, że dla 
radości przebywania w jego towarzystwie warto przymknąć oko na takie głupstwa. Nie chciała 
psuć miłego nastroju. 

Nie   oddał   jej   słuchawki,   wiec   domyśliła   się,   że   ktoś   dzwoni   do   niego.   Podsłuchiwała 

rozmowę bez najmniejszych oporów i zmarszczyła brwi, gdy się odezwał. 

– Czy w karcie są jakieś uwagi na ten temat? – zapytał. 
– Chodzi o Freda? – spytała cicho, a on pokiwał głową. 
– Trzeba zmienić antybiotyk. Podajcie erytromycynę – polecił. – Mam nadzieję, że mdłości i 

wymioty ustaną. Jest wysypka? – Milczał przez chwilę. – W takim razie obserwujcie go i na 
bieżąco mnie informujcie. Proszę też zrobić w jego karcie notatkę o zmianie leku, rano dam 
swoją parafkę. Będę w szpitalu przed siódmą. Do zobaczenia. – Odłożył słuchawkę. 

– Domyślam się, że Fred jest uczulony na część antybiotyków, które mu zapisałeś. 
–   Tak.   –   Steven   pocierał   policzek.   –   Najwyraźniej   amoksycylina   mu   nie   służy,   bo 

wymiotował i dostał lekkiej biegunki, ale mam nadzieję, że po zmianie leku wszystkie objawy 
ustąpią. Trzeba podać antybiotyk, żeby nie doszło do infekcji. – Milczał przez chwilę. – Dyżurna 
pielęgniarka sprawia wrażenie bardzo dobrze przygotowanej do zawodu. 

– To u nas normalne – odparła żartobliwie Vicky. – Nazywa się Judith Tedesco. Razem z 

mężem,  który jest pielęgniarzem,  bierze nocne dyżury,  odkąd ich ostatnia  pociecha opuściła 
rodzinne gniazdo. 

– No, Vicky, pora spać – wyznał niechętnie. – Wcześnie rano wpadnę na chwilę do szpitala, 

a potem wracam do Adelaide. Wpadłem tu sprawdzić, jak postępuje remont domku. 

– Cieszę się, że przyjechałeś, bo... to dobrze dla Freda – wykrztusiła i poczuła na sobie jego 

badawcze spojrzenie. 

– Oczywiście. W przeciwnym razie musiałabyś zadzwonić do większego szpitala i prosić o 

przysłanie   karetki   albo   helikoptera,   co   jeszcze   bardziej   opóźniłoby   leczenie.   Wiesz,   o   czym 
mówię.   Nadal   sądzę,   że   dla   twoich   pacjentów   byłoby   najlepiej,   gdybyś   zamieszkała   w 
miasteczku.   Jedziesz   tam   prawie   kwadrans,   a   dodaj   jeszcze   pięć   minut   na   włożenie   butów, 
zabranie torby i kluczy, dotarcie do auta. 

– Już o tym rozmawialiśmy. – Vicky próbowała zachować spokój. Jeśli Steven naprawdę 

chce się ustatkować, nie można go spłoszyć. Z uwagą wysłuchała jego argumentów, policzyła 
wolno do pięciu i zapytała: – Czemu tak bardzo nalegasz, żebym się przeprowadziła?

– Chcę tylko, abyś zrozumiała, że jesteś w tej okolicy jedynym lekarzem ogólnym, a zatem 

powinnaś mieć stały dostęp do aparatury ratującej życie. 

background image

– Cały personel został przeszkolony. Nasze pielęgniarki, no i przede wszystkim Mac są na 

bieżąco ze wszystkimi nowinkami dotyczącymi udzielania pierwszej pomocy. 

– Jesteś lekarzem, więc nikt oprócz ciebie nie zapisze leków i nie zleci zabiegów. 
– A co z tobą?
– Nie rozumiem. 
– Zostałeś zatrudniony w naszym szpitalu jako chirurg ortopeda. Gdyby doszło do wypadku, 

podczas  akcji ratunkowej   przydasz   się znacznie  bardziej  niż  ja,  bo posiadasz  umiejętności   i 
doświadczenie, które mogą zdziałać cuda dla ocalenia ludzkiego życia. Dlaczego postanowiłeś 
zamieszkać w domu, który stoi równie daleko od miasteczka jak mój?

– Nie osiądę tam na stałe – odparł, a Vicky miała wrażenie, jakby skrzydła rosły jej u ramion. 
– Nawet jeśli to prowizorka – nie dawała za wygraną – warto było wybrać lokum bliżej 

szpitala, bo przecież ciągle mamy tu wypadki. Powiedziałabym, że przyganiał kocioł garnkowi. 

– Zamierzam wkrótce poszukać nowego mieszkania. Zresztą, mniejsza o odległość. 
– W takim razie czemu się czepiasz? – zapytała uradowana. Steven zamierza osiedlić się tu 

na stałe, a to dobra nowina. Czy warto łudzić się nadzieją, że pewnego dnia... rozpoczną wspólne 
życie?

– Mam zastrzeżenia do tego domu. 
– Co ci się w nim nie podoba? – spytała zirytowana. 
– Po prostu jest dla ciebie za duży. 
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem i policzyła do dwudziestu, nim odpowiedziała:
–   To   jest   moje   miejsce   na   ziemi,   tutaj   wyrosłam,   a   więc   położenie   i   metraż   nie   mają 

znaczenia. W tych pokojach gromadziłam wspomnienia. Kocham ten dom, jest mi niezbędny do 
życia, stanowi jego treść. Potrafisz to zrozumieć?

– Tak, ale sądzę, że zamiast żyć wspomnieniami, powinnaś spojrzeć w przyszłość. 
– W tym celu nie muszę się stąd wyprowadzać. Chcę dodać nowe wspomnienia do tych, 

które już mam. Wychowam w tym domu moje pociechy i jak dawniej będzie tu rozbrzmiewać 
dziecięcy śmiech. 

–   A   co   teraz?   Na   razie   nie   masz   potomstwa,   jesteś   za   to   potrzebna   swoim   pacjentom. 

Wczoraj mówiłaś, że bardzo ci zależało na powrocie do tej doliny, bo pragnęłaś służyć ludziom, 
wśród których wyrosłaś. Nie sądzisz, że jesteś trochę samolubna, upierając się, żeby mieszkać z 
dala od nich?

Tym razem liczenie na nic się nie zdało. Vicky wstała, pożegnała się chłodno i wyszła. Ze 

złości mocno trzasnęła drzwiami do sypialni, bo Steven wyprowadził ją z równowagi. Chodziła z 
kąta w kąt i oddychała głęboko w nadziei, że łatwiej się uspokoi. Doszła do wniosku, że Mary się 
myli. Steven nie szuka w tym domu przyszłej żony. Jak mogła traktować poważnie tę sugestię?

Steven wsunął ręce w kieszenie i wzruszył ramionami, gdy wybiegła z pokoju. Miał nadzieję, 

że wreszcie skłoni ją do przeprowadzki, a tymczasem udało mu się tylko rozzłościć ją i zasmucić. 
Podszedł   do   okna   i   popatrzył   w   ciemność   za   szybą.   Czy   wierzył   w   słuszność   swoich 

background image

argumentów? Czy naprawdę sądził, że pacjenci cierpią na tym,  że Vicky mieszka daleko od 
szpitala? Przecież była doskonałą lekarką. 

Zaciągnął   zasłony  i  wyszedł  z  salonu,  by sprawdzić,  czy drzwi  frontowe  i  kuchenne  są 

zamknięte na klucz, a potem zgasił światło w pokoju i w korytarzu. Zatrzymał się przed sypialnią 
Vicky i podniósł rękę, by zapukać, bo chciał ją przeprosić. Nasłuchiwał przez chwilę; dobiegło 
go mamrotanie i odgłos kroków, jakby niespokojnie chodziła po pokoju. Uznał, że nie jest to 
odpowiednia chwila, by się jej pokazywać. 

Zamieszkał tu, żeby się do niej zbliżyć i dzięki temu łatwiej namówić ją do sprzedaży domu i 

ziemi, a teraz sam wszystko skomplikował. Po długim namyśle postanowił zrezygnować z kupna; 
pieniądze to nie wszystko, a Vicky Hansen mogłaby stać się... 

Sharlock Wine Company będzie czerpać spore zyski z dwu działek już zakupionych, a więc 

nie   musi   zabiegać   o   grunt   Vicky.   Jej   szczerość   i   oddanie   były   dla   Stevena   prawdziwym 
odkryciem. Żadna kobieta tak go dotąd nie całowała, a jej czułość poruszała go bardziej, niż 
gotów był przyznać. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Jesteś grzeczną  dziewczynką  – pochwaliła  Vicky czteroletnią  Megan, która  starała  się 

powstrzymać łzy. – Teraz zastrzyk w drugą rączkę – tłumaczyła, wkłuwając igłę. – Gotowe. 
Byłaś taka dzielna, że zasłużyłaś na cukierka, prawda?

Megan pokiwała  głową i choć oczy miała  pełne  łez,  nie wybuchnęła  płaczem.  Siedziała 

nieruchomo na leżance, aż matka podniosła ją, przytuliła i ucałowała. Vicky sięgnęła po słój z 
cukierkami. Była zadowolona, że godziny przyjęć dobiegają końca, bo w poniedziałek zawsze 
miała wielu pacjentów. Na szczęście poczekalnia była już prawie pusta. 

– Jakiego koloru ma być twój cukierek? – spytała. 
– Poproszę czerwony. – Megan wyciągnęła rączkę po nagrodę. 
– Mam się spodziewać typowych efektów ubocznych, czy może udało się je wyeliminować 

od czasu ostatnich szczepień? – zapytała Sonya McMahon. 

– Temperatura może się nieco podwyższyć, a wokół śladu po nakłuciu występuje czasem 

lekka   opuchlizna,   ale   moim   zdaniem   wszystko   będzie   dobrze,   pod   warunkiem,   że   w   ciągu 
najbliższej doby nie poskąpisz małej uścisków i całusów. Megan była szczepiona, gdy skończyła 
półtora roku, a od tamtego czasu farmaceuci opracowali nowe generacje leków i dlatego bardzo 
bym   się   zdziwiła,   gdyby   temperatura   rzeczywiście   się   podniosła.   Jeśli   coś   cię   zaniepokoi, 
natychmiast do mnie zadzwoń. 

–   Dziękuję.   –   Sonya   odwróciła   się   do   Megan.   –   Już   po   wszystkim,   kochanie   –   rzekła 

uspokajającym głosem. – Chodź, powiemy tatusiowi, jaka byłaś odważna. 

Gdy wyszły,  Vicky szybko zrobiła notatki, wdzięczna niebiosom, że większość matek w 

okolicy uznała szczepienia ochronne za konieczne. Przez interkom dała znak rejestratorce Trudy, 
żeby wprowadziła Susan Hartford. Po chwili do gabinetu weszła piętnastoletnia dziewczyna; była 
z nią matka. 

– W czym mogę pomóc? – zapytała Vicky, gdy usiadły po drugiej stronie biurka. 
–   Trzeba   powtórzyć   receptę   na   inhalator   –   tłumaczyła   pani   Hartford.   –   Zaczyna   się   ta 

okropna wiosna, jak mówią astmatycy, więc nastąpiło pogorszenie. 

Vicky osłuchała Susie, a następnie zmierzyła pojemność jej płuc. Wynik nie był imponujący. 
– Ile czasu minęło, odkąd używałaś inhalatora?
– Pół godziny – odparła Susie świszczącym głosem i zaczęła kasłać, a potem trzykrotnie 

odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Vicky powtórzyła badanie i tym razem wynik był 
znacznie lepszy. 

– Doskonale – pochwaliła Susie. – Co z inhalacjami?
– Robimy je codziennie wieczorem – zapewniła pani Hartford. 
– Dobrze. – Vicky pokiwała głową i sięgnęła po recepty. – Zwiększymy dawkę podawanych 

background image

w ten sposób leków zapobiegawczych, żeby w ciągu dnia Susie rzadziej używała inhalatora. 
Mam nadzieję, ze regularnie odkurza pani jej pokój. 

– Jak zwykle – zapewniła pani Hartford. – Wiele z tym zachodu, ale skutki są widoczne. 
–   Dobrze.   –   Vicky   podała   jej   receptę.   –   Zapraszam   na   kontrolną   wizytę   pod   koniec 

przyszłego tygodnia, żeby sprawdzić, czy inhalacje pomogły – zwróciła się do Susie. 

– Dziękuję, pani doktor – odparła uśmiechnięta pacjentka i wraz z matką opuściła gabinet. 
Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Vicky osunęła się na oparcie krzesła, a jej ramiona 

opadły bezwładnie. Dyżur dobiegł końca; mogła teraz pomyśleć o dzisiejszym wieczorze. 

Sam na sam ze Stevenem... W czasie weekendu niewiele czasu spędzili we dwoje, lecz stale 

był obecny w jej myślach. Z rozrzewnieniem wspominała sobotni poranek. Zaspana weszła do 
kuchni i zastała go tam nad talerzem płatków kukurydzianych. Była pewna, że dawno wyjechał i 
dlatego nie włożyła szlafroka, tylko paradowała po domu w kusej bawełnianej koszulce. 

–   Dzień   dobry   –   powiedział   uwodzicielskim   tonem,   gapiąc   się   na   jej   nogi.   Zadrżała, 

ponieważ upewniła się, że ilekroć czuje na sobie jego wzrok, popada w dziwne oszołomienie 
nawet wówczas, gdy się na niego złości. – Wyglądasz cudownie, kiedy jesteś zaspana. 

Zakłopotana, a zarazem ucieszona jego komplementem, szybko wzięła się garść i zmieniła 

temat. 

– Sądziłam, że już wyjechałeś. 
– Jak widzisz, nadal tu jestem. 
– O tej porze powinieneś już być w szpitalu. Fred zacznie się niecierpliwić. 
– Widzę, że dalej jesteś na mnie zła. – Podszedł do niej z zaczepnym uśmiechem. – Nie 

zostawiasz mi wyboru. 

– Co masz na myśli?
– Skoro nie ochłonęłaś jeszcze po naszej wczorajszej rozmowie, muszę przed wyjazdem 

naprawić jakoś wyrządzone szkody. 

– A co tu jest do naprawiania?
– Twoje nastawienie. Nie mogę zostawić cię samej na kilka dni, skoro wiem, że będziesz 

uporczywie analizować i rozkładać na czynniki pierwsze moje uwagi dotyczące twojego domu. 

– Dlaczego?
–   Ponieważ   jestem   bardzo   wrażliwy,   a   tamte   błahostki   nie   są   warte,   żeby   sobie   nimi 

zaprzątać głowę. 

Podszedł bliżej, wiec musiała się cofnąć, aż poczuła za plecami blat. Nie miała dokąd uciec. 

Wolno   przesunął   dłońmi   po   jej   rękach   i   dotknął   ramion.   Przymknęła   oczy,   rozkoszując   się 
odczuciami wzbudzonymi tą pieszczotą. 

– Nie złość się na mnie, Vicky – szepnął, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy. Potem 

pochylił głowę i pocałował ją w usta. 

Była  zamyślona  i roztargniona,  gdy przerwał ten  pocałunek  i pożegnał  się na kilka dni. 

Potem przez  cały czas myślała  o Stevenie. W sobotę miała  dyżur  w szpitalu, cotygodniowe 

background image

wizyty domowe i mnóstwo papierkowej roboty, a gdy się uporała ze wszystkimi zajęciami i 
poszła do łóżka, długo nie mogła zasnąć, wspominając odczucia, które w niej obudził. Myślała o 
nim uporczywie przez całą niedzielę, krzątając się po mieszkaniu i pracując w ogrodzie. Po raz 
pierwszy od paru tygodni miała czas na domowe zajęcia, ponieważ nie było nagłych wezwań. 

Wzięła pod uwagę argumenty Stevena i zastanawiała się bez emocji, czy łatwiej byłoby jej 

dbać   o   zdrowie   pacjentów,   gdyby   zamieszkała   bliżej   szpitala.   Studia   medyczne   i   praktyka 
lekarska nauczyły ją starannej analizy danych przed podjęciem ostatecznej decyzji, więc teraz 
musiała rozważyć wszystkie za i przeciw. A jeśli Steven miał słuszność?

W   poniedziałek   rano   weszła   do   kuchni,   gdzie   czekała   ją   niespodzianka   jeszcze 

przyjemniejsza   niż   w   sobotni   poranek,   bo   stół   był   już   nakryty   do   śniadania:   kawa,   sok 
pomarańczowy, talerz płatków kukurydzianych. Steven, ubrany w granatowy garnitur, siedział po 
drugiej stronie i jadł. 

– Dobrze spałaś? – spytał na powitanie. 
– To naprawdę ty? – zawołała. 
– Nie, jestem wytworem twojej wyobraźni – odparł z kpiącym uśmiechem. 
– Nie słyszałam, kiedy przyjechałeś. 
– Czekałaś na mnie?
– Skąd miałam wiedzieć, kiedy przyjedziesz? – odparła urażona i usiadła. 
– Na pewno wypatrywałaś mojego powrotu. – Ponieważ milczała, dodał: – Dotarłem tu po 

drugiej. Już spałaś, więc postanowiłem zrobić ci niespodziankę. 

– Bawiłeś się do północy, co? – Zrobiło jej się ciężko na sercu, gdy pomyślała, że szalał w 

towarzystwie innej kobiety. 

– Uwaga! Zaczynasz pokazywać pazurki – odparł żartobliwie. – Chciałem wrócić wcześniej, 

ale niespodziewanie zadzwonił mój szwagier. 

– Co się stało?
– Kathryn miała lekkie skurcze, więc zawieźliśmy ją do szpitala na usg i morfologię. Gdy 

okazało się, że wyniki są dobre, wróciła do domu. 

– Który to miesiąc?
– Zaczął się ósmy. 
– Skoro miewa skurcze, powinna się oszczędzać. 
– Jack ciągłe jej to powtarza. Jest bardzo zaborczy wobec niej i dziecka, ale po tym, co 

przeżył w Afryce, chyba ma do tego prawo. 

– Cieszę się, że Kathryn jest w dobrej formie. 
– Ja również. Jedzmy, bo spóźnimy się do pracy. 
– To twój pierwszy dyżur. Jesteś zdenerwowany?
– Ja? Skądże!
Podczas śniadania gawędzili przyjaźnie, ale gdy wyszli z domu i Steven odprowadzał Vicky 

do auta, nagle znalazła się w jego objęciach. 

background image

– Tęskniłaś za mną? – Pochylił głowę i pocałował ją czule. Uradowana łagodną pieszczotą 

przymknęła   oczy   i   oddała   pocałunek.   –   To   pewnie   oznacza,   że   miałem   rację   –   powiedział 
zmienionym głosem, kiedy się wreszcie odsunął. – Jedźmy do miasteczka. 

Rozmarzona Vicky wyprostowała się na krześle i otworzyła szeroko oczy.  Serce biło jej 

coraz mocniej, gdy wspominała pieszczoty Stevena. Marzyła, by znów jej dotknął. Ukryła twarz 
w dłoniach i mruknęła:

– Opanuj się, Victorio! Ten facet robi z tobą, co chce. Jesteś wobec niego całkiem bezradna. 
Kiedy byli razem, to cieszyła  się z jego towarzystwa, to znów wpadała w złość. Po raz 

pierwszy   doświadczała   takich   skrajności.   Targały   nią   sprzeczne   uczucia,   nad   którymi   nie 
potrafiła zapanować, ale jednego była pewna: chciała jak najszybciej wrócić do domu, żeby się z 
nim zobaczyć. 

Zrobiła notatkę w karcie Susie Hartford, uporządkowała rzeczy na biurku i postanowiła, że 

zrobi Stevenowi gorącą kolację. Poprzednio on usmażył steki, więc kolej na nią. Nie była dobrą 
kucharką, więc zdecydowała się na proste i pożywne spaghetti po bolońsku. 

Położyła   karty   pacjentów   na   biurku   Trudy   i   poprosiła   o   zamknięcie   gabinetu,   po   czym 

pobiegła do sklepu. 

– Dzięki za kolację – powiedział Steven, gdy usadowili się na kanapie w salonie. 
– Drobiazg. – Vicky siedziała wyprostowana, jakby kij połknęła. I co dalej? Czy tak samo 

jak   wtedy   będą   oglądać   film?   Może   podyskutują   o   artykule,   który   wczoraj   przeczytała? 
Przyjemnie byłoby porozmawiać; jest dopiero wpół do dziewiątej, za wcześnie na sen. 

Podczas kolacji wymienili uwagi na temat pacjentów, omówili stan zdrowia Freda. Była to 

ogólna   rozmowa   na   tematy   zawodowe.   Vicky   czuła   się   niepewnie,   ale   to   było   przyjemne 
wrażenie, bo mimo woli oczekiwała, że lada chwila coś się wydarzy... zupełnie jakby unosiła się 
w powietrzu na spadochronie i czekała na moment, kiedy znów dotknie gruntu. 

Poczuła na sobie pełne niepokoju spojrzenie Stevena, który wyciągnął  rękę i dotknął jej 

pleców. 

– Odwróć się, zrobię ci masaż – polecił, a ona natychmiast usłuchała. Odprężała się wolno 

pod   wpływem   ciepła   jego   rąk   dotykających   jej   przez   bluzkę.   –   Odpocznij   –   szepnął,   więc 
posłusznie zamknęła oczy. 

Skupiona na rytmicznym oddychaniu nie zwracała już uwagi na ruchy jego rąk. Zadowolona 

i odprężona, mimo woli powróciła myślą do rozmowy z Mary. Nadal sądziła, że Steven nie 
nadaje się na męża, ale zadała sobie pytanie, czy warto się tym przejmować. Po chwili doszła do 
wniosku, że to bardzo ważna sprawa. Zawrócił jej w głowie, ale to uczucie nie ma przyszłości. 

Wszystko albo nic! Chciała namiętności, zaufania, miłości, przyjaźni, poczucia wspólnoty. 

Steven był namiętny jak mało kto... i nic więcej. Czy dla chwili zapomnienia warto ryzykować 
szczęśliwą przyszłość? Jak długo potrwa wzajemne zauroczenie i kiedy się wypali, pozostawiając 

background image

po sobie pustkę i pewność, że nic ich nie łączy? Powinna być uczciwa i powiedzieć Stevenowi, 
że przelotny romans nie wchodzi w grę. 

– O czym myślisz? – zapytał tak czule, że zachwiała się w swoim postanowieniu. 
– Nie będziesz zadowolony, gdy odpowiem – szepnęła. 
– Już mam powody do niepokoju, bo znowu jesteś spięta. 
– To prawda. – Odwróciła się i spojrzała mu w oczy, szukając właściwych słów. – Chodzi o 

ciebie i o mnie. 

– Mów śmiało – zachęcił. 
Westchnęła głęboko i postanowiła zaryzykować. 
– Nie będę z tobą romansować, Steven – oznajmiła i zaraz spostrzegła, że drżą mu kąciki ust. 

–   Jeśli   teraz   powiesz,   że   wcale   nie   masz   na   mnie   ochoty,   chyba   dostanę   szału.   –   Znowu 
westchnęła. – Nie waż się ze mnie kpić, bo i tak ledwie się zdobyłam na to wyznanie. 

– Rozumiem – odparł przygnębiony. 
– Chciałabym, ale taki związek mi nie wystarczy. Czekam na mężczyznę, który zostanie tutaj 

ze mną na zawsze. Pragnę wyjść za mąż, mieć dzieci i... 

– Trochę się zagalopowałaś – przerwał. – Najlepsza jest metoda małych kroków. – Pochylił 

się i pocałował ją w usta. – Z mojego lekarskiego doświadczenia wynika, że potrzebujesz teraz 
odpoczynku i dobrej rozrywki. Zaparz kawę, a ja poszukam odpowiedniego filmu, zgoda?

– Oczywiście. – Westchnęła i poszła do kuchni. Machinalnie  wykonywała  dobrze znane 

czynności,   rozmyślając   o   swym   wyznaniu.   Chyba   mimo   woli   jeszcze   bardziej   wszystko 
skomplikowała.   Po  chwili   zmieniła   zdanie.   Nim  się  zdobyła  na  szczerą  rozmowę,   w  każdej 
chwili groził im nagły wybuch pożądania. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak by zakończyli 
ten wieczór. Była pewna, że gdyby się dzisiaj kochali, Steven zawładnąłby bez reszty jej sercem, 
które pragnęła oddać przyszłemu mężowi. 

Uznała, że nie ma powodu, aby odczuwać zakłopotanie i postanowiła zastosować się do jego 

rady: najlepsza jest metoda małych kroków. Dobrze się stało, że Steven poznał jej zdanie w tej 
materii. Nie miała wątpliwości, że mu się podoba, ale oboje potrzebowali czasu. 

Gdy   przyniosła   kawę   do   salonu,   leżał   na   kanapie   z   pilotem   w   dłoni,   a   telewizor   był 

włączony. 

– Prawdziwy raj dla każdego faceta, co? – spytała, podając mu kubek. – Kawa na życzenie i 

pilot w zasięgu ręki. 

Uśmiechnął   się   i   włączył   magnetowid.   Zdecydował   się   na   „Ściganego”   z   Harrisonem 

Fordem.   Wiedziała,   co   przesądziło   o   jego   wyborze:   w   tym   sensacyjnym   filmie   brak 
romantycznych wątków i scen erotycznych. Gdy seans w domowym kinie dobiegł końca, Steven 
wstał z kanapy i pociągnął za sobą Vicky. 

– Czas do łóżka. – Gdy wstrzymała oddech, wyjaśnił:
– Nie ma powodu do obaw, zrozumiałem cię. Oboje musimy się wyspać. 
– Wybierasz się jutro do Victor Harbour? – spytała, zastanawiając się, czy pocałuje ją na 

background image

dobranoc, czy też  od razu pójdzie  do swego pokoju. Zapowiedziała,  że  nie  zamierza  z  nim 
romansować, ale to nie oznacza, że ma coś przeciwko jego pocałunkom. 

– Tak. Przenocuję tam,  bo w środę od rana będę operować. Dzwoniłem  do rejestracji i 

dowiedziałem się, że w ambulatorium i na oddziale będzie komplet pacjentów. 

– Sam widzisz, że twoje usługi są po prostu nieodzowne. 
– Zbyt późno zdała sobie sprawę z pewnej dwuznaczności tej uwagi. Gdy Steven obdarzył ją 

zmysłowym uśmiechem i objął, położyła głowę na jego piersi. 

– Vicky – rzekł, wybuchając śmiechem – jesteś pełna sprzeczności. – Zajrzał jej w oczy i 

pocałował   czule.   –   Będę   tu   w   środę   –   dodał   cicho,   wypuszczając   ją   z   objęć.   –   Dobranoc. 
Pięknych snów. 

W środę rano obudził ją dzwonek telefonu. W pierwszej chwili pomyślała, że coś się stało 

Stevenowi, i zdenerwowana chwyciła słuchawkę. 

–   Vicky   Hansen.   –   Popatrzyła   na   budzik:   wpół   do   szóstej.   Była   pewna,   że   usłyszy   złe 

nowiny. 

–   Cześć,   mówi   Daniel.   –   Wzdrygnęła   się,   słysząc   ponury   ton   w   jego   głosie.   –   Musisz 

natychmiast przyjechać do Molly. 

– Co się stało? – Wyskoczyła z łóżka i w pośpiechu zaczęła się ubierać. 
– Nasz recydywista znowu włamał się do jej domu. Tym razem przyłapała go, kiedy grzebał 

w szafce z lekami. 

– I co dalej?
– Zaatakował ją nożem i trafił w ramię, a potem uciekł jej autem. Zawiadomiłem okoliczne 

posterunki, ale wątpię, żeby go złapali. 

– Kiedy to się stało?
– Przed dwudziestoma minutami. Molly upiera się, że zostanie u siebie. Ma prowizoryczny 

opatrunek, ale moim zdaniem rana jest głęboka i trzeba założyć kilka szwów. Czy mam dzwonić 
po Maca?

– Na razie nie. Wolałabym najpierw zbadać Molly, a poza tym jestem najbliżej. Zaraz tam 

jadę. – Odłożyła słuchawkę, chwyciła torbę lekarską oraz klucze i pobiegła do samochodu. 

Gdy wjechała na podwórko, dom Molly był oświetlony jak choinka. Wszystkie lampy były 

zapalone.   Przed   frontowymi   drzwiami   stało   kilka   aut.   Zaparkowała   obok   ciężarówki   Franka 
Mitchella. Przywitała się z Danielem, pomachała Frankowi, który pomagał Mavis przygotować 
śniadanie, i pobiegła do sypialni Molly. 

– Cześć, kochanie – powiedziała cicho, otarła jej łzy i dodała: – Wszystko będzie dobrze. 
– Okropnie się bałam. Zaatakował mnie nożem, więc miałam szczęście, że skończyło się na 

jednej ranie. Byłam zaskoczona jego reakcją. Nie spotkałam dotąd podobnego szaleńca i nigdy 
nie miałam do czynienia z narkomanami. 

– Pokaż mi ramię – poleciła z westchnieniem Vicky. Daniel miał rację: ranę należało zszyć. 

background image

Gdy zakładała opatrunek, rozległo się pukanie i do pokoju weszła Mavis, ciotka Molly, niosąc 
tacę ze śniadaniem. 

– Musisz się napić herbaty i zjeść grzankę – przekonywała. – Przyniosłam ci kawę, Vicky. 
– Nie dacie mi spokoju, póki czegoś w siebie nie wmuszę – mruknęła z rezygnacją Molly. 
Obie   energicznie   pokiwały   głowami.   Vicky   została   ponad   godzinę,   obserwując   ranną 

koleżankę, która po pewnym czasie zapadła w niespokojny sen. Daniel nadal zabezpieczał ślady, 
skrupulatnie   przetrząsając   każdy   kąt,   a   Mavis   szykowała   jedzenie   dla   jego   głodnych 
pomocników. 

Dochodziła ósma trzydzieści, gdy Vicky uznała, że można zostawić Molly pod opieką ciotki, 

i ruszyła w drogę powrotną. Gdy mijała pola należące do Jerome’a, zobaczyła kilku mężczyzn 
dokonujących pomiaru grantów. Spochmumiała na myśl, że niedługo kolejna część rodzinnej 
własności pójdzie w obce ręce. 

–   Gdybym   miała   dość   pieniędzy...   –   mruknęła   do   siebie.   Znużona   weszła   do   domu   i 

zadzwoniła do brata, ale go nie zastaławięc zostawiła mu wiadomość. Z pewnością się do niej 
nie odezwie, ponieważ w tej sprawie mieli różne zdania. Ogarnęło ją przygnębienie. Martwiła się 
o Molly, ponieważ włamywacz był na wolności i włóczył się po okolicy. Na domiar złego obcy 
ludzie mieli wkrótce zagarnąć rodzinną ziemię. 

Szkoda, że nie ma tu Stevena. Mogłaby się do niego przytulić, a on zamknąłby ją w mocnym 

uścisku. Spory dotyczące jej domu i ziemi w tym wypadku nie miały znaczenia. Po chwili zdała 
sobie sprawę, że zbytnio się do niego przywiązała. 

– Jest kawa? – dobiegł ją z tyłu znajomy głos. 
– Cześć. – Vicky z uśmiechem obróciła się na krześle. 
– Owszem, chodź i nalej sobie filiżankę. 
Ucieszyła się na jego widok. Samotne dni dłużyły jej się w nieskończoność. Niedawno ze 

zdziwieniem stwierdziła, że okropnie za nim tęskni. 

W środę wieczorem wrócił z Victor Harbour, a w czwartek rano pojechał do Adelaide, gdzie 

miał   przyjmować   pacjentów   i   przeprowadzić   kilka   operacji.   Zadzwonił   do   niej   między 
zabiegami, by powiedzieć, że wróci dopiero następnego dnia rano. Była z tego powodu bardzo 
rozczarowana,   wręcz   przygnębiona.   Wprawdzie   z   drżeniem   serca   myślała   o   tym,   że   będą 
nocować   pod   jednym   dachem,   bo   oboje   mieli   te   same   pragnienia   i   wysiłkiem   woli   tłumili 
pożądanie, ale wolała tę wewnętrzną walkę niż poczucie osamotnienia, które ją ogarniało, ilekroć 
Steven wyjeżdżał. Do tej pory nie przeszkadzało jej, że mieszka całkiem sama, ale odkąd pojawił 
się   w   jej   domu,   szybko   przywykła   do   wspólnego   oglądania   filmów,   posiłków   we   dwoje   i 
pocałunków na dobranoc. W pojedynkę czuła się nieswojo. 

Pożerała go wzrokiem, gdy wszedł do kuchni i sięgnął po dzbanek z kawą. Miał na sobie 

dopasowane   dżinsy   i   białą   koszulkę   polo.   Serce   kołatało   jej   niespokojnie,   więc   oddychała 
głęboko, próbując się uspokoić. 

– Źle się czujesz? – spytał, siadając po drugiej stronie stołu. 

background image

–  Nic   mi  nie   jest  –  odparła  pospiesznie   i  otworzyła  szeroko  oczy.   Wyrzucała  sobie,   że 

zachowuje się jak mała dziewczynka. 

– Jak spędzasz wolne przedpołudnia? Odchrząknęła i po chwili z zadowoleniem stwierdziła, 

że jej głos brzmi całkiem normalnie. 

– Nic nadzwyczajnego. Śpię dłużej niż zwykle, długo stoję pod prysznicem, bez pośpiechu 

jem śniadanie, a potem trzeba jechać do pracy. 

– Skąd ja to znam? – odparł żartobliwie. – Opowiedz, co się tutaj wydarzyło  pod moją 

nieobecność. W środę wieczorem mówiłaś o tej dziewczynie, która jest weterynarzem. Ma na 
imię Molly, prawda? Jak ona się czuje?

– Dochodzi powoli do siebie. Była załamana, kiedy się okazało, że na razie Daniel nie ma 

szans   na   wykrycie   sprawcy.   Wszyscy   jesteśmy   przerażeni   tym   włamaniem.   Frank   i   Mavis 
wprowadzili się do niej na pewien czas. 

– Jak długo zostaną?
– Zapewne kilka tygodni. Dobrym pretekstem jest remont ich domu. Tym razem Molly nie 

mogła odmówić, choć jest taka niezależna. 

– Wychodzi na to, że udzieliła im schronienia, gdy chwilowo zostali bez dachu nad głową. 
– Trafiłeś w sedno. 
– Tutaj na prowincji wszyscy są tacy gościnni – dodał z uśmiechem. 
– Sam się o tym przekonałeś – odparła znacząco, a z pozoru niewinne zdanie sprawiło, że 

uświadomiła sobie, co oznacza jego obecność w tym domu i jak wielkie stanowi zagrożenie. 
Nagle zrobiło jej się sucho w ustach, więc oblizała je ukradkiem. 

–   A...   co   u   Freda?   Domyślam   się,   że   odwiedziłeś   go   z   samego   rana   –   powiedziała, 

machinalnie wpatrując się w jego usta. Widziała, że się poruszają, ale nie rozumiała słów. 

–   Vicky?   –   W   końcu   dotarł   do   niej   jego   łagodny   głos.   –   W   ogóle   mnie   nie   słuchasz. 

Mówiłem... – Umilkł, gdy wyczytał z jej twarzy, o czym przed chwilą myślała. 

Chwycił Vicky za rękę i pociągnął w swoją stronę. Usiadła mu na kolanach i przytuliła się 

mocno. 

– Karygodne niedopatrzenie – mruknął. – Nie przywitałem się z tobą jak należy. 
– Przestań tyle gadać i po... 
Zamknął jej usta pocałunkiem, spełniając prośbę, której nie zdążyła wypowiedzieć. Poczuła, 

że w jej sercu wzbiera fala miłości, która ogarniają bez reszty, a wszelki opór znika. Całowała go 
coraz   żarliwiej,   czuła   coraz   większą   przyjemność   i   drżała.   Miłość?   Czy   naprawdę   kocha 
Stevena?

Niespodziewanie   wyrwała   się   z   jego   ramion   i   stała   bez   ruchu,   oddychając   płytko   i 

nieregularnie. To prawda. Jej serce nie kłamało! Zakochała się w Stevenie. 

Widząc wyraz jej twarzy, zerwał się na równe nogi. 
– Vicky, co ci jest?
– Nic – szepnęła po chwili milczenia, bo przez dłuższy czas nie była w stanie wykrztusić 

background image

słowa. – Ja tylko... – Zająknęła się, daremnie szukając właściwych słów. Stojący w holu zegar 
wybił dwunastą trzydzieści, a Vicky znalazła stosowną wymówkę. – Ależ ten czas leci! Muszę 
zaraz jechać do przychodni. Ty również powinieneś się pospieszyć, bo operujesz dziś Freda. 
Nicole mnie zabije, jeśli nie zdążysz. 

Zdawała sobie sprawę, że to bezsensowna paplanina, ale marzyła jedynie o tym, by uwolnić 

się od natrętnej obecności Stevena i schronić w swoim pokoju, gdzie będzie mogła spokojnie 
przeanalizować swoje myśli i uczucia. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wymiana protezy stawu biodrowego odbyła się bez żadnych komplikacji. Tak przynajmniej 

twierdził Steven, gdy późnym popołudniem zadzwonił do gabinetu Vicky. Tego dnia wszyscy 
pacjenci wypytywali o samopoczucie Freda. 

– Wygląda na to, że skończę wcześniej od ciebie, więc dziś ja przygotuję coś do jedzenia – 

dodał. 

Z obawą pomyślała o kolejnym posiłku i wieczorze we dwoje. Teraz wiedziała, co naprawdę 

czuje i nie miała pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzi. Dotychczas z trudem opierała się 
Stevenowi, a teraz nie była w stanie niczego mu odmówić. 

– Zgoda – odparła. – Do zobaczenia i dzięki za wiadomości o Fredzie. 
Odłożyła słuchawkę i ukryła twarz w dłoniach. Wystarczyło, że usłyszała przez telefon jego 

głos<  i od razu poczuła  się wytrącona  z równowagi. Straciła  wszelką nadzieję:  jest chora z 
miłości i nigdy się nie wyleczy. 

Przed   siódmą   przyjęła   ostatniego   pacjenta,   uzupełniła   notatki   i   pożegnała   się   z   Trudy. 

Chciała jak najszybciej wrócić do domu, by zobaczyć  Stevena, a zarazem obawiała się tego 
spotkania. Gdy weszła do holu, poczuła miłą woń pieczonego kurczaka i zajrzała do kuchni, 
gdzie Steven ostrzył nóż, żeby go pokroić. 

– Zgranie w czasie na piątkę  z plusem. – Uśmiechnął się, a Vicky natychmiast  poczuła 

dziwną słabość, więc oparła się o blat. Steven wykorzystał sposobność, żeby skraść jej całusa, a 
potem wrócił do swoich zajęć. – Dziś nie musisz mi pomagać, więc nalej sobie wina i usiądź. 

Ruchem głowy wskazał stół nakryty dla dwojga. Butelka białego wina z doliny chłodziła się 

w napełnionym  lodem wiaderku. Czekała  cierpliwie,  aż Steven poda kolację. Uspokajała się 
powoli i z zaciekawieniem słuchała anegdot z jego przeszłości. 

– Kathryn wczoraj o ciebie pytała. Pojechałem do rodziny na lunch, nim zacząłem operować 

– wyjaśnił. 

– Skąd o mnie wie?
– Wspomniałem, że u ciebie mieszkam i wyjaśniłem, jak do tego doszło, więc zaczęła mnie 

wypytywać.   Taki   ma   charakter.   –   Vicky   była   trochę   zbita   z   tropu   tą   wiadomością,   ale 
postanowiła udawać, że wcale się nie przejęła. – Moja siostra i jej mąż chcieliby przyjechać tu w 
przyszłą niedzielę i zwiedzić dolinę. 

– Na długo?
– Na jeden dzień. Kathryn miałaby ochotę zostać dłużej, ale odkąd jest w ciąży, woli spać we 

własnym łóżku. 

– Mam nadzieję, że skurcze ustały. 
–   Owszem.   W   przyszłym   tygodniu   minie   siedem   i   pół   miesiąca,   a   potem   zacznie   się 

background image

odliczanie. Kathryn ciągle powtarza, że ani się obejrzy, jak będzie po wszystkim. 

Gdy zjedli kolację i sprzątnęli ze stołu, zaproponowała, żeby dla odmiany poszli na spacer 

zamiast oglądać film. 

– Mamy ładny wieczór. 
– Jak możesz tak mówić! – obruszył się Steven. – Niebo jest zachmurzone, zanosi się na 

burzę i pewnie wkrótce zacznie padać. 

– O tym właśnie mówiłam: cisza przed burzą. – Vicky podeszła do tylnych drzwi i czekała na 

Stevena. – Deszcz po prostu czuje się w powietrzu. 

– Tak, okropna wilgoć, nie warto brać płaszcza. – Steven zamknął za sobą drzwi. – I tak 

przemokniemy do suchej nitki. 

– Masz rację. – Uradowana chichotała jak nastolatka. Jeszcze bardziej się ucieszyła, gdy ujął 

jej dłoń i zbiegł  po schodach. Minęli kurnik i ruszyli  w stronę miedzy dzielącej  pola  sióstr 
Hansen. 

– Jak przebiega remont domku? – zapytała, przypomniawszy sobie nagle o przebudowie. 
– Potrwa jeszcze tydzień, może dziesięć dni. Rozmawiałem z Davidem... Tak ma na imię mój 

znajomy z Sharlock Wine. Wczoraj spotkałem go w mieście – wyjaśnił. – Chcesz wstąpić do 
domku i sprawdzić, jak przebiegają prace?

– Nie, dziękuję – odparła po namyśle. – Od razu zaczęłabym myśleć o tym, co straciłam. 

Widziałam   dziś   geodetów   na   działce   Jerome’a,   więc   zapewne   i   on   przygotowuje   się   do 
sprzedaży. 

– To dla ciebie wielka przykrość, prawda? – Zatrzymał się i objął ją w talii. 
– Rzeczywiście, ale teraz nie chcę o tym mówić, bo jestem szczęśliwa i zadowolona z życia. 
– I tak być powinno – odparł z uśmiechem, przysunął się bliżej i pocałował ją w usta tak 

łagodnie i czule, że się rozmarzyła. Ukochany trzyma ją w ramionach jak najdroższy skarb... 
Miała nadzieję, że delikatna pieszczota to oznaka jego uczuć. A może... Czy śniąc o wspólnej 
przyszłości,   nie   buduje   zamków   na   lodzie?   Steven   podniósł   głowę,   ale   nadal   trzymał   ją   w 
objęciach. Przytuliła twarz do jego koszuli i słuchała mocnych uderzeń serca. Odniosła wrażenie, 
że znalazła wreszcie swoje miejsce na ziemi. Powinna go natychmiast przekonać, że są dla siebie 
stworzeni. 

– Steven... – Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. – Musisz wiedzieć... 
–   Nic   nie   mów   –   szepnął   i   znów  ją  pocałował.   Z   jej   twarzy  mógł   wyczytać   wszystko: 

niepewność, pożądanie i miłość. – Pamiętasz? – dodał. – Metoda małych kroków. 

Niebo przecięła efektowna błyskawica, więc oboje podnieśli głowy, żeby ją podziwiać. 
– Niesamowite, prawda? – Steven nadal ją obejmował. 
– Imponujące – przytaknęła, kiedy niebo ponownie się rozjarzyło. 
– Wkrótce zacznie padać, trzeba wracać. 
Oboje milczeli, idąc w stronę domu. Zatrzymywali  się od czasu do czasu, by podziwiać 

świetliste arcydzieła matki natury. Gdy byli przy schodach wiodących do tylnych drzwi, spadły 

background image

pierwsze krople ulewnego deszczu, który wkrótce zmienił pola w mokradło. 

– Zdążyliśmy w samą porę – powiedział, gdy wpadli do środka. 
Reszta wieczoru zeszła im na rozmowie dotyczącej kwestii medycznych. Mieli odmienne 

zdania, lecz spierali się bez złości. Ustalili, że kto pierwszy wraca do domu, ten przygotowuje 
kolację. 

Przez cały tydzień trzymali się tej zasady. Wieczorami toczyli długie medyczne dyskusje, 

chodzili na spacery albo oglądali filmy. To były cudowne godziny. Gdy robiło się późno, Steven 
całował ją czule na dobranoc i znikał w swej sypialni. 

Po kilku dniach omal nie zwątpiła w swą kobiecość. Może przestała go interesować? Czyżby 

uznał, że mu się narzuca? A jeśli uczucie, którego wcale nie ukrywała, działa odstraszająco? 
Oznajmiła wprawdzie, że nie interesuje jej romans, ale to nie powód, żeby całkiem przestał ją 
uwodzić.   Każdej   nocy   oddawała   mu   pocałunek   i   szła   do   łóżka   spokojna,   choć   trochę 
oszołomiona, i natychmiast zasypiała. 

Spędzili  we dwoje kolejne piątkowe przedpołudnie.  Gdy jedli wczesny lunch, zadzwonił 

telefon. 

– Vicky Hansen – powiedziała, odsuwając rękę Stevena, który próbował ukraść jej z talerza 

nie dojedzone ciastko. 

– Witam.  – Glos Nicole  był  spokojny,  ale wyczuwało  się w nim niecierpliwość.  – Czy 

zastałam Stevena?

– Tak – odparła bez śladu zakłopotania. Mieszkańcy doliny z zadowoleniem przyjęli nowinę, 

że ich lekarka i nowy ortopeda mają się ku sobie, ale nie wtrącali się w ich sprawy, mimo że 
niecierpliwie czekali, aż zabrzmią weselne dzwony. 

– To dobrze – ciągnęła Nicole. – Przed chwilą Mac zawiadomił mnie, że Susie Hartford 

złamała rękę, jeżdżąc na wrotkach. Ma atak astmy, więc sprawa jest poważna. 

– Nagły upadek spowodował duszności – odparła Vicky. – Na pewno matka albo Mac podali 

lek w inhalatorze. 

– Oczywiście, ale moim zdaniem to nie wystarczy. 
– Rozumiem. Przygotujcie betamethason. Już jedziemy. 
– Dotrzecie tu równocześnie z karetką. Wszystko będzie już przygotowane do zabiegu – 

dodała Nicole spokojnie i rzeczowo. 

Vicky odłożyła słuchawkę, a Steven poderwał się i chwycił kluczyki. 
– Co wiemy?
–   Susie   Hartford   miała   wypadek   –   tłumaczyła,   gdy   zamknęli   za   sobą   drzwi   i   dopadli 

terenowego rovera. – To piętnastoletnia dziewczynka poważnie chora na astmę. Niedawno była u 
mnie   po   recepty   na   leki,   które   stale   przyjmuje.   –   Wzruszyła   ramionami.   –   Pojemność   płuc 
mniejsza niż zwykle, ale wiosną tak bywa z astmatykami. Złamała rękę i dostała. .. 

– Ataku duszności – wpadł jej w słowo. – Nicole powiedziała coś o złamaniu?

background image

– Ani słowa. 
– Będziemy w szpitalu, nim przyjedzie karetka? – rzucił opryskliwie, a Vicky domyśliła się, 

o co mu chodzi. Jego zdaniem powinna mieszkać bliżej. Z trudem trzymała nerwy na wodzy, gdy 
jechał po wyboistej drodze, którą zdążył już dobrze poznać. 

– Przyjedziemy trochę wcześniej albo jednocześnie z karetką. Wszystko będzie dobrze – 

odparła zirytowana. 

Oboje zamilkli i spochmurnieli. 
Wyprzedzili karetkę o bezcenne trzy minuty. W tym czasie Vicky sprawdziła, czy ma pod 

ręką wszystkie leki i akcesoria niezbędne do opanowania ataku duszności, a Steven wypytał 
Nicole o szczegóły dotyczące złamania. Usłyszeli wycie syreny i wkrótce Susie znalazła się w 
izbie przyjąć. Z trudem chwytała powietrze, choć na twarzy miała maskę tlenową. 

– Oddychaj głęboko – poleciła Vicky. – Nie ma powodu do obaw, świetnie sobie radzisz. 

Powoli wciągaj powietrze. 

Przez dziesięć minut robili wszystko, by Susie odzyskała poczucie bezpieczeństwa. Podczas 

ataku   choroby   dla   astmatyka   najważniejszy   jest   spokój.   Vicky   spoglądała   ku   drzwiom,   za 
którymi stała przerażona pani Hartford. W końcu Nicole oznajmiła, że puls i ciśnienie krwi są w 
normie, a pacjentka oddycha swobodnie. Vicky skinęła głową jej matce na znak, że może wejść 
do sali. 

– Susie, przyszła do nas twoja mama – powiedziała cicho. – Jest bardzo dzielna – zwróciła 

się do pani Hartford, w którą Susie wpatrywała się z jawną ulgą. 

– Nigdy się nie poddawaj. Świetnie sobie dajesz radę – odparła pani Hartford i pocałowała 

córkę, która od razu się uspokoiła. Po kilku minutach Vicky mogła zrezygnować z kolejnej dawki 
leków. 

– Moja ręka... – rzekła Susie. Wciąż oddychała płytko pomimo maski tlenowej zasłaniającej 

część twarzy. 

– Boli? – spytała Vicky, zadowolona, że pacjentka stara się mówić, ale tym razem Susie w 

odpowiedzi kiwnęła tylko głową. – Doktor Pearce zaraz się tym zajmie – uspokoiła ją, a Steven 
podszedł bliżej. 

– Cześć, Susie. Nazywam się Steven Pearce. – Gdy spojrzał jej w oczy, na zbolałej twarzy 

pojawił się nieśmiały uśmiech. – Duszności ustąpiły, wiec podam ci teraz środki przeciwbólowe, 
żebyś nie cierpiała. Zbadałem już rękę i wiem, że to proste złamanie, ale na wszelki wypadek ją 
prześwietlimy, a potem założę ci gips. 

Vicky   cofnęła   się   i   obserwowała   Stevena,   który   dodawał   odwagi   ich   pacjentce.   Ta 

życzliwość i chęć niesienia pomocy sprawiły, że stawał się jej coraz bliższy. Serce miała pełne 
miłości. Nagle usłyszała cichy, zatroskany głos Nicole. 

– Przepraszam, co mówiłaś? – spytała z roztargnieniem. 
– Dobrze się czujesz? – Nicole zmarszczyła brwi. 
– Tak. Czemu pytasz? Wyglądam na chorą? – dopytywała się szeptem Vicky. 

background image

– Wybacz, że przerwałam ci rozmyślania. Nie mam zastrzeżeń do twojego wyglądu – odparła 

Nicole z domyślnym uśmiechem. 

– Co to ma znaczyć? – Vicky stała się podejrzliwa. 
– Kochasz Stevena – szepnęła koleżanka. – Zastanawiałam się, kiedy wreszcie uświadomisz 

sobie, co do niego czujesz. 

– To się rzuca w oczy?
– Kto cię dobrze zna, ten odgadnie. 
– Wspaniale! – odparła z westchnieniem. – To oznacza, że cała okolica zna już mój sekret. 
– Mniejsza z tym.  – Nicole roześmiała się cicho. – Podczas zakładania gipsu Stevenowi 

potrzebna będzie twoja pomoc. Przygotujmy wszystko, a gdy Susie zostanie przewieziona do 
pokoju zabiegowego, natychmiast zabierzemy się do pracy. 

Vicky rozejrzała się po sali i zobaczyła, że dziewczynka właśnie opuszczają na szpitalnym 

wózku. Steven usiadł przy biurku, żeby uzupełnić notatki w karcie, a gdy skończył, podał ją 
Vicky. 

– Twoja kolej – rzekł z uśmiechem, od którego natychmiast zrobiło jej się ciepło na sercu. 

Przez   całą   wieczność   mogłaby   się   wpatrywać   w   jego   pogodną   twarz.   –   Gdybyś   mnie 
potrzebowała, jestem na radiologii. 

– Dobrze. – Skinęła głową i  zabrała  się do pisania. Gdy wyszedł, Nicole współczującym 

gestem położyła jej rękę na ramieniu. 

– To poważna sprawa, tak?
–   Owszem.   –   Vicky   pokiwała   głową,   niepewna,   co   ma   zrobić.   Czy   powinna   wyznać 

Stevenowi, że go kocha? Może lepiej poczekać, aż on zrobi pierwszy krok. A jeśli... 

– Idę do pokoju zabiegowego. Wkrótce się tam zobaczymy – oznajmiła Nicole. 
Vicky   pospiesznie   uzupełniła   notatki   w   karcie   Susie   i   podpisała   się,   spoglądając 

mimochodem na podpis Stevena – wyraźny i czytelny, co było rzadkością wśród lekarzy. Sama 
miała paskudny charakter pisma. 

Po chwili przeszła do pokoju zabiegowego, by asystować Stevenowi, który zakładał gips na 

złamaną rękę Susie. Gdy odwieziono ją do separatki, postanowił zajrzeć do Freda. 

– Pójdę z tobą – zaproponowała Vicky i we dwoje ruszyli do jego pokoju. 
– Jak dziewczynka? – spytał Fred, gdy stanęli w drzwiach. 
– Czuje się dobrze – odparła. – Atak duszności minął, więc oddycha swobodnie i odpoczywa. 
– To dobrze! – odparł Fred i uspokojony opadł na poduszki. – Obie z matką najadły się 

strachu. 

–   Masz   rację.   –   Vicky   popatrzyła   na   jego   kartę   umieszczoną   w   nogach   łóżka.   Z 

zadowoleniem uznała, że rokowania są pomyślne. 

– Co u Molly? Jak daje sobie radę? – wypytywał z niespokojną miną. 
– Jest bardzo dzielna. Frank i Mavis na razie dotrzymują jej towarzystwa. 
– Mam nadzieję, że Daniel znajdzie w końcu tego łotra, który ją napadł, i postawi go przed 

background image

sądem. 

Zmartwiony Steven pokręcił głową. 
– Niestety, na to musimy trochę poczekać. 
– Daniel sprawdza każdy ślad, ale takie śledztwo wymaga czasu – dodała Vicky. 
– Święte słowa – przytaknął Fred. – Na szczęście Molly mieszka teraz z wujem i ciotką, więc 

jest bezpieczna i może spać spokojnie. 

Vicky   była   innego   zdania   i   nadal   martwiła   się   o   koleżankę.   Podczas   kolejnych   wizyt 

upewniała się, że choć z pozoru Molly odzyskała równowagę, wcale nie czuje się tak dobrze. Z 
uwagą obserwowała jej reakcje i spostrzegła  wiele niepokojących  objawów. Wystarczyło,  że 
zaszczekał jeden z psów, a Molly trzęsła się ze strachu. 

Sąsiedzi jak zwykle stanęli na wysokości zadania i czuwali z daleka, starając sieją chronić w 

miarę   swych   możliwości.   Vicky   dowiedziała   się   o   tym   od   Mary,   która   zgodnie   z   jej 
przewidywaniami dość szybko odzyskiwała dawną formę. Oboje z Jeffem pogodzili się już z 
wielką stratą, ale zdawali sobie sprawę, że nie zapomną nigdy o synku. 

W sobotę od samego rana świeciło słońce. Vicky wiedziała o tym,  nim otworzyła  oczy, 

ponieważ zrobiło się tak jasno, że nie mogła spać. Na domiar złego Steven był blisko, a zarazem 
daleko,   i   ta   świadomość   doprowadzała   ją   do   szaleństwa.   Niewinne   pocałunki   na   dobranoc 
pobudzały jej wyobraźnię, a tęsknota stawała się nie do zniesienia. 

– Dzień dobry – usłyszała niski głos, gdy w szlafroku zeszła do kuchni. 
Z uśmiechem popatrzyła na Stevena. Miał na sobie dżinsy i bawełnianą koszulkę. 
– Jest kawa? – spytała zachrypniętym głosem. 
– Oczywiście. Wcześnie się obudziłaś. Vicky odchrząknęła, napełniając kubki. 
– Źle spałam tej nocy. 
– Ja również – mruknął, przeczesując ręką włosy. Vicky podała mu kawę, wyszła na werandę 

i usiadła na schodach. Przyłączył  się do niej i rozglądał wokół. Oboje milczeli, pogrążeni w 
zadumie.  Steven   siedział  tuż   obok  Vicky,  która   czuła   ciepło   jego  ciała.   Szybko   zdała   sobie 
sprawę, że wiele ryzykują. Póki nie postanowi, co zrobić z tą miłością, lepiej trzymać się od 
niego z daleka. Przez chwilę szukała odpowiedniego tematu do rozmowy, a potem zapytała:

– Kiedy przyjedzie twoja siostra?
– Wpół do dziewiątej. Ostatnio marnie sypia. 
– Tak bywa w jej stanie. 
– Zgoda, ale niełatwo będzie zmusić Jacka, żeby wpół do ósmej był gotowy do wyjazdu, 

zwłaszcza że to jedyny dzień, kiedy nie musi być w szpitalu. 

– Sądzisz, że się spóźnią?
– Nie, Kathryn postawi na swoim, czy to się Jackowi podoba, czy nie. 
– Doskonale. Bardzo chcę ich poznać, ale najpierw obowiązek, a potem przyjemność. Muszę 

pojechać do szpitala i sprawdzić, jak się czuje Susie, a potem czekają mnie dwie wizyty domowe. 

background image

Jeśli się z tym uporam przed przyjazdem Kathryn i Jacka, będę mogła z nimi spędzić cały dzień. 

– Twoi pacjenci na pewno jeszcze śpią – rzekł Steven. 
–   Nie   sądzę.   Zazwyczaj   przyjeżdżam   do   nich   w   sobotę   wcześnie   rano.   Pani   Swaine   to 

staruszka, ma  paskudny wrzód na nodze. Pielęgniarki regularnie  zmieniają opatrunek, ale na 
wszelki wypadek badam ją co tydzień. Drugim pacjentem, którego odwiedzam w sobotę, jest pan 
Matthews, który od trzydziestu lat porusza się na wózku. Miał fatalny wypadek, chyba wpadł pod 
traktor. Nim także opiekują się nasze pielęgniarki. Zarówno on, jak i pani Swaine mają trudności 
z dotarciem do przychodni, więc jeżdżę do nich na kontrolne wizyty. 

– Taka jest dola wiejskiej lekarki – odparł żartobliwie. 
– Owszem, a z tego wniosek, że zamiast tu siedzieć i gadać, muszę wziąć się do pracy. 
Zerwała się na równe nogi i poszła do domu. Stojąc pod prysznicem, skarciła się ostro za 

brak wyczucia w kontaktach ze Stevenem, ale wycierając się, nabrała dla siebie wyrozumiałości i 
nim włożyła ubranie, gotowa była rzucić mu się w ramiona, nie dbając, czy coś do niej czuje. 

– Przestań się wygłupiać – rzekła do swego odbicia w lustrze. – Czekają na ciebie pacjenci, 

więc powinnaś się na nich skupić. – Wiedziała, że łatwiej to powiedzieć, niż wprowadzić w czyn. 

Susie   Hartford   była   w   dobrej   formie.   Oddychała   swobodnie   i   przyjmowała   jedynie   leki 

przepisane na stałe, dzięki którym jej organizm funkcjonował teraz jak sprawny mechanizm. 

– Dzisiaj wypiszemy cię ze szpitala – oznajmiła Vicky. 
– Dziękuję – odparła rozpromieniona dziewczynka. 
– Doktor Pearce także jest z ciebie zadowolony, ale prosi, żebyś za sześć tygodni zjawiła się 

u niego. Wtedy zdejmie ci gips. Sam pewnie wczoraj ci o tym wspomniał. 

– Zgadza się – odparła Susie. 
– A zatem wszystko w porządku. – Vicky zapisała swoje obserwacje. – Do mnie przyjdziesz 

za   tydzień,   bo   musimy   sprawdzić,   co   z   twoją   astmą.   A  tymczasem   uważaj,   gdyby   ci   znów 
przyszła ochota pojeździć na wrotkach. 

– Dobrze, pani doktor – odparła z powagą Susie. 
Fred jeszcze spał, gdy Vicky zajrzała do jego pokoju. Sięgnęła po kartę, przeczytała zapiski 

dyżurującej   nocą   pielęgniarki   i   pospiesznie   opuściła   szpital,   żeby   jak   najszybciej   odwiedzić 
stałych pacjentów. 

Bardzo się denerwowała przed spotkaniem z siostrą Stevena, ale starała się o tym nie myśleć. 

Młodsi   bracia   zwykle   liczą   się   bardzo   ze   zdaniem   starszych   sióstr   i   dlatego   mimo   woli 
podejrzewała, że ta wizyta jest swego rodzaju próbą, której Steven postanowił ją poddać, nim 
zdecyduje się na trwały związek. 

Gdy wróciła do domu, w garażu ujrzała czarnego sportowego jaguara. Może cała rodzina 

Stevena   ma   podobny   gust?   Z   podziwem   oglądała   auto.   Gdy   zabrakło   pretekstu,   by   odwlec 
spotkanie, zdenerwowana i pełna obaw ruszyła ku drzwiom. 

– Otóż i ona – oznajmił Steven, gdy weszła do kuchni. 

background image

Zdobyła się na wymuszony uśmiech, lecz po chwili poweselała, gdy przedstawił jej siostrę i 

szwagra. Kathryn była śliczna, a kasztanowe włosy opadały jej na ramiona. 

– Przepraszam, że wprosiliśmy się do ciebie, ale Steven twierdził, że nie masz nic przeciwko 

naszej   wizycie   –   oświadczyła   bez   żadnych   ceremonii,   a   potem   zasłoniła   usta   ręką   i   dodała 
scenicznym szeptem: – Mężczyźni myślą innymi kategoriami niż my kobiety. 

– Święte słowa – przytaknął jej mąż. – Jestem Jack Halden. Wspaniale, że cię wreszcie 

poznaliśmy. 

Był wysoki, miał ciemne włosy i niebieskie oczy, które łagodniały, ilekroć spoglądał czule 

na żonę. Vicky zmarszczyła brwi i przez chwilę wodziła spojrzeniem po twarzach obu mężczyzn. 

– Jack Halden? Ten słynny neurochirurg?
– Jesteś sławny, kochanie. Nawet tu cię znają – żartowała Kathryn. 
–   Przepraszam   za   ten   nagły   entuzjazm   –   usprawiedliwiała   się   Vicky   –   ale   Steven   nie 

wymienił   waszego   nazwiska.   Czytałam   artykuły   Jacka   i   uważam,   że   są   bardzo   ciekawe   i 
pożyteczne. 

– Dziękuję! – Jack od razu się rozpromienił. – To wielka radość, że moje obserwacje na coś 

ci się przydały. 

– Ona jest cudowna – powiedziała Kathryn do Stevena. – Po prostu nadzwyczajna! Vicky, 

zyskałaś dozgonną sympatię mojego męża. Kiedy słyszy, że jest wspaniałym neurochirurgiem, 
natychmiast   dostaje   zawrotu   głowy.   –   Śmiała   się   z   własnego   żartu.   –   Gdybyśmy   nie   byli 
szczęśliwi, natychmiast poczułabym zazdrość. 

– Przecież wiesz, że dla mnie liczysz się tylko ty. – Jack objął ją ramieniem. – Ale tak się 

składa, że moje obserwacje i wnioski publikuję, żeby się nimi podzielić także z innymi kolegami 
po fachu. 

– Chcecie zwiedzić dolinę? – zapytał Steven. 
– Oczywiście. – Kathryn wstała. – Vicky zaprowadzi mnie do łazienki, a potem możemy 

jechać. – Pogładziła się delikatnie po brzuchu i ruszyła za panią domu. 

Wędrówkę po miasteczku rozpoczęli od mało uczęszczanej winiarni, którą Vicky najbardziej 

lubiła i dlatego chętnie przedstawiła właścicielom swoich gości. Gdziekolwiek weszli, witano jej 
nowych znajomych jak dobrych przyjaciół. Zorientowała się, że nie tylko Kathryn i Jack bardzo 
się z tego cieszą, lecz także Stevenowi sprawia to przyjemność. 

– Mam wspaniałą okazję, żeby dać się poznać mieszkańcom miasteczka – tłumaczył, gdy 

opuścili czwartą winiarnię i ruszyli w stronę kawiarni Faith na lunch. – Vicky, jestem ci bardzo 
wdzięczny. 

Podczas wędrówki po winiarniach Steven raz spróbował wina, Vicky wybrała inny gatunek, 

ale ich goście nie umoczyli nawet ust. 

– Ja nie piję z oczywistych względów, mój mąż od dawna unika alkoholu, a mimo to cieszę 

się, że mogliśmy zwiedzić te piwnice – oświadczyła  Kathryn. – Ciekawi mnie życie i praca 
innych   ludzi.   Kupiliśmy   też   parę   butelek   wina   ze   wskazanych   przez   ciebie   roczników   jako 

background image

prezenty dla znajomych. Co do Stevena... – dodała żartobliwie – to stroni od alkoholu z powodu 
pewnej lekarki z kardiologii. 

– Wiem – odparła Vicky. – Opowiadał mi tę historię. 
–   Naprawdę?   –   Zdziwiona   Kathryn   uniosła   brwi.   –   Czy   mówił   ci   również   o   swoich 

narzeczonych,   które   kolekcjonuje   od   lat?   Widzę,   braciszku,   że   teraz   stawiasz   na   szczere 
wyznania. 

– Przestań go zawstydzać, skarbie – wtrącił Jack. 
–   Po   to   ma   starszą   siostrę.   –   Kathryn   wybuchnęła   śmiechem.   –   Zresztą   wie,   że   tylko 

żartowałam. – Strzeliła palcami. – Gdzie ja wsadziłam jego zdjęcia z dzieciństwa?

– Opamiętaj się – ostrzegł ją Steven z komiczną powagą. – Vicky jest znudzona. 
– Nieprawda! – odparła. – Chętnie obejrzę te fotografie. 
– Poproszę moją matkę, żeby zrobiła dla ciebie odbitki i wysłała pocztą – szepnęła Kathryn, 

a brat popatrzył na nią z wyrzutem. 

Po lunchu zajrzeli do jeszcze jednej piwnicy z winem i zwiedzili szpital. W domu zjedli 

wczesną kolację, a potem goście uznali, że czas się pożegnać. 

– Dzięki za ciekawą wycieczkę – rzekła Kathryn. – To był wspaniały dzień. – Gdy Jack 

pomógł jej wsiąść do auta, dodała z chytrym uśmiechem: – Uważaj na mojego brata. 

– Moim zdaniem sam potrafi o siebie zadbać – odparła Vicky, a Kathryn pokręciła głową. 
– Nie o to mi chodziło. Mam nadzieję, że kiedy przyjedziesz do miasta, będzie nas łączyło 

coś więcej niż miła znajomość. 

Gdy • serdecznie żegnani goście odjechali, Steven objął Vicky, przytulił ją i pocałował. 
– To podziękowanie? – spytała, gdy się odsunął. 
– Mógłbym  skłamać,  że jestem ci wdzięczny za życzliwość  okazaną  mojej  rodzinie, ale 

prawda jest taka, że... po prostu musiałem cię pocałować. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

W   środę   Vicky   przyjęła   mnóstwo   pacjentów,   toteż   z   ulgą   jechała   do   swej   rodzinnej 

posiadłości.   Zastanawiała   się,   czy   Steven   wrócił   już   z   prywatnej   kliniki,   gdzie   miał   dzisiaj 
operować. Zwolniła na polnej drodze, by podziwiać różowości i oranże zachodu słońca. Ostatnio 
pogoda była zmienna – jak zwykle o tej porze roku na południu Australii. Po słonecznym i 
ciepłym dniu następowały burze z piorunami. 

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch, więc odwróciła głowę i spojrzała na pole należące do brata. 

Zirytowana   z   całej   siły   nacisnęła   hamulec,   gdy   zobaczyła   stalowoszare   ferrari   Nigela 
Fairweathera   zaparkowane   na   granicy   swojej   ziemi.   Skręciła   w   bok   z   piaszczystej   drogi   i 
podjechała jeszcze kilka metrów, trzęsąc się z wściekłości. Zatrzymała auto i pobiegła rozprawić 
się z intruzem. 

Pół   godziny   później   wpadła   do   domu,   trzaskając   drzwiami,   i   usłyszała   głos   Stevena 

wołającego ją z kuchni. Rzuciła na podłogę kluczyki i torbę, a potem ruszyła do kuchni. 

– Cześć – powiedział, mieszając coś w garnku. – Kolacja za chwilę będzie gotowa. Masz 

ochotę na kieliszek... – Umilkł, widząc jej minę. – Co się stało?

– Mój brat sprzedał ziemię. 
– Rozumiem. – Wyłączy! palnik, otarł ręce, przytulił ją mocno i czekał. 
– Przed chwilą natknęłam się na tego drania Nigela. 
– Czego chciał?
–   Nie   uwierzysz!   Miał   nadzieję,   że   wstawię   się   za   nim   u   Jerome^   i   zniechęcę   go   do 

sprzedania gruntu Sharlock Wine. – Wysunęła się z ramion Stevena i zaczęła chodzić z kąta w 
kąt. 

– Co mu odpowiedziałaś?
– A jak sądzisz? Odmówiłam!  Za nic na świecie nie pomogłabym  temu  padalcowi. Nie 

jestem   zachwycona,   że   Sharlock   kupuje   ziemię   Jerome’a,   ale   wolę   takie   rozwiązanie   niż 
sąsiedztwo tamtego złodzieja. – Spojrzała na Stevena i dodała: – Przepraszam, jestem wściekła i 
bezradna, ale nie powinnam psuć ci humoru. Niepotrzebnie tak się awanturuję. 

Steven pokręcił głową. 
– Masz powody, żeby się na mnie gniewać. 
– Dlaczego?
– Usiądź, Vicky. Muszę ci coś wyznać. 
– Co? – Zmarszczyła brwi. 
– Siadaj, proszę. – Zmusił ją, żeby zajęła miejsce przy stole. – Ta sprawa od dawna nie daje 

mi spokoju. Muszę ci wreszcie powiedzieć całą prawdę. 

– Steven, zaczynam się bać. – Miała złe przeczucia, więc słuchała uważnie jego słów. 

background image

– Chodzi o Sharlock Wine Company. – Stanął przed nią i oznajmił z kamienną twarzą: – 

Jestem dyrektorem i cichym wspólnikiem firmy. 

To był mocny cios. Od razu zrozumiała, co dla niej oznacza ta nowina i ogarnęło ją święte 

oburzenie, a ponadto niedowierzanie, poczucie zawodu i odrzucenia. 

– Wykorzystałeś mnie – powiedziała cicho. – Ty kłamco, oszuście... – Zerwała się na równe 

nogi. – Jesteś podły jak Nigel Fairweather. Nie! – Stanęła z nim twarzą w twarz. – Postąpiłeś 
znacznie gorzej. On przynajmniej nie ukrywa, że jest draniem, a ty jesteś fałszywy. Jaki miałeś 
plan? Zamierzałeś mnie uwieść i skłonić do sprzedaży? – Mówiła coraz głośniej, bo ogarniał ją 
coraz   większy   gniew.   –   Czy   takie   było   twoje   zadanie?   –   Ostatnie   słowo   zabrzmiało   jak 
przekleństwo. 

– Vicky, strasznie mi przykro. Mylisz się, to nie tak. – Daremnie próbował się bronić. Vicky 

była wściekła i nic jej nie mogło uspokoić. 

– Posłużyłeś się mną, kłamałeś, rozkochałeś mnie w sobie. Zaczęłam patrzeć na świat przez 

różowe okulary, a ty wylałeś mi na głowę kubeł zimnej wody. Jak mogłeś? Teraz rozumiem, 
dlaczego tak ci zależało, żebym mieszkała bliżej szpitala. Nie chodziło wcale o dobro pacjentów, 
tylko o moją ziemię. Pilnowałeś interesu firmy! A ja zadawałam sobie pytanie, czy troszczę się 
należycie o ludzi, których leczę. Byłam nawet skłonna przyznać ci rację i szukać mieszkania 
bliżej miasteczka, bo uznałam twoje argumenty za słuszne! Jak mogłam być taka zaślepiona? Na 
dodatek zwierzyłam się Mary i zapytałam, co o tym myśli. Wiesz, co mi powiedziała? – Vicky 
roześmiała   się  pogardliwie.  –  Że  namawiasz  mnie   do przeprowadzki,   bo chcesz   się ze  mną 
związać i zamieszkać w domu, który będzie nasz, a nie mój. Och, jakże się pomyliła! A ja byłam 
taka   naiwna.   Nie   masz   żadnych   ludzkich   uczuć,   a   zamiast   serca   nosisz   w  piersi   kalkulator. 
Domyślam się, że zakup całej posiadłości oznacza dla Sharlock Wine krociowe zyski. Niestety, 
będziesz   musiał   zawiadomić   swoich   wspólników,   że   wasz   chytry   plan   spalił   na   panewce. 
Usłyszał to ode mnie tamten drań, a teraz mówię tobie: nie sprzedam mojej ziemi!

Zapadła cisza. Steven uniósł brwi i zapytał:
– Skończyłaś?
– Tak – odparła spokojniej. – Skończyłam, i to na dobre. Nie chcę mieć nic wspólnego z 

Nigelem Fairweatherem, z Sharlock Wine Company i z tobą. Skreśliłam cię raz na zawsze. – Gdy 
niecierpliwym gestem otarła łzy spływające po policzkach, Steven zrobił krok w jej stronę. – Nie 
waż się do mnie zbliżać! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Absolutnie nic! Spakuj rzeczy i 
wynoś się z tego domu. To nie moja sprawa, czy masz dokąd pójść. Zejdź mi z oczu!

Odwróciła   się,   pobiegła   do   sypialni   i   padła   na   łóżko.   Zalała   się   łzami,   ponieważ   była 

strasznie   nieszczęśliwa.   Jak   on   mógł!   Czemu   mężczyzna,   którego   pokochała   całym   sercem, 
okazał się nagle... obcym człowiekiem. 

Gdy   posiedzenie   zarządu   dobiegło   końca,   Steven   został   na   swoim   miejscu   i   czekał,   aż 

wszyscy wyjdą. Uniósł ramiona i przeciągnął się, dając chwilę oddechu zmęczonym mięśniom. 
Vicky wspomniała kiedyś o masażu i miała rację. Zawsze trafiała w sedno. W prywatnej klinice 

background image

przeprowadził dziś kilka operacji, a lista pacjentów była dłuższa niż zwykle. Teraz miał zebranie 
w biurze Sharlock Wine Company,  które szczęśliwie dobiegło już końca. Z niecierpliwością 
czekał na ten moment. 

– David – zwrócił się do kolegi z zarządu, który zapisał coś w notesie i zbierał swe papiery. – 

Musimy porozmawiać. 

– Kłopoty?
– I to poważne. – Steven wstał i zaczął spacerować po pokoju, a David rozparł się w fotelu i 

czekał.   –   Chodzi   o   Victorię   Hansen.   –   Ledwie   o   niej   wspomniał,   natychmiast   ogarnęła   go 
tęsknota. 

–   Tak   mi   się   wydawało   –   odparł   z   uśmiechem   David.   –   Mówiłem   ci,   żebyś   zachował 

ostrożność. 

– Co chcesz przez to powiedzieć? – obruszył się Steven, a jego przyjaciel obronnym gestem 

uniósł ręce, – Niech zgadnę: nie sprzeda nam swojej ziemi?

– Właśnie. Uznałem, że nie będę naciskać. Vicky uważa ten grunt za rodzinne dziedzictwo. 

Szczególnie ważny jest dla niej dom. Ona bardzo się różni od swego rodzeństwa. Postanowiła 
zatrzymać ziemię i budynki właśnie dlatego, że tamci zdecydowali się oddać część posiadłości w 
obce ręce. 

–   Skoro   masz   pewność,   że   nie   ustąpi,   dajmy   sobie   z   tym   spokój.   –   David   wzruszył 

ramionami. – Wystarczą nam pola znajdujące się po obu stronach jej gruntu. Warto było zadać 
sobie tyle trudu, żeby je kupić; wiem, że zrobisz z tej ziemi dobry użytek. – Kpiąco uniósł brwi i 
spojrzał badawczo na przyjaciela. – Masz asa w rękawie?

– Nie będę się uciekać do żadnych sztuczek! – Zirytowany Steven przegarnął włosy palcami. 

– Inna kobieta pewnie dałaby się nabrać, ale nie Vicky. – Pokręcił głową. – W tym wypadku to 
by jedynie pogorszyło sytuację. Z nią trzeba grać w otwarte karty, bo nie można jej niczego 
narzucić. Inne kobiety nie mogą się z nią równać. 

–   Chcesz   powiedzieć,   że   nie   przypomina   tej   rudej   o   czułym   sercu,   którą   poznałeś   w 

Naracoorte?

– Skądże! Bywa uparta i boleśnie szczera. Potrafi dać się człowiekowi we znaki. – Zacisnął 

pięści, a potem westchnął głęboko, próbując się uspokoić. – Jest także uczuciowa, wrażliwa, 
serdeczna...   –   Steven   zamilkł,   bo   przypomniał   sobie,   jak   wyglądała,   kiedy   ją   całował.   –   I 
namiętna – po chwili dodał z czułością. 

Miał wrażenie, że patrzy w ciemne  oczy rozświetlone blaskiem szalonej  niecierpliwości. 

Taka była  Vicky,  gdy brał ją w ramiona i wsuwał pałce w jej potargane włosy.  Usta miała 
nabrzmiałe od jego pocałunków; oddychała płytko, czekając niecierpliwie na kolejny pocałunek. 
Odnosił wrażenie, że przez nią zwariuje. 

– Bum! Trafiony, zatopiony! – zawołał David. 
– O co chodzi? – Steven popatrzył na niego z roztargnieniem. 
– Zakochałeś się, stary. 

background image

– Ja? – mruknął z niedowierzaniem. 
– Kochasz Victorię Hansen. To szczere i głębokie uczucie; im szybciej się do tego przyznasz, 

tym większą masz szansę na szczęśliwe życie. – David uśmiechnął się szeroko i pokazał złotą 
obrączkę. – Każdemu może się przytrafić taka wpadka, kolego. 

– To miłość? – Steven opadł ciężko na fotel. 
– Pewnie. Czy wiesz, co ona do ciebie czuje?
– O tak! W tej kwestii mam pełną jasność. Kiedy jej powiedziałem, że jestem tu dyrektorem, 

oznajmiła, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Uznała mnie za oszusta, kłamcę i... miała do 
tego prawo. Rzeczywiście, paskudnie ją omotałem. Pewnie nigdy mi nie wybaczy. 

–   E   tam!   Kobiety   w   gniewie   rzucają   takie   groźby   –   odparł   lekceważąco   David.   –   Jak 

przedtem było między wami?

– Cudownie. – Steven uśmiechnął się szeroko. – Stary, ona jest niesamowita. 
– W takim razie co tu jeszcze robisz?
– Masz rację. – Steven sięgnął po teczkę. – Wybacz, muszę załatwić kilka ważnych spraw. 

Dzięki. 

–   Drobiazg.   Pamiętaj,   że   mam   być   drużbą   na   twoim   weselu   –   odparł   David   i   uścisnął 

wyciągniętą dłoń przyjaciela. 

– Vicky... – Głowę miała ciężką od snu, a w słuchawce, którą trzymała przy uchu, brzmiał 

natarczywy głos Nicole. – Chodzi o Molly. Narkoman znów się do niej włamał, ale tym razem 
sprawa jest poważna. 

Te słowa podziałały na Vicky niczym kubeł zimnej wody. Oprzytomniała w jednej chwili. 
– Co się stało? – Wyskoczyła z łóżka i przytrzymując słuchawkę ramieniem, ubierała się 

pospiesznie. Zerknęła na budzik: wpół do szóstej. 

– Tym razem miał broń. 
– Strzelał? – krzyknęła rozpaczliwie. 
– Molly fizycznie nie ucierpiała, ale Frank jest ranny. Napastnik postrzelił go w nogę. 
– Gdzie teraz są?
– W domu Molly. Przed chwilą dzwonił do mnie Daniel. Nie wiesz, kiedy Steven wróci z 

Adelaide?

– Miał tu być rano. Pewnie wyruszył przed świtem, więc niedługo przyjedzie. 
–   Miejmy   nadzieję.   Spróbuję   się   z   nim   skontaktować   przez   telefon   komórkowy.   Do 

zobaczenia w szpitalu. 

Po chwili Vicky siedziała już w aucie. Gdy zaparkowała przed szpitalem i chciała otworzyć 

drzwi, obok zatrzymał się czerwony rover. Steven dotarł na czas. Jej serce biło coraz szybciej, ale 
natychmiast przypomniała sobie, dlaczego tu są. 

Naciągnęła kaptur przeciwdeszczowej kurtki i wysiadła, trzymając w ręku torbę. 
– Cieszę się, że zdążyłeś – powiedziała, gdy biegli ku schodom. 
– Ja również. – Z oddali dobiegł stłumiony odgłos wyjącej syreny. – Fajnie, że i Mac wkrótce 

background image

do nas dołączy. Jadę z tobą, ruszaj za nim do Molly – mruknął ponuro. – Trzeba tam zrobić 
porządek. 

Gdy cała trójka dotarła do jej domu, Frank leżał na prowizorycznym posłaniu z koców i 

poduszek   w   pokoju   na   tyłach   budynku   służącym   jako   magazyn.   Na   szczęście   nikomu   nie 
przyszło do głowy, żeby go przenieść. Steven zajął się nim natychmiast, a Vicky pobiegła do 
sypialni Molly, która siedziała pośrodku łóżka okryta kocem, kołysała się w przód i w tył i cicho 
płakała. Vicky zmusiła ją do przełknięcia tabletki, pomogła się położyć i starannie okryła kołdrą. 
Gdy wychodziła z pokoju, wpadła na Faith. 

– Posiedzisz z nią do powrotu Maca? – spytała. 
– Oczywiście. Mavis pojedzie z Frankiem do szpitala, więc ktoś powinien pilnować Molly. 
– Świetnie. Dałam jej valium, więc powinna spać co najmniej cztery godziny. Zbadam ją, 

kiedy się obudzi. 

Pożegnała Faith i wyszła przed dom, gdzie Steven i Mac wsuwali nosze do karetki. Mavis 

siedziała już w środku i niecierpliwie czekała na odjazd. 

– Możemy ruszać? – zapytał Steven, zwracając się do Vicky. – Będziesz mi potrzebna w sali 

operacyjnej. 

– Jak sobie życzysz. – Obserwowała go, gdy wsiadał do karetki. – Oczywiście, będę z tobą. – 

Te dwuznaczne słowa sprawiły, że uniósł brwi i spojrzał na nią z rozbawieniem. 

W pierwszej chwili nie zrozumiała, w czym rzecz, a potem dodała pospiesznie: – W sali 

operacyjnej. 

Gdy spojrzał na nią z uśmiechem, zrobiło jej się gorąco. 
– Jedź ostrożnie – poradził i zamknął drzwi karetki. 
Z powodu ulewy jechali do szpitala pięć minut dłużej niż normalnie. Wszystko było już 

przygotowane do operacji. Udo Franka zostało natychmiast prześwietlone, a po wywołaniu i 
przeanalizowaniu zdjęcia zaczęła się operacja, która przebiegła pomyślnie. 

– Kula  wyjęta  – oznajmił  Steven,  a cały zespół dyskretnie  bił  mu  brawo. – Teraz  pora 

zadbać, żeby Frank jak najszybciej odzyskał siły. – Założył szwy i opatrunek, a potem dał Emmie 
znak, aby obudziła pacjenta z narkozy. 

Gdy skończyli, Vicky, nie zwracając uwagi na Stevena, pospiesznie zdjęła fartuch i maskę. 

Był znakomitym chirurgiem i przystojnym mężczyzną, zabrał jej serce, ale nie musi go lubić, 
skoro ją oszukał. Ruszyła w stronę drzwi. 

– Musimy porozmawiać. – Położył jej rękę na ramieniu i zmusił, żeby się odwróciła. 
– Nieprawda – odparła stanowczo. – Zresztą i tak nie mam ci nic do powiedzenia. 
– W takim razie mnie wysłuchaj. 
Targały nią sprzeczne uczucia, a serce kołatało niespokojnie pod wpływem jego dotknięcia i 

przenikliwego spojrzenia. Zachwiała się lekko, ale natychmiast ochłonęła. 

–   Wykluczone.   Muszę   teraz   iść   do   Molly.   Na   pewno   Mac   dawno   ją   tu   przywiózł.   – 

Niechętnie podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – Zegnaj, Steven. 

background image

Odwróciła się i pobiegła w głąb korytarza, a im dalej odchodziła, tym bardziej krwawiło jej 

serce. 

Gdy w piątek wieczorem ostatni pacjent wyszedł z gabinetu, Vicky zdała sobie sprawę, że 

jest wykończona. Przez całe popołudnie musiała odpowiadać na pytania dotyczące porannego 
incydentu. Usłyszała ciche pukanie i nim zdążyła przywołać na twarz profesjonalny uśmiech, do 
środka wszedł Steven. Chciała mu pokazać drzwi, ale zabrakło jej sił. Patrzyła tylko, jak idzie w 
stronę biurka. 

– Chcesz poznać ostatnie nowiny? – zapytał, siadając po drugiej stronie. 
– Wszyscy są dziś spragnieni informacji, więc sama też chętnie posłucham. – Wzruszyła 

ramionami. – Zaczynaj. 

– Frank czuje się dobrze, jego noga odzyska względną sprawność, lecz postrzał i zabieg 

pogłębią niedowład stawu biodrowego, a to oznacza, ż wkrótce trzeba go będzie zastąpić protezą. 
–   Vicky   pokiwała   głową,   a   Steven   dodał:   –   Nicole   na   pewno   dzwoniła   do   ciebie,   żeby 
powiedzieć, jak się czuje Molly. 

–   Oczywiście.   Z   Adelaide   przyjedzie   do   nas   psycholog,   doktor   Rolton.   Zgodziła   się 

przyjechać jutro rano. A Molly jakoś się trzyma. 

– Zajrzałem do niej przed opuszczeniem szpitala. Siedziała w łóżku i jadła kolację. Bez 

apetytu, ale jadła. 

– Dobra wiadomość. Co z tym narkomanem?
– Jeszcze go nie złapali, ale Daniel... – Urwał, słysząc dzwonek telefonu. 
– Doktor Hansen, słucham – powiedziała znużonym głosem. Kilka razy wymamrotała coś 

niewyraźnie, a potem dodała: – Tak sądzę. Dzięki za wiadomość. – Znowu pauza. – Tak, jest 
tutaj. Dobrze. – Odłożyła słuchawkę. 

– To Daniel, prawda? – domyślił się Steven. 
– Owszem. Narkoman nie żyje. Znaleźli go na drodze za farmą Andersona. Leżał w błocie. 
Długo patrzyli sobie w oczy, a otrzymana przed chwilą wiadomość zmieniła ich nastroje. 

Oboje   pomyśleli,   że   ludzkie   życie   jest   krótkie,   więc   każdy   śmiertelnik   powinien   z   niego 
korzystać. 

– Vicky – rzekł cicho Steven. – Musimy porozmawiać. 
– Wiem – przytaknęła – ale nie teraz. Padam z nóg. Zaproponował, by pojechali do niej. Lało 

jak z cebra, gdy posuwała się ostrożnie polną drogą. Czerwony rover sunął za nią. Gdy wjechała 
na podjazd, niebo przecięła błyskawica, potem druga i kolejna. To było niezwykłe widowisko. 
Nagle piorun uderzył w dom, potem błysnął następny. Przerażona Vicky nie wierzyła własnym 
oczom. Puls miała przyspieszony, w uszach jej szumiało, a żołądek podszedł do gardła. Nie! 
Wjechała  na podwórko i zobaczyła  kłęby dymu  nad dachem od strony kuchni. Zahamowała 
gwałtownie,   wyskoczyła   i   pobiegła   ku  schodom.   Wpadła   do   kuchni,   znieruchomiała   i   przez 
moment wierzyła, że nic się nie stało, ale gdy spojrzała na sufit, zobaczyła farbę łuszczącą się 
pod wpływem wysokiej temperatury. 

background image

– Nie! – krzyknęła na cały głos, podbiegła do kredensu i niezdarnie wygarniała naczynia z 

półek, nie zważając na szczęk tłuczonych  kubków i talerzy.  Kątem oka dostrzegła stojącego 
nieruchomo Stevena. Powinien jej pomóc! Niech coś poradzi!

–   Daniel,   pożar   u   Vicky   –   rzucił,   trzymając   przy   uchu   telefon   komórkowy.   Przerwał 

połączenie i pospiesznie ruszył w głąb holu. 

Vicky chwytała wszystko, co jej wpadło w ręce, i wyrzucała przez okno. Po chwili Steven 

pojawił się znowu, podszedł do niej i z ponurą miną pokręcił głową. 

– Płonie cały sufit. Nic się nie da zrobić. 
– Ugasimy. – Wybiegła na podwórko, żeby przynieść ogrodowy wąż. Deszcz zacinał prosto 

w twarz, gdy zgrabiałymi palcami odkręcała kran. 

Steven chwycił jej dłonie i ścisnął je mocno. 
– Posłuchaj mnie – nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Już za późno. Strumyczek nie 

ugasi pożaru, skoro nawet deszcz go nie zdusił. 

– Ale przecież to mój dom! – Odepchnęła go i wbiegła po schodach. 
– Mamy najwyżej dziesięć minut, potem będzie tu piekło. Bierzmy, co się da! – krzyknął za 

nią. 

– Jasne. – Ruszyła do swego pokoju i łapała wszystko, co jej się nawinęło: ubrania, książki, 

fotografie. Wrzucała je do samochodu i wracała do płonącego domu. 

Steven rzucił się do jadalni, gdzie w kredensie stał pamiątkowy serwis z porcelany. Drewno 

już się rozgrzało, więc poparzyłby sobie palce, gdyby go dotknął. Jako osłony użył chusteczki do 
nosa,  a  porcelanę   otrzymaną   przez  rodziców  Vicky  w  prezencie   ślubnym   układał  na  zdjętej 
pospiesznie osmalonej koszuli. Talerze były gorące, jakby ogrzano je w piecyku. 

Vicky stanęła na progu jadalni i rozejrzała się nerwowo, szukając go wzrokiem. Spojrzała na 

sufit, a potem na Stevena, który starannie układał kruche naczynia. 

– Zostaw to! – krzyknęła,  ale bez słowa pokręcił  głową. Przemknęło  jej przez myśl,  że 

dopiero teraz zrozumiał, jak wiele znaczy dla niej ten dom ginący w ogniu. 

– Weź to – polecił, gdy podbiegła. – Ja zabieram resztę. 
– Zostaw te skorupy! – zawołała ponownie. 
– Idź! – wrzasnął. 
Chwyciła serwis i wyniosła go na podwórko. Steven upewnił się, czy wszystkie drzwi są 

zamknięte, bo dzięki temu ogień wolniej się rozprzestrzeniał. Żar był nie do zniesienia, a dym 
szczypał w oczy. 

Gdy Vicky położyła na ziemi porcelanę, usłyszała trzask belek stropowych. 
– Steven! – zawołała, ale wiatr stłumił jej głos. – Steven! – wrzeszczała, pędząc po schodach. 

Języki  ognia lizały już ściany,  gdy wbiegła do jadalni. – Steven! – krzyknęła ostrzegawczo, 
widząc,   że   belka   nad   jego   głową   lada   moment   runie.   Gdy   upadła   z   hukiem,   pędził   już   ku 
drzwiom, wołając:

– Wynośmy się stąd!

background image

Razem uciekali z ognistego pieca, którym był teraz dom. Na dworze Steven oddał Vicky 

zawiniątko z porcelaną i osunął się na ziemię, bo nogi się pod nim ugięły. Podeszła bliżej i 
patrzyła na jego tors lepki od potu i sadzy. Uklękła i objęła go, ale gdy chciała pogłaskać jego 
plecy, syknął z bólu. Natychmiast przypomniała sobie, że jest lekarką. 

– Odwróć się – poleciła. 
– Nic mi nie będzie. 
Zaszła go od tyłu i zmarszczyła brwi. Skóra była gorąca i zaczerwieniona. 
– Takie oparzenia nie są groźne, chociaż paskudnie wyglądają – zapewnił. 
– Chodźmy do samochodu. Trzeba schronić się przed deszczem – powiedziała. 
Bez sprzeciwu dał się tam zaprowadzić. W aucie wyjęła z torby lekarskiej maść odkażającą 

oraz witaminę E i ostrożnie posmarowała mu plecy. Gdy skończyła, odwrócił się i przytulił ją 
mocno. 

– Tak mi przykro, że straciłaś dom. Teraz wiem, ile dla ciebie znaczył – powiedział cicho. 
Rozpłakała się, ale to nie pożar wycisnął z jej oczu łzy. Omal nie straciła dziś mężczyzny, 

którego   pokochała.   Stojący   w   płomieniach   budynek   to   rodzinna   scheda   pełna   wspomnień   i 
pamiątek, a może tylko sterta desek zbitych gwoździami. Vicky mogła przecież zbudować nowy 
dom, w którym będzie pielęgnować tradycję i budować nowe życie. 

Usłyszeli   wycie   syren;   strażacy   zajęli   się   dogaszaniem   zgliszcz,   a   siedzącym   w   aucie 

pogorzelcom dali koce i gorące napoje. 

– Jedźmy do mnie, żeby się ogrzać – powiedział Steven. 
– Do ciebie? – Otępiała Vicky nie rozumiała, o co mu chodzi, ale bez protestu dała się 

zaprowadzić do czerwonego rovera. Pospiesznie zapakował do bagażnika wszystkie rzeczy, które 
zdołali uratować. Jazda nie trwała długo. Zaparkował przed domkiem, wziął ją na ręce i wniósł 
do sypialni. 

– Najpierw gorący prysznic, a potem marsz do łóżka. Zrobię ci herbatę i grzankę. Musisz się 

wyspać. – Gdy chciała zaprotestować, dodał: – To są zalecenia lekarza. 

Po kwadransie umyta, rozgrzana i najedzona leżała w czystej pościeli, a ciężkie powieki 

same jej się zamykały. Powoli zapadła w sen. 

– Około pół godziny. 
Obudziła się, gdy dobiegł ją głos Stevena rozmawiającego przez telefon. 
– Chyba już nie śpi, muszę kończyć. 
Otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. 
– Och, nie! – Przypomniała sobie o wydarzeniach poprzedniego wieczoru i usiadła na łóżku. 

– Mój dom – wyszeptała. 

Steven natychmiast przysunął się do niej i mocno ją objął. 
– Przed chwilą dzwoniłem do Faith i ustaliliśmy, że najlepiej będzie, jeśli zjemy u niej późne 

śniadanie – powiedział. 

Zdziwiona Vicky otworzyła szeroko oczy i popatrzyła na budzik; dochodziła jedenasta. 

background image

Steven milczał, gdy jechali do kawiarni, ale przez całą drogę trzymał ją za rękę – nawet 

wtedy, gdy zmieniał biegi. Jak na ironię po wczorajszej ulewie dzień był słoneczny i ciepły; 
spokój po burzy. 

Vicky zdziwiła się, że w lokalu jest pusto. Faith wyszła z kuchni i nad barem wyciągnęła do 

niej ręce. 

– Witaj, kochanie. Tak mi przykro! Wiem, ile znaczył dla ciebie ten dom. 
–   Dzięki,   wiem,   że   wszyscy   mi   współczują   i  naprawdę   to   doceniam   –   odparła,   a   Faith 

poklepała czule jej dłoń. 

– Na pewno jesteście bardzo głodni, więc zaraz dostaniecie solidny posiłek. – Zniknęła w 

kuchni,   wróciła   z   tacą   pełną   jedzenia   i   znowu  podreptała   na   zaplecze.   Vicky  popatrzyła   na 
Stevena. 

– To dziwne... – mruknęła zaniepokojona. – O tej porze jest tu zwykle mnóstwo gości, 

szczególnie w soboty. 

Gdy skończyli, Faith sprzątnęła ze stołu. 
– Och, kochanie! Widzę, że słońce razi cię w oczy – szczebiotała nerwowo. – Steven, czy 

mógłbyś zasłonić okna? – poprosiła i znów wybiegła. 

Wstał posłusznie i zaciągnął roletę. Vicky odruchowo spojrzała na niego i znieruchomiała, a 

widelec z brzękiem wypadł jej z dłoni, gdy ujrzała wielkie, czarne litery układające się w napis: 

KOCHAM CIĘ, VICKY.

Z uśmiechem pociągnął w dół drugą roletę, gdzie było napisane: 

WYJDŹ ZA MNIE.

Podszedł do niej i ukląkł obok jej krzesła. 
– I cóż? – zapytał. 
Była zdumiona, gdy w jego oczach wyczytała niepewność. 
– Tak – szepnęła. – Kocham cię. 
– Bałem się, że wszystko przepadło – odparł cicho. – Powinienem od razu powiedzieć ci o 

moich związkach z Sharlock Wine, ale zabrakło mi odwagi. Przepraszam. 

– Cicho. – Położyła mu palec na ustach. – Wszystko ci wybaczyłam, kiedy omal nie zginąłeś 

w ogniu. Gdyby sufit się zawalił... Mniejsza o dom, liczysz się tylko ty. 

–   Wyjdziesz   za   mnie?   –   zapytał,   sięgając   do   kieszeni.   Wyjął   z   niej   pierścionek   z 

przepięknym diamentem. 

–   Tak   –   odpowiedziała,   a   Steven   złożył   na   jej   ustach   pocałunek,   który   był   obietnicą 

szczęśliwej przyszłości. 

Usłyszeli radosne okrzyki i z kuchni wysypało się mnóstwo znajomych i sąsiadów, którzy 

background image

czekali na takie zakończenie. 

– A nie mówiłem, że trudno się mnie pozbyć? – Steven znów ją pocałował. 
– I Bogu dzięki – powiedziała cicho, jakby odmawiała modlitwę. 


Document Outline