background image

NORA ROBERTS

KLEJNOTY SŁOŃCA

Tytuł oryginału JEWELS OF THE SUN

Idźże, idź! O, ludzkie dziecię!

W dzikiej kniei niechaj cię wiedzie

Dobrej wróżki ręka pewna,

Byś bezmiaru łez i smutku świata tego

Nigdy nie znało.

W. B. YEATES

background image

1

To oczywiste, że postradała zmysły.

Była psychologiem i nie mogła o tym nie wiedzieć.

Wskazywały na  to wszystkie  objawy,  które  od miesięcy dawały się jej  we znaki. 

Rozdrażnienie, wybuchy złości, sny na jawie, kłopoty z pamięcią. A także brak motywacji i 

energii.

Rodzice skwitowali to na swój sposób - „postaraj się, Jude”. Koledzy zaczęli zerkać na 

nią ukradkiem - jedni z wyrozumiałym ubolewaniem, inni z wyraźnym niesmakiem. Doszło 

do   tego,   iż   znienawidziła   swoją   pracę,   zniechęciła   się   do   studentów,   wynajdywała 

najdrobniejsze wady u przyjaciół i u krewnych, u współpracowników i przełożonych.

Najzwyklejsze  poranne  czynności  - wstanie  z łóżka  i ubranie  się - przerastały  jej 

możliwości, były jak wdrapywanie się na wysoką górę. Gorzej, nawet z daleka nie miała 

ochoty oglądać tej góry, a co dopiero wspinać się na nią.

A potem ta nagła, irracjonalna decyzja. To było ostatnie ostrzeżenie. Zrównoważona 

dotąd Jude Frances Murray, wrażliwa i oddana córka swoich rodziców, rzuciła pracę.

Nie wystąpiła o urlop naukowy, nie poprosiła o kilkutygodniowe zwolnienie, tylko w 

środku semestru opuściła uczelnię.

Dlaczego? Nie miała najmniejszego pojęcia.

Dla niej był to taki sam szok, jak dla dziekana, współpracowników i rodziców.

Czy zachowała się podobnie dwa lata temu, kiedy rozpadło się jej małżeństwo? Nic z 

tych rzeczy! Kontynuowała swoje codzienne zajęcia - seminaria, wykłady, ważne spotkania - 

płynnie i bez zgrzytów, pomimo męczących wizyt u adwokatów i wypełniania papierków, 

oznaczających kres związku.

Niewiele   zresztą   po   nim   zostało   i   adwokaci   szybko   się   uporali   z   rozwodem.   W 

małżeństwie,   które   trwa   zaledwie   osiem   miesięcy,   niewiele   jest   zawiłych,   brudnych, 

kłopotliwych spraw. Nie targają nim większe namiętności.

Właściwie w ogóle zabrakło w nim namiętności. Inaczej William nie zostawiłby jej 

dla innej kobiety, zanim jeszcze zdążyły się zasuszyć kwiaty z jej ślubnego bukietu.

Ale nie ma powodu, żeby to wałkować po czasie i robić sobie wyrzuty. Jest, jaka jest. 

Albo raczej, jaka była. Bóg jeden wie, jaka jest teraz.

Zawisła nad przepaścią, zajrzała w głąb bezkresnego, posępnego morza monotonii i 

nudy.  Zakręciło  jej   się  w  głowie,  cofnęła   się,  wygramoliła  znad   tej   przepaści.   I  uciekła, 

krzycząc.

background image

To do niej takie niepodobne.

Już sama myśl o tym przyprawiła ją o palpitacje. Może atak serca byłby najlepszym 

rozwiązaniem?

„Wykładowczyni amerykańskiego college'u znaleziona martwa w wynajętym volvo”.

Taka pośmiertna notatka mogłaby się ukazać na łamach ,Jrish Times'a”, który lubiła 

czytać  jej   babcia.  Rodzice   byliby  oczywiście  zaszokowani.   Taki  nieelegancki,   kłopotliwy 

rodzaj śmierci. Zupełnie niestosowny.

Byliby też oczywiście załamani, ale przede wszystkim - zaskoczeni. Co też, na miły 

Bóg,   strzeliło   tej   dziewczynie   do   głowy,   żeby   jechać   do   Irlandii,   porzucić   tak   świetnie 

zapowiadającą się karierę naukową i śliczny apartament w luksusowym osiedlu nad brzegiem 

jeziora?

Dopatrywaliby się winy w zgubnym wpływie babci.

I   oczywiście   mieliby   rację,   jak   zawsze,   odkąd,   zgodnie   z   planem,   rok   po   ślubie, 

podczas bardzo wytwornego stosunku płciowego, poczęli Jude.

Jude nie wątpiła, że życie  erotyczne jej rodziców było  zawsze bardzo wytworne i 

wyrafinowane. Przypominało zapewne klasyczne balety, które oboje tak lubili.

Co ona robi? Siedzi w wynajętym volvo z idiotyczną kierownicą po idiotycznej, złej 

strome samochodu i zastanawia się nad seksem rodziców?

Nie pozostało jej nic innego, jak zacisnąć palcami oczy i przeczekać aż obraz zniknie.

Tak to bywa, gdy człowiek wariuje.

Odetchnęła głęboko raz i drugi. Większy dopływ tlenu oczyszcza i uspokaja mózg. 

Patrząc na to już nieco trzeźwią, doszła do wniosku, że ma dwa wyjścia. Może wyciągnąć 

walizki z samochodu, wejść do budynku dublińskiego dworca lotniczego, zwrócić kluczyki 

ajentowi o włosach czerwonych jak marchewka i szerokim na kilometr uśmiechu, a potem 

zarezerwować bilet powrotny.

Oczywiście, gdyby wróciła, nie miałaby pracy. Na szczęście przez jakiś czas mogłaby 

zupełnie nieźle żyć z oszczędności. Nie miałaby także swojego apartamentu, który wynajęła 

pewnej sympatycznej parze na pół roku, ale na ten czas zamieszkałaby razem z babcią.

Babcia spojrzałaby na nią swoimi pięknymi, wyblakłymi  niebieskimi oczami i, nie 

kryjąc rozczarowania, powiedziałaby: „Jude, kochanie, zawsze dochodzisz do krawędzi tego, 

co ci dyktuje serce. Dlaczego jednak nigdy nie możesz się zdobyć na ten ostatni krok?”

-   Nie   wiem.   Nie   wiem.   -   Zdruzgotana   Jude   zakryła   twarz   rękami,   zakołysała   się 

bezradnie jak dziecko. - To był twój pomysł, żeby tutaj przyjechać, nie mój. Co ja będę robiła 

przez najbliższe sześć miesięcy w Faerie Hill Cottage? Nawet nie umiem prowadzić tego 

background image

cholernego samochodu.

Czuła, jak szloch podchodzi jej do gardła. Odchyliła do tyła głowę, zacisnęła z całej 

siły powieki i przywołała się do porządku jednym dosadnym słowem. Ataki płaczu, napady 

złości, sarkazm to tylko różne sposoby odreagowania. Otrzymała odpowiednie wykształcenie, 

żeby   to   rozumieć,   miała   wystarczająco   dużo   doświadczenia,   żeby   to   rozpoznać.   I   nie 

zamierzała się temu poddać.

-   Kolejne   stadium,   Jude,   ty   żałosna   idiotko.   Mówisz   do   siebie,   płaczesz,   jesteś 

niezdecydowana  i tak cholernie  sparaliżowana, że nie możesz  uruchomić silnika i ruszyć 

przed siebie.

Prychnęła gniewnie, wyprostowała ramiona.

- Drugie wyjście - mruknęła. - Dokończ to, co zaczęłaś. Przekręciła kluczyk i, modląc 

się w duchu, by kogoś nie przejechać, opuściła parking.

Zaczęła śpiewać, żeby nie krzyczeć z przerażenia, ilekroć dojeżdżała do skrzyżowania 

dróg,   które   Irlandczycy   beztrosko   nazywali   rondami.   Miała   mętlik   w   głowie,   nie   mogła 

odróżnić prawej strony od lewej, oczyma duszy widziała już pół tuzina niewinnych pieszych 

staranowanych przez jej volvo, podchwytywała każdą przychodzącą jej do głowy melodię i 

ryczała ją na całe gardło.

W drodze na południe z Dublina do hrabstwa Waterford wyśpiewywała melodie z 

musicali,   irlandzkie   songi   zasłyszane   w   pubach,   a   na   zwężonym   wyjeździe   z   Carlów 

odtworzyła piskliwym głosem partię chóru z Brown Sugar tak głośno, że zaskoczyłaby nawet 

samego Micka Jaggera.

Trochę   się   uspokoiła.   Niewykluczone,   iż   przerażone   krzykiem   celtyckie   bóstwa 

przestały   rzucać   jej   kłody   pod   nogi.   A   może   działo   się   tak   za   sprawą   wszechobecnych 

kapliczek ze Świętą Dziewicą, których pełno było wzdłuż drogi? W każdym razie jazda stała 

się bardziej płynna i niemal przyjemna.

Zielone   wzgórza   lśniły   w   promieniach   słońca   i   pobłyskiwały   jak   wnętrze   muszli, 

ciągnąc się aż po spowite w półmroku masywy gór. Ich przysadziste bryły sięgały perłowych 

chmur nierealnych jak na obrazie.

Piękne widoki: wpatrując się w nie, człowiek wtapiał się w kolory,  w kształty,  w 

scenerię, którą stworzył geniusz.

Wystarczyło tylko zdobyć się na odwagę i oderwać wzrok od szosy, żeby dostrzec 

zachwycające, przyprawiające o zawrót głowy piękno, które rozdzierało serce, przynosząc 

jednocześnie ukojenie.

Niewiarygodnie   zielone   pola   poprzecinane   były   nieregularną   siecią   kamiennych 

background image

ogrodzeń, żywopłotów, szpalerami karłowatych drzew. Na łąkach leniwie pasły się łaciate 

krowy i wełniste owce, a nad nimi górowały poruszające się na traktorach sylwetki ludzi. Tu i 

ówdzie   przycupnęły   białe   domki,   obok   których   trzepotała   na   sznurach   bielizna,   a   na 

dziedzińcach roiło się od różnokolorowych kwiatów.

Nieoczekiwanie,   jak   za   dotknięciem   różdżki,   pojawiły   się   wiekowe   mury 

zrujnowanego opactwa, rzucające wyzwanie polom i niebu, jakby w oczekiwaniu na powrót 

dawnej świetności.

Czy, wspinając się po jego gładkich i śliskich stopniach, poczułaby przemijanie czasu? 

Czy usłyszałaby echo stóp, które wydeptywały niegdyś te schody? Czy, zgodnie z tym, co 

mówiła babcia, usłyszałaby muzykę, i głosy, wrzawę bitew, płacz kobiet, śmiech dzieci, które 

dawno temu umarły?

Nie   wierzyła   w   takie   rzeczy.   Ale   tutaj,   przy   tym   świetle,   w   takiej   atmosferze, 

wszystko wydawało się możliwe.

Ta kraina ofiarowywała całe swoje bogactwo. Kryte strzechą dachy, kamienne krzyże, 

zamki,   a   zaraz   obok   wioski   i   miasteczka   o   wąskich   uliczkach   i   szyldach   z   gaelickimi 

napisami.

Raz nawet zobaczyła starego człowieka idącego z psem skrajem drogi, gdzie rosła 

wysoka trawa, a nieduży znak ostrzegał przed wiewiórkami. Zarówno człowiek, jak i jego 

pies mieli na głowach brązowe kapelusiki, które uznała za absolutnie urocze. Długo jeszcze 

wspominała ten obrazek, zazdroszcząc im takiej prostoty życia.

Pewnie wędrują tak codziennie, w słońce i w deszcz, po czym wracają do domu na 

herbatę   do   jednej   z   tych   ślicznych   chat   z   krytym   strzechą   dachem   i   ładnie   utrzymanym 

ogrodem. Pies ma własna budę, ale woli leżeć przy kominku u nóg swojego pana.

Ona też chciała wędrować po polach z wiernym psem. A potem usiąść i siedzieć, jak 

długo będzie miała ochotę.

Jakże obca była  jej ta prosta, codzienna wolność. I jakże się bała, że wreszcie ją 

znajdzie, namaca jej srebrzysty brzeg koniuszkami palców, a potem wszystko popsuje.

Droga   pięła   się   i   wiła   wstęgą   wzdłuż   wybrzeża   Waterford.   Jude   mogła   dostrzec 

skrawki   i   większe   fragmenty   morza   -   jedwabistego   błękitu,   sięgającego   po   horyzont, 

niespokojnej zieleni i szarości, rozbryzgującej się w zakolu rozległej piaszczystej plaży.

Napięcie ramion zaczęło ustępować. Powoli rozluźniły się zaciśnięte na kierownicy 

palce. To była Irlandia, o której opowiadała jej babcia, to był ten koloryt, ta sceneria, ten 

spokój.

To było to, po co tutaj w końcu dotarła - zobaczyć  miejsce, w którym  tkwiły jej 

background image

korzenie, zanim zostały wyrwane i przeniesione na drugi brzeg Atlantyku.

Była teraz zadowolona, że nie stchórzyła na lotnisku i nic uciekła do Chicago. Czy nie 

pokonała trzyipółgodzinnej trasy bez najmniejszej kolizji? Nie liczy się drobna wpadka na 

rondzie,   które   objechała   w   kółko   aż   trzy   razy   i   omal   nie   wyrżnęła   w   samochód   pełen, 

podobnie jak ona przerażonych, turystów.

Przecież wszyscy wyszli z tego cało.

A teraz zbliżała się do celu. Mówiły o tym drogowskazy, kierujące ją do wsi Ardmore. 

Z   drobiazgowej,   starannie   wyrysowanej   przez   babcię   mapy   wiedziała,   że   Ardmore   było 

położoną najbliżej domu osadą. Właśnie tam miała jeździć po zakupy.

Naturalnie babcia dała jej także długą listę nazwisk ludzi, do których powinna zajrzeć, 

dalekich krewnych, których powinna poznać. Z tym jednak można zaczekać.

Pomyśleć tylko, że przez kilka dni nie będzie musiała się do nikogo odzywać, z nikim 

rozmawiać. Że nikt o nic nie będzie ją pytał. Żadnych pogaduszek na temat pracy. Żadnego 

harmonogramu, którego należy się trzymać.

Po krótkiej chwili błogiego zachwytu wpadła w panikę. Na miłość boską, a więc co 

ma robić przez całe sześć miesięcy?

To   wcale   nie   musi   być   sześć   miesięcy,   uświadomiła   sobie.   To   nie   wyrok.   Nie 

zaaresztują   jej,   jeżeli   wróci   po   sześciu   tygodniach.   Albo   po   sześciu   dniach   czy   sześciu 

godzinach.

Jako psycholog  powinna wiedzieć,  że jej  największym  problemem  jest nieustanny 

przymus   sprostania   czyimś   oczekiwaniom.   Również   własnym.   Choć   już   pogodziła   się   z 

faktem, że jest o wiele lepsza w teorii niż w działaniu, postanowiła raz na zawsze z tym 

skończyć, a przynajmniej na czas pobytu w Irlandii.

Znowu się uspokoiła, włączyła  radio. Strumień języka  gaelicki  ego, który z niego 

popłynął,   poraził   ją   i   ogłuszył,   pochyliła   się   więc   nad   przyciskami,   szukając   jakiejś 

angielskiej stacji, i zamiast do Tower Hill i do swojego domku, skręciła w drogę do Ardmore.

Nagle,   w  tej   samej   chwili,   jakby   za   sprawą   jakichś   czarów,   otworzyło   się   niebo. 

Deszcz walił o dach, zalewał szyby, podczas gdy ona szukała włącznika wycieraczek.

Zjechała na pobocze.

Wieś była usytuowana na południowej granicy hrabstwa, na styku Morza Celtyckiego 

i Zatoki Ardmore. Słychać stąd było potężne uderzenia fal o brzeg. Rozpętała się prawdziwa 

burza,   dzika   i   bezlitosna.   Wiatr   smagał   o   szyby,   wył   złowieszczo   i   wdzierał   się   przez 

najmniejsze otwory.

Wyobraziła   sobie   wieś,   o   jakiej   opowiadała   jej   babcia   -   ze   ślicznymi   domkami, 

background image

zadymionymi, zatłoczonymi pubami, z plażą, niesamowitymi klifami, zielonymi łąkami.

Ale to miało być urocze, skąpane w słońcu popołudnie, po ulicy mieli się przechadzać 

mieszkańcy wsi, pchający przed sobą wózki z dziećmi o różowych policzkach, a szarmanccy 

mężczyźni mieli przed nią uchylać kapeluszy.

Nie   przewidziała   tak   nagłej,   gwałtownej   wiosennej   burzy,   z   huraganowymi 

podmuchami wichru. Ulice były całkiem wyludnione. Pomyślała nawet, że może nikt tutaj nie 

mieszka. Może trafiła na jakąś obcą planetę, zabłąkała się w innej epoce.

Kolejnym   problemem,   przypomniała   sobie,   była   jej   imaginacja,   która   z   nękającą 

regularnością mieszała się z rzeczywistością.

Oczywiście,   że   mieszkają   tutaj   ludzie,   tyle   że   są   na   tyle   przytomni,   by   się   nie 

szwendać w taki deszcz. Domki są śliczne, ustawione w szeregu jak damy z kwiatami u stóp.

Może powinna poczekać na takie skąpane w słońcu popołudnie i wrócić tu jeszcze raz. 

Teraz była  zmęczona, bolała ją głowa i marzyła  jedynie o tym,  by znaleźć się w jakimś 

ciepłym i przytulnym pomieszczeniu.

Zawróciła i, jadąc bardzo powoli, wypatrywała w strugach deszczu swojego zakrętu.

Nie miała pojęcia, że porusza się po niewłaściwej stronie jezdni, i o mały włos nie 

spowodowała czołowego zderzenia. Nadjeżdżający samochód wyminął ją W ostatniej chwili, 

skręcając gwałtownie w bok i rycząc przeraźliwie klaksonem.

Jednak   znalazła   swój   zakręt,   którego   trudno   było   nie   zauważyć   ze   względu   na 

górującą nad wzgórzem potężną okrągłą  wieżą, zwieńczoną  ostro jak włócznia  kamienną 

iglicą. Przebijając się przez deszcz, sięgała nieba, stojąc na straży starej, pozbawionej dachu 

katedry pod wezwaniem świętego Declana. a także wszystkich mogił i leżących na ziemi 

kamieni nagrobnych.

Przez   chwilę   zdawało   się   jej,   że   widzi   ludzką   postać   odzianą   w   coś   srebrnego. 

Natężając wzrok, omal nie zjechała z tego, co tylko w teorii było drogą. Nerwy odmówiły jej 

posłuszeństwa i nawet już nie miała sił śpiewać. Serce strasznie jej waliło. Drżały ręce, kiedy 

tak wlokła się w żółwim tempie, wypatrując tego człowieka, próbując zorientować się, co on 

tam robi. Ale poza wielką wieżą, ruinami i śmiercią nikogo nie zobaczyła.

Bo też nikogo tutaj nie ma. Kto by w taką burzę stał na cmentarzu? To zmęczony 

wzrok płata jej figle. Musi jak najszybciej znaleźć się w jakimś ciepłym i suchym miejscu, 

żeby dojść do siebie.

Kiedy droga zwęziła się i zamieniła w błotnista, ścieżkę porośniętą po obu stronach 

żywopłotem wysokości człowieka, doszła do wniosku, że zgubiła się na dobre. Zarzuciło ją, 

wpadła w koleiny, wypatrując rozpaczliwie miejsca, jakiegokolwiek miejsca, gdzie mogłaby 

background image

zawrócić.

Na pewno ktoś się we wsi ulituje nad nierozgarniętą Amerykanką, która nawet nie 

potrafi znaleźć drogi.

Zobaczyła  kamienny murek, obrośnięty czymś  w rodzaju jeżyn,  który przy każdej 

innej pogodzie mógłby wyglądać malowniczo, a także wąski podjazd, który minęła, zanim się 

połapała, że tam właśnie należało skręcić. Bała się cofnąć samochód, żeby nie ugrzęznąć w 

błocie.

Droga pięła się do góry, a koleiny zamieniły się w istne rowy. Znowu ją zarzuciło. 

Trzęsła się ze zdenerwowania, szczękała głośno zębami, kiedy wyprowadzała samochód na 

prostą.   Wreszcie   postanowiła   się   zatrzymać   byle   gdzie   i   zaczekać,   aż   ktoś   się   pojawi   i 

odholuje ją z powrotem do Dublina.

Odetchnęła   z   ulgą   na   widok   kolejnego   podjazdu.   Skręciła   tam,   pozostawiając   na 

murze trochę lakieru, zatrzymała się i oparła głowę na kierownicy.

Była głodna, zmęczona i okropnie chciało się jej siusiu. Będzie teraz musiała wysiąść 

z samochodu w ten ulewny deszcz i zapukać do obcych drzwi. Jeżeli się okaże, że jej domek 

znajduje się daleko stąd, zmuszona będzie skorzystać z tutejszej toalety.

Irlandczycy słyną z gościnności i chyba nie każą załatwiać jej swoich potrzeb pod 

żywopłotem. Wolała jednak nie pokazywać się ludziom tak zdenerwowana.

Zobaczyła we wstecznym lusterku, że z jej zwykle spokojnych zielonych oczu wyziera 

teraz   obłęd.   Włosy   miała   potargane   i   poskręcane   od   wilgoci,   a   twarz   śmiertelnie   bladą. 

Brakowało jej jednak sił, żeby sięgnąć po kosmetyki.

Próbowała się uśmiechać do lustra. Pomyślała, że ma trochę za szerokie usta, co w 

rezultacie sprawiło, że jej uśmiech przypominał raczej grymas.

Chwyciła torebkę, otworzyła drzwiczki samochodu i wypadła na deszcz. Podbiegła do 

okna, próbując zajrzeć do środka domu.

Wtedy usłyszała trąbienie.

Za jej autem zatrzymała się mocno zardzewiała czerwona furgonetka, której silnik 

pomrukiwał jak zadowolony kot Jude odgarnęła opadające na twarz włosy i szykowała się do 

udzielenia wyjaśnień, kiedy kierowca wyskoczył z auta.

Był   niewielkiego   wzrostu,   w   podniszczonych,   zabłoconych   kaloszach,   w 

wyświechtanej   marynarce   i   w   znoszonych   roboczych   spodniach.   Kiedy   spod   kaptura 

uśmiechnął się do niej promiennie, stwierdziła, że to nie mężczyzna, lecz kobieta.

W dodatku piękna.

Jej oczy były tak zielone, jak okoliczne mokre wzgórza. Kiedy kobieta podbiegła do 

background image

niej, zachowując wdzięczne ruchy pomimo kaloszy, Jude dojrzała pod kapturem gęste, rude 

włosy.

- Panna Murray? A więc przyjechałyśmy jednocześnie.

- Tak?

-   Jestem   dzisiaj   trochę   załatana,   bo   Tommy,   wnuk   pani   Dufry,   wpakował   do 

wychodka połowę swoich klocków, a potem spuścił wodę. No i zrobił się z tego nielichy 

bałagan!

- Hm. - To było wszystko, co Jude miała do powiedzenia. Dlaczego stoi na deszczu i 

rozmawia z kimś obcym o zatkanej ubikacji?

- Nie znalazłaś swojego klucza?

- Mojego klucza?

- Do frontowych drzwi. To nic, mam swój. Wejdziemy zaraz do środka.

Zabrzmiało to jak poezja.

- Dziękuję - powiedziała Jude, idąc za kobietą do drzwi. - Ale kim ty jesteś?

-   Och,   przepraszam   cię   bardzo!   Jestem   Brenna   O'Toole.   -   Brenna   wyciągnęła 

energicznie rękę, złapała dłoń Jude i dziarsko nią potrząsnęła. - Babcia ci nie mówiła, że 

przygotuję dla ciebie dom?

- Moja babcia? To jest mój dom?

- Tak, o ile ty jesteś Jude Murray z Chicago. - Brenna uśmiechnęła się miło, unosząc 

zabawnie lewą brew. - Założę się, że po takiej podróży musisz być bardzo zmęczona.

-   To   prawda.   -   Jude   otarła   ręką   twarz,   podczas   gdy   Brenna   przekręcała   klucz   w 

drzwiach. - A do tego jeszcze sądziłam, że pomyliłam drogę.

- Jednak trafiłaś. Caede mile failte - powiedziała i cofnęła się, żeby przepuścić Jude.

Po tysiąckroć witaj, pomyślała Jude. Tyle jeszcze rozumiała po gaelicku.

W przedpokoju, niewiele większym od werandy, znajdowały się wypolerowane przez 

długie używanie schody. Zaokrąglone u góry drzwi prowadziły do niedużej bawialni, ślicznej 

jak z obrazka, o ścianach w kolorze świeżych biszkoptów, o framugach i innych drewnianych 

wykończeniach w odcieniu miodu, z pożółkłymi lekko ze starości, koronkowymi firankami, 

dzięki którym cały pokój zdawał się skąpany w słońcu.

Meble były stare z wyblakłymi obiciami w biało - niebieskie paski, z zapadającymi 

się,   zapraszającymi   do   odpoczynku   poduszkami.   Na   lśniących   stolikach   stały   kryształy, 

rzeźbione   figurki,   miniaturowe   buteleczki.   Szerokie   deski   podłogowe   przykryte   były 

kolorowymi dywanikami, a w kamiennym kominku leżały przygotowane kawałki czegoś, co 

chyba było torfem.

background image

Pachniało ziemią i kwiatami.

- Jakie to urocze! - Jude jeszcze raz odgarnęła włosy i zakręciła się wkoło. - Jak 

domek dla lalek.

- Stara Maude lubiła ładne rzeczy.

Coś w tonie jej głosu sprawiło, że Jude przestała krążyć, zatrzymała się, obejrzała i 

spojrzała na twarz Brenny.

- Przykro mi, ale nie znałam jej. Lubiłyście się?

- Jasne, wszyscy kochali Maude. Była wielką damą. Ucieszyłaby się, wiedząc, że tutaj 

jesteś. Nie chciałaby, żeby dom stał pusty. Oprowadzę cię po nim.

- Będę ci bardzo wdzięczna, ale najpierw muszę skorzystać z łazienki.

Brenna zaśmiała się.

- Nic dziwnego po tak długiej podróży z Dublina. Na prawo od kuchni znajdziesz 

maleńką ubikację. Zrobiliśmy ją z tatą zaledwie trzy lata temu. Przedtem stała tam szafa.

Odnalezienie ubikacji nie było trudne. Rzeczywiście była maleńka. Zginając ramiona, 

trącało się łokciami różowe ściany. Lśniła jednak czystością, a z półeczki równiutko zwisały 

pięknie haftowane ręczniki.

Lustro w owalnej ramie nad umywalką potwierdziło obawy Jude co do jej wyglądu. 

Przy filigranowej Brennie poczuła się jak potężna Amazonka.

Zirytowana   takim   porównaniem,   odgarnęła   z   czoła   skręcone   w   grajcary   włosy   i 

wyszła z ubikacji.

- Och, sama bym to zrobiła - zawołała, widząc, że Brenna zdążyła  już wnieść do 

przedpokoju jej bagaż.

- Po takiej podróży musisz odpocząć. Wniosę twoje rzeczy na górę. Pewnie zechcesz 

zamieszkać w pokoju Maude, jest bardzo przyjemny. A potem nastawimy czajnik, żebyś się 

mogła napić herbaty. I zapalę w kominku. Mamy dzisiaj wilgotny dzień.

Nie przestając mówić, niosła tak po schodach dwie olbrzymie  walizki, jakby były 

puste. Żałując, że nie poświęcała więcej czasu na gimnastykę, Jude ruszyła za nią ze swoim 

ładunkiem - laptopem i przenośną drukarką.

Brenna   pokazała   jej   dwie   sypialnie.   Oczywiście   sypialnia   Maude,   z   widokiem   na 

ogród,   była   ładniejsza.   Jude   na   widok   łóżka   poczuła   się   tak,   jakby,   lecąc   odrzutowcem, 

wpadła w dziurę powietrzną, a jej ciało zaczęło ciążyć jak ołów.

Ledwie   docierał   do   niej   wesoły   głos   Brenny,   która   informowała   ją   o   pościeli,   o 

ogrzewaniu i kaprysach maleńkiego kominka. A kiedy zeszła na dół, gdzie Brenna nastawiła 

herbatę i pokazywała jej, jak posługiwać się kuchenką, Jude miała wrażenie, że zanurza się 

background image

pod wodę.

Usłyszała coś na temat świeżo zaopatrzonej spiżarni i o tym, co i gdzie można kupić 

we wsi. Stara Maude wolała palić torfem, ale jest też i drewno. Niedawno został ponownie 

zawieszony telefon, zaś piec kuchenny należy zapalać w taki, a nie inny sposób.

- Ojej, przecież ty śpisz na stojąco. - Brenna podała Jude masywny niebieski kubek. - 

Weź go na górę i kładź się od razu. Zapalę jeszcze i w tym kominku.

- Przepraszam, ale mąci mi się w głowie.

- Poczujesz się lepiej, kiedy się wyśpisz. Gdybyś czegoś potrzebowała, jest tu mój 

numer telefonu. Mieszkamy zaledwie kilometr stąd - moja mama, tata i cztery siostry - więc 

gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń albo zajrzyj do O'Toole'ów.

- Cztery siostry?

Prowadząc Jude korytarzem, Brenna znowu się roześmiała.

- No cóż, tata bardzo chciał mieć syna. A teraz ma same kobiety. No, maszeruj na 

górę.

-   Strasznie   ci   za   wszystko   dziękuję.   Wierz   mi,   że   nie   zawsze   jestem   taka., 

.nieprzytomna.

- No jasne, przecież nie co dzień przelatuje się ocean, prawda? Chciałabyś coś jeszcze, 

zanim pójdę?

- Nie... - Oparła się o poręcz, zamrugała oczami. - Och, zapomniałam. Była tu jakaś 

kobieta. Dokąd poszła?

- Kobieta?

- W oknie. - Zachwiała się i omal nie rozlała herbaty. - Widziałam w oknie na piętrze 

kobietę. Wyglądała przez nie, kiedy tu przyjechałam.

- Jesteś tego pewna?

- Tak. Młoda, bardzo ładna blondynka.

- To musiała być Lady Gwen. - Brenna odwróciła się, przeszła do saloniku i zapaliła 

stos ułożonego torfu. - Nie pokazuje się każdemu.

- Dokąd poszła?

- Pewnie jest tutaj nadal. - Zadowolona, że torf tak łatwo się zapalił, Brenna podniosła 

się, otrzepała kolana spodni. - Jest tutaj od trzystu lat. To twój duch, panno Murray.

- Co?

- Duch. Ale nie przejmuj się nią. Jest nieszkodliwa. To smutna historia. Opowiem ci ją 

innym razem, kiedy nie będziesz taka zmęczona.

Niełatwo było jej się skoncentrować. Bardzo chciała spać, ale sprawa wydała się na 

background image

tyle ważna, iż postanowiła ją natychmiast wyjaśnić.

- Chcesz powiedzieć, że dom jest nawiedzony?

- Oczywiście. Babcia ci o tym nie wspominała?

- Nie przypominam sobie. A więc wierzysz w duchy? Brenna ponownie uniosła brew.

- No więc widziałaś ją czy nie? To ci powinno wystarczyć - powiedziała, kiedy Jude 

zrobiła niewyraźną minę. - Utnij sobie drzemkę, a wieczorem przyjdź do pubu Gallaghera, 

postawię ci piwo.

Była tak wytrącona z równowagi, że potrząsnęła tylko głową.

- Nie piję piwa.

- Jak to możliwe! - oburzyła się Brenna. - No więc życzę przyjemnego dnia, panno 

Murray.

- Jude - wymamrotała z trudem.

- A zatem Jude. - Brenna błysnęła swoim przepięknym uśmiechem i wyszła na dwór, 

na deszcz.

Nawiedzony dom, pomyślała Jude, idąc po schodach. Irlandzkie nonsensy. Owszem, 

babcia miała w zanadrzu całą masę takich bajeczek, ale to były tylko bajeczki!

Jednak przecież kogoś widziała ...

Nie, to sprawa deszczu, zasłon, cieni. Odstawiła herbatę, której jeszcze nie zdążyła 

spróbować, i zaczęła ściągać bury. Nie ma tu żadnych duchów. Jest tylko śliczny domek na 

uroczym niewielkim wzgórzu. I pada deszcz.

Rzuciła  się na łóżko, pomyślała,  że należy zdjąć narzutę,  i zapadła w sen, zanim 

zdążyła to zrobić.

A   kiedy   spała,   śniła   się   jej   bitwa   toczona   na   zielonym   wzgórzu,   gdzie   miecze 

połyskiwały w słońcu jak klejnoty, śniła o czarodziejkach tańczących w lesie przy blasku 

księżyca, a także o bezkresnym błękitnym morzu, którego fale biją o brzeg.

A wszystkim tym snom towarzyszył cichy płacz kobiety.

background image

2

Kiedy się obudziła, było już zupełnie ciemno, w kominku wypalił się torf, a to, co 

jeszcze pozostało, połyskiwało malutkimi rubinowymi węgielkami. Wyglądały jak wpatrujące 

się w nią ślepia.

Nagłe odżyła jej pamięć, rozjaśniło się w głowie. Znajdowała się w Irlandii, w domku, 

w którym jej babcia mieszkała jako dziecko. I drżała z zimna.

Usiadła,   roztarta   zmarznięte   ramiona,   namacała   nocną   lampkę.   Spojrzawszy   na 

zegarek, zamrugała oczami. Była prawie północ. Jej drzemka trwała blisko dwanaście godzin.

Było jej nie tylko zimno. Umierała też z głodu.

Ogień już wygasł, a ona nie miała pojęcia, jak go rozpalić. Zeszła więc do kuchni, 

żeby znaleźć coś do jedzenia.

Wokół wszystko skrzypiało, jęczało. Niesamowite wrażenie. Nie bała się duchów, ale 

nie była  przyzwyczajona  do takich domowych  odgłosów. Podłogi w jej apartamencie  nie 

skrzypiały,   a   jedynym   czerwonym   światełkiem,   obok   którego   musiałaby   przejść,   była 

kontrolna lampka systemu alarmowego.

Ale stopniowo oswoi się z tym.

Okazało się, że Brenna nie przesadzała. W kuchni było dużo jedzenia - w maleńkiej 

jak   dla   lalki   lodówce   i   w   wąskiej,   niedużej   szafce.   Z   puszką   w   ręku   obeszła   kuchnię   i 

dokonała straszliwego odkrycia.

Nie było mikrofalówki.

To poważny problem. Nie pozostaje chyba nic innego, jak wrzucić zawartość puszki 

do   rondla   i   odgrzać   na   kuchence.   Kiedy   się   okazało,   że   nie   ma   także   automatycznego 

otwieracza do konserw, stanęła wobec nowego dylematu.

Stara Maude żyła w całkiem innej epoce.

Kiedy udało się jej otworzyć puszkę ręcznym urządzeniem, postawiła ją na kuchence, 

żeby   odgrzać   zupę.   Wybrała   jabłko   z   misy   na   stole   i   podeszła   do   drzwi   kuchennych. 

Otworzyła je na kłębiącą się mgłę, miękką i delikatną, wilgotną jak deszcz.

Nie   widziała   nic   poza   samym   powietrzem,   którego   bladoszare   warstwy 

przemieszczały   się   w   ciemnej   nocy.   Żadnego   kształtu,   żadnego   światła,   jedynie   smugi   i 

cienie, jakie przybierała mgła. Z duszą na ramieniu postąpiła krok na zewnątrz i w tej samej 

chwili utonęła w mroku.

Poczucie samotności było natychmiastowe i całkowite, głębsze od wszystkiego, co 

dotąd znała. Kiedy jednak wyciągnęła rękę i dotknęła mgły, doszła do wniosku, że nie jest to 

background image

takie przerażające. W pewnym sensie czuła się nawet dziwnie wyzwolona.

Nie znała nikogo. Nikt jej nie znał. Niczego od niej nie oczekiwano poza tym, czego 

sama dla siebie chciała. Tej nocy, tej jednej jedynej cudownej nocy była absolutnie sama.

Usłyszała coś na kształt pulsowania nocy, jakieś niskie, dudniące uderzenia. Czy to 

fale morskie? A może tak właśnie oddycha mgła? Zaśmiała się do siebie, kiedy usłyszała inny 

dźwięk - miarową, skoczną muzykę.

Piszczałki i dzwonki, flety i gwizdki. Oczarowana nimi omal nie zeszła ze schodów, 

omal nie podążyła za magią tego dźwięku w mgłę niczym idący we śnie lunatyk.

Uświadomiła sobie, że to tylko ozdoby kominów, podobne do dzwoneczków. Chyba 

była jeszcze niezbyt przytomna, skoro zastanawiała się, czy nie wybiec o północy z domu i 

nie powędrować tanecznym krokiem przez mgłę w kierunku tych dźwięków.

Wycofała się do środka, zatrzasnęła drzwi. Kolejny dźwięk, który usłyszała, pochodził 

z kuchni. Zaczynała kipieć zupa.

-   Niech   to   szlag   trafi!   -   Rzuciła   się   do   pieca,   wyłączyła   palnik.   -   Ależ   z   ciebie 

kretynka! Przecież nawet dziecko potrafi odgrzać zupę!

Wytarła to, co wykipiało, sparzyła sobie przy tym palce, po czym na stojąco zjadła 

resztkę zupy, przywołując się do porządku.

Najwyższy czas, żeby przestać się miotać i wziąć się w garść. Jest poważną osobą. 

Stanie   na   dworze   i   śnienie   we   mgle   o   północy   nie   leży   w   jej   naturze.   Jadła   zupę 

automatycznie,   spełniając   powinność   wobec   ciała   bez   odrobiny   przyjemności,   jaką   daje 

posiłek o północy.

Najwyższy czas, żeby spojrzeć prawdzie w oczy i odpowiedzieć sobie na pytanie, 

dlaczego przyjechała do Irlandii. Najwyższy czas, żeby przestać udawać, iż urządziła sobie 

długie   wakacje,   podczas   których   zbada   swoje   korzenie   i   popracuje   nad   książką   - 

ukoronowaniem jej błyskotliwej uniwersyteckiej kariery.

Przyjechała   tutaj,   bo   przeraziła   się   śmiertelnie,   że   jest   na   krawędzi   załamania. 

Towarzyszący jej wieczny stres sprzyjał tylko migrenie, mógł spowodować wrzody żołądka.

Doszło do tego, że nie była w stanie stawić czoła codziennym obowiązkom, zaczęła 

zaniedbywać studentów, rodzinę i siebie. Wszystkiego miała dość.

Niezależnie od przyczyny tego jedynym  ratunkiem dla niej była radykalna zmiana 

życia. Odpoczynek. Nie mogła okazać publicznie, że jest taka załamana.

Żeby nie przynieść wstydu sobie i swojej rodzinie, która na to nie zasłużyła, uciekła. 

Może postąpiła jak tchórz, ale był to jedyny logiczny krok, na jaki mogła się zdobyć.

A potem, w wieku stu jeden lat, odeszła stara Maude i otworzyły się drzwi.

background image

Wystarczyło tylko w nie wejść. To było odpowiedzialne posunięcie. Potrzebna jej była 

samotność, spokój i cisza, czas na dokonanie przewartościowań.

A   poza   tym   zamierzała   solidnie   popracować.   Nie   potrafiłaby   znaleźć 

usprawiedliwienia dla tej podróży, gdyby nie przygotowała sobie jakiegoś planu. Zamierzała 

poeksperymentować,   napisać   coś,   w   czym   połączyłaby   badania   nad   swoimi   rodzinnymi 

korzeniami z uprawianym przez siebie zawodem. Nawet gdyby nic więcej z tego nie wyszło, 

dokumentowanie   miejscowych   legend   i   mitów,   dokonanie   analizy   psychologicznej   ich 

znaczeń i celów utrzymałoby jej umysł w aktywnej gotowości, nie zostawiając wiele czasu na 

zamartwianie się.

Zbyt   wiele   czasu   straciła   na   nie.   Jej   matka   twierdziła,   że   to   cecha   irlandzka. 

Irlandczycy jak nikt inny potrafią się zamartwiać, więc gdyby poczuła potrzebę pofolgowania 

sobie, nie ma lepszego miejsca na świecie.

Pokrzepiona   na   ciele   i   duchu   Jude   odwróciła   się,   żeby   wstawić   pustą   puszkę   do 

zmywarki, i odkryła, że również tego urządzenia nie ma tutaj.

Krztusząc się ze śmiechu, poszła do sypialni.

Rozpakowała   się,   starannie   porozwieszała   i   poukładała   wszystko   w   ślicznej 

skrzypiącej   szafie,   w   cudownej   starej   bieliźniarce   z   lekko   zapadającymi   się   szufladami. 

Rozstawiła swoje kosmetyki, przyjrzała się z zachwytem starej umywalce i pozwoliła sobie 

na długi prysznic w wannie wspartej na nóżkach w kształcie pazurów, za cienką plastikową 

zasłoną pobrzękującą na zmatowiałych mosiężnych kółkach.

Zanim zaczęła szczękać zębami, włożyła piżamę i szlafrok, po czym przystąpiła do 

poważnego   zadania,   jakim   było   rozpalenie   torfu   w   kominku.   Zaskoczona   tak   szybkim 

sukcesem, przez dwadzieścia minut siedziała na podłodze, obejmując rękoma podkurczone 

kolana, uśmiechając się do wesołego płomienia i wyobrażając sobie, że jest żoną farmera 

czekającą na powrót swojego męża z pola.

Potem udała się na poszukiwanie drugiej sypialni, żeby ewentualnie urządzić w niej 

gabinet.

Pomieszczenie było małe jak pokój dla lalki z wąskimi oknami od frontu i z boku 

domu. Po krótkim zastanowieniu zdecydowała, że do pracy lepsza będzie południowa strona, 

z widokiem na dachy domów i wieżę wiejskiego kościółka, a także na rozległą nadmorską 

plażę.

Kolejnym   problemem   było   wstawienie   tu   czegoś,   co   mogłoby   pełnić   rolę   biurka. 

Przez godzinę szukała odpowiedniego stołu, taszczyła go z saloniku po schodach, ustawiała 

na wprost okna i instalowała na nim swój sprzęt.

background image

Okazało   się,   że   równie   dobrze   można   pisać   przy   kuchennym   stole,   w   pobliżu 

nastrojowego kominka przy grających  różne melodie  ozdobach kominowych.  Tyle  że nie 

wyglądało to zbyt poważnie.

Podłączyła komputer do kontaktu i otworzyła plik, w którym zamierzała prowadzić 

dzienniczek swojego życia w Irlandii.

3 kwietnia, Faerie Bill Cottage, Irlandia

Przebyłam podróż .

Przerwała na chwilę, śmiejąc się pod nosem. Brzmiało to tak, jakby przeżyła wojnę. 

Zaczęła kasować, ale pomyślała, że dziennik jest przeznaczony dla niej, może więc w nim 

pisać wszystko, co jej przyjdzie do głowy.

Jazda   z   Dublina   okazała   się   długa   i   znacznie   trudniejsza,   nią   przewidywałam.  

Ciekawe, ile czasu zajmie mi oswajanie się z ruchem lewostronnym. Obawiam się, że nigdy  

tego nie opanuję. Za to krajobraz był cudowny, żadna ze znanych mi ilustracji nie jest w  

stanie oddać urody irlandzkiej prowincji. Nie wystarczy o niej powiedzieć , że jest zielona.  

Ani też , że jej zieleń jest soczysta i wszechobecna. Może „lśniąca” i „roziskrzona „ będą  

najtrafniejszymi określeniami.

Miasteczka i wsie są urocze i niewiarygodnie czyste, jakby całe zastępy krasnoludków  

sprzątały i pucowały co noc chodniki i domki.

Zobaczyłam niewielki fragment wsi Ardmore, ale zanim tam dojechałam, rozpadało  

się na dobre, a byłam zbyt zmęczona, by dostrzec coś więcej poza tak powszechną w tym  

kraju czystością , a także urokiem rozległej plaży.

Do chaty trafiłam przez czysty przypadek. Babcia powiedziałaby, że to przeznaczenie,  

ale tak naprawdę to był ślepy los. Położony prześlicznie na niewielkim wzgórzu domek tonie  

w morzu kwiatów, które podchodzą aż pod frontowe drzwi. Mam nadzieję, że potrafię się nimi  

odpowiednio zaopiekować . Niewykluczone, że mają we wsi księgarnię i że znajdę tam jakie  

książki o hodowli kwiatów. Jedno jest pewne, że teraz, pomimo wilgoci i chłodu, są w świetnej  

formie.

Widziałam - a raczej myślałam, że widzę - spoglądającą na mnie z okna sypialni twarz  

kobiety. Przez moment czułam się dziwnie. Nasze oczy jakby się spotkały i przyglądały sobie  

przez kilka sekund. Była piękna, blada, jasnowłosa i chyba cierpiąca. Oczywiście to tylko  

złudzenie, gra świateł, bo przecież tak naprawdę nikogo tam nie było.

Brenna O'Toole, zadziwiająco energiczna i zaradna kobieta ze wsi, zatrzymała się tuż  

za moim samochodem, a w tym, jak zajęła się moimi rzeczami, było coś naturalnego, miłego.  

Jest wspaniała - ciekawe, czy wszyscy tutaj są równie wspaniali - ma w sobie także pewną  

background image

szorstkość i męskość , jakie niektóre kobiety przejmują niepostrzeżenie, nie tracąc przy tym  

nic z kobiecości.

Mam wrażenie, iż uważa mnie za osobę nierozgarniętą i nieudolną , ale okazała mi  

dużo pobłażania.

Powiedziała coś, z czego by wynikało, że dom jest nawiedzony przez duchy, ale pewnie  

tubylcy mówi tak o każdym domu w tym kraju. Ponieważ jednak postanowiłam skorzystać z  

okazji i napisać coś na temat irlandzkich legend, mogę tą jej rewelację potraktować jako  

punkt wyjścia.

Oczywiście   mój   zegar   biologiczny   jest   zupełnie   rozstrojony.   Przespałam   najlepszą  

część dnia, a kolację zjadłam o północy.

Na zewnątrz jest ciemno i mgliście. Tutejsza mgła przesączona jest światłem i ma w  

sobie coś , co chwyta za serce.

Wszystko dobrze się ułoży.

Oparła się, westchnęła przeciągle. Tak, pomyślała, wszystko dobrze się ułoży.

O trzeciej w nocy, kiedy najczęściej krążą duchy,  Jude umościła się w łóżku pod 

grubym pledem, z kubkiem herbaty na stoliku i z książką w ręku. W kominku żarzył się 

ogień, mgła powlekała okna. Czy można sobie wymarzyć coś wspanialszego?

I zasnęła z zapalonym światłem i z zsuniętymi na nos okularami do czytania.

Rankiem, gdy bryza przegnała chmury i mgłę, obudziła się w zupełnie innym świecie.

Jarzące się łagodne światło opromieniło pola i łąki, nasycając je nieprawdopodobnie 

intensywną zielenią. Słychać było śpiew ptaków. Pomyślała o atlasie, który kupiła, i z którego 

zamierzała nauczyć się rozpoznawać poszczególne gatunki ptaków. Jednak ta chwila była tak 

błoga, iż wystarczyło po prostu stać i wsłuchiwać się w te czyste trele. Nieistotne, jaki ptak 

śpiewa, byle śpiewał.

Chodzenie po bujnej, sprężystej trawie i deptanie jej wydawało się świętokradztwem, 

ale był to grzech, któremu Jude nie mogła się oprzeć. Na wzgórzu obok wsi ujrzała ruinę 

okazałej niegdyś kaplicy poświęconej świętemu Declanowi, a także dominującą nad całością 

wspaniałą okrągłą wieżę. Pomyślała przelotnie o postaci, którą tam ujrzała podczas deszczu. I 

poczuła ciarki na plecach.

Bzdura.   W   końcu   to   tylko   zwykłe   miejsce.   A   do   tego   interesujące   i   historyczne. 

Wiedziała   od   babci   i   z   przewodnika   o   staroirlandzkich   inskrypcjach   znajdujących   się 

wewnątrz kaplicy, a także o romańskich arkadach. Pójdzie tam i obejrzy je sobie. Zaś bardziej 

na   zachód,   o   ile   dobrze   pamięta,   ponad   osadzonym   na   klifach   hotelem,   znajduje   się 

średniowieczna   studnia   świętego   Declana   -   w   otoczeniu   trzech   kamiennych   krzyży   i   z 

background image

kamiennym siedziskiem.

Zwiedzi ruiny i studnię, wdrapie się ścieżką na klify i może któregoś dnia obejdzie 

cypel. Wedle zapewnień przewodnika widoki stamtąd są tak niebywałe, że zapierają dech w 

piersi. Ale na dzisiaj woli coś spokojniejszego, łatwiejszego.

Wody zatoki skrzyły się błękitem, przybierając na intensywności w miarę oddalenia. 

Na równinnej, rozległej plaży nie było żywej duszy.

Pomyślała, że któregoś przedpołudnia pojedzie do wsi, żeby samotnie pospacerować 

po plaży.

Dzisiaj natomiast powłóczy się po wzgórzach i łąkach. Zapomniała, że jeszcze przed 

chwilą zamierzała przyjrzeć się kwiatom, zorientować się w otoczeniu domku, a następnie 

zająć się praktycznymi sprawami.

Trzeba   w   drugiej   sypialni   zainstalować   wtyczkę   do   telefonu,   żeby   można   było 

korzystać   z   Internetu.   Musi   zadzwonić   do   Chicago   i   powiadomić   rodzinę,   że   jest   cała   i 

zdrowa. Trzeba też udać się do wsi i sprawdzić, gdzie się robi zakupy i gdzie jest bank.

Ale   na   dworze   było   tak   cudownie,   powietrze   muskało   twarz   niczym   delikatny 

pocałunek,   a   wiaterek   był   dostatecznie   chłodny   i   orzeźwiający,   by   usunąć   pozostałości 

zmęczenia po podróży. Szła, nie przestając się rozglądać, aż na mokrej od deszczu trawie 

przemoczyła na wylot buty.

Zupełnie jakby stanowiła część obrazu, obrazu ożywionego szelestem liści, śpiewem 

ptaków, zapachem wilgoci, wszystkim, co rośnie.

Nagle ujrzała inne domostwo. Było tuż obok drogi, ukryte za żywopłotem. Wyglądało 

zupełnie nieźle. Urocza kombinacja kamienia i drewna, wystających i zwisających elementów 

z kwiatami, których mnóstwo było również na frontowym i tylnym dziedzińcu. Na zapleczu, 

za   kwietnymi   rabatami,   znajdowała   się   szopa,   którą   jej   babcia   nazwałaby   lamusem,   z 

wywalającymi się na zewnątrz narzędziami i sprzętem mechanicznym.

Na podjeździe zobaczyła pokryty matową szarą farbą samochód, który sprawiał takie 

wrażenie, jakby zszedł z montażowej taśmy na długo przed urodzeniem Jude.

Z boku domu, na ścieżce w słońcu spał wielki żółty pies - albo wydawało się jej, że 

śpi, ponieważ leżał na plecach, z łapami do góry, i wyglądał jak ofiara wypadku drogowego.

Czyżby dom O'Toole'ów? Jude zobaczyła wychodzącą zza domu kobietę z koszem 

świeżo upranej bielizny i doszła do wniosku, że nie może się mylić.

Kobieta  miała  olśniewające rude włosy i szerokie, mocne biodra, takie, żeby móc 

urodzić pięcioro dzieci. Pies - na dowód, że żyje - przewrócił się w jej stronę i machnął dwa 

razy ogonem.

background image

Jude nigdy dotąd nie widziała, jak wiesza się bieliznę na sznurze. W środku Chicago 

nie robiły tego nawet najbardziej gorliwe gospodynie. Kobieta wyjęła z kieszeni fartucha 

klamerki, włożyła je do ust i schyliła się do kosza po powłoczkę. Strząsnęła ją energicznym 

ruchem i przypięła klamerką do sznura. To samo zrobiła z następną sztuką pościeli.

Fascynujące.

Posuwała się wzdłuż sznura bez specjalnego pośpiechu, w towarzystwie żółtego psa, 

opróżniając kosz, podczas gdy to, co już powiesiła, falowało i furkotało na wietrze.

Ten fragment obrazu Jude zatytułowała Wiejska żona.

Po opróżnieniu kosza kobieta odwróciła się w stronę rozciągniętego po przeciwnej 

stronie   sznura,   zdjęła   z   niego   suchą   bieliznę   z   poprzedniego   dnia,   złożyła   ją   i   w   koszu 

uzbierała się wysoka sterta.

Postawiła   sobie   kosz   na   biodrze   i   odprowadzana   przez   przymilającego   się, 

podskakującego psa poszła z powrotem do domu.

Jude pomyślała, że to całkiem przyjemny sposób spędzania poranka.

Zaś wieczorem, gdy wszyscy się zejdą, dom będzie pachniał gulaszem albo pieczenia 

wołową z przyrumienionymi w sosie kartoflami. Cała rodzina zasiądzie przy stole, na którym 

stać będzie pełno różnych przypadkowo dobranych miseczek i talerzy. Będą opowiadali, jak 

spędzili dzień, śmiejąc się i od czasu do czasu karmiąc żebrzącego pod stołem psa.

Duże rodziny to wspaniała sprawa.

Oczywiście małym rodzinom też nie można zarzucić nic złego, dodała natychmiast z 

poczuciem   winy.   Bycie   jedynaczką   ma   swoje   zalety.   Cała   troska   i   uwaga   rodziców 

skierowana była na nią.

Może nawet było zbyt wiele tej troski.

Pomyślawszy to, Jude zawróciła do domu, by bardziej sensownie spędzić resztę dnia.

Natychmiast zatelefonowała do rodziców. Właśnie mieli wyjść do pracy. Powiedziała 

im, że zostaje tu i że z góry się cieszy na czekające ją nowe doświadczenia.

Wiedziała, iż oboje traktują jej nagłą i nieoczekiwaną podróż do Irlandii jako rodzaj 

eksperymentu,   gwałtowny   zwrot   o   czterdzieści   pięć   stopni   z   drogi,   którą   z   takim 

zadowoleniem podążała od dawna. Nie sprzeciwiali się temu. Po prostu byli zaskoczeni. Nie 

wiedziała, jak wytłumaczyć im swój krok - podobnie zresztą jak sobie.

Myślami będąc przy rodzinie, zadzwoniła do babci Murray. Jej nie trzeba było niczego 

tłumaczyć. Ona po prostu wiedziała. Z lżejszym już sercem zasypała babcię szczegółami o 

podróży, opowiedziała o swoich wrażeniach, o radości, z jaką parzyła w domku herbatę i 

robiła sobie kanapki.

background image

-   Właśnie   wróciłam   ze   spaceru   -   ciągnęła,   przyciskając   słuchawkę   ramieniem   i 

przygotowując sobie coś do jedzenia. - Widziałam z daleka ruiny i wieżę. Któregoś dnia 

przyjrzę im się z bliska.

- To ładne miejsce - powiedziała babcia. - Czuje się tam jeszcze ducha czasu.

- Tak, ale dzisiaj wolałam jeszcze nie wypuszczać się tak daleko. Widziałam dom 

sąsiadów. Należy chyba do O'Toole'ów.

- A, Michael O'Toole!  Pamiętam go, jak był jeszcze smarkaczem - uśmiechnięty od 

ucha do ucha Mick, który tak zabawnie przymawiał się o herbatę z ciasteczkami. Ożenił się z 

tą   ładną   córką   Logana,   Mollie,   i   spłodzili   pięć   córek.   Ta,   którą   spotkałaś,   Brenna,   jest 

najstarsza z gromadki. Jak się miewa śliczna Mollie?

- Nie podeszłam do niej. Była zajęta rozwieszaniem prania.

- Jeszcze się przekonasz, Jude Frances, że tam nikt nie jest aż tak zajęty, żeby się nie 

móc na chwileczkę oderwać. Następnym razem zajrzyj do nich i złóż uszanowanie Mollie 

O'Toole.

-   Zrobi   się.   Ale   babciu   -   uśmiechnęła   się   do   siebie,   popijając   herbatę   -   nie 

powiedziałaś mi, że domek jest nawiedzony przez duchy.

- Oczywiście, że powiedziałam, dziewczyno. Nie słuchałaś taśm, nie czytałaś listów 

ani kartki, którą dołączyłam?

- Nie, jeszcze nie.

- I pewnie sądzisz, że babcia znowu wymyśliła jakąś cudaczną bajeczkę. Radzę ci 

więc, żebyś się najpierw zapoznała z tym, co ci przysłałam. Historia dotyczy Lady Gwen i jej 

zaczarowanego kochanka.

- Zaczarowanego kochanka?

Tak powiadają. Podobno domek wzniesiono na zaczarowanym wzgórzu, pod którym 

znajduje się pomost, a ona wciąż go wypatruje i usycha z tęsknoty, ponieważ powodowana 

rozsądkiem odwróciła się od swojego szczęścia, on zaś je stracił, ponieważ był zbyt dumny.

- To smutne - wyszeptała Jude.

- No cóż, tak to już jest. Niemniej jednak wzgórze jest dobrym miejscem do tego, żeby 

spojrzeć w głąb siebie i posłuchać, czego serce pragnie. Skorzystaj z tego, skoro tam jesteś.

- Zależy mi tylko na tym, żeby mieć odrobinę spokoju.

- Więc korzystaj z niego, już tego ci tam nie zabraknie. Ale nie stój zbyt długo na 

uboczu i nie przegap życia. Jest znacznie krótsze, niż sądzisz.

- Dlaczego się nie wyrwiesz, babciu, i nie pobędziesz tu ze mną?

- Och, jeszcze tam wrócę, ale ten czas należy do ciebie. Bądź uważna. Dobra z ciebie 

background image

dziewczyna, Jude, ale nie musisz się aż tak pilnować przez cały czas.

- Zawsze mi to mówisz. A może spotkam jakiegoś przystojnego irlandzkiego gagatka i 

przeżyję z nim szalony romans?

- Na pewno by ci to nie zaszkodziło. Połóż ode mnie kwiaty na grobie starej Maude, 

dobrze, kochanie? I powiedz jej, że kiedy będę gotowa, przyjadę ją odwiedzić.

- Powiem jej. Kocham cię, babciu.

Ani się obejrzała, kiedy zleciał dzień. Naprawdę zamierzała spędzić przy kwiatach 

tylko parę chwil. Chciała zrobić bukiet, wstawić go do wysokiej niebieskiej butelki, którą 

znalazła w saloniku. Oczywiście zerwała za dużo kwiatów i potrzebna była inna butelka. 

Wyglądało na to, że w domu nie ma żadnego wazonu. A potem zasiedziała się na werandzie, 

układając kwiaty i żałując, że nie zna ich nazw. Tak upłynęło jej prawie całe popołudnie.

Zaniesienie   małej   pękatej   butelki   do   gabinetu   i   postawienie   jej   na   stole   przy 

komputerze   okazało   się  nierozważnym  posunięciem.   Ale  przecież   zamierzała  poleżeć  nie 

dłużej niż kilka minut!

Przespała   dwie   bite   godziny   na   nie   zasłanym   niedużym   łóżku   i   obudziła   się 

nieprzytomna i przerażona.

Gdzie   jej   zdyscyplinowanie?   Rozleniwiła   się.   Od   trzydziestu   godzin   tylko   śpi   i 

zajmuje się głupstwami. Teraz znowu jest głodna.

Udając się na poszukiwanie czegoś do przekąszenia, doszła do wniosku, że w tym 

tempie zrobi się gruba, gnuśna i ogłupiała w ciągu tygodnia.

Musi   zaraz   wyjść   z   domu,   pojechać   na   wieś.   Znaleźć   księgarnię,   bank,   pocztę. 

Dowiedzieć się, gdzie jest cmentarz żeby w imieniu babci złożyć wizytę starej Maude. W ten 

sposób jutrzejszy dzień zacznie od przejrzenia taśm i listów, które dała jej babcia.

Najpierw się przebrała, wybierając porządne spodnie, cienki golf i blezer, w których 

poczuła się lepiej niż w grubym swetrze i w dżinsach, których nie zdejmowała od rana.

Potem zabrała się za włosy - musiała je okiełznać, zapleść w gruby, porządny ogon, 

ujarzmiając wszystkie loczki i sterczące kosmyki.

Nie przesadzała z makijażem, ale końcowy efekt zdawał się całkiem dobry jak na 

rundę po wsi.

Nabrała dużo powietrza w płuca i wyszła z domu, by spróbować zdać kolejny egzamin 

w   wynajętym   samochodzie   na   irlandzkich   drogach.   Usiadła   za   kierownicą,   sięgnęła   do 

stacyjki i uświadomiła sobie, że zapomniała kluczyków.

- Na sklerozę jest dobry miłorząb japoński - mruknęła pod nosem, wygrzebując się z 

samochodu.

background image

Po   długich,   nerwowych   poszukiwaniach   znalazła   kluczyki   na   stole   w   kuchni. 

Ponieważ mogła nie wrócić przed zmierzchem, zapaliła światło przed domem i zamknęła na 

klucz drzwi.

Słońce miało się już ku zachodowi, kiedy wrzuciła wsteczny bieg i wyjechała tyłem na 

drogę.

Droga do wsi okazała się krótsza od tego, co zapamiętała z poprzedniego dnia, a także 

o wiele  bardziej  malownicza  bez  zalewającego  szybę  deszczu.  Żywopłoty były  obsypane 

pączkami   dzikiej   fuksji   w   kolorze   soczystej   jak   krew   czerwieni.   Rosły   tu   też   krzaki   o 

malutkich białych kwiatkach. Wzięła je za jeżyny, ale później okazało się, że to tarnina.

Ze   wzgórza   na   zakręcie   ujrzała   ruiny   katedry   i   ostrą   jak   włócznia   iglicę   wieży, 

dominujące nad nadmorskim miasteczkiem. Niezależnie od wojen, zarazy i głodu, przelanej 

krwi, narodzin i śmierci, nie straciły nic ze swojej potęgi. Gotowe na przyjęcie boskiej czci i 

do odparcia wroga. Ciekawe, co się czuje, stojąc w ich cieniu, na ziemi,  która zna cenę 

pobożności i bluźnierstwa.

Stwierdziła, że dziwne myśli przychodzą jej do głowy. Otrząsnąwszy się wjechała do 

miasteczka, które będzie jej bazą aprowizacyjną przez najbliższe sześć miesięcy.

background image

3

W   pubie   Gallaghera   światła   były   przyćmione,   a   na   kominku   wesoło   potrzaskiwał 

ogień. W wiosenny deszczowy wieczór taka atmosfera najbardziej odpowiadała klientom. U 

Gallaghera od ponad stu pięćdziesięciu lat ciągle w tym samym miejscu klienci mogli się 

napić   dobrego   lagera   albo   mocnego   portera,   dostać   solidną   porcję   whisky,   do   której   nie 

dolewano wody, rozsiąść się wygodnie z kuflem lub szklanką.

Kiedy Shamus Gallagher z żoną Meg u boku otworzył w roku pańskim tysiąc osiemset 

czterdziestym drugim tawernę, whisky powinna była potanieć. Ale przecież nawet najbardziej 

gościnny człowiek chce zarobić. I w rezultacie tego whisky podrożała. Jednak, przychodząc 

tutaj, człowiek zawsze mógł liczyć, że się dobrze zabawi.

Kiedy Shamus otwierał swój pub, ulokował w nim nadzieje i oszczędności całego 

życia Bywało różnie, częściej chudo niż tłusto, a raz tak powiało od morza, że zerwało dach i 

poniosło go aż do Dungarvan.

Tak przynajmniej mawiali niektórzy, kiedy wypili trochę więcej.

Pub zapuścił korzenie w piaski i skały Ardmore, a miejsce Shamusa za starym barem 

zajął jego pierworodny syn, po nim zaś jego syn i tak dalej.

Pokolenia Gallagherów obsługiwały pokolenia gości, a wiodło się im na tyle dobrze, 

że   mogli   powiększyć   interes,   a   tym   samym   ugościć   więcej   ludzi,   którzy   zaglądali   tutaj 

wieczorem po dniu ciężkiej pracy. Można tu było wypić i zjeść, otrzymać strawę dla duszy i 

dla ciała, a także ukoić serce przy muzyce, która rozbrzmiewała w pubie prawie każdego 

wieczora.

Ardmore było rybacką osadą, uzależnioną od szczodrości i kaprysów morza. Ponieważ 

miało piękne plaże, żyło także z turystów. Zdane na ich kaprysy.

Pub Gallaghera był jednym z punktów zbornych miasteczka. W czasach dobrych i 

złych - gdy łowiono dużo ryb albo gdy morze było wzburzone i tak niemiłosiernie waliło o 

brzegi zatoki, iż nikt nie śmiał ryzykować zarzucania sieci - jego drzwi stały otworem.

Dym i opary whisky, zapach gorącego gulaszu i potu mężczyzn wsiąkły głęboko w 

drewniane  ściany.  Ciemnoczerwone  ławy i krzesła okute  były poczerniałymi  mosiężnymi 

listwami, zapewniającymi meblom trwałość.

Odsłonięte belki stropowe aż drżały, gdy w sobotnie wieczory muzyka przygrywała na 

całego. Podłoga była pokiereszowana ciężkimi butami, porysowana stołami i krzesłami, tu i 

ówdzie przypalona iskrami z kominka czy z papierosa. Ale było tu czysto, ponieważ cztery 

razy w roku, pucowano lokal do połysku, jak jakiś salon.

background image

Chlubę pubu stanowił bar, wykonany ze szlachetnego, ciemnego kasztanowca przez 

starego Shamusa. Jak powiadają ludzie, pozyskał materiał z drzewa powalonego przez piorun 

w noc świętojańską. Dzięki temu tkwiło w nim trochę magii, a ci, którzy przy nim siadywali, 

odczuwali jej dobroczynny wpływ.

Za barem, na lustrzanej półce, radowały oko rzędy butelek. A wszystkie były czyste i 

błyszczące   jak   nowe   pensy.   Gallagherowie   prowadzili   wesoły,   a   zarazem   wzorowo 

utrzymany bar.

Zmywano plamy, ścierano kurz, nie zdarzyło się też nigdy, żeby podano coś w brudnej 

szklance.

Kominek   opalany   torfem   stanowił   szczególną   atrakcję   dla   turystów,   o   których 

należało zabiegać, jako że byli wybredni. Przybywali tłumnie w lecie i na wiosnę, by się 

wygrzewać   na   plażach,   rzadko   pojawiali   się   w   zimie   i   późną   jesienią.   Zaglądali   do 

Gallaghera,   by   wychylić   szklaneczkę,   posłuchać   muzyki   albo   spróbować   któregoś   z 

przyprawionych ziołami pasztetów.

Stali bywalcy zachodzili wkrótce po wieczornym posiłku, żeby pogadać i napić się 

piwa. Inni, gdy nadarzały się specjalne rodzinne okazje, przychodzili tu na kolacją. Mógł też 

to   być   kawaler   lub   wdowiec,   któremu   znudziło   się   gotowanie,   lub   taki,   który   chciał 

troszeczkę poflirtować z Darcy Gallagher.

Darcy   z   wielką   wprawą   obsługiwała   salę,   pracowała   za   barem   albo   w   kuchni. 

Ponieważ najmniej z tego lubiła kuchnię, przy każdej nadarzającej się okazji przekazywała ją 

w ręce swojego brata Shawna.

Ci,   którzy   znali   pub   Gallaghera,   wiedzieli,   że   szefem   jest   tu   Aidan,   najstarszy   z 

rodzeństwa - przynajmniej od czasu, kiedy ich rodzice wyrazili chęć pozostania w Bostonie. 

Większość bywalców była zgodna, że po okresie włóczęgi po świecie chłopak ustatkował się 

i że prowadził rodzinny pub w sposób, którego nie powstydziłby się Shamus.

Aidan   był   zadowolony   z   tego,   co   robił.   Nauczył   się   dużo   w   czasie   podróży. 

Powiadano, że odziedziczył  niespokojny duch po Fitzgeraldach, rodzinie ze strony matki, 

która, zanim wyszła za mąż, zjeździła kawał świata, zarabiając śpiewaniem.

Założył plecak, gdy miał zaledwie osiemnaście lat, i przemierzył z nim cały kraj, a 

potem   udał   się   dalej   -   do   Anglii,   Francji,   Włoch,   a   nawet   do   Hiszpanii.   Spędził   rok   w 

Ameryce, podziwiając góry i płaskowyże zachodu, prażąc się w skwarze południa i marznąc 

do szpiku kości podczas zimy na północy.

Był jak całe rodzeństwo muzykalny, więc śpiewał, żeby zarobić na życie, albo stawał 

za barem. A kiedy zobaczył wszystko, o czym marzył, w wieku dwudziestu pięciu lat wrócił 

background image

do domu.

Przez ostatnie sześć lat prowadził pub, mieszkając nad nim.

I czekał. Nie wiedział na co, ale czekał.

Nawet teraz, nalewając piwo, przysłuchiwał się jednym uchem rozmowie na wypadek, 

gdyby musiał dorzucić jakąś uwagę.

Ci, którzy przyjrzeli mu się z bliska, mogli dostrzec skupienie w jego oczach, jasnych 

jak błyskawica, pod brwiami tak ciemnymi jak bezcenny bar, za którym pracował.

Miał dziką, piękną celtycką twarz - długi, prosty nos, pełne, zmysłowe usta i mocną 

jak u boksera brodą z małym dołkiem pośrodku.

Wyglądał jak typowy zabijaka - szeroki w barach, o długich ramionach i wąskich 

biodrach. We wczesnej młodości nierzadko wdawał się w bójki. Czasem robił to dla zabawy, 

a czasem, żeby wyładować złość.

Był dumny, że w przeciwieństwie do swojego brata Shawna nigdy nie miał złamanego 

nosa.

Kiedy dorósł, przestał szukać zaczepek. Przyglądał się tylko światu i ufał, że znajdzie 

to, na co czeka.

Kiedy Jude weszła do środka, natychmiast zwrócił na nią uwagę. Była taka elegancka 

w żakiecie, ze związanymi  do tyłu włosami, taka zagubiona z wielkimi oczami, badająca 

uważnie miejsce jak łania na leśnej ścieżce.

Pomyślał, że jest bardzo atrakcyjna. Ponieważ napatrzył się na różne rzeczy w życiu, 

zwrócił uwagę na jej zdenerwowanie.

Stanęła tuż obok drzwi, jak gdyby chciała już stąd uciekać. Potem wyprostowała się 

dumnie - w tak sztuczny sposób, że aż go to rozbawiło - i podeszła do baru.

-   Dobry  wieczór   -   powiedział   Aidan,   przeciągając   szmatką   po   barze   i   wycierając 

mokre miejsca. - Czym mogę służyć?

Poprosiła o kieliszek białego wina. Kiedy uśmiechnął się w odpowiedzi, nie wiadomo 

czemu serce zabiło jej mocniej. Pomyślała, że wszyscy tutaj są wspaniali.

Nie spieszył się ze spełnieniem jej zamówienia. Oparł się wygodnie o bar, zbliżając do 

niej swą cudowną twarz, przekrzywiając zawadiacko głowę i unosząc brwi.

- Czyżbyś się zgubiła, kochanie?

- Nie, nie zgubiłam się. Czy mogę dostać kieliszek białego wina? Chardonnay, jeśli to 

możliwe.

-   Wszystko,   co   zechcesz   -   odparł,   ale   nie   wykonał   żadnego   ruchu.   -   Nie   jesteś 

przypadkiem amerykańską kuzynką starej Maude, tą, która miała zamieszkać na jakiś czas w 

background image

jej chacie?

- Tak, jestem Jude, Jude Murray. - Automatycznie podała mu rękę, dołączając do tego 

ostrożny uśmiech, który na moment pogłębił jej dołeczki w policzkach.

Aidan   zawsze   miał   słabość   do   dołeczków   na   ładnej   buzi.   Ujął   podaną   rękę   i 

przytrzymał ją, nie przestając wpatrywać się w Jude.

- Witamy w Ardmore, panno Murray, witamy u Gallaghera. Jestem Aidan, a to mój 

lokal. Tim, podaj pani stołek. Gdzie twoje maniery?

- Och, nie...

Jednak Tim, barczysty mężczyzna z szopą włosów w kolorze i o fakturze stalowej 

wełny, już zszedł ze stołka.

- Bardzo przepraszam. - Przeniósł na nią wzrok znad ekranu telewizora na końcu baru, 

gdzie nadawano wiadomości sportowe, i uśmiechnął się czarująco.

- Chyba że wolisz stolik - dodał Aidan, gdy tak stała, niepewna, co ma robić.

-   Nie,   nie,   dziękuję.   -   Usiadła   na   stołku,   zdenerwowana,   że   stała   się   obiektem 

powszechnego   zainteresowania.   To   właśnie   najbardziej   przeszkadzało   jej   w   prowadzeniu 

wykładów - te wszystkie twarze zwrócone ku niej w oczekiwaniu błyskotliwych i mądrych 

słów.

W końcu puścił jej rękę i zabrał spod beczki półlitrowy kufel.

- Jak ci się podoba Irlandia? - zapytał ją, odwracając się do lustrzanej półki po butelkę 

wina.

- Jest śliczna.

- Święta prawda, i nie znajdziesz tu nikogo, kto by się z tobą nie zgodził. - Nalał jej 

wina, patrząc bardziej na nią niż na kieliszek. - A jak się miewa twoja babcia?

- Bardzo dobrze. Znasz ją?

- Pewnie, że znam. Moja matka, z domu Fitzgerald, jest kuzynką twojej babci - w 

trzecim czy czwartym  pokoleniu. W ten sposób my również jesteśmy kuzynami.  - Trącił 

palcem jej kieliszek. - Slainte, kuzynko Jude.

- No tak... dziękuję. - Właśnie podnosiła kieliszek, kiedy za jej plecami rozległ się 

krzyk. Dźwięczny kobiecy głos beształ kogoś, wyzywając od nieudacznika o móżdżku jak 

głąb   kapusty.   Na   co   poirytowany   męski   głos   odpowiedział,   że   woli   już   być   głąbem 

kapuścianym niż jałową gliną, na której nic nie wyrośnie.

Nikt nie wydawał się zaszokowany krzykami ani przekleństwami, które nastąpiły po 

nich. Potem coś huknęło, aż Jude podskoczyła, oblewając winem rękę.

- To także są twoi kuzyni - wyjaśnił Aidan, sięgając ponownie po jej rękę i wycierając  

background image

ją wprawnym ruchem. - Moja siostra Darcy i mój brat Shawn.

- Czy nie należałoby zobaczyć, o co tam chodzi?

- A o co miałoby chodzić?

Głosy na zapleczu przybrały na sile.

- Rzuć tylko we mnie tym talerzem, żmijo, a przysięgam, że ci...

Groźbę kończyło jakieś szkaradne przekleństwo, po którym natychmiast coś gruchnęło 

o ścianę. W chwilę później zza drzwi na tyłach baru wypłynęła kobieta z pełną tacą jedzenia. 

Była zaróżowiona i miała zadowoloną minę.

- Trafiłaś go, Darcy? - zawołał ktoś z sali.

- Nie, bo nawiał. - Potrząsnęła buńczucznie głową, wzbijając chmurę kruczoczarnych 

włosów. Było jej do twarzy ze złością. Łypnęła hardymi niebieskimi oczami, wydęła pełne 

wargi. Kręcąc biodrami, zaniosła tacę do stolika zajętego przez pięcioosobową rodzinę. Kiedy 

siedząca tam kobieta szepnęła jej coś do ucha, Wybuchnęła śmiechem.

Było jej równie do twarzy ze śmiechem, jak i ze złością.

- Potrącę ci z pensji za talerz - poinformował Aidan siostrę, gdy zamaszystym krokiem 

podeszła do baru.

-   Proszę   bardzo.   To   było   warte   każdej   ceny.   Szkoda   tylko,   że   go   nie   trafiłam. 

Clooneyowie chcą jeszcze dwie cole, jedno ciemne piwo i dwa harpy - duże i małe.

Aidan zaczął wypełniać zamówienie.

-   Darcy,   to   jest   Jude   Murray   z   Ameryki,   przyjechała   pomieszkać   w  chacie   starej 

Maude.

- Cieszę się ze spotkania. - Złość w oczach Darcy od razu ustąpiła miejsca żywemu 

zainteresowaniu. Na jej ustach pojawił się olśniewający uśmiech. - Jak sobie radzisz?

- Nieźle, dziękuję.

- Zdaje się, że jesteś z Chicago, prawda? Podoba ci się tam?

- To piękne miasto.

- Pełne eleganckich sklepów, restauracji. Czym się zajmujesz w Chicago, to znaczy, 

jak zarabiasz na życie?

- Wykładam psychologię.

-   Naprawdę?   To   świetnie,   przyda   się,   jak   znalazł.   -   W   pięknych   oczach   Darcy 

pojawiły się radosne iskierki, a nawet odrobina złośliwości. - Może znajdziesz czas i zbadasz 

głowę mojego brata Shawna. Coś z nim jest nie w porządku od samego urodzenia.

Złapała   tacę   z   napojami,   którą   podsunął   jej   Aidan,   po   czym   posłała   mu   szeroki 

uśmiech.

background image

- To były dwa talerze. Za drugim razem prawie go trafiłam w ucho.

Odeszła niespiesznie, żeby podać drinki i przyjąć zamówienia przy innych stolikach.

Aidan podstawił pod krany beczki dwa następne kufle, po czym zwrócił się do Jude.

- Nie smakuje ci wino?

- Co? - Spojrzała w dół, stwierdzając, że kieliszek stoi prawie nietknięty. - Nie, jest 

dobre. - Wypiła przez grzeczność, a kiedy się uśmiechnęła, jej dołeczki znowu nieśmiało 

ożyły. - Świetne, naprawdę.

- Nie należy się przejmować Darcy i Shawnem. To prawda, że Shawn jest szybki w 

nogach, ale nasza siostrunia ma potężny cios. Gdyby go chciała trafić, zrobiłaby to jak nic.

W kącie sali ktoś zaczął grać na staroświeckim akordeonie.

- Mam kuzynów w Chicago - powiedział Tira, stojąc za nią i czekając cierpliwie na 

piwo. - Dempseyowie, Mary i Jack. Nie znasz ich przypadkiem?

- Nie, niestety.

- No tak, Chicago jest duże. Razem z Jackiem spędziliśmy dzieciństwo, a potem on 

wyjechał do Ameryki do wuja ze strony matki, żeby pracować w fabryce, w której paczkuje 

się mięso. Jest już tam od dziesięciu lat i okropnie narzeka na wiatr i na zimy, ale nie kwapi 

się jakoś z powrotem.

Wziął piwo od Aidana, podziękował i położył miedziaki na barze.

- Aidan, ty chyba byłeś w Chicago?

- W przelocie. Warto zobaczyć tamtejsze jezioro, wydaje się wielkie jak morze. A 

wiatr, który od niego wieje, przeszywa do szpiku kości. Można też tam dostać takie steki, że 

człowiek dziękuje Bogu za to, iż stworzył krowę.

Mówił,   nie   przerywając   pracy,   ustawiając   kolejne   zamówienia   na   tacy   siostry, 

dopilnowując   kurków   przy  beczce,   otwierając   butelkę   amerykańskiego   piwa   dla   chłopca, 

który, sądząc na oko, powinien jeszcze pijać koktajle mleczne.

Muzyka zabrzmiała głośniej, stała się bardziej skoczna. A kiedy Darcy, unosząc tacę z 

baru, zaśpiewała, Jude wytrzeszczyła oczy z podziwu i z zazdrości.

Mniejsza o głos, choć i on był zachwycająco srebrzysty i czysty. Chodziło głównie o 

tę łatwość śpiewania przed tyloma ludźmi. Była to piosenka o starej pannie, która umierała na 

poddaszu. Jak June zorientowała się po spojrzeniach mężczyzn na sali - od dziesięcioletniego 

chłopca Clooneyów po zgrzybiałego starca w najodleglejszym kącie baru - taki los nie groził 

Darcy Gallagher.

Ludzie przyłączyli się do chóru, a piwo z beczki popłynęło strumieniem.

Pierwsza melodia przeszła w następną, zmieniając tylko trochę rytm. Aidan tak gładko 

background image

podchwycił słowa lirycznej piosenki, śpiewając o zdradzie kobiety noszącej czarną aksamitną 

opaskę na głowie, że Jude nie mogła oderwać od niego oczu. Miał równie mocny głos jak 

jego siostra i był równie piękny.

Śpiewając, nalał dużego lagera i mrugnął do niej, popychając szklanicę wzdłuż baru. 

Zalała  ją fala ciepła,  poczuła, że się czerwieni.  Miała jednak nadzieję, że przyciemnione 

światło okaże się jej sprzymierzeńcem.

Chwyciła swój kieliszek takim gestem, jakby często przesiadywała w barach, gdzie 

rozbrzmiewa muzyka i gdzie piękni jak z obrazka mężczyźni mrugają do niej. Zdziwiła się, że 

kieliszek jest pełny. Była przekonana, że już wypiła przynajmniej połowę. Ponieważ Aidan 

znajdował się teraz z drugiej strony baru, wzruszyła tylko ramionami.

Drzwi, które, jak sądziła, prowadziły do kuchni, otworzyły się ponownie. Na szczęście 

nikt   na  nią   w tej  chwili  nie   patrzył,  bo  aż   wybałuszyła  oczy.   Mężczyzna,   który  wszedł, 

wyglądał jak żywcem wzięty z ekranu - z jakiegoś filmu o pradawnych rycerzach celtyckich, 

występujących w obronie królestwa i swoich wybranek.

Był gibki i szczupły, w znoszonych dżinsach i w czarnym swetrze. Miał czarne jak 

noc włosy. Marzycielskie, błękitne jak górskie jezioro oczy tryskały humorem. Jego usta były 

pełne i zmysłowe, nos zaś na tyle skrzywiony, że nie mógł uchodzić za ideał urody.

Na jego prawym uchu zauważyła  zadrapanie, z czego wyciągnęła wniosek, że ma 

przed sobą Shawna Gallaghera, który nie nawiał dostatecznie szybko przed furią siostry.

Przeszedł z wdziękiem przez salę, żeby podać przyniesione na tacy jedzenie. Po czym 

błyskawicznym ruchem, tak że Jude wstrzymała oddech, spodziewając się bójki, schwycił 

swoją   siostrę,   szarpnął   nią,   zwrócił   twarzą   ku   sobie,   a   następnie   ruszył   z   nią   w 

skomplikowany taniec.

Co to za ludzie, którzy potrafią obrzucać się wyzwiskami, by zaraz potem tańczyć i 

śmiać się do siebie?

Publiczność gwizdała i klaskała, wystukując nogami rytm. Kiedy taniec ustał, Darcy i 

Shawn uśmiechnęli się do siebie.

Pocałowawszy mocno siostrę w usta, Shawn odwrócił głowę i obejrzał uważnie Jude.

- No, no, a któż to wyłonił się z ciemności i zajrzał do Gallaghera?

- To jest Jude Murray, kuzynka starej Maude - powiedziała Darcy. - A to mój brat 

Shawn, ten, który na gwałt potrzebuje twojej fachowej pomocy.

- Ach, słyszałem  od Brenny,  że cię spotkała zaraz po twoim przyjeździe.  Jude F. 

Murray z Chicago.

- Co oznacza to „F”? - zapytał Aidan.

background image

Odwracając się w jego stronę, Jude stwierdziła, że lekko kręci się jej w głowie.

- France s.

- Ona widziała Lady Gwen - oznajmił Shawn. Jude nie zdążyła jeszcze odwrócić z 

powrotem głowy, gdy w pubie zaległa cisza.

- Widziała ją teraz? - Aidan wytarł ręce serwetką i oparł się o bar. - Coś takiego.

Nastąpiła pełna wyczekiwania przerwa.

- Nie, chyba tylko wydawało mi się, że ją zobaczyłam... padał deszcz. - Podniosła 

kieliszek, upiła spory łyk, modląc się o to, żeby znowu zagrała muzyka.

- Aidan widział Lady Gwen, gdy spacerowała po klifach. Jude wytrzeszczyła oczy na 

Shawna, a potem spojrzała na Aidana.

- Widziałeś ducha?

-   Tak,   chodzi   i   płacze.   A   ten   dźwięk   aż   przeszywa   serce.   Była   zafascynowana 

dźwiękiem jego głosu. Ocknęła się, potrząsnęła głową.

- Ale przecież chyba nie wierzysz w duchy.

- A dlaczego miałbym nie wierzyć?

- Ponieważ... one nie istnieją.

Roześmiał się donośnym głosem i znów dopełnił jej kieliszek.

-   Zobaczymy,   co   powiesz   za   miesiąc.   Babcia   nie   opowiadała   ci   historii   o 

zaczarowanych Lady Gwen i Carricku?

- Nie, ale mam ze sobą dużo kaset, które dla mnie nagrała, a także nieco listów i 

pamiętników związanych z mitami i legendami. Zamierzam napisać rozprawę o irlandzkim 

folklorze i jego roli w psychologii kultury.

- To już jest coś. - Nie zadał sobie fatygi, żeby ukryć wesołość, nie zrobił tego nawet 

wtedy, kiedy się zachmurzyła. Jeszcze nie widział tak ślicznie dąsającej się dziewczyny. - 

Wybrałaś doskonałe miejsce na zbieranie materiału do tego pomysłu.

- Powinieneś jej opowiedzieć o Lady Gwen - wtrąciła Darcy. - A także inne historie, 

Aidanie. Ty to najlepiej potrafisz.

- Czemu nie, zrobię to kiedyś. O ile to cię interesuje, Jude Frances.

Była wytrącona z równowagi. W dodatku zdała sobie sprawę z tego, że jest lekko 

pijana. Skinęła z godnością głową.

- Oczywiście, chętnie włączę do moich badań tutejszy koloryt lokalny i miejscowe 

historie. Z przyjemnością umówię się na spotkanie - dostosuję się do ciebie.

Znowu ten sam zabójczy uśmiech.

- Och, daj spokój, nie bawmy się w takie formalności. Wpadnę po prostu któregoś 

background image

dnia i, jeżeli nie będziesz zajęta, opowiem ci parę historyjek.

W porządku.  Dziękuję.  - Otworzyła  torebkę,  zaczęła  wyjmować  portfel,  ale  on ją 

przytrzymał.

- Nie będziesz płacić. Wino jest od firmy, na powitanie.

- To bardzo uprzejmie z twojej strony.

- Mamy nadzieję, że jeszcze zajrzysz - powiedział, kiedy wstała ze stołka.

-   Oczywiście,   że   tak.   Dobranoc.   Wypowiadając   tę   grzecznościową   formułkę, 

popatrzyła   w   stronę   gości   w   barze,   by   po   chwili   znowu   przenieść   wzrok   na   Aidana.   - 

Dziękuję.

- Życzę ci dobrej nocy, Jude Frances.

Gdy wychodziła,  patrzył  na nią, machinalnie  nalewając piwo, które ktoś zamówił. 

Ładna sztuka. Taka spięta, że warto ją... zrelaksować.

Tylko bez pośpiechu. W końcu przecież ma masę czasu.

- Musi być bogata - stwierdziła Darcy z lekkim westchnieniem.

- Dlaczego tak sądzisz?

- To widać po jej ubraniu, jest proste i w najlepszym gatunku. A te małe kolczyki są z 

prawdziwego złota, no i mogę dać głowę, że miała włoskie pantofle.

Nie zauważył  kolczyków  ani pantofli.  Zafascynowała  go jej kobiecość. Wyobraził 

sobie, jak zdejmuje opaskę z głowy, a włosy rozsypują się jej na ramiona.

- Może i jest bogata, moja droga Darcy, ale jest samotna i nieśmiała, co tobie nigdy się 

nie zdarza. Za pieniądze nie kupi sobie przyjaciela. Podejdę tam kiedyś i zajrzę do niej.

- Masz dobre serduszko. Uśmiechnęła się szeroko i złapała tacę.

- Gdy wychodziła, nie odrywałeś oczu od jej pupy. Odwzajemnił jej uśmiech.

- Mam dobre oko.

Po wyjściu ostatniego klienta, gdy szklanki zostały umyte, podłoga wyszorowana, a 

drzwi zamknięte, Aidan stwierdził, że nie ma ochoty ani spać, ani czytać przy kominku.

Zazwyczaj w takie noce, gdy niebo było pokryte gwiazdami, a blady księżyc żeglował 

po wodzie, wybierał się na długie spacery.

Dzisiaj powędrował na klify. To prawda, co powiedział jego brat. Aidan niejeden raz 

widział Lady Gwen, stojącą wysoko na skale, podczas gdy wiatr rozwiewał do tyłu jej jasne 

włosy niczym grzywę pędzącego konia i targał jej oświetlonym księżycem płaszczem.

Gdy zobaczył to pierwszy raz, był dzieckiem. Najpierw poczuł strach, a potem jej 

rozdzierający serce płacz poruszył go do głębi.

Nigdy   nie   odezwała   się   słowem,   ale   patrzyła   na   niego,   widziała   go.   Mógłby   to 

background image

przysiąc na wszystkie świętości.

Dzisiaj   nie   szukał   duchów,   nie   próbował   przywołać   zjawy   kobiety,   która   utraciła 

miłość, zanim ją rozpoznała.

Chciał pospacerować po tej ziemi, na którą powrócił, ponieważ tylko tutaj czuł się jak 

w domu.

Kiedy wspinał się ścieżką;, którą znał na pamięć, czuł tylko nocne powietrze i morze.

W dole, w swojej niestrudzonej, odwiecznej wojnie ze skałą, szumiały fale. Na ciemną 

taflę wody, która nigdy nie pozostawała w bezruchu, padało delikatne światło księżyca. Tutaj 

mógł oddychać swobodnie i rozmyślać, na co brakowało mu czasu podczas dnia.

Obecnie pub należał do niego. Czuł na swych barkach ciężar obowiązków związanych 

z jego utrzymaniem. Decyzja rodziców o pozostaniu w Bostonie - zaczęło się od tego, że 

mieli tam pomóc wujkowi otworzyć pub i poprowadzić z nim interes przez pierwsze pół roku 

- nie była aż takim zaskoczeniem.

Ojciec ogromnie tęsknił za bratem, a matka zawsze była skora do przeprowadzek i 

zmian miejsca pobytu. Wrócą tu jeszcze, choćby po to, żeby zobaczyć przyjaciół i pobyć ze 

swoimi dziećmi. A pub Gallaghera kolejny raz przeszedł z ojca na syna.

Aidan zamierzał dobrze zadbać o swoje dziedzictwo.

Darcy nie będzie wiecznie obsługiwać stolików. Pogodził się z tym faktem. Składała 

pieniądze niczym wiewiórka orzeszki. Czmychnie, kiedy uzna, że ma ich dosyć.

Na razie Shawn chętnie zajmuje się kuchnią, snuje swoje marzenia i opędza się od 

dziewcząt z miasteczka. Aż pewnego dnia trafi na przeznaczoną dla siebie kobietę, bowiem 

taka jest kolej rzeczy.

Jeżeli chce, żeby pub nadal funkcjonował, powinien również sam się ożenić i postarać 

się o syna albo o córkę, jako że nie trzymał  się aż tak kurczowo tradycji, żeby nie móc 

przekazać interesu dziewczynie.

Ale na to jest jeszcze czas. Przecież ma dopiero trzydzieści jeden lat i nie zamierza się 

żenić wyłącznie z poczucia obowiązku. Żeby złożyć przysięgę małżeństwa, potrzebna jest 

miłość i namiętność, a także trzeba mieć jednakowe zainteresowania.

Podczas swych podróży przekonał się o tym, że może żyć skromnie, ale nie powinien 

nigdy   wiązać   się   z   kobietą,   która   go   nudzi,   nie   pobudza   zmysłów,   choćby   nawet   miała 

najładniejszą twarz.

Kiedy tak  rozmyślał,  odwrócił  się  i popatrzył  na pofałdowaną  ziemię,  na łagodne 

wzniesienie, na którym pod gwiazdami przycupnęła chatka. Z komina jak cienka mgiełka 

wydobywał się dym, w oknie zaś paliło się światło.

background image

Jude Frances Murray!  Co robisz w tym małym domku na zaczarowanym wzgórzu? 

Może czytasz jakąś mądrą książkę? A może, kiedy nikt tego nie widzi, wolisz lżejszą lekturę?

Przez ten czas, który spędziła w jego barze, przekonał się, jak bardzo ważne jest dla 

Jude Frances to, co myślą o niej ludzie.

On sam potrzebuje czasu, żeby ustalić, co o niej myśli, co w niej widzi.

Jest bardzo podniecająca z tymi ogromnymi oczami i ciasno związanymi włosami. 

Spodobał mu się jej głos, jej pedantyczność, która tak dziwnie kontrastowała z nieśmiałością.

Zastanowił się, co by zrobiła śliczna Jude, gdyby zapukał teraz do jej drzwi.

Nie, to nie ma sensu. Przestraszyłby ją tylko. Przecież to nie jej wina, że obudziła w 

nim takie pragnienie.

- Śpij spokojnie - wyszeptał, chowając dłonie do kieszeni i kuląc się przed wiatrem. - 

Pewnej nocy, kiedy wybiorę się na spacer, dojdą do twoich drzwi. A wtedy zobaczymy, co z 

tego wyniknie.

Za oknem przesunął się cień, odchyliła się kotara. A potem stanęła tam, jakby go 

usłyszała. Było za daleko, żeby zobaczyć coś więcej niż samą sylwetkę.

Pomyślał, że może i ona widzi go na skale.

A potem zaciągnęła zasłonę i po chwili zgasło światło.

background image

4

Jude powiedziała sobie, że najważniejsza w życiu jest dyscyplina. Z tą myślą wstała 

następnego ranka z łóżka, przygotowała sobie śniadanie, a następnie wzięła dzbanek z herbatą 

do gabinetu, by zasiąść do pracy.

Nie wybierze się na spacer po wzgórzach, chociaż dzień był taki cudowny. Nie ruszy 

się, żeby pomarzyć przy kwiatach, choć tak ślicznie wyglądają, gdy spogląda na nie przez 

okno. A już na pewno nie pojedzie do miasteczka i nie spędzi kilku godzin na plaży, choć ten 

pomysł jest tak pociągający.

Jej pomysł zgłębienia legend przekazywanych w Irlandii z pokolenia na pokolenie z 

pewnością wart jest zachodu, pod warunkiem, że zabierze się w sposób właściwy do pracy. 

Przecież   sztuka   ustnych   opowieści   na   równi   ze   słowem   pisanym   stanowiła   jeden   z 

podstawowych elementów kulturotwórczych.

Musiała   przyznać,   iż   jej   najgłębiej   skrywanym   pragnieniem   było   pisanie   książek, 

przekazywanie szczelnie ukrytych w sercu słów i obrazów.

Równocześnie   uważała,   że   nie   stać   jej   na   zrealizowanie   tak   niepraktycznej, 

romantycznej, wariackiej ambicji. Ludzie o przeciętnych zdolnościach powinni się trzymać 

spraw bardziej przyziemnych.

Prowadzenie badań, zajmowanie się szczegółami, analizowanie - na tym się znała. To 

było   to,   czego   od   niej   oczekiwano.   Temat,   który   obecnie   wybrała,   był   już   i   tak 

kontrowersyjny   i   świadczył   o   jej   buncie.   Podrąży   więc   i   zbada   psychologiczne 

uwarunkowanie   tworzenia   się   i   trwania   pokoleniowych   mitów,   typowych   dla   kraju   jej 

przodków. W Irlandii roiło się od nich.

Duchy i zwiastunki śmierci, dobre duszki i czarodzieje. Jakże bogata i pełna cudownej 

fantazji   była   celtycka   wyobraźnia.   Powiedziano   jej,   że   domek   stoi   na   zaczarowanym 

wzgórzu, w miejscu, gdzie był niegdyś wspaniały pałac.

Legendy   mówią,   że   śmiertelnik   może   zostać   zwabiony,   a   nawet   porwany   do 

zaczarowanego podziemnego świata i być tam zatrzymany na setki lat.

Czy to nie fascynujące?

Jak normalni ludzie, u progu dwudziestego pierwszego wieku, mogą w coś takiego 

wierzyć!

Oto siła oddziaływania mitu na intelekt i na psychiką!

Tej   nocy   omal   sama   w   to   nie   uwierzyła.   Przyczynił   się   do   tego   wiatr   grający   w 

kominie.

background image

A do tego ta postać stojąca na klifach. Sylwetka człowieka, tak wyraźna na tle nieba i 

morza, przyciągnęła jej wzrok i przyprawiła o bicie serca. Mógł to być mężczyzna czekający 

na ukochaną albo opłakujący jej stratę. Jakiś zaczarowany królewicz.

Bardzo romantyczne.

Ktokolwiek to był,  ktokolwiek wędrował smaganymi  wiatrem klifami  po północy, 

musiał być somnambulikiem.

Taki somnambuliczny trans dodawał uroku opowieściom. Można to wykorzystać.

Odłożyła na później taśmy i listy i pochyliła się nad klawiaturą komputera. Zaczęła 

pisać.

Powiadają, że domek stoi na zaczarowanym wzgórzu, na jednym z wielu wzniesień w 

Irlandii, pod którymi w pałacach i zamkach żyją zaklęci ludzie. Podobno, podchodząc do 

zaczarowanego   wzgórza,   można   usłyszeć   muzykę   dobiegającą   z   wielkich   zamkowych 

dziedzińców, ukrytych głęboko pod warstwą zielonej trawy. A jeśli się wejdzie na szczyt, 

zaklęci ludzie mogą porwać człowieka i zmusić go, żeby spełnił ich rozkaz.

Uśmiechnęła się. Oczywiście to wszystko jest zbyt poetyckie i zbyt irlandzkie, jak na 

początek poważnej akademickiej rozprawy. To z tego właśnie powodu na pierwszym roku 

studiów   otrzymywała   niższe   oceny.   Błądzenie,   odbieganie   od   tematu,   naciąganie   go   do 

własnych koncepcji - takimi adnotacjami opatrzone były jej prace.

Wiedząc,   czym   dla   jej   rodziców   były   stopnie,   nauczyła   się   unikać   barwnych 

dywagacji.

Jednak teraz nie chodziło o stopnie, a poza tym to tylko szkic. Później zastanowi się, 

co zrobić dalej.

Dzięki opowiadaniom babci wiedziała dostatecznie dużo by móc sporządzić wykaz 

najczęściej występujących mitycznych postaci. Jej zadaniem będzie znalezienie odpowiednich 

historyjek, a także schematu, wedle którego kształtowała się dana postać legendy, i ustalenie 

jej korelacji z psychiką ludzi.

Spędziła   ranek   na   formułowaniu   podstawowych   definicji,   uzupełniając   je   często 

komentarzami   i   zamieszczając   odsyłacze   do   odpowiedników   poszczególnych   postaci   w 

innych kulturach.

Pogrążona w pracy - pisała właśnie charakterystykę Pisogue - irlandzkiej kobiety - 

wyroczni i szamanki, spotykanej w większości wsi i miasteczek w dawnych czasach - ledwie 

usłyszała pukanie do drzwi. Zawieszając okulary na oblamowaniu swetra, zbiegła na dół. Gdy 

w końcu otworzyła drzwi, Brenna O'Toole wracała już do swojej furgonetki.

- Przepraszam, że przeszkodziłam - powiedziała Brenna.

background image

- Nie, nic podobnego. - To dziwne, że ta kobieta w zabłoconych roboczych butach tak 

ją onieśmielała. - Byłam na górze. Cieszę się, żeś zajrzała. Nie zdążyłam ci wczoraj nawet 

podziękować.

-   Och,   nie   ma   sprawy.   Zasypiałaś   na   stojąco.   -   Brenna   podeszła   do   werandy.   - 

Zadomowiłaś się trochę? Masz wszystko, co trzeba?

- Tak, dziękuję. - Zauważyła,  że do spłowiałej, nasuniętej na oczy czapki  Brenna 

przypięła nad daszkiem malutką uskrzydloną postać. To niezwykłe, iż tego rodzaju kobieta 

może nosić podobne maskotki. - Może byś weszła i napiła się ze mną herbaty?

- Dziękuję, ale mam dużo pracy. Chciałam tylko zobaczyć, jak sobie radzisz i czy nie 

trzeba ci czegoś załatwić, skoro tędy przejeżdżam parę razy dziennie.

- W tej chwili nic mi  nie przychodzi  do głowy.  Z kim mam  się skontaktować w 

sprawie założenia drugiego gniazdka do telefonu? Urządziłam sobie gabinet, a chciałabym 

podłączyć modem.

- Modem? Masz komputer? - Oczy jej rozbłysły. - Moja siostra Mary Kate uczy się 

programowania i też ma komputer, ale nawet nie pozwala mi się do niego zbliżyć.

- Interesują cię komputery?

- Chciałabym wiedzieć, jak to działa, a ona się boi, że go rozbiorę na części. Mary też 

ma modem, dzięki któremu wysyła wiadomości do naszych kuzynów w Nowym Jorku i do 

przyjaciół w Galway. Istne cudo.

- Jeszcze jakie.

-   Przekażę   komu   trzeba   twoją   sprawę   -   ciągnęła   Brenna.   -   Założą   ci   gniazdko. 

Wcześniej  czy później, ale chyba  nie dalej  niż w ciągu tygodnia.  A tymczasem mogę  ci 

załatwić coś prowizorycznego.

-   Świetnie.   Będę   ci   wdzięczna.   Pojechałam   wczoraj   do   wsi,   ale   sklepy   już   były 

zamknięte. Chciałam kupić parę książek o ogrodnictwie.

- O ogrodnictwie? - Brenna zdziwiła się. Na co komu czytanie o roślinach? - Nie 

wiem,   czy   znajdziesz   coś   takiego   w   Ardmore,   lepiej   poszukaj   w   Dungarvan   albo   w 

Waterford. A na razie, jeżeli chcesz się czegoś dowiedzieć o tutejszych kwiatach, wystarczy, 

że zapytasz moją mamę. Jest zapaloną ogrodniczką.

Na dźwięk klaksonu Brenna zerknęła przez ramię.

- Oto i pani Duffy,  a także Betsy Clooney.  Przyjechały się przywitać. Ustąpię im 

drogę.   Pani   Duffy   na   pewno   przywiozła   ciasteczka   -   dodała   Brenna.   -   Słynie   z   nich.   - 

Pomachała wesoło do dwóch kobiet w samochodzie. - Jeżeli czegoś potrzebujesz, krzyknij ze 

wzgórza.

background image

- Dobrze, ale... - Jude przeraziła się, że ma tu zostać z obcymi kobietami. Ale Brenna 

wskoczyła już do swojej furgonetki.

Ruszyła   gwałtownie,   nie   zwracając   uwagi   na   to,   że   jest   tak   ciasno   między 

żywopłotami. Stanęła obok drugiego samochodu, żeby zamienić parę słów z nowymi gośćmi.

Potem furgonetka, podskakując na wybojach, pomknęła w dół, a samochód pani Duffy 

zahamował pod jej domem.

- Witaj, panno Murray!  - Kobieta  za kierownicą miała  jasne oczy i jasnobrązowe 

włosy, które pod grubą warstwą lakieru wyglądały jak błyszczący w słońcu hełm.

Wysiadła z samochodu - biuściasta i biodrzasta, na krótkich cienkich nogach.

Jude, z nienaturalnym  uśmiechem na twarzy,  powlokła się jak skazaniec  w stronę 

furtki.   Właśnie   zastanawiała   się   nad   odpowiednią   powitalną   formułką,   kiedy   kobieta 

otworzyła tylne drzwiczki samochodu, w których ukazała się druga osoba.

- Jestem Kathy Duffy, a to Betsy Clooney, moja siostrzenica. Patty Mary, jej matka, a 

moja   siostra,   pracuje   dzisiaj   w   sklepie,   w   przeciwnym   razie   także   by   tu   przyjechała. 

Zaproponowałam dziś rano Betsy, żeby zostawiła małe dziecko pod opieką sąsiadki, podczas 

gdy dwoje starszych będzie w szkole, i żebyśmy pojechały do Faerie Hill Cottage powitać 

amerykańską kuzynkę starej Maude.

Wypięta na Jude przetrząsała tył samochodu, a słowa, które wypowiadała, zdawały się 

wydobywać   z   dolnej   części   jej   ciała,   przesłoniętej   pstrokatą   spódnicą   pełną   czerwonych 

maków.

Kiedy się wykaraskała, była lekko zaczerwieniona. Trzymała w ręku przykrytą paterę i 

promieniała uśmiechem.

- Jesteś podobna do swojej babci - ciągnęła Kathy - takiej, jak ją zapamiętałam, gdy 

byłam młodą dziewczyną. Mam nadzieję, że ma się dobrze.

- Tak, dziękuję. To miło, że zajrzałyście. - Otworzyła furtkę. - Proszę wejść.

-   Chyba   dałyśmy   ci   dość   czasu   na   zagospodarowanie   się.   -   Betsy   wyszła   zza 

samochodu i Jude przypomniała ją sobie z pubu. To ta kobieta z rodziną przy jednym ze 

stolików.

-   Wspomniałam   cioci   Kathy,   że   widziałam   cię   wczoraj   wieczorem   w   pubie 

Gallaghera. I pomyślałyśmy, że może już czas na odwiedziny.

- Byłaś tam z rodziną. Masz bardzo grzeczne dzieci.

- Ależ skąd! - Wcale nie są grzeczne. A ty nie masz dzieci?

- Nie, nie jestem zamężna. Napijecie się?

- Bardzo chętnie. - Kathy szła pierwsza, najwyraźniej czując się tu jak u siebie w 

background image

domu. - Posiedzimy w kuchni.

Obie kobiety były bardzo miłe i skore do śmiechu. Kathy Duffy usta się nie zamykały.

Nie minęła godzina, a Jude kręciło się już w głowie od imion i nazwisk, od stopni 

pokrewieństwa   ludzi   w   Ardmore,   od   opowieści   o   waśniach   rodzinnych,   o   weselach   i 

pogrzebach. Katherine Annę Duffy wiedziała o wszystkim i o wszystkich.

- Wielka szkoda, że nie poznałaś starej Maude - powiedziała.

- Babcia bardzo ją lubiła.

-   Były   przyjaciółkami   pomimo   różnicy   wieku.   -   Kathy   pokiwała   głową.   -   Twoja 

babcia mieszkała tutaj jako dziewczynka po stracie rodziców. Moja matka przyjaźniła się z 

nimi   i  obie  z Maude  tęskniły  za  twoją  babcią,  kiedy wyszła   za  maż  i  przeniosła   się do 

Ameryki.

- A Maude została tutaj sama. - Jude rozejrzała się po kuchni...

- Miała ukochanego i zamierzali się pobrać.

- Tak? I co się stało?

- Nazywał się John Magee. Wiem od matki, że był przystojnym chłopakiem i kochał 

morze. Podczas tamtej wojny poległ we Francji.

To smutne - wtrąciła Betsy - ale i romantyczne. Maude nigdy nie pokochała innego i 

często o nim mówiła, kiedy przychodziłyśmy z wizytą, chociaż już nie żył  od ponad pół 

wieku.

- Dla niektórych - westchnęła Kathy - istnieje tylko jeden mężczyzna... Ale Maude 

żyła tutaj szczęśliwa, ze swymi wspomnieniami i kwiatami.

To jest taki radosny dom - powiedziała Jude i natychmiast poczuła się jak idiotka. Ale 

Kathe Duffy uśmiechnęła się tylko i znów pokiwała głową.

- Masz rację. A ci z nas, którzy ją znali, są szczęśliwi, że mieszka tu teraz ktoś z jej 

rodziny. To dobrze, że jeździsz do wsi, że spotykasz ludzi i poznajesz swoich krewnych.

Krewnych?

-   Jesteś   .spokrewniona   z   Fitzgeraldami.   Pełno   ich   tutaj.   Podobnie   w   okolicy   Old 

Parich.   Moja   przyjaciółka   Deidre,   która   mieszka   teraz   w   Bostonie,   leż   nazywała   się 

Fitzgerald, zanim wyszła za Patricka Gallaghera. Byłaś wczoraj wieczorem w ich lokalu.

- Tak, wiem. - Natychmiast zobaczyła twarz Aidana. Jego uśmiech i niebieskie oczy. - 

Podobno jesteśmy kuzynami.

- O ile pamiętam, twoja babcia była kuzynką Sarah, ciotecznej babki Deidre. A może 

była   cioteczną   prababką.   Mniejsza   o   to.   Teraz   lokal   prowadzi   najstarszy   chłopak 

Gallagherów. - Kathy zrobiła długą pauzę, by schrupać jedno z ciasteczek, które przyniosła. - 

background image

Miałaś kiedyś na niego chętkę, prawda, Betsy?

- Może i zerknęłam na niego parę razy, kiedy byłam szesnastoletnią smarkulą. - Betsy 

uśmiechnęła się znad filiżanki. - A i on zwrócił na mnie uwagę. A potem wyjechał na tę swoją 

włóczęgę. Wtedy pojawił się mój Tom.

-   Był   narwanym   chłopakiem,   a   i   teraz   ma   w   oczach   coś   takiego,   co   wprawia   w 

niepokój. - Kathy znowu westchnęła. - A więc nie masz w Stanach żadnego ukochanego, 

Jude?

-   Nie.   -   Pomyślała   o   Williamie.   Czy   kiedykolwiek   uważała   męża   za   swojego 

ukochanego? - Nikogo specjalnego.

- Jeżeli nie są specjalni, to chyba nie warto zaprzątać sobie nimi głowy?

Kiedy już Jude odprowadziła gości do drzwi, wróciła do tego myślami. William nie 

był jej wielką miłością. Nie dało się tego porównać z historią Johna Magee i Maude.

A jednak przez jakiś czas jej życie koncentrowało się na nim. Kochała go czy raczej 

chciała wierzyć, że go kocha.

Tymczasem on tak łatwo i beztrosko złamał złożoną przysięgę i pozbył  się jej ze 

swojego życia. Jakie to upokarzające.

Musiała przyznać, że nic opłakiwałaby go przez tyle lat, gdyby zginął w tragiczny 

sposób. Tyle tylko, że byłaby wówczas dzielną, szanowaną wdową, a nie porzuconą żoną.

Co  bardziej   boli:   jego   utrata   czy  zraniona   duma?   Niezależnie   od   odpowiedzi,   nie 

chciałaby, żeby coś takiego powtórzyło się znowu. Nie zamierza wychodzić za mąż tylko 

dlatego, żeby spełnić oczekiwania innych.

Tym razem skoncentruje się na sobie.

Generalnie nie ma nic przeciwko małżeństwu. Małżeństwo jej rodziców jest dobre i 

solidne, są sobie bardzo oddani. Może nie ma tam oglądanej na filmach dzikiej namiętności, 

za którą tęsknią niektórzy, ale ich związek, zawarty przed Bogiem, w pełni zdał egzamin.

Być może, chciała stworzyć podobny związek z Williamem, ale nie udało się. I to z jej 

winy.

Przyzwyczaili się do siebie, łatwo popadli w codzienną rutynę.

Kolacja z Williamem w piątkowy wieczór o siódmej w jednej z trzech ulubionych 

restauracji. Sobota - wyprawa do teatru albo do kina, późna kolacja i seks bez wzlotów, ale w 

dobrym   guście.   Potem   zdrowy   ośmiogodzinny   sen,   śniadanie,   obiad   i   dyskusja   przy 

niedzielnej gazecie.

Tak   wyglądało   ich   narzeczeństwo,   a   małżeństwo   stanowiło   po   prostu   jego 

kontynuację.

background image

Finał łatwo było przewidzieć.

Tylko   wolałaby,   żeby  to   wyszło   od  niej.  Żeby   to  ona   miała   odwagę   uczynić   coś 

szalonego. Jakaś namiętna przygoda w tanim motelu. Dorabianie w charakterze striptizerki. 

Ucieczka, by przyłączyć się do gangu motocyklowego. Bóg wie, co jeszcze.

Wyobraziła sobie, jak opięta w śliską skórę wskakuje na tylne siodełko za jakimś 

krzepkim, wytatuowanym motocyklistą. Parsknęła śmiechem.

-   No   proszę,   jaki   miły   widok   w   kwietniowe   popołudnie.   -   W   przerwie   między 

żywopłotem z rękami w kieszeniach stał Aidan. - Roześmiana kobieta z kwiatami u stóp.

Podszedł   do   furtki.   A   ona   mogła   przysiąc,   że   nigdy   w   życiu   nie   widziała   tak 

przystojnego mężczyzny - z rozwianymi na wietrze gęstymi, ciemnymi włosami, z jasnymi, 

niebieskimi oczami na tle majaczących w oddali klifów.

- Czyżbyś rozmawiała z kwiatami, Jude Frances?

- Nie, oczywiście, że nie. - Podniosła odruchowo rękę, żeby sprawdzić, czy jej włosy 

są w porządku. - Właśnie odwiedziły mnie Kathy Duffy i Betsy Clooney.

- Spotkałem je po drodze. Powiedziały,  że spędziły miłą godzinkę przy herbacie i 

ciasteczkach.

- Przyszedłeś ze wsi pieszo?

-   To   nie   tak   daleko,   a   ja   lubię   chodzić.   -   Pomyślał,   że   Jude   jest   speszona   jego 

obecnością.

Chciał, żeby się uśmiechnęła, chciał zobaczyć, jak wyginają się jej wargi, jak ożywiają 

się jej dołeczki.

- Zaprosisz mnie do ogrodu czy mam powędrować dalej?

- Wejdź. - Sięgnęła do klamki furtki w tym samym momencie co on. Ich dłonie się 

spotkały.

- O czym myślałaś, co cię tak rozśmieszyło?

- Mniejsza o to... Takie sobie głupstewko. Pani Duffy zostawiła trochę ciasteczek i jest 

jeszcze herbata.

Chyba nigdy jeszcze nie spotkał kobiety, którą tak by przerażał sam fakt rozmowy z 

nim. Na próbę przetrzymał jej rękę, podczas gdy ona wyrywała ją.

- I wyobrażam sobie, że chwilowo masz dość jednego i drugiego. Ja od czasu do czasu 

potrzebuję   powietrza   i  wtedy wybieram  się  na   włóczęgę.   Jeżeli   nie  masz   nic  do  roboty, 

możemy po prostu posiedzieć chwilę na werandzie.

Wyciągnął wolną rękę, przycisnął jej biodro, choć szarpnęła się do tyłu.

- Jeszcze chwila, a wejdziesz w kwiaty - powiedział półgłosem. - Szkoda byłoby je 

background image

podeptać.

- Och! - Odsunęła się od klombu. - Jestem taka niezdarna.

- Tego bym nie powiedział. Tylko trochę nerwowa. - Jej zdenerwowanie sprawiało mu 

dziwną przyjemność.

Odsunął się trochę, zakręcił nią dokoła.

- Pomyślałem sobie - rzekł, prowadząc ją w stronę werandy - że może będziesz chciała 

posłuchać historyjek, związanych z tematem, nad którym pracujesz.

-   Bardzo   chętnie.   -   Odetchnęła   z   ulgą.   -   Dzisiaj   rano   zrobiłam   wstępny   szkic, 

opracowałam też podstawowe założenia.

Zobaczyła, że jej się przygląda.

- O co chodzi?

- O nic. Po prostu słucham. Lubię cię słuchać. Odchrząknęła, utkwiła wzrok w jednym 

punkcie, jakby bała się, że gdy spuści z oczu kwiaty, uciekną jej.

-   Na   czym   to   ja   skończyłam...   na   założeniach.   No   więc,   chcę   się   odwołać   do 

rozmaitych   dziedzin.   Do   elementów   fantazji,   ale   także   do   społecznych   i   kulturowych 

aspektów mitów. Ich roli w tradycji jako rozrywki, paraboli, ostrzeżenia.

- Ostrzeżenia?

- Tak, opowiadając  dzieciom  o zaklętych  bagnach,  matki  chciały  je ostrzec  przed 

niebezpiecznymi  miejscami,  opowiadając   o  złych  duchach,  wpływały  na   ich  zachowanie. 

Więcej jest jednak opowieści, które mają tylko wzbudzać lęk słuchaczy, a nie oddziaływać 

pozytywnie.

- A które wolisz?

- To zależy od nastroju.

- Często ci się zmieniają?

- Sądzę, że tak.

Poczuła w brzuchu rytmiczne pulsowanie i szybko odwróciła wzrok od Aidana.

Znane są historie o dzieciach wykradanych z kołysek, o zamienianych dzieciach, o 

dzieciach   pożartych   przez   wilkołaki.   W   ostatnim   stuleciu   wielu   bajkom   zmieniano 

zakończenie na szczęśliwe, podczas gdy w pierwotnych wersjach pełno było krwi, śmierci. 

Pod względem psychologicznym stanowi to odzwierciedlenie zmian, które się dokonały w 

naszej kulturze, jak i tego, czego rodzice chcą dla swoich dzieci - czego mają słuchać, w co 

wierzyć.

- A w co ty wierzysz?

- Że bajka jest bajką i że takie szczęśliwe zakończenie może oszczędzić dzieciom 

background image

nocnych koszmarów.

- A czy twoja matka opowiadała ci bajki o zamienionych dzieciach?

- Nie. Ale robiła to moja babcia. W bardzo zajmujący sposób. Wyobrażam sobie, że i 

ty potrafisz zajmująco opowiadać.

- Opowiem ci coś, jeżeli przejdziesz się ze mną do wsi.

- Przejść się? - Potrząsnęła głową. - To parę kilometrów.

- Nie więcej niż trzy. Zrzucisz trochę kalorii po ciasteczkach pani Duffy, a potem 

dostaniesz kolację. Mamy dzisiaj w karcie gulasz. Dopilnuję, żeby odwieziono cię do domu.

Spojrzała na niego i znowu się odwróciła. To wspaniale wstać tak i pójść, machnąć 

ręką na plany i założenia naukowe.

- To bardzo kusząca propozycja, ale naprawdę muszę jeszcze popracować.

- Więc przyjdź jutro. - Wziął ją znowu za rękę i, wstając pociągnął, postawił ją na 

nogi. - W sobotni wieczór będzie u nas muzyka.

- Wczoraj też była.

- Przyjedzie paru muzyków z Waterford, grają w tradycyjnym stylu. Spodoba ci się - a 

przecież nie można pisać o irlandzkich legendach, nie znając tutejszej muzyki, prawda? Więc 

przyjdź jutro wieczorem do pubu, a ja zajrzę do ciebie w niedzielę.

- Zajrzysz do mnie?

Znów się uśmiechnął czarująco.

- Żeby ci opowiedzieć historyjkę przydatną do twojej pracy. Odpowiada ci niedzielne 

popołudnie?

- Jak najbardziej.

- A więc życzę ci dobrego dnia, Jude Frances. - Zanim doszedł do furtki, odwrócił się. 

Napotkała jego wzrok. - Przyjdź w sobotę. Lubię na ciebie patrzeć.

Stała jak wryta, kiedy się odwrócił, żeby otworzyć furtkę, kiedy ruszył drogą w dół i 

kiedy zniknął za wysokim żywopłotem.

Patrzeć na nią? Co chciał przez to powiedzieć?

Czy to był rodzaj zdawkowego flirtu? Jego oczy nie wyglądały zdawkowo. Zresztą 

skąd mogła to wiedzieć, skoro widziała go zaledwie drugi raz w życiu?

Pewnie  należy to traktować  jako zwykły odruch mężczyzny  przyzwyczajonego  do 

flirtowania z kobietami.

Zła na siebie, że zawsze musi wszystko tak analizować, pomaszerowała z powrotem 

do  domu,   zamknęła   za  sobą  drzwi.  Każda  kobieta   uśmiechnęłaby  się do  niego,  kiedy to 

mówił, poflirtowałyby trochę. Chyba że się jest taką neurotyczka jak ona.

background image

- Tak, Jude F. Murray. Jesteś neurotyczka. Nie potrafisz nawet otworzyć tych swoich 

kretyńskich ust i powiedzieć coś sensownego.

Jude przystanęła, założyła ręce i zamknęła oczy. Przemawiała do siebie, jakby miała 

do czynienia z dwiema różnymi osobami.

Oddychając głęboko, uspokoiła się i doszła do wniosku, że ma ochotę na jeszcze jedno 

z tych lukrowanych ciasteczek, żeby sobie poprawić samopoczucie.

Poszła   do   kuchni,   ignorując   nieśmiałe   wyrzuty   sumienia   przypominające   jej,   że 

kompensuje przykrość żarłocznością. I co z tego? Skoro taki wspaniały mężczyzna, którego 

prawie   nie   zna,   wywołuje   w   niej   taką   burzę   hormonów,   ma   chyba   prawo   pokrzepić   się 

odrobiną cukru?

Złapała ciasteczko z bladoróżowym lukrem, po czym, słysząc, że ktoś dobija się do 

drzwi od strony podwórka, pobiegła  tam szybko.  Wrzasnęła  na widok kudłatego  pyska  i 

długich zębów, a ciasteczko pofrunęło do góry, odbiło się od sufitu i spadło jej pod nogi.

Oczywiście nie był to żaden potwór, tylko zwykły pies.

- Jezu! Nie ma ani chwili spokoju!

Miał wielkie brązowe oczy, którymi spoglądał na nią wyczekująco. Szczerzył zęby, 

stojąc z wywieszonym jęzorem. Potężne, zabłocone łapska zapaćkały szybę. Kiedy szczeknął. 

Jude aż przysiadła.

Skoro tylko skierowała się do drzwi, pies zniknął. Był tam jednak, kiedy je otworzyła, 

siedział grzecznie na werandzie, walił ogonem i wpatrywał się w nią.

- Czy ty nie jesteś przypadkiem psem O'Toole'ów?

Traktując to chyba jako zaproszenie, wpakował się do kuchni, węsząc i zostawiając po 

drodze   mokre   ślady.   Po   czym   łaskawie   wyręczył   Jude,   zjadając   i   zlizując   z   podłogi 

ciasteczko. Podbiegł do kominka i znowu przysiadł na zadzie.

- Nie zamierzałam dzisiaj palić w tym piecu. - Podeszła bliżej, wyciągając rękę, żeby 

zobaczyć,   jak  pies   na   to  zareaguje.   Kiedy  ją  grzecznie   obwąchał,   a  następnie   szturchnął 

nosem, Jude roześmiała się.

- Coś ty taki mądry? - Spełniając psie życzenie, podrapała go między uszami. Nigdy 

nie miała psa, ponieważ w domu matki były dwa humorzaste syjamskie koty traktowane iście 

po królewsku.

Doszła do wniosku, iż pies regularnie składał wizyty starej Maude i drzemał w kuchni 

przy   piecu.   Czy   psy   odczuwają   smutek   po   stracie   przyjaciela?   Przypomniała   sobie,   że 

obiecała zanieść kwiaty na grób Maude.

Maude została pochowana na wschód od wsi, wysoko nad morzem, powyżej drogi 

background image

biegnącej obok hotelu, na tyłach ruin kaplicy i kościoła świętego Declana. Daleka droga w 

malowniczej scenerii. Pod wpływem impulsu wyjęła kwiaty z butelki i zerknęła na psa.

- Chcesz odwiedzić starą Maude?

Pies szczeknął, poderwał się na łapy, a kiedy razem wychodzili kuchennymi drzwiami, 

Jude zastanawiała się, kto kogo prowadzi.

Sceneria była prawdziwie wiejska i sielankowa. Wspinając się i pokonując kolejne 

wzniesienia, idąc razem z żółtym psem i z kwiatami w ręku na grób swojej krewnej, Jude 

miała wrażenie, iż spełnia cotygodniowy obowiązek. Irlandzka wieśniaczka z wiernym psem 

u boku idąca złożyć uszanowanie dalekiej kuzynce.

No cóż, tak mogłoby w istocie być - gdyby rzeczywiście miała psa i naprawdę tutaj 

mieszkała.

Przebywanie na świeżym powietrzu, przy lekkiej bryzie, obserwowanie biegającego i 

węszącego Bóg wie co psa, wychwytywanie tych wszystkich cudownych oznak wiosny w 

postaci  kwitnących  żywopłotów,  śmigających  i śpiewających  ptaków działało  niezmiernie 

kojąco.

Morze grzmiało, klify spowijała delikatna mgiełka. Kiedy po wydeptanych ludzkimi 

nogami stopniach zbliżała się do kaplicy, zza chmur przedarło się słońce, znacząc trawę i 

kamienie złocistymi smugami. Trzy rzucające długie cienie kamienne krzyże okalały studnię 

ze świętą wodą.

Zapamiętała z przewodnika, że do studni przybywali pielgrzymi  i obmywali się w 

niej... Ciekawe, ilu z nich skrapiało w tajemnicy odrobiną wody ziemię dla przebłagania złych 

mocy pogańskich bożków?

Dlaczego   nie   skorzystać   z   okazji,   pomyślała   i   skinęła   głową.   Sama   by   tak   samo 

postąpiła.

Jakże spokojne i ciche jest to miejsce, pomyślała. A jednocześnie jakże poruszające, 

zdające się przechowywać wiedzę o tym, czym jest życie i śmierć, a także to, co je łączy.

Było ciepło jak w lecie, pachniały rozsiane wśród traw kwiaty, targane podmuchami 

wiatru. Słyszała brzęczenie pszczół i śpiew ptaków, a dźwięk ten był czysty, melodyjny.

Wysoka   i   zielona   trawa   pokrywała   nierówności   terenu.   Jude   zauważyła   kopczyki 

niedużych, nie obrobionych kamieni, które znaczyły znajdujące się tutaj pradawne groby. A 

wśród nich był jeden nowy. Stara Maude wybrała takie miejsce na wzgórzu, skąd rozciągał 

się   widok   na   szachownicę   miasteczka,   na   błękitny   pas   morza   i   na   zielone   pofałdowane 

wzgórza, ciągnące się aż do gór.

W   wąskiej   szparze   walącego   się   muru   stał   wysoki   plastikowy   dzbanek   pełen 

background image

ciemnoczerwonych kwiatów. Ich widok poruszył Jude. Ludzie na ogół szybko zapominają o 

zmarłych. Ale nie tutaj. Tutaj pielęgnuje się wspomnienia, przynosząc zmarłym kwiaty.

Prosty napis głosił: Maude Alice Fitzgerald. Pod nazwiskiem była wyryta tradycyjna 

postać szamanki, a niżej widniały daty spinające długie, jakże długie życie Maude.

Dziwne epitafium. Jude uklękła na stoku wzgórza. Leżały już tutaj kwiaty, nieduży 

bukiecik fiołków, które zaczynały więdnąć. Jude położyła obok swoją wiązankę, po czym 

przysiadła na obcasach.

-   Jestem   Jude   -   powiedziała   -   wnuczka   twojej   kuzynki   Agnes.   Tej   z   Ameryki. 

Zamieszkałam na jakiś czas w twoim domku. Jest naprawdę uroczy. Żałuję, że cię wcześniej 

nie spotkałam, ale babcia opowiadała mi często o waszych wspólnie spędzonych latach. O 

tym, jak jej życzyłaś szczęścia, kiedy wyszła za mąż i wyjechała do Ameryki. Ale ty zostałaś 

tutaj, w domu.

- Była wspaniałą kobietą.

Serce  podeszło   Jude   do  gardła.   Uniosła   głowę  i  zobaczyła   przystojnego,   młodego 

mężczyznę. Miał długie, czarne włosy, sięgające prawie do ramion. Zbliżał się do Jude od 

drugiej strony grobu, uśmiechając się do niej przyjaźnie.

- Tak cicho się poruszasz. Zaskoczyłeś mnie.

- Po świętym miejscu należy chodzić cicho. Nie chciałem cię przestraszyć.

- Nie? Omal nie dostałam zawału. - Odgarnęła włosy z twarzy. - Znałeś Maude?

- Oczywiście, że znałem. Jak już powiedziałem, była to wspaniała bogobojna kobieta. 

Miała takie bogate życie. To dobrze, że przyniosłaś jej kwiaty, ponieważ przepadała za nimi.

- To są jej kwiaty, z jej ogrodu.

- Ach, tak. - Uśmiechnął się szerzej. - To jeszcze lepiej. - Położył rękę na łbie psa, a 

potem spokojnie usiadł obok niego. Jude zauważyła na jego palcu pierścień - ciemnoniebieski 

połyskujący kamień w masywnej srebrnej oprawie. - Długo trwało, zanim zainteresowałaś się 

swymi korzeniami.

Spojrzała na niego, mrużąc oczy od słońca, które jak gdyby świeciło teraz mocniej.

- Jeśli chodzi o mój przyjazd do Irlandii, to chyba masz rację.

- W takim miejscu, jak to, możesz zajrzeć w głąb swojego serca i przyjrzeć się temu, 

co najbardziej się liczy. - Teraz jego oczy były jak kobalt. Intensywne, hipnotyzujące. - A 

potem wybierz - powiedział. - Dobrze wybierz, Jude Frances, ponieważ to dotyczy nie tylko 

ciebie.

Czuła   się   oszołomiona   zapachem   kwiatów,   trawy   i   ziemi.   Oślepiało   ją   słońce, 

bombardując   ognistymi   promieniami,   od   których   piekły   oczy.   Podniósł   się   wiatr,   nagły, 

background image

niezwykle silny.

Przysięgłaby, że usłyszała grające piszczałki.

- Nie wiem, o czym mówisz. - Zamroczona, podniosła rękę do głowy, zamknęła oczy.

- Dowiesz się.

- Widziałam cię, w deszczu. - Jak dziwnie kręci się jej w głowie. - Na wzgórzu z 

okrągłą wieżą.

- To prawda. Czekaliśmy na ciebie.

- Czekaliście? Kto?

Wiatr   ucichł   równie   gwałtownie,   jak   się   podniósł,   a   muzyka   odpłynęła   powoli   i 

zapadła cisza. Potrząsnęła głową, żeby się docucić.

Ale   kiedy   ponownie   otworzyła   oczy,   nie   było   nikogo,   została   sama   na   tym 

cmentarzysku z wielkim żółtym psem.

background image

5

Aidan nie buntował się przeciwko papierkowej robocie. Nienawidził jej, ale trzy razy 

w   tygodniu,   w   słońce   czy   deszcz,   spędzał   godzinę   albo   więcej   za   biurkiem   w 

pomieszczeniach na górze, przygotowując zamówienia, zestawiając koszty, sporządzając listę 

wypłat, obliczając zyski.

Jedyną pociechą było to, że zawsze wychodził na swoje. Zanim pub przeszedł w jego 

ręce, Aidan nigdy zanadto nie dbał o pieniądze. I zastanawiał się często, czy to nie był jeden z 

powodów, dla którego rodzice skierowali go tutaj. Kiedy podróżował, żył beztrosko z dnia na 

dzień. Ledwo wiążąc koniec z końcem, zaciskając pasa. Nie zaoszczędził ani jednego pensa, 

nie czuł też takiej potrzeby.

Wychowywał   się   we   względnym   dobrobycie,   ale   też   i   pracował   od   wczesnego 

dzieciństwa. Jednak szorowanie podłóg, podawanie piwa i śpiewanie w pubie było niczym w 

porównaniu z obliczaniem ilości piwa, które trzeba zamówić, procentu stłuczek - dzięki ci, 

siostrzyczko Darcy - z żonglowaniem cyframi i wyliczaniem podatków.

Każde takie posiedzenie przyprawiało go o ból głowy, ale choć do siedzenia w domu 

nad księgami rachunkowymi miał nie wiele więcej zapału niż do wyrywania zębów, nauczył 

się tego i odrabiał swoją powinność.

Przy okazji poczuł też większą więź z pubem. Tak, rodzice wiedzieli, co robią. Dobrze 

znali swojego syna.

Spędził wiele czasu przy telefonie, negocjując z dostawcami najkorzystniejsze ceny. 

Nie różniło się to aż tak bardzo od handlu końmi. I chyba miał do tego smykałkę.

Cieszył   się,   iż   muzycy   z   Dublina,   z   Waterford,   a   nawet   z   odleglejszych   Clare   i 

Galway, chętnie przybywali, żeby pograć u Gallaghera. Był dumny, że pod jego zarządem 

pub w ciągu czterech lat zdobył sławę lokalu z dobrą muzyką.

Spodziewał   się   także,   że   obecny   sezon   letni,   wraz   z   napływem   turystów,   będzie 

najlepszy   ze   wszystkich   dotąd.   Co   nie   zmienia   faktu,   że   dodawanie   i   dzielenie   nadal 

pozostawało przykrym obowiązkiem.

Myślał o kupnie komputera - ale wtedy musiałby się nauczyć tego draństwa. Już sama 

myśl  o  tym   przerażała  go.  Kiedy zaś  zaproponował  Darcy,   żeby  ona  nauczyła   się zasad 

obsługi komputera, zaśmiała się do łez.

Shawnowi nawet nie warto było  o tym wspominać - potrafi zapomnieć o zmianie 

żarówki i czytać w ciemności.

Nie zamierzał też zatrudniać nikogo obcego, kiedy pub zaczął przynosić zyski. Więc 

background image

albo   dalej   będzie   pracował   z   ołówkiem   w   ręku   i   z   kalkulatorem,   albo   zdobędzie   się   na 

odwagę i zmierzy się z technologią.

Sądził, że Jude umie posługiwać się komputerem. Nie miałby nic przeciwko temu, 

żeby nauczyła go paru rzeczy. Ciekawa byłaby taka wymiana doświadczeń - w jakże zresztą 

różnych dziedzinach.

Chciał ją dostać w swoje ręce. Zastanawiał się, jak smakuje, jaka jest w dotyku. Już 

dawno żadna kobieta nie wywarła na nim takiego wrażenia.

Miał nadzieję, że przyjdzie dzisiaj wieczorem, tak jak ją prosił.

Niech się ubierze ładnie i zwiąże do tyłu włosy, żeby mógł sobie wyobrażać, jak je 

rozpuszcza i mierzwi.

Gdyby Jude wiedziała, o czym myśli Aidan, nigdy nie odważyłaby się wyjść z domu. I 

tak wahała się i kilkakrotnie zmieniała decyzję.

Byłoby nieuprzejmie nie pójść, skoro ją o to proszono.

Będzie wyglądało, że jej na nim zależy.

To tylko okazja do spędzenia wieczoru w miłej atmosferze.

Nie należała do kobiet, które spędzają wieczory w barach.

Tak ją zirytował ten brak zdecydowania, że postanowiła pójść - dla samej zasady - 

choćby tylko na godzinę.

Ubrała   się   w   ciemnopopielate   spodnie   i   w   żakiet,   ożywiając   całość   kamizelką   w 

wąziutkie paseczki w kolorze burgunda. Ponieważ był to sobotni wieczór, dodała srebrne, 

dyndające wesoło kolczyki. A ze względu na muzykę postanowiła pójść na całość, dorzucając 

jeszcze parę cieniutkich srebrnych bransoletek z wisiorkami.

Miłość do biżuterii była jej skrzętnie ukrywaną namiętnością.

Kiedy je włożyła, przypomniała sobie pierścień mężczyzny na cmentarzu. Połyskujący 

szafir w masywnej srebrnej oprawie, tak nie pasujący do tutejszej sennej wiejskiej atmosfery.

Był taki dziwny, pojawił się i zniknął bezszmerowo, jakby się jej tylko przyśnił. Ale 

jego twarz i głos zapamiętała bardzo wyraźnie, tak dobrze jak nagły powiew wiatru i zawrót 

głowy.

Ot,   chwilowa   utrata   świadomości   spowodowana   nadmiarem   cukru.   Te   wszystkie 

ciasteczka, które zjadła, nie wyszły jej na zdrowie.

Odsunęła   od  siebie   te  myśli  i  pochyliła   się  nad  lustrem,  żeby  sprawdzić,  czy  nie 

rozmył się jej tusz. Na pewno wkrótce go znowu zobaczy, może jeszcze dzisiaj w pubie albo 

gdy następnym razem zaniesie kwiaty starej Maude.

Podzwaniając  wesoło  bransoletkami,   zeszła   na  dół.  Nie   zapomniała   o  kluczykach, 

background image

oszczędzając   sobie   zbędnego   chodzenia   tam   i   z   powrotem,   co   także   uznała   za   poważny 

postęp. Z zadowoleniem stwierdziła też, że nie pocą się jej dłonie, kiedy w ciemności jechała 

wyboistą drogą.

Zaparkowała w zatoczce w pobliżu pubu. Poprawiając włosy, zbliżyła się do drzwi, 

odetchnęła głęboko i weszła do środka.

Omal nie powaliło jej gwałtowne uderzenie dźwięków muzyki.

Piszczałki, skrzypce, głosy solistów, a potem dziki ryk tłumu w refrenie Whiskey in 

the jar. Rytm był tak szybki, brawurowy i szaleńczy, że ta muzyka natychmiast ją porwała, 

wciągnęła, osaczyła.

To   nie   był   ciemny,   spokojny   pub,   do   którego   wstąpiła   poprzedniego   wieczora. 

Mnóstwo ludzi siedziało teraz przy stolikach, tłoczyło się przy barze, kręciło się po sali z 

pełnymi i z pustymi szklanicami w ręku.

Muzycy - że też troje ludzi może robić tyle wrzawy - w roboczych ubraniach, ściśnięci 

na małym podium, przejęli we władanie lokal, grając jak anioły. Pomieszczenie pachniało 

dymem, drożdżami i sobotnim mydłem.

Zastanawiała się, czy aby nie weszła w niewłaściwe drzwi ale już po chwili dostrzegła 

Darcy, z fantastyczną, opadającą chmurą ciemnych włosów, związanych jaskrawoczerwoną 

wstążką. Żonglowała tacą z pustymi kuflami, butelkami, pełnymi popielniczkami, flirtując 

jednocześnie   z   jakimś   młodym   mężczyzną,   o   twarzy   równie   czerwonej   jak   jej   wstążka, 

onieśmielonym i wniebowziętym, wpatrującym się w nią z zachwytem.

Przechwytując spojrzenie Jude, Darcy mrugnęła do niej i, poklepawszy rozkochanego 

młodzieńca po policzku, utorowała sobie drogę wśród tłumu.

-   Dzisiaj   mamy   tu   duży   ruch.   Aidan   powiedział   mi   że   przyjdziesz   i   że   mam   cię 

wypatrywać.

- To miło z jego strony. Nie spodziewałam się aż takiego tłumu.

- Jak widzisz, muzycy przyciągają tłumy.

- Są wspaniali.

-   Grają   świetne   melodie.   -   Darcy   była   bardziej   zainteresowana   kolczykami   Jude. 

Zastanawiała się, gdzie je kupiła i ile też mogły kosztować. - A teraz chodź, trzymaj się tylko 

mnie a doprowadzę cię w miarę bezpiecznie do baru.

Omijając ludzi, czasem rozpychając się łokciami, śmiejąc się i zwracając do klientów 

po imieniu, utorowała drogę do najodleglejszego krańca baru i ponad głowami podała tacę 

tam, gdzie składało się zamówienia.

-   Dobry   wieczór,   panie   Riley   -   zwróciła   się   Darcy   do   sędziwego   mężczyzny 

background image

siedzącego na ostatnim stołku.

- Witaj, moja mała Darcy - odparł piskliwym głosem uśmiechając się do mej oczyma 

tak, jakby niewiele nimi widział, i upił łyk mocnego, ciemnego guinnessa. - Jeżeli za mnie 

wyjdziesz, kochanie, uczynię cię królową.

- Więc pobierzmy się w najbliższy piątek, weźmy królewski ślub, bo na taki zasługuję. 

- Pocałowała go w pergaminowy policzek. - Willu Riley, pozwolisz, że ta jankeska zajmie 

stołek obok twojego dziadka?

- Oczywiście. - Szczupły mężczyzna zeskoczył ze stołka, uśmiechając się promiennie 

do Jude. - A więc jesteś jankeska? Siadaj tu, a my postawimy ci dużego guinnessa.

- Pani woli wino. - Aidan, który pojawił się jak spod ziemi, trzymał już kieliszek w 

ręku.

- To prawda. Dziękuję.

-   Zapisz   to   na   rachunek   Willa   Rileya,   Aidanie.   A   teraz   wypijemy   za   wszystkich 

naszych kuzynów, także tych za morzem.

- Dobra, Will. - Po czym spojrzał na Jude i powiedział: - Zostań tu przez chwilę, 

dobrze? - I odszedł do swojej pracy.

Została. Piła toasty za ludzi, o których nigdy nie słyszała. Ponieważ nie wymagało to z 

jej strony wielkiego wysiłku, wdała się w rozmowę z oboma Rileyami na temat ich krewnych 

w Stanach. Sprawiła im zawód, kiedy przyznała się, że nigdy nie była w Wyoming i nie 

widziała prawdziwego kowboja.

Słuchała wspaniałej muzyki. Znane i obce melodie, porywające, chwytające za serce, 

łatwo   trafiały   do   tłumu.   Nuciła   je   ze   wszystkimi,   uśmiechając   się,   gdy   stary   pan   Riley 

usiłował śpiewać falsetem.

- Durzyłem się w twojej kuzynce Maude - oznajmił pan Riley Jude. - Ale dla mej  

istniał   tylko   Johnny   Magee   -   niech   spoczywa   w   pokoju.   -   Westchnął   głęboko   i   łyknął 

guinnessa. - A pewnego dnia, kiedy jeszcze raz wybrałem się do niej w zaloty, powiedziała 

mi, że nie minie rok, jak się ożenię z panną o jasnych włosach i o szarych oczach.

Uśmiechnął się do siebie, jakby spoglądając w przeszłość. Muzyka ogłuszała, więc 

Jude pochyliła się, żeby go lepiej słyszeć.

- I nie minął miesiąc, jak poznałem moją jasnowłosą, szarooką Lizzie. Pobraliśmy się 

w czerwcu i byliśmy ze sobą prawie pięćdziesiąt lat, zanim odeszła z tego świata.

- To wspaniale.

- Maude wiedziała różne takie rzeczy.  - Spojrzał wyblakłym  wzrokiem na Jude. - 

Dobre duszki nieraz szeptały to jej do ucha.

background image

- Czyżby? - zapytała rozbawiona Jude.

-   O,   tak,   a   ty   jesteś   jej   krewną,   może   podszepną   coś   i   tobie.   Bądź   czujna   i   nie 

omieszkaj ich wysłuchać.

- Oczywiście.

Przez chwilę razem popijali i razem słuchali muzyki. A potem, kiedy Darcy objęła 

ramieniem kościste barki starego Rileya i razem z nim zaczęła śpiewać piosenkę o wiecznej 

miłości i o stracie bliskiej osoby, oczy Jude przysłoniła mgiełka łez.

Uśmiechnęła się na widok Brenny, która nalewała whisky i operowała kranikami za 

barem.   Teraz   była   bez   czapki,   a   jej   gęste,   olśniewające   rade   loki   spadały   swobodnie   na 

ramiona.

- Nie wiedziałam, że tutaj pracujesz.

- Od czasu do czasu, kiedy zachodzi taka potrzeba. Co pijesz, Jude?

- Chardonnaya, ale naprawdę nie powinnam...

Ani się obejrzała, jak Brenna postawiła przed nią kolejny pełny kieliszek.

- W weekendy u Gallaghera bywa tłoczno - ciągnęła Brenna. - Pomagam też w lecie. 

Świetną dziś mamy muzykę, prawda?

- Cudowną.

- A co tam słychać u pana, drogi panie Riley?

-   Wszystko   dobrze,   śliczna   Brenno   O'Toole.   Kiedy   wreszcie   zostaniesz   moją 

narzeczoną i ukoisz moje serce?

- W maju, bo to miesiąc wesołków. - Podała mu pełny kufel. - Miej się na baczności 

przed tym swawolnikiem, Jude, jeszcze ci zawróci w głowie!

- Możesz się zająć drugim końcem baru, Brenno? - Aidan stanął za nią i pociągnął ją 

za ogniste włosy. - Popracuję teraz tutaj, żeby poflirtować z Jude.

- A oto i kolejny swawolnik. Roi się tu od nich.

- Ta to dopiero jest śliczna - wtrącił pan Riley. Aidan mrugnął do Jude.

- Która, panie Riley?

- Każda. - Pan Riley zaświszczał,  śmiejąc  się i uderzył  chudą ręką o blat baru. - 

Jeszcze mi się nie zdarzyło widzieć kobiecej buzi, która nie byłaby tak ładna, żeby nie warto 

było ją uszczypnąć. Ta jankeska ma czarodziejskie oczy. Uważaj, chłopcze, bo rzuci na ciebie 

zaklęcie.

- Może już to zrobiła. - Wziął brudne kufle, postawił je w zlewie pod barem i wyjął 

świeże, żeby je napełnić z beczki. - Wychodziłaś na dwór o północy, Jude Frances, zbierałaś 

księżycowe kwiatki i szeptałaś moje imię?

background image

- Może - usłyszała swój głos - gdybym tylko wiedziała, jak wyglądają księżycowe 

kwiatki.

Pan Riley zaczął się tak śmiać, iż przestraszyła się, że zaraz spadnie ze stołka. Aidan 

podał pełne kufle i zainkasował pieniądze. Po czym oparł się o ladę tuż obok i obserwował, 

jak jej oczy robią się coraz większe, a rozchylone ze zdumienia wargi drżą.

- Pokażę ci księżycowe kwiatki, kiedy znów do ciebie zajrzę.

- No cóż. - Nie wiedząc, co odpowiedzieć, zajęła się winem. Może od wina, a może od 

jego spojrzenia kręciło się jej w głowie. Stwierdziła, że powinna bardziej uważać. Kiedy 

Aidan znów sięgnął po butelkę, potrząsnęła głową i zasłoniła ręką kieliszek.

- Nie, dziękuję. Poproszę teraz o wodę.

- Bąbelki?

- Bąbelki? Ach tak, z przyjemnością.

Podał ją w niskiej szklance, bez lodu. Wypiła łyk, obserwując, jak podstawia dwa 

kolejne kufle pod kurki i rozpoczyna metodyczny proces napełniania ich guinnessem.

- To trwa strasznie długo - powiedziała bardziej do siebie niż do niego, ale na tyle 

głośno, że obejrzał się przez ramię, jedną ręką manewrując przy kurkach.

- Akurat tyle, ile trzeba. Któregoś dnia, gdy będziesz w odpowiednim nastroju, naleję 

ci kufel. Przekonasz się, co tracisz, pijąc ten francuski trunek.

Darcy podpłynęła do baru, postawiła tacę.

- Trzy czwarte litra smithwicka, duży guinness i dwa małe jamesonsy. A kiedy to 

przygotujesz, Aidanie, Jack Brennan chyba już będzie miał dosyć.

- Dopilnuję tego. Która godzina, Jude Frances?

- Godzina? - Przestała przyglądać się jego rękom - były takie szybkie i sprawne - i 

spojrzała na zegarek. - Chryste, już po jedenastej. Nie zdawałam sobie sprawy. - Przesiedziała 

tu trzy godziny. - Muszę wracać.

Aidan skinął głową bez zainteresowania i kiedy Jude szukała pieniędzy, żeby zapłacić 

za swoje drinki, ustawiał na tacy zamówienia złożone przez siostrę.

- Mój wnuk płaci. - Pan Riley położył kruchą rękę na jej ramieniu. - To dobry chłopak. 

Schowaj pieniądze, kochanie.

- Dziękuję. - Podała na pożegnanie rękę, a kiedy podniósł ją do ust, poczuła się bardzo 

wzruszona. - Miło mi było pana poznać. - Zsunęła się ze stołka, uśmiechnęła się do młodego 

Rileya. - Was obu.

Dotarcie do drzwi bez torującej drogę Darcy okazało się trudniejsze niż dotarcie do 

baru. Kiedy wreszcie się jej to udało, była cała spocona, a od szybkich, ognistych dźwięków 

background image

skrzypiec wirowało jej w głowie.

Uznała ten wieczór za jeden z najprzyjemniejszych w swoim życiu.

A potem wyszła na dwór, na nocny chłód, i zobaczyła Aidana, który uniknął właśnie 

potężnego ciosu, zadanego wielką jak konar ręką.

-   Posłuchaj,   Jack   -   przemawiał   rozsądnym   tonem,   gdy   tymczasem   olbrzymi 

mężczyzna o niesamowicie rudych włosach ponownie zacisnął wielkie jak szynki pięści. - 

Przecież wiesz, że nie chcesz mnie trafić.

- Zrobię to! Jak Boga kocham, tym razem rozwalę ci ten twój wścibski nos. Za kogo 

się masz, żeby mi zabraniać picia w twoim pieprzonym barze, kiedy mam na to ochotę?

- Jesteś już zdrowo wstawiony, Jack, idź do domu i pośpij sobie.

- Uważaj, żebyś sam nie musiał pospać!

Zaatakował, a kiedy Aidan szykował się do uniku, Jude krzyknęła przerażona. To 

wystarczyło, żeby odwrócić jego uwagę i żeby cios Jacka wylądował na szczęce Aidana. 

Zachwiał się na nogach i odetchnął z ulgą, kiedy atakujący jak taran Jack przeleciał obok 

niego i runął na chodnik.

-   Nic   ci   nie   jest?   -   Przerażona   Jude   popędziła   do   Aidana,   przeskakując   przez 

rozciągniętego   Jacka,   wielkiego   jak   przewrócony   do   góry   dnem   oceaniczny   liniowiec.   - 

Krwawią ci usta. Boli? To potworne. - Jąkając się z wrażenia, zanurzyła rękę w torbie w 

poszukiwaniu chusteczki.

Był  zły i chciał  powiedzieć,  że to jej wina, ponieważ odwróciła  jego uwagę. Ale 

wyglądała  tak   ślicznie  i   była  taka  zrozpaczona,   przykładając   właśnie  chusteczkę  do  jego 

boleśnie rozciętej wargi.

Próbował się uśmiechnąć, ale ponieważ bolało jak diabli, skrzywił się.

- Och, co za bydlę. Musimy wezwać policję.

- Po co?

- Żeby go aresztowali. Przecież cię napadł. Spojrzał na nią oburzony.

- Miałbym kazać aresztować jednego z najstarszych przyjaciół za rozkwaszenie mi 

wargi?

- Przyjaciół?

- Jasne. Właśnie próbował się pocieszyć, pijąc whisky - co jest głupie, ale w pełni 

zrozumiałe. Dziewczyna, którą kochał, odeszła z pewnym dublińczykiem dwa tygodnie temu. 

Więc zapija ten swój smutek, a potem wywołuje burdy. Nie miał żadnych złych zamiarów.

- Uderzył cię w twarz. Powiedział, że zamierza rozwalić ci nos.

- Rano będzie mu przykro z tego powodu - tym bardziej że ból głowy nie da mu 

background image

spokoju. - Uśmiechnął się znowu, tym razem z pewnym namysłem. - Zaniepokoiłaś się o 

mnie, kochanie?

-   Jak   widać,   zupełnie   niepotrzebnie.   -   Powiedziała   to   z   przesadną   obojętnością, 

zwijając w kulkę zakrwawioną chustkę. - Okazuje się, że wdawanie się w uliczne bijatyki z 

przyjaciółmi najwyraźniej cię bawi.

- Był czas, kiedy istotnie bawiły mnie uliczne bijatyki, ale odkąd wydoroślałem, wolę 

to robić wyłącznie z przyjaciółmi. - Wyciągnął rękę i musnął koniuszkami jej związane do 

tyłu włosy. - Dziękuję za okazane mi zainteresowanie.

Postąpił naprzód, a ona zaraz cofnęła się. Westchnął.

- Pewnego dnia nie będziesz miała aż tyle miejsca, żeby się cofnąć, a ja nie będę miał 

pod nogami biednego pijanego Jacka, którym muszę się zająć.

Schylił się i ku zdumieniu Jude podniósł na wpół przytomnego wielkoluda i przerzucił 

go sobie przez ramię.

- To ty, Aidan? - Aha.

- Złamałem ci nos?

- Nie, nie złamałeś, ale rozkwasiłeś mi wargę.

- Pieprzony z ciebie szczęściarz, Gallagher.

- Nie wyrażaj się tak w obecności damy, ty zakuta pało.

- Och, proszę o wybaczenie.

- Obaj jesteście pomyleni - stwierdziła Jude i odwróciła się, żeby pójść do samochodu.

- Jude kochanie! - Aidan uśmiechnął się szeroko i natychmiast syknął, gdy znowu 

pękła mu warga. - Zobaczymy się jutro, powiedzmy o wpół do pierwszej. - Zachichotał tylko, 

gdy, nie zatrzymując się i stukając szybko obcasami, podeszła do samochodu i, odwracając 

się przez ramię, spiorunowała go wzrokiem.

- Już poszła? - dopytywał się Jack.

- Odchodzi - powiedział półgłosem Aidan, gdy z fasonem przejechała ulicą. - Nie, nie 

odjedzie daleko.

Mężczyźni   to   prymitywne   istoty.   Nie   ma   dwóch   zdań.   Jude   potrząsnęła   głową   i 

uderzyła dłonią o kierownicę. Pijackie uliczne burdy to mało zabawna forma spędzania czasu, 

a każdy, kto się do nich rwie, powinien natychmiast zostać poddany psychoterapii.

Boże, przez niego wyszła na idiotkę. Stał sobie jak gdyby nic i uśmiechał się pełną 

gębą, gdy tymczasem ona tamowała mu krew i coś bełkotała. Pobłażliwy uśmiech wielkiego, 

silnego mężczyzny na widok zwariowanej, rozhisteryzowanej baby.

Jest wariatką i histeryczką. Kiedy Aidan zarzucił sobie tego wielkiego chłopa na ramię 

background image

jak worek z pierzem, coś drgnęło w niej. Gdyby się nie wzięła w garść i nie odeszła, pewnie 

stałaby teraz i piała z zachwytu.

Makabra.

Czy był choć trochę zakłopotany tym, że oberwał przy niej pięścią w twarz? Nic z 

tych rzeczy. A czy był zażenowany, kiedy leżącego na ziemi pijanego bałwana przedstawiał 

jej jako swojego starego i bliskiego przyjaciela? Ani trochę.

A teraz najprawdopodobniej stoi znowu za barem i zabawia klientów, opowiadając o 

tym, jak się przeraziła, jak trzęsły się jej ręce.

Bydlak.

Prychnęła ze złości i poczuła się odrobinę lepiej.

Kiedy zahamowała na podjeździe, wyperswadowała sobie, że jej zachowanie było ze 

wszech miar rozsądne. To Aidan Gallagher wyszedł na idiotę.

Księżycowe   kwiatki!   Też   mi   coś!   Trzasnęła   drzwiczkami   samochodu,   aż   echo 

poniosło się daleko w stronę gór.

Prychnęła kolejny raz, wygładziła włosy i ruszyła ku furtce. A kiedy podniosła wzrok, 

ujrzała w oknie kobietę.

- O Boże!

Krew odpłynęła  jej z  głowy.  Światło  księżyca  igrało  łagodnie  na  jasnych  drugich 

włosach, na bladych policzkach, rzucało blask na ciemnozielone oczy.

Uśmiechała się pięknym, chwytającym za serce uśmiechem.

Jude zebrała całą odwagę, przemknęła przez furtkę i podbiegła do drzwi. Kiedy je 

szarpnęła, okazało się, że zapomniała zamknąć je na klucz. A zatem gdy była w pubie, ktoś 

musiał wejść do środka. To całkiem proste.

Gdy wbiegła po schodach na górę, drżały jej kolana.

Sypialnia   była   pusta,   podobnie   jak   pozostałe   pomieszczenia,   które   błyskawicznie 

sprawdziła. Jedyne, co pozostało, to słaby zapach kobiety.

Czując się nieswojo, pozamykała drzwi wejściowe. A gdy ponownie znalazła się w 

sypialni, zamknęła także te drzwi.

Kiedy się rozebrała i schroniła w łóżku, zostawiła zapaloną lampę. Upłynęło dużo 

czasu,   zanim   usnęła.   I   przyśniły   się   jej   klejnoty   rozsypywane   na   niebie,   spadające   do 

srebrzystego worka jeźdźca na skrzydlatym, białym jak śnieg koniu.

Pogalopował przez pola i góry, jeziora i rzeki, przez bagna i wrzosowiska Irlandii. 

Mijał zamki i zabudowania dworskie, jak również skromne, pokryte strzechą chaty, a białe 

skrzydła konia turkotały na wietrze.

background image

Wreszcie  dotarł  do celu  podróży.  Kopyta  zatętniły przed  domkiem  na wzgórzu,  z 

białymi ścianami i ciemnozielonymi okiennicami, z kwiatami w oknach i drzwiach.

Wyszła   do   niego   z   rozsypanymi   na   ramiona   włosami   z   najjaśniejszego   złota   i   z 

zielonymi   jak   łąka   oczami.   A   mężczyzna   ze   srebrnym   pierścieniem,   w   którym   kamień 

błyszczał tak, jak jego oczy, zeskoczył z konia.

Podszedł   do   niej   i   rozrzucił   u   jej   stóp   mnóstwo   klejnotów.   Trawa   zapłonęła 

diamentami.

- Oto wyraz mojej miłości do ciebie - powiedział do niej. - Przyjmij je razem ze mną, 

a dam ci, co tylko mam.

- Namiętne uczucie to jeszcze nie wszystko, podobnie jak twoje diamenty. - Jej głos 

był   spokojny,   opanowany,   a   ręce   trzymała   złożone   na   wysokości   talii.   -   Zostałam 

przyrzeczona innemu.

- Dam ci wszystko. Na zawsze. Chodź ze mną, Gwen, a będziesz żyła wiecznie.

- Nie pragnę pięknych  klejnotów ani wieczności. - Pojedyncza łza spłynęła po jej 

policzku, lśniąca jak diamenty w trawie. - Nie mogę opuścić domu. Nie zamienię mojego 

świata na twój. Za żadne diamenty, za żadną wieczność.

Nie wyrzekł słowa, odwrócił się tylko i dosiadł swojego konia. A gdy unieśli się do 

nieba, wróciła do domku, pozostawiając diamenty na ziemi, jak gdyby nie były niczym więcej 

jak tylko kwiatami.

I zamieniły się w kwiaty, i okryły ziemię delikatnym, słodkim zapachem.

background image

6

Obudziło ją jednostajne bębnienie deszczu. Miała ochotę nakryć się kołdrą i zasnąć, 

żeby jeszcze raz powrócić do tych barwnych obrazów. Ale nie zdobyła się na to. Nie można 

sobie zanadto pobłażać.

Grunt   to   dyscyplina.   Deszczowy   niedzielny   poranek   trzeba   wykorzystać   na   prace 

domowe. To nie Chicago, gdzie wynajmowała kobiety do sprzątania.

W głębi duszy cieszyła się nawet, że może odkurzać, szorować, wykonywać te drobne 

czynności, dzięki którym poczuje się bardziej u siebie.

Spędziła zatem część poranka na wycieraniu kurzu i przestawianiu różnych ozdóbek i 

bibelotów, których pełno pozostało po starej Maude. Na stołach, stolikach i półkach pełno 

było ślicznych obrazków wróżek i wytwornych czarnoksiężników, intrygujących kawałków 

kryształów. Większość książek poświęcona była irlandzkiej historii i folklorowi. Jednak stara 

Maude lubiła także romantyczne powieści. Zamiast odkurzacza Jude znalazła staroświecką 

szczotkę na długim kiju, którą oczyściła stopniowo dywany i deski podłogi.

Wyszorowała kuchnię i poczuła wielką satysfakcję na widok błyszczących chromów i 

porcelany.   Poczynając   sobie   coraz   pewniej,   zabrała   się   do   ścierania   kurzu   w   pokojach. 

Zamierzała wkrótce dobrać się do pudełek w szafie. Może nawet jeszcze dzisiaj wieczorem. A 

potem wszystko, co będzie miało jakąś wartość, spakuje i wyśle do babci.

Pozbierała rzeczy do prania. Czuła się trochę zaniepokojona, gdyż jeszcze nigdy w 

życiu nie prała. Ale nauczy się tego.

Zaczęła prać, nie wytrzepawszy uprzednio rzeczy; postara się o tym nie zapomnieć 

przy następnej okazji.

W zagraconej, przylegającej do kuchni pakamerze znalazła kosz na bieliznę.

Okazało się również, że nie ma suszarki. A to oznacza, że będzie musiała rozwiesić 

bieliznę na sznurze. I chociaż z zainteresowaniem przyglądała się rozwieszającej bieliznę 

Mollie O'Toole, zrobienie tego samej było mniej zabawne.

Po prostu musi się tego nauczyć. I nauczy się, zapewniła siebie. Obrzuciła wrogim 

spojrzeniem pralkę.

Na jej białej powierzchni widniały plamy rdzy. Programowanie było bardzo proste. 

Ponieważ chciała, żeby dobrze się wyprało, nastawiła na wysoką temperaturę. Zastosowała 

się do instrukcji na pudełku proszku do prania.

Zadowolona   z   siebie,   nastawiła   czajnik   na   herbatę   i   zjadła   garść   ciasteczek   z 

blaszanego pudełka.

background image

W jej  domku  jest teraz  czyściutko.  Wszystko  stoi  na swoim  miejscu,  bielizna  się 

pierze... Nie było już żadnego usprawiedliwienia, żeby nie powrócić do tego, co zobaczyła 

poprzedniej nocy.

Kobieta w oknie. Lady Gwen.

Jej zjawa.

Nie znajdowała żadnego racjonalnego argumentu na podważenie faktu, że widziała tę 

postać, i to dwukrotnie. To było aż nazbyt oczywiste. Tak oczywiste, że nawet przy swoich 

ograniczonych umiejętnościach mogłaby naszkicować twarz, która spoglądała na nią z okna.

Duchy.  Nie należała  do tych,  którzy w nie wierzą,  choć jednocześnie  lubiła  bajki 

babci. A zatem, jeżeli wykluczyć halucynacje, widziała ducha dwukrotnie.

Czy to możliwe, że to kolejny etap załamania, że stoczyła się już nawet w tej wątłej 

krawędzi, której się jeszcze trzymała, opuszczając Chicago?

Ale przecież teraz nie czuje się rozkojarzona. W ostatnich dniach nie miała też ani 

silnego bólu głowy, ani mdłości, nie czuła nadciągającej depresji.

Nic z tych rzeczy od chwili przekroczenia progu Faerie Hill Cottage.

Czuła się dobrze. Była ożywiona, zdrowa. Prawie szczęśliwa. Pomyślała więc, że albo 

widziała   ducha   i   że   takie   rzeczy   istnieją   -   co   byłoby   równoznaczne   z   koniecznością 

zrewidowania i poszerzenia dotychczasowego sposobu myślenia - albo że przeszła załamanie, 

którego rezultatem jest pogodzenie się z zaistniałym stanem rzeczy.

Pogrążona   w   myślach   Skubnęła   następne   ciasteczko   i   doszła   do   wniosku,   że 

zadowalają ją oba wyjaśnienia.

Słysząc   pukanie   do   drzwi  frontowych,   strzepnęła   okruchy   ze   swetra   i   zerknęła   w 

lustro.   Straciła   rachubą   czasu,   nie   miała   pojęcia,   że   już   minęło   przedpołudnie   -   o 

zapowiedzianych odwiedzinach Aidana celowo nie myślała.

To na pewno on. Dobrze, popracują w kuchni, postanowiła, upinając spinkami włosy i 

idąc korytarzem do drzwi. Mężczyzna, który się bije z pijakami na ulicy i tak bezczelnie 

flirtuje z prawie nieznajomymi sobie kobietami, nie pociągał jej w najmniejszym stopniu.

Była cywilizowaną kobietą i uważała, że rozum, dyplomacja i kompromis powinny 

wystarczyć   do   zażegnania   nieporozumienia.   Mogła   jedynie   ubolewać   nad   kimś,   kto   woli 

korzystać z siły pięści.

Nawet jeżeli ma piękną twarz i wspaniałe mięśnie.

Nie mogła pozostać ślepa na jego urodę.

Nagra jego opowiadania, podziękuje mu za współpracę. I tyle.

A kiedy otworzyła drzwi i ujrzała go stojącego w deszczu, z połyskującymi, mokrymi 

background image

włosami, z uśmiechem gorącym jak lato, zarumieniła się niczym podlotek.

- Witaj, Jude.

- Cześć. - Wywarł na niej takie wrażenie, że dopiero po dobrych dziesięciu sekundach 

dostrzegła   stojącego   obok   niego   ogromnego   mężczyznę,   ściskającego   w   dłoni   bukiet 

kwiatów.

Wyglądał żałośnie w ociekającym deszczem kapturze, z szeroką i bladą jak poświata 

księżyca twarzą z opuszczonymi potężnymi ramionami.

Westchnął tylko, kiedy Aidan z całej siły wbił mu w żebra łokieć.

-   Dzień   dobry,   panno   Murray   -   Jestem   Jack   Brennan.   Obecny   tu   ze   mną   Aidan 

powiedział,   że   wczoraj   wieczorem   zachowałem   się   niewłaściwie   w   pani   obecności. 

Przepraszam za to i mam nadzieję, że mi pani wybaczy.

Spoglądając żałośnie przekrwionymi oczami, próbował jej wcisnąć kwiaty.

- Odrobinę za dużo wypiłem - ciągnął. - Ale to nie usprawiedliwia używania mocnych 

słów   w   obecności   damy.   Chociaż   chyba   nie   wiedziałem,   że   pani   tam   jest,   prawda?   - 

powiedział to. zerkając w stronę Aidana.

- Nie. - Zachowała surowy ton głosu, chociaż mokre kwiaty były tak wzruszające, że 

stopniało jej serce. - Był pan zbyt zaabsorbowany, próbując uderzyć swojego przyjaciela.

- No cóż, Aidan jest za szybki, żebym mógł mu porządnie przyłożyć, kiedy jestem 

wstawiony. - Uśmiechnął się zadziwiająco sympatycznie, po czym ponownie zwiesił głowę. - 

Niezależnie od okoliczności, nie ma usprawiedliwienia dla takiego zachowania w obecności 

damy. Więc proszę o przebaczenie i mam nadzieję, że nic będzie pani miała o mnie zbyt 

złego zdania.

- Dobra, starczy. - Aidan poklepał serdecznie przyjaciela po plecach. - Panna Murray 

ma zbyt wielkie serce, żeby chować urazę po tak pięknych przeprosinach. - Obejrzał się na 

nią, jakby wspólnie zorganizowali tę zabawę. - Czy dobrze mówię, Jude Frances?

Zła była, że tak ją sprytnie wymanewrował. Nie zwracając uwagi na Aidana, skinęła 

głową do Jacka.

-   Nie   mam   o   panu   marnego   zdania,   panie   Brennan.   To   ładnie,   że   wstąpił   pan   i 

przyniósł mi kwiaty. Nie wszedłby pan do środka, żeby napić się herbaty?

Twarz mu pojaśniała.

- To miło z pani strony. Nie chciałbym...

- Miałeś jeszcze zajrzeć w parę miejsc, Jack. Jack ściągnął brwi.

- To nic konkretnego.

- Ależ tak - Weź mój samochód  i załatw to. Uprzedzałem cię, że mamy z panną 

background image

Murray coś do omówienia.

- No dobrze - mruknął - Ale nie rozumiem, dlaczego nie mogę się napić filiżanki 

herbaty. Miłego dnia, panno Murray. - Z opuszczonymi  ramionami i w ociekającej wodą 

czapce powlókł się do samochodu.

- Mogłeś pozwolić mu wejść do środka, żeby nie stał tak na deszczu - rzekła Jude.

- Jakoś nie martwisz się, że i ja stoję na deszczu. - Przyglądając się jej uważnie, Aidan 

przechylił głowę. - Może rzeczywiście żywisz do mnie urazę.

- Nie przyniosłeś mi kwiatów. - Cofnęła się jednak, żeby go wpuścić.

- Pomyślę o tym następnym razem. Sprzątałaś. Pachnie olejkiem cytrynowym, to miły, 

domowy   zapach.   Gdybyś   mi   dała   szmatkę,   wytarłbym   tę   wodę,   żeby   nie   pobrudzić   tak 

ślicznie wysprzątanego domu.

- Potem sama wytrę. A teraz pójdę na górę po magnetofon i po parę innych rzeczy. 

Popracujemy w kuchni. Możesz tam już wejść.

- Dobra. - Wziął z jej rąk kwiaty. - Wstawię je do wody. żeby nie wyglądały tak 

smętnie.

-   Dziękuję.   -   Sztywny,   grzeczny   ton   głosu   był   jedyną   formą   obrony   wobec   tego 

wysokiego, czarującego mężczyzny. - To zajmie tylko chwilę.

Kiedy znowu weszła do kuchni, kwiaty stały już w jednej z butelek Maude, a Aidan 

wprawnie zaparzał herbatę.

- Zapaliłem w piecu, żeby nie było tak zimno. Nie masz nic przeciwko temu?

- Oczywiście, że nie. - Starała się nie irytować tym, że wszystko, co robił, jej zabierało 

trzy razy więcej czasu. - Usiądź. Naleję herbaty.

- Musi się jeszcze trochę zaparzyć.

- Wiem o tym - mruknęła, otwierając kredens i sięgając po filiżanki i spodki. - W 

Ameryce również pijamy herbatę. - Postawiła filiżanki na stole i dodała: - Przestań się na 

mnie gapić.

- Jesteś taka śliczna, kiedy się złościsz i kiedy masz rozpuszczone włosy.

Zaczęła upinać sobie włosy tak gwałtownie, ze aż pokłuła się szpilkami.

-  Może   byśmy   coś   sobie   wyjaśnili   na   wstępie.   To   spotkanie   ma   charakter   czysto 

roboczy.

- Roboczy. - Opanował uśmiech, zachowując kamienną twarz. - Chyba to jednak nic 

złego, jeśli powiem, że jesteś śliczna?

- Nie jestem śliczna i nie chcę tego słuchać. Moglibyśmy już zacząć?

Usiedli.

background image

- Wierzysz w to? No cóż, ciekawe.

- Nie jesteśmy tu po to, żeby rozmawiać o mnie. Wspomniałeś o tym, że znasz pewne 

mity i legendy z tych okolic.

- Parę historyjek. - Rozsiadł się wygodnie na krześle. Pomyślał, że można zacząć od 

tego, a potem przejść do następnego etapu.

- Niektóre z nich pewnie też znasz, w tej czy w innej formie. Przekazywane ustnie 

legendy mogą mieć różne wersje w zależności od miejsca i czasu, ale ich myśl przewodnia 

pozostaje ta sama. Inne są realia w legendach Indian Ameryki Północnej, inne u chłopów 

rumuńskich, a jeszcze inne u Irlandczyków. Lecz wszędzie przeplatają się te same wątki. 

Sięgnął po dzbanek, żeby nalać sobie herbaty.

- Istnieją takie postaci jak Święty Mikołaj, Father Christmas, Kris Kringle. Jeden z 

nich może wejść przez komin, inny włożyć słodycze do butów, ale istota legendy jest zawsze 

ta sama. Można więc dojść do wniosku, że u jej podstaw leży jakieś prawdziwe wydarzenie.

- Wierzysz w Świętego Mikołaja. Odstawiając czajnik, napotkał jej wzrok.

- Wierzę w magię i wiem, że to, co w niej najlepsze i najprawdziwsze, płynie z serca. 

Jesteś już tutaj od paru dni, Jude Frances. Nie poczułaś magii?

Włączyła magnetofon.

- Atmosfera tego kraju sprzyja niewątpliwie tworzeniu się mitów i przekazywaniu ich 

z pokolenia na pokolenia - od pogańskich ołtarzyków i ofiar składanych bóstwom, poprzez 

folklor celtycki z różnymi ostrzeżeniami i nagrodami, na który nałożyły się elementy kultury 

zaszczepionej podczas najazdów wikingów, Normanów i tak dalej.

- To sprawa miejsca - upierał się Aidan - a nie ludzi, którzy próbowali je podbić. To 

sprawa ziemi - wzgórz i skał. Z krwi, którą nasiąkła w walce o przetrwanie.  To sprawa 

powietrza. To Irlandczycy wchłonęli wikingów, Normanów, a nie na odwrót.

Była w tym duma, dla której miała zrozumienie i szacunek.

- Co nie zmienia faktu, że tamci ludzie przybyli  na tę wyspę, że mieli stosunki z 

tutejszymi kobietami, przekazali swoje nasienie i przywieźli swoje przesądy i wierzenia. A 

więc Irlandia także je wchłonęła.

- Co było najpierw, opowieść czy opowiadający? Czy to także stanowi część twoich 

badań?

Pomyślała, że jest bystry i ma ostry język.

- Nie można badać jednego, nie badając drugiego. Ważne jest zarówno, kto opowiada, 

dlaczego i co.

- Zgoda, opowiem ci historię, którą opowiadał mi mój dziadek, jemu zaś jego ojciec, 

background image

jemu jego i tak dalej, sięga więc niepamiętnych czasów, gdy Gallagherowie osiedlili się na 

tym wybrzeżu.

- Opowieść przekazana po mieczu? - przerwała mu Jude. - Częściej historie takie 

przekazywane są kolejnym generacjom po kądzieli.

- Też prawda, ale w irlandzkiej tradycji bardowie i harfiarze byli płci męskiej, mówi 

się nawet, że jeden z Gallagherów, który przywędrował tutaj i śpiewał za miedziaka i piwo, 

na   własne   oczy   widział   to,   co   ci   opowiem,   resztę   zaś   usłyszał   z   ust   samego   Carricka, 

królewicza zaczarowanych krain.

I Aidan rozpoczął swoją opowieść.

- Żyła sobie panna o imieniu Gwen. Pochodziła z ubogiej rodziny, ale maniery miała 

dworskie. Włosy miała  tak jasne jak promienie zimowego słońca, a oczy tak zielone jak 

mech. Wieść o jej urodzie rozeszła się po całym kraju. Była półsierotą, jej matka bowiem 

zmarła przy porodzie; opiekowała się starym ojcem i dbała o ich chatkę. Robiła więc, co do 

niej należało, i nikt nigdy nie słyszał, żeby się uskarżała na swój los. Tylko od czasu do czasu 

widywano ją spacerującą wieczorem po klifach i spoglądającą tak ponad morze, jak gdyby 

chciała się unieść na skrzydłach i pofrunąć.

Kiedy mówił, zza zasłony deszczu przedarła się delikatna smuga słońca, wpadła przez 

okno i legła między nimi na stole.

- Nie potrafię  powiedzieć,  co się działo  w jej sercu - ciągnął  Aidan. - Może coś 

takiego, czego sama nie rozumiała. Nadal prowadziła dom, opiekowała się ojcem i samotnie 

spacerowała po klifach. Pewnego dnia, kiedy niosła kwiaty na grób matki, niedaleko studni 

świętego Declana spotkała mężczyznę, to znaczy kogoś, kto wyglądał jak mężczyzna. Wysoki 

i prosty jak struna, miał ciemne, opadające falami na ramiona włosy, a oczy tak niebieskie jak 

dzwonki, których bukiet trzymała w ręku. Zwrócił się do niej po imieniu, a jego głos był dla 

niej   jak  muzyka  i  sprawił,  że  jej  serce  zadrżało.   Natychmiast   zakochali   się  w  sobie  nad 

grobem jej ukochanej matki, a wiatr od morza szumiał w wysokiej trawie, jakby to wróżki 

szeptały.

- Miłość od pierwszego wejrzenia - powiedziała Jude - często pojawia się w bajkach.

- Nie wierzysz, że serce rozpoznaje serce?

Pomyślała, że to dziwne i poetyckie sformułowanie. Dobrze, że nagrała słowa Aidana.

- Wierzę w pociąg od pierwszego wejrzenia. Miłość wymaga więcej czasu.

- Wyzbyłaś się wszystkiego, co irlandzkie - powiedział, potrząsając głową.

- Nie na tyle, by nie docenić romantycznej strony dobrej opowieści. Co było dalej?

-   No   więc,   chociaż   serce   rozpoznało   serce,   na   drodze   ich   związku   pojawiły   się 

background image

przeszkody.  Owym mężczyzną,  w którym  zakochała się Gwen, był  Carrick, zaczarowany 

królewicz mieszkający w srebrnym pałacu pod wzgórzem, na którym stała jej chata. Gwen 

bała  się czarów  i zwątpiła  w swoją miłość,  ponieważ  nauczono  ją, żeby wystrzegała  się 

czarowników i trzymała się od nich z daleka.

Jego głos wznosił się i opadał jak muzyka. Ukołysana nią Jude oparła łokcie o stół i 

położyła brodę na pięściach.

- A jednak pewnej nocy, przy pełni księżyca, Carrick wywabił Gwen z chaty i posadził 

na ogromnego skrzydlatego konia, który ich poniósł ponad lądem i morzem, i pokazał jej 

cudowne   i   zdumiewające   rzeczy,   które   chciał   jej   ofiarować,   jeżeli   mu   obieca,   że   z   nim 

zostanie. Tak się akurat złożyło, że jej ojciec, który spędzał bezsenne noce, cierpiąc na bóle w 

krzyżu, zobaczył swoją Gwen z zaczarowanym królewiczem, wzbijających się do nieba na 

białym, skrzydlatym koniu. Ogarnął go strach, myślał teraz jedynie o tym, by uratować córkę, 

zdjąć z niej zaklęcie. Zabronił jej spotkań z obcym mężczyzną i obiecał rękę Gwen pewnemu 

młodzieńcowi,   który  utrzymywał   się   z   połowów   na   morzu.   Gwen,   darząca   ojca   wielkim 

szacunkiem,   zaprzestała   nadmorskich   spacerów   i   przygotowywała   się   do   ślubu,   jak   jej 

kazano.

Smuga słońca, która tańczyła między nimi na stole, zniknęła, a kuchnia pogrążyła się 

w mroku, oświetlana jedynie słabym odblaskiem z pieca.

Aidan wpatrywał się w Jude, zafascynowany tym, co zobaczył w jej oczach: marzenia, 

smutek, pragnienia.

- Dowiedziawszy się o tym, Carrick wpadł w straszny gniew i zesłał pioruny i wicher, 

które z całą mocą runęły na wzgórza i na morze. Mieszkańcy okolicznych wsi, farmerzy i 

rybacy   drżeli   ze   strachu,   tylko   Lady   Gwen   siedziała   spokojnie   w   swojej   chacie,   zajęta 

cerowaniem i naprawianiem ubrań.

- Mógł więc ją zabrać do podziemi - przerwała Jude - i zatrzymać tam na setki lat.

- Aha, więc jednak wiesz, jak to się mogło skończyć. To prawda, że mógł ją porwać, 

ale   w   swojej   pysze   zażądał,   by   przyszła   do   niego   z   własnej   woli.   Jak   widać,   pod   tym 

względem wysoko urodzeni nie różnią się bardzo od zwykłych śmiertelników. - Przechylił 

głowę i obserwował jej twarz. - Wolałabyś zostać porwana i uprowadzona, nie mając wyboru, 

czy raczej przeżyć niezwykły romans i być traktowana z najwyższym uwielbieniem?

- Ponieważ nie sądzę, żebym  stanęła przed takim wyborem,  wolałabym  się raczej 

dowiedzieć, jak postąpił Carrick.

-   Więc   dobrze,   opowiem   ci,   co   było   dalej.   Kiedy   wzeszła   zorza,   Carrick   dosiadł 

swojego skrzydlatego konia i pomknął ku słońcu. Zebrał z niego rozżarzone ogniki, zrobił z 

background image

nich   olśniewające   blaskiem   diamenty   i   wsunął   je   do   srebrzystego   worka.   I   te   prażące, 

czarodziejskie klejnoty przyniósł do jej chaty. Kiedy wyszła mu na spotkanie, rozsypał je u jej 

stóp i rzekł:

„Przynoszę ci klejnoty słońca, są wyrazem mojej miłości do ciebie. Przyjmij je razem 

ze mną, a dam ci wszystko, co mam”. Jednak ona odmówiła, bo została już przyrzeczona 

innemu.   Powstrzymywało   ją   poczucie   obowiązku.   Kiedy   się   rozstawali,   klejnoty   leżały 

rozrzucone w trawie.

- I zamieniły się w kwiaty.

Kiedy Jude zadrżała, wyciągnął do niej rękę.

- Czyżby ci było zimno?

- Nie. - Zmusiła się do uśmiechu i sięgnęła po filiżankę, żeby napić się herbaty.

Znała tę historię. Mogła ją sobie bez trudu wyobrazić - wspaniałego konia, śliczną 

kobietę oraz mężczyznę, który nie był z tego świata, a także płomienny blask diamentów na 

ziemi.

Wszystko to widziała we śnie.

- Sądzę, że babcia musiała mi opowiedzieć jedną z wersji tej baśni.

- To jeszcze nie koniec.

- Nie? - Wypiła jeszcze łyk herbaty, żeby się odprężyć. - A co było potem?

- W dniu ślubu Gwen z rybakiem umarł jej ojciec. Mógł już odejść, kiedy się upewnił, 

że oddał córkę w dobre ręce. Mąż Gwen wprowadził się do jej chaty i codziennie przed 

wschodem słońca wypływał na morze, żeby zarzucić sieci. Żyli dobrze i bogobojnie.

Kiedy przerwał, Jude zmarszczyła czoło.

- To chyba jeszcze nie koniec?

Uśmiechnął się, spróbował herbaty. Jak każdy dobry bajarz wiedział, kiedy zmieniać 

rytm, żeby wzmóc zainteresowanie.

-   Tak,   to   jeszcze   nie   koniec.   Jak   pewnie   się   domyślasz,   Carrick   nie   mógł   o   niej 

zapomnieć. Nosił ją w sercu. Ponieważ Gwen wiodła życie tak, jak tego od niej oczekiwano, 

Carrick  posmutniał.  Nie  było  mu  teraz  ani  do muzyki,  ani do śmiechu.  Pewnej  nocy,  w 

przypływie rozpaczy, jeszcze raz dosiadł swojego konia i uniósł się do księżyca. Zebrał jego 

promienie, które zamienił w perły, i wrzucił je do srebrzystego worka. I jeszcze raz przyszedł 

do niej, a ona, chociaż nosiła w łonie swoje pierwsze dziecko, wymknęła się z małżeńskiego 

łoża i wyszła mu na spotkanie. „Oto łzy księżyca - przemówił do niej. - Są wyrazem mojej 

tęsknoty za tobą. Przyjmij je razem ze mną, a dam ci wszystko, co mam”. Gwen, choć łzy 

spływały jej po policzkach, znowu mu odmówiła. Ponieważ należała do innego, nosiła w 

background image

sobie jego dziecko i nie mogła złamać złożonej przysięgi. Znowu się rozstali, a perły, które 

leżały na ziemi, zamieniły się w księżycowe kwiatki. I tak mijały lata, a Carrick opłakiwał 

Gwen, która robiła to, czego od niej oczekiwano. Rodziła dzieci, które były jej radością. 

Dbała   o   kwiaty   i   wspominała   swoją   miłość.   A   choć   jej   mąż   był   dobrym   i   porządnym 

człowiekiem, nigdy nie poruszył jej serca, nie przeniknął do jego najmniejszego zakamarka. 

Gwen postarzała się na twarzy i na ciele, tylko jej serce pozostało młode i pełne tęsknych 

dziewczęcych pragnień.

- To smutne.

- Smutne, ale to jeszcze nie koniec. Ponieważ w zaczarowanym świecie czas płynie w 

innym   rytmie   niż   u   zwykłych   śmiertelników,   pewnego   dnia   Carrick   dosiadł   swojego 

skrzydlatego konia, pofrunął nad morze i zanurkował tak głęboko, żeby dotrzeć do jego serca. 

Uderzenia serca morza wypełniły jego worek szafirami. Powiózł je do Lady Gwen, której 

dzieci   miały   już   własne   dzieci,   której   włosy   stały   się   białe,   a   oczy   przygasły.   Jednak 

zaczarowany królewicz widział w niej tylko pannę, którą kochał i za którą tęsknił. I rozsypał 

szafiry u jej stóp. „Oto serce morza. To wyraz mojej wierności. Przyjmij je razem ze mną, a 

dam ci wszystko, co mam”.

I   tym   razem   Gwen,   mądrzejsza   o   lata   doświadczeń,   zrozumiała,   co   uczyniła, 

przedkładając powinność nad miłość. Nigdy nie zdając się na głos serca. A także to, co on 

uczynił, ofiarowując jej klejnoty,  lecz zaniedbując tę jedyną rzecz, którą by ją skłonił ku 

sobie.

Nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, Aidan ujął rękę Jude. A kiedy spletli palce, 

smuga światła znowu odpłynęła.

- A szło tu bardziej o słowa miłości niż o namiętność, tęsknotę czy nawet wierność. 

Tego   potrzebowała   najbardziej.   Teraz   była   stara,   zgięta   w   pół,   i   wiedziała   to,   o   czym 

zaczarowany królewicz, nie będąc istotą śmiertelną, nie mógł wiedzieć, że już jest za późno. 

Zapłakała   gorzkimi   łzami   starej   kobiety   i   powiedziała   mu,   że   jej   życie   dobiegło   końca. 

Powiedziała   mu   też,   że   gdyby   zamiast   klejnotów   przyniósł   jej   miłość,   gdyby   zamiast   o 

namiętności, o tęsknocie i o wierności mówił jej o miłości, może by jej serce uległo. Był zbyt 

dumny, a ona zbyt ślepa, żeby dojrzeć pragnienie serca. Jej słowa wprawiły go w gniew, 

ponieważ za każdym razem przynosił jej miłość, w jedyny znany sobie sposób. I tym razem, 

przed odejściem, rzucił na nią zaklęcie. Będzie się odtąd błąkała i czekała, jak on, łatami, aż 

spotkają się ich wierne i oddane serca, a ona przyjmie ofiarowane jej dary. Dopiero po trzech 

spotkaniach   i   po   trzykrotnym   przyjęciu   darów   zaklęcie   zostanie   zdjęte.   Dosiadł   konia   i 

pofrunął w noc, a klejnoty u jej stóp znowu zamieniły się w kwiaty. Umarła tej samej nocy, a 

background image

kwiaty na jej grobie rozkwitają co roku, podczas gdy duch Lady Gwen, ślicznej jak panna 

młoda, czeka i opłakuje utraconą miłość. Jude zrobiło się dziwnie nieswojo.

- Dlaczego  więc nie  zabrał  jej  ze sobą, nie  powiedział,  że  to, co minęło,  nie ma 

znaczenia?

- Nie byłoby wtedy morału, że trzeba zaufać sercu i nie odwracać się nigdy od miłości.

Uzmysłowiła sobie, że zbyt mocno wczuła się w tę opowieść.

- Może też wyciągnąć z tego inny morał - że spełniając powinność, zapewniasz sobie 

długie,   ale   niezbyt   porywające   życie.   Klejnoty   nie   są   najważniejsze.   Powinien   był   się 

odwrócić i zobaczyć, jak zamieniają się w kwiaty - kwiaty, które zachowała.

- Jak powiedziałem, cechował go upór. Tak, zachowała jego kwiaty. - Aidan dotknął 

bukietu w butelce. - Była prostą kobietą i podchodziła do życia w sposób nieskomplikowany. 

Ale w tej bajce chodzi o coś więcej.

- To znaczy?

- O miłość. - Ich oczy spotkały się ponad kwiatami. - O miłość, która trwa niezależnie 

od czasu i okoliczności. Teraz czekają, aż spełni się, zaklęcie, t wtedy połączą się w srebrnym 

pałacu pod zaczarowanym wzgórzem.

Jude upomniała siebie, że trzeba oderwać się od baśni i podejść do tego racjonalnie. 

Dokonać prawidłowej analizy.

- W legendach powtarzają się często podobne elementy. Element spotkania i pogoni, 

konieczność spełnienia obowiązku, stawianie warunków. Nawet tam istnieje zasada, że na 

nagrodę trzeba zasłużyć. Symbolika tej baśni jest bardzo tradycyjna. Osierocona przez matkę 

dziewczyna opiekująca się schorowanym ojcem, królewicz na białym koniu. I odwołanie się 

do żywiołów - słońca, księżyca, morza. Niewiele poświęcono miejsca mężczyźnie, za którego 

wyszła. Służy tylko jako niezbędny do rozdzielenia kochanków instrument.

Kiedy podniosła wzrok znad gorliwie sporządzonych notatek, stwierdziła, że Aidan 

przygląda się jej z największą uwagą.

- O co chodzi?

- Fascynujące jest to, w jaki sposób się zmieniasz.

- Nie wiem, co masz na myśli.

- Kiedy ci o tym opowiadałem, miałaś rozmarzone oczy i byłaś bliska płaczu, a teraz 

proszę   -   siedzisz   sztywna,   zaaferowana   analizowaniem   historii,   która   cię   oczarowała   i 

poruszyła do głębi.

- Właśnie o to chodzi. A poza tym nie miałam rozmarzonych oczu.

- Przecież sam widziałem. - Poczuła ciepło w jego głosie. - Masz oczy jak bogini 

background image

morza. Ogromne, zielone. Widziałem je w swojej wyobraźni, kiedy cię jeszcze tutaj nie było. 

Co ty na to?

- Myślę, że masz łatwość wymowy. - Wstała, nie wiadomo po co. Z braku innego 

zajęcia   odstawiła   czajnik   na   piec.   -   Dlatego   tak   ciekawie   opowiadasz   bajki.   Chciałabym 

usłyszeć ich więcej, porównać je z bajkami babci, a także z innymi.

Drgnęła gwałtownie, gdy okazało się, że stoi on tuż za nią.

- Co robisz?

- Na razie nic. - Pomyślał, że ma ją już w ręku. - Cieszę się bardzo, że mogę ci 

opowiadać bajki. - Oparł ręce o piec po obu jej stronach. - Jeśli chcesz usłyszeć więcej, 

zajrzyj do pubu w jakiś spokojniejszy wieczór, znajdziesz tam innych, którzy też sporo ich 

znają.

- Dobrze, zrobię tak.

- Spodobała ci się wczorajsza muzyka?

Pachniał deszczem. Nie wiedziała, co zrobić z rękami.

- Tak. Muzyka była cudowna.

- Wygląda na to, że nie znasz tych melodii. - Był teraz blisko, bardzo blisko, i mógł 

dostrzec   cieniutką   bursztynową   obwódkę,   oddzielającą   jej   źrenice   od   mgliście   zielonych 

tęczówek.

- Znam parę. Napijesz się jeszcze herbaty?

- Nie odmówię. Więc dlaczego ich nie śpiewasz?

- Nie śpiewam? - Ze zdenerwowania zaschło jej w gardle.

- Nie spuszczałem z ciebie oczu przez większość czasu. Nie włączałaś się do śpiewu.

- Nie śpiewam i już. Niech on się wreszcie odsunie. Tchu brak, kiedy stoi tak blisko. - 

Może zdarza mi się czasami, kiedy jestem zdenerwowana.

- Naprawdę? - Obserwując jej twarz, przysunął się jeszcze bliżej.

Podniosła ręce, starając się go odepchnąć.

- Co robisz?

- Mam ochotę usłyszeć twój śpiew i w tym celu próbuję cię zdenerwować.

Uśmiechnęła   się   słabo.   Kiedy   próbowała   się   odsunąć,   przywarł   do   niej   jeszcze 

mocniej.

- Aidan...

- Już jesteś trochę zdenerwowana - wyszeptał i wargami musnął delikatnie jej brodę. - 

Drżysz   nawet.   -   Kolejne   muśnięcie,   pieszczotliwe,   leciutkie.   -   Uspokój   się,   chcę   cię 

podniecić, a nie przestraszyć.

background image

Jej serce waliło o żebra, dzwoniło w uszach. Kiedy unieruchomił jej ręce, poczuła się 

cudownie słaba w swojej kobiecości.

- Aidan... To jest... Nie myślę...

- O to właśnie chodzi, świetny pomysł. Niech każde z nas przestanie myśleć, choćby 

tylko na chwilę.

Skubnął jej dolną wargę - szeroką, cudownie gładką - przytrzymując ją delikatnie 

zębami.   Jude   jęknęła   cicho,   jej   pociemniałe   oczy   pokryły   się   mgiełką.   Nagie, 

niekontrolowane pożądanie przeszyło jej lędźwie.

- Chryste,  jesteś  taka  słodka.  -  Muskał  palcami  jej   obojczyk.  Sięgnął  po  jej  usta. 

Najpierw spróbował tylko, a potem zaczął się nimi delektować.

Zmysłowe kąsanie przyprawiło ją o utratę tchu..

Drżała,  była  jak wulkan,  który w każdej  chwili  może  wybuchnąć,  jak czająca  się 

gwałtowna burza. Nadal miała unieruchomione ręce, ale palcami szarpała teraz jego koszulę, 

coraz szybciej.

Usłyszała, że Aidan coś mruczy, a szept ten zderzył się z dźwiękiem jej wzburzonej 

krwi. Jego usta były takie gorące i wprawne, jego ciało takie twarde i silne. Leciutkie jak 

skrzydełka   ćmy   ręce   pieściły   jej   twarz.   Mogła   tylko   dawać   i   dawać,   nawet   jeśli   jakaś 

poruszona, nie znana jej część ponaglała ją i zachęcała do brania.

A kiedy się odsunął, jakby zachwiał się cały jej świat.

Obejmował rękami jej twarz, czekał, aż otworzy oczy i odzyska ostrość widzenia. 

Zamierzał tylko spróbować, nacieszyć się chwilą. Przekonać się. A stało się inaczej, stracił 

kontrolę.

- Chciałbym cię wziąć.

Jej ogromne oczy pokryły się mgiełką rozkoszy. Z trudem panowała nad sobą.

- Ja...

- Chodź na górę i kochaj się ze mną.

Oburzyła się o ułamek sekundy wcześniej, nim skinęła głową na znak przyzwolenia.

- Nie mogę! Nie! To całkiem bez sensu.

- Masz kogoś w Ameryce?

- Czy mam? Nie, nie jestem z nikim związana. - Błysk w oczach Aidana sprawił, że 

zesztywniała, odchyliła się nieco od niego. - Co nie znaczy, że mogę tak po prostu... Nie 

sypiam z mężczyznami, których prawie nie znam.

- W tej chwili mam takie wrażenie, jakbyśmy się znali aż za dobrze.

- To tylko fizyczna reakcja.

background image

- Masz rację. - Znowu ją pocałował namiętnie i mocno.

- Nie mogę oddychać.

- Sam mam z tym pewne trudności. - Postępując wbrew naturze, odsunął się trochę. - 

No cóż, Jude Frances, coś z tym należy zrobić. Przeanalizujesz to naukowo?

To   fakt,   że   jego   głos   potrafił   wyśpiewać   muzyczne   rytmy   Irlandii,   ale   umiał   też 

chłostać.

- Nie zamierzam przepraszać za to, że nie wskoczyłam z tobą do łóżka. A jeżeli wolę 

funkcjonować na płaszczyźnie intelektualnej, to moja sprawa.

Omal nie parsknął śmiechem,  w porę zacisnął wargi, po czym,  wsuwając ręce do 

kieszenie, zaczął się przechadzać w ciasnej kuchni tam i z powrotem.

- Czy ty zawsze musisz się zachowywać rozsądnie? - Tak.

Zatrzymał się, zmrużył oczy, a następnie, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, odrzucił do 

tyłu głowę i wybuchnął śmiechem.

-   Niech   to   licho,   Jude,   gdybyś   zaczęła   krzyczeć,   gdybyś   czymś   we   mnie   rzuciła, 

czułbym się znacznie lepiej.

- Nie mam zwyczaju krzyczeć ani rzucać przedmiotami.

- Nigdy?

- Nigdy.

Tym razem uśmiechnął się szeroko.

- Założę się, że potrafię to zmienić. - Postąpił kilka kroków w jej stronę. Złapał luźny 

kosmyk jej włosów i pociągnął go lekko. - Chcesz się założyć?

- Nie. - Zdobyła się na blady uśmiech. - Nie uprawiam hazardu.

- Nosisz nazwisko Murray i chcesz we mnie  wmówić,  że nie uprawiasz hazardu! 

Przynosisz hańbę całemu swojemu rodowi.

- Jestem taka, na jaką mnie wychowano.

- Założę się o każde pieniądze, że zew krwi zawsze w końcu weźmie górę. - Zakołysał 

się na obcasach, przyglądał się jej z uwagą. - No cóż, chyba powinienem wracać. Spacer w 

deszczu odświeży nieco mój umysł.

Kiedy zdejmował kurtkę z wieszaka, zapytała: - Nie jesteś zły?

- A dlaczego miałbym być zły? Masz prawo odmówić, nie uważasz?

- Tak, oczywiście. - Odchrząknęła. - Jednak wielu mężczyzn miałoby mi to za złe.

- Więc może nie jestem jednym z tych wielu? A niezależnie od tego chcę cię mieć i 

dostanę cię. To nie musi być dzisiaj.

Kiedy otworzyła usta, uśmiechnął się i ruszył do drzwi. - Pomyśl o tym, Jude Frances, 

background image

zanim dostanę cię w swoje ręce.

Gdy zamknęły się za nim drzwi, długo nie ruszała się z miejsca. I myślała tylko o tym, 

jak to jest, kiedy całym ciałem przywiera się do niego.

background image

7

Zbieram opowiadania i dochodzę do wniosku, że mój pomysł wydaje się znacznie  

ciekawszy, niż przypuszczałam. Kiedy słucham taśm przysłanych przez babcię, mam takie  

wrażenie, jakby siedziała naprzeciwko mnie. Wydaje mi się, że znowu jestem dzieckiem, a ona  

przychodzi do mnie i opowiada mi na dobranoc bajkę .

Legendę   o   Lady   Gwen   poprzedza   stwierdzeniem,   iż   nigdy   nie   opowiadała   mi   tej  

historii.   Chyba   się   myli,   ponieważ   pewne   jej   fragmenty   znałam   już   przedtem,   zanim  

usłyszałam od Aidana.

Stąd też mój sen - opowieść ta tkwiła w mojej podświadomości, a przyjazd tutaj tylko  

wydobył ją na wierzch.

Przerwała pisanie i oparła się wygodniej. Od razu poczuła się lepiej, gdy to napisała. 

Takie właśnie ćwiczenie zadawała swoim studentom na pierwszym roku studiów. Jeżeli masz 

jakiś problem, zapisz swoje myśli, zrób to w sposób naturalny, bez żadnej autocenzury. A 

potem oprzyj się wygodnie, przeczytaj to i przeanalizuj wnioski, które się narzucają.

Więc   dlaczego   nie   odnotowała   w   dzienniku   spotkania   z   Aidanem?   Dlaczego   nie 

napisała o tym, jak ją osaczył przy piecu, jak ją smakował. Ani słowa o swoich doznaniach i 

myślach.

O Boże! Już na samo wspomnienie ściska ją w brzuchu.

Przecież to część jej doświadczenia, a dziennik jest po to, by zapisywać, z jakimi 

przemyśleniami i odczuciami się wiążą.

To znaczy, że nie chce poznać swoich myśli i doznań. Ilekroć próbowała to uczynić, 

uczucia brały górę, a z jej przemyśleń wychodziły sentymentalne bzdury.

- Po za tym co w tym nadzwyczajnego? - powiedziała na głos.

Westchnęła i znów położyła dłonie na klawiaturze.

Ciekawe, że babci wersja legendy o Lady Gwen jest prawie taka sama, jak wersja  

Aidana. Inny jest sposób narracji, ale postacie, szczegóły, charakter opowieści są identyczne.

Klasyczny   przypadek   utrwalonej   i   przekazywanej   ustnie   historii,   świadczący   o  

pietyzmie ludzi dla sztuki i ich trosce o zachowanie jej w jak najczystszej formie. A także  

wskazówka dla mnie, w jaki sposób, na płaszczyźnie psychologicznej, opowieść przechodzi w  

legendę i jak z kolei legenda przyjmowana bywa za prawdę . Śnią o nich.

Znowu przerwała, wpatrując się w ekran.

Nie zamierzała tego napisać. Myśl wyrwała się sama i spłynęła do jej palców. Ale 

przecież to była prawda. Śnili się jej teraz prawie co noc - królewicz o niezwykłej urodzie, jak 

background image

mężczyzna, którego spotkała przy grobie Maude, i biały, skrzydlaty koń. A także kobieta, 

którą bez wątpienia widziała w oknie domku.

To   oczywiste,   że   obrazy   te   podsunęła   jej   podświadomość.   To   zupełnie   naturalne. 

Wydarzenia z opowieści miały podobno miejsce w domku, w którym zamieszkała, nic więc 

dziwnego, że posiane ziarno zaowocowało takimi snami.

Naprawdę nie ma w tym nic nadzwyczajnego i nie ma się czym przejmować.

Straciła ochotę do pracy, wyłączyła komputer. Od niedzieli nie wychodziła prawie z 

domu - żeby móc pracować, a nie dlatego, żeby kogoś unikała. I chociaż praca dawała jej 

satysfakcję, bywały momenty, że miała jej dość.

Mogła pojechać do Waterford na zakupy, żeby przy okazji zaopatrzyć się w książki o 

ogrodnictwie. Mogła zwiedzić dalszą okolicę, zamiast wędrować po wzgórzach i łąkach w 

pobliżu domu. Przecież im częściej prowadziłaby samochód, tym swobodniej czułaby się w 

czasie jazdy.

Samotność działa kojąco, ale może też ciążyć. A poza tym można stracić poczucie 

czasu. Rano musiała zajrzeć do kalendarza, żeby ustalić, jaki dziś dzień - czwartek czy piątek.

Wzięła torbę i klucze. Trzeba porozglądać się dookoła, kupić coś sobie, spotkać się z 

ludźmi. Wzięła też aparat, żeby zrobić trochę fotografii i wysłać je babci w następnym liście.

Na zakończenie zje kolację w mieście.

Gdy jednak wystawiła nogę za próg, wiedziała już, że woli zostać tutaj - w swoim 

ślicznym   ogrodzie   z   widokiem   na   zielone   pola   i   łąki,   na   ocienione   góry   i   na   dzikie, 

poszarpane klify.

W końcu nie stanie się chyba nic złego, jeżeli przez pół godziny powyrywa chwasty w 

ogrodzie? Cóż z tego, że jest nieodpowiednio ubrana? Czy nie nauczyła się już prać?

Sweter skurczył się tak, że nadawał się teraz tylko dla lalki, ale poza tym eksperyment 

wypadł całkiem dobrze.

Czy nie potrafi odróżnić chwastów od stokrotek, czy naprawdę trzeba się tego uczyć? 

Nie wyrwie niczego, co ładnie wygląda.

Powietrze było wspaniałe, świeciło słońce, a po niebie płynęły gęste, białe obłoki.

Kiedy żółty pies zaczął się dobijać do furtki, nie mogła się powstrzymać i wpuściła go.

Chcąc mu sprawić przyjemność, poklepała go i podrapała, aż rozwalił się rozkosznie u 

jej stóp.

-   Cezar   i   Kleopatra   nigdy   nie   pozwalają   się   pieścić   -   mruknęła,   mając   na   myśli 

snobistyczne koty matki. - Nie pozwala im na to ich godność. - Roześmiała się, gdy pies 

rozłożył  się na grzbiecie  i nadstawił do pieszczot  brzuch. - Ty za to nie masz  ani krzty 

background image

godności. I właśnie to lubię u ciebie.

Akurat   myślała,   co   by   tu   kupić   atrakcyjnego   dla   psa,   kiedy   na   wyboistej   drodze 

pojawiła się furgonetka Brerury i z piskiem opon zahamowała na jej podjeździe.

- Cześć, widzę, że już poznałaś się z Betty.

- Tak się nazywa? - Pies trącał nosem jej rękę, zachęcając do dalszej zabawy. - Jest 

bardzo przyjacielska.

-  Ma  szczególną   słabość  do  dam.   -  Brenna  zastanawiała  się,  dlaczego   ta  kobieta, 

przyłapana na pieszczeniu psa, czuje się taka zakłopotana. - Lubisz psy?

- Na to wygląda.

- W każdym razie, kiedy ci się znudzi, wyrzuć ją za furtkę, a poleci do domu. Nasza 

Betty jest subtelną istotą i nie będzie się napraszać.

- Czy w ten sposób nic odbieram jej twojej mamie?

-   Ma   w   tej   chwili   coś   lepszego   do   roboty,   niż   martwić   się   nieobecnością   Betty. 

Wysiadła nam lodówka. Nie widziałam cię w tym tygodniu w pubie.

- Pracowałam. Prawie nie wychodziłam z domu.

- Ale teraz gdzieś się wybierasz. - Wskazała głową na torbę Jude.

- Chciałam pojechać do Waterford, żeby kupić książki o ogrodnictwie.

- Po co masz się wybierać aż tak daleko. Jedź do nas i porozmawiaj sobie z moją 

mamą, a ja przez ten czas zajmę się lodówką.

- Nie spodziewa się gości.

- Drzwi są zawsze otwarte. - Brenna pomyślała, że Jude jest wyjątkowo nieśmiała. 

Jednak Mollie O'Toole wyciągnie z niej wszystko, co zechce. - Nie marudź i chodź już - 

dodała, po czym gwizdnęła na psa.

Z   radosnym   szczekaniem   Betty   wskoczyła   do   furgonetki.   Jude   szukała   jakiejś 

wymówki,   ale   wszystko,   co   jej   przychodziło   do   głowy,   wydawało   się   naciągane   i 

nieuprzejme.

Z bladym uśmiechem zamknęła furtkę i podeszła do furgonetki.

- Jesteś pewna, że nie będą przeszkadzać?

-   Ani   trochę.   -   Brenna   zaczekała,   aż   Jude   wejdzie   do   środka,   po   czym   cofnęła 

samochód i ostro ruszyła z podjazdu.

- O Boże!

- Co takiego? - Brenna nacisnęła hamulec tak gwałtownie, że Jude oparła się ręką o 

tablicę   rozdzielczą,   żeby   nie   rozbić   o   nią   twarzy.   Nie   zdążyła   jeszcze   zapiąć   pasów 

bezpieczeństwa.

background image

- Nie boisz się, że nadjedzie jakiś samochód?

Brenna roześmiała się perliście i klepnęła Jude po ramieniu.

- Przecież nic nie jechało, prawda? Nie denerwuj się, dowiozę cię całą i zdrową. Masz 

śliczne pantofle - dodała. Choć nie była wcale pewna, czy są równie wygodne, jak solidne 

półbuty, które miała na nogach. - Darcy chce się założyć, że nosisz włoskie pantofle. Czy to 

prawda?

- Tak, faktycznie.

- Darcy ma oko do tego, co modne, od dziecka. Uwielbia przeglądać żurnale.

- Jest piękna.

- Tak, to u nich rodzinne.

- To dziwne, że tacy przystojni ludzie nie są z nikim związani. - Wypowiadając te 

słowa, najoględniej zresztą, jak mogła, sklęła siebie za wścibstwo.

-   Darcy   nigdy   nie   interesowała   się   tutejszymi   chłopcami.   Chociaż   trochę   z   nimi 

flirtuje. Aidan... - Wzruszyła ramionami.

- Odkąd wrócił, sprawia wrażenie, jakby wziął ślub z pubem, chyba że jest aż tak 

bardzo   dyskretny.   Shawn...   -   Zamyśliła   się,   a   na   jej   czole,   gdy   skręciła   pod   swój   dom, 

pojawiła się zmarszczka. - Powiedziałabym, że nie dość uważnie przygląda się temu, co ma 

przed nosem.

Pies dał susa z furgonetki i pognał na podwórze. Kiedy Brenna wysiadła, jej twarz 

była znów pogodna.

- Jeżeli masz zamiar zrobić zakupy w Waterford czy w Dublinie, weź ze sobą Darcy. 

Uwielbia włóczyć się po sklepach, przymierzać ubrania i pantofle, dobierać szminki i pudry. 

Ale   jeżeli   wysiądzie   ci   piec   albo   zrobi   ci   się   dziura   w   dachu...   -   zrobiła   oko   do   Jude, 

prowadzając ją do frontowego wejścia - dzwoń po mnie.

Była   tu   moc   różnobarwnych   kwiatów:   układały   się   w   prześliczny   dywan   przed 

wejściem, okręcały się i pięły po kracie, wylewały się wesoło z kamionkowych czerwonych 

doniczek.

Zdawało się, że rosną, jak popadnie, gdy jednocześnie panował tu porządek. Uroczy, 

uporządkowany nieład. Weranda była tak wyszorowana, że można by ją porównać do stołu 

operacyjnego.   I  kiedy  Brenna   pozostawiła   na  niej   brudne  ślady,  Jude  aż   skrzywiła  się   z 

oburzenia.

- Mamusiu! - Dźwięczny głos Brenny poniósł się donośnym echem po ślicznym holu, 

w górę stromych schodów. Zza drzwi wypadł gruby, szary kot i zaczął się ocierać o jej buty. - 

Przywiozłam gościa.

background image

Dominowały   tu   kobiece   zapachy.   Jakaś   bliżej   nieokreślona   woń   perfum,   szminki, 

szamponu, ten słodki zapach, który tak często towarzyszy młodym i starszym kobietom.

Zapamiętała  go z college'u i zastanowiła się, czy to dlatego czuje teraz  ten nagły 

skurcz żołądka. Była taka nieszczęśliwa, nie uświadomiona, jakże nie na miejscu pośród tych 

wszystkich beztroskich i pewnych swojej kobiecości dziewcząt.

-   Many  Brenno   O'Toole,   powiadomię   cię,   kiedy   ogłuchnę,   będziesz   wtedy  mogła 

krzyczeć do mnie, ile tylko zechcesz. - Schodząc do holu, Mollie ściągnęła krótki różowy 

fartuszek.

Była nie wyższa niż córka, ale z pewnością tęższa. Włosy miała błyszczące i starannie 

uczesane.   Na   jej   pełnej,   ładnej   twarzy   widniał   miły   naturalny   uśmiech.   Zielone   oczy 

spoglądały przyjaźnie.

- A więc przywiozłaś mi pannę Murray. Podobna jesteś do babci. Jestem szczęśliwa, 

że mogę cię poznać.

-   Dziękuję.   -   Dłoń   Mollie   była   silna   i   twarda   od   pracy.   -   Mam   nadzieję,   że   nic 

przeszkadzam.

- Ani trochę. U O'Toole'ów zawsze jest coś do roboty, jak nie to, to tamto. Wejdź i 

usiądź w saloniku, a ja przygotuję herbatę.

- Nie chciałabym sprawiać pani kłopotu.

- Jaki tam kłopot! - Mollie poklepała ją po ramieniu dla dodania otuchy, tak jak to 

pewnie   robiła   ze   swoimi   córkami.   -   Posiedzimy   sobie   i   porozmawiamy,   podczas   gdy   to 

dziewczę uda się do kuchni. Brenna, chyba już najwyższy czas wyrzucić tę lodówkę.

- Naprawi się.

- Zawsze tak mówicie  z ojcem, wiecznie  to samo. - Z dezaprobatą kręcąc głową, 

wprowadziła Jude do saloniku, gdzie stało mnóstwo świeżych  kwiatów. - To istny krzyż 

pański z takimi ludźmi, którzy wszystko potrafią naprawić. Brenna, zabawiaj pannę Murray, a 

ja przez ten czas przygotuję herbatę. Potem zajmiesz się tym gruchotem.

- Naprawi się - mruknęła Brenna, kiedy matka nie mogła już jej słyszeć. - A jeśli nie, 

to tym lepiej, prawda?

- Dla kogo?

Brenna rzuciła okiem za siebie.

- Dla wszystkiego. Słyszałam,  że w niedzielę  Jack Brennan przyszedł do ciebie  z 

kwiatami, żeby cię przeprosić.

- To prawda, przyszedł. - Jude usiadła sztywno na brzegu wygodnego fotela. - Czuł się 

strasznie zażenowany. Aidan nie powinien był go do tego zmuszać.

background image

- Chciał się w ten sposób odegrać na Jacku za spuchniętą wargę. - Błyskając chytrze 

oczyma, poprawiła się w fotelu, zakładając jedną nogę na drugą. - A swoją drogą, jak mu się 

to udało? Rzadko się zdarza, żeby ktoś zdołał trafić Aidana Gallaghera.

- To była moja wina. Odwróciłam jego uwagę i wtedy dostał pięścią w twarz, aż mu 

odskoczyła głowa i krew pociekła z wargi. Jeszcze czegoś takiego nie widziałam.

- Nie? - Brenna wydęła wargi. Nawet w tym domu, w którym mieszkały prawie same 

kobiety, często dochodziło do rękoczynów. - Czyżby w Chicago nikt się nie bił?

- W każdym razie ja tego nie widziałam - powiedziała półgłosem. - Czy Aidan często 

bije się ze swoimi klientami?

- Nie, skądże. Chociaż dawniej chętnie wszczynał bójki. Teraz używa tylko perswazji. 

Ludzie wolą z nim nie zadzierać. Gallagherowie są znani z tego, że łatwo wpadają w furię.

- W przeciwieństwie do O'Toole'ów - powiedziała Mollie, wnosząc tacę z herbatą - 

którzy w dzień i w noc są promienni jak słońce.

- To prawda. - Brenna poderwała się na nogi i ucałowała matkę w policzek. - Obejrzę 

twoją lodówkę, mamo. Zobaczysz, że będzie chodziła jak nowa.

- Już dawno nie chodzi jak nowa, od urodzenia Alice Mae, która kończy właśnie 

piętnaście lat. Pospiesz się, nim mleko skwaśnieje. Dobra dziewczyna z tej mojej Brenny - 

dodała po wyjściu córki. - Wszystkie są takie. Może trochę biszkoptów do herbaty, panno 

Murray? Upiekłam je dzisiaj rano.

- Dziękuję. Proszę mnie nazywać Jude.

- Bardzo chętnie, a ty mów do mnie Mollie. To miło mieć znowu sąsiadkę w Faerie 

Hill Cottage.  Stara Maude ucieszyłaby się, że przyjechałaś, nie chciałaby,  żeby dom stał 

pusty. Nie, nie, nic z tego, grubasie - powiedziała do kota, który wskoczył na oparcie fotela. 

Zepchnęła go, ale przedtem podrapała za uchem.

- Macie cudowny dom. Lubię na niego patrzeć, kiedy spaceruję po polach.

- Taka sobie partanina, ale dobrze się tu czujemy. - Mollie ponalewała herbatę do 

cieniutkich porcelanowych filiżanek i, uśmiechając się, odstawiła z powrotem dzbanek. - Mój 

Mick ciągle dobudowywał kolejne pomieszczenia, a potem przyłączyła się do tego Brenna.

- Dla tak wielkiej rodziny potrzebna jest odpowiednia przestrzeń. - Jude wzięła dwa 

lukrowane ciasteczka. - Brenna powiedziała, że masz pięć córek.

- Pięć, ale czasem mam wrażenie, że jest ich dwadzieścia. Brenna to replika tatusia. 

Maureen wychodzi za mąż na jesieni i zadręcza nas swymi problemami z narzeczonym. Patty 

zaręczyła  się niedawno z Kevinem Rileyem i pewnie jeszcze długo będziemy z nią mieli 

podobne zmartwienie jak z Maureen. Następna - Mary Kate - studiuje na uniwersytecie w 

background image

Dublinie i zajmuje się komputerami. A mała Alice Mae spędza cały czas ze zwierzętami i 

zmusza mnie, żebym brała do domu wszystkie chore ptaszki hrabstwa Waterford. - Mollie 

przerwała. - Kiedy jednak nie ma tutaj moich córek, strasznie za nimi tęsknię. Jestem pewna, 

że tak samo twoja mama tęskni za tobą, gdy jesteś daleko.

Jude była pewna, że matka o niej myśli, ale czy aż tak bardzo za nią tęskni?

- To... - Urwała, słysząc straszliwe przekleństwa dochodzące z głębi domu.

- Niech cię nagła krew zaleje, ty cholerny gracie. Mam ochotę osobiście zrzucić cię z 

klifu.

- Brenna ma wiele ze swojego ojca we wszystkich dziedzinach - powiedziała Mollie, 

podnosząc z gracją filiżankę  z herbatą,  podczas gdy do przekleństw i pogróżek jej  córki 

doszły jeszcze jakieś huki i grzmoty. - Jest wspaniałą, bystrą dziewczyną, tylko nie zawsze 

panuje nad sobą. Powiedziała mi, że interesujesz się kwiatami.

-   Tak.   Niewiele   jednak   wiem   o   ogrodnictwie,   a   bardzo   bym   chciała   utrzymać   w 

dobrym stanie kwiaty koło domku. Zamierzałam kupie parę książek.

Można i tak. Z książek też się nauczysz, chociaż Brenna woli zawsze sama dojść do 

wszystkiego.   Ja   też   mam   nie   najgorszą   rękę   do   kwiatów.   Mogłabyś   się   ze   mną   przejść 

dookoła i zobaczyć, co i jak robię. Jude odstawiła filiżankę.

- Z wielką ochotą.

- Świetnie. Zostawmy więc Brennę i chodźmy. Mogłabym zobaczyć twoje ręce?

- Moje ręce? - Zdumiona Jude wyciągnęła je przed siebie.

- Stara Maude miała takie same dłonie - wąskie i delikatne, z długimi palcami. Mollie 

spojrzała jej w oczy. - Masz dobre ręce do kwiatów.

Kolejna godzina była czystą przyjemnością. Nieśmiałość i rezerwa Jude stopniowo 

zniknęły.

Te   roślinki   z   pierzastymi   listkami,   które   Mollie   nazywała   ostróżkami,   będą   miały 

delikatne,   barwne   kwiaty,   a   te   wdzięczne   dwukolorowe   dzwonki   to   orliki.   Wokół   nich 

rozpleniły się kwiaty o dziwnych i wdzięcznych nazwach, takie jak mydlnica i dziki goździk, 

przewrotnik i melisa.

Wiedziała,   że   zapomni   ich   nazwy   albo   je   pomyli,   ale   jakże   cudownie   być   tak 

oprowadzanym,   dowiadywać   się,   które   z   nich   pokryją   się   kwieciem   na   wiosnę,   a   które 

zakwitną na jesieni, do których przylatują pszczoły, a do których motyle.

Nie krępowała się pytać o różne proste rzeczy.

- Ze starą Maude wymieniałyśmy bez przerwy rozsady, sadzonki, nasiona. Dlatego 

większość z tego, co tutaj widzisz, rośnie też przed twoim domem. Zajrzę do ciebie któregoś 

background image

dnia,   jeżeli   nie   masz   nic   przeciwko   temu,   i   zobaczą,   czy   nie   trzeba   czegoś   zrobić   przy 

kwiatach.

- Będę bardzo wdzięczna, zwłaszcza że wiem, jaka jesteś zajęta.

- Jesteś miłą dziewczyną, Jude, i z przyjemnością pobędę z tobą od czasu do czasu w 

ogrodzie.   Jesteś   światową   kobietą.   Nie   miałabym   nic   przeciwko   temu,   żeby   coś   z   tego 

przeszło i na moją Brennę. Ma wielkie serce i bystry umysł, ale jest taka nieokrzesana. - 

Spojrzała ponad ramieniem Jude i dodała: - O wilku mowa. Pokonałaś w końcu te bestię, 

Mary Brenno?

To była walka na śmierć i życie, ale zwyciężyłam. - Brenna wyłoniła się zza domu. 

Miała pobrudzony smarem policzek i zaschniętą krew na kostkach lewej dłoni.

- Jeszcze długo pochodzi, mamo.

- Przecież wiesz, że marzę o nowej lodówce.

- Jeszcze wytrzymasz przez rok. - Wesoło pocałowała Mollie w policzek. - Muszę już 

spływać. Obiecałam, że zajrzę do Betsy Clooney i dopilnuję montowania okien w jej domu. 

Jedziesz ze mną, Jude, czy chcesz jeszcze trochę zostać?

- Muszę wracać. Naprawdę było mi bardzo miło, Mollie. Dziękuję.

- Możesz zaglądać, ilekroć będziesz potrzebowała towarzystwa.

- Zajrzę. Och, zostawiłam w domu torbę. Pobiegnę i wezmę ją, jeśli można.

- Wal, nic krępuj się. - Mollie odczekała chwilę. - Jest spragniona pracy - szepnęła.

- Pracy?

- Chce w ten sposób zaistnieć...

- Darcy uważa, że Aidan ma na nią oko.

- Coś takiego!

- Darcy mówiła też, że niedawno uwodził dziewczynę od Duffych.

- Nie powinna szpiegować swoich braci - oznajmiła kategorycznie Mollie, po czym 

zerknęła na Brennę. - Którą z dziewcząt Duffych? Później mi opowiesz - dodała szybko, 

kiedy pojawiła się Jude.

- No więc wizyta okazała się nie taka straszna - stwierdziła Brenna, kiedy wsiadły już 

do furgonetki.

- Twoja mama jest cudowna. - Jude odwróciła się i pomachała na pożegnanie Mollie. - 

Nie zapamiętam nawet połowy z tego, co mi powiedziała o hodowli kwiatów, ale na początek 

to i tak wystarczy.

- Będzie zadowolona, mogąc z tobą czasami pogadać. Patty też ma rękę do kwiatów, 

ale ostatnio buja w obłokach z powodu Kevina Rileya.

background image

- Ona jest dumna z ciebie i z twoich sióstr.

- Jak to matka.

- Nie wszystkie matki tak to okazują - stwierdziła Jude.

- A ty na pewne rzeczy zwracasz szczególną uwagę. Nauczyłaś się tego na studiach 

czy masz to wrodzone?

-  Myślę,   że   jedno   i   drugie.   Zauważyłam,   jaka   była   dumna,   że   potrafisz   naprawić 

lodówkę, chociaż miała nadzieję, że ci się nie uda.

Brenna zaśmiała się, patrząc na Jude.

- Ledwie sobie poradziłam z tym humorzastym pieprzonym gratem. Rzecz w tym, że 

mój tata wypatrzył już nową, piękną lodówkę. Mają ją przywieźć w przyszłym tygodniu. I 

jeśli   chcemy   sprawić   mamie   niespodziankę,   to   ten   rzężący   grat   musi   jeszcze   trochę 

pochodzić.

- Wspaniale. - Spróbowała sobie wyobrazić reakcję własnej matki, gdyby ją z ojcem 

zaskoczyli nową lodówką. Pewnie nie byłaby zachwycona.

- Gdybym sprezentowała matce nawet najwyższej klasy sprzęt domowy, pomyślałaby, 

że postradałam zmysły.

- Twoja matka jest kobietą wykonującą wolny zawód, jeśli dobrze pamiętam.

- Tak, a twoja jest profesjonalną matką. Zaskoczona Brenna roześmiała się radośnie.

- Och, powtórzę jej to przy najbliższej okazji. Popatrz, kto tam idzie.

Jude napięła się cała, gdy Brenna zahamowała gwałtownie i wychylona przez okno 

zawołała do Aidana:

- Widzę, że uciekamy od świata.

- Skąd, dawno z tym skończyłem - powiedział, mrugając okiem i spojrzał na jej rękę 

ze skórą zdartą z kostek. - Coś sobie zrobiła?

- Ta cholerna lodówka wzięła wreszcie na mnie odwet. Aidan spojrzał na Jude.

- A dokąd to śliczne damy zmierzają?

- Właśnie odwożę Jude po wizycie u mojej mamy, a potem pędzę do Betsy Clooney, 

żeby wstawić jej okna.

- Gdybyście jutro z twoim tatą mieli czas, przyjdźcie do pubu. Trzeba coś zrobić z 

piecem.

- Dobra, któreś z nas wpadnie i rzuci na to okiem.

- Dzięki. Zamierzam właśnie przejąć w swoje ręce twoją pasażerkę.

- Obchodź się z nią ostrożnie - powiedziała Brenna, gdy przechodził na drugą stronę 

furgonetki. - Bardzo ją lubię.

background image

- Ja też. - Otworzył drzwi, wyciągnął rękę. - Ale przy mnie robi się nerwowa, prawda, 

Jude Frances?

- Nic podobnego. - Chciała wysiąść z gracją, ale nic z tego nie wyszło, ponieważ 

zapomniała odpiąć pas bezpieczeństwa.

Aidan   złapał   ją   w   talii   i   postawił   na   ziemi.   Z   tego   wszystkiego   zapomniała 

podziękować Brennie, która machnęła tylko ręką i pomknęła po wybojach.

- Ta dziewczyna prowadzi jak szatan - stwierdził Aidan, ciągle trzymając Jude za rękę. 

- Od tygodnia nie zaglądałaś do pubu.

- Byłam zajęta.

- Ale teraz nie jesteś.

- Jestem, właśnie powinnam, ...

- Zaprosić mnie do środka i zrobić mi sandwicza. - Kiedy jak zahipnotyzowana gapiła 

się na niego, roześmiał się. - Albo, jeśli ci to nie odpowiada, chodźmy na spacer. Idealny 

dzień na przechadzkę. Nie pocałuję cię, jeśli się tego boisz.

- Nie boję się.

- Tym lepiej.

Cofnęła się, kiedy pochylił ku niej głowę. - Nie to miałam na myśli.

- Trudno - odparł i odsunął się. - A więc pozostaje tylko spacer. Byłaś już na Tower 

Hill, obejrzałaś katedrę?

- Nie, jeszcze nie.

-   Przecież   jesteś   tak   ciekawa   wszystkiego?   Chodźmy   tam,   a   opowiem   ci   kolejną 

historię do twojej pracy.

- Nie mam przy sobie magnetofonu.

Powolnym ruchem podniósł jej rękę i musnął ją delikatnie wargami.

- Postaram się więc opowiedzieć ci ją jak najprościej, żebyś mogła zapamiętać.

background image

8

Dzień był idealny na spacer. Światło słońca tłumiła cieniutka warstwa mgły. Ponad 

wzgórzami, pofałdowanymi polami i łąkami wisiała srebrzysta zasłona, która z pewnością 

znaczyła linię deszczu. Załamały się na niej promienie słońca.

Był to taki dzień, który aż się prosił o tęczę.

Łagodna bryza niemal bezgłośnie muskała powietrze, poruszając pachnące świeżością 

liście.

Trzymał ją za rękę w lekki i niewymuszony sposób, dzięki czemu czuła się naturalnie.

Odprężona, na luzie i naturalna.

Czarował ją potokiem słów.

- Żyła sobie kiedyś pewna dziewczyna. Była piękna jak marzenie, cerę miała gładką i 

jasną jak mleko, a włosy tak ciemne jak czarna noc, oczy zaś tak niebieskie jak wody jeziora. 

A   przede   wszystkim   miała   masę   wdzięku,   była   uprzejma,   życzliwa.   Zachwycano   się   jej 

głosem. Kiedy śpiewała, milkły ptaki, żeby jej słuchać, i uśmiechały się anioły.

Gdy się wspięli na wzgórze, morze zaczęło wtórować słowom Aidana.

- Nieraz jej śpiew niósł się ponad wzgórzami, konkurując ze słońcem. Ten dźwięk, 

radosny i czysty jak łza, dotarł do uszu czarownicy i wzbudził jej zazdrość.

- Zawsze musi pojawić się jakaś czarownica - skomentowała Jude, a on tylko zaśmiał 

się pod nosem.

- Oczywiście, bez tego nie byłoby opowiadania. A więc ta czarownica miała czarne 

włosy i znała tajemne moce. Mogła skwasić świeże mleko i sprawić, by rybacy wyciągnęli 

puste sieci. Chociaż jednak znała różne sztuczki i mogła ze szkaradnej baby zamienić się w 

prawdziwą piękność, kiedy otwierała usta, żeby coś zaśpiewać, nawet skrzek żaby wydawał 

się bardziej melodyjny. I właśnie za ten dar śpiewania znienawidziła naszą pannę i rzuciła na 

nią czary, odbierając jej mowę.

- I znalazło się na to lekarstwo w postaci pięknego królewicza?

- Lekarstwo się znalazło, ponieważ zło zawsze jest przemieszane z dobrem.

Uśmiechnęła   się,   ponieważ   wbrew   wszelkiej   logice   uwierzyła   w   szczęśliwe 

zakończenie. Nie tylko takie rzeczy wydawały się możliwe w tym świecie klifów i dzikich 

traw,  morza,  na  którego  ciemnobłękitnej   wodzie   kołysały  się  kutry rybackie,   i  mocnych, 

splecionych rąk, przekazujących ciepło jej rękom.

- Dziewczyna została skazana na milczenie, nie mogła w piosenkach wyrazić radości 

swojego serca, ponieważ czarownica włożyła je do srebrnego puzderka, które zamknęła na 

background image

srebrny kluczyk.

- Dlaczego irlandzkie opowieści zawsze są takie smutne?

-  Smutne?   -  Spojrzał   na  nią  szczerze   zdziwiony.  -  Powiedziałbym,   że  są  raczej... 

wzruszające. Poezja nie zawsze musi wyrażać radość.

- Chyba masz rację. - Odruchowo odgarnęła potrącane przez wiatr włosy. - Co było 

dalej?

- Minęło pięć lat, a dziewczyna spacerowała po wzgórzach i polach, i po klifach, po 

których my teraz chodzimy. Wsłuchiwała się w śpiew ptaków, w muzykę wiatru w trawach i 

w głuchy łoskot morza. I wszystko to gromadziła w środku, ponieważ czarownica odebrała jej 

radość życia i czystość głosu.

Kiedy dotarli na szczyt wzgórza z ruinami starej katedry i ostrej jak włócznia okrągłej 

wieży, Aidan odwrócił się ku Jude i palcami strzepnął włosy z jej twarzy.

- Co było dalej? - zapytał.

- Nie wiem, to jest twoja opowieść.

Pochylił się tam, gdzie w pęknięciach zmurszałych kamieni utorowały sobie drogę i 

próbowały zakwitnąć małe białe kwiatki. Zerwał jeden i wsunął go jej we włosy.

- Powiedz mi, Jude Frances, jaki byłby twój ciąg dalszy.  Po chwili zastanowienia 

wzruszyła ramionami.

- No więc pewnego dnia jechał wzgórzami przystojny młodzieniec. Jego duży biały 

koń był bardzo zmęczony, a jego zbroja była matowa i pokiereszowana. Wracał z wyprawy 

wojennej, w której został ranny, a czekała go długa droga do domu.

Jude zamknęła oczy i wyobrażała sobie gęste lasy i rannego wojownika tęskniącego za 

domem.

- Kiedy wjechał do lasu, otoczyła go taka mgła, że z trudem słyszał bicie własnego 

serca. Po każdym uderzeniu czuł, że jego koniec jest coraz bliższy. I wtedy ją ujrzał. Szła ku 

niemu przez mgłę, jakby się przeprawiała przez srebrną rzekę. Dziewczyna wzięła go do 

siebie,   opatrzyła   bez   słowa   jego   rany   i   pielęgnowała   go,   kiedy   majaczył   w   gorączce. 

Wprawdzie nie mogła wymówić słowa i dodać mu otuchy, ale jej delikatność i łagodność 

zrobiły swoje. Zakochali się w sobie bez słów, choć jej serce omal nie pękło z potrzeby 

przemówienia do niego, wyśpiewania mu swego uczucia. I bez wahania, bez żalu zgodziła się 

odejść razem z nim do jego domu, który był daleko stąd, porzucając swój własny, a także 

swoich   przyjaciół   i   rodzinę   oraz   cząstkę   samej   siebie   zamkniętą   szczelnie   w   srebrnym 

puzderku.

Jude   widziała   to,   czuła,   przechodząc   między   pochylonymi   płytami   nagrobnymi. 

background image

Poniżej   rozciągała   się   zatoka,   baśniowo   błękitna,   z   podskakującymi   na   fali   czerwonymi 

łodziami.

- Co było dalej? - zapytała Aidana.

- Dosiadła z nim konia, zabierając ze sobą jedynie swoją wiarę i miłość, nie prosząc o 

nic w zamian. I wtedy nagle otworzyło się srebrne puzderko czarownicy. Wyfrunął z niego 

uwięziony   głos   i   złotym   strumieniem   popłynął   ponad   wzgórzami   do   serca   dziewczyny. 

[ kiedy jechała ze swoim ukochanym, zaśpiewała głosem piękniejszym niż kiedykolwiek. A 

ptaki umilkły, żeby jej słuchać, i uśmiechały się anioły.

Jude westchnęła.

- Wspaniała historia.

- Ty mi ją podpowiedziałaś.

Zadrżała na te słowa, znów czując się onieśmielona.

- Ależ skąd.

- A jednak pozostało w tobie coś irlandzkiego. Jude Frances, czy pozwolisz mi się 

teraz pocałować?

Szybkim ruchem wyśliznęła mu się z rąk.

- Przez ciebie zapomnę, po co tu przyszliśmy.  Czytałam o okrągłych wieżach, ale 

nigdy żadnej nie widziałam z bliska.

Aidan powiedział sobie, że należy być cierpliwym.

- Zawsze ktoś próbował najechać  i podbić Irlandię.  Ale my wciąż tutaj  jesteśmy, 

nieprawda?

- Tak, wciąż tutaj jesteśmy. - Przyjrzała się uważnie wzgórzu, klifowi, morzu. - To 

przepiękne   miejsce.   Czuje   się   tu   przemijanie   czasu.   -   Przystanęła,   potrząsnęła   głową.   - 

Zabrzmiało to idiotycznie.

- Ani trochę. To prawda, że czuje się jego wiek i świętość. Jeśli się bardzo dobrze 

wsłuchasz, może usłyszysz, jak kamienie śpiewają o walce i o chwale.

- Nie sądzę, żebym miała ucho do śpiewających kamieni. - Poszła dalej, obchodząc 

płyty   nagrobne,   groby   obsypane   kwiatami,   omijając   nierówności.   -   Babcia   lubiła   tu 

przesiadywać.

I z pewnością słyszała ich głos.

- Dlaczego nie przyjechała razem z tobą?

-   Chciałabym,   żeby   tutaj   była.   -   Odwracając   się   w   jego   stronę,   znowu   odgarnęła 

włosy. Pomyślała, że Aidan pasuje do tego starego, świętego miejsca, do pieśni o walce i 

chwale.

background image

A czy ona tu pasuje?

Weszła do starych ruin, gdzie niebo nad głową pełniło funkcję sklepienia.

- Mam wrażenie, że udziela mi lekcji, co mam robić.

- Dobrze się uczysz?

- Być  może.  - Przesunęła dłoń po rzeźbionych  celtyckich  literach  i nagle  poczuła 

ciepłe mrowienie w palcach.

- A co chciałabyś osiągnąć?

- To zbyt ogólne pytanie.

- Nie jesteś szczęśliwa?

- Ja... - Ponownie pogładziła ręką kamienie. - Nie czułam się szczęśliwa, wykładając 

na uczelni. W każdym razie w ostatnim okresie. Nie byłam w tym dobra. A to zniechęca.

- Masz jeszcze aż nadto czasu, żeby dokonać nowego wyboru. Sądzę jednak, że się nie 

doceniasz.

Podniosła głowę i spojrzała na niego, po czym wyszła na zewnątrz.

- Dlaczego tak uważasz?

- Ponieważ nieźle cię poznałem.

- Dlaczego poświęcasz mi tyle czasu, Aidanie?

- Bo cię lubię.

- Nie znasz mnie. Skoro ja sama nie mogę się jeszcze określić, tym bardziej ty nie 

możesz mnie znać.

- Lubię to, co widzę.

- A zatem jest to pociąg fizyczny. Uniósł brwi.

- A masz z tym jakiś problem?

- Chwilowo tak. - Postanowiła się jednak odwrócić i spojrzeć mu w oczy. - To jeden z 

tych problemów, nad którymi pracuję.

- Mam nadzieję, że poradzisz sobie z tym szybko i że jeszcze zdążę się tobą nacieszyć.

Aż ją zatkało.

- Nie wiem, co na to odpowiedzieć. Nie prowadziłam nigdy takich rozmów i naprawdę 

nie wiem, co mam odpowiedzieć, żeby nie zabrzmiało to strasznie głupio.

Zmarszczył czoło i zbliżył się do niej.

- Dlaczego coś, co masz na myśli, miałoby zabrzmieć głupio?

- Kiedy jestem zdenerwowana, mówię zwykle same głupie rzeczy.

Wsunął głębiej łodyżkę kwiatka w jej włosy, gdy porywisty wiatr znowu próbował go 

porwać.

background image

- Sądziłem, że śpiewasz, kiedy jesteś zdenerwowana.

-   Robię   jedno   i   drugie,   na   przemian   -   mruknęła,   cofając   się,   żeby   zachować 

bezpieczny w jej mniemaniu dystans.

- Jesteś teraz zdenerwowana?

- Tak, oczywiście! - Wiedząc, że za chwilę zacznie się jąkać, podniosła rękę na znak, 

żeby   się   do   niej   nie   zbliżał.   -   Przestań   wreszcie.   Jeszcze   nigdy   nie   czułam   się   taka 

skrępowana.   Nagły   pociąg.   Powiedziałam,   że   w   to   wierzę,   ale   nigdy   tego   wcześniej   nie 

czułam. Muszę to sobie przemyśleć.

- Po co? - Schwycił ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie.

- Lepiej przekonać się o tym w praktyce. Masz nierówny puls.

- Przesunął palcami po jej nadgarstku. - Lubię patrzeć w twoje oczy, kiedy zachodzą 

mgłą i ciemnieją. Dlaczego nie miałabyś mnie pocałować i przekonać się, co będzie dalej?

- Nie jestem w tym taka dobra jak ty. Tym razem roześmiał się.

- Jezu Chryste, kobieto, ale z ciebie numer. Pozwól, że sam zdecyduję, czy jestem w 

tym dobry, czy nie. Podejdź tu i pocałuj mnie. Jude. Cokolwiek się stanie, zależy od ciebie.

Chciała tego. Znowu chciała poczuć jego wargi na swoich ustach, przypomnieć sobie 

ich kształt, dotyk i zapach.

Ciągle lekko trzymał ją za ręce. Wychyliła się w jego stronę. Wspięła się na palce. 

Przechylając nieco głowę, przemogła się i musnęła wargami jego usta.

- Zrób to jeszcze raz, co ci szkodzi?

Zrobiła   więc,   była   jak   zahipnotyzowana.   Tym   razem   pocałunek   trwał   dłużej. 

Eksperymentując, Skubnęła lekko zębami jego dolną wargę i usłyszała jakby z bardzo daleka 

swój własny jęk rozkoszy.

Jego oczy były takie niebieskie, takie żywe jak woda na horyzoncie. I cały jej świat 

zabarwił się teraz na ten cudowny kolor. Serce zaczęło jej walić, widziała jak przez mgłę, 

było podobnie jak za pierwszym razem, gdy przyszła na grób Maude.

Wypowiedziała jego imię, westchnęła, a potem objęła go ramionami.

Przeszedł go dreszcz - od stóp do głów, a nagłe podniecenie,  gwałtowny wybuch 

energii, które się z niej uwolniły, wzięły go we władanie.

Dotykał   jej   bioder,   pleców,   aż   mocnym   i   szybkim   ruchem   chwycił   jej   włosy. 

Pocałunek przestał być nieśmiałym muskaniem, przerodził się w zawziętą walkę języków, 

zębów i warg, gdy ciało napierało na ciało, a uderzenia serc zlewały się w jedno.

Zatracała się w kolejnych, coraz gorętszych falach doznań. A może odnalazła tę Jude, 

zamkniętą w środku jak w pułapce - podobną do głosu w srebrnym puzderku.

background image

Później będzie przysięgać, że słyszała śpiew kamieni.

Zanurzyła twarz w zagłębieniu jego szyi, zachłystując się jego zapachem jak świeżą 

wodą.

- To dzieje się za szybko. - Mówiąc to, zamknęła go w swoich ramionach. - Nie mogę 

oddychać, nie mogę myśleć. Nie mogę uwierzyć w to, co się we mnie dzieje.

Leciutko się zaśmiał i ukrył twarz w jej włosach.

- Jeżeli to samo, co we mnie, to niewykluczone, że za chwilę eksplodujemy. Kochanie, 

w ciągu paru minut możemy być z powrotem w twoim domu i tam cię posiądę. Bez wątpienia 

obojgu nam to świetnie zrobi.

- Z pewnością masz rację, ale ja...

- Nie nadążasz. - Chociaż wiele go to kosztowało, odsunął ją lekko, żeby przyjrzeć się 

jej twarzy. Pomyślał, że jest śliczna, ale twarda jak skała. Jak to jest, że ona sama nie zdaje 

sobie z tego sprawy?

A ponieważ tego nie wiedziała, wymagała więcej czasu i czułości.

- Trzeba się będzie do ciebie trochę pozalecać.

Nie potrafiłaby powiedzieć, czy jest bardziej rozbawiona, czy obrażona.

- Nie trzeba.

- Ależ tak. Potrzebujesz kwiatów i czułych słówek, ukradkowych pocałunków, a także 

spacerów przy pięknej pogodzie. Jude Frances pragnie romantycznej przygody, a ja jestem w 

stanie  jej  to zapewnić.  No, a cóż  to znowu za  mina?  - Ujął ją za brodę,  jakby miał  do 

czynienia z nadąsanym dzieckiem, więc postanowiła się obrazić. - A teraz jeszcze się dąsasz.

- Wcale nie. - Wyrwałaby się z jego uchwytu, ale go przezornie zacisnął, po czym 

pochylił się i twardo pocałował ją w usta.

- Jeżeli to nie jest urocza nadąsaną minka, to ja jestem Szkotem. Bo tobie się wydaje, 

że nabijam się z ciebie, a wcale tak nie jest. Więc dlaczego ci nie odpowiada romantyczna 

przygoda? - Jego głos był teraz ciepły i głęboki. - Będę ci posyłał przeciągłe spojrzenia i 

rozgrzewające   serce   uśmiechy,   czasami   musnę   ręką   twoje   ramię.   Gorący   i   namiętny 

pocałunek w ukryciu. Dotyk. - Obrysował końcami palców wypukłość jej piersi, co sprawiło, 

że jej serce zamarło.

- Nie przyjechałam tu w poszukiwaniu romantycznej przygody.

„Czyżby? - pomyślał Aidan. - A te mity, legendy i bajki?”

- Tak czy owak, będziesz ją miała. - Co do tego nie miał wątpliwości. - A kiedy będę 

się z tobą kochał, nie pożałujesz. Obiecuję. A teraz wracajmy, bo tak na mnie patrzysz, że 

mógłbym złamać obietnicę, którą przed chwilą złożyłem.

background image

- Po prostu chcesz mieć przewagę. Chcesz panować nad sytuacją.

Wziął ją znowu za rękę w najbardziej przyjacielski - i najbardziej kłopotliwy sposób.

- Sądzę, że przywykłem do tego. Ale jeżeli chcesz przejąć inicjatywę i uwieść mnie, 

droga Jude, nie zamierzam się opierać.

Parsknęła śmiechem, nim zdążyła się powstrzymać.

- Jestem pewna, że oboje mamy nad czym popracować.

- Ale zajrzysz do mnie - ciągnął, kiedy już wracali. - Usiądziesz i weźmiesz kieliszek 

wina, żebym mógł na ciebie patrzeć i cierpieć.

- O Boże, prawdziwy Irlandczyk - westchnęła.

- Do szpiku kości. - Podniósł jej rękę i skubnął zębami jej kłykcie. - A tak przy okazji, 

Jude, umiesz bardzo dobrze całować.

- Hmm - mruknęła w odpowiedzi, ponieważ nic nie udało się jej wymyślić.

Poszła jednak do pubu, usiadła i słuchała opowieści. Przez następne dni, kiedy wiosna 

na dobre zagościła w hrabstwie Waterford, Jude często można było zastać w pubie. Wpadała 

tara na godzinę lub dwie wieczorem albo po południu. A potem także inni zaczęli przychodzić 

ze swoimi opowieściami.

Nagrała wiek taśm i zapisała ryzy papieru; sumiennie je wstukiwała i analizowała na 

komputerze, popijając przy tym herbatę, którą polubiła.

Jeżeli czasami pomarzyła sobie o romantycznych przygodach, to przecież nie było w 

tym   nic   złego.   Przecież,   mając   do   tego   bardziej   osobisty   stosunek,   łatwiej   jej   będzie 

zrozumieć rozliczne motywy i znaczenia zasłyszanych opowieści.

Co nie znaczy,  że będzie wyłącznie  traciła  czas na tego rodzaju zapisy.  W pracy 

naukowej nie ma miejsca na fantazje. Skończy z tym, gdy tylko dotrze do sedna i uzasadni 

swoją tezę. A potem wygładzi tekst, usunie zbędne dywagacje.

Ale   co   potem   z   tym   zrobić?   Spróbować   opublikować   w   jakimś   fachowym 

czasopiśmie, którego niemal nikt nie czyta? Wykorzystać to na cykl gościnnych wykładów?

Na myśl o czymś takim, nawet w odległej perspektywie, robiło się jej niedobrze.

Przez chwilę omal nie poddała się rozpaczy. Nic nigdy nie wyjdzie z tej pracy, z tego 

pomysłu. Chyba tylko na zasadzie samoobrony mogła wierzyć, że jest inaczej. Nikogo to nie 

zainteresuje, nikt nie podejmie dyskusji na temat przeczuć i zainteresowań zawartych w pracy 

Jude F. Murray.

Przestało to już także być terapią, metodą na wybronienie się przed kryzysem, którego 

nawet nie potrafiła zidentyfikować.

Po cholerę  te lata studiów i pracy w zawodzie, skoro nawet  nie potrafiła  znaleźć 

background image

właściwych określeń na swoje kryzysy?

Marna samoocena, brak wiary w siebie, nie dająca satysfakcji praca.

Ale co kryło się pod tym? Zaburzenia osobowości? Może i tak, do pewnego stopnia. 

Zagubiła  się gdzieś, wypadła  z szeregu, aż to, co zostało, w czym  by się jeszcze mogła 

odnaleźć, wyblakło, stało się tak nieatrakcyjne, że aż uciekła od tego.

Do czego?

Zdziwiła się, gdy dotarło do niej, że jej palce śmigają po klawiaturze, zapisując myśli 

biegnące w zawrotnym tempie. Uciekła tutaj, gdzie czuje się bardziej naturalnie niż w domu z 

Williamem czy w apartamencie, do którego się przeniosła, kiedy mu się znudziła, a już na 

pewno lepiej niż w sali wykładowej.

O Boże, jakże nienawidziła sali wykładowej. Jude pomyślała, że nie chce być tym, 

kim była. Chce czegoś innego. Może to być niemal wszystko, byle nie tamto.

Jak   doszło   do   tego,   że   stała   się   tchórzliwa,   a   co   gorsze   -   taka   żałośnie   nudna? 

Dlaczego   nawet   teraz   podaje   w   wątpliwość   pomysł,   który   tak   bardzo   jej   się   podobał? 

Dlaczego nie mogłaby, choćby przez okres pobytu tutaj, pofolgować sobie, popracować nad 

czymś, co nie ma praktycznego celu?

W celach terapeutycznych warto się tego uchwycić. Nie będzie jej od tego gorzej. 

Czuje, jak wciąga ją pisanie. Lubi komponować słowa, tworzyć z nich obraz.

Oglądanie   własnych   słów   na   ekranie   robi   niesamowite   wrażenie.   Jest   tak 

niewiarogodnie ekscytujące.

Jude   chciała   znowu   czuć   świat   całą   sobą.   Mieć   poczucie   pewności.   A   poza   tym 

znajdowała   głęboką,   prawie   już   zapomnianą   przyjemność   w   fantazjowaniu.   Teraz,   kiedy 

dostrzegała   tlący   się   w  niej   płomyczek,   nie   miało   już   znaczenia,   przez   kogo  została   tak 

stłamszona,   wystarczało,   żeby   przyświecał   jej   w   trakcie   pisania   nawet   jeśli   robiła   to   w 

tajemnicy, żeby pomagał rozniecać wiarę w legendy, w mity, we wróżki i w duchy. Czy jest 

w tym coś złego? W żaden sposób nie może to jej zaszkodzić.

Westchnęła głęboko, zamknęła oczy i poczuła słodką ulgę.

- Tak bardzo się cieszę, że tu przyjechałam - powiedziała na głos.

Wstała, żeby wyjrzeć przez okno. Dni spędzone tutaj uciszyły zbierającą się w niej 

burzę.   Te   małe   chwile   radości   były   bezcenne.   Odwróciła   się   od   okna.   Była   spragniona 

powietrza. Wyjdzie na dwór i tam przemyśli sobie to nowe życie.

Aidan   Gallagher.   Wspaniały,   trochę   egzotyczny   i   nie   wiadomo   dlaczego 

zainteresowany solidną, racjonalnie myślącą Jude F. Murray. Opowiada fantastyczne historie.

Być może czas spędzany z Aidanem nie był aż tak kojący pomimo jej starań, żeby 

background image

nigdy nie pozostawali sami. Nawet przy ludziach nie przestawał z nią flirtować, spoglądał na 

nią  przeciągle,   uśmiechał   się tajemniczo,  przełomie   muskał   ręką  jej  ramię,   jej  włosy,  jej 

policzek.

„I  co w tym   złego?” -  zadała   sobie   pytanie,  niosąc  bukiet   świeżych   kwiatów  dla 

Maude,   na   cmentarne   wzgórze.   Każda   kobieta   ma   prawo   do   flirtu.   Być   może   ona,   w 

przeciwieństwie do tych kwiatów, rozkwitała wolniej, ale lepiej późno niż wcale.

Tak   bardzo   pragnęła   rozkwitnąć.   Pomysł   był   równie   niesamowity,   równie 

przerażający, równie podniecający jak pisanie.

Czyż to nie cudowne odkrycie, że lubi, kiedy się z nią flirtuje, kiedy się na nią patrzy 

tak, jakby naprawdę była pociągająca? Na miłość boską, jeżeli zostanie w Irlandii przez sześć 

miesięcy, skończy tu trzydzieści lat. Najwyższy czas uwierzyć w swoją urodę.

Własny   mąż   nigdy   z   nią   nie   flirtował,   a   największym   jego   komplementem   było 

stwierdzenie, że całkiem nieźle wygląda.

- Kobieta  nie chce słuchać, kiedy jej  mówią,  że nieźle  wygląda  - mruknęła  Jude, 

siadając przy grobie Maude. - Chce, żeby jej mówiono, iż jest piękna, seksowna. Że wygląda 

nieprzyzwoicie. I nieważne, czy to jest prawda. - Westchnęła i położyła kwiaty u wezgłowia 

nagrobka.

- Mogę więc powiedzieć, że jesteś tak śliczna jak kwiaty,  które przynosisz  w ten 

piękny dzień, Jude Frances.

Szybko podniosła wzrok i napotkała śmiałe niebieskie oczy mężczyzny, którego już 

raz spotkała w tym miejscu. Pomyślała z niepokojem, że oczy te często widuje w snach.

- Poruszasz się tak cicho.

- To miejsce wymaga ciszy. - Ukucnął po drugiej stronie grobu Maude, ozdobionego 

delikatną, miękką trawą i jaskrawymi, wesołymi kwiatami.

Szemrząca woda prastarej studni była jak pogański śpiew.

- A jak ci się żyje w Faerie Hill Cottage?

- Bardzo dobrze. Masz tutaj rodzinę?

Jego pogodne oczy zachmurzyły się, prześlizgując się po kamieniach nagrobnych.

- Mam tu tych,  o których  pamiętam  i którzy pamiętają o mnie.  Kochałem kiedyś 

pannę, której chciałem ofiarować wszystko, co miałem. Ale zapomniałem jej dać swoje serce 

i nie użyłem właściwych słów. - Podniósł głowę i spojrzał na nią z uśmiechem.

- Dla kobiety słowa są bardzo ważne, nieprawda?

Ważne są dla każdego. Bez nich pozostaje niedopowiedzenie, bolesne jak policzek.

- I gdyby mężczyzna, za którego wyszłaś za mąż, nie skąpił tych słów, nie byłoby cię 

background image

tu   dzisiaj,   prawda?   -   Kiedy   ze   zdumieniem   zamrugała   oczami,   uśmiechnął   się   tylko 

niefrasobliwie. - Dziś już wiesz, że byłoby to tylko kłamstwo, że źle go sobie wybrałaś.

Poczuła dreszczyk strachu. Ze zdumienia zabrakło jej tchu. - Skąd wiesz o Williamie?

- Wiem o tym, wiem o tamtym. - Uśmiechnął się znowu. - Zastanawiam się, dlaczego 

wzięłaś na siebie winę za wasze niepowodzenie. Ale w tej sprawie kobiety zawsze były dla 

mnie uroczą zagadką.

Jude pomyślała, że babcia rozmawiała o tym z Maude, Maude zaś z tym mężczyzną. 

Wcale nie była zachwycona tym, że o jej osobistym życiu, o jej kłopotach dyskutowano z 

obcym przy herbacie.

-   Nie   sądzę,   żeby   moje   małżeństwo   i   jego   rozpad   mogły   cię   w   jakiś   sposób 

interesować.

Nie zważając na lodowaty ton jej głosu, obojętnie wzruszył ramionami.

- No cóż, zawsze byłem egoistą, a to, co zrobiłaś i co robisz, może na dłuższą metę 

okazać się dla mnie ważne i mieć wpływ na to, czego najbardziej pragnę. Ale wybacz mi, jeśli 

cię obraziłem. Jak już powiedziałem, kobiety stanowią dla mnie zagadkę.

- Sądzę, że to nie ma znaczenia.

- Ma. Czy odpowiesz mi na pewne pytanie?

- Zależy, o co spytasz.

-   Chodzi   mi   o   punkt   widzenia   kobiety.   Powiedz   mi,   Jude,   czy   wolałabyś   garść 

klejnotów, takich jak te...

Odwrócił   dłoń   i   wysypał   z   niej   olśniewającej   jasności   diamenty,   szafiry,   matowo 

połyskujące perły.

- O Boże, skąd...

- Przyjęłabyś je, gdyby ci zostały ofiarowane przez człowieka, który wie, że zdobył 

twoje serce, czy raczej wolałabyś słowa?

Oszołomiona podniosła głowę. Pomimo oślepiającego blasku kamieni dostrzegła jego 

natarczywe   spojrzenie,   kiedy   wpatrując   się   w   nią,   czekał   na   odpowiedź.   Wypowiedziała 

pierwszą myśl, która jej przyszła do głowy.

- Jakie to słowa?

A wtedy on westchnął, głęboko i przeciągle, jego dumne ramiona opadły, a oczy stały 

się łagodne i smutne.

- Więc to prawda, że tak wiele znaczą. A to...

Rozwarł palce i błyszczące kamienie rozsypały się po mogile.

- To tylko oznaka pychy.

background image

Nie spuszczała oczu z klejnotów, aż zamieniły się w świeże kwiaty.

- Ja śnię - powiedziała słabym głosem. Kręciło jej się w głowie. - Zasnęłam.

-   Obudzisz   się,   gdy   tylko   zechcesz.   -   Mówił   teraz   ostrym   tonem,   z   rosnącym 

zniecierpliwieniem. - Rozejrzyj się dokoła, spójrz trochę dalej niż czubek własnego nosa, i 

słuchaj. Magia istnieje. Ale jej moc jest niczym wobec miłości. Musisz przejść twardą szkołę 

i potrwa długo, zanim się tego nauczysz. Nie popełnij tego samego błędu. Chodzi teraz o coś 

więcej niż o twoje własne serce.

Podniósł się, a ona zamarła bez ruchu. Kamień na jego palcu rzucał takie błyski, iż 

zdawało się, że nawet jego skóra zaczęła świecić.

- Niech Finn ma mnie w swojej opiece, ale żeby to wszystko zacząć, muszę się zdać 

na istotę śmiertelną, w dodatku na jankeskę. Magia istnieje - powtórzył. - Więc otwórz się na 

nią.

Rzucił jej ostatnie, zniecierpliwione spojrzenie, w teatralnym geście uniósł obie ręce 

do nieba i zniknął w powietrzu.

Jude pomyślała, że to sen. Halucynacja. Nic dziwnego, skoro cały czas spędza na 

słuchaniu   bajek.   Twierdziła,   że   są   nieszkodliwe,   ale,   jak   widać,   przekroczyła   już   pewną 

granicę.

Zapatrzyła   się   na   grób,   na   nowe   kwiaty.   A   kiedy   ją   oślepił   blask,   pochyliła   się, 

sięgnęła ostrożnie między płatki i wyłuskała z nich wielki jak piąstka dziecka diament.

Prawdziwy diament. Patrzyła na niego, czuła jego kształt, a także chłodny żar jego 

wnętrza.

Albo zwariowała, albo właśnie odbyła drugą rozmowę z Carrickiem, zaczarowanym 

królewiczem.

Drżąca, potarła wolną ręką twarz. Tak czy owak zwariowała.

Więc dlaczego jest jej tak dobrze?

Szła powoli, zabawiając się bezcennym klejnotem jak dziecko ładnym kamyczkiem. 

Uznała, że musi to wszystko zapisać. Dokładnie i zwięźle. Jak wyglądał, co powiedział, co się 

wydarzyło.

A potem postara się na to spojrzeć z pewnej perspektywy. Jest wykształconą kobietą. 

Z pewnością znajdzie sposób, by odnaleźć w rym wszystkim jakiś sens.

Kiedy   zeszła   ze   wzgórza   i   zbliżała   się   do   domu,   zobaczyła   na   podjeździe   mały 

niebieski samochód i wysiadającą z niego Darcy Gallagher.

Ubrana była w dżinsy i jaskrawy czerwony sweter. Czarne włosy spadały jej na plecy. 

Jude aż westchnęła z zazdrości, chowając jednocześnie diament do kieszeni spodni.

background image

Pomyślała,   że   chciałaby   choć   raz   wyglądać   tak   cudownie   beztrosko   i   być   tak 

absolutnie pewną siebie. Odruchowo dotknęła palcami klejnotu i pomyślała, że za coś takiego 

warto by oddać każdy diament.

Darcy dostrzegła ją i osłaniając oczy przed słońcem pomachała ręką.

- Wracasz ze spaceru? Jest dziś piękny dzień, chociaż na wieczór zapowiadają deszcz.

-   Byłam   u   Maude.   -   Postanowiła   nie   wspominać   o   tym,   że   rozmawiała   z 

zaczarowanym królewiczem, który zostawił jej diament, za który prawdopodobnie można by 

kupić niewielkie państwo Trzeciego Świata, a potem zniknął w powietrzu.

- Napracowaliśmy się z Shawnem, więc wybrałam się na krótką przejażdżkę. Muszę 

trochę   ochłonąć.   -   Przeniosła   spojrzenie   na   pantofle   Jude,   próbując   ocenić   ich   rozmiar   i 

porównać go z własnym. Pomyślała, że ta kobieta ma fantastyczny gust, gdy chodzi o buty. - 

Jesteś trochę blada - zauważyła, kiedy Jude podeszła bliżej. - Dobrze się czujesz?

-   Tak,   świetnie.   -   Jude   odgarnęła   włosy   potargane   wiatrem   od   morza.   -   Może 

wejdziemy do środka i napijemy się herbaty?

- Niestety,  muszę wracać. Aidan na pewno już mnie przeklina. - Uśmiechnęła się 

olśniewająco. - A może byś pojechała ze mną, choćby na krótko, w ten sposób odwróciłabyś 

jego uwagę i zapomniałby mnie złoić za to, że się urwałam.

- Ale ja... - Pomyślała, że teraz lepiej nie zadawać się z Aidanem Gallagherem. - 

Naprawdę muszę popracować. Chcę sporządzić notatki.

Darcy wydęła wargi.

- Naprawdę lubisz tę pracę?

- Tak. Praca, którą się obecnie zajmuję, sprawia mi ogromną przyjemność.

- Ja natomiast skorzystałabym z każdego usprawiedliwienia, żeby uniknąć pracy. - Jej 

błyszczące oczy z uwagą zlustrowały dom, ogród, a także rozległe, pofalowane wzgórze. - I 

umarłabym tutaj z samotności.

-   Och   nie,   tu   jest   cudownie.   Ten   spokój   i   widok.   I   wszystko.   Darcy   wzruszyła 

ramionami, wyrażając w ten sposób swoją dezaprobatę.

- Ty masz Chicago, dokąd możesz wrócić. Uśmiech Jude przygasł.

- Tak. Mam Chicago.

- Któregoś dnia i ja tam pojadę. - Darcy oparła się plecami o samochód. - Zwiedzę 

wszystkie największe miasta Ameryki. I objadę je pierwszą klasą, nie zabłądzę. - Po czym 

roześmiała się i potrząsnęła głową. - Ale na razie będzie lepiej, jeżeli wrócę, zanim Aidan 

wymyśli dla mnie jakąś straszną karę.

- Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócisz, gdy będziesz miała więcej czasu.

background image

Wsiadając do samochodu, Darcy rzuciła kolejne olśniewające spojrzenie.

- Chwała Bogu, mam dzisiaj wolny wieczór. Zajrzę tutaj później razem z Brenna i 

przekonasz się, jak bardzo potrafimy być kłopotliwe. Wyglądasz mi na taką, której można 

trochę podokuczać.

Jude otworzyła szeroko usta, ale nie znalazła żadnej sensownej odpowiedzi. Poczuła 

się wybawiona z kłopotu, kiedy Darcy uruchomiła silnik i pomknęła drogą niemal tak szybko 

jak Brenna.

background image

9

Są trzy dziewczyny - napisała Jude, gryząc herbatnik - a każda reprezentuje jakiś  

szczególny typ tradycyjnie pojmowanej kobiecości. W niektórych opowieściach dwie są złe, a  

jedna   dobra,   jak   w   bajce   o   Kopciuszku.   W   innych   trzy   są   rodzonymi   siostrami   albo  

serdecznymi przyjaciółkami, biednymi i osieroconymi, często też opiekującymi się chorym  

ojcem lub matką .

W   niektórych   wersjach   która   z   kobiet   posiada   magiczne   właściwości.   Prawie   we  

wszystkich   dziewczęta   są   niezwykle   piękne.   Cnota   jest   bardzo   ważnym   elementem,  

wskazującym na to, że seksualna niewinność stanowi podstawowy czynnik legendotwórczy.

Niewinność,   zabłądzenie,   bieda,   uroda.   Te   elementy   powtarzaj   się   w   wielu  

opowieściach,   które,   przekazywane   z   pokolenia   na   pokolenie,   stały   się   legendami.  

Przenikanie  się dobra i zła, ingerencja nieziemskich istot - oto kolejny  wspólny element.  

Występujący w opowieści śmiertelnik otrzymuje naukę moralną , którą musi sobie przyswoić ,  

albo też jest nagradzany za bezinteresowny uczynek.

Prawie zawsze nagradzane jest piękno i niewinność.

Westchnęła i poprawiła się w fotelu. Jej to nie dotyczy, prawda, ponieważ nie jest ani 

piękna, ani niewinna, nie ma też żadnej szczególnej mocy.

Zresztą   nie   chciałaby   się   przenieść   do   świata   bajek.   Drżała   już   na   samą   myśl   o 

spotkaniu twarzą w twarz z mieszkańcami zaczarowanego wzgórza czy zamku pod chmurami 

ze złym czarownikiem.

To   imaginacja   kazała   jej   wierzyć,   iż   klejnoty   zamieniły   się   w   kwiaty.   Ostrożnie 

wsunęła   rękę   do   kieszeni   i   wyjęła   z   niej   błyszczący   kamień,   żeby   mu   się   jeszcze   raz 

przyjrzeć.

Wmawiała w siebie, że to zwykłe szkło, co prawda pięknie oszlifowane, połyskujące 

jak słońce.

Z jednym należało się pogodzić, a mianowicie z tym, że dzieli dom z liczącym sobie 

trzysta lat duchem. Już samo to wystarczyło, żeby paść z wrażenia. Na temat duchów istniała 

bogata literatura. Parapsychologia nic cieszy się powszechnym uznaniem, ale również paru 

bardzo znanych naukowców twierdziło, że energia wytwarza ludzkie formy, zwane duchami.

Mogła się więc z tym pogodzić. Mogła znaleźć racjonalne wytłumaczenie dla tego, co 

widziała na własne oczy.

Ale  elfy  i zaczarowane  istoty...   Nie. Między tym,  że  chce   się w  coś uwierzyć,  a 

stwierdzeniem,   że   istotnie   się   wierzy,   istnieje   zasadnicza   różnica.   Taka   jak   między 

background image

nieszkodliwym zajmowaniem się tym wszystkim a psychozą.

Nie   istnieją   piękne,   zaczarowane   istoty,   które   wędrują   po   wzgórzach,   odwiedzają 

cmentarze,   by   prowadzić   filozoficzne   dysputy,   a   potem   irytują   się   na   przypadkowo 

napotkanych ludzi.

Nie   istnieją   zaczarowane   istoty,   obrzucające   obce   Amerykanki   królewskimi 

klejnotami.

Ponieważ nie było  w tym  żadnej logiki, musiała uznać, że przestała panować nad 

własną wyobraźnią - zawsze miała z tym pewien problem.

Musi   kontynuować   normalną   pracę.   Najwyraźniej   pomieszały   się   jej   rozmaite 

elementy i postacie z badań. Być może, są to rezultaty stresu z kilku minionych lat.

Powinna się udać do neurologa i poddać badaniom.

A także odwiedzić dobrego jubilera, który zbada ów kamień.

Tak ją przeraziły oba pomysły, że postanowiła odłożyć wszelkie decyzje na później.

Przynajmniej na kilka dni.

Chciała pracować, żeby oprzeć się potrzebie powędrowania do pubu i udawania, że 

nie patrzy na Aidana Gallaghera. Zostanie w domu ze swoimi dokumentami i notatkami, a za 

parę dni pojedzie do Dublina, gdzie znajdzie zarówno jubilera, jak i lekarza.

Pochodzi po sklepach, kupi książki, zabawi się w turystkę.

Popracuje   solidnie   przez   ten   wieczór,   a   potem   przeznaczy   kilka   dni   na   dokładne 

zwiedzanie okolic, miast, miasteczek i wzgórz. Dzięki temu nabierze dystansu do opowieści, 

które zbiera i analizuje, wyrobi sobie własny punkt widzenia.

Pukanie   do   frontowych   drzwi   sprawiło,   że   pomyliła   klawisze   na   klawiaturze.   I 

podskoczyło   jej   serce.   W   pierwszej   chwili   pomyślała   o   Aidanie   i   już   sam   ten   fakt 

wyprowadził   ją   z   równowagi.   Oczywiście,   że   to   nie   Aidan,   powiedziała   do   siebie, 

podbiegając do lustra, żeby sprawdzić fryzurę. Jest już po ósmej i musi być teraz w pubie.

Kiedy jednak zbiegała po schodach, serce jej biło trochę szybciej. Otworzyła drzwi.

-   Przyniosłyśmy   jedzenie.   -   Brenna   wkroczyła   do   środka,   opierając   na   biodrze 

brązową torbę z zakupami. - Biszkopty, chrupki i czekoladę.

- Oraz wino, najlepsze, jakie było. - Darcy zadzwoniła trzymanymi przez siebie trzema 

butelkami i niedbale zamknęła nogą drzwi.

-   No   cóż...   -   powiedziała   zaskoczona   Jude,   ponieważ   nie   potraktowała   poważnie 

zapowiedzi   odwiedzin   Darcy.   Obie   dziewczyny,   paplając   głośno,   zmierzały   już   w   stronę 

kuchni.

- Aidan próbował mnie wrobić w nocną zmianę w ramach kary za to, że dziś się 

background image

włóczyłam.   Kazałam   mu   się   odchrzanić   -   powiedziała   wesoło   Darcy,   stawiając   wino   na 

kontuarze. - Gdybym nie była taka szybka w nogach, przykułby mnie łańcuchem do kraników 

od piwa. Potrzebny nam będzie korkociąg.

- Jest tutaj - wtrąciła Brenna i, uśmiechając się szeroko do Jude, wydostała korkociąg z 

szuflady. - Trzeba było widzieć jego ponure spojrzenie, kiedy opuszczałyśmy pub. „Dlaczego 

nie sprowadzicie jej tutaj i nie wypijecie na miejscu?” - mruczał gniewnie.

-   Kiedy   zobaczył,   że   biorę   trzy   butelki   -   ciągnęła   Darcy,   sięgając   po   kieliszki   - 

powiedział, że Jude Frances nie ma mocnej głowy i żebyśmy jej, broń Boże nie upity. Jakbyś 

była jakimś szczeniaczkiem, którego zamierzamy ukradkiem nakarmić łakociami ze stołu. Że 

też mężczyźni mają takie kurze móżdżki.

- Przecież nie ma nic przyjemniejszego od solidnego rauszu. - I Brenna zamaszystym 

ruchem nalała trzy kieliszki. - Za męskie móżdżki - oznajmiła, wręczając kieliszek Jude i 

wznosząc swój własny.

- Chwała im - dodała Darcy i wypiła. A potem zwróciła się do Jude: - Napij się, 

kochanie, żebyśmy mogły szczerze podyskutować na temat wzlotów i upadków naszego życia 

seksualnego.

Jude wypiła jeden duży łyk, odetchnęła głęboko.

- Mam w tej dziedzinie niewielkie osiągnięcia. Darcy roześmiała się gardłowo.

- Najwyższy czas, żeby Aidan to zmienił.

Jude otworzyła już usta, ale doszła do wniosku, że zrobi najlepiej, jeżeli napije się 

wina.

- Nie dokuczaj jej. - Brenna rozerwała paczkę z kartoflanymi chipsami i zanurzyła w 

niej   rękę.   Następnie   mrugnęła   okiem.   -   Najpierw   musimy   ją   upić,   dopiero   potem   ją 

przyciśniemy.

- Kiedy będzie pijana, namówię ją, żeby mi pozwoliła przymierzyć wszystkie swoje 

ubrania.

Mówiły tak szybko, że Jude nie nadążała za nimi.

- Moje ubrania?

- Masz cudowne ciuchy. - Darcy rozsiadła się w fotelu. - Myślę, że niektóre będą na 

mnie jak ulał. Jaki nosisz numer butów?

- Butów? - Jude popatrzyła obojętnym wzrokiem na półbuty, które miała na nogach. - 

Siedem i pół, średni rozmiar.

- To amerykańska miara, poczekaj, niech pomyślę.. - Darcy wzruszyła ramionami i 

upiła łyk wina. - No tak, prawie się zgadza, zdejmij je, żebym mogła zobaczyć, czy na mnie 

background image

pasują.

- Mam zdjąć buty?

- Tak, Jude, Jeszcze parę kieliszków, a będziemy przymierzać spodnie.

- Czemu nie? - zadała retoryczne pytanie Brenna z ustami pełnymi chipsów. - Ta nasza 

Darcy strasznie lubi się przebierać. Zamęczy cię tym na śmierć.

Nie mając innego wyjścia, Jude usiadła posłusznie i zdjęła buty.

- Och! - Darcy pomacała but. - Mięciutkie jak masełko, słowo daję! - Spojrzała do 

góry, a na jej twarzy widać było szczery zachwyt. - Ale będzie zabawa.

- No więc ubzdurał sobie, że skoro parę razy dałam mu się zaprosić na kolację, a także 

pozwoliłam,   żeby   wsadził   mi   język   do   ust   -   co   wcale   nie   było   takie   podniecające   -   to 

powinnam być szczęśliwa i dumna i rozebrać się do naga, żeby ze mną podokazywał. Seks 

jest świetną rozrywką - ciągnęła Darcy, oblizując pobrudzone czekoladą palce - ale lepiej 

spędzić czas na malowaniu paznokci bądź na oglądaniu telewizji.

- Mężczyźni są przy tobie tak otumanieni - powiedziała Brenna - że nie wiedzą, co 

zrobić z rękami. Potrzebujesz cyników i egoistów, takich jak ty sama.

Jude   zakrztusiła   się   winem,   przekonana,   że   zaraz   rozpęta   się   burza,   ale   Darcy 

uśmiechnęła się tylko przebiegle.

- A kiedy go znajdę - zakładając, że będzie bogaty jak król Midas - owinę go sobie 

ciasno dookoła tego palca. - Podniosła do góry wskazujący palec. - I pozwolę, żeby mnie 

traktował jak królową.

Brenna parsknęła śmiechem, zgarniając kolejną porcję chipsów.

- A kiedy już to zrobi, będziesz nim śmiertelnie znudzona. Darcy to perwersyjna istota 

- zwróciła się do Jude. - I właśnie to w niej ubóstwiamy. Ja jestem prostą kobietą i walę, co 

myślę. Szukam mężczyzny, który spojrzy mi prosto w oczy, przekona się, jaka jestem. A 

potem padnie na kolana i obieca mi wszystko.

- Oni nigdy nie patrzą nam w oczy - powiedziała wzburzona Jude, zaskoczona swymi 

słowy.

- Naprawdę? - zainteresowała się Brenna, unosząc brwi i nalewając do pełna kieliszek 

Jude.

- Kobieta jest dla nich odbiciem tego, co znają z własnego życia. Kurwą lub aniołem, 

matką   lub   dzieckiem.   W   zależności   od   tego,   w   jakim   punkcie   się   zatrzymali,   czują   się 

zmuszeni   do   opieki   albo   do   zdobywania.   Albo   wiążą   się   z   nami   z   wyrachowania   - 

powiedziała półgłosem. - A potem pozbywają się nas bez żalu.

- I kto mówi, że to ja jestem cyniczna! - zawołała Darcy, uśmiechając się wymownie 

background image

do Brenny. - Czyżby pozbyto się ciebie, Jude?

Jude czuła przyjemne pulsowanie krwi, rozkoszne wirowanie głowy. W całym swoim 

życiu nie spędziła ani jednego szalonego babskiego wieczora.

Sięgnęła po chipsa.

- Przed trzema laty wyszłam za mąż.

- Za mąż? - Brenna i Darcy przysunęły się bliżej.

- Siedem miesięcy później mój mąż przyszedł do domu i ze spokojem oznajmił, iż jest 

mu  bardzo przykro, ale zakochał  się w kimś innym.  Stwierdził, że dla dobra wszystkich 

zainteresowanych   stron   wyprowadzi   się   jeszcze   tego   samego   wieczora   i   żebyśmy,   nie 

zwlekając, wnieśli sprawę o rozwód.

-   Co   za   podłość.   -   W   przypływie   współczucia   Brenna   nalała   wszystkim   wina.   - 

Skurwiel.

- Niezupełnie. Powiedział szczerą prawdę.

-   Pieprzona   szczerość.   Mam   nadzieję,   że   dałaś   mu   wycisk.   -   W   oczach   Darcy 

zapłonęły złe iskierki. - Zaledwie pół roku małżeństwa, a ten już jest zakochany w kimś 

innym? No i jak to rozegrałaś?

- Rozegrałam? - Jude ściągnęła brwi. - Nazajutrz wystąpiłam o rozwód.

- Ale za to zabrałaś mu wszystko, co miał.

- Nie, oczywiście, że nie. - Popatrzyła ze zdumieniem na Darcy. - Każdy zabrał to, co 

do niego należało. Wszystko odbyło się w cywilizowany sposób.

Ponieważ wyglądało na to, że Darcy z wrażenia odebrało mowę, pałeczkę przejęła 

Brenna.

- Gdyby mnie kto pytał o zdanie, powiedziałabym, że cywilizowane rozwody to rzecz 

najgorsza pod słońcem. Wolałabym awanturę z tłuczeniem naczyń. Gdybym na tyle kochała 

mężczyznę, że przysięgłabym,  iż zostanę jego połowicą do końca życia, musiałby gorzko 

zapłacić, gdyby mnie porzucił.

- Nie kochałam go. A właściwie sama już nie wiem. O Boże, to straszne, przerażające. 

Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.

- No cóż, powtarzam, że jest skurwielem i że powinnaś go była rzucić na pożarcie 

psom, niezależnie od tego, czy go kochałaś, czy nie. - Darcy wzięła jedno z upieczonych 

przez Mollie O'Toole ciasteczek. - Możesz wierzyć, że niezależnie od tego, z kim bym była, 

ostatnie słowo należałoby do mnie. A gdyby próbował mi się wymknąć, płaciłby za to do 

końca swojego życia.

- Mężczyźni nie porzucają takich kobiet jak ty - wtrąciła Jude. - Jesteś kobietą, dla 

background image

której porzucają takie jak ja. Nie miałam na myśli nic złego...

- Nie przejmuj się. Można to nawet potraktować jako komplement. - Darcy poklepała 

Jude po ramieniu. - Myślę też, że wypiłaś dość wina, żeby mi pozwolić pobawić się swoimi 

ciuchami. Przenieśmy się więc teraz na górę.

Jude nie wiedziała, co począć z tym fantem. Może dlatego, że nigdy nie miała sióstr, 

które   by   przeczesywały   jej   szafę.   Żadna   z   jej   przyjaciółek   nie   okazywała   szczególnego 

zainteresowania   jej   garderobą,   poza   zwykłymi   uwagami   na   temat   nowego   żakietu   czy 

kostiumu.  Nigdy też nie uważała się za znawczynię  mody poza tym,  że lubiła  klasyczną 

elegancję.

Jednak   stłumione   dźwięki   dochodzące   z   szafy   świadczyły   o   tym,   że   dla   Darcy 

garderoba Jude była jak skarby Aladyna.

- Och, popatrz no tylko na ten sweter! Czysty kaszmir. - Darcy porwała ciemnozielony 

sweter z golfem i z wielką rozkoszą pocierała nim policzek.

-   Idealny   do   noszenia   na   cebulkę   -   zaczęła   Jude   i   chwilę   potem   ze   zdumieniem 

stwierdziła, że Darcy zdejmuje swój sweter.

-   Równie   dobrze   można   sobie   na   to   popatrzeć   w   wygodniejszej   pozycji   - 

skomentowała Brenna, kładąc się na łóżku i popijając wino. - To trochę potrwa.

- Mięciutki jak pupka niemowlęcia. - Stając przed lustrem,  Darcy nie przestawała 

świergotać - - Cudowny,  ale dla mnie trochę za ciemny.  Sądzę, że tobie będzie  bardziej 

pasował Brenno. - Ściągnęła go energicznie i rzuciła na łóżko. - Przyjrzyj mu się.

Brenna od niechcenia dotknęła rękawa swetra.

- Jest przyjemny w dotyku.

Siadając na łóżku, Jude przyglądała się, jak Darcy przymierza kremową jedwabną 

bluzkę.

- Więcej tego znajdziesz w drugiej sypialni.

Darcy podniosła głowę jak wilk, który zwęszył owce.

- Więcej?

-   Tak,   tam   są   lżejsze   ubrania   i   parę   koktajlowych   sukni,   które   przywiozłam   na 

wypadek...

- Zaraz wracam.

- Wpadłaś - powiedziała Brenna, gdy Darcy wybiegła z pokoju. - Już jej się nigdy nie 

pozbędziesz. - Odstawiając na bok wino, rozpięła guziki bluzki. Kiedy z sąsiedniego pokoju 

dobiegł radosny pisk, wciągnęła sweter przez głowę.

- Och, jaki cudowny. - Zdumiona przyjemnym  dotykiem delikatnej wełny, Brenna 

background image

podniosła się, żeby się przejrzeć w lustrze. - Tak przylega, że wszystko uwypukla.

- Masz świetną figurę. Brenna kręciła się przed lustrem.

- Byłoby jednak lepiej, gdybym miała trochę piersi.

- Potrzebny ci jest porządny biustonosz - stwierdziła Darcy, wracając do pokoju w 

czarnej koktajlowej sukni, z naręczem ubrań. - Zrób użytek z tego, co dostałaś od Pana Boga, 

zamiast jęczeć i pozwalać, żeby ci byle jak zwisały. Jude, ta suknia jest rewelacyjna, ale 

swoją drogą mogłabyś zebrać parę centymetrów w biodrach.

- Jestem od ciebie wyższa.

- Tylko troszeczkę. Masz, włóż to i pozwól nam się obejrzeć.

- Ale ja...

Darcy już zdjęła suknię i stała teraz w samym staniku i rajstopach, Jude sięgnęła po 

suknię. Musiała zmusić się do tego, żeby pokonać wstyd i zdjąć ubranie.

- Wiedziałam, że masz dobre nogi - zawołała Darcy,  kiwając z aprobatą głową. - 

Dlaczego je zawsze ukrywasz?

Trzeba to skrócić co najmniej o dwa centymetry, nie sądzisz, Brenna? - Wciąż na wpół 

rozebrana uklękła i podwinęła dół spódnicy. - Można nawet ująć trzy centymetry, a do tego 

włożysz te nowiutkie czarne pantofle z odkrytymi palcami. Będziesz wyglądała zabójczo.

Pokiwała   głową,   po   czym   wstała,   żeby   przymierzyć   popielate,   zwężające   się   ku 

dołowi spodnie.

- Połóż tam tę suknię, później ci ją podwinę.

- Och, naprawdę, niepotrzebnie się fatygujesz...

- To będzie rodzaj zapłaty - powiedziała Darcy z chytrym uśmieszkiem. - Za to, że 

pożyczysz mi swoje ubrania.

- Darcy świetnie szyje - zapewniła ją Brenna. - Nie musisz się martwić. - Wyszukała 

sobie czarny blezer.

- Przymierz to - powiedziała Jude, wyciągając marynarkę w drobną zielono - bordową 

kratkę.

- Masz dobre oko. - Darcy, promieniując radością, dała Jude kuksańca. - No, Brenna, 

potrzebna ci jeszcze bardzo krótka spódniczka, a mężczyźni będą padali na twój widok.

- Nie chcę, żeby padali na mój widok. Wystarczy, że ty ich usuniesz z drogi.

-   Kiedy   padnie   już   wielu,   przejdziesz   się   po   ich   ciałach   do   następnych.   -   Darcy 

znalazła szaroniebieski kostiumik i szybkim ruchem włożyła spódnicę. - Podwiniesz ją dla 

Aidana. prawda, Jude?

- Co takiego?

background image

- Tę spódnicę też trzeba skrócić. - Powiedz, czy już z nim spałaś?

- Ja... - Cofnęła się, żeby znowu sięgnąć po kieliszek. - Nie, nie spałam.

- Tak podejrzewałam. - Darcy obróciła się, żeby zobaczyć, jak z tyłu leży żakiet. - 

Sądzę, że miałabyś wtedy bardziej błyszczące oczy. - Eksperymentując, zgarnęła włosy do 

góry, układając je to w jedną, to w drugą stronę, marząc już o pożyczeniu tych ślicznych 

dyndających srebrnych kolczyków, które widziała w uszach Jude. - Powiedz, zamierzasz się z 

nim przespać?

- Darcy, jak możesz tak ją peszyć.

- O co ci chodzi? - Darcy rozpuściła włosy i sięgnęła po szpilki. - Wszystkie jesteśmy 

kobietami i żadna z nas nie jest dziewicą. Czy seks to coś złego, Jude? Nie czerwień się, 

rozkazała sobie Jude.

- Oczywiście, że nie.

- Podobno Aidan jest w tym cholernie dobry. - Roześmiała się, kiedy Jude wypiła 

duży łyk wina. - Więc kiedy już to z nim zrobisz, będziemy z Brenna wdzięczne za trochę 

szczegółów, ponieważ chwilowo nie mamy żadnych romansów.

- Z braku seksu przynajmniej miło o nim trochę porozmawiać. - Brenna dostrzegła 

bluzkę w paski i wyciągnęła ją. - Z nas trzech ty masz chyba największe szanse na seks w 

najbliższej   przyszłości.   Mnie   ostatni   raz   omal   się   to   nie   zdarzyło   pół   roku   temu,   kiedy 

zmuszona   byłam   wyrżnąć   Jacka   Brennana   za   obmacywanie   mnie   podczas   ostatniego 

sylwestra - i, prawdę mówiąc, nadal nie jestem pewna, czy nie sięgał po kolejny kufel piwa, 

jak sam twierdził.

Rozłożyła bluzkę, usiadła w samej bieliźnie i nalała wina.

- Ja przynajmniej wiem, kiedy mężczyzna sięga po mnie, a kiedy po piwo. - Darcy 

przekrzywiła głowę w lustrze. Pomyślała, że wygląda całkiem elegancko. Jak dama, która 

może odwiedzać cudowne miejsca i robić wspaniałe rzeczy. - Na jakie okazje wkładasz taki 

kostiumik, Jude?

- Na ważne spotkania, na wykłady, na lunch.

- Lunch. - Darcy westchnęła. - W jakiejś szykownej restauracji albo w sali balowej z 

kelnerami w białych frakach.

-   Przy   daniu   -   niespodziance,   którym   najczęściej   jest   kurczak   -   dopowiedziała   z 

uśmiechem Jude. - I ze śmiertelnie nudnym prelegentem, ponieważ komitet naukowy nie był 

w stanie znaleźć nikogo innego.

- Mówisz tak, bo dla ciebie to chleb powszedni.

- Będę szczęśliwa, jeżeli już nigdy nie wezmę w tym udziału. Marny był ze mnie 

background image

pracownik naukowy.

- Naprawdę? - Brenna dolała Jude do pełna, a potem odszukała swój sweter.

-   Nienawidziłam   przygotowań   do   zajęć,   oceniania   prac,   a   takie   tego,   że   zawsze 

powinnam znać odpowiedź. Nie mówiąc o całym politykierstwie i protokole.

- To dlaczego to robiłaś?

Zdezorientowana Jude ponownie zerknęła na Darcy. Jest taka śmiała, tak absolutnie 

pewna siebie, nawet gdy stoi tutaj w bawełnianym staniku i w cudzej spódnicy.

- Bo tego po mnie oczekiwano - odparła, przeciągając sylaby.

- A ty zawsze robiłaś to, czego po tobie oczekiwano? Jude westchnęła przeciągle i 

znowu sięgnęła po wino.

- Chyba tak.

- No cóż. - W nagłym odruchu sympatii Darcy ujęła twarz Jude i pocałowała ją. - 

Znajdziemy na to jakiś sposób.

Zanim opróżniły drugą butelkę wina, sypialnia wyglądała jak pobojowisko. Brenna 

była na tyle przytomna, że rozpaliła w kominku oraz przyniosła ser i ciastka. Usiadła na 

podłodze i była lekko rozczarowana, gdy okazało się, że buty Jude są na nią odrobinę za duże. 

Nie zamierzała w ruch chodzić, ale były tak bardzo eleganckie.

Jude ułożyła się na łóżku z rękami pod głową i przyglądała się Darcy, która bez końca 

przymierzała różne kreacje.

Co jakiś czas wstrząsała nią lekka czkawka.

-   Za   pierwszym   razem   -   opowiadała   Darcy   -   to   było   z   Declanem   O'Malleyem   i 

przysięgliśmy sobie dozgonną miłość. Mieliśmy po szesnaście lat i nie znaliśmy się na tych 

sprawach. Zrobiliśmy to pewnej nocy na kocu na plaży, gdy oboje po cichu wymknęliśmy się 

z domu. I wierzcie mi, że nie ma nic bardziej romantycznego od turlania się na piasku.

- To musi być rozkoszne - rozmarzyła się Jude. wyobrażając sobie księżycową noc, 

uderzenie fal i dwa ciała opromienione miłością i dokonanym odkryciem. - Co się stało z 

Declanem O'Malleyem?

- No cóż, nasza dozgonna miłość trwała trzy miesiące, a potem każde z nas zajęło się 

swoimi   sprawami.   Przed   dwoma   laty   właśnie   przez   niego   Jenny   Duffy   znalazła   się   w 

kłopotliwej   sytuacji,   więc   się   pobrali,   a   teraz   mają   już   dwie   córeczki.   I   są   chyba   dosyć 

szczęśliwi.

- Chciałabym mieć dzieci. - Jude przewróciła się na bok. szukając kieliszka. - Gdy 

dyskutowaliśmy na ten temat z Williamem...

- Dyskutowaliście, mówisz poważnie? - wtrąciła Brenna i wzięła kieliszek od Jude, 

background image

żeby go napełnić.

-   O   tak,   w   bardzo   racjonalny   sposób.   William   był   bardzo   cywilizowanym 

człowiekiem.

- Wydaje mi się, że Williamowi przydałby się porządny kopniak w zadek. - Brenna 

zwróciła pełny kieliszek, omal nie wylewając jego zawartości na głowę Jude.

- Oczywiście jako nowoczesna, pracująca zawodowo kobieta zachowałam panieńskie 

nazwisko i uniknęłam dzięki temu całego tego zawracania głowy podczas rozwodu. Ale... o 

czym to ja mówiłam?

- Jak bardzo cywilizowany jest ten William.

-   A   więc   William   postanowił,   że   poczekamy   z   tym   pięć,   siedem   lat,   a   jeżeli 

okoliczności okażą się sprzyjające, powrócimy jeszcze raz do dyskusji na temat dziecka. Jeśli 

się   na   nie   zdecydujemy,   wtedy   poczynimy   niezbędne   przygotowania   -   znajdziemy 

odpowiednią pomoc domową, przedszkole, a kiedy już będziemy znali płeć dziecka, ustalimy 

dla niego odpowiedni program kształcenia,  który od razu wprowadzimy w życie  - aż do 

college'u.

- Do college'u? - zdziwiła się Darcy. - Jeszcze zanim się dziecko urodzi?

- William był bardzo przewidujący.

- Tylko że z jego głową jest coś nie w porządku.

-   Nie   jest   chyba   aż   taki   zły,   jak   go   przedstawiam.   Jest   znacznie   szczęśliwszy   z 

Allyson. - Ku własnemu zgorszeniu nagle zalała się łzami. - Po prostu małżeństwo ze mną nie 

odpowiadało mu.

- Skurwiel. - Powodowana współczuciem Darcy oderwała się od szafy i usiadła na 

łóżku, żeby objąć ramieniem Jude. - Nie zasłużył na ciebie.

- Nawet na chwilkę - zgodziła się Brenna, poklepując Jude po kolanie. - Sztywny, 

zadęty podrywacz i skurwiel. Jesteś sto razy lepsza od każdej Allyson.

- Ona jest blondynką - pociągnęła nosem Jude - z nogami aż do uszu.

- I ty masz cudowne nogi. Wspaniałe. Nie mogę od nich oderwać oczu - stwierdziła 

Darcy.

- Naprawdę? - Jude wytarła nos ręką.

- Są bajeczne - przytaknęła Brenna. - I pewnie za każdym razem, kiedy kładzie się 

wieczorem do łóżka, gorzko żałuje, że cię stracił.

- Do diabła z nim. Był nudny jak flaki z olejem. Allyson ma za swoje.

-   Pewnie   nawet   nie   może   się   jej   pozbyć   -   oznajmiła   Darcy,   a   Jude   aż   zapiała   z 

zachwytu.

background image

- Nie miałam nigdy przyjaciółek, które by mnie odwiedzały, upijały się razem ze mną 

i rozrzucały po całym domu moje ubrania.

- Zawsze możesz na nas liczyć. - Darcy uścisnęła ją z całej siły.

Przy   trzeciej   butelce   wina   Jude   opowiedziała   im   o   tym,   co   widziała   -   a   raczej 

wydawało jej się, że widziała - na starym cmentarzu.

- To jest dziedziczne - powiedziała Darcy, kiwając ze zrozumieniem głową. - Stara 

Maude widywała różne rzeczy i często zdarzało się jej rozmawiać z Dobroludkami.

- Och, daj spokój.

Na takie dictum Darcy popatrzyła tylko z ukosa na nią.

- I to mówi kobieta, która dopiero co opisała nam dwa spotkania z zaczarowanym 

królewiczem.

- Nigdy tego nie powiedziałam. Powiedziałam, że spotkałam tego dziwnego człowieka 

dwa razy.  A raczej, że wydawało mi się, że go widziałam. Obawiam się, że mam jakieś 

zmiany w mózgu.

Brenna aż jęknęła.

- Bzdura, jesteś zdrowa jak koń.

- Jeżeli nie ma na to racjonalnego wyjaśnienia, to znaczy, że po prostu zwariowałam. 

Jestem psychologiem i potrafię jeszcze rozpoznać objawy poważnych zaburzeń umysłowych.

- Co też ci przyszło do głowy? - zapytała Brenna. - Na ile cię znam, jesteś najbardziej 

rozsądną kobietą. Moja mama uważa, że może i ja podciągnę się przy tobie. - Uradowana dała 

Jude lekkiego kuksańca w ramię. - Ale lubię cię niezależnie od wszystkiego.

- Naprawdę mnie lubisz?

- Oczywiście, że tak. Darcy też cię lubi i to wcale nie z powodu twoich ślicznych 

ciuchów.

- Oczywiście, że lubię naszą Jude niezależnie od jej ciuchów - odezwała się Darcy. - 

Lubię ją także z powodu jej świecidełek. - Aż zatoczyła się ze śmiechu. - Żartuję. Oczywiście, 

że   cię   lubimy,   Jude.   Wesoło   nam   razem,   a   połowa   z   tego,   co   mówisz,   stanowi   dla   nas 

cudowną zagadkę.

- Tak mi miło. - Jude znowu miała oczy pełne łez. - Tak miło jest mieć przyjaciółki, 

szczególnie gdy umiera się na raka mózgu albo odchodzi od zmysłów.

- Ani jedno, ani drugie. Zobaczyłaś  zaczarowanego  Carricka  - postawiła  diagnozę 

Brenna. - Przechadzającego się po wzgórzach ponad swoją czarodziejską, podziemną krainą, 

czekającego na Lady Gwen.

- Naprawdę w to wierzycie? - Teraz wydawało się jej to całkiem prawdopodobne. - 

background image

Wierzycie w zaczarowane zamki, w duchy i zaklęcia? I nie mówicie tego tylko po to, żeby mi 

poprawić samopoczucie?

- Oczywiście. - Brenna owinięta w gruby szlafrok Jude sięgnęła po resztki czekolady. 

- O ile wiem, nikt jeszcze nigdy nie udowodnił z całą pewnością, że pod tymi wzgórzami nie 

ma zaczarowanych zamków, o których opowiadają ludzie.

- Racja! - Jude z entuzjazmem klepnęła Brennę po ramieniu. - Wyjęłaś mi to z ust! 

Legendy   są   nieśmiertelne,   a   często   powtarzane   nabierają   znowu   prawdy.   Historia   króla 

Artura, po dodaniu zaczarowanego miecza i Merlina, stała się legendą. Wiejskie znachorki 

stają   się   czarownicami   i   tak   dalej.   Ludzka   potrzeba   wyjaśniania,   dopatrywania   się 

przeciwieństw,   ubarwiania   opowieści   fantastycznymi   elementami   tworzy   legendy,   które 

pewne grupy ludzi włączają do swojej kultury jako fakty.

- Posłuchaj tylko, jak mądrze gada. - Darcy, rozkoszując się jednym z kaszmirowych 

swetrów, który na siebie włożyła, w zamyśleniu wydęła wargi. - Jestem pewna, kochana Jude, 

że masz rację, ale dla mnie brzmi to nieprawdopodobnie. Więc widziałaś czy nie widziałaś 

zaczarowanego Carricka w ten konkretny dzień?

- Widziałam kogoś - nie przedstawił mi się.

- I czy ten ktoś zniknął w powietrzu na twoich oczach?

- Chyba tak, ale...

- Nie, nie, żadne ale, trzymajmy się faktów. Więc tak czy tak? Jeżeli z tobą rozmawiał, 

to znaczy, że chce czegoś od ciebie, ponieważ nigdy w życiu nie słyszałam, żeby rozmawiał z 

kimś poza Maude. A ty, Brenna?

- Ja też nie słyszałam. Bałaś się go, Jude?

- Nie, oczywiście, że nie.

- To dobrze. Sądzę, że gdyby chciał zrobić ci krzywdę albo spłatać jakiegoś figla, 

wiedziałabyś o tym. Pewnie czuje się samotny i pragnąłby mieć obok siebie swoją damę. 

Trzysta lat - powiedziała tęsknym głosem. - To pocieszająca świadomość, że miłość może 

trwać tak długo.

- Jesteś tak bardzo romantyczna, Brenno. - Darcy ziewnęła i zwinęła się w fotelu. - To 

nic nadzwyczajnego, że miłość trwa tak długo, jak długo trwa tęsknota. Ale niech się tylko 

zejdą, od razu zaczną warczeć na siebie.

- Bo nigdy nie trafiłaś na mężczyznę, który byłby na tyle odważny, żeby cię w sobie 

rozkochać.

Darcy wzruszyła ramieniem i wtuliła się w fotel.

- I nikomu nie zamierzam dawać takiej okazji. Trzymając ich w ręku, jestem górą. 

background image

Jeśli dałabym im władzę nad sobą, poszłabym na dno.

- Sądzę, że chciałabym  się zakochać. - Powieki Jude opadły bezwładnie. - Nawet 

jeżeli to boli. Nie można się czuć zwyczajnie, kiedy się jest zakochanym, prawda?

- Nie, ale z pewnością można się czuć głupio - mruknęła Brenna, a Jude zaśmiała się 

cicho i zapadła w sen.

background image

10

Gdy Jude się obudziła, huczało jej w głowie, jakby tańczył ktoś w środku w ciężkich 

chodakach. Mogła policzyć uderzenia, każde najdrobniejsze stąpnięcie i wybijanie rytmu w 

skroniach. Z trudem uniosła powieki.

Raziło ją światło.

Wszędzie było pełno ubrań. Rozpoznała wiszącą na abażurze lnianą bluzę. Pomyślała 

najpierw, że przeszła tutaj gwałtowna burza, jakieś tornado.

To by tłumaczyło, dlaczego leży w poprzek łóżka półnaga, z twarzą do dołu.

Wstrzymała oddech, słysząc jakieś dźwięki spod łóżka, a po chwili serce zaczęło jej 

bić gwałtownie. Może to myszy? A może szatańskie laleczki, które odrąbują ludziom ręce i 

nogi, jeżeli nieopatrznie wysuną je w nocy poza łóżko.

Takie upiorne istoty śniły się jej od czasu dzieciństwa.

Tak   czy   owak   musiała   się   przed   tym   obronić.   Na   szczęście   na   poduszce   leżał 

granatowy zamszowy pantofel. Nie zastanawiając się, skąd się tu wziął, chwyciła go gotowa 

do walki.

Zaciskając zęby, wychyliła się z łóżka i podniosła rękę do zadania ciosu.

Na podłodze leżała Brenna, owinięta jak mumia w jej gruby szlafrok, z głową na 

stercie swetrów zamiast poduszki i z pustą butelką przy boku.

Jude zamrugała powiekami.

Oto niezbity dowód. Butelki po winie, kieliszki, puste naczynia, porozrzucane ubrania.

To nie żaden kataklizm, lecz skutki pijackiego przyjęcia.

Chciało   jej   się   śmiać.   Żeby   nie   obudzić   Brenny,   ukryła   twarz   pod   skotłowanym 

prześcieradłem.

Jej   przyjaciele,   krewni   i   znajomi   byliby   wstrząśnięci,   gdyby   tak   ją   tu   zobaczyli. 

Przekręciła się na drugi bok i szczęśliwa wpatrywała się w sufit. Przyjęcia, na jakich bywała 

w Chicago, ograniczały się zawsze do sztywnych towarzyskich spotkań, z muzyką w tle, 

równie starannie dobraną jak podawane gościom wino.

A jeżeli ktoś wypił za dużo, zachowywano pełną dyskrecję. Pani domu nie rozwalała 

się   nigdy   na   łóżku,   ale   uprzejmie   żegnała   swoich   gości   przy   drzwiach,   a   następnie,   jak 

przystało na dobrą gospodynię, uprzątała pozostawiony bałagan.

Nigdy też nikt nie spał skulony na podłodze ani nie budził się następnego ranka z 

kacem.

Tymczasem tutaj było całkiem inaczej. Spodobało się to jej tak bardzo, że postanowiła 

background image

zapisać to w swoim dzienniku.

Zeszła z łóżka, skrzywiła, po czym z bijącym mocno sercem uśmiechnęła się od ucha 

do ucha. Jej pierwszy kac. Niesamowite!

Drżąca z emocji poszła na palcach, chcąc jak najszybciej sięgnąć po dziennik. Potem 

weźmie prysznic i zrobi kawę. Przygotuje śniadanie dla swoich gości.

Ale gdzie, u licha, podziała się Darcy?

Odpowiedź znalazła już po chwili, gdy weszła do gabinetu. Ta skulona postać pod 

narzutą na jej łóżku to z pewnością Darcy. A więc trzeba jeszcze poczekać.

Jude czuła się szczęśliwa, że jej nowe przyjaciółki zostały tu na noc.

Stojąc   pod   prysznicem,   pomyślała,   że   była   to   najlepsza   noc   w   jej   życiu.   Co   za 

cudowne rozmowy, śmiech i wygłupy. Poczuła, że należy do świata tych dwóch kobiet.

Prawdziwa przyjaźń. I żadna z nich nie zamęczała jej pytaniami, gdzie chodziła do 

szkoły, czym się zajmowała, gdzie się wychowywała i dorastała. Wszystkie pytania dotyczyły 

tego, kim jest, co ma do powiedzenia, co czuje.

I wcale im nie chodziło o jej garderobę. Poznając jej ubrania, poznawały ją samą. Czy 

nie powinno jej zatem pochlebiać, że taka piękna kobieta jak Darcy Gallagher zachwyca się 

jej ubraniami?

Wciąż uśmiechnięta wyszła z wanny, żeby się wytrzeć, wzięła też z apteczki dwie 

aspiryny. Zakładając, że wystarczy poszperać na podłodze sypialni, by znaleźć jakieś ubranie, 

owinęła się ręcznikiem i ociekając wodą wyszła na korytarz. I niemal w tej samej chwili 

krzyknęła z przerażenia i wybałuszyła oczy na Aidana.

- Przepraszam, że cię przestraszyłem, kochanie, ale naprawdę pukałem - od przodu i 

od tyłu - zanim pozwoliłem sobie wejść.

- Byłam... brałam prysznic.

- Tego się nie da ukryć. A jaka to uczta dla oczu - stwierdził, widząc ją zaróżowioną z 

ociekającymi wodą włosami sięgającymi do ramion.

Potrzeba było silnej woli, żeby nie postąpić kroku naprzód i nie wyciągnąć ręki po taki 

kąsek.

- Ty... nie możesz tu teraz wejść.

- Drzwi były otwarte, jak zwykle w tych stronach. - Nie przestając się uśmiechać, 

patrzył jej prosto w oczy. Z trudem opanowywał pokusę.

- Zobaczyłem też furgonetkę Brenny przed twoim domem, pomyślałem więc, że są tu 

jeszcze obie z Darcy.

- Tak, ale...

background image

-   Muszę   wyciągnąć   Darcy   -   podaje   dzisiaj   lunch,   wolałbym,   żeby   o   tym   nie 

zapomniała.

- Jesteśmy nie ubrane.

- To także zdążyłem zauważyć, kochanie, i darowałem sobie zbędny komentarz. Ale 

skoro już o tym wspomniałaś, chciałbym powiedzieć, że wyglądasz prześlicznie. Świeża jak 

róża i... - podszedł trochę bliżej - pachnąca jak ona.

- Pocałuj ją wreszcie, Aidanie, i przestań tracić czas. Jude aż podskoczyła, słysząc głos 

Brenny.

- Dobra, dobra, doszedłem do tego, ale po swojemu.

- Nie! - pisnęła Jude i pomknęła do sypialni, żeby złapać jakiś sweter. Zanim jednak 

sięgnęła po spodnie, wszedł tam Aidan.

- Matko Boska! Co się tu działo?

- Nie mógłbyś zatkać sobie ust? Głowa mi pęka. Przykucnął obok.

-   Wiesz   przecież,   dziewczyno,   że   po   winie   boli   głowa,   jeżeli   tylko   trochę 

przeszarżujesz.

- Skoro nie było piwa - mruknęła Brenna.

- W tym rzecz, ale przewidziałem to! Przyniosłem ze sobą miksturę Gallaghera.

- Mówisz serio? - Odwróciła się, podnosząc ku niemu bladą twarz i chwytając go za 

rękę. - Naprawdę? Niech cię Bóg wynagrodzi, Aidanie. Powinno ci się postawić pomnik na 

placu w Ardmore.

- Kiedy się podniesiesz, doczołgaj się do kuchni. Przyniosłem cały dzban na wszelki 

wypadek. - Złożył lekki pocałunek na czole Brenny. - A teraz, gdzie jest moja siostrunia?

- Jest w moim gabinecie - odparła Jude, przyciskając do piersi ubranie.

- Dużo tu jest tłukących się rzeczy?

- Przepraszam, ale nie rozumiem.

- Nie zwracaj uwagi na wrzaski i huki. Zrobię wszystko, żeby ograniczyć szkody do 

minimum.

- Co on chciał przez to powiedzieć? - mruknęła Jude, gdy Aidan opuścił pokój.

- Nic takiego, po prostu Darcy miewa rano zły humor - ziewnęła Brenna.

Przy pierwszym wrzasku Brenna chwyciła się z jękiem za głowę. Zaszokowana Jude 

wciągnęła sweter przez głowę i pobiegła tam, skąd słychać było hałas i przekleństwa.

- Zabieraj łapy, ty parszywa małpo. Kopnę cię tak, że polecisz na księżyc.

- To ja cię kopnę, jeśli się zaraz nie podniesiesz z łóżka i nie pójdziesz do pracy.

Gdy wpadła do pokoju, ujrzała Aidana, który wyciągał z łóżka Darcy ubraną tylko w 

background image

stanik i w majtki.

-  Jak  możesz  tak  ją  traktować!   Przestań  w  tej   chwili!   -  Czując   się  w  obowiązku 

wzięcia w obronę nowej przyjaciółki, Jude skoczyła do przodu. Odwróciło to uwagę Aidana i 

w tej chwili Darcy rąbnęła go sierpowym prosto w krocze.

Jude usłyszała jęk. Z mieszaniną przerażenia i czysto kobiecej ciekawości patrzyła, jak 

Aidan osuwa się na kolana, a Darcy rzuca się na niego jak wilczyca.

- Jezu Chryste! - Robił, co mógł, żeby się obronić przed siostrą, która waliła na oślep, 

szarpała i gryzła. - Któregoś dnia, Darcy Alice Mary Gallagher, zapomnę, że jesteś kobietą i 

wyrżnę cię tak, że długo popamiętasz.

- No to wal, ty wielki byku. - Zacisnęła zęby i odgarnęła włosy z oczu. - Wyrżnij mnie 

teraz.

- Nie chcę złamać ręki na tej twojej buziuni.

I   jak   gdyby   nigdy   nic,   uśmiechnęli   się   do   siebie   szeroko   a   kiedy   poklepał   ją   po 

policzku, na jego twarzy malowała się czułość. Gdy podnosili się z podłogi, Jude patrzyła na 

nich jak zahipnotyzowana.

-   Włóż   coś   na   siebie,   ty   bezwstydnico,   i   ruszaj   do   pracy.   Darcy   próbowała 

uporządkować rozczochrane włosy ani trochę nie zakłopotana stoczoną przed chwilą bójką.

- Jude, czy mogę pożyczyć niebieski kaszmirowy sweter?

- Oczywiście.

- Och, jakaś ty kochana. - Podskoczyła radośnie i cmoknęła Jude w policzek. - Nie 

martw się, przed wyjściem posprzątam, co będę mogła.

- Och, nie ma sprawy. Przygotuję kawę.

- Jak to miło z twojej strony. Prawdę mówiąc, wolałabym jednak herbatę.

- Kawa? - ocknął się Aidan, gdy Darcy wypadła za drzwi. - Sądzę, że jesteś mi winna 

przynajmniej jedną filiżankę.

- Winna? Zbliżył się do niej.

- Już drugi raz rozpraszasz mnie podczas walki i obrywam przez ciebie. Och, zrobiłaś 

teraz taką obrażoną minę, a wiem, że chce ci się śmiać.

- Chyba jednak jesteś w błędzie. - Celowo odwróciła głowę. - Ale i tak zrobię kawę.

- A jak się miewa twoja głowa? - zapytał, wychodząc za nią z pokoju i schodząc na 

dół.

- Świetnie.

- Żadnych niezdrowych objawów po wypiciu zbyt dużej ilości wina?

- Może niewielki ból głowy. - Była zbyt dumna, żeby czuć zakłopotanie. - Zażyłam 

background image

aspirynę.

- Mam coś lepszego dla ciebie. - Jakby od niechcenia dotknął jej karku. Gdy weszli do 

kuchni,   podszedł   do   lady   i   sięgnął   po   dzbanek,   w   którym   znajdował   się   jakiś   groźnie 

wyglądający czerwony płyn.

- Mikstura Gallaghera. Postawi cię na nogi.

- Wygląda okropnie.

- Ale w smaku jest całkiem niezła. - Wyjął z kredensu szklankę. - Kiedy zarabiamy na 

życie, serwując drinki, to naszym moralnym obowiązkiem jest podanie nazajutrz lekarstwa na 

kaca.

- Głowa trochę tylko mnie boli. - Podejrzliwie przyjrzała się szklance z dziwnym 

napojem.

- Więc wypij tylko trochę, a ja ci przygotuję śniadanie.

- Ty?

-   Nie   zaszkodzi,   jeśli   coś   zjesz,   a   potem   jeszcze   trochę   pośpisz.   -   Podsunął   jej 

szklankę.   Miała   podkrążone   oczy   i   była   blada.   -   A   kiedy   się   obudzisz,   zapomnisz   o 

hedonistycznej orgii z ubiegłej nocy.

- To nie była orgia. Przecież nie było mężczyzn. Uśmiechnął się szeroko i wesoło.

- Następnym razem zaproście mnie. Wypij łyczek, a potem zrób kawę i herbatę. Ja 

zajmę się resztą.

Nigdy   dotąd   nie   zdarzyło   się,   żeby   tak   przystojny   mężczyzna   przygotowywał   jej 

śniadanie.

To   zabawne,   jak   szybko   i   jak   radykalnie   może   się   zmienić   życie.   Wypiła   łyk, 

stwierdziła, że napar jest całkiem znośny. Dopiła do końca i nastawiła czajnik.

- Jude, nie masz kiełbasy ani bekonu. Rozbawiło ją zaskoczenie w jego głosie.

- Nie, bo nie jadam tego.

- Nie jadasz? Więc z czego robisz śniadanie?

Ponieważ był autentycznie zaskoczony, nawet trochę zdezorientowany, nie mogła się 

oprzeć, żeby go nie pokokietować.

-   Zwykle   wkładam   kawałek   pełnoziarnistego   pszennego   chleba   do   opiekacza   i 

przyciskam małą dźwigienkę.

- Jesz tylko jedną grzankę?

- I pół grapefruita. Albo wypijam filiżankę jakiegoś świeżego soku. Ale od czasu do 

czasu bywam tak głodna, że zjadam cały obwarzanek z niskokalorycznym  śmietankowym 

serem.

background image

- I coś takiego nazywasz śniadaniem?

- Tak, zdrowym śniadaniem.

- Jankeska. - Aidan potrząsnął głową i wyjął z lodówki pojemnik z jajkami. - Dlaczego 

uważasz, że będziesz żyła wiecznie? I po co ci to, skoro odmawiasz sobie tylu elementarnych 

przyjemności życia?

- Ponieważ w ten sposób nie muszę nawet patrzeć na tłuste świńskie mięso.

- I na ogół nie dopisuje nam rano humorek, nieprawda? No cóż, czułabyś się lepiej, 

gdybyś jadała porządne śniadania. Ale dzisiaj postaram ci się dogodzić.

Chciała   mu   jeszcze   coś   przygadać,   ale   objął   ją   wolną   ręką   odwrócił   do   siebie   i 

pocałował w usta. Ten delikatny pocałunek wyssał z niej wszelkie myśli, które kołatały się jej 

w głowie.

- Musisz to robić przed śniadaniem? - zaprotestowała Brenna.

-   Aha.   -   Aidan   przeciągnął   dłoń   wzdłuż   kręgosłupa   Jude,   najpierw   w   dół,   polem 

znowu do góry. - A także później.

- Przyjdzie tu taki, narobi szumu i wszystkich obudzi. - Brenna patrząc spode łba, 

ubrana w szlafrok, którym się owinęła wczoraj wieczorem, pomaszerowała prosto do dzbana i 

nalała do szklanki miksturę Gallaghera. Przełykając ją, zmierzyła zaspanym okiem Aidana. - 

Czyżbyś robił śniadanie?

- Mam taki zamiar. Coś marnie dzisiaj wyglądasz, Mary Brenno. Może chcesz całusa?

Fuknęła, a następnie uśmiechnęła się do niego szeroko.

- Nie mam nic przeciwko temu.

Odłożył więc na bok jajka, podszedł do niej i biorąc ją za łokcie ustawił w pozycji 

pionowej. Kiedy wydała radosny okrzyk, wycisnął na jej wargach głośnego całusa.

- No i widzisz, od razu wróciły ci rumieńce.

- Kolejna, obok mikstury, niezawodna specjalność Gallaghera - powiedziała Brenna.

- Staram się, jak mogę. Czy moja siostra jest już na nogach?

- Bierze prysznic i wciąż cię przeklina. Sama bym to robiła, gdybyś tak chętnie nie 

rozdawał całusów.

- Widać Bóg chciał, żeby mężczyzna całował usta kobiety, skoro tak łatwo po nie 

sięgnąć. Masz kartofle w spiżarni, Jude?

- Sądzę, że tak.

Chętnie rozdaje całusy?  Jude przyłapała się na tym,  że z niepokojem zadaje sobie 

pytanie, co też może oznaczać rozdawanie całusów przez Aidana, który właśnie obrał parę 

kartofli i postawił je do ugotowania. Czy to znaczyło, że krąży i garściami zgarnia kobiety?

background image

Ma w tym wprawę.

I ten jego wygląd!

Jakie to ma znaczenie? Przecież nic ich nie łączy. Nie chciała żadnych związków.

Chciała jednak wiedzieć, czy jest jedną z wielu, czy też znaczy dla niego coś więcej.

- O czym śnisz? - zapytał ją Aidan.

Drgnęła, mówiąc sobie, że nie wolno się rumienić.

- O niczym. - Zajęła się kawą i starała się nie okazywać zdziwienia, kiedy Brenna 

buszowała w kredensie w poszukiwaniu talerzy i półmiska.

Jeszcze   nigdy   nie   miała   do   czynienia   z   ludźmi,   którzy   czuliby   się   u   niej   jak   we 

własnym domu. Ze zdumieniem stwierdziła, że całkiem jej to odpowiada.

Nie szkodzi, że Brenna jest bardziej sprawna od najlepszego robota. Nie szkodzi też, 

że Darcy jest taka piękna, iż każda kobieta wygląda przy niej bezbarwnie i nieciekawie.

I mniejsza o to, że Aidan całuje codziennie przed śniadaniem setkę kobiet.

Tak czy inaczej w ciągu kilku zaledwie tygodni zostali jej przyjaciółmi. I wystarcza 

im taka, jaka jest.

Prawdziwy cud.

-   Dlaczego   jeszcze   nie   czuję   zapachu   smażącego   się   bekonu?   -   zapytała   Darcy, 

wkraczając do kuchni.

- Bo w tym domu nie ma bekonu - odparł jej Aidan.

Jude była zachwycona, gdy Darcy sama nalała sobie kawę.

- Obiecuję, że będzie. Następnym razem.

Wesoły   nastrój   towarzyszył   jej   przez   cały   dzień.   Podczas   śniadania   zapadło   kilka 

decyzji   o   wyprawie   do   Dublina   i   wspólnych   zakupach   z   Darcy,   o   niedzielnej   kolacji   u 

O'Toole'ów, a także o tym, że Aidan ma jej opowiedzieć inne legendy.

Nie poproszono jej, żeby przyszła wieczorem do pubu - rozumiało się samo przez się, 

że przyjdzie. I tak było o wiele lepiej.

W  kuchni  pachniało   smażonymi  kartoflami   i kawą.  Na zewnątrz   pobrzękiwały  na 

wietrze ceramiczne ozdoby. Kiedy wstała, żeby jeszcze nalać sobie kawy, dostrzegła Betty, 

uganiającą się za zającem po wzgórzach usianych polnymi kwiatami.

Zapamiętywała to wszystko, żeby wspomnieć sobie w chwili, gdy poczuje się źle, 

samotna.

Później, kiedy została sama i zabrała się do pracy, miała wrażenie, że dom jest nadal 

przesycony tym ciepłem i energią. Pisała w swoim dzienniku:

To dziwne, że nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele jest rzeczy, których pragnę .  

background image

Brak mi było domu, do którego przyjaciele przychodziliby, kiedy tylko mieliby na to ochotę .  

Może wcale nie szukałam samotności, gdy w popłochu uciekłam do Irlandii. Potrzebowałam  

raczej tego, co działo się tutaj w ciągu ostatnich godzin. Towarzystwa, śmiechu, wygłupów,  

no i, trzeba to przyznać , romansu.

Nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy. A teraz, bez żadnego wysiłku z mojej strony,  

otrzymałam to wszystko naraz.

Czy   nie   zadziałała   tu   magia?   Równie   dobra,   jak   zaczarowane   podziemne   krainy,  

zaklęcia i skrzydlate konie. Zaakceptowano mnie tutaj nie ze względu na to, co robię, ani skąd  

pochodzę.   Zaakceptowano   mnie   za   to,   kim   jestem.   A   co   ważniejsze   -   za   to,   kim   sama  

postanowiłam być.

Kiedy   pójdę   na   kolację   do   O'Toole'ów,   nie   będę   już   nieśmiała,   nie   będę   też  

zakłopotana   i   wyobcowana.   Gdy   pojadę   na   zakupy   z   Darcy,   kupię   sobie   coś  

ekstrawaganckiego i bezużytecznego. Ponieważ to będzie zabawa.

A   kiedy   Aidan   podejdzie   znowu   do   mojej   ogrodowej   furtki,   wezmę   go   sobie   na  

kochanka. Bo go chcę . Bo przy nim czuję coś, czego nigdy przedtem nie czułam. Bezwstydną  

i pełną kobiecość .

I dlatego, że będzie to zabawne.

Pokiwała z zadowoleniem głową, po czym włączyła  komputer i zasiadła w fotelu, 

żeby przejrzeć fragment swojej pracy. Siedząc ekran, przeglądając zapisane uwagi, oddała się 

rutynowym  dociekaniom i naukowym analizom. Pogrążyła  się w opowieści o czarodzieju 

zamieniającym ugory na urodzajne pola, kiedy zadzwonił telefon. Będąc nadal myślami przy 

swojej pracy, podniosła słuchawkę.

- Słucham.

- Jude? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w pracy.  Jude zamrugała oczami i 

dostroiła się do tonu matki.

- Nie, nic ważnego. Cześć, mamo. Co u ciebie?

-   Wszystko   w   najlepszym   porządku.   -   Linda   Murray   mówiła   wyraźnym,   nieco 

chłodnym głosem. - Chcemy z ojcem wykorzystać przerwę międzysemestralną. Wybieramy 

się do Nowego Jorku, żeby zobaczyć nową wystawę u Whitney'a i pójść do teatru.

- Świetnie. - Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak wiele radości czerpią rodzice ze 

swego wspólnego życia. Doskonale się dobrali. - Bawcie się dobrze.

- Mogłabyś przylecieć i przyłączyć się do nas, jeśli znudziło ci się życie na wsi.

- Dziękuję za propozycję, ale czuję się tu świetnie. Naprawdę pokochałam to miejsce.

- Jesteś tego pewna? - W tonie głosu matki pojawiło się nieznaczne zdziwienie, w 

background image

Zawsze miałaś coś z babci, która przy okazji przesyła ci pozdrowienia.

- Ucałuj ją ode mnie.

- Nie uważasz, że ten domek jest zbyt prymitywny?

Jude   pomyślała   o   swojej   pierwszej   reakcji   na   brak   mikrofalówki   i   elektrycznego 

otwieracza do konserw.

Mam   tu   wszystko,   co   trzeba.   Przed   oknami   kwitną   kwiaty.   I   już   zaczynam 

rozpoznawać niektóre ptaki.

To świetnie. Masz taki wesoły głos. Spodziewam się, że spędzisz trochę czasu w 

Dublinie, skoro już tam jesteś. Mają podobno fantastyczne galerie. I oczywiście będziesz 

chciała zobaczyć Trinity College.

- Wybieram się do Dublina na jeden dzień i to w tym tygodniu.

To dobrze. Odpoczynek na wsi ma swoje zalety, ale nie możesz trwać w umysłowej 

stagnacji.

-   Prawdę   mówiąc,   pracuję   obecnie   nad   pewnym   zagadnieniem.   I   nie   nadążam   ze 

zbieraniem materiałów. Uczę się także ogrodnictwa.

- Naprawdę? To urocze hobby. Wyglądasz na szczęśliwą, Jude. Tak się z tego cieszę. 

Już nie pamiętam, kiedy twój głos był taki radosny.

- Wiem, że niepokoiliście się o mnie, i jest mi przykro z tego powodu. Naprawdę 

jestem szczęśliwa. Sądzę, że potrzebny był mi ten wyjazd.

-   Przyznaję,   że   twój   ojciec   i   ja   niepokoiliśmy   się   o   ciebie.   Wydawałaś   się   taka 

apatyczna i niezadowolona z życia.

- Czułam jedno i drugie.

- Rozwód był dla ciebie ciężkim przeżyciem. Rozumiem to lepiej, niż przypuszczasz. 

To było takie nagłe, wszystkich nas zaskoczyło.

- Ze mną na czele - powiedziała oschłym tonem Jude. - Nie powinien był tego zrobić. 

Nie zrobiłby, gdybym była czujniejsza.

- Być  może  - odparła Linda, zaskakująco łatwo przyznając  jej rację. - Ale to nie 

zmienia faktu, że William nie był takim człowiekiem, za jakiego go braliśmy. I to jest jeden z 

powodów, dla których dzwonię, Jude. Uważam, że będzie lepiej, jeżeli dowiesz się o tym ode 

mnie, a nie poprzez różne plotki.

- O co chodzi? - Jude poczuła skurcz w żołądku. - Czy to dotyczy Williama? Jest 

chory?

- Nie, wprost przeciwnie.

Nagła i nieukrywana gorycz w głosie matki niezmiernie zaskoczyła Jude.

background image

- No cóż, to dobrze.

-   Osobiście   nie   potrafiłabym   tak   łatwo   wybaczać,   jak   ty   -   mruknęła   Linda.   - 

Wolałabym, żeby się zaraził jakąś rzadką, ciężką chorobą - albo chociaż wyłysiał i dostał tiku 

na twarzy.

Kompletnie   zaskoczona   tak   nietypową   u   matki   spontaniczną   reakcją,   a   także 

przypływem uczucia do niej, Jude wybuchnęła śmiechem.

- To fantastyczne. Kocham cię. Nie miałam pojęcia, że tak go odbierasz.

- Twój ojciec i ja robiliśmy, co mogliśmy, żeby zachowywać się uprzejmie i niczego 

po sobie nie okazywać, chcąc w ten sposób ułatwić ci sprawę. Spotykanie się z waszymi 

wspólnymi  przyjaciółmi  i kolegami musiało cię wiele kosztować. Zachowałaś się godnie. 

Byliśmy z ciebie dumni.

Jude pomyślała, że w tym domu zawsze przywiązywano duże znaczenie do dumy 

płynącej z poczucia godności. Czy mogłaby ich zatem rozczarować, robiąc dzikie awantury, 

wpadając w szał na oczach osób postronnych?

- Doceniam to.

- Uważam, że trzeba wielkiej siły, żeby chodzić z tak podniesioną głową jak ty. I 

mogę się tylko domyślać, ile cię to kosztowało. Uważam, że odejście z uniwersytetu i ten 

wyjazd były konieczne, żebyś stanęła na nogi.

- Nie sądziłam, że mnie zrozumiesz.

- Oczywiście, że cię rozumiem, Jude. On cię zranił. Nagle wszystko okazało się takie 

proste. Jude poczuła, że pieką ją oczy. Dlaczego nie zaufała, nie uwierzyła, że rodzina trzyma 

jej stronę?

- Myślałam, że mnie potępiasz.

-   Jakże   mogłabym   cię   potępiać?   Prawdę   mówiąc,   twój   ojciec   nawet   zagroził 

Williamowi, że złoi mu skórę. Rzadko kiedy jego irlandzka krew tak bierze górę, ale dobrze 

mu to zrobiło, przynajmniej trochę się uspokoił.

Jude   próbowała   sobie   wyobrazić   dystyngowanego   ojca   nacierającego   na 

dystyngowanego Williama.

- Nawet nie potrafię wyrazić, jak miło mi to słyszeć.

-   Nigdy   ci   o   tym   nie   wspominałam,   bo   chciałaś   wszystko   przeprowadzić   w   jak 

najbardziej   cywilizowany   sposób.   I   mam   nadzieję,   że   nie   sprawię   ci   przykrości,   ale   nie 

chciałam, żebyś o tym usłyszała z innego źródła. Znowu poczuła skurcz żołądka.

- Powiedz wreszcie.

- William i jego nowa żona również chcą skorzystać z urlopu na uczelni. Wybierają się 

background image

na Bahamy.  William rozpowiada radośnie każdemu, kto chce tego słuchać, że zamierzają 

spędzić   egzotyczne   wakacje,   zanim   na   dobre   osiądą   w   jednym   miejscu.   Jude,   oni   w 

październiku spodziewają się dziecka.

To coś, co ściskało jej żołądek, dotarło teraz do jej nóg.

- Rozumiem.

- William szaleje z radości. Ostatnio obnosi się z odbitką sonogramu i pokazuje ją, 

jakby to było zdjęcie rodzinne. Z tej okazji kupił żonie wielki szmaragd. A ona zachowuje się 

tak, jakby była pierwszą kobietą, która ma rodzić.

- Po prostu są bardzo szczęśliwi.

-   Cieszę   się,   że   tak   to   dobrze   przyjmujesz.   Bo   ja   jestem   wściekła.   Mamy   trochę 

wspólnych   przyjaciół,   wytworzyła   się   więc,   ku   jego   radości,   bardzo   niezręczna   sytuacja 

towarzyska. Można się było po nim spodziewać trochę więcej taktu.

Linda   zrobiła   przerwę,   z   pewnością   próbowała   zapanować   nad   złością.   Kiedy   się 

znowu odezwała, mówiła delikatnym, cichym głosem.

- Nie wart był jednej chwili twojego życia, Jude. Żałuję, że nie zdawałam sobie z tego 

sprawy, zanim za niego wyszłaś.

- Podobnie jak ja - powiedziała półgłosem Jude. - Ale nie przejmuj się tym, mamo. To 

przeszłość. Martwię się tylko, że masz przez niego tyle nieprzyjemności.

-   Och,   dam   sobie   radę.   Jak   już   powiedziałam,   nie   chciałam,   żebyś   się   o   tym 

dowiedziała od obcych. Widzę teraz, iż niepotrzebnie się obawiałam, że to cię zasmuci albo 

zrani. Szczerze mówiąc, nie byłam wcale taka pewna, że uporałaś się z tym i on już się dla 

ciebie nie liczy. Ulżyło mi, że jesteś taka rozsądna. Jak zawsze.

- Tak, rozsądna Jude - powiedziała, czując ściskanie w gardle. - W każdym razie, 

kiedy go znowu zobaczysz, nie omieszkaj przekazać mu moich najlepszych życzeń.

- Zrobię to. Naprawdę się cieszę, że jesteś szczęśliwa, Jude. Skontaktujemy się z tobą 

po powrocie z Nowego Jorku.

- Dobra. Życzę udanego pobytu. Przekaż ojcu najgorętsze uściski.

- Oczywiście.

Kiedy odwiesiła słuchawkę, czuła się jak sparaliżowana. Odrętwiała. Całe ciepło i 

radość,   miłe   samopoczucie,   które   jej   towarzyszyło   od   rana,   stężało   w   niej   w   coś,   co 

zidentyfikowała jako rozpacz.

William na Bahamach ze swoją śliczną nową żoną. Zanurzający się w olśniewająco 

błękitnej   wodzie,   wędrujący   wzdłuż   białej   jak   cukier   plaży   przy   pełni   księżyca,   oboje 

trzymający się mocno za ręce, z rozmarzonym wzrokiem.

background image

William, odurzony perspektywą ojcostwa, chełpiący się swoją śliczną, ciężarną żoną, 

wertujący   wraz   z   Allyson   książki   o   pielęgnacji   niemowląt,   sporządzający   listę   imion. 

Rozpieszczający przyszłą matkę kwiatami i pierścionkiem ze szmaragdem, podający jej do 

łóżka w niedzielę świeżo wyciśniętą pomarańczę i croissanty.

Widziała   to   doskonale   -   tak   jej   się   przysłużyła   ta   jej   przeklęta,   wyostrzona 

wyobraźnia! William, z charakterystycznymi dla niego, zapiętymi na małe guziczki różkami 

kołnierzyka,   radośnie   przygarniający   swoją   śliczną   madonnę   podczas   spacerów  po   plaży. 

William   zwykle   pełen   rezerwy   opowiadający   obcym   ludziom   o   mającym   nastąpić 

błogosławionym wydarzeniu. William - notoryczny ciułacz - wydający masę pieniędzy na 

pierścionek ze szmaragdem. Zbytkowny pierścionek!

Sukinsynu!

Złamała ołówek na pół, cisnęła obydwoma kawałkami o ścianę. Ale dopiero kiedy 

wstała z krzesła, waląc nim tak mocno o ścianę, że aż zagrzmiało, stwierdziła, że to, co czuje, 

to nie rozpacz. To była furia. Rozjątrzona, oślepiająca furia.

Brakowało jej tchu, zaciskała pięści. Nie miała w co uderzyć, nie było pod ręką nic, w 

co   by   mogła   walić   do   utraty   przytomności.   Narastająca   w   niej   wściekłość   była   tak 

rozpaczliwa, tak dojmująca, że rozglądała się jak oszalała za czymś na czym by ją mogła 

wyładować, zanim eksploduje w jej piersi.

Musiała wyjść, poruszać się, pooddychać, zanim siła tej złości zamieni się w krzyk, od 

którego posypią się szyby w domu. Jak nieprzytomna pognała do drzwi, wypadła na korytarz, 

zbiegła po schodach.

Biegła po wzgórzach, dopóki nie straciła oddechu, dopóki nie poczuła pieczenia w 

klatce piersiowej, dopóki nie zaczęły jej drżeć nogi. Z pogodnego, słonecznego nieba spadł 

łagodny deszcz, roziskrzył powietrze i zrosił trawę. Powiał silniejszy wiatr, który zabrzmiał 

jak płacz kobiety. A wraz z nim, niczym szept, niosła się muzyka piszczałek.

Znalazłszy się na drodze do Ardmore, Jude kontynuowała marsz.

background image

11

W deszczowy wieczór ludzie w pubie rozsiedli się na krzesłach, rozmyślając sobie o 

czymś   i   prowadząc   rozmowy.   Młody  Connor   Dempsey   wygrywał   na   akordeonie   rzewne 

melodie, podczas gdy jego ojciec sączył piwo i roztrząsał sprawy świata ze swoim dobrym 

przyjacielem, Jackiem Brennanem.

Jack równie gorliwie przykładał się do rozmowy, jak i do piwa.

Na wszelki  wypadek  stojący za  barem  Aidan miał  go na oku. Bywało,  że Jack i 

Connor Dempsey senior miewali różne opinie na temat kondycji świata i zdarzało się, że aby 

uzgodnić racje, musieli używać pięści.

Aidan rozumiał tę ich potrzebę, wolał jednak, żeby taka wymiana zdań odbywała się 

poza jego lokalem.

Zerkał   od   czasu   do   czasu   na   ekran   przy   barze,   kontrolując   przebieg   meczu 

futbolowego, na który postawił drobną sumkę.

Marzył o spokojnym wieczorze i zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Brenny i nie 

poprosić jej, żeby go zastąpiła. Chciał zjeść kolację z Jude. Tym razem w restauracji, przy 

kwiatach   i   przy  świecach,   a  także   z   dobrym   winem   o  słomkowym   kolorze,   podanym   w 

ładnych kieliszkach.

Sądził, że jest do tego bardziej przyzwyczajona niż do jajecznicy i smażonych kartofli, 

które przygotował w jej kuchni.

Jest nie tylko słodka i nieśmiała, jest również światową kobietą. Wychowaną w dużym 

mieście i w wyższych sferach. Przyzwyczajoną do mężczyzn, którzy ją zabierają do teatru i 

do eleganckich restauracji. Noszących krawaty i dobrze skrojone garnitury, dyskutujących o 

filmie i literaturze.

No cóż, sam też nie był chyba ignorantem. Czytywał książki i chętnie oglądał filmy. 

Napodróżował   się  więcej  niż   inni  ludzie,  widział   wielką  sztukę   i  wspaniałą  architekturę. 

Niejednego elegancika z Chicago zapędziłby w rozmowie w kozi róg.

Kiedy przyłapał się na tym, że robi groźne miny. potrząsnął głową. Na miłość boską, 

czy to nie wariactwo stawać do współzawodnictwa z jakimś wyimaginowanym mężczyzną? 

Podobnie żałosne wydaje się to, iż ciągle musi myśleć o Jude Murray.

Prawdopodobnie fiksuje na tle seksualnym. Już od dłuższego czasu nie dotykał ciała 

kobiety.  Ilekroć  to  sobie   wyobrażał,  czuł  pod  palcami   ciało  Jude.  A  dzięki   dzisiejszemu 

porankowi obraz jej ciała stał się znacznie wyraźniejszy.

Obraz jej delikatnej białej skóry, z którą tak wyraźnie kontrastował różowy rumieniec. 

background image

Długich smukłych nóg i maleńkiego, seksownego pieprzyka w miejscu, gdzie zaczynała się 

wypukłość piersi. Ma takie śliczne ramiona, które aż się proszą, by musnąć je wargami.

Jak się zawstydziła, kiedy ją dotknął! Czy można  się dziwić, że zbzikował na jej 

punkcie? Trzeba być martwym, żeby się nie podniecić.

Z jednej strony, pragnął po prostu zwabić ją do łóżka i zabawić się. Z drugiej strony, 

choć niezbyt chętnie, musiał przyznać, że na równi z wyglądem zewnętrznym fascynuje go jej 

intelekt i maniery.

Spokojna i nieśmiała, zawsze uprzejma. Aż chciało się przebić przez tę jej gładką i 

zewnętrzną warstwę i dotrzeć do tego, co się znajduje pod spodem.

Otworzyły się drzwi. Od niechcenia rzucił okiem i nagle poczuł się tak, jakby go prąd 

poraził.

Weszła Jude. Była przemoczona do nitki, a nie uczesane włosy opadały jej do ramion. 

Miała ciemne oczy, które wyglądały jakoś groźnie. Mógłby przysiąc, że kiedy podchodziła do 

baru, sypały się z nich iskry.

- Chcę się napić.

- Przemokłaś na wylot.

- Bo pada deszcz, a szłam pieszo. - W jej głosie słychać było wzburzenie. Szybkim, 

niedbałym ruchem odgarnęła mokre, ciężkie włosy. Biegnąc, zgubiła gdzieś przepaską. - Co 

w tym nadzwyczajnego? Dostanę coś do picia czy nie?

- Oczywiście, że podam ci twoje wino. Usiądź przy kominku i ogrzej się. Dam ci 

ręcznik do włosów.

- Nie chcę kominka. Nie chcę ręcznika. Chcę whisky. - Rzuciła to jak wyzwanie i 

stuknęła pięścią o kontur. - Tutaj.

Wyglądała jak mściwe bóstwo morza. Pokiwał głową.

- Jak sobie życzysz.

Sięgnął po niską szklaneczkę  i na wysokość dwóch palców nalał jamesonsa. Jude 

wypiła   to   tak,   jak  wodę.   Omal   nie   spadła   z   krzesła,   kiedy  poczuła   w  piersi   gwałtowne, 

zatykające oddech palenie. Oczy zaszły jej łzami.

Aidan, jako człowiek znający życie, zachował kamienną twarz.

- Zapraszam cię na górę do siebie, jeśli masz ochotę przebrać się w suchą koszulę.

- Nic mi nie będzie. - Czuła w brzuchu przyjemne ciepło. Odstawiła szklaneczkę na 

bar, kiwnęła w jej stronę głową. - Jeszcze jedną.

Aidan  pochylił  się   nad  barem.   Z  doświadczenia  wiedział,   że  są  tacy,   który  mogą 

opróżnić do dna butelkę i nic im się nie stanie. Innych natomiast trzeba w odpowiednim 

background image

momencie wypchnąć za drzwi.

Skoro Jude już po kieliszku wina szumiało w głowie, to dwie setki whisky zwalają z 

nóg.

- Dlaczego nie powiesz, co cię trapi, kochanie?

- Nie powiedziałam, że coś mnie trapi. Powiedziałam, że chcę jeszcze jedną whisky.

- Nie dostaniesz jej tutaj. Ale zrobię ci herbatę i posadzę cię przy kominku.

Wciągnęła powietrze i wzruszyła ramionami.

- Niech ci będzie, zapomnij o whisky.

- To rozumiem. A teraz usiądź przy ogniu, a ja ci przyniosę herbatę. Potem opowiesz 

mi, o co chodzi.

- Nie muszę tam siadać. - Odrzuciła mokre włosy z twarzy i pochyliła się ku niemu. - 

Przysuń się bliżej - zażądała. Kiedy wykonał polecenie, a ich twarze dzieliły centymetry, 

chwyciła w garść jego koszulę. I powiedziała jasno, zwięzłe, ale na tyle ostrożnie, żeby nie 

podnosić głosu: - Czy nadal chcesz pójść ze mną do łóżka?

- Co takiego?

- Słyszałeś, co powiedziałam. Czy chcesz pójść ze mną do łóżka?

Aidan z trudem panował nad sobą.

- W tej chwili?

- A co w tym złego? - zapytała. - Czy wszystko musi przebiegać zgodnie z planem, 

odbywać się wedle tego samego wzorca i jeszcze być przewiązane pieprzoną kokardą?

Ponieważ  tym   razem   zapomniała  ściszyć   głos, podniosło  się  wiele  głów,  a  ludzie 

zaczęli strzyc uszami. Aidan poklepał delikatnie jej rękę, trzymającą go wciąż za koszulę.

- Schowajmy się w gniazdku, co ty na to, Jude?

- W czym?

- Chodźmy na zaplecze. - Jeszcze raz poklepał ją po ręku, po czym rozprostował jej 

palce. Wskazał drzwi na końcu baru. - Shawn, przyjdź tutaj i postój przez chwilę, dobrze?

Podniósł klapę lady, żeby Jude mogła przejść, a następnie skierował ją w stronę drzwi.

Zaplecze  było  małym  pomieszczeniem  bez okna, z dwoma  wiklinowymi  fotelami, 

które niegdyś należały do jego babki, i z kiwającym się stołem, zrobionym dawno temu przez 

jego ojca. Była tu też stara lampa w kształcie kuli, którą Aidan włączył i karafka z whisky, o 

której zdołał już zapomnieć.

Zaplecze   było   miejscem   przeznaczonym   na   prywatne   sprawy.   Na   coś   takiego   jak 

rozmowa z kobietą, która nagle zapytała go, czy nie chciałby pójść z nią do łóżka.

- Może byśmy... - Tyle tylko zdążył powiedzieć, bo Jude oparła się plecami o drzwi, 

background image

wczepiła się rękami w jego włosy i gorącymi, wygłodniałymi wargami przywarła do jego 

warg.

Zatracił  się w rozkoszy atakowany przez nią  tak  gwałtownie.  Napierała  na niego, 

przykleiła się do niego, a jej ciało było jak rozżarzony piec. Aż dziw, że nie parowało jej 

mokre ubranie.

Jego serce łomotało. Czuł narastające napięcie między nimi. Pachniała deszczem i 

whisky. Kręciło mu się od niej w głowie, paliło w gardle.

Jak przez mgłę  słyszał  głos brata,  wtórujący mu  śmiech  i jakąś cichą  melodię.  Z 

trudem przypomniał sobie, gdzie są. Kim są.

- Jude. Zaczekaj. - Krew dudniła mu w głowie, kiedy ją od siebie odsuwał. - To nie 

jest odpowiednie miejsce.

Dlaczego? - Gwałtownie potrzebowała jego, czegokolwiek. - Chcesz mnie, a ja chcę 

ciebie.

Nie mógł postąpić jak ogier kryjący wyrywającą się do niego klacz. Bez żadnego 

uczucia.

- Przestań w tej chwili. Opanuj się. - Pogłaskał ją po włosach. - Powiedz mi, co się 

stało.

- Nic się nie stało. - Głos jej się załamał. Nietrudno było poznać, że kłamie. - Dlaczego 

koniecznie musiało się coś stać? Chcę tylko, żebyś się ze mną kochał. - Drżała jej ręka, kiedy 

zmagała się z guzikami jego koszuli. - Żebyś mnie dotykał.

Teraz Aidan przyparł ją do drzwi i mocnym ruchem ujął rękami jej twarz, podnosząc 

ją   do   góry.   Jego   ciało   było   spragnione,   ale   serce   i   umysł   podpowiadały   mu   coś   wręcz 

przeciwnego. Należał do mężczyzn, którzy wolą iść za głosem serca.

-  Mogę   cię   dotykać,  ale  nigdy  do  ciebie   nie   dotrę,  jeżeli   mi   nie  powiesz,  co   cię 

niepokoi.

- Nic mnie nie niepokoi - jęknęła i Wybuchnęła płaczem.

- No widzisz, kochanie. - Łatwiej jest pocieszyć kobietę, niż jej się oprzeć. Delikatnie 

przygarnął ją do siebie, kołysał ją w ramionach. - Kto cię skrzywdził, a ghra?

To nic takiego. Takie sobie głupstwo. Przepraszam.

- O nie, to coś poważnego. Powiedz mi, przez kogo jesteś smutna, mavourneen.

Nie mogąc złapać tchu, wtuliła twarz w jego ramiona. Były jak poduszka, w którą 

można się wypłakać.

- Mój mąż i jego żona wybierają się na Bahamy i będą mieli dziecko.

Odepchnął ją, a słowo to wystrzeliło jak pocisk.

background image

- Co? Masz męża?

- Miałam. - Pociągnęła nosem, pragnąc, by jej głowa mogła znowu spocząć na jego 

ramieniu. - Porzucił mnie.

Aidan kilka razy odetchnął głęboko, ale nadal wirowało mu w głowie, jakby jednym 

haustem wypił butelkę jaminsonsa. Albo oberwał nią po głowie. - Byłaś zamężna?

- Formalnie. - Machnęła nerwowo ręką. - Masz chusteczkę? Skonsternowany Aidan 

sięgnął do kieszeni, podał jej chustkę.

- Uważam, że musimy wrócić do początku sprawy, ale najpierw dam ci suche ubranie 

i gorącą herbatę, żebyś się nie przeziębiła.

- Nic mi nie będzie. Powinnam...

- Uspokoić się. Pójdziemy na górę.

- Wyglądam jak nieszczęście. - Wysmarkała energicznie nos. - Nie chcę, żeby mnie 

ludzie widzieli.

- Nie znajdziesz tu nikogo, kto sam nie wylałby paru łez, a niektórzy robili to w pubie. 

Wyjdziemy i przez kuchnię dostaniemy się na górę.

Nie zdążyła zaprotestować, kiedy ją chwycił za ramię i skierował do drzwi. Następnie, 

choć trochę się opierała, zaciągnął do kuchni.

- Jude, czy coś się stało? - zapytała zdumiona Darcy i natychmiast umilkła, gdy Aidan 

kiwnął porozumiewawczo głową i wypchnął Jude na wąską klatkę schodową.

Skoro   tylko   dotarli   na   górę,   otworzył   drzwi   i   wszedł   do   niedużego,   zagraconego 

pokoju dziennego.

- Sypialnia jest tam dalej. Rozgość się, a ja tymczasem nastawię herbatę.

Zaczęła mu dziękować, przepraszać, ale on już skierował się ku niskim drzwiom.

Weszła do sypialni. Tu, w przeciwieństwie do pierwszego pokoju, było porządnie i 

czysto. Jude podeszła do niedużej szafy, rzucając okiem na wąskie łóżko z granatową narzutą, 

na wysoką szyfonierkę, która wyglądała jak antyk, oraz na wyblakły dywan na pociemniałej 

ze starości drewnianej podłodze.

Znalazła koszulę, równie szarą jak jej nastrój. Wkładając ją, oglądała ściany. W pełni 

świadczyły   one o  romantycznej  naturze   Aidana.  Plakaty i  ryciny  dalekich  krain.  Uliczne 

scenki   z   Paryża,   Londynu,   Nowego   Jorku   i   Florencji.   Wzburzone   fale   obrazów 

marynistycznych i wyspy z bujną roślinnością. A także dumne klify i łagodne wzgórza jego 

rodzinnych stron. Wisiały jeden przy drugim, tworząc bajeczną, ekscentryczną tapetę.

Ile z tych miejsc udało mu się zobaczyć? Czy są takie kraje, które chciałby jeszcze 

odwiedzić?

background image

Westchnęła na głos, nie bacząc na to, że dźwięk ten świadczył o użalaniu się nad sobą, 

i, wziąwszy swój mokry sweter, wróciła do salonu.

Aidan przechadzał się po nim, a kiedy weszła, zatrzymał się w miejscu. Wyglądała w 

jego koszuli jak skrzat - malutka, nieszczęśliwa, daleka od tych emocji, które się w nim 

kłębiły. Bez słowa wziął więc od niej sweter i powiesił w łazience, żeby wysechł.

- Usiądź, Jude.

- Masz prawo być na mnie zły - za ten mój najazd i za to, że się tak zachowałam. Nie  

wiem od czego zacząć...

- Chciałbym, żebyś przez chwilę pomilczała - powiedział i poszedł do kuchni, by zająć 

się herbatą.

Myślał teraz tylko o tym, że była mężatką. Drobny szczegół, o którym zapomniała 

napomknąć.

Był przekonany, że Jude ma niewielkie doświadczenie z mężczyznami, a tymczasem 

okazuje się, iż miała męża, rozwiodła się i jeszcze coś czuje do tego sukinsyna.

Wzdycha za jakimś galancikiem z Chicago, który okazał się na tyle nieuczciwy, że nie 

dotrzymał przysięgi małżeńskiej, gdy tymczasem on, Aidan Gallagher, usycha z tęsknoty do 

niej.

Nalał mocnej herbaty, a do swojej filiżanki dodał trochę whisky.

Kiedy wszedł do salonu, stała ze splecionymi  rękami. Jej wilgotne włosy wiły się 

bezładnie, a oczy miała zapłakane.

- Zejdę na dół i przeproszę twoich gości.

- Za co?

- Za scenę, jaką zrobiłam.

Odstawił filiżankę, ściągnął brwi i przyjrzał się jej poirytowany.

- A cóż to wielkiego? Nie ma tygodnia, żeby coś się tu nie działo. Więc usiądź, do 

diabła, i przestań na mnie patrzeć jak zbity pies.

Kiedy posłuchała, również usiadł i sięgnął po herbatę. Jude upiła łyk, sparzyła sobie 

język i pospiesznie odstawiła filiżankę.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że byłaś zamężna?

- Nie myślałam o tym.

- Nie myślałam? - Odstawił z takim impetem filiżankę, że aż zadzwoniła. - Czyżby to 

tak mało dla ciebie znaczyło?

- Znaczyło bardzo wiele - odparowała w tak spokojny i godny sposób, że aż zmrużył 

oczy. - Znacznie więcej niż dla mężczyzny, którego poślubiłam. Próbowałam nauczyć się z 

background image

tym żyć.

Ponieważ Aidan milczał, znowu sięgnęła po herbatę, żeby zająć czymś ręce.

- Znaliśmy się parę lat. Jest wykładowcą na uniwersytecie, na którym również i ja 

pracowałam. Miałam wrażenie, że wiele nas łączy. Moi rodzice bardzo go lubili. Gdy poprosił 

mnie o rękę, zgodziłam się.

- Byłaś w nim zakochana?

- Myślę, że tak, ale teraz nie jest to już ważne. Aidan był innego zdania, ale pominął to 

milczeniem. - I co się stało?

- Można powiedzieć, że William wszystko zaplanował. Jest bardzo dokładny, planuje, 

analizuje szczegóły, przewiduje ewentualne pułapki i już z góry stara się ich uniknąć.

Kupiliśmy   dom,   ponieważ   stanowił   dobrą   oprawę   do   przyjmowania   gości,   a   jego 

ambicją był szybki awans na uczelni. Odbyło się wesele - w wąskim gronie, ekskluzywne, w 

dystyngowanej   atmosferze,   ze   wszystkim,   co   trzeba.   Mam   na   myśli   dostawców   i 

organizatorów przyjęcia, specjalistów od kompozycji kwiatowych, fotografów, gości.

Wzięła głęboki oddech, a ponieważ miała już oparzony język, tym razem ostrożniej 

napiła się herbaty.

-   Po   siedmiu   miesiącach   przyszedł   do   mnie   i   powiedział,   że   czuje   się 

nieusatysfakcjonowany małżeństwem. Takiego użył słowa. A ja chyba powiedziałam, że jest 

mi przykro. - Zamknęła oczy, przełknęła gorycz poniżenia. - W pierwszym odruchu prawie 

zawsze przepraszam. Przyjął to łaskawie, jak gdyby się tego spodziewał.

Aidan poczuł, jak bardzo Jude jest zraniona.

- Powinnaś wyciągnąć z tego nauką, żeby tak często nie przepraszać.

- Możliwe. W każdym razie wytłumaczył mi, że ponieważ mnie szanuje i chce być 

wobec mnie całkiem uczciwy, uważa za stosowne powiedzieć, iż zakochał się w innej. - W 

myślach dodała: w młodszej, ładniejszej i bardziej błyskotliwej. - Nie chciał jej wikłać w 

cudzołóstwo, więc poprosił, żebym natychmiast wniosła sprawę o rozwód. Sprzedamy dom, 

podzielimy   wszystko   na   pół.   A   ponieważ   rozchodzimy   się   z   jego   powodu,   chce   mi   dać 

pierwszeństwo w wyborze przedmiotów, na których mi zależy.

Aidan nic spuszczał wzroku z jej twarzy.  Już się uspokoiła, miała spokojne oczy, 

opanowane ręce. Była nawet zbyt spokojna. Wolał, kiedy zachowywała się w sposób bardziej 

spontaniczny.

- I jak postąpiłaś?

- Dostał rozwód, ponownie się ożenił i każde z nas poszło swoją drogą.

- Zranił cię.

background image

William nazwałby to nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności.

- William jest głupim osłem. Uśmiechnęła się blado.

-   Możliwe.   Ale   to,   co   zrobił,   było   sensowniejsze   niż   utrzymywanie   nieudanego 

małżeństwa.

- Byłaś nieszczęśliwa w małżeństwie?

- Nie, ale nie byłam też szczęśliwa. - Bolała ją teraz głowa i czuła się zmęczona. 

Najchętniej   zwinęłaby   się   w   kłębek   i   zasnęła.   -   Nie   jestem   stworzona   do   przeżywania 

wielkich uczuć.

Zdziwiony   uniósł   brwi.   I   to   mówi   kobieta,   która   tak   namiętnie   rzuciła   mu   się   w 

ramiona, a potem tak gorzko wypłakiwała się w nich.

- Chyba jednak masz prawo do spokoju, prawda, Jude Frances?

- Tak - westchnęła. - Rozsądna, praktycznie myśląca Jude.

- No właśnie, więc skąd ten wybuch?

- To dziecinada.

- Nie taka znów dziecinada, skoro aż tyle dla ciebie znaczy.

- Właśnie dlatego. Powinno mnie to zupełnie nie obchodzić. - Poderwała gwałtownie 

głowę, a ogniki, które pojawiły się teraz w jej oczach, wydały mu się nawet intrygujące. - 

Czyż nie rozwiedliśmy się? Od dwóch łat jesteśmy rozwiedzeni. Co mnie może obchodzić 

jego wyprawa na Bahamy?

- No właśnie, dlaczego tak cię to dotknęło?

- Bo to ja chciałam tam pojechać! - Wybuchnęła. - Chciałam spędzić nasz miesiąc 

miodowy w jakimś egzotycznym, cudownym i nieznanym mi miejscu. Przyniosłam do domu 

masę folderów. Paryż, Florencja, Rimini. Wiele różnych miejsc. Mogliśmy z tego coś wybrać, 

a ja byłabym zachwycona. Tymczasem on widział same przeszkody i jedyne, o czym był w 

stanie mówić, to... to...

Wykonała szybki ruch ręką, gdy na chwilę zabrakło jej słów.

- O różnicach językowych, o szoku kulturowym, o odrębności korzeni. Chryste Panie!

Rozwścieczona poderwała się z krzesła.

- Więc pojechaliśmy do Waszyngtonu, gdzie spędziliśmy godziny, dni, wieki, kręcąc 

się po instytucie smithsoniańskim i uczęszczając na wykłady.

- Chodziliście na wykłady podczas miesiąca miodowego?

- Nazywał to pożywką kulturalną. - Wzniosła do góry ręce i wielkimi krokami zaczęła 

przemierzać pokój. - Zdaniem Williama większość ludzi wiąże z miesiącem miodowym zbyt 

wielkie, często niemożliwe do spełnienia oczekiwania.

background image

- A dlaczegóż by nie? - mruknął Aidan.

- Otóż to! - Odrzuciła głowę, jej twarz zapłonęła słusznym gniewem. - Tylko po co 

była ta cała mowa o wspólnej, intelektualnej płaszczyźnie porozumienia? To całe ostrożne 

stąpanie po znanych, utartych ścieżkach? Do diabła z tym! Powinniśmy byli uprawiać dziki 

seks na jakiejś gorącej plaży.

Aidan w głębi duszy cieszył się, że nie doszło do tego.

- Brzmi to tak, jakbyś się na dobre od niego wyzwoliła, kochanie.

- Nie o to chodzi. - Miała ochotę wyrywać sobie włosy.

Do głosu doszła teraz irlandzka krew Jude - kipiała, gotowała się w sposób, który 

wprawiłby w dumę jej babcię. - Chodzi o to, że mnie rzucił. Może nie złamał mego serca, ale 

uraził moją dumę, moje ego. Czy jest to jakaś różnica?

- Nie ma żadnej różnicy - odparł spokojnie Aidan.

Fakt, że się zgodził, i to bez chwili wahania, rozognił ją jeszcze bardziej.

- A teraz ten bydlak jedzie tam, dokąd ja chciałam pojechać. I będą mieli dziecko, a on 

się   z   tego   cieszy.   Kiedy   wspominałam   przy   nim   o   dzieciach,   zaczynał   mówić   o   naszej 

karierze, o naszym trybie życia, przeroście populacji, kosztach college'u, sporządził wykres. - 

Co?

- Wykres. Pieprzony komputerowy wykres uwzględniający nasze finanse i zdrowie, 

nasz status naukowy i możliwości czasowe na najbliższe pięć, siedem lat. Powiedział, że 

dopiero kiedy zrealizujemy nasze cele, możemy się zastanowić - ale tylko zastanowić - nad 

poczęciem dziecka. Jednak przez najbliższe siedem lat William zamierzał koncentrować się 

na swojej karierze, zabiegać o awans, gromadzić swój idiotyczny dorobek naukowy. - Teraz 

już na dobre ogarnęła ją furia. - To on miał zadecydować, kiedy i czy w ogóle będziemy mieli 

dziecko. Gdyby to od niego zależało, ustaliłby także płeć dziecka. Chciałam mieć rodzinę, a 

on mi dał wydrukowany wykres.

Dusił ją płacz i znowu miała oczy pełne łez. Ale kiedy Aidan wstał, żeby do niej 

podejść, energicznie potrząsnęła głową.

- Myślałam, że nie chce podróżować za granicę, że nie chce mieć dzieci. Myślałam, że 

taki już jest - praktyczny, oszczędny, ambitny. Chodziło jednak o to, że nie chciał ze mną 

pojechać   na   Bahamy.   Nie   chciał   ze   mną   zakładać   rodziny.   Czy   ze   mną   jest   coś   nie   w 

porządku?

- Wszystko jest w całkowitym porządku.

- Niemożliwe. - Wyciągnęła chustkę. - Gdybym była normalna, już bym się postarała, 

żeby ode mnie tak łatwo nie odszedł. Jestem nieatrakcyjna. Znudził się mną zaraz po ślubie. 

background image

Ludzie nudzą się przy mnie. Moi studenci, koledzy w pracy.  Nawet moi rodzice są mną 

znudzeni.

- Nie mów głupstw. - Podszedł do niej, wziął za ramiona i lekko potrząsnął. - Nie 

jesteś ani trochę nudna.

- Po prostu mnie nie znasz. - Pociągnęła nosem i mocno potrząsnęła głową. - W tym,  

co robię, nie ma nigdy nic ekscytującego, a w tym, co mówię, nic błyskotliwego.

Wszystko we mnie jest takie przeciętne. Sama jestem sobą znudzona.

- Kto ci to wszystko nakładł do głowy?  - Potrząsnąłby nią jeszcze raz, gdyby nie 

spoglądała   tak   żałośnie.   -   Nie   pomyślałaś   nigdy,   że   to   William   jest   nudny,   z   tymi   jego 

cholernymi  drukowanymi  wykresami i z tą całą jego kulturą? A że twoi studenci cię nie 

uwielbiają? Może uczenie nie jest twoim powołaniem?

Wzruszyła ramionami.

- Jestem chodzącą pospolitością.

-   Jude   Frances,   a   kto   z   własnej   woli   przyjechał   do   Irlandii,   żeby   zamieszkać   w 

nieznanym   sobie   miejscu,   obcować   z   ludźmi,   których   nigdy   wcześniej   nie   spotkał,   i 

zajmować się pracą której nigdy dotąd nie robił?

- To co innego.

- Dlaczego?

- Bo to była ucieczka. Jakie to irytujące i wzruszające zarazem.

- Nie jesteś nudna, ale uparta! Powinnaś uczyć muły. I co w tym złego, że uciekłaś, 

skoro to, gdzie byłaś i co robiłaś, nie odpowiadało ci? Czy zatem nie uciekłaś do czegoś 

innego? Do czegoś, co ci odpowiada?

- Nie wiem. - Była zbyt zmęczona i obolała, żeby się nad tym zastanawiać.

- Sam też uciekałem. W końcu wylądowałem, gdzie powinienem. - Pochylił się, żeby 

złożyć na jej czole pocałunek. - Podobnie będzie z tobą.

Kiedy ją od siebie odsunął, otarł łzę z jej policzka.

- A teraz posiedź tu sobie, a ja załatwię parę spraw w pubie. Odwiozę cię do domu.

- Nie, nie trzeba. Mogę pójść pieszo.

- Nie będziesz szła w deszczu i po ciemku, zwłaszcza kiedy jesteś w tak złym nastroju. 

Siedź i pij herbatę. To nie potrwa długo.

Wyszedł,   zanim   zdążyła   zaprotestować,   a   potem   postał   chwilę   na   schodach,   żeby 

uporządkować myśli.

Starał się nie mieć jej za złe tego, że nie powiedziała mu o małżeństwie. Należał do 

ludzi, którzy poważnie traktują takie zobowiązania. Małżeństwo było dla niego czymś, co 

background image

wiąże na stałe.

Małżeństwo Jude rozpadło się nie z jej winy, ale powinna mu była o tym powiedzieć. 

Dla samej zasady.

Doszedł do wniosku, że nie pozostaje mu nic innego, jak się z tym pogodzić. Będzie 

też musiał bardzo ostrożnie ją traktować, żeby nie rozjątrzyć dawnych ran.

Jezu Chryste, ileż ta kobieta ma problemów!

- Co z Jude? - zapytała Darcy, gdy tylko wszedł do kuchni.

-   Wszystko   w   porządku.   Dostała   taką   wiadomość   z   domu,   która   wytrąciła   ją   z 

równowagi. - Złapał za słuchawkę, żeby zadzwonić do Brenny.

- Och, mam nadzieję, że nie chodzi o jej babcię! - Darcy postawiła tacę, a w jej oczach 

pojawił się niepokój.

- Nie, nic w tym rodzaju. Dzwonię do Brenny, może będzie mnie mogła zastąpić przez 

parę godzin. Chcę odwieźć Jude do domu.

- Gdyby Brenna nie mogła, jakoś sobie poradzimy z Shawnem.

Aidan zawahał się ze słuchawką w ręku, uśmiechnął się.

- Masz dobre serce, Darcy.

- Lubię ją i uważam, że przydałaby się jej odrobina radości w życiu. Zdaje się, że 

dotychczas miała tego jak na lekarstwo. A to, że została porzucona przez męża dla innej 

kobiety, gdy jeszcze nie zasuszył się jej ślubny bukiet, też musiał ją...

- Zaczekaj... Wiedziałaś, że była zamężna? Darcy uniosła brwi.

- Oczywiście. - Wzięła tacę z zamówieniem i ruszyła z nią w stronę drzwi. - To żadna 

tajemnica.

- Żadna tajemnica - mruknął, po czym, zgrzytając zębami, wykręcił numer Brenny. - 

Cała wieś o tym wie, a ja dowiaduję się ostatni.

background image

12

Do   powrotu   Aidana   i   w   drodze   do   samochodu   Jude   zdążyła   się   uspokoić. 

Zamartwianie się i wstyd na nic się zdadzą. Wpadła jak burza do pubu i rzuciła się na szyję 

Aidanowi. Może za jakieś dwadzieścia albo trzydzieści lat będzie się z tego śmiała, ale teraz 

czuła się niezmiernie głupio.

W dodatku płakała, bełkotała coś, przeklinała. Brakowało tylko, żeby rozebrała się do 

naga i zatańczyła na barze.

Matka gratulowała jej, że zachowała się z taką godnością. No, gdyby mama teraz ją 

zobaczyła!

I po tym wszystkim Aidan odwozi ją do domu, i jest dla niej taki uprzejmy.

Na pewno odetchnie z ulgą, gdy się jej wreszcie pozbędzie.

Kiedy   trzęśli   się   po   wybojach,   nie   wiedziała,   jak   ma   się   zachować.   Ale   przecież 

musiała coś powiedzieć. Byłoby tchórzostwem, gdyby tego nie zrobiła.

- Widzisz ją? - powiedziała.

- Kogo?

- W oknie. - Jude wychyliła się, chwytając go za ramię i wpatrując się w postać w 

oknie swojego domu.

Zadarł głowę i uśmiechnął się lekko.

- Aha. Czeka. Zastanawiam się, czy nie dłuży jej się czas, czy też może rok jest dla 

niej jak jeden dzień.

Wyłączył   silnik   i   siedzieli   tak   na   bębniącym   o   dach   samochodu   deszczu,   dopóki 

postać nie zniknęła.

-   Naprawdę   ją   widziałeś?   Nie   mówisz   tego   tylko   dlatego,   żeby   sprawić   mi 

przyjemność?

- Oczywiście, że widziałem, zresztą nie pierwszy już raz. - Odwrócił głowę, z uwagą 

przyglądając się profilowi Jude. - Nie czujesz się dziwnie, przebywając z nią pod jednym 

dachem?

- Nie. Ani trochę. A chyba powinnam się tego lękać. Czasami...

- Co czasami?

Zawahała się, czy warto zawracać mu tym głowę. Ale było tak przytulnie i miło w 

ciepłym samochodzie przy jednostajnie padającym deszczu i kłębiącej się mgle.

- Czasami ją czuję. Coś jest w powietrzu. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. I robi mi się 

smutno, ponieważ ona jest smutna. Jego także widziałam.

background image

- Jego?

- Zaczarowanego królewicza. Spotkałam go, gdy poszłam położyć kwiaty na grobie 

Maude. Wiem, że to brzmi dziwnie i że powinnam się raczej udać z tym lekarza, ale...

- Czy ja się z ciebie śmieję?

- Nie. I chyba tylko dlatego o tym opowiadam, bo wiem, że mnie nie wyśmiejesz. 

Spotkałam go, Aidanie. - Poprawiła się na swoim fotelu, a kiedy odwróciła się ku niemu, z 

emocji błyszczały jej oczy. - Rozmawiałam z nim. Za pierwszym razem myślałam, że to ktoś, 

kto tutaj mieszka. Ale za drugim - to było jak sen, jak trans... Mam coś. Chciałabym ci to 

pokazać. Wiem, że musisz wracać, ale zajmę ci tylko minutkę.

- Zapraszasz mnie do środka?

- Tak. Chciałabym...

- Więc mam czas.

Wysiedli z samochodu na deszcz. Była trochę zdenerwowana, kiedy weszli do domku, 

odrzuciła mokre włosy.

- Mam to na górze. Zaraz przyniosę. Napijesz się herbaty?

- Nie, dziękuję.

-   No   to   zaczekaj   -   powiedziała   i   pognała   po   schodach   do   sypialni,   gdzie   wśród 

skarpetek ukryła kamień.

Kiedy   zeszła,   trzymając   go   za   plecami,   Aidan   rozpalał   już   ogień.   Ukucnął   przy 

palenisku, ciepłe światełko rzucało nań swój blask. Na ten widok serce Jude zabiło mocno.

Jest taki przystojny, jak zaczarowany królewicz. Mogłaby tak stać i patrzeć, jak ogień 

barwi jego włosy na czerwono, jak przesuwa się i igra na załamaniach jego twarzy, napełnia 

złotem te cudowne niebieskie oczy.

Nic dziwnego, że się w nim zakochała.

O Boże, zakochała się w nim. Siła tego odkrycia była jak cios zadany prosto w brzuch, 

tak dotkliwy, że omal nie jęknęła. Ile to jeszcze idiotycznych pomyłek popełni tego dnia?

Nie wolno jej zakochać się w tym Irlandczyku, nie może pozwolić, by znowu złamano 

jej serce, nie chce też wyjść na idiotkę. Jemu jest potrzebny ktoś całkiem inny, czego wcale 

nie krył. Potrzebuje seksu, zabawy i podniety. Po co mu taka kobieta o cielęcym spojrzeniu, 

która nie sprawdziła się już w małżeństwie?

Szukał przygody, a to nie miało nic wspólnego z miłością. Gdyby więc chciała być z 

nim, musiałaby najpierw nauczyć się oddzielać te dwie sprawy.

Nie będzie tego komplikowała ani nadmiernie analizowała. Nie zniszczy tego, co jest.

Kiedy więc wstał i odwrócił się, uśmiechnęła się do niego.

background image

- Jak to miło, gdy w deszczowy wieczór pali się w kominku. Dziękuję.

- Więc  podejdź  tu bliżej.  - Wyciągnął  do niej  rękę.  Pomyślała,  że może  podejść. 

Najwyżej   się   sparzy.   Szła,   nie   spuszczając   zeń   oczu.   Wyjęła   powoli   rękę   zza   pleców, 

rozchyliła palce. Diament połyskiwał pięknie na jej dłoni.

- Chryste! - Aidan wytrzeszczył oczy. - Co ja widzę?!

- Wysypał je z torby jak cukierki. Klejnoty tak błyszczące, że aż zabolały mnie oczy. 

Widziałam, jak zamieniają się w kwiaty na grobie Maude. Poza tym jednym, który pozostał w 

dawnym  kształcie.  Nie mogłam  w to uwierzyć  - powiedziała  półgłosem,  mając  na myśli 

zarówno słowa księcia, jak i ten kamień.

Wziął diament z jej ręki, by go dokładnie obejrzeć przy ogniu kominka.

-   Mieni   się   wszystkimi   kolorami   tęczy.   Jest   w   tym   jakaś   magia,   Jude   Frances.   - 

Podniósł na nią wzrok. - Co chcesz z nim zrobić?

-   Nie   wiem.   Zamierzałam   pokazać   jubilerowi,   oddać   do   analizy.   Ale   zmieniłam 

zdanie. Nie chcę go poddawać próbie. Czy nie wystarczy, że go mam? Nie wystarczy sama 

świadomość? W życiu rzadko kierowałam się wiarą. Chcę to teraz zmienić.

- Jesteś mądra i dzielna. I może właśnie z tego powodu dostałaś go na przechowanie. - 

Ujął jej rękę. Położył kamień na środku jej dłoni i zagiął jej palce. - Należy do ciebie, wraz z 

całą zawartą w nim magią. Cieszę się, że mi go pokazałaś.

- Musiałam się tym podzielić. - Ściskała kamień i chociaż wiedziała, że to głupie, 

czuła, że czerpie z niego odwagę. - Byłeś dla mnie taki wyrozumiały i cierpliwy. Nie wiem, 

jak ci się odwdzięczę.

- Nie prowadzę księgi zysków i strat.

- Wiem. Nie powinnam tego mówić. Jesteś najmilszym człowiekiem, jakiego znam.

- Najmilszym? - Tak.

- A także wyrozumiałym i cierpliwym. Uśmiechnęła się.

- Tak.

- Jak brat?

Starała się zachować uśmiech. - No cóż, ja...

- I masz taki zwyczaj, że rzucasz się w ramiona mężczyzn, których traktujesz jak 

braci?

- Muszę cię za to przeprosić, postawiłam cię w takiej niezręcznej sytuacji.

- Czy ci nie mówiłem, że za często przepraszasz? Odpowiedz tylko na pytanie.

- Prawdę mówiąc, nie rzucałam się dotąd w niczyje ramiona.

- Czyżby to była prawda? No, no, pochlebiasz mi, chociaż był to gest rozpaczy.

background image

- Tak, byłam  zrozpaczona.  - Nagle kamień  w jej  ręku zrobił  się ciężki  jak ołów. 

Odwróciła się i odłożyła go na obramowanie kominka.

- A w tej chwili?

- Czuję się świetnie.

-   Więc   spróbujmy   to   jeszcze   raz.   -   Obrócił   ją   ku   sobie,   a   kiedy   otworzyła   ze 

zdziwienia usta, pocałował ją. Podskoczyła. Ten jej spontaniczny odruch zawsze działał na 

niego podniecająco. - Czy i teraz myślisz, że jestem miły i cierpliwy? - wymruczał i leciutko 

ją ugryzł w szyję.

- W ogóle nie mogę myśleć.

- To dobrze. Wolę cię taką.

- Myślałam, że jesteś na mnie zły albo...

- Znowu myślisz. - Skubnął ją wargami. - Będę cię musiał prosić, żebyś przestała.

- W porządku. Dobrze.

Głośny i przyspieszony oddech, z jakim wyraziła zgodę, rozbudził jego namiętność.

Mavourneen dheelish. Oddaj mi się tej nocy. - Powrócił do jej ust i jeszcze bardziej 

zmącił jej rozbiegane myśli. - Tej nocy. Nie mogę żyć, śniąc tylko o tobie.

- Nadal mnie chcesz? - Zdumienie i radość w jej głosie omal go nie rzuciły na kolana.

- Chcę całą ciebie. Nie każ mi dzisiaj odchodzić.

Do tego miejsca słuchała swego serca. Nadal będzie mu posłuszna.

- Nie. - Zanurzyła palce w jego włosach, wyszła na spotkanie jego wargom z całą 

dopiero co odkrytą miłością i namiętnością. - Nie, nie odchodź.

Mógł   położyć   ją   na   podłodze,   wziąć   ją   tam   i   oddawać   się   rozkoszy   przy   ogniu 

kominka. Ponieważ jednak pamiętał o danej obietnicy, objął ją i wziął na ręce. A kiedy ujrzał 

olśnienie w jej oczach, wiedział, że słusznie postąpił.

- Powiedziałem ci, że pierwszy raz nie będziemy się śpieszyć. A ja dotrzymuję słowa.

Nikt jej dotąd nie nosił na rękach. Romantyczność tego gestu zniewalała. Kiedy ją 

niósł po schodach, a potem korytarzykiem do sypialni, krew huczała jej w uszach niczym 

głuche uderzenia piorunów.

Całe szczęście, że było tak ciemno. Dzięki temu łatwiej ukryć nieśmiałość. Kiedy ją 

posadził na krawędzi łóżka, zamknęła oczy. Wtedy włączył światło.

- Śliczna Jude - wyszeptał i uśmiechnął się do niej. - Posiedź chwilę, a ja zapalę w 

kominku.

Oczywiście, że tak będzie jeszcze przyjemniej. Splotła dłonie i próbowała opanować 

nerwy, uciszyć nieco pragnienie. O Boże, dlaczego nie może o niczym myśleć, wydusić z 

background image

siebie ani jednego zdania? Dlaczego nie ma pod ręką jakiejś seksownej bielizny, żeby się 

przebrać i go olśnić?

Nie mogąc nic powiedzieć, przyglądała się, jak Aidan zapala teraz porozstawiane w 

różnych miejscach pokoju świece.

- Zamierzałem dzisiaj do ciebie zadzwonić i zaprosić cię na kolację.

Ze zdumienia wytrzeszczyła na niego oczy.

- Naprawdę?

- Trzeba z tym będzie poczekać do następnego razu. - Zatrzymał na niej wzrok, a 

widząc   jej   zdenerwowanie,   po   chwili   zgasił   światło.   Pokój   pogrążył   się   w   migoczącym 

świetle świec.

- Nie jestem głodna. Roześmiał się.

- Właśnie zamierzam to zmienić. - Ku jej całkowitemu zaskoczeniu uklęknął i zaczął 

rozwiązywać jej buty. - Ja mam na ciebie apetyt od chwili, kiedy pojawiłaś się w pubie.

Przełknęła   głośno   ślinę.   A   on   delikatnie   przesunął   palcem   po   jej   gołej   stopie, 

sprawiając, że oddech uwiązł jej w gardle.

-   Masz   śliczne   stopy   -   powiedział   Aidan   jakby   od   niechcenia,   a   kiedy   zaczął   je 

całować, śmiały mu się oczy.

Znowu zachłysnęła się powietrzem, a jej palce, niczym szpony, wbiły się w materac.

- Ale muszę przyznać, że wolę twoje ramiona.

- Moje... - Zajął się drugą stopą, sprawiając, że poczuła pustkę w głowie.

- Twoje ramiona. Zachwyciłem się nimi. - Ponieważ to była prawda, wstał i postawił 

Jude na drżących palcach. - Są takie wdzięczne, a przy tym mocne. - Mówiąc to, rozpiął 

guziki koszuli, którą pożyczyła od niego. Żeby trwało to dłużej, zsunął ją tylko z jej ramienia, 

które zaczął pieścić językiem.

- O Boże! - Poczuła żar wewnątrz siebie. Kiedy dla utrzymania równowagi złapała go 

za biodra, zaczął całować jej szyję i podbródek jak człowiek, który degustuje rozmaite dania 

na bankiecie.

Musnął wargami jej usta. drażniąc je, napełniając smakiem, który pobudził jej własne 

nienasycenie. Gdy Aidan usłyszał jej cichy jęk, jeszcze bardziej wzmógł pieszczoty.

Przylgnęła do niego, poruszyła ciałem w rozmarzonym rytmie, podczas gdy jej głowa 

opadła do tyłu w geście poddania. Powiedział, że będzie to długo trwało. I tak właśnie było. 

Przy tańczącym świetle świec i łagodnym, jednostajnym szumie deszczu pocałunki stawały 

się coraz bardziej namiętne.

Kiedy zdarł z niej koszulę, wydała jęk rozkoszy, a jej palce zaczęły wędrować po jego 

background image

plecach, ugniatając mięśnie.

Ich serca biły jednym rytmem. Te powolne, niepewne ruchy jej rąk przyprawiały go o 

szaleństwo. Jej usta były delikatne i szczodre. A to jak zadrżała - ze zdenerwowania i z 

oczekiwania - kiedy rozpiął jej spodnie i pozwolił im opaść na podłogę, sprawiło, że jeszcze 

bardziej zawrzała w nim krew. Gaelickie słowa czułości wdzierały się do jego mózgu, cisnęły 

się na język, kiedy wodził ustami po jej twarzy, po jej szyi i znowu po tych cudownych 

ramionach,   aż   jej   drżenie   przeszło   w   dreszcz   rozkoszy,   a   jej   jęk   w   łapczywe   chwytanie 

powietrza.

Wolniej, wolniej, nakazywał sobie. Ale skąd mógł wiedzieć, że pragnienie poniesie go 

tak nagle? W obawie, żeby jej nie przestraszyć, przywarł wargami do zagłębienia jej szyi i tak 

trwał, dopóki się nie uspokoił.

Ona   zaś   szybowała   w   powietrzu,   wstrząsana   zbyt   wielka   ilością   doznań,   żeby 

odnotować   zmianę   rytmu.   Rozmarzona   odwróciła   głowę,   odnalazła   jego   usta   i   znowu 

pogrążyli się w pocałunku. Gdziekolwiek jej dotykał, czuła cudowne gorąco.

Na tym polega kochanie się. Tylko o tym była w stanie myśleć. Nie można tego było 

pomylić z niczym innym.

Musiał   mieć   więcej.   Odrzucił   na   bok   koszulę   i   zachwycił   się   prostym,   białym 

staniczkiem.   Przejechał   koniuszkiem   palca  wzdłuż  jego górnej  krawędzi,   robiąc  kółeczka 

wokół maleńkiego pieprzyka.

Ugięły się pod nią nogi.

- Aidan!

- Kiedy zobaczyłem  dziś  rano  ten  pieprzyk  -  wymamrotał   obserwując  jej  twarz  - 

chciałem   go   ugryźć.   -   Gdy  zamrugała   oczami,   uśmiechnął   się   szeroko   i   jednym   ruchem 

rozpiął jej stanik. - To dało mi do myślenia, jakie jeszcze inne seksowne sekrety kryją się pod 

twoją elegancką garderobą.

- Nie mam żadnych seksownych sekretów.

Stanik upadł na podłogę. Aidan przeniósł wzrok trochę niżej, dojrzał na jej skórze 

delikatne zaróżowienie i stwierdził, że jest niebezpiecznie erotyczne.

- Mylisz się - powiedział spokojnie i ujął w dłonie jej piersi. I znowu, podobnie jak 

poprzednio,  podskoczyła  gwałtownie,  z wyrazem  zdumienia  na  twarzy.  Eksperymentując, 

potarł kciukami jej sutki i patrzył, jak jej zielone niczym morze oczy robią się szkliste.

- Nie, nie zamykaj ich - powiedział, kładąc ją na łóżku. - Jeszcze nie teraz. Chcę 

widzieć twoją reakcję, kiedy cię dotykam.

I obserwował jej twarz, kiedy ją podniecał, kiedy odkrywał sekrety, których rzekomo 

background image

nie miała. Jedwabista skóra i zmierzwione włosy, a wszystko pachnące deszczem. Łagodne 

wzniesienia i subtelne zagłębienia. Kiedy jego ręce przesuwały się po niej, drżała. A każdy 

sekret był rozkosznym odkryciem dla obojga.

Kiedy ją smakował, nie zostało nic poza jej własnym pulsem i gorącą aureolą jego ust 

na jej skórze.

Oczekująca na spełnienie wygięła się pod jego ręką, kiedy ją sobą przykrył. A kiedy 

ból nabrał słodyczy, a słodycz, stała się nie do zniesienia, wyszła mu naprzeciw. Zaatakował 

ją ustami, zamykając w nich jej krzyk rozkoszy. Dawał jej więcej, więcej, aż oddech Jude 

przeszedł w łkanie, a ciało spłynęło rozkoszą.

Teraz   jej   oczy,   które   go   tak   fascynowały,   były   niewidzące,   a   skóra   błyszcząca   i 

wilgotna. Również on zapomniał o całym świecie.

Wypowiedział jej imię i wszedł w nią. Pożądanie naprzeciw pożądaniu, pragnienie 

naprzeciw pragnieniu, silne i głębokie. Powstrzymywał je, aż owinęła się wokół niego.

Złączeni, poruszali się razem, długimi, mocnymi pchnięciami, które były pokarmem 

dla   duszy.   Olśniona   uśmiechnęła   się.   Światło   migotało   jak   błyszczący   diament,   kiedy   w 

odpowiedzi jego wargi wyszły na spotkanie jej wargom.

Pomyślała, że to jest prawdziwa magia. Najpotężniejsza. I chwytając się niej, skoczyła 

z nim poza krawędź świata.

Migotało światło świec. Syczał ogień w kominku, deszcz łagodnie bębnił w okno. A w 

jej łóżku znajdował się wspaniały, podniecający, fascynujący, cudowny mężczyzna.

Poczuła się jak kot, który dotarł do rzeki pełnej mleka.

- Tak się cieszę, że William będzie miał dziecko. Aidan odwrócił głowę.

- Co, u diabła, William ma wspólnego z nami?

- Och, nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam to na głos.

- Nie ma nic gorszego niż myślenie o innym mężczyźnie w takim momencie.

Zatrwożona usiadła na łóżku, zbyt przejęta, żeby pamiętać o swojej nagości.

- Pomyślałam tylko, że gdyby moja matka nie powiedziała mi o tym dziecku, nie 

przyszłabym do pubu. Właśnie dzięki temu znaleźliśmy się tutaj - dokończyła cichym głosem.

- I tak bym cię dostał.

- Cieszę się, że to się stało dzisiaj. Było tak wspaniale. Przepraszam. To głupie, co 

mówię.

- Nie uważaj za głupią każdej myśli, która przychodzi ci do głowy. A ponieważ w 

tym,   co  powiedziałaś,   jest  pewien   sens,  uważam,   że  powinniśmy   wznieść  toast   na  cześć 

idealnego zgrania w czasie z potencją Williama.

background image

Poczuła ulgę, rozpromieniła się.

- Też tak uważam, chociaż on nawet w połowie nie jest tak dobry w łóżku jak ty. - I 

natychmiast znów rzuciła na niego przerażone spojrzenie. - Och, co ja mówię?

- Jeżeli sądzisz, że czuję się tym obrażony, to się mylisz - Krztusząc się ze śmiechu, 

Aidan także usiadł i głośno ją pocałował. - Powiedziałbym, że to jest warte kolejnego toastu - 

za głupotę Williama, za to, że nie poznał się na klejnocie, który wpadł teraz w moje ręce.

Zarzuciła mu ramiona na szyję, uścisnęła mocno.

- Nikt nigdy nie dotykał mnie w taki sposób, jak ty. Nie myślałam, że ktoś jeszcze 

zechce.

- A ja znowu jestem spragniony. - Zanurzył nos w zagłębieniu jej szyi. - Może byśmy 

zeszli na dół i wzięli wino, a także coś do jedzenia? A potem wrócilibyśmy na górę i zaczęli 

wszystko od początku?

-   Uważam,   że   to   znakomity   pomysł.   -   Zmusiła   się   do   tego,   żeby   nie   czuć 

onieśmielenia, kiedy wyszła nago z łóżka. Zobaczył już wszystko, co mógł zobaczyć, więc 

byłoby teraz głupio obnosić się ze swoją nieśmiałością.

Ulżyło   jej   jednak,   kiedy   włożyła   pożyczoną   koszulę   i   własne   spodnie.   Ale   kiedy 

sięgnęła   po   opaskę   na   włosy,   Aidan   położył   na   jej   ramieniu   rękę,   co   sprawiło,   że   aż 

podskoczyła.

- Dlaczego je wiążesz do tyłu?

- Bo tak wyglądają okropnie.

- Lubię, gdy są w nieładzie. - Wsunął w nie palce i pobawił się nimi. - Taki nieład w 

ślicznym ciemnym kolorze.

- Brązowym. - Zawsze uważała, że jej włosy są równie nieciekawe jak kora drzewa.

- Jak futro norek, kochanie. - Pocałował ją w czubek nosa. - Co my z tobą poczniemy, 

Jude Frances, gdy kiedyś zdejmiesz klapki z oczu i zobaczysz, jaka naprawdę jesteś? Sądzę, 

że   zrobisz   się   strasznie   zarozumiała.   A   teraz   chodź,   taka   jaka   jesteś   -   dodał   i   zaczął   ją 

wypychać z pokoju. - W końcu jestem jedyny, który na to patrzy.

Była zbyt uszczęśliwiona, żeby się sprzeczać, ale postawiła się twardo, kiedy znaleźli 

się w kuchni.

- Ty zrobiłeś śniadanie, więc ja przygotuję kolację - powiedziała i wyjęła wino. - Nie 

umiem dobrze gotować, więc będziesz musiał zadowolić się moim żelaznym repertuarem.

- Co by to miało być?

- Zupa z puszki i grzanki z serem.

- To brzmi jak bajka w deszczową noc. - Wziął wino i usiadł przy stole. - Nie mówiąc 

background image

o przyjemności patrzenia na ciebie, kiedy będziesz to przygotowywała.

- Gdy po raz pierwszy zobaczyłam tę kuchnię, pomyślałam, że jest urocza. A potem 

uświadomiłam   sobie,   że   nie   ma   tu   zmywarki   do   naczyń,   ani   mikrofalówki,   ani   też 

elektrycznego otwieracza do konserw i maszynki do kawy.

Śmiejąc się wyjęła ze spiżarni puszkę zupy i zaczęła ją otwierać małym  ręcznym 

otwieraczem.

-   Muszę   przyznać,   że   byłam   przerażona.   Wkrótce   jednak   gotowanie   zaczęło   mi 

sprawiać   prawdziwą   radość   znacznie   większą   niż   w   mojej   kuchni   w   apartamencie, 

wyposażonej   w   najnowocześniejszy   najwyższej   jakości   sprzęt   -   kuchenkę   Jenn   -   Air   z 

automatycznym wyciągiem, lodówkę, Sub Zero z nierdzewnej stali.

Sięgnęła do lodówki po masło i ser.

- Oczywiście nie robiłam niczego skomplikowanego. Zbierałam się na odwagę, żeby 

poeksperymentować z proszkiem do pieczenia i upiec chleb. Może nawet uda mi się upiec 

prawdziwe ciasto.

- Aż tak się rwiesz do tego.

- Tak - Uśmiechnęła się przez ramię, smarując chleb masłem. - Ale może z tego nic 

nie wyjść, jeśli się tego nigdy wcześniej nie robiło.

- Nie dowiesz się co wyjdzie, dopóki nie spróbujesz.

- Nie znoszę porażek - potrząsnęła głową, rozgrzewając patelnię. - Wiem też, że to 

moja wada. Właśnie dlatego nie robiłam wielu rzeczy, na które miałam ochotę. Zawsze sobie 

wmawiałam, że wszystko spartaczę, więc nawet nie próbowałam. Tak bywa, kiedy się jest 

niezdarnym i niewydarzonym dzieckiem doskonałych rodziców.

Położyła kromki chleba na patelni i z przyjemnością słuchała jak skwierczały.

- Całkiem nieźle wychodzą mi grzanki z serem, więc nie umrzesz z głodu. - Odwróciła 

się i wpadła na niego.

I   znowu   jego   usta   całowały   jej   wargi.   Gorące,   odrobinę   szorstkie   i   bardzo 

podniecające. Kiedy ponownie pozwolił jej złapać oddech, pokiwał głową.

-   Nie   ma   w   tym   nic   niezdarnego,   podobnie   jak   w   reszcie,   którą   miałem   okazje 

zobaczyć.

Zadowolony wrócił do stołu do swojego wina.

Jude pozbierała się w porę, żeby nie pozwolić wykipieć zupie.

Został na noc, mogła się więc wtulić w jego ciepłe ciało. O wschodzie słońca, kiedy 

wpadające   przez   okno   złociste   światło   zamigotało   w   powietrzu,   jeszcze   po   nią   sięgnął, 

kochając się z nią szaleńczo, po czym pogrążyła się we śnie.

background image

Kiedy się obudziła, siedział obok niej na łóżku z filiżanką kawy w dłoni i głaskał jej 

włosy.

- Która godzina?

- Już po dziesiątej, a ja naraziłem na szwank twoją reputację.

- Po dziesiątej? - Usiadła szybko, wdzięczna mu za to, że podał jej kawę. - Moją 

reputację?

- Odtąd jesteś skazana na wieczne potępienie. Chciałem wyjść o świcie, żeby mego 

samochodu nie widziano pod twoim domem, ale miałem co innego do roboty.

Westchnęła głęboko.

- Przypominam sobie.

- Teraz będą gadali, że chłopak od Gallagherów przygadał sobie jankeskę.

Zaświeciły się jej oczy.

- Będą gadali? To wspaniale. Roześmiał się, pociągnął ją za włosy.

- Pomyślałem nawet, że może ci się to spodobać.

- Byłoby jeszcze lepiej, gdybym  to ja naraziła na szwank twoją reputację. Jeszcze 

nigdy nikomu tego nie zrobiłam.

Mogłabym   uchodzić   za   rozwiązłą   amerykankę,   która   sprzątnęła   cię   sprzed   nosa 

wszystkim miejscowym paniom.

-   No   cóż,   skoro   postanowiłaś   zostać   rozwiązłą   kobietą,   wrócę   tu   wieczorem   po 

zamknięciu pubu i będziesz mnie mogła zniesławić.

- Z przyjemnością.

- Zostaw przed domem zapalone światło kochanie. - Pochylił się i pocałował ją. - 

Cholerna papierkowa robota. - mruknął - muszę się z nią uporać. - Będziesz za mną tęskniła, 

prawda Jude?

- Oczywiście.

Gdy   wyszedł,   usadowiła   się   znowu   na   poduszkach,   słuchając   jak   zamyka   drzwi 

samochodu i odjeżdża.

Przez godzinę nic nie robiła, tylko siedziała w łóżku i nuciła.

background image

13

Mam romans.

Jude   Frances   Murray   ma   namiętny   romans   ze   wspaniałym,   uroczym,   seksownym  

Irlandczykiem.   Pisanie   o   tym   sprawia   mi   przyjemność.   Zachowuję   się   jak   pensjonarka;  

mogłabym w nieskończoność wypisywać jego imię w dzienniku. Aidan Gallagher. To brzmi  

cudownie.

Jest taki przystojny. Wiem, że zachwycanie się czyimś wyglądem świadczy o ubóstwie  

intelektualnym, ale... No cóż . czy nie mogę napisać tego we własnym dzienniku?

Jego włosy są ciemne, intensywny kasztan, a światło słońca wydobywa z nich lekko  

rudy odcień . Ma wspaniałe niebieskie oczy, a kiedy zwraca je w moją stronę, kiedy na mnie  

patrzy,   co  mu   się  często   zdarza,   robi   mi   się  gorąco   i   błogo.  Ma   wyraziste   rysy   twarzy.  

Uśmiecha się beztrosko, a na brodzie ma malutką szparkę .

Jego ciało... Wprost nie mogę uwierzyć , że było na mnie, pode mną . Jest takie silne i  

twarde, z mięśniami jak z żelaza. Mocarne. Chyba to jest właściwe słowo. Mój kochanek jest  

mocarnie zbudowany. Sądzę , że pora przestać się rozwodzić nad jego powierzchownością.

Inne jego zalety są równie imponujące. Jest bardzo miły i uprzejmy, i ma wielkie  

poczucie humoru. Umie też słuchać. Zdolność , której grozi wyginięcie, a Aidan ma ją w  

nadmiarze.

Jego więzi rodzinne są głębokie i silne, a jego szacunek dla pracy jest godny podziwu.  

Ma fascynujący umysł, podziwiam go też, gdy opowiada różne historie. Mogę go słuchać  

godzinami.

Ogromnie dużo podróżował, widział wiele miejsc, o których ja tylko śniłam. Teraz,  

kiedy jego rodzice zamieszkali w Bostonie, przejął rodzinny interes, a rolę głowy rodziny  

traktuje ze spokojem i raczej nie narzuca swojego zdania.

Aidana   i   mnie   łączy   fizyczny   związek,   a   także   serdeczna   przyjaźń   .   Wiem,   że  

powinniśmy się tym zadowolić .

Nic jednak na to nie poradzę, że się w nim zakochałam.

Stwierdzam,  że  wszystko,  co   dotychczas  napisałam  na  temat   zakochania  się  ,  jest  

absolutną prawda . Powietrze pachnie teraz słodziej, słońce pojaśniało. Gdy chodzę , prawie  

nie dotykam ziemi.

To niesamowite. I cudowne.

Nie   doświadczyłam   dotąd   niczego   podobnego.   Nie   podejrzewałam   siebie   o   takie  

uczucia. Namiętne i oszołamiające, absolutnie zwariowane.

background image

Wiem, że jestem tym, kim byłam. Patrzę w lustro i nadal widzę swoje odbicie. Zarazem  

jednak wydaje mi się, jakby nagle zostały wyeksponowane jakie moje ukryte dotąd części.

Zdaję sobie sprawę , że fizyczny i emocjonalny bodziec, udział endorfin i... Och, do  

diabła z tym! Nie ma potrzeby analizowania tego ani szukania dziury w całym. Tak ma być i  

już...

To, jak przychodzi do mnie wieczorem, jest takie romantyczne. Wyłania się z mgły  

albo   pojawia   się   w   świetle   księżyca   i   puka   do   moich   drzwi.   Przynosi   mi   polne   kwiaty,  

muszelki morskie albo liczne kamyczki.

Robi z moim ciałem rzeczy, o których czytałam tylko w książkach. Nie, w żadnych  

książkach nie potrafiono tego tak opisać.

Czuję się jak rozpustnica. Można się uśmiać. Jude Frances Murray czuje seksualny  

pociąg. Nie wykazuję żadnych objawów oziębłości.

Nigdy w życiu nie miałam takiej frajdy.

Nie miałam pojęcia, że romans może dawać tyle uciechy. Dlaczego nikt mi tego nie  

powiedział?

Kiedy patrzę w lustro, czuję się piękna. Kto by przypuszczał - czuję się piękna!

Porywam dzisiaj Darty i jedziemy na zakupy do Dublina. Mam zamiar kupić sobie coś  

ekstrawaganckiego, bez żadnego, ale to żadnego powodu.

Dom Gallagherów był śliczny i stary, położony na skraju wsi, na zboczu niewielkiego 

wzgórza, z widokiem na morze. Gdyby Jude zapytała, dowiedziałaby się, że syn Shamusa - 

także o imieniu Aidan - zbudował ten dom w roku swojego ślubu.

Gallagherowie nie utrzymywali się z morza, ale lubili na nic patrzeć.

Kolejne   pokolenia   rozbudowywały   dom,   w   miarę   jak   pozwalały   na   to   finanse.   A 

większość okien wychodziła na morze.

Sam dom był zbudowany z ciemnego drewna i z kamienia w kolorze piaskowym, 

połączonych   ze   sobą   bez   jakiegoś   szczególnego   stylu.   Wydał   jej   się   intrygujący   i 

niepowtarzalny.  Miał dwie kondygnacje i duży frontowy ganek, który się prosił o świeżą 

farbę, oraz wąską, wytartą od ciągłego  chodzenia  kamienną  ścieżkę. Okna składały się z 

licznych   szybek   w   kształcie   rombów,   które   chyba   piekielnie   trudno   było   utrzymać   w 

czystości.

Zastanawiała się, jak mogło wyglądać dzieciństwo Aidana w takim wielkim, pełnym 

zakamarków   domu,   tuż   obok   plaży,   a   jednocześnie   na   tyle   blisko   wsi,   żeby   mieć   moc 

przyjaciół.

Wprawnym już okiem Jude wypatrzyła, iż ogród wymaga pracy, ale zdobiła go ładna, 

background image

dzika alejka.

Rozłożony na kamiennej ścieżce leżał czarny kot. Licząc na to, że jej nie drapnie, 

ukucnęła   i   podrapała   go   między   uszami.   Odwdzięczył   się   jej,   mrużąc   oczy   i   wydając 

zadowolony pomnik, podobny do hamującego na szynach pociągu.

- To jest Bub. - We frontowych drzwiach stanął Shawn i uśmiechnął się do Jude. - 

Zdrobnienie od Belzebuba, jako że to prawdziwy szatan. Zapraszam cię na herbatę, Jude, a 

jeśli się spodziewasz, że Darcy będzie gotowa na czas, to znaczy, że jej nie znasz.

- Nie ma pośpiechu. Tym lepiej, ponieważ ona, nawet gdy idzie za róg po mleko, stroi 

się przez godzinę.

Cofnął się do środka, żeby ją przepuścić, po czym krzyknął przez ramię w kierunku 

schodów.

-   Darcy,   Jude   przyjechała   i   mówi,   żebyś   szybciej   ruszała   tym   swoim   zadufanym 

tyłkiem, jeśli chcesz jechać do Dublina.

- Och, nic takiego nie powiedziałam - oburzyła się Jude i zaczerwieniła, rozśmieszając 

tym Shawna, który zdecydowanym ruchem pociągnął ją do środka.

- Ona i tak nie zwraca uwagi na moje słowa. Mogę cię zatem poczęstować herbatą?

- Nie, dziękuję. - Rozejrzała się wokoło. Z niewielkiego holu wchodziło się do salonu 

pełnego mebli i bibelotów, wygodnie urządzonego.

Oto dom i rodzina. I ciepłe powitanie.

- Aidan jest w pubie i odbiera dostawy. - Shawn ujął ją po przyjacielsku za rękę i 

pociągnął do salonu. Wreszcie mógł lepiej przyjrzeć się kobiecie, którą jest tak oczarowany 

jego brat. - Jesteś więc skazana na moje towarzystwo.

- No cóż, nie sądzę, żeby to miała być jakaś katorga. Kiedy się znowu roześmiał, 

uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie flirtowała z taką łatwością i tak niewinnie. A już na 

pewno nie z mężczyzną pięknym jak anioł.

- Nie miałem dotąd okazji zamienienia z tobą nawet paru słów. - Zaświeciły mu się 

oczy. - Mój brat trzyma cię tylko dla siebie.

- A ty zawsze jesteś w kuchni, kiedy przychodzę do pubu.

- Gdzie przykuwają mnie łańcuchami. Ale możemy to teraz odrobić.

Zdała   sobie   sprawę,   że   i   on   w   równie   niewinny   sposób   z   nią   flirtuje.   To   jej   nie 

wytrąciło   z   równowagi.   Nie   przyprawiło   o   rozkoszne   pulsowanie   krwi,   jak   podczas 

flirtowania z Aidanem. Ale było jej z rym dobrze.

- Więc zacznę od tego, że powiem, iż macie śliczny dom.

- Czujemy się tutaj szczęśliwi. - Doprowadził ją do fotela. - Darcy i ja mamy dla siebie 

background image

dość przestrzeni.

- Przeznaczony jest dla dużej rodziny, z liczną dzieciarnią.

- Dawniej nie brakowało tu dzieci. Nasz ojciec był jednym z dziesięciorga rodzeństwa.

- Dziesięciorga? Dobry Boże!

Mamy wujów, ciotki i kuzynów porozrzucanych po całym świecie - Gallagherów i 

Fitzgeraldów. I ty do nich należysz - dodał z promiennym uśmiechem. - Pamiętam, że kiedy 

byłem małym chłopcem, przyjeżdżali od czasu do czasu całymi gromadami do naszego domu 

i   że   zawsze   musiałem   dzielić   łóżko   z   jakimś   kuzynem   z   Wicklow,   z   Bostonu   albo   z 

Devonshire.

- I nadal się pojawiają?

- Zdarza się. Na przykład ty, kuzynko Jude. - Spodobał mu się sposób, w jaki się 

uśmiechnęła, słodko i troszkę nieśmiało. - Ale teraz przez większość czasu mieszkam tu tylko 

z Darcy. I tak będzie, dopóki jedno z nas nie postanowi założyć rodziny. Dom przypadnie 

temu, kto pierwszy się zdecyduje.

- A co na to inni?

- Nic. Taki zwyczaj obowiązuje u Gallagherów.

- I wiecie, że zawsze będziecie tu mile widziani - że to zawsze będzie wasz dom.

- Zgadza się. - Powiedział wyczuwając, że ona tęskni za własnym domem. - Masz 

dom w Chicago?

- Nie. Mam apartament,  czyli  duże  mieszkanie.  W doskonałym  punkcie.  Widać  z 

niego ocean.

Wstała   i   podeszła   do   starego   pianina.   Klawisze   były   pożółkłe,   wyszczerbione,   a 

podstawka do nut połamana.

- Kto z was gra?

- Wszyscy. - Shawn stanął obok niej, położył długie palce na klawiszach i szybko 

zagrał kilka akordów. Instrument może i był rozstrojony, ale miał piękny dźwięk. - Też grasz?

- Odrobinę. Nie za dobrze. - Westchnęła, karcąc się za robienie z siebie ofermy. - Tak.

- A więc grasz czy nie?

- Tak, gram.

- To świetnie, a zatem posłuchajmy. - Przez zaskoczenie posadził ją na ławeczce.

- Nie grałam od miesięcy - zaczęła, ale on już ustawił nuty i usiadł obok niej.

- Spróbuj to.

Ponieważ zamierzała zagrać tylko parę akordów, nawet nie sięgnęła do torebki po 

okulary.   Bez   nich   musiała   się   teraz   pochylić   i   lekko   zmrużyć   oczy.   Była   trochę 

background image

zdenerwowana, wytarła wilgotne dłonie o uda, perswadując sobie, że to nie jest jeden z jej 

dziecięcych recitali, które ją przyprawiały o straszliwe mdłości.

Uśmiechnął się, kiedy, zanim zaczęła grać, dwa razy odetchnęła głęboko.

- Och, jakie to śliczne! - Zapomniała o nerwach, oczarowana romantyczną melodią. - 

Jakie przejmujące.

- Też tak uważam. - Słuchając gry Jude, Shawn bacznie się jej przyglądał. Nietrudno 

zrozumieć,   dlaczego   wpadła   bratu   w   oko.   Śliczna   twarz,   spokojny   sposób   bycia   i   te 

zadziwiająco sugestywne, zamglone oczy.

- Naprawdę bardzo dobrze grasz, Jude Frances. Dlaczego się opierałaś?

- Zawsze uważam, że nie jestem wystarczająco dobra - odpowiedziała mimochodem 

pogrążona w muzyce. - Każdy by to potrafił zagrać. To jest cudowne. Jak się nazywa?

- Jeszcze tego nie nazwałem.

- To ty skomponowałeś? - Przestała grać, wpatrując się w niego osłupiałym wzrokiem. 

Wobec wszystkich artystów czuła nabożny szacunek. - Naprawdę? Shawn, to jest wspaniałe.

- Och, tylko nie zaczynaj mu prawić komplementów. Jest już i tak zbyt zarozumiały. - 

Do pokoju weszła Brenna, wsunęła ręce do kieszeni workowatych dżinsów.

- Ona uznaje muzykę tylko wówczas, kiedy pije piwo.

- Kiedy skomponujesz jakąś powstańczą pieśń, wzniosę za ciebie toast.

Dogadywali sobie po przyjacielsku.

- A co ty tu robisz? O ile mi wiadomo, nie było tu żadnej awarii.

- A czy widzisz w moim ręku skrzynkę z narzędziami? - powiedziała rozgoryczona, że 

ten cholerny, zaślepiony dureń nigdy nie spojrzy na nią jak na kobietę. - Wybieram się do 

Dublina z Jude i z Darcy. - Wzruszyła ramionami. - Już mnie zmęczyły nieustanne podchody 

Darcy, więc się poddałam. - Odwróciła się i krzyknęła w kierunku schodów. - Darcy, na 

miłość boską, co się tak, do cholery, grzebiesz? Czekam już od godziny.

- Będziesz musiała się teraz wyspowiadać z tego kłamstwa przed ojcem Clooneyem - 

odezwał się Shawn - ponieważ dopiero co weszłaś do domu.

-   To   tylko   grzech   powszedni,   a   ona   może   dzięki   temu   zejdzie   przed   upływem 

tygodnia. - Usiadła w fotelu. - Dlaczego nie jesteś w pubie i nie pomagasz Aidanowi odbierać 

towaru. Dzisiaj jest dzień dostaw.

- Ponieważ poprosił, żebym został i dotrzymał towarzystwa Jude, zanim Darcy zrobi 

się na bóstwo. Ale skoro tu jesteś, wychodzę. Przyjdź tu jeszcze, Jude Frances, i pograj. - 

Wstał, uśmiechając się. - To wielka przyjemność móc słuchać własnych melodii granych 

przez kogoś, kto docenia muzykę.

background image

Ruszył ku wyjściu, zatrzymał się tylko na moment przy fotelu Brenny i naciągnął jej 

czapeczkę na oczy. Szarpnęła ją i nałożyła tak jak trzeba, podczas gdy za nim zatrzasnęły się 

już drzwi frontowe.

- Zachowuje się, jakbym nadal miała dziesięć lat i kopnęła go w tyłek podczas gry w 

futbol. - Na jej twarzy pojawił się rozmarzony szeroki uśmiech. - Swoją drogą tyłek ma 

świetny, nie uważasz?

Jude roześmiała się i wstała, żeby uporządkować nuty.

- Reszta też jest niczego sobie. I komponuje cudowną muzykę.

- O tak, ma rzadki talent - Jude odwróciła się zdziwiona.

- Przed chwilą mówiłaś coś wręcz odwrotnego.

- No cóż,  gdybym  mu  to  powiedziała,  nadąłby się  jeszcze   bardziej   i  zrobiłby się 

zupełnie nieznośny.

- Odnoszę wrażenie, jakbyś go znała od zawsze.

- Od zawsze i jeszcze  trochę - przytaknęła  Brenna. - Między nami  są cztery lata 

różnicy, a on pierwszy pojawił się na świecie.

- I byłaś w tym domu tyle razy, że nawet nie zliczysz. Możesz tu przychodzić jak do 

siebie, ponieważ to jest tego rodzaju dom.

Jude   wstała,   żeby   obejrzeć   rodzinne   fotografie,   rozmieszczone   tu   i   ówdzie   w 

przypadkowych   ramkach,   stary   dzban   z   urwaną   pokrywką,   z   mnóstwem   wiosennych 

kwiatów. Tapeta była spłowiała, dywan sfatygowany.

- Wpadałam tutaj jak do siebie, a Darcy i jej bracia traktowali mój dom jak swój 

własny - odpowiedziała jej Brenna. - A od pani Gallagher nieraz dostałam w tyłek, ponieważ 

traktowała mnie tak jak własne dzieci.

Jude w dzieciństwie nie bito. Przemawiano jej zawsze do rozumu, stosując pasywno - 

agresywną metodę wychowawczą, odwołującą się do poczucia winy.

- Cudownie byłoby się wychowywać w takim domu, pośród muzyki.

Obeszła   cały pokój,  dostrzegając  wygodne,  mocno  już  nadszarpnięte   zębem  czasu 

poduszki i podniszczone drewno, nieład i wzory, w jakie układało się światło wpadające przez 

okno. Nie ulega wątpliwości, że przydałoby się tu małe sprzątanie. A jednak wszystko tu 

było. Dom, rodzina, tradycja.

Tak, to idealne miejsce dla rodziny, dla dzieci, tak jak jej domek stworzony był do 

samotności i do kontemplacji.

Wyobraziła   sobie,   że   ściany   tego   domu   przechowują   echa   wielu   głosów   - 

podniesionych w złości, radosnych.

background image

Odwróciła głowę, gdy na schodach rozległ się rumor i z rozwianymi włosami zbiegła 

na dół Darcy.

- Długo tak jeszcze będziecie próżnować? - zapytała. - Może byśmy wreszcie ruszyły 

do Dublina?

Podróż do Dublina w niczym nie przypominała jej niedawnej jazdy w przeciwnym 

kierunku.   Samochód   rozbrzmiewał   paplaniną   i   Jude   nie   miała   wiele   okazji   do 

zdenerwowania.   Darcy   była   nafaszerowana   lokalnymi   ploteczkami.   Podobno   Maggie 

Brennan wpakowała się z młodym Douglasem O'Brianem w tarapaty, więc wesele odbędzie 

się zaraz po ogłoszeniu zapowiedzi w kościele. A Jack Brennan był tak oburzony tym, że jego 

córka wymykała się z domu do Douglasa, że upił się za trzech i przespał noc pod drzwiami, 

jako że żona zamknęła mu dom przed nosem.

- Słyszałam, że pan Brennan postanowił dopaść Douglasa, a on schował się w stodole 

ojca   -   gdzie   podobno,   jak   na   to   wskazują   poczynione   we   wsi   zakłady,   popełniono   ten 

haniebny czyn - i czekał aż kryzys minie. - Brenna wyciągnęła się na tylnym siedzeniu jak 

rozleniwiony kot, osłaniając oczy daszkiem czapeczki. - Nie trzeba będzie długo czekać, a 

Maggie zmieni zdanie - niech tylko spuchnie jej brzuch, a pod łóżkiem zobaczy buty tego 

niedojdy Douglasa.

- Oboje nie mają jeszcze dwudziestu lat - dodała Darcy, kręcąc głową. - Współczuję 

im takiego startu.

- Czy muszą się pobierać? - zapytała Jude. - Są jeszcze za młodzi.

Darcy wytrzeszczyła na nią oczy.

- Skoro będą mieli dziecko, co mogą innego zrobić?

Jude   powstrzymała   się   od   wymieniania   różnych   innych   rozwiązań.   Przypomniała 

sobie w porę, że przecież znajduje się w Irlandii.

- A ty co byś zrobiła, Darcy - zapytała - gdyby się okazało, że jesteś w ciąży?

- Po pierwsze, uważałabym, żeby nie zadawać się z kimś, z kim nie chciałabym żyć w 

stałym związku, gdyby zaszła taka potrzeba. A po drugie - powiedziała po namyśle - mam 

dwadzieścia cztery lata i zarabiam, więc nie bałabym się tak bardzo plotek, żebym nie mogła 

samodzielnie wychować dzieciaka, gdybym popełniła błąd.

Przechyliła głowę, bacznie spoglądając na Jude.

- Chyba nie jesteś w ciąży, co?

- Nie! - Z wrażenia Jude omal nie zjechała z drogi. - Oczywiście, że nie.

- Dlaczego „oczywiście”, skoro przez cały ostatni tydzień śpisz co noc z Aidanem? 

Żadne zabezpieczenie nie jest niezawodne.

background image

- Tak, ale...

-  Och,  przestań  ją  straszyć,  Darcy.   Po  prosto  zazdrościsz  jej,  że   to  ona,  a   nie  ty 

regularnie uprawia seks.

Darcy rzuciła kpiące spojrzenie na tylne siedzenie.

- Podobnie jak ty, moja droga.

- Tym gorzej dla nas. - Brenna wyprostowała się, pochyliła do przodu, opierając się 

łokciami o przednie siedzenia. - Więc opowiedz nam, biednym, samotnym kobietom, o seksie 

z Aidanem. Niezły facet, prawda, Jude?

- Nie opowiem - odpowiedziała ze śmiechem.

- Och, nie rób z siebie świętoszki. - Brenna traciła ją ramieniem. - Powiedz no tylko, 

czy poświęca temu trochę swojego drogocennego czasu, czy też mógłby zostać członkiem 

Irlandzkiego Klubu Gry Wstępnej?

- Irlandzkiego Klubu Gry Wstępnej?

-   Nie   słyszałaś   o   tym?   -   zdziwiła   się   Brenna,   gdy   tymczasem   Darcy   parsknęła 

śmiechem.   -   Ich   zawołaniem   bojowym   jest:   „Dogadzaj   sobie   sama,   Bridget”.   A   potem 

wsadzają i wyjmują, zanim zagrzeje im się piwo.

Ku własnemu zdziwieniu Jude Wybuchnęła śmiechem.

- Nic nazywa mnie Bridget, o ile ja nie nazywam go Shamusem.

- Zażartowała. - Darcy udała, że ociera łzę z policzka. - Nasza Jude zażartowała. Cóż 

to za piękna chwila.

- A jaka finezja - dorzuciła Brenna. - Ale powiedz nam. Jude, czy on poświęca temu 

trochę czasu, to znaczy, czy pieści powoli, skubie zębami tam, gdzie trzeba, czy też jest tak 

napalony, że załatwia to szybko i kończy, zanim zdążysz krzyknąć z rozkoszy?

- Nie mogę rozmawiać o tym w obecności siostry Aidana.

- A więc wyrzućmy ją, wtedy mi opowiesz.

- Dlaczego nie miałabyś mówić o tym przy mnie? - zapytała Darcy, nie zwracając 

uwagi na zaskoczone spojrzenie Brenny. - Wiem, że żyje z tobą. Skurczybyk. Jeżeli to cię 

krępuje, potraktuj mnie jak swoją przyjaciółkę, zapomnij na chwilę, że jestem siostrą Aidana.

Przyciśnięta do muru Jude westchnęła.

- No dobrze, powiem tylko tyle, że z nikim nie było mi tak dobrze. William wszystko 

musiał idealnie zaplanować. A przed nim był tylko Charles.

- Charles? Brenno, nasza Jude jest kobietą z przeszłością.

- A kim był Charles? - zareagowała błyskawicznie Darcy.

- Jest specjalistą od spraw finansowych.

background image

- Więc jest bogaty. - Darcy z lubością zaakcentowała to magiczne słowo.

- Jego rodzina ma pieniądze. Poznaliśmy się, gdy byłam na ostatnim roku college'u. 

Śmiem twierdzić, że fizyczne zbliżenie z nim... No cóż, ostateczny bilans się zgadzał, ale był 

to raczej żmudny proces. Aidan jest... romantyczny.

Jej towarzyszki zaśmiały się tak radośnie, że sama nie zdołała zachować powagi.

- Och, przestańcie. Nie powiem więcej ani słowa.

- To draństwo, żeby nas w ten sposób rozdrażniać. - Brenna pociągnęła Jude za włosy. 

- Nie wymigasz się, póki nie podasz choćby jednego malutkiego przykładu świadczącego o 

jego romantyzmie - oczywiście w nawiązaniu do seksu.

- Jednego?

- Będziemy tym usatysfakcjonowane, prawda, Darcy?

- No jasne. Nie prowadzimy dochodzenia na temat jej osobistego życia, prawda?

- No dobrze, niech wam będzie. Za pierwszym razem wziął mnie na ręce i zaniósł na 

górę, do sypialni.

- Jak Rhett i Scarlet.

- Nieźle. - Brenna ułożyła policzek na ramieniu. - Daję mu za to wysoką notę.

- Traktuje mnie tak, jakbym była kimś szczególnym.

- A dlaczego nie? - zapytała Darcy.

- Nikt tak nigdy nie robił. No więc, skoro jesteśmy przy tym temacie i tyle  wam 

opowiedziałam,   wyznam   jeszcze,   że   nie   mam   nic...   no   nic   ładnego,   seksownego.   Żadnej 

szykownej bielizny - Pomyślałam, że może mogłybyście mi pomóc coś wybrać.

- Tak się składa, że znam odpowiednie miejsce. - Darcy z emocji aż zatarła ręce.

- Wydałam dwa tysiące funtów na bieliznę. Oszołomiona Jude przeciskała się Grafion 

Street.   Wszędzie   tu   było   pełno   ludzi,   aż   się   od   nich   roiło.   Kupujący,   turyści,   grupy 

nastolatków,   a   co   parę   kroków   muzycy   grający   za   miedziaki.   Wszystko   tu   było 

zdumiewające: dźwięk, kolory, formy. Ale nie tak zdumiewające jak to, co zrobiła.

- Dwa tysiące! Na bieliznę!

- Warta jest każdych pieniędzy - zapiała Darcy. - Zostanie twoim niewolnikiem.

Były obładowane firmowymi torbami, ale według Darcy Jude i tak zachowywała się 

powściągliwie.

- Nie mam siły tego nieść.

- Dawaj. - Darcy wyrwała Jude kilka toreb i wcisnęła je Brennie.

- Już nic więcej nie kupię.

- Chyba masz wolne ręce, prawda? Och! Spójrz na te pantofle. - Darcy przedarła się 

background image

przez zgromadzony wokół trzech skrzypków tłumek i stanęła na wprost obiektu pożądania.

- Chcę herbaty - mruknęła Brenna, po czym rzuciła gniewne spojrzenie na czarne 

pantofle na dziesięciocentymetrowych obcasach, przy których Darcy stroiła głupie miny. - 

Porobią ci się bąble i dostaniesz skurczu, zanim ujdziesz w czymś takim kilometr.

- One nie są do chodzenia, ty idiotko. Będę je miała. - Darcy weszła do sklepu.

-   Nie   doczekam   się   tej   herbaty   -   poskarżyła   się   Brenna.   -   Umrę   z   głodu   i   z 

odwodnienia, a wy nawet nie zauważycie, kiedy padnę przywalona tą stertą toreb, w których, 

pozwolę sobie zauważyć, nie ma ani jednej rzeczy dla mnie.

- Jak tylko przymierzę buty, napijemy się herbaty. A te. Jude, są idealne dla ciebie.

- Nie potrzebuję więcej butów. - Bez sił osunęła się na krzesełko i w tej samej chwili 

jej wzrok przykuły piękne wieczorowe pantofelki w brązowym odcieniu. - Są śliczne, ale 

musiałabym jeszcze mieć do nich odpowiednią torebkę.

- Torebkę. Jezu Chryste!

Kupiła pantofle - i torebkę - a oprócz tego cudowny żakiet w sklepie na tej samej 

ulicy.   A   potem   doszedł   jeszcze   słomkowy   kapelusz,   który   miał   służyć   tylko   do   prac   w 

ogrodzie. Ponieważ były obładowane, przegłosowały przy jednym głosie sprzeciwu Brenny, 

że zataszczą  zakupy do samochodu  i zamkną  je w bagażniku,  by następnie  wyruszyć  na 

poszukiwanie jakiegoś miejsca, gdzie się posilą.

- Dzięki ci. Najświętsza Panienko, i wam, wszyscy święci. - Brenna ciężko usiadła w 

kąciku   malutkiej   włoskiej   restauracji,   w  której   cudownie   pachniało   czosnkiem.   -  Wezmę 

dużego harpa - złożyła  zamówienie, gdy tylko  kelner skłonił się przed nimi  - i pizzę ze 

wszystkimi dodatkami.

Darcy posłała kelnerowi uśmiech, od którego aż się zatoczył z wrażenia.

-   Weźmiemy   pizzę   i   będziemy   sobie   dziobać   z   dwóch   różnych   zestawów.   Ja   też 

wezmę harpa, ale tylko szklaneczkę.

- Jak uważasz, ale ja muszę mieć do tego grzyby i kiełbasę.

- Świetnie - zgodziła się Darcy. - A ja czarne oliwki i zieloną paprykę. Jude?

- Dla mnie, woda mineralna i... peperoni, i kapary. Niemiłosiernie bolały ją nogi, nie 

pamiętała nawet połowy z tego, co kupiła, z głodu i nieustannego gadania bolała ją trochę 

głowa. A mimo to czuła nieopisaną radość.

- To mój pierwszy dzień spędzony w Dublinie - powiedziała spokojnie Jude. - Nie 

byłam w żadnym muzeum ani w galerii, nie zrobiłam też ani jednego zdjęcia. Nie zwiedziłam 

St. Stephen Green, nie poszłam do Trinity College. To hańba.

- Dlaczego? Dublin ci nie ucieknie. - Darcy przestała na chwilę flirtować z kelnerem. - 

background image

Możesz tu wrócić i zrobić wszystko, cokolwiek zechcesz.

-   Chyba   masz   rację.   Tak   będzie   najlepiej.   Już   sobie   wszystko   zaplanowałam, 

przewertowałam   przewodniki   i   opracowałam   trasę,   a   także   dokładnie   obliczyłam   czas. 

Nawiasem mówiąc, zakupy umieściłam na początku listy.

- Więc teraz będziesz musiała odwrócić listę do góry nogami? - Kiedy kelner podawał 

im drinki, Darcy posłała mu kolejny promienny uśmiech.

- Już i tak wszystko stanęło na głowie. Zaczekaj. - Złapała Brenna za nadgarstek, 

zanim zdążyła ona sięgnąć po piwo.

- Jude, suszy mnie w gardle. Zmiłuj się.

- Chcę tylko powiedzieć, że nigdy nie miałam takich przyjaciółek jak wy.

- Pewnie, bo też i nie ma drugich takich jak my. - Brenna zrobiła do niej oko.

- Nie, chciałam powiedzieć... że nigdy nie miałam naprawdę bliskich przyjaciółek, z 

którymi mogłabym się powygłupiać na temat seksu, podzielić się pizzą, wspólnie wybierać 

czarną koronkową bieliznę.

- O Boże, tylko się nie rozpłacz, Jude. - Brenna poklepała dłoń Jude. - Bo i ja nie 

zapanuję nad sobą.

- Przepraszam. - Ale było za późno, ponieważ oczy Brenny lśniły już od łez. - Jestem 

po prostu taka szczęśliwa.

- Daj spokój. - Pochlipując, Darcy upuściła papierową serwetkę. - My też jesteśmy 

szczęśliwe. A więc za przyjaźń.

-   Tak,   za   przyjaźń.   -   Kiedy   zadzwoniły   szklanki,   Jude   przejmująco   westchnęła.   - 

Slainte.

A jednak, gdy już sobie zjadły, zobaczyła kawałek Dublina. Wyciągnęła też kamerę i 

delektowała się wdzięcznymi łukami mostów nad imponującą rzeką Liffey, wielkimi koszami 

kwiatów, ozdabiającymi puby.

Przyglądała się ulicznemu artyście, który malował zachodzące nad morzem słońce, po 

czym odruchowo kupiła ten obraz dla Aidana.

Wiele   razy   zatrzymywała   i   ustawiała   Brennę   i   Darcy,   każąc   im   sobie   pozować, 

przekupując je eklerami z cukierni, żeby jeszcze choć trochę pochodzić.

Kiedy   dotarły   na   parking,   ciągle   jeszcze   miała   nadmiar   energii.   Pomyślała,   że 

mogłaby   wędrować   w   nieskończoność.   Kiedy   opuszczały   Dublin,   niebo   na   wschodzie 

pokryło się kolorowymi plamami zachodzącego słońca.

A kiedy już były blisko Ardmore, wzeszedł księżyc i porozrzucał iskierki światła po 

łąkach i polach, rozpostarł wachlarz białych promieni nad morzem.

background image

Nawet gdy podrzuciła przyjaciółki do domu i pomogła Darcy wytaszczyć jej paczki, 

nie była zmęczona. Weszła niemal tanecznym krokiem do domu i dźwigając na górę torby, 

zawołała radośnie:

- Wróciłam, spędziłam cudownie czas.

I   nie   zamierzała   na   tym   poprzestać.   Pomyślała,   że   najtrudniejszy   będzie   wybór 

właściwej bielizny pod nową jedwabną bluzkę.

Chciała zdążyć przed zamknięciem pubu, żeby poflirtować publicznie z Aidanem.

background image

14

Był zawalony pracą. Tego wieczora odbywał się w szkole pokaz tanecznych kroków, 

po którym co najmniej pół wsi postanowiło zajrzeć do Gallaghera na piwo. Kilka młodych 

dziewcząt włożyło z powrotem pantofle do tańca i popisywało się przed jego gośćmi.

Zrobiło się wesoło, tłoczno.

Aidan   obiema   rękami   nalewał   kufle,   prowadził   równocześnie   trzy   rozmowy   i 

obsługiwał kasę. Przeklinał siebie za to, że zwolnił Darcy na cały dzień.

Shawn znikał i wyłaniał się z kuchni, a w miarę jak mu czas pozwalał, pomagał trochę 

przy barze i podawał do stolików. Jednak często porywano go do tańca i nie śpieszył się z 

powrotem do pracy.

- Nie jesteś tu na przyjęciu - przypomniał mu Aidan, kiedy Shawn wrócił za bar.

- A mnie się zdawało, że jestem. Przynajmniej wszyscy dobrze się bawią. - Wskazał 

głową na tłum otaczający trzy tancerki. - Na mój gust dziewczyna od Duffych jest najlepsza. 

Ma styl.

- Przestań się gapić i zajmij się obsługiwaniem drugiego końca baru, dobrze?

Shawn uśmiechnął się tylko.

- Tęsknisz za swoją panią? Nie dziwię ci się. Jest urocza. Aidan westchnął, wkładając 

w czyjeś wyciągnięte ręce pełne kufle.

- Nie mam czasu za nikim tęsknić.

- Cóż, wielka szkoda, bo właśnie weszła i pomimo późnej pory wygląda świeżo jak 

kropla rosy - dodał Shawn, a Aidan błyskawicznie odwrócił głowę.

Starał się o niej nie myśleć, ale niezbyt mu się to udawało.

Teraz jest tu, ze związanymi do tyłu włosami i z uśmiechem przeznaczonym tylko dla 

niego.   Zanim   dotarła   do   baru,   a   jej   uśmiech   zamienił   się   w   śmiech,   aż   zapomniał   o 

nalewanym właśnie guinnessie.

- Co tu się dzieje? - Podniosła głos, krzycząc prawie, i nachyliła się blisko - tak blisko, 

że poczuł jej zapach, przypominający tajemnicę jej ciała.

- Takie sobie małe przyjęcie, jak widzisz. Podam ci wino, gdy tylko będę miał wolną 

choć jedną rękę. - Miał ochotę podnieść ją, przenieść nad barem i przygarnąć do siebie.

Doszedł do wniosku, że właściwie nie miałby nic przeciwko temu, żeby wywołać taką 

sensację.

- No i co, jak było w Dublinie?

- Och, cudownie. Kupiłam wszystko, co weszło mi w ręce. A gdy próbowałam się 

background image

opierać, Darcy nie dawała mi szansy na odwrót.

- Potrafi wydawać pieniądze - powiedział Aidan i nagle się zreflektował. - Darcy? 

Wróciła? O, dzięki ci Boże. Może przy dodatkowej parze rąk przetrwamy jakoś do końca bez 

burdy.

- Możesz skorzystać z moich rąk. - Co?

- Mogę przyjmować zamówienia. - Ledwie pomysł ten zaświtał jej w głowie, a już 

chciała wprowadzić go w czyn. - I podawać.

- Kochanie, przecież nie mogę cię o to prosić. - Wyprostował się, kiedy ktoś oparł się 

łokciami o bar i zamówił kufel piwa oraz wodę z bąbelkami.

- Nie prosisz mnie. Sama się o to proszę. Jeśli nawalę, pomyślą najwyżej, że jankeska 

jest trochę nieruchawa - wtedy będziesz mógł zawołać Darcy.

-   Potrafisz   być   kelnerką?   -   Uśmiechnął   się   pobłażliwie,   co   tym   bardziej   ją 

zmobilizowało.

- Czyżby to było aż takie trudne? - parsknęła i, żeby postawić na swoim, przepychając 

się poszła w stronę stolików.

-   Nie   wzięła   notesu   ani   tacy.   -   Aidan   spojrzał   porozumiewawczo   na   klienta,   od 

którego przyjmowała zamówienie. - A gdybym teraz zawołał Darcy, to by dopiero zrobiła 

awanturę.

- Kobiety - padła odpowiedź - to niebezpieczne istoty.

- Co prawda, to prawda, ale akurat ta jest z natury spokojna. Razem pięć funtów i 

osiem   pensów.   Jednak   -   ciągnął,   przyjmując   pieniądze   i   wydając   resztę   -   właśnie   takie 

spokojne potrafią poderżnąć ci gardło, ani się obejrzysz.

- Jesteś mądrym człowiekiem, Aidanie.

- Aha. Na tyle mądrym, żeby nie wołać Darcy i nie dopuścić, żeby mnie obie naraz 

pobiły.

Poza tym sądził, że już po kwadransie Jude dojdzie do wniosku, iż taka praca przerasta 

jej możliwości. W końcu jest przecież praktyczną kobietą. A później jakoś ją udobrucha, 

podziękuje za to, że chciała mu pomóc, rozbierze do naga i weźmie do łóżka.

Pokrzepiony taką perspektywą, obsłużył ochoczo kolejnego klienta. I z uśmiechem 

czekał na Jude, która przepychała się z powrotem do baru.

- Teraz możesz dostać swoje wino - powiedział.

- Nie piję w pracy - zażartowała. - Potrzebuję dwa duże harpy i szklankę smithwicka, 

dwie whisky... paddy, dwie cole i baileysa. - Posłała mu filuterny uśmiech. - I chciałabym 

dostać jakiś fartuszek.

background image

- Przecież nie znasz cen.

- Włóż mi cennik do kieszeni fartuszka. Potrafię dodawać i to całkiem nieźle. Pójdę 

teraz pozbierać puste kufle, zanim wylądują na podłodze i potłuką się.

Po kwadransie będzie miała dosyć, pomyślał znowu, sięgając po menu i po fartuch, 

które położył na tacy.

- To miło z twojej strony, że się do tego włączyłaś, Jude Frances.

Uniosła brwi.

- A ty nadal jesteś przekonany, że nic nie potrafią - żachnęła się i odeszła.

- Ona ma styl  - stwierdził Shawn, obserwując, jak Jude uprząta stolik i gwarzy z 

siedzącą przy nim rodziną - Byłbym szczęśliwy, mogąc ją wyjąć z twoich łap, gdybyś...

Urwał, trochę speszony piorunującym wzrokiem, jakim go poczęstował Aidan.

- Żartowałem tylko - mruknął i przezornie usunął się na drugi koniec baru.

Jude   wróciła,   zaczęła   zdejmować   puste   naczynia   i   ustawiać   na   tacy   pierwsze 

zamówienie.

-  Duży   i   mały   guinness,  dwie   oranżady  i   herbata   z   whisky.   Zanim   Aidan   zdążył 

otworzyć usta, podniosła tacę. Zrobiła to tak niewprawnie, że wstrzymał oddech i ruszył jej na 

pomoc.

Bawiła się wybornie. Była w środku tego wszystkiego, była częścią tego, co się tu 

działo. Muzyka i ruch, głośne rozmowy, śmiech. Ludzie wołali ją po imieniu i dopytywali się, 

jak   jej   idzie.   Ani   przez   chwilę   nikt   się   nie   dziwił,   że   przyjmuje   zamówienia   i   opróżnia 

popielniczki.

Wiedziała, że brak jej stylu i wdzięku Darcy, ale radziła sobie. Omal nie wylała piwa 

na   pana   Duffy'ego,   ale   wyszła   z   tego   obronną   ręką.   Duffy   złapał   kufel   w   powietrzu 

uśmiechnął  się, mrugnął  okiem i powiedział,  że będzie lepiej, jeśli  wleje piwo w siebie, 

zamiast się nim polewać.

Poradziła sobie także z pieniędzmi i chyba nie popełniła jakiegoś większego błędu. W 

każdym razie już wkrótce jedną kieszeń fartuszka wypchaną miała napiwkami, z czego była 

niezmiernie dumna.

Kiedy pojawił się Shawn i porwał ją do szybkiego tańca, była zbyt zaskoczona, żeby 

czuć zakłopotanie.

- Nie umiem tego tańczyć.

- Potrafisz. Wpadniesz jeszcze i zagrasz moją muzykę, Jude Frances?

- Bardzo bym chciała. Ale teraz już mnie puść. Nie mogę złapać tchu i cały czas 

depczę ci po nogach.

background image

- Gdybyś chciała mnie pocałować, Aidan aż by się zapienił z zazdrości.

- Naprawdę? - Nie można się było oprzeć takiemu uśmiechowi. - Pocałuję cię, ale 

dlatego, że jesteś taki śliczny.

Kiedy zaniemówił, pocałowała go w policzek.

- A teraz powinnam wrócić do pracy. Szef urwie mi z pensji, jeżeli nie przestanę z 

tobą tańczyć.

- Te chłopaki od Gallagherów wstydu nie mają - powiedziała Kathy Duffy, gdy Jude 

uprzątała puste szklanki. - I chwała im za to. Wystarczą dwie energiczne kobiety, żeby się 

ustatkowali, ale wtedy przestaną już być tacy interesujący.

- Aidan wziął już ślub z pubem - odezwał się Kevin Duffy, zapalając papierosa. - A 

Shawn z muzyką. Lata upłyną, zanim któryś z nich weźmie sobie żonę.

- Co nie przeszkadza, żeby jakaś sprytna  dziewczyna  próbowała się przy którymś 

zakręcić. - I Kathy zrobiła oko do Jude.

Przechodząc do następnego stolika, Jude zmusiła się do uśmiechu. Postarała się też go 

zachować, kiedy przyjmowała zamówienie. Ale w jej głowie aż się kotłowało.

Czy ludzie myślą, że próbuje usidlić Aidana i złapać go na męża? Dlaczego nigdy jej 

to nie przyszło do głowy?

Czy on także tak uważa?

Spojrzała   na   niego   ukradkiem,   zobaczyła,   jak   żwawo   nalewa   piwo,   prowadząc 

jednocześnie rozmowę z dwiema z sióstr Riley. Nie, oczywiście, że nie. Przecież to tylko 

zabawa. Jeżeli nawet myśl o małżeństwie przemknęła jej przez głowę, co było dość naturalne, 

nigdy nie zagnieździła się w niej na dłużej.

Prawdę mówiąc, nie chciała tego. Raz już się sparzyła.

Brak zobowiązań i oczekiwań działa wyzwalająco. Darzą się wzajemnym uczuciem i 

szacunkiem, a jeżeli jest w nim zakochana, no cóż... to tym bardziej romantyczne.

Nie zamierza tego psuć. Prawdę mówiąc, zrobi wszystko, żeby to umocnić, wycisnąć 

każdą kroplę przyjemności z czasu, jaki jej pozostał.

- Kiedy obudzisz się, Jude, podaj mi jeszcze jedno duże przed zamknięciem pubu.

-   Słucham?   -   Odrywając   się   od   swoich   myśli,   popatrzyła   w   dół   na   szeroko 

uśmiechniętego Jacka Brennana. - Och, przepraszam.

- Tym razem nie jestem pijany - zarzekł się. - Sam nie wiem, jak mogłem doprowadzić 

się do takiego stanu przez kobietę. Jeżeli chcesz, zapytaj Aidana, czy mogę sobie zafundować 

jeszcze jedno piwo.

Musiała się powstrzymać, żeby go nie pogłaskać po głowie jak wielkiego, kudłatego 

background image

psa.

- Nie czujesz potrzeby złamania mu nosa?

- Och, jakby ci powiedzieć... Przyznam, że zawsze miałem na to cholerną ochotę.. 

Tymczasem to on złamał mi nos.

- Co takiego? To przerażające. Fascynujące.

- Prawdę mówiąc, nienaumyślnie - zastrzegł się Jack. - Mieliśmy po piętnaście lat i 

graliśmy w futbol...

- Łatwo przy tym rozkwasić nos koledze?

- No właśnie - rozpromienił się Jack. - Ale nie sądzę, żeby w ostatnim czasie Aidan 

pozwolił sobie na jakąś porządną nawalankę. Jest zbyt zajęty zabieganiem o ciebie.

- Wcale o mnie nie zabiega.

- Więc nie kochasz go?

- Ja... - Co ma mu odpowiedzieć? - Bardzo go lubię. Lepiej już przyniosę ci to piwo. 

Wkrótce będą zamykać.

- Napracowałaś się - powiedział Aidan, zamykając drzwi za ostatnim maruderem. - 

Usiądź sobie teraz, Jude, dam ci kieliszek wina.

-  Nie   odmówię.   -   Musiała   przyznać,   że   to   była   wyczerpująca   praca   -   urocza,   ale 

wyczerpująca. Bolały ją ręce od dźwigania ciężkich tac. Nic dziwnego, że Darcy ma taką 

piękną sylwetkę.

A jej stopy aż pulsują.

Usiadła ciężko na stołku, rozprostowała ramiona.

W kuchni Shawn robił porządki i śpiewał. Powietrze było niebieskie od dymu i wciąż 

jeszcze ciężkie od zapachu piwa i whisky.

Wszystko to wydało się jej takie ciepłe i swojskie.

- Jeżeli zrezygnujesz z psychologii - odezwał się Aidan, stawiając przed nią kieliszek - 

masz u mnie zatrudnienie.

Nie mógł jej sprawić większej przyjemności.

- Prawda, że dobrze się spisałam?

- Na medal. - Wziął jej rękę i pocałował ją. - Dziękuję.

- Zawsze unikałam wydawania przyjęć - zbyt się przy nich denerwowałam. A rola 

kelnerki mi odpowiada. - Zabrzęczała monetami w kieszeni fartuszka. - I jeszcze za to płacą.

- Posiedź  więc teraz i opowiedz, jak spędziłaś dzień w Dublinie,  a ja tymczasem 

posprzątam.

- Opowiem, pomagając ci sprzątać.

background image

Wolał nie sprzeczać się z nią, żeby nie psuć jej humoru. Okazała się szybsza, niż 

sądził, zakasała rękawy i gdy sam był jeszcze zajęty przy barze i kasie, z wiadrem i szmatą, 

które dostała od Shawna, wzięła się za mycie podłogi pod stolikami.

Przysłuchiwał się jej, głównie melodii jej głosu, kiedy opisywała, co widziała i co 

robiła tego dnia. Słowa nie są aż tak ważne, pomyślał Aidan. Wystarczy jej tylko słuchać, a 

od razu na człowieka spływa ukojenie.

Aidan również wziął się za podłogę, pracując razem z nią. Jakie to zabawne, że z taką 

łatwością   wpadła   w  jego  rytm.   A  może   to   on  dostosował   się  do   niej?   Nie   potrafił   tego 

powiedzieć. W tak naturalny sposób pojawiła się w jego lokalu, w jego świecie. W jego życiu.

Nigdy nie wyobrażał jej sobie dźwigającej tacę czy wydającej resztę. Oczywiście, że 

nie miała w tym wprawy, ale poradziła sobie świetnie. Traktowała to jak zabawę. Przecież nie 

została stworzona do wycierania rozlanego piwa.

Kiedy objął ją w pasie, przytuliła się do niego.

- Jak miło - powiedziała półgłosem.

- Jeszcze jak. Chociaż zatrzymuję cię do późna i pozwalam ci wykonywać brudną 

robotą.

- Dobrze się z tym czuję. Zwłaszcza teraz, kiedy już wszystko ucichło i ludzie udali się 

do   domów.   Mogę   się   spokojnie   zastanowić   nad   tym,   co   usłyszałam   od   Kathy   Duffy, 

pomyśleć o dowcipie, który opowiedział Tom O'Brian, a także posłuchać śpiewającego w 

kuchni Shawna. W Chicago spałabym  już o tej porze - po sprawdzeniu prac studentów i 

przeczytaniu rozdziału książki dobrze ocenianej przez krytyków.

Przycisnęła rękami jego dłonie, oparła się swobodniej.

- Tak jest znacznie lepiej.

- A kiedy wrócisz... - Przytulił policzek do jej głowy. - Czy znajdzie tam jakiś pub, w 

którym będziesz mogła spędzić wieczór?

Na samą myśl o tym ujrzała opasujące jej przyszłość ponure, grube mury.

- Mam jeszcze sporo czasu. Nie chcę myśleć, co będzie, wolę żyć z dnia na dzień.

- I z nocy na noc. - Odwrócił ją, popłynął z nią w walcu do melodii śpiewanej przez 

Shawna.

- Z nocy na noc. Jestem okropną tancerką.

-   Skądże   znowu.   -   Ciągle   jeszcze   brak   jej   było   śmiałości.   -   Obserwowałem,   jak 

tańczyłaś z Shawnem - a potem go pocałowałaś na oczach całej wsi.

- Powiedział, że zapienisz się z zazdrości.

- Gdybym go nie znał od tej strony, sprałbym go na kwaśne jabłko.

background image

Roześmiała się, zachwycona sposobem, w jaki zawirował pokój, kiedy zakręcił nią w 

koło.

- Pocałowałam go, bo jest śliczny. I dlatego, że mnie poprosił. Ty też jesteś śliczny i 

mogę cię pocałować, jeśli poprosisz.

- Skoro tak łatwo rozdajesz pocałunki...

Żeby się podroczyć - czyż to nie cudowne odkrycie, że może się droczyć z mężczyzną  

-   złożyła   niewinny   pocałunek   na   jego   policzku.   Po   czym   kolejny,   równie   delikatny,   na 

drugim. Kiedy się uśmiechnął i nie spuszczał z niej oczu, wspięła się na palcach i przycisnęła 

gorące wargi do jego ust.

Tym razem to on drgnął zaskoczony. Jej pocałunek stawał się coraz bardziej gorący, 

namiętny, jego usta, jego krew i jego mózg pełne były jej smaku.

Oszołomiony przycisnął ją do siebie.

- Wygląda na to, że szybko stąd nie wyjdę. Aidan uniósł głowę.

- Zamknij, kiedy będziesz wychodzić, Shawn - powiedział, nie odrywając oczu od 

Jude.

- Zamknę. Życzę ci dobrej nocy, Jude.

- Dobranoc, Shawn.

Pogwizdując, dyskretnie zamknął za sobą drzwi, gdy tymczasem Aidan i Jude stali na 

środku świeżo wyszorowanej podłogi.

- Mam straszną ochotę na ciebie. - Jeszcze raz pocałował jej rękę.

- Bardzo się cieszę.

- Bywają chwile, gdy nie ma się ochoty być dżentelmenem.

- Więc   nie  bądź.  - Zalała   ją  gorąca  fala  pożądania.  Zdumiona   własną  śmiałością, 

postąpiła krok do tyłu i zaczęła rozpinać guziki bluzki. - Możesz się zachowywać, jak ci się 

żywnie podoba. Brać wszystko, co chcesz.

Nigdy nie rozbierała się na oczach mężczyzny,  nie w taki sposób, żeby wzbudzić 

pragnienie. Jej zdenerwowanie łączyło się z podnieceniem.

Głęboko   wycięty   czarny   koronkowy   stanik,   jakże   erotycznie   kontrastował   z   jej 

mleczną skórą.

- O Jezu. Próbujesz mnie zabić.

- Tylko cię uwodzę. - Zrzuciła pantofle. - To mi się zdarza pierwszy raz. - Bardziej z 

braku doświadczenia niż celowo powoli rozpinała spodnie. - Więc... mam nadzieję, że mi 

wybaczysz niezdarne ruchy.

Z oczekiwania na to, co nastanie, zaschło mu w ustach.

background image

- Nie zauważyłem nic niezdarnego. Wydaje mi się, że jesteś bardzo naturalna.

Miała trochę sztywne palce, ale wreszcie spodnie opadły. Kolejna czarna koronka, tym 

razem mały trójkącik, który się zwężał u dołu i rozszerzał ku biodrom.

Zabrakło jej odwagi, żeby włożyć podwiązki i czarne pończochy, na które namówiła 

ją Darcy, widząc jednak wyraz twarzy Aidana, pomyślała, że musi koniecznie naprawić ten 

błąd następnym razem.

- Nakupowałam dzisiaj masę rzeczy.

Stała   w   świetle   pubu,   ze   związanymi   do   tyłu   włosami,   z   marzycielskimi   oczami 

morskiej boginki, ubrana tylko w podniecające czarne koronki.

Która część jej ciała była bardziej uwodzicielska?

- Boję się ciebie dotknąć. Jude podeszła do niego.

- Więc ja ciebie dotknę. - Z walącym sercem objęła go za szyję i uniosła ku niemu 

usta.

Była   zupełnie   naga,   on   zaś   nadal   w   ubraniu,   a   tulenie   się   do   niego   było   takie... 

podniecające.   Czuła   jego   drżące   ciało,   które   zdawało   się   tłumić   w   sobie   jakąś   szaloną 

gwałtowność i nieokiełznaną potrzebę, i to było takie... wstrząsające.

Zaś świadomość, że może wyzwolić to z niego, działała na nią tak... kojąco.

- Weź mnie, Aidanie. - Ocierając się o niego, Skubnęła zębami jego dolną wargę. - 

Weź wszystko, co chcesz.

Już panował nad sobą. Wiedział, że jest niedelikatny, i nic na to nie mógł poradzić, 

ponieważ   miał   szorstkie   dłonie   i   nienasycone   usta.   To,   że   tak   spazmatycznie   i   szybko 

chwytała powietrze, jeszcze go bardziej rozpaliło. Pociągnął ją na podłogę.

Potoczyli się razem, chciał ją wszędzie dotykać. Pragnienie narastało, szarpał ustami 

koronkę na jej piersi.

Wygięła się w łuk, czując pod jego ciężarem rozkoszne mrowienie. Zalało ją nieznane 

poczucie siły, dotarła do niej wspaniała świadomość, że to ona doprowadziła go do stanu, w 

którym stracił kontakt z rzeczywistością.

Samą   swoją   obecnością.   Tylko   dając   mu   siebie.   Czując,   podobnie   jak   on, 

niepohamowaną potrzebę dotykania, szarpała i ciągnęła jego koszulę, aż dotknęła jego ciała. 

To samo zrobiły jej wargi, zęby.

Roznamiętnieni i nieprzytomni przyciągali się chciwymi rękami, pieścili się, dawali 

sobie rozkosz. To nie był cierpliwy mężczyzna ani nieśmiała kobieta, ale para, która pozbyła 

się wszelkich konwenansów i sięgała do tego, co pierwotne. A Jude delektowała się tym, 

odwzajemniając się Aidanowi z nawiązką.

background image

Pierwszy   orgazm   rozbłysnął   w   niej   i   wystrzelił   jak   słońce.   Aidan   chciał   więcej   i 

jeszcze więcej. Chciał ją zjeść żywcem, pochłonąć, żeby ten jej nieziemski smak pozostał w 

nim na zawsze. Ilekroć zadrżała, ilekroć krzyknęła w zachwycie, myślał: jeszcze. I jeszcze, i 

jeszcze.

Czuł nieprzeparte pragnienie złączenia się z nią, a krew kipiała w nim jak w gorączce. 

Zanurzył się w niej, poruszał się w coraz szaleńczym tempie, kiedy mu wyszła na spotkanie i 

wykrzyknęła   jego   imię.   A   potem   podnosiła   się   i   opadała   razem   z   nim,   ponaglając   go. 

Pociemniało mu w oczach, aż jej twarz, jej oczy, jej zmierzwione włosy spowiła delikatna 

mgiełka.

A kiedy nawet i to zniknęło, pozostał tylko nagi zwierzęcy instynkt.

Leżała rozciągnięta na nim, wyczerpana, obolała, uśmiechnięta. A on leżał pod nią 

oszołomiony, oniemiały.

Te ich tak różne reakcje miały to samo źródło.

Wziął ją na podłodze w pubie. Nic na to nie mógł poradzić; po prostu nie zapanował 

nad sobą. Żadnej finezji ani odrobiny cierpliwości. Nie kochał się z nią, ale parzył  - tak 

strasznie prymitywnie.

Był wstrząśnięty swoim zachowaniem.

Myśli Jude biegły tym samym torem. Ale jego zachowanie, a także jej własne, zrobiły 

na niej wstrząsające wrażenie.

Kiedy usłyszał jej przeciągłe, wieloznaczne westchnienie, skrzywił się i doszedł do 

wniosku, że musi zrobić wszystko, by poczuła się swobodnie.

- Zaniosę cię na górę.

- Aha. - Oczywiście, że na to liczyła, mogliby tam zacząć wszystko od nowa.

- Może chciałabyś wziąć gorącą kąpiel i wypić filiżankę herbaty, zanim cię odwiozę 

do domu?

- Dobra. - Znowu westchnęła. - I ty się wykąpiesz? - Pomysł wydał się nad wyraz 

intrygujący.

- Pomyślałem, że może poczujesz się lepiej.

- Nie sądzę, żeby istniało coś, co mogłoby sprawić, żebym poczuła się jeszcze lepiej.

Przesunął się, a ponieważ była miękka i elastyczna, bez trudu przekręcił ją na siebie, 

tak że wylądowała w jego ramionach jak w kołysce. Kiedy się uśmiechnęła i opuściła głowę 

na jego ramię, potrząsnął głową.

-   Co   też   cię   naszło,   Jude   Frances   Murray?   Nakładasz   bieliznę,   która   może 

doprowadzić człowieka do białej gorączki, a potem pozwalasz mi na wszystko, na co mam 

background image

ochotę, i to na podłodze?

- Mam jej więcej.

- Więcej czego?

- Więcej bielizny. Nakupowałam jej całe torby.

- Jezu! Będę nieprzytomny przez tydzień.

- Zaczęłam od czarnej, ponieważ Darcy powiedziała, że najtrudniej ją zniszczyć.

Parsknął tylko śmiechem.

Zadowolona z takiej reakcji przytuliła się mocniej.

- Byłeś jak plastelina w moich rękach. Bardzo mi się to podobało.

- Patrzcie no tylko, jaka zrobiła się przy mnie bezwstydna.

- To prawda, więc teraz ci powiem, żebyś mnie zaniósł na górę - uwielbiam, kiedy to 

robisz, czuję się wtedy w pełni kobietą, co mnie podnieca. Więc zanieś mnie do swojego 

łóżka.

- Skoro muszę. - Rozejrzał się wokół, dostrzegł porozrzucane ubrania. Trzeba będzie 

później po nie wrócić.

Kiedy, po dłuższym czasie, niósł je na górę, dotykając po drodze palcami skąpych 

kawałków koronki, pomyślał, że Jude Frances jest zagadkową kobietą. Zagadkową także dla 

samej siebie.

Nieśmiała róża rozkwitła.

Spała teraz  smacznie  w jego łóżku.  Siadając na brzegu,  przyglądając  się, jak śpi, 

stwierdził,  że wygląda  tu na swoim miejscu.  Podobnie jak na swoim miejscu wyglądała, 

podając drinki w jego pubie, pracując w ogrodzie, wędrując po wzgórzach w towarzystwie 

psa O'Toole'ów.

Dlaczego nie mogłaby stać się częścią jego? Dlaczego musi wracać do Chicago, skoro 

tutaj jest szczęśliwa, a on przy niej? Chyba już czas, żeby znalazł sobie żonę i założył rodzinę. 

Cały czas czekał na kogoś? I oto, nieoczekiwanie, weszła w deszczowy wieczór do jego pubu. 

To się nazywa przeznaczenie.

Niewykluczone, że na początku trzeba będzie ją przekonywać.

Po pierwsze,  wcale  nie musi  rezygnować  z  pracy.  Nie wiedział  tylko,  jaki rodzaj 

zajęcia mógłby ją usatysfakcjonować. Ale była praktyczną kobietą, potrafi więc rozważyć 

różne możliwości i wybrać to, co najodpowiedniejsze.

Darzy mnie silnym uczuciem, pomyślał, bawiąc się jej włosami. Podobnie jak ja ją. A 

jej korzenie są tutaj. Nawet ślepy dostrzegłby, że kiedy je odnalazła, rozkwitła.

W całym tym rozumowaniu tkwiła żelazna logika, niemożliwe zatem, żeby do niej nie 

background image

przemówiła. A że na myśl o tym czuje lekki skurcz żołądka, to chyba naturalne: przecież nie 

co dzień mężczyzna  zastanawia się nad tak ważnym  krokiem,  którego konsekwencją jest 

przyzwolenie na stałą obecność żony i dzieci i wzięcie za nich pełnej odpowiedzialności.

A jeśli nawet spociły mu się trochę dłonie, to przecież naprawdę nie ma powodu do 

niepokoju. Trzeba tylko przemyśleć szczegóły, omówić je z nią, a potem już od razu ruszyć z 

miejsca.

Zadowolony wsunął się do łóżka, przyciągnął ją, ułożył  przy swoim boku, tak jak 

najbardziej lubiła, i odpłynął w sen.

Gdy spał, Jude śniła o nim. Siedział na białym skrzydlatym koniu, prześlizgując się po 

niebie, lądzie i wodzie. A kiedy frunął, zbierał klejnoty słońca i księżyca.

background image

15

To był odważny krok, a ona nie miała ich wielu na swoim koncie. Nie robi nic złego. 

Może to i głupie, i nierozsądne, ale przecież nie zakazane.

A   jednak,   wynosząc   stół   do   ogrodu,   rozejrzała   się   dookoła   z   poczuciem   winy. 

Starannie   wybrała   miejsce   przed   domem,   w   zakolu   ścieżki,   gdzie   werbena   i   bodziszek 

dotykały kamieni. Na nierównym terenie stół chybotał się trochę, było to jednak niczym w 

porównaniu z widokiem, z powietrzem i zapachem.

Wróciła do środka po krzesło i ustawiła je za stołem. A ponieważ nie pojawił się nikt, 

kto by ją zapytał, co też ją naszło i co ma zamiar tu robić, ponownie dała nurka do domu i 

wyniosła laptopa.

Zamierzała pracować na dworze, z radości aż zakręciło jej się w głowie. Tak ustawiła 

swój warsztat, żeby widzieć zarówno wzgórza, jak i żywopłoty, na których jak szalona kwitła 

fuksja. Łagodne słońce przeświecało zza warstwy chmur, przez co światło tworzyło delikatną 

złoto - srebrną tkaninę. Słaba bryza poruszała kwiatami i przynosiła ich zapach.

Zrobiła sobie herbatę, wybierając w tym celu jeden z najładniejszych dzbanuszków 

Maude. A już kompletną rozpustą były starannie ułożone na talerzu malutkie czekoladowe 

ciastka.

Zamierzała pracować z wszystkich sił. Na razie jednak siedziała sobie, sącząc herbatę 

i   wybiegając   marzeniami   ku   wzgórzom.   Był   to   jej   raj.   Skrzeczały   sroki.   Jedna   oznacza 

smutek, dwie - radość.

Zaśmiała się do siebie. Trudno o większą radość i szczęście, jakich doznawała w tej 

chwili. A co może być lepszym przedłużeniem szczęścia, jeśli nie baśń?

Zainspirowana tą myślą, wzięła się natychmiast do pracy.

Wokół   rozbrzmiewała   ptasia   muzyka.   Nad   kwiatami   trzepotały   czarodziejskimi 

skrzydełkami motyle. Pszczoły bzyczały niemrawo, gdy pogrążyła się w świecie czarownic i 

dzielnych rycerzy, elfów i wróżek.

Aż dziw, jak wiele zdążyła już tego zgromadzić. Ze dwadzieścia pięć opowieści, bajek 

i legend. Nie wymagało to wielkiego nakładu pracy. Ale do zakończenia analizy każdej z nich 

było   jeszcze   bardzo   daleko,   nie   ma   więc   czasu   do   stracenia.   Najgorsze   jest   to,   że   w 

porównaniu z melodią i magią bajek, jej własne słowa wydają się takie suche i płaskie.

Może powinna przelać trochę tego bajkowego rytmu w swoją pracę? Czy analiza musi 

być aż tak sucha, taka... naukowa? Nie zaszkodzi, gdy ją trochę ożywi, włączy parę własnych 

myśli   i   odczuć,   a   nawet   parę   własnych   doświadczeń   i   impresji.   Opisze   ludzi,   którzy 

background image

opowiedzieli jej te historie, a także sposób, w jaki je opowiadali, miejsce, w jakim się to 

działo.

Ciemnawy pub, w którym gra muzyka, gwarną kuchnię O'Toole'ów, wzgórza, gdzie 

chodzi   na   spacery   z   Aidanem.   Nada   temu   więcej   osobistego   wyrazu,   uczyni   to   bardziej 

realnym.

To powinna być praca literacka.

Splotła patce, mocno przycisnęła dłonie. Była przeciętnym wykładowcą. Może okaże 

się równie przeciętną pisarką, ale przynajmniej będzie robiła coś, co lubi, do czego aż się 

rwie.

Poczuła, jakby dodano jej skrzydeł. Położyła ręce na klawiaturze. Brak wiary w siebie 

- jej najwierniejszy towarzysz - sprawił, że jakby usunęło się spod niej krzesło.

Daj sobie spokój, Jude, nie masz talentu do wyrażania tego, co czujesz. Poprzestań na 

tym, co umiesz. A przynajmniej nie licz, że ktokolwiek opublikuje twoją pracę. Już i tak 

strasznie sobie pobłażasz. Powróć więc do pierwotnego zamiaru i zajmij się tym wreszcie.

Oczywiście, że nikt nie będzie tego chciał wydać. A materiał, który ma, jest już i tak 

za obszerny na pracę naukową czy na artykuł. Najlepiej byłoby wybrać sześć opowieści, 

przeprowadzić ich analizę zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, a potem mieć nadzieją, że 

uczelnia zechce to opublikować.

Na brzegu stołu przysiadł motyl, zatrzepotał błękitnymi skrzydełkami. Przez chwilę 

zdawało się, że przyglądają się sobie z jednakowym zainteresowaniem.

I   posłyszała   muzykę,   piszczałki   i   flety,   a   także   szelest   wszystkich   żywopłotów. 

Zdawało się, że dźwięki płyną ku niej ze wzgórz.

Czy w takim miejscu można kierować się rozsądkiem? Przecież doznała już działania 

magii. Trzeba tylko otworzyć się na więcej.

Nie chciało jej się pisać cholernej pracy naukowej. Chciała pisać książkę. Nie trzymać 

się kurczowo tego, co umie i wie, a czego wszyscy po niej się spodziewają. Sięgnąć wreszcie 

po coś własnego, na co nigdy nie śmiała się odważyć. Porażka czy sukces - ważne, żeby 

doświadczyć tego świadomie i na własną rękę.

Kiedy brak wiary w siebie znowu coś jej podszepnął, odtrąciła go bezpardonowo.

Za oknami padało, kłębiły się mgły. W domku, w palenisku mojej kuchni, pobłyskiwał  

ogień. Kwiaty w butelce ociekały deszczem. Gdy Aidan opowiadał mi tą bajkę , na stole  

między nami parowała herbata w filiżankach.

Jego głos był jak jego ojczyzna, pełen muzyki i poezji. Prowadzi w Ardmore pub, który  

od pokoleń należy do jego rodziny. To ciepłe, mile miejsce. Wielokrotnie widuję go za barem,  

background image

przysłuchuję się jego opowieściom, podziwiam, w jaki sposób opowiada, a w tle najczęściej  

gra muzyka, goście zaś popija piwo.

Jest pełen wdzięku, a jego twarz przyciąga wzrok kobiet i budzi zaufanie mężczyzn.  

Kiedy w deszczowe popołudnie siada w zaciszu mojej kuchni, opowiada mi baśnie.

Podniosła   ręce   i   przycisnęła   je   do   warg.   Jej   oczy   błyszczały,   ożywione,   jakby 

zatrwożone dokonanym odkryciem. A więc zaczęła pisać. Boże, czuła się jak pijana.

Zaczęła stukać w klawisze i nie zatrzymała się, dopóki nie zapisała całej baśni Aidana 

o Lady Gwen i o królewicza Carricku.

Ponownie to przeczytała i poprawiła, uwzględniając tym razem sposób jego mówienia, 

dodając własne uwagi i refleksje, nie zapominając o cieple bijącym z kuchennego pieca, o 

słońcu,  które  zaświeciło,   rzucając  ukośne promienie  na  stół.  Wprowadziła   jeszcze   szereg 

innych, ciepłych akcentów.

Kiedy   skończyła,   wróciła   do   początku   i   znów   coś   dodała.   Wciągnęła   się   w   to, 

otworzyła  nowy dokument.  Czyż  nie potrzebna jest do tego przedmowa?  Miała ją już w 

głowie. Bez chwili przerwy zapisywała to, co umysł przekazywał palcom.

A w głowie jakby coś śpiewało. Słowa tej pieśni były proste i zdumiewająco cudowne: 

pisze książkę.

Aidan zatrzymał  się przy ogrodowej furtce i patrzył. Ale widok! Jude siedzi sobie 

wśród kwiatów i wali w klawisze komputera, jakby od tego zależało jej całe życie.

Na głowie ma śmieszny słomkowy kapelusz, który ma chronić oczy przed słońcem. 

Nasadziła na nos okulary w czarnej drucianej oprawce. Olśniewająco niebieski motyl fruwa 

nad jej lewym ramieniem, jak gdyby odczytywał wyskakujące na ekranie słowa.

Nogą wybija rytm, co wskazywałoby na to, że w głowie ma jakąś melodię. Ciekawe, 

czy jest tego świadoma, czy też muzyka stanowi tylko tło dla jej myśli.

Lekko wygina w uśmiechu wargi, więc zapewne jej myśli są przyjemne. Może będzie 

mu chciała pokazać, co pisze. Czy widzi ją taką przez pryzmat miłości, czy też rzeczywiście 

wygląda oszołamiająco pięknie, jakby emanowała z niej nowa siła.

Nie chciał jej przeszkadzać, więc oparł się o furtkę, trzymając w zagięciu ramienia to 

coś, co dla niej przyniósł.

Ale przerwała nagle, odrywając ręce od klawiszy i przyciskając jedną do serca, jakby 

zakręciło się jej w głowie. Spotkali się wzrokiem i nawet z tej odległości mógł dostrzec 

różnorodność malujących się w jej oczach wrażeń. Zaskoczenie na jego widok, a zaraz potem 

niekłamana radość. Następnie leciutkie zakłopotanie.

- Dzień dobry. Jude France. Przepraszam, że przeszkadzam ci w pracy.

background image

-   Och,   no   wiesz...   Wszystko   w   porządku.   -   Uderzyła   w   klawisze,   żeby   zamknąć 

dokument, potem zdjęła okulary i odłożyła je na stół. To nic ważnego - powiedziała, myśląc 

w duchu, że właśnie jest to cały jej świat. - Pewnie dziwisz się, że tak tu sobie siedzę na 

dworze.

- Dlaczego? Dzień jest odpowiedni do tego, żeby posiedzieć na dworze.

-   Tak.   Tak,   idealny.   -   Wyłączyła   komputer,   żeby   oszczędzić   baterie.   -   Straciłam 

rachubę czasu.

Ponieważ powiedziała to tak, jakby spowiadała się księdzu z grzechu, Aidan roześmiał 

się i wolną ręką otworzył furtkę.

- Wydawałaś się zadowolona, jakbyś dopięta twojego. Czy więc warto przejmować się 

czasem?

- Skoro tak uważasz, powiem tylko, że najwyższy czas na przerwę. Sądzę, że herbata 

jest już zimna, ale...

Urwała, kiedy zobaczyła, co przyniósł. Z wyrazem zachwytu w oczach podbiegła do 

niego.

- Och, masz szczeniaczka. Jaki on słodki.

W drodze ze wsi piesek zdążył usnąć, teraz jednak, na dźwięk głosów, obudził się i 

poruszył. Najpierw ziewnął potężnie, po czym zamrugał i otworzył brązowe ślepka. Był jak 

biało - czarna kulka, z opadającymi uszkami i wielkimi łapkami, z podwiniętym pod brzuszek 

cienkim ogonkiem.

Ożywił się, warknął zabawnie i natychmiast zaczął się wiercić.

- Och, jakiś ty rozkoszny, jaki śliczny! I jaki mięciutki - szeptała Jude, kiedy Aidan 

podał   jej   szczeniaka.   A   gdy   zanurzyła   nos   w   jego   futerku,   zaczął   ją   natychmiast 

entuzjastycznie lizać po twarzy.

- No cóż, patrząc na was, nie trzeba nawet pytać, czy przypadliście sobie do gustu. To 

miłość od pierwszego wejrzenia, do której nasza Jude ma tak bardzo sceptyczny stosunek.

- Czy można mu się oprzeć? Podniosła szczeniaka do góry, gdzie zaczął się wić i 

merdać ogonkiem, jakby się znalazł w siódmym niebie.

-   Suka   Clooneyów   oszczeniła   się   parę   tygodni   temu,   a   ja   uznałem,   że   ten   ma 

najbardziej   zdecydowany   charakter   z   całego   miotu.   Jest   już   samodzielny   i   gotowy   do 

zamieszkania w nowym domu.

Jude ukucnęła, postawiła szczeniaka na ziemi. Piesek wspiął się na łapkach, wdrapał 

na jej nogi i przewrócił się na plecy, nadstawiając do podrapania brzuszek.

- Wygląda na to, iż jest ciekaw wszystkiego, jak go nazwiesz?

background image

- Wybór pozostawiam tobie.

- Mnie? - Spojrzała do góry, po czym roześmiała się, kiedy szczeniak skubnął ją w 

palce,   domagając   się   jej   uwagi   i   czułości.   -   Coś   ty   taki   zachłanny?   A   wiec   ja   go   mam 

nazywać?

- Jest twój. Przyniosłem go dla ciebie, o ile tylko zechcesz go przyjąć. Pomyślałem, że 

mógłby ci dotrzymywać towarzystwa na twoim zaczarowanym wzgórzu.

Znieruchomiała.

- Przyniosłeś go dla mnie?

Uwielbiasz to żółte psisko O'Toole'ów. pomyślałem wiec, że może będziesz chciała 

mieć jakieś własne stworzenie. Ponieważ patrzyła na niego, nie odzywając się słowem. Aidan 

zaczął się wycofywać.

- Jeżeli nie, zatrzymam go dla siebie.

- Przyniosłeś mi szczeniaczka... Aidan przestąpił z nogi na nogę.

- Chyba  powinienem   był   cię  najpierw  zapytać,  czy w ogóle  masz  ochotę   na psa. 

Doszedłem jednak do wniosku, że zrobię ci miłą niespodziankę...

Jude nagle usiadła na ziemi, porwała szczeniaka w ramiona i Wybuchnęła płaczem.

Im bardziej szczeniak szalał w jej ramionach i lizał ją po twarzy, tym mocniej go 

obejmowała i bardziej szlochała.

- Och, daj spokój, kochanie, nie podchodź do tego w ten sposób. No już dobrze, a 

ghra, nic się takiego nie stało. Ukucnął obok niej, wyciągnął chustkę, poklepał ją po ramieniu. 

- To wszystko przeze mnie, od początku do końca.

- Przyniosłeś mi szczeniaczka. - Jej kwilący głos przyprawił psa o pełne współczucia 

skomlenie.

- Rozumiem cię. Tak mi przykro. Powinienem był to przemyśleć. Ale w pubie też 

będzie mu dobrze. To żaden problem.

- On jest mój! - Kiedy Aidan sięgnął po psa, przytuliła go do siebie. - Dałeś mi go, 

więc jest mój.

- Aha. - Powiedział to jak najbardziej neutralnym tonem. Chryste Panie, ta kobieta to 

istna zagadka. - Więc chcesz go mieć?

- Zawsze chciałam mieć szczeniaczka - wyszlochała. Aidan poddał się. Usiadł obok 

niej.

- Naprawdę? Więc dlaczego nie miałaś?

Podniosła wreszcie do góry zapłakaną twarz. Wciąż miała oczy pełne łez.

- Moja matka miała koty.

background image

- Rozumiem. Koty też są fajne. Mieliśmy kiedyś jednego.

- Nie, nie, nie. Tamte były takie dumne, humorzaste. To czystej krwi koty syjamskie, 

naprawdę piękne, ale nigdy mnie nie lubiły. Marzyłam o psie, który właziłby na meble, gryzł 

moje buty i kochałby mnie.

-   Na   tym   możesz   polegać   pod   każdym   względem.   -   Uspokojony   poklepał   ją   po 

wilgotnym od łez i psich pocałunków policzku. - Więc nie będziesz mnie przeklinała, kiedy 

zostawi na podłodze kałużę albo pogryzie twoje śliczne włoskie pantofle, którymi zawsze 

zachwyca się Darcy?

- Nie. To jest najcudowniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. - Przytuliła się do 

niego,   przyciskając   rozanielonego   szczeniaka.   -   Jesteś   najcudowniejszym   człowiekiem   na 

świecie.

Obsypała twarz Aidana pełnymi uwielbienia pocałunkami.

Może, przynosząc jej psa, chciał tylko zrobić na niej wrażenie, ale grunt, że zdało to 

egzamin. Nie podejrzewał nawet, do jakiego stopnia zaspokoi jej dziecięce pragnienia.

Ważne, żeby była szczęśliwa.

- Potrzebna jest mi książka - wymamrotała.

- Książka?

- Nie wiem nic na temat wychowywania szczeniaków. Muszę mieć do tego książkę.

Ponieważ była to typowa dla niej reakcja, uśmiechnął się.

- Po pierwsze, zalecałbym dużą ilość gazet, na które mógłby siusiać, a także kłębek 

nici albo sznurek, żeby oszczędzić twoje buty.

- Sznurek?

- Żeby miał co żuć zamiast twoich pantofli.

- To całkiem pomysłowe. - Rozpromieniła się. - Potrzebne mu będzie także jedzenie, 

obroża, zabawki. - Znowu podniosła szczeniaka do góry. - Potrzebuje mnie, jak nikt dotąd.

Chciał już powiedzieć, że i on ją potrzebuje, kiedy podskoczyła do góry i zakręciła się 

w kółko razem ze szczeniakiem.

- Pojadę na wieś i kupię mu wszystko, co potrzeba. Zaczekaj chwilę.

-   Pochowam   rzeczy,   a   ty   zostań   na   dworze   i   zawrzyj   znajomość   z   nowym 

przyjacielem.

Lepiej, że jej tego nie powiedział. Dla obojga było jeszcze za wcześnie, żeby zmieniać 

aktualny stan rzeczy. Jest dość czasu, żeby poruszyć sprawę małżeństwa.

Dość czasu na zastanowienie się, jak to zrobić najlepiej.

Kupiła mu czerwoną obróżkę i smycz, jaskrawoniebieskie miseczki. Aidan znalazł 

background image

kawałek sznurka i zrobił z niego twardy motek. Niezależnie od tego przygotowała cały worek 

innych przedmiotów, które uznała za najważniejsze dla szczęścia i dobrego samopoczucia 

swojego młodocianego pupila.

Pospacerowała z nim po wsi - a raczej była to próba spaceru. Szczeniak cały czas 

szarpał się na smyczy, gryzł ją.

Stwierdziła, że musi jak najszybciej zdobyć podręcznik do nauki tresury.

Spotkała   Brennę,   która   ładowała   skrzynkę   z   narzędziami   do   swojej   furgonetki 

nieopodal położonego za wsią pensjonatu.

- Dzień dobry, Jude, a co my tu mamy? Czy to nie jeden ze szczeniaków Clooneyów?

- Tak, czy nie jest cudowny? Nazwałam go Finn, na pamiątkę wielkiego wojownika.

- Jesteś wielkim wojownikiem? - Brenna ukucnęła. by potarmosić Finna. - Aha, jesteś 

dzielny. - Roześmiała się, kiedy podskoczył i oblizał jej twarz. - I jaki żwawy! Dobry wybór, 

Jude, uważam, że będziesz miała miłe towarzystwo.

- Aidan też tak uważa. Dostałam go od niego. Brenna popatrzyła na nią z uwagą.

- Mówisz poważnie?

- Tak, przyniósł mi go dzisiaj do domu. Jakie to miłe że pomyślał o mnie. Czy Betty 

go polubi?

- Oczywiście, Betty także uwielbia towarzystwo. - Jeszcze raz poklepała Finna, po 

czym się wyprostowała. - Będzie zachwycona, mogąc się pobawić ze szczeniakiem. Właśnie 

zamierzałam zajrzeć do pubu na piwo. Nie przyłączysz się do mnie? Ja stawiam.

- Dziękuję, ale... Nie, powinnam zabrać Finna do domu. Zawsze je o tej porze.

Brenna zakręciła  na szosie  i pomknęła  prosto do pubu. Pochwyciła  wzrok Darcy, 

kiwnęła do niej głową i usiadła w rogu sali, gdzie można było liczyć na odrobinę prywatności.

Darcy podeszła ze szklanką harpa.

- Coś się tak nadęła.

- Usiądź na chwilę. - Starała się mówić cicho, a kiedy Darcy usiadła, nie spuszczała z 

oczu Aidana. - Przed chwilą widziałam Jude spacerującą ulicą z nowych szczeniakiem.

- Postarała się o szczeniaka?

- Szsz... Mów ciszej, bo usłyszy, o czym mówimy.

- Kto usłyszy? - zapytała Darcy świszczącym szeptem.

- Aidan. Wybrał szczeniaka z miotu suki Clooneyów całkiem dorodnego i zaniósł go 

Jude.

- On... - Gdy Brenna znowu ją uciszyła, Darcy konspiracyjnie pochyliła się do przodu. 

- Aidan dał jej szczeniaka? Nawet nie pisnął o tym słówka ani mnie, ani nikomu innemu, o ile 

background image

się orientuję. - Darcy zamyśliła się. Od czasu do czasu dawał dziewczynom jakąś błyskotkę, 

ale musiała być do tego specjalna okazja.

- To też sobie pomyślałam.

- I kwiaty - ciągnęła Darcy. - Zawsze przynosił kwiaty kobiecie, która mu wpadła w 

oko, ale to coś innego.

- To zupełnie coś innego. - Tu już chodzi nie o jakieś tam zabawianie się w łóżku. - By 

zaakcentować swój punkt widzenia, podniosła szklankę i wypiła.

- Jude, dała mu ten obrazek, który kupiła w Dublinie. Może chciał się zrewanżować i 

akurat trafił mu się szczeniak.

- Gdyby chodziło o ofiarowanie jej czegoś w zamian za obraz - swoją drogą uważam, 

że jest ślicznie namalowany - dałby jej jakiś drobiazg, jakąś błyskotkę, coś w tym rodzaju. 

Prezent za prezent. Dając jej szczeniaka, posunął się znacznie dalej.

- Masz rację. - Darcy zabębniła palcami, zmrużyła  oczy i popatrzyła  uważniej  na 

krzątającego się za barem brata. - Myślisz, że się w niej zakochał?

- Poszłabym o zakład, że wszystko zmierza w tę stronę. - Brenna przysunęła się bliżej. 

- Musimy do lego dojść.

- Może wyciągniemy coś z Shawna.

- On jest cholernie lojalny wobec Aidana. Chciałabym ją mieć w rodzinie - oznajmiła 

Darcy. - I wydaje mi się, że pasuje do Aidana. Jeszcze nie widziałam, żeby patrzył tak na 

jakąś   kobietę,   jak   patrzy   na   naszą   Jude.   Tyle   że   mężczyźni   z   rodziny   Gallagherów   nie 

decydują  się szybko  na małżeństwo. Moja matka  mówiła,  że długo musiała  tłuc ojca po 

głowie kwiatami pomarańczy, zanim się zdecydował i poprosił ją o rękę.

- Zostanie tu jeszcze przez trzy miesiące.

- Trzeba więc coś zrobić, żeby się żwawiej ruszał. Oboje myślą o małżeństwie, więc 

nie powinno to być aż tak trudne. Trzeba mu podsunąć tę myśl.

Aidan miał rację. Finn okazał się dobrym kompanem. Wędrował z nią po wzgórzach, 

bawił się i zajmował sobą, kiedy przystawała, żeby podziwiać polne kwiaty, kiedy zrywała 

jaskry i pierwiosnki, które zakwitły na przełomie maja i czerwca. Lato w Irlandii niosło ze 

sobą cudowny strumień ciepła, a powietrze było dla Jude jak poezja.

Przy łagodnej pogodzie, gdy deszcz spływał jak jedwab, skracała spacery, żeby się 

później schronić w przytulnym domku.

A kiedy było sucho, wybierała się z Finnem na długie poranne marsze, pozwalając mu 

na dzikie harce wokół cierpliwej i pobłażającej mu Betty.

Niezależnie od pogody - w słońce i w deszcz - myślała o mężczyźnie, którego widziała 

background image

na drodze z Dublina, wędrującego ze swoim psem.

Finn spał przy palenisku, podczas gdy ona przeprowadziła pierwszą próbę pieczenia 

chleba. Zakwilił jak dziecko, kiedy obudził się samotnie o trzeciej nad ranem.

Kiedy wykopał dziurę na klombie, musieli odbyć poważną rozmowę, ale doszli już do 

tego, że od dwóch tygodni nie obgryzał jej butów.

Poza jednym jedynym razem, który oboje postanowili puścić w niepamięć.

Pozwalała mu hasać, aż padał skonany. Przy ładnej pogodzie pracowała na dworze, 

podczas gdy on chrapał pod krzesłem.

Jej książka! Marzyła, żeby zobaczyć ją w pięknej okładce, z własnym nazwiskiem, na 

półce księgarni.

Utrzymywała   to   w  tajemnicy,   pogrążając   się   w  pracy,   którą   tak   pokochała.   A  na 

dodatek wieczorem robiła szkice ilustracji do opowieści.

Nie była nimi zachwycona. Lekcje rysunku, na które kładli nacisk rodzice, okazały się 

niezbyt owocne. Ale bawiło ją i wciągało rysowanie.

Na wypadek, gdyby ktoś przyszedł z wizytą, starannie chowała swoje szkice.

Była w kuchni i przyglądała się ostatniemu rysunkowi, kiedy usłyszała pukanie, a po 

chwili dźwięk zatrzaskiwanych drzwi.

Poderwała się z miejsca, co spowodowało, że Finn zaczął szczekać jak oszalały,  i 

pospiesznie wsunęła szkice do przeznaczonej na nie teczki.

Ledwie zdążyła ją zamknąć i wsadzić do szuflady, kiedy do pokoju weszły Darcy i 

Brenna.

- To się nazywa dzielny, bojowy pies. - Brenna przykucnęła i zaczęła bawić się z 

Finnem.

- Masz coś zimnego do picia dla strudzonych przyjaciółek, Jude?

- Tak, ale bez alkoholu.

- Pracowałaś? - zapytała Darcy, kiedy Jude otworzyła lodówkę.

- Skończyłam prawie wszystko, co sobie zaplanowałam na przedpołudnie.

- To dobrze, ponieważ Brenna i ja mamy pewien plan w związku z twoją osobą.

-   Naprawdę?   -   Rozbawiona   Jude   wyjęła   drinki.   -   Czyżbyście   już   zamierzały 

powtórzyć zakupowe szaleństwa?

- Zawsze jestem gotowa na zakupy, ale nie, nie o to chodzi. Jesteś tu z nami od trzech 

miesięcy.

- Plus minus - zgodziła się Jude, starając się nie myśleć, że to już półmetek.

- A Brenna i ja doszłyśmy do wniosku, że przyszedł czas na ceili.

background image

Zaintrygowana Jude aż przysiadła. Zawsze lubiła słuchać opowiadań babci o ceili, na 

których  bywała  jako młoda  dziewczyna.  Dom aż pękał od jedzenia i muzyki.  Tańczono. 

Ludzie tłoczyli się w kuchni, wylewali się na dziedziniec.

- Zamierzacie urządzić ceili?

- Nie. - Darcy pokazała w uśmiechu zęby. - Ty to zrobisz.

- Ja? - Zatkało ją z przerażenia. - Nie potrafię.

- To nic trudnego - zapewniła ją Brenna. - Stara Maude, zanim biedaczka odeszła, 

wydawała je każdego roku o tej porze. Gallagherowie zapewnią muzykę, znajdzie się wielu 

takich, którzy będą szczęśliwi, mogąc pograć. Każdy przyniesie jedzenie i picie.

- A tobie nie pozostanie nic do roboty, jak tylko otworzyć drzwi i dobrze się bawić - 

uspokajała   ją   Darcy.   -   Pomożemy   ci,   a   także   dopilnujemy,   żeby   wiadomość   dotarła   do 

wszystkich. Za tydzień od tej soboty będzie przesilenie dnia z nocą. Noc świętojańska jest 

idealnym terminem na ceili.

- Za tydzień? - pisnęła Jude. - To za mało czasu. Naprawdę za mało.

- Aż za dużo. - Darcy mrugnęła okiem. - Pomożemy ci we wszystkim, więc nie martw  

się ani trochę. Czy mogłabym pożyczyć twoją niebieską suknię? Tę z wąskimi ramiączkami i 

z żakietem?

- Tak, oczywiście, ale ja naprawdę nie mogę...

- Nie możesz stchórzyć. - Brenna podniosła się z podłogi i usiadła na krześle. - Moja 

mama także jest ci gotowa pomóc. A poza tym dobrze jej zrobi trochę rozrywki, bo Maureen 

zamęcza ją i doprowadza do szału tym swoim weselem. Na twoim miejscu zorganizowałabym 

tańce w saloniku, a beczki z piwem wyniosłabym na zewnątrz od strony kuchni.

- Trzeba też będzie przesunąć meble, żeby zrobić więcej miejsca - wtrąciła Darcy. - A 

jeśli dopisze pogoda, dostawi się trochę krzeseł na dworze.

- Akurat będzie pełnia księżyca. Mama wpadła na pomysł, żeby tylne wejście ozdobić 

świecami, w ten sposób ludzie nie będą się potykać w ciemności.

- Ale ja...

- Namówisz Shawna, żeby zrobił colcannon, Darcy? - przerwała Brenna, zanim Jude 

zdążyła cokolwiek wtrącić.

- Oczywiście, przyrządzi tego całą furę, a pub ofiaruje beczkę piwa i trochę butelek 

wina. Twoja mama mogłaby zrobić gulasz barani. Nikt tak go nie robi, jak ona.

- Będzie uszczęśliwiona.

- Naprawdę - Jude czuła się tak, jakby szła na dno po raz trzeci, a jej przyjaciółki 

rzucały jej z pobłażliwym uśmiechem kotwicę zamiast sznura - nie śmiem prosić...

background image

- Aidan zamknie na ten wieczór pub, więc będę mogła przyjść wcześniej i pomóc we 

wszystkim.

Jude nie pozostało nic innego, jak tylko skapitulować.

- Wydaje mi się, że wszystko poszło dobrze - odezwała się Darcy, gdy obie z Brenna 

wdrapały się z powrotem do furgonetki.

- Czuję się trochę winna, że tak ją przyciskamy do muru.

- Przecież robimy to dla niej.

- Kiedy wychodziłyśmy, jąkała się i była blada, ale i tak nieźle nam poszło. - Śmiejąc 

się, Brenna uruchomiła silnik. - Na szczęście przypomniałam sobie, jak mój ojciec oświadczył 

się mamie podczas ceili właśnie w tym domu. To bardzo dobry znak.

- Przyjaciele dbają o swoich przyjaciół. - Ktoś mógłby ją nazwać lekkoduchem, ale nie 

było solidniejszej przyjaciółki od Darcy, jeśli już kogoś obdarzyła przyjaźnią. - Jest w nim do 

szaleństwa zakochana, a jednocześnie zbyt nieśmiała, żeby nim pokierować. Postaramy się, 

żeby mieli ten wieczór i muzykę.

Tak popracuję nad nią, żeby Aidanowi oczy wyszły na wierzch z wrażenia. A jeżeli 

numer nie wypali, to... no cóż, trzeba będzie uznać Aidana za beznadziejny przypadek.

-   Jeśli   miałabym   osądzać,   to   powiedziałabym,   że   mężczyźni   od   Gallagherów   są 

jednakowo beznadziejni.

background image

16

- Jak mam wydać przyjęcie - zapytała Jude - skoro nie wiem, ile przyjdzie osób? 

Kiedy nie mam żadnego menu, żadnego harmonogramu? Żadnego planu?

Ponieważ  Finn  był   jej   jedynym   słuchaczem  i  nie  kwapił   się  z  odpowiedzią,  Jude 

osunęła się na fotel w swoim nieskazitelnie czystym saloniku i zamknęła oczy. Sprzątała od 

wielu dni. Aidan wyśmiewał się z niej, radził też tak się tym nie przejmować. Mówił, że 

przecież nikt nie będzie przetrząsać kątów w poszukiwaniu kurzu, nie wskaże go palcem, nie 

skaże na banicję za jeden zabłąkany pyłek.

Nic nie rozumiał. W końcu był tylko mężczyzną.

- To jest mój dom - mruknęła pod nosem. - A dom kobiety świadczy o niej. Nic mnie 

nie obchodzi, że zbliża się koniec drugiego tysiąclecia, skoro i tak trzeba to wszystko zrobić.

Przyjmowała już wcześniej gości, miała nawet na koncie parę udanych przyjęć. Ale 

kosztowało ją to tygodnie, jeśli nie miesiące planowania i przygotowań. Sporządzała listy 

gości, tematy rozmów, wyszukiwała dostawców, starannie dobierała przystawki i muzykę.

I zużywała moc środków uspokajających.

A teraz oczekiwano od niej, że tak po prostu rzuci się i otworzy drzwi dla przyjaciół i 

dla nieznajomych.

Wielu   ludzi,   których   nigdy   przedtem   nie   widziała,   zaczepiało   ją   każdego   dnia, 

napomykając o ceili. Miała nadzieję, że nie powiedziała im żadnych niestosownych rzeczy, 

ale ich oczy nie przestawały jej prześladować.

To było jej pierwsze ceili. Pierwsze prawdziwe przyjęcie, które wydawała w swoim 

domku. Po raz pierwszy podejmowała w Irlandii gości.

Na   Boga,   znajdowała   się   przecież   na   zupełnie   innym   kontynencie!   Skąd   miała 

wiedzieć, co należy robić?

Połknęła aspirynę.

Próbując się uspokoić, spojrzeć na sprawy z innej perspektywy, położyła głowę na 

oparciu   fotela   i   zamknęła   oczy.   Przyjęcie   ma   mieć   niezobowiązujący   charakter.   Ludzie 

przyjdą z półmiskami i z tacami, z furą jedzenia. Do niej należy tylko zapewnienie oprawy, a 

domek wygląda ślicznie.

I kogo ona próbuje oszukać? Cała ta sprawa zmierza prosto ku katastrofie.

Domek jest za mały na przyjęcie. Gdyby padało, czy ludzie mają stać na dworze pod 

parasolami,   a   ona   ma   im   podawać   jedzenie   przez   okno?   W   środku   nie   pomieszczą   się 

wszyscy, jeżeli nawet pojawi się tylko połowa tych ludzi, którzy ją nagabywali.

background image

Za mało jest także miejsc do siedzenia. Za mało jest w domu powietrza, żeby dla 

wszystkich wystarczyło tlenu.

Co gorsza, kilkakrotnie w ciągu ostatnich kilku dni tak zajęła się swoją książką, że nie 

wykonała wyznaczonej na dany dzień pracy. Po pierwszej takiej wpadce nastawiła nawet 

budzik. Ale kiedy zadzwonił, wyłączyła go, chcąc tylko dokończyć ten jeden akapit. Kiedy 

się ocknęła, było już zbyt późno na porządkowanie łazienki.

Ma   się   o   nic   nie   martwić!   W   kółko   jej   to   powtarzano.   Ale   oczywiście   musi   się 

troszczyć o wszystko. To jej rola. Przecież musiała pomyśleć o jedzeniu. To jest jej dom.

Spróbowała tart, które wyszły twarde jak kamień. Nawet Finn nie chciał ich tknąć. 

Druga próba wypadła lepiej - przynajmniej pies je skubnął, choć po chwili wypluł. Ale też nie 

twierdziła nigdy, że jest dobrą kucharką!

Udało jej się zrobić zapiekankę według przepisu z książki kucharskiej starej Maude. 

Wyglądała i pachniała zupełnie nieźle. Teraz trzeba mieć nadzieję, że nikt się od niej nie 

pochoruje.

W piekarniku piekła szynkę. Już trzy razy dzwoniła do babci, by upewnić się, jak 

powinien przebiegać cały ten proces. Była taka wielka, skąd więc można wiedzieć, czy jest 

już gotowa? Pewnie będzie surowa w środku i zaszkodzi gościom. Ale przynajmniej zostanie 

podana w idealnie wysprzątanym domu.

Dzięki   Bogu   do   szorowania   podłóg   i   mycia   okien   nie   trzeba   żadnego   talentu. 

Przynajmniej to jedno wykonała bez zarzutu.

Przez całą noc padało, a od strony morza przesuwała się mgła. Jednak nad ranem 

przejaśniło się, zaświeciło słońce i poczuło się ciepło lata, od którego ożyły zarówno ptaki, 

jak i kwiaty.

Trzeba mieć tylko nadzieję, że pogoda się utrzyma.

Pootwierała na oścież lśniące okna, żeby przewietrzyć dom i dać znać, że goście są 

tutaj mile widziani. Do środka wdzierał się zapach róż i pachnących groszków starej Maude. 

Koił napięte nerwy Jude.

Kwiaty!   Poderwała   się   z   fotela.   Nie   ścięła   żadnych   kwiatów,   żeby   ozdobić   dom. 

Wpadła do kuchni po nożyce. Na jej widok Finn zerwał się na nogi i pognał za nią. Stracił 

punkt oparcia na świeżo wypastowanej podłodze, poślizgnął się i wyrżnął łbem o kredens.

Oczywiście trzeba go było utulić i pocieszyć. Szepcząc mu słowa otuchy, wyniosła go 

na dwór.

- Pamiętaj tylko, żadnego kopania dziur na klombach, rozumiesz?

Rzucił jej pełne uwielbienia spojrzenie, tak jakby dawał do zrozumienia, że taka myśl 

background image

nawet nie postała mu w głowie.

- Ani żadnego polowania na motyle  wśród bławatków - dodała i postawiła go na 

ziemi, dając mu lekkiego klapsa w pupę.

Wzięła koszyk i zaczęła wybierać najlepsze nadające się do ścięcia kwiaty.

Było  to zajęcie,  które  ją zawsze  uspokajało.  Kształty,  zapachy,  kolory,  dobieranie 

najciekawszych zestawów. Wędrowanie wąską kamienną ścieżką wzdłuż kwietników.

Gdyby miała zamieszkać tu na stałe, powiększyłaby ogród za domem. Od wschodu 

wzniosłaby niewielki kamienny mur i puściła tam pnące róże, a może zrobiłaby coś w rodzaju 

żywopłotu   z   lawendy.   Na   samym   przodzie   posadziłaby   dalie.   Zaś   po   zachodniej   stronie 

mogłoby rosnąć drzewo, po którym pięłoby się słodko pachnące wino, które po jakimś czasie 

utworzyłoby malowniczy tunel.

Zrobiłaby tam ścieżkę, żeby móc spacerować - obsianą gęsto rumiankiem, tymiankiem 

i orlikiem. Dróżka wiłaby się wśród kwiatów i zewsząd rozciągałby się widok na wzgórza i 

łąki.

Byłaby   tu   też   kamienna   ławeczka,   na   której   wieczorami   po   skończonej   pracy 

odpoczywałaby, wsłuchując się w stworzony przez siebie mały świat.

Byłaby   amerykańską   pisarką,   która   powróciła   do   starej   ojczyzny,   zamieszkała   w 

domku na zaczarowanym wzgórzu razem ze swoimi kwiatami i wiernym psem. A także ze 

swoim ukochanym.

Oczywiście to tylko fantazja. Minął już półmetek jej pobytu tutaj. Na jesieni wróci do 

Chicago. Jeśli nawet wystarczy jej odwagi i nie zrezygnuje z pomysłu złożenia książki w 

wydawnictwie, będzie musiała podjąć pracę. Trudno byłoby żyć z oszczędności i z tego, co 

odziedziczyła.

Chyba   wróciłaby   do   nauczania.   Pomysł   prowadzenia   prywatnej   praktyki   był   zbyt 

przerażający. Mogłaby się rozejrzeć za posadą w jakiejś niedużej, prywatnej szkole.

Gdzieś, gdzie, miejmy nadzieję, czułaby kontakt z uczniami. Miałaby też więcej czasu 

na pisanie. Nie wolno teraz rezygnować z tego, co dopiero odkryła.

Mogłaby   się   wyprowadzić   za   miasto,   kupić   nieduży   dom.   Nic   jej   nie   zmusza   do 

mieszkania w Chicago. Mogłaby mieć tam gabinet służący tylko do pisania. Zbierze się na 

odwagę i zaproponuje swoją książkę wydawnictwu. Nie może pozwolić sobie na tchórzostwo 

w tak ważnej dla siebie sprawie.

I mogłaby przyjeżdżać do Irlandii. Na parę tygodni każdego lata. Mogłaby odwiedzać 

przyjaciół. Spotykać się z Aidanem.

Nie, lepiej o nie myśleć o przyszłości. Należy pielęgnować to, co jest teraz.

background image

Ich drogi się rozejdą. To nieuniknione.

On   będzie   żył   tutaj,   a   ona   pojedzie   do   siebie.   Ale   ma   przynajmniej   tę   radosną 

świadomość, że nic nigdy nie wróci do poprzedniego stanu. Nie była już tą samą osobą. 

Wiedziała, że teraz potrafi zbudować sobie życie.

Może być szczęśliwa. Może się realizować. Ostatnie trzy miesiące pokazały, że stać ją 

na wiele. Że może doprowadzić do końca to, co zaczęła.

Gdy tak dodawała sobie w myślach otuchy, Finn szczeknął radośnie i pomknął do 

ogrodowej furtki - prosto przez jej bratki.

- Witaj, Jude. - Mollie O'Toole weszła bez zaproszenia, gdy tymczasem Finn wymknął 

się   na   zewnątrz   i   zaczął   obskakiwać   Betty.   Oba   psy   pomknęły   w   podskokach   w   stronę 

wzgórz, - Pomyślałam, że może trzeba ci w czymś pomóc.

-   Ponieważ   sama   już   nie   wiem,   co   robić,   każda   twoja   sugestia   będzie   dobra.   - 

Spojrzała w dół na koszyk i westchnęła. - Ścięłam już za dużo kwiatów.

- Nigdy nie jest ich za dużo.

Mollie zawsze potrafiła powiedzieć to, co trzeba.

- Cieszę się, że tu jesteś.

Policzki Mollie zaróżowiły się z radości.

- Mówisz tak tylko, żeby mi sprawić przyjemność.

-   Mówię   poważnie.   Przy   tobie   zawsze   czuję   się   spokojniej.   Kiedy   jesteś   blisko, 

odnoszę wrażenie, że najgorsze mam za sobą i że już nic złego nie może się zdarzyć.

- Pochlebiasz mi. Czy coś cię teraz niepokoi?

- Wszystko. - Ale mówiąc to, Jude uśmiechnęła się. - Chodź ze mną do środka, żebym 

mogła wstawić kwiaty do wody. Z pewnością natychmiast zwrócisz uwagę na wiele spraw, o 

których zapomniałam.

- Jestem pewna, że o niczym nie zapomniałaś, ale chętnie wejdę i pomogę ci przy 

kwiatach.

- Myślałam, żeby je porozstawiać po całym domu, w butelkach i misach. Maude nie 

ma odpowiedniego wazonu.

- Ona tak samo robiła. Postaw wszędzie po trochu. Jesteś do niej bardziej podobna, niż 

sądzisz.

- Ja do niej?

-   Tak.   Pielęgnujesz   kwiaty,   chodzisz   na   długie   spacery,   zaszywasz   się   w   swoim 

domku, ale twoje drzwi stoją otworem dla gości.

- Zawsze mieszkała sama. - Jude rozejrzała się po schludnym, ładnym domku.

background image

- Bo jej to odpowiadało. Ale sama to nie znaczy samotna. Po Johnnym nie kochała 

żadnego  mężczyzny.  Jak sama  mówiła,  nie  znalazła  już żadnego mężczyzny  godnego jej 

miłości. - Gdy weszły do środka, Mollie pociągnęła nosem. - Masz szynkę w piekarniku. 

Pachnie cudownie.

- Naprawdę? - Jude też pociągnęła nosem. - Chyba masz rację. Nie rzuciłabyś na nią 

okiem, Mollie? Jeszcze nigdy czegoś takiego nie piekłam i jestem zdenerwowana.

- Oczywiście, że zerknę.

Otworzyła   piekarnik,   dokonując   inspekcji,   podczas   gdy   Jude   odstawiła   koszyk   i 

stanęła za nią, zagryzając wargę.

- Pięknie się piecze. I jest prawie gotowa - oznajmiła po upewnieniu się, że skórka już 

łatwo odchodzi. - Sądząc po zapachu, goście nie zostawią ci nawet skrawka na jutrzejszy 

lunch. Mój Mick tak uwielbia pieczoną szynkę, że kiedy się do niej dorwie, będzie się nią 

zajmował bez opamiętania.

- Naprawdę?

Mollie zamknęła piekarnik.

- Jude, nie spotkałam drugiej kobiety, która by z takim niedowierzaniem przyjmowała 

komplementy.

-   Jestem   znerwicowana.   -   Ale   powiedziała   to   raczej   z   uśmiechem   niż   w   formie 

wyjaśnienia.

- Dobrze, dobrze, mam nadzieję, że sama wiesz, jak jest naprawdę. Doprowadziłaś ten 

dom do połysku, nie widzisz tego? Mogę ci udzielić tylko jednej rady.

- Słucham.

- Kiedy skończysz z kwiatami i wyjmiesz szynkę do ostudzenia, postaw ją na tyle 

wysoko, żeby twój szczeniak nie zdołał się do niej dobrać. Przeżyłam coś takiego i nie było to 

najprzyjemniejsze doświadczenie.

- Świetna rada.

- Potem pójdź na górę i weź gorącą kąpiel. Przesilenie dnia z nocą jest doskonałym 

czasem na ceili, a jeszcze lepszym na romans.

Z macierzyńskim ruchem poklepała Jude po policzku.

- Włóż na tę noc piękną suknię i zatańcz z Aidanem w świetle księżyca. O resztę się 

nie martw.

- Nawet nie wiem, ile będzie osób.

- Co za różnica? Dziesięć czy sto dziesięć...

- Sto dziesięć? - Jude aż zatkało, pobladła z przerażenia.

background image

- Każda z tych osób przychodzi po to, żeby się zabawić. - Mollie sięgnęła po butelkę. - 

To jest najważniejsze. Irlandczycy potrafią docenić gościnność.

- A jeżeli będzie za dużo jedzenia?

- Och, to ostatnia rzecz, którą powinnaś cię martwić. - A co...

- Jeżeli żaba zeskoczy z księżyca i wyląduje na twoim ramieniu... - Mollie wzniosła do 

góry ręce. - Upiększyłaś swój dom i przygotowałaś go na przyjęcie gości. Teraz zrób to samo 

ze sobą, a reszta, jak już ci powiedziałam, sama się zrobi.

To   była   dobra   rada,   stwierdziła   Jude.   Nawet   jeżeli   na   początku   nie   była   o   tym 

przekonana. Skoro kąpiel miała być niezawodną metodą na odprężenie, wzięła ją w swojej 

ulubionej wannie wspartej na pazurach i tak długo w niej zabawiła, aż jej skóra stała się 

różowa i błyszcząca, powieki zaczęły opadać, a woda prawie ostygła.

Potem otworzyła przywieziony z Dublina krem i posmarowała się nim obficie. Był 

niezawodny i zawsze czuła się po nim bardziej kobieco.

Całkowicie   zrelaksowana   postanowiła   przed   pojawieniem   się   gości   uciąć   sobie 

króciutką drzemkę. Weszła do sypialni i stanęła jak wryta.

- Finn! O mój Boże!

Szczeniak  na  środku  łóżka   toczył  zażartą   walkę  z  poduszkami.  Wszędzie  fruwało 

pierze.   Odwrócił   się   w   jej   stronę,   machając   triumfalnie   ogonkiem   i   trzymając   pokonaną 

poduszkę w zębach.

- Fe! Brzydki pies! - Ruszyła w jego stronę. Czując, że coś jest nie w porządku, Finn 

zeskoczył z łóżka, porywając ze sobą poduszkę. Posypały się kolejne piórka, znacząc jego 

trasę.

- Nie, nie, nie! Stój! Zaczekaj! Finn, wracaj mi tu natychmiast!

Pobiegła za nim, powiewając połami szlafroka. Nim go złapała, zasłał już pierzem całe 

schody. A potem popełniła błąd, chwytając poduszką zamiast szczeniaka.

Błysnął okiem, obwieszczając wojnę o swoje trofeum. Warcząc zabawnie, zanurzył 

zęby w poduszce i potrząsając łbem wzbił tuman pierza.

- Oddaj! Co robisz? - Wykonała gwałtowny ruch, żeby go złapać, i poślizgnęła się na 

wypastowanej  i przysypanej  pierzem  podłodze.  Z przeraźliwym  krzykiem,  przejechała  na 

plecach przez cały salon.

Usłyszała dźwięk otwierających się drzwi.

- Co ty wyprawiasz, Jude Frances? - Aidan oparł się o futrynę drzwi, gdy tymczasem 

Shawn zerkał zza jego ramienia.

- Nic takiego. - Zdmuchnęła włosy i pióra z oczu.

background image

-   No   popatrz,   myślałem,   że   ciągle   coś   tu   szorujesz   i   polerujesz,   a   ty   tymczasem 

leniuchujesz, bawiąc się z psem na podłodze.

Udało się jej usiąść. Rozcierała łokieć, którym wyrżnęła o podłogę. Finn pobiegł w 

podskokach i złożył łaskawie poduszkę u stóp Aidana.

- O, tak. Daj mu ją.

-   No   co,   załatwiłeś   ją,   koleś,   prawda?   Na   amen.   -   Gratulując   Finnowi   sukcesu, 

poklepał go po grzbiecie, a następnie podszedł do Jude i podał jej rękę. - Nie zrobiłaś sobie 

nic złego, kochanie?

- Nie. - Rzuciła mu ponure spojrzenie. - Nie ma w tym nic śmiesznego. - Odtrąciła 

jego   rękę,   spoglądając   na   Shawna,   który   zaczął   chichotać.   -   Pierze   jest   wszędzie.   Będę 

potrzebowała wielu dni, żeby je wszystkie pozbierać.

- Możesz zacząć od swoich włosów. - Pochylił się, ujął ją w pasie i podciągnął do 

góry. - Są całe przysypane.

- Świetnie. Dziękuję za pomoc. A teraz muszę się wziąć za robotę.

- Przynieśliśmy parę beczułek z pubu. Postawimy ci je z tyłu domu. - Zdmuchnął 

pióro z policzka Jude i powąchał jej szyję. - Co za zapach - wyszeptał. - Wyjdź stąd, Shawn.

- Nie, ani mi się waż. Nie mam czasu na zabawy.

- i zamknij za sobą drzwi - dokończył Aidan, przyciągając do siebie Jude.

- Wezmę też psa, skoro już zakończył działalność na tym terenie. Chodź, ty bestio. - 

Shawn cmoknął na psa i dokładnie zamknął za sobą drzwi.

- Muszę posprzątać ten bałagan - zaczęła Jude.

- Jeszcze jest czas - odparł Aidan.

- Nie jestem ubrana.

- Zdążyłem to zauważyć. - Kiedy dotknęła plecami ściany, przejechał ręką wzdłuż jej 

ciała. - Proszę o pocałunek, Jude Frances. O taki, który zapamiętam przez cały ten najdłuższy 

dzień roku.

Nie miała nic przeciwko temu - zwłaszcza że tak rozkosznie świdrował ją wzrokiem, a 

jego ciało było takie mocne, ciepłe, bliskie. W odpowiedzi uniosła ramiona i objęła go za 

szyję. Po czym  bez zastanowienia odwróciła go szybkim ruchem, aż jego plecy dotknęły 

ściany, a jej ciało przywarło do niego, miażdżąc mu usta w gorącym pocałunku.

Wydał taki dźwięk, jakby tonął - i to z własnej woli. Ścisnął jej biodra, wpijając w nie 

palce, jak w tamtą noc, kiedy kompletnie stracił panowanie nad sobą. Na wspomnienie tamtej 

chwili   przeszedł   ją   dreszcz   rozkoszy,   odezwał   się   też   w   niej   przemożny,   długo   uśpiony 

instynkt posiadania.

background image

Jest jej, tak długo, jak to trwa. Może go dotykać, brać i smakować. To jej pragnie. Po 

nią sięga. Tylko przy niej tak wali mu serce.

Dotarło do niej, iż jest to największa prawda świata.

Trzasnęły drzwi, ale ona nie oderwała od niego ust. Nie obchodziło jej, że w każdej 

chwili może tu wtargnąć jakiś obcy człowiek.

- Jezus Maria, Józefie święty - jęknęła Brenna. - Nie moglibyście sobie wymyślić 

innego zajęcia? Gdzie się nie ruszę, zawsze was widzę przykutych do siebie ustami.

- Jest po prostu zazdrosna - powiedziała Jude, wtulając się w szyję Aidana.

-   Myślałby   kto,   że   nie   mam   nic   lepszego   do   roboty,   jak   być   zazdrosną   o   jakąś 

zwariowaną kobietą całującą jakiegoś Gallaghera.

- Chyba jest znowu wściekła na Shawna. - Aidan zanurzył twarz we włosach Jude. Nie 

zamierzał się stąd ruszać przez najbliższych dziesięć lat.

- Wszyscy mężczyźni to zakute pały, a twój brat jest jeszcze większym głupcem niż 

inni.

- Och, przestań już narzekać na Shawna - zaprotestowała Darcy, wpadając jak burza 

do środka. - Co się stało? Pełno tu pierza. Jude, oderwij się od tego człowieka, chyba musisz 

się ubrać, prawda? Podobnie zresztą jak ja. Aidan wyjdź stąd i pomóż Shawnowi przy tych 

beczkach. Przecież nie może sam wszystkiego robić!

Aidan   odwrócił   głowę   i   przytulił   policzek   do   włosów   Jude.   Widok   jego   twarzy 

wstrząsnął Darcy - przez długą chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu, po czym zaczęła 

popychać Brennę w stroną kuchni.

- Wnieśmy lepiej te półmiski i złapmy się za miotłę.

- Przestań mnie pchać. Do jasnej cholery, mam już po uszy tej waszej rodziny.

- Spokojnie, spokojnie, muszę coś sobie przemyśleć. - Wzburzona Darcy odstawiła na 

ladę półmiski, które przyniosła, i zaczęła przemierzać kuchnię. - On jest w niej zakochany.

- Kto?

- Aidan, w Jude.

- Na Boga, Darcy, już to mówiłaś. Czy nie dlatego urządzamy ceili?

- Ale on jest w niej naprawdę zakochany. Widziałaś jego twarz? Chyba muszę usiąść. 

- Usiadła i odetchnęła nerwowo. - Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak to wygląda. Jak ją 

trzyma! Jaki ma rozkochany wzrok! Brenna, gdy mężczyzna spogląda tak na kobietę, może 

go ona zranić, może złamać mu serce.

- Jude nie skrzywdziłaby muchy.

- Nie mówię, że to zrobi świadomie. - Z niepokoju aż kurczył jej się żołądek. Aidan 

background image

był jej opoką, nawet przez chwilę nie wyobrażała sobie, że może być tak bezbronny. - Jestem 

pewna, że jej również na nim zależy i że całkowicie zaangażowała się w ten romans.

- Więc w czym problem? Jest tak, jak mówiłyśmy.

- Nie, nie jest tak, jak mówiłyśmy. Brenna, ona jest kobietą wykształconą, z tytułami  

naukowymi,   wychowała   się   w   Chicago.   Ma   tam   rodzinę,   pracę,   eleganckie   mieszkanie. 

Miejsce Aidana jest tutaj. - Ogarnęła ją prawdziwa rozpacz, łzy napłynęły jej do oczu. - Czy 

ty tego nie rozumiesz? Ani on się tam nie przeniesie, ani ona tutaj nie zostanie. Co też mi 

przyszło do głowy, żeby ich skojarzyć?

- Sami się skojarzyli. - Ponieważ to, co powiedziała Darcy, zaniepokoiło ją samą, 

Brenna sięgnęła po miotłę. Pomyślała, że najlepiej zrobi, jeżeli zajmie czymś ręce. - Co się 

stało,   to   się   nie   odstanie.   Nasz   udział   polegał   tylko   na   tym,   że   namówiłyśmy   ją   na 

zorganizowanie tego przyjęcia.

- I wybrałyśmy termin - przypomniała jej Darcy. - Noc świętojańską. To jest kuszenie 

losu. Jeżeli stanie się coś złego, będzie to nasza wina.

- Zdajmy się na los. Nic więcej nie da się zrobić - zawyrokowała Brenna i zaczęła 

zamiatać.

Jude zdecydowała się na niebieską suknię - kolejny zakup z Dublina, na który nigdy 

by się nie zdecydowała, gdyby nie upór Darcy.

Była to długa, miękko układająca się suknia, bardzo prosta, bez ozdób i falbanek, z 

prostokątnym staniczkiem na cieniutkich ramiączkach, spadająca aż do ziemi i odsłaniająca 

tylko niewielki, ledwie zarysowujący się fragment kostek. A jej srebrzystoniebieski kolor był 

jak światło księżyca w noc świętojańską. W uszach miała małe klipsy z perełkami. Kolejny 

księżycowy symbol.

Bardzo chciała skorzystać z ostatniej rady Mollie i zatańczyć z Aidanem przy blasku 

księżyca.

A właśnie w ten najdłuższy dzień w roku niebo było czyste i piękne, a powietrze pełne 

aromatów.

Matka przyroda postanowiła, że noc świętojańska będzie jednym z jej triumfów.

Jude przysłuchiwała się muzyce, grającej w jej salonie, odbijającej się głośnym echem 

od ścian. Przenikającej przez nie. Jej dom pełen był ludzi, którzy się śmieli i tańczyli.

Triumf przyrody był niczym w porównaniu z jej triumfem.

Zniknęła   już   ponad   połowa   szynki.   Jude   sama   spróbowała   zaledwie   parę   kęsów, 

ponieważ była zbyt podekscytowana, żeby coś jeść czy pić.

Pary tańczyły na korytarzu, w kuchni, a także na podwórzu. Inni bawili się z dziećmi 

background image

lub plotkowali. Przez pierwszą godzinę starała się pełnić honory pani domu, przechodząc od 

grupy do  grupy,  upewniając   się,  czy  każdy  ma  pełny  talerz  i   kieliszek.  Ale  ludzie   sami 

nakładali sobie wyborne potrawy, których było pełno w kuchni, a także na dworze, na desce 

rozciągniętej pomiędzy krzyżakami do piłowania drewna, którą to konstrukcję zmontował na 

podwórzu jakiś pomysłowy wynalazca.

Dookoła   uganiały   się   dzieci,   inne   garnęły   się   na   kolana.   Zdarzało   się,   że   jakieś 

niemowlę   podnosiło   wrzawę,   domagając   się   mleka   albo   szczególnej   uwagi,   otrzymując 

zarówno jedno, jak i drugie. Ponad połowa twarzy, które się przed nią przesunęły, była jej nie 

znana.

Wreszcie uczyniła to, czego nigdy nie robiła na żadnym wydawanym  przez siebie 

przyjęciu. Usiadła i włączyła się w ogólną zabawę.

Wciśnięta   między   Mollie   i   Kathy   Duffy   przysłuchiwała   się   jednym   uchem 

komentarzom, zapominając o talerzyku z kawałkiem ciasta na jej kolanach.

Shawn grał na skrzypcach żywe, gorące kawałki, które tak strasznie chciałaby umieć 

zatańczyć. Darcy, olśniewająca w pożyczonej czerwonej sukni, grała na flecie, a Aidan na 

akordeonie. Co jakiś czas zmieniali się instrumentami albo dobierali inny. Fujarka, podłużny 

bębenek, mała harfa przechodziły z ręki do ręki, nie gubiąc rytmu.

Najbardziej   jej   się   spodobało,   kiedy   dołączyli   do   tego   swoje   głosy,   osiągając   tak 

skomplikowaną, tak subtelną i pełną porozumienia harmonię, że aż jej się serce krajało.

Gdy   Aidan   zaśpiewał   o   młodym,   dziewiętnastoletnim   Willie   MacBride,   Jude 

pomyślała o utraconym narzeczonym Maude i nie wstydziła się swoich łez.

Od rzewnych melodii przeszli na szybki, wybijany rytm. Ilekroć Aidan, podchwytując 

jej wzrok, uśmiechał się, czuła się wniebowzięta jak podlotek.

Gdy Brenna przycupnęła u jej stóp i oparła głowę na kolanach matki, Jude podała jej 

talerzyk z ciastem.

- Ile Shawn ma wdzięku i wyrazu, kiedy gra - mruknęła Brenna. - Łatwo zapomnieć, 

że to taka zakuta pała.

- Wszyscy są cudowni. Powinni nagrać płytę. Mogliby grać na estradzie.

- Shawn gra dla przyjemności. Lepiej, żeby nie miał takich ambicji i nie przewróciło 

mu się w głowie.

- Nie zawsze ludzie chcą tego samego - powiedziała oględnie Mollie i pogłaskała 

Brennę po włosach. - Na przykład ja i twój ojciec.

- Im więcej zrobisz, tym więcej będzie zrobione.

- Jesteś zupełnie jak twój ojciec. Dlaczego nie zatańczysz jak twoja siostra, zamiast tu 

background image

siedzieć naburmuszona? Dziewczyno, jesteś O'Toole do szpiku kości.

- Jest też we mnie trochę z Loganów. - Ożywiając się nagle, Brenna poderwała się na 

nogi i złapała matkę za rękę. - Ruszaj więc, mamo, chyba że czujesz się za stara i za słaba i w 

ogóle nie masz siły.

- Jeszcze zobaczysz, jak się tańczy bez zadyszki.

Gdy Mollie zaczęła wywijać, podniosła się radosna wrzawa. Inni tancerze ustąpili jej 

miejsca, klaszcząc i gwiżdżąc.

- Mollie była za młodu mistrzynią w tańcu - powiedziała Kathy. - I przekazała tę 

umiejętność swoim córkom. Niezły z nich zespół, prawda?

- Tak - zgodziła się Jude.

Jedna za drugą dziewczyny Mollie przyłączały się do tańca, aż cała szóstka stanęła 

parami   na   wprost   siebie.   Sześć   kobiet,   mieszanina   włosów   blond   i   rudych,   z   opartymi 

zuchwale na biodrach rękami, wywijających nogami. Im szybsza była muzyka, tym szybciej 

fruwały ich nogi, aż Jude straciła dech od samego patrzenia na nie.

Jude była zafascynowana ich więzią rodzinną. Zaś muzyka jeszcze to podkreślała.

Na tradycje kultury składają się nie tylko legendy i mity.

Teraz dotarło to do niej w pełni. Aidan miał rację. Nie może pisać o Irlandii, pomijając 

tutejszą muzyką.

Werble bojowe i śpiewane w pubach piosenki, ballady i fantastyczny, skoczny reel. 

Do nich także musi dotrzeć, do ich źródeł, do ich ironii, ich humoru i rozpaczy.

Przytuliła do serca to nowe dla niej natchnienie i otworzyła się cała na muzykę.

Zanim skończyły, w pokoju stłoczyli się wszyscy, którzy rozeszli się po domu albo 

powędrowali na dwór. A ostatnia nuta, ostatni szybki przytup zostały powitane szalonymi 

brawami.

Brenna zatoczyła się lekko i ponownie usiadła przy nogach Jude.

- Mama ma rację, nie dorastam jej do pięt. Ta kobieta to cud prawdziwy. - Ocierając 

czoło, westchnęła. - Może ktoś się ulituje i da mi piwa.

- Przyniosę ci. Zasłużyłaś na nie. - Jude podniosła się z fotela i próbowała przecisnąć 

się do kuchni. Otrzymała kilka zaproszeń do tańca, od których z uśmiechem się wymówiła, 

usłyszała komplementy na temat szynki,  co ją niepomiernie uradowało, a także na temat 

swojego wyglądu, pewnie od gości, którzy zabawili zbyt długo przy beczkach.

Kiedy w końcu dotarła do kuchni, zdumiała się, że tuż za nią stoi Aidan. Wziął ją za 

rękę.

- Wyjdźmy na dwór i pooddychajmy trochę świeżym powietrzem.

background image

- Obiecałam Brennie, że przyniosę jej piwo.

- Jack, zanieś Brennie kufelek, dobrze? - zawołał głośno, ciągnąc Jude w stronę drzwi.

- Uwielbiam słuchać, jak grasz, ale jesteś już chyba porządnie zmęczony.

- Parę godzin muzykowania nigdy mi nie zaszkodziło. Tak to już jest z Gallagherami. 

Nie przestawał jej ciągnąć, mijając grupę ludzi stłoczonych blisko tylnego wyjścia, aż znaleźli 

się na zakręcie ścieżki, gdzie w trawie i w kwiatach płonęły świece. - Ale gdybym grał cały 

czas, nie mógłbym  być  z tobą ani też powiedzieć ci, jak ślicznie wyglądasz. Rozpuściłaś 

włosy - powiedział, bawiąc się ich końcami.

- To chyba pasuje do sukni. - Potrząsnęła głową, odrzuciła włosy do tyłu i uniosła 

twarz ku niebu. Było teraz ciemnoniebieskie, oświetlone srebrzystymi promieniami księżyca.

Magiczna noc świateł i cieni, podczas której wychodzą na tańce zaczarowane istoty.

- Wprost nie mogę uwierzyć, że wpadłam w taką panikę. Mieliście rację, mówiąc, że 

odbędzie się to bez mojego udziału. I tak się stało. Sądzę, że tak się dzieje ze wszystkim, co 

najlepsze.

Gdy znaleźli się w miejscu, w którym wyobrażała sobie, że mogłaby posadzić drzewo, 

odwróciła się. Dom za nimi - jej dom, pomyślała ciepło i nie bez dumy - był oświetlony jak 

na   Boże   Narodzenie.   Muzyka,   wrzawa,   śmiech,   wylewały   się   z   niego   nieprzerwanym 

strumieniem.

- Tak właśnie powinno być - powiedziała półgłosem. - W domu zawsze musi grać 

muzyka.

- Zapewnię ci ją, ilekroć zechcesz. - Kiedy się uśmiechnęła, poprowadził ją do tańca, 

tak jak to sobie wymarzyła.

Czy może być coś wspanialszego? Magia, muzyka, światło księżyca. Długi wieczór, w 

którym ciemność trwa tyle, co pstryknięcie palcami.

- Gdybyś pojechał do Ameryki i zagrał swoją piosenkę, natychmiast miałbyś kontrakt 

na nagranie.

- To nie dla mnie. Moje miejsce jest tutaj.

- Tak, wiem. - Odchyliła się i uśmiechnęła do niego. Rzeczywiście nie wyobrażała go 

sobie gdzie indziej. - Twoje miejsce jest tutaj.

A muzyka, światło księżyca oraz magia sprawiły, że słowa popłynęły, zanim je sobie 

przygotował.

- Twoje także. Nie ma powodu, żebyś  wracała. - Odsunął ją lekko. - Tutaj jesteś 

szczęśliwa.

- Byłam tutaj bardzo szczęśliwa. Ale...

background image

- To powinno wystarczyć, żeby tu zostać. Czy jest coś złego w zwyczajnym szczęściu?

Tak ostry ton głosu Aidana wprawił ją w zakłopotanie.

- Nie, ale muszę pracować. Muszę sobie zapewnić utrzymanie.

- Tu także możesz znaleźć pracę, z której będziesz zadowolona.

Pomyślała, że znalazła pracę swojego życia, odnalazła się w pisaniu. Ale niełatwo jest 

za jednym zamachem odrzucić stare nawyki.

- Nie wydaje  mi  się, żeby w Ardmore  istniało  zapotrzebowanie  na wykładowców 

psychologii.

- Nie lubisz tej pracy.

Była coraz bardziej zdenerwowana. Poczuła chłód i pomyślała, że przydałby się jej 

żakiet.

- Tym się zajmuję. Na tym się znam.

- Więc wymyśl coś innego, czym mogłabyś się zajmować. Chcę cię mieć tutaj, Jude, 

przy sobie. Potrzebuję żony.

Serce zabiło jej mocno.

- Słucham?

- Potrzebuję żony - powtórzył. - Uważam, że powinnaś za mnie wyjść, a o reszcie 

później pomyślimy.

background image

17

- Potrzebujesz żony - powtórzyła spokojnym głosem, dokładnie akcentując sylaby.

- Tak, potrzebuję. - Może trochę inaczej zamierzał to ująć, ale teraz było już za późno. 

- Potrzebujemy się nawzajem. Pasujemy do siebie, Jude. Nie ma powodu, żebyś wracała do 

życia, które nie daje ci satysfakcji, skoro możesz ją znaleźć tutaj.

- Rozumiem. - Nie, wcale nie rozumiała. To była próba dostrzeżenia czegoś w czarnej 

wodzie. - Więc uważasz, że powinnam zostać i wyjść za ciebie, ponieważ potrzebujesz żony, 

i że jest to dla mnie... szansa na ułożenie sobie życia?

- Tak. - Był zbyt wzburzony, żeby rozszyfrować ton jej głosu. - Powiadam, że mogę ci 

zapewnić   zupełnie   niezłe   utrzymanie,   dopóki  nie  znajdziesz  takiej   pracy,   która  ci  sprawi 

przyjemność. Albo możesz się zająć prowadzeniem domu, co też jest warte uwagi. Pub nie 

najgorzej   funkcjonuje.   Nie   jestem   biedny   i   chociaż   przywykłaś   do   innego   stylu   życia, 

poradzimy sobie jakoś.

- Poradzimy sobie. To znaczy, że ty... zapewnisz mi utrzymanie, w stylu, do jakiego 

nie   jestem  przyzwyczajona.   Będziesz   mnie  utrzymywał,   a  ja  mam  szukać   sobie  jakiegoś 

zajęcia?

- Posłuchaj. - Brakowało mu słów, żeby ująć to wszystko, jak należy. - Masz tutaj 

zapewnione życie, oto, co chcę powiedzieć. Życie razem ze mną.

- Tak mówisz? - odwróciła się. Uważała Irlandczyków za poetów, za romantyków. 

Tymczasem drugi raz w życiu dowiaduje się, że powinna wyjść za mąż, ponieważ tak będzie 

dla niej dobrze.

Przecież   William   także   potrzebował   żony.   Żeby   mu   pomogła   umocnić   pozycję, 

podejmowała   gości   i   dobrze   się   prezentowała.   I,   oczywiście,   potrzebował   żony,   żeby   ją 

pouczać, co i kiedy ma robić.

Kiedy   zaproponowano   to   jej   po   raz   pierwszy,   posłusznie   przystała.   Spokojnie, 

potulnie. Wspominała to teraz ze wstydem.

Ale teraz stała mocniej na nogach. Mocniej, niż przypuszczała. Robi coś na własną 

rękę i zamierza to doprowadzić do końca. Bez pobłażliwego kierowania nią potrafi znaleźć 

własną drogę w życiu.

- Było mi tu dobrze, Aidanie. - Odwróciła się napięta, żeby uważnie przyjrzeć się jego 

twarzy w srebrnym świetle przesuwającego się na niebie księżyca. - Było mi tu dobrze z tobą. 

Ale ja próbuję znaleźć sposób na moje życie.

- Zrobimy to razem. - Ta nagła desperacja zaskoczyła go. - Przecież zależy ci na mnie.

background image

- Oczywiście, że zależy. - Choć nadal starała się zachować miły ton głosu, wewnątrz 

niej wszystko kipiało. - Ale małżeństwo to poważna sprawa, Aidanie. Przeszłam przez nie, w 

przeciwieństwie do ciebie. Nie zamierzam tego powtarzać.

- To śmieszne, co mówisz.

- Nie skończyłam jeszcze. - Teraz jej głos stał się chłodny jak lód. - Nie zamierzam 

tego   powtarzać   -   zaznaczyła   jeszcze   raz.   -   Dopóki   na   tyle   nie   zaufam   samej   sobie   i 

wybranemu mężczyźnie, a także okolicznościom, by móc uwierzyć, że to jest na zawsze. Nie 

chcę zostać znowu odstawiona na bocznicę.

- Czy sądzisz, że zrobiłbym coś takiego? - Chwycił ją za ramiona, ścisnął mocno. - 

Porównujesz mnie z tym sukinsynem, który złamał złożoną ci przysięgę?

- Nie mam innej skali porównawczej. Przepraszam, że sprawiam ci przykrość. Ale nie 

planuję na razie małżeństwa. Dziękuję ci, że o tym pomyślałeś. A teraz już muszę wracać do 

środka. Zaniedbuję moich gości.

- Do diabła z nimi. Dojdźmy do porozumienia.

- Chyba już doszliśmy. - Zachowując ten sam sztywny uśmiech, uwolniła się z jego 

rąk. - Jeżeli nie wyraziłam się dość jasno, postaram się to jeszcze raz zrobić. Nie, nie wyjdę za 

ciebie, Aidanie, ale dziękuję ci, że mnie o to poprosiłeś.

Kiedy   to  wypowiedziała,   na   wzgórzach   zagrzmiało,   a  błyskawica   przecięła   niebo, 

rozszczepiając się na szereg drobniutkich, białych zygzaków. A gdy odwróciła się, żeby pójść 

do domu, podniósł się wiatr, wprawiając w ruch jej porcelanowe kuranty,  grając na nich 

żałośnie.

Również   jej   serce   przepełnione   było   żałością.   Aidan   powiódł   za   nią   wzrokiem. 

Odmówiła mu. Nie był przygotowany na taką ewentualność. Postanowił, że się pobiorą. Była 

jego wybranką.

Nagły, wściekły wiatr wzburzył mu włosy, a powietrze wypełniło się ozonem, kiedy 

kolejna błyskawica jak harpun przeszyła niebo. Stał w samym środku nadchodzącej burzy i za 

wszelką cenę próbował odzyskać trzeźwość myślenia.

Widać nie jest jeszcze gotowa i potrzebuje więcej czasu, a także perswazji. Kłuło go w 

sercu, ale nie warto na to zwracać uwagi. Jude zmieni zdanie, oczywiście, że zmieni. Nawet 

głupi doszedłby do wniosku, że potrzebują się nawzajem.

Musi ją tylko przekonać, że będzie tutaj szczęśliwa, że zadba o nią, jak tylko umie 

najlepiej. Że nie dozna przy nim rozczarowania, jakie ją wcześniej spotkało. Jest nieufna, to 

wszystko. Zaskoczył ją, ale teraz, kiedy poznała jego intencje, oswoi się z nimi.

Żaden Gallagher nie zrejterował z pola walki po pierwszej salwie. Jeszcze bardziej 

background image

zwierali szyki. A Jude Frances Murray przekona się jeszcze, jak jest nieugięty i wytrwały.

Z   zawziętą   twarzą   poszedł   z   powrotem   do   domu.   Gdyby   podniósł   oczy   do   góry, 

zobaczyłby postać w oknie na piętrze. Postać kobiety o bardzo jasnych włosach opadających 

na ramiona i z błyszczącą jak diament łzą, spływającą po policzku.

Jude udało się dotrwać do końca przyjęcia. Śmiała się, tańczyła, gawędziła. Nie trzeba 

było wielkiego wysiłku, by w tłumie uniknąć kolejnego sam na sam z Aidanem. Trudniej było 

wypchnąć  go za drzwi, kiedy ludzie zaczęli wychodzić  tłumaczyć  mu, że jest zmęczona. 

Powiedziała, że musi się wyspać.

Naturalnie nie poszła spać. Gdy tylko dom opustoszał, zakasała rękawy. Chciała o 

niczym nie myśleć, a najlepszym na to sposobem była solidna praca.

Pozbierała talerze i szklanki z całego domu, pozmywała je, wytarła i schowała na 

miejsce. Trwało to parę godzin, aż naprawdę opadła z sił. Ponieważ jednak w jej głowie 

ciągle kłębiły się różne myśli, kontynuowała sprzątanie, ścierając, szorując, porządkując.

Raz wydało się jej, że słyszy dochodzący z góry płacz kobiety, ale postanowiła nie 

zwracać na to uwagi. Było w nim tyle  rozpaczy,  że i ją zapiekły oczy,  a to przecież do 

niczego nie prowadziło. Jej własne łzy nie pomogą Lady Gwen. Tak jak nie pomogą nikomu.

Ustawiła meble na miejsce, wyciągnęła mechaniczną szczotkę i odkurzyła podłogę. A 

gdy wreszcie udała się na górę i dotarła do sypialni, była blada ze zmęczenia i ledwie widziała 

na oczy.

Ale nie płakała, po ciężkiej pracy czuła jedynie fizyczne, przyprawiające o zawrót 

głowy wyczerpanie, Położyła się na łóżku w ubraniu i zmusiła się do zaśnięcia.

Śniło jej się, że tańczy z Aidanem w srebrzystym świetle zaczarowanego księżyca, z 

którego sypią się kwiaty.

Cwałuje z nim na grzbiecie białego skrzydlatego konia, ponad lśniącymi zielonymi 

łąkami, wzburzonymi morzami i spokojnymi, niewiarygodnie błękitnymi jeziorami.

Oto, co jej ofiarował. Słyszała, jak jej to mówił. Ten zachwycający kraj. Dom, który 

zbudują. Rodzinę, którą założą.

Powiedział, żeby wzięła to wszystko.

Ale odpowiedź brzmiała „nie”, musiała tak brzmieć. To nie był jej kraj. Nie jej dom. 

Nie jej rodzina, I nic tego nie zmieni, dopóki nie znajdzie w sobie siły, wiary, nie przekona się 

o jego miłości.

A   potem   jeszcze   śniła,   że   stoi   w   oknie,   a   deszcz   spływa   po   szybie.   Jest   sama, 

ponieważ we wszystkich obietnicach, które złożył, nie było ani jednego słowa o miłości.

Obudziła się z płaczem, kiedy świeciło ostre słońce.

background image

Z niewyspania czuła zamęt w głowie i była tak słaba, jak gdyby się nagle postarzała. 

Rozpoznała w tym tak dobrze jej znane symptomy depresji. Po rozpadnięciu się małżeństwa 

trwała w takim stanie przez długie tygodnie.

Bezsenne   noce,   niekończące   się   pozbawione   radości   dni,   kumulujące   się   chmury 

nieszczęść, chroniczne skrępowanie.

Teraz będzie inaczej. Teraz panuje nad sytuacją, sama podejmuje własne decyzje. A 

pierwszą z nich będzie utrzymanie się na powierzchni, i to nie tylko przez godzinę.

Zebrała kwiaty, związała je ładną wstążką i w towarzystwie Firma i Betty wyruszyła 

na grób Maude.

Burza, która groziła  tej nocy,  odeszła. Choć na południowym  wschodzie widniały 

jeszcze chmury, powietrze było cudownie ciepłe. Morze wyśpiewywało swoją pieśń, a jaskry 

na wzgórzach wystawiały główki do słońca. Dostrzegła zająca z białą kitką. Betty rzuciła się 

za nim w pogoń. Po chwili wróciła z wywieszonym językiem, zawstydzona, że jeszcze raz 

dała się skusić na polowanie, na którym nic miała szans.

Pięć   minut   przyglądania   się   obskakującemu   Betty   szczeniakowi   wprawiło   Jude   w 

lepszy nastrój.

Kiedy dotarła na cmentarz, była już spokojna. Usiadła więc i jak to miała teraz w 

zwyczaju, zaczęła przekazywać Maude najświeższe nowiny.

- Mieliśmy wczoraj wspaniałe ceili. Wszyscy się cieszyli, że w twoim domku znowu 

rozbrzmiewa   dobra   muzyka.   Dwie   siostry   Brenny   O'Toole   przyprowadziły   swoich 

kawalerów. Wszyscy czworo wyglądali na tak szczęśliwych, że Mollie aż promieniała. A ja 

zatańczyłam   z   panem   Rileyem.   Wydaje   się   taki   stary   i   kruchy,   iż   bałam   się   o   niego,   a 

tymczasem z trudem dotrzymałam mu kroku.

Śmiejąc się, potrząsnęła głową, odrzuciła do tyłu włosy i przysiadła na piętach.

-   Nawet   poprosił,   żebym   za   niego   wyszła,   z   czego   wnioskuję,   że   zostałam   tutaj 

zaakceptowana. Upiekłam szynkę. Nigdy w życiu tego nie robiłam, ale bardzo się udała. Nie 

zostawili nawet jednego skrawka dla psów. Kiedy śpiewał Shawn Gallagher wszyscy mieli 

wilgotne  oczy.   Nigdy  jeszcze   nie   urządzałam  przyjęcia,  na  którym  ludzie  tak   się  śmieli, 

pokrzykiwali, śpiewali i tańczyli.

- Dlaczego nie opowiesz jej o Aidanie?

Jude podniosła powoli głowę. Nie zdziwiła się, gdy po drugiej strome grobu Maude 

zobaczyła stojącego Carricka. Zaskoczyło ją tylko to, że jego oczy rzucały złe błyski, a usta 

przybrały sarkastyczny wyraz.

- Był też Aidan - powiedziała najspokojniej w świecie. - Grał i śpiewał przepięknie, 

background image

przywiózł też z pubu tyle piwa, że mógłby po nim pływać okręt wojenny.

- Wyprowadził cię na dwór i staliście w blasku księżyca, gdzie poprosił, żebyś została 

jego żoną.

- Tak mniej więcej było. Staliśmy w blasku księżyca, a on powiedział, że potrzebna 

mu jest żona - i że będę w sam raz. - Jude przeniosła wzrok na szczeniaka, obwąchującego 

jasnobrązowe buty Carricka.

- I co mu odpowiedziałaś?

Jude ułożyła ręce na kolanach.

- Skoro wiesz tyle, to z pewnością znasz i resztę.

- Nie! - Słowo to eksplodowało tak gwałtownie, że aż trawa zadrżała. - Powiedziałaś 

mu „nie”, ponieważ nie masz za grosz rozumu. - Wycelował w nią palec i chociaż dzieliło ich 

kilka metrów, poczuła ukłucie w ramię. - Miałem cię za inteligentną kobietę, o światłym 

umyśle i dobrych manierach, a także o dobrym, stałym sercu. A teraz widzę, że jesteś płocha, 

bojaźliwa i uparta.

- Skoro masz o mnie tak złe mniemanie, nie musisz przebywać w moim towarzystwie. 

-   Podniosła   się,   zadarła   dumnie   brodę,   po   czym,   kiedy   się   odwróciła,   straciła   oddech   i 

zatoczyła się prosto na niego.

- Pozostaniesz tutaj, gdzie jesteś, dopóki nie pozwolę ci odejść.

Po raz pierwszy posłyszała w jego głosie królewską władczość, grozę i siłę. Chociaż 

czuła, że za chwilę zacznie cała drżeć, nie dawała za wygraną.

- Odejść? Jestem wolną osobą i mogę przychodzić i odchodzić, kiedy mi się podoba. 

To jest mój świat.

Kiedy jego oczy rozgorzały złością, niebo zadrżało i pociemniało.

- Był to mój świat, kiedy twój rodzaj gnieździł się jeszcze w jaskiniach. I będzie mój, 

kiedy po tobie zostanie już tylko proch. Miej się na baczności i zapamiętaj to sobie.

- Dlaczego ja z tobą dyskutuję? Jesteś tylko ułudą. Mitem.

- I jestem równie prawdziwy jak ty. - Chwycił jej rękę, a jego ciało było jędrne i 

ciepłe. - Czekałem na ciebie trzy razy po sto lat. Jeżeli się pomyliłem i będę musiał czekać na 

inną, zaczynać od początku, przynajmniej chcę wiedzieć dlaczego.

Powiedz mi, dlaczego powiedziałaś „nie”, kiedy ten mężczyzna poprosił, żebyś została 

jego żoną.

- Ponieważ taki był mój wybór.

- Wybór. - Zaśmiał się ironicznie i odwrócił się od niej. - Och wy, istoty śmiertelne! 

Zawsze   przywiązujecie   taką   wagę   do   swoich   wyborów!   A   na   końcu   i   tak   dosięga   was 

background image

przeznaczenie.

- Możliwe, ale do tego czasu idziemy w obranym przez siebie kierunku.

- Nawet jeśli to jest zły kierunek.

Uśmiechnęła się lekko, kiedy się do niej odwrócił. Był wyraźnie zaintrygowany!

- Tak, nawet jeśli to jest zły kierunek. Taka jest nasza natura. Carricku. I nie możemy 

jej zmienić.

- Czy go kochasz?  - Teraz  z kolei, kiedy się zawahała,  on się uśmiechnął.  - Nie 

podejrzewam, żebyś chciała skłamać takiej ułudzie jak ja?

- Nie, nie zamierzam kłamać. Kocham go. Uniósł do góry ręce i jęknął.

- Ale nie chcesz do niego należeć?

- Nie chcę należeć do nikogo wyłącznie dla jego wygody. - Mówiła głośno, ożywiona 

nowym rodzajem siły. - Już raz ofiarowałam się mężczyźnie, który mnie nie kochał, idąc 

wyłącznie za głosem rozsądku...

Zamknęła   na  chwilę   oczy,  uświadamiając  sobie,  że   jeszcze  się  nigdy  do  tego  nie 

przyznała, nawet przed sobą.

- Ponieważ się bałam, że nikt mnie nigdy nie zechce. Bałam się, że będę zawsze sama. 

Ale to już minęło. Uczę się być sama, staram się mieć szacunek do siebie takiej, jaka jestem.

- Czy zatem zdecydowałaś się na samotność?

- Nie. - Tym razem to ona wyrzuciła do góry ręce, zakręciła się w kółko i zaczęła się 

nerwowo przechadzać. - Dlaczego zawsze trzeba mężczyznom tłumaczyć wszystko po kolei? 

Ja nie muszę wychodzić za mąż, żeby być szczęśliwa. A już z pewnością nie zamierzam 

zmieniać   życia,   które   dopiero   zaczęłam,   ryzykować   kolejne   małżeństwo   dla   czyjejś 

zachcianki. Dopóki nie będę pewna, że tym razem to ja jestem na pierwszym miejscu.  Ja, 

Jude Frances Murray.

Podniosła głos, uderzając ręką w piersi. A Carrick zmrużył oczy i zadumał się.

- I nie ustąpię ani o centymetr. Właśnie dlatego, że kocham Aidana. Ale z faktu, że 

jesteśmy kochankami, nie wynika jeszcze, że zemdleję z wrażenia, ponieważ on doszedł do 

wniosku, że musi mieć żonę i że jestem tą, którą wybrał. Dziękuję bardzo, ale tym razem to ja 

będę wybierała.

Zaróżowiona i zdyszana wlepiła wzrok w Carricka. Nigdy więcej nie zadowoli się 

połowicznością. Wszystko i ani odrobinę mniej.

-   Sądziłem,   że   nie   rozumiem   istot   śmiertelnych   -   po   krótkiej   chwili   odezwał   się 

Carrick. - Ale teraz uważam, że nie rozumiem po prostu rodzaju żeńskiego. Więc mi  to 

wytłumacz, Jude Frances? Czy nie wystarczy sama miłość?

background image

Odetchnęła spokojnie.

- Wystarcza wtedy, kiedy jest.

- Dlaczego odpowiadasz zagadkami?

- Ponieważ sam  musisz  znaleźć  odpowiedź.  Poszeptał  coś po gaelicku,  potrząsnął 

głową.

- Bądź ostrożna, jedno słowo może sprawić, że spełnią się wszystkie twoje życzenia 

bądź zostaną zaprzepaszczone. Dokonaj dobrego wyboru. - Po czym zniknął w rozedrganym 

powietrzu.

W   tej   chwili   Aidan   był   nie   mniej   zły   na   kobiety   niż   Carrick   Gdyby   mu   ktoś 

powiedział,   że   jego   ego   zostało   paskudnie   okaleczone,   wyśmiałby   go.   Gdyby   mu   ktoś 

powiedział, że to, co ściska go w gardle, to panika, przekląłby go i nazwał kłamliwym idiotą. 

A tym, którzy sugerowaliby, że ucisk w sercu to ból po zadanej ranie, kazałby się wynieść z 

pubu.

Ale prawda była taka, że odczuwał to wszystko, a towarzyszyły temu zakłopotanie i 

bieganina myśli.

Był taki pewny, że poznał i rozumiał Jude. Jej myśli, jej serce, na równi z jej ciałem. 

Świadomość, że coś jednak przeoczył, była poniżająca. To prawda, że się zagalopował. Ale 

też nie spodziewał się, że jego propozycja spotka się z tak zdawkową i chłodną odpowiedzią.

Zaproponował jej małżeństwo, a ona uśmiechnęła się i z właściwym sobie wdziękiem 

odparła, że bardzo dziękuje, by zaraz potem wrócić na ceili.

Jego słodka i nieśmiała Jude Frances nie zająknęła się i nie zaczerwieniła, tylko go 

zmierzyła chłodnym wzrokiem i rozłożyła na obie łopatki. Co nie miało najmniejszego sensu, 

skoro nawet głupi by dostrzegł, że należą do siebie.

Jak dwa ogniwa długiego  i skomplikowanego  łańcucha.  Mógł go sobie  doskonale 

wyobrazić   -   z   całą   jego   ciągłością   i   tradycją.   Kobieta   obok   mężczyzny,   pokolenie   za 

pokoleniem. Była tą, z którą chciał być i z którą utworzyliby kolejne ogniwo tego długiego 

łańcucha.

Ale okazuje się, że do tego potrzebne jest inne podejście, mówił sobie, przemierzając 

pokoje, nie mogąc się skupić i zakończyć codziennej papierkowej roboty. A przecież potrafił 

zalecać się do kobiet i je zdobywać? Niemało się naflirtował i nazdobywał.

Choć robił to w zupełnie innych celach, mógłby teraz nie błądzić jak dziecko we mgle, 

gdy próbował zdobyć sobie żonę.

Usłyszał  kroki na schodach, na sekundę przedtem,  nim Darcy - jak to było  w jej 

zwyczaju - wpadła bez pukania.

background image

-   Shawn   traktuje   mnie   jak   dziewczynę   na   posyłki.   Przysłał   mnie,   żebym   się 

dowiedziała, czy zamówiłeś kartofle i marchewkę, pyta też, czy Patty Ryan dostarczy na 

weekend dostatecznie dużo białej ryby.

- Patty obiecała nam świeżą rybę na jutro, a reszta dojdzie w połowie tygodnia. Czy to 

znaczy, że Shawn jeszcze nie zaczął przygotowywać dzisiejszego menu? Dochodzi już wpół 

do drugiej.

- Wczytuje się w jakiś przepis, który dostał wczoraj na ceili od jednej z pań, i dlatego 

zwala całą robotę na mnie. Wyjdziesz stąd i staniesz za barem czy będziesz tak tu siedział i 

gapił się w ścianę?

- Pracowałem - odparł lekko zakłopotany, bo znaczną część czasu przesiedział, gapiąc 

się w ścianę. - A gdybyś  kiedykolwiek miała ochotę zabrać się za tę papierkową robotę, 

oddam ci ją od razu.

Powiedział   to   takim   tonem,   że   aż   uniosła   brwi.   Mimo   że   zostawiła   tam   Shawna 

samego, usiadła na fotelu i przerzuciła przez oparcie nogi.

- Liczenie zostawiam tobie, skoro jesteś taki mądry i zdolny.

- Więc daj mi teraz spokój, zejdź na dół i zajmij się swoją robotą.

- Należy mi się dziesięciominutowa przerwa. - Uśmiechnęła się do niego zbyt słodko, 

żeby można jej było zaufać. - No i co się tak zamartwiasz?

- Nie zamartwiam się.

Podniosła rękę i bez większego zainteresowania  przyjrzała  się paznokciom.  Aidan 

spacerował między oknem a biurkiem. W pokoju zalegała cisza.

- Zaprzyjaźniłaś się z Jude.

- Tak, zaprzyjaźniłam. - Jej uśmiech nie był już taki słodki. - Choć nie tak bardzo jak 

ty. Posprzeczaliście się? To dlatego tak miotasz się tam i z powrotem i patrzysz spode łba?

- Nie, nie posprzeczaliśmy się. Niezupełnie. - Wsunął ręce w kieszenie spodni. Och, 

jakie to poniżające, ale czy miał jakiś wybór? - Co ona o mnie mówi?

Darcy omal nie parsknęła śmiechem.

- To by było donosicielstwo. Nie jestem kapusiem.

- Dostaniesz za to wolną godzinę w sobotę.

Darcy natychmiast się wyprostowała i chytrze zmrużyła oczy.

- No cóż, od tego trzeba było zacząć. Co chcesz wiedzieć?

- Co ona o mnie sądzi?

- Uważa, że jesteś przystojny, czarujący i, cokolwiek bym o tobie złego mówiła, ona i 

tak wie swoje. Podziwia twoją romantyczną naturę. To, że zaniosłeś ją na górę po schodach, 

background image

było świetnym chwytem. - Widząc jego zbolały wyraz twarzy, zaśmiała się głośno. - Lepiej 

nie pytaj więc na przyszłość, o czym rozmawiają między sobą kobiety.

Udało mu się zapanować nad sobą.

- Chyba nie mówiła... co było później.

- Mówiła, o każdym westchnieniu i szepcie. - Nie mogąc się powstrzymać, zerwała 

się, obiema rękami ujęła jego twarz i pocałowała go. - Oczywiście, że nie, ty głuptasie. Jest na 

to zbyt dyskretna - chociaż robiłyśmy z Brenna wszystko, żeby z niej choć trochę wydusić. 

Czym się tak martwisz? Z tego co wiem, Jude uważa cię za najwspanialszego kochanka od 

czasów Salomona i Saby.

- I to wszystko? Seks, romantyczna przygoda i paromiesięczne zauroczenie. Tylko 

tyle?

Gdy na niego spojrzała, nie było jej do śmiechu.

- Tak mi przykro, kochanie, ale ty naprawdę jesteś wytrącony z równowagi. Co się 

stało?

- Poprosiłem ją wczoraj, żeby za mnie wyszła.

- Naprawdę to zrobiłeś? - Podskoczyła do góry, objęła go mocno. - Ależ to cudownie! 

Jestem taka szczęśliwa! Śmiejąc się, cmoknęła go głośno w oba policzki. - Chodźmy od razu 

do kuchni i powiedzmy to Shawnowi, a także zadzwońmy do mamy i taty.

- Odmówiła mi.

- Będą chcieli przyjechać i poznać ją przed ślubem. A potem. .. Co powiedziałeś?

Kiedy tak wpatrywała się w niego, zrobiło mu się jeszcze smutniej.

- Odmówiła mi.

- Nie mogła tego zrobić.

- Powiedziała to dostatecznie wyraźnie. Była na tyle uprzejma, że nawet podziękowała 

mi za tę propozycję.

- Chyba oszalała? Oczywiście, że chce za ciebie wyjść.

- Powiedziała,  że nie chce. Powiedziała,  że w ogóle nie myśli  o małżeństwie. To 

wszystko  przez  tego sukinsyna,  który ją zostawił.  Porównała  mnie  z nim,  a kiedy jej  to 

wytknąłem, powiedziała, że nie zna nikogo innego, z kim mogłaby mnie porównać. No cóż, 

lepiej niech już mnie z nikim nie porównuje. Jestem tym, kim jestem.

- Oczywiście, że sto razy bardziej męski niż ten William. - Darcy poczuła wyrzuty 

sumienia, że tak lekko traktowała ten romans brata. - A może chodziło jej o to, że nie chce 

zrezygnować ze swojego życia w Ameryce?

- Nie doszliśmy do tego. A poza tym dlaczego nie miałaby zrezygnować, skoro jest 

background image

tutaj szczęśliwa jak nigdy przedtem?

- No cóż... - mruknęła Darcy,  zastanawiając się nad sytuacją. - Do głowy mi  nie 

przyszło, że nie ma zamiaru wyjść za mąż.

- Ciągle ma w pamięci to, co wydarzyło się wcześniej. Najchętniej skręciłbym za to 

kark temu facetowi. - Jego oczy zabłysły groźnie. - Ale nie chcę jej robić przykrości.

Darcy pomyślała, że będzie ją hołubił jak skarb i troszczył się, jak o wszystko, co 

kochał.

- Może jeszcze jej rana jest zbyt świeża. A poza tym nie wszystkie kobiety marzą o 

ślubie i niańczeniu dzieci.

Chciała wstać i potrząsnąć nim, jakoś go pocieszyć, ale za dużo było w jego oczach 

złości, żeby mógł przyjąć jej pieszczoty.

- Rozumiem, co ona czuje, Aidanie. I wydaje mi się, że to już chyba koniec.

- Żaden koniec, tylko początek.

- Może dla ciebie, ale nie dla każdego. - Usiadła z powrotem, zastukała palcami. - No 

cóż, jestem niezłym obserwatorem, i uważam, że nasza Jude posiada instynkt małżeński, jeśli 

nawet   w   to   nie   wierzy.   Jest   stworzeniem   stadnym,   któremu   nie   dane   było   nigdy   uwić 

gniazdka. Dlatego przyjechała tutaj. Może działaliśmy odrobinę za szybko.

- My?

- To znaczy ty - poprawiła się Darcy, mając na myśli uknuty przez siebie i Brennę 

spisek. - Ale stało się i tego nie odwrócisz. Musisz więc wykonać jakiś ruch do przodu. 

Przekonać ją. - Znowu się uśmiechnęła. - Nie spiesz się z tym za bardzo, ale pokaż jej, co 

straci,   jeżeli   nie   weźmie   tego.   co   jej   ofiarowujesz.   Jesteś   Gallagherem,   Aidanie.   A 

Gallagherowie dostają to, czego chcą, wcześniej czy później.

-   Masz   rację.   -   Wziął   się   w   karby.   -   Teraz   już   nie   ma   odwrotu.   Muszę   tylko 

doprowadzić do tego, żeby się oswoiła z tym pomysłem.

Darcy z ulgą poklepała go po policzku.

- Stawiam na ciebie.

background image

18

Nie spodziewała się go, w każdym razie nie tak prędko. Ale skoro Darcy wykazała 

tyle dobrej woli i chęci współpracy, Aidan urwał się na parę godzin przed zamknięciem i 

powędrował do domku Jude.

Od morza wiała bryza, a nocne powietrze było jak balsam. Zza przesuwających się 

szybko chmur wyłaniał się od czasu do czasu rój gwiazd, które po chwili znów znikały. 

Księżyc był okrągły jak bania, a jego światło łagodne.

Odpowiednia noc na romantyczne spotkanie z kobietą, którą się chce poślubić.

Przyniósł   jej   pęk   bajecznych   róż   w   delikatnym   różowym   kolorze,   które   ukradł   z 

ogrodu Kathy Duffy. Nie sądził, żeby miała mu za złe tę stratę, skoro chodziło o taką sprawę.

W oknach Jude paliło się światło - ciepły znak powitalny. Tak musi być zawsze, gdy 

się już pobiorą. Będzie czekała na jego powrót z zapalonymi  światłami służącymi  mu za 

przewodnika. Już nie dziwił go fakt, że tak bardzo tego pragnie ani że tak jasno to teraz widzi. 

Noc będzie następowała po nocy, rok po roku, aż do kresu życia.

Nie zapukał. Dość szybko zrezygnowali z podobnych formalności. Odnotował fakt, że 

posprzątała już po przyjęciu. Jakie to do niej podobne, pomyślał z rozczuleniem. Wszędzie 

było czyściutko i panował ład, tak jak powinno być.

Usłyszał płynącą z góry muzykę i poszedł w jej kierunku.

Była w swoim malutkim gabinecie, nastawiła cichutko radio, a u jej stóp pochrapywał 

szczeniak. Ze związanymi do tyłu włosami szybko przebierała palcami po klawiaturze.

Pragnął ją wziąć w ramiona  i zatracić  się w niej. Pomyślał  jednak, że w obecnej 

sytuacji nie byłoby to chyba najwłaściwsze posunięcie.

Perswazja   nie   polega   na   szybkim,   zapalczywym   działaniu   potrzebna   jest   do   niej 

cierpliwość.

Poruszając się cicho, zbliżył się do Jude, pochylił się i złożył na jej karku delikatny 

pocałunek.

Podskoczyła, czego się spodziewał. Objął ją, trzymając w ręku kwiaty, a jego usta 

znalazły się przy jej uchu.

- Wyglądasz tak ślicznie, siedząc tutaj, a ghra, i zapracowując się do późna. Która 

bajka tak cię pochłonęła?

- Och, ja... - Serce miała w gardle. To prawda, że się go nie spodziewała. Myślała, że 

już w ogóle go nie zobaczy. Wiedziała, że potraktowała Aidana ostro i niegrzecznie. Była 

pewna, że między nimi wszystko skończone.

background image

A tymczasem jest tutaj, przynosi jej kwiaty i szepcze do ucha.

- To jest opowieść o pooka złym duchu i o Patryku McNee, którą opowiedział mi pan 

Riley.   -   Ponieważ   nie   chciała   nikomu   pokazywać   swojej   pracy,   wyłączyła   komputer   i 

powąchała róże.

- Cieszę się, że ci się podobają, ponieważ są kradzione i w każdej chwili mogą mnie za 

to aresztować.

- Zapłacę za ciebie kaucję. - Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. Z ulgą, choć i nie 

bez pewnego zdziwienia zauważyła, że nie był na nią zły. - Wstawię je do wody i przygotuję 

herbatę.

Kiedy   wstała,   szczeniak   przeturlał   się   na   drugi   bok,   sieknął,   po   czym   wrócił   do 

poprzedniej pozycji.

- Nie nadaje się na psa obronnego - skomentował Aidan.

- Jest jeszcze mały. - W drodze na dół wzięła od niego kwiaty. - A poza tym nie mam 

tu niczego, co wymagałoby obrony.

Jak miło  było  powrócić do zwykłej  rutyny  - wzajemnej  życzliwości  i delikatnego 

flirtu. Chciała już wyjaśnić, dlaczego tak postąpiła poprzedniego wieczora, lecz dała temu 

spokój. Po co wracać do czegoś, w czym się nie zgadzają?

Pewnie żałuje, że ją poprosił o rękę, i czuje ulgę, że mu odmówiła. Włożyła róże do 

jasnoniebieskiej butelki.

A gdy spojrzała na zegarek, zmarszczyła brwi.

- Dopiero dziesiąta. Zamknąłeś pub?

- Nie, wziąłem sobie parę wolnych godzin. Od czasu do czasu mam do tego prawo. 

Stęskniłem się za tobą - dodał, kładąc rękę na jej talii. - Nie przyszłaś się ze mną zobaczyć.

- Pracowałam. - Przecież nie wiedziała, że chce ją widzieć. Czyż nie pogniewali się na 

siebie?

- A ja ci przeszkodziłem. Ale już się stało... - Odsunął się. - Nie wybrałabyś się ze mną 

na spacer, Jude Frances?

- Na spacer? Teraz?

- Aha. - Popchnął ją w stronę drzwi kuchennych.  - Jest tak pięknie, że warto się 

przejść.

- Ciemno - powiedziała, będąc już na dworze.

- Jest księżyc  i są gwiazdy.  Opowiem ci historię o zaczarowanej królewnie, która 

wychodziła ze swojego pałacu tylko nocami, a księżyc wskazywał jej drogę. Ponieważ, jak ci 

pewnie   wiadomo,   zaklęcie   może   również   zostać   rzucone   na   istoty   nie   z   tego   świata,   z 

background image

nastaniem dnia królewna zamieniała się w białego ptaka.

Kiedy wędrowali, trzymając się za ręce, opowiadał o spacerującej nocami samotnej 

królewnie i o rannym wilku, którego znalazła u podnóża klifów.

- Miał oczy zielone jak szmaragdy i patrzył na nią groźnie, ale ponieważ była tak 

dobra, przemógł w sobie strach. Zaopiekowała się nim, wkładając całą duszę w opatrywanie i 

leczenie jego ran. Odtąd towarzyszył jej wszędzie, wędrował z nią po wzgórzach i skałach co 

noc, dopóki nad morzem nie zaświtał poranek, kiedy to, trzepocząc białymi  skrzydłami  i 

przywołując go smutnym głosem swojego zrozpaczonego serca, odlatywała od niego.

- Czy nie było sposobu, żeby zdjąć zaklęcie?

- Zawsze jest jakiś sposób. - Podniósł ręce Jude do ust i pocałował je, a następnie 

pociągnął   ją   w   stronę   ścieżki   prowadzącej   na   klify,   gdzie   wiał   wiatr,   a   morze   donośnie 

grzmiało.

Wysokie, dzikie trawy były skąpane w blasku księżyca, a kamyki na ścieżce zamieniły 

się w srebrne monety, zwietrzałe skały zaś w zgarbione elfy. Pozwoliła, by Aidan pomógł jej 

wspiąć się na górę, i czekała na dalszy ciąg opowieści.

- Rankiem pewien młodzieniec przemierzał pola w poszukiwaniu pożywienia.  Był 

głodny, miał tylko kołczan ze strzałami i łuk, zaś zwierzyny było bardzo mało. Cały dzień 

podobnie   jak   poprzednie,   uganiał   się   za   umykającymi   zającami   i   sarnami,   aż   nastało 

popołudnie, a głód doskwierał mu coraz bardziej. I wtedy ujrzał szybującego białego ptaka. 

Naciągnął   łuk,   wypuścił   strzałę   i   zestrzelił   ptaka.   Uważaj   na   kamienie,   kochanie.   Oto   i 

sposób.

- Chyba jej nie zabił?

-   A   kto   mówi,   że   już   skończyłem?   -   Odwrócił   się,   żeby   ją   wciągnąć   na   górę.   - 

Nabrzmiały bólem i rozpaczą krzyk ptaka rozdarł mu serce. Młodzieniec ledwie przytomny z 

głodu podbiegł tam i ujrzał wpatrzone w siebie niebieskie jak woda jeziora oczy. Ponieważ 

znał te oczy, zadrżały mu ręce. I zrozumiał, że to była ona.

Odwrócił się i, biorąc Jude pod ramię, ruszył dalej, a miriady gwiazd mrugały nad 

nimi.

- I choć prawie konał z głodu, zrobił wszystko, co mógł, żeby opatrzyć ranę, którą jej 

zadał, i zaniósł ją do swojej kryjówki, która znajdowała się na tych klifach. Rozpalił ognisko, 

żeby jej było ciepło, i czuwał przy niej, czekając na zachód słońca.

Kiedy dotarli na szczyt, Aidan otoczył ją ramieniem i razem wpatrywali się w ciemną 

toń   morza.  Przewalały   się  fale,   zalewały  brzeg,  cofały  się   w tym   samym,  niezmiennym, 

odwiecznym, zmysłowym rytmie.

background image

Czując, że opowieść Aidana ma także swój własny rytm, Jude położyła rękę na jego 

dłoni.

- Co było potem?

- Gdy słońce zanurzyło się w morzu, a noc próbowała dogonić dzień, oboje zaczęli się 

zmieniać. Ptak w kobietę, a mężczyzna w wilka, i tylko na jedną króciutką chwilę zbliżyli się 

do sobie. Zdążyli tylko podać sobie ręce, kiedy dokonała się ich przemiana. I tak przeszła noc, 

a ona gorączkowała i była zbyt słaba, żeby stanąć na nogach o własnych siłach. Wilk nie 

odstępował jej na krok i ogrzewał ją własnym ciałem. - Zmarzłaś? - zapytał, kiedy zadrżała.

- Nie - wyszeptała. - Wzruszyłam się.

- Ale to jeszcze nie koniec. - Minęła noc i znowu nastał dzień, a potem znowu dzień 

zamienił się w noc i zawsze była tylko ta jedna krótka chwila, kiedy wyciągali do siebie ręce, 

by zaraz się rozdzielić. A on nadal jej nie odstępował, nic nie jadł - ani jako człowiek, ani 

jako wilk - i był już bliski śmierci. Czując to, użyła całej mocy, która jej pozostała, żeby mu 

dodać sił i ratować go, nawet za cenę własnego życia. Ponieważ miłość, którą do niego czuła, 

znaczyła dla niej więcej. I znowu świt zaczął połyskiwać na niebie, i zaczęli się zmieniać. I 

znowu wyciągnęli do siebie ręce, wiedząc, że nie ma dla nich nadziei. Ona była przekonana, 

iż nie doczeka już kolejnego świtu. Ale tym razem ich poświęcenie zostało wynagrodzone. 

Ich dłonie spotkały się, ich palce złączyły i wreszcie spoglądali na siebie jak mężczyzna na 

kobietę, kobieta na mężczyznę. A pierwsze wypowiedziane przez nich słowa były słowami 

miłości.

- A potem żyli długo i szczęśliwie?

- On okazał się królewiczem z dalekiej krainy i wziął zaczarowaną królewnę za żonę. I 

żyli razem aż po kres swoich dni, nie spędzili osobno ani jednego wschodu i ani jednego 

zachodu słońca.

- Śliczna bajka. - Położyła głowę na jego ramieniu. - Tak jak i śliczne jest to miejsce.

- To moje miejsce. Tak przynajmniej uważałem, gdy jako dziecko wdrapywałem się 

tutaj, żeby popatrzeć na morze i pomarzyć o miejscach, które chciałem zobaczyć.

- Dokąd chciałeś pojechać?

- Wszędzie. - Przytulił twarz do jej włosów i pomyślał, że nigdzie nie czuł się tak 

dobrze jak tutaj, teraz. Ale z nią było inaczej. - A ty dokąd chciałabyś pojechać. Judei.

- Nie wiem. Tak naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

- Więc zastanów się. - Usiedli razem na skale. - Ze wszystkich miejsc na świecie, 

które najbardziej chciałabyś zobaczyć?

- Wenecję. - Nie wiedząc, skąd jej się to wzięło, zaśmiała się w duchu. - Chciałabym 

background image

zobaczyć   Wenecję   z   jej   cudownymi   budowlami,   wspaniałymi   kościołami   i   tajemniczymi 

kanałami.   A   także   winnice   we   Francji,   stare   wiejskie   domy   i   ogrody.   A   także   Anglię. 

Oczywiście Londyn ze względu na muzea, historią, ale przede wszystkim wieś. Kornwalię, z 

jej   wzgórzami   i   klifami.   Pragnęłabym   oddychać   tym   samym   powietrzem,   którym, 

przychodząc na świat, oddychał król Artur.

Żadnych tropikalnych wysp, gorących plaż, egzotycznych portów, dokąd na krótko 

zawijają statki. Aidan odnotował, że jego Jude szukała romantyczności i tradycji owianych 

legendą.

- Stąd, gdzie teraz siedzimy, nie jest wcale daleko do tych miejsc. Nie wybrałabyś się 

tam ze mną, Jude?

- No pewnie, wystarczy polecieć dzisiaj wieczorem do Wenecji, a w drodze powrotnej 

zahaczyć o Francję i Anglię.

- Z dzisiejszym wieczorem mógłby być problem, ale resztę już przemyślałem. Czy 

odpowiadałby ci wrzesień?

- O czym ty mówisz?

Miał na myśli miodowy miesiąc, ale stwierdził, że na razie lepiej zachować dla siebie 

ten pomysł.

-   O   wspólnym   wyjeździe.   -   Znowu   trzymał   jej   rękę   i   skubał   wargami   jej   palce, 

uśmiechając się przy tym do niej. - Żebyśmy razem obejrzeli miejsca owiane legendą. Pokażę 

ci,   gdzie   został   poczęty  król  Artur  tej   nocy,  kiedy  Merlin  zaczarował   Uthera,  a   Ygraine 

pomyślała,   że   wita   swojego   męża.   Zatrzymamy   się   także   na   jednej   z   farm   we   Francji, 

będziemy pili wino, kochali się w wielkim łożu z pierzyną. A potem powędrujemy sobie 

wzdłuż kanałów w Wenecji, podziwiając wspaniałe kościoły. Co ty na to, kochanie?

Zabrzmiało to cudownie, magicznie, jak jedna z jego opowieści.

- Niestety, to niemożliwe - odparła Jude.

- Dlaczego?

- Bo... muszę pracować, i ty także.

- Uważasz, że mój pub zapadnie się pod ziemię, a twoja praca gdzieś się ulotni? Czym 

są dwa tygodnie wobec wieczności?

- To prawda, ale...

- Widziałem miejsca, o których  mówisz. - Niespiesznie zaczął pieścić jej wargi. - 

Teraz chcę je zobaczyć razem z tobą. - Ujął w dłonie jej twarz i stopniowo zatracał się w jej 

smaku, dotyku. - Pojedź ze mną, a ghra - wyszeptał, tuląc ją do siebie, kiedy zadrżała.

- Ja... muszę wrócić do Chicago.

background image

- Nie musisz. - Jego wargi poczynały sobie coraz namiętniej i władczo. - Zostań ze 

mną.

- Ale... - Nie mogła pozbierać myśli. Ciągle traciła wątek. Czym są w końcu dwa 

tygodnie? - A więc we wrześniu?

- Tak. - Podniósł się z miejsca, poderwał ją ze skały, uśmiechając się szeroko, kiedy 

zabrakło jej tchu, i objął ją ramionami za szyję. - Trzymam cię i już cię nigdy nie wypuszczę. 

- Zobaczysz, jak potrafię się zatroszczyć o to, co moje.

O to, co jego? Trochę ją zaniepokoiło takie stwierdzenie, ale nim znalazła odpowiedź, 

ujrzała zbliżającą się postać.

- Aidan - cichutko szepnęła.

Naprężył się, chcąc ją bronić, a kiedy się odwrócił i zobaczył Lady Gwen, znowu się 

uspokoił.

Gdy szła, jej jasne włosy lśniły w blasku księżyca, podobnie jak jej łzy.

- To Lady Gwen, szukająca miłości, którą utraciła. - Serce mu się krajało na widok 

połyskujących na jej policzkach łez.

- Tak jak on. Znowu go dzisiaj widziałam. Rozmawiałam z nim.

- Można wręcz powiedzieć, że spoufalasz się z zaczarowanymi istotami, Jude Frances.

Czuła na twarzy wiatr, zapach morza. Obejmowało ją silne i ciepłe ramię Aidana. A 

jednak to wszystko wydawało się jakąś ułudą która może zniknąć w jednym mgnieniu oka.

- Wciąż prześladuje mnie myśl, że za chwilę obudzę się w swoim łóżku w Chicago, a 

wszystko tutaj to jakiś długi i bardzo niezwykły sen. A wtedy pękłoby mi serce.

- Więc przestań się martwić. - Pochylił się, żeby ją pocałować. - To nie jest sen i daję 

ci na to moje słowo.

- Widok kochanków w tym miejscu musi ją przyprawiać o cierpienie. - Spojrzała za 

siebie. Złociste włosy Lady Gwen fruwały na wietrze, a jej policzki były wilgotne od łez. - 

Nie mają nawet dla siebie tej chwili o wschodzie i o zachodzie słońca.

- Jeden wybór może zaważyć na całym losie - może uszczęśliwić albo też zniszczyć 

wszystko.

Kiedy zaskoczona podobieństwem jego słów do słów Carricka popatrzyła na niego, 

potrząsnął głową.

- Chodź, idziemy stąd. Widzę, że jej widok cię zasmuca.

-   To   prawda.   -   Ponieważ   schodzenie   wymagało   znacznie   większej   zręczności   niż 

wspinanie się, uczepiła się teraz ramienia Aidana. - Chciałabym móc z nią porozmawiać - a 

swoją   drogą   dziwię   się,   iż   potrafię   tak   zwyczajnie   mówić   o   tym,   że   chcę   rozmawiać   z 

background image

duchem. Ale to prawda. Chciałabym ją zapytać, co czuje, myśli, co chciałaby zmienić.

- Sądząc po jej łzach, myślę, że zmieniłaby wszystko.

- Nie, kobiety płaczą z byle powodu. Gdyby chciała zmienić wszystko, musiałaby 

zrezygnować z dziecka, które nosiła w łonie, które wychowała i które kochała. Nie sądzę, by 

mogła to zrobić. Carrick żądał od niej zbyt wiele. On tego nie chce zrozumieć. Może uda mu 

się to pewnego dnia, a wtedy odnajdą się nawzajem.

- Poprosił ją tylko o to, czego pragnął, a w zamian chciał jej dać wszystko, co miał.

- Rozumujesz jak mężczyzna.

- No cóż, jestem mężczyzną, jak więc mam myśleć? Rozśmieszyła ją jego irytacja.

- Dokładnie tak, jak to robisz. A ponieważ kobieta myśli po kobiecemu, znamy już 

powód, dlaczego te dwa rodzaje równie często się kłócą, jak żyją ze sobą w zgodzie.

- Nie mam nic przeciwko sporadycznym kłótniom, bo dzięki nim żyje się ciekawiej. 

Ale   ponieważ   rozumuję   znowu   jak   mężczyzna...   -   Porwał   ją   w   ramiona   i   zamknął 

pocałunkiem jej usta.

Jak to możliwe, żeby pocałunek był tak delikatny i zarazem tak gorący? Pogrążyła się 

w nim jak w jakiejś kipieli.

- Chcesz mnie, Jude? Powiedz, czy mnie chcesz?

- Tak, chcę ciebie. Ciągle cię chcę - odparła, tracąc świadomość.

- Kochaj się ze mną. - Gorączkowo ssał jej dolną wargę. - Tutaj, przy blasku księżyca.

Już chciała się zgodzić, kiedy nagle wynurzyła się na powierzchnia i jak nierozważny 

pływak zachłysnęła się powietrzem.

- Tutaj? Na dworze?

Rozśmieszyłaby go jej reakcja, gdyby nie był już zbyt podniecony.

- Tutaj, na trawie, pośród tchnienia nocy. Wciąż ją trzymając, wodząc ustami po jej 

twarzy, wyszeptał:

- Oddaj mi się.

- A jeżeli ktoś będzie tędy przechodził?

- Jesteśmy sami na całym świecie, tylko my. - Dotykał ją i całował. Nie dał jej dojść 

do słowa, kiedy chciała zaprotestować. - Tak bardzo cię pragnę. Pozwól, że ci to udowodnię. 

Chcę ciebie, Jude.

Trawa była taka miękka, a on taki ciepły. Takie pożądanie było czymś cudownym, o 

ileż ważniejszym od rozsądku i skromności. Kiedy zaczął ją dotykać, powoli, bardzo powoli, 

w jego rękach było tyle czułości i delikatności, że zawrzała w niej krew. Muskał wargami jej 

usta, szeptał różne obietnice.

background image

I   nagle   nie   było   już   nikogo   innego   na   świecie,   żadnej   potrzeby   szukania 

usprawiedliwienia.

Podniosła leniwie ręce, kiedy ściągał z niej sweter, a gdy końcami palców wędrował w 

dół jej ciała, jej powieki stały się ciężkie, a ciało bezwładne, Zdjął z Jude pantofle, spodnie, 

rozbierał ją bez pośpiechu, dotykając i zatrzymując ręce w jej ulubionych miejscach, drażniąc 

rozkosznie.

Leżała rozebrana do naga w trawie, w iskrzącym się świetle księżyca. Gdy wyciągnęła 

do niego ręce, uniósł ją do góry.

- Chcę ci rozwiązać włosy, lubię, kiedy są w nieładzie. - Ściągając przepaskę, patrzył 

jej w oczy. - Pamiętasz pierwszy raz?

- Tak, pamiętam.

Teraz już wiem, co lubisz. - Przylgnął wargami do jej ramienia, z lubością wzburzył 

jej włosy, okrywając nimi swą twarz niczym jedwabną, pachnącą zasłoną. - Połóż się znowu 

na trawie i pozwól mi się pieścić. Dam ci wszystko, co mam.

Obsypywał   ją   długimi,   zmysłowymi   pocałunkami,   które   poruszały   jej   duszę, 

wydobywając z niej ciche jęki. A przy każdym takim dźwięku sięgał dalej i głębiej.

Mógłby gwałcić, ale wolał wabić i nęcić. Powolne, czule pieszczoty przyprawiały ją o 

drżenie. A on przedłużał chwilę.

Zatraciła się w nim, w tym rozkosznym, oszałamiającym gąszczu zmysłów i doznań. 

W chłodzie trawy i w dotyku gorącego ciała, w niosącej różne zapachy bryzie i namiętnym 

szepcie, w mocnych rękach i cierpliwych wargach.

Patrzyła   na   przesuwający   się   nad   głowami   księżyc,   na   tę   lśniącą   białą   kulę   na 

granatowym niebie, ściganą przez strzępiaste wstęgi chmur. Usłyszała pohukiwanie sowy, 

niski, nie znoszący sprzeciwu krzyk, którego echo wdarło się w jej krwiobieg, gdy tak ją 

ponaglał i prowadził na ten pierwszy, wznoszący się coraz wyżej szczyt.

Wyśpiewała jego imię, wstępując jeszcze wyżej, gdy niczym wodospad runęła na nią i 

zalała wysoka, gorąca fala.

- Wznieś się wyżej. - Chciał zobaczyć jej podniebny lot, mieć pewność, że potrafi ją 

porwać tak daleko, aż jej oczy staną się nieprzytomne i niewidzące, a jej ciało rozedrgane. - 

Wznieś się wyżej - powtórzył jeszcze i poniósł ją zapalczywiej, niż zamierzał.

Była teraz jednym pożądaniem, eksplodującą gwiazdą. Natężenie rozkoszy, którą jej 

dawał, było takie intensywne, takie nieoczekiwane po dotychczasowej delikatnej czułości, że 

jej ciało uniosło się bardzo gwałtownie w proteście i upojeniu. A to, co się z niej wyrwało, to 

nie był jęk, tylko krzyk.

background image

- Aidan. - Uchwyciła się go, żeby nie stracić równowagi, ponieważ jej świat jakby 

oszalał. - Nie mogę.

- Jeszcze. - Pociągnął ją do tyłu za włosy, miażdżąc jej wargi. - Jeszcze, aż nic w nas 

nie zostanie. - Ręce, które potrafiły być tak delikatne, wpiły się w jej biodra i uniosły ją. - 

Powiedz, że chcesz mnie w środku. Mnie i nikogo innego.

- Tak. - Nie wiedziała, co się dzieje, była jednym wielkim szlochem. - Ciebie i nikogo 

innego.

- Więc mnie weź.

Ściągnął ją na siebie, aż się nim wypełniła, aż dosięgło ją najwyższe spełnienie. Kiedy 

znowu się wygięła, jej ciało srebrzyło się w świetle księżyca. Jej włosy opadały w dół jak 

ciemne strugi deszczu. Uniosła ramiona w geście poddania, wplatając palce we włosy.

Wtedy jej ciało zaczęło się kołysać, poruszać, domagać.

Teraz ona miała władzę, panowała nad każdym smagnięciem rozkoszy. A kiedy jego 

ciało poddało się jej rytmowi, pokazała, co potrafi. Kiedy go dotykała, drżały mu mięśnie. 

Kiedy pochyliła  się,  by dręczyć   jego  usta,  jego  oczy  stawały  się ciemne  jak noc.  Niski, 

basowy jęk, który się z niego wydobywał, przyprawił ją o triumfalny śmiech.

Śmiało ujęła jego ręce i położyła je na swoich piersiach.

- Dotykaj mnie. Dotykaj mnie tam, gdzie zechcę. Kierowała jego delikatnymi rękami, 

odnajdując na swojej śliskiej skórze rozkosz ich dotyku, doprowadzając go coraz bliżej i 

bliżej nad krawędź przepaści.

Czuła, jak bezradnie rzuca się pod nią, słyszała jego zdławiony oddech i, poruszona 

swoim własnym dokonaniem, podążyła za nim.

To on drżał, to jego ręce opadły bezwładnie, gdy pochyliła się i obcałowywała jego 

usta. A kiedy przywarła wargami do jego szyi, poczuła jego szaleńczy puls.

Z okrzykiem triumfu odgięła się do tyłu i wyrzuciła wysoko ręce.

-   O   Boże,   to   cudowne!   Ludzi   powinni   się   zawsze   kochać   na   dworze.   To   takie... 

wyzwalające.

- Wyglądasz jak zaczarowana królewna.

- Bo tak też się czuję. - Odrzuciła do tyłu włosy i popatrzyła na niego z uśmiechem. - 

Pełna magii i cudownych sekretów. Tak się cieszę, że nie czujesz do mnie złości. Byłam 

pewna, że będziesz na mnie zły.

- Zły? Za co? - Wykrzesał z siebie tyle energii, że usiadł i objął ją, aż przywarli do  

siebie piersiami. - Zachwycasz mnie taka, jaka jesteś.

Wtuliła się w niego, nadal jeszcze uskrzydlona rozkoszą chwili.

background image

- Nie byłeś mną zachwycony wczoraj wieczorem.

- Nie, ale skoro już załagodziliśmy nieporozumienie, nie mamy się czym martwić.

- Załagodziliśmy nieporozumienie?

- Aha. A teraz włóż na siebie sweter, zanim się przeziębisz.

- Co masz na myśli... - Urwała, kiedy naciągał jej sweter przez głowę.

- No, jesteś ubrana, zdejmę go, kiedy znajdziemy się w domu.

- Aidan, co miałeś na myśli, mówiąc, że załagodziliśmy nieporozumienie?

- To, że jest już wszystko w porządku. - Uśmiechając się, wziął ją na ręce i poniósł w 

stronę domu. - Weźmiemy we wrześniu ślub.

- Co? Zaczekaj.

- Zaczekam aż do września. - Popchnął łokciem ogrodową furtkę.

- Nie weźmiemy żadnego ślubu we wrześniu.

- Och, weźmiemy, z całą pewnością. A potem ruszymy w podróż, obejrzeć te miejsca, 

o których mówiłaś.

- Aidan, ja nie mówiłam tego poważnie.

- Ale ja mówię poważnie. - Znowu się do niej uśmiechnął zadowolony, że znalazł 

sposób,   który   pozwalał   mu   panować   nad   sytuacją.   -   Poczekam,   bo   wiem,   że   musisz   to 

rozważyć pod każdym kątem, kochanie. I tak oboje wiemy, o co nam chodzi.

- Postaw mnie.

- Nie, jeszcze nie. - Wszedł do środka i zaczął ją nieść po schodach.

- Nie wyjdę za ciebie we wrześniu.

- No cóż, to tylko kwestia paru miesięcy, więc już niedługo się przekonamy, kto ma 

rację.

- Ta niezbita pewność siebie, jest wprost obraźliwa. Uważasz mnie za idiotkę, która 

nie wie, o co jej chodzi?

-   Nie   uważam   cię   za   idiotkę,   wprost   przeciwnie.   -   Poszedł   z   nią   do   łazienki.   - 

Uważam, kochanie, że jesteś jedną z najmądrzejszych  kobiet, jakie znam. Tyle  że trochę 

upartą, ale mnie to nie przeszkadza. - Podniósł ją trochę, żeby mogła odkręcić kran prysznica.

- Tobie to nie przeszkadza - powtórzyła.

- Ani trochę. Podobnie jak nie przeszkadzają mi gromy, sypiące się w tej chwili z 

twoich oczu. A nawet uważam, że to działa... stymulująco.

- Postaw mnie, Aidanie.

- W porządku. - Postawił ją w wannie, prosto pod strumieniem wody z prysznica.

- Niech cię jasna cholera!

background image

- Nie martw się o sweter, zajmę się nim. - I śmiejąc się, podczas gdy ona szarpała się i 

wierzgała, zdjął go z niej i rzucił na podłogę.

- Nie dotykaj mnie. Muszę to sobie uporządkować.

- Już  to sobie ułożyłaś  w głowie, tak  jak ja. A ja mówię,  iż  chcę, żeby było  po 

mojemu, ty zaś się upierasz, że ma być inaczej, choć sama nie wiesz jak. - Odgarnął jej z 

twarzy mokre włosy. - Ale skoro jesteś taka pewna swojego, tym bardziej nie masz się czym 

przejmować, więc cieszmy się razem spędzanym czasem.

- Nie o to chodzi...

- Chcesz powiedzieć, że nie cieszy cię przebywanie ze mną?

- Oczywiście, że tak, ale...

- A więc może nie wiesz, czego chcesz?

- Oczywiście, że wiem.

Uśmiechając się, przytknął wargi do jej czoła, do jej skroni.

- Więc co jest w tym takiego złego, że nawet nie chcesz mi dać szansy?

-  Nie   wiem.   -   Widziała   jednak,  że   przerażała   go  ta   jej   chłodna   kalkulacja.   -  Nie 

rozmawiamy  tutaj o jakiejś zachciance  czy kaprysie,  Aidanie.  Podchodzę do tego bardzo 

poważnie i nie zamierzam zmienić swojego zdania.

- W porządku, żeby więc się stało zadość irlandzkiej tradycji, załóżmy się. Stawiam 

sto funtów, że zmienisz zdanie.

- Nie zakładam się w takiej sprawie.

Wzruszył beztrosko ramionami, po czym sięgnął po mydło.

- Obawiasz się straty...

- Nie obawiam się - prychnęła jak kotka. - Niech będzie dwieście funtów.

- Stoi.

Żeby przypieczętować zakład, pocałował ją w czubek nosa.

background image

19

To niepoważne. Jak mogła założyć się o to, czy wyjdzie czy nie wyjdzie za niego za 

mąż? Śmiechu warte! Irytujące i trochę żenujące.

Skłoniła ją do tego złość, która już sama w sobie była dość dziwna. Przecież z natury 

ma łagodne usposobienie.

Oczywiście powinna zapomnieć o tym zakładzie. Nie będzie się przecież ośmieszać i 

wracać do tej sprawy.

Na razie ma o czym myśleć - czekają ją obowiązki domowe i praca. Trzeba wziąć 

Finna na spacer i zwrócić półmiski Mollie. Zadzwoni do domu i dowie się, co słychać u 

rodziny. A potem, o ile pogoda pozwoli, wyniesie się z pracą na dwór.

Chciała zapisać baśń, którą wczoraj opowiedział jej Aidan. Czuła już w głowie jej 

rytm, widziała oczyma wyobraźni białego ptaka i czarnego wilka. Powątpiewała tylko, czy 

potrafi to oddać wystarczająco dobrze. Ale przynajmniej musi spróbować.

Pozbierała   naczynia,   włożyła   do   pojemnika   lukrowane   ciasteczka,   które   upiekła. 

Gotowa   do   wyjścia,   rozejrzała   się   za   psem.   Akurat   siusiał   pod   kuchennym   stołem.   I 

oczywiście zabrakło mu paru centymetrów, żeby wycelować w gazetę.

-   Nie   mogłeś   jeszcze   chwili   zaczekać?   -   Zachichotała,   kiedy   radośnie   pomachał 

ogonkiem, po czym odstawiła naczynia, żeby się zająć kałużą.

Kiedy ją wycierała, podbiegł do niej w susach i oblizał jej twarz. Powarkiwał przy tym 

zabawnie. Tak ją rozśmieszył, że zapomniała go skarcić. Przytulanie go sprawiało obojgu 

jednakową przyjemność, spędziła więc jeszcze dziesięć minut na miętoszeniu psa, drapaniu 

po brzuszku i zanurzaniu nosa w jego futerku.

Oczywiście, że go psuję, tego nie da się ukryć. Ale kto mógł przypuszczać, że znajdzie 

w sobie tyle miłości do ofiarowania?

- Mam już prawie trzydziestkę - mruknęła, bawiąc się długimi, jedwabistymi uszami 

Finna. - Pragnę mieć dom. Pragnę mieć rodzinę. Chcę założyć ją z mężczyzną, kochającym 

mnie do szaleństwa. - Przytuliła psa, który się wił na wszystkie strony, chcąc ją polizać po 

ręku.   -   Nie   stać   mnie   na   kolejny  kompromis.   Nie   mogę   zadowolić   się   byle   czym   tylko 

dlatego, że nie spodziewam się niczego lepszego w życiu. Więc...

Podniosła Finna, żeby potrzeć o niego nos.

- Teraz liczymy się tylko ty i ja, kolego.

Gdy otworzyła kuchenne drzwi, wypadł jak strzała. Uwielbiała patrzeć, jak pędzi - 

darowała mu nawet ten sprint przez kwiaty.

background image

Kiedy   go   ostro   przywołała   po   imieniu,   zatrzymał   się   w   miejscu   i   omal   nie 

przekoziołkował. Uznała to za postęp, nawet gdy się okazało, że zrównał z ziemią jeden rząd 

żeniszka.

Finn   przygnał   do   niej,   zaczął   zataczać   koła   wokół   jej   nóg,   po   czym   pobiegł 

zygzakiem, wąchając wszystko, co go zainteresowało. Wyobraziła go sobie, kiedy osiągnie 

swój   pełny   wzrost   -   duży,   piękny   pies,   z   ogonem   jak   bicz,   uwielbiający   gonitwy   po 

wzgórzach.

O Boże, co ona z nim zrobi w Chicago?

Potrząsnęła   głową,   odpędzając   od   siebie   kłopotliwe   myśli.   Nie   warto   się   dręczyć 

czymś, co tylko zepsuje przyjemność spaceru.

Powietrze  było  krystaliczne,  a słońce płynęło między chmurkami  w stronę Anglii. 

Rzuciła okiem na zatokę Ardmore - ciemnozielone wzgórza schodzące faliście ku morzu. 

Gdyby przystanęła, mogłaby w tej rozedrganej ciszy usłyszeć nawet muzykę. Turyści tłumnie 

wylegną dzisiaj na plaże. Pojawi się też trochę miejscowych, o ile wygospodarują wolną 

godzinę.

Młode   matki   pozwolą   swoim   pociechom   brodzić   po   wodzie,   nabierać   piasek   do 

czerwonych plastikowych wiaderek. Powstanie dzisiaj wiele zamków, które później zmyje 

woda.

Ciągnące się wzdłuż drogi żywopłoty uginały się od kwiatów, a trawa pod jej nogami 

była sprężysta i połyskiwała poranną rosą. Góry na północy przygarbiły się pod ciężarem 

chmur, które usiadły na ich szczytach. A zielone, cudowne wzgórza zdawały się ciągnąć w 

nieskończoność.

Uwielbiała ten widok, uwielbiała proste i nieskalane piękno tej ziemi, ruiny starych 

zamków, zniszczonych nie przez wodę, ale przez czas i nieprzyjaciół. Przywodziły jej na 

myśl   rycerzy   i   damy,   wielkich   królów,   wesołych   służących   i   przebiegłych   szpiegów.   I 

oczywiście magię, guślarstwo, pieśni zaczarowanych krain.

I   wiele   baśni,   o   poświęceniu   z   miłości,   dla   sławy,   o   triumfie   serca   i   honoru,   o 

rzuconych zaklęciach i ich odczarowaniu.

W   takim   miejscu   jak   to   można   spędzić   lata   na   zbieraniu   ich,   na   ich   tworzeniu   i 

przekazywaniu dalej. W takie srebrzyste poranki jak ten mogłaby wędrować i fantazjować, w 

deszczowe popołudnia zaś pisać i opracowywać zebrany materiał. Wieczorami natomiast, po 

dobrze   spełnionym   dniu,   siadałaby   w   fotelu   i   wpatrywałaby   się   w   ogień   kominka, 

wyobrażając   sobie   różne   obrazy,   albo   też,   gdyby   potrzebowała   zgiełku,   towarzystwa   i 

muzyki, zachodziłaby do pubu.

background image

To byłoby cudowne życie, ciekawe, piękne, pełne marzeń i snów.

Otrząsnęła się, zaskoczona tą myślą, a jeszcze bardziej tym, że taka myśl w ogóle 

mogła powstać w jej głowie. Może tu zostać, nie tylko przez trzy miesiące, ale na zawsze. 

Może pisać opowiadania - te, które usłyszała, a także własne, do czego zawsze zdawała się 

mieć skłonności.

Nie, oczywiście, że nie może. Co też jej przychodzi do głowy? Zaśmiała się, ale jakoś 

nerwowo i nieprzekonująco. Musi wrócić do Chicago zgodnie z planem, znaleźć pracę w 

jakiejś znanej sobie dziedzinie, nie oddawać się mrzonkom. Powiedzieć sobie wyraźnie, że 

cała ta reszta jest czymś kompletnie nieodpowiedzialnym.

-   Dlaczego?   -   zapytała   głośno   sama   siebie.   -   Oczywiście,   że   jest   jakiś   powód. 

Mnóstwo powodów. Mieszkam w Chicago. Zawsze tam mieszkałam.

Przecież nigdzie nie zostało powiedziane, że musi mieszkać w Chicago. Przecież nie 

przykuto jej łańcuchem, żeby się nie mogła ruszyć z miejsca.

-   Oczywiście,   że   nie,   ale...   muszę   pracować.   A  niby   czym   się   zajmuje   od   trzech 

miesięcy?

To nie jest prawdziwa praca. - Czuła niepokój w żołądku, a serce podeszło jej do 

gardła i dziwnie łaskotało. - Po prostu bawię, się tym.

Dlaczego?

Zamknęła oczy.

- Ponieważ to lubię. Lubię wszystko, co się z tym wiąże. Nagle na tym porośniętym  

trawą wzgórzu doznała olśnienia.

- Dlaczego nie mogę robić czegoś, co kocham, nie obwarowując tego natychmiast całą 

masą ograniczeń? Dlaczego nie mogę mieszkać tam, gdzie czuję się lepiej niż gdziekolwiek 

indziej? Kto, jeśli nie ja sama, ma decydować o moim życiu?

Wóz albo przewóz - wreszcie może się uprzeć przy czymś, czego pragnie dla siebie.

Przemyśli to szczegółowo. Przyspieszając kroku, udała, że nie słyszy wewnętrznego 

głosu, który ją ponaglał do natychmiastowego działania, od zaraz, zanim sobie znajdzie jakąś 

wymówkę. To będzie milowy krok w jej życiu.

Ucieszyła   się,   widząc   po   drugiej   stronie   wzgórza   domek   O'Toole'ów.   Musi   się 

rozerwać, zająć czymś chociaż na chwilę.

Na   sznurze   suszyła   się   już   bielizna,   zupełnie   jakby   Mollie   robiła   pranie   przez 

dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Kwiaty   w   ogrodzie   kwitły   nieprzytomnie,   a   szopa   przy   domu   była   jak   zawsze 

zagracona. Betty przerwała poranną drzemkę i zaszczekała na powitanie. Finn z głośnym 

background image

ujadaniem jak błyskawica pognał w jej stronę.

Jude dotarła już na skraj podwórza, kiedy otworzyły się kuchenne drzwi.

- Witaj, Jude - Mollie pomachała do niej ręką. Coś wcześnie jesteś dzisiaj na nogach.

- Nie tak wcześnie jak ty, sądząc po tym, co tu widzę.

- Gdybyś miała dom pełen rozszczebiotanych dziewcząt i mężczyznę, któremu trzeba 

podać herbatę, zanim otworzy oczy, nie miałabyś wielu okazji do wylegiwania się w łóżku. 

Wejdź do środka, napijesz się herbaty i dotrzymasz mi towarzystwa, gdy będę piekła chleb.

-   Przyniosłam   twoje   półmiski,   a   także   trochę   ciasteczek,   które   wczoraj   zrobiłam. 

Wydaje mi się, że są odrobinę lepsze od mojego ostatniego wypieku.

- Spróbujemy je do herbaty i porównamy.

Otworzyła   na   oścież   drzwi.   Kiedy   Jude   weszła   do   środka,   powitały   ją   ciepło   i 

przyjemne zapachy - a także stukanie Brenny, stojącej z narzędziami nad kuchennym zlewem.

- Już prawie skończyłam, mamo.

- Tym lepiej. - Mollie podeszła do zlewu. - Mówię ci Jude, jestem jak szewc, który 

chodzi bez butów. I mój maż, i córka wciąż tylko dłubią przy czymś u innych, gdy tymczasem 

u mnie wszystko się psuje.

- No cóż, widać za mało nam płacisz - powiedziała Brenna i dostała od matki lekkiego 

kuksańca.

- Za mało płacę, tak? A kto pożarł dziś rano górę jaj i stos grzanek z dżemem?

- Zrobiłam to wyłącznie po to, żeby zapchać usta i nie musieć rozmawiać z Maureen o 

jej weselnych planach. Ta dziewczyna doprowadzi nas wszystkich do szału - o byle co się 

dąsa, marudzi i wybucha płaczem bez żadnego powodu.

- Samo wyjście za mąż jest dostatecznym powodem do zmartwień. - Mollie postawiła 

herbatę   i   ciasteczka,   ruchem   głowy   zaprosiła   Jude,   żeby   usiadła,   po   czym   z   powrotem 

zanurzyła ręce w dzieży z ciastem. - Kiedy na ciebie przyjdzie pora, będziesz jeszcze gorsza.

Też   coś.   Gdybym   pomyślała   o   małżeństwie,   zaciągnęłabym   faceta   do   księdza, 

wypowiedzielibyśmy formułkę i byłoby po wszystkim. Bez tych cudów - sukni, dodatków i 

kwiatów, bez zastanawiania się, jaka pieśń ma być zagrana. Miesiące przygotowań na jeden 

tylko dzień, dla sukni, której już się nigdy nie włoży, kwiatów, które zaraz zwiędną, i pieśni, 

które i bez tego można śpiewać o każdej dowolnej porze.

Odskoczyła od zlewu i zamachnęła się kluczem nasadowym.

- A jak pomyślą o kosztach tego wszystkiego. To po prostu grzech!

- Och, Brenno, ty romantyczna idiotko. - Mollie dosypała więcej mąki do ciasta. - Ten 

jeden jedyny dzień to początek życia i wart jest każdej minuty, każdych pieniędzy. - Niemniej 

background image

westchnęła lekko. - Chociaż przebywanie z nią i znoszenie jej humorów bywa męczące.

-   Otóż   to.   -   Brenna   wsadziła   klucz   do   sfatygowanej   skrzynki   z   narzędziami   i 

wyprostowała się, żeby sięgnąć po ciasteczko. - Popatrz na naszą, Jude. Spokojna aż miło. 

Nie zanudza, czy chce mieć  białe  czy różowe róże w swoim bukiecie.  - Brenna ugryzła 

ciasteczko i opadła ciężko na krzesło. - Jesteś rozsądną kobietą.

- Dziękuję. Staram się. Ale o czym ty mówisz?

- O różnicy między tobą a moją rozkapryszoną siostrą. Obie będziecie brały ślub, ale 

czy ty krążysz po domu, czy załamujesz ręce i co dwie minuty zmieniasz zdanie na temat 

zapachu tortu weselnego? Oczywiście, że nie.

- Nie - wycedziła Jude. - Nie, ponieważ ja nie planuję wesela.

- Nawet jeżeli zdecydujecie się z Aidanem na skromną ceremonię - nie wiem tylko, 

jak to zrobisz, skoro on zna co drugą osobę w promieniu najbliższych stu kilometrów - to 

wesele jednak pozostanie weselem.

Jude odetchnęła głęboko.

- Skąd ci przyszło do głowy, że wychodzę za Aidana?

-   Wiem   to   od   Darcy.   -   Brenna   wychyliła   się   po   kolejne   ciasteczko.   -   A   ona 

dowiedziała się o tym od samego delikwenta.

- Który okazał się bałwanem.

Na tak ostry ton jej głosu Brenna zamrugała oczami, a Mollie przestała miesić ciasto. 

Brenna już chciała otworzyć usta, kiedy Mollie rzuciła jej porozumiewawcze spojrzenie.

- Lepiej zatkaj buzię ciastkami, dziewczyno, i nie wtykaj nosa w cudze sprawy.

- Ale Darcy powiedziała...

- Może Darcy źle zrozumiała.

- Nie, nie sądzę - powiedziała Jude. Dławiło ją w gardle z wściekłości. Nie mogąc tego 

wykrztusić z siebie odsunęła się od stołu i wstała. - Skąd w tym człowieku aż tyle podłości, aż 

tyle arogancji?

- Większość się z tym rodzi - odparła Brenna, przechylając głowę i krzywiąc się na 

syk matki.

-   Wiesz,   Jude,   ja   sama   myślałam,   iż   macie   się   ku   sobie   Mollie   powiedziała   to 

uspokajającym tonem, spoglądając z prawdziwą sympatią na Jude. - Kiedy dowiedzieliśmy 

się o tym wczoraj od Brenny, nikt z nas nie był zaskoczony, byliśmy bardzo zadowoleni.

- Powiedziałaś im... - Jude oparła się o stół, patrząc Brendę w oczy. - Powiedziałaś 

całej swojej rodzinie?

- No cóż, nie widziałam...

background image

- Komu jeszcze? Ilu jeszcze osobom powtórzyłaś tę idiotyczną plotkę?

- Ja... - Brenna sama miała porywczy temperament, rozpoznała więc niebezpieczne 

błyski   w   oczach   Jude.   -   Nie   pamiętam   dokładnie.   Prawie   nikomu.   Zrozum,   jak   bardzo 

ucieszyłyśmy się z Darcy. A ponieważ tak lubimy ciebie i Aidana, uznałyśmy, że ceili może 

trochę przyśpieszyć bieg wypadków.

- Ceili?

-   Noc   świętojańska,   księżyc,   to   wszystko.   Pamiętasz,   mamo?   -   Odwróciła   się   do 

Mollie, rozpaczliwie szukając u niej ratunku. - Pamiętasz, opowiadałaś nam, jak tatuś ci się 

oświadczył,  kiedy tańczyliście  przy świetle księżyca  podczas ceili.  I że to właśnie miało 

miejsce w domu starej Maude.

-   Pamiętam.   -   Z   łagodnym   uśmiechem   poklepała   Brennę   po   ramieniu.   -   Chciałaś 

dobrze, tak?

- My... oj! - Brenna złapała się za nos, w który dostała prztyczka od matki.

- A to, żebyś nie wsadzała więcej nosa w sprawy innych ludzi - nawet, jeśli masz 

najlepsze zamiary.

- To nie jej wina, - Jude podniosła ręce. - To wina Aidana. Jak on może opowiadać 

siostrze, że się pobieramy? Przecież mu odmówiłam! Bardzo wyraźnie, i to kilka razy.

- Odmówiłaś - odezwały się chórem Brenna i Mollie jednakowo zaskoczone.

- Teraz widzę, do czego on zmierza, przejrzałam go. - Zakręciła się na pięcie i znowu 

zaczęła przemierzać kuchnię. - Potrzebuje żony, a ja mu odpowiadam, ponieważ sądzi, że 

brak mi charakteru. Tymczasem pomylił się grubo. Mam charakter. Może nie za często z 

niego korzystam, ale go mam. Nie wyjdę za Aidana ani za nikogo. Nikt mi więcej nie będzie 

mówił, co mam robić, gdzie mieszkać, jak żyć. Już nigdy, przenigdy.

Mollie z zainteresowaniem przyglądała się wzburzonej twarzy, na której pojawiły się 

wypieki, i zaciśniętym pięściom Jude. Pokiwała głową.

-   To   mi   się   podoba,   brawo.   A   teraz   może   byś   tak   usiadła,   napiła   się   herbaty   i 

opowiedziała nam - jako że jesteśmy twymi przyjaciółkami - co się właściwie stało?

- Powiem, co się stało. A potem ty - dodała z wymierzonym  w Brennę palcem - 

pójdziesz do wsi i opowiesz każdemu, jakim ciężkim idiotą jest Aidan Gallagher i że tak 

łatwo nie dostanie Jude Murray.

- Mogę to zrobić - zgodziła się Brenna, uśmiechając się na wszelki wypadek.

- Świetnie. - I Jude usiadła, żeby im opowiedzieć całą historię.

Wyrzucenie   z   siebie   tego   wszystkiego   przed   przyjaciółkami   bardzo   jej   pomogło. 

Wyparowała   z   niej   najgorsza   złość,   umocniła   się   w   swoim   postanowieniu   i   była 

background image

usatysfakcjonowana tym, że obie kobiety oburzyły się na skandaliczne zachowanie Aidana.

Zanim wyszła, uściskały ją i pogratulowały dzielnej postawy wobec tego nędznika. 

Nie   mogła   oczywiście   wiedzieć,   że   zaraz   po   jej   wyjściu   matka   i   córka   wyciągnęły   po 

dwadzieścia funtów każda i postawiły je na Aidana.

Nie dlatego, żeby nie sympatyzowały z Jude, albo żeby nie były przekonane, iż ma na 

tyle rozumu, że wie, co robi. Nie, wierzyły po prostu w przeznaczenie.

Brenna   pojechała   do   miasteczka,   żeby   powiedzieć   Darcy,   jakim   to   okropnym 

bałwanem jest jej brat - i żeby zacząć zakłady.

Szczęśliwa   i   nieświadoma   niczego   Jude   wróciła   do   domu   z   lżejszym   sercem, 

podniesiona  na duchu. Nie zamierza  się konfrontować z Aidanem.  Powiedziała  sobie, że 

szkoda na to jej czasu i trudu. Zachowa się spokojnie, niewzruszenie, i tym razem to on 

zostanie upokorzony.

Zadowolona  z siebie  udała  się prosto  do telefonu  w kuchni i  bez chwili  wahania 

przystąpiła do realizowania kolejnego kroku.

Pół godziny później siedziała za stołem, z głową opartą na rękach.

A więc zrobiła to.

Jej   apartament   zostanie   wystawiony   na   sprzedaż.   Ponieważ   para,   która   tam 

zamieszkała,  dowiadywała  się  już  o  możliwość   kupienia  go,  pośrednik  był   dobrej  myśli, 

uważał, że transakcję szybko da się sfinalizować. Zabukowała lot na koniec miesiąca, żeby 

załatwić na miejscu wszystkie formalności, wysłać drogą morską albo zmagazynować to, co 

chciała zatrzymać, resztę zaś sprzedać lub rozdać.

Tylko tyle pozostało jej z całego życia, które zbudowała zgodnie z oczekiwaniami 

innych ludzi. Trwając w tej pozycji, wstrzymując oddech, próbowała określić swoją reakcję 

na to, co zrobiła.

Panika? Żal? Depresja?

Nic z tych rzeczy. Stało się to tak łatwo, może nawet za łatwo, jakby pozbyła się 

kolosalnego   ciężaru.   Poczuła   ulgę.   Ulgę,   niecierpliwe   oczekiwanie   na   mające   nastąpić 

zdarzenia, satysfakcję, że wreszcie postawiła na swoim.

Nie   mieszka   już   w   Chicago.   Teraz   mieszka   w   Faerie   Hill   Cottage,   w   hrabstwie 

Waterford. W Irlandii. Rodzice chyba zemdleją.

Na myśl o tym przycisnęła obie ręce do ust, żeby powstrzymać śmiech. Pomyślą, że 

postradała   zmysły.   I   nigdy,   ale   to   nigdy   nie   zrozumieją,   że   to,   co   zrobiła,   było   właśnie 

cudownym   powrotem.   Powrotem   do   zdrowych   zmysłów,   dotarciem   do   własnego   serca, 

znalezieniem miejsca na ziemi.

background image

A także, pomyślała lekko oszołomiona, odnalezieniem własnego celu.

- Babciu, odnalazłam siebie. Odnalazłam Jude F. Murray w niecałe sześć miesięcy. Co 

ty na to?

Telefon   do   Nowego   Jorku   był   już   trudniejszy.   Ważniejszy   od   całej   symboliki 

sprzedaży mieszkania, która oznaczała tylko pieniądze. Telefon do Nowego Jorku był równie 

ważny jak jej przyszłość.

Nie  była   pewna, czy znajomi  z  college'u   jeszcze  ją pamiętają.  Zadzwoniła.  Holly 

Carter Fry,  pośredniczka w sprawach wydawniczych,  powiedziała  Jude, że bardzo jej się 

podoba pomysł takiej książki, i poprosiła Jude o przysłanie próbki pracy.

Ponieważ   na   samą   myśl   o   zrobieniu   czegoś   takiego   rozbolał   ją   brzuch,   Jude   z 

wysiłkiem podniosła się z miejsca i poszła na górę. Drżały jej palce, kiedy usiadła do pisania 

listu   przewodniego,   niemniej   jednak   zmusiła   się   do   logicznego   myślenia   i   napisała   go, 

uprzejmie i rzeczowo.

Tylko raz musiała przerwać dla złapania oddechu.

Wybrała   trzy   pierwsze   opowiadania   i   prolog,   słowa,   które   kosztowały   ją   wiele 

wysiłku, w które włożyła serce. Zbierało jej się na płacz, kiedy wkładała swoje rysunki do 

dużej miękkiej koperty.

Wysyłała za ocean swoje serce, ryzykując, że zostanie złamane. Oby tak się nie stało. 

Popatrzyła   przez   okno.   Lepiej   po   prostu   udawać,   że   wszystko   przewidziała,   że   właśnie 

nadszedł   ten   dzień.   A   może   lepiej   nadal   utwierdzać   się   w   przekonaniu,   że   to   jest   tylko 

zabawa, eksperyment, do którego nie przywiązuje aż tak wielkiego znaczenia?

Gdy wyśle kopertę, nie będzie odwrotu, nie będzie udawania, nie będzie już takiego 

poczucia bezpieczeństwa.

Tak   to   jest,   tak   było   zawsze.   Łatwiej   sobie   powiedzieć,   że   się   nie   jest   w   czymś 

dobrym. Bezpieczniej jest wierzyć, że się nie jest zdolnym i bystrym. Gdy się podejmuje 

jakąś próbę, zawsze grozi porażka.

Poniosła porażkę w małżeństwie, także jako wykładowca - dwie sprawy, do których z 

pewnością się nadaje.

Ale było tyle innych rzeczy, o których marzyła, ale nie próbowała ich realizować. 

Powtarzając sobie zawsze, że musi się. kierować rozumem, bo takie są oczekiwania wobec 

niej.

Ale głębiej, jeszcze głębiej tkwiła świadomość, że jeżeli się nie powiedzie, będzie 

musiała z tym żyć. A na to zawsze brakowało jej odwagi.

Ponownie   rzuciła   okiem   na   kopertę.   Teraz   ma   odwagę.   Tym   razem,   jeżeli   nie 

background image

zrealizuje marzenia, jeżeli nie zaryzykuje, nie będzie mogła z tym żyć.

-   Życz   mi   szczęścia   -   powiedziała   półgłosem   do   kogoś   niewidzialnego   i   złapała 

kopertę.

Trzeba   jak   najszybciej   przestać   o   tym   rozmyślać,   doszła   do   wniosku,   jadąc   do 

miasteczka. Wyśle to, a potem zapomni, obiecywała sobie. Nie będzie codziennie cierpieć 

męczarni, drżeć z niepokoju, wyobrażać sobie wszystkiego, co najgorsze. O efekcie dowie się 

wkrótce, a jeżeli okaże się, że nie jest to na tyle dobre... postara się zrobić lepiej.

Czekając   na   decyzję,   będzie   kontynuowała   pisanie   książki.   Tak   ją   wygładzi   i 

wypoleruje, aż zacznie błyszczeć jak brylant. A potem... zacznie pisać następną. Tym razem 

będą   to   jej   własne,   przez   nią   wymyślone   historie.   Rusałki   i   przeistaczające   się   postacie, 

czarodziejskie butelki. Gdy odblokuje swoją wyobraźnię, sprawy ruszą w takim tempie, że nie 

będzie w stanie nadążyć.

Szumiało jej w uszach, kiedy zaparkowała przed pocztą. Serce jej biło tak szybko, że 

aż bolało w piersi. Kolana jej się uginały, gdy otwierała drzwi.

Urzędniczka   na   poczcie   miała   śnieżnobiałe   włosy,   a   cerę   świeżą   jak   młoda 

dziewczyna. Przywitała Jude radosnym uśmiechem.

- Witam, panno Murray. Co słychać dobrego?

- Nie może być lepiej, dziękuję. - „Kłamczucha, kłamczucha, kłamczucha - huczało jej 

w głowie. - Jeszcze chwila, a dostanę mdłości i na dobre się upokorzę”.

-   Trzeba   przyznać,   że   śliczny   dziś   dzień.   Takiego   lata   dawno   nie   było.   Może 

przyniosłaś nam szczęście.

- Chciałabym bardzo. - Z uśmiechem na twarzy, który, jak podejrzewała, przypominał 

bardziej przedśmiertny grymas, Jude położyła kopertę na kontuarze.

- Widzę, że wysyłasz coś do przyjaciółki w Ameryce.

- Tak. - Zachowała uśmiech, gdy kobieta odczytywała adres. - Dawna przyjaciółka z 

college'u. Teraz mieszka w Nowym Jorku.

- Mój wnuk Dennis z żoną i rodziną też mieszkają w Nowym Jorku. Denis pracuje w 

jakimś wytwornym hotelu i dobrze zarabia, wnosząc i wynosząc ludziom bagaże z windy. 

Powiada, że niektóre pokoje wyglądają jak w pałacu.

Jude   nie   przestawała   się   uśmiechać,   choć   sprawiało   jej   to   wiele   trudu.   Po   trzech 

miesiącach   wiedziała   już   dobrze,   że   na   poczcie,   podobnie   jak   wszędzie   w  Ardmore,   nie 

można uniknąć pogaduszek.

- Lubi swoją pracę?

- Och, jeszcze jak, a jego śliczna żona do przyjścia na świat ich drugiego dziecka 

background image

pracowała u fryzjera.

- Ach tak. Chciałabym, żeby to dotarło do Nowego Jorku możliwie jak najszybciej.

- Jeżeli to ma być specjalna przesyłka, to będzie trochę drożej kosztować.

- W porządku. - Kiedy sięgnęła po portfel do torby, czuła się tak, jakby poruszała się 

w przezroczystym syropie. Obserwując jak przez mgłę ważenie koperty, podliczanie kosztu 

przesyłki, podała urzędniczce banknoty i odebrała resztę w bilonie.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. Czy twoja nowojorska przyjaciółka przyjedzie na twoje wesele?

- Słucham?

- Nie wątpię, że zjawi się twoja rodzina, ale miło by było mieć obok sobie także 

starych przyjaciół, prawda?

Szum w głowie przeszedł w natrętne, uporczywe buczenie. Zdenerwowanie ustąpiło 

miejsca wściekłości. Stała, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.

- Mój John i ja pobraliśmy się już prawie pięćdziesiąt lat temu, a ja nadal tak wyraźnie 

pamiętam dzień ślubu. Lało jak z cebra, ale mnie ani trochę to nie przeszkadzało. Zebrała się 

cała moja rodzina, a także Johna, i wypełniliśmy po brzegi niewielki kościół, tak że zapach 

wilgotnych ubrań był prawie tak mocny jak zapach kwiatów. A mój tatuś, niech spoczywa w 

pokoju, płakał jak dziecko, kiedy prowadził mnie nawą, ponieważ byłam jego jedyną córką.

- To urocze - wydusiła z siebie Jude, kiedy złapała oddech. - Ale ja nie wychodzę za 

mąż.

- Och, daj spokój, czyżby między zakochanymi doszło już do sprzeczki? - na wpół 

żartem obruszyła się urzędniczka. - Nie przejmuj się rym, kochana, to jest tak naturalne jak 

deszcz.

- Nie pokłóciliśmy się. - Czuła, że jeszcze trochę, a dojdzie tu do takiej awantury, 

jakiej jeszcze na świecie nie było. - Po prostu nie wychodzę za mąż.

- Słusznie, daj mu nauczkę - powiedziała, mrugając okiem. - Każdemu z nich się 

przyda, a w rezultacie będą tylko lepszymi mężami. I koniecznie porozmawiaj z Kathy Duffy 

na temat tortu weselnego. Robi pyszne, a śliczne jak z obrazka.

- Nie potrzebuję tortu - wycedziła przez zęby Jude.

- Dajże spokój, czy uważasz, że skoro wychodzisz za mąż drugi raz, nie należy ci się 

tort? Każda panna młoda zasługuje na niego. A co do sukni, powinnaś porozmawiać z Mollie 

O'Toole, podobno znalazła dla swojej córki jakiś cudowny sklep w Waterford.

- Nie potrzebuję tortu - powiedziała  Jude, z trudem zachowując cierpliwość  - ani 

sukni, ponieważ nie wychodzę za mąż. Dziękuję.

background image

Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do drzwi. Kiedy wyszła i znalazła się na 

chodniku, odetchnęła głęboko i spojrzała na szyld pubu Gallaghera.

Nie może tam teraz wejść, wykluczone. Gdyby to zrobiła, zabiłaby go.

A niby dlaczego nie miałaby tego zrobić? Zasłużył na śmierć.

Długimi,  dokładnie  odmierzonymi  krokami  skierowała  się  do pubu. I otworzyła  z 

impetem drzwi. - Aidanie Gallagher!

W pubie, który pękał w szwach od miejscowych i turystów, przybyłych tu, by coś 

przekąsić   i  wypić,  zapadła  martwa   cisza.  Za  barem  Aidan  przestał   nalewać  piwo.  Kiedy 

wkroczyła do baru ze świdrującym jak laser wzrokiem, odstawił kufel na ladę. Nie wyglądała 

na   łagodną,   senną   kobietę,   z   którą   pożegnał   się   o   świcie.   Kobietę   miękką   jak   jedwab   i 

usatysfakcjonowaną. Teraz miała krwiożerczy wygląd.

- Wpadłam tylko na jedno słowo - oznajmiła mu. Nie podejrzewał, żeby mogło to być 

coś miłego.

- Dobrze, zaraz przyjdę na górę, gdzie porozmawiamy sobie na osobności.

- Nie chcę żadnej osobności. Zapomnij o tym. - Odwróciła się w stronę sali. Tym 

razem nie czuła zakłopotania na widok wpatrzonych w nią twarzy, nie przyprawiło ją to o 

żadne   paskudne   uczucie   pustki   w   brzuchu.   Tym   razem   ich   widok   tylko   ją   rozgrzał   i 

potęgował wściekłość.

- Zapraszam wszystkich  do wysłuchania  tego, co mam  do powiedzenia,  ponieważ 

każdy z was, jak tu siedzicie, tak żywo interesuje się moimi sprawami. Pozwólcie, że powiem 

jasno i wyraźnie - nie zamierzam wyjść za mąż za tego pawiana ucharakteryzowanego na 

mężczyznę.

Parę   osób   parsknęło   śmiechem,   a   kiedy   zobaczyła   otwierające   się   drzwi   kuchni, 

odwróciła się kolejny raz.

- Nie chowaj się za drzwiami. Shawn, nie krępuj się, chodź tutaj. Nie przyszłam tu w 

twojej sprawie.

- Dzięki ci Boże i za to - powiedział półgłosem i jako lojalny brat stanął obok Aidana.

- Tworzycie śliczny obrazek. I ty także - powiedziała, pokazując palcem na Darcy. - 

Mam nadzieję, że oboje macie  więcej rozumu niż wasz brat, któremu, ponieważ jest tak 

przystojny, wydaje się, że kobiety mdleją na jego widok.

- Daj spokój, kochanie.

- Nie nazywaj mnie żadnym kochaniem. - Stanęła na palcach, sięgnęła ręką przez bar i 

walnęła   go   pięścią   w   pierś.   -   I   nie   używaj   wobec   mnie   tego   protekcjonalnego   i 

doprowadzającego do szału tonu, ty.,, sakramencki durniu.

background image

Teraz już zapłonęły jego oczy, a groźba wybuchu zawisła w powietrzu. Aidan dał znak 

ręką Shawnowi, żeby stanął przy kranach, i spojrzał na Jude.

- Chodźmy i dokończmy to na górze.

- Nigdzie z tobą nie pójdę. - Jeszcze raz wyrżnęła go pięścią w pierś, znajdując dziwną 

przyjemność w przemocy. - Nie zastraszysz mnie.

- Zastraszyć cię? Chciałbym wiedzieć, kto tu kogo straszy, przecież to ty mnie walisz?

- Stać mnie na jeszcze więcej. - Nagle, ku własnemu zdumieniu, a nawet lekkiemu 

przerażeniu, stwierdziła, iż rzeczywiście jest gotowa zrobić mu krzywdę. - Jeżeli sądzisz, że 

opowiadając na prawo i lewo każdemu, kto tylko tego chce słuchać, iż wychodzę za ciebie za 

mąż, wpłyniesz na zmianę mojej decyzji, to jesteś w błędzie. Nie będę tolerowała pouczania 

mnie, co mam zrobić ze swoim życiem.

Znowu odwróciła się w stronę sali.

- Byłoby dobrze, gdyby to do was dotarło. To, że z nim sypiam, nie znaczy jeszcze, że 

na jego pierwsze pstryknięcie palcami polecę zamawiać weselny tort. Sypiam, z kim mi się 

podoba.

- Jestem do dyspozycji - zawołał ktoś z sali, wywołując lawinę śmiechu.

- Dość tego. - Aidan uderzył ręką o bar, aż podskoczyły szklanki. - To jest prywatna 

sprawa. - Przecisnął się obok Shawna i podszedł do niej. - Na górę, Jude Frances.

- Nie. - Zadarła dumnie głowę. - Widzę, że wciąż czegoś nie rozumiesz.

- Na górę - powtórzył i chwycił ją mocno za ramię. - To nie jest właściwe miejsce.

- To twoje miejsce - przypomniała mu. - Zabierz tę rękę.

- Porozmawiamy na osobności.

- Nie mamy o czym, powiedziałam już swoje. - Kiedy się szarpnęła, próbując wyrwać 

ramię, zaczął ją ciągnąć na zaplecze. Fakt, iż się na to ośmielił, że ludzie rozstępowali się, by 

im zrobić drogę, że był na tyle silny, by ją wlec tam, gdzie sobie życzył, sprawił, że coś w niej 

pękło w środku. Puściły ostatnie hamulce.

-   Powiedziałam,   żebyś   zabrał   rękę,   sukinsynu.   -   Poprzez   czerwoną   mgłę,   która 

przesłoniła jej oczy, nie wiedziała już, co się dzieje, poczuła tylko, że jej zaciśnięta w pięść 

ręka wylądowała gwałtownie na jego twarzy.

- Jezu! - Zobaczył gwiazdy, a ból był nie mniej potworny niż szok spowodowany tym, 

co zrobiła. Instynktownie przycisnął rękę do nosa, kiedy polała się z niego krew.

- I trzymaj je z daleka - powiedziała z najwyższą godnością, gdy w pubie ponownie 

zapadła cisza. Odwróciła się i wyszła, nim rozległy się oklaski.

- Masz, przyłóż to. - Shawn podał mu ściereczkę. - Ależ ona ma piekielny prawy 

background image

sierpowy.

- Jeszcze jak. - Musiał usiąść i Darcy doholowała go do wolnego stolika. - Co za 

diabeł w nią wstąpił? - Nie obchodziły go nowe zakłady i stawki, które natychmiast pojawiły 

się   na   parkiecie   małżeńskim,   i   przyjął   z   wdzięcznością   podany   mu   przez   Shawna   lód. 

Wpatrywał się zdumiony w zakrwawioną ściereczkę.

- Tej kobiecie  udało się to, czego  nikt nie dokonał w ciągu trzydziestu  jeden lat. 

Złamała ten mój cholerny nos.

background image

20

- Nie będę się za nią uganiał, nie jestem szczeniakiem. Shawn kontynuował smażenie 

ryb i chipsów, podczas gdy Aidan przykładał w kuchni lód do uszkodzonego nosa.

- Już to mówiłeś z dziesięć albo dwanaście razy w ciągu ostatnich dwudziestu minut.

- Więc dobrze, powtarzam to po raz ostatni.

- Świetnie. Bądź sobie sakramenckim, zakutym idiotą.

- Tylko ty już nie zaczynaj. - Aidan opuścił woreczek z lodem. - Bo jeszcze oberwiesz 

zamiast niej.

- Proszę bardzo, wal, ile zechcesz. Ale od tego nie staniesz się mniejszym idiotą.

- Dlaczego uważasz, że jestem idiotą? Jeszcze nie było tu takiej, która by weszła tak 

bezczelnie do pubu - w godzinie szczytu - napyskowała na mnie, a na koniec rozwaliła mi 

nos.

- Tu cię boli, prawda? - Shawn zsunął na talerze kawałki usmażonej na złoto ryby i 

porcje   chipsów,   dodając   po   łyżce   sałatki   z   kapusty   i   kładąc   na   wierzch   trochę   zielonej 

pietruszki.   -   Że   po   tylu   latach,   po   tylu   chwalebnych   walkach,   pokonała   cię   o   połowę 

drobniejsza od ciebie kobieta.

- Po prostu miała fart, że mnie trafiła - mruknął Aidan, cierpiąc nie tylko z bólu, ale i z 

powodu zranionej dumy.

- Raczej cię zaskoczyła - poprawił Shawn. - A ty jesteś wyjątkową ofermą - dodał i 

zakręcił się na pięcie, żeby zanieść zamówienia.

- To się nazywa rodzinna lojalność. - Aidan podniósł się z miejsca i podszedł do 

kredensu, żeby wygrzebać stamtąd trochę aspiryny. Twarz bolała go piekielnie.

Pewnie w innej sytuacji byłby pełen podziwu dla popisu Jude, ale w ten chwili jakoś 

nie mógł go z siebie wykrzesać.

Zraniła go nie tylko w twarz, zraniła jego durną i serce. Jeszcze nigdy żadna kobieta 

nie zraniła mu serca i nie wiedział, co z tym począć. Zrozumiał, przynajmniej częściowo, że 

tamtego wieczora podczas ceili spartaczył sprawę. Ale był przeświadczony, nieomal pewny, 

że naprawił to wszystko wczoraj wieczorem.

Romantyczna   sceneria   i   pieszczoty,   wytrwałość   i   perswazja.   Czego   jeszcze   może 

chcieć kobieta, do diabła! Przecież pasują do siebie, każdy to widzi!

Każdy, tylko nie Jude Frances Murray.

Jak to jest, że ona go nie chce, skoro on jej tak pragnie, że aż mu dech zapiera? Jak 

ona może nie widzieć, że przeznaczone jest im wspólne życie, skoro dla niego jest to tak jasne 

background image

jak słońce.

Wszystko to ma związek z jej pierwszym małżeństwem. Ale skoro on już się z tym 

pogodził, dlaczego ona nie może?

- Jest po prostu strasznie uparta - powiedział, gdy Shawn wrócił do kuchni.

- No to znakomita z was para.

- Nie nazwałbym uporem dochodzenia do czegoś, co się uważa za słuszne.

Shawn pokręcił tylko głową i zaczął przygotowywać sandwicze. Mieli tu dziś istny 

kołowrót. Ludzie siedzieli w pubie dłużej niż zwykle. Ciągle wchodził ktoś nowy, ciekawy 

nowinek. Shawn i Darcy poprosili Michaela O'Toole'a i Kathy Duffy, żeby ich wsparli przy 

barze, i Brenna była już w drodze. Nie należało liczyć na to, żeby w najbliższym czasie Aidan 

miał nastrój do nalewania piwa i prowadzenia rozmów.

- Są sposoby i sposobiki na załatwienie takiej sprawy z kobietą - powiedział Shawn po 

chwili.

- Dużo ty wiesz o kobietach.

- Założę się, że więcej od ciebie - jak widzisz, mnie jeszcze żadna nie wyrżnęła pięścią 

w twarz.

- Mnie też nie, aż do dzisiaj. - Nos, choć niemal już odmrożony, bolał i pulsował, jak z 

całej siły uderzany perkusyjny kocioł. - Czy to normalna reakcja u kobiety, którą poprosi się o 

rękę?

- Powiedziałem ci przecież, że chodzi o sposób proszenia.

- A ile znasz takich sposobów? - zapytał Aidan. - Chciałbym też wiedzieć, dlaczego to 

ma być moja wina?

- Ponieważ widać jak na dłoni, że ona cię kocha i że oczekuje w zamian miłości. I 

gdybyś nie pochrzanił tego wszystkiego, nie odmówiłaby i nie rozkwasiła ci nosa.

Podczas   gdy   Aidan   gapił   się   na   niego   z   otwartymi   ustami,   Shawn   wyszedł   z 

następnym zamówieniem. Aidan chciał za nim pobiec, ale doszedł do wniosku, że cała wieś 

miała  dzisiaj   wystarczająco   dużo  uciechy.  Chodził   więc  niecierpliwie   tam  i  z  powrotem, 

czekając na powrót Shawna.

Tym razem Shawn przyniósł puste kufle, które wstawił do zlewu.

- Można cię poprosić, żebyś to łaskawie pozmywał? Mam kolejne zamówienie na rybę 

i chipsy.

- Może i schrzaniłem to za pierwszym  razem - zaczął  Aidan. - Przyznaję.  Nawet 

rozmawiałem o tym z Darcy.

- Z Darcy? - Shawn wzniósł oczy do nieba. - Teraz już bez cienia wątpliwości mogę 

background image

oświadczyć, że jesteś idiotą.

- Jest przyjaciółką Jude, a także kobietą.

- Tylko że bez krztyny romantyzmu. Daruj już sobie to zmywanie, zajmę się tym 

później - ciągnął, panierując rybę w mące. - Siadaj i opowiadaj, jak się do tego zabrałeś.

Aidan nie przywykł, by młodszy brat udzielał mu wskazówek, i wcale nie był pewien, 

czy akurat będą mu odpowiadały. Ale tonący brzytwy się chwyta.

- Za którym razem?

- Niezależnie od tego, ile ich było, zacznij od pierwsze go. - Shawn wrzucił rybę i 

kartofle na olej i zaczął przygotowywać następną porcję sałatki z kapusty.

Pracując, słuchał Aidana bez słowa komentarza. Kiedy skończył swoje, a Aidan wciąż 

mówił, podniósł palec do góry, zmuszając go do milczenia, i wyszedł znowu, żeby obsłużyć 

gości.

- To by było na tyle. - Gdy wrócił, usiadł tym razem, oparł ręce na stole i popatrzył na 

brata. - Powiem ci, co myślę, i nie potrwa to dłużej niż dziesięć minut. Ale najpierw muszę ci 

zadać pytanie. Czy w tym całym mówieniu jej o tym, czego pragniesz i jak to będzie w 

przyszłości, zdarzyło ci się wspomnieć, że ją kochasz?

- Oczywiście, że tak. - Nieco skonsternowany Aidan poruszył się na krześle. - Ona 

wie, że ją kocham. Mężczyzna nie prosi kobiety, żeby została jego żoną, jeżeli jej nie kocha.

- Po pierwsze, Aidanie, wcale jej nie poprosiłeś, ale oznajmiłeś jej to, a to całkiem 

inna sprawa. Poza tym, jak sądzę, ten, który ją o to poprzednio poprosił, nie kochał jej, w 

przeciwnym razie nie złamałby przysięgi przed upływem jednego roku. I chyba ona nie ma co 

do tego wątpliwości?

- Nie, ale...

- Więc powiedziałeś jej czy nie?

- Może nie. Niełatwo jest wykrztusić z siebie coś takiego.

- Dlaczego?

-   Bo   nie   -   mruknął   Aidan.   -   Nie   jestem   jakimś   chrzanionym   jankesem,   żeby   ją 

zostawić  w ten sposób. Jestem Irlandczykiem,  który dotrzymuje  słowa, katolikiem,  który 

traktuje małżeństwo jak sakrament.

- Już dobrze, dobrze, już widzę, jak ją to przekona. Małżeństwo z tobą to sprawa 

honoru i religii, gwarancja, że jej nie zostawisz.

- Nie to miałem na myśli. - Zaczynało mu się kręcić w głowie. - Mówię tylko, że może 

mi zaufać, ponieważ jej nie skrzywdzę, tak jak tam została skrzywdzona.

- Chodzi o coś więcej, Aidanie - ona ufa, że będziesz ją kochał tak mocno, jak nigdy 

background image

dotąd nie była kochana.

- Od kiedy to stałeś się taki bystry?

- Od prawie trzydziestu lat przyglądam się ludziom i unikam sytuacji, w jakiej ty się 

znalazłeś. Uważam, że bardzo jej brak miłości i szacunku.

- Żywię do niej i jedno, i drugie.

- Wiem o tym. - Shawn uścisnął ramię brata. - Ale ona o tym nie wie. Czas, żebyś 

spokorniał. Wiem, że to będzie najcięższa próba dla ciebie. Ona to także będzie wiedziała.

- Powiadasz, że mam się czołgać.

Tym razem Shawn uśmiechnął się szeroko.

- Twoje kolana jakoś to zniosą.

- Mam nadzieję. Chyba nie będą bardziej bolały niż złamany nos.

- Zależy ci na niej?

- Bardziej niż na czymkolwiek.

- Więc jeśli jej teraz tego nie powiesz, jeśli nie ofiarujesz jej swojego serca, Aidanie, 

jeśli nie przecierpisz  tego dla niej  i nie dasz jej czasu, żeby nabrała  zaufania,  nigdy nie 

będziesz jej miał.

- Może mnie znowu odprawić.

- Może. - Shawn wstał, położył rękę na ramieniu Aidana. - To jest ryzyko. Ale nie 

przypominam sobie, żebyś się kiedykolwiek bał i nie podjął wyzwania.

- A więc jeszcze raz muszę spróbować. - Aidan położył  rękę na ramieniu brata. - 

Naprawdę się boję. Przespaceruję się, jeśli nie jestem tu niezbędny. Może rozjaśni mi się w 

głowie, zanim ją odwiedzę. - Po czym ostrożnie dotknął palcami nosa. - Bardzo źle wygląda?

- Och - zadrwił dobrodusznie Shawn - będzie jeszcze gorzej. Ręka bolała jak diabli. 

Gdyby nie była tak zajęta przeklinaniem, mogłaby się zaniepokoić, że coś tam sobie złamała. 

Ale skoro mogła ją jeszcze zacisnąć w pięść, należało przypuszczać, iż jest to stłuczenie po 

uderzeniu w twardą jak beton głowę Aidana Gallaghera.

Chwyciła za słuchawkę i zmieniła rezerwację lotu. Wyjedzie nazajutrz. Nie dlatego że 

Aidan  zmusił  ją do ucieczki,  nic z  tych  rzeczy.  Chciała  po prostu  udać się do Chicago, 

załatwić szybko to, co było do załatwienia, i zaraz wrócić.

Potem na dobre zainstaluje się w Faerie Hill Cottage i będzie żyła długo i szczęśliwie, 

robiąc   to,   co   postanowiła,   wtedy,   kiedy   będzie   miała   na   to   ochotę,   i   z   tym,   kogo   sama 

wybierze. Zaś jedyną osobą, która nie znajdowała się na liście ewentualnych kandydatów, był 

Aidan Gallagher.

Zadzwoniła do Mollie i uzgodniły, że zaopiekuje się ona Finnem.

background image

Z góry już za nim tęskniąc, wzięła go na ręce i przytuliła z całej siły.

- Będzie ci wspaniale u O'Toole'ów. Zobaczysz. I wrócę tak szybko, że nawet nie 

zauważysz, ze mnie nie było. Przywiozę ci prezent. - Pocałowała go w nos.

Ponieważ   nie   miała   nastroju   do   pracy,   poszła   na   górę,   żeby   się   spakować.   Nie 

potrzebowała wiele. Nawet gdyby cała sprawa miała potrwać kilka tygodni, ma dość ubrania 

w Chicago. Ograniczy się do podręcznej torby i laptopa. Z takim bagażem będzie się czuła jak 

prawdziwa kosmopolitka.

Gdy   już   się   znajdzie   na   pokładzie   samolotu,   usiądzie   wygodnie   z   kieliszkiem 

szampana i sporządzi listę spraw do załatwienia.

Namówi babcię, żeby pobyła z nią w Irlandii do końca lata. Postara się przekonać 

rodziców, by ją odwiedzili i przekonali się na własne oczy, jak mieszka i jaka jest szczęśliwa.

Pozostałe sprawy to już same konkrety. Sprzedaż samochodu, mebli, wysłanie drogą 

morską paru najbardziej ulubionych przedmiotów. Aż dziw, że przez te wszystkie lata zebrało 

się tak mało rzeczy, które naprawdę kochała.

Stawiając swój bagaż pod drzwiami szafy, pomyślała, że trzeba zlikwidować rachunki 

bankowe. Załatwić parę nie dokończonych spraw na uczelni. Zmienić adres. Wystarczy na to 

tydzień. Najwyżej dziesięć dni. I będzie to miała za sobą.

Do sfinalizowania sprzedaży apartamentu wystarczy poczta i telefon.

Wszystko gotowe. Rano zawiezie Mollie Finna i klucze, a potem uda się do Dublina. 

Rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, jak spędzić resztę czasu.

Popracuje teraz w ogrodzie. Zostawi go w idealnym stanie, bez jednego chwastu i 

zwiędłego kwiatka. Później jeszcze raz pójdzie do Maude, żeby ją poinformować, iż wyjeżdża 

na parę dni.

Ciesząc się z pomysłu, wzięła narzędzia ogrodnicze, wcisnęła kapelusz na głowę i 

ruszyła do pracy.

Aidan nic zamierzał zachodzić na grób Maude, ale potem skręcił tam. Może u Maude 

znajdzie odrobinę zrozumienia dla sytuacji, w jakiej się znalazł?

Przykucnął i musnął palcami kwiaty, które pozostawiła tu Jude.

- Często cię odwiedza. Ma gorące i szczodre serce. Chcę wierzyć, że na tyle gorące i 

na tyle szczodre, że ofiaruje mi odrobinę. Jest twoją krewną - dodał. - I chociaż cię nie 

znałem, gdy byłaś młodą kobietą, słyszałem, że miałaś żywy, porywczy charakter. Doszedłem 

do wniosku, że wrodziła się w ciebie i podziwiam ją za to. Teraz idę się z nią zobaczyć i 

jeszcze raz ją poprosić.

- Więc nie popełniaj tych samych błędów.

background image

Aidan podniósł głowę i spojrzał w surowe, zielone oczy. Wyprostował się powoli.

- Kto by pomyślał, że ty naprawdę istniejesz.

- Jestem tak prawdziwy jak dzień - zapewnił go Carrick. - Dwukrotnie ci odmówiła. 

Jeżeli znowu to powtórzy, nie przysłużycie mi się w niczym, a mój czas pójdzie na marne.

- Nie idę jej prosić, żeby się tobie przysłużyć.

- Niemniej pozostała mi tylko ta jedna szansa. Więc weź to pod uwagę. Nie mogę się 

uciec do czarów. Nawet mnie tego nie wolno robić. Ale mam dla ciebie radę.

- Mam ich dość na dzisiaj, dziękuję.

- Przyjmij więc jeszcze tę jedną. Miłość, nawet jeżeli ją obiecujesz, to nie wszystko.

Zirytowany Aidan przeciągnął ręką po włosach.

- Więc co jeszcze potrzeba, do diabła? Carrick uśmiechnął się.

-   To   słowo   wciąż   jeszcze   z   trudem   przechodzi   mi   przez   gardło.   Ale   chodzi   o 

kompromis.   A   teraz   idź,   byś   zdążył,   gdy   ona   znajduje   się   jeszcze   pod   urokiem   swoich 

kwiatów.   Może   na   tym   skorzystasz.   -   Półuśmiech   przerodził   się   w   szeroki   uśmiech.   - 

Potrzebna ci będzie każda pomoc.

- Dziękuję bardzo - powiedział półgłosem Aidan, chociaż jego rozmówca zniknął już 

w srebrzystym, rozedrganym powietrzu.

Aidan ruszył w stronę domku Jude.

- Mój   własny brat  nazwał   mnie   zakutym   idiotą.  Obrażają  mnie  i  szydzą  ze  mnie 

zaczarowane istoty. Kobiety grzmocą mnie w twarz. Ile jeszcze zniewag można przełknąć w 

ciągu jednego cholernego dnia?

Gdy tak mówił do siebie, niebo pociemniało i zagrzmiało złowieszczo.

- Och, rób, co ci się podoba. - Podniósł głowę i spojrzał wrogo na niebo. - Nie boje. 

się twoich gróźb. Najważniejsze, żebym się jakoś uporał z własnym życiem.

Wsunął do kieszeni ręce i starał się zapomnieć o obolałej twarzy.

Chciał już zapukać do drzwi kuchennych, kiedy przypomniał sobie słowa Carricka, że 

zastanie ją przy kwiatach.

Oddychając powoli, żeby uspokoić nerwy, obszedł dom.

Śpiewała.   Podczas   ich   całej   znajomości   nigdy   jej   nie   słyszał   śpiewającej. 

Utrzymywała, że robi to tylko wtedy, gdy jest zdenerwowana.

Śpiewała swoim kwiatom i poruszyła tym jego serce. Miała słodki, niepewny głos, 

świadczący o nieśmiałości, choć przecież wiedziała, że nikt jej nie słyszy.

Wyglądała ślicznie, gdy tak klęczała obok kwiatów, śpiewając spokojnym głosem o 

samotności   wśród   łudzi   w   biesiadnej   sali,   ubrana   w   słomkowy   kapelusz   z   rondem 

background image

osłaniającym twarz, ze śpiącym szczeniakiem, zwiniętym w kłębek na ścieżce tuż obok.

Zdawała się nie dostrzegać kłębiących się w górze ciemnych chmur, zapowiadających 

burzą. Stanowiła pewny i jasny punkt tego niewielkiego zaczarowanego świata i gdyby nie 

był w niej już zakochany, podbiłaby teraz jego serce.

Po   prostu   całą   duszą   należał   do   niej.   Wiedział,   że   decydując   się   na   ten   krok, 

podejmuje największe ryzyko, jakie może wziąć na siebie mężczyzna.

Postąpił krok do przodu i wypowiedział jej imię.

Poderwała   głowę,   spotkali   się   wzrokiem.   Było   mu   przykro,   gdy   ten   łagodny   i 

zadowolony wyraz zniknął z jej twarzy, a jego miejsce zajęła chłodna, nieprzejednana złość, 

Ale przecież mógł się tego spodziewać.

- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.

- Wiem o tym.

Rozbudzony Finn zaczął go witać radośnie. Robił to, czego Aidan oczekiwał od Jude. 

Tak bardzo chciał, żeby podbiegła, rzuciła mu się w ramiona spragniona jego czułości.

Aż trudno pomyśleć, że jest to ta sama kobieta, która dawała mu tyle rozkoszy, gdy ją 

traktował po trosze jak małego szczeniaczka.

-   Chciałbym   ci   powiedzieć   parę   rzeczy.   Po   pierwsze,   że   jest   mi   przykro   i   że 

przepraszam.

To ją poruszyło, ale nie na tyle, żeby zmiękła.

- Świetnie. A więc i ja przepraszam za to, że cię uderzyłam. Miał spuchnięty nos, a 

krwawy ślad podszedł mu już pod oczy. Czy to naprawdę ona zrobiła? Uznała ten fakt za 

przerażający i za bezwstydnie podniecający.

- Złamałaś mi nos.

- Ja? - Jej pierwszą reakcją było przerażenie i nawet zrobiła krok w jego stronę, lecz w 

porę się zreflektowała. - No cóż, zasłużyłeś sobie.

- Tak, to prawda. - Spróbował się uśmiechnąć. - Będą tu o tobie mówić przez długie 

lata.

- Jestem pewna, że niedługo znajdą inny, ciekawszy temat do rozmów. A teraz, jeżeli 

już skończyłeś, wybacz, że cię nie będę zatrzymywała. Muszę to skończyć, a także zająć się 

jeszcze masą rzeczy przed jutrzejszym wyjazdem.

- Wyjazdem? - Poczuł, że ogarnia go panika. - Dokąd?

- Wracam rano do Chicago.

- Jude... - Zrobił krok naprzód i zatrzymał się, speszony ostrzegawczym błyskiem jej 

oczu. Chciał uklęknąć, żeby prosić i błagać. - Czy jesteś tego pewna?

background image

- Tak, jestem. Mam umówione spotkania.

Odwrócił się. Musiał się jakoś pozbierać - Spojrzał na wzgórza, w stronę wsi, morza. 

Domu.

- Czy wyjeżdżasz z mojego powodu?

- Ponieważ tego chcę.

- W porządku. - Shawn uprzedzał go, że musi spokornieć. Odwrócił się i powoli szedł 

do   niej.   -   Jest   kilka   rzeczy,   które   chciałbym   ci   powiedzieć.   Proszę   tylko,   żebyś   mnie 

wysłuchała.

- Słucham.

- Już zaczynam - powiedział prawie szeptem, - Proszę cię o jeszcze jedną szansę, 

nawet jeżeli  na nią nie zasługuję. Proszę cię, żebyś  mi  wybaczyła  sposób, w jaki to już 

dwukrotnie ująłem, i wysłuchała, jak ujmę to teraz. Jesteś silną kobietą, ale nie upartą. Więc 

proszę cię, żebyś tylko na chwilę odłożyła na bok złość, tak żebyś się mogła przekonać...

Kiedy urwał skonfundowany, potrząsnęła tylko głową.

- Nie wiem, o czym mówisz. Przyjęłam twoje przeprosiny, a ty przyjąłeś moje.

- Jude. - Chwycił jej rękę, ścisnął tak mocno, że ze zdumienia otworzyła szeroko oczy. 

- Nie wiem, jak to zrobić. Na samą myśl o tym, co chcę powiedzieć, kurczy mi się żołądek. 

Nigdy przedtem nie miałem z tym problemu, nie rozumiesz? Nie brakuje mi słów. Znam ich 

całą furę, ale gubię się przy tobie, ponieważ waży się moje życie.

Dotarło do niej, jak bardzo go zraniła. Nie tylko fizycznie. Wymierzyła policzek jego 

osobowości, poniżyła go przed jego przyjaciółmi i rodziną. A on mimo to przepraszają.

- Odłóżmy to teraz na bok i zapomnijmy o tym, co się stało.

- Nigdy nie powiedziałem wszystkiego i na tym polega problem. - W jego oczach 

pojawiła się teraz złość. Ponad ich głowami uderzył piorun, zagrzmiał jak ołowiane kule. - 

Słowa mają  magiczną  moc.  Są jak zaklęcie  i  jak klątwa.  Niektóre,  najlepsze  z nich,  raz 

wypowiedziane zmieniają wszystko. A ja ich nie wypowiedziałem, mając tchórzliwą nadzieję, 

że   ty   pierwsza   się   zmienisz,   a   że   ja   dopasuję   się   później   do   ciebie.   Za   to   także   cię 

przepraszam. Naprawdę pragną się tobą zająć i dbać o ciebie. - Podniósł rękę do jej policzka. 

- Nic na to nie poradzę. Chcę, żebyś była szczęśliwa.

- Jesteś dobrym człowiekiem, Aidanie.

- To nie ma nic wspólnego z dobrocią. Kocham cię, Jude. Zobaczył, jak zmieniają się 

jej oczy, a to, że pojawiły się w nich zdumienie i ostrożność, świadczyło tylko o tym, jak 

bardzo źle postąpił. Nie pozostało mu nic innego, jak obnażyć swoje serce.

- Straciłem dla ciebie głowę. Od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem, a może, w jakiś 

background image

niewytłumaczalny sposób, jeszcze wcześniej. Jesteś dla mnie wszystkim. Nie było  żadnej 

takiej kobiety przedtem i nie będzie później. Ugięły się pod nią nogi, ale nie miała na czym 

usiąść.

- Nie jestem pewna... nie wiem. O Boże!

- Nie będę cię ponaglał. Dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała. Proszę cię tylko 

o jakąś szansę. Załatwię wszystkie sprawy na miejscu, a potem przyjadę do Chicago. Mogę 

tam otworzyć pub.

- Co?

- Jeśli tam jest twoje miejsce...

- W Chicago? - Już nie istniało dla niej nic poza tym mężczyzną który trzymał ją 

kurczowo za rękę i wpatrywał się w jej oczy,  jakby wszystko, czego pragnął na świecie, 

koncentrowało się w tym jednym punkcie. - Opuściłbyś Ardmore i przyjechał do Chicago?

- Pojechałbym wszędzie, żeby móc być z tobą.

- Zaczekaj chwilę. - Uwolniła rękę, żeby podejść do ogrodowej furtki i oprzeć się o 

nią.

Kochał ją. I dlatego mógłby zrezygnować ze swojego domu, ze swojej ojczyzny, żeby 

pojechać za nią. Nie prosząc jej, żeby była taka, jak on sobie tego życzy, jaką chciałby ją 

widzieć. Wystarczała mu taka, jaka jest.

Co więcej, sam jest teraz taki, jak ona tego chciała.

To cud.

Nie, nie, nie oczekuje aż takiej miłości, nie chce być kochana tak mocno, tak głęboko, 

tak rozpaczliwie. Najważniejsze, że zasługują na siebie, na życie, które stworzą.

Musi tylko odpowiednio do tego podejść.

Przecież odnalazła już siebie samą.

Kiedy się odwróciła, jej serce biło równo, spokojnie i pewnie. Nie do końca wiedział, 

jak ma potraktować ten jej uśmieszek.

- Powiedziałeś, że potrzebujesz żony.

- Bo tak jest, o ile to ty nią zostaniesz. Będę czekał tak długo, jak tylko zechcesz.

- Rok? - Uniosła brwi. - Pięć, dziesięć lat? Ściśnięty żołądek skręcał mu się jak wąż.

- No cóż, mam nadzieję, że przekonam cię wcześniej. Pomyślała, że marzenie wymaga 

ryzyka. I odwagi. I oto jej najgłębsze marzenie może się spełnić, należy dać tylko odpowiedź.

- Powiedz mi jeszcze raz, że mnie kochasz.

- Całym sercem, całym sobą, kocham cię, Jude Frances.

- To brzmi bardzo przekonująco. - Patrząc mu w oczy, szła ścieżką w jego stronę. - 

background image

Kiedy zdałam sobie sprawę, że czujesz do mnie sympatię, pomyślałam, że mogłabym przeżyć 

romans, coś namiętnego, szalonego i zuchwałego. Nigdy czegoś takiego nie miałam, i oto 

znalazłeś się ty - wielki, wspaniały Irlandczyk. Czy i ty tego chciałeś?

- Ja... myślę, że tak. - Poczuł na plecach dreszcz paniki. - Ale nie tylko o to chodziło!

- A więc dobrze się składa, ponieważ problem polega na tym, że nie jestem stworzona 

do   szalonych   przygód   na   dłuższą   metę.   Wiedz   zatem,   że   już   tej   pierwszej   nocy,   kiedy 

wniosłeś mnie po schodach, byłam w tobie zakochana.

- A ghra. - Ale kiedy wyciągnął do niej ręce, potrząsnęła głową i cofnęła się o krok.

- Nie, jest jeszcze coś. Wracam do Chicago nie po to, żeby tam zostać, ale żeby 

sprzedać apartament i uporządkować sprawy, żeby móc się tu przenieść na stałe. Nie robiłam 

tego dla ciebie i nadal dokonuję tego wyboru nie dla ciebie, ale dla siebie. Chcę pisać. Piszę 

książkę.

-   Książkę?   -   Stwierdziła   ze   zdumieniem,   że   jego   twarz   pojaśniała   z   dumy.   To 

przesądziło o wszystkim. - To cudownie. Jesteś do tego stworzona.

- Skąd wiesz?

- Ponieważ widzę, że jesteś szczęśliwa. I masz talent narracyjny.  Już ci to kiedyś 

mówiłem.

Tak - odparła ze spokojem. - Mówiłeś, zanim jeszcze odnalazłam to w sobie.

- Tak się cieszę.

- Zawsze chciałam pisać, ale nie miałam na to odwagi. Teraz wziąłem się do tego 

poważnie. - Dodała w duchu, że odwagi starczy jej na wszystko. - Chcę pisać i zamierzam 

osiągnąć sukces. Chcę tu pisać. To jest teraz moje miejsce. Mój dom.

- Więc naprawdę nie wyjeżdżasz na stałe?

- Wyjeżdżam, ale nie na długo. Tyle że nie zamierzałam wracać do ciebie. Znalazłam 

tu moje miejsce. Moje miejsce, Aidanie. Znalazłam też cel mego życia.

- Dobrze to rozumiem. - Wyciągnął ręce i dotknął lekko jej włosów. - Rozumiem, bo 

sam byłem taki. Czy rozumiesz, że chcę dla ciebie wszystkiego?

- Wiem, że znalazłam swoje miejsce, swój cel, a teraz znalazłam ciebie. A więc wrócę 

do ciebie. I będę dobra, bardzo dobra, we wszystkim. - Tym razem wyciągnęła ręce, ujęła 

jego głowę. - Ofiarowałeś  mi  słowa, Aidanie, i ich magię.  Zwrócę ci je. Bo zaczynamy 

wszystko teraz z tej samej płaszczyzny.

Zamilkła   w   oczekiwaniu   na   pojawienie   się   obaw   i   wątpliwości,   ale   jedynym 

uczuciem, które ją ogarnęło, była radość.

- Nie było nikogo wcześniej - powiedziała spokojnie. - Choć chciałam, żeby był, bo 

background image

bałam się samotności. Teraz nauczyłam się być sama i ufać sobie samej, czuć się dobrze w 

swoim towarzystwie. Nie chcę przychodzić do ciebie słaba i bezwolna, gotowa zawsze robić 

to, co mi każesz.

Z bijącym nieprzytomnie sercem dotknął lekko rozbitego nosa.

- Pierwsze wyniki są już widoczne, kochanie. Roześmiała się.

- Kiedy cię wezmę, nie będzie już później nikogo innego. - Wyciągnęła rękę. - Na 

zawsze, Aidanie, albo nigdy.

- Na zawsze. - Ujął jej ręce, podnosząc do ust najpierw jedną, potem drugą. Westchnął 

i uklęknął przed nią.

- Co robisz?

- Wreszcie robię to, jak należy. I moja duma nic na tym nie traci - powiedział, a cała 

miłość, jaką miał w oczach, skierowana była do niej. - Nie mam worka z klejnotami słońca, 

żeby ci je sypnąć do stóp. Mam tylko to.

Sięgnął do kieszeni i wyjął pierścionek. Obrączka była cienka i stara. Nieduży brylant 

rozbłysnął w promieniu światła.

- Należał do matki mojej matki. Bardzo go cenię, choć jest tak skromny. Proszę, cię, 

żebyś go przyjęła, a wraz z nim również mnie, bo moja miłość do ciebie nie zna granic. Bądź 

moja, Jude, tak jak ja należę do ciebie. Zbudujmy wspólne życie na równych prawach.

Obiecała sobie, że nie będzie płakać. W takiej chwili chciała mieć pogodne oczy. 

Mężczyzna, którego pokochała, klęczał u jej stóp i ofiarowywał jej wszystko.

Uklękła razem z nim.

- Przyjmę pierścionek i przyjmę ciebie. Będę was traktowała jak największy skarb. 

Należę do ciebie, Aidanie, tak jak ty należysz do mnie. - Wyciągnęła rękę, żeby mógł wsunąć 

na jej palec pierścionek, symbol składanego w ofierze serca. - A życie, które zbudujemy, 

zaczyna się już teraz.

Kiedy włożył jej na palec pierścionek, chmury zniknęły, a promienie słońca spłynęły 

na ziemię, błyszcząc jak klejnoty.

Klęcząc   tak   pośród   kwiatów   nie   dostrzegli   przyglądającej   się   im   z   okna   postaci, 

tęsknego wzroku, jakim na nich patrzyła.

Objęli się. Ich usta się spotkały. Aidan aż syknął, kiedy dotknęła jego nosa.

-   Och!   Przepraszam!   -   Jude   odsunęła   się   i   poklepała   go   po   policzku,   z   trudem 

powstrzymując śmiech. - Chodźmy do domu, przyłożymy na to trochę lodu.

- Znam lepszą kurację. - Wstał i wziął ją w ramiona. - Przy odrobinie uwagi zda 

świetnie egzamin.

background image

- Na pewno jest złamany? Popatrzył na nią zezem.

-   Ponieważ   tak   się   składa,   że   to   dotyczy   mojej   twarzy,   nie   mam   co   do   tego 

wątpliwości. I nie widzę powodu, dla którego miałabyś się aż tak cieszyć. - Zatrzymując się 

przy drzwiach, pocałował ją w czoło. - A skoro tak, Jude Frances, uważam, iż to właściwa 

chwila, żeby ci przypomnieć, że jesteś mi winna dwieście funtów.

- A ja uważam, że powinieneś się postarać, żebym była tego warta.

Podniosła dłoń, obserwując przez chwilę, jak brylant mieni się w słońcu. A potem, 

wysuwając się przed Aidana, wyciągnęła rękę i otworzyła drzwi.