background image

Vicki Lewis Thompson

Ulubieniec kobiet

background image

Rozdział 1

Żyrandol rzucał dyskretny cień na elegancki salon, w którym czekała Sheila. 

Oczy jej błyszczały, serce biło przyspieszonym rytmem. Luke zatrzymał wzrok na jej  
piersiach, których kształt rysował się wyraźnie pod czarną jedwabną suknią.

Szybko przemierzył pokój i znalazł się obok niej. Wziął ją w ramiona. Jedwab 

zaszeleścił w zetknięciu Z szorstkim materiałem dżinsów.

– No to do rzeczy – rzucił. Nie kochał jej, ale nie miało to żadnego znaczenia. –  

Wiesz, czego chcę – dodał z lekkim zniecierpliwieniem.

– Nie mogę ci już tego dać!
– A więc będę musiał wziąć sobie sam. – Nie zważając na jej opór, przycisnął  

wargi do jej ust.

– Cięcie!
– Meg wzięła głęboki oddech i sięgnęła po słuchawkę. Ręka jej drżała, gdy 

wykręcała numer Didi. Czekając, aż usłyszy głos przyjaciółki, wpatrywała się w 
stos plakatów ułożonych na podłodze. Zapowiadały festiwal, który miał odbyć się 
w Chandler już za dwa tygodnie. W kącie pokoju leżała sterta podkoszulków z 
nadrukami wykonanymi specjalnie na tę okazję, a na biurku piętrzyły się foldery 
wymieniające Meg O’Brian z rady Izby Handlowej jako główną organizatorkę.

Wreszcie Didi podniosła słuchawkę. Przyjaźniły się od trzeciej klasy szkoły 

podstawowej.

– Właśnie dzwonili z telewizji. – Meg od razu przeszła do rzeczy. – Wybrali 

mistrza ceremonii.

– Tak? Kogo?
– Luke’a Bannistera.
– Niech to diabli! Powrót syna marnotrawnego.
– Zgadza się. Król wyścigów samochodowych z Arizona Avenue. Facet, który 

ledwo się trzymał na nogach, kiedy występował w szkolnym musicalu, a na maturę 
przyszedł ubrany jak na piknik.

– Wątpię, by wspominano o tym w jego życiorysach. Ale nie wpadaj w panikę. 

Wszystko będzie dobrze. Uwierzyłabyś, że on ma swój lokalny fanklub?

– Co?
– Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale należę do niego.
– Ty? Niemożliwe! – zdziwiła się Meg.

background image

– Wiem, że nie oglądasz oper mydlanych, ale powinnaś choć raz zerknąć na 

„Labirynt uczuć”. Wierz mi, jeden odcinek z Lukiem w roli Dirka Kennedy’ego i 
też połkniesz haczyk.

– Nie zamierzam połykać haczyka. Ja...
– Na litość boską, Meg. Przecież ja żartuję – żachnęła się Didi.
Może, pomyślała Meg, ale to nie tobie Luke złamał serce.
– Kiedy przyjeżdża? – spytała Didi. – Powinien mieć apartament w hotelu San 

Marcos, a na lotnisko wyślę po niego samochód.

– Daj sobie spokój z tym apartamentem. Będzie mieszkał u brata.
– No to pewno zakopali topór wojenny. Na kiedy zamówić samochód?
–   Cóż...   –   Meg   była   wyraźnie   zdenerwowana.   –   Z   jakichś   sobie   tylko 

wiadomych powodów zażyczył sobie, żebym to ja po niego wyjechała.

– Żartujesz!
– Prawdopodobnie chce się pochwalić swoimi sukcesami.
– To podobne do Luke’a, jakiego wszyscy znaliśmy i lubili. Uważaj, złotko. 

Jeśli spróbuje wzniecić w tobie żar namiętności, jesteś zgubiona.

– Nie jestem taka głupia. A zresztą nie wierzę, żeby był mną zainteresowany po 

latach przygód z tymi wszystkimi gwiazdkami.

– Może i nie, ale uważaj.
–   Bądź   spokojna.   Skoro   już   rozmawiamy,   chcę   cię   jeszcze   zapytać   o   parę 

szczegółów naszej imprezy.

Meg starała się nie myśleć o Luke’u, ale nie bardzo jej się to udawało. Nie 

widzieli   się   dziesięć   lat,   a   ostatnie   słowa,   jakie   zamienili,   były   raczej   mało 
przyjemne. Jazda z lotniska na farmę Bannisterów może okazać się zbyt długa, jeśli 
Luke zacznie się chwalić swymi sukcesami.

–   Posłuchaj,   Meg   –   powiedziała   Didi.   –   Właśnie   zaczyna   się   serial.   Może 

powinnaś obejrzeć, na wypadek gdyby prasa zadała ci jakieś pytanie na ten temat.

– Hm... dobrze. – Meg poczuła ucisk w żołądku. Celowo unikała tego serialu, 

uważając, że nie ma sensu przywoływać duchów dawnych namiętności.

–   Jesteś   przypuszczalnie   jedyną   osobą   w   Chandler,   która   nie   widziała   ani 

jednego odcinka. Lepiej obejrzyj, choćby po to, żeby rozpoznać Luke’a na lotnisku.

– Masz rację. To na razie, Didi. – Nie ma  mowy, żeby go nie rozpoznała. 

Nieraz, w marzeniach, widziała jego oczy. Weszła do salonu i włączyła telewizor.

Trafiła akurat na scenę między dwiema kobietami, Sheilą i Daphne. Być może 

Luke w ogóle nie pojawi się w tym odcinku, pomyślała.

Nagle poczuła, że krew napływa jej do twarzy, a serce bije mocniej niż zwykle. 

background image

To był on.

Włosy miał nieco krótsze niż kiedyś, ale opadały mu na czoło tak jak dawniej. 

Ubrany był w dżinsy i dżinsową koszulę. Wpatrywał się w Sheilę. Meg zadrżała. 
Pamiętała   to   uwodzicielskie   spojrzenie   jego   błękitnych   oczu.   Aż   nadto   dobrze 
pamiętała.

Podszedł do Sheili i wziął ją w ramiona. Kiedy się całowali, Meg cofnęła się 

myślą do przeszłości. Napisała kiedyś odę do pocałunków Luke’a, a potem spaliła 
kartkę w filiżance do herbaty. Łzami gasiła ogień. Nie czuła już bólu, ale rana po 
złamanym niegdyś sercu pozostała nie zagojona.

W dwa tygodnie później Meg stała w poczekalni dworca lotniczego w Phoenix, 

starając się zachować zimną krew. Samolot Luke’a właśnie wylądował. Za chwilę 
będzie musiała stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, który zakłócał jej spokój przez 
ostatnie dni. Przyjechała po niego, tak jak sobie tego życzył, chociaż w Chandler 
trwały przygotowania do uroczystości powitalnej.

Od rana była w podłym nastroju. Odrzuciła kostium, który chciała włożyć, i 

zdecydowała się na znoszone dżinsy i zielony sweter. Luke prawdopodobnie będzie 
ubrany   według   najnowszej   hollywoodzkiej   mody,   ale   ona   nie   zamierza   się   dla 
niego stroić. Kiedy jej buntowniczy nastrój jeszcze się wzmógł, postanowiła, że 
pojedzie na lotnisko swoją dwudziestoletnią  furgonetką, a nie srebrnym BMW, 
które   kupili   z   Danem   przed   dwoma   laty.   Pozwoli,   żeby   Luke   pochwalił   się 
pierwszy swymi sukcesami, a dopiero później go zawstydzi.

Drzwi rękawa otworzyły się i pasażerowie zaczęli wychodzić. Meg pilnie ich 

obserwowała, porównując każdego mężczyznę z tym, którego oglądała na ekranie 
telewizora przez ostatnie dwa tygodnie. W sekundzie obejrzała wszystkie odcinki 
serialu,   szukając   czegoś,   co   mogłaby   w   Luke’u   znienawidzić.   Rezultaty 
poszukiwań   były   mierne.   Dirk   Kennedy   był   wprawdzie   mało   ciekawym 
osobnikiem,   za   to   bardzo   seksownym.   Oczywiście   była   w   tym   niewątpliwie 
zasługa charakteryzatorek i projektantów kostiumów. W rzeczywistości na pewno 
nie wyglądał tak fascynująco. A już z całą pewnością nie mógł wyglądać lepiej.

Kiedy ujrzała go z daleka w dopasowanych dżinsach i obcisłym niebieskim 

podkoszulku, chwyciła się najbliższego krzesła. Bała się, że upadnie. Jeśli w szkole 
był przystojny, to teraz wręcz olśniewający. Do diabła, zaklęła w duchu.

Przez ramię przerzucił torbę podróżną, w ręce trzymał pokrowiec z garniturami. 

W jasnym świetle   poczekalni  wyraźnie widziała  mocny   zarys  szczęki,  usta  jak 
wyrzeźbione, wysoko sklepione kości policzkowe. Z całej postaci emanował seks. 

background image

Meg   zauważyła   towarzyszące   mu   spojrzenia   podekscytowanych   kobiet. 
Zdecydowała,   że   wyprowadzi   go   z   dworca,   zanim   ktokolwiek   go   rozpozna. 
Możliwe, że i on tego chce.

Pomachała   ręką   w   jego   kierunku.   Zauważył   ją   i   odpowiedział   uśmiechem. 

Zanim   się   zorientowali,   błysnął   flesz.   Luke’a   natychmiast   otoczyła   grupka 
ciekawskich.

Kiedy   Meg   zastanawiała   się,   co   zrobić,   tłumek   zbliżył   się   w   jej   kierunku. 

Cofnęła się o krok, uświadamiając sobie, że stoi przy niej Luke.

– Musisz mi wybaczyć, ale jestem coś winien temu miastu i nie chciałbym 

rozczarować ludzi, którzy na mnie czekają – powiedział.

Ależ on się musi  upajać swoją  popularnością,  pomyślała.  Jego głos stał się 

niższy i bardziej głęboki w ciągu minionych dziesięciu lat, ale był to wciąż ten sam 
głos, który szeptał jej słowa miłości w tyle furgonetki. Ten sam głos, który później 
powiedział jej, że z nią zrywa.

Postawił   torbę   na   ziemi   i   zaczął   rozdawać   autografy.   Zbliżyła   się   jakaś 

dziewczyna z aparatem i zaczęła pstrykać jedno zdjęcie za drugim.

– Dirk, nie boisz się, że mąż Sheili wszystkiego się dowie? – krzyknęła jakaś 

kobieta z tłumu.

Meg przestraszyła się w pierwszej chwili, zanim sobie uświadomiła, że kobieta 

utożsamia Luke’a z bohaterem serialu, który ma romans z Sheilą za plecami jej 
męża.

Luke nie wydawał się zbity z tropu. Uśmiechnął się.
– Sheila i ja jesteśmy ostrożni. A poza tym jej mąż i tak nie odrywa nosa od 

„Wall Street Journal”. Myśli tylko o pieniądzach i nie ma za grosz wyobraźni. 
Nigdy się nie domyśli. – Tłum roześmiał się, ale Meg nie podobała się ta arogancja 
na pokaz. – Wystarczy, muszę iść.

  – Twarz Luke’a rozjaśnił ten sam uśmiech, który demonstrował przy każdej 

takiej okazji. – Czeka na mnie inna piękna kobieta – dorzucił.

Meg   aż   podskoczyła.   Jak   może   ją   w   to   wciągać?!   Jak   śmie!   Zebrani   i 

dziewczyna z aparatem natychmiast skierowali na nią swoją uwagę.

– Sheila będzie zazdrosna – zawołał ktoś. Błysnął flesz. Raz i drugi.
– Sheila o niczym się nie dowie, prawda?  – Luke zarzucił torbę na ramię, 

chwycił pokrowiec z ubraniami, a drugą ręką objął Meg.

– Idziemy. Pospiesz się – przynaglił niecierpliwie.
– Mam biec? – Meg widziała błyskający flesz, przyspieszyła kroku. Jego dotyk 

był ten sam co kiedyś. Na– wet zapach był ten sam. Niczego nie uroniła z pamięci 

background image

przez te dziesięć lat.

–   Tak,   biec.   Wyobraźmy   sobie,   że   właśnie   ukradliśmy   kilka   pomarańczy 

staremu Petersonowi.

– Zgoda.
Błyskawicznie   wydostali   się   z   otaczającego   ich   tłumu   i   wpadli   do   windy. 

Zjechali w dół, na parking.

– Nie masz więcej bagażu? – zdziwiła się Meg.
– Nie, to wystarczy.
Meg zadyszała się trochę. Luke był w świetnej formie.
– Chyba się starzeję – zażartowała.
– Nie powiedziałbym. Wyglądasz znakomicie.
Zaczerwieniła się. Była wściekła. Jest  doktorem nauk politycznych, piastuje 

odpowiedzialne stanowisko w mieście, a czerwieni się jak nastolatka.

– Dzięki – bąknęła i nagle uświadomiła sobie, że nie pamięta, gdzie dokładnie 

zaparkowała.

– Czym przyjechałaś?
– Furgonetką.
– Wspaniale. Wciąż jest zielona?
– Świeżo pomalowana, ale wciąż zielona. – Popatrzyła w jedną stronę, potem w 

drugą.

– Nic się nie zmieniłaś – roześmiał się Luke. – Pamiętam, że zawsze szukałaś 

samochodu na parkingu. Czy jesteśmy na właściwym poziomie?

– Tak.
– A więc chodźmy się rozejrzeć.
–  Pewnie się   dziwisz,  jak mogę   organizować  festiwal,   skoro nie  pamiętam, 

gdzie zaparkowałam.

– Wcale się nie dziwię. Zawsze byłaś dobrą organizatorką. Na ogół miałaś tyle 

rzeczy   na   głowie,   że   nie   mogłaś   myśleć   o   takich   głupstwach   jak   miejsce   na 
parkingu. Czy on przypadkiem nie stoi tam?

Meg podążyła wzrokiem za ręką Luke’a.
– Oczywiście – ucieszyła się.
– Ileż mi to przypomina. – Luke objął ją w talii. – Pamiętasz tę romantyczną 

uwagę, że kolor twego samochodu harmonizuje z kolorem twoich oczu?

–  Nie  za   bardzo.  –  Meg  umknęła   wzrokiem w  bok.  Czyżby  myślał,   że  się 

roześmieje?   To   było   na   ich   pierwszej   randce.   Musiała   prowadzić,   bo   jemu 
zatrzymano prawo jazdy. Powiedział, że kolor furgonetki harmonizuje z jej oczami, 

background image

a potem ją pocałował. Ten pocałunek obudził w niej pragnienia, których dotąd nie 
znała.

– To było na naszej pierwszej randce – dodał, jakby starając się pobudzić jej 

pamięć.

– Wielkie nieba, wieki temu. – Meg zmusiła się do uśmiechu. – Lepiej się 

pospieszmy. Komitet powitalny już czeka.

– Ten strusi festiwal to dla mnie coś całkiem nowego – zauważył Luke, gdy 

odjeżdżali z lotniska. – Rzeczywiście ściągnięcie aż dwieście tysięcy ludzi?

– W zeszłym roku tak było. Nieźle zasilili kasę miejską. Wpadliśmy na ten 

pomysł, bo kiedyś był tutaj rynek strusich piór.

– Cóż, czytałem o tym w materiałach informacyjnych, które od was dostałem. 

Ale nie bardzo mogę sobie wyobrazić wyścigi strusi.

– Są tresowane. Towarzystwo, które to robi, organizuje również wyścigi lam i 

wielbłądów. A my przygotowujemy bufet, rozrywki, loterię, jak w czasie zabawy 
karnawałowej.

–   Coś   podobnego!   Osobiście   wszystkiego   doglądasz?   Zawsze   byłaś   taka 

dokładna.

Meg potrząsnęła głową. Była zła. Nie sądziła, że będzie wracał do przeszłości. 

To może mieć niemiłe następstwa.

– Zdziwiłem się, co za zespół wynajęłaś na sobotni wieczór. Same tuzy. Kiedyś 

dałbym wszystko, żeby z nimi zagrać.

– A teraz tego nie zrobisz?
– Właściwie nadal dużo bym dał, ale już dawno nie trzymałem w ręku gitary. 

Mam tak napięty harmonogram....

– Z pewnością – ucięła, nie chcąc znać bliższych szczegółów.
Luke popatrzył w bok. Opuścił szybę i wychylił się z samochodu.
–   Hej!   Spójrz   na   niebo.   I  powietrze   już   tu   nie   cuchnie   jak   stare   skarpetki. 

Czyste, zdrowe powietrze.

– Z wyjątkiem tych dni, kiedy oczyszczają bawełnę.
– Ach, racja. Wiesz, niekiedy mi się wydaje, że minęło sto lat od czasu, jak 

mieszkałem w Chandler. Ale z drugiej strony, kiedy tak jadę z tobą tym gruchotem, 
wydaje mi się, że nigdy stąd nie wyjeżdżałem.

– Scena na lotnisku powinna cię przekonać, że wszystko się zmieniło.
– To ta fotoreporterka. Musiała być w samolocie. Myślę, że dopiero zaczyna i 

że ja miałem być jej pierwszym sławnym człowiekiem. Dzięki Bogu, że za nami – 
nie jedzie. Prawdopodobnie musi dopiero wynająć samochód. Na pewno nie zna 

background image

jeszcze wszystkich reporterskich sztuczek. – Rzucił okiem na deskę rozdzielczą. – 
Radio wciąż działa?

– Tak.
– Nastaw country.
– Dobrze. – Aż tak się nie zmienił. Wciąż lubi tę muzykę. Przekręciła gałkę. 

Usłyszała   piosenkarza,   który   śpiewał,   że   jest   szczęśliwy,   bo   nie   wie,   jak   to 
wszystko się skończy. Uznała, że to odpowiednie motto na najbliższe pięć dni. Też 
nie chciała wiedzieć, jak się to wszystko skończy.

– Jesteś teraz panią Meg O’Brian – usłyszała głos Luke’a.
– Zgadza się. – Znów zaczną się pytania, pomyślała.
–   Domyślam   się,   że   znalazłaś   sobie   Irlandczyka.   Musi   to   cieszyć   twoich 

ziomków.

– Owszem.
– Ale nie nosisz obrączki. Czyżby to była jakaś feministyczna demonstracja?
–   Nie   noszę   obrączki,   ponieważ   Dan   zginął   dwa   lata   temu   w   wypadku 

samochodowym – wyjaśniła.

– O Boże! Meg, tak mi przykro.
– Mnie również.
– Czuję się jak idiota. W faksie napisano mi tylko, że Meg Hennessy O’Brian 

organizuje festiwal. Myślałem, że masz męża, może nawet dzieci... Przepraszam 
cię za moją niewyparzoną gębę. Naprawdę mi przykro.

– To się stało dwa lata temu. Ból nie jest już taki – dojmujący. – Przerwała na 

chwilę. – Clint nie jest widocznie najlepszym źródłem informacji.

– Nie. Ale to nie wyłącznie jego wina. Miał mi za złe, że nie przyjechałem na 

pogrzeb ojca zeszłego lata.

– Wiele osób tego nie rozumiało.
– A ty?
Meg zawahała się. Nie chciała być jego przyjacielem. W końcu i on nim nie 

został,   zrywając   ich   znajomość.   Pamiętała   jednak,   jak   obrywał   od   Orville’a 
Bannistera. Być może jest jedyną osobą, która o tym wie.

– Ja rozumiałam – powiedziała.
– To dobrze – westchnął i wcisnął się w siedzenie. – Chciałem przyjechać ze 

względu na Clinta, ale wydawało mi się, że nie wytrzymam pogrzebu, na którym 
każdy będzie wygłaszał jakieś puste słowa o ojcu. Clint i ja nigdy nie zgadzaliśmy 
się co do naszego starego.

– Ale teraz zamieszkasz u Clinta. Musicie się pogodzić.

background image

– Postaram się. Zawiadomiono go o moim przyjeździe.
– Nie zadzwoniłeś do niego?
–   Próbowałem,   ale   nie   udało   mi   się   go   zastać.   Pewno   spotyka   się   z   jakąś 

kobietą.

– Z Debbie Fry.
– Widzę,  że Chandler jest  nadal małą  mieściną,  nawet jeśli  liczba  ludności 

świadczy o czymś innym – zaśmiał się Luke.

– To dobre miasto, Luke.
– A więc jesteś tutaj szczęśliwa.
– Żebyś wiedział.
– Rozumiem. Zawsze do niego należałaś. Ja natomiast nie pasowałem do tego 

miasta. Teraz widzę to jeszcze lepiej niż kiedyś. Doceniam jego dobre strony, ale 
nie mógłbym już tutaj mieszkać. Nigdy.

Meg   nie   odpowiedziała.   Jego   stosunek   do   miasta,   które   kochała,   w   którym 

zamierzała zostać na zawsze, odczuła niemal jak policzek. Ale czegóż mogła się 
spodziewać   po   wielkiej   gwieździe   w   rodzaju   Luke’a   Bannistera?   Że   uczyni 
Chandler celem swoich weekendów? Najwidoczniej naoglądała się za dużo oper 
mydlanych.

background image

Rozdział 2

Wdowa. Nieraz wyobrażał sobie, że Meg jest rozwiedziona albo nieszczęśliwa 

w małżeństwie, a on spieszy jej z pomocą. Nigdy naprawdę jej tego nie życzył. 
Biedna Meg. Było mu przykro, ale gdzieś w głębi duszy czuł zadowolenie, że... jest 
wolna. Niewątpliwie Meg wciąż żywi do niego urazę, co jednak nie jest takie złe. 
Lepsza złość niż obojętność.

Jechali główną ulicą miasta. Meg opuściła szybę. Długie włosy powiewały na 

wietrze. Pamiętał, że dawniej były prawie białe, ale teraz ściemniały, przybierając 
barwę prażonej kukurydzy, którą kiedyś tak się zajadali.

Przed przyjazdem zastanawiał się, czy nie jest gruba, czy nie jest w ciąży, czy 

czasami go nie zapomniała. Nic z tych rzeczy. Nie zapomniała go. Wydawało mu 
się, że jest taka sama jak przed dziesięcioma laty, kiedy zastanawiał się, czym jest 
miłość. I wtedy, i teraz tą miłością pozostała Meg.

Uważnie przypatrywał się jej twarzy. Wciąż była taka jak dawniej, otwarta, 

czysta,   przypominała   modelki   z   katalogów,   ale   małżeństwo   i   wdowieństwo 
przydało jej tajemniczości. Przed dziesięcioma laty myślał, że wie o niej wszystko. 
Teraz wydawało mu się, że nie wie prawie nic, i czuł się idiotycznie oszukany.

– Wszystko pewnie się tu zmieniło – zaczął, przerywając milczenie.
– Liczba mieszkańców miasta wzrosła pięciokrotnie, od czasu jak wyjechałeś – 

poinformowała.

Luke   nie   miał   co   prawda   na   myśli   Chandler,   ale   nie   sprostował 

nieporozumienia. Przejeżdżali teraz obok drogi, którą kiedyś często razem jeździli, 
by   schronić   się   w   cieniu   wysmukłej   topoli.   Topola   zniknęła,   ale   wspomnienie 
tamtych spotkań sprawiało mu ból tak samo dojmujący jak wtedy, gdy miał lat 
osiemnaście.

Ależ on cierpiał w tamte  letnie noce, gdy rozkładali koc w tyle furgonetki, 

pozwalając sobie na wszelkie możliwe pieszczoty, ale nie posuwając się do końca. 
Kiedyś nawet wziął prezerwatywy, ale nie użył ich. W ostatniej chwili uznał, że 
muszą z tym zaczekać do ślubu. Była to jedna z niewielu decyzji w jego młodości, 
z których mógł być dumny.

– Powinnam cię chyba przed czymś ostrzec – odezwała się Meg.
– Słucham?
– Zamiast wręczyć ci klucze do miasta, burmistrz chce ci podarować strusia.
– Nie rozumiem?

background image

– Młodego strusia. Bardzo ładnego. Jest maskotką tegorocznego festiwalu.
– Coś podobnego, właśnie o tym zawsze marzyłem.
– Nazywa się Dirk Kennedy, tak jak ty w serialu.
– Teraz rozumiem. To pewnie dlatego, że tak dumnie stąpa.
– Owszem, a także dlatego, że struś samiec ma aż trzy samice równocześnie. 

Nasz nie jest jeszcze dorosły, a więc nie musisz się martwić, że zacznie uganiać się 
za panienkami, by tak rzec.

– Struś – uśmiechnął się Luke. – A co ja niby mam z nim robić?
– Pozować do zdjęcia, a także uważać na jego dziób. Strusie uwielbiają dziobać 

wszystko, co błyszczące.

– Cóż, nie mam na sobie nic błysz.... – spojrzał w dół na metalowy guzik przy 

spodniach. – Hm...

– Może uroczystość powitalna będzie krótka – pocieszyła go Meg.
– Gwarantuję, że tak. – Kiedy zbliżali się do centrum, otworzył szeroko oczy ze 

zdziwienia. – Boże, spójrz na to wszystko.

– To Centrum Bankowe Rocky Mountain. Wiele sklepów przebudowano, by 

dostosować je do architektury centrum i hotelu San Marcos.

Główną ulicę, Arizona Avenue, poszerzono, zmieniając w promenadę. Były tu 

piękne trawniki i fontanny. Wzrok Luke’a przyciągał jednak tłum zebrany przed 
pomalowanym na różowo nowym budynkiem banku.

– Przyszli tu z mojego powodu?
– Tak.
I wtedy zobaczył strusia. Dirk Kennedy liczył około półtora metra wzrostu. Gdy 

podjechali bliżej, dostrzegł czarne upierzenie i białe krótkie pióra. Musiał ważyć ze 
sto kilo. Trzymał go na smyczy jakiś mężczyzna, ale Luke ani przez chwilę nie 
wątpił, że struś bez trudu mógłby mu się wyrwać.

– Dobry Boże – jęknął.
– Jest oswojony – wyjaśniła Meg.
– Być może. Ale, ale, Meg, kim są ci ludzie?
– Uczniowie, szczęśliwi, że mogli wyrwać się ze szkoły na twoje powitanie, a 

także członkowie fanklubu Luke’a Bannistera, burmistrz z żoną, przewodniczący 
Izby z żoną i członkowie komitetu organizacyjnego festiwalu, z których niejeden, 
jak ostatnio stwierdziłam, należy do twego fanklubu.

– Oczekiwałem, że będzie parę osób, ale taki tłum to dla mnie zaskoczenie.
– Nikt nie chciał przeoczyć twego przyjazdu. Nawiasem mówiąc, przez ostatnie 

pięć kilometrów jedzie za nami wynajęty samochód. Domyślam się, że jest w nim 

background image

twoja   gorliwa   fotoreporterka.   –   Meg   zahamowała.   Zespół   szkolny   zaintonował 
hymn szkoły w Chandler.

Luke odetchnął głęboko. Kto to kiedyś powiedział, że nie należy wracać do 

domu? Możesz jechać dokąd chcesz, ale musisz być przygotowany na wszystko. 
Bo może się zdarzyć, że będą na ciebie czekać z potężnym strusiem.

– W porządku, Meg. Zaczynamy.

Meg   obserwowała,   jak   Luke   wkracza   do   akcji.   Wyskoczył   z   furgonetki   z 

promiennym uśmiechem, machając ręką do zebranych, jak na gwiazdora przystało. 
Dawny Luke, ten, w którym się kochała, byłby ją błagał, żeby go stąd zabrała. 
Nowy Luke potrafił się znaleźć, a nawet wysłuchać muzyki, która była jazzową 
przeróbką głównego motywu z serialu.

Nawet zespół muzyczny nie był w stanie zagłuszyć pisków członkiń fanklubu. 

Meg   potoczyła   wzrokiem   po   tłumie   kobiet   powiewających   transparentami   z 
napisami „Kochamy cię, Luke” i „Dirk Kennedy na prezydenta”. Niektórzy ludzie 
nie mają wstydu, pomyślała.

Obserwowała,   jak   Didi   i   jej   mąż   Chuck   zbliżają   się   do   Luke’a   niczym   do 

dawno nie widzianego  przyjaciela.  W okresie,  gdy spotykała się  z Lukiem,  jej 
paczka, a w niej Didi i Chuck, zaakceptowała go. Kiedy ją rzucił, odwrócili się od 
niego, ale trudno było oczekiwać, że po dziesięciu latach też nie zechcą mieć z nim 
do czynienia. Nie spodziewała się tego, ale wolałaby, żeby Didi okazywała nieco 
mniej entuzjazmu.

Luke wmieszał się w tłum. Podawał rękę mężczyznom, przyjmował czerwone 

róże od kobiet. Wreszcie podszedł do Joe Randolpha, który trzymał strusia. Obok 
stał burmistrz, Keith Garvey. Dał znak, by zespół przestał grać. Muzyka ucichła.

–   Luke,   twoje   miasto   jest   z   ciebie   dumne   –   zaczął.   –   Doceniamy   twoją 

obecność na festiwalu bardziej, niż jesteśmy  w stanie wyrazić. – Kamerzysta z 
telewizji podszedł bliżej. Burmistrz uśmiechnął się. – Może to będzie skromnym 
dowodem   naszej   wdzięczności.   Nazwaliśmy   maskotkę   tegorocznej   imprezy 
imieniem bohatera serialu. Trzymamy go na smyczy, bo jeśli będzie żyć tak jak 
jego imiennik, pobiegnie za każdą strusicą w promieniu pięćdziesięciu kilometrów.

Zebrani wybuchnęli głośnym śmiechem.
–   Niech   mi   będzie   wolno   przedstawić   –   kontynuował   burmistrz,   wręczając 

smycz Luke’owi – Dirk Kennedy.

–   Nie   pamiętam,   kiedy   byłem   tak   wzruszony   –   powiedział   Luke,   ostrożnie 

ujmując smycz. – Chandler zajmuje w moim sercu szczególne miejsce – ciągnął. – 

background image

Mam nadzieję...

Struś pochylił głowę i zanim Luke zdążył się cofnąć, chwycił kilka róż, po 

czym zaczął je spokojnie przeżuwać. Luke w pierwszej chwili stracił głowę, ale 
szybko się opanował.

– Zawsze myślałem, że struś chowa głowę w piasek, nie w róże – skwitował.
Meg skrzywiła się na ten banalny żart, ale ludzie byli zachwyceni. Luke oddał 

smycz Randolphowi i spojrzał na Meg wzrokiem, w którym zawarte było błaganie, 
by   już   stąd   pójść.   Skinęła   głową.   Luke,   machając   ręką   do   zebranych,   powoli 
wycofywał się do samochodu.

– Jak wypadłem? – spytał, gdy skierowali się ku farmie Bannisterów.
– Nieźle – stwierdziła krótko.
Podążał za nimi sznureczek samochodów i wóz telewizyjny. Luke rzucił okiem 

w lusterko wsteczne.

– To niewiarygodne – powiedział.
– Jesteś tu wielką atrakcją.
– Prawdę mówiąc, Meg, jestem trochę zażenowany tym wszystkim. Kiedy to 

minie, na pewno uznam, że to zabawne jak cholera. Wiesz, bałem się trochę tego 
przyjazdu. Najwyraźniej jednak martwiłem się bez powodu.

– Czego się bałeś? – zaciekawiła się.
– Kiedy stąd wyjeżdżałem, uważano mnie za faceta, który niewiele jest wart. 

Bałem się, że tutejsi ludzie dadzą mi to odczuć i teraz.

Nie mówił jak arogancki egocentryk, za jakiego go uważała.
– Sądząc po tym powitaniu, nie masz powodów do obaw – zauważyła.
– Twoich rodziców nie było, prawda? – spytał.
– Nie.
– Nie spodziewałem się, że przyjdą. Wciąż mieszkają obok Clinta?
– Tak, ale chyba nie widują go zbyt często.
– Spodziewam się.
Minęli dom, w którym Meg dorastała.
– Bardzo tu ładnie – zauważył.
– Znasz tatę. Co pięć lat malowanie, niezależnie od tego, czy trzeba, czy nie. A 

mama toczy swoją prywatną wojnę z chwastami.

– Pamiętam.
Meg przypomniała sobie rozmowę z rodzicami na temat przyjazdu Luke’a.
– Nie spędzaj z nim za dużo czasu – ostrzegała ją matka. – Wiesz, jakie są te 

typy z Hollywood.

background image

– Jeśli chcesz być przewodniczącą Izby w następnej kadencji – mówił ojciec 

bez   ogródek   –   dbaj   o   swoją   reputację.   I   tak   jako   kobieta,   i   to   młoda,   masz 
dostatecznie wielu przeciwników. Jeśli ludzie zobaczą, że zadajesz się z kimś takim 
jak Luke Bannister, stracisz wszelkie szanse.

Meg zapewniła go, że nie ma najmniejszego zamiaru „zadawać się” z Lukiem i 

dodatkowo wbijać go w dumę.

Dojechali   do   farmy   Bannisterów,   która   stanowiła   zaprzeczenie   domostwa 

Hennessych.   Matka   Luke’a   zmarła,   gdy   on   miał   lat   jedenaście,   a   jego   brat 
dziewięć. Meg pamiętała, że po śmierci matki Luke próbował pielęgnować grządki 
z kwiatami, ale pewnej nocy ojciec w pijackim szale, spotęgowanym rozpaczą po 
stracie żony, wszystkie zniszczył. Luke dał więc sobie spokój.

Clint czekał na ganku z puszką piwa w ręku. Luke był podobny do ojca, za to 

młodszy   brat   przypominał   matkę.   Miał   jasne   włosy   i   szare   oczy.   Meg   zawsze 
myślała,   że   Clintowi   oszczędzano   lania,   jakie   obrywał   Luke,   ponieważ 
przypominał Orville’owi zmarłą żonę.

Clint pociągnął piwa i zsunął z czoła kowbojski kapelusz.
– Najwyraźniej przyjechała mnie odwiedzić jakaś sławna osoba – mruknął.
– Zgadłeś. – Luke wyciągnął do niego rękę. – Jak leci, Clint?
– W porządku. – Clint nie podał mu ręki.
Meg była niemile zaskoczona. Niezależnie od tego, co myślała na temat Luke’a, 

nie aprobowała takiego zachowania. Kątem oka dostrzegła zbliżającą się fotore-
xxxporterkę.

– Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko memu pobytowi tutaj przez 

parę dni – powiedział Luke.

– Prawdę mówiąc, będę.
Meg   ściągnęła   brwi.   Czyżby   Clint   chciał   zabronić   Luke’owi   wstępu   do 

własnego domu?

– Ach, tak. – Luke cofnął się o krok.
– Mam robotę – burknął Clint. – W polu. – Błysnął flesz. – Widzisz to? – Clint 

wyciągnął rękę w kierunku fotoreporterki. – Ludzie robią zdjęcia, całe miasto za 
tobą łazi. Nie będę mógł nic zrobić, jak tutaj zamieszkasz. Radzę, żebyś sobie 
poszukał czego innego.

– Dobrze. Idziemy. – Luke zwrócił się do Meg.
– Dokąd? – spytała, całkowicie zbita z tropu.
– W Chandler są przecież hotele i motele. Znajdę jakiś pokój.
– Skoro tak chcesz. – W głosie Meg słychać było powątpiewanie. Miasto było 

background image

pełne   gości.   Wszystkie   miejsca   w   hotelach   zarezerwowano   na   długo   przed 
festiwalem.

– Pozwól, że zamienię parę słów z ludźmi z telewizji. Wiem, że chcieli nakręcić 

parę ujęć tutaj, w twoim domu.

Idąc w kierunku wozu telewizyjnego, martwiła się, że nie wszystko ułoży się 

tak, jak to sobie zaplanowała. Widziała wyraz oczu Clinta – typowe spojrzenie 
Bannisterów. Jakakolwiek dyskusja nie miała sensu. Wynikłaby z tego tylko scysja, 
a nie chciała, aby informacje o rodzinnych konfliktach znalazły się w prasie.

Wyjaśniła   ekipie   telewizyjnej,   że   filmowanie   braci   w   domu   trzeba   będzie 

przesunąć na później. Wóz telewizyjny odjechał. Odjechali również mieszkańcy 
Chandler,   którzy   podążyli   tutaj   za   nimi.   Została   tylko   dziewczyna   z   aparatem 
fotograficznym.

Clint odwrócił się i wszedł do domu, a Luke wsiadł do furgonetki.
– Znajdziemy jakiś automat telefoniczny i spróbujemy dowiedzieć się o wolne 

pokoje – zaproponowała Meg.

– Dobrze.
Po czterdziestu minutach przypuszczenia Meg potwierdziły się. Miejskie hotele 

były   pełne.   O   tym,   żeby   Luke   zatrzymał   się   u   jej   rodziców,   nie   było   mowy. 
Przyjaciele Meg mieli własnych gości. Wszystko wskazywało na to, że istnieje 
tylko jedna możliwość. Niezbyt odpowiednia.

– Chodź, jedziemy do mnie – zdecydowała.
– Mówisz to takim tonem, jakbyś szła na ścięcie.
– Ktoś może zechcieć to wykorzystać. Zamierzam ubiegać się o stanowisko 

przewodniczącej   Izby   Handlowej   w   następnej   kadencji   i   wolałabym  nie   dawać 
powodów do plotek.

– Izby Handlowej? Czy nie masz własnej firmy?
–   Dan   i   Chuck   byli   wspólnikami   w   komputerowej   firmie   konsultingowej. 

Wciąż mam w niej udziały, pomagam też w księgowości. To dla mnie świetny 
układ, skoro zamierzam zająć się polityką.

– A więc twoja matka miała rację.
– Co masz na myśli?
– Nie powiedziała ci o moim telefonie? – popatrzył na nią badawczo.
– Jakim telefonie? Kiedy?
– To nieważne. – Wzruszył ramionami, odwracając głowę.
– Ej, zaczekaj! O jakim telefonie mówisz?
–   Kiedy   dostałem   rolę   w   serialu,   chciałem...   powiedzieć   ci   o   tym.   Nie 

background image

oczekiwałem, że będziesz w domu, ale.... – Znowu wzruszył ramionami.

Serce Meg zabiło mocniej. A więc próbował się z nią skontaktować. Zaczęła 

gorączkowo myśleć.

– Musiałam być wtedy na uniwersytecie.
–   Tak.   Na   politologii,   jak   powiedziała   twoja   matka.   Miałaś   ze   swoim 

narzeczonym wrócić po dyplomie do Chandler i zająć się polityką lokalną.

Serce waliło jej jak młotem. To oczywiste, że matka wspomniała o Danie. I 

oczywiście bez trudu zapomniała powiedzieć Meg o telefonie Luke’a. Zastanowiła 
się, czy jej życie wyglądałoby dziś inaczej, gdyby Luke zastał ją wtedy w domu.

– Nie zostawiłeś swego telefonu?
– Zostawiłem, ale skoro nie zadzwoniłaś, pomyślałem... cóż, zrozumiałem to.
– Nigdy nie przekazano mi tej wiadomości.
– A gdyby ci przekazano?
– Sama nie wiem...
–   Wiesz,   znajdźmy   dla   mnie   pokój   gdzie   indziej   –   zaproponował.   –   Nie 

chciałbym być odpowiedzialny za kres twojej tak obiecującej kariery politycznej.

– To szlachetne z twojej strony, ale nigdzie nie ma nic wolnego. Jesteś naszym 

honorowym gościem, Luke. Nie mogę pozwolić, żebyś spał na ławce w parku, a 
tak się składa, że mam pokój gościnny.

– A więc jeśli chcesz uniknąć plotek, lepiej zgub ją po drodze – powiedział, 

wskazując na błękitną hondę, która stała za nimi, czekając, aż ruszą.

Meg zaklęła cicho.
– Wciąż masz pod klapą silnik dużej mocy? – spytał.
– Oczywiście, ale jeśli przegrzejesz mi silnik...
– Bez obawy. Zamieńmy się miejscami. Poradzę sobie z tą hondą.

background image

Rozdział 3

Meg,   przesiadając   się   na   miejsce   obok   kierowcy,   rozważała,   jak   powinna 

postąpić. Nie mogła już nie traktować wizyty Luke’a osobiście. Była wstrząśnięta 
faktem, że próbował się z nią skontaktować, zanim wyszła za Dana. Zadzwonił, by 
powiadomić   ją   o   swoim   sukcesie.   Nie   zrobiłby   tego,   gdyby   nie   miał   zamiaru 
ponownie nawiązać z nią kontaktu. Co by zrobiła, gdyby chciał się z nią spotkać, 
gdyby zaprosił ją do Los Angeles?

–   Uważaj   na   gliny   –   powiedział.   –   I   oczywiście   patrz,   co   z   hondą.   Gdzie 

mieszkasz?

Podała mu adres.
– W porządku. Czeka nas długa droga.
Te słowa znowu obudziły w niej wspomnienia. To był ich kod, którego używali 

wtedy, gdy zamierzali zatrzymać się gdzieś w drodze do domu. Mówił: „Czeka nas 
dziś długa droga do domu”, i już jej serce zaczynało bić przyspieszonym rytmem, 
bo   wiedziała,   że   za   chwilę   weźmie   ją   w   ramiona.   Zastanawiała   się,   czy 
wypowiadając teraz te słowa, pamiętał, jak to było kiedyś. Prawdopodobnie nie. 
Teraz jest gwiazdorem z Hollywood i ma dziesiątki gorących randek. Luke wcisnął 
gaz.

– Wciąż za nami – oznajmiła Meg, oglądając się za siebie.
– Zgubię ją. – Luke dodał gazu. – Ten wóz jeszcze pokaże, co potrafi.
– Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek tak jeździł. – Meg obserwowała 

Luke’a. Nie czuła strachu. Przy nim zawsze była gotowa na wszelkie ryzyko. Gdy 
miała szesnaście lat, jej tęsknoty były nieokreślone, ale silne. Teraz nadal były 
silne, ale już nie były nieokreślone.

– Widzisz hondę?
– Nie.
– Obserwuj szosę. Pojadę okrężną drogą. To dobrze, że ona nie zna miasta. 

Zdumiewające, że choć tyle się tu zmieniło, pamiętam każdą uliczkę.

– Jutro prawdopodobnie wszyscy będą mówić o tej wariackiej jeździe. Każdy 

zna tę furgonetkę.

– Powiesz, że ćwiczyłem przed kolejnym odcinkiem serialu.
– Zawsze wykorzystujesz swoją sławę, żeby wybrnąć z sytuacji?
– Tylko czasami.

background image

Clint pozostał w domu, dopóki nie odjechał ostatni samochód.  Potem wziął 

następną puszkę piwa i wrócił na ganek. A więc jego sławny braciszek myślał, że 
wprowadzi się do tego domu po dziesięciu latach. Być może wyobrażał sobie jakąś 
wzruszającą scenkę rodzinną. Ha! Nic z tego!

Pociągnął długi łyk piwa i sięgnął pamięcią wstecz. Stanął mu przed oczami 

dzień,   w   którym   Luke   spakował   manatki   i   opuścił   dom,   pozostawiając   go   z 
wiecznie pijanym ojcem i zaniedbaną plantacją bawełny. Luke prawdopodobnie 
sądził,   że   wynagrodzi   mu   to,   zrzekając   się   po   śmierci   starego   swojej   części 
plantacji na rzecz brata. Clint tak nie myślał. Oddałby wszystko za tak intratne 
zajęcie, jakie miał Luke.

Następne kilka dni upłynie pod znakiem gwiazdora telewizyjnego. Kiedyś Clint 

też uważał, że Luke jest kimś wyjątkowym. A potem brat wyrwał się do słonecznej 
Kalifornii i ktoś zaproponował mu udział w reklamach telewizyjnych. Staruszek 
był z tego taki cholernie dumny, że Clint nie mógł już tego znieść. Nigdy nie cenił 
jego pracy na plantacji.

A   kiedy   ojciec   zmarł,   Luke   nawet   nie   zadał   sobie   trudu,   by   przyjechać   na 

pogrzeb. I tak Clint stał się właścicielem farmy. Ogarnął spojrzeniem rozciągające 
się przed nim pole. Prawdę mówiąc, miał teraz trochę czasu. Dopiero w przyszłym 
tygodniu zamierzał zacząć prace na plantacji. Nie miał jednak najmniejszej ochoty 
spędzać tych dni ze swoim starszym bratem.

Zauważył zbliżający się ku domowi samochód, błękitną hondę. W pierwszej 

chwili chciał ukryć się w domu i nie reagować na pukanie, ale nie mógł znieść 
myśli, że ktoś by go wypłoszył z własnego ganku.

Osoba, która wysiadła z auta, wydała mu się znajoma. Kiedy to widział kogoś 

w czapeczce baseballowej noszonej daszkiem do tyłu? Ach, tak. To ta zwariowana 
fanka, która robiła zdjęcia. Była teraz bez aparatu. Miała zgrabną sylwetkę, ale 
najwyraźniej nie przywiązywała do tego wagi. Nosiła szorty i bluzę o trzy numery 
za duże. Ciemne włosy ukryła pod czapeczką, żuła gumę.

– Nie ma go tu – powiedział Clint, gdy podeszła do ganku. – Jeśli szukasz 

sensacji, musisz udać się gdzie indziej.

– Zgubiłam go – oświadczyła. – Miałam nadzieję, że może zainscenizowaliście 

to całe nieporozumienie i on tu wrócił.

– Jak widać, nie.
Dziewczyna najwyraźniej się wahała.
– Do diabła, jak mi nie wierzysz, to sama sprawdź – zniecierpliwił się Clint. – 

Nie mam najmniejszej ochoty, żebyś kręciła się tu przez całą noc. Mógłbym cię 

background image

jeszcze   przypadkowo   zastrzelić.   –   Dziewczyna   zesztywniała.   –   Ile   masz   lat?   – 
spytał.

– To nie ma znaczenia.
– Chcesz powiedzieć, że wystarczająco dużo. Napijesz się piwa? – dodał, gdy 

odwróciła się, zamierzając odejść. – Myślę, że jesteś dość dorosła, żeby wypić. – 
Dziewczyna skinęła głową. – A więc siadaj.

Clint podał jej puszkę piwa. Nie miał pojęcia, dlaczego to robi. Wiedział tylko, 

że był szczególnie wyczulony na osoby, którym wydawało się, że wiatr zawsze 
wieje im w oczy. A takie właśnie wrażenie sprawiała dziewczyna.

Uśmiechnęła się do niego, gdy podał jej piwo.
– Dzięki. Byłam taka podniecona, że w samolocie niczego nie zjadłam ani nie 

wypiłam. A później nie było już czasu.

– Jak się nazywasz? – spytał Clint.
– Ansel Wiggins. Nadano mi imię po Anselu Adamsie, fotografiku.
– Idziesz w jego ślady?
– To nie takie proste. On był artystą. Ja tylko poluję na sławne osoby.
– Lubisz to?
–   Tak.   To   jest   jak   gra.   Próbujesz   ich   zaskoczyć,   gdy   najmniej   się   tego 

spodziewają.   W  Los   Angeles   jestem  w  tym całkiem  niezła,  ale  tutaj  nie  znam 
okolicy.

– Od kiedy to robisz?
Schyliła głowę i mruknęła coś pod nosem.
– Co?
– W porządku, pół roku. Jestem nowa. Nie sprzedałam jeszcze  ani jednego 

zdjęcia, ale dostałam cynk, że Luke Bannister  może  podpisać  kontrakt na film 
fabularny. Stałby się supergwiazdą. Jeśli uda mi się zrobić mu parę zdjęć, zdobędę 
majątek.

– Nie rozumiem, dlaczego chciał cię zgubić. Myślałem, że chodziło o to, żeby 

jego cholerne zdjęcia znalazły się w gazetach.

– Ale nie moje. Jego agent decyduje o tym, które zdjęcia można publikować. 

Moje nie są wystarczająco dobre.

– Ach, tak.
– Dlaczego nie chciałeś, żeby Luke tu się zatrzymał?
Clint popatrzył na dziewczynę. Miała ładną cerę.
I   wcale   nie   była   tak   naiwna,   jak   początkowo   myślał.   Nie   było   to   pytanie 

bezpodstawne.

background image

– Nieważne.
– Często cię odwiedza?
–   Słuchaj,   Ansel,   może   jestem   prostym   farmerem,   ale   nie   jestem   głupi. 

Przestań!

– Wcale nie uważam, że jesteś głupi. – Wstała i przeciągnęła się. Oddała mu 

puszkę po piwie. – Może ci się przydać.

Powinien był pomalować dom. Kiedy Luke przyjechał, Clint spojrzał na dom 

jego oczami. Nie był to budujący widok. Do diabła z Lukiem.

– Dzięki za piwo – rzuciła Ansel. – Muszę kupić mapę i zapoznać się z okolicą, 

zanim znów wyruszę na polowanie.

Przez sekundę pomyślał, czyby jej nie pomóc. Byłoby to zabawne, a na dodatek 

Luke by się wściekł. Ale nie, były rzeczy, na które nawet on by się nie zdobył.

–  Udanego  polowania –  zawołał,  gdy  dziewczyna  odwróciła się  i  poszła  w 

kierunku samochodu.

– Spokojna głowa, poradzę sobie.
Zastanawiał się, czy uda jej się to, co sobie zaplanowała. Dobrze by było.

Luke podjechał pod dom Meg i zaparkował za srebrnym BMW. Domyślił się, 

że należy do niej. A jednak na lotnisko przyjechała furgonetką.

– Czy tutaj nie mieszkali czasem Whitleyowie? – spytał.
– Przenieśli się do Oregonu. Kupiliśmy dom od pośrednika, ale nie było nas 

stać na nabycie całej ziemi. Została podzielona na parcele.

– Ładny – przyznał.
– Miło mi.
I   nie   różni   się   zbytnio   od   domu   Clinta,   pomyślał.   Tyle   że   ten   jest   dobrze 

utrzymany. Mógł się domyślić, że Clint zechce się jak najszybciej pozbyć sławnego 
brata, ale nie przewidział, że będzie aż tak zawzięty, by odmówić mu dachu nad 
głową. Jutro pojedzie do niego jeszcze raz, żeby wyjaśnić sytuację.

A tymczasem będzie miał dwuznaczną przyjemność nocowania w domu Meg, 

w tym, który dzieliła kiedyś z mężem. Ileż to razy w ciągu minionych dziesięciu lat 
wyobrażał sobie jej dom? Zbyt wiele, by móc zliczyć.

Usłyszał   stuknięcie   drzwiczek   i   zobaczył   Meg   wynoszącą   jego   rzeczy   z 

furgonetki.

– Zaczekaj, ja to zrobię – zawołał.
– Pomyślałam, żebyśmy lepiej weszli do środka, zanim dziewczyna z hondy się 

tu zjawi. Rzeczywiście, nie wiem, po co wnoszę to do domu, skoro postawiłeś 

background image

samochód z tyłu. Wpuszczę cię kuchennymi drzwiami.

–   Potajemna   schadzka?   –   zaśmiał   się.   Meg   skrzywiła   się   z   niesmakiem.   – 

Wybacz. Przestawię wóz.

Nie był to żart w najlepszym stylu, musiał to przyznać. Zaparkował furgonetkę 

u   wejścia   do   garażu,   który   wyglądał,   jakby   nie   używano   go   od   wyprowadzki 
Whitleyów.   Podbiegł   do   niego   brązowy   wyżeł.   Luke   podrapał   go   za   uszami. 
Oczywiście,   że  ona   ma   psa.   Podniósł  wzrok.   Meg   stała   w   otwartych  drzwiach 
kuchni, uśmiechając się. Złociste włosy opadały jej na ramiona, tak jak lubił. Serce 
zabiło  mu   mocno.   Potajemna  schadzka,  a  jakże.   Pragnął  tego   samego,  o  czym 
marzył od czasu, gdy skończył sześć lat – poślubienia Meg Hennessy.

W chwili gdy przestępowała próg domu, Meg wiedziała już, że naiwnością było 

sądzić,  iż wszystko się  uda. Być może  jutro znajdzie  mu  jakiś pokój. Musi  to 
zrobić.

– Przepraszam za to, co powiedziałem – odezwał się Luke.
– Daj spokój. Przecież to był żart. – Meg otworzyła spiżarnię i wyjęła jedzenie 

dla Apacza. Wsypała trochę do miski. Ręce jej drżały.

– Kiepski żart – przyznał. – Pozwól, pomogę ci.
– Nie trzeba, już kończę – machnęła ręką. Serce waliło jej tak, jakby miała za 

sobą długi bieg. – Pokażę ci twój pokój. Weź rzeczy. Zostawiłam je w salonie.

– Dobrze.
Poprowadziła go przez dom, starając się opanować zdenerwowanie. W końcu 

znają się od dziecka. Nie powinna aż tak tego przeżywać. Otworzyła drzwi pokoju 
gościnnego, w którym stało szerokie podwójne łóżko.

– To tutaj. Łazienka jest po drugiej stronie korytarza. Zaraz przyniosę pościel.
– Czy to nie to samo łóżko, które stało w twoim pokoju, gdy byliśmy dziećmi? 

– spytał.

– Owszem, tylko zmieniono materace. Masz niezłą pamięć.
– Zależy do czego. Sam sobie poradzę. Nie chcę ci sprawiać kłopotu.
– Żaden kłopot – rzuciła, ale pomyślała sobie, że ścielenie łóżka dla niego może 

już być ponad jej siły.

– Pozwól, Meg. Razem obleczemy pościel.
Robili to tak, jak gdyby powtarzali tę czynność przez całe lata. Meg drżała z 

emocji i zdenerwowania.

– Pięknie pachnie – zachwycił się Luke. – Jestem pewien, że suszysz bieliznę 

na słońcu.

background image

– Żebyś wiedział. – Przypomniała sobie, jak bardzo Luke jest wyczulony na 

zapachy. Kiedy się spotykali, kazał jej wypróbowywać dziesiątki perfum, by w 
końcu zdecydować, że najbardziej lubi jej naturalny zapach. Od tego czasu już 
nigdy nie używała perfum. To głupie, pomyślała. Stanowczo za bardzo byłam pod 
jego wpływem.

–   Od   wyjazdu   stąd   nie   spałem   w   pościeli   suszonej   na   słońcu   –   zauważył. 

Popatrzyli sobie w oczy. – To wspaniałomyślne z twojej strony, że pozwoliłaś mi 
zatrzymać się u siebie. Nie nadużyję twojej gościnności – dodał.

– Oczywiście, że nie! – odparła szybko.
Luke położył na łóżku poduszkę, obok drugą. Zdawały się wręcz zapraszać. I 

nagle   Meg   oblała   fala   gorąca.   Tego   uczucia   nie   doznała   od   długiego   czasu. 
Opanowała się. Nie może się zdradzić z tym, że Luke ją pociąga, właśnie dlatego, 
że on na to liczy, zarozumiały egoista.

– Wydaje się, że w faksie pisano coś o kolacji dziś wieczór – zauważył.
–   Masz   rację.   –   Rzuciła   okiem   na   zegarek.   –   Mamy   jeszcze   godzinę. 

Zapowiedziałam,  że będziemy  w San Marcos  na koktajlu o wpół do szóstej,  a 
muszę jeszcze odsłuchać sekretarkę.

– Nie krępuj się mną. Nie chcę ci w niczym przeszkadzać przez najbliższe kilka 

dni.

Popatrzyła na niego i doszła do wniosku, że zdawał sobie sprawę z wrażenia, 

jakie na niej wywiera. Najwyraźniej był przyzwyczajony do zachwytów kobiet. Do 
diabła, z nią na pewno mu się nie uda.

–   Nie   pozwolę   sobie   przeszkadzać   –   roześmiała   się,   odwróciła   i   omal   nie 

wpadła na ścianę. – Zobaczymy się za godzinę – rzuciła, wybiegając z pokoju.

Zeszła   na   dół   do   gabinetu.   Włączyła   automatyczną   sekretarkę.   Ostatnia 

wiadomość pochodziła od Didi. Wyrażała nadzieję, że Meg znalazła jakieś lokum 
dla Luke’a.

– Oczywiście, że znalazłam – wymamrotała do siebie. – Mam nadzieję, że nie 

na swoją zgubę. – Weszła do sypialni i zatrzasnęła drzwi.

Przygotowując   się   do   wyjścia,   rozpamiętywała   każdą   chwilę   spędzoną   z 

Lukiem od momentu jego przyjazdu. Nie ulegało wątpliwości, że rozpalił jej krew 
jak nikt ostatnimi laty. Nawet tak zwyczajna czynność jak ścielenie łóżka stawała 
się w jego obecności czymś niezwykłym.

Ostatni raz była z nim w sypialni, gdy miała dziewięć, a on jedenaście lat. Clint 

zachorował na grypę i musiał zostać w domu. Ona z Lukiem grała w swoim pokoju 
w domino, ale w końcu im się to znudziło. Nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić, 

background image

aż w końcu Luke zaproponował, żeby się pocałowali z języczkiem. Przedtem już ją 
całował,   ale   tylko   wargami,   a   to   co   innego.   Nie   spodobało   jej   się   to   nowe 
całowanie, kiedy miała dziewięć lat. Gdy skończyła szesnaście, polubiła je aż za 
bardzo.

Jako dziewięciolatka, która nie ma żadnych tajemnic przed rodzicami, zrobiła 

błąd i opowiedziała o wszystkim matce, a ta zabroniła im przebywać ze sobą sam 
na sam. Uznała Luke’a za „przedwcześnie rozbudzonego seksualnie”.

Wtedy   Meg   nie   zwróciła   na   to   specjalnej   uwagi,   ale   gdy   weszła   w   okres 

dojrzewania,   przypomniała   sobie   to   stwierdzenie   i   Luke   stał   się   bohaterem   jej 
fantazji erotycznych. Kiedy wreszcie poprosił ją, żeby się z nim spotykała, myślała, 
że już jest w raju. Jej rodzice zareagowali na to nieco inaczej.

Pozwalali jej jednak widywać się z Lukiem, dopóki wychodzili gdzieś w dwie 

pary, a spotkanie kończyło się o przyzwoitej porze. Tyle że choć wychodzili we 
czwórkę, Luke tak to zawsze aranżował, że w pewnym momencie zostawali sami. 
Teraz dopiero to sobie uświadomiła.

W   czasie   tych   sam   na   sam   dowiedziała   się,   że   „seksualnie   rozbudzony” 

oznacza, że całował ją tak jak żaden inny chłopiec. Jego pocałunki rozpalały ją do 
granic   wytrzymałości.   To   ona   pierwsza   rozpięła   bluzkę,   ponieważ   jej   piersi 
pragnęły jego dotyku, i to ona poprowadziła jego dłoń pod rajstopy. Pozwoliłaby 
mu, żeby się z nią kochał, i wiedziała, że on tego pragnie. Ale każdego wieczoru 
Luke drżącymi palcami delikatnie zapinał jej bluzkę, całował ją w usta i odwoził 
do domu – wciąż jako dziewicę. Była beznadziejnie zakochana.

Wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy oznajmił jej bez ogródek, że nie będą się 

więcej spotykać. Jest dla niego za młoda, powiedział, za bardzo niedoświadczona. 
Potrzebuje dziewczyny w swoim wieku.

Meg   wciąż   jeszcze   pamiętała   ból,   jaki   jej   sprawił   i   jaki   czuła   przez   całe 

tygodnie. Straciła siedem kilogramów i o mało nie zawaliła geometrii. Za każdym 
razem, gdy widziała Luke’a z którąś ze starszych dziewczyn, chciało jej się wyć. W 
końcu ból zmienił się w złość i kiedy Luke opuszczał miasto, poprzysięgła sobie, 
że nic jej nie będzie obchodził, nawet gdyby w Kalifornii pochłonęło go trzęsienie 
ziemi.

A teraz miał spać w jej domu, ten „rozbudzony seksualnie” mężczyzna w wieku 

dwudziestu ośmiu lat, który nie jest już obiektem jej marzeń, lecz marzeń tysięcy 
kobiet. A jeśli tak doskonale całował, gdy miał lat osiemnaście, to jak musi to robić 
teraz? Meg odsunęła od siebie tę myśl. Nie będzie tego sprawdzać.

background image

Rozdział 4

Luke włożył na biały jedwabny golf kamizelkę  i szarą marynarkę. Wolałby 

zostać w dżinsach i podkoszulku, ale jego agent do ostatniej chwili napominał go, 
żeby   dbał   o   swój   wizerunek.   Spodziewano   się   przecież,   że   będzie   roztaczał 
hollywoodzki blask, więc nie mógł zawieść tych oczekiwań.

Wszedł do salonu. Apacz siedział przy kominku. Luke od razu polubił tego psa. 

Kiedyś miał własnego, ale ojciec traktował go tak okropnie, że oddał go w końcu w 
inne ręce. Apacz zaczął się łasić i Luke pochylił się, żeby go pogłaskać.

–   Lubisz   to,   prawda?   –   Zastanawiał   się,   kiedy   ostatnio   jego   samego 

potraktowano z prawdziwym uczuciem. Na ogół w związkach z kobietami chodziło 
głównie o seks. Od kiedy wcielił się w postać Dirka Kennedyego, podejrzewał, że 
jego dwie ostatnie partnerki wyobrażały sobie, że idą do łóżka z bohaterem serialu, 
a nie z nim. Być może tak i było. Tylko jednej kobiecie ufał na tyle, by przy niej 
być sobą. Znajdowała się właśnie na dole i przygotowywała do wyjścia wraz z nim.

Ktoś jednak niewłaściwie napisał ten scenariusz. Ambicje polityczne Meg nie 

pozwalały wykorzystać tego weekendu tak, jakby pragnął. Mogłoby to zaszkodzić 
jej karierze. Jeśli będzie się kierował uczuciami, jej przyszłość stanie pod znakiem 
zapytania. A cóż poza tym może jej zaoferować? Jest związany z Los Angeles i nie 
może prosić, by rzuciła wszystko, co dla niej ważne, i zmieniła styl życia na taki, 
który przypuszczalnie wcale by jej nie odpowiadał. Czy po to ją odnalazł, by znów 
ją zostawić, jak przed dziesięciu laty?

Meg weszła do salonu i Luke oniemiał.  Nie jest już prostym chłopakiem z 

farmy.   Towarzyszył   kobietom,   które   robiły   zakupy   w   najdroższych   sklepach, 
pięknym kobietom, których życie sprowadzało się do dbania o swój wygląd. Na 
widok Meg aż wstał z podziwu.

– No i jak? – spytała niepewnie.
– Znakomicie – zapewnił.
Miała   na   sobie   jasnozieloną   suknię   przypominającą   krojem   tuniki   greckich 

bogiń. Szeroki pasek w nieco ciemniejszym odcieniu znakomicie  podkreślał jej 
talię i linię bioder. Upięła włosy w tyle głowy, przez co uwydatniał się delikatny 
owal twarzy. W uszach miała kolczyki z perełką, sznur pereł na szyi.

– Naprawdę? Nie musisz  prawić mi  komplementów.  – Meg wciąż nie była 

pewna swego wyglądu.

– Nie uwierzyłabyś, gdybym powiedział prawdę.

background image

– Owszem,  uwierzyłabym. Bywasz w wielkim świecie częściej niż ja, więc 

polegam na twoim zdaniu. Jeśli coś jest nie tak, mogę jeszcze zmienić.

Rzeczywiście nie zdawała sobie sprawy z wrażenia, jakie na nim wywarła.
– Będę szczery – jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem.
– Bez przesady. Nie jestem głupia. Biorę płaszcz i wychodzimy.
– Powiedziałem, że mi nie uwierzysz.
– Masz rację. Nie wierzę – powtórzyła ze złością, jak gdyby podejrzewała, 

dlaczego   prawi   jej   komplementy.   –   Oglądam   transmisje   z   wręczenia   Oscarów. 
Wiem, jak wyglądają gwiazdy filmowe.

– Ja też. – Luke podał jej płaszcz. – Bijesz je na głowę.
– Luke, nie schlebiaj mi, proszę.
I tak by nie wygrał, więc już nie odpowiedział. Odetchnął głęboko, rozkoszując 

się jej zapachem, i na moment ujął ją za ramiona.

Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak się hamował jak w tej chwili. Nie musiał. 

Nieraz w życiu było mu ciężko, nieraz oberwał, ale jeśli chodzi o kobiety, nie miał 
powodów do narzekań. Zawsze czekał na niego zachęcający uśmiech, spragnione 
ramiona. Teraz jednak po raz pierwszy bał się, że spotka się z odmową.

Meg  odetchnęła  głęboko,  gdy  Luke  odsunął  się  od niej.  Kiedy   podawał  jej 

płaszcz, przez moment chciała mu go wyrwać z rąk. Zdała sobie jednak sprawę, że 
wyglądałoby to głupio, jakby nie potrafiła zachować się jak dama. Rzecz w tym, że 
gdy zbliżył się do niej, owiał ją zapach wody kolońskiej i poczuła na karku jego 
oddech. Gdy dotknął jej ramion, nogi się pod nią ugięły.

Bała się, że odwróci ją ku sobie i pocałuje. Wiedziała dlaczego. Był to kiedyś 

niemal rytuał. Kiedy wychodzili z kina albo z dyskoteki, Luke pomagał jej włożyć 
płaszcz, odwracał ją do siebie i całował, jak gdyby jego usta mogły ochronić ją 
przed chłodem podobnie jak płaszcz. I chyba rzeczywiście chroniły.

– Pojedziemy BMW – oznajmiła, wyjmując z torebki kluczyki. – W ten sposób 

twoja przyjaciółka z hondy może cię tak szybko nie znajdzie.

– Myślę, że mamy ją z głowy aż do jutra. Później pewnie nie spuści mnie z oka.
Luke   wyglądał   jak   gwiazdor   filmowy.   Dystans   między   nimi   zdawał   się 

powiększać,   ilekroć   uświadomiła   sobie,   że   on   nie   należy   już   do   jej   świata. 
Włączyła silnik.

– Sądzę jednak, że poradzę sobie z tą fotoreporterką. Jestem przyzwyczajony, 

że mnie obserwują.

– Naprawdę?

background image

– Tak. Ty chyba też.
– Nie, ja nie i nie chciałabym...
– To dlaczego mamy  się martwić, że mieszkam u ciebie? Myślę jednak, że 

lepiej uważać, skoro zamierzasz robić karierę polityczną. :

–   Nie   odpowiedziała.   Utrafił   w   sedno.   Za   nią   co   prawda   nie   jeżdżą 

fotoreporterzy, ale mogą zacząć. Ludzie w Chandler wszystkim się interesują.

– Nie jesteś bardziej wolna niż ja, Meg.
– Masz rację.
– Wyobraźmy sobie, że możemy robić, co się nam podoba. Na co miałabyś 

ochotę?

– Nie wiem – zająknęła się. Nie chciała sobie tego nawet wyobrażać.
– A ja wiem. Wziąłbym furgonetkę, pojechał w jakieś ustronne miejsce, rozpalił 

ognisko, piekł kiełbaski i popijał piwo.

– Hm.
– A później znalazłbym w radiu jakąś muzykę i potańczył.
– Sam ze sobą? – zdumiała się.
– Nie, gdybyś zgodziła się pojechać ze mną.
Meg   przypomniała   sobie   ostrzeżenie   Didi.   Musi   przyjąć   strategię   obronną. 

Wzięła głęboki oddech.

– Posłuchaj, powinniśmy sobie coś wyjaśnić. Nie jesteśmy już nastolatkami. – 

Serce waliło jej jak młotem.  – Ty jesteś wschodzącą  gwiazdą Hollywood, a ja 
zamierzam zrobić karierę polityczną w Arizonie. Jeśli zostanę w Chandler i będę 
się starać, mam szanse znaleźć się pewnego dnia w administracji stanowej. I nie 
zamierzam na tym poprzestać. Może uda mi się wejść do Kongresu.

– A co z Białym Domem? – roześmiał się Luke.
– Śmiej się, śmiej, ale nigdy nic nie wiadomo.
– Nie śmieję się. Uważam, że byłabyś wspaniała. Zawsze potrafiłaś inspirować 

innych.

– A ty potrafisz być naturalny na ekranie. Myślę, że oboje znaleźliśmy swoje 

powołanie i możemy zajść tak wysoko, jak zechcemy. Nie należy pozwolić, żeby 
przeszkodziły nam w tym miłe wspomnienia.

– Znakomite przemówienie. Będziesz dobrym politykiem.
– Luke, ja tylko staram się....
– Wiem. – Spoważniał nagle. – I rozumiem, co chcesz powiedzieć. ;
– Mam nadzieję.
–   Możesz   mi   wierzyć   albo   nie,   ale   niedawno   doszedłem   do   tego   samego 

background image

wniosku.

– To dobrze. – Jej westchnienie wyrażało ulgę i rozczarowanie zarazem.
– Czy powiemy komuś, gdzie się zatrzymałem?
– Nienawidzę kłamstwa... – zawahała się – ale im mniej osób będzie wiedziało, 

tym lepiej.

– A więc zostaw to mnie. Nie zapominaj, że jestem aktorem.
Nie   zapomnę,   pomyślała.   Nie   musi   jej   tego   przypominać.   Luke   Bannister 

urodził się, by uwodzić kobiety, i czynił to mimo woli, bez zastanowienia. To, co 
ona   uznała   za   zainteresowanie   swoją   osobą,   może   być   jego   zwyczajnym 
zachowaniem   w   stosunku   do   każdej   kobiety,   która   znajdzie   się   w   jego 
towarzystwie.

Poczuła się nieswojo. Może nie powinna była wygłaszać tego przemówienia. 

Luke prawdopodobnie chciał po prostu, żeby była pod jego urokiem przez te kilka 
dni. Zapomni o niej, gdy tylko spotka następną ofiarę.

Podczas przyjęcia w restauracji hotelu San Marcos Meg obserwowała Luke’a w 

akcji. Jako chłopiec przedostał się kiedyś ukradkiem, razem z nią, do hotelowego 
ogrodu. Teraz prezentował się doskonale w starym stylowym wnętrzu, wśród gości 
zasiadających w rattanowych fotelach przy wytwornej porcelanowej zastawie.

Bawił towarzystwo opowieściami ze stolicy przemysłu rozrywkowego. Dawał 

perfekcyjne przedstawienie i Meg była pewna, że było to właśnie przedstawienie.

Kiedyś, gdy ze sobą chodzili, Luke zabrał ją na kolację do Serranos, restauracji 

meksykańskiej. Ile razy tamtędy przechodziła, wracała pamięcią do tych dni. Był 
wtedy znacznie mniej elokwentny niż teraz, nie tak pewny siebie. Wciąż jednak 
pamiętała,   jak   patrzył   na   nią   tamtego   dnia.   Gdy   dziś   wygłaszała   swoją   mowę, 
wpatrywał się w nią tak samo. Ręka jej drżała, gdy sięgnęła po szklankę z wodą.

Przy deserze Didi zagadnęła o Clinta i Luke zachichotał, opisując zachowanie 

brata. Meg mogła się założyć, że poczuł się dotknięty, ale za nic w świecie nie 
dałby tego po sobie poznać. Wyjaśnił, że znaleźli dla niego lokum, ale nie ujawnią 
adresu, ponieważ Luke nie chciałby mieć prasy pod oknami. Tę historię trudno 
byłoby   nawet   uznać   za   kłamstwo,   pomyślała   z   podziwem   Meg.   Luke   mógłby 
zostać niezłym dyplomatą.

Rozmowa toczyła się teraz wokół ostatnich przygotowań do festiwalu. Meg 

czuła   na   sobie   spojrzenie   Luke’a,   gdy   objaśniała   szczegóły   i   odpowiadała   na 
pytania. Nie ulegało wątpliwości, że lubi wydawać polecenia. Lubi być w świetle 
reflektorów.

background image

Około dziewiątej goście zaczęli pomału wstawać od stołu. Wymieniano uściski 

dłoni i ostatnie uprzejmości. Didi podeszła do Meg.

– Widzisz? Czy to nie wspaniałe, że przyjechał? – szepnęła.
– Wydaje się, że to był dobry wybór – zgodziła się Meg.
– Ludzie na długo to zapamiętają. Będzie to dla ciebie świetna reklama.
Meg skinęła głową.
– A tak na marginesie, doskonale wyglądasz. – Didi miała lekkie skłonności do 

tycia, ale tak umiejętnie dobierała fasony i kolory sukien, by tuszowały zbędne 
kilogramy, a podkreślały kolor włosów i oczu.

– Dzięki – uśmiechnęła się. – Ty też. Ale o co chodziło z tym mieszkaniem 

Luke’a? Któż to zdecydował się przyjąć go na noc?

Meg popatrzyła na nią znacząco, ale nie odpowiedziała.
– No, no... – Didi uśmiechnęła się.
– Może ławka w parku – zażartowała Meg.
– Bądź ostrożna, kochanie. To uwodziciel.
Meg   spojrzała   w   głąb   sali.   Luke   rozmawiał   z   burmistrzem.   Po   chwili 

uśmiechnął się do jego żony. Rzeczywiście umie czarować, pomyślała.

Gdy   wreszcie   znaleźli   się   w   samochodzie,   oparł   się   wygodnie   i   odetchnął 

głęboko.

– No to z głowy.
– Wydajesz się zadowolony.
– Bo jestem.
– Wydawało mi się, że się dobrze bawiłeś.
– Staram się nie okazywać zdenerwowania.
– Zdenerwowałeś się? Daj spokój.
– Niektórzy nie kochali mnie, kiedy byłem w szkole. Tylko czekałem, aż ktoś 

przypomni mi dawne czasy.

– A więc zabawiałeś ich historiami z Hollywood, żeby nie przyszło im to do 

głowy.

– Coś w tym rodzaju.
– Mogę teraz stwierdzić, że jesteś świetnym aktorem.
– A ty urodzoną organizatorką. Zaimponowałaś mi, Meg.
– Niezłe z nas towarzystwo wzajemnej adoracji – roześmiała się. Żałowała, że 

brakuje jej zawodowej swobody Luke’a. Chciała udawać, że jest rozluźniona, ale 
nerwy miała napięte do ostatnich granic.

– Nie wracajmy jeszcze do domu – zaproponował. Tym lepiej, pomyślała.

background image

– A dokąd chciałbyś pójść?
– Przede wszystkim do naszej dawnej szkoły. Jutro nie uda mi się spokojnie jej 

odwiedzić.

–   Dobrze.   To   tam.   –  Odwróciła   się   w  kierunku   miasta   i  wskazała   Arizona 

Avenue. – Główny budynek pozostał ten sam, ale jest wiele nowych. Tuż obok 
szkoły wzniesiono miejski ośrodek kultury. To fantastyczne miejsce, Luke.

– Widzę, że mam dobrego przewodnika.
– Może to nie jest Hollywood, ale myślę, że nawet tobie się spodoba. Nasze 

miasto ma przed sobą wspaniałą przyszłość, zapewniam cię. W ciągu następnych 
dziesięciu lat planujemy rozbudowę....

–   Nic   się   nie   zmieniłaś   –   przerwał   jej.   –   Jakbym   cię   słyszał,   kiedy   byłaś 

przewodniczącą   samorządu  i  wygłaszałaś   przemówienie   na  cześć  szkoły.  Byłaś 
taka...

– Pełna wdzięku? Nie waż się mówić o mnie w ten sposób.
– No cóż, jeśli wolisz, to powiem, że nie jesteś już pełna wdzięku.
– W porządku.
– A naprawdę jesteś cholernie piękna.
Meg o mało nie przeoczyła uliczki, w której zamierzała zaparkować.
–   Może   wysiądziemy   i   przespacerujemy   się   kawałek   –   zaproponowała, 

wyłączając   silnik.   Głęboko   zaczerpnęła   powietrza.   Już   dwa   razy   w   ciągu   tego 
wieczoru   powiedział   jej,   że   jest   piękna.   Wystarczyło,   by   zawrócić   w   głowie 
nastolatce.   Na   szczęście   nie   jest   już   nastolatką   i  nie   złapie   się   na  lep   czczych 
komplementów.

Kiedy szli w dół ulicy, włożyła ręce do kieszeni. Obcasy stukały miarowo na 

płytach chodnika. Towarzyszył im jednostajny szum wody dochodzący z fontanny 
przed ośrodkiem kultury.

– Pierwsza klasa, Meg – stwierdził z podziwem Luke, patrząc na budynek.
– Powinieneś zobaczyć salę widowiskową. Fotele obite czerwonym aksamitem, 

trzy sceny. Mogą się tu odbywać trzy przedstawienia równocześnie.

– Pamiętam, jak występowaliśmy na naszej szkolnej scenie.
– A ja pamiętam, jak niepewnie trzymałeś na nogach.
– Musiałem się napić dla dodania sobie odwagi. Nie zdajesz sobie sprawy, jaką 

miałem tremę.

Meg   spojrzała   na   niego   ze   zdumieniem.   Kiedy   Luke   z   nią   zerwał,   wygrał 

konkurs  na główną rolę w szkolnym musicalu.  Miał  potem przygodę  ze swoją 
partnerką i od tego czasu Meg czuła do niej niechęć.

background image

– Nigdy bym nie pomyślała, że możesz mieć tremę.
– Na szczęście alkohol przestał działać, zanim przedstawienie się skończyło, i 

przekonałem się, że kiedy jestem na scenie, potrafię ukryć się za postacią, którą 
gram.   Gdybym   nie   zrobił   tego   odkrycia,   prawdopodobnie   nadal   nocami 
pomagałbym w knajpach, a za dnia pływał na desce.

– Kiedy jechałeś do Los Angeles, myślałeś już o tym, żeby zostać aktorem?
– Gdzieś tam kiełkowała we mnie ta myśl, ale nie bardzo wiedziałem, jak się do 

tego zabrać. A potem zdarzyła się druga najszczęśliwsza  rzecz w moim życiu. 
Jeden   z   kompanów   od   surfingu   dowiedział   się,   że   szukają   ludzi   do   filmów 
reklamowych. Miał jakieś kontakty, załatwił nam przesłuchanie i dostałem rolę.

– Co reklamowałeś?
– Maść na świerzb.
– A co było potem? – Meg roześmiała się mimo woli.
– A później zdarzyła się trzecia najszczęśliwsza rzecz w moim życiu. Jeden ze 

scenarzystów   serialu   zobaczył   tę   reklamę   i   uznał,   że   nadaję   się   do   roli   jego 
bohatera.

– Dirka Kennedy’ego.
– Tak.
– Wymieniłeś drugą i trzecią najszczęśliwszą rzecz w twoim życiu. A jaka była 

pierwsza?

– Że mieszkałem na farmie obok ciebie – odparł po chwili wahania.
Musiała o to spytać. Była pewna, że odpowiedział szczerze. Ich wspomnienia z 

dzieciństwa   okazały   się   dla   niego   równie   cenne   jak   dla   niej.   Coraz   trudniej 
przychodziło jej wytrwać w postanowieniu, by zachowywać się wobec Luke’a z 
rezerwą.

Spojrzał w kierunku starego budynku szkoły.
–   Przejdźmy   się   jeszcze.   –   Nic   się   nie   zmieniło   –   stwierdził,   stając   przed 

dwupiętrowym   budynkiem   z   potężnymi   kolumnami   i   szerokimi   frontowymi 
schodami.

– Wydaje mi się, że nie byłeś tutaj szczęśliwy.
– Nie, ale często sam sobie byłem winien. Gdybym kiedykolwiek miał dziecko, 

posłałbym je do takiej szkoły jak ta.

– To daleko od Los Angeles.
– Nie da się ukryć.
Czuła, że zmaga się ze sobą, że dobre wspomnienia toczą bój ze złymi. Gdyby 

nawet zwyciężyły dobre, i tak ułożył już sobie życie gdzie indziej. Może kiedyś 

background image

była dla niego kimś ważnym, ale wyprowadził się daleko od niej.

– Chcesz zobaczyć resztę? – spytała.
– Oczywiście. Czy ten stary dąb wciąż jeszcze stoi?
– Pewno.
– No to chodźmy tam.
Meg poprowadziła go na tylny dziedziniec, gdzie wznosił się wspaniały dąb. 

Mimo że cały teren był oświetlony, pod rozłożystą koroną drzewa panował mrok.

– Niemało czasu spędziłem, czekając przy tym drzewie – rzucił Luke.
– Ja  też – odrzekła Meg,  podchodząc  do niego.  Ten dąb  był miejscem  ich 

spotkań  między   lekcjami  a  lunchem.   Każdego  dnia tu  biegła, ale  jemu   zawsze 
udawało   się   być   pierwszym.   Wciąż   miała   go   przed   oczami,   jak   stoi   w   cieniu 
drzewa,   w   dżinsach,   białym   podkoszulku,   ciemnych   okularach,   otoczony 
kumplami. Gdy tylko się zbliżała, natychmiast zwracał się ku niej.

Władze szkolne mogły uważać go za buntownika, ale wszystkie dziewczyny z 

ogólniaka szalały za nim. A że wybrał Meg, czuła się jak królowa. Dziesięć lat 
później znów dawał jej odczuć to samo, zachowując się tak, jak gdyby nie rzucił jej 
bezceremonialnie przed laty. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie, że to ona się go 
pozbyła.

Podniosła głowę. Na niebie lśnił rożek księżyca. Przypomniała sobie piosenkę, 

której razem z Lukiem słuchali najczęściej: „You Werre Always On My Mind” 
Willie Nelsona o nie wykorzystanej szansie na miłość.

Poczuła łzy pod powiekami. Może nie powinna o to pytać, ale musi wiedzieć – 

Co się stało, Luke? Wtedy, przed laty?

– Proszono mnie, bym o tym nie mówił, i przyrzekłem, że nie będę. Teraz 

patrzę na to, co się wydarzyło, innymi oczami. Postanowiłem przed przyjazdem 
tutaj, że złamię obietnicę, jeśli mnie o to poprosisz.

– O co? – Serce podeszło jej do gardła. – Komu złożyłeś obietnicę?
– Twemu ojcu.
Miała niejasne przeczucie, że nie będzie zachwycona tym, co usłyszy, ale nie 

mogła się już wycofać, skoro sama zaczęła ten temat.

– Powiedz, o co chodzi.
– Wydaje mi się, że ktoś mu doniósł o naszych randkach w samochodzie.
Oblała ją fala gorąca. Kiedyś ta wiadomość wprawiłaby ją w zakłopotanie, teraz 

wywołała jedynie żywe wspomnienie tamtych namiętnych nocy.

– Przyszedł do mnie pewnego popołudnia, kiedy ciebie nie było. Wyjaśnił, że 

bardzo   się   różnimy,   że   ty   masz   wysokie   aspiracje   i   chcesz   kiedyś   być   kimś 

background image

ważnym, a ja nie. Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że powinienem trzymać się od 
ciebie z daleka.

–   Zerwałeś   ze   mną,   bo   mój   ojciec   ci   kazał?   –   Meg   nie   wierzyła   własnym 

uszom. To nie było podobne do Luke’a, którego znała.

– Niezupełnie. Wiedziałem, że twoi rodzice mnie nie lubią. Słowa twego ojca 

nie   zaskoczyły   mnie.   Miał   w   zanadrzu   też   inne   argumenty.   Widział   Clinta   – 
wychodzącego  z zaplecza  sklepu starego  Bakera późną  nocą z rękami  pełnymi 
towaru.   Było   to,   zanim   Baker   zainstalował   system   alarmowy.   Wiesz,   w   jakich 
opałach   był   Clint.   Jeszcze   jedno   zatrzymanie   i   wylądowałby   w   więzieniu. 
Obiecałem, że zrobię z Clintem porządek... i zerwę z tobą... jeśli twój ojciec nie 
powie, co widział.

– Mój ojciec cię szantażował? – wykrztusiła z trudem Meg.
– Myślę, że można by to tak określić, ale dzisiaj nie winiłbym go za bardzo. Nie 

byłem   odpowiedni   dla   ciebie,   ale   w   swoim   młodzieńczym   zadufaniu   nie 
dostrzegałem tego.

– Ależ on wtrącił się w moje życie, w nasze życie!
– Rodzicom się wydaje, że niekiedy mają prawo to robić, zwłaszcza gdy myślą, 

że ich dzieci znajdują się w niebezpieczeństwie.

– Nie mogę uwierzyć, że mi to zrobił. Przecież to nie miało najmniejszego 

sensu. Nic mi nie groziło. Ja...

– Groziło – zaoponował łagodnie.
Meg nagle opuściła wszelka złość na Luke’a. Wiedziała, że gdyby wziął ją teraz 

w ramiona, pozwoliłaby mu na wszystko.

– Wydaje mi się, że nie straciłbym głowy, będąc z tobą, ale kto to wie? I nawet 

gdybyśmy się zabezpieczali, nie wiadomo, co by się stało. Twój ojciec bał się, że 
jego piękna, inteligentna, szesnastoletnia córka przyjdzie do niego pewnego dnia i 
wyzna mu, że jest w ciąży.

Patrzyła   mu   w   oczy,   serce   biło   jej   niespokojnie.   Jego   wyznanie   zmieniło 

wszystko. Gdyby teraz jej dotknął, wyzwoliłby wszystkie tłumione tęsknoty.

Luke westchnął i przejechał palcami przez włosy. Wyglądał teraz jak chłopiec, 

którego znała przed laty.

– Czuję się tak, jakbyśmy znaleźli się w punkcie wyjścia.
Przełknęła ślinę, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa.
– Ty zamierzasz robić karierę polityczną – kontynuował – a ja, potencjalny 

skandalista, mogę zniweczyć twoje szanse. Będę tu tylko przez weekend. Oboje 
wiemy, że nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie, tak samo jak nie byłem 

background image

przed dziesięciu laty. Popatrzył jej w oczy i zniżył głos. – Tyle że wciąż cię pragnę.

Oblała ją fala gorąca.
– Rzecz w tym – ciągnął – że nie jestem już takim egoistą, jakim byłem w 

wieku osiemnastu lat. Nie zamierzam narażać na szwank twojej opinii tylko po to, 
by dostać to, czego chcę. Gdyby pojawił się tu twój ojciec i powiedział mi, że nie 
pozwoli, by jakiś typ z Hollywood pogmatwał ci życie dla dwóch dni rozrywki, 
przyznałbym mu rację.

– To tym właśnie jesteś? Typem z Hollywood? – Meg podeszła bliżej, jakby 

poddana jakiejś sile przyciągania.

– Tak. Lubię nastrój podniecenia, blask reflektorów, spojrzenia kobiet. Nie będę 

cię   oszukiwał,   że   jest   inaczej.   Połknąłem   haczyk,   a   to   znaczy,   że   za   nic   nie 
wróciłbym do Chandler.  Ty  potrzebujesz  właściciela  farmy  – lub szanowanego 
handlowca, kogoś, kto będzie się o ciebie troszczył.

Meg   ogarnęła   nieodparta   potrzeba   dotknięcia   Luke’a.   Przejechała   dłonią   po 

kamizelce i poczuła gwałtowne uderzenia jego serca.

– Oglądałam serial – powiedziała. – Jesteś taki naturalny na ekranie. – Poczuła 

nagle, jak obejmuje ją w pasie i delikatnie przyciąga do siebie. Zadrżała.

– Nie przypuszczałem, że jesteś wielbicielką tego serialu – uśmiechnął się.
–   Zdecydowałam   się   go   obejrzeć   ostatnio,   na   wypadek   gdyby   dziennikarze 

mnie o to zagadnęli...

–   Zachowaj   swoje   słowa   dla   wyborców,   panno   Hennessy.   –   Luke   potarł 

delikatnie jej policzek.

Tak   mało   potrzebował,   by   ją   pobudzić.   Była   niemal   zła   na   niego,   że   tak 

niewiele trudu sobie zadał.

– Co ty chcesz powiedzieć? – obruszyła się. – Że ja nie opuszczam ani odcinka? 

Że muszę oglądać cię dzień po dniu?

– A musisz?
W jakiś niewyjaśniony sposób jej ramiona nagle oplotły jego szyję. Wspięła się 

na palce, zbliżyła usta do jego ust.

– Teraz muszę. Zadowolony?
– Jeśli o ciebie chodzi, nigdy nie dość zadowolenia – odrzekł.
Czuła na twarzy jego oddech, czuła jego lekko napierające ciało.
– Może w tym właśnie tkwi problem – wyszeptała. – Tak długo byłam dla 

ciebie owocem zakażanym, że wydaje ci się, że jestem kimś nadzwyczajnym, co 
wcale nie musi okazać się prawdą.

– Być może. – Musnął wargami jej usta.

background image

Westchnęła.
–   Niewykluczone,   że   ty   masz   ten   sam   problem   ze   mną.   Może   byłabyś 

rozczarowana.

– To prawdopodobne. Dotknął językiem jej warg.
– Nie powinniśmy tego robić – szepnął.
– Nie.
Przyciągnął ją do siebie. Miał gorący oddech.
– Odepchnij mnie.
– Za chwilę.
– Za późno – powiedział i przycisnął wargi do jej ust.
To był właśnie taki pocałunek, jaki zapamiętała sprzed lat. Nauczył ją, jak się 

całować, a teraz robił to jeszcze lepiej. Rozchyliła wargi, by poczuć ciepło jego 
języka. Odwzajemniając mu pocałunek, wyrażała wszystkie swe długo tłumione 
tęsknoty i pragnienia. Ściągnął jej płaszcz z ramion.

– Potrzebuję cię – wyszeptał między jednym a drugim pocałunkiem.
– Ja ciebie też.
– Och, Meg. – Dotknął jej piersi, delikatnie pieścił sutki przez cienki materiał 

sukni.

– Tak bardzo za tobą tęskniłam, Luke – wyznała, tuląc się do niego.
Całował jej twarz i szyję, wsunął rękę pod jedwab sukni. Jęknęła z rozkoszy. 

Jego czuły szept łączył się z delikatnym szumem fontanny. Luke pieścił ją, a ona 
poddawała   się   tym   pieszczotom   tak   jak   przed   laty.   Świat   wokół   niej   wirował. 
Tuliła się do niego, gładziła jego włosy, kark, przylgnęła do niego całym ciałem. 
Tak bardzo tego potrzebowała, tak bardzo...

Nagle   rozległ   się   pisk   hamulców.   Meg   zmartwiała.   Znaleźli   się   w   świetle 

reflektorów. Policja.

background image

Rozdział 5

Luke zasłonił Meg, żeby nie padało na nią światło.
–   Włóż   płaszcz   –   rzucił,   po   czym   odwrócił   się   w   kierunku   policyjnego 

samochodu, przysłaniając oczy ręką.

– Nie do wiary, czyżby to był Bobby Joe?! – zawołał.
– Luke? Do diabła, myślałem, że to jakieś dzieciaki się zabawiają. Powiadomię 

centralę, że wszystko w porządku.

–   Wysoki   policjant   wrócił   do   wozu   i   powiedział   coś   przez  walkie-talkie.  – 

Wybacz – zwrócił się z uśmiechem do Luke’a – ale patrolujemy tę okolicę, aby 
mieć pewność, że nikt tu nie rozrabia, tak jak myśmy to kiedyś robili.

Meg zapięła płaszcz i poprawiła włosy. Miała nadzieję, że nie widać po niej 

tego, co się wydarzyło.

– Cześć, Bobby Joe – powiedziała. – Właśnie odwiedzaliśmy stare kąty. Nie 

chcieliśmy cię przestraszyć.

– Ja też nie. – Bobby Joe przywitał się z Lukiem.
– Kopę lat.
– Nie da się ukryć – uśmiechnął się. – Wracam do domu po dziesięciu latach i 

zastaję Bobby Joe Harrisa wystrojonego w mundur gliny.

– I kto to mówi! – Boby Joe roześmiał się i dotknął palcem kamizelki Luke’a. – 

Tobie też nic nie brakuje.

– Cóż, wiele się zmieniło od czasu, kiedy włóczyliśmy się po mieście.
– Fakt. Mam dwoje dzieci.
– I dają ci w kość tak samo jak ty dawałeś swoim starym, co?
– Zaczynają. – Usłyszał trzask radia w samochodzie i odwrócił się. – Muszę iść. 

Fajnie, że cię spotkałem. Będę pracował w czasie festiwalu, więc na pewno jeszcze 
się zobaczymy.

– Na pewno. To na razie. – Kiedy Bob odszedł, Luke pochylił się do Meg. – 

Przepraszam cię. Co za dureń ze mnie.

– To nie tylko twoja wina. Moja też. Boże, mam nadzieję, że nic nie widział. – 

Meg westchnęła. – A nawet jeśli nie widział, na pewno poznał po nas, co się tu 
działo.

– Może. Ale zawsze umiał trzymać język za zębami.
– Obyś miał rację.

background image

– Posłuchaj, jeśli cokolwiek na ten temat usłyszysz, powiesz, że to ja cię tu 

podstępnie zwabiłem, że właśnie usiłowałaś się wyrwać, gdy nadjechał Bobby Joe.

– Luke! Z całą pewnością nic takiego nie powiem. Nikt by mi nie uwierzył. Nie 

potrafię kłamać.

–   W   takim   razie   –   Luke   popatrzył   jej   w   oczy   –   właśnie   ustaliłaś,   co   się 

wydarzy, a raczej, co się nie wydarzy, gdy wrócimy do domu.

– Co przez to rozumiesz?
– Widziałem, jak rozmawiałaś z Didi. Ona wie, że mieszkam u ciebie, prawda?
– Domyśla się.
– Jeśli dobrze znam Didi, jutro zada parę istotnych pytań.
– Chyba tak.
– A więc nie mogę kochać się całą noc z kimś, kto nie umie kłamać, prawda?

Logice Luke’a nie sposób było cokolwiek zarzucić. Meg musiała przyznać mu 

rację   –   wszystko,   co   się   zdarzy   między   nimi,   będzie   wypisane   na   jej   twarzy. 
Zastanawiała   się   nad   tym,   gdy   znaleźli   się   już   w   domu.   Luke   spał   w   pokoju 
gościnnym,   a   ona   stała   za   zamkniętymi   drzwiami   swojej   sypialni.   Biła   się   z 
myślami.

Mogła zejść na dół i spędzić resztę nocy w jego ramionach. Byłyby to godziny 

pełne   uniesień   i   obudziłaby   się   inną   kobietą.   Mogłaby   stać   się   kobietą,   która 
wyzbyła   się   wszelkiego   poczucia   odpowiedzialności.   Luke   wywierał   na   niej 
ogromne   wrażenie.   Kto   wie,   czy   nie   zaniedbałaby   swoich   obowiązków,   nie 
zniweczyła   miesięcy   przygotowań,   a   wraz   z   nimi   nadziei   na   stanowisko 
przewodniczącej Izby.

No to co? Może zrezygnować z ambicji politycznych i pojechać z Lukiem do 

Los Angeles. I być szczęśliwa przez parę tygodni, może miesięcy, zanim znów 
odezwie się w niej potrzeba naprawiania świata.

Jedyną szansę zaspokojenia swoich ambicji ma tutaj, w Chandler, wśród ludzi, 

którzy ją znają. Oni mają bilet wstępu do jej przyszłości i oni trzymają dzisiejszej 
nocy   klucze   do   jej   więzienia.   Opamiętaj   się,   szepnęła   w   ciemności.   Musisz 
wypocząć. Sen jednak nie nadchodził, a tęsknota za Lukiem jej nie opuszczała.

Zaczynało świtać. Gdy tylko niebo rozjaśniło się, Luke szybko wciągnął dżinsy, 

podkoszulek i sztruksową kurtkę. W kuchni czekał już Apacz.

– Wybacz, piesku. Nie mogę cię ze sobą zabrać. Naprawdę bym chciał.
Zostawił Meg kartkę i ruszył w kierunku farmy Bannisterów. Musiał wyjaśnić z 

background image

Clintem   pewne   sprawy   i   przekonać   go,   żeby   pozwolił   mu   zatrzymać   się   w 
rodzinnym domu. Nie spędzi następnej nocy pod jednym dachem z Meg, trzymając 
się od niej z dala. Nie po tym,  jak reagowała na jego pieszczoty  na szkolnym 
dziedzińcu. Pewne sytuacje były dla mężczyzny nie do zniesienia, a jedną z nich 
było trzymanie się na dystans od upragnionej kobiety.

Rozległo się pianie koguta. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz je słyszał. Na 

przewodach   telefonicznych   przysiadły   wróble,   obserwując   jego   samotny   bieg. 
Luke   zwolnił,   by   choć   przez   chwilę   porozkoszować   się   rześkim   powietrzem 
poranka. Życie na wsi miało swoje dobre strony.

Nie   bardzo   poznawał   okolicę.   Parę   starych   domostw   pozostało,   ale   wokół 

wyrastały nowe budynki, sklepy, zabudowania, wtapiając się w pejzaż i zmieniając 
linię horyzontu.

Jego rodzinna farma pozostała taka sama, tyle że szary kolor budynków nieco 

wyblakł.   Za   to   przed   domem   jaśniała   jaskrawoczerwona   ciężarówka.   Luke 
wyobrażał sobie, ile mogła kosztować, ale rozumiał, dlaczego Clint ją kupił. W 
dzieciństwie jego ulubioną zabawką była czerwona ciężarówka.

Luke poczuł nagle tęsknotę za dawnymi dobrymi czasami, gdy żyła jeszcze 

matka. Wczesnym rankiem wybierał jajka z kurnika, a matka smażyła już bekon na 
dużej patelni. W tamtych czasach ojciec pomagał przy śniadaniu i podśpiewywał 
piosenki, które nadawano w radiu, podczas gdy Clint nakrywał do stołu. Ojciec był 
muzykalny. Luke niemal już o tym zapomniał. Na dziesiąte urodziny podarował 
synowi gitarę i nauczył go pierwszych akordów.

Luke’owi nie wydawało się to wszystko niczym szczególnym aż do dnia, kiedy 

matka wyznała mu, że ma raka. Starali się zachowywać normalnie, ale okazało się 
to niemożliwe i wreszcie, gdy matka była zbyt słaba, aby móc ustać na nogach, 
przestali cokolwiek udawać. Luke chciałby, aby ojciec był silniejszy, ale Orville 
Bannister   potrzebował   żony,   by   zachować   równowagę   ducha.   Po   jej   śmierci 
załamał się.

– Nie mamy szczęścia, synu – powtarzał, wypijając w dniu jej pogrzebu kolejne 

piwo.

Kiedy Luke’a zmuszono do zerwania z Meg, nie był właściwie zdziwiony, że 

do tego doszło. Jego ojciec stracił jedyną kobietę, jaką kiedykolwiek kochał, a teraz 
podobny los spotkał Luke’a. Bannisterowie nie mieli szczęścia w tych sprawach.

Oczywiście Clintowi wcale nie wiodło się lepiej. Debbie Fry może i była ładną, 

i na swój sposób miłą dziewczyną, ale zbyt zabawową, nie nadawała się na żonę 
dla farmera. Była młodsza o siedem lat od Luke’a i o pięć od Clinta, niedawno 

background image

skończyła dwadzieścia jeden lat. Clint potrzebował kogoś bardziej dojrzałego, jeśli 
sam zamierzał kiedykolwiek dorosnąć.

Luke potrząsnął głową. Osądza swego młodszego brata, jakby miał do tego 

jakiekolwiek   prawo.   Taka   postawa   na   pewno   nie   ułatwi   mu   porozumienia   z 
Clintem.

Przeszedł przez podwórze. Drewniane schody prowadzące do bocznego wejścia 

skrzypiały. Nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte.

– Clint?! – zawołał, zaglądając do środka. Odpowiedziało mu milczenie. W 

kuchni piętrzyła się w zlewie sterta brudnych naczyń.

– To ja, Luke! – zawołał ponownie.
– Dobra! Dobra! Czego chcesz? – Clint wszedł do kuchni, bosy, bez koszuli, 

zapinając dżinsy.

– Porozmawiać.
– Ciągniesz za sobą całe miasto? – spytał Clint, wyglądając przez okno.
– Nie, i przepraszam cię za wczoraj. Powinienem wiedzieć, że...
– Och, zaskoczyli cię, tak? Co za skromność!
– Clint, czy nie moglibyśmy przestać się kłócić i po prostu pogadać? Co byś 

powiedział na kawę? Zaparzę – zaproponował.

– Nie w porę przyszedłeś. Nie jestem sam.
– Debbie?
– Sprawdzasz mnie czy co?
– Nie wiedziałem, że to tajemnica.
– Clint? – W drzwiach stanęła Debbie. Przecierała – oczy. Miała na sobie jedną 

ze starych koszul Clinta i skąpe figi. – Usłyszałam, że ktoś tu jest. Co u ciebie, 
Luke?

– Cześć, Debbie. – Luke musiał przyznać, że jego brat ma dobry gust. Długie, 

zgrabne   nogi   i   burza   rudych   włosów   niejednego   mężczyznę   wprawiłyby   w 
podniecenie. Chciał zapytać, czy jej matka wie, że tu jest, ale powstrzymał się. 
Dwudziestojednoletnia dziewczyna sama może decydować o tym, czy chce spędzić 
noc z mężczyzną.

– Może byś się ubrała – odezwał się Clint.
– Jestem ubrana – odparowała. – Zaproponowałeś Luke’owi kawę?
– Nie może zostać. Myślę, że ma dzisiaj od cholery zajęć, prawda, Luke?
– Muszę być na uroczystości otwarcia festiwalu – westchnął Luke. – Ale to 

później. Liczyłem, że będziemy mogli teraz...

– Clincie Bannisterze, mógłbyś przynajmniej poczęstować swego brata kawą. – 

background image

Debbie stała pośrodku kuchni, z rękami na biodrach, w koszuli rozchylonej tak, że 
widać jej było piersi. – Jaką pijesz, Luke? Czarną czy ze śmietanką i cukrem?

Luke   popatrzył   na   nią   i   dostrzegł   w   jej   oczach   błysk   zainteresowania.   Do 

diabła. Stara się go kokietować na oczach Clinta.

– Właściwie to nie bardzo mam ochotę na kawę. Dokucza mi dziś żołądek. 

Chciałem tylko omówić z Clintem pewne sprawy rodzinne, więc jeśli pozwolisz...

– No cóż, dobrze. – Debbie była wyraźnie rozczarowana. – Wezmę prysznic. 

Muszę zaraz iść do pracy. Jestem kasjerką w banku przy Valley National, więc jeśli 
byś potrzebował gotówki, wstąp, na pewno...

– Debbie! – Clint spiorunował ją wzrokiem.
– Po prostu staram się być uprzejma – ucięła i wyszła z kuchni.
– Chyba jesteś zmęczony kobietami, które rzucają się na ciebie przy lada okazji 

– powiedział Clint, gdy zostali sami.

– To nie ma żadnego znaczenia. Po prostu utożsamiają mnie z facetem, którego 

gram, i wyobrażają sobie, że jestem inny niż w rzeczywistości.

–   Nie   gadaj.   Rozmawiasz   ze   swoim  bratem,   któremu   zostawały   odpady   po 

tobie, pamiętasz? Myślę, że dziewczyny spotykały się ze mną, bo po cichu liczyły, 
że w ten sposób uda im się poderwać ciebie.

– Clint, nie chcę się z tobą kłócić. Na litość boską, Debbie nic a nic mnie nie 

obchodzi.

– Za to tyją obchodzisz. Powinienem się tego domyślić, kiedy spytała mnie, 

gdzie się zatrzymałeś. – Clint podszedł do zlewu, wyciągnął kubek i nalał sobie 
wody. – Nic się nie zmieniło.

– Dużo się zmieniło. Dawniej nie pałałeś do mnie nienawiścią.
– A ty nigdy nie byłeś pozerem.
– Posłuchaj, wiem, że cały ten szum wokół mnie działa ci na nerwy. Ja też za 

tym nie przepadam, ale...

– Kpisz sobie czy co? Jesteś dumny jak paw.
– Popularność jest częścią mego zawodu – wycedził Luke – ale potrafię się 

kontrolować. Śmieszna jest ta – rozmowa. Pozostaliśmy  tylko dwaj z rodziny i 
zamiast walczyć ze sobą, powinniśmy trzymać się razem.

– Trzymać się razem? – Clint parsknął śmiechem. – To nie ja wyniosłem się do 

Kalifornii,  żeby   się   wylegiwać   na  plaży,  zostawiając   brata   z   wiecznie   pijanym 
starym. To nie ja żyję jak bogacz i upajam się sławą, podczas gdy mój brat haruje 
przy   bawełnie.   To   nie   ty   musisz   targować   się   z   kupcami   i   modlić,   żeby   cena 
bawełny nie poszła w dół.

background image

– Oddałem ci moją część farmy. To mało?
– O, tak, mój wielki bracie, to o wiele za mało, ale daje mi prawo, żeby cię 

wyrzucić z kuchni.

Luke wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Jego brat widział tylko jedną 

stronę   medalu,   a   teraz,   gdy   jego   dziewczyna   śpiewa   pod   prysznicem,   myśląc 
przypuszczalnie o Luke’u, nie będzie miał ochoty spojrzeć na drugą. Luke odwrócił 
się w milczeniu i wyszedł.

Meg obudziła się, gdy trzasnęły drzwi. Luke poszedł, nie mogła mu tego mieć 

za złe. Sytuacja była nie do wytrzymania.

Kiedy Apacz zaskrobał do drzwi, narzuciła szlafrok i poszła do kuchni dać mu 

jeść. Na stole zobaczyła kartkę od Luke’a, w której informował ją, że wybrał się do 
brata i wróci, żeby się przygotować do uroczystości.

A więc poszedł dogadać się z Clintem. Nie wziął samochodu. Miała nadzieję, 

że się pogodzą. Wtedy Luke mógłby u niego zamieszkać, co byłoby najlepsze, i dla 
niego, i dla niej.

Wzięła   prysznic,   włożyła   czarne   dżinsy   i   podkoszulek   z   festiwalowym 

nadrukiem. Wywiad dla telewizji miała o jedenastej, ale chciała być ubrana, zanim 
przyjdzie   Luke,   choć   wątpiła,   czy   ubranie   ochroni   ją   przez   dojmującym 
pożądaniem, jakie w niej budził.

Nie była głodna, ale zmusiła się do wypicia soku i zjedzenia grzanki. O ósmej 

zaczęły   się   telefony.   Ustaliła   ostatnie   szczegóły.   A   o   dziesiątej   wyruszyła   do 
telewizji.

Wywiad   zaczął   się   bardzo   dobrze.   Meg   podała   harmonogram   imprez 

towarzyszących i godziny wyścigów strusi.

– A co z naszym tegorocznym mistrzem ceremonii?
  –   spytał   dziennikarz.   –   Słyszałem,   że   mieszkanki   Chandler   są   niezwykle 

przejęte wizytą Luke’a Bannistera.

Meg poczuła, że robi się czerwona. Do diabła!
– To zaszczyt mieć wśród nas kogoś tak sławnego, kto pochodzi z naszego 

miasta – odparła z pozornym spokojem.

–   Pani   też   pochodzi   z   Chandler.   –   Dziennikarz   uniósł   brwi.   –   Proszę   mi 

powiedzieć, czy Luke już dawniej miał opinię podrywacza?

– Luke to prawdziwy mężczyzna – odparła po chwili zastanowienia.
– Czekamy więc z niecierpliwością na jego udział w niedzielnej imprezie.
Meg wypadła z telewizji, jakby ją ktoś ścigał. Musiała zaczerpnąć powietrza i 

background image

uspokoić nerwy. Czy aby ludzie nie zauważą, że zmieszała się na samą wzmiankę o 
Luke’u? Na pewno wielu mieszkańców  Chandler pamięta,  że kiedyś się z nim 
spotykała. Musi być ostrożna, gdy pokażą się razem publicznie.

Wracając z telewizji, zatrzymała się obok domu, w którym spędziła pierwsze 

osiemnaście lat swego życia. Miała zostawić rodzicom dwa podkoszulki. Obiecali, 
że pomogą przy organizacji festiwalu. Była wściekła, że wtrącili się w jej sprawy z 
Lukiem, ale nie zamierzała teraz poruszać tego tematu. Była zbyt zajęta swoimi 
obowiązkami.

Weszła do domu tylnymi drzwiami, tak jak to zawsze robiła.
– Mamo? – zawołała.
Nora Hennessy siedziała przy stole nad talerzem zupy i oglądała telewizję. Była 

niewysoką, zadbaną kobietą, z krótkimi włosami w kolorze miodu, które właśnie 
zaczynały lekko siwieć na skroniach.

–   Wielkie   nieba!   Nie   spodziewałam   się   ciebie   w   takim   dniu!   –   zawołała 

zdumiona na widok córki.

– Ja tylko... – przerwała, gdy zorientowała się, co matka ogląda. – „Labirynt 

uczuć”? – zdziwiła się.

– To niezły serial – stwierdziła Nora.
– Myślałam, że nie lubisz oper mydlanych.
– Cóż, oglądam tylko tę jedną.
– Nie zamierzam się wtrącać, ale wygląda na to, że i ty jesteś wielbicielką 

Luke’a.

–   Tego   bym   nie   powiedziała   –   oburzyła   się   Nora,   a   jej   policzki   stały   się 

purpurowe.

– Ale jesteś, prawda? Słyszałam, co ludzie mówią o tym serialu. To Luke ich 

przyciąga. Ludzie, a raczej kobiety, nie oglądałyby go, gdyby nie miały bzika na 
punkcie Dirka Kennedy’ego. – Meg słyszała głos Luke’a. Nic dziwnego. Był na 
ekranie prawie bez przerwy.

– A jej matka patrzyła na niego, podobnie jak miliony innych kobiet.
Nora podniosła się i wyłączyła telewizor.
– Nie ma nic złego w oglądaniu zmyślonych historii. Gorzej, jeśli mieszasz je z 

prawdziwym życiem.

– Myślisz, że ja to robię? To dlatego mi nie powiedziałaś, że Luke zadzwonił, 

jak tylko dostał rolę w serialu?

– Usiądź. Naleję ci zupy. – Nora odzyskała zimną krew.
Meg rzuciła podkoszulki na stół.

background image

– Nie mam teraz czasu, ale chciałabym, żebyś odpowiedziała na moje pytanie, 

zanim wyjdę.

– Dobrze. – Nora spojrzała córce prosto w twarz. – Tak, bałam się, że zostawisz 

Dana i pogonisz do Hollywood. Zawsze byłaś pod wpływem Luke’a Bannistera, a 
my z ojcem staraliśmy się wybić ci to z głowy.

– Toczyliście z nim swoją prywatną wojnę – wycedziła Meg przez zęby. – 

Właśnie się dowiedziałam, że tata zmusił go szantażem, żeby ze mną zerwał.

– Oczywiście Luke ci powiedział coś niecoś – zauważyła Nora cierpko. – Mam 

nadzieję, że nie zamierza ponownie wkroczyć w twoje życie?

– Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że może byłabym z nim szczęśliwa?
–   Nie.   Jeśli   spokojnie   się   nad   tym   zastanowisz,   przyznasz   mi   rację.   Luke 

wylądował lepiej, niż się z ojcem spodziewaliśmy, ale jego styl życia nie jest dla 
ciebie. Nie nadajesz się do wielkiego świata, tego całego blichtru, blasku, świateł 
reflektorów.   Poza   tym,   jak   sięgnę   –   pamięcią,   zawsze   chciałaś   zająć   się 
działalnością polityczną. A powinnaś zacząć właśnie tu, gdzie się wychowałaś i 
gdzie masz ustabilizowaną pozycję. On nie zrezygnuje z Kalifornii, a jeśli z nim 
pojedziesz, będziesz zaczynać od początku.

Meg westchnęła głęboko. Trudno było nie przyznać matce racji.
– Chcę tylko móc sama podejmować decyzje.
–   Z   tonu,   jakim   mówisz,   można   wywnioskować,   że   wciąż   jeszcze   możesz 

podjąć tę decyzję.

– Lepiej już pójdę – stwierdziła Meg.
– Nie rób głupstw, dziecko. On jest atrakcyjnym mężczyzną, ale jeśli stanie 

między   tobą   a   twoimi   dążeniami,   jego   atrakcyjność   zblednie.   –   Meg   spojrzała 
matce w oczy. – Kochamy cię, Meg. Bóg dał nam tylko jedno dziecko, a więc 
jesteś   dla   nas   wszystkim.   Od   chwili   twego   urodzenia   mieliśmy   na   uwadze 
wyłącznie twoje dobro.

–   Do   zobaczenia,   mamo.   –   Meg   wybiegła   i   wskoczyła   do   samochodu.   Nie 

chciała przedłużać tej przykrej rozmowy. Luke na pewno jest już w domu, myślała. 
Uroczystość zaczyna się za dwie godziny. Musi się przygotować.

Gdy wjechała na podwórze, Apacza nie było przed domem. Luke na pewno 

wrócił. Otworzyła frontowe drzwi. Usłyszała szum wody w łazience i głos Luke’a 
nucącego jakąś melodię. Apacz leżał w salonie, wyraźnie zadowolony.

– Dobrze ci, prawda? – powiedziała, drapiąc go za uchem. Problem w tym, że i 

jej było dobrze. Już w drodze do domu cieszyła się na myśl o tym, że Luke być 
może na nią czeka. Po raz pierwszy od blisko dwóch lat czuła się jak prawdziwa 

background image

kobieta,   pożądana,   adorowana.   Przyzwyczaiła   się   ostatnio   myśleć   o   sobie   w 
całkiem innych kategoriach, jako o wdowie, kandydatce do kariery politycznej, 
kobiecie interesu. Luke wszystko to zmienił jednym pocałunkiem.

Nie usłyszał, jak weszła. Nucił stary przebój Rolling Stonesów “I Can’t Get No 

Satisfaction”. Westchnęła. Jej też nie satysfakcjonowała cała ta sytuacja. Weszła do 
kuchni   i   nalała   sobie   wody.   Na   stole   zobaczyła   torbę   ze   świeżo   zerwanymi 
pomarańczami.

Chyba   ich   nie   ukradł?   –   zaniepokoiła   się,   wracając   myślą   do   przeszłości. 

Pachniały tak zachęcająco, a ona była taka głodna, że nie zastanawiając się długo, 
sięgnęła po owoc i zaczęła ściągać skórkę.

– Wydawało mi się, że ktoś tu jest – usłyszała nagle. Luke stał w drzwiach, 

wycierał   włosy.   Miał   na   sobie   najbardziej   obcisłe   dżinsy,   jakie   kiedykolwiek 
zdarzyło jej się widzieć, i nic ponadto.

background image

Rozdział 6

– Masz na nie pozwolenie? – spytała.
Luke zarzucił ręcznik na szyję i spojrzał na dżinsy.
– Mój agent poradził, żebym je włożył – odparł.
– Zapewnił ci też ochroniarza?
– Daj spokój. To dobre dla nastolatek. Nikt nawet nie zwróci uwagi.
–   Nie   byłabym   taka   pewna.   –   Przypomniała   sobie   słowa   matki.   On   jest 

fascynującym   mężczyzną.   Matka   nawet   w   części   nie   wiedziała,   jak   bardzo 
fascynującym.   Luke   jednak   nie   przejmował   się   swoim   seksownym   wyglądem, 
który być może stanowił tajemnicę jego sukcesu. Zachowywał się, jakby w ogóle 
nie zdawał sobie z tego sprawy.

– Widzę, że znalazłaś pomarańcze.
– Znalazłam. – Popatrzyła na niego badawczo. – Skąd je masz?
– Z drzewa starego Petersona.
– Luke!
– Cóż, przechodziłem obok, zapukałem do drzwi – i pogadałem z Petersonową. 

Jej mąż zmarł parę lat temu. Przecież wiesz.

Meg skinęła głową. Jak mogła stać tutaj obok tego seksownego faceta i nie 

rzucić mu się w ramiona?

– Pani Petersonci je dała?
– Zapracowałem na nie. Chciała, żeby jej okopać drzewko, i zrobiłem to za 

torbę pomarańczy. – Podszedł do stołu, wyjął jeden owoc i zaczął go obierać ze 
skórki. – Wstąpiłem do niej, żeby przeprosić za to, że jako chłopiec kradłem im 
pomarańcze.

– Przeprosiłeś i za mnie?
– Niezupełnie. Powiedziałem, że nie miałaś o niczym pojęcia.
– Ach, tak. – Meg patrzyła, jak myje pomarańcze.  Te same dłonie pieściły 

wczoraj jej piersi. Pragnęła, by znów jej dotknął.

– Zachowywała się tak, jakby nawet nie wiedziała, że już tu nie mieszkam – 

dodał. – Dobrze mi to zrobi, na wypadek gdyby mi woda sodowa miała uderzyć do 
głowy, jak mówią niektórzy.

– Przecież nie jesteś zarozumiały.
– Powiedz to memu bratu. – Włożył do ust kawałek pomarańczy. – Wyborna. 

Zapamiętałem ten smak.

background image

– A jak poszło z Clintem?
– No cóż... – Luke zawahał się. – Clint wyobraża sobie, że prowadzę wspaniałe 

życie   w   Kalifornii,   podczas   kiedy   on   haruje   jak   wół   na   farmie.   Myślę,   że 
zapomniał, iż musiałem nauczyć się sam sobie radzić, gdy tymczasem on pozostał 
w   rodzinnym   domu.   Widzi   jedynie,   że   jemu   jest   ciężko,   a   ja   robię   wspaniałą 
karierę.

– To niedobrze – powiedziała ze smutkiem Meg, pochylając się gwałtownie nad 

zlewem, by cząstka pomarańczy nie wpadła jej za podkoszulek. Nie udało się. Luke 
natychmiast pospieszył z pomocą. Poczuła na piersi jego dłoń.

– Przestań. – Chwyciła go za rękę. – Na litość boską, przestań.
Luke nie poruszył się. Niebieskie oczy zaszły mu mgłą.
– Myślałem dziś o tobie bez przerwy – wyszeptał.
  – Gdy szedłem drogą, którą chodziliśmy razem, przyglądałem się wszystkim 

tym miejscom, w których się spotykaliśmy. Byłaś ze mną przez cały czas.

Meg nie drgnęła. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
Luke rozwarł dłoń i cząstka pomarańczy upadła na podłogę. Pogładził Meg po 

włosach i szyi.

– Tak bardzo za tobą tęskniłem – westchnął. – Potrzebuję cię, Meg. – Zbliżył 

wargi do jej ust.

Oparła  dłonie o  jego nagą  pierś.  Wdychała  znajomy   zapach  pomieszany  ze 

świeżą   wonią   pomarańczy.   Ich   usta   się   spotkały.   Objęła   go   za   szyję.   Luke, 
powtarzała w duchu jego imię. Przyciągnął ją do siebie. Poczuła każdy szczegół 
jego   ciała.   Był   podniecony.   Jego   pocałunki   stały   się   gorętsze,   coraz   bardziej 
namiętne.

– Nie miałem zamiaru tego robić – powiedział, z trudem odrywając się od niej.
Otworzyła oczy i oparła się o stół. Wysiłkiem woli utrzymywała równowagę. 

Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wreszcie powiedziała:

– To również moja wina. I ja cię pragnę.
–   Nie,   nie   pragniesz.   Może   teraz,   w   tym   momencie,   ale   później   byś   tego 

żałowała.   Nie   chcę   ci   przysporzyć   kłopotów,   Meg.   Naprawdę   nie   chcę. 
Próbowałem przekonać Clinta, żeby pozwolił mi u siebie zamieszkać, ale nawet nie 
raczył mnie wysłuchać. A jeśli zostanę tu jeszcze przez jedną noc, będziemy się 
kochać. Jestem tego pewny.

– Nie zostaniesz tutaj – odparła. – Dzwoniłam dziś rano do hotelu. Jest dla 

ciebie pokój. Przewieziemy twoje rzeczy, jak tylko będziesz gotów.

– To dobrze. To naprawdę dobrze.

background image

– Wolałabym tego nie robić, Luke. – Meg umknęła wzrokiem w bok.
W jego oczach na moment rozbłysło pożądanie.
– To słuszna decyzja – przyznał po chwili. – Zaraz się spakuję i zniknę z twego 

życia, póki jeszcze choć trochę nad sobą panuję.

Pojechali do miasta BMW. Luke pogodził się już z myślą o tym, że znów stanie 

się obiektem fotoreporterów.

–   W   hotelu   obiecano   mi,   że   nie   ujawnią   numeru   twojego   pokoju   – 

poinformowała go Meg, wybierając okrężną drogę, by ominąć  skwer w środku 
miasta.   –   Dopóki   uda   ci   się   powstrzymać   fotoreporterów,   a   jestem   pewna,   że 
obsługa hotelowa ci w tym pomoże, będziesz miał trochę spokoju.

– To naprawdę nie ma znaczenia – odparł. – Od tej chwili aż do niedzieli i tak 

należę do publiczności.

– Zapewne. – W jej głosie zabrzmiała ironia. Była – poirytowana. Luke do 

dżinsów   włożył   błękitną   koszulę   i   buty   z   cholewką.   Wyglądał   znakomicie. 
Ogarnęła ją żądza posiadania. Podjechali pod hotel.

– Pomyśl, że i ty jesteś teraz osobą publiczną – zauważył.
Ale to nie mnie będzie otaczał tłum, dodała w duchu.
– Luke, chciałabym... – zaczęła.
– Ejże. – Dotknął jej ramienia. – Masz swoje zajęcia. Rozumiem to.
– Naprawdę?
– Dopóki trzymamy się na bezpieczną odległość – powiedział, patrząc jej w 

oczy. – Kiedy biorę cię w ramiona, zmieniam się w samolubnego faceta, który chce 
tylko...

–   Mogę   wziąć   pański   bagaż?   –   przerwał   mu   portier,   otwierając   drzwiczki 

samochodu.

– Oczywiście. Przedstawienie się zaczyna.
Meg obserwowała Luke’a, gdy wchodził do holu, ściągając na siebie spojrzenia 

kobiet.   Gdyby   tak   mogła   cofnąć   czas   o   dwadzieścia   cztery   godziny.   Inaczej 
wykorzystałaby chwile spędzone razem.

Przez następną godzinę działała jak automat, myślami błądząc gdzie indziej. 

Odebrała  walkie-talkie,  które miało jej nieodłącznie towarzyszyć przez najbliższe 
parę dni, i zieloną bryczkę, którą mogła swobodnie poruszać się po festiwalowym 
terenie.   Sprawdziła   jeszcze,   czy   wszystko   zostało   przygotowane   jak  należy,  po 
czym udała się do hotelu po Luke’a.

background image

Zastała go w holu otoczonego liczną grupą łowców autografów. Przepychając 

się   ku   niemu,   żałowała,   że   jego   agent   nie   zapewnił   mu   ochrony.   Z   trudem 
wyciągnęła go z tłumu i wyprowadziła przed hotel. Skinęła dłonią i wskazała mu 
miejsce obok siebie.

– Tu Meg. Wszystko w porządku – poinformowała przez walkie-talkie.
– Przypomina mi to bryczkę, którą jeździł Bobby Joe – roześmiał się Luke. – 

Nie będę twierdził, że jazda nie jest zabawna.

– Masz rację, jest zabawna.
Wszystko   już   było  zapięte   na   ostatni   guzik.  Sprzedawcy   rozstawili   budki  z 

prażoną kukurydzą i elektryczne grille, między nimi umieścili się lodziarze. Na 
straganach   z   pamiątkami   pobrzękiwały   na   wietrze   dzwoneczki,   błyszczały 
przeróżne ozdoby, piętrzyły się wyroby rzemieślnicze. Przygotowano serpentyny i 
fajerwerki, by uświetnić uroczystość otwarcia wyścigów strusi o piątej, a rzędy 
pluszowych zwierzaków czekały na zwycięzców rozmaitych konkursów.

Meg podjechała pod żółto-biały namiot dla ważnych osobistości rozstawiony na 

końcu trasy biegu strusi, lam i wielbłądów. Trybuna po przeciwnej stronie była już 
pełna, a ci, którzy nie znaleźli miejsca na ławkach, obsiedli okoliczne trawniki. 
Członkowie   obsługi   roznosili   piwo   i   inne   napoje,   z   megafonów   rozległy   się 
dźwięki muzyki country.

– To nie lada przedsięwzięcie  – stwierdził z podziwem Luke, wysiadając z 

bryczki. Weszli z Meg do namiotu, w którym miejscowi notable i członkowie Izby 
Handlowej raczyli się przy suto zastawionym bufecie.

– Musi tak być. Jeśli festyn się nie uda, będziemy przez cały rok się szarpać, 

żeby zdobyć pieniądze na naszą działalność w mieście.

– Obciążyli cię niezłą odpowiedzialnością.
– Jeśli ich zawiodę, niewykluczone że będę musiała opuścić miasto. Chodź, 

zjemy coś, zanim będzie za późno.

Wkrótce straciła Luke’a z oczu. Otoczyli go ludzie, którzy chcieli choć przez 

chwilę   z   nim   porozmawiać.   Namiot   nie   był   wprawdzie   miejscem   ogólnie 
dostępnym, ale na zewnątrz Meg dostrzegła wścibską fotoreporterkę. Dziewczyna 
wciąż   miała   na   głowie   czapkę   odwróconą   daszkiem   do   tyłu,   a   podkoszulek 
zamieniła na bluzkę z długimi rękawami.

Meg   obawiała   się,   że   dziewczyna   może   chyłkiem   wkraść   się   do   namiotu. 

Podeszła do Bobby’ego Joe, który właśnie nadjechał. Był bez munduru. Pomagał 
roznosić   piwo   i   napoje,   ale   Meg   wiedziała,   że   nigdy   nie   zapomina   o   swoich 
obowiązkach służbowych. Wskazała mu fotoreporterkę.

background image

– Chciałabym mieć pewność, że ta kobieta z aparatem nie wejdzie do środka – 

powiedziała.

– Zrobi się – zapewnił Bobby Joe. – Jak leci?
– Wydaje się, że wszystko w porządku. Co do tej wczorajszej nocy, ja...
– To twoja sprawa, Meg.
– Nie napisałeś żadnej notatki? – spytała z niepokojem połączonym z ulgą.
– A po co? Ty i Luke jesteście moimi przyjaciółmi. Nie ma o czym mówić.
– Dzięki, Bobby Joe. – Meg odetchnęła.
– Nie ma sprawy.
Wróciła do gości. Nastrój był coraz bardziej odświętny. Popełniła błąd, ale na 

szczęście błąd ten odkrył ktoś rozsądny i lojalny. Nie musi się więc obawiać o 
swoje dobre imię.

W pewnym momencie właściciel strusi wyścigowych zajął miejsce na środku 

areny i poprosił zebranych o uwagę. Meg czekała w napięciu, wiedząc, co powie. 
Zaczął   od   tego,   że   jest   szczęśliwy,   że   może   być   wśród   tak   sympatycznych 
mieszkańców Chandler. Po krótkiej pauzie mówił dalej.

–   W   tym   roku   mamy   nowy   punkt   w   naszym   programie.   Izba   Handlowa 

zorganizowała loterię, w której główną wygraną jest randka z naszym mistrzem 
ceremonii. A jest nim nie kto inny jak znany wszystkim gwiazdor serialu „Labirynt 
uczuć”, Luke Bannister!

Rozległy   się   burzliwe   oklaski,   Luke   wyszedł   przed   namiot   i   pomachał   do 

zgromadzonych.

– Zwyciężczyni otrzyma tuzin róż i zostanie zawieziona elegancką limuzyną do 

hotelu San Marcos, gdzie zje kolację z Lukiem w restauracji Nineteen-Twelve.

A teraz poproszę  moją  asystentkę, by wylosowała  jedno z nazwisk  spośród 

zgłoszeń   znajdujących   się   w   tej   oto   czasze.   Zaraz   się   dowiemy,   której   z   pań 
dopisze szczęście.

Meg wstrzymała oddech. Nie chciała, żeby ktokolwiek spotykał się z Lukiem. 

Nieważne, że loteria przysporzyła pieniędzy Izbie, nieważne, że będzie to dobra 
reklama dla Luke’a.

– Wygrała... – prowadzący zawiesił głos, by zwiększyć efekt – Debbie Fry!
– Hura! – wykrzyknęła Debbie, wznosząc do góry ręce.
– Myślę, że jest szczęśliwa – kontynuował konferansjer. – A teraz, panno Fry, 

proszę przejść do namiotu dla VIP-ów i przedstawić się. Luke Bannister powinien 
się   dowiedzieć,   w   czyim   towarzystwie   spędzi   piątkowy   wieczór.   Mogę   tylko 
powiedzieć, że szczęściarz z niego.

background image

Meg zmusiła się, by podejść do Debbie i złożyć jej gratulacje. Luke zbliżył się z 

uśmiechem i oświadczył, że z rozkoszą będzie jej towarzyszył wieczorem. Meg 
podejrzewała, że znowu gra, ale w głębi serca poczuła ukłucie zazdrości. Nic nie 
mogła na to poradzić.

Błysk flesza! Ostre światło oślepiło ją na moment. Zauważyła fotoreporterów. 

Miała nadzieję, że na jej twarzy nie odzwierciedlają się wszystkie targające nią 
uczucia.   Już   sobie   wyobrażała   nagłówki   w   gazetach:   „Dawna   dziewczyna 
Bannistera obserwuje z zazdrością, jak uwodzi on następną kobietę”. Nie, chyba 
zwariowała. Fotoreporterzy nie na nią polowali. Po prostu znalazła się w polu ich 
widzenia.

Zaczął się pierwszy bieg. Trzy strusie ciągnęły małe rydwany. Powożący mieli 

na sobie hełmy, jakie niegdyś nosili Rzymianie, i luźne płaszcze. Tłum wiwatował. 
Meg obserwowała wyścig z zainteresowaniem, ale kątem oka zerkała w kierunku 
Debbie i Luke’a.

Na   szczęście   wezwano   ją   przez  walkie-talkie.  Podeszła   do   Luke’a   i 

poinformowała go, że musi na chwilę odjechać.

Clint przyjechał po Debbie około wpół do siódmej wieczorem. Umówili się na 

terenie festiwalu, chociaż po porannej scenie nie było mu w smak znaleźć się z 
Debbie   tam,   gdzie   mogli   spotkać   brata.   Wszyscy   kumple   Clinta   zabierali   tego 
wieczoru  swoje   żony   i  dziewczyny   na  festyn,  a  więc   i Clint   musiał  to  zrobić. 
Lepiej, żeby Luke trzymał się z dala od Debbie, i odwrotnie.

Debbie zajmowała mały domek gościnny za domem rodziców. Czekała już na 

niego   na   ganku.   Podobało   mu   się,   że   zawsze   była   punktualna.   Popatrzył   z 
uznaniem na jej obcisłe zielone dżinsy i jaskraworóżową bluzkę związaną w pasie. 
Wyglądała piekielnie seksownie. Chłopaki będą mu dziś zazdrościć.

Otworzył drzwiczki. Kiedy wsiadła, poczuł silny zapach perfum.
– Pięknie pachniesz – powiedział.
– Dzięki. – Debbie nie patrzyła na niego.
– Nie pocałujesz mnie?
– Ależ oczywiście. – Szybko musnęła wargami jego policzek.
– Ejże. – Clint przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta. – To co innego – 

stwierdził, zapuszczając silnik.

Na ogół była w samochodzie bardzo rozmowna, ale tym razem milczała.
– Coś się stało, kochanie? – zaniepokoił się.
Rzuciła mu nerwowe spojrzenie.

background image

– Będzie lepiej, jak ci powiem – zdecydowała. – I tak się dowiesz.
Zmartwiał. Był niemal pewien, że ma to coś wspólnego z Lukiem.
– No więc mów.
– Wygrałam główną nagrodę na loterii.
– Jakiej loterii? – Nie miał pojęcia, o czym ona mówi.
– Losowano randkę z twoim bratem.
– Co? – Clint zjechał na pobocze i gwałtownie zahamował. – Kupiłaś los?
– Dwadzieścia.
Spuścił głowę. Oczywiście, kupiła dwadzieścia losów. Kogo on chce oszukać? 

Przecież chodzi z nim tylko dlatego, że jest bratem Luke’a Bannistera. A teraz 
Luke jest tutaj, więc on nie jest już potrzebny.

– To tylko jeden wieczór – dodała miękko, łagodniejszym tonem. – W piątek.
Clint wyprostował się i popatrzył przed siebie. Zamyślił się. Prawdę mówiąc, 

nie był zakochany w Debbie, ale podobała mu się i wszyscy w mieście uważali, że 
jest jego dziewczyną. Nie złamie  mu serca, idąc na tę randkę, ale ugodzi jego 
męską ambicję. Przeklęty Luke. Nie mógł zostać tam, gdzie jego miejsce?

– Pójdziemy dzisiaj razem? – spytała niemal szeptem.
– Pójdziemy, jasne. – Clint zapuścił motor.
– Wściekły jesteś, co?
– O, nie, to niepodobne do starego Clinta.
– Meg poczuła się senna, ale nie mogła jeszcze pójść do domu. Była potrzebna 

tutaj. Od chwili otwarcia festiwalu prawie nie widziała Luke’a, w każdym razie nie 
na żywo. Mogła go natomiast podziwiać na ogromnym ekranie zawieszonym przed 
trybuną, na którym wyświetlano fragmenty serialu.

Dojeżdżała właśnie do namiotu, gdy Luke wyrósł przed nią jak spod ziemi. 

Gwałtownie skręciła, by na niego nie najechać.

– Zostaw tę bryczkę i chodź ze mną – powiedział.
– Co się stało?
– Muszę z tobą pomówić. Chodź.
– Znowu ta reporterka? A może coś ze strusiem?
– Powiem ci na diabelskim kole. To jedyne miejsce, gdzie możemy być sami.
– Nie lubię diabelskiego koła, Luke.
– Ze mną nie musisz się bać.
– Będzie mi niedobrze.
– Na pewno nie. Zaufaj mi – nalegał.
Podeszli do kasy.

background image

– Patrzcie, to Dirk Kennedy – usłyszeli nagle czyjś głos.
–   W   rzeczy   samej.   –   Luke   posłał   jeden   ze   swych   dyżurnych   uśmiechów. 

Natychmiast zaczęto go prosić o autograf. – Jak wrócę – obiecał. Wsiedli z Meg do 
wagonika.

– To kiepski pomysł. – Meg poczuła ucisk w żołądku.
– Świetny!
Wagonik wzniósł się w górę. Zemdliło ją.
– Och, Luke – jęknęła.
– Wszystko będzie dobrze. – Ujął jej dłonie. – Popatrz na mnie.
Od   razu   poczuła   się   lepiej.   Któż   mógłby   myśleć   o   czymś   nieprzyjemnym, 

patrząc w te oczy koloru nieba nad Arizoną?

– Widzisz – uśmiechnął się. – Wiedziałem, że nie będzie tak źle.
I wtedy popełniła błąd. Spojrzała w dół. Świat zawirował jej przed oczami.
– Boże – jęknęła.
– Spójrz na mnie.
Popatrzyła mu w oczy. To był jej talizman.
– Cały czas patrz na mnie, a nie w dół – napominał.
– Chyba mnie hipnotyzujesz.
– Coś podobnego. Jeszcze nigdy tego nie robiłem.
– To niesamowite, Luke – zaśmiała się.
– Och, Meg, co ja bym dał... – westchnął. – Czas zmienić temat. Wziąłem cię 

tutaj, żeby się zastanowić, czy można coś zrobić z tą randką z Debbie.

– Zrobić? Dlaczego? Nie rozumiem.
– Jest dziewczyną Clinta.
– Wiem, ale wygrała. Widziałeś, jaka była podekscytowana. Nie wyobrażam 

sobie, żeby zrezygnowała.

–   Jesteś   pewna?   Bo   ja   sobie   pomyślałem,   że   gdybyś   jej   dała   te   róże   i 

zaproponowała   przejażdżkę   limuzyną   i   kolację   z   Clintem   zamiast   ze   mną, 
wybralibyśmy kogoś na jej miejsce. Pokryłbym dodatkowe koszty.

– Spróbuję, ale widziałeś, jak się ucieszyła. Może jest dziewczyną Clinta, ale 

chce iść na kolację z tobą.

– Do diabła. Wyobrażałem sobie nawet, że jakoś tak to załatwisz, że to ty 

pójdziesz ze mną na kolację.

– Nic z tego. Wywieziono by mnie stąd na taczkach.
– O, nie, bo wtedy ja bym przybył i ocalił cię, tak jak Lancelot ocalił Ginewrę, 

kiedy chcieli ją spalić na stosie.

background image

– Zawsze byłeś romantykiem.
– Tak. Czy zdajesz sobie sprawę, że mamy już za sobą trzy okrążenia, a tobie 

nie jest niedobrze?

– To dopiero jest romantyczne.
– A teraz zatrzymaliśmy się na samej górze. Moje ulubione miejsce.
–   Nawet   mi   nie   mów,   gdzie   jesteśmy.   Nie   chcę   wiedzieć.   –   Meg   nadal 

wpatrywała się w jego oczy.

– Jest pewna tradycja związana z zatrzymywaniem się na górze. Oczywiście ty 

jej nie znasz, bo nigdy nie jeździłaś na kole.

–   Jeśli   ma   to   coś   wspólnego   z   pędzeniem   jak   wariat   samochodem,   to   nie 

interesuje mnie taka tradycja.

– To jedna. Ale jest i druga. – Ujął jej twarz w dłonie i pocałował w usta. Był to 

cudowny, delikatny pocałunek pełen słodyczy. – I jak ci się podoba? – spytał.

– Jesteś szalony.
– Całujmy się, dopóki nie ruszymy. Nikt nas tu nie zobaczy.
– To niebezpieczne.
–   Owszem,   jeśli   rzucisz   się   na   mnie   i   zaczniesz   szarpać   ubranie.   Ale   jeśli 

potrafisz się opanować, będzie cudownie.

Roześmiała się. Lekko rozchyliła usta, gdy ją całował. Czuła jego język. Co ja 

najlepszego robię, pomyślała, ale nie była w stanie się powstrzymać. To wszystko 
było zbyt piękne.

– Może byś lepiej spróbowała popatrzeć na mnie z oburzeniem – zaproponował.
– Dlaczego?
– Bo teraz wyglądasz jak kobieta, która chce się kochać.
– Mylisz się.
– Spójrz na mnie z niesmakiem.
Meg zmarszczyła brwi, po czym wybuchnęła śmiechem.  Śmiała się jeszcze, 

gdy wysiadali z wagonika i błysnął przed nimi flesz aparatu.

background image

Rozdział 7

– Muszę iść – oświadczyła Meg, wyrywając się Luke’owi.
Gdy   po   chwili   obejrzała   się   za   siebie,   zobaczyła   otaczający   go   tłumek 

wielbicieli i fotoreporterów. Wsiadła do swojej bryczki i skierowała się w stronę 
namiotu organizatorów. Po drodze rozglądała się za Debbie. Koniecznie chciała z 
nią porozmawiać, ale okazało się, że Debbie już poszła do domu. Musi ją złapać 
rano w banku. Wątpiła jednak, by była skłonna zrezygnować z randki z gwiazdą.

Przez   chwilę   zastanawiała   się,   czy   nie   zorganizować   spotkania   w   czwórkę. 

Clint   przyszedłby   z   Debbie,   a   Luke   z   nią.   Zupełnie   jak   za   dawnych   czasów, 
pomyślała, tyle że wtedy Debbie nie była dziewczyną Clinta. Była na to za młoda. 
Chodziła jeszcze do szkoły podstawowej. Teraz też jest za młoda. Meg nie mogła 
znieść myśli, że Luke będzie ją trzymał za rękę, obejmował.

A może pocałuje na dobranoc? Albo posunie się dalej? Nie, to niemożliwe, nie 

powinna posądzać Luke’a o podobne zamiary. A jednak jest mężczyzną o gorącym 
temperamencie i nie ma żadnych zahamowań.

Następnego   ranka   zastała   Luke’a   w   zwierzyńcu,   gdzie   młody   struś,   Dirk 

Kennedy, stanowił główną atrakcję. Wszyscy chcieli mieć zdjęcie Luke’a z jego 
filmowym   imiennikiem.   Luke   miał   na   sobie   równie   obcisłe   dżinsy   jak 
poprzedniego   dnia,   białą   koszulę   bez   kołnierzyka   rozpiętą   prawie   do   pasa   i 
wysokie   do   kolan   skórzane   buty   opinające   łydki.   Tajemniczości   dodawały   mu 
ciemne okulary. Ktoś dobrze wiedział, jaki strój mu wybrać.

Meg zatrzymała się w pewnej odległości i zawołała go. Natychmiast do niej 

podbiegł. Zdjął okulary i uśmiechnął się.

– Świetnie wyglądasz. I pachniesz nieco ładniej niż te zwierzaki.
– A ty wyglądasz jak prawdziwy chłopak z farmy. Właściwie należałoby dać ci 

coś do roboty.

–   Nie   narzekam.   Dobrze   mi   tu.   Twój   widok   czyni   ten   dzień   jeszcze 

piękniejszym.

– Dzięki. – Spojrzała w jego przepastne, błękitne oczy i omal nie zapomniała, 

co chciała powiedzieć.

– Potrzebujesz czegoś ode mnie? – spytał. Tak, pomyślała.
– Byłam właśnie w banku – odparła. – Rozmawiałam z Debbie. Nie zrezygnuje 

z randki.

background image

– To niedobrze – zasępił się Luke.
–   Namawiałam   ją,   żeby   poszła   z   Clintem.   Od–   powiedziała,   że   zastąpienie 

ciebie Clintem byłoby głupotą.

– Nie wiem, czego ona się spodziewa. Zamierzam traktować ją jak młodszą 

siostrę.

– Wątpię, czy tego od ciebie oczekuje.
– Powinnaś wiedzieć, że jeśli nie mogę mieć ciebie, nie chcę żadnej innej.
Serce Meg zabiło mocniej. Jakże lubiła słuchać takich słów, nawet jeśli nie 

bardzo w nie wierzyła. W niedzielę Luke wróci do Los Angeles i na pewno nie 
pozostanie długo samotny.

– No cóż, miejmy nadzieję, że Debbie miło spędzi czas z kimś, kto będzie się 

zachowywał jak jej starszy brat.

– Wygrała kolację w moim towarzystwie, nic więcej.
– Wydajesz się zirytowany – zauważyła Meg.
– Widzisz, co czynią z mężczyzny zawiedzione nadzieje? – zaśmiał się cicho. – 

Myślę jednak, że jakoś sobie z tym poradzimy, Debbie, ja i mój braciszek. Wiem, 
jakie to dla ciebie ważne. Nie chcę niczego zepsuć. – Luke popatrzył na dzieci 
przechodzące obok z watą cukrową na patyku.

– Co byś powiedziała, gdybyśmy sobie przypomnieli dawne czasy i też skoczyli 

na watę?

–   Dobry   pomysł,   ale   mam   jeszcze   masę   spraw   do   załatwienia.   Nawiasem 

mówiąc, czy wiesz, że telewizja będzie was filmować?

– W porządku. I dziękuję, że próbowałaś coś zmienić z tą randką.
–   Głupstwo.   –   Meg   obserwowała   go,   gdy   odchodził,   –   ściągając   na   siebie 

spojrzenia zebranych. Rozumiała to. Na nią też działał z jakąś magnetyczną siłą, ile 
razy znalazła się w jego pobliżu.

Tego   wieczoru   Meg,   załatwiwszy   najpilniejsze   sprawy,   postanowiła   pomóc 

trochę   przy   stoisku   z   piwem   –   było   to   najruchliwsze,   najbardziej   uczęszczane 
miejsce przez gości festiwalu. Miała nadzieję, że dzięki temu zapomni o Luke’u i 
jego randce z Debbie.

Było tak do chwili, gdy ich zobaczyła. Luke miał na sobie ciemny garnitur 

podkreślający   jego   szerokie   ramiona,   Debbie   suknię   ze   srebrnych   łusek 
połyskującą przy każdym ruchu. W jednej ręce niosła bukiet róż, drugą trzymała 
Luke’a. Pochylała się ku niemu, opierając policzek o jego ramię.

Wokół kręcili się fotoreporterzy i kamerzyści. Debbie pozowała im do zdjęć 

background image

niczym   początkująca   gwiazdka   filmowa.   Meg   niejasno   sobie   przypominała,   że 
Debbie marzyła o karierze aktorskiej. Teraz była więc w swoim żywiole. Luke na 
lewo i prawo rozdawał uśmiechy, ale w pewnej chwili dostrzegła na jego twarzy 
wyraz znudzenia.

Zmierzali   w   kierunku   pawilonu,   w   którym   występował   znany   na   Południu 

zespół rockowy. Prawie znikli już z oczu Meg, gdy nagle wyrósł przed nimi Clint. 
Meg porzuciła stoisko z piwem i pobiegła. Obawiała się najgorszego. Lada moment 
będzie tu telewizja. Nie może dopuścić do awantury.

– Widzę, że przygruchałeś sobie słodką ślicznotkę, braciszku – zaczął Clint.
– Daj spokój. Debbie i ja uczestniczymy właśnie w programie dobroczynnym.
– Tak. Ta mała potrafi być dobroczynna.
– Jak śmiesz? – oburzyła się Debbie. Podniosła rękę.
– Pozwól mi z nim pogadać. – Luke odsunął ją na bok. – Uważaj, braciszku – 

powiedział.   –   Debbie   to   fantastyczna   dziewczyna,   ale   jest   tylko   moją   dobrą 
znajomą, niczym więcej. Nie psuj wszystkim zabawy.

– Nie próbuj mnie pouczać. – Clint szturchnął go w ramię. – Jestem twoim 

bratem. Byłem tu, kiedy tata cię tłukł, bo za dużo sobie pozwalałeś z dziewczynami 
z sąsiedztwa. Żadnej nie przepuściłeś. Znam cię. Ale Debbie jest moja. Trzymaj się 
od niej z daleka.

– Nie jestem niczyja – zaprotestowała Debbie.
Meg zauważyła zbliżającą się ekipę telewizyjną.
Na chwilę znieruchomiała, nie mając pojęcia, jak postąpić. 
– Idź do domu i prześpij się, Clint – wycedził Luke przez zęby.
– Pocałuj mnie gdzieś, chłoptasiu.
Luke zacisnął pięści. Meg błyskawicznie znalazła się przy nim i chwyciła go za 

ramię.

– Daj spokój, proszę – wyszeptała.
Popatrzył na nią. Oczy pałały mu gniewem.
– Nie możesz zepsuć festiwalu. Nie bij się z nim – prosiła. Poczuła, że jego 

mięśnie rozluźniają się. – Dziękuję, Luke – rzuciła cicho.

– Czyżby nasz kochaś miał pietra? – szydził Clint.
– Nie chcę się bić – powiedział Luke. – Chodźmy, Debbie. – Podał jej rękę.
– Ty sukinsynu! – wrzasnął Clint. – Wiem, czemu nie chcesz się bić. Boisz się, 

że załatwię ci tę śliczną buźkę!

Meg   wstrzymała   oddech.   Luke   z   trudem   się   opanowywał.   Uśmiechnął   się 

jednak jak gdyby nigdy nic i poprowadził Debbie w kierunku namiotu, w którym 

background image

grał zespół muzyczny.

Clint chciał iść za nimi, ale paru przyjaciół powstrzymało go. Meg odetchnęła. 

Tego   by   jeszcze   brakowało   –  mistrz   ceremonii   z  podbitym  okiem  i  złamanym 
nosem.

–   Czy   pani   Meg   O’Brian?   –   usłyszała   nagle   obok   siebie   głos   reportera 

telewizyjnego.

Skinęła głową.
– Czy to przypadkiem nie Luke Bannister przed chwilą z kimś się kłócił?
– Luke jest w drodze na zabawę. Jeśli się pan pospieszy, jeszcze go pan złapie.
– Dobrze, dobrze, ale o co im poszło?
– O nic.
–   Cóż,   jeśli   tak   pani   mówi.   –   Reporter   wzruszył   ramionami.   –   Chodźcie, 

chłopaki, kręcimy.

Luke stał z Debbie obok estrady, słuchając zmysłowej piosenki, która przed 

paru miesiącami znajdowała się na pierwszym miejscu listy przebojów. Kilka par 
tańczyło. Debbie zaproponowała, żeby zrobili to samo, ale odmówił, tłumacząc się, 
że  nie jest  dobrym tancerzem.  Z  trudem wytrzymywał   tę sytuację.  Jeszcze  pół 
godziny i będzie po wszystkim, pocieszył się w myślach.

Kiedy   przystał   na   pomysł   „randki   z   Dirkiem”,   sądził,   że   to   nie   będzie   nic 

trudnego.   Dziesiątkom   kobiet   towarzyszył   przy   podobnych   okazjach.   Tyle   że 
wczoraj trzymał w ramionach Meg i teraz dotyk każdej innej kobiety nieprzyjemnie 
drażnił mu skórę. Perfumy Debbie wydawały mu się zbyt intensywne, a jej głos 
zbyt piskliwy. Pragnął Meg.

Zaczynał   rozumieć,   jak   to   wszystko   się   dzieje.   Przez   całe   lata   Meg   była 

postacią z wyobraźni, wciąż pożądaną, ale nie przeszkadzała mu w nawiązywaniu 
znajomości z innymi kobietami. Teraz znów stała się kimś realnym i już żadna 
kobieta nie będzie w stanie jej zastąpić. Od kiedy musiał zrezygnować z Meg, jego 
życie uczuciowe pozostawiało wiele do życzenia. Być może za następne dziesięć 
lat zdołałby zapomnieć ją na tyle, by naprawdę cieszyć się innymi kobietami. Może 
tak, a może nie.

– Jesteś cudowny, Luke. – Debbie przytuliła się do niego.
– Jestem zwyczajnym facetem.
– Zastanawiam się, czy tak jest. – Debbie wydawała się urażona. – Na ogół nie 

mam problemów z zachęceniem mężczyzny, by zrobił pierwszy krok, a ty jesteś 
przecież słynny ze swoich podbojów. O co więc chodzi? Nie podobam ci się?

background image

– Podobasz mi się, nawet bardzo. – Zastanawiał się, co ma powiedzieć. Nawet 

najmniejsza  wzmianka,  że jest ktoś inny, może  skierować podejrzenia na Meg. 
Widziano ich razem nieraz, a kto wie, czy Bobby Joe będzie trzymał język za 
zębami.

– Nawet mnie nie pocałowałeś – powiedziała z wyrzutem.
– Nie wiedziałem, że i to wchodzi w skład wygranej.
– Może wchodzić. Jeśli chcesz...
Jeszcze tydzień temu przyjąłby zaproszenie tych kuszących rozchylonych ust, 

ale   minionej   nocy   całował   Meg   i   wciąż   jeszcze   miał   w   pamięci   smak   tego 
pocałunku. Nie zamierzał mieszać go z innym.

– Przykro mi, Debbie, ale nie. Może powinnaś umówić się dzisiaj z Clintem.
– Clint jest w porządku, ale nie zamierza nic zrobić ze swoim życiem. Znalazł 

się w ślepej uliczce. Jeśli z nim zostanę, też tutaj ugrzęznę.

–   O   to   ci   chodzi.   –   Powinien   wcześniej   zorientować   się,   w   czym   rzecz. 

Zaoszczędziłoby   to   im  obojgu   dużo   czasu.   –   Chcesz   wiedzieć,   czy   pomogę   ci 
nawiązać kontakty w Hollywood.

– Ale skąd! – obruszyła się. – Po prostu chcę cię lepiej poznać, ale mi nie 

dajesz.

– Debbie, nie musisz udawać. Chętnie ci pomogę, jeśli tylko będę mógł. Jesteś 

fotogeniczna. Nie mogę ci niczego obiecać, ale spróbuję porozmawiać z paroma 
osobami, może uda mi się załatwić ci próbne zdjęcia do „Labiryntu uczuć. „

– Naprawdę? To by było cudownie.
– Za to proszę cię, abyś powiedziała Clintowi, że między nami nic nie było, że 

prawdziwy ze mnie dżentelmen.

– Czy ja wiem? – Debbie zesztywniała i odwróciła – głowę. – Niezbyt dobrze 

to o mnie świadczy, że nawet nie próbowałeś.

– To powiedz, że miałem katar i bałaś się zarazić – westchnął. – Nie chcę, żeby 

Clint miał do mnie pretensje.

– A więc pomożesz mi i nie będę musiała się z tobą przespać?
– Wyobraź sobie.
– Nie byłoby to takie straszne, gdybym musiała. Wszystkie przyjaciółki by mi 

zazdrościły.

– Pamiętaj, że co innego w życiu, a co innego na ekranie. Jestem zwyczajnym 

facetem, już ci mówiłem.

– A więc te wszystkie opowieści, które o tobie słyszałam, to nieprawda?
– Przesadzone. Chodź, poszukajmy tego dzieciaka, który miał potrzymać twoje 

background image

kwiaty.

W   ciągu   pół  godziny   Luke   odprowadził   Debbie   do   samochodu   i  wrócił  do 

hotelu. Dzięki Bogu było po wszystkim. Debbie jest szczęśliwa, tylko Clint wciąż 
ma mu za złe. Luke miał nadzieję, że to się zmieni. Nie chciał pogarszać swoich 
stosunków z bratem. Przeciwnie, zamierzał coś zrobić, żeby się poprawiły.

W   hotelu   zastał   wiadomość   od   agenta.   „Zdjęcia   próbne   w   poniedziałek”   – 

informował Henry Davis.

Zdjęcia próbne. Wreszcie będzie miał szansę zagrać w filmie fabularnym. Może 

to oznaczać przełom w jego życiu zawodowym.

Chciał o tym komuś powiedzieć, podzielić się swoją radością, ale z kim? Mógł 

zadzwonić   do   paru   przyjaciół   w   Los   Angeles,   ale   większość   sama   czekała   na 
podobny zwrot w karierze. Trudno byłoby oczekiwać, że będą cieszyć się razem z 
nim.   Clint   nie   wchodził   w   rachubę.   Ale   Meg   tak.   Ona   zrozumie,   mimo   że   to 
właśnie jego kariera była jedną z przyczyn ich rozstania.

Luke przypomniał sobie, jak kiedyś wygrał rower w jakimś konkursie. Clint był 

zazdrosny, ale Meg szalała z radości. Później zdołała jakoś udobruchać Clinta, bo 
przekonała go, że też coś zyskał. Odziedziczył po Luke’u jego stary rower, a Meg 
pomogła mu go odnowić. Potrafiła być niezłą dyplomatką, pomyślał z uśmiechem.

Kto wie, czy to nie ona będzie remedium na jego kłopoty z Clintem. Może jej 

uda się ich pogodzić. Podniósł słuchawkę i wykręcił jej numer. Nie zgłosiła się. 
Zostawił wiadomość na sekretarce, żeby oddzwoniła.

Kiedy   Meg   wróciła   do   domu,   od   razu   włączyła   sekretarkę.   Usłyszała   głos 

Luke’a.   Podał   numer   pokoju   i   poprosił,   żeby   zatelefonowała.   Czyżby   to   było 
zaproszenie?

Zastanawiała się, co zrobić. W końcu wykręciła numer.
– To ja – powiedziała.
– A to ja.
– O co chodzi?
– Wiesz, dzwonił mój agent. Mam w poniedziałek zdjęcia próbne do filmu.
– Luke, to cudownie! – zawołała, choć z mieszanymi uczuciami. Luke był już 

dla niej stracony. Z drugiej strony wiedziała, jak bardzo pragnął tej roli. – A przy 
okazji – dziękuję, że nie wdałeś się w awanturę z Clintem. Pewno nie chciałeś 
ryzykować przed zdjęciami próbnymi.

– Oczywiście. Posłuchaj, zadzwoniłem do ciebie z powodu Clinta. Muszę z nim 

pomówić, a dotychczas nie bardzo miałem okazję. Najpierw towarzyszył nam tłum, 
później   była   u   niego   Debbie.   Myślę,   że   gdybyśmy   mogli   usiąść   w   jakimś 

background image

spokojnym miejscu, wszystko potoczyłoby się inaczej.

– Być może. – Meg nie była wcale taka pewna. Miała jeszcze przed oczami 

wyraz twarzy Clinta.

– Zawsze byłaś naszym dobrym duchem. Czy nie mogłabyś {lać mu jutro znać, 

że będę sam w pokoju po festynie? Może wpadnie na piwo. Co o tym myślisz?

– Może wpadnie. – Meg nie chciała pozbawiać Luke’a złudzeń, ale nie bardzo 

w to wierzyła. Clint może by i chciał pogodzić się z bratem, ale był tak uparty, że 
nigdy by się do tego nie przyznał.

– Debbie obiecała, że powie Clintowi, że nic między  nami  nie było. Może 

wtedy da się przekonać.

– Może. – Meg poczuła osobistą satysfakcję po tym stwierdzeniu. – A jak było?
– Z trudem wytrzymałem.
– Przykro mi.  Nie,  wcale nie jest  mi  przykro. Byłam wściekła,  że  masz  tę 

randkę.

– Nie wiem, czy tak wściekła jak ja.
Meg przymknęła oczy. Pragnęła Luke’a tak bardzo.
– Meg?
– Jestem...
– Głupio się zachowuję, wiem. Nie możemy być razem i to dlatego.
– A więc kończmy rozmowę i idź spać.
– Brak mi cię, Meg.
– Mnie ciebie też. – Meg powoli odłożyła słuchawkę i wbiła wzrok w telefon. A 

nuż Luke jeszcze raz zadzwoni, pomyślała z nadzieją.

background image

Rozdział 8

W sobotę o wpół do dziesiątej rano Meg wybrała się na teren festiwalu, by 

sprawdzić, czy Didi nie ma żadnych problemów z organizacją zawodów. Minęła 
szkolny zespól muzyczny, który z zapałem ćwiczył przed występem, stragany z 
przekąskami,   doszła   wreszcie   do   przystrojonego   wozu   drabiniastego   rodziców. 
Zawsze przyjeżdżali nim na paradę kończącą festiwal strusi. Matka dla większego 
efektu wkładała pasiastą spódnicę i czepek.

Meg popatrzyła na swoje białe spodnie i blezer. Z okazji parady ubrała się nieco 

bardziej elegancko.

– Jakieś kłopoty? – zawołała na widok ojca mocującego się z uprzężą.
– Och, wiesz, jakie to wszystko stare – odparła matka. – Ojciec nie może się 

zdecydować, czy sprzedać ten wóz, czy nie, dlatego nie kupuje nowej.

– Tato, parada zaczyna się za dwadzieścia minut – zwróciła mu uwagę Meg.
– Zdążę. Nora, przytrzymaj te konie – poprosił żonę.
– Zabrudzę sobie suknię i nic... – Nagle jej oczy rozszerzyły się. Patrzyła ponad 

głową Meg. – Witaj, Luke.

Meg natychmiast się odwróciła. Wiedziała, że Luke gdzieś tutaj jest, ale jeszcze 

go nie widziała. A teraz stał przed nią w czarnej jedwabnej koszuli i obcisłych 
czarnych dżinsach. Nisko na czoło nasunął czarny stetson. Wyglądał jak szatan i 
chyba jakiś szatański  impuls  przywiódł go tutaj, by zdenerwować jej rodziców 
swoją obecnością.

– Witam, pani Hennessy. Przytrzymam konie.
– Dzięki, Luke, ale masz chyba ważniejsze zajęcia – powiedział ojciec Meg. – 

Poza tym możesz sobie zniszczyć ten piękny strój. , – Proszę się nie martwić. Mam 
wolną chwilę. Zresztą, przecież to ja mam zacząć paradę, czyż nie? – uśmiechnął 
się.   Meg   spojrzała   na   matkę.   Pani   Hennessy   zaróżowiła   się.   Nie   wiadomo,   z 
podniecenia czy z zakłopotania.

Luke trzymał konie i mruczał coś do nich, głaszcząc je po grzywach.
– Piękne – pochwalił.
– Dziękuję. Powinienem sprawić im przyzwoitą uprząż albo pozbyć się ich, ale 

jakoś nie mogę podjąć decyzji – odrzekł Jack Hennessy.

– Niekiedy trudno zrozumieć, o co panu naprawdę chodzi – zauważył Luke.
Ojciec   Meg   nie   odpowiedział.   Pilnie   majstrował   przy   uprzęży.   Obecność 

Luke’a najwyraźniej wprawiała go w zakłopotanie.

background image

– No, nareszcie  – powiedział z ulgą. – Wszystko w porządku. Dziękuję za 

pomoc. – Wyciągnął rękę do Luke’a.

Luke uśmiechnął  się i puścił cugle. W tym momencie  błysnął flesz.  Młoda 

reporterka znów tu była.

–   Cóż,   powinienem   się   domyślić,   że   to   było   na   pokaz   –   stwierdził   Jack 

Hennessy,   opuszczając   rękę.   –   U   nas,   w   Chandler,   ludzie   pomagają   sobie   ze 
zwykłej życzliwości.

– Ależ, tato! Luke nie przytrzymał tych koni dlatego, żeby go sfotografowano. 

Od kiedy przyjechał, unika tej kobiety jak ognia.

– Daj spokój, Meg – odezwał się łagodnie Luke. – Lepiej już pójdę. – Wyjął z 

kieszeni czarne rękawice z frędzlami. – Parada zaraz się zacznie.

– Tato, zachowałeś się nie fair – powiedziała Meg, gdy odszedł.
–   Jestem   realistą.   Mówisz,   że   on   unika   fotoreporterów?   Człowiek,   któremu 

płacą   za   to,   że   staje   przed   kamerą?   Zaproponował,   że   przytrzyma   konie,   bo 
wiedział, że jego wielbicielom będzie się podobało zdjęcie w czarnym stroju przy 
czarnych koniach. Nawet ja uważam, że to bardzo efektowne.

– Źle go oceniasz, tato. Zresztą zawsze tak było.
– Meg, nie czas na odgrzebywanie przeszłości – wtrąciła pani Hennessy.
– To nie ja zaczęłam, tylko ojciec. Był niemiły dla Luke’a. Dowiedziałam się, 

jak to naprawdę było, tato. Dlaczego Luke ze mną zerwał.

–   Nie  zamierzam   się   tłumaczyć   ani   tym  bardziej   przepraszać   –  oburzył   się 

ojciec. – Spójrz, co osiągnęłaś.

– Gdybym w odpowiednim czasie nie interweniował, lepiej nie myśleć, co by z 

tobą było. To on ci o wszystkim powiedział, prawda?

– Tak. I byłam wstrząśnięta, że posunąłeś się do szantażu.
– A więc bądź wstrząśnięta. Gdy będziesz miała własne dzieci, zrozumiesz to. 

A co on ci teraz opowiada? Znowu chce wkraść się w twoje życie?

– Jeśli chcesz wiedzieć, mówił, że rozumie, dlaczego tak postąpiłeś. Nie ma do 

ciebie żalu, tato, ale ty się nie zmieniłeś, prawda?

– Nie, jeśli chodzi o ciebie. A on ma u mnie złe notowania. I nie obchodzi mnie, 

czy   kiedyś   otrzyma   Oscara.   Nie   jest   odpowiednim   mężczyzną   dla   ciebie. 
Doskonale o tym wiesz.

– Ojciec ma rację, kochanie – dodała matka.
– Akurat ty nie powinnaś tego mówić, zważywszy, że... – zamilkła, widząc 

niepokój na twarzy matki. Jack Hennessy najwyraźniej nie miał pojęcia, że jego 
żona ogląda „Labirynt uczuć”. Meg postanowiła nie ciągnąć dłużej tego tematu. – 

background image

Mamo, rozumiem cię, ale dajmy już temu spokój – powiedziała i zobaczyła wyraz 
ulgi w oczach matki.

Nigdy nie zastanawiała się nad wzajemnymi stosunkami rodziców, ale zdziwiło 

ją, że mieli przed sobą sekrety, dotyczące zresztą zupełnie błahych spraw. A więc i 
oni nie byli bez skazy.

– Muszę już iść. Mam jeszcze z Didi parę spraw do omówienia. – Oddaliła się 

szybkim krokiem.

– Wszystko wygląda wspaniale  – pochwaliła przyjaciółkę, która uwijała się 

przy stole organizatorów.

– Zwłaszcza nasz mistrz ceremonii. Widziałaś, jakiego mu wynaleźli konia?
– Konia? Myślałam, że będzie jechał wspaniałym kabrioletem.
– Luke chciał konia. Ktoś przywiózł araba z farmy w Scottsdale. Patrz, właśnie 

go dosiadł.

Meg spojrzała i zaparło jej dech. Koń był czarny jak noc, miał lśniącą grzywę i 

ogon   sięgający   ziemi.   Srebrzyste   siodło   połyskiwało   w   słońcu.   Krój   koszuli 
podkreślał   szerokie   ramiona   Luke’a,   pod   czarnym   jedwabiem   rysowały   się 
muskularne plecy. Prowadził konia pewnie i ostrożnie zarazem. Kapelusz rzucał na 
jego twarz tajemniczy cień.

– Widziałaś kiedyś kogoś bardziej seksownego? szepnęła Didi.
Meg powoli potrząsnęła głową. Przed laty uważała, że jest głupia, iż uległa 

czarowi Luke’a Bannistera. Może teraz jest głupia, że z tym walczy.

Reszta dnia minęła szybko. Sobota zawsze przyciągała na festiwal największą 

publiczność. Meg nieustannie przemierzała bryczką cały teren, by kontrolować, czy 
wszystko przebiega według planu. Była zajęta aż do zachodu słońca.

Szukała   Clinta,   ale   nie   widziała   go   przez   cały   dzień.   Nic   dziwnego.   Był 

typowym   nocnym   markiem   i   zdecydowanie   lepiej   czuł   się   wieczorem.   Miała 
jednak nadzieję, że znajdzie go, zanim zacznie pić.

Piętnaście  po siódmej  weszła do pawilonu tanecznego, by upewnić się, czy 

zespół country jest gotów do występu o wpół do ósmej. Zdziwiła się na widok 
Luke’a rozmawiającego z członkami zespołu. Podszedł do niej.

– Uwierzysz? Pozwolą, żebym zagrał z nimi parę kawałków. To moja życiowa 

szansa, Meg.

– Świetnie – uśmiechnęła się. – Publiczność będzie zachwycona.
– Przyjdź, wesprzesz mnie psychicznie, dobrze? Około ósmej.
– Postaram się. Jeszcze nie znalazłam Clinta.

background image

– Założę się, że przyjdzie na koncert. To jeden z jego ulubionych zespołów.
Meg przytaknęła. Clint przypuszczalnie pojawi się i zobaczy swego starszego 

brata na estradzie w świetle reflektorów. Nie może jednak namawiać Luke’a, żeby 
zrezygnował z występu. Tak się cieszy, że zagra z tym zespołem.

– Powodzenia – uśmiechnęła się. – Co chcesz zagrać?
– Parę prostych kawałków. Powiedziałem im, że dawno tego nie robiłem, więc 

wybrali coś łatwego.

– Na pewno świetnie ci pójdzie. – Meg wiedziała, że wystarczy, żeby stanął na 

scenie z gitarą, a damska część publiczności oszaleje. – Postaram się być o ósmej.

Kiedy przyszła i usiadła na wprost sceny, tłum był już rozgrzany trwającym od 

pół godziny koncertem ulubionego zespołu. Lider zapowiedział występ Luke’a. 
Gdy wyszedł na scenę w czarnej koszuli z gitarą przerzuconą przez ramię, zebrani 
zawyli z radości. Kiedy się uśmiechnął, rozległ się pisk kobiet. Tego właśnie się 
spodziewała.

Luke stał wprawdzie w tyle sceny, ale Meg widziała tylko jego. Zapomniała o 

swojej roli organizatora festiwalu, zapomniała, że nie jest tutaj sama. Przez osiem 
minut, kiedy zespół grał dwa utwory, a w przerwach żartował z Lukiem, Meg była 
kobietą absolutnie zakochaną.

Po   drugiej   melodii,   nagrodzonej   gromkimi   oklaskami   i   okrzykami,   Jeszcze, 

Luke, jeszcze!”, Luke oparł gitarę o ścianę w rogu sceny, po czym zniknął za 
kulisami. Meg miała nadzieję, że wróci, ale tak się nie stało. Lider zespołu zaczął 
opowiadać   o   nowym   albumie   i   jasne   było,   że   Luke   skończył   swój   występ. 
Westchnęła.   Żałowała,   że   nie   wzięła   ze   sobą   kamery   wideo.   Miałaby   go 
przynajmniej utrwalonego na taśmie.

– Podobało ci się? – usłyszała niespodziewanie tuż obok głos Luke’a.
– Bardzo.
– To dobrze. Pozwól na sekundę.
– O co chodzi? – Podniosła się z krzesła.
– Widziałem coś, co też powinnaś zobaczyć. – Wziął ją za rękę i poprowadził 

ku   sprzedawcy   wymachującemu   obręczami   emitującymi   fosforyzujące   światło. 
Kupił jedną z nich.

–   Nie   ruszaj   się.   –   Wetknął   jej   ją   we   włosy.   Wyglądała   jak   w   aureoli.   – 

Wspaniale – zachwycił się.

Spojrzała na niego rozbawiona. Dotknął delikatnie jej policzka.
– Jesteś taka piękna. Zatańcz ze mną.
– Zatańczyć? Ależ...

background image

– Posłuchaj.
– Meg oniemiała. Przysłoniła dłonią usta. Rozległy się dźwięki melodii „You 

Were Always On My Mind”.

–   Tylko   raz   –   poprosił.   Objął   ją   w   pasie.   Nie   zaprotestowała.   Dziesięć 

minionych lat rozpłynęło się w niebycie, a oni tańczyli tak samo jak jeszcze w 
szkole, przytuleni do siebie, kołysząc się w takt muzyki.

– Pamiętasz? – szepnął Luke.
– Tak. – Meg przymknęła oczy. – Nie powinniśmy tego robić.
– To nasza ostatnia szansa.
– Wiem – powiedziała, ale były to tylko słowa, nic więcej. Nie może nastawiać 

się na nic więcej, nie powinna niczego więcej oczekiwać.

Luke musnął wargami koniuszek jej ucha.
–   Zawsze   uwielbiałem   z   tobą   tańczyć.   Czuję   się   tak,   jakbym   znowu   miał 

osiemnaście lat.

– Przykro mi, że ojciec tak cię potraktował – westchnęła.
– Nie przejmuj się. To nie twoja wina.
– Gdyby ta przeklęta reporterka się nie zjawiła...
– Rozmawiałem z nią dzisiaj. To jeszcze smarkula, nie ma doświadczenia. Tak 

dziwnie się nazywa. Ansel Wiggins.

– Co jej powiedziałeś?
– Chciała się czegoś o tobie dowiedzieć. Powiedziałem, że jesteśmy starymi 

przyjaciółmi, że wychowywaliśmy się jak brat z siostrą.

– Uwierzyła?
– Jeśli nie, to niech się nie nazywam aktorem.
Meg wiedziała, że powinna odsunąć się od Luke’a, ale nie była do tego zdolna.
– Nie tańczysz ze mną jak z siostrą – zauważyła.
– Teraz jej tutaj nie ma. Powiedziała, że lubi jazdę konną, więc załatwiłem jej 

na dziś wieczór bilety. Nawet nie wie, że grałem z zespołem.

– To ty ich poprosiłeś o tę piosenkę?
– A jak myślisz?
– Myślę, że diabeł w tobie siedzi.
– Ale tańczę z aniołem. – Przycisnął ją mocniej. – Nie bój się. To tylko taniec. 

Wiem, co robię.

Na   całe   szczęście,   pomyślała,   boja   nie.   Oparła   głowę   na   jego   ramieniu   i 

marzyła o tym, by ta melodia nigdy się nie skończyła.

Czuła oddech Luke’a, jego zapach. A co jeśli ona wciąż jest w jego pamięci, a 

background image

on w jej, jak mówią słowa piosenki?

– Dziękuję – szepnął Luke, gdy melodia dobiegła końca. Wypuścił ją z objęć.
Podniosła ku niemu oczy pełne łez.
– Nienawidzę tego wszystkiego.
– Może pewnego dnia – powiedział z uśmiechem – kiedy będę już za stary na 

dobre role, a ty skończysz ze swoją działalnością w Białym Domu, machniemy 
ręką na cały świat i uciekniemy razem gdzieś daleko.

– To takie cholernie racjonalne!
– Czyżbyś chciała zmienić zdanie co do spraw zasadniczych?
Chciałaby, ale wiedziała, że to byłby błąd.
– Nie – oświadczyła  zdecydowanie.  Pobiegła  do bryczki, by  odjechać  stąd, 

zanim się rozpłacze. Chciała, żeby Luke podążył za nią, ale oczywiście tego nie 
zrobił. Podjęła decyzję, a on ją uszanował. Jest tylko jedna rzecz, którą może mu 
się odwdzięczyć, i zrobi to. Odnajdzie Clinta.

Zauważyła go na strzelnicy otoczonego grupką przyjaciół. Debbie nie było. Nie 

trafił ani razu, mimo że miał opinię dobrego strzelca. Najwyraźniej wypił już parę 
kolejek.

Zawołała go. Odwrócił się do niej.
– O, Meg, to ty. O co chodzi? – spytał. Czuć było od niego piwo.
– Chcę cię prosić o przysługę.
– Jasne – uśmiechnął się. Przez chwilę przypominał pełnego humoru chłopaka, 

jakim był przed laty.

– Nie widujemy się często, Clint.
– No nie.
– Pamiętasz dawne dobre czasy, kiedy trzymaliśmy się razem – ty, ja i Luke?
Uśmiech znikł z jego twarzy.
– Nie chcę o nim mówić. Nie mogę nawet przyjść na koncert mego ulubionego 

zespołu, żeby nie zobaczyć na scenie Luke’a.

A więc był na koncercie. Meg zastanawiała się, czy widział, jak tańczyła z 

Lukiem.

– Luke martwi się o ciebie, Clint. I tęskni za tobą.
– Daj spokój. Wszystko robi na pokaz. – Clint zbierał się do odejścia.
– Zaczekaj, proszę. – Zastąpiła mu drogę.
– Zostaw mnie, okay?
– Porozmawiaj z nim. Jego życie też nie było usłane różami, sam pojechał do 

Kalifornii, sam musiał zaczynać wszystko od początku.

background image

– Przestań, bo się rozpłaczę. Skończyłaś?
– Nie. Obiecałam, że ci przekażę wiadomość. – Podeszła bliżej i wcisnęła mu w 

rękę kawałek papieru. – Masz tutaj numer pokoju Luke’a. Prosi, żebyś wstąpił do 
niego dziś wieczór po festynie. Będziecie mogli spokojnie porozmawiać.

– I popozować do zdjęć rodzinnych? Nie, dziękuję.
– Nikogo tam nie będzie. Tylko wy dwaj. Nikt nie będzie wiedział, gdzie on 

jest. To dla was szansa po tylu latach. Zgódź się. Clint. Nie masz nikogo oprócz 
Lukea. Być może nigdy się całkiem nie pogodzicie, ale przynajmniej spróbujcie.

– A niby po co?
– Bo jesteście sobie potrzebni. Ty Luke’owi, a on tobie.
– On niczego ode mnie nie potrzebuje. I ja nic od niego nie chcę.
– Mimo to idź. Proszę cię.
– Wybacz, ale nie mogę. – Odwrócił się gwałtownie i odszedł.
Meg bezradnie opuściła ręce. Nie sądziła, by Clint zmienił zdanie. Ale a nuż? 

Na razie nie powie Luke’owi, że brat odrzucił jego propozycję.

Im dłużej Clint myślał o tym, co mu powiedziała Meg, tym większa złość go 

ogarniała. Wyobrażał sobie Luke’a odpoczywającego w apartamencie hotelowym, 
prawdopodobnie   w   jedwabnym   szlafroku   przy   podanej   do   pokoju   wytwornej 
kolacji.

Spodziewał   się,   że   Clint   przyjdzie   i   przeprosi   go   za   swoje   zachowanie.   A 

wtedy,   kiedy   będzie   prosił   jego   wysokość   o   wybaczenie,   Luke   wezwie 
fotoreporterów,   by   utrwalili   na   zdjęciach   braci   trzymających   siew   serdecznym 
uścisku.

Przez cały wieczór Clint nie myślał o niczym innym. Popsuło mu to zabawę na 

festynie. Nagle mignęła mu w tłumie młoda fotoreporterka. Jakże ona miała na 
imię? Aha, Ansel.

– Hej, Ansel! – zawołał.
– Cześć, Clint! – uśmiechnęła się do niego.
– Jak idzie?
– Zrobiłam masę fotografii, ale pewno nikt za nie nie zapłaci, jeśli wiesz, co 

mam na myśli.

– A więc nie zrobiłaś zdjęcia nagiego Bannistera w rowie irygacyjnym albo 

dymającego kogoś na tylnym siedzeniu samochodu?

– Niestety! Intuicja mi mówi, że coś go łączy zjedna z organizatorek festiwalu, 

ale nie udało mi się ich przyłapać.

background image

– Myślisz o Meg?
– Nawet jeśli jeszcze nic się nie wydarzyło, to na pewno oboje mają na to 

ochotę.   To   jest   jego   ostatnia   noc   w   Chandler   –   westchnęła   –   a   zarazem   moja 
ostatnia   szansa   na   jakieś   bombowe   ujęcie.   Wydałam   masę   forsy   na   tę   podróż. 
Wątpię, by zdjęcia, które zrobiłam, choć w części zdołały pokryć moje wydatki.

Clint zaczął gorączkowo myśleć. Widział, w jaki sposób Meg przekonywała 

Luke’a,   żeby   nie   wdawał   się   w   bójkę.   Obserwował,   jak   tańczyli   po   występie 
Luke’a. Później przekazała mu wiadomość, że Luke chce się z nim zobaczyć. Coś 
musi między nimi być. Jeśli jednak ta mała ich przyłapie, może to się dla Meg źle 
skończyć. A Clint zawsze lubił Meg. Z wyjątkiem tych momentów, kiedy stawała 
po stronie Luke’a, a najczęściej tak było. gdy byli jeszcze dziećmi. A więc jeśli jest 
na tyle głupia, żeby zadawać się z jego bratem, to być może zasługuje na to, co 
może nastąpić.

Wyjął z kieszeni karteczkę i wręczył Ansel.
– Nie wiem, czy masz rację co do Meg i Luke’a, ale jeśli masz, to być może to 

ci się przyda.

– Co to jest?
– Dała mi Meg. Numer pokoju Luke’a w hotelu San Marcos.

background image

Rozdział 9

Meg została na festynie do końca, aby wszystkiego dopilnować. Kiedy wracała 

na parking, gdzie rano zostawiła samochód, myślała o Luke’u i Clincie. Liczyła na 
to,   że   są   razem.   Musiała   zmienić   zdanie,   gdy   zauważyła   czerwoną   ciężarówkę 
opuszczającą parking. Wybiegła na ulicę, żeby zobaczyć, dokąd się skieruje. Tak 
jak się obawiała, Clint skręcił na szosę prowadzącą za miasto. Jeśli był u Luke’a, to 
rozmowa najwidoczniej się nie kleiła.

A jeśli w ogóle nie poszedł do hotelu? Meg wyobraziła sobie Luke’a cierpliwie 

czekającego   w   nadziei,   że   wreszcie   zdoła   porozumieć   się   ze   swoim   upartym 
bratem. Liczył, że Meg to jakoś załatwi, a ona go zawiodła.

Rozejrzała się po opustoszałej ulicy. Nikt nie zauważy, dokąd pójdzie. Ruszyła 

w kierunku  hotelu.  Jeśli   spotka  kogoś  po drodze,  może  powiedzieć,  że  po  coś 
wraca albo czegoś szuka.

Poszła   przez   Arizona  Avenue  i  spojrzała   w  prawo,   tam,   gdzie  jeszcze  parę 

godzin temu na estradzie występował Luke. Nikogo nie było. Skręciła w prawo do 
San Marcos. Wejdzie bocznymi drzwiami, a gdyby ktoś zapytał ją, co tutaj robi, 
powie, że chce się czegoś napić i trochę odpocząć. Nikt jednak o nic nie pytał. Nie 
zauważyła też żadnej znajomej  twarzy. Przeszła  przez pełne kwiatów  hotelowe 
patio i skręciła w kierunku pokoi.

Wejdzie   tylko   na   moment,   żeby   opowiedzieć   mu   o   rozmowie   z   Clintem. 

Później natychmiast wróci do domu. To takie proste. W przeciwnym razie Luke 
byłby skazany na wielogodzinne wyczekiwanie na brata, który być może nigdy się 
nie pojawi.

Serce biło jej mocno, gdy wchodziła na zewnętrzne schody. Kogo ona chce 

oszukać? Przecież robi wszystko, żeby znaleźć się sam na sam z Lukiem. Może to 
tłumaczyć nie wiadomo jak szlachetnymi pobudkami, ale tak naprawdę chodzi jej 
tylko o to, żeby być z nim, kiedy nikt o tym nie wie.

Weszła na czwarte piętro, przystając co chwilę, by sprawdzić, czy nikt jej nie 

obserwuje. Była sama. Skrzywiła się z niesmakiem. Co ona tutaj robi? Ryzykuje 
niepotrzebnie.   Nie,   nie   ma   się   czego   bać.   Wszyscy   są   już   pogrążeni   we   śnie. 
Oczywiście zna parę osób z obsługi hotelowej, ale i oni poszli już do domów, a nie 
czają się po kątach, by ją przyłapać na jakichś sekretnych działaniach.

Zostanie   tylko   pięć   minut,   nie   więcej.   To   mogłoby   być   niebezpieczne.   Nie 

pozwoli się pocałować, bo będzie zgubiona. Ach, jakżeby tego pragnęła...

background image

Gdy podeszła pod drzwi, zabrakło jej tchu, a serce waliło jak młotem. Zapukała 

delikatnie.   Cisza.   Zapukała   trochę   mocniej   i   rozejrzała   się   po   korytarzu 
przekonana, że zaraz ktoś się zjawi i zapyta, co tutaj robi. Nic takiego nie nastąpiło. 
I nagle drzwi się otworzyły. Luke przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, po czym 
otworzył szerzej drzwi. Weszła bez słowa. Szybko zamknął i przekręcił klucz w 
zamku.

Obrzuciła   pokój   lękliwym   wzrokiem.   Przez   uchylone   drzwi   do   sypialni 

zobaczyła rozścielone łóżko. Zadrżała. Luke wciąż jeszcze miał na sobie czarną 
koszulę i dżinsy, ale ściągnął buty, a koszulę rozpiął niemal do pasa.

Dotknęła językiem suchych warg.
– Clint nie ... – zaczęła.
– Do diabła z nim! – Luke ujął w dłonie jej twarz. – Czy ktoś cię widział? – 

spytał.

– Nie.
– A więc nikt nie wie, że tu jesteś? – dodał z wyraźną ulgą.
– Nikt.
– Och, Meg – westchnął i potarł kciukiem jej policzek.
– Ja tylko chciałam się dowiedzieć, czy był Clint.
– Dziękuję za zainteresowanie.
– Muszę już iść.
– Nie sądzę. – Pochylił się nad nią, rozchylając usta.
Jeśli pozwolę, żeby mnie pocałował, przepadnę, pomyślała. Luke trzymał ją 

delikatnie,   lecz   zdecydowanie.   Jeden   pocałunek   i   wychodzi.   To   będzie   ostatni 
pocałunek z Lukiem Bannisterem. Może sobie na to pozwolić... I nagle poczuła na 
ustach gorące wargi Luke’a.

– Nie odchodź – wyszeptał między pocałunkami.
Od początku nie miała najmniejszego zamiaru odchodzić. Uświadomiła to sobie 

teraz, gdy odwzajemniała mu pocałunek, wtulała się w niego, obejmowała jego 
ramiona.

– Nikt nie musi wiedzieć – szeptał. – To się nam należy.
– Wiem tylko, że bardzo cię potrzebuję.
– Jestem twój, Meg, zawsze byłem. – Popatrzył jej głęboko w oczy. – Boże, 

jaka ty jesteś piękna. – Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.

– Zaczekaj chwilę. – Pocałował ją jeszcze raz i poszedł do łazienki. Przyniósł 

prezerwatywy i położył je przy łóżku.

– Tyś to zaplanował? – Meg zamarła.

background image

–   Nie,  ale   przeczuwałem,   że   możesz   tak   myśleć.   Mój   agent   nalega,   żebym 

zabierał je w każdą podróż.

– Używasz ich? – Poczuła silne ukłucie zazdrości.
–   Czasami.   Gdy   czuję   się   szczególnie   samotny,   a   jakaś   dziewczyna   jest 

wyjątkowo napalona na Dirka Kennedyego. Skłamałbym mówiąc,  że nigdy nie 
miałem przygody na jedną noc, ale to tylko gra. One idą do łóżka z Dirkiem, a ja 
z ...

– Z kim, Luke?
– To nie zawsze jest takie proste. Żadna z nich nie ma identycznego koloru 

włosów i tak samo niepokojących zielonych oczu.

– A jednak robisz to.
–   Jestem   tylko   człowiekiem.   –   Luke   ściągnął   jej   żakiet   z   ramion.   –   Czy 

uwierzysz, że dokładnie pamiętam wgłębienie twego obojczyka? A gdybym dostał 
kawałek gliny, mógłbym nadać jej kształt twoich piersi.

– Nie powinieneś mnie zostawiać?
– Musiałem. – Powolnym ruchem ściągnął z niej podkoszulek. – Czy wiesz, że 

nigdy nie widziałem cię w pełnym świetle? Ale wyobrażałem to sobie. – Rozpiął 
jej biustonosz i rzucił na podłogę.

– Widziałeś dziesiątki podobnych kobiet.
– Ale to nie byłaś ty. – Spojrzał jej głęboko w oczy.
– Nienawidzę ich.
– Nie myśl o tym. – Zamknął ją w ramionach. – Chcę się z tobą kochać przez 

całą noc. Nie zaśniemy ani na minutę. Wykorzystam każdą chwilę, by cię pieścić, 
całować, kochać. Nie myślmy o tym, co potem nastąpi. – Musnął wargami jej usta. 
– Pozwól mi, Meg. Od tak dawna cię pragnę.

– I ja ciebie, Luke. – Meg szarpnęła na nim koszulę. – Marzyłam o tym, żeby 

się z tobą kochać od dnia, kiedy dowiedziałam się, co kobieta i mężczyzna robią za 
zamkniętymi drzwiami sypialni. Jesteś jedynym mężczyzną, którego kiedykolwiek 
pragnęłam.

– To nieprawda. – Luke rozpiął jej spodnie i zsunął przez biodra. – Miałaś 

męża.

– Na Boga, ile razy się z nim kochałam, myślałam o tobie.
– Nie mogę znieść myśli, że robiłaś to z innym.
– Jak możesz tak mówić? – Meg nerwowo manipulowała przy jego pasku. – 

Spałeś z całą masą kobiet. Jak myślisz, jak ja się czuję, widząc cię na ekranie w 
łóżku z którąś z nich? To dlatego nie oglądałam twojego serialu!

background image

Luke delikatnie pchnął Meg na łóżko.
– Chcę, żebyś raz na zawsze zapomniała o wszystkich innych mężczyznach. – 

Jednym ruchem ściągnął z niej figi. – Będę cię kochał tak długo i tak gorąco, że ile 
razy pójdziesz do łóżka z innym, będziesz myślała o mnie.

– A ja będę żądać od ciebie więcej niż jakakolwiek kobieta dotychczas. Dasz mi 

więcej, niż dałeś wszystkim innym.

– Żaden mężczyzna nie da ci tego co ja.
– Przestań. Nie mogę znieść myśli, że masz takie doświadczenie, że miałeś tyle 

kobiet.

– Nie było innych kobiet. One były tylko namiastką ciebie. – Pochylił się nad 

nią. – O Boże, Meg – jęknął, zagłębiając się w nią delikatnie.

Popatrzyła na niego, szepcząc jego imię.
– Kocham cię. Zawsze cię kochałem – wyszeptał schrypniętym głosem.
– Ja też zawsze cię kochałam.
– Tak! Tak! Powiedz to jeszcze! Krzycz! Mamy tylko tę noc.
– Nie. – Meg wbiła paznokcie w jego plecy. – Mamy całe życie. Och... och! – 

krzyknęła, unosząc w górę biodra i przyciskając je z całej siły do bioder Luke’a.

Nikt   nigdy   tak   jej   nie   kochał.   Luke   znał   wszystkie   tajniki   ciała   kobiety, 

wiedział, co zrobić, by przeżyła prawdziwe uniesienie.

– Jeszcze nie – szepnął, gdy była już blisko szczytu rozkoszy, pokrywając jej 

piersi gorącymi pocałunkami.

Wreszcie zwolnił nieco rytm. Bliska spełnienia, wykrzyknęła jego imię.
– Spokojnie. Nie spiesz  się, kochana. Spokojnie. – Pochylił głowę i pieścił 

językiem czubki jej piersi. – Cudowny smak – zachwycił się.

– Luke, nie wiem, co się ze mną dzieje. Co ty robisz?
– O to chodzi, maleńka. Im dłużej to trwa, tym gwałtowniejszy będzie wybuch.
– To nie fair. Potrafisz tak dużo, a ja...
– Tęskniłem za tobą przez te wszystkie lata. Pragnąłem dać ci kiedyś wszystko, 

co mogę. – Kontrolował swoje ruchy z wytrawnością mistrza.

– Teraz, Luke, proszę! – krzyknęła. – Teraz.
Ruchy Luke’a stały się szybsze.
Meg wyprężyła się. Oblała ją fala gorąca, poczuła rozkoszną niemoc, jakiej nie 

doznała nigdy przedtem. Ogarnął ją następny przypływ podniecenia.

– Luke, co ty robisz!
–   Kocham   cię   –   odrzekł,   wnikając   w   nią   głębiej   z   niecierpliwością,   która 

mówiła jej, że teraz chce osiągnąć szczyt razem z nią. Uniosła biodra. A kiedy 

background image

nastąpił moment, na który oboje czekali, miała wrażenie, że świat się zapada, że 
traci świadomość i nigdy już nie wróci do rzeczywistości...

Luke trzymał ją w ramionach, a ona delikatnie głaskała jego szyję, piersi.
– Nie przestawaj, proszę.
– Uwielbiam cię dotykać. Zawsze uwielbiałam.
– Marzyłem o dotyku twoich rąk... zawsze... wszędzie... marzyłem, że dotykasz 

mnie tam, gdzie nie miałaś odwagi mnie dotknąć, kiedy się spotykaliśmy.

– A ja marzyłam, że się kochamy.
– Tak się bałem, żeby cię nie rozczarować.
– Nigdy w życiu nie byłam tak zachwycona – zaśmiała się krótko. – Nie chcę 

nawet myśleć, jak się tego wszystkiego nauczyłeś.

– A więc nie myśl o tym. Po prostu wiedz, że nie kochałem żadnej z tych 

kobiet. Kocham ciebie.

– To wszystko jest takie skomplikowane – westchnęła.
– Ale nie tej nocy. Nie zastanawiaj się, co będzie. Wiesz, co mam tu w pokoju?
– Całą masę prezerwatyw.
– Nie tylko. Mam wannę z biczami wodnymi i wodotryskiem.
– To brzmi interesująco.
– Owszem. Co byś powiedziała na szampana?
– Czemu nie? Jeśli ma to być noc upadku, zacznijmy od razu.
– Zaczekaj chwilę, znajdę szlafrok.
– Dla mnie? – zawołała, gdy zniknął w łazience.
–   Nie,   tobie   nie   jest   potrzebny.   Przez   następne   parę   godzin   masz   zakaz 

wkładania na siebie czegokolwiek, ale ktoś musi zamówić szampana.

– Poproś o jeden kieliszek, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
– Dobrze, choć na pewno nikt by się nie zdziwił. W końcu jestem sławnym 

aktorem z Hollywood. Czyżbyś nie wiedziała, że w San Marcos gościli tacy ludzie 
jak Clark Gable?

– I Errol Flynn, i Gloria Swanson. A teraz ty.
– Nie mogę się z nimi równać, ale mam opinię niezłe– go playboya. Mógłbym 

tu urządzić orgietkę i nikogo by to nie zdziwiło.

– Jesteś playboyem?
– Nie. – Luke podszedł do telefonu i wykręcił numer recepcji. Meg stanęła przy 

nim   i   rozwiązała   szlafrok.   Dotknęła   go.   Przymknął   oczy.   Zamówił   szampana 
ochrypłym głosem i pociągnął ją na łóżko.

–   Ty   czarownico,   ty   cudowna,   rozpustna   czarownico   –   powiedział.   –   Nie 

background image

zdajesz sobie sprawy, że za chwilę będę musiał otworzyć drzwi?

– Nie mogłam wytrzymać.
– Ja też nie. – Delikatnie chwycił zębami jej sutkę. Jego ręka wędrowała w dół 

brzucha. Meg jęknęła z podniecenia.

– Wanna się przeleje.
– Nie obchodzi mnie to. Rozległo się pukanie do drzwi.
– Cholerny szampan. Pocałuj mnie, Meg. Pocałowała go, a on wziął ją na ręce i 

zaniósł do łazienki. Zanurzył w ciepłej, falującej wodzie.

– Zamoczyłeś rękawy – zauważyła.
–   Mówiłem   ci,   że   po   takich   facetach   jak   ja   nie   ma   się   czego   spodziewać. 

Zachowują się jak dzikusy.

– Zaczynam się do nich przyzwyczajać. W każdym razie do jednego z nich.
– Zaraz wracam.
Meg   rozkoszowała   się   kąpielą.   Miała   wrażenie,   że   mogłaby   kochać   się   z 

Lukiem   bez   końca   i   nigdy   nie   miałaby   dość.   Był   jedynym   mężczyzną,   który 
potrafił rozbudzić w niej takie pożądanie. Nic dziwnego, że kobiety tak za nim 
szaleją. Nic dziwnego, że tak się skończyło ich spotkanie – w jego ramionach, w 
jego łóżku, w jego wannie.

Luke wrócił z butelką szampana i jednym kieliszkiem. Nalał do pełna i podał 

Meg. Piła drobnymi łyczkami perlący się płyn. Luke odstawił butelkę i zrzucił 
szlafrok. Stał przed nią nagi, rozbudzony, gotowy, by znów ją kochać. Wyciągnęła 
ku niemu ramiona.

– Chodź do mnie – powiedziała.

background image

Rozdział 10

Wzrok   Luke’a   wędrował   od   zaróżowionej   twarzy   Meg   do   piersi   lekko 

wynurzających się z wody. Zielone oczy błyszczały oczekiwaniem, a czerwone, 
obrzmiałe od pocałunków usta uśmiechały się zachęcająco.

Nie mógł kochać się z nią w wannie. Musiał być ostrożny, chociaż pragnął 

czegoś więcej, niż mógł otrzymać. Z chęcią wyrzuciłby wszystkie prezerwatywy, 
chciał mieć świadomość, że Meg może zajść w ciążę. Była jedyną kobietą, która 
budziła w nim tęsknotę za dziećmi i stabilizacją.

Głupie myśli. Przecież ona nie chce mieć teraz dzieci, a może nie chce ich w 

ogóle. Zresztą cóż byłby z niego za ojciec. Tej nocy nie będzie ryzykował, ale 
sprawi, że Meg będzie krzyczeć i wić się z rozkoszy, a to i jemu da satysfakcję. 
Wszedł do wanny i usiadł naprzeciw niej. Podała mu kieliszek szampana. Wypił, 
napawając się tą chwilą, która zdawała się urzeczywistnieniem wszystkich jego 
marzeń.

– Jeszcze? – spytała Meg.
–   Później.   –   Postawił   kieliszek   na   brzegu   wanny.   Przyciągnął   ją   do   siebie, 

rozchylając jej uda. Woda pieściła je delikatnie.

– Przyjemnie? – uśmiechnął się. Skinęła głową. Pochylił siei dotknął jej ustami.
– A teraz?
– O, tak – westchnęła. Przymknęła oczy. Pieścił ją coraz goręcej. Zadrżała, 

oparła głowę o brzeg wanny, zagryzła wargi.

Patrzył na nią. Mógł tak patrzeć bez końca. Myślał tylko o niej, o tym, by 

uczynić ją szczęśliwą. Meg była bliska szczytu rozkoszy.

– Teraz – szepnął – Teraz.
– Luke! – krzyknęła. – Luke! Jesteś... diabłem! Uśmiechnął się.
– Nie wiem, co ty ze mną robisz – powiedziała.
– Opowiedz, co czujesz.
– Czuję się... czuję się jak rozpustnica.
– O to mi właśnie chodziło.
– Myślałam, że będę zażenowana, ale tak nie jest.
– No i całe szczęście.
– A co z tobą? – spytała.
– Jak to co ze mną?
– Co ty czujesz?

background image

– Że mógłbym się z tobą kochać przez całe życie.
– Tutaj, w wodzie?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo tutaj nie mogę się zabezpieczyć.
– Na pewno wiesz, że są inne sposoby.
– Zaczęła go pieścić. Powoli tracił nad sobą kontrolę. Nie był pewien, co miała 

na myśli, ale nie wyglądała na naiwną. Nie było czasu na udawanie.

– Myślę, że są – zgodził się.
– Usiądź tutaj – wskazała brzeg wanny.
– Ale... – zawahał się.
– Zrób to, Luke. Chcę, żeby tobie też było dobrze. Uczynił to, o co prosiła. 

Dolała szampana.  Nie wypiła go jednak. Zanurzyła palec w perlistym trunku i 
przeciągnęła nim po czułym miejscu Luke’a. Był podniecony.

– Przyjemnie? – spytała.
Skinął głową. Chciał, żeby zrobiła to jeszcze raz. I jeszcze. Zadrżał.
– Meg, ja już nie mogę... – jęknął.
Nie słuchała. Wiedziała, co robi, podczas gdy on coraz bardziej tracił kontrolę. 

Ogarnęła go fala niewypowiedzianej rozkoszy. Zadrżał, znieruchomiał, wykrzyknął 
w uniesieniu jej imię.

Potem ześliznął się do wanny i wziął ją w ramiona.
– To... to było fantastyczne – szepnął.
– Miałam nadzieję, że tak będzie – ucieszyła się.
–   Jak   na   kogoś,   kto   narzekał   na   brak   doświadczenia,   wykazałaś   niezwykłą 

pomysłowość. Czy kiedykolwiek. ..

– Z szampanem? Nigdy. Ale to chyba niezły pomysł.
– O, tak. – Luke pocałował jej usta. – A teraz wracajmy do łóżka.
– Idziemy spać?
– Niekoniecznie.
– Zaniósł ją do sypialni.
– Jesteś piękna – powiedział, pochylając się nad nią.
Całował jej usta, ramiona, piersi. Gdy spojrzał w jej oczy, stwierdził, że go 

obserwuje.   Wzbudziło   to   w   nim   nową   falę   pożądania.   Założył   prezerwatywę. 
Zaczęli poruszać się znanym sobie rytmem. Meg szeptała słowa, które rozpalały go 
jeszcze bardziej.

Uniósł się nieco i nie wypuszczając jej z objęć, ostrożnie przewrócił się na 

background image

plecy.   Z   jej   gestów   odczytał   przyzwolenie.   Chwycił   ją   za   pośladki,   zaczęła 
delikatnie podnosić się i opadać.

Poruszała się powoli, a on nie spuszczał z niej oczu. Mówił jej, jak bardzo lubi 

na nią patrzeć, i szeptał podobne słowa, co ona jemu, opisując każdy szczegół jego 
ciała.

Później, kiedy leżeli już obok siebie, pieszcząc się delikatnie, wciąż jeszcze 

niesyci, spytał, co stało się z „aureolą”, którą dał jej na festynie.

– Mam ją w kieszeni. Zdjęłam, kiedy zdecydowałam się tutaj przyjść.
– Daj – poprosił. Zgasił światło i umocował obręcz przy łóżku. – Nigdy nie 

zapomnę tego tańca – powiedział. – Tak bardzo cię wtedy pragnąłem.

– A teraz?
– Nawet bardziej.
– Jesteś nienasycony.
– Masz coś przeciwko temu?
– Nie. – Meg chętnie poddawała się jego pieszczotom. – Jak widzisz, mnie też 

ciągle za mało.

Przywarli do siebie. I znów zaczęli się kochać, jak gdyby nigdy już nie miała 

się powtórzyć taka noc.

‘„ Zegar był jej wrogiem. Ile razy zerknęła na tarczę połyskującą znad stolika, 

ogarniała ją złość. Wskazówki zdawały się pędzić z zatrważającą szybkością.

Nigdy w życiu z nikim tak się nie kochała, ale to, co przeżyła z Lukiem, było 

czymś więcej niż tylko zaspokojeniem fizycznego pożądania. Spędzili cudowne 
chwile, wspominając przeszłość, śmiali się, żartowali, pili szampana. Dziwiło ją, że 
nie   była   ani   trochę   zmęczona   i   uświadomiła   sobie,   że   miłość   jest   znacznie 
silniejszym środkiem pobudzającym niż kofeina. Miłość i rozpacz. Nie usnęła ani 
na sekundę, gdyż wiedziała, że te chwile mogą się już nigdy nie powtórzyć. Musi 
nacieszyć się nimi na zapas, kto wie, czy nie na zawsze.

Postanowiła   wyjść   z   hotelu   o   czwartej,   ale   gdy   zegar   uderzył   cztery   razy, 

zawahała   się.   Wreszcie   zaczęła   się   pomału   ubierać,   przerywając   co   chwilę   na 
jeszcze jeden pocałunek, jeszcze jedną pieszczotę, jeszcze jedno muśnięcie jego 
ust. W końcu musiała pogodzić się z faktem, że kiedyś będzie ten ostatni raz. Luke 
ubrał się, jak gdyby to mogło jej pomóc.

Chciała, żeby poprosił, by z nim wyjechała, ale wiedziała, że tego nie zrobi. W 

głębi duszy czuła zresztą, że i tak nic by to nie dało. Jej miejsce jest tutaj, a jego 
tam.

– Nie wiem, czy potrafię to zrobić – odezwała się wreszcie, podchodząc do 

background image

drzwi.

– Na pewno. – Objął ją i pocałował w czoło.
– Nie wiem, jak zdołam dziś spojrzeć na ciebie. Boję się, że wszystko będzie 

można wyczytać z mojej twarzy. • – Będę ci schodził z drogi. – Przytulił ją do 
siebie.

–   A   co   dopiero   na   lotnisku.   –   Meg   wpadła   w   panik.   –   Mam   cię   przecież 

odwieźć.

– Może to zrobić kto inny. Choćby Chuck albo Didi. Ktokolwiek.
– Masz rację. To by było ponad moje siły.
– Wiem. A ja prawdopodobnie nie byłbym w stanie wejść do samolotu.
– Och, Luke. Dlaczego nasze życie tak się głupio ułożyło?
–   Nie   myśl   w   ten   sposób.   –   Potarł   kciukiem   jej   policzek.   –   Spędziliśmy 

cudowną noc. Niektórzy przez całe życie nie doświadczają czegoś podobnego.

– Słaba pociecha. – Meg pociągnęła nosem i otarła oczy.
– Meg. – Ujął jej twarz w dłonie. – Bądź uczciwa. Może chcesz mnie, ale nie 

chcesz mego stylu życia. Jestem aktorem, a nie plantatorem bawełny.

– Może... może zrezygnowałabym z polityki. Może...
– Nie mów tak.
– Aleja cię kocham!
– Masz  w życiu dużo więcej do zrobienia niż mnie  kochać – powiedział z 

czułością.   –   A   więc   idź   i   rób   to,   co   powinnaś.   Pewnego   dnia   zostaniesz 
prezydentem. Będę na ciebie głosował.

– To dopiero początek – uśmiechnęła się blado.
– Już późno. Meg – przerwał jej. – Pospiesz się. Na razie jeszcze nikogo tu nie 

ma, ale za chwilę zacznie się ruch.

– Okay. – Pogłaskała go po policzku. – Kocham cię, Luke’u Bannisterze.
– I ja ciebie kocham, Meg Hennessy. A teraz otwieram drzwi. – Sięgnął do 

klamki.

Meg zaczerpnęła powietrza.
– Gotowa – oświadczyła. Ścisnęła jego dłoń i szybko się wymknęła. Tuż za 

progiem   jednak   zatrzymała   się   jak   wryta.   Stanęła   twarzą   w   twarz   z   młodą 
fotoreporterką. Trzasnął flesz. Raz, drugi, trzeci.

– Meg? – usłyszała za sobą głos Luke’a.
Dziewczyna przykucnęła, cofnęła się o krok i skierowała aparat na Luke’a. 

Miał na sobie tylko dżinsy. Zaklął i rzucił się, by wyrwać jej aparat.

Dziewczyna zasłoniła się ramieniem.

background image

– Tylko mnie dotknij, a pożałujesz!
– Do diabła! Oddaj ten aparat!
Meg chwyciła go za ramię.
– Nie, zostaw ją! Jeszcze ktoś usłyszy, a wtedy będzie jeszcze gorzej.
– Zaskarżę hotel. Mieli nikomu nie podawać numeru pokoju.
–   Mylisz   się   –   roześmiała   się   fotoreporterką.   –   Twój   brat   mi   powiedział. 

Najwidoczniej nie obchodzi go, co się z tobą stanie.

– Mój brat? – Luke gwałtownie odwrócił się do Meg. – Co ja najlepszego 

zrobiłem? Poprosiłem cię, żebyś mu dała numer pokoju, a on mnie zdradził.

– Przyszłam tu z własnej woli, Luke – powiedziała Meg. – I sama sobie jestem 

winna Jeśli teraz spokojnie stąd wyjdę, może ta kobieta mnie nie zdradzi. Ma, co 
chciała. Jeśli uda nam sieją przekonać, żeby trzymała język za zębami tylko dzisiaj, 
festiwal szczęśliwie dobiegnie końca.

– Z nikim nie zamierzam rozmawiać – oświadcz) u dziewczyna. – Mówiąc 

szczerze,   natychmiast   wracam   do   Los   Angeles,   żeby   opchnąć   te   zdjęcia.   Jeśli 
dostaniesz rolę, będą warte o wiele więcej.

– Ty dziwko. Odwołam zdjęcia próbne.
– Nie zrobisz tego. – Meg popatrzyła mu prosto w twarz. – Może wszystko 

jakoś się rozejdzie po kościach. Może nikt nie zechce tych zdjęć. Chyba nie są aż 
tak   atrakcyjne.   Ale   jeśli   odwołasz   zdjęcia   próbne,   nigdy   ci   tego   nie   wybaczę. 
Nigdy.

– Lepiej już idź, Meg – powiedział Luke. – A ty spływaj ! – zwrócił się do 

fotoreporterki. – Już cię tu nie ma!

Meg popatrzyła na niego po raz ostatni i ruszyła w kierunku schodów. Serce jej 

waliło, czuła ucisk w gardle. Może to wszystko dobrze się skończy, pocieszała się. 
Może   zdjęcia  nigdy  sienie   ukażą,  a  jeśli   nawet,  może  nikt  ich  nie  zobaczy,  w 
każdym   razie   do   czasu   wyborów   do   Izby.   Może   ta   dziewczyna   w   pośpiechu 
sfuszerowała robotę.

Gdy tylko opuściła hotel, zaczęła biec. Błyskawicznie znalazła się na parkingu. 

Dopadła   do  samochodu   i   wyjęła   kluczyki.  Ręce   jej  drżały.   Z   trudem  trafiła   w 
stacyjkę. Dopiero w domu rozpłakała się głośno.

Luke obserwował ją przez okno, dopóki nie upewnił się, że dziewczyna za nią 

nie idzie. Zacisnął pięści z wściekłości. Zrujnował przyszłość Meg. Nigdy sobie 
tego nie wybaczy. Gdyby rezygnacja ze zdjęć próbnych mogła w czymkolwiek 
pomóc,  nie wahałby  się ani chwili. Wiedział jednak, że byłby  to tylko nic nie 

background image

znaczący gest. Ansel Wiggins sprzeda swoje zdjęcia i tak, niezależnie od tego, czy 
on zagra w filmie  fabularnym,  czy  pozostanie  gwiazdą  serialu. Różnica  będzie 
tylko w cenie.

Zastanowił się nad tym, co się stało. Nigdy by nie przypuszczał, że jego brat 

zechce zranić go aż tak bardzo. Pomylił się co do niego. Nie ocenił właściwie jego 
gniewu,   zazdrości   i   –   niedojrzałości.   Podając   Wiggins   numer   pokoju   Luke’a, 
zachował się podle, małodusznie, ale przede wszystkim dziecinnie.

I w tym właśnie tkwi problem. Clint nigdy tak naprawdę nie wydoroślał. Co 

gorsza,  nikt tego od niego nie żądał. W szkole zawsze krył go Luke, a potem 
opiekę nad nim roztaczał ojciec. Teraz, gdy zabrakło ich obu, Clint zaniedbuje 
plantację, spędzając czas z kumplami i rozbijając się czerwoną ciężarówką.

Luke   wszedł   do   sypialni.   Wyciągnął   podkoszulek   i   buty.   Tym   razem   Clint 

posunął się za daleko. Żarty się skończyły.

background image

Rozdział 11

Luke   zabrał   się   do   Clinta   ciężarówką,   którą   dostarczano   towar   na   pobliską 

farmę.   Potem   musiał   jeszcze   przejść   około   kilometra.   Był   w   podłym   nastroju. 
Widok zaniedbanego domostwa jeszcze bardziej go rozdrażnił. Było mu wstyd. 
Clint nie zasługuje na farmę, jeśli nie potrafi o nią zadbać.

Wszedł jak zawsze kuchennymi drzwiami. Nie przypominał sobie, kiedy ostatni 

raz wchodził frontowymi. Nie były zamknięte na klucz. Nigdy tego nie robili.

– Clint! – zawołał.
Nie czekał na odpowiedź. Może Clint jest w łóżku z Debbie. Nie obchodziło go 

to. Wpadł jak burza do sypialni, która kiedyś należała do rodziców.

Clint  leżał  w małżeńskim   łożu.  Wciąż  miał   na sobie  dżinsy  i  podkoszulek. 

Usiadł i przetarł oczy.

– Boże, moja głowa – jęknął.
– Wyskakuj z łóżka, braciszku – polecił Luke.
– Co, u diabła... – Clint wpatrywał się w brata, jakby nie pojmował, co do niego 

mówi. Nagle twarz mu się rozjaśniła. – Przyłapała was, co? Myślę, że to...

– Wyskakuj albo cię wyciągnę.
– Chcesz się bić, braciszku? – Clint przybrał słodki ton. – A może wciąż się 

boisz o swoją śliczną buźkę?

– Chcę, żebyś mi odpowiedział na parę pytań. – Luke dyszał ciężko. – Jakim 

cholernym prawem naraziłeś na szwank karierę Meg?

–   Nikt  jej   nie  kazał   iść   do   ciebie.   –  Clint   usunął   się   w   bok,  zajął   pozycję 

wyjściową. Luke zrobił to samo. Przećwiczyli to przez lata w dziesiątkach bójek.

– Nikt by o tym nie wiedział.
– Właśnie. Dlatego postanowiłem wykorzystać okazję. Maleńki rewanż za to, 

jak mnie załatwiłeś.

– Załatwiłem cię? – Luke obserwował bacznie ręce Clinta, czekając na jego 

pierwszy ruch. – Kto stawał w twojej obronie przy każdej okazji? Kto cię krył, 
kiedy okradłeś sklep? Kto wyjechał, zostawiając ci całą farmę?

– A może ja wcale nie chcę być farmerem?
– Wygląd domu na to wskazuje. Chętnie odkupię plantację.
– Akurat.
–   A   niby   dlaczego   nie?   Czyż   nie   o   to   ci   chodzi?   O   górę   pieniędzy   i   zero 

odpowiedzialności? Czyż nie to właśnie mam twoim zdaniem?

background image

–   Pewno.   Prężysz   się   przez   cały   dzień   przed   kamerami,   podczas   gdy   ja   tu 

haruję.

– A więc daj sobie spokój. Lepiej zajmę się tym wszystkim, mieszkając w Los 

Angeles, niż ty, siedząc tutaj.

– Wolne żarty. Jesteś teraz miastowym facetem. Nie odróżniasz już bawełny od 

zwykłej waty.

Luke  miał   się  na   baczności.   Za  chwilę   się  zacznie.   Nie  uśmiechała  mu   się 

bójka, ale Clint najwyraźniej tego właśnie potrzebował.

– Odróżniam, ty idioto, odróżniam, niech cię o to głowa nie boli.
– Chcesz walczyć czy znowu dasz nogę, tak jak wczoraj? Co będzie z twoją 

śliczną buźką?

– Zaraz się przekonamy. – Krążyli wokół siebie, szykując się do walki.
– Czyżby? To dobra wiadomość. Nie mogę się wprost doczekać, żeby wytłuc z 

ciebie całe to gówno.

Zaatakował. Luke cofnął się lekko i wymierzył mu cios w szczękę, ale Clint 

zręcznie się uchylił. Jego lewa pięść wylądowała na brodzie brata. Luke przygryzł 
sobie język i poczuł, że krwawi.

–  Lepiej  się  poddaj.  – Clint  tańczył  przed  nim na  ugiętych  nogach  niczym 

bokser na ringu. – Następnym razem złamię ci nos.

Luke rzucił się na brata. Upadli na podłogę, tarzając się od ściany do ściany. 

Luke uderzył głową o nogę stołu, ale udało mu się jeszcze rozbić Clintowi nos. 
Triumfował   przez   chwilę,   widząc   krew   na   twarzy   brata,   ale   już   w   następnej 
sekundzie poczuł, że krwawi mu warga. Clint nie pozostał dłużny.

Mocowali   się   tak,   sapiąc   i   dysząc   ciężko.   Wreszcie   oderwali   się   od   siebie. 

Wstali. I znów zajęli pozycje wyjściowe.

– Ledwo stoisz. Poddaj się – zaproponował Luke.
–   Ani   myślę.   –   Clint   zamierzył   się   do   ciosu,   ale   brat   uskoczył   w   bok. 

Straciwszy równowagę, Clint wyrżnął w ścianę z taką siłą, że na podłogę spadł 
obraz. Przez moment był zupełnie zamroczony.

– Uważaj, co robisz – ostrzegł go Luke.
– Ty uważaj. Ja jestem zbyt zajęty. – Chwycił Luke’a wpół i przewrócił na 

ziemię, przykrywając go sobą.

Luke usiłował się wyswobodzić, ale był unieruchomiony.
– Złaź ze mnie – warknął.
– Teraz nie. Mam przewagę.
Ostatkiem sił Luke zdołał przetoczyć się na bok, potem na brzuch. Teraz Clint 

background image

znalazł się pod spodem.

– Do cholery – zaklął, usiłując się wydostać. – To ciężka praca.
Luke mimo woli zachichotał.
– Śmiejesz się czy krztusisz krwią? – spytał Clint.
– Jedno i drugie.
– Masz dość?
– A ty?
– Może.
Luke przewrócił się na plecy i spojrzał w sufit. Po chwili odwrócił głowę i 

popatrzył na Clinta.

– Koszmarnie wyglądasz – zauważył.
– Tobie też nic nie brakuje – odwzajemnił się Clint. – Po cholerę to robiłeś? 

Będziesz posiniaczony jak diabli.

– To był jedyny sposób, żebyś zwrócił na mnie uwagę.
– Nie będziesz mógł grać w tej twojej mydlanej operze przez Bóg wie ile dni...
– Gorzej. Jutro mam zdjęcia próbne do filmu.
–  – Dureń z ciebie. Nie jestem tego wart – odparł Clint z błyskiem w oku.
– A ja myślę, że jesteś.
Clint zamknął oczy.
–  A niech  to  szlag  – wyszeptał.  – Było bardzo  kiepsko,  gdy  ta  Ansel  was 

nakryła?

– Cóż, mogło być gorzej. Szczęśliwie mieliśmy już coś niecoś na sobie.
– Pogadam z nią. Może uda mi się kupić te zdjęcia.
– Za późno. Jest już w drodze do Los Angeles. Razem z filmem.
– Cholera. Co mógłbym zrobić?
– Mam wrażenie, że już ci przeszło. Skąd ta nagła zmiana? – zdziwił się Luke.
Clint   chciał   się   uśmiechnąć,   ale   zrobił   tylko   jakiś   niewyraźny   grymas.   Za 

bardzo bolał go policzek – To dlatego, że bardziej zależało ci na wbiciu mi trochę 
rozumu do głowy niż na własnej twarzy. Oto stary Luke, pomyślałem sobie. Taki, 
jakiego pamiętam.

– Nigdy się nie zmieniłem.
– Ja widziałem to inaczej. Dziesięć lat temu zabrałeś się stąd i przestałem cię 

obchodzić.

– Nie uciekłem od ciebie, tylko od naszego starego. Nie mogłem znieść, że 

wszystkie swoje żale wyładowywał na mnie, a z tobą się pieścił.

– Pieścił? Harowałem jak wół!

background image

– Zgoda. Może to niewłaściwe słowo. Ale ciebie nie bił. Mnie mogło się to 

wtedy   wydawać   pieszczotą.   Nienawidziłem   go,   a   tobie   zazdrościłem.   Wciąż 
jeszcze słabo mi się robi na samą myśl o nim.

– Właściwie wiedziałem o tym. Nie byłem nawet specjalnie zaskoczony, że nie 

przyjechałeś na pogrzeb. Choć oczywiście chciałem, żebyś przyjechał.

– Ja też chciałem. – Luke odgarnął włosy z czoła. – Dziwne, ale mam wrażenie, 

że gdyby to było teraz, to przyjechałbym.

– Jak to?
Luke   nie   odpowiedział.   Dotknął   językiem   rozciętej   wargi.   Przydałby   się 

kawałek lodu, ale czy to wystarczy? Jak się pokaże na zdjęciach próbnych z taką 
twarzą?

– Po prostu bym przyjechał – powiedział po chwili. Clint przypatrywał mu się 

bacznie.

– To Meg, prawda? Zeszliście się z powrotem. Luke powoli skinął głową.
– I co teraz? Wrócisz?
– Nie. Lubię swoją pracę, a jej nie chcę przeszkadzać w karierze politycznej.
– Jeśli to ma być szlachetna mowa o samopoświęceniu, nie obejdzie się bez 

kawy.

Luke’a rozbawiła ta uwaga. Poszedł za bratem do kuchni. Tył głowy bolał go 

jak diabli.

– Masz trochę lodu? – spytał.
– Być może. – Clint wskazał na starą lodówkę. – Ta cholera wciąż się psuje.
Luke znalazł w zamrażalniku pojemnik do połowy wypełniony lodem i parę 

starych hamburgerów. Wyjął lód.

– Fatalnie to wszystko wygląda – zauważył.
– Wiem.
– Naprawdę tak krucho z pieniędzmi?  – Przyłożył – lód do rozbitej wargi, 

resztę podał Clintowi. Też mu się przyda. Policzek puchł w oczach.

– Cóż, czasy są ciężkie.
– Możesz sprzedać farmę.
– Tobie?
– Nie. Nie mówiłem tego poważnie.
– Szkoda. Mówiąc szczerze, chciałbym, żebyś wziął swoją połowę z powrotem.
– Czemu?
–   Miałbym   kogoś,   kto   dbałby   o   to   miejsce,   z   kim   mógłbym   pogadać,   kto 

pomógłby mi podjąć decyzję.

background image

Luke słuchał brata ze zdziwieniem. Myślał, że Clint będzie zadowolony, że jest 

jedynym właścicielem farmy. Tymczasem uznał prezent od brata za widomy znak, 
że ten nie chce mieć nic wspólnego ani z farmą, ani z nim.

–   Zgoda,   to   kiepski   pomysł   –   stwierdził   Clint   po   chwili.   –   Ty   nie   chcesz 

zajmować się farmą, a ja...

– Nie, to dobry pomysł. Wezmę z powrotem swoją część.
– Naprawdę? Mówisz poważnie? – Popatrzył na brata z radością.
–   Oczywiście.   Tyle   że   większość   spraw   będziemy   musieli   załatwiać 

telefonicznie. Wiem, jak bardzo nienawidzisz tych wszystkich ludzi, którzy tu za 
mną ściągnęli.

– Żaden problem. – Clint wzruszył ramionami.
– Zgoda, chociaż nigdy niczego razem nie zrobimy.
– Mam pomysł. Możesz przyjeżdżać w przebraniu. W końcu jesteś aktorem, 

prawda? Przykleisz wąsy, włożysz poduszkę pod koszulę, na nos okulary.

– Kto wie, może to i niezły pomysł. – Luke wybiegł już myślami w przyszłość. 

Jeśli będzie mógł odwiedzać Clinta, to być może i Meg. Ale nie, nie ma sensu robić 
jej nadziei. Nie powinien nawet o tym myśleć. A jednak... Zobaczymy. Na razie 
musi się zastanowić, jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji.

–   A   więc   załatwione.   –   Clint   wyciągnął   rękę   do   brata.   –   Jesteś   teraz 

współwłaścicielem farmy Bannisterów.

Uścisnęli sobie dłonie. Na moment ich spojrzenia się spotkały. Wreszcie Luke 

opuścił rękę, zanim którykolwiek z nich poczuł się zakłopotany. Rozejrzał się po 
kuchni. Zlew był wypełniony brudnymi naczyniami. Wokół walały się puszki po 
piwie.

– Pierwszą rzeczą, jaką razem zrobimy, będzie uporządkowanie tego miejsca – 

zaproponował. – Naprawdę wypiłeś całe to piwo?

– Chyba tak.
– Chcesz skończyć jak nasz stary?
– Myślałem o tym. – Clint westchnął i umknął wzrokiem w bok. – Zwłaszcza 

po   tym,   co   powiedziałem   Debbie   w   piątek   wieczorem.   Nigdy   bym   jej   tak   nie 
potraktował, gdybym nie był wlany.

– Też tak myślę.
– Wczoraj ją przeprosiłem. Nie wiem, czy to cokolwiek zmieni.
– Bądź dobrej myśli.
– Ale później znów się zalałem i załatwiłem ciebie i Meg.
– Racja.

background image

– Chyba muszę na jakiś czas przystopować.
– Zgadza się.
– I tak nie sprawia mi to już przyjemności. – Clint zamyślił się. – A co byś 

powiedział na śniadanie? Jestem cholernie dobrym kucharzem.

– Chwała Bogu, że choć jeden z nas potrafi gotować. – Luke poczuł ulgę. 

Wiedział, że Clint ma silną wolę. Jeśli postanowił, że przestanie pić, zrobi to.

– Zaparzę kawy – zaproponował Luke. – W czasie śniadania zastanowimy się, 

jak pomóc Meg.

– Zgoda.
– Będzie jak za dawnych lat.
– Jak za dawnych lat – uśmiechnął się Clint.

Meg wypiła dwie kawy, odświeżyła się, wypuściła psa i o dziewiątej wyruszyła 

z   domu.   Impreza   zaczynała   się   o   dziesiątej,   ale   organizatorzy   musieli   być   na 
miejscu wcześniej. Nie miała ochoty iść, wolałaby czyścić schody szczoteczką do 
zębów, ale nie miała wyjścia. Może uda jej się trzymać z dala od wścibskiej Didi.

Oczywiście głos Didi był pierwszym, który usłyszała w swoim  walkie-talkie. 

Zniknęło gdzieś pudło z programami festynu. Meg nie pozostało nic innego jak 
udać się do stoiska informacyjnego. Postanowiła, że tak czy inaczej przez cały czas 
nie zdejmie ciemnych okularów.

W informacji czekała zdenerwowana Didi.
– Dzień dobry – zawołała do niej, wyskakując z bryczki.
– Witaj. Co się stało?
– Nic, dlaczego? – Meg uśmiechnęła się z najwyższym wysiłkiem. – Szukałaś 

w tym zielonym pudle? – spytała. – Chyba tam je widziałam.

– Jak ty wyglądasz?! – wykrzyknęła Didi. Meg spojrzała na swoje dżinsy i 

podkoszulek.

– Jestem ubrana tak samo jak ty.
– Nie chodzi mi o ubiór. Twoja twarz! Wyglądasz jak nieboszczyk.
– Miałam nadzieję, że nikt się nie zorientuje – wyjąkała.
– W czym?  – Didi zmartwiała. – O Boże. – Didi wskoczyła do bryczki. – 

Wsiadaj – zawołała do Meg. Odjechała kilkadziesiąt metrów za pawilon. – A teraz 
mów. Co się stało?

– Coś najgorszego. – Meg zdjęła okulary i przetarła oczy. Opowiedziała Didi 

pokrótce   przebieg   wydarzeń,   nie   wdając   się   w   szczegóły.   Gdy   skończyła, 
przyjaciółka objęła ją za szyję.

background image

–  Nie rób  sobie  wyrzutów  –  tłumaczyła.  –  Wątpię,  by  jakakolwiek  kobieta 

zachowała się inaczej w podobnych okolicznościach. I nikt nic nie będzie wiedział, 
z wyjątkiem tego padalca Clinta Bannistera. Chętnie skręciłabym mu kark.

– Jeśli sprawa się wyda, mogę się pożegnać ze stanowiskiem przewodniczącej 

Izby – chlipnęła Meg. – I z moimi planami kandydowania do Kongresu.

– Może nie będzie tak źle – pocieszyła ją Didi.
– Wiesz, jak to jest. – Meg potrząsnęła głową. – Takie rzeczy zawsze wychodzą 

na jaw, i to na ogół w najmniej odpowiednim momencie. Jestem pewna, że ta 
dziewczyna sprzeda zdjęcia. Jeśli Luke dostanie rolę, – będą warte jeszcze więcej. 
Mam tylko nadzieję, że mieszkańcy Chandler ich nie zobaczą, w każdym razie do 
czasu wyborów. – Pociągnęła nosem. – Oczywiście mogą mnie wyrzucić potem. 
To byłoby jeszcze gorsze. Może powinnam w ogóle zrezygnować.

– W żadnym wypadku. Potrzebujemy  cię na tym stanowisku i nie możemy 

dopuścić, by jedna błaha sprawa...

– Jedna poważna sprawa, Didi.
–   W   porządku,   by   jedna   poważna   sprawa   powstrzymała   cię   przed 

kandydowaniem.   A   teraz   musisz   ogłosić,   że   męczy   cię   alergia,   i   dlatego   tak 
okropnie wyglądasz.

– Nigdy nie miałam alergii.
– A teraz masz. To się zdarza. I druga sprawa. Porozmawiaj z Lukiem, zanim 

wyjedzie, i spytaj, czy może wstrzymać publikację tych zdjęć. Na pewno ma jakieś 
znajomości w Los Angeles, a nawet w Nowym Jorku. Może, jeśli zgodzi się na 
jakiś specjalny wywiad albo będzie pozował komuś na rozkładówkę...

– Didi! Nie mogę go o to prosić!
– To ja to zrobię!
– Nie! Porozmawiam z nim. Obiecuję. – Meg była przerażona samą myślą o 

ponownej rozmowie z Lukiem, ale wiedziała, że Didi ma rację. Może Luke zdoła 
coś zrobić, oczywiście coś, co nie uwłaczałoby jego honorowi.

– A więc załatwione. I trzecia sprawa. Z wyjątkiem tej jednej rozmowy trzymaj 

się z dala od Luke’a Bannistera. Chyba że chcesz zmienić wszystkie swoje plany 
życiowe. – Didi bacznie przyjrzała się Meg.

– Nie.
– Zrozumiałabym.
–   Myślałam   o   tym   bez   przerwy   od   chwili,   kiedy   rozstaliśmy   się,   i   zawsze 

dochodziłam do tego samego wniosku. Polityka fascynowała mnie od szkolnych 
czasów. To moje powołanie, Didi, nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym z niej 

background image

zrezygnowała.

– Zatem nie możesz zrezygnować.
–   Poza   tym,   Luke   straciłby   dla   mnie   szacunek,   gdybym   wszystko   rzuciła   i 

wyjechała   z   nim  do  Los   Angeles.   Jedną   z  cech,   którą  we   mnie   podziwia,  jest 
wierność sprawom, w które wierzę. Szanuje mnie za to, że chcę się zająć polityką. 
Nie byłabym tą osobą, którą kocha, gdybym ze wszystkiego zrezygnowała.

– A co z nim? Wróci tutaj?
Meg potrząsnęła głową.
– Nawet bym tego nie chciała. Jest tak zafascynowany tym, co robi. Byłoby 

zbrodnią zrobić z niego z powrotem chłopaka z farmy.

– Masz rację – westchnęła Didi. – Gotowa?
– Tak.
–   A   więc   poszukajmy   tych   folderów.   Myślę,   że   Luke   nie   zjawi   się   przed 

dziesiątą.

background image

Rozdział 12

Parę   minut   po   dziesiątej   Meg   podjechała   do   zwierzyńca,   gdzie   Luke   miał 

pozować do zdjęć ze strusiem. Usiłowała zachować spokój, ale nie bardzo jej się to 
udawało. Jak mogła być opanowana, skoro za chwilę miała stanąć twarzą w twarz z 
mężczyzną, z którym kochała się przez całą noc i którego prawdopodobnie już 
nigdy nie zobaczy?

Luke rozdawał autografy. Stał tyłem do niej. Miał na sobie obcisłe błękitne 

dżinsy, białą koszulę i kapelusz kowbojski. Oczy zaszły jej łzami, gdy z czułością 
pochyli! się ku małej dziewczynce. Zawsze lubił dzieci. Zapomniała o tym. Dawno 
temu marzyła, żeby mieć z nim dziecko.

Kiedy odwrócił się do niej, zmartwiała, Dolna warga opuchnięta, prawe oko na 

wpół zamknięte i obrzmiałe, wzdłuż policzka głębokie zadrapanie.

– Luke, na Boga! Co się stało?
– Szkoda, że nie widzisz tego drugiego – usiłował się uśmiechnąć.
– Biłeś się z Clintem, co?
–   Tak   naprawdę,   to   ja   go   biłem.   I   zwyciężyłem   –   powiedział   Clint,   który 

właśnie nadszedł z dwoma kubkami coli. – Chcesz? – spytał.

– Nie, dziękuję. – Meg patrzyła ze zdumieniem na braci. Zachowywali się jak 

najlepsi przyjaciele.

– To ja wypiję. Albo potrzymam chwilę przy policzku. Dobrze mi to zrobi.
– Sama nie wiem, który z was gorzej wygląda.
– On – odpowiedzieli równocześnie, wskazując jeden na drugiego. I roześmiali 

się jak na komendę.

Meg była kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie zrozumie mężczyzn.
– Cóż, pewno jesteście z siebie bardzo dumni – zauważyła. – Zwłaszcza ty, 

Luke. A co ze zdjęciami próbnymi?

– Może odegram scenę walki albo tuż po walce.
– Nie wydajesz się specjalnie przejęty.
– Bo nie jestem.
– Bo nie jest – potwierdził Clint. – Nawiasem mówiąc, powinnaś być dla niego 

trochę milsza, Meg. To dla ciebie narażał swoją buźkę – zachichotał.

– Mam nadzieję, że to nieprawda – zawahała się Meg.
– Nie – mrugnął do niej Luke. – Potrzebowałem tego. Czuje się teraz o wiele 

lepiej.

background image

– Świetnie. Po prostu świetnie. A ja myślałam, że wreszcie wydorośleliście. Co 

to wszystko ma znaczyć?

Luke zerknął na Clinta.
– Skąd my to znamy? – roześmiał się.
– Coś mi się zdaje, że już to parę razy słyszałem. I zawsze robi przy tym taką 

ważną minę, prawda?

– Przestańcie wreszcie – zirytowała się Meg.
– Już dobrze, nie martw się – uspokoił ją Luke. – Mogą zmienić termin tych 

zdjęć, jeśli naprawdę im na mnie zależy. A poza tym, charakteryzatorka potrafi 
zdziałać cuda.

– Mam nadzieję – westchnęła Meg.
– Wszystko będzie dobrze.
– Słuchaj, rozmawiałam z Didi – powiedziała, przypominając sobie nagle, po co 

przyszła.   –   Pytała,   czy   możesz   jakoś   nakłonić   tę   fotoreporterkę,   żeby   nie 
publikowała zdjęć.

– Spróbuję.
– A jeśli to się nie uda – włączył się Clint – i zdjęcia się ukażą, załatwię ze 

znajomym kolporterem, żeby zatrzymał te czasopisma aż do czasu wyborów. Nikt 
ich tutaj nie zobaczy.

– A potem i tak mnie wyrzucą.
– Nie sądzę, Meg. – Luke potrząsnął głową. – Cieszysz się w mieście dużym 

poparciem.

– Nie martw się. – Clint objął ją i potrząsnął delikatnie. – Jakoś to załatwimy. 

Pamiętasz byka? Czyż nie uratowaliśmy się przed nacierającym bykiem?

– A pamiętacie, jak znaleźliśmy tę na wpół martwą kurę i ... – Luke przerwał, 

bo dwie nastolatki poprosiły go o autograf.

– Lepiej już pójdę – powiedziała Meg.
– Zaczekaj. – Podpisał i ustawił się z dziewczętami do zdjęcia na tle strusia.
– Co się stało z twoją twarzą? – spytała jedna z nastolatek.
– To te drzwi wahadłowe – wyjaśnił Luke. – On wchodził, ja wychodziłem.
– Tak, uważajcie na te drzwi. I wam może się coś takiego przytrafić – dodał 

Clint.

Meg uśmiechnęła się. Niezależnie od tego, co będzie, Luke i Clint znów są 

braćmi. I to ona się do tego przyczyniła, choć w dość pokrętny sposób. Kątem oka 
dostrzegła następną grupkę łowców autografów. Zresztą i tak nie może stać tu w 
nieskończoność. Jeszcze ludzie zaczną gadać.

background image

– Naprawdę już muszę iść – oznajmiła.
– Zadzwonię do ciebie – powiedział Luke.
–   Nie   wiem,   czy   to   dobry   pomysł.   Myślę,   że   rozmowa   telefoniczna...   to 

znaczy...

– Masz rację. To kiepski pomysł – przyznał.
– Chciałabym wiedzieć, czy dostałeś tę rolę.
– Clint ci powie. Dam mu znać.
– Okay.
– Pożegnaj ode mnie Apacza.
– Na pewno.
– Uważaj na siebie.
– Ty też. – Patrzyła na niego, dopóki łzy nie napłynęły jej do oczu. Odwróciła 

się i odeszła pospiesznie, nie oglądając się za siebie.

Czas do godziny czwartej po południu, kiedy to odlatywał samolot Luke’a, był 

dla Meg istną męczarnią. Bez przerwy o nim myślała i kilka razy musiała sobie 
przypominać,   dlaczego   nie   powinna   odprowadzać   go   na   lotnisko.   Ilekroć   łzy 
napływały jej do oczu, uciekała się do podsuniętego jej przez Didi wyjaśnienia. Po 
prostu miała katar alergiczny.

Wreszcie Luke wyjechał. Festiwal trwał, odbywały się wyścigi strusi, muzyka 

grała, sprzedawcy starali się za wszelką cenę pozbyć reszty towarów, ale Meg cała 
ta impreza wydała się teraz pusta i bez życia. Nagle ogarnęło ją zmęczenie. Na 
szczęście   wszyscy   to   rozumieli.   Zewsząd   zbierała   gratulacje   za   znakomitą 
organizację.   Niektórzy   twierdzili   nawet,   że   ten   festiwal   należał   do   najbardziej 
udanych. Nawet bójka i pogodzenie się braci Bannisterów uznano za dodatkową 
atrakcję.   Meg   zaczęła  się  zastanawiać,  czy   noc  spędzona  z  Lukiem  to  aby   nie 
wytwór jej wyobraźni.

I nagle, jakby dla zaprzeczenia temu, podeszła Didi, zajrzała jej głęboko w oczy 

i poklepała po ramieniu.

– Jakoś to przeżyjesz – szepnęła.
Meg wcale nie była tego taka pewna.

Z   pomocą   Didi   przetrwała   jakoś   następne   dwa   tygodnie.   Didi   miała 

organizować   festiwal   w   następnym   roku,   a   więc   poświęciła   dużo   czasu,   by 
wprowadzić ją w przyszłe obowiązki. Była zadowolona, że ma zajęcie i ze pracuje 
właśnie z przyjaciółką, która doskonale rozumiała jej stan psychiczny. Wiele czasu 

background image

spędzała również w swojej firmie konsultingowej.

Najgorsze były wieczory. Chodziła z Apaczem na długie spacery, żeby móc 

zasnąć.   Wdychała   świeże   powietrze   wieczoru   i   zapach   drzewek   cytrynowych, 
podziwiała wschodzący księżyc. A jednak wciąż czuła się nieszczęśliwa.

W każdy weekend zasiadała przed telewizorem, by obejrzeć „Labirynt uczuć”. 

Widok Luke’a na ekranie wzmagał tylko jej tęsknotę. Nie była jednak w stanie z 
tego   zrezygnować.   Luke   najwidoczniej   nie   dostał   roli   w   filmie,   bo   Clint   nie 
zadzwonił. W każdym razie jeszcze nie zadzwonił. Powinna go poprosić, żeby dał 
jej znać, ale jakoś nie przyszło jej to do głowy.

Od czasu festiwalu nie widziała się z rodzicami. Kiedy matka zaprosiła ją na 

obiad, Meg przyjęła zaproszenie, a potem przez cały czas męczyła się, prowadząc 
nic nie znaczące rozmowy o sąsiadach i najnowszych wydarzeniach w mieście, gdy 
tymczasem   jej   myśli   krążyły   nieustannie   wokół   tych   nieszczęsnych   zdjęć   z 
Lukiem. Niestety w rodzicach nie znajdzie oparcia. Przestrzegali ją przecież, żeby 
trzymała się od niego z daleka.

Przed deserem ojciec odchrząknął, co było widomym znakiem,  że zamierza 

powiedzieć coś ważnego. Meg zmartwiała.

– Widziałem się dzisiaj z Clintem – zaczął. – Luke podobno wziął z powrotem 

swoją część farmy.

–   Czy   to   znaczy,   że   chce   tu   zamieszkać?   –   spytała   Meg   z   najwyższym 

zdumieniem.

Jack Hennessy spojrzał na córkę ze zdziwieniem.
– Nie sądzę. Chodzi o to, że teraz Clint będzie miał z kim omawiać swoje plany 

i problemy. Luke będzie kimś w rodzaju cichego wspólnika. Myślę, że Clint tego 
potrzebuje.   Jest   jeszcze   za   młody,   żeby   samemu   ponosić   odpowiedzialność   za 
farmę.

– Zapewne – Meg starała się ukryć rozczarowanie. Oczywiście, że Luke nie 

osiedli się w Chandler. Wyraźnie jej to powiedział.

– Teraz, kiedy się o tym dowiedziałem – kontynuował pan Hennessy – myślę, 

że   źle   oceniłem   Luke’a.   I   chcę,   żebyś   o   tym   wiedziała.   Zachowywał   się   bez 
zarzutu. Nawet  ta  bójka z  bratem obróciła  się  w końcu  na  dobre.  Clint zaczął 
odnawiać dom. To chyba wpływ Luke’a.

– Szkoda, że  nie możesz  jemu  tego powiedzieć – zauważyła Meg.  Gdybyż 

ojciec wiedział, jakie to było „zachowanie bez zarzutu”, pomyślała.

– Powiem mu, gdy tylko nadarzy się okazja, w co wątpię. Bo niby z jakiego 

powodu miałbym się znaleźć w otoczeniu gwiazdora filmowego? – Przerwał na 

background image

chwilę i spojrzał na córkę. – To wszystko nie zmienia jednak mego zdania na wasz 
temat. Nadal uważam, że on nie jest dla ciebie odpowiednim mężczyzną. Nigdy nie 
był i nie będzie.

– Przestań, Jack – wtrąciła się pani Hennessy. – Miałeś tylko powiedzieć Meg, 

że Luke przejął swoją część farmy.

– Chciałem porozmawiać z Meg nie tylko o Luke’u. – Pan Hennessy poczuł się 

urażony. – Chciałem pogratulować jej organizacji festiwalu.

– Tak, tak – przyznała pani Hennessy. – Wszyscy cię podziwiali.
– Sprawdziłaś się. Jeśli tak dalej pójdzie, na pewno zostaniesz przewodniczącą 

Izby. Osiągniesz to, czego pragniesz – podsumował ojciec.

– Meg przez moment wahała się, czy nie powiedzieć rodzicom o zdjęciach. Nie 

chciała ich jednak niepokoić. A nuż Luke’owi uda się przekonać dziewczynę, żeby 
ich nie publikowała. Może nawet już to zrobił.

Agent Luke’a, Henry Davis, przesunął termin zdjęć próbnych. Autorzy serialu 

wymyślili na poczekaniu historię tłumaczącą jego wygląd. Wreszcie Luke poprosił 
Henry’ego, żeby pomógł mu załatwić sprawę z Ansel Wiggins. Ten natychmiast 
wyszukał   jej   numer   telefonu.   Gdy   Luke   wykręcił   numer,   odezwała   się 
automatyczna sekretarka. W tle słychać było głosy zwierząt. „Ansel Wiggins bawi 
na safari z księciem Karolem. Asystentka przekaże jej wiadomość. Proszę zostawić 
swoje nazwisko i numer telefonu”.

Luke   nie   miał   najmniejszego   zamiaru   tego   robić.   Gotowa   sprzedać   jego 

prywatny numer, tak jak zdjęcia. W końcu jednak podał go.

Kiedy w ciągu dwóch dni nie otrzymał żadnej wiadomości, zadzwonił po raz 

drugi. Informacja na sekretarce była już inna. Na tle starej muzyki ludowej głos 
informował:   „Ansel   Wiggins   bawi   z   Shirley   MacLaine   na   uroczystości 
poświęconej   pierwszym   osadnikom.   Proszę   zostawić   swoje   nazwisko,   numer 
telefonu i znak zodiaku”.

Luke   podał   numer   domowy   i   służbowy,   zaznaczając,   że   sprawa   jest   pilna. 

Zadzwoniła o północy.

– Przepraszam, że o tej porze – powiedziała – ale jestem nocnym markiem i 

tracę poczucie czasu.

– Możemy się spotkać?
– Oczywiście. Teraz?
– Dobrze – odparł, choć wcale nie było mu to w smak.
W pół godziny potem zjawił się w całodobowej kawiarni. Ansel żuła gumę i 

background image

studiowała   menu.   Miała   na   sobie   szerokie   szorty,   rozciągnięty   podkoszulek   i 
czapeczkę besabellową daszkiem do tyłu.

– Wybrałam melbę. Co dla ciebie? – spytała.
– Kawa – odparł. – Przepraszam, że tak cię potraktowałem wtedy w hotelu, ale 

ta kobieta jest moją bliską przyjaciółką.

– Domyślam się.
– Powiem krótko: chcę mieć te zdjęcia i negatywy. Zapłacę za nie, ile zechcesz.
– Jestem pewna, że zapłacisz. Co się stało z twoją twarzą?
– Nieważne. Ile chcesz?
– Nic.
– Jak to?
– Ponieważ już je sprzedałam. Dostałam zaliczkę, a kiedy otrzymasz tę rolę w 

filmie, wezmę resztę.

– Do diabła! Czy  ty  sobie nie zdajesz  sprawy, że możesz  zniszczyć  czyjąś 

karierę? Wyglądasz na feministkę. Nie chcesz, żeby kobiety zajmowały wysokie 
stanowiska?

– Owszem. Chcę. Dlatego sprzedałam te zdjęcia. Muszę myśleć o sobie.
– Ale robisz to czyimś kosztem.
– Wolnego, panie Bannister. A jeśli otrzymasz tę rolę, nie będzie to czyimś 

kosztem? Chyba nie jesteś jedynym aktorem w mieście, który się o nią ubiega.

– Strata jednej roli nie oznacza jeszcze końca kariery.
– Skąd ta pewność? A może dla kogoś to ostatnia szansa? Skąd wiesz, czy jeśli 

jakiś facet nie dostanie roli w tym filmie, nie będzie musiał zostać sprzedawcą 
używanych samochodów w Dallas? Znasz dobrze życie.

Twoja przyjaciółka też to zapewne wie.
Luke zdał sobie sprawę z beznadziejności swoich wysiłków. Nie zdoła zapobiec 

publikacji zdjęć. Co ma zrobić, żeby Meg nie zetknęła się z tym, z czym on się 
styka na co dzień? On jest już przyzwyczajony, ona nie.

– Komu je sprzedałaś?
Zbyt była z siebie dumna, żeby mu nie powiedzieć. Wymieniła tytuł jednego z 

najbardziej znanych pism nowojorskich o szerokim zasięgu. Luke rzucił pieniądze 
na stół i wyszedł. Musi zacząć działać. Natychmiast. Oni na pewno wykorzystają te 
zdjęcia, nawet jeśli nie dostanie roli w filmie. Meg będzie mieć kłopoty.

background image

Rozdział 13

Pierwszego kwietnia wieczorem ktoś zapukał do drzwi Meg. Spojrzała przez 

wizjer. Zobaczyła tęgiego mężczyznę z brodą, w okularach o grubych szkłach. 
Miał na sobie flanelową koszulę i wytarte dżinsy, pod ręką trzymał opasły katalog.

Pewno jakiś domokrążca. Chwyciła Apacza za obrożę i uchyliła drzwi.
– Słucham? – spytała.
– Przysłał mnie pani sąsiad, Clint Bannister – powie dział mężczyzna. Miał 

niezbyt   sympatyczny   głos.   –   Mówił,   że   mogą   panią   zainteresować   katalogi 
sadzonek.

– Przykro mi, ale w tym roku nie będę niczego sadzić. Nie mam czasu. Zresztą i 

tak już na to za późno – odparła.

, – Mam też katalog roślin doniczkowych. – Mężczyzna nie dawał za wygraną.
– Spokój, Apacz! – upomniała psa, który merdał ogonem i popiskiwał. Meg 

zawsze uważała go za dobrego stróża, ale teraz ogarnęły ją wątpliwości.

– To może mógłbym poprosić panią o szklankę wody.
– Chwileczkę. – Meg zostawiła Apacza przy drzwiach, a sama poszła do kuchni 

zadzwonić do Clinta. Potwierdził, że przysłał tego mężczyznę i zasugerował, żeby 
jednak coś u niego zamówiła.

Meg wróciła do przedpokoju, zastanawiając się, co zrobić. Znała już te chwyty 

ze szklanką wody. Gdy tylko facet znajdzie się w domu, zaraz zacznie jej wciskać 
do ręki katalogi. A może jednak powinna zamówić parę sadzonek? Clint to zrobił. 
Najwyraźniej zaczyna dbać o gospodarstwo.

– Dobrze. Proszę wejść – powiedziała. – Zaraz przyniosę wodę. – Zamknęła 

drzwi i ruszyła do kuchni. Odwróciwszy na moment głowę, zobaczyła, że Apacz 
liże mężczyznę po ręce. Co się stało temu psu?

Kiedy wróciła do salonu, mężczyzna zachowywał się jak u siebie. Nie zdjął 

wprawdzie czapki, ale rozsiadł się wygodnie na kanapie. Meg od razu pożałowała, 
że   go   wpuściła.   Trudno   będzie   się   go   pozbyć,   pomyślała.   Apacz   najwyraźniej 
postradał zmysły, bo oparł łeb na kolanie przybysza.

– Pańska woda – oznajmiła chłodno.
Mężczyzna postawił szklankę na stoliczku i popatrzył na Meg.
– Naprawdę nie potrzebuję sadzonek – powtórzyła Meg. – I nie mam czasu na 

rozmowy.

– To może zainteresuje panią nowa maść na świerzb.

background image

–   Meg   cofnęła   się   o  krok.  Serce   zabiło  jej   mocniej.   Bacznie   przyjrzała   się 

mężczyźnie. Jego twarzy, dłoniom. Zmartwiała.

Mężczyzna   zdjął   okulary,   potem   czapkę.   Wyjął   brązowe   szkła   kontaktowe, 

wreszcie odkleił brodę.

– O Boże! – jęknęła.
– Prima aprilis! – roześmiał się Luke. – Pomyślałem sobie, że sprawdzę, czy 

mnie poznasz. Jeśli nie, to nie pozna mnie nikt.

– Luke! – wykrzyknęła Meg i rzuciła mu się na szyję.
– Poczekaj, wyjmę jeszcze brzuch – roześmiał się.
– Co z filmem? Jak zdjęcia próbne? – dopytywała się niecierpliwie.
–   Dirk   Kennedy   nie   żyje.   W   przyszłym   tygodniu   zaczynam   kręcić 

„Niepokonanego”. Jest tylko jeden problem...

– To znaczy, że dostałeś tę rolę?
– Tak, ale obawiam się, że...
–   Luke,   to   cudownie!   –   Meg   ucałowała   go   serdecznie.   –   Opowiedz   mi 

wszystko.

– To  romans  historyczny osadzony  w realiach  osiemnastego  wieku, według 

powieści Helen Goodwin. Pewna dziewczyna zachodzi ze mną w ciążę, ale zanim 
zdążę się z nią ożenić, porywają mnie Indianie. Uciekam z niewoli akurat na czas, 
by uratować ją i dziecko przed napadem.

– Brzmi nieźle. – Meg zaczęła rozpinać mu koszulę.
– Och, Meg, mam nadzieję, że wiesz, co robisz. – W głosie Luke’a brzmiało 

pożądanie.

– Zapraszam domokrążcę do własnej sypialni. I nie mów mi, że nie chcesz się 

tam znaleźć.

– O niczym innym nie marzę.
– To chodź ze mną. – Meg zaprowadziła go do pokoju i zamknęła drzwi.
Obserwowała, jak się rozbiera. Przypominała sobie, kiedy ostatni raz byli ze 

sobą sam na sam. I wszystko to, co potem nastąpiło. Oblała ją fala gorąca.

Może później będzie jej jeszcze trudniej. Ale teraz on jest tutaj, w sypialni, 

gdzie   przez   ostatnie   dwa   tygodnie   marzyła   o   nim   każdej   nocy.   Nie   może   go 
odprawić. Nie teraz.

Luke ściągnął koszulę, luźne dżinsy opadły mu z bioder. Podeszła do niego i 

zarzuciła mu ręce na szyję.

– Och, Meg, tak mi cię brakowało – szepnął.
– Mnie też. Nie myślałam, że będę mogła znów cię dotykać.

background image

Luke ściągnął z niej bluzkę.
– Tak bardzo cię pragnę – szepnął.
– Pocałuj mnie, Luke. – Meg wspięła się na palce. – Pocałuj mnie mocno.
Luke zerwał z niej szorty i majteczki. Chwycił ją na ręce i zaniósł do łóżka. 

Całował jej szyję, ramiona, piersi.

– Tęskniłem za tobą, bardzo, bardzo, bardzo – szeptał między jednym a drugim 

pocałunkiem.

– Kochaj mnie, Luke. Kochaj – prosiła.
Kochał   ją   tak,   jak   tego   pragnęła.   Był   delikatny   i   męski   zarazem,   czuły   i 

namiętny.   Sprawiał,   że   pożądanie   wzrastało   w   niej   z   każdym   jego   ruchem,   aż 
wreszcie osiągnęła szczyt miłosnej ekstazy.

Leżeli teraz przytuleni, słuchając bicia swoich serc.
Luke oparł się na łokciu i obserwował jej twarz. Uśmiechał się, ale oczy miał 

poważne.

– O co chodzi? – spytała. – Chciałeś mi coś powiedzieć.
– Wolałbym nie psuć tak cudownego nastroju.
W tym momencie domyśliła się.
– Nie udało ci się wstrzymać publikacji zdjęć, prawda?
– Rozmawiałem z paroma osobami w Nowym Jorku. Kiepsko to wygląda. Jeśli 

dowiedzą się, że dostałem tę rolę, zdjęcia będą warte jeszcze więcej.

– Taki jest show-biznes.
– Kiedy są wybory do Izby?
– W trzecią środę kwietnia.
– Spróbuję jakoś opóźnić ich publikację.
– Pamiętasz, co mówił Clint. Zna kogoś w kolportażu.
– Już z nim rozmawiał. Zrobi, co będzie mógł. Wściekły jestem, że tak się to 

wszystko skończyło.

– Daj spokój. To nie twoja wina. Ja nie żałuję ani minuty spędzonej z tobą.
– Ja też nie. Zaryzykowałem i przyszedłem tu dzisiaj. Musiałem cię zobaczyć.
– Jak długo zostaniesz?
– Jutro wyjeżdżam. Spędzę popołudnie z Clintem.
– Ale noc należy do mnie.
– Ja należę do ciebie.
– A więc Dirka już nie ma? – Meg wróciła do poprzedniego tematu.
– Tak, zaginął gdzieś w Trójkącie Bermudzkim.
– Sheila będzie niepocieszona.

background image

– Trudno.
– W scenach łóżkowych byliście bardzo przekonujący – zauważyła z przekąsem 

Meg. – Byłeś taki namiętny.

– Tak jak teraz? – Luke lekko ugryzł ją w szyję.
– Owszem.
– To było zupełnie co innego.
– Skąd mogę wiedzieć...
– Zaczekaj, pokażę ci, jak to się robi. – Poszedł do łazienki i wrócił w skąpych, 

obcisłych slipkach. – Przede wszystkim mam na sobie coś takiego.

– A co ma na sobie Sheila?
– Przezroczyste body. Wygląda jakby była naga, ale tak nie jest. Wszystko jest 

sprawą kamery.

– Skoro tak mówisz. – W głosie Meg słychać było powątpiewanie.
– W porządku, wyobraźmy sobie, że masz na sobie body. Ja ułożę się tak, że 

będę cię częściowo zakrywał. Kamera ukaże tylko fragmenty ciała.

– A jak się czujesz, leżąc tak przy Sheili?
– Myślę o swojej roli.
– Powiedzmy.
– No dobrze, większość facetów byłaby zachwycona, trzymając w objęciach 

zgrabną   dziewczynę,   ale   są   i   ciemne   strony   tej   sytuacji.   Gdybyś   była   Sheila, 
miałabyś na sobie tonę makijażu.

– Mam się wymalować?
– Nie. My tylko udajemy. Ty masz włosy spryskane lakierem, na twarzy puder i 

szminkę, wokół stoi cała ekipa filmowa, świecą reflektory. Słychać szum kamer.

– Trudno o mniej intymne warunki. Co chwila ktoś spryskuje nas wodą.
– Wodą?
– Żebyśmy wyglądali na spoconych i zmęczonych. Na szczęście nam niczego 

takiego nie trzeba.

– A co się dzieje potem?
– Patrzę w twoje oczy i mówię słowa swojej roli.
– Powiedz. Bądź Dirkiem Kennedym.
– Dobrze.
Luke skupił się przez moment. Rysy mu stężały. Meg zobaczyła przed sobą 

zupełnie innego mężczyznę. Ten Dirk Kennedy nie wyglądał sympatycznie.

– Ściągnęłaś mnie do swego łóżka, Sheilo. Nie myśl, że teraz możesz mnie 

powstrzymać.

background image

– Nie chcę cię powstrzymać.
– Wydaje mi się, że chcesz, żeby twój mąż się o nas dowiedział.
– Nie chcę! Przysięgam!
– Słyszałem, że kpisz sobie z niego.
– Nie – szepnęła, pragnąc, by ją pocałował.
– Owszem, i zapłacisz za to, moja droga. – Pocałował ją brutalnie, niemal z 

nienawiścią.

Meg   odwzajemniła   pocałunek.   Przywarła   do   niego   całym   ciałem.   Był 

podniecony. Poczuła jednak dzielący ich kawałeczek materiału.

– Chcesz mnie? – spytał.
– Tak!
– To proś, ty diablico!
– Proszę, Dirk... proszę.
– A co dla mnie zrobisz, jeśli sprawię ci rozkosz?
– Wszystko, co zechcesz – wykrzyknęła.
Pieścił ją, całował, była coraz bardziej rozgorączkowana. Pragnęła go czuć w 

sobie.

– Załatwisz mi tę działkę? – spytał.
– O to chodzi? O ten kawałek ziemi?
– Między innymi.
– Bierz, co chcesz. Weź całą.
–   Z   przyjemnością.   –   Jego   wargi   wędrowały   po   ciele   Meg,   ale   slipki   nie 

pozwalały mu na nic więcej. Jęknęła.

– Jeszcze ci mało? – spytał.
– Dobrze wiesz, że tak.
– Tego nie ma w scenariuszu.
– No to improwizujmy – zaproponowała.
– Jesteś wymagającą kochanką, Sheilo. Muszę mieć tę działkę. Jest moja?
– Spróbuję... załatwić.
– To nie wystarczy. Jest moja?
– Tak!
– To dobrze, Sheilo. Bardzo dobrze. A teraz myśl o sobie. – Luke pieścił ją tak 

namiętnie, że przeżyła chwile uniesienia, jakich nie doświadczyła nigdy przedtem. 
Krzyknęła, przez jej ciało przeszedł dreszcz.

– Powiedz, że z Sheilą tak nie jest – odezwała się po chwili, gdy opadło z niej 

całe napięcie.

background image

– Oczywiście, że nie.
– Ale czasem... założę się, że jesteś podniecony.
– Niekiedy.
– Och, Luke, nie powinnam cię prosić, żebyś mi pokazał taką scenę. Teraz 

będzie mi jeszcze trudniej.

–   Cicho,   nic   nie   mów.   –   Szybko   ściągnął   slipki.   –   –   Tam   tylko   udaję,   tu 

wszystko dzieje się naprawdę. Kocham cię, kocham tylko ciebie.

Gdy zaczęło świtać, Luke zaczął się ubierać. Meg  też chciała wstać,  ale ją 

zatrzymał.

– Zostań. Będę sobie myślał, że leżysz tutaj i śnisz o mnie.
– Zawsze to robię. Luke, co z nami będzie?
– Nie wiem. – Wciągnął spodnie i sięgnął po koszulę. – Myślałem, że mogę być 

z dala od ciebie, ale po dwóch tygodniach już tu jestem, w przebraniu, po to, żeby 
być z tobą.

– Tata mówił, że wziąłeś z powrotem swoją część farmy.
–   Tak.   Właściwie   to   Clint   wpadł   na   pomysł,   że   mogę   tu   przyjeżdżać   w 

przebraniu, żeby obgadać z nim różne sprawy, a nie ściągać przy okazji tłumu. 
Oczywiście, kiedy już tutaj jestem, nie mogę trzymać się z dala od ciebie.

– Cóż, jeśli ten pomysł zda egzamin...
– Tym razem się udało. A gdyby ktoś zauważył samochód przed twoim domem, 

możesz spokojnie powiedzieć, że odwiedziła cię jakaś dawna koleżanka z uczelni. 
Ale na dłuższą metę nie uda się tego ciągnąć, Meg. Ileż można mieć przyjaciółek...

– No to ja zacznę jeździć do Los Angeles.
– To też będzie podejrzane.
– Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca po 

twoim wyjeździe.

– I ja.
–   Jesteśmy   dwojgiem   dorosłych,   inteligentnych   ludzi.   Nie   możemy   znaleźć 

jakiegoś wyjścia z tej sytuacji?

– My prawdopodobnie tak, ale co by powiedziano w Chandler?
– Do diabła z Chandler!
– Nie mów tak. Wiem, że tak nie myślisz.
– Kiedy zobaczą tutaj te zdjęcia, być może decyzja zapadnie bez mego udziału 

– stwierdziła Meg. – Przyjmiesz mnie, jeśli wyrzucą mnie z Chandler?

– Jak poprosisz... – uśmiechnął się.

background image

– Nie chcę, żebyś jechał. Przygotuję ci śniadanie. Nigdy tego nie robiłam.
Luke ujął jej dłonie i całował każdy palec po kolei.
– A śniadanie zmieni się w obiad, obiad w kolację, a w przerwach będziemy się 

kochać i nie wyjadę stąd nigdy.

Meg westchnęła.
– Idź już – powiedziała. – Szybko. Dłużej tego nie zniosę.

background image

Rozdział 14

Przez   następne   parę   dni   Meg   bacznie   przypatrywała   się   każdemu   obcemu 

mężczyźnie. A nuż okaże się, że któryś z nich to Luke. Jeśli raz przyjechał w 
przebraniu, może to zrobić ponownie. Wiedziała jednak, że jest w Los Angeles, że 
przygotowuje się do pierwszych zdjęć do „Niepokonanego”. Musiał uczyć się roli, 
przymierzać kostiumy. I spotykać z partnerką. Meg starała się o tym nie myśleć. 
Przekonał ją, że w scenach erotycznych w serialach aktorzy nie występowali nago. 
A w filmach fabularnych?

Nie miała prawa być zazdrosna. Nie miała prawa do niczego, co łączyło się z 

Lukiem Bannisterem. Wierzyła, że znów go zobaczy. Może nawet znów się będą 
kochać, ale ich przyszłość będzie się składała tylko z kradzionych chwil między 
długimi okresami rozłąki. Meg nie odpowiadała taka wizja. Kiedyś by się z tym nie 
pogodziła. Teraz była gotowa zadowolić się nawet taką namiastką. Nie była w 
stanie wyrzec się Luke’a.

Dzień wyborów przewodniczącego Izby był coraz bliższy. Wszyscy byli niemal 

pewni   jej   zwycięstwa.   Meg   wiedziała   jednak,   że   gdyby   wybuchł   skandal, 
natychmiast znajdzie się kontrkandydat, a jej klęska będzie ostateczna. Na dzień 
przed zebraniem rady zadzwonił Clint.

– Zdjęcia się ukazały – oznajmił. Meg zmartwiała.
– Jesteś pewien?
– Dzwonił mój kumpel z kolportażu.
– Nie do wiary. Co za nieszczęsny zbieg okoliczności. Jutro mamy zebranie.
– Wiem, ale mogło być gorzej. Mój kumpel załatwił, że przetrzymają tę gazetę 

jeszcze dwa dni. Dłużej nie dałby rady, a więc i tak dobrze, że nie ukazały się 
wcześniej.

– Może masz rację. Twój kolega czytał artykuł?
– Powiedział tylko, że wydrukowano go na pierwszej stronie. Nie mógł długo 

rozmawiać.

– Clint, dzięki za pomoc.
– Przynajmniej tyle mogłem zrobić. Przecież to w końcu głównie moja wina.
– I moja.
– Cóż, kobiety zawsze lgnęły do Luke’a.
– I z tym muszę się jakoś pogodzić.
– Coś ci powiem, Meg. On nigdy nie traktował nikogo poważnie. Nigdy. Nawet 

background image

nie pamięta kobiet, z którymi spotykał się w Los Angeles. To chyba twoja zasługa, 
że o wszystkim zapomniał.

– Oby tak się stało.
– Kiedy był tutaj ostatnio, cały czas mówił o tobie.
– Z trudem zdołałem go nakłonić, żeby zainteresował się farmą.
– Dzięki, Clint. – Meg uśmiechnęła się.
– Chciałbym, żebyście byli ze sobą.
Nie odpowiedziała. Cóż mogła rzec w tej sytuacji?
– To na razie. Wracam do roboty. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.
– Na pewno.
Meg odłożyła słuchawkę. Wszystko przebiegało tak, jak się tego spodziewała. 

Clint załatwił, żeby gazeta ukazała się po wyborach. Im dłużej o tym myślała, tym 
bardziej   wydawało   jej   się   to   niedorzeczne.   Wpatrywała   się   w   telefon.   Nerwy 
zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer 
Clinta.

– To ty, Meg? Właśnie wychodziłem. O co chodzi?
– Wiem, że to brzmi dziwnie, ale zadzwoń do tego kolegi i powiedz mu, żeby 

rozwiózł gazetę.

– Co?
– Wiem, że zadałeś sobie wiele trudu, ale uważam, że nie powinnam nikogo 

oszukiwać.

–   Nie   wygaduj   głupstw,   Meg!   To   jakbyś   przechodziła   goła   pod   drutem 

kolczastym. Czy ty nic nie rozumiesz, dziewczyno?

– Najwidoczniej – westchnęła – ale tak musi być. Jeśli nie chcesz sam tego 

zrobić, podaj mi numer tego faceta.

–   Nie,   nie.   Zadzwonię   do   niego.   Tyle   że   jestem   temu   przeciwny.   Luke 

powiedziałby to samo.

– Doceniam wasze wysiłki, ale muszę wiedzieć, na czym stoję. Sekrety nie są w 

moim stylu. Powinnam uświadomić to sobie wcześniej.

–   Chryste,   Luke   uprzedzał,   że   jesteś   idealistką.   Byłem   gotów   wykupić 

wszystkie tutejsze egzemplarze i dać je na przemiał, ale Luke powiedział, że nigdy 
byś na to nie pozwoliła.

– I miał rację.
– Słuchaj, pewno będziesz jutro potrzebowała wsparcia i czegoś mocniejszego. 

Chętnie ci służę.

– Dzięki, Clint. A więc do zobaczenia.

background image

Meg   odłożyła   słuchawkę   i   oparła   się   o   biurko.   Klęska   i   kompromitacja. 

Pojutrze nikt w Chandler nie będzie patrzył na nią tak jak dotychczas.

Zadzwoniła do Didi. Przyjaciółka próbowała przemówić jej do rozsądku, ale na 

próżno.

– Chcesz może wpaść wieczorem? – spytała. – Zrobię spaghetti, napijemy się 

wina. Nie powinnaś być sama.

–   Nie   będę   sama.   Postanowiłam   pójść   do   rodziców   i   powiedzieć   im   o 

wszystkim.

– O Boże – jęknęła Didi.
– Tak będzie uczciwie.
– Uczciwie! To słowo trzeba ci będzie chyba wyryć na nagrobku. Nie wiem, 

czy jest druga osoba, która nadawałaby się na przewodniczącego Izby lepiej niż ty.

– Myślę, że pojutrze nie będę już miała takiej dobrej opinii.

Meg wybrała się do rodziców po kolacji. Nie chciała psuć im nastroju przy 

posiłku. Zapukała do drzwi. Były otwarte.

– Mamo, tato! – zawołała.
–   Tu   jestem!   –   usłyszała   głos   pani   Hennessy   z   salonu.   Rodzice   oglądali 

telewizję.

– Powinnaś to obejrzeć, bardzo zabawne, Meggie – powiedział ojciec.
Od dawna tak się do niej nie zwracał. Zastanawiała się, czy chce w ten sposób 

przywrócić ich serdeczne stosunki. Jack Hennessy siedział wygodnie w skórzanym 
fotelu,   odprężony,   pogodny.   Matka   miała   przed   ,   sobą   stos   koszul,   w   których 
brakowało guzików.

– Co za miła niespodzianka, Meg – powiedziała. Siadaj tutaj. Obejrzymy razem 

program.

Meg   usiadła,   czując   się   jak   intruz,   który   ma   zakłócić   spokojny,   rodzinny 

wieczór.

– Przepraszam, że przeszkadzam – zaczęła – ale muszę wam powiedzieć coś 

ważnego.

– Tak? – Ojciec zwrócił na nią wzrok. Uśmiechał się, ale na widok wyrazu jej 

twarzy spoważniał. – Co się stało?

– Możemy wyłączyć telewizor? – spytała.
– Oczywiście.
Meg popatrzyła na matkę. Pani Hennessy zdjęła okulary i utkwiła wzrok w 

córce. Atmosfera nagle stała się napięta. Byłoby jej łatwiej, gdyby miała siostrę 

background image

albo   brata.   Może   nie   czułaby   aż   takiego   ciężaru   odpowiedzialności   wobec 
rodziców.

Głęboko zaczerpnęła powietrza.
– Muszę was uprzedzić o czymś, co może się zdarzyć jutro – powiedziała. – 

Jutro pojawi się w kioskach to pismo nowojorskie. Wiem, że go nie czytacie, ale 
ktoś może wam powiedzieć. Tam będą moje zdjęcia.

– Czy to ma coś wspólnego z festiwalem? – Matka była przerażona.
– Nie. Z Lukiem.
– Widziałem wszędzie tę przeklętą fotografkę – zirytował się Jack Hennessy. – 

Co   ona   takiego   wykombinowała?   Umieściła   twoją   głowę   na   czyimś   tułowiu? 
Zaskarżę ją. Oto co zrobię. Nie martw się, Meg. Nikt nie uwierzy...

–   To   prawdziwe   zdjęcia,   tato.   Przyłapała   mnie,   kiedy   o   czwartej   rano 

wychodziłam z pokoju Luke’a.

Rodzice   milczeli.   Nie   byli   w   stanie   wydobyć   z   siebie   głosu   –   Czekała   na 

korytarzu.   Sfotografowała   mnie,   a   potem   Luke’a   w   samych   dżinsach.   Luke 
podpisał kontrakt na film fabularny. Będzie teraz jeszcze bardziej znany. Myślę, że 
w artykule opisano jego przygodę z organizatorką festiwalu w Chandler. I to będzie 
prawda.

– Czy... czy Luke nie mógł tego wstrzymać? – wydusił ojciec z najwyższym 

trudem.

– Próbował, ale ona nie chciała zmienić zdania. Po raz pierwszy udało jej się 

zrobić takie zdjęcia. Nie miała zamiaru rezygnować z tej szansy.

– To znaczy, że wszyscy, nie tylko w Chandler, zobaczą te zdjęcia? – Pani 

Hennessy była przerażona.

– Obawiam się, że tak, mamo.  Przykro mi. Naprawdę. Tak bardzo zależało 

wam na mojej przyszłości, miałam wam przynieść zaszczyt, ostrzegaliście mnie 
przed Lukiem. A teraz czeka was takie upokorzenie. Nie zasługujecie na to.

– A co z twoim stanowiskiem? – Jack Hennessy był roztrzęsiony, drżały mu 

ręce.

– Myślę, że mnie nie wybiorą. Do południa prawdopodobnie wszyscy już będą 

wiedzieli o tych zdjęciach.

– Czy ta cholerna gazeta musi ukazać się właśnie teraz? Żeby ciebie zniszczyć?
– Nie. Luke starał się wstrzymać publikację, ale na dłuższą metę nie byłoby to 

możliwe. Clint załatwił z ludźmi z kolportażu, żeby nie puszczali jej jeszcze do 
sprzedaży, ale nie zgodziłam się.

–   To   zadzwoń   do   niego   jeszcze   raz   –   zirytował   się   ojciec.   –   Tak   będzie 

background image

najlepiej. To rozsądny plan.

– Nie, Jack – zaoponowała pani Hennessy. – Meg nie chce niczego zatajać. 

Lepiej, żeby sprawa była jasna przed wyborami.

– Gdybym ja dorwał tego Bannistera! – pieklił się Jack Hennessy. – Zwabił cię 

do hotelu. A ja myślałem, że on się zmienił. Nie zmienił się! Nic a nic!

– Tato, nie tak było. Luke wcale nie prosił, żebym do niego przyszła. Nawet się 

mnie nie spodziewał. To moja wina, nie jego.

– Zawsze go broniłaś!
– A ty nigdy go nie rozumiałeś – uniosła się Meg. – Wiesz, że ojciec bił go 

przez te wszystkie lata po śmierci matki? Nie, na pewno nie masz o tym pojęcia, bo 
on się nigdy nie skarżył. Chyba jestem jedyną osobą, która o tym wiedziała. Luke 
mógł ci się wydać niewiele wart, ale w głębi duszy był bardziej wrażliwy, niż się 
nam wydaje. To, jak zdołał pokierować swoim życiem, zakrawa na cud. I ja... i ja 
go bardzo kocham.

– Co ty powiedziałaś? – Ojciec popatrzył na nią z najwyższym zdumieniem.
– Powiedziałam, że go kocham. Miałam szczerą ochotę wyjechać z nim do Los 

Angeles, ale przekonał mnie, żebym tego nie robiła. Wierzy, że moją przyszłością 
jest polityka i nie chce mi przeszkadzać.

– A więc zamiast tego rujnuje twoją przyszłość?
– Nie on! To moja wina! Dlaczego nie złościsz się na mnie?
– Nie mógłbym się na ciebie złościć. Nie rozumiesz?
– Ale to ja sprawiłam ci ból. Tobie i mamie.
– Nie przejmuj się nami.
– Ojciec ma rację – Pani Hennessy objęła córkę. – Cokolwiek się jutro stanie, 

jesteśmy z tobą. Świat się przecież nie zawali. A jeśli przy okazji pozbędziemy się 
paru fałszywych przyjaciół, tym lepiej.

– Myślałam, że będziecie zdruzgotani – powiedziała niepewnie Meg.
– Więc nie znasz nas tak dobrze, jak ci się wydawało.
– Tylko o ciebie się martwimy, Meggie – dodał ojciec. – Wiemy, jak bardzo 

zależało ci na tym stanowisku. A jeśli ta historia stanie się znana, wszystko może 
przepaść.

– Trudno. Wezmę się w garść i spróbuję innym razem.
– Do diabła, Meg Hennessy tak łatwo się nie poddaje – skwitował z dumą 

ojciec.

– I wy też nie.

background image

Meg uznała, że zdoła przetrwać zebranie rady, tylko jeśli nie przeczyta artykułu 

i   z   nikim   nie   będzie   na   ten   temat   rozmawiać.   Przed   snem   wyłączyła   telefon. 
Następnego dnia, o wpół do dwunastej, ubrana w elegancki kostium wsiadła do 
swego   BMW   i   pojechała   do   Chops   Restaurant,   gdzie   w   sali   konferencyjnej 
odbywały się comiesięczne zebrania rady.

Szła   przez   restaurację   z   wysoko   podniesioną   głową,   udając,   że   nie   widzi 

spojrzeń, jakimi ją obrzucano, i nie słyszy komentarzy na swój temat. Wygląda na 
zdezorientowaną... seksowna... zdumiewające... kto by powiedział. .. – dobiegały ją 
urywki zdań.

Wszyscy już wiedzą. Członkowie rady zapewne też. Ale czyż nie tego właśnie 

chciała?   Z   trudem   się   powstrzymała,   żeby   nie   uciec.   Przecież   nie   musi   tego 
wszystkiego znosić. Może wsiąść w samochód i pojechać gdzieś daleko, daleko od 
Chandler. Luke powiedział, że ją przyjmie. Nie, nie wolno jej tego zrobić. Musi 
udowodnić samej sobie, że potrafi stawić czoło sytuacji.

Weszła   do   sali   konferencyjnej.   Zastała   tam   już   wszystkich   osiemnastu 

członków rady, a także przedstawicieli prasy, władz miejskich i władz okręgowych. 
Prawdopodobnie zebrali się wcześniej, żeby wybrać innego kandydata. Procedura 
była   prosta.   Najpierw   zostanie   zgłoszona   jej   kandydatura,   a   później   padnie 
nazwisko z sali. Jeszcze nigdy nie wybrano nikogo zgłoszonego przez salę, ale rym 
razem na pewno tak się stanie.

Na jej widok zapadło milczenie. Zmusiła się do uśmiechu. Patrzyła na jedyną 

przyjazną sobie osobę, Didi. Przyjaciółka uśmiechnęła się, by dodać jej odwagi. 
Stoły   ustawiono   w   podkowę.   Na   szczycie   siedział   aktualny   przewodniczący   i 
dyrektor administracyjny. Meg zajęła swoje miejsce.

Ralph Handley otworzył zebranie i podał porządek dzienny. Meg usiłowała się 

skoncentrować na omawianych problemach, ale nie była w stanie. Rozejrzała się 
wokół i zauważyła ukryte pod teczkami i wystające z aktówek gazety. To zapewne 
to, pomyślała z rozpaczą.

Najchętniej   wyszłaby   na   dwór,   do   ogrodu   rozpościerającego   się   za   oknami 

restauracji,   gdzie   ogrodnik   właśnie   strzygł   trawnik.   Przypomniała   sobie   słowa 
matki. W końcu świat się nie zawali, jeśli przepadnie w głosowaniu. Myślała o tych 
wszystkich ludziach, których nic a nic nie obchodzi, co dzieje się w tej sali. I nie 
ma to na nich żadnego wpływu. Robią interesy, rodzą dzieci, cieszą się urlopami. 
Choćby taki Luke. Niezależnie od tego, co się stanie, będzie gwiazdą znaną na 
całym świecie. Cieszyła ją ta myśl, mimo że właśnie jego sława była tym, co ich 
dzieliło.

background image

Wyrwał   ją   z   zamyślenia   głos   Ralpha,   który   zapowiedział   następny   punkt 

porządku   dziennego.   Usłyszała,   jak   zgłasza   jej   kandydaturę   i   prosi,   by   podano 
nazwisko kontrkandydata. Zaraz będzie po wszystkim, pomyślała z ulgą. Wybiorą 
kogoś innego, ktoś inny zostanie przewodniczącym. Nie padło żadne nazwisko.

Rozejrzała się po zebranych. Koledzy z rady patrzyli na nią z zaciekawieniem, 

ale nie potępiająco.

–   Skoro   nie   ma   innych   kandydatów   –   powiedział   Ralph   –   rozpoczynamy 

głosowanie nad kandydaturą Meg Hennessy O’Brian. Kto jest za?

Wszystkie ręce podniosły się w górę.
– Kto przeciw? Nie widzę.
– Kto się wstrzymał? •
– Ja się wstrzymuję – powiedziała Meg.
– Gratuluję – uśmiechnął się do niej Ralph. – Jesteś nowym przewodniczącym 

elektem.

To niemożliwe, pomyślała. Ja chyba śnię.
– Nie rozumiem – zdumiała się.. – A ten reportaż?
– Reportaż? – roześmiał się Ralph. – Myślę, że większość z nas uważa go za 

kapitalny. To w sumie niezła reklama dla naszego festiwalu.

background image

Rozdział 15

Kapitalny? Reklama dla festiwalu?
Meg   wciąż   nie   mogła   ochłonąć   ze   zdumienia.   Czyżby   członkowie   Izby 

Handlowej w Chandler uznali jej nocne wyczyny w San Marcos za”kapitalne”? 
Popatrzyła pytająco na Didi.

– Czytałaś? – spytała szeptem przyjaciółka. Meg potrząsnęła głową.
–   Możemy   zrobić   krótką   przerwę?   –   spytała   Didi.   Ralph   wyglądał   na 

zaskoczonego, ale skinął głową.

Anna Cruz, która siedziała obok Meg, nachyliła się do niej.
– Mówiąc szczerze, uważam, że przepuściłaś wspaniałą okazję – powiedziała, 

puszczając do niej oko.

– Nie bardzo rozumiem, co chcesz...
– Chodź ze mną, kochanie. – Didi wzięła Meg za rękę.
Wyszły na korytarz. Didi podsunęła Meg egzemplarz pisma.
Na   jednym   zdjęciu   Meg   z   włosami   w   nieładzie   i   zakłopotanym   wyrazem 

twarzy, na drugim Luke wypadający z pokoju w samych dżinsach. Meg rzuciła 
okiem na nagłówek. „Klęska pierwszego amanta!” Zerknęła ku Didi.

– Czytaj dalej – powiedziała przyjaciółka.

Luke   Bannister,   zdobywca   serc   niewieścich   w   serialu   „Labirynt   uczuć”   i 

gwiazda   filmu   „Niepokonany”,   przyznaje,   że   nie   udało   mu   się   nic   wskórać   ze 
swoją   miłością   z   czasów   szkolnych   Meg   O’Brian,   którą   spotkał   w   swoim 
rodzinnym   mieście   Chandler   w   Arizonie   na   dorocznym   festynie   strusi. 
„Próbowałem uwieść swoją dawną dziewczynę, ale najwyraźniej nie zrobiłem na 
niej wrażenia” – powiedział. „Chyba nie jestem aż tak atrakcyjnym amantem, jakby 
się wydawało”.

Meg O’Brian była organizatorką festynu. Bannister poprosił ją, by traktowała 

go ze specjalnymi względami przynależnymi gwiazdorowi, ale ona odprawiła go z 
kwitkiem.   „Przyszła   do   mego   pokoju,   żeby   przedyskutować   pewne   sprawy 
organizacyjne i nie miała zamiaru zmieniać spotkania służbowego w prywatne” – 
powiedział   Bannister.   ,   Jeśli   tak   dalej   pójdzie,   moja   sława   kochanka   legnie   w 
gruzach”.

–   Ależ,   Didi,   to   wszystko   nieprawda.   –   Meg   trzęsły   się   ręce,   gdy   składała 

background image

gazetę.

– Wiedziałam, że tak zareagujesz. Luke dla ciebie zrobił z siebie błazna, a ty 

chcesz   zniweczyć   jego   wysiłki,   nazywając   go   kłamcą?   Co   za   szczególna 
wdzięczność!

– Bo to jest kłamstwo!
– Tylko to mógł zrobić, by ci pomóc. Zrozum.
– Ludzie naprawdę uwierzyli, że nic między nami nie było?
– Jedni tak, inni nie, ale nawet ci, którzy nie uwierzyli, są pod wrażeniem tego, 

co zrobił Luke. Chętnie zapomną o całej sprawie.

– Didi, nie wiem, co powiedzieć.
– Nic. Po prostu przemilcz to. Myśl o przyszłości. Naprawdę uważasz, że twoja 

potajemna wizyta w San Marcos mogłaby ci przeszkodzić w karierze politycznej?

– Chyba nie.
– A więc daj już spokój. Czas wracać na zebranie, pani przewodnicząca.
Meg poszła na salę. Prawdę mówiąc, Luke ją uratował. Zbyt dobrze ją znał, 

żeby zdradzić swój plan. Wiedział, że by się nie zgodziła.

Do   końca   zebrania   rozmyślała   nad   tym,   jak   postąpił   Luke.   Zdecydował   się 

poświęcić   swoją   dumę,   narazić   na   kpiny   środowiska.   Uczynił   to   dla   niej. 
Wyobrażała już sobie komentarze pod jego adresem.

Nawet gdyby teraz zaprzeczyła wersji Luke’a, prawdopodobnie nikt by jej nie 

uwierzył.   Mężczyźni   zwykli   chełpić   się   swymi   podbojami,   a   nie   porażkami. 
Większość mężczyzn, ale nie Luke. Nie mężczyzna, którego kocha.

Po zebraniu pojechała do kiosku i kupiła nowojorskie pismo. Rodzice na pewno 

go jeszcze nie widzieli. Powiedzieli, że nie zamierzają brudzić sobie rąk takim 
brukowcem ani rozmawiać z kimkolwiek na ten temat. Prawdopodobnie byli tak 
samo nieświadomi jak ona.

Podjeżdżając   pod   dom   rodziców,   zobaczyła   matkę   w   ogrodzie.   Przycinała 

krzewy. Meg podała jej gazetę. Nora Hennessy popatrzyła na nagłówek, ale nic nie 
powiedziała. Dopiero po chwili zwróciła się do córki.

– Co to ma znaczyć? – spytała.
– Luke kłamał, żeby mnie ochronić.
Matka pobiegła do kuchni po okulary. Uważnie przeczytała artykuł.
– A więc co wydarzyło się na zebraniu? – zagadnęła córkę.
– Wybrano mnie na przewodniczącą.
– Powiedziałaś im, że to wszystko nieprawda?
– Nie.

background image

–   Dzięki   Bogu.   –   Nora   Hennessy   odetchnęła   z   ulgą.   –   Jesteś   niekiedy 

przerażająco uczciwa. Bałam się, że powiesz prawdę.

– Chciałam, ale Didi mnie powstrzymała.
– Zadzwonię do ojca.
Meg czekała cierpliwie.
– Powiedział, że to wspaniale i że zachowałaś się rozsądnie – oznajmiła pani 

Hennessy.

– Jadę do Clinta – powiedziała Meg. – Zaprosił mnie na piwo po zebraniu, żeby 

mnie pocieszyć. Myślę, że też o niczym nie wiedział.

– Zaczekaj chwilę, muszę ci coś powiedzieć – zatrzymała ją matka. – Kiedyś 

cię   ostrzegałam,   żebyś   odróżniała   świat   fantazji   od   rzeczywistości.   Prawdę 
mówiąc, nie mam zbyt dużego doświadczenia z mężczyznami. Nie – zdawałam 
sobie sprawy, że są mężczyźni, którzy potrafią fantazję zmienić w rzeczywistość.

– Tak, mamo, są.

Przed farmą Bannisterów Meg zauważyła limuzynę stojącą obok ciężarówki 

Clinta. Może to któryś z jego przyjaciół, wmawiała sobie, starając się zachować 
spokój. Luke nie miałby czasu zjawić się dziś w Chandler.

Zatrzymała  samochód,  wzięła gazetę i skierowała się do kuchennych drzwi. 

Była  zdenerwowana.  Już  na  ganku usłyszała  głosy. On  tam był.  Mężczyzna,  z 
którym chciałaby spędzić życie. Mężczyzna, którego mieć  nie może.  Musi być 
twarda, musi odesłać go do Los Angeles, okazać mu wdzięczność, ale odesłać. 
Może kiedyś znów się spotkają, a może nie. Musi się z tym pogodzić. Musi być 
silna.

Zapukała do drzwi. Na progu stanął Clint.
– Długo jechałaś – zauważył. – Kiedy skończyło się zebranie? Godzinę temu? – 

zawołał w stronę kuchni.

– Mniej więcej – odparł Luke. – Zdążyłem już spłukać z siebie całą tę trawę.
Meg pchnęła drzwi. Luke siedział przy stole. Miał na sobie stary podkoszulek i 

wyblakłe dżinsy. Trzymał szklankę coli.

– To ty byłeś tym ogrodnikiem? – zdziwiła się.
– Niezły pomysł, prawda? Obserwowałem cię w czasie zebrania, strzygąc trawę 

w ogrodzie.

– Nie do wiary.
– Owszem. Zastanawiałem się, jak by tu podsłuchać, co się dzieje na zebraniu, i 

wtedy zobaczyłem tych – dwóch chłopaków w ogrodzie. Dałem im parę groszy i 

background image

pożyczyli mi na godzinę swój sprzęt. Wystarczyło, żeby się dowiedzieć, że cię 
wybrali. Gratuluję.

– Przecież miałeś dzisiaj zdjęcia?
– Poprosiłem o wolny dzień. Jutro wracam do swoich zajęć.
– A więc już wiesz o tym? – Meg pokazała Clintowi artykuł.
– Teraz tak. Jeszcze dziś rano nie miałem o niczym pojęcia. Dzwoniłem do 

ciebie, ale nikt się nie zgłaszał.

–   Wyłączyłam   telefon.   Wiesz,   mało   brakowało,   a   powiedziałabym,   że   to 

wszystko nieprawda.

– To do ciebie podobne – stwierdził Luke. – Ale zaryzykowałem.
– Luke, ludzie pomyślą, że jesteś do niczego.
– Cóż, nikt nie jest doskonały.
– Nie powinieneś tego robić, ty szalony, niepoczytalny, kochany...
– Może to i było szaleństwo, ale opłaciło się.
– Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
– Myślę, że znajdziesz jakiś sposób. – Luke podszedł do niej. – Kobiety z 

wdzięczności są gotowe na wiele.

– Zrobię wszystko, co zechcesz.
– To brzmi zupełnie jak kwestia z serialu. Mówisz poważnie?
– Tak. – Meg nie sądziła, by ją o to poprosił, ale była gotowa zrezygnować z 

kariery i pójść z nim na koniec świata.

– Wyjdź za mnie.
– Co? – Chyba się przesłyszała, nie oczekiwała takiej propozycji.
– Czemu się dziwisz? Przecież powiedziałaś, że zrobisz wszystko.
Meg z trudem przełknęła ślinę. Oczywiście, że chce za niego wyjść. Niech się 

dzieje, co chce.

– Jutro im powiem, że nie mogę przyjąć stanowiska przewodniczącej.
– Chwileczkę. O czym ty mówisz? – przerwał jej Luke.
– Nie mogę być przewodniczącą Izby, mieszkając w Los Angeles.
– Nie musisz mieszkać w Los Angeles.
– Jak to?
– Posłuchaj. Powiedziałaś, że dwoje inteligentnych ludzi zawsze znajdzie jakiś 

sposób.   Kręcenie   filmów   fabularnych   to   coś   zupełnie   innego   niż   praca   przy 
serialach   telewizyjnych.   Debrze   mi   zapłacą.   Mogę   mieć   dużo   wolnego   czasu 
między jednym a drugim filmem. Niewykluczone, że będę kręcił film gdzieś w 
pobliżu.

background image

Meg patrzyła na niego, z trudem nadążając za tokiem jego myśli.
– I jeszcze jedno – powiedział Luke. – Nie chcieliśmy, żeby ludzie wiedzieli, że 

coś nas łączyło w czasie festiwalu, ale jeśli się pobierzemy, nie wyobrażam sobie, 
żeby to mogło ci zaszkodzić. Zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy myślą, że jestem do 
niczego w łóżku.

– Nie zamierzam zmieniać tego przekonania – roześmiała się Meg.
– Czyżby? A ja sądziłem, że jesteś ostatnią osobą, – która potrafi dochować 

tajemnicy. – Luke przyciągnął ją do siebie.

– Przekonałam się, że drobne sekrety nieraz bardzo w życiu pomagają. Tylko ja 

będę wiedzieć, jaki z ciebie seksowny facet.

– Wciąż jeszcze nie powiedziałaś „tak”.
– Tak.
Luke odetchnął z ulgą. Popatrzył jej głęboko w oczy.
– To będzie szalone życie – stwierdził.
– Mam nadzieję. – Wspięła się na palce i ujęła w dłonie jego twarz. – Pocałuj 

mnie, pierwszy amancie.

Luke pochylił się nad nią, a ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Tak 

jak to bywa w filmach.


Document Outline