background image

Rozdział 4 

Lustro  wypełniło  światło.  Lśniące,  złote,  słoneczne  światło,  aż  musieliśmy  odwrócić  oczy  lub 

zostać oślepieni jasnością. Jasnością Taranisa, Króla Światła i Iluzji.  

- Co to do cholery jest? – Odezwał się męski głos, wydaje mi się, że to był Shelby. 

-  Samochwalstwo  króla  –  powiedziałam.  Nie  powinnam  była  tego  mówić,  ale  nie  czułam  się 

dobrze  i byłam  zła.  Zła  o  to,  że  w  ogóle  się  tu  znalazłam.  Zła  i  przestraszona,  ponieważ  znałam 
wystarczająco Taranisa, by być pewną, że na pewni się nie zmienił. 

- Samochwalstwo – powiedział radosny męski głos. – To nie jest samochwalstwo, Meredith, to 

jest to, czym jestem.  

Użył  tylko  mojego  imienia  i  żadnego  z  moich  tytułów.  To  była  obraza,  a  my  musieliśmy  to 

przełknąć.  Bardziej  niespodziewane  było  to,  że  nie  zaanonsował  się  formalnie.  Zachowywał  się 
nieformalnie,  kiedy  rozmawiał  prywatnie.  Było  prawie  tak,  jakby  dla  niego  ludzcy  prawnicy  tak 
naprawdę się nie liczyli. 

W oślepiającym świetle wypełniającym pokój rozległ się głos Veducciego. 

- Królu Taranisie, rozmawiałem z tobą kilkakrotnie i nigdy nie zostałem oślepiony przez twoje 

światło. Czy mógłbyś zlitować się nad nami, zwykłymi ludźmi i przygasić swój blask, chociaż trochę? 

-  A  ty  co  myślisz  o  moim  blasku,  Meredith?  –  Zapytał  rozbawiony  głos,  a  jego  brzmienie 

sprawiło, że się uśmiechnęłam, nawet mając zamknięte oczy. 

Mróz ścisnął moją rękę, a dotyk skóry do skóry pomógł mi myśleć. Taranis nie miał mocy ciała 

i seksu.  W  walce  był  tak  dobry,  że  musiałam  wykorzystać  magię,  jaką  władałam,  tylko  po  to,  by 
w obecności króla być zdolną myśleć. Sięgnęłam do Rhysa, aż moja ręka odnalazła nagą skórę na jego 
szyi i policzku. Dotyk ich obu pomógł mi myśleć. 

- Myślę, że twój blask jest zdumiewający, Wujku Taranisie.  

On  pierwszy  zachował  się  poufale,  używając  tylko  mojego  imienia,  więc  pomyślałam,  że 

spróbuję  przypomnieć  mu,  że  jestem  jego  bratanicą.  Że  nie  jestem  jedną  z  arystokratek  Unseelie,  na 
których chce zrobić wrażenie. 

Nie obrażał mnie jakoś nadzwyczajnie, poza użyciem samego imienia, traktował mnie w ten sam 

gówniany sposób jak Królową Andais. Tamta dwójka starała się zauroczyć się nawzajem od wieków. Po 
prostu  znalazłam  się  pośrodku  gry,  której  nie  miałam  nadziei  wygrać.  Skoro  sama  Andais  nie  mogła 
zneutralizować  magii  Taranisa  podczas  rozmowy  przez  lustro,  to  moje  własne,  bardziej  ludzkie 
zdolności,  były  bezsilne.  Moi  ludzie  i  ja  wiedzieliśmy,  co  się  stanie  podczas  tej  rozmowy.  Miałam 
nadzieję, że w obecności ludzkich prawników Taranis trochę złagodnieje. Najwyraźniej tak nie było. 

- Wujek brzmi tak staro, Meredith. Taranis, musisz nazywać mnie Taranis – jego głos brzmiał, 

jakbyśmy  byli  starymi  przyjaciółmi,  jakby  był  bardzo  szczęśliwy  widząc  mnie.  Sam  głos  sprawiał,  że 
chciałam powiedzieć tak, zgadzając się na wszystko. Gdyby inny sidhe został przyłapany na używaniu 
podobnego głosu i magii na drugim sidhe, w sposób taki jak ten, doprowadziłoby to do pojedynku, lub 

background image

zostało ukarane przez króla lub  królową. Ale Taranis był królem, co znaczyło, że ludzie mu tego nie 
mówili.  Zostałam  zmuszona  do  powiedzenia  mu  czegoś  podobnego  ostatnim  razem,  kiedy  z  nim 
rozmawiałam.  Czy  tym razem  mogę  pozwolić  sobie  na  coś  równie  niegrzecznego,  jak  sposób,  w  jaki 
zakończyłam naszą ostatnią rozmowę? 

- Tak więc, Taranisie. Czy mógłbyś obniżyć swój blask, żebyśmy mogli spojrzeć na ciebie? 

- Czy to światło rani twoje oczy? 

- Tak – powiedziałam, zza mnie doszły potwierdzenia pozostałych. To musiała być prawdziwa 

przykrość dla ludzi pełnej krwi. 

- W takim razie przyciemnię swoje światło dla ciebie, Meredith – wymówił moje imię jakby to 

był cukierek na jego języku. Coś słodkiego, gęstego i do ssania. 

Mróz przyciągnął moją rękę do swoich ust, całując kostki dłoni. To pomogło mi otrząsnąć się 

z tego,  co  Taranis  starał  się  na  mnie  wymusić.  Robił  tak  ostatnim  razem,  uwodził  magicznie  tak 
potężnie, że było to cholernie blisko bólu. 

Rhys przytulił się bliżej do mnie, chowając twarz w moją szyję.  

-  On  nie  tylko  próbuje  wywrzeć  wrażenie  na  nas  wszystkich,  Merry  -  wyszeptał  -  to  jest 

wymierzone prosto w ciebie. 

Odwróciłam się do niego, mając nadal oczy zamknięte na światło. 

- Tak robił ostatnim razem. 

Ręka Rhysa wsunęła się na tył mojej głowy, przyciągając moją twarz do siebie. 

- Niezupełnie to samo, Merry. Teraz stara się jeszcze bardziej wygrać z tobą. 

Rhys pocałował mnie. To był delikatny pocałunek, myślę, że bardziej ze względu na czerwoną 

szminkę,  którą  miałam,  niż  ze  względu  na  poczucie  przyzwoitości.  Mróz  potarł  swoim  kciukiem  po 
mojej  ręce.  Ich  dotyk  powstrzymał  mnie  od  wsiąknięcia  w  głos  Taranisa  i  poddania  się  przyciąganiu 
światła. 

Poczułam  Doyle’a  stającego  przede  mną,  zanim  otworzyłam  oczy.  Pocałował  mnie  w  czoło, 

dokładając swój dotyk do dotyku innych, jakby zdawał sobie sprawę, co robi Taranis. Przesunął się do 
mojej lewej strony i w pierwszej chwili nie zorientowałam się, co robi, aż doszedł mnie głos Taranisa, 
już nie tak szczęśliwy jak wcześniej. 

-  Meredith,  jak  śmiesz  przychodzić  przed  moje  oblicze  z  tymi  potworami,  które  zaatakowały 

moją damę, stojącymi tutaj, jakby nic złego się nie stało? Dlaczego nie są w kajdanach? 

Jego głos nadal był głęboki, przyjemny, ale był to tylko głos. Nawet Taranis nie mógł sprawić, 

by te słowa, to oburzenie, zostało wypowiedziane ciepłym, uwodzicielskim tonem. 

Blask nieco ściemniał. Doyle blokował mi część widoku, częściowo zasłaniając

 

też Rhysa przed 

wzrokiem  króla,  ale  widziałam  już  wcześniej  to  przedstawienie.  Taranis  przyciemniał  światło  tak,  że 
wyglądało  to,  jakby  to  on  był  uformowany  z  tego  blasku.  Formowała  się  twarz,  ciało,  jego  ubranie, 
z samego światła. 

background image

- Moi klienci są niewinni, do czasu aż udowodni im się winę, Królu Tarasinie.- Powiedział Biggs. 

- Wątpisz w słowo arystokraty Dworu Seelie? – Nie wydawało mi się, żeby tym razem oburzenie 

było udawane. 

- Jestem prawnikiem, wasza wysokość. Wątpię we wszystko. 

Wydaje mi się, że Biggs chciał zażartować, ale jeżeli tak, to nie znał swojej publiczności. Taranis 

nie miał poczucia humoru, tego byłam pewna, Och, myślał, że jest zabawny, ale nikt inny nie mógł być 
bardziej zabawny niż król. Ostatnia plotka, jaka doszła nas z Dworu Seelie, mówiła, że nawet błazen na 
dworze Taranisa został uwięziony za impertynencję. 

Może bardziej żaliłabym się, gdyby Andais nie zabiła ostatniego dworskiego błazna czterysta czy 

pięćset lat wcześniej. 

- Czy to miał być żart? – Królewski głos przeszedł przez pokój jak grzmot. To było jedno z jego 

imion.  Taranis  Gromowładca.  Kiedyś  był  bogiem  nieba  i  burzy.  Rzymianie  przyrównywali  do  niego 
swojego własnego Jupitera, chociaż jego moc nigdy nie sięgała do tej Jupitera. 

- Najwyraźniej nie – powiedział Biggs, starając się zachować przyjemny wyraz twarzy. 

Taranis  wreszcie  ujawnił  się  w  lustrze.  Krańce  jego  ciała  były  blaskiem,  jakby  drżały  w  nim 

wszystkie kolory. Jego włosy i broda były w jego prawdziwym kolorze, czerwonym i pomarańczowym, 
jak  efektowny  zachód  słońca.  Loki  jego  kręconych  włosów  były  pomalowane  blaskiem  nieba,  kiedy 
słońce  zatapia  się  na  zachodzie.  Jego  oczy  były  prawdziwymi  płatkami  zieleni:  jadeitowej,  w  kolorze 
trawy,  odcieniu  liści.  Wydawało  się,  że  zieleń  kwiatów  zastąpiła  tęczówki  w  jego  oczach.  Jako  małe 
dziecko, zanim zorientowałam się, że mną gardzi, naprawdę uważałam go za przystojnego. 

- O mój Boże – powiedziała Nelson zadyszanym głosem. 

Spojrzałam za siebie na nią, miała rozszerzone oczy i niemalże obwisłą twarz. 

- Widziałaś jedynie jego zdjęcia, na których udaje człowieka, nieprawdaż? 

-  Miał rude  włosy  i  zielone oczy,  ale nie  tak, nie  tak  –  odrzekła. Cortez,  jej  szef  chwycił  ją  za 

łokieć i posadził na krześle. Cortez był zły i miał kłopoty z ukryciem tego. Interesująca reakcja z jego 
strony. 

Taranis odwrócił te zielone płatkowane oczy w stronę kobiety. 

-  Kilka  kobiet  widziało  mnie  w  mojej  pełnej  chwale  w  ciągu  wielu  lat.  Co  sądzisz  o  mojej 

prawdziwej formie, piękna dziewczyno? 

Byłam pewna, że nie zostaje się asystentem pełnomocnika rządu w Los Angeles pozwalając, by 

mężczyźni nazywali cię piękną dziewczyną. Ale jeżeli Nelson to przeszkadzało, nie powiedziała o tym. 
Wydawała się zauroczona królem, upojona jego uwagą. 

Abe podszedł, żeby dołączyć do naszej grupy. Galen szedł za nim wyglądając na zadziwionego. 

To Abe pochylił się i wyszeptał. 

-  W  tym  jest  magia,  a  nie  tylko  światło  i  iluzja.  Wydaje  mi  się,  że  dołożył  magię  miłosną  do 

swoich zwykłych sztuczek. 

background image

Doyle przyciągnął Abe bliżej do nas i wyszeptał. 

- Zaklęcie było wystarczająco mocne, żeby zadziałało na panią Nelson. 

Wszyscy się z tym zgodziliśmy. 

Nie  chcieliśmy  ignorować  Taranisa,  ale  był  tak  bardzo  zajęty  flirtowaniem  z  Nelson,  że  było 

łatwo zapomnieć, że to, że jest się ignorowanym przez króla, nie oznacza, że można sobie pozwolić na 
ignorowanie króla. 

-  Nie  przybyłem  tutaj,  by  być  znieważanym  –  powiedział  swoim  grzmotonośnym  głosem. 

Kiedyś zrobiłby na mnie wrażenie, ale zaprzyjaźniłam się z Mistralem. On również był bogiem burzy, 
ale jedynym, który mógł posłać błyskawicę w dół korytarza wewnątrz kopca faerie. Grzmot w głosie 
Taranisa  nie  mógł  się  z  nim  równać.  W  rzeczywistości,  dzięki  niemu  mogłam  widzieć  mojego  wujka 
bardziej wyraźnie, wyglądał trochę przesadnie, jak ktoś, kto za bardzo wystroił się na randkę. 

Spojrzałam  na  mężczyzn  zgromadzonych  wokół  mnie  i  zorientowałam  się,  że  wszyscy  mnie 

dotykają. Rhys owinął się dookoła mojego boku i pasa, Mróz z drugiej strony objął mnie trochę wyżej 
ramieniem, Doyle położył swoją ciemną dłoń na mojej twarzy, Abe oparł dłoń na moim ramieniu, więc 
mógł pochylić  się  i  nie  upaść  (nawet  kiedy  był  trzeźwy,  jego  równowaga  czasami  się  chwiała).  Galen 
dotykał  mnie,  ponieważ  on  zawsze  mnie  dotykał,  kiedy  tylko  mógł.  Wydawało  się,  że  osiągnęłam 
najwyższy  możliwy  poziom  dotyku.  Mogłam  myśleć.  Nie  byłam  już  dłużej  zauroczona,  jak  biedna 
panna  Nelson.  Kiedyś  wydawało  mi  się,  że  to,  że  Andais  pojawia  się  w  trakcie  rozmów  przez  lustro 
owinięta mężczyznami, jest sposobem na szydzenie i drwienie z Taranisa i jego dworu. Ale dwie własne 
rozmowy  przez  lustro  nauczyły  mnie,  że  w  jej  szaleństwie  jest  metoda.  Jeżeli  chodzi  o  mnie,  to 
wydawało  mi  się,  że połączenie  liczby  magii,  czy  też  mieszanki  mocy tych pięciu  mężczyzn,  działało. 
W każdym  razie  to  będzie  zupełnie  inna  rozmowa,  niż  byłaby,  gdyby  zaklęcie  Taranisa  zadziałało  na 
mnie. Interesujące. 

- Meredith – zawołał Taranis. – Meredith, spójrz na mnie. 

Wiedziałam, że w jego głosie była moc. Czułam ją, podobną do oceanu. Szepczącą i bliską. Ale 

już dłużej nie stałam w wodzie. Już dłużej nie tonęłam w tym głosie. 

- Widzę cię, Wujku Tarasinie. Bardzo dobrze cię widzę – odezwałam się, a mój głos był mocny 

i pewny, co przyczyniło się do wygięcia w łuk idealnych brwi w kolorze zachodzącego słońca. 

- Ale ja ledwie widzę ciebie, przez tłum twoich mężczyzn – powiedział. W jego głosie był ton, 

którego nie mogłam rozróżnić. Zaniepokojenie, złość, coś nieprzyjemnego. 

Doyle, Galen i Abe zaczęli się odsuwać ode mnie. Nawet Mróz zaczął się odsuwać. Tylko Rhys 

pozostał przy mnie. W chwili, kiedy ich ręce się odsunęły, Taranis rozbłysnął światłem. 

- Zostańcie, gdzie jesteście – powiedziałam. – Ja jestem waszą księżniczką. On nie jest waszym 

królem. 

Mężczyźni zawahali się. Najpierw przysunął się do mnie Doyle, a pozostali podążyli jego śladem. 

Położyłam jego rękę na swojej twarzy i starałam się powiedzieć mu oczami, co się stało. Zaklęcie było 
wymierzone z całą pewnością we mnie, jak strzała wycelowana w mój mózg. Jak mogłam wytłumaczyć 
im bez słów, co się stało? 

background image

Rhys przysunął się bliżej do mojego pasa, ściskając mnie mocnej, ale zostawiając wystarczająco 

miejsca, by ramię Mroza wślizgnęło się z powrotem na moje ramiona. Abe stanął za mną, kładąc rękę 
niedaleko  rąk  Rhysa.  Galen  dołączył  do  niego,  chociaż  lekko  zdziwiony,  zacisnął  rękę  na  moim 
ramieniu,  niedaleko  dłoni  Mroza.  Ręką,  którą  nie  dotykałam  Rysa,  przytuliłam  w  pasie  Doyle’a.  W 
chwili,  kiedy  wszyscy  mnie  dotknęli,  nawet  poprzez  ubranie,  światło  dookoła  króla  zniknęło.  Taranis 
był przystojny, ale to wszystko. 

-  Meredith  –  powiedział  Taranis  -  jak  możesz  znieważać  mnie  w  ten  sposób?  Ci  mężczyźni 

zaatakowali damę na moim dworze, rzucili się na nią. Ty tu stoisz, tu, teraz z nimi… dotykającymi cię, 
jakby byli twoimi dworskimi faworytami. 

- Ależ wujku, oni są moimi faworytami. 

-  Meredith  –  powiedział,  wydawał  się  zszokowany,  jak  starszy  wiekiem  krewny,  który  właśnie 

usłyszał, jak po raz pierwszy wymawiasz słowo „pieprzyć”. 

Biggs i Shelby, obaj starali się przesunąć i opanować. Wydaje mi się, że powodem, dla którego 

prawnicy nie wtrącali się bardziej do rozmowy, było to, że nawet mężczyźni byli pod wpływem zaklęcia, 
które  Taranis  sprowadził  na  to  spotkanie.  Stosował  magię  w  określonym celu,  używał  magii  podczas 
układów  Królową  Andais,  a  teraz  ze  mną.  Kiedy  ostatnio  rozmawiałam  z  Taranisem,  nie  byłam 
w stanie  tego  ocenić.  Ale  teraz  miałam  Doyle’a  i  moich  pozostałych  mężczyzn.  Nie  tylko  moja  moc 
wzrosła  podczas  ostatnich  kilku  dni  w  faerie.  Bogini  była  bardzo  pracowitym  bóstwem.  Wszyscy 
zmieniliśmy się pod jej dotykiem i dotykiem jej małżonka, Boga. 

-  Nie  będę  rozmawiać  na  ten  temat  przy  potworach,  którzy  rzucili  się  na  kobietę  z  mojego 

dworu – głos Taranisa przetoczył się przez pokój jak pogłos nadchodzącej burzy. Ludzie zareagowali, 
jakby to było coś więcej niż szept. Byłam bezpieczna za rękami moich mężczyzn, od tego, co Taranis 
starał się zrobić, cokolwiek to było. 

Shelby odwrócił się do nas. 

- Myślę, że to rozsądna prośba, by ta trójka poczekała na zewnątrz, kiedy będziemy rozmawiać 

z królem. 

- Nie – odrzekłam. 

- Księżniczko Meredith – powiedział Shelby - zachowuje się pani niedorzecznie. 

- Panie Shelby, jest pan magicznie manipulowany – odrzekłam uśmiechając się do niego. 

Wykrzywił się. 

- Nie rozumiem, co pani chce przez to powiedzieć. 

- Wiem, że pan nie rozumie – powiedziałam. Odwróciłam się do Taranisa. – To, co im robisz, 

jest nielegalne w świetle ludzkiego prawa, tego prawa, do którego zwróciłeś się o pomoc. 

- Nie prosiłem ludzi o pomoc - odrzekł. 

- Oskarżyłeś moich ludzi przed ludzkim prawem. 

background image

- Wniosłem petycję do Królowej Andais o sprawiedliwość, ale odmówiła potwierdzenia moich 

praw do osądzenia jej Unseelie sidhe. 

- Rządzisz Dworem Seelie – odpowiedziałam - nie Unseelie. 

- Wasza królowa jasno mi to powiedziała. 

-  Więc  skoro  Królowa  Andais  odrzuciła  twój  wniosek  dotyczący  jej  dworu,  zwróciłeś  się  do 

ludzi. 

- Odwoływałem się do ciebie, Meredith, ale nie chciałaś ze mną rozmawiać. 

- Doradziła mi to Królowa Andais, a to ona jest moją królową i siostrą mojego ojca. Biorę pod 

uwagę  jej  rady  –  właściwie  to  było  coś  więcej  niż  rozkaz.  Powiedziała,  że  jakiekolwiek  zło  planuje 
Taranis, powinnam go unikać. Jeżeli ktoś tak potężny jak Andais mówi, że powinnam kogoś unikać, ze 
strachu przed tym, co może zrobić, słucham. Nie jestem aż tak arogancka, by uwierzyć, że zamiarem 
Taranisa  było  tylko  porozmawiać  ze  mną  przed  lustrem.  Andais  również  w  to  nie  wierzyła,  a  teraz, 
dzisiaj,  zaczynałam  się  zastanawiać.  Nie  wydawało  mi  się,  żebym miała  cokolwiek,  co  mogłabym mu 
zaoferować, co byłoby warte takiego zachodu. 

- Ale teraz, z powodu ludzkiego prawa, musisz ze mną rozmawiać – odrzekł. 

-  Księżniczka  zgodziła  się  na  to  spotkanie  z  grzeczności  –  odezwał  się  Biggs.  –  Nie  była 

zmuszona, by być tutaj. 

Oczy Taranisa nawet nie drgnęły, by spojrzeć na prawnika. 

-  Ale  jesteś  tutaj,  teraz,  piękniejsza  niż  pamiętałem.  Nie  poświęciłem  ci  tyle  uwagi,  co 

powinienem, Meredith. 

Zaśmiałam się, to był chropowaty dźwięk. 

- Och nie,  wujku Taranisie, myślę, że poświęciłeś mi dosyć uwagi. Wątpię, by moje śmiertelne 

ciało

 

zniosło  więcej. 

Doyle, Rhys i Mróz zastygli przy mnie. Wiedziałam, co chcieli mi przekazać, uważaj, nie ujawniaj 

dworskich sekretów przy ludziach. Ale to Taranis zaczął ciągnąć nas miedzy ludzi. Ja tylko podążałam 
za nim. 

- Nigdy nie zapomnisz mi tej jednej chwilki z dzieciństwa? 

- Prawie pobiłeś mnie na śmierć, wujku. Tego nie da się zapomnieć. 

- Nie rozumiałem, jak kruche było twoje ciało, Meredith, inaczej nigdy bym cię w ten sposób nie 

dotknął. 

Pierwszy ocknął się Veducci. 

- Czy Król Taranis przyznał się do pobicia cię, kiedy byłaś dzieckiem Księżniczko? 

Spojrzałam  na  mojego  wujka,  tak  swobodnego,  tak  imponującego,  tak  królewskiego  w  swoim 

złotym i białym dworskim ubraniu. 

background image

- Nie zaprzeczył, nieprawdaż, wujku Taranisie? 

-  Proszę,  Meredith,  wujek  brzmi  tak  formalnie  –  jego  głos  był  przymilny.  Ze  sposobu,  w  jaki 

Nelson zaczęła iść w stronę lustra, zorientowałam się, że ton jego głosu był uwodzący. 

- Nie, nie zaprzeczył – odezwał się Doyle. 

- Nie rozmawiam z tobą, Ciemności – powiedział Taranis, a jego głos starał się znów zagrzmieć. 

Ale wraz z uwodzeniem to nie zadziałało, teraz pogróżka wypadła blado. 

- Królu Taranisie – powiedział Biggs - czy przyznał się pan do pobicia mojej klientki, kiedy była 

dzieckiem? 

Taranis  odwrócił  się  w  końcu  do  niego,  skrzywiony.  Biggs  zareagował,  jakby  samo  słońce 

uśmiechnęło się do niego. Zająknął się w swojej przemowie i wydawał się być niepewny. 

-  To,  co  zrobiłem  lata  temu  –  powiedział  Taranis  -  nie  ma nic  wspólnego  z  tymi  zbrodniami, 

które popełniły te potwory. 

Veducci obrócił się do mnie. 

- Jak bardzo panią pobił, Księżniczko Meredith? 

- Pamiętam, jak czerwona była moja krew na białym marmurze – odezwałam się. Spojrzałam na 

Veducciego, kiedy do niego mówiłam, chociaż czułam, że magia Taranisa ciągnie mnie, wzywa mnie, 
żebym spojrzała na niego. Patrzyłam na Veducciego, ponieważ mogłam i ponieważ wiedziałam, że to 
zdenerwuje króla. – Gdyby moja babcia, moja prababcia, nie interweniowała, wierzę, że pobiłby mnie 
na śmierć. 

- Chowasz urazę, Meredith. Przeprosiłem cię za swoje działanie tego dnia. 

- Tak – powiedziałam odwracając się do lustra. – Niedawno przeprosiłeś mnie za pobicie. 

- Dlaczego pobił panią? – zapytał Veducci. 

- To nie są sprawy ludzi – zagrzmiał Taranis. 

Pobił mnie, kiedy zapytałam, dlaczego Maeve Reed, kiedyś bogini Conchenn, została wygnana 

z jego dworu. Teraz była złotą boginią Hollywood, była nią od pięćdziesięciu lat. Nadal mieszkaliśmy 
w jej  posiadłości  w  Holmby  Hill,  pomimo  tego,  że  niedawno  doszło  tak  wielu  ludzi,  że  zaczęło  być 
ciasno,  nawet  przy  jej  przestrzeni.  Maeve  oddała  nam  do  użytku  nowe  pokoje,  kiedy  wyjechała  do 
Europy.  To  było  wystarczająco  daleko,  by  pozostać  poza  zasięgiem  Taranisa,  a  przynajmniej  taką 
mieliśmy nadzieję. 

Maeve wyjawiła

 

nam ciemny sekret Taranisa. Chciał poślubić ją, po oddaleniu trzeciej żony za 

bezpłodność. Maeve odmówiła, wytykając mu, że  poprzednia żona, którą oddalił, ma dziecko z kimś 
innym.  Ośmieliła  się  powiedzieć  królowi,  że  to on jest  bezpłodny,  a nie  kobiety.  Sto  lat  temu  Maeve 
powiedziała mu to, a on wygnał ją i zakazał komukolwiek kontaktować się z nią. Bał się, że jego dwór 
dowie się, że od wieków wie o tym, że jest bezpłodny i nic nie powiedział, nic nie zrobił… Jeżeli król 
jest bezpłodny, jego ludzie i ziemia stają się jałowi. Skazał swoich ludzi na powolną śmierć. Żyli prawie 
wiecznie,  ale  brak  dzieci  oznaczał,  że  jeżeli  zginą,  nie  będzie  więcej  Seelie  sidhe.  Gdyby  jego  dwór 
zorientował się, co robił, to według naszego prawa mogli zażądać, by poświęcił za to swoje życie. 

background image

Dwukrotnie  próbował  zabić  Maeve  za  pomocą  magii,  przerażających  zaklęć,  do  używania 

których nie przyznawał się żaden Seelie. Próbował zabić ją, ale nas nie. Nawet kiedy musiał zastanawiać 
się,  że  znamy  jego tajemnicę.  Bał  się naszej  królowej,  czy  może  nie  uważał,  żeby  jego  dwór  uwierzył 
komukolwiek, kto był częścią Dworu Unseelie? Może to dlatego groził Maeve, a nie nam. 

- Jeżeli znęcał się pan nad księżniczką, kiedy była dzieckiem, to może mieć wpływ na tę sprawę 

– odezwał się Veducci. 

-  Teraz  żałuję  swojego  temperamentu,  tamtej  chwili  z  tą  kobietą  –  powiedział  Taranis.  –  Ale 

jedna moja bezmyślność, całe dekady temu, nie zmienia faktu, że ta trójka Unseelie sidhe stojąca przede 
mną, zrobiła coś dużo gorszego Lady Caitrin. 

- Jeżeli pomiędzy księżniczką i królem dochodziło do przemocy –wtrącił się Biggs - może to być 

motywem stojącym za zarzutami przeciwko jej kochankom. 

- Czy pan insynuuje, że król może mieć romantyczny motyw? – Cortez w swoim głosie zawarł 

tyle pogardy, jakby to było zabawne. 

-  To  nie  byłby  pierwszy  mężczyzna,  który  bił  dziewczynkę,  kiedy  była  dzieckiem,  a  potem 

obrócił to w znęcanie się seksualne, kiedy stała się starsza. – Powiedział Biggs. 

- O co wy mnie oskarżacie? – Zapytał Taranis. 

-  Pan  Biggs  stara  się  dowieść,  że  ma  pan  jakieś  romantyczne  zamiary  względem  księżniczki  – 

powiedział Cortez. – A ja mówię mu, że to nie o to chodzi. 

- Romantyczne zamiary – powtórzył powoli Taranis. – Co to ma oznaczać? 

- Czy ma pan seksualne lub matrymonialne zamiary względem Księżniczki Meredith? – Zapytał 

Biggs. 

- Nie widzę, jaki związek te pytania mają z barbarzyńskim atakiem tych potworów Unseelie na 

piękną Lady Caitrin. 

Wszyscy mężczyźni, których dotykałam znów napięli się i znieruchomieli, nawet Galen. Wszyscy 

zorientowali się, że król nie odpowiedział na pytanie. Są dwa powody, dla których sidhe unikają pytania. 
Pierwszy, z czystej przewrotności, ponieważ uwielbiają gierki słowne. Taranis nie lubił gierek słownych, 
był jednym z najmniej przewrotnych sidhe. Drugi powód był taki, że odpowiedź była czymś, do czego 
nie chcieli się przyznać. Ale jedyną odpowiedzią Taranisa, której mógłby chcieć uniknąć, było „tak”. A 
to nie mogło być „tak”. Nie mógł mieć romantycznych planów względem mnie. Nie mógł. 

Spojrzałam na Doyle’a i Mroza. Spojrzałam w poszukiwaniu wskazówek, co powinnam zrobić. 

Zignorować, czy drążyć to? Co było lepsze? Co było gorsze? 

- Chociaż współczujemy tragedii, jaką księżniczka przeżyła w dzieciństwie – odezwał się Cortez 

- jesteśmy tutaj, by zbadać nową tragedię, jaką jest atak tych trzech mężczyzn na Lady Caitrin. 

Spojrzałam  na  Corteza.  Odwrócił  wzrok  od mojego  spojrzenia,  jakby  nawet  w  jego  uszach  to 

oświadczenie zabrzmiało opryskliwie. 

- Czy rozumie pan, że wszyscy jesteście pod jego magicznym wpływem? – Zapytałam. 

background image

-  Wydaje  mi  się,  ze  wiedziałbym,  gdyby  mną  manipulowano,  Księżniczko  Meredith  – 

odpowiedział Cortez. 

- Istotą magicznej manipulacji – odezwał się Veducci przesuwając się do przodu - jest to, że nie 

wiesz, co się dzieje. Dlatego jest to nielegalne. 

Biggs odwrócił się twarzą do lustra. 

- Czy używa pan magii, Królu Tarasinie, do wpływania na ludzi w tym pokoju? 

- Nie staram się wpływać na cały pokój, panie Biggs – odrzekł Taranis. 

- Mogę zadać pytanie? – Zapytał Doyle. 

- Nie będę rozmawiał z potworami z Dworu Unseelie – stwierdził Taranis. 

- Kapitan Doyle nie jest oskarżony o żadne zbrodnie – powiedział Biggs. Zorientowałam się, że 

nasi prawnicy mają mniejsze problemy z magiczną obecnością Taranisa, niż ci z przeciwnej strony, poza 
Veduccim,  który  wydawał  się  trzymać  dobrze.  Prawnicy  zaczęli  porozumiewać  się  z  Taranisem,  tylko 
słownie, ale to było wystarczające dla kogoś z jego mocą, by na nich wpłynął. To była subtelna magia 
królestwa. Jeżeli zgadzasz się być królem, łączy się z tym moc. Taranis został wybrany na króla przez 
faerie, nawet teraz, jako efekt tego wyboru, pozostała mu moc. 

-  Oni  wszyscy  są  potworami  –  powiedział  Taranis.  Spojrzał  na  mnie,  przekazując  mi  swoimi 

zielono  płatkowanymi  oczami  całą  tęsknotę,  jaką  był  w  stanie.  –  Meredith,  Meredith,  przybądź  do 
mnie, zanim moc Unseelie zmieni cię w coś potwornego. 

Gdybym wcześniej nie złamała jego zaklęcia, pewnie ten urok przyciągnąłby mnie do niego. Ale 

stałam bezpieczna pomiędzy moimi mężczyznami i naszą mocą. 

-  Widziałam  oba  dwory,  wujku.  Zauważyłam,  że  oba  są  na  swój  sposób  jednakowo  piękne 

i okropne. 

-  Jak  możesz  porównywać  światło  i  radość  Złotego  Dworu  z  ciemnością  i  przerażeniem 

Ciemnego Tronu? 

-  Jestem  najprawdopodobniej  jedynym  arystokratą  sidhe  w  najnowszej  historii,  która  może  je

 

porównywać, wujku. 

- Taranis, Meredith, proszę, Taranis. 

Nie  podobało  mi  się,  że  nalega,  by  mówić  na  niego  po  imieniu,  a  nie  używając  tytułu.  Przy 

Unseelie był zawsze bardzo świadomy swojego tytułu. W rzeczywistości nie musiał prosić, by czytano 
wszystkie  jego  tytuły.  To  było  do  niego  niepodobne,  odrzucenie  tego,  co  podnosiło  go  w  oczach 
innych. 

- Więc dobrze, wujku… Taranisie – w chwili kiedy to powiedziałam, powietrze zdawało się mieć 

większą  masę,  było  mi  ciężko  oddychać.  Dołączył  do  swojego  imienia  zaklęcie  przyciągania,  więc  za 
każdym razem, kiedy wypowiem jego imię, będzie  ciaśniej mnie wiązać. To było przeciwko zasadom. 
Było  to  powodem  pojedynków  pomiędzy  sidhe  na  każdym  dworze.  Ale  nie  wyzywa  się  króla  na 
pojedynek.  Po  pierwsze  był  królem,  a  po  drugie  był  jednym  z najlepszych  wojowników,  jakimi  sidhe 

background image

mogli się poszczycić. Może jego moc była uszczuplona, ale ja byłam śmiertelna i musiałam przełknąć 
każdą obrazę, jaką nam rzucił. Może właśnie na to liczył? 

- Potrzebujemy krzesła dla naszej księżniczki – powiedział Doyle. 

Prawnicy podali krzesło przepraszając, że nie pomyśleli o tym wcześnie. Magia może to sprawić, 

że zapominasz o pewnych rzeczach. Zapominasz o pewnych doczesnych rzeczach jak krzesła, czy to, 
że twoje nogi są zmęczone, aż zorientujesz się, że twoje ciało jest ranne, a ty to lekceważysz. Usiadłam 
z wdzięcznością. Gdybym wiedziała, że tyle będę stać, włożyłabym niższe szpilki. 

Kiedy  siadałam,  towarzyszyło  temu  pewne  zamieszanie,  więc  przez  chwilę  nie  wszyscy  moi 

mężczyźni  mnie  dotykali.  Taranis  zalśnił  złotym  światłem.  Potem  mężczyźni  usadowili  się  na  swoich 
miejscach i znów stał się zwyczajny. No dobrze, na tyle zwyczajny, na ile takim mógł być Taranis. 

Mróz  stał  za  moimi  plecami  z  rękami  na  moim  ramieniu.  Spodziewałam  się,  że  Doyle  zajmie 

swoje miejsce za moimi plecami, ale to Rhys stanął obok mojego drugiego ramienia. Doyle klęknął na 
podłodze obok mnie, z jedną ręką na mojej ręce. Galen przesunął się przede mnie, więc usiadł u moich 
stóp ubrany jak prosto od krawca, opierając się o moje osłonięte pończochami nogi. Jedna z jego rąk 
przesuwała  się  w  górę  i  w  dół  po  mojej  łydce,  leniwym  gestem,  który  u  człowieka  mógłby  zostać 
uznany  za  zaborczy,  a  u  istoty  magicznej  oznaczał  jedynie  zdenerwowanie.  Abe  klęknął  po  mojej 
drugiej  stronie,  jak  lustrzane  odbicie  Doyle’a.  No  dobrze,  może  nie  zupełnie  lustrzane.  Doyle  miał 
jedna  rękę  na  rękojeści  swojego  krótkiego  miecza,  a  drugą  rękę  trzymał  spokojnie  na  mojej.  Abe 
chwycił  moją  drugą  rękę  ściskając  ją.  Gdyby  był  człowiekiem,  powiedziałabym,  że  się  boi.  Potem 
zorientowałam się, że to być może jest pierwszy raz, od kiedy Taranis wyrzucił go, kiedy widzi swojego 
byłego  króla.  Abe  nigdy  nie  był  jednym  z  faworytów  Andais,  więc  mógł  nie  być  nigdy  włączony  do 
rozmowy pomiędzy dworami. 

Pochyliłam  się  wystarczająco,  żeby  móc  oprzeć  policzek  o  jego  włosy.  Abe  spojrzał  do  góry, 

przestraszony, jakby nie spodziewał się, że odwzajemnię jego dotyk. Królowa bardziej brała niż dawała, 
wszystko  poza  bólem.  Odwzajemniłam  jego  zaskoczony  uśmiech  i  starałam  się  powiedzieć  mu 
spojrzeniem,  że  przykro  mi,  że  nie  pomyślałam,  co  może  dla  niego  znaczyć  dzisiejsza  rozmowa 
z królem. 

- Muszę wziąć na siebie część odpowiedzialności za to, że siedzisz pomiędzy nimi tak szczęśliwa, 

Meredith – odezwał się Taranis. – Gdybyś znała przyjemność, jaką znaleźć możesz z Seelie sidhe, nigdy 
więcej nie pozwoliłabyś się im dotknąć. 

- Większość z sidhe dookoła mnie była kiedyś częścią Dworu Seelie – powiedziałam, po prostu 

opuszczając  jego  imię.  Chciałam  wiedzieć,  czy  jeżeli  przestanę  mówić  „wujku’,  znajdzie  inny  powód, 
żeby  wymusić  na  mnie  wypowiedzenie  swojego  imienia.  Czułam  szarpnięcie  magii,  kiedy 
wypowiadałam jego imię. 

-  Byli  arystokratami  Dworu  Seelie  przez  wieki,  Meredith  -  odrzekł  Taranis.  –  Stali  się  czymś 

pokrętnym,  ale  ty  nie  masz  ich  z  czym  porównać,  to  było  przeoczeniem  ze  strony  Seelie.  Jest  mi 
szczerze przykro, że tak cię zaniedbaliśmy. Chciałbym ci to wynagrodzić. 

- Co masz na myśli mówiąc, że stali się czymś pokrętnym? – Zapytałam. Wydawało mi się, że 

wiedziałam, ale nauczyłam się nie wyprzedzać wniosków, kiedy układam się z innym dworem. 

background image

- Lady Caitrin powiedziała o ich odrażających ciałach. Żaden z nich trzech nie ma wystarczającej 

mocy, żeby użyć osłony na tyle, by ukryć prawdę o swoim ciele podczas intymnych chwil. 

Biggs podszedł do mnie, jakbym go wezwała. 

-  Oświadczenie  lady  jest  całkiem  malownicze,  czyta  się  to  bardziej  jak  scenariusz  horroru,  niż 

cokolwiek innego. 

Spojrzałam na Doyle’a. 

- Czytałeś to? 

-  Tak  –  odpowiedział.  Spojrzał  na  mnie,  jego  oczy  były  nadal  niewidoczne  za  ciemnymi 

okularami. 

- Czy lady oskarżyła ich o to, że są zdeformowani? 

- Tak – odpowiedział. 

Musiałam pomyśleć. 

- W taki sam sposób ambasador widział nas wszystkich. 

Doyle  lekko  poruszył  kącikiem  ust,  ukrywając  się  przed  lustrem.  Wiedziałam,  że  to  oznaczało 

niemalże  uśmiech.  Miałam  rację,  pomyślał,  że  byłam  na  właściwym  torze.  Okay,  jeżeli  byłam  na 
właściwym torze, to gdzie zmierzał ten mały pociąg? 

- Jak bardzo są zdeformowani według oświadczenia lady? – Zapytałam. 

- Tak bardzo, że żaden człowiek nie byłby w stanie przetrwać ich ataku – odpowiedział Biggs. 

Wykrzywiłam się. 

- Nie rozumiem. 

- To stare opowieści – odrzekł Doyle - że Unseelie mają kości i kolce na członkach. 

- Och – powiedziałam, ale co dziwne, te plotki miały jakąś podstawę. Do Sluaghów, królestwa 

Sholto należącego do naszego dworu, należeli nocni myśliwce. Wyglądali jak wielka manta z wiszącymi 
mackami,  ale  mogli  latać  jak  nietoperze.  Byli  latającą  sforą  w  dzikim  polowaniu  sluaghów.  Królewscy 
myśliwce mieli kolec wewnątrz członków, by stymulować owulację u kobiet nocnych myśliwców. Był to 
również  dowód,  że  pochodziło  się  z  królewskich  myśliwców,  ponieważ  tylko  oni  mogli  zapłodnić 
samice  ze  swego  gatunku.  Zgwałcenie  przez  królewskiego  myśliwca  było  podstawą  starych, 
przerażających opowieści w faerie. Ojciec Sholto nie był jednym z królewskich myśliwców, ponieważ 
jego  matka  nie  potrzebowała  kolca,  by  mieć  owulację.  To  było  niespodziewane  dziecko,  na  wiele 
sposobów.  Był  wspaniałym,  cudownym  sidhe,  poza  kilkoma  ekstra  dodatkami  tu  i  tam.  Przeważnie 
tam. 

-  Królu  Taranisie  –  powiedziałam  i  jego  imię  znów  szarpnęło  mną,  jak  ręka  ciągnąca,  żeby 

zwrócić na siebie uwagę. Wzięłam głęboki wdech i rozluźniłam się, wczuwając się w Rhysa i Mroza za 
moimi plecami, trzymając ręce na Doyle’u i Abe. Galen wydawał się wyczuwać, co było mi potrzebne, 
ponieważ  wsunął  rękę  pomiędzy  moje  łydki  tak,  że  owinął  się  dookoła  mojej  nogi  i  zmusił  mnie  do 
rozsunięcia  szerzej  stóp,  by  móc  przytulić  się  mocniej.  Było  tylko  kilkoro  pośród  moich  strażników, 

background image

którzy mogliby wyglądać tak ulegle przed Taranisem. Ceniłam tych, którzy bardziej cenili bycie blisko 
mnie, niż trzymanie fasonu. 

Spróbowałam znów. 

-  Królu  Światła  i  Iluzji,  czy  ty  twierdzisz,  że  ci  trzej  z  moich  strażników  są  potworami,  tak  że 

stosunek z nimi jest bolesny i potworny? 

- Tak mówi Lady Caitrin, więc tak jest – powiedział. Oparł się wygodniej na swoim tronie. Tron 

był ogromny i złoty, był jedyną rzeczą, która się nie zmieniła, kiedy iluzja przyblakła. Król siedział na 
tronie, który nawet dzisiaj kosztowałby fortunę. 

-  Czy  ty  twierdzisz,  że  moi  mężczyźni  nie  są  w  stanie  utrzymać  złudzenia  piękna  podczas 

intymnych chwil? 

- Unseelie nie mają wystarczającej mocy iluzji, jaką władają Seelie – usiadł bardziej wygodnie na 

swoim tronie, rozszerzając nogi, jak robią mężczyźni, by przyciągnąć uwagę do swojej muskulatury. 

- Więc kiedy kocham się z nimi, widzę, czym naprawdę są? 

- Jesteś po części człowiekiem, Meredith. Nie masz takich mocy jak prawdziwy sidhe. Przykro 

mi, że to mówię, ale jest wiadome, że twoja magia jest słaba. Zauroczyli cię, Meredith. 

Za  każdym  razem,  kiedy  wypowiadał  moje  imię,  powietrze  stawało  się  gęstsze.  Ręka  Galena 

prześlizgnęła się po mojej nodze, aż odnalazła górę pończochy i wreszcie mogła dotknąć nagiej skóry. 
Dotyk sprawił, że na chwilę zamknęłam oczy, ale oczyścił mi umysł. Kiedyś, to co powiedział Taranis, 
może byłoby prawdą, ale moja moc rosła. Nie byłam już dłużej tym, czym byłam wcześniej. Czy nikt 
nie powiedział Taranisowi? To nie zawsze było mądre, powiedzieć królowi to, co mu się nie podobało. 
Taranis przerażał mnie, mniej lub bardziej, przez całe moje życie. Odkrycie, że może zostanę następcą 
tronu  na  konkurencyjnym  dworze,  oznaczało,  że  jego  traktowanie  mnie  było  gorzej  niż  tylko 
politycznie  niewłaściwe.  Zrobił  ze  mnie  swojego  wroga,  mniej  więcej  tak  uważał.  Tylko,  że  był  zbyt 
daleko od arystokratów sidhe w obu dworach, aby odkryć, jak gorączkowo starają się zrekompensować  
trwające całe życie złe traktowanie.

 

- Wiem, co biorę w swoją rękę i moje ciało, wujku. 

-  Nie  znasz  przyjemności  Dworu  Seelie,  Meredith.  Wiele  czeka  na  ciebie,  żebyś  to  poznała  – 

jego głos był jak dźwięczące dzwonki. Był niemalże muzyką w powietrzu. 

Nelson znów zaczęła iść w stronę lustra. Jej twarz była pełna zachwytu. Cokolwiek widziała, nie 

było prawdziwe. Wiedziałam to teraz. 

-  Mówiłam  dwukrotnie  prawnikom,  że  rzucasz  na  nich  urok,  wujku,  ale  cokolwiek  im  robisz, 

sprawiasz, że o tym zapominają. Sprawiasz, że zapominają o prawdzie, wujku. 

Mężczyźni w pokoju wyglądali, jakby wzięli naraz wdech.  

- Coś przeoczyłem – odezwał się Biggs. 

-  My  wszyscy  –  dodał  Veducci.  Podszedł  do  Nelson,  która  stała  przed  lustrem,  wpatrując  się 

w nie,  jakby  w  zachwycie  nad  wszechświatem,  jaki  był  w  szkle.  Dotknął  jej  ramienia,  ale  nie 
zareagowała. Po prostu wpatrywała się w króla. 

- Cortez, pomóż mi z nią – zawołał Veducci. 

background image

Cortez wyglądała jakby usnął i obudził się gdzieś indziej. 

- Co do cholery się dzieje? – Zapytał. 

- Król Taranis używa magii przeciwko nam wszystkim. 

- Myślałem, że metal nas ochroni – odezwał się Shelby. 

-  On  jest  Królem  Dworu  Seelie  –  powiedział  Veducci.  –  Nawet  to,  co  ja  mam,  nie  jest 

wystarczającą  ochroną.  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  kilka  spinaczy  mogło  tu  pomóc.  –  Położył  ręce  na 
ramionach kobiety i zaczął odpychać ją od lustra. Zawołał ponad ramieniem. – Cortez, skoncentruj się, 
pomóż  mi  ze  swoją  asystentką.  –  Krzyknął,  a  krzyk  wydawał  się  przestraszyć  Corteza.  Ruszył  do 
przodu, nadal wyglądając na przestraszonego, ale ruszył się. Zrobił, o co poprosił go Veducci. 

We dwóch odciągnęli Nelson od lustra. Nie walczyła z nimi, ale jej twarz pozostała wpatrzona 

w Taranisa, który siedział ponad nami. To było interesujące. Nie zorientowałam się wcześniej, ale coś 
w perspektywie  lustra  sprawiało,  że  był  nieznacznie  wyżej  niż  my.  Oczywiście,  był  na  tronie  w  Sali 
tronowej.  Był  na  podium.  Więc  dosłownie  spoglądał  w  dół,  na  nas.  Fakt,  że  dopiero  teraz  to 
zauważyłam,  powiedział  mi  jasno,  że  jakimkolwiek  zaklęciem  rzucił  we  mnie,  zadziałało.  Nie 
zauważyłam tego wyraźnie. 

- Łamiesz ludzkie prawo – powiedział Doyle - używając przeciwko nim magii. 

- Nie będę rozmawiał z potworami ze straży królowej. 

- To rozmawiaj ze mną, wujku – odezwałam się. – Łamiesz prawo, przez magię, którą rzucasz. 

Musisz przestać, lub ta rozmowa zakończy się. 

-  Złożę  ci  każdą  przysięgę,  jaką  chcesz  –  powiedział  Taranis  -  że  nie  używam  celowo  magii 

przeciwko żadnemu człowiekowi pełnej krwi, który jest w tym pokoju. 

To  było  niezłe  kłamstwo,  tak  bliskie  prawdy,  że  właściwie  wcale  nie  było  kłamstwem. 

Zaśmiałam się. Mróz i Abe zdziwili się, jakby ten dźwięk nie był tym, czego się spodziewałam. 

- Och wujku, czy złożysz również przysięgę, jaką będę chciała, że nie starasz się rzucić uroku na 

mnie? 

Pokazał mi swoją przystoją, męską twarz, ale broda rujnowała ten efekt. Nie byłam wielbicielką 

włosów  na  twarzy,  może  dlatego,  że  dorastałam  na  dworze  Andais.  Jakikolwiek  był  tego  powód, 
życzeniem  królowej  było,  by  jej  mężczyźnie  nie  mieli  bród  i  tak  też  się  stało.  Większość  z  nich  nie 
mogło  wyhodować  odpowiednio  gęstej  brody.  Czasami  życzenie  królowej  staje  się  rzeczywistością 
w krainie  faerie,  widziałam  prawdę  w  tym  starym  powiedzeniu  faerie.  Mogłam  kontrolować  to,  co 
mówię na głos, ale kiedy nawet moje myśli stawały się rzeczywistością, było to przerażające. Cieszyłam 
się,  że  wyjechałam  z  faerie  i  wróciłam  do  bardziej  solidnej  rzeczywistości,  gdzie  mogłam  myśleć,  co 
chciałam i nie martwić się o to, co z tego stanie się rzeczywiste. 

Byłam  zatopiona  w  swoich  myślach,  kiedy  Taranis  pchnął  we  mnie  swoją  twarz,  swoje  oczy, 

cudowny  kolor  swoich  włosów.  Pchnął  zaklęciem,  które  mnie  zauroczyło.  To  było  jak  ciężar 
w powietrzu,  gęstość  na  języku,  jakby  nawet  powietrze  starało  się  stać  tym,  co  sobie  życzył.  On  był 
faerie, może tam, na jego dworze, to zadziałałoby dokładnie tak, jak chciał. Czegokolwiek chciałby ode 
mnie, byłabym zmuszona mu dać. Ale byłam w Los Angeles, nie w faerie i bardzo się z tego cieszyłam. 

background image

Cieszyłam  się,  że  jestem  otoczona  przez  wytworzone  przez  człowieka  stal,  beton  i  szkło.  Były  istoty 
magiczne, które zachorowałyby tylko wchodząc do takiego budynku. Moja  ludzka  krew pozwoliła mi 
tego uniknąć. Moi ludzie byli sidhe, więc dla nich to również był surowy materiał. 

-  Meredith, Meredith, przybądź  do mnie  –  wyciągnął  do  mnie  swoją  rękę,  jakby  mógł  sięgnąć 

przez  lustro  i  złapać  mnie. Niektórzy  z  sidhe  mogą  tak  zrobić.  Nie  myślałam,  że  Taranis  był  jednym 
z nich. 

Doyle  wstał, obejmując  mnie  jedną  ręką,  ale  stojąc  swobodnie,  wolną  rękę opuścił przy  boku. 

Znałam  tę  postawę.  Zostawiał  sobie  wystarczająco  miejsca  na  broń.  To  pewnie  byłby  pistolet, 
ponieważ kapitan obejmował mnie ręką, którą używał miecza. 

Mróz przesunął się troszkę dalej od mojego krzesła, nadal trzymając rękę na moich ramionach, 

nie musiałam patrzeć na niego, żeby wiedzieć, że wykonuje swoją własną wersję przygotowań Doyle’a. 

Galen wstał, przerywając kontakt ze mną. Taranis nagle został

 

otoczony złotym światłem. Jego 

oczy lśniły całym uniesieniem rosnącej zieleni. Zaczęłam podnosić się z krzesła. Ręce Rhysa przycisnęły 
mnie, więc nie mogłam się ruszyć. 

- Galen – powiedział Doyle. 

Galen  uklęknął  na  jedno  kolano,  więc  dotykał  moich  nóg.  To  był  wystarczający  dotyk.  Blask 

ściemniał, a przymus wstania opadł. 

- To jest problem – powiedziałam. 

Abe  pochylił  się  nad  moim  drugim  ramieniem,  rozsypując  swoje  długie,  paskowane  włosy 

dookoła krzesła. Zaśmiał się, ciepłym, męskim śmiechem. 

- Merry, Merry, potrzebujesz więcej mężczyzn.  

Uśmiechnęłam się, ponieważ miał rację. 

- Nie zdążą przybyć na czas – powiedział Mróz. 

- Biggs, Veducci, Shelby, Cortez, wszyscy – zawołałam 

Cortez  został  z  Nelson  by  przytrzymać  ją  na  krześle,  tak,  że  nie  mogła  podejść  do  lustra,  ale 

pozostali podeszli do mnie. 

- Meredith – powiedział Taranis - co ty robisz? 

- Wzywam pomocy – odrzekłam. 

Doyle  wskazał  mężczyznom,  by  stanęli  pomiędzy  lustrem,  a  nami.  Uformowali  ścianę 

garniturów i ciał. To pomogło. Co to, w imię Danu, było za zaklęcie? Powinnam wiedzieć, wzywając 
imienia Bogini, powinnam. Ale spędziłam dużą część życia mówiąc tak jak ludzie, którzy mówią: „co to 
jest, na Boga”. Tak naprawdę nie spodziewają się, że Bóg im odpowie, prawda? 

Pokój  wypełnił  się  zapachem  róż.  Wiatr  przeszedł  przez  pokój,  jakby  ktoś  otworzył  okno, 

chociaż wiedziałam, że nikt tego nie zrobił. 

- Merry, opanuj to – powiedział delikatnie Rhys. 

background image

Wiedziałam, co miał na myśli. Chcieliśmy zachować kilka rzeczy w tajemnicy przed Taranisem, 

między innymi uwagę, jaką obdarzała mnie Bogini. W faerie był to początek pełnej manifestacji. Gdyby 
Bogini, nawet jej cień, pojawił się w tym pokoju, Taranis by o tym wiedział. Wiedziałby, że powinien się 
mnie bać. Nie byliśmy na to gotowi, jeszcze nie. 

Pomodliłam się cicho. 

- Bogini, proszę, zachowaj swoją moc na później. Nie chcemy ujawniać naszych tajemnic przed 

tym mężczyzną. 

Zapach róż stał się mocniejszy na chwilę, a potem wiatr zaczął ustawać. Zapach zaczął zanikać, 

jak  kosztowne  perfumy,  kiedy  ich  posiadacz  opuści  pokój.  Poczułam,  że  napięcie  opuszcza 
otaczających mnie mężczyzn. Ludzie po prostu wyglądali na zdziwionych. 

- Twoje perfumy są niesamowite, Księżniczko – powiedział Biggs. – Co to jest? 

- Porozmawiamy o kosmetykach później, panie Biggs – odrzekłam. 

Wyglądał na zażenowanego. 

- Oczywiście. Przepraszam. Jest coś w was, co sprawia, że biedny prawnik zapomina się – jego 

słowa  były  potworną  prawdą.  Miałam  nadzieję,  że  nikt  w  tym  pokoju  nie  odkryje,  jak  bardzo  były 
prawdziwe. 

-  Królu  Dworu  Seelie,  znieważyłeś  mnie,  moich  ludzi,  a  przeze  mnie  moją  królową  – 

powiedziałam. 

-  Meredith  –  jego  głos  przeszedł  westchnieniem  przez  pokój  i  pieścił  moją  skórę,  jakby  miał 

palce. 

Nelson zaskomlała. 

-  Przestań!  –  Krzyknęłam,  a  w  moim  głosie  było  odbicie  mocy.  –  Jeżeli  nie  przestaniesz 

próbować zauroczyć mnie, wyczyszczę lustro i nie będzie więcej rozmów. 

- Oni zaatakowali kobietę na moim dworze. Muszą zostać nam oddani, by ich ukarać. 

- Daj mi dowód tych zbrodni, wujku. 

- Słowo arystokraty Seelie jest wystarczającym dowodem – powiedział, a jego głos nie brzmiał 

teraz uwodzicielsko. Był rozzłoszczony. 

- Ale słowo arystokraty Unseelie nie ma znaczenia, czyż nie tak? – Zapytałam. 

- Nasze historie mówią za siebie – odrzekł. 

Zapragnęłam,  by  prawnicy  przesunęli  się,  żebym  mogła  zobaczyć  Taranisa,  ale  nie  śmiałam. 

Kiedy miałam zablokowany widok na niego, mogłam myśleć. I mogłam być zła. 

- Tak więc nazywasz mnie kłamcą. Czy tak wujku? 

- Nie ciebie, Meredith, nigdy ciebie. 

background image

- Jeden z tych mężczyzn, których oskarżasz, był ze mną, kiedy Lady Caitrin twierdziła, że została 

zgwałcona.  Nie  mógł być  z  nią  i  ze  mną  w tym  samym  czasie.  Ona  kłamie,  albo  wierzy  w  kłamstwa 
kogoś innego. 

Ręka  Doyle’a  zastygła  w  mojej.  Miał  rację.  Powiedziałam  za  wiele.  Cholera,  ta  gra  słów  była 

trudna. Tak wiele sekretów, tak ciężko zadecydować kto co wie i co kiedy komu powiedzieć. 

-  Meredith  –  powiedział,  jego  głos  znów  pchnął  się  na  mnie,  prawie  jak  dotyk  -  Meredith, 

przybądź do mnie, do nas. 

Nelson wydala z siebie dźwięk podobny do cichego krzyku. 

- Nie mogę jej utrzymać! – Powiedział Cortez. 

Shelby podszedł, by mu pomóc i nagle zobaczyłam lustro. 

Mogłam widzieć tę wysoką, imponującą postać. Widok wystarczył, by dodać wagi jego słowom, 

więc to było jak szarpnięcie. 

- Meredith, przybądź do mnie. 

Wyciągnął rękę do mnie, a ja wiedziałam, że powinnam ją chwycić, wiedziałam. 

Ręce  i  ciała  moich  mężczyzn  przycisnęły  moje  ręce,  ramiona,  nogi,  przytrzymując  mnie  na 

krześle.  Nie  chciałam  tego,  musiałam  spróbować  się  podnieść.  Nie  myślałam,  żeby  iść  do  Taranisa, 
ale… ale… To dobrze, że miałam ręce, które trzymały mnie na dole. 

Nelson krzyczała. 

- On jest tak piękny, tak piękny! Muszę iść do niego! Muszę iść do niego! 

Szarpniecie kobiety sprawiło, że Cortez i Shelby upadli wraz z nią na podłogę. 

- Ochrona – głęboki głos Doyle’a wydawał się przerwać histerię. 

- Co? – Zapytał Biggs mrugając gwałtownie. 

- Wezwij ochronę – powiedział Doyle - poślij po pomoc. 

Biggs skinął głową, znów zbyt gwałtownie, ale poszedł do telefonu na swoim biurku. 

Głos  Taranisa  rozległ  się  jak  coś  dźwięcznego  i mocnego,  jakby  słowa mogły  być  kamieniami 

rzucanymi na skórę. 

- Panie Biggs, proszę spojrzeć na mnie. 

Biggs zawahał się, z dłonią zawieszoną nad telefonem. 

-  Przytrzymajcie  ją  na  krześle  –  powiedział  Doyle,  potem  puścił  mnie  i  poszedł  w  kierunku 

Biggsa. 

- On jest potworem, Biggs – powiedział Taranis. – Nie pozwól mu dotknąć się. 

background image

Biggs  odwrócił  rozszerzone  oczy  i  spoglądał  na  Doyle’a.  Cofnął  się,  podniósł  ręce,  jakby 

osłaniał się przed uderzeniem. 

- O mój Boże – Wyszeptał. Cokolwiek widział, to nie był mój przystojny kapitan. 

Veducci odwrócił się w miejscu, gdzie stał, nadal przede mną. Wyciągnął coś z kieszeni spodni 

i rzucił w lustro. Pył i kawałki roślin uderzyły w powierzchnię, ale utknęły w szkle, jakby to była woda. 
W tej chwili wiedziałam dwie rzeczy. Pierwsze, to to, że Taranis, mógł sprawić, że przez lustro można 
był  podróżować  od  jednego  miejsca  do  drugiego,  była  to  zdolność,  którą  większość  z  nas  utraciła. 
Drugie, że on naprawdę myślał „przybądź do mnie”. Gdybym podeszła do lustra, mógłby mnie w nie 
wciągnąć. Bogini pomóż nam. 

Biggs wydawał się ocknąć spod wpływu zaklęcia i chwycił telefon, jak wcześniej zamierzał. 

- Oni są potworami, Meredith – powiedział Taranis. – Nie mogą udźwignąć takiej ilości światła 

słonecznego. Jak mogą chować się w ciemności i nie być złem? 

Potrząsnęłam głową. 

-  Twój  głos  to  teraz  tylko  słowa,  wujku.  Moi  mężczyźni  stoją  w  świetle,  wyprostowani 

i wspaniali. 

Mężczyźni patrzyli na króla, poza Galenem, który patrzył na mnie. Jego spojrzenie pytało: Czy 

lepiej  się  czujesz?  Skinęłam  mu  głową,  dzieląc  się  z  nim  uśmiechem,  jakim  dzieliliśmy  się,  odkąd 
skończyłam czternaście lat. 

Taranis zagrzmiał. 

- Nie, nie będziesz dzielić łoża z zielonym człowiekiem i sprowadzać życia do ciemności. Bogini 

dotknęła cię, a to my jesteśmy dziećmi Bogini. 

Zmusiłam  się,  by  utrzymać  pusty  wyraz  twarzy,  ponieważ  ostatni  komentarz  mógł  wiele 

znaczyć.  Czy  wiedział,  że  kielich  Bogini  przybył  do  mnie?  Czy  plotki  wsadziły  mu  do  głowy  coś 
innego? 

Powrócił zapach róż. 

- Czuję zapach kwiatów jabłoni – wyszeptał Galen. 

Każdy z mężczyzn czuł ten zapach, jaki poczuł, kiedy Bogini ukazała się im. Ona nie była jedną 

boginią, ale wieloma. Miała twarz każdej kobiety. Nie tylko róże, ale wszystko, co wyrosło z ziemi, było 
jej zapachem. 

Doyle wrócił do nas. 

- Czy to mądre, Meredith?  

- Nie wiem. 

Ale  wstałam,  a  oni  odsunęli  ode  mnie  swoje  ręce.  Stałam  sama  przed  moim  wujkiem, 

z mężczyznami  stojącymi  z  rzędzie  dookoła  mnie.  Prawnicy  cofnęli  się  zadziwieni,  poza  Veduccim, 
który wydawał się rozumieć wszystko bardziej, niż powinien. 

background image

- Wszyscy jesteśmy dziećmi Bogini, wujku – powiedziałam. 

- Unseelie są dziećmi ciemnego boga. 

-  Nie  ma  pomiędzy  nami  ciemnego  boga  –  powiedziałam.  –  Nie  jesteśmy  chrześcijanami. 

Ludźmi,  dla  których  zaświaty  są  pełne  przerażenia.  Jesteśmy  dziećmi  ziemi  i  nieba.  Jesteśmy  samą 
naturą. Miedzy nami nie ma zła, tylko różnice. 

- Nakładli ci do głowy kłamstw – powiedział. 

- Prawda jest prawdą, zarówno w świetle słonecznym jak i w ciemności. Nie możesz ukrywać się 

wiecznie przed prawdą, wujku. 

- Gdzie jest ambasador? Przeszuka ich ciała i odnajdzie koszmar, o którym mówiła Lady. 

W  pokoju  znów  powiał  wiatr,  delikatna  bryza,  jak  pierwszy  powiew  wiosny.  Zapach  roślin 

zmieszał  się  tak,  że  mogłam  czuć  zapach  kwiatów  jabłoni  Galena,  jesienną  woń  liści  dębu  Doyle’a, 
słodki  aromat  konwalii  Rhysa.  Mróz  smakował  jak  zaprawiony  lodem,  a  Abe  miodowym  słodem. 
Zapachy i smaki pomieszane były z zapachem dzikich róż. 

- Czuję zapach kwiatów – odezwała się niepewnym głosem Nelson. 

- A ty czujesz zapach, wujku? – Zapytałam. 

- Nic nie czuję, poza zepsuciem, które stoi za tobą. Gdzie jest ambasador Stevens? 

-  Jest  teraz  pod  opieką  ludzkiego  czarownika.  Oczyszczają  go  z  zaklęcia,  które  umieściłeś  na 

nim. 

- Więcej kłamstw - powiedział, ale w jego głosie było coś, co przeczyło tym mocnym protestom. 

- Byłam w łóżku z tymi mężczyznami. Wiem, że ich ciała nie są przerażające. 

- Jesteś po części człowiekiem, Meredith. Zauroczyli cię. 

Wiatr nasilił się, napierając na powierzchnię lustra, z odrobinkami utkwionych w nich ziół, jak 

wiatr na wodzie. Patrzyłam jak marszczy się woda. 

- Czujesz zapach, wujku? 

- Nie czuję nic, poza smrodem magii Unseelie – jego głos był nieprzyjemny z gniewu i czegoś 

jeszcze. Zorientowałam się w tej chwili, że Taranis był szalony. Myślałam, że wszystkie jego zbrodnie 
wynikały z arogancji, ale kiedy patrzyłam na jego twarz, moja skóra stała się zimna, nawet pod dotykiem 
Bogini.  Taranis,  Król  Światła  i  Iluzji  był  szalony.  To  było  w  jego  oczach,  jakby  zasłona  oddzielająca 
jego  zdrowie  psychiczne  została  podniesiona  i  nie  mogłam  tego  przeoczyć.  W  jego  umyśle  było  coś 
pękniętego. Panie, pomóż nam. 

- Nie jesteś sobą, Wasza Wysokość – odezwał się cicho Doyle swoim głębokim głosem. 

-  Jesteś  Ciemnością,  a  ja  jestem  Światłem  –  Taranis  podniósł  swoją  prawą  rękę,  dłonią  do 

przodu.  Poczułam  jak  moi  strażnicy  przesuwają  się  w  moją  stronę.  Rzucili  się  na  mnie,  przyciskając 
mnie do podłogi, ochraniając mnie swoimi ciałami. Poczułam ciepło, nawet przez chroniące mnie ciała. 

background image

Słyszałam  krzyki,  nawet  Nelson  krzyczała,  a  prawnicy  wrzeszczeli.  Odezwałam  się  spod  stosu 
osłaniających mnie ciał, z Galenem przyciśniętym ciasno do mnie. 

- Co jest? Co się stało? 

Męski  głos  odezwał  się  od  drzwi.  Przybyła  ochrona,  ale  co  mogła  poradzić  broń  przeciwko 

komuś,  kto  mógł  obrócić  samo  światło  w  broń?  Czy  można  strzelić  przez  lustro  i  trafić  kogoś  po 
drugiej  stronie?  Możesz  strzelić  do  lustra,  ale  kula  utknie  w  szkle.  Taranis  mógł  nas  zranić.  Czy  my 
byliśmy w stanie zranić jego? 

Rozległy się inne glosy, wydawały się dochodzić z przodu, z lustra. Starałam się podejrzeć pod 

ramieniem Galena, i spływającymi długimi włosami Abe, ale byłam uwięziona pod ich ciałami, czując 
na sobie coraz większy ciężar. Byłam uwięziona i zbędna, aż walka się zakończy. Wiedziałam, że nie ma 
sensu nakazywać im zejść ze mnie. Jeżeli uznają, że jestem bezpieczna, poruszą się i wyprowadzą mnie 
z pokoju.  Do  tej  pory  oferują  swoje  życia  by  mnie  osłaniać.  Kiedyś  przyjmowałam  to  z  ulgą.  Teraz 
niektórzy z nich byli dla mnie cenni jak moje własne życie. Musiałam wiedzieć, co się dzieje. 

- Galen, co się stało? 

- Przede mną jest dwóch prawników. Nic nie widzę, tak jak ty – odrzekł. 

- Strażnicy Taranisa starają się uspokoić go – odpowiedział mi Abe. 

-  Dlaczego  Nelson  krzyczy?  –  Zapytałam.  Mój  głos  był  trochę  ściśnięty,  pod  ciężarem 

wszystkich mężczyzn leżących na mnie. 

Usłyszałam wrzask Mroza. 

- Wyprowadzić ją! 

Poczułam  ruch,  jeszcze  zanim  Galen  chwycił  mnie  za  ramię  i pociągnął na  nogi.  Abe  chwycił 

moje drugie ramię i obaj pobiegli do drzwi. Biegli tak szybko, że po prostu nieśli mnie pomiędzy

 

sobą. 

Zza mnie dobiegł mnie krzyk Taranisa. 

- Meredith, Meredith, nie, nie mogą ukraść cię ode mnie! 

Światło,  złoty,  palący  blask  dobiegł  nas  z  tyłu.  Gorąco  uderzyło  najpierw  w  nasze  plecy. 

Rozpoznałam głos Rhysa, krzyczał. Usłyszałam ich biegnących za nami, ale wiedziałam, że nie zdążą. 
W przeciwieństwie do tego, co widzi się na filmach, nie można wyprzedzić światła. Nawet sidhe nie są 
tak szybcy.