background image

 

CARTLAND  BARBARA 

 

PODRÓŻ PO GWIAZDĘ 

 

Najpiękniejsze miłości 

background image

Od Autorki  

Graniczne  zamieszki,  które  miały  miejsce  w  Syjamie  w  roku 

1893,  stopniowo  ucichły.  W  roku  1897  król  Czulalongkorn  oraz 

królowa  Saowaba  odwiedzili  Europę,  przypłynąwszy  tam  na 

pokładzie jachtu „Maka Chakri".  

Ciepłe przyjęcie, z jakim spotkali się we Francji, mile zaskoczyło 

królewską parę. W Anglii zatrzymali się w pałacu Buckingham, gdzie 

gościł ich książę Walii (późniejszy król, Edward VII).  

Podróż,  obejmująca  również  Rosję,  Włochy,  Szwecję  i  Belgię, 

okazała się bardzo owocna. Czulalongkorn był pierwszym azjatyckim 

monarchą,  który  rozmawiał  z  Europejczykami  po  angielsku,  bez 

pomocy tłumacza.  

Gdy znalazłam się w roku 1982 w Bangkoku, zatrzymałam się w 

hotelu „Oriental", obecnie jednym z największych hoteli na świecie. Z 

mego  balkonu  rozciągał  się  wspaniały  widok  na  rzekę,  na  której  od 

stuleci  znajduje  się  rodzaj  bazaru,  odmalowanego  w  niniejszej 

książce.  

Niestety,  nie  miałam  czasu,  by  zwiedzać  świątynie  i  oglądać 

fascynujące  freski.  Istnieje  jednak  interesująca  praca  A.B.  Criswolda 

pt. Dziesięć żywotów Buddy, prezentująca ich barwne reprodukcje.  

 

background image

Rozdział 1 

1894  

Markiz  Oakenshaw  ziewnął.  W  pałacu  Świętego  Jakuba  było 

duszno,  a  poranne  przyjęcie  ciągnęło  się  w  nieskończoność.  Książę 

Walii  był  jak  zwykle  duszą  towarzystwa.  Rozmawiał  prawie  z 

każdym,  kto  został  mu  przedstawiony,  i  jego  śmiech  raz  po  raz 

rozbrzmiewał wśród gości.  

Na  markizie,  który  często  był  świadkiem  podobnych  scen, 

paradny  wygląd  znajdujących  się  tam  żołnierzy,  marynarzy, 

dyplomatów i ministrów nie wywarł szczególnego wrażenia.  

Rozmyślał o wyjątkowo słonecznym jak na styczeń dniu i o tym, 

że  wolałby  teraz  być  na  przejażdżce  po  parku  na  jednym  ze  swoich 

ognistych  koni  lub  galopować  z  którymś  z  przyjaciół  na  swoim 

prywatnym torze wyścigowym. Był tak pogrążony w myślach, że gdy 

spotkanie  dobiegło  końca  i  książę  Walii  ruszył  w  kierunku  drzwi, 

drgnął, jakby nagle przebudzony.  

Markiz pospieszył za nim. Zauważył, że z roku na rok książę staje 

się coraz tęższy, i pomyślał, że jego eleganckie stroje będą wkrótce za 

ciasne.  Markiz  natomiast  zachował  swą  młodzieńczą  sylwetkę.  Lubił 

jeździć  konno, uprawiać  sporty,  gdy  tylko  miał  okazję,  i  dzięki  temu 

ciągle był w dobrej formie.  

Starał  się  także  zachować  wstrzemięźliwość  na  hucznych 

przyjęciach  w  Marlborough  House  i  nie  ulegać  urokowi  pięknych 

dam, które nadskakiwały księciu Walii.  

background image

Powstrzymując  ziewanie,  markiz  pomyślał,  że  długie  przyjęcia 

przy suto zastawionym stole nudzą go tak bardzo jak przeciągające się 

w  nieskończoność  poranne  spotkania  oraz  inne  dworskie  rozrywki. 

Dlatego też trudno mu było wyrazić entuzjazm, gdy książę rzekł:  

— Mam nadzieję, Vivien, że zjesz dzisiaj ze mną kolację. Księżna 

wyjechała i chciałbym nie tylko zaprosić starych przyjaciół na posiłek, 

ale także zabawić się potem w świetle świateł na scenie.  

Markiz  wiedział,  że  oznaczało  to  wybranie  się  na  pewnego 

rodzaju przedstawienie  teatralne,  które  książę  uwielbiał.  Nie  miał  też 

wątpliwości, iż zabawa skończy się w jednym z domów uciech, które 

zawsze stały dla nich otworem. Pomyślał niemal z rozdrażnieniem, że 

jest  za  stary  na  tego  rodzaju  rozrywki,  podobnie  zresztą  jak  książę. 

Jednak  jego  wysokość  z  entuzjazmem  młodego  podoficera  wciąż 

podziwiał  wątpliwy  urok  takich  kiczowatych  przedstawień  jak  Damy 

w mieście.  

— Doskonały pomysł— odparł markiz po namyśle.  

Gdy  schodzili  po  starych  dębowych  schodach,  po  których  od 

wieków  stąpali  wielcy  arystokraci,  książę  był  w  świetnym  humorze. 

Na  dziedzińcu  czekał  już  powóz,  by  zawieźć  go  do  znajdującego  się 

nie  opodal  Marlborough  House.  Gdy  odjeżdżał,  markiz  i  inni 

dworzanie,  mężowie  stanu  oraz  służący,  którzy  go  odprowadzali, 

pochylili głowy w ukłonie, a potem westchnęli z ulgą, kiedy powóz z 

następcą tronu zniknął im z oczu.  

— No, na dzisiaj, dzięki Bogu, koniec — powiedział do markiza 

jeden z dżentelmenów — mogę zrzucić już ten niewygodny mundur.  

background image

—  Mam  zamiar  zrobić  to  samo  —  odparł  markiz  i  już  chciał 

wsiąść do swego powozu, gdy usłyszał:  

—  Och,  Oakenshaw,  prawie  bym  zapomniał.  Minister  spraw 

zagranicznych prosił, żebyś wpadł do niego przed lunchem.  

— A to w jakim celu? — spytał markiz niechętnie.  

—  Nie  mam  pojęcia,  ale  znając  jego  lordowską  mość  pewnie 

chodzi o coś, co powinno być zrobione wczoraj.  

Markiz  zaśmiał  się  krótko,  choć  wcale  go  to  nie  rozbawiło. 

Dobrze wiedział, że lord Rosebery ze swoimi zdolnościami, pozycją i 

bogactwem  mógł  zdobyć  władzę  nawet  bez  angażowania  własnej 

inteligencji,  z  której  powszechnie  słynął.  Pan  Gladstone  nazywał  go 

człowiekiem przyszłości.  

Kiedy  lord  Rosebery  został  awansowany  na  ministra  spraw 

zagranicznych,  jego  zdolności  oratorskie  zyskały  ogólny  podziw  i 

przysporzyły mu popularności w całym kraju.  

Miał  przy  tym  niezrównane  konie  wyścigowe,  które  zawsze 

przychodziły pierwsze do mety.  

Fakt, że minister zaliczył do grona bliskich przyjaciół o wiele od 

siebie  młodszego  markiza  Oakenshawa,  nikogo  nie  dziwił.  Obaj 

bowiem  lubili  uprawiać  sporty  i  mieli  poczucie  humoru,  które 

pozwalało  im  śmiać  się  nie  tylko  z  otoczenia,  ale  także  z  samych 

siebie.  

Gdy powóz zaprzężony w dwa znakomite konie jechał w kierunku 

ministerstwa,  markiz  zastanawiał  się,  z  jakiego  to  powodu  lord 

background image

Rosebery,  z  którym  jadł  obiad  zaledwie  przed  paroma  dniami,  tak 

niezwłocznie chce się z nim widzieć.  

Oakenshaw miał ochotę najpierw udać się do swojego domu przy 

Grosvenor Square, by się przebrać, ale skoro lord Rosebery tak pilnie 

go  potrzebował,  byłoby  wielkim  nietaktem  kazać  mu  czekać.  Konie 

zatrzymały  się  przed  budynkiem  ministerstwa  i  jeden  z  prywatnych 

sekretarzy  lorda  Rosebery'ego  zbiegł  po  schodach,  by  powitać 

przybysza.  

—  Dzień  dobry,  milordzie.  Minister będzie  bardzo  wdzięczny  za 

tak rychłe przybycie.  

—  Witaj,  Cunningham.  Możesz  mi  powiedzieć,  po  co  ten  cały 

pośpiech?  —  zapytał  sekretarza  lorda  Rosebery'ego,  którego  znał  od 

dawna.  

—  Myślę,  że  jego  lordowska  mość  sam  wszystko  wyjaśni  — 

odrzekł  sekretarz  i  poprowadził  markiza  korytarzem  do  drzwi 

gabinetu ministra.  

— Markiz Oakenshaw, milordzie — zaanonsował niemal z dumą:  

Lord  Rosebery  wydał  okrzyk  zadowolenia  i  wstał,  by  powitać 

gościa.  

—  Wspaniale,  że  przyszedłeś,  Vivien  —  powiedział.  —  Muszę 

przyznać,  że  świetnie  wyglądasz.  Jak  wypadło  poranne  przyjęcie  u 

księcia?  

— Było bardziej nudne niż zwykle — odparł markiz.  

Usiadł  na  krześle  naprzeciwko  biurka.  Lord  Rosebery  zajął  z 

powrotem swoje miejsce i rzekł:  

background image

— Pewnie Stanhope napomknął ci już, że to pilna sprawa.  

— Co się stało? — spytał markiz. — W Europie wybuchła wojna 

czy może Rosjanie wkroczyli do Indii?  

—  Nic  aż  tak  złego  —  zapewnił  go  lord  Rosebery  z  uśmiechem 

— ale potrzebuję twojej pomocy w Syjamie.  

—  W  Syjamie?  —  powtórzył  markiz.  —  Myślałem,  że  już  jest 

tam spokój.  

— W zasadzie tak, ale chciałbym, żebyś pojechał do Bangkoku z 

misją dobrej woli.  

Markiz odchylił głowę do tyłu i roześmiał się.  

—  Powiem  ci  coś,  Archibaldzie.  Zawsze  mnie  zaskakujesz. 

Mogłem  spodziewać  się,  że  poprosisz  mnie,  bym  jechał  do  Paryża 

albo Kairu, ale z pewnością nie do Syjamu.  

Lord  Rosebery  rozparł  się  wygodniej  w  fotelu  po  drugiej  stronie 

biurka, a gdy zaczął mówić, jego oczy zabłysły.  

—  Nie  chciałbym  sprawiać  ci  zbyt  dużego  kłopotu.  Pomyślałem 

tylko,  że  twój  jacht,  który  stoi  tak  długo  bezczynnie,  świetnie 

nadawałby  się  do  takiej  podróży.  Mógłbyś  wpłynąć  do  ujścia  rzeki, 

tak jak w zeszłym roku francuska kanonierka.  

—  Słyszałem  o  tym  —  odparł  markiz.  —  Dużo  na  ten  temat 

rozprawiano.  Rozumiem,  że  po  tym,  jak  wysłaliśmy  parę  okrętów 

wojennych w tamte okolice, wszystko ucichło.  

—  W  istocie  —  przyznał  lord  Rosebery  —  jak  zwykle  jesteś 

dobrze poinformowany.  

background image

Na  chwilę  zapadła  cisza.  Minister  przyglądał  się  badawczym 

wzrokiem 

przystojnemu 

młodemu 

człowiekowi 

siedzącemu 

naprzeciwko i nieoczekiwanie rzekł:  

—  Z  twoją  inteligencją  i  wiedzą  o  świecie  mógłbyś  odegrać 

znaczącą rolę w polityce. Spróbuj. Potrzebujemy cię.  

Markiz uśmiechnął się i znudzony wyraz zniknął z jego twarzy.  

—  Wydaje  mi  się  —  odparł  —  że  te  rozwlekłe  przemówienia  w 

Izbie Lordów są równie nudne jak ci, którzy je wygłaszają.  

Rosebery roześmiał się.  

— W porządku, nie będę nalegał, żebyś robił coś w Parlamencie, 

jeśli pomożesz mi, tak jak kiedyś, w innej sprawie.  

— Czy naprawdę chcesz, bym pojechał do Syjamu?  

—  Jeżeli  termin  ci  nie  odpowiada  —  odparł  lord  Rosebery  — 

przypuszczam,  że  są  jakieś  tego  powody.  Czy  ona  jest  bardzo 

pociągająca?  

— Owszem.  

Mówiąc  to  markiz  pomyślał,  że  lady  Bradwell,  która  akurat 

pojawiła  się  w  jego  życiu,  ma  urok,  z  jakim  nie  spotkał  się  nigdy 

wcześniej.  Liczne  jego  romanse,  namiętne  i  gwałtowne,  nigdy  nie 

trwały długo, ponieważ szybko zaczynała nużyć go ich jednostajność. 

W  wieku  trzydziestu  trzech  lat  wciąż  nie  był  żonaty  z  tego  prostego 

powodu,  iż  nie  spotkał  dotąd  kobiety,  z  którą  chciałby  spędzić  całe 

życie.  

Przeżywając  miłosne  przygody  nie  myślał  o  małżeństwie. 

Przekonał  się  bowiem,  że  gdy  tylko  poznał  bliżej  którąś  z  tych 

background image

atrakcyjnych, dowcipnych i powszechnie podziwianych piękności, tak 

zresztą podobnych do siebie, szybko zaczynał ziewać z nudów.  

—  Na  Boga,  Vivien  —  powiedział  mu  przed  tygodniem  jego 

najbliższy  przyjaciel,  Harry  Prest-wood.  —  Czego,  do  diabła, 

oczekujesz  od  życia?  Za  czym  się  rozglądasz?  Czyżbyś  już  zerwał  z 

Daisy? 

Mówił  o  pewnej  damie  okrzykniętej  zgodnie  za  największą 

piękność  ostatniego  sezonu,  która,  podobnie  jak  wiele  kobiet  przed 

nią,  straciła  dla  markiza  serce,  a  w  konsekwencji  i  głowę.  Hrabina 

miała męża, który  wolał wiejskie okolice od  Londynu i po dziesięciu 

latach  małżeństwa  przestał  zwracać  uwagę  na  prywatne  rozrywki 

swojej żony, jeśli tylko dbała o poszanowanie jego imienia.  

Markiz  miał  reputację  podrywacza,  co  bardziej  uchodziło  w 

czasach  panowania  króla  Jerzego  IV  niż  królowej  Wiktorii.  Dlatego 

też,  jeśli  tylko  ujrzano  go  z  jakąś  kobietą, natychmiast  stawało  się  to 

przedmiotem plotek.  

Jednak  gdy  związał  się  z  Daisy,  markiz  starał  się  być  bardzo 

ostrożny.  Zdawał  sobie  bowiem  doskonale  sprawę,  że  skoro  oboje 

znani  są  publicznie,  ich  związek  z  pewnością  nie  umknie  uwadze  i 

wywoła  skandal.  Daisy  jednak  najwyraźniej  się  zakochała  i  już 

zaczynano o nich mówić.  

A  ponieważ  markiz  nie  przepadał  za  insynuacjami  swoich 

przyjaciół  i  cierpkimi  uwagami  zamieszczanymi  w  kolumnach 

towarzyskich, niezwłocznie przerwał romans. Jeśli chciał, potrafił być 

background image

bezlitosny  i  zdeterminowany.  Kiedy  tylko  na  coś  się  zdecydował, 

żadne łzy, błagania i groźby nie mogły zmienić jego zdania.  

—  Jak  możesz  mi  coś  takiego  proponować  —  rozpaczała  Daisy, 

gdy powiedział, że powinni ograniczyć spotkania.  

— Obawiam się, że nie mamy innego wyjścia — odparł markiz.  

—  Kocham  cię  —  wyznała  Daisy.  —  Uwielbiam  cię.  Nigdy  nie 

sądziłam, że potrafię tak pokochać jakiegokolwiek mężczyznę.  

— Pochlebiasz mi, musisz jednak dbać o swoją reputację zarówno 

wśród znajomych, jak i w Marlborough House.  

Daisy  zesztywniała  i  przez  chwilę  z  niedowierzaniem  spoglądała 

na markiza przez łzy, jakby wątpiła, czy mówi to serio.  

—  Co  miałeś  na  myśli  wspominając  o  Marlborough  House?  — 

spytała.  —  Książę  nigdy  nie  powie  o  mnie  nic  złego.  Dobrze  o  tym 

wiesz.  

—  Wczoraj  przy  kolacji  pytanie  księżnej,  kiedy  twój  mąż  wraca 

do Londynu, było bardzo wymowne — zauważył markiz.  

Daisy milczała. Świetnie zdawała sobie sprawę, że sprzeciwianie 

się  księżnej  mogłoby  się  skończyć  wykluczeniem  z  towarzystwa. 

Chociaż Daisy wydawało się niemożliwe, by piękna Aleksandra stała 

się jej wrogiem, czuła, że księżna nie jest jej zbyt przychylna.  

—  Daisy,  chcę  ci  podziękować  za  szczęście,  które  mi  dałaś,  i 

mam  nadzieję,  że  na  zawsze  zostaniemy  przyjaciółmi  —  rzekł 

spokojnie markiz, wiedząc, że uderzył w czuły punkt.  

background image

Zabrzmiało  to  pompatycznie,  ale  nic  innego  nie  przyszło  mu  do 

głowy.  Prawdę  mówiąc  wcale  nie  martwił  się  tak  bardzo  o  reputację 

Daisy. Po prostu młoda dama przestała być dla niego tak atrakcyjna.  

Nie  potrafił  zrozumieć,  czemu  każda  kobieta,  którą  adoruje, 

powtarza  wkoło to samo, tak że po krótkim czasie może przewidzieć 

niemal każde słowo wychodzące z jej ust.  

Nie  wymagał  od  kobiet  wielkiej  inteligencji  —  broń  Boże.  Nic 

bardziej  go  nie  denerwowało  niż  przemądrzała  kobieta,  ale  z 

pewnością cenił oryginalność.  

Daisy potrafiła wzbudzić w nim ogień pożądania, lecz nie umiała 

prowadzić  interesujących  rozmów.  Uważał  za  banalne  wszystko,  co 

mówiła, nawet jeśli bardzo wdzięcznie przy tym wyglądała.  

—  Do  diabła  z  tym  wszystkim  —  często  mawiał  markiz  do 

Harry'ego. — Nigdy się nie ożenię.  

—  Ależ  oczywiście,  że  to  zrobisz  —  odpowiadał  Harry.  — 

Musisz  przecież  mieć  dziedzica,  a  w  zamku  z  pewnością  przyda  się 

pani domu.  

Markiz  zdziwił  się  bardziej,  niż  gdyby  Harry  rzucił  mu  bombę 

pod nogi.  

—  Chcesz  przez  to  powiedzieć,  że  nie  jestem  dobrym 

gospodarzem? — spytał.  

—  Trudno  znaleźć  lepszego  —  zapewnił  go  Harry—  ale  też  gdy 

się  bawisz,  jesteś  rozrzutny  bardziej  niż  ktokolwiek.  Wydaje  się,  że 

dla  równowagi  przydałaby  się  jakaś  piękna  dama  po  drugiej  stronie 

background image

stołu, 

przyozdobiona 

brylantami 

rodu 

Oakenshawów, 

które 

zakładałaby także na otwarcie Parlamentu.  

Markiz odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.  

—  Mówisz  tak  jak  moja  matka  —  powiedział.  W  duchu 

przyznawał jednak rację przyjacielowi.  

To  było  nieuniknione.  Musiał  w  końcu  kiedyś  wziąć  sobie  żonę, 

która  zostałaby  panią  na  zamku,  w  rezydencji  w  Londynie  oraz  w 

licznych  posiadłościach  markiza  rozsianych  po  całym  kraju,  a  także 

zajęłaby miejsce u jego boku na dworze.  

Ale jednocześnie porażała go myśl o nudzie, jaka z pewnością by 

go  ogarnęła,  gdyby  podczas  śniadań,  obiadów  i  kolacji  musiał 

wysłuchiwać banałów, opowiadanych przez jakąś młodą dziewczynę, 

i  gdyby  w  dodatku  miał  świadomość,  że  tak  będzie  się  działo  do 

końca życia.  

— Nie ożenię się — upierał się markiz.  

Gdy  pozbył  się  Daisy,  łagodząc  jej  ból  rozstania  wyjątkowo 

drogim  prezentem  od  Cartiersa,  zaczął  się  rozglądać  za  jakąś  nową 

zdobyczą.  Nie  spotkał  nikogo  aż  do  zeszłego  tygodnia,  kiedy  na 

przyjęciu  wydawanym  przez  jednego  z  członków  rządu,  którego 

zaproszeń zwykle nie przyjmował, znalazł się przy stole obok kobiety 

przedstawionej  mu  jako  lady  Bradwell.  Bez  wątpienia  była  piękna. 

Inaczej, jak sądził, nie posadzono by jej koło niego. Zdziwił się, że nie 

spotkał jej wcześniej.  

— Gdzie się pani ukrywała? — spytał.  

background image

—  Mieszkałam  jakiś  czas  w  Paryżu  —  odparła—  i  byłam  przez 

rok w żałobie.  

— To wszystko tłumaczy.  

Mówiąc to miał na myśli nie tylko to, że nie spotkał jej wcześniej, 

lecz  także,  iż  znalazł  wytłumaczenie  dla  jej  wyjątkowo  eleganckiego 

stroju,  wykwintnych  manier  i  sposobu,  w  jaki  odpowiadała  na  jego 

śmiałe zaloty i jaki nie był znany większości Angielek.  

Gdy  kolacja  dobiegła  końca,  markiz  był  wielce  zaintrygowany 

nowo  poznaną  damą.  Dwa  dni  później  rozpoczął  starania, by  zdobyć 

jej  serce.  Z  doświadczenia  wiedział,  że  nie  potrwa  to  długo,  a  i 

rezultat zmagań wydawał mu się przesądzony.  

Markiz  nie  był  przesadnie  zarozumiały.  Musiałby  być  jednak 

zupełnie  głupi,  gdyby  nie  dostrzegał,  że  każda  kobieta,  którą  chciał 

zdobyć, zawsze była mu w końcu przychylna. Wszystkie opierały się 

jedynie dla zasady, by zachować swoją dumę.  

Lady  Bradwell  jednak  nie  tylko  intrygowała  markiza,  ale,  co 

więcej,  stanowiła  dla  niego  trudną  do  rozwikłania  zagadkę.  Mówiąc 

krótko  markiz  nie  osiągnął  jeszcze  zamierzonego  celu,  choć  nie 

wątpił,  że  wkrótce  to  nastąpi.  Nie  chciał  jednak  akurat  w  tym 

momencie  wyjeżdżać  za  granicę.  Nagle  przyszło  mu  do  głowy,  że 

skoro  lady  Bradwell  jest  wdową,  może  udałoby  się  ją  namówić,  aby 

pojechała  razem  z  nim,  oczywiście  w  towarzystwie  jakiejś 

przyzwoitki. Spytał głośno ministra:  

—  Archibaldzie,  kiedy  miałbym  wyruszyć  z  ową,  jak  ty  to 

nazywasz, misją dobrej woli? I jakie właściwie byłoby moje zadanie?  

background image

Widząc  uśmiech  ministra  i  błysk  w  jego  oczach,  markiz  doszedł 

do wniosku, że lord Rosebery nie tylko ucieszył się z jego zgody, ale 

zapewne domyślał się także, co się za nią kryje.  

—  Chciałbym,  żebyś  wyruszył  tak  szybko,  jak  to  możliwe  — 

odparł. — A jeśli chodzi o twoje drugie pytanie, to wiesz przecież, co 

się działo w Syjamie, i dużo nie muszę ci wyjaśniać. Chodzi jedynie o 

to,  byś  rozwiał  obawy  króla  związane  z  podpisaniem  umowy 

francusko-angielskiej.  —  Minister  uśmiechnął  się  i  mówił  dalej:  — 

Musisz sprawić, by jego  wysokość uwierzył, że nie  zagraża ona jego 

krajowi, przeciwnie, gwarantuje mu niezależność.  

—  Z  tego,  co  mówisz—  rzekł  markiz—  wynika,  że  mocarstwa 

kolonialne, to znaczy Brytyjczycy w Birmie i Francuzi w Laosie będą 

traktować Syjam jako państwo buforowe.  

— Dokładnie tak— przyznał minister— nic dziwnego jednak, że 

po  tym  całym  zamieszaniu,  głównie  z  powodu  Francuzów,  król 

Czulalongkorn z obawą patrzy w przyszłość.  

—  Mam  nadzieję,  że  się  uspokoi  —  odparł  markiz.  —  Zawsze 

uważałem  Czulalongkorna,  zresztą  podobnie  jak  ty,  za  wielkiego 

władcę naszych czasów, który z pewnością przejdzie do historii.  

Lord  Rosebery  przytaknął  ruchem  głowy.  Obaj  mężczyźni 

pamiętali początki panowania  króla, kiedy  to  ogłosił,  że  dzieci, które 

urodzą  się  niewolnikom,  zostaną  wolnymi  ludźmi,  i  od  tamtej  pory 

stopniowo  uwalniał  swoich  poddanych.  Czulalongkorn  wprowadził 

również  nowoczesny  system  pocztowy,  stworzył  sieć  kolejową  i  na 

miejsce  lokalnych  feudałów,  którzy  mieli  zbyt  wielką  władzę, 

background image

mianował gubernatorów odpowiadających za swoje poczynania przed 

samym władcą.  

Kiedy markiz odwiedził Syjam kilka lat wcześniej, Czulalongkorn 

i jego reformy wywarły na nim wielkie wrażenie. Pewnego razu jego 

wysokość powiedział mu:  

—  Wszystkie  dzieci,  moje  własne  i  te  najbiedniejsze,  powinny 

mieć zapewniony dostęp do nauki.  

Król  Czulalongkorn  nie  chciał,  by  Syjam  uzależnił  się  od 

Zachodu.  Jednym  ze  sposobów  uniknięcia  tego  były  postępowe 

reformy.  W  owym  czasie  Wielka  Brytania  całkowicie  kontrolowała 

Birmę. Króla niepokoiła także wzrastająca siła i wpływy Francuzów w 

Indochinach. Rok  wcześniej  wynikły  z  tego  kłopoty.  Dwa  francuskie 

okręty  wojenne,  które  wpłynęły  na  rzekę  Cziapana  w  drodze  do 

Bangkoku,  zostały  ostrzelane  przez  Tajów.  Po  obu  stronach  były 

ofiary, ale do tej pory ucichły już wszelkie animozje.  

—  Chciałbym  —  rzekł  minister  —  żebyś  przekonał  króla,  iż 

Wielka Brytania naprawdę ma dobre zamiary. Myślę, że nikt nie zrobi 

tego lepiej niż ty.  

—  Pochlebiasz  mi—  odparł  markiz  —  lecz  wiem  doskonale,  że 

robisz to dlatego, by osiągnąć swój cel — westchnął. — W porządku, 

pojadę,  ale  pod  warunkiem,  że  będę  mógł  zabrać  ze  sobą  kogoś  do 

towarzystwa.  

— To nie zależy ode mnie — stwierdził lord Rosebery — lecz od 

tego,  czy  obiekt  twoich  uczuć  przyjmie  zaproszenie  —  przerwał  i 

background image

dodał  po  chwili.  —  Znam  cię  dosyć  długo,  Vivien,  i  nigdy  nie 

słyszałem, żeby jakaś kobieta ci odmówiła.  

—  Zawsze  musi  się  zdarzyć  ten  pierwszy  raz.  Lord  Rosebery 

wstał.  

—  Mam umówione  spotkanie.  Czy  zjadłbyś  jutro  ze  mną  lunch? 

Opowiedziałbym ci dokładniej o sytuacji w Syjamie i dałbym ci listy 

do króla, naszego posła i konsula generalnego  w Bangkoku, kapitana 

Henry'ego Michaela Jonesa.  

—  Mam  dziwne  wrażenie,  że  wymusiłeś  na  mnie  zgodę  na  ten 

wyjazd  —  rzekł  markiz.  —  Jeśli  coś  pójdzie  nie  tak,  Archibaldzie, 

przysięgam, że nie przyjmę już więcej twoich propozycji. Do tej pory 

zawsze  wysyłałeś  mnie  do  tych  części  świata,  których  nie  miałem 

większej ochoty oglądać.  

— Nonsens! — odrzekł lord Rosebery. — Nie wątpię, że chętnie 

uciekniesz  od  intryg  rozgrywających  się  w  Marlborough  House  i 

przeraźliwie  nudnych  przyjęć,  które  tak  cię  denerwują.  I  kto  wie... 

może  znajdziesz  na  dalekiej  ziemi  jakąś  piękną  orchideę  lub  ujrzysz 

gwiazdę, jakiej zawsze szukałeś?  

Markiz spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem.  

— Kto mówi, że szukam czegokolwiek?  

—  A  czy  może  być  inaczej  —  uśmiechnął  się  lord  Rosebery.— 

Masz  wszystko...  atrakcyjny  wygląd,  wysoką  pozycję,  majątek...  z 

wyjątkiem tego, co dla mężczyzny najważniejsze.  

—  Co  masz  na  myśli?  —  spytał  markiz  wrogim  głosem, 

spodziewając się, jaka będzie odpowiedź.  

background image

— Miłość — rzekł minister.  

Markiz  już  miał  powiedzieć,  że  to  ostatnia  rzecz,  na  jakiej  mu 

zależy, i doskonale sobie bez niej radzi, przypomniał sobie jednak, że 

lord  Rosebery  przed  czterema  laty  stracił  żonę  i  jego  przyjaciele  ze 

smutkiem patrzyli, jak staje się coraz większym odludkiem.  

Markiz  powstrzymał  się  więc  od  uwagi,  którą  miał  na  końcu 

języka, i rzekł tylko:  

— Zawsze słyszałem, że najlepiej podróżuje się samemu.  

—  To  dosyć  oklepane  powiedzenie  —  zauważył  oschle  lord 

Rosebery — stać cię na coś lepszego. Ale oczywiście wszystko zależy 

od tego, dokąd się jedzie.  

Markizowi  spodobała  się  subtelność  tej  uwagi.  Po  chwili  ciszy 

lord Rosebery rzekł:  

— Kiedy wrócisz, będę miał dla ciebie dość ciekawą propozycję.  

Markiz uniósł brwi i spytał:  

— Jaką?  

— Nie chcę zajmować ci teraz czasu, ale wspominałem już o tym 

jego wysokości, któremu pomysł bardzo się spodobał.  

—  Pewnie  masz  ma  myśli  gubernatorstwo?  —  rzekł  powoli 

markiz.  

—  Może  nawet  coś  lepszego.  W  każdym  razie  wracaj  szybko... 

nie chcę, żebyś pozostawał zbyt długo na obcej ziemi.  

Oakenshaw wstał.  

background image

— A  więc zjemy jutro razem lunch, Archibaldzie — powiedział. 

—  Lepiej  przekonaj  mnie,  że  ta  podróż  jest  naprawdę  konieczna, 

inaczej zapewniam cię, iż wycofam się w ostatniej chwili.  

—  Jeszcze  nigdy  mnie  nie  zawiodłeś  —  odparł  minister.  — 

Żałuję,  że  nie  mam  czasu,  by  jechać  razem  z  tobą.  Gdybym  miał 

wolną chwilę, nie wahałbym się podjąć wyprawę po złote runo.  

Gdy  podeszli  do  drzwi,  lord  Rosebery  położył  dłoń  na  ramieniu 

swego młodego przyjaciela.  

—  Jestem  pewien,  Vivien,  że  ona  chętnie  przyjmie  twoje 

zaproszenie...  może  nawet  zbyt  chętnie.  Miejmy  jednak  nadzieję,  że 

nie znudzisz się nią przed powrotem.  

— Twoja impertynencja mnie zdumiewa! — wykrzyknął markiz i 

obaj roześmiali się wychodząc z gabinetu na korytarz.  

 

Tarina Worthington nacisnęła dzwonek przy  wejściu do budynku 

przy Belgrave Square 115 i czekała niespokojnie, aż ktoś jej otworzy. 

Drzwi uchylił lokaj w liberii.  

— Chciałabym zobaczyć się z lady Bradwell — oznajmiła.  

— Czy jest pani umówiona?  

—  Niestety  nie  —  odparła  Tarina  —  ale  czy  może  pan  jej 

powiedzieć, że kuzynka Tarina Worthington chce się z nią widzieć.  

Lokaj  rozchmurzył  się  nieco,  gdy  usłyszał  słowo  „kuzynka". 

Ruszył powoli w stronę salonu i otworzył drzwi, by wpuścić Tarinę do 

środka.  

— Zawiadomię milady o pani przybyciu — rzekł.  

background image

Tarina  rozejrzała  się  po  przestronnym  pomieszczeniu  z  wysokim 

sufitem,  umeblowanym  w  sposób  świadczący  bardziej  o  zamożności 

właściciela niż o dobrym guście. Uwagę młodej kobiety przyciągnęło 

jej własne odbicie w wielkim lustrze.  

Teraz  już  wiedziała,  czemu  lokaj  miał  ochotę  odprawić  ją  z 

kwitkiem.  Czarna  suknia,  którą  kupiła  po  śmierci  ojca,  była 

pośledniego gatunku, a w promieniach zimowego słońca wyglądała na 

zniszczoną.  Płaszcz, niezbędny  przy  temperaturze  bliskiej  zera, który 

miała  na  sobie,  był  wytarty.  Nosiła  go  bowiem  przez  wiele  lat  jej 

matka.  Uśmiechając  się  smutno,  pomyślała,  że  wygląda  naprawdę 

okropnie.  Ale  nie  ośmieliła  się  wydać  pieniędzy  na  strój  żałobny. 

Niewielka  suma,  jaką po  śmierci  ojciec  zostawił  jej  w  banku,  ledwie 

chroniła ją przed głodem.  

„Jak tacie udało się choć tyle zaoszczędzić?" Tarina rozpaczliwie 

pytała samą siebie. Sprzedała z plebanii wszystko, co do niej należało. 

Wiedziała jednak, że dostanie za to tylko parę marnych funtów.  

Czekając na kuzynkę, której nie widziała od dwóch lat, była coraz 

bardziej  niespokojna.  Stojąc  przed  lustrem  nerwowo  poprawiła 

kapelusz.  Od  tygodnia  nie  miała  czasu  umyć  włosów,  które  straciły 

swój rudawy połysk. Matka zawsze  uważała, że Tarina odziedziczyła 

kolor włosów po austriackich przodkach.  

— To zabawne, Tarino — mówiła — ale rude włosy, zawsze tak 

podziwiane,  nie  pojawiły  się  w  mojej  rodzinie  od  dwóch  pokoleń,  a 

teraz znowu się pokazały.  

background image

—  Czy  moja  prababka  była  bardzo  piękna?  —  spytała  kiedyś 

Tarina.  

—  Wszyscy  tak  powiadali  —  odparła  matka.  —  Podobno  była 

także  niezwykle  utalentowana.  Miała  doskonały  głos,  a  z  jej 

pamiętnika dowiedzieliśmy się, że cieszyła się wielkim powodzeniem 

na  wiedeńskich  balach.  Dwa  razy  śpiewała  w  pałacu  Schónbrunn dla 

cesarza  Franciszka  Józefa  i  cesarzowej  Elżbiety,  która  także  miała 

rude włosy.  

—  Czy  myślisz,  że  ja  także  miałabym  dobry  głos...  gdybym 

ćwiczyła? — spytała wtedy Tarina.  

Matka uśmiechnęła się.  

— Nie mam pojęcia, kochanie — odparła. — Pięknie śpiewasz w 

chórze  kościelnym,  ale  obie  dobrze  wiemy,  że  trzeba  mieć  wielki 

talent,  by  oczarować  tłumy.  —  Zamilkła  na  chwilę,  a  potem 

powiedziała: — Jest jednak pewna rzecz, o której powinnaś wiedzieć. 

Ojciec  i  ja  musieliśmy  bardzo  oszczędzać,  by  móc  opłacić  twoje 

lekcje, i teraz nie stać nas już dłużej na to.  

Rude  włosy  Tariny  miały  dziwną  właściwość.  Odzwierciedlały 

bowiem stan jej ducha lub umysłu. Gdy dziewczyna była szczęśliwa, 

włosy  nabierały  złocistego  blasku,  a  kiedy  miała  zmartwienia,  rudy 

kolor blakł i matowiał.  

Teraz połyskiwały jedynie pojedyncze kosmyki. Skóra na twarzy 

Tariny  jak  zwykle  była  zdumiewająco  biała,  a  w  promieniach  słońca 

wyglądała prawie na przezroczystą. Jej oczy, czasami zielone, innym 

razem szare, pociemniały od niepokoju i zmartwień.  

background image

—  A  jeśli  kuzynka  Betty  odprawi  mnie?  —  powiedziała  Tarina 

szeptem do siebie. — Co wtedy zrobię? Dokąd pójdę?  

Drzwi otworzyły się.  

— Jaśnie pani zgodziła się panią przyjąć — oświadczył lokaj.  

— Dziękuję — odparła Tarina.  

Ruszyła za lokajem przez korytarz. Weszli po schodach na piętro.  

Idąc  korytarzem  Tarina  zobaczyła  przez  otwarte  drzwi  olbrzymi 

salon,  umeblowany  w  stylu  Ludwika  XIV,  dywan  w  nieokreślonym 

kolorze  i  kilka  raczej  skromnych  żyrandoli.  Zdołała  jedynie  zerknąć 

na stojące w salonie krzesła i sofy, lokaj bowiem szybko ruszył dalej.  

W  końcu  korytarza  otworzył  drzwi  do  pomieszczenia,  które,  jak 

domyśliła się Tarina, było buduarem. Matka często opisywała jej, jak 

wygląda  buduar,  i  Tarina  nie  miała  wątpliwości,  gdzie  ją 

wprowadzono. Od razu rzuciły się jej w oczy brokatowe jasnobłękitne 

zasłony ozdobione falbanami w podobnym kolorze.  

W pomieszczeniu dało się wyczuć atmosferę subtelnej kobiecości. 

Wrażenie  to  potęgowały  jeszcze  wielkie  wazony  z  goździkami, 

rozsiewającymi  wokół  słodki  zapach,  które  odbijały  się  w  wiszących 

na ścianach lustrach oprawionych w złote ramy.  

W pokoju nie było nikogo. Tarina zaczęła rozglądać się wokoło i 

wtedy  ktoś  wszedł  przez  tylne  drzwi.  Tarina  zrobiła  kilka  kroków 

cicho szeleszcząc suknią i w tym momencie kobieta, która weszła do 

środka, zawołała:  

— Tarina! Aż trudno uwierzyć, że to ty! Co robisz w Londynie?  

Dziewczyna podeszła bliżej.  

background image

— Och, Betty... jak miło, że zgodziłaś się mnie przyjąć.  

—  Ależ  oczywiście,  że  chciałam  cię  zobaczyć  —  odparła  lady 

Bradwell i zaraz potem zamilkła skonsternowana. — Jesteś w czerni. 

Co się stało?  

— Mój ojciec umarł przed miesiącem.  

— Och, jakże mi przykro. Nie wiedziałam o tym. Pewnie bardzo 

ci go brakuje?  

— Bardziej, niż mogę to wyrazić. Teraz kiedy umarł, sama muszę 

zarabiać na życie.  

—  Moje  biedne  dziecko!  —  wzruszyła  się  lady  Bradwell.  — 

Chodź, usiądź tutaj i opowiedz mi o wszystkim.  

Spoczęła  w  rogu  kanapy,  a  Tarina  przycupnęła  obok  nie  mogąc 

oderwać  oczu  od  urodziwej  kuzynki.  Jasnowłosa  Betty  z 

rozmarzonymi  niebieskimi  oczami  wyglądała  jak  z  obrazu 

Fragonarda.  

— Jesteś taka piękna! Jeszcze piękniejsza niż kiedyś! I coś się w 

tobie zmieniło.  

Lady Bradwell uśmiechnęła się.  

—  Wszyscy  tak  mówią.  Pewnie  Paryż  tak  na  mnie  wpłynął.  Po 

śmierci męża jego krewni, którzy zawsze bardzo mnie lubili, zaprosili 

mnie do siebie.  

—  Przykro  mi,  że  straciłaś  męża—  rzekła  Tarina.  —  Wiem,  że 

ojciec wtedy pisał do ciebie.  

background image

— Tak, przysłał mi wspaniały list— odparła lady Bradwell — ale 

jeśli mam być z tobą szczera... wcale tak bardzo nie rozpaczałam, gdy 

zostałam wdową.  

Tarina wykrzyknęła:  

— Och, Betty! Dlaczego?  

Lady Bradwell westchnęła lekko.  

— Mój mąż, zanim umarł, chorował przez cały rok i opiekowanie 

się  nim  było  niezmiernie  nużące.  A  jeszcze  wcześniej  okropnie 

kaprysił.  Nic  dziwnego,  był  przecież  starszy  ode  mnie  o  całe 

czterdzieści lat.  

—  Wiem  —  odparła  Tarina.  —  Wszyscy  jednak  mówili,  że 

żyliście  ze  sobą  w  harmonii,  a  on  cieszył  się  wielkim  poważaniem  u 

ludzi.  

—  Arthur  pewnie  na  swój  sposób  był  miłym  człowiekiem  — 

rzekła  Betty  —  ale  wyobraź  sobie,  Tarino,  że  na  przyjęcia  i  bale 

chodziliśmy tylko do jego znajomych, którzy byli mniej więcej w jego 

wieku. Tak więc do tej pory nie miałam zbyt ciekawych rozrywek. — 

Westchnęła  lekko  i  mówiła  dalej:  —  Nawet  nie  wiesz,  jak  cudownie 

jest  być  teraz  w  Londynie,  we  własnym  domu.  Nie  mieć  żadnych 

zobowiązań i wydawać pieniądze na eleganckie toalety.  

— I mieć przyjaciół, którzy cię adorują — dorzuciła Tarina.  

—  No  tak  —  odparła  Betty  —  rzeczywiście  słyszę  zewsząd 

komplementy. Wiesz co, Tarino...  

Rozmawiały  ze  sobą  jak  za  dawnych  lat,  kiedy  to  Betty  jako 

starsza  mówiła,  a  Tarina  słuchała  jej  z  przejęciem.  Teraz  Tarina 

background image

siedziała  z  oczami  wlepionymi  w  kuzynkę,  najwyraźniej  nią 

oczarowana,  a  Betty  rozprawiała  jak  siedemnastolatka,  która  uważa 

się za dorosłą, i zwracała się do Tariny jak do dziecka.  

— Co takiego? — dopytywała się Tarina, gdy Betty przerwała na 

chwilę.  

— Markiz Oakenshaw zaprosił mnie na wycieczkę jachtem.  

— Jachtem? — zdumiała się Tarina. — Czy umiesz żeglować?  

—  To  nieważne  —  odparła  pospiesznie  Betty.—  Markiz  jest 

najprzystojniejszym  i  najbardziej  niezwykłym  człowiekiem  w 

Londynie i wydaje mi się, że wpadłam mu w oko.  

— Coś podobnego! Jakie to ekscytujące! — wykrzyknęła Tarina. 

— Czy on poprosi cię o rękę?  

Betty zaśmiała się krótko.  

— To pewnie mało prawdopodobne, ponieważ jest zatwardziałym 

kawalerem... o czym nie omieszkano mnie poinformować.  

Tarina spojrzała zdumiona.  

— Jak to? Nie rozumiem...  

Betty zerknęła na nią i szybko wyjaśniła:  

— Oczywiście może uda mi się nakłonić go do zmiany poglądów. 

W  każdym  razie  będę  na  statku  jego  gościem  i  wszystkie  kobiety, 

które go kiedykolwiek znały, oszaleją z zazdrości.  

Tarina  zastanawiała  się,  czemu  miałoby  to  być  akurat  takie 

ważne,  ale  jako  że  darzyła  swoją  kuzynkę  wielką  sympatią, 

powiedziała:  

— Będę o ciebie niespokojna. Kiedy wyruszasz w podroż?  

background image

— Już niedługo... za jakieś dwa dni. Zupełnie nie wiem, czy zdążę 

się przygotować.  

Tarina uśmiechnęła się.  

— Masz tyle osób do pomocy.  

—  Powinnam  zabrać  ze  sobą  parę  nowych  strojów,  ale  z 

pewnością nie da się ich uszyć w tak krótkim czasie. Dzięki Bogu, że 

przywiozłam  kilka  wspaniałych  kreacji  z  Paryża.  Wydałam  na  nie 

majątek!  

Tarina spojrzała na wspaniałą suknie, uszytą z drogiego jedwabiu 

i  prawdziwej  koronki,  którą  Betty  miała  na  sobie.  Wiedziała,  że  za 

pieniądze wydane na takie stroje ona sama mogłaby żyć przynajmniej 

przez rok, lecz porzuciła szybko takie myśli i powiedziała:  

—  Przyjechałam  tutaj,  Betty,  nie  po  to,  by  się  naprzykrzać, 

chciałam tylko prosić cię... byś dała mi referencje.  

— Referencje?  

Zdziwienie Betty rozbawiło Tarinę.  

—  Pewnie  wiesz,  że  mój  ojciec  nie  miał  żadnego  majątku. 

Dostawał tylko niewielką pensję. Teraz jestem zmuszona zarabiać na 

życie.  

— Och, Tarino, tak mi przykro — powiedziała Betty. — Jakie to 

straszne! Co więc zamierzasz?  

—  Zostanę  guwernantką  —  odparła  Tarina  cicho.  —  Jedynie  do 

takiej  pracy  mam  kwalifikacje.  Na  początku  musiałabym  się 

zajmować małymi dziećmi, brakuje mi przecież doświadczenia.  

background image

— Chcesz powiedzieć, że zamierzasz zmarnować swoje zdolności 

umysłowe,  które  zawsze  tak  chwalił  twój  ojciec,  na  opiekowanie  się 

rozkapryszonymi  dzieciakami?  —  spytała  Betty.  —  To  nie  jest 

najlepszy pomysł.  

— Nie mam innego wyjścia— westchnęła Tarina. — Ale pewnie 

wiesz,  że  nie  przyjmą  mnie  do  żadnego  porządnego  domu,  jeśli  nie 

będę miała dobrych referencji, a oprócz ciebie nie znam nikogo, kogo 

mogłabym o nie poprosić.  

— Moja droga, napiszę ci takie referencje, że każdy natychmiast 

cię przyjmie.  

— Dziękuję ci — odparła Tarina z ulgą.  

—  Najpierw  jednak  chciałabym  pokazać  ci  suknie,  które 

przywiozłam  z  Paryża  —  powiedziała  Betty  —  i  szafę  specjalnie dla 

nich kupioną.  

Mówiąc  to  wstała  i  zaprowadziła  Tarinę  do  przyległej  sypialni, 

jeszcze  wspanialszej  od  buduaru.  Stało  tam  wielkie  łóżko  osłonięte 

jedwabnymi  zasłonami,  które  przytrzymywały  na  rogach  rzeźbione 

złote  aniołki.  Na  wierzchu  leżała  gronostajowa  kołdra.  Poduszki  z 

wielkimi 

monogramami 

wyhaftowanymi 

pośrodku 

zdobiły 

koronkowe falbanki przetykane błękitną satynową wstążką.  

Tarina  rozejrzała  się  wokół  z  podziwem.  Niegdyś  wiele  razy 

próbowała  wyobrazić  sobie,  jak  wyglądają  sypialnie  w  rezydencjach 

wielkich dam, ale nigdy nie przypuszczała, że mogą być aż tak ładne i 

luksusowe.  

background image

—  Kazałam  zmienić  wystrój  sypialni  i  buduaru  —  rzekła  Betty. 

—  Teraz  odnawiam  salon, który  był  ponury  i  za  bardzo przypominał 

mi męża.  

Zerknęła  na  kuzynkę  figlarnie.  Tarina,  która  wiedziała,  że  Betty 

specjalnie chce ją zaszokować, zawołała:  

— Betty! Nie powinnaś tak mówić!  

—  Ale  to  prawda.  Och,  Tarino,  z  jaką  ulgą  uwolniłam  się  od 

niego!  Zawsze  uważał  mnie  za  idiotkę,  a  po  miesiącu  poślubnym, 

okropnym  zresztą,  nigdy  nie  usłyszałam  od  niego  żadnego 

komplementu.  

Żal  w  jej  głosie  dało  się  odczuć  tak  wyraźnie,  że  Tarina  czule 

objęła Betty i powiedziała:  

—  Nie  martw  się,  kochana.  Jesteś  taka  piękna,  że  markiz  z 

pewnością będzie chciał się z tobą ożenić. A może spotkasz jakiegoś 

czarującego  księcia  lub  innego  arystokratę  w  jednym  z  tych 

wspaniałych europejskich krajów, o których tyle czytałam w gazetach.  

Betty wybuchnęła śmiechem.  

— To brzmi jak jakaś bajka!  

— Bo wyglądasz jak księżniczka z bajki.  

— To tylko dlatego, że kupiłam parę strojów tak wspaniałych jak 

te,  które  miał  na  balu  Kopciuszek.  W  tej  szafie  jest  kilka  moich 

nowych  sukien,  no  i  mam  pełno  innych  w  pokoju  za  tamtymi 

drzwiami.  

Podeszła  do  szafy  pomalowanej  na  biało  i  niebiesko.  Ściany 

pomieszczenia  utrzymane  były  w  podobnej  tonacji.  Wisiały  na  nich 

background image

lustra,  w  których  odbijały  się  meble  skąpane  w  promieniach  słońca 

wpadających przez okno.  

Kiedy Betty skończyła mówić, rozległo się pukanie.  

— Kto tam? — spytała patrząc na drzwi wychodzące na korytarz.  

— To ja, milady.  

— Wejdź, Bates.  

W progu stanął lokaj, który wpuścił Tarinę do domu.  

— Przepraszam, milady, ale mam złe wieści.  

— Złe wieści? — powtórzyła Betty. — Jakie?  

— Jones, milady... miała wypadek.  

— Co się jej stało?  

—  Chciała  zdjąć  coś  z  tej  wielkiej  szafy  stojącej  na  ostatnim 

piętrze  —  wyjaśnił  Bates  —  a  że  było  to  dosyć  ciężkie,  straciła 

równowagę i spadła ze schodów.  

— O Boże! — wykrzyknęła Betty. — Czy zrobiła sobie krzywdę?  

— Niestety tak, milady. Złamała nogę.  

Betty westchnęła ciężko.  

—  Złamała  nogę?  Och,  biedna  Jones.  Tak  mi  przykro.  — 

Przerwała, a potem dodała innym głosem: — Ciekawe, u licha, co ja 

teraz bez niej zrobię?  

 

Rozdział 2 

Betty powiedziała z wysiłkiem do lokaja:  

—  Powiedz  Jones,  że  wpadnę  do  niej  później.  Pewnie  był  już  u 

niej doktor?  

background image

—  Tak,  złożył  jej  kość,  milady,  i  powiedział,  że  przyjdzie  jutro. 

Myślę, że Jones teraz śpi.  

— Sen dobrze jej  zrobi — odparła Betty. —  A teraz chciałabym 

napić się herbaty w buduarze razem z panną Worthington.  

— Tak jest, milady.  

Lokaj  ukłonił  się  i  opuścił  pokój.  Betty  spojrzała  na  Tarinę  z 

przerażeniem w oczach.  

—  Co  za  pech?  —  powiedziała  —  Zostałam  bez  pokojówki. 

Muszę  znaleźć  sobie  inną; nie  będzie  to  takie proste.  —  Zamilkła  na 

moment,  a  potem  mówiła  dalej:  —  Trzeba  dokończyć  pakowanie. 

Jones  jednak  sporo  już  zrobiła.  Ale  jak  ja  teraz,  w  takim  pośpiechu, 

zaangażuję  pokojówkę,  która  nawet  nie  będzie  wiedziała,  jak  dbać  o 

moje stroje i układać moje włosy.  

Spojrzała  błagalnie  w  kierunku  szaf,  jakby  szukała  u  nich 

pomocy. Wtedy Tarina zaproponowała:  

— Jeśli chcesz, pomogę ci.  

— Prawdę mówiąc, mogą to zrobić służące zajmujące się domem 

— odparła Betty.  

Potem odwróciła się do kuzynki z błyskiem w oku.  

—  Tarino!  —  zawołała.  —  Często  układałaś  mi  fryzury,  zanim 

wyszłam za mąż, potrafisz też doskonale szyć.  

Tarina  wstrzymała  oddech,  domyślając  się,  co  kuzynka  zamierza 

jej  zaproponować.  Betty  z  wahaniem,  jakby  bojąc  się  urazić 

dziewczynę, spytała:  

— Pojechałabyś ze mną? Czy też moja prośba jest nie na miejscu?  

background image

— Chodzi ci o tę morską wyprawę?  

— Tak — odparła Betty — ale nie wypada mi prosić markiza, by 

zabrał cię jako dodatkowego gościa.  

—  Ależ  oczywiście!  —  zawołała  Tarina.  —  Ale  jeśli  chcesz, 

mogę pojechać jako twoja pokojówka.  

Oczy Betty pojaśniały.  

—  Jestem  ci  niezmiernie  wdzięczna,  Tarino,  ale  mam  wyrzuty 

sumienia. Szukasz przecież pracy.  

— Tak — odparła Tarina — po to tutaj przyjechałam. Jednak nie 

potrafię  wyobrazić  sobie  nic  bardziej  ekscytującego  od  pracy  dla 

ciebie i wyprawy do egzotycznych krajów.  

Betty  usiadła  na  krześle  przed  kominkiem  i  przyłożyła  dłoń  do 

czoła.  

—  Nie  mogę  pozbierać  myśli  —  powiedziała.  —  Jestem  taka 

zdesperowana, Tarino.  

—  Rozumiem  cię  doskonale.  W  dodatku  będziesz  musiała 

troszczyć się o swój wygląd, by oczarować markiza.  

Mówiąc to Tarina pomyślała, że jej kuzynce nie oparłby się żaden 

mężczyzna.  Betty,  nawet  zmartwiona,  wyglądała  oszałamiająco 

pięknie.  Jej  włosy  odbijały  promienie  słońca,  tak  że  cała  postać 

sprawiała  wrażenie  skąpanej  w  biało-różowym  obłoku  i  jeszcze 

bardziej niż zwykle przypominała obrazy Fragonarda.  

—  Musiałabyś  tylko  powiedzieć  mi dokładnie,  czym  zajmuje  się 

pokojówka — rzekła Tarina. — Pewnie poradziłabym sobie.  

background image

—  Tutaj,  na  miejscu,  służba  ma  zawsze  pełne  ręce  roboty  — 

odparła Betty — ale w podróży to co innego. W każdym razie markiz 

zgodził się, żebym zabrała ze sobą Jones. — Ucichła, a potem dodała: 

—  Pewnie  zrobił  dla  mnie  wyjątek.  Mówił,  że  zna  damy,  które 

podróżują same, ponieważ ich służące nienawidzą morza.  

Tarina roześmiała się.  

— To całkiem możliwe. Wiele lat temu twoja matka opowiadała, 

że  Ashton,  jej  pokojówka,  zdecydowanie  odmówiła  wybrania  się 

razem z nią w podróż do Paryża.  

— Pamiętam — odparła Betty. — I chociaż matka skarżyła się na 

niedogodności, to właściwie cieszyła się, że Ashton została w domu.  

—  Myślę,  że  większość  służących  nie  lubi  zmian  i 

przeprowadzek.  

—  Właśnie  dlatego  zaangażowałam  Francuzkę.  Francuzi  mają 

więcej fantazji.  

— Ta kobieta jest z Francji?  

Betty roześmiała się.  

—  Zdziwiłaś  się  pewnie  dlatego,  że  wołamy  na  nią  Jones. 

Naprawdę  ma  na  imię  Janze,  ale  wyobraź  sobie,  jak  to  śmieszyło 

służących. Zaczęli ją nazywać „Jonesy" i tego już nie mogłam znieść. 

W końcu powiedziałam, że mają mówić do niej Jones.  

Tarina zachichotała.  

— To całkiem rozsądne.  

background image

—  Ty  będziesz  nazywać  się  Janze  —  powiedziała  Betty.  — 

Mówisz  po  francusku  lepiej  ode  mnie,  więc  nikt  nie  będzie  niczego 

podejrzewał. A poza tym wcale nie wyglądasz na angielską służącą.  

— Mam nadzieję — obruszyła się Tarina.  

Obie wybuchnęły śmiechem. A potem Betty powiedziała bardziej 

poważnie:  

— Naprawdę nie masz mi za złe, moja droga, że poprosiłam cię o 

taką przysługę?  

— Ależ skąd! To świetny pomysł. Jestem zachwycona! Myślę, że 

to mój anioł stróż przywiódł mnie tutaj akurat w takim momencie. — 

Zobaczyła, że Betty zamierza coś powiedzieć, dodała więc szybko: — 

Bądźmy  rozsądne  i  weźmy  się  do  roboty.  Powiedz  mi  dokładnie,  co 

mam zrobić.  

—  Trzeba  spakować  jeszcze  jeden  kufer  —  zadecydowała  Betty 

—  i  służące  ci  w  tym  pomogą.  Nie  mów  im  na  razie,  że  jedziesz 

razem  ze  mną  jako  pomoc,  tylko  że  towarzyszysz  mi  jako  gość 

markiza.  

Tarina rzekła z wahaniem:  

—  Nie  wiem,  czy  mi  uwierzą,  kiedy  na  mnie  popatrzą.  Czy 

mogłabyś  dać  mi...  choć  trochę  pieniędzy...  naprawdę  niezbyt  dużo, 

żebym mogła kupić sobie coś stosownego do mojej roli?  

Betty  po  raz  pierwszy  przyjrzała  się  uważniej  kuzynce  i 

wykrzyknęła:  

— Och, Tarino! Co za  egoizm z mojej strony!  Powinnam posłać 

ci jakieś ubrania! Nigdy mi to nie przyszło do głowy, a mam przecież 

background image

masę  zbytecznych  rzeczy  i...  —  Przerwała  nagle,  a  potem  zawołała 

tak, jakby dopiero teraz coś do niej dotarło: — Jesteś w żałobie! Teraz 

już wiem, co zrobimy.  

Tarina spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami.  

— Nosiłam żałobę przez rok — powiedziała Betty. — Wiesz, jak 

do tego podchodzą Francuzi. Liczą się przede wszystkim konwenanse. 

Po śmierci swoich bliskich ubierają się w czerń aż do ostatniego dnia 

obowiązującej żałoby.  

Sposób,  w  jaki  mówiła  Betty,  tak  rozbawił  Tarinę,  że  nie  mogła 

powstrzymać się od śmiechu.  

—  Ale  możemy  też  zabrać  —  ciągnęła  Betty  —  parę 

fiołkoworóżowych  i  białych  sukien,  które  przydadzą  ci  się,  jeśli  w 

Syjamie będzie gorąco.  

Tarina uśmiechnęła się zadowolona i rzekła z niedowierzaniem:  

—  To  niezwykłe,  Betty,  jak  ty  wszystko  potrafisz  przewidzieć. 

Zapowiada się podróż jak z bajki.  

— Mam nadzieję, że taka będzie — odparła Betty. — W każdym 

razie  zapewniam  cię,  że  mam  dwa  kufry  z  czarnymi  rzeczami,  które 

przywiozłam z Paryża z myślą o biednych. Z pewnością, moja droga, 

będziesz w nich wyglądać doskonale.  

—  Nie  jestem  pewna,  czy  to  dobry  ubiór  dla  pokojówki  — 

zmartwiła się Tarina.  

—  Ta  podróż  nie  będzie  trwała  wiecznie  —  rzekła  Betty.  — 

Kiedy  wrócimy,  znajdziesz  pracę  w  jakimś  wielkim  domu,  gdzie  z 

background image

pewnością  uwiedziesz  najstarszego  syna,  wyjdziesz  za  niego  i 

będziesz żyła długo i szczęśliwie.  

—  Myślę,  że  to  mało  prawdopodobne—  zaśmiała  się  Tarina.  — 

Nie  wiem,  czy  kiedykolwiek  będę  miała  chociaż  jedną  nową  suknię, 

której nie będę musiała się wstydzić.  

— Dam ci wszystkie moje żałobne stroje — zapewniła ją Betty — 

i  nigdy  już  nie  będę  tak  samolubna,  moja  droga  kuzynko,  żeby 

zatrzymywać  dla  siebie  rzeczy,  których  już  nie  noszę.  Tak  więc 

myślę, że będziesz najlepiej ubraną guwernantką w całej Anglii.  

Gdy  to  mówiła,  przyszło  jej  do  głowy,  że  Tarina  mogłaby 

zauroczyć  nie  tylko  najstarszego  syna,  lecz  być  może  także  ojca 

dzieci, które by uczyła. Ale Betty długo się nad tym nie zastanawiała. 

Teraz  liczyło  się  tylko  to,  że  Tarina  zgodziła  się  wybrać  w  podróż  i 

dbać o nią tak, by zrobiła wrażenie na markizie.  

Tarina  wstała,  zdjęła  płaszcz  i  kapelusz  i  położyła  je  na  krześle 

stojącym pod ścianą.  

—  Najpierw  muszę  zobaczyć  —  powiedziała  —  jakie  fryzury 

robiła ci Jones. Dawno nie układałam twoich włosów i nie wiem, jak 

teraz lubisz się czesać.  

W  nowej  fryzurze  Betty  wyglądała  bardzo  korzystnie.  Włosy 

miała zaczesane do tyłu i upięte w mały kok na czubku głowy, a nad 

czołem  grzywkę  z  pojedynczych  złocistych  kosmyków,  które 

podkreślały błękit jej oczu.  

Tarina obeszła Betty dookoła i stanąwszy przed nią powiedziała:  

— Jestem pewna, że potrafię cię tak uczesać.  

background image

Betty odetchnęła z ulgą.  

—  Zawsze  miałaś  zręczne  dłonie.  Pamiętasz,  jak  przebierałyśmy 

się na Boże Narodzenie i bawiły w teatr? Wymyślałaś dialogi i stroje i 

byłaś o wiele lepszą aktorką ode mnie.  

— Ale za to ty byłaś najpiękniejsza — odparła Tarina. — Dzięki 

tym zabawom teraz uda mi się odegrać rolę pokojówki bez większych 

trudności. Czy mam ci się kłaniać?  

Betty roześmiała się.  

—  Jones  niechętnie  to  robiła.  Jest  bardzo  dumna,  ale  czasami 

skłaniała  się  przed  moim  mężem  czy  hrabiną.  Myślę,  że  możesz 

pokłonić się lekko, kiedy zobaczysz markiza lub kogoś z jego gości.  

Tarina  zastanawiała  się  nad  tym  przez  chwilę,  a  potem 

powiedziała:  

—  Wydaje  mi  się,  że  dobrze  by  było,  gdybym  jadała  posiłki  w 

swojej kabinie.  

—  Załatwię  to  — przyrzekła  Betty.  —  Przypuszczam  zresztą,  że 

to  przyjęty  zwyczaj.  Jones  uważałaby  pewnie,  że  jadanie  z  resztą 

służby jest poniżej jej godności.  

— Ona musi być okropna! Czemu zatrudniłaś kogoś takiego?  

— Ponieważ to doskonała pokojówka. Nawet hrabina ją chwaliła. 

To  ona  postanowiła  znaleźć  mi  francuską  służącą,  kiedy  zobaczyła, 

jak zachowuje się ta, którą przywiozłam z Anglii.  

—  Mam  nadzieję,  że  będziesz  ze  mnie  zadowolona,  milady  — 

rzekła pokornie Tarina.  

Obie wybuchnęły śmiechem.  

background image

—  Zabawnie  będzie  zabrać  cię  ze  sobą.  A  tak  między  nami, 

Tarino, bardzo zależy mi na markizie, choć nieco mnie on onieśmiela. 

Poznałam  w  Paryżu  paru  czarujących  ludzi,  ale  to  nie  to  samo  co 

towarzystwo zarozumiałych bywalców Marlborough House.  

— Naprawdę zadzierają nosa?  

— Patrzą z góry na każdego — odparła Betty — i uważają, że są 

najważniejsi na świecie.  

— Kto jest jeszcze zaproszony na jacht?  

— Nie wiem, ale przypuszczam, że to bliscy przyjaciele markiza, 

którzy  dostarczają  mu  rozrywki.  Podobno  markiza  wszystko  szybko 

nudzi.  

—  To  chyba  jakiś  okropny  człowiek  —  stwierdziła  Tarina.  — 

Czy jesteś pewna, że będziesz się dobrze czuła w jego towarzystwie?  

—  Oczywiście!  Ja  nie  zamierzam  się  z  nim  nudzić!  Markiz  jest 

jednym  z  najbardziej  zatwardziałych  kawalerów  w  całym 

towarzystwie,  a  kobiety  wprost  uganiają  się  za  nim.  —  Betty 

zamyśliła się na chwilę. — Widziałam pewnego wieczora, jak lady de 

Grey  wdzięczyła  się  do  niego,  a  potem  puszczała  do  niego  oko 

margrabina  Londonderry.  Jeszcze  tego  brakowało,  żeby  pobiły  się  o 

jego względy.  

Tarina spojrzała zdziwiona.  

— Myślałam, że lady de Grey i margrabina są... zamężne.  

Mówiąc  to  przypomniała  sobie,  że  widziała  ich  zdjęcia  w  „The 

Ladies  Journal".  Czasopismo  to  czytywała  matka  Tariny,  kiedy 

jeszcze żyła, a potem Tarina pożyczała je czasami od kogoś.  

background image

Nastała  cisza.  Betty  uświadomiła  sobie,  jak  bardzo  niewinna  i 

niedoświadczona jest jej kuzynka.  

—  Chodź,  Tarino  —  powiedziała  odmienionym  głosem.  —  Nie 

możemy  siedzieć  tutaj  i  plotkować,  kiedy  mamy  tyle  rzeczy  do 

zrobienia. Zawołam Robinson, moją główną pokojówkę zajmującą się 

domem.  —  Zawahała  się  na  chwilę  i  dodała:  —  Powiem  jej,  że 

pomożesz mi wybrać suknie, a potem wspólnie ułożycie je w kufrze.  

— Dobry pomysł — przyznała Tarina.  

— Tymczasem każę lokajowi przynieść na górę twoje bagaże.  

— Niestety nie mam ich ze sobą.  

—  W  takim  razie  gdzie  są?  —  spytała  Betty.  —  Czy  zostawiłaś 

rzeczy na wsi?  

— Wszystko, co posiadam, przywiozłam ze sobą do Londynu — 

odparła  Tarina. — Myślałam,  że  kiedy  dasz  mi  referencje, pojadę  od 

razu do biura pośrednictwa pracy przy Mount Street.  

— Teraz to już nie będzie konieczne — wtrąciła Betty.  

— Zostawiłam bagaż — ciągnęła Tarina — niezbyt zresztą duży, 

na stacji Paddington.  

— Wyślę po niego służącego.  

Betty przeszła z Tariną z sypialni z powrotem do buduaru. Dwóch 

lokajów  przyniosło  akurat  tace,  na  których  Tarina  ujrzała  piękny 

srebrny  serwis  do  herbaty,  mnóstwo  talerzyków  i  miseczek  pełnych 

kanapek  i  najróżniejszych  ciasteczek.  Poczuła  się  nagle  bardzo 

głodna.  O  szóstej  rano  opuściła  plebanię,  do  której  tego  dnia  mieli 

wprowadzić się nowi ludzie. Wsiadła do pociągu na najbliższej stacji, 

background image

a  gdy  dotarła  do  Londynu,  udała  się  prosto  na  Belgrave  Square,  nie 

jedząc  nawet  śniadania.  Jakby  czytając  w  myślach  Tariny,  Betty 

rzekła:  

— Pewnie jesteś głodna po podróży. Powinnam była pomyśleć o 

tym  wcześniej  —  i  nie  czekając  na  odpowiedź  Tariny,  poleciła 

lokajowi:—  Przynieś  jajka  na  miękko  dla  panny  Worthington  i 

powiedz pani Peel, że moja kuzynka zostaje tu dzisiaj. I wyślij Jamesa 

albo  Franka  na  stację  Paddington  do  przechowalni  bagażu  po  jej 

kufer.  

— Tak jest, milady.  

Kiedy lokaj ze służącym opuścili pokój, Tarina powiedziała:  

—  Wydaje  mi  się,  że  śnię.  Kiedy  tu jechałam, bardzo  się  bałam, 

że  nie  będziesz  chciała  mnie  widzieć,  i  zastanawiałam  się,  gdzie 

wtedy spędzę noc.  

Betty położyła dłoń na ramieniu Tariny.  

—  Bardzo  ci  współczuję  z  powodu  śmierci  ojca.  Zawsze 

podziwiałam wuja Davida. Gdybym wiedziała wcześniej o tym, co się 

wydarzyło, odezwałabym się do ciebie.  

— Jesteś taka kochana. Naprawdę mam wrażenie, że to sen.  

—  Cokolwiek  wydarzy  się  w  przyszłości  —  rzekła  Betty 

stanowczo  —  możesz  na  mnie  liczyć.  Nigdy  nie  zapomnę,  jaka  miła 

była dla mnie ciotka Luiza, kiedy zmarła moja matka. A tak naprawdę 

zawsze myślałam o tobie jak o własnej siostrze.  

—  Jesteś  piękna  i  taka  kochana...  siostrzyczko  —  powiedziała 

Tarina drżącym ze wzruszenia głosem.  

background image

—  Nie  rozczulaj  mnie  — Betty  ścisnęła  jej  rękę.  —  Jeśli  zacznę 

płakać, moje rzęsy będą w opłakanym stanie.  

— Twoje rzęsy? — Tarina spojrzała na nią zdumiona.  

—  Nie  bądź  naiwna.  Wiesz  dobrze,  że  nigdy  nie  miałam  czarnej 

oprawy  oczu.  Przyciemniam  delikatnie  rzęsy  farbą  do  włosów,  ale 

oczywiście nikt nie powinien się o tym dowiedzieć.  

— Daje to świetny efekt. Wyglądasz doskonale.  

—  Nic  dziwnego  —  stwierdziła  Betty.  —  Większość  dam  robi 

sobie makijaż. Zapewniam cię, że kiedy nikt nie widzi, pudrują sobie 

twarze, rozsmarowują róż na policzkach i pociągają szminką usta. — 

Uśmiechnęła  się  i  mówiła  dalej:  —  Na  początku,  kiedy  pomyślałam, 

że  już  pora  zacząć  się  malować,  pocierałam  usta  listkami  geranium. 

Teraz  jednak  chodzę  do  pewnej  osoby  zajmującej  się  kostiumami 

teatralnymi,  która  sprzedaje  mi  róż  i  inne  kosmetyki  używane  przez 

aktorki.  

Tarina przyjrzała się uważniej twarzy Betty.  

—  Zawsze  miałaś  przepiękną  cerę.  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  coś 

się zmieniło.  

— Jak zobaczysz mnie rano po nocnym balu, zmienisz zdanie!  

Roześmiały się i Tarina powiedziała:  

— Zachowam dla siebie twoje sekrety. Lepiej, żeby markiz się o 

nich nie dowiedział.  

Betty zastanawiała się nad czymś przez chwilę.  

background image

—  Markizowi  często  towarzyszyły  eleganckie  i  bardzo  piękne 

kobiety o wiele starsze ode mnie. Zdziwiłabym się, gdyby nie potrafił 

odróżnić stokrotki od orchidei.  

— Jeśli przyrównujesz siebie do stokrotki — powiedziała Tarina 

—  to  nie  wydaje  mi  się,  żeby  było  to  najlepsze  porównanie. 

Wyglądasz  raczej  jak  róża,  piękna  i  doskonała.  Właśnie  tak  markiz 

powinien o tobie pomyśleć.  

—  On  jest  nie  tylko  bardzo  wymagający,  lecz  także  trochę 

zmanierowany  —  stwierdziła  Betty.  —  Musimy  wymyślić  jakiś 

sposób,  żeby  go  zabawić.  Wiesz  co,  Tarino,  ty  zawsze  miałaś  lepsze 

pomysły niż ja.  

Tarina  pomyślała,  że  markiz  musi  być  zepsutym  i  niezbyt 

sympatycznym człowiekiem. Kiedy zastanawiała się, czemu Betty tak 

bardzo na nim zależy, przed oczami stanął jej lord Bradwell, którego 

poślubiła  jej  kuzynka,  i  pomyślała,  że  był  on  rzeczywiście  bardzo 

stary, zbyt nadęty i nudny, by dziewczynę tak młodą i słodką jak Betty 

uczynić szczęśliwą.  

— Czemu ona wyszła za takiego starca? — spytała kiedyś Tarina 

ojca,  gdy  Betty,  która  wyglądała  tak,  że  mogłaby  być  wnuczką 

swojego męża, wyjechała w podróż poślubną.  

—  Życzę  im,  żeby  byli  szczęśliwi  —  odparł  wtedy  pastor.  — 

Starożytne naczynia z Egiptu też mają czasami nieprzeparty urok.  

Tarina,  która  zrozumiała  dokładnie,  co  ojciec  miał  na  myśli, 

odparła z westchnieniem:  

— Ja także chciałabym, żeby Betty była szczęśliwa.  

background image

— Gdyby jednak była moją córką — rzekł ojciec — nalegałbym, 

by  narzeczeństwo  trwało  jak  najdłużej,  i  nie  popychałbym  jej  do 

ołtarza. Miałaby wtedy czas zastanowić się nad swoją decyzją.  

Patrząc  wstecz  Tarina  pomyślała,  że  chociaż  rodzice  Betty 

mieszkali  w  wielkim  domu  i  posiadali  spory  kawałek  ziemi,  z 

pewnością  nie  byli  zbyt  zamożni.  Cieszyli  się,  że  ich  jedyna  córka 

poślubi lorda, który ma wielkie wpływy i jest niezwykle bogaty.  

—  Betty  będzie  miała  wszystko  —  powiedziała  Tarinie  ciotka 

Alice.  

Później,  kiedy  Tarina  zobaczyła  Betty  po  miodowym  miesiącu, 

doszła do wniosku, że jej kuzynka wcale nie jest szczęśliwa. Pozycja 

jej męża nie zdołała uczynić z niego atrakcyjnego mężczyzny. Tarina 

rzekła teraz pod wpływem impulsu:  

— Kochana Betty, jesteś dla mnie taka miła. Obiecuję, że zrobię 

wszystko, co w mojej mocy, żebyś była zadowolona.  

—  Przecież  na  nic  się  nie  skarżę  —  odparła  Betty.  —  To 

cudownie  mieć  tyle  pieniędzy  i  wydawać  je,  na  co  się  chce,  nie 

słuchając niczyich wymówek.  

Tarina  już  miała  powiedzieć,  że  pieniądze  nie  dają  prawdziwego 

szczęścia i że może to zrobić jedynie miłość. Stwierdziła jednak, że to 

sprawa  zbyt  osobista,  by  ją  teraz  poruszać,  i  pomyślała,  że  zabiłaby 

chyba  markiza,  gdyby  zawiódł  uczucia  Betty.  Nikt  nie  wiedział  tak 

dobrze jak Tarina, że Betty jest bardzo wrażliwą istotą.  

Impulsywna  i  łatwowierna,  często  doznawała  zawodu.  Tarinie 

wydawało  się,  że  markiz  jest  zbyt  przemądrzały  i  apodyktyczny;  i 

background image

miała  wątpliwości,  czy  takiego  człowieka  Betty  powinna  poślubić. 

Kiedy  były  nastolatkami,  Tarina  często  wyobrażała  sobie,  że  Betty 

wyjdzie  za  czarującego,  młodego  właściciela  ziemskiego.  Jeździliby 

na polowania, chodzili na przyjęcia i żyli spokojnie i szczęśliwie. Ale 

teraz  patrząc  na  Betty,  pomyślała,  że  jej  kuzynka  z  pewnością  ułoży 

sobie jakoś życie w Londynie. Jest przecież taka śliczna!  

Tarina  niewiele  wiedziała  o  ludziach  spotykających  się  w 

Marlborough House. Ale nawet w tak małej miejscowości jak Parish, 

gdzie mieszkała, krążyły plotki o księciu Walii, o jego namiętności do 

pięknych  kobiet,  takich  jak  Lily  Langtry,  lady  Brooke  czy  pani 

Keppel.  Szeptano  także  o  tym,  że  książę  kilka  razy  pojechał  sam  do 

Paryża,  wtedy  gdy  księżna  Aleksandra  przebywała  w  Danii  u  swojej 

rodziny.  

Nawet  jeśli  niektóre  plotki  były  trochę  przesadzone,  to  i  tak 

Tarinie  wydawało  się,  że  podobne  zachowanie  nie  jest  właściwe  dla 

następcy tronu, żonatego w dodatku. Dziewczyna nie interesowała się 

jednak tym specjalnie, ponieważ nie sądziła, by kiedykolwiek zetknęła 

się  z  tymi  ludźmi.  Nigdy  nie  przypuszczała  też,  że  Betty,  którą  tak 

kochała, będzie obracać się w takim towarzystwie. Teraz potrafiła już 

zrozumieć, czemu ci sławni ludzie tak pociągają młodą kobietę, która 

opiekowała się zrzędliwym, starym mężem aż do czasu jego śmierci, a 

potem mieszkała za granicą i obracała się w bardzo konserwatywnym 

środowisku francuskich arystokratów.  

Tarina  dopiła  herbatę.  Podczas  rozmowy  z  Betty  zjadła  jajko, 

kilka kanapek i pysznych małych ciasteczek. Betty, która przez długi 

background image

czas  nie  miała  nikogo,  komu  mogłaby  się  zwierzać,  opowiedziała 

Tarinie  o  pierwszym  balu,  na  jaki  poszła  po  powrocie  do  Londynu. 

Zrobiła  wtedy  na  wszystkich  ogromne  wrażenie:  Od  tamtej  chwili 

posypały  się  zaproszenia,  aż  pewnego  razu  ktoś  zaprosił  ją  na 

przyjęcie do Marlborough House.  

—  Książę  Walii  prawił  mi  komplementy  —  powiedziała.  — 

Księżna  Aleksandra  także  była  dla  mnie  bardzo  łaskawa.  Poznałam 

mnóstwo znakomitych ludzi. — Uśmiechnęła się i podjęła: — Kiedy 

wróciłam  do  domu,  kręciło  mi  się  w  głowie  z  wrażenia.  Następnego 

ranka  przypomniałam  sobie,  że  markiz  Oakenshaw  zaprosił  mnie  na 

kolację. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć.  

— Musiałaś wyglądać oszałamiająco — wtrąciła Tarina.  

— Pewnie tak — odparła Betty. — A teraz chodź, Tarino, pokażę 

ci swoje suknie. Musimy zabrać się do roboty, bo inaczej nie zdążymy 

się spakować, a wyjazd już za dwa dni.  

Betty sięgnęła po mały złoty dzwonek leżący na stoliku. Kiedy w 

drzwiach pojawił się służący, poleciła mu:  

—  Powiedz  Robinson,  żeby  przyszła  natychmiast  do  mojej 

sypialni.  Czy  James  poszedł  już  na  dworzec  po  bagaż  panny 

Worthington?  

— Tak, milady. Powinien niedługo wrócić.  

— Daj mi znać, kiedy będzie z powrotem.  

— Oczywiście, milady.  

Służący zamknął za sobą drzwi.  

background image

—  Weźmiesz  ze  swojego  kufra  tylko  to, co  chcesz  zatrzymać.  A 

resztę rzeczy, które zapewne są zniszczone, będzie można wyrzucić.  

— To chyba zbyt wielka rozrzutność!  

— Zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz stroje, które przygotowałam 

dla  ciebie.  Nie  musimy  teraz  wszystkiego  przeglądać.  Wystarczy,  że 

weźmiesz  sobie  coś  na  podróż.  Mam  też  pełno  kapeluszy,  z  których 

możesz  sobie  coś  wybrać.  —  Betty  wstała  energicznie  i  wyciągnęła 

dłoń  do  Tariny.  —  Chodź!  Wydaje  mi  się,  że  w  tej  sztuce  obie 

odegramy  jakąś  rolę.  Dawniej,  kiedy  bawiłyśmy  się  w  teatr,  zawsze 

byłaś świetnym reżyserem.  

Roześmiały się i pobiegły do sypialni trzymając się za ręce.  

 

Markiz  był  zdenerwowany.  Nie  znosił,  gdy  coś  krzyżowało  jego 

plany.  Poprzedniego  wieczora  w  Marlborough  House  lord  Rosebery 

odciągnął go na bok i spytał:  

— Kiedy wyruszasz, Vivien?  

— Jutro.  

—  Świetnie  —  ucieszył  się  minister.  —  Chciałbym  cię  prosić  o 

jeszcze jedną przysługę.  

— Nie chcę już o niczym słyszeć — markiz głośno jęknął.  

— Mam nadzieję, że to cię nie zirytuje.  

— Już zacząłem się denerwować.  

— Poinformowałem premiera, że zgodziłeś się jechać do Syjamu. 

Premier bardzo się ucieszył i ma jeszcze do ciebie małą prośbę.  

background image

—  O  ile  mi  wiadomo,  miałem  załatwić  tylko  jedną  sprawę  — 

rzekł markiz nieco podniesionym głosem.  

— Oczywiście, że tak — odparł lord Rosebery.  

— W takim razie o co chodzi?  

—  Krewna  premiera  wybiera  się  do  Indii.  Premier  byłby  bardzo 

wdzięczny, gdybyś zgodził się zabrać ją ze sobą.  

Markiz  zacisnął  usta.  Wybrał  już  sobie  ludzi,  których  chciał 

widzieć na swoim jachcie, i uczynił to po wielu namysłach. Nie miał 

ochoty  zapraszać  kogoś  w  ostatniej  chwili,  kto  być  może  wcale  nie 

będzie pasował do reszty towarzystwa.  

Wpadł  na  pomysł,  by  powiedzieć,  że  wszystkie  kabiny  są  już 

zajęte, i niemożliwe jest  wcisnąć tam nawet szpilki. Zobaczył jednak 

dziwny błysk w oczach ministra i spytał:  

— A któż to taki wybiera się w podróż?  

Na ustach ministra pojawił się porozumiewawczy uśmiech.  

—  Pewna  dama,  która  chciałaby  dołączyć  do  swojego  męża  w 

Kalkucie. Lady Millicent Carson.  

Markiz  nie  mógł  powstrzymać  śmiechu.  Wiedział,  że  lord 

Rosebery specjalnie się z nim droczy, bo minister z pewnością zdawał 

sobie sprawę, że jego przyjaciel od jakiegoś czasu interesował się lady 

Millicent. Już od roku Oakenshaw miał na nią oko.  

Mąż  owej  damy  udał  się  z  misją  dyplomatyczną  do  Rosji  i  żona 

pojechała razem z nim. Tak więc markiz nie widział jej przez dłuższy 

czas. Ale nie tęsknił. Nie miał takiego zwyczaju. Wyczekiwał jednak 

background image

ponownego  spotkania  i  chciał,  by  niewinny  flirt  przerodził  się  w 

bliższą zażyłość, kiedy tylko nadarzy się okazja.  

Nie  zdziwiło  go,  że  lady  Millicent  była  na  tyle  sprytna,  iż 

bezpośrednio  nie  zwróciła  się  do  niego,  kiedy  dowiedziała  się  o 

planowanej podróży. Załatwiła sprawę przez premiera.  

Markiz docenił to delikatne posunięcie i odparł z nieco sztucznym 

uśmiechem:  

—  Dobrze  wiesz,  Archibaldzie,  że  nie  mogę  odmówić  prośbie 

takiego człowieka jak premier.  

Minister roześmiał się.  

— Wiedziałem, że nie odmówisz przyjęcia lady Millicent na swój 

statek,  chociaż  może  skomplikować  to  trochę  podróż.  Jestem  jednak 

pewien,  że  sobie  poradzisz,  gdyż  nie  wątpię,  że  będziesz  rozrywany 

na wszystkie strony.  

Markiz nie znosił żadnych aluzji do swoich miłosnych podbojów. 

Odparł więc kwaśno:  

—  Nie  mam  najmniejszego  pojęcia,  o  czym  mówisz.  Wydaje  mi 

się,  że  na  pokładzie  „Morskiej  Syreny"  znajdzie  się  jakaś  kabina  dla 

lady Millicent.  

—  Dziękuję  ci,  Vivien  —  rzekł  lord  Rosebery  —  za  twoją 

gościnność. Jestem pewien, że premier również będzie ci wdzięczny.  

Nie  podejmowali  już  więcej  tego  tematu.  Dopiero  kiedy  markiz 

znalazł  się  w  domu  i  pisał  instrukcje  na  następny  dzień  dla  swojego 

sekretarza,  zaczął  zastanawiać  się,  czy  obecność  lady  Millicent  nie 

pokrzyżuje mu planów, jakie miał wobec lady Bradwell. Obie kobiety 

background image

odznaczały  się  wyjątkową  urodą.  Każda  na  swój  sposób  była 

skończoną pięknością, choć jednocześnie bardzo się różniły.  

Wysoka  i  ciemnowłosa  lady  Millicent  miała  błyszczące  oczy, 

prowokujący  sposób  bycia  i  smukłe  ciało,  które  każdego  mężczyznę 

mogło  doprowadzić  do  szaleństwa.  O  lady  Bradwell  markiz  miał 

podobne  zdanie  jak  Tarina.  Widział  w  Betty  uosobienie  kobiecości, 

kojarzyła  mu  się  z  postaciami,  które  ukazywał  na  swych 

romantycznych  obrazach  Fragonard.  Miała  w  sobie  coś  bardzo 

francuskiego i to go intrygowało.  

—  Z  pewnością  nie  będę  się  nudził  podczas  podróży  — 

powiedział  do  siebie  —  przynajmniej  nie  na  początku.  W  każdym 

razie,  kiedy  lady  Millicent  dołączy  do  listy  gości,  liczba  ich  będzie 

parzysta.  

Poza  lady  Bradwell  markiz  zaprosił  dwoje  swoich  starych 

przyjaciół,  na  których  zawsze  mógł  polegać  i  których  cenił  za  urok 

osobisty  i  pogodny  charakter.  Lady  Loraine  i  jej  mąż  również 

przepadali za markizem i doceniali jego gościnność. Markiz zapraszał 

oboje  niemal  na  każde  przyjęcie,  które  wydawał  w  Londynie  lub  na 

wsi.  Wiedział,  że  Elspeth  Loraine  potrafi  załagodzić  każdy  spór  i 

uwielbia  być  duszą  towarzystwa.  Natomiast  jej  mąż  znakomicie  grał 

w  brydża,  był  dowcipny  i  potrafił  rozbawić  rozmówców.  W  oczach 

markiza uosabiał doskonałego przyjaciela.  

Wszystko to odnosiło się również do Harry'ego Prestwooda, który 

także  od  dawna  pozostawał  w  gronie  najbliższych  znajomych 

markiza.  Jednakże  Harry  zrobił  się  ostatnio  nieco  zgorzkniały, 

background image

ponieważ  jego  podstarzały  ojciec,  po  upadku  z  konia  podczas 

polowania,  stracił  sprawność  w  nogach  i  szukał  zapomnienia  w 

hazardzie.  

— Do czasu kiedy mój ojciec umrze — pewnego razu powiedział 

z  rozpaczą  Harry  do  markiza  —  zapewne  roztrwoni  majątek  aż  do 

ostatniego  szylinga.  Powinien  przekazać  mi  fortunę  już  teraz  i 

skończyć wreszcie z hazardem!  

—  Chyba  możesz  mu  wyperswadować  ten  nałóg?  —  zapytał 

markiz.  

— Jak? — odezwał się Harry żałośnie. — Po całych dniach ojciec 

rozpacza, że nie może już dosiąść konia i że cały dzień musi spędzać 

w  fotelu.  On  się  po  prostu  nudzi  i  wyrzuca  pieniądze  na  podejrzane 

inwestycje,  ufając  ludziom,  którzy  zapewniają  go,  że  szybko  się  na 

tym wzbogaci. Resztę majątku traci na grę w karty i kości.  

— Czy rozmawiałeś z prawnikami?  

— Oni nic nie mogą zrobić. Majątek należy do ojca, póki on żyje. 

Nasz  dom  od  dawna  wymaga  generalnego  remontu,  a  ziemia  leży 

odłogiem. Ale wszystko to jest jego!  

Markiz bardzo lubił Harry'ego, poprosił więc swoich prawników, 

aby  dyskretnie  zorientowali  się,  jak  sprawy  stoją.  Dowiedzieli  się 

dokładnie  tego,  o  czym  Harry  wcześniej  wspominał.  Sir  Roger  mógł 

wydać  wszystko,  co  miał,  i  nikt  nie  był  w  stanie  go  przed  tym 

powstrzymać. Zresztą okazało się, że już tonął w długach.  

background image

—  Bierze  udział  w  każdej  loterii,  o  jakiej  usłyszy  —  powiedział 

Harry rozpaczliwie. — A z tego, co wiem, poza butelką piwa niczego 

jeszcze nie wygrał.  

— Przykro mi, Harry — rzekł markiz ze współczuciem.  

— Mnie też jest piekielnie przykro  — odparł Harry. —  Gdybym 

nie miał takiego przyjaciela jak ty, Vivien, już dawno pojechałbym do 

Australii lub do Kanady i pracował tam jako drwal.  

— Może zaradzisz wszystkiemu po śmierci ojca?  

—  Wątpię  —  odparł  Harry.  —  Będę  tylko  patrzył,  jak  dom 

popada  w  ruinę.  Trzeba  by  mieć  mnóstwo  pieniędzy,  żeby  go 

odremontować.  

Markiza  bardzo  poruszył  los  przyjaciela.  Wiedział  jednak,  że 

Harry  jest  bardzo  dumny  i  nie  przyjmie  żadnego  finansowego 

wsparcia.  

Tylko raz markiz zaoferował mu pomoc finansową. Harry jednak 

bardzo się oburzył i nie przyjął oferty.  

— Jeśli myślisz, że  zamierzam  wyłudzać od ciebie pieniądze jak 

wielu  innych,  którzy  wciąż  pukają  do  twoich  drzwi  —  powiedział 

wtedy  ostro  —  to  bardzo  się  mylisz.  —  Gdy  mówił  dalej,  jego  głos 

stał  się  spokojniejszy.  —  Zawsze  bardzo  cię  lubiłem,  Vivien, i  nadał 

darzę cię wielką sympatią. Przyjaźnimy się od czasów szkolnych, ale 

nie chcę zadłużać się u ciebie ani żyć na twój koszt. Niech ta sprawa 

będzie jasna raz na zawsze.  

Markiz  nie  sprzeciwiał  się.  Zapewnił  tylko  Harry'ego,  że  ceni 

sobie  jego  towarzystwo  i  chciałby  spotykać  się  z  nim  codziennie. 

background image

Oznaczało to, że Harry nie musiał martwić się, gdzie się posili, i mógł 

dosiadać najlepsze konie markiza.  

Chociaż Harry miał małe mieszkanie przy jednej z ulic niedaleko 

Piccadilly, częściej przebywał u markiza na wsi lub towarzyszył mu w 

wyprawach  do  domku  myśliwskiego  w  Leicestershire.  Jeździli  też 

razem  do  Szkocji na  ryby  lub na  polowania na  kuropatwy.  Ponieważ 

byli bliskimi przyjaciółmi, ci, którzy zapraszali do siebie markiza, nie 

zapominali o Harrym.  

Niejedna  dama  chciała  mieć  na  swoim  przyjęciu  owych  dwóch 

przystojnych  kawalerów.  Jedynie  ambitne  matki,  które  pragnęły 

bogato wydać za mąż swoje córki, kazały trzymać im się z daleka od 

Harry'ego Prestwooda.  

Markiz nie myślał o tym, by zaprosić na jacht jakąś kobietę, która 

by  dotrzymała  towarzystwa  Harry'emu,  ponieważ  w  owym  czasie 

przyjaciel z nikim nie był związany. Ale teraz markizowi przyszło do 

głowy, że Harry mógłby w drodze do Kalkuty adorować, na przykład, 

lady  Millicent.  Wtedy  on  sam  zająłby  się  Betty  Bradwell  i  może 

odniósłby sukces.  

„Pewnie wszystko świetnie się ułoży", pomyślał. W każdym razie 

nie chciał przyjmować już więcej gości na pokład „Morskiej Syreny". 

I  kiedy  leżał  w  łóżku,  pomyślał,  że  mimo  iż  nie  w  smak  było  mu 

opuszczać Anglię akurat teraz, to morska wycieczka może okazać się 

interesująca, jak zapewniał go minister.  

background image

„Ciekawe, czy znajdę tam orchideę czy gwiazdę?" — zastanawiał 

się,  przypominając  sobie  słowa  lorda  Rosebery,  i  roześmiał  się, 

ponieważ wydawało mu się to zupełnie nieprawdopodobne.  

 

Rozdział 3 

W  drodze  do  Southampton  Tarina  miała  wrażenie,  że  gra  w 

sztuce, którą sama napisała.  

Po  śmierci  matki,  kiedy  zmuszona  była  wykonywać  wszystkie 

prace  domowe  mając  do  pomocy  jedynie  niezbyt  rozgarniętą 

dziewczynę  ze  wsi,  opowiadała  sobie  różne  historie.  Były  to  zwykle 

opowieści,  w  których  wyobrażała  sobie,  że  podróżuje  do  najbardziej 

dziwnych miejsc na świecie. Często przy obiedzie pytała swojego ojca 

o  kraje,  które  odwiedzała  w  swojej  wyobraźni,  a  pastor,  który  w 

młodości  dużo  podróżował,  był  bardzo  oczytany,  pisał  nawet  książki 

na  interesujące  Tarinę  tematy,  opowiadał  córce  wiele  ciekawych 

rzeczy o dalekich krajach i panujących tam obyczajach.  

Syjam  zawsze  wydawał  się  jej  tajemniczy,  ekscytujący  i  może 

nawet  bardziej  egzotyczny  niż  sąsiednie  państwa.  Jednak  nawet  w 

najśmielszych snach Tarina nie przypuszczała, że będzie miała okazję 

tam pojechać.  

Siedząc  w  wygodnym  wagonie  drugiej  klasy,  gdzie  sekretarz 

markiza  zarezerwował  miejsce  dla  niej  jako  służącej  lady  Bradwell, 

Tarinie wydawało się, że unosi się na latającym dywanie. Miała tylko 

nadzieję,  że  czarodziej,  czyli  markiz,  któremu  poniekąd  wszystko 

zawdzięczała, nie okaże się aż taki straszny. Im więcej słyszała o nim 

background image

od  Betty,  tym  bardziej  wydawał  jej  się  niesympatyczny,  zepsuty  i 

zarozumiały.  Była  pewna,  że  go  nie  polubi.  Natomiast  Betty 

zachwycona  tym,  że  została  zaproszona  przez  markiza  na  tak 

wspaniałą eskapadę, miała o nim zupełnie inne zdanie.  

— Słyszałam nawet o nim, kiedy byłam w Paryżu — powiedziała 

Tarinie.  —  Francuzom  bardzo  imponują  dobrze  urodzeni  Anglicy, 

którzy  w  dodatku  mają  świetne  konie  wyścigowe  i  wysoką  pozycję 

towarzyską.  

—  Moja  mama  zawsze  mówiła,  że  Francuzi  to  snoby  — 

roześmiała się Tarina.  

—  Miała  rację!  —  przyznała  Betty.  —  Przynajmniej  tacy  są 

arystokraci,  nawet  ci  młodzi.  Często  obracałam  się  w  ich 

towarzystwie, kiedy byłam we Francji.  

— Czy nikt nie poprosił cię o rękę? — zaciekawiła się Tarina.  

—  Miałam tylko  jedną propozycję  małżeństwa  —  odparła  Betty. 

— Pewnie dlatego, że nie jestem katoliczką. Poza tym wszyscy starsi 

Francuzi  są  już  żonaci.  —  Zaśmiała  się  i  dodała:  —  Nie  miałam 

wątpliwości,  że  jeśli  przyjmę  propozycję  tego  młodzieńca,  to  jego 

rodzice i dziadkowie zrobią wszystko, by nie doszło do małżeństwa.  

—  Coś  podobnego!  —  wykrzyknęła  Tarina.—  Ale  może  dobrze 

się złożyło, bo wydaje mi się, że byłabyś bardziej zadowolona, gdybyś 

wyszła za Anglika.  

— Pewnie tak — zgodziła się Betty.  

Na  jej  wargach  pojawił  się  słaby  uśmiech  i  Tarina  wiedziała,  że 

jej kuzynka zaczęła myśleć ó markizie. Dlatego też Tarina modliła się, 

background image

by  markiz  okazał  się  bardziej  sympatycznym  człowiekiem,  niż  to 

sobie wyobrażała.  

Na  stacji  Waterloo  czekały  już  powozy  przysłane  dla  gości 

markiza.  Gdy  służący  prowadził  Tarinę  do  przeznaczonego  dla  niej 

pojazdu,  zerknęła  ukradkiem  na  dwie  eleganckie  damy  odziane  w 

sobole i na towarzyszących im dżentelmenów ubranych w płaszcze  z 

futrzanymi kołnierzami. Wiał zimny wiatr, a poprzedniego dnia padał 

śnieg.  Tarina  była  więc  niezmiernie  wdzięczna  Betty  za  to,  że 

podarowała jej płaszcz podszyty futrem.  

Kiedy  dzień  wcześniej  przeglądała  w  swojej  sypialni  kufer  z 

czarnymi  sukniami,  zastanawiała  się,  skąd  weźmie  jakieś  wierzchnie 

okrycie. Poszła wtedy do Betty i powiedziała:  

— Wszystko, co dostałam od ciebie, jest tak pięknie zapakowane, 

że  nie  chcę  zrobić bałaganu  szukając  płaszcza. Czy  można  by  spytać 

twoją pokojówkę, czy pamięta, gdzie go włożyła?  

—  Nie  musisz  się  tym  martwić  —  odparła  Betty.  —  Mam  tutaj 

coś akurat w sam raz dla ciebie.  

Podeszła  do  szafy  i  wyciągnęła  płaszcz  podróżny,  który  był  nie 

tylko  podszyty  gronostajowym  futrem,  ale  miał  także  futrzany 

kołnierz i lamówkę. Wyglądał pięknie i z pewnością był bardzo drogi.  

— Nie mogę go przyjąć! — sprzeciwiła się Tarina.  

— Nie bądź niemądra. Na pewno nie będę go już nosić. Kupiłam 

ten  płaszcz  zeszłej  zimy,  kiedy  jechałam  do  Francji.  Nawet 

Francuzom się podobał. Weź, pasuje na ciebie doskonale.  

background image

W końcu Tarina zgodziła się płaszcz przyjąć, a kiedy włożyła go 

na siebie, pomyślała, że czarny kolor jest dla niej bardzo odpowiedni, 

a  poza  tym  świetnie  podkreśla  jej  jasną cerę  i  rude  włosy.  Wiedziała 

jednak  doskonale,  że  swoim  wyglądem  nie  powinna  przyciągać 

niczyjej  uwagi.  Zaczesała  więc  gładko  włosy  i  upięła  w  kok  z  tyłu 

głowy,  a  z  kolekcji  Betty  wybrała  na  podróż  najskromniejszy 

kapelusz, jaki udało jej się znaleźć.  

Mimo  to  wydawało  jej  się,  że  wcale  nie  wygląda  na  pokojówkę. 

Miała  jednak  podawać  się  za  Francuzkę  i  liczyła  na  to,  że  goście  na 

statku tym wytłumaczą sobie jej wygląd.  

W przeddzień podróży powiedziała do Betty:  

—  Przyszło  mi  do  głowy,  że  najlepiej  będzie,  jeśli  powiemy,  że 

jestem  pół  Francuzką  pół  Angielką,  jeśli  oczywiście  kogoś  by  to 

interesowało.  

— Dlaczego? — zapytała Betty.  

—  Ponieważ  mogę  łatwo  zapomnieć,  że  mam  mówić  z  obcym 

akcentem — odparła Tarina. — Jeśli ktoś mnie spyta o pochodzenie, 

mogę powiedzieć, że mój ojciec był Francuzem, a matka Angielką i że 

od lat mieszkam tutaj.  

—  To  całkiem  dobry  pomysł  —  zgodziła  się  Betty.  —  Ty  masz 

głowę, Tarino! Zostałabyś świetną pisarką.  

— Wątpię.  

— Ależ tak — odparła Betty. — Wiem, że denerwujesz się rolą, 

jaką masz odegrać, ale uwierz, że ja się jeszcze bardziej niepokoję.  

background image

—  Dlaczego?  —  spytała  Tarina.  —  Przecież  będziesz 

najpiękniejszą damą w całym towarzystwie.  

—  Nie  o  wygląd  tutaj  chodzi  —  odparła  Betty.  —  Boję  się,  że 

będę z  ludźmi, którzy mają swoje  własne tematy, dowcipy i  wspólne 

zainteresowania,  a  co  najważniejsze,  mają  co  razem  wspominać.  — 

Spojrzała na Tarinę, jakby chciała zobaczyć, czy kuzynka wie, o co jej 

chodzi,  i  mówiła  dalej:  —  Jestem  dla  nich  obca.  Prawdę  mówiąc, 

czuję się jak nowa uczennica w szkole.  

Tarina roześmiała się.  

— Czemu więc nie zostaniesz w Londynie, gdzie zaczęłaś bywać 

w  wytwornym  towarzystwie,  i  nie  przyjmiesz  któregoś  z  tych 

zaproszeń, jakie leżą na twojej toaletce?  

—  Mogę  odpowiedzieć  ci  na  to  w  dwóch  słowach  —  odparła 

Betty.  

— Jakich?  

— Powód jest jeden: markiz Oakenshaw.  

O  tym  wszystkim  myślała  Tarina  jadąc  pociągiem  przez 

ośnieżone  pola  i  miała  niepokojące,  niejasne  przeczucie,  że  Betty 

dozna zawodu.  

Tarina  posiadała  pewien  instynkt,  który  jej  ojciec  nazywał 

intuicją.  Może  było  tak  dlatego,  że  w  jej  żyłach  płynęła  zarówno 

celtycka, jak  i  austriacka krew,  lub  też  dlatego,  że  dziewczyna  długo 

była sama. W każdym razie zdolność ta pozwalała jej wnikać w wiele 

spraw głębiej, niż potrafili to inni.  

background image

— Powinniśmy bardziej polegać na własnej intuicji— powiedział 

kiedyś  pastor.  —  Cywilizacja  sprawiła,  że  ludzie  stali  się  mniej 

wrażliwi.  Dawniej  mogli  tak  jak  zwierzęta  wyczuć  zapach 

niebezpieczeństwa  i  rzadziej  dawali  się  zwieść  czyimś  słowom. 

Potrafili bowiem wejrzeć w czyjąś duszę.  

— Czy ty to potrafisz, ojcze?  

—  Próbuję,  kochanie  —  odparł  pastor.  —  I  czasami  jestem 

przerażony tym, co widzę.  

Kiedy Tarina usłyszała od Betty o markizie, instynkt podpowiadał 

jej,  że  nie  jest  on  mężczyzną,  który  wart  byłby  tylu  zabiegów.  „Im 

szybciej Betty o nim zapomni, tym lepiej", myślała sobie Tarina. Jeśli 

markiz  pragnie  wyrafinowanych,  egzotycznych  kobiet,  to  powinien 

szukać ich gdzie indziej. Nie wiedziała dokładnie, gdzie takie kobiety 

można znaleźć, ale jako że wiele kiedyś czytała, wydawało jej się, iż 

zawsze znajdzie się jakaś Ewa, która w rajskim ogrodzie przywiedzie 

na pokuszenie Adama.  

W  bibliotece  ojca  Tarina  natknęła  się  kiedyś  na  opowieści  o 

syrenach,  wiedźmach  i  czarownicach.  Książki  te  należały  jeszcze  do 

jej dziadka i kiedy musiała je sprzedać, zrobiła to naprawdę z ciężkim 

sercem. Ponieważ były stare, antykwariusz stwierdził, że nie znajdzie 

na nie nabywców, i zaoferował jej niewiele pieniędzy.  

Przez  chwilę  Tarina  nawet  zastanawiała  się,  czyby  ich  nie 

zatrzymać. A potem pomyślała, że nie miałaby gdzie ich przechować. 

Nawet jeśli nowy pastor lub któryś z farmerów z sąsiedztwa zgodziłby 

background image

się, by złożyła je w stodole, to pewnie pogryzłyby je myszy i szczury, 

a wtedy nie nadawałyby się już do czytania.  

Tarina bardzo bolała nad stratą książek. Ślęczała niegdyś nad nimi 

wiele godzin, czując, że otwierają przed nią świat, którego nie  znała. 

Stawał  jej  się  wtedy  bliższy,  ponieważ  zapamiętywała  wszystko,  o 

czym przeczytała.  

„Ciekawe,  czy  markiz  będzie  miał  jakieś  książki  na  swoim 

statku?",  zastanawiała  się,  ale  wydawało  jej  się  to  mało 

prawdopodobne.  Słyszała,  że  markiz  gustował  w  sportach,  więc 

pewnie nie czytał zbyt dużo.  

Służący  markiza  zaopatrzyli  powóz  w  koszyk  z  wiktuałami  i 

kiedy  nadszedł  czas  lunchu,  Tarina  zabrała  się  do  jedzenia. 

Rozkoszowała się każdym kęsem.  

Podróż do Southampton dłużyła się. Tarina myślała o tym, co robi 

Betty.  Przypuszczała,  że  piękna  kuzynka  ekscytuje  się  wyprawą  do 

Syjamu zupełnie inaczej niż ona. W rzeczywistości Betty poczuła się 

nieco  urażona,  kiedy  zobaczyła  lady  Millicent  Carson,  ponieważ 

piękne kobiety zawsze ją onieśmielały.  

Z  tego,  co  mówił  markiz,  gdy  zapraszał  Betty,  i  ze  sposobu,  w 

jaki  na  nią  patrzył,  wnosiła,  że  będzie  jedynym  obiektem  jego 

zainteresowania podczas podróży. Toteż, kiedy lady Millicent wsiadła 

do powozu, Betty spojrzała na nią zdziwiona. Już wcześniej widziała 

ją  na  stacji.  Lady  Millicent  jednak  nie  rozmawiała  z  innymi  gośćmi, 

tylko  przechadzała  się  z  wysokim,  przystojnym  mężczyzną,  który 

najwyraźniej nie wybierał się w morską podróż.  

background image

Wyglądało na to, że mieli sobie wiele do powiedzenia. Kiedy lady 

Loraine oznajmiła, że zaraz odjeżdżają, Betty była przekonana, iż lady 

Millicent wcale się nie wybiera w podróż. Woźnica już miał zamknąć 

drzwi,  kiedy  dama  ta  wsiadła  do  powozu  z  taką  gracją,  jakby 

wchodziła na scenę.  

Markiz, który siedział obok Betty, poderwał się.  

—  Czy  mógłbyś  znaleźć  mi  jakieś  wygodne  miejsce  nie  nad 

kołami?  Jestem  tak  zmęczona,  że  nie  zniosłabym  większych 

wstrząsów — poprosiła go lady Millicent.  

Markiz  poprowadził  ją  do  wygodnego  fotela  ustawionego  w 

zacisznym miejscu powozu i usiadł koło niej ku rozczarowaniu Betty.  

— Cieszę się, że mogę cię zawieźć do Indii — powiedział.  

Betty  dowiedziała  się  więc,  dokąd  lady  Millicent  się  z  nimi 

wybiera. Nasłuchiwała uważnie jej odpowiedzi.  

—  To  ja  jestem  bardzo  wdzięczna.  Napisałam  już  mojemu 

mężowi, że byłeś tak uprzejmy i zgodziłeś się mnie zabrać.  

Betty  odetchnęła  z  ulgą.  A  więc  lady  Millicent  była  zamężna! 

Humor  Betty  wyraźnie  się  poprawił.  Uśmiechnęła  się,  kiedy  miejsce 

obok  niej  zwolnione  przez  markiza  zajął  jakiś  przystojny  młody 

mężczyzna.  

—  Nazywam  się  Harry  Prestwood  —  przedstawił  się.  —  Jestem 

jednym z najbliższych przyjaciół Viviena.  

—  Miło  mi,  wiele  o  panu  słyszałam  —  Betty  spojrzała  z 

podziwem  na  urodziwego  młodzieńca  i  nie  minęło  parę  minut,  a  już 

świetnie im się ze sobą rozmawiało.  

background image

— Proszę opowiedzieć mi o sobie — powiedział Harry. — Vivien 

mówił mi, że mieszkała pani jakiś czas we Francji.  

Betty uśmiechnęła się ukazując dołeczki na policzkach.  

—  Owszem,  ale  się  cieszę,  że  wróciłam  do  Anglii.  A  teraz  ta 

podróż w nieznane może okazać się jeszcze bardziej podniecająca.  

—  Kto  powiedział,  że  to  podróż  w  nieznane?  —  roześmiał  się 

Harry.  

—  Kiedy  jedzie  się  do  tak  egzotycznego  i  dalekiego  kraju  jak 

Syjam, zawsze może się przydarzyć coś niezwykłego.  

— To prawda — odparł Harry. — Szczerze mówiąc, ja także jadę 

tam pierwszy raz.  

—  To  wspaniale  —  ucieszyła  się  Betty.  —  Pewnie  nie  tylko  ja 

będę  zadawała  mnóstwo  niemądrych  pytań na  widok nie  znanych  mi 

fascynujących rzeczy.  

Betty wydała się Harry'emu dziewczęca i prostolinijna.  

—  Ma  pani  właściwe  podejście  do  życia  —  powiedział.  — 

Niektórzy  ludzie  szybko  się  nudzą, ponieważ  wszystko  już  znają.  To 

niestety często zdarza się naszemu gospodarzowi.  

— Przynajmniej będziemy mogli dużo się od niego dowiedzieć — 

odparła Betty.  

— Jeżeli oczywiście zaczniemy zadawać mu pytania.  

W  oczach  Harry'ego  błysnęły  iskierki,  jakby  coś  go  rozbawiło. 

Spoglądał  jednak  na  Betty  z  niekłamanym  podziwem.  Poczuła  się 

więc  pewniej  i  przestała  się  denerwować.  Wyglądała  niezwykle 

uroczo  w  podróżnej  sukni  w  kolorze  jej  oczu  i  w  ciemnoniebieskim 

background image

płaszczu  podszytym  i  lamowanym  skórkami  soboli.  W  uszach  miała 

kolczyki  z  szafirami,  a  na  palcu  pierścionek  z  wielkim  szafirowym 

oczkiem.  

— Wygląda pani jak delikatna filiżanka z drezdeńskiej porcelany 

— powiedział nieoczekiwanie Harry.  

Na  policzkach  Betty  znowu  pojawiły  się  rozkoszne  dołeczki, 

kiedy się uśmiechnęła. Harry dodał:  

— Pewnie słyszała pani to już dziesiątki razy?  

— Może nawet więcej.  

Roześmiał się.  

— Więc teraz powiem coś naprawdę oryginalnego.  

— Chętnie to usłyszę.  

 

Po  drugiej  stronie  powozu  lady  Millicent  spoglądała  na  markiza 

kątem nieco skośnych oczy.  

—  Zaczynam  wierzyć  —  powiedziała  —  że  to  opatrzność 

zetknęła  nas  znowu  ze  sobą  i  to  w  dodatku  w  tak  nieoczekiwanym 

momencie.  

— Dlaczego tak sądzisz? — dopytywał się markiz.  

— Kiedy dowiedziałam się, że Roderick został wysłany do Indii, 

bałam się, że już nigdy cię nie zobaczę.  

— I to cię tak bardzo zmartwiło?  

—  Nie  lubię,  kiedy  muszę  po  przeczytaniu  dwóch  pierwszych 

stron odłożyć książkę i nie móc dowiedzieć się, co było dalej.  

background image

— Mamy przynajmniej trzy tygodnie na to, by dowiedzieć się, co 

wydarzyło się z następnym rozdziale.  

—  Oczywiście  zależy  od  ciebie,  czy  będziemy  mieli 

wystarczająco dużo czasu.  

— Raczej zależy to od nas obojga— wtrącił markiz cicho.  

Spojrzała na niego prowokująco i kusząco wydęła usta.  

Markiz  zastanawiał  się,  jak  to  się  dzieje,  że  wszystkie  kobiety 

wydają  mu  się  takie  piękne  i  pociągające.  Niezmiernie  go  to 

intrygowało. Kiedy spojrzał na jasnowłosą lady Bradwell, wydała mu 

się  świeża  jak  kwiat.  Znowu  poczuł  się  jak  młody  bóg  otoczony 

boginiami.  

Kiedy wsiadali na pokład „Morskiej Syreny" czekającej na nich w 

Southampton,  markiz  zdał  sobie  sprawę,  że  nawet  gdyby  chciał,  nie 

zdołałby uciec przed lady Millicent.  

Jeśli on nie przejąłby inicjatywy, zrobiłaby to ona. Skoro udało jej 

się  pokierować  sprawami  tak,  że  została  zaproszona  na  statek,  z 

pewnością  uda  jej  się  zostać  kochanką  markiza,  zanim  dotrą  do 

Kalkuty.  Oakenshaw  właściwie  nie  miał  nic  przeciwko  temu. 

Zastanawiał się tylko, co zrobi z Betty Bradwell, która tak bardzo go 

pociągała, może nawet bardziej niż czarnowłosa mężatka.  

Potem pomyślał, że przecież podróż  nie skończy się  w  Kalkucie, 

gdzie  wysiądzie  lady  Millicent.  Betty  będzie  jeszcze  na  pokładzie 

statku,  gdy  popłyną  do  Syjamu,  a  potem  czeka  ich  długa  droga 

powrotna.  

background image

Po rozmieszczeniu gości w kabinach markiz został sam na sam z 

Harrym w swoim prywatnym gabinecie przylegającym do sypialni.  

—  Muszę  przyznać,  Vivien  —  powiedział  Harry  —  że  miałeś 

doskonały pomysł zapraszając jednocześnie dwie tak piękne kobiety.  

— Mnie też tak się wydaje — zgodził się markiz.  

—  Obie  są  śliczne  —  zauważył  Harry  —  ale  wydaje  mi  się,  że 

lady  Millicent  odegra  rolę  czarnego  charakteru,  a  Betty  Bradwell 

zostanie bohaterką.  

— Chciałbym, żebyś zabawiał jedną z nich, podczas gdy ja zajmę 

się drugą — roześmiał się markiz.  

— Spodziewałem się, że mnie o to poprosisz — odparł Harry. — 

Szczerze  mówiąc  nie  mam  nic  przeciwko  temu.  Zrobię  to  z 

największą przyjemnością.  

— Dziękuję — rzekł markiz. — Wiedziałem, że się zgodzisz.  

—  Już  wiele  razy  byłem  oblegany  przez  damy,  których  chciałeś 

się pozbyć.  

— Biedny Harry! Obiecuję, że następnym razem, kiedy gdzieś się 

wybierzemy, zaproszę kogoś specjalnie dla ciebie.  

— Nie wiem, czy coś  z tego  wyjdzie — odparł Harry  oschle. — 

Gdy ty jesteś  w pobliżu, przedstawicielki płci pięknej patrzą na mnie 

raczej bez większych emocji.  

Markiz znowu wybuchnął śmiechem.  

—  Nie  użalaj  się,  Harry.  Wiesz,  że  wiele  tobie  zawdzięczam.  A 

poza  tym  wcale  nie  zaprosiłem  lady  Millicent  z  własnej  woli.  Sama 

się wprosiła.  

background image

—  Wiem,  wiem  —  przyznał  Harry.  —  Uparta  z  niej  sztuka. 

Trudno ci będzie przed nią umknąć.  

Markiz  nic  nie  odpowiedział.  Spojrzał  tylko  cynicznie  na 

przyjaciela,  który  doskonale  wiedział,  że  markiz  nie  da  się  usidlić 

żadnej kobiecie. Nawet jeśli któraś z dam zastawiłaby na niego jakąś 

sprytną pułapkę, z pewnością zdołałby się z niej wydostać.  

—  Przestańmy  już  rozmawiać  o  kobietach  —  powiedział 

Oakenshaw  wstając  z  krzesła.  —  Chodź,  pokażę  ci  statek.  Przed 

kolacją  podniosą  kotwicę.  Możemy  wyjść  wtedy  na  mostek  i 

popatrzeć na oddalający się port.  

— Chętnie — zgodził się Harry. — Muszę przyznać, że „Morska 

Syrena"  to  wspaniały  jacht.  Gratuluję  ci  nowego  nabytku.  Naprawdę 

świetnie, że go kupiłeś.  

Statek  zrobił  na  Harrym  spore  wrażenie,  Tarina  zaś  była  wprost 

zachwycona.  Nie  spodziewała  się,  że  będzie  tak  wielki,  wygodny  i 

urzekający.  Marzyła  kiedyś  o  morskiej  podróży.  Ojciec,  który  w 

młodości trochę żeglował,  opowiadał jej o niewygodach, jakie trzeba 

znosić  podczas  takich  wypraw.  Statek  markiza  sprawiał  jednak 

wrażenie niezwykle luksusowego.  

Gdy tylko  Tarina z innymi służącymi, którzy podążali za gośćmi 

markiza, weszła na pokład, pomyślała, że znalazła się w małym domu, 

który zamiast stać nieruchomo na lądzie może pływać po morzu.  

Jacht dostarczono ze stoczni miesiąc wcześniej. Betty powiedziała 

Tarinie,  że  markiz  sam  czuwał  nad  każdym  szczegółem  i  kazał 

wyposażyć ,,Morską Syrenę" w różne dodatkowe udogodnienia.  

background image

Ze  stacji  Tarina  jechała  powozem  razem  ze  służącym  markiza. 

Opowiadał  jej,  że  jego  pan  sam nadzorował  budowę  jachtu i  wystrój 

kabin.  

—  Jego  lordowska  mość  jest perfekcjonistą —  oznajmił  z  dumą. 

—  Chciałby,  żeby  wszystko  było  doskonałe,  i  biada  temu,  kto  go 

zawiedzie.  

—  To  zrozumiałe,  że  pragnie  mieć  wszystko  w  najlepszym 

gatunku — odparła z uśmiechem Tarina.  

— Tak — zgodził się służący. — Zrozumie panienka, co mam na 

myśli,  kiedy  zobaczy  którąś  z  jego  posiadłości.  —  Spojrzał  na  nią 

wymownie i dodał: — A to całkiem możliwe.  

— Jak to? — spytała zdziwiona Tarina.  

—  Lady  Bradwell  jest  naprawdę  piękna  —  odparł  służący  —  a 

jego lordowska mość takie damy lubi.  

Tarina zesztywniała, czując instynktownie, że lokaj za dużo sobie 

pozwala,  lecz  zaraz  pomyślała,  że  najwidoczniej  służący  mają  w 

zwyczaju w podobny sposób rozmawiać o swoich chlebodawcach.  

—  Nazywam  się  Hunt  —  przedstawił  się.  —  Słyszałem,  że  jest 

panienka Francuzką. Nie wiem, jak się do panienki zwracać.  

— Na imię mam Tarina.  

—  To  pewnie  dlatego,  że  jest  panienka  z  Francji,  nie  wygląda 

panienka na służącą.  

Tarina  nie  chciała  mówić  zbyt  wiele  o  sobie,  odparła  więc 

pospiesznie:  

background image

—  Może  opowiesz  mi,  Hunt,  kto  jeszcze  został  zaproszony  na 

statek.  Na  stacji  Waterloo,  zanim  wsiadłam  do  powozu,  widziałam 

dwie bardzo eleganckie damy.  

Hunt,  który  chciał  pochwalić  się  swoją  wiedzą  na  temat 

prywatnych spraw markiza, pospieszył z odpowiedzią:  

—  Większość  osób  to  starzy  przyjaciele  markiza,  oprócz  lady 

Millicent,  której  mój  pan  nie  zna  zbyt  długo,  no  i  oczywiście  lady 

Bradwell  —  przerwał  na  chwilę,  a  potem  roześmiał  się  i  dodał:  — 

Zdziwiłem  się,  gdy  w  ostatnim  momencie  dołączyła  do  nas  lady 

Millicent.  Myślałem,  że  jego  lordowska  mość  zajmie  się  wyłącznie 

panią Bradwell. W każdym razie tak do wczoraj wyglądało.  

Tarina  postanowiła  nie  zadawać  zbyt  wielu  pytań  na  temat 

markiza. Wiedziała, że służący zawsze plotkują o swoich panach i że 

nie  można  niczego  przed  nimi  ukryć.  Czuła,  że  nie  powinna  wtykać 

nosa w nie swoje sprawy.  

Z tego, co usłyszała, wywnioskowała, że lady Millicent może stać 

się rywalką Betty.  

— Kim jest ojciec lady Millicent? — spytała.  

—  Jej  ojcem  jest  hrabia  Hull  —  odparł  Hunt  —  a  mężem 

dyplomata, sir Roderick Carson.  

— Ona jest mężatką? — Tarina wytrzeszczyła oczy.  

— Oczywiście, jego lordowska mość nie zadaje się z panienkami.  

Tarina  pomyślała,  że  to  bardzo  dziwne.  A  potem  przyszło  jej  do 

głowy,  że  ponieważ  markiz  jest  znacznie  starszy,  to  pewnie  uważa 

młode panny za nudne osoby.  

background image

—  Wydaje  mi  się  —  ciągnął  Hunt  —  że  mój  pan  nigdy  się  nie 

ożeni.  Powiada,  że  chce  pozostać  kawalerem,  choć  krewni  zaklinają 

go, żeby się ustatkował. To jak melodramat na scenie, ot co! — dodał.  

— Skąd ty to wszystko wiesz? — zapytała Tarina z wymuszonym 

uśmiechem.  

—  Czasami  usługuję  przy  stole,  zwłaszcza  podczas  polowań  w 

Szkocji  —  i  dorzucił  z  uśmiechem:  —  Szlachta  zawsze  się  tak 

zachowuje,  jakby  służący  byli  głusi  i  niemi,  ja  jednak  zawsze 

podsłuchuję, bawi mnie to.  

— A więc sądzisz, że twój pan nigdy się nie ożeni?  

— Wpadnie w sidła prędzej czy później — odrzekł Hunt. — Ale 

złowi go tylko jakaś nieprzeciętna sztuka!  

Zarechotał,  a  Tarina  poczuła  ucisk  w  sercu.  Skoro  markiz  w 

istocie nie zamierzał się ożenić, to w takim razie po co zaprosił Betty 

na tak długą podróż?  

— Markiz zmieni zdanie... musi je zmienić! — powiedziała sobie.  

Jednocześnie  instynkt  podpowiadał  jej,  iż  Betty  czeka 

rozczarowanie, bo markiz jej również się wymknie.  

Nadzieje  Tariny  wzrosły  jednak,  gdy  dowiedziała  się,  że  Betty 

dostała  największą  i  najwygodniejszą  kabinę.  Pomieszczenie 

rzeczywiście  robiło  duże  wrażenie.  Stało  tam  łóżko  osłonięte 

błękitnymi  jedwabnymi  zasłonami,  które  prawdopodobnie  zostały 

wybrane specjalnie dla Betty. Na kwiecistym dywanie widniały róże i 

niebieskie motyle, a wbudowana w ścianę szafa wprawiła w zachwyt 

zarówno Betty, jak i Tarinę.  

background image

„Jak  mężczyzna  mógł  wpaść  na  to  wszystko?",  zastanawiała  się 

Tarina,  kiedy  zaczęła  rozpakowywać  jeden  z  kufrów,  który  został 

wniesiony do kabiny. Dwa pozostałe wciąż stały na korytarzu.  

—  Dzięki  Bogu,  zabrałam  ze  sobą  mnóstwo  sukien.  —  Betty 

rzuciła się na łóżko i wyciągnęła na poduszkach. — Na początku, póki 

lady Millicent płynie z nami, będę wkładać najładniejsze. Zobaczysz, 

jaka to zazdrośnica.  

Tarina nie miała co do tego wątpliwości.  

—  Nie  powinnaś  się  nią przejmować.  Ostatecznie  jest  zamężna i 

jedzie do Indii do swojego małżonka — powiedziała uspokajająco.  

— Już próbowała odciągnąć ode mnie markiza! — poskarżyła się 

Betty.  

Tarina  odwróciła  się  i  spojrzała  na  kuzynkę  szeroko  otwartymi 

oczami.  

— Jak to? Przecież jest mężatką?  

Przez chwilę trwała cisza, a potem Betty rzekła słabym głosem:  

—  No  tak...  ale  przecież  może  z  nim  flirtować.  Małżeństwo  nie 

powstrzymuje kobiet przed uwodzeniem mężczyzn.  

—  A  powinno!  —  rzuciła  Tarina,  wyciągając  z  kufra  kolejną 

suknię i wieszając ją w szafie.  

Kiedy markiz zszedł z mostka kapitańskiego, żeby przebrać się do 

obiadu,  usłyszał  śmiech  dobiegający  ze  znajdującej  się  obok  jego 

sypialni kabiny, którą przeznaczył dla lady Bradwell. Śmiech brzmiał 

dziewczęco  i  naturalnie.  Nasłuchiwał  przez  chwilę  i  doszedł  do 

wniosku,  że  lady  Millicent  oraz  inne  znane  mu  piękności  śmieją  się 

background image

zupełnie  inaczej.  Często  miał  wrażenie,  że  kobiety  ćwiczą  przed 

lustrem, żeby ich śmiech brzmiał melodyjnie i uwodzicielsko.  

Ale  ten  śmiech  wyrażał  prawdziwą  radość.  Jakby  dwie  młode 

dziewczyny  rzeczywiście  coś  niezmiernie  ubawiło.  Przez  chwilę 

zastanawiał się, kto jest w kabinie razem z Betty Bradwell, i w końcu 

doszedł do wniosku, że to pewnie jej pokojówka.  

Był trochę niezadowolony, gdy Betty upierała się, żeby zabrać ze 

sobą  tę  dziewczynę.  Wiedział  z  doświadczenia,  że  służący  często  są 

utrapieniem  podczas  długich  podróży.  Starsi  dostawali  morskiej 

choroby i robili się nieznośni, a młodzi dawali się we znaki załodze.  

Jednak  Betty  tak nalegała,  że  w  końcu  się  zgodził.  Tym  bardziej 

że Elspeth Loraine nie zabrała ze sobą swej starej służącej.  

Markiz  złamał  już  swoje  zasady,  ale  nie  miał  zamiaru  robić tego 

więcej.  Kiedy  więc  sekretarz  poinformował  go,  że  lady  Millicent 

również  chciałaby  wziąć  ze  sobą  pomocnicę,  markiz  odparł 

stanowczo,  że  nie  ma  już  wolnych  kabin.  Służąca  mogłaby  przecież 

szybciej dotrzeć do Indii parowcem i w dodatku zabrać bagaż swojej 

pani.  

Markiz  wiedział,  że  lady  Millicent  będzie  niezadowolona  z 

odmowy. Toteż aby nie wprawiać jej w zły humor, wpadł na pomysł, 

by służąca lady Bradwell wraz z Huntem usługiwali w razie potrzeby 

lady Millicent. Hunt nieraz już pływał na różnych jachtach markiza i 

miał  w  tym  względzie  duże  doświadczenie.  Tarina jednak  bardzo  się 

zmartwiła, gdy Betty oznajmiła jej:  

background image

— Markiz pytał, czy nie miałabyś nic przeciwko, żeby zrobić coś 

czasami  dla  lady  Millicent,  która  nie  zabrała  ze  sobą  pokojówki. 

Zgodziłam się, żebyś jej czasem pomagała.  

— Nie wiem, czy to dobry pomysł — zaniepokoiła się Tarina.  

— Dlaczego?  

—  Może  popełnię  jakiś  błąd  i  ona  zacznie  podejrzewać,  że  nie 

jestem prawdziwą pokojówką?  

—  Czemu  miałaby  tak  myśleć?  —  zdziwiła  się  Betty.  —  Jesteś 

taka  bystra  i  inteligentna,  że  szybko  zorientujesz  się,  jak  się  wobec 

niej zachować.  

— Obyś miała rację.  

Tarina spojrzała na zegarek i dodała:  

— Lepiej pójdę do niej teraz i spytam, czy czegoś nie potrzebuje. 

Później skończę rozpakowywać twoje rzeczy. Pewnie będziesz chciała 

włożyć  dzisiaj  srebrną  suknię?  A  może  wolisz  tę  z  niebieskiej 

koronki?  

— Rzeczywiście wolę niebieską — odparła Betty. — Pewnie lady 

Millicent wystroi się jak bogini.  

Nieco zdenerwowana Tarina opuściła kabinę Betty, przeszła przez 

korytarz  i  stanęła  przed  drzwiami  do  sypialni  lady  Millicent. 

Zauważyła, że kabiny obu dam mieszczą się w końcu korytarza obok 

apartamentów  markiza.  Jak  Tarina  dowiedziała  się  później, 

zajmowały  one  całą  tylną  część  jachtu.  Była  tam  duża  sypialnia, 

salonik  i  spora  łazienka,  w  której  markiz  mógł  uprawiać  ćwiczenia 

background image

gimnastyczne.  Teraz  jednak  Tarina  myślała  tylko  o  lady  Millicent. 

Zapukała do jej kabiny.  

— Proszę wejść — usłyszała.  

Otworzyła  drzwi  i  przypominając  sobie,  co  mówiła  Betty, 

ukłoniła się grzecznie.  

— Czy mogę w czymś pani pomóc, milady? — spytała.  

—  Rzeczywiście  potrzebna  mi  pomoc  —  odparła  szorstko  lady 

Millicent. — Nie pozwolono mi zabrać pokojówki.  

Siedziała na stołku przed wbudowaną w ścianę toaletką. Miała na 

sobie  szlafrok  ze  szkarłatnego  jedwabiu  obrębiony  koronką  i 

ozdobiony mnóstwem małych aksamitnych kokardek.  

—  Czego  jaśnie  pani  sobie  życzy?  —  to  pytanie  Tarina 

przygotowała sobie już wcześniej.  

Rozejrzała się dyskretnie wokoło i stwierdziła, że chociaż kabina 

jest bardzo podobna do sypialni Betty, nie wydaje się aż tak wygodna. 

Przy szerokim łóżku nie było jedwabnych zasłon, wisiał za to nad nim 

wielki  obraz  przedstawiający  żaglowiec.  Rysunki  statków  zdobiły 

również  pozostałe  ściany  pozbawione  okien.  Pokój  nie  był  tak 

przytulny jak kabina Betty. Tarina domyślała się, że markiz wcześniej 

starannie przemyślał, gdzie umieści swoich gości.  

— Mam nadzieję, że umiesz układać włosy — głos lady Millicent 

wyrażał powątpiewanie.  

— Postaram się zrobić wszystko jak najlepiej, jeżeli tylko powie 

mi pani, czego sobie życzy — odparła Tarina.  

background image

—  Na  razie  zaczesz  włosy  tak,  by  ładnie  prezentowały  się  pod 

kapeluszem  —  poleciła  lady  Millicent.  —  Jutro  je  rozczeszesz  i 

zobaczymy, co potrafisz.  

Tarina  nic  nie  odpowiedziała.  Zaczęła  poprawiać  ciemne  włosy 

lady  Millicent.  Zauważyła,  że  były  modnie  ułożone:  z  przodu  w 

loczki, po bokach gładko zaczesane i upięte w kok na czubku głowy. 

Doszła do wniosku, że z łatwością poradzi sobie z taką fryzurą.  

Kiedy  pomogła  lady  Millicent  włożyć  szmaragdową  suknię  z 

połyskującymi  cekinami,  stwierdziła,  że  kobieta  wygląda  w  niej 

naprawdę  ponętnie.  Zupełnie  jak  bogini,  pomyślała  Tarina 

przypominając  sobie  słowa  Betty.  Strój  uzupełniał  wielki 

szmaragdowy  naszyjnik,  który  Tarina  zapięła  jej  na  karku.  Wreszcie 

dama  wyszła  z  kabiny  na  korytarz  i  ruszyła  trochę  niepewnym 

krokiem  po  rozkołysanym  jachcie,  zadzierając  głowę  wysoko  i 

szeleszcząc jedwabnymi halkami. Tarina wróciła do kabiny Betty.  

— Długo cię nie było — powiedziała kuzynka z wyrzutem.  

—  Lady  Millicent  jest  dość  wymagająca.  Będę  musiała  ją 

uprzedzić, że jestem tu przede wszystkim po to, by zajmować się tobą 

— oznajmiła Tarina.  

—  Przeraża  mnie  ta  kobieta  —  wyznała  Betty.—  Czuję  się  przy 

niej jak mała dziewczynka.  

—  Zupełnie  niepotrzebnie  —  rzekła  Tarina.  —  Nie  powinnaś 

upadać na duchu. Powiedz sobie, że jesteś sto razy od niej ładniejsza i 

w  dodatku niezależna.  W  jaki  sposób  ona może  ci  zagrozić,  skoro  w 

Kalkucie czeka na nią mąż?  

background image

Betty roześmiała się krótko i pocałowała Tarinę w policzek.  

— Jesteś kochana, Tarino. Tak się cieszę, że wybrałaś się ze mną 

w tę podróż.  

—  Jeśli  lady  Millicent  będzie  flirtować  z  markizem  — 

powiedziała  Tarina,  jakby  czytając  w  myślach  Betty  —  ty  możesz 

zacząć uwodzić pana Prestwooda. Hunt, służący, powiedział mi, że to 

najmilszy dżentelmen, jakiego znał, i w dodatku nieżonaty.  

—  To  rzeczywiście  świetne  referencje!  —  zawołała  Betty  i  obie 

wybuchły śmiechem.  

Kiedy Betty weszła do salonu, skierowała się, za radą Tariny, nie 

do  markiza,  który  rozmawiał  akurat  z  lady  Millicent,  lecz  do 

Harry'ego Prestwooda.  

—  Jak  cudownie  znowu  panią  widzieć  —  ucieszył  się.  —  Już 

zaczynałem się bać, że fale zmyły panią z pokładu.  

—  Nie  zdarzyło  się  nic  aż  tak  złego  —  odparła  Betty.  — 

Spóźniłam  się  trochę,  ponieważ  musiałam  dzielić  się  swoją 

pokojówką  z  lady  Millicent  —  powiedziała  to  ściszonym  głosem, 

jakby dając do zrozumienia, że mówi o czymś zabawnym.  

Oczy Harry'ego zabłysły.  

— To pewnie nawet gorsze niż dzielenie się z kimś mężem.  

Betty  głowiła  się  nad  jakąś  dowcipną  odpowiedzią,  gdy 

zorientowała się, że markiz podaje jej kieliszek z szampanem.  

—  Właśnie  przed  chwilą  uświadomiłem  sobie,  że  na  moim 

nowym jachcie brakowało właśnie pani.  

background image

— Ładnie pan to powiedział — odparła Betty — ale założę się, że 

wymyślił to pan przed chwilą podczas kąpieli.  

Markiz roześmiał się.  

—  Zawsze  uważałem,  że  Francuzki  wiedzą,  jak  reagować  na 

komplementy, a pani przecież mieszkała we Francji.  

—  Jestem  jednak  Angielką,  a  Francuzów  traktuję  raczej  z 

dystansem.  

Markiz znowu się uśmiechnął.  

—  Vivien  —  rzekł  Harry  —  zwykle  stać  cię  na  oryginalniejsze 

uwagi.  

Markiz uniósł ręce udając przerażenie.  

— Skoro oboje mnie atakujecie — powiedział — idę gdzie indziej 

szukać pocieszenia. — Mówiąc to podszedł do lady Millicent.  

Lady  Loraine,  która  siedziała  po  drugiej  stronie  Harry'ego  i 

przysłuchiwała się ich rozmowie, zwróciła się do lady Bradwell.  

— Byłoby dobrze dla naszego  gospodarza, gdyby żartowała pani 

z niego czasami. Wydaje mi się, że Vivien zaczął ostatnio brać siebie 

zbyt serio.  

— Racja — zgodził się Harry — problem jednak w tym, że to nie 

on bierze siebie zbyt poważnie, raczej wszyscy inni go tak traktują.  

Lady Loraine odparła ściszając głos:  

—  Wydaje  mi  się,  Harry,  że  Vivien  zbyt  często  przebywa  w 

towarzystwie  starszych  od  siebie  ludzi  i  zapomina,  że  jest  młodym 

mężczyzną, który powinien bardziej cieszyć się życiem. Martwi mnie, 

background image

kiedy  słyszę  ten  cyniczny  ton  w  jego  głosie  i  widzę  wymuszony 

uśmiech na jego ustach.  

—  Całkowicie  się  zgadzam  —  rzekł  Harry  —  lady  Bradwell 

jednak  jest  wystarczająco  młoda,  by  rozbawić  nas  wszystkich, 

zachęcić do śpiewu i tańca.  

—  Rzeczywiście  wygląda  jak  błękitne  niebo  nad  Morzem 

Śródziemnym,  które  wszyscy  mamy  nadzieję  niedługo  zobaczyć  — 

odparła lady Loraine.  

—  Wprawiacie  mnie  w  zakłopotanie  —  wtrąciła  Betty.  —  Jeśli 

nie  uda  mi  się  rozbawić  naszego  gospodarza,  sprawić,  by  tańczył  i 

śpiewał, będziecie mnie za to obwiniać.  

— Ależ nic podobnego! — zapewnił Harry.  

Kiedy Betty spojrzała na niego i zobaczyła podziw w jego oczach, 

pomyślała, że to naprawdę nadzwyczaj sympatyczny mężczyzna. Była 

już  zupełnie  pewna,  że  obecność  lady  Millicent  nie  popsuje  jej 

podróży.  

 

Rozdział 4 

Tarina obudziła się i zobaczyła, jak jeden z jej butów prześlizguje 

się  po  podłodze  z  jednego  końca  kabiny  na  drugi.  Po  chwili 

uświadomiła  sobie,  że  płyną  po  wzburzonym  morzu.  Przez  moment 

zastanawiała  się,  czy  dobrze  zniesie  morską  podróż,  a  potem 

pomyślała o Betty. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że spała dłużej, 

niż  zamierzała.  Była  bardzo  zmęczona.  Nie  tylko  trudy  podróży  dały 

jej się we znaki, ale także ciągłe podekscytowanie.  

background image

Poprzedniego  dnia  jeden  ze  stewardów  przyniósł  jej  na  tacy 

pyszną  kolację.  Zjadła  więcej  niż  kiedykolwiek.  Tak  jak  mogła  się 

spodziewać, markiz miał na pokładzie świetnego kucharza. Kiedy już 

pomogła  Betty  ułożyć  się  do  snu,  poszła  do  swojej  kabiny  i 

rozpakowała  jeden  z  kufrów,  który  podarowała  jej  kuzynka. 

Spodziewała  się,  że  znajdzie  tam  kilka  czarnych  sukien,  ale  nie 

przypuszczała, że Betty po okresie żałoby odda jej wszystkie ubrania, 

które w tym czasie nosiła.  

W  kufrze  oprócz  czarnych  strojów  były  także  jedwabne  halki  w 

najróżniejszych odcieniach różu, koszule nocne w kolorze fiołkowym 

i biała bielizna ozdobiona koronką i kokardkami. Tarina wiedziała, że 

właśnie  bardzo  modne  były  wszelkie  ozdoby  ze  wstążek.  Ozdabiano 

nimi  wszystko:  poszewki  na  poduszki,  damskie  koszule  i  czasami 

suknie.  Nie  sądziła  jednak,  że  znajdzie  kokardki  ze  wstążek  na 

jedwabnych  lub  uszytych  z  cienkiego  batystu  koszulach  nocnych, 

które Betty nosiła będąc w żałobie.  

Rozpakowując kufer, Tarina wciąż zadawała sobie pytanie:  

—  Czy  to  możliwe,  że  spotkało  mnie  takie  szczęście?  Dzięki  ci, 

Boże, że okazałeś mi tyle dobroci.  

Wydawało jej się, że matka uśmiecha się do niej, zadowolona, że 

córka  ma  wszystko  to,  co  ona  sama  miała  w  młodości,  zanim 

zakochała  się  i  wyszła  za  mąż  za  biednego  pastora.  Matka  nigdy  nie 

żałowała  tego  kroku.  Czasami  jednak  myślała  ze  smutkiem  o  swojej 

córce.  Chciała,  by  nie  brakowało  jej  niczego  —  by  miała  nie  tylko 

ładne  stroje,  ale  by  mogła  także  chodzić  na  przyjęcia  i  bale  oraz 

background image

jeździć  konno.  Pragnęła  też,  żeby  córka  została  przedstawiona 

królowej.  

—  Ależ  ja  jestem  zupełnie  szczęśliwa,  mamo  —  zapewniała 

Tarina matkę na krótko przed jej śmiercią.  

Kiedy  matka  odeszła  zostawiając  córkę  z  pogrążonym  w  smutku 

ojcem, Tarina czuła niemal fizyczny ból i bardzo rozpaczała.  

Tarina  skończyła  wreszcie  rozpakowywać  ubrania  i  włożyła 

koszulę  z  delikatnego  jedwabiu  obrębioną  koronką.  „Właściwie 

mogłabym  w  tym  iść  nawet  na  bal",  powiedziała  do  siebie, 

przeglądając  się  w  lustrze.  I  zaraz  przypomniała  sobie,  że  jest  tylko 

pokojówką. Gdyby ktoś zobaczył ją w tym stroju, nie uwierzyłby,  że 

jest służącą.  

Poszła do łóżka czując się jak księżniczka z bajki. Zanim zasnęła, 

jeszcze raz podziękowała Bogu, że zawiódł ją do domu Betty.  

—  Teraz  —  szeptała  —  nie  muszę  się  już  o  nic  martwić,  to 

cudowne, że jestem tutaj.  

Czuła  się  tym  tak  bardzo  podekscytowana,  że  w  nocy  długo  nie 

mogła  zasnąć.  A  kiedy  rano  ubierała  się  pospiesznie,  pomyślała,  że 

musi poprosić Hunta lub któregoś ze stewardów, żeby każdego ranka 

budził ją wcześnie pukaniem do drzwi. Jej pośpiech okazał się jednak 

zupełnie niepotrzebny, ponieważ kiedy poszła do kabiny Betty, zastała 

kuzynkę w łóżku. Betty wcale nie miała zamiaru się zrywać o świcie.  

— Idź do siebie, Tarino — powiedziała. — Jeśli sądzisz, że teraz 

wstanę, to się grubo mylisz.  

— Czy źle się czujesz, kochana?  

background image

— Nie, ale mogę poczuć się fatalnie, jeśli się podniosę. Zostanę w 

łóżku i myślę, że zrobi tak większość osób.  

—  W  takim  razie  pójdę  zobaczyć,  czy  lady  Millicent  czegoś  nie 

potrzebuje.  

—  Mam  nadzieję,  że  ona  również  źle  znosi  morskie  podróże  — 

powiedziała Betty złośliwie.  

Potem,  jakby  obawiając  się,  że  wybuch  śmiechu  przyprawi  ją  o 

zawrót głowy, zamknęła oczy i odwróciła się od światła wpadającego 

przez okno przez szpary między zasłonami.  

Tarina  wyszła  z  kabiny  i  cicho  zamknęła  drzwi.  Zapukała  do 

sypialni  lady  Millicent  i  weszła  do  środka,  chociaż  nie  usłyszała 

żadnej odpowiedzi. Lady Millicent spała. Tarina rozejrzała się wokoło 

i  zobaczyła  na  stoliku  obok  łóżka  jakąś  dziwną  butelkę. 

Przypuszczała,  że  zawiera  ona  laudanum  lub  jakiś  inny  środek 

nasenny. Słyszała, że kobiety z towarzystwa często zażywają podobne 

mikstury.  Matka  ostrzegała  ją  jednak  przed  takimi  środkami 

twierdząc, że mogą być niebezpieczne.  

Dawno  temu  Betty  miała  guwernantkę  i  Tarina  czasami 

przychodziła do nich na lekcje. Nauczycielka cierpiała często na bóle 

głowy. Gdy dopadał ją atak migreny, brała łyżkę laudanum i kładła się 

na  kanapie.  Dziewczynki  wiedziały  wtedy,  że  mają  kilka  godzin 

spokoju, do chwili aż panna Gordon się obudzi.  

Tarina  zamknęła  ostrożnie  drzwi  kabiny  lady  Millicent  i 

pomyślała, że ma trochę wolnego czasu. Idąc korytarzem natknęła się 

na stewarda, który powitał ją wesoło:  

background image

—  Dzień  dobry,  panienko!  Czy  jest  panienka  gotowa  do 

śniadania?  

—  Tak  i  muszę  przyznać,  że  jestem  głodna  jak  wilk  —  odparła 

Tarina.  

— Za momencik przyniosę tacę— obiecał steward z uśmiechem.  

Tarina  poszła  do  swojej  kabiny  i  posłała  łóżko.  Zauważyła 

wcześniej,  że  na  jachcie  jest  dziesięć  kabin,  z  tego  cztery  prawie  tak 

małe  jak  jej  własna.  Pomieszczenia  obok  sypialni  Tariny  nikt  nie 

zajmował. Zgromadzono tam prawdopodobnie niepotrzebne kufry.  

Kabina  Tariny  była  niewielka,  schludna  i,  zdaniem  dziewczyny, 

bardzo ładna. Stało w niej pojedyncze mosiężne łóżko, nie tak wielkie 

jak  łóżko  Betty  czy  lady  Millicent,  lecz  bardzo  wygodne.  Wszystkie 

inne  meble,  szafa,  toaletka,  kilka  szafek  z  szufladami  i  umywalka, 

były  wbudowane  w  ściany,  podobnie  jak  w  pozostałych  kabinach. 

Całe pomieszczenie pomalowano na jasnozielony kolor i kiedy Tarina 

leżała w łóżku, czuła się jak pogrążona w morskich falach.  

Na  śniadanie  steward  przyniósł  jajka  na  bekonie  oraz  kiełbaski  i 

obiecał,  że  jeśli  będzie  głodna,  przyniesie  jej  coś  jeszcze.  Tarina 

rzadko  jadała  tak  obfite  śniadania.  Na  tacy,  oprócz  głównego  dania, 

znalazła  również  miód  i  marmoladę,  gorące  bułeczki  i  tosty  oraz 

banana i mandarynkę.  

—  Kiedy  dopłyniemy  do  jakiegoś  cieplejszego  portu,  może 

dostaniemy  truskawki  —  powiedział  steward,  jakby  obiecywał 

dziecku zabawkę.  

— W styczniu? — zdziwiła się Tarina.  

background image

—  Zobaczy  panienka  —  odparł.  —  A  w  Indiach  kupimy  pyszne 

owoce mango.  

Kiedy  wyszedł,  Tarina  westchnęła.  Była  naprawdę  oczarowana. 

Wszystko  tak  bardzo  ją  zachwycało,  że  nie  mogła  usiedzieć  na 

miejscu.  Postanowiła  zobaczyć  morze  i  fale  rozbijające  się  o  burtę. 

Ojciec często opisywał jej burze, jakie nawiedzają Zatokę Biskajską, i 

chociaż Tarina wiedziała, że wychodzenie na pokład w czasie sztormu 

może okazać się niebezpieczne, ciekawość nie dawała jej spokoju.  

—  Widzisz,  tato  —  powiedziała  głośno,  tak  jakby  ojciec 

znajdował  się  obok  —  doświadczam  wszystkich  tych  rzeczy,  o 

których kiedyś rozmawialiśmy. To dzieje się naprawdę! Szkoda tylko, 

że nie jesteś tutaj ze mną!  

Poczuła lekki ucisk w sercu na wspomnienie ojca. To on przecież 

rozbudził jej wyobraźnię i sprawił, że zaczęła interesować się tyloma 

rzeczami.  Wielu  ludzi  pomyślałoby  pewnie,  że  to  wyjątkowo  nudne 

dla  młodej  dziewczyny  żyć  w  cichej  małej  wiosce  i  mieć  do 

towarzystwa jedynie starego ojca. Jednak gdy tylko pastor doszedł do 

siebie po śmierci żony, Tarina stwierdziła, że każda chwila spędzona z 

ojcem sprawia jej prawdziwą przyjemność.  

Rozmawiał  z  nią  jak  z  dorosłą  osobą,  a  ponieważ  odznaczał  się 

wyjątkową  inteligencją,  każda  dyskusja  z  nim  była  niezmiernie 

interesująca.  

—  Gdybyś  był  tutaj  ze  mną,  ojcze  —  powiedziała  Tarina  do 

siebie—  opowiedziałbyś  mi  wszystko  o  Syjamie  i  innych  krajach, 

background image

które będziemy mijać po drodze. Przed nami teraz Morze Śródziemne, 

Kanał Sueski i Morze Czerwone.  

Ojciec  Tariny  przed  wieloma  laty  uczestniczył  w  uroczystości 

otwarcia  Kanału  Sueskiego.  Pojechał  tam  wkrótce  po  uzyskaniu 

stopnia  naukowego  jako  nauczyciel  pewnego  bogatego  młodzieńca, 

któremu  rodzice  chcieli  pokazać  kawałek  świata.  Dla  ojca  Tariny 

podróż także była ciekawym doświadczeniem. Opisywał kiedyś córce 

ceremonię  otwarcia,  której  przewodniczyła  cesarzowa  Eugenia. 

Opowiadał  też  o  niezwykłym  podnieceniu,  jakie  zapanowało,  gdy 

procesja  statków  z  wciągniętymi  na  maszt  flagami  ruszyła  przez 

kanał.  

—  Zapamiętałam  wszystko,  o  czym  mi  opowiadałeś,  ojcze  — 

rzekła  w  duchu  Tarina.  —  A  teraz  muszę  wreszcie  iść  i  zobaczyć 

morze.  

Wyciągnęła z szafy ciężki podszyty futrem płaszcz. Wiedziała, że 

podczas  silnego  wiatru  trudno  będzie  utrzymać  na  głowie  kapelusz. 

Znalazła  więc  w  kufrze  szyfonowy  szal,  narzuciła  go  na  głowę  i 

zawinęła  wokół  długiej  szyi.  Postawiła  kołnierz,  otworzyła  drzwi  na 

korytarz i skierowała się w stronę wyjścia na pokład.  

Było  jeszcze  wcześnie,  nie  przypuszczała  więc,  że  może 

kogokolwiek tam spotkać. Sądziła, że goście markiza jedzą śniadanie 

w swoich kabinach, jeśli oczywiście są w stanie coś przełknąć. Kiedy 

wczoraj  przybyli  na  statek,  Tarina  nie  miała  zbyt  wiele  czasu,  by 

dokładnie  go  obejrzeć,  zapamiętała  jednak  drogę  wiodącą  na  górę  i 

teraz z łatwością znalazła drzwi.  

background image

Mocowała się trochę, by je otworzyć, z zewnątrz bowiem napierał 

na  nie  wiatr.  Kiedy  w  końcu  udało  jej  się  wydostać  na  pokład, 

rozejrzała się wokoło i przystanęła oczarowana.  

Jacht  pruł  przez  spienione  fale.  Wiał  silny  wiatr,  lecz  mimo  to 

przez  szare  chmury  prześwitywało  blade  słońce.  Widok  był  tak 

prześliczny i pełen majestatu, że Tarina stała nieruchomo przez długą 

chwilę,  zanim  ruszyła  dalej.  Trzymała  się  blisko  nadbudówki 

posuwając  się  do  przodu  aż  do  miejsca,  skąd  mogła  widzieć  dziób 

jachtu rozdzierającego fale.  

Bała się iść dalej, ponieważ rozpryskująca woda moczyła pokład i 

szybko  spływała  z  powrotem  do  morza.  Tarina  stała  długo,  opierając 

się  plecami  o  nadbudówkę.  Wiatr  targał  jej  czarnym  szyfonowym 

szalem  i  wywiał  spod  niego  kilka  małych  kosmyków.  Przepełniona 

radością  czuła,  że  przestaje  się  martwić  nie  tylko  o  to,  czy  dobrze 

odegra swoją rolę, ale także o swoją przyszłość.  

—  Powinnam  mieć  więcej  wiary,  a  wtedy  przestanę  się  bać  — 

powiedziała do siebie.  

Statek przedzierał się właśnie przez jakąś gigantyczną falę. Tarina 

zachwiała  się  nieco,  ale  zaraz  potem  z  powrotem  mocno  przywarła 

plecami do ściany. Nagle wystraszył ją czyjś głos.  

— Co tutaj robisz? Nie wiesz, że to niebezpieczne?  

Odwróciła głowę i od razu wiedziała, że ma przed sobą markiza. 

Wyglądał  dokładnie  tak,  jak  opisała  go  Betty.  Chociaż  w 

rzeczywistości  był  przystojniejszy.  Zrobił  na  niej  ogromne  wrażenie. 

Od  jego  nosa  do  ust  biegły  skośne  linie,  a  szare  oczy  o  głębokim 

background image

spojrzeniu patrzyły niezwykle przenikliwie. Przez moment nie mogła 

wydusić  z  siebie  żadnej  odpowiedzi,  tak  bardzo  była  przestraszona 

nagłym jego pojawieniem się. On sam także wydawał się zaskoczony.  

— Kim jesteś? — zapytał.  

Dziewczyna oprzytomniała wreszcie i rzekła:  

—  Przepraszam,  milordzie.  Wydawało  mi  się,  że  nikt  nie  będzie 

miał nic przeciwko, jeśli wyjdę zobaczyć morze.  

—  Jesteś  pokojówką  lady  Bradwell  —  stwierdził  markiz  po 

namyśle.  

— Tak, proszę pana.  

Tarina  nie  miała  najmniejszego  pojęcia,  że  ze  swoimi  rudymi 

włosami  otulonymi  czarnym  szalem  i  niezwykle  delikatną  cerą 

jaśniejącą na tle ciemnego płaszcza wcale nie wygląda na służącą.  

— Byłby z ciebie dobry żeglarz — rzekł markiz przyglądając się 

jej.  

— Mam nadzieję, milordzie. Jednak jestem na morzu dopiero po 

raz pierwszy.  

Markiz  uśmiechnął  się  i  cyniczny  wyraz  jego  twarzy  od  razu 

zniknął.  

— Pierwszy raz? — powtórzył. — No i jak ci się podoba?  

Nie  zastanawiając  się  długo  Tarina  powiedziała  pierwszą  rzecz, 

jaka przyszła jej do głowy:  

—  Bardzo  —  odparła.  —  Kto  po  wód  ciemnym  żeglował 

przestworze, miał nieraz widok przepełen ponęty...  

background image

Mówiąc  to  odwróciła  wzrok  od  markiza  i  spojrzała  na  fale 

rozbijające się o dziób. Nie mogła więc dostrzec zdziwienia na twarzy 

Oakenshawa.  

—  Wiatr  świeży  wieje,  jak  świeżym  być  może,  fregata  zwinna, 

biały  żagiel  wzdęty  —  dokończył.  —  A  więc  naprawdę  ci  się  tutaj 

podoba?  

—  Tak  —  odparła  Tarina  i  dodała:  —  Znikają  wieże,  maszty, 

brzegów szczęty, wspaniała fala pnie się po krawędzie*.  

Powiedziała  to  naturalnie,  jakby  zwracała  się  do  swojego  ojca, 

który często cytował poetów. Nie przypuszczała, że markiz patrzy na 

nią,  nie  wierząc  własnym  uszom.  Milczał,  więc  znowu  zwróciła  ku 

niemu  twarz.  Miała  wielkie  oczy  i  wydawało  się  przez  chwilę,  że 

odbija się w nich zieleń fal.  

—  Widzę,  że  znasz  Byrona  —  zauważył.  —  Wygląda  na  to,  że 

wiatr  wzmaga  się  coraz  bardziej.  Zejdź  lepiej  na  dół,  tylko  zrób  to 

bardzo ostrożnie.  

— Oczywiście, milordzie.  

Wracając musiała przejść obok niego. Markiz odsunął się na bok, 

by  zrobić  jej  miejsce.  Wielka  fala  zakołysała  jachtem  i  markiz 

zachwiał  się  nieco.  Tarina  wyciągnęła  odruchowo  rękę,  żeby  nie 

upadł. Okazało się to niepotrzebne. Markiz chwycił za poręcz i szybko 

odzyskał  równowagę,  a  Tarina  pospiesznie  prześlizgnęła  się  w 

kierunku drzwi.  

* Cytaty z Wędrówek Childe Harolda G. Byrona w przekładzie 

Jana Kasprowicza.  

background image

Ruszył  za  nią,  a  kiedy  znaleźli  się  w  środku,  rzekł  twardym 

głosem:  

—  To  bardzo  nierozsądne  chodzić  samej  po  pokładzie  w  taką 

pogodę.  W  razie  niebezpieczeństwa  nie  byłoby  nikogo,  kto  mógłby 

cię uratować.  

—  Bardzo  zależy  mi  na  zobaczeniu  Syjamu.  Obiecuję  więc,  że 

będę ostrożna — odparła Tarina i opierając dłoń na poręczy, skłoniła 

się  lekko:  —  Dziękuję  za  to,  że  zaniepokoił  się  pan  o  moje  życie. 

Bardzo to doceniam.  

Powiedziawszy  to  odwróciła  się  i  zaczęła  ostrożnie  schodzić  po 

schodach.  I  znowu  nie  miała  okazji  zobaczyć  zdumionej  twarzy 

markiza.  Kiedy  jednak  znalazła  się  w  swojej  kabinie  i  zdjęła 

przemoczony  płaszcz,  pomyślała,  że  rozmowa  z  markizem,  którego 

widziała pierwszy raz, była trochę dziwna. „Może nie powinnam była 

nic mówić?", pomyślała.  

Markiz  pojawił  się  jednak  na  pokładzie  tak  nagle,  że  Tarina  nie 

miała  czasu, by  zastanawiać  się,  co należałoby  powiedzieć,  i  mówiła 

po prostu to, co przychodziło jej do głowy. Uświadomiła sobie teraz, 

że wcale nie przestraszyła się markiza, i dziwiła się, czemu Betty tak 

się  go  obawia.  A  potem  przyszło  jej  do  głowy,  że  przecież  nie  może 

porównywać  się  z  Berty.  W  oczach  markiza  Tarina  była  zwykłą 

służącą,  której  mógł  rozkazać,  by  zeszła  na  dół.  Do  gości  nie 

zwracałby się przecież w taki sposób.  

background image

—  Muszę  znaleźć  sobie  jakieś  miejsce  na  pokładzie,  gdzie 

mogłabym  siedzieć  w  ukryciu  —  postanowiła  Tarina.  —  Nie 

wytrzymam dwóch miesięcy na dole.  

Wkrótce  zapomniała  o  tym  spotkaniu  i  zaczęła  myśleć  o 

majestacie  morza.  Po  chwili  jednak  uświadomiła  sobie,  jak  szybko 

markiz rozpoznał cytat z Byrona.  

— Pewnie jest bardzo oczytany — powiedziała do siebie i znowu 

zaczęła się zastanawiać, czy na statku są jakieś książki.  

Kończyła  rozpakowywać  kufer,  w  którym  znalazła  mnóstwo 

wspaniałych strojów, gdy naraz usłyszała pukanie do drzwi.  

— Proszę wejść — powiedziała.  

Do kabiny wszedł Hunt.  

— Dzień dobry, panienko — rzekł wesoło. — Słyszałem, że była 

panienka na pokładzie i narobiła sobie trochę kłopotów.  

— Kto ci o tym powiedział? — spytała Tarina.  

— Mój pan uważa, że było to bardzo ryzykowne. Gdyby panienka 

wpadła do morza, nikt by nawet tego nie zauważył.  

—  Przepraszam,  nie  wiedziałam,  że  to  takie  niebezpieczne  — 

odparła Tarina po chwili — ale żadna z pań mnie nie potrzebowała, a 

ja tak bardzo chciałam zobaczyć morze.  

— Ciągnie panienkę do morza jak nikogo innego.  

— Czy wszyscy cierpią na chorobę morską?  

—  Markiz  i  pan  Prestwood  czują  się  dobrze,  ale  lord  Laraine 

powiedział,  że  nie  zamierza  narażać  się  na  złamanie  nogi,  i  został  w 

background image

swojej  kabinie.  Jego  żona  prosiła  mnie,  żebym  przyniósł  jej  parę 

książek.  

Oczy Tariny zabłysły.  

—  Książek?  —  zawołała  Tarina.  —  Czy  na  jachcie  są  jakieś 

książki?  

—  O  tak  —  odparł  Hunt.  —  W  jednej  z  kabin  markiza  jest  ich 

całe mnóstwo.  

Tarina klasnęła w ręce.  

—  Skoro  idziesz  po  książki  dla  lady  Loraine,  czy  mógłbyś  także 

mnie przynieść parę? Bardzo brakuje mi czegoś do czytania.  

— Znajdę coś dla panienki — obiecał Hunt. — Co panienka lubi? 

Krwawe  kryminały  czy  słodkie  romanse?  Jego  lordowska  mość  ma 

niewiele książek tego rodzaju.  

—  Tak  naprawdę  —  powiedziała  Tarina  —  chciałabym  jakąś 

książkę  o  krajach,  do  których  jedziemy.  Czy  twój  pan  ma  coś  o 

Syjamie?  

— Na pewno — odparł Hunt.  

— Zanim dotrzemy do Syjamu, będziemy mijać Włochy, Afrykę, 

Grecję, Egipt i Indie.  

—  Tak  —  zawołał  Hunt  —  ale  nie  mogę  przynieść  całej 

biblioteki. W każdym razie wiem, o co panience chodzi.  

—  Dobrze,  więc  przynieś  mi  kilka  książek  o  tych  krajach  — 

poprosiła.  

— W jakim języku panienka woli?  

Tarina przypomniała sobie, że miała udawać Francuzkę.  

background image

—  Wszystko  jedno  —  odparła.  —  Mogę  czytać  zarówno  po 

angielsku,  jak  i  po  francusku,  ale  miałabym  kłopoty  z  arabskim  czy 

greckim.  

Hunt roześmiał się.  

— Mój pan powiada, że słowa miłości kobiety potrafią zrozumieć 

w każdym języku.  

Uwaga  ta  wydała  się  Tarinie  zbyt  poufała.  Odwróciła  wzrok  i 

powiedziała z godnością:  

— Będę niezmiernie wdzięczna, panie Hunt, za wszystkie książki, 

które  pan  dla  mnie  wynajdzie,  i  oczywiście  obiecuję,  że  będę 

obchodzić się z nimi bardzo ostrożnie.  

—  Pewnie  —  odparł  Hunt  —  bo  inaczej  jaśnie  pan  zmyje  mi 

głowę. Większość jego gości nie przepada za czytaniem.  

Tarina  pomyślała,  że  markiz  po  ich  porannej  rozmowie  nie 

powinien  być  zdziwiony  jej  zainteresowaniem  lekturą.  Nie  była 

jednak pewna, czy zgodzi się pożyczać jej książki.  

—  Proszę  nie  mówić  o  niczym  jego  lordowskiej  mości  — 

powiedziała.  —  Wiem  jednak,  że  nie  wytrzymam  kilku  tygodni  bez 

czytania.  

—  Nie  ma  się  o  co  martwić  —  odrzekł  Hunt.  —  Przyniosę 

książki.  Mój  pan  pomyśli,  że  to  dla  lady  Bradwell.  Nie  będę  musiał 

kłamać.  

Uśmiechnął  się  i  zamknął  za  sobą  drzwi.  Tarina  usłyszała  jego 

kroki  na  korytarzu.  Co  za  miły  człowiek,  pomyślała.  Przyszło  jej  do 

głowy,  że  matka  mogłaby  uznać  za  naganne,  że  pozwala  służącemu 

background image

zwracać  się  do  siebie  tak  poufale  albo,  że  namawia  go  na 

przyniesienie  książek  bez  zgody  właściciela,  ale  pocieszyła  się,  że 

ojciec wszystko by zrozumiał.  

Morze  szalało  przez  trzy  dni  i  dopiero  czwartego  dnia  Tarina 

obudziła  się  i  stwierdziła,  że  statek  płynie  bez  kołysania,  a  fale  nie 

uderzają  już  w  okrągłe  okna  kabiny.  Betty  nadal  stanowczo 

odmawiała  wstania  z  łóżka,  a  lady  Millicent  cały  czas  drzemała  pod 

wpływem środków nasennych. Tarina nie miała więc wiele do roboty. 

Rozmawiała trochę z Betty i czytała.  

Hunt  przyzwyczaił  się  już  do  tego,  że  Tarina  wprost  pochłania 

książki.  Kiedy  nie  wiedział,  co  może  ją  zainteresować,  wybierał  je  z 

biblioteki  na  chybił  trafił.  Robił  to  przeważnie  wtedy,  gdy  jego  pan 

był  na  mostku  kapitańskim  lub  jadł  posiłek  w  salonie.  Tarina 

rozczytywała  się  we  francuskich  powieściach,  przewodnikach 

turystycznych i rozprawach na temat religii Wschodu.  

Po rozmowie z markizem na pokładzie nie dziwiła się, że w jego 

bibliotece jest też wiele tomików poezji, choć po tym, co opowiadała 

jej  Betty,  nie  spodziewała  się,  że  Oakenshaw  okaże  się  człowiekiem 

rozmiłowanym  w  wierszach.  Przyszło  jej  do  głowy,  że  może  tak 

skompletował  swoją  bibliotekę, by  służyła  bardziej  jego  gościom  niż 

jemu samemu.  

Tarina  z  dużym  zainteresowaniem  zaczęła  czytać  dzieła  o 

wschodnich  religiach.  Żałowała,  że  nie  ma  przy  niej  ojca,  z  którym 

mogłaby podyskutować na ten temat. Chociaż był on chrześcijaninem, 

interesował  się  także  buddyzmem,  a  Tarina,  po  przebrnięciu  przez 

background image

kilka  uczonych  traktatów  o  religii  buddyjskiej,  miała  w  głowie 

mnóstwo pytań, które żądały odpowiedzi.  

Hunt  znalazł  jej  zaciszne  miejsce  na  pokładzie,  gdzie  mogła 

siedzieć  bez  obawy,  że  ktoś  ją  zobaczy.  Była  zachwycona,  że  może 

spokojnie  oddawać  się  lekturze  i  jednocześnie  oddychać  świeżym 

powietrzem.  Całe  życie  spędziła  na  wsi  i  nie  lubiła  przebywać  w 

zamknięciu.  Gdy  tylko  morze  się  uspokoiło,  Betty  nabrała  ochoty  na 

pogawędki.  

— Powiedz mi: co się dzieje? — spytała.  

— Z tego, co wiem, nic szczególnego — odparła Tarina. — Hunt 

mówił,  że  markiz  i  pan  Prestwood  spędzają  dużo  czasu  na  mostku 

kapitańskim  i  jedzą  razem  posiłki,  podczas  gdy  wszyscy  inni  nie 

opuszczają swoich kabin.  

—  Gdybym  tylko  mogła  —  powiedziała  Betty  —  wstałabym  i 

dotrzymała  markizowi  towarzystwa.  Jednak  kiedy  tylko  próbuję  się 

podnieść, zaczyna kręcić mi się w głowie.  

—  W  takim  razie  lepiej  zostań  w  łóżku  —  poradziła  Tarina.  — 

Nie ma nic gorszego niż szarozielona twarz i rozstrój żołądka.  

Roześmiały się.  

—  Pocieszające  jest  jednak  to,  że  lady  Millicent  czuje  się 

podobnie jak ja — rzekła Betty.  

—  Nie  sądziłam,  że  można  aż  tyle  spać  —  odparła  Tarina.  — 

Kiedy  jednak  lady  Millicent  się  budzi,  staje  się  nieznośna.  Ciągle 

mówi: „przynieś to, przynieś tamto". A potem bierze kolejną łyżkę tej 

„diabelskiej" mikstury, jak ją nazywała moja matka, i zasypia znowu.  

background image

— Czy nadal wygląda tak pięknie? — spytała zawistnie Betty.  

Tarina zachichotała.  

— Ma opuchniętą twarz i potargane włosy.  

— Szkoda, że markiz nie może jej zobaczyć! — zawołała Betty.  

Gdy dopłynęli do Gibraltaru, słońce świeciło jasno, a morze stało 

się  jeszcze  spokojniejsze.  Było  jednak  dosyć  chłodno.  Kiedy  Betty 

wstała z łóżka i oznajmiła, że zje lunch w salonie, Tarina poradziła jej, 

by  włożyła  ciepłą  wełnianą  sukienkę,  w  której  Betty  było  bardzo  do 

twarzy, i długie futro z szynszyli na wypadek, gdyby chciała wyjść na 

pokład.  

Betty  wyglądała  ślicznie  z  włosami  ufryzowanymi  przez  Tarinę. 

Aż  żal  było  przykrywać  je  kapeluszem,  chociaż  w  jasnobłękitnym 

nakryciu  głowy  wyglądała  bardzo  korzystnie.  Przystrojona  w 

pastelowe barwy przypominała figurkę z drezdeńskiej porcelany.  

— Wyglądasz naprawdę wspaniale — stwierdziła Tarina. — Nie 

wydaje  mi  się,  żeby  jakikolwiek  mężczyzna  spojrzał  na  lady 

Millicent, kiedy ty jesteś w pobliżu.  

—  Mam  nadzieję,  że  się  nie  mylisz  —  zaśmiała  się  Betty.  —  I 

mam też nadzieję, że markiz choć trochę stęsknił się za mną.  

— Na pewno — rzekła Tarina z przekonaniem.  

Odprowadziła Betty na korytarz i wróciła, by uprzątnąć kabinę.  

Kilka  minut  później  zjawiło  się  dwóch  stewardów,  aby  pościelić 

łóżko,  i  Tarina  poszła  do  siebie.  Gdy  tylko  znalazła  się  w  kajucie, 

Hunt wetknął głowę przez drzwi.  

— Jaśnie pani prosi panienkę— powiedział i zaraz zniknął.  

background image

Tarina udała się więc do sypialni lady Millicent.  

—  Słyszałam,  że  lady  Bradwell  wstała  —  powiedziała  dama 

ostrym głosem, gdy tylko Tarina weszła do środka.  

— Tak, proszę pani.  

—  Ja  też  zamierzam  się  podnieść.  Zobaczymy,  czy  poradzisz 

sobie z moimi włosami.  

Gdy  toaleta  dobiegła  końca,  lady  Millicent  wyglądała  naprawdę 

pięknie.  Tarina  pomyślała  jednak,  że  lady  Millicent  nadal  jest 

nieprzyjemna  i  czepia  się  drobiazgów.  A  jednak  przyznawała  w 

duchu, że zielona suknia i futro z gronostajów, które włożyła, świetnie 

podkreślają jej urodę i figurę.  

Wielka  dama  nie  zadała  sobie  trudu,  by  podziękować  Tarinie  za 

pomoc. Wydała jej jeszcze kilka poleceń i wyszła. Tarina odetchnęła z 

ulgą.  Intuicyjnie  czuła,  że  Betty  nie  wygra  z  rywalką,  która  była 

gotowa pokonać wszystko, co stanie jej na drodze.  

Gdy w salonie podawano lunch, Tarina wzięła trzy książki, które 

skończyła  już  czytać,  i  postanowiła  sama  wybrać  sobie  następne. 

Przeszła przez korytarz, otworzyła drzwi do apartamentu markiza i tak 

jak się spodziewała, znalazła Hunta w sypialni.  

— Czy mogłabym sama sobie wybrać książki? — spytała.  

— Już je panienka przeczytała? — zdziwił się Hunt. — Nie mogę 

w to uwierzyć.  

— Ależ tak — odparła Tarina — czytam bardzo szybko.  

— A może też potrafi panienka świetnie kłamać — zażartował.  

background image

Tarina  bynajmniej  się  nie  roześmiała  i  gdy  Hunt  uświadomił 

sobie, że dziewczyna czeka na odpowiedź, rzekł:  

—  Więc  niech  panienka  idzie,  przejrzy  książki  i  wybierze  sobie 

coś.  Proszę  też  zapamiętać,  co  panienkę  interesuje,  wtedy  będę 

wiedział, co przynieść następnym razem.  

Nie  chcąc  przedłużać  rozmowy  Tarina  otworzyła  drzwi  wiodące 

do  prywatnego  pokoju  markiza.  Kiedy  weszła  do  środka,  zaparło  jej 

dech. W rzeczywistości wcale nie wierzyła Huntowi, gdy powiedział, 

że markiz ma na statku setki książek. Teraz przekonała się, że mówił 

prawdę.  Trzy  ściany  zastawione  były  półkami  uginającymi  się  od 

tomów najróżniejszej wielkości.  

Książki  wypełniały  pokój  dosłownie  od  podłogi  po  sufit.  Tarina 

była tak podekscytowana, jakby odkryła jakiś skarb. Ledwie zwróciła 

uwagę  na  wytworne  biurko  i  meble  obite  czerwoną  skórą,  tak 

pochłonęło  ją  przeglądanie  półek.  Wszędzie  widziała  tylko  książki  i 

książki,  i  to  w  dodatku  dokładnie  takie,  jakie  zawsze  chciała 

przeczytać.  

Nie  były  ani  zniszczone,  ani  przestarzałe  jak  te  z  biblioteki  jej 

ojca.  W  zbiorach  markiza  znajdowały  się  przeważnie  najnowsze 

wydania różnego rodzaju literatury.  

Tarina  poczuła  się  jak  człowiek,  który  odkrył  kopalnię  złota,  w 

chwili  kiedy  najmniej  się  tego  spodziewał.  W  końcu  wybrała  wielki 

tom  poezji,  rozprawę  o  Egipcie  oraz  książkę  zatytułowaną:  Mity  i 

bogowie  Indii.  Znalazła  także  kilka  książek  o  Syjamie,  ale 

postanowiła przeczytać je później.  

background image

Ogarnęła  ją  wielka  radość.  Wiedziała,  że  będzie  miała  mnóstwo 

czasu  na  lekturę.  Zabrała  książki  do  swojej  kabiny,  rozkoszując  się 

myślą  o  długich  godzinach,  które  przyjdzie  jej  nad  nimi  spędzić. 

Zastanawiała  się  jednocześnie,  czy  markiz  sam  wybrał  książki  do 

swojej  biblioteki,  czy  też  kazał  sekretarzowi  zapełnić  półki 

najnowszymi wydaniami. Ale w końcu doszła do wniosku, że jest jej 

to  obojętne.  Była  niezmiernie  szczęśliwa,  że  miała  możność  wybrać 

się  w  podróż  na  „Morskiej  Syrenie",  lecz  teraz  osiągnęła  pełnię 

szczęścia.  

— Mogę czytać i czytać — powtarzała z radością — zamiast, tak 

jak  Betty  i  lady  Millicent,  walczyć  o  mężczyznę,  któremu 

prawdopodobnie obie są obojętne.  

Jeszcze  raz  intuicja  pozwoliła  jej  zobaczyć  rzeczy  takimi,  jakimi 

były  naprawdę.  Teraz  kiedy  zamieniła  parę  zdań  z  markizem,  była 

pewna,  że  nie  poślubi  on  Betty  i  że  wcale  nie  zależy  mu  na  lady 

Millicent, chociaż z nią flirtuje.  

—  Czego  on  szuka?  —  zastanawiała  się  Tarina.  „Czego  mu  w 

życiu brakuje? Przecież ma już prawie wszystko".  

Gdzieś  w  głębi  duszy  czuła,  że  zna  odpowiedź  na  te  pytania.  A 

potem stwierdziła, że jeśli to prawda, to nie chce o tym myśleć.  

Na  Morzu  Śródziemnym  było  zaskakująco  ciepło  jak  na  tę  porę 

roku. Woda wcale nie  wydawała się  tak niebieska, jak przypuszczała 

Tarina.  Morze  jednak  było  spokojne  jak  sadzawka.  Płynęli  coraz 

bardziej na wschód. Betty widząc, że lady Millicent zagarnęła markiza 

całkowicie  dla  siebie,  usadowiła  się  za  parawanem,  który  ustawiono 

background image

na pokładzie. Lady Millicent rozmawiała czule z markizem przez cały 

lunch,  a  potem  gdy  markiz  zasugerował,  żeby  wszyscy  wyszli  na 

pokład, odciągnęła go na bok i po chwili oboje gdzieś zniknęli.  

Harry  Prestwood  pospieszył  do  Betty  i  usiadł  obok  niej.  Chcąc 

wyrwać ją z zamyślenia, powiedział:  

—  Z  każdym  dniem  jest  pani  coraz  piękniejsza.  Już  tak  długo 

zwracam się do pani tak oficjalnie. Czy mógłbym mówić po imieniu?  

—  Oczywiście  —  uśmiechnęła  się  Betty  —  już  dawno  miałam 

ochotę zrezygnować z tych zbędnych formalności.  

— To wspaniale — odparł. — A teraz powiem ci jeszcze raz, że 

bardzo jesteś piękna.  

Głos  Harry'ego  brzmiał  o  wiele  bardziej  szczerze,  niż  kiedy 

prawił  jej  komplementy,  gdy  tylko  się  poznali.  Wtedy  słowa  gładko 

przechodziły  mu  przez  usta  i  przypominał  Betty  mężczyzn,  których 

spotkała we Francji.  

—  Jesteś  taki  miły  —  odparła  po  chwili.  —  Chociaż  czasami 

myślę, że los jest niesprawiedliwy.  

— Dlaczego tak sądzisz? — spytał Harry.  

— Życie jest o wiele łatwiejsze dla kobiety, która jest ładna.  

— Nie zawsze. — Spojrzała na niego pytająco. — Guwernantki i 

sprzedawczynie, kobiety pracujące jako służące często są uwodzone i 

rujnuje im się życie tylko dlatego, że mają ładne buzie.  

— Pewnie masz rację — przyznała Betty. — Jednak wolę o tym 

nie myśleć.  

background image

— Czemu właściwie miałabyś się nad tym zastanawiać? — spytał 

Harry.  —  Wszystko,  co  cię  otacza,  jest  tak  piękne  jak  ty  sama.  Nie 

chciałbym, żebyś czymkolwiek się martwiła, była smutna czy bała się 

czegoś.  

— Mam nadzieję, że życie się do mnie uśmiechnie.  

— Czy byłaś szczęśliwa w małżeństwie?  

Nastała chwila ciszy. W końcu Betty odparła:  

— Nie chcę o tym rozmawiać.  

— Rozumiem.  

— Teraz jestem bardzo szczęśliwa.  

— Czy masz na myśli tylko tę chwilę?  

Betty  roześmiała  się,  ale  nie  dała  jednoznacznej  odpowiedzi. 

Milczeli przez moment, a potem Harry rzekł:  

—  Jesteś  inna  niż  wszystkie  kobiety,  które  poznawałem  na 

różnych balach i przyjęciach.  

— Cieszę się. Ale co takiego mnie od nich różni?  

— Sam się nad tym zastanawiałem — powiedział poważnie Harry 

— i doszedłem do wniosku, że jesteś po prostu dobrym człowiekiem. 

Takich kobiet nie spotyka się zbyt często w środowisku, w którym się 

obracam.  

Betty spojrzała na niego zdziwiona.  

—  Mam  nadzieję,  że  jestem  dobra,  ale  co  złego  robią  inne 

kobiety, skoro tak różnią się ode mnie?  

—  Może  nie  chodzi  o  to,  co  robią  —  odparł  Harry  zamyślonym 

głosem — lecz  o to, co myślą. Mam wrażenie, Betty,  że twoje myśli 

background image

są  czyste  i  piękne,  że  nie  ma  w  tobie  nienawiści,  nie  kłamiesz  i  nie 

zdradzasz tych, którzy cię kochają.  

Betty zawołała przerażona:  

—  Ależ  oczywiście,  że  nie!  Jednak  trudno  mi  uwierzyć,  że 

większość kobiet jest tak dwulicowa, jak mówisz.  

Harry uśmiechnął się, przysunął się trochę bliżej i rzekł:  

— Zapomnijmy o innych kobietach i porozmawiajmy o tobie.  

 

Rozdział 5 

Tarina  stała  przy  iluminatorze  w  swej  kabinie  i  obserwowała 

towarzystwo  przechadzające  się  po  wąskim  molo,  do  którego 

przycumowana  była  „Morska  Syrena".  Betty  wyglądała  uroczo, 

również lady Loraine, która uśmiechała się zagadkowo i przemawiała 

swoim słodkim głosem.  

Tarina  wyświadczyła  jej  parę  razy  drobne  przysługi,  lecz  lady 

Loraine  zawsze  jej  dziękowała,  tak  jakby  chodziło  o  coś  naprawdę 

wielkiego.  

—  Jesteś  taka  piękna  —  powiedziała  do  Tariny  ledwie  wczoraj. 

— I z całą pewnością zasługujesz na lepszy los.  

— Nie narzekam na swój los — odparła Tarina.  

—  I  to  jest  najważniejsze  —  uśmiechnęła  się  lady  Loraine.  — 

Dziękuję ci, panienko. Doskonale poradziłaś sobie z moją suknią.  

Tarina  spoglądała  teraz  na  dwie  damy  idące  obok  siebie  po 

drewnianym  molo.  Za  nimi  kroczyli  Harry  Prestwood,  lord  Loraine 

oraz markiz. Zawsze gdy patrzyła na markiza, ogarniało ją uczucie, że 

background image

jest  on  zupełnie  inny  od  wszystkich  znanych  jej  do  tej  pory  ludzi.  I 

choć powiadała  sobie,  że  takie  myśli  są niedorzeczne,  to  jednak  jego 

widok wywierał na niej wielkie wrażenie.  

Czuła, jakby wysyłała ku niemu wibracje, i odbierała te, które słał 

ku  niej.  Nie  była  w  stanie  wytłumaczyć  sobie  owego  zjawiska.  Po 

prostu czuła jego obecność, kiedy zjawiał się na pokładzie. I nie miało 

znaczenia,  czy  go  widzi,  czy  nie.  Posiadał  tak  silną  osobowość,  że 

zdawał się dominować nad wszystkim i wszystkimi.  

Starała  się  nie  wychodzić  na  pokład,  kiedy  markiz  uprawiał  tam 

ćwiczenia  lub  gdy  rozmawiał  ze  znajomymi.  Zakradała  się  wtedy  do 

jego kajuty i wyciągała różne książki.  

Region Morza Czerwonego był o tej porze roku niezwykle upalny 

i Berty oraz inni goście pragnęli tylko jednego: zażyć nieco ochłody w 

cieniu.  

—  Jest  zbyt  gorąco  nawet  na  rozmowy  —  stwierdziła  Betty  i 

dodała  złośliwie.  —  Zdaje  się,  że  lady  Millicent  ma  sporo  do 

powiedzenia markizowi!  

Tarina  nie  odpowiedziała,  jednak  z  każdy  dniem  nabierała 

wrażenia,  iż  Betty  wcale  nie  zazdrości  lady  Millicent  jej  zażyłości  z 

markizem.  

Wtedy  stało  się  coś,  co  wstrząsnęło  Tariną  i  sprawiło,  że  zdała 

sobie  sprawę  z  faktu,  iż  markiz  istotnie  potrafi  być  bardzo 

nieprzyjemny.  Tegoż  dnia,  kiedy  gorącym  powietrzem  nie  poruszał 

nawet najdrobniejszy podmuch wiatru i całe towarzystwo przeszło do 

jadalni na kolację, Tarina poczuła, że nie wytrzyma już dłużej w swej 

background image

kajucie. Wyszła na pokład i zaszyła się w swojej kryjówce, pewna, że 

nikt jej tam nie dostrzeże.  

Wieczór  był  cudowny.  Gwiazdy  rozświetliły  niebo  i  odbijały  się 

gładkiej 

powierzchni 

morza, 

poruszanej 

jedynie 

przez 

przepływające  mimo  parowce.  Był  to  czarujący  widok.  Tarina 

patrzyła  na  gwiazdy,  które  zdawały  się  przekazywać  jej  jakieś 

tajemnicze  przesłanie  —  jej  i  całemu  rozgorączkowanemu, 

spieszącemu się światu.  

— Czemu na świecie jest tyle okropnych rzeczy, skoro otacza nas 

takie piękno? — spytała samej siebie Tarina, podziwiając zmierzch.  

Blady  księżyc  płynął  wolno  po  granatowym  niebie,  a  jego  blask 

nadał wszystkiemu jeszcze bardziej magicznego czaru. Tarina zaczęła 

dumać  nad  tym  wszystkim,  czego  dowiedziała  się  z  przeczytanych 

podczas  podróży  książek.  Czuła,  jakby  jej  umysł  i  dusza  szukały 

odpowiedzi  na  coś  tajemniczego,  czegoś  bardzo  odległego,  a 

jednocześnie tkwiącego w niej samej.  

Nagle  uświadomiła  sobie,  że  musi  być  już  bardzo  późno,  gdyż 

zamilkły  głosy  i  goście  pewnie  udali  się  już do  swych kajut.  Siedząc 

długo  bez  ruchu  zesztywniała  nieco,  więc  wstała,  by  przejść  się  po 

pustym — jak sądziła — pokładzie. Ledwie wyszła ze swej kryjówki, 

gdy  zdała  sobie  sprawę,  że  dwoje  ludzi  siedzi  pod  parasolem  na 

pokładzie.  Pospiesznie  się  cofnęła,  nie  chcąc,  aby  ktokolwiek  ją 

spostrzegł.  Po  chwili  uzmysłowiła  sobie,  że  to  markiz  rozmawia  z 

lady Millicent. Usłyszała jego głęboki głos, który zawsze wywierał na 

niej osobliwe wrażenie:  

background image

— Tę właśnie gwiazdę pragnąłem ci pokazać.  

Powiedział  wskazując  palcem  niebo,  ale  lady  Millicent  odrzekła 

cicho:  

— Nie gwiazdy mnie obchodzą, Vivien, lecz ty!  

Objęła jego szyję ramieniem i przyciągnęła jego głowę do swojej.  

Miała na sobie suknię obszytą cekinami oraz tiul, który wcześniej, 

przed  kolacją,  Tarina  pomagała  jej  ułożyć.  Księżycowa  poświata 

odbijała się od jej stroju.  

Tarina  nigdy  dotąd  nie  widziała  mężczyzny  i  kobiety  całujących 

się  tak  namiętnie.  I  gdy  patrzyła  na  markiza  i  lady  Millicent 

splecionych w uścisku, doznała dziwnego uczucia, osobliwego kłucia 

gdzieś w piersi — uczucia, którego nie znała wcześniej.  

Markiz uniósł głowę i lady Millicent powiedziała:  

—  Podniecasz  mnie,  Vivien,  jak  zawsze.  Chcę  być  z  tobą 

znacznie bliżej, niż jestem w tej chwili. Nie każ mi zbyt długo czekać, 

mój cudowny kochanku.  

W  tonie  jej  głosu  zabrzmiała  namiętność.  Po  tym  wyznaniu  lady 

odwróciła  się  i  odeszła  z  gracją.  Tarinie  skojarzyła  się  z  wężem 

znikającym w ciemności.  

Markiz  nadal  stał  w  tym  samym  miejscu.  Po  chwili  jego  oblicze 

zwróciło się ku gwiazdom. Nagle jacht zakołysał się na fali i światło 

księżyca  oświetliło  twarz  Tariny.  Markiz  ujrzał  jej  wielkie  oczy 

patrzące na niego ze zdumieniem. Przez moment stał jak skamieniały, 

a Tarinie słowa uwięzły w gardle. Wtedy on odezwał się cicho, bardzo 

zmienionym głosem:  

background image

— Zapewne wyszłaś na pokład, aby popatrzeć na gwiazdy. Zatem 

unieś ku nim oczy.  

To  był  rozkaz,  a  jednocześnie  prośba,  która  wielce  ją  zdumiała. 

Nie odpowiedziała, a po chwili on odwrócił się i zniknął, idąc w ślady 

lady  Millicent.  Dopiero  wówczas  Tarina  wróciła  do  kajuty.  Zdała 

sobie  sprawę,  że  drży  cała  —  z  przerażenia.  Zachowała  się  bardzo 

głupio.  Zganiła  swoją  naiwność,  która  kazała  jej  wierzyć,  że  lady 

Millicent jedynie flirtuje z markizem.  

— Jak ona może tak postępować... skoro jest mężatką? — Tarina 

pytała siebie.  

Było  to  dla  niej  wstrząsające  odkrycie.  Mieszkała  na  cichej  i 

spokojnej plebanii, gdzie podobne sceny nie mogły się zdarzyć. Czuła, 

jak  policzki  płoną  jej  z  zażenowania.  Cóż  ona  wiedziała?  Co  dotąd 

zdążyła zobaczyć?  

—  Jak  mogłam  być  taka  głupia  i  nie  podejrzewać,  że  damy 

podobne do lady Millicent postępują w taki właśnie sposób?  

I  naraz  pewne  historie,  których  niegdyś  nie  potrafiła  zrozumieć, 

stały  się  jasne.  Pojęła  krytyczne  opinie,  jakie  wypowiadał  kiedyś 

książę  Walii  na  temat  kobiet,  dezaprobatę  swojego  ojca  wobec 

postępowania  niektórych  dam  oraz  pewne  sprawy,  o  jakich 

wspominała Betty. Gdy Betty uświadomiła sobie, jak zielona i naiwna 

jest jeszcze jej kuzynka, natychmiast zmieniła temat rozmowy.  Teraz 

Tarina przypomniała sobie niezwykły wyraz jej oczu.  

Kochankowie!  Zawsze  kojarzyła  to  słowo  z  Romeo  i  Julią  oraz 

miłosnymi wierszami, które niegdyś  czytywała i których — jak teraz 

background image

czuła  —  zupełnie  nie  pojmowała.  Fakt,  iż  zamężna  kobieta,  która 

udawała się do Indii na spotkanie ze swoim małżonkiem, mogła iść do 

łóżka z innym mężczyzną, wydawał się jej odrażający.  

Było to w jej oczach tak skandaliczne postępowanie, że nie była w 

stanie  zasnąć.  Leżała  w  ciemności  i  myślała,  iż  Betty  nie  powinna 

wiązać  się  z  kimś  tak  porywczym  i  niemoralnym.  I  nagle  zjawiło  się 

w  jej  umyśle  niespodziewane  pytanie:  a  może  Betty  miała  odgrywać 

podobną rolę w życiu markiza?  

— Czy to możliwe? — zastanawiała się głośno Tarina.  

Wtedy  z  uczuciem  nadzwyczajnej  ulgi  przypomniała  sobie,  że 

Betty  jest  wolna.  Markiz  mógł  poślubić  Betty,  a  ona  wyraźnie  tego 

pragnęła. A więc, być może, będzie mu w stanie darować jego romans 

z lady Millicent? Ale jakie to okropne i poniżające, pomyślała, i bojąc 

się,  że  może  posłyszeć,  jak  markiz  wchodzi  do  kajuty  lady  Millicent 

bądź ona idzie do markiza, zakryła uszy dłońmi.  

—  To  straszne,  to  potworne.  Papa  byłby  bardzo,  bardzo 

wstrząśnięty! — szepnęła.  

Nie potrafiła pozbyć się tej myśli i nie zmrużyła oka przez resztę 

nocy.  

Kiedy po paru dniach dotarli do Kalkuty, Tarina była bardzo rada, 

że  oto  rozstają  się  z  lady  Millicent.  Nie  rozmawiała  na  ten  temat  z 

Betty, a ponieważ jej kuzynka nie zdradzała dobrego humoru, Tarina 

stwierdziła,  że  lepiej  nie  poruszać  tej  sprawy.  Po  opuszczeniu  jachtu 

przez  lady  Millicent  —  Betty  sprawiała  wrażenie  tak  osowiałej,  że 

Tarina pomyślała, iż może nie czuje się ona zbyt dobrze.  

background image

—  Może  lepiej  zostaniesz  dzisiaj  w  łóżku?  —  zaproponowała, 

widząc ją bladą i osłabioną.  

— Nie, nie — odparła szybko Betty. — Muszę wstać, nic mi nie 

jest.  

— Wyglądasz na zmęczoną, najdroższa.  

—  To  od  gorąca—  odpowiedziała  Betty  rozdrażnionym  głosem. 

— Ale podobno ma być dziś chłodniej.  

Istotnie,  powietrze  ochłodziło  się  nieco  za  sprawą  wiatru 

wiejącego  z  południowego  zachodu,  jednak  mimo  to  Betty  nie 

odzyskiwała  dawnego  wigoru  i  zwykłej  żywiołowości.  Tarina 

podejrzewała, że Betty cierpi z powodu niewierności markiza.  

—  Jestem  pewna,  że  wszystko  się  ułoży  —  zapewniała  siebie 

samą. — Teraz kiedy opuściła nas ta rozpustnica.  

Właśnie wówczas lady Loraine poprosiła ją o zszycie sukni.  

—  Wcześniej  nie  chciałam  cię  o  to  prosić,  mademoiselle  — 

wyjaśniła  cicho  lady  Loraine  —  jako  że  musiałaś  zajmować  się  lady 

Millicent.  Będę  jednak  wdzięczna,  jeśli  wyświadczysz  mi  tę 

przysługę.  Muszę  przyznać,  że  zupełnie  nie  potrafię  posługiwać  się 

igłą i nitką.  

—  Oczywiście,  zaraz  to  zrobię,  milady  —  odrzekła  Tarina.  — 

Mam teraz mnóstwo czasu.  

—  Słyszałam,  że  lady  Millicent  była  bardzo  wymagająca  — 

powiedziała lady Loraine z uśmieszkiem.  

— Owszem, bardzo! — przyznała Tarina.  

background image

W głosie Tariny pobrzmiewała nutka niechęci wobec ciemnookiej 

piękności, która okazała się nieznośną istotą.  

—  Będzie  teraz  trochę  spokoju  —  stwierdziła  lady  Loraine.  — 

Lady Millicent zawsze czyniła tyle zamieszania.  

Na  to  Tarina  zapragnęła  jej  odpowiedzieć,  że  bardzo  nie  lubiła 

lady Millicent. Wiedziała jednak, że służącej nie wolno sobie za dużo 

pozwalać. Wzięła więc suknię lady Loraine i poszła do swojej kabiny.  

Fakt, iż zbliżali się do rzeki Czao Paraja, bardzo ją ekscytował. Z 

książek  z  biblioteki  markiza  dowiedziała  się,  jak  wielkie  znaczenie 

miała  owa  rzeka  dla  Królestwa  Syjamu  —  rzeka,  którą  zachodni 

podróżnicy  i  naukowcy  znali  pod  nazwą  Menam,  co  oznaczało  — 

Matka Wód. Królowie z dynastii Audija, dzięki opanowaniu tej rzeki, 

mogli rządzić resztą terytorium Syjamu.  

Płynęli 

teraz 

powoli 

górę 

rzeki 

ku 

Bangkokowi. 

Zafascynowana Tarina patrzyła na niezliczone mnóstwo łodzi, tratew i 

barek o przeróżnych kształtach. Mogła sobie wyobrazić, jaki popłoch 

zapanował tu w zeszłym roku, kiedy francuskie kanonierki otworzyły 

ogień  na  syjamskie  wybrzeże.  Przerażeni  mieszkańcy,  zaskoczeni 

hukiem dział, skakali wprost z drewnianych domków do wody.  

Zakotwiczyli i Tarina mogła teraz obserwować z dala błyszczące 

kopuły  świątyń  i  pałaców.  Pomyślała,  że  Bangkok  nie  zawiedzie  jej 

oczekiwań. Martwiło ją jedynie to, że nie będzie mogła od razu zejść 

na  ląd  i  przystąpić  do  zwiedzania.  Ponoć  markiz  miał  udać  się  na 

konferencję  z  królem.  Wtedy  będzie  okazja,  by  dokładnie  poznać 

miasto. Przynajmniej miała taką nadzieję.  

background image

Wyszła  na  pokład  wczesnym  rankiem,  nim  ktokolwiek  się  tam 

znalazł,  i  zaczęła  przypatrywać  się  rzece,  już  pełnej  małych  łódek. 

Wschodzące  słońce  oświetlało  imponujący  gmach  królewskiego 

pałacu.  Kiedy  zjawił  się  na  pokładzie  markiz  w  białych  spodniach  i 

błękitnej marynarce, wydał jej się tak piękny, jak nigdy przedtem.  

Betty  powiadomiła  ją  wcześniej,  że  markiz  wraz  gośćmi  został 

zaproszony  do  pałacu  na  spotkanie  z  królem  Czulalongkomem.  Po 

lunchu 

miało 

zacząć 

się 

zwiedzanie 

wspaniałego 

pałacu, 

najcudowniejszej budowli Bangkoku.  

— Ale  z niego szczęściarz! — powiedziała cicho i zaraz poczuła 

się zawstydzona, że mu zazdrości, a powinna być raczej wdzięczna, że 

zabrał ją do Syjamu, kraju, którego inaczej nigdy by nie zobaczyła.  

Nie  spotka  się  z  królem,  ale  za  to  może  podziwiać  błyszczące 

złoto pagody i tę uroczą rzekę.  

Kiedy  tylko  markiz  w  otoczeniu  swych  gości  zniknął  z  widoku, 

wystąpiła  śmielej  na  środek  pokładu  i  zajęła  się  obserwowaniem 

przepływających  łodzi  oraz  ludzi  na brzegu.  W  książkach  wyczytała, 

że  Syjamczycy  chętnie  się  uśmiechają,  i  teraz  zdawało  się  to 

potwierdzać.  Ci  w  łódkach  machali  do  niej  przyjaźnie  i  Tarina 

odpowiadała  na  ich  pozdrowienia.  Wtedy  podszedł  do  niej  Hunt  i 

rzekł:  

—  Kiedy  uporam  się  z  tym,  co  mam  przygotować  dla  jego 

lordowskiej mości, to wezmę panienkę na brzeg, jeśli panienka sobie 

tego życzy.  

background image

— Z radością! — odparła Tarina. — Będę ci zadawała mnóstwo 

pytań.  

— Proszę bardzo — powiedział Hunt. — Chyba wie panienka, że 

zakotwiczyliśmy  w  pobliżu  hotelu  „Oriental",  gdzie  zatrzymują  się 

wszyscy arystokraci. — Wskazał na imponujący budynek i dodał: — 

Za tymi drzewami przechadzają się teraz książęta i lordowie, a takoż i 

różni milionerzy!  

Tarina  roześmiała  się  i  zerknęła  z  zaciekawieniem  w  stronę 

hotelu, częściowo przesłoniętego palmami kokosowymi.  

—  Ten  hotel  wybudował  pewien  kapitan  —  wyjaśnił  Hunt.  — 

Niby dla marynarzy. Tylko że tam za drogo dla prostych ludzi morza.  

— Kiedy wzniesiono ten budynek? — spytała Tarina.  

— Och, panienki nie było jeszcze na świecie. Ze sto lat temu!  

Tarina zaśmiała się.  

— Ale panienka pewnie chciałaby zobaczyć króla — podjął Hunt. 

— Gadają, że on ma siedemdziesięcioro siedmioro dzieci.  

— Coś podobnego?! — wykrzyknęła Tarina.  

—  Słowo  daję  —  stwierdził  Hunt.  —  W  tym  trzydziestu  dwóch 

synów.  

Gdy nadeszła pora lunchu, Tarina zeszła do swej kajuty i znalazła 

tam  już  gotowy  posiłek,  który,  choć  wystygł,  wyglądał  bardzo 

smakowicie.  Nie  miała  zresztą  apetytu,  gdyż  było  zbyt  upalnie.  Gdy 

skończyła,  Hunt  nadal  siedział  przy  stole  z  pozostałymi  członkami 

załogi.  

background image

Ona  tymczasem  wzięła  książki,  które  skończyła  czytać,  i 

zamierzała  udać  się  do  kajuty  markiza,  aby  wymienić  je  na  inne.  Na 

statku  było  bardzo  cicho.  Wślizgnęła  się  do  biblioteki,  gdzie  stały 

książki, które umilały jej podróż. Pomyślała, że nauczyła się z nich tak 

wiele, iż po powrocie do Anglii, będzie nie tą samą osobą. Weszła do 

kajuty  markiza  i  aż  zatkało  ją  na  widok  trzech  obrazów  opartych  o 

fotele i biurko.  

Szybko  zorientowała  się,  co  przedstawiają.  Przeczytała  wiele 

książek o Syjamie, w których wspominano o tak zwanych „jatakach", 

o  freskach  zdobiących  ściany  buddyjskich  świątyń.  Stanowiły  one 

ilustracje  do  starych  podań,  legend  i  baśni,  powstałych  jeszcze  w 

czasach, nim buddyzm ogarnął całe Indie.  

Dużo czytała o nich, ale nie przypuszczała, że nadarzy się okazja, 

by  je  zobaczyć,  gdyż  większość  buddyjskich  świątyń  znajdowała  się 

poza  Bangkokiem.  A  oto  przed  jej  oczami  te  wspaniałe  reprodukcje! 

Były to miniatury namalowane z dbałością o zachowanie szczegółów, 

jednak  na  tyle  duże,  by  można  sobie  przedstawić,  jak  wyglądają  na 

świątynnych murach.  

Freski  obrazowały  świat  zamieszkany  przez  mityczne  bóstwa  i 

stworzenia  i  stanowiły  wizualną  formę  ludowych  podań  oraz 

przypowiastek.  Patrzyła  na  nie  teraz  —  na  te  figury,  będące 

wcieleniami  bohaterstwa,  miłości,  dobroci,  mądrości,  cierpliwości  i 

prawdy.  Biła  z  nich  jakaś  tajemna  moc,  którą  Tarina  czuła  swoim 

sercem lub raczej duszą.  

background image

Przyjrzała  się  pierwszemu  z  nich,  potem  następnemu,  usiłując 

pojąć  tajemną  naukę,  przechowywaną  przez  buddyjskich  mędrców 

przez całe stulecia. Drzwi za jej plecami otwarły się cicho. Sądziła, że 

to  Hunt,  i  była  na  niego  zła,  że  przerwał  jej  tę  chwilę  osobliwej 

zadumy.  

— Czyż nie są urocze? — spytała.  

— Nie dziwię się, że ci się podobają — powiedział niski głos.  

Tarina  krzyknęła  i  odwróciła  się  szybko.  W  drzwiach  stał  nie 

Hunt, lecz sam markiz. Patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczyma, 

a jego bliskość wywołała całkowity zamęt w jej umyśle. W tej chwili 

nie umiałaby nawet powiedzieć, jak się nazywa.  

Promienie  słońca,  wpadające  przez  okno,  nadawały  jej  włosom 

złocistej barwy, współgrającej ze złotem na obrazach stojących za nią. 

Z  powodu  upału  Tarina  nie  miała  na  sobie  czarnej  sukni,  stosownej 

dla służącej wielkiej damy. Miast niej włożyła bladoróżową sukienkę 

—  według  Betty  znakomitą  na  gorące  dni  —  która  podkreślała 

szczupłość  jej  talii,  opinała  krągłe  biodra  i  ciągnęła  się  aż  do  stóp, 

niczym kaskada jedwabiu i koronek.  

Markiz  lustrował  ją  badawczym  wzrokiem.  Dopiero  po  dłuższej 

chwili Tarina była w stanie powiedzieć cokolwiek.  

— Przepraszam — wyszeptała.  

Markiz zamknął za sobą drzwi.  

— Domyślam się, że przyszłaś po następne książki — powiedział 

— jak to zwykle czynisz, kiedy schodzę z jachtu.  

— Pan... o tym wie?  

background image

— Nigdy bym nie uwierzył, że lady Loraine pochłania taką masę 

książek, nie mając pojęcia, o czym w nich mowa.  

Tarina wstrzymała oddech.  

— Tak... tak mi przykro... Wiem, że to karygodne, ale obawiałam 

się,  że  gdybym  poprosiła  pańskiego  lokaja,  żeby  spytał  pana  o 

pozwolenie, mógłby pan odmówić.  

Mówiąc  to,  czuła,  iż  istotnie  zawiniła.  Służącej  nie  wolno 

zachowywać się w ten sposób. Dodała szybko:  

—  Proszę...  Biorę  całą  winę  na  siebie.  Nie  powinnam  była 

próbować  pana  oszukiwać.  Ale  pańskie  książki  tyle  dla  mnie 

znaczyły.  

— Naprawdę lubisz czytać?  

Po raz pierwszy, odkąd markiz pojawił się w kajucie, oczy Tariny 

rozbłysły.  

—  Właśnie  przed  chwilą  myślałam  sobie...  O  wszystkim,  co 

przeczytałam  na  pokładzie  jachtu  waszej  lordowskiej  mości.  Dzięki 

nim zmieniłam się.  

— Zmieniłaś? Pod jakim względem?  

—  Tyle  się  z  nich dowiedziałam... Wiem  więcej  niż kiedyś.  Mój 

ojciec powiedziałby, że poszerzyły mi się horyzonty.  

Nastała chwila ciszy. Wreszcie markiz rzekł:  

— A teraz podziwiasz te obrazy?!  

Tarina zerknęła na reprodukcje i odpowiedziała:  

—  One  są...  cudowne!  Czytałam  o  „jatakach"...  ale  nie 

spodziewałam się, że kiedyś je zobaczę.  

background image

— A jednak ci się poszczęściło... I co o nich myślisz?  

Tarina umilkła na chwilę, a następnie powiedziała:  

— Wiem, że zawierają stare buddyjskie nauki... Uważam jednak, 

że trudno znaleźć odpowiednie słowa, by je zinterpretować.  

Markiz  podszedł  do  niej,  stanął  obok  i  utkwił  wzrok  z  jednym  z 

malowideł, szczególnie barwnym, na którym sportretowanych zostało 

kilkanaście  postaci.  Każda  z  nich  odgrywała  równorzędną  rolę  i 

stanowiła  integralną  część  całości.  Tarina  wiedziała  już  teraz,  jak 

odpowiedzieć na pytanie markiza.  

—  Myślę  —  podjęła  wolno  —  że  te  obrazy  nie  są  jedynie 

pożywką dla oczu, ale i dla... duszy.  

Markiz stał bez ruchu. Wreszcie odezwał się:  

— Ubrałaś w słowa to, co sam starałem się wyrazić.  

— A więc rozumie pan? — spytała gorączkowo. — Każdy może 

wyciągnąć z nich inną naukę dla siebie.  

Znowu milczenie. Wreszcie markiz zapytał ostro:  

— Kim ty właściwie jesteś?  

Tarina  zadrżała,  jakby  wyrwana  z  transu.  Niepewnie  zaczęła 

szukać słów, a wtedy on powiedział:  

—  Nie  chodzi  mi  o  to,  że  zjawiłaś  się  na  moim  jachcie  jako 

służąca.  Pytam,  kim  jesteś  naprawdę.  —  Przerwał  i  dodał:  — 

Powiedziano mi, że jesteś Fancuzką. Ale ja w to nie wierzę.  

Tarina  czuła,  że  powinna  zaprotestować;  powinna poinformować 

go — tak jak to ustaliły z Betty — że jej ojciec jest Francuzem, matka 

background image

zaś  Angielką.  Jednak  nie  chciała  kłamać,  i  oblała  się  rumieńcem. 

Wiedziała, iż wzbudza podejrzenia.  

—  Jestem  przekonany,  że  znajdzie  się  jakieś  rozsądne 

wytłumaczenie  faktu  —  podjął  markiz  —  iż  lady  Bradwell 

sprowadziła  cię  na  mój  statek.  Jednak  nadal  intryguje  mnie  to,  że 

patrzysz  na  świat  inaczej  niż  reszta  moich  gości.  Co  się  zaś  tyczy 

owych  malowideł,  robią  one  na  tobie  takie  samo  wrażenie  jak  na 

mnie.  

— Czy tak jest naprawdę? Nie sądziłam, że...  

Urwała,  uświadamiając  sobie,  że  słowa,  które  zamierzała 

wypowiedzieć, nie przy stoją służącej.  

—  Nie  sądziłaś,  że  ja  mogę  czuć  to  samo  co  ty?  —  podsunął 

markiz  —  Cóż  w  tym  dziwnego?  Kiedy  byłem  tu  cztery  lata  temu, 

natknąłem się na pewnego artystę, który sporządzał kopie fresków ze 

świątyń  w  głębi  kraju.  Zamówiłem  u  niego  kilka  reprodukcji.  — 

Uśmiechnął  się  i  dorzucił:  —  Niemal  o  tym  zapomniałem,  ale 

Syjamczycy  są  bardzo  cierpliwi  i  nie  liczą  czasu  tak  jak  my.  Ów 

malarz przyniósł mi je, jak tylko zakotwiczyliśmy.  

— Cieszę się, że je zobaczyłam.  

—  Wiem...  —  stwierdził  cicho.  —  Nadal  jednak  czekam  na 

odpowiedź na moje pytanie.  

—  Sądzę,  milordzie,  że  niepotrzebnie...  Może  w  ogóle  nie 

powinien był pan zwracać na mnie uwagi...  

— Cóż to za niedorzeczne stwierdzenie! — oburzył się markiz. — 

Jak  mógłbym  nie  zwrócić  na  ciebie  uwagi?  Jak  mógłbym  nie  być 

background image

świadom  twej  obecności?  Czułem  ją  nawet  kiedy  cię  nie  było  w 

pobliżu mnie!  

Tarina  popatrzyła  na  niego  zdumiona.  A  potem  bez  namysłu 

powiedziała:  

— Jak mógł pan... skoro ja?...  

Urwała w pół słowa, zdając sobie sprawę, że zagalopowała się za 

daleko. Jednak markiz dokończył spokojnie:  

—  ...Skoro  ty  czujesz  to  samo  w  stosunku  do  mnie?  —  Raz 

jeszcze  rzucił  okiem  na  obrazy  i  rzekł:  —  Czy  oboje  musimy  to 

wyjaśniać?  Przeczytałem  każdą  książkę  z  tych  półek  poświęconą 

buddyzmowi.  I  każda  dowodzi,  że  nasze  życie  jest  tylko  jednym  z 

wielu. — Urwał i podjął wolniej: — Skoro oboje jesteśmy siebie tak 

świadomi nawzajem, to znaczy, że już kiedyś się spotkaliśmy i nasze 

wibracje... lub to, co nazywasz duszami, docierają do nas prędzej niż 

słowa.  

— Czy naprawdę pan tak uważa?  

—  Jestem  tego  pewien  —  odparł  markiz.  —  I  sądzę,  że  ty 

również.  

Odwróciła od niego oczy i powiedziała:  

—  Często  dyskutowałam  o  tym  z  ojcem.  On  twierdził,  że 

buddyzm  to  mądra  i  logiczna  religia,  i  dodawał,  że  jak  ktoś  pozna 

buddyjską  filozofię,  to  przekona  się,  iż  ma  ona  wiele  wspólnego  z 

wiarą chrześcijańską.  

Markiz zaśmiał się krótko.  

background image

—  No  dobrze.  A  teraz  mam  nadzieję,  że  powiesz  mi  wreszcie, 

kim jesteś. Chyba nie jedną z tych postaci z fresków, która przybrała 

ludzką postać, aby mnie zadziwić?  

—  Myślę,  że  tak  to  można  określić...  —  odrzekła  Tarina.  — 

Proszę,  milordzie,  czy  nie  mogłoby  tak  zostać?  —  Dostrzegła,  że  on 

ma  zamiar  zaoponować,  i  dodała pospiesznie:  —  Wygląda jednak  na 

to,  że  nie  potrafię  w  jednej  chwili  wrócić  do  swej  postaci  z  fresku, 

więc  będę  wdzięczna  waszej  lordowskiej  mości,  jeśli  zechce  mnie 

traktować, jakby nigdy nic nie zaszło.  

Naraz przyszło jej do głowy, że skoro markiz jest już z powrotem, 

to zapewne  wraz  z nim zjawiła się i reszta towarzystwa. Powiedziała 

prędko:  

— Jeżeli pani wróciła, to muszę już do niej iść.  

—  Nie  ma  pośpiechu  —  zapewnił  ją  markiz.  —  Lady  Bradwell 

wraz z pozostałymi moimi gośćmi jest teraz w pałacu. Ja zwiedziłem 

go już onegdaj i po rozmowie z królem wróciłem na jacht.  

—  Powinnam  być  ostrożniejsza...  —  stwierdziła  Tarina.  — 

Przepraszam,  że  czytałam  książki  waszej  lordowskiej  mości  bez 

pozwolenia.  

Markiz uczynił drobny gest dłonią.  

—  Moja  biblioteka  stoi  dla  ciebie  otworem.  Mam  nadzieję,  że 

będziesz również podziwiać moje obrazy.  

Tarina wstrzymała oddech.  

background image

—  Dziękuję  panu...  dziękuję!  Ale  „podziwiać"  nie  jest 

najwłaściwszym słowem. One mnie po prostu oczarowały! I czuję, że 

jedno spojrzenie na nie oświeci mnie bardziej niż całe tomy ksiąg.  

Markiz posłyszał gorączkową nutę w jej głosie.  

—  Nadal  nie  mam  pojęcia,  skąd  wiesz  tak  wiele  na  temat,  na 

który, muszę uczciwie przyznać, nigdy nie rozmawiałem z kobietami 

— rzekł po chwili.  

Tarina poczuła, że powinna być szczera, i wyznała:  

—  Mój  ojciec  był  uczonym,  milordzie.  Uzyskał  doktorat  w 

Oksfordzie za rozprawę o filozofii Wschodu.  

—  To  czemu,  przekazując  ci  taką  wiedzę,  przystał  na  to,  byś 

została służącą?  

— Mój ojciec... nie żyje!  

— I pewnie dlatego stroisz się w różowe suknie!  

Nie przestawał być podejrzliwy i Tarina nie pojmowała, jaka jest 

tego przyczyna. Zachowanie markiza zbijało ją z tropu. Odezwała się:  

—  Za  każdym  razem,  gdy  wkładam  piękną  suknię,  odmawiam 

modlitwę dziękczynną za to, że los się do mnie uśmiechnął.  

Mówiąc  to,  stanął  jej  przed  oczyma  markiz  całujący  się  na 

pokładzie  z  lady  Millicent.  Odczuła  wtedy  nie  tylko  niesmak  i 

oburzenie,  iż  zamężna  kobieta  może  postępować  w  ten  sposób,  ale 

uważała też, że zachowanie markiza również jest naganne.  

Zapewne przejrzał jej myśli i spostrzegł dezaprobatę w jej oczach, 

bo rzekł ostro:  

background image

—  Kazałem  ci  patrzeć  w  gwiazdy  i  zapomnieć  o  tym,  że  ich 

odbicie w wodzie często już nie jest takie piękne.  

Nie starała się udawać, że nie rozumie tej aluzji.  

— To, co złe... i ohydne... niszczy piękno... dane nam przez Boga 

— powiedziała po chwili.  

— On stworzył nas ludźmi — odparł markiz. — Ty jednak jesteś 

jeszcze  bardzo  młoda,  nie  możesz  mieć  więc  wyrozumiałości  dla 

ludzkich  słabostek.  Kiedy  przybędzie  ci  lat,  to  pojmiesz,  iż  człowiek 

musi szukać szczęścia tam gdzie się da.  

Tarina zamachała bezradnie dłońmi.  

—  To  racja  —  powiedziała  cicho.  —  Zdaję  sobie  sprawę,  że  w 

sumie wiem tak niewiele i chyba jestem... trochę głupia.  

—  Nie  zgodziłbym  się  z  tym  —  rzekł  markiz  —  ale  uważaj  na 

siebie. Trudno osiągnąć coś w życiu, nie tracąc przy tym niewinności. 

—  Spojrzała  na  niego  wystraszona,  a  on  dodał:  —  Ludzi  psują  nie 

tylko ich czyny, ale także ich myśli. Teraz twoje myśli cię przerażają, 

pamiętaj, że prawdziwa mądrość tkwi w tych obrazach.  

—  Oczywiście  ma  pan  rację!  I  wielu  jeszcze  rzeczy  powinnam 

dowiedzieć się dla własnego dobra.  

— A więc zapomnij o tym, co cię tak dręczy, dobrze?  

— Spróbuję — powiedziała pokornie — ale nie będzie to łatwe.  

— Gdyby wszystko było łatwe, to nie byłoby o co walczyć.  

—  Tak,  to  prawda.  Gdy  ktoś  dociera  do  linii  horyzontu,  wtedy 

zawsze  widzi przed sobą inny horyzont. Jak mogłam być tak głupia i 

nie zapamiętać tego?  

background image

— A jednak zapomniałaś. Dlaczego?  

— Ze... strachu.  

Wspomniała  o  swej  rozpaczy,  kiedy  jej  ojciec  odszedł  z  tego 

świata, gdy przekonała się, jak mało pozostawił pieniędzy. Modliła się 

wtedy  gorąco,  by  pomogła  jej  Berty.  I  oto  całkiem  niespodziewanie 

znalazła  się  w  tej  czarownej  podróży.  Dawna  rozpacz  przeminęła  i 

zastąpiła ją radość.  

— Podróż pełna odkryć! — powiedziała niemal szeptem.  

Markiz  drgnął.  Podobne  słowa  usłyszał  od  ministra  spraw 

zagranicznych,  a  on  sam  dodał,  że  być  może  odnajdzie  gwiazdę, 

której  zawsze  szukał.  To  wspomnienie  wyraźnie  go  poruszyło. 

Przeszedł  przez  pomieszczenie,  sięgnął  do  górnej półki  i  wziął  z  niej 

kilka książek.  

—  Tych  jeszcze  nie  czytałaś  —  rzekł.  —  Przeczytaj  więc  i 

powiedz, co  w nich znalazłaś, co w  nich zaciekawiło cię i dotarło do 

twej duszy.  

Tarina  wzięła  je  od  niego,  świadoma,  że  coś  zakłóciło  ich 

rozmowę  i  markiz  pragnie  już  teraz,  aby  odeszła.  Ruszyła  ku 

drzwiom. Nagle odwróciła się, spojrzała na niego i powiedziała:  

— Bardzo panu dziękuję.  

Cicho  zamknęła  za  sobą  drzwi,  czując,  że  ucieka  od  czegoś 

wspaniałego  i  niebezpiecznego  zarazem,  od  czego  nie  było  ucieczki 

— ani teraz, ani nigdy.  

background image

Serce  biło  jej  jak  szalone,  gdy  niemal  biegła  do  swej  kabiny. 

Zdało  jej  się,  że  przeszła  dziwne  doświadczenie,  coś  mistycznego, 

coś, co wprowadziło zamęt w jej myśli. I zaczęła się bać.  

Jak  mogła  podjąć  taką  rozmowę  z  markizem?  Skąd  znalazła 

śmiałość, by wyznać mu to, co czuła głęboko w duszy? I jak on mógł 

zadawać  jej  podobne  pytania  i  jednocześnie  powiedzieć,  że  w  tym 

samym rytmie bije jej serce co jego.  

—  Chyba  śniłam...  On  nie  mógł  rzec...  czegoś  takiego!  — 

wmawiała sobie.  

Potem przysiadła na łóżku, usiłując zebrać myśli, krążące niczym 

jakaś  wielka  karuzela,  pomieszane  i  rozgorączkowane.  Zrozumiała 

tylko  tyle,  iż  miała  błędne  wyobrażenie  o  markizie.  Skoro  naprawdę 

powiedział to, co powiedział, wówczas obraz utrwalony  w jej głowie 

—  mężczyzny  zepsutego,  cynicznego,  uwodzącego  piękne  damy  — 

był  całkowicie  fałszywy.  Może  grał  tylko  na  pokaz,  a  wewnątrz 

ukrywał całkiem inną osobowość. Tak jakby w tym jednym człowieku 

zadomowiły się naraz piekielne demony i boskie figury z buddyjskich 

obrazów.  

I dopiero teraz w pełni pojęła słowa swego ojca — że w każdym 

człowieku tkwi Bóg i Szatan i to człowiek decyduje, kogo obierze za 

swego życiowego przewodnika.  

Kiedy tak rozmyślała o markizie, czując przy tym, że coś ciągnie 

ją  do  niego  i  że  było  tak  od  chwili,  gdy  znalazła  się  na  pokładzie 

„Morskiej  Syreny",  przyszło  jej  do  głowy,  iż  jest  nielojalna  w 

background image

stosunku do Betty. To przecież Betty, która sprowadziła ją tutaj, którą 

kochała i której pragnęła pomóc, chciała wyjść za mąż za markiza.  

—  Jestem  pewna,  że  on...  uczyni  ją...  szczęśliwą  —  powiedziała 

Tarina na głos.  

I  wtedy  na  myśl  o  tym  skrzywiła  się  z  bólu.  I  wiedziała  też  — 

dlaczego.  

 

Rozdział 6 

Tarina nie mogła zasnąć. Leżała w łóżku, rozmyślając o markizie 

i  o  wszystkich  dziwnych  rzeczach,  jakie  przytrafiły  jej  się  od  chwili 

opuszczenia  Londynu.  Z  pierwszym  brzaskiem  wstała  i  zaczęła 

obserwować szarzejące niebo i gasnące gwiazdy.  

Wspomniała  o  tym,  jak  to  markiz  kazał  jej  wpatrywać  się  w 

gwiazdy,  i  wtedy  dosłyszała  cichy  dźwięk  z  drugiej  strony  kajuty. 

Odwróciła  się  i  ku  swemu  zdumieniu  dostrzegła  skrawek  papieru 

wciśnięty  pod  drzwi.  Podniosła  go  i  zobaczyła  litery  postawione 

mocnym  charakterem  pisma,  które  —  jak  czuła  —  było  pismem 

markiza. 

Czy zechciałabyś udać się ze mną na wodny targ? Bądź o świcie 

na nadbrzeżu w pobliżu pałacu.  

Początkowo  słowa  te  napełniły  ją  bezgranicznym  zdumieniem,  a 

następnie  wprawiły  w  podekscytowanie.  Słyszała  już  wcześniej  o 

targu na wodzie, atrakcji Bangkoku. Wiedziała, że ludzie schodzą się 

tam  wczesnym  rankiem,  i  nie  przypuszczała,  że  będzie  miała  okazję 

go zwiedzić.  

background image

Pragnęła jak najprędzej zobaczyć markiza i nie chciała kazać mu 

czekać.  Szybko  umyła  się  i  ubrała  —  włożyła  pierwszą  z  brzegu 

suknię, jaką znalazła w szafie. Potem zerknęła na siebie w lustrze, by 

przyczesać włosy, i wtedy uświadomiła sobie, że ma na sobie śliczną 

bawełnianą sukienkę, którą Betty kupiła w Paryżu, oryginalnie uszytą 

i  ozdobioną  wstążkami  oraz  koronkami.  Sukienka  była  prosta,  a 

zarazem piękna i szykowna.  

Czesząc  włosy,  przypomniała  sobie,  że  ma  stosowny  dla  młodej 

panienki  kapelusz  z  małym  rondem,  który  powinien  pasować  do 

reszty stroju. „Owszem — pomyślała — jest dobry dla młodej damy, 

ale czy nie zbyt wyzywający dla służącej?"  

Nie  miała  już  jednak  czasu  na  zmianę  ubrania,  wzięła  więc 

rękawiczki  i  wymknęła  się  na  korytarz.  Nie  było  tam  nikogo. 

Panowała idealna cisza. Pospieszyła na pokład i przekonała się, że na 

pokładzie  też  nie  ma  służby.  Spostrzegła  drzwi  otwarte,  jak 

przypuszczała,  przez  markiza  i  po  kilku  minutach  znalazła  się  na 

nadbrzeżu graniczącym z pałacowymi ogrodami. Przeszła pod rzędem 

kokosowych palm i dotarła do miejsca, gdzie czekał markiz.  

Podeszła do niego i zauważyła, że spojrzał z aprobatą na jej ubiór.  

—  Dziękuję...  dziękuję  panu!  Tak  bardzo  chciałam  zobaczyć 

wodny  targ,  ale  obawiałam  się,  że  będzie  to  niemożliwe  — 

powiedziała, z trudem tłumiąc przyspieszony oddech.  

—  Spodoba  ci  się,  zobaczysz  —  odpowiedział.  —  A  oto  i  nasza 

łódź.  

background image

Łódź  była  raczej  osobliwa,  niepodobna  do  tych,  które  Tarina 

widywała.  Usiadła  z  przodu  obok  markiza,  z  tyłu  zaś  zajęli  miejsca 

dwaj wioślarze i sternik.  

Poczuła  się  zupełnie  swobodnie  i  była  przekonana,  że  ich 

przewoźnicy nie zrozumieją jej rozmowy z markizem. Gdy wypłynęli 

na  rzekę,  światło  dnia  przebijało  się  już  przez  mrok  nocy  i  Tarina 

wiedziała,  że  wkrótce  na  horyzoncie  ukaże  się  słońce.  Gwiazdy  nad 

nimi  już  niemal  pogasły  i  nastąpił  ten  jedyny  w  swoim  rodzaju 

mistyczny moment walki światłości z mrokiem nocy.  

Na rzece panował już spory ruch. Przeróżne łódki wyłaniały się z 

ciemności. Pokazały się też tratwy i promy, wiozące Syjamczyków do 

pracy.  Płynęli  przez  chwilę  w  milczeniu.  Wreszcie  markiz  odezwał 

się:  

— Nie mogłem zasnąć tej nocy. Rozmyślałem o naszej rozmowie. 

Muszę przyznać, że bardzo mnie ona poruszyła.  

—  Zapewne  wszystko  to  sprawiły  tamte  obrazy  —  podsunęła 

Tarina.  

— A  więc może powinniśmy zastanowić się nad ich rzeczywistą 

wymową? — zapytał markiz.  

—  Chyba  każdy,  kto  je  widział,  zastanawia  się  nad  tym  właśnie 

— odparła Tarina.  

— Jak masz na imię? — zapytał markiz po chwili ciszy.  

— Tarina!  

— Dziwne imię, ale pasuje do ciebie. Nie znałem dotąd nikogo o 

takim imieniu.  

background image

— Tak nazywała się moja prababka, która była Austriaczką.  

Markiz uśmiechnął się.  

—  I  po  niej  odziedziczyłaś  kolor  włosów.  Miałem  rację 

podejrzewając, że nie jesteś Francuzką.  

Tarina  nie  chciała  wdawać  się  w  rozmowę  na  temat  swych 

przodków,  więc  po  prostu  odwróciła  głowę  w  stronę  zaludniającego 

się  brzegu.  Kobiety  wychodziły  ze  stojących  na  palach  na  wodzie 

drewnianych  domków  i  rozwieszały  pranie.  Dzieci  machały  do 

przepływających  łodzi,  a  kilku  śniadych  chłopców  pluskało  się  w 

rzece wokół skleconej z drewienek tratewki. Tubylcy uśmiechali się i 

Tarina powiedziała:  

—  Co  za  szczęśliwy  kraj.  Jego  mieszkańcy  są  w  większości 

ubodzy, ale potrafią cieszyć się życiem.  

— Tak, to szczęśliwy i piękny kraj — dodał markiz cicho.  

Przypomniała sobie, jak rzekł jej, by nie zajmowała swych myśli 

wstrętnymi rzeczami.  

Upłynęło  dużo  czasu,  nim dotarli  na targowisko  na  rzece.  Tarina 

ujrzała  duże  platformy  kołyszące  się  nad  powierzchnią  wody  i 

mnóstwo  wyładowanych  towarami  łodzi.  W  każdej  siedział 

mężczyzna  bądź  kobieta  z  koszem  na  głowie,  pełnym  owoców  i 

jarzyn. Truskawki, rzodkiewki i dojrzałe arbuzy odcinały się kolorem 

od ogórków, ananasów, fasoli oraz rozmaitych grzybów. Handlowano 

też  dzbankami  i  patelniami,  mięsem,  rybami,  mąką,  a  nawet  węglem 

drzewnym.  

background image

Wzeszło  słońce,  zrobiło  się  cieplej  i  Syjamczycy  rozłożyli 

parasole,  chroniące  ich  towary  przed  żarem.  Łódź  Tariny  i  markiza 

przeciskała  się  pośród  innych  łodzi,  dziewczyna  była  tak 

podekscytowana, że nie wiedziała, czy patrzeć na lewo, czy na prawo. 

W życiu nie widziała podobnego targowiska.  

Sprzedawcy wykłócali się z klientami o ceny, jednak nadal czynili 

to z uśmiechem na twarzy, nie tracąc dobrego humoru. Płynęli dalej, a 

Tarina  cieszyła  się  niczym  dziecko,  które  pierwszy  raz  ogląda  teatr 

kukiełkowy.  Była  tak  bardzo  rozentuzjazmowana,  że  nie  zdała  sobie 

nawet sprawy z tego, iż ściągnęła z głowy kapelusz i że markiz pilnie 

się  jej  przygląda.  Światło  słoneczne  połyskiwało  w  jej  rudych 

włosach.  

Dopiero po jakimś czasie, gdy łódź zawróciła, Tarina westchnęła 

cicho:  

— Nie miałam pojęcia, że targ wodny może być taki niezwykły.  

— Wiedziałem, że będzie ci się podobać — odrzekł markiz.  

W  drodze  powrotnej  barwy  otoczenia  zdawały  się  jej  bardziej 

intensywne,  a  wszystko  jeszcze  piękniejsze  niż  w  chwili,  gdy  tu 

wpłynęli. Dopiero gdy znaleźli się na otwartej rzece, Tarina rzekła:  

—  Nie  przypuszczałam,  że  pokaże  mi  pan  tak  fascynujące 

widowisko!  

Kiedy podniosła oczy na markiza, zauważyła, że jego oblicze ma 

wyraz,  którego  nigdy  przedtem  nie  widziała.  Patrzył  na  nią  dłuższą 

chwilę. Wreszcie odezwał się:  

— I co teraz będzie, Tarino? Co będzie z nami?  

background image

Przez  moment  sądziła,  że  się  przesłyszała.  Prędko  odwróciła 

wzrok.  

— Nie... nie rozumiem, o czym pan mówi.  

—  Ależ  rozumiesz,  i  to  doskonale  —  odpowiedział.  —  Zadałem 

ci pytanie, które nie dawało mi spokoju całą noc.  

— Myślę, że odpowiedź brzmi... nic, mój panie.  

— Dlaczego? — spytał ostro.  

Wahała się przez chwilkę. Wreszcie odrzekła cicho:  

— Jest pan w pełni świadom, tak jak i ja sama, że nie powinniśmy 

być  tutaj  razem...  To  może  wzbudzić  plotki,  jeśli  goście  waszej 

lordowskiej mości dowiedzą się o tym.  

—  Nie  ma  powodu,  by  się  dowiedzieli  —  zaprotestował.  —  I 

nadal  domagam  się,  abyś  odpowiedziała  na  moje  pytanie.  —  Tarina 

milczała,  więc  dodał  po  chwili:  —  Wiesz  chyba,  że  nie  mogę  cię 

utracić.  Pragnę  z  tobą  rozmawiać,  zrozumieć,  czemu  odczuwamy  tak 

samo wiele rzeczy. Mielibyśmy jednak kłopoty z rozstrzyganiem tego 

wszystkiego na pokładzie jachtu. — Tarina nadal patrzyła przed siebie 

i markiz podjął: — Wiem też dobrze, co pragnę ci zaoferować, jednak 

mam pewne skrupuły...  

Przez  moment  Tarina  poczuła  oszołomienie.  A  potem  odezwała 

się, nim zdążyła pomyśleć:  

— Nie... nie wolno panu sądzić, że...  

Słowa uwięzły jej w gardle.  Wówczas markiz powiedział do niej 

tonem, jakim wcześniej nigdy się do niej nie zwracał.  

— Kto dał ci tę suknię?  

background image

Zdziwiła  się,  co  też  to  pytanie  może  mieć  wspólnego  z  tym,  o 

czym  rozmawiali  wcześniej.  I  ta  surowość  jego  głosu,  to  zimne, 

podejrzliwe  spojrzenie...  Poczuła  się  tak,  jakby  z  rajskiego  targu  na 

wodzie  spłynęła  wprost  w  ponurą  rzeczywistość.  Stanął  jej  przed 

oczami  obraz  markiza  całującego  lady  Millicent.  Zadźwięczał  w 

uszach  głos  lady  Millicent,  nazywającej  markiza  „cudownym 

kochankiem"...  Zesztywniała,  a  markiz,  który  zapewne  wyczytał  z 

wyrazu jej twarzy, o czym myśli, rzekł szybko:  

—  Nie  chciałem  cię  zranić.  Jednak  odpowiedz:  kto  podarował  ci 

tę sukienkę?  

Była  wzburzona  jego  wojowniczym  tonem  i  własnymi  myślami. 

Odpowiedziała słabo:  

— Przyjaciel...  

— Tak właśnie przypuszczałem — rzekł markiz.  

Cyniczna  nuta  w  jego  głosie  była  bardzo  wyraźna,  toteż  Tarina 

powiedziała ze złością:  

— Jak pan może myśleć w ten sposób o mnie? Wyobrażać sobie 

takie... okropne rzeczy, pan, który jest jednocześnie taki wrażliwy na 

piękno!  

Właściwie nie była pewna, czy to, iż mężczyzna mógł zapłacić za 

jej  suknię, jest aż  tak  upokarzające. Lecz  oczy  markiza  zdradzały,  że 

uważa, iż dostała ją od kochanka.  

—  Jeżeli  jestem  w  błędzie,  to,  proszę,  wybacz  mi  —  powiedział 

szybko, zmieniając całkiem ton.  

background image

—  Oczywiście  że...  jest  pan  w  błędzie!  —  odparła  Tarina  —  I 

czuję się poniżona, że myśli pan o mnie w taki sposób.  

— A skąd jesteś taka pewna, co takiego sobie myślę? — zapytał. 

—  I  jak  to  jest,  Tarino,  że  dokładnie  znam  teraz  twe  uczucia?  — 

Tarina  nie  odpowiedziała,  więc  po  chwili  dodał:  —  Raz  jeszcze 

pytam: co będzie z nami? Jak możemy się rozstać, skoro mamy sobie 

tyle do powiedzenia?  

—  Nie...  nie  powinniśmy  o  tym  rozmawiać  —  odezwała  się 

Tarina szybko.  

— No to co mam począć?  

Tarina odpowiedziała bez zastanowienia:  

— Zaprosił pan Betty... to jest lady Bradwell, by odbyła z panem 

tę podróż... Ona sądzi, że pan zamierza poprosić ją o rękę.  

—  Poprosić  ją  o  rękę?  —  Głos  markiza  wyrażał  szczere 

zdumienie.  

Tarina spojrzała na niego. I wtedy aż zakrzyknęła z przerażenia.  

— Czy... czy to oznacza, że?!...  

Nie wolno jej było już dalej brnąć! Tak jakby w jednej chwili cała 

jej niewinność została zgnieciona żelazną ręką. Wiedziała już teraz, że 

markiz  chciał  się  tylko  kochać  z  Betty  i  jedynie  obecność  lady 

Millicent pokrzyżowała jego zamiary. Betty nigdy nie dopuściłaby do 

czegoś  podobnego,  powiedziała  sobie  w  duchu,  lecz  zaraz 

uświadomiła  sobie,  że  jej  kuzynka  właściwie  nigdy  nie  wyznała,  iż 

chce zostać żoną markiza.  

background image

—  Nie,  nie...  To  nie  może  być  prawda!  —  powiedziała  szeptem 

—  To  straszne...  okropne...  I  nigdy  nie  pozwolę  jej  uczynić  czegoś 

podobnego.  

— Powtarzam: nie chciałem tobą wstrząsnąć — stwierdził markiz 

ze spokojem.  

— Ale jednak... wstrząsnął mną pan! — krzyknęła Tarina — Nie 

wiedziałam prawie nic o życiu w wielkim świecie, póki nie trafiłam na 

pański  jacht.  Już  teraz  pojmuję  znaczenie  słowa  „cnota"  i  jestem 

pewna, że nikt mi jej nie odbierze!  

Poczuła,  jak  drży  szarpana  emocjami.  Z  trudem  panowała  nad 

sobą,  by  nie  wybuchnąć  płaczem.  Zrozumiała,  że  szczęście  i 

niewinność,  jaką  wyniosła  z  dzieciństwa,  zostały  jej  nagle  odebrane, 

że  została  siłą  wepchnięta  w  dorosłe  życie.  Znalazła  się  w  obcym  i 

przerażającym świecie, którego nie rozumiała.  

A on znowu przejrzał jej myśli, ujął jej dłoń, i powiedział.  

— Daruj mi. Nie chciałem cię denerwować. Byłem egoistyczny i 

myślałem  wyłącznie  o  sobie.  Masz  rację...  Nie  zdawałem  sobie 

sprawy  z  tego,  że  jesteś  taka niewinna. Mówiłem  ci, abyś  spoglądała 

w gwiazdy, a nie na ich odbicie w brudnej wodzie.  

—  I  próbowałam  to  robić,  lecz  teraz  wiem,  że  brud  skala 

wszystko.  

Poczuła, jak jego palce zaciskają się na jej dłoni. Markiz rzekł:  

— Chyba nie przyjrzałaś się tamtym malowidłom dość dokładnie. 

Księcia  zawsze  kuszą  demony  zła  i  zostaje  on  uratowany  dopiero  w 

ostatniej chwili przez boską Dewę.  

background image

Tarina  milczała.  Wiedziała,  iż  on  zwraca  się  wprost  do  niej. 

Wiedziała, że to niewłaściwe, iż pozwala mu trzymać swą rękę, lecz w 

głębi  serca  pragnęła  przylgnąć  do  niego  cała.  Pogrążyła  się  w 

strasznym świecie, którego istnienia nie podejrzewała aż do tej chwili. 

Przypomniała  sobie  ciemne  oczy  lady  Millicent,  jej  pełne, 

uwodzicielskie  usta  i  zmysłowe  kołysanie  biodrami,  kiedy 

spacerowała po pokładzie.  

Markiz  najwyraźniej  nie  potrafił  oprzeć  się  pokusom  kobiecych 

wdzięków.  Jednak  lady  Millicent  nie  było  już  na  jachcie,  a  on  jakoś 

nie wydawał się za nią tęsknić.  

— Myślę — zaczął markiz, wyrywając Tarinę z zamyślenia — że 

ty  właśnie  jesteś  ową  Dewą,  która  została  zesłana,  by  mi  przynieść 

pomoc i odciągnąć od pokus stwarzanych przez demony ciemności.  

Powiedział  to  z  taką  szczerością,  że  Tarina  popatrzyła  na  niego, 

by przekonać się, czy przypadkiem nie żartuje.  

— Nie mam sposobności ingerować w pańskie życie — odezwała 

się. — Tylko pan może nim pokierować.  

Pokręcił głową.  

—  To  nieprawda.  Dla  każdego  mężczyzny  istnieje  ta  jedyna 

niewiasta,  która  go  inspiruje  i  wiedzie  niczym  gwiazda.  Jeśli 

mężczyzna  zbłądzi  i  zejdzie  z  właściwej  drogi,  to  należy  mu 

wybaczyć.  

— Kto miałby wybaczyć?  

background image

—  Przypuszczam,  że  odpowiedź  brzmi:  Bóg  —  odpowiedział 

markiz  nieco  oschle.  —  Ja  jednak  proszę  o  przebaczenie  ciebie, 

Tarino.  

— Za to, że mnie pan podejrzewał?  

—  Nie,  za  to,  że  rozbudziłem  twoje  myśli.  Gdybym  znał  cię 

lepiej,  to  prędzej  dałbym  sobie  uciąć  prawe  ramię,  niż  skalać  kogoś 

takiego jak ty.  

Tarina  popatrzyła  na  niego  zdziwiona  nagłą  odmianą  w  jego 

głosie.  

— Nigdy dotąd się nie całowałaś, powiedz?  

— Oczywiście że nie — odparła Tarina, odwracając się od niego 

raptownie.  

Powinna była wyrwać dłoń z jego objęć. On jednak i tak by jej nie 

puścił.  

—  Tak  właśnie  sądziłem  —  stwierdził  —  więc  zacznijmy 

wszystko  od  początku.  Pozostaw  wszystko  mnie.  Znajdę  sposób, 

byśmy  nie  utracili  się  nawzajem,  choć  na  razie  wydaje  mi  się  to 

trudne.  

— A...lady Bradwell?  

Po chwili milczenia markiz odpowiedział:  

—  Może  powinienem  to  wyjaśnić:  jestem  zatwardziałym 

kawalerem. I zamierzam nim pozostać.  

Tarina  pomyślała,  że  Berty  będzie  rozczarowana.  Z  tonu  głosu 

markiza  wywnioskowała  jednak,  że  to  jego  nieodwołalna  decyzja. 

Zarazem  obawiała  się,  że  w  czasie  powrotnego  rejsu  do  domu  Berty 

background image

może  zachować  się  tak  samo  jak  lady  Millicent.  Lecz  po  chwili 

powiedziała sobie, że to wykluczone. Betty nie była taka. Mówiła jej o 

hrabim  i  o  księciu,  ale  Tarina  miała  przekonanie,  że  Betty  nie 

zostałaby  ich  kochanką.  Mogła  z  nimi  flirtować,  to  zrozumiałe,  była 

przecież niezwykle uroczą osobą...  

Naraz  Tarina  poczuła  się  zagubiona,  jak  dziecko  płaczące  na 

pustkowiu  —  bez  domu,  rodziny,  bez  nikogo  bliskiego.  Chwyciła 

więc rękę markiza, niczym tonący na wzburzonym morzu liny.  

— Ja... nie rozumiem — szepnęła.  

Nie musiała więcej tłumaczyć. On spojrzał na nią i powiedział:  

—  Zostaw  wszystko  mnie.  Rozwiążę  wszelkie  problemy.  Tylko 

mi zaufaj.  

Przemknęło jej przez myśl, że markiz, jeśli na coś nie zasługiwał, 

to właśnie na zaufanie. Skoro jednak prosi ją o to...  

Czuła  wibracje  jego  dłoni.  Spojrzała  na  niego  i  pomyślała,  że 

chyba  jej  nie  zawiedzie  i  znajdzie  wyjście  z  tego  skomplikowanego 

położenia, w jakim się znalazła.  

— Odsunę od ciebie wszystko, co wstrętne — zapewnił ją niskim 

głosem.  

—  Pragnę,  by  pan  to  zrobił  —  odpowiedziała.  —  Zostałam 

zupełnie sama na świecie i boję się.  

— Kiedy wrócimy na jacht — rzekł markiz — zaprowadzę cię do 

kajuty, gdzie stoją moje obrazy. Zrozumiesz przekaz w nich zawarty... 

jest w nich to, co sam usiłuję ci powiedzieć.  

Tarina westchnęła cicho, jednak tym razem z ulgą.  

background image

Nagle  wstrząsnęła  nią  myśl,  że  gdyby  teraz  markiz  objął  ją  i 

przyciągnął  do  siebie,  to  odebrałaby  to  jedynie  jako  czuły  i 

opiekuńczy  gest.  W  tejże  chwili  zaczęła  odczuwać  wibracje  jeszcze 

mocniej.  Zdawały  się  przenikać  jej  ręce  i  docierać  aż  do  piersi,  i 

przejmować rytm, w jakim biło jej serce.  

Wtedy  zobaczyła  nadbrzeże  koło  pałacu  i  zdała  sobie  sprawę,  że 

to,  co  ona  czuje,  jest  miłością!  Uczucie  to  spadło  na  nią  w  najmniej 

oczekiwanym momencie, a jednak było mocne i żywe jak błyskawica, 

zniewalające bez reszty.  

 

Markiz nie pojawił się na śniadaniu, a gdy Betty zapytała o niego, 

jeden  ze  stewardów  odparł,  że  je  posiłek  w  swej  kabinie.  Spojrzała 

przez  stół,  by  uśmiechnąć  się  do  Harry'ego  Prestwooda,  ale  Harry 

patrzył  w  zamyśleniu  na  łodzie  na  rzece,  jakby  były  bardziej 

interesujące niż Betty.  

Od  przybycia  do  Bangkoku  jadali  na  pokładzie,  w  miejscu 

osłoniętym  specjalnym  baldachimem.  Betty  również  zaczęła 

spoglądać  na  rzekę,  rozżalona,  że  Harry  nie  zdradza  większego 

zainteresowania  jej  osobą. Byli  oboje  sami  i,  chcąc  przyciągnąć  jego 

uwagę, upuściła z hałasem sztućce na podłogę.  

— Harry! — zawołała.  

Nie odwrócił głowy.  

— O co chodzi? — spytał tylko:  

— Co się dzieje?  

— A kto powiedział, że coś się dzieje?  

background image

—  Ja!  Od  pewnego  czasu  zacząłeś  wyraźnie  mnie  unikać.  Co 

takiego uczyniłam, czym cię zdenerwowałam?  

— Niczym.  

— Ale wiem, że coś jest nie tak.  

— Nie mam ochoty o tym rozmawiać.  

—  Ale  ja  mam!  —  nalegała  Betty  —  Przyjaźniliśmy  się, 

przynajmniej  tak  mi  się  zdawało,  kiedy  płynęliśmy  po  Morzu 

Śródziemnym, przez  Kanał Sueski i Morze Czerwone. Teraz dziwnie 

się zachowujesz.  

Harry nie odpowiadał, więc po chwili milczenia rzekła z patosem:  

—  Proszę,  powiedz  mi.  To  nie  daje  mi  spokoju,  spędza  sen  z 

powiek.  

Dopiero teraz Harry oderwał wzrok od rzeki i zerknął na Betty.  

— Masz na myśli... tamto?  

— Oczywiście że tak! Jak możesz być taki... nieuprzejmy?  

Wyraźnie zawahała się przed ostatnim słowem i Harry nagle wstał 

od stołu, mówiąc:  

— Muszę z tobą porozmawiać, ale nie tutaj.  

— No to gdzie?  

— Gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał.  

Popatrzył na brzeg i dodał:  

— Chodź ze mną teraz, natychmiast, póki Lorainowie nie zjawią 

się na śniadaniu.  

Betty spojrzała na niego wzburzona.  

— Teraz!? W takim stroju?  

background image

— Pójdziemy do ogrodu. Kapelusz nie będzie ci potrzebny.  

Mówił  tak  gorączkowo  i  tak  dziwnym  tonem,  że  bez  słowa 

ruszyła za nim po pokładzie i zeszła na nadbrzeże, wiodące do bramy 

pałacowego  ogrodu.  Zdawało  się,  że  poza  nimi  —  z  powodu  tak 

wczesnej  pory  —  nie  ma  tu  nikogo.  Szli  pod  drzewami  do 

zacienionego  miejsca  wśród  klombów,  gdzie  mogli  ukryć  się  przed 

wzrokiem przypadkowych spacerowiczów.  

Usiedli  na  drewnianej  ławeczce.  I  Betty  wydało  się,  że  Harry 

celowo  usiadł  w  pewnej  odległości  od  niej.  Spojrzała  na  niego 

pytająco. Jednakże on nie odzywał się i patrzył gdzieś przed siebie.  

— O co chodzi, Harry? — spytała w końcu.  

— Nie wiesz?  

— Nie mam pojęcia!  

Westchnął ciężko i szorstkim głosem powiedział:.  

— Muszę natychmiast opuścić statek... I wrócić do kraju...  

—  Dlaczego?  —  zapytała  patrząc  na  niego  zdumiona.  —  Co  się 

stało?  

— Zdawało mi się, że rozumiesz.  

—  Nie  rozumiem.  I  nie  wiem,  czemu  się  tak  zachowujesz.  Och, 

Harry, powiedz, cóż ja takiego zrobiłam?  

Zabrzmiało  to  jak  płaczliwa  prośba  skrzywdzonego  dziecka  i 

Harry natychmiast odwrócił się do niej.  

— Na litość boską, moja kochana — rzekł. — Nie mów tak. Nie 

zniosę tego!  

Betty patrzyła nań z coraz większym zdziwieniem.  

background image

—  Kocham  cię!  Sądziłem,  że  się  tego  domyślasz.  Jestem  bliski 

utraty zmysłów. Musisz mnie zrozumieć.  

— Więc w tym rzecz! — wykrzyknęła Betty. — Czemu po prostu 

mi tego nie powiedziałeś? Ja także cię kocham, Harry! Kocham cię od 

tygodni i jestem zrozpaczona, bo wydaje mi się, że ty... jesteś wobec 

mnie... obojętny.  

—  Obojętny?  —  powtórzył  i  jakby  nie  potrafił  nad  sobą 

zapanować, wziął ją w ramiona i obsypał pocałunkami.  

—  Podziwiam  cię!  Ubóstwiam!  —  mówił.  —  Jesteś  niezwykle 

piękna. Bałem się, iż nie mam żadnych szans, byś do mnie należała.  

— Ale dlaczego?...  

—  Bo  znalazłaś  się  tu,  aby  zabawiać  Viviena.  A  ja  nie  mam  ci 

niczego do zaoferowania.  

— Niczego?...  

Harry mocno zacisnął palce na jej dłoniach. .  

—  Gdybym  mógł  ci  się  oświadczyć,  dawno  już  bym  to  uczynił. 

—  Nie  odpowiadała,  więc  po  chwili  podjął:  —  Jesteś  najpiękniejszą 

kobietą,  jaką  w  życiu  spotkałem.  Wszystko  w  tobie  jest  pełne  uroku 

—  twoja  słodycz,  twoja  wyrozumiałość,  twoje  współczucie...  — 

Westchnął.—  Mógłbym  godzinami  wyliczać  twoje  zalety,  a  jednak 

muszę od ciebie odejść...  

—  Dlaczego?  Dlaczego?  —  pytała  Betty.  Puścił  jej  dłonie,  wbił 

wzrok w jakieś drzewo i wyznał:  

background image

— Ponieważ nie posiadam niczego... niczego! Mój ojciec tonie w 

astronomicznych  długach,  które  pewnie  mnie  przyjdzie  spłacać... 

Gdyby nie Vivien, to pewnie już zamknęliby mnie w więzieniu!  

Betty aż krzyknęła z przerażenia.  

— Ale... chyba możesz coś zrobić?  

— Jeśli powiesz mi co, uczynię to bezzwłocznie. — Zapanowało 

milczenie  i  Harry  podjął:  —  Odkąd przekonałem  się,  że  cię  kocham, 

wymyślam niestworzone historie, za sprawą których mogłabyś zostać 

moją żoną.  

Betty zasłoniła dłonią usta, nie chcąc mu przerywać.  

— Nie mam jednak szans na zdobycie pieniędzy, a nie chcę dłużej 

siedzieć  w  kieszeniach  przyjaciół,  zwłaszcza  Viviena.  Na  to  nie 

zezwala mi mój honor!  

Powiedział  to  z  taką  goryczą,  że  aż  Betty  położyła  dłoń  na  jego 

ramieniu.  

— Proszę cię, Harry, nie chcę, byś był... nieszczęśliwy.  

— Jak może być inaczej, skoro cię kocham? — zapytał. — Och, 

Boże, dlaczego przytrafiło się to akurat mnie? Znam wiele kobiet i nie 

będę  udawał,  że  były  mi  obojętne,  lecz  nigdy  nie  pragnąłem,  by 

którakolwiek z nich została moją żoną, była ze mną na zawsze... Póki 

nie spotkałem ciebie.  

Zapanowało milczenie. Wtedy Betty rzekła:  

—  Wiem,  że  jesteś  bardzo  ambitny,  ale...  ja  będę  miała  trochę 

pieniędzy. Nawet jeśli wyjdę za mąż powtórnie.  

background image

—  Myślałem  nad  tym  —  przyznał  Harry  —  ale  mój  honor  nie 

pozwoliłby mi korzystać z pieniędzy żony.  

— To nie całkiem tak, Harry... Mój mąż zostawił mi wszystko, co 

posiadał,  jednak  gdybym  ponownie  stanęła  na  ślubnym  kobiercu,  to 

będę  miała  prawo  rozporządzać  jedną  czwartą  tego,  czym  dysponuję 

teraz.  

—  Nawet  gdyby  chodziło  tylko  o  parę  szylingów,  to  i  tak  nie 

byłoby  o  czym  mówić  —  odparł  Harry.  —  Poza  tym  nie  zniósłbym 

myśli, że przeze mnie tracisz cokolwiek, choćby te wszystkie suknie, 

w których tak pięknie wyglądasz?  

— Czy naprawdę nie daje ci to spokoju? Mój kochany, przy tobie 

byłabym  szczęśliwa  nawet  mieszkając  pod  namiotem  lub  sypiając  w 

stodole.  Nigdy  w  życiu  nie  czułam  do  nikogo  tego,  co  teraz  do 

ciebie...  

Wyznała  to  z  taką  pasją,  że  Harry  z  westchnieniem  —  na  poły 

uniesienia,  a  na  poły  głębokiej  rozpaczy  —  wziął  ją  w  ramiona  i 

zaczął  długo  i  namiętnie  całować.  Wreszcie  powiedział  drżącym 

głosem:  

—  Moja  najdroższa,  kocham  cię  jak  nikt  na  świecie,  ale 

odpowiedź brzmi: nie! Kategorycznie i absolutnie nie!  

— Dlaczego? — zapytała Betty — Dlaczego?  

—  Znalazłaś  już  swoje  miejsce  w  wielkim  świecie  —  odrzekł 

Harry.  —  Ciesz  się  tym  i  zapomnij  o  głupcu  zwanym  Harrym 

Prestwoodem, który będzie cię kochać do śmierci.  

background image

—  Proszę,  Harry,  nie  mów  tak!  —  krzyknęła  Betty.—  Chcę, 

żebyś ze mną został... Nie mogę cię utracić!  

—  Jesteś  bardzo  młoda  —  odpowiedział  Harry.  —  W  twoim 

życiu  zjawią  się  jeszcze  dziesiątki  mężczyzn  i  wśród  nich  znajdziesz 

kogoś, kogo pokochasz i kto z pewnością odwzajemni twoje uczucia... 

Ja jednak nie mogę o tym nawet myśleć  

— Kiedy owdowiałam — powiedziała — pomyślałam, że już nie 

wyjdę za mąż, Nie byłam w małżeństwie szczęśliwa. Ale teraz pragnę 

poślubić ciebie, Harry. Pragnę zostać twą żoną, pieniądze nie mają dla 

mnie znaczenia.  

—  Ale  mają  dla  mnie!  —  odparł  Harry.  —  Jesteś  taka  piękna, 

więc  jak  mógłbym  narazić  cię  na  upokorzenie  życia  w  nędzy. 

Musielibyśmy prosić o pomoc przyjaciół, bo inaczej po prostu byśmy 

głodowali!  —  Zaczerpnął  powietrza  i  dodał:  —  Moja kochana,  moja 

śliczna, dbaj o siebie. Gdy powrócimy na jacht, pożyczę pieniądze od 

Viviena...  które  Bóg  wie  kiedy  będę  w  stanie  mu  zwrócić...  i  wsiądę 

na najbliższy statek odpływający do Anglii.  

— Och, Harry, nie rób tego — błagała Betty. — Proszę, zostań ze 

mną...  przynajmniej  jeszcze  trochę.  Tak,  abyśmy  mogli  podjąć  jakąś 

decyzję.  

—  To  nie  ma  sensu,  kochana  —  powiedział.  —  Kocham  cię  i 

patrzenie  na  ciebie  ze  świadomością,  że  nigdy  nie  będziesz  do  mnie 

należała, sprawiałoby mi ogromny ból.  

background image

—  A  jeśli  wyjedziesz...  To  czy  weźmiesz  mnie  ze  sobą?  — 

spytała Betty cicho. — Nie możesz mnie poślubić... ale przynajmniej 

możemy być razem.  

Harry odpowiedział gniewnie:  

— Nie wolno ci tak mówić! Przyznam ci się, że o tym myślałem, 

ale teraz wstydzę się tych myśli? — Ponownie ujął jej dłoń. — Ty nie 

jesteś  podobna  do  lady  Millicent,  Betty.  Jesteś  dobra  i  czysta.  — 

Wpatrywał  się  w  jej  twarz  i  dodał:  —  Jesteś  stworzona  na  żonę  i 

matkę.  Nie  powinnaś przebywać  w  tym  rozwiązłym  towarzystwie,  w 

jakie Vivien z pewnością cię wprowadzi.  

— Nigdzie mnie nie wprowadzi! — zaprotestowała. — Jeśli będę 

mogła być z tobą.  

— Uwielbiam cię, najdroższa, za te słowa, lecz odpowiedź wciąż 

brzmi:  nie!  Nie  masz  pojęcia,  jak  bardzo  różnisz  się  od  tych 

wszystkich niewiast, jakie poznałem razem z Vivienem. Nie pozwolę, 

byś zeszła na złą drogę.  

Uniósł  jej  rękę  do  ust,  zaczął  całować  każdy  z  jej  palców,  a 

potem, gorączkowo i namiętnie, całą dłoń.  

—  A  gdybym  —  odezwała  się  Betty  bardzo  cicho  —  stała  się... 

tak zepsuta i niemoralna... jak lady Millicent?  

Harry popatrzył jej w oczy.  

— Chcę, żebyś mi obiecała, moja najdroższa, iż nigdy tak się nie 

stanie. Przyrzeknij mi to, na wszystko, co święte, i na naszą miłość, że 

pozostaniesz  taka,  jaką  jesteś  teraz,  dopóki  nie  znajdziesz 

przyzwoitego mężczyzny, którego pokochasz.  

background image

—  Obiecuję  —  szepnęła  Betty  —  bo  nigdy  nikogo  takiego  nie 

znajdę.  Jedyną  osobą  bliską  memu  sercu  jesteś  ty,  Harry,  i  Bóg  mi 

świadkiem, że żadnego już nie pokocham.  

Dostrzegła  ból  w  jego  oczach,  nim  zdążył  objąć  ją  ramieniem  i 

pocałować.  Teraz  całował  ją  rozkoszując  się  każdą  chwilą  i  zarazem 

tak, jakby chciał okazać jej swój najgłębszy szacunek.  

Potem uśmiechnął się i powiedział:  

—  To  na  pożegnanie,  moja  najdroższa.  Nie  tknę  cię  już  więcej  i 

nie  będę  nawet  miał  śmiałości  rozmawiać  z  tobą  na  osobności. 

Zapamiętaj, co ci rzekłem. Jeżeli w przyszłości uczynisz coś złego, to 

zniszczysz  ten  piękny  wizerunek,  jaki  będę  przechowywać  w  swoim 

sercu i swej duszy.  

— Och... Harry! Jak możesz tak mówić? — rozpłakała się Betty.  

Łzy  spływały  jej  po  twarzy.  Łzy,  których  nie  próbowała  nawet 

otrzeć.  

— Kocham cię! Kocham cię!  

— A ja będę cię kochać całą wieczność.  

Popatrzył  na  nią  przez  dłuższą  chwilą,  jakby  chciał  utrwalić  jej 

obraz  w  swoim  umyśle.  A  potem  odwrócił  się  i  odszedł,  zostawiając 

ją samą w ogrodzie.  

 

Rozdział 7 

Tarina  wróciła  na  jacht  i  ukryła  się  w  swojej  kajucie.  Czuła  się 

tak,  jakby  cały  jej  świat  wywrócił  się  do  góry  nogami.  Nie  miała 

pojęcia,  co  teraz  począć.  Wiedziała  tylko  jedno  —  że  cała  należy  do 

background image

markiza,  ponieważ  go  kocha.  Rozum  podpowiadał  jej  jednak,  iż 

marzenia zwiodą ją tylko na manowce i powinna trzymać się od niego 

z dala.  

Zdawało się jej, że całe jej ciało stało się polem bitewnym, a serce 

pozostanie rozdarte na zawsze.  

— Kocham go! — szeptała cicho w swej małej kabinie — Ale on 

nigdy nie zrozumie... że nie mogę postępować jak lady Millicent... To 

byłoby straszne!  

Z  drugiej  strony  nie  była  właściwie  pewna,  co  markiz  miał  na 

myśli  mówiąc,  że  pragnie,  by  Tarina  postępowała  tak  jak  lady 

Millicent.  Miał  rację  twierdząc,  że  jej,  Tariny,  miłość  jest  czysta 

niczym  światło  gwiazd,  jak  piękno,  które  zdaje  się  dostrzegać  tak 

niewiele  osób.  Kochała  go  i  starała  się  znaleźć  jakieś 

usprawiedliwienie  dla  jego  słów,  jednakże  mimo  wszystko  zdawała 

sobie sprawę z grzesznych intencji markiza.  

Usiadła  na  łóżku  i  pomyślała,  że  gdyby  tylko  żył  jej  ojciec,  to 

mogłaby  się  zwrócić do niego  ze  swymi  problemami.  A  on  nie  tylko 

wyjaśniłby  jej  wszystko,  ale  i  poradził,  co  ma  czynić.  Jednak  była 

sama,  zupełnie  sama  i  nikt  nie  mógł  jej  przyjść  z  pomocą.  Pozostała 

jej tylko modlitwa. A więc modliła się, prosząc o wsparcie, ale nawet 

wtedy czuła, że jej serce zwraca się w stronę obiektu jej miłości.  

— Jak ja mogłam się w nim zakochać? Jak mogło stać się to tak 

nagle? — pytała siebie Tarina.  

Zdawała  sobie  jednak  sprawę,  że  markiz  wywarł  na  niej  wielkie 

wrażenie już w chwili, kiedy spotkała go pierwszy raz. Teraz czuła, iż 

background image

nawet  gdyby  już  więcej  mieli  się  nie  zobaczyć,  to  i  tak  złączyła  ich 

oboje  mistyczna  więź,  możliwa  do  wyjaśnienia  jedynie  przez 

buddyjskich mędrców.  

Wracała pamięcią do obrazów, które zobaczyła w jego kabinie.  

— Skoro on rozumie ich znaczenie, to chyba, pojmuje też, że nie 

mogę odegrać takiej roli w jego życiu? — przekonywała się Tarina.  

Całymi godzinami rozmyślała o markizie. Wspominała, jak oboje 

siedzieli  obok  siebie  w  łodzi  na  rzece,  i  jej  serce  wyrywało  się  do 

niego.  

—  Co  mam  począć?  —  pytała  siebie  z  rozpaczą  —  Och,  mamo, 

poradź mi.  

Zdawało jej się, że nie ma wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazła. 

Nagle  spojrzała  na  zegar  i uświadomiła  sobie,  że  czeka  na  nią  Betty. 

Zdjęła  kapelusz,  przygładziła  włosy  nie  patrząc  nawet  w  lustro,  a 

potem szybko przeszła korytarzem do kajuty kuzynki.  

Zasłony  były  częściowo  zaciągnięte.  Betty  leżała  na  łóżku  z 

otwartymi  oczami.  Nie  odzywała  się.  Tarina  zajęła  się  jej  strojami  i 

zapytała:  

— Czy czegoś potrzebujesz?  

— Nie. Nie chcę niczego — odparła Betty.  

Powiedziała to bardzo zgnębionym głosem, ale Tarina nie chciała 

pytać,  co  się  stało,  by  jej  nie  denerwować.  Powiadomiła  tylko 

stewarda,  że  Betty  już  nie  śpi,  i  kazała  mu  przynieść  do  kabiny 

naczynie z gorącą wodą. Steward był jak zwykle w dobrym humorze, 

jednak Tarina ledwie zmusiła się do przywitania go.  

background image

Kiedy wyszedł, Tarina podjęła decyzję: „Muszę stąd zniknąć... nie 

mogę  opierać  się  markizowi,  skoro  i  tak  wiem,  że...  ulegnę".  Betty 

niemal  się  nie  odzywała  podczas  ubierania.  Kiedy  tylko  wyszła  na 

pokład  na  śniadanie,  Tarina  wróciła  do  siebie.  Wiedziała,  co  teraz 

musi  uczynić.  „Nie  mogę  zostać  dłużej  z  markizem...  Jeśli  będę  go 

widywała, słuchała jego głosu, prędzej czy później ulegnę mu".  

Właściwie  nie  orientowała  się  dokładnie,  czego  od  niej  chciał. 

Słyszała tylko kiedyś, że zamożni arystokraci, tacy jak markiz, oferują 

swą  „opiekę"  aktorkom  i  tancerkom,  które  zostają  ich  kochankami. 

Wiedziała  też,  że  król  francuski  miał  piękne  kochanki,  które 

zajmowały całkiem znaczącą pozycję na dworze.  

Czytała o madame de Pompadour i madame de Maintenon, które 

odegrały  rolę  w  historii  Francji.  Siebie  samej  nie  potrafiła  jednak 

wyobrazić  sobie  w  podobnej  sytuacji.  Wychowana  na  plebanii, 

właściwie  bez  kontaktu  z  mężczyznami  —  za  wyjątkiem  paru 

starszych dżentelmenów — odbierała wszystko to, co było związane z 

miłością, jako coś nierealnego i nie dotyczącego jej osobiście.  

Właściwie nie miała najmniejszego pojęcia, co robi mężczyzna z 

kobietą,  kiedy  się  „kochają".  Pomyślała  teraz,  jak  bardzo  była 

wstrząśnięta  dowiadując  się,  że  markiz  jest  kochankiem  lady 

Millicent.  Jej  samej  wystarczało  słyszeć  jego  głos  lub  widzieć  go  z 

daleka.  On  zaś  kochał  się  z  zamężną  kobietą  i  ta  świadomość 

wprawiała Tarinę w pomieszanie.  

Jednakże,  wyuczona  logicznego  myślenia,  nie  chowała  głowy  w 

piasek  w  obliczu  prawdy.  Jej  miłość  do  markiza  przypominała 

background image

zachwyt nad gwiazdami, do których i tak nie można dotrzeć. Tęsknota 

za  nim, pragnienie  przebywania  blisko  niego  wprawiały  tylko  Tarinę 

w  przygnębienie.  Czuła,  że  w  końcu  uległaby  mu,  byłaby  z  nim  tak 

blisko,  jakby  tego  pragnął.  Wiedziała,  że  to  okropne,  ponieważ  nie 

byli małżeństwem.  

— Muszę uciekać!  

To  mogło  świadczyć  o  jej  słabości,  lecz  bała  się,  iż  miłość 

uniemożliwi jej odróżnianie rzeczy dobrych od złych.  

—  Muszę  być  dzielna  —  powiedziała  sobie  —  choć  to  będzie 

potworne opuścić go.  

Wszyscy  jej  przodkowie  słynęli  z  odwagi,  walczyli  za  kraj.  Jej 

ojciec zaś nauczył ją oddzielać to, co dobre i prawe, od tego, co złe i 

diabelskie.  Znalazła  więc  w  sobie  tę  determinację  i  jak  tylko  Betty 

udała  się  na  śniadanie,  postanowiła,  że  poprosi  ją  o  pożyczenie 

pieniędzy na powrót do kraju.  

Wiedziała dobrze, że zawija tu mnóstwo statków i któryś z nich z 

pewnością odpłynie wkrótce do Anglii. Wtedy przyszło jej do głowy, 

że  będzie  musiała  jakoś  wyjaśnić  Betty  tę  decyzję,  a  nie  chciała 

wyznać jej prawdy.  

Stanowiło to nowy problem. Usiadła i próbowała  wymyślić jakiś 

powód tej nagłej decyzji bez przyznawania się, że po prostu ucieka od 

markiza.  Pomyślała,  że  Betty  również  go  kocha.  A  on,  choć  wciąż 

powtarza,  iż  pragnie  pozostać  kawalerem,  pokocha  na  pewno  Betty. 

Zdawało  się  jej  niewiarygodne,  że  ktoś  może  nie  zakochać  się  w  tak 

pięknej i uroczej osobie.  

background image

Ale  wówczas  zaczęła  podejrzewać,  że  Betty  nie  byłaby  w  stanie 

pojąć  ukrytego  znaczenia  „jataków"  i  że  tylko  ją,  Tarinę,  i  markiza 

łączą  owe  mistyczne  wibracje.  „A  jednak  to  on  jest  markizem 

Oakenshaw,  a  ja  zwykłą  służącą",  pomyślała  i  raz  jeszcze 

uprzytomniła  sobie,  że  markiz  to  odległa  gwiazda,  ku  której  lepiej 

nawet nie spoglądać.  

— Cóż robić? Och, co ja mam czynić? — spytała na głos i niemal 

usłyszała głęboki głos markiza mówiącego: — „Zaufaj mi".  

Było  bardzo  cicho.  Tarina siedziała w  swej  kabinie  i  rozmyślała, 

kiedy  nagle  dobiegły  ją  kroki  na  korytarzu.  Wiedziała,  że  to  Betty 

wraca do siebie. Usłyszała po chwili trzaśnięcie drzwiami. Poczuła, że 

stało się coś złego. Wyszła i bez pukania wpadła do kajuty kuzynki.  

Betty  leżała  z  twarzą  wtuloną  w  poduszkę  i  płakała  żałośnie, 

jakby miało za chwilę pęknąć jej serce.  

—  Najdroższa,  o  co  chodzi?  —  zapytała  skonsternowana  Tarina. 

— Powiedz mi, proszę, co cię tak wzburzyło?  

Betty  nie  odpowiadała.  Nadal  szlochała.  Tarina  przysiadła  na 

brzegu łóżka i objęła ją ramionami.  

—  Nie  wolno  tak  rozpaczać  —  powiedziała.  —  Co  takiego  się 

wydarzyło?  

Betty  zdołała  odezwać  się  dopiero  po  paru  minutach.  Potem 

roztrzęsionym głosem rzekła:  

— Harry... wyjeżdża!  

— Harry?  

background image

— Już nigdy... go nie zobaczę!— szlochała Betty. — Kocham go, 

Tarino... Och, kocham go... tak bardzo!  

— Powiedziałaś: Harry? — spytała Tarina, ale Betty ciągnęła:  

— Chciałam wyjechać z nim, ale on mi nie pozwolił... Chyba nie 

mogę... bez niego żyć.  

Raz  jeszcze  zalała  się  łzami.  Tarina,  oszołomiona,  objęła  ją 

jeszcze mocniej i powiedziała:  

— Proszę, najdroższa, nie płacz. Opowiedz mi wszystko, a może 

zdołam coś zaradzić.  

—  Nikt  nie  zaradzi.  On  mnie  kocha,  a  ja  kocham  jego!  Och, 

Tarino,  chciałabym...  umrzeć!  —  I  zaniosła  się  takim  płaczem,  że  aż 

dreszcz przeszył jej ciało.  

Tarina  starała  się  ją  uspokoić,  myśląc  przy  tym,  że  oto  stało  się 

coś,  czego  nigdy  by  nie  podejrzewała.  Była  pewna,  że  Betty  zależy 

przede  wszystkim  na  markizie  i  nie  przypuszczała,  iż  może  ona 

zakochać  się  właśnie  w  Harrym  Prestwoodzie.  Tarina  widywała  go 

przechadzającego się po pokładzie i uznała, że jest bardzo przystojny. 

Betty często o nim opowiadała, powtarzając różne historie, którymi ją 

zabawiał,  i  komplementy,  jakimi  ją  raczył.  Cieszyła  się  nawet,  że 

Harry odwodzi Betty od myśli o markizie i lady Millicent.  

Nawet  mu  była  wdzięczna  za  to,  że  oszczędza  Betty  zgryzot  z 

powodu  postępowania markiza.  Teraz  uświadomiła  sobie,  że  po  tym, 

jak  opuścili  Kalkutę,  Betty  wyraźnie  posmutniała,  chwilami  nawet 

była  przygnębiona.  I  owe  ponure  nastroje  zdawały  się  pogłębiać  z 

dnia na dzień.  

background image

— Tarino... I co ja mam zrobić? — spytała teraz.  

Tarina bardzo delikatnie ułożyła ją na poduszkach i rzekła:  

— Przyniosę trochę zimnej wody i przemyję ci oczy. Nie wolno ci 

już płakać.  

—  To  nieważne,  jak  wyglądam,  jeśli  Harry'ego  tu  nie  ma...  — 

odparła  Betty.  —  Och,  Tarino,  kocham  go  tak  rozpaczliwie.  Na 

piechotę poszłabym za nim stąd do Anglii, gdyby tylko mi pozwolił.  

— Czy powiedziałaś mu to?  

— Oczywiście! Ale chociaż wyznał, że będzie kochać mnie przez 

całe życie... postanowił, że już nie będziemy się widywać... Ja tego nie 

wytrzymam!  

Jej głos załamał się na ostatnich słowach i łzy ponownie spłynęły 

po  policzkach.  Nie  wiedząc,  jak  ją  pocieszyć,  Tarina  przyniosła 

dzbanek  wody  i  przemyła  gąbką  oczy  Betty,  która  była  u  kresu 

wytrzymałości.  Potem  wytarła  jej  twarz  ręcznikiem,  lecz  ledwie 

skończyła, Betty rozpłakała się na nowo.  

—  Powiedziałam  mu,  że  mogłabym  mieszkać  gdziekolwiek... 

byle  tylko  być  z  nim  razem.  Och,  Harry...  Harry!...  Jak  ja  będę  żyła 

bez ciebie?  

 

Harry, powróciwszy z ogrodu, udał się wprost do kajuty markiza, 

którego  zastał  siedzącego  za  biurkiem  i  zajętego  pisaniem.  Gdy 

markiz zobaczył przyjaciela, rzucił szybko:  

— Nie mam teraz czasu, Harry!  

— Chcę powiedzieć ci coś bardzo ważnego — odrzekł Harry.  

background image

Markiz odłożył pióro i popatrzył na przyjaciela.  

— O co chodzi? — zapytał poważnie.  

Po chwili milczenia Harry odpowiedział:  

—  Przyszedłem,  Vivien,  aby  cię  prosić,  byś  pożyczył  mi 

pieniędzy  na  najtańszą  podróż  powrotną  do  kraju.  Możliwe,  że 

upłynie sporo czasu, zanim będę w stanie je zwrócić.  

Wyrzekł  to  twardym,  opanowanym  głosem,  jakby  wypychając 

słowa z gardła.  

Markiz popatrzył na niego ze zdumieniem.  

— Czy to ma znaczyć, że pragniesz opuścić statek? — spytał. — 

Jaki jest powód tej nagłej decyzji?  

—  Wolę  tego  nie  tłumaczyć  —  odparł  Harry.  —  Proszę  cię 

jedynie o pożyczkę.  

Markiz rozparł się w fotelu.  

—  Chyba  nie  sądzisz,  że  zadowolę  się  taką  odpowiedzią? 

Ostatecznie  przyjaźnimy  się  nie  od  dziś,  Harry.  Jeżeli  masz  kłopoty, 

zrobię wszystko, by ci pomóc.  

—  Gdyby  w  grę  wchodziły  kłopoty,  o  jakich  zapewne  myślisz, 

powiedziałbym  ci  bez  wahania.  Tym  razem  jednak  nie  oczekuj  ode 

mnie odpowiedzi.  

—  Nie  bądź  głupcem,  Harry!  —  wykrzyknął  markiz.—  Dobrze 

wiesz,  że  pożyczę  ci  tyle  pieniędzy,  ile  tylko  zechcesz.  Ale  skoro 

jesteś  moim  przyjacielem,  to  wyjaśnij  mi,  dlaczego  chcesz  mnie 

opuścić.  

background image

—  Nie  w  tym  rzecz  i  dobrze  o  tym  wiesz...  Jednak,  Vivien, 

naprawdę muszę wyjechać. Nic innego mi nie pozostało.  

Markiz milczał chwilę. Następnie zapytał:  

— Czy powód twojej decyzji ma jakiś związek z Betty Bradwell?  

— Już wspominałem, że nie chcę o tym rozmawiać.  

— Znam cię dobrze— stwierdził markiz — i zauważyłem, że coś 

ci się popsuł humor, kiedy dobiliśmy do Kalkuty.  

—  Prosiłeś  mnie,  żebym  dotrzymywał  jej  towarzystwa,  bo  byłeś 

zajęty kimś innym — odparł Harry. — Wiedząc, ile ci zawdzięczam, 

starałem się zadośćuczynić tej prośbie.  

— Czy ty się zakochałeś?  

Harry  nie  musiał  odpowiadać  na  to  pytanie.  Wyraz  jego  twarzy 

mówił wszystko. Markiz uśmiechnął się.  

—  Świetnie!  Jestem  zachwycony!  Rozumiem,  Harry,  chcesz  być 

lojalny w stosunku do mnie, ale nie martw się! Uważam, że Betty jest 

bardzo powabna, ale nie jestem nią zainteresowany.  

Ku jego zdumieniu Harry wcale się nie rozchmurzył.  

— Muszę wyjechać, Vivien — powtórzył raz jeszcze.  

— Czemu? Dała ci kosza? I stąd ten cały pomysł?  

Harry podszedł do wizjera.  

—  Chyba  już  lepiej,  byś  znał  prawdę,  Vivien  —  stwierdził.  — 

Ona  jest  pierwszą  kobietą,  którą  zapragnąłem  uczynić  swoją  żoną. 

Jednak  znasz  moją  sytuację...  Jedyne  honorowe  rozwiązanie  to 

opuścić ją tak szybko, jak to tylko możliwe.  

background image

— Jesteś całkowicie przekonany, że  kochasz ją aż tak? — spytał 

markiz cicho.  

— Tak jak pewien tego, że życie bez niej to pasmo udręk!  

— Więc zapewne?... — markiz zaczął.  

Harry odwrócił się i przerwał mu:  

—  Czy  uważasz,  że  nie  przemyślałem  wszystkiego?  Tak,  wiem, 

że  ona  ma  trochę  pieniędzy,  lecz  nie  tknę  ich.  Owszem,  wiem,  że 

mógłbym zostać zarządcą jednego z twoich majątków, ale czy sądzisz, 

iż mógłbym zaoferować los żony zarządcy takiej damie jak Betty? — 

Gdy  markiz  nie  odpowiedział,  podjął  dalej:  —  Czy  miałbym  prawo 

skazać  ją  na  towarzystwo  ludzi,  którzy  usiłują  wyłudzać  od  ciebie 

pieniądze,  czy  mógłbym  mieszkać  z  nią  w  domu  bez  służby,  mieć  z 

nią dzieci, których nie dałbym rady należycie wykształcić?  

— Chyba najważniejsze, żebyście  oboje byli  ze sobą szczęśliwi? 

— zauważył markiz.  

—  I  jak  mógłbym  dopuścić,  by  odebrano  jej  rzeczy,  którymi 

dysponuje  teraz?  Pewnie  zaczęłaby  mnie  nienawidzić,  wspominając 

czasy, kiedy obracała się w wytwornym towarzystwie.  

— Czy powiedziałeś to wszystko Betty?  

—  Odrzekła,  że  może  mieszkać  ze  mną  wszędzie,  bylebyśmy 

tylko byli razem... Gotowa ze wszystkiego zrezygnować.  

—  A  więc  to  twoja  duma  przywiodła  cię  do  pomysłu,  który  ja 

określiłbym jako nierozsądny — stwierdził sucho markiz.  

— Cóż innego mogę począć?  

— Musi być jakieś wyjście.  

background image

—  Ale  jakie?  Wiesz  dobrze,  że  prędzej  czy  później  będę 

zrujnowany z powodu długów ojca!  

— Zaryzykuj — podsunął markiz spokojnie. — Jestem pewien, że 

ktoś z twoją odwagą i inteligencją, zdoła sobie poradzić.  

—  Chyba  oszalałeś!  —  Spojrzał  na  markiza  i  dorzucił:  —  Nie 

takich słów oczekiwałem od ciebie!  

— Niby jakich?  

— ... że powinienem skorzystać z okazji i uczynić Betty moją, nie 

troszcząc się o przyszłość.  

— Czemu tak nie zrobisz?  

— Ponieważ — odparł Harry podnosząc głos — zbyt ją kocham, 

by  traktować  ją  tak, jak traktowałeś  Millicent Carson  i  tuziny  innych 

kobiet,  z  którymi  zabawialiśmy  się  w  przeszłości.  —  Przerwał, 

zaczerpnął  powietrza  i  dokończył:  —  Jest  jeszcze  młoda,  niewinna  i 

nigdy  nie  zaznała  prawdziwej  miłości.  Zbyt  ją  kocham, by  uczynić  z 

niej kolejną igraszkę.  

Harry  mówił  to  gorączkowo.  Wreszcie,  jakby  zawstydzony,  że 

przestał  nad  sobą  panować,  obrócił  się  na  pięcie  i  dodał  innym  już 

tonem:  

—  Na  litość  boską,  Vivien,  pożycz  mi  te  pieniądze  i  pozwól  mi 

stąd zniknąć!  

—  Naturalnie,  dam  ci  je,  jednak  myślę,  że  robisz  błąd.  Skoro 

oboje się kochacie, oboje będziecie cierpieć.  

— To już nasza sprawa.  

background image

Markiz  zrozumiał,  że  Harry  jest  już  u  kresu  wytrzymałości. 

Otworzył zatem szufladę i wyciągnął z niej książeczkę czekową.  

— Mogę ci pożyczyć tysiąc funtów — stwierdził. — I nie stawaj 

na głowie, by mi je zwrócić! — Harry milczał, markiz podjął więc: — 

Liczę tylko na to, że jak tylko wrócisz do kraju na jakimś cuchnącym 

parowcu, to odzyskasz rozum i przyjdziesz do portu powitać nas.  

—  Próżna  nadzieja  —  odpowiedział  szybko  Harry.  —  W  kraju 

postaram się zorientować, czy da się coś jeszcze ocalić z fortuny ojca.  

Markiz pojął z tonu jego głosu, że  żadne argumenty nie trafią do 

przyjaciela. Podpisał czek na tysiąc funtów i położył na biurku. Harry 

z  wahaniem  wziął  czek  do  ręki.  W  tej  samej  chwili  wszedł  jeden  ze 

stewardów.  

— O co chodzi, Jenkins? — zapytał markiz ostro. 

—  Telegram  do  pana  Prestwooda  z  konsulatu  brytyjskiego.  To 

chyba  pilne  —  powiedział  steward  wręczając  telegram  Harry'emu, 

który  odczekał,  aż  drzwi  się  zamkną  za  Jenkinsem,  i  zaskoczony 

zerknął na papier.  

— Domyślam się, w jakiej sprawie... — odezwał się cicho.  

—  Twój  ojciec  nie  żyje?  Zabiorę  cię  do  kraju  tak  szybko,  jak to 

możliwe — rzekł markiz.  

Powoli  Harry  otworzył  kopertę.  Markiz  obserwował  jego  twarz. 

Harry przeczytał wszystko uważnie i parokrotnie, jakby nie dowierzał 

własnym oczom. Nagle krzyknął tak, że głos jego odbił się echem po 

jachcie.  

background image

Cisnął  telegram  na  biurko  i  wybiegł  na  korytarz.  Markiz  patrzył 

chwilę za Harrym, potem wziął do ręki papier i zaczął czytać:  

Dla  Pana  Edwarda  Prestwooda,  jacht  „Morska  Syrena", 

Brytyjskie poselstwo w Bangkoku, Syjam.  

Z  głębokim  żalem  zawiadamiamy  Pana,  że  pański  ojciec,  sir 

Roger  Prestwood,  zmarł  wczorajszego  popołudnia  na  atak  serca 

wywołany wiadomością, iż wygrał on na loterii w Południowej Afryce 

sumę  stanowiącą  równowartość  200  tysięcy  funtów  szterlingów. 

Pogrzeb  odbędzie  się  w  sobotę.  Prosimy  Pana  o  możliwie 

najrychlejszy  powrót  dla  rozwiązania  pilnych  spraw  związanych  z 

pozostawionym majątkiem.  

Markiz przeczytał telegram po raz drugi, następnie wstał i podążył 

za przyjacielem.  

 

Betty  nadal  miała  łzy  w  oczach,  ale  przestała  już  szlochać.  Gdy 

Tarina odstawiła na bok wodę, usłyszała pytanie:  

—  Co  ja  mam...  zrobić,  Tarino?  Nie  jestem  w  stanie  pozbierać 

myśli. Jestem taka... nieszczęśliwa...  

Nie  dokończyła,  bo  oto  w  drzwiach  stanął  nagle  Harry.  Przez 

chwilę  po  prostu  na  nią  patrzył.  Berty  usiadła  na  łóżku  i  wyciągnęła 

ku niemu ramiona.  

— Harry!  

Nie  odzywał  się,  tylko  wciąż  na  nią  patrzył.  Następnie,  jakby 

ociągając  się  przysiadł  na  jej  łóżku.  Ona  także  wpatrywała  się  w 

background image

niego,  a  w  jej  oczach  czaiło  się  nieme  błaganie.  Wreszcie  Harry 

przemówił chropawym głosem:  

— Wszystko już dobrze, moja ukochana! Kiedy się pobierzemy?  

— Harry!  

Zabrzmiało to jak krzyk ptaka wzlatującego do nieba.  

— Mój ojciec zmarł. I zamiast długów pozostawił mi fortunę!  

Betty znowu się rozpłakała, tym razem jednak ze szczęścia. Harry 

przytulił  ją  tak,  jakby  chciał  ją  zapewnić,  że  nigdy  nie  pozwoli  jej 

odejść. Stojąca z boku Tarina wpatrywała się w nich, myśląc, że anioł 

stróż nie opuścił Betty w ciężkiej chwili i że cały czas nad nią czuwał.  

—  Kocham  cię!  —  powiedział  Harry.  —  Możemy  wziąć  ślub 

tutaj,  przed  powrotem  do  domu.  Nie  będzie  już  więcej  problemów, 

przestaniesz się smucić.  

— Aż trudno uwierzyć!... — rzekła Betty łamiącym się głosem.  

—  Jednak  to  prawda!  Prawda!  Możemy  być  razem,  najdroższa. 

Nie będzie rozstań ani łez!  

Zwrócił ku niej twarz i pocałował ją. Ten widok wyrwał Tarinę z 

zamyślenia.  Dopiero  teraz  przyszło  jej  do  głowy,  że  trzeba  zostawić 

ich  samych.  Spojrzała  na  drzwi,  ale  wtedy  Betty  powstrzymała  ją 

ruchem ręki.  

— Nie odchodź, Tarino... Harry powinien poznać tajemnicę... kim 

jesteś i jak wiele dla mnie znaczysz.  

Tarina podbiegła do łóżka.  

—  Liczy  się  tylko  to  —  powiedziała  —  że  teraz  będziesz 

szczęśliwa — to naprawdę cudowne!  

background image

Pocałowała Betty w policzek, a Harry spytał:  

— Jaki to sekret przede mną trzymałyście?  

—  Tarina  to  moja  kuzynka  —  odparła  Betty  —  i  bardzo  ją 

kocham. Pragnę, byś pokochał ją także.  

—  Tak  się  stanie  —  odpowiedział  Harry  —  ale  pozwól  mi, 

kochana, myśleć wyłącznie o tobie.  

Spojrzeli  na  siebie  rozmarzonym  wzrokiem.  Tarina  wycofała  się 

na  palcach  z  pomieszczenia  i  po  chwili  zdała  sobie  sprawę,  że  ktoś 

jeszcze  usłyszał  wyznanie  Betty.  W  drzwiach  stał  markiz, 

przyglądając  się  dramatycznej  scenie,  rozgrywającej  się  pomiędzy 

kochankami. Patrzył na to wszystko jakby z niedowierzaniem.  

Na jego widok Tarinie serce znowu zaczęło bić szybciej w piersi. 

Nie  była  w  stanie  powiedzieć  cokolwiek.  Chciała  wyjść 

niepostrzeżenie  na  korytarz.  Betty  i  Harry  nie  widzieli  w  tej  chwili 

świata poza sobą.  

— Myślę, Tarino, że jesteśmy tu zbyteczni — rzekł cicho markiz, 

przepuszczając ją przodem i powoli zamykając za sobą drzwi.  

Tarina  zatrzymała  się  w  korytarzu,  niezdecydowana,  czy  wracać 

do siebie, kiedy on powiedział:  

— Chodź ze mną. Chcę z tobą porozmawiać.  

I  znów  świat  zadrżał  jej  pod  nogami.  Weszła  do  jego  gabinetu, 

gdzie  malowidła,  obecnie  oparte  o  regały  z  książkami,  zdawały  się 

wysyłać  ku  niej  magiczne  światło.  Odwróciła  się,  by  spojrzeć  na 

markiza, a on rzekł:  

background image

— A więc w końcu sekret wyszedł na jaw... Jesteś kuzynką Betty 

Bradwell!  

— Tak...  

— To czemu udawałaś jej służącą?  

Popatrzyła na niego z obawą, bojąc się jego gniewu.  

— Mój ojciec zmarł... Zostałam bez pieniędzy i przyjechałam do 

Londynu  w  poszukiwaniu...  pracy.  —  Markiz  uniósł  brwi,  lecz  nie 

odzywał  się.  Tarina  podjęła:  —  Potrzebowałam  referencji  i  choć  nie 

widziałam  się  z  Betty  przez  dwa  lata,  ponieważ  mieszkała  poza 

krajem, to wiedziałam, że mogę na nią liczyć.  

— I zatrudniła cię...  

—  Jej  pokojówka  złamała  nogę  i...  nadarzyła  się  dla  mnie 

wspaniała okazja, żeby zwiedzić Syjam.  

—  Takie  to  proste...  —  zaśmiał  się  markiz.  —  Próbowałem 

rozwiązać  tę  zagadkę  przez  całą  noc:  skąd  masz  stroje,  na  jakie 

zwyczajna pokojówka nie mogłaby sobie nigdy pozwolić.  

— Betty podarowała mi swoje suknie, których już nie nosiła.  

— Bardzo proste wytłumaczenie. I jakże inne od domysłów, które 

wzbudzały moją zazdrość.  

Słysząc to, Tarina oblała się rumieńcem.  

—  Teraz  już  wszystko  jasne.  I  skoro  Betty  i  Harry  mają  zamiar 

pobrać  się  jeszcze  tu,  w  Bangkoku,  proponuję,  byśmy  uczynili  to 

samo.  

Przez  moment  Tarina  sądziła,  że  się  przesłyszała.  Aby  się 

upewnić, zapytała szeptem:  

background image

— Czy prosi mnie pan... o rękę?  

— Oczywiście! — odparł markiz— Mówiłem przecież, żebyś mi 

zaufała.  

—  Słyszałam,  że...  chce  pan  pozostać  kawalerem.  ..  i  nie  ma 

zamiaru się żenić.  

— Bo to była prawda, dopóki nie poznałem ciebie.  

Zapanowało  milczenie.  Markiz  nie  ruszał  się,  a  Tarina  nie 

patrzyła na niego. W końcu odezwała się bardzo cicho:  

—  Czy  prosi  mnie  pan...  o  rękę...  tylko  dlatego,  że  jestem... 

kuzynką Berty?  

Uśmiechnął się.  

—  Mogłem  się  domyślić,  że  coś  podobnego  przyjdzie  do  twej 

zmyślnej  główki.  Aby  cię  przekonać,  że  moje  zamiary  są  poważne, 

pokażę ci list, jaki napisałem do lorda Rosebery.  

List  leżał  na  biurku.  Markiz  napisał  go,  nim  przyszedł  do  niego 

Harry  z  prośbą  o  pożyczkę.  Teraz  markiz  wręczył  kartkę  Tarinie, 

która wahała się przez moment, więc zachęcił ją słowami:  

— Przeczytaj. Chcę, żebyś to przeczytała.  

Posłusznie spojrzała na papier w swej dłoni.  

Drogi Archibaldzie  

Przesyłam raport z moich rozmów z królem, która to relacja, jak 

mniemam,  rozwieje  twoje  obawy.  Przekonałem  króla  do  złożenia 

wizyty w Anglii i być może w innych krajach europejskich w przyszłym 

roku.  Król  uczyni  to  z  chęcią,  a ja obiecałem  mu  gorące przyjęcie  w 

Anglii.  

background image

Nawiązując  jeszcze  do  naszej  rozmowy  przed  wyjazdem...  Otóż 

muszę  cię  poinformować,  że  ta  podróż  była  naprawdę  odkrywcza  i 

odnalazłem  rzeczoną  „gwiazdę",  w  istocie...  Podjąłem  decyzję  o 

zawarciu  małżeństwa.  Z  powodów,  które  szerzej  wyjaśnię  później, 

rezygnuję  ze  wszystkich  stanowisk  w  administracji  państw  owej, 

zamierzając cieszyć się małżeńskim szczęściem.  

Przesyłam  ci  najserdeczniejsze  pozdrowienia  i  oczekuję  rychłej 

odpowiedzi.  

Gdy  Tarina  skończyła  czytać,  markiz  odebrał  jej  list, podarł  i  ku 

jej zdumieniu rzucił na podłogę.  

—  Będę  musiał  napisać  drugi,  w  którym  zgodzę  się  na  objęcie 

jakiegoś stanowiska. Liczę na to, że moja żona będzie mi pomagać w 

obowiązkach  i  uczyni  mnie  szczęśliwym.  —  Mówiąc  to,  objął  ją 

ramieniem i przyciągnął do siebie. — Chyba nie masz nic przeciwko 

temu?  

Tarina spojrzała mu w oczy.  

— Ale... nie może pan... mnie poślubić!  

— Dlaczego? Sądziłem, że mnie kochasz.  

— Owszem. Kocham, i to do szaleństwa... Lecz pan... nie pragnie 

się żenić.  

— Nie chciałem się żenić przez  wiele lat — przyznał markiz. — 

Jednak kiedy  wróciliśmy  z  targu  na wodzie,  to  zdałem  sobie  sprawę, 

iż nie mogę bez ciebie żyć, że musimy być razem.  

Nachylił  się,  aby  ją  pocałować,  lecz  Tarina  zaparła  się  dłońmi  o 

jego pierś i powiedziała:  

background image

— Proszę... jeszcze nie!  Kocham pana i mam... takie przedziwne 

uczucie...  jakbym  już  do  pana  należała...  Jednak  nie  jestem  pewna... 

czy powinien pan... żenić się ze mną.  

— To jak inaczej moglibyśmy być razem?  

— Nie wiem... czy jestem dla pana... najważniejsza.  

Markiz zaśmiał się, szczerze rozbawiony.  

—  Jesteś  teraz  zabawna  —  rzekł.  —  Przecież  wiesz  dobrze,  że 

myślimy  tak  samo,  tak  samo  czujemy,  że  jesteśmy  jednością! 

Małżeństwo  niczego  nie  zmieni.  —  Wstrzymała  oddech,  a  on  dodał: 

—  Pragnę  cię  nie  tylko  jako  swego  bóstwa,  ale  i  jako  kobiety.  I  już 

dłużej nie mogę udawać, że nie jesteś częścią mego życia. Teraz i na 

zawsze.  

Zanim Tarina zdążyła odpowiedzieć, on przyciągnął ją do siebie i 

pocałował. Ów pocałunek był tym, czego pragnęła od dawna, tyle  że 

cudowniejszy,  niż  potrafiła  to  sobie  wyobrazić.  Czuła  żar  jego  ust, 

przenikający niczym słoneczny promień całe jej ciało. Gdy trzymał ją 

tak  w  objęciach,  zdawało  jej  się,  iż  wibracje  ich  obojga  zgrały  się  w 

jednym rytmie, tak jakby istotnie stali się jedną osobą.  

Lecz  jego  pocałunek  był  czymś  więcej.  Nie  sądziła,  że  możliwe 

jest  odczuwanie  takiej  ekstazy...  Zupełnie  jakby  wzleciała  do  nieba, 

gdzie  nie  ma  żadnych  kłopotów,  żadnych  problemów,  a  jedynie 

niebiańska szczęśliwość, jakiej nie sposób opisać słowami.  

Wreszcie markiz uniósł głowę i Tarina rzekła, chwytając oddech:  

— Kocham cię... kocham. Nie wiedziałam, że... miłość może być 

taka... cudowna!  

background image

—  Ani  ja  —  odparł.  —  Najdroższa,  nie  wiem,  co  bym  począł, 

gdybym cię utracił.  

Wtedy  pocałował  ją  jeszcze  raz,  namiętnie,  żarliwie,  ona  zaś 

pomyślała,  że  znalazła  się  w  niebie,  z  którego  nikt  nie  chciałby 

powracać na ziemię.  

Jakiś czas później markiz powiedział:  

—  Tak  bardzo  mi  się  poszczęściło.  Odnalazłem  to,  czego 

szukałem przez całe życie, i to w dodatku na swym własnym jachcie.  

—  Nie  mogłeś  oczekiwać,  że  odnajdziesz  swoją  żonę  w 

przebraniu pokojówki.  

— Nigdy tak naprawdę nie wierzyłem, że jesteś służącą — odparł 

markiz. — Kiedy ujrzałem cię pierwszy raz, a ty patrzyłaś na mnie z 

ciemności na  pokładzie... kiedy  światło  księżyca  odbijało  się  od  twej 

twarzy,  to  pomyślałem,  że  jesteś  jakąś  cudną  zjawą.  —  Pocałował  ją 

w  czoło  i  podjął:  —  Nie  spotkałem  nikogo  równie  pięknego  jak  ty. 

Myślałem,  że  spadłaś  prosto  z  nieba.  —  Tarina  nie  odpowiadała, 

położyła mu tylko głowę na ramieniu, on zaś dodał: — Teraz jesteś na 

ziemi.  Muszę  ci  coś  wyznać,  ukochana.  Choć  przeszedłem  przez  te 

wszystkie  pokusy  złych  demonów,  to  zobaczysz,  że  będę  wzorowym 

małżonkiem  — uśmiechnął  się  do niej  z  czułością.  — Mogę  obiecać 

ci,  że  odtąd  nie  ulegnę  żadnym  pokusom.  Dlatego  że  jesteś  taka 

piękna i że łączy nas coś nieziemskiego.  

—  Mam  nadzieję,  że  to  prawda  —  powiedziała  Tarina.  — 

Kocham  cię  całym  sercem.  Chcę  stanowić  dla  ciebie  natchnienie.  I 

background image

przekonać cię, iż naprawdę jestem tą gwiazdą, której poszukiwałeś, a 

nie tylko jej odbiciem w mętnej wodzie.  

Markiz zaśmiał się, poznając swe własne słowa.  

—  Jesteś  kobieca  i  niewiarygodnie  śliczna.  Nie  wystarczy  mi 

życia, by opowiedzieć ci o twej piękności.  

Tarina zerknęła na obrazy.  

— Ja... nadal trochę się boję...  

— Czegóż to?  

— ...że nie jestem na tyle znacząca dla ciebie, by zostać twą żoną. 

Prawie nie znam życia i może nie potrafię uczynić cię... szczęśliwym.  

Markiz przytulił ją mocno.  

—  Podziwiam  twą  niewinność  i  czystość,  kochana.  Mogę  cię 

nauczyć  wiele,  tak  samo  jak  ty  mnie.  I  ufam,  że  oboje  będziemy 

najszczęśliwszymi  ludźmi  na  ziemi.  —  Spojrzeli  na  malowidła  i  on 

dodał: — Powiedziałaś, że te obrazy nie uczą, lecz rozwijają ducha. I 

ja  czuję  teraz,  że  rozwinąłem  się  duchowo,  stałem  się  silniejszy. 

Więcej, odkąd ciebie poznałem, inaczej spoglądam na życie.  

— Czy to prawda? — spytała Tarina.  

— Sądzę, że instynkt podpowiedziałby ci, gdybym kłamał.  

Westchnęła cicho.  

— Nie wierzyłam, że życie może być takie cudowne! Mówisz tak, 

jak dawniej mawiał mi papa.  

Markiz objął ją jeszcze mocniej i rzekł:  

—  Kiedy  po  raz  pierwszy  ujrzałem  twoją  kuzynkę,  to 

pomyślałem, że jest najpiękniejszą kobietą na świecie, lecz gdy potem 

background image

zobaczyłem  ciebie,  to  stwierdziłem,  iż  się  pomyliłem.  Ty  jesteś 

najpiękniejsza, bo twoja uroda jest odbiciem twej duszy.  

Tarina aż krzyknęła.  

— Zawsze pragnęłam usłyszeć takie słowa!  

—  Sam  się  sobie  dziwię!  —  zaśmiał  się.  —  Jednak  nigdy  do 

nikogo nie czułem tego, co teraz czuję do ciebie.  

—  Jestem  taka  szczęśliwa...  Tak  bardzo...  bardzo  szczęśliwa  — 

powiedziała. — I zawsze pozostanę wdzięczna, że los nas połączył. — 

Urwała  i  dokończyła  bardzo  uroczyście:  —  Los  zawsze  mnie 

prowadził.  Zawiódł  mnie  do  Betty  w  odpowiednim  momencie,  kiedy 

oczekiwała twego zaproszenia na pokład „Morskiej Syreny"..  

Markiz  nie  odpowiedział,  tylko  pocałował  ją  delikatnie.  Potem 

jednak przywarł gorąco do jej warg i raz jeszcze porwała ich ekstaza 

miłości i uniosła do gwiazd.  

Wkrótce  markiz  i  Tarina  poszli  poszukać  Betty  i  Harry'ego,  by 

oznajmić  im,  iż  zamierzają  się  pobrać.  Betty  i  Harry  przez  moment 

milczeli zaskoczeni, a potem Harry zakrzyknął:  

— Nie mogę w to uwierzyć! Co za wspaniała nowina! — Zwrócił 

się  do  Tariny:  —  Dzięki  ci  za  to,  że  usidliłaś  najbardziej 

zatwardziałego kawalera, który dotąd nie uległ żadnym namowom!  

Markiz zaśmiał się.  

— Nie zawstydzaj Tariny — rzekł. — To nie ona mnie schwytała, 

to ja schwytałem ją!  

Betty objęła Tarinę i pocałowała ją.  

background image

— Och, moja droga, ogromnie się cieszę. Harry i ja jesteśmy tak 

szczęśliwi, że pragniemy, by wszyscy dzielili z nami tę radość.  

— Tak to już bywa w Syjamie — wtrącił markiz.  

— W tej „krainie uśmiechu" — dokończyła Tarina.  

—  Pierwsza  rzecz,  jaką  musimy  zrobić  —  stwierdził  Harry 

praktycznie  —  to  pójść  do  brytyjskiego  poselstwa  i  dowiedzieć  się, 

kiedy mogą odbyć się zaślubiny.  

—  Myślę,  że  nie  będzie  z  tym  żadnych  problemów  —  odparł 

markiz. — Wiem, Harry, jak spieszno ci do kraju. A więc nie traćmy 

czasu!  

— Nie mogę wyobrazić sobie niczego cudowniejszego: Tarina i ja 

wychodzimy za mąż w Syjamie — powiedziała Betty. — Martwię się 

tylko,  czy  nasze  suknie,  w  których  pójdziemy  do  ślubu,  dobrze  będą 

się prezentować przy naszych przystojnych wybrańcach.  

— Nawet bez strojów będziecie piękne — rzekł Harry cicho.  

Betty spąsowiała i spojrzała w oczy Harry'emu. Było jasne, że nie 

widzi  poza  nim  świata.  Markiz  zabrał  więc  Tarinę  z  powrotem  do 

siebie. Po drodze zatrzymał stewarda:  

—  Zamów  powóz  do  brytyjskiego  poselstwa.  Ma być  gotowy  za 

pół godziny!  

— Tak jest, milordzie!  

Steward pospieszył  wykonać polecenie, a markiz z Tariną weszli 

do gabinetu i zamknęli za sobą drzwi.  

—  Mam  pół  godziny  na  to,  żeby  ci  wyznać,  jak  bardzo  cię 

kocham — powiedział markiz.  

background image

Spojrzała na podarty list leżący na podłodze i rzekła:  

—  Może  powinnam  pozostawić  cię  na  chwilę  samego,  byś  mógł 

napisać nowy list do lorda Rosebery.  

— Odłożę to na później.  

Objął ją i przyciągnął do siebie:  

— A teraz powiedz mi, że ci okropnie przykro, iż się przez ciebie 

denerwowałem.  —  Popatrzyła  na  niego  zdumiona,  a  on  wyjaśnił:  — 

Rozumiesz  chyba,  że  miałem  powody  obawiać  się,  iż  moje 

małżeństwo  może  nie  zostanie  zaakceptowane.  Nie  zapominaj,  że 

zajmuję wiele ważnych stanowisk.  

— A czy... zostanie zaakceptowane teraz?  

—  Jak  wiesz  —  zaczął  —  byłem  gotów  zrezygnować  ze 

wszystkiego  i  poślubić  ciebie,  kochana.  Jednak  teraz  okazało  się,  że 

jesteś  kuzynką  Betty,  a  ona  wywodzi  się  ze  starej  szlacheckiej 

rodziny.  

— Skąd... skąd o tym wiesz?  

— Jestem dosyć dociekliwy — odparł markiz.—  Lubię wiedzieć 

wszystko o swoich przyjaciołach.  

Odsunęła się od niego, aby zapytać:  

—  A  gdybym  rzeczywiście  była...  jakąś  ubogą  panienką  z 

Francji?  

—  To  nadal  pragnąłbym  cię  za  żonę.  Ponieważ  cię  kocham,  nie 

mógłbym  cię  utracić.  —  Westchnął  z  ulgą  i  dokończył:  —  Jednak, 

najukochańsza, bogowie okazali się łaskawi. Łatwiej płynąć z prądem 

niż pod prąd.  

background image

—  Naprawdę  byłeś  gotów...  poślubić...  „pannę  Nikt"?  — 

dopytywała się Tarina.  

—  Już  ci  mówiłem,  że  przy  nikim  nie  czułem  się  tak  jak  przy 

tobie.  Nikt  wcześniej  nie  uświadomił  mi,  że  miłość  jest  darem  od 

Boga.  

Na te słowa Tarina wyzbyła się ostatnich obaw. Podeszła do niego 

i zarzuciła mu ramiona na szyję.  

—  Kocham  cię...  kocham!—  powiedziała  —  Ale  nie  mogę  ci 

niczego dać poza swą miłością. Czy ci to wystarczy?  

Wiedział,  że  musi  na  to  odpowiedzieć  w  zgodzie  z  własnym 

sumieniem.  

—  Ty  jesteś  wszystkim,  czego  pragnę  teraz  i  na  zawsze.  Oboje 

wiemy, że stanowimy jedność, i oboje możemy tak wiele dać światu i 

innym ludziom, którzy nie są tak szczęśliwi jak my.  

To  właśnie chciała usłyszeć. Jej oczy zabłysły blaskiem radości i 

szczęścia.  Podała  markizowi  swe  usta  i  dopiero  po  długiej  chwili 

powiedziała cichym rwącym się głosem:  

— Naucz mnie... Proszę, naucz mnie wszystkiego... Co powinnam 

dla ciebie czynić.— Nie odpowiedział, więc dodała szeptem: — Mogę 

popełniać błędy i... przynieść ci w ten sposób wstyd.  

Markiz ujął w palce jej podbródek.  

— Nauczę cię miłości, kochana — zapewnił. — I będę także nad 

tobą  czuwał,  aby  nic  złego  cię  nie  spotkało.  I  pamiętaj,  że  od 

towarzyskich  konwenansów  istotniejszy  jest  fakt,  iż  dajesz  ludziom 

ciepło, które wszyscy odczuwają.  

background image

I zaczął ją całować namiętnie i porywczo.  

— Powóz przybędzie za kilka minut — powiedział. — Idź teraz, 

kochana,  i  załóż  swój  kapelusz.  Bangkok  słynie  z  klejnotów,  a  więc 

po  drodze  do  poselstwa  mam  zamiar  kupić  ci  pierścionek,  który 

połączy nas na zawsze.  

—  To  brzmi...  cudownie!  —  odrzekła.  —  Wolę  jednak  twoje... 

pocałunki... od wszystkich klejnotów Syjamu i całego świata.  

Markiz  chciał  ponownie  wziąć  ją  w  ramiona,  ale  wymknęła  mu 

się i z uśmiechem wybiegła z kabiny. On zaś patrzył przez chwilę na 

zamknięte drzwi. A potem zwrócił wzrok ku malowidłom.  

— Rzuciłyście na mnie urok! — powiedział niemal gniewnie.  

Odpowiedź rozbrzmiała mu w sercu:  

— Przywiodłyśmy cię ku gwieździe!