background image

MEG CABOT 

KSIĘŻNICZKA W ŚWIETLE 

REFLEKTORÓW

 

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 2

 

Tytuł oryginału 

THE PRINCESS DIARIES, VOLUME II, PRINCESS IN THE SPOTLIGHT

 

background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu dziadkowi i babci

 

Bruce'owi i Patsy Mounseyom, 

którzy w niczym nie przypominają dziadka i babci z tej książki

 

background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kiedy wszystko układa się najgorzej - po prostu okropnie – 

wytężam wszystkie siły i wyobrażam sobie, że jestem księżniczką. 

Mówię sobie: „Jestem księżniczką”. 

Nie masz pojęcia, jak się wówczas zapomina o wszystkich przykrościach. 

Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka 

przekład Wacława Komarnicka

 

background image

Poniedziałek, 20 października, 8.00

 

No, dobra. Zaczęło się tak: siedziałam właśnie w kuchni i jadłam płatki z mlekiem, jak 

zwykle w poniedziałek rano, a tu mama wychodzi z łazienki z taką dziwną miną. W dodatku 

była  strasznie  blada,  włosy  miała  takie  jakieś  zmierzwione  i  włożyła  aksamitny  szlafrok 

zamiast kimona, a to zwykle oznacza u niej zespół napięcia przedmiesiączkowego. 

Powiedziałam więc: 

- Mamo, chcesz panadol? Bo nie obraź się, ale wyglądasz, jakby ci był potrzebny. 

Trochę nieostrożnie jest odzywać się w ten sposób do kobiety, której wkrótce ma się 

zacząć  okres,  ale  wiecie,  to  w  końcu  moja  mama  i  tak  dalej.  Mało  prawdopodobne,  żeby  z 

miejsca mnie znokautowała ciosem karate, chociaż zrobiłaby to na pewno, gdyby zwrócił się 

tak do niej ktoś obcy. 

Ale ona powiedziała tylko: 

- Nie. Nie, dzięki. - Takim nieprzytomnym tonem. 

I  wtedy  zrozumiałam,  że  musiało  stać  się  coś  naprawdę  okropnego.  No  wiecie,  na 

przykład  że  Gruby  Louie  zjadł  następną  skarpetkę  albo  odetną  nam  prąd,  bo  znów 

zapomniałam  na  czas  wyłowić  rachunek  z  wielkiej  miski  na  sałatę,  do  której  mama  stale 

wrzuca całą pocztę. 

Złapałam mamę za ramiona i pytam: 

- Mamo? Mamo, co się stało? O co chodzi? 

Najpierw  pokręciła  głową,  zupełnie  jak  w  chwili,  kiedy  nie  może  się  połapać  w 

instrukcji odgrzewania pizzy w mikrofalówce. 

- Mia... - odezwała się wreszcie zdumionym, ale szczęśliwym głosem. - Mia, jestem w 

ciąży. 

O mój Boże! O MÓJ BOŻE! 

MOJA  MAMA  BĘDZIE  MIAŁA  DZIECKO  Z  MOIM  NAUCZYCIELEM 

ALGEBRY. 

Poniedziałek, 20 października, 

godzina wychowawcza

 

Wiecie,  ja  naprawdę  próbuję  przyjąć  to  spokojnie.  Bo  zupełnie  nie  ma  sensu 

denerwować się tym wszystkim.

 

background image

Ale  jak  ja  mam  się  NIE  DENERWOWAĆ?!  Moja  mama  zostanie  wkrótce  samotną 

matką. ZNOWU.

 

Można  by  pomyśleć,  że  dzięki  mnie  dostała  nauczkę  i  tak  dalej,  ale  najwyraźniej 

niczego się nie nauczyła.

 

Jakbym jeszcze miała za mało problemów. Przecież moje życie i tak się praktycznie 

skończyło.  Ja  po  prostu  nie  rozumiem,  jak  można  oczekiwać,  że  wezmę  na  siebie  jeszcze 

więcej. Bo czy to nie dosyć, że: 

1. Jestem najwyższą dziewczyną w pierwszej klasie.

 

2. Jestem też najsłabiej rozwinięta w okolicach klatki piersiowej.

 

3.  W zeszłym  miesiącu  odkryłam,  że  moja  matka  spotyka  się  z  moim  nauczycielem 

algebry.

 

4. Również w zeszłym miesiącu dowiedziałam się, że jestem jedyną pretendentką do 

tronu pewnego niedużego europejskiego księstwa.

 

5.  Muszę  pobierać  lekcje  etykiety  dworskiej  u  mojej  babki  ze  strony  ojca. 

CODZIENNIE.

 

6. W grudniu mam zostać przedstawiona obywatelom mojego nowego kraju na antenie 

telewizji  publicznej  (w  Genowii,  która  ma  tylko  50  tysięcy  mieszkańców,  ale 

zawsze).

 

7. Nie mam chłopaka.

 

 

O, nie. Widzicie, wszystko to  jeszcze widocznie niedostateczne brzemię.  Teraz moja 

mama musiała zajść w ciążę bez ślubu. ZNOWU.

 

Dzięki, mamo. Wielkie, serdeczne dzięki.

 

Poniedziałek, 20 października, 

dalej godzina wychowawcza

 

Nie,  nie  mogę  tego  zrozumieć.  Dlaczego  ona  i  pan  Gianini  nie  używali  środków 

antykoncepcyjnych?  Czy  ktoś  mógłby  mi  to  łaskawie  wyjaśnić?  Co  się  stało  z  jej 

kapturkiemdopochwowym? Wiem, że go używa. Raz kiedyś, kiedy byłam mała, znalazłam go 

pod  prysznicem.  Zabrałam  go  sobie  i  przez  parę  tygodni  służył  jako  basenik  dla  ptaków  w 

ogródku mojego domku dla Barbie, aż mama wreszcie go znalazła i zabrała z powrotem.

 

Albo  kondomy???  Czy  ludziom  w  wieku  mojej  mamy  wydaje  się,  że  są  odporni  na 

choroby przenoszone drogą płciową? Na zachodzenie w ciążę odporni ewidentnie nie są. Na 

background image

co oni liczyli?!

 

To TAKIE zupełnie w stylu mojej mamy. Ona nie umie zapamiętać choćby tego, że 

trzeba  kupić  papier  toaletowy.  Jak  niby  miałaby  pamiętać  o  zażywaniu  środków 

antykoncepcyjnych?

 

Poniedziałek, 20 października, algebra

 

Niewiarygodne. To jest naprawdę niewiarygodne. 

Ona mu nic nie powiedziała. Moja matka zaszła w ciążę z moim nauczycielem algebry 

I NIC MU NAWET NIE POWIEDZIAŁA. 

Wiem,  że  mu  nic  nie  powiedziała,  bo  kiedy  weszłam  do  sali  dziś  rano,  pan  Gianini 

powiedział tylko:

 

- O, cześć Mia. Jak się masz?

 

O, CZEŚĆ MIA. JAK SIĘ MASZ??? 

Nie  tak  rozmawia  się  z  osobą,  której  matka  zaszła  z  tobą  w  ciążę.  Mówi  się  coś  w 

rodzaju:

 

- Przepraszam, Mia, czy możemy zamienić parę słów?

 

A  potem  córkę  kobiety,  z  którą  popełniło  się  ten  nietakt,  zabiera  się  do  holu,  gdzie 

należy paść przed nią na ugięte kolano i pokornie błagać ją o wyrozumiałość i przebaczenie. 

Tak się wypada zachować.

 

Nie  mogę  się  powstrzymać  -  gapię  się  ciągle  na  pana  G.  i  zastanawiam,  jak  będzie 

wyglądać  moja  młodsza  siostra  albo  brat.  Mama  jest  przecież  totalnie  atrakcyjna,  wygląda 

zupełnie jak Carmen Sandiego, tyle że nie nosi trencza  - kolejny dowód na to,  że stanowię 

biologiczną anomalię, bo nie odziedziczyłam po niej ani  grzywy  gęstych czarnych włosów, 

ani miseczki C. No więc, z tej strony nie ma się czego obawiać. 

Ale pan G.? No, sama nie wiem... Nie żeby pan G. nie był przystojny. To znaczy, jest 

w końcu wysoki i ma wszystkie włosy (punkt dla niego, ponieważ mój własny ojciec jest łysy 

jak  parkometr).  Ale  ten  jego  nos?  Totalnie  nie  umiem  wyobrazić  sobie  dziecka  z  takim 

nosem. Jest po prostu za duży. 

Mam  szczerą  nadzieję,  że  dzieciak  odziedziczy  nos  po  mojej  mamie,  a  po  panu  G. 

weźmie umiejętność dzielenia ułamków w pamięci. 

Najsmutniejsze jest to, że pan Gianini nie ma zielonego pojęcia, jaki cios wkrótce na 

niego  spadnie.  Byłoby  mi  go  żal,  gdyby  nie  to,  że  koniec  końców  sam  jest  sobie  winien. 

Wiem,  że  do  tanga  trzeba  dwojga,  ale  na  litość  boską,  moja  matka  jest  malarką.  On  jest 

background image

nauczycielem algebry. 

A teraz mi powiedzcie, kto z tych dwojga powinien mieć trochę zdrowego rozsądku. 

Poniedziałek, 20 października, angielski

 

Rewelacja. Po prostu rewelacja. 

Jakby jeszcze było mało, teraz nasza nauczycielka angielskiego stwierdziła, że w tym 

semestrze będziemy pisać DZIENNIK. Nie żartuję. DZIENNIK. Przecież ja już prowadzę pa-

miętnik. 

Wyobraźcie  sobie:  pod  koniec  każdego  tygodnia  mamy  PRZYNOSIĆ  NASZE 

DZIENNIKI DO SPRAWDZENIA. Pani Spears BĘDZIE JE CZYTAŁA. Bo chce nas lepiej 

poznać. Mamy zacząć od przedstawienia się i wymienić nasze najważniejsze dane osobiste. 

Potem mamy przejść do notowania naszych najgłębszych myśli i odczuć.

 

Ona chyba żartuje. Już lecę opowiadać pani Spears o swoich najgłębszych myślach i 

odczuciach. Nie zwierzam się ze swoich najgłębszych myśli i odczuć nawet własnej MATCE. 

Miałabym się z nich zwierzać NAUCZYCIELCE ANGIELSKIEGO?

 

No i na pewno nie mogę dać jej do przeczytania TEGO pamiętnika. Jest tu mnóstwo 

rzeczy, o których nikt nie powinien wiedzieć. Na przykład choćby to, że moja mama zaszła w 

ciążę z moim nauczycielem algebry.

 

No  cóż,  będę  po  prostu  musiała  zacząć  prowadzić  nowy  dziennik.  Dziennik  NA 

NIBY.  Zamiast  notować  w  nim  swoje  najgłębsze  przeżycia  i  odczucia,  będę  zwyczajnie 

wypisywać kłamstwa i oddawać je do sprawdzenia zamiast prawdziwego pamiętnika.

 

Jestem kłamczuchą z tak dużym doświadczeniem, że bardzo wątpię, czy pani Spears 

zrobi to jakąkolwiek różnicę.

 

 

 

JĘZYK ANGIELSKI 

DZIENNIK 

Mia Thermopolis 

 

ŁAPY PRZY SOBIE!!! 

TAK, TY TEŻ, 

CHYBA ŻE NAZYWASZ SIĘ PANI SPEARS!!! 

 

Wstęp 

background image

 

NAZWISKO: 

Amelia  Mignonette  Grimaldi  Thermopolis  Renaldo,  w  skrócie  zwana 

Mią 

Jej  Wysokość  księżniczka  Genowii  albo,  w  niektórych  kręgach,  po 

prostu księżniczka Mia 

WIEK: 

Czternaście lat 

UCZĘSZCZA DO KLASY: 

Pierwszej licealnej 

PŁEĆ: 

Jeszcze nieużywana. 

Cha, cha. Pani Spears, tylko żartowałam! 

Teoretycznie  kobieta,  ale  brak  biustu  wprowadza  tu  ciekawy  element 

androgeniczności. 

WYGLĄD: 

Wzrost: metr siedemdziesiąt pięć 

Włosy: mysiobrązowe (od niedawna pasemka w odcieniu blond) 

Oczy: szare 

Rozmiar buta: czterdzieści jeden 

O reszcie nie warto nawet wspominać 

RODZICE 

Matka: Helen Thermopolis 

Zawód: Malarka 

Ojciec: Artur Krzysztof Filip Gerard Grimaldi Renaldo 

Zawód: Książę Genowii 

ZWIĄZEK ŁĄCZĄCY RODZICÓW: 

Ponieważ  jestem  owocem  przelotnego  romansu  mojej  matki  i  ojca  w 

czasie  studiów,  rodzice  nigdy  nie  zawarli  małżeństwa  (ze  sobą)  i  obecnie 

oboje są stanu wolnego. Chyba nawet tak jest lepiej, bo bez przerwy się żrą. 

To znaczy, ze sobą. 

ULUBIONE ZWIERZĘTA: 

Jeden  tłusty,  pomarańczowo  -  biały  kot,  Gruby  Louie.  Louie  waży 

dwanaście kilo. Ma osiem lat i mniej więcej przez sześć z tych ośmiu lat był na 

diecie.  Cza

sem  Louie  obraża  się  na  nas,  na  przykład  kiedy  zapomnimy  go 

nakarmić, i wtedy zjada pierwszą lepszą starą skarpetkę, jaka wpadnie mu w 

łapy. Poza tym ma słabość do małych błyszczących przedmiotów i zgromadził 

background image

całkiem sporą kolekcję kapsli od piwa i pęsetek kosmetycznych, które ukrył za 

muszlą klozetową w mojej łazience. Myśli, że nic o tym nie wiem. 

NAJLEPSZ

A PRZYJACIÓŁKA: 

Lilly  Moscovitz.  Lilly  jest  moją  najlepszą  przyjaciółką  jeszcze  z 

przedszkola. Strasznie fajnie spędza się z nią czas, bo jest bardzo inteligentna 

i ma swój własny program w lokalnej kablówce ogólnego dostępu, Lilly mówi 

prosto  z  mostu.  Zawsze  potrafi  wy

myślić  jakiś  śmieszny  numer,  na  przykład 

żeby  ukraść  styropianową  makietę  Partenonu,  wykonaną  na  Wieczór  dla 

Rodziców  przez  klasę  Derywatów  z  Greki  i  Łaciny,  i  wyłudzić  za  nią  okup  w 

postaci pięciu kilo starbursts o smaku limonki. 

CHŁOPAK: 

Ha! Chciałabym. 

ADRES: 

Od  urodzenia  mieszkam  z  mamą  w  Nowym  Jorku,  poza  wakacjami 

letnimi, które zazwyczaj spędzam z ojcem w zamku jego matki we Francji. Mój 

ojciec  mieszka  na  stałe  w  Genowii,  niewielkim  europejskim  księstwie,  które 

leży  nad  Morzem  Śródziemnym  na  pograniczu  Włoch  i  Francji.  Przez  długi 

czas  wmawiano  mi,  że  ojciec  jest  ważnym  genowiańskim  politykiem,  jakimś 

burmistrzem czy coś takiego. Nikt mi nie wspomniał, że tak naprawdę należy 

do rodziny książęcej Genowii - że w gruncie rzeczy jest panującym monarchą. 

Bo Genowia to monarchia. Przypuszczam, że nikt by mi o tym nigdy słowa nie 

powiedział,  gdyby  mój  ojciec  nie  zachorował  na  raka  jądra  i  nie  nabawił  się 

bezpłodności.  W  rezultacie  ja,  jego  nieślubna  córka,  zostałam  jedynym 

spadkobiercą,  jakiego  kiedykolwiek  będzie  miał.  Odkąd  wreszcie  dopuścił 

mnie  do  tego  MALEŃKIEGO,  nieistotnego  sekreciku  (jakiś  miesiąc  temu), 

ojciec mieszka w  nowojorskim  hotelu Plaza,  a jego matka,  moja Grandmère, 

księżna  wdowa,  daje  mi  lekcje  tego,  co  powinnam  wiedzieć,  żeby 

odziedziczyć po nim tron. 

 

Do  tego  wszystkiego  mogę  dodać  tylko  jedno  słowo:  dziękuję.  SERDECZNIE 

dziękuję.

 

A  chcecie  wiedzieć,  co  jest  w  tym  opisie  NAPRAWDĘ  smutne?  Nie  ma  w  nim  ani 

jednego kłamstwa.

 

background image

Poniedziałek, 20 października, lunch

 

Okay, Lilly wie. 

No dobra, może nie tyle WIE, co domyśla się, że coś jest nie tak. Jest przecież moją 

najlepszą  przyjaciółką  mniej  więcej  od  przedszkola.  Potrafi  idealnie  wyczuć,  kiedy  coś  mi 

dolega. Totalnie się zaprzyjaźniłyśmy już w pierwszej klasie podstawówki, tego dnia, kiedy 

Orville Lockhead zdjął spodnie, stojąc przed nami w kolejce do pracowni muzycznej. Byłam 

przerażona, bo nigdy przedtem nie widziałam męskich genitaliów. Jednak na Lilly nie zrobił 

najmniejszego  wrażenia.  Widzicie,  ona  ma  brata,  więc  dla  niej  to  nie  była  żadna  wielka 

niespodzianka. Spojrzała tylko Orvillowi prosto w oczy i powiedziała:

 

- Widziałam większe.

 

I WIECIE CO? ORVILLE JUŻ NIGDY WIĘCEJ TEGO NIE ZROBIŁ.

 

No  więc  sami  rozumiecie,  że  łączy  mnie  z  Lilly  więź  silniejsza  niż  zwyczajna 

przyjaźń.

 

I właśnie dlatego, kiedy dziś podczas lunchu usiadła przy naszym stoliku, wystarczyło 

jej jedno spojrzenie na moją twarz, żeby zapytać:

 

- Co się stało? Coś jest nie tak. Nie chodzi o Louie, prawda? Chyba że zjadł następną 

skarpetkę...

 

Żeby tylko. To przecież o wiele poważniejsza sprawa. Ja nie twierdzę, że kiedy Louie 

zeżre  skarpetkę,  sprawa  nie  jest  totalnie  poważna.  No  bo  trzeba  go  natychmiast  wieźć  do 

kliniki dla zwierząt i tak dalej, i to pędem, inaczej może zdechnąć. A tysiąc dolarów później 

dostajemy na pamiątkę starą, na wpół strawioną skarpetkę.

 

Tyle że kot wraca potem przynajmniej do normy.

 

Ale to? TEGO tysiąc dolarów nie uleczy. I nic już nigdy nie wróci do normy.

 

I to jest tak niewiarygodnie żenujące. No bo moja mama i pan Gianini - rozumiecie. 

ONI TO ROBILI.

 

Gorzej,  ONI  TO  ROBILI  bez  żadnego  zabezpieczenia.  Litości.  Kto  jeszcze  TAK 

POSTĘPUJE?

 

Powiedziałam  Lilly,  że  nie  dzieje  się  nic  złego,  że  to  tylko  napięcie 

przedmiesiączkowe.  Totalnie  się  krępowałam,  mówiąc  o  tym  przy  moim  ochroniarzu.  Lars 

siedział  obok  i  jadł  gyrosa,  którego  Wahim,  ochroniarz  Tiny  Hakim  Baba,  przyniósł  mu  z 

budki przed delikatesami Ho po przeciwnej stronie liceum. Tina ma ochroniarza, bo jej ojciec 

jest  szejkiem  naftowym  i  obawia  się,  że  mogłaby  zostać  porwana  przez  kierownictwo 

jakiegoś konkurencyjnego koncernu, a ja mam ochroniarza, bo... No cóż, chyba tylko dlatego, 

background image

że jestem księżniczką.

 

W  każdym  razie,  kto  omawia  niuanse  swojego  cyklu  menstruacyjnego  w  obecności 

własnego ochroniarza?

 

Ale co innego miałam powiedzieć?

 

Zauważyłam  jednak,  że  Lars  nie  dojadł  swojego  gyrosa.  Myślę,  że  mu  go  totalnie 

obrzydziłam.

 

Czy ten dzień mógł się jeszcze bardziej popsuć?

 

Niestety,  Lilly  nawet  wtedy  nie  dała  mi  jeszcze  spokoju.  Czasami  naprawdę 

przypomina mi małego mopsa, z tych, które staruszki wiecznie wyprowadzają na spacer do 

parku.  Bo  nie  dość,  że  jej  twarz  jest  mała  i  taka  trochę  jakby  wgnieciona  w  środku  (ale  w 

przyjemny dla oka sposób) - czasem, kiedy coś dopadnie, po prostu już nie wypuści.

 

Tak jak dziś przy lunchu. Zaraz zaczęła mówić:

 

-  Jeżeli  to  tylko  napięcie  przedmiesiączkowe,  czemu  ciągłe  piszesz  w  swoim 

pamiętniku?  Nie  tak  dawno  wściekałaś  się  na  swoją  mamę,  że  ci  go  dała.  Myślałam,  że  w 

ogóle nie masz zamiaru nic w nim pisać.

 

Co mi przypomniało,  że faktycznie  BYŁAM WŚCIEKŁA na mamę za to,  że mi  go 

dała.  Dała  mi  ten  pamiętnik,  bo  twierdzi,  że  jest  we  mnie  mnóstwo  stłumionego  gniewu  i 

wrogości. Mówi, że powinnam jakoś wyrzucić to z siebie, skoro nie mam kontaktu ze swoim 

wewnętrznym dzieckiem i cierpię na wrodzoną niezdolność werbalizowania uczuć.

 

Mama musiała być wtedy bezpośrednio po rozmowie z rodzicami Lilly. Oni oboje są 

psychoanalitykami.

 

Ale potem odkryłam, że jestem księżniczką Genowii i zaczęłam prowadzić pamiętnik, 

żeby  zapisywać  swoje  przeżycia,  a  patrząc  wstecz  na  tamte  zapiski,  widzę,  że  faktycznie 

byłam dość wrogo nastawiona.

 

Jednak to betka w porównaniu z moim obecnym samopoczuciem.

 

Nie żebym była WROGO NASTAWIONA do pana Gianiniego i mojej mamy. Są w 

końcu dorośli i tak dalej. Mogą decydować o sobie. Czy oni jednak nie widzą, że to jest ta 

jedna jedyna decyzja, która wpłynie nie tylko na ich własne życie, ale i na życie wszystkich 

dokoła?  No  bo  Grandmère  się  NIE  ucieszy,  kiedy  się  dowie,  że  moja  mama  będzie  miała 

JESZCZE JEDNO nieślubne dziecko.

 

A mój ojciec? On już miał  w tym  roku raka jąder. Odkrycie, że matka jego jedynej 

córki  urodzi  dziecko  innemu  mężczyźnie,  może  go  po  prostu  zabić.  Nie  żeby  był  wciąż 

zakochany w mojej matce, czy coś takiego. W to raczej wątpię.

 

A  Gruby  Louie?  Jak  on  zareaguje  na  obecność  dziecka  w  domu?  Jest  już  i  tak 

background image

wystarczająco niedopieszczony. Trzeba brać pod uwagę, że tylko ja w tym domu pamiętam, 

żeby  go  karmić.  Mógłby  próbować  uciekać  z  domu  albo  z  połykania  tylko  skarpetek 

przerzucić się na połykanie pilota od telewizora, czy coś takiego.

 

W sumie nie miałabym nic przeciwko małej siostrzyczce czy braciszkowi. Właściwie 

mogłoby  być  nawet  fajnie.  Jeżeli  urodzi  się  dziewczynka,  mogłabym  z  nią  dzielić  pokój. 

Kąpałabym ją w pianie i stroiła tak, jak z Tiną Hakim Baba stroiłyśmy jej małe siostrzyczki - 

chociaż braciszka też stroiłyśmy, teraz sobie przypominam.

 

Chyba nie chcę mieć braciszka. Tina Hakim Baba powiedziała mi, że niemowlęta płci 

męskiej  sikają  ci  w  twarz,  kiedy  próbujesz  im  zmienić  pieluchę.  To  takie  obrzydliwe,  że 

nawet nie chcę o tym myśleć.

 

Uważam,  że  moja  matka  mogła  zastanowić  się  nad  takimi  sprawami,  zanim 

zdecydowała się uprawiać seks z panem Gianinim.

 

Poniedziałek, 20 października, rozwój zainteresowań

 

A przy okazji jeszcze jedno. Ile randek z panem Gianinim miała w sumie do tej pory 

moja mama? Niewiele. To znaczy, może z osiem.  Osiem  randek i  okazuje się, że już z nim 

spala?  I  to  prawdopodobnie  parę  razy,  bo  trzydziestosześcioletnie  kobiety  nie  zachodzą  w 

ciążę ot tak sobie. Wiem o tym, bo ile razy bierze się do ręki egzemplarz „New York”, nie 

sposób nie zauważyć milionów ogłoszeń ofiar wczesnej menopauzy, które poszukują wśród 

młodszych kobiet dawczyń komórek jajowych.

 

Ale nie moja mama, o, nie. Moja mama jest soczysta jak owoc mango.

 

Powinnam  była  się  zorientować,  oczywiście.  Był  przecież  taki  poranek,  kiedy 

weszłam do kuchni, a na środku stał pan Gianini w bokserkach...

 

Usiłowałam wyprzeć z pamięci to wspomnienie, ale chyba mi się za bardzo nie udało.

 

A poza tym, czy ona w ogóle zastanowiła się nad swoim zapotrzebowaniem na kwas 

foliowy? Dam głowę, że nie. Jeśli można, chciałabym zaznaczyć, że kiełki lucerny mogą być 

zabójcze dla rozwijającego się płodu. A my mamy kiełki lucerny w lodówce. Nasza lodówka 

jest śmiertelną pułapką dla nienarodzonego dziecka. W pojemniku na warzywa leży PIWO.

 

Być  może  moja  matka  sądzi,  że  nadaje  się  na  rodzica,  ale  musi  się  jeszcze  sporo 

nauczyć.  Kiedy  wrócę  do  domu,  bezwzględnie  zamierzam  przekazać  jej  wszystkie 

informacje, które wydrukowałam sobie z sieci. Jeżeli jej się wydaje, że może wystawiać na 

szwank zdrowie mojej przyszłej młodszej siostry, jeść w kanapkach kiełki lucerny, pić kawę i 

tak dalej, to się mocno zdziwi.

 

background image

Jeszcze poniedziałek, 20 października, wciąż RZ

 

Lilly przyłapała mnie na przeglądaniu w Internecie witryn na temat ciąży.

 

Powiedziała:

 

- O mój Boże! Czy w czasie twojej randki z Joshem Richterem zaszło coś, o czym mi 

nie wspominałaś?

 

Nie byłam specjalnie zachwycona, bo powiedziała to przy swoim bracie, Michaelu  - 

nie  wspominając  już  o  Larsie,  Borisie  Pelkowskim  i  całej  reszcie  klasy.  W  dodatku 

powiedziała to naprawdę głośno.

 

Wiecie,  tego  typu  sytuacje  nie  miałyby  miejsca,  gdyby  nauczyciele  w  naszej  szkole 

wykonywali swoje obowiązki i od czasu do czasu faktycznie prowadzili zajęcia. No bo, poza 

panem Gianinim, chyba każdy nauczyciel w tej szkole uważa, że całkowicie wystarczy zadać 

nam  coś  do  zrobienia,  a  potem  już  można  zostawić  klasę  i  pójść  na  papierosa  do  pokoju 

nauczycielskiego.

 

Co prawdopodobnie jest łamaniem przepisów BHP, sami rozumiecie.

 

A  już  najgorsza  ze  wszystkich  jest  pani  Hill.  Ja  przecież  rozumiem,  że  rozwój 

zainteresowań  to  w  ogóle  nie  jest  normalny  przedmiot.  Służy  bardziej  jako  czas  do  nauki 

indywidualnej dla uczniów nieprzystosowanych społecznie. Ale gdyby pani Hill posiedziała 

od czasu do czasu w klasie i dopilnowała nas, ludzie tacy jak ja, którzy wcale nie rozwijają 

swoich  zainteresowań,  a  wylądowali  na  RZ,  bo  tak  się  złożyło,  że  zawalają  algebrę  i 

potrzebują  czasu  na  powtórkę  materiału,  otóż  ludzie  tacy  jak  ja  nie  byliby  narażeni  na 

nieustanne zaczepki ze strony przypisanych do tych zajęć geniuszy.

 

Bo prawdę mówiąc, Lilly doskonale wie, że podczas mojej randki z Joshem Richterem 

zaszło tylko to, że odkryłam jak totalnie Josh Richter mnie wykorzystywał, i to tylko dlatego, 

że przypadkiem jestem księżniczką, a on miał nadzieję, że uda mu się trafić na okładkę „Teen 

Beat”. 

Przecież nawet nie zostaliśmy sam na sam, chyba żeby uznać jazdę jego samochodem, 

a to i tak się nie liczy, bo był z nami Lars i sprawdzał, czy nie ma w pobliżu antyglobalistów z 

Europy, których mogłoby korcić, żeby mnie porwać. 

W  każdym  razie,  próbowałam  naprawdę  szybko  zamknąć  witrynę  Ty  i  twoja  ciąża, 

którą właśnie przeglądałam, ale spóźniłam się. Lilly ciągnęła: 

- O mój Boże, Mia, dlaczego nic mi nie powiedziałaś? 

Trochę zaczynało mnie to już krępować, mimo to jednak wyjaśniłam, że piszę pracę 

na biologię na dodatkowy stopień, co właściwie nie było kłamstwem, bo ja i mój partner od 

background image

zajęć w laboratorium, Kenny, z powodów etycznych jesteśmy przeciwni dokonywaniu sekcji 

na żabach - a tym właśnie ma się w następnej kolejności zająć nasza klasa - więc pani Sing 

powiedziała, że zamiast tego możemy napisać prace semestralne. 

Tylko że nasze prace semestralne mają dotyczyć cyklu życiowego mącznika. Ale Lilly 

tego nie wie. 

Próbowałam  zmienić  temat,  pytając  Lilly,  czy  zna  całą  prawdę  na  temat  kiełków 

lucerny,  ale  ona  dalej  plotła  i  plotła  o  mnie  i  Joshu  Richterze.  Naprawdę  nie  miałabym 

większych pretensji, gdyby nie to,  że tuż  obok siedział jej brat  Michael  i zamiast  pracować 

nad swoim webzinem Crackhead, jak powinien, słuchał nas. No bo przecież on mi się podoba 

chyba od zawsze. 

Oczywiście, nie ma o tym pojęcia. Dla niego jestem tylko najlepszą przyjaciółką jego 

młodszej siostry i to wszystko. Musi być dla mnie miły, inaczej Lilly rozpowie wszystkim w 

szkole, że przyłapała go kiedyś, jak popłakiwał, oglądając powtórkę Siódmego nieba. 

Poza  tym,  jestem  przecież  tylko  marnym  pierwszakiem.  Michael  Moscovitz  jest  w 

ostatniej  klasie  i  ma  najwyższą  średnią  ocen  w  całej  szkole  (po  Lilly)  i  jest  najlepszym 

uczniem  w  swojej  klasie.  I  w  przeciwieństwie  do  siostry  nie  odziedziczył  genu 

odpowiedzialnego za wklęśniętą twarz. Michael  mógłby się umawiać z każdą dziewczyną z 

Liceum imienia Alberta Einsteina, gdyby tylko zechciał.

 

No cóż, oprócz cheerleaderek. One umawiają się wyłącznie z chłopakami z drużyny.

 

Chociaż nie można powiedzieć, żeby Michael nie miał sportowej sylwetki. Co prawda 

nie wierzy w gry zespołowe, ale bicepsy ma fantastyczne. W gruncie rzeczy wszystkie jego 

mięśnie są świetne. Zauważyłam to, kiedy ostatni raz wszedł do pokoju Lilly, żeby się na nas 

wydrzeć,  bo  wywrzaskiwałyśmy  brzydkie  słowa  podczas  wideoklipu  z  Christiną  Aguilerą. 

Przypadkiem nie miał na sobie koszulki.

 

Więc  naprawdę  mam  Lilly  za  złe,  że  stała  tam  i  omawiała  temat  mojej  ewentualnej 

ciąży przed samym nosem swojego brata.

 

 

 

PIĘĆ GŁÓWNYCH POWODÓW, 

DLA KTÓRYCH TRUDNO JEST BYĆ PRZYJACIÓŁKĄ

 

NIEWĄTPLIWEGO GENIUSZA

 

1. Ona używa wielu słów, których nie rozumiem.

 

2.  Często  nie  potrafi  przyznać,  że  mogę  wnieść  znaczący  wkład  do  jakiejkolwiek 

rozmowy czy działania.

 

background image

3. Kiedy jesteśmy w grupie, nie umie zrezygnować z kontrolowania mnie. 

4.  W  przeciwieństwie  do  zwykłych  osób,  rozwiązując  jakiś  problem,  nie  przechodzi 

od A do B, tylko od A do D, co nam, niższym formom życia, utrudnia nadążanie 

za jej rozumowaniem.

 

5. Nie można jej o niczym powiedzieć, żeby tego natychmiast nie przeanalizowała na 

śmierć.

 

 

 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania ze str. 133

 

Angielski: krótko opisać historię swojej rodziny

 

Historia  cywilizacji:  podać  przykłady  negatywnej  stereotypizacji 

Arabów  (film,  telewizja,  literatura)  i  oddać  razem  z  ilustrującym  je 

wypracowaniem

 

RZ (rozwój zainteresowań): nie dotyczy

 

Francuski: écrivez une vignette parisienne

 

Biologia: układ rozrodczy (wziąć odpowiedzi od Kenny'ego)

 

 

 

JĘZYK ANGIELSKI 

DZIENNIK 

 

Historia mojej rodziny 

 

Drzewo genealogiczne mojej rodziny ze strony ojca sięga korzeniami 568 roku n.e. W 

tamtym  roku  wódz  Wizygotów  imieniem  Albion,  najwyraźniej  cierpiący  na  coś,  co  w 

obecnych cza

sach określa się sadystycznym zaburzeniem osobowości, zabił króla Italii i całą 

masę innych ludzi, a potem koronował się na władcę tego kraju. A kiedy już  został królem, 

zdecydował się poślubić Rosagundę, córkę jednego z generałów starego króla. 

Tyle  że  Rosagunda  nie  przepadała  za  Albionem,  odkąd  zmusił  ją,  żeby  napiła  się 

wina z czaszki własnego ojca, więc zemściła się na nim podczas nocy poślubnej i udusiła go 

warkoczami, kiedy spał. 

Wkrótce  po  śmierci  Albiona  tron  Italii  objął  syn  starego  króla.  Był  tak  wdzięczny 

Rosagundzie,  że  nadał  jej  tytuł  księżniczki  ziem.  które  dzisiaj  znane  są  jako  księstwo 

Genowii. Zgodnie z jedynymi istniejącymi źródłami pisanymi z tego okresu, Rosagunda była 

background image

władczynią dobrą i mądrą. Jest moją pra - pra - i tak chyba z 60 razy babką. To właśnie ona 

sprawiła,  że  Genowia  ma  obecnie  najniższe  wskaźniki  analfabetyzmu,  umieralności 

niemowląt  i  bezrobocia  w  całej  Europie  -  Rosagunda  wprowadziła  bardzo  skomplikowany 

(jak 

na owe czasy) system kontroli rządów i raz na zawsze zniosła karę śmierci. 

Ze strony mamy, przodkowie rodziny Thermopolisów byli pasterzami kóz na Krecie aż 

do  roku  1904,  kiedy  Dionizjusz  Thermopolis,  pradziadek  mojej  mamy,  stwierdził,  że  dłużej 

tego  nie 

zniesie i  uciekł  do  Ameryki. Ostatecznie  osiedlił  się w  Versailles  w  stanie Indiana, 

gdzie  otworzył  sklep  żelazny.  Od  tamtej  pory  jego  potomkowie  prowadzą  w  Versailles,  w 

stanie  Indiana,  sklep  przy  rynku,  pod  szyldem  ARTYKUŁY  ŻELAZNE  -  POŻYTEK  I 

TRWAŁOŚĆ.  Mama  mówi,  że  jej  wychowanie  byłoby  o  wiele  mniej  represyjne,  żeby  nie 

powiedzieć: liberalne, gdyby dorastała na Krecie. 

 

 

ZALECANA CODZIENNA DIETA 

DLA KOBIET CIĘŻARNYCH 

• Dwie do czterech porcji białka w postaci mięsa, ryb, drobiu, sera, 

tofu, jajek albo połączenia: orzechy - zboża - strączkowe - nabiał 

lub ich kombinacje 

•  Litr  mleka  (pełne,  odtłuszczone,  maślanka)  lub  jego  zamienniki 

(ser żółty, jogurt, twarożek) 

• Jedna lub dwie porcje produktów bogatych w witaminę C: ziemniak w 

mundurku,  grejpfrut,  pomarańcza,  melon,  zielona  papryka,  kapusta, 

truskawki, inne owoce, sok pomarańczowy 

• Żółty lub pomarańczowy owoc albo warzywo 

•  Cztery  lub  pięć  kromek  pełnoziarnistego  chleba  lub  porcja 

naleśników,  tortilli,  chlebka  kukurydzianego,  pełnoziarnistych 

płatków  zbożowych  albo  makaronu.  Dla  wzbogacenia  wartości 

odżywczych innych produktów jeść kiełki pszenicy i drożdże piwne 

• Masło, margaryna z mikroelementami, olej roślinny 

•  Sześć  do  ośmiu  szklanek  płynów:  soki  owocowe  i  warzywne,  woda  i 

herbatki  ziołowe.  Unikać  soków  dosładzanych  cukrem,  napojów 

gazowanych typu cola, alkoholu i kofeiny 

•  Na  przekąskę:  suszone  owoce,  orzechy,  nasiona  dyni  i  słonecznika, 

popcorn 

 

Mama  będzie  stawiać  straszny  opór.  Nie  pójdzie  na  to,  chyba  że  pozwoli  się  jej 

wszystko obficie polewać śliwkowym sosem do chińszczyzny.

 

background image

 

 

ZANIM MAMA WRÓCI DO DOMU

 

Wyrzucić

 

 

 

 

Kupić:

 

heinekena  

 

 

 

multiwitaminę

 

kuchenną sherry  

 

 

świeże owoce

 

kiełki lucerny   

 

 

kiełki pszenicy

 

pieczeń po kolumbijsku 

 

jogurt 

chrupki czekoladowe 

salami

 

 

Nie zapomnieć:

 

o butelce wódki 

z zamrażarki!

 

Poniedziałek, 20 października, po szkole

 

Myślałam już, że gorzej być nie może, ale nagle okazało się, że owszem.

 

Zadzwoniła Grandmère.

 

To  tak  strasznie  nie  fair.  Myślałam,  że  wyjechała  do  Baden  -  Baden  na  krótki 

odpoczynek.  Ogromnie  się  cieszyłam,  że  odpocznę  od  tych  tortur  -  znanych  również  jako 

lekcje etykiety, które biorę, zmuszona przez ojca despotę. To znaczy, mnie też przydałoby się 

trochę oddechu. Czy oni naprawdę wierzą, że w Genowii kogoś obchodzi, czy ja umiem jeść 

rybę widelcem? Albo czy potrafię usiąść tak, żeby nie pognieść sobie spódnicy z tyłu? Albo 

czy wiem, jak powiedzieć „dziękuję” w suahili? Czy moi przyszli poddani nie powinni raczej 

troszczyć się o moje poglądy na temat ochrony środowiska? Albo prawa do posiadania broni? 

Albo kwestii przeludnienia?

 

Ale  według  Grandmère,  obywateli  Genowii  żadna  z  tych  spraw  nie  obchodzi.  Oni 

tylko chcą mieć pewność, że podczas żadnego przyjęcia na szczeblu państwowym nie narobię 

im wstydu.

 

Akurat. Powinni się obawiać wyłącznie o Grandmère. No bo czy to JA zrobiłam sobie 

na  powiekach  makijaż  permanentny?  Czy  to  JA  ubieram  swojego  pieska  w  bolerko  z 

szynszyli? JA nigdy nie byłam bliską i serdeczną przyjaciółką Richarda Nixona...

 

Ale nie, skąd, to właśnie O MNIE wszyscy rzekomo muszą się martwić. Jakbym to JA 

background image

mogła  popełnić  jakąś  potworną  gafę  w  trakcie  grudniowej  uroczystości,  kiedy  oficjalnie 

przedstawią mnie obywatelom Genowii.

 

Jasne.

 

Ale  nieważne.  Tak  czy  inaczej,  okazało  się,  że  nigdzie  nie  pojechała,  ponieważ 

bagażowi w Baden - Baden strajkują.

 

Szkoda,  że  nie  znam  szefa  związku  zawodowego  bagażowych  w  Baden  -  Baden. 

Gdybym go znała, natychmiast zaproponowałabym mu sto dolarów dziennie (które tata płaci 

w moim imieniu na konto Greenpeace w zamian za to, że wypełniam obowiązki następczyni 

tronu Genowii), żeby tylko on i pozostali bagażowi wrócili do pracy i uwolnili mnie na trochę 

od Grand - mere.

 

W  każdym  razie,  Grandmère  zostawiła  mi  na  sekretarce  mocno  niepokojącą 

wiadomość. Mówi, że ma dla mnie „niespodziankę”. Mam do niej jak najszybciej oddzwonić.

 

Ciekawe,  co  to  za  niespodzianka.  Znając  Grandmère,  prawdopodobnie  coś  totalnie 

okropnego, na przykład futro uszyte ze skórek szczeniąt pudli.

 

Hej, naprawdę wcale bym się nie zdziwiła.

 

Będę udawać, że nie dostałam żadnej wiadomości.

 

Poniedziałek, trochę później

 

Właśnie  skończyłam  rozmowę  z  Grandmère.  Pytała,  dlaczego  nie  oddzwoniłam. 

Powiedziałam, że nie dostałam żadnej wiadomości.

 

Czemu  tak  okropnie  kłamię?  No  bo  przecież  ja  nie  umiem  powiedzieć  prawdy  w 

najprostszej sprawie. Na litość boską, podobno jestem księżniczką. Która księżniczka kłamie, 

ile razy otworzy usta?

 

W każdym razie, Grandmère mówi, że wysyła po mnie limuzynę. Ona, mój tata i ja 

mamy  razem  zjeść  kolację  w  jej  apartamencie  w  Plaza.  Grandmère  mówi,  że  opowie  mi 

wtedy wszystko o tej niespodziance.

 

OPOWIE mi o niej. OPOWIE, a nie POKAŻE. Co, mam nadzieję, wyklucza futro ze 

skórek szczeniąt pudla. 

Właściwie  to  chyba  nawet  dobrze,  że  zjem  dziś  wieczorem  kolację  u  Grandmère. 

Mama zaprosiła pana Gianiniego na nasze poddasze, bo chce z nim „porozmawiać”. Nie była 

uszczęśliwiona, że wyrzuciłam całe piwo i kawę (tak naprawdę wcale nie wyrzuciłam, tylko 

oddałam naszej sąsiadce, Ronnie). Teraz mama chodzi z kąta w kąt i narzeka, bo jak przyjdzie 

pan Gianini, to co ona mu da do picia? 

background image

Wytknęłam jej, że to  wszystko  dla jej własnego dobra, a jeżeli pan Gianini w ogóle 

jest  dżentelmenem,  to  sam  zrezygnuje  z  piwa  i  kawy,  żeby  ją  wesprzeć  w  tym  trudnym 

okresie.  Wiem,  że  sama  oczekiwałabym  takiego  gestu  od  ojca  mojego  nienarodzonego 

dziecka. 

To  znaczy,  w  tym  mało  prawdopodobnym  wypadku,  że  kiedykolwiek  zdarzy  mi  się 

uprawiać seks. 

Poniedziałek, 20 października, 23.00

 

No, to faktycznie miałam SPORĄ niespodziankę. 

Ktoś  naprawdę  powinien  wytłumaczyć  Grandmère,  że  niespodzianki  powinny  być 

miłe. Nie widzę nic miłego w tym, że udało jej się zorganizować wywiad, który przeprowadzi 

ze  mną  Beverly  Bellerieve  dla  nadawanego  w  najlepszym  czasie  antenowym  programu 

Dwadzieścia Cztery/Siedem.. 

Nic  mnie  nie  obchodzi,  że  to  podobno  najpopularniejszy  program  informacyjny  w 

Ameryce.  Tysiące  razy  powtarzałam  Grandmère,  że  nie  życzę  sobie  żadnych  zdjęć,  co 

dopiero mówić o występach w telewizji. Czy to nie okropne? Wszyscy moi znajomi wiedzą, 

że  wyglądam  jak  chodzący  patyczek  do  czyszczenia  uszu,  nie  mam  biustu,  a  moja  fryzura 

przypomina kształtem znak drogi podporządkowanej... Nie mam ochoty, żeby odkryła to cała 

Ameryka.

 

Ale Grandmère twierdzi, że tego wymaga moja rola. Bo należę do książęcej rodziny 

Genowii. I tym razem udało jej się wciągnąć w całą sprawę tatę, który ciągle mi powtarzał:

 

- Twoja babcia ma rację, Mia.

 

Tak  więc  następne  sobotnie  popołudnie  mam  spędzić,  udzielając  wywiadu  Beverly 

Bellerieve.

 

Mówiłam  Grandmère,  że  moim  zdaniem  ten  wywiad  to  naprawdę  niedobry  pomysł. 

Powiedziałam  jej,  że  nie  jestem  jeszcze  gotowa  na  wydarzenie  tej  skali.  Tłumaczyłam,  że 

powinnam  chyba  zacząć  od  czegoś  skromniejszego  i  udzielić  wywiadu  komuś  takiemu  jak 

Carson Daly.

 

Ale  nie  przekonałam  Grandmère.  Nigdy  jeszcze  nie  spotkałam  kogoś,  komu  tak 

bardzo potrzebny byłby relaks i odpoczynek w Baden - Baden. Grandmère jest mniej więcej 

tak samo wyluzowana jak Gruby Louie, kiedy weterynarz wsadza mu termometr, sami wiecie 

gdzie, żeby zmierzyć temperaturę.

 

Oczywiście, to może mieć coś wspólnego z faktem, iż Grandmère goli sobie brwi i na 

background image

ich  miejsce  maluje  nowe  codziennie  rano.  Nie  pytajcie  mnie,  dlaczego.  No  bo  przecież  ma 

zupełnie normalne brwi. Widziałam odrosty. Ostatnio jednak zauważyłam, że rysuje te brwi 

coraz wyżej i wyżej na czole, co nadaje jej taki wiecznie zdziwiony wygląd. Moim zdaniem 

to  efekt  licznych  operacji  plastycznych.  Jeżeli  nie  będzie  uważała,  któregoś  dnia  powieki 

podjadą jej w okolice płatów czołowych.

 

A tata wcale mi nie pomógł. Zadawał tylko masę pytań na temat Beverly Bellerieve - 

na  przykład,  czy  to  prawda,  że  w  1991  roku  zdobyła  tytuł  Miss  Ameryki  i  czy  Grandmère 

przypadkiem nie wie, czy ciągle chodzi (Beverly, nie babcia) z Tedem Turnerem, czy to już 

może skończone.

 

Przysięgam, jak na faceta, który ma tylko jedno jądro, mój ojciec naprawdę mnóstwo 

czasu spędza na myśleniu o seksie.

 

Sprzeczaliśmy  się  o  ten  wywiad  przez  całą  kolację.  Na  przykład,  czy  mają  nakręcić 

wywiad  w  hotelu  czy  na  naszym  poddaszu.  Gdyby  kręcili  w  hotelu,  ludzie  nabraliby 

fałszywego  pojęcia  o  mojej  stopie  życiowej.  Ale  jeśli  wywiad  nakręcą  u  nas  na  poddaszu, 

upierała się Grandmère, ludzie przerażą się widokiem brudu, w jakim od małego wychowuje 

mnie matka.

 

Totalnie  nie  fair.  Nasze  poddasze  wcale  nie  jest  brudne.  Ma  tylko  ten  miły,  lekko 

zabałaganiony wygląd mieszkania, w którym ktoś naprawdę mieszka.

 

-  Chciałaś  chyba  powiedzieć:  wygląd  mieszkania  nigdy  niesprzątanego  -  poprawiła 

mnie Grandmère. Ale nie miała racji, bo nie dalej niż przedwczoraj całe poddasze przetarłam 

cytrynowym cifem.

 

-  Nie  wiem,  jak  wy  w  ogóle  możecie  utrzymać  dom  w  czystości  przy  tym  waszym 

zwierzaku - powiedziała Grandmère.

 

Ale  Gruby  Louie  wcale  nie  jest  odpowiedzialny  za  nasz  bałagan.  Kurz,  jak  wszyscy 

wiedzą, w dziewięćdziesięciu pięciu procentach składa się z komórek ludzkiego naskórka.

 

Zauważam w tym wszystkim jedną zaletę - przynajmniej ekipa filmowców nie będzie 

się  za  mną  włóczyła  po  szkole  ani  nic  takiego.  Już  za  to  jedno  dziękuję  Bogu.  No  bo 

wyobraźcie sobie, co by było,  gdyby zaczęli filmować jak Lana Weinberger znęca się nade 

mną  na  lekcji  algebry?  Ona  natychmiast  zaczęłaby  wymachiwać  mi  przed  nosem  tymi 

pomponami cheerleaderki, czy coś w tym stylu, a wszystko po to, żeby pokazać producentom, 

jaka ze mnie czasami niunia. Ludzie w całej Ameryce zadawaliby sobie pytanie: „Co jest, u 

licha, z tą dziewczyną? Czemu nie potrafi zachowywać się asertywnie?”

 

A  gdyby,  nie  daj  Boże,  sfilmowali  RZ?  Nie  dość,  że  na  tych  zajęciach  w  ogóle  nie 

można  liczyć  na  opiekę  nauczyciela,  to  jeszcze  mamy  zwyczaj  zamykania  Borisa 

background image

Pelkowskiego w szafie na materiały biurowe, żeby tylko nie wysłuchiwać, jak ćwiczy grę na 

skrzypcach. Przecież to musi podpadać pod łamanie zasad obchodzenia się z niebezpiecznymi 

substancjami.

 

W  każdym  razie,  podczas  całej  sprzeczki  chodziło  mi  po  głowie  jedno:  WŁAŚNIE 

TERAZ,  KIEDY  SIEDZIMY  TUTAJ  I  KŁÓCIMY  SIĘ  NA  TEMAT  TEGO  GŁUPIEGO 

WYWIADU,  MOJA  MATKA  INFORMUJE  SWOJEGO  KOCHANKA  -  A  MOJEGO 

NAUCZYCIELA ALGEBRY - ŻE ZASZŁA Z NIM W CIĄŻĘ.

 

Co  pan  Gianini  na  to  powie?  -  zastanawiałam  się.  Postanowiłam  nasłać  na  niego 

Larsa,  gdyby się okazało, że wyraził jakiekolwiek inne uczucie niż radość. Naprawdę.  Lars 

pobiłby  pana  Gianiniego  i  może  nawet  nie  policzyłby  mi  drogo.  On  ma  trzy  byłe  żony, 

którym musi płacić alimenty, więc zawsze przyda mu się dziesięć dolców gotówką. Więcej 

nie mogę zapłacić wynajętemu bandycie.

 

Naprawdę muszę dopilnować, żeby zaczęli mi dawać większe kieszonkowe. No bo kto 

to widział, żeby księżniczka dostawała tylko dziesięć dolarów tygodniówki? Za to nawet się 

nie da iść do kina.

 

No dobra, da się. Ale na popcorn już nie starczy.

 

Rzecz jednak w tym, że teraz, po powrocie na poddasze, nie mam pojęcia, czy trzeba 

będzie  nasłać  Larsa  na  mojego  nauczyciela  algebry  czy  nie.  Pan  G.  i  mama  siedzą  w  jej 

pokoju i rozmawiają szeptem.

 

Nie słyszę ani słowa z tego, co się tam dzieje, nawet kiedy przytykam ucho do drzwi.

 

Mam nadzieję, że pan Gianini dobrze to przyjął. Jest najfajniejszym facetem, z jakim 

kiedykolwiek  spotykała  się  moja  mama,  mimo  że  omal  nie  postawił  mi jedynki.  Chyba  nie 

zrobi nic głupiego, to znaczy nie rzuci jej ani nie zacznie się ubiegać o przyznanie mu prawa 

wyłącznej opieki nad dzieckiem...

 

Z drugiej strony, w końcu jest mężczyzną, więc kto go tam wie? 

To zabawne, właśnie kiedy to pisałam, dostałam wiadomość na ICQ. To od Michaela! 

Pisze: 

 

C

RAC

K

ING

:

 

CO

 

SIĘ

 

Z

 

TOBĄ

 

DZIAŁO

 

DZISIAJ

 

W

 

SZKOLE?

 

WYGLĄDAŁAŚ,

 

JAKBYŚ

 

PRZEBYWAŁA

 

W

 

ZUPEŁNIE

 

INNYM

 

ŚWIECIE. 

 

Odpisuję mu: 

 

G

R

L

OUIE

:

 

NIE  MAM  ZIELONEGO  POJĘCIA,  O  CZYM  MÓWISZ.  NIC  SIĘ  ZE 

background image

MNĄ NIE DZIAŁO. WSZYSTKO JEST W TOTALNYM PORZĄDKU.

 

 

Jestem okropną kłamczuchą. 

 

C

RAC

K

ING

:

 

DOBRA,

 

MIAŁEM

 

JEDNAK

 

WRAŻENIE,

 

ŻE

 

NIE

 

SŁYSZAŁAŚ

 

ANI

 

SŁOWA

 

Z

 

TEGO,

 

CO

 

MÓWIŁEM

 

O

 

FUNKCJACH

 

LINIOWYCH.

 

 

Odkąd odkryłam, że moim przeznaczeniem jest któregoś dnia rządzić pewnym małym 

europejskim księstwem, naprawdę ciężko pracuję, żeby opanować algebrę, bo wiem, że będę 

musiała  zadbać  kiedyś  o  równowagę  budżetową  Genowii.  Dlatego  codziennie  po  szkole 

chodzę  na  zajęcia  wyrównawcze,  a  w  czasie  rozwoju  zainteresowań  Michael  też  mi  trochę 

pomaga.

 

Bardzo  trudno  mi  uważać,  kiedy  Michael  mnie  uczy.  To  dlatego,  że  on  naprawdę 

bardzo przyjemnie pachnie.

 

Jak  ja  mam  myśleć  o  funkcjach  liniowych,  kiedy  facet,  na  którego  lecę  odkąd 

pamiętam  -  och,  właściwie  od  zawsze  -  siedzi  tuż  koło  mnie  i  pachnie  mydłem,  a  czasem 

otrze się kolanem o moje kolano?

 

 

Odpowiadam: 

 

G

R

L

OUIE

: SŁYSZAŁAM KAŻDE TWOJE SŁOWO NA TEMAT RÓWNAŃ LINIOWYCH. 

PRZY  DANYCH  LICZBACH  M+Y,  ODCINEK  PROSTEJ  (O,B)  MA  RÓWNANIE  Y+MX+B 

NA ODCINKU PROSTEJ. 

C

RAC

K

ING

: CO??? 

G

R

L

OUIE

: A NIE MAM RACJI? 

C

RAC

K

ING

: JESTEŚ PEWNA, ŻE WIDZIAŁAŚ COŚ TAKIEGO W PODRĘCZNIKU?

 

 

Jasne.

 

Oho, mama stoi pod drzwiami.

 

Poniedziałek, jeszcze później

 

Mama zajrzała do mnie. Myślałam, że pan Gianini już wyszedł, więc zapytałam:

 

- Jak poszło?

 

A potem zobaczyłam, że mama ma w oczach łzy, więc podeszłam do niej i uściskałam 

background image

ją bardzo mocno.

 

-  Wszystko  będzie  dobrze,  mamo  -  powiedziałam.  -  Zawsze  jeszcze  masz  mnie. 

Pomogę ci we wszystkim, w nocnych karmieniach, w przewijaniu, we wszystkim. Nawet jeśli 

to będzie chłopiec.

 

W  odpowiedzi  mama  mnie  uściskała,  ale  okazało  się,  że  nie  płakała  z  rozpaczy. 

Płakała z radości.

 

- Och, Mia - powiedziała. - Chcemy, żebyś dowiedziała się pierwsza.

 

A potem wciągnęła mnie do salonu. Pan Gianini stał tam i miał naprawdę głupią minę. 

Ogłupiałą ze szczęścia.

 

Wiedziałam, zanim jeszcze cokolwiek powiedziała, ale i tak udawałam zaskoczenie.

 

- Pobieramy się!

 

Mama przyciągnęła mnie do siebie i z panem G. mocno mnie między sobą uściskali.

 

 

 

To trochę dziwaczne uczucie, kiedy ściska cię twój nauczyciel algebry. Nie mam nic 

więcej do dodania na ten temat.

 

Wtorek, 21 października, 1.00

 

Hej,  myślałam,  że  mama  jest  feministką,  nie  wierzy  w  hierarchie  wartości  ustalane 

przez  mężczyzn  i  sprzeciwia  się  podporządkowaniu  i  zacieraniu  kobiecej  indywidualności, 

które są nieodłączne od instytucji małżeństwa.

 

A  przynajmniej  zawsze  dotąd  tak  twierdziła,  ilekroć  pytałam  ją,  czemu  ona  i  mój 

ojciec nigdy się nie pobrali.

 

Ja sama zawsze myślałam, że on jej się po prostu nie oświadczył.

 

Może  dlatego  poprosiła  mnie,  żebym  nikomu  jeszcze  o  tym  nie  mówiła.  Chce 

zawiadomić ojca po swojemu, tak mówi.

 

Od tego zamieszania rozbolała mnie głowa.

 

Wtorek, 21 października, 2.00

 

O mój Boże. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jeśli moja mama wyjdzie za mąż 

za  pana  Gianiniego,  on  z  nami  zamieszka.  No  bo  przecież  mama  nigdy  się  nie  zgodzi 

przeprowadzić do niego, na Brooklyn. Zawsze mówiła, że jazda metrem wzmaga jej niechęć 

do hord pracowników wielkich korporacji.

 

background image

Niewiarygodne.  Będę  codziennie  rano  jadła  śniadanie  w  towarzystwie  mojego 

NAUCZYCIELA ALGEBRY.

 

A  jeśli  przypadkiem  zobaczę  go  nagiego  czy  coś  takiego?  To  może  raz  na  zawsze 

zakłócić rozwój mojej umysłowości.

 

Lepiej  przypilnuję,  żeby  zamek  w  drzwiach  łazienki  naprawiono,  zanim  on  się  tu 

wprowadzi.

 

A teraz oprócz głowy boli mnie jeszcze gardło.

 

Wtorek, 21 października, 9.00

 

Kiedy obudziłam się dziś rano, tak mnie bolało gardło, że nie mogłam nawet mówić. 

Mogłam tylko chrypieć.

 

Przez  chwilę  chrypiałam,  żeby  mama  do  mnie  przyszła,  ale  nie  usłyszała.  No  więc 

spróbowałam walić w ścianę, ale od tego tylko spadł mi plakat Greenpeace'u.

 

Wreszcie  nie  miałam  innego  wyjścia  i  musiałam  wstać.  Owinęłam  się  pledem,  żeby 

się nie doziębić i nie rozchorować jeszcze bardziej, i poszłam korytarzem do pokoju mamy.

 

Ku  mojemu  przerażeniu  na  łóżku  mamy  leżał  nie  jeden,  ale  DWA  toboły  owinięte 

kołdrami!!! Pan Gianini został na noc!!!

 

No, dobra. Ostatecznie przyrzekł już, że zrobi z niej uczciwą kobietę. 

Mimo wszystko, trochę to niezręczne - wpaść do sypialni matki o szóstej rano i zastać 

tam  z  nią  swojego  NAUCZYCIELA  ALGEBRY.  Kogoś  mniej  wytrzymałego  niż  ja  coś 

takiego mogłoby naprawdę podłamać. 

Ale  nieważne.  Stałam,  chrypiąc,  na  korytarzu,  bo  totalnie  się  wstydziłam  wejść  do 

środka, aż wreszcie mama otworzyła jedno oko. Wtedy powiedziałam jej szeptem, że jestem 

chora i trzeba zadzwonić do sekretariatu szkoły i wyjaśnić, że dziś nie przyjdę na zajęcia. 

Poprosiłam ją też, żeby zadzwoniła i odwołała moją limuzynę i dała znać Lilly, że nie 

wstąpimy po nią po drodze do szkoły. 

Powiedziałam  jej  również,  że  jeśli  planuje  iść  do  swojej  pracowni,  będzie  musiała 

poprosić,  żeby  ojciec  albo  Lars  (proszę,  tylko  nie  Grandmère!)  przyszedł  na  poddasze  i 

dopilnował, żeby nikt nie próbował mnie porwać albo na mnie napaść, kiedy jej nie będzie, a 

ja będę się znajdować w tym stanie fizycznego osłabienia. 

Chyba zrozumiała, co mówię, ale nie jestem do końca pewna. 

Mówię wam, księżniczki naprawdę nie mają lekkiego życia. 

background image

Wtorek, trochę później

 

Mama dzisiaj nie poszła do pracowni i została w domu. 

Chrypiałam do niej, że nie powinna. Za niecały miesiąc ma wystawę w galerii Mary 

Boone i wiem, że wykończyła tylko połowę obrazów, które ma pokazać. Jeżeli padnie ofiarą 

porannych mdłości, to równie dobrze można ją uznać za martwą malarkę realistyczną. 

Ale  uparła  się  i  została  w  domu.  Myślę,  że  czuje  się  winna.  Chyba  uważa,  że 

zachorowałam przez nią. Jakby niepokój o stan jej macicy osłabił mi system odpornościowy 

czy coś takiego. 

A to przecież totalnie bez sensu. Jestem pewna, że cokolwiek mi dolega, przywlokłam 

to  ze  szkoły.  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  jest  jednym  wielkim  szkiełkiem 

laboratoryjnym  pełnym  bakterii,  jeśli  chcecie  znać  moje  zdanie,  a  to  ze  względu  na 

zadziwiającą liczbę uczniów, którzy oddychają przez usta. 

W  każdym  razie,  mniej  więcej  co  dziesięć  minut  moja  umęczona  poczuciem  winy 

matka  wchodzi  do  pokoju  i  pyta,  czy  mam  na  coś  ochotę.  Zapomniałam  już,  że  ona  ma 

kompleks Florencji Nightingale. Ciągle robi mi herbatę i  grzanki  cynamonowe z odkrojoną 

skórką. Muszę przyznać, że to bardzo przyjemne. 

Niestety, zmusiła mnie też, żebym rozpuściła sobie na języku trochę cynku, bo jedna z 

przyjaciółek  powiedziała  jej,  że  to  podobno  świetny  sposób  na  zwalczenie  typowego 

przeziębienia. 

A to wcale nie było przyjemne. 

Chyba dopadły ją wyrzuty sumienia, kiedy przez ten cynk dobrą chwilę się krztusiłam. 

Nawet pobiegła na dół do delikatesów i kupiła mi w nagrodę taki wielki batonik crunch. 

Później  próbowała  wmusić  we  mnie  jajka  na  bekonie,  żebym  odzyskała  nadwątlone 

siły,  ale  w  tym  miejscu  powiedziałam  stop.  Nie  porzucę  przecież  wszystkich  swoich  zasad 

wegetarianki tylko dlatego, że leżę na łożu śmierci. 

Mama właśnie zmierzyła mi temperaturę. Trzydzieści siedem i pięć. 

Gdyby to było średniowiecze, pewnie już bym nie żyła. 

 

 

WYKRES TEMPERATURY 

11.45    

37,4 °C 

12.14   3 

7,3 °C 

13.27    

37,0 °C

 

background image

Ten głupi termometr na pewno się zepsuł!

 

14.05    

37,2 °C

 

15.35    

37,3 °C

 

 

Najwyraźniej,  jak  tak  dalej  pójdzie,  nie  będę  mogła  udzielić  wywiadu  Beverly 

Bellerieve w sobotę. 

HURRRAAA!!!

 

Wtorek, jeszcze trochę później

 

Lilly  właśnie  wpadła  do  mnie  na  chwilę.  Przyniosła  mi  wszystkie  lekcje.  Mówi,  że 

wyglądam  okropnie  i  że  mam  głos  jak  Linda  Blair  w  Egzorcyście.  Nigdy  nie  widziałam 

Egzorcysty,  więc  nie  wiem,  czy  to  prawda,  czy  nie.  Nie  lubię  filmów,  w  których  ludziom 

głowy  zaczynają  się  nagle  obracać  w  kółko  albo  jakieś  potwory  rozrywają  im  klatki 

piersiowe. Lubię filmy, w których dziewczyna z brzydkiego kaczątka zmienia się w piękność 

i w których jest dużo tańca.

 

W  każdym  razie  Lilly  mówi,  że  w  szkole  najnowszą  sensacją  jest  pogodzenie  się 

Pierwszej Pary, to znaczy Josha Richtera i Lany Weinberger, po zerwaniu, które trwało cały 

tydzień (to osobisty rekord dla obojga: ostatnim razem, kiedy się rozstawali, wytrzymali tylko 

trzy dni). Lilly mówi, że kiedy poszła do mojej szafki po książki, Lana stała tam w swoim ko-

stiumie cheerleaderki i czekała na Josha, który ma szafkę tuż obok.

 

A potem przyszedł Josh i obdarzył Lanę takim głośnym, mokrym pocałunkiem, że pod 

względem  siły  ssania  mógł  stanowić  odpowiednik  tornada  o  sile  F5  w  skali  Fujimoto, 

przysięga  Lilly,  tak  że  nie  mogła  nawet  zamknąć  z  powrotem  mojej  szafki  (jak  ja  dobrze 

znam  ten  problem!).  Lilly  jednak  dość  szybko  poradziła  sobie  z  sytuacją,  pozornie 

przypadkiem, ale w gruncie rzeczy z pełną premedytacją szturchając Josha w kręgosłup czub-

kiem ołówka numer dwa.

 

Zastanawiałam  się,  czy  nie  podzielić  się  z  Lilly  swoją  własną  sensacją.  No  wiecie, 

chodzi mi o mamę i pana G. Przecież i tak w końcu się dowie.

 

Może to ta infekcja krążąca po moim organizmie, ale po prostu nie potrafiłam się do 

tego zmusić. Nie umiałam znieść myśli, co Lilly mogłaby powiedzieć na temat rozmiaru nosa 

mojego przyszłego brata lub siostry.

 

W każdym razie, mam mniej więcej tonę lekcji do odrobienia. Nawet ojciec mojego 

nienarodzonego rodzeństwa, po którym mogłabym chyba oczekiwać pewnej wyrozumiałości, 

background image

doładował  mi  pracy.  Mówię  wam,  jeśli  wasza  matka  zaręcza  się  z  waszym  nauczycielem 

algebry, nic dobrego was nie czeka. Nic dobrego.

 

No  cóż,  wyjąwszy  takie  chwile,  kiedy  on  przychodzi  do  nas  na  obiad  i  pomaga  mi 

odrabiać  pracę  domową.  Ale  nigdy  nie  chce  mi  podpowiadać,  więc  i  tak  na  ogół  ląduję  w 

okolicach sześćdziesięciu ośmiu punktów na sto. A to niezmiennie daje mi tylko troję.

 

A  ja  jestem  teraz  naprawdę  chora!  Temperatura  podskoczyła  mi  do  trzydziestu 

siedmiu i siedmiu! Niedługo dojdzie do trzydziestu ośmiu.

 

Gdyby to był odcinek Ostrego dyżuru, pewnie już by mnie podłączyli do respiratora.

 

Nie ma mowy, żebym w tym stanie udzielała wywiadu Beverly Bellerieve. NIE MA 

MOWY.

 

Tralala.

 

Mama wstawiła mi do pokoju swój nawilżacz powietrza i włączyła go na maksa. Lilly 

mówi,  że jest tu jak w Wietnamie i  spytała, czemu,  na litość boską, nie uchylę choć trochę 

okna.

 

Nigdy przedtem się nad tym nie zastanawiałam, ale Lilly i Grandmère są do siebie pod 

pewnymi względami bardzo podobne. Na przykład, Grandmère dzwoniła przed chwilą. Kiedy 

jej  powiedziałam,  jak  strasznie  jestem  chora  i  że  chyba  nie  będę  w  stanie  udzielić  tego 

wywiadu w sobotę, ona mnie praktycznie SKRZYCZAŁA.

 

Tak właśnie. Skrzyczała mnie, jakby to była MOJA wina, że zachorowałam. A potem 

mi opowiada, że w dzień swojego ślubu miała trzydzieści siedem i dziewięć gorączki, ale czy 

choroba ją powstrzymała przed przebrnięciem przez dwugodzinną ceremonię ślubną, a potem 

przejażdżkę  otwartym  powozem  ulicami  Genowii  z  machaniem  ręką  poddanym,  i  jeszcze 

potem przed zjedzeniem prosciutto z melonem na przyjęciu weselnym i tańczeniem walca do 

czwartej nad ranem?

 

Pewnie się strasznie zdziwicie, ale nie. Choroba  jej nie powstrzymała. A to  dlatego, 

powiedziała  Grandmère,  że  księżniczka  nie  zasłania  się  słabym  zdrowiem  jako  wymówką, 

żeby nie wykonywać swoich obowiązków wobec poddanych.

 

Jakby  obywateli  Genowii  obchodziło,  czy  udzielę  jakiegoś  durnego  wywiadu  dla 

Dwadzieścia Cztery/Siedem. Oni tam nawet nie odbierają tego programu. Może oprócz tych, 

którzy mają anteny satelitarne.

 

Lilly  ma  mniej  więcej  tak  samo  współczujący  charakter  jak  Grandmère.  W  gruncie 

rzeczy,  moja  przyjaciółka  wcale  nie  jest  miłym  gościem,  kiedy  człowiek  choruje. 

Zasugerowała,  że  prawdopodobnie  mam  gruźlicę,  jak  Elizabeth  Barrett  Browning. 

Powiedziałam,  że  moim  zdaniem  to  tylko  zapalenie  oskrzeli,  a  Lilly  mi  na  to,  że  Elizabeth 

background image

Barrett Browning też tak myślała, zanim umarła.

 

 

 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania na końcu rozdziału 10 

Angielski: opisać w swoim dzienniku ulubiony program telewizyjny, 

film, książkę, potrawę itp. 

Historia cywilizacji: wypracowanie na tysiąc słów opisujące konflikt 

między Iranem a Afganistanem 

RZ: e tam 

Francuski: écrivez une vignette amusant (I co jeszcze?) 

Biologia: układ hormonalny (wziąć odpowiedzi od Kenny'ego)

 

Boże! Co oni w tej szkole usiłują zrobić, tak szczerze mówiąc? Chcą 

mnie zamordować?

 

Środa, 22 października

 

Dzisiaj  rano  mama  zadzwoniła  do  ojca,  do  jego  apartamentu  w  Plaza,  i  kazała  mu 

przysłać  limuzynę,  żeby  zawieźć  mnie  do  lekarza.  To  dlatego,  że  kiedy  zmierzyła  mi 

temperaturę po przebudzeniu, miałam trzydzieści siedem i dziewięć, zupełnie jak Grandmère 

w dzień swojego ślubu.

 

Powiem wam jedno - nie miałam najmniejszej ochoty tańczyć walca. Z trudem się w 

ogóle ubrałam. Miałam taką gorączkę, że w efekcie założyłam jeden z kostiumów kupionych 

mi przez Grandmère. Wylądowałam więc od stóp do głów w Chanel, a oczy miałam zupełnie 

szklane  i  cała  świeciłam  się  od  potu.  Tata  podskoczył  na  pół  metra  w  górę,  kiedy  mnie 

zobaczył. Chyba musiał mnie przez sekundę wziąć za Grandmère.

 

Tyle  że  jestem  o  wiele  od  Grandmère  wyższa,  oczywiście.  I  nie  mam  tak 

natapirowanej fryzury.

 

Okazuje się, że doktor Fung był jedną z niewielu osób w Ameryce, które jeszcze nie 

słyszały, że jestem księżniczką, więc musieliśmy siedzieć w poczekalni przez chyba dziesięć 

minut, zanim nas przyjął. Mój tata spędził te dziesięć minut, bajerując recepcjonistkę, która 

nosiła bluzkę odsłaniającą pępek, mimo że w zasadzie jest już zima.

 

I  chociaż  tata  jest  zupełnie  łysy  i  przez  cały  czas  chodzi  w  garniturach  zamiast  w 

bojówkach, jak normalny ojciec, widać było, że recepcjonistka z miejsca się w nim zadurzyła. 

background image

To  dlatego,  że  mimo  swojego  europejskiego  akcentu  tata  wciąż  jest  szalenie  atrakcyjnym 

facetem.

 

Lars,  który  jest  również  na  swój  sposób  atrakcyjny  (bo  jest  niesamowicie  wysoki  i 

owłosiony), siedział obok mnie i czytał egzemplarz Matki i dziecka. Widziałam wyraźnie, że 

wolałby ostatni numer Żołnierza fortuny, ale tego się nie subskrybuje na potrzeby Rodzinnej 

Poradni Medycznej SoHo.

 

Wreszcie  doktor  Fung  mnie  przyjął.  Zmierzył  mi  temperaturę  (38,7  °C)  i  obmacał 

węzły  chłonne,  chcąc  zobaczyć,  czy  są  powiększone  (były  powiększone).  Potem  spróbował 

pobrać mi wymaz z gardła, żeby sprawdzić, czy nie mam gronkowca.

 

Tyle że kiedy dziabnął mnie tą szpatułką po gardle, zakrztusiłam się tak okropnie, że 

zaczęłam bez opamiętania kaszleć. Nie mogłam przestać, więc między jednym kaszlnięciem a 

drugim powiedziałam mu, że idę napić się wody. Myślę, że musiałam już zgłupieć z gorączki, 

bo  zamiast  iść  po  wodę,  wyszłam  z  przychodni.  Zeszłam  do  limuzyny  i  kazałam  szoferowi 

wieźć się natychmiast do Emerald Planet, żeby napić się shake'a.

 

Na szczęście szofer był  dość przytomny, żeby nigdzie mnie nie zabierać bez mojego 

ochroniarza. Włączył radio i powiedział parę słów, a potem Lars zszedł do limuzyny z moim 

tatą, który spytał, co ja u diabła wyprawiam.

 

Miałam  ochotę  zapytać  go  o  to  samo,  tylko  w  odniesieniu  do  recepcjonistki  z 

kolczykiem w pępku. Ale gardło za bardzo mnie bolało na mówienie.

 

Doktor  Fung  okazał  się  na  koniec  bardzo  miłym  człowiekiem.  Dał  sobie  spokój  z 

pobieraniem  wymazu  i  tylko  przepisał  mi  jakieś  antybiotyki  i  jeszcze  syrop  na  kaszel  z 

kodeiną - ale najpierw kazał jednej z pielęgniarek zrobić zdjęcie, jak ściskamy sobie ręce w 

limuzynie,  żeby  móc  powiesić  je  sobie  na  ścianie,  gdzie  umieszcza  zdjęcia  sławnych  ludzi. 

Ma  tam  fotografie,  na  których  ściska  ręce  innych  swoich  sławnych  pacjentów,  na  przykład 

Roberta Gouleta i Lou Reeda.

 

Teraz szalona gorączka już mi spadła, widzę zatem, że zachowywałam się kompletnie 

irracjonalnie. Muszę przyznać, że wycieczkę do gabinetu tego lekarza mogłabym zaliczyć do 

najbardziej  żenujących  momentów  mojego  życia.  Oczywiście,  było  tych  momentów  tak 

wiele, że trudno ją tu gdzieś z miejsca zakwalifikować. Myślę, że umieściłabym ją na równi z 

tamtą  sytuacją,  kiedy  upuściłam  półmisek  przy  bufecie  na  bar  micwie  Lilly  i  przez  resztę 

wieczoru wszyscy niechcący włazili w rybę w galarecie.

 

 

 

PIĘĆ NAJBARDZIEJ ŻENUJĄCYCH MOMENTÓW 

background image

W ŻYCIU MII THERMOPOLIS

 

1. Kiedy Josh Richter mnie pocałował na oczach całej szkoły i wszyscy się na mnie 

gapili.

 

2.  Kiedy  miałam  sześć  lat,  a  Grandmère  kazała  mi  uściskać  swoją  siostrę,  ciotkę 

Jeanne Marie, a ja zaczęłam płakać, bo bałam się wąsów Jeanne Marie i uraziłam 

jej uczucia.

 

3.  Kiedy  miałam  siedem  lat,  a  Grandmère  zmusiła  mnie,  żebym  wzięła  udział  w 

nudnym  koktajl  -  party,  które  urządziła  dla  wszystkich  swoich  przyjaciół.  Byłam 

tak  znudzona,  że  wzięłam  sobie  mały  stojak  z  kości  słoniowej  na  podstawki  do 

kieliszków. Ten stojak miał kształt rikszy, więc jeździłam nim po stoliku do kawy, 

udając, że mówię po chińsku, a potem wszystkie podstawki wypadły z siedzenia 

rikszy  i  potoczyły  się  po  podłodze,  robiąc  okropny  hałas,  a  wszyscy  na  mnie 

spojrzeli. (Teraz, kiedy o tym myślę, jestem jeszcze bardziej zażenowana, bo prze-

drzeźnianie  Chińczyków  jest  bardzo  niegrzeczne,  o  poprawności  politycznej  już 

nie wspominając).

 

4.  Kiedy  miałam  siedem  lat,  a  Grandmère  zabrała  mnie  z  jakimś  kuzynostwem  na 

plażę,  a  ja  zapomniałam  zabrać  górę  od  bikini  i  Grandmère  nie  chciała  mi 

pozwolić wrócić do zamku po kostium. Powiedziała, że to Francja, na litość boską, 

i powinnam opalać się topless jak wszystkie dziewczyny, i chociaż biustu miałam 

dokładnie tyle co teraz (czyli zero), wstydziłam się śmiertelnie i nie chciałam zdjąć 

bluzki,  i  wszyscy  na  mnie  patrzyli,  bo  myśleli,  że  mam  jakąś  wysypkę  albo 

szpecące  znamię,  albo  zasuszone  zwłoki  syjamskiego  bliźniaka  zwisają  mi  z 

brzucha.

 

5.  Kiedy  miałam  dwanaście  lat  i  dostałam  pierwszej  miesiączki,  i  byłam  w  domu 

Grandmère, i musiałam jej o tym powiedzieć, bo nie miałam żadnych podpasek ani 

nic  takiego,  a  wieczorem,  kiedy  schodziłam  na  obiad,  podsłuchałam,  że 

Grandmère mówi o tym wszystkim swoim przyjaciołom, i przez cały wieczór oni 

wszyscy robili sobie żarty z tego cudu kobiecości.

 

Kiedy  się  teraz  nad  tym  zastanawiam,  prawie  wszystkie  z  moich  najbardziej 

żenujących przeżyć mają coś wspólnego z Grandmère.

 

Ciekawe, co by na ten temat powiedzieli rodzice Lilly jako psychoanalitycy.

 

 

 

WYKRES TEMPERATURY 

background image

17.20    

37,4 °C 

18.45   

 37,3 °C 

19.52    

37,2 °C

 

 

Czy to możliwe, żebym już dochodziła do siebie? To okropne. Jeżeli mi się poprawi, 

będę musiała iść na ten głupi wywiad...

 

Sytuacja  wymaga  drastycznych  środków  zaradczych.  Dziś  wieczorem  poważnie 

zamierzam wziąć prysznic i wystawić mokrą głowę za okno.

 

Jeszcze zobaczę.

 

Czwartek, 23 października

 

O mój Boże. Zdarzyło się coś tak bardzo podniecającego, że aż mi trudno pisać.

 

Dzisiaj  rano,  kiedy  leżałam  na  moim  łożu  boleści,  mama  podała  mi  jakiś  list  i 

powiedziała, że przyszedł z wczorajszą pocztą, tylko ona zapomniała mi go przekazać.

 

Nie wyglądał mi na rachunek za elektryczność czy kablówkę, o których moja mama 

zapomina natychmiast po odebraniu poczty. To był prywatny list adresowany do mnie.

 

Ponieważ  jednak  adres  na  kopercie  był  drukowany,  nie  spodziewałam  się  niczego 

niezwykłego.  Myślałam,  że  to  jakieś  pismo  ze  szkoły  czy  coś  takiego.  Na  przykład 

zawiadomienie  o  otrzymanym  wyróżnieniu  (CHA,  CHA).  Jednak  nie  było  żadnego  adresu 

zwrotnego,  a  zwykle  poczta  wychodząca  z  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  ma  w  lewym 

górnym rogu zamyśloną twarz patrona i pod spodem adres.

 

Możecie  więc  wyobrazić  sobie  moje  zdumienie,  kiedy  otworzyłam  kopertę  i 

znalazłam tam nie jakąś ulotkę z prośbą o okazanie ducha solidarności i pomoc w pieczeniu 

chrupek ryżowych przeznaczonych na kwestę na rzecz drużyny szkolnej, ale ten oto tekst... 

który z braku lepszego określenia mogę nazwać wy łącznie listem miłosnym:

 

 

Droga Mio!

 

Wiem, że uznasz mnie za dziwaka, kiedy otrzymasz ten list. Sam 

czuję  się  dziwnie,  pisząc  go.  Jednak  jestem  zbyt  nieśmiały,  żeby 

powiedzieć prosto w oczy to, co zamierzam powiedzieć Ci teraz: 

A mianowicie, moim zdaniem żadna z  dziewczyn, które spotkałem, 

nie przypomina Josie bardziej niż Ty. 

Poza tym chcę tylko, żebyś wiedziała, iż jest taka jedna osoba, 

która lubiła Cię, na długo zanim odkryłaś, że jesteś księżniczką... 

background image

I będzie lubiła Cię nadal, bez względu na wszystko. 

Pozdrawiam Przyjaciel 

 

O mój Boże!

 

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Nigdy w życiu nie dostałam takiego listu. Kto 

to mógł przysłać? Naprawdę nic nie przychodziło mi do głowy. List był drukowany, tak samo 

jak adres na kopercie. Pisany nie na maszynie, ale najwyraźniej na komputerze.

 

Tak  więc,  powiedzmy,  gdybym  nawet  chciała  porównać  uderzenia  klawiszy  z 

podejrzaną  maszyną  (jak  zrobiła  Jan  w  The  Brady  Bunch,  kiedy  domyślała  się,  że  to  Alice 

przesłała  jej  medalion),  nie  mogłabym.  Na  litość  boską,  nie  można  porównać  wydruków 

laserowych drukarek. We wszystkich czcionki są takie same.

 

Ale kto mógł mi przysłać taki list?

 

Oczywiście, wiem od kogo CHCIAŁABYM go dostać.

 

Ale szanse, że taki facet jak Michael Moscovitz w ogóle polubi mnie kiedyś inaczej 

niż tylko jako zwyczajną przyjaciółkę, są mniej więcej zerowe. To znaczy, gdyby mnie lubił, 

miał świetną okazję powiedzieć mi o tym podczas Balu Wielu Kultur. Był wtedy na tyle miły, 

że  zainteresował  się  i  poprosił  mnie  do  tańca  zaraz  po  tym,  jak  Josh  Richter  tak  paskudnie 

mnie  uraził.  I  nie  zatańczyliśmy  przecież  tylko  raz.  Tańczyliśmy  kilka  razy.  Same  wolne 

tańce.  A  po  tańcach  siedzieliśmy  razem  w  jego  pokoju  w  mieszkaniu  Moscovitzow.  Jeżeli 

chciał, mógł mi wtedy coś powiedzieć.

 

Jednak nie zrobił tego. Nie powiedział ani słowa o tym, że mnie lubi.

 

A  niby  czemu  miałby  coś  mówić?  Jestem  przecież  zupełnym  dziwadłem,  z  tym 

rzucającym  się  w  oczy  niedorozwojem  gruczołów  piersiowych,  gigantyzmem  i  kompletną 

nieumiejętnością  ułożenia  włosów  w  coś  choćby  w  ogólnym  zarysie  przypominającego 

fryzurę.

 

Przypomina  mi  to,  że  właśnie  uczyliśmy  się  na  biologii  o  takich  ludziach  jak  ja. 

Nazywa się ich wybrykami natury. Wybryk natury ma miejsce wtedy, kiedy jakiś organizm 

wykazuje  znaczące  odbicie  od  normalności  albo  brak  podobieństwa  do  rodziców,  co  bywa 

typowym skutkiem mutacji genetycznej.

 

To o mnie. To jest totalnie o mnie. No bo jeżeli spojrzeć na mnie, a potem na moich 

rodziców - a oboje są bardzo atrakcyjnymi ludźmi - wręcz narzuca się jedno pytanie: CO TU 

SIĘ POPLĄTAŁO?

 

Poważnie. Moje miejsce jest wśród X - menów. Jestem zwykłym mutantem.

 

Poza tym, czy Michael Moscovitz to naprawdę taki typ faceta, który powiedziałby, że 

background image

ze  wszystkich  dziewczyn  w  szkole  ja  najbardziej  przypominam  Josie?  No  bo  zakładam,  że 

autor  listu  mówił  o  Josie,  liderce  zespołu  Josie  and  the  Pussycats,  granej  w  filmie  przez 

Rachael  Leigh Cook. Tyle że ja przecież w niczym nie przypominam  Rachael  Leigh Cook. 

Chciałabym.  Ale  Josie  and  the  Pussycats  najpierw  zdobył  popularność  jako  komiks  o 

dziewczęcym zespole muzycznym,  który przy okazji rozwiązuje zagadki kryminalne, jak w 

Scooby Doo, a Michael przecież w ogóle nie ogląda Cartoon Network, o ile się orientuję.

 

Michael  tak  właściwie  ogląda  tylko  informacje  na  PBS,  Sci  Fi  Channel  i  Buffy  

postrach wampirów. Może gdyby w liście było: „Moim zdaniem, ze wszystkich dziewczyn, 

jakie spotkałem, właśnie Ty najbardziej przypominasz Buffy...”

 

Ale jeśli nie Michael, to kto mógł mi przysłać ten list?

 

To  takie  fascynujące,  że  najchętniej  zadzwoniłabym  do  kogoś  i  opowiedziała  o 

wszystkim. Tylko komu? Wszyscy moi znajomi są w tej chwili w szkole.

 

DLACZEGO MUSIAŁAM ZACHOROWAĆ???

 

Zapomnijcie o wystawianiu mokrej głowy za okno. Muszę wyzdrowieć natychmiast, 

żeby wrócić do szkoły i odkryć, kto jest moim cichym wielbicielem!

 

 

 

WYKRES TEMPERATURY

 

10.45    

37,3 °C 

11.15    

37,2 °C 

12.27    

37,0 °C

 

 

Tak!  TAK!  Polepsza  mi  się!  Dzięki  ci,  Selmanie  Waksmanie,  wynalazco 

antybiotyków.

 

14.05    

37,1 °C 

Nie. Błagam, nie! 1 

5.35    

37,2 °C 

Czemu to na mnie spada?

 

Czwartek, później

 

Dziś  po  południu,  kiedy  leżałam  pod  kołdrą  z  woreczkami  lodu  i  usiłowałam  zbić 

sobie gorączkę, żeby móc iść jutro do szkoły i odkryć, kto jest moim cichym wielbicielem, 

obejrzałam najlepszy odcinek Słonecznego patrolu w historii serialu.

 

background image

Serio.

 

W czasie wyścigów motorówek Mitch poznaje pewną dziewczynę, która ma strasznie 

nienaturalny  francuski  akcent.  Totalnie  się  w  sobie  zakochują  i  razem  biegają  wśród  fal  w 

rytm  tej  naprawdę  świetnej  muzyki,  a  potem  okazuje  się,  że  dziewczyna  była  zaręczona  z 

przeciwnikiem Mitcha w wyścigach motorówek - ale to jeszcze nie wszystko - tak naprawdę 

była  KSIĘŻNICZKĄ  JAKIEGOŚ  MAŁEGO  EUROPEJSKIEGO  KRAJU,  O  KTÓRYM 

MITCH  SŁYSZAŁ  PO  RAZ  PIERWSZY  W  ŻYCIU.  A  jej  narzeczony  był  księciem,  z 

którym ojciec zaręczył ją, kiedy jeszcze była w kołysce!

 

Kiedy  oglądałam  ten  odcinek,  Lilly  przyniosła  mi  następną  porcję  zadanych  lekcji  i 

zaczęła  oglądać  film  razem  ze  mną,  ale  kompletnie  jej  umknęło  głębokie  filozoficzne 

przesłanie tego odcinka. Powiedziała tylko:

 

- Kurczę, ta lala z książęcym tytułem rozpaczliwie potrzebuje depilacji brwi.

 

Byłam oburzona.

 

- Lilly - zachrypiałam. - Czy ty nie widzisz, że ten odcinekj  Słonecznego patrolu jest 

proroczy? To zupełnie możliwe, że mnie też zaręczono zaraz po urodzeniu z jakimś księciem, 

którego  nigdy  na  oczy  nie  widziałam,  a  mój  ojciec  po  prostu  jeszcze  nic  mi  o  tym  nie 

powiedział.  I  bardzo  prawdopodobne,  że  poznam  kiedyś  na  plaży  jakiegoś  ratownika  i 

zakocham  się  w  nim  do  szaleństwa,  ale  cóż  z  tego,  skoro  będę  musiała  wypełnić  swój 

obowiązek i poślubić mężczyznę wybranego dla mnie przez mój lud. 

Lilly powiedziała:

 

- Halo? Ile tego syropu wypiłaś dzisiaj, przyznaj się? Tutaj jest napisane: łyżeczka do 

herbaty, nie łyżka stołowa, kretynko.

 

Byłam zła, że Lilly nie potrafi dostrzec szerszej perspektywy. Oczywiście, nie mogłam 

powiedzieć  jej  o  liście,  który  dostałam.  Bo  jeśli  faktycznie  napisał  go  jej  brat?  Nie 

chciałabym, żeby pomyślał, że trzepałam na ten temat ozorem do wszystkich znajomych. List 

miłosny to bardzo osobista sprawa.

 

Ale w dalszym ciągu oczekiwałam, że moja przyjaciółka będzie umiała spojrzeć na to 

z mojego punktu widzenia.

 

-  Nie  rozumiesz?  -  wychrypiałam.  -  Nie  ma  sensu,  żebym  w  ogóle  zaczynała  kogoś 

lubić, skoro jest całkiem możliwe, że ojciec zaaranżował moje małżeństwo z jakimś księciem, 

którego w ogóle nie znam. Z jakimś facetem, który mieszka na przykład w Dubaju czy gdzieś 

tam  i  codziennie  wpatruje  się  w  moje  zdjęcie,  marząc  o  chwili,  w  której  wreszcie  będę 

należeć do niego?

 

Lilly stwierdziła, że chyba czytam za dużo romansów dla nastolatek pożyczonych od 

background image

mojej  przyjaciółki  Tiny  Hakim  Baba  (to  znaczy,  pożyczam  romanse,  a  nie  nastolatki). 

Przyznałam, że w zasadzie stamtąd wzięłam ten pomysł, ale przecież nie o to chodzi.

 

- Poważnie, Lilly - powiedziałam. - Muszę bardzo bardzo uważać, żeby nie zakochać 

się w takim facecie jak David Hasselhoff czy twój brat, bo kto wie, czy koniec końców nie 

będę musiała wyjść za księcia Williama.

 

Co nie byłoby, prawdę mówiąc, takim wielkim poświęceniem.

 

Lilly  wstała  z  mojego  łóżka  i  zamaszystym  krokiem  przeszła  do  salonu  naszego 

poddasza.  W  domu  był  tylko  tata,  bo  kiedy  przyszedł  zobaczyć,  jak  się  czuję,  mama  nagle 

przypomniała sobie, że ma coś do załatwienia i wybiegła.

 

Oczywiście, tak naprawdę nie miała nic do załatwienia. Mama  w dalszym  ciągu nie 

powiedziała tacie o panu G. i swojej ciąży, ani że planują się pobrać i tak dalej. Chyba się boi, 

że mógłby zacząć na nią wrzeszczeć za to, że okazała się taka nieodpowiedzialna (a wierzę, 

że jest do tego zdolny).

 

Więc  zamiast  się  przyznać,  boryka  się  z  takim  poczuciem  winy,  że  ucieka  przed 

ojcem,  jak  tylko  go  zobaczy.  Byłoby  to  niemal  zabawne,  gdyby  nie  świadczyło,  że  jak  na 

trzydziestosześcioletnią  kobietę  jest  zupełnie  niepoważna.  Kiedy  ja  będę  miała  trzydzieści 

sześć  lat,  zamierzam  być  osobą  w  pełni  asertywną  i  nie  dam  się  przyłapać  na  robieniu 

żadnego z głupstw, które notorycznie popełnia moja mama.

 

- Panie Renaldo - usłyszałam Lilly, która weszła do salonu. 

Ona  zawsze  nazywa  mojego  ojca  panem  Renaldo,  chociaż  doskonale  wie,  że  jest 

księciem  Genowii.  Jednak  ignoruje  to,  bo  mówi,  że  jesteśmy  w  Ameryce  i  do  nikogo  nie 

będzie się zwracała „Wasza Wysokość”. Lilly jest z zasady przeciwna instytucji monarchii - a 

Genowia,  jako  księstwo,  mieści  się  w  tej  kategorii.  Wierzy,  że  władza  należy  do  ludu.  W 

czasach kolonialnych zaliczono by ją chyba do wigów.

 

-  Panie  Renaldo.  -  Usłyszałam,  jak  zagaduje  mojego  tatę.  -  Czy  Mia  jest  potajemnie 

zaręczona z jakimś księciem?

 

Tata opuścił gazetę na kolana. Zaszeleścił nią tak głośno, że usłyszałam to u siebie w 

sypialni.

 

- Dobry Boże, skądże - odparł.

 

-  Debilka  -  powiedziała  do  mnie,  kiedy  tak  samo  zamaszyście  wróciła  do  mojego 

pokoju.  -  I  chociaż  rozumiem,  czemu  wolałabyś  nie  zakochać  się  w  Dawidzie  Hasselhoffie, 

który  -  pozwolę  sobie  zauważyć  -  jest  taki  stary,  że  mógłby  być  twoim  ojcem  i  trudno  go 

nazwać  smacznym  kąskiem,  niemniej  jednak,  co  ma  z  tym  wszystkim  wspólnego  MÓJ 

BRAT? 

background image

Trochę za późno zorientowałam się, co właściwie powiedziałam. Lilly nie ma pojęcia, 

co czuję do jej brata Michaela. Właściwie to JA SAMA też tak do końca nie mam pojęcia, co 

do niego czuję. Poza tym, że bez koszulki wygląda zupełnie jak Casper Van Dien. 

Ja  bym  TAK  BARDZO  chciała,  żeby  to  on  był  autorem  tego  listu.  Naprawdę, 

naprawdę bardzo. 

Ale nie mam zamiaru wspominać o tym jego siostrze. 

Więc  powiedziałam  jej  tylko,  że  moim  zdaniem  postępuje  nie  fair,  domagając  się 

wyjaśnień od kogoś, kto majaczył pod wpływem syropu z kodeiną. 

Lilly ograniczyła się do miny, jaką robi czasami, kiedy nauczyciel zadaje jej pytanie, a 

ona zna odpowiedź, ale na odmianę chce dać szansę komuś innemu z klasy

7

To  bywa  naprawdę  wyczerpujące,  kiedy  twoja  najlepsza  przyjaciółka  ma 

współczynnik IQ 170. 

 

 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania 1 - 20, str. 115 

Angielski: rozdział 4 Strunka i White'a 

Historia  cywilizacji:  wypracowanie  na  dwieście  słów  na  temat 

konfliktu między Indiami i Pakistanem 

RZ: taa, i co jeszcze? 

Francuski: Chapitre huit 

Biologia: przysadka mózgowa (zapytać Kenny'ego!) 

 

 

LISTA GWIAZD I ICH BIUSTÓW ZEBRAŁY: LILLY MOSCOVITZ I MIA 

THERMOPOLIS 

GWIAZDA 

LILLY 

MIA 

Britney Spears 

sztuczny 

prawdziwy 

Jennifer Love Hewitt 

sztuczny 

prawdziwy 

Winona Ryder 

sztuczny 

prawdziwy 

Courtney Love 

sztuczny 

sztuczny 

Jennie Garth 

sztuczny 

prawdziwy 

Tori Spelling 

sztuczny 

sztuczny 

background image

Brandy 

sztuczny 

prawdziwy 

Neve Campbell 

sztuczny 

prawdziwy 

Sarah Michelle Gellar 

prawdziwy 

prawdziwy 

Christina Aguilera 

sztuczny 

prawdziwy 

Lucy Lawless 

prawdziwy 

prawdziwy 

Melissa Joan Hart 

sztuczny 

prawdziwy 

Mariah Carey 

sztuczny 

sztuczny 

Rachael Leigh Cook 

sztuczny 

prawdziwy 

Czwartek, jeszcze trochę później

 

Po obiedzie poczułam się na tyle dobrze, żeby wstać z łóżka, więc to zrobiłam.

 

Sprawdziłam swoją pocztę elektroniczną. Miałam nadzieję, że znajdę w skrzynce coś 

od  mojego  tajemniczego  „przyjaciela”.  Uznałam,  że  skoro  znał  adres  mojej  „poczty 

ślimaczej”,  to  na  pewno  ma  też  mój  adres  e  -  mailowy.  Oba  są  umieszczone  w  szkolnej 

książce teleadresowej.

 

Napisała do mnie, między innymi, Tina Hakim Baba. Przesłała mi życzenia powrotu 

do zdrowia. Shameeka też się odezwała. Wspomniała, że próbuje namówić swojego tatę, żeby 

pozwolił jej zrobić w Halloween imprezę i spytała, czy przyjdę, jeśli jej się uda. Odpisałam, 

że jasne, jeżeli nie będę zbyt osłabiona kaszlem.

 

Była też wiadomość od Michaela. Również kartka z życzeniami powrotu do zdrowia, 

ale  animowana,  jak  krótki  filmik.  Jest  na  niej  kot,  który  z  wyglądu  bardzo  przypomina 

Grubego  Louie  i  wykonuje  jakiś  krótki,  pocieszny  taniec.  To  było  bardzo  słodkie.  Michael 

podpisał się:

 

Całuję, Michael.

 

Nie: „pozdrawiam”. 

Nie: „do zobaczenia”.

 

CAŁUJĘ.

 

Otworzyłam i obejrzałam tę kartkę ze cztery razy, ale wciąż nie umiem stwierdzić, czy 

to  Michael  przysłał  mi  TAMTEN  list.  W  liście,  jak  zauważyłam,  ani  razu  nie  padło  słowo 

CAŁUJĘ. Tylko to, że nadawca mnie LUBI. I podpisał, że „pozdrawia”.

 

Ale o całowaniu nic. Ani jednego słówka.

 

A potem zobaczyłam wiadomość od kogoś, kogo adres e - mailowy nic mi nie mówił. 

O mój Boże! Czy to mógł być mój anonimowy adorator? Palce zadrżały mi na myszce...

 

background image

Wreszcie  otworzyłam  e  -  maila  i  zobaczyłam  poniższą  wiadomość  od  niejakiego 

JoCroksa:

 

 

J

O

C

ROX

:  PISZĘ  TYLKO  PARĘ  SŁÓW  Z  NADZIEJĄ,  ŻE  JUŻ  CI  LEPIEJ. 

BRAKOWAŁO MI DZIŚ  CIEBIE W SZKOLE! DOSTAŁAŚ MÓJ LIST?  MAM NADZIEJĘ, 

ŻE  DZIĘKI  NIEMU  POCZUŁAŚ  SIĘ  CHOĆ  TROCHĘ  LEPIEJ,  BO  WIESZ  JUŻ,  ŻE 

KTOŚ GDZIEŚ TAM MYŚLI, ŻE JESTEŚ ŚWIETNA. WRACAJ SZYBKO DO ZDROWIA. 

TWÓJ PRZYJACIEL. 

 

O mój Boże! To ON! Mój anonimowy adorator!

 

Ale kto to jest JoCrox? Nie znam nikogo o nazwisku JoCrox. Mówi, że brakowało mu 

mnie dzisiaj na lekcjach, co znaczy, że prawdopodobnie mamy razem jakieś zajęcia. Ale ja na 

żadne zajęcia nie chodzę z żadnym Jo.

 

Może JoCrox to  wcale  nie  jest  prawdziwe  nazwisko.  W  gruncie  rzeczy  zupełnie  nie 

brzmi jak normalne nazwisko. Może to tylko pseudonim któregoś pakera z drużyny.

 

Ale ja wcale nie znam żadnych chłopaków z drużyny. To znaczy, nie znam osobiście.

 

Och, nie, zaraz. Już mam:

 

Jo Crox. Jo - Si - Rox.

 

Josie Rocks! Josie z kreskówki Josie and the Pussycats!

 

Nie, no, to jest takie SŁODKIE.

 

Ale kto to? KTO TO JEST?

 

Stwierdziłam, że jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać, więc natychmiast 

mu odpisałam:

 

 

G

R

L

OUIE

:  DROGI  PRZYJACIELU,  DOSTAŁAM  TWÓJ  LIST.  DZIĘKUJĘ  CI 

BARDZO. DZIĘKUJĘ TAKŻE ZA ŻYCZENIA POWROTU DO ZDROWIA. 

KIM JESTEŚ? (PRZYSIĘGAM, ŻE NIKOMU NIE POWIEM). 

MIA

 

 

Siedziałam  i  czekałam  chyba  przez  pół  godziny,  z  nadzieją,  że  mi  odpisze,  ale  nie 

zrobił tego.

 

KTO TO JEST? KTO TO JEST???

 

MUSZĘ  do  jutra  wyzdrowieć,  żebym  mogła  pójść  do  szkoły  i  zorientować  się,  kim 

jest  Jo  -  Si  -  Rox.  Inaczej  oszaleję,  zupełnie  jak  dziewczyna  Mela  Gibsona  w  Hamlecie,  

skończę,  unosząc  się  w  wodach  rzeki  Hudson  w  mojej  koszulce  nocnej  marki  Lanz  of 

background image

Salzburg, obok stert odpadów medycznych.

 

Piątek, 24 października, algebra

 

JEST MI LEPIEJ! 

No  cóż,  prawdę  mówiąc,  wcale  aż  tak  świetnie  się  nie  czuję,  ale  to  nieważne.  Nie 

mam  już  gorączki,  więc  mama,  chcąc  nie  chcąc,  puściła  mnie  do  szkoły.  Żadna  siła  nie 

zmusiłaby mnie, żebym przeleżała jeszcze jeden dzień. Nie teraz, kiedy gdzieś tam kręci się 

Jo - Si - Rox i bardzo możliwe, że kocha się we mnie.

 

Ale na razie - nic. Po drodze jak zwykłe wstąpiliśmy limuzyną po Lilly i zabraliśmy ją 

i Michaela, który też akurat wyszedł z domu. Powiedział mi „cześć” zupełnie zwyczajnym to-

nem.  Trudno  by  się  było  domyślić,  że  wysłał  mi  kartkę  z  życzeniami  powrotu  do  zdrowia 

podpisaną „Całuję, Michael”, a  co dopiero, że uznał  mnie za dziewczynę  podobną do Josie. 

Jest dla mnie zupełnie jasne, że to nie on jest Jo - Si - Roksem.

 

A to CAŁUJĘ na końcu jego e - maila było tylko takim platonicznym CAŁUJĘ. No bo 

CAŁUJĘ Michaela najwyraźniej nie znaczy, że faktycznie ma ochotę mnie całować.

 

Nie żebym kiedykolwiek wyobrażała sobie, że on tego chce Albo że w ogóle mógłby 

zechcieć. To znaczy, całować mnie.

 

A  jednak  odprowadził  mnie  do  samej  szafki.  To  było  szale  nie  miłe  z  jego  strony. 

Fakt, byliśmy w trakcie ożywionej dyskusji na temat wtorkowego odcinka  Buffy - postrachu 

wampirów,  ale  i  tak  żaden  chłopak  nie  odprowadził  mnie  jeszcze  nigdy  do  szafki.  Boris 

Pelkowski  DZIEŃ  W  DZIEŃ  BEZ  ŻADNYCH  WYJĄTKÓW  czeka  rano  na  Lilly  przy 

frontowych  drzwiach  szkoły,  a  potem  odprowadza  ją  do  jej  szafki,  i  robi  to  zawsze,  odkąd 

zgodziła się zostać jego dziewczyną.

 

Dobra, ja wiem - Boris Pelkowski oddycha przez usta i dalej nosi sweter wpuszczony 

w  spodnie,  mimo  moich  częstych  uwag,  że  tu  w  Ameryce  uznaje  się  to  za  wykroczenie 

przeciw  kanonom  mody.  Mimo  wszystko,  zawsze  to  chłopak.  A  przyjemnie  jest  mieć 

chłopaka,  który  odprowadzi  cię  do  szafki,  nawet  takiego  z  aparatem  ortodontycznym. 

Owszem,  mam  Larsa,  ale  to  zupełnie  co  innego,  kiedy  do  szafki  odprowadza  cię  twój 

OCHRONIARZ, a nie CHŁOPAK.

 

Widziałam  przed  chwilą,  że  Lana  Weinberger  kupiła  sobie  komplet  nowych 

segregatorów  na  notatki.  Pewnie  wyrzuciła  wszystkie  stare.  Powypisywała  kiedyś  „pani 

Joshowa Richter” na wszystkich okładkach, a potem poskreślała te napisy, kiedy ona i Josh ze 

sobą  zerwali.  Teraz  się  pogodzili,  a  ona  chyba  znów  chce  zamącić  sobie  poczucie 

background image

indywidualności,  podpisując  się  nazwiskiem  swojego  „męża”,  bo  już  ma  trzy  KOCHAM 

JOSHA i siedem PANI JOSHOWA RICHTER na samej okładce segregatora do algebry.

 

Zanim  zaczęła  się  lekcja,  Lana  opowiadała  każdemu,  kto  się  nawinął,  o  jakiejś 

imprezie,  na  którą  idzie  dziś  wieczorem.  Nikt  z  nas  nie  został  zaproszony,  oczywiście.  To 

impreza organizowana przez jednego z przyjaciół Josha.

 

Nigdy  nie  bywam  zapraszana  na  takie  imprezy.  Wiecie,  takie  jak  z  filmów  o 

nastolatkach, gdzie rodzice wyjeżdżają z miasta, a cała szkoła zwala się z baryłkami piwa i 

demoluje dom.

 

Właściwie  nie  znam  nikogo,  kto  mieszka  w  wolno  stojącym  domu.  Tylko  w 

apartamentowcach.  A  jeśli  zacznie  się  demolować  apartamentowiec,  sąsiedzi  obok  dzwonią 

po  ochronę  i  składają  skargę.  To  się  może  skończyć  poważnym  zatargiem  z  administracją 

osiedla.

 

Nie  przypuszczam  jednak,  żeby  Lana  kiedykolwiek  zastanawiała  się  nad  takimi 

sprawami.

 

 

Trzecia potęga nazywana jest sześcianem 

Druga potęga to kwadrat X

 

 

 

ODA DO WIDOKU Z OKNA 

MOJEJ MATEMATYCZNEJ PRACOWNI

 

Rozgrzane słońcem betonowe ławki 

Obok stołów z planszami do szachów 

i graffiti zostawione przez setki 

tych, co przed nami namalowane sprayem Day - Glo:

 

Joanne kocha Richiego

 

Punk rządzi

 

Geje i lesby won

 

i

 

Amber to dziwka. 

Martwe liście i plastikowe torby rozrzucone 

wiatrem napływającym z parku 

a mężczyźni w służbowych garniturach usiłują przygładzić 

te kilka ostatnich kosmyków pokrywających 

background image

ich różowe łyse czoła.

 

Paczki po papierosach i wyzuta guma do żucia 

Zaścielają szary chodnik.

 

A ja zastanawiam się

 

Czy to ma jakieś znaczenie

 

że równanie przestaje być liniowe,

 

jeśli którąś z jego zmiennych

 

podniesiemy do potęgi?

 

Przecież wszyscy umrzemy i tak.

 

Piątek, 24 października, historia cywilizacji

 

 

LISTA PIĘCIU PODSTAWOWYCH TYPÓW USTROJU

 

anarchia  

 

 

 

dyktatura

 

monarchia  

 

 

 

oligarchia

 

arystokracja   

 

 

 demokracja

 

 

 

LISTA PIĘCIU OSÓB, KTÓRE PRZYPUSZCZALNIE MOGĄ BYĆ JO - SI - ROKSEM

 

Michael Moscovitz (chciałabym)

 

Boris Pelkowski (proszę, nie)

 

Pan Gianini (nieudolnie usiłując poprawić mi nastrój)

 

Mój ojciec (to samo)

 

Ten  dziwaczny  chłopak,  którego  czasem  widzę  w  stołówce  -  ten,  który  strasznie  się 

denerwuje, kiedy podadzą chili z kukurydzą (proszę, proszę, nie)

 

 

AAAAAAAAAAAA!!!

 

Piątek, 24 października, RZ

 

Okazuje  się,  że  podczas  mojej  choroby  Boris  zaczął  się  uczyć  jakichś  nowych 

utworów na skrzypce. Teraz gra koncert skrzypcowy faceta nazwiskiem Bartok.

 

I  pozwólcie  sobie  powiedzieć,  że  ta  muzyka  brzmi  tak  samo  pięknie  jak  nazwisko 

kompozytora. Zamknęliśmy go razem ze skrzypcami w szafie na materiały biurowe, ale to też 

background image

nie  pomaga.  Człowiek  nie  słyszy  własnych  myśli.  Michael  musiał  pójść  do  szkolnej 

pielęgniarki po ibuprofen.

 

Ale zanim wyszedł, próbowałam sprowadzić rozmowę na temat tamtego e - maila. No 

wiecie, zupełnie jakby nigdy nic, i tak dalej. 

W każdym razie, Lilly opowiadała o swoim programie, Lilly mówi prosto z mostu, a ja 

ją  spytałam,  czy  wciąż  dostaje  tyle  fan  -  poczty  -  jeden  z  jej  największych  fanów,  ten 

prześladowca N

OM 

man, ciągle przesyła jej darmowe prezenty w nadziei, że Lilly w trakcie 

programu zdejmie buty. Norman to fetyszysta stóp. 

Wtedy dodałam, że sama dostałam ostatnio pewien INTRYGUJĄCY e - mail... 

A potem spojrzałam naprawdę szybko na Michaela, żeby się przekonać, jak zareaguje. 

Nawet nie podniósł oczu znad laptopa. 

A teraz wrócił już z gabinetu pielęgniarki. Nie chciała mu dać ibuprofenu, bo to jest 

wbrew  szkolnym  przepisom  antynarkotykowym.  Więc  dałam  mu  trochę  mojego  syropu  na 

kaszel z kodeiną. Mówi, że od razu przeszedł mu ból głowy. 

Ale  to  może  dlatego,  że  Boris  przewrócił  smyczkiem  puszkę  rozpuszczalnika  i 

musieliśmy go wypuścić z szafy' na materiały biurowe. 

 

 

DO ZROBIENIA 

1. Przestać tyle myśleć o Jo - Si - Roksie. 

2. To samo: Michael Moscovitz. 

3. To samo: moja mama i kwestia jej rozrodczości. 

4. To samo: mój jutrzejszy wywiad dla Beverly Bellerieve. 

5. To samo: Grandmère. 

6. Bardziej wierzyć w siebie. 

7. Przestać ogryzać paznokcie. 

8. Być bardziej asertywna. 

9. Częściej uważać na algebrze. 

10. Uprać szorty na WF. 

Piątek, później

 

Wspominałam  coś  o  wstydzie?!  Dyrektor  Gupta  w  jakiś  sposób  dowiedziała  się,  że 

dałam  Michaelowi  trochę  mojego  syropu  na  kaszel  z  kodeiną  i  wywołano  mnie  z  lekcji 

background image

biologii  do  jej  gabinetu,  gdzie  przedyskutowała  ze  mną  temat  przemycania  na  teren  szkoły 

substancji odurzających!

 

O mój Boże! Naprawdę i szczerze byłam przekonana, że wywalą mnie ze szkoły. Tu i 

teraz.

 

Opowiedziałam  jej  o  ibuprofenie  i  Bartoku,  ale  dyrektor  Gupta  nie  okazała  ani 

odrobiny zrozumienia. Nawet kiedy wspomniałam o tych wszystkich dzieciakach, które stoją 

przed szkołą i palą. Czy im się robi trudności, kiedy sępią od siebie nawzajem papierosy?

 

A cheerleaderki i ich preparaty z dekstrynami?

 

Ale dyrektor Gupta powiedziała, że papierosy i dekstryny to co innego, a narkotyki co 

innego. Zabrała mi mój syrop na kaszel z kodeiną i powiedziała, że mogę go sobie odebrać po 

lekcjach. Powiedziała mi też, żebym w poniedziałek nie przynosiła go ze sobą.

 

Nie  musi  się  obawiać.  Byłam  tak  zawstydzona  tą  całą  sytuacją,  że  poważnie  się 

zastanawiam, nie tylko czy przyjść do szkoły w poniedziałek, ale czy w ogóle tu wracać.

 

Nie  wiem,  czemu  nie  mogłabym  uczyć  się  w  domu.  Na  pewno  wyszłoby  mi  to  na 

dobre.

 

 

 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania ze str. 129 

Angielski: opisz przeżycie, które głęboko cię poruszyło 

Historia  cywilizacji:  dwieście  słów  na  temat  powstania  Talibanu  w 

Afganistanie 

RZ: PROOOOOOSZĘ 

Francuski: devoirs - les notes grammaticals: 141 - 143 

Biologia: centralny układ nerwowy

 

 

 

JĘZYK ANGIELSKI 

DZIENNIK 

 

Moje ulubione zajęcia 

 

JEDZENIE 

Wegetariańskie lasagne 

background image

 

FILM 

Najbardziej  ze  wszystkich  lubię  pewien  film,  który  po  raz  pierwszy  obejrzałam  na 

HBO,  kiedy  miałam  dwanaście  lat.  Na  zawsze  już  pozostał  moim  ulubionym  filmem,  mimo 

wysiłków  rodziny  i  przyjaciół,  którzy  usiłowali  zapoznać  mnie  z  przykładami  tak  zwanej 

wyższej sztuki filmowej. Zupełnie szczerze uważam, że Wirujący seks z Patrickiem Swayze i 

Jennifer  Grey  (jes

zcze  przed  operacją  plastyczną  nosa)  w  rolach  głównych  ma  wszystko, 

czego  brakuje  takim  filmom  jak  Breathless  czy  September  stworzonych  przez  rzekomo 

ambitniejszych autorów. Na przykład, akcja Wirującego seksu toczy się w domu wczasowym. 

Filmy, których akcja toczy się w domach wczasowych (inne dobre przykłady filmów tego typu 

to Cocktail i Aspen Extreme.), są po prostu lepsze, zauważyłam, niż pozostałe. Poza tym w 

Wirującym seksie jest mnóstwo tańca. Taniec w filmach zawsze wygląda ładnie. Proszę tylko 

po

myśleć,  o  ile  lepsze  byłyby  takie  filmy  -  zdobywcy  Oscara,  jak  Angielski  pacjent,  gdyby 

znalazło się w nich trochę scen tanecznych. Zawsze nudzę się w kinie o wiele mniej, jeżeli 

na  ekranie  tańczą.  Wszystko  więc,  co  mam  do  powiedzenia  tym  wielu  ludziom,  którzy  nie 

zgadzają się ze mną co do Wirującego seksu to: „Na Baby nikt nie patrzy z góry”. 

 

SERIAL TELEWIZYJNY 

Moim ulubionym serialem telewizyjnym jest Słoneczny patrol. Wiem, ludzie uważają, 

że  jest  głupawy  i  seksistowski,  ale  naprawdę  wcale  tak  nie  jest.  Chłopcy  są  tak  samo 

porozbierani jak dziewczyny, a w ostatnich odcinkach szefem całej jednostki ratowniczej jest 

kobieta.  I  cała  rzecz  w  tym,  że  ile  razy  go  oglądam,  czuję  się  szczęśliwa.  To  dlatego,  że 

niezależnie od rodzaju tarapatów, w jakie właduje się Hobie - olbrzymie węgorze elektryczne 

czy przemytnicy szmaragdów - Mich go wyratuje, a wszystko będzie miało w tle fantastyczną 

ścieżkę dźwiękową i znakomite ujęcia oceanu. Chciałabym, żeby także w moim życiu znalazł 

się taki Mitch, który wszystkie codzienne sprawy doprowadzałby szczęśliwie do końca. 

I chciałabym mieć taki duży biust jak Carmen Electra. 

 

KSIĄŻKA 

Moja  ulubiona  książka  nosi  tytuł  IQ  83.  Napisał  ją  autor  bestsellera  Rój,  Arthur 

Herzog.  IQ  83  opowiada  o  grupie  lekarzy,  która  majstruje  w  DNA  i  niechcący  powoduje 

wypadek, wskutek którego cała ludzkość traci sporo punktów IQ i zaczyna się zachowywać 

jak  banda  idiotów.  Poważnie!  Nawet  prezydent  Stanów  Zjednoczonych,  który  kończy  jako 

zaśliniony  kretyn!  I  tylko  od  doktora  Jamesa  Healeya  zależy,  czy  kraj  zostanie  uratowany 

przed  zalud

nieniem  przez  kupę  otyłych  debili,  którzy  całymi  dniami  nic  nie  robią,  tylko 

oglądają  program  Jerry'ego  Springera  i  jedzą  prażoną  kukurydzę.  Ta  książka  nigdy  nie 

została doceniona tak, jak na to zasługuje. Nawet nie nakręcono filmu na jej podstawie! 

background image

To przykład literackiej parodii. 

Piątek, jeszcze później

 

I  co  ja  mam  zrobić  z  tym  idiotycznym  wypracowaniem  do  dziennika  na  angielski: 

Opisz przeżycie, które głęboko cię poruszyło? Co zrobić? O czym mam napisać? O tym, jak 

weszłam do kuchni we własnym domu, a tam stał w bieliźnie mój nauczyciel algebry? Może 

niezupełnie mnie to poruszyło, ale na pewno stanowiło rodzaj przeżycia.

 

A może powinnam opowiedzieć o tym, jak mojemu tacie zebrało się na zwierzenia i 

okazało  się, że jestem  następczynią tronu księstwa Genowii? To też było  przeżycie, chociaż 

nie wiem, czy głębokie. Wprawdzie popłakałam się, ale raczej nie ze wzruszenia. Byłam po 

prostu wściekła, że nikt mi niczego wcześniej nie powiedział. Ja nawet rozumiem, że mógł się 

wstydzić przyznać obywatelom Genowii, że ma nieślubne dziecko, ale żeby ukrywać ten fakt 

przez czternaście lat?

 

Mój partner na ćwiczeniach z biologii, Kenny, który też ma angielski z panią Spears, 

mówi, że napisze o zeszłorocznej podróży ze swoją rodziną do Indii. Złapał tam cholerę i o 

mało  nie  umarł.  Kiedy  leżał  na  szpitalnym  łóżku  w  obcym  dalekim  kraju,  zrozumiał,  że 

jesteśmy  na  tej  planecie  tylko  krótką  chwilę  i  najważniejsze  jest,  żebyśmy  wykorzystywali 

każdy moment, który nam pozostał, jakby miał być ostatni. To dlatego Kenny poświęci swoje 

życie znalezieniu lekarstwa na raka i promowaniu japońskich anime.

 

Kenny  to  prawdziwy  szczęściarz.  Gdybym  tylko  mogła  złapać  jakąś  potencjalnie 

śmiertelną chorobę.

 

Zaczynam  sobie  zdawać  sprawę,  że  głęboki  w  moim  życiu  -  jak  do  tej  pory  -  jest 

jedynie kompletny i całkowity brak jakiejkolwiek głębi.

 

 

 

JEFFERSON MARKET

 

GWARANTUJEMY NAJŚWIEŻSZY TOWAR

 

SZYBKA BEZPŁATNA DOSTAWA

 

Zamówienie numer 2764

 

1 paczka tofu

 

1 opakowanie kiełków pszenicy

 

1 bochenek pełnoziarnistego chleba

 

5 grejpfrutów

 

background image

12 pomarańczy

 

1 kiść bananów

 

1 paczka drożdży piwowarskich

 

1 litr odtłuszczonego mleka

 

1 litr soku pomarańczowego (nie z koncentratu)

 

1 kostka masła

 

12 jajek

 

1 paczka niesolonych pestek słonecznika

 

papier toaletowy

 

patyczki do czyszczenia uszu

 

 

Dostarczyć na adres:

 

Mia Thermopolis, 1005 Thompson Street, 4A

 

Sobota, 25 października, 14.00, apartament Grandmère

 

Siedzę tu i czekam na swój wywiad. Nie dość, że boli mnie gardło, to jeszcze czuję 

się,  jakbym  miała  zaraz  zwymiotować.  Może  zapalenie  oskrzeli  przekształciło  się  w  grypę. 

Może  falafel,  który  zamówiłam  sobie  wczoraj  na  obiad,  przygotowano  z  nieświeżej 

ciecierzycy, czy coś takiego.

 

A  może  jestem  po  prostu  totalnie  zdenerwowana,  ponieważ  ten  wywiad  w 

poniedziałek wieczorem obejrzą widzowie w dwudziestu dwóch milionach domów.

 

Chociaż ogromnie trudno mi uwierzyć, że dwadzieścia dwa miliony rodzin mogłyby w 

ogóle interesować się tym, co JA mam do powiedzenia.

 

Czytałam, że kiedy książę William udziela wywiadu, tydzień wcześniej dostaje zestaw 

pytań,  więc  ma  czas  na  przygotowanie  naprawdę  rezolutnych  i  zjadliwych  odpowiedzi. 

Najwyraźniej członkowie rodziny książęcej z Genowii nie mogą oczekiwać podobnej atencji. 

Chociaż i tygodniowe wyprzedzenie nie wystarczyłoby, żebym wymyśliła coś rezolutnego i 

zjadliwego. No dobra, rezolutnego może, ale zjadliwego na pewno nie.

 

Cóż, w zależności od pytań, pewnie i rezolutnego też nie.

 

No  więc,  siedzę  tutaj  i  naprawdę  zbiera  mi  się  na  wymioty  i  żałuję,  że  nie  mogę 

pogonić ich i mieć już tego z głowy. Powinno się zacząć dwie godziny temu.

 

Ale  Grandmère  jest  niezadowolona  ze  sposobu,  w  jaki  technik  kosmetyczny  (to 

znaczy makijażystka) zrobiła mi oczy. Powiedziała, że wyglądam jak poulet. Po francusku to 

background image

znaczy „dziwka”. Albo  „kurczak”. Ale  w ustach mojej  Grandmère to  słowo zawsze znaczy 

„dziwka”.

 

Dlaczego  nie  mogę  mieć  normalnej  miłej  babci,  która  piecze  ciasteczka  z  serem  i 

uważa, że wyglądam cudownie, niezależnie od tego, co na siebie włożę? Babcia Lilly nigdy w 

życiu nie wymówiła słowa dziwka, nawet w jidysz. Dam za to głowę.

 

No  więc  makijażystka  musiała  zejść  na  dół  do  hotelowego  sklepu  z  pamiątkami  i 

sprawdzić, czy nie mają jakiegoś niebieskiego cienia do powiek. Grandmère chce, żeby był 

niebieski, bo twierdzi, że ten kolor pasuje do moich oczu. Tyle tylko, że moje oczy są szare. 

Zastanawiam się, czy Grandmère nie jest czasem daltonistką.

 

To by wiele wyjaśniało.

 

Poznałam  Beverly  Bellerieve.  Jedna  dobra  rzecz  w  tym  wszystkim  -  ona  nawet  robi 

wrażenie  ludzkiej  istoty.  Powiedziała  mi,  że  jeżeli  mnie zapyta  o  coś,  co  odbiorę  jako  zbyt 

osobiste albo wstydliwe, mogę po prostu stwierdzić, że nie odpowiem. Czy to nie miłe?

 

Poza tym jest bardzo piękna. Powinniście zobaczyć mojego ojca. Już teraz przewiduję, 

że Beverly zostanie „dziewczyną tygodnia”. No cóż, jest i tak lepsza niż kobiety, z którymi 

tata się na ogół pokazuje. Przynajmniej nie wygląda na typową lalkę w stringach. I jej pień 

mózgowy sprawnie funkcjonuje.

 

Zatem,  biorąc pod uwagę, że Beverly  Bellerieve jest taka miła i  w ogóle, można by 

oczekiwać, że nie będę się denerwowała.

 

I  prawdę  mówiąc,  nie  jestem  pewna,  czy  tylko  ze  względu  na  wywiad  czuję  się, 

jakbym  za  moment  miała  wszystko  zwrócić.  Chodzi  raczej  o  coś,  co  powiedział  do  mnie 

ojciec, kiedy weszłam. Zobaczyłam  go wtedy po  raz pierwszy od odwiedzin  na poddaszu w 

czasie mojej choroby. W każdym razie spytał mnie, jak się czuję i tak dalej, a ja skłamałam i 

powiedziałam, że świetnie, a potem on powiedział:

 

- Mia, czy twój nauczyciel algebry... 

A ja z miejsca przerwałam:

 

- Czego chcesz od mojego nauczyciela algebry?

 

Bo  myślałam,  że  on  mnie  będzie  pytał,  czy  pan  Gianini  uczył  mnie  już  o  liczbach 

niewymiernych.

 

Ale jemu totalnie NIE O TO chodziło. Mianowicie spytał mnie:

 

- Czy twój nauczyciel algebry mieszka z wami na poddaszu? 

No cóż, byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Bo, oczywiście, 

pan Gianini nie mieszka z nami. Niezupełnie mieszka.

 

Ale to się zmieni. Prawdopodobnie zresztą bardzo niedługo. 

background image

Więc odpowiedziałam tylko: 

- Hm, nie. 

A tata zrobił taką minę, jakby mu ulżyło! Naprawdę bardzo ulżyło! 

Ciekawe, jaką będzie miał minę, kiedy dowie się PRAWDY? 

Jest  mi  bardzo  trudno  skupić  się  na  tym,  że  za  chwilę  będę  udzielała  wywiadu 

światowej sławy dziennikarce telewizyjnej, skoro mogę myśleć tylko o samopoczuciu mojego 

biednego ojca, kiedy odkryje, że mama wychodzi za mąż za mojego nauczyciela algebry, a w 

dodatku będzie z nim miała dziecko. Nie dlatego, że moim zdaniem tata dalej jest w mamie 

zakochany,  skąd.  Tylko  że,  jak  kiedyś  zwróciła  na  to  uwagę  Lilly,  jego  chroniczne 

przeskakiwanie  z  łóżka  do  łóżka  jest  jasną  wskazówką,  że  ma  poważne  problemy  z 

zawieraniem bliskich związków. 

A Grandmère to jego matka, nietrudno sobie zatem wyobrazić, skąd te problemy. 

Wydaje mi się, że on naprawdę chciałby przeżyć coś, co spotkało moją mamę i pana 

Gianiniego. Kto wie, jak przyjmie wiadomość o ich planowanym  małżeństwie, kiedy mama 

wreszcie  zbierze  się  na  odwagę  i  mu  powie?  Może  kompletnie  stracić  głowę.  Może  nawet 

zechcieć, żebym przeprowadziła się do niego do Genowii i pocieszała go w smutku! 

I, oczywiście, będę musiała się na to zgodzić, bo przecież jest moim  ojcem,  a ja  go 

kocham, i tak dalej. 

Tylko  ja  naprawdę  nie  mam  ochoty  mieszkać  w  Genowii.  Brakowałoby  mi  Lilly  i 

Tiny Hakim Baba, i reszty moich przyjaciół. A Jo - Si - Rox? Jak zdołam odkryć, kim jest? A 

Gruby  Louie?  Czy  pozwolą  mi  go  zatrzymać?  On  jest  świetnie  wychowany  (pomijając 

epizody z łykaniem skarpetek i upodobanie do błyszczących przedmiotów), a jeśli w pałacu 

panoszą się szczury, on może ten problem totalnie rozwiązać. Ale jeśli okaże się, że do pałacu 

nie  wpuszczają  kotów?  No  bo  przecież  jemu  nie  usunięto  pazurów,  więc  jeśli  są  tam 

jakiekolwiek cenne meble albo gobeliny, czy coś podobnego, można się z nimi spokojnie od 

razu pożegnać... 

Pan  G.  i  moja  mama  już  rozmawiają  o  tym,  gdzie  rozmieścić  jego  rzeczy,  kiedy 

wprowadzi się na poddasze. I pan G. ma trochę całkiem luzackich rzeczy. Na przykład stół do 

piłkarzyków,  perkusję  (kto  by  pomyślał,  że  pan  Gianini  jest  MUZYKALNY!?),  flipper 

ORAZ trzydziestosześciocalowy telewizor z płaskim kineskopem. 

Wcale nie żartuję. On jest DUŻO większym luzakiem, niż kiedykolwiek przedtem mi 

się wydawało. 

Jeżeli przeprowadzę się do Genowii, będzie mi strasznie brakowało własnego stołu do 

piłkarzyków. 

background image

Ale jeżeli nie przeprowadzę się do Genowii, kto pocieszy mojego biednego ojca w tej 

chronicznej samotności? 

Oho, pani technik kosmetyczny wróciła z niebieskim cieniem. 

Przysięgam,  że zaraz wszystko  zwrócę. Dobrze chociaż, że ze zdenerwowania przez 

cały dzień nic nie zjadłam. 

Sobota, 25 października, 19.00 

po drodze do domu Lilly

 

O Boże, o Boże, o Boże, o Boże, o Boże, O BOŻE! 

Schrzaniłam. NAPRAWDĘ schrzaniłam. 

Nie wiem, jak to się stało. Szczerze, nie mam pojęcia. Wszystko szło tak dobrze. No 

bo  ta  Beverly  Bellerieve,  ona  jest  taka...  taka  MIŁA.  Ja  się  naprawdę  okropnie 

denerwowałam, a ona robiła, co mogła, żeby mnie uspokoić. 

Ale coś mi się wydaje, że naplotłam strasznie dużo głupot. 

Wydaje mi się? WIEM, że naplotłam. 

Nie chciałam, żeby to się stało. Naprawdę nie chciałam. Nawet nie wiem, jak mi się to 

wymknęło. Byłam po prostu mocno nakręcona i zdenerwowana, a potem te światła i mikro-

fon,  i  wszystko.  Czułam  się  jak...  Sama  nie  wiem.  Jakbym  znów  się  znalazła  w  gabinecie 

dyrektor Gupty i od nowa przeżywała ten incydent z syropem na kaszel z kodeiną. 

Więc kiedy Beverly Bellerieve powiedziała do mnie: 

- Mia, ostatnio spotkała cię chyba pewna przyjemna niespodzianka... 

Zupełnie  zgłupiałam.  Jedną  częścią  umysłu  zastanawiałam  się:  „Skąd  wiedziała?”. 

Drugą myślałam: „Zobaczą to miliony. Rób szczęśliwą minę.” 

Więc odpowiedziałam: 

-  Och,  tak.  No  cóż,  jestem  mocno  podekscytowana.  Zawsze  chciałam  mieć  młodsze 

rodzeństwo. Ale oni naprawdę nie chcą robić wokół tego zamieszania, wie pani. Będzie tylko 

mała kameralna ceremonia w ratuszu, ze mną jako świadkiem... 

I  wtedy  tata  upuścił  na  ziemię  szklankę,  z  której  popijał  wodę  Perrier.  A  potem 

Grandmère  zrobiło  się  słabo  (pewnie  na  skutek  hiperwentylacji)  i  musiała  oddychać  do 

papierowej torebki. 

A ja siedziałam tam i myślałam: O mój Boże, o mój Boże, co ja narobiłam? 

Oczywiście, okazało się, że Beverly Bellerieve wcale nie nawiązywała do ciąży mojej 

matki. Oczywiście, że nie. Skąd niby miałaby o tym wiedzieć? 

background image

Ściśle mówiąc, chodziło jej o to, że z algebry wyciągnęłam się z jedynki na trójkę. 

Chciałam wstać i podejść do ojca, żeby go pocieszyć, bo widziałam, jak osunął się na 

fotel  i  ukrył  głowę  w  dłoniach.  Ale  cała  byłam  oplątana  kablem  od  mikrofonu.  Niemal  pół 

godziny zajęło dźwiękowcom odpowiednie ułożenie kabli, więc nie chciałam ich poplątać czy 

coś, ale widziałam, że tacie trzęsą się ramiona i byłam pewna, że płacze, jak mu się to zawsze 

zdarza przy końcówce Uwolnić orkę, chociaż twierdzi wtedy, że to tylko katar sienny.

 

Beverly,  widząc  to,  zrobiła  dłonią  do  kamerzysty  taki  gest,  jakby  coś  przecinała,  i 

bardzo uprzejmie pomogła mi wyplątać się z kabli.

 

Jednak kiedy wreszcie udało mi się podejść do taty, okazało się, że wcale nie płakał... 

Niemniej za dobrze też nie wyglądał. Jego głos również brzmiał nieswojo, kiedy wychrypiał 

prośbę o szklaneczkę whisky.

 

Mimo  to,  po  trzech  czy  czterech  łykach  prawie  odzyskał  kolory.  Czego  nie  mogę 

powiedzieć o Grandmère. Chyba nigdy już nie dojdzie do siebie. Ostatnie, co widziałam, to 

jak piła sidecara, do którego ktoś wrzucił parę tabletek alka - seltzera.

 

Nawet  nie  chcę  myśleć,  co  powie  moja  mama,  kiedy  się  dowie,  co  narobiłam.  Bo 

chociaż  tata  kazał  mi  się  nie  martwić  i  obiecał,  że  wyjaśni  mamie,  co  się  stało,  nie  wiem, 

czego oczekiwać. Miał taki dziwny wyraz twarzy. Mam nadzieję, że nie planuje podbić oka 

panu G.

 

Ja i moja gadatliwa gęba. MOJA WIELKA, ŚMIESZNA, NIEPROPORCJONALNIE 

SZEROKA I GADATLIWA GĘBA.

 

Nie mam zielonego pojęcia, co jeszcze mówiłam w dalszej części wywiadu. Byłam tak 

totalnie  zbita  z  tropu  tą  pierwszą  wpadką,  że  nie  pamiętam  ani  jednej  rzeczy,  ani  jednego 

pytania Beverly Bellerieve.

 

Tata mnie zapewniał, że nie jest ani odrobinę zazdrosny o pana Gianiniego, że bardzo 

się cieszy szczęściem mojej mamy i że jego zdaniem ona i pan Gianini tworzą świetną parę. 

Wydaje mi się, że mówił szczerze. Po pierwszym szoku wcale nie wydawał się wytrącony z 

równowagi.  Kiedy  wywiad  się  skończył,  zauważyłam,  że  on  i  Beverly  Bellerieve  są  w 

naprawdę świetnej komitywie.

 

I  mogę  powiedzieć  tylko  jedno:  dzięki  Bogu,  że  prosto  z  hotelu  jadę  do  Lilly. 

Zaprosiła  nas  na  sfilmowanie  przyszłotygodniowego  odcinka  swojego  programu.  Chyba 

zobaczę,  czy  nie  dałoby  j  się  zostać  u  niej  na  noc.  Może  w  ten  sposób  moja  mama  będzie 

miała dość czasu, żeby przyzwyczaić się do tego wszystkiego i może zdąży mi przebaczyć, 

zanim jutro wrócę do domu.

 

Mam nadzieję.

 

background image

Sobota, 26 października, 2.00 sypialnia Lilly

 

Dobra, mam tylko jeszcze jedno pytanie: dlaczego u mnie zawsze tak bywa, że jak jest 

źle, to zaraz będzie jeszcze gorzej?

 

Bo najwyraźniej nie wystarczy, że:

 

1. Urodziłam się niedorozwinięta pod względem wielkości gruczołów piersiowych.

 

2. Moje stopy mają długość uda przeciętnego człowieka.

 

3. Jestem jedyną pretendentką do tronu pewnego europejskiego księstwa.

 

4. Średnia moich ocen wciąż, mimo wszystko, spada.

 

5. Mam tajemniczego adoratora, który nie chce się ujawnić.

 

6. Moja mama jest w ciąży z moim nauczycielem algebry, i...

 

7. Cała Ameryka dowie się o tym w poniedziałek wieczorem z wywiadu ze mną, na 

który wyłączność uzyskał program Dwadzieścia Cztery/Siedem.

 

Nie.  Na  dodatek  do  tego  wszystkiego,  ja  jedna  jedyna  spośród  wszystkich  moich 

przyjaciółek nigdy jeszcze nie całowałam się z języczkiem.

 

Serio. Do przyszlotygodniowego odcinka swojego programu Lilly uparła się nakręcić 

coś,  co  nazwała  spowiedzią  w  stylu  Scorsesego,  za  pomocą  której  ma  zamiar  zilustrować 

stopień degeneracji, w jaką popadła dzisiejsza młodzież. Zmusiła nas wszystkie do wyznania 

przed kamerą naszych największych grzechów i okazało się, że Shameeka, Tina Hakim Baba, 

Ling  Su  i  Lilly  -  one  WSZYSTKIE  pozwoliły  już  chłopakom  wsadzić  sobie  język  w  usta. 

WSZYSTKIE.

 

Tylko ja nie.

 

Dobra, Shameece wcale się tak bardzo nie dziwię. Odkąd w czasie wakacji urosły jej 

piersi, chłopcy kręcą się wokół niej, jakby była najnowszą wersją Tomb Raider. A Ling Su i 

Clifford, jej facet, są bardzo zaangażowani.

 

Ale Tina? Przecież ona ma ochroniarza, zupełnie jak ja. To niby kiedy ONA została 

sam na sam z jakimś chłopakiem dość długo, żeby zdążył ją pocałować z języczkiem?

 

A  Lilly?  Przepraszam  bardzo,  ale  Lilly,  MOJA  NAJLEPSZA  PRZYJACIÓŁKA? 

Która - jak sądziłam - mówi mi o wszystkim (chociaż ja sama nie zawsze odwzajemniam tę 

szczerość)? Poznała dotyk języka jakiegoś chłopca na swoim własnym i aż do TERAZ nawet 

nie wpadła na pomysł, żeby mi się zwierzyć?

 

Boris Pelkowski najwyraźniej jest o wiele bardziej przebojowym facetem, niż można 

by podejrzewać, biorąc pod uwagę ten zwyczaj co do swetrów.

 

Przepraszam,  ale  to  jest  po  prostu  chore.  Chore,  chore,  chore,  chore.  Wolałabym  już 

background image

raczej  umrzeć  jako  zasuszona,  nigdy  niepocałowana  stara  panna,  niż  dać  się  pocałować  z 

języczkiem  Borisowi  Pelkowskiemu.  No  bo  przecież  on  ma  zawsze  JEDZENIE  w  aparacie 

ortodontycznym.  I  to  nie  jakieś  zwykłe  jedzenie,  ale  zazwyczaj  jakieś  dziwne,  kolorowe 

rzeczy, na przykład gumisie albo jelly bellies.

 

Ale Lilly mówi, że kiedy się całują, zdejmuje aparacik.

 

Boże,  jestem  takim  wyrzutkiem.  Jedyny  chłopak,  który  mnie  w  życiu  pocałował, 

zrobił to tylko po to, żeby jego zdjęcie trafiło do prasy.

 

No tak, było tam trochę akcji z językiem, ale wierzcie mi, trzymałam mocno zaciśnięte 

usta.

 

A  ponieważ  nigdy  nie  całowałam  się  z  języczkiem  i  nie  miałam  nic  fajnego  do 

wyznania w jej programie, Lilly zdecydowała się ukarać mnie, rzucając mi Wyzwanie. Nawet 

mnie nie zapytała, czy nie wolałabym zostać spytana o Prawdę.

 

Lilly  wyzwala  mnie,  twierdząc,  że  nie  odważę  się  wyrzucić  bakłażana  na  chodnik  z 

okna jej sypialni na szesnastym piętrze.

 

Powiedziałam, że tak, oczywiście, odważę się, chociaż wcale nie miałam na to ochoty. 

No  bo  przecież  to  taka  głupota.  Ktoś  mógłby  zostać  poważnie  ranny.  Jestem  absolutnie  za 

ujawnieniem stopnia degeneracji, w jaką popadła amerykańska młodzież, ale nie chciałabym, 

żeby komuś rozkwaszono przy tym głowę.

 

Ale  co  ja  mogłam  zrobić?  To  było  Wyzwanie.  Musiałam  się  z  nim  zmierzyć.  Już 

wystarczy,  że  nigdy  nie  całowałam  się  z  języczkiem.  Nie  chcę  do  tego  wszystkiego  dostać 

etykietki mięczaka.

 

I  nie  mogłam  przecież  wstać  jakby  nigdy  nic  i  powiedzieć:  „No  cóż,  może  nigdy  z 

żadnym chłopakiem nie całowałam się z języczkiem, ale dostałam już od kogoś list miłosny. 

To znaczy od chłopaka”.

 

Bo jeśli Michael to Jo - Si - Rox? Ja wiem, że to mało prawdopodobne, ale... jeśli to 

on?  Nie  chcę,  żeby  Lilly  o  tym  wiedziała  -  nie  chcę  tak  samo,  jak  nie  chcę,  żeby  się 

dowiedziała o wywiadzie, jakiego udzieliłam Beverly Bellerieve, albo o tym, że moja mama i 

pan  G.  pobierają  się.  Z  całych  sił  próbuję  być  normalną  dziewczyną,  a  szczerze  mówiąc, 

żadna z wyżej wymienionych spraw nie da się zaliczyć do normalnych, nawet z przymruże-

niem oka.

 

Świadomość,  że  gdzieś  tam  na  świecie  jest  chłopak,  który  mnie  lubi,  dała  mi  chyba 

poczucie  siły  -  coś,  co  przydałoby  mi  się  bardzo  podczas  mojego  wywiadu  dla  Beverly 

Bellerieve, ale mniejsza z tym.  Może nie umiem sklecić jednego sensownego zdania, kiedy 

wymierzone  jest  we  mnie  oko  kamery  telewizyjnej,  ale  przynajmniej  jestem  w  stanie, 

background image

stwierdziłam, wyrzucić przez okno bakłażana.

 

Lilly była zaszokowana. Nigdy przedtem nie przyjęłam podobnego Wyzwania.

 

Naprawdę  nie  potrafię  wyjaśnić,  czemu  to  zrobiłam.  Może  po  prostu  próbowałam 

dorosnąć do mojej świeżej reputacji dziewczyny, która najbardziej z całej szkoły przypomina 

Josie.

 

A może bałam się, że jeśli odmówię, Lilly zmusi mnie do czegoś sto razy gorszego. 

Raz  kiedyś  zmusiła  mnie,  żebym  nago  przebiegła  w  obie  strony  korytarzem.  I  wcale  nie 

korytarzem mieszkania Moscovitzow, tylko korytarzem NA ZEWNĄTRZ.

 

Cokolwiek  mną  kierowało,  już  po  chwili  usiłowałam  chyłkiem  prześliznąć  się  koło 

państwa doktorostwa Moscovitz - którzy wylegiwali się w salonie w dresach, każde w fotelu 

otoczonym  stosami  fachowych  pism  medycznych  -  chociaż  ojciec  Lilly  czytał  „Sports 

Illustrated”, a mama Lilly przeglądała „Cosmo” - i zakraść się do kuchni.

 

- Cześć, Mia - zawołał tata Lilly zza swojego magazynu. - Co u ciebie?

 

- Hm - odparłam nerwowo. - W porządku.

 

- A jak twoja mama? - spytała mama Lilly.

 

- Też w porządku - odparłam.

 

- Dalej widuje się towarzysko z twoim nauczycielem algebry? 

- Hm. Tak, proszę pani - powiedziałam. 

Z dalej idącym skutkiem, niż się pani wydaje. 

- A ty ciągle aprobujesz ten związek? - Chciał wiedzieć ojciec Lilly. 

- Hm. Tak, proszę pana. 

Nie  sądziłam,  żeby  należało  w  tym  momencie  wspominać,  że  moja  mama  będzie 

miała dziecko z panem G. No bo w sumie byłam przecież w trakcie Wyzwania. Kiedy jesteś 

w trakcie Wyzwania, nie powinieneś zatrzymywać się na sesję psychoanalizy. 

- No cóż, pozdrów ją ode mnie - powiedziała mama Lilly. - Nie możemy się doczekać 

kolejnej wystawy jej prac. To będzie w galerii Mary Boone, tak? 

- Tak, proszę pani - powiedziałam. 

Moscovitzowie  są  wielkimi  fanami  malarstwa  mojej  mamy.  Jeden  z  jej  najlepszych 

obrazów, Kobieta jedząca małą przekąskę w Starbucks, wisi u nich w jadalni. 

- Przyjdziemy na pewno - dodał ojciec Lilly. 

A  potem  i  on,  i  jego  żona  z  powrotem  zatopili  się  w  swoich  pismach,  więc  szybko 

ruszyłam do kuchni. 

W  pojemniku  na  warzywa  znalazłam  bakłażana.  Schowałam  go  pod  bluzką,  żeby 

państwo  doktorostwo  Moscovitz  nie  zobaczyli,  jak  skradam  się  z  powrotem  do  pokoju  ich 

background image

córki z olbrzymim jajowatym warzywem, co z pewnością wywołałoby niepotrzebne pytania. 

Kiedy go niosłam, myślałam sobie: Oto jak moja matka będzie wyglądała za kilka miesięcy. 

To  nie  była  zbyt  pocieszająca  myśl.  Nie  sądzę,  żeby  w  ciąży  moja  mama  ubierała  się  choć 

trochę bardziej konserwatywnie niż poza ciążą. 

A to znaczy: niezbyt konserwatywnie. 

Potem, kiedy Lilly poważnym tonem snuła narrację, opowiadając do mikrofonu, jak to 

Mia  Thermopolis  za  chwilę  zrobi  coś,  co  zada  kłam  rozpowszechnionemu  wizerunkowi 

grzecznej  dziewczynki,  a  Shameeka  filmowała,  ja  otworzyłam  okno,  upewniłam  się,  że  na 

dole nie ma żadnych niewinnych przechodniów, a potem... 

- Bomby poszły - powiedziałam, jak w filmie. 

To  był  w  sumie  bardzo  luzacki  widok,  kiedy  ten  fioletowy  bakłażan  wielkości  piłki 

futbolowej  koziołkował  w  powietrzu.  Na  Piątej  Alei,  gdzie  mieszkają  Moscovitzowie,  jest 

tyle  latarni,  że  widziałyśmy,  jak  spadał  na  dół,  mimo  że  była  już  noc.  Bakłażan  spadał  i 

spadał, mijając okna psychoanalityków i bankierów inwestycyjnych (tylko tacy ludzie mogą 

sobie pozwolić na mieszkania w apartamentowcu Lilly), aż wreszcie... 

PLASK! 

Bakłażan rąbnął o chodnik. 

Chociaż właściwie nie uderzył o chodnik, tylko na nim EKSPLODOWAŁ, a szczątki 

bakłażana pofrunęły na wszystkie strony - głównie na miejski autobus sieci M1, który właśnie 

przejeżdżał, ale sporo poleciało też na jaguara stojącego obok przy krawężniku. 

Właśnie wychylałam się przez okno, podziwiając rozplaskany wzór utworzony przez 

bakłażana  na  całej  jezdni  i  na  chodniku,  kiedy  drzwiczki  jaguara  po  stronie  kierowcy 

otworzyły  się  i  jakiś  mężczyzna  wysiadł  zza  kierownicy,  a  w  tej  samej  chwili  spod  markiz 

nad głównym wejściem do apartamentowca Lilly wyszedł odźwierny i podniósł głowę... 

I nagle ktoś objął mnie ramieniem w talii i szarpnął do tyłu, zbijając mnie z nóg. 

- Na podłogę! - syknął Michael, upychając mnie pod oknem. 

Wszyscy  schyliliśmy  głowy.  To  znaczy  Lilly,  Michael,  Shameeka,  Ling  Su  i  Tina 

schylili głowy. Ja już leżałam na podłodze. 

A skąd tu się wziął Michael? Nawet nie wiedziałam, że jest w domu - a możecie być 

spokojni, że spytałam, choćby z uwagi na to ewentualne bieganie nago po koniarzu. Tak na 

wszelki wypadek spytałam.

 

Ale  Lilly  powiedziała  wtedy,  że  poszedł  na  Columbię  na  jakiś  wykład  na  temat 

kwazarów i wróci dopiero za parę godzin.

 

-  Zgłupiałyście dziewczyny,  czy  co?  -  Chciał wiedzieć Michael.  - Nie przyszło  wam 

background image

do  głowy,  że  w  ten  sposób  można  kogoś  zabić?  A  poza  tym  w  Nowym  Jorku  wyrzucanie 

czegokolwiek przez okno jest niezgodne z prawem.

 

- Och, Michael - powiedziała zdegustowana Lilly. - Dorośnij wreszcie. To było tylko 

zwykłe ogrodowe warzywo.

 

- Mówię poważnie - Michael miał wściekłą minę. - Jeżeli ktokolwiek widział, co Mia 

zrobiła przed chwilą, mogą ją zaaresztować.

 

- Nie, nie mogą - odparła Lilly. - Jest niepełnoletnia.

 

-  Więc  mogą  ją  sądzić  w  sądzie  dla  nieletnich.  Lepiej  nie  planuj  emisji  tej  sceny  w 

swoim programie - powiedział Michael.

 

O mój Boże, Michael stawał w obronie mojego honoru! A przynajmniej upewniał się, 

że nie skończę w sądzie dla nieletnich. To było z jego strony takie urocze. Takie... no, takie w 

stylu Jo - Si - Roksa.

 

Lilly na to:

 

- Ależ oczywiście, że to wyemituję.

 

- Więc lepiej opracuj jakoś te ujęcia, na których widać twarz Mii.

 

Lilly wysunęła podbródek.

 

- Nie ma mowy.

 

-  Lilly,  wszyscy  wiedzą,  kim  jest  Mia.  Jeżeli  puścisz  ten  fragment  na  antenę,  we 

wszystkich wiadomościach podadzą, że księżniczkę Genowii sfilmowano, jak miotała pociski 

balistyczne z okna apartamentu swojej przyjaciółki, z wysokiego piętra. Rusz głową, dobra?

 

Michael puścił moją talię, co zauważyłam z żalem.

 

-  Lilly,  Michael  ma  rację  -  stwierdziła  Tina  Hakim  Baba.  -  Lepiej  wytnijmy  ten 

fragment. Mia nie potrzebuje jeszcze większego zainteresowania mediów niż obecne.

 

A Tina jeszcze nawet NIE WIE o tej historii z Dwadzieścia Cztery/Siedem.

 

Lilly  wstała  i  głośno  tupiąc,  podeszła  do  okna.  Zaczęła  się  wychylać,  pewnie  żeby 

sprawdzić, czy odźwierny albo właściciel jaguara jeszcze tam stoją, ale Michael szarpnął ją 

do tyłu.

 

-  Reguła  Numer  Jeden  -  powiedział.  -  Jeżeli  upierasz  się  wyrzucać  cokolwiek  przez 

okno,  nigdy,  ale  to  nigdy  nie  sprawdzaj,  czy  ktoś  tam  na  dole  nie  stoi  i  nie  patrzy  w  górę. 

Zobaczą,  że  wyglądasz  i  sprawdzą,  w  którym  mieszkaniu  jesteś.  A  potem  zostaniesz 

oskarżona o wyrzucenie tego czegoś. Bo nikt inny oprócz sprawcy nie wyglądałby przez okno 

w takich okolicznościach.

 

- No, no, Michael - powiedziała Shameeka z podziwem. - To brzmi tak, jakbyś miał w 

tym jakieś doświadczenie.

 

background image

Żeby tylko. Przecież on brzmiał zupełnie jak Brudny Harry.

 

Czyli dokładnie tak, jak sama się poczułam, kiedy wyrzuciłam bakłażana za okno. Jak 

Brudny Harry.

 

I  to  było  fajne  uczucie  -  chociaż  jeszcze  fajniej  było,  kiedy  Michael  w  taki  sposób 

stanął w mojej obronie.

 

Michael odparł:

 

- Dajmy na to, że kiedyś bardzo się interesowałem przeprowadzaniem eksperymentów 

z siłą ciążenia.

 

Ho,  ho.  Jest  tyle  rzeczy,  których  nie  wiem  o  bracie  Lilly.  Na  przykład,  że  był 

młodocianym przestępcą!

 

Czy  taki  geniusz  komputerowy  pół  na  pół  z  młodocianym  przestępcą  mógłby  się 

zainteresować taką jak ja księżniczką o płaskiej klatce piersiowej? Uratował mi przecież życie 

dziś  wieczorem  (no  dobra,  uratował  mnie  przed  odrabianiem  za  karę  iluś  godzin  prac 

społecznych).

 

To nie to samo, co pocałunek z języczkiem, wolny taniec czy nawet przyznanie się do 

autorstwa tamtego anonimowego listu. 

Ale to już jakiś początek.

 

 

Wiem, co sobie myślisz 

Wystrzelił sześć czy tylko pięć kul? 

Szczerze, w całym zamieszaniu, 

Sama się pogubiłam. 

Ale musisz spytać sam siebie o jedno

 

 

(pauza)

 

 

Czy mam szczęście?

 

 

(długa pauza)

 

 

A więc?

 

 

(długa pauza)

 

 

background image

Jak myślisz, idioto?

 

 

 

DO ZROBIENIA

 

1. Dziennik na lekcje angielskiego.

 

2. Przestać myśleć o tym głupim liście.

 

3. To samo: Michael Moscovitz.

 

4. To samo: wywiad.

 

5. To samo: mama.

 

6. Zmienić kotu żwirek.

 

7. Odnieść bieliznę do pralni.

 

8. Poprosić gospodarza domu, żeby założył zamek w drzwiach do łazienki.

 

9. Kupić: 

płyn do mycia naczyń

 

patyczki do uszu

 

blejtramy (dla mamy)

 

coś, czym się smaruje paznokcie, żeby źle smakowały

 

upominek dla pana Gianiniego, coś na temat: „Witamy w rodzinie”

 

upominek  dla  taty,  coś  na  temat:  „Nie  martw  się,  któregoś  dnia  i  ty 

spotkasz prawdziwą miłość”.

 

Niedziela, 26 października, 19.00

 

Naprawdę się bałam, że kiedy wrócę do domu, mama będzie się na mnie gniewać.

 

Nie tego, że będzie na mnie WRZESZCZEĆ. Moja mama raczej nie należy do osób, 

które wrzeszczą.

 

Ale  czasami  sprawiam  jej  przykrość,  na  przykład  wtedy,  kiedy  zrobię  coś  głupiego, 

powiedzmy  -  nie  zadzwonię,  żeby  jej  dać  znać,  gdzie  jestem,  kiedy  do  późna  siedzę  poza 

domem (co, biorąc pod uwagę moje życie towarzyskie, czy raczej jego brak, prawie nigdy się 

nie zdarza).

 

Tym  razem  jednak  narozrabiałam  i  to  potężnie.  Naprawdę  bardzo  ciężko  było  mi 

wyjść dziś rano z mieszkania Moscovitzów i wrócić do domu, bo wiedziałam, że może tam na 

mnie czekać ogromnie rozczarowany człowiek.

 

Oczywiście, zawsze żałuję, kiedy muszę wyjść od Lilly. Za każdym razem, kiedy tam 

idę, mam coś w rodzaju wakacji od codziennego życia. Lilly ma taką miłą normalną rodzinę. 

background image

No  cóż  -  o  tyle  normalną,  o  ile  normalna  może  być  para  psychoanalityków,  których  syn 

prowadzi  własny  webzin,  a  córka  własny  program  w  kablówce  ogólnego  dostępu.  U 

Moscovitzów  największym  problemem  jest,  na  przykład,  czyja  to  kolej  wyprowadzić  na 

spacer  Pawiowa,  ich  owczarka  szetlandzkiego,  albo  czy  zamówić  na  wynos  chińskie  czy 

tajskie jedzenie.

 

U mnie w domu problemy z reguły są jakby nieco bardziej skomplikowane.

 

Oczywiście, kiedy jednak zebrałam się wreszcie na odwagę i poszłam do domu, mama 

totalnie  się  ucieszyła  na  mój  widok.  Uściskała  mnie  mocno  i  powiedziała,  żebym  się  nie 

martwiła o to, co zaszło podczas kręcenia wywiadu. Powiedziała, że tata z nią już rozmawiał i 

że  ona  absolutnie  mnie  rozumie.  Spróbowała  nawet  wmówić  mi,  że  to  JEJ  wina,  bo  nie 

powiedziała mu nic od razu.

 

Co przecież wcale nie jest prawdą - to dalej moja wina, moja i tej mojej idiotycznej 

gadatliwości - ale miło mi było słyszeć te słowa, tak czy inaczej.

 

Potem spędziłyśmy czas bardzo przyjemnie, siedząc sobie i planując jej ślub z panem 

Gianinim.  Mama  stwierdziła,  że  Halloween  to  świetna  data  na  ślub,  skoro  sam  pomysł 

zawierania  małżeństwa  jest  taki  straszny.  Ślub  mają  wziąć  w  ratuszu,  więc  chyba  będę 

musiała zwolnić się z lekcji, co wcale mi nie przeszkadza!

 

A  ponieważ  to  będzie  Halloween,  mama  zdecydowała,  że  zamiast  sukienki  ślubnej 

założy do urzędu stanu cywilnego strój King Konga. Chce też, żebym się przebrała za Empire 

State Building (Bóg świadkiem, że wzrost mi na to pozwala). Próbowała właśnie przekonać 

pana G., żeby przebrał się za Fay Raya, kiedy zadzwonił telefon. To była Lilly. Do mnie.

 

Bardzo się zdziwiłam, bo przecież przed chwilą od niej wyszłam, ale stwierdziłam, że 

widocznie zostawiłam u niej szczoteczkę do zębów czy coś takiego.

 

Ale ona nie dlatego dzwoniła. Wcale nie dlatego dzwoniła - o czym przekonałam się, 

kiedy cierpko zapytała:

 

-  Co  to  znaczy?  Słyszę,  że  w  tym  tygodniu  udzieliłaś  wywiadu  dla  Dwadzieścia 

Cztery/Siedem?

 

Ogłuszyła  mnie.  Totalnie.  Pomyślałam  sobie,  że  ma  telepatyczne  zdolności  czy  coś 

takiego i przez te wszystkie lata ukrywała je przede mną. Spytałam:

 

- Skąd wiesz?

 

- Bo co minuta zapowiadają go w telewizji, ty kretynko.

 

Włączyłam telewizor. Faktycznie! Na każdym kanale, w każdym programie reklamy 

namawiały  widzów,  żeby  „jutro  wieczorem  włączyli  odbiorniki”  i  oglądali  wywiad  z 

„amerykańską księżniczką Mią”, na który wyłączność uzyskała Beverly Bellerieve.

 

background image

O mój Boże. To już koniec wszystkiego.

 

-  No  więc,  czemu  mi  nie  powiedziałaś,  że  masz  zamiar  wystąpić  w  telewizji?  - 

dopytywała się Lilly.

 

- Nie wiem - odparłam, znów czując, że za chwilę zwymiotuję. - To się stało dopiero 

wczoraj. To przecież bez znaczenia.

 

Lilly zaczęła wrzeszczeć tak głośno, że musiałam odsunąć słuchawkę od ucha:

 

-  BEZ  ZNACZENIA???  Udzieliłaś  wywiadu  Beverly  Bellerieve  i  to  jest  BEZ 

ZNACZENIA??? Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, że BEVERLY BELLERIEVE TO JEDNA 

Z NAJPOPULARNIEJSZYCH I NAJOSTRZEJSZYCH DZIENNIKAREK W AMERYCE i 

że  od  niepamiętnych  czasów  jest  dla  mnie  BOHATERKĄ  i  WZOREM  DO 

NAŚLADOWANIA?

 

Kiedy  wreszcie  uspokoiła  się  na  tyle,  żeby  pozwolić  mi  cokolwiek  wtrącić, 

próbowałam  wyjaśnić  jej,  że  nie  miałam  pojęcia  o  dziennikarskich  zasługach  Beverly,  a 

jeszcze mniej o tym, że od niepamiętnych czasów jest ona dla Lilly bohaterką i wzorem do 

naśladowania. Na mnie, powiedziałam, sprawiła po prostu wrażenie bardzo miłej osoby.

 

Ale w tym momencie Lilly miała mnie już powyżej uszu. Powiedziała:

 

-  Tylko  dla  dlatego  nie  jestem  na  ciebie  wściekła,  że  jutro  opowiesz  mi  o  tym  ze 

wszystkimi szczegółami. 

- Tak? 

A potem zadałam jej ważne dla mnie pytanie: 

- Dlaczego miałabyś się na mnie wściekać? Byłam naprawdę ciekawa. 

- Bo to MNIE dałaś kiedyś wyłączność na wywiad - wyjaśniła Lilly. - Dla Lilly mówi 

prosto z mostu. 

Wprawdzie tego nie pamiętam, ale pewnie tak było. 

Grandmère, jak zorientowałam się z tych zapowiedzi,  miała rację co do niebieskiego 

cienia do powiek. Zaskoczyło mnie to, bo zwykle się myli co do większości spraw. 

 

 

PIĘĆ SPRAW, CO DO KTÓRYCH 

GRANDMÈRE SIĘ MYLIŁA 

1. Że mój tata się ustatkuje, kiedy spotka właściwą kobietę. 

2. Że Gruby Louie wyssie ze mnie oddech i udusi podczas snu. 

3. Że jeśli nie pójdę do żeńskiej szkoły, zapadnę na jakąś społeczną chorobę. 

4. Że jeśli przekłuję sobie uszy, zainfekuję się i umrę na zakażenie krwi. 

background image

5. Że moja figura zaokrągli się do czasu, kiedy będę nastolatką. 

Niedziela, 26 października, 20.00

 

Nie uwierzycie, co dostarczono do nas do domu, kiedy mnie nie było. Byłam pewna, 

że to jakaś pomyłka, dopóki nie zobaczyłam następującego zamówienia. Chyba zabiję własną 

matkę. 

 

 

JEFFERSON MARKET 

GWARANTUJEMY NAJŚWIEŻSZY TOWAR 

SZYBKA BEZPŁATNA DOSTAWA 

Zamówienie numer 2803 

1 paczka popcornu z serem do mikrofalówki 

1 puszka czekoladowego napoju Yoo Hoo 

1 słoik oliwek koktajlowych 

1 torba cheerios 

1 pojemnik lodów czekoladowo - waniliowych 

1 paczka hot dogów wołowych 

1 paczka bułek do hot dogów 

1 paczka sera mozarella 

1 paczka chipsów ziemniaczanych o smaku barbecue 

1 puszka orzeszków do piwa 

1 paczka ciasteczek kokosowych 

1 słoik korniszonów 

papier toaletowy 

sześciofuntowa szynka 

 

Dostarczyć na adres: 

Helen Thermopolis, 1005 Thompson Street, 4A 

 

Czy  ona  nawet  w  przybliżeniu  nie  zdaje  sobie  sprawy,  jak  źle  te  wszystkie  tłuszcze 

nasycone i sód podziałają na jej nienarodzone dziecko? Widzę, że pan Gianini i ja będziemy 

musieli  w  ciągu  następnych  siedmiu  miesięcy  zachować  wyjątkową  czujność.  Wszystko 

background image

oprócz  papieru  toaletowego  oddałam  Ronnie,  naszej  sąsiadce.  Ronnie  powiedziała,  że 

najbardziej niezdrowe rzeczy też odda dzieciom, które w Halloween będą wyłudzać słodycze. 

Ona sama musi uważać na linię od czasu operacji zmiany płci. Teraz, kiedy przyjmuje masę 

zastrzyków z estrogenem, wszystko idzie jej prosto w biodra. 

Niedziela, 26 października, 21.00

 

Kolejny e - mail od Jo - Si - Roksa! Ten brzmiał tak:

 

 

J

O

C

ROX

: CZEŚĆ, MIA. WŁAŚNIE ZOBACZYŁEM ZAPOWIEDŹ WYWIADU Z TOBĄ. 

WYGLĄDAŁAŚ ŚWIETNIE. 

PRZEPRASZAM,  ŻE  NIE  MOGĘ  CI  POWIEDZIEĆ,  KIM  1  JESTEM.  DZIWIĘ 

SIĘ,  ŻE  DO  TEJ  PORY  SAMA  NIE  ODGADŁAŚ.  A  TERAZ  PRZESTAŃ  SPRAWDZAĆ 

SWOJĄ  SKRZYNKĘ  E  -  -  MAILOWĄ  I  WEŹ  SIĘ  ZA  PRACĘ  DOMOWĄ  Z  ALGEBRY. 

WIEM,  JAK  SIĘ  DO  TEGO  ZABIERASZ.  TO  JEDNA  Z  RZECZY,  KTÓRE  W  TOBIE 

NAJBARDZIEJ LUBIĘ. 

TWÓJ PRZYJACIEL

 

 

Ja od tego zwariuję. Kto to może być? No kto??? 

Natychmiast odpisałam:

 

 

G

R

L

OUIE

:

 

KIM JESTEŚ??????????????????????????? ???????????????? 

????????????????????????????????????????????????????????????????????

????????

 

 

Miałam nadzieję, że go tym przekonam, ale on mi w ogóle nie odpisał. Próbowałam 

się  domyślić,  kto  z  moich  znajomych  wie,  że  zawsze  zwlekam  do  ostatniej  chwili,  zanim 

zabiorę się za pracę domową z algebry. Niestety, wydaje mi się, że wiedzą o tym wszyscy.

 

Jednak osoba, która wie o tym najlepiej ze wszystkich, to Michael. No bo przecież to 

on  pomaga  mi  codziennie  na  RZ  w  odrabianiu  algebry.  I  zawsze  mnie  objeżdża  za  to,  że 

przenosząc liczby, nie zapisuję ich równo i tak dalej.

 

OBY Jo - Si - Rox był Michaelem Moscovitzem. Oby, OBY.

 

Ale jestem właściwie pewna, że to nie on. Zwyczajnie - za dobrze by było. Takie cuda 

przytrafiają się tylko dziewczynom w typie Lany Weinberger, ale nigdy takim jak ja. Znając 

moje szczęście, adoruje mnie ten totalny dziwak od chili. Albo jakiś inny facet, który oddycha 

background image

przez usta jak Boris.

 

DLACZEGO PADŁO WŁAŚNIE NA MNIE?

 

Poniedziałek, 27 października, RZ

 

Niestety,  coś  mi  się  wydaje,  że  Lilly  nie  jest  jedyną  osobą,  która  zauważyła 

zapowiedzi dzisiejszego wywiadu.

 

Wszyscy o tym mówią. Normalnie WSZYSCY.

 

I wszyscy mówią, że będą go oglądać.

 

A to znaczy, że jeszcze dzisiaj wszyscy dowiedzą się o mojej mamie i panu Gianinim.

 

Zresztą,  nic  mnie  to  nie  obchodzi.  Nie  mam  się  czego  wstydzić.  Zupełnie  niczego. 

Ciąża to piękny i naturalny stan.

 

Tylko  szkoda,  że  tak  mało  pamiętam  z  rozmowy  z  Beverly.  Bo  jestem  pewna,  że 

nadchodzący  ślub  mojej  mamy  nie  jest  jedyną  sprawą,  o  której  dyskutowałyśmy.  I  ja  się 

totalnie martwię, czy nie powiedziałam innych rzeczy, które głupio zabrzmią.

 

Zdecydowałam, że zbiorę więcej informacji na temat pobierania nauki w domu, tak na 

wszelki wypadek...

 

Tina Hakim Baba powiedziała mi, że jej matka, która pracowała kiedyś w Anglii jako 

supermodelka,  zanim  wyszła  za  mąż  za  pana  Hakim  Baba,  mówi,  że  w  ramach  przysługi 

dziennikarze przeprowadzający z nią wywiady przesyłali jej kopię taśmy przed emisją, więc 

jeśli miała jakieś zastrzeżenia, mogła jeszcze wyjaśnić sprawę.

 

Wydało  mi  się,  że  to  dobry  pomysł,  więc  w  czasie  lunchu  zadzwoniłam  do  taty  do 

hotelu i spytałam, czy mógłby poprosić Beverly, żeby przysłała mi taśmę.

 

A on powiedział:

 

- Zaczekaj chwilkę - i spytał ją.

 

Okazuje  się,  że  Beverly  akurat  tam  była!  W  pokoju  hotelowym  mojego  taty!  W 

poniedziałkowe popołudnie!

 

A potem, ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu, Beverly Bellerieve sama podeszła do 

telefonu i powiedziała:

 

- O co chodzi, Mia?

 

Wyjaśniłam jej, że wciąż bardzo się denerwuję tym wywiadem i zapytałam, czy jest 

jakaś szansa, żebym dostała kopię do obejrzenia, zanim zostanie wyemitowany.

 

Beverly naopowiadała mi, że prześlicznie wyglądałam i że to zupełnie niepotrzebne. 

Kiedy  zastanawiam  się  nad  tym  teraz,  nie  potrafię  sobie  dokładnie  przypomnieć,  co 

background image

powiedziała,  ale  rozmawiając  z  nią,  nabrałam  wszechogarniającego  poczucia,  że  wszystko 

będzie w jak największym porządku.

 

Beverly to taka osoba, dzięki której sama siebie lubisz. Nie wiem, jak ona to robi.

 

Nic dziwnego, że mój tata nie wypuścił jej ze swojego pokoju hotelowego od soboty.

 

 

Dwa samochody, z których jeden jedzie na północ z prędkością 65 

km/h, a drugi na południe z prędkością 80 km/h, wyjechały z miasta w tym 

samym czasie. Po ilu godzinach będą oddalone od siebie o 570 km?

 

 

A kogo to obchodzi? Nie no, ludzie kochani...

 

Poniedziałek, 27 października, biologia

 

Pani  Sing,  nasza  nauczycielka  biologii,  mówi,  że  fizjologicznie  niemożliwe  jest 

umrzeć  z  nudów  albo  ze  wstydu,  ale  ja  wiem,  że  to  nieprawda,  bo  dokładnie  w  tej  chwili 

doświadczam zawału serca.

 

A to dlatego, że kiedy po RZ Michael, Lilly i ja szliśmy razem korytarzem (Lilly na 

psychologię, ja na biologię, a Michael na rachunek różniczkowy i całkowy, a wszystkie trzy 

pracownie  mieszczą  się  w  tym  samym  skrzydle),  podeszła  do  nas  Lana  Weinberger  - 

PROSTO DO MNIE I DO MICHAELA - podniosła dwa palce wskazujące, pokazała nimi na 

nas i spytała:

 

- Czy wy chodzicie ze sobą?

 

Mogłabym  zupełnie  spokojnie  teraz  umrzeć.  Trzeba  było  zobaczyć  minę  Michaela! 

Wyglądał, jakby za chwilę głowa miała mu eksplodować, tak bardzo poczerwieniał.

 

I jestem pewna, że sama wcale nie byłam taka znów blada.

 

Lilly też nie pomogła, bo zaczęła się śmiać jak wariatka i rzuciła:

 

- Co takiego?!

 

A na to Lana i dziewczyny z jej świty też wybuchnęły śmiechem.

 

Nie wiem, co w tym śmiesznego. Te dziewczyny najwyraźniej nie widziały Michaela 

Moscovitza bez koszulki. Wierzcie mi, ja widziałam.

 

Chyba dlatego, że to  wszystko  było  takie idiotyczne, Michael  po prostu  całą sprawę 

zignorował. Ale ja wam mówię, coraz trudniej mi nie zapytać go, czy jest Jo - Si - Roksem. 

Na  przykład  bez  przerwy  próbuję  wprowadzić  do  rozmowy  temat  Josie  and  the  Pussycats. 

Wiem, że nie powinnam, ale po prostu nie mogę się powstrzymać!

 

background image

Nie  wiem,  jak  długo  to  zniosę.  Jestem  jedyną  dziewczyną  w  klasie,  która  nie  ma 

chłopaka.

 

 

 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania ze str. 135 

Angielski:  „Wykorzystaj  swoje  możliwości,  bo  to  wszystko,  co 

masz” - Ralph Waldo Emerson 

Opisz w dzienniku swoje refleksje związane z tym cytatem 

Historia cywilizacji: pytania na końcu rozdziału 9 

RZ: nie dotyczy 

Francuski: zaplanuj trasę wycieczki po Paryżu 

Biologia: Kenny się tym zajmie

 

 

Przypomnieć  mamie,  żeby  umówiła  się  na  wizytę  u  specjalisty  od  chorób 

dziedzicznych.  Czy  ona  lub  pan  Gianini  mogą  być  nosicielami  genu  odpowiadającego  za 

mutację  Tay  -  Sachsa? Jest  częsta  wśród  Żydów  z  Europy  Wschodniej  i  francuskich  Kana-

dyjczyków. Czy mamy w rodzinie francuskich Kanadyjczyków? DOWIEDZIEĆ SIĘ!

 

Poniedziałek, 2 7 października, po szkole

 

Nigdy nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale zaczynam się martwić o Grandmère. 

Mówię poważnie. Uważam, że ona zwariowała. Dosłownie. 

Weszłam do jej apartamentu hotelowego na swoją lekcję etykiety - zaplanowano, że 

zostanę  oficjalnie  przedstawiona  obywatelom  Genowii  gdzieś  tak  w  grudniu  i  Grandmère 

chce  mieć  pewność,  że  podczas  ceremonii  nie  poobrażam  dygnitarzy  ani  nic  takiego  -  i 

zgadnijcie, czym ona się zajmowała?

 

Konsultowała  z  mistrzem  ceremonii  księstwa  Genowii  ślubną  uroczystość  mojej 

matki.

 

Mówię  jak  najbardziej  poważnie.  Grandmère  kazała  temu  facetowi  przylecieć  do 

Stanów. Z samej Genowii! Siedzieli razem przy stole w jadalni nad rozłożoną na nim wielką 

płachtą  papieru,  na  której  namalowane  było  mnóstwo  małych  kółeczek,  a  Grandmère 

przyszpilała  do  nich  małe  karteczki.  Podniosła  wzrok,  kiedy  weszłam  do  środka,  i 

powiedziała po francusku:

 

background image

- Och, Amelia. Jak to miło. Wejdź i usiądź. Mamy mnóstwo do omówienia, ty, Vigo i 

ja.

 

Myślę,  że  musiałam  dostać  wtedy  wytrzeszczu.  Nie  wierzyłam  własnym  oczom. 

Totalnie miałam nadzieję, że to, co widzę, nie było - no wiecie... Tym, co widziałam.

 

- Grandmère, CO TY ROBISZ? - spytałam.

 

-  Czy  to  nie  oczywiste?  -  Grandmère  popatrzyła  na  mnie  spod  tych  swoich 

namalowanych brwi, uniesionych jeszcze wyżej niż zwykle. - Planuję ślub, naturalnie.

 

Przełknęłam ślinę. Było źle. NAPRAWDĘ źle.

 

- Hm - powiedziałam. - Ale czyj ślub, Grandmère? 

Popatrzyła na mnie bardzo sarkastycznie.

 

- Zgadnij - odparła. 

Przełknęłam ślinę jeszcze raz.

 

- Hm, Grandmère? - zagaiłam. - Mogę z tobą chwilę pomówić? Na osobności?

 

Ale Grandmère tylko machnęła ręką i stwierdziła:

 

-  Cokolwiek  chcesz  mi  powiedzieć,  możesz  mówić  przy  Vigo.  Od  dawna  bardzo 

chciał  cię  poznać.  Vigo,  oto  Jej  Wysokość,  księżniczka  Amelia  Mignonette  Grimaldi 

Renaldo.

 

Opuściła Thermopolis. Zawsze to robi.

 

Vigo  zerwał  się  od  stołu  i  rzucił  witać  ze mną. O  wiele  ode  mnie  niższy,  był  mniej 

więcej w wieku mojej mamy i nosił szary' garnitur. Chyba podzielał upodobanie mojej babki 

do  purpury  i  fioletu,  bo  miał  koszulę  z  jakiegoś  mocno  połyskliwego  materiału  w  odcieniu 

lawendy i równie połyskliwy ciemnofioletowy krawat. 

- Wasza Wysokość, cała przyjemność po mojej stronie. Tak bardzo się cieszę, że mogę 

panią poznać  - zaczął  wylewnie, a do Grandmère powiedział na stronie:  - Miała pani  rację, 

madame. Księżniczka ma typowy nos Renaldich. 

- Mówiłam ci, nieprawdaż? - Grandmère miała zadowolony głos. - Niesamowite. 

- Zdecydowanie. 

Vigo  palce  wskazujące  i  kciuki  ułożył  na  kształt  małej  ramki  do  zdjęć  i  spojrzał  na 

mnie przez nią zmrużonymi oczyma. 

-  Różowy  -  powiedział  stanowczo.  -  Wyłącznie  różowy.  Uwielbiam,  kiedy  główna 

druhna  nosi  róż.  Ale  pozostałe  druhny  trzeba  ubrać  w  kość  słoniową,  jak  sądzę.  TAK 

BARDZO w stylu Diany. Ale z drugiej strony, Diana zawsze miała WYCZUCIE. 

- Bardzo mi miło pana poznać - powiedziałam do Vigo. - Rzecz w tym jednak, że o ile 

wiem, mama i pan Gianini planowali spokojną cichą uroczystość w... 

background image

- Ratuszu - Grandmère przewróciła oczyma. 

Można  się  przerazić,  kiedy  to  robi,  bo  już  dawno  temu  kazała  sobie  zrobić  makijaż 

permanentny, żeby nie tracić cennego czasu, który mogłaby na przykład spędzić, zamęczając 

kogoś na śmierć. 

-  Tak,  już  słyszałam.  To  bez  sensu,  oczywiście.  Pobiorą  się  w  Biało  -  Złotej  Sali  w 

Plaza, a zaraz potem w Wielkiej Sali Balowej wydamy przyjęcie, jak przystoi matce przyszłej 

regentki Genowii. 

- Hm - powiedziałam. - Naprawdę sadzę, że oni woleliby coś innego. 

Grandmère popatrzyła z niedowierzaniem. 

-  A  niby  czemu?  Przecież  twój  ojciec  za  to  zapłaci.  A  i  ja  byłam  bardzo  szczodra. 

Każde z nich będzie mogło zaprosić dwadzieścia pięć osób. 

Opuściłam wzrok na płachtę papieru leżącą przed nią. Było na niej znacznie więcej niż 

pięćdziesiąt karteczek. 

Grandmère musiała zauważyć kierunek mojego spojrzenia, ponieważ dodała: 

- No cóż, ja, oczywiście, muszę zaprosić przynajmniej trzystu. 

Wytrzeszczyłam na nią oczy. 

- Trzystu kogo? 

- Gości, naturalnie. 

Czułam, że przestaję to wszystko ogarniać. Musiałabym chyba zadzwonić po pomoc, 

żeby dojść z nią do ładu. 

- Może powinnam zadzwonić do ojca i pogadać z nim o tym... - powiedziałam. 

-  Powodzenia  -  parsknęła  Grandmère.  -  Poszedł  gdzieś  z  tą  całą  Bellerieve  i  od  tej 

pory  słuch  o  nim  zaginął.  Jeżeli  nie  będzie  uważał,  skończy  tak  samo,  jak  twój  nauczyciel 

algebry. 

Tyle że to zupełnie nieprawdopodobne, żeby tata kogokolwiek zapłodnił, skoro jedyny 

powód,  dla  którego  zostałam  jego  spadkobierczynią,  zamiast  jakiegoś  potomka  z  prawego 

łoża,  to  bezpłodność  -  skutek  potężnych  dawek  chemioterapii,  która  wyleczyła  go  z  raka 

jądra.  Przypuszczam  jednak,  że  Grandmère  wciąż  usiłuje  o  tym  zapomnieć,  bo  bardzo 

rozczarowałam ją jako następczyni tronu. 

Właśnie  w  tym  momencie  spod  fotela  Grandmère  dobiegł  dziwny  jęk.  Obie 

spojrzałyśmy w dół. Na mój widok Rommel, miniaturowy pudel Grandmère, schował się tam 

ze strachu. 

Wiem, że wyglądam paskudnie i tak dalej, ale to naprawdę śmieszne, jak strasznie się 

mnie boi ten pies. A przecież ja uwielbiam zwierzęta!

 

background image

Choć  przypuszczałam,  że  nawet  samemu  świętemu  Franciszkowi  z  Asyżu  trudno 

byłoby  zachwycić  się  Rommlem.  Biedny  piesek  dostał  ostatnio  rozstroju  nerwowego  (jeśli 

chcecie  znać  moje  zdanie,  to  efekt  ciągłego  przebywania  w  pobliżu  mojej  babki),  wskutek 

czego wyszło mu całe futerko, więc Grandmère ubiera go w małe sweterki i płaszczyki, żeby 

się nie przeziębił.

 

Dzisiaj Rommel miał na sobie bolerko z norek. Wcale nie żartuję. Ufarbowane było na 

kolor  lawendy,  żeby  pasowało  do  tego,  które  okrywało  ramiona  Grandmère.  Człowiek 

noszący  zwierzęce  futro  wygląda  wystarczająco  fatalnie,  ale  tysiąc  razy  straszniej  wygląda 

zwierzę w futrze innego zwierzęcia.

 

- Rommel! - krzyknęła na psa Grandmère. - Przestań warczeć.

 

Tyle  tylko,  że  Rommel  nie  warczał.  On  jęczał.  Jęczał  na  mój  widok.  NA  MÓJ 

WIDOK!

 

Ile razy w ciągu jednego dnia mam doznawać upokorzenia?

 

-  Och,  ty  głupi  psie.  -  Grandmère  wzięła  Rommla  na  ręce,  ku  jego  widocznemu 

niezadowoleniu. Diamentowe broszki Grandmère wyraźnie uwierały go w kręgosłup (on nie 

ma na sobie ani grama tłuszczu, a ponieważ nie ma też futerka, jest i szczególnie wrażliwy na 

kanciaste przedmioty), ale chociaż usiłował się wyrywać, trzymała go mocno.

 

- Posłuchaj, Amelio - powiedziała Grandmère. - Chciałabym, żeby twoja matka i ten, 

jak mu tam, spisali dziś wieczorem nazwiska i adresy swoich gości, żebym mogła jutro dać 

zaproszenia  do  rozesłania.  Wiem,  Mia,  że  twoja  matka  będzie  chciała  zaprosić  parę  tych 

swoich,  hm...  wyzwolonych  przyjaciółek,  ale  moim  zdaniem  najlepiej  będzie,  jeżeli  postoją 

sobie na zewnątrz razem z reporterami i turystami. Mogą jej pomachać, kiedy będzie wsiadała 

i wysiadała z limuzyny. W ten sposób zyskają poczucie, że uczestniczą w ceremonii, a przy 

okazji  nikogo  nie  wprawią  w  zażenowanie  tymi  koszmarnymi  fryzurami  i  nieodpowiednim 

strojem.

 

- Grandmère - powiedziałam - ja naprawdę myślę, że...

 

-  A co myślisz o tej sukience?  - Grandmère podniosła zdjęcie sukni ślubnej  od Very 

Wang z szeroką falbaniastą spódnicą, jakiej mama za żadne skarby nie założyłaby na siebie.

 

Vigo sprzeciwił się:

 

-  Nie,  nie,  Wasza  Wysokość.  Naprawdę  uważam,  że  ta  będzie  lepsza.  -  A  potem 

pokazał zdjęcie lejącej się sukienki od Armaniego, której mama również za żadne skarby nie 

założyłaby na siebie.

 

-  Hm,  Grandmère  -  powiedziałam.  -  To  bardzo  ładnie  z  twojej  strony,  ale  mama 

stanowczo nie chce mieć hucznego ślubu. Naprawdę. Stanowczo.

 

background image

Pfuit - powiedziała Grandmère. 

Pfuit to po francusku „nie”, he, he.

 

-  Zmieni  zdanie,  kiedy  zobaczy  pyszne  zakąski,  jakie  poda  się  podczas  przyjęcia. 

Opowiedz jej o nich, Vigo.

 

Vigo zaczął recytować z upodobaniem:

 

-  Kapelusze  pieczarek  nadziewane  truflami,  czubki  szparagów  owijane  plasterkami 

łososia, strączki młodego zielonego groszku faszerowane kozim serem, endywia z okruchami 

niebieskiego pleśniowego sera w każdym starannie zwiniętym listeczku...

 

Powiedziałam:

 

- Hm. Grandmère? Ona nie zmieni zdania. Uwierz mi. 

Grandmère na to:

 

- Nonsens. Zaufaj mi, Mia. Twoja matka któregoś dnia doceni to wszystko. Vigo i ja 

zamienimy dzień jej ślubu w niezapomniane wydarzenie.

 

W to nie wątpiłam. 

Powiedziałam:

 

-  Grandmère,  mama  i  pan  Gianini  naprawdę  planują  coś  bardzo  cichego  i 

niezobowiązującego...

 

Ale  Grandmère  rzuciła  mi  jedno  ze  swoich  spojrzeń  -  są  naprawdę  niezwykle 

przerażające - i powiedziała takim śmiertelnie poważnym tonem:

 

-  Przez  trzy  lata,  kiedy  twój  dziadek  miał  ubaw  po  pachy,  walcząc  na  wojnie  z 

Niemcami,  ja  broniłam  hitlerowcom  -  nie  wspominając  o  Mussolinim  -  dostępu  do  pałacu. 

Strzelali  z  moździerzy  do  jego  bram.  Próbowali  czołgami  sforsować  fosę.  Jednak 

przetrwałam, choć tylko dzięki sile woli. A ty mi chcesz powiedzieć, Amelio, że nie zdołam 

przekonać jednej ciężarnej kobiety, żeby spojrzała na parę spraw moim okiem?

 

No cóż, nie twierdzę, że moja mama w czymkolwiek przypomina Mussoliniego albo 

hitlerowca,  ale  jeżeli  chodzi  o  stawienie  oporu  Grandmère...  Zawsze  bez  zastanowienia 

obstawię zwycięstwo mamy nad faszystowskim dyktatorem.

 

Widziałam,  że  w  tym  szczególnym  przypadku  samym  rozumowaniem  nikogo  nie 

przekonam, więc dostosowałam się do sytuacji, wysłuchałam jak Vigo upaja się menu, które 

ustalił,  muzyką,  którą  wybrał  na  podkład  do  ceremonii  i  na  późniejsze  przyjęcie,  a  nawet 

obejrzałam portfolio fotografa, którego wynajął.

 

Dopiero kiedy pokazali mi jedno z zaproszeń, coś do mnie dotarło.

 

- Ślub jest w piątek? - skrzeknęłam.

 

- Tak - potwierdziła Grandmère.

 

background image

- Ależ to Halloween!

 

I ta sama data, którą mama wybrała na ślub w ratuszu. A także, przypadkowo, dzień 

imprezy u Shameeki. 

Grandmère miała znudzoną minę.

 

- I co z tego?

 

- No wiesz, to po prostu... no, Halloween. 

Vigo popatrzył na moją babkę.

 

- Co to jest to całe Halloween? - zapytał.

 

I wtedy przypomniałam sobie, że w Genowii Halloween chyba nie obchodzą.

 

- Pogańskie święto - odparła Grandmère, wzruszając ramionami. - Dzieci przebierają 

się w różne kostiumy i domagają się słodyczy od obcych. Obrzydliwa amerykańska tradycja.

 

- Ale to już za TYDZIEŃ - zaznaczyłam. 

Grandmère uniosła swoje narysowane brwi.

 

- No to co?

 

- No cóż, to jest... no wiesz. Niedługo. Ludzie... na przykład ja... mogą mieć już jakieś 

inne plany.

 

-  Nie chciałbym  być niedelikatny, Wasza Wysokość  -  powiedział Vigo  -  ale chcemy 

mieć tę ceremonię za sobą, zanim po pani mamie zacznie... no... być WIDAĆ.

 

Świetnie. Więc nawet organizator imprez państwowych z Genowii wie, że moja matka 

jest w ciąży. Dlaczego Grandmère nie wynajmie sterowca Goodyeara i po prostu nie ogłosi 

tego nad terytorium trzech sąsiednich stanów?

 

A potem Grandmère zaczęła mi mówić, że skoro już jesteśmy przy temacie ślubów i 

tak  dalej,  to  świetna  okazja,  żebym  zaczęła  uczyć  się,  jakie  są  oczekiwania  wobec  moich 

ewentualnych książąt małżonków.

 

Zaraz, chwileczkę.

 

- Przyszłych KOGO?

 

- Książąt małżonków - powiedział Vigo z ożywieniem.  - Książę małżonek to partner 

poślubiony  przez  panującą  monarchinię.  Książę  Filip  jest  KSIĘCIEM  MAŁŻONKIEM 

królowej  Elżbiety.  Kogokolwiek  zdecyduje  się  poślubić  Wasza  Wysokość,  będzie  to  PANI 

książę małżonek.

 

Popatrzyłam na niego i zamrugałam oczami.

 

- Myślałam, że pan jest organizatorem oficjalnych imprez państwowych w Genowii - 

powiedziałam.

 

-  Vigo  nie  tylko  organizuje  dla  nas  imprezy,  ale  również  zajmuje  się  w  naszym 

background image

księstwie kwestiami protokołu dyplomatycznego - wyjaśniła Grandmère.

 

- Protokół? Ja myślałam, że to ma coś wspólnego z armią... 

Grandmère przewróciła oczami.

 

-  Protokół  to  forma  ceremoniału  i  etykiety  przestrzegana  przez  zagranicznych 

przedstawicieli  dyplomatycznych  podczas  sprawowania  funkcji  państwowych.  W  tym 

przypadku  Vigo  może  wyjaśnić,  na  czym  będą  polegały  oczekiwania  wobec  twojego 

przyszłego księcia małżonka. Żeby nie było potem żadnych niemiłych niespodzianek.

 

A  potem  Grandmère  kazała  mi  wziąć  kartkę  papieru  i  spisać  na  niej  dokładnie  to 

wszystko,  co  mówił  Vigo,  żebym  -  jak  mnie  poinformowała  -  za  cztery  lata  rozpoczynając 

studia, wiedziała, czemu ona się na mnie wścieknie, jeżeli strzeli mi do głowy związać się z 

kimś zupełnie nieodpowiednim.

 

Studia? Grandmère najwyraźniej nie ma pojęcia, że już w chwili obecnej czynnie się 

mną interesują kandydaci na księcia małżonka.

 

Wprawdzie nawet nie znam prawdziwego imienia Jo - Si - Roksa, ale hej, to w końcu 

dopiero początek.

 

A  potem  dowiedziałam  się,  co  konkretnie  musi  robić  książę  małżonek.  I  trochę 

zwątpiłam,  czy  w  najbliższym  czasie  pocałuję  się  z  kimkolwiek  z  języczkiem.  W  gruncie 

rzeczy rozumiem już, czemu mama mogła nie chcieć wyjść za mąż za mojego ojca - to jest, o 

ile kiedykolwiek poprosił ją o rękę.

 

Wklejam tu tę kartkę papieru: 

 

 

WYMAGANIA WOBEC KSIĘCIA MAŁŻONKA 

KSIĘŻNICZKI GENOWII

 

Książę  małżonek  będzie  prosił  księżniczkę  o  pozwolenie 

opuszczenia pokoju.

 

Książę  małżonek  będzie  czekał,  aż  księżniczka  skończy  swoją 

wypowiedź, zanim sam zacznie coś mówić.

 

Książę  małżonek  podczas  posiłków  będzie  czekał,  aż  księżniczka 

podniesie widelec, zanim weźmie do ręki swój.

 

Książę  małżonek  nie  będzie  siadał,  dopóki  nie  usiądzie  księż-

niczka.

 

Książę  małżonek  będzie  wstawał  z  chwilą,  gdy  księżniczka  się 

podniesie.

 

Książę  małżonek  nie  będzie  uprawiał  żadnych  ryzykownych 

background image

sportów,  takich  jak  wyścigi  samochodowe  lub  motorowodne,  wspinaczka 

wysokogórska  albo  skoki  spadochronowe,  do  chwili  narodzin  następcy 

tronu.

 

Książę  małżonek  na  wypadek  rozwodu  wyrzeknie  się  prawa  do 

opieki  nad  wszystkimi  dziećmi,  które  urodzą  się  w  trakcie  tego 

związku małżeńskiego.

 

Książę  małżonek  zrezygnuje  z  obywatelstwa  swojego  kraju  i 

przyjmie obywatelstwo Genowii.

 

 

Dobra. A teraz poważnie. Wyobrażacie sobie, z jaką fajtłapą w końcu wyląduję?

 

Właściwie będę miała szczęście, jeżeli w ogóle ktoś zechce się ze mną ożenić. Trzeba 

być  idiotą,  żeby  chcieć  się  ożenić  z  dziewczyną,  której  nawet  nie  można  przerwać  w  pół 

zdania.  Ani  wyjść  z  pokoju  w  trakcie  sprzeczki.  I  dla  której  trzeba  zrezygnować  z 

obywatelstwa własnego kraju.

 

Z  drżeniem  myślę,  za  jakiego  totalnego  nieudacznika  będę  musiała  wyjść  któregoś 

dnia.  Już  jestem  w  żałobie  po  świetnym  rajdowcu,  alpiniście  i  skoczku  spadochronowym, 

których  mogłabym  poślubić,  gdyby  nie  ten  cały  idiotyczny  numer  z  dziedziczeniem 

książęcego tronu.

 

 

 

PIĘĆ NAJGORSZYCH STRON 

ŻYCIA KSIĘŻNICZKI

 

1.  Nie  można  wyjść  za  mąż  za  Michaela  Moscovitza  (nigdy  nie  zrezygnowałby  ze 

swojego amerykańskiego obywatelstwa na rzecz genowiańskiego).

 

2. Donikąd nie można pójść bez ochroniarza (lubię Larsa, ale na litość boską, nawet 

papieżowi czasem wolno pomodlić się w samotności).

 

3.  Muszę  wyrażać  neutralne  opinie  na  takie  ważne  tematy,  jak  przemysł  mięsny  i 

palenie papierosów.

 

4. Lekcje etykiety z Grandmère.

 

5. Fakt, że wciąż muszę uczyć się algebry, chociaż to nie ma żadnego uzasadnienia, bo 

przecież w mojej przyszłej roli władczyni małego europejskiego księstwa algebra 

nigdy nie będzie mi potrzebna.

 

background image

Poniedziałek, 2 7 października, później

 

Zdecydowałam  się,  że  jak  tylko  wrócę  do  domu,  powiem  mamie,  że  ona  i  pan  G. 

muszą uciec, i to bez chwili zwłoki. Grandmère sprowadziła profesjonalistę! Czułam, że będą 

kłopoty w związku z wystawą prac mamy, która ma się odbyć bardzo niedługo i tak dalej, ale 

oni muszą uciec, inaczej czeka ich książęcy ślub, jakiego to miasto nie widziało od... 

No cóż, nigdy nie widziało.

 

Ale kiedy dotarłam do domu, mama tkwiła w łazience, z głową w muszli klozetowej. 

Dopadły ją poranne mdłości. Niestety, w przypadku mamy nie gardzą żadną porą dnia. 

Mama wymiotuje od rana do wieczora, nie tylko przed południem. 

Czuła  się  tak  fatalnie,  że  nie  miałam  serca  pogarszać  jej  stanu,  opowiadając,  co 

zaplanowała Grandmère. 

-  Nie  zapomnijcie  włączyć  wideo!  -  Mama  ciągle  wołała  do  mnie  z  łazienki.  Nie 

wiedziałam, o co jej chodzi, ale pan Gianini owszem. 

Chciała się upewnić, że nagramy wywiad. Mój wywiad z Beverly Bellerieve! 

Po  tym,  co  zastałam  u  Grandmère,  kompletnie  o  nim  zapomniałam.  Ale  mama 

pamiętała. 

Ponieważ  mama  była  niedysponowana,  tylko  pan  G.  i  ja  usiedliśmy,  żeby  wspólnie 

obejrzeć  wywiad  -  no  cóż,  w  przerwach  między  bieganiem  do  mamy,  do  łazienki  i 

proponowaniem jej alka - seltzera i tabletek solnych. 

Zdecydowałam,  że  opowiem  panu  G.  o  Grandmère  i  ślubie  w  czasie  pierwszej 

przerwy na reklamy - ale zaraz zapomniałam, bo nastąpił nieprawdopodobny horror. 

Beverly  Bellerieve  -  niewątpliwie  po  to,  żeby  zrobić  wrażenie  na  moim  ojcu  - 

faktycznie przesłała mi taśmę, a nawet i wywiadu. Załączę tu fragmenty. W przyszłości, jeśli 

jeszcze  kiedykolwiek  poproszą  mnie  o  udzielenie  wywiadu,  będę  mogła  zerknąć  tu  i 

dokładnie sobie przypomnieć, czemu nigdy więcej nie powinnam występować w telewizji. 

 

DWADZIEŚCIA CZTERY/SIEDEM 

Edycja poniedziałkowa, 27 października

 

Amerykańska księżniczka 

wywiad B. Bellerieve z M. Renaldo

 

[W tle Thomson Street, na południe od rzeki Hudson, SoHo, widok na World Trade 

Center]

 

Beverly  Bellerieve  (BB):  Zechciejcie  państwo  wyobrazić  sobie 

background image

przeciętną  nastolatkę.  No  cóż,  o  tyle  przeciętną,  o  ile  przeciętna 

może  być  nastolatka,  która  mieszka  w  Nowym  Jorku,  w  Greenwich 

Village, 

ze 

swoją 

niezamężną 

matką, 

znaną 

malarką, 

Helen 

Thermopolis.

 

Życie  Mii  wypełnione  było  tym,  co  zwykle  wypełnia  życie 

nastolatki  -  odrabianiem  lekcji,  spotkaniami  z  przyjaciółmi,  czasem 

jakąś jedynką z algebry... aż pewnego dnia wszystko się zmieniło

[Wnętrze apartamentu na ostatnim piętrze, hotel Plaza]

 

BB:  Mia  -  mogę  tak  się  do  ciebie  zwracać?  A  może  wolałabyś, 

żebym mówiła „Wasza Wysokość”? Albo: „Amelio”? 

Mia Renaldo (MR): Hm, nie. Proszę do mnie mówić Mia. 

BB:  Zatem,  Mia.  Opowiedz  nam  o  tamtym  dniu.  Dniu,  który,  jak 

sama wiesz, całkiem odmienił twoje życie. 

MR: No cóż. To było tak. Tata i ja byliśmy tu, w hotelu Plaza, 

wie  pani,  i  piliśmy  herbatę,  i  ja  dostałam  czkawki,  i  wszyscy  na 

mnie  patrzyli,  i  mój  tata,  wie  pani,  próbował  mi  powiedzieć,  że 

jestem  jedyną  spadkobierczynią  tronu  Genowii,  kraju,  w  którym 

mieszka,  a  ja  powiedziałam  coś  w  rodzaju:  „Słuchaj,  muszę  iść  do 

toalety”  i  poszłam  tam,  i  czekałam,  żeby  przeszła  mi  czkawka,  a 

potem wróciłam do stolika i on mi powiedział, że jestem księżniczką, 

a ja kompletnie straciłam głowę i uciekłam do zoo, i usiadłam tam, i 

przez jakiś czas przyglądałam się pingwinom, i zupełnie nie mogłam w 

to  uwierzyć,  bo  przecież  w  siódmej  klasie  musieliśmy  napisać  taki 

raport  z  opisem  wszystkich  państw  w  Europie  i  zupełnie  przeoczyłam, 

że  tata  jest  księciem.  I  ciągle  myślałam,  że  umrę,  jeśli  ludzie  w 

szkole  się  o  tym  dowiedzą,  bo  nie  chciałam  skończyć  jak  takie 

dziwadło,  jak  moja  przyjaciółka  Tina,  za  którą  chodzi  po  szkole 

ochroniarz.  Niestety,  dokładnie  tak  się  stało.  Jestem  dziwadłem, 

okropnym dziwadłem

[Tu jest ta część, w której ona próbuje ratować sytuację] 

BB:  Ach,  Mia,  nie  wierzę  ci.  Na  pewno  jesteś  bardzo  lubianą 

osobą. 

MR: Nie, nie jestem. Wcale nie jestem popularna. W mojej szkole 

popularni  są  tylko  faceci  z  drużyny.  I  cheerleaderki.  Ale  ja  nie 

jestem  popularna.  To  znaczy,  nie  spotykam  się  z  popularnymi  ludźmi. 

Nigdy mnie nie zapraszają na imprezy ani nic. To znaczy na te dobre 

imprezy, gdzie jest piwo, przytulanki i tak dalej. No, bo nie jestem 

background image

facetem z drużyny ani cheerleaderką, ani wybitnie zdolnym uczniem... 

BB:  Och.  Ależ  na  pewno  jesteś  wybitnie  zdolnym  uczniem. 

Chodzisz 

podobno 

na 

zajęcia, 

które 

nazywają 

się 

Rozwój 

Zainteresowań? 

MR:  Tak,  ale  widzi  pani,  RZ  to  coś  w  rodzaju  czasu  na  naukę 

indywidualną.  Tak  naprawdę,  to  nic  na  tych  zajęciach  nie  robimy. 

Normalnie się obijamy, bo nauczycielki nigdy nie ma w klasie. Zawsze 

siedzi  w  pokoju  nauczycielskim  po  drugiej  stronie  holu  i  nie  ma 

pojęcia, czym się zajmujemy. A my się obijamy

[Najwyraźniej wciąż jeszcze myślała, że uda jej się zrobić z tego wywiadu coś sensownego] 

BB:  Ale  ja  sobie  nie  wyobrażam,  żebyś  miała  aż  tal  dużo  czasu 

na obijanie się, Mia. Na przykład, siedzimy tutaj w apartamencie na 

ostatnim  piętrze  hotelu.!  To  apartament  twojej  babki,  szanownej 

księżnej wdowy z Genowii, która, jeśli dobrze się orientuję, udziela 

ci lekcji dworskiej etykiety. 

MR:  No  tak.  Daje  mi  lekcje  etykiety  co  dzień  po  szkole.  To 

znaczy, po mojej powtórce z algebry, którą mam po szkole. 

BB:  Mia,  a  czy  ostatnio  nie  spotkała  cię  czasem  jakaś  miła 

niespodzianka? 

MR:  Och,  tak.  No  cóż,  jestem  bardzo  przejęta.  Zawsze  chciałam 

mieć młodsze rodzeństwo. Ale oni naprawdę chcą wziąć cichy ślub, wie 

pani. Ograniczą się do skromnej ceremonii w ratuszu... 

I tak dalej. W sumie, jeszcze dużo więcej powiedziałam. Nie mam siły opowiadać o 

tym  ze  szczegółami.  Po  prostu  plotłam  jak  idiotka  jeszcze  przez  jakieś  dziesięć  minut,  a 

Beverly Bellerieve gorączkowo usiłowała naprowadzić mnie z powrotem na właściwy temat. 

Ale  nawet  przy  tak  imponujących  dziennikarskich  umiejętnościach,  okazało  się  to 

ponad  jej  siły.  Poniosło  mnie.  Połączenie  zdenerwowania  i,  obawiam  się,  syropu 

kodeinowego na kaszel sprawiło, że straciłam umiar. 

Pani Bellerieve jednak się nie poddała. Muszę jej to przyznać. Wywiad zakończył się 

tak: 

[Widok na Thompson Street, SoHo] 

BB:  Nie  jest  ani  chłopakiem  z  drużyny,  ani  cheerleaderką. 

Jednak,  panie  i  panowie,  Amelia  Mignonette  Grimaldi  Renaldo  jest 

kimś,  kto  przeczy  społecznym  podziałom,  które  dziś  przeważają  we 

współczesnych  instytucjach  edukacyjnych.  Jest  księżniczka.  Amery-

kańską księżniczką. 

background image

A  przecież  staje  ona  wobec  tych  samych  problemów  i  wymagań,  z 

którymi  codziennie  borykają  się  nastolatki  w  całym  kraju...  z  tą 

jedną  różnicą:  któregoś  dnia,  gdy  dorośnie,  będzie  rządzić  całym 

państwem. 

A kiedy nadejdzie  wiosna, Mia będzie miała młodsze rodzeństwo. 

Tak, Dwadzieścia Cztery/Siedem dowiedziało się, że Helen Thermopolis 

i  nauczyciel  algebry  Mii,  Frank  Gianini,  oczekują  w  maju  przyszłego 

roku  swojego  pierwszego  dziecka.  Po  przerwie  na  reklamy  wywiad  z 

ojcem  Mii,  księciem  Genowii...  tylko  w  naszym  programie... 

oglądajcie Dwadzieścia Cztery/Siedem.

 

Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak przeprowadzić się do Genowii. 

Moja  mama,  która  wreszcie  pod  koniec  programu  weszła  do  pokoju,  próbowała 

wspólnie z panem Gianinim przekonywać mnie, że nie było tak źle. 

Było źle. Och, wierzcie mi, było źle. 

Telefon  zaczął  dzwonić  zaraz  po  programie,  a  ja  z  miejsca  zrozumiałam,  na  co  się 

zanosi. 

-  O  Boże  -  powiedziała  mama,  nagle  coś  sobie  przypominając.  -  Nie  podnoś 

słuchawki! To moja matka! Frank, zapomniałam powiedzieć o nas mojej matce! 

Właściwie miałam nawet nadzieję, że to babcia Thermopolis. Z babcią Thermopolis, 

moim zdaniem, rozmawiałoby mi się o wiele lepiej niż z osobą, która faktycznie zadzwoniła - 

czyli z Lilly. 

Rany boskie, ależ ona była wściekła! 

- Można wiedzieć, co miałaś na myśli, nazywając nas bandą dziwadeł? - wrzasnęła do 

telefonu. 

- Lilly, o czym ty mówisz? Nie nazwałam cię dziwadłem - i odparłam.

 

-  Poinformowałaś  praktycznie  cały  naród,  że  uczniowie  Liceum  imienia  Alberta 

Einsteina  dzielą  się  na  różne  społeczno  -  ekonomiczne  podgrupy  i  subkultury,  ale  ty  i  twoi 

przyjaciele jesteście za mało fajni, żeby do jakiejkolwiek należeć!

 

- No cóż - powiedziałam. - Tak przecież jest.

 

- Mów za siebie! A co z RZ?

 

- CO z RZ?

 

- Przed chwilą poinformowałaś cały kraj, że na tych zajęciach siedzimy i obijamy się, 

bo  pani  Hill  zawsze  znika  w  pokoju  nauczycielskim.  Czyś  ty  do  reszty  zgłupiała?  Teraz 

będzie miała przez ciebie kłopoty!

 

Poczułam, że coś mi się w środku zaciska, jakby ktoś bardzo, bardzo mocno skręcał 

background image

mi wnętrzności.

 

- O, nie - jęknęłam. - Naprawdę tak uważasz?

 

Lilly wydała z siebie tylko jakiś sfrustrowany wrzask, a potem warknęła:

 

- Moi rodzice kazali życzyć twojej mamie mazel tov. A potem walnęła słuchawką.

 

Poczułam się gorzej niż kiedykolwiek przedtem. Biedna pani Hill!

 

Potem telefon zadzwonił znowu. Tym razem Shameeka.

 

-  Mia  -  zaczęła  -  pamiętasz,  jak  zapraszałam  cię  na  imprezę  w  Halloween,  w  ten 

piątek?

 

- Tak - odparłam.

 

- No więc tata już mi nie pozwoli jej zrobić.

 

- CO? Dlaczego?

 

- Bo dzięki tobie doszedł do wniosku, że Liceum imienia Alberta Einsteina jest pełne 

seksoholików i alkoholików.

 

- Przecież ja niczego takiego nie powiedziałam! - No, przynajmniej nie dokładnie tymi 

słowami.

 

-  Ale  on  tak  to  odebrał.  W  tej  chwili  siedzi  w  pokoju  obok  i  surfuje  po  Internecie, 

szukając  szkoły  dla  dziewcząt  w  New  Hampshire,  do  której  mógłby  mnie  wysłać  w 

przyszłym semestrze. I mówi, że na następną randkę z chłopakiem puści mnie, kiedy skończę 

trzydzieści lat.

 

- Och, Shameeka - westchnęłam. - Tak strasznie mi przykro. 

Shameeka  nic  nie  odpowiedziała.  Prawdę  mówiąc,  musiała  odłożyć  słuchawkę,  bo 

rozszlochała się tak, że nie mogła mówić. 

Telefon zadzwonił znowu. Nie chciałam podnosić słuchawki, ale nie miałam wyboru; 

pan Gianini podtrzymywał mamie głowę, a ona znów wymiotowała.

 

- Halo?

 

To była Tina Hakim Baba.

 

- O mój Boże! - zawołała.

 

- Przepraszam cię, Tina - powiedziałam, sądząc, że lepiej będzie, jeżeli zacznę z góry 

przepraszać każdą osobę, która do mnie zadzwoni.

 

- Przepraszam? A za co ty mnie przepraszasz? - nawet przez telefon było słychać, że 

Tina jest w jakimś amoku. - Powiedziałaś o mnie w telewizji!

 

- Hm... no tak. - I jeszcze nazwałam ją dziwadłem.

 

- To niesamowite! - wrzeszczała Tina. - To po prostu super!

 

- Ty nie... nie gniewasz się na mnie?

 

background image

-  Dlaczego  miałabym  się  na  ciebie  gniewać?  To  najfajniejsza  rzecz,  jaka  mi  się  w 

życiu zdarzyła. Nikt nigdy jeszcze nie mówił o mnie w telewizji!

 

Przepełniła mnie miłość i uznanie wobec Tiny Hakim Baba.

 

- Hm... - zaczęłam ostrożnie - a twoi rodzice też to oglądali?

 

- Tak! Oni też są pod wrażeniem. Mama kazała ci powtórzyć, że ten niebieski cień do 

powiek  to  przebłysk  geniuszu.  Odrobina,  tyle  tylko,  żeby  chwytać  światło.  Bardzo  jej  się 

podobało.  I prosiła przekazać jeszcze twojej mamie, że ma świetny krem  na rozstępy, który 

przywiozła  ze  Szwecji.  Wiesz,  na  ten  okres,  kiedy  twojej  mamie  brzuch  zacznie  się 

powiększać. Wezmę go jutro ze sobą do szkoły, to będziesz mogła jej dać.

 

-  A  twój  tata?  -  spytałam  ostrożnie.  -  Nie  ma  zamiaru  odesłać  cię  do  szkoły  dla 

dziewcząt albo coś takiego?

 

- Ależ skąd! Jest zachwycony, że wspomniałaś o moim ochroniarzu. Teraz, stwierdził, 

ktokolwiek będzie planował mnie porwać, dwa razy się zastanowi. Ups, mam drugi telefon. 

To  pewnie  babcia  z  Dubaju.  Ma  antenę  satelitarną.  Jestem  pewna,  że  słyszała,  jak  o  mnie 

mówisz! Pa!

 

Tina się rozłączyła. Świetnie. Ludzie w dalekim Dubaju oglądali wywiad ze mną. A ja 

nawet nie wiem, gdzie leży Dubaj. 

Telefon znów zadzwonił. Tym razem Grandmère.

 

- No cóż - odezwała się - to było straszne, prawda?

 

- Czy ja się mogę domagać sprostowania? Bo wcale nie zamierzałam powiedzieć, że 

moja  nauczycielka  od  RZ  nic  nie  robi  ani  że  szkoła  jest  pełna  seksoholików.  Bo  nie  jest, 

rozumiesz? - odparłam.

 

- Nie wiem, co chciała osiągnąć ta kobieta - stwierdziła Grandmère.

 

Było  mi  przyjemnie,  że  choć  raz  w  życiu  staje  po  mojej  stronie.  Ale  potem  zaczęła 

mówić dalej i zrozumiałam, że chodzi jej o coś, co nie ma żadnego związku ze mną.

 

-  Nie  pokazała  ani  jednego  ujęcia  pałacu!  A  przecież  jesienią  jest  najpiękniejszy. 

Drzewa palmowe wyglądają tak wspaniale. To po prostu parodia. Parodia, mówię ci. Czy ty 

sobie  zdajesz  sprawę,  jakie  możliwości  promocyjne  zostały  tutaj  zaprzepaszczone? 

Całkowicie zaprzepaszczone!

 

-  Grandmère, zrób coś,  błagam  -  jęknęłam.  - Nie wiem,  jak się jutro pokażę na oczy 

ludziom ze szkoły.

 

-  Turystyka  w  Genowii  stale  podupada  -  przypomniała  mi  Grandmère  -  odkąd 

zabroniliśmy  statkom  wycieczkowym  cumowania  w  zatoce.  Ale  kto  potrzebuje  turystów 

przyjeżdżających na jednodniowy pobyt? Z tymi paskudnymi kamerami wideo i w szortach 

background image

bermudach? Gdyby ta kobieta pokazała chociaż parę zdjęć z kasyn! I plaże! Na litość boską, 

przecież  my  mamy  jedyne  naturalnie  białe  plaże  na  całej  Riwierze.  Wiedziałaś  o  tym, 

Amelio? Monako musi importować piasek. 

- Może udałoby mi się przenieść do innej szkoły. Jak sądzisz, czy na Manhattanie jest 

jakaś szkoła, która przyjmie ucznia z jedynką z algebry? 

- Zaczekaj... - głos Grandmère nieco przycichł. - Ach, nie, więc jednak! Teraz wrócili 

na antenę po przerwie i pokazali parę po prostu przepięknych ujęć pałacu. Och, i jest plaża. I 

zatoka.  O,  i  gaje  oliwne.  Prześliczne.  Po  prostu  prześliczne.  Ta  kobieta  może  ma  mimo 

wszystko trochę oleju w głowie. Chyba jednak będę musiała pozwolić twojemu ojcu dalej się 

z nią widywać. 

I  odwiesiła  słuchawkę.  Moja  własna  babcia  skończyła  rozmowę  ze  mną  bez 

pożegnania. 

Dlaczego ja jestem tak cholernie niewydarzona?! 

Poszłam  do  łazienki,  do  mamy.  Siedziała  na  podłodze  i  wyglądała  jak  kupka 

nieszczęścia. Pan Gianini przycupnął na brzegu wanny. Minę miał ogłupiałą. 

No  cóż,  czy  można  go  winić?  Parę  miesięcy  temu  był  zwykłym  spokojnym 

nauczycielem algebry. Teraz jest ojcem przyszłego rodzeństwa księżniczki Genowii. 

-  Muszę  sobie  znaleźć  inną  szkołę  -  poinformowałam  ich.  -  Panie  G.,  czy  będzie  mi 

pan mógł jakoś w tym pomóc? Może ma pan jakieś chody w kuratorium oświaty? 

Mama na to: 

- Och, Mia. Nie było aż tak źle. 

- Było - odparłam. - Większości nawet nie widziałaś. Siedziałaś tutaj i wymiotowałaś. 

- Tak - powiedziała mama - ale wszystko słyszałam. Czy powiedziałaś chociaż jedno 

słowo nieprawdy? Wyróżniających się sportowców w naszej kulturze tradycyjnie traktuje się 

jak  bóstwa,  podczas  gdy  ludzi  o  wybitnej  umysłowości  z  reguły  się  ignoruje,  albo  nawet 

gorzej,  wyśmiewa  jako  wariatów  i  pomyleńców.  Szczerze  mówiąc,  uważam,  że  naukowcy 

pracujący  nad  lekiem  na  raka  powinni  otrzymywać  wynagrodzenie,  jakie  zwykle  dostają 

zawodowi  sportowcy.  Dobry  Boże,  zawodowi  sportowcy  nie  ratują  nikomu  życia!  Oni 

dostarczają ludziom rozrywki. I aktorzy. Nie mówcie mi, że aktorstwo to sztuka. Nauczanie. 

Oto  prawdziwa  sztuka.  Frank  powinien  dostawać  tyle,  ile  Tom  Cruise,  za  to,  że  zdołał  cię 

nauczyć mnożenia ułamków.

 

Zrozumiałam, że moja mama wskutek mdłości zaczyna chyba bredzić. Powiedziałam:

 

- No cóż, chyba położę się już do łóżka.

 

Zamiast  odpowiedzi  matka  pochyliła  się  tylko  nad  toaletą  i  znów  zaczęła 

background image

wymiotować. Zobaczyłam, że mimo moich ostrzeżeń ortoksycznym działaniu skorupiaków na 

rozwijający się płód, najwyraźniej zamówiła sobie w ciągu dnia królewskie krewetki w sosie 

czosnkowym z Number One Noodle Son.

 

Poszłam do swojego pokoju i zalogowałam się do sieci. Może, pomyślałam sobie, uda 

mi  się  przenieść  do  tej  samej  szkoły,  do  której  ojciec  wyśle  Shameekę.  Przynajmniej 

miałabym wtedy jedną znajomą koleżankę - o ile Shameeka w ogóle zechce jeszcze ze mną 

rozmawiać  po  tym,  co  zrobiłam.  Trochę  w  to  wątpię.  Nikt  z  Liceum  imienia  Alberta 

Einsteina, z wyjątkiem Tiny Hakim Baba, która najwyraźniej ma pusto w głowie, nie będzie 

chciał odezwać się do mnie jednym słowem.

 

A  potem  na  monitorze  komputera  zamigotała  mi  ikonka  ICQ.  Ktoś  chciał  ze  mną 

porozmawiać.

 

Ale kto? Jo - Si - Rox? Czy to był Jo - Si - Rox?!

 

Nie.  Jeszcze  lepiej!  To  był  Michael.  Przynajmniej  Michael  jeszcze  chciał  ze  mną 

rozmawiać.

 

Wydrukowałam sobie całą naszą rozmowę i wklejam ją tutaj:

 

 

C

RAC

K

ING

:

 

HEJ, WŁAŚNIE OBEJRZAŁEM CIĘ W TELEWIZJI. BYŁAŚ DOBRA. 

G

R

L

OUIE

:

 

O  CZYM  TY  MÓWISZ?  ZROBIŁAM  Z  SIEBIE  KOMPLETNĄ  I 

CAŁKOWITĄ  IDIOTKĘ.  A  CO  Z  PANIĄ  HILL?  PEWNIE  JĄ  TERAZ  WYRZUCĄ  Z 

PRACY. 

C

RAC

K

ING

:

 

NO CÓŻ, PRZYNAJMNIEJ POWIEDZIAŁAŚ PRAWDĘ. 

G

R

L

OUIE

:

 

ALE WSZYSCY CI LUDZIE SĄ TERAZ NA MNIE WŚCIEKLI! LILLY 

MAŁO NIE PĘKŁA! 

C

RAC

K

ING

:

 

ONA  JEST  PO  PROSTU  ZAZDROSNA,  BO  WIĘCEJ  LUDZI 

OBEJRZAŁO 

CIEBIE 

TYM 

JEDNYM, 

KRÓTKIM, 

PIĘTNASTOMINUTOWYM 

FRAGMENCIE,  NIŻ  WSZYSCY  WIDZOWIE  WSZYSTKICH  ODCINKÓW  JEJ  PROGRAMU 

RAZEM WZIĘCI. 

G

R

L

OUIE

:

 

NIE,  TO  NIE  DLATEGO.  ONA  UWAŻA,  ŻE  ZDRADZIŁAM  SWOJE 

POKOLENIE,  CZY  COŚ  TAKIEGO,  BO  UJAWNIŁAM,  ŻE  W  LICEUM  IMIENIA 

ALBERTA EINSTEINA ISTNIEJĄ SUBKULTURY MŁODZIEŻOWE. 

C

RAC

K

ING

:

 

NO CÓŻ, O TO TEŻ JEST ZŁA. I O TO, ŻE TWIERDZIŁAŚ, ŻE 

DO ŻADNEJ Z NICH NIE NALEŻYSZ. 

G

R

L

OUIE

:

 

NO BO NIE NALEŻĘ. 

C

RAC

K

ING

:

 

OWSZEM,  NALEŻYSZ.  LILLY  LUBI  MYŚLEĆ,  ŻE  NALEŻYSZ  DO 

EKSKLUZYWNEGO I WYSOCE WYBREDNEGO KÓŁKA ZNAJOMYCH LILLY MOSCOVITZ. A 

TY NAWET O TYM NIE WSPOMNIAŁAŚ, I TO JĄ ZABOLAŁO. 

background image

G

R

L

OUIE

:

 

NAPRAWDĘ? POWIEDZIAŁA CI TO? 

C

RAC

K

ING

:

 

NIE  POWIEDZIAŁA,  ALE  JEST  PRZECIEŻ  MOJĄ  SIOSTRĄ.  ZNAM 

JEJ SPOSÓB MYŚLENIA. 

G

R

L

OUIE

:

 

MOŻE. SAMA NIE WIEM, MICHAEL. 

C

RAC

K

ING

:

 

NA PEWNO NIC CI NIE JEST? W SZKOLE DZISIAJ BYŁAŚ JAKAŚ 

NIEPOZBIERANA...  CHOCIAŻ  TERAZ  JUŻ  ROZUMIEM,  DLACZEGO.  TO  NAPRAWDĘ 

FAJNE - TWOJA MAMA I PAN GIANINI. MUSISZ BYĆ NIEŹLE PODEKSCYTOWANA. 

G

R

L

OUIE

:

 

CHYBA  TAK.  TO  ZNACZY,  WIESZ,  TO  TROCHĘ  ŻENUJĄCE.  ALE 

PRZYNAJMNIEJ  TYM  RAZEM  MOJA  MAMA  WYJDZIE  ZA  MĄŻ  JAK  NORMALNA 

KOBIETA. 

C

RAC

K

ING

:

 

TERAZ  NIE  BĘDZIESZ  JUŻ  POTRZEBOWAŁA  MOJEJ  POMOCY  W 

PRACACH  DOMOWYCH  Z  ALGEBRY.  BĘDZIESZ  MIAŁA  W  DOMU  WŁASNEGO 

OSOBISTEGO KOREPETYTORA. 

 

A  o  tym  jakoś  jeszcze  nie  pomyślałam.  Okropne!  Nie  chcę  mieć  osobistego 

korepetytora.  Chcę,  żeby  Michael  dalej  mi  pomagał  na  RZ!  Pan  Gianini  jest  w  porządku, 

jasne, ale z całą pewnością nie jest MICHAELEM.

 

Naprawdę szybko odpisałam:

 

 

G

R

L

OUIE

:

 

NO  CÓŻ,  NIE  WIEM.  ON  BĘDZIE  PRZEZ  JAKIŚ  CZAS  OKROPNIE 

ZAJĘTY,  BĘDZIE  SIĘ  DO  NAS  PRZEPROWADZAŁ,  A  POZA  TYM  JEST  DZIECKO  I 

TAK DALEJ.

 

C

RAC

K

ING

:

 

BOŻE. DZIECKO. NIEWIARYGODNE. NIC DZIWNEGO, ŻE SIĘ TAK 

DZISIAJ SKRĘCAŁAŚ.

 

G

R

L

OUIE

:

 

TAK, TO FAKT. TO ZNACZY SKRĘCAŁAM SIĘ.

 

C

RAC

K

ING

:

 

A O CO CHODZIŁO TEJ CAŁEJ LANIE? ALE WALNĘŁA! CHOCIAŻ 

TO DOSYĆ ŚMIESZNE, ŻE WZIĘŁA NAS ZA PARĘ, NIE?

 

 

W gruncie rzeczy nie widzę w tym nic śmiesznego. Ale  co mu miałam powiedzieć? 

„Kurczę, Michael, a właściwie czemu nie mielibyśmy spróbować?”

 

Jeszcze czego.

 

Zamiast tego odpisałam:

 

 

G

R

L

OUIE

:

 

NO, ZAWSZE BYŁA KOPNIĘTA. CHYBA NIGDY NIE PRZYSZŁO JEJ 

DO  GŁOWY,  ŻE  DWIE  OSOBY  PRZECIWNEJ  PŁCI  MOGĄ  SIĘ  PO  PROSTU 

PRZYJAŹNIĆ, BEZ ŻADNEGO ROMANTYCZNEGO PODTEKSTU.

 

background image

 

Chociaż muszę przyznać, że myślę o Michaelu - zwłaszcza kiedy jestem u Lilly, a on 

wychodzi ze swojego pokoju bez koszulki - jak najbardziej romantycznie.

 

 

C

RAC

K

ING

:

 

NO TAK. SŁUCHAJ, CO ROBISZ W PIĄTEK WIECZOREM?

 

 

Czy on mnie gdzieś zaprasza? Michael Moscovitz wreszcie ma zamiar zaprosić mnie 

na RANDKĘ?

 

Nie. To niemożliwe. Nie po tym, jak zrobiłam z siebie idiotkę w ogólnokrajowej stacji 

telewizyjnej.

 

Jednak,  na  wszelki  wypadek,  postanowiłam  udzielić  mu  jakiejś  niezobowiązującej 

odpowiedzi,  w  razie  gdyby  się  okazało,  że  chciał  się  tylko  dowiedzieć,  czy  mogę  przyjść  i 

wyprowadzić Pawłowa na spacer, bo oni wszyscy wyjeżdżają za miasto.

 

 

G

R

L

OUIE 

: NIE WIEM, A CO? 

C

RACK

K

ING

:  BO  WIESZ,  JEST  HALLOWEEN.  POMYŚLAŁEM,  ŻE  CAŁĄ  PACZKĄ 

MOGLIBYŚMY  PÓJŚĆ  NA  THE  ROCKY  HORROR  PICTURE  SHOW  DO  VILLAGE 

CINEMA...

 

 

Okay. Więc nie randka.

 

Ale siedzielibyśmy obok siebie w ciemnej sali! To już coś. A na Rocky Horror można 

się trochę przestraszyć, więc gdybym wyciągnęła rękę i złapała go za ramię, nie wyglądałoby 

to chyba bardzo podejrzanie.

 

 

GrLouie: JASNE, TO BARDZO... 

 

A potem sobie przypomniałam. W piątek wieczór będzie Halloween, fakt. Ale to także 

wieczór  królewskiego  ślubu  mojej  matki!  To  znaczy,  jeśli  Grandmère  przeforsuje  swoje 

zdanie.

 

 

G

R

L

OUIE

:

 

DAM  CI  JESZCZE  ZNAĆ,  DOBRZE?  W  TEN  WIECZÓR  MOGĘ  MIEĆ 

RODZINNE ZOBOWIĄZANIA. 

C

RAC

K

ING

:

 

JASNE. TYLKO JESZCZE SIĘ ODEZWIJ. DO ZOBACZENIA JUTRO. 

G

R

L

OUIE

:

 

KURCZĘ. NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ... 

C

RAC

K

ING

:

 

NIE MARTW SIĘ. POWIEDZIAŁAŚ PRAWDĘ. NIE MOŻNA WPAKOWAĆ 

background image

SIĘ W KŁOPOTY, MÓWIĄC PRAWDĘ. 

 

Ha! Tak mu się tylko zdaje. A niby dlaczego ja wiecznie kłamię?

 

 

 

PIĘĆ NAJWIĘKSZYCH ZALET KOCHANIA SIĘ W BRACIE NAJLEPSZEJ 

PRZYJACIÓŁKI

 

1. Możesz go obserwować w jego naturalnym otoczeniu, nie tylko w szkole, co daje ci 

dostęp do wielu  istotnych informacji, na przykład czym  różni  się jego „szkolna” 

osobowość od osobowości prawdziwej.

 

2. Widujesz go, kiedy nie ma na sobie koszulki.

 

3. Widujesz go bardzo często.

 

4. Widzisz, jak traktuje swoją matkę/siostrę/gosposię (podstawowe wskazówki co do 

sposobu, w jaki będzie traktował swoją przyszłą dziewczynę).

 

5. Wygoda:  spędzasz czas z przyjaciółką, a jednocześnie obserwujesz obiekt swoich 

uczuć.

 

 

 

PIĘĆ NAJWIĘKSZYCH WAD KOCHANIA SIĘ W BRACIE NAJLEPSZEJ 

PRZYJACIÓŁKI

 

1. Nie możesz jej powiedzieć. 

2. Nie możesz powiedzieć jemu, bo mógłby jej powiedzieć. 

3.  Nie  możesz  powiedzieć  nikomu  innemu,  bo  mogliby  powtórzyć  to  jemu  albo  (co 

gorsza) jej. 

4. On nigdy nie wyzna swoich prawdziwych uczuć, bo dla niego jesteś tylko najlepszą 

przyjaciółką jego małej siostry. 

5. Bez przerwy się na niego natykasz, wiedząc, że nigdy, do końca twojego życia, nie 

pomyśli o tobie inaczej niż jako o najlepszej  przyjaciółce swojej  małej  siostry, a 

jednak wciąż za nim tęsknisz, aż każda komórka twojego ciała za nim krzyczy, i 

myślisz,  że  prawdopodobnie  umrzesz,  chociaż  twoja  nauczycielka  biologii 

twierdzi, że fizjologiczną niemożliwością jest umrzeć z powodu złamanego serca.

 

background image

Wtorek, 28 października, gabinet dyrektor Gupty

 

O Boże! Kiedy tylko weszłam dziś rano na godzinę wychowawczą, wezwano mnie do 

gabinetu dyrektorki! 

Miałam  nadzieję,  że  chce  się  tylko  upewnić,  czy  nie  przyniosłam  do  szkoły  jakiejś 

kontrabandy z syropem na kaszel, ale bardziej prawdopodobne, że wezwała mnie ze względu 

na mój wczorajszy występ w telewizji. A już przede wszystkim, jak sądzę, może chodzić o 

część, w której mówiłam, jak pełna podziałów i subkultur młodzieżowych jest nasza szkoła.

 

Tymczasem  wszyscy  ci,  którzy  nigdy  nie  są  zapraszani  na  imprezy  robione  przez 

popularnych  uczniów,  skupili  się  wkoło  mnie.  Zupełnie  jakbym  przywaliła  wszystkim 

snobom z całego liceum czy coś. Kiedy weszłam dziś do szkoły, maniacy hip hopu, prymusi, 

pasjonaci z kółka aktorskiego - wszyscy zaczęli się ze mną witać: 

- Hej, przybij piątkę, siostra! 

Nikt nigdy nie nazywał mnie przedtem siostrą. To całkiem przyjemne. 

Tylko  cheerleaderki  traktują  mnie  tak  samo  jak  zawsze.  Kiedy  idę  korytarzem,  ich 

oczy prześlizgują się po mnie od czubka głowy do butów. A potem coś do siebie szepczą i 

chichoczą. 

No  cóż,  jak  przypuszczam,  to  śmieszny  widok:  amazonka  o  wzroście  metr 

siedemdziesiąt  pięć,  z  płaskim  biustem,  buszująca  na  wolności  po  szkolnym  korytarzu. 

Dziwię  się,  że  nikt  jeszcze  nie  schwytał  mnie  w  sieć  i  nie  odstawił  do  Muzeum  Historii 

Naturalnej. 

Z moich własnych przyjaciół tylko Lilly - i Shameeka, oczywiście - zdecydowanie nie 

są  zachwycone  moim  wczorajszym  występem.  Lilly  wciąż  jest  nieszczęśliwa,  że 

wspomniałam  o  społeczno  -  ekonomicznych  podziałach  istniejących  w  naszym  szkolnym 

środowisku. Nie aż tak jednak nieszczęśliwa, żeby zrezygnować z porannej jazdy do szkoły 

moją limuzyną. 

Co ciekawe, chłodne traktowanie ze strony Lilly tylko zbliżyło mnie z jej bratem. Dziś 

rano  w  samochodzie  Michael  zaproponował,  że  po  drodze  do  szkoły  przejrzy  ze  mną  pracę 

domową z algebry, żeby się upewnić, czy dobrze rozwiązałam równania. 

Wzruszyła  mnie  ta  propozycja,  a  przyjemne  uczucie,  które  mnie  ogarnęło,  kiedy 

oświadczył, że wszystkie zadania dobrze rozwiązałam, nie miało nic wspólnego z dumą, ale 

bardzo wiele ze sposobem, w jaki jego palce musnęły moje, kiedy oddawał mi kartki papieru. 

Czy on może być Jo - Si - Roksem? CZY TO MOŻLIWE? 

Oho. Dyrektor Gupta zaraz mnie przyjmie. 

background image

Wtorek, 28 października, algebra

 

Dyrektor Gupta bardzo się niepokoi moim zdrowiem psychicznym. 

- Mia, czy naprawdę jesteś w Liceum imienia Alberta Einsteina tak nieszczęśliwa? 

Nie  chciałam  urazić  jej  uczuć  ani  nic  takiego,  więc  zaprzeczyłam.  No  bo  szczerze 

mówiąc,  to  prawdopodobnie  bez  znaczenia,  w  jakiej  szkole  mnie  umieszczą.  Zawsze  będę 

dziwadłem  o  wzroście  metr  siedemdziesiąt  pięć  i  bez  biustu,  niezależnie  od  tego,  dokąd 

pójdę. 

A potem dyrektor Gupta powiedziała coś zaskakującego: 

-  Pytam  tylko  dlatego,  że  wczoraj  podczas  wywiadu  określiłaś  siebie  jako  osobę 

niepopularną. 

Nie byłam pewna, do czego ona zmierza, więc odpowiedziałam po prostu: 

- Bo jestem. 

I wzruszyłam ramionami. 

- Ależ to nieprawda - zaprotestowała dyrektor Gupta. - W szkole wszyscy wiedzą, kim 

jesteś. 

Wciąż nie chciałam psuć jej samopoczucia, bo to nie jej wina, że jestem wybrykiem 

natury, więc wyjaśniłam bardzo łagodnie: 

-  Tak,  ale  tylko  dlatego,  że  jestem  księżniczką.  Przedtem  byłam  prawie  zupełnie 

niewidzialna. 

Dyrektor Gupta powiedziała: 

- To zwykła niedorzeczność.

 

A ja pomyślałam tylko: A skąd pani może coś o tym wiedzieć? Nie jest pani na moim 

miejscu. Nie wie pani, jak to wygląda.

 

Potem  jednak  moje  współczucie  dla  niej  wyraźnie  wzrosło,  bo  pomyślałam,  że  ta 

kobieta żyje w świecie dyrektorskich urojeń.

 

- A może - odezwała się dyrektor Gupta - gdybyś brała udział w większej ilości zajęć 

pozalekcyjnych, nabrałabyś silniejszego poczucia przynależności?

 

Na te słowa już mi tylko szczęka opadła.

 

-  Pani  dyrektor!  -  Nie  mogłam  nie  wykrzyknąć.  -  Ja  ledwie  uniknęłam  jedynki  z 

algebry. Cały wolny czas poświęcam na powtórki, żeby przejść z klasy do klasy na dwójce.

 

- No tak - powiedziała dyrektor Gupta - zdaję sobie z tego sprawę...

 

- A poza powtórkami mam lekcje dworskiej etykiety z babcią, tak że kiedy pojadę do 

Genowii w grudniu i zostanę przedstawiona obywatelom kraju, którym będę kiedyś rządzić, 

background image

nie zrobię z siebie kompletnej idiotki, jak wczoraj w telewizji.

 

- Myślę, że określenie IDIOTKA jest tu trochę za mocne.

 

- Ja naprawdę nie mam czasu - ciągnęłam, czując, że jest mi jej coraz bardziej żal - na 

jakiekolwiek dodatkowe zajęcia.

 

-  Komitet,  który  wydaje  szkolny  almanach,  spotyka  się  zaledwie  raz  w  tygodniu!  - 

powiedziała  dyrektor  Gupta.  -  Albo  mogłabyś  dołączyć  do  drużyny  lekkoatletycznej.  Przed 

wiosną  nie  zaczną  treningów,  a  do  tej  pory,  miejmy  nadzieję,  skończą  się  już  twoje  lekcje 

etykiety.

 

Tak  mnie  zaskoczyła,  że  mrugałam  oczami,  kompletnie  oniemiała.  JA?  W 

DRUŻYNIE  LEKKOATLETYCZNEJ? Ja ledwie potrafię chodzić tak, żeby się nie zabić o 

własne olbrzymie stopy. Bóg raczy wiedzieć, co by się stało, gdybym spróbowała biegać.

 

A  komitet  szkolnego  almanachu?  Czy  ja  naprawdę  wyglądam  jak  ktoś,  kto  chciałby 

zapamiętać choć jedno ze swoich szkolnych doświadczeń?

 

-  No  cóż  -  powiedziała  dyrektor  Gupta,  która  z  mojego  wyrazu  twarzy  chyba 

odczytała,  że  żadna  z  jej  sugestii  mnie  nie  zachwyciła.  -  To  tylko  taki  pomysł.  Naprawdę 

uważam,  że  byłabyś  tu,  w  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina,  o  wiele  szczęśliwsza,  gdybyś 

wstąpiła do jakiegoś klubu. Oczywiście, wiem, że przyjaźnisz się z Lilly Moscovitz i czasami 

zastanawiam  się  właściwie,  czy  ona  nie  jest  dla  ciebie...  hm,  no,  negatywnym  przykładem. 

Ten jej program telewizyjny jest okropnie zgryźliwy.

 

Zatkało mnie. Biedna dyrektor Gupta robi sobie więcej złudzeń, niż sądziłam.

 

- Ależ nie - sprzeciwiłam się. - Program Lilly ma w gruncie rzeczy bardzo pozytywną 

wymowę.  Nie  oglądała  pani  odcinka  poświęconego  zwalczaniu  rasizmu  w  koreańskich 

delikatesach?  Albo o tym,  że wiele sklepów specjalizujących się w ubraniach dla nastolatek 

żywi  uprzedzenia  wobec  dziewcząt  noszących  większe  rozmiary,  bo  nie  prowadzą 

wystarczającego wyboru ubrań w rozmiarach większych niż dwunastka, czyli typowych dla 

przeciętnej  amerykańskiej  kobiety?  Albo  tego,  w  którym  próbowałyśmy  doręczyć  pół  kilo 

ciasteczek  Vaniero  do  apartamentu  Freddiego  Prinza  Juniora,  bo  wyglądał  wtedy  jakoś  mi-

zernie?

 

Dyrektor Gupta uniosła dłoń.

 

- Widzę, że masz do tego bardzo osobiste podejście - powiedziała. - I muszę przyznać, 

że jestem z tego zadowolona. Dobrze wiedzieć, że czymś się bardzo przejmujesz, Mia - a nie 

że tylko tak nienawidzisz lekkoatletów i cheerleaderek.

 

Wtedy poczułam się jeszcze gorzej niż przedtem. Odparłam:

 

-  Ja  nic  do  nich  nie  mam.  Ja  jedynie  mówię,  że  czasami...  no  cóż,  czasami  ma  się 

background image

wrażenie, jakby to oni rządzili szkołą, pani dyrektor.

 

- Ależ, mogę cię zapewnić - odparła dyrektor Gupta - że to nieprawda.

 

Biedna, biedna dyrektor Gupta.

 

Wciąż jednak czułam, że będę musiała nieco zakłócić spokój tego świata fantazji, w 

którym ona ewidentnie żyje.

 

- Hm - powiedziałam. - Pani dyrektor, w sprawie pani Hill...

 

- A o co chodzi? - spytała dyrektor Gupta.

 

-  Kiedy  powiedziałam,  że  ona  zawsze  siedzi  w  pokoju  nauczycielskim  w  czasie 

naszych zajęć z RZ, niezupełnie to miałam na myśli. Trochę źle się wyraziłam.

 

Dyrektor Gupta uśmiechnęła się do mnie jakoś tak bardzo sucho.

 

- Nie martw się, Mia - powiedziała. - Panią Hill już się zajęliśmy.

 

Zajęli się nią? Co to u diabła znaczy? 

Aż się boję dowiadywać.

 

Wtorek, 28 października, RZ

 

No cóż, pani Hill nie zwolniono z pracy. 

Ale prawdopodobnie udzielili jej jakiejś nagany, bo teraz pani Hill nie rusza się ani na 

krok zza swojego biurka w pracowni RZ.

 

A to znaczy, że my też musimy tkwić przy naszych stolikach i naprawdę coś robić. I 

nie możemy zamykać Borisa w szafie na materiały biurowe. Musimy tu siedzieć i pozwolić 

mu grać.

 

Grać BARTOKA.

 

I nie wolno nam ze sobą rozmawiać, bo mamy pracować nad naszymi indywidualnymi 

projektami.

 

Jezu, wszyscy są na mnie wściekli.

 

Ale najbardziej Lilly

 

Okazuje się, że Lilly w sekrecie planowała, że napisze książkę na temat  społeczno - 

ekonomicznych podziałów, które istnieją wewnątrz ścian Liceum imienia Alberta Einsteina. 

Naprawdę!  Nie  chciała  mi  o  tym  mówić,  ale  Boris  wygadał  się  dziś  podczas  lunchu.  Lilly 

rzuciła w niego frytką i rozmazała mu keczup po całym swetrze.

 

Nie  mogę  uwierzyć,  że  Lilly  mówiła  Borisowi  o  rzeczach,  o  których  mnie  nic  nie 

wspominała. Podobno jestem jej najlepszą przyjaciółką. Boris to tylko jej chłopak. Dlaczego 

jemu mówi o fajnych rzeczach, na przykład, że chce napisać książkę, a mnie nie?

 

background image

- Mogę ją przeczytać? - błagałam.

 

-  Nie.  -  Lilly  była  naprawdę  wściekła.  Nawet  nie  chciała  spojrzeć  na  Borisa,  a  on  z 

miejsca  wybaczył  jej  ten  keczup,  mimo  że  będzie  chyba  musiał  oddać  sweter  do  pralni 

chemicznej.

 

- Mogę chociaż przeczytać jedną stronę? - spytałam. 

- Nie.

 

- Chociaż jedno zdanie? 

- Nie.

 

Michael też nic nie wiedział o tej książce. Powiedział mi, zanim weszła pani Hill, że 

zaproponował  Lilly  publikację  tej  pracy  w  swoim  webzinie  Crackhead,  ale  Lilly 

odpowiedziała, okropnie zarozumiałym tonem, że poczeka aż znajdzie sobie „prawdziwego” 

wydawcę.

 

-  A  ja  w  niej  jestem?  -  Chciałam  się  dowiedzieć.  -  W  tej  twojej  książce?  Jestem  w 

niej?

 

Lilly powiedziała, że jeśli ludzie nie przestaną jej zawracać głowy tą książką, rzuci się 

do  szkolnego  zbiornika  z  wodą.  Oczy.  wiście,  przesadza.  Zresztą  w  szkolnym  zbiorniku  z 

wodą  nie  można  się  utopić,  odkąd  parę  lat  temu  uczniowie  ostatniej  klasy  wpuścili  tam  w 

ramach żartu stadko kijanek.

 

Wierzyć mi się nie chce, że Lilly pracowała nad książką i nie powiedziała mi o tym 

ani  słowa.  Owszem,  zawsze  wiedziałam,  że  ona  napisze  książkę  o  doświadczeniach 

nastolatków w postzimnowojennej Ameryce. Ale nie sądziłam, że zamierza się za nią wziąć, 

zanim  jeszcze  skończymy  liceum.  Jeśli  chcecie  znać  moje  zdanie,  ta  książka  nie  będzie 

właściwie wyważona. Bo słyszę, że w szkole od drugiej klasy robi się znacznie przyjemniej.

 

Niemniej  jednak  rozumiem,  że  mówi  się  różne  rzeczy  o  sobie  komuś,  kto  trzymał 

język w twoich ustach; rzeczy, o których niekoniecznie powiesz najbliższej przyjaciółce. Ale 

i  tak  się  wściekam  na  samą  myśl,  że  Boris  wie  o  sprawach  Lilly,  o  których  ja  nie  mam 

pojęcia. Ja jej mówię o wszystkim.

 

No cóż - oprócz tego, co czuję do jej brata.

 

Och, i mojego tajemniczego adoratora.

 

Ani o mojej mamie i panu Gianinim.

 

Ale poza tym mówię jej naprawdę wszystko.

 

 

 

NIE ZAPOMNIEĆ

 

background image

1. Przestać myśleć o M.M.

 

2. Dziennik na angielski! Głębokie przeżycie!

 

3. Jedzenie dla kota

 

4. Patyczki do uszu

 

5. Pasta do zębów

 

6. PAPIER TOALETOWY!

 

Wtorek, 28 października, biologia

 

Wszędzie,  dokąd  dziś  pójdę,  zyskuję  przyjaciół  i  wpływ  na  ludzi.  Kenny  właśnie 

zapytał mnie, co robię w Halloween. Powiedziałam mu, że być może będę musiała poświęcić 

czas rodzinnym zobowiązaniom, a on stwierdził, że gdyby udało mi się od tego wykręcić, to z 

paczką jego znajomych z Klubu Komputerowego wybierają się razem na The Rocky Horror 

Picture Show i czy nie chciałabym iść z nimi.

 

Zapytałam  go, czy jednym  z tych znajomych nie jest czasem  Michael  Moscovitz, bo 

Michael jest skarbnikiem Klubu Komputerowego, a Kenny potwierdził.

 

Miałam zamiar zapytać go jeszcze, czy Michael nigdy przy nim nie mówił, czy mnie 

choć  trochę  lubi,  no  wiecie,  tak  jakoś  bardziej  niż  innych,  ale  zdecydowałam  się  tego  nie 

robić.

 

Bo wtedy Kenny mógłby pomyśleć, że go lubię. To znaczy, Michaela. I wtedy dopiero 

ŚMIESZNIE bym wyglądała...

 

 

 

ODA DO M

 

Och, M

 

Czemu nie widzisz,

 

że x = ty

 

a y = ja?

 

I że

 

x + y

 

= ekstaza

2

 

i że razem

 

bylibyśmy

 

na zawsze szczęśliwi?

 

background image

Wtorek, 28 października, 18.00 w drodze od Grandmère na poddasze

 

W całym tym zamieszaniu po wywiadzie dla Dwadzieścia Cztery/Siedem kompletnie 

zapomniałam o Grandmère i Vigo, genowiańskim mistrzu ceremonii! 

Naprawdę. Przysięgam, na śmierć zapomniałam o Vigo i czubkach szparagów, aż tu 

weszłam dziś wieczorem do apartamentu Grandmère na lekcję etykiety i zastałam tam tłum 

ludzi, ogromnie zabiegany tłum. Niektórzy poszczekiwali do telefonu: 

-  Nie,  chodzi  o  cztery  TYSIĄCE  różowych  róż  na  długich  łodygach,  nie 

CZTERYSTA. 

Albo kaligrafowali kartki wyznaczające miejsca przy stole. 

Grandmère odnalazłam w centrum całego tego zamieszania, z Rommlem na kolanach. 

Wspólnie  próbowali  czekoladek  -  pies  był  modnie  przystrojony  w  pelerynkę  z  szynszyli 

ufarbowaną na kolor fiołkoworóżowy 

Nie żartuję. Próbowali czekoladek. 

- Nie - powiedziała Grandmère, odkładając na wpół zjedzoną czekoladkę z powrotem 

do  bombonierki,  którą  podsuwał  jej  Vigo.  -  Nie  te,  jak  sądzę.  Zresztą  wisienki  są  takie 

POSPOLITE. 

-  Grandmère...  -  Nie  mogłam  uwierzyć  własnym  oczom.  O  mało  nie  zaczęłam 

hiperwentylować,  jak  Grandmère,  kiedy  odkryła,  że  moja  mama  jest  w  ciąży.  -  Co  ty 

WYPRAWIASZ? Kim są ci wszyscy ludzie? 

- Ach, Mia! - powiedziała Grandmère z taką miną, jakby się cieszyła na mój widok. 

Chociaż zjadła mnóstwo nadziewanych słodyczy (sądząc po resztkach pozostałych w 

pudełku w rękach Vigo), nie został na jej zębach ani ślad nugatu. To jedna z wielu książęcych 

sztuczek, których Grandmère jeszcze mnie nie nauczyła. 

-  Wspaniale.  Usiądź  i  pomóż  mi  zdecydować,  które  z  tych  czekoladek  powinny 

znaleźć się w bombonierkach. Goście weselni otrzymają je jako upominek. 

-  Goście weselni?  - Opadłam na  fotel,  który  podstawił mi Vigo i  rzuciłam  plecak na 

podłogę. - Grandmère, przecież ci  mówiłam.  Mama nigdy się na to  nie zgodzi.  Ona czegoś 

takiego nie będzie CHCIAŁA. 

Grandmère tylko pokręciła głową i powiedziała: 

- Kobiety w ciąży zazwyczaj nie działają w sposób racjonalny. 

Zaznaczyłam,  że  o  ile  zakłócenia  równowagi  hormonalnej  faktycznie  dają  się 

kobietom  ciężarnym  we  znaki,  to  nie  istnieje  żaden  powód,  by  sugerować,  że  ten  brak 

równowagi usprawiedliwia nieliczenie się z uczuciami mojej matki - zwłaszcza że identyczne 

background image

zdanie prezentowała, kiedy  w ciąży nie była i  ja o tym  dobrze wiem.  Mama nie jest typem 

dziewczyny, która marzy o królewskim weselu. Raczej taką, która raz na miesiąc umawia się 

ze swoimi przyjaciółkami na pokerka i na drinka. 

- Ona jest matką przyszłej monarchini Genowii, Wasza Wysokość - zaznaczył Vigo. - 

A  skoro  tak,  jest  rzeczą  niezmiernej  wagi,  aby  objąć  ją  wszelkimi  przywilejami  i 

wyświadczyć każdą grzeczność, jaką pałac może zaoferować. 

-  No  to  może  wyświadczymy  jej  grzeczność  i  pozwolimy  zaplanować  własny  ślub 

zgodnie z własną wolą? - powiedziałam. 

Grandmère  uśmiała  się  z  tego  serdecznie.  Prawie  się  zakrztusiła  łykiem  sidecara, 

którym zapijała kolejne kęsy czekoladek, żeby oczyścić sobie podniebienie. 

-  Amelio  -  powiedziała,  kiedy  już  przestała  kaszleć.  Tym  kaszlem  straszliwie 

przeraziła Rommla, o ile można wnioskować ze sposobu, w jaki przewracał oczami. - Twoja 

matka  będzie  nam  dozgonnie  wdzięczna  za  całą  pracę,  którą  w  jej  imieniu  wykonujemy. 

Zobaczysz.

 

Zrozumiałam, że nie ma sensu z nimi dyskutować. Pojęłam, co będę musiała zrobić.

 

I planowałam zrobić to zaraz po lekcji etykiety, na którą tym razem złożyło się pisanie 

książęcych liścików z podziękowaniami. Nie uwierzylibyście, ile prezentów ślubnych i rzeczy 

dla  niemowląt  ludzie  zaczęli  przysyłać  mojej  matce  na  adres  rodziny  książęcej  z  Genowii, 

hotel Plaza. Poważnie. To niesamowite. Cały apartament jest zapchany elektrycznymi tostera-

mi,  gofrownicami,  obrusami  stołowymi,  dziecinnymi  bucikami,  dziecinnymi  kapelusikami, 

dziecinnymi  ubrankami,  dziecinnymi  pieluchami,  dziecinnymi  zabawkami,  dziecinnymi 

huśtawkami,  dziecinnymi  stolikami  do  zmieniania  pieluch,  dziecinnymi  Bóg  -  wie  -  co  - 

jeszcze. Nie miałam pojęcia, że aż tyle rzeczy potrzeba do wychowania dziecka. Ale jestem 

całkowicie przekonana, że mama nie będzie nic z tego chciała. Nie przepada za pastelowymi 

barwami.

 

Pomaszerowałam do drzwi hotelowego apartamentu taty i mocno zapukałam.

 

Nie  było  go!  A  kiedy  na  dole  w  holu  spytałam  konsjerżkę,  czy  wie,  dokąd  poszedł, 

powiedziała, że nie jest pewna.

 

Jednego  natychmiast  była  zupełnie  pewna:  wychodził  z  hotelu  razem  z  Beverly 

Bellerieve.

 

No cóż, w zasadzie cieszę się, że tata ma nową przyjaciółkę, ale jeden momencik. Czy 

on nie zdaje sobie sprawy, jaka katastrofa zawisła tuż nad jego książęcą głową?

 

Wtorek, 28 października, 22.00, 

background image

poddasze

 

No cóż, stało się. Grożąca nam katastrofa już OFICJALNIE nadeszła.

 

Bo  Grandmère  kompletnie  wyrwała  się  spod  kontroli.  Nawet  sobie  nie  zdawałam 

sprawy, że to się tak daleko posunęło, dopóki nie wróciłam dziś do domu po lekcji etykiety i 

nie zobaczyłam, że przy stole w jadalni siedzi sobie jakaś nieznana mi RODZINA.

 

Tak właśnie. RODZINA. No cóż, w każdym razie składała się z mamy, ojca i jakiegoś 

chłopaka.

 

Nie żartuję. Najpierw myślałam, że to turyści, którzy zabłądzili - w naszej okolicy aż 

roi się od turystów. Być może wydawało im się, że idą w stronę parku Washington Square, 

ale koniec końców, śladem faceta, który przynosi chińskie jedzenie na wynos, trafili do nas na 

poddasze.

 

Potem  jednak  ta  kobieta,  ubrana  w  różowe  legginsy  -  wyraźny  znak,  że  jest  spoza 

miasta - spojrzała na mnie i powiedziała:

 

-  O  mój  Boże!  Chcesz  mi  powiedzieć,  że  naprawdę  na  co  dzień  tak  się  czeszesz? 

Byłam pewna, że to tylko dla telewizji.

 

Szczęka mi opadła. Powiedziałam:

 

- PANI THERMOPOLIS?

 

-  Pani  Thermopolis?!  -  Kobieta  spojrzała  na  mnie,  mrużąc  oczy.  -  Chyba  ten  cały 

książęcy tytuł uderzył ci jednak do głowy. Nie pamiętasz mnie, kotku? To ja, BABCIA.

 

Babcia! Moja babcia ze strony matki!

 

A  obok  niej  -  mniej  więcej  o  połowę  od  niej  mniejszy,  w  bejsbolowej  czapeczce  na 

głowie  -  siedział  ojciec  mojej  mamy,  mój  dziadek!  Niezdarnego  chłopaka  w  koszuli 

flanelowej i spodniach rybaczkach nie rozpoznawałam, ale to nie miało większego znaczenia. 

Skąd  się  wzięli  na  naszym  poddaszu  w  centrum  Village  dawno  niewidziani  rodzice  mojej 

matki, którzy nigdy w życiu nie wyjeżdżali przedtem z Versailles w stanie Indiana?

 

Szybka konsultacja z mamą wyjaśniła mi wszystko. Znalazłam ją, idąc śladem kabla 

telefonicznego najpierw do sypialni, a potem do garderoby, w której skuliła się za stojakiem 

na  obuwie  (pustym  -  wszystkie  buty  wyrzuciła  na  podłogę)  i  szeptem  konferowała  przez 

telefon z moim ojcem.

 

- Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, Filipie - syczała do słuchawki. - Masz powiedzieć 

swojej  matce,  że  tym  razem  posunęła  się  za  daleko.  Moi  RODZICE,  Filipie?  WIESZ,  CO 

CZUJĘ  DO  SWOICH  RODZICÓW.  Jeżeli  ich  stąd  nie  zabierzesz,  skończy  się  na  tym,  że 

Mia będzie mogła mnie widywać wyłącznie przez wizjer w drzwiach pokoju w szpitalu dla 

background image

wariatów w Beilevue.

 

Słyszałam, że mój tata po drugiej stronie słuchawki mruczy coś uspokajająco. Mama 

zauważyła mnie i szepnęła:

 

- Ciągle tam siedzą? 

Odparłam:

 

- Hm, tak. To znaczy, że ty ich nie zapraszałaś?

 

-  Oczywiście,  że  nie!  -  Oczy  mojej  mamy  były  okrągłe  jak  oliwki.  -  Twoja  babka 

zaprosiła  ich  na  jakieś  kretyńskie  wesele,  które  ubzdurała  sobie  wydać  dla  mnie  i  Franka  w 

ten piątek!

 

Przełknęłam ślinę niespokojnie. Ups.

 

Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że ostatnio było wkoło tyle zamieszania. No 

bo tak: najpierw dowiaduję się, że mama jest w ciąży, potem zaczynam chorować, potem cała 

historia z Jo - Si - Roksem, a teraz jeszcze ten wywiad...

 

Och, dobra. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Jestem fatalną córką.

 

Moja mama wyciągnęła słuchawkę w moją stronę.

 

- On chce z tobą rozmawiać - powiedziała. 

Wzięłam słuchawkę i spytałam:

 

- Tato? Gdzie jesteś?

 

- Dzwonię z samochodu - powiedział. - Posłuchaj, Mia, przez konsjerżkę zamówiłem 

dla  twoich  dziadków  pokoje  niedaleko  waszego  poddasza  -  w  SoHo  Grandzie.  Okay?  Po 

prostu wsadź ich do limuzyny i wyślij do hotelu.

 

- Okay, tato - odparłam. - A co z Grandmère i tym nieszczęsnym ślubem? No bo to się 

tak jakoś wymknęło spod kontroli...

 

Niedopowiedzenie roku.

 

- Grandmère biorę na siebie - powiedział tata, brzmiał przy tym zupełnie jak kapitan 

Picard.  Wiecie,  ten  ze  Star  Trek  -  Następne  pokolenie.  Coś  mi  się  wydaje,  że  Beverly 

Bellerieve musiała z nim siedzieć w tym samochodzie, a on usiłował w jej obecności wypaść 

jeszcze bardziej po książęcemu.

 

- Okay - powiedziałam - ale...

 

Nie  o  to  chodzi,  że  nie  ufam  tacie  albo  że  moim  zdaniem  on  sobie  nie  poradzi  z 

sytuacją. Tyle tylko że... No cóż, mówimy tu przecież o Grandmère. Grandmère, kiedy chce, 

potrafi skutecznie zastraszać ludzi. Nawet, dam głowę, własnego syna.

 

Chyba musiał częściowo się domyślić, co mi chodzi po głowie, bo powiedział:

 

- Nie martw się, Mia. Zajmę się tym.

 

background image

- Okay - odparłam nękana wyrzutami sumienia, że w niego zwątpiłam.

 

- Aha, Mia?

 

Już miałam się rozłączać.

 

- Tak, tato?

 

- Zapewnij swoją matkę, że nic o tym nie wiedziałem. PRZYSIĘGAM.

 

- Okay, tato. 

Odłożyłam słuchawkę.

 

- Nie martw się - powiedziałam do matki. - Zajmę się wszystkim.

 

A potem wyprostowałam plecy i wróciłam do salonu. Moi dziadkowie wciąż siedzieli 

przy stole, jednak ich ubrany jak farmer znajomy wstał z miejsca. Poszedł do kuchni i zajrzał 

do lodówki.

 

-  To  wszystko,  co  tu  macie?  -  spytał,  wskazując  karton  mleka  sojowego  i  miseczkę 

twarożku na pierwszej półce.

 

- Hm, owszem - odparłam. - Usiłujemy nie zapychać lodówki truciznami, które mogą 

zaszkodzić rozwijającej się ciąży.

 

Facet dalej miał zakłopotaną minę, więc dodałam:

 

-  Zazwyczaj  zamawiamy  jedzenie  na  wynos.  Rozjaśnił  się  natychmiast  i  zamknął 

drzwi lodówki.

 

- Och, Domino's? - powiedział. - Super!

 

- Hm - powiedziałam. - Jeżeli będziesz miał na to ochotę, możesz zamówić Domino's 

do swojego pokoju hotelowego...

 

- POKOJU HOTELOWEGO?

 

Obróciłam się na pięcie. Babcia za moimi plecami zakradła się do kuchni.

 

-  Hm,  tak  -  odparłam.  -  Rozumiesz  babciu,  mój  tata  stwierdził,  że  będzie  wam 

wygodniej w jakimś miłym hotelu niż tutaj, na poddaszu...

 

-  No,  to  już  szczyt  wszystkiego  -  powiedziała  babcia.  -  Oto  dziadek,  Hank  i  ja 

przyjeżdżamy z tak daleka, żeby się z wami zobaczyć, a wy nas chcecie upchnąć w jakimś 

hotelu.

 

Popatrzyłam  na  faceta  w  ogrodniczkach  z  nowym  zainteresowaniem.  HANK?  Mój 

BRAT CIOTECZNY Hank? Ależ ja go widziałam tylko podczas naszej wizyty w Versailles 

(drugiej i stanowczo ostatniej), kiedy miał mniej więcej dziesięć lat. W rodzinnym gnieździe 

Thermopolis  zostawiła  Hanka  rok  przedtem  jego  wiecznie  podróżująca  po  świecie  matka  - 

moja ciotka Marie, która nie znosi mojej mamy, głównie dlatego, że - jak to ujmuje mama - 

sama  funkcjonuje  w  intelektualnej  i  duchowej  pustce  (co  oznacza,  że  Marie  jest 

background image

republikanką).

 

Wtedy Hank był chudym płaczliwym dzieciakiem uczulonym na mleko. Teraz nie był 

już tak chudy jak wtedy, ale jeśli chcecie znać moje zdanie, wciąż wyglądał, jakby cierpiał na 

nietolerancję laktozy.

 

-  Kiedy  zadzwoniła  ta  Francuzka,  nic  nie  mówiła,  że  odstawicie  nas  do  jakiegoś 

drogiego  nowojorskiego  hotelu.  -  Babcia  weszła  za  mną  do  kuchni,  a  teraz  stała  z  rękami 

opartymi  na  obfitych  biodrach.  -  Powiedziała,  że  za  wszystko  zapłaci,  a  my  nie  poniesiemy 

żadnych wydatków - dodała.

 

Od razu zrozumiałam, skąd brały się zastrzeżenia babci.

 

- Och, babciu - powiedziałam. - Oczywiście, mój tata zajmie się rachunkiem.

 

- A, to co innego - rozpromieniła się babcia. - Więc chodźmy!

 

Postanowiłam pojechać z nimi, po prostu lepiej się upewnić, że dotrą na miejsce bez 

problemów.  Kiedy  tylko  wsiedliśmy  do  limuzyny,  Hank  zupełnie  zapomniał,  że  umiera  z 

głodu,  tak  zachwyciła  go  liczba  guzików,  które  mógł  przyciskać.  Cudownie  się  bawił, 

wystawiając  głowę  przez  szyberdach  i  chowając  ją  z  powrotem.  W  pewnym  momencie 

wystawił nawet cały tułów, szeroko rozpostarł ramiona i zaczął wrzeszczeć:

 

- Jestem królem świata!

 

Na  szczęście  okna  limuzyny  są  przyciemniane,  więc  nie  sądzę,  żeby  ktokolwiek  ze 

szkoły mnie rozpoznał, i tak jednak zapadałam się pod ziemię ze wstydu.

 

Nietrudno zatem chyba zrozumieć, czemu o mało nie zemdlałam, kiedy już pomogłam 

im się zameldować w hotelu i tak dalej, a babcia zapytała mnie, czy nie zabrałabym Hanka ze 

sobą jutro rano do szkoły.

 

- Och, na pewno nie będzie ci się chciało iść ze mną do szkoły, Hank - powiedziałam 

szybko.  -  W  końcu  masz  parę  dni  wolnego,  mógłbyś  gdzieś  iść  i  naprawdę  dobrze  się 

zabawić.

 

- Próbowałam wymyślić, co byłoby dla Hanka niezłą rozrywką. 

- Możesz na przykład wybrać się do Harley Davidson Cafe. 

Ale Hank odparł: 

-  O kurka, nie. Chętnie pójdę z tobą do szkoły, Mia. Zawsze chciałem  zobaczyć, jak 

wygląda  prawdziwe  nowojorskie  liceum.  -  Ściszył  głos,  żeby  babcia  i  dziadek  go  nie 

usłyszeli. - Słyszałem, że wszystkie dziewczyny w Nowym Jorku mają poprzekłuwane pępki. 

Jeżeli Hank myślał, że w mojej szkole poogląda sobie kolczyki w pępkach, to czekało 

go  spore  rozczarowanie  -  u  nas  nosi  się  szkolne  mundurki  i  nie  wolno  nam  nawet  związać 

koszuli w węzeł nad pępkiem, jak to robi Britney Spears. 

background image

Nie przychodziła mi do głowy żadna wymówka, nic, co by mi pomogło wymigać się 

jakoś  od  jego  towarzystwa.  Grandmère  powtarza,  że  księżniczka  musi  zawsze  stawać  na 

wysokości zadania. No cóż, podejrzewam, że to mój wielki sprawdzian. 

Powiedziałam zatem: 

- Okay. 

Nie brzmiało to specjalnie uprzejmie, ale co innego miałam niby powiedzieć? 

Potem  babcia  mnie  zaskoczyła,  chwytając  w  objęcia  i  mocno  ściskając  na  do 

widzenia. Nie wiem, czemu tak mnie to zdziwiło. Przecież w sumie to zachowanie typowe dla 

babć.  Jednak  nie  spodziewałam  się  uścisków,  pewnie  dlatego,  że  babcia,  z  którą  spędzam 

większość czasu, to Grandmère. 

Ściskając mnie, babcia powiedziała: 

- Jejku, sama skóra i kości, prawda? 

Tak, to prawda. Dzięki, babci. To prawda, że jestem niedorozwinięta pod względem 

gruczołów piersiowych. Ale czy musisz to wykrzykiwać w holu hotelu SoHo Grand? 

-  I  kiedy  przestaniesz  wreszcie  rosnąć?  Przysięgam,  jesteś  już  prawie  wyższa  od 

Hanka. 

Tak, niestety, to również było prawdą. 

A  potem  babcia  jeszcze  kazała  dziadkowi  uściskać  mnie  na  do  widzenia.  Kiedy 

obejmowałam  babcię,  była  taka  bardzo  miękka.  Dziadek  stanowił  jej  dokładne 

przeciwieństwo, był bardzo kościsty. Trochę mnie to dziwi, że ci dwoje zdołali zamienić moją 

silną niezależną matkę w taką roztrzęsioną galaretę. Grandmère na przykład zamykała mojego 

ojca w lochach pałacu, kiedy był dzieckiem, a on nie jest ani w połowie tak źle nastawiony 

wobec niej jak moja mama wobec swoich rodziców. 

Z  drugiej  strony,  tata  zdecydowanie  wypiera  pamięć  tamtych  przeżyć  i  cierpi  na 

klasyczny kompleks Edypa. Przynajmniej według Lilly. 

Kiedy  wróciłam  do domu, mama przeniosła się już z garderoby do łóżka.  Leżała na 

nim,  przykryta  stertą  katalogów.  To  był  widoczny  znak,  że  poczuła  się  nieco  lepiej. 

Zamawianie rzeczy z katalogów jest jednym z jej ulubionych zajęć. 

Powiedziałam: 

- Cześć, mamo. 

Spojrzała  na  mnie  zza  wiosennej  edycji  „Kostiumów  Kąpielowych”.  Twarz  miała 

opuchniętą i jakby w plamach. Ucieszyłam się, że pana Gianiniego nie ma w pobliżu. Mógłby 

się zacząć poważnie zastanawiać nad tym małżeństwem, gdyby przyjrzał jej się teraz z bliska. 

-  Och,  Mia  -  powiedziała  na  mój  widok.  -  Chodź  tu,  niech  cię  mocno  uściskam. 

background image

Poradziłaś sobie z tym horrorem? Przepraszam, że jestem taką złą matką. 

Usiadłam na łóżku koło niej. 

- Nie jesteś złą matką - stwierdziłam. - Jesteś dobrą matką. Po prostu źle się czujesz. 

-  Nie  -  odparła  mama.  Pociągała  nosem,  więc  zorientowałam  się,  że  twarz  jej  tak 

paskudnie opuchła od płaczu. - Jestem beznadziejna. Rodzice przyjechali aż z Indiany, żeby 

się ze mną zobaczyć, a ja ich odsyłam do hotelu. 

Wyraźnie widziałam, że mama cierpi na zaburzenia równowagi hormonalnej i nie jest 

sobą.  Gdyby  była  sobą,  nie  wahałaby  się  ani  chwili  przed  odesłaniem  dziadków  do  hotelu. 

Nigdy im nie wybaczyła, że:

 

a) nie popierali jej decyzji, kiedy postanowiła mnie urodzić,

 

b) nie zaaprobowali sposobu, w jaki mnie wychowywała, i...

 

c) głosowali na George'a Busha Seniora, a także na jego syna.

 

 

Prawdę  mówiąc,  zaburzenia  równowagi  hormonalnej  czy  nie,  mamie  nie  potrzeba 

teraz  dodatkowych  stresów.  To  powinien  być  naprawdę  szczęśliwy  okres  w  jej  życiu.  Tak 

twierdzą we wszystkich tekstach na temat ciąży, które czytałam - przygotowanie na narodziny 

dziecka powinno być świętem i czasem radości.

 

I  byłoby  tak,  gdyby  Grandmère  nie  wtrąciła  się  i  nie  zepsuła  wszystkiego,  wtykając 

nos tam, gdzie nie powinna.

 

Ją TRZEBA powstrzymać, po prostu TRZEBA.

 

I wcale nie mówię tak tylko dlatego, że bardzo, bardzo chcę iść na  Rocky Horror 

piątek wieczorem z Michaelem.

 

Wtorek, 28 października, 23.00

 

Kolejny e - mail od Jo - Si - Roksa! Ten brzmiał tak:

 

 

J

O

C

ROX

:

 

DROGA MIO.

 

PISZĘ  KRÓTKO,  ŻEBY  CI  POWIEDZIEĆ,  ŻE  WIDZIAŁEM  CIĘ  WCZORAJ  W 

TELEWIZJI. WYGLĄDAŁAŚ PIĘKNIE, JAK ZAWSZE. WIEM, ŻE NIEKTÓRZY LUDZIE 

W  SZKOLE  DOKUCZALI  CI  Z  POWODU  TEGO  WYWIADU.  NIE  DAJ  IM  SIĘ 

STŁAMSIĆ. WIĘKSZOŚĆ Z NAS UWAŻA, ŻE JESTEŚ ŚWIETNA. 

TWÓJ PRZYJACIEL

 

Czy to nie słodkie? Zaraz mu odpisałam:

 

G

R

L

OUIE

:

 

DROGI PRZYJACIELU. 

background image

BARDZO  CI  DZIĘKUJĘ.  PROSZĘ,  POWIEDZ  MI  WRESZCIE,  KIM  JESTEŚ. 

PRZYSIĘGAM, ŻE NIE POWIEM NIKOMU ANI SŁOWA!!!!!!!!!!! 

MIA

 

 

Jeszcze  mi  nie  odpowiedział,  ale  myślę,  że  nie  powinien  wątpić  w  szczerość  moich 

zapewnień, biorąc pod uwagę te wszystkie wykrzykniki.

 

Powoli go przekonam, po prostu wiem o tym.

 

 

JĘZYK ANGIELSKI 

DZIENNIK 

 

Moje najgłębsze przeżycie miało miejsce 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

JĘZYK ANGIELSKI 

DZIENNIK 

 

Wykorzystaj swoje możliwości, bo to wszystko, co masz. 

Ralph Waldo Emerson 

 

Moim zdaniem pan Emerson miał na myśli fakt, że człowiek ma tylko jedno życie do 

przeżycia,  a  zatem  trzeba  przeżyć  je  jak  najlepiej.  Ideę  tę  najlepiej  ilustruje  film,  który 

oglądałam  na  Lifetime  Channel,  kiedy  byłam  chora.  Film  nosi  tytuł  Kim  jest  Julia?  W  tym 

filmie Mare Winningham  gra rolę Julii, kobiety,  która  pewnego  dnia budzi  się po wypadku  i 

odkrywa,  że  jej  ciało  uległo  kompletnemu  zniszczeniu,  a  mózg  przeszczepiono  w 

nienaruszone ciało osoby, której mózg przestał funkcjonować. Ponieważ Julia przedtem była 

model

ką,  a  teraz  jej  mózg  znalazł  się  w  ciele  typowej  gospodyni  domowej  (Mare 

Winningham),  jest  zrozumiale  zasmucona.  Chodzi  z  kąta  w  kąt  i  rozpacza,  że  nie  jest  już 

background image

wystrzałową blondynką (pięćdziesiąt pięć kilogramów, metr siedemdziesiąt pięć). 

W  końcu,  dzięki  oddaniu  męża,  który  ją  kocha  mimo  tego  paskudnego  nowego 

wyglądu,  i  wskutek  krótkiego  epizodu,  kiedy  porywa  ją  psychotyczny  wdowiec  po  tamtej 

gospodyni  domowej  (chce,  żeby  wróciła  do  domu  i  robiła  mu  pranie),  Julia  zaczyna 

rozumieć, że wygląd modelki nie jest istotny wobec faktu, że w ogóle żyje. 

Film  stawia  nieuniknione  pytanie:  jeśli  twoje  ciało  ulegnie  zniszczeniu  w  jakimś 

wypadku  i  będą  musieli  przeszczepić  twój  mózg  w  ciało  innego  człowieka,  w  jakim  ciele 

chciałbyś  się  znaleźć?  Po  dłuższym  zastanowieniu  zdecydowałam,  że  najbardziej 

chciałabym  znaleźć  się  w  ciele  Michelle  Kwan,  mistrzyni  olimpijskiej  wjeździe  figurowej  na 

lodzie,  bo  jest  bardzo  piękna  i  posiada  umiejętności,  które  dobrze  się  sprzedają.  A  jak 

wszyscy wie

dzą, w ostatnich czasach panuje moda na Azjatki. 

Albo Michelle, albo Britney Spears, żebym wreszcie mogła mieć duży biust. 

Środa, 29 października, angielski

 

No cóż, jedno nie ulega wątpliwości: 

Kiedy  taki  facet  jak  mój  kuzyn  Hank  chodzi  za  tobą  krok  w  krok  z  jednej  klasy  do 

drugiej,  z  pewnością  odciąga  uwagę  od  twojego  idiotycznego  występu  w  telewizji 

poprzedniego wieczoru.

 

Poważnie.  Nie  twierdzę  wcale,  że  cheerleaderki  zupełnie  zapomniały  o  całym  tym 

numerze z Dwadześcia Cztery/Siedem - wciąż od czasu do czasu obrzucają mnie w holu złymi 

spojrzeniami. Ale gdy tylko podnoszą wzrok na Hanka, coś się nagle zmienia.

 

Na  początku  nie  mogłam  się  zorientować,  o  co  im  chodzi.  Myślałam,  że  po  prostu 

strasznie się dziwią, spotykając w samym centrum Manhattanu faceta we flanelowej koszuli i 

ogrodniczkach.

 

Potem powoli zaczęło do mnie docierać, że chodzi jeszcze o coś innego. Chyba o to, 

że Hank jest takim sporym byczkiem i ma dość fajne jasne włosy, które mu opadają na ładne 

niebieskie oczy.

 

Wydaje mi się teraz, że to jeszcze nie wszystko. Hank chyba wydziela te feromony, o 

których uczyliśmy się na biologii.

 

Tyle że na mnie one nie działają, bo jestem jego krewną.

 

Jak  tylko  dziewczyny  widzą  Hanka,  podpływają  boczkiem  w  moją  stronę  i  szepczą: 

„Kto to jest?”, popatrując tęsknie na jego bicepsy, które w gruncie rzeczy pod flanelą rysują 

się dość wyraźnie.

 

Weźcie  na  przykład  Lane  Weinberger.  Kiedy  weszłam  z  Hankiem,  kręciła  się  po 

background image

korytarzu w pobliżu mojej szafki i czekała, aż się pojawi Josh Richter, żeby z nim odprawić 

poranny rytuał ssących pocałunków. Oczy Lany - mocno podkreślone cieniem Bobby Brown 

- nagle otworzyły się szerzej, a ona odezwała się:

 

-  Kim  jest  twój  przyjaciel?  -  takim  głosem,  jakiego  jeszcze  u  niej  nie  słyszałam.  A 

znam ją już przecież jakiś czas.

 

Powiedziałam:

 

- To nie mój przyjaciel, tylko brat cioteczny.

 

Lana odezwała się do Hanka, wciąż tym samym dziwnym głosem:

 

- Zatem możesz zostać MOIM przyjacielem. 

Na co Hank odparł z szerokim uśmiechem:

 

- Kurczę, dziękuję pani.

 

I  nie  myślcie  sobie  -  na  algebrze  Lana  zrobiła  absolutnie  wszystko,  co  w  jej  mocy, 

żeby przyciągnąć uwagę Hanka. Swoimi długimi jasnymi włosami bez przerwy zamiatała mi 

całą ławkę. Upuściła ołówek chyba ze cztery razy. Co rusz zakładała nogę na nogę. Wreszcie 

pan Gianini nie wytrzymał i spytał:

 

- Panno Weinberger, czy potrzebuje pani wyjść do toalety? 

To ją uspokoiło, ale tylko na jakieś pięć minut.

 

Nawet  panna  Molina,  szkolna  sekretarka,  dziwnie  chichotała,  kiedy  wypisywała 

Hankowi gościnną przepustkę.

 

Ale to wszystko nic w porównaniu z reakcją Lilly. Zatrzymaliśmy się, żeby zabrać ją i 

Michaela, jak co rano. Wsiadła do limuzyny, popatrzyła na siedzenie naprzeciwko i szczeka 

jej opadła tak, że irysek, którego żuła, wyleciał jej z ust prosto na podłogę. Jeszcze nigdy w 

życiu nie widziałam, żeby przytrafiło się jej coś takiego. Lilly na ogół świetnie sobie radzi z 

utrzymywaniem w ustach tego, co akurat żuje.

 

Hormony to jednak substancje o potężnej sile. W ich szponach jesteśmy bezradni.

 

Co niewątpliwie może wyjaśnić tę sprawę z Michaelem.

 

To znaczy, moje głębokie zauroczenie i tak dalej.

 

 

T.  HARDY  -  SERCE  POCHOWANO  W  WESSEX,  ALE  CIAŁO  W 

WESTMINSTERZE.

 

 

Hm, przepraszam, ale to OBRZYDLIWE.

 

background image

Środa, 29 października, RZ

 

Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę mi się nie mieści. Lilly i Hank zniknęli.

 

Tak właśnie. ZNIKNĘLI.

 

Nikt nie wie, gdzie są. Boris miejsca sobie znaleźć nie może ze zdenerwowania. Nie 

przestaje  grać  Mahlera.  Nawet  pani  Hill  zrozumiała  już,  że  zamknięcie  go  w  szafie  na 

materiały  biurowe  jest  jedyną  szansą  ratunku  dla  resztek  naszego  zdrowia  psychicznego. 

Pozwoliła  nam  zakraść  się  do  sali  gimnastycznej  i  zwinąć  stamtąd  kilka  materaców  do 

ćwiczeń. Oparliśmy je o drzwi szafy na materiały biurowe, żeby wyciszyć te dźwięki.

 

Niestety, to nie działa.

 

Chyba  potrafię  zrozumieć  rozpacz  Borisa.  Kiedy  jesteś  geniuszem  muzycznym,  a 

dziewczyna, z którą w miarę regularnie całujesz się z języczkiem, nagle znika z taki facetem 

jak Hank, można stracić głowę.

 

Powinnam była wiedzieć, na co się zanosi. Wciąż zadawała Hankowi pytania o życie 

w Indianie. Na przykład o to, czy był najpopularniejszym chłopakiem w szkole i tak dalej. I, 

oczywiście,  powiedział,  że  owszem  -  chociaż  osobiście  nie  uważam  za  wielkie  osiągnięcie 

etykietki  najpopularniejszego  chłopaka  w  jej  liceum  w  Versailles  (co,  tak  przy  okazji,  w 

Indiana - mowie brzmi Wer - sejlz).

 

A potem zaczęła go wypytywać:

 

- A masz dziewczynę?

 

Hank  się  speszył  i  powiedział,  że  kiedyś  miał,  ale  Amber  rzuciła  go  kilka  tygodni 

temu  dla  faceta,  którego  ojciec  jest  właścicielem  lokalnej  restauracji  Outback  Steakhouse. 

Lilly  zrobiła  strasznie  oburzoną  minę  i  powiedziała,  że  ta  Amber  na  pewno  cierpi  na 

graniczne  zaburzenia  osobowości,  jeżeli  nie  widzi,  jakim  wartościowym  człowiekiem  jest 

Hank.

 

Byłam  tak  zniesmaczona  tym  całym  przedstawieniem,  że  ledwie  udało  mi  się  nie 

zwrócić mojego wegetariańskiego burgera. 

A potem Lilly zaczęła gadać o wszystkich cudownych rzeczach, które można robić w 

naszym  mieście  i  że  Frank  naprawdę  powinien  skorzystać  z  okazji,  zamiast  siedzieć  tu  w 

szkole ze mną. Powiedziała: 

- Mamy na przykład Muzeum Imigracji. Naprawdę fascynujące. 

Poważnie.  Ona  naprawdę  powiedziała,  że  MUZEUM  IMIGRACJI  jest  fascynujące. 

LILLY MOSCOVITZ to powiedziała. 

Przysięgam, hormony są strasznie niebezpieczne. 

background image

A potem dodała: 

- A w Halloween w Village jest parada i potem wszyscy idziemy na The Rocky Horror 

Picture Show. Widziałeś to już kiedyś? 

Hank odparł, że nie, nie widział. 

Powinnam była wtedy z miejsca się domyślić, że coś się kroi, ale się nie domyśliłam. 

Zadzwonił dzwonek i Lilly powiedziała, że chce zabrać Hanka do auli i pokazać mu tę część 

dekoracji do My Fair Lady, którą sama pomalowała (jedną lampę uliczną). Czułam, że sporą 

ulgę  przyniesie  mi,  jeśli  chociaż  na  chwilę  uwolnię  się  od  ciągłych  wspomnień  Hanka  z 

naszej  ostatniej  wspólnej  wizyty  u  dziadków  -  „A  pamiętasz,  jak  zostawiliśmy  rowery  na 

podwórku przed domem i strasznie się martwiłaś, że ktoś może przyjść w nocy i je ukraść?” - 

więc powiedziałam: 

- Okay. 

I od tej pory już ich nie widziałam. 

Czuję  się  winna.  Hank  jest  najwyraźniej  zbyt  atrakcyjny,  żeby  go  puszczać  luzem 

pomiędzy  ogół  populacji.  Powinnam  była  to  zauważyć.  Powinnam  była  zauważyć,  że  urok 

niewykształconego,  ale  absolutnie  cudownego  młodego  wieśniaka  z  Indiany  okaże  się 

silniejszy niż pociąg do nie tak znów atrakcyjnego geniusza muzycznego z Rosji. 

A teraz przeze mnie moja najlepsza przyjaciółka stała się zdradliwą lalką, która chodzi 

z dwoma, A DO TEGO wagarowiczką. Lilly nigdy w życiu nie urwała się z lekcji. Jeżeli ją 

złapią,  będzie  za  karę  siedziała  w  szkole  po  zajęciach.  Ciekawe,  czy  jej  się  wydaje,  że 

siedzenie  w  szkolnej  stołówce  całą  godzinę  po  lekcjach  razem  z  innymi  młodocianymi 

przestępcami jest warte ulotnych chwil młodzieńczej żądzy, które dzieli z Hankiem. 

Na  Michaela  wcale  nie  można  liczyć.  Zupełnie  nie  martwi  się  o  siostrę.  W  gruncie 

rzeczy  cała  ta  sytuacja  chyba  bardzo  go  bawi.  Zwróciłam  mu  uwagę,  że  nigdy  nic  nie 

wiadomo - Lilly i Hank mogli zostać porwani przez libijskich terrorystów - ale on twierdzi, że 

wydaje  mu  się  to  mało  prawdopodobne.  Uważa,  że  bardziej  sensowne  jest  założenie,  że 

spędzają uroczo czas na popołudniowym seansie w Sony Imax. 

Już  to  widzę.  Hank  ma  potworną  chorobę  lokomocyjną,  nawet  w  kinowym  fotelu. 

Powiedział  nam  o  tym  jeszcze  dziś  rano  w  drodze  do  szkoły,  kiedy  przejeżdżaliśmy  obok 

kolejki linowej Roosevelt Island. 

Co powiedzą babcia i dziadek, kiedy odkryją, że zgubiłam im wnuka? 

 

 

PIĘĆ GŁÓWNYCH MIEJSC, GDZIE MOGĄ BYĆ LILLY I HANK 

background image

1. Zwiedzają Muzeum Imigracji. 

2. Jedzą kanapki z wołowiną w delikatesach na Drugiej Alei. 

3. Szukają nazwiska Dionizjusza Thermopolisa na ścianie imigrantów na Ellis Island. 

4. Robią sobie tatuaże na St Mark's Place. 

5. Uprawiają dziki namiętny seks w jego pokoju w SoHo Grand. 

 

O BOŻE! 

Środa, 29 października, historia cywilizacji 

Jeszcze się nie pokazali. 

 

 

 

 

 

Środa, 29 października, biologia 

Dalej nic. 

 

 

 

 

 

PRACA DOMOWA 

Algebra: rozwiązać zadania 3, 9 i 12 ze str. 147 

Angielski: głębokie przeżycie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 

Historia cywilizacji: przeczytać rozdział 10 RZ: dajcie spokój... 

Francuski: 4 zdania z: une blague, la montagne, la mer, il a du soleil 

Biologia: zapytać Kenny'ego

 

 

I co jeszcze? Jak można skoncentrować się na odrabianiu lekcji, kiedy twoja najlepsza 

przyjaciółka i cioteczny brat zaginęli w Nowym Jorku???

 

background image

Środa, 29 października, powtórka z algebry

 

Lars mówi, że jego zdaniem w tej chwili jest jeszcze za wcześnie, żeby zawiadamiać 

policję.  Pan  Gianini  zgadza  się  z  nim.  Twierdzi,  że  koniec  końców  Lilly  jest  dość 

odpowiedzialna  i  nie  ma  sensu  wyobrażać  sobie,  że  pozwoliłaby  Hankowi  wpaść  w  ręce 

libijskich  terrorystów.  Ja,  oczywiście,  hasła  „libijscy  terroryści”  użyłam  tylko  tak  dla 

przykładu. Biorę pod uwagę jeszcze inny scenariusz wydarzeń - scenariusz, który mnie znacz-

nie bardziej niepokoi:

 

Przypuśćmy, że Lilly się w nim zakochała.

 

Poważnie.  Przypuśćmy,  że  Lilly,  wbrew  wszelkiemu  rozsądkowi,  szaleńczo  i  z 

wzajemnością  zakochała  się  w  moim  ciotecznym  bracie,  Hanku.  Dziwniejsze  rzeczy  się 

zdarzają.  No  bo  może  Lilly  zaczyna  sobie  zdawać  sprawę  z  tego,  że  Boris  jest  wprawdzie 

geniuszem,  ale  nadal  ubiera  się  śmiesznie  i  nie  potrafi  oddychać  przez  nos.  Może  woli 

poświęcić te długie intelektualne rozmowy prowadzone z Borisem dla związku z chłopakiem, 

którego jedyną zaletą jest to, co się potocznie określa jako tyłeczek.

 

A Hanka mogła oszołomić imponująca inteligencja Lilly. W końcu jej IQ przewyższa 

jego IQ o jakieś murowane sto punktów.

 

Ale  czy  oni  nie  rozumieją,  że  mimo  wzajemnego  pociągu,  ten  związek  może 

prowadzić  wyłącznie  do  katastrofy?  Przypuśćmy,  że  oni  TO  ZROBIĄ,  albo  coś?  I 

przypuśćmy, że mimo wszystkich tych reklam społecznych na MTV, zaniechają uprawiania 

bezpiecznego  seksu,  wzorem  mojej  mamy  i  pana  G.?  Będą  musieli  się  pobrać,  a  Lilly 

wyjedzie  i  zamieszka  w  Indianie  w  przyczepie  kempingowej,  bo  tak  mieszkają  wszystkie 

nastoletnie  matki.  I  będzie  nosiła  sukienki  podomki  kupowane  w  Wal  -  Mart  i  paliła  koole, 

kiedy Hank będzie wychodził do fabryki opon i zarabiał pięć pięćdziesiąt na godzinę.

 

Czy ja jestem jedyną osobą, która dostrzega, dokąd to wszystko prowadzi? Co im się 

wszystkim stało?

 

Po pierwsze - pogrupuj (ustal, które wyrażenia do której grupy, zaczynając 

od samego środka) 

Po drugie - oblicz wszystkie potęgi 

Po trzecie - pomnóż i podziel od lewej do prawej 

Po czwarte - dodawaj i odejmuj od lewej do prawej

 

background image

Środa, 29 października, 19.00

 

W porządku. Nic im się nie stało. 

Hank podobno wrócił do hotelu około piątej, a Lilly, z tego, co mówi Michael, nieco 

przed piątą pojawiła się w domu.

 

Naprawdę chciałabym wiedzieć, gdzie się podziewali, ale każde z osobna powiedziało 

tylko:

 

- A, chodziliśmy sobie tu i tam. 

Lilly jeszcze dodała:

 

- Boże, bardziej zaborcza już chyba być nie możesz? 

„Zaborcza” i co jeszcze?

 

Ale mam większe zmartwienia. Już miałam wejść do apartamentu Grandmère w Plaza 

na swoją dzisiejszą lekcję etykiety, kiedy nagle pojawił się tata, z taką zdenerwowaną miną, 

że Jezu!

 

Tylko dwie osoby denerwują mojego tatę.

 

Jedną jest moja mama.

 

A drugą jest jego mama.

 

Powiedział cichym tonem:

 

- Słuchaj, Mia, co do tego całego ślubu...

 

Odparłam:

 

- Mam nadzieję, że udało ci się porozmawiać z Grandmère.

 

- Twoja babka już rozesłała zaproszenia. Ślubne zaproszenia.

 

- CO TAKIEGO?

 

O mój Boże. O mój Boże. To katastrofa. KATASTROFA! 

Tata musiał z wyrazu mojej twarzy odczytać, co myślę, bo powiedział:

 

- Mia, nie martw się. Zajmę się tym. Po prostu zostaw to mnie, dobrze?

 

Ale jak ja mam się nie martwić? Mój tata to dobry facet i tak dalej. A przynajmniej się 

stara.  Ale  my  tu  rozmawiamy  o  Grandmère.  GRANDMÈRE.  Nikt  się  nigdy  nie  sprzeciwia 

Grandmère, nawet sam książę Genowii.

 

I nie wiem, co jej powiedział do tej pory, ale na pewno nic nie wskórał. Ona i Vigo są 

z każdą chwilą coraz bardziej zaangażowani w planowanie tych godów.

 

-  Już  dostaliśmy  pierwsze  potwierdzenia  obecności  -  poinformował  mnie  Vigo  z 

dumą,  kiedy  weszłam  do  środka.  -  Od  burmistrza,  od  pana  Donalda  Trumpa,  panny  Diane 

Von Furstenberg, od rodziny królewskiej ze Szwecji, od pana Oscara de la Renty i pana Johna 

background image

Tesha, i panny Marthy Stewart...

 

Nic nie odpowiedziałam. To dlatego, że nie mogłam przestać myśleć o tym, co powie 

moja  mama,  kiedy  będzie  szła  środkowym  przejściem  i  zobaczy  Johna  Tesha  z  Marthą 

Stewart. Całkiem możliwe, że ucieknie z sali z dzikim wrzaskiem.

 

- Przyszła pani sukienka - poinformował mnie Vigo, sugestywnie ruszając brwiami.

 

- Moje co? - spytałam.

 

Niestety, Grandmère usłyszała, co mówię, i klasnęła w dłonie tak głośno, że Rommel 

rzucił się szukać jakiejś bezpiecznej kryjówki, najwyraźniej przekonany, że wybuchł pocisk 

nuklearny czy coś.

 

-  Nigdy  więcej  nie  chcę  słyszeć,  jak  mówisz  CO.  -  Grandmère  zionęła  na  mnie 

ogniem. - Masz mówić: PRZEPRASZAM, NIE DOSŁYSZAŁAM.

 

Popatrzyłam na Vigo. Usiłował ukryć uśmiech. Naprawdę! Vigo rzeczywiście uważa, 

że to zabawne, kiedy Grandmère się wścieka.

 

Jeżeli  w  Genowii  przyznaje  się  medal  za  odwagę,  ten  człowiek  na  niego  zasługuje. 

Totalnie.

 

- Przepraszam, nie dosłyszałam, panie Vigo - powiedziałam grzecznie.

 

- Ależ proszę, proszę. - Vigo pomachał ręką. - Proszę się do mnie zwracać po prostu 

„Vigo”, żadnych ceremonii z tym „pan”, Wasza Wysokość. A teraz proszę mi powiedzieć, co 

pani o tym myśli?

 

I nagle wyjął z pudła sukienkę.

 

W chwili, w której ją zobaczyłam, przepadłam.

 

Bo  piękniejszej  sukienki  w  życiu  nie  widziałam.  Wyglądała  zupełnie  jak  suknia 

Glindy, Dobrej Czarownicy z Czarnoksiężnika z krainy Oz - tylko nie tak błyszcząca. Ale ona 

też była różowa i miała długą, szeroką spódnicę i takie małe różyczki przy rękawach. Jeszcze 

nigdy żadnej sukienki nie pragnęłam tak jak tej, od pierwszej chwili, kiedy padł na nią mój 

wzrok.

 

Musiałam ją przymierzyć. Po prostu musiałam.

 

Grandmère nadzorowała przymiarkę, a Vigo kręcił się w pobliżu, co rusz proponując, 

że  zrobi  jej  nowego  sidecara.  Oprócz  delektowania  się  ulubionym  koktajlem,  Grandmère 

paliła jednego ze swoich długich papierosów, więc wyglądała jeszcze bardziej królewsko niż 

zwykle. Co chwila pokazywała na coś papierosem i mówiła:

 

- Nie, tak nie może być. 

Albo:

 

- Na litość boską, Amelio, przestań się garbić.

 

background image

Stwierdzono,  że  sukienka  jest  zbyt  obszerna  w  biuście  (też  mi  odkrycie)  i  trzeba  ją 

będzie  poprawić.  Poprawki  miały  potrwać  do  piątku,  ale  Vigo  obiecał  dopilnować,  żeby 

wszystko zrobiono na czas.

 

I wtedy przypomniałam sobie, na jaką okazję szykowana jest ta sukienka.

 

Boże, co ze mnie za córka... Jestem okropna. Nie chcę, żeby ten ślub się odbył. Moja 

matka  nie  chce  tego  ślubu.  Więc  co  ja  tu  robię,  przymierzając  sukienkę  przeznaczoną  na 

uroczystość, której nie chce nikt poza Grandmère, i która, jeżeli mojemu tacie się powiedzie, 

w ogóle nie dojdzie do skutku?

 

Wierzcie mi, kiedy zdejmowałam z siebie tę sukienkę i wieszałam ją z powrotem na 

satynowym  ramiączku,  myślałam,  że  mi  serce  pęknie.  To  była  najpiękniejsza  rzecz,  jaką  w 

życiu widziałam, a co dopiero nosiłam. Gdyby tylko - myślałam bez przerwy - Michael mógł 

mnie w niej zobaczyć.

 

Albo chociaż Jo  - Si  -  Rox. Mógłby pokonać nieśmiałość i  powiedzieć  mi prosto  w 

oczy  to,  co  przedtem  był  w  stanie  wyznać  mi  wyłącznie  na  piśmie...  a  gdyby  się  jeszcze 

okazało, że nie jest tym facetem od chili, to moglibyśmy właściwie iść na randkę.

 

Ale taka sukienka pasuje tylko na jedną jedyną okazję, to znaczy na ślub. I nieważne, 

że tak bardzo pragnęłam ją na siebie włożyć - przede wszystkim nie chciałam, żeby ten ślub w 

ogóle  się  odbył.  Moja  matka  i  tak  już  z  trudem  zachowuje  resztki  normalności.  Ślub,  na 

którym  miał  pojawić  się  John  Tesh  -  a  kto  wie,  może  nawet  i  zaśpiewać  -  mógłby  ją 

doprowadzić do obłędu.

 

A jednak dopiero w tej sukience poczułam się jak prawdziwa księżniczka.

 

Strasznie żałuję, że nigdy nie będę miała okazji jej założyć.

 

Środa, 29 października, 22.00

 

Wyobraźcie sobie coś takiego: przerzucałam się od niechcenia z kanału na kanał, bo 

zrobiłam sobie przerwę od nauki i wymyślania głębokiego przeżycia, które mogłabym opisać 

w  moim  dzienniku  na  angielski,  kiedy  nagle  przełączyłam  się  na  Channel  67,  a  tam  leciał 

odcinek  programu  Lilly  mówi  prosto  z  mostu,  którego  nigdy  przedtem  nie  widziałam.  A  to 

dziwne, bo Lilly mówi prosto z mostu leci na ogół w piątki wieczorem.

 

A  potem  zorientowałam  się,  że  skoro  w  najbliższy  piątek  przypada  Halloween,  to 

może program Lilly przesunięto, żeby zarezerwować czas na transmisję parady z Village czy 

coś takiego.

 

Siedzę więc w domu i oglądam sobie ten program, aż tu okazuje się, że to odcinek z 

background image

naszego  piżama  -  party.  No  wiecie,  ten  nakręcony  w  sobotę,  kiedy  wszystkie  pozostałe 

dziewczyny  przyznały  się  do  swojego  doświadczenia  w  całowaniu  z  języczkiem,  a  ja 

wyrzuciłam  przez  okno  bakłażana.  Tyle  że  Lilly  wycięła  wszystkie  sceny,  w  których 

pokazana była moja twarz, więc jeśli nie wiedzieliście, że to Mia Thermopolis nosi piżamę w 

truskaweczki, nigdy byście nie zgadli, że to ja.

 

Tak czy inaczej, bardzo wyciszony materiał. Może jakaś naprawdę purytańska mama 

przejęłaby się tym całowaniem z języczkiem, ale niewiele zostało takich mam w promieniu 

pięciu dzielnic - taki jest zasięg tego kanału.

 

Potem  kamera  wykonała  taki  śmieszny  przeskok,  a  kiedy  obraz  znów  się  wyostrzył, 

pojawiło się zbliżenie mojej twarzy. Tak właśnie, MOJEJ TWARZY. Leżałam na podłodze z 

poduszką pod głową i mówiłam coś takim strasznie sennym głosem.

 

Później  sobie  przypomniałam:  na  tym  piżama  -  party,  kiedy  cała  reszta  już  zasnęła, 

Lilly i ja nie spałyśmy i gadałyśmy sobie. 

I okazuje się, że ona PRZEZ CAŁY CZAS MNIE FILMOWAŁA! 

Leżałam na podłodze i mówiłam: 

-  Co  najbardziej  chciałabym  robić?  Założyć  jakiś  ośrodek  dla  bezpańskich  zwierząt. 

Kiedyś pojechałam do Rzymu i widziałam tam chyba z osiemdziesiąt milionów kotów, które 

kręciły  się  wśród  zabytków.  I  te  koty  totalnie  by  pozdychały,  gdyby  nie  dokarmiały  ich 

zakonnice.  Więc  myślę  sobie,  że  pierwsze,  co  zrobię,  to  otworzę  taki  ośrodek,  gdzie 

wszystkie  bezpańskie  zwierzęta  z  Genowii  będą  mogły  znaleźć  opiekę.  Wiesz?  I  nigdy  nie 

pozwolę ich usypiać, chyba że będą naprawdę ciężko chore czy coś. I będą tam psy i koty, i 

może jakieś delfiny, i oceloty... 

Głos Lilly odezwał się zza kadru: 

- W Genowii są oceloty? 

Odparłam: 

-  Tak  mi  się  wydaje.  Chociaż  może  jednak  nie  ma.  No,  nieważne.  Każde  zwierzę, 

które potrzebuje domu, będzie mogło tam zamieszkać. I może wynajmę specjalnych treserów 

-  niech  przyjadą  i  wytresują  wszystkie  psy  na  przewodników  dla  niewidomych.  I  potem 

będziemy mogli oddawać je za darmo niewidomym w potrzebie. A koty będzie się zabierać 

do szpitali i domów starców, żeby pacjenci mogli się z nimi bawić, bo ludzie zawsze od tego 

czują  się  lepiej  -  oprócz  takich  osób  jak  moja  Grandmère,  która  kotów  nienawidzi.  Im 

możemy zawozić psy. Albo któregoś ocelota. 

Głos Lilly: 

- I to będzie twoja pierwsza decyzja, kiedy zostaniesz głową państwa w Genowii? 

background image

Odparłam sennie: 

- Tak, tak mi się wydaje. Wiesz, może po prostu uda nam się cały pałac zamienić na 

schronisko  dla  zwierząt?  I  na  przykład  mogłyby  tam  mieszkać  bezdomne  zwierzęta  z  całej 

Europy. Nawet te koty z Rzymu.

 

- Myślisz, że twojej Grandmère to się spodoba? To znaczy, obecność tych wszystkich 

bezpańskich kotów w pałacu?

 

Odparłam:

 

- A co to za różnica, skoro ona już tego nie dożyje?

 

O mój Boże! Mam nadzieję, że w Plaza nie mają tego programu!

 

Lilly zapytała mnie:

 

- A czego najbardziej nie cierpisz? To znaczy jako księżniczka.

 

-  Och,  nietrudno  odpowiedzieć.  Tego,  że  nie  mogę  iść  do  delikatesów  i  kupić  sobie 

mleka,  żeby  nie  musieć  najpierw  uprzedzać  sklepu  telefonicznie  i  umawiać  się  z 

ochroniarzem,  żeby  mnie  tam  zaprowadził.  Że  nie  mogę  tak  po  prostu  przyjść  do  ciebie  i 

posiedzieć  sobie  bez  całego  tego  uprzedniego  zamieszania.  Nie  cierpię  tych  sztucznych 

paznokci. No bo w końcu czyja to sprawa, jak wyglądają moje paznokcie? Co to ma w ogóle 

za znaczenie? Tego typu rzeczy nie cierpię.

 

Lilly ciągnęła:

 

-  Denerwujesz  się?  Tym  oficjalnym  przedstawieniem  obywatelom  Genowii  w 

grudniu?

 

-  No  cóż,  nie  tyle  się  denerwuję,  co...  Sama  nie  wiem.  A  jeśli  mnie  nie polubią?  Na 

przykład  te  damy  dworu  i  tak  dalej?  No  bo  w  szkole  przecież  nikt  mnie  nie  lubi.  Może  w 

Genowii też nie będę lubiana.

 

- Ludzie ze szkoły cię lubią - odparła Lilly.

 

I wtedy, na wprost kamery, zapadłam w sen. Dobrze przynajmniej, że się nie śliniłam, 

ani co gorsza, nie chrapałam. Nie mogłabym jutro pokazać się w szkole.

 

A potem przez ekran popłynęły następujące słowa:

 

 

NIE  WIERZCIE  REKLAMIE!  TO  BYŁ  PRAWDZIWY  WYWIAD  Z  KSIĘŻNICZKĄ 

GENOWII.

 

 

Kiedy tylko program się skończył, zadzwoniłam do Lilly i spytałam, co konkretnie ją 

napadło, że to zrobiła.

 

A ona beztrosko odpowiedziała tym swoim wkurzającym pełnym wyższości tonem:

 

background image

- Po prostu chciałam, żeby ludzie mieli okazję poznać prawdziwą Mię Thermopolis.

 

-  Nie,  nieprawda  -  odparłam.  -  Chciałaś  tylko,  żeby  któraś  z  większych  stacji 

zainteresowała się tym wywiadem i zapłaciła ci za niego kupę szmalu.

 

-  Mia  -  powiedziała  Lilly  zranionym  głosem.  -  Jak  mogłaś  nawet  pomyśleć  coś 

takiego?

 

W głosie miała takie zdziwienie, że zrozumiałam - tym razem musiałam się pomylić.

 

- Wiesz - powiedziałam - mogłaś mi powiedzieć.

 

- A zgodziłabyś się? - Chciała się dowiedzieć Lilly.

 

- No cóż - odparłam. - No... chyba nie.

 

- Więc sama widzisz - powiedziała Lilly.

 

Zdaje  się,  że  nie  wyszłam  w  tym  wywiadzie  Lilly  na  jakąś  gadatliwą  idiotkę,  a  po 

prostu na lekką wariatkę z obsesją na punkcie kotów. Naprawdę sama nie wiem, co gorsze.

 

Ale  prawdę  mówiąc,  zaczyna  mi  to  wszystko  obojętnieć.  Ciekawe,  czy  to  się 

przytrafia wszystkim sławnym osobom. Może na początku naprawdę bierzesz sobie do serca, 

co o tobie piszą w prasie, ale po jakimś czasie machasz na to ręką, myślisz „co mi tam!”

 

Ale ciekawa jestem, czy Michael też widział ten program i co myślał o mojej piżamie. 

Bo jest naprawdę bardzo ładna.

 

Czwartek, 30 października, angielską

 

Hank nie poszedł ze mną dzisiaj do szkoły. Zadzwonił z samego rana i powiedział, że 

niezbyt  dobrze  się  czuje.  Nie  dziwię  się.  Wczoraj  wieczorem  babcia  i  dziadek  zadzwonili, 

pytając, gdzie na Manhattanie mogą dostać porządny nowojorski stek. Ponieważ na ogół nie 

bywam  w  restauracjach,  w  których  podaje  się  mięso,  poprosiłam  pana  Gianiniego  o  jakieś 

wskazówki, a on zrobił rezerwację w jednej dość znanej ze steków restauracji.

 

A potem, mimo ostrego sprzeciwu ze strony mojej matki, uparł się, że zabierzemy tam 

babcię, dziadka i Hanka, bo chce lepiej poznać swoich przyszłych teściów.

 

Moją  mamę  to  już  najwyraźniej  przerosło.  Bez  słowa  wstała  z  łóżka,  pomalowała 

tuszem rzęsy, uszminkowała usta, ubrała się i poszła z nami. Przede wszystkim chyba chciała 

zapobiec  takiej  sytuacji,  w  której  babcia  zniechęciłaby  do  niej  pana  Gianiniego  częstym 

nawiązywaniem  do  liczby  rodzinnych  samochodów,  które  moja  mama  powywracała  na 

polach kukurydzy, kiedy uczyła się prowadzić.

 

W  restauracji  -  donoszę  o  tym  z  przerażeniem  -  mimo  zwiększonego  ryzyka 

zapadalności na choroby układu krążenia i niektóre postaci raka, z którymi badania naukowe 

background image

powiązały  tłuszcze  nasycone  i  cholesterol,  mój  przyszły  ojczym,  mój  brat  cioteczny  i 

dziadkowie  ze  strony  matki  -  nie  mówiąc  już  o  Larsie,  o  którego  wielkim  zamiłowaniu  do 

mięsa nie miałam pojęcia, ani o mojej matce, która rzuciła się na swój stek jak Rosemary na 

surowy ochłap w Dziecku Rosemary (filmu tak właściwie nie oglądałam, ale słyszałam o tym) 

- spożyli ilość mięsa odpowiadającą chyba całej krowie.

 

Strasznie mnie to wytrąciło z równowagi i chciałam już im tłumaczyć, jak niemądrze i 

niezdrowo jest jeść coś, co kiedyś sobie żyło i chodziło po świecie, ale przypomniałam sobie 

lekcje  etykiety,  ograniczyłam  się  więc  do  patrzenia  na  swoją  porcję  warzyw  z  grilla  i  nie 

powiedziałam ani słowa.

 

Mimo  to  wcale  się  nie  dziwię,  że  Hank  poczuł  się  źle.  Pewnie  jeszcze  teraz  to 

kompletnie  niestrawione  czerwone  mięso  siedzi  za  przypominającymi  tarę  do  prania 

mięśniami brzucha Hanka (ja tylko zakładam, że on ma mięśnie brzucha przypominające tarę 

do prania, bo - na szczęście - wcale ich nie widziałam).

 

Co ciekawe, akurat ten jeden posiłek moja matka zdołała utrzymać w żołądku. Coś mi 

się wydaje, że z tego dzieciaka nie będzie żaden wegetarianin.

 

W  każdym  razie,  w  Albercie  Einsteinie  rozczarowanie  nieobecnością  Hanka  jest 

wyczuwalne. Panna Molina zobaczyła mnie w holu i spytała ze smutkiem:

 

- A dziś nie potrzebujesz przepustki dla swojego gościa?

 

Nieobecność Hanka oznacza również, że moja nadzwyczajna dyspensa od niechętnych 

spojrzeń,  którymi  obrzucają  mnie  zwykle  cheerleaderki,  skończyła  się.  Dziś  rano  Lana 

wyciągnęła rękę, strzeliła moim ramiączkiem od stanika i spytała swoim najpaskudniejszym 

głosem:

 

- Po co ty w ogóle nosisz stanik? Przecież nie masz na czym.

 

Tęsknię  za  jakimś  miejscem,  gdzie  ludzie  traktują  się  nawzajem  grzecznie  i  z 

szacunkiem.  Niestety,  nie  jest  to  nasze  liceum.  Może  w  Genowii?  A  może  na  tej  stacji 

kosmicznej zbudowanej przez Rosjan, która właśnie rozpada się nad naszymi głowami?

 

W każdym razie jedyną osobą, która wydaje się uszczęśliwiona niedyspozycją Hanka, 

jest Boris Pelkowski. Czekał na Lilly w przedsionku szkoły, kiedy przyjechaliśmy dziś rano, a 

jak tylko nas zobaczył, zapytał:

 

- Gdzie jest Honk?

 

(Bo tak wymawia imię Hanka tym swoim ciężkim rosyjskim akcentem).

 

-  Honk,  to  znaczy  Hank,  zachorował  -  poinformowałam  go  i  nie  będzie  przesadą, 

jeżeli powiem, że wyraz, jaki się odmalował na twarzy Borisa i ogarnął jej nieregularne rysy, 

przypominał  szczęście.  Psie  przywiązanie  Borisa  do  Lilly  bywa  drażniące,  ale  ja  wiem,  że 

background image

reaguję  tak  tylko  dlatego,  że  jestem  zazdrosna.  JA  TEŻ  chcę  mieć  chłopaka,  któremu  będę 

mogła opowiadać swoje najgłębsze sekrety. JA TEŻ chcę mieć chłopaka, który będzie mnie 

całował  z  języczkiem.  JA  TEŻ  chcę  mieć  chłopaka,  który  będzie  zazdrosny,  jeżeli  będę 

spędzać zbyt dużo czasu z innym facetem, nawet z takim totalnym pacanem jak Hank.

 

Ale zdaje się, że nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy, prawda? Wygląda na to, 

że  dostanę  małego  braciszka  lub  siostrzyczkę,  i  ojczyma,  który  wie  wszystko  o  skróconym 

mnożeniu, i który wprowadza się do nas jutro ze stołem do piłkarzyków.

 

A, i jeszcze dostanę kiedyś tron pewnego kraju i będę w nim panować.

 

Wielkie mi co. Wolałabym mieć chłopaka.

 

Czwartek, 30 października, historia cywilizacji

 

DO ZROBIENIA (KONIECZNIE)

 

ZANIM WPROWADZI SIĘ PAN G.

 

1. Odkurzyć.

 

2. Wyczyścić kocią kuwetę.

 

3. Odnieść bieliznę do pralni.

 

4.  Wynieść  wszystkie  posegregowane  śmieci  -  zwłaszcza  te  magazyny  mamy,  które 

mają uwagi na temat orgazmu na okładkach - bardzo ważne!!!

 

5. Usunąć damskie artykuły higieniczne ze wszystkich łazienek.

 

6. Znaleźć wolne miejsce w salonie na stół do piłkarzyków/flippera/duży telewizor.

 

7. Sprawdzić szafkę na lekarstwa - bardzo ważne!!!

 

8. Usunąć z regałów mamy Nasze ciała, Nasze decyzje i Radość seksu.

 

9. Skontaktować się z operatorem kablówki. Niech dodadzą Classic Sports Network. 

Zrezygnować z Romance Channel.

 

10. Zmusić mamę, żeby przestała wieszać staniki na gałce od drzwi do łazienki.

 

11. Przestać ogryzać sztuczne paznokcie.

 

12. Przestać tyle myśleć o M.M.

 

13. Wstawić zamek do drzwi od łazienki.

 

14. Papier toaletowy!!!

 

Czwartek, 30 października, RZ

 

To jest nie do uwierzenia. 

Oni to znów zrobili. 

background image

Hank i Lilly ZNÓW razem zniknęli! 

O Hanku nic nawet nie wiedziałam, dopóki do Larsa nie zadzwoniła na komórkę moja 

matka.  Była  bardzo  zła,  bo  jej  matka  zadzwoniła  do  niej  do  pracowni  z  histerycznym 

wrzaskiem, że Hanka nie ma w jego pokoju. Mama chciała się dowiedzieć, czy Hank pojawił 

się w szkole. 

Niestety, a jestem wiarygodnym źródłem informacji, nie pojawił się. 

A potem Lilly nie przyszła na lunch. 

Nawet  nie  próbowała  zrobić  tego  jakoś  subtelnie.  Zdawałyśmy  egzamin  z  ogólnej 

sprawności na WF - ie, i właśnie przyszła kolej Lilly na wspinanie się po linie, kiedy zaczęła 

się skarżyć, że ma skurcze. 

Ponieważ Lilly skarży się na ból brzucha za każdym razem, kiedy zdajemy egzamin z 

ogólnej  sprawności,  niczego  nie  podejrzewałam.  Pani  Potts  odesłała  ją  do  gabinetu 

pielęgniarki i byłam pewna, że spotkam się z cudownie ozdrawiała Lilly na lunchu. 

Tymczasem ona na lunch w ogóle nie przyszła. Według pielęgniarki skurcze były tak 

silne, że Lilly zwolniła się z lekcji i poszła do domu. 

Skurcze. Akurat.  Lilly nigdy nie miewa skurczów. Za to najwyraźniej miewa ochotę 

na mojego ciotecznego brata! 

Ciekawe tylko, jak długo uda nam się ukrywać to przed Borisem. Pamiętając Mahlera, 

na którego naraził nas wczoraj, wszyscy staraliśmy się nie komentować tego dziwnego zbiegu 

okoliczności, że  Lilly jest  chora,  a Hank  akurat  w tym  samym czasie zaginął  w tajemniczy 

sposób.  Nikt  nie  chce,  żeby  znów  trzeba  było  uciekać  się  do  użycia  materaców 

gimnastycznych. Są strasznie ciężkie. 

W ramach prewencji Michael usiłuje zająć uwagę Borisa wymyśloną przez siebie grą 

komputerową,  którą  nazwał  „Zetnij  główki  Backstreet  Boysom”.  Rzuca  się  nożami, 

siekierami  i  inną  bronią  w  członków  zespołu  Backstreet  Boys.  Osoba,  która  zetnie  głowy 

większości członków zespołu, przechodzi do następnego etapu, gdzie ścina głowy chłopcom z 

98 Degrees, a potem N'Sync, i  tak dalej.  Ten, kto  zdobędzie największą liczbę punktów, w 

nagrodę może wyciąć nożem swoje inicjały na nagiej piersi Ricky'ego Martina. 

Niewiarygodne,  ale  Michael  dostał  tylko  piątkę  za  tę  grę,  którą  opracował  na  swoje 

zajęcia  z  informatyki.  Nauczyciel  odjął  mu  punkty,  bo  uznał,  że  gra  nie  jest  wystarczająco 

brutalna, jak na potrzeby współczesnego rynku. 

Pani Hill pozwoliła nam dzisiaj rozmawiać. Wiem dlaczego: po prostu nie chce dzisiaj 

słuchać, jak Boris gra Mahlera, albo, co gorsza, Wagnera. Wczoraj po lekcji poszłam do pani 

Hill i przeprosiłam ją za to, co powiedziałam w telewizji - że ona ciągle przesiaduje w pokoju 

background image

nauczycielskim  -  chociaż  to  była  prawda.  Powiedziała,  żebym  się  już  tym  nie  przejmowała. 

Jestem  pewna,  że  wiem  dlaczego.  Mój  tata  przesłał  jej  zestaw  kina  domowego  razem  z 

wielkim  bukietem  kwiatów  zaraz  następnego  dnia  po  emisji  tego  wywiadu  w  telewizji.  Od 

tamtej pory jest dla mnie znacznie milsza. 

Wiecie, mnie jest strasznie trudno zrozumieć tę całą historię z Lilly i Hankiem. Żeby 

ze wszystkich łudzi akurat LILLY stała się taką niewolnicą własnej żądzy? Przecież ona nie 

mogła  na  serio  zakochać  się  w  Hanku.  Jest  dość  miłym  facetem  i  tak  dalej  -  i  bardzo 

przystojnym - ale spójrzmy prawdzie w oczy, jest misiem o bardzo małym rozumku. 

Z kolei Lilly należy do Mensy - czy przynajmniej mogłaby należeć do Mensy, gdyby 

nie  uważała,  że  to  taka  totalnie  burżuazyjna  organizacja.  Poza  tym  Lilly  trudno  byłoby 

nazwać klasyczną pięknością - to znaczy, JA uważam, że jest ładna, ale jeśli wziąć pod uwagę 

współczesny zdecydowanie wąski kanon urody, Lilly nie bardzo się mieści w jego granicach. 

Jest ode mnie o wiele niższa, trochę za pulchna i ma taką jakby zapadniętą twarz. Założę się, 

że faceci tacy jak Hank z reguły nie lecą na dziewczyny takie jak Lilly. 

No więc, tak naprawdę, co Lilly i Hank mogą mięć ze sobą wspólnego?

 

O Boże, nawet mi nie mówcie. 

 

 

PRACA DOMOWA 

Algebra: zadania ze str. 133 

Angielski: krótko opisać historię swojej rodziny 

Historia  cywilizacji:  podać  przykłady  negatywnej  stereotypizacji 

Arabów  (film,  telewizja,  literatura)  i  oddać  razem  z  ilustrującym  je 

wypracowaniem 

RZ (rozwój zainteresowań): nie dotyczy 

Francuski: écrivez une vignette parisienne

 

Biologia: układ rozrodczy (wziąć odpowiedzi od Kenny'ego) 

Czwartek, 30 października, 19.00, 

w limuzynie w drodze powrotnej na poddasze

 

Kolejny potężny szok. Odnoszę wrażenie, że moje życie zaczyna przypominać jazdę 

na  rollercoasterze,  jeśli  dalej  będzie  biegło  tym  torem,  chyba  podejmę  długoterminową 

psychoterapię.

 

background image

Kiedy  weszłam  na  lekcję  etykiety,  na  jednym  z  różowych  tapczaników  Grandmère 

siedziała babcia - BABCIA - i popijała herbatę.

 

- Och, ona zawsze taka była - mówiła właśnie babcia. - Uparta jak osioł.

 

Byłam pewna, że rozmawiają o mnie. Rzuciłam torbę na ziemię i wybuchnęłam:

 

- Nieprawda!

 

Grandmère siedziała na tapczaniku naprzeciwko babci, w rękach trzymając filiżankę. 

W tle Vigo kręcił się jak mała zabawka, odbierając telefony i mówiąc rzeczy w rodzaju:

 

- Nie, kwiat pomarańczy jest na ślub, a róże do dekoracji stołu weselnego.

 

Albo:

 

- Ależ OCZYWIŚCIE, że kotleciki jagnięce miały być na przystawkę.

 

-  Co  to  za  sposób  wchodzenia  do  pokoju?  -  warknęła  Grandmère  po  francusku.  - 

Księżniczka nigdy nie przerywa starszym osobom, a już na pewno nie rzuca swoich rzeczy na 

ziemię. A teraz podejdź tu i przywitaj się jak trzeba.

 

Podeszłam i pocałowałam ją w oba policzki, chociaż wcale nie miałam na to ochoty. 

Potem podeszłam do babci i zrobiłam to samo. Babcia zachichotała i powiedziała:

 

- Zupełnie w europejskim stylu! 

Grandmère dodała:

 

- A teraz usiądź i poczęstuj swoją babcię magdalenką. 

Usiadłam,  żeby  pokazać,  że  potrafię  wcale  nie  być  uparta,  i  tak  jak  mnie  nauczyła 

Grandmère, poczęstowałam babcię magdalenką z talerza, który stał na stoliku przed nią.

 

Babcia znów zachichotała i wzięła ciasteczko. Mały palec trzymała przy tym daleko 

odgięty.

 

- Dziękuję, kotku - powiedziała.

 

- A teraz - odezwała się Grandmère po angielsku - na czym stanęłyśmy, Shirley?

 

- Ach, tak - odparła babcia. - No cóż, jak mówiłam, zawsze taka była. Uparta od rana 

do nocy. Nie dziwię się, że tak się zaparła w sprawie tego wesela. Wcale mnie to nie dziwi.

 

Hej, one wcale nie rozmawiały o mnie. Rozmawiały o...

 

-  No  bo  trudno  powiedzieć,  żebyśmy  byli  zachwyceni,  kiedy  zdarzyło  się  to  po  raz 

pierwszy. Oczywista, Helen nigdy nam nie mówiła, że on jest księciem. Gdybyśmy wiedzieli, 

zachęcalibyśmy ją do ślubu.

 

- Niewątpliwie - mruknęła Grandmère.

 

- Ale tym razem - ciągnęła babcia - no cóż. Byliśmy po prostu zachwyceni. Frank to 

uroczy chłopiec.

 

-  No  to  rozumiemy  się  znakomicie  -  powiedziała  Grandmère.  -  Ten  ślub  musi  się 

background image

odbyć. I się odbędzie.

 

- Och, absolutnie - odparła babcia.

 

Prawie  się  spodziewałam,  że  naplują  sobie  nawzajem  na  dłonie  w  ramach  dobijania 

targu, jak każe stary zwyczaj mieszkańców stanu Indiana, którego nauczył mnie Hank.

 

One jednak tylko pociągnęły po łyczku herbaty.

 

Byłam  całkiem  pewna,  że  nie  interesuje  ich,  co  ja  mam  do  powiedzenia,  ale  i  tak 

odchrząknęłam.

 

- Amelio - odezwała się Grandmère po francusku. - Nawet o tym nie myśl.

 

Ale było już za późno. Powiedziałam:

 

- Mama wcale się nie zgodziła...

 

-  Vigo!  -  przerwała  mi  Grandmère.  -  Masz  te  pantofle?  Te,  które  pasują  do  sukienki 

księżniczki?

 

Vigo pojawił się niczym czarodziej, niosąc najpiękniejszą parę różowych atłasowych 

pantofelków, jaką widziałam w życiu. Z przodu miały różyczki, które pasowały do różyczek 

na mojej sukience głównej druhny

 

-  Czy  nie  są  prześliczne?  -  spytał  Vigo,  kiedy  mi  je  pokazał.  -  Nie  przymierzy  ich 

pani?

 

To było okrutne. Poniżej pasa. 

Grandmère to wszystko zaplanowała.

 

Ale co ja miałam zrobić? Pantofle pasowały idealnie i wyglądały na mnie, muszę to 

przyznać,  znakomicie.  Moim  podobnym  do  kajaków  stopom  nadawały  wygląd  o  numer  -  a 

może  nawet  o  dwa  numery  -  mniejszy!  Nie  mogłam  się  doczekać,  kiedy  zacznę  je  nosić  i 

sukienkę  też.  Może  jeśli  ślub  zostanie  odwołany,  będę  mogła  je  założyć  na  bal  na  koniec 

roku. To znaczy, jeżeli wszystko się dobrze ułoży między mną a Jo - Si - Roksem.

 

-  Taka  szkoda  byłoby  je  odsyłać  -  westchnęła  Grandmère  -  tylko  dlatego,  że  twoja 

matka to uparciuch.

 

Ale z drugiej strony, może jednak nie.

 

- Nie mogłabym ich zatrzymać na inną okazję? - spytałam. 

A nuż, a nuż...

 

-  Och,  nie  -  powiedziała  Grandmère.  -  Różowy  kolor  nie  jest  właściwy  na  żadną 

okazję poza ślubem.

 

Dlaczego mnie to spotyka? Dlaczego właśnie MNIE?!

 

Kiedy  lekcja  się  skończyła  -  najwyraźniej  dzisiaj  składało  się  na  nią  słuchanie,  jak 

moje  obie  babcie  skarżą  się  na  brak  szacunku  ze  strony  swoich  dzieci  (i  wnuków)  - 

background image

Grandmère podniosła się i powiedziała do babci:

 

- No to rozumiemy się, Shirley? 

A babcia odparła:

 

- Ależ oczywiście, Wasza Wysokość.

 

Zabrzmiało  to  bardzo  złowrogo.  W  gruncie  rzeczy,  im  dłużej  o  tym  myślę,  tym 

bardziej  jestem  przekonana,  że  mój  tata  nie  ruszył  choćby  jednym  palcem,  żeby  wydostać 

mamę  z  tego,  co  zaczynało  wyglądać  na  niezły  pasztet.  Według  Grandmère,  limuzyna 

przyjedzie jutro wieczorem i zabierze mnie, mamę i pana Gianiniego do hotelu Plaza. Kiedy 

mama  nie  zgodzi  się  wsiąść  do  samochodu,  wszyscy  pojmą  bez  żadnych  wątpliwości,  że 

żadnego ślubu nie będzie.

 

Chyba będę musiała wziąć sprawy we własne ręce. Wprawdzie tata zapewniał mnie, 

że wszystko jest pod kontrolą, ale przecież my tu mówimy o Grandmère. O GRANDMÈRE!

 

Podczas  jazdy  z  centrum  do  Village  próbowałam  wyciągnąć  od  babci  jakieś 

informacje  -  no  wiecie,  dlaczego  ona  i  Grandmère  powiedziały  sobie,  że  się  nawzajem 

„rozumieją”.

 

Ale  ona  nie  chciała  puścić  pary  z  ust...  nic,  poza  tym,  że  ona  i  dziadek  są  zbyt 

zmęczeni całym tym zwiedzaniem, które odwalili - nie mówiąc już o zmartwieniu o Hanka, 

który nie dal znaku życia - żeby iść dzisiaj gdzieś na miasto na kolację, i mają zamiar zostać 

w hotelu i zamówić sobie coś na górę do pokoju.

 

Co bardzo mnie cieszy, bo jestem  całkiem  pewna, że jeśli  jeszcze raz usłyszę słowa 

„średnio wysmażony”, zwymiotuję.

 

Jeszcze czwartek, 30 października, 21.00

 

No cóż, pan Gianini wprowadził się ze wszystkimi rzeczami. Już rozegrałam dziewięć 

partii piłkarzyków. Kurczę, ależ mnie bolą nadgarstki.

 

W sumie nie jest wcale  tak dziwnie mieszkać z  nim na stałe, bo przedtem  i  tak bez 

przerwy się tu kręcił. Jedyna różnica to duży telewizor, flipper, stół do piłkarzyków i zestaw 

perkusyjny  w  kącie  salonu,  gdzie  mama  zwykle  trzymała  naturalnych  rozmiarów  złocone 

popiersie Elvisa.

 

Ale najfajniejszy ze wszystkiego jest flipper. Nazywa się Gang Motocyklowy i ma te 

wszystkie  bardzo  realistyczne  rysunki  wytatuowanych  ubranych  w  skóry  Aniołów  Piekieł. 

Poza  tym,  są  tam  obrazki  dziewczyn  Aniołów  Piekieł  -  które  wcale  nie  mają  na  sobie  zbyt 

wielu ubrań - pochylających się i prezentujących swoje olbrzymie biusty. Kiedy wypuszcza 

background image

się bilę, flipper wydaje taki dźwięk, jakby się bardzo głośno zapuszczało silnik motocykla.

 

Mama rzuciła jedno spojrzenie na flippera i po prostu stanęła jak wryta, kręcąc głową.

 

Wiem, że ten flipper jest mizoginistyczny i seksistowski, ale poza tym jest naprawdę 

bardzo, bardzo fajny.

 

Pan Gianini powiedział mi dzisiaj, że chciałby, żebym mówiła teraz do niego „Frank”, 

skoro  jesteśmy  już  właściwie  rodziną.  Ja  jednak  nie  mogę  się  przełamać  i  przyzwyczaić. 

Nazywam go więc „Hej”. Mówię:

 

- Hej, poproszę parmezan. 

Albo:

 

- Hej, gdzie jest pilot od telewizora?

 

Widzicie? I nie potrzeba imion. Bardzo sprytne, nie?

 

Oczywiście, nie wszystko idzie nam jak po maśle. Pozostaje na przykład ten drobny 

fakt, że jutro ma się odbyć wielki ślub z udziałem wielu sław, który, o ile wiem, nie został 

odwołany, i na którym, o ile wiem, moja matka nie ma najmniejszego zamiaru się pojawić.

 

Ale kiedy ją o to zapytałam, mama wcale się nie zdenerwowała, tylko uśmiechnęła się 

szalenie tajemniczo i powiedziała:

 

- Mia, o nic się nie martw.

 

Ale  jak  ja  mam  się  o  to  nie  martwić?  Jedyne,  co  zostało  definitywnie  odwołane,  to 

ślub mojej mamy i pana G. w ratuszu. Zapytałam, czy dalej chcą, żebym przyszła przebrana 

za  Empire  State  Building,  bo  uznałam,  że  chyba  pora  zacząć  szykować  sobie  kostium  i  w 

ogóle,  ale  mama  spojrzała  tylko  dziwnie  i  powiedziała,  że  z  tym  wszystkim  chyba  się  na 

trochę wstrzymamy.

 

W sumie widziałam, że nie bardzo ma ochotę o tym rozmawiać, więc zamknęłam się i 

poszłam zadzwonić do Lilly. Najwyższy czas, żeby udzieliła mi paru słów wyjaśnienia na te-

mat tego, co tu się właściwie dzieje.

 

Ale  kiedy  do  niej  zadzwoniłam,  linia  była  zajęta.  To  znaczyło,  że  bardzo 

prawdopodobnie albo Lilly, albo Michael siedzi w Sieci. Skorzystałam z okazji i odezwałam 

się do Lilly na ICQ. Odpisała mi natychmiast.

 

 

G

R

L

OUIE

:

 

LILLY,  GDZIE  ZNIKNĘLIŚCIE  DZISIAJ  RAZEM  Z  HANKIEM? 

TYLKO NIE KŁAM I NIE MÓW, ŻE NIE BYLIŚCIE ZE SOBĄ. 

K

BT

G

ÓRĄ

:

 

NIE  WYDAJE  MI  SIĘ,  ŻEBY  TO  BYŁA  W  NAJMNIEJSZYM  CHOĆBY 

STOPNIU TWOJA SPRAWA. 

G

R

L

OUIE

:

 

NO  CÓŻ,  POWIEDZMY  SOBIE  TYLKO,  ŻE  JEŚLI  CHCESZ  DALEJ 

background image

MIEĆ  SWOJEGO  CHŁOPAKA,  LEPIEJ  PRZYGOTUJ  SOBIE  PRAWDOPODOBNIE 

BRZMIĄCE WYJAŚNIENIE. 

K

BT

G

ÓRĄ

:

 

MAM  BARDZO  DOBRE  USPRAWIEDLIWIENIE.  ALE  NIE  SĄDZĘ, 

ŻEBYM  CHCIAŁA  SIĘ  NIM  Z  TOBĄ  DZIELIĆ.  WYGADASZ  WSZYSTKO  Z  MIEJSCA 

BEVERLY  BELLERIEVE.  ACH,  I  DWUDZIESTU  DWÓM  MILIONOM  WIDZÓW  PRZY 

OKAZJI. 

G

R

L

OUIE

:

 

TO  JEST  TOTALNIE  NIE  FAIR.  SŁUCHAJ,  LILLY,  JA  SIĘ  O 

CIEBIE MARTWIĘ. TO DO CIEBIE NIEPODOBNE, ZRYWAĆ SIĘ ZE SZKOŁY. CO Z 

TWOJĄ KSIĄŻKĄ O SZKOLNEJ SPOŁECZNOŚCI? MOŻLIWE, ŻE PRZEGAPIŁAŚ JAKĄŚ 

CZĘŚĆ WARTOŚCIOWEGO MATERIAŁU. 

K

BT

G

ÓRĄ

:

 

OCH,  DOPRAWDY?  CZY  WYDARZYŁO  SIĘ  DZIŚ  COŚ  WARTEGO 

ODNOTOWANIA? 

G

R

L

OUIE

:

 

NO  CÓŻ,  PARU  MATURZYSTÓW  WŚLIZGNĘŁO  SIĘ  DO  POKOJU 

NAUCZYCIELSKIEGO I WŁOŻYŁO DO MINILODÓWKI PŁÓD ŚWINI. 

K

BT

G

ÓRĄ

:

 

O KURCZĘ, STRASZNIE ŻAŁUJĘ, ŻE MNIE TO OMINĘŁO. MASZ DO 

MNIE JAKĄŚ KONKRETNĄ SPRAWĘ, MIA? BO JA W TEJ CHWILI USIŁUJĘ ZNALEŹĆ 

COŚ W SIECI. 

 

Tak,  miałam  do  niej  pewną  sprawę.  Czy  ona  nie  rozumie,  że  to  nie  w  porządku 

spotykać  się  z  dwoma  chłopakami  naraz?  Zwłaszcza  że  niektóre  z  nas  nie  mają  nawet 

JEDNEGO chłopaka? Czy ona nie widzi, jakie to egoistyczne i niewłaściwe?

 

Ale nie napisałam tego. Zamiast tego napisałam:

 

 

G

R

L

OUIE

:

 

NO  CÓŻ,  BORIS  BARDZO  SIĘ  ZMARTWIŁ,  LILLY.  ON 

NAJWYRAŹNIEJ COŚ TU PODEJRZEWA. 

K

BT

G

ÓRĄ

:

 

BORIS  MUSI  SIĘ  NAUCZYĆ,  ŻE  W  KOCHAJĄCYM  ZWIĄZKU  WAŻNE 

JEST  USTANOWIENIE  WIĘZI  ZAUFANIA.  NOTABENE,  SAMA  TEŻ  MOGŁABYŚ  TO 

SOBIE ZAPAMIĘTAĆ, MIA.

 

 

Zdaję sobie sprawę, oczywiście, że Lilly mówiła o NASZYM związku  - jej i moim. 

Ale jeśli się nad tym zastanowić, to jej słowa odnosiły się nie tylko do Lilly i Borisa, czy do 

Lilly i do mnie. To się odnosi też do mnie i mojego ojca. Oraz do mnie i mojej matki. Oraz do 

mnie i... no, praktycznie do wszystkich.

 

Może  to  właśnie  chwila  głębokiego  przeżycia,  zastanowiłam  się.  Może  powinnam 

wyjąć dziennik na lekcje angielskiego?

 

I  dokładnie  w  tym  momencie  stało  się  coś  jeszcze:  dostałam  wiadomość  od  kogoś 

background image

innego. Od samego Jo - Si - Roksa!

 

 

J

O

C

ROX

:

 

WIĘC WYBIERASZ SIĘ NA ROCKY HORROR JUTRO WIECZOREM?

 

 

O mój Boże! O, mój BOŻE!! O MÓJ BOŻE!!!

 

Jo - Si - Rox idzie jutro wieczorem na Rocky Horror.

 

I Michael też.

 

Naprawdę można z tego wyciągnąć tylko jeden jedyny logiczny wniosek: Jo - Si - Rox 

to Michael. Michael to Jo - Si - Rox. MUSI nim być. Po prostu MUSI.

 

Racja?

 

Nie wiedziałam, co mam zrobić. Chciałam zerwać się od komputera i zacząć biegać 

po pokoju i wrzeszczeć, i śmiać się jednocześnie.

 

Zamiast tego - i nie wiem, skąd wzięłam do tego zimną krew - odpisałam:

 

 

G

R

L

OUIE

:

 

CHYBA TAK.

 

 

Niewiarygodne.  Naprawdę  niewiarygodne.  Michael  to  Jo  -  Si  -  Rox.  Racja?  Co  ja 

mam teraz zrobić? Co ja mam teraz zrobić?!

 

Piątek, 31 października, godzina wychowawcza

 

Obudziłam  się  z  bardzo  dziwnym  przeczuciem,  że  czeka  mnie  coś  nieprzyjemnego. 

Przez kilka minut nie wiedziałam, o co chodzi. Leżałam w łóżku i słuchałam deszczu, który 

uderzał o szybę. Gruby Louie siedział w nogach łóżka, ugniatał łapkami koc i mruczał bardzo 

głośno.

 

A potem nagle sobie przypomniałam: dziś, według mojej babki, jest dzień, w którym 

moja  ciężarna  matka  ma  wyjść  za  mąż  za  mojego  nauczyciela  algebry  w  trakcie  wielkiej 

ceremonii  w  hotelu  Plaza,  przy  akompaniamencie  muzycznym  zapewnionym  przez  Johna 

Tesha.

 

Leżałam jeszcze minutę, żałując, że znów nie mam trzydziestu ośmiu stopni gorączki, 

bo  nie  musiałabym  wychodzić  z łóżka  i  stawiać  czoła  temu  wszystkiemu,  a  zapowiadał  się 

dzień pełen niewątpliwych dramatów i zranionych uczuć.

 

Potem przypomniałam sobie e - mail z poprzedniego wieczoru i wyskoczyłam z łóżka.

 

Michael jest moim tajemniczym adoratorem! Michael to Jo - Si - Rox!

 

background image

A  jeśli  będę  miała  trochę  szczęścia,  przed  końcem  tego  wieczoru  powie  mi  o  tym 

osobiście!

 

Piątek, 31 października, algebra

 

Pana  Gianiniego  nie  ma  dzisiaj  w  szkole.  Mamy  zastępstwo  z  nauczycielką,  która 

nazywa się pani Krakowski.

 

To bardzo dziwne, że pana Gianiniego tutaj nie ma, bo rano przecież z całą pewnością 

był na poddaszu. Zagraliśmy partyjkę piłkarzyków, zanim pojawił się Lars z limuzyną. Nawet 

zaproponowaliśmy  panu  Gianiniemu,  że  go  podrzucimy  do  szkoły,  ale  on  powiedział,  że 

przyjedzie później.

 

Wygląda na to, że DUŻO później.

 

W gruncie rzeczy nie ma tu dzisiaj mnóstwa osób. Michael, na przykład, nie zabrał się 

z nami limuzyną.  Lilly  mówi,  że miał  do ostatniej chwili kłopoty z wydrukowaniem pracy, 

którą chciał dzisiaj oddać.

 

Ale ja się zastanawiam, czy to nie dlatego, że boi się spojrzeć mi w twarz po tym, jak 

przyznał się, że jest Jo - Si - Roksem.

 

No cóż, nie do końca się przyznał. Ale prawie. 

A może nie?

 

Pan  Howell  jest  trzy  razy  starszy  niż  Gilligan.  Różnica  wieku 

między nimi wynosi 48. Po ile lat mają pan Howell i Gilligan?

 

T = Gilligan

 

3T = pan Howell

 

3T - T = 48

 

2T = 48

 

T = 24

 

 

Och, panie G., GDZIE pan jest?

 

Piątek, 31 października, RZ

 

Okay. 

Po  raz  ostatni  nie  doceniłam  Lilly  Moscovitz.  I  nigdy  więcej  nie  będę  jej 

podejrzewała,  że  kierują  nią  jakiekolwiek  inne  niż  absolutnie  altruistyczne  motywy. 

Uroczyście przysięgam to tutaj na piśmie.

 

background image

Wszystko stało się w czasie lunchu:

 

Siedzieliśmy  tam  sobie  wszyscy  -  ja,  mój  ochroniarz,  Tina  Hakim  Baba  i  jej 

ochroniarz, Lilly, Boris, Shameeka i Ling Su. Michael, oczywiście, siedzi po drugiej stronie, 

razem  z  resztą  Klubu  Komputerowego,  więc  go  z  nami  nie  było,  ale  poza  tym  byli  tam 

wszyscy, którzy się liczą.

 

Shameeka czytała nam głośno z jednej z broszur, które jej ojciec zebrał ze szkół dla 

dziewcząt w New Hampshire. Każde kolejne zdanie napełniało Shameekę jeszcze większym 

przerażeniem,  a  mnie  jeszcze  większym  wstydem  za  to,  że  w  ogóle  otworzyłam  te  swoje 

szerokie usta.

 

Nagle na nasz mały stolik padł cień.

 

Podnieśliśmy oczy.

 

Przed  nami  stało  wcielone  bóstwo.  Przez  chwilę  chyba  nawet  Lilly  wierzyła,  że  z 

dawna oczekiwany Mesjasz wreszcie nadszedł.

 

Okazało się jednak, że to tylko Hank - ale taki Hank, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie 

widziałam.  Miał  na  sobie  czarny  kaszmirowy  sweter  pod  obcisłym  czarnym  skórzanym 

płaszczem  i  czarne  dżinsy,  które  zdawały  się  nie  mieć  końca  na  tych  długich  szczupłych 

nogach. Jego złote włosy zostały po mistrzowsku ostrzyżone i ułożone, i - przysięgam - tak 

bardzo przypominał Keanu Reevesa z Matriksa, że byłabym w stanie uwierzyć, iż przyszedł 

do nas prosto z planu filmowego, gdyby nie fakt, że na nogach miał kowbojskie buty. Czarne, 

drogie z wyglądu, ale jednak zawsze kowbojskie buty.

 

Wydaje mi się, że to nie złudzenie - cały tłum w stołówce sapnął z wrażenia, widząc, 

jak  Hank  osuwa  się  na  krzesło  przy  naszym  stoliku  -  stoliku  odrzuconych,  według  często 

słyszanego określenia.

 

- Cześć, Mia - powiedział Hank.

 

Zaczęłam  gapić  się  na  niego.  Nie  chodziło  tylko  o  ubranie.  Coś...  coś  się  w  nim 

zmieniło. Jego głos wydawał się jakiś niższy. I pachniał... no cóż, ładnie pachniał.

 

-  A  więc  -  odezwała  się  do  niego  Lilly,  wylizując  spory  fragment  kremowego 

nadzienia ze swojego rogalika. - Jak ci poszło?

 

-  Dobrze  -  odparł  Hank  tym  samym  głębokim  głosem.  -  Patrzysz  na  najnowszego 

modela bielizny Calvina Kleina.

 

Lilly zlizała nadzienie ze swojego palca.

 

- Hm - powiedziała z pełnymi ustami. - No i fajnie.

 

- To wszystko zawdzięczam tobie, Lilly - powiedział Hank. - Gdyby nie ty, nigdy by 

nie podpisali ze mną kontraktu.

 

background image

I  wtedy  mnie  oświeciło.  Hank  wydawał  się  odmieniony,  bo  gdzieś  zniknęło  jego 

zaciąganie rodem z Indiany!

 

- Momencik, Hank - powiedziała Lilly. - Rozmawialiśmy już o tym. To twoje własne 

zdolności zawiodły cię tam, gdzie się obecnie znalazłeś. Ja tylko dałam ci kilka wskazówek.

 

Kiedy Hank obrócił na mnie spojrzenie, zauważyłam, że jego błękitne jak niebo oczy 

zwilgotniały.

 

-  Twoja  przyjaciółka,  Lilly  -  stwierdził  -  zrobiła  coś,  czego  nie  zrobił  dla  mnie  nikt, 

jak długo żyję.

 

Spojrzałam oskarżycielsko na Lilly. 

Wiedziałam. WIEDZIAŁAM, że uprawiali seks. 

Ale wtedy Hank dodał:

 

-  Ona  we  mnie  uwierzyła,  Mia.  Uwierzyła  we  mnie  na  tyle,  by  uznać,  że  warto  mi 

pomóc w pogoni za moim marzeniem... marzeniem, które hołubiłem od dziecka. Wielu ludzi - 

łącznie z moimi własnymi babciami i dzia... - to znaczy z moimi dziadkami - mówiło mi, że 

to marzenie ściętej głowy. Ale kiedy powiedziałem o nim Lilly, wyciągnęła do mnie dłoń  - 

Hank wyciągnął własną dłoń, żeby to zobrazować, i my wszyscy - ja, Lars, Tina, ochroniarz 

Tiny  Wahim,  Shameeka  i  Ling  Su  -  popatrzyliśmy  na  tę  jego  rękę,  której  paznokciom 

zrobiono idealny manikiur - i powiedziała: „Chodź ze mną, Hank, a pomogę ci zrealizować to 

marzenie”.

 

Hank opuścił rękę.

 

- I wiecie, co się stało?

 

Wszyscy - oprócz Lilly, która nie przestała jeść - byliśmy tak zaskoczeni, że gapiliśmy 

się na niego w bezruchu.

 

Hank nie czekał, aż odpowiemy na pytanie. Wyjaśnił nam:

 

-  Spełniło  się.  Spełniło  się  dzisiaj.  Mój  sen  się ziścił.  Podpisałem  kontrakt  z  agencją 

Forda. Jestem ich najnowszym modelem.

 

Wszyscy patrzyliśmy na niego, mrugając oczami.

 

- A zawdzięczam to - ciągnął Hank - tej oto kobiecie.

 

A potem nastąpiło coś naprawdę szokującego. Hank wstał, podszedł do krzesła, gdzie 

siedziała Lilly, niewinnie dojadając rogalika i nie spodziewając się niczego, i postawił ją na 

równe nogi.

 

A  potem  wszyscy  w  stołówce  mieli  okazję  zobaczyć  -  nie  wyłączając,  jak 

zauważyłam,  Lany  Weinberger  i  całej  jej  świty  przy  stoliku  cheerleaderek  -  jak  mój  kuzyn 

Hank złożył na ustach Lilly Moscovitz pocałunek. Ale jaki pocałunek! Myślałam, że wyssie z 

background image

niej z powrotem całego tego rogalika.

 

Wreszcie Hank przestał ją całować i wypuścił z objęć. A Lilly, która wyglądała trochę 

tak, jakby ją ktoś potraktował elektrycznym paralizatorem, bezwładnie osunęła się na swoje 

miejsce. Hank poprawił klapy skórzanego płaszcza i zwrócił się do mnie.

 

- Mia - powiedział - powtórz babci i dziadkowi, że będą musieli znaleźć sobie kogoś 

innego  do  pracy  w  sklepie  żelaznym.  Ja  już  nie  wracam  -  to  znaczy,  już  nie  wrócę  -  do 

Versailles. Nigdy.

 

I  z  tymi  słowami  wyszedł  ze  stołówki  niczym  kowboj  odchodzący  w  stronę 

zachodzącego słońca po pojedynku, w którym dopiero co zwyciężył.

 

Lub  raczej  powinnam  była powiedzieć,  ZACZĄŁ odchodzić w stronę zachodzącego 

słońca. Miał pecha, że nie zrobił tego dość szybko.

 

Bo jedną z osób, które obserwowały płomienny pocałunek, jakim obdarzył Lilly, był 

nikt inny, jak tylko Boris Pelkowski.

 

I  oto  Boris  Pelkowski  -  tak,  ten  Boris  Pelkowski  z  aparacikiem  ortodontycznym  na 

zębach i swetrem wpuszczonym w spodnie - wstał i powiedział:

 

- Nie tak prędko, pilocie.

 

Nie  jestem  pewna,  czy  Boris  obejrzał  właśnie  Top  Guna,  czy  co,  ale  ten  PILOT 

zabrzmiał dość groźnie, biorąc pod uwagę akcent Borisa i tak dalej.

 

Hank się nie zatrzymał. Nie wiem, być może nie usłyszał Borisa albo nie miał zamiaru 

pozwolić, żeby jakiś niewysoki geniusz muzyczny zepsuł mu wielkie wyjście.

 

I  wtedy  Boris  zrobił  coś  zupełnie  niesamowitego.  Wyciągnął  rękę  i  złapał 

przechodzącego obok Hanka za ramię, a potem powiedział:

 

- To MOJĄ dziewczynę całowałeś przed chwilą, przystojniaczku.

 

Ja wcale nie żartuję. Dokładnie tak powiedział. Och, jak mi zadrżało serce, kiedy to 

usłyszałam! Gdyby tylko jakiś facet (no dobra - Michael) powiedział coś takiego o mnie. Nie, 

że jestem najfajniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkał, ale JEGO dziewczyną. Boris 

naprawdę  określił  Lilly  jako  SWOJĄ  dziewczynę!  Żaden  chłopak  nigdy  nie  nazwał  mnie 

SWOJĄ  dziewczyna.  Och,  wiem  wszystko  o  feminizmie  i  o  tym,  że  kobieta  nie  jest 

własnością mężczyzny i że to seksizm - chodzić i mówić, że nią jest. Ale, och! Gdyby tylko 

ktoś (no dobra - Michael) powiedział, że jestem JEGO dziewczyną!

 

W każdym razie Hank powiedział tylko:

 

- Hę?

 

I  wtedy,  jak  grom  z  jasnego  nieba,  pięść  Borisa  poleciała  prosto  w  twarz  Hanka. 

PLASK!

 

background image

Nie,  nie,  to  nie  brzmiało  jak  plaśnięcie.  Już  raczej  jak  trzask.  Rozległ  się  okropny 

dźwięk  pękających  kości.  Wszystkie  dziewczyny  jęknęły,  myśląc,  że  Boris  zmasakrował 

piękną jak z okładki magazynu twarz Hanka.

 

Ale  niepotrzebnie  się  martwiłyśmy  -  to  dłoń  Borisa  wydała  ten  dźwięk,  nie  twarz 

Hanka. Hank wyszedł z tego zupełnie bez szwanku. A Boris ma teraz kostki w gipsie.

 

Wiecie, co to znaczy? 

Nie będzie już Mahlera. 

Huraaaa!!!

 

Jednak cieszyć się nieszczęściem drugiego... to chyba trochę niegodne księżniczki.

 

Piątek, 31 października, francuski

 

Pożyczyłam od Larsa komórkę i zadzwoniłam do SoHo Grand między lunchem a piątą 

lekcją. Doszłam do wniosku, że ktoś musi zawiadomić babcię i dziadka, że Hankowi nic się 

nie stało. No cóż, został modelem Forda, ale w zasadzie nic mu przecież nie jest.

 

Babcia musiała siedzieć przy telefonie, bo odebrała po pierwszym dzwonku.

 

- Clarissa? - powiedziała. - Oni jeszcze się nie odezwali. 

To trochę dziwne. Bo Clarissa to imię Grandmère.

 

- Babcia? - spytałam. - To ja, Mia.

 

- Och, MIA. - Babcia roześmiała się niepewnie.  - Przepraszam cię, kotku. Myślałam, 

że to księżna. To znaczy, księżna wdowa. Twoja druga babcia.

 

Odparłam:

 

-  Uhm,  tak.  To  znaczy  nie.  To  ja.  I  dzwonię  tylko  powiedzieć  ci,  że  miałam 

wiadomości od Hanka.

 

Babcia zaczęła krzyczeć tak głośno, że musiałam odsunąć komórkę daleko od ucha:

 

-  GDZIE  ON  JEST?  -  wrzeszczała.  -  POWIEDZ  MU  ODE  MNIE,  ŻE  KIEDY 

DOSTANĘ GO W SWOJE RĘCE, TO MU...

 

- Babciu! - zawołałam.

 

Trochę byłam zażenowana, bo różni ludzie w holu usłyszeli jej wrzask i zaczęli gapić 

się na mnie. Próbowałam się schować za plecami Larsa.

 

-  Babciu  -  powtórzyłam  -  on  podpisał  kontrakt  z  agencją  modeli  Forda.  Będzie 

prezentował  najnowszą  kolekcję  bielizny  Calvina  Kleina.  Będzie  bardzo  sławny,  zupełnie 

jak...

 

-  BIELIZNY?  -  ryknęła  babcia.  -  Mia,  powiedz  temu  chłopakowi,  że  ma 

background image

NATYCHMIAST do mnie zadzwonić.

 

- No cóż, nie bardzo mam jak, babciu - odparłam. - W związku z tym, że...

 

- NATYCHMIAST - powtórzyła babcia - albo czekają go DUŻE KŁOPOTY.

 

- Hm - powiedziałam. I tak dzwonił już dzwonek. - Okay, babciu. Czy, hm, czy ślub 

jest nadal aktualny?

 

- CO?

 

-  Ślub  -  powiedziałam,  żałując,  że  chociaż  raz  nie  mogę  być  normalną  dziewczyną, 

która  nie  musi  wydzwaniać  do  ludzi  i  pytać,  czy  królewski  ślub  jej  ciężarnej  matki  i 

nauczyciela algebry jest nadal aktualny.

 

- No cóż, oczywiście, że tak - powiedziała babcia. - A ty co myślałaś?

 

- Och - powiedziałam - a, hm, rozmawiałaś z mamą?

 

- Oczywiście, że tak - powtórzyła babcia. - Wszystko jest już ustalone.

 

-  Naprawdę?  -  Byłam  szczerze  zdziwiona.  Nie  mogłam  sobie  wyobrazić,  że  moja 

mama zgadza się na to wszystko. - I powiedziała, że tam przyjedzie?

 

-  No  oczywiście,  że  tam  przyjedzie  -  powiedziała  babcia.  -  To  przecież  jej  ślub, 

nieprawdaż?

 

No cóż... właściwie tak. Chociaż... Nie powiedziałam tego „chociaż”. Powiedziałam:

 

- Jasne.

 

I z poczuciem odniesionej porażki rozłączyłam się.

 

Przyznaję, że było mi przykro z czysto egoistycznych powodów. Trochę żal mi było 

mamy, bo przecież naprawdę próbowała stawić  opór Grandmère. No, naprawdę próbowała. 

Oczywiście, to nie jej wina, że musiała ugiąć się pod taką miażdżącą przewagą.

 

Ale  najbardziej  było  mi  żal  samej  siebie.  NIGDY  nie  zdołam  się  wyrwać  na  tyle 

wcześnie, żeby zdążyć na Rocky Horror. Nigdy, nigdy, NIGDY. To znaczy, wiem, że film nie 

zacznie się przed północą, ale wesela potrafią trwać znacznie dłużej.

 

A kto wie, czy Michael jeszcze kiedykolwiek mnie gdzieś zaprosi? No bo dzisiaj ani 

razu nie dał  mi znać, czy  rzeczywiście jest Jo  - Si  - Roksem, ani razu nie wspomniał  też o 

Rocky Horror. Ani razu. Nawet nie zrobił żadnej aluzji do Rachel Leigh Cook.

 

A  w  czasie  RZ  rozmawialiśmy  długo.  NAPRAWDĘ  DŁUGO.  Na  temat 

zeszłorocznego pamiętnego odcinka programu Lilly mówi prosto z mostu. Ci, którzy widzieli 

ten  odcinek,  mieli  prawo  dziwić  się,  że  Lilly  pomogła  Hankowi  w  realizacji  marzenia  o 

karierze supermodela. Tamten odcinek nosił przydługi tytuł: Tak, ty jako jednostka MOŻESZ 

doprowadzić  do  upadku  seksistowskie,  rasistowskie,  opętane  na  punkcie  wieku  i  wymiarów 

imperium  mody  (poprzez  „krytykowanie  reklam,  w  których  pomniejsza  się  rolę  kobiety  i 

background image

ogranicza  nasze  pojęcie  piękna”  oraz  „znajdowanie  sposobów  na  uświadomienie  naszego 

niezadowolenia  reklamowanym  firmom”  a  także  „dając  znać  mediom,  że  chcemy  oglądać 

bardziej  zróżnicowane  i  realistyczne  wizerunki  kobiet”.  Lilly  zachęcała  nas,  żebyśmy  „nie 

tolerowali  mężczyzn,  którzy  oceniają,  wybierają  i  odrzucają  kobiety  w  oparciu  o  wygląd 

zewnętrzny”).

 

Podczas zajęć z RZ nastąpiła poniższa wymiana zdań (pani Hill wróciła już do pokoju 

nauczycielskiego  -  należy  mieć  tylko  nadzieję,  że  na  stałe),  która  obejmowała  Michaela 

Moscovitza,  a  on,  jak  się  przekonacie  ANI  RAZU  nie  wymienił  Jo  -  Si  -  Roksa  ani  filmu 

Rocky Horror:

 

 

Ja:  Lilly,  myślałam,  że  uważasz  środowisko  modeli  jako  całość  za  seksistowskie, 

rasistowskie i upokarzające dla ludzkiej rasy.

 

Lilly: Więc? O co ci chodzi?

 

Ja:  No  cóż,  Hank  twierdzi,  że  pomogłaś  mu  zrealizować  jego  marzenie  o  zostaniu 

wiesz kim. Modelem.

 

Lilly: Mia, kiedy widzę, że ludzka dusza aż krzyczy z tęsknoty za samorealizacją, nie 

mogę się powstrzymać. Muszę zrobić, co w mojej mocy, żeby marzenie tego człowieka stało 

się rzeczywistością.

 

 

[Kurczę,  nie  zauważyłam  wcale,  żeby  Lilly  zrobiła  aż  tak  wiele,  by  mi  pomóc  w 

realizacji mojego marzenia o tym, żeby pocałował mnie z języczkiem jej brat. Ale z drugiej 

strony, fakt, nie do końca ujawniłam przed nią to marzenie].

 

 

Ja: Hm, Lilly, nie zauważyłam, żebyś miała aż tak wiele znajomości wśród modelek.

 

Lilly:  Bo  nie  mam.  Po  prostu  nauczyłam  twojego  ciotecznego  brata  jak  najlepiej 

wykorzystać dane mu przez Boga atuty.| Parę prostych lekcji wymowy i uwag na temat stylu i 

od razu był na dobrej drodze do podpisania kontraktu z Fordem.

 

Ja: No cóż, ale dlaczego robić z tego taki wielki sekret?

 

Lilly: Czy ty masz choć cień pojęcia, jak kruche jest męskie ego?

 

 

[Tu wtrącił się Michael].

 

 

Michael: Ejże!

 

Lilly: Przepraszam, ale to prawda. Przez tę Amber, Kukurydzianą Królową Versailles, 

background image

szacunek  do  samego  siebie  został  już  u  Hanka  zredukowany  do  minimum.  Nie  mogłam 

pozwolić,  żeby  jakieś  negatywne  uwagi  zrujnowały  te  resztki  poczucia  własnej  wartości, 

które mu jeszcze zostały. Wiesz, jak fatalistycznie nastawieni są z reguły chłopcy.

 

Michael: Ejże!

 

Lilly:  Absolutnie  koniecznym  warunkiem  powodzenia  było  to,  żeby  Hank  mógł 

podążyć  za  swoim  marzeniem,  nie  ulegając  żadnym  fatalistycznym  wpływom.  Inaczej,  jak 

wiedziałam, nie miałby nawet cienia szansy. Zatem utrzymałam swój plan w tajemnicy nawet 

przed  tymi,  na  których  zależy  mi  najbardziej.  Każde  z  was,  nawet  nie  zdając  sobie  z  tego 

sprawy, mogło storpedować szanse Hanka najniewinniejszą uwagą.

 

Ja: Daj spokój. Podtrzymalibyśmy go na duchu.

 

Lilly:  Mia,  zastanów  się  chwilę.  Gdyby  Hank  powiedział  do  ciebie:  „Chcę  zostać 

modelem”, co byś zrobiła? No zastanów się. Zaczęłabyś się śmiać.

 

Ja: Nie, wcale nie.

 

Lilly:  A właśnie że tak. Bo dla ciebie Hank jest alergicznym  marudnym  ciotecznym 

bratem z prowincji, który nie wie nawet, co to jest bajgel. Ale ja, widzisz, potrafiłam zajrzeć 

głębiej i dostrzec, kim taki Hank może zostać...

 

Michael:  Taaa,  człowiekiem,  którego  przeznaczeniem  jest  kalendarz  z  własnymi 

nagimi zdjęciami.

 

Lilly: A ty, Michael, jesteś po prostu zazdrosny.

 

Michael:  O,  na  pewno.  Zawsze  chciałem,  żeby  moje  wielkie  zdjęcie  w  bieliźnie 

zawisło nad Times Square.

 

 

[Jeśli  o  mnie  chodzi,  naprawdę  chętnie  obejrzałabym  coś  takiego,  ale  Michael, 

oczywiście, mówił to z sarkazmem].

 

 

Michael:  Wiesz,  Lii,  ja  bardzo  wątpię,  czy  mama  i  tato  będą  Pod  takim  wrażeniem 

tego  wspaniałego  pokazu  miłosierdzia,  żeby  przeoczyć  fakt,  że  opuściłaś  lekcje,  aby  go 

dokonać.  Zwłaszcza  kiedy  odkryją,  że  w  przyszłym  tygodniu  będziesz  z  tego  powodu 

zatrzymana po lekcjach.

 

Lilly (z miną cierpiętniczki): Najbardziej miłosierni często najbardziej za to cierpią.

 

I  to  wszystko.  Tylko  tyle  do  mnie  powiedział,  przez  cały  dzień.  PRZEZ  CAŁY 

DZIEŃ.

 

 

 

background image

PAMIĘTAĆ

 

Sprawdzić w słowniku słowo „miłosierdzie”. 

 

 

MOŻLIWE POWODY, DLA KTÓRYCH MICHAEL 

NIE CHCE PRZYZNAĆ SIĘ, ŻE JEST JO - SI - ROKSEM

 

1. Naprawdę jest zbyt nieśmiały, żeby się przyznać, co do mnie czuje.

 

2. Uważa, że ja nie czuję tego samego wobec niego.

 

3. Zmienił zdanie i jednak wcale mnie nie lubi.

 

4.  Nie  chce  obarczyć  się  społecznym  piętnem,  jakim  mu  grozi  umawianie  się  z 

dziewczyną z pierwszej klasy i czeka, aż będę w drugiej, zanim zaprosi  mnie na 

randkę  (tylko  że  wtedy  on  będzie  już  studentem  pierwszego  roku  i  nie  będzie 

chciał się skompromitować, umawiając się z licealistką).

 

5. Wcale nie jest Jo - Si - Roksem i okazuje się, że mam obsesję na punkcie czegoś, co 

napisał ten facet ze stołówki, któremu odbija na punkcie kukurydzy. 

 

 

PRACA DOMOWA 

Algebra: nic (nie ma pana G.) 

Angielski:  skończyć  opis  jednego  dnia  ze  swojego  życia!  Plus 

Głębokie Przeżycie! 

Historia  cywilizacji:  przeczytać  i  przeanalizować  jeden  artykuł  z 

„Sunday Timesa” mówiący o bieżących wydarzeniach (minimum 200 słów) 

RZ: nie zapomnieć jednego dolara! 

Francuski: str. 120, wyrażenia z huit (ćw. A) 

Biologia:  pytania  na  końcu  rozdziału  12  -  wziąć  odpowiedzi  od 

Kenny'ego 

 

JĘZYK ANGIELSKI 

DZIENNIK 

 

Jeden dzień z mojego życia 

Mia Thermopolis 

(zamiast dnia opisałam wieczór, czy tak może być, pani Spears?) 

 

background image

PIĄTEK, 31 PAŹDZIERNIKA 

15.16  - 

Przyjeżdżam  do  domu  w  SoHo  z  moim  ochroniarzem  (Larsem).  Dom 

ewidentnie  pusty.  Dochodzę  do  wniosku,  że  matka  chyba  drzemie  (ostatnio  bardzo  często 

drzemie). 

15.18  -  15.45 - Gram  w pitkarzyki  z  ochroniarzem. Wygrywam  trzy  z  dwunastu  gier. 

Decyduję się ćwiczyć pitkarzyki w wolnych chwilach. 

15.50 - 

Zaciekawiam się, czemu głośna gra w pitkarzyki - nie mówiąc już o strasznie 

głośnym flipperze - nie obudziła matki z drzemki. Delikatnie stukam do drzwi sypialni. Stoję 

tam  z  na

dzieją,  że  otwierając  je,  nie  zobaczę  mojej  matki  w  trakcie  dzielenia  łoża  z  moim 

nauczycielem algebry. 

15.51  - 

Pukam  głośniej.  Podejrzewam,  że  może  mnie  nie  słychać  w  środku  ze 

względu na  namiętnie uprawiany  seks.  Mam  szczerą nadzieję,  że nie będę przypadkowym 

świadkiem cudzej nagości. 

15.52  - 

Nie  otrzymując  żadnej  odpowiedzi  na  pukanie,  wchodzę  do  sypialni  matki. 

Nikogo tam nie ma! Sprawdzenie łazienki matki pozwala odkryć ważne ślady, na przykład z 

szafki  na  lekarstwa  znik

nął  tusz  do  rzęs,  szminka  i  buteleczka  tabletek  kwasu  foliowego. 

Zaczynam podejrzewać, że coś jest nie tak. 

15.55  - 

Dzwoni  telefon.  Odbieram  go.  To  mój  ojciec.  Wywiązuje  się  następująca 

rozmowa: 

 

Ja:  Tato?  Mama  zniknęła.  1  pan  Gianini  też.  Nawet  nie  przyszedł 

dzisiaj do szkoły. 

Ojciec:  Dalej  go  nazywasz  panem  Gianini,  chociaż  już  z  wami 

mieszka? 

Ja: Tato. Gdzie oni są? 

Ojciec: Nie martw się o nich. 

Ja:  Ta  kobieta  nosi  w  sobie  moją  ostatnią  szansę  na  posiadanie 

rodzeństwa. Jak mam się o nią nie martwić? 

Ojciec: Wszystko jest pod kontrolą. 

Ja: Niby dlaczego mam w to uwierzyć? 

Ojciec: Bo ja tak mówię. 

Ja:  Tato,  moim  zdaniem  powinieneś  wiedzieć,  że  mam  trochę 

poważnych problemów z ufaniem ci. 

Ojciec: Jak to? 

Ja:  No  cóż,  częściowo  pewnie  dlatego,  że  przez  całe  moje  życie, 

background image

mniej więcej do zeszłego miesiąca, oszukiwałeś mnie co do tego kim jesteś i 

czym się w życiu zajmujesz. 

Ojciec: Och. 

Ja: Więc powiedz mi, GDZIE JEST MOJA MATKA? 

Ojciec: Zostawiła dla ciebie list. Dostaniesz go o ósmej wieczorem. 

Ja: Tato, o ósmej wieczorem ma się zacząć ceremonia ślubna. 

Ojciec: Jestem tego świadomy. 

Ja: Tato, nie możesz mi tego robić. Co ja mam niby powiedzieć... 

Jakiś głos: Filipie, czy wszystko w porządku? 

Ja: Kto to jest? Tato, KTO to jest? Czy to Beverly Bellerieve? 

Ojciec: Muszę już kończyć, Mia. 

Ja: Nie, tato, zaczekaj... 

 

KLIK

 

16.00  -  16.15  - 

Przeczesuję  mieszkanie,  szukając  jakichś  śladów,  czegoś,  co 

mogłoby mi wyjaśnić, gdzie zniknęła moja matka. Nic nie znajduję. 

16.20 - 

Dzwoni telefon. Babka ze strony ojca. Życzy sobie wiedzieć, czy moja matka i 

ja jesteśmy już gotowe. Mamy jechać do salonu kosmetycznego na makijaż. Informuję ją, że 

mama już wyszła (to prawda, czyż nie?). Babka robi się podejrzliwa. Mówię jej, że jeśli ma 

jakiekolwiek  pytania,  niech  się  skontaktuje  ze  swoim  synem,  a  moim  ojcem.  Babka 

stwierdza, że nie omieszka tego zrobić. Mówi też, że limuzyna podjedzie po mnie o piątej. 

17.00  - 

Limuzyna  podstawiona.  Ochroniarz  i  ja  wsiadamy.  W  środku  jest  babka  ze 

strony ojca (poniżej nazywana Grand - mere) oraz babka ze strony matki (poniżej nazywana 

babcią).  Babcia  jest  bardzo  podekscytowana  zbliżającymi  się  zaślubinami  -  chociaż  jej 

ożywienie  jest  nieco  skażone  faktem,  iż  brat  cioteczny  zdezerterował,  żeby  zostać 

supermodelem.  Z  kolei  Grandmère  jest  tajemniczo  spokojna.  Mówi,  że  jej  syn  (mój  ojciec) 

poinfor

mował  ją,  że  panna  młoda  poczyniła  własne  przygotowania  do  ślubu  (uczesanie, 

makijaż). Przypomniawszy sobie zniknięcie tabletek kwasu foliowego, nic nie odpowiadam. 

17.20 - Wchodzimy do Chez Paolo. 

18.45  - 

Wychodzimy  z  Chez  Paolo.  Zaskoczyło  mnie  nowe  uczesanie  babci.  Nie 

przypomina już mamusi z filmów Johna Hughesa, ale członkinię drogiego klubu sportowego. 

19.00  - 

Dojeżdżamy  do  Plaza.  Ojciec  tłumaczy  nieobecność  panny  młodej  jej 

pragnieniem, żeby przed ceremonią się zdrzemnąć. Kiedy podstępnie zmuszam Larsa, żeby 

zadzwonił do domu ze swojej komórki, nikt nie odbiera. 

19.15  - 

Znów  zaczyna  padać.  Babcia  zauważa,  że  deszcz  w  dniu  ślubu  źle  wróży 

background image

młodej  parze.  Grandmère  stwierdza,  że  nie  deszcz,  tylko  perły.  Babcia  mówi,  że  nie,  bo 

deszcz. Pierwsze oznaki podziału pomiędzy uprzednio zgodnie połączonymi szykami babek. 

19.30 - 

Zostaję wprowadzona do małego pokoju tuż obok Sali Biało - Złotej razem z 

innymi  druhnami  (supermodelkami  Gi  -  sele,  Karmen  Kaas  i  Amber 

Valetta,  które  moja 

Grandmère wynajęła, gdy matka odmówiła dostarczenia listy własnych druhen). Przebieram 

się w piękną różową sukienkę i cudne pantofelki. 

19.40 - 

Żadna z druhen nie chce ze mną rozmawiać o niczym innym tylko o tym, jak 

„słodko”  wyglądam.  Bez  przerwy  gadają  o  wczorajszej  wieczornej  imprezie,  na  której  ktoś 

zwymiotował Claudii Schiffer na buty. 

19.45  - 

Zaczynają  przyjeżdżać  goście.  Nie  poznaję  własnego  dziadka  ze  strony 

matki,  bo  zdjął  czapeczkę  bejsbolową.  W  smokingu  wygląda  całkiem  dziarsko.  Trochę  jak 

podstarzały Matt Damon. 

19.47  - 

Pojawiają  się  dwie  osoby,  które  twierdzą,  że  są  rodzicami  pana  młodego. 

Rodzice pana Gianiniego z Long Island! Pan Gianini Senior zwraca się do Vigo per „byczku”. 

Vigo jest wyraźnie zachwycony. 

19.48 - 

Martha Stewart stoi przy drzwiach, gawędząc z Donaldem Trumpem na temat 

rynku  nieruchomości  na  Manhattanie.  Nie  może  znaleźć  apartamentowca,  którego  zarząd 

spółdzielni pozwoliłby jej trzymać w domu ulubione szynszyle. 

19.50  - 

John  Tesh  obciął  włosy.  Prawie  go  nie  poznałam.  Wygląda  trochę  jak 

niemowlę. Królowa Szwecji pyta go, czyim jest znajomym, pana młodego czy panny młodej. 

Z  jakiegoś  niewyjaśnionego  powodu  odpowiada,  że  pana  młodego,  chociaż  wiem, 

przejrzawszy kompakty pana Gianiniego, że Frank nie słucha niczego poza Rolling Stones i 

trochę Who. 

19.55 - 

Wszyscy niecierpliwie czekają. Domagam się, żeby mój ojciec, który dołączył 

do mnie i do supermodelek, przekazał mi list od matki. Ojciec oddaje mi list. 

20.01 - Czytam list. 

20.02 - 

Muszę na chwilę usiąść. 

20.05  - 

Grandmère  i  Vigo  zatopieni  w  naradzie.  Chyba  zdali  sobie  sprawę,  że  ani 

panna młoda, ani pan młody, nie mają zamiaru się pojawić. 

20.07 - 

Amber Valetta szepcze, że jeśli się nie pośpieszymy, spóźni się na kolację z 

Hugh Grantem. 

20.10  - 

Goście  cichną,  kiedy  mój  tata,  wyglądający  wyjątkowo  książęco  w  swoim 

smokingu (mimo łysiny), wychodzi na środek Sali Biało - Złotej. John Tesh przerywa grę. 

20.11 - 

Ojciec składa poniższe oświadczenie: 

 

Ojciec: Pragnę podziękować wszystkim za wygospodarowanie czasu 

background image

w  ramach  swoich  wypełnionych  kalendarzy  zajęć  i  przybycie  tu  dziś 

wieczorem.  Niestety,  ślub  Helen  Thermopolis  i  Franka  Gianiniego  nie 

odbędzie  się...  przynajmniej  nie  dziś  wieczorem.  Szczęśliwa  młoda  para 

zrobiła nam psikusa i dziś rano poleciała do Cancun, gdzie, jak rozumiem, 

mają zamiar zawrzeć związek małżeński przed sędzią pokoju. 

 

[W  tym  momencie  dał  się  słyszeć  ostry  krzyk  od  strony  miniaturowego  fortepianu 

koncertowego. Chyba nie wydał go jednak John Tesh, ale Grandmère]. 

 

Ojciec:  Oczywiście  nalegam,  aby  dołączyli  państwo  do  nas  w 

Wielkiej Sali Balowej na kolację. I jeszcze raz dziękuję wam za przybycie. 

 

[Ojciec  odchodzi  na  bok.  Zaskoczeni  goście  zbierają  swoje  rzeczy  i  idą  szukać 

koktajli. Od strony miniaturowego fortepianu k

oncertowego nie słychać żadnego dźwięku]. 

 

Ja (do nikogo w szczególności): Meksyk! Oni chyba poszaleli. Jeśli 

moja matka będzie tam piła wodę, mój przyszły brat albo siostra urodzi się z 

płetwami zamiast stóp! 

Amber: Nie martw się, moja przyjaciółka Heather zaszła w ciążę w 

Meksyku, piła tamtejszą wodę i właśnie urodziła bliźnięta. 

Ja: I co, nie mają na plecach płetw grzbietowych? 

 

20.20  - 

John  Tesh  podejmuje  grę.  Gra  do  chwili,  gdy  Grandmère  warczy:  „Och, 

zamknij się wreszcie!” A oto co zawierał list od mojej mamy: 

 

Mia, kochanie! 

W  chwili,  gdy  będziesz  czytała  ten  list,  Frank  i  ja  będziemy  już 

małżeństwem. Przykro mi, że nie mogłam Ci wcześniej powiedzieć, ale kiedy 

Twoja  babka  zapyta  Cię,  czy  coś  o  tym  wiedziałaś  (a  na  pewno  Cię  o  to 

zapyta),  chciałam,  żebyś  mogła  uczciwie  odpowiedzieć,  że  nie,  tak  żeby 

między wami dwiema nie doszło do żadnych zadrażnień. 

 

[Żadnych zadrażnień między Grandmère a mną? Czy ona żartuje? Przecież między 

nami są wyłącznie zadrażnienia! 

No, przynajmniej z mojej strony]. 

background image

 

Frank i  ja  bardzo chcieliśmy, żebyś była obecna na naszym ślubie. 

Zdecydowaliśmy zatem, że po naszym powrocie pobierzemy się jeszcze raz: 

tym razem wszystko utrzymamy w całkowitym sekrecie i będziemy mieli bar-

dzo  kameralny  ślub,  w  obecności  wyłącznie  Ciebie  i  garstki  naszych 

przyjaciół i rodziny! 

 

[No,  to  by  na  pewno  było  interesujące.  Większość  przyjaciółek  mojej  mamy  to 

wojujące feministki albo artystki perfor  - mace. Jedna  z nich, na przykład, lubi wchodzić na 

scenę i oblewać syropem czekoladowym swoje nagie ciało podczas recytacji poezji. 

Ciekawe,  jaki  kontakt  złapią  z  przyjaciółmi  pana  G.,  którzy,  o  ile  rozumiem,  są 

zagorzałymi kibicami sportowymi]. 

 

Podczas całego tego szalonego okresu byłaś dla nas, Mia, jak opoka, 

i  chcę,  żebyś  wiedziała,  jak  bardzo  ja  -  a  także  Twój  ojciec  i  ojczym  -  to 

doceniamy. Jesteś najlepszą córką, jaką matka mogłaby sobie wymarzyć, a 

ten  mały  chłopaczek  (albo  dziewczynka)  będzie  najszczęśliwszym 

dzieciakiem na ziemi, mając Ciebie za siostrę. 

Już za Tobą tęsknię 

Mama 

Piątek, 31 października, 21.00

 

Jestem w szoku. Naprawdę. 

Nie  dlatego,  że  moja  mama  i  nauczyciel  algebry  uciekli.  To  akurat  jest  całkiem 

romantyczne, jeśli chodzi o moje zdanie.

 

Nie,  chodzi  o  to,  ze  tata  -  MÓJ  TATA  -  pomógł  im  to  zrobić.  Właściwie  przecież 

postawił się własnej matce. OSTRO się jej postawił. 

Koniec końców, biorąc to wszystko  pod uwagę,  zaczynam  myśleć, że tata wcale się 

jednak nie boi Grandmère! Wydaje mi się, że on po prostu chce mieć święty spokój. Chyba 

uważa, że. łatwiej jest zgadzać się na jej pomysły, niż walczyć z nią. Bo walka z nią jest taka 

wyczerpująca i skomplikowana. 

Ale nie tym razem. Tym razem tupnął nogą. 

I można się założyć, że będzie musiał teraz za to zapłacić. 

Nie  wiem,  czy  kiedykolwiek  się  po  tym  wszystkim  otrząsnę.  Będę  musiała 

background image

diametralnie  zmienić  swoją  opinię  o  ojcu.  Trochę  to  przypomina  sytuację,  kiedy  Luke 

Skywalker odkrył, że jego ojcem tak naprawdę jest Darth Vader. Tylko jakby w drugą stronę. 

W każdym razie, Grandmère kryła się za miniaturowym fortepianem koncertowym, a 

ja podeszłam do taty, zarzuciłam mu ręce na szyję i powiedziałam coś w rodzaju: 

- Udało ci się! 

Spojrzał na mnie ciekawie. 

- Dlaczego cię to dziwi? 

Ups. Totalnie zawstydzona, powiedziałam: 

- Och, cóż, dlatego że... no wiesz. 

- Nie, nie wiem. 

- No cóż - powiedziałam. 

(DLACZEGO? DLACZEGO ja mam taką niewyparzoną gębę?) 

Zastanawiałam  się,  czy  nie  skłamać.  Ale,  stwierdziłam,  tata  musiał  się  domyślać,  o 

czym myślę, ponieważ powiedział tym swoim ostrzegawczym tonem: 

- MIA... 

- Och, okay - mruknęłam gderliwie, wypuszczając go z ramion. - Chodzi mi tylko o to, 

że czasami sprawiasz wrażenie, tylko wrażenie, rozumiesz, że trochę się boisz Grandmère. 

Tata wyciągnął rękę i objął mnie za szyję. Zrobił to dokładnie na widoku Liz Smith, 

która  podniosła  się,  żeby  z  pozostałymi  przejść  do  Wielkiej  Sali  Balowej.  Ona  jednak 

uśmiechnęła się do nas, jakby uważała, że to słodki widok. 

- Mia - powiedział mój tata. - Ja się nie boję swojej matki. Ona naprawdę nie jest taka 

zła, jak myślisz. Wymaga tylko właściwego podejścia. 

To było dla mnie coś nowego. 

- Poza tym - ciągnął ojciec - czy ty naprawdę uważasz, że mógłbym cię kiedykolwiek 

zawieść? Albo twoją matkę? Przecież ja zawsze będę was wspierał. 

To było takie miłe, że naprawdę przez jakąś minutę miałam łzy w oczach. Ale może 

mi po prostu zaszkodził dym z tych wszystkich papierosów. Na przyjęciu było bardzo wielu 

Francuzów. 

- Mia, ale z tobą też całkiem nieźle sobie poradziłem, prawda? - odezwał się zupełnie 

niespodziewanie tata. 

Zaskoczyło mnie to pytanie. 

- Tak, oczywiście, że tak, tato. Oboje zawsze byliście dobrymi rodzicami. 

Tata pokiwał głową. 

- Rozumiem. 

background image

Widziałam, że taki komplement mu nie wystarczył, więc dodałam: 

-  No  naprawdę!  Naprawdę  nie  mogłabym  sobie  wymarzyć  lepszych...  -  Ale  nie 

zdołałam  się  powstrzymać,  żeby  nie  dodać:  -  Tyle  że  mogłabym  się  obyć  bez  tej  hecy  z 

tytułem książęcym. 

Spojrzał, jakby miał ochotę zmierzwić mi włosy. To znaczy, gdyby nie ten cały żel, 

którym by sobie posklejał palce. 

-  Przepraszam  cię  -  powiedział.  -  Ale  naprawdę  uważasz,  Mia,  że  byłabyś 

szczęśliwsza jako Nancy Zwyczajna Nastolatka? 

Hm. Owszem. 

Ale nie chciałabym mieć na imię Nancy. 

Mogłabym  w  tamtej  chwili  naprawdę  głęboko  coś  przeżyć,  a  potem  opisać  swoje 

przeżycie w dzienniku na angielski, gdyby nie to, że wtedy podbiegł do nas spiesznie Vigo. 

Miał  zmieszaną  minę.  Czy  można  się  dziwić?  Zaplanowana  przez  niego  ceremonia, 

dopieszczona perfekcyjnie w każdym szczególe, zamieniła się w katastrofę! Najpierw młoda 

para nie raczyła się pojawić, teraz zaś gospodyni przyjęcia, księżna wdowa, zamknęła się w 

swoim apartamencie i nie chciała wyjść. 

- Co pan ma na myśli, mówiąc, że nie chce wyjść? - dopytywał się mój ojciec. 

-  Dokładnie  to,  co  powiedziałem,  Wasza  Wysokość.  -  Vigo  miał  taką  minę,  jakby 

zbierało  mu  się  na  płacz.  -  Jeszcze  nie  widziałem,  żeby  kiedykolwiek  tak  się  rozgniewała! 

Mówi,  że  jej  własna  rodzina  ją  zdradziła  i  że  nigdy  już  nie  będzie  mogła  pokazać  swojej 

twarzy publicznie, tak wielki jest jej wstyd. 

Mój tata wzniósł oczy do nieba. 

- Chodźmy - powiedział. 

Kiedy doszliśmy do drzwi apartamentu Grandmère na ostatnim piętrze hotelu, tata dał 

znak Vigo i mnie, żebyśmy zachowali ciszę. Potem zapukał do drzwi. 

- Mamo - zawołał. - Mamo, to ja, Filip. Mogę wejść? 

Żadnej  odpowiedzi.  Wiedziałam  jednak,  że  ona  musi  być  tam  w  środku.  Słyszałam 

ciche pojękiwanie Rommla. 

- Mamo - powtórzył mój tata. 

Próbował  przekręcić  gałkę  drzwi,  ale  okazały  się  zamknięte.  W  rezultacie  głęboko 

westchnął. 

No cóż, to zrozumiałe. Już i tak poświęcił większą część dnia na psucie jej misternie 

snutych planów. A teraz jeszcze TO? 

- Mamo - powiedział. - Chcę, żebyś otworzyła te drzwi. 

background image

Dalej bez odpowiedzi. 

-  Mamo  -  powiedział  mój  tata.  -  Zaczynasz  się  ośmieszać.  Chcę,  żebyś  otworzyła  te 

drzwi w tej sekundzie. Jeśli tego nie zrobisz, wezwę gospodynię piętra i każę jej wpuścić się 

do środka. Chcesz mnie zmusić, żebym się uciekał do takich środków? O to chodzi? 

Wiedziałam,  że  Grandmère  prędzej  pokaże  nam  się  bez  makijażu,  niż  pozwoli,  by 

personel  hotelowy  stał  się  świadkiem  naszych  rodzinnych  nieporozumień,  więc  położyłam 

dłoń na ramieniu ojca i szepnęłam: 

- Tato, ja spróbuję. 

Tata wzruszył ramionami i z miną „A - rób - jak - uważasz”, odsunął się na bok. 

Zawołałam przez drzwi: 

- Grandmère? Grandmère, to ja, Mia! 

Nie  wiem,  czego  oczekiwałam.  Na  pewno  nie  tego,  że  otworzy  drzwi.  To  znaczy, 

skoro  nie  zrobiła  tego  dla  Vigo,  którego  zdawała  się  uwielbiać,  ani  dla  własnego  syna, 

którego  może  nie  uwielbiała,  ale  przynajmniej  był  jej  jedynakiem  -  czemu  niby  miałaby  to 

zrobić dla mnie? 

Ale za drzwiami panowała cisza. No cóż, poza tym, że Rommel skamlał. 

Jednak nie chciałam się poddać. Podniosłam głos i zawołałam: 

-  Naprawdę  mi  przykro,  Grandmère,  ze  względu  na  mamę  i  pana  Gianiniego.  Ale 

musisz przyznać, że ostrzegałam cię, że ona nie chce tej pompy. Pamiętasz? Mówiłam ci, że 

chce mieć jakiś skromny ślub. Mogłaś się zorientować w sytuacji, choćby po tym, że nie ma 

tu ani jednej osoby zaproszonej przez moją mamę. To wszystko TWOI przyjaciele. No cóż, 

poza babcią i  dziadkiem.  I  rodzicami pana Gianiniego. Ale zastanów się  - mama nawet  nie 

zna Imeldy Marcos, prawda? A Barbara Bush? Jestem pewna, że to bardzo miła pani, ale nie 

należy do najbliższych kumpelek mojej mamy. 

Dalej zero odpowiedzi. 

-  Grandmère  -  zawołałam  przez  drzwi.  -  Posłuchaj.  Naprawdę  mnie  zadziwiasz. 

Przecież  zawsze  mnie  uczyłaś,  że  księżniczka  musi  być  silna.  Przecież  mówiłaś,  że 

niezależnie  od  napotkanych  przeciwności  losu  musi  zachować  odważne  spojrzenie  i  nie 

wolno jej kryć się za własnym bogactwem i przywilejami. A przecież dokładnie coś takiego 

robisz w tej chwili. Czy niej powinnaś być teraz tam na dole, udawać, że wszystko toczy się 

dokładnie tak, jak to sobie zaplanowałaś i wznosić toast za szczęście nieobecnej młodej pary? 

Odskoczyłam  w  tył,  kiedy  gałka  u  drzwi  apartamentu  babki  powoli  się  obróciła. 

Chwilę  później  Grandmère  wyszła,  zjawiskowa  w  purpurowym  aksamicie  i  tiarze  we 

włosach. 

background image

Powiedziała z wielką godnością: 

-  Oczywiście,  że  zamierzałam  wrócić  na  przyjęcie.  Weszłam  tu  na  górę  tylko  po  to, 

żeby odświeżyć sobie szminkę. 

Tata i ja wymieniliśmy spojrzenia. 

- Jasne, Grandmère - odparłam. - Naturalnie. 

-  Księżniczka  -  dodała  Grandmère,  zamykając  za  sobą  drzwi  -  nigdy  nie  zostawia 

swoich gości samym sobie. 

- Okay - powiedziałam. 

- Więc co właściwie wy dwoje tu robicie? - Grandmère spiorunowała wzrokiem mnie i 

tatę. 

- My tylko, hm, przyszliśmy sprawdzić co u ciebie - wyjaśniłam. 

- Ach, tak. 

A  potem  Grandmère  zrobiła  rzecz  zaskakującą.  Wsunęła  dłoń  pod  moje  ramię. 

Później, nie patrząc na mojego ojca, powiedziała: 

- No to chodźmy. 

Widziałam,  że  tata  przewrócił  oczyma,  widząc  tak  bezczelne  lekceważenie  własnej 

osoby. 

Ale nie wyglądał na przestraszonego, tak jak JA wyglądałabym na jego miejscu. 

- Momencik, Grandmère - powiedziałam. 

I sama wsunęłam dłoń pod ramię ojca, tak więc staliśmy we troje razem na korytarzu 

połączeni... no cóż, przeze mnie. 

Grandmère tylko parsknęła i nic nie powiedziała. Ale tata się uśmiechnął. 

I  wiecie  co?  Nie  jestem  pewna,  ale  wydaje  mi  się,  że  dla  nas  trojga  właśnie  to  był 

moment głębokiego wzruszenia. 

No, dobra. W każdym razie przynajmniej dla MNIE. 

Sobota, 1 listopada, 2.00

 

Wieczór nie okazał się totalną katastrofą. 

Całkiem sporo osób zdawało się bardzo dobrze bawić. Na przykład Hank. Pokazał się 

właściwie  dokładnie  w  porę  na  kolację  -  w  tym  zawsze  był  dobry  -  i  w  smokingu  od 

Armaniego wyglądał naprawdę świetnie. 

Babcia  i  dziadek  bardzo  się  ucieszyli  na  jego  widok.  Pani  Gianini,  matka  pana 

Gianiniego, też go sobie wyraźnie upodobała. To na pewno przez te jego wyszukane dobre 

background image

maniery. Nie zapomniał  ani jednej  z lekcji wymowy  u  Lilly i tylko raz  zrobił uwagę, że  w 

weekendy bardzo lubi „barłożyć”. A potem, kiedy zaczęły się tańce, poprosił Grandmère do 

drugiego walca - pierwszego dostał tata - i raz na zawsze wrył się w jej pamięć jako idealny 

kandydat na mojego księcia małżonka. 

Dzięki Bogu, że w Genowii w 1907 roku ustawowo zabroniono zawierania małżeństw 

między kuzynami w pierwszej linii. 

Ale  najszczęśliwsza  para,  z  którą  rozmawiałam  tego  wieczoru,  była  nieobecna  na 

przyjęciu.  Gdzieś  tak  koło  dziesiątej  wieczorem  Lars  podał  mi  swoją  komórkę,  a  kiedy 

powiedziałam:

 

- Halo? - zastanawiając się, kto to może być, usłyszałem głos mojej mamy, brzmiący 

bardzo odlegle i niewyraźny:

 

- Mia?

 

Nie chciałam mówić słowa „mamo” zbyt głośno, bo wiedziałam, że w pobliżu kręci 

się Grandmère. I wydaje mi się mało prawdopodobne, żeby Grandmère miała w możliwej do 

przewidzenia  przyszłości  wybaczyć  moim  rodzicom  numer,  jaki  jej  wycięli.  Zanurkowałam 

za jakąś kolumnę i szepnęłam:

 

- Hej, mamo! Pan Gianini zrobił już z ciebie uczciwą kobietę?

 

No  cóż,  zrobił.  Stało  się  (nieco  po  fakcie,  jeśli  mnie  spytacie  o  zdanie,  ale 

przynajmniej  dzieciak  nie  będzie  nosił  piętna  nieślubnego  dziecka  przez  całe  życie,  jak  ja). 

Tam u nich była zaledwie jakaś szósta po południu; siedzieli sobie gdzieś na plaży i popijali 

(bezalkoholową)  piña  colada.  Zmusiłam  mamę,  żeby  mi  przyrzekła,  że  nie  będzie  tego  już 

więcej piła, bo w tamtych okolicach lód też bywa podejrzany.

 

- Pasożyty potrafią przeżyć w lodzie - poinformowałam mamę. - Są takie robaki, które 

żyją w lodowcach na Antarktydzie, wiesz? Uczyłam się o nich na biologii. One tam są od ty-

sięcy  lat.  Więc  nawet  kiedy  woda  jest  zamrożona  i  tak  można  od  niej  zachorować. 

Zdecydowanie powinnaś używać wyłącznie lodu zrobionego z butelkowanej wody. Hej, daj 

mi do telefonu pana Gianiniego. Ja mu wyjaśnię dokładnie, co ma robić...

 

Mama mi przerwała.

 

- Mia - powiedziała - Jak... - odchrząknęła. - Jak przyjęła to moja mama?

 

- Babcia? - Spojrzałam w stronę babci.

 

Prawdę mówiąc, babcia bawiła się jak jeszcze nigdy w życiu. Cudownie się czuła w 

swojej  roli matki  panny  młodej.  Jak do tej pory, zatańczyła już z księciem  Albertem,  który 

reprezentował  na  przyjęciu  książęcą  rodzinę  z  Monako,  i  księciem  Andrzejem,  który  moim 

zdaniem zupełnie nie tęsknił za Fergie.

 

background image

- Hm - powiedziałam. - Babcia jest... jest naprawdę wściekła na ciebie.

 

Kłamałam,  oczywiście,  ale  wiedziałam,  że  tym  kłamstwem  mamę  uszczęśliwię. 

Jednym z jej ulubionych zajęć było doprowadzanie własnych rodziców do szału.

 

- Naprawdę, Mia? - zapytała z zapartym tchem.

 

-  Uhum...  -  powiedziałam,  patrząc  jak  dziadek  okręca  babcię  w  piruetach,  tańcząc 

wkoło fontanny. - Chyba nigdy się już do ciebie nie odezwą.

 

- Och - westchnęła mama radośnie. - To straszna szkoda. 

Czasami naturalne uzdolnienia do łgania potrafią się przydać.

 

Niestety,  jednak,  w  tej  właśnie  chwili  przerwało  nam  połączenie.  No  cóż, 

przynajmniej  mama  usłyszała  moje  ostrzeżenie  przed  pasożytami  w  lodzie,  zanim  nas 

rozłączyło.

 

Jeśli chodzi o mnie, no cóż, nie mogę uczciwie stwierdzić, że bawiłam się jak nigdy w 

życiu - to znaczy, jedyną osobą mniej więcej w moim wieku był Hank, a on tak bardzo zajął 

się tańcem z Gisele, że nie miał czasu ze mną nawet porozmawiać.

 

Na szczęście koło jedenastej tata zagaił do mnie:

 

- Hm, Mia, dzisiaj jest chyba Halloween?

 

- Tak, tato - odparłam.

 

- Nie wolałabyś bawić się gdzie indziej?

 

Wiecie,  wcale  nie  zapomniałam  o  tym  całym  Rocky  Horror,  ale  stwierdziłam,  że 

Grandmère będzie mnie potrzebowała. Czasami sprawy rodzinne są znacznie ważniejsze niż 

te związane z przyjaciółmi - a nawet niż te romansowe.

 

Ale jak tylko usłyszałam słowa taty, powiedziałam:

 

- Hm, owszem.

 

Film zaczynał się o północy w Village Cinema w śródmieściu  - około pięćdziesięciu 

przecznic stąd. Jeślibym się pospieszyła, mogłabym jeszcze zdążyć. To znaczy zdążylibyśmy 

z Larsem.

 

Był tylko jeden problem. Nie mieliśmy przebrania. A w Halloween nie wpuszczają cię 

do kina, jeżeli przyjdziesz w normalnym ubraniu.

 

- Jak to, nie macie kostiumów? - Martha Stewart podsłuchała naszą rozmowę.

 

Rozpostarłam spódnicę swojej sukienki.

 

-  No  cóż  -  powiedziałam  z  wahaniem.  -  Może  mogłabym  udać,  że  jestem  Glindą, 

Dobrą Czarownicą. Tylko nie mam różdżki. Ani korony.

 

Nie  wiem,  czy  Martha  wypiła  o  parę  koktajli  z  szampanem  za  wiele,  czy  po  prostu 

taka już jest, ale zanim się zorientowałam, zrobiła dla mnie różdżkę z garści kryształowych 

background image

mieszadełek  do  drinków  związanych  jakimś  pędem  dzikiego  wina,  który  wyjęła  z  bukietu 

stojącego  na  samym  środku  stołu.  A  potem  zrobiła  mi  dużą  koronę  z  kilku  egzemplarzy 

menu, sklejonych klejem w sztyfcie, który wyjęła z torebki.

 

I wiecie co? Wyglądałam świetnie, zupełnie jak tamta czarownica z Czarnoksiężnika z 

krainy Oz! (Martha wywróciła te menu tekstem do wewnątrz).

 

- Proszę - powiedziała, kiedy skończyła. - Glindo, Dobra Czarownico. - Popatrzyła na 

Larsa. - Ty jesteś łatwy do przebrania. Będziesz Jamesem Bondem.

 

Lars  zrobił  zadowoloną  minę.  Widać  było,  że  od  zawsze  marzył,  by  zostać  tajnym 

agentem.

 

Jednak  nikt  nie  był  bardziej  zadowolony  ode  mnie.  Marzyłam  o  tym,  żeby  Michael 

mógł mnie zobaczyć w tej świetnej sukience, i proszę, zaraz się spełni.

 

Co  więcej,  ten  strój  mógł  dodawał  mi  pewności  siebie,  a  potrzebowałam  jej,  żeby 

skonfrontować się z nim w sprawie Jo - Si - Roksa. 

Tak wiec, dostawszy błogosławieństwo mojego ojca - chciałam się jeszcze pożegnać z 

Grandmère, ale ona i Gerald Ford tańczyli właśnie tango na parkiecie (tak, mówię serio) - wy-

strzeliłam stamtąd jak z procy... 

I trafiłam prosto w tłum reporterów. 

-  Księżniczko  Mio!  -  wrzeszczeli.  -  Księżniczko  Mio,  jak  się  czujesz  w  związku  z 

ucieczką twojej matki sprzed ołtarza? 

Miałam zamiar pozwolić Larsowi wsadzić mnie do limuzyny i nie mówić reporterom 

ani  słowa.  Potem  jednak  wpadłam  na  pewien  pomysł.  Złapałam  najbliższy  mikrofon  i 

powiedziałam: 

- Chcę tylko przekazać wszystkim widzom, że Liceum imienia Alberta Einsteina jest 

najlepszą  szkołą  na  Manhattanie,  a  może  nawet  w  całej  Ameryce  Północnej,  że  mamy  tam 

najlepsze  grono  pedagogiczne  i  najlepszych  uczniów  na  świecie,  i  jeśli  ktoś  tego  nie  chce 

widzieć, po prostu oszukuje sam siebie, panie Taylor. 

(Pan Taylor to ojciec Shameeki). 

A potem oddałam mikrofon i wskoczyłam do limuzyny. 

Ledwie  zdążyliśmy  Najpierw  dlatego,  że  ze  względu  na  paradę  ruch  uliczny  w 

centrum był koszmarny. Po drugie, wokół wejścia do Village Cinema wiła się kolejka, która 

prawie  sięgała  do  następnej  przecznicy!  Kazałam  kierowcy  okrążyć  kino,  gdy  Lars  i  ja 

rozglądaliśmy się po tym niesamowitym tłumie. Dość trudno było rozpoznać znajomych, bo 

wszyscy byli w przebraniu. 

Ale potem zauważyłam grupę naprawdę dziwacznie wyglądających ludzi, przebranych 

background image

za weteranów z okresu drugiej wojny światowej. Cali byli pokryci sztuczną krwią, a niektórzy 

zamiast  rąk  i  nóg  mieli  sztuczne  kikuty.  Nieśli  spory  transparent  ze  słowami  SZUKAMY 

SZEREGOWCA  RYANA.  Obok  nich  stała  dziewczyna  w  czarnej  koronkowej  halce  i  z 

przyprawioną brodą i chłopak przebrany za mafiosa, z futerałem na skrzypce w rękach. 

Te skrzypce mnie naprowadziły. 

- Zatrzymaj samochód! - wrzasnęłam. 

Limuzyna przystanęła przy krawężniku, a Lars i ja wysiedliśmy. Dziewczyna w halce 

zawołała: 

- O mój Boże! Przyjechałaś! Przyjechałaś! 

To była Lilly. A obok niej, z wielkim kłębem krwawych jelit wylewających się spod 

wojskowego munduru, stał jej brat, Michael. 

- Szybko - powiedział do Larsa i do mnie. - Wchodźcie do kolejki. Wziąłem dla was 

dwa bilety ekstra, w razie gdyby faktycznie udało się wam dojechać. 

Ludzie  za  nami  trochę  mruczeli,  kiedy  Lars  i  ja  wcisnęliśmy  się  do  kolejki,  ale 

wystarczyło,  że  obrócił  się  tak,  żeby  było  widać  futerał,  w  którym  nosi  broń  pod  pachą,  i 

bardzo szybko się uciszyli. Glock Larsa, prawdziwy i tak dalej, wygląda dość przerażająco. 

- Gdzie jest Hank? - Chciała wiedzieć Lilly. 

- Nie mógł przyjść - odparłam. 

Nie chciałam jej mówić, czemu. Wiecie, kiedy widziałam go po raz ostatni, tańczył z 

Gisele. Nie chciałam, żeby Lilly uznała, że Hank woli supermodelki od - no cóż - od nas. 

- Nie może przyjść. Doskonale - powiedział stanowczo Boris. 

Lilly  rzuciła  mu  ostrzegawcze  spojrzenie,  a  potem,  pokazując  na  mnie  palcem, 

spytała: 

- A ty niby za kogo jesteś przebrana? 

- Hm - odparłam - Za Glindę, Dobrą Czarownicę. 

- Wiedziałem - powiedział Michael - Wyglądasz naprawdę... Wyglądasz naprawdę... 

Wydawało  się,  że  nie  jest  w  stanie  dokończyć.  Muszę  wyglądać  naprawdę  głupio, 

zdałam sobie sprawę, i serce mi zamarło. 

- Jesteś o wiele za elegancka jak na Halloween - uznała Lilly. 

Elegancka? No cóż, chyba lepiej wyglądać elegancko niż głupio. Ale czemu Michael 

nie mógł tego powiedzieć? 

Przyjrzałam się jej. 

- Hm - powiedziałam - a ty za co konkretnie się przebrałaś? 

Poprawiła ramiączko halki, a potem podrapała się po sztucznej brodzie. 

background image

- Halo - powiedziała naprawdę sarkastycznym tonem. - Jestem pomyłką freudowską. 

Boris pokazał swój futerał na skrzypce. 

- A ja jestem Al Capone - powiedział. - Taki gangster z Chicago. 

-  To  świetnie,  Boris  -  odparłam,  zauważając,  że  nosił  pod  spodem  sweter,  a  jakże, 

schowany w spodnie. 

Na to, że jest się cudzoziemcem, człowiek chyba nic nie zdoła poradzić. 

Ktoś  pociągnął  mnie  za  spódnicę.  Obejrzałam  się  i  zobaczyłam  Kenny'ego,  mojego 

partnera z lekcji biologii. On też miał na sobie mundur weterana i brakowało mu ramienia. 

- Zdążyłaś! - zawołał. 

- Tak - powiedziałam. 

Podniecenie unoszące się w powietrzu było zaraźliwe. 

A potem kolejka ruszyła. Przyjaciele Michaela i Kenny'ego z Klubu Komputerowego, 

którzy tworzyli resztę krwawego plutonu, zaczęli maszerować i pokrzykiwać: 

- Ep, dwa, trzy, cztery! Ep, dwa, trzy, cztery! 

No cóż, to nie ich wina. W sumie są członkami Klubu Komputerowego... 

Dopiero kiedy zaczął  się film,  zorientowałam się, że coś się dzieje. Bardzo zręcznie 

ustawiłam  się  tak,  żeby  usiąść  w  fotelu  obok  Michaela.  Lars  powinien  siedzieć  po  mojej 

drugiej stronie. 

Tymczasem w jakiś dziwny sposób Lars został zepchnięty na bok, a po mojej drugiej 

stronie usiadł ostatecznie Kenny. 

Nie, żeby to miało jakieś znaczenie... w tamtej chwili. Lars po prostu usiadł w rzędzie 

za  mną.  Prawie  nie  zauważyłam  Kenny'ego,  chociaż  on  usiłował  ciągle  mnie  zagadywać, 

głównie na temat  lekcji biologii. Odpowiadałam  mu,  ale mogłam  myśleć tylko  o Michaelu. 

Czy naprawdę uważał, że głupio wyglądałam? Kiedy powinnam wspomnieć, że wiem, iż to 

on jest Jo - Si - Roksem? Miałam przygotowaną taką małą mówkę. Chciałam powiedzieć coś 

w rodzaju: „Hej, oglądałeś ostatnio jakieś fajne kreskówki?”

 

Durne, sama wiem, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.

 

Nie mogłam się doczekać końca filmu, chciałam jak najszybciej poruszyć ten temat.

 

Rocky Horror, nawet jeśli nie możesz się doczekać, aż się skończy, jest dość zabawny. 

Wszyscy widzowie zachowują się po prostu jak wariaci. Ludzie rzucali w ekran chlebem, a 

kiedy na ekranie padało, otwierali parasolki i tańczyli Taniec Miednicy. To naprawdę jeden z 

najlepszych  filmów  wszech  czasów.  Prawie  bije  Wirujący  seks  w  kategorii  „mój  ulubiony 

film”, tyle że nie gra w nim Patrick Swayze, oczywiście.

 

Mimo  wszystko  zapomniałam,  że  w  tym  filmie  nie  ma  żadnych  naprawdę 

background image

przerażających  scen.  Więc  właściwie  nie  miałam  szansy  udawać,  że  się  boję  i  Michael  nie 

miał pretekstu, by mnie objąć ramieniem, ani nic.

 

Dość pechowo, jeśli chcecie znać moje zdanie.

 

Ale  hej,  w  końcu  udało  mi  się  usiąść  koło  niego,  prawda?  Przez  dwie  godziny  tam 

siedziałam. Po ciemku. To już coś, nieprawdaż? A on się ciągle śmiał i patrzył na mnie, żeby 

zobaczyć, czy ja też się śmieję. To się liczy, prawda? No bo jeśli ktoś ciągle sprawdza, czy ty 

te same rzeczy uważasz za śmieszne, to się totalnie liczy.

 

Jedyny problem tkwił w tym, że nie mogłam nie zauważyć, że Kenny robi dokładnie 

to samo. No wiecie, śmieje się i patrzy, czy ja się też roześmiałam.

 

To powinno było dać mi kolejną wskazówkę. 

Po  filmie  wszyscy  poszliśmy  na  śniadanie  do  Round  the  Clock.  I  wtedy  wszystko 

zaczęło się robić jeszcze dziwniejsze. 

Oczywiście,  bywałam  już  przedtem  w  Round  the  Clock  -  bo  gdzie  jeszcze  na 

Manhattanie można zjeść naleśniki za dwa dolary? - ale nigdy o tak późnej porze i nigdy w 

towarzystwie ochroniarza. Biedny Lars wyglądał już wtedy na nieco zmachanego. Zamawiał 

jedną  filiżankę  kawy  po  drugiej.  Ja  tkwiłam  przy  stoliku  między  Kennym  a  Michaelem  - 

dziwne, jak to się powtarzało - a wkoło nas siedział cały Klub Komputerowy, Lilly i Boris. 

Wszyscy rozmawiali naprawdę bardzo głośno, i to jeden przez drugiego, i naprawdę trudno 

mi  było  zdecydować  się,  jak  mam  wprowadzić  do  rozmowy  temat  tej  kreskówki,  kiedy  ni 

stąd, ni zowąd Kenny powiedział mi prosto do ucha: 

- Nie dostałaś ostatnio jakichś interesujących e - maili? 

Przykro mi powiedzieć, ale dopiero wtedy oświeciła mnie prawda. 

Oczywiście, powinnam była wcześniej się domyślić. 

To nie Michael. MICHAEL NIE BYŁ JO - SI - ROKSEM. 

Chyba jakąś częścią umysłu musiałam o tym cały czas wiedzieć. No bo to naprawdę 

niepodobne do Michaela, żeby robić cokolwiek anonimowo. On po prostu nie jest taki, on jest 

z  tych,  co  się  podpisują.  Chyba  stanowiłam  ciekawy  przykład  myślenia  życzeniowego,  czy 

coś takiego. 

NAPRAWDĘ świetny przykład myślenia życzeniowego. I zdaje się, że jestem ciężkim 

przypadkiem. 

Bo, oczywiście, Jo - Si - Roksem był Kenny. 

Nie  to,  żeby  Kenny'emu  czegokolwiek  brakowało.  Jest  totalnie  w  porządku.  Jest 

naprawdę,  naprawdę  miłym  facetem.  Naprawdę  lubię  Kenny'ego  Showaltera.  Naprawdę 

lubię. 

background image

Ale on nie jest Michaelem Moscovitzem. 

Popatrzyłam na Kenny'ego po tej jego uwadze o otrzymanych ostatnio interesujących 

e - mailach i spróbowałam się uśmiechnąć. Naprawdę spróbowałam.

 

Powiedziałam:

 

- Och, Kenny. Więc to ty jesteś Jo - Si - Roksem? 

Kenny uśmiechnął się szeroko.

 

- Tak - powiedział. - Nie zorientowałaś się? 

Nie. Bo jestem kompletną idiotką.

 

- Uhm - powiedziałam, zmuszając się do kolejnego uśmiechu. - Na sam koniec.

 

-  To  dobrze.  -  Kenny  miał  zadowoloną  minę.  -  Bo  ty  mi  naprawdę  przypominasz 

Josie, wiesz? To znaczy, tę z Josie and the Pussycats. Widzisz, nie dość, że jest wokalistką 

zespołu muzycznego, to jeszcze rozwiązuje zagadki kryminalne. Jest świetna. Jak ty.

 

O  mój  Boże.  KENNY.  Mój  partner  z  lekcji  biologii,  KENNY.  Wysoki  na  metr 

osiemdziesiąt,  totalnie  niezdarny  Kenny  który  zawsze  daje  mi  ściągnąć  pracę  domową  z 

biologii. Zapomniałam już, że jest przecież wielkim fanem japońskich anime. Oczywiście, że 

ogląda  Cartoon  Network.  Można  powiedzieć,  jest  uzależniony.  BATMAN  jest  chyba  jego 

ulubionym filmem.

 

Och, niech mnie ktoś dobije. Proszę, dobijcie mnie.

 

Uśmiechnęłam się. Obawiam się, że to był bardzo słaby uśmiech.

 

Ale Kenny tego nie zauważył.

 

- I wiesz, w dalszych odcinkach - powiedział, zachęcony moim uśmiechem - Josie and 

the Pussycats lecą w kosmos. Więc ona jest także pionierką odkryć w kosmosie.

 

O Boże, niech się okaże, że to  tylko zły sen. Proszę, niech się okaże, że to  zły sen. 

Niech ja się obudzę i niech to się okaże nieprawdą!

 

Mogłam  jedynie  dziękować  mojej  szczęśliwej  gwieździe,  że  nie  powiedziałam  nic 

Michaelowi.  Wyobraźcie  sobie,  jak  by  to  wyglądało,  gdybym  podeszła  do  niego  z  tym 

tekstem,  który  sobie  przygotowałam?  Pomyślałby,  że  zapomniałam  wziąć  leki,  czy  coś 

takiego.

 

- W każdym razie - powiedział Kenny. - Mia, chciałabyś się kiedyś gdzieś wybrać? To 

znaczy, ze mną?

 

O  Boże.  Nienawidzę  tego.  Naprawdę  tego  nienawidzę.  Wiecie,  kiedy  ludzie  pytają: 

„Chcesz  się  kiedyś  wybrać  gdzieś  ze  mną?”,  zamiast  zapytać:  „Chcesz  się  gdzieś  ze  mną 

wybrać  we  wtorek?”  Bo  wtedy  zawsze  możesz  znaleźć  jakąś  wymówkę.  Wtedy  zawsze 

możesz powiedzieć coś takiego jak: „Och, nie. We wtorek mam coś do zrobienia”.

 

background image

Ale nie możesz odpowiedzieć:

 

- Nie, nie chcę się z tobą spotkać. NIGDY. 

Bo to byłoby strasznie niemiłe.

 

A ja nie mogę być niemiła dla Kenny'ego.  Lubię Kenny'ego. Naprawdę. Jest  bardzo 

zabawny i słodki, i tak dalej.

 

Ale czy chciałabym, żeby mi włożył język w usta?

 

Nie bardzo.

 

Co  miałam  powiedzieć?  „Nie,  Kenny”?,  „Nie,  Kenny,  nie  chcę  nigdy  się  z  tobą 

umawiać, bo tak się składa, że zakochałam się w bracie mojej najlepszej przyjaciółki”?

 

Nie można czegoś takiego powiedzieć.

 

No cóż, może niektóre dziewczyny tak potrafią.

 

Ale ja nie umiem.

 

- Oczywiście, Kenny - powiedziałam.

 

Mimo  wszystko,  jak  beznadziejna  mogła  się  okazać  randka  z  Kennym?  Co  nas  nie 

zabija, czyni nas silniejszymi. Tak przynajmniej zawsze mówi Grandmère.

 

A  potem  nie  miałam  już  wyboru  i  musiałam  pozwolić  Kenny'emu,  żeby  objął  mnie 

ramieniem  -  jedynym,  które  miał,  bo  drugie  było  ciasno  związane  pod  mundurem,  żeby 

wyglądał na poważnie rannego po wybuchu miny lądowej.

 

Ale wszyscy siedzieliśmy tak ciasno stłoczeni przy stoliku, że ramię Kenny'ego, kiedy 

mnie objął, trąciło Michaela, a ten na nas popatrzył...

 

A potem bardzo szybko spojrzał na Larsa. Zupełnie jakby on - no, nie wiem...

 

Zauważył, co się działo i chciał, żeby Lars położył temu kres?

 

Nie. Oczywiście, że nie. Nie mogło o to chodzić.

 

Ale  to  prawda,  że  kiedy  Lars,  zajęty  dosypywaniem  sobie  cukru  do  chyba  piątej 

filiżanki kawy tej nocy, nie podniósł wzroku, Michael wstał i powiedział:

 

- No cóż, ja padam. Może byśmy już zjechali do bazy? 

Wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata. No bo niektórzy wciąż jeszcze jedli i tak 

dalej. Lilly nawet odezwała się:

 

- Co jest, Michael? Pora na dobranoc?

 

Ale Michael tylko wyciągnął portfel i zaczął odliczać, ile jest za siebie winien.

 

Więc wtedy ja również szybciutko wstałam i powiedziałam:

 

- Też jestem zmęczona. Lars, możesz podstawić samochód? 

Lars zachwycony, że wracamy, wyrwał z kieszeni komórkę i zaczął wybierać numer. 

Kenny, siedzący obok mnie, zaczął mówić coś w rodzaju:

 

background image

- Strasznie szkoda, że musisz już iść. 

A potem:

 

- To jak, Mia, mogę do ciebie zadzwonić?

 

Ostatnie  pytanie  sprawiło,  że  Lilly  spojrzała  na  niego,  a  potem  na  mnie,  i  znów  na 

niego. Potem popatrzyła na Michaela. A potem i ona się podniosła.

 

-  Chodźmy już z tej mordowni, Al  - powiedziała, stukając Borisa w  głowę.  -  Palimy 

knajpę.

 

Boris, oczywiście, nie zrozumiał.

 

- Co to jest mordownia? - spytał. - I dlaczego będziemy ją palić?

 

Wszyscy  zaczęli  szukać  po  kieszeniach  pieniędzy  żeby  zapłacić  rachunek...  i  wtedy 

sobie  przypomniałam,  że  nie  mam  ze  sobą  nic.  To  znaczy  ani  centa.  Nawet  nie  miałam 

torebki,  do  której  mogłabym  włożyć  pieniądze.  To  jedyna  część  mojego  stroju  druhny,  o 

której Grandmère zapomniała.

 

Trąciłam Larsa łokciem i szepnęłam:

 

- Masz jakąś gotówkę? Trochę mi brak w tej chwili.

 

Lars  skinął  głową  i  sięgnął  po  portfel.  A  wtedy  Kenny,  który  to  zauważył,  odezwał 

się:

 

- Ależ nie ma mowy, Mia. Ja płacę za twoje naleśniki.

 

I w tym momencie kompletnie zgłupiałam. Nie chciałam, żeby Kenny płacił za moje 

naleśniki. Ani za pięć filiżanek kawy Larsa.

 

- Och, nie - powiedziałam. - Nie trzeba.

 

Co wcale nie odniosło zamierzonego skutku, bo Kenny odparł bardzo sztywno:

 

- Nalegam.

 

I zaczął rzucać dolarowe banknoty na stół. 

Pamiętając, że oczekuje się ode mnie przyjemnego zachowania, godnego księżniczki i 

tak dalej, powiedziałam:

 

- No cóż, dziękuję ci bardzo, Kenny.

 

A wtedy właśnie Lars podał Michaelowi dwudziestkę i powiedział:

 

- To za bilety do kina.

 

Tyle że Michael też nie chciał słyszeć o przyjęciu moich pieniędzy - no dobra, to były 

pieniądze Larsa, ale mój tata przecież by mu zwrócił. Miał  taką totalnie zażenowaną minę i 

powtarzał:

 

-  Och,  nie.  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie.  -  Nawet  kiedy  zaczęłam  stanowczo 

nalegać.

 

background image

No więc musiałam w końcu powiedzieć:

 

- Dobrze zatem, dziękuję ci bardzo, Michael. 

Chociaż tak naprawdę chciałam powiedzieć tylko:

 

- Zabierzcie mnie stąd wreszcie!

 

Bo  z  dwoma  facetami,  z  których  każdy  za  mnie  płacił,  zaczynało  to  wyglądać  tak, 

jakbym była na randce z oboma naraz! 

I w pewien sposób tak chyba właśnie było. 

Można by pomyśleć, że strasznie się tym wszystkim przejmę. No bo, jeśli wziąć pod 

uwagę, że nigdy przedtem nie byłam na randce choćby z JEDNYM facetem, a co dopiero z 

DWOMA w tym samym czasie... 

Tyle że mnie to totalnie i kompletnie NIE bawiło. Bo, po pierwsze, z jednym z nich 

wcale nie miałam ochoty się umawiać. 

A  po  drugie,  to  właśnie  on  przyznał  się,  że  mnie  lubi...  nawet  jeśli  zrobił  to  tylko 

anonimowo. 

Wszystko to strasznie mnie zmęczyło i chciałam już tylko iść do domu, położyć się do 

łóżka, naciągnąć kołdrę na głowę i udawać, że nic się nie stało. 

Tylko że nawet tego nie mogłam zrobić, bo skoro mama i pan Gianini są w Cancun, 

miałam zostawać na noc w Plaza z Grandmère i tatą, dopóki oni nie wrócą. 

Ale kiedy myślałam, że wszystko raz na zawsze się popsuło, a ludzie wsiadali już do 

limuzyny  (no  cóż,  kilka  osób  prosiło,  żeby  ich  odwieźć  do  domu,  więc  jak  mogłabym 

odmówić, przecież mamy w środku tyle miejsca), Michael, który w końcu stanął obok mnie i 

czekał na swoją kolejkę, żeby wejść do środka, powiedział mi: 

- Mia, wcześniej próbowałem ci powiedzieć, że wyglądasz... że wyglądasz naprawdę... 

Zamrugałam  oczami,  patrząc  na  niego  w  świetle  różowo  -  niebieskiego  neonu 

świecącego w szyldzie ROUND THE CLOCK za nami. To niesamowite, ale nawet skąpany 

w  świetle  różowo  -  niebieskiego  neonu,  ze  sztucznymi  jelitami  zwisającymi  mu  spod 

munduru, Michael wciąż wyglądał totalnie... 

- Wyglądasz naprawdę prześlicznie w tej sukience - dokończył strasznie szybko. 

Uśmiechnęłam  się  do  niego,  czując  się  nagle  zupełnie  jak  Kopciuszek...  Wiecie,  na 

koniec filmu Disneya, kiedy Książę nareszcie ją odnajduje i zakłada na jej stopę pantofelek i 

łachmany  zmieniają  się  nagle  w  suknię  balową,  a  wszystkie  myszy  wychodzą  i  zaczynają 

śpiewać... 

No więc właśnie tak się czułam, przez jedną sekundę. 

Bo zaraz potem jakiś głos koło mnie powiedział: 

background image

- Ludzie, wsiadacie wreszcie, czy nie? 

A myśmy spojrzeli w tamtą stronę, a tam Kenny wystawiał głowę i jedno nieodcięte 

ramię przez szyberdach limuzyny. 

- Hm - powiedziałam, czując się totalnie i zupełnie zażenowana. - Tak. 

I wsiadłam do limuzyny, jakby nic się nie stało. 

Bo właściwie, jeśli się nad tym zastanowić, nic się takiego nie stało. 

Tyle że przez całą powrotną drogę do Plaza jakiś cichy głosik bez przerwy powtarzał 

w mojej  głowie: Michael powiedział, że wyglądam prześlicznie. Michael powiedział, że JA 

wyglądam prześlicznie. MICHAEL powiedział, że wyglądam prześlicznie. 

I wiecie? To nic, że Michael wcale nie pisał tych notatek. To nic, że wcale nie uważa 

mnie za dziewczynę, która najbardziej z całej szkoły przypomina Josie. 

Ale uznał, że w mojej różowej sukience wyglądałam ładnie. I to wszystko, co się dla 

mnie liczy. 

A  teraz  siedzę  w  apartamencie  hotelowym  Grandmère,  otoczona  stosami  prezentów 

ślubnych i prezentów dla dziecka, z Rommlem, który ubrany w różowy kaszmirowy sweterek 

trzęsie  się  na  drugim  końcu  tapczanu.  Powinnam  pisać  karteczki  z  podziękowaniami,  ale, 

oczywiście, zamiast tego robię zapiski w pamiętniku. 

Chyba jednak nikt tego nie zauważył, bo są tu babcia i dziadek. Wstąpili pożegnać się 

po drodze na lotnisko, przed powrotem do Indiany. W tej chwili moje obie babcie robią listę 

imion dla dziecka i zastanawiają się, kogo zaprosić na chrzest (Boże, znów to samo!), a mój 

ojciec i dziadek rozmawiają o płodozmianach, jako że jest to szalenie ważny temat zarówno 

dla  farmerów  z  Indiany,  jak  i  genowiańskich  hodowców  oliwek.  Nieważne,  że  dziadek  jest 

właścicielem  sklepu  żelaznego,  a  tata  księciem.  Nieważne.  Ale  przynajmniej 

ROZMAWIAJĄ.

 

Hank też przyszedł tutaj, żeby się pożegnać i spróbować przekonać swoich dziadków, 

że dobrze robią, zostawiając go tu, w Nowym Jorku - chociaż prawdę mówiąc, nie idzie mu to 

najlepiej,  zwłaszcza  że  od  chwili,  kiedy  tu  wszedł,  nie  skończył  jeszcze  rozmawiać  przez 

komórkę. Większość z tych telefonów jest chyba od wczorajszych druhen.

 

A  ja  myślę  sobie,  że  w  gruncie  rzeczy  wcale  nie  jest  źle.  No  bo  tak:  niedługo  będę 

miała  malutkiego  brata  albo  siostrę,  a  poza  tym  dostałam  ojczyma,  który  nie  dość,  że  jest 

nieprawdopodobnie dobry z algebry, to jeszcze w dodatku ma stół do piłkarzyków.

 

A mój tata dowiódł, że jest na tej planecie przynajmniej jedna osoba, która nie boi się 

Grandmère...  a  nawet  Grandmère  wydaje  się  nieco  łagodniejsza  niż  zwykle,  mimo  że  nie 

udało jej się wyjechać do Baden - Baden.

 

background image

Chociaż wciąż nie odzywa się do mojego ojca, oprócz tych chwil, kiedy to naprawdę 

absolutnie konieczne.

 

I tak, to prawda - dzisiaj jestem umówiona z Kennym w Village Cinema na maraton 

japońskich anime, ponieważ mu to obiecałam, i tak dalej.

 

Ale potem pojadę do Lilly i mamy zamiar popracować nad jej programem na przyszły 

tydzień, który będzie dotyczył wypartych wspomnień. Planujemy spróbować zahipnotyzować 

się nawzajem i zobaczyć, czy uda nam się odkryć jakieś wspomnienia z poprzedniego życia. 

Lilly jest przekonana, na przykład, że w którymś poprzednim życiu była Elżbietą I.

 

Wiecie co? Ja tam jej wierzę.

 

W  każdym  razie  potem  zamierzam  zostać  u  niej  na  noc  i  wypożyczymy  sobie  do 

obejrzenia Wirujący seks i będziemy go oglądać w taki sposób, jak ogląda się Rocky Horror. 

Zamierzamy wrzeszczeć do aktorów, wygłupiać się i rzucać w ekran czym popadnie.

 

I  są  bardzo  duże  szanse,  że  następnego  dnia  rano  przy  śniadaniowym  stole 

Moscovitzow  pojawi  się  Michael  w  spodniach  od  piżamy  i  płaszczu  kąpielowym,  i  że,  jak 

poprzednio, zapomni zawiązać płaszcz.

 

Co,  jeśli  chcecie  znać  moje  zdanie,  mogłoby  stanowić  dla  mnie  naprawdę  głębokie 

przeżycie.

 

BARDZO głębokie przeżycie.

 

background image

PODZIĘKOWANIA

 

Serdecznie  dziękuję  Barb  Cabot,  Debrze  Martin  Chase,  Billowi  Contardiemu,  Sarah 

Davies,  Laurze  Langlie,  Abby  McAden,  Alison  Donalty  oraz  zwykłym  głównym 

podejrzanym:  Beth  Ader,  Jennifer  Brown,  Dave'owi  Waltonowi,  a  przede  wszystkim, 

Benjaminowi Egnatzowi.