background image

Sara Orwig

Kryjówka Finnegana

background image

1

W ostatnich dniach kwietnia słońce przygrzewało już mocno i trotuary starej 

dzielnicy Oklahomy lśniły gorącym blaskiem. Na skrzyżowaniu Pennsylvania 

Avenue z Dwudziestą Trzecią Ulicą, biegnącą z północy na zachód, panował 

ogromny ruch. Kiedy światła się zmieniły, dwa strumienie pojazdów ruszyły w 

kierunku wschodnim,  a dwa na zachód, przejeżdżając obok ogromnej łupiny 

orzecha arachidowego. 

Ubrana   w   czarne,   ażurowe   pończochy   i   czerwone,   lekkie   pantofelki,   w 

zakrywającym   ją   aż   po   czubek   głowy   kartonowym   przebraniu   o   kształcie 

wielkiego,   uśmiechniętego   fistaszka,   Lucy   Reardon   pomachała   torebką 

orzeszków   mijającemu   ją   kierowcy.   Za   kierownicą   jednego   z   samochodów 

mignęła znajoma twarz sąsiada z jej osiedla. 

– Hej, panie Mundy! – zawołała, odprowadzając go wzrokiem i machając 

zawzięcie. 

Nawet nie spojrzał w jej stronę. Patrzył prosto przed siebie, mijając szybko 

szeregi   starych   budynków   ze   sklepikami,   które   w   ciągu   roku   po   wielokroć 

zmieniały swoich właścicieli. Wiatr rozwiewał mu falujące, ciemne włosy. 

Lucy westchnęła i machała dalej do kierowców, spacerując to w tę, to w 

tamtą stronę przed swoim sklepikiem. Choć maleńki i wciśnięty między pralnię 

chemiczną a sklep z obuwiem, „Fistaszek” był jej własnością. Próbowała go 

reklamować, sprzedając orzeszki kierowcom, kiedy na skrzyżowaniu czekali na 

zmianę świateł. 

Uwagę na pana Mundy’ego zwróciła dziś nie po raz pierwszy. Dawno już 

zainteresowało   ją   nazwisko   na   skrzynce   pocztowej:   F.   MUNDY.   Jakie   imię 

kryło   się   pod   owym   „F”?   Frank?   Fred?   A   może   jeszcze   jakieś   inne? 

Wielokrotnie   mijali   się   na   podjeździe   albo   na   chodniku   między   budynkami. 

Zerkała   na   niego   z   uśmiechem,   ale   nigdy   jej   nie   zauważył.   Wyglądał   na 

background image

człowieka   wiecznie   czymś   zajętego   –   patrzył   niewidzącym   wzrokiem,   idąc 

czytał albo mruczał  do siebie, jakby się  czegoś uczył na pamięć.  Tylko raz 

widziała, jak przystanął, by zagadnąć dzieciaki z osiedla. Usłyszała wówczas 

jego głos – głęboki, o matowej barwie. I właśnie ten głos oraz mity sposób, w 

jaki traktował dzieci, sprawiły, że Lucy zapragnęła poznać go bliżej. Nie nosił 

obrączki,   a   na   jego   skrzynce   nie   było   imienia   kobiety.   Miał   gęste   włosy, 

zachwycające   błękitne   oczy,   imponująco   szerokie   ramiona   i   chociaż   był   tak 

chudy,   jakby   miał   zaraz   paść   z   głodu,   nie   można   mu   było   odmówić 

atrakcyjności. 

Rozmyślania   o   panu   Mundym   przerwał   nagle   dźwięk   klaksonu.   Jakiś 

kierowca zjechał z pasma ruchu i zahamował przy krawężniku w jednej z zatok 

przeznaczonych do parkowania. Z samochodu wyskoczył chłopiec. 

– Cześć, siostrzyczko – zawołał, uśmiechając się od ucha do ucha. – Dasz mi 

trochę orzeszków? W rudawych, kręconych włosach okalających okrągłą twarz 

brata Lucy błysnęło słońce, nadając im czerwone lśnienie. Uczeń ostatniej klasy 

szkoły średniej miał osiemnaście lat i był o osiem lat młodszy od swej siostry. 

– Jasne, Davy. Dokąd się wybierasz?

– Na spotkanie z Bennym. Nie było dzisiaj trenera, nie pływaliśmy, więc 

wyszliśmy wcześniej i Ben jest w warsztacie samochodowym. Instalowali mu 

nową pompę paliwową. Muszę po niego podjechać i zabrać go do domu. 

Zatrzasnął drzwi samochodu, a następnie sprężystym krokiem podszedł do 

Lucy. 

– Jak tam interesy?

– Całkiem niezły dzień. – Pomachała klientowi, który właśnie wychodził ze 

sklepu. – Myślę, że to dlatego, że to już wiosna. 

– Czy Nan jest w sklepie?

– Tak. Ale nie zabieraj jej czasu, jeśli ma klientów. 

Za   dwoma   nastolatkami,   którzy   weszli   do   środka,   zamknęły   się   właśnie 

wahadłowe, oszklone drzwi. 

background image

– Mama pyta, czy wpadniesz na kolację – powiedział Davy. 

– Dziś wieczorem nie. Jeszcze dziś albo jutro z samego rana chcę pójść na 

uczelnię, by dowiedzieć się czegoś o kursach. 

– Zupełnie ci odbiło na punkcie tych kursów. Interesy kwitną. Po co ci jakieś 

kursy?

–   Mogłabym   nauczyć   się   księgowości.   To   by   mi   się   przydało.   Nie 

pomyślałeś o tym, prawda?

– Fakt. Wpadnę tylko powiedzieć cześć Nan. 

Wyszczerzył zęby w uśmiechu i zniknął w środku, a Lucy znów zaczęła 

machać do kierowców. 

* * *

W sobotni ranek w salce mieszczącej się na dolnej kondygnacji jednego z 

wzniesionych   z   czerwonej   cegły   budynków   Uniwersytetu   Stanu   Oklahoma, 

kilkoro ludzi czekało na pojawienie się profesora. 

Finnegan   Mundy   siedział   z   wyprostowanymi   nogami   skrzyżowanymi   w 

kostkach i przysłuchiwał się wypowiedzi swego przyjaciela Ala Gatesa na temat 

prawnych   aspektów   związków   przedmałżeńskich.   Całym   umysłem 

zaangażowany był w to, co mówił Al, lecz nie potrafił oderwać oczu od dwóch 

par   nóg,   które   zauważył   za   szerokim   weneckim   oknem.   „Związki 

pozamałżeńskie stają się coraz częściej tematem rozpraw sądowych” – ciągnął 

Al. Finn słuchał, lecz jego wzrok wędrował uparcie w dół damskich kształtnych 

łydek,   zatrzymując   się   na   smukłych   kostkach   i   skórzanych,   czerwonych 

pantofelkach na wysokim obcasie. Co za długie nogi! – pomyślał. A zgrabne, 

jakich mało. Nogi w końcu przesunęły się i obserwował je z lekką zadumą i 

odrobiną smutku. Trwało to tylko krótką chwilę. Finn przeczesał palcami włosy, 

rozmyślając nad swoją obecną sytuacją. Ostatnio miał sporo kłopotów i czasami 

wątpił, czy w ogóle z nich wybrnie. 

Do sali wszedł profesor, ucichł gwar rozmów i Finn zapomniał o swoich 

background image

rozterkach aż do czasu, gdy dwie godziny później wracał samochodem do domu 

tylko po to, żeby się przebrać i ruszyć do pracy w sklepie. Skręcił w szeroką 

główną   aleję   dojazdową   do   zachodniej   części   osiedla,   przejeżdżając   obok 

rzędów drewnianych domków. Z wyglądu nie różniły się niczym poza tym, co 

lokatorzy  wystawili na wąziutkie balkony: jakiś sprzęt, rower czy  rośliny  w 

doniczkach. 

Wracał  do  domu   bez  entuzjazmu.   Jak  zwykle   przytłaczała   go  monotonia 

osiedla, odbierająca poczucie indywidualności. Ze skrzywioną miną wysiadł z 

samochodu z książkami pod pachą i podniósł oczy na ciemnobłękitne niebo i 

pierzaste, błyszczące obłoki. Było ciepło, na rabatkach kwitły kwiaty, wokół 

zieleniła   się   świeża   trawa.   Taki   dzień   radował   serce,   toteż   zaczerpnąwszy 

powietrza Finn żwawo ruszył przed siebie. 

O   ścianę   domu   oparta   była   drewniana,   pochlapana   farbą,   bardzo   już 

zniszczona drabina dozorcy, pana Woofly’ego. Stała nachylona pod pewnym 

kątem i sięgała aż do otwartego na piętrze okna, z którego wyłaniała się wypięta 

i – co natychmiast  zauważył Finn – kształtna, bardzo nawet kształtna,  pupa 

odziana w ciasną, jaskrawoczerwoną spódniczkę. Długie, zgrabne nogi obute 

były W czerwone, skórzane pantofelki. 

Spiesz się powoli – pomyślał Finn i na moment zatkało go z wrażenia. Bez 

wątpienia były to te same nogi i pantofle, którym dwie godziny temu przyglądał 

się leniwie z sali Uniwersytetu. I bez wątpienia okno należało do jego sąsiadki z 

naprzeciwka: ich mieszkania dzielił tylko hall. Próbował naprędce ustalić, kto to 

może   być,   lecz   jedyne,   co   zdołał   sobie   przypomnieć,   to   umieszczony   na 

skrzynce pocztowej na dole napis: L. REARDON. 

Zafascynowany,   gapił   się   na   ten   kręcący   się   wdzięcznie   tyłeczek. 

Dziewczyna weszła jeszcze wyżej i, balansując ciałem, usiłowała odwrócić się i 

usiąść na krawędzi okna. Do połowy była już wewnątrz, lecz pupa i nogi wisiały 

wciąż   na   drabinie.   Żaden   włamywacz   nie   nosiłby   skórzanych,   czerwonych 

pantofli na wysokim obcasie, zatem mieszkanie musiało należeć do niej. 

background image

Drabina   drgnęła   niebezpiecznie   i   dziewczyna   podciągnęła   się   szybko, 

opierając   brzuch   na   krawędzi   okna.   Oczom   Finna   ukazał   się   jeszcze   jeden 

czarujący widok – czerwona spódnica opięła się mocniej, zaznaczając wyraźnie 

linię wspaniałych bioder. 

Widząc,   że   drabina   się   chwieje,   Finn   natychmiast   przeskoczył   przez 

żywopłot i kwietniki i podparł ją u dołu swoimi książkami. Dziewczyna wspięła 

się o szczebel wyżej, po czym próbowała przełożyć nogę na parapet. Drabina 

drgnęła znowu, toteż Finn przytrzymał ją mocniej, a następnie sam wspiął się 

cicho jak kot. 

– Poczekaj chwilę – zawołał. 

Na   dźwięk   jego   głosu   właścicielka   czerwonych   pantofelków   zadrżała   i 

wydała   stłumiony   okrzyk.   Próbowała   odsunąć   się   jak   najdalej.   Drabina 

zatańczyła.   Finn   zdążył   przyciągnąć   ją   z   powrotem   do   ściany,   lecz   w   tym 

samym   momencie   poczuł   ciepłe,   miękkie   ciało   kobiety,   która   ponownie 

ześliznęła się tyłem z okna. 

Od tygodni nie miał czasu na randki i kiedy krągły tyłeczek zakręcił mu się 

tuż przed oczyma, zareagował szybko i gorąco. Dziewczyna wyczuła to od razu 

i zaczęła. walczyć z nim wściekle. Finn przestraszył się na dobre. 

– Do diabła! Przestań się kręcić, bo spadniemy. 

– Złaź stąd zaraz i odczep się albo zacznę krzyczeć. 

– Doprawdy? Do cholery, przecież próbuję ci tylko pomóc – powiedział, 

ocierając się uchem o jej plecy. Biała bawełniana bluzeczka pachniała delikatnie 

jaśminowymi perfumami. 

– Na pomoc! – krzyknęła ogłuszająco dziewczyna. 

– A niech cię! Jeśli będziesz cicho, zejdę z tej drabiny i możesz sobie łamać 

nogi, proszę bardzo. Rozejrzał się wokół, czy ktoś spieszy na ratunek, nigdzie 

jednak nie było żywej duszy. Kiedy wreszcie się uspokoiła, powiedział:

– Przyszedłem ci na pomoc, ponieważ wyglądało na to, że jej potrzebujesz. 

– Nie mogę się dostać do domu. 

background image

– Mieszkam naprzeciwko ciebie, po drugiej stronie hallu. 

Odwróciła się, aby popatrzeć na niego przez ramię, i uderzyło go spojrzenie 

wielkich, zielonych oczu. Miała jedwabiste, kasztanowe włosy i piegi. Nagle 

przeniknęła go bolesna świadomość, że w jego życiu czegoś brakuje. Uczucie to 

przeminęło jednak równie szybko, jak się pojawiło. 

– Finnegan Mundy, bardzo mi miło. 

– Och, ileż to razy... Dzień dobry, panie Mundy – powiedziała zmieszana, 

próbując odgarnąć z czoła włosy opadające jej na oczy. 

– Dajmy spokój z tym „panem”. Mam na imię Finn. A ty musisz być L. 

Reardon   –   odparł   nie   pojmując,   co   miało   znaczyć   to:   „Och,   ileż   to   razy”, 

ponieważ widział ją dzisiaj po raz pierwszy w życiu. 

– L. to Lucy. 

– Pomogę ci dostać się do domu, jeśli chcesz. Zgodziła się jakoś sztywno i 

wyniośle podniosła głowę. 

– Krok w górę, powoli. – Położył dłonie na jej talii. – A teraz przełóż nogę 

przez   parapet...   Masz   jakąś   lepszą   propozycję?   –   Wzruszył   ramionami,   gdy 

obrzuciła go rozeźlonym spojrzeniem. 

Zacisnęła usta i podciągnęła spódnicę, aby przestąpić przez parapet. Musiał 

przyznać, że noga nad kolanem była tak samo śliczna i kształtna, jak poniżej. 

Lucy tymczasem, próbując szybko przenieść drugą nogę, uderzyła kolanem o 

krawędź   okna,   zachwiała   się   i   na   moment   oparła   stopę   na   ramieniu   Finna. 

Drabina zachybotała się. 

Finn krzyknął i usiłował przytrzymać się parapetu, lecz jego palce schwyciły 

jedynie   powietrze.   Uderzył   w   wąską   markizę,   fiknął   kozia,   przeleciał   przez 

krzew bzu i wylądował na ziemi. Poczuł ból i w tej samej chwili pochłonęła go 

ciemność. 

Lucy z przerażeniem przyglądała się jego upadkowi. 

– Panie Mundy! – zawołała z góry. 

Z   bijącym   sercem   zbiegła   ze   schodów.   Przeskoczyła   niskie   krzewy   i 

background image

popędziła przez kwietnik. Uklękła przy nim. Już miała go dotknąć, gdy naraz 

cofnęła   rękę   w   obawie,   że   najdrobniejsze   poruszenie   mogłoby   pogorszyć 

sytuację. Przerażona tym, że być może jest ranny, klepnęła go po policzkach i 

pochyliła się nad nim. 

– Panie Mundy!

Finn poruszył się. Nagle poczuł coś słodkiego, jakiś zapach miły i kuszący. 

Usłyszał jęk i uświadomił sobie, że to jego własny głos. 

– Och, nie! Panie Mundy! Finnegan, otwórz oczy proszę! Uniósł powieki. 

Bolało go wszystko. 

– Strasznie mi przykro. Czy bardzo się potłukłeś?

Chciało mu się śmiać z tego pytania, ale nie mógł. Czuł przenikające go fale 

bólu   i   pomyślał   o   swojej   matce.   Próbował   mówić,   lecz   wymagało   to   zbyt 

wielkiego wysiłku. 

– Moja... najbliższa rodzina... jest... 

Lucy była bliska płaczu. Chwyciła go za ramiona, lecz natychmiast puściła. 

– Daj spokój, Finn. Nie wzywaj rodziny. Bądź dobrej myśli. Idę wezwać 

pogotowie. 

–   Wszystko,   tylko   nie   to!   –   Bolało,   kiedy   się   poruszał,   ale   za   przyjazd 

karetki trzeba płacjć, a na to nie było go stać. 

Lucy rozejrzała się wokół za kimś do pomocy. 

– Na pomoc! – wrzasnęła z całych sił, a Finn poczuł się tak, jakby jeszcze 

raz uderzył o ziemię. Jej głos przeszył go niczym sztylet: w uszach dzwoniło, 

jakby tuż przy głowie brzęknęła mu dwoma rondelkami. Syknął z bólu. 

– Pomóż mi się podnieść. 

– Nie wolno ci się ruszać. Och, panie Mundy, proszę nie wstawać, bardzo 

proszę. Pomocy!

– Na miłość boską, przestań krzyczeć!

– Chyba wszyscy wyjechali do pracy  albo siedzą  w domach  z włączoną 

klimatyzacją,   skoro  nikt   mnie   nie  słyszy   –   mruknęła   z   rozpaczą.   –   Leż 

background image

spokojnie. Wezwę pogotowie. 

– Wszystko tylko nie pogotowie! Nic mi nie jest. Pomóż mi dostać się do 

domu. 

Ściągnęła   brwi   i   przygryzła   wargi.   Miała   bielusieńkie   zęby.   Mimo 

oszołomienia bólem z niebywałą jasnością zapamiętywał wszystkie związane z 

nią szczegóły. Czuł, że ten moment zapadnie głęboko w jego pamięci razem z 

przeszywającym go bólem. Na szczęście ból zaczął się wyraźnie umiejscawiać i 

zmniejszać, co przyniosło wyraźną ulgę, choć w dalszym ciągu nie byłby w 

stanie   powiedzieć:   „Nieważne,   Lucy.   Zapomnijmy   o   wszystkim”.   Poza   tym, 

gdyby nawet tak było, ta śliczna kobieta nie siedziałaby, przy nim, a on nie tylko 

się tym cieszył, lecz również sądził, że sobie na to zasłużył. 

– Pomożesz mi usiąść?

Pochyliła się nad nim, niespokojna, obejmując go rękami. Finn pomyślał o 

karetkach, szpitalach oraz pieniądzach i... usiadł. 

– Naprawdę lepiej by było, gdybyś tu został i pozwolił mi pójść po pomoc – 

powiedziała Lucy. 

– Cicho. Twoja pomoc naprawdę mi wystarczy. 

Błagał Boga, by się nie okazało, że doznał jakiegoś trwałego urazu. Wstał i 

kiedy przytrzymywała go, ból przeszył mu rękę. Jęknął a ona drgnęła i puściła 

go   na   moment.   Znowu   o   mało   się   nie   przewrócił.   Chwyciła   go   w   pasie   i 

pociągnęła do siebie. 

– Bardzo cię boli?

Skinął głową, gdy ostry ból nieco osłabł. 

– Ojej, ty krwawisz!

Zdjęła szybko rękę z jego pleców i kiedy spojrzał na jej zakrwawioną dłoń, 

zakręciło mu się w głowie. To rzeczywiście była krew. 

– Nie mdlej! – zawołała. – Na pomoc!

Jej   krzyk   wstrząsnął   nim   do   żywego   a   w   uszach   znów   słyszał   bicie 

dzwonów. 

background image

–   Proszę   cię,   przestań   krzyczeć.   Dałabyś   sobie   radę   nocą   nawet   na 

najbardziej zakazanej uliczce. Popatrzyła na niego uważnie. 

– Możesz iść? – zapytała z niedowierzaniem. 

– Sądzę, że dam radę. 

Obecność Lucy budziła w nim mieszane uczucia. Potrzebował asysty, żeby 

dostać się do domu, i wielką przyjemność sprawiała mu bliskość dziewczyny, 

ciepło i łagodny dotyk dłoni. Podejrzewał jednak, że  przyjdzie  mu  znacznie 

dłużej cierpieć niż czuć na sobie te łagodne ręce. 

Przedostali   się   jakoś   przez   niski   żywopłot   i   rabatki   i   weszli   do   domu. 

Pomalowane na brązowo, drewniane schody wydały mu się nagle Matterhornem 

i westchnął głęboko. 

– Czy jesteś pewien, że dasz radę wejść na górę?

– Tylko nie wołaj o pomoc, błagam. 

Na   szczycie   schodów   przystanęli,   by   zaczerpnąć   tchu.   Drzwi   po 

przeciwległych   stronach   hallu   wyłożonego   jasnozielonym   chodnikiem 

prowadziły do ich mieszkań. Na obu krańcach krótkiego korytarza mieściły się 

rozsuwane   wejścia   na   balkony   –   jeden   z   widokiem   na   użytkowany   przez 

mieszkańców   podjazd   i   drugi,   wychodzący   na   parking   dla   gości.   W   hallu 

znajdowały się też obite płótnem krzesła i plastikowe stoliki, z których Finn 

nigdy nie korzystał. 

Nie był w stanie sięgnąć do prawej kieszeni dżinsów prawą ręką, ponieważ 

ból był zbyt silny. Próbował wyłowić klucz lewą, ale bezskutecznie. Poprosił 

więc   o   to  Lucy.  Skrzywiła  się,   lecz   sięgnęła   do  kieszeni,   wydobyła  klucz   i 

otworzyła zamek. Wszedł i opadł bezwładnie na sofę. 

– Pozwól mi się zabrać na ostry dyżur – powiedziała Lucy. – Mogłeś sobie 

coś złamać i nawet nie wiesz co. 

Tak, coś sobie złamał i nawet wiedział co. Podejrzewał, że prawą rękę. 

–   Chwileczkę.   Daj   mi   trochę   posiedzieć.   Zobaczymy,   czy   ból   się   nasili. 

Jeżeli   tak,   pojadę   do   szpitala.   W   tej   samej   chwili   zadzwonił   telefon.   Finn 

background image

wyciągnął lewą rękę, chcąc podnieść słuchawkę. 

Wyręczyła go Lucy. Podała aparat i wyszła z pokoju. 

– Finnegan, próbuję i próbuję się do ciebie dodzwonić.. , – To była Kathleen 

Mundy, jego matka. 

– Wróciłem późno z zajęć – odpowiedział obserwując Lucy, która właśnie 

pojawiła   się   z   mokrym   ręcznikiem.   Gdy   delikatnie   ocierała   mu   twarz, 

przymknął   oczy,   zastanawiając   się,   ile   to   właściwie   czasu   przespał   ostatniej 

nocy.   Cztery   godziny?   Nie   mógł   sobie   przypomnieć.   Po   zamknięciu   sklepu 

zabrał się do nauki, lecz o której godzinie wrócił do domu i rzucił się w ubraniu 

na łóżko – nie pamiętał. 

– Dzwoniłam do sklepu – ciągnęła pani Mundy. 

Miał   ją   teraz   przed   oczyma:   niska,   otyła,   włosy   z   odcieniem   brązu   i 

orzechowe oczy. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby tak po prostu się przyznał, 

że przed chwilą spadł z drabiny, z wysokości pierwszego piętra. 

–   Synu   –   mówiła   dalej   –   właśnie   przeprowadziłam   rozmowę   z   twoimi 

braćmi... 

– Tak?

Patrzył, jak Lucy potrząsa głową odrzucając włosy opadające na twarz, a 

następnie   opuścił   wzrok   na   łagodne   wzniesienia,   które   kryty   się   pod   białą, 

bawełnianą bluzką. Była średniego wzrostu, miała zgrabną, smukłą sylwetkę. 

Przyłapała go na tym spojrzeniu i jej policzki zaróżowiły się lekko. Próbował 

skupić uwagę na tym, co mówiła matka. 

– Mikę i Will wybierają się do Oklahomy na rozmowy kwalifikacyjne ze 

swymi   przyszłymi   pracodawcami.   Pomyśl,   synu.  Jesteśmy   zwykłą  farmerską 

rodziną z Iowy, a ty jesteś pierwszym Mundym, który rzucił farmę. A teraz 

odchodzą Mikę i Will. 

Lucy popatrzyła na niego, jakby wahając się, co ma zrobić. Przeniósł aparat 

tak, żeby słuchawka znalazła się nad jego głową. 

– To moja mama – szepnął. – Pomóż mi zdjąć koszulę i zobacz, co dzieje się 

background image

z tą raną na plecach. 

– Naprawdę sądzisz, że tak trzeba?... Myślę, że powinniśmy pojechać na 

ostry dyżur. Potrząsnął głową i szarpnął za guzik. Pochyliła się, by mu pomóc. 

Robiła   to   wszystko   przykładnie   i   bezosobowo,   jakby   rozpakowywała   jakieś 

pudełko. Zauważył jednak, że unika jego wzroku. Zdziwiony, przyjrzał się jej 

baczniej. 

– Masz jeszcze Patricka, mamo – powiedział do słuchawki. – On uwielbia 

pracę na farmie, pomaga ojcu i wszyscy są zadowoleni. 

Lucy usiadła przy nim na kanapie i zmagając się z rękawem koszuli oparła 

się kolanem o kolano Finna. Poczuł znowu zapach perfum i odwrócił się, żeby 

na nią spojrzeć. 

– Wiem, wiem, Patrick zostaje z nami. Ale ja, Finneganku, będę tęsknić i 

niepokoić się o moich chłopaczków. Twoim braciom poza pomocą niezbędna 

jest odrobina opieki. 

– Wiem – mruknął wpatrując się w zielonkawe oczy, które zaraz odwróciły 

się spłoszone. Znowu zagryzła wargi. Dzieliły ich teraz zaledwie centymetry. 

Miała śliczne, świeże usta nie pociągnięte żadną szminką, usta jakby stworzone 

do pocałunków. Pochylił się jeszcze bliżej i usłyszał jej szybki oddech. Umieścił 

słuchawkę między ramieniem a uchem, mało co zważając na to, co matka mówi 

o jego braciach, i lewą ręką objął kibić Lucy. Jeszcze raz zajrzał jej w oczy. 

– Nie! – wyszeptała. 

–   Tak!   –   Finn   przygarnął   ją   mocniej.   Był   oszołomiony   wonią   perfum, 

widokiem kuszących ust i ogromnych oczu. Nie potrafił już logicznie myśleć. Z 

minuty na minutę ból nasilał się, ale teraz już prawie go nie czuł. Lucy wierciła 

się, jakby próbując mu umknąć, lecz w istocie nie ruszyła się z miejsca ani o 

milimetr. Zniżył głowę, a ona zatrzepotała rzęsami i opuściła powieki. Musnął 

wargami jej usta. Były miękkie jak aksamit i zapragnął lepiej poznać ich smak. 

– ... Wybierają się do miasta na rozmowy  kwalifikacyjne – mówiła  pani 

Mundy. 

background image

Dotknął znowu ustami warg Lucy. Jeszcze nigdy w życiu żaden pocałunek 

nie wydawał mu się tak słodki i tak kuszący. Głos matki dźwięczał gdzieś w 

dalekim tle. Finn odłożył aparat telefoniczny za siebie, przygarnął dziewczynę i 

zrobił   to,   czego   od   paru   chwil   najbardziej   pragnął.   Mocnym   pocałunkiem 

rozchylił   jej   wargi.   Serce   waliło   mu   jak   młotem.   Lucy   przez   sekundę 

odwzajemniała pocałunek, lecz prawie natychmiast znieruchomiała. Wyglądało 

na to, że na moment straciła głowę – była trochę zdenerwowana, ale bardziej 

chyba oszołomiona. Trzepotała rzęsami, a jej oczy zrobiły się nieomal okrągłe. 

Nagle wyszarpnęła się z ramion Finna. Poczuł przeszywający ból w ręce. 

Podniósł telefon. 

– Przykro mi – szepnęła Lucy. 

– A mnie nie! – Wykrzywił twarz w uśmiechu, a do słuchawki powiedział:

– Tak, mamo. 

– Mój kochany! – usłyszał zadowolony głos. – A myślałam,  że będziesz 

protestował. 

–   A   dlaczego   miałbym   protestować,   mamo?   –   Zawahał   się,   wyczuwając 

wyraźną ulgę w głosie matki. Ogarnęło go niejasne przeczucie, że oto panna 

Lucy Reardon ściągnęła na niego jeszcze jedno nieszczęście. 

– No... , żeby chłopcy pobyli u ciebie. 

A niech to piorun strzeli! Finn patrzył na Lucy szklanym wzrokiem, mając 

nadzieję, że się przesłyszał. 

– Żeby co?!

– Finnegan, czy coś ci się stało?

– Mamo! Przecież ja wcale nic wyraziłem żadnej zgody. 

Prawie nie zważał już na to, że Lucy krząta się przy nim, walcząc z nie 

dającą się ściągnąć koszulą. 

–   Ależ   tak,   dopiero   co   się   zgodziłeś.   Och,   Finneganie,   nie   rujnuj   moich 

nadziei. 

– Will i Mikę nie mogą u mnie mieszkać. 

background image

– Przecież już to omówiliśmy i się zgodziłeś. Nie wolno ci zmieniać zdania 

tak   szybko.   Chodzi   tylko   o   krótki   czas,   kochanie.   O   kilka   miesięcy,   które 

pozwoliłyby im stanąć na nogi, zaoszczędzić trochę pieniędzy. 

– Nie stać mnie na goszczenie ich obu. Przecież oni jedzą więcej niż dojne 

krowy ojca. Matka roześmiała się. 

– Och, synu, to twoje poczucie humoru... 

– Ja nie żartuję, mamo. 

– Wyraziłeś już zgodę. A teraz posłuchaj. Nie oczekujemy  od ciebie, że 

weźmiesz ich na swoje utrzymanie. Pozwól tylko, by zamieszkali pod twoim 

dachem. Wiesz, że muszą spłacić pożyczki zaciągnięte niegdyś na naukę, a są 

bez grosza. To chłopcy ze wsi, nie znają wielkiego miasta. 

– Znają miasto nie gorzej niż ja, mamo. Wieczorami mam zajęcia z prawa i 

uczę się aż mnie krzyż boli, a w dzień urabiam sobie ręce po łokcie. Nie jestem 

w stanie przyjąć ich o siebie. Do diabła, to są przecież dorosłe chłopy. 

– Finnegan, proszę!

– Bardzo mi przykro. Niech sobie znajdą inną metę. 

– Od kiedy to nauczyłeś się tak szybko cofać dane słowo i odwracać kota 

ogonem? Już się zgodziłeś, a teraz... 

– Oj, mamo, zagalopowałem się przez nieuwagę – powiedział ze złością i 

spojrzał na Lucy, winiąc ją w myślach za wszystko. 

Przestała walczyć z koszulą i popatrzyła na niego, pytająco unosząc brwi. 

Był na nią wściekły i nie zamierzał tego ukrywać, lecz jednocześnie wciąż grały 

w nim zmysły. I dlaczego te wszystkie uczucia wywoływała właśnie ta Lucy 

Reardon? Nie malowała się, zachowywała cicho jak myszka (oczywiście, jeśli 

nie krzyczała) i choć przynosiła mu same nieszczęścia, to kiedy tylko spojrzał 

jej w oczy, czuł, że ciągnie go do niej jakaś tajemna silą. 

– Chodzi tylko o trzy miesiące – mówiła matka. – Oni obiecują, że nie będą 

siedzieć ci na głowie. Będą ci robić zakupy i płacić po sto dolarów miesięcznie. 

W   ten   sposób   jeszcze   na   tym   skorzystasz.   Pomyśl,   dwieście   dolarów   i 

background image

wyżywienie, to chyba nieźle. 

Usiłując oderwać oczy od Lucy i wyrwać się z zaklętego kręgu spojrzeń, 

Finnegan   podrapał   się   po   głowie   i   nerwowym   ruchem   przeczesał   palcami 

strzechę gęstych włosów. 

– Dobrze, mamo, niech ci będzie. 

– To już lepiej, synu. Tylko mnie nie zdenerwuj i nie zmień zaraz zdania. 

Chwała Bogu, przestałeś mówić jak jakiś obcy. 

Lucy   odsunęła   się   i   jego   umysł   zaczął   znowu   pracować   normalnie, 

rejestrując dokładnie słowa matki. 

– Mówisz, że będą mi płacić?

– Dwieście dolarów plus wyżywienie, kochany. Nie kupisz w tym czasie ani 

jednej kostki masła. Pieniądze i wyżywienie. Nic by mu się teraz nie przydało 

bardziej. Jednakże, jeśli pozwoli im się wprowadzić, z całą pewnością zawali 

egzaminy. 

– Mamo, zrozum, ja muszę się uczyć. Wieczorowe studia prawnicze to coś 

zupełnie innego niż dzienna szkoła. Muszę naprawdę mieć się gdzie skupić. 

– Będą jak myszki. 

– Ładne mi myszki – warknął z niesmakiem, przypominając sobie ostatnią 

ich wizytę. 

– Nie dosłyszałam. Czy powiedziałeś, że się cieszysz?

– O nie, droga mamusiu. Niczego takiego nie mówiłem. 

– Finnegan, pomyśl: dwieście dolarów, wyżywienie jakie chcesz, będą jak 

myszki, jak cienie, jak dwa małe niewidzialne duszki. Zapomnisz, że w ogóle 

istnieją. 

– Miałem okazję przekonać się, że istnieją, kiedy ostatnio wpadli do mnie na 

kolację. 

– Chyba zdajesz sobie sprawę, że oblewali wtedy ukończenie szkoły, a poza 

tym byli po wstępnych rozmowach w pracy. Uderzyło im też do głowy duże 

miasto... 

background image

– Mamo, czy ty chcesz wykończyć własnego syna?

– Słucham?!

– Nic, już nic. 

Jaki   to   dzisiaj   dzień   –   przemknęło   Finneganowi   przez   myśl.   18   czy   19 

kwietnia? Tę datę powinien sobie zaznaczyć w kalendarzu jako najgorszy dzień 

w życiu. Chociaż, wziąwszy pod uwagę młodszych braci, którzy mieliby mu się 

zwalić na kark, przyszłość zapowiadała się jeszcze fatalniej. 

– Osiem tygodni i ani jednego dnia dłużej. 

– Cudownie. Jesteś wspaniałym chłopcem, Finn. Ojciec i ja jesteśmy z ciebie 

bardzo dumni. Otarł czoło czując, że oto nadciąga jeszcze jedna katastrofa. 

– Okay, mamo. Osiem tygodni i fora ze dwora. I mają być cicho. 

– Kochany chłopcze! Wiem, że się nimi zajmiesz. 

– Do diabła, mamo. Oni są już dorośli. Te stare konie same mogą się sobą 

zająć. 

– Stare konie! I ty nazywasz dwudziestolatków dorosłymi ludźmi! Będą u 

ciebie około siódmej. Kocham cię. 

– O siódmej? W takim razie musieli wyjechać z Iowy kilka godzin temu. 

Pozwoliłaś im jechać bez porozumienia ze mną. Czy tak?

–   Próbowałam   się   dodzwonić,   ale   bezskutecznie.   Widzisz,   na   stare   lata 

człowiek staje się liskiem chytruskiem. Kocham cię, mój drogi chłopcze. 

Lucy pociągnęła za rękaw koszuli, urażając bolące miejsce. Stęknął z bólu. 

– Finneganku, co z tobą?

– Nic, mamo. Coś mnie zabolało. 

– Uważaj na siebie i nie przemęczaj się. Musisz trochę więcej odpoczywać. 

– Mhm. 

–   Finnegan,   powiedz   mi,   czy   masz   jakąś   dziewczynę?   Zapatrzył   się   w 

wielkie, zielone oczy Lucy. 

– Nie, mamusiu, nie mam. 

– Latka lecą, pamiętaj. 

background image

–   Jakoś   żadna   kobieta   mnie   nie   chce   –   zażartował   i   zobaczył,   że  Lucy 

znieruchomiała   na   moment,  po   czym   znowu   zabrała   się   do   zdejmowania 

drugiego rękawa koszuli. 

– Cześć, mamo. Do widzenia. 

Usłyszał trzask przerwanego połączenia i gapiąc się bezmyślnie na telefon, 

mruczał   do   siebie:   „Dobry   chłopczyk,   dobry,   pomoże   swoim   maleńkim 

braciszkom”. On, trzydziestoletni, tym ponad dwudziestoletnim koniom. „Och, 

mamo,  jak mogłaś mi  to zrobić”. Odłożył słuchawkę  i krzywo popatrzył na 

Lucy. 

– Co się stało? – zapytała. 

– Kiedy mnie całowałaś, zgodziłem się, żeby zamieszkali u mnie moi bracia. 

To’się stało. 

– To ty mnie całowałeś, a nic ja ciebie. 

– Dobrze, już dobrze. – Zakrył ręką oczy i mówił takim głosem, jakby nagle 

zapomniał o jej obecności i rozmowie. – No więc zwalają mi się na kark, ręka 

mnie boli jak wszyscy diabli, a ty możesz już sobie iść do domu. 

– Strasznie mi przykro, że się potłukłeś. To wszystko moja wina. Pozwól, 

proszę, zabrać się do szpitala. 

– Nie mam chyba innego wyjścia. Muszę tylko jeszcze zadzwonić do sklepu. 

Miałem być w pracy godzinę temu. 

Wybrał znajomy numer i oświadczył Jimowi Smithowi, że spadł z drabiny 

jeśli w ogóle się pojawi to nie wcześniej niż późnym popołudniem. 

Gdy odstawiał telefon. Lucy zapytała go, gdzie pracuje. 

– Mam sklep z konfekcją męską. 

– Nie znam się na tym i prawie nie bywam w takich sklepach. 

Najdelikatniej   jak   umiała,   pomogła   mu   założyć   koszulę,   starając   się   nie 

zadać bólu nieostrożnym ruchem palców i nie zwracać uwagi na jego odsłoniętą 

pierś. 

–   Masz   dwóch   braci?   –   zapytała   pragną   zagadać   własne   myśli,   które 

background image

uporczywie krążyły wokół jego ciała. 

– Tak, byli u mnie mniej więcej dwa tygodnie temu. Dziwne, że ich nie 

spostrzegłaś. 

– Ty mnie też nigdy nic zauważyłeś, chociaż mieszkasz obok. 

–   To   prawda.   Wpadli   do   mnie   dwukrotnie,   za   każdym   razem   gdy 

przyjeżdżali   na   rozmowy   kwalifikacyjne.   Radziłem   im,   żeby   spróbowali   w 

Electronic Power. Jest to szybko rozwijająca się firma komputerowa z siedzibą 

w Oklahomie. 

Popatrzył   na   jej   miękkie,   kasztanowe   włosy,   kiedy   pochyliła   głowę, 

zapinając   mu   guziki,   i   nagle   błysnęła   mu   myśl,   że   mógłby   teraz   bez   trudu 

porwać ją w ramiona. 

– I obaj dostali pracę w tej firmie?

– Wyobraź sobie, że tak. Mają potrzebne kwalifikacje. Obaj, i Mikę, i Will, 

kończyli szkoły handlowe. Chciałbym cię jednak o coś spytać. 

– Proszę. 

– Czy coś takiego często ci się przydarza?

Podniosła na niego niewinne oczy. 

– A niby co miałoby mi się przydarzać? O czym ty właściwie myślisz? To 

tylko tobie się zdarzyło spaść z drabiny. 

– Przez ciebie. Kopnęłaś mnie, przecież sama dobrze wiesz, jak było. Na 

policzkach Lucy wykwitły rumieńce. 

– Zrobiłam to niechcący – broniła się, trzepocząc niewiarygodnie długimi 

rzęsami.   –   Czy   mam   jeszcze   raz   powtórzyć,   że   bardzo   mi   z   tego   powodu 

przykro?

– Chodźmy już lepiej. Pomożesz mi zejść ze schodów?

– Tak, oczywiście. 

Objęła   Finna   w   pasie,   a   on   położył   zdrową   rękę   na   jej   ramieniu.   Znów 

poczuł   słodki   zapach   perfum.   Powinienem   częściej   umawiać   się   z 

dziewczynami,   pomyślał   sobie.   Pozwoliłoby   to   zachować   właściwą   miarę 

background image

rzeczy. Gdyby jednak flirtował częściej, to pewnie nie całowałby Lucy i nie czuł 

się aż tak oszołomiony jej bliskością. 

–   Nie   odpowiedziałaś   na   moje   pytanie.   Czy   takie   rzeczy   zdarzają   ci   się 

często?

– Przenigdy! Po raz pierwszy w życiu nie mogłam się dostać do własnego 

mieszkania. 

– A ja po raz pierwszy spadłem z drabiny. W ogóle nie mam szczęścia – 

zwrócił się do niej, kiedy już schodzili po schodach. – Moi bracia są jak dwa 

młode byczki. Hałaśliwi, rogaci, tryskają energią i są wszędobylscy. Jeśli będą 

ci przeszkadzali, powiedz to im bez wahania. 

– Dobrze. 

– Nie mam pojęcia, jak zdołam się przy nich uczyć. 

– Możesz przychodzić do mnie. U mnie jest cicho. 

Zaskoczyła  go tą  propozycją. Przyglądał  się  jej bacznie,  próbując  dociec 

przyczyny tego nieoczekiwanego zaproszenia. Czyżby zapraszała go dlatego, że 

się ze sobą całowali?

– Dziękuję, dam sobie jakoś radę. 

W duchu postanowił sobie trzymać się od niej z daleka, o ile oczywiście 

okaże się to możliwe. Byli przecież sąsiadami. Spojrzała na niego wzrokiem, w 

którym czaił się chłód. 

– Och, chyba źle mnie zrozumiałeś. Nie zapraszam cię w charakterze mojego 

kawalera. Prawdę mówiąc... jestem zaręczona. 

Teraz on z kolei poczuł się zaskoczony. 

– Nie powiem, żebyś się całowała jak kobieta zaręczona – wypalił, zanim 

zdążył pomyśleć, co mówi. Podniosła głowę, a ton jej głosu stał się jeszcze 

chłodniejszy. 

– Straciłam panowanie nad sobą, zdarza się. 

Zmarszczył   brwi.   Przydarzyło   mu   się   dokładnie   to   samo,   lecz   coś   w   tej 

wyniosłej odpowiedzi zagrało mu na nerwach. 

background image

– Wydaje mi się, że zaręczony znaczy zaręczony niezależnie od tego, czy się 

nad sobą panuje, czy nie. A może ty wcale tak bardzo nie kochasz tego pana 

jakmu-tam?

–   Nie   zamierzam   dyskutować   na   ten   temat   –   odparowała   Lucy,   mając 

nadzieję, że wyraża się dostatecznie chłodno, choć w istocie wcale się tak nie 

czuła. Nic na to nie mogła poradzić, że pocałunki Mundy’ego robiły na niej 

znacznie większe wrażenie, niż całowanie się z Hyattem Woodsonem. 

– Jasne – powiedział weselszym już tonem. – A czy będziesz się musiała 

tłumaczyć panu jakmu-tam z moich wizyt u ciebie, jeśli zacznę przychodzić się 

uczyć?

–   On   jest   tolerancyjny   –   powiedziała   Lucy,   pamiętając   jednak,   że 

tolerancyjność Hyatta ogranicza się jedynie do jego własnej osoby. – Nasza 

znajomość będzie przecież czysto towarzyska. Coś ci się ode mnie należy, skoro 

zrobiłeś sobie krzywdę, próbując mi pomóc – ciągnęła dalej, dobrze wiedząc, że 

zwróciła uwagę na Finna już przed trzema miesiącami, kiedy to kupiła swoje 

mieszkanie. 

– Zatem w porządku. 

Godzinę   później   wrócili   ze   szpitala   i   Lucy   pomogła   Finnowi   wejść   po 

schodach. Był zmęczony i obolały. Ciążył mu też gips, mimo że niósł rękę na 

temblaku.   Przy   drzwiach   wejściowych,   u   podnóża   schodów   zauważył   dwa 

kartonowe pudła. Znacznie więcej pudeł piętrzyło się w hallu. Pod drzwiami 

jego mieszkania leżały hantle i sztangi, a o ścianę oparta była gitara. Finn jęknął. 

– Moi bracia przyjechali. To już dzisiaj szczyt wszystkiego. 

–   Przestań   zrzędzić.   Spójrz   na   to   od   lepszej   strony.   Nie   masz   żadnego 

poważnego złamania, a jedynie pękła ci kość. Do wesela się zagoi – pocieszała z 

uśmiechem, czym tylko jeszcze bardziej go rozdrażniła. 

– Dziękuję ci, Lucy. 

Stał i patrzył w osłupieniu na stertę bagaży. 

– I jeszcze mama nazywa ich myszkami. Chyba pęknę ze śmiechu. 

background image

Lucy zachichotała.  Była uspokojona, że Finn nie odniósł poważniejszych 

obrażeń, a jedynie pękła mu kość przedramienia. Słowa . jedynie” użył lekarz i 

Lucy delektowała się nim teraz. W tym samym momencie otworzyły się drzwi i 

oboje stanęli twarzą w twarz z braćmi Finna. 

background image

2

Nie zdążyli nawet odsunąć się od siebie i oczom braci ukazał się widok 

objętej pary. Lucy puściła Finna dopiero wówczas, gdy wyciągnął zdrową rękę 

na powitanie. 

– Mikę, Will. A to niespodzianka!

Bracia różnili się od niego wyglądem, ale też istniało między nimi pewne 

podobieństwo.   Finn   miał   metr   osiemdziesiąt   wzrostu   i   Mikę   był   od   niego 

odrobinę wyższy. Will natomiast był krępej budowy i niższy o około dziesięciu 

centymetrów. Mikę i Finn odziedziczyli po ojcu niebieskie oczy, Will zaś miał 

oczy   czarne   i   śniadą   karnację.   Obaj   młodsi   bracia   ubrani   byli   w   dżinsy   i 

bawełniane koszulki. Uśmiechali się uprzejmie. 

– Lucy, przedstawiam ci moich braci. Poznajcie się, proszę. 

Nastąpiła ogólna prezentacja, przy której Mikę wyrażał swoje zadowolenie z 

taką ostentacją, że aż Finn zaczął mu się baczniej przyglądać. 

– Nie mówiłeś nam jeszcze o Lucy, kiedy byliśmy tu ostatnio. 

– Wtedy jeszcze się nie znaliśmy. 

– O, a co ci się stało w rękę?

– Upadłem – odpowiedział Finn, usiłując nie patrzyć na Lucy. 

–   Próbował   mi   pomóc   i   spadł   z   drabiny   –   wtrąciła   się   szybko.   –   Całe 

szczęście,   że   nie   złamał   ręki,  a   jedynie  pękła   mu   kość   przedramienia.   No   i 

poharatał sobie plecy o gałęzie bzu. 

Obaj bracia zarechotali dobrodusznie i otoczyli Finna, pochylając się nad 

ręką zagipsowaną od palców do łokcia. 

– A to ci dopiero upadek! – zawołał Mikę. – Wejdźmy do pokoju. Lucy, 

musimy się koniecznie lepiej poznać – powiedział, wyciągając do niej rękę. 

– Chyba lepiej będzie, jeśli już pójdę. 

– W żadnym razie. Nie pozbawiaj nas swego towarzystwa. Nie masz pojęcia, 

background image

jak miło nam cię poznać. Finn wpatrywał się w szerokie plecy brata. Czym ten 

Mikę tak raptownie się ucieszył? Przecież Lucy była dla niego kompletnie obcą 

osobą. 

– Jak się poznaliście? – wypytywał Mikę Lucy, gdy w tym samym czasie 

Will przenosił bagaże do sypialni. 

– Finn przyszedł mi z pomocą, kiedy nie mogłam się dostać do swojego 

mieszkania. Mikę wziął ją delikatnie za rękę. 

– Usiądź, proszę. No i co było dalej, opowiadaj. 

– Naprawdę, nie mogę. Muszę już iść do domu... Chyba, że przydałabym się 

wam w kuchni. – Poszukała wzrokiem Finna, który skinął w milczeniu głową. 

– Znakomity pomysł. Bądź tak dobra, Lucy, i przygotuj coś do zjedzenia – 

tokował dalej Mikę. – Will i ja jesteśmy nieszczególnymi kucharzami, a Finn 

włada tylko jedną ręką. Pomogę ci. Wiesz co, Finn, usiądź i włącz telewizor, a 

my tymczasem sobie pogawędzimy. 

Finn   usiadł   posłusznie   i   bezmyślnie   gapiąc   się   w   telewizor,   gorączkowo 

rozważał   wszelkie   możliwe   powody   kryjące   się   za   takim   a   nie   innym 

zachowaniem brata, który w uprzejmości dla Lucy wprost przechodził samego 

siebie.   Dlaczego   Mikę   okazywał   jej   aż   takie   ostentacyjne   zainteresowanie? 

Czyżby chciał się z nią umówić? Przeczesał palcami włosy, wyłączył telewizor i 

odwrócił głowę. Zobaczył Willa niosącego przez pokój stertę pudełek. 

–   Sympatyczna   dziewczyna   –   zerknął   najmłodszy   brat.   –   Naprawdę 

sympatyczna. 

– Aha. 

Do czego to wszystko zmierza, myślał coraz bardziej niespokojny. Czy oni 

uważają   ją   za   moją   dziewczynę?   A   jeśli   tak,   to   niby   dlaczego   to   ich   tak 

cholernie cieszy? To było do nich zupełnie niepodobne. Zazwyczaj ograniczali 

się   wyłącznie   do   własnych   spraw,   gdy   tymczasem   z   miejsca   okazali   Lucy 

niezwykłe   zainteresowanie.   Było   w   tym   doprawdy   coś   niezwykłego.   Nie 

zdziwiłby się bardziej na widok słonia ćwierkającego niczym kanarek. 

background image

Wstał i przeszedł do kuchni. Lucy, przewiązana w pasie czystą ściereczką, 

przyrządzała   hamburgery   w   grillu.   Zaśmiewała   się   z   czegoś,   co   powiedział 

Mikę, obracając skwierczące, pachnące plastry mięsa. Nagle wszystkie pytania i 

wątpliwości   uleciały   mu   z   głowy.   Lucy   wyglądała   naprawdę   prześlicznie. 

Patrząc   na   nią,   wrócił   myślami   do   tych   oszałamiających   chwil,   kiedy   się 

całowali. 

– Widzę, że zaczynacie się poznawać – odezwał się od progu. 

– Otóż to – odparł wesoło Mikę. 

– Czy zdążyła ci już opowiedzieć o swoim narzeczonym?

Mikę   nieomal   wypuścił   z   ręki   słoiczek   musztardy.   Lucy   wyglądała   na 

skonsternowaną, a za Finnem nagle stanął Will. 

– O narzeczonym? – zająknął się. 

– Nie popełniłem błędu, prawda? – Finn zwrócił się do Lucy, a obaj bracia 

utkwili w niej wzrok. 

– I tak, i nie. Sądzę, że się zaręczymy, ale jeszcze tego nie zrobiliśmy. 

Mikę i Will jak na komendę ściągnęli brwi. Will wszedł do kuchni i raz po 

raz popatrywał to na Lucy, to na starszego brata. Nietrudno się było domyślić, 

że za wszelką cenę pragnęli wyświetlić, co ich naprawdę łączy. Will taki już był 

– wchodził z butami w nie swoje sprawy. 

– Sądziliśmy, że między wami jest coś poważnego. Że jesteście razem, Finn. 

– Ależ skąd! Dopiero co się poznaliśmy. 

– Czas nie ma tu nic do rzeczy. Są ludzie, którzy się poznają i pobierają po 

tygodniu. Lucy zaprzeczyła ze śmiechem. 

– Och, nie, nie. My po prostu spotkaliśmy się dziś po raz pierwszy w życiu – 

właśnie   na   tej   drabinie   pod   moim   oknem.   Znam   Finna   jedynie   parę   godzin 

dłużej niż was. 

Obaj bracia prawie jej nie słuchali. Wyglądało na to, że zupełnie przestała 

ich interesować. Finn oparł się zdrową ręką o ścianę i popatrzył na nich spode 

łba. 

background image

– Czuję, że coś tu brzydko pachnie. No, dobra, moi panowie, gadać mi zaraz, 

o co chodzi. Will z miejsca ulotnił się, a Mikę udawał niewiniątko. 

– O czym ty mówisz? Nie rozumiem. 

Finn wiedział, że w obecności dziewczyny nie wydobędzie z nich niczego, 

więc   tylko   wzruszył   ramionami   i   dał   spokój.   Najwyraźniej   bieg   wypadków 

zaskoczył również Lucy, lecz, nie zadając żadnych pytań, ponownie zajęła się 

przygotowywaniem jedzenia. Zapach wołowiny unosił się już w powietrzu. Finn 

wyjął z lodówki puszki z piwem i wodą sodową i pomógł zanieść je na stół. 

Zaraz po posiłku Lucy powiedziała, że musi już iść do domu, i Finn wstał. 

– Odprowadzę cię do drzwi. 

Wyszedł za nią do hallu. Zatrzymała się, podnosząc na niego wzrok. W hallu 

panował półmrok, rozjaśniony jedynie światłem małych szklanych kloszy po 

obu stronach schodów. Z ulicy powiało chłodem. Delikatna woń wiosennych 

kwiatów   mieszała   się   z   zapachem   perfum   Lucy.   Stali   obok   siebie   w   ciszy, 

spowici przyćmionym światłem, i Finn poczuł się jak na wyspie – odcięty od 

świata i pozostawiony sam na sam tylko z nią. 

– Dziękuję, Finn – powiedziała zniżając głos. – Jeszcze raz przepraszam, że 

się przeze mnie potłukłeś. 

– E tam. Dziękuję ci za kucharzenie. Takich hamburgerów dawno już nie 

jadłem. – Zwlekał z powiedzeniem jej dobranoc. Tak dobrze było mieć ją teraz 

obok. – Powiedz mi, jak on się nazywa?

– Kto? Och, on... Hyatt Woodson. 

– Chyba znam to nazwisko – powiedział, odsuwając od siebie myśli o tym 

człowieku. 

– Jest maklerem i ma program telewizyjny. 

– Racja. 

W   przyćmionym   świetle   Lucy   wyglądała   prześlicznie.   Jedwabiste,   rude 

włosy   opadały   na   ramiona.   Odgarnęła   z   oczu   natrętny   kosmyk.   Jej   usta 

zapraszały do pocałunku i to nie – jak dotąd – krótkotrwałego i przelotnego. 

background image

Powiódł palcem wzdłuż jej ramienia i usłyszał przyspieszony oddech. 

– Szczęśliwy chłopak z tego maklera – powiedział. 

– Dziękuję. Tak naprawdę to nie jesteśmy jeszcze zaręczeni. 

Nie zrobiła nawet jednego ruchu, by otworzyć swoje drzwi. Finn patrzył na 

jej pełne wargi i zapragnął ją pocałować, choćby tylko leciutko. Wiedział już, że 

Lucy nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia – wszak była prawie zaręczona. 

Byłby   to   pocałunek   bez   konsekwencji,   pocałunek   bez   znaczenia.   Powiódł 

wierzchem palca po jej szyi pod kołnierzykiem, zatrzymując się na moment tam, 

gdzie wyczuł puls. Prawie słyszał bicie jej serca. 

–   Mam   tylko   jedną   zdrową   rękę   –   powiedział   zmienionym,   chrapliwym 

głosem. 

– Przepraszam. To wszystko moja wina. 

– Tak. Masz rację. Cały jestem poraniony. 

– Och, Finn... 

– Ale pocałunek – zatrzymał się na chwilę – leczy rany. 

Pochylił  się   i   zajrzał   jej   w  oczy.  Znowu  przygryzła  wargę   i  uświadomił 

sobie, że robi tak zawsze, kiedy jest zakłopotana. Zastanawiał się, czy mogłaby 

mu   teraz   umknąć   albo   go   odepchnąć.   Przygarnął   ją   mocniej   i   pochylił   się 

jeszcze niżej. Opuściła powieki i podała mu usta do pocałunku. 

Był   zgubiony.   Zamierzał   jedynie   skraść   szybkiego   całusa.   Miała   to   być 

chwilowa radość bez większego znaczenia. A tu nagle wszystko nabrało innego 

wymiaru.   Najmniejsze   dotknięcie   Lucy   poruszało   go   głęboko,   sprawiało,   że 

pragnął   czegoś   więcej.   Całował   ją,   dopóki   nie   odsunęła   głowy,   a   wtedy 

wyprostował   się   i   patrzył,   jak   jej   rzęsy   podnoszą   się   powoli.   Miała   wargi 

zaczerwienione od pocałunku. Teraz jeszcze trudniej było się rozstać. 

– Dobranoc, Lucy. 

– Przychodź się uczyć, jeśli ci będą przeszkadzać. Naprawdę. 

Uśmiechnięty,   zastanawiał   się   przez   moment,   czy   i   teraz   zaprasza   go, 

ponieważ,   jak   to   powiedziała   wcześniej,   czuje,   że   jest   mu   coś   winna. 

background image

Odprowadził ją wzrokiem, aż drzwi zamknęły się za nią cicho. 

Twarz mu zszarzała, kiedy tylko odwrócił się w stronę swego mieszkania. 

Mikę ścielił już sobie łóżko w jednej z trzech maleńkich sypialni. Finn rozejrzał 

się po pokoju. Trudno było nie zauważyć, jak szybko ów skromny i schludny 

pokoik, w którym mieściło się tylko łóżko z baldachimem i biurko, zamienił się 

w   graciarnię   wypełnioną   po   brzegi   ubraniami,   książkami,   oprawionymi 

plakatami i sprzętem sportowym. Popatrzył na braci. 

– Dobra, chłopcy, no to mówcie, o co wam właściwie chodzi. Dlaczegóż to 

tak bardzo ucieszyliście się z poznania Lucy i czemu  tak nagle zmieniliście 

front, gdy dowiedzieliście się, że jest zaręczona?

Mikę wzruszył ramionami. 

– Myśleliśmy po prostu, że między wami jest coś poważnego. Staraliśmy się 

być mili dla naszej przyszłej bratowej. 

– Przyszłej bra... – Finn pokręcił głową. – Przecież byliście u mnie dwa 

tygodnie temu i wiecie doskonale, że nie mam czasu na dziewczyny. 

– Czas tu nie gra żadnej roli. Ty, chłopie, powinieneś naprawdę dowiedzieć 

się paru rzeczy o kobietach. 

–   Ani   mi   się   śni   rozmawiać   o   tym   z   wami.   Teraz   musimy   się   ze   sobą 

dogadać. Will, chodź tu natychmiast. 

– Przecież jestem – odezwał się Will tuż za plecami Finna. 

– Musimy ze sobą poważnie porozmawiać. Zostajecie tu na osiem tygodni. 

Płacicie dwieście dolarów na miesiąc i organizujecie żarcie. Przede wszystkim 

jednak – ma tu być spokój. 

– Wiedziałem – Will teatralnym szeptem zwrócił się do Mike’a i ten tylko 

skinął głową. 

– Dobra. Masz to z głowy. A jeśli trzeba będzie przenieść coś w twoim 

sklepie, możesz na nas liczyć. Po raz pierwszy wystąpili z taką propozycją i, 

trzeba przyznać, zaskoczyli tym Finna. 

– Dziękuję. Nie mówiłem wam o tym wcześniej, ponieważ nie chciałem 

background image

denerwować mamy, jednak musicie wiedzieć, że moje interesy ostatnio nie stoją 

najlepiej. A ja muszę się uczyć. Z kolei, żeby się uczyć – i tu macie błędne koło 

–   muszę   też   pracować   w   sklepie.   Chcę   skończyć   studia   prawnicze   między 

innymi po to, by nie zajmować się już więcej handlem. 

– Będziemy cisi jak dwa susły, które zapadły w zimowy sen – zażartował 

Will. 

– Mama   powiedziała,  że jak  myszki   – odparł  Finn,  dziwiąc  się  samemu 

sobie, że w ogóle podejmuje dyskusję na ten temat. 

– Niech ci będzie. Susły, myszki, jedne i drugie udają, że ich nie ma. Studiuj 

sobie, a my nie będziemy ci przeszkadzać. 

– No dobrze. Zobaczymy. A teraz wezmę tylko coś przeciwbólowego i kładę 

się do łóżka. Zanim zapadł w sen, długo nie dawało mu spokoju wspomnienie 

całującej go Lucy. 

Ku jego zdziwieniu, bracia dotrzymali słowa. W niedzielę wyszli z domu i 

pozwolili mu się uczyć. W poniedziałkowy wieczór spokojnie rozpakowali się 

do końca.  Następnego  dnia, kiedy  wieczorem wrócił ze sklepu,  . czekali na 

niego z kolacją. To samo powtórzyło się w środę, z tym, że wcześniej zrobili 

zakupy   i   pranie.   Finnowi   zaczęło   się   już   nawet   podobać   ich   towarzystwo. 

Odkrył, że nieco wydorośleli, i miał wyrzuty sumienia, że tak niechętnie odniósł 

się   do   propozycji   przyjęcia   ich   pod   swój   dach.   We   czwartek   zrobili   gorącą 

kolację, wysprzątali kuchnię i pojechali do sklepu, by pomóc rozładawać nowy 

transport   ubrań.   Pracowali   do   północy,   ale   po   powrocie   do   domu   Mikę, 

zwracając do Finna, powiedział:

– Jutro jest piątek. 

– Ano, piątek – odrzekł Finn obojętnym tonem, zdejmując rękę z temblaka. 

Nie widział Lucy od dnia wypadku, a ręka goiła się szybko. Rozprostował palce. 

–  Czy   mógłbyś  nam  kogoś  przedstawić?   Finn  zatrzyma!   się   w  drzwiach 

kuchni. 

– A kogo spodziewacie się poznać?

background image

–  Kogo...  kogo...  –  zniecierpliwił  się  Will.  –  Gdzie   ty  się  nauczyłeś  tak 

mówić? Nie jakiegoś tam kogoś, ale ją. Chcemy poznać ją, kobietę, tę twoją 

naj... naj... naj... 

–   No   tak,   znowu   zaczynają.   Wszystko   co   dobre,   szybko   się   kończy   – 

mruknął  do siebie Finn. – Jeszcze  nie wiecie, chłopcy, jak ja tu żyję. Jutro 

wieczorem   mam   zajęcia   na   uczelni,   a   potem   muszę   jechać   do   sklepu.   Jest 

otwarty do dziewiątej. O wpół do dziesiątej wracam do domu i siadam do nauki. 

A w sobotę pracuję w sklepie aż do zamknięcia o szóstej. 

– Żartujesz chyba – powiedział z niedowierzaniem Will. 

– On mówi prawdę – zaprzeczy! Mikę. – Mówiłem ci przecież... Will jęknął. 

Dwaj bracia popatrzyli po sobie i wyszli z pokoju. 

W piątek z zamknięciem sklepu zeszło Finnowi dłużej niż przewidywał i 

było już dobrze po wpół do jedenastej, kiedy wysiadł z samochodu i ruszył w 

stronę domu. Wiosna stała już w pełnym rozkwicie. W powietrzu unosił się 

słodki zapach bzu i Finneganowi przypomniały się minione noce i kobiety, które 

. niegdyś znał. Gwiazdy świeciły jasno, wiał lekki orzeźwiający wiatr, zapach 

upajał.   Finnegan   zapragnął   nagle   rzucić   książki   pod   pierwszy   lepszy   krzak, 

znaleźć jakąś kobietę i pójść, tak po prostu pójść przed siebie cichą uliczką, 

chłonąc   czar   nocy.   Westchnął,   wiedząc,   że   to   niemożliwe.   Kiedy   dotarł   do 

swego   domu,   już   na   schodach   dobiegła   go   głośna   muzyka.   Zatrzymał   się 

uświadamiając sobie, że z każdym krokiem słyszy ją coraz wyraźniej. 

Zaczerpnął tchu i nacisną! klamkę. 

Jego tradycyjnie urządzony pokój skąpany był teraz w jaskrawym świetle. W 

czerwieni   utonęły   spokojne   beże   i   biel   obić.   Wszystkie   meble,   łącznie   z 

pamiętającymi   lepsze   czasy   stołami   z   wiśniowego   drewna   i   szkła,   zostały 

odsunięte pod ścianę, a dywan zrolowano. Powietrze zdawało się wibrować w 

rytm   muzyki,   ktoś   tańczy!.   Kiedy   Finn   włączył   górne   światło,   rozległy   się 

natychmiast głośne protesty. Mikę przycisnął kontakt i pokój zanurzył się znów 

w   szkarłatnych   półcieniach.   To   jednak,   co   dało   się   zobaczyć   w   krótkim 

background image

momencie jasności, najzupełniej wystarczyło Finnowi. Rozwścieczony, klął na 

czym świat stoi bez obawy, że ktokolwiek go w tym harmidrze usłyszy. 

Bracia   bawili   się   w   towarzystwie   dwóch   blondynek   i   jednej   rudowłosej 

dziewczyny. W pokoju znajdowały się więc trzy kobiety, nie dwie! Zrobiło mu 

się na moment słabo. Szykował się dziś do ślęczenia nad rozdziałem z prawa 

własności. 

– Cześć, Finn – przywitał go Mikę. – Pozwól, że ci przedstawię: to Gigi i 

Willakay. Dziewczęta, to Finnegan, nasz brat. A teraz, braciszku, niespodzianka. 

To jest Minnie, przyszła tu dziś specjalnie dla ciebie. Świetnie tańczy. Hej, Min 

i Finn, wesołej zabawy!

Jedna   z   blondynek,   kręcąc   biodrami,   przysunęła   się   do   niego,   a   reszta 

towarzystwa   poszła   tańczyć.   Blondynka   roztaczała   wokół   siebie   ostrą   woń 

perfum, od której Finnowi łzawiły oczy. Gapiła się na niego żując gumę. 

– Hej! Odłóż te książki, to zatańczymy. W odpowiedzi wydusił tylko ponure 

„aha”. 

– Co ci się stało w rękę?

– Spadłem z drabiny... A nie wiesz przypadkiem, kto to jest powódka?

– Co? Nie mam pojęcia. Czy może babka po wódce i na kacu?

– Mhm. Niezupełnie. Chodźmy do kuchni, to ci wytłumaczę. 

– Boże, co za dziwak – szepnęła Minnie, kiedy mijali Willa. 

Była   już   druga   w   nocy,   gdy   odstawił   Minnie   do   domu   i   zagubił   się   w 

labiryncie jednakowych uliczek i domków,  zupełnie jak w czasach  zaraz po 

zamieszkaniu w tym osiedlu. Wówczas nie raz, nie dwa zdarzało mu się pomylić 

ulice, ale dzisiaj ? Wreszcie odnalazł drogę. Nieomal zderzył się w drzwiach z 

Mike’em. 

– No, chłopaki – powiedział od progu – jeszcze raz coś takiego i nie ma was 

tutaj. 

– Myśleliśmy po prostu, że przyda ci się trochę rozrywki. 

– Jestem teraz cholernie zajęty i nie mam czasu na baby. 

background image

– Ale wiesz przecież chyba, że czas ucieka i mama obawia się, że... 

– Mama, mama... Ona się boi, fakt, ale głównie nie o mnie. A dziewczyny to 

już sam sobie będę wybierał, dobrze? Minnie i ja pasujemy do siebie jak garbaty 

do ściany. 

Mikę gruchnął śmiechem. 

– Prawda. Ale, zgodzisz się chyba, że tańczy bosko. 

– Uff. Miałem okazję się o tym przekonać. Niestety, z samego rana muszę 

być na uczelni. 

– Szkoda, że cię tam nie nauczyli, jak się odpoczywa. 

W sobotni wieczór Finn wracał do siebie, mając powyżej uszu całego tego 

długiego dnia. Rano zajęcia, potem sklep, a obiecał sobie uczyć się jeszcze co 

najmniej dwie godziny przed zaśnięciem. Już w połowie drogi z parkingu do 

domu zwolnił kroku. Nie miał najmniejszej ochoty spędzić następnych czterech 

godzin w towarzystwie Minnie. Tego nie wytrzymałyby ani jego nerwy, ani 

nogi.   W   mieszkaniu   podniosła   się   wrzawa.   Gdyby   teraz   otworzyli   drzwi, 

natknęliby   się   na   niego,   a   tego   za   żadną   cenę   nie   chciał.   Błyskawicznie 

przeszedł   na   tylny   balkon   i   klapnął   ciężko   na   ogrodowe   krzesło.   Patrzył   z 

niechęcią   na   drzwi   własnego   mieszkania,   zastanawiając   się,   co   właściwie 

powinien teraz zrobić. 

Nagle usłyszał głosy, dochodzące tym razem z klatki schodowej. Rozpoznał 

głos Lucy, któremu wtórował głęboki bas, i uświadomił sobie, że oto ona wraca 

do domu w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Finn przysunął się z krzesłem do 

drzwi balkonu, zamierzając wstać, kiedy para wejdzie na górę. Zobaczył ich 

sylwetki z tylu – rudą głowę Lucy i jasną mężczyzny. Słyszał każde słowo. 

– Hyatt, ja się z kimś całowałam – mówiła Lucy. 

Finn   zamarł   niczym   żona   Lota   zamieniona   w   słup   soli.   Coś   się   w   nim 

buntowało po cichu. „Nie, Lucy, proszę cię, po co mu mówisz. To był przecież 

tylko nic nie znaczący  pocałunek”,  myślał  gorączkowo. Weszli  już na  samą 

górę. Finn widział ich z profilu. 

background image

– Masz kogoś poza mną? – pytał Hyatt. 

– Nie. Prawdę mówiąc, to on... on tylko spadł z drabiny, kiedy próbował mi 

pomóc dostać się do mieszkania. Zatrzasnęły mi się drzwi. 

Finn nie wiedział, czy lepiej przyczaić się cicho tu, na podłodze balkonu, i 

marzyć, żeby się nie obejrzeli, czy też odezwać się głośno i ściągnąć na siebie 

gniew Lucy za to, że podsłuchiwał. Zaraz potem odezwał się jednak Hyatt i 

Finna dosłownie wbiło w krzesło. 

– Pocałował cię i to wszystko? Lucy, to przecież nie ma znaczenia. Ja też 

całowałem się z innymi kobietami. 

– Co ja słyszę?

–   No,   zdarzało   się   –   było,   minęło.   Nie   przypuszczałem,   że   traktujesz   te 

rzeczy tak serio. Miałem prawo sądzić, że i mnie nie bierzesz zbyt poważnie. 

– Coś chyba ze mną  jest nie tak, skoro zastanawiam się nad pierwszym 

lepszym pocałunkiem. Może jeszcze nie jestem na tyle dojrzała, by wiązać się z 

kimś na stałe?

. – Naprawdę ten pocałunek był dla ciebie taki ważny?

Finn wyprostował się na krześle, targany sprzecznymi uczuciami. I chciał, i 

nie chciał słuchać dalej tej rozmowy. 

– Całowaliśmy się po prostu jakoś tak... – Lucy nie potrafiła dokończyć. 

– Jak? No, powiedz mi, jak? Umówiłaś się z nim? A co będzie z nami, czy to 

już koniec?

– Nie, nie widziałam go od tamtego dnia, lecz tak sobie myślę, że na razie 

powinniśmy odłożyć nasze spotkania. 

– Do stu diabłów. Lucy, przecież jeden pocałunek nic nie znaczy. – Hyatt 

uśmiechnął się szeroko. – Będzie, jak zechcesz, ale póki co... 

Hyatt Woodson wziął Lucy w ramiona, a Finn odwrócił głowę i kwaśno 

spoglądał na podjazd. Po paru minutach przestał się obawiać, że odkryją jego 

obecność. Zacisnął pięści. „Nie rób z siebie idioty”, pomyślał. A niechby się 

całowała z Hyattem Woodsonem całą następną godzinę, niechby nawet weszli 

background image

do jej mieszkania, zamknęli się na klucz i nie wychodzili z niego nawet tydzień 

– no to co? To nie ma żadnego znaczenia, wmawiał w siebie, lecz coś w jego 

duszy nie chciało na to przystać. 

– Hyatt – powiedziała w końcu Lucy. – Jestem już trochę zmęczona. To był 

miły wieczór. 

Finn odetchnął z ulgą. 

–   O   tak,   Lucy.   Zadzwonię   do   ciebie   jutro.   A   co   się   dziś   stało   temu 

spokojnemu gościowi z naprzeciwka, że taki u niego łomot?

– Mieszkają z nim teraz dwaj bracia. 

– Chcesz, to im powiem, żeby się uciszyli. 

– Nie, nie, dziękuję. Ten hałas mi nie przeszkadza. 

– Zadzwonię jutro po południu – powtórzył Hyatt. – Dobranoc, kochanie. 

Kochanie! Finn, słysząc to słowo, syknął, jakby się nadział na drut kolczasty. 

Po chwili Hyatt zbiegł po hodach i Finnowi zdążyła tylko mignąć jego jasna 

głowa.   Lucy   grzebała   w   torebce,   szukając   klucza,   undy   wyprostował   się   i 

zawadził przy tym łokciem o mały plastikowy stoliczek, który stuknął lekko o 

szkolone   drzwi   balkonu.   Dźwięk   ten   ginął   w   hałaśliwej   muzyce,   lecz   Lucy 

usłyszała   go   i   szybko   się   wróciła.   Wstał,   zamierzając   wyjaśnić   i   prosić   o 

wybaczenie,   lecz   ogłuszył   go   jeden   z   tych   jej   przewiercających   uszy   i 

ścinających krew w żyłach wrzasków, który bez trudu przebił się przez dźwięki 

muzyki i wypłoszył pewnie z gniazd całe okoliczne ptactwo. 

– Lucy, to ja. Nie piszcz tak. Nie chciałem cię przestraszyć. 

Na dole ktoś jednym pchnięciem otworzył drzwi. Hyatt Woodson pędził po 

schodach przeskakując opnie. Zauważył Finna zbliżającego się już do Lucy i 

zamachnął się z całej siły. 

– Hej, poczekaj, ja... – zdążył zawołać Finn, lecz nie dokończył, bo dostał 

pięścią w twarz. 

background image

3

Kiedy otworzył oczy, owionął go słodki zapach i poczuł na sobie lekki dotyk 

rąk. Chciał się uśmiechnąć, ale gwałtowny ból sprawił, że wydobył się z niego 

tylko jęk. 

– Finnegan! Finneganie Mundy! – słyszał głos Lucy. – Jak mogłeś?

– Wciągamy go do domu? – To mówił Mikę. 

– Niech się tylko podniesie, to znowu dam mu wycisk – odezwał się ktoś 

głębokim basem i Finn przymknął powieki. 

– W porządku, Hyatt. Sama sobie z nim poradzę. 

– Czy to jest ten facet, Lucy?

Obolały Finn pragnął uniknąć kolejnych trzech godzin z Minnie. Bynajmniej 

nie pragnął teraz także podnieść się i stanąć twarzą w twarz z Woodsonem. 

Głosy mieszały się nad nim. Otworzył oczy i skinął na Mike’a korzystając z 

tego, że Lucy i Hyatt kłócili się między sobą. 

– Mikę, zostawcie mnie samego – szepnął Finn. 

– Mamy cię tak zostawić tutaj, na korytarzu?

– Tak. 

Mikę jeszcze bardziej pochylił się nad bratem. 

– A jeśli on zechce uderzyć cię ponownie?

– Będzie musiał najpierw poczekać, aż wstanę, a wtedy zawołam i już wy się 

nim zajmiecie. 

– Will już raz go rąbnął. 

– Serdeczne dzięki. 

– Chcesz, to i ja mu dołożę. 

– Nie rób tego. Po prostu zostawcie mnie tutaj. 

– Dziewczyna, która czeka tam na ciebie, będzie strasznie rozczarowana. Z 

kim   będzie   tańczyć   całą   noc?   Możesz   mi   wierzyć,   tym   razem   nie 

background image

przyprowadziliśmy Minnie, ale pewną miłą i bystrą osóbkę. 

– Naprawdę? No dobrze, pojawię się za jakiś czas. Mikę wyprostował się i 

wstał. 

– Ty, Finn, naprawdę nie wiesz, co dobre. Chodźmy, Will. 

– ... Sama tego chciałaś, Lucy. – Finn usłyszał niknący na schodach głos 

zbiegającego w dół Hyatta. Trzasnęły głośno drzwi. Finn jeszcze raz otworzył 

oczy. Nad nim, z twarzą poczerwieniałą od gniewu, ujmując się pod boki, stała 

Lucy. 

– Jak mogłeś zachować się tak podle?

– To wszystko stało się przypadkiem. 

– O, nie mam  co do tego żadnych wątpliwości. Często  się tak czaisz  w 

jakimś kącie, kiedy ja wracam do domu?

– Nigdy, ale... nie jestem w stanie poruszyć nawet palcem. 

Tu akurat mijał się z prawdą, bo mógł się poruszać. Lucy nie zdawała sobie 

najwyraźniej   sprawy   z   tego,   co   się   tu   wydarzyło.   To   z   jej   winy   został 

poturbowany. Podsłuchiwał przypadkiem i gdyby była rozsądna, wysłuchałaby 

jego wyjaśnień. 

–   Może   to   coś   z   kręgosłupem?   –   zatroszczyła   się   poważnie   i   z   tonu 

wnioskował, że minęła jej złość. Od razu poczuł się lepiej. 

– Boję się poruszyć, by to sprawdzić. 

– Wezwę pogotowie i zawołam tu chłopców. 

– Nie, Lucy, nie waż się tego robić! – krzyknął myśląc, że ona ma chyba 

fioła na punkcie pogotowia. – Chodź tutaj i po prostu pomóż mi wstać. 

Kiedy   otoczyła   go   ramionami,   poczuł   się   naprawdę   znacznie   lepiej.   Co 

prawda   ból   w   ręce   odezwał   się   znowu,   lecz   powoli   ustępował.   Czuł   za   to 

pulsowanie   w   szczęce.   Usiadł.   Lucy   trwała   dalej   przy   nim,   obejmując   go 

rękami, a gdzieś w tle rozbrzmiewały przytłumione dźwięki muzyki. Najchętniej 

by się uśmiechnął,  lecz pomyślał  zaraz, że Lucy przestanie  mu  współczuć  i 

skończy się ten delikatny uścisk. Jęknął. 

background image

– Coś cię holi?

– Mhm. Chyba powypadają mi zęby. 

–   Dobry   Hoże,   skąd   miałam   wiedzieć,   że   to   byłeś   ty?   W   hallu   jest   tak 

ciemno. Pomyślałam, że to jakiś oprych... Chodź do mnie, przemyję ci twarz – 

zaproponowała szybko. – Chyba, że chcesz wrócić do domu, gdzie zaopiekują 

się tobą twoi bracia. 

– W żadnym wypadku. Tam zabawa rozkręciła się na dobre. No, wstajemy. 

Kiedy Lucy pomagała mu się podnieść, objął ją z jękiem i zaraz przygarnął 

mocniej. Była ciepła i miękka. Pachniała słodko i pomyślał, że mógłby ją tak 

trzymać bardzo, bardzo długo, gdyby tylko na to pozwoliła. 

Do   salonu   w   mieszkaniu   Lucy   nie   wchodziło   się   bezpośrednio   z   drzwi 

wejściowych,   jak   u   Finna,   lecz   z   wąskiego   przedsionka   utworzonego   przez 

niewysokie ścianki działowe, nie zasłaniające  widoku na pokój. Obeszli je i 

Lucy zapaliła mosiężną lampę. Finn stał skonsternowany. Pokój miał te same 

wymiary i rozkład, co jego własny, lecz zbudowany był na odwróconym planie. 

Kominek znajdował się na ścianie północnej, a okna wychodziły na południową. 

Na tym kończyło się wszelkie podobieństwo. Każda ze Ścian pomalowana była 

na inny kolor: jedna na czerwono, druga na zielono, trzecia zaś na fioletowo. 

Obie strony kominka i całą czwartą ścianę zajmowały półki z książkami. Poza 

mahoniowym stołem z opuszczanym blatem wszystkie meble były wyplatane z 

wikliny w piaskowym kolorze. Wszędzie leżały różnobarwne poduszki, a część 

wy froterowanej, błyszczącej podłogi okrywał błękitny dywan. 

– Moi bracia byliby zachwyceni – odezwał się Finn po dłuższej chwili. 

– Dlaczego?

– Twoje mieszkanie jest takie oryginalne. 

– Widzisz, strasznie jest przychodzić do domu i wiedzieć, że nie różni się on 

dosłownie   niczym   od   dwóch   setek   absolutnie   identycznych   wnętrz   w   tym 

osiedlu. 

– Też masz takie wrażenie?

background image

– Kiedy tylko wyjdę i popatrzę na szeregi naszych osiedlowych pudełek, 

czuję się z miejsca jak manekin, jak jedna więcej kukiełka wycięta z szablonu. 

– To zupełnie jak ja, lecz wyobrażałem sobie, że tylko ja to tak odczuwam. 

– A więc tobie też się tu nie podoba? – Popatrzyła na niego z uśmiechem. – 

Ja, jak widzisz, spróbowałam to zmienić. I dopiero teraz mam poczucie, że to 

jest naprawdę moje. Moje są książki i moje są jasne barwy. Idę o zakład, że 

żadne mieszkanie w osiedlu nie wygląda tak jak to. 

– Nie będę się zakładał. Oczywiście, masz rację. 

– Ale tobie się ono nic podoba. 

Ogarnął mieszkanie długim, badawczym spojrzeniem. 

– Moim zdaniem jest wspaniale. 

Znowu   się   uśmiechnęła,   a   Finn   zupełnie   zapomniał   o   bólu   szczęki. 

Podejrzewał, że i ona zapomniała o swoim niedawnym gniewie. 

– Usiądź, proszę. 

Skorzystał z propozycji, lecz na jego twarzy pojawi! się grymas bólu. Miał 

zaczerwieniony   policzek   i   przeciętą   wargę.   Lucy   była   wściekła,   że 

podsłuchiwał, zażenowana i upokorzona a zarazem przerażona tym, że cierpiał z 

powodu pobicia. A przede wszystkim – potwornie zakłopotana. 

Zmoczyła w łazience ściereczkę i usiadła przy Finnie, by zmyć mu krew z 

brody. 

– Rozciąłeś sobie wargę. Mów, jeśli cię zaboli – powiedziała, przesuwając 

delikatnie materiał w kierunku kącika ust. 

Jakież   one   są   zmysłowe,   podziwiała   w   myślach,   przypominając   sobie 

równocześnie wszystko, z czego zwierzała się Hyattowi. 

– To naprawdę świństwo tak podsłuchiwać – odezwała się po chwili, nie 

odrywając od niej oczu. 

– Uważaj! Boli!

– Przepraszam. – Szybko cofnęła rękę. 

– A już myślałem, że specjalnie zadajesz mi ból. 

background image

– Co ty mówisz? Jakże bym mogła? – powiedziała gniewnie. 

– No dobrze, już dobrze. – Łagodne spojrzenie dziwnych, niebieskich oczu 

uspokoiło ją od razu. Zajęła się znów jego twarzą. Finn ostrożnie obmacywał 

sobie szczękę. 

–   To   stało   się   przypadkiem.   Siedziałem   właśnie   na   balkonie,   kiedy   ty 

wróciłaś do domu, i wpadłem potrzask. 

Poczuła   znów   przypływ   gniewu,   a   jej   dłoń   znieruchomiała   w   powietrzu. 

Patrzył na nią, jakby chciał oswoić tygrysa. 

– Mogłeś dać znać, że tam jesteś – fuknęła, wycierając resztki krwi. 

– O całowaniu się ze mną powiedziałaś Hyattowi, zanim weszliście na górę. 

Chyba się nie przestraszyli?

Mówił niskim, łagodnym tonem, który jak balsam koił jej stargane nerwy. 

Nie   odrywała   ręki   od   jego   policzka.   Byli   tak   bardzo   blisko   siebie.   Miała 

wrażenie, że pokój zawęził się do rozmiarów maleńkiej łebki i że są gdzieś pod 

upalnym niebem. Oddychała z trudem, nie była w stanie myśleć. Tym ustom 

potrafiła się oprzeć, a Finn chwilami spoglądał na nią z takim natężeniem, jakby 

pierwszy   raz   w   życiu   baczył   kobietę.   Przeszywał   ją   zgłodniałym  wzrokiem. 

Pochylił się w jej stronę i aż do bólu zapragnęła, objął ją i całował, całował, 

całował. 

Jakby odgadując jej myśli, Finn otoczył ramieniem dziewczynę. Pozwoliła 

się przygarnąć bliżej. 

– Nie miałem zamiaru podsłuchiwać waszej rozmowy. 

– Chciałabym, żeby to była prawda. 

– To jest prawda. 

Odchyliła głowę do tyłu, żeby spojrzeć mu w oczy. 

– Nie zdążyliśmy się dobrze poznać... 

– Chyba że w nieszczęściach. 

Powiedział to tak poważnie, że nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu, a 

wtedy i on rozpromienił ę, jakby podarowała mu coś, o czym marzył. 

background image

– Lubię, Lucy, kiedy się tak śmiejesz. Taki śmiech nieczęsto daje się słyszeć. 

Wypowiedział to zdanie tak naturalnie, że zrozumiała, iż nie miał to być 

błahy   komplement.   Jakie   jest   właściwie   jego   życie?   –   przemknęło   jej   przez 

myśl. 

–   Co   ty   mówisz?   Przecież   nawet   w   tej   chwili,   z   twojego   własnego 

mieszkania, dochodzi aż tu kobiecy niech. Nie słyszysz?

– To zupełnie inny śmiech – odparł Finn, wprawiając ją w jeszcze większe 

zakłopotanie. Przypominając sobie znowu to, z czego zwierzała się Hyattowi, 

zaczerwieniła się. 

– Finn, jest mi bardzo głupio. Wiesz... 

–   Posłuchaj,   Lucy.   Jeśli   poczujesz   się   lepiej,   to...   –   przerwał   na   chwilę, 

odchrząknął i objął ją mocniej – to ci powiem, że ja też wciąż pamiętam o 

twoich pocałunkach. 

Lucy   miała   uczucie,   że   jeszcze   chwila   a   udusi   się   z   braku   powietrza. 

Przytulona do Finna, pragnęła KDcałunku bardziej niż kiedykolwiek w życiu. 

Nagle   poczuła   słony   smak   krwi   na   wargach.   Całowali   się   nie   wiedzieć   jak 

długo,   coraz   bardziej   pewni,   że   dzieje   się   między   nimi   coś   ważnego   i 

głębokiego, że to nie tylko przelotna fascynacja. W końcu wyzwoliła się z jego 

objęć. 

–   Podsłuchuje,   a   jeszcze   potem   korzysta   –   powiedziała   z   uśmiechem.   – 

Pozwól, niech skończę opatrywać ci twarz. 

– Całowanie jest ciekawsze. 

– Ale niebezpieczne. 

– Nie masz się czego obawiać, Lucy. Z mojej strony nic ci nie grozi. Jestem 

tak cholernie niegroźny, te aż wstyd powiedzieć. 

– Czyżbyś nie lubił kobiet? – zerknęła na niego ze zdumieniem. 

– Hi, hi – zaśmiał się Finn. – Lubię, uwielbiam, tylko że nie mam czasu. 

Studiuję prawo. 

– Za sprawą studiów mężczyźni chyba nie przestają być mężczyznami – 

background image

zachichotała Lucy, wstając. 

– Zrozum, mam też na głowie własny sklep. Nauka plus prywatny interes 

równa się kompletny brak czasu. 

– To przykre, ale nie będzie trwać wiecznie. Czy chcesz coś do picia? Mam 

mleko, wodę sodową, piwo, wino... 

– Napiłbym się zimnego piwa, jeśli pozwolisz. 

– Już się robi, poczekaj. 

Chwycił   ją   za   nadgarstek   i   wstał   z   łatwością,   o   którą   by   go   nawet   nie 

posądzała. 

– Czy ty – powiedział patrząc na nią z góry – naprawdę masz się niedługo 

zaręczyć? Nie chciałbym stawać ci na przeszkodzie. 

Zarumieniła   się,   ponieważ   do   tej   pory,   opowiadając   Finnowi   o   swojej 

znajomości   z   Hyattem,   znacznie   przesadzała   i   teraz   wypadało   się   do   tego 

przyznać. 

– Nie, nie planowaliśmy rychłych zaręczyn. Po prostu znamy się dobrze i 

nieraz wyglądało na to, że prędzej czy później do tego dojdzie. – Nagle zdała 

sobie sprawę, że mówiąc o Hyatcie posługuje się czasem przeszłym. 

Finn patrzył przez dłuższą chwilę na Lucy, najwyraźniej poruszony tym, 

czego się dowiedział. 

–   Czy   mogę   obejrzeć   resztę   twojego   mieszkania?   –   zapytał   po   chwili 

milczenia i kiedy zaprosiła go gestem, już miał pójść za nią, gdy jego twarz 

wykrzywił nagle grymas bólu. Pomasował ręką plecy. 

– Coś nie w porządku? – zatroskała się Lucy. 

– Nie najlepiej. Pomóż mi, dobrze?

Objęła go w pasie i razem przeszli do kuchni, zatrzymując się w drzwiach. 

– Ojej, jak tu ładnie! – zawołał Finn, rozglądając się wokół. 

W oknie zieleniły się pnącza, podłoga i kontuar były pomalowane na żółto, a 

mały stoliczek w czerwone, niebieskie i. żółte pasy. 

– Chodziło mi tu o to samo, co w całym mieszkaniu. Żeby to było naprawdę 

background image

moje. 

–   Chciałbym,   żeby   było   inaczej,   lecz   u   mnie   w   domu   jest   przeciętnie   i 

zwyczajnie, tak jak na zewnątrz. 

– Nie mów, jest przyjemnie. 

– Może wygodnie, ale nie oryginalnie. 

Rozmawiali   ze   sobą   przez   jakiś  czas,   aż   zauważyła,  że   Finn  przyciskają 

wprawdzie mocno do swojego boku, lecz wcale się na niej nie wspiera. 

– Ach, ty wstrętny symulancie! – zawołała, umykając mu spod ramienia. – 

Myślałam, że naprawdę cię boli. 

– Boli jak wszyscy diabli. 

–   Szczęka,   być   może,   ale   nic   poza   tym.   Dlaczego   nie   dałeś   się   zabrać 

braciom? Nie poturbował cię przecież zbyt mocno, prawda?

Na twarzy Finna odbiło się wahanie. 

– Wczoraj wieczorem – powiedział w końcu – kiedy wróciłem do domu, 

bracia czekali już z dziewczyną, którą specjalnie dla mnie ściągnęli na zabawę. 

Tańczyłem z nią do upadłego i tak mnie wykończyła, że nie chciałem, by się to 

powtórzyło   dzisiaj.   Pragnąłem   też   porozmawiać   z   tobą,   żebyś   się   wreszcie 

dowiedziała, jak to było naprawdę i że nie zamierzałem cię podsłuchiwać. 

Szczerość,   która   przebijała   z   jego   słów,   sprawiła,   że   cała   złość   Lucy 

zniknęła. 

–   Potwierdzam   jeszcze   raz   to,   co   powiedziałam   ci   w   zeszłym   tygodniu. 

Możesz uczyć się tutaj. Czuła się wobec niego podwójnie zobowiązana – raz, z 

powodu tamtego niefortunnego wypadku, a dwa – bo przez nią poturbował go 

Hyatt. Musiała  jednak przyznać się przed sobą i do tego, że Finn bardzo ją 

pociągał. 

Z wyrazu jego twarzy odgadła, że jej propozycja przyniosła mu ulgę. 

– Chciałbym cię prosić o wielką przysługę... 

– Tak? – odpowiedziała miękko, czując przyspieszone bicie serca. 

– Czy zechciałabyś pójść do mojego mieszkania, po moje książki?

background image

Zaskoczył ją. Nie sądziła, że od razu zechce skorzystać z jej zaproszenia. Nie 

wiedziała – śmiać się czy płakać. Dobry Boże, dopiero co wpadła w popłoch z 

powodu podsłuchanej przez niego rozmowy o niedawnych pocałunkach, dopiero 

co ochłonęła po nowych pieszczotach, a tu Finn prosi ją o przyniesienie książek 

do nauki. 

– Oczywiście – odparła, chcąc żeby u niej został a niechby i po to, żeby się 

uczyć. – Zaraz będę z powrotem. 

– A ja tymczasem przygotuję coś do picia. Co dla ciebie?

– Mineralka. 

Kiedy wróciła, na stole w kuchni stało już piwo i woda, a Finn siedział bez 

butów, opierając jedną ję o ławę. Podała mu książki. 

– Proszę. Żałuj, że ciebie tam nie ma. A tak w ogóle, to dziwią się, że nie 

chcesz potańczyć, skoro >z dość siły, żeby się obkuwać. 

Finn skrzywił się. 

– Widzisz, mamy odmienne zapatrywania na to, czym jest zabawa. A poza 

tym moi bracia zaczęli ie ostatnio zastanawiać. Wcześniej w ogóle się mną nie 

interesowali. 

– A podoba im się ta nowa praca? – Tak. 

– Jeśli już chcesz się pouczyć, to wezmę tylko swoją szklankę i wychodzę... 

– Posiedźmy jeszcze chwilę. We. ile mi się nie spieszy. Usiadła naprzeciwko 

niego. 

– Gdzie znajduje się twój sklep?

– Naprzeciwko Daisy Mili Mail, po drugiej stronie ulicy. 

– Nie mam pojęcia gdzie to jest... 

– To stara, spokojna promenada. Przy Czternastej Ulicy. 

–   Podejrzewam,   że   ten   twój   sklepik   musi   być   mocno   wysłużony.   Finn 

zmierzwił palcami włosy i poskrobał się w czubek głowy. 

– Nie miałem  pojęcia, że  jest taki stary, kiedy go bratem.  Zresztą  przez 

pierwszych kilka lat było to zupełnie niezłe miejsce. 

background image

– A teraz?

–   Teraz   już   nie.   I   dlatego   muszę   skończyć   studia.   Dopóki   poświęcałem 

sklepowi   cały   swój   czas.   Wiodło  mi   się   niezgorzej,   lecz   obecnie   w   okolicy 

wyrosła spora konkurencja. A ty co robisz?

– To samo, co ty. Handluję. 

Parsknął śmiechem. W jednej chwili odmłodniał. Nie widziała go nigdy tak 

beztroskim. To było wspaniałe. – Twarz Finna mieniła się, śmiech czaił się w 

kącikach oczu i drżały od niego policzki, lecz większe wrażenie zrobiły na Lucy 

jego rozpromienione, błyszczące oczy. 

– A czym, jeśli wolno wiedzieć? – zapytał, pochylając się do przodu. 

Podparł brodę dłonią i utkwił w niej wzrok. Poczuła się nieswojo, tak jakby 

czytał w jej myślach. 

–   Orzeszkami   ziemnymi   –   odpowiedziała   z   napięciem,   niepewna   jego 

reakcji. Hyatt nie cierpiał jej zajęcia, a przyjaciele, oprócz Nan Taylor, która u 

niej pracowała, uważali je za nieco zabawne. 

– Tymi orzeszkami do jedzenia? – upewnił się. 

– Tak, właśnie tak. 

Była   trochę   rozczarowana,   że   przyjął   tą   wiadomość   najzwyczajniej   w 

świecie. Sądziła, że go zaintryguje tak jak urządzeniem swego mieszkania. 

– Sprzedajesz na targu rolnym?

–   Nic.   Handlowałam   najpierw   na   ulicach,   potem   wynajmowałam   sklepik 

wielkości dziupli, aż w końcu kupiłam coś nieco większego. Mój sklep stoi przy 

skrzyżowaniu Dwudziestej Trzeciej Ulicy z Pennvania Avenue. 

– To niedaleko ode mnie. Masz jednak lepszą lokalizację, choć można się 

tam udusić od spalin. 

–   Tak,   ale   to   dobre   miejsce   na   handel   orzeszkami   –   zgodziła   się   Lucy, 

marząc, by Finn przestał wreszcie wpatrywać się w nią tak badawczo. – Bardzo 

ruchliwe... Widywałam cię czasami, kiedy jechałeś uczelnię lub wracałeś do 

domu. 

background image

– Naprawdę? Skąd wiedziałaś, że to ja?

– No wiesz, jesteśmy przecież sąsiadami – odparła, mając nadzieję, że mówi 

swym zwykłym tonem.  Uśmiechnął  się, a ona  odzyskała  odrobinę pewności 

siebie. Przynajmniej nie wyśmiał jej pracy. 

– Naprawdę mnie zauważałaś? – Pochylił się jeszcze bardziej, wpatrując się 

w nią jak w obraz. – prawdę?

– Tak, ale ty przechodziłeś zawsze obok mnie, jakbym była przezroczysta. 

Prawdę mówiąc, nie wiedziałeś nawet, że istnieję. 

– Teraz już wiem – powiedział chrapliwie, a ona wstrzymała oddech. 

– Czy mogę ci zadać osobiste pytanie?

Znowu ją przestraszył. Co znowu przyszło mu do głowy?

– Tak, oczywiście – odpowiedziała ostrożnie. 

– Czy dobrze sobie radzisz z tym handlem?

Odpowiedziała   wybuchem   śmiechu,   który   odbił   się   gromkim   echem   w 

maleńkiej, cichej kuchni. 

– No i co cię tak rozweseliło?  – ciągnął z uśmiechem.  – Wozisz dolary 

taczkami do banku, czy co?

– Och, nie! Ale, wiesz, po raz pierwszy w życiu ktoś mi zadaje osobiste 

pytanie o moje orzeszki. Tak naprawdę to przynoszą mi nie najgorsze zyski. Nie 

narzekam. 

– To dobrze, że choć tobie się powiodło. Ja natomiast nie potrafię wyjść na 

swoje,   choćbym   i   ze   skóry   wylazł.   A   co   robiłaś   w   ostatnią   sobotę   na 

uniwersytecie?

– Skąd wiesz, że tam byłam?  – Czyżby jednak zauważał ją częściej, niż 

chciał się to tego przyznać?

– Zaczynam zajęcia o dziesiątej. Chyba widziałem, jak rozmawiałaś z kimś 

na chodniku. Zauważyłem twoje czerwone pantofle. 

– A gdzie ty wtedy byłeś?

–  Na   dole,   w  bibliotece.   Potem,   przed   domem,   kiedy   stałaś  na   drabinie, 

background image

rozpoznałem cię po tych właśnie czerwonych pantofelkach. 

– Na świecie są setki i tysiące podobnych czerwonych pantofli. 

–   No   dobrze,   niech   ci   będzie   –   powiedział,   dotknął   czubka   jej   nosa   i 

uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Zapamiętałem nie tylko pantofle, ale i twoje 

wspaniałe nogi. 

Sprawiło jej to przyjemność, ale wykręciła się. 

– Dziękuję. Rozumiem, że chciałeś mi powiedzieć komplement. 

– Ależ to tylko prawda – potwierdził łagodnie. – No więc, co tam robiłaś? 

Chodzisz na jakiś kurs? Studiujesz?

– Nie, ale myślę o tym. 

– To świetnie. Może będziemy  jechać na jednym wózku. Roześmiała się 

myśląc, jak wspaniale byłoby robić coś wspólnie z nim. 

– Chciałabym zapisać się na kurs księgowości. 

– Studiowałaś już coś? Wzruszyła ramionami. 

– Tak, cztery lata hiszpański. Nigdy mi się to nie przydało. Powinnam raczej 

uczyć się czegoś przydatnego w handlu. W jakich godzinach masz zajęcia?

– Ćwiczenia z zawierania umów są w poniedziałki, środy i piątki o wpół do 

ósmej   rano,   a   w   te   same   dni   o   wpół   do   ósmej   wieczorem   przychodzę   na 

wykłady z powództwa cywilnego. Prawo własności z kolei mam we wtorki i 

czwartki o siódmej trzydzieści i w soboty od dziesiątej do dwunastej. 

– O rany! – patrzyła na niego zdumiona, dopiero teraz pojmując, dlaczego 

Finn, ilekroć go mijała, wydawał się jej zawsze nieprzytomny. – Czy to nie za 

dużo na raz?

– Gdybym chciał sobie popuścić, to życia by mi nie starczyło, żeby skończyć 

te studia – powiedział z kamienną twarzą i determinacją w glosie. – Musiałem 

zresztą   złożyć   oświadczenie,   ile   godzin   pracuję.   To   nie   student,   a   uczelnia 

decyduje o wymiarze obowiązujących zajęć. 

– O mój Boże. Nic dziwnego, że tak się tym przejmujesz – powiedziała Lucy 

nieco przerażona nawałem obowiązków, które wziął na siebie Finn, a zarazem 

background image

współczując mu z tego powodu. – Dlaczego w ogóle chcesz zostać prawnikiem?

Spojrzał na nią trochę bezradnie. 

– Sam nie wiem. Lubię być wśród ludzi i chyba dlatego zająłem się handlem. 

Ale jakoś mi to nie wychodzi i zacząłem o tym rozmawiać z moim przyjacielem, 

który jest prawnikiem. Prawo zaczęło mnie coraz bardziej pociągać. Lubię te 

studia, choć faktycznie jest to nieludzka harówka. 

Patrzyła na niego w zamyśleniu. Trudno przyznać się przed samym sobą do 

porażki i zawrócić z wcześniej obranej drogi. 

– A jeśli już mówimy o szkole, to... – Finn podrapał się w kark – na mnie już 

czas. Zabieram się do roboty. 

– Tak, tak, oczywiście. 

No to pięknie, pomyślała Lucy. Zrezygnowała z chodzenia z Hyattem dla 

mężczyzny,   który   jeszcze   przed   paroma   dniami   nie   wiedział   nawet   ojej 

Istnieniu,   który   poświęcał   więcej   uwagi   swoim   prawniczym   brykom   niż   jej 

samej i który, prowadząc własny sklep, uginał się pod ciężarem związanych z 

tym obowiązków. 

Poszła   do   swego   pokoju.   Rzuciła   na   łóżko   bawełnianą   koszulę   nocną   i 

peniuar, umyła zęby, a następnie, zamiast się przebrać, podciągnąwszy powyżej 

kolan różową spódniczkę wsiadła na rower treningowy. Pedałowała z furią przez 

pewien czas, aż usłyszała pukanie i odwróciwszy głowę ujrzała Finna stojącego 

w drzwiach. 

– Usłyszałem obracające się koła i nie miałem pojęcia, skąd wziął się ten 

hałas. 

Ukradkowe   spojrzenie   zatrzymało   się   na   jej   odsłoniętych   udach.   Kiedy 

obciągała różowy materiał, uśmiechnął się. 

– To rozładowuje napięcie – stwierdziła krótko. 

Wszedł   do   środka   i   rozejrzał   się   po   sypialni.   Na   szczęście   Lucy   nie 

rozścieliła   jeszcze   swego   materaca   przykrytego   jasnoniebieską   wełnianą 

narzutą. Pod ścianą stało czerwone biurko, a na podłodze leżał czerwony, gruby 

background image

dywan. 

– Skąd to masz, Lucy? – Finn podszedł do stojącego w kącie starego konika 

z karuzeli i pieszczotliwym ruchem poklepał go po zadzie. 

– Kupiłam na licytacji. Kiedy byłam mała, uwielbiałam jeździć na karuzeli. 

– Ja też, dopóki, dzięki mamie, nie odkryłem roweru na trzech kółkach. – 

Spojrzał na Lucy. – Nie przewróci się?

–   Nie.   Siadaj   śmiało.   Jest   przymocowany   do   podłogi.   W   wynajętym 

mieszkaniu nie mogłam wbić nawet gwoździka. Dopiero tutaj, na swoim, mogę 

robić, co mi się żywnie podoba. 

Przesadził nogę przez grzbiet i usiadł trzymając się złotego pręta, który biegł 

przez konia od podłogi do sufitu. 

– Patataj, patat aj, patataj! – zawołał wesoło. – Ale frajda!

Uśmiechnęła się, myśląc, ile naturalności kryje się w Finnie. Było w nim 

jednocześnie   coś   niezwykle   sympatycznego,   co   wyróżniało   go   spośród 

wszelkich znajomych mężczyzn. Przypomniała sobie, jak Hyatt obrzucił konia 

zdumionym spojrzeniem i zaraz, jakby zażenowany, spuścił oczy. 

Finn tymczasem nucił jakąś melodię. Rozpoznała ją od razu – to był walc 

Straussa, grywany często, gdy w dzieciństwie kręciła się na karuzeli. 

Zeszła  z roweru, a Finn zeskoczył z konia. Pociągnął ją za rękę i kiedy 

znalazła się w jego ramionach, posadził ją na koniu twarzą do siebie. Owinął 

wokół palca pasemko jej włosów. Zadrżała. 

– Dlaczego jesteś taka spięta? – spytał. 

– Słucham?

– Powiedziałaś, że to – zerknął na rower – rozładowuje napięcie. 

– Tak, rozładowuje, zwłaszcza gdy się jest po takim dniu jak dzisiejszy. Huk 

roboty, a na samym końcu podsłuchujesz mnie, kiedy na dobre rozstaję się z 

Hyattem. Wystarczy, prawda?

– Jaka ty właściwie byłaś w dzieciństwie? – zapytał i pociągnął ją lekko za 

złoty lok. 

background image

– Ruda, postrzelona, kochałam czytać. 

– Masz rodzeństwo?

– O tak, liczne. Dwóch braci bliźniaków i siostry, też bliźniaczki. Pisały o 

nich nawet gazety, jesteśmy sławni. 

– Ho, ho, ho. A ja mam tylko trzech braci. 

– Kiedy wyjdę za mąż, też będę miała bliźniaki – powiedziała, nie patrząc 

mu w oczy. 

Kiedyś znów na niego spojrzała, zauważyła, że ma dziwny wyraz twarzy, ale 

zaraz się rozpogodził. 

– Nie boisz się rozmawiać z chłopakami o małżeństwie i bliźniakach?

– Nie. A czego miałabym się obawiać?

– To może zniechęcić ewentualnego kandydata na męża. Z tego, co mówisz, 

wynikałoby, że szukasz męża głównie po to, by urodzić te swoje bliźniaki. 

– Nie szukam żadnego męża. – Przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się. – 

Zniechęciłam cię, co? Z uśmiechem ściągnął ją na dół i postawił na nogi. Nagle 

znalazła się między nim a bokiem konia. 

– Lubię dzieci – powiedział ciepłym tonem. – Nie zamierzam się żenić przed 

ukończeniem studiów, ale też nie przeraża mnie wcale taka perspektywa. Tyle 

że my się jeszcze prawie nie znamy... 

– A to ciekawe – odparła resztką tchu, a serce podeszło jej do gardła. – 

Odsuń się trochę, dobrze? Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że zapragnęła 

przymknąć powieki, przytulić się do niego jak najmocniej i podać mu usta do 

pocałunku. 

– Ani mi się śni. Powinniśmy poznać się bliżej, prawda?

– Daj spokój, a nauka? Miałeś się uczyć... 

Lucy   próbowała   wziąć   się   w   garść   i   okazać   choćby   odrobinę 

powściągliwości. Zamrugała oczami i przez moment pożałowała swoich słów. 

Finn Mundy potrafił całować, lecz miał także inne cechy, które jej się podobały 

–   był   ambitny.   Zaimponowała   mu   urządzeniem   mieszkania,   okazał 

background image

zainteresowanie   jej  pracą   –  lecz   teraz   marzyła   tylko  o   jednym.   Niechby   się 

zainteresował   wreszcie   nią   samą!   Tymczasem   najwyraźniej   zbierał   się   do 

wyjścia. Pocałował ją w czubek nosa i odszedł. Przystanął jednak przy rowerze. 

– Czy mogę chwilę poćwiczyć? Nie gimnastykowałem się przez okrągły rok, 

a   nikomu   chyba   rozładowanie   napięcia   nie   jest   teraz   bardziej   potrzebne   niż 

mnie. 

– Bardzo proszę, właź. 

Wsiadł   na   rower   i   trzymając   środek   kierownicy   zdrową   ręką,   zaczął 

pedałować. Powoli zwiększał szybkość. 

– Z jaką prędkością możesz na tym kręcić?

– Około pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. 

Zauważyła, że Finn uśmiecha się pod nosem. Oczywiście, zamierzał pobić 

jej rekord. 

– Jaką masz teraz prędkość? – zapytała po chwili Lucy. Pedałował jeszcze 

jakąś minutę, zanim odpowiedział zdyszany:

– Czterdzieści. Kompletnie sflaczałem. 

Obrzuciła   długim   spojrzeniem   jego   pochyloną   sylwetkę.   Miał   szerokie 

ramiona i długie nogi, ale był zbyt chudy i wymizerowany. Zauważył, że na 

niego patrzy. 

– Nie jest aż tak źle. 

– Wiesz co – zrobił do niej oko – wypróbuję u ciebie wszystko! Teraz kolej 

na materac. Mogę?

–   Możesz,   możesz   –   śmiała   się   Lucy.   –   A   nie   chciałbyś   przypadkiem 

sprawdzić, jak leży na tobie mój peniuar?

–   Wolne   żarty,   nie   wygłupiaj   się.   Naprawdę   świetnie   mi   w   tym   twoim 

gniazdku. Jest takie bardzo twoje, nic ze sztampy. Nigdy już nie kupię sobie 

mieszkania, które by przypominało setki innych. 

Odłożył na bok jej koszulę nocną i peniuar, przyjrzawszy się zwłaszcza tej 

pierwszej,   i   wyciągnął   się   na   łóżku.   Cały   pokój   wydał   się   nagle   Lucy 

background image

wypełniony jego obecnością. 

–   Jak   tylko   Mikę   i   Will   wyjadą,   sprzedam   swoje   mieszkanie   –   mówił, 

rozkoszując się miękkością materaca, z którego wystawały mu długie nogi. – 

Muszę znaleźć coś tańszego... No, koniec już tego wylegiwania. Idę się uczyć, a 

ty ćwicz dalej, jeśli masz ochotę. 

Dotknął jej ramienia i wyszedł do kuchni. 

Lucy   wykąpała   się,   założyła   błękitną   nocną   koszulę   i   peniuar,   po   czym 

poszła do salonu po książkę. Usiadła w wygodnym fotelu, ale nie potrafiła się 

skupić. Cały czas myślała o Finnie. Zwinięta w kłębek, przeżywała po raz wtóry 

każdą   spędzoną   z   nim   chwilę.   Zmartwiła   ją   wiadomość,   że   w   niedalekiej 

przyszłości Finn zamierza sprzedać mieszkanie. To by oznaczało, że przeniesie 

się   nie   wiadomo   dokąd.   W   pewnym   momencie   Lucy   zapragnęła   absolutnej 

ciszy. Ziewnęła, zamknęła książkę i wstała marszcząc brwi. Mundy powinien 

już iść do domu. Zgasiła światło i poszła do kuchni. 

Finn   spał   kamiennym   snem   z   głową   opartą   na   książce   jak   na   poduszce. 

Ciemne włosy rozsypały się na otwartej karcie. Podeszła do niego i delikatnie 

potrząsnęła nim za zdrową rękę. 

–  Finn   –  wyszeptała.   –  Finn!   –  Nawet   nie   drgnął.  –   Finn,   obudź   się!  – 

potrząsnęła nim mocniej, zdjęta nagłym strachem, że coś mu się stało, że to 

może spóźniona reakcja na uderzenie Hyatta. 

jęknął i podnosząc ciężkie powieki, spojrzał jej prosto w oczy. Otoczył ją 

ramieniem i przygarnął mocno do siebie. 

Całowali się długo, aż w końcu mu się wywinęła. 

– Zaczarowałeś mnie, czy co? – szepnęła. – Nie mogłam cię dobudzić. Nie 

odpowiadałeś. 

– Nic nie mów – poprosił. – Pozwól mi dalej śnić. 

Zamrugał oczami i wyprostował się, zaspany jeszcze i trochę niespokojny. 

Lucy przypomniały się noce przesiedziane nad książkami w czasach studiów 

i ogarnęła ją fala współczucia. 

background image

– Przepraszam cię, Finn, ale zrobiło się późno... 

– I czytelnię zamykamy. – Uśmiechnął się. – Lecę do domu. 

– Nie słychać już stamtąd muzyki. 

– Och! – złapał się za policzek. 

– Boli cię?

– Trochę. Najpierw ręka, teraz znów zęby, do diabła. Lucy, wyprowadzona z 

równowagi, cofnęła się o krok, ale Finn natychmiast odzyskał pogodę ducha. 

– Nic mi nie jest. Nie rób takiej ponurej miny – powiedział, zbierając swoje 

książki. Nagle spojrzał na zegarek i zdębiał. 

– O kurczę! Dlaczego nie wyrzuciłaś mnie wcześniej? Wiesz, która godzina? 

Wpół do trzeciej. Przesunął ręką po jej plecach. 

– Możesz mi wierzyć, nie miałem zamiaru cię podsłuchiwać, ale teraz jestem 

szczęśliwy, że tak się zdarzyło. ‘

Nagle pocałował ją szybko i gorąco. Nie powiedziała ani słowa i pozwoliła 

mu odejść, choć pragnęła, by ten pocałunek nigdy się nie skończył. Odwrócił się 

jeszcze do niej na środku hallu. 

– Wiesz, Lucy, warto było dostać w pysk. 

– Głupstwa mówisz, ale milo to słyszeć. Dobranoc. 

Niedziela   przebiegła   spokojnie   i   około   wtorku   Finn   zaczął   znowu   lubić 

swoich braci. Tego popołudnia wpadł do domu na krótko, tylko po podręcznik. 

Otworzył   drzwi   szczęśliwy,   że   będzie   wreszcie   mógł   pobyć   w   domu   sam. 

Ostatnio ogromnie mu tego brakowało. Mikę i Will wyszli do pracy. 

Nagle   usłyszał   szmer   i   rozejrzał   się   wokół.   W   korytarzyku   łączącym 

sypialnie stała jakaś blondyna z upiętymi włosami, której jedynym strojem był 

biały ręcznik. 

– A cóż to znowu? Kim pan jest? – zapytała piskliwym tonem, trzepocząc 

przy tym długimi sztucznymi rzęsami. 

– Ja? A pani? – odparł zaskoczony. 

– Ja jestem Dimples Mollyrow i mieszkam tutaj. 

background image

4

Jak rażony gromem, Finn stał bez ruchu, próbując pozbierać myśli. 

– Pani tu mieszka? – powtórzył. 

– Tak, skarbie. A czego chcesz?

– To ja tu mieszkam. To moje mieszkanie, mój dom. 

– Finnegan!

Kobieta zapiszczała cieniutko, aż odskoczył do tyłu. W tej samej chwili ktoś 

zadzwonił i Finn bez zastanowienia otworzył drzwi. Na progu stała Lucy. Jej 

wzrok prześliznął się po nim, by zatrzymać się dłużej na pannie Mollyrow. W 

jednej chwili pobladła na twarzy, a jej oczy zrobiły się okrągłe. Zacisnęła wargi 

i odwróciwszy się na pięcie, pobiegła do siebie. 

– Lucy, zaczekaj, proszę!

– Kto to byt? – zainteresowała się Dimples. – Listonoszka?

– Zaraz wracam... 

Pobiegł pędem przez hall i zapukał do Lucy. 

– Nic dziwnego, że nic możesz się uczyć – powitała go lodowato. 

– Przestań, Lucy. W ogóle jej nie znam. Moi bracia musieli znowu coś... 

Urwał   w   pół   zdania,   zafascynowany   jej   urodą.   Miała   na   sobie   błękitną, 

bawełnianą koszulkę bez rękawów i niebieskie szorty, a do tego czarne ażurowe 

pończochy   i   czarne   pantofle.   Zdawać   by   się   mogło,   że   było   to   zupełnie 

zwyczajne   ubranie.   Rzecz   jednak   w   tym,   że   wyglądała   w   nim   po   prostu 

zachwycająco. 

– Trudno mi w to uwierzyć – mówiła, lecz jej głos ledwie do niego docierał. 

– Jak to się w ogóle mogło stać... – powiedział, słysząc swój głos jakby z 

oddalenia i wpatrując się w nią jak w tęczę. 

– Co, jak się mogło stać? – powiedziała z politowaniem. – Przestałbyś lepiej 

bredzić. 

background image

– Jak to się mogło stać – powtórzył wolno – że przejeżdżałem obok ciebie, 

mijaliśmy się, a ja nie miałem o tym pojęcia? Szkoła, praca, moi bracia... – Finn 

potarł ręką czoło. – Wiedziałem, że moje życie to kierat, ale nie sądziłem, że aż 

tak ogłupiający. 

– Przesadzasz – zaprzeczyła wesoło. – Są też i jaśniejsze strony. Poznałeś 

przecież mnie! Optymizm Lucy był doprawdy zaraźliwy. Finn uśmiechnął się i 

pociągnął ją lekko za koński ogon. 

– Masz rację. Gdybyś zawsze była przy mnie, nie dopadałyby mnie nigdy złe 

myśli. 

– I leczyłabym twoje rany – dodała, chcąc mu dokuczyć. – Naprawdę nie 

znasz tej kobiety?

– Nie mam zielonego pojęcia, kto to może być – powiedział owijając sobie 

jej koński ogon wokół dłoni i delikatnie przyciągając ją do siebie. 

Musnął   ustami   jej   skroń,   lecz   jakby   mu   tego   było   za   mało,   natychmiast 

przygarnął ją mocniej. Stali wtuleni w siebie, Lucy pachniała cudownie. Miał ją 

teraz tak blisko i ogarnęło go pożądanie. Nagle Lucy mu się wyrwała. 

– Finn, muszę wracać do pracy. Wpadłam do domu tylko po to, żeby coś 

przekąsić   i   odebrać   pocztę.   Przez   chwilę   patrzył   na   nią   nieprzytomnym 

wzrokiem, a kiedy tylko trochę ochłonął, przyjrzał się jej uważnie. 

– Chyba mi nie powiesz, że przebrałaś się tak po prostu do obiadu?

– Skądże znowu! Ja w tym pracuję. 

Najwyraźniej czegoś nie akceptował,  bo zmarszczył brwi i twarz mu  się 

jakby wydłużyła. Poczuła się nieco dotknięta. 

– To tak się ubierasz do pracy?

– Przeszkadza ci to? A to ci dopiero męski szowinizm!

– Sądzę – powiedział z uśmiechem, starając się złagodzić jej gniew – że to 

niewłaściwe określenie. Powinnaś raczej powiedzieć: męski instynkt posiadania. 

– Posiadania? Co też ty mówisz? – zapytała całkowicie już rozbrojona. – 

Przecież ledwie co się poznaliśmy. 

background image

– Co się odwlecze, to nie uciecze. 

Nagle drzwi mieszkania Finna otworzyły się i w hallu pojawiła się Dimples 

Hollyrow, ubrana w czerwoną sukienkę. 

– Jestem już ubrana, skarbie. Możesz wejść do domu. 

–   Finn,   co   to   ma   znaczyć,   dlaczego   ona   mówi   do   ciebie   „skarbie”?   – 

szepnęła Lucy. 

– Cholera ją wic. Wróciłem do domu i już tam była – odpowiedział również 

szeptem.   –   Mówi,   że   tutaj   mieszka.   –   Odwrócił   się.   –   Przepraszam, 

zapomniałem panie sobie przedstawić. Dimples, to jest Lucy Reardon. Lucy, to 

pani Dimples... 

– Hollyrow – dokończyła dziewczyna. – Miło mi poznać. 

– Czy pani zna moich braci? – zapytał Finn. 

–   Wspaniali   chłopcy!   Mów   mi   Dimples,   skarbie.   Dimples   i   kropka.   Na 

pewno się zaprzyjaźnimy. Kiedy wreszcie zamknęła drzwi, Finn uśmiechnął się 

słabo. Lucy oblizała wargi. Wzruszył ramionami. 

– Pozbędę się jej – powiedział z uporem w głosie. 

– Nie byłabym taka pewna. Wygląda na to, że zainstalowała się tu na dłużej. 

Zacisnął usta i przesunął palce wzdłuż dekoltu koszulki Lucy. 

– A wracając do tematu... Czy nie mogłabyś sprzedawać swoich orzeszków 

w czymś nieco... skromniejszym?

Lucy roześmiała się. 

– Jestem wystarczająco skromna. Kiedy handluję na ulicy, mam na sobie 

kartonowy kostium, w którym wyglądam jak okrąglutki, roześmiany fistaszek. 

To pudło zakrywa mnie odtąd... dotąd. – Uniosła rękę nad głowę i opuściła na 

wysokość uda. 

– To znaczy, że jednak pokazujesz nogi?

– Dajże spokój – to pomaga w reklamie. Stoję przed sklepem, ubrana w ten 

karton, i sprzedaję fistaszki kierowcom. 

– Dobry Jezu! I nigdy cię nie zauważyłem?

background image

– Na  to wygląda.  No,  a  teraz  muszę  już  lecieć.  Dimples  czeka,  skarbie. 

Cześć! Skrzywił się, zamyślony, mrucząc coś pod nosem. 

– Myszki, myszeczki, Boże, co ta moja mama wymyśliła. Sprowadziliby do 

domu nawet kij od szczotki, byleby tylko nosił spódniczkę. 

Lucy zamknęła zasuwę i kiedy schodziła po schodach, usłyszała, że u Finna 

trzasnęły drzwi. Usiłowała nie myśleć o nich dwojgu, o tym, że zostawiła ich 

razem,   lecz   dopiero   sprzedawanie   orzeszków   kazało   jej   o   tym   zapomnieć. 

Punktualnie o wpół do szóstej zamknęła sklep, pojechała do banku z utargiem i 

wróciła do domu. Na dzisiejszy wieczór zaprosiła rodzinę. Zamierzała podać 

spaghetti i sałatkę jarzynową. 

Z   torbą   pełną   zakupów   weszła   na   górę   i   zerknęła   na   mieszkanie   Finna. 

Umierała   z   ciekawości.   Jak   potoczyły   się   wypadki   w   ciągu   ostatnich   kilku 

godzin? Spojrzawszy na zegar nad kominkiem, uświadomiła sobie jednak, że 

musi się pospieszyć, by zdążyć z kolacją na czas, i zapomniała o Finnie. 

O siódmej, ubrana w jasnożółtą, lekką sukienkę, Lucy zasiadła do rodzinnej 

kolacji przy rozsuwanym mahoniowym stole. Nad talerzami pochylało się sześć 

kasztanowo-złotych głów. Jedynie włosy ojca były ciemne, bez śladu rudego 

odcienia. Bracia mieli gęste, faliste czupryny, włosy bliźniaczek były natomiast 

długie i proste. Starszy pan odmówił krótką modlitwę, po czym Lucy wniosła 

ogromną salaterkę sałatki. 

– Jak to miło, Lucy – odezwała się jej matka. – Nie siedzieliśmy tak razem 

od dobrych kilku tygodni. 

. Nagle dało się słyszeć pukanie. 

–   Ktoś   puka   –   powiedziała   Alexa,   a   w   jej   zielonych   oczach   błysnęła 

ciekawość. 

– To nie do drzwi... – odparła Lucy. 

Pukanie, tym razem mocniejsze i wyraźniejsze, rozległo się znowu i Lucy 

zdała sobie sprawę, że dobiega ono z kuchni. 

– Ktoś puka w okno kuchenne – powiedziała, odsuwając się z krzesłem od 

background image

stołu. – To na pewno pan Woofly, nasz dozorca. Jedzcie, nie przeszkadzajcie 

sobie. 

Wstała i zajrzawszy przez ściankę oddzielającą salon od kuchni, od razu 

rozpoznała znajomą, smukłą . sylwetkę. 

Jednym susem dopadła okna i podciągnęła do góry szybę. Uderzyła ją fala 

dusznego powietrza. Finn stał na drabinie, trzymając pod pachą książki i pęk 

nasturcji. 

– Co ty wyprawiasz – zapytała niezupełnie pewna, czy musi to naprawdę 

wiedzieć, pamiętając cały czas o rodzinie, która bez trudu mogła uczestniczyć w 

tej wymianie zdań. 

– To dla ciebie – powiedział, podając jej bukiet. – Zerwałem po drodze. 

Wieczorne zajęcia zostały odwołane, a powiedziałaś, że mogę tu wpadać, żeby 

się uczyć. 

Lucy ukryła twarz w pomarańczowożółtych kwiatach. 

– A musisz właśnie teraz? Mam rodzinę na kolacji. 

– Strasznie cię przepraszam. Nie mogłem już wytrzymać z tą Dimples. 

– Finn... – Lucy zakryła dłonią usta i obejrzała się przez ramię. Rodzina 

szeptała coś między sobą, a Benny, nie mogąc usiedzieć z ciekawości, zaglądał 

przez murek. 

– Skąd wziąłeś drabinę?

– Pan Woofly ją tutaj zostawił. 

– Wiesz co, najlepiej będzie, jeśli wejdziesz. Poznam cię z moją rodziną i 

zjemy razem kolację. 

–   O   nie,   to   nie   wchodzi   w   rachubę.   Popatrz,   jak   ja   wyglądam.   Nie 

przeszkadzaj sobie. Już mnie nie ma. 

– Ależ Finn, nie możesz teraz tak zniknąć. Popatrzył na nią zdziwiony. 

– Czemu nie? To chyba najlepsze wyjście z sytuacji.. 

– Proszę cię, wejdź. 

– O tak, tak, zapraszamy cię, Finn – zawołał Davy. 

background image

Cóż   było   robić?   Przenosząc   ostrożnie   rękę   na   temblaku,   Finn   przestąpił 

przez   parapet,   popatrzył   na   rodzinę   Reardonów   i   wzruszając   ramionami 

uśmiechnął się do Lucy nieco bezradnie. Pięć zaintrygowanych par oczu śledziło 

każdy ich ruch, kiedy Lucy podprowadziła go do stołu. 

– To jest Finn Mundy, mój sąsiad z naprzeciwka – przedstawiła go czując, że 

palą ją policzki. – A to moja mama, Ella Reardon, mój ojciec, Carl, bracia Davy 

i Benny oraz siostry – Alexa i June. 

– Bardzo mi miło, przepraszam za to wtargnięcie – bąkał Finn. 

– Pan zawsze wchodzi przez okno? – odezwał się Benny, lecz Alexa trąciła 

go łokciem. 

– Nie, to pierwszy raz. 

– Weź krzesło z kuchni... Zaraz przyniosę nakrycie dla ciebie – powiedziała 

Lucy, mimo wszystko ucieszona jego obecnością. 

– Och, naprawdę, nie chciałbym przeszkadzać. Mogę pójść do czytelni... – 

zaczął, lecz zagłuszyły go protesty rodziny. 

Lucy weszła do kuchni, by włożyć nasturcje do wody i przygotować talerz 

spaghetti dla Finna. 

– Złamał  pan  sobie rękę?  – zapytał  Davy, częstując  Finna sałatką.  Lucy 

znieruchomiała, przygotowując się na najgorsze. 

– Coś mi tam tylko pękło – odpowiedział Finn, całą swą uwagę skupiając na 

salaterce. 

– Ja też raz złamałem rękę, kiedy grałem w piłkę – ciągnął Davy. – Nic 

przyjemnego. 

– Zgadza się. A grasz w dalszym ciągu?

Lucy wróciła do pokoju i Finn zerknął na nią z ulgą. Była zadowolona, że 

nie zdradził, iż to ona zepchnęła go z drabiny. Sięgnęła po pieczywo i zauważyła 

badawcze   spojrzenie   matki.   Ella   Reardon   uśmiechnęła   się   do   niej,   po   czym 

przeniosła wzrok na Davy’ego, który właśnie odpowiadał Finnowi. 

– Tak, w sezonie. Teraz wypadłem z formy. 

background image

– Proszę nam powiedzieć, jak doszło do tego wypadku z ręką? – wtrąciła 

Alexa, nie spuszczając oczu z Finna. 

– No cóż, spadłem z drabiny. 

– Ho, ho, pan to musi lubić drabiny – zachichotał Davy. – Chyba jednak 

często z nich pan korzysta. 

– Nie. Po prostu próbowałem teraz uniknąć czyjegoś towarzystwa i... 

– Pan się uczy? – przerwał Carl Reardon. 

– Tak, proszę pana. 

W tym momencie usłyszeli dzwonek do drzwi i Finn zamarł. 

– Nie uda się nam chyba dzisiaj zjeść spokojnie tej kolacji – powiedziała 

Lucy, wstając od stołu. Zrobiło się jej słabo na myśl, kogo mogło przynieść tym 

razem. 

Kiedy   otworzyła   drzwi,   w   progu   stała   Dimples   w   jaskrawoczerwonej 

sukience z pustą cukiernicą w ręce. 

– Cześć, kochanie – odezwała się od progu. – Mikę właśnie pichci kolację i 

wysłał mnie do ciebie, bo zabrakło mu odrobiny... Finnegan! – pisnęła nagle i 

jak burza wpadła do pokoju. 

– Cześć, Dimples. 

– Wstydź się, paskudo. A mówiłeś, że musisz się uczyć. 

– Bo to prawda. Lucy zaprosiła mnie na kolację już po naszej rozmowie. 

– Czy pani jest krewną Finna? – zapytał Benny. 

– Ja? Skądże, skarbie – zaprzeczyła Dimples, żywo gestykulując. – Ja tylko 

u niego mieszkam. Lucy nasypała Dimples cukru i odprowadziła ją szybko do 

drzwi. 

– Mieszkam teraz z braćmi – wyjaśnił Finn – i to oni pozwolili tej pani 

zatrzymać  się u nas. Lucy szczerze mu współczuła. Zależało jej na tym, by 

rodzina miała o nim dobre wyobrażenie. 

– A może dzisiaj ta panienka zanocowałaby u nas? – wypalił Benny. 

– Ben! – przywołała go do porządku matka. 

background image

– Finn studiuje prawo i prowadzi mały sklepik z konfekcją – powiedziała 

Lucy, siadając do stołu. Wszyscy zaczęli znowu rozmawiać i zdawało się, że nic 

już nie zakłóci rodzinnego spotkania. Finn natomiast znalazł się pod ostrzałem 

ukradkowych spojrzeń. 

Benny i Alexa zaofiarowali się posprzątać ze stołu po kolacji, więc Lucy 

mogła spokojnie wypić kawę i pogawędzić z najbliższymi. Zauważyła z ulgą, że 

traktują Finna życzliwie. Finn okazał zainteresowanie pracą jej ojca, który był 

okręgowym   szefem   marketingu   w   koncernie   naftowym,   oraz   nadzwyczaj 

taktownie rozmawiał z matką. 

Przyjęcie miało się ku końcowi. Najpierw pożegnali się bracia, a wkrótce 

potem rodzice i siostry. Stojąc na progu, Finn objął lekko Lucy, a kiedy tylko 

drzwi zamknęły się za ostatnim gościem, odwrócił ją twarzą do siebie. 

– Przepraszam cię – powiedział i, patrząc jej w oczy, bawił się ramiączkiem 

sukienki. – Zrobiłem z siebie głupka. 

– Nie przepraszaj.  – Pogładziła go po ramieniu,  poruszona  bardziej jego 

bliskością niż tym, co mówił. – Bardzo się im spodobałeś i jestem szczęśliwa, że 

mieli okazję cię poznać. 

– Żartujesz chyba. Zawsze będą mnie teraz mieli za takie podejrzane ziółko, 

co to nie wiadomo skąd znalazło się w salaterce sałatki. 

Wybuchnęła   śmiechem   i   pogładziła   go   znowu,   wyczuwając   pod   palcami 

ciepło i naprężone mięśnie. 

– Dla nich było to niezwykle sympatyczne urozmaicenie. Finn rozpromienił 

się i ujął ją pod brodę. 

– Nie odróżniłbym za nic Benny’ego od Davy’ego ani Alexy od June. 

– Nie ty jeden. Benny jest trochę szczerbaty, a June ma maleńką bliznę na 

skroni. Jak twoja ręka?

– Nieźle. – Poruszył palcami. – Coraz lepiej. Prawdę mówiąc, temblak jest 

mi już niepotrzebny. – Zdjął rękę z płóciennej chusty i odwiesił ją na kołku. 

Oparł ręce na ramionach dziewczyny. 

background image

– Po raz pierwszy zaczynam żałować, że wpakowałem się w te studia. 

– Dlaczego?

W milczeniu pochylił się nad nią. Serce waliło jej jak młotem. Zamknęła 

oczy kołysząc się. Pragnęła go z całych sił. Przytulona, czuła, jak bardzo był 

chudy. Jedną ręką pieścił jej pośladki, a drugą zanurzył we włosy. Próbowała 

wywinąć   mu   się   z   objęć,   broniąc   się   przed   własnym   pożądaniem, 

najsilniejszym, jakie kiedykolwiek odczuwała. 

Lucy płonęła od pocałunków. Zarzuciła Finnowi ręce na szyję, wtulając się 

w niego i oddychając jego zapachem, który przesycał bawełnianą koszulę. Tak, 

wolała go od wszystkich mężczyzn i z każdą spędzoną razem godziną stawało 

się to dla niej coraz bardziej oczywiste. 

Kilkakrotnie zadzwonił telefon, lecz Lucy nie zareagowała. Finn podniósł 

głowę. 

– Może lepiej odbierz. 

Kiwnęła głową i przeszła do telefonu. 

– Cześć – usłyszała wesoły głos Hyatta. – Co u ciebie?

– Dziękuję, wszystko w porządku. 

Finn patrzył na nią tak zgłodniałym wzrokiem, że zapragnęła natychmiast 

odłożyć słuchawkę i znaleźć się z powrotem w jego ramionach. 

– Dostałem bilety na piątkowy koncert – mówił Hyatt. – Może zjemy razem 

kolację i pójdziemy posłuchać muzyki. Co ty na to?

Lucy   wiedziała,   że   jeśli   odmówi,   to   w   piątkowy   wieczór   czeka   ją 

porządkowanie mieszkania, wizyta u rodziny albo spotkanie z przyjaciółką. Finn 

podszedł bliżej i zajrzał jej w oczy. 

– Przepraszam cię, Hyatt, ale nie mogę. Może kiedy indziej. 

– Czy wciąż jeszcze widujesz się ze swoim sąsiadem?

– Prawdę mówiąc, tak. 

– No cóż. Spróbuję innym razem. Dobranoc, kotku. 

Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Finna, który zaciskał usta i wyglądał na 

background image

zagniewanego. 

–   Coś   nie   tak?   –   zapytała,   przypuszczając,   że   podejrzewa   ją   o   chęć 

odnowienia znajomości z Hyattem. 

– Mam tego po dziurki w nosie! – wybuchnął, przyciągając ją do siebie. – 

Na jutro muszę mieć gotową pracę semestralną. Jakim cudem miałem napisać ją 

wcześniej, skoro ciągle haruję w sklepie. Zatrudniam już tylko dwie osoby, z 

których jedna zapowiada odejście lada dzień. 

– No więc siadaj i zabieraj się do pisania. Ja wszystko rozumiem. Możesz się 

tutaj uczyć, a ja będę cicho jak myszka. Powiedz mi tylko, bo nie wytrzymam z 

ciekawości, czy ta Dimples naprawdę u ciebie mieszka?

–   A   jakże!   Mikę,   ten   kapuściany   głąb   z   Iowy,   mój   kochany   braciszek, 

przygarnął ją sobie w barze. To dziewczyna szefa gangu. 

– Gangu? Tutaj? W Oklahomie?

–   Tak.   I   okazało   się,   że   Dimples   chce   się   wyprowadzić   od   swojego 

gangstera, a ten z kolei zapowiedział wszem i wobec, że nie przepuści nikomu, 

kto się do niej choćby zbliży. Traktuje ją jak swoją własność, jak samochód albo 

dom. 

– Okropność!

– Właśnie! Mój wielkoduszny brat doszedł do tego samego wniosku i w ten 

oto sposób Dimples zamieszkała u nas. Wymyśli! sobie, że póki co ukryje ją u 

mnie. Wyobrażasz sobie coś takiego?

– To straszne!

– I przerażająco głupie. Jak możesz ukryć kobietę, a już szczególnie taką jak 

Dimples? O, nie! Daję im wszystkim sześć tygodni, a potem niech się wynoszą 

do diabła. 

– To znaczy, że pozwolisz Dimples zostać?

– Zrozum, nie chciałbym jej skrzywdzić, a skoro ona pragnie uwolnić się od 

tego człowieka... Sześć tygodni to przecież nie wieczność. No a teraz – potarł 

ręką kark – zrobię, jak radziłaś, pójdę się uczyć. Napiszę  tę pracę na jutro, 

background image

choćby mi to miało zająć całą noc. 

Skinęła głową i zbierała się już do wyjścia, lecz zatrzymał ją jego głos:

– Do diabła! Wiesz, co złości mnie  najbardziej? To, że nawet nie mogę 

umówić się z tobą na randkę. W soboty i niedziele mam co prawda więcej luzu 

na uczelni, ale za to w sklepie nadrabiam wszystkie całotygodniowe zaległości. 

Lucy spojrzała na niego poważnie. 

– Ależ, Finn, naprawdę, nie musimy  umawiać  się na jakieś wystrzałowe 

randki. Spędziliśmy dzisiaj razem taki miły wieczór. 

– No tak, ale ja chciałbym zabrać cię gdzieś na kolację. Wyglądał na tak 

zmartwionego, że Lucy zrobiło się go żal. 

–   Na   wszystko   przyjdzie   czas.   Na   razie   nie   zawracaj   sobie   tym   głowy. 

Podeszła i, wspiąwszy się na palce, pocałowała go lekko. 

– Nie krzyw się tak – szepnęła.  – Mnie jest dobrze. Nikt poza tobą nie 

wchodził do mnie przez okno. Podbiłeś tym moją rodzinę. 

Tym razem się nie rozpogodził. 

– Oj, Lucy – mruknął tylko – jesteś taka dobra... 

Otoczył   ją   ramieniem,   przyciągnął   do   siebie   i   zaczął   gorąco   całować. 

Oddawała mu pocałunki, myśląc z rozpaczą, że zaraz będą musieli się rozstać i 

że naprawdę w życiu Finna nie ma teraz dla niej miejsca. Delikatnie przesunął 

ręce po jej plecach aż dotarł do ud. Ogarnęły ją płomienie. Wyrwała mu się. 

– Finn, wierz mi, nie chcę odchodzić, ale sam powiedziałeś, że masz do 

napisania pracę i napiszesz ją, choćby cię to miało kosztować całą noc. 

– Och, Boże. Nie chcę. 

– Ale ja chcę. Nie mogę dopuścić do tego, żebyś przeze mnie nie zaliczył 

ćwiczeń. Całować się będziemy kiedy indziej. Twoje książki leżą na stole w 

kuchni. 

– Dobrze, dobrze. Idę już, choć tak strasznie mi się nie chce. Pocałuj mnie 

tylko jeszcze na dowidzenia. 

Odskoczyła jak najdalej do tyłu. 

background image

–   Jeden   krok,   a   idę   po   Dimples   i   twoich   braci.   Możesz   sobie   zawalać 

semestr, proszę bardzo, ale nie przeze mnie!

– Poddaję się. Idę fedrować. 

Odprowadziła go wzrokiem i poszła do sypialni. Sfrustrowana, wsiadła na 

rower   i   przez   pewien   czas   pedałowała   jak   szalona.   Potem   wzięła   prysznic, 

przebrała   się   i   skuliła   na   łóżku   z   książką   na   poduszce.   Po   pewnym   czasie 

ogarnęła ją senność. Kiedy się ocknęła, ze zdziwieniem zauważyła, że pali się 

górna lampa, a ona sama leży w szlafroku. Zegar wskazywał wpół do czwartej. 

Finna już nie było, a na stole w kuchni leżał arkusik papieru: „Lucy! Dziękuję. 

Przepraszam za kłopot. To był wspaniały wieczór. Polubiłem twoją rodzinę. Z 

miłością – Finn”. 

O   dziesiątej   rano   we   środę   Lucy   spacerowała   jak   zwykle   przed   swoim 

sklepikiem, machając do kierowców torebką fistaszków. Nagle jakiś samochód 

zjechał z pasma ruchu i zatrzymał się przed nią. Serce zabiło jej żywiej, gdy w 

wysiadającym mężczyźnie rozpoznała Finna. 

– Nogi jak marzenie... Więc to musisz być ty. 

– Skąd się tu wziąłeś? – powiedziała uszczęśliwiona, że późno bo późno, ale 

w końcu ją zauważył. 

–   Wyszedłem   z   uczelni,   bo   przełożono   mi   spotkanie   z   profesorem.   Nie 

zdążyłbym wpaść do sklepu ani też zrobić nic innego, więc pomyślałem,  że 

zobaczę, co u ciebie. 

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, zatrąbił klakson i jakiś kierowca 

pomachał do niej. 

– To świetnie. Przepraszam cię na chwilę. 

Wróciła bez orzeszków, za to z jednodolarowym banknotem. 

– To czyste szaleństwo – pokiwał głową Finn. 

– Ale orzeszki idą jak woda – powiedziała spragniona uznania. 

– Twierdzę jednak, że powinnaś ubierać się nieco mniej wyzywająco. 

– Aleś ty staromodny. 

background image

– Trudno, tacy już są mężczyźni z Iowy. 

–   Pięknie,   ale   zrozum:   reklama   jest   niezbędna,   ludzie   mnie   zauważają... 

Znowu zadźwięczał klakson i Lucy odwróciła się, by pomachać kierowcy. 

– Co to za facet? – zapytał Finn. 

– Nie mam pojęcia. Ciągle ktoś trąbi i macha do mnie. 

– Nie ktoś, tylko różni faceci, wyrażaj się ściśle, dobrze?

Lucy ogarnęły mieszane uczucia. Złościła się trochę, iż Finn chciałby zrobić 

z   niej   dostojną   matronę,   na   którą   nie   spojrzy   żaden   mężczyzna,   lecz 

równocześnie cieszyło ją to, że go naprawdę obchodzi. 

– Chciałbyś zobaczyć mój sklep?

– Jasne. A, jak myślisz, po co się tutaj zatrzymałem?  Tylko po to, żeby 

popatrzeć na najpiękniejsze w całych Stanach nogi? O nie, proszę szanownej 

pani. To dla pani główki do interesu tu jestem. 

Roześmiała   się   i   wzięła   go   za   rękę.   Żeby   wejść   do   sklepu,   musiała   się 

pochylić.   Kiedy   otworzyła   drzwi,   zadzwoniły   małe   mosiężne   dzwoneczki. 

Rozpięła niewygodną kartonową łupinę i wyśliznęła się z niej, czując na sobie 

wzrok Finna. Budziło się w niej pożądanie. 

– A oto i mój sklep – powiedziała. 

Trudno mu było oderwać oczy od Lucy, lecz – chciał nie chciał – rozejrzał 

się wokół. Wzdłuż dwóch ścian sklepu biegły szklane lady, na których stały 

koszyki z orzeszkami arachidowymi. Były tam fistaszki w łupinkach, fistaszki 

prażone i łuskane. Przy trzeciej ścianie ustawiono dwa kontuary i aluminiowe 

krzesła. Jeden kontuar miał normalne rozmiary, a drugi był przystosowany dla 

dzieci.   Stały   na   nim   nakręcane   zabawki.   Finn   chodził   po   sklepie,   oglądał   z 

uwagą wszystko, nawet rośliny wiszące w koszyczkach w dwóch ogromnych 

frontowych oknach oraz, odsłonięte teraz, bawełniane zasłony w biało-niebieską 

kratkę. Dotknął niskiego stoliczka. 

– To dla dzieci?

– Tak. 

background image

Finn wziął do ręki pluszową małpkę, nakręcił ją i postawił z powrotem na 

kontuarze. Małpka zaczęła grać na organkach, które trzymała w łapkach. 

– Zamierzałam postawić tu również mojego drewnianego konia, lecz jakoś 

nie miałam serca zabrać go z domu – powiedziała Lucy. 

– I dobrze, że go zatrzymałaś. Ależ tu ładnie!

Nad ich głowami  wolno kręcił się wentylator, a kiedy Finn podszedł  do 

dużego kontuaru, zobaczył nagle swoje odbicie. Cala wolna przestrzeń ściany od 

strony   zaplecza   sklepu,   na   której   wisiały   gablotki   i   szafki,   wyłożona   była 

lustrami. 

– Nieźle to wygląda. 

– Miło  mi,  że  ci  się  podoba.  Sama  dekorowałam  wnętrze  –  powiedziała 

uradowana Lucy. 

– Jak do tego wszystkiego doszłaś?

– Zaczęłam na ostatnim roku studiów od sprzedawania orzeszków w czasie 

rozgrywek   piłkarskich.   Szło   mi   tak   dobrze,   że   pomyślałam   o   rozkręceniu 

własnego interesu. Kupowałam fistaszki w hurtowni i sprzedawałam gdzie się 

dało. Zaraz po ukończeniu college’u postarałam się o licencję na prowadzenie 

handlu   i   zaczęłam   od   sprzedaży   ulicznej.   W   ciągu   niespełna   roku 

zaoszczędziłam tyle, żeby wynająć właśnie to. – Rozejrzała się. – Sklepik maty i 

stary, czynsz jest więc niewysoki. 

Poczuła na sobie jedno z tych spojrzeń Finna, które zawsze przyprawiały ją o 

bicie serca. 

– A co będzie potem? Zamierzasz przez cale życie sprzedawać fistaszki? Z 

trudem zebrała myśli. 

–   Oszczędzam,   by   otworzyć   inny   sklep   w   nowszej   dzielnicy   –   odparła 

wstrzymując oddech, gdy palce Finna wędrowały wzdłuż dekoltu jej czerwonej 

koszulki. – Chciałabym mieć kilka punktów sprzedaży. 

–   Jesteś   jedynym   znanym   mi   rudzielcem   ubierającym   się   na   czerwono. 

Podoba mi się to. 

background image

– Ja też lubię czerwień. 

– Chciałem powiedzieć, że to ty mi się podobasz w czerwonym... 

Zapatrzyła się na niego, jakby chciała na zawsze wbić sobie w pamięć rysy 

jego twarzy, senne oczy, prosty nos. Z kolei on wpatrywał się w jej usta. Miała 

wrażenie, że nagle obrzmiały. Czując jego wzrok na swoich piersiach, zadrżała z 

emocji. W pewnej chwili zamrugał powiekami i zerknął na zegarek. 

– O mój Hoże. Spóźniłem się na zaliczenia. Muszę lecieć. Zobaczymy się 

później. 

Pocałował ją lekko i wybiegł. Wahadłowe drzwi zakołysały się za nim i 

tylko miły dźwięk mosiężnego dzwoneczka jeszcze przez chwilę Świadczył o 

jego obecności. 

– Do widzenia, Finn – powiedziała w ciszy. 

Niedługo potem przed sklepem zatrzymał się jakiś samochód. Wysiadła z 

niego Nan i pędem wbiegła do środka. 

– Lucy, czy nic się nie stało?

– Nic. A co się miało stać?

–   Uff!   –   Nan   odetchnęła   z   ulgą.   –   Zauważyłam   jakiegoś   faceta 

wybiegającego z naszego sklepu i przestraszyłam się, że to znowu napad. 

– Tym razem był to tylko Finn Mundy, mój sąsiad. 

– Ach, Finn Mundy. Nie zdążyłam mu się przyjrzeć z bliska. 

– Prawdę mówiąc, ja też – roześmiała się Lucy. – Widzieliśmy się bardzo 

krótko, a i tak spóźnił się przez to na zaliczenia. 

– Nie rozumiem, po co ty w ogóle zajmujesz się mężczyzną, dla którego 

książki   są   wszystkim.   Tracisz   czas,   moja   droga.   Masz   po   prostu   wyrzuty 

sumienia z powodu tamtego wypadku, i tyle. 

Lucy   zdążyła   już   powrócić   z   obłoków   na   ziemię,   lecz   zaprzeczyła   ze 

śmiechem:

– To nie jest poczucie winy, Nan. To po prostu coś magicznego. Finn jest 

pogodny i serdeczny, o ile oczywiście nie denerwuje się o swoje studia. Ma 

background image

otwartą na świat głowę, no i widzi rzeczy, jakie są. 

– Niewłaściwie te rzeczy interpretujesz. A czy chociaż cię dokądś zaprosił?

– Nie, ale to nie ma żadnego znaczenia, ponieważ wiem dlaczego. 

– Głupstwa mówisz. Założę się, że ma jakąś dziewczynę. 

– Nie ma. Jest po prostu potwornie zapracowany. Pomyśl sama – haruje w 

swoim sklepie i jeszcze się uczy. 

– Dziś wieczorem idę z Rod i Neilem do cyrku. Może wybrałabyś się z 

nami? Ty i Neil zawsze to lubiliście. 

Neil to świetny kompan, ale nie na dzisiejszy wieczór. Muszę przejrzeć parę 

książek, Nan podniosła ręce do góry. 

– Poddaje się. Przyznaj jednak, że spodziewasz się tego mola książkowego. 

Przyjdzie do ciebie i znowu zaśnie ci za stołem. Lucy zachichotała i, nachylając 

się do Nan, zniżyła głos. 

– Powiem ci w sekrecie, że nie znam nikogo pod słońcem, kto potrafiłby 

całować lepiej niż ten mól. 

Nan roześmiała się serdecznie. – Chcesz przez to powiedzieć, że zdarza mu 

się jednak zamknąć książkę?

– Czasami – Powiedziała Lucy, wkładając na siebie kartonowy strój. – No, 

do roboty. Czas na mnie. 

Po chwili stała juz na krawężniku, machając torebką orzeszków. 

background image

5

Następnego   ranka,   pierwszego   maja   Finn   zerwał   się   z   łóżka   na   dźwięk 

budzika. Szybko wziął prysznic i ubrał się w granatowe spodnie i biała koszulę. 

Swoich braci zastał już w kuchni. Jedli jajecznicę i popijali kawę. Jajecznica 

była przypalona, – Przynajmniej to powinniście już umieć upichcić – burknął na 

nich. 

– Tyle hałasu o nic – powiedział Will. – Myślałem że zdarzę ogolić się, 

zanim te głupie jajka się usmażą. 

Finn nalał sobie filiżankę kawy i usiadł do stołu – A gdzie jest Dimples?

Mikę wzruszył ramionami. 

– Dziecko jesteś czy co? Przecież dla niej to środek nocy. – Będzie dobrze 

jak wstanie około południa. 

–   Aha   –   mruknął   Finn.   –   Słuchajcie,   chciałbym   żeby   to   było   jasno 

powiedziane. Nie sprowadzajcie mi do domu żadnych panienek. Zgodziłem się 

przyjęć tylko was dwóch. O żadnych babach nie było mowy. 

– Zgodą – powiedział z uśmiechem Mikę – Potrzebuję też któregoś z was do 

pomocy w sklepie. 

–   Dobra   z   największą   ochotą   pomożemy   ci   dziś   wieczorem   po   pracy   – 

zaproponował   znowu   Milce,   a   Will   przytaknął.   –   A   w   ogóle   to   przyjeżdża 

mama. Telefonowała tego wieczoru, gdy zasiedziałeś się u Lucy. 

Finn miał wrażenie, jakby cegła spadła mu na głowę. 

– Mama? I utaj? No a co z Dimples? Kiedy zamierza się wynieść?

– Na razie nie było o tym mowy. – Nie możemy jej tak po prostu wykopać 

za drzwi, skoro odważyła się odejść od tamtego faceta. 

–   Nigdy   nie   zgodzę   się   na   to,   by   mam   została   u   Dimples.   Czy   chcecie 

wyprawić matkę na tamten świat. 

– Daj spokój. Musimy to wszystko jakoś obmyśleć. 

background image

– Radzę wam dobrze, zastanówcie się. Kiedy mama tu będzie?

– Dzisiaj. Przyjeżdża do nas na weekend – powiedział Mikę ze wzrokiem 

wbitym w kubek. 

– Czy Dimples już o tym wie?

– Zajmiemy się tym. W ogóle już o tym. nie myśl. No i zaraz wysprzątamy 

kuchnię. 

– Dziękuję. Skoro mama przylatuje dzisiaj, nie popracujemy w sklepie. 

– Przyjadę do ciebie zaraz po pracy. Parę rzeczy możemy szybko zrobić i 

wrócimy do domu najdalej o szóstej. Do tego czasu Will zajmie się mamą. 

Finn przemyślał szybko propozycję Mike’a, bo wiedział, że nawet godzina 

jego pomocy  byłaby – Niech i tak będzie, ale... Will. Będziesz  w domu  na 

pewno?

– O nic się nie martw. Wyjdę po mamę na lotnisko. 

– Błagam was tylko o jedno: zróbcie coś z tą Dimples. Koniecznie!

Punktualnie   o   piątej   Mikę   pojawił   się   w   sklepie.   Ubrania,   które   Finn 

zamierzał wystawić na sprzedaż, trzeba było zaprezentować na tyle efektownie, 

by ściągnęły do sklepu jak najwięcej klientów. 

O szóstej przyjechali do domu. Finn był już bardzo zmęczony, a za niecałą 

godzinę   musiał   jechać   na   zajęcia.   Kiedy   razem   z   Mike’em   weszli   w   progi 

mieszkania, ich oczom ukazał się widok, który Finnem wstrząsnął. W salonie, w 

absolutnej ciszy, siedział Will z Dimples, a w drzwiach kuchni stała mama. 

Pokój wypełniały kuszące zapachy mięsa i warzyw. 

–   Wybacz,   mamusiu,   że   jesteśmy   dopiero   teraz   –   powiedział   Finn   i 

rzuciwszy krótkie spojrzenie Willowi, przeszedł przez pokój, by uścisnąć matkę. 

Kathleen   Mundy,   ubrana   była   w  niebieską   kretonową   sukienkę,   na   którą 

narzuciła fartuch, i z ogromną łychą w ręku witała go z otwartymi ramionami. 

Dzięki   butom   na   grubej   gumowej   podeszwie   wydała   mu   się   wyższa   niż 

zazwyczaj. Kiedy zbliżyli się do siebie, Finn ze zdziwieniem stwierdził, że oczy 

matki są pełne łez. 

background image

–   Finn,   moje   dziecko.   Jestem   taka   szczęśliwa,   że...   –   Odsunęła   się   na 

moment, zauważywszy gips. 

– O Boże, co ci się stało?

– Upadłem, mamo, ale wszystko będzie dobrze. Coś mi tam tylko pękło. 

– Mój ty dzieciaku. Och, biedna, biedna ręka. 

– Naprawdę nie ma powodu do zmartwienia. Jutro mi to zdejmą i po krzyku. 

– Objął matkę serdecznie. 

– Cześć, Dimples – rzucił przez ramię. 

– Cześć, skarbie – odpowiedziała uśmiechając się niepewnie. 

Wszyscy zachowywali się dość dziwnie i Finn zaczął się głowić, co znowu 

wykombinowali jego bracia. Matka tymczasem patrzyła na niego, ocierając łzy 

wierzchem dłoni. 

– Schudłeś, synku. 

– Miałem mnóstwo pracy. 

– Gotuję dla ciebie kolację. – Siąknęła nosem. – Czy możesz poruszać ręką?

– Jasne. Zobacz sama. – Zdjął rękę z temblaka i poruszał palcami. – Co 

dzień widzę poprawę. 

– Och, Finneganku!

Zmarszczył brwi, zdezorientowany. O co tu właściwie chodzi?

– Dziękuję za kolację. Przykro mi, ale o wpół do ósmej mam zajęcia na 

uczelni. 

– Will już mi o tym mówił. Zdążysz jeszcze coś przegryźć. 

– To wspaniale. A co w domu? Czy wszystko w porządku?

– Tak – odpowiedziała matka, ale głos jej się łamał i znowu otarła oczy. 

Finn spojrzał na Mike’a, który wzruszył ramionami  i zrobił głupią minę. 

Finn zaniepokoił się na dobre. 

– Jak tata?

– Trzyma się dobrze i kazał cię uściskać. 

– A Patrick? Co u niego?

background image

– Ma mnóstwo pracy w gospodarstwie, ale radzi sobie nieźle. Mamy nowego 

byczka, ładna sztuka. Ojciec chciałby dokupić jeszcze dwie krowy. 

– A ty, mamo, jak się czujesz?

– Ja? Znakomicie – odpowiedziała nienaturalnie wysokim tonem,  szybko 

odwróciła się i wyszła do kuchni. 

Finn podejrzewał, że matka płacze. Will rozmawiał szeptem z Dimples, a 

Mikę zniknął gdzieś w korytarzu. Zanim Finn zdążył go dopaść, zobaczył, że 

drzwi do łazienki właśnie się zamykają, i usłyszał zgrzyt zamka. 

–   Mikę,   muszę   z   tobą   koniecznie   porozmawiać.   Wychodź   szybko. 

Odpowiedź brata zagłuszyła puszczona z kranu woda. 

Finn wrócił do salonu, spojrzał na kuchnię i odchrząknął. Will i Dimples 

podnieśli głowy. 

– Will, czy mógłbym prosić cię na dwie minutki?

– Powiedziałem mamie, że... 

–   Bez   gadania.   Ale   już!   Dimples   z   pewnością   wybaczy   ci   tę   chwilową 

nieobecność. 

– Gdzie jest Mikę? – zapytał Will tonem tak rozpaczliwym, że Finn zaczął 

podejrzewać najgorsze. Wprowadził Willa do swojej sypialni i zamknął drzwi. 

Oparł się o nie, trzymając rękę na gałce. 

– No, dobra. A teraz mów: Dlaczego Dimples się nie wyniosła? Dlaczego 

wygląda tak, jakby miała nóż na gardle? Z jakiego powodu mama popłakuje po 

kątach?

– Po kolei. Nie wszystko na raz. 

Finn schwycił brata za koszulę i przyciągnął do siebie. 

– Słyszałeś moje pytania? Odpowiadaj, do cholery!

– Coś się tak do mnie przypiął? Spytaj Mike’a. 

– Mikę zamknął się w łazience. Do diabła, Will, nie wypytywałem o nic ani 

Dimples, ani mamy, ale zrobię to, jeśli będę musiał. Mów więc lepiej, o co w 

tym wszystkim chodzi?

background image

–   Nie   moglibyśmy   wyrzucić   Dimples   na   ulicę.   Jej   życiu   zagraża 

niebezpieczeństwo, jeśli on ją znajdzie. Nam zresztą też. 

– Bądź łaskaw wyjaśnić, jaki on?

– No ten jej holenderski Guy Fawkes* [Guy Fawkes (1570 – 1606) – główny 

uczestnik spisku prochowego zawiązanego przez katolików angielskich którzy 

zamierzali   wysadzić   w   powietrze   parlament   wraz   z   królem   Jakubem   I,   aby 

opanować władzę i przywrócić katolicyzm w Anglii, (przyp. tłum. )]. Każe się 

tytułować „Wielkim Guyem”, a nazywa się Jones. 

– O, cholera. A dlaczego mama płacze?

– Nie wiem. 

– Wiesz i to bardzo dobrze. Gadaj, Will, ale to natychmiast. Will bąknął coś, 

czego Finn nie dosłyszał. 

– Nie chcesz mówić? W porządku, wołam tu mamę i Dimples... 

–   Zrozum,   Finn.   Musimy   dalej   ukrywać   Dimples.   Powiedziała   nam,   że, 

cytuję   dokładnie,   „Wielk   Guy   zabije   każdego,   Kto   udzieli   jej   schronienia”. 

Trzeba   więc   było   wymyślić   coś,   co   pozwoliłoby   mami   zaakceptować   jej 

obecność w domu. 

– Mam wrażenie, że mnie w to wplątaliście. Co powiedzieliście matce?

– Zdecydowaliśmy się na niewinne kłamstewko, które ma nam wszystkim 

pomóc przetrwać ten week end do odjazdu mamy. – Will mówił coraz szybciej 

niczym licytator na giełdzie, gdy cena idzie w górę – Powiedzieliśmy jej, że ty i 

Dimples zakochaliście się w sobie, że chcecie wziąć ślub, ponieważ ona jest w 

ciąży, ale nie możecie, bo ona jeszcze nie uzyskała rozwodu. 

– Co takiego?! – Finn podniósł go za kołnierz. 

–   O   co   ci   chodzi?   To   przecież   tylko   niewinne   kłamstewko,   które   nie 

przetrwa weekendu. Nie okłada mnie tym gipsem. 

– Ja ci dam niewinne kłamstewko! Czy ty w ogóle rozumiesz, że to dla matki 

szok? Ach, w; skończone barany! Sprowadzacie tu jakieś... 

– Posłuchaj, to tylko na dwa dni. Mama nigdy nie pogodziłaby się z tym, że 

background image

mieszkamy z jakąś dziewczyną gangstera. Kazałaby nam się spakować i wracać 

do domu. 

– Wy dwaj nigdy nie przestaniecie być dziećmi. Powiem mamie prawdę. 

– Kochani, kolacja gotowa... – rozległo się wołanie Dimples. 

Finn   popędził   do   kuchni,   gdzie   zastał   matkę   stawiającą   właśnie   na   stole 

gorące tłuczone kartofle. 

–   To,   co   lubisz   najbardziej,   Finneganku   –   powiedziała   matka.   –   Siadaj 

szybko i jedz, bo zara będziesz musiał jechać. 

Z ciężkim sercem i zakłopotany, zajął główne miejsce przy stole, wiedząc, 

że nic – nawet Dimples jej niechciana ciąża – nie jest w stanie zdenerwować 

matki bardziej niż zlekceważenie podanego prze nią jedzenia. A nie daj Boże, 

żeby wystygło!

Kiedy  zeszli  się już wszyscy, Finn odmówił  modlitwę  i pokroił pieczeń. 

Wciągnął głęboko wspaniały aromat. Ślinka mu ciekła na myśl o smakołykach 

matki po miesiącach kawalerskiej kuchni. 

– Dimples,  a gdzie ty właściwie pracujesz? – odezwała się nagle mama, 

podając   ciemnobrązowy   sos.   Wszystkie   oczy   utkwione   były   teraz   w 

dziewczynie, a Finn wstrzymał oddech. 

– Obecnie nigdzie – Dimples uśmiechnęła się do pani Mundy. 

– A przedtem?

– Lepszego sosu w życiu nie jadłem – wtrącił szybko Mikę. 

– Dziękuję. A więc co robiłaś przedtem?

– Jestem z zawodu tancerką. 

– Ach tak? Gdzie występowałaś?

– W klubie „Pod niebieskim lisem”. 

– Mamo – znowu odezwał się Mikę – musisz dać Dimples przepis na twoje 

tłuczone ziemniaki. Przez dłuższą chwilę matka patrzyła na Dimples badawczo. 

Mikę zmienił szybko temat i zaczął rozmawiać o gospodarstwie, ale nie uciszyło 

to gniewu Finna. 

background image

– Wybaczcie mi, moi drodzy – powiedział odstawiając talerz – ale muszę już 

jechać na zajęci Przedtem jednak chciałbym z tobą, mamo, porozmawiać chwilę 

na osobności. 

– Teraz? Przecież jeszcze nie skończyłam jeść. 

– Daj mamie zjeść spokojnie – odezwał się Will. – Porozmawiacie sobie po 

powrocie. 

– Mamo, proszę cię, chodź. 

Matka   wstała   od   stołu.   Finn   zaprowadził   ją  do   swego   pokoju  i   zamknął 

drzwi. 

– Słuchaj, mamo, ja nie mam zamiaru żenić się z Dimples. 

– Co ja słyszę? Nie możesz tak po prostu wyrzucić tej biednej dziewczyny. 

To nie jest stary kapeć! Co prawda nie taką synową wymarzyłam sobie, ale... 

– Mamo, ona wcale nie jest w ciąży – powiedział szybko, widząc, że oczy 

matki robią się mokre. 

– Powiedzieli mi, że odkładaliście ślub, że nie chciałeś zmartwić mnie i ojca. 

– Uśmiechnęła się, dotykając jego ramienia. – Taki dobry z ciebie chłopak. Z 

pewnością panna Mollyrow musi mieć jakieś zalety. Inaczej przecież by ci się 

nie spodobała. 

Finn spojrzał na zegarek i jęknął. 

– Naprawdę, muszę już iść, ale uwierz mi, mamo: Dimples ani nie jest moją 

dziewczyną, ani nie spodziewa się dziecka. 

Matka uśmiechnęła się znowu. 

– Syneczku, jeśli tyją kochasz, to i myją pokochamy. 

– Nie, mamo. Ja jej nie kocham. To Mikę ją sprowadził do domu. Ku jego 

zdumieniu, matka nie przestawała się uśmiechać. 

– Leć już, spóźnisz się na swoje lekcje. Pragnę poznać pannę Mollyrow 

nieco bliżej. Finn potrząsnął tylko głową, zebrał swoje książki i wyszedł. 

Dwie godziny później, kiedy wolno wszedł po schodach na górę, popatrzył 

na drzwi do mieszkania Lucy, a następnie na własne. Odwrócił się gwałtownie i 

background image

cicho   zapukał   do   dziewczyny.   Otworzyła   i   na   jego   widok   natychmiast   się 

uśmiechnęła. 

– Cześć! Już po zajęciach?

– Tak. Czy mogę wejść? – zapytał, zerkając przez ramię na zamknięte drzwi 

własnego mieszkania. 

– Po co pytasz? – odparła, opierając rękę na biodrze. 

Miała na sobie czerwoną koszulę, sprane dżinsy i trampki. Wydała mu się 

ósmym cudem świata. Budziła pożądanie, które teraz targnęło nim z całej siły. 

Rzucił książki i objął ją. 

– Na całym świecie nie ma nikogo cudowniejszego niż ty. 

Lucy zadrżała w jego objęciach i wspięła się na palce. Włosy spłynęły jej 

miękko na kark. Uniosła ku niemu twarz i zamknęła oczy. Ich wargi i języki 

rozpoczęły taniec miłości. Całowali się, rozpłomienieni namiętnością i potrzebą 

serca. 

W końcu podniósł głowę. 

–  Czy  mógłbym  przyprowadzić   tu  moją   mamę?  Chciałbym,   żebyście   się 

poznały. 

–   Teraz?   Widzisz   przecież,   jak   jestem   ubrana.   Pozwól   mi   się   chociaż 

przebrać. 

– Wyglądasz prześlicznie i właśnie teraz muszę cię jej przedstawić. Później 

ci wszystko wyjaśnię. Biegiem popędził do domu. 

– Zapomniałeś zabrać książki!

– Zaraz wracam!

Lucy zamknęła drzwi i pospieszyła do salonu. Podniosła z podłogi gazetę i 

patrząc   na   swoje   wytarte   spodnie,   wzruszyła   tylko   ramionami.   Przeniosła 

książki   Finna   do   kuchni   i   już   miała   nastawić   zmywarkę,   kiedy   rozległo   się 

pukanie. 

Otworzyła   drzwi.   Na   progu   stał   Finn   z   niewysoką   kobietą   o   brązowych 

włosach przyprószonych siwizną i orzechowych oczach, w których malowała się 

background image

ciekawość. 

– Mamo, chciałbym ci przedstawić Lucy Reardon. Lucy, to jest moja mama. 

– Jestem szczęśliwa, że mogę panią poznać – powiedziała Lucy. – Proszę, 

wejdźcie. Katleen Mundy popatrzyła najpierw na nią, a potem na Finna i w 

końcu weszła. 

– Co się stało? – szepnęła Lucy do chłopaka, przepuszczając matkę przodem. 

– Mikę powiedział jej, że ja żenię się z Dimples, kiedy tylko ta mała otrzyma 

rozwód, i że mamy mieć dziecko. 

Lucy stanęła jak wryta. 

– Ale ty masz stukniętą rodzinkę! Dlaczego po prostu nie powiesz matce 

prawdy?   Oszołomiona   relacjami   Finna,   Lucy   zaproponowała   kawę,   ale   pani 

Mundy podziękowała. Utkwiła w Lucy badawcze spojrzenie i ściągnęła brwi z 

dezaprobatą. Wszyscy usiedli. Finn obok matki na żółtej sofie, a Lucy na krześle 

naprzeciwko nich. 

–   Finneganie,   czy   nie   powinniśmy   przyprowadzić   tu   również   panny 

Hollyrow? – spytała chłodno matka, patrząc na Lucy. – To jego narzeczona, 

pani wie. 

– Nie, mamo, to nie jest moja narzeczona. 

– Ależ synku! – pani Mundy zwróciła się do niego bliska płaczu. – Już sama 

nie wiem, co się z tobą dzieje. Byłeś takim dobrym chłopcem. Przyznaję, że to 

nie jest dziewczyna, o której bym marzyła dla ciebie, ale skoro już ma  być 

dziecko,   nasz   pierwszy   wnuk,   to...   –   pochyliła   się,   by   wyjąć   chusteczkę   z 

kieszeni, i wytarła oczy. 

Finn popatrzył na Lucy. 

– Widzisz, co się dzieje? Mamo, nie płacz. Płaczesz niepotrzebnie. Zostałaś 

bezczelnie okłamana. Mikę bał się, że zabierzesz go z powrotem do Iowy, i 

dlatego to wszystko namotał. Jedyną kobietą w moim życiu jest Lucy. 

Lucy poczuła się, jakby do pokoju wpadł jasny promień słońca. Finn nadal 

był zdenerwowany. Za to pani Mundy przestała płakać. 

background image

– Czy ty chodzisz z Finneganem? – zapytała, patrząc jej prosto w oczy. 

Przez całe życie Lucy ceniła sobie uczciwość i teraz stanęła przed trudną 

odpowiedzią. 

– Prawdę mówiąc, jeszcze tego ze sobą nie uzgodniliśmy. Finna aż wcisnęło 

w sofę i zamknął oczy. 

– Lucy, proszę cię... 

– Coś takiego! Dwie kobiety! – lamentowała pani Mundy, grożąc synowi 

palcem. – Ja ciebie wychowywałam na przyzwoitego chłopca!

–   Proszę   pani...   –   Lucy   próbowała   nadać   swemu   głosowi   ciche,   lecz 

stanowcze brzmienie. Nie chciała skłócić Finna z matką, ale cala ta bajeczka, 

którą wymyślił Mikę, zaczynała już mieć nieprzyjemny wydźwięk. – Finn uczy 

się   tutaj!   Poznaliśmy   się,   kiedy   doznał   urazu   ręki.   Spadł   z   drabiny,   gdy 

próbował mi pomóc dostać się do domu przez okno w kuchni. Czy mógłbyś – 

spojrzała na Finna – zostawić nas same na pewien czas? Porozmawiałybyśmy 

sobie, poznały się lepiej... 

– Świetna myśl, Lucy – powiedział Finn z miną człowieka uratowanego z 

paszczy wygłodzonych tygrysów, wstał i zaczął wycofywać się do wyjścia. Pani 

Mundy wstała również. 

– Mamo, proszę, porozmawiaj z Lucy przez chwilę, a ja zaraz wrócę. Pani 

Mundy zmarszczyła się i niepewnie spojrzała na Lucy. 

– Proszę, niech pani spocznie – poprosiła Lucy. – Mikę i Will zorganizowali 

w   końcu   tygodnia   parę   przyjęć,   a   Finn   potrzebuje   spokoju   do   nauki,   więc 

zaproponowałam mu, żeby przychodził tutaj. 

– Czy pani pracuje, panno Reardon?

–  Proszę   mi   mówić   Lucy   –   powiedziała   z  uśmiechem.   –  Tak,  prowadzę 

własny sklep. Taki mary sklepik z fistaszkami. Jestem najstarsza z pięciorga 

rodzeństwa. Pragnęłam jak najszybciej usamodzielnić się finansowo, ponieważ 

rodzice   musieli   łożyć  na   wykształcenie   moich   braci   i  sióstr.   Zaczęłam   więc 

handlować jeszcze w czasie studiów, na ostatnim roku. 

background image

Pani Mundy rozejrzała się dokoła. 

– Oryginalnie to urządziłaś. Przyjemnie tu u ciebie. 

– Dziękuję. Wszystkie mieszkania w osiedlu są do siebie takie podobne, a ja 

chciałam mieć coś naprawdę własnego. 

– To ładnie z twojej strony. Szkoda, że nie możesz pozmieniać tego, co na 

zewnątrz. Zawsze się gubię, kiedy tu przyjeżdżam. 

Lucy uśmiechnęła się i wtrąciła łagodnie:

–   Proszę   pani,   on   naprawdę   nie   jest   zaręczony   z   Dimples,   a   ona   nie 

spodziewa się dziecka. Matka umilkła i tak długo przyglądała się jej bez słowa, 

że Lucy pomyślała już, iż Kathleen Mundy uznała ją za oszustkę, z którą nie 

warto nawet rozmawiać. 

– Ale ty i Finnegan nie umawiacie się ze sobą regularnie, prawda?

–   Nie   –   odparła   Lucy,   uświadamiając   sobie,   że   powiedziała   to   nieco 

przygnębionym głosem. Spróbowała narzucić sobie znowu pogodny ton. – On 

ma teraz tyle zajęć, naukę i pracę w swoim sklepie. Po prostu przychodzi do 

mnie, żeby się uczyć. 

Matka Finnegana znów popatrzyła na nią takim wzrokiem, że aż poczuła się 

nieswojo. 

– A co ty robisz, kiedy on się uczy?

–  Czytam  albo   się   gimnastykuję,   albo   coś  tam  robię  u   siebie   w   pokoju. 

Staram się zapewnić mu ciszę. Finn pracuje zwykle przy stole w kuchni. 

Zapadło   długie   milczenie,   aż   w   końcu   pani   Mundy   przymknęła   oczy   z 

wyraźnym ukontentowaniem. 

– To pięknie, Lucy – powiedziała pogodnie. – Ach, te moje chłopaki. Mikę i 

Will   zawsze   lubili   ochę   kręcić,   ale   teraz   to   już   przesadzili.   Będę   musiała 

porozmawiać z Mike’em. Wydaje mi się, że nie jogą sobie poradzić z życiem w 

mieście, bo do tej pory żyli trochę jak dzikusy. A może i ja nie jestem bez winy. 

– Nachyliła się do Lucy, zerkając przez ramię na drzwi wejściowe. – Wiesz, 

chcę ci coś powiedzieć w sekrecie. 

background image

Lucy przygotowywała się na wszystko. Jeśli chodzi o niespodzianki, rodzinę 

Mundych cechowała niepożyta wynalazczość. Matka obejrzała się jeszcze raz za 

siebie. 

– To ja – szepnęła – nakłoniłam Willa i Mike’a, by zamieszkali u Finnegana. 

Chciałam, by zapoznali go z jakimiś dziewczętami. 

Lucy z trudem tłumiła śmiech. 

–   Finnegan   nie   jest   już   najmłodszy   –   ciągnęła   pani   Mundy   –   i   czas 

najwyższy,   żeby   się   ożenił.   Moi   młodsi   synowie   wcale   nie   palili   się   do 

mieszkania z nim, nie sądzę też, żeby jemu to specjalnie odpowiadało. Obiecali 

mi jednak, że spróbują znaleźć dla niego jakąś miłą dziewczynę. Znam mojego 

syna. Traktuje życic zbyt poważnie. 

Dusząc się ze śmiechu, Lucy przypomniała sobie swoje pierwsze spotkanie z 

Mike’em i Willem. Sądzili wtedy, że jest dziewczyną Finna, a kiedy okazało się, 

że to nieprawda, zapał związany z jej poznaniem nagle zniknął. 

– To wiele wyjaśnia – powiedziała. – Myślę jednak, że Finn poradzi sobie 

bez pomocy braci. 

–   Skoro   sprowadzili   do   domu   pannę   Mollyrow,   to   znaczy,   że   wybrali 

niewłaściwy   typ   kobiety   –   stwierdziła   pani   Mundy.   Uśmiechnęła   się.   – 

Opowiedz mi teraz o swoim rodzeństwie, dobrze?

Jakąś godzinę później rozmowę przerwało im pukanie i w drzwiach pojawił 

się Finn z kolejną książką pod pachą. Parokrotnie przeniósł wzrok z matki na 

Lucy i z powrotem, po czym uśmiechnął się od ucha do ucha. 

–   Przyszedłem   tutaj,   żeby   zrobić   sobie   przerwę   w   nauce.   Pani   Mundy 

podniosła ku niemu rozjaśnioną twarz. 

–   Finneganku,   Lucy   wszystko   mi   już   wyjaśniła.   Chyba   jest   już   bardzo 

późno. – Zerknęła na zegarek. – O tej porze zawsze już śpię. A co do Mike’a, to 

już ja sobie z nim porozmawiam. 

– Nie musisz wychodzić tylko dlatego, że przyszedłem – powiedział Finn, 

odsuwając książkę na sam koniec stołu. 

background image

– Naprawdę muszę się już położyć. Taka już ze mnie wieśniaczka. Chodzę 

spać z kurami, a wstaję, kiedy kogut pieje. 

–   Bardzo   się   cieszę,   że   mogłyśmy   porozmawiać   –   powiedziała   Lucy, 

odprowadzając panią Mundy do drzwi. Żegnając się z matką, Finn przygarnął do 

siebie dziewczynę. 

– Musisz  kiedyś przywieźć  Lucy  do  domu  i  pokazać  jej swoje   rodzinne 

strony. 

– Dziękuję – odpowiedziała Lucy. 

Polubiła   matkę   Finna,   która,   kiedy   tylko   wyjaśniło   się   nieporozumienie, 

zaczęła traktować ją ciepło r serdecznie. 

– Niedługo przyjdę – rzekł Finn, a matka skinęła głową. 

– Ucz się, synu, ale w najbliższym czasie powinieneś zabrać Lucy gdzieś na 

kolację. 

– Wiem. 

– Dobranoc. 

Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nią, Finn przyparł do nich Lucy, nie 

pozwalając jej ruszyć się. 

– Wiedziałem, że cię wysłucha – powiedział. 

– Nie powiem, żebym była wdzięczna Mike’owi. Kochany braciszek!

– Nie wiedział, jak wytłumaczyć mamie obecność Dimples. 

– Aleja wytłumaczyłam. Sądzi chyba, że Mikę sprowadził ją tutaj z dobroci 

serca. 

– Takie odniosłaś wrażenie? To by znaczyło, że mama  pragnie teraz dać 

Mike’owi   prawo   podejmowania   własnych   decyzji.   Chce,   żeby   wydoroślał. 

Mama   może   się   wydawać   osobą   bezpretensjonalną   i   prostą,   ale,   wierz   mi, 

odczuła boleśnie bezczelne kłamstwo Mike’a. Mikę jest na ogół prawdomówny. 

Sądzę, że kłamstwo nie przyszło mu łatwo. 

– Twoja mama jest przeurocza. 

– Ty też. 

background image

Lucy dotknęła ręki Finna nad gipsem. 

– Zdejmą ci gips w niedzielę, prawda?

–   Tak   –   odpowiedział   szybko,   całując   ją   najpierw   w   skroń,   a   potem   w 

policzek   aż   do   ucha   i   coraz   silniej   przygarniał   ją   do   siebie   zdrową   ręką.   – 

Czekałem cały wieczór... 

– A ja już zaczynałam tracić nadzieję – odpowiedziała, zamknąwszy oczy i 

wtuliwszy się w niego. 

Całowali się długo i namiętnie, aż Lucy wymknęła się lekko z objęcia. 

– Finn, mama czeka pewnie na ciebie i chyba powinieneś się uczyć. Prawda?

– Mama nie czeka, ale z tą nauką to racja. Czy mógłbym pouczyć się u 

ciebie?

– Tak, oczywiście. 

–   Dimples   i   moi   bracia   są   teraz   zdrowo   przygaszeni,   ale   nie   potrafią 

zachowywać   się   cicho.   Telewizor   jest   włączony   i   gra   muzyka.   Wierz   mi, 

chciałbym być bardziej bystry. Najlepiej mieć fotograficzną pamięć. Uczyłbym 

się szybciej. 

– Wszyscy by tak chcieli. Nie musisz mieć kompleksów. Mikę mówił mi, 

jaką   masz   przeciętną   ocen.   A   teraz   idź   już   się   uczyć.   Ja   też   powinnam 

zaksięgować   parę   rzeczy,   bo   zbliża   się   koniec   miesiąca.   Masz   tam  dzbanek 

kawy, gdyby ci się bardzo chciało spać. 

– Tak jest, kapitanie. Śliczny, prześliczny kapitanie. Powiem ci jeszcze, że 

mama naprawdę cię polubiła. 

– Z wzajemnością – odparła Lucy pogodnie, pragnąc, żeby Finn powiedział 

jej   jeszcze   coś   miłego   i   zobowiązującego,   ale   on   tylko   wziął   podręczniki   i 

poszedł do kuchni. 

Lucy rozłożyła swoje księgi na łóżku i pracowała jeszcze przez godzinę, 

później zrobiła małą gimnastykę, wykąpała się i przebrała w nocną koszulę i 

peniuar. Weszła jeszcze na moment do salonu. 

– Finn. Jestem już zmęczona. Czy możesz zatrzasnąć drzwi, kiedy będziesz 

background image

wychodził?

– Tak, tak... – burknął, jakby drażniło go, że mu przeszkadza. Zamknęła 

drzwi od sypialni, zgasiła światło i położyła się do łóżka. 

Finn   rzucił   okiem   na   pusty   salon   i   ogarnęła   go   ślepa   furia.   Najchętniej 

walnąłby tymi wszystkimi książkami o podłogę i porwałby Lucy w ramiona. 

Zaklął  pod  nosem,   wstał  i  nalał  sobie   kolejną  filiżankę   kawy.  Uczył  się   do 

północy.   Mikę,   Will   i   Dimples   wciąż   jeszcze   oglądali   telewizję.   Ale 

przynajmniej przyciszyli fonię. Czując ogarniające go zmęczenie, Finn poszedł 

prosto do swego pokoju. Odłożył książki na podłogę, zdjął rękę z temblaka i 

rozebrał się z koszuli, zrzucając jednocześnie buty. Kiedy wreszcie wyciągnął 

się na łóżku, do pokoju wszedł Mikę i zamknął drzwi. 

– Finn?

– Słucham?

– Jestem ci winny przeprosiny. 

– Mnie  jak  mnie,  ale  mamie   na pewno.  To było  bardzo  głupie  z twojej 

strony. 

– Wiem, ale nie potrafiłem się przyznać, że to ja ściągnąłem Dimples. Już 

przeprosiłem mamę. Mimo zmęczenia Finn ożywi! się zaciekawiony. Podłożył 

sobie ramię pod głowę i popatrzył na brata. 

– Kazała ci wracać do Iowy?

– O nie, nie – roześmiał się Mike. – Zrobiła mi wykład, ale nie wracam do 

domu. Będę musiał wypić to piwo, którego nawarzyłem. Radosna przyszłość, 

nie ma co!

Finn parsknął. 

–   Możesz   już   w   ogóle   nic   mieć   żadnej   przyszłości,   jeśli   ten   cały   eks-

narzeczony Dimples, ten Wielki Guy, dowie się, gdzie ona przebywa. 

– Tak, wiem. Wydaje mi się, że jest jej tu dobrze. 

–   Ale   chcesz   chyba,   żeby   się   wyniosła?   –   zapytał   Finn,   zauważając   ze 

zdziwieniem, że Mikę się czerwieni. 

background image

– No, wiesz, prawdę mówiąc... Czasami jest zabawna, chociaż ona i ja nie 

bardzo możemy się ze sobą zgodzić. Chyba że tańczymy albo się... – zakończył, 

przeciągając zgłoski i wzruszył ramionami. 

Finna nie stać już było na żaden wysiłek. Nie odpowiedział ani słowem i 

zapadł w sen. 

background image

6

W   niedzielę   przed   wieczorem,   już   po   zdjęciu   gipsu,   Lucy   i   Finn 

odprowadzili panią Mundy na lotnisko. Wracała do domu.  Kiedy pasażerów 

poproszono   na   pokład,   Finn   objął   matkę   i   ucałował   na   pożegnanie.   Mama 

odwróciła   się   do   Lucy   i   dotknęła   jej   ramienia.   –   Odwiedź   nas   koniecznie. 

Przyjedźcie razem na przykład w czasie jego przerwy semestralnej. 

– Z pewnością, mamo – odpowiedział Finn. 

Lucy nie chciała, żeby czuł się zobowiązany do pokazania jej rodzinnego 

domu, lecz uśmiechnęła się do pani Mundy. 

– Bardzo dziękuję. Nigdy nie byłam w stanie Iowa. 

– To miłe miejsce. – Odwróciła się do Finnegana. – Jedz więcej, synku. 

Jesteś taki chudy. 

– Dobrze, mamusiu – odpowiedział pokornie. 

– Do widzenia, kochani. A ty, moja droga – pani Mundy uścisnęła rękę Lucy 

– opiekuj się moim chłopcem. 

Obserwując przez okno, jak pani Mundy wchodzi na pokład samolotu, Lucy 

nie potrafiła otrząsnąć się z wrażenia, jakie zrobiły na niej ostatnie słowa matki. 

Po chwili poczuła na sobie wzrok Finna i popatrzyła na niego. 

– Czym ty się znowu gryziesz? – zapytała, gdy tylko wsiedli do samochodu. 

–  Niczym nowym.  Przerobiłem wszystkie   podręczniki  i  jestem  na  skraju 

bankructwa.   Rozmawiałem   z   moim   tatą,   domowe   finanse   również   nie 

przedstawiają się teraz najlepiej. Ojciec siedzi w długach po uszy. Nie mogłem 

mu się przyznać, że ja też. Jeszcze trochę i koniec ze sklepem. Diabeł ogonem 

namieszał. – Uśmiechnął się. – Ale są też i dobre wieści. Mam zamiar dać sobie 

godzinkę   lub   dwie   wolnego,   zanim   choćby   dotknę   książek,   a   już   za   trzy 

tygodnie   kroi   mi   się   siedmiodniowa   przerwa   semestralna   i   wtedy   będziemy 

balować! Co wieczór!

background image

Na myśl o tym, że będzie się z nim widywała tak często i że wreszcie się 

trochę zabawią, Lucy o mało nie podskoczyła z radości. 

– Masz ochotę na kolację? – zapytał Finn, puszczając do niej oko. – To 

nasza pierwsza randka. Dokąd chciałabyś pójść?

–   Lubię   kuchnię   japońską   –   przyznała   się,   choć   tak   naprawdę   było   jej 

wszystko jedno, gdzie spędzą ten wieczór, byle razem. 

– Tak? No to dobrze, znam takie jedno miejsce. 

– Finn... powiedziałeś, że masz teraz wolne jakieś dwie godziny. 

– No tak. A co?

– Moglibyśmy pojechać obejrzeć twój sklep... 

–   Dobrze   –   zgodził   się,   skręcając   z   Dziesiątej   Ulicy   w   Pennsylwania 

Avenue. 

Jechali   teraz   mijając   stare   zaułki.   Na   Czternastej   Ulicy   Finn   skręcił   za 

ceglanym budynkiem straży pożarnej i przejechał obok rzędów starych sklepów. 

Obcojęzyczne   napisy   na   odartej   z   farby   i   zdewastowanej   tablicy   z   napisem 

„Daisy Mili Mail” wskazywały, że zbliżają się do dzielnicy wietnamskiej. Po 

drugiej   stronie   mieściły   się   również   stare   sklepiki   i   wolnostojący,   niewielki 

budyneczek otoczony wybrukowaną nawierzchnią. 

Tutaj właśnie Finn zaparkował. 

Budyneczek miał dwa wielkie okna z szybami ze szlifowanego szkła po obu 

stronach   drzwi   frontowych.   Nad   wejściem   widniał   drewniany   szyld   z 

namalowanym   farbą   napisem:   „F.   Mundy.   Odzież   męska”.   Sklep   był   mniej 

więcej tych samych rozmiarów co „Fistaszek” Lucy. 

Finn otworzył drzwi i wyłączył alarm. Weszli do cichego, pustego wnętrza. 

Uderzył ich zapach stęchlizny. 

– To tu. Nie wygląda to tak wesoło, jak u ciebie. 

– Nie jest tak źle – powiedziała Lucy, lecz w głębi duszy musiała przyznać 

mu rację. 

To   wnętrze   było   rzeczywiście   ponure.   Brązowa,   wytarta   wykładzina   na 

background image

podłodze, szare ściany i stelaże do wieszania ubrań. 

– Na zapleczu mieści się kantor. Kiedy przed pięcioma  laty zaczynałem, 

sklep kwitł. Zaczął podupadać dopiero mniej więcej dwa lata temu. Zmieniła się 

gospodarka, zmieniali  się sąsiedzi  i wielu właścicieli sklepów przeniosło się 

gdzie indziej. W tym roku zacząłem szkołę i... plajtuję. 

– Mogę się trochę rozejrzeć?

– Jasne – powiedział, obejmując ją ramieniem. 

Otworzył   drzwi   prowadzące   do   krótkiego,   wąskiego   przedsionka,   który 

oświetlała   jedynie   goła   żarówka   u   sufitu,   a   następnie   znaleźli   się   w   hallu. 

Wchodziło się stąd do czterech pomieszczeń. 

–   Łazienka,   pomieszczenie   gospodarcze,   magazyn   i   kantor   –   Finn 

oprowadzał Lucy, uchylając kolejne drzwi. 

Pokój,   w   którym   mieścił   się   kantor,   tonął   w   papierach.   Na   dwóch 

połamanych   krzesłach   z   brązowego   plastiku   leżały   podręczniki.   Biurko 

zawalone było dokumentami. W stojącej w rogu szafce na akta piętrzyły się 

rejestry handlowe. Zawieszony na gwoździu kalendarz pokazywał luty. 

Finn roześmiał się. 

– Potrzeba tu twojej ręki. W porównaniu z tą budą twój „Fistaszek” wygląda 

jak salon. 

–   Czy   trzeba   naprawdę   tyle   tych   papierzysk,   żeby   prowadzić   sklep?   – 

zapytała Lucy. 

– Nie mogę się z tym wszystkim pozbierać z powodu szkoły. Część to moje 

notatki z zajęć. Dawno już miałem tu posprzątać. A wiesz – odwrócił ją twarzą 

do siebie – co najbardziej może mi pomóc w tym biurze?

Niezdolna odpowiedzieć, ponieważ patrzył na jej usta tak, że aż zaparło jej 

dech, potrząsnęła tylko głową. 

– Świadomość, że cię tu całowałem. 

Już pierwsze muśnięcie  zelektryzowało Lucy. Od dawna tęskniła za jego 

pocałunkami i za nim samym. Przywarła do niego, rozkoszując się – teraz kiedy 

background image

zdjęty już został niewygodny gips – silnym uściskiem obu rąk Finna. 

Po kilku minutach puścił ją. 

– Wyjdźmy stąd. Pójdź pierwsza, a ja pogaszę światła. 

Lucy   zatrzymała   się   przy   jednym   z   garniturów.   Był   w   dobrym   gatunku. 

Wyobrażała   sobie,   jakby   Finn   w   nim   wyglądał,   gdy   tymczasem   on   sam,   z 

księgami handlowymi pod pachą i papierami w ręce, wyłonił się z ciemnego 

hallu. 

– Dziś wieczorem albo jutro powinienem przejrzeć te wszystkie rejestry. 

Poza tym muszę posiedzieć nad rozdziałem z prawa własności. Mniejsza z tym. 

Powiedz lepiej, jak ci się podobają moje ubrania?

– Niezłe, ale w tej okolicy nie znajdziesz na nie zbyt wielu chętnych. 

– Nie mówisz mi nic nowego. Ale nie stać mnie teraz na zmianę lokalizacji. 

Kiedy startowałem, miałem dość blade pojęcie o interesach. Gdyby było inaczej, 

nigdy nie zdecydowałbym się na to miejsce. 

– A dlaczego w ogóle znalazłeś się w Oklahomie?

– Dostałem sportowe stypendium. Dylem tenisistą. 

– Naprawdę? Ja też kiedyś sporo grałam w tenisa. 

–   Mam   nadzieję,   że   dasz   się   namówić   na   debla.   Mojemu   nadgarstkowi 

przyda się trochę gimnastyki. 

– Zapomniałam już, jak się trzyma rakietę. 

– Myślałby kto, biedna, zgrzybiała staruszka. 

– Śmiej się, śmiej. Mam startować z asem uniwersyteckiej reprezentacji?

– Było, minęło, a w dodatku ta ostatnia kontuzja... 

– Przepraszam, przerwałam ci. Mów, proszę. Przyjechałeś na uniwersytet i 

co dalej?

– Zrobiłem dyplom, a następnie przeniosłem się do Tulsy, gdzie w dużym 

domu   towarowym  przeszedłem   szkolenie   dla   kadry   menedżerskiej.   Sądziłem 

wówczas, że moim powołaniem jest kariera handlowca. Marzył mi się własny 

sklep. 

background image

– A ja marzyłam o pracy w dyplomacji, a nie o orzeszkach! – uśmiechnęła 

się Lucy, gładząc go z czułością po włosach. 

– Oszczędzałem jak wariat, wystarałem się o kredyt, spłaciłem pożyczkę i 

otworzyłem sklep. Przez pewien czas powodziło mi się zupełnie nieźle. Trzy 

lata temu, na krótko przed tym, zanim wszystko zaczęło podupadać, kupiłem 

sobie mieszkanie i samochód. Może to zabrzmi głupio, ale, wiesz – powiedział, 

rozglądając się wokół – czuję się do tego przywiązany. 

– Masz na myśli sklep, prawda?

Finn uśmiechnął się i mocniej przygarnął Lucy do siebie. 

– Ty zawsze potrafisz zmusić mnie do uśmiechu. 

– A wiesz – zagadnęła, kiedy wyszli ze sklepu – mam pluszowego misia, 

który przynosił mi szczęście. 

– Nie ma takich misiów, Lucy. 

– Przypomnij, to ci pokażę mojego Pana PhiPhi. Stoi u mnie w szafie na 

półce. 

Finn roześmiał się i otworzył przed nią drzwiczki samochodu. Pojechali do 

małej japońskiej restauracji w północnozachodniej dzielnicy miasta. Usiedli w 

rogu pod lampionami i obserwowali, jak kucharz przyrządza zamówione przez 

nich danie. Intensywny zapach smażonego mięsa, cebuli i przypraw zaostrzył 

apetyt Lucy. Ledwie zdążyła upić łyk sake z małej czareczki, a już przyniesiono 

im   apetycznie   podsmażone   mięso   i   puszysty   ryż   podany   w   oddzielnych 

naczyniach. Jeszcze nigdy Lucy nie widziała Finna tak odprężonego. Gdyby nie 

te wszystkie kłopoty, pomyślała z bólem serca, jakże inne mogłoby być jego 

życie. 

Kiedy   wieczorem   wrócili   do   domu,   Lucy   zaproponowała,   że   przejrzy   za 

niego księgi buchalteryjne. 

– Zostaw to mnie i rezerwuj czas wyłącznie na naukę. Wiesz, miałam zamiar 

w ten piątek przywieźć do domu własne papiery, lecz znowu nas obrabowano i 

w całym tym zamieszaniu... 

background image

– Jak to... obrabowano? Nic mi o tym nie mówiłaś. 

– Miałeś wtedy na głowie mamę i sprawę Dimples, nie pamiętasz? Spotyka 

mnie to już po raz drugi zastanawiam się, czy nie maczał w tym palców ktoś z 

college’u, bo w pobliżu są akademiki. Myślę, że te napady to sprawka tego 

samego faceta. Oba miary miejsce w piątek około czwartej po południu. 

– Czy w razie czego ktoś może ci pomóc?

–   Mam   urządzenie   alarmowe,   ale   mój   najbliższy   sąsiad,   pan   Preston, 

właściciel sklepu z obuwiem est trochę przygłuchy i mato co do niego dociera. 

No ale lepszy rydz niż nic. 

– Ładna historia. 

– Nie masz większych zmartwień? Nic mi się przecież nie stało. 

– Czy ten gość miał przy sobie broń?

–   A   jak   sobie   wyobrażasz?   W   przeciwnym   razie   nie   oddałabym   mu 

pieniędzy.   Pukawka,   którą   mnie   zaszachował,   wyglądała   co   prawda   niezbyt 

groźnie, ale w końcu mało się na tym znam... No więc, jak? Pozwolisz mi rzucić 

okiem na twoje dokumenty?

Patrzył   na   nią   przez   dłuższą   chwilę   i   nagle   uświadomiła   sobie,   że   Finn 

należy do ludzi, którzy nie podejmują pochopnych decyzji. 

– Naprawdę chciałabyś się tym zająć?

– Nie proponowałabym, gdybym nie chciała. I żadnych pocałunków, dopóki 

nie   skończymy.   Zawołam   cię,   jeśli   będziesz   mi   potrzebny   –   powiedziała   z 

uśmiechem,   wychodząc   do   swego   pokoju,   gdzie   rozłożyła   się   na   łóżku   z 

papierami. 

Szybko zrozumiała, że sprawy mają się tak, jak to przedstawił Finn, czyli 

źle.   Po   pewnym   czasie   odłożyła   pióro   i   z   głową   odrzuconą   na   poduszki 

rozmyślała o sklepie Finna. Kwadrans później poszperała w swojej szafce. 

– Finn? – zawołała wchodząc do kuchni. 

– Słucham?

Miał przekrwione oczy i zmierzwione od ciągłego przeczesywania palcami 

background image

włosy, a przed sobą filiżankę z niedopitą kawą. 

– Bardzo źle, prawda?

Lucy   postawiła   na   stole   brązowego   pluszowego   niedźwiadka,   któremu 

brakowało jednego ucha, a z łapki sypały się trociny. 

– To moja maskotka na szczęście. 

Finn znowu rozgarnął włosy, wziął zabawkę do ręki i obracał ją w palcach, 

wpatrując się w nią takim wzrokiem, jakby po raz pierwszy w życiu zobaczył 

pluszowego misia. 

– To twój Pan PhiPhi?

– Jedyny i niepowtarzalny. Przynosi szczęście. Jest twój, jeśli tylko chcesz. 

– Naprawdę oddałabyś go, ot tak po prostu, w moje ręce? – Finn nie potrafił 

ukryć zdumienia. 

– Będzie mu u ciebie dobrze – odparła, czując falę ciepła na policzkach. 

Finn zerknął na nią z wdzięcznością,  kładąc misia  obok siebie na ławie. 

Lucy   przysiadła   naprzeciwko.   Ciekawe,   pomyślała,   czy   Finn   w   ogóle   zdaje 

sobie sprawę, jak prowokująco teraz wygląda. Siedział bez butów, w rozpiętej 

koszuli. Być może zresztą ta niedbała poza dodawała mu uroku. 

Pragnęła zerwać z ramion tę otwartą na piersi koszulę i pogładzić go po 

włosach, ale tylko powiedziała:

– Zrobimy sobie maleńką przerwę?

– Z dziką rozkoszą. 

Uśmiechnął się i pochylił nad stołem, zbliżając do niej twarz na odległość 

zaledwie paru centymetrów. 

– Caty czas myślałam... 

– Wiem. Aż tutaj było słychać, jak ci mózg puchnie z wysiłku. Pokazała mu 

język z udawaną złością. Spojrzał na nią zaskoczony. 

– Zrób to jeszcze raz, proszę. 

Zdumiona, wystawiła język. Nagle Finn skoczył ku niej i dotknął jej języka 

swoim. Zaczęli się całować i Lucy poczuła, że ogarniają ją płomienie. Kiedy 

background image

wywinęła mu się z uścisku, jęknął. 

– Mógłbym z miejsca rzucić studia w diabły, ale co z tego. I tak zostanie to 

przeklęte ślęczenie nad cyframi w sklepie, a tego rzucić nie mogę, jeśli w ogóle 

mam się utrzymać na powierzchni. Cokolwiek jednak się stanie, chcę i muszę 

się z tobą stale spotykać. 

– Właśnie o tym chciałabym z tobą porozmawiać. Mam pewien pomysł. 

– Za każdą pomoc z góry dziękuję. 

– Posłuchaj, w interesach radzę sobie o niebo lepiej niż ty. 

– I co z tego?

– Nie pracuję w soboty i w niedziele. Na najbliższą sobotę umówiłam się już 

z   rodzicami,   ale   w   następną   chciałabym   pojechać   do   twojego   sklepu. 

Zobaczymy,   czy   potrafię   coś   dla   ciebie   zrobić.   Po   prostu   pozwól   mi   tylko 

porządzić się tam przez jeden dzień. Co ty na to?

–   Daję   ci   wolną   rękę,   kochanie.   Możesz   tam   pojechać,   kiedy   chcesz:   w 

sobotę, w poniedziałek, jak ci będzie pasowało. Ale za to w sobotni wieczór 

niech szlag trafi egzaminy, zakończenie semestru, Dimples, jej holenderskiego 

Wielkiego   Guya   i   co   tam   jeszcze   chcesz,   zabieram   cię   na   kolację.   Zgoda? 

Zaklepane?

– Zaklepane. Wracaj do swojej pracy, a ja muszę jeszcze przemyśleć kilka 

rożnych spraw. Zamierzała wstać od stołu, lecz Finn chwycił ją przez blat za 

przegub dłoni. 

– Chodź tu do mnie – poprosił z uśmiechem. Potrząsnęła głową. 

– Nic z tego. Prawko. Już zapomniałeś?

Puścił   ją,   naburmuszony,   i   wzruszył   ramionami,   gdy   zabierała   ze   stołu 

filiżankę z kawą. Po drodze do swego pokoju Lucy odwróciła się. 

– Finn, ty dzierżawisz ten mały domek, w którym mieści się sklep, prawda?

– Nie mam forsy na nic większego. 

– Czy właściciel miałby coś przeciw, gdybyś przemalował ten twój domek?

– Daj spokój, Lucy. – Finn ściągnął brwi. – Nie wymyślaj nic kosztownego. 

background image

Malowanie niewiele tu pomoże. Przyjrzyj się okolicy. 

– Przeszkadzałoby mu to, czy nie?

– Na Boga, nie. Powiedział mi, że mogę robić, co chcę, ale nie dołoży  

własnej kieszeni grosza, jeśli tylko nie będzie musiał. Uzgodniliśmy to ze sobą 

już na samym początku. 

– Świetnie – powiedziała Lucy i z uśmiechem wróciła do sypialni, żeby 

zrobić spis tego wszystkiego, czego, jej zdaniem, wymagał sklep, jeśli miał się 

podnieść z ruiny. 

Przed pójściem spać weszła jeszcze na moment do salonu, aby popatrzeć na 

Finna.   Stał   przy   zlewie   w   kuchni   i   nalewał   kawę,   drugą   zaś   ręką   w 

charakterystyczny   dla   niego   sposób   wichrzył   sobie   w   zamyśleniu   włosy. 

Usłyszała, jak coś do siebie pomrukuje, po czym znowu usiadł i zniknął jej z 

oczu. Poszła do łóżka, ale nie mogła zasnąć. Kręciła się i przewracała z boku na 

bok, rozważając plany związane ze sklepem Finna. 

Rano   znalazła   na   poduszce   karteczkę:   „Serdeczne   dzięki   za   przerobienie 

słupków. Należy mi się złoty medal za to, że jestem dobrym kumplem i nie 

zakłóciłem snu pięknej damy. Padam. Dobranoc. Grają capstrzyk. Czekam na 

sobotni wieczór. Dziękuję za Pana PhiPhi. Z miłością. Finn”. 

Pogładziła kartkę. Czy Finn kończył swe liściki ot tak, machinalnie, utartym 

frazesem bez znaczenia, czy też kryło się za tym coś więcej?

background image

7

W piątkowe popołudnie Lucy pożegnała się z odjeżdżającą właśnie na cały 

dzień   Nan   i   zamierzała   już   wnieść   do   środka   swój   przenośny   stolik,   kiedy 

zauważyła, że od frontu zatrzymuje się znajomy samochód. 

Z plikiem książek pod pachą Finn wszedł do sklepu. Koło niego, przy nodze, 

warczał brązowy pies o załamanych uszach. 

– Cześć! Gdzie jest Nan?

– Właśnie wyszła. Co to, masz nowego psa?

– Skądże znowu – odparł, biorąc ją w ramiona i całując. 

–   Finn,   ktoś   tu   może   wejść   –   powiedziała,   po   dobrych   paru   minutach 

wymykając mu się z objęć. – A poza tym, co y tu robisz o tej porze i w dodatku 

z jakimś psem?

– Przyjechałem, żeby bronić cię przed rabusiami. A to jest pies podwórzowy. 

Lucy kręciła się niespokojnie, spoglądając w poczciwe, brązowe psie oczy. 

Pies usiadł u jej stóp merdał krótkim, sterczącym pionowo ogonem. 

– Nie mogę tu trzymać takiego dużego psa. 

– Będzie ci towarzyszył w sklepie tylko za dnia, a na noc przywieziesz go do 

mnie. 

– Nie wiedziałam, że w naszym osiedlu wolno trzymać zwierzęta. 

– Wolno. Sprawdziłem to w umowie. 

– No i co, moje maleństwo – Lucy przyklękła, żeby pogłaskać psa i podrapać 

go za uchem. – Popatrz, jaki śliczny. 

– Zły jak diabeł, mówię ci. 

– To dlaczego jeszcze cię nie ugryzł?

– Do nie ma w zwyczaju gryźć rodziny. To mój własny pies. Tata przysłał 

mi go samolotem z Iowy. Na moją prośbę!

– Coś takiego!

background image

Finn zadał sobie dla niej tyle trudu. Nie potrafiła ukryć szczęścia. 

– Gryzie wszystko, co się rusza, z wyjątkiem rodziny swego pana. Na noc 

będę go zabierał do siebie. Świetnie się tam zmieści razem z Dimples, Mike’em 

i Willem. 

– Jakoś nie chce mi się wierzyć, by ten grzeczny pies komukolwiek mógł 

dać do wiwatu. 

– Ale to prawda. 

– Jak się wabi?

– Jaskier. To mama nadała mu imię. •

– Jaskier – powtórzyła Lucy i pies z zadowoleniem pokręcił ogonem. – Jaka 

to rasa?

– Airedaleterier. Jeśli pozwolisz, usiądę przy oknie i pouczę się trochę. Będę 

miał stąd dobry widok na ulicę. Następnym razem... – zerknął wymownie na 

krzesło z kutego żelaza – przywiozę chyba sobie poduszeczkę. 

– Jak to – następnym razem?

– Powiedziałaś, że okradziono cię dwukrotnie w piątkowe popołudnie. Będę 

więc przyjeżdżał w każdy piątek na parę godzin. 

– Ale... 

– Żadne ale. Tutaj też mogę się uczyć. Fala ciepła ponownie ogarnęła Lucy. 

– Dziękuję. 

– Nie ma za co. 

Wyszczerzył zęby w uśmiechu, przystawił sobie krzesło do frontowego okna 

i zaczął czytać, pies zwinął się w kłębek i położył przy jej nodze. 

Rankiem   w   poniedziałek   Lucy   uzupełniała   właśnie   zapas   orzeszków   w 

metalowych pojemnikach, kiedy przyjechała Nan. 

– Cześć, to ja – zawołała Nan, wyłaniając się z korytarza. Jej jasne włosy 

falowały na ramionach przy każdym kroku. Nagle stanęła jak wryta, zaskoczona 

widokiem psa. – A to co znowu?

– To Jaskier, nasz obrońca. Finn posłał po niego aż do Iowy, specjalnie dla 

background image

mnie. 

Pies zamerdał ogonem. 

– I to ma być pies obronny? – zakpiła Nan. – Jaskier? Kiedy otwierałam 

tylne wejście, nie słyszałam, żeby choć zaszczekał. – Ostrożnie zbliżyła się, by 

pogłaskać zwierzę. Pies radośnie zatańczył na zadzie. – Mo, ho, a to mi dopiero 

bestia!

Obie się roześmiały. 

– Wiesz, Finn obiecał przyjeżdżać tu w każdy piątek na godzinę lub dwie 

przed zamknięciem. 

– To ładnie z jego strony. 

–   Wypada   więc   tylko   nic   tracić   nadziei,   że   złodziej   nie   zmieni 

dotychczasowego  rozkładu zajęć. Znowu się roześmiały  i Lucy poszła umyć 

ręce przed rozdzielaniem do pojemników kolejnej porcji fistaszków. Po paru 

minutach pracowała już w najlepsze. 

– Miałam zamiar cię zapytać – wycedziła Nan dziwnie oschłym tonem – jak 

ci się udała sobotnia randka, ale chyba już nie muszę... 

Lucy podniosła na nią zdziwiony wzrok. 

– Dlaczego?

– Popatrz sama, co ty wyprawiasz. 

Lucy o mało nie zawyła ze zgrozy. Wsypała łuskane prażone  fistaszki  do 

pojemnika z orzeszkami w łupinach. 

Nan skrzyżowała ręce na piersiach. 

– Musiało być świetnie, co?

– Świetnie? Po prostu genialnie!

– I co? Pan Mundy nic ci nie zaproponował? Nie składał żadnych deklaracji? 

A kiedy następna kolacja we dwoje?

Lucy wzruszyła ramionami i zabrała się do przebierania orzeszków. 

– Zbliża się   koniec  semestru,   więc ma   jeszcze   więcej  pracy  niż  zwykle. 

Jeden z dwóch jego pracowników choruje, więc sam musi godzinami uwijać się 

background image

w sklepie. Wyjedziemy w przerwie międzysemestralnej. 

– Na całe lato? – Oczy Nan zrobiły się okrągłe. 

–   Skądże   znowu!   On   chodzi   do   letniej   szkoły.   Mówię   o   tygodniowej 

przerwie między semestrem wiosennym a letnim. 

–   Nie   powiem,   żeby   cię   zbytnio   rozpieszczał.   –   Nan   była   kompletnie 

rozczarowana. – Wiesz, wydaje mi się, że nie można chyba traktować poważnie 

faceta, który poświęca więcej czasu książkom niż swojej dziewczynie. 

– Nan, ja rozumiem, dlaczego tak jest. To się przecież kiedyś zmieni. 

–   Daj   spokój.   Dobrze   wiesz,   że   mam   rację.   Mogłabyś   spotykać   się   z 

niejednym   naprawdę   klawym   chłopcem,   a   związałaś   się   z   jakimś   molem 

książkowym. 

Dendelen, dendelen, rozległ się dźwięk mosiężnego  dzwonka i na widok 

Finna serce Lucy podskoczyło z radości. W dodatku miał  na sobie ten sam 

elegancki granatowy garnitur co w sobotni wieczór i wygląda! znakomicie. Ależ 

był przystojny!

Pies wybiegi mu na spotkanie. 

– Cześć, Lucy – powitał ją Finn, przeciągając słowa, i uśmiechnął się do 

niej. 

–   Cześć!   –   powiedziała   bez   tchu.   Uświadomiła   sobie,   że   powinna   go 

przedstawić Nan. – Poznajcie się, proszę. Finn Mundy. Nan Taylor. 

Jakby kosztowało go to wicie wysiłku, Finn z ociąganiem odwrócił oczy od 

Lucy i przywitał się z Nan. 

– Dzień dobry. Milo mi panią poznać. Lucy dużo mi o pani opowiadała. 

–   Wzajemnie.   Zaraz   was   zostawię   samych,   tylko   wezmę   stąd   skrzynkę 

fistaszków.   A   tak   przy   okazji...   Mam   wrażenie,   że   to   pan   jest   prawdziwym 

winowajcą. Proszę tylko popatrzeć. – Ruchem głowy pokazała na zmieszane ze 

sobą łuskane i niełuskane orzeszki. 

Widząc,   jak   wzrok   Finna   ślizga   się   między   nią   a   orzeszkami,   Lucy 

wybuchnęła śmiechem. 

background image

–   Dokąd   poszła   Nan?   –   zapytał   łagodnie,   kładąc   dłoń   na   kontuarze   i 

rozglądając się po sklepie. 

–   Pewnie   jest   na   zapleczu.   Mam   tam   maleńki   kantor   i   pomieszczenie 

magazynowe. 

– Zatem mogę całować cię bez przeszkód. Lucy przechyliła się ku niemu 

przez ladę. 

– Już myślałam, że zapomniałeś. 

Zaledwie   musnął   ustami   jej   wargi,   ale   kiedy   tylko   się   wyprostował, 

zapragnął prawdziwego pocałunku. I pewnie długo by się tak całowali, gdyby 

nie przerwało im skrzypnięcie drzwi. 

– Och, przepraszam – żachnęła się Nan. 

– Na mnie już czas. 

Finn zabierał się do wyjścia, lecz Lucy pragnęła zatrzymać go jak najdłużej. 

– Do twarzy ci w granatowym, wiesz?

–   Mam   spotkanie   w   banku   w   sprawie   pożyczki   –   odparł   bez   uśmiechu, 

jednak znów zajaśniały mu oczy, gdy tylko zerknął na pojemnik ze zmieszanymi 

orzeszkami. Mrugnął do Lucy. – Miło było cię poznać, Nan. Może następnym 

razem uda się nam porozmawiać dłużej. 

– Będzie mi bardzo miło. Do zobaczenia. Po chwili wsiadł do samochodu i 

odjechał. 

Lucy spojrzała na Nan z niemym pytaniem w oczach. 

– Umówiliście się na następne spotkanie? – indagowała Nan. – Mam na 

myśli kolejną, prawdziwą randkę. 

–   Finn   mówi,   że   pójdziemy   gdzieś   we   dwoje,   jak   tylko   skończą   się 

egzaminy. To już niedługo. Za dwa tygodnie. 

– Ty masz cierpliwość, dziewczyno. Nie dla mnie taka zabawa. 

W   sobotę   rano,   kiedy   Finn   poszedł   na   zajęcia,   Lucy   założyła   dżinsy, 

pozbierała namalowane przez siebie afisze reklamowe i załadowała drabinę do 

bagażnika. 

background image

Kiedy weszła do sklepu Finna, nie było tam ani jednego klienta, kręcił się 

tylko jakiś młody rozczochraniec ze słuchawkami na uszach. Krygując się przed 

dwuskrzydłowym lustrem”, tańczył w rytm muzyki dobiegającej z walkmana. 

– Dzień dobry! – zawołała. Nie uzyskawszy odpowiedzi, podeszła bliżej. I 

tym   razem   nie   zareagował   na   jej   donośne   „dzień   dobry”,   wobec   czego 

przesunęła się tak, by musiał zauważyć jej odbicie w lustrze. 

– Witam! – wrzasnęła z całych sił. 

Dopiero wówczas dostrzegł ją i wyłączył radio. Zdjął słuchawki i powiesił je 

na szyi, mierząc wzrokiem odbitą w lustrze postać Lucy, aż wreszcie raczył się 

odwrócić. 

– Czym mogę służyć? – wycedził nieprzyjemnym tonem. 

Lucy   najchętniej   natychmiast   wyszłaby   ze   sklepu.   Wysunęła   jednak 

wojowniczo podbródek i, starając się nadać swemu głosowi lodowate brzmienie, 

postanowiła nie bawić się w ceregiele. 

– Nazywam się Lucy Reardon. Jestem umówiona z panem Mundym. – Z 

twarzy   mężczyzny   dało   się   wyczytać   tak   wielkie   rozczarowanie,   że   Lucy   z 

trudem powstrzymała uśmiech. – Przyjechałam, żeby trochę rozejrzeć się po 

sklepie i co nieco zmienić. Zwłaszcza dekoracje. 

– Tej norze już mało co może zaszkodzić. – Młody człowiek wykrzywił się i 

omiótł wnętrze sklepu pogardliwym spojrzeniem.  – Harold Marshall, pseudo 

Kutwa, jak mówią na mnie moi obłudni przyjaciele. 

Wyciągnął do niej rękę na powitanie i Lucy, nie bez wahania, podała mu 

swoją. Zacisnął palce, przytrzymując jej dłoń. 

– Chodzisz z Mundym na serio? A gdzie pierścionek?

– Nadzwyczaj serio – odparła Lucy, próbując oswobodzić rękę. 

– Ach dziewczyno, dziewczyno – mizdrzył się Marshall – dzięki tobie życie 

znowu ma smak. Nieczęsto mamy tutaj damską klientelę. 

– Znajdzie mnie pan za zewnątrz, panie Marshall. Idę malować. 

– Po co ten cały pośpiech, dziecinko? Pokazałbym ci tutaj to i owo... 

background image

Wziął ją za rękę i zamierzał pociągnąć za sobą, lecz Lucy wyrwała mu się i 

odskoczyła do tyłu. 

– Bardzo pana przepraszam, mam mnóstwo pracy. Chciałabym skończyć, 

zanim przyjedzie pan Mundy. A to już niedługo – powiedziała z naciskiem, 

czując w sobie narastającą wściekłość. 

Harold   Marshall   w   dalszym  ciągu   wpatrywał   się   w   nią   bezczelnie   i   bez 

żenady. Włączył walkmana. 

– No, no, nie bądź znowu taką mrówką. Lubisz tańczyć?

– Nie, nie lubię. 

–   Moglibyśmy   wywiesić   tabliczkę   z   napisem:   ZAMKNIĘTE,   przekręcić 

klucz i trochę sobie potańczyć, no nie?

Uśmiechnęła się, próbując powstrzymać wybuch gniewu. 

– Niestety, panie Marshall, to odpada. 

Odwróciła się do wyjścia, lecz Marshall zabiegł drogę, chwytając ją za rękę. 

– No, nie bądź taka, laleczko. Chodź, zatańczymy. Pokażę ci parę numerów. 

Tego już było za wiele. Lucy straciła cierpliwość i nie zamierzała udawać, że 

jest inaczej. 

– Zabieraj pan te łapy – powiedziała cicho, lecz dobitnie. – Radziłabym 

uważać. To w końcu ja złamałam Muiu!y’emu rękę. 

Marshall zamrugał powiekami i puścił ją, a oczy ze zdumienia zrobiły mu się 

całkiem okrągłe. 

–   O   Boże,   czyżbyś   to   ty   miała   ten   czarny   pas?   Mundy   mówił   mi,   że 

przyjaźni się z kimś, kto jest karateką i ma czarny pas. 

Lucy uśmiechnęła się słodziutko. 

– To właśnie ja. 

–   Coś   takiego!   –   Marshall   był   autentycznie   wystraszony.   –   Jeśli   tak,   to 

możesz sobie już fruwać. Wesołego malowania. 

Zrobił Lucy przejście i zajął się porządkowaniem sportowych marynarek na 

stelażu.   Oddzielony   rzędem   wieszaków,   rzucał   jej   tylko   raz   po   raz   szybkie 

background image

spojrzenia. 

–   Ależ   ty   w   ogóle   nie   masz   mięśni!   Lucy   zatrzymała   się   w   otwartych 

drzwiach. 

– Nie muszę. Wszystko polega na odpowiedniej koordynacji ruchów. Proszę 

zapytać pana Munoyego, jak było z jego ręką. 

Harold   wycofał   się   jeszcze   głębiej   między   ubrania,   a   Lucy   wyszła 

rozładować   bagażnik.   Dziesięć   minut   później   malowała   już   z   pasją   fronton 

sklepu. Pracowała zawzięcie, pewna, że Finn zjawi się najpóźniej w południe. 

Bardzo chciała zrobić coś takiego, co Finn zauważy od razu po przyjeździe. 

O wpół do dwunastej zeszła z drabiny, żeby umyć pędzle, zamknąć puszki z 

farbą i umyć ręce. Przywiązała sznurki do końca papierowych taśm, a następnie 

umocowała je nad oknami. Podobało jej się to, co zrobiła. – Dalej nic pójdzie 

tak prosto – mruknęła do siebie widząc, że samochody wciąż mijają sklep bez 

zatrzymania. 

Początkowo   ze   względu   na   tego   głupka,   Harolda   Marshalla,   zamierzała 

zaniechać   dalszych   prac,   ale   teraz,   rozprostowując   plecy,   postanowiła   nic 

rezygnować. 

Zajrzała przez okno. W sklepie był jakiś klient. Oglądał ubrania, podczas 

gdy Harold Marshall stał z tyłu oparty o ścianę. Lucy zrobiła głęboki wdech i 

weszła do środka. 

– Panie Marshall, na momencik, chciałabym prosić pana o pomoc. Trzeba 

wystawić przed sklep stelaż z ubraniami. 

– Co takiego? Przed sklep?

– Otóż to. Jest piękna pogoda i nic im się nie stanie. Będę je miała na oku. 

Harold rzuci! klientowi krótkie „zaraz wracam” i szepnął do Lucy:

– A ja sądziłem, że sama dasz radę wytaszczyć te wieszaki. 

– Przez drzwi? Widzisz przecież, jakie to nieporęczne. 

Przyznał   jej   rację   i   wspólnymi   silami   ustawili   stelaż   na   zewnątrz. 

Zerknąwszy na pomalowany fronton budynku, Harold aż gwizdną! z uznania. 

background image

– No, no. Ładny kawa! roboty. Lucy nie ukrywała swego zadowolenia. 

– Teraz sklep przynajmniej widać. 

– To słabo powiedziane. Aż kluje w oczy. 

– Właśnie o to chodzi – przytaknęła wesoło Lucy. – Może w  ten  sposób 

ściągniemy   klientów.   Rozwinęła   jeszcze   jedną   taśmę   i   przewiązała   nią   cały 

wieszak. 

Z   samochodu,   który   zaparkował   na   maleńkim   podjeździe   przy   budynku, 

wysiadł jakiś człowiek i wszedł do sklepu. Marshall bez słowa popatrzył na 

Lucy   i   udał   się   w   ślad   za   nim.   Odczekała   chwilę,   aż   Harold   zajął   się 

dobieraniem  odpowiadającego   klientowi  rozmiaru,  a  następnie  błyskawicznie 

pobiegła do swego samochodu, wyjęła z niego jakieś swoje ubrania i wróciła do 

środka. Jednym ruchem porwała z wieszaka granatową marynarkę. 

– Idę na zaplecze – rzuciła Haroldowi, przechodząc obok. 

Zamknęła   drzwi   i   zastawiła   je   krzesłem   na   wypadek,   gdyby   Haroldowi 

przyszło do głowy ją niepokoić. Najszybciej jak potrafiła, zmieniła ubranie i 

opuściła   kantor.   Harold,   zajęty   obsługiwaniem   dwóch   klientów,   nic   mógł 

zawracać jej głowy. Lucy odetchnęła z ulgą. Uśmiechnęła się i przeszła obok, 

odprowadzana męskimi spojrzeniami. 

–   Ona   ma   czarny   pas   –   dobiegi   ją   jeszcze   szept   Harolda   i   pełne 

niedowierzania   głosy   klientów.   Lucy   starannie   obejrzała   się   w   lustrze.   Na 

głowie z fasonem trzymał się męski kapelusz z wąskim rondem. Miała na sobie 

białą koszulę z jaskrawoczerwonym krawatem, granatową, męską marynarkę, a 

do tego swoje  zwykle ażurowe  pończochy  i czerwone pantofle.  Na moment 

ogarnął ją strach, że Finn nie zaakceptuje tej maskarady i coś ją ścisnęło w 

gardle, lecz szybko wzięła do ręki wymalowany czerwoną farbą afisz z napisem: 

SPRZEDAŻ i stanęła na krawężniku. Samochody mijały ją obojętnie, lecz nie 

przejęła się tym zbytnio. Jeśli kierowcy zauważą i zapamiętają sklep, być może 

kiedyś tu wstąpią. 

background image

8

Finn   stanął   jak   wryty,   spoglądając   to   na   swój   sklep,  to  na   stojącą   na 

krawężniku dziewczynę. Podeszła do niego z bijącym sercem. Cieszyła się, iż 

wreszcie   przyjechał,   a   zarazem   ogarnęła   ją   panika,   że   Finnowi   nie   będą 

odpowiadały wprowadzone przez nią zmiany. 

– Musiałaś chyba wstać o północy, żeby zdążyć to wszystko zrobić – powitał 

ją, kręcąc głową. 

– Wcale nie. Prawdę mówiąc, przyjechałam tu parę minut po dziewiątej. 

– Boże, co ty... – Zbliżył się, by zajrzeć jej w twarz. Zauważył również, że 

do   sklepu   wszedł   właśnie   jakiś   człowiek.   –   Jesteś   cudowna   –   powiedział   z 

uśmiechem. – Chodź, przedstawię ci Harolda. 

– ‘Kutwę? Powinieneś był mnie przed nim ostrzec. 

–   Nie   rozumiem.   –   Brwi   Finna   podniosły   się   wysoko.   –   Dlaczegóż   to 

miałbym cię przed nim ostrzegać?

– Trzeba widocznie być kobietą, żeby zauważyć to, czego ty nie widzisz. To 

wstrętny obłudnik. 

– Harold? Co też ty mówisz?

–   Atak,   tak   –   Lucy   potrząsnęła   głową.   –   Czy   on   w   ogóle   ma   jakieś 

kwalifikacje? Finn oblał się rumieńcem. 

– Prawdę mówiąc, mizerne, ale ja kiepsko płacę. A co on takiego zrobił? 

Przygadał ci? Może wypytywał zbyt nachalnie?

– Skromnie powiedziane. 

– No wiesz, ubrałaś się tak, że mógł... 

–   Mylisz   się,   skarbie   –   zaoponowała   Lucy   naśladując   Dimples.   – 

Przyjechałam tu rano w starych dżinsach i najzwyczajniejszej bluzce. 

– Wiesz, słoneczko, muszę ci to jednak powiedzieć. Nawet w tych, jak to 

mówisz,   starych   ciuchach,   potrafisz   wstrzymać   ruch   uliczny   skuteczniej   niż 

background image

czerwone światło. 

– Och, co ty – zawstydziła się Lucy, oszołomiona komplementem. Zatkało ją 

na moment i straciła wątek. – A co do tego tam Harolda, no cóż, musiałam się 

przed nim bronić. 

– Sądziłem zawsze, że Harold kocha się wyłącznie w swoim walkmanie. Nie 

ma  głowy do niczego poza muzyką dyskotekową. Ale skoro tak, to... Ja  go 

chyba zatłukę. 

– Nie denerwuj się. Dał mi  w końcu spokój. Uważa teraz, że uprawiam 

karate i mam czarny pas. Przez chwilę Finn patrzył na nią z otwartymi ustami i 

nagle aż zatoczył się ze śmiechu. 

– Skąd mu coś takiego strzeliło do łba?

– Miałeś pękniętą kość ręki, prawda?

– A ty mu powiedziałaś, że to twoje dzieło?

–   No   wiesz,   zapytał   mnie,   czy   mam   czarny   pas,   no   to   skwapliwie 

odpowiedziałam,  że tak. Miałam mu  wyjaśniać, że noszę czarny pas, ale do 

pończoch?

Finn dusił się ze śmiechu. 

– Ale narozrabiałaś! Czy mogłabyś teraz odłożyć na bok tę robotę i przyjść 

do kantoru?

– Obiecałam Haroldowi, że popilnuję ubrań, żeby nikt nic nie ukradł. 

– Nikt tu niczego nie ukradnie. To jest wprawdzie stara dzielnica, ale ludzie 

na ogół są porządni. Zresztą nie pójdziemy na długo. 

Podał   jej   ramię,   w   sklepie   zaledwie   kiwnął   głową   Marshallowi   i   zaraz 

zamknęli się w kantorku. Finn przyciągnął do siebie Lucy. 

–   Co   masz   pod   spodem,   kotku?   –   droczył   się   z   nią,   rozpinając   guziki 

granatowej marynarki. 

– Opalacz. 

– Och, ty... Naprawdę nie musiałaś robić dla mnie tego wszystkiego. I tak 

stracona sprawa. 

background image

– Niekoniecznie. 

Serce   zaczęło   jej   walić.   Finn   był   najwyraźniej   zadowolony   z   tej   małej 

rewolucji, którą przeprowadziła w jego sklepie. 

– Widzisz, nauka zajmuje mi piekielnic dużo czasu... 

Objął ją jeszcze mocniej i zaczął całować jak szalony, a ona poddawała mu 

się z miłością. W końcu oderwali się od siebie. 

– Cudowne. Wspaniałe. Dzięki – powiedział Finn. 

– Co jest wspaniałe?

– Całowanie się z tobą, twoje pomysły, wszystko. Miała ochotę tańczyć z 

radości. 

– Tak się bałam, że tego nie zaakceptujesz. 

– Och, Lucy! Kiedy tylko będzie mnie stać na nowy szyld, zmienię nazwę na 

„Pomarańczowy sklep”, ponieważ tak właśnie wszyscy go będą nazywali. Ale... 

– Ale co?

–   Ale   miałbym   jedna   prośbę.   Chciałbym,   żeby   moja   dziewczyna   nie 

paradowała półgoła po Czternastej Ulicy. 

Lucy roześmiała się, zadowolona. 

– Finn, co ty mówisz? Jaka twoja dziewczyna?

– Przypomnij mi dziś wieczorem, to ci to bliżej wytłumaczę. 

– To obietnica?

W odpowiedzi pocałował ją znowu. Odwzajemniła pocałunek, lecz odsunęła 

się, gdy opuścił ręce na jej biodra. 

–   Ręka   musi   ci   wydobrzeć   –   powiedziała   bez   sensu,   czując,   że   ma 

wyschnięte gardło. 

– Co? Nie żartuj. Naprawdę nie chcę, żebyś w tym stroju defilowała przed 

sklepem. Kierowcy mogą ci robić jakieś niedwuznaczne propozycje. 

– Prędzej już twój pracownik. 

– Czy wytłumaczyłaś mu wystarczająco jasno, co nas łączy?

Nadarzała   się   doskonała   okazja,   by   zapytać   wprost,   jakie   miejsce   Finn 

background image

wyznaczał jej w swoim życiu. Studia, sklep, widmo krachu... A ona sama – 

czyżby   gdzieś   na   samym   końcu?   Postanowiła   jednak  nie  zadawać   żadnych 

pytań, uznawszy, że lepiej będzie, jeśli wyjaśnienia wyjdą od Finna. 

– Próbowałam, ale to do niego nie dotarło. 

– Nie przypuszczałem, że coś takiego może mu w ogóle przyjść do głowy. 

Finn zdjął marynarkę z ramion Lucy, odłożył na biurko i zaczął rozpinać jej 

bluzkę. Zachichotała. 

– Przebiorę się i wracam na drabinę. Naprawdę podoba ci się przód?

– Boski – odparł, nie odrywając oczu od jej piersi. 

– Mam na myśli front sklepu. Oj, Finn... – Nie zapominaj, że jesteś w pracy 

– powiedziała suchymi ustami. – Finn, proszę cię – wyszeptała, ale przyciągnął 

ją do piersi, zgłodniały, i obsypał pocałunkami. Zarzuciła mu  ręce na szyję, 

wtulając się w niego. Nagle przestało ją obchodzić, że jest środek dnia i że 

znajdują się w kantorze. 

Z tego stanu słodkiego upojenia wyrwały ją dopiero dobiegające ze sklepu 

głosy. 

– Uważaj, ktoś idzie! – Momentalnie odepchnęła go od siebie. – Cieszę się, 

że podobał ci się odnowiony fronton. Chciałam ci zrobić niespodziankę. 

–   I   udało   ci   się.   W   całej   Oklahomie,   a   może   i   na   całym   południowym 

zachodzie, nie ma teraz takiego sklepu, jak mój. Dziękuję ci. 

– Nie ma za co. Lepiej nie dziękuj, dopóki się naprawdę nie odkujesz. – 

Machnęła lekceważąco ręką, lecz serce rosło jej z radości. 

– Nie może być inaczej!

Lucy przesunęła palcami po zakładce na przodzie białej koszuli Finna. 

– Czyżby udzielił ci się mój optymizm?

– . Bardzo możliwe. – Zrobił oko i wyszedł, pozwalając jej spokojnie się 

przebrać. 

Po zamknięciu sklepu poszli na hamburgery, a potem pojechali do domu, 

każde swoim samochodem. 

background image

–   Rozmawiałem   z   Marshallem   –   rzekł   Finn,   kiedy   wysiedli   przed 

budynkiem. – Wygłupiał się tylko, a w ogóle, jak próbował mi tłumaczyć, to 

skąd miał wiedzieć, jak to z nami jest. On chyba naprawdę uwierzył w to, że 

złamałaś mi rękę, bo mówi, że odechciało mu się startować do ciebie. 

Lucy dotknęła ręki Finna. 

– Ale ty nic zrezygnujesz, prawda?

W odpowiedzi otoczył ją ramieniem. Z jego mieszkania dobiegały śmiechy i 

muzyka, więc Lucy znowu zaproponowała, żeby przyszedł do niej się uczyć. Już 

na   schodach   zauważyli   jakiś   duży   napis   na   drzwiach   jej   mieszkania. 

KRYJÓWKA FINNEGANA – odczytał głośno Finn i wybuchnął śmiechem. 

– No tak, to oczywiście sprawka moich braci. Poznaję pismo Willa. 

Zdjął tabliczkę i włożył ją sobie pod pachę, wchodząc za Lucy do środka. 

Kiedy   wkrótce   potem   zasiadł   w   kuchni   nad   książką,   Lucy   zabrała   napis   i 

umieściła go w swoim pokoju. 

Trzy tygodnie później, którejś upalnej nocy, Lucy podniosła się z łóżka i 

stanęła w progu sypialni. Mieszkanie było klimatyzowane, lecz mimo to Finn 

ściągnął koszulę. Spacerował półnagi po kuchni, mrucząc coś do siebie. Lucy 

poczuła   się   nagle   samotna   i   jakby   trochę   oszukana.   Najbardziej   w   świecie 

pragnęła teraz znaleźć się w ramionach Finna, lecz odwróciła się cichutko i 

poszła do łóżka. Nie mogła zasnąć i leżała z szeroko otwartymi oczami, myśląc 

o tym mężczyźnie, od którego dzielił ją tylko korytarz. Słyszała, jak chodzi i 

mruczy coś pod nosem. Po zakończeniu semestru wiosennego mieli dla siebie 

całe siedem dni. Kilka razy poszli wieczorem do restauracji, byli w teatrze i w 

kinie. Raz nawet wybrali się potańczyć. Tydzień minął nic wiadomo kiedy i 

zaczął się semestr letni. Rozmyślała o tym wszystkim bez końca, aż wreszcie w 

domu zapadła cisza. Nagle Lucy usłyszała kroki. 

W   ciemnych   drzwiach   pokoju   pojawił   się   zarys   wysmukłej   sylwetki   i 

szerokich ramion. Finn przyszedł zapewne po to, aby jak zwykle zostawić jej 

karteczkę na pożegnanie. Uniosła głowę. 

background image

– Skończyłeś?

– Nic śpisz jeszcze? – Drgnął zaskoczony. – Jest po drugiej. 

– To przez ten upał. 

Zaszeleściła jasnoniebieska pościel i Lucy usiadła na łóżku, odkrywając się 

do   połowy.   W   pokoju   było   ciemno.   Jedynie   światło   zapalone   w   salonie 

rozjaśniało nieco mrok. 

– Czy słyszałaś, jak mówię do siebie?

–   Tak   –   przyznała   cicho,   całkowicie   pochłonięta   widokiem   jego   nagiej, 

zarośniętej piersi. 

Był szczupły, lecz ładnie umięśniony. Wiedziała, że od kiedy zdjęto mu gips 

dużo się gimnastykował. Usiadł przy niej na łóżku, wachlując się kartką papieru. 

– Przyniosłem ci karteczkę na dobranoc – powiedział niby to od niechcenia, 

lecz jednak zmienionym głosem. Nienaturalnie przeciągał słowa. 

Lucy zrobiło się nagle straszliwie gorąco i duszno. Bała się zdradzić choćby 

słowem.   Pragnęła   chwycić   go   za   rękę,   przyciągnąć   do   siebie   i   poczuć 

obejmujące ją ramiona. Splotła palce na kołdrze. Finn wyciągnął rękę i odgarnął 

jej włosy z ramienia. 

– Świetnie wyglądasz – powiedział zmęczonym głosem. 

Dzieliło   ich   teraz   zaledwie   parę   centymetrów.   Miał   potargane   włosy, 

zauważyła też, że dżinsy zjechały mu nisko na płaski brzuch. Zrobiło się jej go 

żal i dużo by dała, by poweselał. Ale kiedy spojrzała na kształtne, zmysłowe 

usta Finna, współczucie ustąpiło pożądaniu. Napotkała jego wzrok i odnalazła w 

nim swoje pragnienia. 

Przytulił dziewczynę nagle do siebie i zaczął całować, aż zakręciło się jej w 

głowie, jakby stanęła na krawędzi Wielkiego Kanionu. Delikatnie ułożył Lucy 

na łóżku, nakrył sobą i uniósł na moment głowę. 

– Chcę ciebie, wiesz?

Przesunęła dłonie splecione na jego plecach i objęła go w pasie. W uszach 

czuła uderzenia serca. 

background image

–   Wiem   –   szepnęła,   gładząc   i   zapamiętując   palcami   kształt   jego   ciała. 

Popatrzył na nią poważnie. 

– Kocham cię, Lucy. 

Z radości serce o mało nic wyskoczyło jej z piersi. 

– Czekałam, aż mi to powiesz. Ja też cię kocham. 

Zamknął jej usta pocałunkiem, wczepiając palce we włosy, i znowu poczuła 

na   sobie   jego   ciężar.   Ich   nogi   splotły   się   i   ciałem   Lucy   wstrząsnęły   nagle 

dreszcze pożądania. Miała wrażenie, jakby na tę noc czekała całą wieczność. 

Poruszyła na bok głową. 

– Twoja ręka... 

– W porządku. 

Odszukał   wargami   pulsujące   miejsce   na   jej   szyi,   obsypując   pocałunkami 

delikatne wzniesienia i zagłębienia. Pieściła jego plecy, przyciskała go mocno 

do siebie. Gorący oddech parzył ją przez cienki materiał koszuli. Finn uniósł się, 

żeby spojrzeć na dziewczynę, lecz przywarła do niego z zamkniętymi oczami, 

przyciskając jego głowę do siebie. Pragnęła go z całych sił. Poszukał ustami jej 

piersi i drażnił językiem sutki, a ona opuściła dłonie na jego uda. Poczuła pod 

palcami   szorstki   materiał   dżinsów   i   zatraciła   się   w   nienasyceniu.   Jej   ręce 

zabłądziły wyżej. 

– Finn, spodnie – szepnęła. 

Zsunął się z niej i wstał, gorączkowo rozpiął dżinsy i zrzucił je z siebie. 

Podał   jej   rękę   i   delikatnie   wyciągnął   z   łóżka.   Lucy   patrzyła   na   Finna   jak 

zahipnotyzowana, czując, że ześlizguje się z niej nocna koszula. Ujął jej biodra 

ciepłymi   dłońmi   i   lekko   odepchnął   od   siebie.   Przyglądał   się   jej   spod 

półprzymkniętych powiek tak jak wtedy, w kantorze, przed trzema tygodniami, 

kiedy miała na sobie opalacz. Tyle tylko, że teraz oboje byli zupełnie nadzy i że 

teraz pragnęła go aż do utraty tchu. 

– Finn, proszę cię... 

– Jesteś piękna, Lucy. Bardzo piękna. Kocham cię i pragnę. 

background image

O   mało   nic   zmiażdżył   jej   w   uścisku,   a   ona   zadygotała   ze   szczęścia. 

Nareszcie! Półtora miesiąca tęsknoty i wyrzeczeń zniknęło w jednej chwili i 

wreszcie mogła sobie pozwolić na urzeczywistnienie swych marzeń. Dotykała 

go jak we śnie i całowała tak, jak nigdy dotąd. 

Jej dłonie ześliznęły się w dół jego pleców, oparły na mocnych pośladkach, a 

następnie   objęły   biodra.   Stęskniony,   pieścił   jej   piersi,   całując   je   i   drażniąc, 

zadając językiem rozkoszną torturę różowym sutkom, podczas gdy jego ręka 

zabłądziła niżej. Wreszcie, spleceni ze sobą, opadli na łóżko. Leżał pod nią i 

czuła narastające w nim podniecenie. Z włosami opadającymi mu na ramiona, 

jak   szalona   obsypywała   pocałunkami   jego   pierś,   szyję   i   twarz.   W   pewnym 

momencie, nie przestając pieścić go dłońmi, uniosła się, by popatrzeć mu w 

oczy. 

– Zawsze cię pragnęłam, Finn. W te wszystkie noce, kiedy byłeś tak blisko... 

Ty miałeś w głowie tylko prawo, ale ja... 

Zanim podniósł na nią wzrok, bawi! się jeszcze chwilę czubkiem jej piersi. 

W   oczach   miał   pożądanie   i   tysiące   czułych   obietnic.   Pociągnął   ją   za   sobą, 

przygniótł swoim ciężarem, unosząc na moment twarz. 

– Lucy, mógłbym cię tak całować bez końca, ale... och... 

Uczuła na policzku gorący oddech Finna i usta, które łapczywie szukały jej 

warg. Ciałem rozwierał jej uda. 

Gdy poruszył się w niej po raz pierwszy, stłumiła jęk i Finn znieruchomiał 

nagle,  obserwując wyraz jej twarzy. Poczuł jednak, że  nogi i ramiona  Lucy 

oplatają go coraz silniej, a kiedy jej biodra, przynaglająco i natarczywie, wyszły 

mu   na  spotkanie,   odpowiedział  natychmiast   całym  sobą.   Miała   wrażenie,   że 

płynie z nurtem jakiejś” odwiecznej, znanej wszystkim rzeki i pochłania ją wir, 

aż targnął nimi gwałtowny spazm. 

– Uwielbiam cię! – krzyknął Finn. 

Lucy, niezdolna mówić, zacisnęła palce na jego plecach, czując, że kocha go 

ciałem i duszą. Opadł na nią ciężko i jeszcze chwilę leżeli w miłosnym uścisku, 

background image

aż   wyrównały   się   oddechy   i   uspokoiło   szalone   bicie   serc.   Lucy   przesunęła 

palcami po ręce mężczyzny, czując, że żadne słowa nie są w stanie wyrazić jej 

miłości. 

– Kocham cię, Finn, tak bardzo cię kocham. 

Przygarnął   ją   mocniej,   układając   jej   głowę   w   zgięciu   swego   ramienia   i 

gładząc włosy. Wiedział, że kocha tę dziewczynę i pragnie jej jak nikogo na 

świecie, lecz nie mógł niczego obiecywać. Nie mógł jej prosić o rękę ani nawet 

o to, by się zaręczyli. Już teraz z trudem znajdował czas choćby na spotkanie, a 

czekał   go   niezwykle   pracochłonny   semestr   jesienny.   I   jeszcze   ten   sklep... 

Przycisnął Lucy do siebie, starając się nie myśleć o niczym i chłonąć tę jedyną 

chwilę ich bliskości. 

– Jakie to szczęście, że wtedy zatrzasnęły ci się drzwi – powiedział sennie. 

Niczym mgła  idąca  od morza  i ogarniająca  plażę, wychodziło teraz  z niego 

ogromne zmęczenie. 

– Gdybyś zauważył wcześniej, jak się do ciebie uśmiecham, kiedy tyle razy 

przechodziliśmy   obok   siebie,   nie   musiałbyś   spadać   z   drabiny,   żeby   mnie 

poznać. 

Chciał coś powiedzieć, lecz nie dał rady. Wymagałoby to zbyt wielkiego 

wysiłku. Dotknął tylko jej ramienia, bawiąc się kosmykiem włosów. 

– Czy zechcesz wyjść za mnie za cztery lata?

– Słucham?

Poruszyła lekko głową, zerkając kątem oka w górę na zarys jego brody. 

Oddychał głęboko i miarowo. Wiedziała, jak bardzo musiał być dziś zmęczony. 

Wodząc palcem po jego nagim ramieniu, uniosła się nieco, by spojrzeć mu w 

twarz, a wtedy ogarnął mocniej jej kibić i przestraszyła się, że go obudziła. 

Zawołała   do   niego   szeptem,   lecz   odpowiedział   jej   jedynie   równy,   spokojny 

oddech. Objęła się więc jego ręką i przywarła do niego. 

– Kocham cię, Finn – szepnęła. – Nawet sobie nic wyobrażasz, jak bardzo 

cię kocham. 

background image

O świcie Lucy wstała. Narzuciła szlafroczek i potrząsnęła Finnem. 

– Wstawaj, już rano. 

Otworzył oczy i popatrzył na nią jakimś szklanym wzrokiem, że aż przeszło 

jej   przez   myśl,   że   może   zapomniał,   gdzie   się   znajduje.   Nagle   jednym 

błyskawicznym ruchem objął jej kibić i pociągnął do siebie. 

– Hej, co ty robisz? – krzyknęła. 

Uciszył ją pocałunkiem, potoczyli się na łóżko i już, już wyłuskiwał ją z 

ubrania,   rozwiązując   pasek.   Lucy,   początkowo   zaskoczona,   bardzo   szybko 

pożegnała się z porannym zdrowym rozsądkiem, by całkowicie ulec miłości. 

Poznawała ciało Finna z taką samą radością, jak to czyniła w nocy. 

Tym razem kochali się dłużej. Finn bez pośpiechu uczył się jej na pamięć, 

odkrywając, jaka pieszczota sprawia jej największą przyjemność, a jaka rozpala 

w niej ogień. 

Później, gdy leżała już z głową opartą na jego ramieniu, zapytał:

– Zasnąłem przy tobie tej nocy, prawda?

– Miałeś prawo być trochę zmęczony. 

– Ładne mi trochę – powiedział uśmiechnięty, drocząc się z nią. 

Odwróciła się na bok i oparła na łokciu, by pogładzić go po policzku, myśląc 

równocześnie, że sama nigdy chyba nie poczułaby się nim zmęczona. Finn leżał 

na plecach i bawił się jej włosami, lecz w jego oczach widać było przygnębienie. 

– Kocham cię. To wszystko, co potrafię powiedzieć. Niczego ci nie mogę 

obiecać. Pochyliła głowę i ucałowała maleńkie zagłębienie tuż przy obojczyku. 

– Nie proszę cię o nic. Wiem o wszystkim i nie stawiałam ani nie stawiam 

warunków – powiedziała z zaciśniętym gardłem i przylgnęła ustami do jego 

ramienia. 

Kochała go z całej duszy i nie chciała myśleć o przyszłości. Teraz leżała w 

jego objęciach, teraz byli razem. Czy mogło być coś ważniejszego pod słońcem? 

Obsypywała pocałunkami pierś Finna. 

– Słuchaj, nie chcę, żebyś już szedł, ale robi się późno. Mikę i Will zaraz 

background image

będą na nogach. Z samego rana masz zajęcia. 

– Poczekaj jeszcze, Lucy – szepnął i poczuła na sobie jego gorący oddech. 

Zniżyła głowę i końcem języka dotknęła jego płaskiego brzucha. Jęknął i 

przekręciwszy się na bok pokierował w dół jej pieszczotą. Upłynęło dużo, dużo 

czasu, zanim znów wrócili do rzeczywistości. Finn uśmiechnął się i pociągnął ją 

delikatnie za włosy. 

– Wiesz co, ty jesteś naprawdę wspaniała. 

– Pierwsze słyszę. Coś mi się jednak wydaje, że lekcje to masz dziś z głowy 

– powiedziała Lucy z uśmiechem, a kiedy usiadł, chciała go chwycić za ręce i 

uwięzić przy sobie. Miała uczucie, jakby wyskakując z łóżka opuszczał ją na 

zawsze. Zatrzymał się i pochylił nad nią. 

– Coś nie tak?

– Nic, nic. Musisz... 

– Musimy to wszystko zmienić – mruknął Finn między jednym pocałunkiem 

a   drugim.   Ciekawe,   co   on   przez   to   rozumie?   –   myślała   szybko   Lucy.   Co 

chciałby zmienić i kto miałby na tym skorzystać? On tymczasem już rozglądał 

się po pokoju. 

Nie   potrafiła   oderwać   od   Finna   oczu,   gdy   zbierał   porozrzucane   części 

ubrania. Prostując plecy, znowu napotkał jej spojrzenie. 

– Lucy – wyszeptał – naprawdę muszę już iść. 

–   Wiem   –   odrzekła   i   zamknęła   szybko   oczy,   żeby   nie   zobaczył   w   nich 

tęsknoty. – Ubieraj się, a ja przygotuję śniadanie. 

– Za osiem minut będę gotowy. Wezmę tylko prysznic i zaraz przyjdę ci 

pomóc. 

– Za osiem minut?

– Nie wierzysz? No to zobaczysz. 

Po chwili usłyszała szum wody w łazience, przez który przebijał głos Finna. 

Finn podśpiewywał sobie. Lucy roześmiała się, zarzuciła szlafrok i pospieszyła 

do   kuchni.   Myjąc   ręce,   zerkała   na   zegar.   Ciekawe,   czy   Finn   zdąży?   Ona 

background image

postanowiła zdążyć. Boczek skwierczał już na patelni, a woda na kawę gotowała 

się   w   imbryku.   Lucy   otworzyła   lodówkę,   aby   wyjąć   jajka,   lecz   kiedy   się 

nachyliła, poczuła czyjąś dłoń na pośladku. 

– Ładnie to tak się wypinać? Chyba się nie spóźniłem? Prawda, kochanie?

– Uważaj, jajka się potłuką – zawołała, gdy odwrócił ją do siebie i przytulił. 

– Nic im nie będzie, a jeśli nawet, no to co?

Patrzył na nią z miłością, szczęśliwymi, promiennymi oczyma. Co mogły ją 

obchodzić jakieś głupie jajka, które zresztą zaraz wyjął jej z rąk. 

–   Teraz   ja   zajmę   się   kuchnią,   a   ty   idź   się   przebrać.   Chyba   też   zaraz 

wychodzisz?

– Tak, ale za moment. Otwieram sklep dopiero o dziesiątej. 

– Zmykaj. Daję ci nie więcej niż osiem minut. 

– Rozkaz, szefie. – Zakręciła się i wybiegła z kuchni. 

Zaraz   po   śniadaniu   Finn   wyprowadził   psa   i   wyszedł,   a   Lucy   zajęła   się 

sprzątaniem kuchni. Jaskier leżał zwinięty w kłębek pod kuchennym stołem. 

Wszędzie potykała się o rzeczy Finna – książki leżały na stole, trampki pod 

ścianą, a koszula wisiała wciąż na oparciu krzesła. Zdjęła ją i włożyła do swoich 

rzeczy przeznaczonych do prania. Później stanęła w progu sypialni, patrząc na 

zmiętą   pościel.   Pomyślała   o   ich   niepewnej   przyszłości   i   nagle   wzruszyła 

ramionami. Kochała go i tylko to się liczyło. 

Ten   tydzień   upłynął   Finnowi   niczym   we   śnie.   Przypominał   sobie 

bezustannie   noc   z   Lucy   i   zamartwiał   się,   co   będzie   dalej.   Na   zajęciach   był 

obecny   a   nieprzytomny.   Udawał,   że   jest   skupiony,   lecz   myślał   wyłącznie   o 

Lucy. W sklepie robił wszystko z takim roztargnieniem, że aż zwróciło to uwagę 

Harolda. 

– Na miły Bóg, panie Mundy! – powiedział poirytowany – Czy pan wie, ile 

razy wieszał pan i zdejmował te trzy ubrania? Czy pan czasem nie jest chory?

– Nie, nic mi nie jest. Zamyśliłem się. Ciągle myślę o Lu... , przepraszam 

bardzo,   o   ulokowaniu   kapitału,   w   właściwie   o   prawnych   podstawach   takiej 

background image

operacji. 

– Ach, tak... – Harold wyszczerzył zęby w uśmiechu i poszedł na zaplecze. 

Finn   patrzył   za   nim   nieprzytomnym   wzrokiem,   po   czym   znów   zaczął 

przewieszać   te   same   trzy   garnitury.   Kiedy   Harold   wrócił   i   zobaczył,   co   się 

dzieje, podniósł tylko wysoko brwi i bez słowa szybko uciekł, krztusząc się ze 

śmiechu. Finn pojął wreszcie, o co chodzi. 

– Wychodzę – rzucił w głąb sklepu. – Dzisiaj już mnie nie będzie. 

– Tak, proszę pana – odpowiedział Harold i natychmiast po wyjściu Finna 

nastawił głośniej radio. 

* * *

Finn pędził z zakupami na górę, przeskakując po dwa stopnie. Otwierając 

drzwi swego mieszkania pogwizdywał radośnie. 

– Cześć, skarbie – powitała go Dimples, wyłaniając się z korytarza. Miała na 

sobie skąpe bikini, w którym ledwie się mieściła. 

–   Wracasz   z   basenu?   –   zapytał,   czując   w   powietrzu   nadciągającą   burzę. 

Mikę zaklinał ją na wszystkie świętości, by nie pokazywała się w miejscach, 

gdzie mogłaby zwrócić na siebie uwagę. 

– Tak. O tej porze nie ma ludzi i świetnie się pływa. 

– Czy nie rozumiesz, że to się może dla ciebie fatalnie skończyć?

Dimptes przeszła przez pokój i Finn cofnął się. A to kocica, pomyślał. Coś w 

tych   obfitych   kształtach   sprawiło,   że   przyszło   mu   do   głowy,   iż   powinien 

zachować czujność. 

– Daj torbę, skarbie. Pomogę ci. 

– Dziękuję, poradzę sobie. 

Obchodząc   Dimples   z   daleka,   Finn   wpadł   do   kuchni.   Położył   na   stole 

główkę sałaty i karton mleka próbując zgadnąć, czego ta dziewczyna może tak 

naprawdę od niego chcieć. Poczuł się nagle, jakby został zamknięty w klatce. 

– No i jak ci się układa z Mike’em? – zapytał i ze zdumieniem usłyszał w 

background image

odpowiedzi jej płacz. – Hej, co ci się stało?

Dimples rzuciła się ku niemu i oparła mu głowę na piersi. Czując miękkie, 

ciepłe ciało, które wtulało się w niego, spojrzał na nią nieco bezradnie. 

– Dimples! – Finn oderwał ją od siebie i podsunął kuchenne krzesło. – Siadaj 

i uspokój się. Zaparzę tylko kawę i zaraz porozmawiamy. 

Dimples usiadła. Zauważył, że przestała szlochać i że jakoś nie rozmazał się 

jej tusz. Przybrała zwykłą pozę i uśmiechnęła się. 

– Finn, czy ty mnie lubisz? Czy możemy być przyjaciółmi?

– Pewnie, że lubię – odpowiedział, napełniając pospiesznie imbryk wodą. 

Mikę musiał jej coś zaproponować, pomyślał Finn i przyjrzał się jej bacznie. 

Nadal się uśmiechała. 

– Lucy jest twoją dziewczyną, prawda? – Tak!

Dimples wytarła nos i westchnęła. 

Boże, o co jej chodziło? Czy długo jeszcze zamierzała go dręczyć?

– Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi. Powiedziałbym nawet, że dobrymi 

przyjaciółmi. 

– To świetnie, to widzisz... Mikę się wyprowadza, ale powiedział mi, że ja 

mogę tu zostać i dalej mieszkać u ciebie w jego dawnym pokoju. 

background image

9

– Co?! – Finn nie wierzył własnym uszom. Dimples zaczęła popłakiwać, 

ocierając oczy papierową chusteczką. 

–   Wszyscy   mężczyźni   są   tacy   sami.   Wyprowadza   się,   ale   sam.   A   mnie 

zostawia tutaj. 

– Nic płacz. Porozmawiam z Mike’em. – Zacisnął pięści. Dałby swojemu 

młodszemu bratu dobrą nauczkę, gdyby tylko miał go pod ręką. – No, przestań 

beczeć. 

– Och, Finn, jakiś ty kochany – wychlipała Dimples z twarzą na jego piersi. 

Nagle ktoś zapukał do drzwi. 

– Zaczekaj chwilę – powiedział Finn z wyraźną ulgą w głosie. Mamy chyba 

gościa. 

Otworzył   i   zobaczył   Lucy.   W   obu   rękach   trzymała   torby   z   zakupami, 

uśmiechała się do niego i momentalnie zapomniał o wszystkich kłopotach. Miał 

ochotę już na progu porwać ją w ramiona. 

– Cześć, Lucy – powiedział przeciągle. 

– Cześć, Finn – powtórzyła niczym echo, naśladując go. – Udało mi się 

wyrwać trochę wcześniej. Zobaczyłam twój samochód na podjeździe. 

– Ja też urwałem się ze sklepu. 

– Myślałam, że może... 

– Finnegan, kto przyszedł? – rozległ się głos Dimples, która nagle jak spod 

ziemi wyrosła mu za plecami. 

Finn   zupełnie   o   niej   zapomniał.   Tymczasem   Lucy   przyglądała   się   im 

uważnie i nagle znieruchomiała. rej uwagę przykuła koszula Finna. 

– Serwus,  Lucy  –  odezwała  się  Dimples.   – Przerwałaś nam  rozmowę  w 

cztery oczy. Finnegan i ja... 

– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała szybko Lucy i zniknęła za 

background image

drzwiami. 

– A  niech  to diabli –  mruknął  Finn. –  Dimples,   zobaczymy   się  później. 

Dogonił Lucy w hallu i zatarasował jej drzwi. 

– Bądź rozsądna, Lucy. Chyba nie sądzisz, że coś mnie łączy z tą kobietą. 

Nie mam z nią nic wspólnego! Popatrzyła na niego znad liści selera. 

– Przód twojej koszuli świadczy o czymś zupełnie innym. 

– Ciekawe, co byś powiedziała, gdyby twoja siostra sprowadziła ci do domu 

na przykład Harolda pozwoliła mu zamieszkać. – Wyciągnął rękę, by wziąć od 

niej torbę z zakupami i uśmiechnął się. – No, powiedz sama, co?

Zauważył   w   niej   pewne   wahanie,   lecz   po   chwili   wspięła   się   na   palce   i 

pocałowała go. 

– Pstro. 

Otworzyła drzwi. Finn nogą zatrzasnął je za nimi, rzucił zakupy na podłogę i 

objął Lucy. Całowali się, zmierzając wolno w kierunku sypialni i zostawiając po 

drodze kolejne części ubrania. 

–   Myślałem,   że   już   nigdy   się   nie   spotkamy.   To   było   jak   wieczność. 

Myślałem wyłącznie o tobie, widziałem cię wszędzie – mruczał Finn, pieszcząc 

jej szyję. 

–   Brakowało   mi   ciebie   jak   powietrza   –   szepnęła   Lucy,   gładząc   go   i 

przyciągając do siebie. 

Kiedy upadli na łóżko, Finn wciągnął ją na siebie, nie przestając  ani na 

chwilę całować. Nie zdawał obie dotąd sprawy, że aż tak bardzo może pragnąć 

kobiety. Raz po raz szeptał jej imię. Chciał pieszczotami doprowadzić ją do 

ekstazy i obudzić w niej namiętną kochankę, lecz czuł, że nie zdąży tego zrobić. 

Co było szaleństwo: pragnął jej teraz, natychmiast. 

Chwilę potem leżeli wciąż przytuleni mocno do siebie. Lucy zanurzyła palce 

w gęstej czuprynie Finna. 

– Nic byłam dziś w stanie ani pracować, ani myśleć. 

– Ja też. Na zajęciach nie rozumiałem ani słowa. Lucy przewróciła się na 

background image

bok i usiadła. 

– Jak tak dalej pójdzie, oblejesz egzaminy. 

– Wiem, wiem. – Przyciągnął ją znowu do siebie. – Od jutra kuję, ale dziś 

obchodzisz mnie tylko ty. 

Poderwała się znowu. 

– Finn, wiem, co mówię. Nie możesz przeze mnie oblać. 

– Przez ciebie? Gdyby nie ty, nie miałbym w ogóle najmniejszych szans. 

Wyobrażasz   sobie:   siedem  zgodni   z   braćmi...   Wiesz,   dlaczego   Dimples 

wypłakiwała mi się na piersi?

Oboje uśmiechali się, pełni szczęścia. Lucy była ufna, promienna i piękna. 

– Lepiej powiedz mi szybko, co masz powiedzieć – poprosiła. 

– Mikę się wyprowadza i zostawia ją u mnie – mówił Finn, pieszcząc jej 

uda.   W   zielonych   oczach   Lucy   zapaliły   się   ogniki,   oblizała   językiem 

spierzchnięte wargi i spojrzała na usta Finna. Chciał znowu przyciągnąć ją do 

siebie. 

– Cudownie – odezwała się miękko. 

Upłynęła chwila, zanim dotarła do niego odpowiedź. 

–   Tego   bym,   kochanie,   nic   powiedział.   Mike   i   Will   wyprowadzają   się 

jednocześnie. Pieszczotliwym ruchem przesunął dłonią wyżej po wewnętrznej 

stronie uda dziewczyny. Przestała na moment oddychać. 

– Cudownie, Finn – powtórzyła szeptem. 

Nie spodziewał się takiej reakcji, ale kiedy ją zrozumiał, zaczął żartować, 

upojony szczęściem. 

– Dałem każdemu z nich po milionie dolarów. 

Lucy przesunęła się i, dotykając biodrami jego boku, nachyliła nad nim. 

– Cudownie. 

– Oni też dali mi po milionie. 

– Aha. – Pocałowała kącik jego ust, dotykając je lekko językiem. – Finn, 

przestań, nie mogę myśleć, kiedy to robisz. 

background image

Przesunął   dłoń   jeszcze   wyżej   i   Lucy   westchnęła   z   rozkoszy.   Odchyliła 

głowę, przymknęła oczy i jej włosy znów rozsypały się na ramionach. Serce 

zabiło mu dziko. Co ona ze mną wyprawia, pomyślał szybko. Chyba nawet o 

tym nie wie. 

Później, gdy leżeli obok siebie w ciemnej sypialni, Lucy nagle zapytała:

– Finn, czy wspomniałeś coś o tym, że Mike się wyprowadza i zostawia 

Dimples?

– Mhm – zachichotał cicho. – Powiedziałaś, że to cudownie. 

–   Byłam   zajęta.   –   Lucy   wybuchnęła   śmiechem.   –   A   gdzie   ona   będzie 

mieszkać? – dodała już poważniej. 

– U ciebie. – Usiadł pociągając ją za sobą. – Hej, żartowałem tylko. Ona też 

musi się wynieść. – Przeciągnął ręką po włosach. – Porozmawiam z Mike’em. 

Ona musi się wyprowadzić. To nie ja ją sobie przygruchałem. 

Godzinę później Finn stanął nad schylonym bratem, który pakował właśnie 

swój sprzęt sportowy. 

– Mike, ona nic może tu zostać. 

– Naprawdę robi ci to jakąś różnicę? – zapytał Mike. – Przecież nie będzie tu 

zawsze. Prędko się jej znudzi mieszkanie z tobą i pójdzie sobie. 

– Kiedy ty wreszcie nauczysz się choć odrobiny odpowiedzialności?

– Ale o co ci chodzi? Zrozum, wprowadziłem się tu na dwa miesiące tylko 

po to, żeby... – Zatkał ręką usta. 

– Żeby co?

– Żeby nic. Żeby mieć gdzie mieszkać. 

– Nie to chciałeś powiedzieć. Znam cię dobrze. Myślisz, że nie widzę, że coś 

kręcisz? Uważaj, bo teraz mam już sprawną rękę. 

– Przestań się rzucać, ty zdechlaku! – Mike popatrzył na Finna groźnie i 

jakby dla podkreślenia tego, co powiedział, wziął sztangę w ręce i ostrożnie 

opuścił ją na łóżko. 

Finn zdawał sobie sprawę, że zachowuje się dziecinnie, lecz Mike grał mu 

background image

na  nerwach.  Podszedł   do łóżka,  podniósł  sztangę  jedną  ręką i  opuścił  ją na 

podłogę. Mike ze zdziwienia aż otworzył usta. 

– Jak ci się to udało?

– Zrobię z ciebie mokrą plamę, jeżeli mi nie powiesz prawdy. No, czekam. 

Po co wprowadziłeś się do mnie?

Brat był czerwony jak burak. 

– Mama chciała, żebyśmy cię ożenili. 

– Co?

– No dobra, niech ci będzie. Zdaniem naszej mamy czas najwyższy, żebyś 

się ożenił. Ona wie, że ty ciągle pracujesz, więc ubłagała mnie i Willa, żebyśmy 

zamieszkali u ciebie, poznali cię z jakimiś dziewczynami i spróbowali nakłonić 

do ożenku. 

Zaśmiał się Finnowi w twarz, przemaszerował mu przed nosem i wrzucił 

swoje buty do pudełka. 

– Nie wierzę ci. To mnie matka błagała, żebym was przyjął do siebie. Miało 

to wam pomóc stanąć na nogi, zanim się jakoś nic urządzicie. 

– Wolne żarty, braciszku!

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu Mike spuścił głowę. 

– Być może chciała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Finn sam już nie 

wiedział, co robić – śmiać się czy płakać. 

– A niech to diabli! Ale to ty, a nic ja, sprowadziłeś do domu Minnie i 

Dimples, i jeszcze tę, tę, no jak jej tam... 

– To są kobiety. 

– A co – wszystkie miały  być twoimi  bratowymi?  Skończmy  już z tym 

absurdem. Nie pozwolę ci się wynieść bez Dimples!

Mike spojrzał mu w oczy. 

– Chciałbyś, żeby została twoją bratową?

– Nie! Nie mówię,  że masz  się z nią żenić. Zabierz mi ją tylko z oczu. 

Przywlokłeś ją do domu jak zabłąkanego kota. No to teraz nie zostawiaj jej na 

background image

lodzie. 

– Jej się tutaj, podoba. 

– Ale ja nie mogę jej utrzymywać. 

– Dołożę się z forsą, ale ona tu zostanie, a ja się wynoszę. 

– Nie mogę z nią mieszkać, zrozum. 

– Będzie ci gotować i sprzątać. 

– A co z Lucy? Jak jej to wytłumaczę? Mikę stanął jak wryty z naręczem 

koszul. 

– Dlaczego miałbyś jej cokolwiek tłumaczyć? Uczysz się przecież u niej. 

– Ja ją kocham. 

Mikę popatrzył na brata i wybuchnął śmiechem. 

– Coś takiego! Nigdzie z nią nie chodzisz. Czy ty w ogóle kiedykolwiek 

rozmawiałeś z nią dłużej niż pięć minut? Ta kobieta handluje na ulicy i jest zbyt 

zgrabna, by wystarczał jej jakiś mruk. 

Finna rozsadzała wściekłość. 

– Studiuję. Prowadzę sklep. Nie mam zamiaru rozmawiać z tobą o tym, jak 

spędzamy czas. 

– Ależ ona nie znaczy dla ciebie nic poza tym, że masz u niej wygodne 

miejsce do nauki. Jak w bibliotece. 

Finn zaciskał   pięści   w kieszeniach,   walcząc  ze  sobą.  Najchętniej  sprałby 

Mike’a na kwaśne jabłko. 

– Ja ją kocham. 

– Zadziwiające... Ile razy gdzieś ją zabrałeś?

– Niewiele. 

– Jesteście zaręczeni? Planujecie ślub?

– Sam wiesz, że nie mogę się żenić. Mikę ściągnął brwi. 

– Sypiasz z nią?

– Nie. twój cholerny interes. 

– Nie, przecież ty śpisz tylko z książkami. 

background image

– Kocham Lucy i ona nie zgodzi się, żeby Dimples tu mieszkała. 

– Na pewno się zgodzi. Jeśli cię kocha, zaakceptuje to, tak jak zgodziła się 

na   życie   bez   rozrywek,   bez   prezentów,   bez   troskliwości   i   jakichkolwiek 

zobowiązań z twojej strony. 

– Dosyć! – Finn zacisnął zęby. – Dosyć już, do jasnej cholery. Zabieraj 

Dimples   i   wynoś  się.   Wypadł   jak  bomba   z  pokoju   i  trzasnąwszy   drzwiami, 

wybiegł z domu. Zatrzymał się dopiero w hallu. 

Zerknął   tęsknie   na   drzwi   mieszkania   Lucy.   Wiedział,   że   tego   wieczoru 

wybierała się do rodziców, ale właśnie teraz chciał ją poprosić o rękę. Powoli 

wyrównał   oddech   i   emocje   opadły.   Opuścił   bezradnie   ramiona.   Nie,   nie 

powinien się oświadczać, pomyślał markotnie. Nie mógł przecież niczego jej 

obiecać, a tym bardziej dać. Przez dłuższą chwilę patrzył na zamknięte drzwi, aż 

wreszcie poszedł do siebie, żeby przygotować się do wyjazdu na zajęcia. 

W salonie zastał Dimples. Siedziała na kanapie z chusteczką w ręce. Na 

widok Finna zerwała się z miejsca i szlochając wybiegła na korytarz. Myśląc, że 

byłoby lepiej, gdyby matka zostawiła go w spokoju i nie nasyłała mu braci, 

wpadł do pokoju Mike’a i zamknął drzwi. 

– Słuchaj, Dimples wypłakuje sobie oczy. Ponosisz za nią odpowiedzialność. 

Finn   starał   się   nie   podnosić   głosu,   lecz   przypominało   to   trochę   walkę 

człowieka z parasolem podczas burzy. 

– Zabieram Jaskra, Dimples zostaje. 

– Jeśli zabierzesz Jaskra... 

– I tak będę miał po drodze. Jadąc do pracy, mogę rano zostawiać psa u Lucy 

i zabierać go po południu do siebie. 

–   To   ładnie   z   twojej   strony,   ale   nic   w   tym   rzecz   –   upierał   się   Finn.   – 

Zabierasz ze sobą Dimples. Jest twoja, to ją sobie zabieraj do swego domu. 

– Zrozum – tłumaczył Mikę, patrząc Finnowi prosto w oczy. – Ona mnie 

rwie i nie zamierza popuścić. A ja nie mam najmniejszej ochoty wiązać się z nią 

na dobre. 

background image

– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. 

– Racja, ale stało się. Jeżeli ją ze sobą zabiorę, to będzie jeszcze gorzej. 

– Wolisz, żebym ja się z nią męczył, co?

– Nie. Zrozum mnie dobrze. Ona nie czuje do ciebie mięty. 

– Dimples? Ależ ona nie przepuści niczemu, co nosi spodnie i się rusza. 

– Mylisz się. Ty nie jesteś w jej typie. Jeśli Dimples tutaj zostanie, to będzie 

wyć   z   nudów   i   szybko   się   wyniesie.   Chyba   nie   chcesz,   żeby   została   twoją 

bratową?

– Nie, ale zabieraj się razem z nią. W przeciwnym razie ja ci ją dostarczę 

prosto do domu i zostawię na słomiance w dużym koszu. To by było na tyle. 

Pędzę na ćwiczenia.

* * *

Po powrocie do domu Finn stanął w hallu. Przez szparę pod drzwiami Lucy 

przebijało   światło,   zdecydował   się   więc   lekko   zapukać.   Otworzyła   mu 

natychmiast. Stała w progu z upiętymi wysoko włosami, jej oczy wydawały mu 

się jeszcze większe i bardziej zielone niż zwykle. Związana pod biustem bluzka 

odsłaniała brzuch, a szorty ściśle przylegały do bioder. 

Finna zamurowało z wrażenia. 

– Cześć – powiedziała, unosząc ku niemu twarz. 

– Ślicznie dziś wyglądasz. 

– Ty też nie najgorzej – podziękowała mu cicho, opierając się biodrem o 

framugę. 

– Nie chce mi się iść do domu. 

Lucy popatrzyła na drzwi jego mieszkania, uśmiechnęła się i cofnęła o krok. 

– Kryjówka Finnegana do pańskiej dyspozycji, bardzo proszę. Są u mnie 

bliźniaczki – dodała, kiedy przestąpił próg. 

Nie przyszło mu do głowy, że mogła mieć gości, ale teraz było już za późno. 

Wszedł   do   salonu,   gdzie   siostry   Lucy   przygotowywały   właśnie   plakat   na 

background image

szkolne zawody w pływaniu. 

– Cześć – mruknął. 

Odpowiedziały   chórem,   posyłając   mu   identyczne   uśmiechy   i   spojrzenia 

zielonych oczu. Pochylił się nad projektem i wypowiedział parę pochlebnych 

uwag. 

– Jeśli chcesz się uczyć i mieć ciszę – zaproponowała Lucy – to możesz się 

zamknąć w mojej sypialni. 

– Lepiej najpierw wpadnę do siebie. Wyjdź ze mną na chwilę, dobrze? W 

hallu Finn odwrócił ją twarzą do siebie. 

–   Mikę   się   wyprowadził,   ale   chyba   bez   Dimples.   Nie   mam   zielonego 

pojęcia, co z nią zrobić. Czoło Lucy przecięła zmarszczka. 

– Ja też nie wiem, mój drogi. 

– A ty „wyrzuciłabyś ją na ulicę? To tak jakby wziąć kota-przybłędę do 

domu, a potem się go łatwo pozbyć. 

– Kot się przywiązał  do ciebie czy  ty do kota? Finn spojrzał na  Lucy i 

wróciły mu niedawne obawy. 

– Mnie jest wszystko jedno, ale to nie jest fair wobec ciebie. 

– A nie możesz jej z kimś zapoznać?

Upłynęła dobra chwila, zanim pojął, o co chodzi, i zaczął się śmiać. 

– Wiesz, ty jesteś naprawdę genialna. 

– Za to ty masz piękne oczy – zażartowała Lucy, całując go w policzek na 

pożegnanie. 

W drzwiach swego mieszkania odwróciła się jeszcze do niego i nagle poczuł 

się straszliwie winny. Oskarżenia, które Mikę w złości rzucił mu prosto w twarz, 

nie   były   bezpodstawne.   Jego   młodszy   brat   miał   rację.   Dopiero   teraz   Finn 

uświadomił sobie w pełni, że jest wobec Lucy nie w porządku, a nie chciał ani 

rujnować jej życia, ani łamać serca. 

–   Do   widzenia,   Lucy   –   powiedział   dziwnie   miękko,   aż   spojrzała   nań   z 

pewnym niepokojem. 

background image

Następnego   wieczoru,   po   zamknięciu   sklepu,   Finn   wrócił   do   domu 

obładowany pakunkami. Dimples natychmiast wyszła ze swego pokoju. 

– Czekam na ciebie, Finneganie. 

Powitała   go   w   przezroczystym   negliżu,   lecz   nie   zrobiło   to   na   nim 

najmniejszego wrażenia. Wzdychając ciężko, rozłożył pakunki na kanapie. 

–   Mam   coś   dla   ciebie.   Co   byś   powiedziała   na   to,   żebyśmy   się   gdzieś 

wybrali? Powinnaś poznać jakichś wesołych ludzi, ponieważ ja sam nie będę 

mógł towarzyszyć ci zbyt często. 

Dimples ucieszyła się, lecz po chwili zmarkotniała. 

– Kochany – zamachała rękami – to zbyt duże ryzyko. Wielki Guy... 

– Spokojnie, wszystko obmyśliłem. Rodzona matka cię nie pozna. 

Rozpakował jedno z pudełek i wyjął z niego czarną peruczkę z krótkich, 

kręconych włosów. Dimples zapiszczała i podskoczyła ochoczo. 

– Będę miała czarne włosy! Już nie pamiętam, kiedy byłam czarna. A to 

numer!

–   Przywiozłem   ci   też   nową   sukienkę   i   ładny   kapelusz.   Pójdziemy   jak 

przebierańcy na bal kostiumowy. 

– Och, Finn. Wiedziałam,  że jest z ciebie kawał zgrywusa. A Mikę, ten 

złośliwiec, usiłował mi wmówić, że nie masz ani krzty poczucia humoru. 

– To się jeszcze okaże. Kiedy możesz być gotowa?

– Chcesz mi umyć plecy?

Już miał wysapać gniewne „nie”, lecz ugryzł się w język, chwytając pełne 

oczekiwania spojrzenie Dimles. 

– Zaskakujesz mnie – powiedział, robiąc do niej oko. 

Wzruszyła   ramionami   i   zniknęła   w   korytarzu.   Finn   zebrawszy   resztę 

pakunków, przeniósł je do swojego pokoju. Ubierał się powoli, myśląc nad tym, 

dlaczego,   jak   na   ironię,   wychodzi   na   cały   wieczór   z   Dimiles,   skoro   nie 

znajdował czasu na randkę z Lucy. Z całej duszy przeklinał Mike’a. Nagle ktoś 

zadzwonił do drzwi. 

background image

Otworzył i zobaczył obu braci. 

– Wybacz... – zaczął Mike i nagle przyjrzał się badawczo swemu bratu. – 

Święty Boże! To ty? Finn chwycił go za koszulę i wciągnął do pokoju. 

–   Słuchajcie,   wychodzę   teraz   z   Dimples.   Musi   się   trochę   rozerwać,   bo 

inaczej uschnie tu na amen. Me... O rany, a może wy moglibyście z nią pójść 

zamiast mnie?

Ściągnął perukę i nasadził ją Mike’owi na głowę. 

– Zgłupiałeś, czy co? W żadnym razie. 

– Jeśli  tak, to zobaczcie.  Zrobię wszystko, żebyście wrócili do Iowy, na 

farmę. Tak zbujam matkę i ojca, że już jutro tu po was przyjadą. 

Mikę i Will popatrzyli po sobie. 

– Ale Wielki Guy... 

– W ogóle się nie znacie. Zakradaj perukę, Mikę, a po drodze kupisz drugą 

dla Willa. Proszę bardzo, macie tu tusz i cienie do powiek Dimplcs. Zróbcie 

sobie makijaż. Koniecznie zmarszczki. A tu są wąsy, proszę. Will, najlepiej ogól 

sobie łeb. Wystarczy, żebyś obciął kudły i nikt cię nie rozpozna. 

Will popatrzył na Mike’a. 

– Odbiło mu, czy co?

– Kuku na muniu – szepnął Mike, zakreślając palcem kółko na czole. 

–   Już   jestem   gotowa,   kochanie!   –   zawołała   Dimples.   –   Och,   to   ty...   – 

nadąsała się na widok Mike’a. 

– Marsz do dyskoteki albo wracasz na gospodarstwo, co wolisz – zagroził 

bratu Finn. 

– Zabieramy cię ze sobą, kotku – mruknął Mikę. 

– Idę z Finneganem – odparła wyniośle i zakręciła biodrami, zamierzając 

wyminąć chłopców. 

– Nic z tego, Dimples – zatrzymał ją Finn. – Idziesz z Mike’em i Willem. 

Zaszły   pewne   nieprzewidziane   okoliczności.   Muszę   natychmiast   jechać   do 

sklepu. Całe szczęście, że chłopcy mają czas i właśnie przyjechali po ciebie. – 

background image

Złączył dłonie dziewczyny i Mike’a, popychając ich oboje w stronę drzwi. Dał 

Mike’owi   kuksańca   i   mrugnął   do   Dimples.   –   Baw   się   dobrze,   kochanie. 

Wszyscy mężczyźni poszaleją na twój widok. 

Dimples  uśmiechnęła  się  do  Willa, ledwie  spojrzawszy   na Mike’a,  który 

tylko wzruszył ramionami. Will zamierzał jeszcze o coś spytać Finna, lecz brat 

pożegnał ich zdecydowanym „Dobranoc!”. 

Wstrzymując oddech, przemierzył puste mieszkanie. Czekało go mnóstwo 

pracy,   lecz   jedyne,   czego   pragnął,   to   być   z   Lucy.   Podszedł   do   telefonu   i 

wystukał jej numer. Kiedy odebrała, powiedział od razu:

– Cześć. Nic wybrałabyś się gdzieś ze mną dziś wieczorem?

– Nie musisz... – Lucy zawahała się. 

– Możesz być gotowa za godzinę?

– Pewnie, że mogę. 

Odłożył   słuchawkę   i   rozejrzał   się   po   swoim   pokoju.   Z   oparcia   kanapy 

zwieszało się boa z piór. Na podłodze poniewierały się atlasowe pantofle na 

wysokich   obcasach.   Cały   stół   zajmowały   puste   puszki   po   piwie,   a   gazety   i 

papiery walały się gdzie popadło. Zaczął je zbierać, starając się przywrócić jaki 

taki ład. Potem wykąpał się, założył nowe dżinsy i białą koszulę i pięć minut 

przed umówionym czasem zapukał do Lucy. 

Kiedy   mu   otworzyła,   zobaczył   w   jej   spojrzeniu   tyle   miłości,   że   aż   się 

przestraszył. 

– Gotowa? – zapytał tylko. 

Potaknęła ruchem głowy i, objęci, poszli do samochodu. Zabrał ją do cichej 

knajpki. Usiedli w samym rogu, w półmroku. Zamówił dla siebie drinka, a dla 

Lucy mrożoną kawę. Rozmawiali o latach dzieciństwa, oglądanych filmach i 

przyszłości, ale nawet słowem nie zawadzili o teraźniejszość. Poszli na nocne 

przedstawienie, a potem do Lucy i dopiero o czwartej nad ranem Finn znalazł 

się znowu w swoim mieszkaniu. Czuł, że powinien się uczyć, zasiadł więc w 

kuchni nad książką, lecz prawie natychmiast zasnął. 

background image

Dwa   dni   później   wpadł   do   niego   Mike.   Przyjechał   po   rzeczy,   których 

zapomniał  zabrać. Pogryzając kanapkę z serem,  Finn łaził za nim po całym 

mieszkaniu. 

– Chcesz kanapkę?

– Nie, dzięki. 

– Czy Dimples wprowadziła się do ciebie?

– Zwariowałeś?

– W takim razie gdzie się podziała?

– No cóż, braciszku.  Muszę  przyznać, że  jak chcesz,  to  potrafisz  ruszyć 

głową. A zdawałoby się, że to takie proste. Wystarczyło zabrać ją do knajpy. 

– No i co? Zniknęła?

– Znalazła sobie jakiegoś gościa, który gra na bębnie i włóczy się po świecie. 

Facet ma  mniej  więcej  tyle lat co ty i, jak uświadomiła  mnie  Dimples,  jest 

dojrzałym człowiekiem, nie to co ja. I w ten sposób panna Mollyrow zniknęła z 

mojego życia. 

–   Ale   bałagan,   który   zrobiła,   nie   zniknął   z   tego   pokoju.   Bądź   łaskaw 

posprzątać po niej. 

– Ja?

– A kto? Duch Święty? Jesteś za wszystko odpowiedzialny. Masz pewność, 

że ona nie wróci?

– Kiedy się z nią ostatni raz widziałem, powiedziała mi, że wyruszają do 

Detroit. 

–   Świetnie.   Zatem   miłego   sprzątania   –   uśmiechnął   się   Finn   i   wrócił   do 

kuchni.   Zajął   się   nauką,   podczas   gdy   Mike   wynosił   do   swego   samochodu 

fatałaszki i kosmetyki Dimples. 

Lucy przychodziła teraz do „Pomarańczowego Sklepu” co sobotę, starając 

się być ze wszech miar pomocna w prowadzeniu sprzedaży i reklamy. Zmiana 

dekoracji   wyszła   sklepowi   na   korzyść.   Pomalowany   był   teraz   wewnątrz   na 

jasnożółto,   zdobiły   go  też   dzbany   z   zielenią.   Miał   liczniejszą   klientelę,   lecz 

background image

mimo   to,   kiedy   w   końcu   czerwca   Finn   przejrzał   finanse,   okazało   się,   że 

niewielki zysk nie wystarczy nawet na pokrycie miesięcznych spłat. Finn walnął 

pięścią w gruby tom księgi handlowej. Tak, Mike miał słuszność, kiedy mówił o 

Lucy:   „Ona   zaakceptuje   Dimples   tak   samo,   jak   pogodziła   się   z   życiem   bez 

rozrywek,   bez   upominków,   specjalnych   względów   i   zobowiązań”.   Finn 

wiedział, że jest nic w porządku, lecz nie chciał, by od niego odeszła. 

Widywali   się   teraz   przede   wszystkim   u   niego   w   sklepie   i   w   piątkowe 

popołudnia w „Fistaszku”. Czasami dokądś się razem wybierali, lecz od kiedy 

uczył się u siebie w domu, spędzali ze sobą mniej czasu. 

W   pewien   poniedziałek   w   połowie   lipca   Finnowi   po   powrocie   z   pracy 

zostało nieco więcej czasu do wieczornych zajęć. Bez wahania zapukał do Lucy. 

background image

10

Kiedy stanęła w progu, wpatrywał się w nią dłuższą chwilę. Miała upięte 

włosy i biało-zieloną sukienkę. Wyglądała jak najpiękniejszy dzień lata. – Czy 

możesz przyjść do mnie na chwilę? – poprosił. 

Odczekał,   aż   zamknie   drzwi,   i   ujął   ją   za   rękę,   walcząc   z   pokusą,   by 

natychmiast wziąć ją w ramiona i zacałować na śmierć. 

– Usiądź, proszę. Mam nie więcej niż pół godziny. Napijesz się czegoś?

– Nie, dziękuję. 

Wsunął ręce do kieszeni, żeby go nie korciło, i poszedł prosto do kuchni, 

usiłując zachować dystans i nie chcąc powiedzieć wprost tego, co powinien i co 

już wielokrotnie powtarzał sobie w duchu. Starał się też nie patrzeć na Lucy, bo 

to osłabiało jego wolę. Nienawidził siebie za to, co uczynił tej dziewczynie. 

Otworzył lodówkę i nalał sobie szklankę mleka. 

– Na pewno niczego nie chcesz?

– Nie, dziękuje. 

– Nie usiądziesz?

Usiadła,   zbierając   szeroki   klosz   spódnicy   na   opalonych   nogach...   nogach 

gładkich jak jedwab... 

Finn odwrócił się gwałtownie, czując, że ma ściśnięte gardło. 

– Lucy, przyjeżdżasz do sklepu co sobota, odmalowałaś go, tyle zrobiłaś dla 

jego promocji. Pamiętasz puszczanie reklamowych latawców?

Skinęła głową. 

–   Dziękuję   ci.   Doceniam   to   wszystko,   naprawdę,   ale   ciebie   kosztuje   to 

mnóstwo czasu, a mnie trochę pieniędzy. Tymczasem zyski ze sprzedaży nie 

rosną na tyle szybko, by sklep dało się utrzymać. 

– To znaczy, że w ogóle jest jakiś zysk?

–   Tak.   Mogę   ci   pokazać   książkę.   Ale   to   nie   wystarczy.   Rok   temu 

background image

zaciągnąłem pożyczkę i nie jestem w stanie  jej spłacać  i robić jednocześnie 

wydatki. Będę zmuszony zamknąć sklep. 

– Pozwolisz, że zajrzę znów do twoich papierów?

– Ależ oczywiście – odparł Finn, choć prawdę mówiąc książki handlowe i 

konfekcja męska obchodziły go w tej chwili tyle, co zeszłoroczny śnieg. 

Przyniósł książki ze swego pokoju i ustawił je w stos na kuchennym stole. 

Patrzył na Lucy, wciąż walcząc z pokusą, by ją objąć. 

– Mam coraz gorsze oceny, wiesz?

Obszedł stół dokoła. Nie był w stanie siedzieć. Ponosiły go nerwy. Lucy 

obserwowała go z bólem serca. Pragnęła podejść i przytulić go, lecz czuła, że 

chociaż Finn jest u jakiegoś kresu, to chce zachować dystans. W końcu ich 

spojrzenia spotkały się. 

– Sądzę, że powinniśmy przestać się widywać – powiedział Finn. 

Zaskoczona,   wpatrywała   się   w   niego   bez   słowa.   Mogła   się   spodziewać 

wszystkiego, ale nie całkowitego zerwania. 

– Z powodu twoich stopni? – wydusiła wreszcie. 

Spuścił oczy. Chciał już powiedzieć, że stara się jedynie być wobec niej fair, 

że nie może ofiarować jej niczego, ale tylko odwrócił się gwałtownie. 

– Tak. Muszę zdać egzaminy. Wystawię sklep na sprzedaż. 

– A jak go już sprzedasz, to co?

Nienawidził tego napięcia, i całą siłą woli powstrzymywał się, żeby do niej 

nie podejść. 

– Wezmę jakieś zlecenia. To nie problem. Mogę też sprzedać mieszkanie. 

Dochód ze sprzedaży przeznaczę na naukę. 

Mówił   odwrócony   do   Lucy   tyłem.   Patrzyła   na   jego   szerokie   plecy   z 

uczuciem, że oto cały jej świat rozlatuje się na strzępy. O, tak, Finn wiedział, 

czego chce – i w tym wszystkim nie było dla niej miejsca. Zdawała sobie bardzo 

dobrze sprawę z tego, że studia są dla niego najważniejsze, i była świadoma, że 

ryzykuje   coś,   co   stało   się   właśnie   dziś.   Sądziła   jednak,   że   to   się   nigdy   nie 

background image

zdarzy.   Bardzo   ją   to   zabolało.   Chciała   rzucić   się   Finnowi   w   ramiona,   lecz 

natychmiast zrozumiała, że na nic by się to nie zdało. 

– No cóż, spotkaliśmy się w niewłaściwym czasie i w niewłaściwym miejscu 

– powiedziała. – Jesteś szalenie zapracowanym człowiekiem. 

Wstała i już miała wyjść, lecz zatrzymała się przy drzwiach słysząc, że ktoś 

przekręca klucz. To był Mikę. Skinęła mu tylko głową, niezdolna wydobyć z 

siebie głosu. Łzy przesłoniły wszystko. Szybko wyminęła chłopaka i pobiegła 

do domu. Finn stał bez ruchu w salonie. 

– Co wam się stało? Posprzeczaliście się?

– Nie. Powiedzieliśmy sobie „do widzenia”. 

– Ona tobie czy ty jej? Wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. 

Ty się z nią rozstałeś, prawda?

Finn zacisnął pięści walcząc z samym sobą. Pragnął wybiec za Lucy i błagać 

ją, by nie odchodziła, by została jego żoną, choć nie mógł zabezpieczyć jej 

materialnie.   Wymruczał   pod   nosem   przekleństwo,   niepomny   na   obecność 

Mike’a i nieświadom tego, że mówi głośno. 

– Nie powiem, żebyś wyglądał na szczęśliwego. 

– No bo nie jestem. 

– Ona jest nieszczęśliwa, ty jesteś nieszczęśliwy, nic nie rozumiem. 

– Rozumiesz, doskonale rozumiesz – wybuchnął Finn. – Sam mi to wszystko 

wypomniałeś,   nie   pamiętasz?   Miałeś  rację.   Co   ja  tak   naprawdę   mam   jej   do 

zaoferowania?   Nic.   Kompletnie   nic.   Jestem   bankrutem.   Sprzedaję   sklep   i 

mieszkanie.  Mam przed sobą cztery lata studiów – albo i więcej, jeśli będę 

musiał pracować. Miałem jej zaproponować małżeństwo, skoro nie starcza mi 

czasu na głupią randkę?

– Przykro mi, Finn – powiedział poważnie Mike, zbierając się do wyjścia. – 

Przyszedłem   tylko   po   rzeczy.   Słuchaj,   może   potrzebujesz   forsy?   Will   i   ja 

zrobilibyśmy zrzutkę. 

– Nie, dziękuję – odparł Finn z wyraźnym roztargnieniem. – Dam sobie radę, 

background image

kiedy wszystko sprzedam. 

– A może Lucy wolałaby zostać z tobą bez względu na okoliczności?

–   Nie   potrafię   jej   niczego   zapewnić.   Odejdzie   ode   mnie   szybciej,   niż 

myślisz. 

– Sam już nic wiem. – Mike zniknął w hallu. 

Finn przebrał się i pojechał na ćwiczenia. Nie był w stanie ani myśleć, ani 

słuchać. Nigdy w życiu nie czuł się tak podle. 

W   mieszkaniu   po   drugiej   stronie   hallu,   przy   kuchennym   stole,   Lucy 

wypłakiwała   sobie  oczy.  Cóż  mogła  zrobić,  że  pokochała   Finna  Mundy’ego 

nieszczęśliwą   miłością.   Widziała   go   wszędzie,   w   całym   swoim   domu,   i 

upływający czas nie przyniósł ulgi. Następnego dnia po rozstaniu nie natknęła 

się nigdzie na Finna. Kiedy wieczorem wchodziła po schodach z Jaskrem u 

nogi, zauważyła, że ktoś chodzi po hallu. Serce skoczyło jej z radości na myśl, 

że to może być Finn. Czekało ją jednak rozczarowanie. Przyszedł Mike. 

– Cześć, Lucy. Co u ciebie? – zapytał, drapiąc Jaskra za uchem. 

– W porządku. 

– Czekam na Jaskra. 

– Jak ci się mieszka w nowym miejscu?

–   Świetnie.   –   Mike   przestąpił   z   nogi   na   nogę.   –   Lucy,   mogę   cię   o   coś 

zapytać?

– Oczywiście. – Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. 

– Czy ty jesteś szczęśliwa?

– Prawdę mówiąc, nie bardzo. 

– To samo Finn. Jest okropnie przygnębiony. 

Lucy znieruchomiała na moment, niepewna, czy Mike wie, że zerwanie było 

pomysłem Finna. 

– Sam tego chciał. 

– Nie sądzę. 

– Dziękuję, Mike. – Uśmiechnęła się i weszła do swego mieszkania. 

background image

Zamknęła  oczy i oparła się plecami  o drzwi myśląc,  że chyba nigdy nie 

przestanie cierpieć. Do stwierdzenia Mike’a nic przywiązywała większej wagi. 

Jeśli   chodzi   o   swego   starszego   brata,   Mike   i   Will   nie   byli   najlepszymi 

psychologami. 

Dwa   dni   później,   po   pracy,   natknęła   się   na   Willa.   Wysiadał   właśnie   z 

samochodu na podjeździe. Jaskier natychmiast powitał go wesoło. 

– Cześć, Lucy – zawołał Will, zmierzając w jej kierunku. – Nie dźwigaj tych 

zakupów. Zaraz ci pomogę. Przyjechałem po Jaskra. Wiesz, Dimples przysłała 

Mike’owi kartkę. 

Nie  spiesząc   się,   szli   między   rabatkami   z  biało-niebieskim   barwinkiem  i 

różami w stronę domu. 

– A jednak!

–  Pocztówkę  ze  stadionem  w  Michigan.   Napisała   tylko  dwa  słowa:,  Jest 

cudownie!”

Lucy otworzyła drzwi i sięgnęła po torbę, chcąc wziąć ją od Willa, ale ten 

był już w środku. Zaniósł zakupy do kuchni i wrócił do wyjścia. Kiedy Lucy mu 

dziękowała, włożył ręce do kieszeni i, nie patrząc jej w oczy, powiedział:

– Lucy, Finn naprawdę nie może się pozbierać. 

Była poruszona, lecz starała się nie pokazać tego po sobie. 

– Myślę, że powinieneś porozmawiać na ten temat z nim, a nie ze mną. 

– Odbyliśmy już z nim rozmowę i dlatego rozmawiamy z tobą. Tylko ty 

możesz coś tu poradzić. Lucy położyła rękę na ramieniu Willa, popychając go 

lekko w stronę drzwi. 

– Dziękuję za pomoc i za Jaskra. Tak naprawdę to nie musicie go zabierać na 

noc, . 

– To dla nas żadna fatyga. 

– Miło było znowu cię zobaczyć. 

– Wybacz, nic miałem zamiaru się wtrącać. 

– Naprawdę? Will roześmiał się. 

background image

– No, może odrobinkę. Przemyśl to jeszcze raz, proszę. 

Z uśmiechem zamknęła drzwi. „Przemyśl to jeszcze raz”, powiedziała do 

siebie   na   głos.   Zacisnęła   wargi   i   z   wściekłością   zaczęła   wykładać   na   stół 

zakupy.   „Finn   nie   może   się   pozbierać”,   „jest   taki   nieszczęśliwy”,   „tylko   ty 

możesz coś na to poradzić, Lucy”. Gorące łzy napłynęły jej do oczu. Starała się 

je powstrzymać, ale kiedy już rozpakowała torbę, usiadła i zaczęła szlochać z 

twarzą ukrytą w dłoniach. 

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wreszcie wstała. Nie zdążyła nawet 

przyrządzić sobie do końca hamburgera, gdy odezwał się telefon. Dzwoniła pani 

Kathleen Mundy. 

– Słuchaj, Lucy, moja droga, bardzo martwię się o Finna. Mikę powiedział 

mi, że już ze sobą nie chodzicie. 

Lucy poczuła się jak w potrzasku. Nigdy ze sobą nie chodzili. On jedynie 

przychodził do mnie się uczyć i kochać się ze mną, aż rozkochał mnie w sobie, 

pomyślała z goryczą. Nie powiedziała jednak tego głośno. 

– To prawda, proszę pani. Stało się, jak chciał Finn. Ma za dużo pracy i... 

–   No   tak,   rozumiem.   Widzisz,   Lucy,   Finn   to   bardzo   rzetelny   chłopak   i 

czasami przez tę swoją sumienność coś niepotrzebnie niszczy. Wydawało mi 

się, że jesteś bardzo za nim, prawda?

– Tak, proszę pani. 

– No więc jako kobieta, która... Przepraszam cię, nie chciałabym być jeszcze 

jedną z tych wiecznie wtrącających się matek, ale Mikę i Will powiedzieli mi, że 

Finn jest okropnie rozbity, a i ty wyglądasz jak półtora nieszczęścia. Nie musisz 

mi   nic   tłumaczyć,   lecz,   proszę   cię,   przemyśl   to   jeszcze   raz...   Wybacz,   że 

wtrącam się w twoje prywatne życie, ale w naszej rodzinie zawsze wszyscy żyli 

ze sobą blisko. 

– Tak, rozumiem. 

– Moja ty kochana... Mam nadzieję, że wszystko się jeszcze odmieni. Tak 

bym chciała pokazać ci naszą farmę. 

background image

Lucy z trudem przełknęła ślinę. 

– Dziękuję, pani Mundy. I ja chciałabym ją zobaczyć. 

Odłożyła   słuchawkę   i   odwróciła   się   potrząsając   pięścią   w   stronę   drzwi. 

Nagle poczuła woń spalenizny. Z hamburgera został skwierczący plastereczek 

mięsa, a całą kuchnię wypełniał dym. Znów zadzwonił telefon. Tym razem była 

to Alexa, która zapraszała ją do kina. 

– Tylko się nic grzeb – poradziła na wiadomość, że obiad właśnie się spalił. 

– Zostało jeszcze trochę kurczaka upieczonego przez mamę. Ale jeśli się nie 

pospieszysz, Benny pochłonie wszystko. 

– No dobrze. Już lecę – zawołała Lucy do słuchawki, schwyciła torebkę i 

wybiegła   pędem   z   domu   czując,   że   nie   wytrzyma   w   zamknięciu   ani   chwili 

dłużej. 

Na podeście schodów wpadła jednak na Finna. 

– Cześć – powiedział poważnym tonem. – Co słychać?

– Nic nowego, ale lepiej byłoby, gdybyś zechciał wyjaśnić swojej rodzinie, 

że zerwaliśmy, bo ty tak chciałeś. Tymczasem Mikę, Will oraz twoja mama 

żądają ode mnie, żebym wszystko jeszcze przemyślała. 

– Ależ Lucy, wszystko im już naświetliłem. Wiedzą, dlaczego... 

– To wytłumacz im to jeszcze raz! – przerwała mu i pobiegła do samochodu. 

Piątkowe popołudnie było bardzo upalne, temperatura przekroczyła 40°C. 

Lucy   zrezygnowała   z   pracy   na   dworze;   wróciła   do   sklepu   i   zdjęła   z   siebie 

karton. Uczesała się i potrząsnęła głową, oddychając z ulgą klimatyzowanym 

powietrzem.   Wciągnęła   na   siebie   niebieską   trykotową   koszulkę   i   wygładziła 

białą spódniczkę. 

Mimo   że   do   zamknięcia   pozostały   jeszcze   dwie   godziny,   postanowiła 

zwolnić Nan wcześniej, chociaż prawdę mówiąc przeraża to ją to, że ma zostać 

w   sklepie   sama.   Jaskier   spał   zwinięty   na   podłodze.   Dosypywała   właśnie 

orzeszki   do   napoczętego   pojemnika,   gdy   nagle   usłyszała   głośne:   „O,   nie!”. 

Podniosła głowę i zobaczyła zirytowaną twarz Nan zajętej wycieraniem lady, a 

background image

potem usłyszała ciche den-de-len, den-de-len i ujrzała Finna z książkami pod 

pachą. 

background image

11

– Cześć – powiedział, spoglądając na nią poważnie. 

Rzuciła   mu   niepewne   „cześć”,   przyglądając   się   w   milczeniu,   jak   Finn 

przystawia sobie krzesło do kontuaru i rozkłada książki. Jaskier podszedł do 

swego pana dopraszając się pieszczoty, a kiedy Finn podrapał go za uchem, pies 

ułożył   się   znowu   u   stóp   Lucy.   Nan   obserwowała   całą   tę   scenę   wzruszając 

ramionami. 

– No to idę. Do zobaczenia w poniedziałek – powiedziała głośno i wyszła 

trzaskając drzwiami. Przez kwadrans nie odzywali się do siebie ani słowem. W 

końcu Lucy nie wytrzymała:

– Naprawdę nie potrzebuję twojej ochrony. Dam sobie radę sama. 

– Wiem. Nic o to chodzi. 

Patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu Finn spuścił oczy. Lucy jednak 

dalej wpatrywała się w niego z natężeniem. W jej myślach zamigotał słaby cień 

nadziei. 

– Czy kiedy zacznę znowu spotykać się z Hyattem, a ty umawiać z jakąś 

dziewczyną, to też będziesz przyjeżdżał tu popołudniami?

Potarł dłoni;| kark i spojrzał na nią badawczo. 

– Czy to znaczy, że... – Że co?

– Wróciłaś do Hyatta. 

– Nie. Powiedz mi, Finn, dlaczego właściwie tu przyjechałeś? Myślałam, że 

nie chcesz mnie znać

– Ja tego nie powiedziałem. 

–   Sądziłam,   że   chcesz   wyrzucić   mnie   ze   swojego   życia,   ponieważ   ci 

przeszkadzam. Wyglądał na tak przybitego, że aż wstrzymała oddech. 

– Kochanie – powiedział łagodnie. – Przecież ja rujnuję ci życie. Nie jestem 

w stanie ofiarować ci  absolutnie niczego. Ani teraz, ani jeszcze bardzo długo. 

background image

Rozumiesz?

Zatrzasnął książkę, wstał i zacisnął ręce w kieszeniach. 

– Ależ, Finn, przecież jest tak wspaniale! – zawołała wybiegając do niego 

zza lady i czując rozsadzającą ją radość. – Dlaczego nie mówiłeś tak od razu?

Finn patrzył na nią zdumiony. 

– Wspaniale? Lucy, co ty mówisz? Nie potrzebuję twojego współczucia. Czy 

ty naprawdę nie pojmujesz? Nie jestem w stanie ofiarować ci niczego!

– I dlatego chciałeś ze mną zerwać?

– A ty myślałaś, że dlaczego? Przecież cię kocham!

– Finn! – Lucy czuła się jak ktoś, kto wydostał się z mrocznej, wilgotnej 

jaskini  i  zobaczył   słońce.   –   Może   i   będzie   z   ciebie   genialny   prawnik,   ale 

zupełnie nie znasz kobiet. 

Wspięła się na palce i pocałowała go lekko. 

– Chcesz wyjść za mnie wiedząc, co cię czeka?

– Tak! A w dodatku mam dla ciebie propozycję. Chcę kupić od ciebie twój 

towar. Mówiłam ci, że właściciel sklepiku z obuwiem obok mnie się przenosi. 

Zrobię z tego sklep odzieżowy i jeszcze na tym zarobię, zobaczysz!

– Uważaj, Lucy, proponowałem ci normalne, szczęśliwe życie. Chciałem cię 

od siebie uwolnić, ale drugiej takiej szansy ci nie dam. 

– Dałeś mi tydzień piekła! – powiedziała, całując go w policzek. 

Niemal zmiażdżył ją w uścisku. Serce waliło jej tak głośno, że nie usłyszała 

dzwoneczka u drzwi. Całując ją, Finn przesunął wargi do jej ucha i szepnął:

– Słuchaj, mamy złodzieja. Muszę coś zrobić. 

– Zaraz, za chwilę – wyszeptała, obejmując go mocniej. 

Z zaplecza Sklepu dato się słyszeć warczenie a następnie krzyk mężczyzny:

– Hej tam, zabierzcie tego kundla, bo inaczej go zastrzelę. 

– Mamy go – powiedział Finn, uśmiechając się do Lucy i całując ją w ucho. 

– To pukawka dla dzieci. 

– Weźcie ode mnie to bydlę – wolał człowiek. 

background image

Coś się złamało, lecz Lucy nie zwracała uwagi na to, co się dzieje w sklepie. 

Słyszała łomot, pies warczał szczekał. Nagle rabuś w kominiarce naciągniętej 

na głowę zderzył się z nimi i jak szalony wybiegł ze sklepu. Drzwi zatrzasnęły 

się za nim, a Jaskier warował u progu. 

Finn otworzył drzwi i pies rzuci! się za uciekinierem. Całowali się dobrych 

kilka minut, aż wreszcie Lucy powiedziała:

– Muszę zobaczyć, czy coś zostało ukradzione. 

– A ja pójdę po Jaskra – odparł Finn, patrząc na Lucy uszczęśliwionym 

wzrokiem.   Dotknęła   jego   ust   i   wydało   jej   się,   że   wyczuwa   wokół   nich 

zmarszczki. 

– Schudłeś jeszcze – powiedziała. 

– Straciłem apetyt. 

– Ja też. 

– Mam nadzieję,  że wiesz,  co robisz. Przyszłość  nie zapowiada  się  zbyt 

różowo. 

– Och, przestań już. Nie może być lepsza. 

– I nigdy nie będziesz żałowała?

– Nigdy. 

–   No   to   ci   coś   powiem.   Tym   razem   to   dobra   wiadomość.   Jeden   z 

wykładowców, który trochę o mnie wie, rozmawiał na mój temat z przyjaciółmi. 

I   wyobraź   sobie,   dostanę   zlecenia   w   pewnej   firmie   prawniczej.   Jest   to 

urzędnicza praca, ale płacą lepiej niż mogłem się spodziewać. 

–   Widzisz,   Finn   –   powiedziała   Lucy,   przepełniona   uczuciem   radości.   – 

Następnym   razem,   jeśli   będziesz   chciał   zaoszczędzić   mi   cierpienia,   pozwól, 

żebym ja sama dokonała wyboru. 

– Przysięgam, że tak będzie. I nie musisz nic ode mnie kupować. Zapasy z 

mojego sklepu są twoje. Czy to znaczy, że wycofujesz się z orzeszków?

–   O   nie,   w   żadnym   wypadku.   Wszystko   już   sobie   wyliczyłam.   Tyle   że 

pozbywamy się Harolda. A poza tym, wiesz, pomyślałam sobie, że mam przed 

background image

sobą   sporo   długich   samotnych   nocy   i   zapisałam   się   na   kurs   księgowości. 

Zaczynam jesienią. 

W sobotę wybrali się do eleganckiej restauracji, a dalszą część wieczoru 

postanowili spędzić u Finna. Usadziwszy Lucy na kanapie, Finn zapalił świece, 

a kiedy pokój wypełnił się łagodnym, romantycznym światłem, wziął ją za rękę 

i   wsunął   na   palec   zaręczynowy   pierścionek   z   brylantem.   Westchnęła   z 

zachwytu, myśląc zarazem,  że musiał  się chyba znowu zapożyczyć. Dotknął 

lekko jej twarzy. 

–   Nie   martw   się.   Sprzedałem   mieszkanie   i   dostałem   za   nie   zupełnie 

przyzwoite pieniądze. Towar, który jest w sklepie, jest twój, ale trzeba go jak 

najszybciej przenieść, gdyż kończy się dzierżawa. 

Usiadł obok niej i wziął ją za ręce. 

– W przyszłym tygodniu kończy się semestr letni i mam wolny cały miesiąc 

aż   do   ostatniej   dekady   sierpnia.   Czy   zgadzasz   się,   żebyśmy   wzięli   ślub   w 

pierwszą sobotę sierpnia?

– Tak, dobrze. 

– Wiesz – pociągnął ją do siebie – chyba jeszcze to wszystko do mnie nie 

dotarto. A forsę, która nam zostanie z miodowego miesiąca, przeznaczymy na 

opłacanie jakiegoś kąta. 

– A nie może to być moje mieszkanie?

Dotknął wargami jej skroni, ucałował policzki i zaczął rozpinać zamek z tyłu 

prostej czarnej sukni. Odsłonił jej ramiona, a kiedy zarzuciła mu ręce na szyję, 

zaniósł ją do sypialni. 

– Będziemy musieli odczekać ładnych parę lat na nasze bliźniaki. 

– Kocham cię, więc poczekam. Chcę mieć dwóch chłopaczków takich jak 

ich tata. 

– A ja dwie dziewczynki podobne do mamy. Trzymam dla nich Pana PhiPhi. 

Lucy roześmiała się. 

–   Dwie   parki   bliźniąt.   Ho,   ho.   Będziesz   chyba   musiał   zostać   wziętym 

background image

adwokatem. Finn otrzeźwiał na moment i śmiertelnie poważnie zapytał:

–   Czy   ty   naprawdę   chcesz   tego   wszystkiego?   Czy   jesteś   pewna? 

Energicznym ruchem Lucy zdjęła mu z ramion koszulę i pogładziła go po piersi. 

– Czy byłabym tutaj z tobą, gdybym myślała inaczej? – Przesunęła dłoń na 

pasek spodni. – Zaraz ci pokażę, jak bardzo tego chcę. 

Finn zachichotał i przycisnął ją do siebie, aż oboje, całując się, upadli na 

łóżko. 


Document Outline