background image

 

JADWIGA COURTHS-MAHLER 

 

Sprzedane dusze 

 

 

 

background image

Róża  Rietberg  miała  dwanaście  lat,  gdy  umarł  jej  ojciec;  matkę 

straciła  dwa  lata  wcześniej.  Matka  umarła  przy  urodzeniu  syna, 

którego  wydała na świat po trzynastu latach małżeństwa. Mąż jej tak 

gorąco  pragnął  tego  syna,  że  gdy  oznajmiono  mu,  iż  się  urodził, 

uważał  się  za  najszczęśliwszego  w  świecie  człowieka.  Uradowany 

pobiegł  do  łoża  swej  żony,  którą  bardzo  kochał  i  obsypał  jej  ręce 

pocałunkami.  

Spojrzała z bladym uśmiechem na męża i spytała cicho: 

—  Teraz  chyba  niczego  nie  brak  ci  do  szczęścia,  ukochany 

Albercie? 

—  Nie,  jestem  niewypowiedzianie  szczęśliwy  —  odparł 

małżonek.  

Ponieważ  kazano  mu  wyjść  z  pokoju,  przycisnął  raz  tylko  do 

serca swego małego synka, po czym spiesznie się oddalił. Podążył do 

swej córeczki Róży i oznajmił jej, że urodził się braciszek. 

Dziewczynka  ucieszyła  się  ogromnie  nie  przeczuwając,  że 

przyjdzie  jej  drogo  okupić  tę  radość.  Ojciec  również  nie  spodziewał 

się,  że  w  tak  krótkim  czasie  zostanie  rozbite  jego  szczęście,  że 

szybkim krokiem zmierza cierpienie. 

Jeszcze  tego  samego  wieczoru  zmarła  jego  żona,  a  następnego 

rana  i  maleńki  synek.  Może  też  mała  delikatna  duszyczka  wiedziała, 

jak  źle  bywa  na  świecie  bez  pieszczoty  macierzyńskiej,  w  każdym 

razie — maleństwo umarło. 

Wypadki te zrobiły wielkie wrażenie na Róży Rietberg. Była zbyt 

młoda, aby móc pojąć cały ogrom nieszczęścia, lecz dość rozumna, by 

background image

odczuć całą  głębię  bólu  i  zorientować  się,  jak  wielką  poniosła  stratę. 

Po  śmierci  matki  i  brata,  ojciec  jej  omal  nie  stracił  zmysłów  z 

rozpaczy, a boleść jego widziało i rozumiało dziecko. 

Dziesięcioletnia  wówczas,  ogromnie  subtelna  i  wrażliwa 

dziewczynka,  szybko  dojrzała  podczas  owych  okropnych  dni. 

Wyczuwała  intuicyjnie,  że  powinna  zapełnić  życie  złamanemu  na 

duszy człowiekowi, że powinna uczynić wszystko, aby się uspokoił i 

przyszedł do siebie. Nie rozumiała, dlaczego ojciec oskarża się, że stał 

się przyczyną śmierci ukochanej żony. Mówił, iż Bóg ukarał go za to, 

że  nie  zadowolił  się  dotychczasowym  szczęściem  i  posiadaniem 

dobrej żony i maleńkiej córeczki. 

Te 

namiętne 

oskarżenia, 

zgoła 

niestosowne 

dla 

uszu 

dziesięcioletniej  dziewczynki,  sprawiły  na  Róży  głębokie  wrażenie, 

aczkolwiek  nie  mogła  jeszcze  wtedy  ogarnąć  myślą,  ani  nawet 

przeczuć przyszłych wypadków życia. Dziecko to stało się prawdziwą 

bohaterką,  usiłując  pocieszyć  ojca,  choć  samo  było  smutne  i 

przygnębione. 

Ojciec  jednak  od  chwili,  gdy  spotkał  go  straszny  cios,  nie 

odzyskał  już  wesołości,  ani  nawet  spokoju.  Róża  podczas  ostatnich 

dwóch  lat,  które  spędziła  u  jego  boku,  dojrzała  w  cieniu  cierpienia. 

Stała  się  cicha,  zrównoważona,  gotowa  do  każdej  ofiary  i 

poświęcenia.  Z  natury  żywa  i  wesoła,  starała  się  zwyciężyć  panującą 

w  domu  atmosferę  smutku  i  cierpienia.  A  gdy  udawało  się  jej 

wywołać blady, smętny uśmiech na ustach ojca, wówczas uważała to 

background image

za  najwspanialszą  nagrodę  za  swoje  starania,  bowiem  uświadamiała 

sobie, że wniosła trochę słońca w jego smutne życie. 

W dwa lata po śmierci żony, dokładnie w rocznicę tego dnia, gdy 

powiła syna, Albert Rietberg uległ wypadkowi, jadąc samochodem na 

uniwersytet.  Był  on  profesorem,  wybitnym  filologiem  — 

językoznawcą. Uchodził za znakomitość, a przed ślubem podróżował 

po całym świecie, studiując rozmaite języki i narzecza. 

Po  katastrofie  przewieziono  go  do  domu  w  stanie  bardzo 

groźnym.  Zostało  mu  jednak  tyle  czasu,  żeby  sporządzić  testament. 

Spadkobierczynią  swego  bardzo  znacznego  majątku  mianował  Różę, 

przy czym uczynił jej opiekunem Herberta Rietberga, swego kuzyna, 

jedynego krewnego z linii męskiej, który pozostał przy życiu.  

Przywołano  go  szybko  do  łoża  umierającego,  a  Herbert  Rietberg 

przyrzekł,  że  będzie  się  serdecznie  i  troskliwie  opiekował  Różą. 

Profesor  Rietberg  udzielił  mu  jeszcze  kilku  rad  i  wskazówek, 

dotyczących  przyszłości  córki  i  jej  wychowania.  Nie  znał  dobrze 

swego kuzyna, lecz uważał go za uczciwego, szlachetnego człowieka. 

Wiedział,  że  nie  posiada  on  majątku,  lecz  zajmuje  dobrze  płatną 

posadę  i  żyje  w  dobrych  warunkach.  A  ponieważ  był  jedynym  jego 

krewnym przeto sądził, że nadaje się w zupełności na opiekuna Róży. 

Róża  siedziała  z  szeroko  otwartymi,  przerażonymi  oczyma  przy 

łożu  swego  ojca, nie  zwracając uwagi na nikogo.  Przeczuwała,  pełna 

strachu,  że  oto  śmierć  wyciąga  znowu  ręce,  aby  zabrać  jej 

najdroższego  człowieka,  jedynego,  który  pozostał  jej  na  świecie.  Z 

trudem tłumiła głośny szloch, zachowując się cicho, przez  wzgląd na 

background image

ukochanego ojca. Albert Rietberg wydał ostatnie tchnienie, trzymając 

w stygnącej dłoni rękę córeczki. Gdy powiedziano Róży, że ojciec nie 

żyje, padła bez jednego słowa przed łóżkiem na kolana, spoglądając z 

lękiem w jego martwą, bladą twarz... 

Nie  krzyczała,  nie  płakała,  lecz  osunęła  się  koło  zwłok  ojca, 

bezsilna  i  złamana,  przygnieciona  okrutnym  bólem,  który  zalewał  jej 

małe  serduszko.  Zmartwiała  z  lęku,  przed  strasznym  losem,  który 

wydzierał  jej  po  kolei  wszystkich  bliskich  ludzi.  Nie  wypuszczała  z 

rąk  dłoni  ojca,  póki  wreszcie  nie  poczuła  martwego  chłodu.  Wtedy 

cała  drżąca  pozwoliła  się  wyprowadzić  do  innego  pokoju.  Nie 

potrafiła  jednak  serdecznie  zapłakać,  nie  znalazła  ani  jednej  łzy. 

Mówiono, że Róża jest dziwnym dzieckiem. 

Kuzyn ojca, który został jej opiekunem prawnym, zaprowadził ją 

do  swej  żony.  Z  początku  ciotka  przyjęła  dziewczynkę  bardzo 

nieprzychylnie, gniewając się na męża, że przysporzył jej tyle kłopotu. 

Róża  słyszała  to,  a  oschłość  ciotki  dotknęła  boleśnie  drżące,  zbolałe 

dziecko.  Wuj pozostawił  Różę  pod  opieką  służącej,  a  sam  wyszedł  z 

żoną do innego pokoju.  

Tam  między  małżonkami  odbyła  się  długa  rozmowa,  a  gdy 

ukazali  się  znowu,  zachowanie  ciotki  wobec  Róży  uległo  zupełnej 

zmianie.  Zbliżyła  się  serdecznie  do  dziewczynki,  obsypując  ją 

pieszczotami,  lecz  wrażliwe  dziecko  wyczuło  instynktownie,  że 

tkliwość ciotki jest udana i nieszczera. Róża nie potrafiła jakoś nabrać 

serca  do  tej  kobiety,  ani  też  do  jej  męża  i  to  nie  tylko  dlatego,  że 

dawniej widywała ich bardzo rzadko i że byli jej obcy.  

background image

Dziewczynka wyczuwała intuicyjnie fałsz i obłudę we wszystkich 

objawach czułości, których nie szczędzili jej krewni. Nie mogła się w 

ich słowach doszukać szczerego uczucia, toteż zamknęła się w sobie. 

Ten  stosunek  nigdy  nie  uległ  zmianie,  choć  Róża  była  spokojnym  i 

posłusznym  dzieckiem.  Skrywała  przed  nimi  trwożliwie  swoje  życie 

wewnętrzne. Nie mogła się do nich w żaden sposób zbliżyć, choć nie 

słyszała nawet o czym wuj Herbert rozmawiał owego pamiętnego dnia 

ze swoją żoną. 

Rozmowa ta potoczyła się w ten sposób, że pani Helena obsypała 

swego  małżonka  wyrzutami.  Miała  mu  bardzo  za  złe,  że  przyjął 

obowiązek  wychowania  córki  Alberta  Rietberga  i  że  przysparza  jej 

trosk  i  kłopotów.  Mąż  jednak,  po  wysłuchaniu  tych  wymówek, 

odpowiedział: 

—  Posłuchaj  spokojnie,  Heleno,  a  na  pewno  zmienisz  zdanie. 

Róża  jest  spadkobierczynią  swego  ojca,  który  pozostawił  jej  o  wiele 

więcej,  niż  się  tego  można  było  spodziewać,  sądząc  po  skromnym 

trybie  życia,  jaki  prowadził.  Zalecił  on  w  testamencie,  aby  Róża 

otrzymała  staranne  wykształcenie,  aby  nie  szczędzono  wydatków  na 

jej wychowanie, aby prowadziła takie życie, jak dotychczas. Każdego 

lata  ma  odbywać  piękną  podróż  i  używać  wszelkich  rozrywek  i 

przyjemności, na jakie mogą wystarczyć odsetki od kapitału.  

Odsetki z jej majątku mogą być wydane na koszt jej utrzymania i 

wykształcenia.  Albert  wiedział,  że  nie  jesteśmy  zamożni  i  że 

posiadam jedynie moją pensję, toteż uczynił wszystko, aby nam ulżyć. 

Urządzimy  się  tak,  abyśmy  także  w  przyszłości  mogli  żyć  z  tych 

background image

procentów,  a  przy  tym  będziemy  żyć  znacznie  lepiej  niż  obecnie. 

Pojmujesz chyba, ile będziemy mieli korzyści,  gdy Róża zamieszka u 

nas, pod naszą opieką. Ona ma prowadzić wystawne życie, więc i my 

będziemy  je  prowadzili,  będziemy  z  nią  razem  podróżowali  i 

zakosztujemy wszelkich rozrywek i przyjemności.  

Dziewczyna liczy obecnie lat dwanaście, możemy  więc aż do jej 

pełnoletności,  to  znaczy  przez  dziewięć  lat,  utrzymywać  się  na  jej 

koszt.  Odsetki  wynoszą  około  piętnastu  tysięcy  marek  rocznie.  Moją 

pensję  będziemy  składali  do  banku,  więc  sobie  trochę  grosza 

zaoszczędzimy.  Cały  majątek  małej  jest  złożony  w  pewnych 

papierach. Przy tym Albert przed śmiercią zaproponował mi, żebyśmy 

się  przeprowadzili  do  jego  mieszkania,  aby  dziecko  nie  musiało 

zmieniać otoczenia, do którego przywykło.  

To 

ci 

chyba 

odpowiada? 

Pomyśl 

tylko, 

to 

piękne, 

siedmiopokojowe  mieszkanie,  w  eleganckiej  dzielnicy,  urządzone  z 

komfortem,  przepysznie  umeblowane...  Komorne  będzie  oczywiście 

płacone  z  dochodów  Róży.  Nasze  meble  oddamy  na  przechowanie, 

odbierzemy  je  dopiero  w  razie  potrzeby.  Pojmujesz  chyba  teraz,  że 

przyjmując Różę do siebie, nie będziemy mieli żadnego kłopotu.  

Nigdy nie zdarzy nam się taka sposobność, żeby poprawić trochę 

nasze  skromne  warunki.  Dzieci  nie  mamy,  Róża  wydaje  się  cichą, 

posłuszną,  uległą  dziewczynką,  nietrudną  do  prowadzenia.  Nie 

będziesz  z  nią  miała  wiele  kłopotu,  bo  możemy  przecież  przyjąć 

jeszcze jedną służącą. Cóż ty na to?  

background image

Pani  Helena  wysłuchała  stów  męża  z  zapartym  tchem.  Oczy  jej 

zalśniły chciwością. 

—  W   domu   tym  jest   przecież  mnóstwo   kryształów, srebra, 

porcelany... Czy będziemy mogli tego używać? — spytała. 

Mąż skinął głową. 

—  Naturalnie moja droga.  Przez dziewięć lat będziemy mieli w 

tym mieszkaniu nieograniczoną władzę... 

Helena była zadowolona. 

—    Jeśli  tak,  to  inna  sprawa  —  rzekła  —  oczywiście,  że  nie 

możemy  nie  skorzystać  z  takiej  okazji.  A  teraz  chodź  ze  mną  do 

dziecka, musimy je pocieszyć. 

Tak  się  też  stało,  lecz  subtelna  Róża,  wyczuła  w  czułościach 

ciotki  nutę  fałszu.  Zauważyła,  że  ta  kobieta  musiała  mieć  zapewne 

jakiś powód,  który  skłonił  ją  do  zmiany  zachowania.  Jej  serdeczność 

była nienaturalna. 

Dziecko wykazywało w stosunku do wuja i ciotki bierność. Było 

ciche  i  zamknięte  w  sobie,  lecz  takie  usposobienie dogadzało  obojgu 

chciwym  ludziom.  Po  pogrzebie  Alberta  Rietberga,  wujostwo 

wprowadzili się natychmiast do mieszkania zmarłego. Róża mieszkała 

nadal  w  swoim  pokoju,  w  pozostałych  zaś  zagospodarowała  się  pani 

Helena, czując się tak swobodnie, jak we własnym domu. 

Róża  była  zadowolona,  gdy  zostawiano  ją  samą  w  jej  pokoiku. 

Sprawiało jej przykrość, gdy patrzyła jak ciotka i wuj zadomowili się 

w  pokojach,  które  dawniej  zajmowali  rodzice.  Wuj  Herbert  siedział 

przy  biurku  ojca,  leżał  na  kanapie,  na  której  ojciec  po  obiedzie 

background image

drzemał, pił wodę z jego szklanki. A ciotka Helena szperała w toaletce 

matki,  otwierała  jej  szafę,  pielęgnowała  jej  kwiaty.  Przy  stole 

zajmowali miejsca zmarłych rodziców. 

Wszystko  to  wydawało  się  Róży  przykre.  Cierpiała  i  stawała  się 

coraz  bledsza,  coraz  mizerniejsza.  Często  wymykała  się  do  swego 

pokoiku,  gdzie  w  samotności  zalewała  się  łzami.  A  przy  tym 

wydawała  się  samej  sobie  niewdzięczna  i  zła,  bo  wuj  i  ciotka 

obsypywali  ją  pieszczotami.  Mimo  to,  nie  mogła  nabrać  do  nich 

przekonania. Od czasu śmierci ojca czuła się samotna i opuszczona, a 

gdy  wuj  i  ciotka  pieścili  ją,  doznawała  uczucia,  że  powinna  od  nich 

uciec, gdzie oczy poniosą. 

Nie  wiedziała,  że  wujostwo  w  niesłychany  sposób  wyzyskują  ją 

materialnie, gdyż nie miała jeszcze pojęcia o wartości pieniądza. Nie 

byłaby  tego  nawet  zauważyła,  gdyby  nie  służba,  która  nieraz  w 

obecności dziecka rozmawiała na ten temat. 

Służące pozostały te same. Były to sprytne wygadane dziewczęta, 

które zdawały sobie jasno sprawę ze  stosunków panujących w domu. 

Nieraz wyśmiewały się z państwa Rietberg za ich chciwość. Róża nie 

chciała tego słuchać i uciekała do siebie. Kpiły z jej wuja i ciotki, że 

prowadzą  oni  wystawne  życie,  chodzą  na  bale,  koncerty  i  do  teatru, 

wyprawiają  u  siebie  eleganckie  przyjęcia,  —  a  wszystko  to  za 

pieniądze Róży. 

Róża  nie  przykładała  do  tego  wagi.  Bolał  ją  jedynie  brak 

pietyzmu,  jakiego  dopuszczali  się  Rietbergowie  używając  rzeczy, 

które  należały  do  zmarłych  rodziców.  Nie  troszczyła  się  o  to,  że 

background image

wykorzystują  ją  materialnie.  Nie  pytała  nigdy  o  cenę  żadnej  rzeczy, 

nie  wtrącała  się  zupełnie  do  spraw  pieniężnych.  Raz  tylko  wystąpiła 

energicznie,  gdy  ciotka  Helena  chciała,  aby  Róża  przestała  się  uczyć 

języków i muzyki, bo lekcje te są zbyt kosztowne. 

—  Po cóż się masz niepotrzebnie męczyć, moje dziecko, na co ci 

te  lekcje?  Napiszemy  twoim  profesorom,  żeby  nie  przychodzili  — 

perswadowała ciotka. 

Róża jednak sprzeciwiła się temu kategorycznie. 

—  Mój ojciec nigdy by się na to nie zgodził. Odziedziczyłam po 

nim  zdolności  do  języków  i  pragnę  je  rozwijać.  Muszę  mówić  tymi 

czterema językami, których zaczęłam się uczyć. A lekcji muzyki także 

się nie wyrzeknę, bo ojciec życzył sobie, abym grała. 

Pani Helena doszła wreszcie do  wniosku, że  w tym  wypadku nic 

nie  wskóra.  Na  ogół  Róża  nie  sprzeciwiała  się  nigdy  zarządzeniom 

wuja i ciotki, zgadzała się na wszystko, toteż oboje sądzili, że mają na 

nią  wielki  wpływ.  Tym  razem  zaprotestowała  i  w  dalszym  ciągu 

pobierała lekcje.  

Byłoby zresztą szkoda, gdyby je przerwała, gdyż odziedziczyła po 

ojcu  jego  wielkie  zdolności  do  języków.  Jeszcze  za  życia  profesora 

Rietberga,  rozmawiała  z  nim  po  francusku,  angielsku,  włosku  i 

hiszpańsku, aby się wprawić. Uczyniła w językach tych takie postępy, 

że z łatwością czytała książki, które pozostawił ojciec. Przy tym była 

bardzo  muzykalna,  grała  biegle  na  fortepianie  i  posiadała  miły 

mezzosopran. 

background image

Gdy  rok  dobiegał  końca,  wuj  oświadczał  jej  zawsze,  iż  odsetki 

zostały wydane i że wystarczyły na pokrycie kosztów jej utrzymania i 

nauki. Róża spokojnie przyjmowała te wiadomości, gdyż nie zdawała 

sobie  zupełnie  sprawy  z  wartości  pieniądza.  Na  szczęście  profesor 

nakazał  w  swoim  testamencie,  że  nie  wolno  naruszać  kapitału  córki, 

ani  też  spekulować  nim:  gdyby  nie  to,  Herbert  Rietberg  byłby  się  w 

swej  chciwości  posunął  jeszcze  dalej  i  na  pewno  zagarnął  majątek 

sieroty. 

Opiekun  Róży  i  jego  żona  musieli  wcześniej  zrezygnować  ze 

zbytku,  niż  się  tego  spodziewali.  Wybuchła  wojna,  a  wskutek 

wzrastającej  wciąż  drożyzny,  należało  oszczędniej  gospodarować. 

Herbert Rietberg nie mógł już odkładać do banku swej pensji, a gdyby 

to  nawet  czynił,  to  niewiele  by  miał  z  tego  pożytku.  Zarówno  jego 

oszczędności, jak też i kapitał Róży stopniały w czasie inflacji. Jedyną 

deską  ratunku  stało  się  uposażenie,  które  podczas  inflacji 

odpowiednio wzrosło. 

Róża  tymczasem  ukończyła  szkołę  i  oddała  się  całkowicie  nauce 

języków obcych, pogłębiając wciąż swoje wiadomości. Studiowała w 

każdej  wolnej  chwili  książki,  które  były  spuścizną  po  ojcu.  Jednak, 

gdy  odsetki  od  jej  kapitału  stawały  się  coraz  mniejsze,  wujostwo 

stanowczo  zabronili  dalszej  nauki.  W  miarę,  jak  zmniejszały  się 

dochody Róży, wuj i ciotka znacznie dla niej ochłodli. 

Zwracano  się  do  niej  szorstko,  a  gdy  zwolniono  służbę,  Róża 

musiała  spełniać  wszelkie  czynności,  które  dawniej  wykonywały 

służące.  Wyprzedawano  po  kolei  meble,  kosztowne  dywany  i  srebra, 

background image

które  należały  do  rodziców  Róży.  Do  mieszkania  wstawiono  dawne 

urządzenie  wuja.  Herbert  Rietberg  oraz  jego  żona  tak  bardzo 

przywykli  do  zbytkownego  życia,  że  nie  przebierali  w  środkach,  aby 

je nadal  móc prowadzić. 

Gdy  wszystkie źródła dochodów zostały  wyczerpane, zasypywali 

wyrzutami biedną Różę. Wymawiali jej, że przeliczyli się, biorąc ją do 

siebie,  że  jest  ona  tylko  zbytecznym  ciężarem.  Teraz  dopiero  Róża 

pojęła,  że  służące  miały  słuszność.  Przekonała  się  obecnie,  że  wuj  i 

ciotka dbali jedynie o jej majątek i dlatego udawali serdeczność. 

Ciotka  Helena  narzekała  na  drogie  mieszkanie,  które  zostało  im 

narzucone użalając się, że ma mnóstwo roboty ze sprzątaniem. Jednak 

najcięższą  robotę  wykonywała  Róża,  która  pracowała  od  świtu  do 

późnej  nocy.  Ciotka  nigdy  nie  była  z  niej  zadowolona,  bezustannie 

łajała dziewczynę. 

Róża przystosowała się bez szemrania do zmienionych warunków 

życia. Widziała przecież, że wszyscy prawie znajdowali się obecnie w 

podobnym  położeniu.  Czuła  coraz  większy  żal  i  pustkę  w  sercu. 

Między  Herbertem  Rietbergiem,  a  Heleną  dochodziło  coraz  częściej 

do przykrych scen, po których wuj całą swoją złość wylewał na Różę. 

Miał do niej pretensje, że doszczętnie zubożała. 

Róża  przysłuchiwała  się  ze  wstydem  kłótniom  między  wujem,  a 

ciotką.  Spory  te  dotyczyły  przeważnie  jej  osoby.  Dziewczyna 

cierpiała,  że  stała  się  im  ciężarem  i  byłaby  chętnie  ulżyła  im  w  jakiś 

sposób.  Nie  zdawała  sobie  sprawy,  że  właściwie  zarabiała  na  siebie, 

gdyż  wykonywała  w  domu  wszystkie,  najniższe  nawet  posługi.  Nie 

background image

wzdragała się przed żadną pracą, pragnąc zdobyć sobie prawo bytu w 

domu. 

Dla  Róży  nastały  teraz  bardzo  ciężkie  czasy.  Wuj  i  ciotka 

traktowali ją jak służącą. Wskutek inflacji papiery Róży staniały, cały 

kapitał,  który  ojciec  w  nich  ulokował  przedstawiał  wartość 

makulatury.  Sierota  była  całkowicie  zdana  na  łaskę  i  niełaskę 

krewnych.  Pomimo  ciężkich  warunków  życia,  wyrosła  Róża  na 

bardzo  ładną  dziewczynę.  Wysmukła,  zręczna,  posiadała  wspaniałe 

blond  włosy  o  ciepłym  metalicznym  połysku  złota  i  prześliczną, 

delikatną cerę. 

Oczy  miała  szare,  błyszczące,  ocienione  długimi  rzęsami,  rysy 

bardzo  regularne.  Każdy  jej  ruch  odznaczał  się  wdziękiem.  Urodę 

dziewczyny owiewał jednak jakiś smutek. Rzadko kiedy na jej twarzy 

gościł  uśmiech.  Ona,  która  była  dzieckiem  wesołym  i  figlarnym, 

przycichła  i  przygasła,  jakby  wśród  bólu  i  cierpienia.  Gdy  wujostwo 

byli  wobec  niej  niesprawiedliwi,  usta  jej  drgały  boleśnie,  lecz  nigdy 

nie zdobyła się na słowo obrony.  

Raz tylko, kiedy znowu czynili jej wymówki, że jest im ciężarem. 

Róża  wyrwała  się  ze  swego  zwykłego  odrętwienia  i  rzekła  głosem 

drżącym ze wzburzenia: 

—  Pozwólcie mi odejść. Poszukam sobie zajęcia. Posiadam wiele 

rozmaitych   wiadomości,   które   mogę   spożytkować.   Zarobię   na 

chleb... 

background image

Ciotka  jednak  zaczęła  na  nią  fukać,  dowodząc,  że  znajomość 

języków  obcych  —  to  za mało,  by  otrzymać  posadę,  że  potrzebne  są 

jeszcze inne kwalifikacje. 

Róża zebrała się na odwagę: 

—    Jeżeli  mam  jakieś  braki,  to  chętnie  je  uzupełnię.    Wiem,  że 

znając dobrze języki obce, otrzymam na pewno jakieś zatrudnienie. 

To zirytowało ciotkę: 

—  Aha,  taka  jest  twoja  wdzięczność  za  wszystkie  ofiary, 

któreśmy ponieśli dla ciebie... Teraz chcesz odejść i zostawić mnie w 

tym wielkim mieszkaniu, choć wiesz, że nie mogę sobie pozwolić na 

trzymanie służącej... Chcesz, żebym się zapracowała na śmierć... Czy 

ci nie wstyd okazać się tak niewdzięczną? 

Róża spojrzała ze zdumieniem na ciotkę, po czym odparła: 

—    Przecież  mówicie  wciąż,  że  jestem  wam  ciężarem.  Chciałam 

wam ulżyć... Skoro jednak ciocia uważa że jestem potrzebna, w takim 

razie zostanę... 

I  Róża  została  i  dalej  pracowała  w  domu.  Oprócz  zajęć 

domowych,  które  całkowicie  prawie  spoczywały  na  jej  barkach, 

naprawiała  także  bieliznę  i  przerabiała  suknie  ciotki  i  swoje.  Nie 

mogły  sobie  teraz  sprawić  nic  nowego,  lecz  z  zapasów  garderoby, 

pozostałych  z  lepszych  czasów,  można  było  jeszcze  korzystać.  Róża 

była  bardzo  zręczna,  mimo  to  zbierała  zamiast  pochwał  wyrzuty. 

Przestała  się  tym  wreszcie  przejmować,  doszła  bowiem  do  wniosku, 

że nie tylko nie jest ciężarem, lecz jest bardzo potrzebna w domu. 

background image

Czuła  się  w  tym  czasie  bardziej  samotna  i  opuszczona  niż 

kiedykolwiek,  toteż  zrobiło  na  niej  wrażenie,  gdy  pewnego  dnia 

posłyszała  rozmowę  wuja  i  ciotki,  mówiących  o  jednej  z  kuzynek 

Herberta  Rietberga.  Przypomniała  sobie  wówczas,  że  i  ojciec 

opowiadał  jej  niegdyś  o  tej  krewnej,  mieszkającej  w  Argentynie. 

Zdziwiła  się  słysząc,  że  wuj  i  ciotka  wyrażają  się  o  niej  bardzo 

niepochlebnie, ojciec jej w swoim czasie mówił o kuzynce z wielkim 

uznaniem i sympatią.  

Dziewczyna  doznawała  miłego  uczucia,  myśląc  o  tym,  że  owa 

kuzynka  Józefina  jest  właśnie  jej  ciotką.  Cieszyła  się,  że  posiada 

jeszcze kogoś, z kim łączą ją więzy krwi. Ojciec Józefiny był bratem 

jej dziadka, a ojciec wuja Herberta kuzynem ich obu. Róża była więc 

bliżej  spokrewniona  z  Józefiną,  niż  wuj  Herbert  i  ciotka  Helena.  Ta 

świadomość  stanowiła  niejaką  pociechę  dla  samotnej  dziewczyny. 

Chociaż  nie  widziała  i  nie  znała  tej  ciotki,  choć  zapewne  nigdy  nie 

miała  jej  zobaczyć  —  cieszyła  się  jednak,  że  gdzieś  daleko,  na  innej 

półkuli posiada krewną, o której ojciec tak dobrze się wyrażał.  

Wprawdzie  ojciec  nigdy  o  nikim  źle  nie  mówił  i  wszystkim 

ludziom wierzył, dopóki nie zawiedli zaufania. Dlatego właśnie oddał 

swoje jedyne dziecko pod opiekę Herbertowi. Lecz ta ciocia Józefina 

mogła być jednak dobrą, szlachetną kobietą... I Róża stworzyła w swej 

wyobraźni  idealną  postać,  którą  wyposażyła  we  wszelkie  zalety,  aby 

mieć jakąś ostoję w swoim samotnym życiu. 

Tymczasem  wuj  Herbert  stracił  posadę.  Został  zredukowany  i 

doszłoby  zapewne  do  ostatecznej  ruiny,  gdyby  nie  spotkał  się 

background image

przypadkowo  ze  swoim  przyjacielem  z  młodych  lat,  który  podczas 

inflacji  dorobił  się  olbrzymiego  majątku.  Przyjaciel  ten,  niejaki  pan 

Brickner posiadał fabrykę samochodów i przyjechał do Berlina, żeby 

tu założyć filię swego przedsiębiorstwa. Mianował Herberta Rietberga 

kierownikiem  tej  filii  i  dał  mu  znacznie  wyższą  pensję  od  tej,  którą 

pobierał  dawniej.  Brickner  uczynił  to,  gdy  odwiedził  Rietberga  i 

zobaczył Różę, która od razu wywarła na nim ogromne wrażenie. 

Był  to  mężczyzna,  który  przekroczył  już  czterdziestkę,  niski, 

krępy,  o  pospolitej  twarzy,  grubych  wydatnych  wargach  i  małych, 

bystrych  oczkach.  Wydawał  się  Róży  bardzo  nieprzyjemny.  Alfred 

Brickner  od  pierwszego  wejrzenia  zapałał  namiętnością  do  Róży. 

Dotąd  nie  miał  nigdy  czasu,  żeby  zajmować  się  kobietami,  bo  dążył 

jedynie  do  zrobienia  coraz  większego  majątku.  Teraz  po  zdobyciu 

olbrzymiej  fortuny,  po  osiągnięciu  celu,  poczuł  nagłą  skłonność  do 

pięknej  dziewczyny.  Ta  delikatna,  cicha  istota  o  wielkich  smutnych 

oczach wydawała mu się najpiękniejszą, najbardziej godną pożądania 

kobietą pod słońcem. 

Nie  ukrywał  przed  Rietbergiem,  że  zakochał  się  w  Róży. 

Podobała  mu  się  szczególnie  dlatego,  że  nawet  w  swoich  skromnych 

sukienkach  wyglądała  tak  dumnie  i  wytwornie.  Wyobrażał  sobie,  że 

będzie  jeszcze  piękniejsza,  gdy  zostanie  jego  żoną,  gdy  włoży 

kosztowną toaletę i cenną biżuterię. W myślach widział już, jak Róża 

przechadza się po wspaniale umeblowanych apartamentach jego willi, 

urządzonej z ogromnym przepychem. 

background image

Zaczął  bywać  coraz  częściej  u  przyjaciela  i  teraz  dopiero  zaczął 

się dla Róży najgorszy okres w jej życiu. Ciotka i wuj nalegali wciąż, 

żeby  okazywała  względy  Bricknerowi,  żeby  była  miła  i  uprzejma. 

Twierdzili,  że  to  jej  obowiązek,  gdyż  pan  Bruickner  dał  wujowi 

posadę  i  dzięki  temu  pozbyli  się  troski  o  byt.  Tłumaczyli,  że  taka 

szansa  zdarza  się  tylko  raz  w  życiu,  że  nie  wolno  jej  odrzucać  jego 

ręki.  Mówili,  że  Róża  może  się  stać  bogata,  znacznie  bogatsza,  niż 

była,  że  będzie  mogła  mieć  wszystko,  czego  zapragnie,  a  przede 

wszystkim pomóc „swoim dobroczyńcom". 

Z  przerażeniem  słuchała  tych  wywodów.  Gdy  wuj  po  raz 

pierwszy  powiedział,  że  wywarła  wielkie  wrażenie  na  Bricknerze, 

który  zakochał  się  w  niej  od  pierwszego  wejrzenia,  dziewczyna 

zdziwiła się bardzo. 

—  Mylisz się chyba, wujaszku, przecież pan Brickner jest twoim 

rówieśnikiem.  To  niemożliwe,  żeby  się  miał  zakochać  w  tak  młodej 

osobie jak ja. 

—    Dlaczego?  Brickner  jest  człowiekiem  w  średnim  wieku,  a 

przede wszystkim niezmiernie bogatym. Będzie mógł ofiarować swej 

żonie, czego tylko zapragnie. 

—  Bogactwo nigdy nie zdoła zaspokoić tych pragnień, o których 

marzę. Nie powinieneś mi, wuju, wspominać o panu Bricknerze. Jest 

mi  przykro,  gdy  ten  okropny  człowiek  rzuca  na  mnie  pożądliwe 

spojrzenia. 

background image

—    Jak  możesz  nazywać  „okropnym"  człowieka,  który  dał  mi 

posadę  i  stał  się  w  ten  sposób  także  twoim  dobroczyńcą?  Nie 

zapominaj, że uchronił nas wszystkich od nędzy.  

Róża zbladła. 

—  Masz słuszność, nie powinnam była tego mówić, gdyż mamy 

mu wiele do zawdzięczenia. Niech jednak przestanie myśleć nawet o 

tym,  że  zostanę  kiedykolwiek  jego  żoną.  Wolałabym  umrzeć,  niż 

poślubić tego człowieka. 

—  Jesteś przesadna, zawsze to mówiłam — odezwała się ciotka 

Helena  —  a  przy  tym  niezmiernie  zarozumiała.  Powinnaś  Bogu  na 

kolanach  dziękować,  że  człowiek  stateczny  i  przyzwoity  pragnie  ci 

złożyć u stóp swój majątek. 

Róża przycisnęła dłonie do serca. 

—  Nie, ciociu, nigdy nie wyjdę za niego. Czuję do niego głęboką 

odrazę. 

—  Ach, tak!  A co się  z nami stanie? Jeżeli go odtrącisz, wuj na 

pewno straci posadę. 

—  Ciociu — zawołała dziewczyna, przerażona — on chyba tego 

nie zrobi! Nie może przecież czynić wuja odpowiedzialnym za to, że 

ja nie chcę za niego wyjść za mąż. 

—  Uczyni to z pewnością. 

—  W takim razie, to zły człowiek, o marnym charakterze. 

—    Nie  gadaj  głupstw.  Powinnaś  wreszcie  nabrać  rozumu  i 

zastanowić  się  nad  tym,  ile  nam  masz  do  zawdzięczenia. 

Utrzymujemy cię od wielu lat, widzę, żeś o tym zapomniała. 

background image

Pani  Helena  zapomniała,  że  do  niedawna  korzystała  wyłącznie  z 

majątku  Róży  i  nie  przypisywała  temu  żadnego  znaczenia. 

Siostrzenica spojrzała na nią z przestrachem. 

—    Nie  będziesz  chyba  wymagała  ode  mnie,  ciociu,  żebym  się 

sprzedała  mężczyźnie,  który  wzbudza  we  mnie  wstręt,  tylko  dlatego, 

aby wam okazać moją wdzięczność? 

—  Już  ci  raz  powiedziałam,  żebyś  nie  była  taka  przesadna. 

Przyjmiesz  oświadczyny  pana   Bricknera.   Chwała   Bogu,    wujaszek 

jest  twoim  opiekunem  prawnym  i  także  ma  w  tej  sprawie  słówko  do 

powiedzenia.  

Herbert  Rietberg  spostrzegł,  że  żona  daje  mu  jakieś  znaki  i 

zrozumiał natychmiast, o co chodzi. 

—  Tak,  Różo, jestem  twoim  opiekunem  i  nie  pozwolę,  abyś 

odrzuciła  tak  świetną  partię.  Powiem  panu  Bricknerowi,  że  się 

zgadzasz, a ty wówczas będziesz musiała ustąpić. Robię to wyłącznie 

dla  twego  dobra.  Młodzi  ludzie  często  bywają  nierozsądni,  trzeba 

czuwać  nad ich  szczęściem.  Oświadczyny  zaskoczyły  cię,  musisz  się 

dopiero  oswoić  z  tą  myślą.  Powiem  więc  dziś  jeszcze  panu 

Bricknerowi,  że  dziękujesz  mu  za  tak  wielki  zaszczyt  i  że  zostaniesz 

jego  żoną,  lecz  prosisz  o  cztery  tygodnie  zwłoki,  gdyż  pragniesz  się 

skupić i przygotować do nowej godności. Powiem mu to naturalnie w 

bardzo  delikatny  sposób,  żeby  się  nie  obraził  i  nie  cofnął.  Zaręczyny 

twoje  odbędą  się  za  cztery  tygodnie,  a  wkrótce  potem  wyprawimy 

wesele. Basta!  

Róża chciała coś odpowiedzieć, lecz wuj Herbert ją ofuknął. 

background image

—  Milcz! Nie chcę słuchać tych głupstw, jestem zmęczony! 

Dziewczyna  zacisnęła  mocno  usta  i  wyszła  z  pokoju.  Nikt  nie 

wiedział,  jaka  była  przybita  i  nieszczęśliwa.  Mimo  to,  powzięła 

niezłomne  postanowienie.  Tak,  raczej  umrzeć,  niż  poślubić  tego 

człowieka! Zdawała sobie jednak sprawę, że uporem nic nie wskóra, i 

że żaden sprzeciw w tym wypadku nie pomoże. 

Herbert  Rietberg  spotkał  się  tego  samego  dnia  ze  swoim  nowym 

zwierzchnikiem i rzekł do niego: 

—  Powiedziałem  mojej  pupilce,  że  pan  pragnie  ją  poślubić. 

Dziewczyna  szaleje  ze  szczęścia,  takie  wrażenie  zrobiły  na  niej 

pańskie  oświadczyny.  Jest  ona  w  ogóle  bardzo  wrażliwa,  musi  się 

dopiero  oswoić  z  tą  myślą.  Dlatego  zechce  pan  jeszcze  trochę 

poczekać... 

Oczy Bricknera zabłysły. Pogładził z zadowoleniem podbródek. 

—    No,  no,    nic  dziwnego,  że  straciła  głowę,  skoro  ją  spotyka 

takie  szczęście.  Dziewucha  będzie  miała  forsy  jak  lodu.  Pracowałem 

jak  koń  przez  długie  lata,  a  to  com  zebrał,  dostanie  teraz  moja  żona. 

Dla takiej biednej dziewczyny to wielki los. Podoba mi się jednak, że 

się trochę droży, inne baby zaraz się  człowiekowi rzucają na szyję, a 

ta jest nie taka... Jak długo mam czekać na pierwszego buziaka? 

—  No, powiedzmy jakieś cztery tygodnie, drogi panie. 

—  Hm,  troszkę  długo,  ale  trudno,  zgadzam  się.   Dziś jeszcze 

wyjadę, tu bym chyba nie wytrzymał. Od dziś za miesiąc wyprawi się 

zaręczyny. 

—  Dobrze, proszę pana. 

background image

—  Nie nazywaj mnie wciąż panem, przecież byliśmy w młodości 

przyjaciółmi, a teraz zostaniemy krewnymi. No, nie wyjdziesz źle na 

tym  pokrewieństwie,  będę  dbał  o  rodzinkę  mojej  żonusi.  Wiesz 

przecież, że dobry ze mnie chłop. 

Herbert  Rietberg  nie  był  wprawdzie  tak  mocno  przekonany  o 

dobroci  Bricknera,  lecz  na  razie  wystarczyło  mu  zapewnienie,  że 

będzie dbał o rodzinę żony. Postanowił korzystać w miarę możności z 

bogactwa Bricknera. Był pewny, że w przeciągu czterech tygodni uda 

mu  się  całkowicie  przełamać  opór  siostrzenicy.  Znajdzie  już  na  nią 

jakiś sposób. Na razie przecież był jeszcze jej opiekunem, choć opieka 

ta  dobiegała  już  końca.  Róża  miała  wkrótce  już  zostać  pełnoletnią, 

toteż  należało  szybko  działać,  żeby  skłonić  ją  wcześniej  do 

małżeństwa z Bricknerem. 

Róża siedziała w swoim pokoju i tępym wzrokiem patrzyła przed 

siebie.  W  pokoju  panowały  ciemności,  ciotka  Helena  gasiła 

wieczorem  światło,  aby  zaoszczędzić  prąd  i  nie  płacić  wysokich 

rachunków za elektryczność. 

Wujostwo  od  dawna  już  położyli  się  do  łóżka  i  sądzili,  że  Róża 

także śpi. Lecz dziewczyna, mimo zmęczenia, nie mogła się uspokoić. 

Już  przeszło  godzinę  siedziała nieruchomo  wśród  mroku,  a  w  głowie 

jej  krążyły  niespokojne  myśli.  Tego  wieczoru  doszło  znowu  do 

przykrej  sceny  z  wujem  Herbertem.  Oświadczył  Róży,  iż  w  jej 

imieniu przyjął oświadczyny pana Bricknera i że zaręczyny odbędą się 

za cztery tygodnie. Raz jeszcze próbowała go przebłagać, lecz nie dał 

background image

jej  dojść  do  słowa.  Wtedy  Róża  zamilkła,  a  wuj  z  zadowoleniem 

doszedł do wniosku, że „dziewczyna nabrała wreszcie rozsądku". 

Teraz  siedziała  w  ciemności,  drżąca  ze  wzburzenia  i  chłodu. 

Otuliła  się  szczelnie  szerokim  szalem.  Szukała  gorączkowo  jakiegoś 

wyjścia  z  sytuacji.  Zdawała  sobie  jasno  sprawę,  że  nigdy  nie  zgodzi 

się  na  wstąpienie  w  związek  małżeński  z  Bricknerem.  Wolała  już 

umrzeć...  Była  jednak  młoda  i  kochała  życie,  choć  od  chwili  śmierci 

rodziców zaznała tyle cierpienia. Tak, kochała życie i spodziewała się, 

jak  wszyscy  młodzi  ludzie,  że  i  dla  niej  może  kiedyś  nadejdą  lepsze 

dni. 

Co jednak miała począć? Uciec z domu? Ale dokąd? Modliła się 

do  zmarłych  rodziców,  prosząc  ich  o  opiekę  i  pomoc.  Nie  miała 

przecież na całym świecie nikogo, nie wiedziała, gdzie się schronić... 

Miała  jeszcze  ciotkę,  która  mieszkała  w  Argentynie...  W  sercu  Róży 

zamigotał słaby płomyk nadziei, który szybko zgasł... Jakże tu dotrzeć 

do owej ciotki? A gdyby się jej nawet udało, to nie wiadomo przecież, 

czy ta krewna zechciałaby jej dopomóc?  

Nie  znała  jej  wcale,  słyszała  o  niej  jedynie  od  wuja  i  od  swego 

ojca,  których  zdania  były  bardzo  sprzeczne.  Ojciec  nazywał  ciotkę 

Józefinę  szlachetną  i  dzielną  istotą.  Przypomniała  sobie  słowa 

zmarłego, zdawało się jej, że słyszy wyraźnie jego głos. Opowiadał jej 

wtedy,  jak  kochał  jej  matkę,  która  mu  była  wszystkim.  Mówił  ze 

smutkiem,  że  obecnie,  gdy  stracił  ukochaną  żonę,  nie  posiada  na 

świecie żadnej bliskiej istoty i że jego maleńka Różyczka powinna mu 

ją zastąpić. Wtedy Róża zapytała: 

background image

—  Czy nie mamy, tatusiu, żadnych krewnych z wyjątkiem wuja 

Herberta i ciotki Heleny? 

—    Mam jeszcze  jedną    kuzynkę  —  odparł  — która    mieszka  w 

Argentynie.  Jest  ze  mną  bliżej  spokrewniona  niż  z  Herbertem,  nasi 

ojcowie  byli  braćmi.  Nazywa  się  Józefina  i  była  niegdyś  bardzo 

piękna.    Lubiłem  ją  bardzo,    lecz  byłem  wówczas    tak  pochłonięty 

własnym  szczęściem,  że  nie  potrafiłem  myśleć  o  niczym  innym. 

Słyszałem  potem,  że  uciekła  w  świat  z  ukochanym  człowiekiem, 

ponieważ chciano ją zmusić, żeby poślubiła innego, bogatego, którego 

nie  kochała.  Odważna,  szlachetna  istota...  Dobrze  uczyniła.  Należy 

zawsze iść za głosem serca i nie sprzeniewierzać się swoim uczuciom. 

Róża  nagle  doznała  wrażenia,  jakby  ręka  ojca  przesunęła  się 

pieszczotliwie  po  jej  włosach.  Serce  jej  przestało  na  chwilę  bić. 

Wydawało  się  jej,  że  ojciec  powtarza  te  słowa,  lecz  wymawia  je  z 

większym naciskiem niż wówczas... 

Tak, należało zawsze słuchać głosu serca! 

—  Ojcze, tatusiu mój najdroższy, wiem już dlaczego dziś właśnie 

przypomniały mi się te słowa... Pragniesz mnie upomnieć, żebym się 

nie  sprzeniewierzała  moim  zasadom.  Jesteś  w  tej  chwili  przy  mnie, 

żeby mi powiedzieć, że lepiej uciec, jak owa nieznana krewna, niż dać 

się  zmusić  do  związku  z  niekochanym  człowiekiem.  Pomóż  mi, 

tatusiu, pomóż mi, najdroższa mamo... Wy oboje patrzycie na mnie z 

nieba  i  nie  opuścicie  waszego  jedynego  dziecka...  Dzięki  ci  za  to 

ostrzeżenie,  drogi  ojcze.  Pójdę  w  świat,  lecz  za  żadną  cenę  nie 

poślubię tego okropnego człowieka. 

background image

Ach,  gdyby  Róża  wiedziała,  jak  dotrzeć  do  owej  nieznajomej 

krewnej!  Przyszło  jej  znowu  na  myśl,  co  mówiła  o  ciotce  Józefinie 

ciotka  Helena.  Nazywała  ją  istotą  bez  czci,  opowiadała,  że  uciekła  z 

domu  z  jakimś  ubogim inżynierem,  choć  wuj  Herbert  przedstawił  jej 

bogatego  konkurenta,  który  chciał  się  z  nią  ożenić.  Wuj  Herbert 

pragnął  jej  dobra,  próbował  wszystkich  środków,  żeby  ją  przywieść 

do  rozsądku,  ona  jednak  nie  chciała  go  posłuchać.  Jej  ukochany 

otrzymał  posadę  w  Argentynie,  dokąd  z  nim  wyjechała. 

Zawiadomienie  o  ślubie  przysłała  z  Buenos  Aires,  przed  tym  jednak 

była kochanką swego męża. Ciotka Helena nazywała ją lekkomyślną, 

godną potępienia osobą. 

To  zawiadomienie  o  ślubie  dało  początek  rozmowy  na  temat 

ciotki Józefiny. Ciotka Helena szperała w szufladzie i z pliku starych 

papierów  wypadło  owo  zawiadomienie.    Róża  patrzyła  z  dziwnym 

uczuciem  na  pożółkły  papier.    Mąż  ciotki  nazywał  się  Jan  Werth, 

wobec tego ona sama zwała się dziś Józefina Werth. Józefina Werth w 

Buenos Aires!  

Było  to  wszystko,  co  wiedziała  o  tej  krewnej.  Powtórzyła  raz 

jeszcze  nazwisko  i  doznała  przy  tym  uczucia  ogromnej  sympatii  dla 

ciotki  Józefiny,  której  los  był  tak  podobny  do  jej  losu.  Stanowczym 

ruchem  podniosła  głowę.  Tak,  ona  również  wolała  uciec,  niż  należeć 

do  mężczyzny,  którego  nie  kochała.  Musiała  się  przecież  dla  niej 

znaleźć  jakaś  praca.  Była  młoda,  zdrowa  i  chciała  pracować. 

Wiedziała wprawdzie, że dziś trudno jest o posadę, bo przecież, kiedy 

zredukowano  wuja,  on  także  przez  długi  czas  nie  mógł  znaleźć  nic 

background image

odpowiedniego.  Nasłuchała  się  wtedy  dosyć  o  tym,  jak  wielka  jest 

liczba  poszukujących  pracy  i  jak  mało  posad  do  objęcia.  Ciotka 

powtarzała wtedy nieraz: 

—    Tylko  na  służbę  domową  jest  zawsze  popyt.  Służących  jest 

mało, one zawsze znajdują miejsce. 

Wobec  tego,  Róża  postanowiła  na  razie  szukać  miejsca  w 

charakterze  służącej,  dopóki  nie  znajdzie  czegoś  odpowiedniejszego. 

U obcych ludzi nie mogło być przecież gorzej niż u wuja i ciotki. W 

każdym  razie  należało  się  śpieszyć.  Powinna  była  dostać  posadę  w 

ciągu  tych  czterech  tygodni,  aby  wuj  nie  mógł  jej  zmusić  do 

poślubienia Alfreda Bricknera.  

Należało  się  także  postarać,  aby  wujostwo  nie  dowiedzieli  się  o 

jej  miejscu  pobytu,  a  w  każdym  razie,  zanim  Róża  nie  dojdzie  do 

pełnoletności. Do tego czasu podlegała jeszcze władzy wuja Herberta. 

Za  sześć  tygodni  miała  ukończyć  dwadzieścia  jeden  lat,  a  wówczas 

opiekun nie będzie miał już prawa rozstrzygać o jej losach. 

Znowu  zapadła  w  głęboką  zadumę.  Przypomniała  sobie,  że 

widziała w pobliżu domu wystawę sklepową, zasłoniętą szarą żaluzją. 

Nad  drzwiami  wisiał  szyld:  Kantor  Służby  Domowej.  Przechodziła 

tam  codziennie  gdy  szła  po  zakupy  na  obiad.  Postanowiła,  że  jutro 

zdobędzie  się  na  odwagę  i  wejdzie  do  kantoru,  aby  się  zapytać  o 

jakieś zajęcie. 

Powziąwszy  to  postanowienie,  uspokoiła  się  i  poszła  nareszcie 

spać.  Była  tak  zmęczona,  że  mimo  trosk,  natychmiast  usnęła. 

Nazajutrz rano, po załatwieniu wszystkich sprawunków, Róża weszła 

background image

do Kantoru Służby Domowej. Za biurkiem siedziała starsza kobieta w 

okularach,  która  wpisywała  szeregi  cyfr  do  grubej  księgi.  Była  to 

właścicielka przedsiębiorstwa, pani Siebenberg. 

—    Czego  panienka  sobie  życzy?  —  zapytała,  podnosząc  wzrok 

znad księgi i spoglądając na Różę. 

—  Chciałabym zapytać, czy pani mogłaby wystarać się dla mnie 

o jakieś zajęcie? 

—  A  o  jakie  zajęcie  panience  chodzi?  —  zapytała  pani 

Siebenberg. 

—  Wszystko mi jedno. Chciałabym dostać się do jakiegoś domu 

jako pomocnica w gospodarstwie, lecz jeżeli nic takiego się nie trafi, 

to mogę również pracować jako służąca. 

Pani Siebenberg zaczęła dokładnie rozpytywać dziewczynę, chcąc 

się  dowiedzieć  jakie  ma  kwalifikacje.  Róża  wyliczała  wszystko  co 

potrafi;  powiedziała,  że  umie  sprzątać,  szyć,  i  gotować, 

przypuszczając,  że  to  jej  najbardziej  ułatwi  otrzymanie  posady.  Nie 

wspominała, że jest muzykalna i zna cztery języki obce, w obawie, że 

będzie  to  brzmiało  zbyt  pretensjonalnie  i  stanie  jej  tylko  na 

przeszkodzie.  

Pani  Siebenberg  kiwała  głową,  a  wreszcie  zapytała  Różę  o 

świadectwa.  Zanim  dziewczyna  zdołała  odpowiedzieć,  do  lokalu 

wszedł jakiś pan z panią i stanęli obok Róży. 

—  Nie mam świadectw — szepnęła Róża, zmieszana — nigdzie 

jeszcze nie służyłam... 

background image

—    A  gdzie  pani  mieszka?  —  pytała  dalej  pani  Siebenberg,  nie 

zwracając uwagi na przybyłych. Na pierwszy rzut oka poznała, że byli 

to państwo, którzy zapewne poszukiwali służącej. Takiej klienteli pani 

Siebenberg miała pod dostatkiem, brakło jedynie służby domowej. 

—  Nie mam rodziców, więc mieszkam z wujem i ciotką. Ale oni 

nie  powinni  się  dowiedzieć,  że  staram  się  o  pracę,  bo  byliby  z  tego 

niezadowoleni.  Ja  jednak  wiem,  że  jestem  tylko  ciężarem  i  pragnę 

sama pracować na siebie. 

—  Niech mi panienka jednak poda swój adres, żebym  wiedziała 

jak panienkę zawiadomić, jeżeli się znajdzie coś odpowiedniego. 

Pan  i  pani  zamienili  ze  sobą  porozumiewawcze  spojrzenia i w 

dalszym ciągu przysłuchiwali się z zainteresowaniem rozmowie. 

—  Może  pani  pozwoli,  żebym  codziennie  przychodziła  i 

dowiadywała się, czy znalazło się dla mnie jakieś miejsce. 

—  Dobrze. Choć, prawdę mówiąc, trudno będzie coś znaleźć, bo 

panienka nie ma referencji. Postaram się jednak wyszukać miejsce dla 

panienki. Proszę uiścić wpisowe. 

Róża przelękła się. Nie miała przy sobie ani grosza. 

—  A ile wynosi wpisowe? 

Pani Siebenberg wymieniła kwotę. Róża odetchnęła. Postanowiła 

zdobyć w jakiś sposób pieniądze. Posiadała jeszcze trochę biżuterii po 

matce.  Nie  chciała, aby  te  drobiazgi dostały  się  w  ręce  wuja  i ciotki, 

więc od razu je ukryła. Biżuteria ta nie miała wielkiej wartości, mogła 

za nią dostać najwyżej kilkaset marek. Wyzbywała się niechętnie tych 

drobiazgów,  które  stanowiły  jedyną  spuściznę  po  matce.  Nie  było 

background image

jednak innej rady. Postanowiła sprzedać broszkę z brylancikami, gdyż 

zmarła matka najmniej ją lubiła. 

Tymczasem przybyli obserwowali bacznie Różę, po czym szybko 

porozumieli  się  spojrzeniem.  Zbliżyli  się  oboje  do  młodej 

dziewczyny, a obca pani zwróciła się do niej: 

—  Czy panienka wyjechałaby za granicę?  

Pani Siebenberg zmarszczyła gniewnie brwi: 

—  W moim kantorze pertraktacje są prowadzone jedynie przeze 

mnie. Ta panienka już się zapisała. 

Nieznajoma zaśmiała się. 

—  Przecież słyszałam, że panienka dopiero jutro ma się zapisać. 

Ale  niech  się  pani nie  gniewa,  przecież  nie  chcemy  pani krzywdzić  i 

zapłacimy  wszystko,  co  się  będzie  należało  za  pośrednictwo. 

Pragniemy się porozumieć z tą panienką. 

Pani Siebenberg uspokoiła się. 

—  A, to co innego! 

Nieznajoma znowu zwróciła się do Róży: 

—    Więc  jak,  panienko,  czy  przyjęłaby  panienka  miejsce  za 

granicą? 

Róży  mocno  zabiło  serce.  Więc  miała  sposobność  wyruszyć  w 

świat.  Doznała  nagle  wrażenia,  jakby  w  tej  nieznanej  dali  czekało  ją 

wielkie szczęście. 

—  Ależ tak, pojadę! Im dalej, tym lepiej! — zawołała. 

Teraz  nieznajomy  pan  zbliżył  się  także  do  dziewczyny.  Nie 

spuszczał  on  przez  cały  czas  wzroku  z  Róży.  On  i  jego  towarzyszka 

background image

zorientowali  się  od  razu,  że  Róża  nie  jest  zwykłą  służącą.  Była 

wprawdzie  bardzo  skromnie  ubrana,  lecz  robiła  wrażenie  osoby 

wytwornej.  A  przede  wszystkim  była  piękna,  zwłaszcza  jej  złote 

włosy  przyciągały  wzrok.  Miała  przy  tym  delikatną,  z  lekka 

zaróżowioną  cerę  i  śliczne  oczy.  Źrenice  mężczyzny  błysnęły 

pożądliwie, opanował się jednak i, przybierając dobroduszny uśmiech, 

rzekł: 

—    Jeżeli  o    to  chodzi,    to  panienka    będzie  zadowolona,    gdyż 

wybieramy się do Argentyny. 

Róża  drgnęła.  Do  Argentyny?  Tam,  dokąd  wyjechała  ciotka 

Józefina, gdy krewni chcieli ją zmusić do małżeństwa z niekochanym 

człowiekiem! Jakież to było dziwne! 

—  Do Argentyny? — wyjąkała.  

Nieznajomy zaśmiał się dobrotliwie. 

—  No i cóż, to się panience jednak wydaje zbyt daleko?  

Róża gwałtownie potrząsnęła głową. 

—  Nie o to chodzi, proszę pana. Tylko nie mam świadectw, więc 

nie wiem, czy podołam moim obowiązkom. Nie wiem, jakie państwo 

mają wymagania. 

Na  ustach  mężczyzny  pojawił  się  osobliwy  uśmiech,  który 

powinien  był  ostrzec  Różę,  gdyby  miała  więcej  doświadczenia. 

Dziewczyna jednak pragnęła gorąco otrzymać miejsce właśnie u tych 

ludzi, gdyż jechali do Argentyny. Zdawało się jej, że niebo zesłało jej 

tych chlebodawców. 

background image

Oczy  mężczyzny  prześlizgnęły  się  po  całej  postaci  dziewczyny. 

Odparł powoli: 

—    Sądzę,  że  panienka  podoła  wszystkiemu.  Szukamy  dla  mojej 

teściowej,  która  mieszka  w  Argentynie,  odpowiedniej  towarzyszki. 

Staruszka  czuje  się  bardzo  samotna  i  pragnęłaby  mieć  przy  sobie 

młodą  dziewczynę,  aby  ją  pielęgnowała  i  dotrzymywała  jej 

towarzystwa. Czy panienka jest może muzykalna? 

—  O,  tak,  gram  na  fortepianie  i  śpiewam.  Bardzo  chętnie 

przyjęłabym  miejsce  u  starszej  osoby.  Jestem  młoda,  zdrowa  i  nie 

lękam się pracy. 

Zapewne Anioł — Stróż dziewczyny czuwał nad nią, gdyż i w tej 

chwili  nie  wspomniała,  że  mówi  czterema  językami.  Ta  drobna 

okoliczność miała jej w przyszłości wyjść na dobre. 

Nieznajomy dał teraz znak swej towarzyszce, która z uprzejmym 

uśmiechem zwróciła się do Róży: 

—  Panienka  nam  się  bardzo  podoba  i  przypuszczam,  że  moja 

matka   prędko   się   do   panienki   przyzwyczai.   Matka   moja  jest 

Niemką, więc nie będzie się panienka czuła u niej obco. Mam dla niej 

także  zaangażować  pokojówkę.  Jesteśmy  teraz  w  odwiedzinach  u 

krewnych,  więc  obiecaliśmy,  że  wystaramy  się  jej  przy  tej 

sposobności, o służącą i towarzyszkę. Dobrze się składa, że trafiliśmy 

na panienkę.  Ale  czy  krewni  zgodzą  się,  żeby  panienka  pojechała do 

Argentyny? 

—  Och,  nie powinni  się  oni  wcale  domyślać,  że  staram  się o 

posadę,  ponieważ  sobie  tego  nie  życzą.  Mój  wujaszek  jest 

background image

jednocześnie moim opiekunem prawnym i mógłby mi przeszkodzić w 

wyjeździe. 

—  Ach,  więc  pani  nie  jest  jeszcze  pełnoletnia?  —  spytał 

nieznajomy, najwidoczniej niemile zaskoczony. 

—  Za sześć tygodni będę pełnoletnia — odparła szybko Róża. 

—  Hm! Więc za sześć tygodni?... Trzeba się wystarać, żeby pani 

mimo wszystko otrzymała wizę, może się to uda, gdyż mamy stosunki 

w konsulacie. Spodziewam się, że pani posiada dowód osobisty? 

Róża zarumieniła się. 

—  Tak,  ale  nie  mam  go  przy  sobie.  Mogę  jednak  przynieść 

wszystkie potrzebne dokumenty, wiem, gdzie wuj je przechowuje... 

—  Dobrze. Zapewne trzeba będzie przedłużyć termin paszportu i 

wystarać  się  o  wizę.  Powinna  pani  z  wszystkimi  dokumentami  pójść 

razem z nami do biura paszportowego. Czy będzie to możliwe? 

—    Mogę  przyjść  jutro  przed  południem  o  tej  samej  porze. 

Zabiorę potrzebne papiery... 

—    Przepraszam  pana  —  wtrąciła  się  do  rozmowy  pani 

Siebenberg  —  ale  pozwolę  sobie  powiedzieć  słowo  w  tej  sprawie. 

Ostrzegają  nas  ze  wszystkich  stron,  aby  czuwać  nad  młodymi 

dziewczętami,  które  poszukują  posady  za  granicą.  Uważam  za  swój 

obowiązek powiedzieć o tym tej panience... 

Nieznajomy roześmiał się na pozór dobrodusznie. 

—    Szanowna  pani  ma  zupełną  słuszność.  Ale  w  tym  wypadku 

obawy  są  zbyteczne.  Podamy  pani  referencje,  może  pani  zasięgnąć 

informacji  o  nas.  Niech  pani  zadzwoni  do  radcy  Horsta,  pod  numer 

background image

96-94  i  do  pana  profesora  Jadę,  telefon  39-35.  Proszę  się  zapytać  o 

państwo Petri, oto nasze paszporty...  Państwo Petri z Buenos Aires, w 

Argentynie... 

Pani  Siebenberg  uspokoiła  się  trochę,  gdy  posłyszała  nazwisko 

radcy  Horsta.  Dla  porządku  przejrzała  dokładnie  dowody  osobiste 

państwa Petri i chciała zanotować sobie numery telefonów. 

—  Proszę mi powtórzyć numery — rzekła. 

—    Może  pani  przecież  od  razu  zatelefonować.  Podam  pani 

numer, po co to zapisywać. A więc przede wszystkim 96-94, do pana 

radcy Horsta... 

Pani  Siebenberg  zgodziła  się,  a  otrzymawszy  połączenie, 

zapytała: 

—  Czy mogę poprosić pana radcę Horsta? 

—  Oczywiście. Panie radco, proszą pana do telefonu — odezwał 

się jakiś głos. Po chwili zabrzmiał w aparacie inny głos: 

—  Tu radca Horst. Kto mówi? 

—  Siebenbergowa,  biuro  pośrednictwa  pracy.  W  tej  chwili 

znajdują  się  u  mnie  państwo  Petri  z  Buenos  Aires,  którzy  pragną 

zaangażować  służbę  do  Argentyny.    Podali  mi  nazwisko  pana  radcy, 

prosiłabym więc o referencje. Czy mogę śmiało powierzyć im młode 

dziewczęta? 

— 

Ależ 

naturalnie! 

Państwo 

ci 

prowadzą 

wielkie 

przedsiębiorstwo  w  Argentynie,  a  matka  pani  Petri  jest  bardzo 

zamożną  i  powszechnie  szanowaną  obywatelką.  Służącym  będzie  u 

nich doskonale. Czy pani pragnie się jeszcze czegoś dowiedzieć? 

background image

—  Nie,  dziękuję,  panie  radco.  Te  informacje  wystarczą  mi  w 

zupełności. 

Pani Siebenberg była już zupełnie przekonana, że ma do czynienia 

z uczciwymi ludźmi. Zwróciła się nieśmiało do nieznajomych. 

—    Przepraszam,  że  zadzwonię  jeszcze  w  to  drugie  miejsce.  Nie 

chciałabym jednak zaniedbywać swoich obowiązków... 

—  Oczywiście, oczywiście, pani ma zupełną słuszność... A więc 

proszę, numer 39-35, do pana profesora Jade... 

Pan  profesor  sam  podszedł  do  telefonu  i  udzielił  również  jak 

najlepszych  referencji  o  państwu  Petri.  Pani  Siebenberg  powtórzyła 

wszystko Róży, po czym dała się wciągnąć w tak zajmującą rozmowę 

z  nieznajomymi,  że  zapomniała  zupełnie  o  nazwiskach  i  numerach 

telefonu. 

Petri  zaangażowali  Różę  i  omówili  z  nią  sprawę  wynagrodzenia 

oraz inne warunki. Róża musiała się zgodzić, że zostanie u nich przez 

trzy lata, gdyż inaczej nie opłacałyby się duże koszty podróży. Gdyby 

jednak  po  upływie  tego  czasu  pragnęła  powrócić  do  kraju,  wówczas 

miała otrzymać całkowitą zapłatę za przejazd. 

—  Wątpię jednak, czy pani będzie chciała wracać, tym bardziej, 

że pani nie posiada bliższej rodziny — rzekła pani Petri z uśmiechem. 

—  Nie,  nie  mam  właściwie  nikogo  bliskiego.  Powiem  pani 

szczerą prawdę, dlaczego pragnę wyjechać.  Mój opiekun żąda,  abym 

poślubiła  człowieka,  którego  nie  mogę  znieść.  Dlatego  chciałabym 

wyjechać jak najdalej. 

background image

Róża  chciała  jeszcze  wspomnieć,  że  ciotka  jej  mieszka  w 

Argentynie,  przyszło  jej  jednak  na  myśl,  że  nie  wypada  nudzić 

przyszłych  chlebodawców  swymi  prywatnymi  sprawami,  toteż 

przemilczała ten fakt. 

—    Aha,  więc  z  tego    powodu  pani  chce  wyjechać?  Ma  pani 

zupełną  słuszność.  Kto  wie,  może  za  granicą  spotka  panią  szczęście. 

Jak brzmi pani nazwisko? 

—  Róża Rietberg. 

—  A  więc,  panno  Różo,  doszliśmy  do  porozumienia.  Jutro 

załatwimy    wszystkie    formalności    w    biurze    paszportowym.   

Ponieważ  otrzymuje  pani  u  nas  stałą  posadę,  więc  nie  napotkamy  ze 

strony konsulatu na żadne trudności, dotyczące wyjazdu. My musimy 

jeszcze  wyjechać  do  krewnych  i  za  tydzień  powrócimy  do  Berlina, 

aby zabrać panią. Wtedy zdążymy w samą porę na okręt. Jutro jeszcze 

omówimy  szczegóły.  W  każdym  razie  musi  pani  się przygotować  do 

podróży. 

Róża  obiecała,  że  będzie  gotowa.  Pani  Petri  prosiła  jeszcze,  aby 

pani  Siebenberg  postarała  się  dla  niej  o  jakąś  służącą.  Ponieważ 

zapłaciła  z  góry  dość  wysoką  kwotę  za  pośrednictwo,  więc  pani 

Siebenberg chętnie się na to zgodziła. 

—  Chciałam  jakąś  przystojną,  czystą  dziewczynę,  możliwie 

blondynkę.  Moja  matka  ma  słabość  do  blondynek,  dlatego  właśnie 

panna Rietberg od razu przypadła mi do gustu. No i trzeba oczywiście 

znaleźć taką, która by się nie bała pojechać do Argentyny. 

background image

Pani  Siebenberg  zamyśliła  się,  po  czym  zaczęła  przeglądać 

książki. 

—    Hm!  Zdaje  się,  że  najodpowiedniejsza  będzie  Marta  Preller. 

Jest  to  ładna,  świeża,  jasnowłosa  dziewczyna,  a  przy  tym  sierota. 

Doskonała z niej służąca, dzielna, pracowita, ma świetne świadectwa. 

Zdaje się, że miałaby ochotę na wyjazd... 

—    Dobrze,  dobrze  —  odparła  z  uśmiechem  pani  Petri  —  na 

świadectwach  najmniej  nam  zależy.  Polegamy  na  naszej  znajomości 

ludzi... 

—  Zapewne — rzekła pani Siebenberg — lecz wszędzie państwo 

wymagają świadectw. Jutro każę się zgłosić Marcie, spodoba się pani 

na pewno. Jeżeli się nie mylę, to chętnie przyjmie posadę za granicą. 

Pan  Petri  tymczasem  udzielał  Róży  rozmaitych  wskazówek, 

dotyczących bagażu. Potem powiedział: 

—  Naturalnie, że możemy pani zapewnić podróż tylko w drugiej 

klasie,  gdyż  przejazd  jest  bardzo  kosztowny.  My  również  jeździmy 

zawsze  drugą  klasą,  posiłki  dają  tam  bardzo  dobre,  bo  na  wielkich 

parowcach w ogóle nie brak żadnych wygód. 

—  Ależ  proszę  pana,  zgodzę  się  na  wszystko,  pragnę,  aby 

państwo mieli jak najmniej wydatków. Proszę robić to, co uważa pan 

za stosowne. 

Róża  była  uszczęśliwiona,  że  nareszcie  stanie  się  samodzielna. 

Nikt  nie  będzie  już  jej  zmuszał,  aby  poślubiła  Alfreda  Bricknera.  A 

przy  tym  życie  w  domu  wuja  Herberta  było  po  prostu  nie  do 

zniesienia. Dziewczynie wydawało się, że znalazła doskonałą posadę i 

background image

nie  posiadała  się  z  radości.  Informacje,  które  pani  Siebenberg 

otrzymała  od  radcy  i  profesora  brzmiały  przecież  ogromnie 

zachęcająco. 

Nie mogła mieć pojęcia o tym, w jaki sposób zostały udzielone te 

referencje.  Dwaj  serdeczni  przyjaciele  państwa  Petri  udali  się  do 

dwóch  sklepików  i  przedstawili  się  właścicielom  jako  radca  Horst  i 

profesor Jade, prosząc, aby mogli tu poczekać na wezwanie. Numery 

telefonów  zdążyli  już  poprzednio  podać  panu  Petri,  toteż  pani 

Sibenberg, a wraz z nią i Róża, zostały wprowadzone w błąd. 

Róża  była  przecież  jeszcze  mniej  doświadczona  od  pani 

Siebenberg i bardziej od niej ufała ludziom. Nie przyszło jej na myśl, 

że  pan  Petri i jego  małżonka  nie  są bynajmniej  ludźmi nieskazitelnej 

uczciwości, i że nie zasługują na zaufanie. 

 

Wuj Herbert i ciotka Helena wybierali się tego wieczoru do teatru. 

Pan  Brickner  ofiarował  im  bilety,  nie  mógł  z  nich  skorzystać, 

ponieważ wyjechał. Róża mogła więc bez przeszkód poszukać swoich 

dokumentów. Otworzyła biurko i wyjęła potrzebne papiery, lecz miała 

przy  tym  wyrzuty  sumienia.  Mimo  to,  nie  cofnęła  swego 

postanowienia. Pragnęła za wszelką cenę pojechać do Argentyny.  

Szukając  w  szufladzie  swego  dowodu  osobistego,  znalazła 

przypadkiem  zawiadomienie  o  ślubie  ciotki  Józefiny.  Patrzyła  na  nie 

przez  dłuższą  chwilę.  Czy  też  ciotka  Józefina  znalazła  szczęście?  A 

jakiż  będzie  jej  własny  los,  jak  się  ułoży  jej  życie  w  tym  obcym 

dalekim kraju? 

background image

Nie  chciała  tracić  czasu  na  rozmyślania.  Najważniejsze,  że  nie 

będzie musiała wychodzić za mąż za pana Bricknera. Spodziewała się, 

że  wszystko  ułoży  się  jak  najlepiej.  Należało  się  postarać,  żeby  się 

zwolnić  jutro  na  całe  przedpołudnie.  Trzeba  było  załatwić  wszystkie 

formalności! Jeżeli uda się jej wyjść z domu, wtedy wszystko pójdzie 

gładko.  Wiedziała,  że  ciotka  będzie  się  gniewała,  jeżeli  Róża  się 

spóźni, lecz nie przejmowała się tym zbytnio. 

Ku  wielkiej  radości  Róży  wuj  i  ciotka  wybierali  się  nazajutrz 

przed  południem  na  próbną  przejażdżkę  jednym  z  samochodów 

Bricknera. Powiedzieli, że powrócą dopiero na obiad. 

Wujostwo  wyjechali  z  domu przed  odejściem  Róży.  Dziewczyna 

pośpiesznie  sprzątnęła  mieszkanie  i  przygotowała  wszystko  do 

obiadu,  po  czym  udała  się  do  pani  Siebenberg.  Zastała  tam  państwa 

Petri,  którzy  właśnie  omawiali  warunki  z  Martą  Preller,  ładną, 

rumianą  blondynką  o  wesołych,  roześmianych  oczach.  Marta 

oświadczyła  od  razu,  że  chętnie  wyjedzie  do  Argentyny,  zwłaszcza, 

gdy  pani  Siebenberg  zawiadomiła  ją,  że  otrzymała  o  nowych 

chlebodawcach doskonałe referencje. 

Gdy poznała się z Różą, zawołała ze śmiechem: 

—  Więc odbędziemy razem tę długą podróż, ogromnie się z tego 

cieszę.  Zawsze  marzyłam  o  dalekich  podróżach,  żeby  mnie  tylko  ta 

morska  choroba  nie  złapała.  Tego  to  się  trochę  boję,  to  podobno 

wstrętna  rzecz.  Ale  tak,  to  nie  lękam  się  niczego,  tylko  się  cieszę.  A 

panienka? 

Róża, spoglądając w jasne, wesołe oczy Marty, nabrała otuchy. 

background image

—    Ja  także  się  cieszę,  a  morskiej  choroby  nie  bardzo  się  boję. 

Płyniemy  przecież  na  dużym  okręcie,    więc  nie  będziemy  na  nią 

narażone. 

—  To mi właśnie już pani powiedziała — odparła Marta. 

—  Tak, tak, niech się panienka nie obawia — wtrąciła pani Petri. 

Marta Preller wybuchnęła śmiechem. 

—  E, co bym się tam miała bać?  Ino mnie obrzydliwość bierze, 

jak  pomyślę  o  tym  szkaradzieństwie.  Panno  Różo,  musimy  ze  sobą 

trzymać sztamę. Podobno i panna jest sierotą? Kto wie, może nas tam 

spotka szczęście, bo tu u nas nie ma wielkiej nadziei na poprawę. 

Państwo  Petri  wraz  z  dziewczętami  pojechali  do  biura 

paszportowego,  gdzie  wszystko  dało  się  pomyślnie  załatwić.  Petri 

miał  w  podobnych  sprawach  wiele  rutyny.  Potem  umówiono  się,  że 

gdy  państwo  Petri  powrócą  po  upływie  tygodnia,  dziewczęta  stawią 

się u nich w hotelu. Pożegnano się w doskonałym nastroju. 

Róża  była  rada,  że  powróciła  na  czas  i  mogła  się  jeszcze  zająć 

obiadem, zanim wuj i ciotka przyszli do domu. 

Nazajutrz zabrała się ukradkiem do pakowania rzeczy. Na strychu 

stały jeszcze dwie płaskie walizy, które kupił ojciec Róży, wybierając 

się  z  nią  w  podróż  po  Morzu  Śródziemnym.  Teraz  się  bardzo 

przydały. Codziennie, gdy ciotka wychodziła z domu, Róża przenosiła 

część  swoich  rzeczy  na  strych  i  pakowała  je  do  walizek.  Zabrała  ze 

sobą drobne pamiątki po rodzicach oraz ich fotografię. 

Podczas  tych  ostatnich  dni  rozmawiano  wiele  o  Bricknerze,  lecz 

Róża  była  dość  rozsądną  i  nie  robiła  żadnych  uwag,  ani  też  nie 

background image

sprzeciwiała  się  wujowi.  Krewni  doszli  do  wniosku,  że  dziewczyna 

pogodziła się z losem i okazywali jej znowu wiele serdeczności, licząc 

na to, że w przyszłości Róża zapewni im dostatnie życie. 

Pewnego  popołudnia  Róża,  siedząc  w  pokoju  ciotki  Heleny, 

sprowadziła  zręcznie  rozmowę  na  temat  ciotki  Józefiny.  Pragnęła  się 

dowiedzieć o niej jakichś szczegółów. 

—  Prawda, ciociu — zagaiła, — że ciotka Józefina mieszkała w 

Argentynie? 

—  Tak — potwierdziła ciotka Helena. 

—  Ciekawe, czy jeszcze tam mieszka, czy w ogóle jeszcze żyje? 

Na twarzy pani Heleny odmalował się wyraz nienawiści. 

—  A naturalnie, że żyje i mieszka nadal w Argentynie, tylko, że 

przeniosła się z Buenos Aires do Rosario. 

—  Czyście mieli od niej jakieś wiadomości? 

— Kiedy nam było tak źle, napisaliśmy do niej z prośbą o pomoc. 

Sądziliśmy,  że  może  jej  warunki  zmieniły  się  na  lepsze.  Opisaliśmy 

jej nasze okropne położenie a list wysłaliśmy pod jej dawny adres do 

Buenos Aires.  Rzecz dziwna, otrzymała nasz list, choć przeniosła się 

do Rosario, jak się przekonaliśmy z jej odpowiedzi, która była stamtąd 

datowana. Adresu swego jednak nie podała. Donieśliśmy Józefinie, że 

przygarnęliśmy  do  siebie  córkę naszego  kuzyna  Alberta,  że  się  u nas 

wychowuje.  Lecz  wyobraź  sobie,  że  ta  niegodziwa  kobieta  odpisała, 

że choć mogłaby nam dopomóc, nie uczyni tego, gdyż nie zapomniała 

jeszcze,  że to  wuj Herbert  wygnał ją z ojczyzny.  Takie niewdzięczne 

stworzenie!  Przecież  wuj  pragnął  jedynie,  aby  poślubiła  bogatego 

background image

człowieka. Wykręciła się po prostu, bo nie chciała nam pomóc. Byłam 

zła, że namówiłam  wuja Herberta, by zwrócił się do Józefiny. Mogła 

przecież uczynić cośkolwiek dla ciebie, jest twoją krewną, tak jak my. 

Ale to osoba bez serca! 

Róża  słuchała  z  ogromnym  napięciem  opowiadania  ciotki. 

Pomyślała przy tym, że nie jest wykluczone, iż wuj Herbert ponosił w 

tej  sprawie  pewną  winę.  Gdyby  nie  on,  ciotka  Józefina  nie  miałaby 

potrzeby  opuszczać  kraju.  Przecież  i  ona  sama  zmuszona  jest 

wyruszyć  w  świat,  bo  wuj  Herbert  namawia  ją  do  małżeństwa  z 

Bricknerem.  W  każdym  razie  jednak,  ta  nieznana  ciotka  nie  musiała 

być osobą dobrą. Nie należało pokładać w niej wielkich nadziei. Róża 

zresztą  nie  miała  zamiaru  zwracać  się  do  niej  o  pomoc,  chyba  w 

ostateczności. 

—    Czy  Rosario  jest  bardzo  oddalone  od  Buenos  Aires?  — 

zapytała. 

—    Nie!  Wuj  Herbert  powiada,  że  najwyżej  tak,  jak  Berlin  od 

Hamburga.  No,  chwała  Bogu,  że  nie  potrzebujemy  zwracać  się  o 

pomoc do ciotki Józefiny. Ty wyjdziesz za mąż i będziesz mogła dać 

nam  dowody  twej  wdzięczności.  A  wujaszek  otrzyma  u  twego  męża 

wysokie stanowisko. Prawda, Różo, że będziesz rozsądna? 

Róża zawahała się, po czym odparła dyplomatycznie. 

—  Zostaw mi tylko jeszcze trochę czasu, ciociu. 

—  Ależ  naturalnie,  drogie  dziecko,  masz  jeszcze  przeszło  trzy 

tygodnie przed sobą i możesz się oswoić z myślą o małżeństwie. Pan 

Brickner  nie  jest  wprawdzie  Adonisem,  lecz  bardzo  przyzwoitym 

background image

człowiekiem  a  jeżeli  będziesz  mądra,  to  będziesz  go  wodziła  za  nos. 

Nie  zapomnisz  chyba,  jakie  ofiary  ponieśliśmy  dla  ciebie  i  że  tylko 

dzięki znajomościom wuja poznałaś twego męża. 

Róży zrobiło się bardzo smutno. Było jej przykro, że w tajemnicy 

przed  ciotką  Heleną  miała  opuścić  dom,  lecz  wiedziała,  że  nie  ma 

innej rady. Czuła w ogóle obawę przed daleką podróżą i pocieszała się 

myślą,  że  w  Argentynie  ma  krewną.  Postanowiła,  że  gdy  przybędzie 

do  Buenos  Aires  napisze  do  ciotki  Józefiny  i  wyzna  jej  szczerze, 

dlaczego uciekła z domu. 

Ciotka powinna była lepiej, niż ktokolwiek zrozumieć i ocenić jej 

pobudki,  wszakże  i  ona  sama  nie  chciała  się  sprzedać  bogatemu 

konkurentowi.  Róża  nie  przywiązywała  zbyt  wielkiej  wagi  do  słów 

ciotki  Heleny  i  spodziewała  się,  że  nieznana krewna  okaże  jej  trochę 

sympatii.  Nie  przypuszczała,  że  ją  odtrąci;  ojciec  przecież  powtarzał 

nieraz,  że  Józefina  jest  szlachetną,  dobrą  kobietą.  A  Róża  bardziej 

wierzyła ojcu, niż ciotce Helenie. 

Ostatni  tydzień  minął  bardzo  szybko.  Na  dzień  przed  wyjazdem, 

Róża  korzystając  z  nieobecności  ciotki  Heleny,  zawiozła  swoje 

walizki na dworzec i oddała je do przechowalni bagażu. Dziewczyna 

drżała  z  obawy,  że  wujostwo  mogą  spostrzec  brak  dokumentów  w 

biurku,  lecz  na  szczęście  obawy  te  okazały  się  płonne.  Wieczorem, 

przed wyjazdem, Róża napisała list do wujostwa. 

Kochany Wujaszku i Kochana Ciociu! 

Wybaczcie  mi,  ze  nie  mogę  spełnić  Waszego  życzenia  i  wyjść  za 

mąż  za  pana  Bricknera.  Powiedziałam  Wam,  że  wolę  umrzeć,  niż 

background image

zostać jego żoną, a ponieważ chcieliście mnie zmusić do małżeństwa, 

więc nie miałam innej drogi, jak tylko opuścić ukradkiem Wasz dom. 

Nie chcę Wam dłużej być ciężarem, toteż postarałam się o posadę. Po 

ukończeniu dwudziestu jeden lat, podam Wam miejsce mego pobytu.  

Nie  macie  potrzeby  niepokoić  się  o  mnie,  gdyż  objęłam  posadę 

panny  do  towarzystwa  u  pewnej  starszej  osoby.  Mam  otrzymać  dość 

wysokie  wynagrodzenie,  sądzę  więc,  że  dam  sobie  jakoś  radę.  Wolę 

pracować,  niż  być  Wam  ciężarem.  Jeżeli  jestem  Wam  jeszcze  coś 

winna,  to  sprzedajcie  spuściznę  po  moich  rodzicach  i  zatrzymajcie 

sobie  pieniądze.  Wybaczcie  mi,  lecz  nie  mogłam  postąpić  inaczej. 

Proszę  również  przeprosić  pana  Bricknera.  Mam  nadzieję,  że  mój 

krok w niczym Wam nie zaszkodzi. Dziękuję Warn za wszystko, coście 

dla mnie uczynili. Pozdrawiam Was serdecznie 

Wasza siostrzenica Róża. 

 

Skończywszy  ten  list,  Róża  odetchnęła.  Ogarnęło  ją  uczucie 

wstydu, było jej bardzo przykro, że  musiała ukradkiem opuścić dom. 

Wiedziała  jednak,  że  wuj  nigdy  by  jej  dobrowolnie  nie  pozwolił 

odejść. 

Tej  nocy  Róża  nie  zmrużyła  oka.  Nazajutrz  wstała  wcześniej  niż 

zwykle  i  posprzątała prędko  pokoje. Pieszczotliwym  ruchem  gładziła 

sprzęty,  które  przypominały  jej  szczęśliwe  dzieciństwo  u  boku 

kochających  rodziców.  Potem  podeszła  do  biurka,  gdzie  leżała 

onyksowa  pieczątka  do  laku,  którą  ojciec  tak  często  trzymał  w  ręku. 

background image

Wzięła  ją  na  pamiątkę,  a  także  i  złoty  naparstek  matki,  który 

przywłaszczyła sobie, jak wiele innych rzeczy, ciotka Helena. 

Wybiło  wpół  do  dziewiątej...  O  tej  godzinie  Róża  wychodziła 

codziennie po zakupy na obiad. Drżała, myśląc o tym, że właśnie dziś 

ciotka  Helena  mogłaby  ją  zatrzymać.  Półprzytomna  omawiała  z 

ciotką, co na dziś należy kupić w mieście. Wreszcie i ta rozmowa się 

skończyła.  Róża  szybko  wpadła  do  swego  pokoju  i  przebrała  się. 

Włożyła  najlepszy  kostium,  jaki  posiadała.  Postanowiła  go  nosić 

podczas  podróży.  Teraz  zdjęła  ją  obawa,  że  ciotka  mogłaby  się 

zapytać,  dlaczego  Róża,  wychodząc  po  zakupy,  przebiera  się.  Lecz 

przypuszczenie  to  nie  sprawdziło  się:  ciotka  Helena  siedziała  w 

swoim pokoju i przeglądała gazetę. 

Róża szybko włożyła kapelusz. Wyglądała bardzo ładnie, należała 

bowiem  do  tych  nielicznych  kobiet,  które  nawet  w  najskromniejszej 

sukni  robią  wytworne  wrażenie.  Wreszcie  opuściła  mieszkanie,  w 

którym  spędziła  słoneczne  dzieciństwo  i  smutną  młodość.  Gdy 

schodziła  na  dół,  nogi  uginały  się  pod  nią.  Doznawała  uczucia,  że 

zmarli  rodzice  czuwają  nad  każdym  jej  krokiem  i  zanosiła  do  nich 

żarliwe modlitwy o pomoc i opiekę. 

Zanim  wyszła,  położyła  list  do  wujostwa  na  środku  stołu. 

Obawiała  się  wciąż  jeszcze,  że  ucieczka  jej  zostanie  przedwcześnie 

odkryta,  że  zdołają  ją  zatrzymać.  Podążyła  spiesznie  do  kolejki 

podziemnej,  która  znajdowała  się  w  pobliżu  domu.  Przed  kilkoma 

dniami  sprzedała  broszkę  po  matce.  Resztę  biżuterii  i  część 

background image

posiadanych  pieniędzy  ukryła  w  małym  skórzanym  woreczku,  który 

nosiła na piersi.  

W  portmonetce  zachowała  jedynie  trochę  drobnych  na  małe, 

codzienne wydatki. Sądziła, że nie będzie miała potrzeby sprzedawać 

wszystkich  klejnotów  matki,  których  wartość  oceniła  na  kilkaset 

marek. Za broszkę otrzymała sto pięćdziesiąt marek, przy czym jubiler 

ją  oszukał.  Wydała  jednak  około  trzydziestu  marek,  gdyż  musiała 

odświeżyć trochę swoje sukienki. 

Weszła  niebawem  do  hotelu,  gdzie  czekali  już  na  nią  państwo 

Petri.  Przywitali  ją  bardzo  uprzejmie;  po  chwili  stawiła  się  także 

Marta  Preller.  Dziewczęta  i  państwo  Petri  zjedli  śniadanie,  po  czym 

pan Petri wręczył im bilety do Hamburga i paszporty. 

—  Moja  żona  i  panie  będą  mogły  najbliższym  pociągiem 

wyjechać do Hamburga, aby się zaraz udać na pokład okrętu. Ja mam 

jeszcze coś do  załatwienia, więc pojadę nocnym pociągiem. Zdążę w 

samą  porę,  gdyż  parowiec  odpływa  dopiero  jutro  w  południe.  Pani, 

panno Różo, będzie na pewno chciała opuścić jak najprędzej Berlin? 

—  Oczywiście,  proszę  pana.  Przykro  mi  jednak,  że  z  mego 

powodu ma się pan rozłączyć ze swoją małżonką. 

—    Niech  się  pani  nie  martwi,  mam  kilka  spraw  do  załatwienia. 

Moja żona przeszkadzałaby mi tylko... 

I  pani  Petri  oraz  dziewczęta  pojechały  na  dworzec,  gdzie  przede 

wszystkim  został  nadany  ich  bagaż.  Potem  dopiero  zajęły  miejsca  w 

pociągu.  Dziewczęta  nie  miały  pojęcia  w  jakie  ręce  wpadły.  Róży 

background image

było z początku ciężko na duszy, lecz w towarzystwie wesołej Marty 

Preller rozchmurzyła się zupełnie, a nawet kilka razy się roześmiała. 

Podróż  minęła  bardzo  przyjemnie.  Marta  bawiła  swoje 

towarzyszki.  Miała  niezwykle  pogodne  usposobienie  i  potrafiła  się 

cieszyć  z  każdej  drobnostki.  Ta,  od  dzieciństwa  osierocona 

dziewczyna,  nie  straciła  humoru  nawet  wtedy,  gdy  samotna  i 

bezdomna musiała się tułać u obcych ludzi. 

Po  przybyciu  do  Hamburga,  pani  Petri  udała  się  z  dziewczętami 

na pokład okrętu. Tu trzeba było załatwić szereg formalności i poddać 

bagaż  rewizji  celnej.  Wszystko  to  jednak  szybko  zostało  załatwione, 

gdyż  pani  Petri  miała  w  takich  sprawach  wiele  rutyny.  Mimo  to, 

odetchnęła z ulgą, gdy nareszcie mogła wraz z Różą i Martą udać się 

do kabiny. 

Dziewczęta  otrzymały  wspólną  kabinę,  bardzo  niską  i  ciasną. 

Okienko  jej  nie  wychodziło  na  morze,  lecz  na  korytarz.  Pani  Petri 

jednak powiedziała,  że  lepsza  jest  taka  kabina, niż  większa,  w  której 

musiałyby  mieszkać  jeszcze  z  innymi  pasażerkami.  Nadmieniła,  że 

pomieszczenie  to  służy  jedynie  do  spania,  bo  w  dzień  dziewczęta 

mogą  korzystać  ze  wszystkich  sal  drugiej  klasy,  które  są  bardzo 

przestronne i wygodne. 

Róża  bez  szemrania  zastosowała  się  do  sytuacji,  Marta  jednak 

zaczęła  narzekać,  twierdząc,  że  nigdy  jeszcze  nie  spała  w  tak ciasnej 

komórce. 

—  Toć to istna klatka dla małp — oświadczyła z niechęcią.  

background image

Róża  usiłowała  ją  przekonać.  Wytłumaczyła  Marcie,  jak  droga 

jest  podróż  na  okręcie,  nawet  w  tak  prymitywnej  kabinie.  Wtedy 

Marta roześmiała się dobrodusznie, mówiąc: 

—  Ano, jeżeli pani nic nie gada, to ja także stulę buzię. Przecież 

pani na pewno lepiej przyzwyczajona ode mnie. 

Dziewczęta urządziły się w kabinie, po czym ciągnęły losy, która 

z  nich  ma  spać na  górnym  łóżku, a która  w  dolnym.  Róża  otrzymała 

ku swej radości miejsce na górze. 

Dziewczyna  przypomniała  sobie  podróż,  którą  odbywała  wraz  z 

ojcem.  Lekarze  zalecili  mu  wtedy  przejażdżkę  po  morzu 

Śródziemnym  dla  uspokojenia  nerwów.  Zabrał  ze  sobą  córeczkę,  z 

którą  nie  chciał  się  rozstać.  Oczywiście,  że  wtedy  Róża  odbywała 

podróż w kabinie pierwszej klasy. Cóż robić, te czasy dawno minęły, 

trzeba się było pogodzić z losem... Na razie Róża była zadowolona, że 

znajduje  się  na  pokładzie  parowca;  doznawała  teraz  dopiero  uczucia 

zupełnego  bezpieczeństwa,  gdyż  była  pewną,  że  opiekun  tutaj  nie 

będzie jej mógł odszukać. 

Po 

rozpakowaniu 

rzeczy, 

dziewczęta 

poszły 

obejrzeć 

pomieszczenia,  przeznaczone  dla  pasażerów  drugiej  klasy.  Ku 

zadowoleniu  Marty  okazało  się,  że  życie  na  okręcie  mogło  upływać 

bardzo  przyjemnie.  Klasa  druga  posiadała  przestronny  salon, 

bibliotekę, palarnię, a nawet pokój dla pań. Wszystkie sale były jasne i 

wygodnie umeblowane. 

Z  pokoju  dla  pań  wychodziło  się  wąskim  korytarzem  na  pokład 

drugiej  klasy.  Stały  tam  taborety  i  leżaki,  lecz  nie  brakło  swobodnej 

background image

przestrzeni,  toteż  pasażerowie  mogli  używać  przechadzki.  Na  razie 

pogoda  była  niepewna,  jak  zwykle  w  marcu,  więc  podróżni  mało 

przebywali na świeżym powietrzu. 

Największym  i  najwygodniejszym  pomieszczeniem  drugiej klasy 

była  jadalnia.  Stały  tu  długie  stoły  oraz  małe  stoliczki,  nakryte  dla 

kilku osób. Przy małych stoliczkach zajmowały miejsce całe rodziny. 

Obrusy i naczynia były czyste, choć nie tak wytworne jak nakrycia w 

pierwszej  klasie.  Sala  była  jasno  oświetlona.  Mogło  się  w  niej 

pomieścić około pięćdziesięciu osób. 

Róża  stwierdziła,  że  na  tym  wielkim  okręcie  druga  klasa  była 

prawie tak dobrze i wygodnie urządzona jak pierwsza klasa na małych 

parowcach,  którymi.  odbywała  podróż  po  Morzu  Śródziemnym. 

Podzieliła się tą uwagą z Martą; która się zupełnie rozchmurzyła. Gdy 

Róża  wspomniała  jej  o  swej  wycieczce  z  ojcem,  Marta  spojrzała  na 

nią badawczo, po czym rzekła: 

—  Poznałam  od  razu,  że  pani  na  pewno  pamięta  lepsze  czasy... 

Skapowałam to od pierwszego wejrzenia... 

Róża  skierowała  szybko  rozmowę  na  inny  temat.  Marta 

rozglądała się ciekawie po jadalni, aż wreszcie oświadczyła: 

—  Spodziewam  się,  że  poznamy  na  okręcie  jakich  morowych 

facetów. Wtedy nam się czas nie będzie dłużył... 

Róża  spojrzała  z  westchnieniem  na  świeżą,  miłą  twarzyczkę 

jasnowłosej  Marty.  Ta  dziewczyna  z  ludu,  posiadająca  pogodne, 

wesołe usposobienie, wydawała się jej godną zazdrości.... 

background image

Gdy  obie  wychodziły  z  jadalni,  spotkały  panią  Petri,  która 

zapytała ze śmiechem: 

—  No  i  cóż?  Obejrzały  panie  już  okręt?  Prawda,  że  tu  bardzo 

przyjemnie? 

Róża  zapewniła  ją,  że  nie  przypuszczała,  aby  w  drugiej  klasie 

było tyle rozmaitych dogodności. Pani Petri skinęła potakująco. 

—  Zawsze  wychodzi  się  lepiej,  gdy  się  podróżuje  większym 

parowcem.  Na  mniejszych  pierwsza  klasa  jest  gorzej  urządzona  niż 

tutaj  druga.  Podróżowaliśmy  niegdyś  na  małych  okrętach,  lecz  nie 

byliśmy zadowoleni... 

—  Pani zapewne wiele już podróżowała? — zagadnęła Róża. 

Pani Petri przygryzła wargi, po czym odparła spiesznie: 

—  Dawniej,   przed   laty,   gdy   matka   moja  jeszcze mieszkała 

w Niemczech odwiedzałam ją od czasu do czasu... 

Po czym przeszła na inny temat. Gdy po chwili Róża została sama 

z Martą, ta ostatnia rzekła: 

—    Niech  się  pani  nie  zdaje,  panno  Różo,  że  nasza  stara  zawsze 

będzie  dla  nas  taka  słodka  jak  teraz...  To  się  zmieni,  może  pani  być 

pewna. 

Róża spojrzała pytająco na swoją towarzyszkę. 

—  Czy sądzi pani, że zmieni swoje postępowanie względem nas? 

Marta zaśmiała się głośno. 

—  A co pani myśli? Ja dobrze znam państwa. Z początku każdy 

jest jak cukier z miodem. Wiem o tym dobrze, osiem razy zmieniałam 

miejsce,  a  zawsze  było  to  samo.  Ale  najgorszy  jest  los 

background image

wychowawczyni,  albo  panny  do  towarzystwa.  Na  takie,  to  stara 

wylewa cały swój zły humor, bo służby się boi. Wiadomo, służąca nie 

da  sobie  w  kaszę  dmuchać,  jak  biedna  panna  do  towarzystwa.  Niech 

pani  korzysta  z  moich  rad,  bo  pani  pierwszy  raz  godzi  się  do 

obowiązku. A ta nasza pani Petri?... Bo ja wiem, co to za jedna? Taka 

mi  coś  niewyraźna,  licho  wie,  co  w  niej  siedzi...  Pokaże  ona  jeszcze 

rogi,  ale  ja  się  tam  tego  nie  boję...  Pracy  się  nie  lękam,  ale 

szykanować  się  nie  pozwolę.  A  pani  także  nie  powinna  się  na 

wszystko zgadzać... Trzeba się trochę stawiać, z państwem inaczej nie 

można... 

—  Ależ w ten sposób można łatwo stracić posadę. 

—    Niech  się  pani  nie  boi,  panno  Różo.    Nie  wyleją  nas  tak 

prędko,  przecież  jesteśmy  im  potrzebne,  inaczej  nie  wydaliby  takiej 

kupy forsy na naszą podróż. A jak nawet nas zwolnią, to znajdziemy 

sobie  inne  miejsce,  kto  chce  pracować,  ten  zawsze  coś  znajdzie... 

Wiem  o  tym,  bo  ze  mnie  stary  praktyk...  A  pani  to  robi  wrażenie, 

jakby  nie  potrafiła  pisnąć  słówka.  To  niedobrze,  panno  Różo.  Nie 

trzeba  nigdy  zapominać  języka  w  gębie,  bo  by  starzy  pani  na  głowę 

wleźli... Kapuje pani? 

Róża  doznała  nagle  dziwnego  wrażenia.  Przyszło  jej  na  myśl,  że 

w  sposobie  zachowania  pani  Petri  było  coś  nieszczerego, 

wymuszonego.  Ogarnął  ją  niewytłumaczony  lęk.  Na  szczęście  Marta 

zaczęła  znowu coś opowiadać i Róża zapomniała o swoich obawach. 

Marta  wywierała  na  nią  dobroczynny  wpływ,  dodawała  jej  swoją 

wesołością otuchy i chęci do życia. Ta dzielna dziewczyna z ludu nie 

background image

dorównywała  Róży  pod  względem  wykształcenia,  lecz  lepiej  od  niej 

znała  życie.  Wzięła  ona  swoją  delikatną  i  wątłą  towarzyszkę  pod 

opiekę a Róża była jej za to serdecznie wdzięczna. 

Obie dziewczyny opowiadały sobie nawzajem swoje koleje. Róża 

dowiedziała  się,  że  Marta  straciła  rodziców  podczas  pożaru.  Liczyła 

wówczas  niespełna trzy  lata  i  została  oddana  do przytułku  dla  sierot. 

W  sierocińcu przebywała  do  szesnastego  roku  życia, po czym  poszła 

na  służbę.  Nie  znała  wcale  życia  rodzinnego,  a  choć  była  sama  na 

świecie,  żyła  zawsze  w  zależności  od  ludzi.  Zachowała  jednak  we 

wszystkich  okolicznościach  pogodę  ducha,  a  jej  wrodzony  humor 

pomógł jej znieść wszelkie przeciwności. 

Róża  poczuła  się  zawstydzona.  O  ileż  miała  lepsze  warunki  niż 

Marta!  Do  dwunastego  roku  życia  znajdowała  się  pod  czułą  opieką 

rodzicielską,  spędziła  przy  boku  kochających  rodziców  beztroskie, 

słoneczne dzieciństwo... 

Opowiadała teraz Marcie rozmaite szczegóły ze swego życia, nie 

wspominając  jej  jednak  ani  słowem  o  ciotce  Józefinie.  Nie  uczyniła 

tego, gdyż nie znała zupełnie tej krewnej i nie wiedziała, czy pragnie 

się ona przyznać do pokrewieństwa. Obawiała się, że Marta mogłaby 

się  śmiać  z  tej  ciotki,  która  dla  Róży  przez  tyle  lat  pozostała  obca. 

Róża nie powiedziała także o tej krewnej państwu Petri. Nie wyjawiła 

także  ani  im,  ani  Marcie,  że  zna  języki  obce,  gdyż  była  z  natury 

bardzo skromna. Lękała się, aby ktokolwiek nie pomyślał, że pragnie 

się pochwalić tymi wiadomościami. 

background image

Tymczasem na pokład okrętu napływali wciąż nowi pasażerowie. 

Dziewczęta  stanęły  przy  balustradzie,  przypatrując  się  nowo 

przybywającym.    Uwagę  obu  zwrócił  pewien  młody  mężczyzna, 

mogący  liczyć  lat  trzydzieści  kilka.  Powierzchowność  jego  wywarła 

na  dziewczętach  wielkie  wrażenie.  Nie  wyglądał  wcale,  na  pasażera 

drugiej  klasy.  Nosił  wprawdzie  skromny  ubiór  podróżny,  lecz  jego 

wyniosła postać zdawała się górować nad tłumem.  

Steward  wskazywał  mu  kabinę,  która  znajdowała  się  w  tym 

samym  korytarzu,  co  kabina  Marty  i  Róży,  lecz  po  przeciwległej 

stronie. Okno jej wychodziło na morze. Przechodząc obok dziewcząt, 

nieznajomy  przystanął  na  chwilę  i  obrzucił  Różę  zdumionym 

spojrzeniem  szarych,  głębokich  oczu.  Potem  spiesznie  się  oddalił. 

Róża i Marta z zaciekawieniem oglądały się za nim. 

—  Panno Różo  —  odezwała  się  Marta —  ten  facet,  to  się  chyba 

pomylił.  Taki  wielki  pan  i  także  w  drugiej  klasie?  Ale  wygląda 

świetnie,  inaczej  niż  wszyscy.  A  gapił  się  na  panią,  że  ha!  Zobaczy 

pani, jeszcze się ubawimy na tym statku. 

Róża oblała się rumieńcem. Nie odpowiedziała jednak ani słowa, 

lecz starała się zwrócić uwagę Marty na coś innego. Znowu zaczęły z 

ożywieniem gawędzić. 

Wkrótce  potem  dziewczęta  udały  się  po  raz  pierwszy  na 

spoczynek.  Martę  wszystko  ogromnie  bawiło,  toteż  co  chwila 

wybuchała  śmiechem.  Jej  wesołość  udzieliła  się  także  Róży,  która 

śmiała się tak głośno i serdecznie, jak już od wielu lat się nie śmiała. 

Trwało dość długo, zanim dziewczęta wreszcie ułożyły się do snu. 

background image

Nazajutrz wczesnym rankiem przybył na pokład pan Petri. Zjawił 

się on wraz z większą liczbą pasażerów. Róża przypadkiem zauważyła 

jak przechodził. Zdziwiła się ogromnie, gdyż pan Petri znajdował się 

w  towarzystwie  dwóch  młodych  panienek.  W  kilka  chwil  później, 

ujrzała,  że  Petri  rozmawia  z  jakimś  dwoma  panami,  którzy  również 

przybyli z kilkoma młodymi kobietami. 

Petri zdawał się w tej chwili nie troszczyć wcale o żonę. Zależało 

mu najwidoczniej  na tym,  żeby  jak  najprędzej  odprowadzić do kabin 

obie panienki. Róża podeszła do pani Petri i powiedziała: 

— Małżonek pani przybył przed chwilą. O, idzie po tamtej stronie 

pokładu w towarzystwie dwóch panienek... 

Pani  Petri  wyczuła  zdziwienie,  które  brzmiało  w  głosie  Róży. 

Odpowiedziała swobodnie: 

—  Tak, mój mąż dlatego właśnie zatrzymał się przez wczorajszy 

dzień  w  Berlinie,  aby  podpisać  kontrakt  z  tymi  dwiema  paniami. 

Przyjęliśmy je jako biuralistki, do naszej hurtowni w Argentynie. We 

wszystkich gałęziach daje się tam odczuwać brak wykwalifikowanego 

personelu.  Namyślaliśmy  się  dość  długo,  czy  opłaci  nam  się  w  tym 

wypadku  ponosić  tak  znaczne  koszta  podróży,  lecz  potrzeba  nam 

koniecznie  zdolnych  urzędniczek,  a  ponieważ  one  zobowiązały  się, 

podobnie  jak  pani,  że  pozostaną  u  nas  przez  trzy  lata,  więc  wydatki 

związane z przejazdem jednak się amortyzują. 

Róża  przyglądała  się  z  zaciekawieniem  młodym  biuralistkom, 

które  przechodziły  właśnie  z  panem  Petri.  Obie  były  bardzo  ładne  i 

elegancko ubrane. 

background image

—  Ale mają państwo, swoją drogą, dużo kosztów! — zauważyła. 

—    Trudno,  inaczej  być  nie  może.  Muszę  teraz  powitać  mego 

męża... 

Gdy pani Petri odeszła, Marta zbliżyła się do Róży. 

—    Widziała  pani,  panno  Różo?  Pan  Petri  przyjechał  z  jakimiś 

panienkami? 

Róża  powtórzyła  jej  przebieg  swojej  rozmowy  z  panią  Petri. 

Marta nie dopatrzyła się w tych wyjaśnieniach niczego podejrzanego i 

zawołała z triumfem: 

—  Widzi  pani, jak   tam   trudno  o  porządnych  pracowników i 

o  służbę.  Teraz  nie  mamy  się  czego  bać,  a  jeżeli  nam  się  nie  będzie 

podobało, to odejdziemy... 

—  Ależ panno Marto, zobowiązałyśmy się, że zostaniemy przez 

trzy lata. 

—    Więc  co?  A  starzy  zobowiązali  się,  że  będą  się  z  nami 

przyzwoicie  obchodzili.  Jeżeli  dotrzymają  słowa,  to  i  ja  dotrzymam 

mojej obietnicy. 

Marta  teraz  odwróciła  się  i  zaczęła  się  znowu  przyglądać 

nadchodzącym pasażerom. Stwierdziła przy tym z wielką radością, że 

na  pokładzie  znajdowało  się  więcej  panów  niż  pań.  Zdawało  się,  że 

brakło  młodych  dziewcząt.    Poza  Martą,    Różą  i  dwiema 

biuralistkami, znajdowały się tylko jeszcze owe panie, które przybyły 

w towarzystwie znajomych pana Petri. 

background image

—    Panno  Różo!  —  zawołała  nagle  Marta,  która  im  się  bacznie 

przyglądała. — Te pannice wyglądają jak jakieś „girlasy" z kabaretu. 

Niech no pani spojrzy, przecież są wymalowane, aż strach... 

Róża,  choć  bardzo  niedoświadczona,  zauważyła,  że  owe  panie 

nosiły bardzo jaskrawe suknie i wyglądały ogromnie wyzywająco. 

Gdy  w  kilka  dni  potem,  rozmawiała  na  ten  temat  z  panią  Petri  i 

powtórzyła  jej  uwagę  Marty,  pani  Petri  odparła  z  dziwnym 

uśmiechem: 

—  Panna Marta jest bardzo spostrzegawcza, bo choć te panie w 

kabarecie  nie  występują,  lecz  są  aktorkami  i  należą  do  zespołu 

teatralnego,  który  jedzie  na  gościnne  występy  do  Argentyny.  Znamy 

przypadkiem  tych  panów,  w  których  towarzystwie  stale  przebywają. 

Są  to  dyrektorzy  teatralni,  których  łączą  dosyć  zażyłe  stosunki z 

moim  mężem.  W  każdym  razie  jednak,  nie  chciałabym,  żeby  pani 

zawierała z nimi bliższą znajomość, to nie towarzystwo dla porządnej 

osoby.  Niech  pani  już  lepiej  trzyma  się  Marty.  Jest  ona  wprawdzie 

tylko  służącą,  lecz  bardzo  przyzwoitą,  solidną  dziewczyną.  Za  te 

damulki  nie  ręczę,  jak  również  i  za  obie  biuralistki.  Lepiej  już,  żeby 

się pani trzymała od nich z daleka, nieprawdaż? 

Róża była bardzo wdzięczna za tę troskliwość. Powtórzyła potem 

słowa pani Petri Marcie, która zapewniła ją ze śmiechem, że ma sama 

oczy i dobrze widzi. 

Na  pokładzie  panował  taki  ruch  i  zgiełk,  że  Róża  niebawem 

poczuła  się  znużona.  W  nocy  wcale  nie  spała,  gdyż  rozmaite  szmery 

na  okręcie  przeszkadzały  jej  zasnąć.  Rozmyślała  bardzo  wiele  i  z 

background image

zazdrością  patrzyła  na  śpiącą  spokojnie  Martę.  Gdy  powiedziała 

nazajutrz swej towarzyszce, że spędziła bezsenną noc, gdyż tak wiele 

myślała, Marta zawołała: 

—  Indyk myślał i zdechł, niech się pani odzwyczai od myślenia, 

to  dobre  zajęcie  dla  państwa,  którzy  nic  innego  nie  mają  na  głowie. 

My  musimy  mieć  siły  do  roboty,  a  jak  człowiek  się  nie  wyśpi,  to 

poteni chodzi osowiały. Ja tam zawsze śpię jak suseł, ledwie przytknę 

nos do poduszki, zaraz zasypiam. 

—  Tak — odparła Róża ze śmiechem — powinnam się naprawdę 

odzwyczaić  od  myślenia.  Ach,  ale  to  łatwiej  powiedzieć  niż 

wykonać... 

Tymczasem  zebrali  się  powoli  wszyscy  podróżni.  Na  pokładzie 

pierwszej  klasy  kapela  okrętowa  zagrała  marsza.  Turbiny  zaryczały, 

rozległ się świst syreny... Okręt powoli odpłynął z portu. 

Róża  patrzyła  tępym  wzrokiem  przed  siebie,  podczas  gdy  Marta 

wesoło  nuciła  melodię  marsza.  Ta  biedna  sierota  miała  pewną 

wyższość nad innymi ludźmi; nie odczuwała ona bólu rozstania, gdyż 

nie   miała   domu   rodzinnego,   ani   nikogo   bliskiego   na   świecie. 

Ale Róża pozostawiła w ojczyźnie dwie drogie mogiły. Myślała w 

tej  chwili  o  swym  szczęśliwym,  słonecznym  dzieciństwie,  wobec 

którego  bladły  wszystkie  troski  i  cierpienia,  jakich  doznała  potem. 

Zanim  zdołała  się  otrząsnąć  ze  smutnych  wspomnień,  stanęła  przed 

nią pani Petri. 

—  A  więc,  płyniemy  już,  panno  Różo.  Podczas  drogi  niewiele 

będziemy  się  mogli  troszczyć  o  panie,  gdyż  zarówno  mój  mąż,  jak  i 

background image

ja,  posiadamy  dużo  znajomych  wśród  pasażerów.  Niech  się  pani 

dobrze bawi i spędza czas według swego upodobania. Gdy staniemy u 

celu, wówczas znowu zaopiekujemy się panią i panną Martą. Na razie 

możecie obie rozporządzać swoim czasem. 

Skinęła  głową  i  oddaliła  się.  Marta  patrzyła  za  nią,  po  czym 

zawołała uradowana: 

—  No,  muszę  przyznać,  że  to  bardzo  przyzwoicie  ze  strony 

naszych  państwa.  Inni  żądaliby  na  pewno,  żeby  im  podczas  podróży 

usługiwać.  Mamy  płatny  urlop  z  wiktem  i  podróżą.  Prawdziwy  raj! 

Zawsze  o  tym  marzyłam.  Upiekło  się  nam,  co  tu  gadać,  prawda, 

panno Różo? 

Róża  była  również  bardzo  zadowolona  z  takiego  obrotu  rzeczy. 

Nie dziwiła się wcale, że państwo Petri wcale się nimi nie zajmowali. 

Podczas  całej  podróży  pan  Petri  nie  zamienił  z  dziewczętami  ani 

słowa, a jego żona również bardzo rzadko z nimi rozmawiała. 

Zarówno  biuralistki,  jak  i  aktorki  nie  czyniły  żadnych  kroków, 

żeby  nawiązać  znajomość  z  Różą  i  Martą.  Dziewczęta  nie  miały 

potrzeby  unikać  ich  towarzystwa.  Nie  przyszło  im  na  myśl,  że  pani 

Petri  uprzedziła  tamte  osoby,  aby  się  nie  zadawały  z  nimi.  Państwo 

Petri osiągnęli swój cel, dziewczęta nie zapoznały się ze sobą. 

Marta  Preller  okazała  się  wesołą,  nieocenioną  towarzyszką 

podróży.  Choć  stopień  wykształcenia  Róży  i  Marty  był  różny,  to 

jednak  obie  wiedziały  wzajemnie  o  sobie,  że  są  porządnymi, 

uczciwymi dziewczętami. Marta rzekła raz: 

background image

—  Wie  pani,  panno  Różo,  mam  takie  przeczucie,  że  tam  za 

morzami  znajdziemy  obie  szczęście.  Byłam  przed  wyjazdem  u 

kabalarki i powiedziała mi, że moje szczęście leży za daleką drogą i że 

wyjadę  z  jakąś  blondynką.  Widzi  pani,  już  się  dużo  spełniło.  Ta 

blondynka, to właśnie pani, no i wyruszyłam przecież w daleką drogę. 

Może i reszta się spełni? Powiedziała mi także, że wyjdę za bruneta na 

dobrym  stanowisku.  Oj,  żeby  to  była  prawda!  Okrutnie  lubię 

brunetów,  może  dlatego,  że  sama  jestem  blondynką.  A  pani  jakich 

woli? Brunetów czy blondynów? 

Róża roześmiała się. 

—  Muszę  przyznać,  że  nigdy  nie  zastanawiałam  się  nad  tym  — 

odrzekła,  po  czym  nagle  się  zamyśliła.  Przypomniała  sobie 

nieznajomego, który wchodząc na pokład, tak dziwnie na nią patrzył. 

Nie widziała go więcej od czasu owego przypadkowego spotkania. 

Marta Preller spojrzała na nią filuternie. 

— Ejże, czy to możliwe? Przecież o tym myśli każda dziewczyna. 

E,  pani  tylko  nie  chce  o  tym  rozmawiać.  A  może  już  pani  kogo 

znalazła? Chociaż to nieprawdopodobne, bo jakby tak było, to by pani 

nie wyjeżdżała do Argentyny. 

—  Widzi pani, panno Marto, że to wykluczone. 

—    To  przecież  tylko  od  pani  zależy.  Taka  morowa  dziewczyna 

jak pani, to na pewno ma dziesięciu amatorów. 

—  Przecież pani jest także bardzo ładną dziewczyną, taką świeżą, 

wesołą i miłą. Powinna pani także mieć konkurentów. 

Marta wzruszyła ramionami. 

background image

—  Mieć,  to  bym  już  miała,  tylko  nie  do  ślubu.  O  tym  żaden 

słyszeć  nie  chce.  A  ja  nie  frajerka,  żeby  tylko  dla  samej  zabawy,  o 

nie...  Rodziców  nie  mam,  żeby  mnie  pilnowali,  muszę  sama  mieć 

honor...  Podobno  w  Argentynie  jest  mało  kobiet,  tam  może  łatwiej 

znajdę  męża.  Powiem  szczerze,  że  głównie  dlatego  pojechałam,  bo 

strasznie chciałabym wyjść za mąż. Przez całe życie byłam sama, jak 

ten kołek i chciałabym mieć kogoś bliskiego. No i dzieciaki także bym 

chciała  mieć,  takie  tłuściutkie,  różowe  bębny...  Nigdy  przecież  nie 

miałam nikogo, kto by mnie kochał.  

No, ale dość tego, z takim gadaniem nikt daleko nie zajdzie. Uszy 

do góry, panno Różo, to najważniejsze! Płyniemy teraz po tej wielkiej 

wodzie,  a  może  tam  za  tą  drogą  już  na  mnie  ktoś  czeka.  Morowo  tu 

jest  na tym  okręcie.  Możemy  sobie  przez  kilka  tygodni  odpoczywać, 

zanim  się  zacznie  znowu  harowanie.  Ale  pani,  panno  Różo,  to  na 

pewno pamięta lepsze dni! Z pani to prawdziwa wielka dama. 

—    Nie,  panno  Marto,  jestem  ubogą,  samotną dziewczyną,  która 

musi pracować na chleb. Dawniej było inaczej, to prawda... Nie chcę 

jednak  o  tym  mówić,  ani  nawet  myśleć.  Trzeba  zacisnąć  zęby  i 

wytrwale dążyć przed siebie. 

—  To mi się podoba, panno Różo. Pani mi w ogóle przypadła do 

serca,  choć  wiem,  że  nie  jestem  dla  pani  odpowiednią  towarzyszką. 

Niech  pani  nie  zważa,  jeżeli  czasem  wyrwie  mi  się  jakieś  ostre 

słówko, bo to nie ze złego serca. 

Róża uśmiechnęła się do niej. 

background image

—  Poznałam  panią  dobrze  i  wiem,  że  pani  jest  poczciwą 

dziewczyną.  Pragnę  z  całej  duszy,  żeby  pani  znalazła  za  oceanem 

szczęście,  choć  prawdę  mówiąc,  nie  wierzę  w  przepowiednie 

kabalarek. 

—  Niech pani tego nie mówi, panno Różo, bo niektóre są bardzo 

mądre. A zresztą przecież u mnie wiele się sprawdziło. 

— Życzę, żeby i reszta się sprawdziła — odparła Róża. 

 

Podczas  obiadu  na  okręcie,  wszystkie  miejsca  w  jadalni  były 

zajęte.  Róża  zauważyła,  że  państwo  Petri  wraz  z  owymi  dwoma 

panami,  których  pani  Petri  określiła  jako  dyrektorów  teatru,  zajęli 

miejsca  przy  oddzielnym  małym  stoliku.  Jakżeby  się  Róża  zdziwiła, 

gdyby  się  dowiedziała,  że  byli  to  właśnie  owi  ludzie,  z  którymi 

porozumiewała  się  telefonicznie  pani  Siebenberg,  aby  zasięgnąć 

informacji. Róża nie miała o tym pojęcia i orzekła jedynie w duszy, że 

panowie  ci  mają  bardzo  nieprzyjemne  fizjonomie.  Po  raz  pierwszy 

pomyślała również, że i pan Petri nie wywiera dobrego wrażenia. 

Wkrótce jednak zapomniała o tym, pochłonięta obserwacją innych 

pasażerów.  Obie  biuralistki  siedziały  oddzielnie  przy  jednym  z 

małych  stolików,  aktorki  zaś  zajęły  miejsce  w  przeciwległym  końcu 

sali. 

Do  Róży  i  Marty  zbliżył  się  teraz  steward  i  wskazał  im  miejsca, 

które  miały  zajmować  stale,  podczas  posiłków.  Krzesło  obok  Róży 

było  jeszcze  wolne.  Po  chwili  jednak  steward  podprowadził  jakiegoś 

background image

pana,  który  natychmiast  usiadł  przy  niej.  Młody  człowiek  skłonił  się 

przed Różą, która podniosła ku niemu wzrok.  

Twarz  jej  pokryła  się  lekkim  rumieńcem,  poznała  bowiem 

nieznajomego,  którego  widziała  dnia  poprzedniego  i  który  od  razu 

przykuł jej uwagę. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o energicznej, 

smagłej  twarzy,  raczej  brzydkiej,  niż  pięknej.  Twarz  jego  mimo  to 

była  pociągająca,  gdyż  nosiła  wyraz  niezwykłej  inteligencji.  Miał 

szerokie, myślące czoło i głęboko osadzone, piękne, szare oczy. 

Zdawało  się,  że  oczy  jego  wpatrują  się  w  jakiś  daleki,  z  góry 

wytknięty  cel.  Wyzierała  z  nich  jakaś  moc  i  ogromna  siła  woli, 

niekiedy  jednak  uśmiechały  się  jasno  i  pogodnie,  co  dodawało  wiele 

uroku  tej  zazwyczaj  surowej  twarzy.  Nieznajomy  odsłaniał  wtedy 

przepyszne  białe  zęby;  wargi  miał  wąskie  i  zaciśnięte,  ściągnięte 

wyrazem  bólu  i  goryczy.  Widać  było,  że  nieznajomy  wiele  już 

przecierpiał  w  życiu  i  stoczył  niejedną poważną  walkę.  Gdy  zaciskał 

wargi, robił wrażenie, że pragnie zapanować nad sobą. 

Ubrany był stosownie do okoliczności i bardzo starannie, lecz nie 

podług  ostatniej  mody.  Można  było  na  pierwszy  rzut  oka  poznać  w 

nim  człowieka  wykształconego,  o  wysokiej  kulturze.  Postawa  jego 

była dumna, a ręce silne i muskularne. Z całej postaci biła wielka siła. 

Róży  wydawał  się  bardzo  interesującym  człowiekiem,  a  ponieważ 

podczas  całej  podróży  miał  zajmować  to  samo  miejsce,  więc  też 

dziewczyna mogła był zadowolona z tak miłego sąsiedztwa. 

Zaledwie Róża podniosła oczy na nieznajomego, młody człowiek 

poznał ją natychmiast i rzekł do niej, kłaniając się uprzejmie: 

background image

—  Zdaje  się,  że  przez  cały  czas  trwania  podróży  będziemy 

sąsiadami  przy  stole?  Pozwoli  więc  pani,  że  się  jej  przedstawię. 

Jestem Wendland. 

Oczy  jego  spoczęły  na  twarzy  dziewczyny  z  wyraźnym 

upodobaniem,  toteż  Róża  pod  wpływem  tego  spojrzenia  spłonęła 

rumieńcem. Pochyliła głowę w ukłonie i odparła: 

—  Nazywam się Róża Rietberg. 

—  Pani zapewne odbywa tę podróż dla przyjemności? 

—  O,  nie!  Jestem  ubogą  dziewczyną,  która  musi  na  siebie 

pracować. Jadę do Argentyny, aby objąć tam posadę... 

—  Czy podobna? Nigdy bym nie przypuszczał, patrząc na panią. 

Ktokolwiek spojrzy na panią, ten musi od razu poznać, że należy pani 

do  najlepszej   sfery  towarzyskiej.   Ma pani  posturę wielkiej damy. 

—  Podróżuję  przecież  drugą  klasą  —  zauważyła  Róża  z 

uśmiechem. 

—  Cóż  z  tego?  Jestem  przekonany,  że  w  pierwszej  klasie 

podróżuje  mnóstwo  pań,  które  można  zaliczyć  do  drugiej  klasy 

towarzyskiej.  Panią  jednak  na  pierwszy  rzut  oka  zaliczyłem  do 

pierwszej, choć podróżuje pani drugą. 

—    A  jednak  jestem  tylko  ubogą  dziewczyną,  która  musi  sama 

pracować na chleb. 

—    Zapewne  taki  stan  rzeczy  datuje  od  niedawna.  Posiadam 

pewną znajomość ludzi; odgadłem, że pani dorosła w zupełnie innych 

warunkach... 

background image

—    Tak,  ale  to  należy  do  przeszłości.  Faktem  jest,  że  objęłam 

posadę i będę odtąd zależna od moich chlebodawców. 

—  Dlaczego pani wyjeżdża tak daleko? Czy w kraju nie znalazła 

pani  odpowiedniego  zajęcia?  —  pytał  ze  współczuciem,  spoglądając 

na jej wdzięczną twarzyczkę. 

—  Nie miałam innego wyjścia — odparła Róża z westchnieniem. 

Te  pełne  rezygnacji  słowa  wzruszyły  go  do  głębi.  Róża  od 

pierwszej chwili wzbudziła w nim zainteresowanie, które teraz jeszcze 

się wzmogło. 

—  Więc pani również wybiera się do Argentyny? 

—  Tak, do Buenos Aires. 

—  Ja udaję się do Rosario — rzekł Wendland. 

Słysząc te słowa, Róża drgnęła. W Rosario mieszkała przecież jej 

ciotka Józefina. Róża nie wspomniała o tym jednak swemu sąsiadowi. 

—   Rosario nie jest zbyt odległe od Buenos Aires. 

—    Nie.  Podróż  koleją  trwa  zaledwie  kilka  godzin.  Można 

również  pojechać  parowcem,  lecz  komunikacja  wodna  trwa  nieco 

dłużej. 

—  Czy pan po raz pierwszy jedzie do Argentyny? 

—  Tak  jest.  Jadę  objąć  posadę  inżyniera  w  pewnej  wielkiej 

fabryce  maszyn  rolniczych.    Czy  słyszała  pani  przypadkiem  o  firmie 

„Argro"? 

—  Nie," proszę pana. 

—    Nazwa  „Argro"  stanowi  połączenie  dwóch  pierwszych  sylab 

wyrazów „Argentyna" i „Rosario". 

background image

—  Ach, tak! Jest to zapewne bardzo wielkie przedsiębiorstwo? 

—  Sądzę, że tak. 

—  Znajdzie pan więc tam szerokie i interesujące pole do pracy. 

—  Mam nadzieję, panno Różo, że tak będzie. 

—  A gdzie ukończył pan politechnikę? 

—  W Charottenburgu. Tam otrzymałem dyplom inżynierski. 

—  W takim razie będę pana nazywała inżynierem. 

—  Tytuł ten był mi jedynie potrzebny do otrzymania posady. W 

towarzystwie jest on zupełnie zbędny. 

Uśmiechnęła się filuternie. 

—  Nie  będę  go  jednak  pomijała,  skoro  się  on  panu  z  urzędu 

należy. 

—  Jak pani sobie życzy, panno Różo. 

—  Szkoda,  że  nie  mógł  pan  znaleźć  żadnego  odpowiedniego 

zajęcia  w  kraju  —  zauważyła  Róża,  pragnąc  przedłużyć  rozmowę  z 

inżynierem Wendlandem. 

—  Mówi  to  pani  zapewne  dlatego,  że  w  takim  wypadku  nie 

zostałbym pani sąsiadem przy stole — rzekł z miłym uśmiechem. 

— Nie sądzę, żeby mnie pan uważał za osobę tak źle wychowaną, 

aby się pan spodziewał potwierdzenia tego zdania. 

—  Widzę,  że  z  pani  cięta  osóbka.  Przepraszam  panią  bardzo. 

Odpowiem pani jednak szczerze, co mnie skłoniło do wyjazdu. Jestem 

człowiekiem  samotnym,  rodziny  nie  posiadam,  a  w  kraju  naprawdę 

nie  mogłem  znaleźć  odpowiedniego  stanowiska.  Przyjąłem  więc 

korzystną posadę w Rosario. Zresztą, dla mężczyzny to nic dziwnego, 

background image

jeżeli  wyjeżdża  w  świat,  aby  spróbować  swoich  sił.  Pani  jednak  

zapewne z  ciężkim sercem opuściła kraj rodzinny. 

Róża  rzuciła  mu  tak  smutne  spojrzenie,  że  poczuł  się  wzruszony 

do głębi serca. 

—    A  jednak  i  ja  jestem  zupełnie  samotna.  W  kraju  pozostały 

jedynie dwie mogiły moich rodziców. 

—    Jednak  kobiecie  jest  trudniej    powziąć  takie  postanowienie  i 

wyjechać za granicę. Czy pani podróżuje sama? 

—    Nie.  Ci  państwo,  którzy  zaangażowali  mnie,  jako  pannę  do 

towarzystwa  dla  ich  matki,  znajdują    się    również    na  pokładzie. 

Oprócz  tego  jedzie  ze  mną  również  panna  Preller,  ta  panienka  która 

siedzi obok mnie. Została ona przyjęta jako służąca w domu tej samej 

starszej osoby. 

Werner  Wendland  spojrzał  z  zaciekawieniem  na  Martę,  która 

rozmawiała z ożywieniem z jakimś młodym człowiekiem, siedzącym 

przy niej. 

—  Panna  Preller  nie  odczuwa  zbytnio  rozstania  z  krajem 

rodzinnym — zauważył z uśmiechem. 

—  Jest sierotą i nie posiada żadnych krewnych. A przy tym jest z 

natury  ogromnie  wesoła  i  pogodna.  Uważa,  iż  nie  należy  zatruwać 

sobie życia. 

—  Nie jest to jednak dla pani odpowiednia towarzyszka — rzekł 

stanowczo, gdyż poznał od razu, że Marta jest prostą, niewykształconą 

dziewczyną. 

Róża uśmiechnęła się. 

background image

—    Niech  pan  tego  nie  mówi.  Jestem  bardzo  rada,  że  Marta 

zajmuje  ze  mną  wspólną  kabinę.  Potrafi  odegnać  wszystkie  moje 

smutne  myśli.  Dzięki  niej,  mogę  się  powoli  oswoić  z  moim  nowym 

położeniem  i  przywyknąć  do  tego,  że  w  przyszłości  będę  zależna  od 

ludzi. Spodziewam się, że stanę się przynajmniej pożyteczną siłą. 

Oczy jego zabłysły. 

—    Nie  wątpię  w  to  ani  na  chwilę.  Kobiety  mają  zdumiewającą 

zdolność  przystosowania  się  do  każdych  warunków,  a  pani  z 

pewnością  wdroży  się  prędko  w  zakres  swych  nowych  obowiązków. 

Mimo to, dziwi mnie ta przyjaźń z prostą służącą. 

—    A  jednak  właśnie  Marta  przekonała  mnie,  że  wśród  służby 

można  natrafić  na  przyzwoitych,  wartościowych  ludzi.  Pragnęłabym 

stać się do niej podobną. Zresztą, żadna praca nie hańbi. 

Werner  obrzucił  Różę  gorącym  spojrzeniem,  w  którym  malował 

się podziw. 

—  Nie, żadna praca nie hańbi. Można spełniać najniższe posługi, 

a  jednak  nie  stracić  nic  z  własnej  godności.  Należy  tylko  szanować 

pracę, którą się wykonuje i spełniać uczciwie swój obowiązek. 

W oczach Róży błysnęła gorąca wdzięczność, która wynagrodziła 

Wernerowi jego ostatnie słowa. 

—  Tak właśnie i ja myślałam, gdy  zdecydowałam się przyjąć tę 

posadę.  Gdybym  nie  znalazła  innego  zajęcia,  byłabym  się  zgodziła 

jako prosta służąca. 

—  Jest to zapewne pani pierwsza posada? 

background image

Pytania Wernera nie sprawiały Róży przykrości, nie wydawały się 

jej  niedyskretne  ani  też  niedelikatne.  W  głosie  jego  brzmiało  wiele 

życzliwości  i  współczucia,  które  wzbudzały  w  niej  głęboką 

wdzięczność.  Nie  przywykła  do  tego,  aby  ktoś  okazywał  jej  tyle 

zainteresowania. 

—  Tak, to moja pierwsza posada i cieszyłam się ogromnie, że ją 

dostałam.  Nie  miałam  wielkich  szans,  gdyż  wszędzie  wymagane  są 

świadectwa, których nie posiadam. 

Na  twarzy  Wernera  ukazał  się  uśmiech  pełen  gorącej  sympatii, 

który dziwnie upiększył jego oblicze. 

—  Każdy  człowiek,  posiadający  pewną  znajomość  ludzi, 

przyjąłby panią na posadę. Dość tylko popatrzeć na panią. 

Rozmowa  została  przerwana  przez  stewarda,  który  obnosił 

półmiski. Teraz Marta zwróciła się nagle do Róży: 

—  Jak  to  przyjemnie,  kiedy  tak  człowiekowi  przy  jedzeniu 

usługują. Chciałabym, żeby się ta podróż nigdy nie skończyła. Nigdy 

się  jeszcze  tak  dobrze  nie  czułam.  A  mój  sąsiad  jest  bardzo  miły. 

Odwiedził  swoją  matkę  i  powraca  do  Argentyny.  Jest  rolnikiem  i 

pracuje  na  wielkim  folwarku.  Podobno,  w  Argentynie  jest  bardzo 

dobrze, tylko trzeba ciężko pracować. Ten facet wcale nie jest dumny 

i  rozmawiał  ze  mną,  choć  powiedziałam  mu,  że  jestem  zwykłą 

służącą.  Powiada,  że  poczciwa,  pracowita  dziewczyna  będzie  w 

przyszłości dobrą żoną. 

—  I  ma  zupełną   słuszność,   panno  Marto  —  odparła   Róża z 

uśmiechem. 

background image

Marta  odwróciła  się  znowu  do  swego  sąsiada  i  zaczęła  z  nim 

żywo  rozmawiać.  Oboje  śmieli  się  wesoło.  Inżynier  Wendland  rzekł 

do Róży: 

—  Czy to pani pierwsza podróż morska?  

Potrząsnęła przecząco głową. 

—    Nie.  Przed  laty  odbywałam  wraz  z  moim  ojcem  podróż  po 

Morzu  Śródziemnym.  Byłam  wtedy  jeszcze  małą  dziewczynką. 

Jechaliśmy  jednak  wówczas  na  mniejszym  parowcu,  który  nie  miał 

tych  wszystkich  wygód,  co  nasz  okręt.  Pierwsza  klasa  nie  była  tak 

dogodnie urządzona, jak tutaj druga. 

—    Ach,  wtedy  ta  czarująca  istota  mogła  sobie  jeszcze  pozwolić 

na pierwszą klasę — pomyślał Werner, po czym dodał głośno: 

—    Tak,  znajdujemy  się  na  pokładzie  jednego  z  najnowszych  i 

największych okrętów pasażerskich. Czy podczas owej przejażdżki po 

Morzu Śródziemnym dopisywała pani pogoda? 

—  Na  ogół   tak.   Mieliśmy  wówczas   tylko jeden  pochmurny 

i burzliwy dzień. 

—    Czy  cierpiała  pani  na  morską  chorobę?  —  zagadnął  z 

uśmiechem. 

Potrząsnęła głową. 

—    Nie,  choć  większość  pasażerów  chorowała,  w  tej  liczbie 

niestety i mój ojciec. Stan jego zdrowia pozostawiał w ogóle wiele do 

życzenia,  nic  dziwnego,  że  nie  okazał  się  odporny.  Wyjechaliśmy 

wówczas za granicę dla poprawy zdrowia mego ojca, który cierpiał na 

skutek  silnej  depresji  duchowej  po  śmierci  mojej  matki.  Mnie,  na 

background image

szczęście,  ominęła  morska  choroba,  spodziewam  się,  że  i  tym  razem 

jej uniknę. 

—  Sądzę, że panią to minie, jeżeli pani zniosła dobrze podróż na 

mniejszym  parowcu.  Na  naszym  okręcie  nie  będziemy  prawie  czuli 

kołysania, choć o  tej  porze roku musimy być przygotowani na burze. 

Rozmowa  została  ponownie  przerwana  przez  stewarda,  który 

obnosił półmisek z mięsem. Róża nałożyła sobie mięsa na talerz, a ze 

sposobu  w  jaki  to  uczyniła  i  jak  jadła,  można  było  zauważyć,  że 

należy  do  wyższej  sfery  towarzyskiej.  Maniery  inżyniera  Wendlanda 

również  były  bez  zarzutu;  on  także  zdradzał  swoim  wyjątkowym 

obejściem, że należy właściwie ,,do pierwszej klasy". 

Marta  Preller  i  jej  towarzysz  nałożyli  sobie  na  talerze  czubate 

porcje  i  zajadali  z  wielkim  apetytem.  Marta,  zauważywszy,  że  Róża 

nabrała sobie tylko dwa plasterki mięsa, zawołała: 

—  Niech pani sobie nie żałuje, panno Różo. Mój sąsiad powiada, 

że to kosztuje tak samo... 

Marta  była  zdania,  że  trzeba  należycie  wykorzystać  wszystkie 

dobre strony tej podróży. 

Werner  Wendland  posłyszał  ostatnie  słowo  Marty  i  spojrzał  na 

Różę. Oboje wybuchnęli śmiechem, a młody inżynier rzekł: 

—  Towarzyszka pani potrafi odnajdywać przyjemne strony życia. 

Powinniśmy właściwie pójść za jej przykładem. 

Od tego dnia w sercu Róży zbudziło się niezwykle błogie uczucie. 

Wydawało  się  jej,  że  nie  jest  już  sama  jedna  na  świecie.  Werner 

Wendland okazywał jej wiele starań, otaczał ją czułą opieką. Robił to 

background image

jednak  w  sposób  niezmiernie  delikatny,  aby  nie  zwracać  niczyjej 

uwagi.  Wiedział,  że  ludzie  chętnie  zajmują  się  plotkami,  a nie  chciał 

Róży narazić na obmowę. 

Sprytna  Marta  zauważyła  jednak  po  krótkim  czasie,  że  „ten 

morowy  inżynier",  jak  zwykła  w  duchu  określać  Wernera,  przebywa 

wiele w towarzystwie Róży. Czasami przekomarzała się z Różą na ten 

temat, choć Róża prosiła ją, by dała spokój tym żartom. 

—    Przecież  ja  nie  żartuję  z  pani,  panno  Marto,  a  jednak  pani 

sąsiad ciągle z panią przebywa. 

Marta śmiała się. 

—  Ej, niechże pani nie udaje i niech się pani na mnie nie gniewa. 

Nie chciałam pani wcale wyrządzić przykrości. Przecież wiadomo, że 

każda  dziewczyna  pragnie  mieć  jakiegoś  „chłopaka  dla  serca".  A 

inżynier  pasuje  do pani  jak  ulał.  Te  dwie  biuralistki  zawsze,  podczas 

obiadów  zerkają  zazdrośnie  w  jego  stronę.  Przystojny  to  on  tam, 

według mego gustu, nie jest, ale za to bardzo elegancki. On i pani, to 

jedyni prawdziwi wielcy państwo  w  drugiej klasie. Znam się na tym, 

służyłam zawsze w przyzwoitych domach. Ten inżynier to wygląda na 

takiego,  co  przywykł  rozkazywać  innym  ludziom.  Jak  spojrzy  tymi 

swoimi szarymi oczyma, to człowieka ciarki przechodzą i chciałby się 

schować  do  mysiej  nory.  To  nie  dla  mnie.  Wolę  już  mego    sąsiada,  

pana Weisskanta.  Wesoły jest,  gada  bez przerwy i w ogóle morowy 

z niego facet. 

—    Ale  jest  przecież  blondynem,  a  kabalarka  wywróżyła  pani 

bruneta. Co będzie teraz, panno Marto? 

background image

Marta zaśmiała się niefrasobliwie. 

—    E,  ja  się  tym  nie  przejmuję.  Przyjdzie  jeszcze  i  kolej  na 

bruneta.  Bo  z  panem  Weisskantem  nie  wyjdzie  nic  poważnego. 

Powiedział  mi  otwarcie,  że  szuka  żony,  która  by  miała  trochę 

pieniędzy, gdyż chciałby kupić mały folwarczek. Weisskant mówi, że 

człowiek  jego  fachu  musi  pracować  na  swoim,  taka  ciągła  zależność 

to  nie  dla  rolnika.  Rozumiem  to  doskonale,  ale  w  każdym  razie  to 

przyzwoicie z jego strony, że powiedział prawdę. Inny by tylko mnie 

niepotrzebnie  bałamucił.  Jak  wylądujemy,  wtedy  każde  pójdzie  w 

swoją stronę. On nie zatrzymuje się  w Buenos Aires, bo  zaraz jedzie 

dalej.  Co  mi  tam  z  tego  przyjdzie?  Na  razie  zabawimy  się  oboje,  to 

przecież nie grzech. Nie, nie, wolę jeszcze trochę poczekać na mojego 

bruneta.  Może  to  będzie  jakiś  Hiszpan?  Bo  Weisskant  mówił,  że  w 

Argentynie mieszka bardzo dużo Hiszpanów,  którzy okropnie lecą na 

blondynki... 

I    Marta  myśląc  o    tym,    że  mogłaby  poślubić    Hiszpana, 

wybuchnęła szalonym śmiechem: 

— O, Jezu! Ja będę gadać po naszemu, a on po hiszpańsku. To ci 

dopiero będzie zabawa — wołała, ocierając sobie łzy z oczu. 

Róża  znowu  poczuła  zazdrość.  Tak,  zazdrościła  Marcie  jej 

wesołego  usposobienia,  jej  niefrasobliwości.  Bo  Różę  w  ostatnich 

dniach  ogarnęło  uczucie  troski,  którego  nie  potrafiła  otrząsnąć. 

Werner  Wendland  wywarł  na  niej  głębokie  wrażenie,  serce  jej  biło 

zawsze mocno i szybko, ilekroć zbliżał się do niej.  

background image

A  zbliżał  się  do  niej  bardzo  często  i  najwyraźniej  szukał  jej 

towarzystwa.  Spotykała  go  ciągle  na  swej  drodze,  cały  dzień  prawie 

spędzali  razem.  Rozmawiali  ze  sobą  chętnie,  znajdując  ogromną 

przyjemność w tej wzajemnej wymianie myśli. Czego zaś nie zdołały 

wypowiedzieć  usta,  to  zdradzały  bezwiednie  oczy  obojga,  które 

posyłały  sobie  nawzajem  coraz  wymowniejsze,  coraz  gorętsze 

spojrzenia. 

Państwo  Petri,  podczas  całej  podróży  nie  zbliżali  się  do  Marty  i 

Róży.  Dziewczęta  nie  zauważyły  również,  aby  ich  chlebodawcy 

przebywali  kiedykolwiek  w  towarzystwie  obu  biuralistek.  Gdyby 

Marta  i  Róża  miały  więcej  doświadczenia,  byłyby  może  zwróciły 

baczniejszą  uwagę  na  to  dziwne  zachowanie.  Werner  Wendland  do 

dziś  dnia  nie  wiedział  jeszcze,  jak  wyglądają  chlebodawcy  Róży 

Rietberg. 

Pewnego  popołudnia  Róża  siedziała  na  leżaku,  stojącym  na 

pokładzie.  Owinęła  się  szczelnie  grubym  pledem  i  wdychała  z 

rozkoszą  słone,  orzeźwiające  powietrze  morskie.  Na  pokładzie 

znajdowało  się  jeszcze  parę  osób,  gdyż  o  tej  porze  słońce 

przygrzewało najmocniej i najcieplej. 

Wkrótce  obok  Róży  zjawił  się,  niby  przypadkiem,  Werner 

Wendland. Ostry wiatr z nad morza owiewał jego smukłą, muskularną 

postać.  Młody  inżynier  nie  nosił  płaszcza  ani  kapelusza,  toteż  wiatr 

targał niemiłosiernie jego gęste, ciemne włosy.  

Róża  poczuła  mocne  bicie  serca.  Jak  dumnie  kroczył  przez 

pokład,  ileż  godności  było  w  jego  wyniosłej  postawie.  Nigdy  nie 

background image

spotkała  mężczyzny,  który  by  się  jej  tak  podobał  i  który  by  jej  tak 

imponował, jak Werner Wendland. 

Teraz zbliżył się do niej i przysunął sobie taboret do jej leżaka. 

—  Czy pani się dobrze otuliła? — zapytał troskliwie.  

Skinęła mu z uśmiechem głową. 

—    O  tak!  Pięknie  tu  na  pokładzie.  Powietrze  tak  czyste  i 

orzeźwiające, że oddycha się z prawdziwą przyjemnością. 

—    Policzki  pani    zaróżowiły  się  od  wiatru,    a    spod  czapeczki 

wysuwają  się  takie  małe  złociste  kędziorki.  Bardzo  pani  z  tym  do 

twarzy — mówił,  wpatrując się z niekłamanym zachwytem  w piękną 

buzię młodej dziewczyny. 

Policzki  Róży  pokryły  się  teraz  ciemnym  rumieńcem.  Szybko 

przeszła  na  inny  temat.  Przez  chwilę  oboje  gawędzili  z  wielkim 

ożywieniem.  Nagle  Róża  spostrzegła  państwa  Petri, którzy  ze  swymi 

znajomymi  przechadzali  się  po  pokładzie.  Nie  widzieli  Róży,  lecz 

mimo  to  dziewczyna  drgnęła,  ogromnie  zmieszana  ich  obecnością. 

Potem wyprostowała się szybkim ruchem i podniosła się z miejsca. 

—  Co się pani stało? — spytał Werner, patrząc ze zdumieniem na 

Różę. 

Odgarnęła włosy z czoła, po czym odparła cicho: 

—  Nic, nic... Tylko tam przechodzą właśnie moi chlebodawcy... 

Werner obrzucił przenikliwym spojrzeniem państwa Petri oraz ich 

przyjaciół. 

—  Jak to? Więc u tych ludzi objęła pani posadę? — zapytał. 

Potwierdziła skinieniem głowy. 

background image

—    Tak,  to  właśnie  państwo  Petri,  a  tamci  dwaj  panowie  to  ich 

znajomi. Podobno są dyrektorami w jakimś teatrze. 

Werner  nie  mógł  dokładnie  przyjrzeć  się  twarzom  wskazanych 

przez  Różę  osób,  a  przy  tym  zajmowało  go  w  tej  chwili  coś  innego. 

Doznawał  uczucia  ogromnej  przykrości,  myśląc  o  tym,  że  Róża 

będzie  pracowała  u  owych  nieznajomych  ludzi.  Ogarnęło  go  wielkie 

współczucie  dla  młodej  dziewczyny.  On  również  podniósł  się  z 

miejsca  i  podążył  za  Różą  do  małego  saloniku.  Zalany  słońcem 

pokład stracił nagle dla obojga cały urok. 

Salonik był prawie pusty; tylko przy oknie siedziała jakaś pani w 

podeszłym  wieku  i  czytała  książkę.  Róża  zdjęła  pełnym  wdzięku 

ruchem berecik i zaczęła poprawiać włosy, które potargał wiatr. 

—  Muszę jednak na chwilę wejść do kabiny i poprawić uczesanie 

— rzekła po chwili. 

—  Spodziewam się, że pani wkrótce powróci — rzekł Werner, a 

w głosie jego brzmiała gorąca prośba. 

Róża zarumieniła się, skinęła mu głową i odeszła. 

Werner postanowił podczas jej nieobecności wyjść jeszcze raz na 

pokład.  Zaledwie  się  tam  znalazł,  gdy  spotkał  znowu  państwa  Petri 

oraz  ich  przyjaciół.  Przypatrywał  się  im  bacznie,  jakby  chcąc  tym 

spojrzeniem  przeniknąć  ich  na  wskroś.  Ogarnęło  go  przy  tym  jakieś 

przykre  uczucie.  Znał  on  lepiej  ludzi,  niż  Róża,  więc  uderzył  go 

natychmiast  nieprzyjemny  wyraz  twarzy  tych  czterech  osób.  Pani 

Petri  wywarła  na  nim  bardzo  złe  wrażenie,  a  jej  towarzysze  jeszcze 

background image

gorsze.  Werner  nie  wiedział,  który  z  trzech  mężczyzn  jest  panem 

Petri, lecz żaden z nich nie wzbudził w nim sympatii ani zaufania. 

Przeszli  oni  tak  prędko  obok  niego,  że  nie  zdołał  dokładnie 

obejrzeć  rysów  ich  twarzy.  Przy  tym  pochłaniały  go  zupełnie  inne 

myśli.  Wiatr  targał  mu  włosy  i  smagał  jego  twarz,  młody  inżynier 

jednak nie zważał na to, spoglądając z zadumą w dal. 

Zdawał sobie sprawę, że nie powinien był zajmować się tak wiele 

złotowłosą Różą Rietberg. Czuł, że z dnia na dzień przywiązywał się 

coraz bardziej do tej delikatnej, uroczej istoty. Wiedział, że nie miało 

to  sensu.  Dotychczas  kobiety  zajmowały  w  jego  życiu  mało  miejsca. 

Spędzał z nimi przelotne godziny, po czym zapominał o nich. Żadnej 

z  nich  nie  zdołał  pokochać... Musiał staczać ciężką  walkę  o byt  i nie 

miał czasu na miłość.   

Wstąpił  na  politechnikę  na  krótko  przed  wybuchem  wojny,  ale 

zmuszony  był  przerwać  studia.  Matkę  stracił  bardzo  wcześnie,  ojca 

podczas  wojny.  Rodzice  nie  pozostawili  mu  majątku,  toteż  Werner 

oszczędzał  każdy  grosz  ze  swego  żołdu  i  uciułał  sobie  trochę 

pieniędzy  na  czarną  godzinę.  Po  skończeniu  wojny  młodzieniec 

powrócił  do  przerwanej  nauki.  Bywały  dnie,  że  głodował,  poznał  w 

tym czasie nędzę i niedostatek. Zaciskał jednak zęby i dążył wytrwale 

do celu. W owym okresie nie gardził żadnym zajęciem, brał wszystko, 

co mu się tylko nadarzyło, aby zarobić kilka groszy. Posiadał ogromną 

siłę fizyczną, i starał się ją spożytkować. 

Wreszcie  ukończył  politechnikę  i  otrzymał  posadę.  Wtedy  zabrał 

się do pracy dyplomowej. Otrzymawszy dyplom, zaczął się rozglądać 

background image

za  jakimś  lepszym  stanowiskiem.  Przekonał  się  wkrótce,  że  w  kraju 

trudno  jest  o  pracę.  Wskutek  ciężkiej  sytuacji  ekonomicznej,  która 

szczególniej  dotknęła  przemysł,  trudno  było  Wernerowi  znaleźć 

odpowiednie  zajęcie,  zwłaszcza,  że  ambitny  młodzieniec  pragnął  się 

wybić. Podczas wolnych godzin pracował nad pewnym wynalazkiem, 

doszedł  jednak  do  wniosku,  że  w  kraju  nie  będzie  go  mógł 

wykorzystać.  

Postanowił  więc  wyjechać  za  granicę.  Jeden  z  profesorów 

politechniki, który  bardzo  cenił  młodego  inżyniera  wystarał  mu  się  o 

posadę  w  firmie  „Argro".  W  fabryce  tej  wyrabiano  nowoczesne 

maszyny  rolnicze,  którymi  zaopatrywano  cały  rynek  Ameryki 

Południowej.  Firma  „Argro"  miała  zapotrzebowanie  na  zdolnych, 

wykształconych inżynierów, toteż zwracała się nieraz w tej sprawie do 

politechniki w Charlottenburgu. Ponieważ Werner  Wendland znał się 

dobrze  na  budowie  maszyn,  przeto  zaproponowano  mu  objęcie  owej 

posady.  Ofiarowano  mu  bardzo  korzystne  warunki  i  młodzieniec bez 

namysłu podpisał umowę. 

—  Tam  może  pan  zrobić  karierę;  w  Argentynie  potrzeba 

zdolnych, inteligentnych ludzi — powiedział wówczas jego profesor. 

Obecnie  Werner  jechał  właśnie  do  Argentyny,  owej  ziemi 

obiecanej. Zdawał sobie jasno sprawę, że nie powinien sobie zaprzątać 

głowy Różą, lecz dążyć wytrwale do celu. Pragnął przecież pracować 

tak usilnie i wytrwale, żeby zapomnieć o całym świecie. Czuł w sobie 

olbrzymi zapas niespożytej siły, chciał nareszcie znaleźć odpowiednie 

pole  do  pracy,  marzył  o  czynach.  Wiedział,  że  czeka  go  walka,  lecz 

background image

nie  obawiał  się  jej  zupełnie.  Uświadamiał  sobie  również,  że  podczas 

tej  walki,  nie  wolno  mu  było  związać  się  z  kobietą, która by  jedynie 

tamowała swobodę jego ruchów. 

Nie  potrafił  jednak  stłumić  swego  uczucia  do  Róży.  Ach,  jakże 

kochał tę słodką, bezbronną dziewczynę, którą byłby najchętniej nosił 

na  rękach,  aby  stopy  jej  nie  dotknęły  ziemi!  Ach,  jakżeby  to  było 

rozkosznie,  gdyby  została  jego  żoną!  Ale,  nie,  nie...  Nie  wolno  mu 

było na razie nawet marzyć o tym. Musiał przede wszystkim uzyskać 

pewną  niezależność,  musiał  zdobyć  wyższe  stanowisko,  aby  móc 

zabezpieczyć byt tej skromnej, czarującej dziewczynie... 

Powziąwszy  to  postanowienie,  Werner  mimo  wszystko  powrócił 

do małego saloniku, aby oczekiwać tam nadejścia Róży.  Gdy stanęła 

przed  nim  lekko  zaróżowiona,  gdy  spojrzał  w  jej  szare,  lśniące  oczy, 

doznał znowu rozkosznego uczucia. Gorąca fala krwi napłynęła mu do 

serca,  pojął  w  tej  chwili,  że  teraz  dopiero  znalazł  dopełnienie 

własnego  życia.  Zapomniał  o  wszelkich  postanowieniach  i 

rozkoszował  się  znowu  obecnością  Róży.  Rozmawiając  z  nią  o 

rozmaitych  błahych  rzeczach,  czuł  się  niezmiernie  szczęśliwy,  tym 

bardziej, że w oczach Róży wyczytał głębokie, szczere uczucie. 

Przez  godzinę  rozmawiali  ze  sobą,  a  nikt  im  nie  przeszkadzał. 

Dusze ich coraz bardziej lgnęły do siebie. 

Potem  salonik  zaczął  się  powoli  napełniać.  Ze  wszystkich  stron 

nadchodzili  pasażerowie.  Zjawiła  się  także  Marta  Preller  w 

towarzystwie  pana  Weisskanta.  Tych  dwoje  ludzi  przekomarzało  się 

background image

ze  sobą,  śmiejąc  się  beztrosko  i  wesoło,  tak  jakby  na  świecie  nie 

istniały żadne problemy do rozwikłania. 

Marta  spojrzała  na  swoją  towarzyszkę,  siedzącą  z  inżynierem 

Wendlandem  i  z  uśmiechem  skinęła  Róży  głową.  Między 

dziewczętami  zostało  zawarte  ciche  porozumienie,  że  będą  tylko 

wtedy  przebywały  ze  sobą,  gdy  nie  znajdą  innego  towarzystwa. 

Posiłki jednak spożywały razem. 

Marta i Weisskant usadowili się przy oknie, prowadząc ożywioną 

rozmowę.  Wkrótce w saloniku zabrakło wolnych miejsc. Znajdowały 

się tu również obie biuralistki, które rozmawiały z grupą pań i panów. 

W  przyległym  pomieszczeniu  ktoś  wygrywał  na  fortepianie  modne 

tańce.  Skorzystało  z  tego  kilku  młodych  ludzi,  którzy  zaprosili  do 

tańca  swoje  znajome.  Znaleźli  wkrótce  wielu  naśladowców.  Marta  z 

panem Weisskantem wmieszali się również w grono tancerzy. 

Róża przyglądała się wirującym parom. Werner Wendland począł 

żałować,  że  skończyła  się  godzina  poufałej  pogawędki,  i  starał  się 

ponownie nawiązać rozmowę z Różą. 

—  Może byśmy teraz przeszli do palarni — zaproponował — w 

tym zgiełku niepodobna rozmawiać... 

Spojrzała nań z uśmiechem. 

—  Zapewne pan ma ochotę na papierosa — zauważyła. 

—    Owszem,  na  papierosa  także  mam  ochotę  —  potwierdził  — 

lecz  przede  wszystkim  pragnę  stąd  odejść,  bo  nie  można  w  tym 

zgiełku  rozróżnić  dźwięku  własnych  słów.  A  może  pani  chciałaby 

zatańczyć? 

background image

—  Nie, nie jestem usposobiona. 

Przeszli  oboje  do  palarni.  Znajdowało  się  tu kilku panów,  którzy 

grali w szachy, oraz jakaś pani, zajęta pisaniem listów. 

Róża  i  Werner  usiedli  przy  otwartym  oknie.  Z  górnego  pokładu, 

gdzie  grała  kapela  okrętowa,  dobiegały  dźwięki  „Allegro  Moderato" 

Schumanna.  Młodzi  ludzie  przez  chwilę  siedzieli  w  milczeli, 

zasłuchani  w  tony  muzyki.  Potem  jednak  zaczęli  znowu  rozmawiać. 

Róża położyła na stole książkę, którą poprzednio przyniosła z kajuty. 

Werner wziął książkę do ręki. 

—  Czy mogę zobaczyć, co pani czyta? 

—  Proszę! 

Otworzył  tomik  i  spojrzał  na  tytuł,  po  czym  podniósł  na  Różę 

zdumione oczy. 

—    Calderon  —  „Książę  Niezłomny"?  I  w  języku  hiszpańskim? 

Czy pani włada tym językiem? 

Róża spostrzegłszy zdumienie Wernera, wybuchnęła śmiechem. 

—  Nie władam nim, niestety, tak dobrze, jakbym tego pragnęła. 

Uczyłam   się   hiszpańskiego   bardzo   krótko   i   zmuszona   byłam 

przerwać  przedwcześnie  te  lekcje.  Przypuszczam,  że  w  Argentynie 

język  ten  może  mi    się  przydać,  dlatego  też  staram    się,    podczas 

podróży,  dopełnić  moje  wiadomości.  Chciałabym  przynajmniej  móc 

porozumiewać  się  w  tym  języku.  Ale  właśnie  hiszpański  znam 

najgorzej... 

—  Właśnie hiszpański? Więc pani zna jeszcze inne języki obce? 

background image

—    Znam  dobrze  francuski  i  angielski  i  mówię  wcale  nieźle  po 

włosku. 

—  Ho! ho! Kiedyż pani zdążyła nauczyć się tylu języków? 

—    Ojciec  mój  był  profesorem  filozofii  i  doskonałym  poliglotą. 

Zaczęłam  się  uczyć  języków  obcych,  gdym  była  jeszcze  dzieckiem. 

Używaliśmy  zawsze  w  domu  jednego  z  tych  czterech  języków,  aby 

nie wyjść z wprawy, toteż nauczyłam się ich z wielką łatwością. 

Potrząsnął głową. 

—  Dziwi mnie — rzekł — że tak wykształcona osoba nie mogła 

znaleźć odpowiedniej posady w kraju. 

Róża cichutko westchnęła. 

—    Nie  szukałam  długo  posady,  lecz  przyjęłam  pierwsze  lepsze 

zajęcie, jakie się nadarzyło. Zależało mi, żeby jak najprędzej otrzymać 

jakieś zatrudnienie. 

—    Więc  było  pani  aż  tak  źle?  —  spytał  cicho,  a  w  głosie  jego 

zabrzmiało szczere współczucie. 

Róża  zbladła  i  dopiero  po  krótkiej  chwili  wahania  zebrała  się  na 

odwagę. Patrząc Wernerowi prosto w oczy, odparła: 

—    Uciekłam  od  stryja  i  ciotki,  u  których  mieszkałam  od  czasu 

śmierci rodziców. 

Werner  drgnął,  opanował  się  jednak  natychmiast  i  patrząc  z 

poczciwym uśmiechem na Różę, zauważył: 

—  Nigdy  bym  pani  nie  podejrzewał  o  coś  podobnego.  Nie 

wygląda pani na osobę, która poszukuje przygód... 

background image

—    A  jednak  tak  było  —  odparła  Róża  niemal  szorstko,  gdyż 

ogarnął ją strach, że Werner, dowiedziawszy się prawdy, odwróci się 

od niej. Omyliła się jednak, gdyż młody inżynier rzekł spokojnie: 

—  Zapewne poważne powody skłoniły panią do tego kroku. 

Oczy Róży zwilgotniały. 

—    Tak.  Wuj  był  jednocześnie  moim  opiekunem  prawnym,  nie 

jestem  jeszcze  pełnoletnia.  Chciał  mnie  zmusić,  abym  poślubiła 

człowieka,  do  którego  czułam  odrazę,  tylko  dlatego,  że  człowiek  ten 

był bogaty. 

Werner spojrzał głęboko w oczy dziewczyny. 

—  Więc dlatego pani uciekła?  

Skinęła twierdząco głową. 

—  Proszę mi wierzyć, że nie miałam innego wyjścia... 

Przez chwilę panowało milczenie. Wreszcie Werner odezwał się z 

powagą: 

—    Dziękuję  pani  za  ten  dowód  zaufania.  Czy  nie  mogłaby  mi 

pani opowiedzieć więcej szczegółów ze swego życia? 

Róża  patrzyła  w  milczeniu  na  swego  towarzysza.  Oczy  jego 

zdradzały  serdeczne  współczucie,  a  w  spojrzeniu  nie  było  zwykłej 

ciekawości.  Nabrała  do  niego  w  ostatnich  dniach  tak  wielkiego 

zaufania,  że  czuła,  iż  mogłaby  mu  powierzyć  każdą  tajemnicę. 

Wyczuwała intuicyjnie, że Werner w żadnym wypadku nie zawiedzie 

jej ufności. 

Opowiedziała  mu  więc  w  krótkich  słowach  o  tragicznej  śmierci 

rodziców,  o  tym  jak  zamieszkała  u  wuja  i  jak  źle  czuła  się  w  jego 

background image

domu. Mówiła, że  wujostwo żyli na jej koszt, że zaczęli się z nią źle 

obchodzić  od  chwili,  gdy  podczas  inflacji  straciła  majątek. 

Wspomniała mu o tym, że nieraz czuła się ogromnie samotna, że nie 

miała nikogo, z kim by mogła podzielić się swoim smutkiem. 

Róża  była  na  ogół  zamknięta  i  skryta,  lecz  przed  Wernerem  nie 

zataiła nic ze swego życia. Wspomniała mu, że wuj stracił posadę i że 

wymawiano  jej  nieraz,  iż  stała  się  ciężarem  dla  swoich  krewnych. 

Wreszcie  wyznała,  że  ciotka  nie  pozwoliła  jej  starać  się  o  posadę, 

gdyż  zarówno  ona  jak  i  jej  mąż,  chcieli,  by  poślubiła  Alfreda 

Bricknera. 

—    Gdy  wuj  chciał  mnie  zmusić,  abym  wyszła  za  mąż  za  tego 

człowieka,  od  którego  spodziewał  się  dla  siebie  wielu  korzyści 

materialnych,  zrozumiałam,  że  muszę  uciec.  Postanowiłam  opuścić 

dom  jak  najprędzej,  zanim  upłyną  te  cztery  tygodnie,  których  mi 

udzielono.  Poszczęściło  mi  się,  gdyż  od  razu  otrzymałam  posadę. 

Zostałam  zaangażowana  do  pewnej  starszej  pani,  która  mieszka  w 

Argentynie. 

Na twarzy Wernera odmalowała się troska. 

—    A  jednak  popełniła  pani  wielką  nieostrożność,  panno  Różo, 

większą  może,  niż  pani  przypuszcza.  Był  to  z  pani  strony  ogromnie 

ryzykowny  krok.  Przecież  pani  zupełnie  nie  zna  swoich 

chlebodawców. 

—    O,  pani  Siebenberg,  właścicielka  biura  pośrednictwa  pracy, 

zasięgnęła  o  nich  wiadomości  i  otrzymała  doskonałe  informacje  — 

odparła Róża. 

background image

Ta  wiadomość  uspokoiła  trochę  Wernera.  Nie  miał  przecież 

pojęcia,  w  jaki  sposób  zostały  udzielone  owe  informacje.  Mimo  to, 

rzekł po chwili znowu: 

—  A jednak postąpiła pani lekkomyślnie. Jak można było przyjąć 

posadę w dalekim obcym kraju? 

Po twarzy dziewczyny przemknął uśmiech. 

—  Ta podróż wydawałaby mi się bardziej niebezpieczna, gdyby 

nie  to,  że  przed  wieloma  laty  ciotka  moja  również  wyjechała  do 

Argentyny.  Uczyniła  to  także  dlatego,  że  krewni  chcieli  ją  wydać  za 

człowieka,  którego  nie  kochała.  Myśl  o  tej  ciotce  dodała  mi  odwagi, 

choć  właściwie  nie  znam  wcale  mojej  krewnej.  Miałam  wciąż 

wrażenie,  że  nie  będę  się  czuła  obco  w  tym  kraju,  gdzie  mieszka 

kuzynka  mojego  ojca.  Zerwała  wprawdzie  stosunki  z  rodziną,  lecz 

ojciec  mój  wyrażał  się  o  niej    bardzo  dobrze,    nazywał  ją  dzielną,  

odważną  i  szlachetną  istotą. Myślałam  o  tym,  że  w  najgorszym  razie 

zwrócę się do niej. Przypuszczam, że nie odmówi mi pomocy i opieki. 

Werner Wendland odetchnął z ulgą. 

—    To  przynajmniej  jakaś  pociecha.  W  jakim  mieście  mieszka 

pani krewna? 

Róża  zarumieniła  się,  gdyż  przypomniała  sobie,  że  miasto,  w 

którem mieszka ciotka Józefina, jest celem podróży Wernera. 

—  Mieszka w Rosario — szepnęła. 

Spojrzał na nią ze zdumieniem. 

—  W Rosario? — zapytał. 

—  Tak! 

background image

—  Przecież ja tam właśnie jadę. 

—  Wspomniał mi pan o tym. 

—  W takim razie — rzekł stłumionym głosem — zobaczymy się 

jeszcze... 

Twarz Róży oblała się zdradzieckim rumieńcem. 

—  Jeżeli przeznaczenie tak zechce — szepnęła. 

Pochylił  się  ku  niej  całą  postacią  i  patrząc  jej  ogniście  w  oczy, 

spytał: 

—  Czy będzie się pani cieszyła, jeżeli się tam spotkamy? 

Zapomniał w tej chwili o wszystkich rozsądnych postanowieniach 

i  czekał  z  biciem  serca  na  odpowiedź  Róży.  Dziewczyna  odparła  po 

chwili namysłu: 

—  Od czasu śmierci moich rodziców, nikt jeszcze nie okazał mi 

tyle  zrozumienia  i  życzliwości,  co  pan.  Nie  zdaje  pan  sobie  nawet 

sprawy,  jak  bardzo  byłam  spragniona  odrobiny  ciepła.  Jakże  więc 

mogłabym się nie cieszyć z ponownego spotkania? 

Podniósł się z miejsca i podbiegł do drugiego okna, jakby pragnął 

uciec przed  sobą.  Obawiał  się,  że  jeżeli  w  porę  się  nie  oddali,  gotów 

jeszcze popełnić szaleństwo. 

Zapragnął nagle porwać Różę w objęcia i zawołać: 

—  Bądź moją, nie odchodź ode mnie!... 

Dziewczyna patrzyła z przestrachem na jego dziwne zachowanie. 

Werner, nie chcąc, aby wyczytała z jego twarzy wzruszenie, odwrócił 

się  do  okna.  Wreszcie,  po  dłuższej  chwili,  zdołał  odzyskać 

równowagę, powrócił do Róży i usiadł przy niej. 

background image

—  Pragnę za pani zaufanie odpłacić również zaufaniem — rzekł 

— z kolei ja opowiem pani historię mego życia... 

Spojrzała wyczekująco w jego twarz. 

Zaczął  jej  opowiadać  o  swej  smutnej,  ciężkiej  młodości,  o 

przedwcześnie  zmarłej  ukochanej  matce.  Wspomniał,  że  od  czasu jej 

śmierci  nie  zaznał  pieszczoty  ani  starania,  gdyż  ojciec  był  twardym, 

surowym  człowiekiem,  który  ze  względów  pedagogicznych 

wychowywał  syna  w  atmosferze  chłodu.  Werner  przemilczał  lata 

wojny, o których pragnął zapomnieć, opowiedział natomiast o swoich 

studiach,  o  trudnych  warunkach  życiowych,  o  tym  jak  marzł  i 

głodował, jak otrzymał na koniec skromną posadę. 

—    A  teraz  otwierają  się  przede  mną  nowe  horyzonty.  Mam 

trudne  zadanie,  lecz  będę  walczył  i  muszę  zwyciężyć.  Niestety,  w 

walce tej muszę pozostać sam — zakończył swą opowieść ochrypłym 

głosem. 

Podniósł  głowę  i  obrzucił  Różę  spojrzeniem,  które  poruszyło 

wszystkie tkliwe struny w jej duszy. Ogarnął ją nagle dziwny smutek. 

Wyciągnęła rękę do Wernera i rzekła: 

—    Życzę  panu,  aby  pan  zwyciężył.  Pragnę,  aby  spełniły  się 

pańskie marzenia, aby pan osiągnął swój cel... 

Ujął delikatnie jej białą, wypieszczoną dłoń. 

—    Dzięki,  serdeczne  dzięki.  Przeznaczeniem  naszym  było  się 

spotkać,  tu,  na  tym  okręcie.  Jesteśmy  oboje  dwojgiem  samotnych 

ludzi,  którzy  dotychczas  nie  zaznali  jeszcze  wiele  szczęścia  w  życiu. 

Niech mi pani wierzy, że nigdy, nigdy nie zapomnę naszego spotkania 

background image

i  że  nigdy  jeszcze  nie  odczuwałem  tak  boleśnie  swego  ubóstwa,  jak 

obecnie.  Jeżeli  mam  jakieś  życzenie,  to  tylko  to,  aby  raz  jeszcze 

spotkać panią na drodze swego życia, wtedy, gdy będę już u celu... 

Podniósł  do  ust  jej  drżącą  rączkę,  którą  szybko  cofnęła.  W  tej 

samej  chwili  przeszła  obok  młodej  pary  pani  Petri,  lecz  na  szczęście 

nie dostrzegła niczego. 

Prysnął czar owej cichej godziny. Róża podniosła się z miejsca i, 

patrząc smutnymi oczyma na Wernera, powiedziała: 

—    Muszę  teraz  odszukać  pannę  Preller,  miałyśmy  razem  napić 

się herbaty. 

—    Nie  będę  pani  zatrzymywał,  lecz  spodziewam  się,  że  się 

potem zobaczymy. Rozmowa z panią sprawia mi tyle radości... 

Róża  wzięła  książkę,  skinęła  głową  i  wyszła.  Ścigał  ją  przez 

chwilę  spojrzeniem.  Wyglądała  jak  młoda  królowa,  stąpała  dumna, 

wyprostowana,  a  każdy  jej  ruch  pełen  był  nieopisanego  wdzięku.  A 

jednak  była  tylko  biedną,  samotną  sierotą,  liściem  z  drzewa 

oderwanym,  którym  wiatr  pomiata.  Ach,  jakże  pragnął  porwać  ją  w 

objęcia,  czuwać  nad  nią,  strzec  jej  przed  troską  i  poniewierką. 

Dręczyła go myśl, że na razie nie może nic uczynić dla Róży.  

Zadowolony był jednak, że  wyznał jej prawdę i powiedział, iż  w 

ciągłej walce o byt musi pozostać sam. Zdawało mu się, że jest Róży 

winien to wyznanie, gdy zauważył od dawna, że dziewczyna nie była 

względem niego obojętna. 

Podniósł  się  z  wolna  i  przeszedł  do  jadalni  na  herbatę.  Kapela 

okrętowa wygrywała właśnie melodię ze „Studenta-żebraka": 

background image

— Lecz o jedno proszę ciebie, kochaj mnie, kochaj mnie... 

Słowa  te  wydawały  się  Wernerowi  w  jego  obecnym  nastroju 

gorzką ironią. Tak, tak, tak! Kochał Różę Rietberg całym sercem, całą 

duszą,  pragnął  jej  każdą  kroplą  krwi...  Myśl  o  tym,  że  nie  może  jej 

teraz  stworzyć  spokojnego  ogniska  domowego,  że  nie  może  jej 

otoczyć  miłością  i  opieką,  raniła  go  boleśnie.  Własna  bezsilność 

sprawiała  mu  niewysłowione  katusze.  Nie  ma  bowiem  nic  gorszego 

dla mężczyzny, jak nieubłagana świadomość, że nie może być ostoją i 

oparciem dla ukochanej kobiety. 

Róża  weszła  do  kajuty,  gdzie  zastała  Martę  Preller  zajętą 

przyszywaniem  białego  kołnierzyka  do  jakiejś  skromnej  sukienki, 

której pragnęła widocznie nadać odświętny wygląd. Róża zmusiła się 

do swobodnego, lekkiego tonu. 

—    No  i  co,  panno  Marto,  wytańczyła  się  pani  za  wszystkie 

czasy?  

Marta skrzywiła się. 

—    Można  wytrzymać.  Weisskant  nie  jest  dobrym  tancerzem, 

ciągle mi deptał po nogach. U nas miałam zawsze lepszych tancerzy, 

ale  co  robić.  Wybór  jest  niewielki,  trzeba  Bogu  dziękować,  że  się  w 

ogóle znalazło jakiegoś faceta. 

—  Ale bawiła się pani dobrze? Słyszałam kilka razy, jak się pani 

śmiała. 

—  No, pewno. Ten Weisskant to okropny kawalarz, czasami się 

oboje  zaśmiewamy.  Nie  możemy  przecież  gadać  o  takich  mądrych 

rzeczach, jak pani ze swoim inżynierem. O Boże, podziwiam zawsze, 

background image

jak pani  może  to  wytrzymać!  Weisskant  jest bardzo  wesoły,  w  ogóle 

byczy  facet,  szkoda  tylko,  że  leci  na  bogaty  ożenek.  Ano,  trudno, 

trzeba być rozsądną... 

I Marta Preller zanuciła wesoło: 

—  Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma... 

Róża zaś przeglądała się w małym lustereczku i poprawiała sobie 

włosy,  myślała  o  tym,  że  Marta  ma  słuszność  i  że  należy  być 

rozsądną. Ach, gdyby to było takie łatwe! Czyż można od razu wyrzec 

się słodkiego uczucia, jakie nią zawładnęło? 

Westchnęła. Marta spojrzała na swoją towarzyszkę i zaśmiała się. 

—  O Boże, a to co było? 

—  Co takiego? — spytała Róża, mocno zmieszana. 

—    Ano,  to  westchnienie.  Oj,  panno  Różo,  niech  pani  uważa. 

Jeszcze  się  pani  na  śmierć  zakocha  w  tym  swoim  inżynierze.  On 

pewno także leci na posag i z pewnością puści panią kantem... Potem 

będzie panią serce bolało i tyle. 

Róża uśmiechnęła się z przymusem. 

—  Niech  się  pani  nie  lęka.  Wzdychałam  z  innego  powodu, 

panno Marto. 

—  W ogóle nie powinna panna Róża wzdychać. Albo to nam tu 

źle?  Żyjemy  sobie,  jak  u  Pana  Boga  za  piecem,  usługują  nam  jakby 

jakimś  hrabinom,  teraz  idziemy  sobie  na  herbatkę,  przebieramy  się... 

Kto by mi to przepowiedział miesiąc temu, tego bym wyśmiała. Pani 

przywykła  do  zbytku,  dlatego  to  nie  robi  na  pani  wrażenia, ale  ja,  to 

jakbym się na nowo urodziła... Każdej chwili mi szkoda i dlatego nie 

background image

będę  sobie  psuła  krwi,  choć  spotkałam  tego  Weisskanta,  co  szuka 

bogatej... Przecież na tym okręcie jest zupełnie jak w bajce. Siada się, 

przynoszą  nam  pod  nos  najlepsze  kąski,  nie  potrzebujemy  nawet 

palcem ruszyć... Ja to się czasem aż szczypię w ramię, bo mi się zdaje, 

że  to  wszystko  sen...  Już  niech  tam  potem  nasza  stara  morduje    nas  

choćby  przez cztery  tygodnie.  Ja  nawet  gęby  nie otworzę, jestem 

jej wdzięczna za tę podróż na okręcie. 

Róża spojrzała z uśmiechem w rozpromienioną twarz Marty. 

—    Cieszę  się,  że  to  wszystko  sprawia  pani  tyle  przyjemności, 

panno Marto. 

—    A  pani  się  może  tu  źle  czuje?  Co  prawda,  to  pani  pamięta 

lepsze  czasy,  przyzwyczajona  pani  do  zbytków.  A  swoją  drogą,  to 

morowa  z  pani  dziewczyna.  Przecież  wiadomo,  że  pani  z  innej  gliny 

ulepiona, a jednak  wcale  pani  nosa nie  zadziera.  Te  biuralistki,  to by 

mogły  sobie  wziąć  przykład.  Przechodzą  obok  mnie  i  ani  spojrzą. 

Jakbym  była  zapowietrzona.  A  przecież  pani  jest  prawdziwie  wielką 

panią,  a  nawet  u  naszych  nowych  państwa  dostaje  pani  całkiem  inną 

służbę  niż  ja,  ale  się  pani  nie  stawia.  Okrutnie  panią  lubię,  panno 

Różo. 

Róża serdecznie uścisnęła jej rękę. 

—  Ja również bardzo panią polubiłam. Pani dobry humor dodaje 

mi  otuchy,  nabieram  jakoś  chęci  do  życia...  Bez  pani  byłoby  mi 

bardzo źle i smutno... 

—  Doprawdy? Cieszę się z tego. Pani pewno już dużo przeszła w 

życiu? 

background image

—    Właściwie  nie  miałam  specjalnie  ciężkiego  życia.    Straciłam 

wprawdzie rodziców i cały majątek, lecz poza tym... 

Róża  urwała.  Wydawało  się  jej  nagle,  że  wszystkie  straty,  które 

poniosła  dotychczas,  są  niczym  w  porównaniu  z  najcięższym 

przejściem, jakie ją czekało — z rozłąką z Wernerem Wendlandem. 

Marta popatrzyła badawczo na swoją towarzyszkę. 

—    A  mnie  to  się  zawsze  zdaje,  że  panią  musiało  spotkać  jakieś 

nieszczęście. Zawsze pani taka jakaś smutna, cicha... 

—  To się pani tylko zdaje, gdyż z natury nie jestem wesoła. Nie 

mam, niestety, tak pogodnego usposobienia jak pani. Nieraz złoszczę 

się na siebie samą, chciałabym także pośmiać się, pożartować, lecz nie 

umiem. A przecież byłam niezmiernie żywym, wesołym dzieckiem... 

—    Ej,  myślę,  że  się  pani  jeszcze  rozrusza.  Już  ja  pannę  Różę 

rozweselę. Ale teraz chodźmy wreszcie na tę herbatę, bo nam jeszcze 

sprzątną  sprzed  nosa  wszystkie  najlepsze  kąski.  Ja  się  już  cieszę,  że 

będę  jadła  dobry  podwieczorek.  Karmią  nas  tu  doskonale,  to  trzeba 

przyznać, ale ja na tym okręcie jestem wiecznie głodna. 

—  Morskie powietrze pobudza apetyt. 

Dziewczęta  zeszły  do  sali  jadalnej  i  zasiadły  do  stołu.  Marta 

zaopatrywała  się  obficie  w  „smaczne  kąski",  łając  Różę,  że  za  mało 

sobie  nabiera.  Położyła  na  talerz  swej  towarzyszki  dużą  porcję 

przysmaków, mówiąc: 

—    Tutaj  trzeba  jeść,  a  nie  dbać  o  szczupłą  figurę.  Musimy 

przecież nabrać sił do roboty. 

background image

Róża jadła posłusznie wszystko, co Marta nakładała jej na talerz. 

Była  młoda,  zdrowa,  a  morskie  powietrze  dodawało  jej  apetytu.  Gdy 

dziewczęta siedziały przy herbacie, podeszła do nich nagle pani Petri: 

—    Co  słychać?  —  spytała  z  udaną  życzliwością.  —  Czy  panie 

mają wszystko, czego potrzeba? 

—    Dziękujemy,  pani  —  odparła  Róża,  podnosząc  się  z  miejsca. 

Marta nie wstała, lecz spokojnie spożywała podwieczorek. 

—    Mówiłam  pannie  Róży,  żeby  jadła  porządnie,  bo  nie  będzie 

miała  siły  do    roboty.  Przecież  pani  woli  mieć  wytrwałe,    mocne 

pracownice — oświadczyła spokojnie. 

Pani Petri obrzuciła dziwnym spojrzeniem obie dziewczyny. 

—  Ma się rozumieć. Niech panie sobie nie żałują — rzekła. 

—  A widzi pani, panno Różo! — zawołała Marta.  

Pani Petri zwróciła się teraz do Róży i rzekła z powagą: 

—    Widziałam  panią  już  kilka  razy  w  towarzystwie  pewnego 

młodzieńca, który jest pani sąsiadem przy stole. Co to za jeden? 

Róża zarumieniła się. 

—  Jest to młody inżynier, który udaje się do Rosario, aby objąć 

posadę. Rozmawiamy od czasu do czasu... 

Pani Petri spojrzała badawczo na Różę. 

—    Jeżeli  sprawa  przedstawia  się  rzeczywiście  tak  niewinnie,  to 

niepotrzebnie pani się rumieni. Nie mam nic przeciwko temu, żeby się 

pani zabawiła, proszę go tylko nie dopuszczać do żadnych poufałości. 

Wobec  nieznajomych  należy  zachować  ostrożność,  a  młoda 

dziewczyna powinna dbać o opinię. 

background image

Róża wyprostowała się dumnie. 

—    Pamiętam  o  tym,  proszę  pani.  Zachowanie  inżyniera 

Wendlanda  jest  bez  zarzutu.  Drogi  nasze  rozejdą  się,  gdy  okręt 

zawinie do Buenos Aires — powiedziała spokojnie. 

Pani Petri skinęła głową. 

—    Tym  lepiej,  ja  chciałam  pani  tylko  dać  dobrą  radę.  Takie 

znajomości  zawarte  w  podróży  nigdy  nie  trwają  długo.  Pani,  panno 

Marto, powinna  to  sobie  także  zapamiętać.  Widzę,  że  i  pani  znalazła 

wielbiciela. 

Marta  była  tak  oburzona,  że  zapomniała  włożyć  do  ust  kęsa 

ciastka. 

—    Iii,  to  przecież  nic  poważnego,  proszę  pani.  Ten  facet  szuka 

bogatej żony, nie trzeba mu dziewczyny, biednej jak mysz kościelna. 

Ale chyba wolno mi trochę poflirtować? Przecież i te biuralistki, mają 

swoich  znajomych,  z  którymi  wciąż  przebywają  —  oświadczyła, 

gotowa do dalszej ostrej wymiany słów. 

—    Nikt  pani  nie  wzbrania  zabawy.  Używajcie  rozrywek,  moje 

panienki,  zanim  spadną  na  was  poważne  obowiązki.  A  przede 

wszystkim nie zapominajcie o tym, że  wasz kontrakt upływa dopiero 

po trzech latach. Nie możemy przecież za darmo ponosić tak wielkich 

kosztów podróży... 

—  Pewnie, pewnie — przyświadczyła Marta — mówiłam to już 

nawet pannie Róży. Niech się pani nie boi, odpracujemy wszystko... 

Pani Petri uśmiechnęła się bardzo uprzejmie. 

background image

—    Cieszy  mnie,  że  z  was  takie  rozsądne  osóbki.  A  teraz  muszę 

odejść... 

I  z  tymi  słowy  oddaliła  się,  a  Marta  posłała  za  nią  oburzone 

spojrzenie. 

—    Widzi  pani,  panno  Różo,  jak  się  ta  stara  zaczyna  już  do  nas 

wtrącać.  Nie  ma  co  gadać,  utarła  nam  nosa.  Jak  się  to  ona  boi, 

żebyśmy  jej  przypadkiem  nie  uciekły.  Nie  bój  się,  paniusiu,  nie  bój, 

nie  czmychniemy.  Nie  przepadnie  ci  twoja  forsa  za  drogę.  Swoją 

drogą, to tam musi być wielki brak służby, bo by inaczej nie wybuliła 

za nas takiej kupy pieniędzy. 

Róża cichutko westchnęła. 

—  Ja sama zastanawiałam się nad tym, że państwo Petri wydają 

na nas tyle pieniędzy... 

—    No,  o  to  niech  pani  sobie  nie  suszy  głowy.  Niech  się  starzy 

martwią,  to  ich  interes...  Pewno  im  się  opłaca,  a  zresztą  naharujemy 

się jeszcze dosyć. Zobaczy pani... 

I Marta kazała stewardowi podać sobie jeszcze filiżankę herbaty, 

po  czym  nałożyła  na  talerzyk  świeżą  porcję  ciastek.  Chciała  również 

dołożyć Róży, lecz ta nie zgodziła się na to. Pod wpływem słów pani 

Petri przeszedł jej apetyt. Wrażliwa, delikatna dziewczyna odczuła to 

napomnienie jak obelgę. Była wprawdzie z natury cicha i uległa, lecz 

uważała,  że  pani  Petri  nie  ma  prawa  wtrącać  się  do  jej  prywatnych 

spraw.  

Po  chwili  uspokoiła  się  trochę  i  zaczęła  obwiniać  się  o 

niewdzięczność. Pani Petri miała prawdopodobnie najlepsze zamiary, 

background image

a  choć  ton  był  niewłaściwy,  to  jednak  nie  chciała  z  pewnością 

wyrządzić przykrości ani jej, ani Marcie. 

Róża odzyskała spokój, lecz wspomnienie słów pani Petri, tkwiło 

niby cierń  w jej duszy. Zdawała sobie sprawę, że na posadzie będzie 

zupełnie  zależna  od  swojej  chlebodawczyni  i  będzie  musiała  znosić 

niejedną  przykrość.  Zaczęła  sobie  perswadować,  że  ciotka  i  wuj 

byliby  w  takim  wypadku  użyli  znacznie  ostrzejszych  słów,  lecz  te 

perswazje nie pomogły. 

Róża nie mogła otrząsnąć się z niemiłego wrażenia. 

Od tygodni już parowiec płynął przez morze, a nawet przebył już 

zwrotnik.  Za  kilka  dni  miał  już  zawinąć  do  portu.  Gdy  okręt 

przepłynął strefę zwrotnikową, wystąpiła na morzu gwałtowna burza. 

Wiele  osób  cierpiało  na  morską  chorobę,  między  innymi  również  i 

biedna Marta.  Róża  nie  zachorowała  i  prawie  cały  dzień  spędzała  na 

świeżym powietrzu w towarzystwie Wernera. 

Werner cieszył się, że Róża tak dobrze znosi podróż. Miłość jego 

wzrastała z dnia na dzień. Teraz już postanowił, że nie zrezygnuje ze 

wspólnej  przyszłości  z  ukochaną  dziewczyną.  Gdyby  tylko  zechciała 

poczekać na niego kilka lat — a był pewny, że Róża się na to zgodzi 

—  wówczas  będzie  jej  mógł  stworzyć  skromne,  lecz  dostatnie  życie 

przy swoim boku. A gdyby mógł sprzedać swój wynalazek, wtedy... 

Werner nie chciał się zbyt daleko posuwać w swych marzeniach. 

Powstrzymywał  się,  aby  nie wyznać  Róży  swych  najtajniejszych 

uczuć.  Uważał,  że  nie  powinien  jeszcze  mówić  z  nią  o  tym,  aby  nie 

czuła  się  z  nim  związana.  Póki  nie  miał  pewności,  że  uda  mu  siej 

background image

stworzyć jej odpowiednie -warunki, poty nie chciał jej przykuwać do 

siebie. 

Werner  pocieszał  się  myślą,  że  odległość  między  Buenos  Aires  i 

Rosario  jest  niewielka;  postanowił  więc,  że  o  ile  nie  będzie  mógł 

znieść tak długiej rozłąki, wówczas odwiedzi Różę. 

Podczas  burzliwych  dni  Werner  widywał  rzadziej    Różę,  która 

musiała zająć się chorą Martą. Wesoła i rezolutna dziewczyna straciła 

wskutek  choroby  zwykłą  pogodę  ducha,  a  odwaga  opuściła  ją 

zupełnie. Wołała co chwila, że pragnie umrzeć i tylko obecność Róży 

dodawała  jej  sił.  Róża  nie  zapomniała  o  tym,  że  Marta  pomagała  jej 

znieść  niejedną  ciężką  chwilę,  toteż  opiekowała  się  nią,  starając  się 

uspokoić swoją towarzyszkę.  

Gdy  Marta  zaczęła  powoli  przychodzić  do  siebie,  Róża 

przekomarzała  się  z  nią,  a  niekiedy  udawało  się  jej  nawet  wywołać 

uśmiech  na  ustach  chorej.  Biedna  Marta  zapewniała  wciąż  Różę,  że 

nigdy w życiu nie zapomni jej dobroci. 

Wreszcie  po  trzech  dniach  burza  minęła,  a  Marta  zupełnie 

odzyskała zdrowie, humor i apetyt. Jadła teraz za dwie osoby, aby jak 

mówiła,  powetować  sobie  czas  stracony.  Róża  mogła  teraz  znowu 

przebywać  częściej  w  towarzystwie  Wernera,  a  oboje  starali  się  jak 

najlepiej wykorzystać każdy dzień wspólnej podróży.  

Nie  rozstawali  się  prawie,  lecz  nikt  nie  zwracał  na  to  uwagi; 

wszyscy  pasażerowie  zdołali  już  porobić  znajomości,  nawiązało  się 

mnóstwo  przelotnych  flirtów,  każdy  podróżny  był  wyłącznie  sobą 

zajęty, więc też nikt nie przeszkadzał młodej parze. 

background image

Wreszcie nadszedł ostatni dzień podróży. Nazajutrz rano parowiec 

miał  wpłynąć  na  wody  Rio  de  la  Pląta  i  zarzucić  kotwicę  w 

Montevideo,  skąd  już  tylko  kilka  godzin  drogi  dzieliło  go  od 

ostatecznego celu podróży — od Buenos Aires. 

Werner  i  Róża  siedzieli  na  pokładzie.  Słońce  mocno 

przygrzewało, więc przesunęli swoje leżaki w cień, izolując się w ten 

sposób  od  reszty  pasażerów.  W  ciągu  ostatnich  tygodni  mówili  ze 

sobą  wyłącznie  po  francusku  lub  po  angielsku,  aby  nabrać  wprawy. 

Werner  władał  dobrze  tymi  dwoma  językami.  Róża  jednak  nie 

poprzestawała  na  tym,  lecz  podczas  podróży  udzielała  mu  również 

lekcji  hiszpańskiego.  Był  jej  za  to  ogromnie  wdzięczny,  gdyż 

pojmował, że język ten może mu się w przyszłości bardzo przydać. 

Nazajutrz  po  dniu,  w  którym  Werner  Wendland  zauważył,  że 

Róża czyta w oryginale dzieło Calderona „Książę Niezłomny", doszło 

między nimi do następującej rozmowy. 

—  Przypuszczam,  panie  inżynierze  —  mówiła  Róża  —  że  w 

firmie  „Argro"  będzie  pan  musiał  porozumiewać  się  z  tamtejszymi 

robotnikami. Jakże pan sobie da radę, nie znając miejscowego języka? 

—  Sam  już  o  tym  myślałem.  Firmę  tę  założył  nasz  rodak,  a 

prowadzi  ją  wdowa  po  nim.  Pracuje  tam  wielu  Niemców,  Anglików, 

no  i  oczywiście  także  wielu  Hiszpanów.  Powiedziano  mi  jednak,  że 

znając  język  niemiecki  i  angielski,  będę  sobie  doskonale  mógł  dać 

radę.  Mimo  to,  zamierzam  natychmiast  po  przybyciu  na  miejsce, 

rozpocząć naukę języka hiszpańskiego, aby przynajmniej móc się nim 

porozumiewać. 

background image

Róża podniosła oczy na mówiącego. 

—  A co by pan sądził o tym, żeby skorzystać z wolnego czasu na 

okręcie i zaraz rozpocząć naukę? Ja sama chętnie udzielałabym panu 

początków języka hiszpańskiego. 

Oczy Wernera zabłysły radością. 

—  Czy doprawdy chciałaby się pani tego podjąć? — zapytał. 

—  Ależ  bardzo  chętnie!  Moglibyśmy  codziennie  godzinkę 

popracować, a ja przy tych lekcjach sama nabrałabym pewnej wprawy 

— odparła Róża. 

Od tego dnia oboje zabrali się z zapałem do nauki. Róża okazała 

się  przy  tym  ogromnie  sumienną  i  gorliwą  nauczycielką.  Werner  zaś 

jeszcze gorliwszym od niej uczniem. Wprawdzie podczas tych lekcji, 

nieraz spoglądał zbyt głęboko w oczy Róży, lecz mimo to po pewnym 

czasie zrobił znaczne postępy w hiszpańskim. 

Dziś  również  odbyła  się  jedna  z  tych  lekcji,  lecz  oboje  byli 

wyjątkowo  roztargnieni,  gdyż  myśleli  bezustannie  o  nadchodzącej, 

bliskiej  już  godzinie  rozstania.  Podczas  długich  tygodni  podróży, 

spędzając  ze  sobą  całe  dnie,  poznali  się  lepiej,  niż  inni  ludzie  w 

przeciągu całych lat. Jedno czytało w duszy drugiego, znali dokładnie 

nawzajem  wszystkie  swoje  właściwości  charakteru;  Werner  nie  miał 

nikogo,  kto  by  mu  był  droższy  od  Róży,  a  młoda  dziewczyna 

odwzajemniała  te  uczucie.  Oboje  drżeli,  myśląc  o  bliskiej  chwili 

rozłąki. 

Zamilkli  nagle,  nie  mając  odwagi  spojrzeć  sobie  w  oczy. 

Wreszcie Werner zapanował nad smutkiem i rzekł mocnym głosem: 

background image

—    Będziemy  pisywali  do  siebie,  panno  Różo.  Spodziewam  się, 

wkrótce otrzymam list od pani. 

Róża starała się również pohamować wzruszenie. 

—    Napiszę  do  pana  z  pewnością,  proszę  mi  tylko  podać  swój 

adres. 

—    Wystarczy  jeżeli  pani  napisze  do  mnie  pod  adresem  firmy 

„Argro" w Rosario. Niech mi pani jednak także zostawi swój adres. 

Spojrzała na niego trochę zmieszana. 

—    Niestety,  nie  mogę  tego  zrobić,  gdyż  nie  wiem,  gdzie  będę 

mieszkała.  Państwo  Petri  nie  podali  mi  ani  swojego  adresu,  ani  też 

adresu swojej matki. 

—  Więc niech się pani o to dowie, zanim się rozstaniemy. 

—  Nie chciałabym zwracać się w tej sprawie do pani Petri która 

by  się  od  razu  domyśliła,  że  pragnę  panu  podać  adres.  Obawiam  się, 

że sobie pozwoli znowu na jakieś nietaktowne uwagi... 

—    W  takim  razie  musi  mi  pani,  natychmiast  po  przybyciu  na 

miejsce, przesłać listownie swój adres. Dręczy mnie ogromnie myśl o 

tym,  że  mamy  się  rozstać,  a  ja  nie  będę  wiedział,  gdzie  się  pani 

znajduje. 

Zarumieniła się mocno, lecz panując nad wzruszeniem, odparła: 

—    Postaram  się  jak  najprędzej  przesłać  panu  wiadomość,  o  ile 

tylko  starczy  mi  czasu  na  pisanie  listów.  Na  początku  będę  zapewne 

zajęta, lecz skorzystam z pierwszej wolnej chwili i napiszę do pana. 

—    Niech  mi  pani  solennie  przyrzeknie,  że  dotrzyma  pani  tej 

obietnicy — nalegał. 

background image

—  Daję panu słowo — szepnęła.  

Szybkim ruchem podniósł do ust jej dłoń. 

—  Dziękuję pani. 

Zmieszana,  wyciągnęła  rękę  z  jego  dłoni,  po  czym,  pragnąc 

odzyskać równowagę, zmusiła się do żartobliwego tonu. 

—    Zdaje  się,  że  tylko  pasażerki  pierwszej  klasy  całuje  się  po 

rękach — rzekła. 

Na twarzy Wernera odmalował się wyraz wielkiej powagi. 

—  Pani  zawsze  będzie  się  zaliczała  do  pierwszej  klasy 

towarzyskiej, bez względu na miejsce, w którym się pani znajdzie. A 

teraz proszę, żeby mi pani przyrzekła jeszcze jedno... 

—  Słucham pana... 

—    Otóż,  gdyby  pani  przypadkiem  potrzebowała  pomocy  lub 

opieki, proszę mnie natychmiast wezwać do siebie. 

Róża odgarnęła włosy z czoła. 

—  Mam nadzieję, że jakoś sama dam sobie radę. Gdybym jednak 

naprawdę  potrzebowała  kiedykolwiek  pomocy,  a  ciotka  moja  nie 

chciała  lub  nie  mogła  się  mną  zająć,  wtedy...  tak,  wtedy  z  całym 

zaufaniem zwrócę się do pana. 

—  A jeżeli pani zmieni miejsce pobytu, to zawiadomi mnie pani 

także. Czy mogę na to liczyć? 

—  Przyrzekam to panu. 

—  Dzięki, serdeczne dzięki. 

—    Niech  mi  pan  nie  dziękuje.  Nikt  jeszcze  nie  okazał  mi  tyle 

dobroci, co pan. Tego nie zapomnę nigdy w życiu. 

background image

—    To  dobrze,  bo  w  ten  sposób  pani  będzie  o  mnie  pamiętała. 

Myśl  o  tym  pociesza  mnie  trochę.  Szkoda,  że  jutro  już  kończy  się 

nasza  piękna  podróż.  Jeszcze  tylko  jutrzejszy  dzień  spędzimy  razem, 

potem się rozstaniemy. Nie umiem pani powiedzieć, jak mi ciężko na 

sercu...  jak  mi  smutno,  że  zostawiam  panią,  samą  jedną  w  tym 

nieznanym kraju. Brak mi słów, nie potrafię określić, jak bardzo gnębi 

mnie myśl o bliskim rozstaniu. Pragnąłbym pani w ogóle powiedzieć 

tak  wiele,  a  niestety,  nie  mogę  tego  uczynić.  Jestem  ubogim, 

samotnym  człowiekiem,  który  nie  ma  własnego  domu.  Inaczej... 

inaczej, Różo, nigdy bym nie pozwolił ci odejść... 

Gdy  wymawiał  te  ostatnie  słowa,  głos  jego  drżał  ze  wzruszenia. 

Różę  przeszedł  dreszcz.  Wyczuła  tłumioną  namiętność,  jaka  biła  z 

tych  wyrazów.  Chciała  coś  odpowiedzieć,  lecz  nie  była  zdolna 

wykrztusić  ani  słowa.  Coś  ją  ściskało  za  gardło,  dygotała.  Zacisnęła 

kurczowo ręce, starając się ukryć łzy, które nabiegały do oczu. 

—  Teraz pani się gniewa, że nie umiałem się opanować — rzekł 

ze smutkiem. 

—    Gniewać  się?  Cóż  znowu?  Nikt  jeszcze  nie  przemawiał  do 

mnie  tak  czule,  tak  serdecznie,  jak  pan.  Pragnę  wyryć  w  pamięci 

każde  słowo  pana,  aby  je  móc  jak  najczęściej  wspominać. 

Rozstaniemy  się  jutro  i,  kto  wie,  czy  się  jeszcze  zobaczymy,  lecz 

wspomnienie  tej  podróży  będzie  opromieniać  zawsze  moje  życie  — 

odparła dziewczyna drżącym głosem. 

Ujął jej dłoń i przycisnął ją do swego czoła. 

background image

—  Różo!  Słodka  moja  Różyczko,  zobaczymy  się  z  pewnością, 

musimy się zobaczyć! 

Opuściła  głowę,  uginając  się  jakby  przed  potęgą  uczucia,  jakie 

biło  z  jego  słów.  Po  raz  pierwszy  przemawiał  do  niej  w  ten  sposób, 

lecz nie wzbraniała mu tego. Werner podniósł oczy i spojrzał na Różę, 

wyczuł, że i ona go kocha, że marzy o tym, aby ciałem i duszą należeć 

do niego. Ach, jakże pragnął ująć jej rękę i powiedzieć: 

—  Pójdziemy  jedną  drogą,  moja  słodka  Różyczko,  nie  opuszczę 

cię nigdy, kocham cię nad życie... 

Potem jednak rozsądek wziął w nim górę. Zaczął sobie tłumaczyć, 

że  wyrządziłby  Róży  ogromną  krzywdę,  gdyby  ją  teraz  poślubił,  nie 

mogąc  zabezpieczyć  jej  bytu.  Czekało  go  teraz  w  najbliższej 

przyszłości  życie  pełne  pracy  i  wyrzeczenia.  Czy  wolno  mu  było 

skazywać  Różę  na  to,  aby  dzieliła  jego  niepewny  los?  Nie,  nigdy! 

Toteż  Werner  opanował  się  ostatnim  wysiłkiem  i  nie  wypowiedział 

swego najgorętszego życzenia. 

Przez  długą  chwilę  siedzieli,  nie  mówiąc  ani  słowa.  Lecz  to 

milczenie  pełne  było  najgorętszych  wyznań  miłosnych,  pełne 

najsłodszych  pieszczot.  Róża  wiedziała,  że  młodzieniec,  do  którego 

wznosiła  ufnie  wzrok,  jak do  jakiejś wyższej  istoty,  całym  sercem  ją 

kocha.  Rozumiała,  że  tylko  dlatego  nie  wyznaje  on  jej  swej  miłości, 

bo  nie  chce,  aby  dzieliła  jego  ciężkie  życie.  Ach,  jakże  chętnie 

poszłaby  z  nim  na  głód,  nędzę  i  poniewierkę,  żeby  tylko  wolno  jej 

było przebywać wciąż z nim razem. Nie chciała jednak utrudniać mu 

smutnej godziny rozstania, więc milczała.  

background image

Wreszcie zmusiła się do uśmiechu i rzekła: 

—  Może byśmy powrócili teraz do naszej lekcji hiszpańskiego? 

Werner, który ochłonął już ze wzruszenia, odparł: 

—    Dobrze,  jeżeli  pani  sobie  tego  życzy.  Jaka  pani  dobra,  że  mi 

pani poświęca tyle czasu... 

—  Mój  pilny  uczeń  sprawia  mi  wiele  pociechy  —  rzekła 

dziewczyna. 

Oboje  powrócili  do  przerwanej  nauki  i  przez  godzinę  jeszcze 

rozmawiali dla wprawy po hiszpańsku. 

Tego dnia nie rozłączali się ani na chwilę, zdawało się, że szkoda 

im  każdej  minuty.  Róża  pozwoliła,  aby  ją  Werner  sfotografował. 

Zrobił więc kilka zdjęć. Potem ofiarował jej swoją fotografię zrobioną 

na krótko przed wyjazdem, do paszportu. Róża była wzruszona, biorąc 

ją  do  rąk.  Byłaby  najchętniej  przycisnęła  do  serca  podobiznę 

ukochanego,  lecz  nie  chcąc  tak  jawnie  okazywać  swoich  uczuć, 

schowała  ją  do  torebki.  Wydało  się  jej,  że  teraz,  gdy  posiada  jego 

fotografię,  nie  będzie  się  już  czuła  tak  samotna  i  opuszczona,  jak 

dotychczas. 

Werner  zaczął  opowiadać  o  swoich  planach  na  przyszłość,  przy 

czym wspomniał także o swoim wynalazku, który zamierzał sprzedać 

firmie „Argro". 

— Być może, iż firma „Argro" nabędzie mój wynalazek. Jeżeli mi 

się poszczęści, będę mógł znacznie prędzej zdobyć pozycję. Nie chcę 

się jednak łudzić nadzieją, która może nigdy się nie spełni. Od czasu, 

gdym  poznał  panią,  myślę  jedynie  o  urzeczywistnieniu  pewnego 

background image

marzenia,  lecz  nie  chcę  jeszcze  mówić  o  tym...  Obawiam  się 

rozczarowania...  Czasami  zdaje  mi  się,  że  mógłbym  ruszyć  z  posad 

ziemię,  byle  tylko  jak  najprędzej  mieć  panią  przy  sobie...  Wiem 

jednak,  że  człowiek  jest  bezsilny  wobec  przeznaczenia  i  dlatego  nie 

chcę,  abyśmy  oboje  łudzili  się  nadziejami,  które  może  nigdy  się  nie 

ziszczą... 

Podniosła na niego oczy, wilgotne od łez. 

—  O,  proszę,  niech  pan  dalej  snuje  przede  mną  marzenia  o 

przyszłości. Niech mi pan nie odbiera tej radości. To takie szczęście, 

gdy  świta  nam  płomyk  nadziei,  choćby  nawet  potem  wszystko 

obróciło się w niwecz. Czy nadzieja nie bywa niekiedy piękniejszą od 

jej spełnienia? 

Słysząc  te  słowa,  Werner  nie  mógł  dłużej  pohamować  swoich 

uczuć. Ujął ręce Róży i rzekł: 

—    Różo,  wszak  pani  wie  o  czym  ja  marzę,  w  czym  pokładam 

najpiękniejsze nadzieje? Och, Różo, powiedz mi, że wiesz o tym... 

—    Tak,  wiem  i  taka  jestem  szczęśliwa,  choć  nie  wierzę  by  te 

marzenia miały się kiedykolwiek spełnić. 

Zacisnął kurczowo palce wokoło jej dłoni. 

—  Słodka moja Różyczko, och, gdybym mógł otoczyć cię opieką 

i  staraniem  —  zawołał  stłumionym  głosem,  po  czym  puścił  jej  rękę, 

zerwał  się  z  miejsca  i  zaczął  wielkimi  krokami  przechadzać  się  po 

pokładzie.  

background image

Doznawał  przy  tym  wrażenia,  że  powinien  w  tej  chwili  uciec  na 

koniec  świata, aby  móc  zapanować  nad  sobą.  Zacisnął  mocno  wargi, 

twarz jego wyglądała, jakby wyciosana z kamienia. 

Patrzyła  na  niego  oczyma,  zamglonymi  od  łez.  Ogarniała 

spojrzeniem  jego  wysoką  barczystą  postać,  jego  surową  twarz  o 

grubych  rysach,  jakby  pragnąc  na  zawsze  zatrzymać  ten  obraz  w 

pamięci. Wiedziała, dlaczego się w tej chwili oddalił, pojmowała jego 

niepokój. Zacisnęła kurczowo ręce, wstrzymując z wysiłkiem okrzyk, 

który cisnął się jej na usta. Pragnęła zapłakać z rozpaczy, a zarazem ze 

szczęścia, czuła bowiem, jak bardzo Werner ją kocha. 

Młody inżynier po chwili znowu zajął miejsce obok Róży i zaczął 

z nią, na pozór spokojnie rozmawiać. Po kilku minutach przeszła obok 

nich Marta Preller i zawołała: 

—  Czas na obiad, panno Różo! 

—  Do widzenia, panie inżynierze, zobaczymy się przy stole. 

—  Do widzenia, panno Różo. 

Róża  dogoniła  Martę,  po  czym  dziewczęta  poszły  razem  do 

kabiny. Marta, poprawiając włosy, wzdychała ciężko. 

—  Oj, panno Różo, kończy się nasze luksusowe życie. Jutro o tej 

porze  będziemy  już  w  tym  Buenos  Aires.  Żeby  chociaż  nazwa  tego 

miasta nie  była  taka trudna do  wymówienia.  Nie  rozumiem  w  ogóle, 

dlaczego składa się ono z dwóch słów, jednego przecież także byłoby 

dosyć. Nie wyobrażam sobie, żeby to miasto było większe niż Berlin, 

po co się więc tak dziwnie nazywa? Niechby sobie nazywało się tylko 

Buenos, toby mi zupełnie wystarczało. 

background image

—    Ale  nie  miałoby  sensu.    Buenos  Aires  oznacza  „dobre 

powietrze".  A  miasto  tak  się nazywa,  bo powietrze  jest  tam podobno 

wyjątkowo czyste i zdrowe. 

—  O Boże, skąd pani tak wszystko wie? Od pani to się człowiek 

niejednego  nauczy.  Proszę  pani,  a  po  jakiemu  pani  rozmawiała  z 

inżynierem?  Bo  coś  mi  się  zdaje,  że  to  był  obcy  język.  A  może  się 

przesłyszałam? 

—  Nie, nie przesłyszała się pani. 

—  A po jakiemu to było? — powtórzyła Marta pytanie. 

—  Nie  wiem,  czyśmy  wtedy  rozmawiali  po  francusku,  po 

angielsku, czy po hiszpańsku. 

Marta Preller szeroko otworzyła oczy. 

—  To pani rozumie tyle języków? 

—    Znam  dobrze  francuski  i  angielski,  mogę  się  jednakże  także 

porozumiewać językiem włoskim i hiszpańskim. 

Marta klasnęła w dłonie. 

—  O Jezu, jaka pani uczona! I pani potrafi się w tych wszystkich 

językach dogadać, tak jakby pani mówiła po naszemu? 

—  Oczywiście. 

—  Gdzież się pani tego nauczyła? 

—    Mój  ojciec był  profesorem,  a  języków  obcych  nauczyli  mnie 

rodzice. Gdy uczyć się  od dziecka, wtedy nauka przychodzi z wielką 

łatwością. 

background image

—  Ja to od razu wymiarkowałam, że pani jest prawdziwą damą. 

Oj,  żebym  to  ja  tak  potrafiła!  Zagadałabym  się  na  śmierć  we 

wszystkich językach po kolei! 

Róża zaśmiała się. 

—    W  takim  razie  lepiej,  że  ich  pani  nie  zna.  Szkoda  byłoby 

młodego życia... 

Marta zaczęła się także śmiać, potem jednak spoważniała i rzekła 

z ciężkim westchnieniem. 

—    Tak,  tak,  dziś  jeszcze  się  śmiejemy,  ale  jutro  spuścimy  obie 

nosy na kwintę. 

—  Dlaczego? 

—    No  niech pani  tylko  nie  udaje, bo  rozumie  pani dobrze,  o  co 

chodzi.  Przecie  i  pannie  Róży  będzie  przykro  rozstać  się  z  panem 

inżynierem.  A  cóż  dopiero  jemu?  Jak  on  czasem  na  panią  patrzy,  to 

człowieka  aż  ciarki  przechodzą.  A  wie  pani,  panno  Różo,  że 

Weisskant zakochał się we mnie po same uszy. Ciągle mi tylko stęka i 

kwęka nad głową, aż słuchać nudno. 

—  A pani, panno Marto? Czy nie martwi panią ta rozłąka?  

Marta  odłożyła  grzebień  do  szuflady,  potem  strzepnęła  starannie 

jakiś pyłek ze swej sukienki,, a wreszcie odparła: 

—    A  co  mi  to  pomoże?  Jeżeli  Weisskant  koniecznie  chce  się 

bogato  ożenić,  to  niechże  sobie  teraz  stęka  i  kwęka.  Ale  tacy  już  są 

mężczyźni. Nie mają odwagi, żeby się ożenić z biedną dziewczyną, a 

jak  widzą,  że  ta  dziewczyna  nie  płacze,  nie  lamentuje,  to  także  mają 

pretensję.  Weisskant powiada,  że ja nie mam serca i jest obrażony, że 

background image

się mało martwię. Ale ja mu przecież nie pokażę, że mnie serce boli, 

człowiek ma jeszcze swój honor. Jak szuka żony z posagiem, bo chce 

sobie kupić folwark, to niech myśli o folwarku, a nie o mnie. Trudno, 

ja  posiadam  tylko  dwie  ręce  do  roboty  i  drobne  oszczędności,  które 

mu się na nic nie zdadzą. 

Róża spoglądała ze współczuciem na Martę. Zaimponował jej taki 

hart  ducha,  podziwiała  Martę,  która  w  ten  sposób  potrafiła  znieść 

zawód życiowy. 

—    Kto  wie,  panno  Marto,  może  pan  Weisskant  jeszcze  się 

namyśli.  Mam  wrażenie,  że  człowiek  ten  naprawdę  serdecznie 

przywiązał  się  do  pani.  A  przy  tym,  sądzę,  że  jest  zamożny,  skoro 

może sobie pozwolić na taką kosztowną podróż. 

—  A pewno, że ma forsę, a jakże! Jest zarządzającym na wielkim 

folwarku, gdzie prowadzi całe gospodarstwo mleczne; pobiera wysoką 

pensję, ma własne mieszkanie i całkowite utrzymanie. 

—    Szkoda!  Miałby  dobrą  żonę,  gdyby  się  zdecydował  ożenić  z 

panią. Może jednak sam przyjdzie jeszcze do tego... 

—  Powiedział, że mnie kiedyś odwiedzi w Buenos Aires. Bo z tej 

jego  posiadłości  trzeba  jechać  aż  dziewięć  godzin  koleją...  Prosił, 

żebym mu dała adres. A może pani wie, gdzie mieszka pani Petri, to 

bym mu zaraz mogła powiedzieć, gdzie może do mnie pisywać... 

—  Nie znam także adresu, a nie chciałabym pytać pani Petri. 

—  Ma się rozumieć, że nie. Domyśliłaby się zaraz, co piszczy w 

trawie.  Ona  się  bardzo  boi,  że  się  będziemy  chciały  spotykać  z 

naszymi  kawalerami.  Już  mi  parę  razy  mówiła,  żebym  sobie  nie 

background image

zawracała głowy Weisskantem, bo w Argentynie mogę zrobić o wiele 

lepszą  partię.  Jeżeli  o  mnie  chodzi,  to  bym  bardzo  chętnie  została 

panią  Weisskant.    Ale  nasza  stara  obawia  się  po  prostu,  że  nie 

wytrzymamy tych trzech lat, bo musimy przecież odpracować koszty 

podróży. Rozumie pani? 

—  Rozumiem, rozumiem — odparła Róża z westchnieniem. 

Marta nagle wybuchnęła głośnym śmiechem. 

—  Ale z nas głupie frajerki — oświadczyła — mężczyźni wcale 

nie  są  warci,  żeby  się  martwić  o  nich.  Wszyscy  są  jednakowi,  niech 

mi pani wierzy. Ja już niejedno przeszłam w życiu i wiem, co mówię. 

Ale pani to się pewnie jeszcze nigdy nie kochała? 

—  Nie — szepnęła cichutko Róża. 

—  Od  razu  to  wymiarkowałam.  Za  pierwszym  razem  człowiek 

najbardziej sobie wszystko bierze do serca, potem już idzie łatwiej. Za 

drugim,  trzecim  razem,  nabiera  się  rozumu.  Nie  można  się  tak 

przejmować, grunt odżywiać się dobrze. Chodźmy więc już na obiad, 

mam  zamiar  najeść  się  dziś  za  wszystkie  czasy,  bo  jutro  kończy  się 

nasze  hrabiowskie  życie.  Kto  wie,  jakie  dostaniemy  utrzymanie  u 

matki pani Petri. Może nas tam będą karmić pieprzem tureckim, albo 

hiszpańskim zielem... 

Ta  myśl  znowu  rozśmieszyła  Martę.  Odzyskała  zwykły  humor, 

najwidoczniej  nie  była  zbyt  zakochana  w  panu  Weisskancie.  Jadła 

obiad z wielkim apetytem, rozmawiając przy tym ze swoim sąsiadem, 

który  rzeczywiście  wyglądał  bardzo  smętnie.  Czuł  się  dotknięty 

wesołością  Marty  i  wpatrywał  się  z  wahaniem  w  jej  ładną,  różową 

background image

twarzyczkę,  walcząc  jakby  z  samym  sobą.  Zastanawiał  się  zapewne 

nad  tym,  czy  ma  zrezygnować  z  własnego  folwarku,  czy  też  wyrzec 

się  ładnej,  dzielnej  i  pracowitej  dziewczyny.  Marta  jednak 

zachowywała  się  z  godnością  i  ani  jednym  słówkiem  nie  starała  się 

wpłynąć na jego postanowienie. 

Okręt zatrzymał się w Montevideo, po czym wpłynął na wody Rio 

de  la  Plata.  Większość  pasażerów  znajdowała  się  w  kajutach  i 

pakowała  rzeczy.  Róża  załatwiła  to  już  wczesnym  rankiem,  miała 

więc  teraz  czas  przypatrywać  się  potężnej  rzece  i  spoglądać  na  jej 

wybrzeża.  Stojąc  przy  barierze,  czekała  z  utęsknieniem  na  Wernera 

Wendlanda. Nagle młody inżynier stanął przy jej boku. 

—  Oto  kraina  naszej  przyszłości,  panno  Różo  —  rzekł  ze 

wzruszeniem. 

Róża podniosła oczy. 

—  Dałby Bóg,  żeby pan znalazł tu jasną,  promienną przyszłość 

— odparła serdecznie. 

— Marzę o takiej przyszłości i wiem, jakby się ona przedstawiała. 

Nie  chcę  jednak  wyłącznie  tylko  marzyć,  lecz  będę  się  z  całych  sił 

starał o to, aby moje najgorętsze pragnienie się ziściło.  I wiem, czuję 

to,  że  się  ono  spełnić  musi.  Niech  mi  pani  życzy  szczęścia,  panno 

Różo, wtedy wszystko się uda.  

Podała mu rękę. 

—  Szczęść Boże w nowej ojczyźnie — szepnęła. 

—    Pragnę,  żebyś  w  przyszłości  podzieliła  mój  los,  droga  Różo. 

Czy  poczekasz,  aż  się  spełni  moje  marzenie?  Może  to  wprawdzie 

background image

potrwać  jakieś  dwa,  trzy  lata;  czy  ten  okres  nie  wydaje  ci  się  zbyt 

długi? Nie, nie odpowiadaj, nie chcę, abyś się wiązała słowem z takim 

biedakiem  jak  ja...  Pragnę  jedynie,  abyś  wiedziała,  że  myślą  będę 

wciąż przy tobie, że będę usilnie pracował, aby jak najrychlej dojść do 

celu...  A  celem  moim  jesteś  ty...  Muszę  dążyć  do  chwili,  kiedy 

będziesz  moją,  kiedy  będę  ci  mógł  stworzyć  odpowiednie  warunki 

życia.  Musiałem  ci  to  wyznać,  lecz  nie  chcę,  abyś  na  to  dawała  mi 

odpowiedź... 

Zamglone łzami oczy Róży zalśniły promiennym blaskiem. 

—    A  jednak  dam  ci  na  to  odpowiedź,  Wernerze,  lecz  i  ja  nie 

chcę, żebyś się czuł związany tą obietnicą. Dziękuję ci za to wyznanie 

i  będę  czekała.  Jeżeli  naprawdę  przeznaczona  mi  jest  jakaś  lepsza, 

jaśniejsza przyszłość, to znajdę ją jedynie przy tobie. Wiem o tym, że 

jeśli jej doczekam, to spotka mnie rzadkie, wyjątkowe szczęście, jakie 

raz na sto lat trafia się ludziom... 

Przycisnął  czoło  do  jej  chłodnej  dłoni,  którą  oparła  na  barierze. 

Potem  podniósł  głowę  i  ogarnął  tkliwym  spojrzeniem  postać 

dziewczyny. 

—    Różo,  najdroższa,  słodka,  piękna  Różyczko,  więc  chcesz 

kwitnąć  dla  mnie?  Dziękuję  ci  za  te  słowa,  nie  zapomnę  ich  nigdy, 

będą mi dodawały sił i otuchy. 

Przez  chwilę  stali  w  milczeniu,  patrząc  sobie  w  oczy,  tak  jakby 

składając  nawzajem  uroczyste  ślubowanie.  Wreszcie  Werner 

zapanował  nad  wzruszeniem  i  zmuszając  się  do  spokoju,  rzekł  na 

pozór obojętnie: 

background image

—  Proszę  nie  zapomnieć,  że  mam  jak  najprędzej  otrzymać 

wiadomość  od  pani.  Będziemy  przecież  korespondowali  ze  sobą,  tak 

jak mi pani przyrzekła? 

—  Obiecuję to panu. 

—  Nie będziemy się smucili i pożegnamy się już teraz. Nie, nie 

pożegnamy się, lecz powiemy sobie „do widzenia". Być może, iż pani 

chlebodawcy  zażądają  od  pani  w  ostatniej  chwili  jakiejś  usługi. 

Spodziewam się, że nie każą pani zbyt ciężko pracować. Obawiam się 

jedynie, że będą panią bardzo wyzyskiwać, bo prawdę mówiąc, ludzie 

ci nie wywarli na mnie dobrego wrażenia. 

—    Mój  kontrakt  upływa  dopiero  po  trzech  latach.  Jeżeli  jednak 

będę  chciała  po  upływie  tego  czasu  powrócić  do  kraju,  wówczas 

zostaną mi zapłacone koszta podróży. 

—    Po  trzech  latach?  Z  boską  pomocą  nie  powróci  pani  już  do 

kraju, albo też nie powróci pani sama. 

—  Wszystko jest w ręku Boga. 

W tej chwili zjawiła się nagle, jakby spod ziemi, pani Petri. 

—  Czy pani spakowała już swoje walizki, panno Różo? 

—  Tak, proszę pani. 

—    W  takim  razie,  niech  mi  pani  trochę  pomoże.  Proszę  także 

przywołać  pannę  Martę,  niech  przyjdzie  razem  z  panią  do  mojej 

kabiny. 

Róża  pożegnała  Wernera  milczącym  uściskiem  dłoni.  Oboje  byli 

radzi,  że  zdążyli  już  poprzednio  pożegnać  się  ze  sobą.  Od  tej  chwili 

pani  Petri  nie  spuszczała  z  oczu  Róży  i  Marty.  Musiały  wciąż 

background image

przebywać  przy  jej  boku.  Pani  Petri  manewrowała  w  ten  sposób,  że 

Werner nie mógł ani na chwilę zbliżyć się do Róży. 

Weisskant  również  nie  miał  sposobności,  żeby  zamienić  kilka 

słów z Martą. Okręt zarzucił kotwicę w Buenos Aires i dziewczęta nie 

mogły się już pożegnać ze swymi wielbicielami. 

Werner Wendland usiłował raz jeszcze podejść do Róży w chwili, 

gdy  pasażerowie  opuszczali  pokład  parowca.  Zamiary  jego  jednak 

spełzły  na  niczym,  gdyż  pani  Petri  stała  wciąż  obok  dziewcząt. 

Młodzieniec  pożegnał  więc  Różę  ukłonem,  przy  czym  młodzi  ludzie 

zamienili ze sobą spojrzenie, w którym malował się smutek.  

Podczas lądowania zapanował taki zgiełk i ścisk, że rozłączyli się 

ostatecznie  i  Werner  mógł  tylko  z  oddali  śledzić  wzrokiem  smukłą 

postać  dziewczyny.  Ogarnął  go  nagle  jakiś  dziwny  lęk,  jakby  złe 

przeczucie.  Miał  wrażenie,  że  Róży  grozi  niebezpieczeństwo. 

Usiłował się przepchnąć przez tłum i dogonić Różę, chciał podążyć za 

nią,  żeby  się  dowiedzieć,  gdzie  będzie  mieszkała.  Gdy  jednak 

przedostał się przez ciżbę i wyszedł z przystani, nie dostrzegł nigdzie 

Róży, która odjechała już samochodem. 

Przystanął, rozglądając się wokoło, po czym doszedł do wniosku, 

że  teraz  nic  już  nie  poradzi.  A  ponieważ  pragnął  jak  najprędzej 

znaleźć  się  u  celu  podróży,  przeto  pojechał  na  dworzec,  aby  się 

dowiedzieć,  kiedy  odchodzi  najbliższy  pociąg  do  Rosario.  Otrzymał 

odpowiedź,  że  nastąpi  to  za  pół  godziny.  Wolał  pojechać  koleją  niż 

parowcem,  gdyż  droga  krócej  trwała,  a  najbliższy  statek  odpływał 

dopiero  nazajutrz  rano.  Postanowił  więc,  że  natychmiast  uda  się  do 

background image

Rosario  i  że  jutro  już  stawi  się  w  firmie  „Argro".  Ożywiało  go 

pragnienie, aby jak najprędzej przystąpić do pracy. 

W  Buenos  Aires  nic  go  nie  zatrzymywało.  Nie  miał  ochoty 

zwiedzać miasta; pomyślał, że może uczyni to kiedyś w przyszłości, w 

towarzystwie  Róży.  Pocieszał  się  nadzieją,  że  ją  wkrótce  zobaczy. 

Przykro mu było, że Róża zmuszona była pracować u obcych i że on 

nie  mógł  temu  zaradzić.  Pragnął  gorąco  stworzyć  dla  niej  dom  i 

otoczyć ją opieką i staraniem. 

Myśli jego krążyły wciąż koło Róży. Niestety, nie wiedział wcale, 

jak  bardzo  Róża  potrzebowała  w  tej  chwili  jego  opieki,  inaczej  nie 

byłby  z  pewnością  wyjechał  do  Rosario.  Aczkolwiek  państwo  Petri 

oraz ich znajomi nie wywarli na nim dobrego wrażenia, to jednak nie 

wyobrażał sobie nawet w czyje ręce wpadła jego ukochana Róża. 

Werner  przyjechał  do  Rosario  późnym  wieczorem  i  przenocował 

w małym, czyściutkim hoteliku. Nazajutrz wczesnym rankiem udał się 

za  miasto,  gdzie  nad  brzegiem  rzeki  znajdowały  się  fabryki  „Argro". 

Było  to  olbrzymie  przedsiębiorstwo,  które  ciągnęło  się  na  ogromnej 

przestrzeni.  Przy  bramie  stał  portier,  który  powiedział  Wernerowi, 

dokąd  ma  się  udać.  Budynek,  zajmowany  przez  dyrekcję,  znajdował 

się  w  pobliżu  bramy.  Fabryka  robiła  wrażenie  małego  miasta.  Teren 

fabryczny  przecinała  rozgałęziona  sieć  szyn.  Wszędzie  panowała  tu 

atmosfera wytężonej pracy.  

Werner  ogarnął  spojrzeniem  liczne budynki i  głęboko  westchnął. 

Zdawało  się,  że  wita  oczyma  to  miejsce,  w  którym  miał  odtąd 

pracować.  Przyglądał  się  z  zaciekawieniem  licznym  budynkom, 

background image

zastanawiając się nad tym, w którym z nich znajduje się jego przyszły 

warsztat pracy. 

Potem  ruszył  prędko  w  stronę  domu,  zajmowanego  przez 

dyrekcję.  Był  to  wysoki,  piękny  gmach  o  szerokiej  fasadzie.  Gdy 

Werner  znalazł  się  w  westibulu,  podbiegł  do  niego  natychmiast 

woźny, którego zapytał o dyrektora Hartmanna. 

— Proszę, niech pan inżynier pozwoli za mną — rzekł woźny — 

pan  dyrektor  wie,  że  pan  przyjechał,  lecz  nie  spodziewał  się  pana 

inżyniera tak wcześnie. 

Wszedł z Wernerem do windy i zawiózł go na pierwsze piętro. Po 

przybyciu  na  górę,  woźny  wprowadził  Wernera  do  poczekalni, 

prosząc, aby się chwilkę zatrzymał, po czym odszedł. Powrócił jednak 

niebawem i zaprowadził Wernera do gabinetu dyrektora Hartmanna. 

Dyrektor  był  człowiekiem  sześćdziesięcioletnim,  wysokim, 

siwym o pięknej, szlachetnej twarzy. Siedział przy biurku, zagłębiony 

w  pracy,  lecz  na  widok  Wernera  powstał  z  miejsca  i  z  uprzejmym 

uśmiechem wyciągnął rękę do młodego inżyniera. 

—  Witam  pana,  panie  inżynierze  —  rzekł  serdecznie  — 

przyjechał pan wcześniej, niż się tego spodziewałem. 

Werner  zdziwił  się,  że  pan  Hartmann,  naczelny  dyrektor  firmy 

„Argro"  jest  tak  dokładnie  poinformowany  co  do  jego  osoby.  Nie 

wiedział jeszcze, że w tym przedsiębiorstwie zwracano baczną uwagę 

na wszystkich urzędników, z których każdy był małym kółeczkiem w 

ogromnej, skomplikowanej maszynerii. 

background image

Skłonił  się  uprzejmie  przed  tym  starszym  panem,  który  od 

pierwszego wejrzenia wzbudził w nim uczucie sympatii i szacunku. 

— Wylądowałem wczoraj w Buenos Aires, po czym niezwłocznie 

udałem się koleją w dalszą drogę — wyjaśnił. 

Po twarzy dyrektora przebiegł uśmiech. 

—    Jak  to?  Nie  zwiedził  pan  Buenos  Aires?  Podobno  można  się 

tam doskonale zabawić. 

—    Przybyłem,  żeby  pracować,  a  nie  żeby  się  bawić  —  odparł 

Werner z powagą. 

Oczy  dyrektora  Hartmanna  spoczęły  z  upodobaniem  na  twarzy 

młodego inżyniera. 

—  Brawo, to mi się podoba! Zdaje się, że z łatwością dojdziemy 

do porozumienia. Proszę, niech pan spocznie, pragnę omówić z panem 

rozmaite sprawy, zanim obejmie pan swoje obowiązki. 

Werner usiadł, a dyrektor Hartmann podszedł do telefonu i wydał 

szybko kilka poleceń. Pan Hartmann już od trzydziestu lat mieszkał w 

Argentynie, a od dwudziestu przeszło pracował w fabryce „Argro". 

—  Chciałbym  panu  powiedzieć  kilka  słów  o  naszej  firmie  — 

zwrócił się do  Wernera. — Ja zajmuję  w niej stanowisko naczelnego 

dyrektora.  Oprócz  mnie  zarządza  firmą  jeszcze  dwóch  dyrektorów,  z 

których  jeden  jest  Niemcem  a  drugi Anglikiem.  Wśród  urzędników  i 

inżynierów jest wielu naszych rodaków, poza tym pracuje także kilku 

angielskich inżynierów, dwóch Szwedów i trzech Hiszpanów.  

Firmę „Argro" założył  w 1900 roku Jan Werth. Był to niemiecki 

inżynier,  który  przybył  do  Argentyny,  aby  objąć  posadę  w  jednej  z   

background image

większych  fabryk  tutejszych.  Był  on  niezwykle  inteligentnym  i 

przedsiębiorczym  człowiekiem,  toteż  zorientował  się  szybko,  że  w 

tym  kraju  brakuje  wielkiej  fabryki  maszyn  rolniczych.  Potrafił 

zainteresować  swoim  planem  kilku  finansistów  i  w  ten  sposób 

powstała  fabryka,  która  niezwykle  szybko  się  rozwinęła  i  doszła  do 

najwyższego stanu rozkwitu.  

Kierownictwo handlowe  objęła małżonka Jana Wertha, kobieta o 

nieprzeciętnym umyśle i zdolnościach. Przeżyła ona swego męża i po 

dziś  dzień  jest  główną  akcjonariuszką  naszego  towarzystwa.  Posiada 

największą ilość głosów, a żadne posiedzenie nie odbywa się bez niej. 

Będzie  pan  ją  nieraz  widywał,  gdyż  często  udaje  się  na  inspekcję  i 

obchodzi  wszystkie  warsztaty,  kreślarnie  i  biura.  Przed  jej  bacznym 

okiem nie da się ukryć żaden błąd, żadne uchybienie.  

Jest przy tym tak prosta i miła w obejściu, że nikt nie domyśliłby 

się  na  pierwszy  rzut  oka,  jaką  jest  dzielną  i  pracowitą  osobą.  Dba 

ogromnie  o  cały  personel  i  o  robotników,  zna  doskonale  tutejsze 

stosunki.    Każdy  nowoprzybywający  pracownik  składa  jej  przede 

wszystkim wizytę, taki już u nas panuje zwyczaj. Powinien pan potem 

koniecznie  ją  odwiedzić.  Czytała  pańską  ofertę  i  list  polecający 

profesora politechniki, ja sam dałem jej te papiery do przejrzenia. Gdy 

spojrzała  na  pańską  fotografię,  dołączoną  do  oferty,  rzekła  z 

uśmiechem: 

—  Tego sobie tutaj sprowadzimy, ten na pewno nam się przyda. 

—    Byłem  zresztą  tego  samego  zdania  i  spodziewam  się,  że  pan 

nie zawiedzie pokładanych w nim nadziei. Znam dobrze ludzi i czuję, 

background image

że  na  panu  można  całkowicie  polegać.  To  na  razie  wszystko.  Gdzie 

pan spędził noc dzisiejszą? 

Cały  sposób  zachowania  się  dyrektora  Hartmanna  wzbudził  w 

Wernerze 

ogromny 

szacunek. 

Jednocześnie 

stwierdził 

zadowoleniem, 

że 

firmie 

„Argro" 

umieją 

uszanować 

współpracowników.  Wymienił nazwę hotelu, w którym przenocował, 

a dyrektor skinął głową. 

— Dobrze, wydam zatem polecenie, żeby przyniesiono tu pańskie 

walizy.  Nasi  nieżonaci  inżynierowie  i  urzędnicy  mieszkają  w  tym 

budynku  naprzeciwko,  w  tak  zwanym  „Domu  Inżynierów".  Pani 

Werth  posiada  wyjątkowe  zdolności  organizacyjne.  Każdy  z  panów 

otrzymuje  dwa  pokoje  do  swego  użytku,  poza  tym  w  domu  znajdują 

się  jeszcze  wspólne  pomieszczenia:  jadalnia,  biblioteka,  palarnia,  z 

których wszyscy korzystają. 

Kuchnia znajduje się w suterenach. Gotuje się tam dla wszystkich 

nieżonatych  panów,  a  podobno  posiłki  są  bardzo  smaczne.  Można 

więc  mieć  bardzo  tanio  całkowite  utrzymanie,  a  przy  tym  wiele 

rozrywek, które zazwyczaj znajduje się tylko w klubie. Urządzenie to 

ma wiele dobrych stron, zwłaszcza, że fabryka jest dość oddalona od 

miasta.  A  więc,  każę  przede  wszystkim,  żeby  przewieziono  walizy  i 

zaniesiono je do pokoi, przeznaczonych dla pana.  

Powinien pan teraz przede wszystkim przedstawić się pani Werth, 

a potem udać się do „Domu  Inżynierów". Widzi pan, znajduje się on 

tam,  naprzeciwko...  Przewodnik  oprowadzi  pana  po  całej  fabryce  i 

background image

wskaże  panu  pracownię,  w  której  pan  będzie  pracować.  Czy  mogę 

panu jeszcze służyć jakimiś informacjami? Werner skłonił się. 

—    Nie,  panie  dyrektorze.  Zdaje  się,  że  poinformował  mnie  pan 

zupełnie wyczerpująco i to mi na razie wystarczy. Dziękuję panu. 

—  Nie ma za co. To było przecież moim obowiązkiem. 

—    Może  pan będzie  łaskaw  mi powiedzieć,  gdzie  zastanę  panią 

Werth. 

—    Wyjdzie  pan  bramą  i  będzie  pan  szedł  wciąż  na  lewo,  aż 

dotrze pan przez las do wybrzeży Parany. Tam skręci pan na prawo i 

po  pięciu  minutach  dojdzie  pan  do  parku,  który  otacza  willę  pani 

Werth.  Mieszka  ona  ze  swoją  bratową,  wdową  po  bracie  jej  męża. 

Szwagier pani Werth był inżynierem i pracował w naszej fabryce. Pan 

Jan  Werth  sprowadził  swego  brata  z  żoną  do  Argentyny.  Teraz  obaj 

bracia  już  nie  żyją.  Gdy  wejdzie  pan  przez  bramę  parku,  będzie  pan 

szedł prosto przed siebie, póki nie trafi pan do willi. Cała droga trwa 

najwyżej  kwadrans.  W  hallu  przyjmie  pana  służba  i  zaprowadzi  do 

pani  Werth.  Zawiadomię  ją  natychmiast  telefonicznie,  że  pan 

zamierza się przedstawić. 

Werner  wstał,  podziękował  za  informacje  i  uprzejmie  pożegnał 

dyrektora.  W  kilka  minut  później  znajdował  się  w  drodze  do  pani 

Werth.  Obrzucił  wzrokiem  „Dom  Inżynierów",  który  mu  przez  okno 

pokazał  dyrektor  Hartmann.  Był  to  obszerny  budynek  z  piaskowca  o 

wielu  oknach,  ozdobionych  jasnymi  storami.  Robił  na  widzu  bardzo 

miłe  wrażenie  i  Werner  był  rad,  że  tutaj  zamieszka.  Zadowolony  był 

także,  iż  nie  będzie  miał  potrzeby  szukać  nowego  mieszkania. 

background image

Pomyślał,  że  w  firmie  „Argro"  życie  musi  upływać  bardzo 

przyjemnie. 

Stosownie do wskazówek dyrektora Hartmanna, poszedł przez las 

i wkrótce dotarł do wybrzeża rzeki. Wiła się ona niby szeroka wstęga, 

unosząc  na  swych  wodach  statki  i  łodzie.  Do  Rosario  dopływały 

nawet  niekiedy  mniejsze  parowce  oceaniczne.  W  tym  miejscu 

znajdowała się jedna z licznych odnóg Parany, które łączą się w biegu 

z  innymi  dopływami,  tworząc  razem  Rio  de  la  Plata.  Ta  odnoga 

Parany, szeroka i spławna, przepływała obok zabudowań fabrycznych. 

Wznosił  się  tu  pomost  przy  którym  lądowały  statki  towarowe. 

Przywoziły one surowce do fabryki i zabierały gotowe maszyny, które 

transportowano do rozmaitych krajów Ameryki Południowej. 

Werner  zatrzymał  się  na  chwilę,  podziwiając  malowniczy 

krajobraz. Potem poszedł dalej i przez wspaniały, stary park dotarł do 

willi. Był to piękny dom utrzymany w baroku i robił wrażenie małego 

pałacyku. W przedsionku czekał służący w ciemnej skromnej liberii. 

Werner  wszedł  przez  szerokie  schody  do  hallu  i  zwrócił  się  do 

lokaja: 

— Proszę mnie zameldować pani Werth.  

Podał swoją kartę wizytową. 

—    Pani  Werth  oczekuje  już  pana  inżyniera  —  odparł  służący  z 

ukłonem. 

W  kilka  minut  później  Werner  znalazł  się  w  dużym,  wytwornie 

urządzonym  salonie,  którego  okna  wychodziły  na  park.  Można  stąd 

było widzieć wstęgę Parany. 

background image

Po  chwili  weszła  do  pokoju,  starsza  kobieta,  której  twarz  nosiła 

ślady  ogromnej  piękności.  Jej  gładko  zaczesane  włosy,  niegdyś 

zapewne jasne, z czasem jednak pociemniały; na skroniach widać było 

kilka  srebrnych  nitek.  Miała  na  sobie  skromną  czarną  suknię  z 

matowego  jedwabiu,  której  jedyną  ozdobę  stanowił  kołnierzyk  z 

prawdziwej  koronki,  spiętej  piękną  broszką.  Sympatyczną  twarz 

kobiety rozświecały ogromne błękitne oczy.  

Niewiasta 

obrzuciła 

Wernera 

przeciągłym 

badawczym 

spojrzeniem,  jak  gdyby  pragnęła  przejrzeć  go  na  wskroś.  Potem 

jednak  uśmiechnęła  się  dobrotliwie  i  wyciągnęła  rękę  do  młodego 

inżyniera. 

—  Szczęść  Boże  w  nowej  ojczyźnie,  panie  inżynierze. 

Spodziewam się, że pan wkrótce przywyknie do tego kraju i będzie się 

tu dobrze czuł — powiedziała. 

—  Dziękuję pani za tak serdeczne przywitanie, którego się wcale 

nie spodziewałem na obczyźnie — odparł Werner. 

—    Wiem,  panie  inżynierze,  jak  źle  czuje  się  człowiek,  który 

przybywa w nieznane miejsce i widzi wkoło siebie obce, nieżyczliwe 

twarze.  Sama  niegdyś  to  przechodziłam.  Dlatego  staram  się  zawsze 

okazać  trochę  serdeczności  ludziom,  którzy  do  nas  przyjeżdżają  z 

daleka. Pragnę, żeby się od razu czuli jak u siebie w domu. 

—  Raz jeszcze dziękuję pani. 

—  Proszę, niech pan spocznie. Dyrektor Hartmann powiedział mi 

już przez telefon, że przybył pan wczoraj wieczorem do Buenos Aires 

i  że  pan  natychmiast  ruszył  w  drogę  do  Rosario.  Wiedzieliśmy 

background image

wprawdzie,  kiedy  przybywa  pański  parowiec,  sądziliśmy  jednak,  że 

zatrzyma się pan jeszcze w Buenos Aires. 

—  Śpieszyłem się do pracy, proszę pani.  

Spojrzała na niego z uśmiechem. 

—    Dyrektor  Hartmann  wspomniał  mi  już,  że  pan  przybył,  żeby 

pracować, a nie żeby się bawić. To mi się właśnie podoba. Nie będzie 

się pan tutaj uskarżał na brak pracy, lecz nie zabraknie panu również 

rozrywek.  Każdemu  należy  się  trochę  zabawy  i  wypoczynku.  Nie 

chciałabym  nigdy  wyzyskiwać  naszych  współpracowników,  pragnę 

uprzyjemnić  im  życie.  Oczywiście,  że  żądam  od  nich,  aby  przede 

wszystkim  spełniali  swoje  obowiązki.  Tej  zasady  trzymamy  się  tutaj 

wszyscy. 

—  I ja będę się trzymał tej zasady, proszę pani. 

—  Profesor pański określił mi pana, jako ambitnego, pracowitego 

człowieka.  Lubię  dzielnych  ludzi,  którzy  potrafią  wytrwale  dążyć  do 

celu. Ja sama nie umiałam nigdy siedzieć z założonymi rękami. 

—  Pan Hartmann mówił właśnie, że pani jest wyjątkowo czynną, 

energiczną kobietą. Nie miał dosyć słów pochwały dla pani. 

—  No,  no,  tutaj  stanowczo  przecenia  się  moje  zasługi.  W 

Argentynie  kobiety  na  ogół  nie  pracują,  lecz  myślą  o  strojach  i 

zabawach, dlatego zapewne ja się tak wyróżniam. A jednak znałam u 

nas wiele dzielnych, pracowitych kobiet. 

—  Kobiety  powojenne  wzięły  się  do  pracy.  Podczas  wojny 

zastępowały  na  wielu  placówkach  mężczyzn,  ale  i  teraz  nie  opuściły 

bezczynnie rąk. 

background image

—  To   mnie   ogromnie   cieszy.   A  jakże   tam   teraz   wygląda 

w kraju? 

—  Na  ogół  bez  zmiany.  Cierpimy  wszyscy  wskutek 

ekonomicznego zastoju. 

Westchnęła cicho. 

—  Tak, tak... A w dodatku te wieczne spory partyjne... Niestety, 

to się nie przyczynia do wzrostu dobrobytu kraju... 

—  Pani ma słuszność. 

—  Pan  zapewne  zmuszony  był  wyjechać,  nie  mogąc  znaleźć 

odpowiedniego pola do pracy? 

—  Tak,  proszę  pani.    Wyjechałem  z  ciężkim    sercem,    lecz  nie 

mogłem już dłużej wytrzymać. My nie żyjemy, lecz wegetujemy. Nie 

jestem  stworzony  do  takich  warunków.  Jestem  bardzo  szczęśliwy,  że 

pani mnie zaangażowała, gdyż spodziewam się, że nareszcie znajdę tu 

możność pracy, która mi da wewnętrzne zadowolenie. 

Podała mu rękę. 

—  Widzę,  że  się  doskonale  rozumiemy.  Mam  wrażenie,  iż 

znalazłam w panu krewną duszę. A teraz nie będę pana zatrzymywać, 

pragnę, aby pan jak najprędzej objął swoje obowiązki. Chciałam pana 

poznać,  gdyż  znam  wszystkich  naszych  pracowników  osobiście. 

Jestem  tak  ściśle  zrośnięta  z  „Argro",  że  interesuje  mnie  każdy 

człowiek,  który  ma  coś  wspólnego  z  firmą.  Czy  dyrektor  Hartmann 

powiedział już panu, gdzie pan zamieszka? 

—  Tak, proszę pani. 

background image

—    Spodziewam  się,  że  się  pan  będzie  dobrze  czuł  u  nas.  Przy 

sposobności obejrzę pańskie pokoje. Poza tym będziemy się widywali 

często  w  fabryce,  a  także  i  u  mnie.  Od  czasu  do  czasu  wyprawiam 

małe  uroczystości  i  zapraszam  młodych  inżynierów  i  urzędników. 

Chwilowo nie jestem do  tego usposobiona,  gdyż bratowa moja, która 

u mnie mieszka, ciężko zachorowała. Przebywa obecnie w sanatorium 

w  Cordobie  i  zapewne  będzie  się  musiała  poddać  operacji.  Jestem  z 

tego  powodu  bardzo  przygnębiona.  Z  panem  jednak  zobaczę  się  w 

najbliższej przyszłości, gdyż pragnę się wypytać o stosunki w kraju. Z 

tutejszych  gazet  trudno  się  dowiedzieć  prawdy,  a  mnie  to  wszystko 

ogromnie  zajmuje.  Jestem  przecież  rodem  z  Berlina,  a  pan  zdaje  się 

również pochodzi z tego miasta... 

—  Tak, proszę pani. Chętnie zaspokoję pani ciekawość. 

—  A więc, do widzenia, panie inżynierze. 

—  Do widzenia pani. 

Werner  podniósł  z  szacunkiem  rękę  pani  Werth  do  ust,  po  czym 

się  oddalił.  Udał  się  do  fabryki,  przepełniony  uczuciem  głębokiego 

poważania dla tej wyjątkowej, a jednak tak prostej w obejściu kobiety. 

Pani  Werth  stanęła  przy  oknie  i  wodziła  za  nim  wzrokiem. 

Podobała się jej jego wyniosła postać, elastyczny chód. Posiadała ona 

ogromną  znajomość  ludzi  i  twierdziła  zawsze,  iż  chód  człowieka 

zdradza  jego  charakter  lepiej,  niż  rysy  twarzy.  Uśmiechnęła  się  do 

siebie z zadowoleniem. 

—  Ten inżynier to dobry nabytek — rzekła do siebie i powróciła 

do swego gabinetu. 

background image

W chwili, gdy zawiadomiono ją o przyjściu Wernera, była zajęta 

pisaniem listu do swej bratowej. Pani Werth mieszkała z nią od chwili 

śmierci szwagra, gdyż nie chciała przebywać  w samotności. Bratowa 

pani  Werth  nie  posiadała  majątku,  lecz  mimo  to,  traktowano  ją  w 

domu jak miłego gościa. 

Od pewnego czasu bratowa pani Werth cierpiała na jakąś chorobę 

kobiecą.  Pani  Werth  wezwała  do  niej  najlepszych  lekarzy,  którzy 

orzekli,  że  chora  powinna  udać  się  do  sanatorium.  Lecznica  ta 

znajdowała  się  w  Cordobie  i  cieszyła  się  wielką  sławą.  Pani  Werth 

osobiście zawiozła tam bratową, pragnąc, aby poddała się gruntownej 

kuracji;  oczywiście,  że  wzięła  na  siebie  wszelkie  koszty  związane  z 

leczeniem i pobytem w Cordobie.  

Obie panie cierpiały bardzo z powodu rozłąki, gdyż były do siebie 

nawzajem ogromnie przywiązane. Przywykły do tego, żeby powierzać 

sobie wszystkie myśli i dzielić się wrażeniami; rozumiały się dobrze, 

choć  pani  Werth  pod  względem  umysłowym  stała  wyżej  od  swej 

bratowej. 

Dziś także opisywała jej wszystkie nowiny, a wreszcie zakończyła 

swój list tymi słowami: 

Przed chwilą był u mnie nowy niemiecki inżynier, którego ostatnio 

zaangażowaliśmy.  Inżynier  Wendland  wywarł  na  mnie  jak  najlepsze 

wrażenie. Ma w całym swoim zachowaniu coś takiego, co przypomina 

mi  mojego  Jana.  Z  całej  jego  postaci  bije  siła  i  energia,  a  przy  tym 

musi być zapewne takim uparciuchem, jakim był mój Janek za młodu. 

Twarz jego nie jest piękna, lecz niezwykle ujmująca, podoba mi się jej 

background image

wyraz,  zdradzający  stanowczość  i  siłę  woli.  Oczy  znamionują 

szczerość i wielką głębię uczucia. Jestem pewna, że nie pożałujemy, iż 

przyjęliśmy  tego  człowieka,  który  okaże  się  dzielnym,  wytrwałym 

pracownikiem. 

Ale,  ale  chciałam  ci  jeszcze  coś  napisać.  Otóż  otrzymałam  dziś 

wiadomość  od  wywiadowni  z  Berlina.  Okazało  się,  że  nie  pomyliłam 

się  w  moich  przypuszczeniach.  Herbert  Rietberg  wcale  nie  żyje  w 

nędzy; zredukowano go, lecz wkrótce potem otrzymał dobrą posadę i 

jest obecnie kierownikiem filii pewnej fabryki samochodów. Nie mam 

powodu  martwić  się,  że  odmówiłam  mu  pomocy  materialnej,  bez 

której może się doskonale obejść.  

Martwiło mnie to zresztą przede wszystkim przez wzgląd na Różę 

Rietberg,  która  się  u  niego  wychowywała.  Do  Herberta  mam  wielki 

żal,  gdyż  on  i  jego  małżonka  uczynili  wszystko,  aby  mnie  poróżnić  z 

rodziną.  Herbert  przedstawił  mi  wówczas  pewnego  starszego, 

bogatego człowieka i chciał mnie skłonić, żebym wyszła za niego, gdyż 

on  sam  miał  mieć  z  tego  materialne  korzyści.  Mój  kuzyn  otrzymał 

obietnicę  dość  znacznej  bezprocentowej  pożyczki  w  wypadku,  gdyby 

moje małżeństwo doszło do skutku.  

Naturalnie, że nie przebierając w środkach, przeprowadził brudną 

intrygę, która o mały włos byłaby się przyczyniła do poróżnienia mnie 

z  Jankiem.  Herbert  bowiem  powiedział  Jankowi,  że  ja  od  dawna  już 

żałuję,  iż  dałam  mu  słowo.  Nie  wiedziałam  jak  przekonać  mego 

uparciucha  o  mojej  wielkiej  miłości,  toteż  pojechałam  za  nim  do 

Hamburga  i  powiedziałam  mu:  ,,Ciebie  jednego  kocham  i  gotowa 

background image

jestem  pójść  z  tobą,  choćby  na  koniec  świata".  Wtedy  dopiero 

uwierzył.  

Ach, moja kochana Julio, jakież to były piękne czasy! 

Ta  biedna  Róża  na  pewno  nie  ma  słodkiego  życia.  Byłabym  ją 

chętnie wzięła do siebie, gdybym ją lepiej znała. Oczywiście mogłoby 

to  nastąpić  dopiero  wtedy,  gdy  skończyłaby  się  prawna  opieka 

Herberta,  gdyż  inaczej  mój  kuzyn  stałby  temu  na  przeszkodzie. 

Obawiam  się  ogromnie,  czy  wychowawczy  system  Herberta  i  jego 

małżonki  nie  spaczą  charakteru  tej  dziewczyny.  W  każdym  razie 

mieszka  ona  u  wujostwa  i  znajduje  się  w  dobrych  warunkach.  Mam 

zamiar nie spuszczać jej z oczu; kto wie, może się z nią kiedyś jeszcze 

spotkam,  a  wtedy  będę  się  mogła  przekonać,  czy  posiada  ona 

szlachetne, gorące serce swego ojca, czy też przejęła zasady Herberta 

i Heleny. 

Muszę już skończyć ten list, droga Julio. Ogromnie mi ciebie brak, 

lecz przede wszystkim należy dbać o zdrowie. Staraj się jak najprędzej 

poprawić,  a  gdyby  lekarze  doradzali  zabieg  chirurgiczny,  to  napisz 

mi,  a  natychmiast  przyjadę  do  ciebie.  Nie  żałuj  sobie  niczego,  droga 

Julio, pragnę, byś szybko przyszła do siebie. Napisz mi jak się czujesz. 

Przesyłam ci serdeczne uściski i pozdrowienia. 

Twoja Józefina 

 

Po  ukończeniu  tego  listu,  pani  Werth  przez  kilka  chwil  jeszcze 

siedziała  pogrążona  w  głębokiej  zadumie.  Naczelny  lekarz  nie 

ukrywał,  że  stan  Julii  jest  bardzo  poważny;  nadmienił,  że  operacja 

background image

może  rozstrzygnąć  o  życiu  chorej.  Dlatego  też  radził,  żeby  przede 

wszystkim spróbować jeszcze innych zabiegów, nadmieniając jednak, 

że  taka  kuracja  jest  bardzo  kosztowna.  Pani  Werth  powiedziała 

lekarzowi, że koszty nie grają roli, lecz chodzi o wyleczenie bratowej. 

Prosiła jedynie, żeby pacjentka o tym nie wiedziała, gdyż sprawiłoby 

jej przykrość, że jej choroba pochłania' tak znaczne sumy. 

Józefina  Werth  zdawała  sobie  jasno  sprawę,  że  życie  bratowej 

wisi  na  włosku.  Myślała  o  tym,  że  przyjdzie  jej  teraz  utracić  jedyną 

bliską  osobę,  a  myśli  te  napełniały,  ją  :ogromnym  smutkiem.  Lękała 

się samotności, zastanawiała się nad tym, jak ułoży się  w przyszłości 

jej życie. Wprawdzie miała wkoło siebie wielu ludzi, których otaczała 

prawdziwie macierzyńską opieką, lecz nie mogło to wypełnić pustki w 

życiu  kobiety,  takiej  jak  pani  Werth.  Przed  kilku  laty  straciła 

ukochanego  męża,  jedyne  jej  dziecko  zmarło  w  bardzo  młodym 

wieku...  Nic  dziwnego,  że  martwiła  się  bardzo  stanem  zdrowia  swej 

bratowej. 

Po  chwili  jednak  przesunęła  rękę  po  czole,  jakby  odganiając 

smutne  myśli.  Zagłębiła  się  w  pracy  i  przekonała  się  znowu  o  jej 

błogosławionych skutkach. Bowiem tylko  w usilnej, wytężonej pracy 

potrafiła znaleźć zapomnienie. 

 

Gdy Róża i Marta opuściły pokład parowca, pani Petri zabrała im 

od  razu  paszporty,  które  dziewczęta  wręczyły  jej  natychmiast,  nie 

podejrzewając  niczego  złego.  Pan  Petri  dziwnym  trafem  nie 

towarzyszył żonie, która ze swymi pupilkami wsiadła do samochodu. 

background image

Pani  Petri  powiedziała  szoferowi  adres  tak  cicho,  że  dziewczęta  nic 

nie  dosłyszały.  Gdy  samochód  ruszył,  Róża  spostrzegła  ze 

zdumieniem,  że  pan  Petri  z  obiema  biuralistkami  odjechał  w 

przeciwnym kierunku. 

—  Czy małżonek pani nie pojedzie z nami? — zapytała. 

—    Nie  —  odparła  z  pozornym  spokojem  pani  Petri  —  ja  udaję 

się  do  mojej  matki,  a  mój  mąż  zawozi  te  panienki  do  naszego 

mieszkania,  które  znajduje  się  obok  hurtowni,  w  innej  dzielnicy 

miasta. 

To  wyjaśnienie  zupełnie  uspokoiło  Różę.  Marta  zaś  wcale  nie 

zatroszczyła się  o pana Petri, lecz  wodziła wzrokiem, licząc że może 

zobaczy  gdzieś  jeszcze  pana  Weisskanta.  Nie  było  go  jednak  widać, 

podobnie jak i pana Wendlanda. 

Powoli  zapadał  zmrok.  Przejeżdżano  przez  ożywione  ulice,  i  we 

wszystkich  wystawach  sklepowych  zajaśniały  światła.  Potem 

wyjechano na bulwary nadbrzeżne i dziewczęta ujrzały szerokie wody 

Rio  de  la  Plata  połyskujące  w  blasku  płonących  lamp  elektrycznych. 

Droga  prowadziła  zapewne  wzdłuż  wybrzeży  rzeki,  lecz  przeciw 

prądowi. 

Potem  samochód  znalazł  się  nagle  w  jakiejś  cichej  dzielnicy 

miasta,  najprawdopodobniej  na  jednym  z  przedmieść,  oddalonym  od 

centrum  miasta  i  bardzo  słabo  oświetlonym.  Róża  rozglądała  się 

ciekawie wokoło. Przywykła do tego, że ilekroć znalazła się w obcym 

mieście, starała się w nim zorientować, aby potem nie pytać o drogę. 

Usiłowała i teraz zapamiętać sobie drogę, którą jechał samochód, lecz 

background image

wśród  wzrastającej  ciemności  musiała  z  tego  zrezygnować.  Ujrzała 

tylko  z  daleka  jakiś  mały  skwer,  na  którym  wznosił  się  posąg  z 

białego marmuru. 

Samochód  skręcił  teraz  i  przejechał  wąską  uliczkę,  po  czym 

zatrzymał  się  na  samotnym  placyku.  Znajdował  się  tu  tylko  jeden 

dom,  otoczony  ogrodem.  Szofer  przystanął  przed  furtką  ogrodową. 

Pani  Petri  zapłaciła  szoferowi,  który  wyniósł  walizy  i  postawił  je  na 

chodniku. Dziewczęta nie zwróciły uwagi, że w samochodzie nie było 

pakunków pani Petri. 

Z  domu  wyszły  dwie  służące,  których  twarze  oświecał  blask 

lampy ocienionej czerwonym abażurem, a palącej się w przedsionku. 

Poza tym cały dom tonął w ciemnościach, okna były zakryte szczelnie 

zamkniętymi  okiennicami.  Różę  ogarnął  nagle  niepojęty  lęk.  Idąc  do 

domu,  Róża  raz  jeszcze  obrzuciła  spojrzeniem  ulicę,  lecz  wśród 

mroku  nie  mogła  nic  rozpoznać,  oprócz  białej  figury  na  małym 

skwerku.  Paliła  się  tutaj  jedna  tylko  lampa  łukowa,  której  blask 

oświecał postać kobiecą z białego marmuru; Róża odniosła wrażenie, 

że posąg wyciąga rękę w jej stronę i zdaje się ją przyzywać. 

Zatrzymała się na progu, jakby namyślając się, czy ma wejść, lecz 

pani Petri szybko popchnęła ją do wnętrza domu, mówiąc: 

—  Niech się pani śpieszy, nie można zostawiać otwartych drzwi, 

bo będzie przeciąg. 

W  czerwono  oświetlonym  przedsionku  stały  wysokie  lustra  i 

wieszaki  do  ubrań.  Służąca  wniosła  walizki  na  schody,  pokryte 

miękkim  dywanem.  Zatrzymano  się  na  drugim  piętrze.  Pani  Petri 

background image

wprowadziła tu Martę Preller do jakiegoś pokoju, do którego służąca 

wstawiła jej kuferek. Róża zauważyła, że obie służące robiły wrażenie 

istot  starych,  jakby  przekwitłych.  Twarze  ich  były  zniszczone  i  bez 

wyrazu, oczy przygasłe. 

—  Oto  pani  pokoik,  panno  Marto,  niech  się  pani  rozgości. 

Zawołam panią później, gdy matka moja tego zażąda. 

Marta  Preller  wchodziła  spokojnie,  nie  przeczuwając  żadnego 

podstępu.  Zaledwie  weszła,  gdy  pani  Petri  gwałtownym  ruchem 

zatrzasnęła  za  nią  drzwi.  Róża  znowu  poczuła  lęk,  gdyż  spostrzegła, 

że drzwi nie mają klamki. 

Teraz  pani  Petri  wzięła  Różę  pod  ramię  i  przeszła  z  nią  przez 

długi  korytarz.  Zatrzymały  się  znowu  przed  jakimś  otwartym 

pokojem, do którego służące wniosły teraz rzeczy Róży. 

—    Oto  pani  pokój,  może  się  pani  trochę  odświeżyć  i  przebrać. 

Kuferki są już przecież na miejscu. Muszę teraz przywitać się z matką 

i zawołam panią później, albo też przyjdę tutaj z moją matką. 

Róża,  ociągając  się,  przestąpiła  próg  pokoju.  Mimo  woli  chciała 

przytrzymać ręką otwarte drzwi, lecz pani Petri uprzedziła ją i z całej 

siły  zatrzasnęła  je  za  sobą.  Twarz  jej  wykrzywił  przy  tym  dziwny 

kurcz,  co  nadawało  jej  okropny  wyraz.  Róża  zadrżała,  widząc 

zmienioną  twarz  swej  chlebodawczyni.  Podeszła  do  drzwi,  chcąc  je 

otworzyć,  lecz  spostrzegła  z  najwyższym  przerażeniem,  że  nie  miały 

klamki  ani  zamka.  Widać  było  tylko  czworokątny  otwór,  do  którego 

zapewne  wkładało  się  specjalny  czworokątny  klucz,  aby  je  móc 

background image

otworzyć.  Róża  na  próżno  pukała  i  stukała:  nikt  nie  otwierał,  a  z 

zewnątrz nie dobiegał najlżejszy odgłos. 

Dziewczyna stała z śmiertelnie bladą twarzą, przyciskając ręce do 

piersi  i,  pełna  trwogi,  rozglądała  się  po  pokoju.  Ogarnęło  ją  nagle 

przerażenie, strach, który paraliżował jej ruchy. Przed oczyma stanęła 

jej  wykrzywiona  grymasem  twarz  pani  Petri.  Co  to  miało  wszystko 

znaczyć? Dlaczego ją tutaj zamknięto? Ją i Martę Preller? Bo widziała 

przecież,  że  i  Martę  uwięziono  w  takim  pokoju,  który  nie  posiada  u 

drzwi zamka ani klamki. Uwięziono? 

Serce  dziewczyny  biło  mocno  i  głośno.  Zaczęła  się  znowu 

rozglądać  wokoło.  Pokój  był  bardzo  elegancko  urządzony,  a  Róży 

wydawało  się,  że  nawet  zbyt  elegancko,  jak  na  pokój  przeznaczony 

dla  panny  do  towarzystwa.  Przy  ścianie  stało  szerokie  łóżko,  zasłane 

poduszkami w koronkowych powłoczkach i nakryte różową jedwabną 

kołdrą.  Przy  łóżku  stał  z  jednej  strony  nocny  stolik,  z  drugiej  zaś 

marmurowa umywalnia z instalacją do bieżącej wody.  

Naprzeciw  łóżka  był  szeroki  tapczan,  okryty  różową  pluszową 

narzutką.  W  kącie  stała  na  ukos  duża  szafa  z  lustrem,  a  dalej  mały 

stoliczek i dwa foteliki, obite różowym adamaszkiem. Między oknami 

znajdowała  się  prześliczna  toaletka,  udrapowana  w  fałdy  różowego 

jedwabiu. Cały pokój robił bardzo miłe  wrażenie, choć w urządzeniu 

jego było, według Róży, zbyt wiele przepychu. 

Dziewczyna  uspokoiła  się  trochę.  Dlaczego  właściwie  zlękła  się 

tak  bardzo,  gdy  pani  Petri  zamknęła  za  nią  drzwi?  Być  może,  iż  w 

background image

kraju  tym  używano  wszędzie  tego  rodzaju  zamknięcia  i  że 

zapomniano jej po prostu wręczyć klucz. 

Usiłowała dodać sobie otuchy. Powolnym ruchem zdjęła kapelusz 

i żakiecik. Potem podeszła do zwierciadła, stojącego między oknami i 

zaczęła sobie poprawiać włosy. Z  lustra wychyliło się ku niej własne 

odbicie — twarz blada o wielkich, przerażonych oczach. Rozgniewała 

się na samą siebie. Starając się opanować  lęk, podeszła do jednego z 

okien,  żeby  je  otworzyć.  Spostrzegła  jednak,  że  i  tutaj  znajdował  się 

tylko okrągły otwór, do którego zapewne wkładano odpowiedni klucz. 

Pomyślała, że najprawdopodobniej drzwi i okna otwierają się tutaj za 

pomocą  klucza  śrubowego.  Zapewne  każdy  z  domowników 

otrzymywał taki klucz do swego użytku. 

Przytuliła do szyby rozpalone czoło i chciała wyjrzeć przez okno, 

lecz  ujrzała,  że  jest  zabite  okiennicami.  Drugie  okno  również  było  w 

ten sposób zasłonięte. Róża znowu doznała uczucia okropnego lęku, z 

którym nadaremnie usiłowała  walczyć. Przecież to chyba jasne, że  w 

tej  odległej  od  miasta  dzielnicy,  zamykano  szczelnie  okna.  Przecież 

nie było w tym żadnego powodu do strachu... 

Starała  się  wszelkimi  sposobami  uspokoić,  lecz  nie  mogła 

odzyskać równowagi. Osunęła się bezsilnie na jeden z fotelików. Nie 

potrafiła się w tej chwili zabrać do rozpakowania rzeczy, nie miała też 

ochoty się przebierać. Siedziała wciąż, jakby bezwładna, odrętwiała ze 

strachu.  Nagle  posłyszała  za  drzwiami  dźwięk  zmieszanych  głosów  i 

szmer  kroków.  Rozróżniła  dokładnie  głos  pani  Petri,  oraz  jeszcze 

jakiejś kobiety. 

background image

Róża zerwała się z miejsca i chciała zapukać do drzwi, lecz w tej 

chwili ktoś z zewnątrz otworzył je kluczem. Na progu zjawiła się pani 

Petri w towarzystwie niskiej, otyłej kobiety w podeszłym wieku. Była 

to  silna  brunetka  o  twarzy  koloru  brązu  i  wydatnych  ustach.  Nad 

górną wargą czernił się dość gęsty meszek. Robiła wrażenie  Kreolki. 

Róża na pierwszy rzut oka poznała, że nieznajoma nie była Niemką, a 

więc  nie  mogła  być  matką  pani  Petri.  Gdy  obie  kobiety  weszły  do 

pokoju, zastały Różę stojącą przy drzwiach i śmiertelnie bladą. 

— No i cóż, panno Różo, widzę, że się pani jeszcze nie przebrała? 

Zdawało  mi  się,  że  zastaniemy  panią,  zajętą  toaletą  —  rzekła  pani 

Petri, uśmiechając się nieszczerze. 

Róża  pomyślała  w  duchu,  że  jeśli  panie  tego  się  spodziewały,  to 

tym bardziej powinny były zapukać do pokoju. Nie dając odpowiedzi 

na pytanie pani Petri, rzekła gwałtownie: 

—  Dlaczego zamknięto mój pokój na klucz?  

Pani Petri wybuchnęła głośnym śmiechem. 

—  Co takiego? Pokój był zamknięty na klucz? 

—  Tak, nie mogłam otworzyć drzwi. 

Pani Petri znowu zaniosła się nieprzyjemnym śmiechem. 

—  Ach,  dlatego  pani  jest  taka  zdenerwowana?  Nie  ma  pani 

najmniejszego  powodu  do  obawy.  Tutaj  wszystkie  okna  i  drzwi 

otwierają się specjalnym kluczem, lecz w tej chwili nie mogę go pani 

jeszcze  wręczyć.  Wystarczy  zadzwonić,  a  natychmiast  ktoś  otworzy 

pani drzwi. 

background image

Te  słowa  powinny  były  uspokoić  Różę,  lecz  mimo  to  nie  mogła 

się otrząsnąć z lęku. Stara kobieta, stojąca obok pani Petri wzbudzała 

w niej, nie wiadomo dlaczego, uczucie trwogi. 

—  Przedstawię panią teraz jej nowej chlebodawczyni. Oto panna 

Rietberg — seniora Morbida. 

Z  tymi  słowami  wskazała  Róży  starszą  osobę  w  jaskrawej, 

dekoltowanej  sukni  o  szerokich  luźnych  rękawach.  Róża  spojrzała 

zaskoczona na panią Petri. 

—  Jak  to?  Mojej  nowej  chlebodawczyni?  Przecież  pani 

zaangażowała mnie, jako pannę do towarzystwa dla swojej matki? 

Twarz pani Petri przybrała nieprzyjemny wyraz. 

—  To się zmieniło. Moja matka przyjęła już inną młodą osobę i 

odstąpiła  panią  seniorze  Morbida,  w  której  domu  pani  się  obecnie 

znajduje. 

—  Ależ przecież pani sama powiedziała, że w tym domu mieszka 

matka pani. 

—  Czyżbym tak doprawdy powiedziała? Zapewne wyraziłam się 

nie  dość  jasno.  Niech  pani  się  jednak  nie  martwi,  gdyż  wyjdzie  pani 

dobrze na tej zamianie. Tutaj znajdzie pani więcej zabaw i rozrywek, 

niż  u  mojej  matki,  która  żyje  bardzo  samotnie.  Seniora  Morbida 

wydaje  wiele  balów,  urządza  u  siebie  liczne  zebrania towarzyskie,  w 

domu u niej bywa mnóstwo gości. Nie znudzi się pani z pewnością... 

Tymczasem  seniora  Morbida  ogarnęła  Różę  badawczym 

spojrzeniem.  Oczy  jej  przesuwały  się  po  całej  postaci  młodej 

background image

dziewczyny,  nie  omijając  ani  jednego  szczegółu.  Wreszcie  odezwała 

się po hiszpańsku do pani Petri. 

—  Zostaw,  Kamillo,  teraz  to  już  zbyteczne.  Mamy  ją  w 

bezpiecznym ukryciu... 

Nie  wpadło  jej  na  myśl,  że  Róża  rozumie  każde  słowo.  Młodą 

dziewczynę  ogarnęło  znowu  przerażenie,  serce  jej  biło  w 

przyspieszonym  tempie.  Czuła,  że  jest  coś  w  tym  wszystkim 

podejrzanego.  Pojęła  natychmiast,  że  lepiej  będzie,  jeżeli  się  nie 

przyzna, że rozumie po hiszpańsku. Tak nakazywał jej rozsądek. 

—    Boże  drogi,  dokąd  ja  się  dostałam?  —  myślała,  wstrząśnięta 

do głębi. 

Nagle usłyszała jakby z oddali głosy obydwu kobiet. 

—    Udał  ci  się  połów,  Kamillo  —  mówiła  seniora  Morbida  do 

pani  Petri  —  chodźmy  teraz  obejrzeć  tę  drugą,  a  potem  się 

rozliczymy. 

Rozmowa ta była prowadzona w języku hiszpańskim. Potem obie 

kobiety  oddaliły  się,  zamykając  za  sobą  drzwi,  zanim  Róża  mogła 

temu przeszkodzić. 

Dziewczyna opadła bezsilnie na fotel. 

Zaczęła  się  zastanawiać  nad  znaczeniem  słów,  które  usłyszała. 

Znała  wprawdzie  nieźle  język  hiszpański,  lecz  nie  mogła  pojąć  o  co 

chodzi. Co powiedziała ta ohydna kobieta? Udał ci się ten połów? Co 

właściwie  chciała  przez  to  powiedzieć?  Czyżby  ją  właśnie  miała  na 

myśli? 

background image

Wreszcie  po  pewnym  czasie  otworzyły  się  drzwi  i  na  progu 

stanęła jedna ze służących, które poprzednio przenosiły walizki Róży. 

Przez  ramię  miała  przewieszoną  powiewną,  złotem  haftowaną 

sukienkę  wieczorową,  w  ręku  trzymała  paczkę  jedwabnej  bielizny. 

Róża  zerwała  się  z  miejsca,  pragnąc  się  wydostać  przez  pół 

przymknięte  drzwi,  lecz  służąca  zamknęła  je  prędko  za  sobą.  Róża 

zauważyła,  że  nosiła  na  szyi  klucz,  zawieszony  na  niklowym 

łańcuszku. 

Dziewczyna złożyła ręce i spoglądała błagalnie na służącą. 

—    Niech  się  pani  zmiłuje,  niech  pani  mnie  wypuści!  —  rzekła 

drżącym głosem. 

Służąca spojrzała na nią ze współczuciem, lecz potrząsnęła głową 

i odezwała się po angielsku: 

—  Nie rozumiem ani słowa. 

Róża, pełna rozpaczy, pochwyciła jej rękę. 

—    Ja  znam  angielski.  Błagam,  zaklinam  panią,  proszę  mnie 

wypuścić.  Nie  wiem  zupełnie,  gdzie  się  znajduję,  wiem  tylko,  że 

sprowadzono  mnie  tu  pod  fałszywym  pozorem.  Muszę  opuścić  ten 

dom, muszę, muszę! — zawołała po angielsku. 

Blada zmizerowana twarz służącej pokryła się lekkim rumieńcem. 

Niepewnym  wzrokiem  spoglądała  na  Różę,  która  w  swej  rozpaczy 

robiła wzruszające wrażenie. Wreszcie szepnęła cichutko: 

—  One  nie  wiedziały,  że  panienka  zna  angielski,  bo  inaczej 

byłyby przysłały tutaj jedną z hiszpańskich służących. Niech panienka 

background image

nie  mówi  tak  głośno.  Chodzi  o  to,  aby  nikt  nie  usłyszał,  że 

rozmawiamy ze sobą. Panienka jest Niemką, nieprawdaż? 

—  Tak.  Ale  proszę  mi  przynajmniej  powiedzieć,  dokąd  się 

dostałam! Błagam, niech pani powie mi prawdę! 

Służąca ułożyła na łóżku elegancką sukienkę i jedwabną bieliznę. 

Potem zbliżyła się do dziewczyny i szepnęła: 

—  Uspokój  się  panienko,  mów  ciszej...  Postaram  się  pomóc 

panience,  muszę  się  tylko  namyślić,  jak  to  uczynić.  Panienka  pyta, 

gdzie się znajduje?... O, moje biedne dziecko, w ohydnym plugawym 

domu... 

Róża,   pół   przytomna,   osunęła   się   na   krzesło.   Była   bliska 

omdlenia. 

—  Wielki Boże! — zawołała — Wielki Boże, ratuj mnie!... 

Potem  zerwała  się  z  miejsca  i,  jak  szalona,  podbiegła  do  drzwi, 

mówiąc chrapliwie: 

—    Ja  chcę  stąd  wyjść...  wyjść...  proszę  mnie  puścić,  bo  inaczej 

zacznę głośno wołać o pomoc... 

Służąca położyła palec na ustach i pociągnęła Różę do okna. 

—  To panience nic nie pomoże — szepnęła — nikt nie dosłyszy 

wołania.  Ja  także  niegdyś  krzyczałam  o  ratunek,  aż  ochrypłam 

wreszcie od krzyku. Nikt mi nie przyszedł na pomoc. Policja umyślnie 

zatyka  uszy,  bo  seniora  dobrze  płaci.  Przed  ośmiu  laty  stałam  tutaj 

samotna i bezradna, jak panienka w tej chwili tu stoi, lecz nikt mi nie 

pomógł,  nikt  nie  poratował...  A  przede  mną  i  po  mnie  było  tu  wiele 

innych  dziewcząt,  które  się  także  nie  zdołały  ocalić.  Och,  oni  tu 

background image

potrafią  obezwładnić  ofiary  Kamilli,  zmusić  je  do  posłuszeństwa  i 

uległości... 

Róża padła na kolana i wzniosła błagalnym ruchem ręce w górę. 

—    Zaklinam  panią,  niech  się  pani  nade  mną  ulituje!  Jeżeli  pani 

sama padła ofiarą tych ludzi i stała się nieszczęśliwą, to niechże pani 

teraz uchroni mnie od nieszczęścia. 

Twarz  służącej  drgnęła,  oczy  jej  wyrażały  głębokie  współczucie. 

Pochyliła  się  nad  Różą  i  pomogła  jej  wstać.  Stała  jak  urzeczona  i 

spoglądała  na  wdzięczną  twarzyczkę  dziewczęcia,  obramowaną 

jasnymi  włosami.  Tą  niewinną,  czarującą  istotę  miano  zbezcześcić, 

napiętnować, jak ją samą!  

Zbudziła  się  w  niej  szalona  nienawiść  do  seniory  Morbidy  i  jej 

pomocników,  którzy  niejedną  młodą,  piękną  dziewczynę  wtrącili  w 

otchłań  rozpusty...  Spychano  je  na  drogę  upadku,  a  potem,  gdy  się 

zestarzały i zbrzydły, zatrzymywano w domu, jako służące. Nie mogły 

nigdy  odzyskać  swobody,  gdyż  seniora  twierdziła,  że  mają  długi, 

które  trzeba  odpracować.  Nie  wiadomo  jakim  sposobem  powstawały 

te długi, które wciąż rosły i nie można było się ich pozbyć. 

Seniora potrafiła wyzyskać białe niewolnice, nie wypuszczała ich 

ze swoich szponów, dopóki mogła jeszcze mieć z nich użytek. A teraz 

chciała unieszczęśliwić tę śliczną, złotowłosą panienkę, ona zaś miała 

przyłożyć do tego rękę. 

Służąca zamyśliła się. Nie, nie... Stała się w ciągu lat nieszczęsną, 

występną  istotą,  lecz  nie  chciała  brać  na  siebie  tego  grzechu.  Tym 

razem  seniora  się  przeliczyła...  Pierwszy  raz  posłała  ją  do  nowej 

background image

ofiary,  sądząc  zapewne,  że  zobojętniała  już  na  wszystko,  że  prośby  i 

błagania jej nie wzruszą... A przy tym seniora nie podejrzewała, że to 

biedactwo potrafi się z nią porozumieć. 

Służąca  wyprostowała  się,  a  jej  przygasłe  oczy  zalśniły  nagłym 

blaskiem. 

—  Pomogę panience. Proszę mnie we wszystkim słuchać, a dziś 

jeszcze  opuści  panienka  ten  dom,  zanim  zdążą  panience  wyrządzić 

krzywdę — rzekła spokojnym stanowczym głosem. 

Róża znowu uklękła przed nią i ucałowała jej ręce. 

—  Nigdy, nigdy tego nie zapomnę... Co mam czynić? 

Bessie  Hollwood  (tak  się  nazywała  służąca)  podeszła  do  drzwi, 

nadsłuchując,  czy  nikt  nie  nadchodzi.  Potem  znowu  zbliżyła  się  do 

Róży i szepnęła: 

—  Niech  panienka  przynajmniej  narzuci  na  siebie  tę  sukienkę. 

Bielizny nie potrzeba wkładać... Zgnieciemy ją, żeby wyglądało, że ją 

panienka miała na sobie. Ot, tak... To tylko dlatego, żeby na mnie nie 

krzyczeli za to, żem jej panience nie włożyła... 

Bessie zgniotła bieliznę ruchem pełnym nienawiści i ukryła ją pod 

jedwabną kołdrą. Róża zrzuciła bluzkę i spódniczkę. Służąca uczesała 

ją, a potem rzekła: 

—  Panienka zejdzie potem do salonu, na kolację. Seniora będzie 

tam również. Proszę przy stole nic  nie  pić, ani kropelki wina, które 

postawią przed panienką... W tym winie jest narkotyk, który pozbawi 

panią  przytomności...  Ale  trzeba  udawać,  że  się  pije...  A  potem,  gdy 

kieliszek  zostanie  opróżniony,  musi  panienka udawać,  że  ją  ogarnęła 

background image

senność,  że  się  czuje  znużoną...  Wtedy  seniora  poleci  mi,  żebym 

odprowadziła  panienkę  do  pokoju.  Jak  będę  panienkę  prowadziła,  to 

proszę udawać, że się panienka ledwie trzyma na nogach... Potem, jak 

będziemy  same,  pomogę  panience  w  ucieczce.  Ale  niech  panienka 

dokładnie  wypełnia  wszystkie  wskazówki.  Spodziewam  się,  że 

wszystko pójdzie dobrze. Odwagi! 

I  Bessie  narzuciła  Róży  przez  głowę  elegancką  suknię 

wieczorową.  Gdy Róża ujrzała się w lustrze, dreszcz przebiegł po jej 

ciele.  Suknia  była  głęboko  wycięta,  widać  było  całe  prawie  plecy. 

Róża objęła nagle Bessie i głośno zaszlochała: 

—  Błagam, niech mnie pani nie opuszcza!  

Bessie pogłaskała włosy dziewczyny. 

—  Niech  się  panienka  uspokoi  —  rzekła  łagodnie  —  trzeba 

oszczędzać  siły,  żeby  ich  potem  nie  zbrakło.  I  niech  się  panienka  na 

miłość boską nie zdradzi, że zna język angielski... 

Róża  opanowała  się  i  mocno  zacisnęła  zęby.  Bessie  złożyła 

porządnie bluzkę i spódniczkę Róży, po czym powiedziała jeszcze na 

odchodnym: 

—    Panienka  musi  tu poczekać,  póki  nie  zawołają  na  kolację.  Ja 

przyjdę po panienkę i zaprowadzę do salonu. Na razie jeszcze nikogo 

nie ma, goście schodzą się dopiero później... 

Róża  skinęła  głową  i  przejęta  wdzięcznością  raz  jeszcze 

ucałowała  ręce  biednej  Bessie,  która  w  chwilę  później  wyszła  z 

pokoju. 

background image

Róża  zaczęła  powtarzać  sobie  w  duchu  wszystkie  wskazówki 

Bessie,  przy  czym  przyszła  jej  na  myśl  Marta  Preller.  Należało 

spróbować,  czy  nie  uda  się  także  ocalić  Marty.  Na  wszelki  wypadek 

należało  ją  przestrzec,  żeby  nie  piła  wina,  zawierającego  środek 

nasenny...  Ale  jak  to  uczynić?  Jak  dotrzeć  do  Marty?  Po  chwili 

namysłu  Róża  wyjęła  z  torebki  notes,  wyrwała  z  niego  kartkę  i 

napisała na niej kilka słów. Postanowiła spróbować szczęścia. A może 

uda się jej doręczyć Marcie karteczkę? 

Róża  usiadła,  patrząc  tępym  wzrokiem  przed  siebie.  Myślała  o 

Wernerze Wendlandzie. Ach, gdyby się dowiedział dokąd ją zabrali! 

Róża  czekała  na  Bessie  około  piętnastu  minut.  Potem  służąca 

przyszła  po  nią  i  zaprowadziła  ją  do  salonu,  znajdującego  się  na 

pierwszym  piętrze.  Róża  wlepiła  oczy  w  drzwi,  za  którymi  zniknęła 

Marta  Preller,  myśląc,  czy  też  zobaczy  przy  kolacji  towarzyszkę 

niedoli. 

Gdy znalazły się przed drzwiami salonu, Bessie wprowadziła tam 

Różę. Był to przestronny pokój, umeblowany w stylu rococo. Stały tu 

marmurowe konsole, nad którymi wisiały lustra w złoconych ramach. 

Wokoło  stało  mnóstwo  małych  marmurowych  stolików,  a  pośrodku 

mieścił się długi stół, nakryty do kolacji. Przy stole siedziało mnóstwo 

mniej lub więcej ładnych kobiet w wyzywających, głęboko wyciętych 

sukniach.  Wszystkie  były  mocno  uszminkowane,  lecz  Róża  nie 

zwróciła  na  to  uwagi,  a  i  one  zdawały  się  nie  patrzeć  na  nowo 

przybyłą. 

background image

Na  końcu  sali  siedziała  seniora  Morbida,  a  obok  niej  zajmowała 

miejsce  Marta  Preller.  Rezolutna  i  zazwyczaj  wesoła  dziewczyna 

obrzuciła Różę lękliwym spojrzeniem i zawołała: 

—    Panno  Różo,  czy  pani  rozumie  coś  z  tego?  Co  my  tu  mamy 

robić? Wszystko jest inaczej, jak nam powiedziano. 

Oczy  Róży  zwilgotniały.  Zbliżyła  się  do  Marty  i  objęła  ją  za 

szyję;  potem  wsunęła  jej  nieznacznie  kartkę  za  gors  sukni,  mówiąc 

przy tym głośno: 

—    Trudno  musimy  się  pogodzić  z  losem,  panno  Marto.  Nic nie 

pomoże, jeżeli się będziemy opierały... 

Potem szepnęła jej nieznacznie na ucho. 

—    Nic  nie  pić!    Robić  wszystko  to,  co  ja!    Przeczytać  potem 

kartkę!... 

—    Proszę  o  spokój!  Na  miejsca!  —  krzyknęła  surowo  seniora, 

patrząc z niezadowoleniem na obie dziewczyny. 

Róża puściła Martę. 

—    Przepraszam  panią.  Gdzie  mam  usiąść?  —  spytała,  na  pozór 

spokojnie. 

Seniora  złagodniała.  Wskazała  Róży  miejsce  przy  stole, 

znajdujące  się  naprzeciw  miejsca  Marty.  Rozlewano  zupę.  Marta  i 

Róża  zamieniały  spojrzenia,  pełne  lęku.  Przed  każdą  z  nich 

postawiono  kieliszek  białego  wina.  Inne  panie  napełniały  swoje 

kieliszki z butelek. 

Róża przypuszczała, że wino Marty także jest zmieszane z jakimś 

narkotykiem,  toteż  hipnotyzowała  ją  formalnie  spojrzeniami.  Potem 

background image

podniosła kieliszek do ust, wlepiła wzrok w Martę i upiła trochę wina. 

Zatrzymała  przez  chwilę  płyn  w  ustach,  po  czym,  gdy  seniora 

odwróciła  się  na  chwilę,  przyłożyła  chusteczkę  do  warg  i  wypluła 

wino. 

Marta  z  napięciem  obserwowała  każdy  ruch  Róży.  Sprytna 

dziewczyna  domyśliła  się  od  razu,  że  z  winem  jest  coś  nie  w 

porządku. Podobnie jak Róża zaczęła udawać, że pije, lecz wypluwała 

wino do chusteczki. 

Seniora, ujrzawszy, że dziewczęta piją wino, przestała zwracać na 

nie  uwagę.  Od  czasu  do  czasu  rzucała  badawcze  spojrzenie  na  ich 

kieliszki,  przy  czym  stwierdziła  z  ogromnym  zadowoleniem,  że 

zarówno Róża jak i Marta bardzo szybko je opróżniają. 

Po pewnym czasie Róża zaczęła udawać, że jest bardzo znużona. 

Przymykała  powieki,  przecierała  oczy.  Marta  pojęła  o  co  chodzi  i 

wiernie  naśladowała  każdy  ruch,  udając,  że  ją  również  ogarnęła 

ogromna  senność.  Gdy  Róża  na  chwilę  otworzyła  oczy,  udając,  że 

ocknęła się z drzemki, ujrzała na twarzy seniory zadowolony uśmiech, 

który wydał się jej ohydny. Róża powstała z miejsca i rzekła: 

—  Przepraszam  panią  bardzo,  lecz  jestem  taka  śpiąca,  że 

obawiam się, iż usnę przy stole. Czy pani pozwoli mi odejść do mego 

pokoju? Chciałabym odpocząć... 

—    Ja  także  jestem  ogromnie  senna.  Oczy  mi  się  aż  kleją  — 

powiedziała pojętna Marta. 

Seniora uśmiechnęła się łaskawie. 

background image

—    To  nic  dziwnego,  jesteście  zmęczone  po  podróży.  Możecie 

spokojnie przez kilka godzin wypoczywać. 

Nacisnęła  dzwonek  i  wkrótce  potem  zjawiła  się  Bessie  i  druga 

służąca.  Każda  z  nich,  na  znak  dany  przez  seniorę,  objęła  jedną  z 

młodych  dziewcząt.  Bessie  nie  przypuszczała,  iż  Róży  udało  się 

porozumieć z Martą. Sądziła, że Marta napiła się wina i naprawdę jest 

odurzona narkotykiem. 

Seniora  Morbida  rzuciła  jeszcze  spojrzenie  na  obie  ofiary,  po 

czym  dopiero  zabrała  się  z  wielkim  apetytem  do  kolacji.  Zjadła 

dopiero jedno danie, a było ich kilka, gdyż w tym domu kolacja była 

najważniejszym  posiłkiem  całego  dnia.  Seniora  wiedziała,  że 

odurzone dziewczęta będą teraz przez kilka godzin spały, a potem już 

nie  będą  robiły  żadnych  trudności.  Potrafiła  ona  za  pomocą  swoich 

szatańskich sposobów złamać wolę najoporniejszych ofiar. 

Gdy  Róża,  wsparta  na  ramieniu  Bessie,  oraz  Marta  i  hiszpańska 

służąca przechodziły przez korytarz, Róża odezwała się głośno: 

—    Nie  będę  się  wcale  rozbierała,  jestem  zbyt  senna.  Położę  się 

spać w sukni. 

Sprytna Marta, usłyszawszy  te  słowa,  pojęła,  że  Róża  chce  jej  w 

ten  sposób  udzielić  wskazówki.  Postanowiła,  że  i  ona  położy  się  w 

swojej  eleganckiej  wieczorowej  sukni.  Wtedy  nareszcie  zostawią  ją 

samą i będzie mogła przeczytać karteczkę od Róży. 

Róża  weszła  wraz  z  Bessie  do  swego  pokoju.  Tam  puściła 

wreszcie  ramię  służącej,  która pomogła  jej  zdjąć  suknię  wieczorową. 

Róża pośpiesznie narzuciła na siebie bluzkę i spódniczkę. 

background image

Bessie drżały ręce; była tak samo zdenerwowana jak Róża. 

— Niech panienka się śpieszy. Musimy wykorzystać czas kolacji, 

która potrwa najwyżej jeszcze pół godziny. Teraz wszyscy siedzą przy 

stole, nawet odźwierna. Tutaj jest klucz, którym otwiera się wszystkie 

drzwi, a także furtkę ogrodową. 

Róża  wyciągnęła  rękę  po  klucz  i  chciała  uciekać,  lecz  Bessie 

wstrzymała ją jeszcze. 

—  Proszę chwilę poczekać — rzekła. 

To mówiąc wyjęła zza gorsu gruby sznur. 

—    Na  tym  powrozie  chciałam  się  niegdyś  powiesić,  ale  potem 

zabrakło mi odwagi. Teraz nam się przyda. Niech panienka zwiąże mi 

ręce  i  włoży  mi  do  ust  knebel...  Niezbyt  głęboko,  żebym  mogła 

oddychać...  Nie  chciałabym,  żeby  mnie  ukarali...  A  tak,  to  będzie 

wyglądało,  jakby  mnie  panienka  napadła  i  związała...  Potem  niech 

panienka  prędko  ucieka...  Najpierw  przez  schody,  ale  cichutko,  żeby 

nikt  nie  usłyszał...  Potem  do  drzwi...  Otwierają  się  tym  kluczem... 

Potem  prędko  przed  siebie...  Walizki  muszą  tu  pozostać,  nie 

udźwignie  ich  panienka...  I  proszę  nie  podchodzić  do  posterunków 

policji... To wszystko płatni służalcy seniory... Nie tylko, nie pomogą, 

lecz gotowi panienkę z powrotem tu sprowadzić... 

Róża skinęła głową, krępując jednocześnie powrozem ręce i nogi 

Bessie. Pokrywała przy tym jej ręce gorącymi pocałunkami. 

—  Czy panienka ma trochę pieniędzy? — spytała Bessie. 

background image

Róża  potwierdziła  i  przycisnęła  do  piersi  mały  skórzany 

woreczek,  w  którym  przechowywała  swoją  niewielką,  gotówkę  i 

biżuterie matki. 

—  Na  razie  wystarczy  —  powiedziała  z  gorączkowo 

błyszczącymi oczyma. 

—  O, to dobrze! Ja nie mogłabym nic dać panience. W tym domu 

starają się o to, żeby człowiek nie miał grosza przy duszy, tylko same 

długi. Nie sposób się stąd wydostać. 

Róża nagle wzdrygnęła się, przerażona. 

—  Ach, ale nie mam paszportu! Pani Petri zabrała mi go... Bessie 

wzruszyła ramionami. 

—    Na  to  nie  ma  rady.  Paszport  zapewne  ma  seniora.  Ale  niech 

panienka  pójdzie  do  niemieckiego  konsula  i  wszystko  mu  opowie. 

Pomoże  panience  odzyskać  paszport  i  rzeczy.  Tak,  czy  panienka  już 

gotowa? Słyszę kroki mojej koleżanki, zapewne ta druga pani już śpi. 

Proszę jeszcze chwilę  zaczekać, aż służąca zejdzie do kuchni. Poszła 

na kolację i pewno pomyśli, że ja jestem jeszcze zajęta panienką... A 

teraz  prędko,  prędko...  Niech  panienka  mi  włoży  chustkę  do  ust  i 

ucieka. Trzeba zdążyć, zanim całe towarzystwo wstanie od stołu. 

—  Niech pani mi tylko powie swoje imię i nazwisko. Chciałabym 

zapamiętać na wieki, jak się nazywa moja zbawczyni — prosiła Róża. 

—  Niech panienka pomodli się za biedną Bessie Hollwood.  

Były to ostatnie słowa Bessie. Róża włożyła jej chusteczkę do ust, 

ucałowała  raz  jeszcze  z  wdzięcznością  jej  ręce,  po  czym  włożyła 

żakiet i kapelusz. 

background image

—  Dzięki,  stokrotne  dzięki!  Nigdy  tego  nie  zapomnę!  — 

szepnęła. 

Bessie  skinęła  głową,  a  Róża  otworzyła  cichutko  drzwi  i 

wyśliznęła  się  na  korytarz.  Nie  miała  jednak  zamiaru  pozostawić  w 

tym  domu  Marty  Preller.  Marta,  stosując  się  do  wskazówek  Róży, 

padła  w  swoim  pokoju  na  kanapę  i  udawała  śmiertelne  znużenie. 

Służąca  nakryła  ją  kołdrą,  a  widząc,  że  dziewczyna  śpi,  wyszła  z 

pokoju i zamknęła za sobą drzwi. 

Zaledwie Marta została sama, gdy wyciągnęła spiesznie zza gorsu 

kartkę Róży i przeczytała: 

Wpadłyśmy  w  ręce  handlarzy  żywym  towarem,  którzy  sprzedali 

nas  do  tego  ohydnego  domu.  Mam  nadzieję,  że  uda  mi  się  uratować 

nas  obie.  Proszę  się  przebrać  w  ubranie  podróżne  i  czekać  na  mnie. 

Niech pani udaje śpiącą i w żadnym razie nic nie pije. Proszę zabrać 

ze  sobą  pieniądze  lub  przedmioty  wartościowe,  które  łatwo  można 

nosić. Resztę zostawić. 

Marta z przerażeniem rozejrzała się wokoło. 

— A to banda łajdaków! Od razu przeczuwałam, że pani Petri to 

ścierwo.  No,  że  mną  nie  dadzą  sobie  tak  łatwo  rady,  jak  zacznę  się 

drzeć  na  całe  gardło,  to  się  wszyscy  zlecą.  Niechby  mnie  te  dranie 

spróbowały  dotknąć  —  myślała,  nie  mając  o  tym  pojęcia,  jakich 

środków  używa  się  w  tym  domu,  aby  oporne  ofiary  zmusić  do 

uległości. 

Ogarnął ją jednak lęk, więc szybko przebrała się. Ukryła na piersi 

swoje  oszczędności,  po  czym  zamknęła  walizki  na  klucz  i  schowała 

background image

kluczyki.  Zachowywała  się  przy  tym  bardzo  cicho,  w  obawie,  żeby 

ktoś nie nadszedł. Potem znowu położyła się na kanapie i naciągnęła 

kołdrę po uszy, aby nikt nie zobaczył, że zdążyła się przebrać. Leżała 

bez ruchu, nadsłuchując, czy nie dosłyszy jakichś kroków. 

Po  chwili  ktoś  ostrożnie  otworzył  drzwi.  Marta  otworzyła  oczy  i 

ujrzała  na  progu  Różę.  Szybko  zerwała  się  z  miejsca  i  podbiegła  do 

towarzyszki niedoli. 

Róża podała jej okrycie i sama włożyła jej kapelusz na głowę. 

—    Prędko,  prędko,  chodźmy  stąd...  I  niech  pani  zachowuje  się 

jak  najciszej,  inaczej  będziemy  zgubione...  —  szepnęła  Róża, 

pociągając za sobą Martę. 

Rezolutna dziewczyna poddała się zupełnie jej woli. Skradały się 

na  palcach,  po  czym  wyszły  na  pokryte  dywanami  schody.  Z  salonu 

słychać  był  gwar  i  śmiech,  a  z  dołu,  gdzie  mieściła  się  kuchnia, 

dobiegał  również  szmer  zmieszanych  głosów  kobiecych.  Dziewczęta 

zbiegły na parter i pełne trwogi dotarły wreszcie do sieni. Ręce Róży 

drżały tak silnie, że ledwie zdołała wsunąć klucz do zamku.  

Nareszcie jej się udało. Drzwi otworzyły się bezgłośnie, po czym 

również  cicho  zamknęły  się  za  uciekinierkami.  Świeże  powietrze 

owionęło ich twarze. Pobiegły prędko do furtki, którą Róża otworzyła. 

Pozostawiła  klucz  w  zamku,  zatrzasnęła  furtkę...  Obie  dziewczyny 

odetchnęły... Nareszcie odzyskały wolność... 

—  Jesteśmy ocalone! Ocalone! — wykrzyknęła Róża i, płacząc z 

radości pociągnęła za sobą Martę. 

background image

Biegły teraz przed siebie, w kierunku białej figury, która z daleka 

wyłaniała się z ciemności. Wokoło nie widać było żywej duszy. Róża 

starała  się  iść  w  tym  kierunku,  z  którego  przywiózł  je  samochód. 

Biegły  wciąż  w  milczeniu,  aż  wreszcie  znalazły  się  w  bardziej 

ruchliwej  dzielnicy.  O  tej  porze  jednak  i  tutaj  spotkały  niewielu 

przechodniów. Przemknęły obok posterunku policji, lecz Róża prędko 

pociągnęła za sobą Martę. Pamiętała dokładnie wszystkie wskazówki 

Bessie  i  starała  się  przejść  niepostrzeżenie  obok  policjanta,  tak  jak 

gdyby miała nieczyste sumienie. 

Szły spiesznie, nie oglądając się za siebie, aż wreszcie po upływie 

pół  godziny  znalazły  się  nagle  na  bulwarach  nadbrzeżnych.  Przed 

oczyma ich rozpościerały się szerokie, szumiące wody Rio de la Plata. 

Róża  przystanęła  i  odetchnęła  z  ulgą,  po  czym  wzniosła  ręce  ku 

niebu. 

—  Dzięki Ci Ojcze Niebieski — szepnęła — pomagaj nam dalej 

Wielki Boże! 

Oczy  jej  napełniły  się  łzami,  które  wolno  staczały  się  po 

policzkach.  Powoli  zaczęła  się  uspokajać  po  przebytym  wstrząsie. 

Teraz  i  Marta  odzyskała  mowę.  I  ona  łkała  cichutko,  starając  się 

opanować wzruszenie. 

—  Oj, niechże mi pani powie, panno Różyczko, skąd pani wzięła 

ten klucz? Jak się to stało, żeśmy mogły zwiać? — pytała. 

Róża opowiedziała jej, jak podsłuchała rozmowę, prowadzoną po 

hiszpańsku i jak potem zdołała się porozumieć z Bessie Hollwood. 

—  Bez pomocy Bessie byłybyśmy stracone. 

background image

—    A  to  banda  łajdaków,  a  to  szelmy  —  wołała  Marta  —  a  co 

najgorzej, żeśmy nie mogły zabrać naszych manatków! 

—  To jeszcze nie najgorsze. Co mnie najbardziej martwi, to fakt, 

że nie mamy paszportów. 

—  O  Jezu!  O  tym  nie  pomyślałam  nawet.  Cóż  my  teraz 

poczniemy w tym strasznym kraju? 

—  Na razie nie  wiem.  W każdym  razie uniknęłyśmy okropnego 

niebezpieczeństwa,  a  to  już  bardzo  wiele.  Pan  Bóg  nam  jakoś 

dopomoże. Nie możemy jednak stać tutaj dłużej, żeby nikt nie zwrócił 

na  to  uwagi.  Chodźmy  dalej,  dostaniemy  się  do  centrum  miasta.  To 

już blisko, widzę tam tyle świateł... Dom seniory znajduje się zapewne 

na  przedmieściu  Buenos  Aires.  Bóg  wie,  jak  spędzimy  tę  noc.  Bez 

paszportu nie możemy iść do żadnego hotelu.  Na szczęście jest ciepło 

na  dworze.  Zanim  nie  rozmówimy  się  w  konsulacie,  nie  będę  miała 

odwagi  wejść  do  jakiegokolwiek  domostwa.  Chodźmy  Marto. 

Musimy  się  śpieszyć,  żeby  nas  nie  zatrzymał  jaki policjant,  który  by 

mógł nas zaaresztować, bo nie mamy dowodów. 

—  Jezus Maria! 

Ruszyły  spiesznie  w  kierunku  świateł  i  wydostały  się  z 

przedmieścia Belgrano, gdzie znajdował się dom seniory Morbidy, do 

bardziej ożywionej dzielnicy. Wędrowały bardzo długo, aż nagle, gdy 

prawie już opadły z sił, stanęły na dworcu kolejowym. 

Róża odetchnęła z ulgą. 

—  Chwała  Bogu,  teraz  będziemy  miały  się  gdzie  schronić! 

Jesteśmy  na  dworcu  i  przepędzimy  spokojnie  noc  w  jednej  z 

background image

poczekalni.  W  tej  chwili  przyjechał  właśnie  jakiś  pociąg.  Musimy 

udać,  żeśmy  przyjechały  i,  że  chcemy  poczekać  na  jeden  z  rannych 

pociągów. Wtedy nikt nie zwróci na nas uwagi... 

Marta, pełna wdzięczności, ujęła Różę za rękę. 

—  Oj, panno Różyczko, ja zawsze wmawiałam sobie, że zjadłam 

wszystkie rozumy i jestem o wiele zaradniejsza i sprytniejsza od pani. 

A tymczasem okazuje się, że bez pani pomocy zginęłabym marnie w 

tym mieście. 

Poszukały  poczekalni  i  weszły  tam,  śmiertelnie  znużone  długą 

wędrówką i wszelkimi przeżyciami dnia. Goniąc ostatkiem sił, zajęły 

miejsce  przy  jednym  ze  stolików.  Rade  były,  że  znalazły  dach  nad 

głową i że na razie nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Gdy zbliżył 

się  do  nich  kelner,  zamówiły  sobie  kawę.  Róża  mówiła  z  nim  po 

hiszpańsku  i  spytała,  czy  może  do  rana  siedzieć  w  poczekalni. 

Powiedziała,  że  ma  zamiar  odjechać  rannym  pociągiem  i  chciałaby 

sobie zaoszczędzić wydatku na hotel... 

Kelner wysłuchawszy jej, skinął głową. 

—  Tutaj całą noc jest otwarte. Ale niech seniority usiądą dalej w 

kącie, na kanapce, tam będzie o wiele wygodniej i można się oprzeć i 

wypocząć. 

I zaniósł kawę na wskazane miejsce. 

Ta  usłużność  i  troskliwość  poczciwego  kelnera  wzruszyła 

dziewczęta  do  tego  stopnia,  że  poczuły  napływające  do  oczu  łzy. 

Teraz dopiero pojęły, jak bardzo były znużone i zdenerwowane. 

background image

Wypiły  kawę,  żeby  się  trochę  ogrzać.  A  potem  przytuliły  się  do 

siebie, jak dwa bezdomne, zbłąkane ptaki, nie wiedząc jaki los czeka 

je  w  tym  obcym  kraju.  W  pełni  świadomości  swego  bezpieczeństwa 

zasnęły  i  przez  kilka  godzin  spały.  Nie  były  one  jedynymi  osobami, 

które  spędzały  noc  w  poczekalni.  Przy  stolikach  siedziało  wielu 

pasażerów,  przeważnie  pogrążonych  we  śnie.  W  sali  roznosił  się 

zapach  potraw  i  dymu.  Nikt  nie  zwracał  uwagi  na  dwie  jasnowłose, 

przyzwoicie ubrane dziewczyny, wtulone w róg kanapki. 

W  poczekalni  znajdowali  się  przeważnie  mężczyźni;  jakaś 

niemłoda kobieta w towarzystwie dwunastoletniej dziewczynki i jakaś 

gruba,  niechlujnie  odziana  staruszka,  były  oprócz  Róży  i  Marty 

jedynymi  kobietami,  które  spędzały  tę  noc  na  dworcu.  Wygląd 

mężczyzn  nie  budził  zbytniego  zaufania,  były  to  dziwne  postacie 

robiące wrażenie szumowin społecznych.  

Nikt  z  obecnych  nie  był  odpowiednim  towarzystwem  dla  Róży 

Rietberg,  ani  też  dla  uczciwej,  pracowitej  Marty.  A  jednak,  kiedy 

dziewczęta od czasu do czasu otwierały zaspane oczy, rozglądając się 

po  mrocznej  poczekalni,  gdy  widziały  drzemiących  pasażerów  i 

znużonego  kelnera,  siedzącego  przy  bufecie,  wówczas  doznawały 

poczucia  zupełnego  bezpieczeństwa  i  spokoju;  wszystko  wydawało 

się  im  niczym  w  porównaniu  z  tym,  co  przeżyły.  Zostały  przecież 

ocalone od czegoś najgorszego, co mogło je spotkać. 

Tak minęła noc. Oznajmiono odjazd pierwszego rannego pociągu. 

W  ciszę  zaspanej  poczekalni  wpadł  donośny  głos  urzędnika 

kolejowego, który zawołał:  

background image

— Rosario! 

Róża  wzdrygnęła  się  i  otrząsnęła  ze  snu.  Rosario!  Tam  przecież 

bawił  obecnie  Werner  Wendland,  nie  przeczuwając  tego,  co  się  jej 

przytrafiło.  Och,  gdyby  wiedział,  wówczas  na  pewno  przybyłby 

bezzwłocznie  na  pomoc!  A  w  Rosario  mieszkała  przecież  także  jej 

ciotka. Czy  nie  byłoby  najrozsądniej,  gdyby  od  razu  wsiadła  do tego 

pociągu  i  udała  się  do  Rosario,  żeby  poprosić  ciotkę  o  pomoc  i 

opiekę? 

A  jeżeli  nie  krewną,  to  Wernera  Wendlanda?  Nie,  nie!  Zadrżała, 

przejęta lękiem. Nie, za żadną cenę nie mogła zwrócić się do Wernera 

Wendlanda, nie mogła mu wyznać, dokąd ją zwabiono, skąd uciekła. 

Przebywała  wprawdzie  tylko  kilka  godzin  w  domu  seniory,  lecz  sam 

fakt,  że  jakiś  czas  tam  spędziła,  wzbudzał  w  niej  uczucie  wstydu  i 

grozy...  Nie  mogła  o  tym  powiedzieć  Wernerowi.  A  przy  tym  nie 

chciała mu się stać ciężarem. On sam objął nowe stanowisko, musiał 

przywyknąć  do  zmienionych  warunków  otoczenia.  Nie  chciała  mu 

przeszkadzać. 

A do ciotki? Czyż mogła po tym okropnym przejściu zwrócić się 

do  niej?  Nie!  nie!  Róża  ocknęła  się  z  zadumy  i  spojrzała  na  śpiącą 

towarzyszkę niedoli. Nie mogła przecież opuścić teraz Marty Preller, 

która  by  sama  nie  dała  sobie  rady.  Musiała  tu  zostać,  choćby  przez 

wzgląd na Martę. Postanowiła, że z nią razem uda się do niemieckiego 

konsula i poprosi go o radę i opiekę. Chodziło przede wszystkim o to, 

żeby pomógł im odzyskać rzeczy i dowody osobiste. 

Dotknęła ramienia Marty. 

background image

—   Marto, niech pani  się  obudzi. Musimy  stąd  wyjść.  Będziemy 

udawały, że wyjeżdżamy jednym z rannych pociągów. 

Marta  przeciągnęła  się  i  podniosła  na  Różę  zaspane  oczy.  Przez 

ostatnich kilka godzin spała bardzo mocno. 

—    Zamówimy  sobie  teraz  gorącą  kawę  i  trochę  pieczywa,  żeby 

nam  nie  zbrakło  sił.  Potem  pójdziemy  do  umywalni  i  ogarniemy  się 

trochę.  Musimy  wywrzeć  na  konsulu  dobre  wrażenie,  od  tego  zależy 

bardzo wiele. 

Marta  zgodziła  się  na  wszystko.  W  chwilę  potem  podano 

dziewczętom  świeżą,  gorącą  kawę.  Miała  wstrętny  smak,  lecz 

dziewczęta  wrzuciły  do  niej  cukier  i  zjadły  kilka  bułeczek,  żeby  się 

pokrzepić. 

Po śniadaniu zamierzały opuścić salę, aby się udać do umywalni. 

W  chwili  jednak,  gdy  otworzyły  drzwi,  chcąc  wyjść  na  peron,  Róża 

pociągnęła  szybko  Martę  do  wnętrza  i  spiesznie  zamknęła  drzwi. 

Marta spojrzała przestraszona w śmiertelnie bladą twarz Róży. 

—  Co się stało, panno Różyczko? 

—    Na  peronie...  Petri...  oboje...  a  z  nim  tych  dwóch  panów, 

którzy  stale  przebywali  z  nimi  podczas  podróży.  Przeszli  wszyscy 

koło drzwi, pytając konduktora, o pociąg do Santa Fe. Chwała Bogu, 

że  nas  nie  spostrzegli.  Poczekajmy  jeszcze  kilka  minut,  dopóki  nie 

wejdą na peron. Chcą widocznie jechać do Santa Fe. Dobrze, żem się 

o  tym  dowiedziała,  powiem  to  konsulowi.  Musi  poczynić  wszelkie 

kroki,  żeby ująć  tę szajkę zbrodniarzy,  którzy mogliby jeszcze wiele 

dziewcząt wtrącić w nieszczęście. Czy pani sobie przypomina, że pan 

background image

Petri  zaangażował  jeszcze  dwie  biuralistki?  Zapewne  i  one  zostały 

sprowadzone  tutaj  pod  fałszywym  pozorem.  A  ci  dwaj  panowie, 

którzy przebywali wciąż w towarzystwie państwa Petri, na pewno nie 

są  dyrektorami  teatru.  Jakie  szczęście,  że  państwo  Petri  nas  nie 

widzieli,  gotowi  byli  jeszcze  zwrócić  się  do  policji,  żeby  nas 

aresztowała. Boję się po prostu pomyśleć o tym... 

—  A  swoją  drogą,  to  by  dopiero  oczy  wybałuszyli,  jakby  nas 

zobaczyli. O raju, żebym to ja mogła kiedy porachować się z nimi, to 

by chyba nie doliczyli własnych kości! 

I oczy Marty zabłysnęły oburzeniem i gotowością do walki. Róża 

znowu  otworzyła  ostrożnie  drzwi  i  wyjrzała  na  peron,  lecz  nie 

zobaczyła nigdzie państwa Petri. Dziewczęta, rozglądając się wokoło, 

przeszły do umywalni, gdzie się trochę odświeżyły i poprawiły ubiór i 

uczesanie.  Nie  śpieszyły  się,  gdyż  wiedziały,  że  o  tak  wczesnej 

godzinie na pewno nie zastaną jeszcze konsula. 

Po wyjściu z umywalni, Róża zapytała Martę: 

—  Ile pani ma pieniędzy, panno Marto? 

—  Około stu pięćdziesięciu marek. Całe szczęście, że seniora nie 

zabrała  mi  tego.  Byłaby  nam  z  pewnością  odebrała  wszystko,  gdyby 

wiedziała, że mamy trochę pieniędzy. A ile pani ma, panno Różo? 

—  Przeszło  sto  marek.  Posiadam  ponadto  trochę  biżuterii  po 

matce.  Naturalnie  nie  chciałabym  jej  sprzedawać.  Przez  jakiś  czas 

będziemy  się  mogły  utrzymać,  a  potem  znajdziemy  może  jakieś 

zajęcie. 

Marta westchnęła. 

background image

—  Bogiem, a prawdą, to niechętnie wydaję te kilka groszy, od ust 

sobie  odejmowałam,  żeby  je  zaoszczędzić.  Ale  spodziewam  się,  że 

znajdziemy pracę, jak tylko odbierzemy nasze paszporty i walizki. 

Róża,  pełna  troski,  patrzyła  w  przyszłość,  nie  chciała  jednak 

odbierać nadziei Marcie. 

Dziewczęta  wyszły  na  szeroki  placyk,  znajdujący  się  przed 

dworcem.  Róża  zbliżyła  się  do  jakiegoś  urzędnika,  stojącego  przy 

wyjściu  i  zapytała  go  o  adres  konsulatu.  Urzędnik  nie  mógł  jej 

poinformować, lecz poradził, aby zwróciła się do któregoś z szoferów. 

Przed  dworcem  stał  długi  szereg  taksówek.  Róża  ujęła  Martę  pod 

ramię i podeszła z nią do jednej z nich.  

Kierowcy  chętnie  udzielili  wszelkich  wyjaśnień,  ładnym, 

jasnowłosym  dziewczętom,  a  jeden  zwrócił  się  nawet  żartobliwie  do 

Róży,  czy  nie  ma  ich  zawieźć  do  konsulatu.  Róża  podziękowała, 

mówiąc, że ona i jej towarzyszka są zbyt ubogie, aby sobie pozwolić 

na jazdę taksówką. 

Ruszyły obie  w drogę, przy czym jeszcze kilka razy Róża pytała 

przechodniów,  którędy  ma  iść.  Nie  śpieszyły  się,  wiedząc,  że  jest 

jeszcze bardzo wcześnie. Szły przez piękne, szerokie ulice, przystając 

co chwila przed wspaniałymi wystawami sklepowymi. Marta, słysząc 

wokoło siebie obcy język, ściskała niespokojnie rękę Róży, a wreszcie 

rzekła, pełna zwątpienia: 

—    Co  bym  ja  tu  poczęła  sama  jedna.  Wydaje  mi  się,  że  nagle 

stałam  się  głuchoniema.  Nie  rozumiem  ani  słowa,  a  gdybym  się 

odezwała do kogo, to by i mnie nikt nie zrozumiał. Jakie to szczęście, 

background image

że  jestem  z  panią.  Dawniej,  to  mi  się  zdawało,  że  jestem  o  wiele 

mądrzejsza, a teraz dopiero pojęłam, żem ciemna jak tabaka w rogu. 

—  Nie, panno Marto, wcale pani nie jest „ciemna", tylko nie zna 

pani  języka  hiszpańskiego.  Jeżeli  pani  spędzi  dłuższy  czas  w  tym 

kraju, to go się pani z łatwością nauczy. 

Dziewczęta szły dalej przez ożywione ulice, podziwiając piękność 

nieznanego im miasta. Wreszcie stanęły przed konsulatem niemieckim 

i  weszły  na  górę.  Zapytały  o  pana  konsula  i  dowiedziały  się,  że 

przyjęcie interesantów rozpocznie się za pół godziny. 

—  Czy możemy poczekać, aż nadejdzie? — spytała Róża. 

—    Oczywiście.  Lecz  mogą  panie  także  przedstawić  całą  sprawę 

jednemu z urzędników. 

Róża  rozejrzała  się  wokoło,  patrząc  na  zebranych.  Byli  to 

przeważnie młodzi ludzie. Rumieniąc się, odpowiedziała, że musi się 

rozmówić osobiście w bardzo pilnej sprawie z panem konsulem. 

— Niech pani w takim razie poczeka — rzekł jeden z urzędników. 

Dziewczęta  przeszły  do  poczekalni,  gdzie  zajęły  miejsca. 

Siedziały,  pełne  niepokoju,  i  czekały.  Minęła  długa  godzina,  zanim 

zjawił się konsul, do którego gabinetu zostały wpuszczone. 

Konsul  ogarnął  badawczym,  przenikliwym  spojrzeniem  obie 

dziewczyny,  po  czym  jakby  wiedziony  właściwym  wyczuciem, 

pochylił się w ukłonie przed Różą. 

—  Czym mogę paniom służyć? — zagadnął.  

Róża zebrała się na odwagę. 

background image

—  Z góry pana przepraszam, że będę zmuszona zająć panu dużo 

czasu, lecz pragnę panu opowiedzieć wszystko bardzo dokładnie, aby 

pan mógł nas zrozumieć. Jesteśmy samotne i opuszczone dziewczęta, 

które  nie  wiedzą,  co  począć  w  tym  obcym  kraju.  Posiadamy 

wprawdzie trochę pieniędzy, które nam przez jakiś czas wystarczą na 

utrzymanie,  lecz  zabrano  nam  paszporty,  a  przy  tym  zmuszone 

byłyśmy  ratować  się  ucieczką,  więc  nie  wzięłyśmy  ze  sobą  naszych 

rzeczy. 

Konsul  spoglądał  z  widocznym  zainteresowaniem  w  bladą, 

drgającą  twarz  Róży;  spostrzegł  natychmiast,  że  dziewczyna  jest 

głęboko  wstrząśnięta.  Słuchając  jej  ostatnich  słów,  zerwał  się  z 

miejsca, niezmiernie zdumiony. 

—  Panie  ratowały  się  ucieczką?  Zabrano  paniom  paszporty? 

Dlaczego? Proszę mi wszystko jaśniej wytłumaczyć... 

—  Zwabiono  nas  do  Argentyny,  pod  pretekstem,  że  mamy  tu 

otrzymać posady. Wpadłyśmy w ręce handlarzy żywym towarem, lecz 

udało  się  nam  natychmiast  zbiec  z  tego  domu,  do  którego  nas 

zawieziono.  To  jedynie  ocaliło  nas  od  najstraszniejszej  rzeczy,  jaka 

może spotkać kobietę. Proszę bardzo, niech pan nas wysłucha... 

Sposób  zachowania  Róży,  jej  wytworne  obejście,  a  także  jej 

piękne,  jasne  oczy  wywarły  na  konsulu  jak  najlepsze  wrażenie. 

Przysunął obu dziewczętom krzesła, po czym sam usiadł. 

—    Proszę,  niech pani  mi  wszystko  opowie.  Moim  obowiązkiem 

jest  wysłuchać  wszystkiego.   Będę  się  starał,  w miarę  możności, 

pomóc paniom... 

background image

Róża  w  zwięzłych  słowach  opowiedziała  konsulowi,  w  jaki 

sposób  państwo  Petri  zaangażowali  ją  samą  i  Martę  Preller. 

Wspomniała  również,  że  właścicielka  biura  pośrednictwa  pracy 

zasięgnęła w jej obecności informacji o państwu Petri, że telefonowała 

w  tej  sprawie  do  jakiegoś  radcy  i  profesora.  Róża  wyraziła 

przypuszczenie,  że  udzielone  informacje  były  zapewne  jakimś 

oszukańczym  manewrem  ze  strony  jej  rzekomych  chlebodawców.  W 

każdym  razie  ona,  jak  też  i  pośredniczka  uwierzyły  doskonałym 

referencjom. 

Następnie  dziewczyna  podzieliła  się  z  konsulem  swymi 

spostrzeżeniami,  które  poczyniła  podczas  podróży,  nadmieniając,  że 

obecnie  przedstawiają  się  jej  one  w  zupełnie  innym  świetle.  Opisała 

dokładnie  podróż  do  Buenos  Aires.  Mówiła,  że  była  wprawdzie 

bardzo  zdziwiona,  gdy  pan  Petri  z  dwiema  biuralistkami  odjechał  w 

przeciwnym kierunku, lecz, dodała przy tym, że nawet w owej chwili 

nie podejrzewała jeszcze niczego złego. 

—  Samochód  ruszył.  Nie  wiem  dokładnie  w  jakiej  dzielnicy 

znajduje  się  ów  dom,  do  którego  nas  zawieziono,  przypuszczam 

jednak,  że  na  jakimś  przedmieściu,  gdyż  jazda  trwała  bardzo  długo. 

Mijałyśmy  coraz  cichsze  ulice,  coraz  gorzej  oświetlone.  Raz  tylko 

samochód,  przejeżdżał  obok  bulwarów  nadbrzeżnych,  a  wtedy 

ujrzałam Rio de la Plata. Zauważyłam przy tym, że jedziemy przeciw 

prądowi  rzeki.  Wreszcie  zatrzymałyśmy  się  przed  jakimś  samotnym 

domem, jedynym zresztą na całej ulicy. 

background image

I  Róża  opisała  placyk  i  skwer,  na  którym  bielała  wśród  mroku 

nocy wysoka figura z marmuru. 

Konsul słuchał z uwagą opowiadania dziewczyny i rzekł nagle.  

— Zawieziono panie niewątpliwie do Belgrano! Sam kilkakrotnie 

przejeżdżałem  samochodem  koło  tego  placyku.  Proszę,  niech  pani 

mówi dalej... 

Róża,  czerwieniąc  się  i  blednąc  ze  wzburzenia  i  wstydu, 

opowiedziała  wszystko,  co  ona  i  Marta  przeżyła  w  domu  seniory 

Morbidy.  Gdy  wymieniła  po  raz  pierwszy  nazwisko  seniory,  oczy 

konsula  zabłysły.  Róża  ciągnęła  dalej  swoją  opowieść,  nie  pomijając 

żadnego  szczegółu.  Wreszcie  doszła  do  miejsca,  gdy  obie  z  Martą 

opuściły szczęśliwie ów ohydny dom. 

Gdy  skończyła,  konsul  milczał  przez  chwilę,  spoglądając  z 

gorącym  współczuciem  na  dziewczęta.  Wreszcie  przemówił  z 

powagą. 

—    Mogą  panie  dziękować  Bogu  i  owej  służącej,  która  ułatwiła 

paniom ucieczkę. 

Oczy Róży zwilgotniały od łez. 

—    O,  panie  konsulu,  póki  żyć  będę,  nie  zapomnę  szlachetnej 

Bessie  Hollwod.  Cóż  byśmy  poczęły  bez  jej  pomocy.  Dziękowałam 

Bogu,  gdyśmy  się  dzisiejszej  nocy  znalazły  na  wolności,  choć 

zostałyśmy bez dachu nad głową, samotne w tym obcym kraju... 

Konsul  nie  odrywał  oczu  od  delikatnej,  bladej  twarzyczki 

dziewczęcej. 

background image

—  Teraz  pani  sama  widzi,  jak  niebezpiecznie  jest  dla  kobiety 

wyruszać w tak daleką podróż, ile zasadzek zewsząd na nią czyha... 

Róża ciężko westchnęła. 

—  Nie  miałam  innego  wyjścia,  panie  konsulu.  Bardzo  ważne 

powody  skłoniły  mnie  do  wyjazdu.  Spodziewałam  się  przy  tym,  że 

znajdę  tu  w  najgorszym  razie  pomoc  i  opiekę  krewnej  mego  ojca. 

Wyjechała ona już przed wielu laty do Argentyny i mieszka obecnie w 

Rosario. Nie korespondowałam z nią wprawdzie i nawet jej osobiście 

nie  znam,  lecz  myśl,  że  mieszka  w  tym  kraju,  była  mi  pewnego 

rodzaju pociechą. Muszę jednak przyznać, że wolałabym nie zwracać 

się  do  mej  ciotki,  gdyż  nie  wiem  w  jakich  żyje  warunkach.  Nie 

chciałabym  nikomu  być  ciężarem,  a  nie  wiem,  czy  moja  obecność 

byłaby  dla  niej  pożądana.  Mam  ochotę  do  pracy,  chciałabym  pójść 

między  ludzi  i  zarabiać  sama  na  swoje  utrzymanie.  Nie  lękam  się 

żadnej roboty, gotowa jestem podjąć się choćby najniższych posług... 

—  A jakie posiada pani kwalifikacje? 

—    Znam  gruntownie  język  francuski  i  angielski,  również  nieźle 

włoski  i  hiszpański.  Śpiewam  trochę,  gram  biegle  na  fortepianie,  a 

poza  tym  skończyłam  również  szkołę  średnią.  Potrafię  zająć  się 

domem, umiem szyć, gotować, prasować, piec ciasto, sprzątać... Jeżeli 

nie  znajdę  innej  posady,  to  chętnie  zostanę  służącą.  A  panna  Preller 

jest wykwalifikowaną pokojówką. Ma doskonałe świadectwa, których 

ja  nie  posiadam,  gdyż  nigdy  jeszcze  nie  pracowałam  na  posadzie. 

Ach, panie konsulu, może mógłby nam pan dopomóc przy znalezieniu 

background image

jakiegokolwiek  zajęcia!  Obie  pragniemy  uczciwie  zarabiać  na 

kawałek chleba... 

Konsul pełen zadumy spoglądał na Różę. Cóż to była za dzielna, 

szlachetna, dziewczyna! 

—  Czy nie posiada pani majątku? — spytał. 

—  Rodzice  moi  pozostawili  mi  znaczny  majątek,  toteż  do 

niedawna  żyłam  wraz  z  moim  opiekunem  i  jego  żoną  z  odsetek  od 

owego kapitału. Straciłam wszystko po wojnie. Obecnie jestem ubogą, 

posiadam zaledwie około stu marek i trochę biżuterii, która pozostała 

mi  z  lepszych  czasów.  Klejnoty  te  przedstawiają  zapewne  wartość 

kilkuset  marek,  lecz  nie  chciałabym  ich  sprzedawać,  gdyż  stanowią 

jedyną pamiątkę po mojej matce. 

—  Czy ma pani przy sobie te pieniądze i biżuterię, czy zostawiła 

je pani w walizce? 

—  Nie,  nosiłam  je  zawsze  przy  sobie.  Panna  Preller  zabrała 

również  swoje  całe  oszczędności,  które  wynoszą  około  stu 

pięćdziesięciu  marek.    Ach,  panie  konsulu,  gdyby  pan  zechciał  nam 

dopomóc!... 

Konsul  spojrzał  w  oczy  dziewczyny,  które  wyrażały  błagalną 

prośbę. 

—  Na wszystko znajdzie się rada. Na razie musimy się postarać o 

odebranie  paszportów.  Zdaje  się,  że  to  pójdzie  nam  stosunkowo 

najłatwiej.  Trudniej  będzie  odzyskać  rzeczy,  gdyż  pani  Morbida  na 

pewno  nie  zechce  ich  wydać.  Poniosła  zapewne  wszelkie  koszta 

podróży i będzie się domagała odszkodowania... 

background image

Dziewczęta  spoglądały  z  przerażeniem  na  konsula,  który 

uśmiechnął się do nich, pragnąc je uspokoić. 

— Proszę się nie martwić. Spróbujemy pobić ją jej własną bronią. 

Nazwisko seniory nie jest mi obce, nieraz już o niej słyszałem. Kilka 

razy  już  władze  były  na  jej  tropie,  lecz  zawsze  potrafiła  się  jakoś 

wymknąć.  Nic  w  tym  zresztą  dziwnego,  skoro,  jak  twierdzi  Bessie 

Hollwood, seniora przekupuje policję. Tym  razem jednak nie uda się 

jej  uniknąć  wymiaru  sprawiedliwości.  Jej  pomocnicy  również  będą 

aresztowani. 

—  Oni  pojechali  właśnie  do  Santa  Fe,  panie  konsulu  —  rzekła 

Róża i opowiedziała skąd o tym wie. 

—  O,  doskonale,  ucieszył  się  konsul.  Należy  natychmiast 

przedsięwziąć wszystkie kroki, żeby  całe towarzystwo znalazło się  w 

bezpiecznym  zamknięciu.  A  co  będę  tylko  mógł  uczynić  dla  pań,  to 

uczynię. Zajmę się losem pań i postaram się pomyślnie  załatwić całą 

sprawę.  Przede  wszystkim  muszę  panie  umieścić  w  jakimś 

bezpiecznym  miejscu,  a  potem  zaczniemy  szukać  posady.  Nie  wiem 

naturalnie,  czy  tak  prędko  znajdę  coś  odpowiedniego,  lecz  sądzę,  że 

coś  się  trafi,  zwłaszcza,  że  panie  żadną  pracą  nie  pogardzą.  Na  razie 

napiszę  list  polecający  do  pewnej  mojej  znajomej,  która  jest  tutaj 

właścicielką  małego,  skromnego  pensjonatu.  Tam  mogą  panie 

zamieszkać,  tym  bardziej,  że  ceny  są  bardzo  niskie.  Dostaną  panie 

pokój  z  całkowitym  utrzymaniem.  U  niej  proszę  zaczekać  na 

wiadomości ode mnie. 

background image

Teraz  Róża  nie  mogła  już  dłużej  opanować  wzruszenia. 

Odetchnęła z ulgą, a z oczu jej polały się strumieniem gorące łzy. 

—  Dziękuję  panu,  ach,  dziękuję  panu  z  całego  serca,  panie 

konsulu! — zawołała z uniesieniem. 

—    Nie  ma  za  co,  to  przecież  mój  obowiązek.  W  tym  wypadku 

spełniam go tym chętniej, że mam do czynienia z tak miłą osóbką jak 

pani.  Na  moim  stanowisku  nauczyłem  się  rozróżniać i  oceniać  ludzi. 

Fakt,  że  pani  nie  opuściła  w  nieszczęściu  swej  towarzyszki  niedoli, 

przemawia ogromnie na pani korzyść. 

—  Ależ,  panie  konsulu,  każdy  na  moim  miejscu  uczyniłby  to 

samo. 

—    Podoba  mi  się  właśnie,  że  pani  to  w  ten  sposób  ujmuje  — 

odparł z uśmiechem konsul. 

Po chwili przeprosił Różę i zajął się sporządzaniem dla niej i dla 

Marty  tymczasowego  dowodu  osobistego,  który  miał  służyć  jako 

legitymacja.  Napisał  również  list  polecający  do  właścicielki 

pensjonatu. 

—  Woźny  z  konsulatu  odprowadzi  panie  potem  do  mojej 

znajomej — rzekł. 

Podczas,  gdy  urzędnik  wystawiał  legitymacje,  konsul  dawał 

dziewczętom  dokładne  wskazówki,  jak  powinny  się  zachowywać  w 

najbliższym czasie. 

—  Najlepiej, żeby panie w ogóle nie ruszały się z domu, dopóki 

nie  prześlę  paniom  wiadomości.  Proszę  w  żadnym  razie  z  nikim 

obcym  nie  wychodzić.  W  pensjonacie  będą  panie  pod  dobrą  opieką, 

background image

mogą się panie niczego nie lękać. Niech panie nie upadają na duchu, 

nawet  w  tym  wypadku,  gdybym  przez  kilka  dni  nie  dawał  znaku 

życia.  Nie  zapomnę  o  paniach  i  natychmiast  zajmę  się  całą  sprawą, 

tym bardziej, że sam pragnę wejść w paradę pani Morbidzie. A więc, 

uszy do góry, wszystko będzie dobrze! 

Róża i Marta ze łzami podziękowały konsulowi. Przestały się już 

czuć tak bezgranicznie opuszczone. W chwilę później wyszły razem z 

woźnym. 

 

Dla  pani  Stibbe,  właścicielki  pensjonatu,  list  konsula  był 

wystarczającym  poleceniem,  toteż  bardzo  uprzejmie  przyjęła 

dziewczęta. Przeznaczyła dla nich mały, lecz czyściutki pokoik, który 

miały wspólnie zajmować, i nie dręczyła ich zbytecznymi pytaniami. 

Gdy  Róża  i  Marta  znalazły  się  w  swoim  pokoiku, padły  sobie  w 

objęcia  i  uściskały  się  serdecznie.  Obie  teraz  dopiero  poczuły 

śmiertelne  znużenie.  Uspokoiły  się  zupełnie, przekonawszy  się,  że  w 

tym  domu  drzwi  były  zaopatrzone  w  zwykłe  zamki  i  posiadały 

normalne  klamki.  Mogły  się  zamknąć  na  klucz  i  bez  obawy 

wypoczywać. 

Spały  mocno  przez  kilka  godzin,  po  czym  zeszły  na  dół  do 

jadalni, gdzie podano im skromny, lecz smaczny posiłek. Zapłaciły za 

trzy  dni  z  góry,  a  pani  Stibbe  przyjęła  od nich  zapłatę  w  niemieckiej 

walucie.  Obliczyły,  że  posiadana  gotówka  powinna  im  była 

wystarczyć na cały miesiąc. 

background image

Marcie krajało się serce, gdy myślała o tym, że musi wydać swoje 

drobne oszczędności, lecz niepodobna było tego uniknąć, zwłaszcza w 

wypadku, gdyby w najbliższym czasie nie znalazła pracy. 

— Ale chyba trafi nam się jakieś miejsce, prawda panno Różo? — 

mówiła. 

Róża  nie  była  o  tym  tak  głęboko  przekonana,  nie  posiadała 

optymizmu  swojej  towarzyszki.  Marta  przywykła  do  tego,  że 

opuszczając  jedno  miejsce,  otrzymywała  natychmiast  służbę  gdzie 

indziej. Czy jednak i teraz tak będzie, tego Róża nie wiedziała. 

Posiliwszy się, dziewczęta powróciły do swego pokoiku. Usiadły 

przy oknie, śledząc ruch, panujący na ulicy. W ten sposób poznawały 

obyczaje  obcego  miasta.  Marta  ciągle  wydawała  okrzyki  zdumienia, 

gdy  spostrzegała  coś,  czego  nie  widywała  w  swym  mieście 

rodzinnym.  Było  tu  mnóstwo  zjawisk,  mnóstwo  egzotycznie 

wyglądających  ludzi  i  pojazdów,  które  wydawały  się  jej  bardzo 

dziwne.  

Była  tak  pochłonięta  tą  nowością,  że  wkrótce  odzyskała  dobry 

humor.  Ta  prosta,  wesoła  dziewczyna,  przyszła  zupełnie  do  siebie, 

zapominając  o  przeżyciach  owej  okropnej  nocy.  Róża  tego  nie 

potrafiła,  co  chwilę  przypominała  sobie  wypadki  minionej  doby  i 

drżała na całym ciele. Posiadała żywszą wyobraźnię od Marty i ciągle 

widziała na jawie okropności, których uniknęła. 

Wreszcie  Martę  znudziło  wyglądanie  przez  okno  i  zwróciła  się 

nagle do Róży. 

—  Wie pani, co ja teraz zrobię, panno Różo? 

background image

—  Co takiego? 

— Poproszę służącego, żeby mi przyniósł papier, pióro i atrament, 

i napiszę list do pana Weisskanta. Muszę mu opowiedzieć, co się nam 

przytrafiło. To się dopiero zdziwi, o raju! 

W Róży zbudziło się nagłe pragnienie, żeby donieść o wszystkim 

Wernerowi  Wendlandowi.  Przyrzekła  mu  przecież,  że  skorzysta  z 

pierwszej wolnej chwili, aby mu przesłać wiadomość o sobie. A teraz 

właśnie rozporządza wolnym czasem... 

Postanowiła tedy zabrać się do pisania. Zadzwoniły na służącego i 

kazały  mu  przynieść  materiały  piśmienne.  Dały  mu  również 

pieniądze,  żeby  załatwił  dla  każdej  z  nich  grzebień,  szczoteczkę  do 

zębów  i  po  kawałku  mydła.  Gdy  służący  powrócił  niebawem, 

załatwiwszy  wszystkie  sprawunki,  dziewczęta  zasiadły  przy  stole  i 

wzięły się do pisania listów. 

 

„Werner  Wendland,  Inżynier".  Tak  brzmiał  napis  na  szyldzie 

przybitym  do  drzwi  mieszkania,  zajmowanego  przez  Wernera  w 

„Domu  Inżynierów".  Młody  człowiek  od  dwóch  dni pracował  już  na 

nowym stanowisku, z którego był bardzo zadowolony. 

Teraz właśnie powrócił z fabryki i odpoczywał po pracy w swoim 

pokoju.  Urządził  się  już  zupełnie  i  czuł  się  doskonale  w  tych  dwóch 

miłych,  czystych  i  wygodnie  umeblowanych  pokojach.  Z  okien 

gabinetu  widać  było  wysokie  kominy  fabryczne,  a  z  daleka 

połyskiwały  lśniące  wody  Parany,  po  której  płynęły  liczne  statki  i 

łodzie. 

background image

Werner ozdobił swój pokój kilkoma fotografiami i artystycznymi 

drobiazgami, które przywiózł ze sobą. Na biurku jego stała podobizna 

Róży  Rietberg.  Było  to  jedno  z  najlepszych  zdjęć,  jakie  zrobił  na 

okręcie. 

Werner  zapalił  papierosa,    po  czym  wziął  z  biurka  fotografię 

Róży,  wpatrując  się  z  miłością  w  rysy  ukochanej.  Ogarnęła  go  nagle 

szalona  tęsknota.  Podczas  dnia  nie  myślał  o  niej  tak  wiele,  zajęty 

usilną,  wytężoną  pracą,  przy  której  należało  się  skupić.  Wieczorem 

jednak, kiedy odpoczywał, myśli jego wciąż biegły z utęsknieniem ku 

Róży.  Spoglądał  z  upodobaniem  w  jej  wdzięczną,  delikatną 

twarzyczkę, ciesząc się, że posiada tak dobrą fotografię. 

Gdzież ona w tej chwili przebywała? Jak się czuła? Czy potrafiła 

sprostać  swoim  obowiązkom?  Jak  została  przyjęta?  Czy  jej  nowi 

chlebodawcy  okazali  się  życzliwi,  czy  dobrze  się  z  nią  obchodzili? 

Ach, gdybyż otrzymał od niej jakąś wiadomość! Pierwszą noc spędził 

bezsennie, nie mogąc zmrużyć oka z troski i niepokoju o Różę. Była 

to  właśnie  owa  noc,  podczas  której  Róża,  opuszczona  i  bezdomna 

błąkała  się  po  ulicach  Buenos  Aires.  O,  gdyby  Werner  to  wiedział! 

Wiekiem  wydawał  się  mu  czas,  który  minął  od  chwili,  kiedy  rozstał 

się z Różą. 

Przycisnął  fotografię  do  ust  i  westchnął  głęboko.  Był  tak 

pochłonięty marzeniami o przyszłości, że drgnął, posłyszawszy odgłos 

gongu,  wzywającego  na  kolację.  Zerwał  się  z  miejsca,  wrzucił  do 

popielniczki  niedopałek  papierosa  i  przeszedł  do  sypialni,  aby  tam 

umyć  ręce  i  zmienić  marynarkę.  Potem  wolnym  krokiem  podążył  na 

background image

dół,  do  jadalni,  gdzie  zastał  już  zgromadzonych  prawie  wszystkich 

domowników.  Wszyscy  szybko  zajęli  miejsca  przy  długim  stole,  a 

wkrótce podano kolację. 

Po  skończonym  posiłku,  panowie  przechodzili  do  wspólnych 

pokoi,  bądź  też  powracali  do  siebie.  Każdy  spędzał  wolny  czas,  jak 

mu się podobało. Niektórzy czytali, grali na fortepianie lub w szachy, 

inni  znowu  rozprawiali  zawzięcie  o  polityce,  lub  też  omawiali 

rozmaite zagadnienia techniczne, związane z pracą w firmie „Argro". 

Wspólne  sale  zamykano  w  sobotę  o  jedenastej,  w  niedzielę  o 

północy,  chyba,  że  obchodzono  jakąś  wyjątkową  uroczystość. 

Wszyscy  urzędnicy,  nie  wyłączając  żonatych,  mogli  korzystać  z 

wielkiego stadionu sportowego, oraz kąpieliska, znajdującego się nad 

brzegiem  Parany.  Oprócz  tego  w  domu  była  także  łazienka, 

przeznaczona do ciepłych kąpieli. 

Nad  brzegiem  rzeki  wznosił  się  dom  żonatych  inżynierów  i 

urzędników,  zaś  za  fabryką,  dalej  na  północ,  ciągnęło  się  osiedle 

robotnicze,  składające  się  z  dwupokojowych  domków,  otoczonych 

małymi  ogródkami.  Do  osiedla  należały  place  do  zabawy  dla  dzieci, 

oraz boisko i plaża, przeznaczone dla dorosłych. 

Werner doznawał poczucia przynależności do firmy, czuł się tutaj 

doskonale  i  patrzył  z  utęsknieniem  na  szereg  ładnych,  czystych 

domków.  Myślał  o  tym,  kiedy  nadejdzie  ów  upragniony  dzień,  gdy 

wprowadzi  Różę  Rietberg  do  jednego  z  tych  miłych  domostw.  Przy 

każdej  sposobności  myślał  przede  wszystkim  o  Róży,  niepokojąc  się 

bezustannie o jej los. 

background image

Tego  dnia  Werner  pozostał  jeszcze  w  salonie  z  kilkoma 

inżynierami.  Rozmawiali  z  ożywieniem  o  stosunkach,  panujących  w 

fabryce.  Cieszył  się,  że  znalazł  sympatycznych  kolegów,  którzy 

przyjęli  go  bardzo  serdecznie  do  swego  grona.  Najbardziej  podobał 

mu  się  pewien  młody  Szwed,  Sven  Laarsen,  który  okazywał  mu 

szczerą sympatię od pierwszej chwili. Gdy  Werner  wreszcie powstał, 

żeby udać się na przechadzkę, Sven Laarsen przyłączył się do niego. 

Młodzi  ludzie  poszli  nad  rzekę  i  przechadzali  się  wzdłuż 

wybrzeża.  Werner  opowiadał  swemu  towarzyszowi,  jaki  wielki 

podziw budzi w nim pani Werth. Młody Szwed skinął głową. 

—  Wszyscy ją podziwiamy, to wyjątkowa kobieta. Cieszy mnie, 

że pan ją od razu właściwie ocenił. Nie spodziewałem się zresztą z ust 

pana innego sądu o pani Werth. 

Werner spojrzał pytająco na młodego inżyniera. 

—  Nie spodziewał się pan ode mnie innego sądu? 

—  Nie, gdyż patrząc panu w oczy, widzi się od razu z kim się ma 

do czynienia. 

Werner uśmiechnął się. 

—  Ciekawy jestem, jak pan sobie mnie wyobraża. 

—    Zaraz  panu  to  powiem.  Jest  pan  człowiekiem,  który  mało 

gada, lecz potrafi każde słowo poprzeć czynem, człowiekiem o bardzo 

silnej  indywidualności.  Wiem,  że  pan  brał  udział  w  wojnie,  więc 

domyślam  się,  iż  musiał  pan  przechodzić  w  życiu  ciężkie  chwile. 

Pozornie robi pan wrażenie zimnego, surowego, i niedostępnego. Kto 

jednak  bacznie  spojrzy  panu  w  oczy,  ten  może  się  przekonać,  że 

background image

posiada  pan  tkliwe,  miękkie  serce,  w  którym  nagromadzone  są 

nieprzebrane  uczucia.  Czeka  pan  na  kogoś,  żeby  go  tym  gorącym 

uczuciem  obdarzyć.  Zdradza  to  zresztą  również  pański  uśmiech.  A 

teraz proszę się zrewanżować i powiedzieć, pańskie zdanie o mnie.  

Werner  spojrzał  badawczo  na  jasnowłosego  olbrzyma,  po  czym 

rzekł: 

— Nie trzeba być specjalnie bystrym obserwatorem, żeby poznać 

od razu, iż jest pan ogromnie żywy, impulsywny i serdeczny. Z oczu 

pańskich  czytam,  że  mam  przed  sobą  szczerego,  szlachetnego 

człowieka.  Wiem,  że  przebywa  pan  od  roku  w  firmie  „Argro"  i  że 

zarówno pani Werth jak też inni zwierzchnicy pańscy, są ogromnie z 

pana  zadowoleni.  Wnioskuję  z  tego,  że  musi  pan  być  zdolny  i 

pracowity.  Przypuszczam  jednak,  że  ma  pan  przy  tym  usposobienie 

pogodne i lubi się zabawić. Czy zgadłem? 

—    Doskonale  mnie  pan  określił.  Należy  do  tego  jeszcze  dodać 

ciekawość  i  ogromne  zamiłowanie  do  przygód.  Wtedy  otrzyma  pan 

wierny portret syna mojej matki. 

—  Czy pańska matka żyje? 

—  Och,  tak!  To  nadzwyczajna  kobieta.  Gdyby  nie  ten  mój 

zakorzeniony pociąg do przygód, nie byłbym jej nigdy opuszczał, tej 

najlepszej z matek. Ale nie potrafię usiedzieć na miejscu, było mi po 

prostu  za  ciasno  w  moim  rodzinnym  mieście,  musiałem  wyruszyć  w 

szeroki świat. 

—    Zazdroszczę  panu,  że  ma pan jeszcze  matkę.    Straciłem  ją  w 

takim  wieku,  kiedy  opieka  macierzyńska  była  mi  bardzo  potrzebna. 

background image

Ojciec  był  surowym  człowiekiem,  a  przy  tym  obawiał  się  zawsze, 

bym nie wyrósł na niedołęgę, więc trzymał mnie bardzo krótko. To się 

później  odbiło  na  moim  charakterze,  lecz  nie  potrafiłem  doszczętnie 

stłumić tkliwości odziedziczonej po matce. Toteż rzeczywiście tęsknię 

za kimś, kogo bym mógł z całego serca kochać i rozpieszczać do woli. 

—  Ma  pan  słuszność,  nie  można  zwalczyć  w  sobie  skłonności 

odziedziczonych  po  rodzicach.  Ojciec  mój  był  kapitanem  okrętu, 

podróżował wiele, a matka wciąż była sama. Nie chciała się zgodzić, 

żebym i ja wyruszył na morze i został żeglarzem jak ojciec. Pragnęła, 

żebym  sobie  obrał  jakiś  „spokojny"  zawód.  A  jednak  jakaś  nieznana 

siła  wygnała  mnie  z  ojczyzny.      Czułem  niepokonaną    tęsknotę  za 

morzem, za dalą, za szeroką przestrzenią... Teraz biedna matka znowu 

została sama. 

—    Przecież  pan  powróci  jeszcze  do  kraju.  Spodziewam  się,  że 

pan zastanie jeszcze matkę w domu. 

—  I ja mam tę nadzieję. Na przyszły rok zamierzam pojechać do 

Szwecji.  Napisałem  już  o  tym  matce,  biedactwo,  tak  się  ucieszyła. 

Wykreśla każdy dzień w kalendarzu i czeka. Nasze kobiety w Szwecji 

przypominają  pod  tym  względem  Solvejg,  posiadają  jej  naturę.  Ta 

wierność  leży  im  we  krwi.  Dlatego  też  nie  szukamy  innych  kobiet. 

Ideałem naszym jest Solvejg. 

Werner,  pełen  zadumy  zapatrzył  się  w  dal.  Myślał  o  Róży 

Rietberg. Ona również posiadała usposobienie Solvejg. Wiedział, że i 

ona będzie wytrwale czekać na niego. 

background image

—  Szczęśliwy jest mężczyzna, na którego czeka taka kobieta — 

szepnął. 

Sven Laarsen obrzucił go przenikliwym spojrzeniem. 

—    Słowa  pana  brzmiały  tak,  jakby  pan  już  myślał  o  pewnej, 

wybranej kobiecie — rzekł. 

—  Tak, myślę o jednej takiej...  

Laarsen westchnął głęboko. 

—  I ja zostawiłem w kraju słodką, złotowłosą dziewczynę... Była 

jeszcze bardzo młoda, gdym odjeżdżał... Ale wiem, że nie zapomniała 

i że na mnie czeka. 

—    Piękne  to  uczucie,  gdy  można  tak  ufać  i  wierzyć.  Ja  także 

wierzę  święcie,  że  moja  dziewczyna  poczeka  na  mnie  —  rzekł 

Werner. 

Zamilkli  obydwaj,  każdy  pochłonięty  własnymi  myślami.  Nie 

mówiąc  ani  słowa,  doszli  brzegiem  rzeki  do  kąpieliska  i  plaży. 

Przystanęli,  a  wpatrując  się  w  połyskujące  fale  rzeki,  puścili 

swobodnie wodze swoim marzeniom. 

Na  wielkim  zegarze,  umieszczonym  na  budynku  dyrekcji, 

wydzwoniła  jedenasta.  Sven  Laarsen  drgnął  i  budząc  się  z  zadumy, 

rzekł: 

— Jedenasta... Już pora na spoczynek, kolego. 

Młodzi  ludzie  powrócili  do  „Domu  Inżynierów".  Uścisnęli  sobie 

serdecznie  dłoń  na  pożegnanie,  po  czym  każdy  z  nich  udał  się  do 

swoich apartamentów. 

background image

Werner  Wendland przez długą chwilę stał jeszcze przy  otwartym 

oknie.  Potem  podszedł  do  szafy,  wmurowanej  w  ścianę,  otworzył 

drzwi  i  wyjął  małą  kasetkę,  którą  ostrożnie  otworzył.  W  kasetce  tej 

znajdował  się  miniaturowy  model  wynalezionej  przez  Wernera 

maszyny rolniczej, oraz wszystkie odnośne plany i szkice.  

Werner  ustawił  model  na  stole  i  puścił  maszynę  w  ruch.  Oczy 

jego  zabłysły.  Rozłożył  przed  sobą  plany  i  zaczął  je  porównywać  z 

modelem. Krytycznym okiem śledził każdy ruch maszyny, a w końcu 

z  wielkim  zadowoleniem  skinął  głową.  Wynalazek  jego  był  gotowy, 

teraz należało tylko poszukać ludzi, którzy by się nim zainteresowali. 

Werner,  jako  fachowiec,  zdawał  sobie  sprawę,  ile  korzyści 

mógłby  przynieść  jego  model  przy  zastosowaniu  go  we  wielkich 

gospodarstwach rolnych. A przecież właśnie w Ameryce Południowej 

znajdowało się mnóstwo ogromnych posiadłości ziemskich. 

Młody  inżynier  nabrał  nagle  otuchy  i  zaczął  wierzyć  we  własne 

powodzenie.  Nie  wątpił,  że  właśnie  wytwórnia  maszyn  „Argro" 

zakupi  jego  wynalazek.  Postanowił,  że  wkrótce  przedstawi  model  i 

plany  pani  Werth,  oraz  dyrektorom  fabryki.  Wiedział,  że  jeżeli 

nadzieja jego się spełni, wówczas urzeczywistni się także najgorętsze 

pragnienie — będzie mógł poślubić w krótkim czasie Różę Rietberg.  

Wstawił  troskliwie  modelik  do  kasetki  i  złożył  starannie 

wszystkie plany. Potem zamknął kasetkę w szafie ściennej.  Następnie 

zasiadł  znowu  przy  biurku  popatrzył  jeszcze  przez  chwilę  na 

fotografię Róży i wreszcie udał się na spoczynek. 

background image

Nazajutrz  rano  dyrektor  Hartmann,  siedząc  w  swoim  gabinecie 

przy  biurku,  segregował  pocztę,  jaka  nadeszła  dla  urzędników  i 

inżynierów.  Goniec  biurowy  przychodził  codziennie  po  listy  i 

doręczał  je  adresatom.  Dyrektor  Hartmann  odsunął  nieco  na  bok 

wysoki stos listów, przy czym koperta, leżąca na wierzchu, spadła na 

podłogę.  Gdy  staruszek  schylił  się,  aby  ją  podnieść,  przeczytał  na 

odwrocie: 

„Nadawca: Róża Rietberg, Buenos Aires, Pensjonat pani Stibbe". 

Podniósł powolnym ruchem list, nie odrywając oczu od nazwiska 

nadawcy, odwrócił kopertę, żeby zobaczyć adres. 

„Wielmożny  Pan  Inżynier  Werner  Wendland,  Rosario,  firma 

„Argro". przeczytał, a twarz jego przybrała wyraz zamyślenia. 

Po chwili odłożył list na bok i ujął słuchawkę telefonu. Kazał się 

połączyć z panią Werth, a posłyszawszy jej głos, rzekł: 

—  Przepraszam,  że  tak  wcześnie  ośmielam  się  panią  trudzić. 

Uważam  za  swój  obowiązek  donieść  pani,  że  wśród  poczty  dla 

naszych  inżynierów,  znalazłem  list  do  pana  Wendlanda  i,  że  jako 

nadawca  podana  jest  Róża  Rietberg.  A  list  ów  nadszedł  z  Buenos 

Aires. 

Przez chwilę przy aparacie panowała cisza. Wreszcie pani Werth 

odezwała się znowu, głos jej zdradzał zdenerwowanie. 

—  Dziękuję panu za tę wiadomość, panie dyrektorze. Jak się pan 

zapewne  domyśla,  zostałam  trochę  wytrącona  z  równowagi.  Proszę, 

niech  pan  zatrzyma  ten  list  u  siebie,  dopóki  nie  przyjdę.  Miałam 

właśnie  zamiar  odwiedzić  pana  w  dyrekcji.  Przypuszczam,  że 

background image

inżynierowi  Wendlandowi  nie  zrobi  zbyt  wielkiej  różnicy,  gdy 

otrzyma ów list o godzinę później. 

—  Dobrze, proszę pani. 

—    A  więc  najdalej  za  pół  godziny  przyjdę  do  biura.  Dziękuję 

panu raz jeszcze za pańską przezorność i rozwagę. 

—  Nie ma za co. Ponieważ znam dobrze pani stosunki rodzinne, 

więc sądziłem, że ten list może mieć jakieś znaczenie. 

Dyrektor  odłożył  słuchawkę,  a  w  tej  samej  chwili  wszedł  do 

gabinetu  goniec,  aby  odebrać  pocztę.  Hartmann  zatrzymał  u  siebie 

tylko list, przeznaczony dla inżyniera Wendlanda. 

Zanim  jeszcze  upłynęło  pół  godziny,  w  gabinecie  dyrektora 

pojawiła się pani Werth. 

— Jestem trochę zdenerwowana, panie dyrektorze — powiedziała 

— proszę, niech pan będzie łaskaw pokazać mi ten list. 

Hartmann podał jej list. Pani Werth patrzyła długo na prostą, białą 

kopertę i na nazwisko Róży Rietberg. 

—  Tak,  to  rzeczywiście  list  od  Róży  Rietberg  do  inżyniera 

Wendlanda.  A  owa  Róża  Rietberg  mieszka  najwidoczniej  w  Buenos 

Aires i jest jakąś znajomą pana Wendlanda... 

—  W  swoim  czasie  dała  mi pani  zlecenie,  żebym  skomunikował 

się  z  pewną  niemiecką  agencją  wywiadu  która  miała  śledzić  pani 

siostrzenicę Różę Rietberg i przesyłać wiadomości o niej. Prosiła pani 

również,  by  owa  firma  zawiadomiła  panią  natychmiast  o  każdej 

zmianie miejsca pobytu panny Róży. Dlatego też, zwróciłem  od razu 

uwagę  na    adres    nadawcy  i    zdziwiłem  się  niezmiernie,    że  panna 

background image

Rietberg  przebywa  w  Buenos  Aires  i  koresponduje  z  jednym  z 

naszych  inżynierów.  Co  prawda,  nie  jest  wcale  dowiedzionym,  że  ta 

Róża Rietberg jest właśnie siostrzenicą pani... 

—  Gdyby  to  była  ona,  to  zapewne  od  niedawna  bawi  w 

Argentynie.  Możliwe  jednak,  że  to  moja  siostrzenica...  W  każdym 

razie, sprawa ta bardzo mnie interesuje... 

—  Rozumiem panią. 

Pani Werth znowu spojrzała na list. 

—  Wiadomo panu przecież, panie dyrektorze, że stosunki moje z 

mym  kuzynem  Herbertem  są  bardzo  oziębłe.  Powody  tego  są  panu 

również znane. Siostrzenica wychowywała się w jego domu. Gdybym 

się  dowiedziała,  że  Róża  stara  się  nawiązać  ze  mną  kontakt, 

wzbudziłoby  to  we  mnie  mimo  woli  pewne  podejrzenia.  Pan  mnie 

chyba rozumie, nieprawdaż? Zadawałabym sobie bezustannie pytanie, 

po  co  przyjechała.  Czy  uczyniła  to  z  własnej  inicjatywy,  czy  też 

została specjalnie wysłana przez Herberta Rietberga i jego żonę. Być 

może, iż Herbert dowiedział się w końcu, że to ja jestem właścicielką 

firmy  „Argro".  Może  chciałby  ode  mnie  coś  wyłudzić  za 

pośrednictwem Róży? A może pod wpływem wychowania Róża stała 

się tak wyrachowana, że przybyła do bogatej ciotki, aby łowić ryby w 

mętnej wodzie? Może jest z natury tak chciwa, że spodziewa się ode 

mnie  jakich  korzyści  materialnych?  Nie  wiem  sama,  może  krzywdzę 

Różę  tym  podejrzeniem...  Ale  dlaczego  tu  przyjechała?  Nie  znałam 

dobrze  jej  matki,  lecz  ojciec  Róży  był  szlachetnym,  uczciwym 

background image

człowiekiem... Obawiam się tylko, czy Herbert nie spaczył charakteru 

tej młodej dziewczyny... 

—  Pojmuję  doskonale  te  wszystkie  wątpliwości.  Nie  wiemy 

zresztą, jaką rolę odgrywa w tej sprawie inżynier Wendland? Znam się 

dobrze  na  ludziach  i  nie  podejrzewam,  by  ten  młodzieniec  przybył 

tutaj  w  jakichś  szczególnych  zamiarach.  Nie,  doprawdy,  nie  mogę  w 

to uwierzyć... 

—  Ani  ja!    Lecz  nie  wiemy  przecież  na  pewno,  czy  ta    Róża 

Rietberg z Buenos Aires jest naprawdę moją siostrzenicą. 

Dyrektor  Hartmann  zamyślił  się  głęboko.  Wreszcie  powiedział  z 

powagą. 

—  Rozumiem  panią  w  zupełności.  Byłoby  mi  bardzo  przykro, 

gdyby  te  podejrzenia  okazały  się  uzasadnione.  Należy  się  w  każdym 

razie  dowiedzieć,  czy  ta  Róża  Rietberg  z  Buenos  Aires  jest  pani 

krewną, a potem wystawić ją na próbę... 

—  Jak mam to zrobić? 

—  Powinna pani na pewien czas zamienić rolę ze swoją bratową, 

która  nie  posiada  majątku,  a  przy  tym  nazywa  się  także  pani  Werth. 

Nikt,  oprócz  mnie,  nie  zna  pani  imienia.  Podpisuje  pani 

korespondencję:  „J.  Werth",  a  bratowa  nazywa  się  Julia.  Czy  bogata 

właścicielka  Wytwórni  Maszyn  Rolniczych  „Argro"  nie  mogłaby  się 

na  pewien  czas  stać  Julią  Werth,  a  jej  uboga  bratowa  —  Józefiną? 

Musiałaby  pani  powiedzieć  Wendlandowi,  że  Róża  jest  siostrzenicą 

owej  ubogiej  pani  Werth  i  że  nie  ma  nic  wspólnego  z  zamożną 

background image

właścicielką fabryki. W ten sposób dowiedziałaby się o tym także owa 

panna Róża Rietberg. 

—  To  doskonała  myśl,  kochany  dyrektorze.  Musiałabym 

naturalnie  wtajemniczyć  także  moją  bratową,  która  z  pewnością 

zgodzi  się  zmienić  na  pewien  czas  w  Józefinę  Werth.  Im  bardziej 

zastanawiam  się  nad  pańską  propozycją,  tym  bardziej  mi  się  ona 

podoba. Pomówię zaraz z inżynierem Wendlandem i postaram się go 

wybadać. Zobaczymy, co z tego wyniknie... 

—  Bardzo  słusznie.  Pozbędzie  się  pani  przynajmniej  tego 

niemiłego uczucia, że siostrzenica pragnie się jedynie dlatego zbliżyć 

do pani, aby korzystać z jej bogactwa. Niech pani weźmie Wendlanda 

na  spytki  i  dokładnie  go  wybada.  Może  się  przecież  okazać,  że 

siostrzenica  pani  jest  szlachetnym,  godnym  miłości  stworzeniem. 

Wspomniała pani niedawno, ze pani Julia jest ciężko chora, że nawet 

jej życie jest zagrożone. Gdyby umarła, zostałaby pani zupełnie  sama, 

bez jednej  bliskiej  istoty.  To nie dla pani... Ma pani w sercu pokłady 

uczuć  którymi  musi  się  pani  dzielić  z  innymi.  To  już  leży  w 

usposobieniu pani... 

—  Mam przecież wokoło siebie tak wielu ludzi, o których muszę 

dbać, którym zastępuję matkę... 

—  To  tylko  surogat.  Trzeba  pani  czego  innego.  Powinna  pani 

znaleźć kogoś, kto by zastąpił pani zmarłe dziecko. 

—  Ach,  niestety,  dyrektorze...  Pan  ma  zupełną  słuszność...  Cóż 

jednak mam począć? Muszę się zadowolić tym co mam. A teraz niech 

background image

mi  pan  da  ten  list.  Pragnę  usłyszeć,  co  inżynier  Wendland  wie  o  tej 

Róży Rietberg. Oddam mu sama ten list. 

Włożyła  list  do  skórzanej  torebki,  po  czym  pożegnała  się 

serdecznie z dyrektorem Hartmannem. 

Pani  Werth  przeszła  przez  szeroki  dziedziniec  fabryczny  i  udała 

się  do  dużego  budynku,  w  którym  mieściły  się  biura  inżynierskie, 

kreślarnie  i  biblioteka.  W  kilka  chwil  później  stanęła  w  pracowni 

Wernera Wendlanda. 

Gdy  właścicielka  firmy  „Argro"  weszła  do  pokoju,  Werner  był 

właśnie zajęty jakimś rysunkiem technicznym. Zerwał się natychmiast 

z miejsca i powitał panią Werth uprzejmym ukłonem. 

— Dzień dobry, panie inżynierze. Chciałam się przekonać, jak się 

pan urządził  i czy  pan  się dobrze  czuje.  Nad czym  pan pracuje  w  tej 

chwili? 

Pochylił  się  nad  rysunkiem  i  począł  udzielać  objaśnień.  Pani 

Werth  słuchała  z  zaciekawieniem,  i  od  czasu  do  czasu  wtrącała  do 

rozmowy jakąś fachową uwagę. 

Werner  podziękował  jej  za  tak  żywe  zajęcie  się  jego  pracą. 

Wówczas obrzuciła go badawczym spojrzeniem i rzekła: 

—  Czy  spodziewał  się  pan  czego  innego  po  Julii  Werth? 

Interesuje  mnie  wszystko,  co  ma  jakikolwiek  związek  z  naszą  firmą. 

Józefina,  moja  bratowa  powiada  zawsze,  że  staram  się  każdemu  z 

naszych współpracowników zastąpić matkę. 

Pani  Werth  stwierdziła,  że  oba  imiona  nie  zrobiły  na  Wernerze 

wrażenia. Oczy jego zabłysły i odparł, pełen podziwu: 

background image

—  Nie tylko pani bratowa jest tego zdania, słyszałem je od wielu 

innych osób. Ja sam zresztą doznaję tego uczucia. 

—  A jak się panu podoba praca w naszej fabryce? 

— Ogromnie. Nie mogło zresztą być inaczej. Cieszy mnie bardzo, 

że  już  dziś  mam  przyjemność  zobaczyć  panią  znowu.  Pragnę 

skorzystać ze sposobności, żeby przedstawić pani pewną prośbę, choć 

nie  wiem,  czy  nie  byłoby  właściwiej,  gdybym  się  zwrócił  w  tej 

sprawie do pana dyrektora Hartmanna. 

—  Ponieważ  w  tej  chwili  ja  znajduję  się  bliżej,  niż  dyrektor 

Hartmann, więc niechże pan mnie przedstawi, tę prośbę... 

Werner przesunął ręką po rozpalonym czole. 

—  Wynalazłem  pewną  maszynę  i  przywiozłem  tutaj  gotowy 

model,  oraz  wszelkie  plany  i  szkice.  W  kraju  nie  mogłem  znaleźć 

nikogo,  kto  by chciał  się  zająć  eksploatacją  mego  wynalazku... U 

nas  dziś  trudno  o  kapitalistów...  Sądziłem,  że  gdyby  wytwórnia 

„Argro" zajęła się produkcją maszyn tego typu, to miałyby one wielki 

zbyt.  Moja maszyna miałaby zastosowanie jedynie w gospodarstwach 

rolnych, prowadzonych na szeroką skalę, a takich nie brak przecież w 

Ameryce  Południowej.  Może  się  zresztą  mylę,  bo  przecież  wszyscy 

wynalazcy  myślą,  że  ich  wynalazki  zdobędą  powodzenie...  Pragnę 

jednak,  aby  zarówno  pani,  jak  też  pan  Hartmann  i  inni  dyrektorzy 

wydali  sąd  o  mojej  maszynie.  Toteż  proszę,  żeby  pani  pozwoliła  mi 

przy  sposobności  przedstawić  plany,  a  przede  wszystkim  pokazać 

model... 

background image

—  Ależ naturalnie. Nowości zawsze nas interesują. Niech pan się 

porozumie  z  panem  Hartmannem  i  umówi  się  z  nim...  Obejrzymy 

wtedy  wspólnie  ten  model.  Byłabym  rada,  gdyby  się  okazało,  że 

pański wynalazek da się zastosować  w naszej fabryce.  Ale, ale, teraz 

dopiero  przypominam  sobie,  w  jakim  celu  tu  przyszłam...  Oto 

chciałam doręczyć panu ten list, który przypadkiem dostał się między 

listy handlowe. 

Wyjęła  z  torebki  kopertę  i  podała  ją  Wernerowi  na  pozór 

swobodnie,  lecz  przez  cały  czas  śledziła  bacznie  wyraz  twarzy 

młodego człowieka. 

Spojrzał  on  na  adres,  po  czym  odwrócił  kopertę.  Przeczytawszy 

nazwisko nadawcy, twarz jego zajaśniała radością. 

—    Jak  widzę,  cieszy  się  pan  z  tego  listu,  —  zagadnęła  pani 

Werth. 

—  O, tak! Czekałem na niego bardzo niecierpliwie, gdyż byłem 

pełen troski o tę osobę, która do mnie pisze. 

—  Spodziewam  się,  że  po  przeczytaniu  listu  pozbędzie  się  pan 

swej  troski.  Zresztą  zatrzymałam  ten  list,  gdyż  przypadkiem 

przeczytałam  nazwisko  nadawcy.  Róża  Rietberg...  To  nazwisko  nie 

jest mi obce... 

Spojrzał  na  nią  z  tak  niekłamanym  zdumieniem,  że  pozbyła  się 

swoich  podejrzeń  względem  niego.  Nie,  nie  mógł  wiedzieć,  że  była 

spokrewniona z Różą Rietberg. 

—  Jak to? Pani zna to nazwisko? — spytał zdziwiony. 

background image

— Tak. Zapewne słyszał pan o tym, że mieszkam z moją bratową, 

która po śmierci swego męża została bez środków do życia. Bratowa 

moja właśnie jest z domu Rietberg i posiada w kraju kilku krewnych, 

a  mianowicie  kuzyna  i  córkę  drugiego  kuzyna.  Otóż  ta  siostrzenica 

nazywa się przypadkowo również Róża Rietberg... 

—  Ach,  jakiż  to  dziwny  zbieg  okoliczności!  Poznałem  pannę 

Rietberg  na  okręcie  i  przebywałem  wiele  w  jej  towarzystwie. 

Wspomniała  mi  raz  podczas  rozmowy,  że  jakaś jej  ciotka mieszka  w 

Rosario,  dodając  przy  tym,  że  wcale  tej  ciotki  nie  zna.  Nie  miała 

jednak  pojęcia,  że  owa  krewna  ma  coś  wspólnego  z  firmą  „Argro", 

gdyż wiedziała, że zostałem zaangażowany przez tę firmę i byłaby na 

pewno powiedziała mi o tym... 

Józefina  Werth  była  głęboko  przekonana,  że  Werner  Wendland 

mówił prawdę. 

—  Więc  to  tak  —  rzekła  —  muszę  przyznać,  że  przyjazd  Róży 

Rietberg do Argentyny jest dla mnie niespodzianką. Bratowa moja w 

każdym  razie  nic  o  tym  nie  wiedziała,  bo  byłaby  mnie  z  pewnością 

uprzedziła.  Słyszałam,  że  Róża  Rietberg  mieszkała  w  domu  swego 

wuja,  który  jednocześnie  był  jej  opiekunem...  On  właśnie  jest 

kuzynem mojej bratowej... 

—  To  się  zgadza,  mówiła  mi  to  samo.  Powzięła  nagle 

postanowienie  wyjazdu  do  Argentyny,  dokąd  wyruszyła  bez  wiedzy 

swego wuja. Opuściła potajemnie dom krewnych, aby przyjąć posadę 

pielęgniarki i towarzyszki u pewnej starszej osoby, która mieszka stale 

w Buenos Aires. 

background image

—  Posadę? Róża przyjęła posadę? 

 — Sprzedane dusze 

—  Tak. Uczyniła to  w  wielkiej tajemnicy przed wujem i ciotką, 

których  dom  również  opuściła  ukradkiem.  Niech  pani  jednak  nie 

osądza  surowo  kroku  panny  Róży...  Nigdy  nie  spotkałem  bardziej 

czystej,  dumnej  i  szlachetnej  istoty,  a  przy  tym  bardziej  skromnej  i 

niewinnej...  Jej  wuj,  korzystając  ze  swej  władzy,  jako  opiekun 

prawny,  chciał  ją  zmusić  do  małżeństwa  z  pewnym  bardzo  bogatym 

człowiekiem, właścicielem fabryki samochodów, u którego pracował. 

Róża czuła odrazę do tego człowieka, lecz nie miała sposobu, żeby się 

go pozbyć. Nie widząc innej rady, przyjęła posadę za granicą, wolała 

bowiem  uczciwie  zarabiać  na  chleb,  niż  poślubić  niekochanego 

mężczyznę... 

Pani  Józefina  Werth  osunęła  się  na  krzesło.  To,  co  usłyszała, 

wstrząsnęło nią do głębi. 

—    Więc  to  był  powód  jej  wyjazdu  z  kraju?  Dlatego  opuściła 

ojczyznę? 

—  Tak,  proszę  pani.  Muszę  przyznać,  że  jestem  bardzo 

niespokojny o los panny Róży. 

—  Dlaczego? 

—  Bo widziałem ludzi, u których przyjęła posadę. Znajdowali się 

również  na  pokładzie  parowca  i  muszę  przyznać,  że  zrobili  na  mnie 

bardzo  niesympatyczne  wrażenie.  Pragnę  z  panią  być  zupełnie 

szczery,  to  też  wyznam,  że  całym  sercem  pokochałem  Różę 

Rietberg...  Ponieważ  na  razie  nie  mogę  jeszcze  zakładać domu,  gdyż 

background image

nie  mam  odpowiednich  środków,  więc  prosiłem  Różę,  aby  na  mnie 

poczekała.  Wiem,  że  pozyskałem  wzajemność  Róży,  że  i  ona  oddała 

mi  swe  serce...  Obiecała,  że  poczeka  na  mnie...  Co  prawda,  mogą 

przejść  jeszcze  lata,  zanim  dojdzie  do  ślubu,  tym  bardziej,  że  i  Róża 

musiała podpisać kontrakt na okres trzyletni. Nie chciałem jej wiązać, 

lecz  nie  mogłem  się  powstrzymać  od  prośby,  by  poczekała...  Nie 

padło  między  nami  żadne  słowo  o  miłości,  lecz  tego  nie  było  nam 

trzeba...  Ona  także  powiedziała,  że  nie  chce  mnie  wiązać  słowem,  a 

mimo  to  wiemy,  że  kochamy  się  i  że  musimy  należeć  do  siebie... 

Uważam za swój obowiązek wyjawić pani to wszystko, ponieważ jest 

pani krewną jej ciotki... 

Pani  Józefina  z  trudem  tylko  pohamowała  ogromne  wzruszenie, 

jakie nią zawładnęło. 

—  Więc  opowiadała  panu,  że  ma  ciotkę,  która  mieszka  w 

Rosario? 

—    Tak.  Tłumaczyłem  jej  raz,  że  postąpiła  bardzo  nieopatrznie, 

przyjmując  tę  posadę  w  Argentynie,  chociaż  właścicielka  biura 

pośrednictwa pracy zasięgnęła informacji o jej chlebodawcach. Wtedy 

Róża  wyznała,  iż  myśl  o  tym,  że  w  kraju  tym  mieszka  jej  ciotka, 

dodała  jej  odwagi.  Nie  chciałaby  wprawdzie  narzucać  się  tej  ciotce, 

lecz jest jej przyjemnie, że posiada w pobliżu tę krewną, gdyż to budzi 

w niej uczucie większej pewności i bezpieczeństwa. Spodziewała się, 

że  nigdy  nie  będzie  miała  potrzeby  zwracać  się  o  pomoc  do  ciotki. 

Gdyby nie opuściła domu wujostwa, zostałaby z pewnością zmuszona 

do małżeństwa z człowiekiem, który budził w niej wstręt... 

background image

Pani Werth zamyśliła się głęboko. Wreszcie jednak ocknęła się z 

zadumy  i,  podnosząc  wzrok  na  Wernera,  rzekła  z  pozornym 

spokojem: 

—  Wspominałam  już,  że  bratowa  jest  ciężko  chora  i  przebywa 

obecnie w sanatorium w Cordobie. Nie chciałabym jej denerwować i 

niepokoić,  dlatego  też  pragnę  osobiście  czuwać  nad  jej  siostrzenicą, 

skoro  już  dowiedziałam  się  przypadkowo,  że  ta  młoda  dziewczyna 

bawi obecnie w Argentynie. Uważam to za święty obowiązek. Proszę 

więc  pana  o  otworzenie  i  przeczytanie  listu  panny  Rietberg,  gdyż 

pragnę się dowiedzieć, czy jest zadowolona ze swojej posady. 

Werner  Wendland natychmiast rozciął kopertę i wyciągnął z niej 

list,  który  podał  pani  Werth,  nie  czytając  go.  List  składał  się  z  kilku 

gęsto zapisanych arkusików. 

—  Usilnie  panią  proszę,  aby  pani  zechciała  pierwsza  przeczytać 

ten  list.  Pragnę  wprawdzie  gorąco  dowiedzieć  się  wszystkiego  o 

pannie  Róży,  lecz  wolę,  by  pani  mogła  się  przekonać,  iż  to,  co 

mówiłem  o  naszym  wzajemnym  stosunku,  jest  zgodne  z 

rzeczywistością. Zależy mi na tym przez wzgląd na pannę Rietberg... 

Pani Józefina spojrzała z powagą na mówiącego. 

—  Przecież ja panu wierzę — rzekła. 

—  Mimo  to,  proszę  bardzo,  by  pani  zechciała  spełnić  me 

życzenie. Ja wiem o tym, że jest ona czystą, szlachetną i nieskazitelnie 

uczciwą,  pragnę  jednak,  aby  pani,  zastępując  w  tym  wypadku  jej 

ciotkę,  również  przekonała  się  o  prawdzie  moich  słów.  Jednocześnie 

background image

dowie  się  pani,  jak  Róża  czuje  się  na  nowym  stanowisku,  gdyż 

prosiłem, aby mi natychmiast o tym doniosła. 

Pani  Werth  wahała  się  jeszcze  przez  chwilę.  Przemogło  w  niej 

jednak  mocne  pragnienie  przeczytania  listu,  z  którego  mogła  sobie 

stworzyć  obraz  nieznanej  siostrzenicy,  poznać  w  pewnym  stopniu  jej 

charakter. 

—  Dobrze!  Skoro  pan  nie  uważa  tego  za  niedyskrecję,  to 

przeczytam ten list. 

—    Co  znowu!    Wiemy  wprawdzie  oboje,  że  jesteśmy  ze  sobą 

związani na wieki, lecz nie doszło między nami do żadnej poufałości. 

Zależy  mi  na  tym,  by  pani  mogła  się  przekonać,  że  siostrzenica 

bratowej pani nie zasługuje na najlżejszy zarzut. 

Pani Werth wzięła list i zaczęła czytać: 

Drogi Panie Inżynierze! 

Gdy przeczyta Pan do końca  mój list,  zrozumie  Pan dopiero, jak 

trudno  mi  go  napisać.  Obiecałam,  że  skorzystam  z  pierwszej 

swobodnej  chwili,  aby  donieść Panu o  sobie,  pragnę więc dotrzymać 

tego  przyrzeczenia,  tym  bardziej,  iż  wiem,  jak  niepokoił  się  Pan  o 

mnie.  Och,  jakże  słuszne  były  Pańskie  obawy!  Brak  mi  po  prostu 

odwagi, żeby wyznać Panu całą prawdę!  

Siedzimy  teraz  obie  z  panną  Preller  w  małym  pokoiku,  w 

pensjonacie  pani  Stibbe,  gdzie  nas  umieścił  konsul  niemiecki. 

Jesteśmy  bezradne  i  samotne,  lecz  przynajmniej  nie grozi  nam  żadne 

niebezpieczeństwo.  Trudno  mi  o  tym  pisać,  a  jednak  muszę  to 

uczynić...  

background image

Wpadłyśmy w ręce okropnych, występnych łudzi, którzy sprzedali 

nas do ohydnego, plugawego domu... Na szczęście porozumiałam się z 

angielską  służącą,  która  nam  ułatwiła  ucieczkę  i  mogłyśmy  stamtąd 

zbiec jeszcze tego samego wieczoru... 

Pani Werth zbladła, list wysunął się na kolana z jej drżących rąk. 

Spojrzała, pełna lęku na Wernera. 

—  Na miłość boską! — krzyknęła przerażona.  

Werner Wendland spojrzał na nią, pełen niepokoju. 

—  Co się stało? Spodziewam się, że pannie Róży nie przytrafiło 

się nic złego... 

Pani Werth opanowała się. 

—    Niech  pan  mi  pozwoli  przeczytać  list  do  końca.  Na  razie 

powiem  panu  tylko  tyle,  że  panna  Rietberg  znajduje  się  w  miejscu 

zupełnie pewnym i że nie grozi jej niebezpieczeństwo. 

Werner odetchnął z ulgą, lecz nie spuszczał wzroku z twarzy pani 

Werth,  jakby  pragnął  w  ten  sposób  dowiedzieć  się,  co  zaszło.  Pani 

Werth  czytała  dalej.  Róża  opisywała  w  prostych  słowach  swoje 

przeżycia  w  domu  seniory  Morbidy,  jak  się  wraz  z  Martą  Preller 

ratowała  ucieczką,  jak  spędziły  następną noc i jak  zostały  przyjęte  w 

konsulacie. W dalszym ciągu list brzmiał: 

,,Może  Pan  sobie wyobrazić,  co  przeżyłyśmy.  Teraz  dopiero, gdy 

znajdujemy się w bezpiecznym schronieniu, gdy zajął się nami konsul 

niemiecki,  zaczynamy  powoli  odzyskiwać  równowagę  ducha.   

Uniknęłyśmy  najgorszego...  Nasze obecne  położenie    nie przedstawia 

background image

się    wprawdzie    różowo,    lecz  mimo    to  dziękujemy  Bogu  za  to,  że 

czuwał nad nami.  

Naszą  największą  troską  jest  obecnie  sprawa  odbioru  walizek  i 

paszportów. Kto wie, czy je otrzymamy? Co się później z nami stanie, 

to wie chyba tylko jeden Bóg. Konsul obiecał nam jednak solennie, że 

zajmie  się  energicznie  naszym  losem  i  wystara  się  dla  nas  o  jakąś 

pracę.  

Co  się  tyczy  mnie,  to  zebrałabym  się  może  na  odwagę  i 

zwróciłabym  się  do  mojej  ciotki,  która  mieszka  w  Rosario,  aby 

zaopiekowała  się  mną,  dopóki  nie  znajdę  odpowiedniego  zajęcia, 

powstrzymuje  mnie  jednak od  tego  kilka powodów.  Przede wszystkim 

nie mogę opuścić Marty Preller, która beze mnie nie da sobie rady w 

obcym kraju. Podczas podróży była dla mnie bardzo dobra, starała się 

mnie  rozweselić,  dodawała  mi  otuchy.  Dzięki  niej  udało  mi  się 

pokonać  tęsknotę  za  krajem,  toteż  pragnęłabym  się  odwdzięczyć  tej 

poczciwej  dziewczynie.  Nie  zna  ona  języka,  jest  przygnębiona  i 

bezradna, nie mogę jej zostawić na pastwę losu.  

A przy tym nie znam zupełnie mej ciotki, wiem o niej bardzo mało. 

Ciotka  i  wuj  przedstawili  mi  ją,  jako  osobę  oschłą,  surową  i  skąpą, 

lecz  trudno  mi  w  to  uwierzyć.  Wiem,  że  przed  laty  uciekła  z  domu, 

ponieważ  rodzina  chciała  ją  zmusić  do  małżeństwa  z  człowiekiem 

bogatym,  którego  nie  kochała.  Pragnęła  dochować  wiary  swemu 

narzeczonemu,  a  to  przecież  świadczy,  że  nie  mogła  być  złą,  ani 

oschłą istotą. Gdyby się zaś okazało, że jest skąpą, to by mnie do niej 

nie zraziło, ponieważ niczego nie żądam od niej. 

background image

 Ojciec  mój, którego  słowom bardziej  wierzę  niż ciotce i  wujowi, 

wyrażał się o niej zupełnie inaczej. Mówił, że jest dzielną, szlachetną 

dziewczyną  i  że  dobrze  uczyniła,  udając  się  w  świat  za  człowiekiem, 

którego kochała. Te słowa mego ojca dodały mi odwagi i wpłynęły na 

moje postanowienie. Ja także nie chciałam wyjść za mąż za człowieka, 

który  budził  we  mnie  odrazę.  Nie  znam  tej  ciotki,  lecz  czuję  do  niej 

głęboką  sympatię,  choćby  dlatego,  że  nie  pozwoliła  się  sprzedać. 

Mimo  to  nie  chciałabym  się  do  niej  zwracać  z  prośbą  o  pomoc, 

ponieważ jej wcale nie znam.  

Spodziewam się, że konsul wystara się dla mnie o posadę. Gdy to 

nastąpi,  wtedy  napiszę  do  ciotki.  Nie  chciałabym  się  jej  w  obecnych 

warunkach narzucać, lecz mimo to pragnę ją poznać, gdyż teraz, gdy 

zerwałam stosunki z wujostwem, jest ona jedyną moją bliską krewną. 

Dlatego też proszę, aby Pan przy sposobności zechciał się dowiedzieć 

o  jej  adres.  Wiem  tylko  tyle,  że  mieszka  w  Rosario  i  nazywa  się 

Józefina Werth. Mąż jej był inżynierem, nie wiem jednak, czy tutaj nie 

zajmował  się  czym  innym.  Sądzę,  że  w  biurze  adresowym  będzie  się 

Pan  mógł  dowiedzieć,  gdzie  mieszka  moja  ciotka.  Zechce  Pan  podać 

mi łaskawie jej adres, za co z góry dziękuję. 

Gdybym  zmieniła  miejsce  pobytu,  to  natychmiast  Pana 

zawiadomię.  Na  razie  mieszkam  w  pensjonacie  pani  Stubbe.  Niech 

Pan  będzie  o  mnie  spokojny,  nic  mi  chwilowo  nie  grozi.  Bóg  ocalił 

mnie  przed  największym  nieszczęściem,  jakie  może  spotkać  kobietę, 

sądzę  więc,  że  i  nadal  będzie  czuwał  nade  mną.  Jestem  młoda, 

background image

zdrowa,  nie  lękam  się  żadnej  pracy,  mam  więc  nadzieję,  że  potrafię, 

nawet i na obczyźnie, zarobić na kawałek chleba.  

Wiem,  że  Pan  się  lęka  o  mnie,  toteż  obiecuję  Panu  solennie,  że 

będę  często  pisywała.  Gdybym  nie  potrafiła  sobie  poradzić  sama, 

wtedy zwrócę się do Pana o pomoc i opiekę. Spodziewam się jednak, 

że mi się już nic gorszego nie przytrafi, niż to, co Panu opisałam. Mam 

nadzieję,  że  będę  Panu  przesyłała  odtąd  lepsze  nowiny.  Nigdy  nie 

zapomnę tych pięknych, jasnych dni, spędzonych na okręcie. Od czasu 

śmierci  moich  rodziców,  nikt  nie  był  dla  mnie  tak  dobrym  jak  Pan. 

Podróż ta jest moim najmilszym wspomnieniem, będę ją pamiętała do 

końca życia. 

Obecnie  jestem  o  wiele  spokojniejsza,  choć  dzisiejszej  nocy  nie 

mogłam  zmrużyć  oka,  tak  byłam  jeszcze  wstrząśnięta  ostatnimi 

wypadkami.  Staram  się  jednak  być  odważną  i  nie  upadać  na  duchu. 

Kobieta, która doznała tylu dowodów dobroci i sympatii od mężczyzny 

takiego  jak  Pan,  powinna  zasłużyć  na  to.  Nie  wiem,  czy  się  jeszcze 

kiedy  zobaczymy,  czy  też  przyjdzie  nam  obojgu  żyć  wspomnieniem 

owych promiennych, niezapomnianych chwil...  Wiem tylko, iż wniosły 

one w moje smutne życie tyle światła i ciepła, że zawsze będę Panu za 

nie wdzięczna.  

Życzę  Panu  wszystkiego  najlepszego i  pragnę  całym  sercem,  aby 

się Panu dobrze wiodło na nowym stanowisku. Oby Pan miał w swej 

pracy pełne zadowolenie. Pozdrawiam Pana serdecznie 

Róża Rietberg 

background image

Oczy  pani  Werth  napełniły  się  łzami.  Była  tak  wzruszona,  że 

przez  chwilę  nie  mogła  przemówić  słowa.  Wreszcie,  cała  drżąca, 

podała list Wernerowi i szepnęła ochrypłym głosem: 

— Niech pan czyta! Niech pan czyta! 

Odebrał  pośpiesznie  list  z  jej  drżących  rąk  i  podszedł  do  okna, 

żeby go przeczytać. 

Pani  Werth  patrzyła  na  energiczny  profil  młodego  człowieka, 

widziała  jak  zmieniał  się  w  miarę  czytania  wyraz  jego  twarzy.  Gdy 

skończył,  odłożył  list  i  zwrócił  ku  niej  pobladłe  oblicze.  Wargi  jego 

drżały, 

oczy 

wyrażały 

jakieś 

niezłomne 

postanowienie. 

Bezdźwięcznie szepnął: 

— Proszę panią bardzo o kilkudniowy urlop. Muszę natychmiast 

pojechać  do  Buenos  Aires.  Kocham  Różę  i  nie  mogę  jej  zostawić  w 

tym położeniu. Nie miałbym tutaj ani chwili spokoju, nie potrafiłbym 

dobrze spełniać moich obowiązków w fabryce... 

Pani Józefina Werth zerwała się z miejsca. 

— Pojadę z panem. Muszę to uczynić dla mojej... bratowej. 

Ostatnie  słowa  wypowiedziała  z  pewnym  wahaniem.  Najchętniej 

byłaby wyznała teraz Wernerowi, że kierowana nieufnością, zamieniła 

rolę ze swoją bratową. Doszła jednak do wniosku, że może to uczynić 

później.  Miała  ochotę  przez  jakiś  czas  jeszcze  ukrywać  przed 

siostrzenicą  prawdę,  aby  w  ten  sposób  lepiej  poznać  tę  młodą 

dziewczynę. List Róży wzbudził w niej uczucie głębokiej sympatii dla 

siostrzenicy.  Przekonała  się,  iż  Róża  była  nieodrodną  córką  swego 

background image

szlachetnego  ojca  i  wychowanie  Herberta  Rietberga  nie  wywarło 

ujemnego wpływu na jej charakter. 

Werner  Wendland  spojrzał  z  radosnym  zdumieniem  na  panią 

Werth, po czym podniósł do ust jej dłoń. 

—  Dziękuję, dziękuję pani serdecznie! Opieka pani z pewnością 

przyda się pannie Rietberg, bardziej niż moja. Gdybym pojechał sam, 

mógłbym  może  rzucić  cień  na  jej  opinię.  Więc  pani  naprawdę  chce 

pojechać ze mną do Buenos Aires? 

—  Tak, panie inżynierze! 

—    W  takim  razie  zajrzę  do  rozkładu  jazdy  i  zobaczę,  kiedy 

odchodzi najbliższy pociąg. Zdaje się, że pośpiech jest konieczny. 

—    Nie  potrzeba,  pojedziemy  moim  samochodem.  Wyruszymy 

natychmiast,  musimy  wszcząć  wszystkie  kroki,  aby  ukarać  winnych. 

Mam  rozgałęzione  stosunki  i  użyję  całego  wpływu,  przeciw  tym 

nędznikom.  W  Buenos  Aires  wszyscy  mnie  znają,  zwrócę  się 

natychmiast  do  władz...  Chodźmy,  panie  inżynierze,  muszę  jeszcze 

wstąpić  na  chwilę  do  dyrektora  Hartmanna  i  omówić  z  nim  kilka 

rzeczy. Po przyjeździe przedstawię mu sprawę pańskiego wynalazku. 

—    Och,  to  w  tej  chwili  nie  jest  ważne!  Jeżeli  mi  zależało  na 

wdrożeniu  mego  wynalazku,  to  tylko  dlatego,  żeby  prędzej  dopiąć 

celu.  Pragnąłem  jak  najrychlej  stworzyć  dom  dla  Róży  Rietberg. 

Teraz jednak zależy mi najbardziej na jej bezpieczeństwie... 

Blady  uśmiech  opromienił  twarz  pani  Werth.  Pomyślała,  że  jej 

Janek  byłby  w  takim  wypadku  użył  podobnych  słów.  Ach,  jakże 

bardzo  przypominał  Werner  Wendland  ukochanego  zmarłego! 

background image

Szczęśliwa  Róża!  Nie  każdej  kobiecie  przypada  w  udziale  tyle 

miłości! 

Oboje  wyszli  z  pracowni  Wernera  i  podążyli  spiesznie  do 

gabinetu  dyrektora  Hartmanna.  Pani  Werth  bez  namysłu  podała  mu 

list Róży. 

—    Pan  chyba  nie  ma  nic  przeciwko  temu,  panie  inżynierze? 

Proszę,  kochany  dyrektorze,  niech  pan  to  przeczyta.  Ten  list  pisała 

rzeczywiście siostrzenica Józefiny Werth. 

Dyrektor  Hartmann  rzucił  pytające  spojrzenie  pani  Werth,  po 

czym przeczytał list, który jego również poruszył do głębi. 

Pani  Werth  zatelefonowała  tymczasem  do  swej  pokojówki, 

polecając  jej  spakować  walizkę.  Kazała  jej  również  zawiadomić 

szofera,  aby  przygotował  samochód  w  drogę  do  Buenos  Aires. 

Powiedziała, że pragnie odjechać za pół godziny: 

—  Wyjeżdża pani do Buenos Aires? — zapytał dyrektor. 

—    Rozumie  pan  chyba,  że  po  przeczytaniu  tego  listu,  nie  mogę 

postąpić  inaczej.  Pan  Wendland  pojedzie  ze  mną.    Niech  się  pan 

przygotuje  do  podróży,  panie  inżynierze.  Za  pół  godziny  wstąpię  po 

pana. 

Werner pożegnał się i podążył spiesznie do „Domu  Inżynierów". 

Gdy pani Werth pozostała sama z dyrektorem, zapytała: 

—  Cóż pan powie o tym liście? 

—    Cieszę    się,    że    posiada    pani      tak    dzielną    i    szlachetną  

siostrzenicę. Ale co ją skłoniło, że przyjechała do Argentyny? 

Pani Werth wyjaśniła mu wszystko. 

background image

—    Niedaleko  pada  jabłko  od  jabłoni.  Ta  dziewczyna  musi  być 

podobna  do  pani,  bardzo  mnie  to  cieszy.  Czy  powiedziała  pani 

inżynierowi Wendlandowi, że to pani jest Józefiną Werth? 

—  Nie,  z  początku  skłamałam,  bo  powstały  we  mnie  różne 

niedorzeczne  podejrzenia,  a  potem...  potem  wstydziłam  się  przyznać 

do  tej  nieufności.  Ostatecznie  mała  zwłoka  nie  zaszkodzi.  Teraz 

muszę  natychmiast  pojechać  z  Wendlandem  do  Buenos  Aires  i 

zaopiekować się moją siostrzenicą. Do widzenia, kochany dyrektorze. 

—  Do widzenia i szczęść Boże! Życzę pani szczęśliwej podróży, 

niech pani zdrowo powróci. 

Uścisnęli  sobie  serdecznie  dłonie,  po  czym  pani  Werth  opuściła 

spiesznie gabinet dyrektora. 

 

Konsul  pożegnawszy  się  z  Różą  i  jej  towarzyszką,  wdrożył 

natychmiast  kroki  celem  ujęcia  pani  Morbidy  i  jej  pomocników. 

Zawiadomił  on  policję,  polecając  ścigać  w  Santa  Fe  państwa  Petri 

oraz  ich  kompanów.  Niestety,  seniora  Morbida  była  na  to 

przygotowana. Po odkryciu ucieczki dziewcząt, spróbowała wysłać za 

nimi pogoń, aby je  złapać i sprowadzić do jej domu. Nikt jednak nie 

natrafił na ich ślad.  

Seniorę Morbidę ogarnął wielki niepokój. Obawiała się, że może 

sobie  narobić  kłopotów,  jeżeli  sprawa  zostanie  wyświetlona,  tym 

bardziej, że niejedno miała na sumieniu. Łudziła się jeszcze nadzieją, 

że  uciekinierki  zwrócą  się  do  pierwszego  posterunku  policji,  gdyż 

Bessie Hollwood nie zdradziła się ani słówkiem, iż ostrzegła Różę, by 

background image

tego  nie  czyniła.  Gdy  uwolniono  nieszczęśliwą  z  pęt  i  wyjęto  jej 

knebel z ust, zeznała, że Róża nagle rzuciła się na nią i związała ją, a 

potem zatkała jej usta i odebrała klucz. 

Bessie  była  bardzo  zdziwiona,  dowiedziawszy  się,  że  i  Marta 

Preller  zdołała  uciec.  Ucieszyło  ją  to  serdecznie,  i  biedna 

nieszczęśliwa  istota  doznawała  uczucia,  że  tym  dobrym  uczynkiem 

zmazała  część  swoich  grzechów,  które  były  właściwie  tylko 

grzechami jej prześladowców. 

Seniora  Morbida  pieniła  się  z  wściekłości,  obsypując  Różę  i 

Martę  najordynarniejszymi  wyzwiskami.  Krzyczała,  że  poniosła 

kolosalne  straty,  że  dziewczęta  są  jej  winne  za  koszta  podróży,  za 

toalety wieczorowe i jedwabną bieliznę, którą zupełnie zniszczyły. 

Nie mogła pojąć, dlaczego właściwie środek nasenny, wsypany do 

wina  tym  razem  zawiódł,  a  Bessie  Hollwood  oczywiście  nie  dała  jej 

żadnych  wyjaśnień.  Na  biedną  Bessie  nie  padło  najlżejsze 

podejrzenie. 

Seniora 

wrzeszczała, 

że 

uciekinierki 

były 

wyrafinowanymi złodziejkami, które napadły na jej służącą, związały 

ją i zakneblowały jej usta. Odgrażała się, że każe je sprowadzić przez 

policję i że zostaną surowo ukarane. 

Przez  całą  noc  nadaremnie  czekała  na  to,  by  któryś  z 

przekupionych  przez  nią  policjantów  powrócił  z  dziewczętami. 

Niecierpliwiła  się  coraz  bardziej,  a  złość  jej  wzmagała  się  z  każdą 

chwilą.  Widząc,  że  nie  ma  na  co  liczyć,  ułożyła  sobie  z  góry  plan 

działania.  Wczesnym  rankiem  udała  się  do  komisariatu,  gdzie 

zawiadomiła o ucieczce obu dziewcząt. 

background image

Seniora  była  w  bardzo  złym  humorze,  gdyż  wczoraj  wieczorem 

wszyscy  jej  goście,  dowiedziawszy  się,  iż  nowe  pensjonariuszki 

zbiegły,  opuścili  w  popłochu  wesoły  zakład.  Obawiali  się,  że  w 

gościnnych  progach  pani  Morbidy  może  się  odbyć  rewizja,  toteż 

woleli  się  w  porę  ulotnić  z  tego  domu.  To  jeszcze  bardziej 

rozgniewało seniorę, a przy tym ją samą ogarnął strach. Zdawała sobie 

sprawę, że tylko ogromna bezczelność może ją uratować. 

Gdy  przybyła  do  komisariatu policji,  okazało  się,  że  nikt  jeszcze 

nie wiedział o ucieczce dziewcząt. Seniora postarała się więc o to, by 

protokół został sporządzony według jej zeznań. 

Oświadczyła,  że  dwie  złodziejki  napadły  na  pokojówkę, 

zakneblowały  jej  usta  i  związały  ręce,  po  czym  zbiegły,  nie 

zapłaciwszy swoich długów. Suma tych długów była bardzo znaczna, 

gdyż  seniora  doliczyła  do  niej  także  łapówki  dla  znajomych 

policjantów. 

Tak  się  przedstawiała    sprawa,    według  zeznań  pani    Morbidy. 

Konsul  natknął  się  z  początku  na  ogromne  trudności,    a  nawet 

niewiele  brakowało,  żeby  dziewczęta  oddano  znowu  w  ręce  seniory. 

Rozpoczęto śledztwo od komisariatu, do którego należał dom seniory; 

tam  jednak  posiadano  tylko  odpowiednio  sporządzony  protokół, 

spisany na zasadzie informacji, udzielonych przez stręczycielkę.  

Konsulowi  powtórzono  zeznania  Morbidy,  dając  mu  do 

zrozumienia, żeby nie narażał się na przykrości z powodu tych dwóch 

dziewcząt.  Powiedziano  mu,  że  zapewne  strona  moralna  obu 

pozostawia  wiele  do  życzenia,  skoro  przebywały  w  domu  seniory 

background image

Morbidy.  Gdyby  nie  to,  że  Róża  wywarła  na  konsulu  tak  dobre 

wrażenie,  sprawa  dziewcząt  przedstawiałaby  się  bardzo  źle.  Stało  się 

jednak  inaczej.  Konsul  postanowił  dotrzymać  swego  przyrzeczenia, 

wystąpił  bardzo  energicznie  w  obronie  swoich  rodaczek,  a  przede 

wszystkim  zażądał  kategorycznie  wydania  ich  rzeczy  oraz 

paszportów.  Powziął  przy  tym  postanowienie,  że  raz  jeszcze  musi 

dokładnie poznać całą prawdę. 

Posłał  więc  do  pani  Stibbe  woźnego  z  konsulatu  i  polecił 

dziewczętom,  by  przyszły  do  niego.  Nie  ukrywał  przed  nimi,  że 

sprawa jest bardzo zawikłana i przedstawia się na razie niepomyślnie. 

Powtórzył im również zarzuty i zeznania seniory. 

—  Jak  panie  widzą,  sprawa  jest  bardzo  poważna  —  dodał  na 

zakończenie. 

Dziewczęta  zbladły  i  zaczęły  błagać  konsula,  aby  ich  nie 

opuszczał.  Uspokoił  je,  mówiąc,  że  jemu  samemu  zależy  na 

pomyślnym  załatwieniu  tej  kwestii.  Poprosił,  aby  raz  jeszcze 

opowiedziały  mu  wszystkie  szczegóły,  od  chwili,  gdy  zostały 

zaangażowane  przez  państwa  Petri.  I  znowu  Róża  przytoczyła  mu 

przebieg wypadków, a Marta potwierdziła każde jej słowo. 

Konsul  pożegnał  dziewczęta,  polecił  im  raz  jeszcze,  żeby  nie 

wychodziły z domu i nie zawierały znajomości. Powiedział, że gdyby 

chciał  jeszcze  raz  z  nimi  się  rozmówić,  wówczas  przyśle  po  nie 

woźnego z konsulatu. 

Zaledwie dziewczęta wyszły z konsulatu, gdy woźny zameldował 

konsulowi  właścicielkę  fabryki  „Argro"  panią  Werth,  oraz  inżyniera 

background image

Wendlanda.  Konsul  natychmiast  przyjął  swoją  dobrą  znajomą  i  jej 

towarzysza. Zdziwił się niezmiernie, gdy pani Werth powiedziała mu, 

że jest krewną Róży Rietberg. 

—  Ach Boże! Panna Rietberg powinna była od razu powiedzieć, 

że  ta  ciotka,  o  której  mimochodem  wspominała,  jest  tak  znaną  i 

ustosunkowaną osobistością. Miałbym wówczas ułatwione zadanie... 

Józefina  Werth  nie  zaprzeczyła,  że  jest  ciotką  Róży  Rietberg. 

Podczas  drogi  do  Buenos  Aires,  rzekła  niby  od  niechcenia  do 

Wernera: 

—    Nie  mam  zamiaru  wyjaśniać  konsulowi  ani  policji,  jaki  jest 

stopień  pokrewieństwa  między  mną  i  Różą.  Powiem  po  prostu,  że 

jestem jej ciotką. 

Dlatego  też  Werner  bynajmniej  się  nie  zdziwił,  gdy  teraz 

odpowiedziała konsulowi: 

—  Moja  siostrzenica  nie  ma  pojęcia  o  moim  stanowisku  i 

położeniu  materialnym.  Uważam  jednak,  że  powinna  być  także 

sprawiedliwość  dla  ludzi,  którzy  nie  posiadają  bogatych  i 

ustosunkowanych krewnych. 

—  To prawda, lecz pani sama wie, że każda sprawa bywa prędzej 

i  pomyślniej  załatwiona,  gdy  rozporządza  się  jakimiś  wpływami  u 

władz. 

—    Dobrze!  Przybyłam  w  tym  celu,  by  zająć  się  losem  mojej 

siostrzenicy.  Dowiedziałam  się  o  jej  ciężkim  położeniu  od  pana 

inżyniera  Wendlanda,  który  jest  znajomym  Róży.  Doniosła  mu  ona 

listownie  o  swojej  sytuacji.  Pan  Wendland  pracuje  jako  inżynier  w 

background image

fabryce maszyn „Argro" i odbył podróż do Argentyny na tym samym 

okręcie, co moja siostrzenica. Chlebodawcy jej wywarli na nim tak złe 

wrażenie,  że  prosił  Różę,  aby  mu natychmiast  doniosła,  jak  się  czuje 

na  nowej  posadzie.  Dziś  rano  otrzymał  ten  list.  Niech  go  pan 

przeczyta, panie konsulu, i powie nam, jakie kroki zostały wszczęte w 

tej sprawie. 

Konsul przeczytał list Róży, po czym oddał go pani Werth.  

—  Treść  listu  zgadza  się  zupełnie  z  zeznaniami  panny  Rietberg. 

Opuściła  jedynie  kilka  szczegółów,  bo  zapewne  było  jej  przykro 

poruszyć ten temat w liście do młodego człowieka. 

I  konsul  dopełnił  opowieść  Róży,  a  to  co  mówił,  wywołało 

rumieniec  oburzenia  na  twarzy  Wernera.  Pani  Werth  również  nie 

potrafiła  zapanować  nad  słusznym  gniewem.  Oburzenie  to  wzmogło 

się  jeszcze,  gdy  konsul  powtórzył  zeznanie,  które  seniora  Morbida 

złożyła w komisariacie, oraz informacje, otrzymane przez policję. 

—  Naturalnie,  że  nigdy  nie  ośmieliliby  się  w  ten  sposób  mówić, 

gdybym  od  razu  mógł  się  powołać  na  panią.  Fakt,  że  osoba  tak 

wpływowa  i  ustosunkowana  ręczy  za  pannę  Rietberg,  ma  w  tym 

wypadku ogromne znaczenie. Rad jestem, że przynajmniej teraz będę 

mógł  z  tego  skorzystać,  gdyż  sprawa  obu  dziewcząt  przedstawia  się 

bardzo źle. Ta seniora Morbida — to wcielony szatan, nie lęka się ona 

niczego. Była już kilkakrotnie zamieszana w rozmaite brudne sprawy, 

lecz zawsze potrafiła się wyślizgnąć.  Nic w tym dziwnego, skoro, jak 

już  wiemy,  posiada  w  policji  swoich  ludzi,  których  stale  opłaca. 

Użyjemy  oboje  teraz  naszych  wpływów  i  spodziewam  się,  że  jeżeli 

background image

pani wystąpi w obronie panny Rietberg, to podziała to  skuteczniej  od  

bezczelności seniory Morbidy. Zanim państwo przyszli, rozmawiałem 

właśnie  z  obiema  dziewczętami  i  poleciłem  im  dokładnie  powtórzyć 

wszystko.  Mam  wrażenie,  że  powinno  się  przesłuchać  Bessie 

Hollwood.  Sądzę,  że  to  nieszczęśliwe  stworzenie  więcej  wie  o  

sprawkach  seniory,  niż  inni.  Przede  wszystkim  powinna  ona 

powiedzieć  prawdę  i  przyznać  się,  że  kierowana  współczuciem 

dopomogła  dziewczętom  do  ucieczki.  Będzie  to  niełatwa  sprawa, 

ponieważ te białe niewolnice drżą przed swoimi ciemięzcami. 

—  Należałoby  uspokoić  tę  Bessie  Hollwood  i  powiedzieć  jej, 

żeby  się  nie  bała  tej  bestii.  Niech  pan  jednak  postara  się  o  to,  by  ją 

przesłuchano. Gdy się przekona, że Morbida, nie może jej uczynić nic 

złego,  zezna  z  pewnością  prawdę.  Ja  sama  zajmę  się  losem  tej 

biedaczki. Najlepiej będzie, jeżeli natychmiast udam się do prezydenta 

policji i przedstawię mu całą sprawę. 

—  Doskonała  myśl!  Pojadę  z  panią  do  niego.  Musi  on  się 

postarać,  żeby  zarządzono  energiczny  pościg  za  małżonkami  Petri 

oraz  ich  towarzyszami.  Sądząc  z  tego,  co  mówiła  panna  Rietberg, 

oprócz  niej  i  panny  Preller,  zwabiono  jeszcze  inne  ofiary  do 

Argentyny. 

Omówiono jeszcze kilka ważnych punktów, po czym pani Werth 

w towarzystwie obu panów pojechała do prezydenta policji. Udało im 

się, gdyż zastali prezydenta, który się całą sprawą żywo zainteresował. 

Konsul  wypowiedział  otwarcie  swoje  podejrzenie,  że  seniora  opłaca 

niektórych  funkcjonariuszy  policji  i  dlatego  dotychczas  udawało  się 

background image

jej  zawsze  wymknąć  z  rąk  sprawiedliwości.  To  oburzyło  prezydenta 

do  tego  stopnia,  że  postanowił  działać  bardzo  energicznie.  Wydał  w 

obecności  swoich  interesantów  szereg  rozkazów,  a  między  innymi 

polecił również aresztować Bessie Hollwood. 

Oczywiście,  że  śledztwo  przybrało  teraz  inny  bieg,  toteż  pani 

Werth  i  jej  towarzysze,  mogli  zupełnie  uspokojeni  pożegnać 

prezydenta  policji.  Pani  Werth  powiedziała  konsulowi,  którego 

odwiozła samochodem do konsulatu, że zamierza zabrać siostrzenicę i 

jej towarzyszkę do swego hotelu, gdyż pragnie, by przebywały pod jej 

opieką. 

Pożegnawszy się wreszcie z konsulem, spojrzała w pobladłą twarz 

Wernera,  który  był  ogromnie  zdenerwowany.  Po  ustach  jej  przebiegł 

uśmiech. 

—  Muszę  przyznać,  że  jestem  bardzo  głodna  i  że  chętnie 

zjadłabym  posilny  obiad.  Od  rana  nie  miałam  nic  w  ustach,  a 

śniadania  nie  zdążyłam  nawet  dokończyć,  gdyż  wezwał  mnie  pan 

Hartmann.  Obawiam  się  jednak,  że  pan  nazwie  mnie  okrutną,  jeżeli 

natychmiast  nie  zawiozę  pana  do  Róży  Rietberg.  Widzę,  że  pała  pan 

gorączkowym pragnieniem, by ją nareszcie ujrzeć. Ja chciałabym też 

poznać  osobiście  moją  siostrzenicę.  Nie  będziemy  tedy  zwlekać  i 

pojedziemy wprost do pensjonatu pani Stibbe. Przypuszczam, że będę 

mogła jeszcze przez godzinkę zapanować nad głodem.  Jedźmy... 

Róża  i  Marta,  przybite,  przygnębione,  siedziały  w  swoim 

samotnym  pokoiku.  Marta  zupełnie  upadła  na  duchu  i  straciła  całą 

odwagę.  Płakała  rzewnie,  twierdząc,  że  choć  nigdy  w  życiu  nie 

background image

powodziło się jej dobrze, a pobyt w przytułku dla sierot nie należy do 

przyjemności,  to  jednak  nigdy  nie  przeżyła  takiego  uczucia 

bezgranicznej rozpaczy jak teraz. 

Różę  także  ogarnęło  zwątpienie,  lecz  mimo  to  starała  się 

pocieszyć  i  uspokoić  płaczącą  Martę.  Gdy  jej  się  to  wreszcie  udało, 

opadła  bezsilna  i  bezradna  na  krzesło.  Ją  także  opuściła  odwaga. 

Siedziała  milcząca,  nieruchoma,  patrząc  tępym  wzrokiem  przed 

siebie.  Wiedziała  tylko  jedno,  że  gdyby  spróbowano  sprowadzić  ją 

gwałtem  do  domu  seniory  Morbidy,  wówczas  bez  wahania  rzuciłaby 

się w nurty Rio de la Plata. 

Gdy  zrozpaczone  dziewczęta  rozmyślały  w  milczeniu  nad  swoją 

niedolą,  rozległo  się  nagle  lekkie  pukanie  do  drzwi.  Marta  i  Róża 

drgnęły  przestraszone  i  spojrzały  na  siebie,  pełne  lęku.  Wreszcie,  po 

chwili namysłu, Róża zawołała półgłosem:  

— Proszę wejść! 

Na progu stanął mały boy z pensjonatu i zawiadomił, że jakiś pan 

z  panią,  pragną  pomówić  z  panną  Rietberg.  Róża,  pełna  trwogi 

spojrzała na Martę, która krzyknęła przerażona: 

—  Niech pani nie schodzi, niech pani tu zostanie!  To na pewno 

państwo Petri, którzy nas chcą sprowadzić do tej baby... 

Róża, pełna wahania, patrzyła na chłopca. 

—  Czy ci państwo nie wymienili swego nazwiska? 

—  Nie, kazali mi tylko oddać pani tę kartkę — odparł chłopiec i 

wyjął z czapki wizytówkę, którą wręczył Róży. 

background image

Dziewczyna sięgnęła po nią drżącą ręką, przeczytała nazwisko, po 

czym przycisnęła dłonie do bijącego mocno serca. 

—  O Boże! — zawołała. 

—  Co się stało, panno Różyczko? 

Róża  powoli  przychodziła  do  siebie.  Odgarniając  włosy  z  czoła, 

westchnęła z ulgą, wreszcie odpowiedziała: 

—    Proszę  się  uspokoić, to  nic  złego...  Byłam  tylko  w  pierwszej 

chwili  tak  zaskoczona,  że  straciłam  równowagę...  Pan  inżynier 

Wendland przyjechał... 

Marta odetchnęła z ulgą. 

—  O raju!  Tak się przelękłam, a nie było powodu. Jeżeli to pan 

inżynier,  to  niech  pani  prędko  leci.  To  mi  dopiero  facet!  Mężczyzna 

całą  gębą!  Mógłby  sobie  z  niego  Weisskant  wziąć  przykład.  Ledwie 

dostał list, a już się zjawił. Niech pani zejdzie, inżynier na pewno pani 

pomoże.  Panno  Różyczko,  niech  pani  poczeka...  Trzeba  trochę 

przygładzić  włosy...  Musi  pani  przecież  ładnie  wyglądać  na 

przywitanie... 

I  poczciwa  Marta  uczesała  Różę,  poprawiła  trochę  jej  bluzkę,  a 

wreszcie wypchnęła ją za drzwi. 

Róża doznawała wrażenia, że kolana się pod nią uginają, że traci 

grunt  pod  nogami.  Dygotała  cała.  Drżącą  ręką  otworzyła  drzwi, 

prowadzące  do  małego  saloniku  i  zamknęła  je  za  sobą.  Ujrzawszy 

przed  sobą  ukochanego,  zbladła  jak  płótno.  Chwiejąc  się  na  nogach, 

oparła  się  o  drzwi  i  spojrzała  wielkimi  strwożonymi  oczyma  na 

Wernera. 

background image

—  Więc to pan, panie inżynierze?  O Boże! Czyżby pan przybył 

do Buenos Aires wyłącznie dla mnie? 

Werner  Wendland  obrzucił  płonącym  spojrzeniem  jej  postać, 

zbliżył  się  do  dziewczyny,  ujął  szybkim  ruchem  jej  dłonie  i  niemal 

kurczowo uścisnął je. 

—  Czyż pani choć przez chwilę mogła w to  wątpić, że przyjadę 

natychmiast po otrzymaniu listu? 

Rzuciła  mu  takie  spojrzenie,  że  nie  tylko  on,  ale  pani  Werth 

poczuła się do głębi wzruszona. 

—  Jakże  mogłam  przypuszczać,  że  pan  przyjedzie.  Wiem 

przecież,  że  pan  pracuje  na  posadzie.  Nie  rozporządza  pan  swoim 

czasem.  O  Boże,  obawiam  się,  że  przeze  mnie  naraził  się  pan  na 

nieprzyjemności. 

— Czy pani się wcale nie cieszy z mego przyjazdu? — wykrztusił 

ochrypłym głosem. 

Zadrżała i na chwilę przymknęła oczy. 

—  Jeszcze nie mogę uwierzyć,  wydaje mi się, że śnię... Po tych 

okropnych  dniach  —  taka  ogromna  radość...    Czy  doprawdy  nie 

będzie pan miał żadnych przykrości, że pan tak prędko wziął urlop? 

—  Niech się pani uspokoi, niech się pani w ogóle przestanie o to 

troszczyć.  Przyjechałem,  żeby  uwolnić  panią  od  wszelkich  trosk i 

obaw. Czy mógłbym zostawić panią samą w tym nieszczęściu? 

Usłyszawszy te wyrazy, Róża nie była zdolna dłużej panować nad 

sobą.  Zakryła,  twarz  rękami  i  wybuchnęła  bezgłośnym,  żałosnym 

łkaniem. 

background image

Werner,  wzruszony  jej  łzami,  spojrzał  bezradnie  na panią  Werth, 

szukając  jakby  pomocy  u  niej.  Wyczytała  ona  w  jego  oczach,  że 

pragnąłby  porwać  Różę  w  objęcia  i  pocałunkami  osuszyć  jej  łzy. 

Chcąc  mu  oszczędzić  dalszej  walki  i  kierując  się  jednocześnie 

gorącym  porywem  uczucia,  podeszła  do  płaczącej  dziewczyny  i 

otoczyła ją tkliwie ramieniem. 

—  Wypłacz się, moje biedne dziecko, te łzy przyniosą ci ulgę... 

Róża opuściła ręce i spojrzała na nią poprzez łzy. 

—  Pani mówi do mnie w języku ojczystym? O, przepraszam, że 

nie  potrafiłam  w  obecności  pani  zapanować  nad  sobą...  Nerwy 

odmówiły  mi  posłuszeństwa.  Czy  mogę  wiedzieć,  z  kim  mam 

zaszczyt mówić? 

—  Nazwisko moje brzmi Werth i jestem bratową... Nie, nie chcę 

przed tobą udawać... Jestem twoją ciotką Józefiną! 

Róża spojrzała na nią, jakby budząc się ze snu. Nie zauważyła też 

zdumienia, które odbiło się na twarzy Wernera. 

—  Ciotka Józefina? Pani jest moją krewną? I przyjechała pani do 

mnie i okazuje mi pani tyle dobroci? Och, to zbyt piękne, żeby miało 

być prawdziwe! 

—  A  jednak  to  prawda,  kochana  Różo!  List,  który  wysłałaś  do 

pana Wendlanda, dostał się przypadkiem w moje ręce. Naturalnie, że 

wyruszyłam  zaraz po Ciebie, choćby dlatego, żeby ci dowieść, iż nie 

jestem osobą bez serca, jak twierdzą nasi krewni. Nie chcę wprawdzie 

mieć nic do czynienia z ludźmi takimi jak wuj Herbert, lecz mimo to 

nie jestem pozbawiona serdecznych uczuć dla moich bliźnich.  

background image

Gdy  dziś  rano  trzymałam  w  ręce  twój  list,  adresowany  do  pana 

Wendlanda  i  kiedy  przeczytałam  na  odwrocie  twoje  nazwisko, 

wówczas  ogarnęły  mnie  różne  wątpliwości.  Zbudziła  się  we  mnie 

nieufność  do  pana  Wendlanda  i  do  ciebie.  Obawiałam  się,  iż  twój 

opiekun  wysłał  ciebie  do  mnie,  abyś  wyłudziła  ode  mnie  jakąś 

większą  kwotę.  Bogatych  ludzi  często  się  wyzyskuje,  to  właśnie  jest 

przekleństwo, które ciąży nad złotem.  

Przypuszczałam,  że  pan  Wendland  jest  twoim  wspólnikiem,  lecz 

to podejrzenie szybko pierzchło. Zresztą po przeczytaniu twego listu, 

przekonałam  się,  że  i  ciebie  niesłusznie  podejrzewałam...  Ale 

wmówiłam  już  poprzednio  panu  Wendlandowi,  że  moja  uboga 

bratowa  jest  twoją  ciotką,  no  i  wstydziłam  się  potem  przyznać  do 

winy. Dlatego patrzy on teraz na mnie ze zdumieniem i dziwi się, że 

to ja jestem twoją ciotką. Mam jednak zupełnie dosyć tej maskarady. 

Znam się na ludziach i poznałam od razu, że ty nie należysz do osób, 

którym chodzi jedynie o korzyści materialne... 

—    Cóż  znowu,  droga  ciociu!  Nie  wiedziałam  zresztą,  że  jesteś 

majętna.  I...  nie  bierz  mi  tego  za  złe,  lecz  uważam,  że  to  nie  ma 

najmniejszego  znaczenia.  Przyjechałaś  do  mnie,  jesteś  dla  mnie  taka 

dobra,  nie  opuściłaś  mnie  w  nieszczęściu,  a  to  przecież 

najważniejsze... Och, jakże się cieszę, że nie będę taka samotna w tym 

okropnym mieście... 

I obie kobiety serdecznie się ucałowały, patrząc na siebie oczyma 

wilgotnymi  od  łez.  Panią  Werth  ogarnęło  uczucie  niezmiernej 

tkliwości.  Ach,  jakże  było  przyjemnie  tulić  w  objęciach  tę  młodą 

background image

istotę, która, pełna ufności wznosiła ku niej wzrok. Pragnąc uspokoić 

Różę i pohamować wzruszenie, zmusiła się do żartobliwego tonu. 

—    Nie  mów  tak  źle  o  Buenos  Aires,  to  miasto  wcale  nie  jest 

okropne,  lecz  bardzo  piękne.  Spodziewam  się,  że  sama  kiedyś 

przekonasz  się  o  tym.  Wyda  ci  się  ono  o  wiele  ładniejsze,  gdy  ci 

powiem,  że  od  tej  chwili  jesteś  pod moją  opieką, no  i  naturalnie  pod 

opieką pana Wendlanda...  

Muszę  to  zaznaczyć,  bo by  chyba umarł  z  zazdrości  o  mnie.  Nie 

zostawimy cię tutaj, drogie dziecko. Możemy jednak później pomówić 

o  tym.  Będziemy  chyba  w  ogóle  miały  sobie  wiele  do  powiedzenia, 

lecz na razie muszę cośkolwiek zjeść, bo osłabłam po prostu z głodu. 

Od  rana  nie  miałam  nic  w  ustach,  a  teraz  już  wieczór  zapada. 

Pojedziesz  z  nami  do  hotelu,  w  którym  stale  mieszkam,  i  tam  zjemy 

razem kolację. 

Róża  pocałowała  ciotkę  w  rękę,  po czym  spojrzała  błyszczącymi 

oczyma  na  Wernera.  Młody  inżynier  zbliżył  się  do  pani  Werth  i 

przycisnął  usta  do  jej  dłoni,  potem  ucałował  w  milczeniu  ręce  Róży. 

Był tak wzruszony, że nie mógł wydobyć ani słowa.  

Nagle Róża, zwróciła się, pełna wahania do ciotki: 

—    Dziękuję  ci,  droga  ciociu,  że  chcesz  mnie  stąd  zabrać,  lecz 

przyrzekłam konsulowi, że bez jego pozwolenia nie wyjdę z domu. 

—    Mam  pozwolenie  konsula..  Mówiliśmy  już  z  nim  w  twojej 

sprawie, którą przedstawiliśmy również  w Prezydium Policji. Konsul 

wie, że jestem twoją krewną i że pragnę się zaopiekować tobą. Nie ma 

nic przeciwko temu. 

background image

—  Ależ, ja nie mam innej sukni, oprócz tego podróżnego ubioru, 

który noszę. 

Pani Werth zaśmiała się. 

—    Mniejsza  o  to.  Zależy  mi  przecież  na  tobie,  nie  na  twojej 

sukni. Przypuszczam, że pan Wendland również jest tego zdania. Nad 

czym  się  jeszcze  zastanawiasz,  Różo?  Czy  chcesz,  żebym  zginęła 

śmiercią głodową? 

Róża złożyła ręce jak do modlitwy. 

—  Nie gniewaj się cioteczko, że cię jeszcze zatrzymuję. Czytałaś 

jednak mój list i wiesz o tym, że mam towarzyszkę niedoli. Byłyśmy z 

nią  nierozłączne  w  nieszczęściu...  Powiedz  sama,  czy  teraz  mogę  ją 

opuścić w biedzie? 

Józefina  Werth  spoglądała  ze  wzruszeniem  w  piękne,  jasne  oczy 

Róży, które wyrażały błagalną prośbę. Z uśmiechem pogłaskała włosy 

dziewczyny. 

—  Och,  ty  szlachetne,  odważne  stworzenie!  Jakże  mogłam  choć 

przez  chwilę  pomyśleć,  że  okażesz  się  chciwą,  wyrachowaną  osobą; 

nie  masz  do  tego  najmniejszych  zdolności.  Naturalnie,  że  nie 

opuścimy  panny  Preller,  która  dotychczas  wiernie  dzieliła  twój  los. 

Weźmiemy ją do hotelu, będzie mogła zjeść kolację w swoim pokoju i 

pozostać  tam,  póki  my  nie  skończymy  naszej  rozmowy.  Będziesz 

mogła ją potem odwiedzić. Idź teraz do niej i powiedz, że biorę ją pod 

moją  opiekę.  Ale  śpiesz  się  dziecko,  bo  doprawdy  jest  mi  słabo  z 

głodu. Ubieraj się i zejdź na dół. 

Róża rzuciła się na szyję pani Józefinie. 

background image

—  Och, ty moja najlepsza, ukochana cioteczko! Jakże wdzięczna 

jestem  Bogu,  że  cię  znalazłam.  To  się  dopiero  Marta  Preller  zdziwi! 

Poczekaj  jeszcze  pięć  minut  kochana  ciociu,  będziemy  niebawem 

gotowe. 

—  Dobrze, dobrze, poczekam! A teraz, moja droga dziewczynko, 

podaj raz jeszcze rękę panu Wendlandowi. Doprawdy, że nie zasłużył 

na to, żeby odgrywać tak podrzędną rolę. Gawędzimy obie przez cały 

czas, nie dając jemu przyjść do słowa. 

Róża spłonęła rumieńcem i, podchodząc do Wernera, wyciągnęła 

ku niemu obie ręce. 

—    Mój  drogi,  wierny  przyjacielu!  Wiem,  sama,  jak  wiele  mam 

panu do zawdzięczenia. Nigdy, nigdy tego nie zapomnę. 

Przycisnął  gorące  wargi  do  jej  dłoni,  i  patrząc  głęboko  w  oczy 

Róży, szepnął z uczuciem: 

—  Szczęśliwy jestem, widząc panią wesołą i zadowoloną!  

Przez długą chwilę nie odrywali od siebie wzroku. Wreszcie Róża 

uwolniła ręce z jego uścisku i pośpiesznie wymknęła się z saloniku. 

Róża  wpadła  pędem  do  małego  pokoiku,  gdzie  czekała  na  nią 

Marta, która nie posiadała się z ciekawości. Róża bez słowa rzuciła się 

jej  na  szyję  i  serdecznie  ucałowała  swoją  towarzyszkę.  Czuła 

nieprzepartą  potrzebę  wyładowania  w  jakiś  sposób  swej  ogromnej 

radości. 

—  Prędko, Marto, prędko! Proszę się ubrać, wychodzimy! Moja 

ciotka  zabiera  nas  obie  do  swego  hotelu.  Niech  się  pani  śpieszy,  bo 

ciotka czeka na dole. 

background image

Marta rzuciła Róży zdumione spojrzenie. 

—  Ciotka?  Przecież  słyszałam,  że  pan  inżynier  Wendland 

przyjechał? 

—  Ależ tak, on także! 

—  O raju! Skądże on wytrzasnął nagle tę pani ciotkę? Nic z tego 

nie rozumiem... 

Róża pośpiesznie doprowadzała do porządku swoją sukienkę. 

—  Na  razie  to  i  ja  sama  niewiele  rozumiem,  a  to  co  wiem, 

opowiem  pani  potem.  Zapomniałam pani  wspomnieć  o  tym,  że  mam 

ciotkę, która stale mieszka w Argentynie, dlatego się pani teraz dziwi. 

Ale  niech  się  pani  śpieszy,  ciotka  czeka  na  nas,  a  mówiła,  że  jest 

bardzo głodna. 

—    Ale  konsul  zabronił  nam  przecież  wychodzić.  Co  będzie 

teraz? 

—    Nic,  konsul  udzielił  mojej  ciotce  pozwolenia,  żeby  nas  stąd 

zabrała. Oj, niechże pani nie marudzi. Pojedziemy z ciotką do hotelu i 

tam zjemy kolację. 

—  Ja też? 

—  Ma się rozumieć. Nie zostawię pani przecież samej. 

—  Moja  złota  panno  Różo,  tam  na  dole,  przed  domem  stoi 

wspaniały  samochód.  A  szofer,  co  w  nim  siedzi,  to  istny  cukierek. 

Chłopak, jak malowanie. Jakem stała przy oknie, to się ciągle na mnie 

gapił, a takie do mnie robił oko, że mnie aż ciarki przechodziły. Panno 

Różo, a może to właśnie pani ciotka przyjechała tym samochodem? O 

raju, to by dopiero była heca! 

background image

—    Nie  wiem,  czyj  to  samochód.  Ciotka  jest  zamożną  kobietą, 

sama mi o tym wspomniała. Była już w naszej sprawie u konsula i u 

prezydenta  policji.  Powiedziała,  że  bierze  nas  pod  swoją  opiekę.  To 

wszystko, co wiem sama. 

—  O  Boże,  gdyby  to  był  jej  szofer!  Chłopak,  jak  lanszaft, 

ogorzały taki, aż prawie czarny. No i naturalnie, że silny brunet! 

Róża  wybuchnęła  śmiechem.    Pomogła  Marcie  włożyć  płaszcz  i 

sama nasunęła jej kapelusz na głowę. 

—  A co będzie z panem Weisskantem? — zażartowała. 

—  A niech go licho porwie!  Albo to on zatroszczył się o mnie? 

Zadowolony był pewno, że odczepił się ode mnie. A zresztą ten szofer 

podoba mi się tysiąc razy lepiej. 

Marta zapięła płaszcz, po czym zawinęła jeszcze w kawałek starej 

gazety grzebienie, szczoteczki do zębów oraz mydło. 

—  Nie  zostawię  tego,  to  przecież  kosztowało  kupę  forsy  — 

rzekła.  

Dziewczęta      raz    jeszcze      obrzuciły      spojrzeniem      mały   

pokoik, w którym znalazły schronienie. Pożegnały te kąty, a serca ich 

przepełniło  uczucie  gorącej  radości.  W  kilka  chwil  później  stanęły 

przed panią Werth i Wernerem Wendlandem. 

—  Oto Marta Preller, moja towarzyszka niedoli, droga ciociu — 

przedstawiła Róża. 

Józefina Werth obrzuciła badawczym, przenikliwym spojrzeniem 

zręczną,  smukłą  postać  Marty  i  z  uprzejmym  uśmiechem  podała  jej 

rękę. 

background image

—    Cieszę  się,    że  udało    się    Marcie  wraz  z  moją    siostrzenicą 

uniknąć niebezpieczeństwa. 

—    Och,  proszę  pani,  to  tylko  dzięki  pannie  Róży  wszystko  tak 

dobrze  poszło.  Ona  ocaliła  nas  obie.  Ja  bym  sobie  nie  dała  rady, 

przecież  nie  znam  i  nie  rozumiem  wcale  tutejszego  języka.  Gdyby 

panna Róża nie mówiła po hiszpańsku i po angielsku, to byśmy się nie 

wydostały z tej spelunki. Nigdy nie zapomnę tego pannie Róży! 

—  To bardzo ładnie! A teraz niech się Marta przestanie lękać, nic 

wam się złego stać nie może, jesteście pod moją opieką. Nie opuszczę 

mojej rodaczki. Ale teraz chodźmy już. 

Róża poszła jeszcze do  właścicielki pensjonatu i zawiadomiła ją, 

że  się  wyprowadzają.  Potem  wszyscy  razem  zeszli  na  dół.  Przed 

domem  stał  lśniący,  elegancki  samochód.  Werner  pomógł  przy 

wsiadaniu  pani  Józefinie,  a  potem  Róży.  Marta  Preller  stała 

zmieszana,  spoglądając  z  zachwytem  na  wspaniałe  auto  i  na 

przystojnego  szofera,  który  poznał  od  razu  ładną,  jasnowłosą 

dziewczynę.  

Ogorzały  szofer  w  ubraniu  z  brązowej  skóry  zrobił  na  Marcie  o 

wiele większe wrażenie, niż nowy samochód. Gdy pani Werth kazała 

jej zająć miejsce, Marta zaczerwieniła się po uszy; byłaby najchętniej 

krzyknęła z radości. 

Ku najwyższemu zdumieniu Marty samochód zatrzymał się przed 

pierwszorzędnym  hotelem,  w  którym  panią  Werth  przyjęto  z 

ogromnym  szacunkiem.  Gdy  wydała  rozkazy  i  zamówiła  dla 

wszystkich pokoje, zwróciła się wreszcie do Marty: 

background image

—  Marta będzie jadła kolację w swoim pokoju, ponieważ ja mam 

jeszcze wiele ważnych spraw do omówienia z moją siostrzenicą. Róża 

przyjdzie tam później, żeby zobaczyć, czy Marcie niczego nie brakuje. 

Każę  kelnerowi  przynieść  kilka  niemieckich  pism,  żeby  się  Marcie 

czas nie dłużył. Niech Marta będzie zupełnie spokojna, tutaj nie grozi 

wam najmniejsze niebezpieczeństwo. Do widzenia! 

Róża  rzeczywiście  wstąpiła  jeszcze  na  chwilę  do  pokoju  Marty, 

aby  się  przekonać,  czy  ma  wszystkie  wygody.  Potem  zeszła  do 

małego  saloniku,  gdzie  pani  Werth  kazała  podać  kolację.  Był  to 

zaciszny pokoik, w którym można było swobodnie rozmawiać. Ciotka 

i siostrzenica gawędziły z wielkim ożywieniem. 

Róża  musiała  ciotce  dokładnie  opowiedzieć  o  swoim  pobycie  w 

domu  wuja  Herberta,  a  choć  dziewczyna  starała  się  oszczędzać 

krewnych,  to  jednak  Józefina  Werth  wywnioskowała  z  jej  słów,  jak 

smutną młodość spędziła siostrzenica! Pojęła, że krewni wyzyskiwali 

ją, że korzystali z jej majątku, a potem, gdy zubożała, obchodzili się z 

nią bardzo źle. 

—  Biedactwo  moje,  wyobrażam  sobie,  co  znosiłaś  w  tym  domu. 

Miałaś ciężką, smutną młodość, lecz to się teraz zmieni. Pojechałaś do 

Argentyny,  żeby  uciec  przed  małżeństwem  z  niemiłym  ci 

człowiekiem  i  o  mały  włos  spotkałoby  cię  jeszcze  większe 

nieszczęście.  Ja  jednak  pragnę,  żeby  ta  podróż  mimo  wszystko 

przyniosła  ci  szczęście.  Nie  rozstanę  się  już  z  tobą,  moje  drogie 

dziecko.  Gdy  tylko  sprawa  twoja  zostanie  pomyślnie  załatwiona, 

zabiorę cię do Rosario. Mam piękny obszerny dom, gdzie znajdzie się 

background image

miejsce dla ciebie. Cieszę się już, że będę miała przy sobie takie miłe 

stworzenie. 

Róża,  pełna  wdzięczności  ucałowała  jej  ręce,  po  czym  spojrzała 

na Wernera. To co wyczytała w jego oczach, sprowadziło na jej twarz 

żywe  rumieńce.  Wiedziała  przecież,  że  i  Werner  ma  posadę  w 

Rosario. Róża wciąż jeszcze nie miała pojęcia, że ciotka Józefina jest 

właścicielką fabryki „Argro". Dopiero po kolacji dowiedziała się. Pani 

Werth  poprosiła  Wernera,  żeby  dał  portierowi  dwie  depesze  do 

wysłania. 

—  Niech pan zanotuje ich treść, panie inżynierze — powiedziała.  

Werner wyjął notes i spojrzał wyczekująco na panią Józefinę. 

—  A  więc  pierwszy  telegram:  „Herbert  Rietberg,  Berlin,  ulica 

Regenta  92  —  Róża  przyjechała,  pozostaje  u  mnie  —  Józefina 

Werth". A teraz do dyrektora Hartmanna, pod adresem firmy „Argro".  

Proszę,    niech  pan    notuje:    „Zostaję    tu  kilka  dni,    powrócę  z 

siostrzenicą.  —  Józefina  Werth".  Niech  pan  to  natychmiast  każe 

wysłać. 

Werner wstał i wyszedł z saloniku. Gdy panie zostały same, pani 

Werth rzekła do Róży: 

—  Ten  inżynier  Wendland  to  niezwykły  człowiek,  rada  jestem, 

żem go zaangażowała. 

— Zaangażowałaś go? Nie rozumiem tego, droga ciociu. Przecież 

pan Wendłand otrzymał posadę inżyniera w fabryce „Argro"? 

Pani Werth spojrzała zdumiona na Różę i wy buchnęła śmiechem: 

background image

—  Ach,  Boże!  Nie  zdążyłam  ci  jeszcze  powiedzieć,  że  jestem 

właścicielką tej fabryki, którą przed dwudziestu pięciu laty założyłam 

wspólnie z moim mężem. 

Róża przecząco potrząsnęła głową. 

—  Nie,  nie  wspomniałaś  mi  o  tym,  cioteczko.  Teraz  dopiero 

pojmuję,  dlaczego  pan  Wendland  mógł  się  prędko  skomunikować  z 

tobą.  Rozumiem  także,  że  tylko  dzięki  tej  okoliczności  mógł  w  tak 

krótkim czasie otrzymać urlop. 

Józefina Werth zaśmiała się. 

—  Co się tyczy urlopu, to byłby  za  wszelką cenę  wystarał się o 

zwolnienie  na  kilka  dni,  nawet  gdyby  to  groziło  utratą  posady.  Nie 

szukał  mnie  zbyt  długo,  gdyż  przypadkiem  dowiedziałam  się,  że  jest 

on  twoim  znajomym.  Obawiał  się,  abym  nie  pomyślała,  żeś  napisała 

do  niego  list  miłosny  i  dlatego  nalegał,  abym  koniecznie  przeczytała 

twoją epistołę. Nie zataił przede mną, że ma zamiar w przyszłości cię 

poślubić. 

Róża spłonęła żywym rumieńcem. 

—  Och, ciociu, dużo jeszcze  wody  upłynie, zanim się będziemy 

mogli pobrać! 

Pani Józefina uśmiechnęła się filuternie. 

—  Mnie  się  też  bynajmniej  nie  śpieszy,  żeby  się  tak  prędko 

rozstać  z  tobą,  ale  zdaje  się,  że  Wendland  nie  może  się  doczekać  tej 

chwili. 

—  Nie,  nie,  droga  ciociu!  Kiedyśmy  się  żegnali  na  okręcie, 

powiedział  mi  wyraźnie,  że  dopiero  za  jakieś  dwa,  trzy  lata  będę 

background image

mogła  zostać  jego  żoną.  Lecz  wiemy  oboje,  że  się  kochamy,  a  w 

takich warunkach czekanie nie wydaje się długim... 

Pani Józefina, wzruszona do głębi, przyciągnęła Różę ku sobie. O, 

jakże  się  myliła,  podejrzewając,  iż  siostrzenica  przyjechała  do  niej, 

aby  zabezpieczyć  sobie  spadek,  lub  zapewnić  jakiekolwiek  korzyści 

materialne!  Przecież  i  teraz  Róża  nie  pomyślała  o  tym,  że  bogata 

ciotka  mogłaby  dla  niej  coś  uczynić  i  skrócić  ten  długi  okres 

oczekiwania. Pani Werth pocałowała Różę, mówiąc: 

—  Najważniejsze,  że  się  oboje  kochacie!  Zobaczymy,  jak  się 

później wszystko ułoży. 

Róża, rozpromieniona, skinęła główką. 

—  I  ja  tak  sądzę,  cioteczko.  Ach,  ciociu,  on  jest  naprawdę 

nadzwyczajnym człowiekiem! 

—  Pan  Wendland  wyraża  się  o  tobie  w  podobny  sposób  — 

odparła z uśmiechem pani Werth. 

—  Ach, to mnie tak cieszy, cioteczko! 

Werner  Wendland  umyślnie  przez  dłuższą  chwilę  nie  wchodził, 

pragnąc,  aby  ciotka  i  siostrzenica  mogły  swobodnie  porozmawiać. 

Szczęśliwy był, że Róży nie przytrafiło się nic złego i że nie grozi jej 

teraz niebezpieczeństwo. Wiedział, że pod opieką pani Werth włos nie 

spadnie jej z głowy. 

Pani Józefina mówiła tymczasem: 

—  Ma się rozumieć, że odtąd zamieszkasz u mnie. Spodziewam 

się,  że  będziesz  się  w  moim  domu  lepiej  czuła,  niż  u  twoich 

krewnych. Nie mam zamiaru robić z ciebie służącej, jak oni. 

background image

—  O,  ciociu,  ja  przecież  chętnie  pracowałam!  Chciałabym  u 

ciebie także otrzymać jakieś zajęcie, gdyż nie znoszę bezczynności. 

—  Widzę,  że  posiadasz  taki  sam  zapał  do  pracy,  jak  inżynier 

Wendland.  Nie  martw  się,  znajdzie  się  już  coś  dla  ciebie.  Potrzebna 

mi  jest  sekretarka.  W  ostatnich  latach  czynność  tę  wypełniała  moja 

bratowa  i  muszę  przyznać,  że  ogromnie  odczuwam  jej  brak,  nawet  i 

pod  tym  względem.  Wątpię,  czy  będzie  jeszcze  kiedykolwiek  mogła 

się  tym  zajmować,  jeżeli  chcesz,  to  możesz  ją  zastąpić.  Nie  masz 

jeszcze  wprawy,  lecz  przy  odrobinie  dobrych  chęci,  uda  ci  się 

uzupełnić wszelkie braki. 

—  Nie  zabraknie  mi  z  pewnością  dobrych  chęci,  droga  ciociu. 

Róża  ucałowała  rękę  ciotki,  a  twarz  jej  wyrażała  ogromną  radość, 

która ucieszyła panią Józefinę. Nagle jednak dziewczyna zachmurzyła 

się. 

— O czym pomyślałaś  w tej chwili, Różo? Mam wrażenie, że ci 

coś dolega — spytała ciotka. 

— Myślę o Marcie Preller. Mnie przypadł w udziale świetny los, 

a ona, biedaczka, nie wie, co się z nią stanie. Tak mi jej żal... 

Pani Werth uśmiechnęła się. 

— Jakaś ty sentymentalna, Różo. Chciałabyś najchętniej wziąć na 

siebie  odpowiedzialność  za  tę  dziewczynę,  tylko  dlatego,  że 

wyratowałaś ją z niebezpieczeństwa, które i tobie groziło. 

Róża spojrzała z wielką powagą w oczy ciotki. 

—  Wychowała się w przytułku dla sierot i ma poza sobą o wiele 

smutniejszą  młodość  niż  ja.  Mimo  to  została  uczciwą,  dzielną 

background image

dziewczyną,  posiada  w  ogóle  wiele  zalet.  Nie  dziw  się,  ciociu,  że  w 

chwili,  gdy  mnie  spotkało  takie  szczęście,  troszczę  się  o  los  Marty. 

Czy gniewasz się o to, ciociu? 

Józefina  ujęła  głowę  Róży  w  obie  dłonie  i  serdecznie  ją 

ucałowała. 

—  Gdybym  powiedziała,  że  się  gniewam,  to  byś  z  pewnością 

posądziła mnie znowu o zły charakter i brak serca — rzekła. 

—  Nie ciociu, wiem przecież, że to nieprawda. 

—    Ja  jednak  wolę  nie  wystawiać  cię  na  próbę.    Uspokój    się 

Różo,  ja  sama  myślałam  już  o  tym,  co  począć  z  Martą  Preller. 

Dziewczyna podoba mi się bardzo i jeżeli zechce, to może pojechać z 

nami do Rosario. Mogłaby pozostać w domu, jako twoja pokojówka.  

Przypuszczam, że nie zależy ci na wykwalifikowanej pannie służącej? 

—  Panna służąca dla mnie? Ach, ciociu droga! Marta ma zostać 

moją pokojówką? O, Boże, ty chyba żartujesz, cioteczko? 

Józefina Werth ze śmiechem potrząsnęła głową. 

—  Nie,  nie  najdroższe  dziecko,  mówię  zupełnie  serio.  Moja 

siostrzenica  musi  prowadzić  życie  odpowiadające  moim  warunkom  i 

stanowisku.  A  wobec  tego,  że  moja służba posiada  swoje  obowiązki, 

więc musiałabym dla ciebie przyjąć pokojówkę. Nie bój się, nie umrze 

u  mnie  z  nudów,  nawet  gdybyś  ty  miała  dla  niej  mało  zajęcia.  W 

takim domu, jak mój zawsze znajdzie się jakaś robota. A więc, sprawa 

załatwiona! Jeżeli Marta zechce, to może zgodzić się do mnie. 

background image

Róża  spojrzała  na  ciotkę,  jakby  pragnąc  się  przekonać,  że  słowa 

jej  są  prawdą.  Wreszcie  rzuciła  się  na  szyję  pani  Józefinie,  wołając 

wśród łez: 

—  Cioteńko,  najdroższa,  najlepsza,  jedyna!  Teraz  jestem 

naprawdę szczęśliwa! Nie potrafiłabym się wcale cieszyć z mego losu, 

gdyby biedna Marta nie miała zabezpieczonego bytu. Muszę cię za to 

jeszcze raz pocałować! 

I  Róża  przytuliła  usta  do  policzka  ciotki,  po  czym  zaczęła 

obsypywać  pocałunkami  jej  ręce.  Panią  Józefinę  ogarnęło  uczucie 

bezbrzeżnej  tkliwości.  Była  bardzo  szczęśliwa,  że  znalazła  kogoś, 

kogo  mogła  wreszcie  obdarzyć  nadmiarem  uczuć  macierzyńskich. 

Róża  podobała  się  jej  coraz  bardziej,  cieszyła  się,  że  mogła  ją 

przytulić do swego samotnego, spragnionego czułości serca. 

Gdy  po  chwili  wszedł  do  saloniku  Werner,  powiedziano  mu,  że 

Marta  pojedzie  do  Rosario  i  zostanie  pokojówką.  Werner  cieszył  się 

radością  Róży,  nagle  jednak  twarz  jego  się  zasępiła.  Teraz  dopiero 

począł  sobie  zdawać  sprawę,  że  stosunek  jego  do  Róży  ulegnie 

zmianie.  Dotychczas  była  ona  ubogą  dziewczyną,  dla  której  pragnął 

pracować,  aby  jej  stworzyć  własne  ognisko  rodzinne  i  zabezpieczyć 

byt.  Teraz  losem  jej  zajęła  się  pani  Werth.  Róża  znalazła  dach  nad 

głową  i  będzie  zapewne  prowadziła  odtąd  beztroskie  życie  wśród 

bogactw i przepychu. Kto wie, może zostanie nawet spadkobierczynią 

ciotki? 

Ta myśl sprawiła Wernerowi ogromną przykrość. Nie cieszył się, 

że  Róża  zostanie  bogata,  on  sam  był  przecież  ubogim  inżynierem... 

background image

Obawiał  się,  że  nie  będzie  mógł  w  tych  zmienionych  warunkach 

starać się o rękę siostrzenicy pani Werth, właścicielki „Argro". 

Józefina  Werth  spostrzegła  natychmiast  zmianę  w  usposobieniu 

Wernera,  widziała,  że  młody  człowiek  zatonął  w  posępnej  zadumie. 

Była mądrą kobietą i zdawało się, że czyta smutne myśli Wernera. Po 

twarzy jej przemknął łagodny, dobrotliwy uśmiech... 

Im weselszą stawała się Róża, tym bardziej pochmurniał Werner. 

Siedział  ponury,  nie  mówiąc  ani  słowa.  Róża,  pochłonięta  swoją 

radością, nie zauważyła tej zmiany, lecz nie uszła ona bacznym oczom 

pani Józefiny. 

Po  chwili  Róża  ujęła  dłoń  ciotki  i  patrząc  na  nią  z  błagalną 

prośbą, rzekła: 

—  Czy mogę teraz iść do Marty Preller, kochana ciociu? Pragnę 

jej  powiedzieć,  że  znalazłam  dla  niej  miejsce  w  twoim  domu. 

Biedaczka nie ma pojęcia, co się z nią stanie i siedzi pewno z ciężkim 

sercem myśląc o swoim losie. Pójdę ją uwolnić od troski o przyszłość. 

Pani Józefina z uśmiechem skinęła głową. 

—    Idź,  idź  Różyczko,  bo  zanim  tego  nie  uczynisz,  nie  zaznasz 

przecież spokoju. 

Uszczęśliwiona  dziewczyna  pobiegła  na  górę.  Pani  Józefina 

została  sama  z  Wernerem.  Patrząc  badawczo  w  chmurne  oblicze 

młodego człowieka, rzekła: 

—  Co się panu stało? Jest pan dziwnie milczący i posępny, panie 

inżynierze. 

background image

—  Przepraszam  panią.  Trudno  jest  czasami  opędzić  się  od 

własnych myśli... 

Uśmiechnęła się. 

—  Znam te niemądre, złe myśli, które pana dręczą. 

—  Niemądre i złe? O, nie! Tylko bardzo smutne... 

—  A  jednak  nie  ma  pan  słuszności!  Zazdrości  pan  starej, 

bezdzietnej kobiecie, która od pierwszego wejrzenia pokochała swoją 

siostrzenicę, że będzie mogła jej teraz stworzyć lepszy byt, wnieść w 

jej  życie  odrobinę  słońca...  Tak,  tak,  zazdrość  pożera  pańskie  serce, 

ponieważ pan sam chciał się zająć losem Róży... Gniewa pana, że ktoś 

inny  pragnąłby  obdarzyć  ją  miłością,  obsypać  pieszczotami.  Och, 

jakiż z pana szkaradny egoista! 

Werner,  zaskoczony,  przez  chwilę  nie  dawał  odpowiedzi. 

Spojrzawszy  jednak  w  filuterne  roześmiane  oczy  pani  Józefiny,  ujął 

szybko  jej  rękę  i  przycisnął  do  ust.  Odetchnąwszy  z  ulgą,  rzekł 

wreszcie: 

—    Przyznaję  się  do  tej  szkaradnej  zazdrości.  Pani  jednak  łatwo 

było  odgadnąć,  co  się  dzieje  w  mej  duszy.  Wyznałem  przecież  pani 

wszystko,  zanim  wiedziałem  o  pokrewieństwie  z  Różą.    Pani  jest 

przecież wcieleniem dobroci, pani rozumie tak wiele... Czyż nie może 

pani pojąć smutku, który mnie ogarnął w chwili, gdy zobaczyłem, jak 

wielka  przepaść  dzieli  mnie  i  Różę?  Róża  Rietberg  przestała  być 

ubogą, bezdomną sierotą, dla której własną pracą i wysiłkiem miałem 

stworzyć  skromny  byt,  usłać  bezpieczne  zacisze.  Początkujący 

background image

inżynier  bez  środków  nie  może  być  dla  niej  odpowiednim  mężem... 

Ta świadomość dręczy mnie okrutnie. 

Pani Józefina z uśmiechem kiwnęła głową. 

—  Oj, gdyby to Róża usłyszała! Rzuciłaby mi pod nogi wszelkie 

dobrodziejstwa,  jakie  pragnę  jej  w  przyszłości  wyświadczyć  i 

zamieniłaby  się  w  mgnieniu  oka  w  biedną,,  bezdomną  sierotę.  Cóż 

mam  począć,  żeby  wypędzić  te  szkaradne  myśli  z  pańskiej  głowy? 

Poznałam  od  razu,  że  z  pana  straszny  uparciuch.  Jak  pokonać  ten 

żelazny upór? Byłam pewna, że wszystko ułoży się jak najlepiej, a tu 

nagle  napotykam  z  pańskiej  strony  nieprzewidziane  trudności.  Póki 

Róża  Rietberg  była  ubogą,  samotną  dziewczyną,  miała  przynajmniej 

człowieka,  który  ją  kochał  i  tęsknie  wyczekiwał  chwili,  gdy  będzie 

mógł  stworzyć  jej  dom.  Teraz  człowiek  ten  zamienił  się  w 

obrzydliwego  sobka,  który  zazdrości  starej,  samotnej  kobiecie 

odrobiny macierzyńskiej pociechy... 

Werner znowu ujął jej rękę. 

—  Nie,  nie,  pani  mnie  źle  rozumie,  nie  należy  w  ten  sposób 

ujmować tej sprawy. Wiem zresztą, że to tylko żarty, pani dobrze wie, 

o  co  mi  chodzi.  Miałem  dotychczas  cel  w  życiu,  pragnąłem  otoczyć 

opieką Różę, stworzyć jej dom rodzinny. Teraz wszystko wyślizgnęło 

mi  się  z  ręki,  moje  marzenia  się  rozbiły...  Róża  mnie  przestanie 

potrzebować,  dzieli  nas przepaść...  Nie  zdobędę  już  nigdy  Róży,  stoi 

ona zbyt daleko ode mnie... 

—    Wiedziałam,  że  w  pańskiej  głowie  powstaną te  głupie  myśli. 

Przypuśćmy,  że  naprawdę  zdarzy  się  ta  najokropniejsza,  według 

background image

pańskiego  zdania,  rzecz...  Przypuśćmy,  że  Róża  zostanie  moją 

spadkobierczynią... Czy dlatego mężczyzna taki jak pan nie potrafi jej 

zdobyć? 

Werner  oniemiał  ze  zdumienia.  Popatrzył  przez  chwilę  na  panią 

Werth, a wreszcie wykrztusił ochrypłym głosem: 

—    W  takim  wypadku  wybrałaby  pani  zupełnie innego  męża  dla 

swej siostrzenicy. 

—  Pani Józefina zaśmiała się serdecznie. 

—    Czy  chciałby  pan,  żeby  Róża  po  raz  wtóry  zmuszoną  była 

uciekać  przed  niemiłym  konkurentem?  O  to  mnie  pan  podejrzewał? 

Przecież  pan  słyszał,  że  nie  posiadałam  się  z  oburzenia  na  mego 

kuzyna,  który  chciał  zmusić  to  dziecko  do  małżeństwa?  A  przecież 

pan wie, panie inżynierze, że ja sama przed wielu laty porzuciłam kraj 

rodzinny  i  dom  mego  ojca,  aby  tylko  dochować  wiary  człowiekowi, 

którego kochałam. I pan w dalszym ciągu ma jeszcze wątpliwości? Oj 

panie  inżynierze,  nie  przypuszczałam  nigdy,  że  pan  jest  o  mnie  tak 

złego  mniemania!  Muszę  przyznać,  że  ja  jestem  lepszego  zdania  o 

panu, choć jeszcze dziś rano żywiłam do pana odrobinę nieufności. 

Werner  spojrzał  w  piękne,  dobrotliwe  oczy  pani  Werth  i  rzekł, 

wzruszony: 

—    Więc  pani  pozwoliłaby  mi  się  starać  w  przyszłości  o  rękę 

panny  Róży?  Uważałaby  mnie  pani  za  dość  godnego  konkurenta  dla 

niej? 

—  Jeżeli uważałam pana za godnego, póki Róża była bezdomną 

sierotą,  czemu  bym  miała  teraz  zmienić  zdanie?  Czy  Róża  stała  się 

background image

inna? Czy pan stał się innym? Och, panie inżynierze, proszę porzucić 

te  nierozsądne  myśli,  które  wywołała  wyłącznie  ta  szkaradna 

zazdrość!  Niech  się  pan  pozbędzie  tego  uczucia,  a  uspokoi  się  pan 

natychmiast i będzie pan mógł znowu jasno spoglądać w przyszłość. 

Werner, rozpromieniony, popatrzył na panią Werth. 

—  Pozbyłem się go doszczętnie i nie będę już myślał o tym. Pani 

jest  najcudowniejszą  kobietą  pod  słońcem,  istotą  godną  najwyższego 

uwielbienia! 

Uśmiechnęła się i macierzyńskim ruchem przesunęła ręką po jego 

gęstej czuprynie. 

—  Oj, panie inżynierze, gdyby to Róża usłyszała!  

Zaczerpnął głęboko tchu. 

—  Ach, Róża! Ona mi tego nie weźmie za złe. Jestem pewny, że 

będzie panią także ubóstwiała... 

—    Dziękuję,  wcale  mi  na  tym  nie  zależy.  Zawsze  było  mi  żal 

tych  ludzi,  których  inni  ubóstwiali,  składali  im  hołdy,  lecz  nie  mieli 

odwagi  zbliżyć  się  do  nich.  Nie,  za  nic  nie  chciałabym  zająć  takiej 

pozycji.  Spodziewam  się,  że  zdołam  po  pewnym  czasie  wzbudzić  w 

Róży  i  w  panu  inne  uczucie.  Pragnę  stać  się  dla  Róży  matką,  ale 

byłabym rada, gdybym mogła prócz córki mieć także syna. Zdaje się, 

drogi panie inżynierze, iż właśnie pan mógłby zastąpić mi syna, gdyż 

posiada  pan  w  charakterze  wiele  podobieństwa  z  moim  zmarłym 

mężem. Od pierwszego spotkania poczułam do pana sympatię. Jestem 

starą  kobietą,  więc  mogę  się  szczerze  przyznać  do  tego.  Nie  dziwię 

się, że Róża pana pokochała. 

background image

—  Och, droga, kochana pani! Gdyby pani mogła wyczytać, co się 

dzieje w mym sercu! — zawołał Werner, głęboko wzruszony. 

Spojrzała na niego z serdecznością. 

—  Wiem  dobrze,  co  się  w  nim  dzieje,  lecz  cieszy  mnie  to 

niewymownie. 

Pokrywał jej ręce pocałunkami. 

—  Chciałabym,  żeby  mi  pan  jeszcze  przez  jakiś  czas  zostawił 

Różę — rzekła w chwilę potem pani Józefina — pragnę jeszcze trochę 

zatrzymać ją u siebie i nacieszyć się jej obecnością. Może pan jednak 

często  nas  odwiedzać.  A  teraz  przestańmy  już  mówić  na  ten  temat, 

wszystko przecież jakoś się ułoży. Dzień dzisiejszy przyniósł mi zbyt 

wiele  silnych  wrażeń,  a  przez  jutro  i  dni  następne  nie  obejdzie  się 

także  bez  zdenerwowania.  Cała  ta  afera  z  handlarzami  żywym 

towarem będzie nas kosztowała dużo zdrowia. 

I pani Werth zaczęła w dalszym ciągu mówić z Wernerem na ten 

temat,  przy  czym  oboje  zastanawiali  się,  co  by  można  było  jeszcze 

uczynić w tej sprawie. 

 

Róża  tymczasem  wbiegła  pędem  do  pokoiku  Marty.  Zastała  ją 

siedzącą  wygodnie  w  miękkim  fotelu,  zajętą  przeglądaniem  jakiegoś 

ilustrowanego tygodnika. Przed Martą znajdowały się na stole resztki 

doskonałej  kolacji.  Ujrzawszy  na  progu  Różę,  zawołała  z 

zadowoleniem: 

—  Chwalić  Pana  Boga,  znowu  mi  się  dobrze  wiedzie,  panno 

Różo! Kolacja była pierwsza klasa, zupełnie jak na okręcie. Najadłam 

background image

się,  że  ledwie  żyję,  jeszcze  zostawiłam  trochę,  bo  przy  najlepszych 

chęciach  więcej  nie  wlazło.  Ta  pani  ciotka  to  bardzo  przyzwoita 

osoba. Będzie pani u niej dobrze. Chyba zabierze panią ze sobą, co? 

Róża  zauważyła,  że  w  słowach  Marty  brzmiał  ukryty  niepokój, 

nad którym starała się jednak zapanować. 

—  Tak,  panno  Marto,  pojadę  z  ciotką  do  Rosario.  Najpierw 

jednak  muszę  czekać,  aż  nasza  sprawa  zostanie  załatwiona  i  aż 

otrzymamy paszporty i rzeczy. 

—    Ano,  pewno  któregoś  dnia  zostanie  pani  żoną  inżyniera 

Wendlanda. Zasługuje pani na to i życzę pani z całego serca szczęścia. 

O, pan inżynier to prawdziwy mężczyzna, nie tak jak Weisskant. Tfu, 

wstrętny  tchórz,  nie  znoszę  takich.  Szofer  pani  ciotki,  to  mi  dopiero 

chłopak!  Do  zakochania!  O  Boże,  jakie  on  ma  oczy,  jak  węgle!  A 

powiadam pani,  że  patrzył  na  mnie!  Aż  mi  się  w  głowie  kręciło!  Oj, 

żebym tylko znalazła prędko miejsce... 

—  Ależ  znalazłam  już  miejsce  dla  pani,  panno  Marto!  — 

zawołała Róża, zajmując krzesło naprzeciw swej towarzyszki. 

—  No? Gdzież je pani znalazła? 

—  Jeżeli pani zechce, to może pani pojechać z nami do Rosario i 

otrzymać  miejsce  w  domu  mojej  ciotki.  Zostanie  pani  moją 

pokojówką. Czy pani się zgadza? 

Marta zerwała się z miejsca, otwierając szeroko oczy. 

—  Ej, panno Różo, pani chyba żartuje ze mnie? 

background image

—    Jakżebym  mogła  żartować  z  tak  poważnej  rzeczy!  Wiem 

przecież,  że  pani  się  martwi  i  niepokoi.  Nie,  nie,  mówię  prawdę  i 

przyszłam właściwie na górę, żeby pani powiedzieć o tym. 

Marta  przez  kilka  chwil  biegała  w  milczeniu  po  pokoju,  lecz 

mimo  to  nie  potrafiła  opanować  wzruszenia  i  radości.  Z  oczu  jej 

polały się strumieniem łzy. 

—    To  przecież  zbyt  piękne,  żeby  miało  być  prawdziwe!  O  mój 

Boże,  zostanę  z  panią, nie będę  się  tułała  samotna po  tym  okropnym 

kraju! Jakie to szczęście! O, panno Różo, ja się tak bałam przyszłości, 

myślałam,  że  będzie  coraz  gorzej...  A  tymczasem  wszystko  się  tak 

dobrze składa.  Chyba stanę na głowie z radości!  Niech się panienka 

nie  gniewa...  Teraz  chyba  nie  wolno  mi  już  będzie  mówić  „panno 

Różo"? 

—  Och,  Marto,  jakież  to  niemądre  pytanie!  —  odparła  Róża, 

wzruszona do głębi, i serdecznie uścisnęła rękę Marty. 

—    No,  dobrze,  panno  Różo,  ale  proszę  mnie  w  takim  razie 

nazywać  po  imieniu.  Między  służbą  i  państwem  musi  być  jakaś 

różnica,  ja  wiem  przecież,  co  wypada!  O  raju!  Będę  teraz  mieszkać 

blisko tego przystojnego szofera. A przecież kabalarka wywróżyła mi 

bruneta.  Co  prawda,  to  mi  nie  wspomniała  słówkiem  o  tej  babie, 

Morbidzie, a szkoda, bo by się taka wiadomość na pewno przydała... 

Oj, muszę koniecznie podziękować cioci panny Róży... 

Marcie  nie  zamykały  się  usta,  aż  Róża  zaczęła  się  śmiać  z  jej 

gadatliwości. 

—  Podziękuję cioci w imieniu Marty — przyrzekła. 

background image

—    Oj  tak,  niech  pani  to  zrobi,  panno  Różyczko.  A  teraz  niech 

pani  mi  opowie,  skąd pani  wytrzasnęła  tę  bogatą  ciotkę  i jak  się  ona 

spiknęła  z  panem  Wendlandem,  żeby  nas  wyciągnąć  z  biedy.  To  mi 

zupełnie  przypomina  bajkę,  com  ją  widziała  raz  w  teatrze  na  Boże 

Narodzenie... Tam także w najgorszym miejscu przyleciała taka dobra 

wróżka i wszystkich wyratowała... 

Róża  w  zwięzłych  słowach  opowiedziała  Marcie  o  cudownym 

zrządzeniu losu. Potem podała jej rękę, mówiąc: 

— Muszę teraz zejść do cioci. Niech Marta położy się do łóżka i 

porządnie wyśpi, żeby jutro miała siły. 

— Pewnie, pewnie! Dziś nie będę przez całą noc czuwała i łamała 

sobie  głowy  nad  tym,  co  się  ze  mną  stanie.  Na  szczęście  wydałam 

jeszcze bardzo mało z moich oszczędności. Czy za hotel zapłaci pani 

ciotka? 

—  Naturalnie, Marto. 

—  Chwała Bogu! A jaką dostanę właściwie pensję?  

Praktyczna Marta szczerze ubawiła Różę. 

—  Nie wiem, niech Marta jutro pomówi o tym z ciocią. O ile ją 

znam,  wyznaczy  Marcie  przyzwoite  wynagrodzenie  —  odparła  ze 

śmiechem. 

Marta  nabrała  nowej  otuchy  i  pełna  radości,  mówiła  wiele 

zabawnych  rzeczy.  Napomykała  jeszcze  kilkakrotnie  o  przystojnym 

szoferze. Nagle jednak zamilkła i zamyśliła się. 

—  A może jest żonaty? — szepnęła po chwili. — W takim razie 

byłoby świństwo, żeby do mnie robić oko. Ale mężczyźni są już tacy. 

background image

Moja  złota  panno  Różo,  niech  pani  się  tak  jakoś  chyłkiem,  ciszkiem 

postara dowiedzieć od cioci, czy ten szofer ma żonę. 

Róża  przyrzekła  jej  to,  po  czym  pożegnała  się  i  zeszła  do 

saloniku. Ciotka Józefina i Werner gawędzili  z  wielkim ożywieniem. 

Werner  rozchmurzył  się  zupełnie,  a oczy  jego  spoglądały  radośnie  w 

promieniejące szczęściem oczy Róży. 

Wreszcie nadeszła pora spoczynku. Róża odprowadziła ciotkę do 

sypialni i pomogła jej położyć się do łóżka. Pokój Róży znajdował się 

bezpośrednio obok pokoju pani Józefiny. 

Dziewczyna  otoczyła  ciotkę  tkliwym  staraniem,  okazywała  jej 

czułość,  jakby  była  jej  córką.  Pani  Józefina  doznawała  przy  tym 

nieznanego,  lecz  dziwnie  błogiego  uczucia.  Ach,  jakże  było 

przyjemnie mieć przy sobie takie wdzięczne, miłe, młode stworzenie, 

które  potrafiło  znaleźć  tyle  ciepłych,  serdecznych  słów!  Mała  Róża 

umiała  się  obchodzić  ze  starszymi  ludźmi,  wiedziała  czym  im 

dogodzić. Pani Józefina przywykła do płatnych służących, a choć byli 

jej  oni  wierni  i  oddani,  to  jednak  nie  mogli  zastąpić  serdecznego 

starania Róży. 

Gdy ciotka Józefina położyła się już do łóżka, Róża uklękła przy 

niej, a ujmując jej rękę, rzekła: 

—  Muszę  ci  raz  jeszcze  podziękować  ciociu,  za  twoją  dobroć. 

Jakże  ci  jestem  wdzięczna,  żeś  przybyła  nam  z  pomocą.  Nie  wiesz 

wcale,  ile  dobrego  wyświadczasz  mi  twoją  opieką  i  miłością.  Przez 

całe  lata  nie  znalazłam  ciepła,  byłam  samotną  i  opuszczoną  sierotą, 

nie  tylko  tutaj  w  Buenos  Aires,  o  nie!  Gorzej  było  jeszcze  u  ciotki  i 

background image

wuja. Wyczuwałam, że mnie nie kochają, chociaż dawniej, gdym była 

bogata okazywali mi wiele serdeczności. Wstydziłam się nieraz, że nie 

potrafię  się  zdobyć  względem  nich  na  odrobinę  przywiązania, 

mówiłam  sobie  czasami,  że  jestem  niewdzięczna.  Wiedziałam  że 

udają  wobec  mnie  kochających  krewnych.  Czy  uwierzysz,  cioteńko, 

że potem, kiedy się ze mną zaczęli źle obchodzić,  kiedy mnie łajali i 

robili  mi  wyrzuty,  byłam  z  tego  rada?  Takie  postępowanie  było 

przynajmniej szczere, wolałam je, niż tę fałszywą serdeczność. 

—  Moja ty biedna dzieweczko! Gdybym wiedziała, że ci tak źle 

u  krewnych,  byłabym  cię  już  o  wiele  wcześniej  wzięła  do  siebie. 

Przez  tyle  lat  byłyśmy  obie  samotne,  a  mogłyśmy  sobie  nawzajem 

okazać tyle miłości... 

—    Wuj    Herbert  nigdy  by  nie  pozwolił  mi  wyjechać,    bo  nie 

byłam  pełnoletnią.  Byłabym  musiała  uciec  z  domu,  tak  jak  to  potem 

uczyniłam... 

—  Ile ty, Różo, masz lat? 

—  Kończę dwadzieścia jeden. Za siedem dni są moje urodziny. 

—  Tylko  siedem  dni?  Spodziewam  się,  że  twoje  urodziny 

będziemy  już  obchodziły  u  mnie.  Przypuszczam,  że  do  tego  czasu 

wasza  sprawa  zostanie  pomyślnie  załatwiona.  A  teraz  połóż  się  i 

wypocznij  dobrze,  moje  drogie  dziecko.  Ja  także  jestem  bardzo 

zmęczona i wyczerpana. 

Następnego  dnia  pani  Werth  pozostawiła  dziewczęta  pod  opieką 

inżyniera  Wendlanda,  sama  zaś  udała  się  do  konsulatu  angielskiego, 

aby zainteresować konsula Wielkiej Brytanii losem Bessie Hollwood. 

background image

Ponieważ  właśnie  Bessie  miała  do  zawdzięczenia,  że  jej  siostrzenicy 

udało się uciec z domu seniory Morbidy, przeto postanowiła w miarę 

sił i możności uczynić coś dla nieszczęśliwej dziewczyny. 

Angielski  konsul  wysłuchał  z  zaciekawieniem  opowieści  pani 

Werth  i  obiecał  zająć  się  losem  nieszczęsnej  Bessie.  Przyrzekł,  że 

wystąpi  w  jej  sprawie  i  że  również  wdroży  energiczne  postępowanie 

przeciwko seniorze Morbidzie. 

Józefina Werth powróciła do hotelu i zabrała ze sobą Różę, aby z 

nią załatwić kilka najpotrzebniejszych sprawunków. Chciała jej kupić 

parę  sukienek, na  wypadek,  gdyby  sprawa  odbioru  walizek  miała  się 

jeszcze przeciągnąć na czas dłuższy. 

—  Muszę  ci  w  każdym  razie  sprawić  nową  garderobę,  Różo. 

Pojedziemy po sprawunki, to nam czas prędzej zejdzie. Suknie, które 

masz  w  walizce,  nie  będą  na  pewno  odpowiednie  w  nowych 

warunkach, będziesz mogła je podarować Marcie. Zdaje się, że macie 

jednakowe figury. 

Po  południu  pani  Werth  pojechała  znowu  do  niemieckiego 

konsula  i  opowiedziała  mu,  że  angielski  konsul  ma  się  zająć  losem 

Bessie Hollwood. 

—    Konsul  angielski  już  się  ze  mną  skomunikował.  Miała  pani 

doskonałą  myśl,    teraz  cała  sprawa  pójdzie  gładko.    Zabrano  już 

Bessie  Hollwood  z  domu  seniory  Morbidy  i  umieszczono  ją 

tymczasem w pewnym schronisku dla kobiet. Gdy powiedziano jej, że 

nie  powróci  już  do  seniory  i  że  nic  jej  nie  grozi,  złożyła  zeznania, 

które  dostarczyły  poważnego  materiału  oskarżającego  Morbidę. 

background image

Stręczycielka została na zasadzie tych zeznań zaaresztowana. W domu 

jej  przeprowadza  się  właśnie  rewizję.  Zawiadomiono  mnie,  iż 

znaleziono  wiele  obciążających  dowodów.  Można  będzie  teraz 

natrafić na ślad jej wspólników. Znaleziono również paszporty panny 

Rietberg  i  panny  Preller.  Sądzę,  że  najpóźniej  jutro  będą  one  pani 

doręczone wraz z bagażem obu dziewcząt. 

Pani Werth powróciła bardzo zadowolona do hotelu i powtórzyła 

dziewczętom  i  Wernerowi  wiadomości,  otrzymane  od  konsula. 

Postępowanie,  wszczęte  przeciwko  seniorze  Morbidzie,  miało  krótki 

przebieg,  gdyż  poruszono  wszystkie  sprężyny.  Zarzuty,  które 

wytoczyła  przeciw  Marcie  Preller  i  Róży  nie  były  wiarygodne  a 

żądania  nie  zostały  uwzględnione.  Pani  Werth  oświadczyła 

kategorycznie, że nie zapłaci stręczycielce ani grosza. Powiedziała, że 

woli  przeznaczyć  pewną  kwotę  dla  biednej  Bessie  Hollwood,  aby 

nieszczęśliwa dziewczyna mogła rozpocząć nowe życie. 

Policja  zamknęła  zakład  seniory  Morbidy.  Podczas  śledztwa 

seniora  wydała  swoich  wspólników  —  funkcjonariuszy  policji, 

których przekupywała. Dostali oni dymisję i karę więzienia. 

Z  Santa  Fe  nadeszła  wiadomość,  że  cztery  osoby,  poszukiwane 

przez  policję,  zostały  zaaresztowane  w  hotelu.  Sprowadzono 

wspólników  seniory  do  Buenos  Aires,  gdzie  wzięto  ich  w  krzyżowy 

ogień  pytań.  W  ten  sposób  dowiedziano  się,  dokąd  zawieziono  inne 

dziewczęta.  Sędzia  śledczy  potrafił  tak  zręcznie  wybadać  państwa 

Petri  oraz  ich  pomocników,  że  choć  z  początku  zapierali  się 

wszystkiego, wyjawili pod koniec śledztwa prawdę.  

background image

Uwolniono  obie  biuralistki,  które,  na  ich  życzenie,  odesłano  do 

kraju.  Odkryto  również  miejsce  pobytu  aktorek,  należących  rzekomo 

do grupy teatralnej. Panie te również zwolniono. Otrzymały one angaż 

w  jednym  z  miejscowych  kabaretów.  Wykryto  przy  tym  całą  szajkę 

międzynarodowych  handlarzy  żywym  towarem,  do  której  należało 

jeszcze  mnóstwo  innych  osób.  Wszystkich  członków  bandy 

odszukano i uwięziono. 

Pani  Werth  trzęsła  się  z  oburzenia  i  zgrozy,  gdy  poznała  bliższe 

szczegóły sprawy. Starała się, aby jak najmniej szczegółów doszło do 

uszu  Róży  i  Marty.  Dziewczęta  musiały  jednak  powtórzyć  przed 

sądem  swoje  zeznanie.  Pani  Werth  co  chwila  podchodziła  do  Róży, 

tuląc ją do siebie, jakby pragnęła w ten sposób uratować siostrzenicę 

od niebezpieczeństwa, które jej niegdyś groziło. 

Werner Wendland został także powołany w charakterze świadka i 

uczynił  wszystko,  co  było  w  jego  mocy,  aby  rzucić  światło  na  całą 

sprawę.  Młody  człowiek  odetchnął  z  'ulgą,  jakby  mu  spadł  ciężar  z 

serca,  gdy  wreszcie  nadszedł  dzień,  w  którym  mógł  wraz  z  paniami 

opuścić Buenos Aires. 

Marta  Preller  na  swój  list,  wysłany  do  pana  Weisskanta,  nie 

otrzymała  ani  słowa  odpowiedzi.  Nie  przejmowała  się  tym  jednak, 

gdyż  znalazła  sobie  nowy  przedmiot  uwielbienia,  który  całkowicie 

zawładnął jej sercem. Był to przystojny szofer pani Werth. Gdy przed 

hotelem  stanął  samochód,  gotowy  do  odjazdu  do  Rosario,  Marta  nie 

odrywała oczu od ładnego chłopca. Oświadczyła, że nie wypada, aby 

jechała  w  samochodzie  razem  z  państwem,  lecz  zajęła  miejsce  przy 

background image

kierowcy.  Wszyscy  byli  zadowoleni  z  takiego  obrotu  rzeczy, 

najbardziej  jednak  szofer,  który  wpatrywał  się  z  zachwytem  w 

zaróżowioną twarzyczkę Marty. 

Pani  Werth  zakupiła  dla  Róży  całą  wyprawę,  toteż  dziewczyna 

rozdała  swoje  znoszone  sukienki  Marcie  Preller  i  Bessie  Hollwood. 

Pani  Werth  wypłaciła  Bessie  dość  znaczną  kwotę,  za  którą  Bessie 

otworzyła  sobie  mały  magazyn  kapeluszy,  była  bowiem  z  zawodu 

modystką.  Ponieważ  jej  historia  stała  się  głośna  w  całym  Buenos 

Aires,  więc  też  nie  zbywało  jej  na  klientkach,  które  z  początku 

przychodziły przez ciekawość, potem jednak, zachęcone zręcznością i 

szykiem Bessie, zaczęły stale korzystać z jej usług. Róża cieszyła się 

ogromnie, że biedna Bessie mogła rozpocząć nowe życie. 

Marta  Preller  nieraz  potem  zapewniała  Różę,  że  podróż  do 

Rosario  była  najpiękniejszym  zdarzeniem  w  jej  życiu.  Amor 

przyfrunął  do Marty  i  szofera.  Oczywiście,  że  maleńki  ten  bożek  był 

również  niewidzialnym  pasażerem  wewnątrz  samochodu.  Róża  i 

Werner  Wendland uważali  tę  podróż  także  za  rozkoszne  przeżycie,  a 

pani  Werth  patrzyła  swymi  łagodnymi,  matczynymi  oczyma  w 

rozpromienione  twarze  młodej  pary,  wspominając  przy  tym  z 

rozrzewnieniem swego niezapomnianego Jana. 

Po przyjeździe do Rosario, samochód wtoczył się przez bramę do 

wspaniałego  parku,  otaczającego  piękną  willę  pani  Werth.  Róża  ze 

zdumieniem patrzyła na wyniosły,  wsparty na kolumnach dom, który 

przypominał mały pałacyk. Z daleka dojrzała rozległe budynki fabryki 

background image

„Argro" i teraz dopiero poczęła sobie jasno zdawać sprawę, jak bogatą 

kobietą była jej ciotka. 

Werner  Wendland  udał  się  do  dyrektora  Hartmanna,  żeby  mu 

opowiedzieć wszystkie szczegóły pobytu w Buenos Aires. Staruszek z 

uwagą wysłuchał opowieści, a gdy Werner skończył mówić, dyrektor 

rzekł: 

—  Cieszę  się  z  całego  serca,  że  pani  Werth  będzie  teraz  miała 

przy  sobie  swoją  siostrzenicę,  inaczej  bowiem  byłaby  bardzo 

osamotniona.  Niestety,  telefonowano  do  mnie  przed  chwilą  z 

sanatorium  w  Cordobie,  gdzie  przebywa  obecnie  jej  chora  bratowa. 

Oznajmiono  mi,  że  operacja  jest  ostatnią  próbą  przedłużenia  życia 

pacjentki,  lecz  i  po  tym  zabiegu  niewiele  się  można  spodziewać,  da 

się jedynie uzyskać pewną zwłokę katastrofy... Proszono mnie, abym 

ostrożnie  przygotował  panią  Werth,  że  lekarze  chcą  natychmiast 

przystąpić do operacji. Muszę naturalnie powiedzieć jej o tym, znając 

jednak  jej  szlachetne  serce,  obawiam  się,  że  uda  się  natychmiast  do 

Cordoby.  A  jednak  po  tylu  wstrząsach,  przydałoby  się  jej  kilka  dni 

wypoczynku.  Przykro  mi  bardzo,  że  spotyka  ją  teraz  jeszcze  takie 

nieszczęście.  Werner  także  wyraził  swoje  ubolewanie,  gdyż  cenił  i 

szanował panią Werth i żałował niezmiernie, że ma ona otrzymać tak 

złe wiadomości. 

Pożegnawszy  się  z  dyrektorem,  udał  się  do  swego  mieszkania, 

aby się przebrać. Miał zamiar podążyć natychmiast do swej pracowni. 

background image

Dyrektor  Hartmann  skomunikował  się  telefonicznie  z  panią 

Werth.  Zachowując  możliwą  ostrożność,  powtórzył  jej  wiadomości 

otrzymane z sanatorium. Pani Werth była wstrząśnięta do głębi. 

— Natychmiast tam pojadę, kochany dyrektorze. Spodziewam się, 

że  zastanę  jeszcze  moją  biedną  bratową  przy  życiu.  Dlaczego  nie 

zawiadomiono mnie wcześniej, że operacja jest konieczna? 

— Naczelny lekarz podał mi przyczynę. Niestety, w tym wypadku 

było  od  razu  wiadomo,  że  operacja  oznacza  jedynie  pewną  zwłokę. 

Doktorzy  nie  chcieli  na  próżno  męczyć  chorej.  Pacjentka  jednak 

zażądała,    aby  zabieg  natychmiast  wykonano,    lecz  zawiadomiono 

panią dopiero po dokonaniu operacji. Dyrektor sanatorium był jednak 

zdania, że powinien dotrzymać obietnicy, jaką dał pani... 

—  Aha!    Dobrze!    W  każdym  razie  wyruszam  natychmiast  do 

Cordoby. 

— Czy nie będzie to dla pani zbyt wielki wysiłek, po tylu ciężkich 

chwilach, które pani tak niedawno przeszła? 

—  Nie  mogę  się  nad  tym  zastanawiać,  drogi  panie.  Uczynię 

wszystko,  co  będzie  w  mej  mocy,  aby  moja  biedna  bratowa  nie 

umierała samotnie. Wyruszę zaraz... 

Róża  została  po  przyjeździe  zaprowadzona  przez  ciotkę  do  jej 

pokoi.  Pani  Werth  wydała  już  telegraficzne  polecenie,  aby 

przygotowano  kilka  pokoi  gościnnych  dla  jej  siostrzenicy.  Róża 

rozglądała  się  po  prześlicznie  urządzonych  apartamentach,  po  czym 

rzuciła się ciotce na szyję. 

background image

—  Och,  cioteczko!  Więc  mam  mieszkać  w  tych  pięknych 

pokojach? 

—  Tylko  na  razie,  kochane  dziecko,  potem  każę  specjalnie  dla 

ciebie urządzić  i  umeblować  kilka  apartamentów.  To  są  tylko  pokoje 

gościnne, twoje będą o wiele ładniejsze. 

—  Jeszcze ładniejsze? Ach, jakże ty mnie psujesz, cioteczko! 

—    Powtarzasz  mi  to  tak  często,  że  już  dłużej  tego  słuchać  nie 

mogę.  To  moja  największa  radość,  że  mogę  ci  sprawić  trochę 

przyjemności,  której  dotąd  zaznałaś  tak  niewiele.  Przyślę  ci  teraz 

twoją nową pokojówkę, aby pomogła ci przy rozpakowaniu kufrów. 

—    Ach,  cioteczko,  te  wspaniałe  kufry,  pełne  ślicznych  rzeczy, 

które  mi  kupiłaś!  Obsypujesz  mnie  podarunkami,  a  ja  nie  mogę  się 

odwdzięczyć za tyle dobroci. Dziękuję ci, dziękuję ci stokrotnie... 

— Różo, uczyniłam to wszystko przez egoizm. Siostrzenica moja 

musi  przecież  prowadzić  życie  odpowiadające  moim  warunkom  i 

stanowisku. 

Róża przytuliła się do ciotki i serdecznie ją ucałowała. 

W  tej  chwili  zawołano  panią  Werth  do  telefonu.  Okazało  się,  że 

dzwoni  lekarz  naczelny  z  sanatorium,  który  poprzednio  mówił  z 

dyrektorem  Hartmannem.  Powtórzył  on  wiadomości,  jakie  podał 

Hartmannowi.  Pani  Werth,  po  skończonej  rozmowie,  powróciła  do 

Róży. 

—  Muszę cię pożegnać, drogie dziecko. Telefonowano właśnie z 

sanatorium,  że  stan  mojej  bratowej  jest  bardzo  groźny.  Pojadę  zaraz 

do niej. 

background image

—  Czy nie mogłabym także pojechać? Przeszłaś tyle w ostatnich 

dniach, droga ciociu, może mogłabym ci w czymkolwiek pomóc. 

—  Nie, nie ma sensu, żebyś mi towarzyszyła. To smutna sprawa, 

nie  możesz  mi  pomóc.  Tobie  także  potrzeba  spokoju  i  wytchnienia. 

Zostań tutaj i poczekaj, aż wrócę. Ja zabiorę ze sobą tylko pokojówkę, 

Anetę.  No,  pożegnajmy  się,  dziecko.  Tutaj  nic  ci  nie  grozi,  możesz 

być spokojną. Chwała Bogu, że mam cię przy sobie. Drżę o życie mej 

bratowej.  Gdybym  ją  straciła,  ty  będziesz  moją  jedyną  pociechą. 

Jesteś mi bardziej potrzebna niż ci się zdaje. Do widzenia, Różo! 

Róża zeszła z ciotką, aby pomóc jej w przygotowaniach do nowej 

podróży.  Gdy  jednak  schodziły,  zadźwięczał  znowu  telefon.  Tym 

razem  mówił  znowu  lekarz  naczelny  z  sanatorium  w  Cordobie. 

Zawiadomiono panią Werth, że bratowa jej zaraz po operacji zmarła, 

nie  odzyskawszy  przytomności.  Pani  Werth,  wstrząśnięta  do  głębi  tą 

nowiną,  poleciła,  aby  sprowadzono  do  Rosario  zwłoki  bratowej, 

pragnęła bowiem pochować ją obok zmarłego męża. 

Odwiesiwszy słuchawkę, rzuciła się Róży  z  głośnym płaczem na 

szyję. 

—  Och,  Różo,  gdybym  cię  teraz  nie  miała,  jakżebym  się  czuła 

osierocona po tej stracie! 

Podróż  do  Cordoby  nie  miała  więc  obecnie  sensu  i  pani  Werth 

mogła  wypocząć  po  doznanych  ciężkich  przejściach.  Róża  została 

przy  ciotce  tak  długo, dopóki  pani Werth  nie  zasnęła, potem  dopiero 

wymknęła się na palcach z jej sypialni. 

background image

Powróciła  do  swego  pokoju,  w  którym  zastała  już  Martę,  zajętą 

rozpakowywaniem  kufrów.  Marta  spoglądała  rozpromieniona  na 

każdą sukienkę, na każdą sztukę bielizny, którą pani Werth kupiła dla 

siostrzenicy. 

—    Te  sukienki  są  dla  pani  o  wiele  odpowiedniejsze  niż  tamte, 

panno  Różo.  A  ta  pani  ciotka  ma  szeroki  gest,  nie  ma  co  gadać. 

Wybrała dla pani same śliczności, nie było dla niej nic drogiego. A ja 

dostałam od pani tyle rzeczy, że przez dłuższy czas nie będę sobie nic 

sprawiała i zaoszczędzę trochę grosza. 

—    Mogłam  Marcie  tylko  dlatego  podarować  te  rzeczy,  bo  mi 

ciotka sprawiła tyle nowych... 

—    A  pewnie,  pewnie!  Nic  dziwnego,  że  ciotka  dla  pani  taka 

dobra, kto by też nie lubił mojej panny Różyczki. Ale podobno ciotka 

dla  wszystkich  jest  dobra,  szofer  nie  może  się  jej  dość  nachwalić. 

Opowiadał  mi  po  drodze,  ile  dobrodziejstw  pani  Werth  wyświadcza 

ludziom  w  fabryce.  Mówił,  że  jest  dla  robotników,  jak  prawdziwa 

matka.  A  jak  ktoś  ma  jakieś  troski,  czy  kłopoty,  to  idzie  do  niej  po 

radę,  a  ona  każdemu  pomoże.  A  szofer,  panno  Różo,  to  naprawdę 

byczy  facet,  żeby  pani  słyszała,  jakie  on  ma  rozsądne,  solidne 

zapatrywania.  A  przy  tym  jest  bardzo  wesoły  i  taki  zadowolony  z 

życia. Powiada, żeby  zgrzeszyłby, gdyby chodził z nosem na kwintę, 

bo  mu  się  tutaj  naprawdę  dobrze  powodzi.  Ma  mieszkanie  i 

przyzwoitą  pensję...  A  wie  pani,  panno  Różo,  co  mi  jeszcze 

powiedział? 

—  No, cóż takiego? 

background image

—  Powiedział, że jestem morową dziewczyną i że mu się bardzo 

podobam.  A  co  mi  powiedział  komplementów  o  moich  jasnych 

włosach...  O  raju,  wcale  tego  powtórzyć  nie  mogę,  tak  się  nimi 

zachwycał.  Powiedział,  że  ożeni  się  tylko  z  blondyną,  zawsze  o  tym 

marzył...  Blondyna  to  jego  ideał...  Mówił,  że  moje  włosy  wyglądają 

jak pole dojrzałej pszenicy, a moje oczy to bławatki w zbożu... No i co 

pani na to? Aż się zawstydziłam... 

— Marta się wstydziła, ale słuchała z przyjemnością, nieprawdaż? 

— Phii! Chciałabym ja zobaczyć dziewczynę, co by tego chętnie 

nie  słuchała,  w  dodatku  jak  jej  prawi  komplementy  taki  przystojny 

chłopak. Wie pani, co on jeszcze mówił? 

—  Co takiego, Marto? 

—  Mówił, że by się chciał ożenić i już od dłuższego czasu ogląda 

się za żoną, ale żadna mu jakoś nie przypadła do gustu. A pani Werth 

życzy sobie, żeby się ożenił; powiada, że szofer powinien być żonaty, 

bo wtedy jest stateczniejszy i ostrożniej jeździ. A on się ożeni tylko z 

Niemką i z blondynką, bo taka lepiej do niego pasuje, dlatego, że on 

sam  jest  takim  czarnym  diabłem.  Ale  ja  mu  powiedziałam,  że  on 

wcale nie jest czarnym diabłem, tylko bardzo morowym chłopakiem. 

Powiadam  pannie  Róży,  jak  to  usłyszał,  jak  na  mnie  spojrzał  tymi 

swoimi  czarnymi  ślipiami,  to  aż  się  zatrzęsłam...  O    Boże,  panno 

Różo, żeby się tak sprawdziły wróżby mojej kabalarki! 

Róża zaśmiała się serdecznie, pozwalając Marcie paplać dalej. 

—  O,  panno  Różo,  tu  jest  bardzo  porządny  dom.  Schody 

marmurowe,  pozłacane  poręcze  i  tyle  dywanów  wszędzie... 

background image

Widziałam  dopiero  kilka  pokoi,  ale  wszystkie  pierwsza  klasa!  A  ja 

także dostałam milusi pokoiczek na drugim piętrze, tam gdzie mieszka 

cała służba. Meble są w nim białe, a pościel dobra, ładnie powleczona. 

A z okna, poprzez drzewa, widać doskonale garaż. Szofer mieszka nad 

garażem.  Ma  trzy  pokoje,  podobno  ładnie  urządzone.  Jak  mu  ciocia 

pani pokazała mieszkanie, to zaraz powiedziała: jest tu dosyć miejsca i 

dla żony, widzicie Jerzy. Bo on się nazywa Jerzy Steinbeck i także jest 

sierotą.    Ale  nie  wychowywał  się  w  przytułku,  tylko  u  jakiejś  starej 

ciotki, która już umarła. Powiada, że nie ma nikogo na świecie i czuje 

się samotny, dlatego chciałby mieć dobrą, miłą żonę. 

—  Ależ  Marto,  on  ci  już  bardzo  wiele  zdążył  opowiedzieć  o 

sobie. 

—  Ale  tak,  jeszcze  o  wiele  więcej,  panno  Różyczko.  Ale  nie 

wspomniał mi słówkiem, że szuka zamożnej żony, jak ten obrzydliwy 

Weisskant.  Cieszę  się  tylko,  że  nic  z  tego  nie  wyszło.  A  przy  tym 

Steinbeck to o wiele ładniejsze nazwisko, prawda panno Różo? 

—  Tak,  toteż  życzę  Marcie  z  całego  serca,  żeby  została  panią 

Steinbeck. 

—    Ja  bym  tam  nie  miała  nic  przeciwko  temu,  ale  naturalnie 

muszę  się  trochę  podrożyć.  Dziewczyna  powinna  mieć  swój  honor  i 

nie  rzucać  się  chłopcu  na  szyję.  Biorę  sobie  przykład  z  panny  Róży, 

pani  też  nie  ułatwia  zadania  panu  inżynierowi.  A  mimo  to  zostanie 

panna Róża panią Wendland. Musowo! Ten na pewno panny Róży nie 

opuści, oho! 

Róża zaczerwieniła się, lecz powiedziała na pozór obojętnie. 

background image

—  Nie mówmy o tym Marto. 

—    Ojej,  zapomniałam,  że  u  państwa  nie  wolno  o  tym  mówić. 

Wielkie damy muszą udawać, że sobie nic nie robią z małżeństwa. A 

przy  tym  nie  wypada,  żebym  ja  tak  z  panną  Różą  rozmawiała, 

przecież jestem teraz u panny Róży  w służbie. Wiem jednak, że pani 

będzie  bardzo  szczęśliwa,  jako  żona  pana  inżyniera.  To  bardzo 

porządny człowiek i oczu nie spuszcza z panny Róży, taki zakochany. 

Czy  tylko  ciocia  pani  zgodzi  się  na  to  małżeństwo?  Bo  przecież  pan 

inżynier pracuje u niej w fabryce... 

Róża  spojrzała  na  nią  zmieszana.  Ciotka  miałaby  coś  mieć 

przeciwko temu? Zaczęła się zastanawiać nad słowami Marty. Potem 

jednak ocknęła się z głębokiej zadumy i przecząco potrząsnęła głową. 

Nie, nie... Ciotka na pewno się na to zgodzi... 

 

Róża  mieszkała  już  od  kilku  miesięcy  w  domu  ciotki. 

Przystosowała  się  bardzo  szybko  do  zmienionych  warunków  i  była 

szczęśliwa  i  zadowolona;  jeszcze  nigdy  od  chwili  śmierci  rodziców 

nie czuła się tak dobrze. Wzajemny stosunek ciotki i siostrzenicy stał 

się bardzo serdeczny, przywiązały się do siebie jak matka i córka.  

Pani  Werth,  jako  osoba  energiczna  i  czynna,  przywykła  do 

pracowitego  życia,  postarała  się,  aby  i  Róża  otrzymała  swój  zakres 

obowiązków.  Dziewczyna  została  sekretarką  ciotki  i  mogła  na  tym 

stanowisku  spożytkować  swoją  znajomość  języków  obcych. 

Zajmowała  się  również  rozmaitymi  instytucjami,  które  należały  do 

firmy  „Argro"  odwiedzała  chorych,  chodziła  do  ochronek  dla  dzieci 

background image

robotników  i  pomagała  ciotce  w  załatwianiu  różnych  spraw.  W  ten 

sposób  zapoznała  się  z  działalnością  fabryki  i  nie  prowadziła 

bezczynnego życia, z czego była bardzo zadowolona. 

Inżynier  Wendland  był  mile  widzianym  gościem  w  domu  pani 

Werth.  Przychodził  tam  jednak  tylko  wtedy,  kiedy  go  zapraszano. 

Każde zaproszenie przyjmował z ogromną radością. W krótkim czasie 

wdrożył się w swoją pracę, a dzięki swej energii i inteligencji, potrafił 

się szybko wybić nad poziom swych kolegów. 

Wynalazek  jego  został  dokładnie  zbadany  przez  inżynierów-

rzeczoznawców  oraz  dyrektorów.  Zainteresowała  się  nim  również 

pani Werth, lecz umyślnie wstrzymywała się z wydaniem swego sądu, 

póki fachowcy nie wypowiedzieli się na ten temat. Cieszyła się jednak 

bardzo,  gdy  zapewniano  ją  ze  wszystkich  stron,  iż  maszyna 

zbudowana przez Wernera powinna znaleźć na tutejszym rynku popyt 

i  zbyt,  ponieważ  wprowadza  wielkie  ułatwienia  przy  prowadzeniu 

gospodarstw rolnych. 

Dyrektorzy kilkakrotnie odbywali konferencje z Wernerem, który 

miał ostatecznie określić swoje żądania. Młody inżynier zwrócił się z 

prośbą do pani Werth, aby ona oceniła wartość jego wynalazku. Pani 

Józefina porozumiała się z dyrekcją. Wernerowi zaproponowano dość 

znaczną sumę ryczałtową; poza tym miał również otrzymywać pewien 

procent  od  czystego  zysku.  Pertraktacje  i  konferencje  ciągnęły  się 

przez kilka miesięcy, wreszcie jednak podpisano umowę.  

Werner  był  uszczęśliwiony,  gdyż  teraz  nareszcie  mógł  założyć 

własny  dom,  do  którego  pragnął  wprowadzić  Różę  Rietberg. 

background image

Wiedział,  że  los,  który  może  zaofiarować  siostrzenicy  właścicielki 

firmy „Argro", będzie skromny w porównaniu z warunkami, w jakich 

żyła obecnie. Zastanawiał się, czy wolno mu zaproponować Róży, aby 

zdecydowała  się  zmienić  życie  wśród  bogactw  i  dobrobytu,  jakie 

prowadziła  w  domu  ciotki,  na  skromną  egzystencję  przy  jego  boku. 

Spodziewał się wprawdzie, że oprócz wynagrodzenia, otrzyma jeszcze 

dość  duże  tantiemy  ze  swoich  maszyn,  lecz  tantiemy  te  miały  być 

płatne dopiero po dostawie. Przed kilku miesiącami Werner byłby się 

uważał za Krezusa, teraz jednak warunki Róży tak się zmieniły, że nie 

miał odwagi prosić o jej rękę. 

Już po rozesłaniu pierwszych prospektów fabryka otrzymała cały 

szereg zamówień. Werner miał nadzieję, że warunki jego polepszą się, 

że  z  roku  na  rok  zwiększą  się  jego  dochody.  Martwił  się  jednak,  że 

musi jeszcze przez  wiele lat czekać na małżeństwo z Różą. Widywał 

ją  prawie  codziennie,  a  to  wyczekiwanie  wydawało  mu  się  nie  do 

zniesienia. 

Nie  odwiedzał  Róży  codziennie  w  domu  ciotki,  lecz  często  ją 

widywał  przy  innych  sposobnościach.  Grywali  w  niedzielę  w  tenisa, 

wiosłowali, pływali żaglówką; spotykali się również i w fabryce, a za 

każdym  razem  w  oczach  obojga  świeciła  radość,  lecz  zarazem  i 

tęsknota. 

Józefina  Werth  wiedziała,  że  Werner  nie  może  się  doczekać 

chwili,  aby  wreszcie  poprosić  o  rękę  Róży,  lecz  nie  starała  się  mu 

utorować  drogi;  udawała,  jakby  zupełnie  zapomniała  o  miłości 

młodych ludzi. 

background image

Tego dnia, kiedy Werner podpisał kontrakt z fabryką, zaprosiła go 

na  następny  dzień  na  obiad.  Wypadało  to  w  niedzielę.  W  fabryce 

wiedziano, że pani Werth wyróżnia młodego inżyniera i często go do 

siebie  zaprasza  w  dni  świąteczne.  Nikt  jednak  nie  zazdrościł 

Wernerowi,  który  cieszył  się  powszechną  sympatią  swych  kolegów, 

aczkolwiek nigdy specjalnie nie starał sobie jej pozyskać.  

Wszyscy  wyczuwali,  że  nie  był  on  przeciętnym  człowiekiem,  a 

wieść  o  jego  genialnym  wynalazku  rozeszła  się  wkrótce  po  całej 

fabryce.  Koledzy  postanowili  wyprawić  na  cześć  wynalazcy 

uroczystość  w  kasynie  inżynierów.  Zabawa  przeciągnęła  się  tym 

razem  do  późnej  nocy,  lecz  Werner  nie  zważał  na  to,  gdyż  nazajutrz 

przypadała niedziela i mógł się wyspać do woli. 

Wstał  następnego  dnia  dosyć  późno,  lecz  starczyło  mu  czasu, 

żeby  się  ubrać  i  zdążyć  na  obiad  do  willi  Werth.  Zastał  obie  panie 

przy stole, czekające na niego. 

—  Cóż  słychać,  drogi  panie  inżynierze?  Podobno  wczoraj  w 

kasynie  inżynierów  hulanka  przeciągnęła  się  bardzo  długo?  A 

wszystko to na cześć pańskiego wynalazku. Czy pan się przynajmniej 

porządnie wyspał? 

—    Byliśmy  wszyscy  w  tak  wesołym  nastroju,  że  nikt  nie  chciał 

się  ruszyć  wcześniej  od  stołu.    Koledzy  moi  pokazali  się  przy  tej 

okazji  z  najlepszej  strony.  Zresztą  była  to  podwójna  uroczystość, 

proszę pani. 

—  Ach, prawda! Była to jednocześnie uroczystość na pożegnanie 

inżyniera Laarsena? 

background image

— Tak, wyjeżdża jutro na urlop. Cieszy się ogromnie, że powraca 

do kraju ojczystego. 

— Rozumiem to doskonale. Bardzo sympatyczny młody człowiek 

z  tego  Laarsena.  Cieszy  się,  że  zobaczy  swoją  matkę,  staruszkę. 

Wspominał  mi,  że  zapewne  nie  powróci  tu  sam.  Nie  będzie  już 

mieszkał w Domu Inżynierów, prosił mnie, żebym mu zarezerwowała 

inne  mieszkanie,  do  którego  zamierza  wprowadzić  swoją  przyszłą 

żonę. 

Werner  westchnął  głęboko  i  obrzucił  Różę  spojrzeniem,  pełnym 

namiętnej tęsknoty. 

—  Tak. Prosił mnie nawet, żebym raz jeszcze przypomniał pani 

jego prośbę. 

—  Pamiętam o wszystkim. Doktor Laarsen po powrocie otrzyma 

ładne mieszkanko.  Buduje się przecież jeszcze kilka domów, które — 

kiedy powróci, będą zupełnie gotowe. 

—  Szczęśliwy! — szepnął Werner z westchnieniem.  

W tej chwili zadźwięczał głos gongu. 

—  Chodźmy na obiad — powiedziała obojętnie pani Werth. 

Werner  skłonił  się  i  przeprowadził  obie  panie  do  przestronnej, 

wspaniale  urządzonej  jadalni.  Przy  stole  rozmawiano,  jak  zwykle,  z 

ogromnym ożywieniem. Pani Werth lubiła mówić z Wernerem i Różą 

o  sprawach  dotyczących  fabryki,  oni  zaś  słuchali  z  wielkim 

zaciekawieniem. 

Dziś pani Werth rzekła z uśmiechem: 

background image

—  Dziwi  się  pan  zapewne,  że  moja  siostrzenica  dotąd  nie 

powinszowała  panu.  Róża  jednak  nic  nie  wie,  że  podpisał  pan  już 

umowę z fabryką. Umyślnie jej o tym nie wspominałam, pragnąc, aby 

ją pan osobiście zawiadomił. 

Róża oblała się purpurą. Spojrzała pytająco na Wernera: 

—  Naprawdę? Więc wynalazek został już kupiony? 

—  Tak, panno Różo. Widzi pani przed sobą przyszłego milionera 

— odparł żartobliwie. 

Podała mu serdecznie rękę. 

— O, życzę panu z całego serca szczęścia! Dużo czasu wprawdzie 

upłynie,  zanim  pan  zostanie  milionerem,  lecz  początek  jest  już 

zrobiony. Nie  wątpiłam ani przez chwilę, że  zakłady „Argro" nabędą 

pański wynalazek, zwłaszcza od chwili, gdy sama zobaczyłam model 

maszyny. Raz jeszcze serdecznie panu winszuję! 

— Dziękuję, panno Różo. Cieszyłem się bardzo, że sprawa poszła 

tak  pomyślnie.  Pół  roku  temu,  cieszyłbym  się  oczywiście  znacznie 

więcej... 

—  A teraz mniej? Dlaczego? — spytała, patrząc mu z powagą w 

oczy. 

—  Nie mogę pani tego wyjaśnić — szepnął ochrypłym głosem. 

Józefina  Werth  z  niedostrzegalnym  prawie  uśmiechem  spojrzała 

na Wernera. 

—    Pan  inżynier  byłby  może  nie  wyjeżdżał  wcale  do  Argentyny 

— rzekła. 

background image

—    Myli  się  pani.  Pół  roku  temu  znajdowałem  się  na  drodze  do 

Argentyny. 

Róża rumieniąc się, spuściła oczy. 

—  Czy doprawdy znamy się już od pół roku, panie inżynierze? 

—  Tak. Minęło dokładnie pół roku i siedem dni od owej chwili, 

gdy  miałem  przyjemność  poznać  panią  na  okręcie.  Zdaje  mi  się 

niekiedy, że od tego dnia minęły już całe lata... 

Pani Werth szybko skierowała rozmowę na inne tory. 

Gdy  po  obiedzie  wypito  kawę,  pani  Józefina  wysłała  Różę  z 

jakimś  poleceniem  z  pokoju.  Pozostawszy  z  Wernerem,  zagadnęła  z 

uśmiechem: 

—  Nazwał  pan  poprzednio  inżyniera  Laarsena  „szczęśliwym". 

Dlaczego  właściwie  nie  stara  się  pan  zostać  także  szczęśliwym?  Nic 

chyba nie stoi temu na przeszkodzie? 

—    Przecież  pani  dobrze  wie,  że  to  niemożliwe.  Nie  mogę  się 

okazać tak niewdzięczny i zabrać pani siostrzenicę. A poza tym... nie 

mógłbym stworzyć jej tak świetnego losu jak pani... 

—  Co się mnie tyczy, to nie mam przecież kamiennego serca. A 

jeżeli  chodzi  o  Różę...  Czy  pragnąłby  pan  dokładnie  wiedzieć,  co 

myśli ona o skromnym losie przy boku pana? 

—  Oczywiście,  że  chciałbym  wiedzieć,  czy  Róży  nie  będzie 

bardzo trudno wyrzec się dobrobytu, jakiego zaznała w domu pani. 

—  Zaraz  się  przekonamy.  Proszę  się  ukryć  za  tą  portierą  i 

zachowywać  się  cicho,  aby  się  nie  zdradzić,  gdy  będę  rozmawiała  z 

background image

Różą.  Muszę  przyznać,  że  mnie  również  bardzo  interesuje,  co  o  tym 

myśli moja siostrzenica. No, zaraz się dowiemy prawdy... 

Werner  spojrzał  na  nią  badawczo,  po  czym  podniósł  jej  rękę  do 

ust i rzekł: 

—  Ufam pani i uczynię wszystko, czego pani sobie życzy. 

—    W  takim  razie,  niech  się  pan  prędko  ukryje  za  portierą  i  nie 

odzywa się ani jednym słówkiem, dopóki nie zawołam pana. 

Werner  posłusznie  ukrył  się  za  grubą  kotarą,  a  pani  Werth 

poprawiła  starannie  fałdy,  aby  nie  można  się  było  domyślić  czyjejś 

obecności.  Potem  ponownie  zasiadła  przy  stole  i  zaczęła  na  pozór 

obojętnie  mieszać  łyżeczką  w  filiżance.  Po  kilku  minutach  nadeszła 

Róża, i rozejrzała się ze zdumieniem po pokoju. 

—  Gdzież jest pan inżynier Wendland?  

Pani Werth odstawiła filiżankę i rzekła: 

—  Ach,  to  nieprzyjemna  historia!  Wyobraź  sobie,  że  nagle 

uciekł... 

—  Uciekł? Nie pożegnawszy się ze mną? Dlaczego? 

—  Tak, moje dziecko. Skorzystał on z twej nieobecności, aby mi 

powiedzieć,  że  teraz  może  ci  zapewnić  skromny  byt  i  ma  zamiar 

starać się o twoją rękę. Oczywiście, musiałam mu powiedzieć, że nic z 

tego nie będzie. 

Róża zbladła jak płótno. 

—  Że nic z tego nie będzie? Dlaczego odpowiedziałaś mu w ten 

sposób, ciociu? 

background image

—  Ależ  dziecko,  to  przecież  jasne.  Widzisz,    Różyczko,  mam 

zamiar zapisać ci w testamencie cały majątek. Moja spadkobierczyni i 

przyszła  właścicielka  zakładów  „Argro"  nie  może  przecież  zostać 

żoną ubogiego inżyniera. Czy nie pojmujesz tego sama? 

Róża przycisnęła dłonie do bijącego mocno serca. 

—  I powiedziałaś mu to, ciociu? Och, nigdy bym nie uwierzyła, 

że potrafisz okazać się tak okrutna. 

—  Okrutna?  Ależ,  dziecko,  byłam  tylko  rozsądna.  Nie  możesz 

przecież w tych okolicznościach poślubić ubogiego inżyniera. 

Róża  drgnęła  i,  prostując  się  dumnie,  zerwała  się  z  miejsca  i 

stanęła przed ciotką. 

—  Tak, ciociu, tak! Jego tylko poślubię! O Boże, ja przecież nie 

myślę  wcale  o  nikim  innym.  Kocham  go,  kocham!  A  on?  On  także 

mnie kocha, choć nigdy jeszcze nie padło z jego ust słowo o miłości! 

—    Bardzo  mi  przykro,  drogie  dziecko!  Jeżeli  uparłaś  się  przy 

tym,  żeby  wyjść  za  mąż  za  tego  biedaka,  wówczas  majątek  mój 

zapiszę komu innemu. 

Róża padła przed ciotką na kolana. 

—  Najdroższa, ukochana nie zależy mi wcale na tym, żeby zostać 

twoją  spadkobierczynią.  Pragnę  jedynie  zachować  twoją  miłość.  Nic 

w świecie nie zastąpi mi szczęścia, jakiego mogę zaznać jedynie przy 

boku Wernera Wendlanda. Kocham go! Pozwól, żebym poszła mu to 

powiedzieć,  gdyż  musi  być  bardzo  nieszczęśliwy,  usłyszawszy  z  ust 

twoich odmowę! 

background image

—  Nie bądź lekkomyślną Różo! Zastanów się dobrze! Czeka cię 

blask  i  bogactwo,  jako  moja  spadkobierczyni,  będziesz  mogła  sobie 

pozwolić na wszystko, spełnić każde życzenie... 

—  Oprócz  jednego,  które  posiada  dla  mnie  stokrotnie  większe 

znaczenie.  Cóż  mi  po  skarbach  całego  świata,  skoro  unieszczęśliwię 

siebie i jego! 

—  Może  będziesz  bardziej  nieszczęśliwa,  gdy  zostaniesz  jego 

żoną  i  będziesz  się  musiała  niejednego  wyrzec,  gdy  będziesz  dzieliła 

troski i kłopoty twego męża. 

—  Wolę  znosić  nędzę  i  poniewierkę  przy  boku  Wernera  niż 

opływać w dostatki bez niego. Nie gniewaj się ciociu, pozwól mi iść 

do  niego  i  powiedzieć  mu,  że  zostanę  jego  żoną,  że  wyrzeknę  się 

wszystkiego,  byle  należeć  do  niego.  Nie  chcę,  żeby  cierpiał  przeze 

mnie! 

—  Więc  tak  mało  wagi  przywiązujesz  do  mego  majątku?  Więc 

gardzisz nim? 

—  Nie  gardzę  nim,  bo  jest  dowodem  twej  miłości.  Dziękuję  ci 

cioteczko,  za  twoje  dobre  chęci,  lecz  miłość  Wernera  Wendlanda 

stawiam wyżej niż majątek. 

—  Szkoda,  szkoda!   Miałam  zupełnie  inne  plany.  Zamierzam 

przyjąć  do  zakładów  „Argro"  młodego  wspólnika,  bardzo  zdolnego, 

sympatycznego człowieka. On miał zostać twoim mężem. Byłaby to o 

wiele odpowiedniejsza partia, zastanów się nad tym, Różo! 

background image

—  Nie  ma  się  nad  czym  zastanawiać  —  wybuchnęła  namiętnie 

Róża  —  nigdy  nie  będę  należała  do  innego  mężczyzny,  a  tylko  do 

Wernera Wendlanda! Pozwól mi iść do niego i skrócić jego cierpienia. 

— Mogłabyś jednak poznać mego przyszłego wspólnika. Inżynier 

Wendland  nie  jest  wcale  tak  przystojnym  mężczyzną,  ten  drugi 

mógłby ci bardziej się podobać. 

— Gdyby twój wspólnik był nawet Adonisem, to nie potrafiłabym 

go pokochać. Serce moje należy do Wernera, który wie o tym, tak jak 

i ja wiem, że on oddał mi swoje. O, gdybyś wiedziała, jak trudno mu 

było  zachowywać  się  wobec  mnie  obojętnie!  Cierpiał  nad  tym,  a  ja 

także cierpiałam. 

—  Doprawdy?  A  ja  sądziłam,  że  w  moim  domu  czułaś  się 

zupełnie szczęśliwą. 

—  Och,  ciociu,  było  mi  u  ciebie  bardzo  dobrze  i  jestem  ci 

nieskończenie  wdzięczna.  Uważałam  cię  za  drugą  matkę  i  boli  mnie 

ogromnie, że nie mogę spełnić twego życzenia. Przypomnij sobie, że 

ty  sama  oparłaś  się  woli  twojej  rodziny  i  wyruszyłaś  w  świat,  żeby 

dochować  wiary  ukochanemu  człowiekowi,  z  którym  krewni  chcieli 

cię rozłączyć. 

—  Czy  to  ma  znaczyć,  że  uczyniłabyś  to  samo,  gdybym  chciała 

rozłączyć cię z inżynierem Wendlandem? 

—  Nie będziesz tak okrutną! Przypomnij sobie, jak się oburzałaś 

na  wuja  Herberta,  który  chciał  mnie  zmusić  do  małżeństwa  z 

niekochanym człowiekiem. A wtedy przecież serce moje było wolne... 

Teraz kocham i nic nie odwiedzie mnie od tej miłości, nikt nie zmusi 

background image

mnie do zerwania z Wernerem. Nie zatrzymuj mnie ciociu, muszę iść 

do niego... 

Z  tymi  słowy  Róża  skierowała  się  do  drzwi  i  chciała  spiesznie 

opuścić  pokój.  Ciotka  Józefina  zerwała  się  z  miejsca  i  zastąpiła  jej 

drogę. 

—  Ach ty zbiegu, zdaje się, że chcesz po prostu uciec. Nic jednak 

ci  nie  pomoże.  Zostaniesz  tutaj  i  poślubisz  mego  wspólnika.  Basta! 

Ach, ty szalona dziewczyno, nie zmykaj, poczekaj chwilkę... Obejrzyj   

sobie  mego  wspólnika.   Panie  inżynierze,  proszę   wyjść z ukrycia i 

zatrzymać tę nierozsądną dziewczynę... 

Werner wyskoczył ze swej kryjówki i porwał Różę w objęcia. 

—  Nie  uciekaj,  Różyczko,  moja  słodka,  dzielna,  wierna 

dziewczyno! Twoja ciotka żartowała tylko, nie rozłączy nas na pewno, 

zbyt dobra jest przecież. Ta cała historia ze wspólnikiem to tylko żart! 

Róża,  drżąc  cała  ze  wzruszenia,  przytuliła  się  do  Wernera  i 

spojrzała zalęknionymi oczyma na ciotkę. Pani Werth zwróciła się do 

obojga: 

—  Czy  wiesz,  dlaczego  urządziłam  ten  figiel  Różo?  Bo  ten 

niemądry  chłopiec  sądził,  że  będziesz  wolała  zbytkowne  życie  w 

moim  domu  od  skromnej  egzystencji  u  jego  boku.  Odegrałam  tę 

komedię,  aby  go  przekonać,  że  nie  wyrzekniesz  się  za  żadne  skarby 

świata  jego  miłości.  Mam  jednak  zwyczaj,  że  dotrzymuję  słowa, 

dlatego  też  wyjdziesz  za  mąż  za  mojego  nowego  wspólnika,  pana 

inżyniera Wendlanda. 

background image

I  zanim  młoda  para  ochłonęła  ze  zdziwienia  i  mogła 

odpowiedzieć, pani Werth szybko wymknęła się z pokoju. 

Róża  i  Werner,  upojeni  szczęściem,  patrzyli  sobie  w  oczy.  Róża 

rzekła zawstydzona: 

—  Więc pan wszystko słyszał?  

Przywarł gorącymi wargami do jej ust. 

—  Tak, najdroższe moje serce, słyszałem wszystko. Wiedziałem, 

żeś  cierpiała,  lecz  mimo  to  jestem  nieskończenie  wdzięczny  twojej 

kochanej cioci. 

I  znowu  począł  ją  obsypywać  pieszczotami,  znowu  przycisnął 

wargi  do  jej  ust  i  całował  je  tak  długo,  aż  obojgu  wreszcie  zabrakło 

tchu. W końcu Róża mogła dojść do słowa i zapytała: 

—  Co też ciocia miała na myśli, mówiąc o tym wspólniku? 

—  Och,  kochanie,  zapewne  znowu  żartowała.  Nie  będę  sobie 

teraz łamał głowy nad tą zagadką, mam przecie ważniejsze zajęcie. O, 

najdroższa moja! Nareszcie mogę cię tulić w objęciach, przyciskać do 

serca... Nareszcie po tylu miesiącach tęsknoty! Cóż mnie w tej chwili 

obchodzi cały świat! 

I  znowu  otoczył  Różę  ramieniem.  Przez  jakiś  czas  szczęśliwa 

młoda  para,  zatonęła  w  upojnych pieszczotach,  zapominając  o  całym 

świecie. Wreszcie jednak otworzyły się drzwi, a na progu stanęła pani 

Józefina. Spojrzała z filuternym uśmiechem na zakochanych i spytała: 

—  Czy można teraz pomówić z wami rozsądnie, moje dzieci? 

—  Spróbujemy,  może  się  uda  —  odparł  żartobliwie  Werner, 

spoglądając rozpromienionym wzrokiem na Różę. 

background image

Dziewczyna podbiegła do ciotki i uściskała ją serdecznie. 

—  Och,  cioteczko  kochana,  najmilsza  ciociu,  jakżeś  mnie 

nastraszyła! Wybacz, że byłam taka gwałtowna. Nie mogłam pojąć, że 

chcesz mnie wtrącić w nieszczęście. 

—  Ach, ty głuptasku! Nie wiesz wcale, jak mi się podobało, gdy 

rzuciłaś  mi  do  nóg  cały  mój  majątek.  Wiedziałam  jednak  z  góry,  że 

stanie się tak, jak ja zechcę! 

—  Jak ty zechcesz? 

—  Naturalnie, wyjdziesz przecież za mąż za mego wspólnika. 

—  Przecież to był żart. 

—  Co  znowu?  Pan  inżynier  Wendland  zostanie  moim 

wspólnikiem.  Fabryka  rozwija  się,  ja  sama  nie  mogę  jej  prowadzić. 

Przez  cały  czas  myślałam  o  tym,  czy  pan  Wendland  będzie  mógł 

stanąć na jej czele. Ponieważ zostaniesz moją spadkobierczynią, więc 

odziedziczysz  w  przyszłości  firmę  „Argro",  która  w  połowie  będzie 

należała  do  twego  małżonka.  Oczywiście,  że  bynajmniej  mi  się  do 

tego nie śpieszy, przeciwnie, pragnę jak najdłużej cieszyć się waszym 

szczęściem.  Ale  nie  chcę,  żebyście  oboje  tęsknie  wyczekiwali  dnia 

mojej  śmierci,  wobec  czego  postanowiłam  już  za  życia  przekazać 

wam część waszego spadku. A więc, panie inżynierze, czy zgadza się 

pan  zostać  moim  wspólnikiem?  Pańską  współpracę  będę  uważała  za 

kapitał w spółce. 

Werner spojrzał na nią zaskoczony. 

—  Czy pani to mówi na serio? 

background image

—    Naturalnie,  mam  już  dosyć  żartów.  Powiedziałam  panu,  że 

Różę  uważam  za  córkę,  ale  ostatecznie  nie  miałabym  nic  przeciwko 

temu, żeby również posiadać syna. 

Werner  w  milczeniu  pochylił  się  nad  jej  ręką.  Po  chwili  dopiero 

odezwał się, głęboko wzruszony. 

—  Nie  potrafię  pani  podziękować,  nie  umiem  wyrazić  mej 

wdzięczności. Pójdę jednak za głosem mego serca i będę panią kochał 

i czcił jak prawdziwy syn. 

Spojrzała na niego wilgotnymi oczyma. 

—  Zawsze marzyłam o takim synu, jak pan i o córce podobnej do 

Róży.  Pozwólcie  mi  zastąpić  sobie  matkę,  ponieważ  oboje  nie  macie 

już matki. 

Młodzi  ludzie,  przepełnieni  szczęściem,  uściskali  ją  serdecznie. 

Wszyscy  troje  stanęli  złączeni  uściskiem,  patrząc  sobie  ze 

wzruszeniem w oczy. 

—  Och,  jakże  cudnie.  O  mój  ukochany  Wernerze,  o  moja 

najdroższa cioteczko! — odezwała się z przejęciem Róża. 

Pani Józefina zaczerpnęła tchu. 

—  Trzeba  chwytać  szczęścia  chwile,  Bo  uciekną  jak  motyle, 

Później  będzie  żal...  Mój  ukochany  mąż  często  cytował  mi  ten 

wierszyk. Przypominam wam o tym, abyście umieli cieszyć się każdą 

chwilą szczęścia. Życie nikomu nie oszczędza cierpienia, kto wie, co 

jeszcze  spotka  was  w  przyszłości.  Dlatego  korzystajcie  z  każdej 

godziny  radości.  Ale  teraz  dość  tej  filozofii!  Bądźmy  rozsądni  i 

cieszmy  się  tą  radosną  chwilą.  Różyczko  kochana,  postaraj  się  dla 

background image

mnie  o  jeszcze  jedną  filiżankę  kawy,  muszę  odzyskać  zachwianą 

równowagę  ducha.  Trzeba  przyznać,  że  to  dla  mnie  jednak  niemały 

wstrząs, stać się nagle matką syna i córki. 

Tym  żartem  pani  Józefina  starała  się  pokonać  rzewny  nastrój 

młodej  pary  i  własne  wzruszenie.  Róża  zajęła  się  przyrządzaniem 

świeżej mokki. Pani Werth uśmiechnęła się do Wernera. 

—  Żenisz się z bardzo nierozsądną dziewczyną, mój drogi. Czyś 

słyszał, jak wzgardziła całym moim majątkiem? 

Werner przycisnął usta do dłoni ciotki. 

—  Wszystko słyszałem, każde słowo i serce moje omal nie pękło 

z radości. Wiedziałem, że chcesz Różę tylko wystawić na próbę. Moje 

biedactwo  musiało  stoczyć  ciężką  walkę  o  swoją  miłość.  Cieszę  się 

jednak  bardzo,  że  okazała  się  pod  tym  względem  taka  nierozsądna, 

tym bardziej, że wiem, iż na ogół będę miał bardzo rozsądną żonę... 

 

Wkrótce  potem  odbył  się  ślub  młodej  pary.  Inżynier  Wendland 

został  już  poprzednio  wspólnikiem  pani  Werth.  Cały  personel  firmy 

„Argro" brał udział w uroczystości weselnej. 

Róża miała pozostać nadal sekretarką pani Werth i pracować z nią 

podczas tych godzin, gdy mąż będzie zajęty w fabryce. Pani Józefina 

była  bowiem  zdania,  że  siostrzenica,  jako  przyszła  właścicielka 

zakładów „Argro" powinna stale mieć kontakt z przedsiębiorstwem. 

—  Musisz  poznać  dokładnie  fabrykę,  musisz  przylgnąć  do  niej 

całą duszą. Wiem z własnego doświadczenia, jak to miło jest posiadać 

swój zakres obowiązków i mieć świadomość, że się jest pożytecznym. 

background image

Pomaga  nam  to  znieść niejedną  ciężką  chwilę,  której  los  nikomu  nie 

szczędzi — mówiła pani Werth. 

W dniu ślubu Róży, Marta Preller, pomagając pannie młodej przy 

przebieraniu się, rzekła z uśmiechem: 

—  Dzień  pani  ślubu  mnie  także  przyniósł  szczęście.  Jerzy 

Steinbeck  zapytał  mnie,  czy  chcę  zostać  jego  żoną,  a  ja  z  wielką 

chęcią  powiedziałam:  tak.  I  proszę  panią  bardzo,  żeby  się  pani 

wstawiła  za  nami  u  ciotki,  bo  byśmy  się  chcieli  już  wkrótce  pobrać. 

Ale chciałabym zostać jeszcze przez pewien czas w obowiązku u pani, 

żebyśmy sobie zebrali jeszcze trochę grosza, zanim przyjdą dzieci.  

Róża z uśmiechem skinęła głową. 

—  Pomówię o tym z ciocią, Marto. Na pewno wszystko ułoży się 

jak  najlepiej,  bo  ciotka będzie  rada, że  się  Steinbeck  żeni.  Cieszę  się 

bardzo, droga Marto, żeś i ty również znalazła szczęście. 

—  Dziękuję pani. O raju, jakże pani pięknie wygląda w tej białej 

sukni  i  welonie!  Jak  prawdziwy  anioł!  Jak  mój  Jerzy  panią  tak 

zobaczył,  to  zaraz  przyleciał  do  mnie,  pocałował  mnie  i  powiedział: 

„No,  Martusiu,  teraz  ja  także  nie  będę  długo  zwlekał,  musisz  jak 

najprędzej zostać moją żoną". 

W tej chwili wszedł Werner. Róża ujęła jego rękę. 

—    Powinszuj    Marcie,    mój    kochany,  zaręczyła  się  z  szoferem 

cioci. Chcą się już niebawem pobrać. 

Werner  podał  rękę  Marcie,  która  trochę  zmieszana  wybuchnęła 

śmiechem. 

background image

—  Życzę  szczęścia,  panno  Marto.  Dostaje  pani  przyzwoitego, 

dzielnego chłopca, który z pewnością pani nie zawiedzie. 

—  Wiem, panie inżynierze i dziękuję serdecznie za życzenia. Ja 

państwu  także  raz  jeszcze  życzę  wszystkiego  najlepszego.  O  raju! 

Czyśmy to kiedy pomyśleli na tym okręcie, że wszyscy troje płyniemy 

po  szczęście?  Ani  nam  się  przecież  śniło.  A  jednak  moja  kabalarka 

mówiła prawdę! 

—    A  myśmy  się  wcale  nie  radzili  kabalarki,  prawda  Różo?  — 

żartował Werner. 

Marta  wyszła,  a  Werner  porwał  w  objęcia  swoją  młodą,  uroczą 

żonę. 

—  Różo,  moja  cudna,  ukochana  Różo!  Teraz  jesteś  moją, 

nareszcie moją! 

Zatonęli  w  sobie  rozkochanym  spojrzeniem,  po  czym  usta  ich 

złączyły się w długim, upojnym pocałunku. 

W kilka chwil potem weszła do pokoju Józefina Werth. 

—  Przyszłam,  bo  chciałam  się  ukradkiem  pożegnać  z  mymi 

drogimi  dziećmi.  Nasi  goście  nie  spostrzegą  tak  prędko  mej 

nieobecności. Samochód czeka na was przed boczną furtką i odwiezie 

was  na  dworzec.  Jedźcie  i  bądźcie  szczęśliwi,  moi  drodzy!  A  nie 

zapominajcie o waszej starej matce! 

Werner i Róża pocałowali tkliwie panią Józefinę. 

—  Żegnaj mamo! Do widzenia! 

Skinęła w milczeniu głową, dając im znak, żeby odeszli. Oczy jej 

zasnuły się łzami. 

background image

Werner  sprowadził  swoją  młodą  żonę  do  samochodu.  Wyruszyli 

w krótką podróż poślubną, która miała potrwać zaledwie kilka dni. 

Przed samochodem stał w swoim eleganckim skórzanym ubraniu 

Jerzy Steinbeck, obok niego zaś przystanęła Marta Preller. Młoda para 

powinszowała  również  szoferowi,  a  Werner,  pomagając  Róży  przy 

wsiadaniu, rzekł: 

—  Ruszaj,  Jerzy!  Myślę,  że  to  dobry  znak,  jeżeli  w  pierwszą 

naszą podróż powiezie nas narzeczony. 

—  Bóg da, że się tak stanie. Życzę państwu szczęśliwej podróży! 

— zawołała Marta, posyłając narzeczonemu ręką całusa. 

Róża  i  Werner  siedzieli  mocno  przytuleni  do  siebie  i  jechali  w 

drogę naprzeciw swemu szczęściu.