background image

LEMONY SNICKET 

PRZYKRY POCZĄTEK 

Seria niefortunnych zdarzeń 

KSIĘGA PIERWSZA

 

Tytuł serii: A Series of Unfortunate Events 

Tytuł oryginału: The Bad Beginning 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Beatrycze - ukochanej, upragnionej, umarłej. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Jeśli  szukacie  opowieści  ze  szczęśliwym  zakończeniem,  poczytajcie  sobie  lepiej  coś 

innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, 

a w środku też nie układa się za wesoło. To dlatego, że niezbyt wiele szczęśliwych zdarzeń 

miało  miejsce  w  życiu  trójki  młodych  Baudelaire'ów.  Wioletka,  Klaus  i  Słoneczko  byli 

dziećmi inteligentnymi, obdarzonymi wdziękiem, fantazją i przyjemnymi rysami twarzy, lecz 

mieli straszliwego pecha i wszystko, co ich spotykało, skażone było nieszczęściem, smutkiem 

i rozpaczą. Informuję was o tym z przykrością, ale taka jest prawda. 

Ich  pech  zaczął  się  pewnego  dnia  w  miejscowości  Słona  Plaża.  Trójka  młodych 

Baudelaire'ów  mieszkała  z  rodzicami  w  wielkim  domu,  stojącym  w  samym  centrum 

brudnego,  ruchliwego  miasta.  Od  czasu  do  czasu  rodzice  pozwalali  im  na  samodzielną 

wycieczkę zdezelowanym trolejbusem - słowo „zdezelowany”, jak zapewne wiecie, oznacza 

„niezbyt  sprawny”,  czyli  „grożący  awarią”  -  nad  morze,  gdzie  dzieci  mogły  spędzić  coś  w 

rodzaju  jednodniowych  wakacji,  pod  warunkiem,  że  wrócą  do  domu  na  kolację.  Akurat  ten 

ranek  był  szary  i  pochmurny,  co  wcale  nie  zmartwiło  młodych  Baudelaire'ów.  W  gorące  i 

słoneczne dni Słona Plaża roiła się od turystów, tak że nie było gdzie rozłożyć koca. Za to w 

dni szare i pochmurne Baudelaire'owie mieli całą plażę dla siebie i mogli robić, co kto lubił. 

Wioletka Baudelaire, najstarsza z rodzeństwa, lubiła puszczać kaczki. Jak większość 

czternastolatków  była  praworęczna,  więc  kamienic  skakały  dalej  po  burej  wodzie,  gdy 

Wioletka  rzucała  je  prawą  ręką,  niż  gdy  robiła  to  lewą.  Puszczając  kaczki,  Wioletka 

wpatrywała  się  w  horyzont  i  rozmyślała  nad  wynalazkiem,  który  zamierzała  skonstruować. 

Każdy, kto znał Wioletkę, poznałby zaraz, że myśli bardzo intensywnie, ponieważ jej długie 

włosy  związane  były  wstążką,  aby  nie  wpadały  do  oczu.  Wioletka  miała  spory  talent  do 

wymyślania  i  konstruowania  dziwnych  urządzeń,  więc  jej  wyobraźnię  wypełniały  często 

obrazy trybów, dźwigni i przekładni - a nie lubiła, gdy przeszkadzało jej w myśleniu coś lak 

banalnego  jak  włosy  Tego  ranka  zastanawiała  się  nad  konstrukcją  urządzenia,  które 

zawracałoby kamień - kaczkę z morza na ląd. 

Klaus Baudelaire, średni z rodzeństwa i jedyny chłopiec, lubił obserwować stworzenia 

w  kałużach,  Klaus  kończył  dwanaście  lat  i  nosił  okulary,  dzięki  którym  wyglądał 

inteligentnie.  Klaus  był  inteligentny.  Baudelaire'owie  -  rodzice  mieli  w  domu  ogromną 

bibliotekę - pokój wypełniony tysiącami książek na każdy właściwie temat. Mając zaledwie 

dwanaście  lat,  Klaus  nie  przeczytał,  oczywiście,  wszystkich  książek  z  biblioteki 

background image

Baudelaire'ów, ale przeczytał ich bardzo wiele i całkiem sporo zapamiętał z lektury. Wiedział, 

po czym odróżnić aligatora od krokodyla. Wiedział, kto zabił Juliusza Cezara. Wiedział też 

bardzo dużo o zamieszkujących Słoną Plażę maleńkich, oślizłych żyjątkach, które właśnie w 

tej chwili obserwował. 

Słoneczko  Baudelaire,  najmłodsze  z  trójki,  lubiło  gryźć.  Słoneczko  było  jeszcze 

dzidziusiem,  dziewczynką, w dodatku  bardzo małą jak na swój wiek  - niewiele większą od 

kalosza.  Braki  wzrostu  nadrabiało  wielkością  i  ostrością  swoich  czterech  zębów.  Słoneczko 

było jeszcze w wieku, gdy człowiek wypowiada się głównie seriami niezrozumiałych pisków. 

O  ile  nie  używało  któregoś  z  nielicznych  znanych  sobie  prawdziwych  słów  -  czyli  „butla”, 

„mama” albo „ugryź” - większość ludzi miała kłopoty ze zrozumieniem, co Słoneczko mówi. 

Na przykład tego ranka powtarzało w kółko „Gak!”, co prawdopodobnie znaczyło: „Patrzcie 

na tę tajemniczą postać, która wyłania się z mgły!”. 

Rzeczywiście,  w  dalekiej,  mglistej  perspektywie  Słonej  Plaży  widać  było  wysoką 

postać,  kroczącą  w  stronę  młodych  Baudeiaire'ów.  Słoneczko  przez  dłuższy  czas 

obserwowało tę postać i piszczało przeraźliwie, zanim Klaus oderwał wzrok od kolczastego 

kraba,  którego  właśnie  badał,  i  też  zauważy!,  że  ktoś  nadchodzi.  Wyciągnął  rękę  i  dotknął 

ramienia Wioletki, wytrącając ją z wynalazczego natchnienia. 

- Spójrz  tam  -  powiedział,  wskazując  palcem.  Postać  zbliżała  się  i  dzieci  mogły  już 

rozróżnić  pewne  szczegóły.  Była  mniej  więcej  wzrostu  dorosłej  osoby,  tylko  głowę  miała 

wyjątkowo podłużną i kanciastą. 

- Jak  myślisz,  co  to  jest?  -  spytała  Wioletka.  -  Nie  wiem  -  odparł  Klaus,  wytężając 

wzrok - ale wydaje mi się, że to idzie właśnie do nas. 

- Nikogo  więcej  nie  ma  na  plaży  -  zauważyła  Wioletka  z  lekkim  niepokojem.  -  Na 

pewno idzie do nas. 

Ścisnęła  w  lewej  dłoni  płaski,  gładki  kamień,  którym  właśnie  zamierzała  puścić 

kaczkę  najdalej,  jak  się  da.  Nagłe  przyszło  jej  na  myśl,  aby  rzucić  kamieniem  w  tę 

niepokojącą postać. 

- To tylko tak groźnie wygląda - odezwał się Klaus, jakby czytał w myślach siostry. - 

Przez tę gęstą mgłę. 

Miał  rację.  Kiedy  postać  do  nich  dobrnęła,  dzieci  z  ulgą  stwierdziły,  że  nie  jest  to 

żaden  potwór,  tylko  ktoś  znajomy  -  pan  Poe.  Pan  Poe  był  zaprzyjaźniony  z  państwem 

Baudelaire  i  dzieci  często  widywały  go  na  domowych  przyjęciach.  Wioletka,  Klaus  i 

Słoneczko najbardziej lubili swoich rodziców właśnie za to, że kiedy do domu przychodzili 

goście, dzieci nie musiały iść się bawić, tylko wolno im było siedzieć z dorosłymi przy stole i 

background image

uczestniczyć  w  rozmowie,  pod  warunkiem,  że  po  przyjęciu  pomogą  sprzątać  ze  stołu.  Pana 

Poe zapamiętały główne dlatego, że zawsze miał katar i co chwila przepraszał, aby wstać od 

stołu i wykaszleć się w pokoju obok. 

Pan  Poe  zdjął  cylinder,  z  powodu  którego  jego  głowa  wyglądała  we  mgle  na  taką 

wielką  i  kanciastą,  po  czym  przez  chwilę  nic  nie  mówił,  tylko  głośno  kaszlał  w  białą 

chusteczkę. Wioletka i Klaus podeszli, aby podać mu rękę i przywitać się uprzejmie. 

- Dzień dobry panu - powiedziała Wioletka. 

- Dzień dobry panu - powiedział Klaus. 

- Bi pa! - powiedziało Słoneczko. 

- Dzień dobry - powiedział pan Poe, ale miał bardzo smutną minę. Przez parę sekund 

nikt się nie odzywał. Dzieci zastanawiały się, co też pan Poe porabia na Słonej Plaży, kiedy 

powinien  siedzieć  w  swoim  banku  w  mieście.  Jego  strój  nie  był  w  żadnym  razie  strojem 

plażowym. 

- Ładny  dzień  -  odezwała  się  w  końcu  Wioletka,  próbując  nawiązać  rozmowę. 

Słoneczko pisnęło jak rozzłoszczony ptak, a Klaus wziął je na ręce i przytulił. 

- Tak, całkiem  ładny  -  przyznał  pan Poe z dziwnym roztargnieniem,  wpatrując się  w 

dal pustej plaży. - Obawiam się, drogie dzieci, że mam dla was bardzo przykrą wiadomość. 

Trójka  młodych  Baudelaire'ów  spojrzała  na  niego  z  uwagą.  Wioletka,  trochę 

zawstydzona, ścisnęła kamień w lewej garści i ucieszyła się, że nie rzuciła nim w pana Poe. 

- Wasi rodzice - oznajmił pan Poe - zginęli w strasznym pożarze. 

Dzieci milczały. 

- Zginęli - ciągnął pan Poe - w pożarze, który strawił cały dom. Jest mi bardzo, bardzo 

przykro, że musiałem wam to powiedzieć, moi kochani. 

Wioletka oderwała wzrok od pana Poe i  spojrzała daleko w morze. Pan  Poe jeszcze 

nigdy  nie  powiedział  do  młodych  Beaudelaire'ów  „moi  kochani”.  Wioletka  zrozumiała 

wszystkie  jego  słowa,  a  jednak  była  pewna,  że  pan  Poe  po  prostu  żartuje,  że  chciał  tylko 

zrobić okrutny kawał jej, bratu i siostrze. 

- Zginęli - dodał pan Poe. - To znaczy, że już nie żyją. 

- Wiemy,  co  znaczy  słowo  „zginęli”  -  rozzłościł  się  Klaus,  chociaż  i  do  niego 

niezupełnie  jeszcze  dotarło,  co  właściwie  usłyszał.  Miał  wrażenie,  że  pan  Poe  się 

przejęzyczył. 

- Przyjechała,  oczywiście,  straż  pożarna  -  mówił  dalej  pan  Poe  -  ale  za  późno.  Cały 

dom stał już w ogniu. Spłonął do cna. 

Klaus  wyobraził  sobie,  jak  płomienie  pożerają  wszystkie  książki  w  bibliotece.  Więc 

background image

już nigdy ich nie przeczyta. Pan Poe zakaszlał parę razy w chusteczkę, a potem mówił dalej: 

- Przysłano mnie, abym odnalazł was tutaj i zabrał do siebie, gdzie pozostaniecie przez 

pewien  czas,  aż  wymyślimy  jakieś  rozwiązanie.  Jestem  egzekutorem  spadku  waszych 

rodziców. Oznacza to, że do mnie należy zarządzanie ich ogromnym majątkiem i znalezienie 

wam  domu.  Z  chwilą  gdy  Wioletka  osiągnie  dojrzałość,  majątek  przejdzie  w  wasze  ręce, 

jednak do tego czasu pozostanie w dyspozycji banku. 

Pan Poe przedstawił się, co prawda, jako egzekutor spadku, lecz Wioletka czuła się jak 

na  prawdziwej  egzekucji,  w  której  pan  Poe  był  katem.  Przyszedł  na  plażę  jakby  nigdy  nic, 

powiedział do dzieci parę słów - i na zawsze odmienił całe ich życie. 

- Chodźmy. - Pan Poe wyciągnął rękę. 

Aby podać mu dłoń, Wioletka musiała upuścić kamień, który trzymała w garści. Klaus 

wziął  Wioletkę  za  drugą  rękę,  Słoneczko  uczepiło  się  wolnej  ręki  Klausa,  i  w  ten  sposób 

trójka dzieci Baudelaire - odtąd trójka sierot Baudelaire - wyprowadzona została z plaży i ze 

swojego dotychczasowego życia. 

background image

RODZIAŁ DRUGI 

Nie ma sensu, abym opisywał wam, jak okropnie czuli się Wioletka i Klaus, a nawet 

Słoneczko. Jeżeli sami kiedyś straciliście kogoś bardzo dla siebie ważnego, to dobrze wiecie, 

jak się czuli - a. jeśli nie, to i tak nie zdołacie sobie tego wyobrazić. To, co spotkało młodych 

Baudelaire'ów,  było  szczególnie  okropne,  gdyż  stracili  oni  za  jednym  zamachem  oboje 

rodziców; dlatego przez kilka pierwszych dni byli tak przygnębieni, że prawie nie wstawali z 

łóżek.  Klaus  stwierdził,  że  właściwie  nie  interesują  go  książki.  Trybiki  twórczego  umysłu 

Wioletki jakby się zacięty. Nawet Słoneczko, które było oczywiście za małe, żeby naprawdę 

zrozumieć, co się stało, gryzło wszystko dookoła z mniejszym entuzjazmem. 

Naturalnie,  nie  poprawiało  im  nastroju  to,  że  przy  okazji  stracili  również  dom  i 

wszystkie swoje rzeczy. Jak zapewne wiecie, znalezienie się we własnym pokoju, a najlepiej 

we własnym łóżku, przynosi czasem pewną ulgę w przykrej sytuacji. Niestety, z łóżek sierot 

Baudelaire  pozostały  tylko  kupki  popiołów.  Pan  Poe  zaprowadził  dzieci  na  zgliszcza  domu, 

aby sprawdziły, czy cokolwiek ocalało, ale to, co ujrzały, było straszne: mikroskop Wioletki 

stopił się w nieforemną bryłę, z ulubionego pióra Klausa została garstka popiołu, a wszystkie 

plastikowe  gryzaki  Słoneczka  rozpłynęły  się  doszczętnie.  Tylko  gdzieniegdzie  dzieci 

dostrzegły  ślady  ogromnego  domostwa,  które  tak  kochały:  szczątki  fortepianu,  wykwintną 

karafkę, w której pan Baudelaire trzymał brandy, nadpaloną poduszkę z okiennego wykuszu, 

w którym ich mama lubiła siedzieć i czytać. 

Pozbawieni  własnego  domu,  młodzi  Baudelaire'owie  musieli  leczyć  się  z  szoku  w 

domu pana Poe, co wcale nie było przyjemne. Sam pan Poe bywał w domu bardzo rzadko, 

ponieważ stale załatwiał sprawy Baudelaire'ów, a nawet kiedy bywał, najczęściej kaszlał, i to 

tak,  że  w  ogóle  nie  mógł  rozmawiać.  Pani  Poe  kupiła  sierotom  ubrania  w  dziwacznych 

kolorach, na dodatek gryzące. A dwaj synowie państwa Poe, Edgar i Albert, z którymi młodzi 

Baudelaire'owie musieli dzielić ciasny pokoik, zalatujący wonią jakichś upiornych kwiatowa 

zachowywali się głośno i złośliwie. 

Lecz  mimo  tych  okoliczności  dzieci  doznały  mieszanych  uczuć,  kiedy  przy  nudnym 

obiedzie złożonym z gotowanego kurczaka, gotowanych kartofli i fasolki szparagowej z wody 

-  określenie  „z  wody”  znaczy  tu  również  „gotowanej”  -  pan  Poe  oznajmił  im,  że  nazajutrz 

rano mają opuścić jego progi. 

- Świetnie  -  powiedział  Albert,  któremu  między  zębami  utkwił  kawałek  kartofla.  - 

Nareszcie odzyskamy swój pokój. Dosyć mam tego tłoku. Wioletka z Klausem bez przerwy 

background image

się smucą i nie ma z nimi żadnej zabawy. 

- A dzieciak gryzie - dodał Edgar, rzucając na podłogę ogryzioną kość kurczaka, jakby 

był zwierzakiem w zoo, a nie synem szanowanego przedstawiciela bankowości. 

- Dokąd się przenosimy? - spytała nerwowo Wioletka. 

Pan Poe otworzył usta, lecz zanim zdołał coś powiedzieć, złapał go krótki atak kaszlu. 

- Poczyniłem  starania  -  rzekł  w  końcu  -  aby  waszym  wychowaniem  zajął  się  daleki 

krewny, zamieszkały na drugim końcu miasta. Nazywa się Hrabia Olaf. 

Wioletka, Klaus i Słoneczko spojrzeli po sobie, nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć. 

Z jednej strony nie uśmiechało im się mieszkać dłużej u państwa Poe, a z drugiej nigdy nie 

słyszeli o Hrabim Olafie i nie mieli pojęcia, co to może być za typ. 

- Wasi rodzice - mówił dalej pan Poe -  wyraźnie zaznaczyli w testamencie, że macie 

być wychowywani w jak najkorzystniejszych warunkach. Pozostając w mieście, nie zmienicie 

znanego sobie otoczenia, a jedynym waszym krewnym zamieszkałym w obrębie miasta jest 

właśnie Hrabia Olaf. 

Klaus rozważył tę informację, żując łykowaty kawałek fasolki. 

- Ale rodzice nigdy nie wspominali nam o Hrabim Olafie. Jak on właściwie jest z nami 

spokrewniony? 

Pan Poe westchnął i spojrzał na Słoneczko, które słuchało pilnie, gryząc widelec. 

- Zdaje się, że jest to kuzyn trzeciego stopnia w czwartej linii, albo czwartego stopnia 

w trzeciej linii. Nie jest to wasz najbliższy krewny w sensie genealogicznym, ale najbliższy w 

sensie geograficznym. Dlatego właśnie... 

- Skoro mieszka w mieście - przerwała mu Wioletka - to dlaczego nasi rodzice nigdy 

go nie zapraszali? 

- Może dlatego, że jest bardzo zajęty - zasugerował pan Poe. - Jako zawodowy aktor, 

bardzo dużo podróżuje po świecie ze swymi przedstawieniami. 

- Myślałem, że jest hrabią - powiedział Klaus. 

- Hrabią i aktorem - potwierdził pan Poe. - Przepraszam, dzieci, nie chcę ponaglać was 

z obiadem, ale musicie się spakować, a na mnie czeka jeszcze praca w banku. Podobnie jak 

wasz nowy opiekun prawny mam mnóstwo spraw na głowie. 

Trójka młodych Baudelaire'ów miała jeszcze wiele pytań do pana Poe, lecz on wstał 

już od stołu, machnął ręką na pożegnanie i opuścił pokój. Usłyszeli, jak kaszle w chusteczkę, 

otwiera skrzypiące drzwi i wychodzi z domu. 

- W  takim  razie  -  oświadczyła  pani  Poe  -  wy  troje  lepiej  idźcie  się  pakować.  Edgar, 

Albert, pomóżcie mi, proszę, sprzątnąć ze stołu. 

background image

Sieroty Baudelaire udały się do dziecinnego pokoju i w ponurym milczeniu spakowały 

swój skromny dobytek. Klaus z obrzydzeniem składał i upychał w małej walizeczce brzydkie 

koszule,  które  mu  zafundowała  pani  Poe.  Wioletka  rozglądała  się  po  ciasnym,  brzydko 

pachnącym pokoju, w którym ostatnio mieszkali. A Słoneczko łaziło w kółko na czworakach i 

po kolei nadgryzało buty Edgara i Alberta, pozostawiając na każdym drobne ślady zębów - na 

pamiątkę.  Od  czasu  do  czasu  dzieci  spoglądały  po  sobie,  lecz  przyszłość  rysowała  się  tak 

tajemniczo, że żadne nie miało nic do powiedzenia. Przez całą noc przewracały się z boku na 

bok  i  prawie  nie  spały;  dokuczało  im  głośne  chrapanie  Edgara  i  Alberta  oraz  własne” 

niespokojne myśli. Wreszcie pan Poe zapukał do drzwi i wetknął głowę do środka. 

- Pobudka, Baudelaire'owie! Czas jechać do Hrabiego Olafa. 

Wioletka popatrzyła po zagraconym pokoju i chociaż nigdy go nie lubiła, na myśl o 

wyjeździe poczuła się bardzo zdenerwowana. 

- Czy  musimy  jechać  natychmiast?  -  spytała.  Pan  Poe  otworzył  usta,  lecz  zanim 

odpowiedział, musiał parę razy zakaszleć. 

- Owszem,  tak.  Podrzucę  was,  jadąc  do  banku,  tylko  musimy  wyruszyć  jak 

najwcześniej. Proszę wstawać i ubierać się! - zarządził dziarsko. Słowo „dziarsko” znaczy tu; 

„bardzo szybko, aby skłonić młodych Baudelaire'ów do opuszczenia domu”. 

Młodzi Baudelaire'owie opuścili dom. Automobil pana Poe poturlał się z warkotem po 

kocich łbach w stronę dzielnicy, w której mieszkał Hrabia Olaf. W Alei Apatii mijali konne 

powozy  i  motocykle.  Przejechali  obok  Felernej  Fontanny  -  ozdobnie  rzeźbionej  kompozycji 

przestrzennej,  od  czasu  do  czasu  wypluwającej  wodę,  w  której  taplały  się  małe  dzieciaki. 

Minęli  gigantyczne  wysypisko  śmieci  na  terenie  dawnych  Ogrodów  Królewskich.  Wkrótce 

potem  pan  Poe  skręcił  w  wąską  uliczkę,  wzdłuż  której  ciągnęły  się  domki  z  jasnej  cegły,  i 

zatrzymał się w połowie jej długości. 

- No to  jesteśmy  na miejscu!  - oznajmił głosem,  który  bez wątpienia miał zabrzmieć 

wesoło. - Oto wasz nowy dom. 

Młodzi Baudelaire'owie podnieśli wzrok i ujrzeli najładniejszy domek na całej ulicy. 

Cegły  fasady  były  starannie  oczyszczone,  a  w  dużych,  pootwieranych  oknach  widać  było 

wiele  zadbanych  roślin  doniczkowych.  W  progu,  z  dłonią  opartą  na  lśniącej,  mosiężnej 

klamce, stała elegancko ubrana starsza pani, która uśmiechnęła się do dzieci. W drugiej ręce 

trzymała doniczkę. 

- Cześć, dzieciaki! - zawołała. - To pewnie was adoptował Hrabia Olaf? 

Wioletka  otworzyła  drzwi  automobilu,  wysiadła  i  podała  rękę  starszej  pani.  Poczuła 

mocny,  ciepły  uścisk  dłoni  i  po  raz  pierwszy  od  dłuższego  czasu  pomyślała  sobie,  że  być 

background image

może życie jej i rodzeństwa mimo wszystko jakoś się ułoży. 

- Tak - powiedziała. - To my. Nazywam się Wioletka Baudelaire, to mój brat Klaus i 

moja  siostra  Słoneczko.  A  to  pan  Poe,  który  od  śmierci  rodziców  zajmuje  się  naszymi 

sprawami. 

- Słyszałam o tym  wypadku  - powiedziała nieznajoma pani, witając się z wszystkimi 

po kolei. - Nazywam się Sędzia Strauss. 

- Bardzo oryginalne imię - zauważył Klaus. 

- To  nie  imię,  lecz  mój  tytuł  zawodowy  -  wyjaśniła  pani.  -  Jestem  sędzią  Sądu 

Najwyższego. 

- Fascynujące zajęcie - powiedziała Wioletka. - A Hrabia Olaf jest pani mężem? 

- Uchowaj Boże! - zaprotestowała Sędzia Strauss. - Szczerze mówiąc, niezbyt dobrze 

się znamy. Hrabia Olaf jest moim sąsiadem. 

Dzieci  przeniosły  wzrok  ze  schludnego  domu  Sędzi  Strauss  na  sąsiadującą  z  nim 

ruderę. Jej ceglane ściany całkiem sczerniały od sadzy i brudu. Jedyne dwa okienka kryły się 

za  szczelnie  zamkniętymi  okiennicami,  chociaż  dzień  był  pogodny.  Ponad  okienkami 

wznosiła się wysoka, osmolona wieża, przekrzywiona z lekka na lewą stronę. Drzwi frontowe 

prosiły się o odmalowanie, a na samym ich środku wyrżnięte było wielkie oko. Cała budowla 

chyliła się na bok, jak krzywy ząb. 

- Ou! - powiedziało Słoneczko i wszyscy zrozumieli, co ma na myśli. Miało na myśli: 

„Co za okropny dom! Nie chcę tam mieszkać za nic w świecie!”. 

- W każdym razie miło było panią poznać - zwróciła się Wioletka do Sędzi Strauss. 

- Mnie  również  -  powiedziała  Sędzia  Strauss  i  wskazując  doniczkę,  dodała:  -  Może 

wpadniecie kiedyś pomóc mi przy kwiatkach? 

- Z największą przyjemnością - odparła bardzo smutno Wioletka. 

Oczywiście, że miło  będzie pomóc czasem Sędzi Strauss  przy kwiatkach, ale trudno 

było  Wioletce  odpędzić  myśl,  że  o  wiele  przyjemniej  byłoby  zamieszkać  w  domu  Sędzi 

Strauss  zamiast  w  domu  Hrabiego  Olafa.  Co  to  za  człowiek  -  zastanawiała  się  Wioletka  - 

który rzeźbi sobie oko na drzwiach? 

Pan Poe uchylił kapelusza, a Sędzia Strauss pożegnała dzieci uśmiechem i zniknęła w 

swoim ślicznym domu. Klaus odważnie wystąpił naprzód i zapukał do drzwi Hrabiego Olafa, 

bębniąc w sam środek rzeźbionego oka. Po dłuższej chwili drzwi zaskrzypiały, otworzyły się, 

i dzieci po raz pierwszy ujrzały Hrabiego Olafa. 

- Witam,  wiłam,  witam  -  odezwał  się  świszczącym  szeptem.  Był  bardzo  wysoki  i 

bardzo  chudy,  ubrany  w  szary  garnitur  z  licznymi  ciemnymi  plamami.  Twarz  miał 

background image

nieogoloną, a zamiast pary brwi, jak u większości istot ludzkich, przez jego czoło biegła jedna 

długa brew. Bardzo, bardzo błyszczące oczy nadawały mu wyraz zarazem drapieżny i zły.  - 

Witajcie,  moje  dzieci.  Zapraszam  was  do  waszego  nowego  domu,  tylko  wytrzyjcie  dobrze 

nogi, żeby nie nanieść błota. 

Zaledwie sieroty Baudelaire weszły do środka - a pan Poe za nimi - pojęły śmieszność 

tego,  co  przed  chwilą  powiedział  Hrabia  Olaf.  Pokój,  w  którym  się  znaleźli,  był 

najbrudniejszym  pomieszczeniem,  jakie  dzieci  widziały  w  swoim  życiu,  i  odrobina  błota  z 

ulicy nie uczyniłaby tu najmniejszej różnicy. Nawet w marnym świetle jedynej gołej żarówki 

dyndającej u sufitu widać było, że wszystko lepi się od brudu, począwszy od wypchanej lwiej 

głowy  przybitej  do  ściany,  po  misę  ogryzków  z  jabłek  ustawioną  na  małym  drewnianym 

stoliku. Klausowi chciało się płakać, gdy na to patrzył. 

- Przydałoby  się  tutaj  trochę  posprzątać  -  mruknął  pan  Poe,  wytężając  wzrok  w 

ciemnym wnętrzu. 

- Zdaję  sobie  sprawę,  że  mój  skromny  dom  nie  umywa  się  nawet  do  luksusów  willi 

Baudelaire'ów - odparł Hrabia Olaf. - Wystarczy jednak mały zastrzyk waszych funduszy, aby 

go doprowadzić do ładu. 

Pan  Poe  otworzył  szeroko  oczy  ze  zdumienia  i  zanim  znów  się  odezwał,  echo  jego 

kaszlu rozbrzmiewała przez dobrą chwilę po ciemnym pokoju. 

- Majątek  Baudelaire'ów  -  oznajmił  kategorycznie  -  absolutnie  nie  może  być 

wykorzystany na takie cele. Ściśle mówiąc, w ogóle nie może być wykorzystywany do czasu 

osiągnięcia pełnoletności przez Wioletkę. 

Hrabia Olaf odwrócił się do pana Poe, błyskając okiem jak rozwścieczony pies. Zaraz 

uderzy go w twarz - pomyślała Wioletka. Lecz Hrabia Olaf przełknął ślinę - dzieci zauważyły 

ruch grdyki na jego chudej szyi - i tylko wzruszył ramionami w poplamionym garniturze. 

- Nie to nie - burknął. - Mnie tam wszystko jedno. Bardzo panu dziękuję, panie Poe, za 

przywiezienie dzieci. Chodźcie, dzieci, pokażę wam wasz pokój. 

- Do  widzenia,  Wioletko,  Klausie  i  Słoneczko  -  rzekł  pan  Poe,  przekraczając  próg 

frontowych drzwi. - Mam nadzieję, że będzie wam tu bardzo dobrze. Zajrzę do was od czasu 

do czasu, a gdybyście mieli jakieś pytania, możecie w każdej chwili skontaktować się ze mną 

w banku. 

- Ale my nawet nie wiemy, gdzie ten bank się mieści - powiedział Klaus. 

- Mam plan miasta - wtrącił Hrabia Olaf. - Do widzenia panu, panie Poe. 

Wychylił  się  i  zatrzasnął  za  gościem  drzwi,  a  sieroty  Baudelaire  były  lak 

przygnębione, że przegapiły ostatnią szansę spojrzenia na pana Poe. Zrobiło im się bardzo żal, 

background image

że  nie  mogą  dalej  u  niego  mieszkać,  chociaż  tak  tam  śmierdziało. Więc  zamiast  patrzeć  na 

drzwi, wszyscy troje spuścili wzrok i zauważyli, że Hrabia Olaf nosi co prawda buty, ale bez 

skarpetek. Zauważyli też, że na bladej skórze nad kostką, między wystrzępionym mankietem 

spodni  a  czarnym  butem,  Hrabia  Olaf  ma  wytatuowane  oko  -  dokładnie  takie  samo  jak  na 

drzwiach.  Zaciekawiło  ich,  ile  jeszcze  innych  oczu  może  znajdować  się  w  domu  Hrabiego 

Olafa i czy odtąd już zawsze będą czuli, że Hrabia Olaf ich obserwuje, nawet kiedy nie będzie 

go w pobliżu. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Nie  wiem,  czy  sami  też  to  zauważyliście,  ale  pierwsze  wrażenia  bardzo  często  nas 

zwodzą. Na przykład, widzisz po raz pierwszy jakiś obraz i wcale ci się on nie podoba, ale 

gdy popatrzysz chwilę dłużej,  okazuje się całkiem  ładny. Albo ser  gorgonzola  - z początku 

może ci się wydać za ostry w smaku, ale gdy podrośniesz, stwierdzasz nagle, że mógłbyś nie 

jeść  nic  oprócz  sera  gorgonzola.  Klaus,  kiedy  urodziło  się  Słoneczko,  wcale  nie  lubił 

siostrzyczki, lecz nie minęło sześć tygodni, a oboje daliby się za siebie pokroić na kawałki. 

Nasza  wstępna  opinia  na  każdy  prawie  temat  może  się  z  czasem  zmienić.  Chciałbym  móc 

powiedzieć wam,  że pierwsze wrażenie młodych Baudelaire'ów dotyczące Hrabiego Olafa i 

jego  domu  było  mylne,  tak  jak  to  często  bywa  z  pierwszymi  wrażeniami.  Lecz  niestety, 

wrażenie,  że  Hrabia  Olaf  jest  złym  człowiekiem,  a  jego  dom  istnym  chlewem,  było  jak 

najbardziej słuszne. Przez kilka pierwszych dni pobytu u Hrabiego Olafa Wiole tka, Klaus i 

Słoneczko usiłowali poczuć się lam jak w domu, ale okazało się to niemożliwe. Mimo iż dom 

był całkiem spory, Hrabia Olaf upchnął całą trójkę w jednym obskurnym pokoiku, w którym 

stało tylko jedno małe łóżko. Wioletka i Klaus nocowali w nim na zmianę. Każde co drugą 

noc spało w łóżku, a co drugą na twardej  drewnianej  podłodze  - a ponieważ materac łóżka 

miał  w  środku  straszne  góry  i  doły,  więc  trudno  powiedzieć,  komu  było  bardziej 

niewygodnie.  Aby  urządzić  legowisko  dla  Słoneczka,  Wioletka  zdjęła  z  pręta  nad  jedynym 

oknem  zakurzone  zasłony  i  poskładała  je  w  coś  na  kształt  becika,  w  którym  jej  siostra 

mieściła się akurat. Ale po zdjęciu zasłon przez popękane szyby od świtu wpadało do środka 

ostre słońce, więc dzieci budziły się codziennie niewyspane i obolałe. Zamiast szafy dostały 

wielkie pudło, w którym kiedyś mieściła się lodówka, a teraz miały się zmieścić ubrania całej 

trójki,  wrzucone  na  kupę.  Zamiast  zabawek,  książek  i  innych  rzeczy,  które  dostarczają 

dzieciom  rozrywki,  Hrabia  Olaf  zaopatrzył  młodych  Baudelaire'ów  w  stosik  kamieni.  A 

jedyną  dekorację  łuszczących  się  ścian  stanowiło  wielkie,  wstrętne  malowidło, 

przedstawiające oko, takie samo jak na nodze Hrabiego Olafa i na drzwiach wejściowych. 

Dzieci wiedziały jednak to, co i wy na pewno wiecie: że nawet najgorsze warunki dają 

się  znieść,  gdy  towarzyszą  nam  ciekawi  i  mili  ludzie.  Niestety,  Hrabia  Olaf  nie  był  ani 

ciekawy, ani miły; był surowy, nerwowy i brzydko pachniał. Za jedyną zaletę Hrabiego Olafa 

uznać można to, że rzadko przebywał w domu. Rano dzieci wstawały i ubierały się w to, co 

wyciągnęły  z  pudła  po  lodówce,  po  czym  schodziły  do  kuchni,  gdzie  czekała  na  nie  lista 

poleceń,  pozostawiona  przez  Hrabiego  Olafa,  który  często  zjawiał  się  dopiero  w  nocy. 

background image

Większość  dnia  spędzał  bowiem  poza  domem  albo  w  wysokiej  wieży,  gdzie  dzieciom  nie 

wolno było wchodzić. Polecenia dotyczyły na ogół ciężkich prac, takich jak malowanie ganku 

od podwórza albo naprawa okien, a na końcu każdej instrukcji, zamiast podpisu, Hrabia Olaf 

rysował oko. 

Pewnego  ranka  instrukcja  głosiła:  „Moja  trupa  teatralna  przyjdzie  dzisiaj  z  wizytą 

przed  wieczornym  spektaklem.  Przygotujcie  na  siódmą  kolację  dla  dziesięciu  osób.  Macie 

kupić jedzenie, przyrządzić posiłek, nakryć do stołu, podać do stołu, sprzątnąć ze stołu i nie 

pętać  się  pod  nogami”.  Poniżej  widniało  znajome  oko,  a  pod  kartką  leżała  drobna  suma 

pieniędzy na zakupy. 

Wioletka  i  Klaus  przeczytali  instrukcję,  jedząc  śniadanie,  czyli  szarą  owsiankę  z 

grudami,  którą  Hrabia  Olaf  zostawiał  im  co  rano  w  wielkim  garnku  na  kuchni. 

Przeczytawszy, wymienili zgnębione spojrzenia. 

- Żadne z nas nie zna się na gotowaniu - powiedział Klaus. 

- To prawda - przyznała Wioletka. - Wiedziałam, jak się zabrać do naprawy okien i do 

czyszczenia komina, bo takie sprawy mnie ciekawią. Ale nie mam pojęcia, jak się przyrządza 

jedzenie, z wyjątkiem grzanek. 

- A  nawet  grzanki  zdarza  ci  się  spalić  -  dodał  Klaus,  i  uśmiechnęli  się  oboje. 

Przypomniało  im  się,  jak  kiedyś  wstali  raniuteńko,  żeby  w  sekrecie  przygotować  śniadanie 

dla  rodziców.  Wioletka  spaliła  grzanki,  a  rodzice,  czując  swąd,  wpadli  do  kuchni, 

zaniepokojeni, co się dzieje. Na widok Wioletki i Klausa, wpatrzonych smętnie w zwęglone 

szczątki pieczywa, zaczęli się okropnie śmiać, a potem usmażyli naleśniki dla całej rodziny. 

- Szkoda, że ich nie ma - westchnęła Wioletka. Nie musiała wyjaśniać, że chodzi jej o 

rodziców. - Na pewno nie pozwoliliby nam mieszkać w tym okropnym domu. 

- Gdyby byli - Klaus mówił coraz cieńszym głosem, bo coraz bardziej się denerwował 

-  po  pierwsze  w  ogóle  nie  trafilibyśmy  do  Hrabiego  Olafa.  Nienawidzę  tu  być,  Wioletko! 

Nienawidzę  tego  domu!  Nienawidzę  naszego  pokoju!  Nienawidzę  wykonywania  tych 

wszystkich poleceń, i Hrabiego Olafa też nienawidzę! 

- Ja tak samo - powiedziała Wioletka, a Klaus z ulgą spojrzał na swoją starszą siostrę, 

Czasem wystarczy powiedzieć głośno, że się czegoś nienawidzi, i usłyszeć, że ktoś się z nami 

zgadza, aby poczuć się lepiej nawet w najgorszej sytuacji, - Nienawidzę w tej chwili całego 

naszego życia - dodała Wioletka. - Ale co zrobić, trzeba trzymać głowę do góry. 

Wyrażenia  tego  używał  często  ojciec  dzieci,  a  znaczyło  ono:  „być  wesołym  mimo 

wszystko”. 

- Masz  rację  -  przyznał  Klaus.  -  tylko  że  bardzo  trudno  jest  trzymać  głowę  do  góry, 

background image

gdy Hrabia Olaf ciągle daje nam po głowie. 

- Dziuk!  -  pisnęło  Słoneczko,  bębniąc  po  stole  łyżką  od  owsianki.  Wioletka  i  Klaus, 

wytrąceni gwałtownie z rozmowy, spojrzeli ponownie na notatkę Hrabiego Olafa. 

- Może  poszukamy  jakiejś  książki  kucharskiej  i  przeczytamy  w  niej,  jak  się  gotuje  - 

zaproponował Klaus. - Przygotowanie prostego posiłku nie powinno być zbyt trudne. 

Przez dobrych parę minut  Wioletka z Klausem otwierali i  zamykali kuchenne szafki 

Hrabiego Olała, jednak bez skutku. 

- Nie mogę powiedzieć, że mnie to dziwi - rzekła Wioletka. - W całym tym domu nie 

widzieliśmy przecież ani jednej książki. 

- No  właśnie  -  zasmucił  się  Klaus.  -  Bardzo  brakuje  mi  czytania.  Musimy  jak 

najszybciej rozejrzeć się w okolicy za biblioteką. 

- Ale  nie  dzisiaj  -  powiedziała  Wioletka.  -  Dzisiaj  musimy  przygotować  kolację  na 

dziesięć osób. 

W  tej  właśnie  chwili  ktoś  zapukał  do  frontowych  drzwi.  Wioletka  z  Klausem 

wymienili nerwowe spojrzenia. 

- Kto mógłby chcieć odwiedzić Hrabiego Olafa? - zastanowiła się głośno Wioletka. 

- A może to nas ktoś chce odwiedzić? - powiedział Klaus bez większego przekonania. 

Od  czasu  śmierci  rodziców  większość  przyjaciół  młodych  Baudelaire'ów  jakoś  się 

wykruszyła,  co  tutaj  znaczy:  „przestali  dzwonić,  pisać  i  wpadać  z  wizytą,  przez  co  trójka 

dzieci  czuła  się  bardzo  osamotniona”.  Ani  wy,  ani  ja,  oczywiście,  nie  zrobilibyśmy  czegoś 

takiego naszym dotkniętym żałobą przyjaciołom, ale smutna prawda polega na tym, że kiedy 

komuś  umrze  bliska  osoba,  znajomi  często  zaczynają  tego  kogoś  unikać,  chociaż  akurat  w 

takich chwilach obecność przyjaciół jest najbardziej potrzebna. 

Wioletka, Klaus i Słoneczko podeszli ostrożnie do frontowych drzwi i wyjrzeli przez 

wizjer,  który  miał  kształt  oka.  Widząc,  że  z  drugiej  strony  zerka  na  nich  Sędzia  Strauss, 

uradowali się niezmiernie i zaraz otworzyli drzwi. 

- Pani Sędzia Strauss! - zawołała Wioletka. - Jak to miło! 

Już  miała  dodać:  „Prosimy  do  środka”,  ale  pomyślała  sobie,  że  Sędzia  Strauss 

wolałaby chyba nie zapuszczać się w półmrok brudnego pokoju. 

- Przepraszam,  że  nie  zajrzałam  wcześniej  -  powiedziała  Sędzia  Strauss  do  młodych 

Baudelaire'ów,  którzy  niezdarnie  blokowali  wejście.  -  Ciekawiło  mnie  bardzo,  jak  się 

zadomowiliście, ale miałam w sądzie wyjątkowo trudną sprawę, która pochłaniała większość 

mojego czasu. 

- Co to  była za sprawa?  - zainteresował  się Klaus. Pozbawiony możliwości  czytania, 

background image

odczuwał wielki głód świeżych informacji. 

- O tym  nie wolno mi mówić  - odparła Sędzia Strauss.  - Tajemnica służbowa. Mogę 

tylko zdradzić, że chodzi o pewną trującą roślinę i nielegalne użycie cudzej karty kredytowej. 

- Jiika!  -  pisnęło  Słoneczko,  co  z  powodzeniem  mogło  znaczyć:  „Ale  to  ciekawe!”, 

chociaż przecież nie było możliwe, aby Słoneczko zrozumiało, o czym mówi Sędzia Strauss. 

Sędzia Strauss spojrzała z góry na Słoneczko i roześmiała się. 

- Jiika!  Masz  rację  -  powiedziała  i  wyciągnęła  rękę,  chcąc  pogłaskać  maleństwo  po 

główce. Słoneczko przytrzymało jej rękę i leciutko ugryzło. 

- To  znaczy,  że  ona  panią  lubi  -  wyjaśniła  Wioletka.  -  Kiedy  ktoś  jej  się  nie  podoba 

albo chce ją wykąpać, gryzie bardzo, bardzo mocno. 

- Rozumiem  -  odparta Sędzia Strauss.  - No więc, jak sobie radzicie, dzieci? Niczego 

wam nie brakuje? 

Dzieci  spojrzały po sobie, myśląc o wszystkich  rzeczach, których im brakowało.  Na 

przykład  jeszcze  jednego  łóżka.  Przyzwoitego  miejsca  do  spania  dla  Słoneczka.  Zasłon  na 

okno w pokoju. Szalki zamiast pudła po lodówce. A najbardziej, oczywiście, brakowało im 

możliwości  zerwania wszelkich związków z Hrabią Olafem,  Jeszcze bardziej brakowało  im 

rodziców  i  prawdziwego  domu,  ale  na  to,  rzecz  jasna,  nie  można  było  nic  poradzić. 

Zastanawiając się nad pytaniem Sędzi Strauss, Wioletka, Klaus i Słoneczko smętnie spuścili 

głowy. W końcu odezwał się Klaus: 

- Czy nie mogłaby nam pani pożyczyć jakiejś książki kucharskiej? Nie znaleźliśmy w 

domu  ani  jednej,  a  Hrabia  Olaf  kazał  nam  przygotować  na  dziś  wieczór  kolację  dla  swojej 

trupy teatralnej. 

- 'Mój  Boże  -  wzruszyła  się  Sędzia  Strauss.  -  Przygotować  kolację  dla  całej  trupy 

teatralnej to doprawdy trudne zadanie dla dzieci. 

- Hrabia  Olaf  obarcza  nas  wieloma  odpowiedzialnymi  zadaniami  -  powiedziała 

Wioletka.  Chciała  powiedzieć:  „Hrabia  Olaf  jest  złym  człowiekiem”,  ale  na  to  była  zbyt 

dobrze wychowana. 

- A może wstąpicie do mnie i sami znajdziecie sobie odpowiednią książkę kucharską? 

- zaproponowała Sędzia Strauss. 

Dzieci  bardzo  chętnie  podążyły  za  Sędzią  Strauss  do  jej  zadbanego  domu.  Przez 

elegancki,  pachnący  kwiatami  hall  weszły  do  ogromnego  pokoju,  a  gdy  ujrzały,  co  jest  w 

środku, prawie zemdlały z zachwytu. Szczególnie Klaus. 

Pokój  okazał  się  biblioteką.  Nie  biblioteką  publiczną,  tylko  prywatną,  czyli  wielkim 

zbiorem książek należących do Sędzi Strauss. Półka nad polką, książki zasłaniały wszystkie 

background image

ściany  od  podłogi  do  sufitu,  a  na  środku  stały  pojedyncze  regały,  też  z  mnóstwem  półek. 

Wolny  od  książek  był  jedynie  kąt  z  paroma  dużymi,  wygodnymi  fotelami  i  drewnianym 

stolikiem,  oświetlony  wiszącymi  lampami  -  idealne  miejsce  na  lekturę.  Biblioteka  Sędzi 

Strauss była mniejsza niż biblioteka państwa Baudelaire'ów, ale równie przytulna, więc dzieci 

nie posiadały się z emocji. 

- Słowo daję! - wykrzyknęła Wioletka. - Co za wspaniała biblioteka! 

- Dziękuję  bardzo  -  powiedziała  Sędzia  Strauss.  -  Gromadzę  książki  od  lat  i  jestem 

bardzo dumna ze swoich zbiorów. O ile potraficie szanować książki, możecie z nich korzystać 

w każdej chwili. Książki kucharskie stoją tu, na ścianie wschodniej. Rzucimy okiem? 

- Oczywiście  -  rzekła  Wioletka  -  a  potem,  jeśli  pani  pozwoli,  bardzo  chętnie 

przejrzałabym coś z dziedziny inżynierii mechanicznej. Wynalazki to moja wielka pasja. 

- A ja poszukam czegoś o wilkach - powiedział Klaus. - Ostatnio fascynuje mnie temat 

dzikich zwierząt Ameryki Północnej. 

- Gita!  -  pisnęło  Słoneczko,  co  oznaczało:  „Proszę  nie  zapomnieć  o  książce  z 

obrazkami dla mnie”. 

Sędzia Strauss uśmiechnęła się. 

- Jak  to  miło  spotkać  młodzież,  która  interesuje  się  książkami.  Ale  najpierw 

powinniśmy chyba poszukać dobrego przepisu na kolację, nie sądzicie? 

Dzieci  przyznały  jej  rację  i  przez  pól  godziny  wertowały  stos  książek  kucharskich, 

które im poleciła Sędzia Strauss. Szczerze mówiąc, sieroty byty tak przejęte tym, że wyrwały 

się  z  domu  Hrabiego  Olafa  i  trafiły  do  tej  cudownej  biblioteki,  że  trochę  trudno  im  było 

zebrać  myśli  i  skoncentrować  się  na  gotowaniu.  Wreszcie  Klaus  znalazł  danie,  na  które 

przepis brzmiał zachęcająco, a w dodatku wydawało się proste do przyrządzenia. 

- Posłuchajcie  tego  -  oznajmił.  -  „Puttanesca.  Jest  to  sos  włoski  do  makaronu. 

Potrzebne  nam  będą  tylko  świeże  oliwki,  kapary,  anchois,  czosnek,  siekana  pietruszka  i 

pomidory.  Wszystko  razem  dusimy  w  rondlu,  a  oddzielnie  gotujemy  spaghetti  do  polania 

sosem”. 

- Brzmi dość prosto  - przyznała Wioletka, i cala trójka spojrzała po sobie z nadzieją. 

Może, mając za ścianą życzliwą Sędzię Strauss i jej bibliotekę, da się tu całkiem łatwo żyć, 

nie trudniej niż przyrządzić sos puttanesca dla Hrabiego Olafa. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Sieroty Baudelaire przekaligrafowały przepis na sos puttanesca z książki kucharskiej 

na  karteczkę,  a  Sędzia  Strauss  była  tak  uprzejma,  że  poszła  z  nimi  na  rynek,  gdzie  nabyły 

niezbędne produkty. I chociaż Hrabia Olaf nie zostawił dzieciom zbyt dużo pieniędzy, zdołały 

kupić wszystko, co potrzeba. 

Oliwki znalazły u straganiarza, który pozwolił im skosztować kilku odmian i wybrać 

najsmaczniejsze. 

W  budce  z  makaronami  wypatrzyły  kluseczki  o  ciekawym  kształcie  i  poradziły  się 

sprzedawczyni,  ile  należy  kupić  na  trzynaście  osób  -  licząc  dziewięcioro  gości,  Hrabiego 

Olafa i ich troje. Potem w supermarkecie kupiły czosnek, który jest rośliną bulwiastą o ostrym 

smaku;  anchois,  które  są  małymi,  słonymi  rybkami;  kapary,  które  są  pączkami  kwiatów 

niewielkiego krzewu i smakują jak marzenie, a także pomidory, które, wbrew temu, co sądzi 

większość  ludzi,  są  owocami,  a  nie  warzywami.  Przyszło  im  do  głowy,  że  należy  podać 

również  deser,  więc  nabyły  kilka  opakowań  budyniu  w  różnych  smakach.  Może  gdy 

przygotują pyszną kolację - myślały sobie - Hrabia Olaf zacznie się do nich odnosić bardziej 

życzliwie. 

- Bardzo pani dziękujemy za okazaną nam dzisiaj pomoc - powiedziała Wioletka, gdy 

wracali do domu. - Nie wiem, jak byśmy sobie bez pani poradzili. 

- Wyglądacie mi na osoby inteligentne - odparła Sędzia Strauss. - Przypuszczam, że i 

tak  coś  byście  wymyślili.  Nadal  jednak  wydaje  mi  się  dziwne,  że  Hrabia  Olaf  zlecił  wam 

przygotowanie tak wielkiej kolacji. No, jesteśmy na miejscu. Pójdę do siebie. Mam nadzieję, 

że wkrótce wpadniecie wypożyczyć coś z mojej biblioteki. 

- Jutro? - podchwycił Klaus. - Możemy wpaść jutro? 

- Czemu nie - uśmiechnęła się Sędzia Strauss. 

- Doprawdy,  nie  mamy  słów  wdzięczności  -  powiedziała  Wioletka,  starannie 

dobierając  słowa.  Mając  tylko  zmarłych  rodziców  i  Hrabiego  Olafa,  który  je  traktował 

wyjątkowo podle, dzieci nie nawykły do dobroci ze strony dorosłych i nie były pewne, czy 

przypadkiem  nie  powinny  się  jakoś  odwdzięczyć.  -  Jutro,  zanim  znów  skorzystamy  z  pani 

biblioteki,  Klaus  i  ja  z  największą  przyjemnością  wyręczymy  panią  w  obowiązkach 

domowych.  Słoneczko  jest,  co  prawda,  za  małe  do  pracy,  ale  na  pewno  znajdziemy  coś,  w 

czym mogłoby się przydać. 

Sędzia Strauss uśmiechnęła się do dzieci, chociaż oczy miała smutne. Położyła rękę na 

background image

głowie Wioletka, która poczuła się tak dobrze, jak już dawno się to nie zdarzało. 

- Dziękuję,  nie  trzeba  -  powiedziała  Sędzia  Strauss.  -  Jesteście  zawsze  mile 

widzianymi gośćmi w moim domu. 

Potem  zniknęła  za  drzwiami,  a  sieroty  Baudelaire  patrzyły  za  nią  jeszcze  chwilę, 

zanim poszły do siebie. 

Prawie całe popołudnie Wioletka, Klaus i Słoneczko gotowali sos puttanesca według 

przepisu  z  książki  kucharskiej.  Wioletka  prażyła  czosnek,  płukała  i  siekała  anchois.  Klaus 

obierał pomidory i wyjmował pestki z oliwek. Słoneczko bębniło drewnianą łyżką w rondel, 

podśpiewując  piosenkę,  którą  samo  ułożyło.  Cala  trójka  czuła  się  znacznie  mniej 

nieszczęśliwa niż kiedykolwiek od dnia przybycia do domu Hrabiego Olafa. 

Woń  gotowanych  potraw  często  działa  na  nas  kojąco,  więc  w  kuchni  zrobiło  się 

przytulnie, kiedy sos dusił się na wolnym ogniu - jest to termin kulinarny i oznacza: „gotował 

się nad bardzo małym płomieniem”. Trzy sieroty rozmawiały sobie przyjemnie o rodzicach i 

o  Sędzi  Strauss,  którą  zgodnie  uznały  za  fantastyczną  sąsiadkę  i  w  której  bibliotece 

zamierzały spędzać jak najwięcej  czasu. Tak sobie gwarząc, mieszały budyń czekoladowy i 

kosztowały go co chwila. 

Wkładając  budyń  do  lodówki,  żeby  się  ochłodził,  Wioletka,  Klaus  i  Słoneczko 

usłyszeli donośny huk otwieranych drzwi. Zdaje się, że nie muszę wam mówić, kto wrócił do 

domu. 

- Sieroty? - wrzasnął skrzekliwym głosem Hrabia Olaf. - Gdzie jesteście, sieroty? 

- W kuchni, Hrabio Olafie. - zawołał Klaus. - Kończymy gotować kolację. 

- Wasze  szczęście  -  burknął  Hrabia  Olaf,  wkraczając  do  kuchni.  Spojrzał  kolejno  na 

wszystkich troje Baudelaire'ów swoimi bardzo, bardzo błyszczącymi oczami. - Moja trupa już 

nadciąga, a wszyscy są bardzo głodni. Gdzie pieczeń? 

- Nie przyrządziliśmy pieczeni - odparła Wioletka. - Przyrządziliśmy sos puttanesca. 

- Co takiego? - nastroszył się Hrabia Olaf. - Nie ma pieczeni? 

- Nie wspomniał pan, że ma być pieczeń - powiedział Klaus. 

Hrabia Olaf przysunął się tuż do dzieci, przez co wydal im się jeszcze wyższy. Jego 

oczy błysnęły mocniej niż zwykle, a pojedyncza brew podjechała groźnie do góry. 

- Adoptując  was  -  wycedził  przez  zęby  -  stałem  się  automatycznie  waszym  ojcem,  a 

jako  ojciec  nie  jestem  dla  was  kimś,  z  kim  można  żartować.  Żądam,  abyście  podali  mnie  i 

moim gościom pieczeń wołową. 

- Nie ma pieczeni! - krzyknęła Wioletka. - Jest tylko sos puttanesca! 

- Nie! Nic! Nie! - zawtórowało jej Słoneczko. 

background image

Hrabia Olaf spojrzał z góry na Słoneczko, zaskoczony tym nagłym przemówieniem. Z 

nieludzkim rykiem chwycił dziecko w szpony jednej łapy i podniósł je na wysokość swoich 

błyszczących  oczu.  Nie  muszę  chyba  dodawać,  że  Słoneczko  wystraszyło  się  okropnie  i 

natychmiast uderzyło w płacz; ze strachu nie próbowało nawet ugryźć ręki, która trzymała je 

w górze. 

- Postaw ją na ziemi, ale już, ty brutalu! - wrzasnął Klaus. Podskoczył parę razy, chcąc 

wyrwać Słoneczko ze szponów Hrabiego, ale nie dosięgnął. Hrabia Olaf spojrzał na Klausa z 

góry i wyszczerzył się w strasznym, zębatym uśmiechu, podnosząc wyjące Słoneczko jeszcze 

wyżej. Już - już zdawało się, że ciśnie je o podłogę, kiedy z pokoju za ścianą dobiegi chóralny 

rechot i wołania: 

- Olaf! Gdzie Olaf? 

Hrabia Olaf zastygł w bezruchu, nie wypuszczając z garści Słoneczka, i trwał tak, gdy 

kolejni członkowie jego trupy teatralnej wkraczali do kuchni. Niebawem całe pomieszczenie 

zapełniły dziwaczne postacie różnych kształtów i rozmiarów. Byt wśród nich łysy mężczyzna 

z  bardzo  długim  nosem,  przyodziany  w  długą  czarną  togę.  Były  dwie  kobiety  o  twarzach 

całkowicie pokrytych kredowobiałym pudrem, co nadawało im wygląd duchów. Za kobietami 

stał mężczyzna, który miał bardzo długie i bardzo chude ręce, a na ich końcach, zamiast dłoni 

- dwa haki. 

Była  też  niesamowicie  gruba  osoba,  która  nie  wyglądała  ani  na  mężczyznę,  ani  na 

kobietę.  Za  plecami  tej  osoby,  w  drzwiach  kuchni,  tłoczyły  się  jeszcze  inne  postacie, 

niewidoczne dla dzieci, ale na pewno równie przerażające. 

- Mamy  cię,  Olafie!  -  triumfowała  jedna  z  bladolicych.  -  Ale  co  ty  tu  właściwie 

robisz? 

- Nic  takiego,  wychowuję  sieroty  -  burknął  Hrabia  Olaf.  -  Kazałem  im  przygotować 

kolację, a zrobiły tylko jakiś obrzydliwy sos. 

- Dzieciom nie wolno pobłażać  - odezwał  się hakoręki.  - Trzeba je nauczyć, że mają 

słuchać starszych. 

Łysy dryblas przyjrzał się młodym Baudelaire'om spod zmrużonych powiek. 

- To te bogate dzieciaki, o których mi mówiłeś? - spytał Hrabiego Olafa. 

- Tak - potwierdził Hrabia Olaf. - Są tak paskudne, że dotykam ich z obrzydzeniem. 

Mówiąc to, postawił zapłakane Słoneczko na podłogę. Wioletka z Klausem odetchnęli 

z ulgą, że jednak nie puścił ich siostrzyczki z wysoka. 

- Wcale ci się nie dziwię - rzucił ktoś od drzwi. 

Hrabia  Olaf  wytarł  dłoń  o  drugą  rękę,  jakby  naprawdę  trzymał  w  niej  coś 

background image

obrzydliwego, a nie małe dziecko. 

- No, dość gadania - powiedział. - Zjedzmy lepiej tę kolację, chociaż na pewno jest do 

niczego. Chodźcie wszyscy do jadalni, naleję wam  wina. Może zdążymy  się upić, zanim te 

łapserdaki  podadzą  do  siołu;  wtedy  będzie  nam  wszystko  jedno,  czy  jemy  pieczeń,  czy  coś 

innego. 

- Hura!  -  krzyknęło  kilkoro  członków  trupy  i  wszyscy,  z  Hrabią  Olafem  na  czele, 

przedefilowali przez kuchnię do jadalni. Na dzieci nikt już nie zwracał najmniejszej uwagi  - 

poza łysym, który nachylił się i spojrzał Wioletce prosto w oczy. 

- Ślicznotka z ciebie - mruknął, biorąc jej buzię w szorstkie łapy. - Na twoim miejscu 

nie denerwowałbym Hrabiego Olafa, żeby przypadkiem nie popsuł tej ślicznej buzi. 

Wioletka zadrżała, a łysy zachichotał piskliwie i wyszedł z kuchni. 

Dzieci  zostały  same  i  dopiero  wtedy  uświadomiły  sobie,  że  dyszą  ciężko,  jak  po 

długim biegu. Słoneczko wciąż szlochało, a Klaus też miał łzy w oczach. Tylko Wioletka nie 

płakała,  gdyż  trzęsła  się  ze  strachu  i  abominacji  -  słowo  „abominacja”  znaczy  tu: 

„nieprzyjemna  mieszanka  grozy  i  obrzydzenia”.  Przez  kilka  chwil  żadne  nie  mogło 

wykrztusić ani słowa. 

- To straszne, straszne - szepnął w końcu Klaus. - Co możemy zrobić, Wioletko? 

- Nie wiem. Boję się. 

- Ja też - powiedział Klaus. 

- Huks! - powiedziało Słoneczko i przesiało płakać. 

- Jeść! Gdzie kolacja?!  - wrzasnął ktoś  z jadalni i  cala trupa teatralna jęła rytmicznie 

bębnić w stół, co jest wyjątkowo niegrzecznym zachowaniem. 

- Lepiej podajmy tę puttanescę - rzekł Klaus  - bo kto wie, co Hrabia Olaf może nam 

zrobić. 

Wioletce przypomniało  się, co  mówił łysy o popsuciu jej buzi,  więc kiwnęła  głową. 

Oboje  z  Klausem  spojrzeli  na  rondel  z  bulgoczącym  sosem,  który  przedtem  wyglądał  tak 

swojsko, a teraz jak krwawa kadź. Zostawiwszy Słoneczko w kuchni, wkroczyli do jadalni: 

Klaus  niósł  misę  kluseczek  o  ciekawym  kształcie,  a  Wioletka  -  wazę  z  sosem  puttanesca  i 

sporą chochlę. Trupa teatralna gadała i rechotała, popijając raz po raz wino kieliszków, i nie 

zważała  wcale  na  sieroty  Baudelaire,  które  okrążały  stół,  nakładając  kolejno  na  talerze. 

Wioletkę od ciężkiej chochli rozbolała w końcu prawa ręka. Przez chwilę chciała zastąpić ją 

lewą, ponieważ jednak była praworęczna, zlękła się, że lewą ręką rozleje sos i w ten sposób 

znów rozwścieczy Hrabiego Olafa. Zerknęła smutno w pełny talerz Hrabiego Olafa i zrobiło 

jej się żal, że nie kupiła na rynku trucizny i nie wsypała jej do sosu. Po obsłużeniu wszystkich 

background image

gości  Klaus  i  Wioletka  wymknęli  się  z  powrotem  do  kuchni.  Słuchając  dzikich,  groźnych 

śmiechów Hrabiego Olafa i jego trupy, dziobali widelcami w swoich porcjach, gdyż byli tak 

nieszczęśliwi, że zupełnie odechciało im się jeść. 

Niebawem  przyjaciele  Olafa  znów  zaczęli  bębnić  rytmicznie  w  stół,  więc  sieroty 

poszły  do  jadalni  zebrać  talerze,  a  potem  wróciły  tam  jeszcze  raz,  aby  podać  budyń 

czekoladowy. Wtedy widać już było wyraźnie, że Hrabia Olaf i jego kompania wypili bardzo 

dużo  wina:  pokładali  się  na  stole  i  mówili  o  wiele  mniej.  W  końcu  wstali  i  chwiejnym 

szeregiem przedefilowali przez kuchnię z powrotem do wyjścia. Hrabia Olaf rozejrzał się po 

kuchni pełnej brudnych naczyń. 

- Ponieważ jeszcze nie pozmywaliście  - rzekł  do sierot  -  zwalniam  was wyjątkowo z 

dzisiejszego spektaklu. Ale za to, gdy tylko sprzątniecie, macie zaraz pójść do łóżek. 

Klaus  do  tej  chwili  wpatrywał  się  wściekłym  wzrokiem  w  podłogę,  próbując  ukryć 

rozgoryczenie. Lecz ostatniego słowa nie mógł znieść w milczeniu. 

- Chciał pan powiedzieć do łóżka! - wykrzyknął. - Dał nam pan tylko jedno łóżko! 

Na ten wybuch gniewu trupa teatralna stanęła jak wryta, popatrując to na Klausa, to na 

Hrabiego Olafa - wszyscy ciekawi byli, co teraz będzie. Hrabia Olaf uniósł pojedynczą brew i 

oczy zalśniły mu dziko - lecz przemówił spokojnie: 

- Skoro  życzysz  sobie  drugiego  łóżka,  możesz  pojechać  jutro  do  miasta  i  kupić  je 

sobie. 

- 'Przecież pan doskonale wic, że nie mamy pieniędzy - powiedział Klaus. 

- Doskonale wiem, że macie - odparł Hrabia Olaf, i od tej chwili mówił coraz głośniej: 

- Jesteście dziedzicami ogromnej fortuny. 

- Z  tych  pieniędzy  nie  wolno  nikomu  korzystać,  póki  Wioletka  nie  stanie  się 

pełnoletnia - wyjaśnił Klaus, przypominając sobie, co mówił pan Poe. 

Hrabia Olaf mocno poczerwieniał na obliczu. Przez chwilę milczał. Nagle zamachnął 

się  gwałtownie  i  rąbnął  Klausa  w  twarz.  Klaus  upadł  na  podłogę,  oko  w  oko  z  okiem 

wytatuowanym  nad oddaloną o parę cali kostką nogi  Olafa. Okulary Klausa wylądowały w 

rogu  kuchni.  Lewy  policzek,  ten  na  który  spadł  cios  Olafa,  palił  jak  ogień.  Trupa  teatralna 

kwiczała ze śmiechu, a parę osób klaskało, jakby Hrabia Olaf dokonał czegoś bohaterskiego, 

a nie godnego pogardy. 

- Chodźmy, przyjaciele - rzekł Hrabia Olaf do swojej kompanii. - Bo spóźnimy się na 

własne przedstawienie. 

- Jak  cię  znam,  Olafie  -  odezwał  się  hakoręki  -  na  pewno  znajdziesz  sposób,  by 

wyciągnąć forsę Baudelaire'ów. 

background image

- Zobaczymy - mruknął Hrabia Olaf, ale oczy błyszczały mu tak, jakby już miał jakiś 

pomysł. 

Drzwi  huknęły  po  raz  drugi,  zamykając  się  z  impetem  za  Hrabią  Olafem  i  jego 

straszliwą  kompanią.  Dzieci  znów  zostały  same  w  kuchni.  Wioletka  uklękła  przy  Klausie  i 

objęła go na pocieszenie. Słoneczko podczołgało się na czworakach do okularów, podniosło 

je  i  podało  Klausowi.  Wtedy  Klaus  się  rozpłakał  -  nie  tyle  z  bólu,  ile  z  wściekłości  na  tę 

okropną  sytuację,  w  której  się  znaleźli.  Wioletka  i  Słoneczko  zapłakały  razem  z  bratem  i 

szlochali  tak  we  troje,  zmywając  naczynia,  gasząc  świece  w  stołowym  pokoju,  przebierając 

się i układając do snu - Klaus w łóżku, Wioletka na podłodze, a Słoneczko w beciku z zasłon. 

Przez  okno  świecił  do  środka  księżyc,  więc  gdyby  ktoś  zajrzał  wtedy  do  pokoju  sierot 

Baudelaire, zobaczyłby troje dzieci plączących po cichutku przez całą noc. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

O ile nie macie wielkiego, bardzo wielkiego szczęścia, na pewno zdarzały wam się w 

życiu powody do płaczu. Więc, o ile nie macie wielkiego, bardzo wielkiego szczęścia, wiecie, 

że  gdy  się  człowiek  porządnie  i  długo  wypłacze,  na  ogół  robi  mu  się  lepiej,  nawet  jeśli 

okoliczności nie zmieniły się ani na jotę. Tak też było z sierotami Baudelaire. Po przepłakanej 

nocy wstały rano z uczuciem, że spadł im z serca 

wielki ciężar. Wszyscy troje wiedzieli naturalnie, że tkwią nadal w okropnej sytuacji, 

ale  zdawało  im  się,  że  da  się  coś  zrobić,  aby  tę  sytuację  poprawić.  Poranna  instrukcja 

Hrabiego Olafa nakazywała im narąbać drewna na opał na podwórku za domem. Wywijając 

siekierą i rozszczepiając kłodę po kłodzie na mniejsze kawałki, Wioletka z Klausem omawiali 

możliwe plany działania, gdy tymczasem Słoneczko żuło w zamyśleniu szczapkę drewna. 

- Z  całą  pewnością  nie  możemy  tutaj  dłużej  zostać  -  rzekł  Klaus,  dotykając 

paskudnego siniaka pod okiem, który był śladem po ciosie Olafa. - Wolę spróbować szczęścia 

na ulicy, niż żyć dalej w tym okropnym domu. 

- Ale  kto  wie,  jakie  nieszczęścia  mogą  nas  spotkać  na  ulicy?  -  zauważyła  trzeźwo 

Wioletka. - Tutaj przynajmniej mamy dach nad głową. 

- To wielka szkoda, że na pieniądze rodziców musimy czekać, aż będziesz pełnoletnia. 

Dużo  bardziej  przydałyby  się  teraz  -  rzekł  Klaus.  -  Kupilibyśmy  sobie  zamek  i 

zamieszkalibyśmy w nim, a straż patrolowałaby mury od zewnątrz, strzegąc nas przed Hrabią 

Olafem i jego trupą. 

- Urządziłabym  sobie  pracownię  -  rozmarzyła  się  Wioletka  i  jednym  zamachem 

siekiery rozłupała kłodę na dwie równiutkie części.  - Pełną kółek zębatych, wielokrążków i 

kabli, z doskonałym systemem komputerowym. 

- A  ja  olbrzymią  bibliotekę  -  zawtórował  jej  Klaus.  -  Taką  wygodną,  jak  u  Sędzi 

Strauss, tylko dużo większą. 

- Gibbo!  -  pisnęło  Słoneczko,  co  najwyraźniej  znaczyło:  „A  ja  miałabym  mnóstwo 

rzeczy do gryzienia”. 

- Ale na razie trzeba znaleźć inne wyjście - powiedziała Wioletka. 

- Może Sędzia Strauss by nas zaadoptowała? - wymyślił Klaus. - Mówiła przecież, że 

zawsze jesteśmy u niej mile widziani. 

- Tak,  ale  miała  na  myśli  wizyty  towarzyskie  i  korzystanie  z  biblioteki  -  rzekła 

Wioletka. - A nie mieszkanie na stałe. 

background image

- Nie sądzisz, że gdybyśmy jej wyjaśnili sytuację, zgodziłaby się nas zaadoptować?  - 

spytał z nadzieją Klaus. Jedno spojrzenie Wioletki przekonało go jednak, że propozycja nie 

ma  szans.  Adopcja  to  poważna  życiowa  decyzja,  której  nie  podejmuje  się  pod  wpływem 

chwili. Jestem pewien, że i wy nieraz życzyliście sobie, aby wychowywały was inne osoby 

niż te, które was właśnie wychowują, lecz wiedzieliście w głębi duszy, że nie ma na to szans. 

- Uważam,  że  powinniśmy  się  wybrać  do  pana  Poe  -  stwierdziła  Wioletka.  - 

Powiedział  nam  przecież  na  pożegnanie,  że  jeśli  będziemy  mieli  jakieś  pytania,  możemy 

skontaktować się z nim w banku. 

- Pytań właściwie nie mamy - zauważył Klaus. - Tylko zażalenie. 

Przypomniało  mu  się,  jak  pan  Poe  nadchodził  ku  nim  Słoną  Plażą  ze  straszną 

wiadomością. Chociaż pożar nie był, rzecz jasna, winą pana Poe, Klaus jakoś nie miał ochoty 

spotkać się z tym panem, bo bał się dalszych złych wiadomości. 

- Nie  przychodzi  mi  do  głowy  nikt  inny,  z  lam  można  by  się  skontaktować  -  rzekła 

Wioletka.  -  Pan  Poe  zarządza  naszymi  sprawami.  Jestem  pewna,  że  gdyby  wiedział,  jaki 

wstrętny jest Hrabia Olaf, natychmiast by nas stąd zabrał. 

Klaus  wyobraził  sobie,  że  pan  Poe  zajeżdża  samochodem,  pakuje  do  środka  sieroty 

Baudelaire, aby wywieźć je gdzieś daleko - i błysnęła mu iskierka nadziei. Wszędzie będzie 

lepiej niż tutaj. 

- Zgoda - powiedział. - Porąbmy to drzewo do końca i chodźmy do banku. 

Ożywione  planem  działania,  sieroty  Baudelaire  jęły  machać  siekierami  w 

zdumiewającym tempie i wkrótce całe drewno było porąbane, a dzieci mogły pójść do banku. 

Przypomniało  im  się,  jak  Hrabia  Olaf  mówił,  że  ma  w  domu  plan  miasta,  ale  chociaż 

przeszukały dom gruntownie, nie znalazły ani śladu mapy, co podsunęło im myśl, że pewnie 

jest ona w wieży, gdzie nie wolno im wchodzić. Nie mając więc pojęcia, dokąd idą, sieroty 

Baudelaire ruszyły w stronę dzielnicy bankowej miasta, z nadzieją, że znajdą tam pana Poe. 

Minąwszy dzielnicę masarską, dzielnicę kwiatową i dzielnicę rzeźbiarską, wkroczyły 

w  dzielnicę  bankową.  Tam  zatrzymały  się  na  chwilę,  aby  zaczerpnąć  wody  dla  ochłody  z 

Fontanny Zwycięskich Finansów. Dzielnica bankowa składała się z kilku szerokich ulic. Po 

obu stronach każdej ulicy stały wysokie, marmurowe gmachy, same banki. Dzieci odwiedziły 

najpierw Bank Zaufania, potem Wierne Konto i Pożyczki, a potem Drobne Usługi Finansowe, 

wszędzie wypytując o pana Poe. Recepcjonistka Drobnych Usług wiedziała przypadkiem, że 

pan  Poe  pracuje  na  końcu  ulicy,  w  Mecenacie  Mnożenia  Mamony.  Budynek  MMM  byt 

przysadzisty  i  raczej  niepozorny,  ale  w  środku  przyjemny,  chociaż  tłum,  ruch  i  gwar  w 

dudniącej  echem  sali  podziałały  na  dzieci  onieśmielająco.  W  końcu  spytały  wartownika  w 

background image

mundurze,  czy  dobrze  trafiły,  a  strażnik  zaprowadził  je  do  dużego  gabinetu  z  mnóstwem 

segregatorów, ale bez okien. 

- Coś takiego, witam, witam - powiedział pan Poe, nie kryjąc zdziwienia. Siedział za 

biurkiem  pokrytym  zadrukowanymi  papierami,  które  wyglądały  na  ważne  i  nudne.  Małe 

zdjęcie w ramce, przedstawiające żonę i dwóch wrednych synalków pana Poe, otaczały trzy 

migające lampkami telefony. - Proszę, siadajcie. 

- Dziękujemy - odparł Klaus, podając rękę panu Poe. 

Młodzi Baudelaire'ówie zasiedli w trzech ogromnych, wygodnych fotelach. 

Pan  Poe  otworzył  usta,  żeby  coś  powiedzieć,  ale  zanim  to  zrobił,  musiał  odkaszleć 

swoje w chusteczkę. 

- Jestem  dzisiaj  bardzo  zajęty  -  wykrztusił  wreszcie  -  więc  niewiele  mam  czasu  na 

pogaduszki.  Następnym  razem,  gdy  będziecie  się  tu  wybierać,  zadzwońcie  najpierw,  to 

zaoszczędzę chwilkę i zabiorę was na lunch. 

- Będzie  nam  bardzo  miło  -  zapewniła  go  Wioletka.  -  Przepraszamy,  że  nie 

uprzedziliśmy o wizycie, ale znaleźliśmy się w palącej sytuacji. 

- Hrabia  Olaf  to  wariat  -  oświadczył  Klaus  prosto  z  mostu.  -  Nie  możemy  u  niego 

mieszkać. 

- Uderzył  Klausa  w  twarz.  Widzi  pan  ten  siniak?  -  spytała  Wioletka,  lecz  właśnie 

wtedy jeden z telefonów odezwał się głośnym, nieprzyjemnym brzęczeniem. 

- Przepraszam  -  powiedział  pan  Poe  i  podniósł  słuchawkę.  -  Poe,  słucham.  Co?  Tak. 

Tak. Tak. Tak. Nie. Tak. Dziękuję. 

Odłożył słuchawkę i spojrzał na dzieci, jakby zdążył o nich zapomnieć. 

- Przepraszam  -  ocknął  się.  -  O  czym  to  mówiliśmy?  Ach  tak,  Hrabia  Olaf.  Przykro 

mi, że nie zrobił na was dobrego wrażenia. 

- Dał nam tylko jedno łóżko - poskarżył się Klaus. 

- Każe nam wykonywać mnóstwo ciężkich prac domowych. 

- Pije za dużo wina. 

- Przepraszam  -  powiedział  pan  Poe,  bo  zadzwonił  drugi  telefon.  -  Poe,  słucham. 

Siedem. Siedem. Siedem. Siedem. Sześć i pół. Siedem. 

Tak,  oczywiście.  Proszę  uprzejmie.  -  Odłożył  słuchawkę  i  błyskawicznie  zanotował 

coś  na  jednym  z  papierów.  -  Przepraszam,  co  mówiliście  o  Hrabim  Olafie?  Że  każe  wam 

pomagać w domu? To chyba dobrze. - Mówi na nas sieroty. 

- Ma okropne towarzystwo. 

- Ciągle dopytuje się o nasze pieniądze. 

background image

- Poko! - (To Słoneczko). 

Pan Poe podniósł obie ręce na znak, że słyszał już dość. 

- Oj, dzieci, dzieci - powiedział. - Musi minąć trochę czasu, zanim przywykniecie do 

nowego domu. Mieszkacie tam przecież zaledwie od paru dni. 

- Wystarczająco  długo,  żeby  przekonać  się,  że  Hrabia  Olaf  jest  złym  człowiekiem  - 

powiedział Klaus. 

Pan Poe westchnął ciężko i popatrzył kolejno na całą trójkę. Minę miał poczciwą, ale 

widać było, że w gruncie rzeczy nie bardzo wierzy w to, co mówią sieroty Baudelaire. 

- Czy znany jest wam łaciński termin in loco parentis? - spytał w końcu. 

Wioletka i Słoneczko spojrzały na Klausa, Jako najbardziej oczytany, miał największe 

szanse znać obce słowa i zwroty. 

- Czy to ma związek z kolejnictwem? - zaryzykował Klaus. (Może pan Poe zamierza 

zabrać ich koleją do innych krewnych?). 

Pan Poe pokręcił głową. 

In  loco  parentis  znaczy  „sprawujący  funkcję  rodzica”  -  wyjaśnił.  -  Jest  to  termin 

prawniczy,  który  stosuje  się  do  Hrabiego  Olafa.  Jako  wasz  prawny  opiekun,  Hrabia  może 

wychowywać was według takich metod, jakie uzna za stosowne. Przykro mi, jeśli rodzice nie 

wdrożyli  was  do  wykonywania  obowiązków  domowych,  nie  pijali  wina  i  mieli  przyjaciół, 

których lubiliście bardziej niż znajomych Hrabiego Olafa, ale to są rzeczy, do których musicie 

przywyknąć, ponieważ Hrabia Olaf działa in loco parentis. Zrozumiano? 

- Ale  on  uderzył  mojego  bratał  -  oburzyła  się  Wioletka.  -  Proszę  spojrzeć  na  jego 

twarz! 

W  czasie  gdy  Wioletka  to  mówiła,  pan  Poe  sięgnął  do  kieszeni  po  chusteczkę  i 

zasłaniając nią usta, rozkaszlał się na całego. Kaszlał tak głośno, że Wioletka nie była pewna, 

czy ją słyszał. 

- Cokolwiek  uczynił  Hrabia  Olaf  -  rzekł  w  końcu  pan  Poe,  popatrując  na  swoje 

papiery  i  zakreślając  jakąś  liczbę  kółeczkiem  -  działał  in  loco  parentis,  więc  nic  na  to  nie 

można  poradzić.  Wasze  pieniądze  są  chronione  przeze  mnie  osobiście  i  przez  bank,  ale 

metody  wychowawcze  Hrabiego  Olafa  to  jego  prywatna  sprawa.  A  teraz  bardzo  was 

przepraszam za obcesowe pożegnanie, ale mam naprawdę mnóstwo pracy. 

Dzieci nie ruszyły się z miejsc, gdyż osłupiały ze zdumienia. Pan Poe podniósł wzrok, 

chrząknął znacząco i powiedział: 

- „Obcesowe” to znaczy... 

- ...to  znaczy,  że  nie  zrobi  pan  nic, żeby  nam  pomóc  -  dokończyła  Wioletka.  Trzęsła 

background image

się  cała  ze  złości  i  rozżalenia.  Gdy  znów  zadzwonił  jeden  z  telefonów,  wstała  i  wyszła  z 

gabinetu,  a  za  nią  Klaus,  który  niósł  na  rękach  Słoneczko.  Oszołomieni,  wyszli  z  banku  i 

stanęli na ulicy, nie wiedząc, co dalej robić. 

- I co my teraz zrobimy? - spytał smutno Klaus. 

Wioletka  spojrzała  w  niebo.  Najchętniej  wynalazłaby  coś,  co  przeniosłoby  ich  jak 

najdalej od tego miejsca. 

- Późno się robi - powiedziała. - Lepiej wracajmy, a jutro pomyślimy, co dalej. Może 

wpadniemy po drodze do Sędzi Strauss? 

- Przecież mówiłaś, że ona nam nie pomoże - przypomniał Klaus. 

- Nie chodzi o pomoc - rzekła Wioletka - tylko o książki. 

Jest rzeczą wielce użyteczną, aby za młodu nauczyć się różnicy między „dosłownie” a 

„w przenośni”. Jeżeli coś dzieje się dosłownie, to dzieje się naprawdę; jeżeli coś dzieje się w 

przenośni,  to  tylko  zdaje  nam  się,  że  się  dzieje.  Jeśli,  na  przykład,  dosłownie  skaczesz  z 

radości,  to  odbijasz  się  od  ziemi,  bo  jesteś  bardzo  szczęśliwy.  Jeżeli  skaczesz  z  radości  w 

przenośni,  to  znaczy,  że  jesteś  tak  bardzo  szczęśliwy,  że  mógłbyś  skakać  z  radości,  ale  nie 

robisz tego, oszczędzając energię na inne działania. 

Sieroty  Baudelaire  poczłapały  z  powrotem  do  domu  Hrabiego  Olała,  ale  po  drodze 

zapukały  do  domu  Sędzi  Strauss,  która  serdecznie  zaprosiła  je  do  środka  i  pozwoliła,  aby 

wybrały sobie książki z biblioteki. 

Wioletka  wypożyczyła  kilka  książek  o  wynalazkach  mechanicznych,  Klaus  -  kilka 

książek  o  wilkach,  a  Słoneczko  znalazło  sobie  książkę,  w  której  było  mnóstwo  obrazków 

przedstawiających zęby. 

Potem  dzieci  poszły  do  siebie,  stłoczyły  się  na  jedynym  łóżku  i  czytały  długo, 

zawzięcie i z radością. W przenośni - uciekły od Hrabiego Olafa i swojego nędznego życia. 

Chociaż  dosłownie  wcale  nie  uciekły,  gdyż  nadal  przebywały  w  jego  domu  i  Hrabia  Olaf 

mógł, in loco parentis, robić z nimi, co mu się podobało. A jednak, pochłonięte ulubionymi 

lematami, sieroty czuły się tak dalekie od nieszczęścia, jakby rzeczywiście uciekły. 

Oczywiście, że ucieczka w przenośni nie rozwiązywała ich sytuacji, ale po męczącym 

i pełnym porażek dniu dobre było i to. Wioletka, Klaus i Słoneczko wertowali swoje książki, 

a  każde  w  głębi  duszy  żywiło  cichą  nadzieję,  że  ich  ucieczka  w  przenośni  kiedyś  wreszcie 

stanie się dosłowna. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Nazajutrz  rano,  kiedy  zaspane  dzieci  zeszły  na  dół  do  kuchni,  zamiast  instrukcji 

zastały tam Hrabiego Olafa we własnej osobie. 

- Dzień dobry, sieroty - powiedział. - Owsianka już czeka na was w salaterkach. 

Dzieci  usiadły  do  stołu  i  z  niepokojem  przyjrzały  się  swoim  porcjom.  Znacie  już 

trochę Hrabiego Olafa, więc czy gdyby was ni stąd, ni zowąd poczęstował jakimś daniem, nie 

obawialibyście  się,  że  w  tym  daniu  kryje  się  coś  strasznego,  na  przykład  trucizna  albo 

tłuczone  szkło?  Na  razie  jednak,  zamiast  czegoś  strasznego,  Wioletka,  Klaus  i  Słoneczko 

ujrzeli,  że  ich  porcje  przybrane  są  świeżymi  malinami.  Sieroty  Baudelaire  przepadały  za 

malinami, a nie jadły ich od dnia śmierci rodziców. 

- Dziękujemy  -  powiedział  Klaus,  podnosząc  i  starannie  oglądając  jedną  z  malin. 

Może  to  były  zatrute  owoce  i  tylko  wyglądały  tak  pysznie?  Hrabia  Olaf,  widząc,  jak 

podejrzliwie Klaus odniósł się do śniadania, z uśmiechem sięgnął do miski Słoneczka, zdjął z 

wierzchu jedną malinę, spojrzał po kolei na dzieci, wrzucił sobie malinę do ust i zjadł ją. 

- Maliny  to  pyszna  rzecz,  nieprawdaż?  -  zagadnął.  -  Gdy  byłem  w  waszym  wieku, 

były to moje ulubione owoce. 

Wioletka spróbowała wyobrazić sobie Hrabiego Olafa jako dziecko, ale nie potrafiła. 

Takie błyszczące oczy, kościste dłonie i chytry uśmieszek miewają chyba tylko dorośli. Mimo 

strachu  Wioletka  wzięła  łyżkę  w  prawą  rękę  i  zaczęła  jeść.  Skoro  Hrabia  Olaf  spróbował 

owsianki,  to  chyba  jednak  nie  była  zatruta  -  za  to  Wioletka  była  z  całą  pewnością  bardzo 

głodna.  Klaus  też  zabrał  się  do  jedzenia,  a  Słoneczko  miało  wkrótce  całą  buzię  upaćkaną 

owsianką i malinami. 

- Telefonował  do  mnie  wczoraj  pan  Poe  -  rzeki  Hrabia  Olaf.  -  Mówił,  że  złożyliście 

mu wizytę. 

Dzieci  wymieniły  spojrzenia.  Miały  nadzieję,  że  ich  wizyta  zostanie  potraktowana 

poufnie  -  co  znaczy,  „że  pan  Poe  zachowa  ją  w  sekrecie,  a  nie  wygada  zaraz  Hrabiemu 

Olafowi”. 

- Pan  Poe  poinformował  mnie  -  ciągnął  Hrabia  Olaf  -  że  macie  pewne  trudności  z 

dostosowaniem się do warunków, które tak łaskawie wam stworzyłem. Bardzo mi przykro to 

słyszeć. 

Dzieci  spojrzały na Hrabiego Olafa. Minę miał  bardzo poważną, jakby  rzeczywiście 

przejął się tym, co usłyszał, ale oczy błyszczały mu mocno, jak komuś, kto żartuje. 

background image

- Czyżby? - zwątpiła Wioletka, - Przykro nam, że pan Poe zawracał panu głowę. 

- A ja się z tego cieszę - odparł Hrabia Olaf - ponieważ pragnę, abyście czuli się tu jak 

w domu, skoro jestem teraz waszym ojcem. 

Dzieci  zadrżały  lekko,  myśląc  o  swoim  dobrym  ojcu  i  patrząc  smętnie  na  nędzną 

namiastkę ojca zasiadającą po drugiej stronie stołu. 

- Ostatnio  - ciągnął  Hrabia Olaf  -  denerwowałem  się bardzo występami z moją trupą 

teatralną i bardzo możliwe, że zachowywałem się wobec was nieco ozięble. 

„Ozięble” to wspaniale słowo - niestety, nie odnosi się ono do zachowania Hrabiego 

Olafa  wobec  dzieci.  Słowo  „oziębły”  znaczy:  „nieskory  do  nawiązywania  kontaktów  z 

otoczeniem” - można nim określić, na przykład, kogoś, kto na przyjęciu stoi w kącie i z nikim 

nie rozmawia. To słowo nie stosuje się jednak do kogoś, kto trojgu ludziom zapewnia tylko 

jedno  łóżko  do  spania,  zmusza  ich  do  ciężkich  prac  i  bije  po  twarzy.  Jest  wiele  słów 

określających takie zachowanie, ale słowo „oziębły” się do nich nie zalicza, Klaus, który znał 

słowo „oziębły”, omal nie parsknął śmiechem, słysząc, jak nieprawidłowo użył tego wyrazu 

Hrabia Olaf. Ponieważ jednak wciąż miał podbite oko, powstrzymał się. 

- Abyście  więc  poczuli  się  tu  nieco  bardziej  jak  u  siebie,  zapraszam  was  do 

uczestnictwa  w  moim  następnym  spektaklu.  Może  kiedy  włączycie  się  do  mojej  pracy, 

odechce wam się latać ze skargami do pana Poe. 

- Na  czym  miałoby  polegać  to  uczestnictwo?  -  spytała  Wioletka.  Dobrze  pamiętała 

wszystkie  ciężkie  roboty  wykonywane  na  polecenie  Hrabiego  Olafa  i  nie  miała  ochoty  na 

więcej. 

- Już wyjaśniam - odparł Hrabia Olaf z błyskiem w oku. - Sztuka nosi tytuł Cudowny 

ślub, a jej autorem jest słynny dramatopisarz Al Ebuja. Przedstawienie odbędzie się tylko raz, 

w  najbliższy  piątek.  Głównego  bohatera  -  mężczyznę  niepospolitej  odwagi  i  inteligencji  - 

zagram ja. W finale sztuki nasz bohater, na oczach wiwatującego tłumu, bierze za żonę swoją 

młodą, piękną ukochaną. Ty, Klausie, i ty, Słoneczko, zagracie wiwatujący tłum. 

- Ale my jesteśmy niżsi od większości dorosłych - zauważył Klaus. - Czy nie wyda się 

to publiczności trochę dziwne? 

- Zagracie  role  dwóch  karłów  uczestniczących  w  ślubnej  ceremonii  -  uściślił 

cierpliwie Hrabia Olaf. 

- A  ja?  -  zainteresowała  się  Wioletka.  -  Bardzo  dobrze  posługuję  się  narzędziami, 

może przydam się do budowy dekoracji? 

- Do  budowy  dekoracji?  Uchowaj  Boże!  -  oburzył  się  Hrabia  Olaf.  -  Taka  ładna 

dziewczynka jak ty nie może się marnować za kulisami. 

background image

- Ale ja bym bardzo chciała - zapewniła go Wioletka. 

Pojedyncza  brew  Hrabiego  Olafa  uniosła  się  nieco,  a  sieroty  Baudelaire  poznały  po 

tym,  że  Hrabia  jest  zły.  Ale  brew  zaraz  opadła  z  powrotem,  bo  Hrabia  Olaf  zmusił  się  do 

zachowania spokoju. 

- Mam dla ciebie specjalną, bardzo ważną rolę na scenie - oznajmił. - Zagrasz młodą 

damę, którą biorę za żonę. 

Wioletka poczuła, że owsianka i maliny wywracają jej się w żołądku - zupełnie jakby 

gwałtownie  złapała  grypę.  Koszmarne  było  już  to,  że  Hrabia  Olaf  działa  in  loco  parentis  

przedstawia się jako ich ojciec, ale pomysł, aby ona, Wioletka, uznała go za męża  - choćby 

dla potrzeb sztuki teatralnej - był jeszcze gorszy. 

- To bardzo ważna rola - ciągnął Hrabia Olaf, wyginając usta w nieszczerym uśmiechu 

- chociaż wypowiadasz w niej tylko jedną kwestię: „Tak”. Powiesz to, kiedy - Sędzia Strauss 

zapyta cię, czy bierzesz mnie za męża. 

- Sędzia Strauss? - zdziwiła się Wioletka. - A co ona ma z tym wspólnego? 

- Zgodziła się wystąpić w roli urzędniczki udzielającej ślubów - wyjaśnił Hrabia Olaf. 

Znad jego głowy śledziło dzieci wielkie oko, jedno z wielu wymalowanych na ścianie kuchni. 

- Zaprosiłem Sędzię Strauss do udziału w sztuce, aby być dobrym sąsiadem, nie tylko ojcem. 

- Hrabio Olafie - powiedziała Wioletka, ale zaraz ugryzła się w język. Chciała wyłgać 

się  jakoś  od  roli  panny  młodej,  ale  tak,  żeby  nie  rozzłościć  Hrabiego  Olafa.  -  Ojcze  - 

poprawiła się. - Obawiam się, że nie mam dość talentu aktorskiego, aby wystąpić na scenie. 

Swoim  występem  skompromitowałabym  ciebie  i  pana  Ala  Ebuje,  a  lego  za  wszelką  cenę 

chciałabym  uniknąć.  Poza  tym,  przez  kilka  najbliższych  tygodni  będę  bardzo  zajęta 

opracowywaniem  kilku  wynalazków...  oraz  nauką  przyrządzania  pieczeni  wołowej  -  dodała 

szybko, przypomniawszy sobie, jak zachował się Hrabia Olaf w związku z proszoną kolacją. 

Hrabia Olaf wyciągnął dłoń, która wyglądała jak wielki pająk, i pogłaskał Wioletkę po 

policzku, zaglądając jej głęboko w oczy. 

- Wystąpisz w tym spektaklu - powiedział. - Wolałbym, żebyś wystąpiła dobrowolnie, 

ale  pan  Poe  chyba  już  wam  wyjaśnił,  że  mam  pełne  prawo  kazać  ci  wystąpić,  a  ty  masz 

obowiązek mnie usłuchać. 

Mówiąc  to,  głaskał  brudnymi  pazurami  podbródek  Wioletki,  a  ona  trzęsła  się  z 

obrzydzenia.  W  kuchni  zrobiło  się  bardzo,  bardzo  cicho.  W  końcu  Hrabia  Olaf  zostawił 

Wioletkę,  wstał  i  wyszedł  bez  słowa.  Młodzi  Baudelaire'owie  nasłuchiwali  jego  ciężkich 

kroków, kiedy stąpał po schodach na wieżę, do której oni mieli wstęp wzbroniony. 

- Właściwie - odezwał się niepewnie Klaus - co nam szkodzi zagrać w teatrze? Widać, 

background image

że jemu bardzo na tym zależy, a chcemy przecież żyć z nim w zgodzie. 

- On na pewno coś knuje - stwierdziła Wioletka. 

- Myślisz, że maliny były jednak zatrute? - zaniepokoił się Klaus. 

- Nie. Olaf dybie na nasz spadek. Zamordowanie nas nic by mu nie dało. 

- A co mu da nasz występ w głupim przedstawieniu? 

- Nie wiem - przyznała żałośnie Wioletka. Wstała od stołu i zabrała się do zmywania 

misek po owsiance. 

- Szkoda, że nie znamy się lepiej na prawie spadkowym - mruknął Klaus. - Założę się, 

że Hrabia Olaf wymyślił jakiś plan zagarnięcia naszej forsy, tylko nie mam pojęcia, jaki. 

- Można by się poradzić pana Poe - rzekła bez przekonania Wioletka, gdy Klaus stanął 

koło niej, aby powycierać naczynia. - On zna rozmaite łacińskie terminy prawne. 

- A pan Poe zaraz znowu zadzwoni do Hrabiego Olafa i Hrabia Olaf od razu zorientuje 

się, że go podejrzewamy - dokończył Klaus. - Chyba lepiej pogadać z Sędzią Strauss. Jest w 

końcu sędzią, więc na pewno świetnie zna się na prawie. 

- Ale  jest  też  sąsiadką  Olafa  -  zauważyła  Wioletka  -  i  może  mu  powiedzieć,  o  co 

wypytywaliśmy. 

Klaus zdjął okulary, jak zwykle, kiedy intensywnie myślał. 

- Jak tu zasięgnąć informacji prawnej bez wiedzy Olafa? 

- Czyta! - wrzasnęło nagle Słoneczko. Na pewno miało na myśli coś w rodzaju: „Może 

ktoś  z  was  łaskawie  wytarłby  mi  buzię?  „  -  ale  Wioletka  i  Klaus  spojrzeli  po  sobie  w 

olśnieniu. „Czyta”. Oboje pomyśleli to samo: u Sędzi Strauss z całą pewnością znajdzie się 

książka o prawic spadkowym. 

- Hrabia Olaf nie zlecił nam żadnych prac domowych - powiedziała Wioletka - a skoro 

mamy wolne, to możemy odwiedzić Sędzię Strauss i jej bibliotekę. 

- No  właśnie  -  uśmiechnął  się  Klaus.  -  Coś  mi  się  zdaje,  że  dzisiaj  nie  wypożyczę 

książki o wilkach. 

- Ani  ja  o  wynalazkach  mechanicznych  -  dodała  Wioletka.  -  Dla  odmiany  poczytam 

chętnie o prawic spadkowym. 

- No to chodźmy - rzeki Klaus. - Sędzia Strauss mówiła, żebyśmy wpadli niedługo, a 

nie chcemy przecież zachować się ozięble. 

Na  dźwięk  słowa,  które  tak  komicznie  zabrzmiało  w  ustach  Hrabiego  Olafa,  sieroty 

Baudelaire parsknęły śmiechem, nawet Słoneczko, chociaż jego zasób słów był, rzecz jasna, 

zbyt  ubogi,  aby  mogło  pojąć  dowcip.  Potem  szybciutko  odstawiły  miski  po  owsiance  do 

kuchennej szafki, która obserwowała je malowanymi oczami, i pobiegły co sit w nogach do 

background image

sąsiedniego domu. 

Piątek,  termin  przedstawienia,  wypadał  za  parę  dni,  więc  chciały  jak  najszybciej 

rozszyfrować plan Hrabiego Olafa. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Na świecie jest bardzo, bardzo wiele rodzajów książek  - i całkiem słusznie, gdyż na 

świecie żyje bardzo, bardzo wiele rodzajów ludzi i każdy lubi czytać coś innego. Na przykład 

jeśli chodzi o tę książkę, to osoby, które nie znoszą czytać o tym, jak małym dzieciom dzieją 

się straszne rzeczy, powinny ją natychmiast odłożyć. Istnieje jednak pewien rodzaj książek, 

których prawie nikt nie lubi czytać, a są to książki prawnicze. Książki prawnicze słyną z tego, 

że są bardzo grube, bardzo nudne i bardzo trudne do zrozumienia. Dlatego właśnie prawnicy 

często  zarabiają  kupę  pieniędzy.  Taka  kupa  pieniędzy  to  znakomity  bodziec  -  słowo 

„bodziec” oznacza tu: „spodziewana nagroda za zrobienie tego, czego nie chce się robić” - do 

studiowania strasznie grubych, nudnych i trudnych ksiąg. 

Młodzi Baudelaire'owie mieli, naturalnie, trochę inny bodziec do lektury. Ich bodziec 

stanowiła  nie  tyle  kupa  pieniędzy,  co  powstrzymanie  Hrabiego  Olafa  przed  okrutnym 

skrzywdzeniem  ich  dla  zdobycia  kupy  pieniędzy.  A  jednak  nawet  tak  silny  bodziec  nie 

ułatwiał  arcytrudnego  zadania  przekopania  się  przez  dział  prawniczy  prywatnego 

księgozbioru Sędzi Strauss. 

- Mój Boże! - zdumiała się Sędzia Strauss, kiedy weszła do biblioteki i zobaczyła, co 

dzieci  czytają. Wcześniej zostawiła je same w królestwie książek i  wróciła do przerwanych 

prac  w  ogródku  za  domem.  -  Zdawało  mi  się,  że  interesują  was  wynalazła  mechaniczne, 

zwierzęta  Ameryki  Północnej  i  zęby.  Na  pewno  chce  wam  się  czytać  te  opasie  tomy 

prawnicze? Nawet ja nie lubię do nich zaglądać, chociaż prawo to mój zawód. 

- Tak, proszę pani - skłamała Wioletka. - Mnie to bardzo interesuje. 

- Mnie  również  -  dodał  Klaus.  -  Wioletka  i  ja  chcemy  w  przyszłości  zostać 

prawnikami, więc te książki są dla nas fascynujące. 

- Ale  na  pewno  nie  fascynują  Słoneczka  -  powiedziała  Sędzia  Strauss.  -  Może 

Słoneczko woli pomóc mi w ogródku? 

- Wipi!  -  pisnęło  Słoneczko,  co  znaczyło:  „Sto  razy  bardziej  wolę  pracować  w 

ogródku, niż siedzieć tu i patrzeć, jak moje rodzeństwo zmaga się z literaturą prawniczą”. 

- Proszę  tylko  pilnować,  żeby  nie  najadła  się  ziemi  -  powiedział  Klaus,  przekazując 

Słoneczko w ręce Sędzi. 

- Oczywiście - obiecała Sędzia Strauss. - Nie chcemy przecież, żeby rozchorowała się 

przed wielkim występem. 

Wioletka z Klausem wymienili spojrzenia. 

background image

- Cieszy się pani z tej sztuki? - zagadnęła niepewnie Wioletka. 

- Och,  ogromnie!  -  rozpromieniła  się  Sędzia  Strauss.  -  Od  dziecka  marzyłam  o 

występach na scenie. I nagle, dzięki Hrabiemu Olafowi, spełni się marzenie mojego życia. A 

wy? Nie jesteście przejęci tym, że zagracie w prawdziwym teatrze? 

- Raczej tak - bąknęła Wioletka. 

- Założę się, że tak! - oczy Sędzi Strauss rozbłysły jak gwiazdy. 

Ze  Słoneczkiem  na  ręku  Sędzia  wymaszerowała  dziarsko  z  biblioteki.  Klaus  z 

Wioletką spojrzeli na siebie i westchnęli. 

- Jest  opętana  żądzą  sławy  -  podsumował  Klaus.  -  Nie  uwierzy,  że  Hrabia  Olaf  coś 

knuje, cokolwiek by to było. 

- I  tak  by  nam  nie  pomogła  -  zauważyła  ponuro  Wioletka.  -  Przecież  jest  sędzią: 

zaczęłaby bredzić o in loco parentis, tak jak pan Poe. 

- Dlatego trzeba znaleźć prawny powód do wstrzymania przedstawienia  - oświadczył 

twardo Klaus. - Znalazłaś coś w swoich książkach? 

- Nic pożytecznego - odparła Wioletka, sprawdzając świstek papieru, na którym robiła 

notatki. - Pięćdziesiąt lat temu jakaś dama zapisała niesamowity majątek ulubionej łasiczce, a 

trzem synom nie zostawiła ani grosza. Ci trzej synowie usiłowali potem udowodnić, że matka 

była niespełna rozumu, a pieniądze należą się im. 

- No i co? - zaciekawił się Klaus. 

- Zdaje  się,  że  łasica  zdechła,  ale  nie  jestem  tego  pewna.  Muszę  jeszcze  sprawdzić 

parę wyrazów w słowniku. 

- Tak czy owak niewiele nam to da - stwierdził Klaus. 

- A może Hrabia Olaf chce udowodnić, że to my jesteśmy niespełna rozumu, i w ten 

sposób uzyskać pieniądze? 

- Ale  w  jaki  sposób  nasz  występ  w  Cudownym  ślubie  miałby  dowieść,  że  jesteśmy 

niespełna rozumu? - spytał Klaus. 

- Nie wiem - przyznała Wioletka. - Pogubiłam się. A ty znalazłeś coś? 

- Mniej więcej w czasach twojej damy z łasiczką - odparł Klaus, kartkując opasły tom, 

który  właśnie  studiował  -  grupa  aktorów  wystawiła  Makbeta  Szekspira  i  wszyscy  wystąpili 

bez ubrania. 

Wioletka zarumieniła się. 

- Jak to? Występowali na golasa? 

- Tylko  przez  krótką  chwilę  -  uśmiechnął  się  Klaus.  -  Policja  wpadła  do  teatru  i 

zamknęła przedstawienie. Ale ten przykład też nam się nie przyda. To tylko ciekawostka. 

background image

Wioletka westchnęła. 

- A  może  Hrabia  Olaf  wcale  nie  ma  złych  zamiarów?  Nie  chce  mi  się  grać  w  jego 

sztuce, ale może niepotrzebnie się obawiamy. Może on rzeczywiście pragnie zacieśnić więzy 

rodzinne? 

- Jak śmiesz tak mówić? - wykrzyknął Klaus. - On uderzył mnie w twarz! 

- Jednak  nie  widzę,  w  jaki  sposób  mógłby  dobrać  się  do  naszych  pieniędzy, 

obsadzając  nas  w  sztuce  teatralnej  -  podsumowała  Wioletka.  -  Oczy  mnie  już  bolą  od  tego 

czytania, tyle książek i wszystko na nic. Pójdę pomóc Sędzi Strauss w ogródku. 

Patrząc  za  wychodzącą  z  biblioteki  siostrą,  Klaus  poczuł,  że  ogarnia  go  fala 

zwątpienia.  Dzień  przedstawienia  byt  bliski,  a  on,  Klaus,  nie  miał  nawet  pojęcia,  co  knuje 

Hrabia Olaf. nie mówiąc o tym, jak go powstrzymać od złego. Klaus przez całe życie wierzył 

święcie, że wystarczy przeczytać odpowiednio wiele książek, a rozwiąże się każdy problem - 

teraz jednak nie był już tego taki pewien. 

- Hej  tam!  -  Głos  od  wejścia  wyrwał  Klausa  z  rozmyślań.  -  Przystał  mnie  po  was 

Hrabia Olaf. Macie natychmiast wracać do domu. 

Klaus  odwrócił  się  i  ujrzał  aktora  z  trupy  Hrabiego  Olafa”,  tego  z  hakami  zamiast 

dłoni. 

- Co  ty  tam  w  ogóle  robisz  w  tej  ponurej  norze?  -  zaskrzeczał  posłaniec  Hrabiego, 

podchodząc do Klausa. Mrużąc czarne paciorki oczu, przesylabizował tytuł jednej z ksiąg:  - 

Prawo o dziedziczeniu i jego implikacje} - Nasrożył się. - A po co ty to czytasz? 

- A jak pan myśli, po co? - odpowiedział pytaniem Klaus. 

- Powiem  ci,  co  ja  myślę  -  zaskrzeczał  tamten,  kładąc  jeden  ze  strasznych  haków  na 

ramieniu Klausa. - Myślę, że nie wolno cię więcej wpuszczać do tej biblioteki, przynajmniej 

do  najbliższego  piątku.  Nie  życzymy  sobie,  żeby  mali  chłopcy  wyciągali  nam  tu  jakieś 

wielkie wnioski. A gdzie twoja siostra i len paskudny dzieciak? 

- W ogrodzie - poinformował go Klaus, strząsając hak z ramienia. - Może pan pójść i 

je zawołać. 

Hakoręki nachylił się i zbliżył twarz do twarzy Klausa. Klaus widział go teraz jak na 

nieostrym zdjęciu. 

- Posłuchaj  mnie  bardzo  uważnie,  mały  -  wycedził,  ziejąc  przy  każdym  słowie 

smrodliwym oddechem. - Jest tylko jeden powód, dla którego Hrabia Olaf nie rozszarpał cię 

dotąd na kawałki:  nie dobrał  się jeszcze do waszej  forsy. Pozwala  ci  żyć, dopóki  nie ustali 

planu  działania.  Ale  odpowiedz  sobie  sam,  moliku  książkowy  -  jaki  powód  będzie  miał 

Hrabia Olaf, żeby cię trzymać przy życiu, kiedy już zgarnie wasz majątek? I jak uważasz, co 

background image

się wtedy z tobą stanie? 

Klausa przeszył zimny dreszcz. Bał się jak jeszcze nigdy w życiu. Ręce i nogi trzęsły 

mu się jak galareta i nie mógł ich powstrzymać. A z jego ust, gdy usiłował coś powiedzieć, 

wydobywały się dziwne dźwięki, podobne do tych, które zazwyczaj wydawało Słoneczko: 

- Akkh... Akkhhh... 

- Kiedy nadejdzie czas - syczał zjadliwie hakoręki, nie zważając na rzężenie Klausa - 

bardzo możliwe, że Hrabia Olaf odda cię właśnie w moje ręce. Więc na twoim miejscu już od 

tej  chwili  zacząłbym  się  zachowywać  trochę  grzeczniej.  -  Wyprostował  się  i  podstawił  oba 

haki  Klausowi pod nos,  tak że światło wiszącej  lampy błysnęło  złowrogo w protezach.  -  A 

teraz, szanowny pan wybaczy, muszę sprowadzić pańskie nieszczęsne, osierocone siostry. 

Hakoręki  wyszedł,  a  Klaus  poczuł,  że  jego  ciało  jest  całkiem  bezwładne.  Chciał 

posiedzieć jeszcze chwilę i złapać oddech - ale umysł nie pozwolił mu się odprężyć. 

To  były  ostatnie  chwile  Klausa  w  bibliotece  -  może  ostatnia  szansa  pokrzyżowania 

planów Hrabiego Olafa. Tylko co robić? Nasłuchując dobiegających  ogrodu niewyraźnych 

głosów  hakorękiego  i  Sędzi  Strauss,  Klaus  w  panice  rozglądał  się  po  bibliotece  za 

czymkolwiek, co obiecywało pomoc. Słyszał już kroki powracającego wysłannika Hrabiego 

Olafa - gdy wtem wzrok jego padł na pewną książkę. 

Klaus  złapał  ją,  wyciągnął  na  wierzch  koszulę,  schował  książkę  pod  spód  i  upychał 

jeszcze  koszulę  w  spodniach,  gdy  do  biblioteki  wkroczył  hakoręki,  prowadząc  Wioletkę  i 

niosąc na ramieniu Słoneczko, które bez powodzenia usiłowało ugryźć go w hak. 

- Jestem  gotów  -  zameldował  pospiesznie  Klaus  i  wyszedł  pierwszy,  zanim  hakoręki 

zdążył mu się dobrze przyjrzeć. 

Klaus  maszerował  szybko  przodem  i  miał  nadzieję,  że  nikt  nie  zauważy  pod  jego 

koszulą wybrzuszenia w kształcie książki. Czuł, że być może - być może - ta właśnie książka 

ocali im życie. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Klaus przez całą noc nie spał i czytał, czyli robił to, za czym zawsze przepadał. Kiedy 

jeszcze żyli rodzice, Klaus zabierał do łóżka latarkę, właził pod kołdrę i czytał, dopóki oczy 

same mu się nie zamknęły. Zdarzało się, że ojciec wchodził rano do pokoju Klausa, żeby go 

obudzić, i zastawał syna śpiącego z latarką w jednej ręce, a książką w drugiej. Jednak tej nocy 

okoliczności były, rzecz jasna, całkiem inne. 

Klaus czytał na stojąco przy oknie, wytężając wzrok w sączącym się do środka blasku 

księżyca. 

Od  czasu  do  czasu  popatrywał  na  śpiące  siostry.  Wiole  tka  spała  niespokojnie, 

rzucając  się  i  prze  -  wracając  po  twardym,  nierównym  łóżku,  a  Słoneczko  wkręciło  się  jak 

robaczek  w  zwoje  zasłony  i  wyglądało  z  daleka  jak  kupka  szmatek.  Klaus  nie  powiedział 

siostrom  o  książce,  żeby  nie  robić  im  fałszywej  nadziei.  Sam  nie  byt  pewien,  czy  jest  to 

książka, która rozwiąże ich problem. 

Książka  była  gruba  i  trudna,  więc  Klaus  z  upływem  nocy  odczuwał  coraz  większe 

zmęczenie. Chwilami oczy mu się zamykały. Albo łapał się na tym, że czyta w kółko jedno 

zdanie. Albo łapał się na tym, że czyta w kółko jedno zdanie. Albo łapał się na tym, że czyta 

w  kółko  jedno  zdanie.  Wtedy  jednak  przypominał  sobie,  jak  błyszczały  w  świetle 

bibliotecznej  lampy  stalowe  haki,  które  wspólnik  Hrabiego  Olafa  miał  zamiast  dłoni,  i 

wyobrażał  sobie,  jak  te  haki  wbijają  mu  się  w

7

  ciało  -  a  to  budziło  go  natychmiast  i  mógł 

czytać  dalej.  Znalazł  w  pokoju  skrawek  papieru  i  podarł  go  na  wąskie  paski,  którymi 

zaznaczał ważne strony w książce. 

Zanim niebo za oknem poszarzało od bliskiego świtu, Klaus dowiedział się z książki 

wszystkiego,  co  było  mu  potrzebne.  Jego  nadzieje  wstały  wraz  ze  słońcem.  A  kiedy 

rozćwierkały  się  pierwsze  ptaki,  Klaus  podszedł  na  pakach  do  drzwi  i  uchylił  je  cichutko, 

żeby  nie  zbudzić  niespokojnie  śpiącej  Wioletki  ani  Słoneczka,  zagrzebanego  głęboko  w 

zwojach kotary. Zszedł do kuchni, usiadł przy stole i czekał na Hrabiego Olafa. 

Nie czekał zbyt długo, kiedy ciężkie kroki  Olafa zadudniły na schodach wieży. Gdy 

Hrabia  Olaf  wszedł  do  kuchni  i  zobaczył  Klausa  przy  stole,  uśmiechnął  się  szyderczo,,  co 

znaczy „wrogo i fałszywie”. 

- Cześć, sieroto - powiedział. - Wcześnie wstałeś. 

Klausowi bardzo szybko biło serce, ale na zewnątrz byt spokojny, jakby go osłaniała 

niewidzialna zbroja. 

background image

- W ogóle nie spałem - powiedział. - Czytałem tę książkę. - I położył książkę na stole, 

tak  żeby  Hrabia  Olaf  mógł  zobaczyć  tytuł.  -  Jej  tytuł  brzmi  Prawo  matrymonialne  

dowiedziałem się z niej wielu pożytecznych rzeczy. 

Hrabia Olaf już zdążył sięgnąć po butelkę wina i właśnie miał nalać sobie śniadanie - 

ale na widok książki odstawił butelkę i usiadł przy stole. 

- „Matrymonialne” to znaczy „dotyczące małżeństwa” - wyjaśnił Klaus. 

- Ja wiem, co to znaczy - warknął Hrabia Olaf. - Skąd wziąłeś tę książkę? 

- Z biblioteki Sędzi Strauss - powiedział Klaus. - Nieważne zresztą, skąd. Ważne jest, 

że przejrzałem pański plan. 

- Czyżby? - Hrabia Olaf uniósł pojedynczą brew. - I cóż to jest za plan, kurdupelku? 

Klaus zlekceważył  obelgę i  otworzył  książkę na jednej  ze stron założonych paskiem 

papieru. 

- „Tutejsze  prawo  małżeńskie  jest  bardzo  proste  -  odczytał  głośno.  -  Wymagane  są 

następujące  warunki:  obecność  sędziego,  oświadczenie  «tak»  wypowiedziane  przez  pannę 

młodą  i  pana  młodego  oraz  podpis  pod  świadectwem  ślubu,  złożony  własnoręcznie  przez 

pannę młodą”. - Klaus zamknął książkę i oskarżycielsko wymierzył palec w Hrabiego Olafa. - 

Jeżeli  moja  siostra  powie  „tak”  i  podpisze  taki  dokument  w  obecności  Sędzi  Strauss,  to 

zostanie  legalnie  poślubiona.  Ta  sztuka,  którą  pan  wystawia,  powinna  się  nazywać  nie 

Cudowny ślub, tylko Upiorny ślub. Pan się nie chce ożenić z Wioletką w przenośni - pan się 

chce z nią ożenić dosłownie! Ta sztuka to nie będzie udawanie, tylko fakt, który ma skutki 

prawne. 

Hrabia Olaf zarechotał szyderczo. 

- Twoja siostra jest za młoda na małżeństwo. 

- Może  jednak  wstąpić  w  związek  małżeński  za  zgodą  prawnego  opiekuna, 

działającego in loco parentis - wyrecytował Klaus. - To też wyczytałem. Nie nabierze mnie 

pan. 

- A po jakie licho ja miałbym się żenić z twoją siostrą? - spyta! Hrabia Olaf. - To fakt, 

że jest bardzo ładna, ale taki mężczyzna jak ja może mieć pięknych kobiet, ile zechce. 

Klaus otworzył Prawo matrymonialne na innej założonej stronie i odczytał głośno: 

- „Mąż prawnie poślubiony ma prawo rozporządzać całym majątkiem swojej prawnie 

poślubionej żony”. - Klaus spojrzał triumfalnie na Hrabiego Olafa. - Pan chce poślubić moją 

siostrę, żeby zagarnąć majątek Baudelaire'ów! A raczej - taki miał pan plan. Bo gdy przekażę 

te informacje panu Poe, zamiast wystawiać sztukę, pójdzie pan siedzieć do więzienia! 

W oczach Hrabiego Olafa zapłonął dziki błysk,  ale szyderczy uśmiech nie zniknął z 

background image

jego twarzy. Zdziwiło to Klausa. Spodziewał się, że gdy oznajmi, czego się dowiedział, ten 

straszny  człowiek  wpadnie  w  gniew,  a  nawet  w  szał.  Bądź  co  bądź,  dostał  ataku  furii,  gdy 

zamiast  pieczystego  zaserwowano  mu  sos  puttanesca.  Powinien  więc  wściec  się  jeszcze 

bardziej  na  wieść,  że  jego  plan  został  odkryty.  Ale  Hrabia  Olaf  siedział  spokojnie,  jakby 

gwarzyli sobie o pogodzie. 

- Widzę, że mnie przejrzałeś - stwierdził jakby nigdy nic, - Pewnie masz rację: pójdę 

do  więzienia,  a  ty  i  reszta  sierot  wyjdziecie  na  wolność.  Czemu  nie  lecisz  na  górę  obudzić 

sióstr? Na pewno się ucieszą, słysząc o twoim walnym zwycięstwie nad moją podłością. 

Klaus  spojrzał  uważnie  na  Hrabiego  Olafa,  który  uśmiechał  się  dalej,  jakby  właśnie 

opowiedział świetny dowcip. Dlaczego mu nie grozi? Dlaczego nie rwie włosów z głowy w 

bezsilnej  wściekłości? Dlaczego nie pakuje manatków i  nie ucieka? Wszystko  potoczyło  się 

inaczej, niż Klaus sobie wyobrażał. 

- Owszem, pójdę poinformować siostry - powiedział Klaus i udał się na górę. 

Wioletka  jeszcze  spała,  a  Słoneczka  nie  było  widać  spod  zasłony.  Klaus  najpierw 

obudził Wioletkę. 

- Całą  noc  nie  spałem,  tylko  czytałem  -  powiadomił  ją  z  przejęciem,  gdy  ledwo 

otworzyła oczy. - I odkryłem, co knuje Hrabia Olaf. Chce się z tobą ożenić naprawdę, kiedy 

ty i Sędzia Strauss, i wszyscy, będziecie myśleć, że to tylko teatr, a kiedy już zostanie twoim 

mężem,  uzyska  kontrolę  nad  pieniędzmi  naszych  rodziców,  i  wtedy  będzie  mógł  się  nas 

pozbyć. 

- Niby  jak  ma  się  ze  mną  ożenić  naprawdę?  Przecież  to  tylko  sztuka  -  zdziwiła  się 

Wioletka. 

- Tutejsze prawo małżeńskie - wyjaśnił Klaus, otwierając Prawo matrymonialne, aby 

pokazać siostrze, skąd czerpał informacje - wymaga jedynie, abyś powiedziała „tak” i własną 

ręką podpisała dokument w obecności sędziego - na przykład Sędzi Strauss! 

- Przecież  ja  jestem  o  wiele  za  młoda,  żeby  wyjść  za  mąż.  Mam  dopiero  czternaście 

lat! - zawołała Wioletka. 

- Dziewczęta  poniżej  osiemnastego  roku  życia  -  odparł  Klaus,  otwierając  księgę  w 

innym miejscu - mogą wstępować w związki małżeńskie za zgodą opiekunów prawnych. W 

tym przypadku - Hrabiego Olafa. 

- Och, nie! - przeraziła się Wioletka. - Co możemy zrobić? 

- Możemy pokazać tę książkę panu Poe. To powinno go przekonać, że Hrabia Olaf ma 

złe zamiary. Prędko, ubieraj się, a ja obudzę Słoneczko i zdążymy do banku przed otwarciem. 

Wioletka,  która  zazwyczaj  rano  wszystko  robiła  powoli,  kiwnęła  głową,  wyskoczyła 

background image

dziarsko z łóżka i zaczęła grzebać w pudle po lodówce, szukając odpowiedniego stroju. Klaus 

tymczasem ukucnął przy tłumoczku z zasłon i zaczął budzić młodszą siostrę. 

- Słoneczko! -  zawołał pieszczotliwie, kładąc rękę tam,  gdzie spodziewał  się natrafić 

na główkę siostrzyczki. - Słoneczko! 

Brak  odpowiedzi.  Klaus  raz  jeszcze  zawołał:  „Słoneczko!”,  zanim  odgarnął 

wierzchnią warstwę tkaniny. 

- Słoneczko... - zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle. 

Pod wierzchnią warstwą zasłony nie było nic prócz kolejnych warstw zasłony. Klaus 

odsuwał fałdę po fałdzie, ale pod żadną nie znalazł siostrzyczki. 

- Słoneczko! - wrzasnął, tocząc błędnym wzrokiem po pokoju. 

Wioletka  porzuciła  sukienkę,  którą  już  trzymała  w  garści,  i  przyłączyła  się  do 

poszukiwań.  Zajrzeli  w  każdy  kąt,  i  pod  łóżko,  a  nawet  na  dno  pudla  po  lodówce.  Ale 

Słoneczko przepadło bez śladu. 

- Gdzie ona może być? - zmartwiła się Wioletka. - Na pewno nie uciekła, to nie w jej 

stylu. 

- No właśnie: gdzie ona może być? - odezwał się głos za ich plecami. Klaus i Wioletka 

odwrócili głowy. W drzwiach pokoju stał Hrabia Olaf, który od dłuższej chwili obserwował 

ich poszukiwania. Jego oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle i uśmiechał się tak, jakby 

właśnie opowiedział świetny dowcip. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

- Tak  -  rzekł  Hrabia  Olaf  -  to  istotnie  bardzo  dziwne,  gdy  dziecko  nagle  znika.  W 

dodatku takie małe i niezaradne. 

- Gdzie jest Słoneczko? - wykrzyknęła Wioletka. - Co pan z nią zrobił? 

Hrabia Olaf mówił dalej, jakby wcale nie słyszał Wioletki. 

- Ale z drugiej strony, dziwne rzeczy się zdarzają. Jeśli, na przykład, udacie się ze mną 

teraz na podwórze, to sądzę, że zobaczymy tam coś wielce osobliwego. 

Wioletka z Klausem nie powiedzieli na to nic, tylko przeszli za Hrabią Olafem przez 

cały dom, do tylnego wyjścia. Wioletka rozejrzała się po ciasnym, zapuszczonym podwórku, 

na  którym  nie  była  od  dnia,  gdy  musieli  z  Klausem  rąbać  drewno.  Ułożony  przez  nich 

wówczas  stos  szczap  stał  nietknięty,  jakby  Hrabia  Olaf  zlecił  dzieciom  rąbanie  drewna  dla 

własnej  rozrywki,  a  nie  z  konieczności.  Wioletka  drżała  z  zimna,  bo  wciąż  była  w  nocnej 

koszuli. Obejrzała już całe podwórko, ale nie dostrzegła niczego osobliwego. 

- Patrzycie  nie  tam,  gdzie  trzeba  -  rzekł  w  końcu  Hrabia  Olaf.  -  Jak  na  dzieci,  które 

tyle czytają, jesteście wyjątkowo mało inteligentni. 

Wioletka spojrzała w stronę Hrabiego Olafa, ale nie w jego oczy. To znaczy, nie w te 

oczy,  które  miał  na  twarzy.  Zatrzymała  wzrok  na  jego  nodze,  skąd  wytatuowane  oko 

obserwowało  młodych  Baudelaire'ów  od  dnia,  w  którym  zaczęły  się  ich  kłopoty.  Potem 

Wioletka powędrowała wzrokiem po chudej, niechlujnie odzianej postaci Hrabiego Olafa, aż 

do ręki, która krogulczym paznokciem wskazywała ku górze. Wioletka skierowała tam wzrok 

i  okazało  się,  że  patrzy  na  zakazaną  wieżę.  Krzywa  wieża  z  poczerniałego  kamienia  miała 

tylko jedno samotne okienko, a z okienka zwisało coś, co z dołu było ledwo widoczne - jakby 

klatka na ptaki. 

- Och,  nie!  -  jęknął  z  przerażeniem  Klaus,  a  Wioletka  przyjrzała  się  lepiej 

przedmiotowi w górze. To była klatka na ptaki - majtała się u okna jak flaga na wietrze - tyle 

że w klatce, zamiast ptaka, siedziało malutkie, wystraszone Słoneczko. Gdy Wioletka jeszcze 

bardziej wytężyła wzrok, zobaczyła, że jej siostrzyczka ma usta zalepione wielkim plastrem i 

cala jest skrępowana sznurem. Już bardziej uwięziona być nie mogła. 

- Puść ją natychmiast! - zażądała Wioletka od Hrabiego Olafa. - Nic ci nie zrobiła! To 

niemowlę! 

- Hm, zastanówmy się - mruknął Hrabia Olaf, siadając na pieńku do rąbania drewna. - 

Skoro tak ładnie prosisz, to  chyba ją puszczę. Chociaż chyba nawet  taka zakuta pała jak ty 

background image

zdaje  sobie  sprawę,  że  jeżeli  ją  puszczę  -  a  ściślej  mówiąc,  jeżeli  powiem  mojemu 

towarzyszowi,  żeby  ją  puścił  -  to  biedne  Słoneczko  może  nie  przeżyć  upadku  z  takiej 

wysokości. Wieża mierzy dziesięć metrów - a to oznacza bardzo przykry upadek, nawet dla 

kogoś, kto spada w klatce. Skoro jednak nalegasz... 

- Nie! - wrzasnął Klaus. - Ani się waż! 

Wioletka  spojrzała  na  Hrabiego  Olafa,  a  potem  na  małe  zawiniątko,  które  było  jej 

siostrzyczką  i  bujało  na  wietrze  u  szczytu  wieży.  Wyobraziła  sobie,  jak  Słoneczko  spada  z 

wysoka na ziemię; wyobraziła sobie, że ostatnią myślą siostrzyczki byłby paniczny strach. 

- Błagam pana... - zwróciła się do Olafa, czując łzy w oczach. - Ona jest taka malutka. 

Zrobimy wszystko, co pan zechce. Tylko proszę nie wyrządzać jej krzywdy. 

- Wszystko, co zechcę? - Hrabia Olaf uniósł brew. Nachylił się nad Wioletką i zajrzał 

jej z bliska w oczy. - Wszystko? Czyli, na przykład, wyjdziesz za mnie za mąż w jutrzejszym 

przedstawieniu? 

Wioletka popatrzyła na niego z przerażeniem. Miała w żołądku takie dziwne uczucie, 

jakby  to  ją  strącono  z  dużej  wysokości.  Zrozumiała,  że  najbardziej  przerażającą  cechą 

Hrabiego  Olafa jest  jego piekielna inteligencja. To nie byt  obrzydliwy, brutalny pijak, tylko 

obrzydliwy, przebiegły, brutalny pijak. 

- Kiedy  ty  zajmowałeś  się  czytaniem  ksiąg  i  wygłaszaniem  oskarżeń  -  zwrócił  się 

Hrabia Olaf do Klausa - ja zadbałem o to, aby jeden z moich najcichszych, najzwinniejszych 

asystentów  wślizgnął  się  do  waszego  pokoju  i  wykradł  Słoneczko.  Mata  jest  całkowicie 

bezpieczna - na razie. Postanowiłem użyć jej jako kija na upartego osła. 

- Nasza siostra nie jest żadnym kijem - zaprotestował Klaus. 

- Uparty  osioł  -  ciągnął  Hrabia  Olaf  -  nie  chce  iść  tam,  dokąd  mu  każe  jego  pan.  W 

tym  sensie  podobny  jest  do  was,  drogie  dzieci:  wy  też  robicie  wszystko,  aby  pokrzyżować 

moje plany. Każdy gospodarz powie wam, że uparty osioł pójdzie w wyznaczonym kierunku, 

jeżeli  będzie  miał  z  przodu  marchewkę,  a  z  tyłu  kij.  Będzie  biegł  za  marchewką,  żeby 

zasłużyć na smakowitą nagrodę, i  uciekał  od kija, żeby uniknąć bolesnej kary. Wy również 

zrobicie, co wam każę, aby uniknąć kary, jaką by była dla was utrata siostry  - i aby zdobyć 

nagrodę,  jaką  będzie  ocalenie  jej  życia.  A  więc,  Wioletko,  pytam  cię  jeszcze  raz:  czy 

wyjdziesz za mnie za mąż? 

Wioletka  z  trudem  przełknęła  ślinę  i  spojrzała  na  tatuaż  zdobiący  nogę  Hrabiego 

Olafa. Nie mogła wykrztusić odpowiedzi. 

- No, śmiało - zachęcał Hrabia Olaf tonem złudnej (słowo to znaczy tutaj: „fałszywej”) 

uprzejmości.  Wyciągnął  rękę  i  pogłaskał  Wioletkę  po  głowie.  -  Czy  to  naprawdę  takie 

background image

straszne  zostać  moją  żoną  i  spędzie  resztę  życia  w  moim  domu?  Śliczna  z  ciebie 

dziewczynka, po ślubie nie pozbędę się ciebie tak jak twojego brata i siostry. 

Wioletka  pomyślała  o  spaniu  w  jednym  łóżku  z  Hrabią  Olałem  i  oglądaniu  tego 

strasznego  człowieka  codziennie  na  dzień  dobry.  Wyobraziła  sobie,  jak  całymi  dniami 

przemyka się po domu,  aby uniknąć Olafa, a wieczorami pichci kolację dla jego strasznych 

przyjaciół, i tak dzień w dzień, może do końca życia. Ale jedno spojrzenie na biedną, małą 

siostrzyczkę upewniło ją, jaką musi dać odpowiedź. 

- Jeśli tylko uwolni pan Słoneczko - odezwała się w końcu - wyjdę za pana za mąż. 

- Uwolnię  Słoneczko  -  odparł  Hrabia  Olaf  -  po  jutrzejszym  przedstawieniu.  Do  tego 

czasu zatrzymam ją w wieży jako gwarancję. Uprzedzam, że moi asystenci będą pełnić straż 

przed schodami na wieżę - to na wypadek, gdyby coś wam strzeliło do głowy. 

- Straszny  z  pana  człowiek!  -  nie  wytrzymał  Klaus.  Ale  Hrabia  Olaf  tylko  się  na  to 

uśmiechnął. 

- Może  i  straszny,  ale  za  to  wymyśliłem  niezawodny  sposób  na  zagarnięcie  waszej 

fortuny,  co  wam  się,  jak  wiadomo,  nie  udało.  -  To  rzekłszy,  skierował  się  z  powrotem  do 

domu.  -  Pamiętajcie,  sieroty  -  rzucił  na  odchodnym  -  że  chociaż  przeczytałyście  więcej 

książek  ode  mnie,  nic  wam  to  nie  pomogło.  A  teraz  dawać  mi  tę  książkę,  która  wam  tak 

namieszała w głowach, i do roboty. Znacie swoje obowiązki. 

Klaus  z  ciężkim  westchnieniem  zrzekł  się  -  słowo  to  oznacza  tutaj:  „dat  Hrabiemu 

Olafowi, chociaż bardzo niechętnie” - książki o prawie małżeńskim, I poczłapał jego śladem 

do  domu.  Ale  Wioletka  stała  dalej  jak  wryta.  Nic  słuchała  ostatniej  wypowiedzi  Hrabiego 

Olafa, z góry wiedząc, że będą to,  jak zwykle, durne przechwałki i  bezpodstawne zniewagi. 

Wioletka patrzyła na wieżę - nie na sam szczyt, gdzie dyndała jej siostrzyczka, tylko na całą 

konstrukcję.  Gdy  Klaus  obejrzał  się  od  progu  domu,  ujrzał  coś,  czego  nie  widział  już  od 

dawna.  Ktoś,  kto  nie  znał  dobrze  Wioletki,  nie  dostrzegłby  w  jej  zachowaniu  niczego 

niezwykłego, ale każdy, kto znał ją dobrze, wiedział, że skoro związała włosy wstążką, aby 

jej nie wpadały do oczu, to znak, że trybiki i dźwignie jej wynalazczego umysłu pracują na 

najwyższych obrotach. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Tej nocy sierotą Baudelaire,, która spała niespokojnie w łóżku, był Klaus - natomiast 

sierotą  Baudelaire,  która  czuwała  przy  oknie  w  świetle  księżyca  była  Wioletka.  Przez  cały 

dzień snuli się oboje po domu, wykonując wyznaczone obowiązki i prawie się do siebie nie 

odzywając.  Klaus  -  bo  był  zanadto  zmęczony  i  przygnębiony,  a  Wioletka  -  bo  była  zbyt 

pochłonięta planowaniem pewnego wynalazku. 

Z nadejściem nocy Wioletka zgarnęła zasłony, które służyły za legowisko Słoneczku, i 

podeszła z nimi pod drzwi, za którymi zaczynały się schody na wieżę. Drzwi pilnował akurat 

olbrzym  z  szajki  Hrabiego  Olafa  -  ten,  po  którym  nie  było  widać,  czy  to  mężczyzna,  czy 

kobieta, Wioletka spytała go, czy może zanieść siostrzyczce na górę posłanie, żeby było jej 

wygodniej spać. Olbrzymia postać zwróciła na Wioletkę blade oczka bez wyrazu, pokręciła 

głową i gestem odprawiła dziewczynkę, nie mówiąc ani słowa. 

Wioletka  wiedziała  oczywiście,  że  Słoneczko  za  bardzo  się  boi,  aby  miało  się 

pocieszyć kupą szmat, ale liczyła na to, że uda jej się chociaż przytulić siostrzyczkę i szepnąć 

jej,  że  wszystko  będzie  dobrze.  Poza  tym  chciała,  jak  to  się  mówi  w  branży  przestępczej, 

„namierzyć kwadrat”. „Namierzyć kwadrat” znaczy: „obejrzeć lokal pod kątem planu akcji”. 

Jeśli,  na  przykład,  zamierzasz  obrabować  bank  -  chociaż  mam  nadzieję,  że  nie  zamierzasz 

tego  zrobić  -  to  zapewne  udasz  się  tam  na  parę  dni  przed  planowanym  napadem.  Bardzo 

możliwe, że w przebraniu. Rozejrzysz się po sali, sprawdzisz, jak rozmieszczeni są strażnicy, 

kamery  i  inne  przeszkody  -  a  wszystko  po  to,  aby  podczas  akcji  uniknąć  aresztowania  lub 

nawet śmierci. 

Wioletka,  jako  praworządna  obywatelka,  nie  planowała  napadu  na  bank,  za  to 

planowała uwolnienie Słoneczka - dlatego miała nadzieję choćby rzucić okiem na komnatę w 

wieży,  gdzie  więziono  jej  siostrzyczkę,  gdyż  ułatwiłoby  jej  to  ułożenie  planu.  Okazało  się 

jednak,  że  nie  ma  żadnych  szans,  aby  namierzyć  kwadrat.  Z  lego  powodu  Wioletka 

denerwowała  się  trochę,  siedząc  na  podłodze  przy  oknie  i  po  cichutku  konstruując  swój 

wynalazek. 

Dysponowała bardzo skromnymi środkami, ale nie chciała szperać po domu, aby nie 

wzbudzić  podejrzeń  Hrabiego  Olafa  i  jego  trupy.  Mimo  to  znalazła  wszystko,  co  było  jej 

potrzebne do zmontowania urządzenia ratowniczego. Na początek zdjęła znad okna solidny, 

metalowy  pręt,  na  którym  dawniej  wisiały  zasłony.  Przepołowiła  go  za  pomocą  jednego  z 

kamieni,  które  Olaf  zostawił  dzieciom  w  kącie  do  zabawy.  Każdą  połówkę  pręta  wygięła 

background image

następnie  kilka  razy  pod  ostrym  kątem,  kalecząc  sobie  całe  ręce  -  na  szczęście  niegroźnie. 

Potem zdjęta ze ściany malowidło przedstawiające oko. Jak wiele obrazów, i ten miał z tyłu 

kawałek  drutu,  umożliwiający  zawieszenie  go  na  haczyku.  Wioletka  odczepiła  drut  i 

połączyła nim oba kawałki prętu. W ten sposób uzyskała coś na kształt metalowego pająka. 

Następnie z pudła po lodówce wyciągnęła najbrzydsze ubrania, które kupiła sierotom 

Baudelaire  pani  Poe,  a  których  one  nigdy  nie  zamierzały  nosić,  choćby  nie  wiem  co. 

Szybciutko  i  cichutko  podarła  je  na  długie,  wąskie  pasy  i  powiązała  razem.  Do  wielu 

użytecznych  talentów  Wioletki  należała  umiejętność  wiązania  najrozmaitszych  węzłów. 

Węzeł,  który  zastosowała  w  tym  przypadku,  nosi  nazwę  Diabelski  Jęzor.  Wynalazła  go  w 

piętnastym  wieku  banda  fińskich  piratek,  a  nazwa  Diabelski  Jęzor  wzięła  się  z  wyjątkowo 

pokrętnego sposobu jego wiązania. 

Diabelski  Jęzor  byt  węzłem  wielce  użytecznym:  gdy  Wioletka  połączyła  nim  końce 

szmacianych pasów, uzyskała coś, co można było nazwać liną. Pracując, przypomniała sobie, 

co  powiedzieli  do  niej  rodzice,  kiedy  urodził  się  Klaus,  a  potem  drugi  raz,  gdy  przynieśli 

Słoneczko  ze  szpitala  do  domu:  „Jesteś  najstarszym  dzieckiem  w  rodzinie  Baudelaire.  Jako 

najstarsza,  ponosisz  odpowiedzialność  za  młodsze  rodzeństwo.  Przyrzeknij  nam,  że  zawsze 

będziesz ich pilnowała i dbała, żeby nic im się nie stało”. Powiedzieli to miło, ale stanowczo. 

Na  wspomnienie  swojej  obietnicy  Wioletka  pomyślała  o  Klausie,  który  wciąż  miał  podbite 

oko, i o Słoneczku, które dyndało jak flaga wywieszona z  okna wieży - i zaczęła pracować 

jeszcze  szybciej.  Chociaż  przyczyną  wszystkich  nieszczęść  dzieci  był,  oczywiście,  Hrabia 

Olaf,  Wioletka  poczuła  się  tak,  jakby  złamała  daną  rodzicom  obietnicę,  i  postanowiła  to 

naprawić. 

Kiedy zużyła większość brzydkich ubrań, sznur mierzył trochę ponad dziesięć metrów 

- taką przynajmniej Wioletka miała nadzieję. Jeden koniec przywiązała do metalowego pająka 

i  przyjrzała  się  swemu  dziełu.  Było  to  urządzenie  fachowo  zwane  kotwiczką  -  przyrząd 

używany  czasem  do  wspinaczki  po  pionowych  ścianach,  w  celach  zazwyczaj  niezbyt 

chwalebnych. Wioletka miała nadzieję, że dzięki metalowym hakom, które zaczepią się o coś 

na  szczycie  wieży,  i  dzięki  linie,  która  ułatwi  jej  wspinaczkę,  dostanie  się  do  Słoneczka, 

odczepi klatkę i tą samą drogą wróci na dół. Plan był, rzecz jasna, wyjątkowo ryzykowny, nie 

tylko  sam  w  sobie,  ale  i  dlatego,  że  Wioletka  wykonała  kotwiczkę  własnoręcznie,  zamiast 

kupić urządzenie w sklepie ze sprzętem specjalistycznym. Ale poza kotwiczką nie wymyśliła 

nic, co nie wymagałoby laboratorium, a czas uciekał. Nic zdradziła swojego planu Klausowi, 

żeby  nie  robić  mu  fałszywych  nadziei,  więc,  nie  budząc  go,  zwinęła  linę  z  kotwiczką  i  na 

palcach wymknęła się z pokoju. 

background image

Na podwórku zrozumiała, że jej plan jest trudniejszy, niż się zdawało. Noc była cicha 

-  a  to  oznaczało,  że  trzeba  działać  właściwie  bezgłośnie.  Wiał  też  lekki  wietrzyk:  kiedy 

Wioletka  wyobraziła  sobie,  że  buja  tam,  w  górze,  uczepiona  kurczowo  liny  skręconej  z 

brzydkich  ubrań,  omal  nie  wycofała  się  z  akcji.  Na  dodatek,  z  powodu  wyjątkowych 

ciemności,  nie  było  widać,  o  co  mogłyby  się  zaczepić  metalowe  haki,  czyli  gdzie  zarzucić 

kotwiczkę. Ale trzęsąc się z zimna w nocnej koszuli, Wioletka wiedziała, że musi spróbować. 

Prawą  ręką  wyrzuciła  kotwiczkę,  najsilniej  i  najwyżej  jak  umiała,  po  czym  wstrzymała 

oddech, czekając, czy hak o coś zaczepi. 

Dzyń! Kotwiczka dźwięcznie rąbnęła w mur, ale nie uwięzia w nim, tylko z głośnym 

brzękiem opadła na ziemię. Wioletka zamarła i z bijącym sercem  nasłuchiwała,  czy  Hrabia 

Olaf  lub  któryś  z  jego  wspólników  nie  idzie  sprawdzić,  co  się  stało.  Kiedy  jednak  minęła 

chwila i nikt się nie zjawił, Wioletka zakręciła liną nad głową jak lassem i spróbowała jeszcze 

raz. 

Dzyń! Dzyń! Kotwiczka dwa razy dziobnęła mur, zanim z impetem runęła na ziemię. 

Wioletka  znów  nadstawiła  ucha,  ale  nie  usłyszała  niczyich  kroków,  tylko  swój  własny, 

przyspieszony strachem puls. Do trzech razy sztuka. 

Dzyń!  Kotwiczka  brzęknęła  o  wieżę  i  znowu  spadła,  trafiając  Wioletkę  boleśnie  w 

ramię.  Hak  rozdarł  jej  koszulę  i  przeciął  skórę.  Wioletka  ugryzła  się  w  rękę,  żeby  nie 

krzyknąć z bólu, a gdy dotknęła skaleczonego ramienia, poczuła mokrą plamę krwi. Cała ręka 

pulsowała z bólu. 

Ja  na  miejscu  Wioletki  poddałbym  się  w  tym  momencie.  Wioletka  też  widocznie 

doszła do takiego wniosku, bo już miała wracać do domu - gdy nagle wyobraziła sobie, jak 

okropnie musi bać się Słoneczko. Lekceważąc ból, zamachnęła się prawą ręką i jeszcze raz 

zarzuciła kotwiczkę. 

Dzy  -  brzęk zamarł w połowie i  Wioletka ujrzała w bladym  świetle księżyca, że hak 

nie spada. Szarpnęła mocno linę - hak trzymał. Kotwiczka zadziałała! 

Wioletka  zacisnęła  powieki  i  zaczęła  się  wspinać,  stopami  po  murze,  a  dłońmi  po 

linie. Wolała nie patrzeć dookoła; podciągała się tylko coraz wyżej, chwyt za chwytem, cały 

czas  pamiętając  o  obietnicy  danej  rodzicom  i  o  strasznych  rzeczach,  których  na  pewno 

dopuści się Hrabia Olaf, jeśli jego podły plan się powiedzie. Im była wyżej, tym silniej dął 

nocny  wiatr,  bujając  liną  tak  mocno,  że  Wioletka  kilka  razy  musiała  przerwać  wspinaczkę. 

Cały  czas  bala  się,  że  sznur  pęknie  albo  hak  nie  wytrzyma,  a  ona  spadnie  i  zabije  się.  A 

jednak,  dzięki  jej  niezwykłym  zdolnościom  manualnym  -  słowo  „manualnym”  znaczy  tu: 

„związanym z wykonywaniem rzeczy ręcznie” - wszystko zadziałało jak należy, i nagle dłoń 

background image

Wioletki zamiast liny chwyciła metal. Wioletka otworzyła oczy i spojrzała wprost na swoją 

siostrzyczkę:  Słoneczko  wytrzeszczało  na  nią  przerażone  oczęta  i  bardzo  chciało  coś 

powiedzieć  przez  plaster  zalepiający  mu  buzię.  A  więc  Wioletce  udało  się  wspiąć  na  sam 

szczyt wieży, do okna, z którego Hrabia Olaf wywiesił Słoneczko. 

Najstarsza sierot Baudelaire już - już miała porwać klatkę z siostrzyczką i ruszyć w 

dół, gdy zobaczyła coś, co ją sparaliżowało. Tym czymś był metalowy pająk kotwiczki, który 

po  tylu  nieudanych  próbach  zahaczył  się  wreszcie  o  coś  na  szczycie  wieży.  Do  tej  chwili 

Wioletka  była  pewna,  że  kotwiczka  zaczepiła  się  o  wyłom  w  murze  albo  o  obramowanie 

okna, albo nawet o jakiś mebel w komnacie na wieży. A tymczasem kotwiczka zahaczyła o 

coś całkiem innego. O inny hak. O jeden z dwóch haków, zastępujących dłonie hakorękiemu. 

Drugi z tych haków błysnął właśnie w świetle księżyca, wyciągając się w kierunku Wioletki. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

- Jak to milo, że do nas zajrzałaś - powitał ją hakoręki głosem słodkim do obrzydzenia. 

Wioletka chciała natychmiast zsunąć się po linie, ale pomocnik Hrabiego Olafa był szybszy. 

Jednym  ruchem  wciągnął  Wioletkę  do  środka,  a  linę  ratunkową  strząsnął  z  haka  -  dłoni  i 

posłał z brzękiem na dół. Wioletka była teraz uwięziona, podobnie jak jej siostrzyczka. - Nie 

masz pojęcia, jak się cieszę - mówił dalej hakoręki. - Właśnie sobie myślałem, że milo byłoby 

znów zobaczyć twoją ładną buzię. Siadaj. 

- Co pan chce ze mną zrobić? - spytała Wioletka. 

- Powiedziałem SIADAJ! - warknął hakoręki i pchnął Wioletkę w fotel. 

Rozejrzała  się  po  ciemnym,  zabałaganionym  pokoju.  Na  pewno  sami  zauważyliście, 

że  pokoje  odzwierciedlają  charaktery'  swoich  właścicieli.  Ja  na  przykład  zgromadziłem  w 

swoim pokoju kolekcję ważnych dla siebie przedmiotów, a wśród nich: zakurzony akordeon, 

na  którym  umiem  zagrać  parę  smutnych  melodii,  pokaźny  plik  notatek  o  losach  sierot 

Baudelaire i zamazaną fotografię z bardzo, bardzo dawnych czasów, przedstawiającą pewną 

panią imieniem Beatrycze. Rzeczy te są dla mnie szczególnie cenne i drogie. 

W pokoju na wieży znajdowały się rzeczy cenne i drogie dla Hrabiego Olafa - a były 

to  rzeczy  straszne.  Świstki  papieru,  na  których  Hrabia  Olaf  bazgrał  nieczytelnym  pismem 

swoje  szatańskie  pomysły,  piętrzyły  się  niechlujnie  na  odebranym  Klausowi  Prawie 

matrymonialnym,  W  pokoju  stało  parę  krzeseł  i  paliły  się  świece,  rozsyłając  po  ścianach 

chybotliwe  cienie.  Podłogę  zawalały  puste  butelki  po  winie  i  brudne  naczynia.  Przede 

wszystkim jednak pokój byt pełen malowanych i rzeźbionych oczu, małych i dużych. Oczy 

wymalowane  były  na  suficie  i  wyryte  w  brudnej  drewnianej  podłodze.  Oczy  skradały  się 

wzdłuż  parapetu  okna.  Jedno  wielkie  malowane  oko  łypało  z  klamki  drzwi  wiodących  na 

schody. Było to straszne miejsce. 

Hakoręki  sięgnął  hakiem  do  kieszeni  poplamionego  płaszcza  i  wyciągnął 

krótkofalówkę. Z pewnym trudem wcisnął jakiś guzik odczekał chwilę. 

- Szefie?  To  ja!  -  zameldował.  -  Twoja  panna  młoda  właśnie  wspięła  się  na  wieżę. 

Chciała  ratować  gryzonia.  -  Przerwał,  słuchając,  co  do  niego  mówi  Hrabia  Olaf.  -  A  bo  ja 

wiem? Po jakimś sznurze. 

- To była lina z kotwiczką - poprawiła go Wioletka, odrywając rękaw nocnej koszuli, 

aby zrobić z niego bandaż. - Sama ją zrobiłam. 

- Ona mówi, że to była lina z kotwiczką - przekazał hakoręki przez krótkofalówkę. - A 

background image

bo ja wiem, szefie? Tak, szefie. Tak, szefie, oczywiście, że rozumiem, szefie, ona należy do 

szefa.  Tak,  szefie.  -  Wcisnął  guzik  na  zakończenie  rozmowy  i  odwrócił  się  do  Wioletki.  - 

Hrabia Olaf jest bardzo niezadowolony z zachowania swojej panny młodej. 

- Nic jestem jego panną młodą - sprostowała rozgoryczona Wioletka. 

- Niedługo  będziesz  -  zapewnił  ją  hakoręki,  kiwając  hakiem,  tak  jak  większość  ludzi 

pokiwałaby  palcem.  -  Ale  tymczasem  muszę  iść  po  twojego  braciszka.  Wszyscy  troje 

posiedzicie tu  zamknięci  aż do wieczora, żeby Hrabia Olaf miał  pewność, że nie próbujecie 

żadnych sztuczek. 

To rzekłszy, hakoręki wyszedł z pokoju. Wioletka usłyszała zgrzyt klucza w zamku, a 

potem kroki  oddalające  się po schodach. Natychmiast  podskoczyła do Słoneczka i  położyła 

rękę  na  jego  główce.  Nic  odważyła  się  rozwiązać  ani  odkneblować  siostrzyczki,  żeby  nie 

wzniecić  -  słowo  „wzniecić”  znaczy  tu  „wywołać”  -  gniewu  Hrabiego  Olafa,  więc  tylko 

głaskała Słoneczko po włoskach i powtarzała, że już wszystko dobrze. 

Chociaż,  oczywiście,  nic  nie  było  dobrze.  Wszystko  było  bardzo  źle.  Gdy  pierwszy 

blask  poranka  wsączył  się  do  pokoju  na  wieży,  Wioletka  rozmyślała  właśnie  o  wszystkich 

strasznych rzeczach, które przeżyła ostatnio wraz z rodzeństwem. Umarli im rodzice, nagle i 

w  strasznych  okolicznościach.  Pani  Poe  kupiła  im  bardzo  brzydkie  ubrania.  Zamieszkali  w 

domu  Hrabiego  Olafa,  gdzie  traktowani  byli  podle.  Pan  Poe  odmówił  im  pomocy.  Odkryli 

szatański  plan  poślubienia  Wioletki  i  zagarnięcia  majątku  Baudelaire'ów.  Klaus  próbował 

porazić Olafa prawdą o tym, czego dowiedział się dzięki bibliotece Sędzi Strauss, lecz poniósł 

porażkę.  Biedne  Słoneczko  zostało  pojmane.  A  teraz  Wioletka,  która  chciała  uwolnić 

Słoneczko, również została pojmana. 

Krótko  mówiąc,  sieroty  Baudelaire  ponosiły  klęskę  za  klęską  i  Wioletka  doszła  do 

wniosku, że ich sytuacja jest opłakana - co tutaj znaczy: „w żadnym razie nie wesoła”. 

Odgłos  zbliżających  się  po  schodach  kroków  wyrwał  Wioletkę  z  rozmyślań,  a  po 

chwili  hakoręki  otworzył  drzwi  i  wepchnął  do  środka  bardzo,  bardzo  zmęczonego, 

skołowanego i wystraszonego Klausa. 

- No to mamy sieroty w komplecie - podsumował hakoręki. - A teraz lecę, bo muszę 

pomóc  Hrabiemu  Olafowi  w  ostatnich  przygotowaniach  do  dzisiejszego  spektaklu.  Tylko 

uprzedzam, żadnych sztuczek, bo i was powywieszam za okno. 

Spiorunował  ich  wzrokiem,  zamknął  drzwi  na  klucz  i  z  głośnym  tupotem  zbiegi  na 

dół. 

Klaus mruga! chwilę, zanim rozejrzał się po okropnym pokoju. Był jeszcze w piżamie. 

- Co się stało? - spytał Wioletkę. - Dlaczego tu jesteśmy? 

background image

- Próbowałam uwolnić Słoneczko. Za pomocą pewnego wynalazku wdrapałam się na 

wieżę. 

Klaus podszedł do okna i popatrzył w dół. 

- Strasznie wysoko - powiedział. - Musiałaś się okropnie bać. 

- Bałam się okropnie - przyznała Wioletka - ale i tak mniej niż ślubu z Hrabią Olafem. 

- Szkoda, że twój wynalazek nie zadziałał - zmartwił się Klaus. 

- Wynalazek  zadziałał  świetnie  -  sprostowała  Wioletka,  masując  obolałe  ramię.  - 

Tylko wpadłam w pułapkę. Teraz już koniec z nami. Hakoręki potrzyma nas tu do wieczora, 

tak powiedział, a wieczorem odbędzie się Cudowny ślub. 

- A  może  jednak  wymyślisz  coś,  co  pozwoli  nam  uciec?  -  spytał  z  nadzieją  Klaus, 

rozglądając się po pokoju. 

- Może...  -  powtórzyła  Wioletka.  -  A  ty  spróbuj  poszperać  w  tych  książkach  i 

papierach. Może trafisz na jakąś informację, która się nam przyda. 

Przez  kilka  następnych  godzin  Wioletka  i  Klaus  szperali  w  zakamarkach  pokoju  i 

własnych  umysłów,  szukając  rozwiązania.  Wioletka  rozglądała  się  za  przedmiotami,  z 

których dałoby się coś skonstruować. Klaus wertował  papiery i  książki  Hrabiego Olafa. Co 

chwila, na zmianę, podchodzili do Słoneczka, uśmiechali się i głaskali je po główce, aby mu 

dodać odwagi. Wioletka czasem odzywała się do Klausa, albo Klaus do Wioletki, ale głównie 

milczeli, każde zajęte własnymi myślami. 

- Gdybyśmy mieli trochę nafty - powiedziała Wioletka około południa - porobiłabym z 

tych butelek koktajle Mołotowa. 

- Co to są koktajle Mołotowa? - zaciekawił się Klaus. 

- Takie  małe  bomby  w  butelkach.  Rzucając  je  przez  okno  na  ulicę,  ściągnęlibyśmy 

uwagę przechodniów. 

- Ale nie mamy nafty - zmartwił się Klaus. I znów milczeli kilka godzin. 

- Gdybyśmy byli poligamistami - odezwał się Klaus - z planów małżeńskich Hrabiego 

Olafa nic by nie wyszło. 

- Kto to jest poligamista? - spytała Wioletka. 

- Poligamista  to  człowiek,  który  zawarł  małżeństwo  z  więcej  niż  jedną  osobą  - 

wyjaśnił  Klaus.  -  W  naszym  kraju  poligamia  jest  niezgodna  z  prawem,  więc  nawet  gdy 

poligamista lub poligamistka wstąpi w związek małżeński w obecności sędziego, powie „tak” 

i własnoręcznie podpisze świadectwo ślubu, to i tak małżeństwo będzie nieważne. Czytałem o 

tym w Prawie matrymonialnym. 

- Ale nie jesteśmy poligamistami - zmartwiła się Wioletka. 

background image

I znów milczeli przez kilka godzin. 

- Można by  poobtłukiwać butelki  i  użyć ich  jako noży  -  odezwała się Wioletka  -  ale 

obawiam się, że trupa Hrabiego Olafa i tak dałaby nam radę. 

- Mogłabyś  powiedzieć  „nie”  zamiast  „tak”  -  powiedział  Klaus  -  ale  wtedy  Hrabia 

Olaf każe pewnie strącić Słoneczko z wieży. 

- Oczywiście,  że  każę  -  potwierdził  Hrabia  Olaf,  a  dzieci  podskoczyły  na  jego  głos. 

Zajęte rozmową, nie usłyszały nawet, jak wszedł po schodach i otworzył drzwi. Miał na sobie 

wykwintny kostium, a jego wywoskowana brew błyszczała równie mocno, jak oczy. 

Hakoręki,  który  stał  z  tyłu,  wyszczerzył  się  w  ohydnym  uśmiechu  i  pomachał  do 

dzieci hakiem. 

- Zbierać się, sieroty! - zarządził ostro Hrabia Olaf. - Pora na wielkie wydarzenie. Mój 

wspólnik  zostanie  tu,  na  wieży,  i  będzie  utrzymywał  ze  mną  stały  kontakt  radiowy.  Gdyby 

cokolwiek poszło nie tak w przedstawieniu, wasza siostra zostanie strącona na pewną śmierć. 

No to idziemy. 

Wioletka  z  Klausem  spojrzeli  po  sobie,  a  potem  oboje  popatrzyli  na  Słoneczko 

dyndające w klatce za oknem i wyszli za Hrabią Olafem. Schodząc po schodach, Klaus czuł 

coraz większy ciężar w sercu, w miarę jak opuszczała go nadzieja. Sytuacja wydawała mu się 

naprawdę bez wyjścia. 

Wioletka  czuła  się  dokładnie  tak  samo,  aż  w  pewnej  chwili  musiała  chwycić  się 

poręczy, żeby nie stracić równowagi. Spojrzała wtedy na swoją prawą rękę - i coś przyszło jej 

do głowy. Przez całą drogę na dół i do wyjścia z domu, i przez krótki kawałek ulicy dzielący 

dom  od  teatru  Wioletka  myślała,  myślała  i  myślała  tak  intensywnie,  jak  jeszcze  nigdy  w 

życiu. 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

Wioletka i Klaus Baudelaire - ona w koszuli nocnej, a on w piżamie - stali za kulisami 

teatru Hrabiego Olafa i  bili  się z myślami;  zwrot  „bili  się z myślami” oznacza tutaj: „mieli 

sprzeczne uczucia”. Z jednej strony rzecz jasna, byli przerażeni. Po niewyraźnych glosach ze 

sceny poznali, że przedstawienie pod tytułem  Cudowny ślub już się rozpoczęło, czyli jest za 

późno  na  udaremnienie  planu  Hrabiego  Olafa.  Ale  z  drugiej  strony,  byli  zafascynowani, 

ponieważ  nigdy  jeszcze  nie  trafili  za  kulisy  teatralne  w  trakcie  przedstawienia,  a  działo  się 

tam mnóstwo ciekawych rzeczy. 

Członkowie trupy teatralnej Hrabiego Olafa biegali w tę i z powrotem, nie zwracając 

na dzieci najmniejszej uwagi. Trzech panów bardzo niskiego wzrostu niosło dużą drewnianą 

plansze, na której wymalowany byt salon. Znane już dzieciom dwie białolice damy układały 

bukiet w wazonie, który z daleka wyglądał  na marmurowy, ale z bliska przypominał  raczej 

karton.  Pan  z  bardzo  ważną  miną  i  twarzą  całą  w  pryszczach  ustawiał  wielkie  reflektory 

Dzieci  wyjrzały  przez  szparkę  na  scenę  i  zobaczyły  Hrabiego  Olafa  w  wykwintnym 

kostiumie,  deklamującego  rolę  -  i  w  tym  właśnie  momencie  kurtyna  opadła,  pociągnięta  za 

długą  linę  przez  panią  z  bardzo  krótkimi  włosami.  Jak  widzicie,  obie  starsze  sieroty 

Baudelaire  -  mimo  strachu  -  interesowały  się  bardzo  swoim  nowym  otoczeniem  i  żałowały 

jedynie, że muszą też odegrać w tej sztuce jakieś role. 

Po opadnięciu kurtyny Hrabia Olaf wkroczył za kulisy i spojrzał z góry na dzieci. 

- Koniec aktu drugiego! Czemu sieroty jeszcze nie w kostiumach? - syknął do dwóch 

białolicych dam. 

W tej samej chwili na widowni rozległy się gromkie oklaski, więc skrzywiony Hrabia 

Olaf  rozpromienił  się  i  ruszył  z  powrotem  na  scenę.  Dał  znak  krótko  ostrzyżonej  pani,  aby 

uniosła kurtynę, wyszedł na środek i wykonał serię wymyślnych ukłonów. Póki kurtyna była 

w  górze,  machał  do  publiczności  i  rozsyłał  całusy,  lecz  gdy  tylko  opadła,  znów  zrobił 

wściekłą minę. 

- Przerwa trwa tylko dziesięć minut, a polem smarkacze wychodzą na scenę. Ubrać mi 

je zaraz w kostiumy, ale już! 

Białolice  bez  słowa  złapały  Wioletkę  i  Klausa  za  ręce  i  zaciągnęły  do  garderoby. 

Pomimo kurzu wszystko tam błyszczało, gdyż pełno było luster i małych lampek, aby aktorzy 

mogli  się  dobrze  widzieć,  gdy  nakładają  makijaże  i  peruki.  Akurat  parę  osób  zmieniało 

kostiumy,  żartując i  śmiejąc się  głośno. Jedna z  białolicych brutalnym  ruchem  podniosła do 

background image

góry  ręce  Wioletki,  ściągnęła  jej  przez  głowę  koszulę  nocną  i  rzuciła  dziewczynce  brudną 

białą koronkową sukienkę, w którą Wioletka miała się teraz ubrać. Klausa tymczasem druga 

białolica  rozebrała  z  piżamy,  a  teraz  pospiesznie  wciskała  go  w  granatowe  ubranko 

marynarskie, które potwornie drapało i w którym Klaus wyglądał, jakby miał dwa latka. 

- Co  za  przygoda,  prawda?  -  usłyszeli  głos  z  tyłu,  a  obejrzawszy  się,  ujrzeli  Sędzię 

Strauss,  wystrojoną  w  sędziowską  togę  i  pudrowaną  perukę.  Pod  pachą  ściskała  jakąś 

książeczkę. - Wyglądacie oboje wspaniale! 

- Pani też - zrewanżował się Klaus. - Co to za książka? 

- Moja rola - wyjaśniła Sędzia Strauss.  - Hrabia Olaf polecił mi przynieść  i odczytać 

autentyczny  tekst  ceremonii  zaślubin,  bo  chodzi  o  jak  największy  realizm  na  scenie.  Ty, 

Wioletko, masz powiedzieć tylko „tak”, ale ja będę musiała wygłosić całą mowę. Ach, co za 

świetna zabawa! 

- Zabawa  będzie  jeszcze  lepsza  -  wpadła  jej  w  słowo  Wioletka  -  jeżeli  zmieni  pani 

trochę tekst, tak troszeczkę. 

- Właśnie! - rozpromienił się Klaus. - Trzeba twórczo podchodzić do roli, pani Sędzio. 

Po co właściwie trzymać się sztywnych formułek? To przecież nie jest prawdziwy ślub. 

Sędzia Strauss zmarszczyła brwi. 

- Nie  wiem,  czy  macie  rację,  dzieci.  Wolę  się  trzymać  instrukcji  Hrabiego  Olafa.  W 

końcu to on jest szefem. 

- Sędzia  Strauss!  -  rozległo  się  wołanie.  -  Sędzia  Strauss!  Proszę  zgłosić  się  do 

charakteryzacji! 

- Coś  takiego!  Ja!  Do  charakteryzacji!  -  westchnęła  rozanielona  Sędzia  Strauss, 

całkiem  jakby  miała  za  chwilę  dostąpić  koronacji,  a  nie  pacykowania  twarzy  pudrami  i 

tuszami. - Drogie dzieci, muszę lecieć. Do zobaczenia na scenie! - 1 oddaliła się biegiem. 

Dzieci skończyły przebierać się w kostiumy. Jedna z bladolicych nałożyła Wioletce na 

głowę stroik ozdobiony kwiatami i dopiero wtedy Wioletka uprzytomniła sobie ze zgrozą, że 

suknia,  w  którą  się  ubrała,  to  suknia  ślubna.  Druga  bladolica  wcisnęła  Klausowi  na  głowę 

czapkę marynarską, a Klaus zerknął do lustra i nie mógł uwierzyć, jak szkaradnie wygląda. W 

lustrze jego wzrok napotkał spojrzenie Wioletki, która też się właśnie przeglądała. 

- Co robić? - szepnął Klaus. - Może udamy, że jesteśmy chorzy? Może wtedy przerwą 

przedstawienie? 

- Hrabia Olaf nie da się nabrać - odparła ponuro Wioletka. 

- Za  chwilę  rozpoczynamy  akt  trzeci  Cudownego  ślubu  Ala  Ebui!  -  zawołał  pan  z 

notatkami na sztywnej podkładce, - Aktorzy występujący w akcie trzecim, proszę na miejsca! 

background image

Aktorzy  w  pośpiechu  opuścili  garderobę,  a  białolice  wypchnęły  dzieci  za  nimi.  Za 

kulisami  panowało  istne  pandemonium  -  co  tu  oznacza:  „aktorzy  i  obsługa  w  popłochu  i 

chaosie  dopracowywali  ostatnie  szczegóły”.  Łysy  z  długim  nosem  właśnie  mijał  dzieci 

biegiem, ale na widok Wioletki w ślubnej sukni przystanął i uśmiechnął się zjadliwie. 

- Tylko  żadnych  sztuczek!  -  pokiwał  kościstym  paluchem.  -  Pamiętajcie,  że  jak 

wyjdziecie na scenę, macie robić dokładnie to, co się wam mówiło. Hrabia Olaf przez cały akt 

trzeci  będzie  trzymał  rękę  na  krótkofalówce:  wystarczy  jeden  wasz  fałszywy  krok,  a  daje 

sygnał na wieżę - i po Słoneczku! 

- Wiemy, wiemy - burknął Klaus. Miał już dość tego, że go ciągle straszą, i ciągle tym 

samym. 

- Uprzedzam was, lepiej trzymajcie się roli - powtórzył swoje łysy. 

- Na  pewno  spiszą  się  na  medal  -  odezwał  się  głos  z  tyłu,  a  dzieci  odwróciły  się  i 

ujrzały bardzo elegancko ubranego pana Poe w towarzystwie małżonki. Pan Poe podszedł do 

dzieci i z uśmiechem podał obojgu rękę. - Polly i ja przyszliśmy wam życzyć połamania nóg. 

- Słucham? - zaniepokoił się Klaus. 

- To  takie  teatralne  powiedzonko  -  wyjaśnił  pan  Poe.  -  Znaczy:  „powodzenia  w 

dzisiejszym  przedstawieniu”.  Bardzo  się  cieszę,  dzieci,  że  przyzwyczajacie  się  do  życia  z 

nowym ojcem i uczestniczycie w rodzinnych imprezach. 

- Proszę  pana  -  szepnął  gorączkowo  Klaus.  -  Wioletka  i  ja  musimy  panu  koniecznie 

coś powiedzieć. To bardzo ważne. 

- A cóż to takiego? - uśmiechnął się pan Poe. 

- No właśnie - odezwał się Hrabia Olaf. - Cóż to takiego macie do powiedzenia panu 

Poe, drogie dzieci? 

Hrabia Olaf wyrósł jak spod ziemi, gromiąc dzieci wymownym spojrzeniem wściekle 

błyszczących  oczu.  W  jednej  ręce  -  Wioletka  z  Klausem  dobrze  to  widzieli  -  trzymał 

krótkofalówkę. 

- Chcieliśmy tylko podziękować panu Poe za wszystko, co dla nas zrobił  - poddał się 

Klaus. 

- Nie ma za co, nie ma za co  - powiedział pan Poe, klepiąc Klausa po plecach.  - No, 

chodźmy, Polly, najwyższy czas zająć miejsca. Połamania nóg, Baudelaire'owie! 

- Dobrze  by  było,  żebyśmy  połamali  nogi  -  szepnął  Klaus  do  Wioletki,  patrząc  za 

panem Poe. 

- Wkrótce  spełni  się  twoje  życzenie  -  zapewnił  go  Hrabia  Olaf  i  wypchnął  dzieci  na 

scenę. Inni aktorzy już się tam uwijali, sprawdzając swoje wejścia w akcie trzecim, a w kącie 

background image

sceny  siedziała  Sędzia  Strauss  i  ćwiczyła  czytanie  swojej  roli  z  broszury  prawniczej.  Klaus 

rozglądał się po obecnych i zadawał sobie pytanie, czy można liczyć na pomoc kogokolwiek z 

nich. Nagle łysy z długim nosem pociągnął go za rękę do bocznej kulisy. 

- My dwaj postoimy sobie tutaj - oznajmił - aż do końca odsłony. Czyli aktu. 

- Wiem, co znaczy słowo „odsłona” - poinformował go Klaus. 

- Nie wymądrzać się - uciął łysy. 

Klaus  spojrzał  na  swoją  siostrę:  ubrana  w  ślubną  suknię  zajmowała  właśnie  miejsce 

obok Hrabiego Olafa, Kurtyna poszła w górę. Klaus usłyszał oklaski widowni na rozpoczęcie 

trzeciego aktu Cudownego ślubu. 

Nie  ma  sensu,  abym  streszczał  wam  akcję  tej  miernej  -  słowo  „miernej”  znaczy  tu: 

„nudnej i głupiej” - sztuki pióra Ala Ebui, gdyż ów nędzny utwór nie ma żadnego znaczenia 

dla  rozwoju  naszej  historii.  Kiedy  aktorzy  i  aktorki  wygłaszali  bardzo  nudne  dialogi  i 

przemieszczali się po scenie, Klaus usiłował łapać z nimi kontakt wzrokowy, aby odgadnąć, 

czy  można  liczyć  na  czyjąkolwiek  pomoc.  Wkrótce  zrozumiał,  że  Olaf  wybrał  sztukę 

wyłącznie  jako  pretekst  do  realizacji  swojego  niecnego  planu,  a  nie  dla  walorów 

artystycznych - poznał to po tym, że publiczność wyraźnie traciła zainteresowanie i zaczynała 

się  wiercić  w  fotelach.  Wówczas  przyszło  Klausowi  do  głowy,  że  może  ktoś  z  widowni 

zorientuje się, że coś złego się tu święci - niestety, pryszczaty tak ustawił światła, że Klaus nie 

widział wcale twarzy widzów, ale jedynie zamazane kontury. Hrabia Olaf wyrecytował kilka 

bardzo  długich  monologów,  strojąc  przy  tym  wymyślne  gesty  i  miny.  Nikomu  jakoś  nie 

przeszkadzało, że przez cały czas ściska w garści krótkofalówkę. 

Wreszcie  przyszła  pora  na  Sędzię  Strauss,  która  odczytała  swój  tekst  z  kodeksu.  Z 

błyszczącym  wzrokiem  i  rumieńcami  na  twarzy  grata  swoją  pierwszą,  wymarzoną  rolę  na 

scenie, zbyt olśniona blaskiem sławy, aby poznać, że wykonuje plan Hrabiego Olafa. Czytała 

długa formułę, z której wynikało, że Olaf i Wioletka mają się wspierać wzajemnie w zdrowiu 

i w chorobie, w szczęściu i w nieszczęściu, i tak dalej - czyli to, co się zwykle czyta osobom, 

które z jakichś powodów postanowiły wziąć ślub. 

Doczytawszy do końca, zwróciła się do Hrabiego Olafa i zapylała: 

- Czy ty, Olafie, bierzesz sobie tę oto kobietę za małżonkę? 

- Tak - wyszczerzył się w uśmiechu Hrabia Olaf. 

Klaus zauważył, że Wioletka zadrżała. 

- A  ty,  Wioletto  -  zwróciła  się  do  niej  Sędzia  Strauss  -  czy  bierzesz  sobie  tego  oto 

mężczyznę za małżonka? 

- Tak - powiedziała Wioletka. 

background image

Klaus  zacisnął  pięści.  Jego  siostra  wypowiedziała  „tak”  w  obecności  sędziego.  Jeśli 

teraz  podpisze  urzędowe  świadectwo,  małżeństwo  będzie  ważne  w  obliczu  prawa.  Sędzia 

Strauss przejęła dokument z rąk innego aktora i podsunęła go Wioletce do podpisu. 

- Ani  mi  się  rusz!  -  warknął  cicho  łysy.  Klaus  pomyślał  o  biednym  Słoneczku, 

dyndającym z okna na czubku wieży, i jakoś wytrwał w miejscu, patrząc, jak Wioletka bierze 

od  Hrabiego  Olafa  długie  gęsie  pióro.  Strasznie  blada,  wielkimi  oczami  spojrzała  na 

dokument, zanim drżącą lewą ręką wypisała pod nim swoje imię i nazwisko. 

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY 

- A teraz, drodzy państwo - obwieścił Hrabia Olaf, wychodząc na środek sceny - mam 

dla  państwa  ważny  komunikat.  Dalszy  ciąg  dzisiejszego  spektaklu  jest  zbyteczny,  gdyż  cel 

jego  został  osiągnięty.  To  nie  była  fikcja,  drodzy  państwo.  Moje  małżeństwo  z  Wiolettą 

Baudelaire  jest  całkowicie  legalne,  co  oznacza,  że  od  tej  chwili  dysponuję  całym  jej 

majątkiem. 

Na widowni rozległy się stłumione okrzyki zgrozy, a część aktorów patrzyła po sobie, 

wyraźnie w szoku. Jak widać, nie wszyscy wtajemniczeni byli w plan Olafa. 

- To być nie może! - krzyknęła Sędzia Strauss. 

- Tutejsze  prawo  małżeńskie  jest  bardzo  proste  -  wyrecytował  Hrabia  Olaf.  -  Panna 

młoda  winna  powiedzieć  „tak”  w  obecności  sędziego  -  lub  sędzi,  pani  Sędzio  -  i  podpisać 

urzędowe  świadectwo.  A  państwo  wszyscy  -  Hrabia  Olaf  wskazał  gestem  widownię  -  są 

naszymi świadkami. 

- Ależ Wioletka to jeszcze dziecko! - oburzył się ktoś z aktorów. - Jest za młoda, aby 

wstąpić w związek małżeński. 

- Wcale nie, o ile otrzyma zgodę prawnego opiekuna  - rzeki Hrabia Olaf. - A tak się 

składa, że jej prawnym opiekunem jestem właśnie ja, jej obecny mąż. 

- Ten świstek papieru nie jest żadnym oficjalnym dokumentem! - oświadczyła z mocą 

Sędzia Strauss. - To zwyczajny rekwizyt sceniczny. 

Hrabia Olaf wyjął świadectwo z rąk Wioletki i podał Sędzi Strauss. 

- Proszę przyjrzeć się dokładnie, a może rozpozna pani urzędowy druk magistratu. 

Sędzia  Strauss  wzięła  od  niego  dokument  i  przeczytała  go  pospiesznie.  Potem 

zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i zmarszczyła brwi: widać było, że intensywnie myśli. 

Patrząc  na  nią,  Klaus  zada!  sobie  pytanie,  czy  właśnie  taką  minę  miewa  Sędzia  Strauss  na 

rozprawach w Sądzie Najwyższym. 

- Ma pan rację - przyznała w końcu, patrząc na Hrabiego Olafa. - To małżeństwo jest, 

niestety,  całkowicie  legalne.  Wioletka  powiedziała  „tak”  i  podpisała  świadectwo  ślubu. 

Hrabio  Olafie,  jest  pan  mężem  Wioletki,  a  zatem  może  pan  rozporządzać  całym  jej 

majątkiem. 

- To niemożliwe! - rozległ się głos z widowni, po którym Klaus rozpoznał pana Poe. 

Pan  Poe  wbiegł  po  schodkach  na  scenę  i  wyrwał  dokument  z  ręki  Sędzi  Strauss.  -  To  jest 

kompletna bzdura! 

background image

- Bardzo  mi  przykro,  ale  ta  kompletna  bzdura  jest  prawem  -  powiedziała  Sędzia 

Strauss. Łzy napłynęły jej do oczu. - Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo dałam się podejść. Za 

nic nie wyrządziłabym wam świadomie krzywdy, drogie dzieci. Za nic w świecie. 

- To fakt, że dała się pani łatwo podejść - wyszczerzył się Hrabia Olaf, a wtedy Sędzia 

Strauss  rozpłakała  się  na  dobre.  -  Zdobycie  fortuny  Baudelaire'ów  okazało  się  dziecinną 

igraszką.  A  teraz  wybaczą  państwo,  ale  panna  młoda  i  ja  spieszymy  do  domu  na  noc 

poślubną. 

- Najpierw wypuść Słoneczko! - wrzasnął Klaus. - Obiecałeś wypuścić Słoneczko! 

- Gdzie jest Słoneczko? - zainteresował się pan Poe. 

- Chwilowo  nie  może  się  wyrwać  -  rzeki  Hrabia  Olaf  -  jeśli  daruje  pan  niewinny 

żarcik. - Oczy mu lśniły, gdy naciskał guziki krótkofalówki i czekał, aż z drugiej strony zgłosi 

się hakoręki. - Halo? Jasne, że ja, a kto, idioto. Wszystko poszło zgodnie z planem. Wyjmij 

Słoneczko z klatki i dostarcz mi je natychmiast do teatru. Będzie musiało razem z Klausem 

wykonać jeszcze parę zadań, zanim pójdą dziś spać - dodał, spoglądając surowo na Klausa. - 

No i co, zadowolony? 

, - Tak - szepnął Klaus. Wcale nie byt zadowolony, ale dobre i to, że jego siostrzyczka 

nie dyndała już na czubku wieży. 

- Nic  myśl  sobie,  że  jesteś  taki  bezpieczny  -  syknął  mu  łysy  w  samo  ucho.  -  Tobą  i 

twoimi siostruniami Hrabia Olaf zajmie się później. Nie przy ludziach. 

Doprawdy, nie musiał tłumaczyć Klausowi, co rozumie przez „zajmie się”. 

- Za to ja wcale nie jestem zadowolony - oznajmił pan Poe. - To horror. To kryminał. 

To kompletna finansowa katastrofa. 

- Niestety, szanowny panie - rzekł Hrabia Olaf - prawo jest prawem. Jutro zgłoszę się 

do banku po odbiór całej fortuny Baudelaire'ów. 

Pan Poe otworzył usta, jakby miał coś powiedzieć, ale tylko się rozkaszlał. Przez kilka 

sekund kaszlał i  kaszlał w chusteczkę,  a wszyscy  czekali cierpliwie,  aż skończy i  podejmie 

wątek. 

- Ja  na  to  nie  pozwolę  -  wykrztusił  wreszcie  pan  Poe,.  ocierając  usta.  -  Ja  na  to 

absolutnie nie pozwolę. 

- Obawiam się, że będzie pan zmuszony - powiedział Hrabia Olaf. 

- Ja  też...  obawiam  się,  że  Olaf  ma  rację  -  potwierdziła  przez  łzy  Sędzia  Strauss.  - 

Małżeństwo jest legalne. 

- Przepraszam bardzo - odezwała się nagle Wioletka - ale moim zdaniem państwo się 

mylą. 

background image

Wszystkie głowy zwróciły się w stronę najstarszej z sierot Baudelaire. 

- Co mówiłaś, Hrabino? - spytał Olaf. 

- Nie  jestem  żadną  hrabiną  -  sprostowała  dobitnie  Wioletka;  „dobitnie”  znaczy  tu: 

„śmiało i pewnie”. - Tak mi się przynajmniej wydaje. 

- A to dlaczego? - spytał Olaf. 

- Bo wbrew temu, co mówi prawo, nie podpisałam dokumentu własnoręcznie - odparła 

Wioletka. 

- Jak to  nie? Przecież wszyscy  widzieli!  -  Brew  Hrabiego Olafa zaczęta  podnosić się 

do góry co oznaczało gniew. 

- Obawiam  się,  że  twój  mąż  ma  rację,  kochanie  -  potwierdziła  ze  smutkiem  Sędzia 

Strauss. - Nie ma sensu zaprzeczać. Zbyt wielu świadków. 

- Jak  większość  ludzi  -  oznajmiła  Wioletka  -  jestem  praworęczna.  A  podpisałam 

dokument lewą ręką. 

- Co  takiego?!  -  wrzasnął  Hrabia  Olaf.  Wyrwał  świadectwo  z  rąk  Sędzi  Strauss  i 

spojrzał na podpis. Oczy strasznie mu błyszczały. - Ty oszustko! - syknął do Wioletki. 

- Ona nie jest oszustką! - stanął w obronie siostry Klaus. - Sam widziałem, jak trzęsła 

jej się lewa ręka, gdy składała podpis. 

- Tego się nie da udowodnić - powiedział Hrabia Olaf. 

- Jeśli  pan  pozwoli  -  zaproponowała  Wioletka  -  to  z  największą  przyjemnością 

podpiszę  się  jeszcze  raz,  na  oddzielnej  kartce  papieru,  najpierw  prawą  ręką,  a  potem  lewą. 

Porównamy oba podpisy z tym na dokumencie i przekonamy się, który jest bardziej podobny. 

- Taki  drobiazg  jak  ręka  użyta  do  podpisu  nie  ma  tu  najmniejszego  znaczenia  - 

powiedział Hrabia Olaf. 

- Za pozwoleniem - odezwał się pan Poe  - w tej sprawie wołałbym oddać głos Sędzi 

Strauss. 

Wszyscy spojrzeli na Sędzię Strauss, która ocierała właśnie resztki łez. 

- Chwileczkę - rzekła cicho i ponownie zamknęła oczy. 

Oddychała  głęboko,  a  sieroty  Baudelaire  i  wszyscy,  którzy  byli  po  ich  stronie,  z 

zapartym  tchem  obserwowali,  jak  Sędzia  Strauss  marszczy  czoło  i  wnikliwie  rozważa 

sytuację. W końcu uśmiechnęła się. 

- Jeżeli - zaczęła powoli - Wioletka jest praworęczna, a podpisała dokument lewą ręką, 

to  trzeba  uznać,  że  podpis  ten  nie  spełnia  wymogów  prawa  małżeńskiego.  Prawo  wyraźnie 

stanowi,  że  dokument  musi  zostać  podpisany  przez  pannę  młodą  własnoręcznie,  czyli  jej 

własnym charakterem pisma. Stąd wniosek, że zawarty przed chwilą związek małżeński jest 

background image

nieważny. 

Ty,  Wioletko,  nie  jesteś  hrabiną,  a  pan,  Hrabio  Olafie,  nie  może  rozporządzać 

majątkiem Baudelaire'ów. 

- Brawo! - zawołał ktoś z widowni i parę osób zaczęło klaskać. 

O ile nie jesteście prawnikami, zdziwić was może, że plan Hrabiego Olafa upadł tylko 

dlatego, że Wioletka podpisała się lewą ręką zamiast prawą. Ale prawo to dziwna rzecz. Jest, 

na  przykład,  taki  kraj  w  Europie,  którego  prawo  żąda,  aby  wszyscy  piekarze  sprzedawali 

chleb po rej samej cenie. Na pewnej wyspie prawo zabrania wywożenia za granicę owoców. 

A niedaleko waszej miejscowości leży miasto, do którego prawo zabrania mi się zbliżyć na 

odległość mniejszą niż pięć mil.  Gdyby Wioletka podpisała świadectwo ślubu  prawą  ręką  - 

prawo uczyniłoby ją nieszczęsną hrabiną, ponieważ jednak podpisała lewą - pozostała (co za 

ulga!) nieszczęsną sierotą. 

Była  to  dobra  wiadomość  dla  Wioletki  i  jej  rodzeństwa,  ale  zła  dla  Hrabiego  Olafa. 

Mimo to zdobył się on na ponury uśmiech. 

- W  takim  razie  -  rzekł  do  Wioletki,  kładąc  palec  na  guziku  krótkofalówki  -  albo 

powtórzymy ślub, tym razem prawidłowo, albo... 

- Nipo!  -  zagłuszył  go  glos  należący  niewątpliwie  do  Słoneczka,  które  przetruchtało 

przez  całą  scenę  wprost  do  rodzeństwa.  Za  Słoneczkiem  sadził  hakoręki  z  włączoną 

krótkofalówką, nadającą zgrzyty i trzaski. Hrabia Olaf nie zdążył. 

- Słoneczko!  Ty  żyjesz!  -  Uradowany  Klaus  porwał  siostrzyczkę  w  ramiona. 

Natychmiast  do  -  skoczyła  do  nich  Wioletka.  Dwoje  starszych  Baudelaire'ów  nie  mogło  się 

nacieszyć najmłodszym. 

- Niech ktoś przyniesie jej coś do jedzenia - zawołała Wioletka. - Tyle czasu wisiała w 

oknie bez jedzenia! Musi być strasznie głodna. 

- Ciacho! - pisnęło przeraźliwie Słoneczko. 

- Agrrrr!  -  ryknął  Hrabia  Olaf.  Zaczął  miotać  się  po  scenie  w  tę  i  z  powrotem,  jak 

zwierz w klatce. Nagle przystanął, celując paluchem w Wioletkę. - Ty możesz sobie nie być 

moją żoną, ale ty jesteś nadal moją córką, a ja... 

- Czy  pan  naprawdę  sądzi  -  przerwał  mu  zdenerwowany  pan  Poe  -  że  pozwolę  panu 

kontynuować  opiekę  nad  tą  trójką  dzieci  po  haniebnym  występku,  którego  przed  chwilą 

byliśmy świadkami? 

- Sieroty  są  moje  -  upierał  się  Hrabia  Olaf  -  i  zostaną  ze  mną.  A  próba  zawarcia 

związku małżeńskiego nie jest czynem nielegalnym. 

- Za  to  jest  czynem  nielegalnym  wywieszenie  niemowlęcia  za  okno  wieży  -  wtrąciła 

background image

się  oburzona  Sędzia  Strauss.  -  Pan,  Hrabio  Olafie,  pójdzie  teraz  do  więzienia,  a  dzieci 

zamieszkają ze mną. 

- Aresztować  go!  -  krzyknął  ktoś  z  widowni,  a  inni  natychmiast  się  do  niego 

przyłączyli: 

- Do więzienia z nim! 

- To zbrodniarz! 

- Zwrócić pieniądze za bilety! Co za szmira! Pan Poe ujął Hrabiego Olafa za ramię i, 

po krótkim ataku kaszlu, oznajmił zachrypniętym głosem: 

- Niniejszym aresztuję pana w imieniu prawa. 

- Och,  pani  Sędzio!  -  zawołała  Wioletka.  -  Czy  pani  mówiła  poważnie?  Naprawdę 

możemy z panią zamieszkać? 

- Oczywiście  -  przytaknęła  Sędzia  Strauss.  -  Bardzo  was  polubiłam  i  czuję  się 

odpowiedzialna za wasz los. 

- Będzie można codziennie korzystać z biblioteki? - spytał Klaus. 

- Będzie można pracować w ogródku? - spytała Wioletka. 

- Ciacho! - pisnęło po raz drugi Słoneczko i wszyscy zaczęli się śmiać. 

W tym miejscu uważam za swój obowiązek przerwać opowieść i ostrzec was po raz 

ostatni.  Jak  już  wspomniałem  na  samym  początku,  książka,  którą  w  tej  chwili  trzymacie  w 

ręku, nie kończy się dobrze. W tej chwili może wam się zdawać, że Hrabia Olaf pójdzie do 

więzienia, a trójka młodych Baudelaire'ów żyć będzie długo i szczęśliwie u Sędzi Strauss, ale 

nic  z  tego.  Kto  woli  nie  znać  prawdy,  niech  w  tej  chwili  zamknie  książkę  i  nie  czyta 

nieszczęśliwego  zakończenia,  które  zaraz  nastąpi.  W  ten  sposób  ten  ktoś  będzie  mógł  do 

końca życia wierzyć, że sieroty Baudelaire odniosły zwycięstwo nad Hrabią Olałem i resztę 

życia  spędziły  w  domu  i  bibliotece  pani  Sędzi  Strauss,  chociaż  ciąg  dalszy  tej  historii  jest 

zupełnie inny. Bo oto, gdy cała sala zaśmiewała się z pisków Słoneczka, pryszczaty ważniak 

podkradł się do konsolety sterującej oświetleniem teatru. 

Błyskawicznym  ruchem  przekręcił  główny  wyłącznik,  gasząc  wszystkie  światła  w 

teatrze.  W  kompletnej  ciemności  rozpętała  się  panika:  ludzie  biegali  bez  ładu  i  składu, 

nawołując się wzajemnie. Aktorzy potykali się o widzów. Widzowie połykali się o dekoracje. 

Pan Poe złapał i trzymał własną żonę, myśląc, że to Hrabia Olaf. Klaus chwycił Słoneczko na 

ręce  i  podniósł  jak  najwyżej,  aby  uchronić  je  od  stratowania.  Tylko  Wioletka  natychmiast 

odgadła,  co  się  stało,  i  zaczęła  ostrożnie  podkradać  się  tam,  gdzie,  jak  pamiętała,  stała 

konsoleta.  W  czasie  przedstawienia  przyglądała  jej  się  uważnie,  zapamiętując  to  i  owo  na 

wypadek,  gdyby  tego  typu  urządzenie  miało  jej  się  kiedyś  przydać  do  wynalazku.  Była 

background image

pewna,  że  jeśli  tylko  trafi  na  wyłącznik,  potrafi  go  uruchomić.  Jak  niewidoma,  

wyciągniętymi  rękami  posuwała  się  w  poprzek  sceny,  okrążając  uważnie  meble  i 

wystraszonych aktorów. Bo kiedy lak sunęła po ciemku przez scenę,  białej ślubnej sukni, 

wyglądała jak duch. Dotarła wreszcie do konsolety - i w tej samej chwili poczuła czyjąś rękę 

na ramieniu. Ktoś nachylił się i syknął jej prosto w ucho: 

- Dobiorę się do waszej forsy, choćby to miał być mój ostatni wyczyn. A kiedy to się 

stanie, ukatrupię was wszystkich gołymi rękami. 

Wioletka krzyknęła cicho z przerażenia, ale przytomnie przekręciła wyłącznik. Teatr 

zalała  powódź  światła.  Każdy  mruga!  i  rozgląda!  się  dookoła.  Pan  Poe  puścił  żonę.  Klaus 

postawił  na  ziemi  Słoneczko.  Brakowało  tylko  ręki  na  ramieniu  Wioletki.  Hrabia  Olaf 

zniknął. 

- Gdzie on uciekł?! - krzyknął pan Poe. - Gdzie oni wszyscy uciekli? 

Młodzi  Baudelaire'ówie  rozejrzeli  się  po  scenie:  rzeczywiście,  zniknął  nie  tylko 

Hrabia Olaf, ale i jego wspólnicy - pryszczaty, hakoręki, łysy z długim nosem, olbrzym, który 

nie wiadomo, czy był mężczyzną, czy kobietą, oraz dwie biało - lice damy. 

- Musieli zwiać z teatru, korzystając z ciemności - powiedział Klaus. 

Pan  Poe  pierwszy  wybiegł  z  budynku,  a  za  nim  Sędzia  Strauss  i  dzieci.  Daleko,  na 

samym końcu ulicy, zobaczyli długi czarny samochód, który odjeżdżał właśnie w ciemną noc. 

Może w środku siedział Hrabia Olaf i jego wspólnicy. A może nie. Tak czy owak, samochód 

skręcił za róg i zniknął w ciemnym mieście. 

- Psiakrew!  -  wykrzyknął  pan  Poe.  -  Uciekli.  Ale  nie  martwcie  się,  dzieci,  złapiemy 

ich. Zaraz zadzwonię na policję. 

Wioletka, Klaus i Słoneczko wymienili spojrzenia: dobrze wiedzieli, że nie będzie to 

takie proste, jak się zdaje panu Poe. Hrabia Olał' przyczai się w ukryciu, planując następny 

ruch. Był o wiele za sprytny, żeby dać się złapać komuś takiemu jak pan Poe. 

- Trudno, dzieci, chodźmy lepiej do domu - powiedziała Sędzia Strauss. - Pomartwimy 

się rano przy solidnym śniadania. 

Pan Poe kaszlnął. 

- Chwileczkę  -  bąknął,  patrząc  w  ziemię.  -  Z  największą  przykrością  muszę  wam 

oznajmić, drogie dzieci, że nie wolno mi wyrazić zgody na to, aby wychowywał was ktoś, kto 

nie jest waszym krewnym. 

- Jak to? - oburzyła się Wioletka. - Po tym wszystkim, co pani Sędzia Strauss dla nas 

zrobiła? 

- Bez  niej  i  bez  jej  książek  nigdy  nie  przejrzelibyśmy  planu  Hrabiego  Olafa  -  dodał 

background image

Klaus. - Bez Sędzi Strauss byłoby już po nas. 

- Bardzo możliwe - przyznał pan Poe. - Jesteśmy wdzięczni pani Sędzi Strauss za jej 

życzliwość, ale testament waszych rodziców wypowiada się na ten temat bardzo precyzyjnie. 

Musicie  być  adoptowani  przez  krewnego.  Dzisiejszą  noc  spędzicie  u  mnie,  a  jutro  z  rana 

udam  się do banku i  sprawdzę, co powinienem  dalej z wami robić. Bardzo mi przykro, ale 

inaczej  być  nie  może.  Dzieci  spojrzały  na  Sędzię  Strauss,  lecz  ona  tylko  westchnęła  j 

przytuliła cala trójkę po kolei. 

- Pan Poe ma rację - przyznała smutno. - Musimy uszanować wolę waszych rodziców. 

Chyba chcecie być im posłuszne, prawda, dzieci? 

Wioletka,  Klaus  i  Słoneczko  pomyśleli  o  swoich  kochających  rodzicach  i  jeszcze 

bardziej  niż  dotąd  pożałowali,  że  doszło  do  pożaru.  Nigdy,  przenigdy  nie  czuli  się  równie 

samotni. Bardzo, bardzo chcieli zamieszkać z dobrą, życzliwą Sędzią Strauss, ale zrozumieli, 

że jest to po prostu niemożliwe. 

- Chyba  tak,  proszę  pani  -  rzekła  w  końcu  Wioletka.  -  Będziemy  bardzo  za  panią 

tęsknić. 

- A ja za wami - powiedziała Sędzia Strauss i znów miała łzy w oczach. 

Potem każde z dzieci  uściskało na pożegnanie Sędzię Strauss  i  cała trójka poszła za 

państwem  Poe  do  ich  samochodu.  Sieroty  Baudelaire  wcisnęły  się  na  tylne  siedzenie  i 

przylgnęły  nosami  do  tylnej  szyby,  aby  po  raz  ostatni  spojrzeć  na  Sędzię  Strauss,  która 

płakała i machała im na pożegnanie. Przed dziećmi ciągnęły się ciemne ulice, którymi zbiegł 

Hrabia  Olaf,  aby  gdzieś  w  ukryciu  planować  dalsze  podstępy.  Z  tyłu  została  dobra  pani 

Sędzia, która tak się troszczyła o ich los. Wioletce, Klausowi i Słoneczku zdawało się, że pan 

Poe i  prawo popełniają błąd, oddalając ich od szansy szczęśliwego życia z Sędzią Strauss  i 

wywożąc na niepewny los pod opieką nieznanego krewnego. Nie rozumieli, dlaczego tak się 

dzieje,  ale  z  niefortunnymi  zdarzeniami  lak  już  w  życiu  bywa:  sam  fakt,  że  ich  nie 

rozumiemy,  nie  znaczy,  że  nie  mają  miejsca.  Sieroty  Baudelaire  przytuliły  się  do  siebie  

obronie przed nocnym zimnem i długo jeszcze machały przez tylną szybę. Aulo oddalało się 

coraz bardziej, aż w końcu Sędzia Strauss stała się punkcikiem w ciemności, a dzieci poczuły, 

że  podążają  w  zgoła  niepożądanym  -  „zgoła  niepożądanym”  znaczy  tu:  „bardzo,  bardzo 

niewłaściwym i wróżącym wiele zmartwień” - kierunku. 

background image

LEMONY SNICKET 

urodził  się  w  małym  miasteczku,  zamieszkanym  przez  ludzi  podejrzliwych  i 

skłonnych do awantur.  Obecnie mieszka w wielkim  mieście. W czasie  wolnym  zajmuje się 

gromadzeniem  dowodów  i  uchodzi  za  swoistego  eksperta  w  tej  dziedzinie,  co  przyznają 

wybitne, autorytety. 

 

BRETT HELQUIST 

urodził  się  w  Gonado  w  stanie  Arizona,  dorastał  w  Orem  w  stanie  Utah,  a  teraz 

mieszka  w  Nowym  Jorku.  Wiele  jego  rysunków  ukazuje  się  w  prasie,  między  innymi  w 

piśmie „Cricket” i w dzienniku ,,New York Times”. 

background image

Szanowny Wydawco, 

Piszę do Pana z londyńskiego oddziału Towarzystwa Herpetologicznego, gdzie usiłuję 

stwierdzić,  co  stało  się  z  kolekcją  gadów  doktora  Montgomery'ego  Montgomary'ego  po 

tragicznych zdarzeniach, do których doszło w czasie, gdy sieroty Baudelaire pozostawały pod 

jego opieką. 

W  najbliższy  wtorek,  o  godzinie  23.00,  mój  współpracownik  pozostawi  nieduże 

wodoszczelne  pudełko  w  kabinie  telefonicznej  hotelu  „Elektra”  Proszę  odebrać  koniecznie 

przed  północą,  aby  nie  wpadło  w  niepowołane  ręce.  W  pudelku  znajdzie  Pan  mój  opis 

wspomnianych  tragicznych  zdarzeń,  zatytułowany  GABTNET'  GADÓW,  a  także  mapo 

okolic  Parszywe  i  Promenady,  kopie  filmu  Śnieżne  zombi  oraz  przepis  Doktora 

Montgomery'ego  na  tort  kokosowy.  Udało  mi  się  ponadto  zdobyć  parę  zdjęć  doktora 

Lucafonta, które ułatwią panu Helquistowi wykonanie ilustracji. 

Proszę pamiętać, ze jest Pan moja ostatnią nadzieją na to, ze historia sierot Baudelaire 

ujrzy wreszcie światło dzienne. 

Z całym należnym szacunkiem 

Lemony Snicket 

background image

Drogi Czytelniku! 

Z przykrością zawiadamiam Cię, że książka, którą trzymasz w ręku, jest wyjątkowo 

nieprzyjemna.  Opowiada  ona  historię  trójki  dzieci,  którym  wszystko  układa  się  fatalnie. 

Pomimo  uroku  osobistego  i  inteligencji  rodzeństwo  Baudelaire  wiedzie  żywot  pełen 

przykrości  i  łez.  Od  pierwszych  stron  tej  książki,  gdy  dzieci  bawią  się  na  plaży  i  otrzymują 

tragiczną  wiadomość,  nieszczęście  depcze  im  po  piętach.  Są  jak  magnesy  przyciągające 

pecha. 

W tej jednej małej książeczce utrudniają im życie: chciwy i odrażający łotr, drapiące 

ubrania, straszny pożar. spisek mający na celu zagarnięcie ich majątku, oraz zimna owsianka 

na śniadanie. 

Moim  przykrym  obowiązkiem  jest  spisanie  smutnych  przypadków  rodzeństwa 

Baudelaire, lecz Tobie. Czytelniku, nic nie przeszkadza odłożyć te  książkę i poczytać sobie 

coś wesołego, o ile wolisz wesołe lektury. 

Z szacunkiem 

Lemony Snicket