background image

TRINE ANGELSEN 

 

NIEPOKÓJ SERCA 

 

SAGA CÓRKA MORZA V 

 
 
Rozdział 1 
 
 

Elizabeth musnęła wargami rozpaloną od gorączki twarzyczkę córeczki. 

 

-  Nie  śpij,  Ane  –  szepnęła,  obsypując  pocałunkami  maleńkie  powieki,  czółko  i 

policzek,  mokry  już  od  własnych  łez.  –  Dobry  Boże,  bądź  sprawiedliwy  i  nie  zbieraj  mi 
dziecka! Podobno zawsze wybierasz najpiękniejsze kwiaty na ziemi, a moja Ane jest jednym 
z nich. ale nie zabierak mi jej, błagam! 
 

Przytuliła  córeczkę  mocno.  Była  zmęczona  lękiem  o  Ane  i  zrozpaczona  jej 

cierpieniem.  Wypłakała  już  wszystkie  łzy.  Bóg  zdecyduje,  jaki  będzie  los  jej  dziecka. 
Podniosła  drżącą  dłoń  do  twarzy.  Jej  spojrzenie  padło  na  Biblię  Jensa.  Zbliżyła  ją  do  oczu 
dziewczynki. Ane patrzyła matowym, niewidzącym wzrokiem. 
 

- Spójrz tylko, moje dziecko! – błagała Elizabeth. 

- To Biblia twojego ojca. powiedział kiedyś, że po jego śmierci ta Biblia będzie należała do 
ciebie. Posłuchaj mnie teraz. Musisz wyzdrowieć, żeby odziedziczyć tę Biblię i przekazać ją 
swoim dzieciom. Wyzdrowiejesz, moja kochana? 
 

Ane zamknęła oczy. Jej główka opadła bezwładnie do tyłu. Elizabeth odłożyła księgę, 

ż

eby  podtrzymać  córeczkę.  Siedziała  apatycznie,  kołysząc  się  miarowo  i  głaszcząc 

wychudzony, miękki policzek małej. Tak niedawno podcięła jej włosy, wyrównała fryzurę na 
wysokości ucha. Ane wierciła się na krześle, a ona bała się, że ukłuje ja nożycami. W drobną 
szyjkę,  stworzoną  do  całowania.  W  skórę  miększą  niż  jedwab,  bielszą  niż  śnieg.  Czy  takie 
maleństwo  nie  ma  prawa  żyć.  Dlaczego  Bóg  nie  zabierze  raczej  jej,  Elizabeth?  To  przecież 
ona jest morderczynią! 
 

- Lina! – szepnęła. – Lino, czy możesz mi pomóc? 

Jesteś  przecież…  jesteś  po  tamtej  stronie.  Chyba  możesz  Go  poprosić,  żeby  się  nade  mną 
ulitował. Ten jeden raz. Proszę cię, Lino… - Słowa zamarły jej na wargach, równie bezsilne 
jak  ona.  Spojrzała  w  okno  zamglony,  wzrokiem.  Jezdna  z  gwiazd  była  większa  niż  inne. 
Może  to  gwiazda  betlejemska?  Bóg,  który  mieszka  w  niebie  i  nie  ma  żadnych  zmartwień, 
chce mi zabrać Ane, pomyślała Elizabeth z goryczą, ale zaraz się zawstydziła. Przecież Bóg 
zna wszystkie ludzkie myśli, choć to takie dziwne. – Wybacz mi, Panie, moje grzeszne myśli. 
Pewnie  jestem  egoistką,  bo  nie  chcę,  żebyś  zabrał  Ane  do  siebie  i  oszczędził  jej  ziemskich 
cierpień. Ale musisz wiedzieć, że nie oddam swojego dziecka bez walki! 
 

Wzburzona,  podniosła  się  i  położyła  dziecko  do  łóżka.  Potem  zamknęła  oczy, 

zacisnęła usta u położyła dłonie ba ciałku córeczki. Starała się skoncentrować i przelać siły na 
małą.  Po  chwili  jednak  się  poddała.  Ramiona  jej  opadły.  Dlaczego  nie  mogę  uzdrowić 
własnego dziecka? Dlaczego mam tę moc tylko od czasu do czasu? 
 

Wzięła  mokrą  szmatkę,  żeby  schłodzić  rozpalone  ciałko.  Poświęciłabym  dla  niej 

wszystko,  ale  moje  łzy  nie  uzdrowią,  pomyślała,  przecierając  oczy.  W  końcu  wstała  i 
popatrzyła  przez  okno.  Potem  znów  spojrzała  na  córeczkę,  ważąc  wszystkie  za  i  przeciw. 
Wezwać doktora? Ile czasu potrzeba, żeby zbiec do Heimly i pożyczyć konia? Nie, lepiej nie 
opuszczać dziecka. Doktor zresztą nic tu nie poradzi. Był tutaj już dwa razy – przed śmiercią 

background image

matki  i  wtedy,  gdy  wyciągnęła  Marię  z  lodowatej  wody.  Na  pewno  powie  tylko,  że  trzeba 
podawać Ane dużo picia i chłodzić ją mokrymi szmatkami. 
 

Ale Elizabeth wszystko to robiła. 

 

No  właśnie…  dużo  picia.  W  kuchennej  szafce  miała  gorzałkę  i  korzeń  dzięgla.  Czy 

można…?  Czy  się  ośmieli…?  Zacisnęła  dłonie  tak,  że  paznokcie  wbiły  jej  się  boleśnie  w 
skórę.  Czy  jest  inne  wyjście?  Położyła  dłoń  na  czole  dziewczynki.  Skóra  małej  była  coraz 
bardziej rozpalona i sucha. Jakiś czas temu Elizabeth podała jej wywar z kory, który powinien 
działaś  napotnie  i  przeciwgorączkowo,  ale  to  najwyraźniej  nie  poskutkowało.  Trąciła 
córeczkę, wymawiając jej imię, lecz dziecko nie zareagowało. 
 

Nie  ma  czasu  do  stracenia.  Elizabeth  poszła  zdecydowanym  krokiem  do  kuchni  i 

otworzyła szafkę. Drżącymi dłońmi odsunęła słoiczki z korą, z ziołami na zapalenie pęcherza 
i  na  opuchlizn,  z  nostrzykiem  do  okładania  raz  i  z  kurzym  zielem  na  biegunki.  Oznaczała 
wszystkie słoiczki w sobie tylko znany sposób, ale zamierzała we przyszłości całą swą wiedzę 
przekazać córce. 
 

- Tak – powiedziała na głos. – Ane nauczy się kiedyś, jak przygotować lekarstwa. Ale 

najpierw muszę ją wyleczyć.  
 

Na  samym  końcu  stał  słoiczek  z  korzeniem  dzięgla  i  buteleczka  gorzałki,  którą 

Elizabeth dostała od Jakoba. Musiała mu obiecać, że nie piśnie o tym Ragnie, która uważała 
gorzałkę  za  diabelski  napój.  A  przecież  Jakob  używał  go  tylko  leczniczo,  żeby  rozgrzać  i 
wzmocnić ciało na morzu. 
 

Nogi się pod nią uginały, gdy szła po schodach. 

Wiedziała,  że  mieszanki  dzięgla  i  gorzałki  używa  się  do  spędzania  płodu  i  że  ma  ona  silne 
działanie napotne w trakcie gorączki, ale nie wolno jej podawać dzieciom. 
 

Przeżegnała się i pomyślała z przerażeniem, że jeszcze nigdy w życiu nie ryzykowała. 

Ane może od tego umrzeć. Ale bez tego też może umrzeć. 
 

-  Jeśli  Ane  umrze,  pójdę  na  morze  –  powiedziała  stanowczym  głosem,  wlewając 

odrobinę mieszanki do ust dziecka. Dodała wprawdzie trochę wody, żeby złagodzić smak, ale 
córeczka i tak się zakrztusiła i wykręciła. Elizabeth z ciężkim sercem podała jej jeszcze parę 
kropli.  Znów  nieco  pociekło  po  buzi.  Trzeba  się  było  uzbroić  w  cierpliwość.  W  końcu 
Elizabeth odstawiła kubek z łyżeczką na podłogę. Teraz pozostawało już tylko czekać. 
 

Czas dłużył się niemiłosiernie. Młoda matka krążyła po izbie, przystając czasem przy 

oknie. Gdzieś w oddali zaszczekał lis. Przypomniała sobie, jak Esaias pytał ją, czy chodzi na 
polowania.  Nie,  ona  nie  potrafiłaby  zabić  zwierzęcia,  które  żyje  na  wolności.  Rozumiała 
jednak,  że  inni  muszą  to  robić,  żeby  zdobyć  jedzenie  i  skóry.  Znów  podeszła  do  łóżka, 
schłodziła czoło dziecka, uklękła i zaczęła się modlić. Nigdy nie czuła się tak bezsilna.  
 

Tymczasem  mrok  ustąpił  miejsca  szaremu  porannemu  światłu.  Gwiazdy  znikły. 

Elizabeth szukała wzrokiem tej największej, lecz nie było jej widać. Może to dobry znak? 
 

Nagle zamarła z przerażenia, bo Ane poruszyła się i wydała bełkotliwy krzyk. 

 

- Nie śpisz?! 

 

Elizabeth  rzuciła  się  do  łóżka,  patrząc  z  rozpaczą  na  wijące  się  z  bólu  dziecko. 

Przyszedł ją zimny dreszcz, a ciało pokryła gęsia skórka.  
 

- Ane? – szepnęła schrypniętym głosem. – Boże, co ja zrobiłam! Teraz ona umrze, co 

za… Maleńka moja, co cię boli? – spytała zduszony, głosem, próbując dotknąć małego ciałka, 
które miotało się na łóżku. 
 

Elizabeth  nie  umiałaby  powiedzieć,  jak  długo  trwały  skurcze.  Wydawało  jej  się,  że 

całą  wieczność,  choć  zapewnie  tylko  kilka  minut.  Gdy  Ane  się  uspokoiła,  matka  zaczęła 
drżącymi  palcami  szukać  pulsu.  Rozpłakała  się  z  radości,  wyczuwając  miarowe  bicie 
serduszka w małej piersi. 
 

- Wybacz mi, kochanie – powiedziała, głaszcząc małą po główce. 

background image

 

Wycieńczona niepokojem położyła się koło dziecka i mocno je przytuliła. Ogarnęła ją 

ulga  nie  do  opisania.  Musiała  się  zdrzemnąć,  bo  nagle  uświadomiła  sobie,  że  córeczka  jest 
mokra od potu i że zacznie swobodniej oddycha. 
 

- O, dzięki, dzięki… - szlochała Elizabeth. 

 

Myjąc  dziecko,  śmiała  się  i  płakała  na  przemian.  Nie  wiedziała,  czy  uzdrowienie 

zawdzięcza Bogu, Linie czy lekarstwu. Ale jedno był pewne: Ane będzie żyła. 
 
Rozdział 2 
 
 

Elizabeth biegała między córeczką a piecem, na którym przyrządzała lecznicy napar z 

pierwiosnka  lekarskiego.  Dla  większej  wygody  przeniosła  Ane  do  kuchni  i  umościła  jej 
posłanie  na  ławie.  Obchodziła  się  z  nią  tak  ostrożnie,  jakby  dziewczynka  była  z  kruchej 
porcelany. Przepełniała ją radość z ocalenia Ane. Pierwszym cudem były narodziny córeczki 
ponad dwa i pół roku temu, teraz cud zdarzył się po raz drugi. Odzyskała dziecko. 
 

Ane  leżała  bezwładnie,  z  zamkniętymi  oczami,  lecz  Elizabeth  wiedziała,  że  śpi 

naturalnym, spokojnym  snem. Drobne  ciałko potrzebowało odpoczynku po tak gwałtownym 
wstrząsie. 
 

-  Będę  cię  strzegła  przez  cały  czas  –  mruczała  Elizabeth,  obsypując  twarzyczkę 

dziecka pocałunkami. 
 

Ane  nie  była  już  tak  rozpalona,  ale  oddychała  przez  usta  i  pokasływała  przez  sen. 

Temu  jednak  da  się  zaradzić.  Elizabeth  wyprostowała  się  o  odgarnęła  włosy  za  ucho.  Była 
wyczerpana,  powinna  się  trochę  przespać,  lecz  wiedziała,  że  nie  zaśnie  spokojnie.  Strach 
jeszcze jej nie opuścił. Bo co by było, gdyby… 
 

Drygnęła  nerwowo,  słysząc  niezbyt  głośnie  pukanie.  Spojrzała  szybko  na  drzwi  i  na 

córeczkę.  
 

- Prozę – powiedziała. 

 

-  Dzień  dobry  –  przywitała  się  Dorte,  patrząc  na  przyjaciółkę  badawczo.  Za  jej 

plecami stał Daniel i trzymał się matczynej spódnicy. 
 

Dopiero  teraz  Elizabeth  uświadomiła  sobie,  że  jest  w  koszuli  nocnej,  na  którą 

zarzuciła sweter. 
 

- Ane przez całą noc walczyła z chorobą – wyjaśniła bezbarwnym głosem, wskazując 

łóżko. 
 

- Z chorobą? – powtórzyła Dorte. – Co jej jest? 

 

Elizabeth  poczuła,  że  znów  ogarniają  ją  wyrzuty  sumienia.  Gdyby  lepiej  pilnowała 

córeczki! 
 

- Siadaj – zaprosiła. – Napijesz się herbaty? Właśnie zaparzyłam. 

 

Dorte skinęła głową i zdjęła kurtkę Danielowi. 

 

- Ane śpi? – zapytał chłopiec, patrząc na matkę. 

 

Dorte z uśmiechem pokiwała głową. 

 

-  Płukała  wczoraj  pranie  w  rzece  –  zaczęła  Elizabeth,  gdy  obie  trzymały  już  kubki  z 

herbatą. – Odwróciła, się tylko na chwilę. Nie wiem, jak to się stało, ale nagle Ane znalazła 
się nad samym brzegiem. – Elizabeth upiła trochę herbaty, żeby zapanować nad  głosem. –  I 
wpadła do wody – dodała szybko żeby mieć to już za sobą. 
 

Spodziewała  się  wyrzutów,  ale  Dorte  tylko  na  nią  patrzyła.  W  jej  zielonych  oczach 

widać było cień troski, lecz nic nie powiedziała. 
 

- Rzuciłam się do rzeki – ciągnęła Elizabeth. – Ledwo ją wyciągnęłam. Za długo była 

pod wodą. 
Myślałam, że jest martwa, gdy wyniosłam ją na brzeg. 
 

Jej głos zadrżał niebezpiecznie. Dorte wstała i usiadła koło niej. 

 

- Ale przecież Ane żyje – rzekła łagodnie, obejmując ją ramieniem. 

background image

 

Elizabeth pokiwała głową, skubiąc fartuszek. 

 

- A potem w nocy się rozchorowała. Bardzo. Znowu myślałam, że to koniec. modliłam 

się do Boga i … 
 

-  Nie  musisz  mi  wszystkiego  opowiadać  –  przerwała  jej  Dorte.  –  To  sprawa  między 

tobą  a  Panem  Bogiem.  Najważniejsze,  że  pozwolił  co  ją  zachować.  Nasze  dzieci  to  dar  od 
Boga. Pamiętaj, że my je tylko pożyczymy – oznajmiła Dorte spokojnie. 
 

Elizabeth nie mogła się z tym zgodzić. 

 

- Ale przecież rodzice nie powinni żyć dłużej niż dzieci! 

 

-  Niestety,  to  się  zdarza.  –  Dorte  odgarnęła  jej  włosy.  –  Nie  byłaś  dziś  w  oborze  – 

stwierdziła. 
 

- A która to godzina? – zapytała Elizabeth. 

 

-  Pora  obrządku  dawno  już  minęła  –  powiedziała  Dorte.  –  Słyszałam  po  drodze 

porykiwanie krów. Chcesz, żebym je dziś za ciebie nakarmiła? 
 

Elizabeth zakryła usta dłonią. Jak mogła zapomnieć o biednych zwierzętach?! 

 

- Zajmij się sobą. Elizabeth. Bardzo tego potrzebujesz. Ja pójdę do obory. 

 

Gospodyni  spojrzała  na  nią  tępym  wzrokiem.  Dorte  wyszła,  zabierając  ze  sobą 

Daniela.  Elizabeth  chciała  powiedzieć,  że  chłopiec  może  zostać,  ale  nie  zdołała  wydobyć  z 
siebie głosu. Z trudem wstała i zaczęła się czesać. Potem się umyła i włożyła czyste ubranie –
niebieską bluzkę i szarą spódnice. Co Dorte sobie pomyślała, widząc ją w koszuli nocnej i z 
rozpuszczonymi włosami o tej porze? Elizabeth zarumieniła się ze wstydu. I po co właściwie 
przyszła tak wcześnie? Dorte rzadko odwiedzała ją bez powodu. 
 

Ane zakasała ochryple i od razu się obudziła. Elizabeth wzięła ją na kolana. 

 

- Jesteś głodna? – zapytała, ale dziewczynka zdecydowanie pokręciła główką. 

 

- Baty?  Zażądała. 

 

Matka  nalała  trochę  herbaty  do  kubka,  mała  wypiła  wszystko  łapczywie.  Gdy  kubek 

był już pusty, przytuliła się do matki. 
 

-  Zaraz  przyjdzie  Daniel  –  powiedziała  Elizabeth,  wycierając  jej  nosek  chusteczką.  – 

Pobawisz się z nim?  
 

Dziewczynka znów pokręciła główką.  

 

- Ane Ce lulu – oświadczyła sobie – powiedziała Elizabeth, kołysząc ją do snu. 

 

Nic  nie  wskazywało  na  to,  żeby  małej  groziło  zapalenie  płuc.  To  raczej  zwykłe 

przeziębienie,  które  minie  bez  śladu.  Trzeba  tylko  dobrze  o  nią  zadbać.  W  naszej  rodzinie 
rodzą  się  silne  dziewczynki,  pomyślała,  dziwiąc  się,  że  sama  nie  zachorowała  po  tym 
wszystkim. 
 

Przypomniała  sobie  słowa  Dorte  i  złożyła  ręce  do  modlitwy.  Wprawdzie  nie  była 

pewna, kto właściwie jej pomógł, ale podziękować na pewno nie zaszkodzi. 
 

Po chwili wróciła Dorte z Danielem. 

 

- No, wyglądasz już dużo lepiej – pochwaliła przyjaciółkę. – Ane dalej śpi? 

 

- Obudziła się tylko na chwilę. Chyba potrzebuje paru dni spokoju i wszystko będzie 

dobrze. – Własne słowa trochę ją pokrzepiły. 
 

- Będzie tak, jak Bóg postanowił – stwierdziła Dorte. – Co jeszcze mam zrobić? 

 

- Kochana, nie przyszłaś tu chyba pracować? 

 

- Nie, szczerze mówiąc, przyszłam z wiadomością od Ragny. 

 

Elizabeth poczuła, że coś ściska ją w dołku. 

 

- Tak? – Czekała na najgorsze. 

 

- Ragna organizuje w piątek spotkanie. I cię zaprasza. 

 

- Co? – Elizabeth spojrzała na nią ze zdumieniem. 

 

Dorte wzruszyła ramionami. 

 

-  Tak  powiedziała.  Mówiła,  że  ci…  jak  ona  ich  nazwała?  A  tak,  że  ludzie  dobrze 

sytuowani w większych miastach organizują spotkania. 

background image

 

-  Ale  przecież  my  nie  mieszkamy  w  żadnym  mieście  i  nie  jesteśmy  sytuo…  Co 

będziemy robić? 
 

- Pić kawę, jeść, śpiewać psalmy. I masz zabrać ze sobą robótkę. 

 

Elizabeth  położyła  Ane  na  ławie  i  starannie  przykryła  pledem.  Co  też  teściowej 

przyszło do głowy? Ragna miała swój krąg znajomych, których chętnie odwiedzała. Były to 
przeważnie bardziej zamożne rodziny. Pewnie u nich to usłyszała. 
 

- Kto jeszcze ma przyjść? 

 

Dorte znowu wzruszyła ramionami. 

 

-  Nie  wiem.  Ale  mnie  też  zaprosiła.  Chyba  dlatego,  że  Jakob  wszystko  słyszał  i 

powiedział,  że  Indianne  może  popilnować  Daniela.  Głupio  więc  mi  było  odmówić.  Zresztą 
pomyślałam, że może być całkiem miło. Ja rzadko gdzieś wychodzę. 
 

- Nie wiem tylko, jak się będzie czuła Ane – zawahała się Elizabeth. 

 

- Mogę powiedzieć o tym Ragnie – zaproponowała Dorte. 

 

-  Nie,  powiedz,  że  przyjdę.  Zobaczymy.  Dziś  dopiero  niedziela.  –  I  w  tej  chwili 

przypomniała sobie o praniu. – Ojej, zostawiłam pranie nad rzeką! Powinnam je rozwiesić, a 
to już niedziela… 
 

- Bóg na pewno wybaczy mi ten grzech – uśmiechnęła się Dorte. – Zajmę się tym. 
I  znów  ruszyła  do  drzwi.  A  Daniel  za  ną.  Nie  odstępuje  jej  na  krok,  pomyślała 

Elizabeth, idąc do wygódki. Gdy szła przez podwórze, kątem oka dojrzała coś, co sprawiło, że 
serce zamarło jej w piersi. To nie może być pogrzeb! Z przerażeniem zerknęła w stronę wsi. 
Ale  niestety,  nie  miała  wątpliwości,  że  to  czarny  koń  Jakoba  i  że  na  wozie  stoi  trumna 
udekorowana  wrzosem  i  krepiną.  Nie  zdołała  rozpoznać  ludzi,  którzy  szli  w  orszaku,  ani 
mężczyzny siedzącego na koźle. Wszyscy ubrani w czerń, jak każe zwyczaj. Kim oni są? Kto 
umarł? Dlaczego nikt jej o tym nie powiedział? Elizabeth rozejrzała się bezradnie, wypatrując 
kogoś, kto mógłby jej odpowiedzieć na te pytania. Koń wlókł się powoli, papierowe wstążki 
powiewały na wietrze. Rozległy się kościelne dzwony i równie nagle umilkły. 
 

- Elizabeth! 

 

Dorte stała tuż przed nią z balią pełną mokrych ubrań. 

 

- Mam to rozwiesić w szopie? – zapytała. 

 

Elizabeth  była  przekonana,  że  przytaknęła,  ale  przyjaciółka  wciąż  patrzyła  na  nią  ze 

zdziwieniem. 
 

- Co ci jest? Zobaczyłaś ducha? – A może huldrę? 

 

-  Nie.  orszak  pogrzebowy  –  szepnęła  Elizabeth,  wskazując  kierunek.  I  włosy  niemal 

stanęły jej na głowie. Bo orszak nagle zniknął. To niemożliwe! 
 

-  Chyba  powinnaś    trochę  odpocząć  –  stwierdziła  Dorte,  popychając  Elizabeth  w 

stronę domu. – Idź na poddasze i prześpij się kilka godzin. Ja zajmę się małą i całą resztą. 
 

Elizabeth  poszła  za  nią  jak  posłuszne  dziecko.  Dorte  prześcieliła  łóżko.  Pomogła  jej 

zdjąć spódnicę i buty, przykryła pledem i futrem. 
 

-  Teraz  musisz  się  przespać.  Nie  chcę  cię  widzieć  przez  parę  godzin  –  powiedziała 

zdecydowanie. 
 

Elizabeth leżała sztywno na łóżku, wpatrując się w sufit. Zrozumiała, co przed chwilą 

widziała. To był zwiastun śmierci. Ktoś ma umrzeć. 
 
Rozdział 3 
 
 

Elizabeth  siedziała  w  balii.  Głowę  umyła  już  wcześniej,  żeby  włosy  zdążyły 

wyschnąć.  Nieczęsto  pozwalała  sobie  na  taki  luksus.  Trzeba  było  poświecić  sporo  czasu  na 
noszenie wody i zużyć dużo torfu, żeby ją zagrzać. Ale tego dnia uznała, że zasługuje na taki 
zbytek, skoro wybiera się do Ragny. Podeszła do niej córeczka. 
 

- Ane kąpie? 

background image

 

-  Nie.  Ane  będzie  się  kąpać,  bo  ma  katar  i  jest  chora  –  uśmiechnęła  się  Elizabeth, 

szorując sobie szyje i ramiona. 
 

Nie spuszczała małej z oka. Dziewczynka szybko odzyskiwała zdrowie. Prawie już nie 

kaszlała, apetyt jej dopisywał. Z każdym dniem wyglądała coraz lepiej. 
 

Elizabeth wylała wodę z balii i dokładnie obejrzała koszulę, by się upewnić, że nie jest 

pognieciona i nigdzie się nie strzępi. Jej suknia była znoszona, ale cała i czysta. To wystarczy. 
Wybiera  się  przecież  tylko  do  Ragny.  Była  jednak  trochę  podekscytowana  zaproszeniem  na 
spotkanie. 
 

- Mama ładna – powiedziała Ane, muskając jej sukienkę pulchną łapką. 

 

- Tak, mama jest ładna? – Elizabeth uśmiechnęła się i pocałowała córeczkę w czubek 

nosa. – Ale i tak Ane jest najładniejsza na świecie – dodała ciepło, uświadamiając sobie, że 
podobną rozmowę przeprowadziły tydzień temu. 
 

W tym momencie do izby wpadła Maria. Zadyszana, lecz uśmiechnięta. 

 

- Szłam pod górę najszybciej, jak mogłam – wyjaśniła. –  Zagadałam się  z  Indianne i 

zapomniałam, która godzina. – Zdjęła fartuch i uściskała Ane, która do niej podbiegła. – Ale 
ładnie wyglądasz! – zawołała, patrząc na siostrę. 
 

Elizabeth  poczuła  przyjemne  mrowienie  w  brzuchu.  Od  dawna  nie  ubierała  się  tak 

starannie. Nie potrafiłaby sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatni raz była gdzieś zaproszona. 
Zabrała się do czesania. Zajęło jej to dużo czasu, ale warkocz wyszedł równiutki, upięła go w 
kok  nisko  nad  karkiem.  Na  koniec  chwyciła  jedwabny  szal,  przewieszony  przez  parcie 
krzesła. 
 

- Nie będę w tym za bardzo wystrojona? – zapytała, zarzucając szal na ramiona. 

 

Maria energicznie pokręciła głową. 

 

- Nie. jesteś piękna jak huldra. 

 

Elizabeth uśmiechnęła się trochę krzywo i znów się odwróciła do lustra. Może jednak 

za bardzo się wystroiła? Ciekawe, jak się ubiorą inne kobiety. Co, na przykład, będzie miała 
na sobie Dorte? Nie, lepiej zostawić ten szal w domu. Nadaje się raczej do kościoła. 
 

- Mam włożyć drewniaki czy skórzane sandały? – zapytała płócienną torbę, do której 

włożyła  robótkę  i  Księgę  Psalmów.  Zaczęła  właśnie  dziergać  wełniane  skarpety  dla  ojca. 
duże, grube i ciepłe. 
 

- Na dworze jest dość mokro, więc lepiej nie niszcz nowych butów. 

 

- Dobrze. 

 
 

Elizabeth  szła  w  dół  lekkim  krokiem,  wesoło  wymachując  płócienną  torbą.  Uniosła 

spódnice, żeby jej nie zamoczyć. 
 

Ciekawe,  co  będziemy  jeść?  –  zastanawiała  się.  chleb  z  solonym  mięsem?  A  może 

ciastka?!  Ślinka  napłynęła  jej  do  ust  na  samą  myśl  o  smakołykach.  No  i  o  czym  będą 
rozmawiać? Zaczęła sobie wyobrażać to spotkanie. Ragna, Dorte, ona sama i kilka kobiet ze 
Storvika, każda z robótką w rękach, gawędząc o podbijaniu zelówek, zbliżającej się zimie i o 
ś

więtach. 

 

Niemal  wszystkie  wieszaki  w  sieni  były  już  zajęte.  Z  izby  dobiegał  śmiech  i  szmer 

rozmów,  ale  Elizabeth  nie  potrafiła  rozpoznać  żadnego  głosu.  Ogarnęło  ja  nieprzyjemne 
przeczucie,  że  to  jednak  nie  będzie  miła  spotkanie.  –  Zawróć,  póki  możesz  –  szeptał  w  niej 
jakiś  głos,  ale  nie  mogła  się  ruszyć  z  miejsca,  jakby  miała  nogi  z  ołowiu.  Usłyszała  tętent 
końskich kopyt na podwórzu i w tej samej chwili otworzyły się kuchenne drzwi. 
 

- Czemu stoisz w sieni? – spytał Jakob. – Zaraz dam znać Ragnie, że jesteś. 

 

- Nie, nie trzeba, poradzę sobie – powiedziała pospiesznie. 

 

-  Jak  chcesz.  Widzę,  że  ktoś  jeszcze  przyjechał  muszę  zając  się  końmi.  My, 

mężczyźni,  nie  jesteśmy  mile  widziani  w  takim  gronie,  więc  raczej  zabiorę  się  do  roboty  – 
mruknął. – Może zajrzę do twojego ojca, pogadamy sobie jak chłop z chłopem.  

background image

 

Elizabeth  skinęła  tylko  głową,  choć  miała  wielką  ochotę  zapytać,  czy  mogłaby  mu 

towarzyszyć. Wzięła się jednak w garść. Zaczerpnęła powietrza i z uśmiechem odparła: 
 

- Tak, tak, to dobry pomysł. 

 

Otworzyły  się  drzwi  do  izby  i  stanęła  w  nich  Ragna  w  nowej  czarnej  sukni  z  białą 

koronką wokół szyi. Włosy miała gładko zaczesane do tyłu i spięte tuż nad karkiem. Zawsze 
twierdziła, że próżność, ale widać nie było to zbyt głębokie przekonane. 
 

- A ty co tu robisz, Jakob? – warknęła, machając niecierpliwie dłonią. 

 

Zerknęła  przelotnie  na  Elizabeth,  ale  nie  zdążyła  nic  powiedzieć,  bo  do  sieni  weszli 

już  nowi  goście.  Dwie  kobiety,  których  Elizabeth  nigdy  dotąd  nie  spotkała.  Widac  było  od 
razu,  że  nie  pochodzą  ze  Storvika.  Tak  elegancko  ubrane  damy  mogły  przyjechać  tylko  z 
jakiegoś wielkiego dworu. Ragna popchnęła synową rak gwałtownie, że Elizabeth musiała się 
oprzeć  o  ścianę,  żeby  się  nie  przewrócić.  Ragna  udała,  że  tego  ni  widzi,  lecz  Elizabeth  była 
pewna, że teściowa zrobiła to celowo. Smak upokorzenia był gorzki. 
 

- Dzień dobry, dzień dobry, witam serdecznie. 

 

Po wymianie uścisków dłoni kolejne ubrania trafiły na wieszaki w sieni. 

 

- Dzień dobry – powiedziała Elizabeth, podając dłoń młodszej z kobiet. Pomyślała, że 

to  z  pewnością  matka  i  córka.  Obie  miały  brązowe  włosy,  ale  u  starszej  były  one  już  lekko 
przyprószone  siwizną.  Rysy  szczupłych,  bladych  twarzy  o  wielkich  oczach  były  uderzająco 
podobne. – Jestem Elizabeth, synowa Ragny. 
 

-  Naprawdę?  Cieszę  się,  że  cię  widzę.  Tak,  tak,  wiele  o  tobie  słyszałam  –  odparła 

młodsza z kobiet. 
 

-  Mam  nadzieję,  że  nic  złego  –  uśmiechnęła  się  Elizabeth  i  uścisnęła  jej  dłoń,  nieco 

zakłopotana szorstkością własnej, spracowanej ręki. 
 

-  O,  przepraszam  –  ciągnęła  młoda  kobieta.  –  Zapomniała  się  przedstawić.  Jestem 

Bergette, a to moja matka. 
 

Elizabeth przeszył chłodny dreszcz. To kobieta, której mąż jest kochankiem, Nikoline, 

pomyślała.  Tylko  się  nie  zarumień,  napomniała  siebie  w  duchu.  Przecież  nie  była  niczemu 
winna,  wiedziała  po  prostu,  co  robiła  Nikoline  z  mężem  poznanej  właśnie  kobiety.  Bergette 
była  rzeczywiście  dość  blada,  tak  jak  pisała  Helene.  Elizabeth  od  razu  ją  polubiła.  Chociaż 
zapewne  nie  będą  miały  wielu  wspólnych  tematów,  bo  tamta  pochodziła  przecież  z  innej 
sfery.  Elizabeth  stała  niepewnie,  manipulując  przy  swojej  chustce.  Nie  takich  gości  się 
spodziewała. 
 

-  Długo  zamierzasz  tak  tu  stać?  –  zapytała  teściowa,  mierząc  ja  nieprzyjaznym 

spojrzeniem. 
 

Elizabeth  poczuła  bolesne  ukłucie  w  sercu.  Dlaczego  Ragna  ją  zaprosiła?  Żeby  jej 

powiedzieć parę przykrych słów? 
 

- Nie – odparła spokojnie. – Rozbiorę się tylko. 

 

I postawiła swoje zabłocone drewniaki w ciemnym kącie. Zauważyła, że tamte kobiety 

nie zdjęły skórzanych butów. 
 

W izbie było już sporo gości, między innymi Dorte, która też wyglądała na speszoną. 

Siedziała  na  kanapie,  obok  jakiejś  otyłej  damy.  Spojrzała  na  wchodzącą  przyjaciółkę  i  obie 
wymieniły  uśmiechy.  Elizabeth  usadzono  koło  Bergette.  Jej  spódnica  uniosła  się  nieco, 
odsłaniając  wełniane  czarne  skarpety,  więc  Elizabeth  szybko  wsunęła  stopy  pod  krzesło. 
Szkoda,  że  nie  wzięłam  jedwabnego  szala,  pomyślała,  rozglądając  się  niepewnie.  Pozostałe 
panie  miały  jedwabne  szale,  koronki,  broszki  i  wyszukane  fryzury.  I  wiele  tematów  do 
rozmowy. 
 

Elizabeth zerknęła na Dorte. Korpulentna dama z zainteresowaniem słuchała tego, co 

mówiła  jej  sąsiadka.  Elizabeth  poczuła  ukłucie  zazdrości.  Dorte  nie  krępowały  rozmowy  z 
obcymi. 

background image

 

Bergette  tymczasem  wymieniła  jakieś  uwagi  z  żoną  lensamna,  siedzącą  po  drugiej 

stronie  stołu.  Może  wyjąć  robótkę.  Nie,  na  razie  nikt  się  nie  zajmuje  dzierganiem,  lepiej 
poczekać. Elizabeth skubała nerwowo paznokieć, myśląc, że Ragna musi być z tego spotkania 
bardzo  zadowolona.  Może  wymówić  się  bólem  głowy  i  pójść  do  domu?  Nie,  to  by  było 
niegrzeczne. Tymczasem teściowa podniosła się i oznajmiła: 
 

- Zaraz podam kawę i coś do jedzenia. 

 

Po  chwili  wrócił  z  kuchni  z  tacą  pełną  kanapek  i  placów  oraz  z  porcelanowym 

talerzem  pełnym  drobnych  ciasteczek.  Elizabeth  odsunęła  nieco  świecę,  żeby  zrobić  więcej 
miejsca  na  stole,  ale  Ragna  natychmiast  postawiła  świecę  z  powrotem.  Nie  musiała  tego 
robić. Pomyślała Elizabeth, ale ona lubi mnie poprawiać. Poczuła, że coś ściska ją za gardło. 
 

Ragna  tymczasem  nalewała  kawę  do  filiżanek  z  cieniutkiej  porcelany  w  kwiatki. 

Zapach  kawy  i  ciastek  przyjemnie  drażnił  nozdrza.  Odmówiono  modlitwę  i  Ragna  zaprosiła 
wszystkich  do  jedzenia.  Elizabeth  spostrzegła,  że  inne  kobiety  trzymają  kanapki  w  soch 
palcach,  odchylając  przy  tym  zręcznie  mały  palec.  Próbowała  je  naśladować,  ale  bez 
powodzenia. Nie będę się przejmowała tym, jak jedzą. Obym, tylko się nie pobrudziła. Niech 
sobie myślą co chcą, będę jadła tak samo jak zawsze! 
 

- Co jest z Ane-Elise? – zwróciła się do niej Ragna. 

 

Pytanie  padło  tak  nieoczekiwanie,  że  Elizabeth  poplamiła  suknię  kawą.  Udała 

wprawdzie, że nic się nie stało, ale czuła na sobie krępujące spojrzenie żony lensmana. 
 

-  Wszystko  w  porządku  –  wykrztusiła  wreszcie,  odstawiając  filiżankę  na  talerzyk. 

Zaraz jednak tego pożałowała i znów ją uniosła. Lepiej mieć ręce czymś zajęte. 
 

-  Nie  masz  wyrzutów  sumienia,  że  zostawiłaś  chore  dziecko?  –  zapytała  Ragna 

złośliwie, mrużąc oczy. 
 

Czekała z tym pytaniem na najlepszy moment, pomyślała Elizabeth, czując, że ogarnia 

ją złość. 
 

- Zwykłe przeziębienie to nic poważnego – odparła spokojnie, patrząc teściowej prosto 

w oczy. – Kobiety w naszej rodzinie są w stanie znieść o wiele więcej. 
 

Przy  stole  zapadła  cisza.  Nikt  się  nie  ruszył,  wszyscy  śledzili  pojedynek  teściowej  z 

synową. 
 

-  Może  i  tak,  ale  wrzucenie  dziecka  do  rzeki  to  już  stanowczo  za  wiele!  –  oznajmiła 

Ragna stalowym głosem. 
 

- Co ty mówisz?! – Elizabeth nie dowierzała własnym uszom. – mała wpadła do wody, 

gdy płukałam pranie, i się zaziębiła. To wszystko. potrzeba tylko naparu z ziół i trochę czasu, 
a całkiem wyzdrowieje. 
 

Kobiety  siedzące  wokół  stołu  zaczęły  coś  szeptać  miedzy  sobą  i  pobrzękiwać 

filiżankami. Ale żadna nie odezwała się  ani do Elizabeth, ani do Ragny.  Niech sobie myślą, 
co chcą, pomyślała Elizabeth, zmęczona kłamstwami, przemilczeniami i przeinaczeniami. 
 

- Potrafisz robić lekarstwa z roślin? – zapytała Bergette. 

 

- Tak – przyznała Elizabeth szczerze. 

 

- Może więc słyszałaś o Pernille Bergitcie Andersdatter z Solvaer w gminie Luroy? 

 

Noszę takie samo nazwisko, pomyślała Elizabeth. 

 

- Masz na myśli znachorkę z Solvaer? 

 

- Niewykluczone, że tak właśnie ją nazywają. 

 

Kątem  oka  Elizabeth  dostrzegła,  że  Ragna  jest  czerwona  ze  złości.  Najwyraźniej  nie 

przewidziała, że synowa będzie tak długo rozmawiała z Bergette, budząc jej zainteresowanie 
znajomością roślin. 
 

- Tak, słyszałam, że używa roślin do leczenia – potwierdziła Elizabeth. 

 

-  Nauczyła  się  tego  za  młodu,  gdy  służyła  u  pastora  w  Hemnes  –  kontynuowała 

Bergette. – W tym czasie proboszczem był tam Iber Anker  Helzen, który bardzo interesował 

background image

się naukowymi przyrodniczymi i medycyną. Wydał nawet niewielką książeczkę. Może o niej 
słyszałaś? 
 

Elizabeth pokręciła głową. 

 

-  No  tak,  niewiele  osób  ją  zna.  Została  wydana  w  tysiąc  osiemset  trzydziestym 

pierwszym  roku  i  nosi  tytuł  Jak  zbierać,  użyteczne  medyczne  rośliny.  Krótkie  wprowadzenie 
dla mieszka
ńców Północy. Mam ją w domu, mogę ci pożyczyć, jeśli zechcesz. 
 

Elizabeth miała wielką ochotę uścisnąć tę kobietę. Pomyśleć tylko, że taka elegancka 

dama zaproponowała, że pożyczy jej książkę! Uśmiechnęła się i podziękowała uprzejmie. 
 

- Wiele osób lekceważy naturalne lekarstwa – ciągnęła Bergette – ale moim zdaniem 

należy je docenić.  
 

- Sądzę, że pora zaśpiewać jakiś psalm – przerwała im Ragna. 

 

Kobiety  otworzyły  swoje  zbiorki  psalmów  i  ustaliły,  od  którego  rozpoczną.  Zaczęły 

nieśmiało,  ale  już  po  chwili  nabrały  odwagi.  Elizabeth  zauważyła,  że  Bergette  ma  piękny 
głos.  Sama  tylko  udawała,  że  śpiewa.  Zastanawiała  się,  czy  Bergette  wie,  co  robi  jej  mąż  z 
Nikoline. I jak może im to wybaczyć. Sprawiała wrażenie życzliwej i dobrej osoby, która ma 
jednak  własne  zdanie.  Elizabeth  nie  mogła  pojąć,  dlaczego  ludzie  uważają,  że  to  słaba 
kobieta.  Chyba  nie  znają  jej  najlepiej.  Gdy  skończyły  śpiewać,  Ragna  zaproponowała,  by 
wszystkie wyjęły swoje robótki. 
 

Tylko  Elizabeth    Dorte  przyniosły  je  w  zwykłych  płóciennych  torbach.  Po  chwili 

okazało  się  też,  że  tylko  one  będą  robić  na  drutach.  Przed  wyjściem  z  domu  Elizabeth  była 
dumna  z  dużych,  grubych  ciepłych  skarpet,  które  dziergała  dla  ojca.  teraz  jednak  skarpeta 
wydała  jej  się  nieforemna  i  okropna,  jak  nigdy  dotąd.  Nie  musiała  nawet  patrzeć  na  Ragnę, 
ż

eby  widzieć,  że  teściowa  trzyma  w  rekach  śliczny  haft  obrusowy.  Elizabeth  wyprostowała 

się  i  spojrzała  na  Dorte,  która  tymczasem  zrobiła  się  czerwona.  Gdy  jednak  napotkała  ostre 
spojrzenie przyjaciółki, także się wyprostowała i uśmiechnęła. 
 

-  A,  więc  jednak  przyniosłaś  robótkę  na  drutach  –  odezwała  się  Bergette.  –  Ragna 

powiedziała,  że  mamy  zabrać  ze  sobą  hafty.  Gdybym  wiedziała,  też  wzięłabym  parę 
rękawiczek, które właśnie kończę. 
 

- No, proszę, a mnie teściowa powiedziała coś całkiem innego – stwierdziła Elizabeth, 

patrząc wymownie na Ragnę. – Ciekawe, dlaczego? 
 

- Może to jakieś nieporozumienie? – Bergette także zerknęła na Ragnę. 

 

Elizabeth  nic  nie  odparła,  ale  piorunowała  teściową  wzrokiem  tak  długo,  aż  ta  się 

zaczerwieniła. 
 

Dorte tymczasem podjęła na nowo rozmowę z otyłą damą. Żona pastora rozmawiała z 

ż

oną  lensmana.  Elizabeth  starała  się  nie  patrzeć  w  kierunku  Ragny.  Odłożyła  robótkę  na 

kolana, by dokończyć kawę. 
 

-  Słyszałam,  że  pracowałaś  w  Dalsrud.  Dawno  przestałaś?  –  zainteresowała  się 

Bergette. 
 

- Trzy lata temu. 

 

- Leczyłaś Leonarda? 

 

Elizabeth  zamarła  ze  strachu.  Kto  jej  o  tym  powiedział?  Filiżanka  zadzwoniła  o 

talerzyk, gdy odstawiła ją drżącą dłonią. Palce tak jej zwilgotniały, że bała się, by nie upuścić 
porcelany.  Serce  w  piersiach  waliło  jak  młotem.  Napotkała  spojrzenie  lensmanowej, 
niebieskie  oczy  wpatrywały  się  w  nią  lodowato.  Czy  coś  w  nich  zabłysło,  czy  to  tylko 
złudzenie? Czyżby dowiedziała się czegoś od swojego męża i teraz czekała na jej wyznanie? 
 

Nagle zrobiło jej się słabo. Stół zawirował przed oczami, pot oblała całe ciało. Poczuła 

Ra ramieniu czyjąś dłoń. 
 

- Źle się czujesz, Elizabeth? – Dotarł do niej głos Bergette. 

 

Nie zdołała wykrztusić słowa, pokręciła tylko głową. 

 

- Podajcie trochę wody – poprosiła Bergette. 

background image

 

-  Mój  mąż  twierdzi,  że  w  takiej  sytuacji  najlepiej  położyć  się  z  nogami  w  górze  – 

rzuciła jednak z kobiet. 
 

Elizabeth  wzięła  szklankę  z  wodą  i  upiła  trochę.  Poczuła  się  lepiej,  więc  gdy  Dorte 

zaproponowała,  że  odprowadzi  ją  do  domu,  odmówiła.  Musze  temu  sprostać,  postanowiła. 
Gdybym teraz wyszła, tym samym przyznałabym się do winy wobec Leonarda.  
 

- To na pewno tylko przeziębienie – powiedziała, uśmiechając się słabo. 

 

- Może ty też wpadłaś do rzeki? – zapytała Ragna złośliwie. 

 

Elizabeth wzięła głęboki wdech, spojrzała na teściową i odparła spokojnie. 

 

-  Oczywiście,  że  tak.  Czy  miałam  pozwolić,  żeby  moje  dziecko  leżało  w  zimnej 

wodzie? 
 

Zapadła cisza. Na szyi Ragny pojawiły się czerwone plamy. 

 

- Bardzo proszę, może jeszcze kawy – zaproponowała, jakby nigdy nic. 

 

Goście  powoli  wracali  do  rozmów.  Filiżanki  dzwoniły  o  talerzyki.  Elizabeth 

wiedziała, że kobiety tylko z uprzejmości udawały, że nic się nie stało, ale będą na ten temat 
plotkować, gdy tylko stąd wyjdą. 
 

-  O  czym  to  rozmawiałyśmy?  –  zwróciła  się  do  niej  Bergette.  –  Już  wiem, 

zastanawiałam się, czy wypróbowywałaś swoje lekarstwa na Leonardzie, kiedy był chory. 
 

A więc tylko o to jej chodziło. Elizabeth odetchnęła z ulgą. 

 

-  Nie,  nie  wiedziałam,  co  mu  jest.  Zresztą  wiesz  przecież,  że  nie  wszyscy  są 

zwolennikami ziół. Posłano więc po doktora…  Ale nic się nie dało już zrobić – zakończyła. 
Niełatwo jej było powiedzieć to wszystko zwyczajnym tonem. 
 

Bergette rozejrzała się i pochyliła w jej stronę. 

 

-  Nie  należy  źle  mówić  o  zmarłych,  ale  ja  nigdy  nie  lubiłam  tego  człowieka  – 

szepnęła. 
 

Elizabeth  znów  poczuła  zimny  dreszcz  na  plecach.  Dlaczego  ona  to  mówi?  Czyżby 

chciała ja sprowokować? Nie. to by nie było w stylu Bergette. Elizabeth rzadko się myliła w 
ocenie ludzie. Ale nie przestała być czujna. 
 

- Rozumiem. Mało z nim miałam do czynienia. 

 

Bergette uśmiechnęła się przepraszająco. 

 

-  Nie  zrozum  mnie  źle.  Wcale  nie  życzyłam  mu  śmierci.  Mówię  tylko,  co  myślę.  I 

sądzę, że wielu ludzi tak uważa, ale nie ma odwagi tego powiedzieć.  
 

- Całkiem możliwe – odparła Elizabeth. 

 

Bergette  zauważyła  chyba,  że  jej  sąsiadka  nie  czuje  się  najlepiej,  zaczęła  więc 

rozmawiać  z  kimś  innym.  Czas  mijaj  coraz  szybciej.  Pastorowa  pierwsza  podziękowała  za 
wizytę. Za nią zaczęły wstawiać inne kobiety. Jak stado owiec, pomyślała Elizabeth, chociaż 
zrobiła to samo. 
 

W  sieni  okazało  się,  że  następne  spotkanie  ma  się  odbyć  u  żony  lensmana,  która 

uścisnęła wszystkim dłonie, z każdą zamieniła parę słów, podając dzień i godzinę spotkania. 
Nie zaprosiła tylko Elizabeth i Dorte. 
 

Elizabeth pożegnała się, podziękowała i czym prędzej wyszła. 

 

- Jedzenie było bardzo dobre – zauważyła Dorte, gdy oddaliły się od domu Ragny. 

 

Elizabeth pokiwała głową. 

 

- Nie jesteśmy dość eleganckie, aby żona lensmana mgła nas zaprosić – powiedziała, 

zerkając na przyjaciółkę. 
 

Dorte nic nie odrzekła. 

 
Rozdział 4 
 
 

Okres  przedświąteczny  był  bardzo  trudny  dla  Elizabeth.  Wszyscy  zajmowali  się 

przygotowaniami do świąt. Wszyscy oprócz niej. Dobrze pamiętała, jak oboje z Jensem starali 

background image

się  w  tajemnicy  przed  sobą  zapakować  gwiazdkowe  prezenty.  Jens  przynosił  choinkę,  ona 
sprzątała i przygotowywała jedzenie. 
 

W  tym  roku  wszystko  było  inaczej.  Baranina,  którą  dostała  od  ojca,  dawno  się 

skończyła,  brakowało  też  mąki.  Zostało  jej  jeszcze  tylko  trochę  marnych  ziemniaków.  Nie 
miała odwagi zabić jednej kozy czy też jedynej owcy. Potrzebowały przecież wełny i mleka, 
ż

eby  przetrwać  zimę.  Wprawdzie  ryb  w  morzu  było  pod  dostatkiem,  ale  żołądek  źle  znosił 

monotonne jedzenie, które nie dawało dość energii do ciężkiej pracy. 
 

Jakon zapytał, czy przygotowała już świąteczne potrawy. Elizabeth uśmiechnęła się z 

trudem i powiedziała: 
 

- Tak, tak, wszystko w porządku. Tylko smutno nam będzie bez Jensa. 

 

- Może przyjdziecie do nas? 

 

Ale Elizabeth wolała zostać sama z Ane. Do ojca też nie mogła pójść. Wiedziała, że i 

tam się nie przelewa, jedzenia starczy ledwo dla niego i Marii. Nie mogła pozwolić, by przez 
nią odejmowali sobie od ust. Nawet w święta. 
 

Na  szczęście  Ane  była  na  tyle  mała,  że  niewiele  rozumiała.  I  w  wigilijny  wieczór 

wcale  nie  brakowało  jej  choinki,  prezentów  i  świątecznych  potraw.  Elizabeth  jednak 
odetchnęła  z  ulgą,  gdy  zagasiła  już  wszystkie  świece  i  wreszcie  mogła  się  położyć.  Potem 
postanowiła, że nie będzie płakać, ale złamała obietnice, gdy tylko skuliła się pod pledem. 
 

Przyjęła zaproszenie Ragny i Jakoba, by odwiedziły ich w okresie poświątecznym, nie 

chciała  bowiem  urazić  teściów.  Ale  ani  wędzone  mięso,  ani  rolada  nie  cieszyły  jej  tak  jak 
kiedyś. Dla niej mały posmak jałmużny. 
 

Poczuła  wielką  ulgę,  gdy  zaczął  się  rok  tysiąc  osiemset  siedemdziesiąty  czwarty. 

Nowy  rok.  I  choć  kłopotów  nie  brakowało,  starała  się  o  nich  nie  myśleć.  Patrzyła  śmiało  w 
przyszłość. Postanowiła przełknąć dumę i wziąć trochę towarów na kredyt u Pedera Binasena. 
 
 

Elizabeth  zacumowała  łódź  i  pobiegła  do  składu,  trzymając  córeczkę  na  rekach.  Pod 

sklepem stały dwie mniej więcej piętnastoletnie dziewczyny, które chichotały i rzucały długie 
spojrzenia  w  stronę  chłopców.  Czy  ja  byłam  taka  sama  w  ich  wieku?  –  zastanowiła  się 
Elizabeth, czując się tak, jakby myślała o poprzednim życiu. Rozpoznała jedną z dziewcząt i 
skinęła jej głową. 
 

- dzień dobry. Nie zimno wam tutaj? 

 

Dziewczyna dygnęła, przywitała się i powiedziała: 

 

- Nie, jesteśmy ciepło ubrane. 

 

-  Jaka  ładna  spódnica  –  pochwaliła  Elizabeth,  a  dziewczyna  zarumieniła  się  z 

zadowolenia. 
 

- Prawie nowa – wyjaśniła, obracając się lekko. 

 

- Od razu widać. No, ale musze już iść. – Uśmiechnęła się i weszła do sklepu. 

 

Przed  ladą  stała  kolejka.  Peder  Binasen  sprowadził  jeszcze  więcej  towarów.  Pod 

sufitem dyndały rybackie kalosze i szklane spławiki. Na ścianie wisiały sieci rybackie, a obok 
kontuaru  rozpierały  się  beczki  z  syropem.  O  tej  porze  roku,  przed  połowami  zimowymi, 
sprzedaż zawsze rosła, więc Peder był w dobrym humorze. Na jego błyszczącej łysinie perlił 
się  pot,  brzuch  wystawał  spod  kamizelki.  Elizabeth  przyglądała  mu  się  spod  pieca,  przy 
którym grzała sobie dłonie. 
 

- Szczęśliwego nowego roku. – Jakiś kobiecy głos rozległ się tuż obok. 

 

Elizabeth skinęła głową z uśmiechem. 

 

- Dziękuję i nawzajem. Jak to dobrze, że będzie coraz jaśniej – zagaiła uprzejmie. 

 

Kobieta  jednak  nie  odpowiedziała,  tylko  patrzyła  nieprzychylnym  wzrokiem  na 

dziewczęta stojące przed sklepem. 
 

- Nie powinny się tak zachowywać – oświadczyła. 

background image

 

Elizabeth  podążyła  za  jej  spojrzeniem.  Dziewiny  przysiadły  na  ławce  i  coś  do  siebie 

szeptały, ciągle się śmiejąc. 
 

-  Myślę,  że  po  prostu  dobrze  się  bawią  –  odparła  szczerz  Elizabeth.  –  My  też 

miałyśmy swoje tajemnice za młodu. 
 

- Mów za siebie. 

 

Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. 

 

- Co powiedziałaś? 

 

- Że nigdy nie zachowywałam się tak nieprzyzwoicie. 

 

- Dużo straciłaś, jeśli nigdy się nie śmiałaś – stwierdziła Elizabeth i podeszła do lady. 

–  Dzień  dobry  –  rzekła  z  uśmiechem,  ale  sprzedawca  patrzył  na  nią  ponuro.  Elizabeth 
zaniepokoiła  się  i  musiała  odchrząknąć,  żeby  wymienić  rzeczy,  których  potrzebowała.  –  I 
proszę to wszystko zapisać – dodała. 
 

Peder wziął zeszyt, zwilżył palce śliną i przewrócił kilka kartek. 

 

- Już kupowałaś na kredyt – oznajmił, pokazując jej kolumnę cyfr. 

 

Nie  było  tego  dużo,  ale  Elizabeth  zabolały  jego  słowa.  Jakby  była  jedyną  osobą 

kupującą na kredyt. 
 

- Ojciec zapłaci, gdy zaczną się połowy. Na wiosnę wszystko ureguluje. 

 

-  Jeśli  ryba  dopisze.  A  poza  tym  ma  swój  własny  dług  –  odparł  Peder,  postukując 

palcem w zeszyt. 
 

Elizabeth spojrzała na kartkę. Nazwisko ojca widniało obok jej nazwiska. A pod nim 

ciągnęła się przeraźliwie długa kolumna cyfr. Elizabeth poczuła skurcz w brzuchu. Nie miała 
pojęcia, że ojciec ma taki wielki dług. 
 

- Zapłacę jajkami, pieprzem, jagodami, a jesienią przyniosę trochę mięsa. 

 

-  Nie  sądzę.  Mięso,  które  ostatnio  przyniosłaś,  było  łykowate  jak  podeszwa.  Bez 

ż

ywiciela trudno sobie poradzić… 

 

Elizabeth  cofnęła  się  o  krok,  jakby  jego  słowa  trafił  ją  prosto  w  twarz.  Miała  zostać 

ukarana za to, że Jens nie żyje? Chrząknęła i spytała łamiącym się głosem: 
 

-  Nie  chcesz  chyba  powiedzieć,  że  muszę  czekać  do  lata,  żeby  wymienić  swoje 

towary? 
 

- Właśnie to chce powiedzieć – odparł, zatrzaskując zeszyt. 

 

Elizabeth nie spuszczała z niego wzroku. Zaraz powie, że to był żart, pomyślała. Ale 

Peder patrzył na nią w milczeniu. 
 

- Muszę mieć pieniądze, żeby prowadzić sklep – dodał nieco łagodniej. 

 

-  To  ma  być  pocieszne?  Mam  to  powiedzieć  głodnemu  dziecku?  –  Elizabeth  uniosła 

wyżej Ane.  
 

- Morzu ryb nie brakuje – oświadczył Peder i zamierzał odejść. 

 

- Zaczekaj – poprosiła Elizabeth, nienawidząc siebie za to, że musi się tak upokorzyć. 

 

Spojrzał  na  nią,  unosząc  brwi.  Wtedy  otworzyły  się  drzwi.  Elizabeth  się  odwróciła  i 

krew  odpłynęła  jej  z  twarzy,  bo  stanęła  oko  w  oko  z  nauczycielem.  Tego  tylko  brakowało, 
pomyślała, obracając się ponownie w stronę Pedera. 
 

- Bardzo cię proszę – odezwała się cicho, ale on pokręcił głową. 

 

- Żadnego kredytu, dopóki stary dług nie zostanie spłacony. 

 

Elizabeth najchętniej zapadłaby się pod ziemię, bo tuż obok niej stanął Henning. 

 

- Jakieś problemy? – zapytał. 

 

- Nic takiego – odparła, siląc się na spokój, i chciała odejść. On jednak domyślił się, c 

co chodzi. 
 

- Proszę się tak nie spieszyć – powiedział, chwytając ją za ramię. – Rozumiem, że ma 

pani kłopoty ze spłaceniem długu, to się każdemu może zdarzyć, prawda? 
 

Peder niechętnie skinął głową i odwrócił wzrok. Nauczyciel wyjął skórzany portfel. 

 

- Spłacę ten dług o zapłacę za dzisiejsze zakupy. 

background image

 

-  O,  nie!  –  zawołała  Elizabeth,  po  czym  ściszyła  głos,  żeby  nie  zwracać  na  siebie 

uwagi. – Bardzo dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć. Dziękuję raz jeszcze i do widzenia. 
 

Nie  wiedziała,  jak  się  wydostała  ze  sklepu,  jak  dotarła  na  nadbrzeże.  Miała  łzy  w 

oczach, huczało jej w  głowie. Chciała krzyczeć  z rozpaczy i bólu, ale tylko zagryzła mocno 
zęby i mrugając rzęsami, strząsnęła upartą łzę. 
 

Dlaczego ojciec nic jej nie powiedział o swoim długu? Miała do niego o to żal, choć w 

istocie wiedziała, dlaczego tak postąpił. To po nim odziedziczyła dumę. Tylko w jaki sposób 
kupi on teraz wyposażenie na zimowe połowy? 
 

Kiszki grały jej marsza z głodu, gdy cumowała łódź. 

 

- Ane Ce jeść – marudziła mała. 

 

Elizabeth pochyliła się i pogłaskała córeczkę po policzku. 

 

- Zaraz coś zjesz – obiecała. 

 

W tej samej chwili usłyszała głos Jakoba. 

 

- Elizabeth! Chodź! – zawołał, zwinąwszy dłonie w trąbkę. 

 

Nie  wahała  się  ani  chwili.  Teściowie  na  pewno  czymś  ją  poczęstują.  Nie  stać  jej  na 

odrzucenie takiego zaproszenia. 
 

- Byłaś u ojca? – zapytał Jakob, gdy weszła do sienie. 

 

- Nie, w sklepie. 

 

Od razu pożałowała słów, bo a nuż Jakob zapyta, gdzie ma zakupy, ale on nie zwrócił 

na to uwagi. 
 

-  Więc  ojciec  ci  jeszcze  nie  powiedział?  –  zapytał  teść,  podekscytowany  jak 

młodzieniaszek, 
 

- Czego? 

 

-  Że  kupiłem  sobie  łódź.  Prawdziwy  kuter.  Będę  teraz  kapitanem  na  własnym 

pokładzie. I najmę twojego ojca. 
 

- No, no – pochwaliła Elizabeth, ciesząc się ze względu na ojca. 

 

- Wchodźcie śmiało. Ubrania weźcie ze sobą, żeby wyschły koło ognia. no, teraz twój 

ojciec będzie miał pracę także na wiosnę. 
 

- Jaką pracę? 

 

- Muszę zbudować nową szopę na łodzie. I dobrze za to zapłacę twojemu ojcu. 

 

Elizabeth  nie  posiadała  się  z  radości.  Wszystko  się  jakoś  ułoży.  Może  ojciec  zarobi 

tyle, że spłaci chociaż część długu? 
 

-  Wchodźcie  już,  wchodźcie.  Mamy  dzisiaj  gościa.  Kristian  Dalsrud  przyjechał  – 

powiedział Jakob. 
 

Elizabeth pobladła. 

 
Rozdział 5 
 
 

Zerwał  się  z  miejsca,  gdy  tylko  Elizabeth  weszła  do  kuchni.  Wyciągnął  rękę  na 

powitanie. 
 

- Dzień dobry, Elizabeth. Dawnośmy się nie widzieli. 

 

Uścisk jego dłoni był mocny i serdeczny, a dłoń stwardniała od pracy. Spodobało jej 

się  to.  I  te  oczy…  Czarne  i  bezdenne  jak  górski  staw…  Można  w  nich  zatonąć.  Jak  mogła 
zapomnieć, że to taki wspaniały mężczyzna? Serce zabiło jej mocniej. Znów była zakłopotana 
jak  nastolatka.  Przypomniała  sobie  ten  jego  krzywy  przedni  ząb,  który  spostrzegła  przy 
pierwszym  spotkaniu.  I  ciemną  grzywkę,  która  ciągle  opadała  mu  na  oczy.  Miała  wielką 
ochotę odgarnąć ją delikatnie. 
 

- Słyszałem, że zostałaś sama – powiedział. 

 

- Tak – odparła krótko. 

background image

 

-  Siadaj    zaproponowała  Ragna,  podsuwając  jej  krzesło  po  drugiej  stronie  stołu, 

naprzeciwko Kristiana. 
 

Elizabeth usiadła z pewnym ociąganiem. Nie spuszczała wzroku z córeczki, żeby nie 

patrzeć  na  Kristiana.  Ragna  zdjęła  małej  mokre  ubranie  i  dała  jej  ciastko.  Powiedzże  coś, 
napomniała siebie Elizabeth w duchu. Nie zachowuj się, jakbyś była niedorozwinięta. Ale on 
ją uprzedził. 
 

- Helene prosiła, żebym cię pozdrowił, jak się spotkamy. 

 

- Dziękuję. I pozdrów ją ode mnie. Wszystko u niej w porządku? 

 

- O tak, tryska energią. 

 

Elizabeth się uśmiechnęła. To było trafne określenie przyjaciółki, która potrafiła wiele 

znieść. Była jak skała. Ane pociągnęła matkę za spódnicę, więc Elizabeth wzięła ją na kolana. 
 

- Ładna z ciebie dziewczynka – pochwalił Kristian, a mała się zawstydziła. 

 

Elizabeth  zarumieniła  się  z  radości.  Kristian  bardzo  się  zmienił  od  czasu,  gdy 

pracowała  w  Dalsrud.  Jakoś  wydoroślał.  Ile  może  mieć  lat?  –  zastanawiała  się,  licząc  w 
pamięci. Chyba tego lata skończył dwadzieścia cztery. 
 

Ragna postawiła przed nią kubek z kawą. Elizabeth odsunęła go trochę, żeby Ane się 

nie oparzyła. Dawno już nie piła kawy… Znowu zaburczało jej w brzuchu. Ścisnęła mięśnie 
brzucha,  lecz  to  niewiele  pomogło.  Zerknęła  nerwowo  na  Krisiana,  ale  on  niczego  nie 
zauważył.  Albo  po  prostu  nie  okazywał  tego  z  grzeczności.  Elizabeth  pokruszyła  trochę 
chleba  z  masłem  dla  Ane.  Musiała  mocno  nad  sobą  panować,  żeby  nic  nie  uszczknąć.  Nie 
mogę im pokazać, że jestem taka głodna, pomyślała. 
 

- Czy ojciec z tobą popłynie – zapytała Jakoba. 

 

-  Tak.  I  Kristian,  i  ktoś  ze  Storvika.  Łatwo  znaleźć  ludzi  do  roboty.  A  wiosną,  no, 

najdalej  jesienią,  będziemy  mieć  nową  szopę  na  łodzie.  Ale  tym  razem  zbuduję    ją  z 
kamienia. 
 

Jakob  i  Kristian  zaczęli  wymieniać  uwagi  na  temat  różnych  metod  budowlanych  i 

Elizabeth  przestała  ich  słuchać.  Odniosła  wrażenie,  że  Ragnie  coś  dolega.  Teściowa  prawie 
się nie odzywała i już to było wystarczającym powodem do niepokoju. Kręciła się po kuchni, 
jakby nie bardzo wiedziała, czym się zająć. 
 

- Może usiądziesz z nami, Ragno? – zaproponowała Elizabeth. 

 

- Usiądę, tylko jeszcze… 

 

- To na pewno może poczekać – przerwała jej synowa. 

 

Ragna  usiadła,  wypiła  łyk  kawy  i  odsunęła  od  siebie  kubek.  Chyba  nawet  nie 

spróbowała.  Elizabeth  chciała  ją  zapytać,  czy  dobrze  się  czuje,  ale  w  tym  momencie  Ane 
ześlizgnęła się jej z kolan i znikła pod stołem. 
 

- Ane, co ty robisz? – spytała córeczkę. 

 

Po  chwili  dziewczynka  wynurzyła  się  spod  stołu  po  drugiej  stronie  i  wdrapała  na 

kolana Kristianowi. 
 

- Ane na kolanka – poinformowała matkę. – Jak się nazywas? – zapytała mężczyznę, 

patrząc mu prosto w oczy. 
 

Kristian zaśmiał się pod nosem. 

 

- Nazywam się Kristian. Potrafisz to powtórzyć? 

 

- Tak. 

 

- Postaw ją – poprosiła Elizabeth, trochę zakłopotana. 

 

- Nie, dlaczego? 

 

Jakob  szturchnął  go  lekko  w  ramię  i  powiedział  z  uśmiechem,  że  nie  wie,  czy  może 

przyjąć  do  załogi  kogoś,  kto  się  bawi  z  dziećmi.  Elizabeth  poruszyła  się  niespokojnie. 
Dziwnie się czuła, siedząc przy tym stole. Wciąż była głodna, więc pochyliła się, by sięgnąć 
po  kromkę  chleba.  I  wtedy  dotknęła  przypadkiem  ręki  Kristiana.  Przeszedł  ją  dreszcz  i 
natychmiast  cofnęła  dłoń.  Gdy  ich  spojrzenia  spotkały  się  ponad  stołem,  zrobiło  jej  się 

background image

gorąco. Spuściła wzrok, udając, że musi zawiązać jakąś prującą się nitkę u spódnicy. Co się 
ze mną dzieje? – pomyślała. Kristian szepnął coś Ane na ucho i dziewczynka się zaśmiała. 
 

- Kogoś mi przypomina, kiedy się uśmiecha – stwierdził, patrząc na Elizabeth. 

 

Zrobiło  jej  się  na  przemian  gorąco  i  zimno.  Przypomina  ciebie,  pomyślała.  Bo 

jesteście  przyrodnim  rodzeństwem,  ale  tego  nigdy  nie  możesz  się  dowiedzieć!  Starała  się 
zmienić temat, żeby odwrócić uwagę od córeczki. 
 

- Ane-Elise, chodź tutaj, przestań męczyć Kristiana – nakazała głośno i zdecydowanie. 

 

- Rodzinne imiona? 

 

- Tak. Ane po mojej matce, Elsie po mnie. 

 

- Ładnie. 

 

Elizabeth  poczuła  ukłucie  w  piersi  i  odwróciła  wzrok.  W  tej  samej  chwili  Ragna 

wstała.  Elizabeth  przygotowała  się  na  złośliwy  komentarz,  że  przecież  nigdy  nie  używają 
podwójnego imienia małej. Ale teściowa stała tylko z dziwną miną, trzymając się kurczowo 
krawędzi  stołu.  Jej  twarz  najpierw  poszarzała,  potem  pobladła,  po  czym  Ragna  bezwładnie 
osunęła się na podłogę. Elizabeth pierwsza zareagowała. 
 

- Co się stało? – zapytała, klękając. 

 

Jakob pomógł żonie usiąść na krześle. 

 

- Uderzyłaś się? – spytał, ale Ragna pokręciła głową. 

 

 

Elizabeth podała jej szklankę wody. 

 

- W głowie mi się zakręciło – wyjaśniła Ragna, i upiła łyk wody. 

 

- Może powinnaś poradzić się doktora? – zaryzykowała Elizabeth. 

 

-  Doktora?!  –  prychnęła  Ragna.  –  Przecież  nie  będę  mu  zawracać  głowy  takim 

głupstwem. Każdemu może czasami zakręcić się w głowie. Pewnie za szybko wstałam. 
 

Elizabeth przyjrzała się jej uważnie. Dobrze pamiętała, że Ragna podnosiła się bardzo 

wolno.  I  nagle  przyszła  jej  do  głowy  pewna  myśl.  Może  miała  wizję  pogrzebu  Ragny?  Z 
przerażenia cofnęła się o dwa kroki i wpadła na Kristiana. 
 

- No, żebyś i ty się nie przewróciła – szepnął jej do ucha. Elizabeth podniosła wzroki 

chwyciła go za ramię drżącymi palcami. 
 

- Usiądź – powiedział, objął ją ramieniem w talii i podprowadził do krzesła. 

 

- Dziękuję, nic mi nie jest. Może po prostu i ja za szybko wstałam – zaśmiała się. 

 

Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie. I ciepło jego dłoni. 

 
 

Ragna szybko doszła do siebie. Kristian tymczasem zaczął się zbierać do wyjścia. 

 

- No, muszę już iść – powiedział, i zaczął powoli wstawać od stołu. 

 

-Podwiozę cię – zaproponował Jakob. – Jesteś pewna, że nic ci nie jest, Ragno? Może 

zawołać Doktora? Albo Elizabeth trochę z tobą posiedzi? 
 

Elizabeth  nawet  nie  zdążyła  odpowiedzieć,  bo  Ragna  pociągnęła  nosem  hak 

rozsierdzony byk. 
 

- Też coś! Przecież nic mi nie jest. – Podniosła się demonstracyjnie i zaczęła sprzątać 

ze stołu. 
 

- Dziękuję za poczęstunek – rzekła Elizabeth i wzięła córeczkę za rękę. 

 

Ale na podwórzu zwolniła kroku, udając, że musi poprawić małej ubranie. Czekała, aż 

Kristian wyjdzie z siebi. 
 

-  Bardzo  się  cieszę,  że  cię  spotkałem  –  powiedział,  kucając  przed  małą,  która 

uśmiechała się nieśmiało i schowała buzie w fałdy maminej spódnicy. 
 

- Nie jest podobna do matki – stwierdził. 

 

Elizabeth zamarła. 

 

-  Co  masz  na  myśli?  –  spytała  schrypniętym  głosem,  lękając  się  tego,  co  może 

usłyszeć. 
 

- Ty przecież wcale nie jesteś nieśmiała – odparł. 

background image

 

Elizabeth odetchnęła z ulgą. 

 

-  Szkoda,  że  nie  widziałeś,  jaka  potrafi  być  uparta  –  zaśmiała  się.  –  Ale  przeważnie 

jest miła i grzeczna. 
 

-  Jak  mama?  –  zapytał,  podchodząc  bliżej.  Elizabeth  obawiała  się,  zdradzi  ją 

przyspieszony  oddech.  –  Zajrzyj  któregoś  dnia  do  Dalsrud  –  zaproponował,  muskając  lekko 
jej twarz. 
 

Jego  ciepła  dłoń  była  bardzo  delikatna.  Elizabeth  poczuła,  że  oblewa  ja  fala  gorąca. 

Nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, bo właśnie podeszła do nich Indianne. 
 

- Dzień dobry – odezwała się, dygając. 

 

- Skąd wracasz? – zapytała Elizabeth. 

 

- Od Marii – odparła Indianne i kucnęła koło Ane. 

 

Elizabeth grzebała stopą w śniegu i patrzyła na fiord, przecięty błękitnym pasem lodu. 

Nie miała żadnego powodu, żeby tu stać. Powinna iść do domu, ale pragnęła jak najdłużej być 
blisko  niego.  Słyszeć  jego  głos,  patrzeć  na  niego.  Wielki  Boże,  dlaczego  ten  mężczyzna  tak 
na  nią  działa?  Zachowuje  się  przy  nim  jak  głupia  gęś.  Niczym  przez  mgłę  słyszała  jego 
pogawędkę z Ane i Indianne, ale nic do niej nie docierało. Nie spuszczała wzroku z jego ust. 
Jak on całuje? Ma takie białe, czyste zęby. I taką mocną dłoń, o długich palcach. 
 

Nagle uzmysłowiła sobie, że wszyscy na nią patrzą. Kristian się uśmiechnął i mrugnął 

porozumiewawczo do Indianne. Pewne jakoś z niej zażartował.  
 

- Nie słyszałaś, o co pytała? – zdziwił się. 

 

- Przepraszam, zamyśliłam się – wyjaśniła zmieszana. 

 

- Oj tak, tak. 

 

Spojrzał  jej  w  oczy  tak  głęboko,  że  z  trudem  odwróciła  wzrok,  by  spojrzeć  na 

Indianne. 
 

- Pytałam, czy mogę zabrać Ane. Maria zaraz przyjdzie – powtórzyła dziewczynka. 

 

- Proszę bardzo, jeśli tylko chcesz. 

 

Elizabeth  śledziła  je  wzrokiem,  gdy  szły  przez  podwórze.  Wzięła  głęboki  wdech, 

zastanawiając się, co powiedzieć, gdy usłyszała głos Jakoba: 
 

- Koń zgubił podkowę. Musze założyć mu nową, zanim pojedziemy. 

 

- Pomóc ci? 

 

- Nie. idź lepiej do Ragny. 

 

I Jakob zniknął w oborze. 

 

- No, to ja już pójdę do domu – powiedziała Elizabeth niezbyt chętnie. 

 

- Nie spojrzysz na nową łódź? – zapytał Kristian schrypniętym głosem. W jego oczach 

znów się pojawił ten dziwny błysk. Ten, który tak ją do niego przywiązał. 
 

-  Dobrze  –  odparła  i  poszła  za  nim.  Kolana  się  pod  nią  uginały,  z  trudem  przełykała 

ś

linę. 

 

- Ładna – pochwaliła, starając się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu. Łódź 

jak  łódź,  faktycznie  była  nowa  i  ciałkiem  spora.  Kristian  też  nie  wykazywał  szczególnego 
zainteresowania  szalupą.  Częściej  niż  na  łódź  patrzył  na  nią.  Rozejrzał  się  po  nadbrzeżu  i 
zatrzymał wzrok na szopie na łodzie. 
 

- To twoja? – zapytał. 

 

-  Tak.  Jens  ją  zbudował.  –  Jakoś  dziwnie  się  czuła,  rozmawiając  z  nim  o  Jensie. 

Dlatego zaraz dodała: - Szopa Jakoba się spaliła. Chyba wiesz o tym. 
 

- Tak. To nieszczęście. Ale jak zbuduje nową z kamienia, już mu się to nie przydarzy. 

 

Wiedziała,  że  prowadzą  rozmowę  o  niczym,  bo  żadne  nie  chciało  zdradzić  tego,  co 

czuje. Ale co ja właściwie czuję? – zastanowiła się nagle. 
 

- Mogę zobaczyć, jak wygląda w środku? – zapytał. 

 

Skinęła głową, poszła przodem i zostawiła otwarte drzwi, żeby wpuścić trochę światła. 

 

- Trochę tu ciasno, ale mnie to wystarczy – wyjaśniła, obracając się ku niemu. 

background image

 

Jego jednak wcale nie interesowała szopa na łodzie. Stał i wpatrywał się w Elizabeth. 

A  potem  podszedł  bliżej.  Czuła  na  twarzy  jego  ciepły,  pachnący  kawą  oddech.  Rozchyliła 
lekko  wargi,  gdy  spoczęły  na  nich  jego  usta.  Bezwiednie  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i 
przylgnęła do jego mocnego ciała. 
 

- Och, Kristianie – westchnęła, kiedy całował jej szyję. 

 

Jego  dłonie  wędrowały  po  jej  plecach,  biodrach,  piersiach.  Potem  odchylił  jej  głowę 

do tyłu i dugo całował. 
 

Pozwoliła, by podprowadził ją do ściany. Ledwo poczuła chłód kamień, gdy uniósł jej 

spódnicę. Drżącymi dłońmi pomogła mu rozpiąć spodnie, gotowa na jego przyjęcie. Chwycił 
ją  za  pośladki  i  wślizgnął  się  w  nią  energicznie.  Plecy  miał  takie  szerokie  i  silne,  a  biodra 
takie wąskie… Ukryła twarz na jego piersi, żeby zdławić krzyk namiętności. 
 

-  Jeszcze,  jeszcze…  -  jęczała.  –  Mocniej  –  szeptała,  aż  wreszcie  uniosła  ją  fala 

rozkoszy i świat wybuchnął całą gamą ostrych kolorów. 
 

Opadła na niego, wyczerpana i oszołomiona. Powoli wracała do rzeczywistości. Plecy 

ją  bolały,  lodowate  i  poranione  od  szorstkich  kamieni.  Dopiero  teraz  spostrzegła,  że 
zamoczyła sobie nogi na nadbrzeżu. Na dworze rozległy się krzyki mew, cały chór mew. Czy 
nikt  nie  widział,  jak  wchodzili  do  szopy  na  łodzie?  –  zaniepokoiła  się.  może  Dorte?  Co  ja 
właściwie  zrobiłam?  Nie  mogła  opanować  drżenia.  Zwilżyła  suche  wargi  językiem.  Wciąż 
czuła na nich smak jego ust… 
 

- Zimno ci – zapytał czule. 

 

- Nie. no, tak, trochę. To znaczy… - jąkała się, próbując wyślizgnąć się z jego objęć. 

 

- Nie odwracaj się – poprosił, chwytając ją za ramiona. 

 

-  Zostaw  mnie,  Kristianie.  Muszę  iść  –  powiedziała,  poprawiając  spódnicę.  –  To  się 

nie powinno było zdarzyć. Wcale nie jestem taka, jak myślisz. 
 

- To znaczy jaka? – spytał z powagą. 

 

- Lubieżna! Jak te kobiety z kawiarni w Kabelvaag. 

 

- Nigdy nie myślałem, że jesteś taka – oświadczył stanowczym głosem i pogłaskał ją 

po policzku. 
 

- Może i nie. mam nadzieję, że nie będziesz o tym opowiadał na prawo i lewo – dodała 

już spokojniej. 
 

- Oczywiście, że nie. 

 

Nie próbował jej zatrzymać, gdy rzuciła się wyjścia. Liczyła na to, że dotrze do Dalen 

niezauważona, ale usłyszała głos Indianne: 
 

- Elizabeth, gdzie jest Kristian? Tata już skończył podkuwać konia. 

 

Zerknęła dyskretnie za siebie, żeby sprawdzić, czy może Kristian za nią wyszedł. Na 

szczęście nie zrobił tego. 
 

- Jest nad morzem. Ogląda nową łódź. Wezmę już Ane, pójdziemy do domu. 

 

Indianne  pobiegła  nad  morze,  żeby  przekazać  wiadomość.  A  Elizabeth  wzięła 

córeczkę  na  ręce,  by  uciec  stąd  jak  najszybciej.  Po  tym,  co  się  stało,  już  nigdy  nie  będzie 
mogła odwiedzić Dalsrud. W każdym razie nie  wtedy,  gdy będzie tam  Kristian, pomyślała i 
pobiegła, nie oglądając się za siebie. 
 
Rozdział 6 
 
 

Mróz trzymał mocno, więc Maria mogła założyć onuce. Sama je zrobiła, doszywając 

do  grubych  skarpet  z  czarnej  wełny  podeszwę  ze  starej  rybackiej  rękawicy  ojca.  Indianne  i 
Olav  mieli  barchanowe  podeszwy.  Maria  zauważyła  ostatnio,  że  przyjaciółka  ma  znacznie 
ładniejsze ubrania niż ona, choć nigdy o tym nie rozmawiały.  
 

-  W  przyszłym  roku  popłynę  pewnie  z  ojcem  na  zimowe  połowy  –  powiedział  Olav, 

wyprężając pierś. 

background image

 

Maria  zerknęła  na  niego  ukradkiem.  Za  rob  będzie  miał  jedenaście  lat,  to  chyba 

wystarczy. W każdym razie to dużo lepiej niż mieć tylko dziesięć, tak jak ona. 
 

- A ja w przyszłym roku pójdę chyba na służbę do jakiegoś pięknego, dużego dworu – 

oświadczyła, mocniej chwytając teczkę, w której miała tabliczkę i książkę. 
 

-  Najpierw  musisz  pójść  do  konfirmacji  –  stwierdził  Olav.  –  Prawda,  Indianne?  – 

szturchnął siostrę w bok. Nie odpowiedziała, więc mówił dalej do Marii: - Nikt by nie chciał 
takiej małej i chudej służącej. 
 

Maria zatrzymała się gwałtownie. 

 

- Wcale nie jestem mała i chuda, za to ty jesteś bezczelny. Dotknij moich muskułów, 

to się przekonasz, kto jest silniejszy! 
 

Maria  uniosła  rączkę  i  napięła  ramię,  ale  Olav  uśmiechnął  się  tylko  i  poszedł  dalej. 

Dziewczynka spojrzała na przyjaciół. Olav jest głupi, stwierdziła. A Indianne dziwna – przez 
całą drogę nawet się nie odezwała, a przecież zaraz dojdą do szkoły. Może się czymś martwi? 
Maria wsunęła rękę pod ramię przyjaciółki i zajrzała jej w twarz. 
 

- Masz jakieś zmartwienie? – spytała. 

 

Indianne pokręciła głową i odwróciła wzrok. 

Maria się zamyśliła. Indianne ma jakiś kłopot. Szkoda, że nie chce się zwierzyć. 
 

-  Elizabeth  ciagle  mi  powtarza,  że  jeśli  będę  miała  jakieś  zmartwienie,  to  powinnam 

od razu jej o tym powiedzieć, bo może ona coś poradzi. Więc jeśli ty mi powiesz, to może ja 
coś na to poradzę? 
 

Indianne wyrwała ramię przyjaciółce. 

 

- Przestań marudzić! Już mówiłam, że nic mi nie jest. 

 

- Oj, niedobrze, pomyślała Maria. Ale jeśli Indianne chce się martwić, to trudno. 

 

-  Elizabeth  zna  jedną  służącą,  która  się  nazywa  Amanda  i  pracuje  w  Dalsrud.  I  jest 

taka mała jak ja – zawołała za Olavem, który znacznie już je wyprzedził. 
 

-  Widzisz,  więc  jednak  jesteś  mała!  –  Odwrócił  się  na  chwilę  i  uśmiechnął  się  z 

satysfakcją. 
 

Maria  omal  nie  rozpłakała  się  ze  złości,  bo  Olav  szedł  już  w  towarzystwie  jakichś 

starszych  chłopców  i  wszyscy  się  z  niej  śmiali.  Ale  nie  pokaże  im,  że  płacze,  co  to  to  nie, 
pomyślała  gniewnie.  Zdjęła  rękawicę  i  ulepiła  śnieżną  kulkę.  Dobrze  wycelowała  i  trafiła 
prosto w kark Olava. 
 

Kiedy  się  do  niej  odwrócił,  miał  twarz  całkiem  czerwoną,  lecz  ona  nie  uciekła.  Nie 

chciała dać mu tej satysfakcji. Wystawiła tylko język i spokojnie poszła w stronę szkoły. Gdy 
usłyszała  śmiechy,  przygotowała  się  na  cos  większej  śnieżki.  Ale  żadna  kulka  jej  nie 
uderzyła.  Maria  poczuła  się  znacznie  silniejsza  niż  zwykle  i  oparła  się  o  ścianę,  przy  której 
stały najstarsze dziewczęta. Te, które miały iść wiosną do konfirmacji. 
 

- Rzuciłaś śniegiem w chłopców? – zapytała jedna z nich ze śmiechem. 

 

- Mhm. – Maria pokiwała głową. 

 

- Może się zakochałaś, co? – zapytała najstarsza. 

 

-  W  Olavie?  –  Maria  aż  otworzyła  buzię  ze  zdziwienia.  Dziewczęta  znowu  się 

roześmiały, ale w ich śmiechu nie było złości. 
 

-  Czy  to  ty  jesteś  siostrą  tej  Elizabeth?  –  zapytała  inna,  która  stanęła  tak  blisko,  że 

Maria musiała zadrzeć głowę, żeby na nią spojrzeć. I od razu straciła dobry humor, bo w tonie 
tej dziewczyny było coś niemiłego. 
 

- Czemu pytasz? 

 

- Taka jesteś bezczelna? – Dziewczyna jeszcze się przybliżyła. 

 

- Nie. tylko nie wiem, o co ci chodzi. 

 

Dziewczyna spojrzała porozumiewawczo na koleżanki i wywróciła oczami. 

 

- Ludzie dużo o niej gadają chyba wiesz o tym? 

background image

 

-  Pewnie  od  ciebie  się  zaczęło.  –  Maria  poczuła,  jak  serce  jej  kołacze  w  piersiach. 

Gdzie się podziała ta  Indianne? Dlaczego nie przychodzi jej z pomocą? Spojrzała na starszą 
dziewczynę. – A co o niej opowiadają? – zapytała spokojnie. 
 

- Że jak służyła w Dalsrud, to się oglądała za dziedzicem. Za Krisianem Dalsrudem. 

 

- A co, zazdrosna jesteś? – spytała Maria zaczepnie, czując, jak rośnie w niej odwaga. 

Nikt nie będzie źle mówił o mojej siostrze! 
 

Dziewczyna  pokraśniała,  a  kilka  innych  zachichotało,  zasłaniając  usta  dłońmi.  Maria 

wiedziała,  dlaczego  to  robią.  Ich  żeby  były  w  nie  najlepszym  stanie  i  wszystkie  się  tego 
wstydziły. To nasunęło jej pewną myśl. 
 

-  Poproś  o  nowe  zęby  w  prezencie  z  okazji  konfirmacji,  jeśli  chcesz,  żeby  i  za  tobą 

oglądali się bogaci dziedzice. 
 

Ale  jej  dołożyłam,  pomyślała,  zadowolona  z  siebie.  Nowe  zęby  w  prezencie, 

powtórzyła  w  myślach.  trzeba  powiedzieć  o  tym  Indianne,  to  na  pewno  poprawi  jej  humor. 
Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i szybko się odwróciła. To była ta sama dziewczyna. 
 

- Ja ci jeszcze pokażę! – syknęła. – Oberwiesz po lekcjach. 

 

-  Oj,  ale  się  boję!  –  uśmiechnęła  się  Maria  i  pokazała  jej  język.  Potem  wyrwała  się  

uciekła. Nie pierwszy raz ktoś jej groził w ten sposób, więc się nie przestraszyła. Wprawdzie 
tamte dziewczyny są silniejsze, ale żadna nie ma takiego ostrego języka jak ona. Wolą więc 
jej nie zaczepiać. 
 

 W każdej ławce siedziały po dwie osoby. Maria i Indianne – w pierwszym rzędzie. W 

sali  było  ciepło,  bo  nauczyciel  dobrze  napalił  w  piecu.  Zaczęli  jak  zwykle  od  porannej 
modlitwy,  a  potem  usiedli.  Niektórzy  położyli  rękawice  koło  pieca,  więc  zapach  wilgotnej 
wełny  mieszał  się  z  zapachem  kredy  i  kurzu.  Maria  lubiła  ten  zapach,  lubiła  szkołę.  Tylko 
nauczyciel  był  jakiś  dziwny.  Jego  nie  lubiła,  choć  nie  umiałaby  powiedzieć,  dlaczego. 
Indianne chyba też za nim nie przepadała, bo ilekroć Maria o nim wspominała, przyjaciółka 
się  złościła.  A  przecież  obie  miały  zawsze  odrobione  lekcje  i  nigdy  nie  zasłużyły  na  żadną 
karę. 
 

-  No,  młoda  damo  –  nauczyciel  zwrócił  się  do  Indianne  –  powiedz,  jak  brzmi  druga 

zasada wiary. 
 

Indianne  posłusznie  stanęła  koło  ławki.  Ale  ma  szczęście,  pomyślała  Maria.  Akurat 

wczoraj  to  ćwiczyłyśmy,  chociaż  tylko  starsi  uczniowie  muszą  to  umieć.  Nauczyciel  będzie 
zaskoczony, a Indianne odzyska humor. Spojrzała na przyjaciółkę. Idnianne jednak milczała, 
ze  wzrokiem  wbitym  w  podłogę.  Chyba  zaraz  zacznie?  Maria  zauważyła,  że  przyjaciółka  z 
trudem przełyka ślinę i zaciska usta, jakby chciało jej się płakać. 
 

-  Wierzę  w  Jezusa  Chrystusa  –  szepnęła  Maria,  ale  nauczyciel  spiorunował  ją 

wzrokiem. 
 

- Żadnych szeptów! – huknął tak, że Maria aż podskoczyła. 

 

Może  poniosę  rękę  i  zapytam,  czy  ja  bym  mogła  odpowiedzieć  zamiast  Indianne?  – 

zastanawiała się. 
 

- Siadaj! – nakazał nauczyciel. 

 

Indianne natychmiast opadła na swoje miejsce, nie podnosząc wzroku. 

 

-  Nie  mogłaś  sobie  przypomnieć?  –  spytała  Maria  cicho,  ale  przyjaciółka  wciąż 

milczała. 
 

Nauczyciel  przechadzał  się  po  Sali,  postukując  bambusowym  kijkiem  o  swoją  dłoń. 

Jedna  z  dziewczynek  skuliła  się  nerwowo.  Biedna,  dostała  już  kiedyś  po  palcach, 
przypomniała  sobie  Maria.  Wcześniej  nauczyciel  był  bardzo  miły,  ale  przed  paroma 
miesiącami zmienił się nie do poznania i złościł się z byle powodu. Na szczęście ona jeszcze 
nigdy  nie  stała  w  kącie,  nie  dostała  po  uszach  ani  po  łapach,  ale  bardzo  współczuła 
wszystkim, których to spotkało. 

background image

 

-  Indianne,  chodź  tutaj,  poczytasz  trochę  –  powiedział  nagle  nauczyciel.  Podszedł  do 

katedry, wyjął Biblię i podał ją dziewczynce. – Stąd – pokazał, stając koło niej. 
 

Indianne  jest  najładniejsza  w  całej  klasie,  pomyślała  Maria.  O  wiele  ładniejsza  niż 

starsze  dziewczęta.  Przyglądała  się  jedwabnym  wstążkom  wplecionym  w  warkocze 
przyjaciółki. Sama miała włosy związane zwyczajną wełną, ale się tym nie przejmowała. 
 

- … uczyni z nią wszystko, co jest zapisane w Prawie – czytała Indianne. – I mężczyzna 

pozostanie bez winy, a kobieta poniesie karę za swój grzech… 
 

- Dziękuję, dobrze – przerwał jej nauczyciel. 

 

W  tym  momencie  upuścił  swoją  bambusową  rózgę  i  pochylił  się,  by  ją  podnieść. 

Maria  nagle  zdrętwiała.  Czyżby  jej  się  przywidziało?  Czy  nauczyciel  naprawdę  chwycił 
Indianne za pupę? Przełknęła ślinę, rozglądając się niepewnie. Czy ktoś jeszcze to zauważył? 
Indianne tymczasem znowu usiadła, ze wzrokiem wbitym w ławkę. 
 

- Muszę z tobą porozmawiać – szepnęła Maria, szturchając ją łokciem. 

 

Ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi. 

 

-  Muszę  z  tobą  koniecznie  porozmawiać  na  przerwie  –  powtórzyła,  lecz  Indianne  się 

odwróciła. 
 
 

W  końcu  zaczęła  się  przerwa.  Elizabeth  wytarła  swoją  tabliczkę  zajęczą  łapą.  Teraz 

się wreszcie dowie, dlaczego Indianne jest taka milcząca i czy nauczyciel naprawdę dotknął ją 
tam. 
 

Ale gdy zbierały się do wyjścia, nauczyciel podszedł do nich i powiedział cicho: 

 

-  Indianne,  zostaniesz  na  chwilę  w  klasie.  Muszę  z  tobą  o  czymś  porozmawiać.  –  I 

dodał głośno: - No już, idźcie, dzieci. 
 

- Zaczekam na Indianne – oznajmiła Maria odważnie. 

 

- Nie. To poufna rozmowa. 

 

- Co?  

 

- Chcę z nią porozmawiać sam na sam – wyjaśnił i popchnął Marię w stronę drzwi. 

 

Maria  jednak  postanowiła  jeszcze  raz  zaprotestować.  W  ciemnych  oczach  Indianne 

była rozpacz. 
 

- Indianne chce, żebym na nią zaczekała. – Nie dawała za wygraną. 

 

-  A  ja  ci  mówię,  że  masz  wyjść!  –  oświadczył  nauczyciel  tonem  nieznoszącym 

sprzeciwu. 
 

Maria  niechętnie  zamknęła  za  sobą  drzwi.  Natychmiast  podeszła  do  niej  starsza 

dziewczyna – ta, z którą pokłóciła się przed lekcjami. Przyprowadziła kilka koleżanek. 
 

- Obiecałam, że cię spiorę po lekcjach – powiedziała lodowato. – Ale może zrobię to 

już teraz.  
 

- Dlaczego? – zapytała Maria, wciąż zła, że nauczyciel wyprosił ją z klasy. – Dlaczego 

ż

e twoje żeby wyglądają, jakbyś jadła torf? 

 

Dziewczyna  zaczerwieniła  się,  a  jej  usta  zmieniły  się  w  prawie  białą  kreskę,  gdy  się 

zamachnęła, by uderzyć Marię. Ta jednak zgrabnie się uchyliła i zawołała: 
 

-  Odważna  jesteś,  nie  ma  co.  Jesteś  o  siedem  lat  starsza  ode  mnie,  a  musisz  wlec  ze 

sobą całą bandę, żeby mnie zbić! 
 

-  Gówniara!  –  syknęła  tamta,  próbując  złapać  Marię,  ale  dziewczynka  znów  się 

wymknęła. 
 

-  Móc,  co  chcesz.  Tylko  się  nie  chwal  tym,  co  twój  ojciec  robi  podczas  zimowych 

połowów.  
 

Maria  przypomniała  sobie  rozmowę  Ragny  z  jakąś  panią  ze  Strovika.  Wprawdzie 

Elizabeth twierdziła, że nie wolno podsłuchiwać pod drzwiami i że brzydko jest skarżyć, ale 
podsłuchiwane  rozmowy  często  się  przydają.  Maria  nie  całkiem  rozumiała,  o  czym  kobiety 
rozmawiały, wiedziała jednak, że ojciec tej dziewczyny zrobił coś nieprzyzwoitego, znacznie 

background image

gorszego niż podsłuchiwanie. A słowo :kawiarnia” wymawiały z takim samym obrzydzeniem 
jak nazwisko tego człowieka. 
 

- Mój ojciec nie zrobił nic złego – odparła tamta z przekonaniem. 

 

-  Na  pewno?  –  A  chcesz,  żeby  twoje  koleżanki  wszystkiego  się  dowiedziały?  – 

zapytała  Maria,  licząc,  że  dziewczyna  się  wycofa.  –  Jeśli  zostawisz  mnie  w  spokoju,  nie 
powiem tego, co wiem – dodała spokojnie. 
 

- Nie uda ci się wykręcić! – syknęła dziewczyna. 

 

- Zasłużyłaś sobie na lanie i je dostaniesz! – Wyciągnęła rękę i tym razem trafiła. 

 

Policzek nie bolała tak bardzo ja urażona duma. 

W Marii krew zakipiała ze złości. 
 

-  Sama  tego  chciałaś!  Twój  ojciec  chodzi  do  kawiarni  w  Kabelvaag  ,  a  wszyscy 

wiedzą, co się tam dzieje! – powtórzyła dokładnie słowa Ragny. 
 

Dziewczyna  pobladła,  a  jej  przyjaciółki  wymieniły  spojrzenia.  A  więc  w  knajpach 

dzieje się naprawdę coś strasznego. Maria nie miała pojęcia, co to może być. Dodała jednak 
jeszcze coś zasłyszanego: 
 

- To nieprzyzwoite! 

 

Dziewczyna cofnęła się nieco. 

 

- To nieprawda! – powiedziała zduszonym głosem. 

 

- Prawda! Tak samo jak to, że bijesz młodszych. Więc nie pójdziesz do nieba, 

 

Pożałowała  swoich  ostatnich  słów,  bo  wiedziała,  że  nie  wolno  tak  mówić.  Ale  nie 

zamierzała tego odwoływać, póki tamta jej nie przeprosi. Starsze dziewczyny odwróciły się i 
odeszły, wzruszając ramionami. 
 

Wtedy  Maria  spostrzegła,  że  nauczyciel  zasłonił  okno  w  klasie.  Poczuła,  że  coś  jest 

nie  tak.  Zdecydowanym  krokiem  ruszyła  w  stronę  drzwi.  Trzeba  to  wyjaśnić.  Otworzyła 
drzwi na oścież i zmarła z przerażenia. 
 

 

Rozdział 7 
 
 

Elizabeth  oglądała  jedną  z  rzeczy,  które  przyniosła  jej  Ragna.  Była  to  sukienka  po 

Indianne, z ciemnej wełny, prawie nieużywana. 
 

- Ale ładna w tym będziesz – powiedziała, pokazując sukienkę córeczce. 

 

- Ane ładna jak hulda? 

 

- O wiele ładniejsza. 

 

-  Dlaczego  nie  używasz  jej  pełnego  imienia?  –  zapytała  Ragna  nieco  łagodniej  niż 

zwykle. 
 

Teściowa  była  ostatnio  jakaś  przygaszona.  Jakby  długo  z  czymś  walczyła  i  w  końcu 

się  poddała.  Elizabeth  wciąż  miała  w  pamięci  swoje  widzenie,  więc  nawet  się  nie 
zdenerwowała krytyczną uwagą.  
 

- łatwiej mówić po prostu Ane – odparła. – Chociaż Ane-Elise brzmi znacznie ładniej. 

Tak jak ty do niej mówisz – dodała. 
 

W  pierwszej  chwili  Elizabeth  poczuła  się  upokorzona,  gdy  Ragna  przyniosła  jej  te 

używane  rzeczy.  Szybko  jednak  zrozumiała,  że  jeśli  nie  chce  sama  iść  na  żebry,  powinna 
przełknąć dumę i przyjąć to, co jej dają. 
 

- Schudłaś ostatnio – stwierdziła, przyglądając się teściowej. – Nie masz apetytu? 

 

- Co za bzdury! – prychnęła Ragna. – Oczywiście, że jem, ale… - urwała i wzruszyła 

ramionami. – To na pewno tylko wiosenne osłabienie. 
 

- W lutym? 

 

Ragna  udała,  że  nie  słyszy,  więc  Elizabeth  nie  podejmowała  już  tematu.  Podniosła 

ostatnią  sztukę  odzieży.  Była  to  spódnica  po  teściowej.  Zacerowana  u  dołu,  bez  jednego 

background image

guzika.  Ragna  nosiła  ją  przed  wielu  laty.  Elizabeth  obruszyła  się  trochę  na  widok  wielkiej 
plamy na samym przodzie. 
 

- Ładna – powiedziała jednak, odkładając spódnicę na bok. 

 

- Masz mnóstwo wełny – zauważyła Ragna. 

 

Elizabeth podążyła za jej spojrzeniem. Na krześle wisiało kilka zwojów wełny. 

 

-  Ufarbowałam  ją  dla  Dorte  –  wyjaśniła.  –  Nie  masz  ochoty  na  herbatę?  –  spytała, 

widząc, że kubek Ragny jest wciąż pełny. – Nie mam, niestety, żadnych ciastek ani… 
 

-  Nie,  nie,  wolę  samą  herbatę  –  przerwała  jej  Ragna,  podnosząc  się,  by  dokładniej 

obejrzeć wełnę. – Ładne kolory. 
 

- Dziękuję. – Elizabeth była zaskoczona pochwałą teściowej. 

 

Ragna stała, wciąż zamyślona. 

 

- Jens tak lubił niebieski – powiedziała jakby do siebie. 

 

Jest  taka  zimna  i  twarda,  aż  trudno  uwierzyć,  że  i  ona  za  nim  tęskni,  pomyślała 

Elizabeth. Ale to prawda. – Jens lubił niebieski kolor. Zwłaszcza ciemnoniebieski. Jak morze. 
 

- Nie zamierzasz wyjść drugi raz za mąż? – zapytała Ragna, siadając ponownie. 

 

Pytanie padło tak nagle, że Elizabeth zaniemówiła na chwilę. 

 

- Nikt mi się nie oświadczył. Skąd ci to przyszło do głowy? 

 

- Kristian Dalsrud o to pytał, gdy był u nas ostatnio. 

 

Elizabeth poczuła, że serce zabiło jej mocniej. Zarumieniła się na wspomnienie tego, 

co zaszło w szopie na łodzie. Jej głos zabrzmiał dziwnie obco, gdy znów się odezwała. 
 

- Naprawdę? Może sam się zamierza ożenić? 

 

Bała się odpowiedzi, co Elizabeth naprawdę czuje. Teściowa długo się jej przyglądała, 

po czym wzruszyła ramionami. 
 

- Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz? 

 

-  bez  powodu.  Tak  tylko.  Jest  młody,  ma  wielkie  gospodarstwo,  pewnie  niejedna  by 

chciała za niego wyjść. 
 

Mówię zbyt szybko i na pewno jestem czerwona, pomyślała Elizabeth, odwracając się 

w  kierunku  ognia.  pochyliła  się  i  zaczęła  grzebać  w  żarze,  czekając,  aż  jej  twarz  odzyska 
normalną barwę. 
 

-  Maria  nic  nie  mówiła  o  Indianne?  –  spytała  nagle  Ragna.  Najwyraźniej  już 

zapomniała o Kristianie. 
 

Elizabeth pokręciła głową. 

 

- A powinna? 

 

-  Nie…  Ale  Indianne  zrobiła  się  jakaś  dziwna.  –  Ragna  uniosła  brwi,  szukając 

właściwego słowa. 
 

- Myślisz, że się czymś martwi? Może ktoś jej dokucza? – spytała Elizabeth. 

 

- Ne. Pytałam ją i Olava. Oboje mówią, że nic się nie stało. 

 

- To pewnie tak jest. Nie martw się. przejdzie jej. 

 

- Miejmy nadzieję. No nic, pójdę już na dół. 

Dzieciaki niedługo wrócą ze szkoły. 
 

- Dziękuję za odwiedziny. I za sukienkę dla Ane. 

No i za spódnicę – dodała. 
 

Ragna zatrzymała się w sieni. 

 

-  No  popatrz,  byłabym  zapomniała.  Przyniosła,  coś  do  jedzenia.  Zostawię  to  tutaj. 

Zdaje  się,  że  i  was  się  nie  przelewa.  –  Ragna  przesunęła  wiaderko  z  rybami  i  położyła 
zawiniątko obok. 
 

Elizabeth  się  zdenerwowała.  Duma  kazała  jej  odmówić  przyjęcia  podarunku,  lecz 

Ragna miała rację. Nie powinna odmawiać. Odrzuciła głowę do tyłu i powiedziała: 
 

- Jedzenia nam nie brakuje, ale dziękuję ci bardzo. Na pewno się nie zmarnuje. 

background image

 

Poczekała, aż Ragna się  oddali, po czym rozwiązała węzełek, w środku było masło i 

mnóstwo chrupkiego pieczywa. Ślinka napłynęła  jej do ust. Wystarczy tego na ładnych parę 
dni, pomyślała. 
 

Podzielę się tym z ojcem i Marią, postanowiła. Ale się ucieszą! 

 
 

Od morza wiał lodowaty wiatr. Elizabeth dokładniej otuliła się szalem. 

 

-  Zimno  ci,  Ane?  –  spytała.  Gdyby  tyle  nie  dźwigała,  wzięłaby  córeczkę  na  ręce. 

Westchnęła ciężko. Oby tylko nie rozchorowały się tej zimy. Wszystko zależy od tego, jak się 
będą odżywiać. Jeśli im nie zabraknie jedzenia, dadzą sobie radę. 
 

Nagle usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. 

Obejrzała  się  i  zobaczyła  biegnącą  Marię.  Krótka  sukienka  powiewała  wokół  jej  kolan, 
chustka zsunęła się z głowy. Na dłoniach nie miała rękawic. 
 

-  Nie  możesz  się  tak  lekko  ubierać,  Mario!  Tyle  razy  ci  mówiłam  –  skarciła  siostrę 

Elizabeth, poprawiając jej chustkę. 
 

- No tak, tak, ale muszę ci coś powiedzieć. Nie masz pojęcia, co ja dzisiaj widziałam!  

 

-  Gdzie  masz  rękawice?  –  przerwała  jej  siostra.  –  Chyba  wiesz,  jak  łatwo  się 

rozchorować o tej porze roku? 
 

- Wiem, wiem rękawice mam w domu, ale muszę ci coś opowiedzieć… 

 

- Zaniosę wełnę Dorte, a potem zajdę do was. Przekaż ojcu, że nie musi martwić się o 

obiad,  mam  dość  jedzenia  dla  wszystkich.  Zjemy  razem.  A  teraz  się  pośpiesz.  –  Popchnęła 
lekko siostrę i weszła do Dorte. 
 

- Maria była taka zagniewana – stwierdziła Dorte, gdy usiadły już w ciepłej kuchni. 

 

Elizabeth uśmiechnęła się krzywo. 

 

- Może. Nakrzyczałam na nią, że się za lekko ubiera. To niebezpieczne… 

 

Zawahała  się.  czy  powinna  powiedzieć  Dorte  o  swoim  widzeniu?  I  czy  rzeczywiście 

widziała  pogrzeb  Ragny?  A  może  Marii?  Ta  myśl  była  tak  bolesna,  że  po  jej  plecach 
przebiegł lodowaty dreszcz. 
 

- Coś się stało? – zaniepokoiła się Dorte. 

 

- Nie… Martwię się tylko, że Maria możesz się rozchorować. 

 

- Dzieci się ciągle ruszają, więc jest im ciepło – uśmiechnęła się Dorte i wzięła wełnę. 

– Jakie piękne kolory! Jak ty to robisz? Mnie nigdy Ne wychodzą takie ładne. 
 

- Nauczę cię – obiecała Elizabeth. – Wystarczy użyć odpowiedniej rośliny. 

 

-  Nie,  lepiej  zachowaj  tę  tajemnicę  dla  siebie.  Dzięki  temu  nadal  będziemy  mogły 

ś

wiadczyć sobie nawzajem przysługi. 

 

Jaka  ta  Dorte  dobra,  pomyślała  Elizabeth,  szkoda,  że  niewoli  jest  takich  ludzi.  Może 

wówczas we wsi byłoby mniej kłótni i waśni. 
 

- Posiedzisz chwilę? – zapytała Dorte. 

 

- Nie. idę do ojca. z obiadem – odparła Elizabeth i się podniosła. Ale już koło drzwi 

zatrzymała się i wzięła głęboki wdech. – Zauważyłaś może, że Ragna jest jakaś… - Szukała 
właściwego określenia, ale Dorte przyszła jej z pomocą. 
 

-  Zauważyłam  i  bardzo  się  martwię.  Jedzenia  im  nie  brakuje,  więc  to  musi  być  coś 

innego. No, ale sama rozumiesz, że ja nie mogę o to spytać. – Dorte zrobiła wymowną minę, 
a Elizabeth pokiwała głową. 
 

- No tak, nie możesz. Ja ją zapytałam i bardzo jej się to nie spodobało. 

 

-  Jest  dorosła,  potrafi  zatroszczyć  się  o  siebie  –  stwierdziła  Dorte,  lecz  Elizabeth 

dobrze wiedziała, że przyjaciółka wcale nie bagatelizuje tej sprawy. 
 
 

- Ale dziś zimno – powiedziała Elizabeth, wchodząc do domu ojca. 

 

-  No  tak,  przecież  wieje  od  morza.  Co  tam  masz?  –  zapytał  ojciec,  wskazując  brodą 

zawiniątko. 

background image

 

- Ryby, chrupki chleb, masło. Daj ziemniaki, zaraz coś ugotuję. 

 

- Nie musisz przynosić nam jedzenia – mruknął, śpiesząc do komórki po ziemniaki. 

 

Elizabeth  ukryła  uśmiech.  Jakże  się  cieszyła,  że  może  się  odwdzięczyć  za  wszystko, 

co dla niej zrobił. 
 

- Mario, nakryj do stołu! – rzuciła przez ramię. 

 

Elizabeth  gawędziła  z  ojcem,  przygotowując  jedzenie,  i  dopiero  gdy  siedli  do  stołu, 

uświadomiła  sobie,  że  Maria  jest  dziwnie  milcząca.  Dziewczynka  wpatrywała  się  w  talerz  i 
nie reagowała nawet na zaczepki Ane. 
 

- Coś taka cicha? – zagadnęła Elizabeth i lekko trąciła ją w bok. 

 

- Przestań! – mruknęła Maria kwaśno i odsunęła się trochę. 

 

- Co cię ugryzło? 

 

- Nic. – Maria zerknęła na ojca. – Najadłam się. 

Mogę już wstać od stołu? 
 

- Nie, zaczekaj, aż wszyscy zjedzą – powiedział stanowczo. 

 

Elizabeth  wiedziała,  że  siostra  wcale  się  nie  najadła.  Rzadko  siadywali  przy  tak  suto 

zastawionym  stole  i  sporo  czasu  upłynie,  zanim  znów  będą  mogli  najeść  się  do  syta.  Maria 
chciała  po  prostu  uniknąć  pytań.  Dopiero  teraz  Elizabeth  przypomniała  sobie,  że  siostra 
przecież chciała jej coś powiedzieć. 
 

-  Co  ci  się  dziś  przydarzyło,  Mario?  –  zapytała  swobodnym  tonem.  –  Zaczęłaś  coś 

mówić, jak szłam do Dorte. 
 

- Już zapomniałam. 

 

No  tak,  pomyślała  Elizabeth,  gniewa  się  na  mnie,  bo  nie  miałam  dla  niej  czasu.  A, 

niech się gniewa. Zaraz jej przejdzie. 
 

- Nie idziesz jeszcze do obory? – zapytała Maria ojca, gdy wszyscy już zjedli. 

 

- Jeszcze za wcześnie – stwierdził. 

 

Siedział  i  patrzył  przez  okno.  Elizabeth  zmywała  talerze,  a  Maria  je  wycierała. 

Zupełnie jak w dzieciństwie: matka zmywała, Elizabeth wycierała talerze, a ojciec siedział w 
tym samym miejscu i wyglądał przez okno. Wtedy Elizabeth często się zastanawiała, na co on 
patrzy.  Dopiero  z  czasem  zrozumiała,  że  ocenia  wysokość  fali,  kierunek  wiatru, 
zachmurzenie,.  Czy  deszcz  nie  zniszczy  wysuszonego  siana?  Czy  burza  nie  porwie 
zastawionych  sieci?  Czy  mewy  nurkują  w  powietrzu,  łowiąc  śledzie?  Takich  znaków 
wypatrywał ojciec, a ona lubiła spokój tej godziny. 
 

Maria wyraźnie się czymś niepokoiła. 

 

- Do Jakoba też nie idziesz? – spytała. 

 

-  Nie,  a  po  co  niby  miałbym  iść?  –  zdziwił  się  ojciec.  –  Chcesz  się  mnie  pozbyć  z 

domu, mała? 
 

Maria  wzruszyła  ramionami,  stawiając  ostatni  talerz  na  półce.  Elizabeth  posiedziała 

jeszcze chwilę i się położyła. W domu czekało na nią mnóstwo roboty. Ledwo jednak skręciła 
za  rogiem,  już  dogoniła  ją  Maria.  Miała  na  sobie  obszerną  kurtkę  ojca,  sięgającą  jej  aż  do 
łydek. 
 

-  Elizabeth,  muszę  z  tobą  porozmawiać  –  pisnęła.  Oczy  miała  wielkie  i  ciemne  z 

rozpaczy. 
 

- Kochana moja, co cię gnębi? – zaniepokoiła się siostra. 

 

- Chodzi o nauczyciela – zaczęła Maria. Elizabeth zamarła z przerażenia. Co znów ten 

człowiek zrobił? musiała odchrząknąć, żeby wydobyć z siebie głos. 
 

- Co się stało, Mario? 

 

- Poklepał Indianne po pupie w klasie! A potem, w czasie przerwy, kazał jej zostać w 

Sali. Zauważyłam, że zasłonił okno i weszłam tam, żeby zobaczyć, co się dzieje. 
 

Elizabeth zadrżała. Wcale nie z zimna. Chłód ogarnął ją od środka.  

 

- I co robili? – spytała, gdy odzyskała głos. 

background image

 

- Położył ją sobie na kolanach i klepał po gołej pupie. A Indianne płakała. Ale chyba 

nie z bólu. Mówiła mi zresztą, że to nie bolało. 
 

Elizabeth świat zawirował przed oczami. Musiała się oprzeć o ścianę, żeby nie upaść. 

Indianne  miała  dziesięć  lat.  stanowczo  za  dużo,  żeby  mężczyzna  klepał  ją  po  gołej  pupie. 
Elizabeth  nie  mogła  uwierzyć  w  to,  co  jej  przyszło  do  głowy.  Może  on  to  lubi?  Może  lubi 
patrzeć na półnagie dzieci? Czy to możliwe? Nie, to zbyt straszne… 
 

-  Indianne  się  przyznała,  że  on  często  jej  dotyka,  gdy  myśli,  że  nikt  nie  widzi  – 

ciągnęła Maria prawie bez tchu. 
 

- Jak jej dotyka? – Elizabeth zmusiła się, by zadać to pytanie. 

 

Maria wzruszyła ramionami, wpatrując się w ziemię. 

 

- Po włosach, po ramionach, po policzku. Ale ona tego nie lubi. Uważa, że nauczyciel 

jest  obrzydliwy,  i  nie  chce  więcej  chodzić  do  szkoły.  Ragna  jednak  nigdy  by  się  na  to  nie 
zgodziła.  Tak  mi  jej  żal,  Elizabeth!  Kiedy  zobaczyłam,  co  on  robi,  ostrożnie  zamknęłam 
drzwi,  a  potem zapukałam  głośno.  Prawie  od  razu  usłyszałam  „proszę  wejść”.  Jak  weszłam, 
Indianne otarła łzy, a on zapytał, po co przyszłam. Był zły. – Maria mówiła jednym tchem. 
 

-  I  co  powiedziałaś?  –  zapytała  Elizabeth,  myśląc,  że  ma  bardzo  odważną  i  bystrą 

siostrzyczkę. 
 

-  Powiedziałam,  że  zapomniałam  rękawiczek,  chociaż  to  nie  była  prawda,  bo 

zostawiłam je na dworze. Ale on nie patrzył, tylko kazał nam obu wyjść. 
 

Maria  potrafi  kłamać  tak  samo  jak  ja,  gdy  chodzi  o  naprawdę  ważną  sprawę, 

pomyślała Elizabeth. 
 

-  Indianne  nie  pozwoliła  mi  nikomu  o  tym  opowiadać,  ale  przecież  musiałam  ci  to 

powiedzieć. Bo ty to załatwisz, prawda? Zawsze tak mówiłaś. 
 

Elizabeth  serce  się  krajało.  Bo  tym  razem  nic  nie  mogła  zrobić.  Nic.  Tylko  jak 

wytłumaczyć  dziecku,  że  dorośli  nie  zawsze  i  nie  na  wszystko  mogą  coś  poradzić? 
Kilkakrotnie przełknęła ślinę, kucnęła i zajrzała siostrze w oczy. 
 

-  Moja  mała,  tak  mi  przykro,  ale  teraz  naprawdę  nie  mogę  ci  pomóc.  Musisz  tylko 

pamiętać, że nigdy, pamiętaj: nigdy, nie wolno ci nikomu o tym opowiadać. Dobrze? 
 

Maria  tylko  zamrugała  powiekami,  jakby  z  trudem  powstrzymując  łzy.  Elizabeth 

dodała pospiesznie: 
 

- Jeśli komuś powiesz, wezmą cię za kłamczuchę. Nikt nie uwierzy, że nauczyciel robi 

coś takiego, i wszyscy będą na ciebie bardzo źli. 
 

- Ale to prawda, sama widziała, no i Indianne… 

 

-  Tak,  wiem.  Ale  tak  już  jest,  Mario.  Niedługo  szkoła  zostanie  zamknięta  aż  do 

wiosny. Niedawno o tym słyszałam – powiedziała. – A tymczasem pilnuj  Indianne. Postaraj 
się, żeby nigdy nie zostawała sama z nauczycielem. Postarasz się? Miejmy  nadzieję, że ktoś 
dorosły też coś zauważy. 
 

Maria pokiwała głową, lecz nie spojrzała siostrze w oczy, szepnęła bardzo cicho: 

 

- Tak, postaram się. 

 

- Dobry Boże – modliła się Elizabeth po cichu. 

- Miej w swojej opiece te biedne, niewinne dzieci. 
 
 

Nadszedł  dzień,  w  którym  mężczyźni  mieli  wyruszyć  do  Storvaagen.  Elizabeth 

spakowała  skrzynię  ojca.  od  początku  zimy  dziergała  pracowicie  skarpety  i  rękawice,  tkała, 
szyła i cerowała. Odkładała dla ojca masło, mięso, chrupie pieczywo. To i owo udało mu się 
wziąć na kredyt w sklepie, na poczet wiosennych zarobków. Dobrze podziałała informacja, że 
będzie  pracował  u  Jakoba.  Elizabeth  miała  nadzieję,  że  połowy  będą  obfite  i  że  w  razie 
potrzeby  ojciec  kupi  sobie  coś  do  jedzenia  w  Sorvaagen.  Ale  żywność  była  tam  droga.  Na 
funt masła trzeba było pracować dwa dni. Wielu rybaków wolało więc jeść smalec. Elizabeth 

background image

skrzywiła się na samą myśl o takiej drożyźnie. Zapakowana skrzynia stanęła w sieni, bo tam 
było najchłodniej. 
 

- Uważaj na siebie i na dzieci – odezwał się Andres, przytupując trochę nerwowo. 

 

Elizabeth pokiwała głową. 

 

-  Będę  uważać,  ale  najważniejsze,  żebyś…  -  Chciała  powiedzieć,  żebyś  szczęśliwie 

wrócił do domu, lecz nie przeszło jej to przez gardło - … ty uważał na siebie – dokończyła. 
 

Ojciec podszedł do okna. Chciał się już czym prędzej pożegnać. 

 

-  Pomyśl,  że  Jakob  będzie  kapitanem  swojej  własnej  łodzi  –  dodał,  odwrócony 

plecami  do  córki.  –  Tak,  Jakobowi  zawsze  się  wszystko  udaje.  Stracił  gospodarstwo,  stracił 
szopę na łodzie, a jednak jakoś się z tego wygrzebał i znów jest bogaty. 
 

-  Tak,  niektórym  się  udaje.  –  Dobrze,  że  właśnie  Jakobowi,  pomyślała  Elizabeth, 

przypominając  sobie,  kto  spowodował  pożar.  Całe  szczęście,  że  szkoła  będzie  zamknięta  aż 
do  wiosny,  więc  dzieciaki  nie  będą  miały  do  czynienia  z  Henningiem  Nielsenem  przez  parę 
miesięcy.  A  latem  będą  pracować  w  swoich  domach.  Może  w  tym  czasie  uda  się  jakoś 
rozwiązać  problem  z  nauczycielem,  choć  na  razie  Elizabeth  nie  mogła  sobie  wyobrazić,  w 
jaki sposób. 
 

Maria nie wspominała już o przeżyciach Indianne, a Elizabeth nie znalazła czasu, żeby 

ją o to zapytać. W ostatnich tygodniach harowała od rana do wieczora. Rozmaite zmartwienia 
nie dawały jej spokoju i spędzały sen z powiek. 
 

Ojciec wziął kurtkę, która wisiała na krześle. 

 

- No, pora się zbierać – rzekł. – Zostaniecie tutaj czy pójdziecie do siebie? 

 

- Muszę najpierw zajrzeć do Ragny – odparła Elizabeth. Idziesz ze mną, Mario? 

 

- Nie, pójdę prosto do Dalen i napalę w piecu przed waszym przyjściem. 

 

I już jej nie było. 

 

- Pomogę ci wynieść skrzynię – zaproponowała Elizabeth. 

 

- No, to nie jest zajęcie dla kobiet – mruknął ojciec i zaczął ciągnąć swój bagaż. 

 

Myślałby  kto,  że  kobiety  mają  tylko  lekkie  zajęcia,  westchnęła  Elizabeth,  patrząc  w 

stronę fiordu. 
 

-  Szczęśliwej  podróży,  tato  –  powiedziała  ze  wzruszeniem  w  głosie.  –  Napisz,  jak 

dotrzesz na miejsce. 
 

- Napiszę – obiecał. 

 

Elizabeth miała już wyjść, gdy Andres poprosił: 

 

- Powiedz Kristianowi, żeby wziął moje sieci. Te, które leżą u Jakoba. Prawie o nich 

zapomniałem. 
 

Elizabeth zdrętwiała. 

 

- Kristianowi Dalsrudowi? A gdzie on jest? 

 

W Heimly. Nocował tam dziś, żeby oszczędzić na czasie. 

 

- Dobrze – odparła. Ale nogi się pod nią dziwnie ugięły. 

 
 

Kristian  siedział  w  kuchni  z  Ragną,  Jakobem  i  dziećmi.  Elizabeth  się  przywitała, 

zrobiło  jej  się  gorąco,  gdy  poczuła  na  sobie  jego  spojrzenie.  Miała  nadzieję,  że  tego  nie 
zauważył.  Na  dworze  było  tak  zimno,  że  równie  dobrze  mogła  mieć  rumieńce  od  mrozu. 
Szybko ściągnęła z głowy niezbyt twarzową chustkę. 
 

- Przyszłam, żeby  ci to  oddać – powiedziała, podając Ragnie czółenko tkackie, które 

kiedyś  pożyczyła.  Dobrze,  że  miała  powód  do  tej  wizyty.  Kristian  nie  powinien  odnieść 
innego wrażenia. Na wszelki jednak wypadek spytała głośno: 
 

- Przyjechałeś tak wcześnie, Kristianie? 

 

-  Nocowałem  tu  –  wyjaśnił,  ale  ogniki  w  jego  oczach  zdradziły,  że  domyślił  się,  iż 

Elizabeth dobrze o tym wie. 
 

Ona tymczasem zwróciła się do Jakoba: 

background image

 

- Ojciec prosił, żebyście wzięli ze sobą jego sieci. 

 

Jakob opróżnił swój kubek i podniósł się z krzesła. 

 

- Tak, pora się zbierać. 

 

Elizabeth  przygryzła  wargę.  Powiedz  coś  do  niego,  myślała.  Cokolwiek!  Dużo  czasu 

upłynęło, nim znowu go spotkasz. 
 

- Szczęśliwej podróży – powiedziała. Kątem oka widziała, że Jakob żegna się z Ragną 

i dziećmi. 
 

Kristian  spojrzał  na  nią  z  powagą.  Oczy  miał  tak  ciemne,  że  nie  widać  było  źrenic. 

Elizabeth nie słyszała nic wokół siebie. Pochyliła się nieco, a wtedy on musnął ją delikatnie 
palcem wskazującym. 
 

- Może napiszesz do mnie od czasu do czasu – szepnął głębokim głosem. 

 

Potem  odwrócił  się  i  wyszedł.  Elizabeth  zamrugała  oczami.  Dźwięki  powróciły. 

Ragna  wydawała  właśnie  polecenia  dzieciakom.  Olav  wybiegł  na  dwór,  Indianne  znikła  na 
poddaszu. Drzwi się otworzyły i zamknęły z trzaskiem. Zapadła cisza. 
 

W jej uszach wciąż dźwięczały ostatnie słowa Kristiana. Co mogłaby mu napisać? Co 

by ludzie powiedzieli? Ale już zaczęła układać list. Opowie mu o tym i o owym, zapyta, co u 
niego. W ten sposób nie stracą kontaktu. Coś zakłuło ją w sercu. Czy Kristian koresponduje 
także z innymi, czy tylko ją o to poprosił? 
 

- No i pojechali – powiedziała Ragna  głośno. –  Niech ich  Bóg strzeże. Kiedy  wrócą, 

zostaną mi tylko trzy miesiące… 
 

Lodowaty  dreszcze  przeszedł  Elizabeth  po  plecach.  Zaszokowana  spojrzała  na 

teściową. Tylko trzy miesiące… życia? 
 

- Doktor tak uważa? – szepnęła. – Może się mylić. 

 

-  Nie.  –  Ragna  pokręciła  głową.  –  Sama  to  wyliczyłam.  Już  dawno.  Urodzę  w  lipcu. 

Każde  dziecko  to  dar  od  Boga,  ale  ,a,  nadzieję,  że  tym  razem  będzie  chłopak.  Po  śmierci 
Jensa… 
 

Elizabeth  przestała  słuchać.  A  więc  Ragna  spodziewa  się  dziecka!  Wszystko  zaczęło 

jej  się  układać  w  głowie.  To  dlatego  teściowa  najpierw  schudła  i  zmizerniała,  ostatnio  zaś 
wygląda coraz lepiej. 
 

-  Miałam  straszne  nudności  w  pierwszych  miesiącach.  –  Głos  Ragny  przerwał  jej 

rozmyślania.  –  Ale  przeszło.  Więc  humor  od  razu  mi  się  poprawił.  Co  się  stało,  Elizabeth? 
Jesteś chora? Strasznie pobladłaś. Usiądź, dam ci wody. 
 

Elizabeth opadła na krzesło. Bogu dzięki, że to nie jej trumnę widziała w swojej wizji. 

Ale czyją w takim razie? Któregoś z mężczyzn  wypływających właśnie  w morze? Elizabeth 
mocno  ściskała  kubek,  który  podała  jej  Ragna.  Woda  dobrze  jej  zrobiła,  bo  w  gardle  miała 
zupełnie sucho. 
 

- Gratuluję – odezwała się w końcu. – Trochę mnie zaskoczyłaś. – To w każdym razie 

nie jest kłamstwo, pomyślała. 
 

Zbierała się już do wyjścia,  gdy Ragna zaskoczyła ją po raz kolejny.  Indianne zeszła 

ze strychu z tobołkiem ubrań do prania. Była blada, twarz miała dziwnie ściągniętą. Elizabeth 
nie zauważyła tego wcześniej.  
 

-  Dobrze,  że  szkoła  będzie  zamknięta,  pomożesz  trochę  mamie.  –  Elizabeth 

uśmiechnęła się do dziewczynki. 
 

-  Nie.  lekcje  będą  się  nadal  odbywały,  chociaż  będzie  mniej  uczniów.  Najstarsze 

dziewczęta  muszą  pójść  na  służbę,  żeby  trochę  zarobić  przed  konfirmacją.  Starsi  chłopcy 
popłynęli  na  zimowe  połowy.  A  młodsi  będą  chodzić  do  szkoły,  ale  nie  codziennie,  więc 
pewnie mogę liczyć na jakąś pomoc w domu – wyjaśniła Ragna. 
 

Nie  spostrzegła,  że  przez  twarz  Indianne  przeszedł  mroczny  cień,  gdy  to  usłyszała. 

Dziewczynka zacisnęła wargi i ze spuszczoną głową weszła do kuchni. 
 

- Jesteś pewna? – Elizabeth spojrzała na teściową.  

background image

 

- Oczywiście. A uważasz, że szkoła powinna być zamknięta? 

 

-  Tak  –  odparła,  porażona  nowiną.  Chciała  coś  dodać,  poprosić  Ragnę,  żeby  nie 

posyłała córki do szkoły, lecz wiedziała, że nie może tego zrobić.  
 

Pożegnała  się  ze  ściśniętym  gardłem  i  ruszyła  do  domu.  Droga  pod  górkę  wydawała 

jej się dziś szczególnie mozolna. 
 
Rozdział 8 
 
 

Maria siedziała koło pieca z robótką w dłoniach. 

 

- Tak długo cię nie było – powiedziała, odkładając druty. – Jesteś o coś zła? – spytała. 

–  Wcale  nie  chciałam  rozbić  Olavowi  nosa.  To  był  przypadek!  Dokuczał  mi  i  chciał  mnie 
natrzeć śniegiem, więc… 
Ale może ty nic o tym nie słyszałaś? 
 

- Dowiaduję się o tym od ciebie. 

 

Maria zerwała się z krzesła. 

 

- Usiądź i odpocznij sobie, Elizabeth. Zrobię coś do jedzenia. 

 

Elizabeth opadła ciężko na krzesło. 

 

- Trzeba tylko podgrzać to, co zostało z wczorajszego dnia. 

 

A  więc  Maria  rozbiła  noc  Olavowi!  Elizabeth  wcale  to  nie  zdziwiło,  choć  Olav  był 

dwa lata starszy i znacznie większy od Marii. Przypadek, tak, tak, miejmy nadzieję. Elizabeth 
westchnęła ciężko. Jak ma powiedzieć siostrze, że lekcje nadal będą się odbywały? Czuła, że 
zawiodła Marię i Indianne, łudząc je, że szkoła będzie zamknięta. Zazwyczaj dzieci uczyły się 
tylko  przez  osiem  lub  dziewięć  tygodni  w  roku,  ale  tym  razem  nauka  miała  trwać  zacznie 
dłużej. 
 

Nastał wieczór. Maria szła już spać, a Elizabeth wciąż jeszcze nic jej nie powiedziała. 

 

- Tak się cieszę, że nie będzie lekcji – ziewnęła dziewczynka, idąc w stronę schodów 

na poddasze.   
 

Elizabeth wytarła stół ścierką. 

 

- Chyba nie jest aż tak źle. Przecież nie chodzicie do szkoły codziennie… 

 

- Ale ja nie lubię nauczyciela i do szkoły jest tak daleko. Chociaz najgorzej i tak ma 

Indianne. 
 

Elizabeth zwilżyła wargi. Jak trudno to powiedzieć! Ale nie ma wyjścia. 

 

- Ragna twierdzi, że lekcje będą się odbywały tak samo jak przedtem. 

 

Maria odwróciła się gwałtownie. 

 

- To niemożliwe! Sama mówiłaś, że… 

 

- Wiem! Byłam pewna, że szkołę zamkną. A co z Indianne? – zapytała. 

 

- Chyba w porządku – mruknęła Maria i chciała wejść na górę. 

 

-  Zaczekaj  zatrzymała  ją  siostra.  –  Co  znaczy  chyba?  Czy  nauczyciel  znów  jej  coś 

zrobił? 
 

- Nie. 

 

- Pilnowałaś, żeby nie została z nim sama? 

 

Maria zaczęła składać jakąś połamaną gałązkę, którą podniosła ze schodów. 

 

- Ona nie chce o tym rozmawiać i woli być sama. ale chyba przestał ją dotykać. A ja 

nie chcę chodzić do takiej szkoły. A poza tym umiem już czytać i pisać. 
 

- Nauki nigdy za wiele- odparła Elizabeth ostro. 

- Jeśli nie ma żadnego innego powodu, to wcale mi ciebie nie szkoda. 
 

- Przepraszam – mruknęła Maria i pobiegła na górę, tupiąc głośniej, niż powinna. 

 

Elizabeth  podniosła  jej  płócienną  torbę  z  podłogi  i  zamyślona  usiadła  przy  stole, 

patrząc przez okno. Skąd Ragna wiedziała, że lekcje będą się odbywać? Gdyby nauczyciel o 
tym wspomniał, Maria od razu by jej to powiedziała. 

background image

 

Elizabeth  przetarła  twarz  dłonią,  tłumiąc  ziewanie.  Miała  za  sobą  długi  dzień  i  wiele 

przeżyć,  ale  nim  pójdzie  spaść.  Powinna  jeszcze  posprzątać  ze  stołu.  Brudne  kubki  i  miski 
trafiły  do  drewnianej  balii.  Pozmywa  rano,  po  śniadaniu.  Zajrzała  do  sieni  i  spostrzegła,  że 
Maria  rzuciła  niedbale  buty  i  rękawice.  Westchnęła  ze  zmęczenia.  Pochyliła  się,  podniosła 
rzeczy siostry i położyła je koło pieca, żeby wyschły. 
 

Nie, dziś wieczorem na nic już nie mam siły, pomyślała, rzucając ostatnie spojrzenie 

na  torbę  ze  szkolnymi  książkami.  Lepiej  zabrać  ją  na  poddasze,  żeby  się  tu  nie  walała. 
Chwyciła  za  jedną  rączkę  i  cała  zawartość  torby  wysypała  się  na  podłogę.  Kucnęła,  żeby 
pozbierać  książki.  I  wtedy  spostrzegła  list.  Otworzyła  go  drżącymi  rękami  i  szybko 
przeczytała.  Biedna  Maria,  pomyślała  z  westchnieniem.  To  był  list,  w  którym  nauczyciel 
informował rodziców, że lekcje będą się odbywały podczas zimowych połowów. 
 

- Tak, może łatwiej jej było usłyszeć to ode mnie – powiedziała na głos, chowając list 

do kieszeni. 
 

Maria  więcej  już  nie  narzekała.  Dni  szybko  mijały,  pośród  wielu  codziennych 

obowiązków Elizabeth zapomniała o szkole i nauczycielu. 
 

Tego  dnia  Ane  bawiła  się  właśnie  na  podłodze  pokrywką  od  garnka.  Elizabeth 

siedziała przy kuchennym stole z głową wspartą na dłoni. Bardzo lubiła takie krótkie chwile 
wytchnienia.  Odzyskiwała  wtedy  siły.  Czuła  się  wówczas  jak  młoda  dziewczyna,  siedząca 
rankiem  przy  oknie.  Nagle  pomyślała  o  Kristianie.  Możesz  napiszesz  do  mnie  od  czasu  do 
czasu,  
powiedział.  Napisać?  Spojrzała  na  narożną  szafkę.  W  której  trzymała  papier  i  pióro. 
Dlaczego nie? 
 

Wzięła atrament, pióro, kartkę i znów usiadła przy stole. Patrzyła przez okno, starając 

się  nadać myślom odpowiednią formę. Drogi Kristianie. Nie, to brzmi zbyt intymnie. Może 
po  prostu:  Kristianie?  Zbyt  lekceważąco?  Więc  może:  Do  Kristiana  albo  Dzień  dobry, 
Kristianie?
Nie, lepiej poczekać z nagłówkiem. 
 

Zanurzyła stalówkę w kałamarzu i zaczęła niezbyt zręcznie opowiadać o pogodzie, o 

ś

niegu,  który  przysparza  roboty  kobietom,  które  zostały  same  w  domach.  Ale  trzeba  się 

przecież cieszyć, póki zdrowie wszystkim dopisuje. Wspomniała, że dostała już list od ojca i 
zdążyła mu odpowiedzieć. Pisało się jej coraz łatwiej. O lekcjach, które się jednak odbywały, 
choć zostało tak niewielu uczniów. O Marii, która nie lubi szkoły, bo jest do niej zbyt daleko. 
W  końcu  napisała,  że  to,  co  między  nimi  zaszło  w  szopie,  nigdy  nie  powinno  się  było 
zdarzyć. I że nie wolno mu nikomu o tym opowiadać. 
 

Przygryzła końcówkę obsadki. Czy napisać o tym, co nauczyciel robił Indianne? Upiła 

trochę  herbaty,  ale  napój  był  już  zimny,  więc  odsunęła  kubek  z  niechęcią.  Przeczytała 
wszystko,  co  do  tej  pory  napisała.  Całe  trzy  strony.  Rumieniec  oblał  jej  twarz.  List  był  taki 
niezręczny i dziecinny. I za długi! Porwała go na strzępy i wrzuciła  do ognia. jeśli naprawdę 
Kristian chce z nią korespondować, powinien napisać pierwszy, pomyślała. W tym momencie 
drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wpadła Maria. Tupnęła z wściekłości i krzyknęła: 
 

- Nigdy więcej nie pójdę do szkoły! 

 

- Co ty mówisz? – Elizabeth zadrżała ze strachu. 

 

- Nauczyciel jest głupi, obrzydliwy i… - Maria zacisnęła wargi, oczy się jej zaszkliły. 

Otarła twarz dłonią i odwróciła się, żeby wybiec. 
 

- Zaczekaj! – Elizabeth chwyciła ją za ramię. – Powiedz, co się stało! – zażądała. 

 

Maria ściągnęła z głowy chustkę i zmięła ją w rękach. 

 

- Nauczyciel kazał mi zostać trochę dłużej, bo chce mi coś powiedzieć. To było już po 

lekcjach. 
 

Elizabeth  zemdliło.  Nie  była  pewna,  czy  zdoła  wysłuchać  tego,  co  siostra  ma  jej  do 

przekazania, ale skinęła głową na znak, by kontynuowała. 
 

-  Nie  miałam  ochoty  zostawać,  ale  nie  mogłam  odmówić.  Wziął  mnie  na  kolana  i 

nazwał  piękną,  małą  damą.  Dmuchnął  mi  we  włosy  i  mocno  przycisnął.  I  jestem  prawie 

background image

pewna, że dotknął ustami tutaj! – Maria skrzywiła się i wskazała miejsce na głowie. – To było 
takie obrzydliwe, że zaraz mu się wyrwałam, i uciekłam. 
 

Elizabeth  chciała  coś  powiedzieć,  ale  nie  mogła  wydobyć  z  siebie  słowa.  Oddychała 

płytko,  otwierała  i  zaciskała  pięść  z  wściekłości.  Nikt  nie  będzie  napastował  mojej  małej 
Marii, pomyślała. Henning Nielsen posunął się stanowczo za daleko. Dość tego! 
 

- Elizabeth! – Głos Marii wdarł się w jej myśli. – Jesteś na mnie zła? 

 

Elizabeth opanowała się z trudem. 

 

-  Oczywiście,  że  nie.  Mario.  Dobrze  zrobiłaś,  że  uciekłaś.  I  nie  pójdziesz  więcej  do 

szkoły. 
 

Dziewczynka odetchnęła z ulgą. Pochyliła się, żeby pozbierać swoje rzeczy. 

 

-  Indianne  nie  było  dziś  w  szkole  –  poinformowała.  –  Musiała  zostać  w  domu,  żeby 

pomóc matce. A Olav poszedł wcześniej, więc musiałam wracać całkiem sama. 
 

Elizabeth  słuchała  tylko  jednym  uchem.  Wszystko  się  w  niej  gotowało.  Co  za 

człowiek z tego Henninga! Dlaczego traktuje w ten sposób małe dziewczynki? 
 

-  Mario  –  odezwała  się  w  końcu.  –  Muszę  załatwić  coś  w  Strovika.  Popilnuj  Ane  i 

podgrzej sobie jedzenie, które stoi na blacie. 
 

- Idziesz do sklepu? 

 

- Zrób to, o co cię proszę – powiedziała Elizabeth stanowczo i wyszła. 

 
 

Gorąco jej się zrobiło od szybkiego marszu. Z każdym krokiem gniew w niej narastał. 

Tak, to są dzieci zaharowanych biedaków, pomyślała, ale nawet zaharowani biedacy nie będą 
na wszystko się zgadzać! 
 

Zatrzymała się przed szkołą, żeby wyrównać oddech. Uspokój się, Elizabeth, nakazała 

sobie. Zacisnęła pięści i wyprostowała się dumnie. 
 

Spodziewała  się,  że  zastanie  Henninga  w  domu,  ale  zauważyła,  że  światło  pali  się  w 

klasie. Zapukała głośno do drzwi, usłyszała proszę i weszła. Nauczyciel siedział przy piecu i 
czytał książkę. 
 

- Dzień dobry – powiedziała drżącym głosem. 

 

Natychmiast zerwał się na równe nogi. 

 

- dzień dobry, dzień dobry. Co cię sprowadza? 

 

Wydało  jej  się,  że  ucieszył  się  na  jej  widok.  Wyciągnął  dłoń  na  powitanie,  ale  ona 

udała, że tego nie widzi. Zdjęła chustkę z głowy. 
 

- Nie zajmę dużo czasu – oświadczyła. 

 

- Może usiądziesz? – zapytał, podsuwając jej krzesło. 

 

-  Nie,  dziękuję,  postoję.  Maria  przyszła  dziś  do  domu  wzburzona  i  powiedziała  o 

twoim  zachowaniu,  które  było  po  prostu…  nieprzyzwoite.  –  Krew  pulsowała  w  skroniach 
Elizabeth, trudno jej było zachować spokój. 
 

- Doprawdy? – Uniósł lekko brwi, patrząc na nią ze zdumieniem. Ale ona dostrzegła w 

jego oczach cień strachu. I od razu poczuła się pewniej. 
 

- Podobno wziąłeś ją na kolana i dotykałeś jej. Zgadza się? 

 

-  W  pewnym  sensie  –  odparł.  –  Chciałem  jej  powiedzieć,  że  jest  bardzo  zdolną 

uczennicą… 
 

- I w tym celu wziąłeś ją na kolana? – przerwała mu, patrząc prosto w oczy. 

 

-  Bardzo  lubię  dzieci,  lecz  niestety  nie  mam  własnych.  Bardzo  tego  żałuję  i  jeśli 

powstało w związku z tym jakieś nieporozumienie, to przepraszam. Nic złego nie miałem na 
myśli. 
 

Zgrabnie się tłumaczy, pomyślała Elizabeth. Nie ma sensu z nim dyskutować, ale tak 

łatwo się z tego nie wywinie. 

background image

 

- Takie rzeczy możesz opowiadać innym, nie mnie. I możesz być pewien, że nie ujdzie 

ci to płazem! – Spojrzała mu głęboko w oczy i sama nie wiedząc, dlaczego, zaczęła mruczeć 
pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. 
 

-  Dziękuję  i  do  widzenia  –  powiedziała  następnie  głośno  i  obróciła  się  do  niego 

plecami. Nauczyciel chwycił ją za ramię. 
 

- Co zrobiłaś? – spytał, patrząc na nią badawczo. 

 

-  Za  długo  się  ze  mną  bawiłeś  –  odparła  ponuro.  –  Już  ci  mówiłam,  że  potrafię 

znacznie więcej niż odmówić Ojcze nasz. 
 

Wyrwała  mu  się  i  wyszła  ze  szkoły.  Miała  ochotę  biec,  ale  się  powstrzymała  na 

wypadek, gdyby na nią patrzył. Nasłuchiwała jego kroków i dopiero gdy wiedziała, że szkoły 
już nie widać, przystanęła. 
 

-  Co  ja  narobiłam?  Udawałam,  że  rzucam  urok  na  samego  nauczyciela.  Skąd  mi  to 

przyszło do głowy? A jeśli… Nie, to niemożliwe. Nie mam takiej mocy. Nie sądzę… - Słowa 
uwięzły jej w gardle. Biegła przez całą drogę do domu. 
 

- Co kupiłaś? – spytała Maria, gdy Elizabeth stanęła w drzwiach. 

 

- Nic. Nie było tego, co chciałam – bąknęła. 

 

- A co chciałaś kupić? – nie ustępowała Maria. 

 

- Dość już tych pytań! – ucięła siostra. A ton jej głosu nie pozostawiał wątpliwości, że 

lepiej z nią nie zadzierać. 
 
 

Parę dni później do Dalen przyszła Indianne. 

 

- Nie ma dziś lekcji? – spytała Elizabeth. 

 

- Nie. nauczyciel jest chory – wyjaśniła dziewczynka, zdejmując chustkę i rękawice. 

 

Elizabeth miała wrażenie, że czas się zatrzymał. Minęło parę sekund, zanim odzyskała 

głos. 
 

-  Co  mu  jest?  –  spytała  w  końcu.  Przetarła  stół  ścierką,  choć  to  wcale  nie  było 

konieczne. 
 

-  Nie  jestem  pewna.  Ale  był  u  niego  doktor  i  powiedział,  że  na  to  nie  ma  lekarstwa. 

Podobno  wyglądała  jak  ci  trędowaci  z  Biblii.  Słyszałam,  jak  doktor  rozmawiał  z  mamą  w 
sklepie. 
 

Indianne mówiła coś jeszcze, ale do Elizabeth już to nie docierało. Podłoga zakołysała 

się  pod  jej  nogami,  musiała  się  oprzeć  o  stół,  żeby  się  nie  przewrócić.  Gdy  odzyskała 
równowagę, miała w głowie tylko jedną myśl: Wygląda jak ci trędowaci. Co mu zrobiła? Czy 
naprawdę rzuciła na niego urok? Jaką mocą została obdarzona? 
 

- mama też przyjdzie niedługo – powiedziała Indianne, kołysząc się na jednej nodze. 

 

-  Twoja  mama?  –  zapytała  Elizabeth  schrypniętym  głosem.  Obawiała  się,  że  nie 

będzie to przyjemna wizyta. 
 
 

- Chcę z tobą porozmawiać. W cztery oczy – oświadczyła Ragna, która rzeczywiście 

wkrótce się zjawiła. 
 

- Chodźmy do sieni – zaproponowała Elizabeth. 

 

- Nauczyciel jest chory. Może o tym słyszałaś? 

 

-  Indianne  nam  powiedziała.  –  Elizabeth  z  trudem  trzymała  nerwy  na  wodzy.  Na 

wszelki wypadek zacisnęła dłonie i wsunęła je do kieszeni. 
 

Ragna musi coś wiedzieć, w przeciwnym razie nie przyszłaby tutaj. Za tą wizytą coś 

się kryje. Czuję to. Wiem… 
 

-  Po  co  poszłaś  do  nauczyciela  tego  dnia,  gdy  się  rozchorował?  –  zapytała  teściowa, 

mrużąc oczy. 
 

- Nie wiem, o czym ty mówisz. Ja miałabym odwiedzać nauczyciela? 

background image

 

Nawet nie musiała udawać zdziwionej. Skąd teściowa się o tym dowiedziała? Nic się 

przed nią nie ukryje. 
 

- Ktoś cię widział – powiedziała Ragna spokojnie. 

 

- Przywidziało mu się – stwierdziła Elizabeth. – Widział kogoś innego. 

 

- Twierdzi, że to byłaś ty. 

 

- A ja mówię, że tam nie byłam. Kiedy to było? 

 

- Przedwczoraj. 

 

W tym momencie otworzyły się drzwi i głowę wsunęła Maria. 

 

-  Muszę  coś  wziąć  z  komory  –  usprawiedliwiła  się,  przemykając  koło  kobiet.  Po 

chwili wróciła z dzbankiem mleka. – Przedwczoraj Elizabeth była w sklepie – dodała. 
 

Elizabeth  zrozumiała,  że  mała  podsłuchiwała  pod  drzwiami.  Nie  wiedziała,  czy 

cieszyć  się,  czy  gniewać.  Tak  czy  inaczej,  Maria  za  to  oberwie.  Żeby  zyskać  na  czasie, 
spojrzała na Ragnę i zauważyła, że na twarzy teściowej pojawił się wyraz niepewności. 
 

- Faktycznie byłaś wtedy sklepie? – spytała pojednawczo. 

 

- Słyszałaś, co Maria powiedziała. 

 

- Elizabeth, czy ty rozumiesz, jakie to niebezpieczne? 

 

- Musisz mi to wyjaśnić – odparła Elizabeth, już spokojniejsza. 

 

-  Nauczyciel  jest  chory,  ma  rany  i  opuchliznę  na  całym  ciele.  Gorączkuję  i  jest  w 

fatalnym stanie. Ludzie mówią, że byłaś u niego tego dnia, gdy zaczął chorować. Plotkują o 
tobie, Elizabeth. Mówią, że potrafisz rzucać urok. Lepiej uważaj. 
 

Elizabeth skrzyżowała ramiona na piersiach i odrzuciła głowę do tyłu. 

 

-  Czy  nie  lepiej  byłoby,  gdybyś  mnie  wzięła  w  obronę,  zamiast  rozsiewać  plotki?  A 

poza tym urok potrafią rzucać Laponki. 
 

-  Nigdy  nie  rozsiewałam  żadnych  plotek.  Ale  ostrzegam  cię.  Mówiła  mi  o  tym  sama 

ż

ona lensmana, a ludzie słuchają takich jak ona. 

 

Elizabeth zdrętwiała, czując, że krew odpływa jej z twarzy. Jeśli rzeczywiście widziała 

ją żona lensmana, sprawa może się źle skończyć. Maria nie będzie dla nikogo wiarygodnym 
ś

wiadkiem. 

 

-  Skoro  jednak  było  tak,  jak  mówisz  –  ciągnęła  Ragna  –  to  powiem  żonie  lensmana, 

ż

eby zapytała Pedera Binasena, jeśli ma jakieś wątpliwości. Bo on cię musiał widzieć, jeżeli 

byłaś w sklepie. 
 

-  Oczywiście  –  odparła  Elizabeth  gładko.  –  Pytałam  o  jasnobrązowe  nici,  ale  ich  nie 

miał. 
 

Stałam się mistrzynią kłamstwa, pomyślała, a serce biło jej tak mocno, że teściowa nie 

mogła tego słyszeć. 
 
 

Mogę  zrobić  tylko  jedno,  uznała  Elizabeth,  gdy  Ragna  zabrała  Indianne  i  wyszła. 

Muszę zobaczyć, co dolega nauczycielowi. Czy naprawdę jest z nim tak źle, jak opowiadają? 
Gęsia skórka pokryła jej ciało, gdy chodziła po izbie, rozmyślając. 
 

- O czym myślisz? – zapytała Maria. 

 

-  O  niczym.  –  Zatrzymała  się  z  rękami  splecionymi  na  piersiach.  –  Muszę  wyjść  na 

chwilę. Popilnuj Ane. 
 

- Dokąd idziesz? 

 

- Nie zadawaj tylu pytań – ucięła Elizabeth i wyszła. 

 

Mróz  szczypał  w  policzki,  wiatr  wdzierał  się  bezlitośnie  pod  ubranie.  Może  nie 

powinna  go  teraz  odwiedzać,  ale  musiała  się  przekonać,  co  się  właściwie  stało.  nie 
zastanawiała się, co powie, gdy tam wejdzie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co zobaczy. Bez 
pukania  weszła  do  sieni  w  tej  części  budynku,  w  której  mieszkał  Henning.  Po  omacku 
znalazła drzwi do izby.  Otworzyła je na oścież i zajrzała. Izba była pogrążona w mroku, ale 
dźwięki dochodzące z ławy do spania, zdradziły, ze ktoś tu jest. 

background image

 

- Halo – powiedziała ostrożnie. 

 

- Tak? – Słaby głos rozległ się w kącie. 

 

Elizabeth ruszyła w tamtym kierunku. Gdy jej oczy przywykły do mroku, spostrzegła 

na stole parafinowa lampkę. Zapaliła ją i spojrzała na mężczyznę leżącego w łóżku. Przeraziła 
się na jego widok. Twarz i tors miał obsypane ranami i pęcherzami. Niektóre były wypełnione 
płynem, inne rozdrapane. Oczy szkliły mu się od gorączki. Chyba nie poznał jej w pierwszej 
chwili. 
 

Elizabeth zapanowała nad sobą i podeszła bliżej. 

Nagle nauczyciel spojrzał prosto na nią. 
 

- To ty… ty rzuciłaś na mnie urok – szepnął. – Umrę i to będzie twoja wina… 

 

Elizabeth  prz4łknęła  ślinę.  Słyszała  już  kiedyś  o  takiej  chorobie.  O  chorobie,  która 

powoduje  swędzące  pęcherze.  Towarzyszyła  im  gorączka  i  ból  gardła.  Podobno  nie  było  na 
nią żadnego lekarstwa. Ci, którym udało się jakoś przeżyć, mieli później paskudne blizny. 
 

-  Nie  umrzesz  –  powiedziała,  choć  wcale  nie  była  tego  pewna.  –  Ale  będziesz  na 

zawsze pamiętał co zrobiłeś. Sam będziesz winien swojej brzydocie. 
 

Spodziewała się jakiejś reakcji, protestów, może gniewu, ale nic takiego nie usłyszała. 

Henning  leżał  spokojnie,  z  zamkniętymi  oczami.  Może  zasnął?  Nie  miała  jednak  odwagi 
dotknąć  go,  żeby  sprawdzić.  Słyszała,  że  łatwo  się  tą  chorobą  zarazić.  To  tak  jak  z 
przeziębieniem, pomyślała: jak tylko ktoś zacznie kaszleć, już cała wieś kaszle. Rozejrzała się 
po  kuchni.  Był  to  czysto  i  schludnie.  Zadziwiająco  czysto,  jak  na  mieszkanie  samotnego 
mężczyzny. Ale zimno. Przeraźliwie zimno. Nawet jej, choć była ciepło ubrana. Nikt się nim 
nie  opiekuje?  –  zdziwiła  się,  przejęta  współczuciem.  Nie  chciała  przecież,  mimo  wszystko, 
ż

eby cierpiał w taki sposób. 

 

Z  wprawą  rozpaliła  ogień  i  po  chwili  w  izbie  zrobiło  się  cieplej.  Wtedy  spostrzegła 

dwa kubki na ławie. Ciekawe, jak długo tu stoją. 
 

Rozchyliła  swój  tobołek  i  wyjęła  korzeń  arcydzięgla  i  gorzałkę.  Przypomniała  sobie, 

jak coś takiego podała Ane, gdy groziła jej śmierć. 
 

-  Obudź  się  –  powiedziała  głośno,  ale  on  jakby  jej  nie  słyszał.  –  Henninu  Nielsenie, 

otwórz oczy, dostaniesz lekarstwo. 
 

Musiała  go  trącić.  Wtedy  otworzył  oczy  i  spojrzał  na  nią  nieobecnym  wzrokiem.  W 

końcu jednak ją poznał. 
 

- Wypij to – poleciła, przystawiając mu łyżkę do ust. 

 

Wykrzywił się mocno. 

 

- Co to znowu za trucizna? 

 

- Przestań marudzić. 

 

Mówiła  ostro,  by  nie  pomyślał,  że  się  boi.  Ale  w  jej  głosie  dźwięczały  jego  słowa: 

trucizna, trucizna… A jeśli faktycznie on umrze? I jeżeli powiedział komuś, że go otruła? 
 

- To lekarstwo – wyjaśniła głośno. – Obniża gorączkę. Nikt się tobą nie zajmuje? 

 

Zamiast odpowiedzieć, zadał jej pytanie: 

 

- Dlaczego znowu tu przyszłaś? 

 

Wzruszyła ramionami, bo nie wiedziała, co odrzec. 

 

- Odpocznij teraz, wkrótce wypocisz tę gorączkę. 

 

Podparł się w policzek i jęknął. 

 

- Zostaną blizny, jeśli będziesz się drapał – ostrzegła.  

 

Jego piękna twarz pozostanie już na zawsze ze śladami blizn. Nie czuła jednak z tego 

powodu satysfakcji. Już nie. 
 

Po  chwili  lekarstwo  zaczęło  działać.  Henning  rzucał  się  na  łóżku,  zlany  potem.  Jego 

jasne, piękne włosy były posklejane, ubranie przywarło do ciała. 

background image

 

Nie  mogę  do  niego  podejść,  pomyślała  Elizabeth,  kuląc  się.  mogłabym  się  zarazić  i 

zawlec  chorobę  do  domu.  Z  trudem  znosiła  widok  cierpiącego,  chciał  jak  najprędzej  stąd 
wyjść. 
 

Kucnęła pod ścianą i skrzyżowała ramiona. Mogłabym poprosić Boga o  wybaczenie, 

pomyślała. Ale czy zlituje się nade mną tym razem? Może w tym też jest jakaś moja wina? 
 

Nagle  dojrzała  coś  kątem  oka  i  drgnęła,  stała  nad  nią  jakaś  stara,  pomarszczona 

kobieta. I przyglądała się jej z przekrzywioną głową. 
 

- Czy to Elizabeth Andersdatter siedzi tu i marznie? 

 

Elizabeth kiwnęła i chciała powiedzieć, po mężu nazywa się Rask, ale nie zrobiła tego. 

 

-  Widziałaś  chorego?  –  spytała  kobieta.  Elizabeth  wydawało  się,  że  przez  twarz 

staruchy przemknął bezzębny uśmiech. 
 

Pokiwała głową, zastanawiając się, co kobieta wie. 

 

- Wiesz, że jest chory? 

 

- Tak, widziałam już takich. To straszna choroba. 

Nie  powinnaś  się  do  niego  zbliżać,  pod  opieką  masz  przecież  małe  dzieci.  Ja  jestem  stara, 
wkrótce  i  tak  Ojciec  Niebieski  mnie  stąd  zabierze,  więc  nic  mi  nie  grozi  –  powiedziała, 
ruszając  w  stronę  drzwi.  Zatrzymała  się  jednak  w  pół  kroku  i  spojrzała  na  Elizabeth 
badawczo. – On mówi, że to ty rzuciłaś na niego urok. – Zatrzęsła się ze śmiechu. – Zgadza 
się? 
 

Elizabeth pokręciła głową. 

 

- Nie, ale dałam mu coś na zbicie gorączki. Zostało jeszcze trochę na stole. 

 

- Dziękuję, dziękuje, nie musisz już tu przychodzić. Będę do niego zaglądać – ciągnęła 

starucha. – Wyzdrowieje, ale blizny mu pozostaną, żeby nie zapomniał o tym, co robił.   
 

Elizabeth stała i patrzyła na zamknięte drzwi. Powoli docierał do niej sens słów starej. 

Ta kobieta wiedziała, czego się dopuszczał nauczyciel! Wszystko jedno, skąd. I tak nikomu o 
tym nie powie. Tego Elizabeth była pewna. I od razu poczuła, jakby ktoś zdjął z niej ramion 
wielki  ciężar.  Henning  Nielsen  wyjdzie  z  tego.  Stara  kobieta  będzie  go  pilnować.  Podniosła 
się lekko i opuściła mieszkanie nauczyciela. 
 

Była tak zamyślona, ze nie zauważyła, iż ktoś zastąpił jej drogę. 

 

- Dzień dobry – powitała ją żona lensmana pełnym słodyczy głosem. 

 

Elizabeth przywitała się z nią. 

 

-  A  więc  znowu  wracasz  od  nauczyciela  –  powiedziała  lensmanowa,  przekrzywiając 

głowę. 
 

-  Nie,  nie  znowu.  Po  raz  pierwszy.  –  Elizabeth  spostrzegła,  że  jej  słowa  zrobiły  na 

tamtej  wrażenie.  –  Słyszałam,  że  się  rozchorował,  i  uznałam  za  swój  chrześcijański 
obowiązek odwiedzić chorego. Podałam mu trochę wywaru z kory na gorączkę – skłamała. 
 

Lepiej nie opowiadać, co naprawdę podała. 

 

- Spotkałam się już z tą chorobą – ciągnęła Elizabeth z uśmiechem. – Jeśli tylko chory 

pokona gorączkę, wyzdrowieje. Jest tam ktoś, kto się nim opiekuje. 
 

Zapadła cisza. Elizabeth domyśliła się, że żona lensmana jest skonfundowana. 

 

- Pójdę już – powiedziała, lecz lensmanowa ją zatrzymała. 

 

- Podobno byłaś u nauczyciela tego dnia, gdy zachorował? 

 

- Tak? – Elizabeth udała zdumienie. – A cóż miałabym tam robić? 

 

- Ragna z tobą o tym nie rozmawiała? 

 

- Może. Nie pamiętam. 

 

-  Spytałam  Pedera  Binasena,  czy  rzeczywiście  byłaś  wtedy  u  niego  w  sklepie.  Mam 

nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe, ale nigdy nie wiadomo… 
 

Elizabeth  chciała  zapytać,  czego  nie  wiadomo,  lecz  się  powstrzymała.  Lepiej 

zachować  uprzejmość.  Ma  przecież  do  czynienia  z  wpływową  kobietą.  Oblał  ją  zimny  pot, 
gdy czekała na ciąg dalszy. 

background image

 

- Binasen nie pamięta, czy cię wówczas widział. Ale jak sam powiada, w sklepie było 

mnóstwo ludzi, więc nie może pamiętać wszystkich… 
 

Elizabeth starała się uśmiechnąć, lecz chyba nie bardzo jej to wszyło. 

 

-  Oczywiście,  ze  Peder  nie  może  pamiętać  wszystkich  klientów.  Ale  nic  prostszego, 

jak zapytać nauczyciela. Jeśli ,mnie pani o coś podejrzewa… 
 

- Ależ skąd! – Żona lensmana zamachała gwałtownie rekami. – Nie, nie gdzieżby tam! 

No, ale wiesz chyba, jak ludzie potrafią plotkować. 
 

Elizabeth nie bardzo wiedziała, jak zareagować, miała bowiem przed sobą największą 

plotkarę. 
 

- Nie należy wierzyć we wszystko, co się słyszy – powiedziała z uśmiechem. 

 

-  Święta  prawda  –  potwierdziła  lensmanowa  i  pokiwała  głową.  –  No,  muszę  się  już 

zbierać. Pozdrów ode mnie Ragnę. 
 

- Pozdrowię. 

 

Elizabeth szła wyprostowana jak struna, czując na plecach palące spojrzenie tamtej.  

 
 

Parę dni później natknęła się na Ragne. 

 

- Dzień dobry, Ragno. Ładna dziś pogoda – powiedziała w przelocie i chciała pobiec 

dalej, lecz teściowa ją zatrzymała. 
 

-  Ładna,  prawda?  Wprawdzie  jest  trochę  zimno,  ale  nie  powinniśmy  narzekać. 

Zajdziesz do mnie na chwilę? – zagadnęła, wskazując brodą dom. 
 

- Nie, muszę iść do domu. Dzieci zostały same. 

 

-  jak  chcesz  –  odparła  Ragna  i  już  zamierzała  odejść,  ale  nagle  rozmyśliła  się  i 

spojrzała  na  synową  badawczo.  –  Gdzie  byłaś  dwa  dni  temu?  Widziałam,  jak  wracałaś  do 
domu. 
 

Elizabeth przełknęła ślinę. Wolałby o tym nie mówić, lecz w tej sytuacji lepiej mieć to 

za sobą. Rozmawiała przecież z żoną lensmana, więc plotki i tak rozniosą. 
 

- Byłam w szkole. 

 

Ragna pobladła. 

 

-  Co  ty  mówisz?!  –  szepnęła,  oglądając  się  za  siebie,  jakby  się  obawiała,  że  ktoś  je 

podsłuchuje. – Co ty tam robiłaś? – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Chyba zwariowałaś! 
 

- Nie wiem, co właściwie masz na myśli – odparła Elizabeth spokojnie.  – Uważam, że 

trzeba się troszczyć o bliźnich. – Udała, że nie słyszy prychnięcia Ragny. – Na szczęście ktoś 
się nim opiekuje. Wygląda na to, że wszystko będzie dobrze. spotkałam się już z tą chorobą. 
A poza tym widziałam żonę lensmana. Prosiła, żeby cię pozdrowić. 
 

- Rozmawiałaś z nią? – Ragna wciąż mówiła szeptem. – I co powiedziała? 

 

-  Nic  szczególnego.  Mniej  więcej  to  samo  co  ty.  Wszystko  sobie  wyjaśniłyśmy.  No, 

ale muszę już iść, bo dzieci czekają. I nie radzę ci odwiedzać nauczyciela. Łatwo się zarazić 
tą choroba. Jak przeziębieniem. 
 

Tym ostrzeżeniem pożegnała się z teściową i ruszyła do domu. 

 
Rozdział 9 
 
 

W ciągu następnych dni Elizabeth żyła w napięciu. Wzdrygała się, gdy tylko trzasnęły 

drzwi  albo  wydało  jej  się,  że  widzi  jakiś  cień.  Nocami  budziła  się  bez  powodu,  leżała  i 
godzinami  przewracała  się  z  boku  na  bok.  Co  będzie,  jeśli  on  umrze?  Albo  wyzdrowieje  i 
zemści się na niej? Bała się także żony lensmana. Może powinna była powiedzieć jej więcej? 
Albo mniej? 
 

Wiedziała,  że  ludzie  o  niej  plotkują.  Ragna  jej  wszystko  powtarzała:  Żeby  aż  tak 

oszpecić  nieszczęsnego  człowieka;  Taki  miły  był  z  niego  mężczyzna;  Lepszego  ze  świecą 
szuka
ćWychwalali go pod niebiosa. 

background image

 

Dziwne,  że  Elizabeth  do  niego  poszła,  powiedziała  jakaś  kobieta.  Że  niby  trzeba  się 

troszczyć  o  bliźnich.  To  doprawdy  nieprzyzwoite.  Kobieta  sam  na  sam  z  mężczyzną!  Biedny 
człowiek! 
 

Ragna  czasem  brała  ją  w  obronę,  przede  wszystkim  ze  względu  na  siebie.  Elizabeth 

była przecież wdową, po jej pasierbie. 
 

Pewnego dnia przyszła Indianne i powiedziała, że nauczyciel wyzdrowiał. Elizabeth o 

mało nie rozpłakała się z radości. 
 

- To dobrze – odetchnęła z ulga. 

 

-  Ale  chyba  jeszcze  nie  będzie  lekcji  –  oświadczyła  Indianne  z  zadowoleniem.  – 

Podobno nie da się na niego patrzeć. 
 

- Cicho, nie wolno ci tak mówić – skarciła ją Elizabeth. 

 

A  więc  Henning  wstydzi  się  swoich  blizn.  Miał  tyle  pęcherzy,  że  trudno  się 

spodziewać czegoś innego. Co teraz będzie? Czy będzie chciał się jakoś zemścić? Pójdzie do 
lensmana? 
 
 

Po pewnym czasie plotki ucichły. Ludziom znudziła się choroba nauczyciela. Znaleźli 

sobie inne tematy. Przede wszystkim mówiono o Ameryce, do której wyjeżdżało coraz więcej 
ludzi. Tam wszyscy są równi, jeśli tylko mogą pracować. Ziemi jest dość dla każdego. A jak 
można się tam wzbogacić! Ci, którzy zdecydowali się wyjechać, rzadko wracają. Wprawdzie 
nie  wszystkim  udaje  się  przeżyć  długą  podróż  przez  morze,  ale  wielu  dociera  do  Nowego 
Ś

wiata  i  tam  się  osiedla.  Gdyby  tak  móc  wyjechać  za  morze,  rozmarzyła  się  Elizabeth.  Do 

kraju, w którym byłaby  warta tyle samo, co inni. Westchnęła ciężko, bo wiedziała, że nigdy 
nie zaoszczędzi dość pieniędzy na bilet do Ameryki. 
 
 

Dni  były  coraz  dłuższe.  Z  dachów  zaczęła  kapać  woda,  słońce  przygrzewało  coraz 

mocniej. Nadeszła wiosna. 
 

Mężczyźni  wracali  do  domu  z  zimowych  połowów.  Nad  fiordem  unosił  się  zapach 

gnijących wodorostów i soli, nad wodą fruwały  małe mewy. Kobiety jak zwykle  czekały  na 
swoich mężczyzn na brzegu. Elizabeth wiedziała, dlaczego Ragna jest taka dumna i radosna: 
Jakob po raz pierwszy wracał jako kapitan własnej łodzi. 
 

Elizabeth  machała  serdecznie  Jakobowi  i  ojcu.  Cieszyła  się,  że  znowu  ich  widzi. 

Minęła kolejna zima i wszyscy ją przeżyli. 
 

Kristian podszedł do niej i podał jej rękę. Ściskając ją, poczuła mnóstwo odcisków. 

 

-  Dziękuję.  –  Tristan  przytrzymał  nieco  jej  dłoń.  –  Szkoda,  że  nie  mogę  tu  dłużej 

zostać, porozmawialibyśmy trochę. 
 

- Może – odparła i od razu tego pożałowała. Nie to chciałam powiedzieć, pomyślała. 

Powinnam…  Nie  bardzo  wiedziała,  gdzie  podziać  ręce.  –  Pomogę  ojcu  –  oświadczyła  w 
końcu i z uśmiechem skinęła głową Kristianowi. 
 

Elizabeth przygotowywała obiad, a Maria nakrywała do stołu. Skrzynia Andresa była 

już  otwarta.  Dobywały  się  z  niej  zapachy  skóry  i  wełny.  Dobrze  znane,  miłe  zapachy, 
pomyślała Elizabeth, zdejmując z ognia garnek z potrawką rybną. 
 

Ojciec  kąpał  się  w  alkowie,  nucąc  pod  nosem  jakiś  psalm.  Zanim  wszedł  do  balii, 

rozdał córkom prezenty. Woreczek kandyzowanego cukru dla każdej. Elizabeth odłożyła swój 
na  szczególną  okazję,  ale  Maria  nie  chciała  czekać.  Od  razu  włożyła  sobie  do  buzi  spory 
kawałek  i  ssała  go  powoli,  żeby  jak  najdłużej  czuć  smak.  Przesunęła  go  właśnie  pod  lewy 
policzek i zawołała do ojca: 
 

- Szkoła jest zamknięta, bo nauczyciel się rozchorował! Miał pęcherze i rany. Ale już 

wyzdrowiał. 
 

Elizabeth  zdrętwiała.  Zamierzała  opowiedzieć  ojcu  na  osobności,  co  się  stało.  mógł 

przecież zacząć zadawać jej niewygodne pytania, których nikt nie powinien słyszeć. 

background image

 

W alkowie zachlupotała woda. Pewnie skończył się kąpać. 

 

- Słyszałem o tym – powiedział. 

 

Elizabeth wstrzymała oddech. 

 

- Mówili, że nie wygląda najpiękniej. No, ale podobno już stąd wyjechał. 

 

Elizabeth o mało nie upuściła talerzyka. 

 

- Jak to? Kiedy wyjechał? 

 

-  Chyba  parę  dni  temu.  –  Ojciec  wyszedł  z  alkowy,  zapinając  koszulę.  –  Miło  się 

wykąpać  –  rzekł  z  zadowoleniem.  –  Nie  myłem  się  przez  trzy  miesiące.  Nogi  miałem  po 
prostu czarne – zaśmiał się, zapinając pasek. 
 

Elizabeth drżącymi rękami rozstawiała talerze i kubki. 

 

- Dokąd wyjechał? – dopytywała. 

 

- Kto? 

 

- No, nauczyciel. 

 

- A, on. Gdzieś na południowy zachód. Ciekawe, kiedy zjawi się nowy. Tak, tak, jak 

człowiek potrafi czytać i pisać, może daleko zajść. Jeśli jest pracowity. 
 

Ojciec mówił dalej, ale Elizabeth już go nie słuchała. Musiała się pilnować, żeby nie 

skakać z radości. Skończyło się! Henning Nielsen wyjechał. Na zawsze zniknął z jej życia. 
 

Nucąc  pod  nosem,  kończyła  podawać  do  stołu.  I  zaraz  wsunęła  do  ust  kawałek 

kandyzowanego cukru. To z pewnością była specjalna okazja. 
 
 

Wiosna niemal niezauważalnie przeszła w lato. 

Dni mijały szybko. Między przygotowywaniem torfu a sadzeniem ziemniaków nie było czasu 
na myślenie. Ludzie wstawali o wschodzie słońca, a wieczorem padali ze zmęczenia. Dopiero 
po sianokosach można było trochę odetchnąć. 
 

Wszyscy  uważali,  ze  czarne  jagody  są  w  tym  roku  szczególnie  dorodne  i  soczyste. 

Elizabeth i Ragna wybrały się na łąki.  Letni wiatr muskał delikatnie szyję Elizabeth, porwał 
kilka luźnych kosmyków jej włosów. Trawy kołysały się lekko, jakby ktoś ich czule dotykał. 
W dole leniła zielono-niebieska tafla fiordu. 
 

Elizabeth  uważała,  że  to  wielka  ulga  iść  z  gołymi  nogami  w  chodakach.  Chciała 

zaproponować,  żeby  Ragna  zrobiła  to  samo.  Teściowej  bardzo  spuchły  nogi  w  czasie  tej 
ciąży. Z pewnością jej stopom dobrze by zrobiło świeże powietrze i zimna kąpiel, ale Ragna 
nawet  nie  chciała  o  tym  słyszeć.  Mimo  to  synowa  postanowiła  spróbować.  Nie  zdążyła 
jednak,  bo  nagle  Ragna  upadła  na  ziemię  z  bolesnym  jękiem.  Elizabeth  upuściła  swoje 
wiaderko, jagody się rozsypały. 
 

- Ragno, co ci jest? 

 

-  Chyba…  chyba  zaczynam  rodzić  –  szepnęła,  wskazując  głową  suknię,  na  której 

pojawiły się mokre plamy. 
 

Elizabeth  ogarnęła  panika.  Zerknęła  w  dół  ścieżki.  Domy  wyglądały  stąd  jak 

niewielkie  klocki.  Myśli  wirowały  jej  w  głowie.  Czy  zdążą  zejść  na  dół?  A  jeśli  nie,  to  czy 
Ragna  może  tutaj  urodzić?  Ale  jak  potem  sprowadzić  na  dół  ją  i  dziecko?  Jak  wezwać 
pomoc?  Elizabeth  wiedziała,  że  Ragna  nie  powinna  się  ruszać,  jeśli  wody  odeszły.  Na 
szczęście  plama  nie  była  wielka,  więc  może  jakoś  się  uda.  Elizabeth  przezwyciężyła  strach. 
Jej głos zabrzmiał całkiem spokojnie, gdy się odezwała: 
 

- Zaczekamy, aż skurcz minie, i zaczniemy schodzić w dół. Powinnaś się położyć. 

 

Ragna drżącą dłonią poprawiła włosy i spojrzała na synową z przerażeniem. 

 

- Musisz sprowadzić Jakoba. Ja nie mogę… 

 

- Nie, Jakob nie ma tu nic do roboty. Chodź, Ragna, wesprzyj się na mnie. – Elizabeth 

pomogła  teściowej  się  podnieść,  położyła  jej  ramię  na  swojej  szyi  i  chwyciła  ją  mocno  w 
pasie. – Wszystko będzie dobrze. musimy tylko zachować spokój. 
 

- Moje jagody – jęknęła Ragna. 

background image

 

- Wrócimy po nie później – powiedziała Elizabeth, uważając, żeby głos jej nie zadrżał. 

Nie rozumiała, jak teściowa może w takiej sytuacji myśleć o jagodach. 
 

Teren był nierówny, często musiały omijać śliskie skałki. Nie do wiary, że weszłyśmy 

tak wysoko, pomyślała Elizabeth. Gdzie są Ane i Maria? Gdyby tu były, można by je posłać 
po pomoc, bo Ragna daleko nie zajdzie. 
 

Teściowa  jęknęła  głośno.  Elizabeth  pomogła  jej  się  położyć  na  wrzosowisku.  Ragna 

ciężko dyszała i krzywiła się z bólu. Gdy skurcz minął, szepnęła: 
 

-  Nie  pamiętam,  żeby  mnie  aż  tak  bolało  przy  poprzednich  porodach.  Skurcze  są 

bardzo częste. 
 

Elizabeth  położyła  się  obok  niej  na  ziemi  i  odgarnęła  jej  z  twarzy  kosmyk  włosów. 

Dziwnie się poczuła, bo zwykle były dla siebie opryskliwe. 
 

-  Już  dziesięć  lat  minęło  od  ostatniego  porodu,  Ragno.  A  po  porodzie  szybko  się 

zapomina o bólu i pamięta tylko radość. 
 

Ragna pokiwała głową i próbowała się uśmiechnąć. 

 

- Wiem. – Z trudem się podniosła. – Musimy iść dalej. 

 

Zatrzymywały  się  jeszcze  wiele  razy.  Ragna  zwijała  się  z  bólu,  ale  nie  chciała  się 

położyć. 
 

- Musimy się pospieszyć – mówiła bliska łez. – Boję się, Elizabeth. 

 

- Nic się nie stanie – uspokajała ją synowa. – Jestem przy tobie i zadbam o to, żebyś 

urodziła w domu. Obiecuję ci. 
 

Ragana spojrzała na nią uważnie. 

 

- Nie jesteś taka sama jak inni. Wiesz o tym? 

 

Elizabeth pokiwała głową. Wiedziała, że w ustach Ragny był to komplement. 

 

- Możliwe – powiedziała lekko. 

 

Szły  coraz  wolniej,  bo  rodząca  miała  coraz  większe  bóle,  już  nie  jęczała,  tylko 

krzyczała. Na szarej sukni pojawiły się wielkie, mokre plamy. 
 

- Nie, nie zrobię już ani kroku – załkała, opadając na ziemię. 

 

-  Zrobisz.  Musisz  zrobić  i  zrobisz!  –  nakazała  Elizabeth  stanowczo  i  spróbowała  ją 

podnieść. – Nie możesz tu leżeć, wiesz o tym dobrze. 
 

- Nie, puść mnie! – Twarz Ragny zrobiła się popielata. Na jej czole perlił się pot. 

 

Elizabeth  zrozumiała,  że  Ragna  naprawdę  nie  zdoła  wstać.  Pochyliła  się  nad  nią  i 

powiedziała dobitnie: 
 

- Posłuchaj mnie, Ragno. Muszę cię tu na chwilę zostawić, ale zaraz wrócę z Jakobem. 

On cię zaniesie do domu. Słyszysz? 
 

Ragna pokręciła głową i chwyciła Elizabeth za rękę. 

 

- Nie zostawiaj mnie, Elizabeth. Bardzo cię proszę. Tak się boję. 

 

-  Będziesz  miała  powody  do  strachu,  jeśli  nie  pójdę  po  pomoc  –  odparła  Elizabeth 

brutalnie. – Musisz jak najszybciej znaleźć się pod dachem i ja muszę o to zadbać. Bądź silna, 
Ragno. 
 

Nie było  czasu na pertraktacje. Elizabeth wyrwała się z uścisku teściowej i pobiegła. 

Jeszcze długo słyszała krzyki i błagania Ragny. Po chwili zrzuciła chodaki i biegła dalej boso. 
Zagryzła  mocno  zęby,  czując,  jak  ostre  kamienie  ranią  jej  stopy.  Nie  zwracała  uwagi  na 
pokrzywy i wrzosy, które smagały jej łydki. Biegła, podtrzymując z przodu spódnicę. Jakob 
był  na  podwórzu,  ale  ona  nie  mogła  złapać  oddechu.  Dopiero  po  paru  sekundach  odzyskała 
głos. 
 

- Co się stało? – zapytał. 

 

- Ragna… rodzi! Leży na górze! Na ścieżce z dużym kamienie. Usłyszysz ją. Musisz 

ją przynieść, bo nie ma już siły iść. Ja… 
 

Nie  zdążyła  nic  więcej  powiedzieć,  bo  Jakob  ruszył  jak  strzała.  Elizabeth  opadła  na 

ziemię. Nigdy w życiu nie była tak wycieńczona. Miała ochotę tak leżeć i nie wstawać. Jakoś 

background image

się  jednak  zebrała  i  weszła  do  domu.  Jakoś  się  jednak  zebrała  i  weszła  do  domu.  Stała  na 
ś

rodku  kuchni,  próbując  zebrać  myśli.  –  Trzeba  działać  szybko,  więc  Ragna  musi  rodzić  w 

izbie.  Bez  zwłoki  wyjęła  pościel  i  przygotowała  posłanie  na  ławie.  Rzadko  jej  używano  i 
teściowa wiele razy prosiła Jakoba, zęby ją wyniósł. Jej zdaniem ława do spania nie pasowała 
do  reszty  mebli.  Ale  teraz  bardzo  się  przyda.  Elizabeth  usłyszała  jakieś  hałasy  w  sieni  i 
szybko wybiegła. 
 

- Gdzie mama? – zapytała Indianne. 

 

- Ojciec po nią poszedł. Źle się poczuła, gdy zbierałyśmy jagody. 

 

Indianne chciała wybiec, ale Elizabeth ją powstrzymała. 

 

-  Spokojnie.  Wszystko  będzie  dobrze.  Mama  się  po  prostu  zmęczyła  i  potrzebuje 

pomocy. A teraz musisz być dzielna, skoro masz zostać siostrą. Najpierw zawołał Dorte. Jest 
u niej Ane, więc będziesz musiała popilnować małej. 
 

Indianne  patrzyła  tylko  na  nią  i  nie  ruszyła  się  z  miejsca.  Elizabeth  powiedziała 

dobitnie: 
 

- Masz już dziesięć lat. musisz być dzielna i robić to, o co cię proszę Dobrze? 

 

W końcu dziewczynka pokiwała głową i pobiegła do Neset. 

 
 

Wreszcie Jakob przyniósł Ragnę, bezwładnie  zwisającą w jego ramionach. 

 

-  Przygotowałam  posłani  w  izbie  –  powiedziała  Elizabeth  –  Połóż  ją  tam.  A  potem 

przynieść wody. Dorte już tu idzie. Zajmie się resztą. 
 

Odetchnęła z ulgą, gdy drzwi się za nim zamknęły i została sama z teściową. Szybko 

ś

ciągnęła z niej ubranie. 

 

- Już nie musisz się bać – uspokajała ją. – Niedługo twoje dziecko przyjdzie na świat. 

Rodziłaś już, więc wiesz, co masz robić. 
 

Ragna lekko pokiwała głową, ale się nie odezwała. 

 

-  Musze  sprawdzić  rozwarcie  –  oświadczyła  Elizabeth  i  wsunęła  dwa  palce.  Ragna 

jęknęła poprosiła, żeby jej nie dotykała. 
 

Coś  jest  nie  tak,  pomyślała  Elizabeth,  ściskając  wielki  brzuch  teściowej.  Rozwarcie 

jest  za  małe.  Chyba  dziecko  źle  się  ułożyło.  Elizabeth  nie  mogła  pomóc  Ragnie,  drżącymi 
dłońmi przykryła jej spocone ciało. 
 

- Co się dzieje? – zapytała Ragna. 

 

- Wszystko w porządku, tylko się nie denerwuj. 

 

- Nie okłamuj mnie! 

 

Teraz wreszcie Elizabeth rozpoznała w niej teściową. Tę, która urągała jej przez tyle 

lat. mimo trudnej sytuacji musiała się uśmiechnąć. 
 

-  Tylko  dwa  palce,  Ragna.  Trzymaj  się.  to  prawdopodobnie  będzie  długi  i  trudny 

poród. Dlatego wezwiemy doktora. Będę się czuła pewniej. 
 

- Doktora, też coś! – prychnęła Ragna. – Doktor nie zrobi nic więcej niż ty. A ja mu 

się nie pokażę nago! 
 

- On widział już nagich ludzi, Ragno. Ale nie myśl teraz o tym. 

 

Ragna  krzyknęła  i  wygięła  się  z  bólu,  gdy  chwycił  ją  kolejny  skurcz.  Kiedy  minął, 

Elizabeth  miała  na  ramionach  czerwone  plamy  po  palcach  teściowej.  Powiedziała  jedynie 
spokojnie: 
 

- Każę Jakobowi wezwać doktora. 

 

Dzieci siedziały na ławie w kuchni, skulone i przerażone. Indianne zatkała sobie uszy 

rękami.  Szkoda,  że  musiały  słuchać  przeraźliwych  krzyków  matki.  Na  szczęście  Dorte  już 
przyszła. Na ramieniu trzymała Ane, Daniel zaś uwiesił się jej spódnicy. 
 

- Co z nią? – zapytała. 

 

Elizabeth  przełknęła  ślinę,  zastanawiając  się,  ile  może  powiedzieć,  żeby  ich  całkiem 

Ne wystraszyć.  

background image

 

- Czułabym się pewniej, gdyby przyszedł doktor – rzekła zwyczajnie. 

 

Dorte spojrzała jej w oczy. Zrozumiała, że to nie wszystko, ale o nic nie dopytywała. 

Jakob  miał  niepewną  minę,  lecz  pokiwał  głową,  podrapał  się  po  brodzie  i  wyszedł.  Ane 
nadaremno wyrwała się Dorte. 
 

- Zaraz dostaniesz cukru – obiecała Dorte, otwierając szafkę. 

 

Elizabeth spojrzała na dzieci. 

 

- Może wyjdziecie na dwór i tam zaczekacie? 

 

Olav jednak stanowczo pokręcił głową. 

 

- Zostaniemy tutaj – powiedział ponuro, sznurując wargi. 

 

-  Mario…  -  zaczęła  Elizabeth,  ale  zaraz  urwała.  Niech  już  lepiej  zostaną  razem, 

pomyślała i odwróciła się do drzwi. – Zajmij się nimi – poleciła Dorte. Wzięła miskę z wodą i 
zaniosła do izby. Ostrożnie przemyła zlaną potem twarz Ragny. 
 

-  Połóż  się  na  boku,  pomasuję  ci  plecy  –  zaproponowała  i  pomogła  teściowej  się 

obrócić. 
 

-  Masuj  dalej  –  prosiła  Ragna,  ale  po  chwili  warknęła:  -  Przestań!  Skórę  ze  mnie 

zedrzesz! 
 

-  Na  pewno.  –  Elizabeth  starała  się  zachować  spokój,  choć  zżerał  ją  lęk.  Kiedy 

wreszcie  przyjdzie  doktor?  Wiedziała  wprawdzie,  że  lekarz  nie  zrobi  więcej  niż  ona, 
poczułaby  się  jednak  lepiej,  gdyby  mogła  dzielić  odpowiedzialność  z  kimś,  kto  ma 
doświadczenie  większe  od  niej.  Może  doktor  będzie  miał  jakieś  narzędzia,  którymi  zdoła 
obrócić, myślała. 
 

- Masuj, masuj! – zażądała Ragna, wyrywając ją z zamyślenia. 

 

- Dobrze, odpocznij trochę – szepnęła Elizabeth. 

 

- Pojechał po doktora? 

 

- Tak. Zaraz powinien wrócić. 

 

- Tamtych dwoje rodziłam bez doktora. Pomogła mi twoja matka. 

 

Elizabeth odgarnęła jej kosmyk z twarzy mokrej od potu i łez. 

 

-  Pamiętam.  Mama  była  taka  dumna,  gdy  po  nią  przysłałaś.  Zupełnie,  jakby  sama 

urodziła te dzieci. 
 

- Nie zawsze byłam dla niej miła – przyznała Ragna cicho. 

 

-  Co  ty  opowiadasz!  Oczywiście,  że  byłaś  miła.  Nigdy  nic  innego  nie  słyszałam  od 

mamy. 
 

-  twoja  matka  nigdy  nie  narzekała,  wiesz  przecież  o  tym,  Elizabeth.  A  mnie  się 

wydawało, że jestem znacznie wyżej w hierarchii niż ona. 
 

Elizabeth  wiedziała,  że  to  prawda.  Wielka  szkoda,  że  Ragna  zrozumiała  to  dopiero 

teraz. 
 

-  Nie  powinnaś  myśleć  o  takich  rzeczach.  Skup  się  na  tym,  co  cię  czeka.  Niedługo 

zjawi się doktor i… 
 

Przerwał jej przeraźliwy krzyk. Twarz Ragny wykrzywił grymas bólu i przerażenia. 

 

- To już! Już! – krzyczała, dysząc ciężko. 

 

Jeszcze  nie!  Wytrzymaj  jeszcze  trochę,  nie  ma  doktora!  –  chciała  zawołać  Elizabeth, 

ale  nie  zrobiła  tego,  tylko  odkryła  rodzącą.  Zaniemówiła  na  widok  krwi.  Jak  długo  Ragna 
krwawi?  Nic  nie  poczuła.  Całe  prześcieradło  przesiąkało  już  krwią,  tu  i  ówdzie  widać  było 
niewielkie  skrzepy.  Elizabeth  chwyciła  pospiesznie  świeże  prześcieradło  leżące  na  stole  i 
przykryła nim plamy. 
 

Chciała się pomodlić, ale nie mogła zebrać myśli. Drzwi się uchyliły i wsunęła głowę 

Dorte. Twarz miała białą jak kreda, jej głos drżał, gdy zapytała: 
 

- Jak idzie? 

 

Elizabeth nie odpowiedziała, tylko spojrzała na nią tak wymownie, że Dorte zasłoniła 

usta dłonią i pospiesznie zamknęła drzwi. 

background image

 

- To był doktor? – spytała Ragna. 

 

- Nie, Dorte. Doktor zaraz będzie. Przyj, kiedy ci powiem. Teraz! 

 

Ragna  chwyciła  się  krawędzi  łóżka  i  krzyknęła  tak,  że  twarz  jej  całkiem 

spurpurowiała.  Potem  opadła  na  posłanie  i  leżała  jak  martwa,  z  zamkniętymi  oczami.  Po 
chwili znów krzyknęła, wyprężając całe ciało. 
 

Elizabeth  ją  pocieszała,  chwila,  mówiła,  że  nikt  na  świecie  nie  jest  taki  odważny. 

Wystarczy,  że  wytrzyma  jeszcze  troszeczkę,  a  będzie  po  wszystkim.  Zaraz  będzie  trzymała 
dziecko  w  ramionach.  Elizabeth  nie  przestawała  mówić,  choć  pot  jej  zalewał  oczy,  a  serce 
waliło młotem. 
 

- Co byś chciała? – spytała między skurczami. 

 

-  Każde  dziecko  jest  darem  od  Boga,  ale  modliłam  się  o  chłopca.  Po  śmierci  Jensa 

zrobiło się tak cicho. Bardzo mi go brakuje… - Po jej policzkach potoczyły się wielkie łzy. 
 

- Wiem – szepnęła Elizabeth. – Wszyscy za nim tęsknimy. Ale jemu jest  dobrze. ma 

szczęście, bo trafił do nieba, do Boga. Siedzi teraz w raju i rozmawia z moją matką. Może nas 
widzi?  Ale  nowy  Jens  się  nie  urodzi.  Jego  nikt  nie  zastąpi.  To  będzie  jego  mały  braciszek, 
chociaż Jens był tylko twoim pasierbem. Jens na pewno ucieszyłby się z braciszka, prawda? 
 

Teściowa pokiwała głową. Po chwili znów krzyknęła dziecko przyszło na świat. Pupą 

do przodu. 
 

-  Masz  dorodnego  syna,  Ragna!  –  oznajmiła  Elizabeth  przez  łzy  radości,  trzymając 

dziecko  w  górze,  by  matka  mogła  je  zobaczyć.  Noworodek  krzyczał  przeraźliwie.  Elizabeth 
wytarła go tylko i podała Ragnie. – Dałaś radę – dodała, prawie bez tchu. 
 

- Tym razem Bóg mnie wysłuchał – szepnęła Ragna, czyniąc znak krzyża. 

 

Elizabeth się uśmiechnęła. 

 

- Powiem im, że mają braciszka. Zaraz wrócę. 

 

Wszyscy  w  kuchni  wstrzymywali  oddech  i  dopiero  teraz  mogli  odetchnąć  z  ulgą.  W 

oczach Dorte zalśniły łzy radości, gdy ściskała po kolei dzieciaki. 
 

- Teraz będziemy świętować – obiecała, stawiając garnek na fajerce. 

 

- Muszę zając się tamtą dwójką – powiedziała Elizabeth i weszła do izby. 

 

Gdy  organizm  usunął  łożysko,  Ragna  zaczęła  bardziej  krwawić.  Elizabeth  zwilżyła 

prześcieradło i wsunęła je między Ida położnicy. Materac nasiąkł już krwią. Jeśli krwotok nie 
ustanie, nie wiadomo, jak się to skończy, pomyślała Elizabeth. 
 

- Straciłam dużo krwi. Wiem – odezwała się Ragna. 

 

- Trochę. – Elizabeth zorientowała się, że głos jej drży. Zawinęła dziecko i położyła je 

u  boku  matki,  a  potem  rozczesała  jej  włosy  i  zrobiła  warkocz.  –  Jesteś  teraz  taka  ładna,  że 
Jakob na pewno zakocha się w tobie od nowa – rzekła. 
 

Ragna uśmiechnęła się słabo i zamknęła oczy. 

Elizabeth myślała, że teściowa zasnęła, ale nagle położnica otworzyła oczy i spojrzała na nią. 
 

- Będzie miał na imię Fredrik – powiedziała tak cicho, że Elizabeth ją usłyszała. – Po 

moim  ojcu.  Jemu  by  się  to  spodobało.  Olav  odziedziczył  imię  po  ojcu  Jakoba,  zgodnie  ze 
zwyczajem. 
 

- Ładne imię. 

 

- Chciałabym, żebyście obie z Dortew zaniosły go do chrztu. I Jakob z twoim ojcem. 

 

- Bardzo się cieszę – zapewniła Elizabeth. – Ale mamy jeszcze dużo czasu. Najpierw 

musisz stanąć na nogi, a potem razem zajmiemy się chrzcinami. 
 

Ragna  poruszyła  się  niespokojnie.  Z  trudem  trzymała  oczy  otwarte  i  z  trudem 

otwierała usta. 
 

-  Chcesz  się  napić?  –  spytała  Elizabeth.  Widok  bladej  twarzy  teściowej  znów  ją 

zaniepokoił. – Tak, proszę. 
 

Ragna połknęła zaledwie kilka kropli, żeby tylko zwilżyć gardło, i mówiła dalej: 

 

- Jestem taka zmęczona, Elizabeth. Zaraz zasnę… 

background image

 

- Zaśnij, później porozmawiamy – przerwała jej synowa. 

 

-  Nie,  Elizabeth,  nie  zrozumiałaś  mnie.  Zasnę  na…  Wkrótce  odejdę  do  domu  Boga 

Ojca. 
 

Elizabeth chciała zaprotestować, zawołać, że przecież… Jakob jeszcze nie wrócił, ma 

maleńkiego synka i dwójkę starszych dzieci. Tyle osób jej potrzebuje… 
 

Odchyliła  ostrożnie  złożone  prześcieradło  i  spostrzegła,  że  krew  płynie  dalej. 

Przykryła  teściową  pospiesznie.  Chciała  coś  powiedzieć,  ale  nie  mogła  wydobyć  z  siebie 
słowa. 
 

Dłoń Ragny wydawał jej się taka mała i chuda, ale jej uścisk był zadziwiająco mocny, 

a głos czysty. 
 

- Słuchaj mnie, Elizabeth, i nie przerywaj. 

 

Elizabeth w milczeniu położyła drugą dłoń na ręce teściowej. 

 

-  Nie  pożegnała  się  z  Jakobem,  ale  mam  nadzieję,  że  pomożesz  mu  przy  dzieciach. 

Wiesz,  że  mężczyźni  nie  są  w  tym  najlepsi.  I…  opowiedz  o  mnie  temu  małemu.  A  tamtej 
dwójce w kuchni powiedz, jak bardzo żałuję, że czasami byłam dla nich niesprawiedliwa. 
 

Słowa się rwały, jakby Ragna z trudem je z siebie dobywała. Elizabeth poczuła, że ma 

wilgotne  policzki.  Może  powinna  przyprowadzić  Indianne  i  Olava,  żeby  się  pożegnali  z 
matką?  Nie  była  jednak  w  stanie  tego  zrobić.  Nie  była  wstanie  podnieść  nawet  palca. 
Zupełnie jakby jej ciało zdrętwiało z szoku, żalu i rozpaczy. 
 

-  Nie  płacz,  Elizabeth  –  ciągnęła  Ragna.  –  Miałaś  powody  do  płaczu,  gdy  cię 

wyzywałam. Gdy krytykowałam wszystko, co robisz… 
 

- Przestań, Ragno. Nie mów tak. Ja też nie byłam święta. 

 

Ragna pokręciła głowa i zamknęła oczy. 

 

-  Powinnaś  wiedzieć,  że  jest  mi  przykro  –  szepnęła.  –  Tak  bardzo  kochałam  Jensa  i 

chciałam dla niego wszystkiego, co najlepsze. I chociaż nie mógł znaleźć nikogo lepszego od 
ciebie,  to  nie  chciałam  tego  przyznać.  Nie  chciałam  też  przyznać,  że  byłam  o  ciebie 
zazdrosna. 
 

- Zazdrosna? – spytała Elizabeth z niedowierzaniem. 

 

- Tak. Widziałam, jak bardzo Jens cię kocha. 

Mnie już nie potrzebowała, i to bolało. 
 

- Kochana moja… 

 

- Wkrótce znowu go spotkam i opowiem mu o tobie i o Ane-Elise. 

 

Znów zamknęła oczy. Elizabeth puściła jej dłoń, żeby rąbkiem fartucha obetrzeć łzy, 

które zamgliły jej wzrok. Po chwili dłoń Ragny była już bezwładna. 
 

Ona  po  prostu  zasnęła,  pomyślała  Elizabeth.  Ale  oddech  Ragny  dziwnie  się  rwał,  aż 

całkiem  ustał.  Gdy  dziecko  się  poruszyło,  opadła  także  druga  ręka  matki.  Ragna  zasnęła  na 
zawsze. 
 
Rozdział 10 
 
 

Elizabeth  ostrożnie  wzięła  niemowlę  na  ręce  i  weszła  z  nim  do  kuchni.  Powinnam 

zaplanować, co powiem, pomyślała. 
 

-  Ragna…  -  zaczęła  z  ociąganiem,  spoglądając  na  twarzyczki  dzieci.  –  Wasza  mama 

zasnęła. 
 

- Tak bardzo jest zmęczona? – spytała Indianne lekko drżącym głosem. 

 

- Nie, Indianne. Twoja mama odeszła do Boga, do nieba. 

 

-  To  nieprawda!  –  krzyknęła  dziewczynka  i  wbiegła  do  izby.  –  Mamo,  obudź  się!  – 

zawołała. 
 

Dorte i Olav pobiegli za nią. Maria też chciała, ale Elizabeth ją zatrzymała. 

 

- Zostaw ich, Mario. Zaraz tu wrócą. 

background image

 

Słychać  było  płacz  Indianne  i  słowa  pocieszenia  Dorte.  Noworodek  zaczął 

wymachiwać piąstkami i kwilić. Jest głodny, biedactwo, pomyślała Elizabeth. 
 

- Mario, kochanie, pomożesz mi? 

 

Siostra z powagą pokiwała głową. 

 

- Wyjmij kubek z szafki, a potem wydój krowę, żebyśmy mogły nakarmić małego. 

 

Maria natychmiast wybiegła. Elizabeth podziwiała swoją małą siostrzyczkę za odwagę 

i siłę. 
 

- Ane patsy na dzidzi! 

 

Córeczka szarpała Elizabeth za spódnicę, ale ona nie reagowała. Przez okno widziała, 

jak  podwórze  zajeżdżają  Jakob  z  doktorem.  Spazmatyczny  płacz  Indianne  przeszedł  w 
rozpaczliwy  szloch.  Elizabeth  była  odrętwiała.  Ręce  i  nogi  odmówiły  jej  posłuszeństwa, 
całkiem  już  opadła  z  sił.  Powinna  jednak  wytrzymać  jeszcze  trochę.  Ze  względu  na  dzieci  i 
Jakoba.  Jakob  nie  zdążył  pożegnać  się  z  żoną.  Ona,  Elizabeth,  powinna  przekazać  mu  jej 
słowa. Ragna nie bała się śmierci. W raju spotka Jensa. 
 

A  więc  jednak  w  widzeniu  ujrzałam  trumnę  Ragny,  pomyślała.  W  tym  momencie 

otworzyły się drzwi i Elizabeth spojrzała prosto w brązowe oczy Jakoba. Twarz miał całkiem 
szarą. Indianne wybiegła do kuchni i rzuciła się ojcu w ramiona, ale on jakby jej nie widział. 
Patrzył tylko na Elizabeth. 
 

- Czy ona…? 

 

-  Niestety.  Nie  dała  rady.  Ale  urodziła  ci  syna,  Jakob.  Dużego,  pięknego  chłopca. 

Chciała, żeby miał na imię Fredrik, po jej ojcu. Olav odziedziczył imię po twoim ojcu… 
 

- Dlaczego? – szepnął Jakob. 

 

- Podobno wszystko ma jakiś sens… - zaczęła Elizabeth, ale zaraz umilkła. Zabrakło 

jej  słów.  Jakon  wyszedł,  a  Indianne  została  na  środku  kuchni.  Na  szczęście  przytuliła  ją 
Dorte. 
 

- Zdaje się, że nie mam ,tu już nic do roboty – powiedział lekarz i też wyszedł. 

 

Elizabeth pośpieszyła za nim. 

 

- Tam idzie mój ojciec. na pewno odwiezie pana do domu – powiedziała, nie wiedząc, 

skąd ma w sobie tyle przytomności umysłu. 
 

 

 

Ojciec przyszedł jakiś czas później. Elizabeth spojrzała na niego. 

 

- Ze względu na dzieci przeniosę się do Heimly – poinformowała. – W każdym razie 

do czasu pogrzebu. Potem zobaczymy. Ktoś musi tu sprzątać i gotować. 
 

- Jesteś pewna, że dasz radę? – spytał ojciec. 

 

- Tu jest mnóstwo roboty. Jakob siebie ze wszystkim nie poradzi. Nie potrafi zająć się 

noworodkiem. 
 

- No tak, - mruknął Andres. – A gdzie pozostali? 

- Dopiero teraz zobaczył, że są w kuchni sami. 
 

Elizabeth o mało się nie rozpłakała. 

 

- Nie wiem, gdzie jest Jakob. Po prostu wyszedł. 

Olav też gdzieś pobiegł. Dorte go szuka. A Maria jest na górze, razem z Indianne – odparła. 
 

Wlała  noworodkowi  do  buzi  jeszcze  trochę  mieszanki  z  krowiego  mleka,  ale 

większość  pokarmu  pociekła  bokiem  po  bródce.  Dziecko  ziewnęło  i  zamknęło  oczka.  Z 
pewnością było najedzone i zadowolone. 
 

- Muszę małego  położyć i zająć się Ragną – powiedziała Elizabeth. 

 

Gdy przechodziła koło ojca, dotknął jej ramienia. 

 

- Uważaj na siebie, Elizabeth. – Jesteś silna, ale przecież jesteś tylko człowiekiem. 

 

Pokiwała głowa. Jego słowa ucieszyły ją i zabolały zarazem. 

 

-  Będę  pamiętać  –  szepnęła,  idąc  w  stronę  schodów  prowadzących  na  stryszek. 

Zatrzymała się w pół drogi i rzuciła przez ramię: - Powiedz Jakobowi, że trzeba zbić trumnę. 

background image

 

- Sam to zrobię – odparł i wyszedł. 

 
 

Dorte zajęła się dziećmi, a Elizabeth – ciałem zmarłej. Trumna aż do pogrzebu miała 

stać  w  izbie,  gdzie,  dzięki  grubym  ścianom  z  bali,  było  chłodno  nawet  latem.  Elizabeth 
słyszała,  jak  Dorte  zachęca  dzieci  do  jedzenia.  Jej  głos  był  spokojny  i  łagodny.  Jakby 
ś

piewała,  pomyślała  Elizabeth.  Sama  kończyła  robić  szmacianą  lalkę,  którą  zamierzała 

włożyć  w  ramiona  teściowej.  Ragna  wiedziała  wprawdzie,  że  umiera  i  że  musi  zostawić 
dzieci,  ale  zgodnie  z  prastarą  wiarą  i  tak  będzie  ich  szukać  na  tamtym  świecie.  Ta  lalka 
przywróci jej spokój. Elizabeth skończyła szyć, złożyła dłonie zmarłej i cofnęła się o krok. 
 

Długie włosy Ragny, splecione już w warkocz, leżały po jednej stronie. Jej twarz jakoś 

złagodniała.  Szkoda,  że  się  wcześniej  nie  pogodziłyśmy,  pomyślała  Elizabeth  z 
westchnieniem. Byłoby znacznie lepiej. 
 

Opadła  na  krzesło  i  patrzyła  przed  siebie  niewidzącym  wzrokiem.  Ane  spała  na 

poddaszu.  Elizabeth  nie  wiedziała,  jak  długo  tu  zostaną.  Nie  miała  pojęcia,  jak  będą 
wyglądały  następne  dni.  Czekało  ją  tyle  pracy  i  spraw  do  załatwienia.  Jak  sobie  z  tym 
poradzi? 
 

Mały zakwilił w kołysce, więc wstała, żeby go wziąć na ręce. Był całkiem duży jak na 

noworodka,  choć  wydawał  się  taki  maleńki.  Elizabeth  wciągnęła  w  nozdrza  zapach  jego 
włosów i skóry. 
 

- Będziesz trochę podobny do matki, a trochę do ojca – powiedziała. – Włosy masz po 

ojcu, a oczy chyba po Ragnie. 
 

Weszła do kuchni, gdzie dzieci siedziały przy dużym stole. Dorte krążyła między nimi 

i  pilnowała,  żeby  nikomu  nie  zabrakło  mleka,  żeby  wszyscy  zjedli  kaszę.  Ale  choć 
dosypywała do kaszy więcej cukru, jakoś nikt nie miał apetytu. 
 

-  Nie  chcecie  zobaczyć  braciszka?  –  zagadnęła  Elizabeth,  lecz  nie  otrzymała 

odpowiedzi. – Mama pragnęła, żeby miał na imię Fredrik. Tak jak wasz dziadek. 
 

- Ja mam imię po dziadku – powiedział Olav, nie odrywając wzroku od talerza. 

 

- Tak. Pięknie imię – przyznała Elizabeth, nie zagłębiając się w szczegóły. 

 

- Możesz go sobie zabrać – oświadczyła Indianne, patrząc na nią chmurnie.- Nie chcę 

ż

adnego małego braciszka. Chcę, żeby  mama żyła! –  Głos się jej załamał, z oczu popłynęły 

łzy. Zerwała się i wybiegła z domu. 
 

Elizabeth stała bez słowa. 

 

- Widzisz, co narobiłaś – burknął Olav i pobiegł za siostrą. 

 

- Widzisz, co narobiłaś – powtórzył Daniel z buzią pełną kaszy. 

 

Dorte podeszła do Elizabeth. 

 

-  Wszystko  będzie  dobrze  –  pocieszyła  ją  łagodnie.  –  Nie  ma  się  co  dziwić,  że  są 

wzburzeni. Ja ci pomogę. Ty się zajmiesz małym, a ja starszymi. 
 

- Dziękuje – szepnęła Elizabeth. Zazdrościła Dorte spokoju. Obróciła się, żeby ukryć 

przed nią, co czuje. 
 

-  Powinnaś  teraz  odpocząć,  Elizabeth  –  dodała  Dorte.  –  Masz  za  sobą  długi  i  ciężki 

dzień. Elizabeth pokiwała głową. Nie mogła odpowiedzieć, bo głos na pewno by się załamał. 
 
 

Gdy nieco później Dorte zeszła z poddasza, mogła już powiedzieć, że dzieci śpią. 

 

- Musze iść z Danielem do domu – dodała. – Ale przyjdę jutro z samego rana. 

 

-  Gdzie  jest  Jakob?  –  spytała  Elizabeth.  Dopiero  teraz  uświadomiła  sobie,  że  nie 

widziała go od wielu godzin. 
 

Dorte wzruszyła ramionami. 

 

-  Nie  wiem.  Gdzieś  na  dworze.  To  do  zobaczenia  –  rzuciła,  wzięła  Daniela  a  ręce  i 

zamknęła za sobą drzwi. 

background image

 

Elizabeth  odłożyła  noworodka  do  kołyski  i  wyszła  na  podwórze.  Słońce  chowało  się 

już  za  górami  i  barwiło  niebo  wszystkimi  odcieniami  czerwieni.  Fiord  lśnił  jak  zwierciadło, 
jakaś  kaczka  płynęła  dostojnie  po  wodzie,  wiodąc  za  sobą  łańcuszek  kaczątek.  Lekka  bryza 
wywoływała  gęsią  skórkę.  Elizabeth  otuliła  się  szczelniej  szalem  i  rozejrzała  po  podwórzu. 
Jej  spojrzenie  zatrzymało  się  przez  chwilę  na  spiżarni.  Należałoby  sprawdzić  zapasy, 
pomyślała.  Na  stypę  potrzeba  będzie  dużo  jedzenia.  Całe  szczęście,  że  Dorte  mi  pomoże, 
westchnęła. 
 

Wciągnęła  głęboko  świeże  powietrze.  Spiżarnia  może  poczekać.  Najważniejsze  to 

znaleźć  Jakoba.  Żeby  tylko  nic  sobie  nie  zrobił.  znalazła  go  koło  szopy  na  łodzie  Jensa. 
Siedział,  oparty  plecami  o  ścianę,  i  patrzył  w  morze.  Elizabeth  przysiadła  obok.  Długo 
milczeli. 
 

-  Piękne  są  takie  letnie  dni  –  odezwała  się  wreszcie,  żeby  przerwać  ciszę.  Myślała  o 

tym, co Ragna mówiła przed śmiercia. Trzeba to jakoś przekazać jakobowi. 
 

-  Ragna  chciała,  żebyśmy  obie  z  Dorte,  razem  z  tobą  i  moim  ojcem  zostali 

chrzestnymi Fredrika. 
 

Dopiero teraz spojrzał na nią z ukosa, dodała więc: 

 

-  Mały  ma  odziedziczyć  imię  po  jej  ojcu.  Nie  wiem,  czy  cię  to  pocieszy,  ale  Ragna 

wiedziała, że umiera, i się nie bała. Cieszyła się, że znów spotka Jensa. – Żal ścisnął jej gardło 
tak, że mówiła z trudem, wolała jednak powtórzyć wszystko od razu i już do tego nie wracać. 
 

- Ragna żałowała, że czasami była dla dzieci niesprawiedliwa. Ale przecież była dobrą 

matką. 
 

Jakob wciąż wpatrywał się w wody fiordu. Jakby jej nie słuchał albo nie interesowało 

go, co mówi. W końcu Elizabeth zapytała: 
 

- Pójdziesz ze mną do domu? 

 

Nie odpowiedział. 

 

-  Już  od  wielu  godzin  nic  nie  jadłeś.  Musisz  być  głodny.  Dorte  ugotowała  kaszę. 

Jeszcze trochę zostało. 
 

- Nie będę jadł. 

 

- Zagłodzisz się. 

 

- Nie szkodzi. 

 

Elizabeth się zdenerwowała. 

 

- Zachowujesz się jak dzieciak! 

 

- Zostaw mnie w spokoju. Nikt cię nie prosił, żebyś mi dotrzymywała towarzystwa. 

 

Podniósł się i chciał odejść, ale Elizabeth pobiegła za nim i zagrodziła mu drogę. Gdy 

próbował ją odepchnąć, chwyciła go za koszulę. 
 

- Ragna nie żyje, Jakobie. Ale urodziła ci syna. 

Syna,  który  cię  potrzebuje.  Masz  jeszcze  dwójkę  starszych  dzieci,  które  leżą  właśnie  na 
poddaszu i płaczą. Bo straciły oboje rodziców. 
 

Spojrzał na nią przenikliwie. 

 

- Oboje rodziców? 

 

- Ich matka nie żyje, a ojciec się nimi nie przejmuje – powiedziała ostro. – Weź się w 

garść  i  zachowuj  się  jak  dorosły  mężczyzna!  Obie  z  Dorte  będziemy  ci  pomagać,  ale  to  ty 
jesteś  ich  ojcem.  Jeśli  zaniedbasz  dzieci,  mogą  ci  je  odebrać.  Chcesz  je  wszystkie  stracić? 
Tego chcesz? Zdradzisz własne dzieci? 
 

Twarz mu drgnęła. Odmalował się na niej żal pomieszany z gniewem. 

 

-  Teraz  pójdziemy  do  domu  –  dodała  Elizabeth  nieco  łagodniej.  –  I  pożegnasz  się  z 

Ragną. 
 

Puściła  jego  rękaw  i  poszła  przodem,  nie  odwracając  się,  choć  bardzo  ją  to  kusiło. 

Chwilę później usłyszała jego kroki. 
 

background image

 

Jakob  długo  nie  mógł  dojść  do  siebie.  Odzywał  się  do  dzieci  monosylabami. 

Wykonywał swoje codzienne obowiązki, i to wszystko. 
 

Elizabeth  cieszyła  się  z  obecności  Dorte.  Udało  jej  się  także  znaleźć  mamkę  dla 

Fredrika,  kobietę  ze  Storvka,  która  miała  półtoraroczną  córeczkę.  Mathilde  zamieszkała  w 
Heimly,  a  swoje  dziecko  zostawiła  u  dziadków,  żeby  łatwiej  było  odstawić  je  od  piersi. 
Mathilde  była  cicha,  nie  robiła  wokół  siebie  zamieszania,  pojawiała  się  tylko  wtedy,  gdy 
trzeba było zająć się małym. 
 

-  Próbowałam  porozmawiać  z  Mathilde,  ale  udało  mi  się  wydobyć  z  niej  tylko  parę 

słów – powiedziała Elizabeth do Dorte pewnego dnia. 
 

- Ona się boi – odarła krótko Dorte. 

 

- Czego? 

 

- Miła niełatwe życie. nie jest zbyt mądra, ale miała. Zostaw ją w spokoju, tak będzie 

dla niej najlepiej.  
 

Elizabeth  więcej  nie  pytała.  Póki  Mathilde  należycie  zajmuje  się  w  Fredrikiem,  nie 

trzeba mieszać się w jej życie. 
 

Bez pomocy Dorte i Mathilde nie poradziłyby sobie z przygotowaniami do pogrzebu. 

Niełatwo jej było szukać obrusów i zastawy  w szafkach Ragny. Czuła się jak intruz i ciągle 
musiała sobie powtarzać, że Ragna na pewno by jej na to pozwoliła. 
 

Doradziła  Jakobowi,  żeby  zaprosił  gości  i  porozmawiał  z  pastorem.  Uznała,  że 

powinien  mieć  coś  do  roboty.  Trumnę  udekorowano  bibułką  i  wrzosem.  Wszystko  było 
dokładnie tak jak widzeniu sprzed paru miesięcy. Elizabeth miała nadzieję, że już więcej nie 
przydarzą jej się podobne wizje. Lepiej nie wiedzieć takich rzeczy. 
 

Na  cmentarzu  było  mnóstwo  ludzi.  Pastor  pięknie  mówił  o  Ragnie.  Przykra  sprawa, 

ale  pastor  inaczej  traktuj  biednych  i  bogatych,  nawet  w  takich  chwilach  jak  ta,  pomyślała 
Elizabeth, otwierając książeczkę z psalmami. O jej mamie też mówił dobrze, ale nie tak długo 
i nie tak uroczyście. 
 

Trumnę  spuszczono  do  grobu,  pastor  wygłosił  wszystkie  formułki.  Elizabeth 

zauważyła, że Dorte zasłania sobie twarz chusteczką. Podeszła do niej i objęła ją ramieniem. 
 

- Z czasem będzie lepiej – pocieszyła. 

 

Dorte pokiwała głową. 

 

- Na pewno, ale teraz wydaje mi się to bardzo niesprawiedliwe. 

 

- Zawsze nam się tak wydaje, gdy ktoś umiera. Ale na razie powinniśmy zapomnieć o 

własnym  cierpieniu  –  powiedziała  Elizabeth,  wskazując  głową  Indianne  i  Olava,  którzy  w 
milczeniu wpatrywali się w otwarty grób. 
 

- To prawda – szepnęła Dorte. Podeszła do dzieci, wzięła je za ręce, szepnęła im coś 

cichutko i cała trójka opuściła cmentarz. 
 
 

W  domu  roiło  się  od  ludzi.  Czy  Jakob  zaprosił  ich  wszystkich?  –  zastanawiała  się 

Elizabeth, przemykając do kuchni. 
 

- Jak Fredrik? – zwróciła się do Mathilde. 

 

- Dobrze – odparła dziewczyna, spoglądając na dziecko, które trzymała w ramionach. 

 

- Wygląda na to, że Indianne i Olav trochę go polubili. 

 

- Chyba tak. 

 

Elizabeth zrozumiała, że niczego więcej się nie dowie, poszła więc do izby. Stoły były 

przykryte białymi lnianymi obrusami, stały na nich świeczniki, piękna zastawa, leżały srebrne 
sztućce i sztywne serwetki. Wszystko co najlepsze, pomyślała Elizabeth. Goście podchodzili 
do niej z kondolencjami. Zjawił się pastor z małżonką, Bergette z mężem, doktorostwo. Było 
też wielu ludzi ze Storvika. 
Peder Binasen, właściciel sklepu, rozmawiał z lensmanem. Elizabeth postanowiła unikać ich 
obu. 

background image

 

Wówczas  spostrzegła  Kristiana.  Serce  na  chwilę  zamarło  jej  w  piersi.  Jakob  nie 

powiedział jej, kogo zaprosił, a ona nie chciała pytać. Gdyby chociaż przygotowała się na to, 
ż

e  zobaczy  Kristiana…  Nerwowym  ruchem  poprawiła  włosy,  pewnie  był  w  kościele,  ale  go 

nie zauważyła. Chciała podejść, żeby go przywitać, lecz zaczepiła ją służąca, którą najęli na 
ten dzień. 
 

- Przepraszam, ale jedzenie jest już dawno gotowe. Jak pani zaprosi gości do stołu, to 

zacznę podawać. 
 

Elizabeth patrzyła to na  dziewczynę, to na  Kristiana. Rozmawiał właśnie z doktorem 

więc nie mogła do niego podejść. 
 

- Dobrze, zacznij podawać, jak wszyscy już usiądą – poleciła służącej. 

 

Jak mogę myśleć o Kristianie w taki dzień, pomyślała z poczuciem winy, gdy goście 

siadali do stołu. Co Ragna by na to powiedziała? 
 

Siedział po drugiej stronie stołu, trochę na ukos względem niej. Gdy ich spojrzenia się 

spotkały,  skinęła  mu  tylko  głową  i  odwróciła  wzrok.  Kątem  oka  widziała  jednak,  że 
przyglądał się jej przez chwilę, po czym odwrócił się i zaczął z kimś rozmawiać. Elizabeth z 
trudem się powstrzymała, żeby zerknąć, kto to taki. 
 

Na stole stanęła zupa w wielkich wazach. Chrupkie pieczywo piętrzyło się na tacach. 

Elizabeth  nabrała  na  łyżkę  mało  zupy,  żeby  nie  poplamić  sukienki.  Na  powierzchni  zupy 
pływały  oka  tłuszczu.  Pomogła  jeść  Ane,  żeby  miała  też  się  nie  poplamiła.  Oby  nas  tylko 
brzuchy  nie  rozbolały  po  tak  sutym  posiłku,  pomyślała,  przełykając  kęs  mięsa.  W  tej  samej 
chwili uzmysłowiła sobie, że ktoś coś do niej mówił. 
 

-  Przepraszam,  nie  usłyszałam,  co  pan  powiedział  –  wyjąkała,  uśmiechając  się 

przepraszająco do doktora. 
 

- Żałuję, że nie zdążyłem na czas, choć i tak nie mógłbym już nic zrobić. 

 

-  Wiem  –  odparła.  –  Proszę  się  nie  martwić.  Dziecko  było  źle  ułożone  i…  Nie,  nie 

powinniśmy o tym rozmawiać przy stole. 
 

- pewnie nie – zgodził się i obrócił, by zamienić parę słów z żoną. 

 

Elizabeth  nie  mogła  już  nad  sobą  zapanować  i  zerknęła  w  stronę  Kristiana.  Serce  jej 

zamarło w piersi, a krew odpłynęła z twarzy, gdy ujrzała kobietę, która koło niego siedziała. 
Poczuła dziwny ucisk w dołku. Kobieta bowiem była piękna, a nawet bardzo piękna. Wysoka, 
ale nie otyła, raczej dobrze zbudowana. Miała na sobie czarną suknie z błyszczącej tkaniny, a 
na  szyi  złoty  medalion.  Elizabeth  wiedziała,  że  to  jest  bardzo  modne.  Ragna  jej  kiedyś 
powiedziała,  że  w  takim  medalionie  nosi  się  kosmyk  włosów  ukochanego.  Przyszło  jej  do 
głowy, że może to narzeczona Kristiana. Może jego włosy nosi w medalionie? 
 

Kobieta śmiała się, odsłaniając perłowo-białe zęby. Jak ona może się śmiać na stypie, 

pomyślała Elizabeth z oburzeniem. Gdy kobieta podniosła wzrok, spojrzała jej prosto w oczy, 
wówczas tamta się odwróciła. Elizabeth postanowiła spytać Jakoba, kim jest nieznajoma. 
 

Gdy wszyscy skończyli jeść obiad, Elizabeth podniosła się, żeby pójść po Fredrika, ale 

zatrzymała się w pół kroku, słysząc głos Kristiana. 
 

- W październiku wybieram się do Bergen. 

 

Kobieta znowu się głośno zaśmiała. 

 

- Naprawdę? Kiedy? 

 

- Dwudziestego. 

 

-  O,  jak  się  cieszę  –  zaświergotała  kobieta.  –  Oprowadzę  cię  po  całym  mieście.  Nie 

masz pojęcia, jak tam ładnie… 
 

Elizabeth nie wytrzymała. Obróciła się na pięcie i podeszła do nieznajomej. 

 

- Bardzo przepraszam – powiedziała cicho. – Pozwolę sobie przypomnieć, że jest pani 

na stypie po pogrzebie mojej teściowej. Nie bardzo wypada śmiać się tak głośno. 

background image

 

Kobieta  zaczerwieniła  się  i  otworzyła  usta,  żeby  coś  odpowiedzieć,  ale  najwyraźniej 

nie  znalazła  właściwych  słów.  Elizabeth  nie  czekała,  tylko  pobiegła  do  kuchni.  Mathilde 
skończyła już karmić Fredrika i trzymała go na ramieniu, głaszcząc po pleckach. 
 

-  Pójdę  na  górę  i  go  położę  –  oznajmiła  Elizabeth  i  wzięła  małego.  Zatrzymała  się 

jednak po drodze i zapytała łagodnie: - Nie tęsknisz za swoją córeczką, Mathilde 
 

Dziewczyna pokiwała głową i odparła cichutko: 

 

- U mojej mamy jest jej dobrze. niczego jej nie brakuje. 

 

- Na pewno. Ale ona potrzebuje matki, tak samo jak ty potrzebujesz jej. Możesz pójść 

do niej po nakarmieniu Fredrika. 
 

- Chyba nie powinnam – bąknęła Mathilde, patrząc Elizabeth po raz pierwszy prosto w 

oczy. 
 

-  Dlaczego  nie?  Możemy  małemu  dać  trochę  mieszanki  z  krowiego  mleka,  jeśli  nie 

zdążysz wrócić na czas. 
 

Mathilde zaczęła nerwowo poprawiać fartuch, po czym powiedziała wymijająco: 

 

- Jeszcze za wcześnie. Zacznie płakać, jak mnie zobaczy. 

 

Elizabeth spojrzała na nią badawczo, lecz nic nie odrzekła. W tym wszystkim było coś 

dziwnego. Zapewnie za jakiś czas to się wyjaśni, pomyślała i wyszła.  
 

Gdy  położyła  Fredrika,  zatrzymała  się  na  chwilę  w  korytarzu  na  stryszku.  Nie  miała 

ochoty  schodzić  do  izby.  Poszła  więc  do  pokoju,  który  dzieliła  z  Ane.  Opadła  na  łóżko  i 
przypomniała  sobie  chrzciny  córeczki.  Wtedy  też  dostała  ten  pokój,  żeby  móc  przygotować 
siebie  i  dziecko.  Wielkie  lustro  wciąż  wisiało  na  ścianie.  Podeszła  do  niego  i  spojrzała  na 
swoje  odbicie.  Włosy  miała  świeżo  umyte  i  upięte  w  prosty  węzeł  nad  karkiem.  Kilka 
kosmyków opadło jej na policzek. Odgarnęła je  za ucho. Bardzo pragnęła mieć taką fryzurę 
jak  kobieta,  która  siedziała  koło  Kristiana?  Wielką  koronę  okalającą  głowę.  Przyjrzała  się 
sobie krytycznie. Szkoda, że wygląda jak mała dziewczynka, że nie jest wysoka i postawna, 
jak tamta. 
 

Odwróciła  się  tyłem  do  lustra  i  podeszła  do  okna.  Na  podwórzu  było  pełno  koni  i 

wozów.  Na  wodzie  kołysało  się  kilka  łodzi  należących  do  gości.  Nagle  wydało  jej  się 
niepojęte,  że  Ragny  już  nie  ma.  Elizabeth  miała  wrażenie,  że  za  chwilę  otworzą  się  drzwi  i 
usłyszy ostry głos teściowej, która każe jej zająć się gośćmi.  
 

Trójka  małych  dzieci  straciła  matke.  Elizabeth  przypomniała  sobie,  jak  grzecznie 

Indianne i Olav siedzieli przy stole. Dorte wystroiła ich w najlepsze ubranka. Indianne miała 
na sobie czarną sukienkę, a Olav czarne spodnie do kolan i dopasowaną do nich marynarkę. 
Wyglądali jak mali dorośli. 
 

Dotarły  do  niej  dźwięki  z  kuchni.  Brzek  filiżanek  i  talerzyków.  Domyśliła  się,  że 

zaczęto podawać kawę i ciastka. 
 

Gdy wróciła na dół, podeszła do niej piękna nieznajoma. 

 

- Bardzo przepraszam za moje nieodpowiednie zachowanie – powiedziała, podając jej 

dłoń. 
 

Elizabeth niezbyt chętnie uścisnęła jej rękę. 

 

-  jestem  kuzynką  Kristiana,  rzadko  się  widujemy,  ponieważ  mieszkam  z  mężem  w 

Bergen, a on tu, na Lofotach… 
 

Mówiła  coś  jeszcze,  ale  do  Elizabeth  już  nie  docierały  jej  słowa.  To  była  tylko 

kuzynka  Kristiana!  Dlatego  cieszyła  się  z  jego  wyprawy  do  Bergen.  Zasłoniła  usta  dłonią, 
zawstydzona tym, jak wcześniej potraktowała nieznajomą. Co ta kobieta o niej pomyśli? 
 

-  Śmierć  Ragny  to  straszna  tragedia  –  mówiła  tymczasem  kobieta.  –  Nie  wyobraża 

pani  sobie  nawet,  jak  bardzo  się  zawstydziła,  gdy  zwróciła  mi  pani  uwagę.  Nawet  Kristian 
powiedział, że musze się pohamować. 

background image

 

-  Nic  się  nie  stało  –  zapewniła  Elizabeth.  –  Rozumiem,  że  macie  wiele  tematów  do 

omówienia. Ragna… Ragna zawsze się cieszyła, gdy jej goście dobrze się bawili – dodała. I 
to była prawda. 
 
Rozdział 11 
 
 

Elizabeth  przeciągnęła  się,  ale  nie  wstała  z  łóżka.  Może  dziś  ma  szczęście  i  Ane  się 

jeszcze  nie  obudziła?  Potrzebowała  odrobiny  czasu  dla  siebie,  żeby  rozciągnąć  mięśnie, 
przygotować się do nowego dnia. 
 

Minęły  już  dwa  miesiące  od  śmierci  Ragny.  Lato  się  skończyło,  nastał  wrzesień, 

dobrze im tu było przez ten czas. Codziennie najadały się do syta. I to samymi smakołykami! 
W każdą niedzielę mięso na obiad, mnóstwo krowiego mleka, masło żółte jak słońce, chleb z 
pysznymi  serami.  Na  samą  myśl  o  tym  ślinka  napływała  jej  do  ust.  Ale  Elizabeth  ciężko 
zapracowała  na  to  wszystko.  zajmowała  się  oborą  i  domem,  prała,  gotowała,  robiła  tysiąc 
innych  rzeczy.  Na  szczęście  przeniosła  swoje  zwierzęta  do  obory  Jakoba,  nie  musiała  więc 
chodzić na górę. 
 

Czasem  padała  ze  zmęczenia  i  nie  mogła  się  doczekać,  aż  Ane  zaśnie  i  sama  będzie 

mogła  się  położyć.  Ale  dobrze  się  z  tym  czuła.  Lubiła  żegnać  dzień  ze  świadomością,  że 
zrobiła wszystko, co do niej należało. 
 

Ostatnio słyszała, że Jakob zaczął pogwizdywać przy pracy. Uznała to za dobry znak. 

Może  już zaczął  wychodzić  z  żałoby?  Elizabeth  przypomniała  sobie,  jak  Ragna  się  złościła, 
gdy  gwizdał.  Uważała,  że  przywołuje  w  ten  sposób  diabła,  a  Elizabeth  prychała  wówczas 
lekceważąco. Teraz wspominała wszystko z żalem. 
 

- Nocnik – powiedziała Ane zaspany, głosem. 

 

-  Już  wstałaś?  Dobrze,  że  chcesz  na  nocnik.  Później  też  mi  powiesz,  jak  będziesz 

chciała siusiu? 
 

-Mhm. Mama, Fledyk lulu? 

 

- Nie wiem. Może się obudził. Zejdziemy na dół, żeby sprawdzić? – Elizabeth szybko 

się ubrała, ale fatałaszki Ane wzięła pod pachę, żeby ubrać ją na dole.  
 

W kuchni było zimno. Na ławie do spania siedziała Mathilde, trzymając dziecko przy 

piersi. 
 

- Nie rozpaliłaś ognia? – spytała ostro Elizabeth, sadzając Ane na krześle. – Przecież 

można zamarznąć. 
 

- Nikt mi nie kazał – odparła Mathilde. 

 

-  To  teraz  już  wiesz.  Nie  myślała,  że  trzeba  ci  mówić,  że  zrobiło  się  zimno.  –  gdy 

jednak  Elizabeth  zauważyła,  że  Mathilde  skuliła  się  nerwowo,  pożałowała  swoich  ostrych 
słów.  –  Przepraszam  –  dodała  łagodnie,  szybko  ubierając  małą.  –  Nie  chciałam  być  taka 
opryskliwa. 
 

Mathilde Ne odpowiedziała, tylko patrzyła wciąż na dziecko. 

 

-  Wydaje  mi  się,  że  Fredrik  bardzo  urósł  w  ostatnich  dniach  –  skłamała  Elizabeth.  – 

Musisz mieć bardzo dobry pokarm. 
 

Wówczas  dziewczyna  się  uśmiechnęła,  a  na  jej  twarzy  pojawił  się  lekki  rumieniec. 

Oczywiście, że Fredrik urósł, pomyślała Elizabeth, paląc w piecu. Choć nie było prawdą, że 
coś się znacząco zmieniło w jego wyglądzie w ciągu ostatnich dni. Najważniejsze jednak, że 
sprawiła Mathilde radość tymi słowami. 
 

- Mogłabyś nakryć do stołu, gdy będę w oborze? 

 

- A co Fredrikiem? 

 

-  Przecież  będzie  spał.  Nie  musisz  go  ciągle  nosić.  Zwłaszcza  kiedy  śpi.  –  Elizabeth 

musiała  się  pilnować,  żeby  znów  nie  podnieść  głosu.  Mathilde  najwyraźniej  bała  się  zrobić 
cokolwiek bez wyraźnego polecenia. – Indianne ci pomoże, gdy dzieci zejdą na dół – dodała. 

background image

 

Dziewczyna trochę niepewnie skinęła głową i zabrała się do roboty. 

 

Na podwórzu Elizabeth natknęła się na Jakoba. 

 

- Dzień dobry. Wcześnie wstałaś – powiedział. 

 

- Ty także – uśmiechnęła się. – Idę do obory. Ale Mathilde nakrywa już do stołu, więc 

zaraz będzie śniadanie. 
 

- No, tak. Pomocna z niej dziewczyna – stwierdził Jakob. 

 

Owszem,  dobrze  zajmuje  się  Fredrikiem,  ale  poza  tym  niewielki  z  niej  pożytek, 

pomyślała Elizabeth. A głośno oznajmiła: 
 

- Niedługo będę musiała zagnać swoje zwierzęta z powrotem do Dalen. 

 

- Pewnie tak – potwierdził Jakob, klepiąc ją po ramieniu. – Nie wiem, co zrobimy bez 

ciebie. Po śmierci Ragny życie zrobiło się takie szare i bezsensowne. Aż dziw, jak człowiek 
się przyzwyczaja do tego, że wszystko się rob we dwójkę. Zresztą wiesz przecież, że to Ragna 
rządziła w domu. A właściwie to co chciałaś powiedzieć? 
 

- Nic takiego. Idę do obory. 

 

Elizabeth  zdrętwiała,  zapiekły  ją  lekko  oczy.  Słowa  Jakoba  wciąż  dźwięczały  jej  w 

uszach. Wspomniała o zwierzętach tylko po to, by usłyszeć, że chciałby, żeby jeszcze z nimi 
została.  Przynajmniej  do  końca  zimy.  Przygnębiona,  przytuliła  się  krowiego  brzucha.  Miała 
nadzieję, że chociaż Mathilde zostanie dłużej. Mały Fredrik jej przecież potrzebuje. 
 

Wkrótce wiadro było pełne, ale na nie ruszyła się z miejsca. Tylu ludzi ją odumarło, 

tyle obowiązków dźwigała na swoich barkach. Za dużo, by mogła to sama unieść. Brakowało 
jej Ragny. Często się spierały, lecz wszystko było znacznie prostsze za jej życia. 
 
 

Elizabeth chciała wspomnieć o przeprowadzce w czasie posiłku, ale nie mogła znaleźć 

właściwych  słów.  Kilka  razy  układała  sobie  zdania  w  głowie,  lecz  gdy  otwierała  usta, 
rezygnowała. Czy Jakob naprawdę chce, żeby zabrała swoje zwierzęta i wróciła do domu? 
 

Rozglądała  się  dyskretnie  dokoła,  ale  wszyscy  siedzieli  nad  kaszą,  nikt  się 

niepotrzebnie  nie  odzywał.  Zazwyczaj  lubiła  ten  spokój,  lecz  tera  cisza  jej  ciążyła.  I  kasza, 
choć słodka i z omastą, rosła jej w ustach. Zmusiła się jednak, by zjeść całą porcję. 
 

- Muszę wyjść – oznajmił Jakob. – Mam dużo roboty. 

 

Elizabeth skinęła głową i pozwoliła Olavowi pójść z ojcem. Uznała, że łatwiej będzie 

oddychać  w  tej  kuchni,  gdy  zrobi  się  puściej.  Lepiej,  żeby  nie  przyglądało  jej  się  tyle  par 
oczu. Pogoda była wietrzna i sucha. Idealny dzień na pranie, pomyślała i posłała Indianne na 
strych po pościel. 
 

- A co z ubraniami do prania? – spytała dziewczynka. 

 

-  Dziś  wypierzemy  tylko  pościel  –  zdecydowała  Elizabeth.  –  Mathilde,  pozmywasz 

statki? Ja tylko czasem ubiję masło. 
 

Dziewczyna zabrała się do roboty. Długo pracowały w milczeniu. W końcu Elizabeth 

przerwała ciszę. 
 

- Ile miesięcy ma już twoja córeczka? 

 

- Sofie ma rok i osiem miesięcy – odparła Mathilde nieśmiało. – Ludzie mówią, że nie 

jest do mnie podobna. Może i dobrze. 
 

- Dlaczego dobrze? 

 

- Bo ja nie jestem ładna. Ani mądra. Tak ludzie mówią. 

 

Elizabeth  pomyślała,  że  Mathilde  istotnie  nie  jest  najmądrzejsza.  Ale  wcale  nie  była 

brzydka.  Po  prostu  zwyczajna.  Przykro  jej  się  zrobiło,  że  ludzie  opowiadają  takie  rzeczy  i 
naśmiewają się z dziewczyny. 
 

- Chodź, usiądź na chwilę – zaproponowała. 

 

Mathilde  wytarła  ostatni  kubek  i  z  ociąganiem  podeszła  do  stołu.  Zupełnie,  jakby 

spodziewała  się  bury.  Elizabeth  zdjęła  ze  ściany  lusterko  i  przytrzymała  je  przed  twarzą 
dziewczyny. 

background image

 

- Co widzisz? – spytała. 

 

- Siebie. 

 

- Jesteś brzydka? Masz wielkie brodawki i czarne zęby? 

 

Mathilde zaśmiała się, a na jej lewym policzku zarysował się dołeczek. 

 

- Nie – odparła. 

 

- No, widzisz. Jestem pewna, że mała jest do ciebie podobna. Może odziedziczyła po 

tobie oczy? Są niebieskie? 
 

Mathilde pokiwała głową. 

 

- Może po tobie ma też usta? 

 

- Nie, usta ma po ojcu – stwierdziła Mathilde cicho, wbijając spojrzenie w stół. 

 

Elizabeth  odniosła  wrażenie,  że  dziewczyna  chciałaby  coś  jeszcze  dodać,  więc 

czekała. 
 

-  Czasami  człowiek  ma  tajemnicę,  o  której  bardzo  by  chciał  komuś  powiedzieć  – 

szepnęła Mathilde. 
 

- Masz taką tajemnicę? 

 

- Tak, ale mama powtarza, że nie powinnam nikomu ufać. I że w ogóle nie wolno mi o 

tym mówić. 
 

- W takim razie nie mów. 

 

- Ale będzie mi lżej, jak powiem. 

 

Elizabeth  się  zaniepokoiła.  Mathilde  najwyraźniej  chciała  jej  się  zwierzyć,  tylko  że 

ona wcale nie była pewna, czy chce to usłyszeć. W końcu jednak oświadczyła: 
 

- Możesz to powiedzieć mnie albo Dorte. Nam możesz zaufać. 

 

-  Głupi  Franz  wcale  nie  jest  ojcem  mojego  dziecka  –  powiedziała  Mathilde  szybko  i 

przygryzła usta. 
 

- Dlaczego go tak brzydko nazywasz? 

 

- Wszyscy go tak nazywają. 

 

Elizabeth  domyśliła  się,  że  to  przezwisko  w  gruncie  rzeczy  wcale  do  niego  to  nie 

pasuje. 
 

- To nieładnie – stwierdziła. – Gdzie on mieszka? 

 

- We dworze w Vesteraalen, tam gdzie służyłam.  

Ja mówiłam na niego po prostu Franz, bo go lubiłam. Był miły. Ale dziecko zrobił mi pan. 
 

Elizabeth  ogarnęło  wielkie  wzburzenie,  naszły  ją  znów  wspomnienia  dnia,  w  który, 

Leonard ją zgwałcił. Poczuła się osaczona. Jej głos drżał z gniewu, gdy chwyciła Mathilde za 
ręce i rzekła: 
 

- Spójrz na mnie, Mathilde! 

 

Dziewczyna podniosła wzrok, wciąż zawstydzona, i szepnęła: 

 

- Ja nie chciałam, ale powiedział, że to mój obowiązek, bo jestem służącą. I że będzie 

mi  dobrze.  ale  to  bolało,  więc  krzyczałam.  –  Przerwała  na  chwilę.  Z  Franzem  nigdy  nic 
takiego nie robiłam.  Franz był miły. A pan groził, że mnie przegoni ze dworu, jeśli powiem 
komuś prawdę. I że zhańbię się na zawsze. 
 

Elizabeth zacisnęła oczy, żeby powstrzymać łzy. 

Była tak poruszona, że z trudem dobywała z siebie słowa. 
 

- I zrzucili winę na Franza, gdy się okazało, że jesteś w ciąży? 

 

Mathilde pokiwała głową. 

 

-  On  został  we  dworze,  a  ja  musiała  wyjechać.  Nie  mogłam  przecież  pracować  z 

wielkim brzuchem… 
 

-  Nie  musisz  nic  więcej  mówić  –  przerwała  jej  Elizabeth.  –  Ale  jedno  powinnaś 

wiedzieć.  Stąd  nikt  cię  nigdy  nie  wyrzuci.  Zadbam  o  to.  Jeszcze  dzisiaj  porozmawiam  z 
Jakobem. 
 

Mathilde uśmiechnęła się niepewnie. 

background image

 

- Dziękuję – szepnęła. 

 

-  Musisz  mi  jednak  coś  obiecać  –  ciągnęła  Elizabeth.  –  Że  nigdy  nikomu  nie 

pozwolisz na nic takiego. Bo znów możesz być w ciąży. 
 

Mathilde pokiwała głową. 

 

- To było okropne! Nigdy więcej tego nie zrobię! Nigdy! 

 

-  Ale  Sofie  jest  już  taka  duża,  że  mogłaby  tu  z  tobą  mieszkać  –  dodała  Elizabeth.  – 

Jakob kiedyś o tym wspomniał. Obiecałam mu, że z tobą porozmawiam.  
 

Mathilde znów się zaniepokoiła i szepnęła: 

 

- Nie chcę o tym rozmawiać. 

 

Na schodach rozległy się kroki Indianne. 

 

- Przyniosłaś całą pościel? – spytała Elizabeth, starając się mówić normalnym głosem. 

 

- Tak – potwierdziła dziewczynka, kładąc na stole stertę bielizny. 

 

- To dobrze. w takim razie my zajmiemy się praniem, a Mathilde zostanie z małym w 

domu  i skończy ubijać masło. 
 
 

Wkrótce  pralnię  wypełniła  gęsta  para.  Elizabeth  podwinęła  rękawy  i  rozpięła  bluzkę 

przy  szyi.  Pot  lał  się z  niej  strumieniami. Jej  figura  zaokrągliła  się  w  ciągu  ostatnich  dwóch 
miesięcy,  odzyskując  kobiece  kształty.    Piersi  się  wypełniły,  kości  biodrowe  przestały 
sterczeć. Wolała nie myśleć, co będzie, gdy wróci do siebie, do Dalen. 
 

Zerknęła na Indianne. Dziewczynka miała chodak na bosych stopach, widać więc było 

jej  chude  nóżki.  Serce  Elizabeth  przepełniła  czułość  na  widok  małej,  która  tak  niedawno 
straciła matkę. Olav trzymał się ojca, ale Indianne nie miała nikogo, kto by ją pocieszył. 
 

- Uważaj, żebyś się nie oparzyła – przestrzegła ją. 

 

-  Wiem,  już  to  robiłam  razem  z…  -  urwała,  zacisnęła  usta  i  odrzuciła  warkocze  na 

plecy. 
 

Elizabeth odczekała chwilę. Ale Indianne nie dokończyła zdania. 

 

- Na pewno dzielnie pomagałaś mamie – przerwała milczenie Elizabeth. 

 

Idnianne pokiwała głową i zamieszała w kotle. 

Elizabeth usiadła na ławce pod ścianą. 
 

- Musimy się trochę napić – stwierdziła, nabierając zimnej wody do dwóch kubków. – 

Bardzo mi brak twojej mamy – ciągnęła w zamyśleniu. – Żałuję, że tak często się kłóciłyśmy. 
 

Indianne podniosła wzrok. 

 

- Ja też tak czuję – powiedziała, a w jej głosie słychać było ulgę. Na pewno łatwiej się 

znosi żałobę, gdy człowiek wie, że inni czują to samo. 
 

-  Ale  nie  trzeba  tyle  o  tym  myśleć  –  ciągnęła  Elizabeth.  –  Dobrze  o  tym  wiem,  bo 

straciłam wielu bliskich. – Pogłaskała dziewczynkę po policzku. 
 

- Myślisz, że mama poszła do nieba? 

 

- Na pewno. A ktoś uważa inaczej? 

 

-  Mhm.  Jedna  dziewczyna  ze  Storvika.  Powiedziała,  że  mama  kiedyś  skłamała,  a  ci, 

którzy łamią któreś z dziesięciu przykazań, nie idą do nieba. 
 

- Co za bzdury! – obrzuciła się Elizabeth. – Możesz jej powiedzieć, że w takim razie 

nikt by nie trafił do nieba. I pozdrowić ja ode mnie. Kiedy człowiek staje przed bramą raju – 
dodała  łagodniej  –  Bóg  go  pyta,  czy  żałuje  za  swoje  grzechy.  Jeśli  żałuje,  zostaje 
wpuszczony. A twoja mama na pewno żałowała. Poza tym z pewnością miała ważny powód, 
ż

eby skłamać. Jeśli to zrobiła. Bo czasem człowiek nie może postąpić inaczej. 

 

Pomyślała o własny, grzechu, o morderstwie, które popełniła, ale odsunęła od siebie tę 

myśl. Indianne uśmiechnęła się i dopiła wodę. 
 

- Chyba masz rację – stwierdziła. 

background image

 

Elizabeth miała wielką ochotę zapytać, czy ojciec wspomniał już o jej przeprowadzce, 

ale  zrezygnowała.  Nie  należy  obciążać  tym  dziecka.  Jednakże  po  godzinie  spędzonej  w 
towarzystwie Indianne myśl ta stała się dla niej jeszcze bardziej przykra. 
 

 

 

Sprawa  przeprowadzki  nie  dawała  jej  spokoju.  Gdy  ktoś  ją  o  coś  pytał,  odpowiadała 

machinalnie.  Czuła  na  sobie  zdziwione  spojrzenia.  Po  obiedzie  powiedziała  Mathaline,  że 
musi wpaść na chwilę do Neset. 
 

- Niedługo wrócę, ale gdybyś miała jakieś kłopoty z Ane, poślij po mnie Indianne. 

 

- Ane jest przecież grzeczna i miła. 

 

 

 

Elizabeth wpadła do Dorte bez pukania. 

 

- To ty? – zdziwiła się Dorte. – Jak miło. 

 

-  Muszę  z  kimś  porozmawiać  –  wyznała  Elizabeth.  –  Jakob  nie  jest  zadowolony  – 

wyznała Elizabeth. – Jakob nie jest zadowolony z mojej pracy – dodała, opadając na krzesło. 
 

- Co za bzdury. Dlaczego miałby być niezadowolony? 

 

- Zgodził się, żebym zabrała swoje zwierzęta do Dalen, zanim zrobi się za zimno. 

Potem usiadła i dopiero wtedy powiedziała: 
 

- Nie mówił ci, że ja mam się wprowadzić do Heimly? 

 

Elizabeth  zakręciło  się  w  głowie.  Spojrzała  na  Dorte  ze  zdumieniem.  Czyżby  Jakob 

chciał  wyrzucić  z  domu  synową  i  zastąpić  ją  sąsiadką?  Ogarnęło  ją  wzburzenie.  Obiecała 
przecież  Mathilde  pracę  i  dach  nad  głowa.  I  zamierzała  dotrzymać  obietnicy!  Nie  mógłby 
chyba zachować się tak nieładnie. 
 

-  Jakob  nigdy  cię  nie  wyrzuci  –  zapewniła  Dorte,  patrząc  jej  w  oczy.  –  Ja  mam  tam 

ciągle  jakieś  obowiązki,  więc  łatwiej  będzie,  jeśli  się  wprowadzę.  Jakob  na  pewno  nie 
dosłyszał, co mówiłaś. Pewnie był myślami gdzie indziej. 
 

Elizabeth patrzyła na przyjaciółkę w milczeniu. W jej głowie kołatało się tylko jedno 

słowo: niepotrzebna. Jesteś tu już niepotrzebna, Elizabeth. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. 
 

Widziała  radość  w  oczach  Dorte,  ale  nie  potrafiła  się  z  nią  cieszyć.  Czy  naprawdę 

jestem aż tak kiepska? – spytała siebie. 
 

Dorte poklepała ją lekko po dłoni. Elizabeth zmusiła się, by nie cofnąć ręki. 

 

- Na pewno było ci ciężko, Elizabeth – rzekła łagodnie. 

 

- Ragna jakoś dawała sobie ze wszystkim radę – odparła Elizabeth. 

 

- Ale jest was teraz więcej w domu – zauważyła Dorte. 

 

Elizabeth  wzruszyła  ramionami  i  coś  ją  ścisnęło  za  gardło.  Odchrząknęła,  żeby  móc 

powiedzieć:  
 

- Jakoś sobie radzę. Wcale nie jest za ciężko. 

 

Dorte uśmiechnęła się ciepło i cofnęła dłoń. 

 

-  Jesteś  taka  dumna,  Elizabeth.  Mogłabyś  się  zaharować  na  śmierć  i  nawet  być  nie 

pisnęła.  Ale  teraz  będzie  ci  lżej.  Wiesz,  jak  się  cieszę!  Jak  miło  będzie  móc  porozmawiać 
codziennie z kimś dorosłym. Dolać ci kawy? 
 

Podniosła się i napełniła kubek, nie czekając na odpowiedź. Elizabeth miała sucho w 

ustach, ale wypiła tylko odrobinę. Powinna powiedzieć Dorte nie tylko to, że praca w Heimly 
wcale nie jest za ciężka, ale i jedzenie dobre. Że wszyscy codziennie najadają się do syta i… 
Było coś jeszcze, czego nie potrafiła nazwać. Zmusiła się do uśmiechu. 
 

-  Tak,  będzie  bardzo  miło,  Dorte.  –  Wstała  i  dodała:  -  Dziękuję  za  kawę.  Muszę 

wracać, żeby przygotować wam pokój. 
 

- Kochana moja, przecież nie ma pośpiechu. Nie mogłabyś jeszcze posiedzieć? 

 

- Dziękuję, ale mam dużo roboty. Wpadłam tylko na chwilę. 

 

I wyszła, nie czekając, aż Dorte znajdzie jakiś pretekst, żeby ją zatrzymać. 

 

background image

 
 

Dopiero  po  południu  znalazła  się  sam  na  sam  z  Jakobe,  w  kuchni.  Posłała  dzieci  po 

zwierzęta na łąkę,  a Mathilde była na  górze z  Fredrikiem. Elizabeth przetrawiła już nowinę, 
którą usłyszała od Dorte. Uznała, że w gruncie rzeczy przyjaciółka na to zasługuje i że przyda 
jej się ktoś do pomocy. Coś jednak nie dawało jej spokoju. 
 

- Muszę z tobą porozmawiać, Jakobie. 

 

Spojrzał na nią ze zdziwieniem, lecz usiadł. 

 

- Słyszałam, ż Dorte ma się tu wprowadzić. – Elizabeth od razu przystąpiła do rzeczy. 

 

Jakob był trochę zakłopotany. Podrapał się po głowie i brodzie, zanim odparł: 

 

- Tak, wydawało mi się, że to dobre rozwiązanie. I że przyda ci się ktoś do pomocy. 

 

- To miło z twojej strony. 

 

- Naprawdę tak uważasz? – Jakob odetchnął z ulgą. – Obawiałem się, że nie spodoba 

ci się pomysł, żeby w domu była jeszcze jedna kobieta. 
 

Jakob  dobrze  mnie  zna,  pomyślała.  No,  ale  przynajmniej  wiem,  że  nie  chce  mnie  od 

razu odesłać do domu. Na głos powiedziała jednak: 
 

-  Nie,  dlaczego  miałoby  mi  się  to  nie  spodobać?  W  gruncie  rzeczy  jednak  chciała 

porozmawiać o czymś innym. 
 

- Tak? 

 

-  Tak.  Mathilde  opowiedziała  mi  o  sobie,  lecz  obiecałam,  że  nikomu  tego  nie 

powtórzę. 
 

Skinął głową na znak, żeby kontynuowała. 

 

- Nie miała łatwego życia, Jakobie. Obiecałam jej, nie pytając cię o zdanie, że będzie 

mogła tu mieszkać, jak długo tylko zechce. 
 

-  Jasne,  czemu  nie?  –  uśmiechnął  się  Jakob.  –  Służąca  nam  się  na  pewno  przyda,  a 

Mathilde przecież muchy by nie skrzywdziła. 
 

- Dziękuję – odparła Elizabeth z powagą i zrobiło jej się znacznie lżej na duszy. 

 
 

Gdy Dorte się wprowadziła, w domu zapanował jakby większy spokój. Ale Elizabeth 

jakoś ciężko było na sercu.  Zgodnie z jej przewidywaniami wszyscy mieli mniej roboty.  Bo 
Dorte potrafiła każdego włączyć do pracy. Po dobroci. 
 

- Czy mogłabyś przynieść garnek, Indianne? – I dziewczynka natychmiast zrywała się 

z krzesła. – Olav, jesteś już taki duży, czy mógłbyś mi przynieść torfu? 
 

Nawet  Jakob  się  ożywił.  Od  czasu  do  czasu  zdarzało  mu  się  zaśmiać.  A  podczas 

posiłków mówił najwięcej ze wszystkich. 
 
 

Jakoś  tak  się  złożyło,  że  Elizabeth  codziennie  chodziła  po  krowy  na  pastwisko.  Idąc 

pod górę, zapominała o  wszystkich przykrych myślach. nuciła sobie pod  nosem, maszerując 
ś

cieżką. Słońce chyliło się już ku zachodowi, w cieniu było dość chłodno. 

 

Niedługo zacznie się zima, pomyślała i przystanęła. Spojrzała na wełniankę, kołyszącą 

się  na  wietrze.  Zapach  traw  i  wrzosów  łaskotał  ją  w  nozdrza.  Wzięła  głęboki  wdech  i 
podziękowała Bogu za to, że się urodziła i że może doświadczać tego piękna. Krzyknęła kilka 
razu i po chwili usłyszała dzwoneczek krowy przewodniczki. Za nią szły powoli, kołysząc się 
na  boki,  zarówno  krowy,  jak  i  kozy.  Elizabeth  poklepała  kilka  z  nich  po  zadkach  i  ruszyła 
przodem. Uśmiechnęła się na widok śladu, który na jej ręce pozostawił krowi ogon. 
 

Niedługo trzeba sprowadzić owce z górskiego pastwiska. Chyba do Heimly, jeśli ona i 

Ane mają tu zostać jeszcze przez jakiś czas. Wciąż dręczyło ją pytanie, gdzie spędzi zimę. 
 

Tak rozmyślając, doszła do obory. Wkrótce przyszła tam także Dorte. 

 

- Nie mogłaś dać znać, że już jesteś? – spytała wesoło, sięgając po stołek. 

 

-  Myślałam,  że  mnie  widzisz  przez  okno.  –  Słowa  zabrzmiały  trochę  zbyt  ostro, 

poprawiła się więc pośpiesznie: - Sądziłam, że masz dość pracy w domu. 

background image

 

Dorte  nie  odpowiedziała.  Słychać  było  tylko  miarowy  chlupot  mleka  w  wiadrze. 

Krowy  przeżuwały  trawę,  przestępując  z  nogi  na  nogę.  W  końcu  Elizabeth  uznała,  że  musi 
przerwać niewygodną ciszę. 
 

- Nie chciałam być złośliwa, Dorte. Sama nie wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. 

 

-  Wszystkie  miewamy  kiepski  humor  raz  w  miesiącu  –  przerwała  jej  Dorte  i  poszła 

przecedzić mleko. 
 

Elizabeth  spojrzała  na  nią  ze  zdumieniem.  Dopiero  po  chwili  zrozumiała,  że  Dorte 

miała na myśli kobiecą miesięczną przypadłość. 
 

-  Jutro  upiekę  chleb  –  zaproponowała  Elizabeth  i  się  wyprostowała.  –  Do  wydojenia 

jest jeszcze tylko moja koza, więc możesz już iść do domu, Dorte. 
 

- Dobrze. Zabiorę mleko – powiedziała tamta i wyszła. 

 

Elizabeth  patrzyła,  jak  Dorte  idzie  przez  podwórze.  Jakob  wyszedł  jej  na  spotkanie. 

Oboje przystanęli, Dorte się zaśmiała… Elizabeth zdrętwiała na moment. Zdjęła pajęczynę z 
okienka,  żeby  lepiej  widzieć.  Dorte  wyglądała  jak  młoda  dziewczyna,  zakłopotana  tym,  że 
Jakob bierze od niej wiadra. 
 

A więc tak się sprawy mają, pomyślała Elizabeth. 

Ż

yczyła  im  obojgu  szczęścia.  Ale  poczuła  się  jakoś  dziwnie.  Otrząsnęła  się  jednak  z 

odrętwienia i zabrała do roboty. 
 
 

Tego  wieczoru  długo  leżała  i  nasłuchiwała.  Trochę  jej  było  wstyd,  ale  musiała 

widzieć,  jak  się  sprawy  mają.  Jeśli  tych  dwoje  coś  łączy,  na  pewno  zejdą  się  nocą.  A  w  tej 
sytuacjo  ona  nie  ma  tu  nic  do  roboty.  Nie  zamierzała  przebywać  tutaj  jako  służąca  tych 
dwojga.  Dadzą sobie radę bez niej. Nie cieszyła  się jednak z możliwości powrotu do Dalen. 
Przyzwyczaiła się już do dobrego jedzenia, odzyskała siły. Martwiła się też o Ane. Córeczka 
w  domu  piła  ostre  kozie  mleko  i  jadła  zwykłą  kaszę.  W  Heimly  przywykła  do  krowiego 
mleka, do chleba, do kaszy z cukrem. Tego lata policzki jej się zaokrągliły, nóżki zrobiły się 
pulchne.  Elizabeth  też  musiała  przerobić  część  swoich  ubrań,  bo  uciskały  ją  w  pasie.  Ale 
wkrótce  nastanie  zima.  Dorte  i  Jakob  zaczną  nowe  życie.  dla  niej  nie  ma  tu  miejsca.  Pora 
wrócić na swoje, postanowiła, czując, że morzy ją sen. 
 
 

Stół był już nakryty do śniadania, gdy Elizabeth zeszła na dół. Poczuła dziwne ukłucie 

w sercu, gdy zobaczyła na ławie dzieżę z ciastem na chleb. 
 

- Przecież ja miałam piec chleb – zauważyła. 

 

-  Już  nie  musisz  –  odparła  Dorte  z  uśmiechem,  napełniając  kubki.  –  Wstałam  dziś 

wcześniej – dodała, wciąż się uśmiechając. – Dzieci są w oborze, więc tym też nie musisz się 
martwić. 
 

Elizabeth  nie  bardzo  wiedziała,  co  na  to  powiedzieć.  Wiedziała,  że  Dorte  ma  dobre 

intencje, ale czuła się jeszcze bardziej niepotrzebna. 
 

Podczas śniadania spojrzała na Dorte i Jakoba i odchrząknęła. 

 

-  Przemyślałam  sobie  wszystko  –  zaczęła,  zbierając  siły  do  tego,  co  chce  im 

przekazać. – I postanowiła, że wrócę już do Dalen. 
 

Uśmiechy przygasły, wszyscy utkwili oczy w jej twarzy. Dorte pierwsza się odezwała: 

 

- Dlaczego? – spytała. – Robiła wszystko, żebyś dobrze się z nami czuła. 

 

Elizabeth  poczuła,  że  łzy  jej  napływają  do  oczu.  Musiała  zamrugać,  żeby  je 

powstrzymać. 
 

- Musze się zająć swoim domem. Tutaj nie jestem już potrzebna. 

 

Jakob chciał zaprotestować, ale mu przerwała: 

 

- Już się zdecydowałam. Tak będzie najlepiej. 

Przecież  i  tak  nie  miałam  tu  zostać  na  zawsze  –  zaśmiała  się,  żeby  nieco  rozładować 
atmosferę. Pozostali też próbowali się na siłę uśmiechnąć. 

background image

 

Jednak  nie  chcą  się  mnie  pozbyć,  pomyślała  Elizabeth.  I  cieplej  się  jej  zrobiło  na 

sercu. Dokończyli posiłek w milczeniu. 
 
 

Dorte ze świecą w ręku kręciła się po domu pogrążony, w mroku domu. Zajrzała także 

do  rzadko  używanej  izby.  Uważała,  że  nie  warto  tracić  torfu  na  ogrzewanie  tak  wielkiego 
pomieszczenia. 
 

Postawiła na ławie imbryk z resztkami kawy. Już trzeci dzień parzymy tę samą kawę, 

pomyślała. Po latach tłustych przyjdą chude, zwykła powtarzać. Dzieci powinny najadać się 
do  syta,  powinny  mieć  co  na  siebie  włożyć,  ale  dorosłym  na  pewno  oszczędność  nie 
zaszkodzi. 
 

Po wyprowadzce Elizabeth w domu zrobiło się jakoś smutno, choć przecież ludzi nie 

brakowało.  Dorte  cieszyła  się,  że  może  pomóc  Jakobowi,  zwłaszcza  że  bardzo  wyraźnie 
okazywał swoje zadowolenie. Drgnęła, gdy drzwi się otworzyły i gospodarz wsunął głowę do 
kuchni. 
 

- Jeszcze się nie położyłaś? – spytał. 

 

Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i zawstydziła się, że a pognieciony fartuch. 

 

-  Chciałam  jeszcze  przed  snem  sprawdzić,  czy  wszystko  jest  w  porządku  – 

powiedziała i poczuła, że oblewa ją rumieniec. 
 

Jakob  podszedł  bardzo  blisko  i  podniósł  rękę,  jakby  chciał  poprawić  jej  kołnierzyk. 

Szybko jednak opuścił rękę i wsunął ją do kieszeni spodni. 
 

- Nie powinnaś się tak zamęczać, Dorte. Ty także potrzebujesz snu. 

 

- Śpię tyle, ile trzeba. Wszyscy mi przecież pomagają – odparła z uśmiechem. 

 

- Słyszałem, że od nadmiaru pracy robią się zmarszczki. 

 

-  Możliwe  –  roześmiała  się.  –  Ale  mnie  to  nie  martwi.  Mówią  także,  że  ci,  którzy 

harują tutaj, na ziemi, dostaną nagrodę w niebie. 
 

- Zgadza się. i bez względu na to, ile zmarszczek będziesz miała, i tak miło będzie na 

ciebie patrzeć – powiedział ciepło. 
 

Dorte poczuła, że serce jej na chwilę zamarło. 

Musiała  odwrócić  wzrok.  Zauważyła  jednak,  że  Jakob  przeczesał  włosy  dłonią,  po  czy, 
oznajmił: 
 

- Już się położę. Dobranoc.  

 

I wyszedł. 

 

Jakob  często  pomagał  jej  nosić  cięższe  rzeczy.  Ostatnio  tak  często,  że  naraz  musiała 

nawet  protestować.  Nigdy  jednak  nie  powiedział  jej  jeszcze  nic  tak  miłego.  Czekała,  aż 
gospodarz na pewno się położy, i dopiero wtedy wyszła z kuchni. 
  

Weszła  na  poddasze  i  zajrzała  do  dzieci.  Indianne  leżała  w  jednym  łóżku,  a  Olav  z 

Danielem  na  drugim.  Daniel  bardzo  chciał  spać  z  dziećmi.  Mówił,  że  jest  już  duży,  chociaż 
miał dopiero trzy latka.  Dorte wolałaby zatrzymać  go jeszcze przy sobie. Wiedziała, że Bóg 
tylko wypożycza ludziom dzieci, nie spodziewała się jednak, że synek tak szybko ją opuści. 
 

Naciągając  koszulę  nocną  przez  głowę,  uśmiechnęła  się  do  swych  myśli.  Przecież 

Daniel  wcale  jej  nie  opuścił,  tylko  po  prostu  chciał  być  z  innymi  dziećmi.  Nie  miał 
rodzeństwa,  więc  była  to  dla  niego  wielka  atrakcja.  Tylko  mały  Fredrik,  który  budził  się 
ciągle w nocy, spał osobno, w izbie Mathilde.  
 

Dorte  była  wprawdzie  zmęczona  po  długim  dniu  pełnym  zajęć,  ale  też  dziwnie 

ożywiona.  Może  przyczyniły  się  do  tego  słowa  albo  dotyk  Jakoba?  Ostatnio  często  jej 
dotykał. Przypadkiem. A ją przeszywał dziwny dreszcz i rumieniła się jak podlotek. 
 

Nagle usłyszała popłakiwanie Daniela i szybko  wyszła do sieni. Tam natknęła się na 

Jakoba. 
 

-  Daniel  się  obudził.  Ale  na  pewno  zaraz  zaśnie  –  wyjaśniła  i  weszła  do  pokoiku,  w 

którym spały dzieci. Po omacku znalazła synka. 

background image

 

- Cii. Mama jest przy robie – pocieszała go. Przyśniło ci się coś strasznego? 

 

Daniel nie odpowiedział, ale płakał coraz ciszej, aż w końcu przestał. 

 

- Nie krzycz już więcej, bo obudzisz innych – szepnęła, po chwili jednak zauważyła, 

ż

e zasnął. 

 

Na palcach poszła do swojej izdebki i aż podskoczyła, gdy spostrzegła postać Jakoba 

na tle okna. 
 

-  Przepraszam,  nie  chciałem  cię  przestraszyć  –  powiedział.  –  Muszę  z  tobą 

porozmawiać.  Tak  długo  o  tym  myślałem,  że  nie  chcę  już  czekać.  Wolisz,  żebyśmy  poszli 
gdzie indziej? 
 

- Nie – odparła Dorte. Czuła się niezręcznie i zrobiło jej się zimno, 

 

Usiadła na łóżku, żeby nie stać przed nim w samej koszuli. 

 

Jakob zawahał się chwilę, po czym przysunął krzesło do łóżka i usiadł. 

 

-  Przede  wszystkim  chciałem  ci  podziękować  za  wszystko,  co  dla  mnie  zrobiłaś  – 

oznajmił. – Myślę jednak, że nie powinnaś być tu naszą służącą. 
 

- Robię to zew względu na dzieci. A poza tym mam przecież sporo do odpracowania 

w waszym gospodarstwie… 
 

-  Wiem  –  przerwał  jej.  –  Ale  teraz  chciałem  cię  zapytać,  Dorte,  czy  chciałabyś…  - 

Słowa uwięzły mu w gardle. Podrapał się nerwowo po brodzie. 
 

Czyżby chciał mi się oświadczyć? - zdziwiła się Dorte. Wiadomo, że Jakob potrzebuje 

nowej  żony.  Ale  co  miałabym  mu  odpowiedzieć?  Bardzo  cię  proszę,  nie  pytaj  mnie  o  to, 
myślała. Nie wiedziałabym, jak zareagować. 
 

Wyciągnął swą wielką dłoń i dotknął jej długiego warkocza. Kiedy ostatnio bawił się 

moimi włosami? – pomyślała, lekko jednak rozczarowana tym, że nie dokończył zdania. A on 
przeniósł się na łóżko i ujął jej twarz w obie dłonie. 
 

- Dorte, tak bardzo bym chciał… 

 

- Nie mów tego – szepnęła i rozchyliła usta. 

 

Poczuła  jego  oddech  na  swojej  twarzy,  jego  wielka  broda  połaskotała  ją  w  policzek, 

jego wargi dotknęły jej ust. Westchnęła z podniecenia, a jej ciało przeszył dreszcz. Odważnie 
zarzuciła mu ramiona na szyje, nie protestowała,  gdy ją położył. Ten ogromny mężczyzna z 
wielką  delikatnością  zdejmował  z  niej  nocną  koszule.  Dorte  mu  pomagała,  unosząc  biodra, 
obracając się, wyciągając ramiona. Jednocześnie ściągała mu spodnie. Po chwili oboje leżeli 
nago.  Ogarnęło  ją  pożądanie.  Dawno  już  nie  przytulała  się  do  silnego  męskiego  ciała.  Od 
dawna  nikt  nie  szeptał  jej  czułych  słów,  nikt  nie  pieścił.  Jakob  usiadł,  posadził  ją  sobie  na 
kolanach, jakby była lalką, i chwycił mocno za  pośladki. Wygięła się do tyłu i poczuła jego 
dłoń  na  piersi.  Język  Jakoba  igrał  z  jej  sutkami,  budząc  w  niej  coraz  większą  namiętność. 
Zatopiła palce w jego czuprynie i jeszcze mocniej przylgnęła do jego ciała, nie mogąc się nim 
nasycić. Gdy pożądanie całkiem nią owładnęło, Jakob uniósł ją nieco i wszedł w nią jednym 
zdecydowanym  ruchem.  Dorte  jęknęła,  bez  reszty  obezwładniona  namiętnością,  odrzucając 
głowę w tył. I obje w szaleńczym rytmie oddali się dzikiej rozkoszy, jakiej żadne z nich już 
dawno nie zaznało. 
 

Potem  opadli  na  łóżko,  wciąż  trzymając  się  w  objęciach,  spoceni,  oszołomieni  i 

nasyceni.  Oddechy  im  się  rwały.  Dorte  czuła  szorstkość  jego  owłosionego  torsu,  wdychała 
jego  zapach,  w  którym  woń  siana  mieszała  się  z  wonią  potu.  Właśnie  takiego  mężczyzny 
pragnęła. Takiego, który ją wesprze, zadba o nią, otoczy troską. Jakon poruszył się lekko. 
 

- Podobało ci się? – spytał. 

 

Pokiwała  głową,  zbyt  zakłopotana,  by  odpowiedzieć  głośno.  Poczuła  jak  dłonie  w 

swoich włosach. 
 

- Jesteś taka piękna, Dorte – mruknął. – A włosy masz jak.. jak zachód słońca. 

 

-  Żarty  sobie  stroisz  –  szepnęła  onieśmielona,  lecz  uradowana  jego  słowami.  Kiedy 

ostatnio coś takiego słyszała? Może nigdy? 

background image

 

- I jesteś taka delikatna, miękka. To m się podoba – ciągnął. 

 

Chciała  mu  jakoś  ciepło  odpowiedzieć,  ale  nie  wiedziała,  jak.  Zwilżyła  wargi  i 

zapytała: 
 

- Czy to jest grzech, Jakobie? 

 

Odsunął się i spojrzał na nią poprzez mrok. 

 

-  Coś  tak  pięknego  nie  może  być  grzechem.  Nigdy  nie  uwierzę,  że  Bóg  tak  o  tym 

myśli. 
 

Tak.  To  było  piękne  i  dobre,  zgodziła  się.  Ale  przecież  nie  są  małżeństwem.  Czyli 

według Biblii popełnili grzech. Czy Jakob chciał się jej oświadczyć, gdy tu przyszedł? Gdyby 
zapytał  ponownie,  nie  wiedziałaby,  co  odpowiedzieć.  Teraz  pragnęła  tylko  rozkoszować  się 
ciepłem i bezpieczeństwem, które jej dawał. 
 

Tymczasem  on  się  obrócił,  przykrył  jej  ciało  swoim  i  oparł  się  na  łokciach,  poczuła 

jego twarde przyrodzenie na udzie. Przeszył ją kolejny dreszcz pożądania. Grzech, nie grzech 
– Dorte była gotowa przyjąć miłość, którą znów chciał ją wypełnić. 
 
Rozdział 12 
 
 

Elizabeth  przysunęła  dłoń  do  żelazka,  żeby  sprawdzić,  czy  dostatecznie  się  nagrzało. 

Potem  wzięła  wilgotną  szmatkę  i  położyła  ją  na  sukience.  rozległ  się  głośny  syk,  gdy 
przyłożyła  do  niej  żelazko.  Elizabeth  zerknęła  w  okno  i  podziękowała  w  duchu  Panu  za 
piękną pogodę. O tej porze roku mogło być różnie, ale dziś pomimo chłodu świeciło słońce. 
Widać Bóg tak zarządził, bo dzisiaj są chrzciny Fredrika 
 

Ż

ycie w Dalen było dziwne i trochę smutne po przeprowadzce z Heimly. Wszystko, z 

czego  Elizabeth  tak  się kiedyś  cieszyła,  wydało  jej  się  nagle  niepozorne  i  ubogie.  W  kuchni 
pomimo  chłodu  panował  zaduch.  Najgorszy  był  jednak  widok  pustej  spiżarni.  Przez  chwilę 
Elizabeth  była  gotowa  całkiem  się  poddać.  Opadła  bez  sił  na  brzeg  paleniska,  z  trudem 
powstrzymując łzy. 
 

- Mama, nie pać – odezwała się wówczas Ane, głaszcząc ją po głowie. 

 

- Nie, kochanie, mama nie płacze. Chodź tu, maleńka – powiedziała i wzięła córeczkę 

na  kolana.  Ona  nie  może  przecież  głodować,  pomyślała  z  rozpaczą.  W  Heimly  tak  się 
przyzwyczaiła  do  dobrego  jedzenia.  Co  teraz  będzie?  Jak  sobie  poradzą,  skoro  są  takie 
ubogie? 
 

- Mama i Ane idą do Dorte? 

 

Wtedy Elizabeth nie zdołała już powstrzymać łez. 

 

- Nie, kochanie. Nie wrócimy do Heimly. Zostaniemy w domu. 

 

- Ane jeść! 

 

Trudno  było  wytłumaczyć  dziecku,  że  musi  trochę  poczekać.  Aż  mama  zdobędzie 

rybę,  aż  koza  da  trochę  mleka,  aż  dostaną  coś  od  dziadka.  Ane  była  za  mała,  żeby  to 
zrozumieć, więc rozpłakała się, gdy tylko poczuła głód. Tamtego dnia zasnęła zapłakana.  
 

Później  Elizabeth  napaliła  w  piecu,  przyniosła  wody,  posprzątała  w  domu,  od  razu 

zrobiło się trochę przyjemniej, chociaż głód i jej doskwierał. Wówczas zjawili się Indianne i 
Olav z chlebem, masłem, mięsem i chrupkim pieczywem, Jedzenia, które przynieśli, starczyło 
na  wiele  dni.  Elizabeth  chciała  ich  uściskać  z  radości,  ale  się  powstrzymała.  Nie  mogła  im 
pokazać, że naprawdę klepie biedę, teść miał przecież i tak wiele gąb do wykarmienia. 
 

- Co to jest? – spytała. 

 

- Tata powiedział, że to zapłata za ostatnie dni, gdy u nas pracowałaś – wyjaśnił Olav. 

 

- To zupełnie niepotrzebne – powiedziała Elizabeth, wahając się, czy przyjąć prezent. 

 

- Robimy to, co kazał nam tata – wtrąciła Indianne. 

 

- Pozdrówcie go ode mnie i podziękujcie – odparła. 

background image

 

Gdy  dzieci  wyszły,  zaniosła  wszystko  do  spiżarni.  Ale  się  Ane  ucieszy,  gdy  się 

obudzi! 
 

Elizabeth otrząsnęła się ze wspomnień i naciągnęła przez głowę sukienkę. Od dawna 

już  czekała  na  ten  dzień.  Czuła  się  zaszczycona  tym,  że  zostanie  matką  chrzestną.  A  potem 
będzie tyle dobrego jedzenia, kawa i ciasto. Wszyscy potrzebowali miłych chwil po tym, co 
ostatnio  przeszli.  Na  pewien  czas  zapomną  o  żalu  i  bólu,  pomyślała  Elizabeth,  wkładając 
córeczce  sukienkę,  którą  swego  czasu  dostała  od  Ragny.  Sukienka  należała  kiedyś  do 
Indianne, ale nie była wcale zniszczona ani połatana. Nie, dziś nie mają się czego wstydzić. 
Nikt im niczego nie wytknie. 
 
 

Elizabeth  została  w  kuchni  z  Dorte.  W  domu  panował  szczególny  nastrój.  Podłogi 

wyszorowane do białości, lśniące miedziane naczynia… Dorte zadbała, żeby było co najmniej 
tak czystko jak w wigilijny wieczór. 
 

Elizabeth  spojrzała  na  białe  ubranko,  które  wisiało  na  małym  wieszaku  na  ścianie. 

Przypomniała  sobie,  jak  Ane  była  w  nim  chrzczona.  Dorte  spytała  wtedy,  czy  mogłaby 
pożyczyć  je  na  chrzest  Daniela,  ale  Ragna  odmówiła.  Ciekawe,  czy  Dorte  myśli  czasem  o 
tym, ile razy Ragna ją upokorzyła? Dorte nie należała do osób, które noszą w sercu urazę. 
 

- Jestem taka dumna, że będę go niosła do chrztu w tym ślicznym stroju – powiedziała 

Dorte,  podążając  za  spojrzeniem  Elizabeth.  –  Nie  mogę  uwierzyć,  że  Ragna  chciała,  bym 
została matką chrzestną Fredrika. 
 

- Ragna chciała wszystkiego co najlepsze dla swojego syna – stwierdziła Elizabeth, a 

Dorte aż poczerwieniała z radości. – Wiedziała, że będziesz dobrą matką chrzestną. 
 

Dorte stała w zamyśleniu, zapatrzona przed siebie, i powiedziała cicho: 

 

- Daniel zawsze będzie miał szczególne miejsce w moim sercu. Nie tylko dlatego, że 

jest wyłącznie mój, ale… No, wiesz… Ale starczy w nim miejsca dla dzieci z Heimly. 
 

-  Na  pewno.  Masz  dobre  serce,  Dorte.  Może  znajdzie  się  w  nim  miejsce  dla  kogoś 

jeszcze? Dla kogoś dorosłego? – spytała Elizabeth. 
 

- Nie wiem, o czym mówisz – odparła Dorte, odwracając się do okna. 

 

-  Wiesz,  wiesz.  Ale  słowo  daję,  że  nikomu  o  tym    nie  powiem.  Oboje  z  Jakobem 

zasłużyliście sobie na to – dodała. 
 

Gdy Dorte spojrzała na Elizabeth, na jej czole pojawiła się zmarszczka. 

 

- Co by Ragna powiedziała, gdyby wiedziała… 

 

- Ale nie wie – przerwała jej Elizabeth. – I nie powinnaś o tym myśleć. W tym domu 

jest wiele osób, które cię potrzebują. – Elizabeth spostrzegła zakłopotanie przyjaciółki, wiec 
zmieniła temat. – Jak się miewa Mathilde? 
 

- Coraz lepiej. Jeśli tylko jestem wystarczająco cierpliwa i chwalę ją za wszystko, co 

robi. 
 

- Ja byłam zbyt nerwowa – przyznała Elizabeth. – Nie jestem taka spokojna jak ty. 

 

Dorte  złożyła  równo  białe  ubranko  i  schowała  je  do  pudełka.  Mieli  je  włożyć 

Fredrikowi dopiero w kościele. 
 

- To dlatego, że jesteś odważna. 

 

- Co ty mówisz! – uśmiechnęła się Elizabeth. 

 

-  Ja  jestem  bardzo  nieśmiała,  więc  mogę  się  wydawać  spokojna  –  wyjaśniła  Dorte, 

zamykając pudełko. – Ty od razu mówisz, co myślisz. Ale Mathilde bardzo cię lubi. 
 

Elizabeth ucieszyła się z tego. 

 

W tym momencie do kuchni wszedł Jakob.   

 

- Jesteśmy gotowi – oznajmił. – A wy? 

 

- A wy? – powtórzył Daniel. 

background image

 

Chłopiec chodził za Jakobem jak cień, od kiedy zamieszkał w Heimly razem z matka. 

A  Jakob  był  wcieleniem  cierpliwości.  Elizabeth  miała  nadzieję,  że  między  nim  i  Dorte 
wszystko się ułoży. Dobrze by im było ze sobą. 
 

Przez  okno  widziała,  jak  ojciec  pomaga  Indianne  i  Olavowi  wsiąść  na  wóz.  Dzieci 

wyglądały coraz lepiej. Idnianne wciąż była trochę milcząca, ale najcięższą żałobę po matce 
miała już za sobą. 
 
 

Elizabeth patrzyła na wyprostowane plecy Dorte, gdy czekały na znak pastora, że mają 

podejść  do  ołtarza.  Rude  włosy  Dorte  były  splecione  w  warkocz  okalający  głowę,  parę 
kosmyków  wiło  się  jednak  nad  uszami.  Jakob  kupił  jej  nową  sukienkę  z  jedwabną  wstążką 
przy  mankietach,  przy  szyi  i  przy  karczku.  Tak,  Dorte  wyglądała  świetnie,  mimo  swoich 
trzydziestu dwóch lat. dzisiejszy dzień stanowił dla niej swego rodzaju rekompensatę. Kiedy 
chrzciła  Daniel,  musiała  stać  za  Elizabeth,  choć  przecież  to  był  jej  syn.  Elizabeth  dobrze 
pamiętała, jak potraktował ją pastor, gdy jako panna przyszła zapisać małego do chrztu. Tak, 
pastor potraktował ją bardzo nieładnie. 
 

Z  zamyślenia  wyrwał  ją  kuksaniec  ojca.  zaczerwieniła  się  i  uśmiechnęła 

przepraszająco. 
 

- Jak dziecko ma mieć na imię? – spytał pastor, spoglądając na Dorte, która trzymała 

małego. 
 

- Fredrik Didrik – odparła głośno i wyraźnie. 

 

Wśród  zebranych  przeszedł  szmer.  Elizabeth  musiała  się  pilnować,  żeby  się  nie 

obejrzeć.  Dlaczego  nikt  jej  nie  powiedział  o  drugim  imieniu?  Didrik?  Co  to  za  imię? 
Spojrzała z ukosa na ojca, a on się do niej uśmiechnął. 
 

- Ja ciebie chrzczę, Fredriku Didriku, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego… 

 

Więcej  Elizabeth  nie  słyszała.  Gdy  rodzice  chrzestni  wrócili  na  swoje  miejsca, 

spostrzegła, że ludzie szepczą coś między sobą,  spoglądając na Dorte. Dopiero po wyjściu z 
kościoła Elizabeth mogła zadać pytanie, które ją dręczyło: 
 

- Dlaczego mały ma na drugie Didrik? Skąd wzięliście to imię. 

 

- Nie wiedziałaś, że Ragna miała drugie imię? 

 

- Nie.  

 

Debora.  Powiedziałam  więc  Jakobowi,  że  Ragna  pewnie  też  by  chciała  mieć 

imiennika. 
 

Elizabeth  nie  bardzo  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Na  pewno  będzie  z  tego  dużo 

gadania.  Ale  Dorte  postąpiła  szlachetnie.  Oby  tylko  zniosła  jakoś  plotki.  Dorte  jednak 
najwyraźniej nie spodziewała się żadnych komentarzy na temat wyboru imienia. Przez chwilę 
rozmawiała o czymś z Jakobem. Gdy się znów obróciła do Elizabeth, ta zapytała: 
 

- Będzie dużo gości? 

 

- Zaprosiłam tych, których zawsze zapraszała Ragna – odparła Dorte. – To by się jej 

chyba spodobało. 
 

Elizabeth zniżyła głos. 

 

-  Dorte,  przestań  już  się  zastanawiać,  ci  by  się  spodobało  Ragnie.  Rób  to,  co  ty 

uważasz za stosowne. 
 

- To nie takie proste – wykręciła się Dorte. 

 

Nie, przyznała Elizabeth w duchu. Ragna zawsze decydowała o wszystkim za Dorte. I 

decyduje nadal, chociaż umarła… 
 

Obawy  Elizabeth  się  potwierdziły.  Izba  była  pełna  sztywnych,  wystrojonych  gości. 

Kobiety bombardowały Dorte pytaniami. 
 

- Jak to się stało, że mały odziedziczył imię po Tobie? – spytała jedna z nich. i zanim 

Dorte  zdążyła  odpowiedzieć,  dodała:  -  Słyszałam,  że  się  tu  wprowadziłaś.  Ale  chyba  Jakob 
się z tobą nie ożenił? 

background image

 

Elizabeth  się  zdenerwowała.  Co  za  bezczelność!  Odłożyła  prezent,  który  właśnie 

rozpakowywała,  i  odeszła  na  bok,  żeby  się  trochę  uspokoić.  W  tej  samej  chwili  usłyszała 
spokojny głos Dorte: 
 

- Nie odziedziczył imienia po mnie. Skąd ten pomysł? 

 

W oczach kobiety pojawiła się niepewność. 

 

- Odziedziczył imię po Ragnie. Miała na drugie Debora. 

 

-  Hmm,  całkiem  ładnie.  Debora  –  powtórzyła  kobieta,  jakby  chciała  dać  do 

zrozumienia, że Didrik nie brzmi już tak dobrze. 
 

Dorte spojrzała na nią i dodała: 

 

- Jakob się ze mną nie ożenił. Pracuję tu jako służąca. To wszystko. 

 

W głosie Dorte zabrzmiała nutka irytacji, której Elizabeth nigdy przedtem nie słyszała. 

Dorte miała chyba w sobie więcej odwagi, niż jej się wydawało. Elizabeth bardzo się z tego 
ucieszyła. Tak, Dorte sobie poradzi. Miże jednak liczyć także na jej, Elizabeth, pomoc, jeśli 
pytań i docinków będzie za wiele. 
 
 

To były dziwne chrzciny, pomyślała Elizabeth.  

Została  dłużej,  żeby  pomóc  sprzątnąć  po  gościach.  Obrusy  poplamione  kawą  trzeba  było 
namoczyć w wodzie, ze świeczników zeskrobać wosk, który zaczął kapać, gdy ktoś otworzył 
okno, powodując przeciąg. Co by na to wszystko powiedziała pedantyczna Ragna? 
 

Ragna  powinna  tu  dziś  być,  pomyślała  z  żalem  Elizabeth.  To  przecież  jej  dziecko 

zostało  ochrzczone  i  ocalone  przed  wiecznym  zatraceniem.  Ten  dzień  przypomniał 
wszystkim,  że  matka  małego  Fredrika  odeszła  na  zawsze.  Marnym  pocieszeniem  była 
ś

wiadomość,  że  patrzy  na  nich  teraz  z  nieba  i  że  wszystko  zrobili  tak,  jak  by  sobie  tego 

ż

yczyła. 

 

Elizabeth  z  westchnieniem  wsypała  okruszki  ciastek  do  puszek,  przykryła  je 

wieczkami i zaniosła do spiżarni. Dziś obie z Ane najadły się do syta smakołykami. Ane była 
taka  rozradowana,  pomyślała  Elizabeth  z  uśmiechem.  Jakob  ją  spytał,  jak  im  się  żyje  w 
Dalen.  Gdyby  czegokolwiek  potrzebowała,  powinna  mu  od  razu  powiedzieć.  Elizabeth 
skłamała, że niczego im nie brakuje, że mają dość ryb i ziemniaków. A nawet mąki. Nie, nie 
zamierzała chodzić po prośbie. Nawet Jakob nie poprosi o jedzenie. Jest biedna, ale nikt nie 
odbierze jej dumy. 
 
Rozdział 13 
 
 

Elizabeth  dziergała  właśnie  wełnianą  skarpetę,  gdy  ktoś  ostrożnie  zapukał  do  drzwi. 

Opuściła robótkę na kolana, myśląc, że to Indianne. 
 

- Szczęść Boże. – W drzwiach stanęła Mathilde, uśmiechając się niepewnie. 

 

- Dzień dobry. To ty tak cicho pukałaś? – spytała zdumiona Elizabeth. – Wejdź. Miło 

cię widzieć. 
 

-  Dorte  powiedziała,  że  mogę  gdzieś  pójść,  jeśli  mam  ochotę.  A  ja  nigdy  tu  u  ciebie 

nie byłam. Ale jeśli przeszkadzam, to zaraz sobie pójdę. 
 

-  Kochana,  bardzo  się  cieszę,  że  przyszłaś.  Tyle  razy  ci  mówiła,  że  powinnaś  mnie 

odwiedzić. 
 

Mathilde usiadła na brzeżku krzesła i wzięła Ane na kolana. 

 

- Dorte kazała mi przynieść to oznajmiła, kładąc zawiniątko na stole. – Zapytałam ją, 

czy  masz  mało  jedzenia,  ale  wtedy  ona  się  zdenerwowała  i  powiedziała,  że  zawsze  się  coś 
przynosi, gdy się przychodzi z niezapowiedzianą wizytą. 
 

Mathilde  wzbiła  wzrok  w  podłogę,  a  Elizabeth  ukryła  uśmiech.  Miła,  dobra  Dorte, 

pomyślała, zaglądając do zawiniątka. Znalazła w nim kawę, placki i chleb. 
 

- Pozdrów Dorte i podziękuj jej serdecznie. 

background image

 

- Dobrze. 

 

Mathilde rozmawiała z Ane, a Elizabeth tymczasem nastawiła kawę i nakryła do stołu. 

 

- Wszystko w porządku z Fredrikiem? – spytała, nalewając kawę do kubków. 

 

- Tak. Dorte podaje mu mleko łyżeczką. Dlatego mogłam wyjść na chwilę. Niedługo 

będę miała częściej wolne. 
 

- Proszę, poczęstuj się. – Elizabeth przysunęła Mathilde talerz z plackami. Nie mogła 

się oprzeć wrażeniu, że dziewczyna ma jakieś zmartwienie.  
 

- A co u ciebie? – spytała ostrożnie. 

 

- Wszystko w porządku – odparła Mathilde szybko, biorąc do ust kawałek placka i nie 

spuszczając wzroku z Ane. 
 

Elizabeth  podmuchała  na  kawę,  przelała  trochę  na  spodeczek  i  wypiła.  Mathilde  się 

roześmiała. 
 

-  Mama  pije  tak  samo,  kiedy  coś  jest  za  gorące.  Ale  u  nas  rzadko  jest  kawa.  Ojciec 

mówi, że pieniądze nie rosną na drzewach i że… - urwała, jakby powiedziała za dużo. Znów 
zajęła się Ane. 
 

W  Elizabeth  zaczęło  narastać  podejrzenie,  że  tajemnica  Mathilde  wiąże  się  z  jej 

rodziną. Była tego prawie pewna. 
 

-  Tak,  kawa  jest  droga  –  pokiwała  głową.  –  Mnie  też  rzadko  na  nią  stać  –  dodała. 

Mathilde nie odpowiedziała. – Niedługo będziesz mogła odwiedzić Sofie. 
 

- Dobrze jej u mamy. 

 

- Myślę, że tęskni za tobą i chciałaby zamieszkać z tobą w Heimly. 

 

Mathilde  odwróciła  wzrok,  huśtając  Ane  na  kolanach.  Miała  zaczęła  podśpiewywać, 

sądząc,  że  to  nowa  zabawa.  Elizabeth  pochyliła  się,  objęła  Mathilde  ramieniem  i  zmusiła 
dziewczynę, by podniosła wzrok. 
 

- Masz jakiś kłopot, Mathilde. Widzę to. Powiedz, o co chodzi. 

 

Służąca pokręciła głową. 

 

-  Pamiętasz,  jak  ci  kiedyś  mówiłam,  że  jeśli  będziesz  miała  jakieś  zmartwienie,  to 

możesz powiedzieć o nim mnie albo Dorte? 
 

Mathilde pokiwała głową. 

 

- Powiedz, jaki masz problem. Może pomogę ci go rozwiązać. 

 

Dziewczyna spuściła wzrok. 

 

- Tęsknie za Sofie, ale nie mogę jej odwiedzać. 

 

- Dlaczego? 

 

- Bo ojciec jest na mnie zły. 

 

Elizabeth  spojrzała  w  jej  oczy  pełne  łez.  Wyjęła  z  kieszeni  fartucha  chusteczkę  i 

podała ją dziewczynie. 
 

- Dlaczego jest na ciebie zły, Mathilde? 

 

- Bo przyniosłam rodzinie hańbę. 

 

Elizabeth czekała na ciąg dalszy, lecz Mathilde zamilkła. Trzeba było jej pomóc. 

 

- O jakiej hańbie mówisz? 

 

-  Ojciec  powiedział,  że  przyniosła,  rodzinie  wielką  hańbę,  bo  wróciłam  do  domu  w 

ciąży. Pozwolił mi mieszkać w domu, dopóki Sofie nie odzwyczai się od piersi… I kazał iść 
na służbę. 
 

- Ale dobrze ci teraz w Heimly, prawda? 

 

- O, tak! Jak w niebie. 

 

Wzruszenie ścisnęło Elizabeth za gardło. Musiała odchrząknąć. 

 

- Ale teraz możesz chyba odwiedzać swoje dziecko? 

 

-  Nie.  ojciec  się  będzie  awanturował,  więc  mama  mnie  prosiła,  żebym  nie 

przychodziła. 
 

- Mama jest dobra? 

background image

 

- Tak. Ale ojciec tak się gniewa… 

 

Mathilde przytuliła Ane i szybko otarła twarz chusteczką. 

 

Elizabeth się zdenerwowała. 

 

-  Jeszcze  dzisiaj  zobaczysz  swoją  córeczkę!  Pójdę  tam  z  tobą  –  stwierdziła 

stanowczym tonem i wstała. – Ubieraj się. ruszamy. 
 

Mathilde patrzyła na nią z otwartą buzią. 

 

- Idziemy – powtórzyła Elizabeth, ubierając już Ane. 

 

- A ojciec? 

 

- Wszystko będzie dobrze. Możesz mi zaufać. 

 

 

 

Mathilde siedziała na rufie, a Elizabeth wiosłowała. Ane została u Dorte. Elizabeth nie 

musiała wyjaśniać przyjaciółce, o co chodzi. 
 

- Mamy z Mathilde pewną sprawę do załatwienia, wrócimy za parę godzin. Dobrze by 

było, gdybyś mogła w tym czasie zająć się Ane. Ale jeśli nie masz czasu, poproszę Marię – 
zwróciła się do Dorte. 
 

-  Nie,  nie,  w  porządku.  Jedno  dziecko  więcej  nie  robi  różnicy  –  zaśmiała  się 

przyjaciółka. 
 

Elizabeth była jej wdzięczna, że nie zadawała żadnych pytań. 

 

- Lubię pływać łodzią – odezwała się Mathilde, dotykając dłonią powierzchni wody. – 

Jak byłam mała, dziadek zabierał mnie na morze, ale teraz już nie żyje. 
 

Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć. 

 

- Wiesz, o czym myślę co wieczór przed snem? – spytała Mathilde. 

 

Elizabeth pokręciła głową. 

 

-  Myślę  sobie,  że  kiedyś  będę  miała  własny  domek  i  zamieszkam  w  nim  z  Sofie.  – 

Wyjęła dłoń z wody i wsunęła ją między kolana. – Głupie marzenie, prawda? 
 

- Nie, dlaczego? 

 

- Bo jestem głupia!  

 

- Wcale nie, Mathilde. Jeśli się dowiem, że nadal tak o sobie myślisz, będę na ciebie 

zła. 
 

- Już więcej tak nie powiem, Elizabeth. 

 

- To dobrze! Jesteśmy na miejscu. 

 

Wyskoczyły z łódki i zacumowały ją. 

 

- Musisz mi pokazać, gdzie mieszkasz, Mathilde. 

 

-  W  tamtym  domu.  –  Dziewczyna  wskazała  niewielki,  nie  pomalowany  domek  z 

torfowym dachem.  
 

Jeszcze  mniejszy  nuż  dom  mojego  ojca,  pomyślała  Elizabeth.  Obróciła  się,  żeby  coś 

powiedzieć, i zorientowała się, że Mathilde została z tyłu. 
 

- Co się stało? 

 

- Boję się, że ojciec jest w domu. 

 

-  Nie  opowiadaj  głupstw,  tylko  chodź.  Nie  rozgniewa  się  przecież  tylko  dlatego,  że 

przyszłaś w odwiedziny. 
 

Mathilde nie odpowiedziała, ale szła z ociąganiem. 

 

Elizabeth  zastanawiała  się,  czy  zapukać,  czy  też  Mathilde  powinna  po  prostu  wejść 

pierwsza.  Tymczasem  drzwi  się  otworzyły  i  stanęła  w  nich  niewysoka,  szczupła  kobieta. 
Spojrzała badawczo najpierw na Elizabeth, potem na Mathilde. 
 

- A więc to ty. I przyprowadziłaś kogoś obcego – stwierdziła, ale jej głos nie brzmiał 

wrogo,  wyczuwało  się  w  nim  raczej  zmęczenie  i  rezygnację.  Kobieta  poklepała  córkę  lekko 
po policzku. Widać było, że w gruncie rzeczy cieszy się z odwiedzin.  
 

- Jesteś sama? – spytała Mathilde. 

 

- Tak. Ojca nie ma. Możecie wejść. 

background image

 

W kuchni Elizabeth wyciągnęła dłoń do gospodyni i się przedstawiła. 

 

- Jestem synową Jakoba – dodała. 

 

- Wiem, że zostałaś wdową, gdy twój mąż zaginął na morzu. 

 

Elizabeth  pokiwała  głową,  rozglądając  się  dokoła.  Kuchnia  była  niewielka,  lecz 

czysta. W kącie stała mała dziewczynka i patrzyła na gości wielkimi oczami. 
 

-  To  pewnie  ty  jesteś  Sofie  –  powiedziała  Elizabeth,  kierując,  ale  mała  natychmiast 

podbiegła do Mathilde i wyciągnęła do niej rączki. 
 

- Pamięta mnie! – wykrzyknęła Mathilde z radością. 

 

-  Oczywiście,  że  pamięta  swoją  matkę  –  skomentowała  gospodyni.  –  Soadajcie  – 

dodała. – Niestety, niczym nie mogę was poczęstować, bo nie spodziewałam się dzisiaj gości. 
 

- Nic nie szkodzi – uspokoiła ją Elizabeth. – Przyszłyśmy tylko po to, żeby Mathilde 

mogła  zobaczyć  swoją  córeczkę.  Zresztą  coś  przyniosłyśmy.  –  I  wyjęła  z  kieszeni  torebkę z 
ziarnami kawy, która dała jej Dorte. 
 

Kobieta zerknęła nerwowo w stronę okna, po czym zajrzała do torebki. 

 

- Oj, to za dużo! – wykrzyknęła, ale uśmiechała się z wdzięcznością. 

 

-  To  na  później  –  powiedziała  Elizabeth.  Patrzyła  na  Mathilde,  która  tańczyła, 

trzymając  Sofie  na  ramieniu,  ki  wielkiej  uciesze  małej.  Sofie  była  ślicznym  dzieckiem,. 
Najwyraźniej odziedziczyła najlepsze po oboju rodzicach. 
 

-  Mathilde  chciałaby  zabrać  córkę  do  siebie  –  oznajmiła  Elizabeth  i  od  razu 

pożałowała pośpiechu. 
 

-  Mathilde  powinna  skupić  się  na  pracy  –  odpowiedziała  kobieta.  –  Dziecku  się 

krzywda nie dzieje. 
 

- Na pewno Sofie jest tu dobrze, ale powinny być razem. Poproszę tylko popatrzeć, jak 

się bawią.  
 

Kobieta włożyła do ust ziarno kawy. Długo je żuła, aż wreszcie zaproponowała: 

 

-  Mogę  wychodzić  na  brzeg  i  machać,  gdy  starego  nie  będzie  w  domu.  Wtedy 

Mathilde może tu przychodzić. 
 

Elizabeth poklepała gospodynię po dłoni. 

 

- Powiem jej, żeby patrzyła w stronę. To ładnie, że chcesz jej pomóc. 

 

- Nie ma o czym mówić – odparła matka. – Powinnaś wiedzieć, że kocham Mathilde. 

Nie jestem żadnym, trollem. 
 

- Rozumiem. Masz więcej dzieci? 

 

- Twoje w niebie i czwórkę w wieku szkolnym. Ona jest najstarsza. – Wskazała głową 

Mathilde, która wciąż trzymała Sofie w objęciach o śpiewała jej coś cicho do uszka. 
 

- Nie mamy teraz nauczyciela – zauważyła Elizabeth, nie bardzo wiedząc, dlaczego to 

mówi. 
 

Kobieta wzruszyła ramionami. 

 

- Nie lubiłam poprzedniego nauczyciela. Był jakiś dziwny. Przepraszam, że to mówię, 

ale tak właśnie myślę. 
 

Gdyby wiedziała, że ma rację, pomyślała Elizabeth. 

 

-  Próbowałam  trochę  uczyć  dzieci  czytać,  ale  czasu  wciąż  brakuje  –  dodała  kobieta, 

biorąc do ust kolejne ziarno kawy. 
 

Jak ona może żuć te ziarna zastanawiała się Elizabeth. 

 

- Jeśli człowiek jest dobrym chrześcijaninem i pracuje, jak należy, zajdzie tam, gdzie 

trzeba – stwierdziła kobieta. 
 

- Mój ojciec też tak mówi – powiedziała Elizabeth, starając się podtrzymać rozmowę. 

 

Matka Mathilde znów wyjrzała przez okno. 

 

- Nie chciałabym was wyganiać, ale stary wkrótce wróci. Lepiej będzie, jeśli już sobie 

pójdziecie, bo inaczej zrobi awanturę. 
 

Elizabeth wstała. 

background image

 

- Jak wyjaśnisz to, że masz kawę? 

 

- Powiem, że to zapłata za pranie i Pedra Binasena. Pomagam mu trochę w sklepie. 

 

- Mathilde, pożegnaj się z Sofie. Twój ojciec niedługo wróci. 

 

Mathilde niechętnie postawiła małą na podłodze. 

 

- Nie zdążyłyśmy porozmawiać, mamo. 

 

- Zejdę na brzeg i dam ci znać, kiedy ojca nie będzie w domu. Wtedy będziesz mogła 

tu przyjść, jeśli dostaniesz wolne. 
 

- Na pewno dostane – zapewniła Elizabeth. 

 

Podniosła  się,  wzięła  Mathilde  za  ramie  i  pociągnęła  za  sobą.  Przez  chwilę  szły  w 

milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach. Pierwsza odezwała się dziewczyna: 
 

-  Tak  się  cieszę,  że  byłam  w  domu,  chociaż  tak  krótko!  I  że  będę  mogła  znów  tu 

przyjść!  –  Zaśmiała  się  na  głos  i  obróciła  dokoła,  aż  spódnica  jej  zafurkotała.  –  Niedługo 
znowu zobaczę Sofie i może, może kiedyś będę ją mogła zabrać do siebie. 
 

- Czuję, że tak właśnie będzie – powiedziała Elizabeth z powagą i nadzieją. 

 

Chociaż nie bardzo wiedziała, jak mogłoby do tego dojść. Mathilde nie może przecież 

mieszkać w Heimly do końca życia. A czy znajdzie się ktoś, kto zechce się z nią ożenić? Nie 
była  najmądrzejsza  i  miała  nieślubne  dziecko.  Z  drugiej  strony  nigdy  nic  nie  wiadomo, 
pomyślała  i  uśmiechnęła  się  do  siebie.  Zatopiona  we  własnych  myślach,  podskoczyła  na 
widok kobiety, która nagle stanęła im na drodze. 
 

-  Przepraszam,  nazywam  się  Lise  Monsdatter.  Czy  wiecie  może,  gdzie  mieszka 

rodzina Hansa Rasmussena? 
 

Nieznajoma  była  wysoka  i  szczupła.  Miała  wesołe,  roześmiane  oczy,  żywe  i 

niebieskie. Po stroju można było poznać, że jest osobą zamożną. Kto to może być? 
 

-  To  mój  ojciec  –  odparła  Mathilde.  –  Mama  jest  w  domu,  ale  ojca  i  rodzeństwa  nie 

ma. To tamten dom. – Obróciła się i wskazała drogę. 
 

- Bardzo dziękuję. O ile mi wiadomo, masz czwórkę młodszego rodzeństwa, prawda? 

 

- Przepraszam, że pytam, ale czego właściwie pani od nich chce? – spytała Elizabeth 

podejrzliwie. 
 

Lise Monsdatter machnęła ręką. 

 

-  No  tak,  zapomniałam  to  wyjaśnić.  Jestem  nową  nauczycielką.  Chodzę  właśnie  od 

domu do domu, żeby wszystkich zawiadomić, że lekcje rozpoczną się w przyszłym tygodniu. 
 

- Pani jest nauczycielką? – wyjąkała Elizabeth. 

 

- Wiem, że ludzie nie są przyzwyczajeni do kobiet w tym zawodzie. Ale  jest już nas 

trochę. Mam nadzieję, że nikt nie będzie rozczarowany. 
 

Wcale  nie,  nic  nie  mogłoby  mnie  bardziej  ucieszyć,  pomyślała  Elizabeth.  A  na  głos 

powiedziała: 
 

-  Na  pewno  wielu  ludzi  się  ucieszy.  Postaram  się,  żeby  wszystkie  dzieci  z  mojej 

okolicy zjawiły się w szkole. 
 

-  Bardzo  dziękuję,  będę  miała  mniej  chodzenia.  Ale  teraz  muszę  już  iść,  jeśli  mam 

zawiadomić wszystkich. Do widzenia. 
 

-  Do  widzenia  –  mruknęła  Elizabeth,  spoglądając  na  wysoką  i  wyprostowaną  postać 

nauczycielki.  
 

Miała takie miłe spojrzenie – zauważyła Mathilde. – Polubiłam ją!  

 

- Ja też – przyznała Elizabeth. 

 

Nigdy  by  jej  nie  przyszło  do  głowy,  że  nowy  nauczyciel  będzie  kobietą,  bo  wciąż 

niewiele  kobiet  pracowało  w  tym  zawodzie.  Nagle  Elizabeth  przypomniała  sobie  zasłyszaną 
niegdyś  historię  o  niejakiej  Jakobie  Olsdatter,  która  przez  wiele  lat  pracowała  jako 
nauczycielka.  Mieszkała  w  Luroy  i  od  tysiąc  osiemset  czterdziestego  roku  uczyła  czytać 
nawet  niezdolne  i  opóźnione  w  rozwoju  dzieci.  O  takich  ludziach  nie  wolno  zapominać, 
pomyślała Elizabeth. Trzeba się cieszyć, że istnieją, i jak najwięcej o nich mówić. 

background image

 

-  Tak  się  cieszę,  że  aż  mnie  cos  łaskocze  w  brzuchu!  –  powiedziała  Mathilde,  gdy 

płynęły z powrotem. 
 

Elizabeth spojrzała w niebo. zza chmur wyjrzało właśnie słońce. To był piękny dzień, 

pomyślała, zamykając oczy o rozkoszując się słońcem. Mathilde przerwała jej zadumę. 
 

-0  Ojciec  wychodzi  codziennie  po  obiedzie.  I  długo  nie  wraca.  Będę  codziennie 

patrzeć, czy mama do mnie nie macha. 
 

Elizabeth się uśmiechnęła. Tymczasem łódź otarła się już dnem o piasek. 

 

- Rób to koniecznie, Mathilde. Opowiedz Dorte o tym, co się dziś wydarzyło. Ona na 

pewno da ci wolne, kiedy nadarzy się okazja. 
 

- Jak ja się cieszę! – zawołała dziewczyna, wyskakując lekko na ląd. 

 

Ja też, pomyślała Elizabeth. Cieszę się ze szczęścia Mathilde, ale jeszcze bardziej się 

cieszę z tego, jakie miny będą miały dzieci, gdy się dowiedzą o nowej nauczycielce. 
 
 

Już pierwszego dnia szkoły Maria i Indianne przyszły po lekcjach do Dalen. Elizabeth 

klęczała  właśnie  i  szorowała  w  kuchni  podłogę,  gdy  dziewczęta  wpadły  do  domu  w 
zabłoconych  chodakach. Udała, że tego nie widzi, gdy spojrzała na ich roześmiane buzie. 
 

-  Elizabeth,  nie  masz  pojęcia,  jak  miło  dziś  był  w  szkole!  –  zaczęła  Maria,  ale  zaraz 

przerwała jej Indianne. 
 

- Ona jest najmilsza na świecie, ta nasza nowa nauczycielka. I ma takie ładne imię. – 

Lise. 
 

Elizabeth wrzuciła szmatę do wiadra i wstała. 

 

-  Siadajcie  do  stołu  i  opowiadajcie  po  kolei  –  zachęciła  je  ciepło.  –  Indianne,  ty 

zaczniesz. 
 

-  Pani  powiedziała,  że  możemy  zostawać  w  klasie  na  przerwie,  jak  jest  brzydka 

pogoda. A kiedy jedliśmy, opowiadała nam różne historie. Z Biblii albo coś innego. Obiecała, 
ż

e tak będzie codziennie. 

 

- To wspaniale! – zawołała Elizabeth, klaszcząc w dłonie. – Teraz twoja kolej, Mario – 

dodała, zwracając się do zarumienionej z przejęcia siostry. 
 

- I wyrzuciła rózgę! Powiedziała, że nieładnie jest bić kogoś. A jak ktoś będzie bardzo 

niegrzeczny, pójdzie do kąta. Ale ja myślę, że wszyscy będą dla niej grzeczni. 
 

Dziewczęta  opowiadały  coś  dalej,  lecz  Ane  uznała,  że  pora,  aby  ktoś  się  nią  zajął. 

Elizabeth wzięła więc ją na kolana i spytała dziewczęta: 
 

- Wiecie może, co robi Mathilde? 

 

- Popłynęła odwiedzić swoją córeczkę – wyjaśniła Indianne i powróciła do szkolnych 

tematów. 
 

Elizabeth  uśmiechała  się  i  kiwała  głową  we  właściwych  momentach,  ale  myślała  o 

Mathilde.  Matka  dziewczyny  chyba  bardzo  się  bała  męża.  Zdobyła  się  na  wielką  odwagę, 
pozwalając córce n a odwiedziny. Jeśli to się wyda, będzie awantura. Elizabeth czuła jednak, 
ż

e wszystko się z czasem ułoży. Nie miała pojęcia, jak, ale przeczucie było tak silne, że mu 

zaufała. Zobaczymy, co przyszłość przyniesie. 
 
Rozdział 14 
 
 

Tego  wieczoru długo leżała, wpatrując się w ciemność. Kręciła się i wierciła, ale nie 

mogła  odzyskać  spokoju.  Kiedy  zamykała  oczy,  od  razu  myślała  o  Helene.  Zbliżał  się 
dwudziesty  października.  Dzień  wyjazdu  Kristiana  do  Bergen.  Miała  ochotę  wybrać  się  do 
Dalsrud,  żeby  zobaczyć  się  z  przyjaciółką.  Ane  nie  dojdzie  tak  daleko,  ale  gdyby  Jakob 
pożyczył  jej  konia…  Gdyby  się  zgodził,  pierwszy  raz  sama  by  powoziła.  Kiedyś  trzeba 
zacząć,  pomyślała,  i  poczuła,  że  ogarnia  ją  radość.  To  byłaby  miła  odmiana  pośród 
codziennych obowiązków. Byłoby na co czekać. 

background image

 
 

Jakob pożyczył jej konia. 

 

- Jesteś pewna, że sobie z nim poradzisz? – zapytał, zakładając uprząż. 

 

- Svarten to stary i spokojny koń. Skoro Ragna sobie z nim radziła, ja też powinnam, 

nie sądzisz? 
 

Dawno już nie rozmawiali o Ragnie. Elizabeth spostrzegła cień, który przemknął przez 

twarz Jakoba. Jakby rana jeszcze się nie zagoiła, tylko nieznacznie zasklepiła. Pożałowała, że 
podrażniła tę ranę. 
 

- Przepraszam, nie powinnam tego mówić – szepnęła. 

 

Jakob poklepał konia po szyi i chrząknął. 

 

- Ragna była moją żoną i matką moich dzieci. 

Nic dziwnego, że trzeba o niej czasem wspomnieć. 
 

Elizabeth nie bardzo wiedziała, co dodać, więc zamilkła i posadziła Ane na wozie, po 

czy, sama wsiadła. 
 

-  Pamiętaj,  że  gdyby  skoczył  nagle  do  przodu,  musisz  pociągnąć  za  jedną  wodzę. 

Wtedy zmusisz go, żeby skręcił. I nie poranisz mu pyska. 
 

Elizabeth trochę się przestraszyła. 

 

- Będę pamiętać, Jakob. I jeszcze raz bardzo ci dziękuję. 

 

Zacięła  konia  i  ruszyła.  Z  lękiem,  ale  i  z  radością  śledziła  ruchy  zwierzęcia, 

wypatrując przy tym dziur w drodze. Co będzie, jeśli koń się potknie? Albo utknie w dziurze? 
Całe  życie  miała  do  czynienia  z  końmi,  a  jednak  wciąż  się  ich  bała.  Ale  Svarten  szedł  do 
przodu miarowym krokiem, nic złego się nie działo, więc Elizabeth się odprężyła. 
 

- Cieszysz się, że odwiedzimy Helene? – spytała córeczkę. 

 

- Mhm – mruknęła Ane, rozglądając się dokoła. 

 

- Pamiętasz ją? 

 

- Tak. 

 

Elizabeth się uśmiechnęła. Kiedy dojadą na miejsce, Ane dostanie świeżego krowiego 

mleka  i  chleba  z  masłem,  jak  w  święta.  Ona  zaś  ma  tyle  do  powiedzenia  Helne.  Czuła,  jak 
odpływają  od  niej  z  wiatrem  wszystkie  przykre  myśli.  Tak  bardzo  się  cieszyła.  Że  pogoniła 
konia  lejcami.  Svarten  nadstawił  uszu,  jakby  chciał  się  upewnić,  czy  rzeczywiście  ma 
przyspieszyć. I ruszył gwałtownie. Ane zapiszczała z radości. 
 

- Szybko konik! – zawołała. 

 

W oddali na drodze Elizabeth spostrzegła jakąś kobietę w pięknym stroju. Widać było, 

ż

e  to  ktoś  z  wyższej  sfery.  Gdy  wóz  się  do  niej  zbliżył,  kobieta  odsunęła  się  na  bok.  Serce 

Elizabeth zatrzymało się na chwilę, bo okazało się, że to żona lensmana. Przejeżdżając koło 
niej,  Elizabeth  tylko  skinęła  jej  głową.  Ten  moment  wystarczył  jednak,  by  zobaczyć  wyraz 
twarzy  starszej  kobiety.  Żona  lensmana  otworzyła  usta  i  wytrzeszczyła  oczy,  widząc 
Elizabeth na koźle.  
 

Elizabeth  zaśmiała  się,  patrząc  w  zachmurzone  niebo.  Będzie  miała  co  opowiadać 

Helene.  I  Dorte.  Pozwoliła,  by  na  ostatnim  odcinku  koń  Am  wybrał  tempo,  choć  gdyby  nie 
był  taki  stary,  chętnie  zajechałby  na  podwórze  galopem,  żeby  zaimponować  Nikoline. 
Wiedziała, że to dziecinny pomysł, ale dobrze jej to zrobiło. 
 

Ze stani wyszedł Ole i spojrzał na nią, mrużąc oczy. 

 

- Dzień dobry, Ole! – zawołała. 

 

Podszedł bliżej, popatrzył najpierw na nią, potem na Ane, potem znów na nią.  I jego 

twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. 
 

- Do licha, nie poznałem cię! 

 

- Fe, jak brzydko mówisz! – powiedziała ze śmiechem. Zeskoczyła z kozła i pomogła 

wysiąść córeczce. 
 

- Może zająłbyś się koniem, Ole? – spytała, bardzo z siebie dumna. 

background image

 

- Tak się wzbogaciłaś, że przyjeżdżasz jak jakaś wielka gospodyni? 

 

- Nie, to koń mojego teścia, więc dobrze o niego zadbaj. 

 

Elizabeth chętnie by jeszcze porozmawiała z Olem, bo dawno  go nie  widziała, ale w 

tym momencie otworzyło się kuchenne okno i omal nie wypadła z niego Helene. 
 

- Elizabeth! – krzyknęła. – Wchodź szybko, nie stój tam! 

 
 

Wizyta  w  Dalsrud  była  co  najmniej  tak  miła  jak  poprzednia.  Helene  uścisnęła 

przyjaciółkę  serdecznie  i  głośno  podziwiała  Ane.  Gurine  biegała  między  spiżarnią  a 
kuchennym stołem. 
 

- Siadajcie – szczebiotała. – Zaraz będzie chleb, kawa, inne smakołyki. A malutka na 

pewno ma ochotę na mleko z cukrem? – Kucharka połaskotała Ane pod brodą, za co została 
nagrodzona promiennym uśmiechem. 
 

- A teraz opowiadaj, co tam u was słychać – powiedziała Helene, gdy już siedziały z 

kubkami pełnymi pachnącej kawy. 
 

- Słyszeliście, że Ragna nie żyje? 

 

Obie pokiwały głowami. 

 

-  Porte  wprowadziła  się  do  Heimly,  kto  wie?  Może  coś  z  tego  będzie  –  powiedziała 

ciepło. – Oboje na to zasłużyli. I Dorye, i Jakob. 
 

Helene zamyśliła się, po czym stwierdziła: 

 

- Top byłoby zadośćuczynienie dla Dorte. Bo zdaje się, że Ragna nie zawsze dobrze ją 

traktowała. 
 

Elizabeth  pominęła  tę  uwagę  milczeniem.  Uważała  bowiem,  że  nie  powinna 

plotkować  o  teściowej  teraz,  po  jej  śmierci.  Opowiedziała  za  to  o  poprzednim  nauczycielu, 
choć o najbardziej drastycznych szczegółach szepnęła dopiero wtedy,  gdy  Gurine wyszła do 
spiżarni.  Helene  się  przeżegnała,  słysząc,  co  ten  człowiek  robił  małym  dziewczynkom.  I 
uśmiechnęła się na wiadomość o bliznach, które na jego twarzy pozostawiła choroba. 
 

- Że też ludzie mogli pomyśleć, że to ty rzuciłaś na niego urok! – prychnęła. 

 

-  Kto  potrafi  rzucać  urok?  –  zainteresowała  się  Gurine,  która  właśnie  wróciła  ze 

spiżarni. 
 

- Nauczyciel zachorował, a ludzie gadali, że to moja wina – wyjaśniła Elizabeth. 

 

-  Co  za  bzdura!  Sama  przecież  ludziom  opowiadała,  jak  mi  pomogłaś  wyleczyć 

biodro. 
 

Elizabeth  uśmiechnęła  się  mimowolnie.  Nagle  okazało  się,  że  o  wszystkim  można 

mówić tak swobodnie. Tyle łez wypłakała, a teraz mogła się z tego śmiać. 
 

- Gdzie jest Nikoline? – zapytała, wycierając Ane mleczne wąsy. 

 

-  Pomaga  na  weselu  w  jednym  z  dużych  gospodarstw  –  wyjaśniła  Helene.  –  Wróci 

dopiero wieczorem. 
 

Elizabeth odetchnęła z ulgą, że tym razem nie spotka tu Nikoline. 

 

Drzwi  się  otworzyły  i  wszedł  Ole.  Szybko  zrzucił  chodaki,  ni,  Gurine  zdążyła  coś 

powiedzieć. 
 

- Patrz, co c przyniosłem – oznajmił. Pokazując Ane małego szarego kociaka. 

 

- Ojej, ojej! – szepnęła dziewczynka z przejęciem, a jej oczy roziskrzyły się z radości.  

 

- Chcesz się z nim pobawić? – spytał Ole. 

 

-  Bądź  ostrożna  –  przestrzegła  ją  matka  w  obawie,  że  mała  zbyt  gwałtownie  chwyci 

szary kłębuszek. 
 

-  Ma  podejście  do  zwierząt  –  stwierdził  Ole,  gdy  Ane  ostrożnie  pogłaskała  kotka 

wskazującym paluszkiem. – jak go nazwiemy? – spytał. 
 

Mójkocio – odparła natychmiast dziewczynka. 

 

- Kocio? 

 

- Nie. Mójkocio – powtórzyła, akcentując każdą sylabę. 

background image

 

- Dobrze. tak właśnie będzie się nazywał – zaśmiał się Ole. – Mieliśmy zamiar pozbyć 

się wszystkich trzech, zanim otworzą oczy, no ale teraz to niemożliwe. 
 

- Bo masz za miękkie serce – skomentowała Helene. 

 

Ole  prychnął,  stawiając  kotka  na  podłodze.  Potem  wziął  Ane  na  ręce  i  usiadł  na 

krześle. 
 

- Nie, tamtych będę musiał się pozbyć. Ale tego zatrzymamy, skoro należy do Ane. 

 

Helene  wzniosła  oczy  do  nieba  i  zaśmiała  się  bezgłośnie  za  jego  plecami.  Elizabeth 

czuła wilką sympatię do tego parobka. Przypomniała sobie, jak Jens troszczył się o zwierzęta. 
 

- Dlaczego nie oddacie komuś tych kociąt? – spytała. 

 

- Większość ludzi ma koty – odparł, opierając ręce na kolanach. 

 

- Większość, ale nie wszyscy. Trzeba spróbować.  

 

- Pewnie. Dlaczego nie? – wtrąciła Helene, tym razem poważnie. 

 

Ole wzruszył ramionami. 

 

- Spróbuję – obiecał, udając obojętność, lecz Elizabeth wiedziała, że będzie zamęczał 

ludzi, aż wreszcie ktoś się zgodzi wziąć kociaki. Tak samo jak kiedyś Jens. 
 

-  Zobacz,  Ane  –  powiedziała  Gurine  i  obwiązała  kawałek  papieru  wełnianą  nitką.  – 

Teraz Mójkocio się pobawi. 
 

Pokazała  dziewczynce,  jak  ciągnąc  nitkę  za  sobą.  Mała  zaśmiała  się  do  łez,  patrząc, 

jak  kotek  skacze.  Przez  prę  minut  wszyscy  siedzieli  w  milczeniu  i  obserwowali  ich  figle. 
Nagle Elizabeth się wyrwało. 
 

- Chyba będziecie mieli gościa! 

 

- Widzisz kogoś? – spytała Gurine. 

 

-  Nie,  ja…  -  Szukała  jakiegoś  wytłumaczenia,  gdy  napotkała  spojrzenie  Helene. 

Przyjaciółka wiedziała, że Elizabeth po prostu to wie, i pospieszyła jej z pomocą. 
 

- Jak kogoś nos swędzi, to znaczy, że zjawią się goście – wyjaśniła. 

 

Gurine  pokiwała  głową.  Elizabeth  uśmiechnęła  się  do  Helene  z  wdzięcznością  i 

spojrzała  na  córeczkę,  która  siedziała  na  podłodze  i  rozmawiała  z  kotkiem.  Dobrze,  że  nie 
musiała tłumaczyć Gurine, że pewne rzeczy po prostu potrafi przewidzieć. Helene wiedziała 
co nieco o jej szczególnym darze, choć rzadko o tym rozmawiały. Może tym razem poprosi o 
jakieś wyjaśnienie. 
 

-  No  nic,  idę,  muszę  się  wziąć  do  roboty  –  oznajmił  Ole  i  wstał.  W  tej  samej  chwili 

spojrzał w okno i dodał: - Właśnie idzie gość, o którym mówiłyście. 
 

Elizabeth  przeszedł  po  plecach  zimny  dreszcz.  Miała  nadzieję,  że  tym  razem  jej 

przeczucie  się  nie  potwierdzi.  Spojrzała  jednak  w  okno  i  zobaczyła  kobietę,  spieszącą  przez 
podwórze. Kobieta miała na sobie płaszcz i wielki kapelusz, który zasłaniał jej twarz. 
 

- Wyjdź i przywitaj ją, Helene – powiedziała Gurine, marszcząc czoło. – Kto to może 

być? – mruknęła do siebie. 
 

- Zaraz się dowiesz – rzucił Ole, wychodząc. 

 

Gurine zaczęła nerwowo wycierać stół. 

 

- Jak tu wygląda! – westchnęła. 

 

W  sieni  dały  się  słyszeć  przyciszone  głosy.  Po  chwili  drzwi  się  otworzyły  i  Helene 

wprowadziła gościa. Gdy kobieta zdjęła kapelusz, Elizabeth wstała. 
 

- dzień dobry i niech wam Bóg błogosławi – pozdrowiła wszystkich Bergette. 

 

Uścisnęła dłoń Gurine, potem Elizabeth. 

 

- Miło cię znów widzieć – zapewniła Elizabeth. 

I wyjaśniła: - Spotkałyśmy się z Bergette jakiś czas temu u Ragny. 
 

Bergette odstawiła torebkę, którą trzymała w ręku. 

 

- Pogoda nam się chyba zepsuje – powiedziała. – Niebo jest takie ciemne, trochę pada. 

– jej twarz rozjaśnił uśmiech. – A cóż to za młoda dama? – spytała, kucając przed Ane. 

background image

 

- Mójkocio – poinformowała dziewczynka, wskazując kotka. – I moja mama – dodała, 

chwytając Elizabeth za spódnicę. 
 

Bergette się podniosła. 

 

- A więc to twoja córka? Tak, teraz to widzę. Wykapana mama. – Spojrzała na Helene 

i  Gurne.  –  Przeszkodziła,  wam  może  w  pracy?  –  I  nie  czekając  na  odpowiedź,  dorzuciła:  - 
Zauważyłam,  że  Elizabeth  tu  idzie,  więc  przyniosłam  jej  książkę,  o  której  kiedyś 
rozmawiałyśmy. 
 

Elizabeth zarumieniła się z radości, przypomniawszy sobie książkę o ziołach, o której 

mówiła jej Bergette. Wzięła ją ostrożnie i długo się jej przypatrywała, nim odzyskała mowę. 
 

- Przyszłaś aż tutaj, żeby mi ją pożyczyć… 

 

-  Oczywiście  –  przerwała  jej  Bergette.  –  Jeśli  coś  obiecuję,  staram  się  dotrzymać 

słowa. Możesz z niej korzystać tak długo, jak tylko zechcesz. 
 

-  Wcale  nam  nie  przeszkadzasz  Bergette  –  uśmiechnęła  się  Helene.  –  Czym  chata 

bogata, tym rada. Zapraszamy do stołu. 
 

- Dziękuję – Bergette zdjęła płaszcz i usiadła. – Za tydzień spotkanie będzie u mnie. 

Masz ochotę przyjść, Elizabeth? Może wy także? – dodała, patrząc na Helene i Gurine. 
 

Obie podziękowały i wymówiły się nadmiarem pracy. Bergette spojrzała na Elizabeth, 

która  nie  bardzo  wiedziała,  co  powiedzieć.  W  zasadzie  miała  ochotę  na  tę  wizytę  –  miło 
byłoby zobaczyć się z innymi kobietami, porozmawiać, zjeść coś dobrego. Ale wspomnienie 
spotkania i Ragny ją powstrzymywało. Drugi raz nie zniosłaby upokorzenia. 
 

- Bardzo dziękuję – odezwała się w końcu. Muszę jednak odmówić. Trudno się gdzieś 

wyrwać, kiedy ma się małe dziecko. 
 

Bergette poklepała ją po dłoni. 

 

- Rozumiem. Ale jeśli znajdziesz jakąś opiekunkę i czas ci na to pozwoli, zapraszam 

serdecznie. Możesz przyjść, kiedy zechcesz – dodała. 
 

Elizabeth  bardzo  się  ucieszyła.  Nie  mogła  uwierzyć,  że  Bergette,  która  pochodziła  z 

tak dobrej rodziny, zaprosiła ją do siebie. Bergette jest całkiem zwyczajna, pomyślała. Nikogo 
nie lekceważy, niczego nie udaje, że zadziera nosa. 
 

Gurine  i  Helene  zaczęły  coś  mówić  i  wkrótce  przy  stole  toczyła  się  ożywiona 

rozmowa.  Ane  wdrapywała  się  na  ławę  z  kotkiem  w  objęciach.  Elizabeth  głaskała  ją  po 
głowie i myślała, że tak powinno być częściej. Może niedługo znów się wybierze do Dalsrud. 
 
 

Popołudnie  przeszło  już  w  wieczór,  gdy  Ole  wkroczył  do  kuchni,  tupiąc  nogami  i 

ociekając wodą. 
 

- No nie, popatrz tylko, jak mi pobrudziłeś świeżo umytą podłogę – zdenerwowała się 

Gurine, chwytając szmatę. – Natychmiast idź się przebrać! 
 

-  Nie  zauważyłyście,  jak  się  rozpadało?  –  spytał  i  powiesił  kurtkę  koło  pieca.  –  Nie 

dojdziesz do domu w taką pogodę – zwrócił się do Bergette. 
 

Deszcze  bębnił  o  szyby,  błyskawica  rozjaśniła  podwórze,  zamienione  już  w  wielką 

błotnistą  kałużę.  Elizabeth  spojrzała  na  córeczkę,  która  tymczasem  zasnęła  na  ławie.  Na 
kurtce koło jej nóżek leżał zwinięty w kłębek kot. Ole ma rację: Ane będzie miała dobrą rękę 
do zwierząt. 
 

- Na pewno dojdę – rzekła Bergette, wstając. – Odrobina deszczu mi nie zaszkodzi, to 

przecież niedaleko. Za parę minut będę w domu. – Sięgnęła po płaszcz. – Bardzo dziękuję za 
poczęstunek  i  miłą  rozmowę.  –  Uścisnęła  rękę  każdemu  z  osobna.  –  Mam  nadzieję,  że 
wkrótce znowu się zobaczymy. A książkę możesz zatrzymać, jak długo zechcesz, Elizabeth. 
 

I już jej nie było. 

 

- Prześpicie się u nas – powiedziała Helene do Elizabeth zdecydowanym tonem. 

 

- Możemy? 

 

- Oczywiście! Zaraz uprzedzę Kristiana. 

background image

 

Elizabeth drgnęła nerwowo. 

 

- To… to Kristian jest w domu? 

 

- A gdzież miałby być? 

 

- Miał przecież… - Zamilkła. Nie mogła się przyznać, że podsłuchała jego rozmowę z 

kuzynką. I że zapamiętała, o czym rozmawiali. – Chyba ktoś mówił, że Krystian wyjechał – 
odparła pospiesznie. 
 

- Nic o tym nie słyszałam – zdziwiła się Helene i wyszła. 

 
Rozdział 15 
 
 

Elizabeth nie patrzyła nikomu w oczy w obawie, że wszyscy odgadną, o czym myśli. 

Siedziała  tu  przez  pół  dnia,  nie  mając  pojęcia,  że  Kristian  jest  pod  tym  samym  dachem! 
Ciekawe,  dlaczego  nie  wyjechał.  Musiała  przyznać,  że  chce  i  zarazem  nie  chce  go  spotkać. 
Helene wróciła rozpromieniona. 
 

- Myślałam, że przenocujesz u mnie, ale Kristian mówi, żebym cię położyła w pokoju 

gościnnym. – Podniosła ostrożnie śpiącą Ane. – Dzieci są takie śliczne, gdy śpią – szepnęła i 
ruszyła na piętro. 
 

- Nie musisz mówić szeptem – powiedziała Elizabeth. – Kiedy już zaśnie, nie obudzą 

jej nawet pioruny. 
 

Stanęła w progu, podziwiając pokój gościnny, a tymczasem Helene położyła małą na 

łóżku  i  zaczęła  ją  rozbierać.  Ściany  były  wyłożone  jasnoszarą  tapeta,  zwieńczoną  cieniutką 
biało-granatową bordiurą. Listwy też były granatowe, podobnie jak zasłony i dywan. 
 

-  Ależ  tu  ślicznie!  –  zawołała  Elizabeth,  muskając  dłonią  ścianę.  Już  prawie 

zapomniała, jak wyglądają tapety i piękne meble, choć przecież zdarzało się jej widywać je, 
gdy tu pracowała, 
 

-  Nikoline  twierdzi,  że  te  tapety  są  staroświeckie  –  powiedziała  cierpko  Helene.  – 

Podobno teraz modne są ciemniejsze kolory i większe wzory. 
 

Elizabeth  rozejrzała  się  po  pokoju  i  spostrzegła  toaletkę  z  ruchomym  lustrem.  Na 

samym  środku  stało  wielkie  łóżko,  a  po  prawej  stronie  kominek!  Helene  podążyła  za  jej 
wzrokiem. 
 

-  Rozpalę  w  kominku,  żeby  było  ciepło.  Mój  pokój  jest  na  górze,  więc  u  mnie  też 

zrobi się ciepło – dodała z uśmiechem. 
 

Elizabeth  podeszła  do  toaletki  i  usiadł  na  taborecie.  Jej  uwagę  przykuła  lalka.  Miała 

głowę, nogi i ręce z białej porcelany, a korpus z miękkiego materiału. Pod suknią widać było 
kilka  warstw  halek  zakończonych  koronką.  Nigdy  nie  będę  miała  tak  ładnego  stroju  jak  ta 
lalka, pomyślała Elizabeth z uśmiechem. 
 

- Należała kiedyś do matki Kristiana – wyjaśniła Helene, podchodząc do przyjaciółki. 

 

-  Jaka  ładna    westchnęła  Elizabwrh,  zastanawiając  się,  jaką  kobietą  była  matka 

Kristiana. – Nie miałam nigdy żadnych zabawek oprócz muszelek i kamyków. 
 

- Ja też – zaśmiała się Helene. – Przyniosę ci koszulę nocną. 

 

Elizabeth  odsunęła  lalkę  od  brzegu  stolika,  żeby  Ane  jej  nie  dosięgła.  Mała  leżała 

dokładnie  tak,  jak  ją  Helene  zostawiła,  pośród  miękkich  poduszek  i  przerzyn.  Elizabeth 
musnęła palcem haft na pościeli. Może to dzieło matki Kristiana? 
 

- Podoba ci się ten pokój? 

 

Z trudem stłumiła okrzyk. 

 

-  Przepraszam,  nie  chciałem  cię  przestraszyć  –  powiedział  Kristian,  opierając  się  o 

framugę. Miał na sobie czarne spodnie i białą koszulę, rozpiętą przy szyi. Elizabeth zwilżyła 
usta i starała się uspokoić serce, które biło jak oszalałe. 
 

- Tak. Bardzo. Ślicznie tu, ale możemy się przecież przespać u Helnene – zauważyła. 

 

- Nie tam sypiają moi goście – rzekł z uśmiechem.  

background image

 

Przyszłam przecież do Helene, pomyślała Elizabeth, a teraz jestem twoim gościem… 

Nagle pokój rozświetliła błyskawica, po czym rozległ się grzmot.  
 

- Boisz się burzy? – spytał, wchodząc do pokoju. 

 

- Nie. – Chciała coś dodać, ale miała pustkę w głowie. W jego oczach było coś, czego 

nie potrafiła odczytać. 
 

- dzieli nas tylko jedne pokój. jeśli się przestraszysz, zawołaj.  

 

Nie wiedziała, czy żartował, czy mówił poważnie, bo od razu odwrócił się i zniknął. 

 

-  Pożyczę  ci  swoją  koszulę  –  powiedziała  Helene,  która  tymczasem  wróciła.  –  Mam 

dwie.  W dzbanku jest ciepła woda, możesz się umyć. 
 

- Dziękuję, Helene. I przepraszam, że ci dołożyłam roboty. 

 

- Co za bzdury! Cieszę się, że cię widzę. Bardzo za tobą tęskniła, ale porozmawiamy 

jutro – dodała, ziewając. – Idę już na górę, pora się położyć. 
 

Pożegnały  się  i  Elizabeth  znów  została  sama.  wślizgnęła  się  pod  pierzynę.  Koszula 

Helene  pachniała  tak  samo  jak  pościel:  mydłem  i  świeżym  powietrzem.  Elizabeth  nie  była 
ś

piąca,  rozkoszowała  się  miękkością  materaca  i  lekkością  perzyny.  Wzięła  książkę,  która 

przyniosła jej Bergette, i zaczęła przeglądać. Pomijała rośliny, których nie znała. Ale o tych, 
których  używała,  czytała  z  wielkim  zainteresowaniem.  Na  szczęście  nauka  przychodziła  jej 
zawsze  łatwo,  zapamiętywała  więc  wszystko  bez  trudu.  Postanowiła,  że  po  przeczytaniu 
zostawi  książeczkę  w  Dalsrud  i  poprosi  Helene,  żeby  oddała  ją  Bergette.  Nie  chciała  jej 
trzymać za długo. Co by było, gdyby ją zniszczyła. 
 

Parę  godzin później powieki zaczęły jej opadać.  Tuż przed zaśnięciem pomyślała, że 

zapomniała zapleść włosy. Jutro będę miała straszne skołtunione. To była jej ostatnia myśl. 
 

Obudziła  się  w  środku  nocy  i  usiadła  na  łóżku.  Minęła  dłuższa  chwila,  nim 

uświadomiła sobie, gdzie jest. Opadła na puchowe poduszki, wsłuchując się w odgłosy burzy 
szalejącej  na  zewnątrz.  Nie  bała  się,  lecz  nie  mogła  już  zasnąć.  Może  dlatego,  że  śpię  w 
obcym łóżku, pomyślała. Albo dlatego, że Kristian jest pod tym samym dachem? I w dodatku 
tak blisko niej. Czy on teraz śpi? Ciekawe, co mu się śni? 
 

W  końcu  odrzuciła  pierzynę  i  postawiła  stopy  na  puszystym  dywanie.  Ostrożnie 

wymknęła  się  na  korytarz,  minęła  bieliźniarkę  i  zakradła  się  pod  drzwi  Kristiana.  Gdy 
usłyszała jego suchy kaszel, odskoczyła gwałtownie, uderzając w bieliźniarkę. Kolana się pod 
nią uginały, gdy zbiegła na dół, do salonu. Oparła się ciężko o drzwi. Krew pulsowała jej w 
głowie. Nasłuchiwała kroków na schodach, ale słychać było tylko wycie wiatru, poza tym w 
domu panowała cisza. 
 

Po chwili odetchnęła swobodniej i podeszła do wielkiego pieca. Dołożyła trochę drew 

i  usiadła  w  fotelu  koło  okna.  Deszcz  bębnił  o  szyby,  drzewa  uginały  się  pod  uderzeniami 
wichru. Z przerażeniem pomyślała o tych, którzy się w tej chwili na morzu. 
 

Nagle  usłyszała  skrzypnięcie  drzwi.  Kiedy  się  otworzyły,  Elizabeth  wstrzymała 

oddech  w  nadziei,  że  jej  sylwetka  zginie  w  mroku.  Była  przekonana,  że  to  ktoś  ze  służby,  i 
miała  w  zanadrzu  usprawiedliwienie  na  wypadek,  gdyby  jej  obecność  została  jednak 
zauważona. 
 

Ale w drzwiach stał Kristian z parafinową lampą w reku. 

 

- Ty też nie możesz spać? – spytał, podchodząc bardzo blisko. 

 

Poczuła rumieniec na twarzy. 

 

- Nie, ale już idę na górę – powiedziała pospiesznie i podniosła się z fotela. 

 

- Posiedź jeszcze trochę. Ze mną – poprosił. 

 

- To nie wypada, Kristianie. Mam na sobie tylko nocną koszulę i… 

 

-  Nikt  nie  musi  o  tym  wiedzieć  –  przerwał  jej,  wyjmując  z  szafki  butelkę  i  dwie 

szklanki. – mam coś dobrego. – Postawił szkło na stole i sięgnął po wełniany koc, który leżał 
na kanapie. – Przykryj się tym, jeśli się wstydzisz. 

background image

 

Powinnam  wrócić  na  górę,  pomyślała.  Ale  chciała  zostać  z  nim.  Chciała  z  kimś 

porozmawiać. 
 

- To sok?  Spytała, biorąc szklankę z napojem. 

 

Roześmiał się.  

 

- Nie, to wino. Nigdy nie próbowałaś wina? 

 

Pokręciła  głową  i  wypiła  trochę  rubinowego  płynu.  Smak  miał  ostry,  lecz  dość 

przyjemny. 
 

- Smakuje ci? – spytał. 

 

-  tak.  –  Wypiła  pół  szklanki  i  uśmiechnęła  się  do  niego.  –  Nie  wybierałeś  się  do 

Bergen? – spytała i od razu tego pożałowała. 
 

- Owszem, ale odwołałem wyjazd. A skąd wiesz, że się tam wybierałem? 

 

- Mówiłeś o tym na pogrzebie Ragny. 

 

- Nie cieszysz się, że jednak zostałem? Gdybym wyjechał, nie spotkalibyśmy się i nie 

pilibyśmy razem wina! – zażartował. 
 

Wypiła wino do dna, a on natychmiast ponownie napełnił jej szklankę. 

 

- Wina byłoby mi szkoda – odparła z uśmiechem.  

 

On też się uśmiechnął i uniósł szklankę. 

 

- Na zdrowie! – powiedział i stuknął w jej szklankę, po czym podniósł swoją do ust. 

Elizabeth zrobiła to samo. Była coraz bardziej odprężona. I czuła się cudownie. 
 

-  Kristian  –  zaczęła.  –  Pamiętasz,  jak  kiedyś  przysłałeś  mi  anonim?  Napisałeś:  Mene 

mene tekel. Co podobno znaczy: Policzono, zważono, rozdzielono. Dlaczego to zrobiłeś? 
 

Kristian dług patrzył w  okno. Tak długo, ze Elizabeth sądziła już, że nie doczeka się 

odpowiedzi. 
 

W końcu jednak odwrócił się do niej. 

 

- Byłem zazdrosny o Jensa. 

 

- Co takiego?! – Elizabeth zakrztusiła się winem 

 

-  Byłem  zły,  że  wolałaś  jego  ode  mnie.  Kiedy  tutaj  służyłaś,  myślałem,  że  jest  coś 

między  nami.  I  dlatego  posłałem  ci  ten  list,  żeby…  Żeby  Jens  pomyślał,  że  go  zdradziłaś. 
Gdyby cię zostawił.  Ja zająłbym jego miejsce. nie byłem całkiem trzeźwy, gdy to zrobiłem – 
usprawiedliwił się. – Możesz mi wybaczyć? To było już trak dawno temu… 
 

- Jasne. Już zapomniałam – odparła. – Ja też zrobiłam w życiu wiele dziwnych rzeczy 

– dodała, coraz bardziej rozbawiona. – Masz więcej wina? – spytała, podsuwając szklankę. – 
Al.  Słuchaj,  Kristian  –  dodała  poważniej.  –  Dlaczego  zraniłeś  Jensa  w  twarz?  Też  z 
zazdrości? 
 

Pokiwał głową niechętnie, nie patrząc jej w oczy.  

 

- Tego ci nigdy nie wybaczę – powiedziała całkiem poważnie. Wzięła głęboki wdech 

o zamknęła oczy. 
 

- To było tak dawno. Nie możemy o tym zapomnieć? – wyszeptał. 

 

- Możemy o tym nie rozmawiać, jeśli odpowiesz mi na jeszcze jedno pytanie. 

 

Kiwnął głową. 

 

-  Dlaczego  sądziłeś,  że  jest  coś  między  nami,  kiedy  tu  służyłam?  Między  tobą, 

dziedzicem wielkiego dworu, i ubogą dziewczyną? 
 

Zaśmiała  się  i  znów  podniosła  szklankę  do  ust.  Dziwne,  ale  ten  napój  staje  się  z 

każdym  łykiem  smaczniejszy.  Chciała  odstawić  szklankę,  gdy  nagle  spostrzegła,  że  Kristian 
przed nią klęczy. I dotyka jej włosów. 
 

-  Masz  włosy  jak  czyste  złoto  –  rzekł  z  podziwem,  owijając  sobie  kosmyk  wokół 

palców.  –  Pokaż,  jakie  są  długie.  –  Przyciągnął  ją  do  siebie.  Zachwiała  się  lekko  i  oparła  o 
jego pierś. 
 

- Przepraszam – zachichotała, podnosząc wzrok. – Nie wiem, dlaczego nagle mi się w 

głowie zakręciło. 

background image

 

- Wino tak działa. Za szybko piłaś – wyjaśnił. Przytulając ją do siebie. 

 

Miał  na  sobie  szlafrok  z  granatowego  jedwabiu,  rozchylony  na  torsie.  Elizabeth  bez 

wstydu położyła mu głowę na nagiej piersi i wyciągnęła jego zapach. Pachniał jakoś obco, ale 
ładnie. tak samo jak poprzednim razem. 
 

Jego  dłonie  wędrowały  po  jej  plecach,  koc  zsunął  się  na  podłogę.  Stała  w  samej 

koszuli. Ale nie czuła się z tym źle. Była coraz bardziej podniecona. 
 

- Elizabeth, zostaniesz moją żoną? – spytał cicho, wtulając twarz w jej włosy. 

 

- Zoną?! – powtórzyła z niedowierzaniem. 

 

- Nie chciałabyś? Moglibyśmy to robić co wieczór. 

 

Jego  głos  był  lekko  schrypnięty,  a  wargi  wędrowały  po  jej  szyi.  Elizabeth 

przekrzywiła głowę i zamknęła oczy. Gdy poczuła jego dłoń na swojej piersi, jęknęła. 
 

- Chodź – szepnął i pociągnął ją w głąb pokoju. 

 

Poczuła, że coś ją łaskocze w nogi i spojrzała w dół. 

To pewnie niedźwiedzie futro, pomyślała, opadając na podłogę. 
 

-  Weź mnie,  Kristian  –  szepnęła  namiętnie.  –  Zrób  ze  mną,  co  tylko  chcesz.  –  Miała 

wrażenie, że jej ciało płonie. 
 

- Co tylko chcę? 

 

- Tak! 

 

Ledwo zauważyła, że zdjął jej koszule przez głowę. 

 

-  Jesteś  taka  piękna,  Elizabeth  –  szepnął,  a  ona  zadrżała  z  rozkoszy,  czując  jego 

oddech przy uchu. Kristian też się rozebrał do naga i bez słowa położył na niej. Poczuła jego 
twarde  przyrodzenie  na  udzie  i  jęcząc  z  pożądania,  starała  się  naprowadzić  je  na  właściwą 
drogę. 
 

- Jeszcze nie mruknął. – Chcę się  najpierw tobą nasycić. Poczuć smak każdego  cała 

twojej skóry. 
 

Jego język drażnił jej sutki, a one się ku niemu prężyły. Świat zawirował jej w głowie. 

Jego język był już tymczasem na jej pępku, na brzuchu, na udach… 
 

- Chodź – szepnęła, ciągnąć go w górę. – Chcę na ciebie patrzeć. Chcę widzieć twoje 

oczy – mówiła, oplatając mu biodra nogami. Patrz na mnie, Kristian – jęknęła, gdy poczuła go 
w sobie. Była wilgotna, gotowa na jego przyjęcia, ale i tak wypełnił ją sobą po brzegi.  
 

- Jesteś taka drobna – powiedział ochryple i spojrzał na nią błyszczącymi oczami. 

 

- A w twoich źrenicach można zatonąć – szepnęła. – Są czarne jak studnia, jak.. – Ale 

już nic więcej nie mogła powiedzieć, bo rozkosz całkowicie nad nią zapanowała. Oparła się 
stopami o niedźwiedzie futro, by wyjść mu na spotkanie. I świat eksplodował. 
 

Gdy oprzytomniała, leżał nad nią, wsparty na łokciach. Czuła jego oddech na szyi, na 

piersiach. 
 

- Jesteś taka gorąca – szepnął, całując ją w czoło. 

 

-Mmm – mruknęła, czując, że ogarnia ją senność. 

 

Salon wirował jej przed oczami, podłoga kołysała się pod plecami. Na pewno nic się 

nie stanie, jeśli na chwilę zamknę oczy, pomyślała. Nie zasnę przecież, tylko odpocznę… 
 

 

 

Elizabeth  otworzyła  oczy  całkowicie  oszołomiona.  Nie  wiedziała,  gdzie  jest.  Leżała 

naga  pod  wełnianym  kocem,  w  pokoju  było  zimno.  Gardło  miała  suche  jak  pieprz,  aż  język 
przykleił się do podniebienia. Jęknęła i przewróciła się na bok. Gdy dotknęła ciepłego ciała, 
wszystko stanęło jej przed oczami. O nie, pomyślała. Co ja zrobiłam? Jak mogłam? 
 

To  już  drugi  raz.  Ogarnął  ją  wstyd.  Zamknęła  oczy  z  rozpaczy.  Gdyby  tylko  mogła 

cofnąć  czas!  Przeraziła  ją  też  kolejna  myśl.  Czy  to  już  ranek?  Strach  ją  sparaliżował.  Może 
wszyscy  już  wstali?  A  jeśli  ktoś  tu  wejdzie?  I  co  z  Ane?  Czy  już  się  obudziła?  Na  dworze 
było jednak wciąż ciemno. w domu panowała całkowita cisza. Burza minęła. 
 

Kristian się obrócił, szepnął „dzień dobry” i pocałował ją w policzek. 

background image

 

- Przesuń się – poprosiła, opierając się dłońmi o jego pierś. 

 

- Nigdy – zaśmiał się. – Póki nie powiesz, że za mnie wyjdziesz. 

 

- Chyba zwariowałeś! – odparła, próbując znów go odepchnąć. 

 

- Tak, zwariowałem na twoim punkcie. Chcesz jeszcze trochę wina? – uśmiechnął się 

szelmowsko. 
 

-  Nie.  chcę  się  ubrać.  To  wcale  nie  jest  śmieszne,  Kristian.  –  Zbierało  jej  się  na 

wymioty. Nigdy w życiu nie weźmie do ust wina! To okropieństwo.  
 

-  Czy  ty  się  przypadkiem  nie  zarumieniłaś,  Elizabeth?  Nie  wstydzisz  się  chyba  tego, 

co zrobiliśmy. 
 

- To nieprzyzwoite – oświadczyła gniewnie. 

 

Kiedy się odrobinę przesunął, chwyciła swoją koszulę i naciągnęła ją przez głowę. 

 

Kristianie  zaczęła, szukając właściwych słów. 
- To się nie powinno było zdarzyć. To był błąd. 

 

Spojrzał jej prosto w oczy i położył ręce na ramionach. Czuła jego oddech na twarzy. 

 

- Oświadczyłem ci się, Elizabeth. Mogłabyś przynajmniej mi odpowiedzieć. 

 

Odwróciła wzrok. 

 

-Nie, Kristianie. Nie mogę za ciebie wyjść. To… Nie pasujemy do siebie. 

 

Wyrwała  mu  się  i  poderwała  z  podłogi.  Trochę  za  szybko.  Musiała  się  oprzeć  o 

krzesło, żeby nie stracić równowagi. Kristian chciał coś jeszcze dodać, ale go uprzedziła. 
 

-  Zapomniałeś,  że  byłam  tu  kiedyś  służącą  –  powiedziała.  –  Powinieneś  trzymać  się 

swojej klasy. 
 

Chciał  się  podnieść  z  podłogi,  ale  wybiegła  szybko  i  zamknęła  za  sobą  drzwi. 

Zatrzymała się przy drzwiach kuchennych, nasłuchując. Czy jest tam ktoś? Nie, było całkiem 
cicho.  Już  zamierzała  wejść  na  palcach  na  poddasze,  gdy  usłyszała  kroki  na  schodach. 
Skoczyła  w  bok  i  skryła  się  w  mrocznym  kacie.  Czuła  powiew  sukienki  Nikoline,  gdy  ta  ją 
mijała.  Nagle  służąca  się  zatrzymała,  zmarszczyła  brwi  i  nadstawiła  uszu.  Elizabeth 
wstrzymała  oddech,  lecz  bała  się,  że  Nikoline  usłyszy  bicie  jej  serca.  Co  mam  powiedzieć, 
jeśli  mnie  zauważy?  –  zastanawiała  się  w  panice.  Co  będzie,  jeśli  Kristian  wyjdzie  teraz  z 
salonu? Albo Nikoline tam zajrzy? 
 

Ledwo  to  pomyślała,  służąca  położyła  dłoń  na  drzwiach  do  salonu.  Elizabeth  zrobiło 

się słabo ze strachu, ale w tej samej chwili otworzyły się kuchenne drzwi i wyjrzała przez nie 
Helene.  
 

- A, to ty Nikoline. Mogłabyś mi pomóc? 

 

- Znowu? – westchnęła dziewczyna. – Wiesz przecież, że mam inne obowiązki. 

 

Nikoline znów przemknęła koło skulonej w kacie Elizabeth i znikła. Elizabeth poczuła 

wielką ulgę. Czym prędzej wbiegła po schodach do swojego pokoju. Wskoczyła pod pierzynę 
i  naciągnęła  ją  po  same  uszy.  Powoli  robiło  jej  się  cieplej,  serce  się  uspokajało.  Jej  pierś 
jednak dławił płacz. Kocham cię, Kristian, ale nigdy nie będziemy razem, pomyślała. To nie 
jest miejsce dla takie dziewczyny jak ja… 
 

Chyba zasnęła na chwilę, bo obudziły ją nagle mokre pocałunki na twarzy. 

 

Mama nie pi? – spytała Ane, uśmiechając się promiennie, 

 

- Nie śpi. – Matka odwzajemniła uśmiech. 

 

Elizabeth nie chciała, by ten dzień się już rozpoczął. Nie chciała spojrzeć Kristianowi 

w oczy. 
Wstydziła się, nie wiedziała, co ma powiedzieć. 
 

- Ane i mama staną jeść? – spytała mała, bawiąc się włosami matki. 

 

-  Tak,  trzeba  wstawać  –  odparła  Elizabeth,  podnosząc  się  niechętnie  i  szukając 

swojego ubrania. 
 

- Ane sama ubiera! 

 

Elizabeth podała jej ubranko. 

background image

 

- Ale w łóżku – dodała. – Tam jest najcieplej. 

 

Na  toaletce  znalazła  szczotkę  do  włosów  i  srebrny  grzebyk.  Domyśliła  się,  że  te 

drobiazgi  też  należały  do  matki  Kristiana,  i  nie  miała  śmiałości  po  nie  sięgnąć.  Co  by  było, 
gdyby  je  zepsuła,  zlękła  się,  rozczesując  włosy  palcami.  Oczy  miała  zapuchnięte  od  płaczu, 
ale  policzki  rumiane.  Muszę  o  nim zapomnieć.  Zapomnieć  o  jego  oświadczynach,  skoro  nie 
mogę ich przyjąć. 
 

Wzięła  do  ręki  grzebyk.  Przywykłam  do  kościanych  grzebyków,  a  ten  jest  srebrny. 

Wyglądam jak krowa w różany, ogrodzie, pomyślała i odwróciła się od lustra. 
 
 

Usłyszała  jakieś  głosy  w  kuchni.  Gdyby  rozpoznała  głos  Kristiana,  natychmiast  by 

zawróciła. 
 

- Wchodzimy! – oświadczyła Ane. Elizabeth skinęła głową i wzięła głęboki wdech. 

 

- Dzień dobry – przywitała je Gurine. – Dobrze spałyście? 

 

-  Do  rana  –  skłamała  Elizabeth  i  napotkała  spojrzenie  Helene.  Ona  wie,  co  się  stało, 

pomyślała. Jak to dobrze, że nikogo innego nie ma w kuchni. 
 

- Kristian był chyba bardzo spragniony tej nocy no, i to z dwóch szklanek. Nic o tym 

nie wiesz? 
 

Elizabeth poczuła falę gorąca na twarzy. 

 

- Chcę dla ciebie jak najlepiej i mam nadzieję, że wiesz, co robisz – ciągnęła Helene 

szeptem. 
 

-  Zaraz  dostaniesz  kawy  na  przebudzenie  –  powiedziała  Gurine,  która  właśnie 

podeszła do stołu. – A nasza mała księżniczka napije się świeżego krowiego mleka. 
 

Podczas śniadania rozmawiały o burzy. Zdaje się, że niczego nie zniszczyła. Łodzie są 

zacumowane  przy  brzegu,  wszystkie  narzędzia  udało  się  schować  przed  najgorszą  ulewą. 
Gurine  stwierdziła,  że  tym  razem  szczęście  im  dopisało.  Ciekawe,  jak  poszło  innym. 
Elizabeth  odprężyła  się  w  czasie  tej  rozmowy,  drgnęła  jednak  nerwowo,  gdy  drzwi  się 
otworzyły. 
 

- Czemu tak podskoczyłaś? – spytała Nikoline. Patrząc na nią krzywo. – Może się nie 

wyspałaś? 
 

- O co ci chodzi? – Elizabeth starała się nie okazać zdenerwowania. 

 

-  Chyba  nie  przywykłaś  do  tego,  żeby  leżeć  w  porządnym  łóżku  –  dodała  Nikoline 

zjadliwie. 
 

-  Nawet  nie  umiem  na  to  odpowiedzieć.  –  Elizabeth  podniosła  się  z  krzesła.  –  Ale 

chciałabym podziękować wszystkim za gościnność i się pożegnać. 
 

-  Już  jedziesz?  –  zmartwiła  się  Gurine.  –  Nie  ,mogłabyś  jeszcze  posiedzieć?  Mam 

trochę ciasta w spiżarni.. 
 

- dziękuję, ale w domu już się pewnie o mnie niepokoją. 

 

-  Chyba  tak  –  westchnęła  kucharka.  –  Powiem  Olemu,  żeby  wyciągnął  twój  wóz  i 

zaprzągł konia. 
 

Na podwórzu Helene ujęła ją za ręce. 

 

- Tyle bym ci chciała powiedzieć, że nie wiem, od czego zacząć.  

 

-  Nic  nie  mów  –  poprosiła  Elizabeth.  –  Bo  będzie  jeszcze  gorzej.  Wiem,  co  sobie 

myślisz, i bardzo się wstydzę. przyznaję. Wolałabym cofnąć  czas, ale co  się stało, to się nie 
odstanie. – Urwała na siebie, Helene. Może się spotkamy szybciej, niż nam się wydaje. 
 

Helene  spojrzała  na  przyjaciółkę  przez  łzy  i  pokiwała  głową.  Elizabeth  chwyciła 

wodze i ruszyła. 
 

 

 

Gdy  dwór  zniknął  już  w  oddali,  poczuła,  że  wyrzuty  sumienia  wcale  nie  są  zbyt 

dotkliwe.  W  gruncie  rzeczy  nie  chciała  zapomnieć  minionej  nocy.  Wolała  zachować  w 

background image

pamięci  tamtą  radośc  i  podniecenie.  I  dumę.  Przecież  Kristian  Dalsrud  we  własnej  osobie 
poprosił ją o rękę!  
 

Zbliżając się do swej wioski, była już całkiem spokojna. Tu jest jej miejsce na ziemi. 

Z ulgą stwierdziła, że burza niczego nie zniszczyła. 
 

Olav wyszedł jej na spotkanie i przejął konia.  

Doerte też wyszła przed dom. 
 

- Niepokoiliśmy się o ciebie – powiedziała z troską.  

 

- Zatrzymali mnie w Dalsrud, kiedy zaczęło padać – wyjaśniła krótko Elizabeth. 

 

- I bardzo dobrze. Bałam się, że ta ulewa zmyje mój stary dom – ciągnęła Dorte. – Ale 

skoro stał już pięćdziesiąt lat, to pewnie jeszcze trochę postoi. 
 

-  Muszę  iść  do  siebie  –  oświadczyła  Elizabeth.  Chciała  czym  prędzej  stąd  odejść, 

obawiając  się,  że  z  jej  twarzy  można  wyczytać,  co  się  zdarzyło  tej  nocy.  –  Dziękuję  za 
pożyczenie konia… - Nagle umilkła. 
 

Czy  ktoś  śpiewa  psalm?  Obróciła  się.  Na  drodze  spostrzegła  orszak  pogrzebowy.  W 

tym samym miejscu co przedtem. Na czele szedł Svarten i ciągnął wóz z trumną. 
 

Elizabeth  otarła  twarz  drżącą  dłonią.  Zamknęła  oczy,  żeby  zebrać  siły.  To  nie  była 

dziecięca  trumienka.  Widzenie  trwało  zaledwie  kilka  sekund,  ale  to  wystarczyło,  by  zyskała 
pewność, że znowu ktoś umrze. 
 

Zadrżała. Jej policzki były mokre od łez. 

 

Nie, tylko nie to! Nie teraz!