background image

M a r i l y n 

Pappano 

N A J C E N N I E J S Z Y 

D A R 

skan: czytelniczka 
przerobienie: AScarlett 

background image

Przepis Marilyn Pappano 

Moim ulubionym świątecznym daniem jest farsz do indyka 

według przepisu mojej matki, tylko, że jej przepisy brzmią: 

trochę tego, szczyptę tamtego. Dała mi ten przepis na nasze 

pierwsze Święto Dziękczynienia spędzane poza domem, ale 

polegał on na dodawaniu składników tak, żeby farsz wyglą­

dał, pachniał i smakował „jak należy". Ponieważ nigdy nie na­

uczyłam się przyrządzać go jak należy", proponuję w za­

mian jedną z ulubionych świątecznych potraw mojego syna. 

Są to ciasteczka - naprawdę cieniutkie, rumiane, które najle­

piej piec w jednorazowych foremkach z folii aluminiowej. To 

bardzo upraszcza sprawę. 

CIASTECZKA KARMELOWE 

3 tabliczki gorzkiej czekolady, połamane byle jak 

2 duże jajka 

1 szklanka cukru 

3/4 szklanki zwykłej mąki 

1/2 szklanki masła lub margaryny o temperaturze pokojowej 

1/2 szklanki półsłodkich wiórków czekoladowych 

1 łyżeczka od herbaty wanilii 

1/4 łyżeczki proszku do pieczenia 

1/4 łyżeczki soli 

Rozgrzać piec do 180 stopni. Wysmarować tłuszczem formę 

z folii aluminiowej o wymiarach 33 x 22 cm. 

Przesiać razem mąkę, proszek do pieczenia i sól. W rondlu 

o pojemności 3/4 litra stopić masło. Zdjąć z ognia. Dodać go­

rzką czekoladę. Mieszać, aż czekolada się stopi. Mieszając 

dodawać cukier, wanilię i jajka. Dodać mąkę i wiórki czekola­

dowe. Mieszać, aż powstanie jednolita masa. 

Rozprowadzić równomiernie ciasto w formie. Piec 20 do 25 

minut lub do chwili, gdy wierzch pod dotykiem okaże się twar­

dy. Pozostawić w formie do ostygnięcia. 

Ostrożnie wyjąć ciasto z formy. Wyrównać brzegi. Powycinać 

specjalnym przyrządem w świąteczne kształty (gwiazdki, cho­

inki itp.). Udekorować kolorowym lukrem. 

background image

Rozdział pierwszy 

Był chłodny listopadowy świt; ołowiane niebo Montany zapo­

wiadało opady śniegu. Neil Sullivan leżał na plecach patrząc 

w górę na złowrogie, ciemne chmury, całe jego ciało przeszywa­

ły igiełki bólu, który się potęgował, aż dorównał jednemu wiel­

kiemu bólowi głowy. Ogier, który go zrzucił, przekrzywił łeb 

i kręcił się, próbując zrzucić również siodło. Wyglądał wspaniale 
- Neil przyznawał z podziwem - był lśniący i mocny, i pełen 

wściekłości. 

Neil poruszył się i ból wzmógł się w dwójnasób. 

- Jeżeli sobie coś złamałem, ty przeklęty diable, to cię zabiję 

- mruknął gniewnie, badając swe obrażenia. Czołem uderzył 

o występ różowego granitu i krew płynęła mu ciurkiem po twa­

rzy. Poza tym i jakimś bólem w brzuchu wszystko wydawało się 

drobiazgiem - choć bolesnym, pomyślał krzywiąc się. Jutro bę­

dzie cały w siniakach. 

Zebrał się w sobie, by usiąść, ale ból w brzuchu okazał się nie 

do wytrzymania i Neil padł na zmarzniętą ziemię. Zaklął głośno, 

ze złością, chcąc przetrzymać ból, który wracał falami, dziki, 

przenikliwy, szarpiący od wewnątrz, rozdzierający, morderczy. 

Próbował go zwalczyć - próbował oddychać, zapanować nad 

nim, wytrzymać go, ale ból brał nad nim górę, stale i bezwzględ­

nie. Musi wytrzymać. Nie może umrzeć. Bał się umierania, bał 

się poddać, stracić... 

Przed oczyma stanął mu obraz Elizabeth, czysty, jasny i pięk­

ny, i jego wola zaczęła słabnąć. Elizabeth była jedyną ważną 

sprawą w jego życiu, ale odeszła. Nie miał nic do stracenia, tylko 

samo życie, a i to tracił po trosze, w męce. 

Brzuch był jednym ogniem, promieniującym bólem, który 

pulsował w każdej cząstce jego ciała. Każde uderzenie serca było 

jak cios, każde wciągniecie powietrza do płuc stawało się niewia­

rygodną męką. Ból zmącił Neilowi wzrok i obraz Elizabeth znikł 

background image

86 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

w wirze ciemnoczerwonych, brązowych i czarnych plam. Próbo-
wał coś powiedzieć, ale usta odmówiły mu posłuszeństwa -
próbował się poruszyć, ale był jak sparaliżowany. Nie istniało 

nic, poza bólem... strachem... i nadzieją. Bał się umierania... ale 

jednocześnie zmęczyło go życie w samotności. Śmierć mogła go 

uwolnić od samotności, od pustki. Śmierć - wybawienie od życia 
bez Elizabeth. 

Z wolna opuszczały go siły i Neil poczuł, że wraz z nimi 

uchodzi z niego życie. Otaczała go ciemność i ciepło, miłe, bli­
skie ciepło. Ból w jamie brzusznej zmniejszył się, a czarny para­
liżujący strach zwolnił swój uścisk, z chwilą gdy zaprzestał walki 
o życie. 

Neil po raz ostami otworzył oczy. Zacisnął rękę i wyszeptał 

ostatnie słowo: 

- Elizabeth. 

Zatrzymawszy się w progu Elizabeth zdjęła płaszcz, przerzu­

ciła go przez lewe ramię i odetchnęła głęboko, by uspokoić we­
wnętrzne drżenie. Usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni 
raz była w szpitalu - odwiedzała wtedy jakąś dawną przyjaciół­
kę, która urodziła dziecko. Wówczas oznaczało to początek ży­
cia. Teraz mogło oznaczać koniec. 

Recepcja była tuż obok oddziału intensywnej terapii, ale dro­

ga do niego zabrała Elizabeth sporo czasu. 

- Przepraszam bardzo -jej głos drżał z emocji. - Zawiado­

miono mnie, że został tu przywieziony mój mąż. Czy może mi 
pani powiedzieć, gdzie leży? 

Urzędniczka spojrzała, panując nad swoim wyrazem twarzy. 
- Czy pani Sullivan? 
Gdy Elizabeth skinęła głową, urzędniczka gestem przyzwali 

pielęgniarkę. 

- Carol, to jest żona Neila Sullivana. 

Kobieta wyciągnęła rękę. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

87 

- Jestem Carol Anderson, pielęgniarka na oddziale stanów 

ciężkich i oddziałowa intensywnej terapii chirurgicznej. 

Elizabeth spojrzała obojętnie, nim podała jej rękę, po czym 

zauważyła, że twarz pielęgniarki była tak samo poważna jak 
twarz urzędniczki; Elizabeth znów wpadła w panikę. Walczyła 
z tym uczuciem od chwili, gdy zadzwoniła Clara, gospodyni 

Neila. Wiadomość, przerywana łkaniem, brzmiała: wypadek... 
krwawi... stan krytyczny... umierający... Była przerażona. 

- Gdzie jest mój mąż? - zapytała Elizabeth zachrypniętym 

szeptem. 

Carol Anderson przełożyła kartę choroby do drugiej ręki, 

wzięła Elizabeth pod ramię i poprowadziła ją do obszernego 
holu. 

- Jest na sali operacyjnej, proszę pani. Zaprowadzę panią do 

poczekalni dla rodzin przy oddziale intensywnej terapii. Doktor 
przyjdzie do pani zaraz po operacji. Czy mam do kogoś zadzwo­
nić w pani imieniu? 

Elizabeth tylko potrząsnęła głową. Nie mogła mówić; bała 

się, że jej opanowanie pryśnie i cała zacznie się trząść. 

Pojechały windą na wyższe piętro, potem przeszły obok wielkiej 

poczekalni, gdzie właśnie nadawano w telewizji wiadomości poran­
ne. Dalej był mniejszy pokój z oknem na północ. Stało tu parę 
kanapek i krzeseł, telefon i telewizor, ten jednak był wyłączony. 

- Proszę, niech pani siada - powiedziała siostra Anderson, 

zamykając za sobą drzwi. 

Elizabeth przysiadła na brzegu zniszczonej kanapki, w zaciś­

niętych rękach trzymając płaszcz. Rozejrzała się, wyraźnie uni­

kając widoku za oknem. Skupiła się na tych wszystkich pyta­
niach, które chciała zadać, i na odpowiedziach, których bała się 
usłyszeć. Co się stało? Jakie mąż odniósł obrażenia? Co z nim 

robią? Czy będzie żył? Boże, proszę cię, spraw, żeby żył -

modliła się. 

Siostra Anderson usiadła w fotelu bokiem do kanapki i po­

chyliła się do przodu. 

background image

88 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

- Mąż pani miał wypadek, spadł z konia. Doznał wstrząsu 

mózgu z obrzękiem. Ale najważniejsze obrażenie, to pęknięcie 

wątroby. Właśnie tym zajmuje się teraz chirurg. 

Elizabeth chciała sobie przypomnieć, na czym polega działa-

nie wątroby, ale w żaden sposób nie mogła. Wiedziała tylko tylko 
że bez wątroby nie można żyć. Próbowała, odsunąć od siebie tę 
myśl. 

- Czy był przytomny, jak go tu przywieziono? 
- Nie. 
- To jak możecie go operować? Nie mógł przecież wyrazili 

zgody na zabieg, a wam nie wolno operować bez zgody pacjenta 
- Zadawała chaotyczne pytania, bojąc się zapytać wprost: czy 
stan jest bardzo poważny? Czy umrze? 

Siostra westchnęła głęboko. 

- Kiedy pani mąż został przywieziony, był w stanie bardzo 

ciężkim. Gdyby lekarze czekali, aż pani przyjedzie podpisać 
zgodę... już by nie żył. 

Elizabeth poczuła przenikający ją od wewnątrz chłód. Jak 

miałaby żyć bez Neila? Jak miałaby istnieć w świecie, na którym 

by jego zabrakło? 

- To jest formularz zgody na operację. Chociaż operacja jest 

już w toku, musimy mieć w dokumentach podpis pani jako naj­

bliższej osoby. Chciałabym też, żeby pani wypełniła formularz 

przyjęcia do szpitala. - Wskazała Elizabeth, gdzie ma podpisać, 
po czym wyciągnęła kartę i pióro. - Doktor Carter zszywa teraz 

wątrobę. Następnie wezmą pani męża na komputerowe badanie 

głowy. Potem zostanie przyjęty na oddział intensywnej terapii, 
który mieści się tutaj na wprost holu. 

Elizabeth powoli wzięła formularze. Przyjrzała się im, potem 

podniosła oczy. 

- Czy to przetrzyma? 
Siostra Anderson zawahała się. Chciała powiedzieć, że tak, że 

oczywiście będzie zdrowy, ale mogło się to okazać nieprawdą. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

89 

Jego stan po przyjeździe był bardzo poważny. Życie tliło się 
w nim ledwo dostrzegalnym płomykiem. Wzruszyła ramionami. 

- Po operacji zostanie poddany intensywnej terapii. Jutro 

będziemy wiedzieli coś więcej. 

- Jutro? - Elizabeth skoczyła na równe nogi, zrzucając kartki 

i pióro; płaszcz też spadł na podłogę. 

- Nie mogę czekać do jutra, żeby się dowiedzieć, czy wszy­

stko jest w porządku! - I przeszła w drugi koniec pokoju. 

Siostra Anderson podniosła płaszcz i przewiesiła go przez 

oparcie kanapki, a następnie pozbierała wszystkie zrzucone na 
podłogę przedmioty. 

- Bardzo mi przykro. Wiem, że to dla pani trudna sprawa. 

Czy na pewno nie ma nikogo, do kogo mogłabym zadzwonić? 
Kogoś z rodziny lub z przyjaciół? 

Elizabeth potrząsnęła głową. Z rodzicami, którzy mieszkali 

w Teksasie, nie widziała się od lat, a nikogo innego z bliskich nie 
miała. Peg White, jej najbliższa przyjaciółka i szefowa, przyje­
chałaby w jednej chwili, gdyby po nią zadzwoniła, ale byłaby 
zbyt przejęta, zbyt troskliwa, Elizabeth rozkleiłaby się całkowi­
cie. Nie, sama się pozbiera, sama sobie poradzi. 

Wróciła na kanapkę i wypełniła formularze, po czym wręczy­

ła je siostrze Anderson. 

- Chciałabym zostać sama. 
- Czy aby na pewno? 

Skinęła. Była tego pewna. 
Siostra kiwnięciem głowy przyjęła to do wiadomości. 
- Mój numer wewnętrzny jest obok telefonu. Gdyby pani 

czegoś potrzebowała... - Elizabeth skinęła głową raz jeszcze, 

a następnie poczekała, aż pielęgniarka wyjdzie. Kiedy drzwi się 
zamknęły i została sama w pokoju, zadzwoniła do Peg. Tak jak 
się spodziewała, przyjaciółka zaproponowała, że przyjedzie do 
szpitala i będzie z nią czekała, ale Elizabeth grzecznie odmówiła. 

Wystarczy, że jej nie ma w sklepie; nie ma powodu, żeby Peg 
w ogóle go zamknęła. 

background image

90 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Obiecawszy, że będzie z nią w kontakcie, odłożyła słuchawkę 

i oparła się na poduszkach kanapy. Drżała z obawy o życie Neila. 
Podniosła ręce, by zasłonić twarz, i ujrzała cienką złotą branso­
letkę na lewej ręce. Pierścionek z brylantem od kompletu został 
w domu, w szufladzie. Zdjęła go w dniu, w którym odeszła od 
męża i przysięgła, że nigdy go nie włoży. Ale obrączki ślubnej 
nie potrafiła zdjąć. Chociaż się rozstali, chociaż ich małżeństwo 
pod każdym względem skończyło się rok temu, zdjęcie obrączki 
było czymś ponad jej siły. W sercu na zawsze pozostała żoną 
Neila, zawsze do niego należała, a symbolem tego była obrączka. 

Potarła obrączkę czubkiem palca i wciąż powtarzała tę czyn­

ność, aż złoty krążek rozgrzał się od jej dotyku. Czasami wydawa­
ło jej się, że Neil był zawsze częścią jej życia, że zawsze go 
kochała. Że go kochała od pierwszego wejrzenia, kiedy zaledwie 

jako osiemnastolatka skończyła szkołę średnią i rozpoczęła samo­

dzielne życie. Był starszy o dwa lata, silny, przystojny, z figlarnym 
uśmiechem, podniecającym głosem i czułym, miękkim dotykiem. 
Obiecał jej miłość i małżeństwo, i szczęście na zawsze, ale były to 
czcze obietnice. Obietnice, którymi żyła przez dwa lata, o których 
marzyła i śniła, i które w końcu złamały jej życie. 

Z cichym westchnieniem wstała i podeszła do okna. Gdzieś 

w oddali wznosił się Sleeping Giant, śpiący olbrzym, skała 

kształtem przypominająca leżącego na wznak mężczyznę. Mogła 
odróżnić jego czoło, nos i usta, zwężenie szyi, szeroką pierś. Był 
to najbardziej charakterystyczny punkt w dolinie. Spoglądała nań 
co rano przez okno sypialni i dzień w dzień, gdy wychodziła 
z domu. To tam mieszkał Neil, to tam mieszkali kiedyś razem. 

Był człowiekiem dumnym. Gdy go poznała, ledwie wiązał 

koniec z końcem, ale postanowił się wybić, dojść do czegoś. No 
i doszedł, na pewno. Jego ranczo było jednym z największych 
w stanie, jego bydło najlepsze, a interesy szły mu znakomicie. 
Miał wszystko, czego zawsze pragnął: bogactwo, władzę i uzna­
nie. A cena, jaką za to zapłacił? Praktycznie żadna - poza zerwa­
niem związku z Elizabeth... i to dwukrotnie. Za pierwszym ra-

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 91 

zem opuściła go, ponieważ uważała, że jej nie kocha. Po raz 
drugi, ponieważ w i e d z i a ł a, że jej nie kocha. 

Kiedy drzwi się otworzyły, zastygła, po czym składając dłonie 

jak do modlitwy, obróciła się powoli. Miała nadzieję, że wszy­

stko będzie dobrze, ale spodziewała się najgorszego. Gdy zoba­

czyła mężczyznę w dżinsach, długich butach i płaszczu, zamiast 
kogoś z personelu szpitalnego, odetchnęła z ulgą. 

- Cześć, Roy. 
Roy Harper, pracownik Neila, zamknął drzwi i z ociąganiem 

wszedł do pokoju. W spękanych rękach trzymał kapelusz kow­
bojski, mnąc go nerwowo. 

- Ma pani jakąś wiadomość? 
Potrząsnęła głową. 
- Po operacji ma tu przyjść doktor. 
- Napije się pani kawy albo czegoś..? 
Ponownie potrząsnęła głową. 
- Co się stało, Roy? 
Położył kapelusz na krześle, potem zdjął płaszcz. 
- To ten cholerny koń, proszę pani. 
Kiedy siostra Anderson wspomniała o koniu, Elizabeth od 

razu podejrzewała, że to Piorun. Ten cholerny koń słynny był 
w całej zachodniej Montanie. Był to najpodlejszy, najzłośliwszy 

bydlak pod słońcem, nieraz już zachęcała męża, żeby się go 
pozbył, ale Neil nie chciał. Kochał tego konia, uwielbiał jego 
żywiołowość, temperament i podziwiał siłę. 

- Piorun - Roy skrzywił się.-Raczej szatan. Sama przewrot­

ność. 

Uśmiechnęła się blado. 

- Tak jak Neil, sam upór. - Ileż to razy prosiła go, by nie 

kupował tego ogiera, żeby na nim nie jeździł, nie ryzykował 
życiem. Ale mąż śmiał się z jej obaw, upierał się, że nic mu nie 
będzie. I nie miał racji. Ten koń o mało go nie zabił. 

- Nie wiemy na pewno. Wyjechał dziś wczesnym rankiem, 

sam. Kiedy Piorun wrócił do domu bez niego, zaczęliśmy szukać 

background image

92 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Neila i znaleźliśmy go nieprzytomnego. Myślę, że to przeklęte 
bydlę go zrzuciło. 

Elizabeth potrząsnęła głową. 
- Neil za dobrze jeździ, żeby go koń tak po prostu zrzucił. 

Tylko on potrafił go okiełznać. 

- Był ostatnio trochę... zaabsorbowany - powiedział Roy, 

odwracając od niej wzrok. 

Elizabeth też popatrzyła w inną stronę. Wiedziała, co zaprząt­

nęło uwagę Neila dziś rano - to samo, co i jej od wielu tygodni. 
Dziś był dwudziesty listopada. Druga rocznica ich ślubu. I pier­
wsza rozstania. 

- Bardzo mi przykro. - Przekręciła obrączkę na palcu. 
- To nie pani wina. - Roy przeszedł w drugi koniec pokoju. 
Nie wiedziała, ani dlaczego ją usprawiedliwia, ani co jej Roy 

wybacza. Wypadek Neila? Czy to, że go opuściła? Pewnie jedno 
i drugie, a może jeszcze coś innego? 

Może to nie jej wina... a może jej. Może za wiele wymagała 

od Neila, więcej niż był w stanie jej dać? Jako dobry mąż dawał 

jej wszystko, czego tylko zapragnęła - oprócz miłości. Opusz­

czając go rok temu błagała go o miłość, zrobiła wszystko, z wy­

jątkiem tego, by uklęknąć i żebrać, ale on jej odmówił. Był 

człowiekiem dumnym i uczciwym - zbyt uczciwym, żeby miał 
udawać uczucie, którego dla niej nie miał, zbyt uczciwym, żeby 
kłamać. 

- Jak pani myśli, jak długo to potrwa? 
- Nie wiem. - Patrzyła uporczywie na szczyt giganta, aż 

wzrok jej zaszedł mgłą. - Siostra mówi, że był umierający. 
Twierdzi, że dopiero jutro będą wiedzieli, czy z tego wyjdzie. 

Roy wyczuł rozpacz w jej głosie i poruszył się niespokojnie. 

Nie znał zbyt dobrze żony szefa, ale wiedział, że kochała męża, 
że kochała go bardziej, gdy go opuszczała niż w dniu ślubu. 
Zerwanie małżeństwa było wstrząsem dla wszystkich na ranczo, 
łącznie z samym szefem. Nikt nie wiedział, o co poszło, z wyjąt­
kiem Neila, ale on nic nie mówił. W ciągu ubiegłego roku nie 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

93 

wypowiedział imienia żony, nigdy nie przyznał się przed nikim, 
że ma żonę, która mieszka o trzydzieści kilometrów stąd. Ale o 
niej nie zapomniał. Tyle wiedział Roy; widać to było po jego 

oczach. 

- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie - powiedział niezdar­

nie. - Jest bardzo twardy. 

Skinęła głową. Zawsze był twardy. Miał w życiu trudne sytu­

acje, ale z każdej wychodził silniejszy, zuchwalszy i bardziej 
zdecydowny. Modliła się, żeby wyszedł i z tej. 

Z westchnieniem spojrzała na zegarek. Wąska złota bransolet­

ka luźno obejmowała przegub jej dłoni, a brylanciki, które ją 
zdobiły, połyskiwały nawet w tym skąpym oświetleniu. Był to 
prezent od Neila na Dzień Świętego Walentego, typowy dla jego 
ekstrawaganckiego gustu, jak pierścionek z brylantem, który zo­
stał w domu. Czasami myślała, że chce ją kupić. Nie kochał jej, 
więc dawał kosztowne, piękne prezenty, by zaspokoić jej wyma­

gania, złagodzić rosnące zniechęcenie do życia w małżeństwie. 
Ale Elizabeth nie dbała o pieniądze - nie chciała ich jedenaście 
lat temu, kiedy był biedny, a ona zwróciła mu pierścionek zarę­
czynowy i wyjechała z Montany; nie chciała ich rok temu, opu­
ściła ich wspaniały dom i wyrzekła się pięknych prezentów. 

Chciała tylko jego miłości, ale to było właśnie to, czego za żadne 
pieniądze nie mógł jej dać. 

- Clara przesyła pani serdeczne pozdrowienia. 
Elizabeth uśmiechnęła się blado na myśl o gospodyni Neila, 

żonie Roya. Była to miła, siwa, bardzo macierzyńska kobieta, 
traktowała Neila jak matka, której on nie znał. Dla Elizabeth też 
była dobra. 

- Jak się miewa? 
- Świetnie. Mówi, że jej pani brakuje. - Włożył ręce do 

kieszeni i kołysał się na piętach. - Myślę, że wszyscy tak czują. 

Miał na myśli Neila. Elizabeth zastanawiała się, czy to pra­

wda. Czy przejął się tym, że odeszła? A może potraktował ich 
małżeństwo jak pierwszy lepszy interes, który nie wyszedł - po 

background image

94 . GWIAZDKA MIŁOŚCI 

prostu jedno z nieudanych przedsięwzięć. Pamięta wyraz jego 

twarzy, kiedy mu rok temu postawiła ultimatum: Jeżeli mnie 

kochasz, to mi to powiedz. Jeżeli mi nie powiesz, odchodzę. By! 

chłodny, twardy i nieugięty - nie chciał się cofnąć ani na krok, 

nawet po to, by ocalić ich małżeństwo. 

Przegrała. Dała mu ultimatum, pewna, że powie jej to, co chciała 

usłyszeć, ale przegrała. Było to bardzo trudne do zaakceptowania, 

zraniło ją głęboko, ale nie miała wyboru, musiała odejść. 

A teraz jest tu, w szpitalu, wróciła do roli żony, tak postąpiła, 

jak należało. Ale czy on tego by chciał? Przecież przywykła, że 

on jej nie chce, nie potrzebuje, nie kocha. Mimo to zostanie, 

będzie czekać i modlić się, a jak Neil już z tego wyjdzie, kiedy 

minie kryzys, wróci do swojej samotni. Wróci do samotnego 

życia. 

Rozdział drugi 

Czas mijał powoli. Godzina, dwie, trzy. Elizabeth i Roy nie 

rozmawiali wiele. On chodził w tę i z powrotem, ona stała przy 

oknie, wpatrzona w góry, które wskazywały miejsce, gdzie było 

ranczo. W tym czasie raz zajrzała Carol Anderson, prawie godzi­

nę temu, żeby im powiedzieć, że Neil jest już po operacji i że 

robią mu teraz komputerowe badanie głowy. Obiecała, że przyj­

dzie z lekarzem, jak tylko Neil zostanie umieszczony na oddziale 

intensywnej terapii. 

Stan bardzo poważny. To wszystko, co powiedziała, kiedy 

Roy spytał o Neila. Elizabeth była zbyt przerażona, żeby o cokol­

wiek zapytać. Odwróciła się do okna powtarzając w myśli 

odpowiedź pielęgniarki, po czym zamknęła oczy i pogrążyła się 

w cichej modlitwie. 

Teraz drzwi otworzyły się znowu. Carol wróciła jak obiecała, 

a za nią wszedł zmęczony mężczyzna w zielonym uniformie 

i białym fartuchu. Carol przedstwiła go jako doktora Adama 

Cartera i zaproponowała, by usiedli. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 95 

Elizabeth siadając na kanapce obok Carol poczuła, że nogi 

zrobiły jej się miękkie. Wzrok, w którym była nadzieja, lęk 
i oczekiwanie, skierowała na lekarza. 

- Jak on się czuje? 
- Zniósł operację bardzo dobrze, jak na takie obrażenia. - Le­

karz potarł kark. - Tam, gdzie upadł, grunt był skalisty i odniósł 
poważne urazy głowy i jamy brzusznej. W wyniku urazu czaszki ma 
obrzęk mózgu, a w obrębie jamy brzusznej pod sklepieniem przepo­
ny stłuczenie z rozdarciem górnego płata wątroby... Carol przedsta­
wi to pani przystępniej. Przez parę dni potrzymamy go na środkach 
usypiających, dopóki nie ustąpi obrzęk mózgu. Stan jest ciągle 
krytyczny, ale się nie pogarsza. Mąż pani ma dużo szczęścia. 

- Więc nic mu nie będzie? 

Lekarz był pełen rezerwy. 
- Już mówiłem, jego stan jest ustalony, a parametry dobre, 

więc mamy nadzieję. 

Nadzieję. To słowo nie oddawało nawet w części uczuć Eliza­

beth. Łatwiej jej przyszło zadać następne pytanie. 

- Kiedy będę mogła go zobaczyć? 

Doktor Carter spojrzał na zegarek. 
- Może pani iść do niego dopiero za godzinę i to tylko na parę 

minut. 

Elizabeth potrząsnęła głową. 

- Chcę z nim być. 
- Nie. 
- Nie będę przeszkadzała, panie doktorze. Po prostu będę 

przy nim. 

- Nie. - Doktor wstał z niskiego krzesła, po czym spojrza­

wszy na Carol zwrócił się do Elizabeth. - Czy chce pani jeszcze 
o coś spytać? 

Elizabeth potrząsnęła głową. Nie chciała się z nim sprzeczać. 

Sprawę przebywania z Neilem załatwi z kimś innym. Wstała 
i wyciągnęła do niego rękę. 

- Dziękuję panu bardzo. 

background image

96 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Gdy wyszedł, Carol dotknęła ramienia Elizabeth, dając jej 

znać, żeby usiadła. 

- Musi pani być przygotowana na przykry widok; mąż pani 

przeszedł bardzo poważną operację. Stracił bardzo dużo krwi 
i przez wiele dni będzie nieprzytomny. Zainstalowano przy nim 
aparat wspomagający oddychanie, ma pełno różnych rurek, dre­
nów, elektrody EKG. Wszystko to wygląda przerażająco, ale jest 
bardzo potrzebne. 

Elizabeth wstrząsnęła się mimo woli, a palcami prawej ręki 

zaczęła bezwiednie obracać obrączkę na lewej. 

- Chciałabym z nim zostać, siostro. 
- Przykro mi, ale przepisy szpitalne na to nie zezwalają. 
Otworzyły się drzwi. Elizabeth odwróciła się i zobaczyła 

w nich Karla Nelsona, administratora szpitala i przyjaciela Neila. 
Karl był jednym z tych ludzi, którzy mogli jej pomóc. Powitała 
go bladym uśmiechem. 

Nelson przyciągnął ją do siebie i przytulił. 
- Elizabeth, właśnie usłyszałem o wypadku Neila. Czy mogę 

ci w czymś pomóc? 

Jej odpowiedź skierowana była do pielęgniarki. 
- Właśnie rozmawiamy o obowiązujących w szpitalu przepi­

sach. Kiedy ktoś daje na szpital tyle pieniędzy co Neil, to tworzy 
własne przepisy, prawda, Karl? 

- O co ci chodzi? - zapytał Karl puszczając Elizabeth i cofa­

jąc się, by spojrzeć jej w twarz. 

- Pani Sullivan chciałaby zostać z mężem na oddziale. -

Wyjaśniła Carol i nie czekając na jej odpowiedź dalej tłumaczyła 
Elizabeth: - Niech pani zrozumie, że mąż jest nadal bardzo chory. 

Jeszcze nie wrócił z zaświatów. Pokój, w którym leży jest mały 
i całkowicie wypełniony różnymi urządzeniami. Z trudem mie­
szczą się tam pielęgniarki, które przychodzą na zabiegi. Dla 
rodziny nie ma tam miejsca. 

- Niech pani zrozumie: muszę z nim być. - Ale chodziło 

jeszcze o coś. Po raz pierwszy w życiu Neil nie był silny, nie był 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

97 

przytomny i nie był samowystarczalny. Po raz pierwszy napra­
wdę jej potrzebował, więc musiała z nim być. 

Mimo całego współczucia Carol, zobowiązana była myśleć 

przede wszystkim o pacjencie, a nie o jego żonie. Spróbowała 

jeszcze raz. 

- Niech pani weźmie pod uwagę stan pana Sullivana... 
Oczy Elizabeth stały się chłodne i pociemniały z gniewu. 
- Nie zrobię nic takiego, co mogoby mu zaszkodzić. 
- Nie, oczywiście, że nie, nie o to jej chodzi - przerwał 

Nelson, kładąc dłoń na ramieniu Elizabeth. - Pogadam z dokto­
rem Carterem, zobaczymy, co się da zrobić. Chodź teraz do nas, 
zjemy lunch, a jak wrócisz, będziesz mogła zobaczyć Neila. 

Wiedziała, że nic nie przełknie, ale jak długo miała nadzieję, 

że Karl pomoże jej w załatwieniu zezwolenia na to, żeby była 
z Neilem, zamierzała stosować się do wszystkich jego poleceń. 
Wstała, zabierając płaszcz i torebkę. 

- Idziesz z nami, Roy? 
- Nie, proszę pani, lepiej pojadę na ranczo. Jest dużo roboty. 

Jak pani będzie czegoś potrzebowała, to proszę dać nam znać, 
dobrze? 

- Dobrze. Dam znać, co się dzieje. - Nagle objęła starego. -

Neil się ucieszy, jak się dowie, że tu byłeś. - Potem odwróciła się 
do pielęgniarki. Czuła się głupio, że w jej obecności zwróciła się 
ze swoją prośbą do administratora, ale musiała to zrobić. - Dzię­
kuję, siostro Anderson. 

Carol skinęła głową. 
- Będę na oddziale. Jeżeli mogłabym jeszcze w czymś po­

móc, to proszę dać mi znać. 

Karl zaprowadził Elizabeth do kawiarni w przeciwległym 

końcu szpitala. Zgodziła się na filiżankę kawy, ale nie mogła 
zmusić się, by coś zjeść. Może, kiedy zobaczy Neila, zobaczy na 
własne oczy, że jest mu lepiej... 

Po lunchu Karl zostawił ją w poczekalni, a sam poszedł do 

doktora Cartera. Doktor, zły, że na niego naciskają, niechętnie 

background image

98 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

zaprowadził Elizabeth do małego pomieszczenia, gdzie leżał 
Neil. 

- Może pani na razie być tu tylko przez dziesięć minut -

powiedział stanowczo, zatrzymując się przed wejściem. Gdy za­
częła protestować, podniósł rękę. - Od jutra będzie pani mogła tu 
przebywać, jak długo pani zechce, ale dzisiaj nie. Mamy za dużo 
do zrobienia. 

Kiedy skinęła głową ze zrozumieniem, otworzył drzwi i odsu­

nął się, żeby mogła wejść. 

Elizabeth zawahała się. Jeszcze dwa kroki i po raz pierwszy 

od roku zobaczy Neila. Będzie leżał na plecach, będą za niego 
oddychać urządzenia, inne będą kontrolowały każde uderzenie 

jego serca, każdą zmianę stanu. Będzie bezradny i bezbronny, po 

raz pierwszy w życiu będzie słaby. Gdy odzyska przytomność, 
fakt, że go w tym stanie widziała, zrani jego dumę. 

Zamknęła oczy, by zebrać siły, potem ruszyła przed siebie. 
Nawet po ostrzeżeniu siostry Anderson nie była przygotowa­

na na widok, który ujrzała. W pokoju panował mrok, a jedyne 
łóżko otoczone było najróżniejszymi aparatami. Worki z płynami 
dożylnymi i z krwią wisiały nad łóżkiem, wlewając w niego ży­
cie kropla po kropli. Do nosa włożono mu rurki dołączone do 
różnych urządzeń, wkłute w żyły igły sterczały mu z szyi i piersi, 

jak również z przegubu jednej z rąk i na wierzchu drugiej. Był 

blady, rysy wyostrzyły mu się i znieruchomiały. O Boże, jak 
bardzo był nieruchomy. 

Elizabeth wolno podeszła do łóżka, oparła ręce na bocznych 

poręczach i spojrzała na męża. Chociaż się nie poruszał, widzia­
ła, że żyje. Widziała równomierne uderzenia serca na monitorze 
nad jego głową i słyszała powolny, wyrównany szum mechanicz­
nego oddechu, który to potwierdzał. 

Dotknęła jego ręki, uważając na igłę wkłutą w dłoń, i łzy, 

które w sobie tak długo tłumiła, popłynęły gorące, słone, pełne 
troski i smutku, a zarazem radości. Żył. Dzięki Bogu żył. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

99 

- Pani Sullivan - doktor Carter zamknął za sobą drzwi i zbli­

żył się do łóżka. - Musi pani już wyjść. 

Przeszła na drugą stronę łóżka, czubkami palców lekko do­

tknęła lewej ręki Neila. 

- Czy jego obrączka nie przeszkadza pod opatrunkiem? -

spytała. Głos miała cichyi spokojny i smutny. 

- Nie mieli czasu jej zdjąć na izbie przyjęć. Kiedy zdejmiemy 

opatrunek, będzie ją pani mogła zabrać do domu, jeżeli pani zechce. 

Oczy Elizabeth, gdy podniosła na niego wzrok, były szeroko 

otwarte ze zdumienia. 

- Nie, proszę tego nie robić. - Podobnie jak i ona, Neil za­

wsze nosił ślubną obrączkę. Gdyby mu ją zdjęli, krucha więź, 
która ich łączyła, zostałaby zerwana. 

- Musi pani już iść. 
Puściła mimo uszu polecenie doktora Cartera. 
- Wygląda tak... - Zabrakło jej słów. Jak martwy. Stałe 

uderzenia serca i równy oddech, które dodały jej przed chwilą 
otuchy, teraz zaczęły jej przeszkadzać. Serce biło mu dlatego, że 
oddychał, a oddychał dlatego, że stojący obok łóżka aparat po­
mpował mu w płuca tlen. 

- Czy oddycha sam? 
- Tak. 
- To czemu...? - Wskazała gestem urządzenia. 
- Aparat pomaga mu oddychać, reguluje oddech. Za parę dni 

go odłączymy. - Przerwał na chwilę, potem dodał ciszej: - Jest 
w ciężkim stanie, ale ten stan się nie pogarsza. Niczego więcej 
nie mogliśmy się spodziewać. 

- I to ma być pociecha? - rzekła Elizabeth ze smutnym 

uśmiechem. - Że mu się nie pogarsza? Ale to znaczy jednocześ­
nie, że mu się nie poprawia. 

- To wymaga czasu. 
Powoli cofnęła rękę, zabrała swoje rzeczy i podeszła do 

drzwi. Zatrzymała się jeszcze na chwilę i raz jeszcze spojrzała 
na lekarza. 

background image

100 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

- Wiem, że tylko dlatego mnie pan tutaj wpuścił, że poprosił 

pana o to Karl Nelson. Jestem panu bardzo wdzięczna, panie 
doktorze. Nie chcę nadużywać tego przywileju. 

Doktor Carter spojrzał na pacjenta, po czym wyszedł za Eli­

zabeth. 

- Proszę zostawić numer swojego telefonu w recepcji, iść do 

domu i trochę odpocząć. Nie ma sensu siedzieć tu dzisiaj dłużej. 

Zastanowiła się nad jego propozycją, ale myśl o tym, że mia­

łaby wyjść ze szpitala - zostawiając Neila samego - była przera­
żająca. Potrząsnęła głową. 

- Myślę, że pobędę tu jednak jeszcze przez chwilę. 
- Czy mogę zwracać się do pani po imieniu? - Elizabeth 

wyraziła zgodę i Carter podjął: - Mówiłem pani, Elizabeth, że 

jego stan się nie pogarsza, a to znaczy, jak pani sama zauważyła, 

że nic się nie zmienia. Niech pani jedzie do domu. Jeżeli coś się 
zdarzy, zadzwonimy, będzie pani tu za dziesięć, piętnaście minut. 
Jeżeli zechce pani być przy nim jutro, dzisiaj musi pani wypo­
cząć. 

Jeszcze raz potrząsnęła głową. Zbyt wielkie ryzyko. Życie 

Neila było w niebezpieczeństwie. Powinna tu zostać. 

Doktor wzruszył ramionami. Wiedział, że Neil Sullivan to 

twardy typ - powinien był już umrzeć, a tymczasem uparcie 
uzymał się życia. Wyglądało na to, że miał równie upartą 
żonę. 

- Niech pani nie nadużywa swoich sił, bo jak będzie pani 

naprawdę potrzebował, to mu pani nie pomoże. 

Podziękowała mu raz jeszcze, po czym poszła przez hol do 

wielkiej poczekalni. Na fotelu przed telewizorem siedział starszy 
mężczyzna i śmiał się z oklepanych dowcipów prezentera. Mło­
da matka z mężem i córką zachwycali się zdjęciami swego nowo­
rodka. Nastolatek z nogą w gipsie flirtował z młodą pielęgniarką, 
która składała podpis na gipsowym pancerzu jaskrawoczer-
wonym flamastrem. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

101 

Elizabeth poczuła się zagubiona. Przez krótką chwilę chciała 

minąć tych szczęśliwych ludzi, przejść przez hol, wyjść na dwór 

i po prostu iść przed siebie. Tak wiele ze swego życia poświęciła 

Neilowi i cóż jej to dało poza bólem serca? Okres po wyprowa­

dzeniu się od niego w zeszłym roku był najstraszniejszy w jej 

życiu. Jeżeli zamieszka tu znowu, wpadnie w jego sidła i wyrwa­

nie się na wolność będzie jeszcze bardziej bolesne - pomyślała ze 

smętnym uśmiechem. Nic się nie zmieniło. Kochała go, a on jej 

nie kochał. Proste, suche fakty. 

Mimo to nie mogła odejść, nawet jeżeli to była jedyna metoda 

zabezpieczenia się na przyszłość. Jak długo Neil jest nieprzytom­

ny i w niebezpieczeństwie, zostanie z nim. Będzie go kochać 

i modlić się, by żył. Jak odzyska przytomność i nie będzie jej już 

potrzebował - odejdzie. A wtedy, przyrzekła sobie, więcej go nie 

zobaczy. 

Rozdział trzeci 

We wtorek rano było zimno, blade niebo zapowiadało śnieg, 

którego wciąż jednak nie było. Elizabeth stała przy jedynym 

oknie w pokoju Neila i patrzała na dwór. Neil leżał tuż za nią 

i wyglądał tak samo jak wczoraj, gdy zobaczyła go po raz pier­

wszy - leżał bez ruchu, bez życia. 

Wszystko dobrze, powiedział jej doktor Carter podczas po­

rannego obchodu. Ubiegła noc była spokojna, bez zakłóceń, 

a wyniki badań pomyślne. Przez cały ranek oprócz lekarza wcho­

dzili i wychodzili inni - siostry, różni specjaliści, laboranci, an­

estezjolog, który był przy Neilu w czasie operacji. Badali, spraw­

dzali, kontrolowali urządzenia, pobierali krew, a przez ten cały 

czas Neil nawet się nie poruszył, nawet nie drgnął, w najmniejszy 

nawet sposób nie zareagował na te próby naruszenia jego prywat­

ności. 

- Już skończyłam - powiedziała siostra zdejmując rękawice 

chirurgiczne, które miała na rękach, i wrzucając je do kosza na 

background image

102 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

odpadki. Elizabeth przyglądała się zmianie opatrunku, chcąc się 

dowiedzieć, co lekarze zrobili. Ale gdy siostra zdjęła zakrwawio­
ną gazę i Elizabeth zobaczyła sięgające od środka klatki piersio­
wej w dół cięcie, długości prawie trzydziestu centymetrów, od­
wróciła się; zrobiło jej się słabo - ponownie opanowało ją poczu­
cie winy i troska: musiało go to strasznie boleć, a jej przy nim nie 
było. 

Podeszła do łóżka, dotknęła palcami jego ręki i patrzyła na 

niego zapłakanymi oczami. Był przystojnym mężczyzną, wyso­
kim, szczupłym, o szerokich ramionach. Włosy miał czarne, 
miękkie, lśniące, a oczy stalowoszare. Były to najpiękniejsze 
oczy, jakie kiedykolwiek widziała; chętnie się śmiały, ale znacz­
nie częściej stawały się chłodne i twarde. Usta Neil też miał 
pięknie wykrojone - na początku ich małżeństwa łagodził je 
uśmiech; pod koniec często zaciskały się w grymasie gniewu. 

Potarła palcem ślubną obrączkę. Kiedy wkładała ją na palec 

dwa lata temu, była błyszcząca, nowa, obiecująca. Teraz pokaza­
ły się na niej małe zadrapania i rysy, a połysk znikł. Stosowny 
symbol ich małżeństwa. 

Jak do tego doszło? - myślała pełna troski. Kiedy wyszła za 

Neila, wyobrażała sobie pięćdziesiąt albo i więcej rocznic - we­
sołych, szczęśliwych okazji, które należało uczcić radośnie, po­
twierdzając ich wzajemną miłość. Zupełnie inaczej wyglądała 
ich pierwsza rocznica. A już na pewno - wczorajszy dzień. Ale 
wychodząc za niego Elizabeth wierzyła, że Neil ją kocha. Nigdy 
nie mówił o miłości, ale mówił o małżeństwie i dzieciach, i że na 
zawsze, a ona była przekonana, że to właśnie oznacza miłość. 

Ile czasu potrzebowała, by zrozumieć, że coś jest nie tak? 

Sześć miesięcy? Siedem? Kiedy jej idealny mąż zaczął się odda­
lać, stał się roztargniony, prawie nią znudzony? Nie zwracała na 
to uwagi, szukała usprawiedliwienia dla jego zachowań, udawa­
ła, że nic się nie stało. Ale kiedy nadeszła rocznica ślubu, zapo­
mniała, co znaczy nie zwracać uwagi, i jak udawać. Była wtedy 
tak głodna jego miłości, tak zdecydowana, że postawiła na szalę 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

103 

wszystko - miłość własną, małżeństwo, swoją przyszłość. I prze­
grała. 

- Neil - szeptała głosem nabrzmiałym łzami. - Nie chciałam 

cię zostawić, nie chciałam cię stracić. Chciałam tylko, żebyś mnie 
kochał. Nie mogłam żyć tam samotnie bez twojej miłości. Dla­
czego było to więcej, niż mogłeś mi dać? 

Ale odpowiedzi nie było. Tylko rytm oddechu - powolny, 

równy, niezmienny. 

Elizabeth spędziła całą środę, tak jak i dzień poprzedni, przy 

łóżku Neila. Rzadko cokolwiek mówiła, za to stale go dotykała, 
chciała, żeby czuł jej obecność, żeby powrócił do życia i - do niej. 

Był już późny wieczór, gdy wszedł doktor Carter. 
- Obudzimy go jutro - powiedział, opierając się o poręcz 

łóżka. 

Jutro jest Święto Dziękczynienia, pomyślała. Jeżeli Neil przyj­

dzie do siebie, będzie dziękowała za to Bogu przez całe życie. 

- Jest pan pewien, że to się uda zrobić? - spytała ostrożnie. -

Wygląda tak, jak i przedtem. Nic się nie zmieniło. 

- Dużo się zmieniło. Obrzęk mózgu ustąpił, chory jest silniej­

szy, rany zaczęły się już goić. 

Były to jednak przemiany, które dokonywały się wewnątrz, 

niewidocznie. To, co widziała na zewnątrz, nie uległo zmianie. 
Żadnego ruchu, żadnych oznak bólu, nawet bezwiednych ruchów 
gałek ocznych. Jedyną zewnętrzną zmianę stanowił obfity zarost, 
który pokrył jego szczękę. 

- Czy jest pan pewien, że to nie śpiączka? 
- Owszem, to jest śpiączka. Tak zwana śpiączka polekowa. 

Niech się pani nie martwi. Dzisiejsze badanie komputerowe wy­
padło dobrze, jutro rano obudzi się w sposób naturalny. Będzie go 
wszystko bolało i może nie pamiętać, co mu się stało, ale to 
normalne. Doznał ciężkich urazów. 

Zamknęła oczy szepcząc słowa modlitwy. Jeszcze jeden dzień 

i Neil odzyska przytomność i dzięki Bogu wszystko będzie dobrze. 

background image

1 0 4 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Jeszcze jeden dzień... i będzie musiała odejść. Nieprzyto­

mnym, bezradnym Neilem może się zajmować; nie zrani jej 
uczuć. Ale przytomny, tryskający życiem i siłą - ten Neil może ją 
zniszczyć. Ten Neil nigdy jej nie potrzebował, a jeżeli, to bardzo 
rzadko. Tak czy owak, nie będzie to miało dla niego znaczenia, 
czy ją tu przy sobie zobaczy, tak samo jak nie miało dla mego 

znaczenia, czy z nim mieszkała, czy nie. 

Uważając na venflon, ścisnęła go mocno za palce. To będzie 

ciężka sprawa - znów go nie widzieć, nie dotykać, nie mówić do 
niego, znów usunąć się z jego życia - ale i inne rzeczy były 
ciężkie, a jednak je przeżyła. Przeżyje i to. 

- Pani tu będzie, jak on się obudzi, prawda? 

Spojrzała na lekarza. 

- Nie jestem pewna, czy Neil chciałby, żebym tu była. - Nie 

była pewna, czy starczy jej odwagi, aby tu być. 

Doktor zastanawiał się nad tym przez chwilę, obserwując jej 

tak widoczną miłość do męża. 

- Najwyżej wyprosi panią, jak się lepiej poczuje. Ale chciał­

bym, żeby jutro pani tu była, dobrze? Będzie mu łatwiej, jeżeli 
zobaczy jakąś znajomą twarz. 

Będzie mu łatwiej... ale jej będzie jeszcze ciężej. Będzie 

musiała patrzeć na jego kochaną twarz, w jego piękne oczy, 
otwarte i czujne, i raz jeszcze w ich chłodzie odnajdzie dowód na 
to, że jej nie kocha. Ale mimo to skinęła głową i powiedziała 
spokojnie: 

- Będę tu jutro. Ale tylko do chwili, kiedy się obudzi, i dopó­

ki pan nie stwierdzi, że wszystko jest w porządku. Potem muszę 
odejść. - Odejść w swoje spokojne samotne życie, leczyć świeże 
rany serca. 

We czwartek już nie podano Neilowi tak potężnej dawki 

środka uspokajającego. Elizabeth czekała nerwowo przy łóżku, 
podczas gdy pielęgniarka kończyła zmieniać opatrunek. Widok 
rany, długiej i czerwonej, z rzędem metalowych klamerek, nie 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 105 

wstrząsnął nią już tak, jak przed dwoma dniami. Pozostanie długa 
cienka blizna, ale to niewielka cena za przywrócenie go do życia. 

- Jak długo potrwa, zanim się obudzi? 
- Pewnie jeszcze parę godzin - odpowiedziała pielęgniarka 

i uśmiechnęła się do Elizabeth. - Mamy dziś pyszny obiad w kan­
tynie z okazji Święta Dziękczynienia. Zapraszamy panią. 

Była to kusząca propozycja. Może uda jej się nie być w poko­

ju, gdy Neil się wreszcie obudzi. Mogłaby uniknąć konieczności 
patrzenia na to, oszczędzić sobie usłyszenia, że mąż nie chce, 

żeby przy nim była. Wystarczy jej wiadomość od lekarza; potem 

pójdzie do domu i samotnie pogrąży się w żalu. 

- Nie, dziękuję bardzo - wyszeptała. - Zostanę tutaj, 

Gdyby ból miał kolor, byłaby to biel - jasna, oślepiająca, 

zapierająca dech w piersiach biel. Otaczała go, spalała, obejmo­
wała płomieniem jego ciało. Próbował się poruszyć, żeby ten ból 
zmniejszyć, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Chciał jęk­

nąć, ale nie mógł wydobyć głosu. Był tylko ból. 

Żyję, pomyślał Neil z niejasnym poczuciem ulgi. Musiało tak 

być, przecież nie mógł się zabić ani poważnie zranić. Raz jeszcze 
spróbował się poruszyć, ale mu się nie udało, więc znowu usiło­
wał coś powiedzieć. Gdy i głos odmówił mu posłuszeństwa, 
poczuł rosnący w nim strach, który ogarniał go, rozpierał piersi. 
Co mu się stało? Dlaczego nie mógł zebrać myśli? Dlaczego nie 
panował nad ciałem? 

Próbował uspokoić się, wziąć wszystko na zdrowy rozsądek, 

na logikę. Żyje, ale może jeszcze się nie obudził. Może uczucie 
bezradności jest częścią jakiegoś snu. Gdyby otworzył oczy, to by 

się zorientował. 

Poruszył powiekami, otworzył je. Widział wszystko jakby za 

mgłą, barwy były wyblakłe. Kilka razy mrugnął, oczekując, że 
obraz się wyostrzy. Leżał przykryty białym prześcieradłem, 
przed sobą miał ścianę koloru beżowego, nad głową pokryty 
kafelkami sufit, dokoła jakieś urządzenia. Zrozumiał, że jest 
w szpitalu. Wyjaśniało to przynajmniej przyczynę bólu. 

background image

106 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Pomału zacisnął palce lewej reki w pięść, kciukiem do środ­

ka; poczuł chłodny metal obrączki. Ruch ten spowodował, że 
przylepiec na wierzchu dłoni naprężył się ściągając skórę. 

Usłyszał jakiś odgłos. To było westchnienie, pomyślał. Może 

jego ciało nie funkcjonuje sprawnie, ale słuch działa lepiej niż 

dawniej, wzmacniając ten słaby dźwięk kilkakrotnie. Uświado­
mił sobie też inny dźwięk, który wdzierał się jak wiatr w rytm 

jego oddechu, i skojarzył go z urządzeniem, które stało obok 

łóżka. Uznał, że musi być naprawdę w kiepskim stanie, skoro mu 
to wszystko zaaplikowano. 

Przesunął wzrok w lewo szukając osoby, która westchnęła, 

i zobaczył stojącą na wprost okna wysoką, szczupłą, jasnowłosą 
postać. Elizabeth. 

Chyba mimo wszystko śnię, pomyślał ze smutkiem, ponieważ 

Elizabeth go porzuciła. Rozczarował ją, poczuła się oszukana, 

więc go opuściła i cokolwiek by uczynił, nigdy już do niego nie 
wróci. Kiedyś go kochała, ale przez niego miłość ta przerodziła 
się w nienawiść. Kiedyś chciała z nim być, ale i to zniszczył. Już 
nigdy do niego nie wróci, chyba tylko w snach. 

Otworzyły się drzwi z prawej strony, ale nie poruszył głową, 

by spojrzeć na wchodzącego. Jego oczy, które ciągle jeszcze 

widziały wszystko jakby przez mgłę, skierowane były na kobietę, 
tak podobną do jego żony. 

- Chociaż raz wybrałem trafnie porę mojej wizyty - powie­

dział doktor Carter widząc, że pacjent się obudził. - Czy pan 
mnie słyszy? 

Na pytanie lekarza Elizabeth odwróciła się gwałtownie od 

okna i napotkała wzrok Neila, niepewny, nieprzytomny, skiero­

wany na nią. Łzy napłynęły jej do oczu, ale je powstrzymała 

i z wahaniem podeszła do łóżka. 

- Niech pani coś powie do męża - zażądał doktor. 
Spojrzała na niego i poczuła, że znów płyną jej łzy. 
- Neil... - Jakże mogła do niego mówić, skoro jedynymi 

słowami, jakie cisnęły jej się na usta, były wyrazy: „Kocham cię". 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR  1 0 7 

Dotknęła jego zaciśniętej pięści, a on rozprostował palce na 

tyle, że dotknął jej palców. Nie miał siły ująć mocno jej dłoni, ale 
usiłował choć na chwilę potrzymać ją w swym ręku. 

Boże, naprawdę tu była - i to jeszcze piękniejsza, niż ją 

zapamiętał. Włosy spływały jej na ramiona, jasne i miękkie 

jak jedwab. Oczy miała spuszczone, ale on nie zapomniał, że 

są jasnoniebieskie, ciepłe, łagodne, pełne miłości. Gdyby 

mógł w nie spojrzeć, jeszcze teraz zobaczyłby w nich miłość, 
a może już zastąpiła ją nienawiść albo - co gorsze - obojęt­

ność? 

Chciał mówić, wyszeptać jej imię. Ale szmer, który wydobył 

się z jego krtani, nie zabrzmiał jak „Elizabeth". Był to dźwięk 

chropawy, bolesny, który go przeraził. 

- Niech pan nie mówi - zalecił mu doktor Carter. - Ma pan 

w gardle różne rurki. Nie może pan mówić, dopóki którejś nie 
wyjmiemy, a i tak będzie pana gardło bolało przez kilka dni. -
Wsunął ręce w kieszenie fartucha. - Jestem doktor Carter. Został 
pan tu przywieziony przed czterema dniami po upadku z konia. 
Pamięta pan? 

Neil powoli skinął głową. Tego ranka było zimno, a on myślał 

o Elizabeth, kiedy nagle jakimś sposobem zrzucił go ogier. Zapa­
miętał straszny ból, a potem... Nie wie, co było potem. 

- Doznał pan wstrząsu mózgu i pęknięcia wątroby. Prze­

prowadziliśmy operację wątroby i trzymaliśmy pana przez jakiś 
czas na środkach uśmierzających z powodu obrażeń głowy. Pani 
Elizabeth była tu z panem przez cały czas - dodał Carter. - Czy 
czuje pan teraz jakiś ból? 

Raz jeszcze skinął głową i poczuł, że palce Elizabeth zaciskają 

się na jego ręce. Lekarz delikatnie dotknął jego brzucha i spytał: 

- Tutaj? 

Neil przytaknął. 
- Przez jakiś czas to miejsce będzie szczególnie wrażliwe. 

A jak głowa? Czy boli? 

background image

108 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Przypomniał sobie krew, która spływała mu z twarzy, i ból 

skoncentrowany pośrodku czoła. Bolało i teraz, ale nie za bardzo, 
więc zaprzeczył ruchem głowy. 

- Możemy dać panu środek antybólowy... 
Neil raz jeszcze dał znak, że tego nie chce. 
Stracił cztery dni... cztery dni, które Elizabeth spędziła u jego 

boku. Nie chciał stracić ani minuty więcej. 

Doktor Carter skinął z aprobatą. To dobry znak, że pacjent nie 

wymaga podawania środków przeciwbólowych. 

- Przyślę laborantkę, żeby pobrała krew. Jeżeli stwierdzimy, 

że wszystko jest dobrze, to odłączymy aparat do oddychania 
i tracheostomię i wkrótce będzie pan mógł mówić. 

Chcę jej tak wiele powiedzieć, pomyślał Neil, ponownie prze­

suwając wzrok na Elizabeth. Chciał ją zapewnić że się cieszy, bo 
ona tu jest, jak mu przykro, że jej dokuczył, jak bardzo ją kocha. 
Chciał ją prosić, żeby mu przebaczyła, żeby wróciła z nim do 
domu, żeby dalej prowadzili wspólne życie. 

- Czy ma pani jakieś pytania? - doktor Carter zwrócił się do 

Elizabeth. Zaprzeczyła, na co lekarz powiedział tonem nie zno­
szącym sprzeciwu: - No to dobrze, chciałbym, żeby pan teraz 
trochę odpoczął. Przez jakiś czas będzie pan bardzo słaby, a jak 

wyjmiemy rurkę, to z pewnością zechce pan z żoną pogadać, 
więc niech pan odpocznie. A pani niech zejdzie do kantyny coś 
zjeść. W ciągu ostatnich paru dni nic prawie pani nie jadła, jak 
tak dalej pójdzie, to i pani wyląduje w łóżku. Zrozumiano? 

Elizabeth zaczęła protestować, tłumaczyła, że nie jest głodna, 

ale potem rozmyśliła się i w połowie zdania zamilkła. Pójście na 
lunch oderwie ją na chwilę od Neila, to prawda, ale ta chwila jest 

jej potrzbna, żeby się mogła przygotować. Kiedy już będzie mógł 

mówić, prawdopodobnie rzeczywiście zechce z nią pogadać... 
Możliwe, że będą to sprawy nieprzyjemne, bolesne. Pochyliła się 
nad łóżkiem - miała nadzieję, że Neil ciągle jeszcze na tyle jest 
zdezorientowany i zagubiony, że niczego w jej oczach nie odczy­
ta, i powiedziała cicho: 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

109 

- Pozwolisz mi? 
Chciał się samolubnie nie zgodzić, uprzeć się, żeby z nim 

została. Nawet jeżeli nie może mówić, to przecież może na nią 
patrzeć. Po roku niewidywania jej spoglądanie na Elizabeth było 
rozkoszą, niewysłowioną radością. Mimo to zdecydowanie po­
trząsnął głową i puścił jej rękę, wskazując w ten sposób, że po­
winna. 

Wygląda jak mały zagubiony chłopiec, opuszczony przez 

wszystkich kolegów, pomyślała Elizabeth, i wywołało to na jej 
twarzy blady uśmiech. 

- Niedługo wrócę. 
Wyszła z pokoju, a za nią lekarz, który położył jej dłoń na 

ramieniu. Na ten widok Neila opuściło napięcie, zaczął myśleć 
o przyjemniejszych rzeczach. 

Był nad wyraz dobrej myśli jak na kogoś, kto leży unierucho­

miony w łóżku szpitalnym nie mogąc nawet mówić - pomyślał 
o tym z pewną przykrością. Dwa razy już tracił Elizabeth; dla­
czego teraz miałoby być inaczej? 

Elizabeth ciągle go kochała. Może później zaprzeczy temu 

lub może inne emocje wezmą górę, ale Neil widział w jej oczach 
miłość, gdy się nad nim pochyliła. Nie widział tego już dawno, 
ale nigdy nie zapomniał, i tym razem już jej nie utraci. 

Ponieważ teraz nic mu już nie stanie na drodze: ani jego duma 

i upór, ani sama Elizabeth. Teraz już da jej takie dowody uczucia, 
że nigdy, nawet w najtrudniejszych, najcięższych chwilach nie 
zwątpi już w jego miłość. Tym razem da jej wszystko, czego od 
niego kiedykolwiek chciała: serce, ciało, duszę, całego siebie. 

A poza tym - uśmiechnął się słabo - do trzech razy sztuka. 

Tracę czas, pomyślała Elizabeth, a jej usta zacisnęły się suro­

wo, kiedy odłożyła słuchawkę. Minęło ponad dwie godziny, 
odkąd wyszła z pokoju Neila - czas ten spędziła w kantynie 

jedząc obiad z okazji Święta Dziękczynienia z dwiema pielęg­

niarkami. Następnie siedząc nad ciastem z dyni i kawą, obdzwo-

background image

1 1 0 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

niła wszystkich: ranczo, Peg i rodziców. Poinformowała szcze­
gółowo Clarę i Peg o stanie Neila i złożyła rodzicom życzenia 
z okazji święta. 

Bała się stanąć z nim twarzą w twarz. Jeżeli jeszcze nie może 

mówić, to milczenie będzie niezręczne i nieprzyjemne. Jeżeli zaś 
może mówić... bała się tego, co powie. Czy będzie chciał, żeby 
została, czy żeby sobie poszła, czy ma się nim zająć, czy zniknąć 
z jego życia? Bała się odpowiedzi na te pytania. Jeżeli zechce, 
żeby została, to powie „dobrze" i Elizabeth jeszcze raz zostanie, 
ale z bólem w sercu. Jeżeli natomiast zażąda, by odeszła, ode­

jdzie, lecz bólu z serca nie wyrzuci. Czy może się jakoś przed tym 

zabezpieczyć? 

Pełna obaw powoli otworzyła drzwi pokoju Neila. Tak się już 

przyzwyczaiła do widoku męża nieprzytomnego, leżącego bez 
ruchu, że z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że obraca głowę, 
że jego ciemnoszare oczy są otwarte i czujne, że na nią patrzy. 
Natychmiast zauważyła, że aparat wspomagający oddychanie 
został odłączony i rurka tracheostomii wyjęta. Może będzie mógł 

mówić? Może jej powie, czy ma odejść, czy zostać. Nie wiedzia­
ła nawet, co by wolała usłyszeć. 

- Elizabeth - jego głos, szorstki, chropawy, zabrzmiał jak 

parodia jego zwykłego niskiego głosu, gładkiego jak jedwab. 

Zabezpieczyć się? - pomyślała zamykając drzwi i zbliżając 

się do łóżka. Co za bzdura. Jednym słowem, jednym zgrzytli-
wym, szorstkim słowem sprawił, że zadrżała. Był w stanie ją 
zniszczyć, a ona nie mogła nic na to poradzić. Zatrzymała się 
w bezpiecznej odległości, na tyle daleko, żeby nie mógł jej do­
tknąć, i założyła ręce. 

- Jak się czujesz? 
- Okropnie. - Przerwał, z trudem przełknął ślinę i powie­

dział: - Boli. 

Podeszła bliżej. Wiedziała, że go boli i że nawet nie wspo­

mniałby o bólu, gdyby nie był on aż tak silny. 

- Czy mam zawołać siostrę? 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 1 1 

- Nie. - Podniósł prawą rękę i wyciągnął do niej. - Proszę -

szepnął, gdy się zawahała. 

Wzięła jego rękę splatając palce z jego palcami, czując, jak słaby 

jest jego uścisk. Ta jego słabość poruszyła ją do głębi. Boże, dlacze­

go tak bardzo go kocha, skoro tak bardzo ją skrzywdził? 

- Dziękuję, że wróciłaś. 
Wyszła na tak długo, że zaczął podejrzewać, że uciekła, zosta­

wiając go samego w szpitalu. Zawsze to robiła, gdy czuła się 

dotknięta albo zła, albo miała wszystkiego dosyć. Po raz pier­

wszy uciekła do Wyoming, potem do Colorado, a stamtąd do 

Kalifornii, zanim dziewięć lat później wróciła tu, do Heleny. 

Następnym razem uciekła już tylko na odległość trzydziestu 

kilometrów, do swojego małego mieszkanka, i podjęła pracę 

w sklepie Peg. Jeżeli zostawi go po raz trzeci, to dokąd ucieknie? 

Wolną ręką poprawiła włosy, gęste i ciężkie, odgarnęła je 

z czoła. 

- Może nie powinieneś mówić, Neil. Doktor Carter powie­

dział, że będzie cię bolało gardło. Niech więc trochę wydobrzeje. 

- To ty mów. - Znów poczuł się zmęczony. Oczy zamykały 

mu się same, ale rozpaczliwie usiłował mieć je otwarte, żeby móc 

na nią cały czas patrzeć. 

- Powiedz mi, że zostaniesz... proszę... zostań... 

Powolnymi kojącymi ruchami palców gładziła jego czoło. 

Zamknął oczy i ona przymknęła powieki, by ukryć łzy. 

- Zostanę, Neil - szepnęła. Ta decyzja mogła kosztować ją 

więcej, niż gotowa była zapłacić, ale czy chodzi zaledwie o kilka 

dni, czy - daj Boże - kilka tygodni, zostanie tak długo, jak długo 

będzie jej potrzebował. 

Rozdział czwarty 

Być znów razem z Neilem to rzecz łatwa, przerażająco łatwa 

- Elizabeth zdawała sobie sprawę z tego co wieczór, gdy wracała 

do domu. Był słaby i dużo spał, ale gdy nie spał... o tak, kiedy 

background image

112 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

nie spał, znajdowała w jego towarzystwie radość, jak dawniej. 
Miała nadzieję, że rym razem będzie ta radość trwała, ale nadzie­

je bywają złudne. Nie spełniły się ani za pierwszym, ani za 
drugim razem. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? 

Ciągle jednak żywiła tę nadzieję, ciągle się o to modliła. Mu­

siała się modlić, była w wielkim niebezpieczeństwie. Każda spę-

dzona z nim godzina, każda chwila, kiedy na nią patrzył, kiedy 

do niej mówił albo jej dotykał, coraz bardziej wikłała ją w matnie 

miłości. I byk już tak bliska tego, by zapomnieć, że on jej nie 
kocha albo, co gorsze, by uznać, że to nie ma znaczenia. Znacze­

nie miało tylko to, by z nim przebywać. 

Na dźwięk jego głosu, ciągle jeszcze słabego i ochrypłego, 

odwracała się od okna. Minął tydzień od operacji i dziś czuł się 
lepiej. Widziała to, ponieważ kłócił się z każdą siostrą czy salo­
wą, która była na tyle niemądra, by wejść do jego pokoju. Kłócił 

się o wszystko, o dietę, którą mu zalecili, o koszulę, którą kazali 
mu nosić zamiast piżamy i o decyzję, czy może się sam ogolić, 
czy nie. 

- Neil, przestań robić trudności i pozwól tej pani wykonywać 

to, co do niej należy - powiedziała Elizabeth stając przy łóżku. 
Posłała siostrze współczujący uśmiech. - Na oddziale intensyw­
nej terapii był znacznie grzeczniejszy. 

- Wtedy byłem nieprzytomny. - Neil spojrzał na nią groźnie. 
- Właśnie. - Ze śmiechem położyła mu rękę na ramieniu. 
Drugą rękę wyciągnęła do siostry. 
- Pozwólcie mi go ogolić. Już to raz, czy dwa razy robiłam. 

Siostra chętnie podała jej niezbędne przybory i wyszła z po­

koju, mamrocząc coś pod nosem. 

- Sam się ogolę - mruknął Neil niezadowolony. - Robię to od 

czasu, kiedy skończyłem szesnaście lat. 

- Słyszałeś, co powiedziała. Jesteś jeszcze słaby. - Rozpro­

wadziła mu na brodzie grubą warstwę piany, wytarła ręce i wzięła 
brzytwę. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

113 

- Nie jestem aż taki słaby, kochanie - bąknął, kiedy usiadła 

na materacu na wprost niego. 

Istotnie, nie był aż tak słaby, żeby się nie zachwycić zapachem 

jej perfum, kiedy się nad nim pochyliła, i żeby dotyk jej dłoni 

i promieniujące od niej ciepło nie podziałały na niego. Poruszył 

się niezdarnie pod kołdrą; Elizabeth groźnie zmarszczyła czoło. 

- Masz leżeć spokojnie - zbeształa go, odejmując brzytwę od 

jego szyi. - Nie chciałabym dać doktorowi Carterowi kolejnej 
okazji do tego, by cię zszywał. 

- Jak możesz wymagać, żebym leżał spokojnie, kiedy jesteś 

tak blisko. 

- Ciiicho. 
Na chwilę zamknął oczy. Głęboko wdychał jej zapach, zasta­

nawiając się, ile jest w tym perfum, a ile Elizabeth. Ten zapach 

jeszcze po roku przenikał jego dom, jego sypialnię i łóżko, choć 

przecież Neil wiedział, że istnieje tylko w jego wyboraźni. W je­
go snach. 

Elizabeth długimi, gładkimi pociągnięciami ostrza usuwała 

czarny zarost, odsłaniając ciemną, gładką skórę. Jego twarz była 
zbyt piękna i zbyt jej droga, żeby miała pozostawać ukryta pod 
zarostem, już dawno doszła do tego wniosku i od tamtej pory 
Neil zawsze był dokładnie ogolony. 

- Już skończyłam - powiedziała cicho, ścierając ręcznikiem 

resztki kremu do golenia. - Ani mru mru. 

Zaczęła się zbierać, ale Neil zatrzymał ją delikatnym dotknię­

ciem ręki. 

- Elizabeth... - Utkwił wzrok w jej oczach, a jego palce 

błądziły po jej twarzy, sięgając do szyi, tam, gdzie wyczuwał 
delikatne pulsowanie. Było tak wiele rzeczy, które chciał jej 
powiedzieć, ale nie znajdował słów, poza tym jednym, najpro­

stszym: 

- Elizabeth. 
Ujęła jego dłoń w ręce, przesunęła ją i położyła na kołdrze, po 

czym się wyprostowała. 

background image

1 1 4 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

- Czas na spacer - powiedziała, a jej głos zabrzmiał cicho 

i niepewnie, jej ręce też były niepewne, gdy brała jego szlafrok. 

- Zobaczymy, ile kroków dziś zrobisz. 

Tego właśnie oczekiwałem, pomyślał Neil; pozwolił włożyć 

sobie szlafrok i pantofle. Chciał się przekonać, czy da radę iść... 
Z nią. Na zawsze. 

We wtorek po południu przyszedł doktor Carter zdjąć mu 

klamerki. Neil, obserwując tę czynność, patrzył to na swoją ranę, 
to na reakcję Elizabeth. Zawsze do tej pory, gdy odkrywano ranę, 
starała się na nią nie patrzeć; ten widok przyprawiał ją o mdłości. 
Czyżby należała do osób, które nie znoszą fizycznych defektów? 
A może rana kojarzyła jej się z bólem, jakiego doznawał? 

Elizabeth stała obok łóżka, patrząc na bliznę po raz pierwszy 

od tamtego dnia na intensywnej terapii. Wtedy zareagowała na 
ten widok poczuciem winy i troską. Od tego czasu starała się nie 
patrzeć na ranę Neila z innych względów. Jej odsłonięcie ozna­
czało zarazem obnażenie jego ciała - silnej klatki piersiowej, 
twardego brzucha, płaskiego podbrzusza. Dość miała kłopotów 
i bez konieczności panowania nad swoimi reakcjami na widok 

jego nagości. 

Doktor Carter usunął klamerki i zastąpił je wąskimi paskami 

plastra. 

- Przez parę dni będziemy używali tego, żeby krawędzie rany 

się nie rozeszły - wyjaśnił, po czym z widoczną przyjemnością 
obejrzał swoje dzieło. - Niezła robota, co? 

Odpowiedziała mu Elizabeth. 
- Bardzo dobra. Ładnie to wygląda. - Takie blizny sa zna­

kiem siły, męskości, temperamentu. 

Gęste czarne włosy, które porastały jego klatkę piersiową 

i brzuch, zgolone przed operacją, zaczynały już odrastać. Neil 
bezmyślnie potarł ręką piersi. 

- Nie potrzeba zakładać już bandaża, prawda? 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

115 

- Nie. Zobaczymy tylko, czy nic się nie sączy. - Carter 

wrzucił swoje rękawice chirurgiczne do kosza i uśmiechnął się 
widząc, że trafił. - Mniej więcej za tydzień wypuścimy pana ze 
szpitala. Pewnie już państwo nie możecie się doczekać. 

Elizabeth uśmiechnęła się blado, a Neil nie wiedział, czy ma 

się cieszyć na myśl o rychłym wyjściu ze szpitala. Oczywiście 
będzie cudownie wrócić do domu, móc włożyć ubranie i jeść to, 
co zwykle, bez potrzeby stosowania się do poleceń sióstr-ważnia-
czek. Ale do tej pory jeszcze nie wiedział, jak przekonać Eliza­
beth, żeby wróciła z nim do domu. Całkiem możliwe, że rozsta­

jąc się ze szpitalem - rozstanie się i z nią, a sama myśl o tym była 

mu nieznośna. 

Odczekał, aż wyjdzie doktor, i kiedy się szykowali do prze­

chadzki po korytarzach szpitala, zaczął nieśmiało: 

- Prawdopodobnie przez jakiś czas ktoś będzie musiał ze mną 

być, jak stąd wyjdę... Tylko na parę dni - dodał od niechcenia -
dopóki nie wrócę do pracy. 

- Masz Clarę. - Elizabeth uklękła, by mu wsunąć na nogi 

pantofle na gumowych podeszwach. 

Gospodyni miała i tak już dużo zajęć, ale pewnie byłaby 

bardzo szczęśliwa, gdyby jej przypadły takie dodatkowe obo­
wiązki macierzyńskie. I tak traktowała Neila jak syna. 

- Clara jest tylko przez kilka godzin. Potem zajmuje się 

własnym domem i mężem. 

Elizabeth wyciągnęła do niego rękę podtrzymując go, tak jak 

to robiła stale od czasu, gdy po raz pierwszy stanął na nogach. 
Upadek Neila mógłby mieć fatalne skutki. 

- Mężem? - powtórzyła. - Czy mam przez to rozumieć, że 

i tobą powinna się zająć twoja żona? 

- To byłoby miłe. - Uśmiechnął się jak chłopiec, z wdzię­

kiem, zupełnie bez poczucia winy. 

- Wiesz co, mógłbyś sobie wziąć pielęgniarkę, żeby się przez 

parę tygodni tobą zajęła. - W korytarzu zatrzymała się i spytała: 
- W którą stronę pójdziemy? 

background image

116 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Spojrzał na nią wilkiem i skręcił w prawo. 

- Dość miałem tutaj pielęgniarek. 

Elizabeth rzuciła mu kpiący, pełen współczucia uśmiech. 
- Za mało się z nimi kłóciłeś", co? Musiała to być dla ciebie 

ciężka próba. Mimo to wszystkie uważają, że jesteś najprzystoj­
niejszym pacjentem na tym piętrze. 

- A ty jak myślisz, Elizabeth? 
Głos mu przycichł, pytanie zabrzmiało intymnie; przypo­

mniał jej w ten sposób dawne wspólne noce i długie, łagodne 
chwile miłości. Zrobiło jej się gorąco, poczuła pożądanie, które 
od przeszło roku starała się tłumić. Patrzyła prosto przed siebie, 
boleśnie świadoma własnych rumieńców. Odpowiedziała mu ze 
swobodą, której nie czuła. 

- Domagasz się komplementów, Neil? Myślałam, że jesteś 

taki pewny siebie, że ci już na tym nie zależy. 

- Ale nigdy nie byłem pewny ciebie. - Zawsze wiedział, że 

go kocha, ale nie wiedział, jak ją zatrzymać, jak uczynić szczęśli­
wą. W dniu, w którym za niego wyszła przysięgając, że zostanie 
z nim na zawsze - nawet w tym dniu przeczuwał, że go kiedyś 
opuści. I tak się stało - bo nie potrafił powiedzieć: kocham. Nie 
potrafił tego i teraz. A wszystko przez tę głupią przysięgę sprzed 

jedenastu lat, przysięgę złożoną w gniewie - że już jej nigdy tego 

nie powie. I był jeszcze strach, że nawet gdyby się na to zdobył, 
to i tak w jej oczach znalazłby tylko smutek i niedowierzanie. Po 
tym wszystkim, co się między nimi stało, jak mogła mu wierzyć? 

- Wróć ze mną do domu, Elizabeth. 

Spojrzała na niego ostro. Oczekiwała tej prośby gdzieś w głę­

bi duszy, układała sobie nawet odpowiedź grzeczną, ale zdecydo­
waną, bez emocji: „Nie, dzięki". Ale teraz była zdziwiona, że 
trudno jej się na taką odpowiedź zdobyć. Ponieważ obraz rancza, 
obraz jej powrotu do domu z Neilem wypełnił jej myśli. Ponie­
waż bardziej niż czegokolwiek na świecie pragnęła powiedzieć: 
„tak". 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

117 

Nie kocha mnie, przypomniała sobie chłodno. Ostatnie mie­

siące ich małżeństwa były dla niej nie do zniesienia, ciągle 

bowiem czekała na jakiś znak, że miłość, którą przyjęła za coś 
oczywistego, rzeczywiście trwa, ale niczego takiego się nie do­
czekała. Czy może raz jeszcze się skazać na takie życie? 

Tym razem już nie szukała miłości. Tym razem wiedziała, że 

Neil jej nie kocha. Czuł do niej pociąg, przywiązanie, sentyment 

- było mnóstwo różnych nazw na to, co czuł do niej Neil, ale 

żadne z tych uczuć nie było miłością. Jeżeli nie będzie czekała na 
cud, to się nie rozczaruje, gdy się okaże, że cudów nie ma. 

Zachęcony jej milczeniem Neil ciągnął dalej. 
- Mogłabyś na jakiś czas przerwać pracę, wrócić do domu, 

spotkać się z przyjaciółmi. Moglibyśmy spróbować raz jeszcze, 
Elizabeth. 

Kiedy tak szli, westchnęła cicho i odwróciła od niego głowę. 
- Próbowaliśmy już dwa razy, Neil, i dwa razy się nie udało. 

- Nie wiesz? Do trzech razy sztuka. 
- Taak. Znam też inne porzekadło. Czego oczy nie widzą, 

tego sercu nie żal. 

Wziął ją za rękę i wprowadził do poczekalni, o tej porze pu­

stej; podeszli do okna. 

- Tylko spojrzyj. Trudno znaleźć miejsce w Helenie, z które­

go nie byłoby widać Śpiącego Olbrzyma. Powiedz, czy nie my­
ślisz o ranczo, ilekroć na niego spojrzysz? Powiedz, czy ci nie 
szkoda, że już tam nie mieszkasz? 

Zamiast skłamać, milczała. 
Delikatnie zmusił ją, by na niego spojrzała. 

- Powiedz, czy nie tęsknisz za mną, Elizabeth? Czy nie bu­

dzisz się w nocy myśląc, gdzie jestem, czy nie brak ci naszych 
konnych wycieczek, pikników, zimowych wieczorów przed ko­
minkiem... kochania? 

- Łatwo ci mówić: spróbujmy raz jeszcze, Neil, dla ciebie to 

co innego - odpowiedziała smutnym głosem. - Ty niczego nie 
ryzykujesz. Niczego nie straciłeś. Ja straciłam wszystko. 

background image

118 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Ręka mu opadła, cofnął się krok do tyłu; jej słowa zmroziły go 

tak, że przestał cokolwiek czuć. Grał swoją rolę tak dobrze, że 
Elizabeth wierzyła w każde jego słowo. Nie wiedziała, że jej 
odejście kosztowało go niemal życie, że i on stracił wszystko, 
ponieważ poza nią nic się nie liczyło. Nawet nie podejrzewała, że 

ją kochał. 

Odszedł, ale po chwili Elizabeth poszła za nim. Milcząc, 

doszli do okna oddziału dziecięcego. Neil zatrzymał się i pa­
trzył na niemowlęta. Zawsze marzył o dzieciach, chciał ich 
mieć kilkoro, Elizabeth też, ale jak dotychczas nic z tego nie 

wyszło. Może taka mała istotka scementowałaby rozpadające 
się małżeństwo? Może dziecko dałoby mu odwagę, by złamać 

to głupie przyrzeczenie, i może by powiedział Elizabeth, że ją 
kocha? 

Z westchnieniem znowu doszedł do wniosku, że pewnie 

jednak nie. Był uparty. W pierwszych miesiącach ich pożycia 

okazywał jej miłość, jak tylko umiał, ale ona nie chciała tego 
dostrzec. Miłość była we wszystkim, co robił, w jego oczach, 
w dotyku, ale bez słów „kocham cię" nie chciała tego uznać. 
A kiedy o to poprosiła, było już za późno. Nie dało się urato­
wać ich małżeństwa. Odeszła tak daleko, że już jej nie mógł 
dosięgnąć. Nie rozmawiali ze sobą, nie zbliżali się do siebie, 
nie kochali się. Nawet gdyby wyrzekł się swojej dumy i po­
święcił honor, to i tak dla niego była stracona. Zbyt wiele 
uległo zniszczeniu. 

Robił wrażenie zmęczonego. Chyba jest zmęczony, pomyślała 

Elizabeth. Szare oczy Neila przygasły, twarz przybladła. Zdawała 
sobie sprawę, że przyczyn jego stanu należało upatrywać w sferze 
doznań psychicznych, a nie fizycznych, mimo to powiedziała: 

- Lepiej już wracajmy, Neil. Musisz odpocząć. 
Skinął przyzwalająco głową, na co Elizabeth podała mu ra­

mię. Odbywali spacer w milczeniu. Przy drzwiach do swego 
pokoju Neil zatrzymał się i spojrzał jej w twarz. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 1 9 

- Jeżeli mówisz, że straciłaś już wszystko - rzekł cicho - to 

wracając ze mną do domu nie stracisz chyba nic więcej? 

Kiedy Elizabeth poszukiwała odpowiedzi, Neil powlókł się 

do łóżka. Położył się na wznak, zamknął oczy i odwrócił się od 
niej zostawiając jej czas do namysłu. 

Rzeczywiście, co miała więcej do stracenia? Nadzieję? Na­

dziei już żadnej nie miała. Marzenia? O marzeniach zapomniała 
już dawno. Serce? Rozpadło się na milion drobniutkich odłam­
ków. Co mogła jeszcze stracić? Chyba nic. 

Może tylko tę odrobnę dumy, odrobinę życia, które jej jeszcze 

pozostawił. 

Jedyni goście, jacy odwiedzali Neila w ciągu tego tygodnia, byli 

jego pracownikami, traktowanymi prawie jak rodzina. Dopiero 

w niedzielę po południu zaczęli się schodzić inni. Elizabeth odniosła 
wrażenie, że każdy z przyjaciół, jakich Neil miał w mieście, wybrał 
sobie akurat ten dzień, żeby wpaść i zobaczyć, jak chory się czuje i -
przy okazji -jak na złość zastać ją. Wiadomość o tym, że spędziła 
ostatnie dwa tygodnie przy jego łóżku, widocznie szybko obiegła 
miasto - pomyślała z pewną goryczą Elizabeth - a niejeden spośród 
gości Neila przyszedł osobiście sprawdzić, czy to prawda. 

Po kilku godzinach trwania w tej niezręcznej sytuacji przepro­

siła i wymknęła się do kantyny na kawę, gdzie przysiadł się do jej 
stolika doktor Carter. 

- Chciałem zbadać pani męża, ale w pokoju pełno przyjaciół. 
Elizabeth w milczeniu skinęła głową mieszając kawę. 
- Wie pani, że jutro wypuszczamy męża do domu? 
Elizabeth znowu skinęła głową. 
- Czy pani z nim zostanie? 
- Prosił mnie o to. 
- Ale jeszcze się pani nie zdecydowała, tak? - Doktor Carter 

przerwał i ugryzł kanapkę. - Jeżeli się pani zdecyduje, to proszę 
czekać na mnie w jego pokoju jutro rano około jedenastej. Omó-

background image

120 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

wimy wszystko, powiem pani, czego ma unikać przez najbliższe 

parę miesięcy. 

Elizabeth zmarszczyła czoło. Oczywiście Neil mówił, że bę­

dzie potrzebował kogoś, kto by był z nim w domu, ale uznała, że 
po prostu gra na jej uczuciach, żeby ją do tego skłonić, i w rezul­
tacie osiągnął swój cel. 

- A czego ma na przyład unikać? 
- Różnych rzeczy. Choćby prowadzenia samochodu, pod­

noszenia ciężkich rzeczy, pracy, wszystkiego, co wymaga wy­
siłku. 

Pomyślała o tym, jak Neil parę dni wcześniej prosił ją, 

żeby z nim wróciła do domu. Mówił: tylko na parę dni, póki nie 
wrócę do pracy... 

- A ile to potrwa, zanim będzie mu wolno jeździć konno? 
- Pewnie trzy lub cztery miesiące od chwili wypadku, zakła­

dając, że rana będzie się dobrze goiła. 

Elizabeth była zaskoczona. 
- Zakaże pan Neilowi jeździć konno przez trzy czy cztery 

miesiące! On jeździ codziennie. 

- No to będzie musiał na jakiś czas przestać, jeżeli chce 

jeszcze trochę pożyć. - Popatrzył na nią z zainteresowaniem. -

Myśli pani, że mąż się do tego zastosuje? 

- Nie wiem. - Ciągle była poruszona tą informacją, że Neil 

aż do wiosny nie będzie mógł jeździć. - Czy to jest rzeczywiście 
konieczne? Mąż już znacznie lepiej wygląda i z każdym dniem 
przybywa mu sił. 

- Organizm wymaga czasu, żeby się zregenerować, a w tym 

przypadku potrzeba dużo czasu. Wątroba jest wrażliwym orga­
nem, łatwo ulega obrażeniom, które potem trudno wyleczyć. 
Dopóki mąż całkowicie nie przyjdzie do siebie, nie może robić 
nic, co się wiąże z najmniejszym choćby ryzykiem odniesienia 
dalszych obrażeń. 

Spróbowała kawy, stwierdziła, że jest zimna, więc odsunęła 

filiżankę. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

121 

- On myśli, że będzie mógł wrócić do pracy zaraz, jak tylko 

stąd wyjdzie. 

Doktor Carter stanowczo potrząsnął głową. 
- Może za parę tygodni będzie mógł załatwiać papierkową 

robotę. Co do fizycznej pracy na ranczo... dwa i pól miesiąca, 
może dwa. 

- A do tego czasu co ma robić? - spytała z niedowierzaniem. 
- Wypoczywać. Zwolnić tempo. Wydobrzeć. 
Gwałtownie potrząsnęła głową, aż włosy opadły jej na ramio­

na. 

- Nie... nie. Neil nie będzie odpoczywał. Nie zwolni tempa. 

Całe życie ciężko pracował. On w ogóle nie wie, co to znaczy 
zwolnić tempo. 

Doktor postawił na tacy puste talerzyki. 
- To się musi tego nauczyć. Tu nie ma żadnego wyboru. Jak 

go przy wieziono, miał trzy ćwierci do śmierci, to cud, że w ogóle 
żyje. A jeżeli chce pożyć dłużej... 

To nie dokończone ostrzeżenie przyprawiło ją o dreszcz. 

Spojrzała na doktora Cartera niepewnie. 

- Ale wypuszcza go pan. Myślałam, że to znaczy, że wszy­

stko jest dobrze. 

- Nie, to znaczy, że nie musi już leżeć w szpitalu. Ale nie­

zbędny jest tu zdrowy rozsądek. Jeżeli mu tego brak, to w takim 
razie liczę na panią; inaczej zostanie pani wdową... 

Z tymi słowami doktor Carter skierował się do wyjścia. 
- Czy powinnam porozmawiać z nim o tym dzisiaj? 
Wzruszył ramionami. 
- Jeżeli pani uważa, że to coś pomoże. Ja to z nim w każdym 

razie omówię jutro. 

Siedziała w kantynie długo jeszcze po wyjściu lekarza patrząc 

bezmyślnie na swoje ręce. „Czy pani uważa, że zastosuje się do 
tych zakazów?" Za nic w świecie, pomyślała z gorzkim wes­
tchnieniem, po czym skrzywiła się. Za nic, jeżeli nie zmienił się 
całkowicie w ciągu ubiegłego roku, a Elizabeth nic takiego nie 

background image

122 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

zauważyła. Był taki jak zawsze - skory do żartów, sympatyczny, 
czarujący, zdecydowany i uparty jak diabli. Jeżeli postanowił, że 
wraca do domu i od razu podejmie swoje zwykłe obowiązki, to 
nikt go od tego nie odwiedzie. 

Poza nią. Ona była tą jedyną osobą w szpitalu, z którą się nie 

sprzeczał, jedyną, której się podporządkowywał. Gdyby to posta­
wiła jako warunek swojego powrotu, gdyby uzależniła swój po­
wrót na ranczo od tego, czy będzie się stosował do zaleceń 
lekarza, może by go to jakoś utrzymało w ryzach. 

Ostrożnie. Musi to przeprowadzić bardzo ostrożnie. Powie 

mu, co mówił doktor, i oceni jego reakcję, zanim podejmie jakąś 
decyzję. Zanim się do czegokolwiek zobowiąże. 

- Co ty opowiadasz: ja miałbym nie jeździć konno przez trzy 

lub cztery miesiące? 

Elizabeth aż się skrzywiła słysząc ten wybuch. Nie przyjął 

tego lepiej, niż się spodziewała. Przez całe życie pracował dużo 
i ciężko. A teraz nagle przez kilka miesięcy miał nic nie robić! To 
mu się nie mogło spodobać. 

- Tak kazał lekarz. 

Spojrzał na nią - na jego twarzy malował się gniew i niedo­

wierzanie. 

- Droczysz się ze mną, prawda? 

Wolno pokręciła głową. 
- Czy na tym polega poczucie humoru Cartera? 

Potrząsnęła głową raz jeszcze. 
Odetchnął głęboko i w zdenerwowaniu przeciągnął palcami 

po włosach. 

- Kiedy będę mógł wrócić do pracy? 

- Mniej więcej w lutym. 
Jej spokojna odpowiedź wywołała nowy wybuch. 
- To śmieszne! Czuję się doskonale! 
- Na pewno. Dlatego śpisz całą noc i jeszcze pół dnia. Dlate­

go męczy cię przejście przez hol na oddział dziecięcy i z powro­
tem. Tu nie ma żadnego wyboru, Neil. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

123 

Jej spokój podsycił jego gniew. Zerwał się z łóżka i przeszedł 

przez pokój, stanął w odległości paru centymetrów od niej i spoj­
rzał w jej jasnoniebieskie oczy. 

- Wybór należy do mnie - powiedział cichym, chłodnym gło­

sem. - Jeżeli sądzisz, że będę spędzał dwadzieścia cztery godziny na 

dobę sam w domu, nie mając nic do roboty przez najbliższe trzy 
miesiące, to masz źle w głowie... i twój Carter też. 

- Nie wiedziałam, że chcesz umrzeć. 
- Nic mi się nie stanie. On cię po prostu chciał nastraszyć! 
Po raz pierwszy od wielu miesięcy straciła panowie nad sobą, 

nie wytrzymała i wybuchnęła gniewem, tym silniejszym, że mia­
ła za sobą dwa tygodnie silnych emocji. 

- Chce mnie nastraszyć! Sterczałam tu cały czas, kiedy byłeś 

na sali operacyjnej! Nie mogli nawet czekać na mnie, żebym 
podpisała zgodę, ponieważ byłeś umierający, Neil! Siedziałam 
w tym pokoju z tobą, z tymi rurkami i przewodami, i tymi wszy­
stkimi urządzeniami, które utrzymywały cię przy życiu, i mówi­
łam do ciebie, ale ty nie byłeś w stanie nic usłyszeć, i trzymałam 
cię za rękę, ale ty nic nie czułeś, i modliłam się, błagałam Boga, 
żeby zachował cię przy życiu! - Nie zdawała sobie sprawy, że 
płacze, że łzy padają jej na rękę. Dotknęła palcami twarzy, a kie­

dy je odjęła, były mokre. - Nie potrafiłabym przejść przez to raz 

jeszcze, Neil - szepnęła ze smutkiem. - Nie potrafiłabym. 

Wyciągnął ręce, porwał ją w ramiona, przycisnął jej głowę do 

piersi. 

- Już dobrze, Elizabeth - szeptał, gładząc ją po włosach. -

Już dobrze, kochanie. 

Tulił ją długo, stał z zamkniętymi oczyma, przemawiając do 

niej cicho i kojąco. Miewał chwile w ciągu ostatnich dwóch 
tygodni, kiedy ból był nie do zniesienia, ale teraz zrozumiał, że 

jego rola była łatwiejsza. Po raz pierwszy wczuł się w sytuację 

Elizabeth: pomyślał, co on by czuł, gdyby to ona była bliska 
śmierci, gdyby nie wiedział, czy ona wróci do zdrowia, czy 

background image

124 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

przeżyje. Nie potrafiłby zachować się tak dzielnie jak ona. Nie 
był aż tak silny. 

Przestała płakać i uniosła głowę, bezskutecznie próbując wy­

trzeć łzy w jego szlafrok. 

- Przepraszam - powiedziała pociągając nosem. 
Neil odgarnął jej z twarzy włosy; ręką wyczuł delikatną krą-

głość policzków. 

- Nie. Nie przepraszaj za to, że kochasz. 
Tak łatwo było ją teraz całować, wystarczyło tylko schylić głowę 

o parę centymetrów, które ich dzieliły, i dotknąć ustami jej warg. 
Zrobił to z wolna, delektując się tą chwilą, dając jej szansę, by się 
odsunęła. Ale Elizabeth się nie odsunęła i jego wargi spoczęły na jej 
ustach. Ich smak poruszył go, wstrząsnął nim, wzbudził w nim chęć 
i pragnienie, wlał w niego życie. Dotykał jej uchylonych warg, po­
tem zębów, wreszcie napotkał język w wilgomym cieple ust Gładził 
go, dotykał i cofał się, wyczuwał głód, który ogarniał ich ciała. 

A potem nagle - odsunęła się od niego. 
Patrzył, jak się szykuje do obrony; na jego ustach pojawił się 

lekki uśmiech. 

- Elizabeth? 

Westchnęła, odważyła się spojrzeć w jego stronę. 

- Nie możemy... tego robić. 
Zgodził się z nią bez dyskusji. 
- Wśród tych wszystkich zakazów doktora Cartera musi być 

jeden taki, który nie pozwala, żeby było tak przyjemnie. 

Uśmiechnęła się nerwowo, z rezerwą, po czym wyjrzała przez 

okno patrząc na ciemniejące niebo. 

- Chyba już pójdę do domu. 
- Jest wcześnie. 
- Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. 
Rozmowa z Carterem, kłótnia z Neilem, pocałunek - wszy­

stko to niosło jej w rozterki, jedno tylko stało się dla niej jasne. 
Jeżeli ma jakiś wpływ na Neila, jeżeli jej obecność może zmienić 

jego zachowanie, to pojedzie z nim do domu. Bo przecież - i to 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

125 

również było dla niej oczywiste - nie może go stracić ponownie. 

Może nigdy nie będzie należał do niej bez reszty, ale przy boskiej 

pomocy zadowoli się tym, co Neil zechce jej dać. 

- Zobaczymy się jutro - powiedziała ze smutnym uśmie­

chem. - Jutro jedziemy do domu. 

Rozdział piąty 

Tylko prysznic, zamiast kąpieli, dopóki rana całkowicie się 

nie zagoi. Szczególna ostrożność na schodach i bardzo dużo 

odpoczynku. Nie prowadzić samochodu przez najbliższe dwa 

tygodnie. Żadnej pracy przez dwa tygodnie. Nic nie dźwigać 

przez dwa miesiące. Żadnej pracy fizycznej przez dwa i pół 

miesiąca. Na cztery miesiące zakaz konnej jazdy. 

Neil słuchał zaleceń Cartera, jego twarz nie zdradzała żad­

nych uczuć, postanowił nie okazywać rozczarowania. Stosował 

się do poleceń lekarza przez półtora tygodnia leżenia w szpitalu 

i, na Boga, będzie się do nich stosował w domu, nawet gdyby 

miał skonać z nudów. Zrobi to dla Elizabeth. 

Tego ranka spóźniła się. Zadzwoniła, że musi załatwić kilka 

spraw, zanim po niego przyjedzie. Jeszcze niezupełnie do niego 

dotarło, że ona z nim jedzie do domu. Wiedział, że go kocha, ale 

' wiedział również, że nie chce z nim żyć. Najlepszy dowód, że go 

opuściła. Wolałby, żeby wróciła, z własnej i nieprzymuszonej 

woli, ale teraz weźmie ją do domu na każdych warunkach. Litość, 

niepokój, troska - obojętne co, byle ją do niego przybliżyło. 

- Aha, i jeszcze jedno... nie ma żadnych ograniczeń co do 

diety, żadnych lekarstw... Czy ma pan jakieś pytania? - zagadnął 

doktor Carter siedząc na brzegu łóżka. 

Neil, zajmujący jedyne krzesło, oparł się wygodnie, wyciąg­

nął nogi i spojrzał na lekarza pustym wzrokiem. 

- O jednej rzeczy pan nie mówił. 
- To znaczy? 

background image

126 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Trudno było o to pytać. Carter wiedział, że byli z Elizabeth od 

dłuższego czasu w separacji, wiedział zapewne, że perspektywa 
powrotu z Neilem do domu jej nie zachwycała. Prawdopodobnie 
nie mówił o tej sprawie, uważając, że nie ma potrzeby o tym 
wspominać. 

Milczenie Neila było wystarczająco wymowne - lekarz 

uśmiechnął się. 

- Co do podjęcia... stosunków intymnych z żoną, nie ma 

przeszkód, za tydzień, dwa, zakładając, że ona przyjmie na sie­
bie... no, rolę wiodącą. Na coś bardziej... żywiołowego będzie­
cie państwo musieli poczekać parę miesięcy. 

Parę miesięcy. Czy za parę miesięcy Elizabeth jeszcze z nim 

będzie? - pomyślał Neil z goryczą. A może zaraz go zostawi, jak 
tylko stwierdzi, że jest posłusznym pacjentem i szybko wraca do 
zdrowia? 

- Czy coś jeszcze? - Doktor Carter zaczekał chwilę, ale nie 

otrzymał odpowiedzi. - Chciałbym pana zobaczyć u siebie w ga­
binecie za dwa tygodnie i za kolejne dwa tygodnie ponownie. 
Gdyby miał pan jakieś kłopoty, proszę się do mnie odezwać. -
Wstał i wyciągnął rękę. Neil podniósł się ostrożnie i uścisnął 
doktorowi dłoń. - To chyba wszystko. Mogą państwo jechać, jak 
tylko pani się zjawi. Niech pan uważa na siebie, nie lubię dwa 
razy szyć tego samego pacjenta. 

- Dziękuję za wszystko, panie doktorze. - Neil stał, dopóki 

Carter nie wyszedł, po czym przestawił krzesło, żeby móc wyglą­
dać przez okno. Dziś jedzie do domu. Na ranczo. Z Elizabeth. 
Marzył o tym dniu, a teraz, kiedy ten dzień nadszedł, nie wie­
dział, jak ma się zachować. Czy zostanie z nim na parę tygodni, 
czy nawet na parę miesięcy, tylko po to, żeby nad nim czuwać? 
Czy też może przyjęła jego propozycję, żeby spróbować raz 

jeszcze, jeszcze raz zobaczyć, czy mogą być mężem i żoną? Nie 

miał pojęcia, czy mu starczy odwagi, by ją o to prosić. 

Drzwi otworzyły się z hukiem i Elizabeth rzuciła na łóżko 

torbę, torebkę, płaszcz, rękawiczki i szal. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 2 7 

- Cześć - pozdrowiła go zdyszana. - Czy minęłam się z do­

ktorem Carterem? - Nadała wielkie tempo wszystkim sprawom, 
w obawie, że jak zwolni, to zacznie za dużo myśleć i zmieni 
zdanie. Wymówiła gospodyni mieszkanie i rzuciła pracę u Peg. 
Były to poważne kroki, ale jeśli ma zaryzykować jeszcze jedną 

próbę z Neilem, to musi iść na całego. 

- Dopiero co wyszedł. - Neil wstał z krzesła i odwrócił się do 

niej. Policzki miała zaczerwienione z zimna i całą twarz opro­
mienioną różowym blaskiem. Miała na sobie granatową sukienkę 
ściągniętą paskiem w talii. Wyglądała elegancko i niewiarygod­
nie pięknie. Upłynęła dłuższa chwila, zanim Neil sobie uświado­
mił, że przecież mają rozmawiać. 

- Doktor powiedział, czego mi nie wolno. 
- Dobrze. - Zaczęła wyjmować z torby jego ubranie. - Cie­

kawe tylko, czy się będziesz stosował do jego zaleceń. 

Sięgnął po dżinsy, które położyła, obracając w palcach zno­

szony, wyblakły materiał. Poznał też koszulę, a nawet stare spor­
towe buty. Pojechała na ranczo albo wczoraj wieczorem, albo 
dziś rano. Czy zawiozła tam też swoje rzeczy? 

Elizabeth dotknęła jego dłoni, ponaglając go. 

- Neil? 
- Czy wiesz, że z wyjątkiem podróży poślubnej nie brałem 

żadnego urlopu przez... siedem lat - powiedział od niechcenia, 
po czym westchnął. - Tak, będę się stosował. - Odłożył spodnie 
i złapał ją za rękę. 

- A jakie są twoje warunki, Elizabeth? Czy chcesz powie­

dzieć, że mam cię nie dotykać, nie całować ani nie uwodzić? Czy 
będziesz mi przypominała, że robisz to tylko dlatego, że czujesz 
się zobowiązana, że martwisz się moim stanem zdrowia? 

Trzymała głowę wysoko, a oczy jej były jasne i szczere, kiedy 

spojrzała mu w twarz. Zastanawiała się nad tą decyzją długo 
w nocy i stwierdziła, że nie ma żadnej szansy. Kochała Neila, 
potrzebowała jego obecności, była szczęśliwa tylko z nim. Ozna­
czało to dla niej miłość bez wzajemności, życie bez satysfakcji, 

background image

128 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

jaką by mogła czerpać z jego uczucia, z jego przywiązania. Na to 
jednak mogła przystać. Nie czekała już na jego miłość, straciła 

nadzieję, nawet o niej nie marzyła. 

Czy więc stawia jakieś warunki, których miałby przestrzegać? 

- Nie - odpowiedziała po prostu. Nachyliła się i musnęła 

ustami jego usta, a następnie położyła na łóżku resztę jego rze­
czy: bieliznę, skarpetki, marynarkę. - Czy pomóc ci w ubieraniu? 

Uśmiechnął się żartobliwie, po szelmowsku. 

- Możesz poczekać na korytarzu? 

Kiedy drzwi się za nią zamknęły, zaciągnął zasłony, po czym 

zdjął szalfrok i zwykłą bawełnianą koszulę nocną. Nie pomyślał 
o tym, jak wiele razy trzeba się schylić i ile wykonać czynności, 
żeby się ubrać, i że każdy ruch nadweręża świeżą, trzydziestocen-
tymetrową ranę. Kiedy skończył się ubierać, był już zbyt obolały 
i zmęczony, żeby włożyć buty. Oparł się w fotelu i przywołał 
Elizabeth. 

Zanim zdążył ją o to poprosić, uklękła przy nim na podłodze 

i wsunęła mu stopy w przyniesione przez siebie obuwie. Buty, 
które zwykle nosił, uznała za nieodpowiednie - ich naciągnięcie 
wymagałoby zbyt wiele wysiłku - przeszukała więc dwie szafki, 
żeby znaleźć stare tenisówki. 

Neil patrzył, jak sprawnie je sznuruje. Włosy opadły jej na 

twarz, wyciągnął więc rękę i złapał jeden kosmyk. Był miękki 
i pachniał szamponem, słodko, czysto. Kochał kolor jej włosów 

- blond przy zwykłym świetle, złocisty w słońcu i srebrny przy 
księżycu - lubił je dotykać, czuć w ręku, patrzeć na nie. 

- Elizabeth? 
- Hmmmm. - Nawet nie spojrzała w górę. 
- Dziękuję ci. 

Dopiero wtedy uśmiechnęła się do niego. 

- Za to, że ci zasznurowałam buty? 
- Za wszystko. Za to, że tu przyjechałaś, że byłaś ze mną, za 

to, że jedziesz ze mną do domu. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 2 9 

Odchrząknęła, ponieważ wzruszenie ściskało jej gardło, 

i szybko wyprostowała się. 

- Właściwie wielkiego wyboru nie miałam, nie uważasz? Nie 

sądzę, żebyś mógł wynająć pielęgniarkę. Masz zasłużoną opinię 
najprzystojniejszego, a zarazem najbardziej nieznośnego pacjen­
ta w całym szpitalu. 

Wstał i przyciągnął ją do siebie, schylając głowę, by móc 

wdychać zapach jej perfum. 

- Będę dla ciebie dobry - obiecał ze ściśniętym gardłem. 
- Bądź dla mnie dobry. To wszystko, o co proszę. 
Jego oczy pociemniały, miały teraz kolor nieba za oknem. Nie 

tak dawno jeszcze prosiła go o miłość, na zawsze. Musiała zre­
zygnować ze swoich wymagań. Zanim jednak zdążył cokolwiek 
powiedzieć, weszła siostra popychając przed sobą wózek inwali­
dzki. Puścił Elizabeth i groźnie spojrzał na wózek. 

- Czy to dla mnie? - Siostra skinęła głową. - Od półtora 

tygodnia każe mi siostra chodzić, chociaż to boli jak cholera, 
a teraz, jak poczułem się lepiej, mam jeździć w czymś takim? -
W jego głosie słychać było przerażenie i jednocześnie rezygna­
cję. Wiedział, że choćby się nie wiadomo jak stawiał, to i tak nie 
wygra. Ciskając wzrokiem błyskawice niechętnie usadowił się 
w wózku. 

Po dziesięciu minutach siedział już w samochodze Elizabeth, 

która wyjeżdżała z parkingu. Oparł głowę, zamknął oczy i wes­
tchnął głęboko, z ulgą. 

- Już myślałem, że nigdy się stamtąd nie wyrwę. Zatrzymaj­

my się gdzieś na lunch i uczcijmy tę okazję. 

- Wiesz świetnie, że Clara będzie na nas czekała i według 

wszelkiego prawdopodobieństwa przygotowała twoje ulubione 
potrawy. 

- Czy ona wie, że ty zostajesz? 
- Wie, że cię przywożę. 
Nie miała pojęcia, co powiedzieć gospodyni, kiedy wpadła 

wczoraj na ranczo, nie wiedziała jeszcze sama, jaką rolę będzie 

background image

130 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

pełnić. Czy wraca jako żona Neila czy jako jego przyjaciółka, 

znajoma czy po prostu jako pielęgniarka? Czy to powrót chwilo­
wy, czy na stałe? Czy tym razem będzie mu rzeczywiście po­
trzebna, czy, jak poprzednio, szybko się to skończy? 

Neil spojrzał w okno na Śpiącego Olbrzyma. Od czasu do 

czasu wielki masyw górski znikał mu z oczu, gdy autostrada 
wijąc się opadała w dół, ale po chwili znów się pojawiał, coraz 
bliższy, obiecując rychły powrót do domu. Na widok skupiska 
budynków w oddali, w których rozpoznał swoje ranczo, uśmie­
chnął się powoli, z radością. 

Elizabeth spojrzała na niego. Wiedziała, co czuje, sama bo­

wiem czuła podobnie. Ranczo było jedynym prawdziwym do­
mem, jaki Neil kiedykolwiek miał; najszczęśliwszym, jaki miała 

ona. Powrót, taki jak ten, wspólny, wystarczył, by uspokoić jej 

ostatnie wątpliwości co do podjętej decyzji. 

- Tęskniłeś za domem. 
- Ale nie tak jak za tobą. Bez ciebie to zupełnie co innego, 

Elizabeth. 

- No, ale wracam - odpowiedziała z wymuszoną wesołością. 
Mimo to Neil nie przestawał się zastanawiać: na jak długo? 

Jak długo zostanie tym razem? Ile potrwa, zanim znowu ją straci? 

Miała rację co do lunchu. Clara podała go w parę minut po ich 

przyjeździe. Elizabeth nie zdążyła nawet wnieść walizek, spytać 
Neila, gdzie będzie spala, czy choćby rzucić okiem na swój 
dawny dom. Gospodyni wzięła ją w objęcia i okryła pocałunka­
mi, troszcząc się o nią tak samo, jak o Neila, namawiając do 

jedzenia, a potem zachęcając, by odpoczęła przed kominkiem 

w living roomie. 

Elizabeth stała w drzwiach, ociągając się z wejściem. Ich 

ostatnia rozmowa odbyła się w tym właśnie pokoju i jej wspo­
mnienie było jeszcze ciągle żywe. On stał przy oknie, ona przy 
kominku; on przypatrywał się jej w okrutnym chłodnym milcze-

background image

NAJCENNIEJSZY DAR  1 3 1 

niu, kiedy prosiła, błagała, wręcz żebrała o jego miłość. Jeszcze 
teraz słyszała upiorne echo własnych słów: „Kochasz mnie?" 

Neil odwrócił się od ognia, który właśnie poprawiał, zoba­

czył, że rumieńce znikły z jej twarzy, i domyślił się, że raz jesz­
cze przeżywa to wszystko we wspomnieniach. Przez wiele tygo­
dni nie był w stanie tu wejść, żeby jej nie widzieć, nie słyszeć jej 
głosu. Jej pytanie dręczyło go w snach i na jawie. „Kochasz 
mnie?" 

Boże, tak, kocha ją, nad życie, chociaż jej tego nie mówił. 

Gdy go opuściła przed jedenastu laty, przysiągł, że nigdy już jej 
tego nie powie. Był wtedy biedny, jedyną wartością, jaką posia­
dał, była Elizabeth i własne słowo, własny honor. Stracił ją, ale 
postanowił nie stracić honoru. Obiecał sobie i słowa dotrzymał, 
ale kosztowało go to małżeństwo. Stracił ją ponownie. 

Była to taka prosta rozmowa, pomyślała Elizabeth wchodząc 

powoli do pokoju. Błagała, a Neil nie powiedział nic. N i c. Bez 
słowa zniszczył ich małżeństwo, zdruzgotał jej marzenia, złamał 
serce. 

Wyszedł jej naprzeciw, wziął ją w ramiona i przytulił. 
- Nie myśl o tym dniu - szepnął cicho. - Zapomnij o prze­

szłości. 

- Za dużo mam dobrych wspomnień, żebym miała o niej 

zapomnieć. - Powoli objęła go, splatając dłonie na jego plecach. 
-Tyle było bólu... 

- Tak, wiem. Ale ten ból możemy od siebie odsunąć. 

Wcale nie była tego pewna. Nie oczekiwała cudów, nie karmi­

ła się złudzeniami. Przywiązanie i pożądanie mogą w pewnych 
warunkach wystarczyć, ale nigdy nie zastąpią miłości, w którą 
wierzyła, na której budowała swoją przyszłość. 

Postanowiła o tym nie myśleć. Jeśli nie może spodziewać się 

po nim niczego więcej poza przywiązaniem i pożądaniem, to 
musi się tym zadowolić. 

- Gdzie chcesz, żebym spala, Neil? - Były trzy sypialnie 

gościnne na piętrze, pokoje, które miały kiedyś zająć dzieci, ale 

background image

132 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

niestety - czy może na szczęście - ich małżeństwo skończyło się, 
zanim doczekali się potomstwa. Nie sądziła, żeby miał jakieś 
życzenia co do tego, który pokój ma zająć, ale wypadało zapytać. 

To proste pytanie wzbudziło w nim nagłe pragnienie. Jego 

oddech stał się nierówny, Neil poczuł ogarniającą go falę gorąca, 
a niżej trudną do ukrycia wypukłość - .świadectwo dawno nie 
zaspokajanego głodu. Chciał ją mieć blisko przy sobie, by móc ją 
dotykać, czuć, kochać. 

- Musisz pytać? 
Wyczuwała jego pragnienie, tym bardziej że podobne wzbie­

rało i w niej. Tak bardzo i tak długo za nim tęskniła. Chciałaby 
dzielić z nim pokój, łóżko... ale jeszcze nie teraz. Muszą się 
znów do siebie przyzwyczaić. Musi się upewnić, że mu na niej 
zależy, że te jego przymilne dopominanie się o to, żeby jeszcze 
raz spróbować, nie jest po prostu tylko czczym gadaniem. Musi 
uwierzyć, że mają jakąś szansę. 

Uniosła głowę i posłała mu przeciągłe karcące spojrzenie. 

- Dopiero co wyszedłeś ze szpitala, Neil. Jak możesz o tym 

myśleć? 

Uśmiechnął się lekko, swobodnie, w oczach zapłonęły mu 

ogniki. 

- Ja mam uszkodzoną wątrobę, a nie... 
Nie pozwoliła mu dokończyć, kładąc mu palce na ustach. 
- Poproszę Clarę, żeby mi przygotowała frontowy pokój go­

ścinny, dobrze? 

Neil wydał ciężkie, pełne rezygnacji westchnienie. Frontowy 

pokój gościnny znajdował się po drugiej stronie korytarza na 
wprost jego - ich - sypialni. Było to jednak lepsze z dwojga 
złego; mogła wybrać pokój w drugim końcu domu. 

- Dobrze - zgodził się; widząc, że się odsuwa, wypuścił ją 

z objęć. Kiedy szła w stronę drzwi, z zachwytem patrzył na jej 
kołyszące się biodra. - Elizabeth? - Zatrzymała się i obejrzała. -
Witaj w domu. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 3 3 

Dni mijały Elizabeth szybko. Pierwszy tydzień niewiele się 

różnił od życia w szpitalu. Neil był jeszcze słaby, szybko się 
męczył i za dnia długie godziny spędzał śpiąc lub tylko leżąc na 
kanapie, ale już w następnym tygodniu nabrał sił i z niecierpli­
wością wyczekiwał chwili, kiedy wróci do swych dawnych zajęć. 
Tylko przyrzeczenie, że będzie jej posłuszny, trzymało go w ry­
zach. 

- Chodź, przejdziemy się - zażądał gniewnie w piątek wie­

czorem. 

Z marsa na jego czole wywnioskowała, że spodziewał się z jej 

strony odmowy, zamknęła więc książkę, wstała i wyciągnęła do 
niego rękę. 

- Dokąd chcesz iść? 
- Do stajni. 
Wiedziała, że prędzej czy później zechce zobaczyć swojego 

ogiera, ale oczywiście nie miała ochoty mu towarzyszyć. Mimo 
to poszła z nim bez słowa i cofnęła się dopiero, gdy podeszli do 
konia. 

Piorun. Tak go nazwał jeden z poprzednich właścicieli - po­

dobno dlatego, że gdy galopował, tętent jego kopyt przypominał 
odgłos nadchodzącej burzy. Dlatego, że jest taki potężny, taki zły 
i taki dziki jak najstraszniejsza nawałnica - pomyślała Elizabeth. 
Cofnęła się, gdy Neil podszedł do konia, przemawiając do niego 
cicho i poklepując. 

Odwrócił się przez ramię z uśmiechem. 
- Czy nie jest piękny? 
Nie przejął się tym, że nie odpowiedziała. Wiedział, co Eliza­

beth czuje do tego konia. 

- Do czasu, kiedy znów będę mógł go dosiąść, zapomni 

chodzić pod siodłem. 

Elizabeth odwróciła się na pięcie i wyszła ze stajni, nie czując 

nawet przejmującego chłodu. Usłyszała, że Neil woła ją po imie­
niu, ale nie odwróciła się ani nie zatrzymała. Kiedy ją dogonił, 
złapał ją za ramię i odwrócił do siebie. 

background image

134 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

- Dokąd, u diabła, idziesz? 
- Ten cholerny koń o mało cię nie zabił, a ty już znów chcesz 

na nim jeździć! Czemu się go nie pozbędziesz? 

Dostrzegł niepokój, gniew i miłość w jej oczach. 

- Ten wypadek to była moja wina, a nie konia. Nie uważa­

łem. Myślałem o tobie, zastanawiałem się, czy kiedykolwiek 
wrócisz, czy pustka, którą zostawiłaś po sobie kiedykolwiek 
zniknie, czy skończy się ból. Tęskniłem za tobą i nie zwracałem 
uwagi na to, co robię. To była moja wina, kochanie. 

- Ale dlaczego chcesz znowu na nim jeździć? - szepnęła 

z oczyma lśniącymi od łez. 

Przejechał palcami po jej policzku, a potem zatrzymał je na 

ustach Elizabeth, miękkich i pełnych. 

- Każdemu trzeba dać jeszcze jedną szansę, Elizabeth. Na­

wet Piorunowi. - Zdjął palce z jej ust, zastępując je swoimi 
wargami. - Nawet mnie. 

Płonąc od emocji, które ją wypełniały, Elizabeth wsunęła 

palce w jego włosy, przyciągnęła głowę i wymusiła głęboki po­
całunek. Była spragniona słodkiego, gorącego smaku jego ust, 
pragnęła zaspokojenia tęsknoty, która w niej rosła przez te ostat­
nie tygodnie. Ostatnie miesiące. 

Neil jęknął niskim, łamiącym się głosem. Były w ciągu ostat­

nich dwóch tygodni pocałunki, były objęcia i pieszczoty, ale 
nigdy nie było czegoś takiego jak teraz, podsycanego rozpaczli­
wym pragnieniem, które nim wstrząsało i które ją przyprawiało 
o dreszcze. Po raz pierwszy zaświtała mu nadzeja, że ostatecznie 
będzie mu wolno ją kochać, że Elizabeth ukoi ból, który w nim 
narastał, gdy o niej myślał co noc, co dzień. 

Rozpiął guziki jej płaszcza i wsunął ręce pod gruby sweter, by 

dotknąć jej piersi. Sutki były boleśnie twarde, spragnione jego 
pocałunków... ale nie tu. Nie na dworze, gdzie każdy mógł ich 
zobaczyć. 

Przestał ją całować, po czym z ociąganiem zapiął guziki pła­

szcza. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 135 

- Chodź, pójdziemy do domu - zaproponował ze ściśniętym 

gardłem. - Chcę cię kochać, najdroższa. Chcę... 

Elizabeth ujęła w donie obie jego ręce. Jej rękawiczki były 

ciepłe w zetknięciu z jego zimną skórą. Twarz miała zaczerwie­

nioną z pragnienia, z głodu, a oddech nierówny. Pragnęła go -

Neil widział to w jej oczach - ale wiedział również, że odowiedz 

Elizabeth zabrzmi: Nie. 

- Czego chcesz ode mnie, Elizabeth? - spytał cicho. - Obiet­

nic, że na zawsze? Przysiąg miłości? - To mógł jej dać. Może mu 

nie wierzyła -jeszcze - ale naprawdę mógł. 

- Nie - odpowiedziała po prostu, łagodnie, Elizabeth. 

Jak miał ją zapewnić, że tak jest istotnie? 
Oczy Neila wyraźnie badały jej twarz, ale nie dostrzegł w niej 

nic, co by mu pomogło w tej sytuacji. 

- Czy odpowiesz mi na jedno pytanie? - Skinęła głową. -

Czy nadejdzie chwila, kiedy powiesz: tak? 

Jeszcze raz, tym razem wolno, skinęła głową. Neil objął ją 

ramieniem i ruszyli do domu. Na co właściwie odpowiedziała mu 

twierdząco: że będą się kochali czy że przyjmie jego miłość? 

Rozdział szósty 

Kiedy w sobotę po drzemce popołudniowej Elizabeth zeszła 

z góry, ujrzała Neila w living roomie wśród pudeł, wpatrującego 

się w wysokie, grube drzewko w rogu pokoju, którego gałęzie 

sięgały wysokiego sufitu. 

- A to co? 
Objął ją wpół i przyciągnął do siebie. 
- To jest coś, co nazywa się drzewem. Rośnie na dworze 

w ziemi. 

Spojrzała na niego z oburzeniem. 

- Chyba nie możemy się uskarżać na nadmiar drzew w tej 

części stanu. Nie powinieneś ich wycinać. 

background image

136 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

- To drzewo nie zostało ścięte, zostało wykopane. - Neil 

pokazał jej starannie opakowane korzenie. - Po świętach ja... -
na jej pełne potępienia spojrzenie poprawił się: - moi ludzie 
posadzą je obok domu. Pomożesz mi je ubrać? 

Spojrzała na pudła, na drzewko, a potem na niego i uśmiech­

nęła się. 

- No chyba. Nie ubierałam choinki od... 
- Od tamtych świąt, kiedy się pobraliśmy. Ja też nie. - Nie 

cieszyły go święta bez niej. 

W pudłach pełno było ozdób - tanich i kosztownych, zwy­

czajnych i wspaniałych - najróżniejszych. Ale każda wiązała się 
ze wspomnieniami. Elizabeth brała je delikatnie do ręki, przeży­
wając od nowa nadzieje, marzenia, radości i - o tak - miłości 
której była symbolem. Tyle miłości... 

Wzięła z pudełka lśniącą szklaną bombkę. Jedną z tych ta-

nich; należała do kompletu składającego się z sześciu sztuk za 
niecałego dolara. Kupili je w tym pierwszym roku, kiedy mieli 
mało pieniędzy, kiedy Neil pracował na dwóch posadach, żeby 
odłożyć trochę grosza na ślub. Ich święta były wtedy bardzo 
skromne z powodu braku pieniędzy, ale mieli coś ważniejszego: 
mieli miłość. 

Polana na kominku trzaskały i osuwały się; Elizabeth delikatnie 

odłożyła bombkę do pudełka. Neil włożył jej do ręki inną ozdóbkę. 

- A to pamiętasz? 
Było to cacko z błękitnego szkła, oprawione w metalową 

ramkę i przedstawiające znak rancza. Był to jej kaprys, kazała to 
zrobić dla niego dwa lata temu, wiedząc, jak bardzo jest dumny 
ze swojej posiadłości. Tak jak był dumny ze swojej żony... 

- Tak - szepnęła, obracając je w dłoniach. Nawlokła nitkę na 

haczyk i powiesiła ozdobę na gałązce dostatecznie grubej, żeby 
się nie złamała. 

- Pamiętasz naszą pierwszą choinkę? 
Jego uśmiech, szeroki, i ciepły, i tak cholernie uroczy, rozpro­

szył jej ponury nastrój. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 3 7 

- Było to największe straszydło, jakie kiedykolwiek widzia­

łem. 

- Choinka była piękna. - Elizabeth nie chciała się z nim 

zgodzić. - Była wspaniała. 

Na wspomnienie tamtego drzewka Neil uśmiechnął się. Miało 

niecały metr wysokości, było koślawe i krzywe, i większą część 
igieł straciło po drodze do domu. Ale Elizabeth miała rację. 
Choinka byta wspaniała, ponieważ oni byli wspaniali. Nie mieli 

pieniędzy ani żadnych luksusów, które ich teraz otaczały, ale 
mieli siebie nawzajem i była między nimi miłość, o której sądzi­
li, że jest wieczna. 

Czy to jest jeszcze ciągle możliwe? 
- Twoje marzenia się spełniły - szepnęła wieszając wysoko 

na gałęzi kruchego anioła ze szkła. 

- Miałem wiele marzeń, Elizabeth, O którym z nich mówisz? 
- Mówiłeś, że kiedyś będziesz miał wielką choinkę w pięk­

nym domu i tyle pieniędzy, że kupisz sobie wszystkie prezenty, 

jakie kiedykolwiek chciałeś mieć. - Gestem wskazała pokój, 

w którym siedzieli. - Masz to wszystko. 

Przytrzymał ją za rękę, kiedy sięgała po małego drewnianego 

świętego Mikołaja. 

- Kiedy o tym marzyłem, myślałem, że ty tu będziesz ze mną 

i że to wszystko ze mną podzielisz. Byłaś zawsze obecna w mo­
ich marzeniach, Elizabeth. 

- I ty byłeś w moich marzeniach, ale nie w moim życiu. 
Mimo najlepszych intencji, w jej głosie zabrzmiała nuta gory­

czy. 

- Tak byłeś zajęty pracą, tak się starałeś zebrać dla nas pienią­

dze, że cię praktycznie nigdy nie widywałam. Przestałam dla 
ciebie istnieć. 

Dotknął czubkiem palca jej policzka. 

- Chciałem ci dać wszystko. Ładny dom, wygodne życie... -

Takie życie, jakie jej się należało i na jakie właśnie potrzebował 
pieniędzy. Nigdy nie zrozumiała, że to dla niej pracował aż tak 

background image

138 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

ciężko, że musiał ją na pewien czas zaniedbać, ale przecież po to. 
by zbudować dla nich wspólną przyszłość. Widziała w tym jedy­
nie dowód na to, że jego słowa miłości były kłamstwem. I gdy ta 
przyszłość została zbudowana, jej już nie było. - Przepraszam... 

Dotknęła jego dłoni i pocałowała go w rękę, a potem powró­

ciła do ubierania choinki. 

- Ja cię nie krytykuję. To było dawno temu. To już się nie 

liczy. 

Ale liczyło się. Wszystko, co kiedykolwiek stało się między 

nimi dotyczyło ich jeszcze dzisiaj. Odeszła przed rokiem, bo nie 
chciał jej powiedzieć, że ją kocha, a nie chciał jej tego powie­
dzieć, bo gdy go rzuciła jedenaście lat temu, przysiągł, że nigdy 
tych słów nie wypowie. Była to jedyna obietnica, jakiej wobec 
niej dotrzymał. 

Wyjął kolejną ozdobę z pudełka i zawiesił sobie na palcu na 

złotym sznureczku. Było to porcelanowe serce - białe, w delikat­
ny wzorek ostrokrzewu i jagód. Kupił je dla Elizabeth dwa lata 
temu, na ich jedyne święta, które spędzili razem jako mąż i żona. 

- Pamiętasz... 
Kiedy odwracał się w stronę choinki, Elizabeth potrąciła go 

niechcący i ozdoba zsunęła się z palca. Patrzyli razem, jak porce­
lanowe serce uderza o drewnianą podłogę i rozpryskuje się na 
cztery ostre kawałki. 

Elizabeth przez długą chwilę spoglądała na rozbite serce; po 

czym mrugając, by powstrzymać napływające jej do oczu łzy, 
uklękła, pozbierała kawałki i wstała z pomocą Neila. 

- Strasznie mi przykro, kochanie - powiedział i przyciągnął 

ją do siebie. - Nie chciałem ci złamać... - Oparł czoło o jej głowę 

i wymamrotał przekleństwo, a potem cicho szepnął: - Boże, Eli­
zabeth, nie chciałem ci złamać serca. 

Kilka godzin później Elizabeth leżała w łóżku, szeroko otwar­

tymi oczyma wpatrując się w ciemność. Neil przepraszał ją usta­
wicznie, słowa płynęły strumieniem bez końca... słowa żalu 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

139 

i smutku, obietnice. Słuchała, jak długo mogła, na ile była w sta­

nie wytrzymać ból, który sprawiały jej te słowa; a potem płacząc 
uciekła z pokoju. Teraz, w samotności, słowa te powracały do 
niej, znów zmuszając do płaczu. 

- Byłaś moją żoną, moim życiem. Chciałem uczynić cię 

szczęśliwą, chciałem żyć z tobą na zawsze, chciałem, żebyś za­
wsze mnie kochała... Najdroższa, nigdy nie chciałem zrobić ci 
krzywdy. 

Mówił, że ją kocha. Mimo że nie chciał jej tego powiedzieć, 

mimo że raczej pozwolił jej odejść, niż miałby jej to powiedzieć, 
to przecież ją kochał. 

Nie wierzyła mu. Nie mogła mu uwierzyć. Zbyt wiele czasu 

upłynęło, zanim porzuciła nadzieję na jego miłość i marzenia, że 
pewnego dnia pokocha ją tak, jak ona jego kochała. Jeżeli teraz 
uwierzy w to znowu, jeżeli znów zacznie żywić nadzieję i marzyć, 
to znów zostanie oszukana. O ile nie zacznie wierzyć w cuda... 

A jednak było to Boże Narodzenie. Czas cudów. 
Przewróciła się na bok i spojrzała na nocny stolik, gdzie pro­

mień księżyca chłodnym srebrzystym blaskiem oświetlił porcela­
nowe serce - symbol jej miłości. Roztrzaskane. Nie do sklejenia. 
Żaden cud nie sprawi, żeby było znów jak nowe, tak jak i żaden 
cud na świecie nie uleczy jej serca. 

Neil, leżąc na kanapie, wetknął sobie jeszcze jedną poduszkę 

pod głowę, skrzyżował nogi, splótł palce i westchnął głośno. 
Dramatycznie. Siedząca na wprost niego w fotelu Elizabeth po­
patrzyła w jego stronę, tak jak się tego spodziewał, i posłała mu 
ciepły, łagodny uśmiech. 

- Co znowu? 
- Nudzi mi się. 
Spojrzała na ekran telewizora. Neil oglądał mecz piłki nożnej, 

lecz wyłączył dźwięk. 

- Możesz włączyć dźwięk. Mnie to nie będzie przeszkadzało. 

background image

1 4 0 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Potrząsnął przecząco głową. Nie lubił piłki nożnej, w ogóle 

nie lubił sportu. Rodeo była to jedyna rzecz, która go podniecała. 

- A co byś chciał robić? 
Chciałbym ją wziąć w ramiona, pomyślał uśmiechając się, 

i zanieść do swojej - do naszej sypialni. I tam ją położyć na 
łóżku, rozebrać i kochać słodko, czule, długo. Nagle uśmiech 
znikł z jego twarzy. Nie może jej dźwignąć, nie może jej zanieść, 
nie może jej kochać. W gruncie rzeczy od piątku, poza paroma 
niewinnymi pocałunkami, nie dostał od niej nic. 

- Porozmawiajmy. 
- Dobrze. O czym? 
O tym, jak długo z nim zostanie. O tym, kiedy zgodzi się, 

żeby się kochali. O tym, czy w ogóle kiedykolwiek przyjmie jego 
miłość. Nie miał jednak odwagi tego brzydkiego, zimnego nie­
dzielnego popołudnia zadawać pytań, które mogłyby zepsuć na­
strój przytulnego, miłego ciepła, które dzielili. 

- Czy masz kogoś? - Specjalnie powiedział to tonem lekkim, 

od niechcenia, żeby się nie obraziła. 

Elizabeth wstała z fotela, zdjęła jego nogi z kanapy, sama zaś 

wsunęła się pod nie, siadając tak, by móc patrzeć mu w twarz. 
Neil posunął się automatycznie, robiąc jej obok siebie miejsce, 
tak, by mogła grzać sobie stopy o jego plecy, sam zaś położył 
nogi na jej brzuchu. Była to ich zwykła poza, która pozwala na 
bliskość bez intymności. 

- Czy mam kogoś? - spytała, gdy się usadowiła. - A cóż to 

za pytanie do... 

- Do żony - podsunął jej, zły, że się zawahała. Ciekawe, co 

chciała powiedzieć? Żony pozostającej w separacji z mężem? -
Nadal jesteś moją żoną, Elizabeth, i choć to wścibskie pytanie, to 

jednak myślę, że mam do niego prawo. No więc jak? Masz 

kogoś? 

- Nie. - Zrobiła bardzo krótką przerwę, zanim spytała sama. 

-A ty? 

- Nie. Jeżeli nie mogę mieć ciebie, to nie chcę nikogo. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

141 

Starała się ukryć dreszcz radości, który ją przeszył na to 

oczywiste stwierdzenie. Wiedziała, co miał na myśli. Od czasu 
do czasu Peg mówiła jej o różnych samotnych mężczyznach, 

proponowała, że ją z nimi zapozna, że zaprosi tego czy owego na 
obiad, ale Elizabeth zawsze odmawiała. Niepotrzebne były żadne 
wyjaśnienia, Peg świetnie rozumiała, o co chodzi. Ci mężczyźni 
mogli być mili i atrakcyjni, ale żaden z nich nie był Neilem. 

- Czy dlatego stale nosisz obrączkę? 
Wyciągnął rękę i spojrzał na złote kółeczko. 
- Noszę ją, ponieważ jestem żonaty. Ponieważ nawet jeśli ty nie 

chcesz być moją żoną, Elizabeth, to ja zawsze będę twoim mężem. 

Zawsze. Było to jedno z tych słówek, które wzniecały w niej 

ogień, podobnie jak „miłość" i „na wieki". Jedno z tych słów, 
które wzbudzały w niej chęć, by uwierzyć w cuda, nawet jeżeli 
nie miało to sensu. 

- Zawsze, Elizabeth - powtórzył. - Wierz mi albo nie, ale 

zawsze: czy jesteś ze mną, czy nie, czy mnie kochasz, czy nie. 

Żeby powstrzymać drżenie rąk, zaczęła mu rozcierać stopy 

ubrane w grube białe skarpetki. Nie była w stanie wyobrazić 
sobie łatwego powrotu, jakiejś prostej metody, by odpowiedzieć 
na to, co mówił. 

- Czasami „zawsze" nie trwa zbyt długo, prawda, Neil? 
- Będzie trwało tak długo, jak długo będę żył. 
- Rzeczywiście? - spytała cynicznie. 
- Naszym problemem, Elizabeth, jest twoje „zawsze". Ja cię 

nigdy nie opuściłem. Nigdy nie odszedłem. To ja bywałem po­
rzucany. 

Potrząsnęła przecząco głową. 
- Odeszłam już potem, gdy cię straciłam pod każdym liczą­

cym się względem. 

Tym razem Neil się z nią nie zgodził. 
- Nigdy mnie nie straciłaś, Elizabeth. Wyrzuciłaś mnie. 
Ich spojrzenia spotkały się na długą męczącą chwilę; potem 

Elizabeth uśmiechnęła się powoli, chłodno. 

background image

142 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

- Mówią, że jeżeli pięć osób jest świadkami wypadku, to 

mają pięć różnych wersji tego, co się stało. Myślę, że nie stano­
wimy wyjątku. 

Nie spodobało mu się to. 
- Czego pragniesz, Elizabeth? Dlaczego zgodziłaś się tu 

przyjechać? Czego ode mnie chcesz? 

Znów się uśmiechnęła. 
- W moim trzydziestojednoletnim życiu nauczyłam się jed­

nego: jeżeli o nic nie prosisz, to nie jesteś zawiedziony, gdy ci 
tego nie dadzą. 

- Zwiodłem cię, prawda, Elizabeth? - spytał spokojnie, sia­

dając tak, żeby móc palcami delikatnie muskać jej twarz. - Nie 
dałem ci tego, czego chciałaś, co ci było potrzebne? 

- Nie dałeś. Ale nauczyłeś mnie czegoś. 
- Czego? Jak żyć bez miłości? Jak przestać w nią wierzyć? 

Jak poprzestać na niczym, kiedy można mieć wszystko? 

Elizabeth również usiadła, trzymając jego dłoń w swoich rękach. 

- Nauczyłeś mnie tego, że przychodzi czas, kiedy należy 

wyzbyć się marzeń i zadowolić się tym, co człowiek ma. 

- Nie - powiedział uroczyście. - Nikt nie powinien porzucać 

marzeń. 

Przez dłuższy czas gładziła palcem jego obrączkę, zanim 

spojrzała mu w oczy. 

- Nie mam żadnych marzeń, Neil. 
- Oddam ci część swoich. 

Szukał w jej twarzy śladu niechęci, a nie znalazłszy go zaczął 

całować ją słodko, zapamiętale, wtargnął językiem do jej ust, 
dając, biorąc, podniecając. W jego pieszczotach była ta sama 
słodycz i gwałtowność, kiedy wsunął jej ręce pod sweter, dotyka­

jąc piersi, które doprowadził do bolesnego napięcia; serce waliło 
jej jak młotem, krew tętniła. 

Zadrżała, gdy odchylił się, by ściągnąć jej sweter przez głowę. 

Palce mu drżały, gdy odpinał klamerkę stanika; stanik spadł obok 
swetra, odsłaniając jej piersi, nagie i spragnione jego pieszczoty. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 4 3 

Szare oczy Neila przesuwały się czule po atłasowej skórze 

i piersiach z różowymi koniuszkami. 

- Jaka jesteś piękna - szeptał, kładąc jej rękę na brzuchu. -

Czy wiesz, jak bardzo cię pragnąłem? Ile nocy śniłem, żeby się 
z tobą kochać? 

I znowu jedno z tych słówek. Gdyby ją tylko rzeczywiście 

kochał. Gdyby mogła być pewna jego miłości... Zamknęła oczy 
i obraz ukochanej pięknej twarzy znikł. Gdyby uwierzyła w jego 
miłość, to wierzyłaby w cuda, a przecież w cuda nie wierzy. Nie 
może, ze względu na własny stan ducha i umysłu, na swoje serce, 

na swoje życie - nie może uwierzyć w cuda. Odczuł jej dystans 

jako chłód, który przeniknął mu do serca. Cofnął ręce i złożył je 

tak, żeby nie sięgały do niej; nie będzie jej przekonywał, nie 
będzie jej zmuszał. 

Otworzyła oczy, starając się na niego nie patrzeć. Podniosła 

z podłogi sweter i wciągnęła go przez głowę, zakrywając zimne 
nagle ciało. 

- Jak długo mam czekać? - spytał głosem twardym, napię­

tym, nad którym ledwie panował. 

Elizabeth, podobnie jak on, splotła ciasno palce. 
- Aż przyjdzie czas. 
- Aż przyjdzie czas? - powtórzył szyderczo. - A ten czas 

przyjdzie naturalnie według twojego uznania, według arbitralnie 
podjętej przez ciebie decyzji, prawda? - Nie czekając na 
odpowiedź, dalej ciągnął swoje oskarżenie. - Czekałem przeszło 
rok, Elizabeth. Czekałem dłużej niż całe życie. 

- Na co? Na stosunek? 
- Chcę się z tobą kochać. 
- Ale ja nie jestem jeszcze gotowa, żeby się z tobą kochać, 

Neil! W tej chwili mogę mieć z tobą tylko stosunek. - Wstała 
i przeszła przez cały pokój, by się w końcu zatrzymać przed 
kominkiem. - Przepraszam. Myślałam, że to pójdzie łatwiej. 
Myślałam, że będę mogła zapomnieć wszystko, co się wydarzyło, 

background image

144 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

że się tu z tobą wprowadzę i znowu będę twoją żoną, ale niestety, 
nie mogę. 

Oparła się o ciężki kamienny gzyms kominka, złożyła ręce 

i zamknęła oczy powstrzymując palące łzy. 

- Potrzebuję... czasu. Poczucia bezpieczeństwa. Miłości. -

Boże, jak bardzo potrzebowała miłości. 

Tym razem to Neil znalazł wyjście z trudnej sytuacji. Stanął 

przy niej i objął ją mocno. 

- Nigdy byś nie uwierzyła, sądząc po tym, co robię, że już 

skończyłem trzydzieści trzy lata, prawda? 

Odwóciła się w ramionach Neila ukrywając na jego piersi 

zalaną łzami twarz. 

- Neil, tak mi przy... 
- Nie przepraszaj. To moja wina. Nie mogę brać tego, czego 

ty nie możesz mi dać. - Uniósł jej głowę, żeby móc na nią 
patrzeć. - Nie płacz, kochanie. Popatrz, posprzeczaliśmy się, 
a mimo to rozmawiamy, to też się jakoś liczy, prawda? 

Nie odpowiedziała. Nie mogła. Mogła myśleć tylko o tym, że 

znów się oszukuje wmawiając sobie, że może być szczęśliwa 
żyjąc z Neilem i wiedząc, że on jej nie kocha. 

Wyglądało na to, że jednak ciągle ma jakieś marzenia. 

We wtorek rano po wizycie Neila u doktora Cartera zrobili 

zakupy, a potem wyruszyli w długą drogę powrotną na ranczo. 
Elizabeth miała w torbie upominki dla Clary, Roya i Peg, a także 
dwa małe prezenciki dla Neila: najnowszą książkę jego ulubione­
go autora i bibelot - pięknego konika z delikatnego barwionego 
szkła. Czuła się głupio kupując mu prezenty - była jego żoną, ale 
nie była jego kochanką, była towarzyszką, ale nie przyjaciółką. 
Wiele rzeczy w tych okolicznościach mogło się wydać zbyt oso­
bistymi, dlatego wybrała coś neutralnego. 

Kiedy zaniosła paczki do swego pokoju, Neil poszedł do 

living roomu. Pachniało tu przyjemnie sosną i było jasno i ciepło, 
co stanowiło miły kontrast z surowym krajobrazem za oknem. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 4 5 

Była to zima najbardziej ponura ze wszystkich, jakie przeżył -
ołowiane niebo, ciężkie chmury, przejmujące zimno. O tej porze 
powinien być już śnieg, a tymczasem niebo poprzestawało na 
czczych obietnicach. 

Podobnie jak on. 
Z głębokim westchnieniem odwrócił się od okna, gdy Eliza­

beth weszła do pokoju. 

- Twoje westchnienia brzmią złowieszczo - zauważyła żar­

tobliwie. - O czym myślisz? 

Jej widok mógł rozjaśnić nawet najbardziej smutny dzień. 

W niebieskim swetrze i granatowych sztruksowych spodniach, 
z włosami zaczesanymi do tyłu, była piękna aż do bólu. Neil 
zapragnął ją objąć, chciał ją kochać, sprawić jej radość. Ale nie 
mógł. Nie mógł, dopóki ona nie przyjmie tego, co on ma jej do 
ofiarowania. 

Od niedzielnego popołudnia zachowywała się jakby nigdy 

nic, udawała, że atmosfera między nimi jest czysta i swobodna, 
że w najmniejszym stopniu nie przejęła się tamtą sceną. Neil 

jednak rozumiał tę grę. Ostatnie dwie noce spędził bezsennie, 
rozpamiętując wszystko, co mówiła. 

Jeżeli o nic nie prosisz, to nie jesteś zawiedziony, gdy ci tego 

nie dadzą. Przychodzi czas, kiedy należy wyzbyć się marzeń 
i zadowolić się tym, co człowiek ma. 

Prosiła go kiedyś o miłość, i jego odmowa złamała jej serce. 

Czyżby odebrał jej także i marzenia? 

Choć nie chciał się do tego przyznać przed sobą, to jednak 

wiedział, że odpowiedź brzmi: tak. Teraz pragnął jej oddać te 
wszystkie marzenia i dać jeszcze dużo więcej. Chciał jej dać 
wszystko. Ale żeby to zrobić, musiał jej wytłumaczyć, dlaczego 

przed rokiem jej odmówił. 

Elizabeth ponowiła swoje pytanie, na co Neil odpowiedział 

spokojnie: 

- Czy pamiętasz, jak zostawiłaś mnie po raz pierwszy? 

background image

1 4 6 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Zaskoczył ją tym pytaniem; właśnie zdejmowała pantofle. 

Znieruchomiała na chwilę, zanim z hukiem spuściła na podłogę 
drugi but. Chcąc zyskać na czasie, usiadła na krześle i schowała 
nogi pod siebie przykrywając je szalem zrobionym na szydełku 
przez Clarę. 

- Po raz pierwszy? - powtórzyła. - Mówisz o tym tak, jakby 

to był mój stały zwyczaj. 

Usiadł przy kominku opierając się ręką o różowy granit. 

- A czy tak nie było? - spytał sucho, po czym ze zniecierpli­

wieniem potrząsnął głową. Nie chciał krytykować, szukać win­

nych, nie chciał jej denerwować. - Powiedziałaś wtedy: „Mówisz 
mi, że mnie kochasz, ale to są tylko czcze słowa, a słowa nic nie 
znaczą"... - Był to dokładny cytat. Bolesne oskarżenie płonęło 
w jego duszy, nie, tego nigdy nie zapomni. 

Złożyła ręce na kolanach; ścisnęła je tak mocno, że zbielały 

koniuszki palców. Wolała tego nie pamiętać. Dość miała przy­
krych wspomnień, nawet bez sięgania do tak odległej historii. 

- A pamiętasz, co ja wtedy powiedziałem? 
- Nie - skłamała. - Dosyć tej gry w przypominanie sobie 

różnych rzeczy. 

- To ważne - nalegał. Wstał, ukląkł przed nią i rozdzielił jej 

ręce tak, żeby mógł je trzymać. 

- Elizabeth, nie ma przed nami przyszłości, jeżeli nie potrafi­

my rozliczyć się z przeszłością. 

Próbowała wyrwać mu ręce, ale przytrzymał je mocno. 

- Przeszłość jest już za nami. Stało się, jak się stało, i nic, 

cokolwiek sobie powiemy, nie może tego zmienić. 

Neil jednak uparcie ciągnął dalej, zmuszając ją do słuchania. 
- Słowa nic nie znaczą, powiedziałaś, i wobec tego moja 

odpowiedź brzmiała: „Nigdy ich więcej ode mnie nie usłyszysz, 
kochanie". Teraz pamiętasz? Pamiętasz, co było dalej? 

Zamknęła oczy, usłyszała jego głos z tamtej odległej nocy, 

głos zimny, okrutny, groźny. Słowa wypowiedziane w gniewie, 
obliczone na zadanie bólu. Słowa, które złamały jej serce. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

147 

- "Przysięgam Bogu..." - Nawet po jedenastu latach trudno 

przyszło Neilowi wypowiedzieć głośno te słowa. - „Nigdy wię­
cej ci już nie powiem, że cię kocham". - Jego szare oczy przyćmił 
ból. - Czy ty rozumiesz, Elizabeth? Czy rozumiesz, dlaczego nie 
mogłem odpowiedzeć na twoje pytanie, kiedy zadałaś mi je 
w zeszłym roku? Czy ty rozumiesz, co mam na myśli? 

Spojrzała na niego i krew odpłynęła jej z twarzy; jej błękitne 

oczy pełne były bólu. To dlatego zniszczył ich małżeństwo, 
odmawiając jej wyznania miłości. Głupie, gniewne słowa. 

- Wiele rzeczy ci obiecałem, Elizabeth. Miłość, szczęście, 

dzieci. Wspaniałe życie w dostatku. Ale dotrzymałem słowa tyl­
ko w tym jednym, i to było złe słowo. Jest mi ogromnie przykro. 

- Czemu mi tego wcześniej nie powiedziałeś? - Jej głos był 

niepewny, pełen troski i niepokoju. - Czemu nie złamałeś tego 
słowa, czemu nie odpowiedziałeś na moje pytanie? 

Puścił jej ręce, wstał i podszedł do choinki; trącił palcem mały 

dzwonek, który zadzwonił. 

- Ciepło, zapobiegliwość, czułość. W ten sposób chciałem ci 

okazywać swoją miłość. Nie słowami, lecz czynami. - Spojrzał 
na nią przez ramię i zrozumiał, że i ona pamięta ten fragment ich 
rozmowy sprzed lat. - I to właśnie starałem się robić, kiedyśmy 
się pobrali. Spędzałem z tobą czas, rozmawiałem, uczyniłem cię 
centralnym punktem mojego życia. Traktowałem cię najlepiej, 

jak umiałem, ale to było za mało. To, co dla ciebie robiłem, to 
było za mało. Żądałaś słów, tych samych słów, które przed jede­
nastu laty nic dla ciebie nie znaczyły. 

Zerwała się, nie była w stanie usiedzieć ani chwili dłużej. 
- Ja niczego nie żądałam aż do dnia, kiedy cię opuściłam, 

kiedy nasze małżeństwo i tak już nie istniało! 

Podniósł głowę, przyglądając się aniołowi na czubku choinki. 

Piękną twarzą ze ślicznymi błękitnymi oczyma i złotą aureolą 
włosów przypominał Elizabeth. Dlatego kupił go przed laty. 

- Niczego nie żądałaś? - zabrzmiało to jak łagodne wyzwa­

nie. - A jak to było, kiedy mi powiedziałaś, że mnie kochasz 

background image

1 4 8 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

oczekując, że ja ci powiem to samo, a gdy nie powiedziałem, 
byłaś bardzo zawiedziona? A te wszystkie noce, kiedy udawałaś, 
że śpisz, gdy szedłem do łóżka, żebym cię przypadkiem nie 
dotknął? A ty - czy nie przestałaś mówić, że mnie kochasz? Nie 
chciałaś ze mną rozmawiać, spędzać ze mną czasu, patrzeć na 
mnie i kochać się ze mną, dopóki nie powiem, że cię kocham. 
Takie były twoje żądania, Elizabeth. Może nie tak wyraźnie 
postawione, jak wtedy, kiedy mnie opuściłaś, ale były to jednak 
żądania. 

- To nieprawda - zaprzeczyła słabo. Ale to była prawda. Jak 

mogła przez tyle czasu pomijać milczeniem prawdę? Jak mogła 
w tej sytuacji uważać się za niewinną? Odrzucała właśnie to, 
czego żądała od niego za pierwszym razem, błagała o te same 
słowa, które kiedyś rzuciła mu w twarz jako nie mające żadnego 
znaczenia. Za to też była odpowiedzialna. Przez własne zaślepie­
nie cierpiała tak bardzo przez cały rok. - Ależ, Neil... czemu mi 
tego nie powiedziałeś? 

- Było już za późno. Wszystko między nami już się rozlaty­

wało. Pomyślałabyś, że mówię cię „kocham" tylko po to, by cię 
przy sobie zatrzymać, a nie dlatego, że tak jest naprawdę. Nigdy 

nie nadrobimy tego, cośmy już stracili. 

Słowa protestu zamarły jej na ustach. Może miał rację. Była 

taka niepewna, niepewna i jego, i siebie. W końcu zaczęłaby się 
zastanawiać, czy on rzeczywiście ją kocha, czy wypowiedział te 
słowa tylko po to, by ją zadowolić, przecież niepewność i tak by 
ich rozdzieliła. 

-Och, Neil... 
- Mamy jeszcze jedną szansę, Elizabeth. - Podszedł do niej 

i dotknął jej włosów. Przez te wszystkie lata, mając tyle pienię­
dzy, nie znalazł nigdy nic tak miękkiego, tak jedwabistego, tak 
pięknego jak jej włosy. - To nie jest przecież aż tak trudne. Jeżeli 
coś się psuje, można to naprawić. Problemy się rozwiązuje, przy­
rzeczenia odnawia, marzenia odbudowuje. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

1 4 9 

Oznaczałoby to, że ma uwierzyć w Neila, w miłość, w cuda. 

Czy potrafi ponieść to ryzyko? Czy przeżyje jeszcze jeden za­

wód, jeszcze jednen cios prosto w serce? 

Uważała, że nie. Tym razem to już musi być na zawsze... albo 

wcale. Nie poświęci swego serca, swej duszy, tylko po to, by 

przegrać raz jeszcze. 

Neil patrzył na nią, jak rozważała jego ofertę. Wyraz zastano­

wienia w jej oczach ustąpił lękowi, bólowi, trosce. Zamiast na­

dziei było w nich wspomnienie dwóch ran w sercu, dwóch boles­

nych rozstań. Ze smutkiem przeczuwał, jaką usłyszy odpowiedź. 

- Tak mi przykro, Neil. 

Jej szept ranił mu serce jak nóż. Myślał nad odpowiedzią, 

która umniejszyłaby ich ból, ale nie wiedział, co mógłby powie­

dzieć, co mógłby zrobić. Chciał dotknąć jej policzka, ale Eliza­

beth, z trudem powstrzymując łzy, cofnęła się szybko i wyszła 

z pokoju. 

Chciał za nią biec, błagać ją, prosić, ale... nie ruszył się 

z miejsca. Mimo że pękało mu serce, pozwolił jej odejść. 

Rozdział siódmy 

Był to długi męczący tydzień; w sobotę wieczorem Elizabeth 

kryła się w swoim pokoju z uczuciem wielkiej ulgi, podobnie jak 

w ciągu poprzednich czterech dni. Neil nie próbował z nią roz­

mawiać od wtorku, w gruncie rzeczy wcale go nie widziała. Cały 

dzień spędzał w gabinecie, siedząc nad papierami, czego nie robił 

od dnia wypadku. By wypełnić chwile, które nagle stały się puste, 

zaofiarowała Clarze pomoc w pracach domowych, przy gotowa­

niu i nie mającemu końca pieczeniu ciast świątecznych. Ozdobiła 

już tyle ciastek w kształcie choinki, bałwanka, świętego Mikoła­

ja, gwiazdek i wianuszków, że mogła to robić niemal z zamknię­

tymi oczami. Ale wszystko to razem nie było w stanie zająć jej 

myśli. 

background image

150 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

A mogła myśleć tylko o Neilu. Jestem zwykłym tchórzem, 

uznała. Proponował jej coś, o czym marzyła przez całe życie -
przyszłość i szczęśliwe małżeństwo. Może nawet miłość. A ona 
musiała tylko to przyjąć, wyciągnąć rękę i wziąć. 

Ale nie potrafiła. Bała się - bała się marzyć, ponieważ jej 

marzenia zostały okrutnie zniszczone już dwukrotnie. Bała się 
uwierzyć, że tym razem może być dobrze, że tym razem może 
być na zawsze. Wszystko to, czego pragnęła, miała w zasięgu 
ręki, ale bała się po to sięgnąć. 

Siadła na łóżku, by zdjąć buty. Na stoliku nocnym, zawsze na 

widoku, leżało rozbite porcelanowe serce. Powinna je wyrzucić, 
pomyślała głaszcząc czubkiem palców największy kawałek. Kie­
dyś było takie piękne, ale teraz nie do uratowania. Kawałki 
stanowiły po prostu bolesne przypomnienie tego, jak łatwo - i jak 
nieodwołalnie - można coś zniszczyć. Serce, małżeństwo, ma­
rzenia, ludzi. 

Pozbierała części, chcąc je wyrzucić do kosza, ale pod wpły­

wem nagłego impulsu położyła je przed sobą na łóżku próbując 
poskładać w całość. 

Przez dłuższy czas siedziała spokojnie, patrząc na serce wil­

gotnymi od palących łez oczami. Było piękne. Maleńkie odpry­
ski pogubiły się, zakłócając doskonałość malowanej powierzch­
ni, a cienkie, poszarpane linie wskazywały pęknięcia, ale mimo 
to serce było piękne. Nigdy już nie będzie takie jak nowe, ale 
żadna z rys nie umniejszy jego wartości. Dla niej zawsze będzie 
czymś drogim, zawsze pozostanie prezentem od Neila. A nawet 
czymś więcej, ponieważ myślała, że się zniszczyło, a jednak 
znów było całe. 

Jeżeli coś się zepsuje, można to naprawić. Problemy się roz­

wiązuje, przyrzeczenia odnawia, marzenia odbudowuje. 

Czy Neil miał rację? Czy ich rozbite małżeństwo można 

jeszcze skleić? Czy może być tak dobrze - a nawet jeszcze lepiej 
-jak było dotychczas? Czy może, z jego pomocą, odnowić swoje 

obietnice i odbudować marzenia? 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR  1 5 1 

Było to ryzyko. Gdyby je podjęła i zawiodła się znowu, bała 

się, że poczucie krzywdy pozostanie w niej na zawsze. Nigdy nie 
znajdzie w sobie dość odwagi, by pokochać raz jeszcze. Czy 

jednak może przeżyć resztę życia tak jak teraz - pragnąc, marząc, 

żądając miłości, ale bojąc sieją przyjąć? 

Może mieć to wszystko albo nic. Wybór należy do niej. 
Delikatnie odłożyła kawałki potłuczonego serca na nocny 

stolik, po czym wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi z ci­
chym skrzypnięciem. Pod drzwiami Neila, po drugiej stronie 
korytarza, wąska linia światła wskazywała, że i on nie śpi. 

Znalazła w kuchni buteleczkę kleju i po ciemku wróciła do 

pokoju. Usiadła na łóżku, otworzyła buteleczkę, złożyła części 

serca i zabrała się do roboty. 

Neil usłyszał, że Elizabeth wychodzi z pokoju, a następnie 

wraca w chwilę później. Zastanawiał się, dlaczego tak późno 
w nocy jeszcze nie śpi, ale nie wstał z miejsca, żeby sprawdzić. 
Kominek był ciepły, ogień grzał go w plecy, w pokoju panowała 
błoga cisza. Gdyby sądził, że ma szansę zasnąć, to już dawno 
byłby w łóżku, ostatnio jednak sen przychodził mu z trudem. 

To wina Elizabeth, pomyślał z gniewem. Umilała mu dni tak, 

że były radosne i przyjemne, za to noce stawały się dla niego 
piekłem, podczas gdy ona spała jak dziecko po drugiej stronie 
korytarza. Gdy zaś spał, śnił o niej - o miłości i o ich zgryzotach 
i budził się jeszcze bardziej zmęczony niż poprzedniego dnia. 
Nie wiedział, jak długo będzie w stanie to znosić. 

A najgorsze, że sam był sobie winien. Kochała go - w to nie 

wątpił - tak jak on kochał ją, ale zranił ją tak głęboko, że nie 
mogła już w jego miłość uwierzyć. Brakowało jej poczucia pew­
ności, które miał on. Musiałaby mu uwierzyć, mimo że zawiódł 

ją dwukrotnie. 

Głowa mu zwisła bezwładnie, napięte mięśnie karku 

rozluźniły się, zastygł w bezruchu. Uniósłszy głowę stwierdził, 

że delikatne skrzypnięcie drzwi nie było wytworem jego 

background image

152 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

wyobraźni. W otwartych drzwiach stała Elizabeth. Usiadł prosto, 
ale nie wstał. Z bijącym sercem milczał, czekał. 

Bardzo starannie zamknęła za sobą drzwi, a następnie pode­

szła i uklękła przed nim na podłodze. 

- Neil. 
Głos miała lekko zdyszany, cichy, był to ulotny szept pełen 

pragnienia, który tylko podsycił jego żądzę. Gdyby znów od 
niego odeszła, chyba by umarł z bólu. 

Podniósł rękę, by dotknąć jej włosów; ręka mu drżała. Jak 

dawno temu kochał się z nią po raz ostatni? Nie pamiętał. Było to 
zbyt dawno. Ale dziś go o to prosiła. Nie wiedział, czy chciała 
dać im szansę, o której mówili, czy przeważyła tęsknota - a zre­
sztą nie dbał o to. Przyjmie ten wspaniały dar, który mu ofiaro­
wuje, a nad przyczynami zastanawiać się będzie później. 

Ukląkł przed nią, drżącymi palcami zaczaj odpinać guziki 

szlafroka, grubego, miękkiego, białego i ciepłego, który krył jej 
również ciepłe ciało. Zsunął jej szlafrok z ramion i zrzucił na 
podłogę, a następnie wsunął rękę pod cienką nocną koszulę. Pier­
si Elizabeth były ciężkie, sutki nabrzmiałe, twarde. Niecierpliwie 
zerwał z niej koszulę i cisnął na bok. 

W blasku kominka jej skóra była złocista - ciepła, atłasowa. 

Neil delikatnie położył ją na plecionym chodniku i przez długą 
chwilę tylko patrzył, gardło miał zbyt ściśnięte, by mówić. Znał 

ją, kochał przez prawie pół życia, ale nigdy nie miał dość patrze­

nia na nią. Tak była piękna, tak niewiarygodnie doskonała, tak 
bardzo kochana... i nawet tego nie wiedziała. 

Jego gorące spojrzenie rozgrzało ją, wzmogło jej pragnie­

nie. Wyciągnęła ku niemu ramiona, ale on je odsunął. Gdy 
dotknął ustami jej piersi, westchnęła wyginając się w łuk. 

Zaczął pieścić jej sutki wargami, ssąc je, to znów muskając 
językiem, wywołując spazmy pożądania, które przenikały ją 
całą. Wreszcie, zaciskając zęby, z cichym jękiem odepchnęła 

go i uklękła przed nim. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 153 

Po raz pierwszy od chwili, gdy wyszedł ze szpitala, zobaczyła 

jego bliznę - zaczynała się jakieś piętnaście centymetrów nad 

spodniami. Przesunęła delikatnie palcami wzdłuż cienkiej kreski 
aż do jego talii i szerokiego skórzanego pasa. Odpięła sprzączkę 
i sięgnęła do jego spodni. Były zapięte na rząd guzików, które 
zaczęła rozpinać jeden po drugim, manipulując palcami pomię­
dzy chłodnym metalem, ciepłym materiałem i twardym, jędrnym 
ciałem. 

Słabość, którą odczuwał w ostatnim miesiącu, znów dała 

o sobie znać i Neil oparł się rekami o jej nagie ramiona. Odpięła 
ostatni guzik, wsunęła ręce do środka, pod miękkie, bawełniane 
slipy, które z jego pomocą ściągnęła. Jej dłonie zostawiły gorący 
ślad wzdłuż jego bioder i nóg, gdy szukała jego twardej męsko­
ści. Pieszcząc go delikatnie uniosła głowę, żeby złączyć swoje 
usta z jego ustami. 

- Teraz. - Cicho zabrzmiał jej szept i zamarł stłumiony poca­

łunkami. 

Wreszcie ją puścił i podniósł się, pociągając ją za sobą. Opie­

rającą się postawił na nogi. 

- Do łóżka - wyszeptał, a potem znów ją całował, językiem 

wypełniając ciepłe wnętrze jej ust i kierując, objąwszy ją wpoi, do 
łóżka, gdzie delikatnie ją położył, sam kładąc się obok. Przywarła do 
niego niecierpliwie, ale Neil nie zareagował na tę prowokację. 
Wsparty na łokciu patrzył na nią z góry, wolną ręką pieszcząc ją 
nieustannie, aż mu pociemniały oczy, w których płonęło pożądanie. 

-Nie mogę... 

Zacisnęła palce i koniuszkiem języka zwilżyła jego pierś, 

teraz stwardniałą. 

- Pragnę cię, Neil... 
To proste i jasne stwierdzenie wzmogło tylko jego żądzę. 

- Ja też cię pragnę, kochanie, ale... doktor mówił, że... przez 

parę miesięcy nie można. 

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. A następnie uniosła się 

i popchnęła go przewracając na plecy. 

background image

154 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

- Czy w ten sposób doktor pozwolił? 
Jego jęk był wystarczającą odpowiedzią. Wchłaniała go 

w siebie, powoli, coraz głębiej i głębiej, aż ją wypełnił całkowi­
cie. Siedziała spokojnie, z zamkniętym oczyma, delektując się, 
czując go w sobie, kochając. Nie zapomniała doskonałości tej 
chwili, jej piękna. Nie zapomni nigdy. 

W blasku kominka Neil dostrzegł łzę, która spłynęła jej po 

policzku, i wyciągnął rękę, żeby ją otrzeć. Przesunął palce niżej 
do jej brody, lekko kierując jej twarz ku sobie. 

- Jesteś moim życiem, Elizabeth - wyrzekł uroczyście. - Na 

zawsze. 

Znowu te słowa, pomyślała uśmiechając się przez łzy. Ale tym 

razem im uwierzyła. Tym razem je przyjęła. 

Starając się amortyzować własny ciężar wycisnęła mu na 

ustach słodki, długi pocałunek. Jej piersi muskały go prowoka­
cyjnie. Neil uniósł ręce, żeby ich dotknąć, żeby je pieścić, rozpa­
lać trawiący ją płomień. Nie mogąc tego wytrzymać już ani 
chwili dłużej, zaczęła miarowo poruszać biodrami, odwzaje­
mniając słodką męczarnię i sycąc jego pragnienie, aż wybuchło 
fajerwerkiem oślepiającego światła, by po chwili przygasnąć 
i tlić się dalej ciepłym, złocistym żarem. 

Pamiętając o jego ranie Elizabeth położyła się delikatnie obok 

Neila, który leżąc z ramieniem na poduszce przyciągnął ją blisko 
siebie, obejmując władczym ruchem. Serce mu biło gwałtownie, 
nierówno, pod wpływem jej pieszczot. Składając pocałunek na 

jego wilgotnym ramieniu, spytała: 

- Czy aby na pewno doktor Carter powiedział, że tak będzie 

dobrze? 

- Było lepiej niż dobrze, kochanie - rzekł filuternie, głasz­

cząc jej włosy. Obrócił się na bok i pocałował ją. - Taka jesteś 
piękna... Boże, jak bardzo za tobą tęskniłem. 

- Już nigdy nie odejdę - zapewniła go spokojnie, bez waha­

nia. Niewiele było w jej życiu rzeczy, których była tak pewna jak 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR  1 5 5 

tego. Nigdy nie przestanie go kochać, nigdy nie przestanie go 
pragnąć i nigdy go nie opuści z własnej woli. 

- Zlikwidujesz swoje mieszkanie i wypowiesz pracę? 
- Już to zrobiłam. 
- I będziesz moją żoną? Będziesz ze mną mieszkała? Będzie­

my mieli dzieci? I razem się zestarzejemy? 

Uroczyście skinęła głową. 

- Tak. 
Otworzył usta, by jej zadać następne pytanie, ale zająknął się, 

po czym przez ściśnięte gardło ochrypłym głosem zapytał: 

- Będziesz mnie kochała? 

Nie od razu odpowiedziała. 
- Zawsze - szepnęła. - Zawsze, Neil. 
Trzymał ją mocno, ukrywszy twarz w jej włosach, podczas 

gdy cud tej obietnicy wezbrał w nim wypełniając mu serce, prze­
nikając duszę. Odsunąwszy się trochę dotknął czule ręką twarzy. 

- Elizabeth... 
Wiedziała, co ma zamiar powiedzieć, wyczytała to w jego 

oczach, widziała ich wyraz nawet w półmroku panującym w po­
koju, lecz zasłoniła mu dłonią usta. 

- Żadnych żądań, Neil. - Przedtem ona stawiała żądania 

i to ich o mało nie zniszczyło. Teraz na to nie pozwoli. - Po 
prostu przyjmij moją miłość. Pozwól mi siebie kochać i to już 
wstarczy. 

Chciał jej powiedzieć, że nie wystarczy, przynajmniej jemu, 

chciał powiedzieć, że ją kocha tak bardzo, że chyba umrze z mi­
łości, ale ona przez cały czas go pieściła, całując, gładząc i pod­
niecając tak, że słowa, nie wypowiedziane, przepadły w zamęcie 
pragnienia. 

- Żadnych żądań, - powiedziała. Neil z chmurną miną 

wciągnął dżinsy, które cisnął na podłogę, a następnie dorzucił 

polano do ognia. Czy ona nie widzi, że on chce, pragnie - po tylu 
latach - potwierdzić swoją miłość? Czy może się obawiała, że 

background image

156 

GWIAZDKA MIŁOŚCI 

zobowiązany jej wyznaniem po prostu chce się odwzajemnić tym 
samym? Czy ciągle jeszcze nie może uwierzyć w jego miłość? 

Gdy polano ogarnął jasny płomień, usiadł przy kominku, 

plecami do ognia, i przyglądał się Elizabeth z daleka. Leżała na 
wznak, z włosami delikatnie rozrzuconymi na poduszce, z wyra­
zem twarzy świadczącym o całkowitym zaspokojeniu. Boże, by­
ła tak piękna, że samo patrzenie na nią wydawało się rozkoszą. 
Jak ma z nią postąpić? - zastanawiał się smutno. - Dawała mu 
wszystko... nie chcąc nic w zamian. Nawet jego słów miłości. 

Ogrzawszy się przy ogniu, podszedł do okna i odsunął zasło­

nę. Na dworze było szaro, zimno i ponuro. Powinien już spaść 

śnieg, pomyślał z westchnieniem. Śnieg na Boże Narodzenie. 

- Żałujesz czegoś? 
Obrócił się, by spojrzeć na nią przez ramię. Łagodnie, powoli 

na jego ustach pojawił się uśmiech. 

- Bardzo wielu rzeczy - odpowiedział. - Żałuję każdego 

dnia, kiedy cię traciłem. Każdej chwili, w której cię zraniłem. 
Każdego momentu, kiedy mogłem wywołać twój uśmiech, a nie 
zrobiłem tego. Każdego dnia, który spędziłem bez ciebie. 

Usiadła, okrywając się prześcieradłem. 

- A tej ostatniej nocy też żałujesz? - spytała cicho, obawiając 

się jego odpowiedzi. Przychodząc tu wczoraj wieczorem tak 
bardzo była pewna, że on jej pragnie w tym samym stopniu, 
w jakim ona pragnęła jego, że znaczy dla niego tyle, co on dla 

niej. Czyżby się myliła? 

Odwrócił ku niej twarz i skrzyżowawszy ręce na piersiach, 

oparty o futrynę okna, pomału, z głębokim przekonaniem, po­
trząsnął głową. 

- Ani przez chwilę. - No, może z wyjątkiem tego, że mu nie 

pozwoliła powiedzieć, że ją kocha. 

Elizabeth z ulgą opadła na łóżko. 
- To co znaczyło to twoje westchnienie? 
- Po prostu chciałbym, żeby był śnieg. Ostatecznie jutro jest 

Boże Narodzenie. - To słowo odezwało się echem w jego pamię-

background image

NAJCENNIEJSZY DAR  1 5 7 

ci. Boże Narodzenie - święto radości, święto cudów. A także 
okazja do tego, by się obdarowywać. Kupił dla Elizabeth prezen­
ty - głupie i kosztowne, obliczone na to, by przekupić kobietę, 
której przekupić się nie da, by zapłacić za miłość kobiety, która 
daje ją bez żadnych warunków. Uświadomił sobie jednak, że ma 
dla niej i inny prezent. Lepszy od szmaragdowych kolczyków, 
bardziej wartościowy od naszyjnika z brylantów, prezent, które­
go ona nie żąda, o który nie prosi... ale który z pewnością przyj­
mie, jeżeli będzie dany w taki sam sposób, w jaki daje ona - bez 
przymusu, uczciwie, szczerze. 

Elizabeth nie spuszczała z niego wzroku. Wiedziała, że ma na 

myśli coś więcej niż Boże Narodzenie bez śniegu. Podejrzewała, 
że zastanawia się, dlaczego nie chciała wtedy w nocy słuchać 

jego wyznań miłosnych. Pragnęła mu wytłumaczyć, że już tych 

słów nie potrzebuje. Oczywiście, byłoby miło je usłyszeć, ale 
prawdziwy dowód miłości to przede wszystkim jego czyny: to, 

jak słodko ją całował, jak gorąco na nią patrzył, jak czule jej 

dotykał, jak się z nią kochał. Znajdzie jego miłość we wspólnych 
posiłkach, w cichych wieczorach przy kominku, we wszystkich 
wspólnych godzinach, które będą spędzali kochając się, rozma­
wiając, śmiejąc się lub sprzeczając albo w ogóle nic nie robiąc -
tak, w tym wszystkim Elizabeth znajdzie dowody jego miłości. 

Był niezwykle przystojnym mężczyzną. Gdy tak stał boso, 

bez koszuli, w samych spodniach, przyprawiał ją o wzmożone 
bicie serca; myślała tylko o tym, żeby się z nim kochać, czuła 
bolesne pożądanie. 

- Neil? 
Wiedział, czego chce, zanim mu to powiedziała - wiedziała, 

ponieważ i on tego pragnął. Nie było chyba w jego życiu dnia, żeby 

jej nie pożądał, żeby nie była mu potrzebna. Podszedł do łóżka, 

ściągnął spodnie i, gotów, pełen napięcia, położył się obok niej. 

- Kochaj mnie, Elizabeth - wyszeptał i uniósł ją nad sobą. -

Najdroższa, kochaj mnie, proszę... 

background image

158 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Elizabeth siedziała przy biurku Neila, odmierzając papier do 

owinięcia małego płaskiego pudełka, które znalazła na strychu. 
Uśmiechnęła się słysząc nad głową ciche szmery. Neil przenosi 

jej rzeczy z pokoju gościnnego do siebie - do ich pokoju. Uparł 

się przy obiedzie, że zrobi to osobiście i właśnie był tym zajęty, 
gdy ona zawijała swój ostatni upominek. 

Chociaż zawsze miała swobodny wstęp do jego gabinetu, to 

dziś weszła do niego po raz pierwszy od przeszło roku. Zdumiało 

ją, że nic się nie zmieniło. Ich zdjęcie ślubne dalej stało na biurku, 

a inne zdjęcie, jej samej, też nadal wisiało na ścianie. Nie miałaby 
do Neila pretensji, gdyby usunął z domu wszelkie ślady jej obe­
cności. Nie zrobił tego, ponieważ ją kochał. 

Uśmiechając się pogodnie i nucąc kolędy, złożyła równo pa­

pier i mocno przewiązała pakunek. Była to mała paczuszka 
w zielono-złociste paski, zawierająca mały lśniący złoty łuk. Neil 
na pewno nie zauważy jej pod wielką choinką, dopóki sama mu 

jej nie wręczy. 

Zaniosła prezent do living roomu, dołożyła go do stosu paczu­

szek, które już leżały pod choinką, po czym zrobiła parę kroków do 
tyłu, by ogarnąć wzrokiem całość. Neil w tym samym momencie 
zatrzymał się w drzwiach, aby też rzucić okiem na pokój. Zobaczył 
obrazek jak z pocztówki świątecznej: ubrana choinka, ogień na 
kominku, kolorowe pakieciki prezentów i Elizabeth w soczyście 

zielonej sukni. Brakowało tylko gromadki malców i kochającego 
męża i ojca. 

Poczuła jego obecność i odwróciła się z miłym uśmiechem. 
- Przeniosłeś już moje rzeczy? 
Skinął głową i podszedł, by ją objąć. 
- Wyglądałaś przez okno? Pada śnieg. 
Spojrzała w stronę okna. Na widok wielkich, białych, ciężko 

opadających płatków uśmiechnęła się znowu. 

- Wesołych Świąt. 
Pochylił się i najpierw musnął wargami jej szyję, a potem 

pocałował ją w usta. 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 159 

- Wesołych Świąt. 
Elizabeth znów zwróciła się w stronę choinki. 
- Usiądź, bo chcę ci dać teraz prezenty gwiazdkowe. 
- Ależ dziś dopiero wigilia. - Powiedział to z uśmiechem, 

wiedział, że dla niej nie ma to żadnego znaczenia. W jej rodzin­
nym domu prezenty dawało się w wigilię, a święta spędzało 
w domu dziadków. Neil, wychowany bez tradycji rodzinnej, 

przejął jej zwyczaje. 

Elizabeth spojrzała na niego udając zagniewanie, po czym 

uśmiechnęła się z wdziękiem, tak że posłusznie usiadł na kana­
pie. Wzięła trzy paczuszki, najmniejszą odkładając na mały sto­
lik. Jako pierwszy prezent wręczyła mu książkę. Gdy ją kupowa­
ła tydzień temu, książka wydała jej się stosownym prezentem, 
teraz jednak, wobec zmiany, jaka zaszła w ich wzajemnych sto­
sunkach, robiła wrażenie niezbyt odpowiedniego upominku. Na­
wet dedykacja na stronie tytułowej nie mogła tego zmienić. 

Następnym prezentem był bibelot. 
- Przypomina mi Pioruna - powiedziała cicho, gdy wziął 

kruche szkło w swoje wielkie ręce. - Skoro mam tu mieszkać, to 
muszę się przyzwyczaić do tego potwora... ale go chyba nigdy 
nie polubię. 

Neil ostrożnie położył szklanego konika na stoliku do kawy 

i pochylił się, żeby ją pocałować. 

- Nie jest taki zły. Ostatecznie, to przecież on nas znów 

połączył... Dziękuję ci, Elizabeth. 

Teraz z kolei Neil wyjął spod choinki prezenty dla niej. Trzymał 

dwie paczuszki w rękach i spoglądał zmartwiony to na jedną, to na 
drugą. Wiedział, że na widok drogich kamieni Elizabeth uśmiechnie 
się i powie, że są ładne, ale że ten upominek nie zrobi na niej 
wrażenia, że nie poruszy jej serca. 

I rzeczywiście uśmiechnęła się, powiedziała mu, że klejnoty 

są piękne, podziwiała nawet ich chłodny, lodowaty blask. Będzie 

je cenić - jednak nie z powodu ich piękna ani wartości pienięż­

nej, ale dlatego, że są od Neila. Miał rację: nie poruszyły jej serca. 

background image

160 GWIAZDKA MIŁOŚCI 

Na koniec podał jej trzecią paczuszkę. 
Było to małe pudełko. Elizabeth rozwiązała wstążeczkę, 

a kiedy wreszcie odwinęła papier i uniosła pokrywkę, wydała 
okrzyk prawdziwej radości. 

- O.Neil!... 
Wewnątrz była ozdoba na choinkę: małe białe porcelanowe 

serdeuszko, identyczne jak to, które jej dał dwa lata temu, a które 
się stłukło. Ozdobione było motywem przedstawiającym jemiołę 
i jagody, zamiast ostrokrzewu, jak przedtem. Uniosła serce na 
złotym sznureczku i poruszyła nim lekko, na wszelki wypadek 
chroniąc je drugą ręką. 

- Tamto serce pękło przeze mnie, Elizabeth - powiedział, 

choć ta uwaga była właściwie zbędna. - Chcę ci dać nowe serce, 
które nigdy nie pęknie. 

Pomyślała, że będzie cenić to serce tak samo jak tamto, pęk­

nięte. Oba razem symbolizowały jej własne serce, jej małżeń­
stwo, odwagę i zrozumienie. Powstrzymała łzy, włożyła serce do 
pudełeczka i sięgnęła po ostatni prezent, Neil jednak położył jej 
rękę na ramieniu. 

- Mam jeszcze coś, co chciałbym ci dać. Tego nie można 

zawinąć w papier i włożyć pod choinkę. Nie możesz wziąć tego 
do ręki ani ujrzeć na własne oczy, ale jest to coś, co możesz 
poczuć... czemu możesz zaufać... coś, co będzie z tobą do koiica 
naszego życia. - Neilowi drżały ręce, uspokoił je dopiero chwy­
tając mocno jej dłonie. - Kocham cię, Elizabeth. Pokochałem cię 

w dniu, gdy się poznaliśmy, i kochałem przez te wszystkie lata, 

od tamtej pory, czy byliśmy razem, czy nie. I zawsze będę cię 
kochał. 

Elizabeth patrzyła na niego dłuższą chwilę zamglonym wzro­

kiem. Było tysiąc rzeczy, które chciała mu powiedzieć, a które 
zaczynały się i kończyły słowami „kocham cię", ale głos odmó­

wił jej posłuszeństwa. Zdołała wydobyć jedynie ciche westchnie­

nie i jego imię: 

- O, Neil... 

background image

NAJCENNIEJSZY DAR 

161 

Nie mógł się zorientować, co czuje, bo oczy miała zamknięte 

i płynęły z nich łzy. Czy była szczęśliwa dlatego, że mu uwierzy­
ła, czy było jej smutno, że mu nie wierzy? 

- Wiem, że dałem ci wiele powodów, byś mi nie ufała, kocha­

nie, ale... 

- Poczekaj, Neil. - Wyrwała mu się, wzięła ze stolika ostat­

nią paczuszkę i wcisnęła mu ją do ręki. - Zanim cokolwiek 
powiesz, otwórz to. 

Neil zerwał papier i otworzył pudełko. Na widok serca spoj­

rzał na Elizabeth zmieszany. 

- Tak się bałam ponownej próby, Neil. Nasze małżeństwo się 

rozleciało, moje serce było w kawałkach, ja sama byłam załama­
na i pewna, że nic z tego nie da się uratować. Powiedziałeś mi 

jednak, że jeżeli coś się zepsuje, można to naprawić, że jeśli coś 

pęknie, można to skleić. To serce jest tego dowodem - popękało, 
a mimo to znów jest całe. To dodało mi odwagi, by jeszcze 
próbować, by mieć nadzieję, marzyć. - Uśmiechnęła się przez 
łzy. - Nikomu nie wolno wyrzekać się marzeń. Zwróciłeś mi 
moje marzenia. 

- A więc mi wierzysz! - Ogarnęło go znów to samo zdumie­

nie, które odczuł, gdy przyszła do niego wczoraj wieczorem. 
Miał nadzieję, modlił się, ale nie był pewien, czy Elizabeth 
przyjmie kiedykolwiek jego miłość. - Wierzysz, że cię kocham? 

- Tak, Neil - odparła, rzucając mu się w ramiona. - Wierzę. 

I kocham cię. 

Objął ją mocno i pocałował, z całą delikatnością, czułością 

i miłością, jaka go wypełniała. Kiedy ją puścił, nadal pozostała 
w jego objęciach, z głową na jego ramieniu, a lewą rękę, lśniącą 
ślubną obrączką, położyła na jego sercu. 

Dał jej tak wiele, pomyślała powstrzymując westchnienie, 

otrzymała dar zaufania, wiary, marzeń. Były to dary najcenniej­
sze i Elizabeth przysięgła sobie, że nigdy ich nie straci. Ale być 
przez niego kochaną i słuchać tych słów, których nie słyszała 

przez jedenaście lat - oto dar najcenniejszy ze wszystkich.