background image

MAY GRETHE LERUM 

MIASTO NIEWOLNIKÓW 

background image

ROZDZIAŁ I 

St. Petersburg, 1713 

Czuła jakiś zapach, dziwny odór przynoszony przez wiatr, który nieprzyjemnie drażnił 

nos na długo, zanim mogła wyraźnie zobaczyć miasto. Nad ujściem rzeki wisiała mgła, spoza 

niej  ledwie  majaczył  złocistofioletowy  cień  słońca.  Pod  stopami  kobiety  stary  galeon  kiwał 

się z tym samym skrzypieniem i pojękiwaniem, co przez całą drogę, chociaż teraz, w zatoce, 

fale były dużo niższe niż te, z którymi statek zmagał się, odkąd opuścili Norwegię. 

Pasażerka wspierała się o zniszczone, wymagające pomalowania futryny  i próbowała 

oczyścić  chociaż  kawałek  szyby,  by  lepiej  widzieć.  Ciężki  zapach  dochodzący  z  miasta 

zdawał  się  wciskać  poprzez  ściany  statku,  przez  drzwi  i  szyby,  do  wnętrza  pawilonu,  który 

kołysał  się  jak  w  nieustannym  tańcu  na  rufowej  części  statku.  Kobieta  poczuła  ostre, 

niecierpliwe  ssanie  w  żołądku.  Wkrótce  dobiją  do  brzegu.  Wkrótce  kapitan  sprowadzi  ją 

ostrożnie  po  trapie  na  ląd.  Wkrótce...  wkrótce  będzie  mogła  się  przekonać,  czy  naprawdę 

dotarła do domu. 

Ś

niła  pełne  nadziei  sny,  ścigała  blednące  wspomnienia  przez  całe  życie.  Teraz, 

ostatecznie,  będzie  mogła  zmierzyć  się  z  prawdą.  Nadjana  starała  się  uchwycić  tę  prawdę 

obiema  rękami,  wiedziała,  że  teraz  już  się  jej  nie  wymknie.  Podróż  statkiem  dostarczała  jej 

coraz to nowych dowodów na to, że zbliża się do miejsc, za którymi tak tęskniła. Jakaś ulotna 

wizja kraju. Strzęp języka. Nawet jakieś twarze. 

Rosja. 

Państwo Piotra Wielkiego. 

Och,  tak,  nie  miała  najmniejszych  wątpliwości,  wciąż  potrafiła  wywołać  w  ustach 

smak czarnego chleba i blinów. Widziała też we wspomnieniach wielkie  pozłacane kopuły i 

piękne,  barwne  domy.  Czerwone  koszule?  Obszerne  płaszcze?  Proste  ulice  i  niskie,  małe 

sklepiki. 

Wiedziała,  że  to  nie  jest  to  samo  miasto.  W  tamtych  czasach  nikt  nie  znał  miejsca 

zwanego Sankt Petersburgiem, tutaj nad ujściem Newy, pośrodku rozległych bagien. 

Ale teraz... 

Mrużyła  oczy,  czuła,  że  nogi  pod  nią  słabną.  Chyba  nie  zdoła  wyjść  na  brzeg  o 

własnych siłach, jeśli zaraz nie usiądzie i nie odpocznie, podczas gdy statek będzie się zmagał 

z ostatnimi falami, z utęsknieniem dążąc do portu. 

background image

Chłopiec  wciąż  tkwił  na  pokładzie  razem  z  dwoma  innymi  pasażerami.  Po  długich, 

nudnych  dobach  spędzonych  na  morzu  panowała  tam  gorączkowa  atmosfera.  Marynarze 

krzyczeli  coś  do  siebie  w  dawno  zapomnianym  przez  nią  języku,  słowa  unosił  wiatr,  nie 

wszystko  do  niej  docierało,  lecz  Nadjana  rozumiała  niemal  dokładnie,  co  mówią. 

Przypominała sobie wszystko dziwnie szybko, przyjmowała to jako ostateczny dowód. Język 

rosyjski był jej językiem macierzystym. Mówiła po duńsku, norwesku, nawet po francusku i 

trochę w języku niemieckim, którego nauczyła się w Kopenhadze. Ale te śpiewne, przeciągłe 

słowa,  którymi  posługiwali  się  marynarze  na  tym  statku...  Tak,  te  słowa  należały  do  mowy 

dzieciństwa. 

Puściła okienną ramę, wsparła się na niewielkim stoliku i z trudem dotarła do miękkiej 

sofy,  podczas  gdy  statek  znowu  zmieniał  kurs  i  wzburzone  morze  tłukło  w  jego  burtę. 

Siedziała wysoko, wysoko ponad wodą w wyposażonym w okno drewnianym szałasie prawie 

na  samej  rufie  statku.  Kapitan  i  załoga  nazywali  to  pomieszczenie  pawilonem,  ale  tak 

naprawdę  przypominało  ono  niewysokie  pudło.  Kiedy  w  tym  pawilonie  zbierali  się 

oficerowie  wraz  z  pasażerami,  robiło  się  ciasno  i  tłoczno.  Nadjana  cieszyła  się,  że  podróż 

dobiega  końca.  Nie  lubiła  morza.  Przez  pierwszą  noc  nieustannie  wymiotowała,  chora  od 

wspomnień o innym sztormie, ucieczce, nocach spędzonych w łodzi wiosłowej daleko stąd na 

dzikich wybrzeżach Helgelandu... 

Czasy Skjaervaer minęły już dawno. Uciekła z tego  więzienia w pozbawionej wioseł 

łodzi, wypłynęła na wzburzone morze, wydawało jej się, że nigdy nie dotrze do lądu. Wichry 

jednak  były  i  gwałtowne,  i  litościwe.  Poradziła  sobie.  Jeszcze  raz.  Nadjana  wielokrotnie 

bywała uciekinierką, ale teraz to już na pewno będzie ostatnia podróż. Docierała oto do domu. 

Wyjechała stąd jako osoba pozbawiona praw i jako taka wracała. 

Ta posunięta już w latach kobieta jęknęła cicho,  gdy poczuła ostrzegawczy  i bolesny 

skurcz  w  piersiach.  Od  dawna  była  chora.  Odczuwała  te  bóle  od  czasu,  gdy  przyjechała  do 

Lyster jako świeżo poślubiona żona Justitiana. Może to ta sama choroba, która w końcu jego 

pokonała?  A  może  coś  całkiem  innego?  Nawet  Marja  Karlsgard  nie  mogła  jej  pomóc. 

Nadjana wstrzymała oddech i dotykała napiętej skóry na twarzy pod maską. Ból powinien za 

chwilę  ustąpić.  Czuła,  że  serce  bije  z  wysiłkiem  i  bardzo  wolno,  szumiało  jej  w  uszach. 

Napięcie  dawało  się  we  znaki,  wiedziała,  że  nie  potrafi  już  znosić  zbyt  wielkich  emocji  i 

wzruszeń. Ostatnie lato było przecież bardzo niespokojne. 

Karl  Martin  przeważnie  spędzał  czas  na  pokładzie.  Teraz  statek  kiwał  się  leciutko, 

mogli już dostrzec wysokie wieże na jakiejś twierdzy i widzieli, że wzdłuż pasa lądu stoi rząd 

galeonów  oraz  wiele  głęboko  się  zanurzających  fregat.  Nowo  stworzona  flota  Rosji,  Karl 

background image

Martin  opowiadał  Nadjanie  szczegółowo.  Marynarz,  za  którym  nieustannie  się  włóczył, 

mówił mu o tej flocie z taką dumą, jakby to on sam zbudował wszystkie okręty. 

- W Archangielsku, możesz mi wierzyć, budują najpiękniejsze okręty na świecie! Car 

osobiście jeździł po dalekich krajach i uczył się szkutnictwa. Staje często w doku z tubą, która 

wzmacnia jego słowa, i dogląda, czy kil jest naprawdę prosty, sam wykuwa żelazne gwoździe 

i nigdy nie bywa zmęczony. A okręty, okręty, mój młody przyjacielu, one będą najlepszymi i 

najszybszymi, a także najbardziej groźnymi wojennymi jednostkami, jakie świat widział! 

Karl Martin rozszerzonymi zdumieniem oczyma patrzył na młodego marynarza. 

- Czy ty będziesz na nich żeglował? 

-  Och,  tak,  niech  no  tylko  skończę  służbę  tutaj  na  tym  pokładzie...  Może  już 

przyszłego lata. Albo następnego. Żeby tylko wojna nadal trwała... - Oczekiwanie marynarza 

mieszało się z odrobiną troski. - Chociaż człowiek nie powinien sobie czegoś takiego życzyć, 

skoro  w  całej  Rosji  wdowy  i  matki  opłakują  poległych...  Ale  okręty,  rozumiesz...  Okręty  to 

coś  zupełnie  wyjątkowego.  I  wiesz,  on  jest  Norwegiem,  tak  jak  ty,  ten,  który  dowodzi 

wszystkimi jednostkami! 

Karl Martin przybiegał do Nadjany z wypiekami na twarzy, żeby przekazywać jej te i 

inne  nowiny  od  marynarza.  Każdego  dnia  uczył  się  więcej  słów,  a  któregoś  późnego, 

bezwietrznego  popołudnia  Nadjana  porozmawiała  z  samym  kapitanem  i  nawigatorem. 

Wypytywała ich o ten kraj, do którego się zbliżali, a oni dodawali wciąż nowe fragmenty do 

jej układanki. Zjedli kapuśniak i bliny, czosnek przyjemnie palii w ustach i Nadjana czuła, jak 

jej ciało przyjmuje ten smak, który powinien był być jej całkiem obcy. 

Kapitan  długo  się  zastanawiał  nad  swoją  tajemniczą  pasażerką.  Kosztowało  ją  sporo, 

zanim  zdołała  go  przekonać,  by  wziął  na  pokład  ją  i  chłopaka.  Kobieta  w  masce  wzbudzała 

powszechną  uwagę,  mimo  że  nosiła  też  kapelusz  z  gęstą  woalką,  by  ukryć  ten  straszny 

kawałek  jedwabiu,  którym  zawsze  zasłaniała  twarz.  Dłonie  również  ukrywała,  pod 

rękawiczkami lub w haftowanej mufce. Nie odsłaniała ich nawet do jedzenia. Kiedy zabierał 

ich na pokład w Christianii, był pełen sceptycyzmu. Skąd tych dwoje uciekło? Zamaskowana 

kobieta  najwyraźniej  pochodziła  z  wysokiego  rodu.  Chłopak  miał  się  wkrótce  przemienić  w 

młodzieńca,  podczas  rozmowy  spuszczał  wzrok  i  odzywał  się  rzadko.  Matka  i  syn,  tak 

powiedziała. Może to odepchnięta przez rodzinę arystokratka? A może zbiegła przestępczyni? 

No trudno, srebro, które położyła przed nim na stole, rozstrzygnęło wątpliwości. Poza 

tym,  powiedział  sam  sobie,  matuszka  Rosja  potrzebuje  w  tych  dniach  każdego  młodego 

mężczyzny.  Szwedzi  nie  ustępują.  Anglia  i  Francja  wciąż  są  w  stanie  wojny.  A  co  do  króla 

background image

polskiego,  to  kapitan  nie  wierzył  mu  ani  na  słowo.  Car  Piotr  rzeczywiście  miał  pełne  ręce 

roboty. 

I krwi, dodał ze smutkiem jakiś cichy głos w sercu kapitana. 

Kobieta  okazała  się  sympatyczną  towarzyszką,  szczerze  powiedziawszy,  stała  się 

bardzo  przyjemnym  dodatkiem  do  pełnej  trudów  podróży.  Na  pokładzie  panie  zdarzały  się 

nieczęsto,  ale  kapitan  nie  przejmował  się  starymi  przesądami.  Czyż  bowiem  wielki  ojciec 

narodu  nie  zabiera  swojej  małżonki  nawet  na  wojenną  wyprawę?  Czy  nie  posłał  kobiety  do 

akademii, by wyuczyła się nawigacji? 

Nie, teraz nastały nowe czasy dla ludzi, którzy wiedzą to i owo o świecie. 

Kapitan  z  rozbawieniem  obserwował,  jak  inni  pasażerowie  rzucają  przeciągłe 

spojrzenia, kiedy zapraszał Nadjanę do swojej kajuty i dotrzymywał jej towarzystwa. Chłopak 

natomiast  pracował,  choć  przecież  zapłacił  za  podróż,  szorował  pokład  i  pomagał  w  mesie, 

poza tym nauczył się od marynarzy wiązania węzłów. 

Tak  jest,  nie  żałował,  że  zabrał  ze  sobą  tych  dwoje.  Młodszy  marynarz  obiecał  na 

dodatek znaleźć im lokum, kiedy nareszcie dobiją do portu. 

Stała niepewnie na szerokich deskach, które położono od kamienistego nabrzeża przez 

wypełniony błotem rów. Karl Martin trzymał ją mocno pod ramię, ale deski uginały się pod 

ciężarem  obojga  i  Nadjana  miała  wrażenie,  że  podróż  wcale  się  jeszcze  nie  skończyła. 

Wszystko  się  pod  nią  chwiało,  kręciło  jej  się  w  głowie,  przy  każdym  oddechu  wciągała 

wilgotny smród jeszcze głębiej do płuc. 

Ale mgła zelżała. Słońce rzucało teraz fioletowe, chorobliwe cienie. Mogli już widzieć 

i mieniące się pozłacane wieże, i piękne, barwne fasady. 

Marynarz  Jewgienij  szedł  krok  w  krok  za  nimi.  Rozpościerał  ręce  i  zachwycony 

pozdrawiał ojczysty kraj. 

- Matuszka! Ukochane dziedzictwo moich ojców! 

Później wysunął się naprzód i raz po raz machał do swych towarzyszy ręką. 

-  Chodźcie!  Chodźcie  szybciej,  nie  mogę  dłużej czekać.  Mama  trzyma  gorące  garnki 

na  piecu,  wiem  dobrze,  o  Boże,  jak  ja  tęsknię  za  tym,  żeby  zobaczyć  ją  i  ukochaną  siostrę 

Saszę!  Jeśli  będziemy  mieć  szczęście,  dostaniemy  na  kolację  gotowane  mięso  i  cebulową 

zupę! 

Prowadził  Nadjanę  i  Karla  Martina  w  górę  szeroką,  prostą  ulicą.  Teraz  naprawdę 

mogli podziwiać miasto. 

-  Wszędzie  nowe  domy  -  powiedział  cicho.  Dumnie  spoglądające  oczy  promieniały, 

ale głos był dziwnie drżący. - Spójrzcie na ten pałac po drugiej stronie Wyspy Zajęczej! Zdaje 

background image

mi się, że został zbudowany z włoskiego marmuru. Jakie piękne kolory! Car miał go jakoby 

zaprojektować osobiście, patrzcie na te sztukaterie! 

Rozglądając  się  ciekawie,  szli  dalej.  Pośrodku  rzeki,  na  sporej  wyspie,  widać  było 

masywny  kompleks  budynków.  Cytadela  wzniesiona  z  kamienia  lśniła  bielą  w 

popołudniowym  słońcu.  Wysokie  mury  Twierdzy  Petropawłowskiej  były  dokładnie  tak 

niedostępne, jak Nadjanie opowiadał kapitan. 

Marynarz  dźwigał  znaczny  ciężar,  prócz  swojego  worka  niósł  też  skórzaną  torbę 

Nadjany. Kufer podróżny miał być przysłany później, jeden z przyjaciół marynarza przyjdzie 

na kolację i przyniesie go. 

Teraz  młody  człowiek  wyciągał  nogi.  Droga  wiodła  wzdłuż  rzeki,  nieustannie  mijali 

większe i mniejsze łodzie wyładowane towarami, kamieniami, drewnem i wielkimi workami 

o nieznanej zawartości. 

-  Zanim  słońce  zajdzie,  będziemy  na  miejscu  -  zapewniał  marynarz,  spoglądając  z 

troską na starszą kobietę. Spod maski ukrywającej twarz wypływały cienkie strumyczki potu. 

Karl  Martin  zapomniał  na  moment  o  swojej  pełnej  zachwytu  ciekawości  i  chwycił  Nadjanę 

jeszcze mocniej pod ramię. 

-  Może  powinniśmy  trochę  odpocząć  -  powiedział,  spoglądając  spod  oka  na 

marynarza. 

- Dobrze, wkrótce dojdziemy do gospody Pod Czterema Fregatami, ale... 

- No to idź do domu i przyjdź po nas później wieczorem. Nadjana musi odpocząć. 

Kobieta  ucieszyła  się,  że  jej  młody  towarzysz  potrafi  tak  stanowczo  działać.  Był 

jeszcze  dzieckiem,  przynajmniej  jeśli  chodzi  o  wiek.  Ostatni  rok  jednak  dramatycznie 

odmienił Karla Martina. Stał się on młodym mężczyzną, doszło do tego chyba zbyt szybko. 

Marynarz zmarszczył nos, poprawił ciężki worek na ramieniu. 

-  Moim  zdaniem  to  nie  jest  dobre  rozwiązanie...  Jesteście  obcy,  ludzie  domyśla  się 

tego,  gdy  tylko  otworzycie  usta.  I  wkrótce  zrobi  się  ciemno...  Nie,  ulice  nie  są  bezpieczne. 

Gospody też nie, zwłaszcza dla damy w towarzystwie młodego chłopca! 

Karl Martin zmarkotniał, lecz Nadjana powiedziała: 

- Jeszcze kawałek wytrzymam. Uniosła spódnicę nieco wyżej i poczuła, że bryza znad 

morza chłodzi jej obolałe stopy. 

- Chodź! - rzekła tak wesoło, jak tylko była w stanie. - Możemy iść dalej. Cieszę się, 

ż

e wkrótce spotkam twoją szanowną matkę, Jewgienij. 

Młody  człowiek  kiwał  z  zadowoleniem  głową.  By  dodać  otuchy  Nadjanie  i  skrócić 

wędrówkę, zaczął opowiadać o mieście, które powoli zostawiali za sobą. 

background image

-  Były  tutaj  jedynie  bagna,  podmokłe  równiny  i  nieurodzajne  mokradła!  Szwedzi 

zbudowali  na  nich  fort,  ale  car  Piotr  rozprawił  się  z  nimi  bardzo  szybko,  dziesięć  lat  temu, 

kiedy postanowił wznieść tutaj swoją stolicę. Petersburg! To będzie potężne miasto. Nasz port 

na  morzu!  Nasz  punkt  startu  do  wielkich  podbojów!  Rosja  stanie  się  nowym  mocarstwem 

ś

wiata, jest to cel naszego cara. I on go osiągnie! 

Dumny głos przycichał nieco, kiedy marynarz przekładał worek z jednego ramienia na 

drugie i machał zdrętwiałą ręką. 

- Ale to wszystko kosztuje, nie muszę was przekonywać. Ludzie nie bardzo się z tego 

cieszą,  wiem  dobrze.  My,  którzy  wypływamy  w  morze,  nie  widzimy  tak  dobrze  ani 

wszystkich  wysiłków,  ani  bezradności  narodu.  My  oglądamy  tylko  nowe  budowle  i  ulice  za 

każdym razem, gdy wracamy do domu. Ale ludzie... 

Zatroskany potrząsnął głową. 

-  Miasto  jest  zbudowane  na  szkieletach,  powiadają  popi.  Mówi  się,  że  ulice  są 

przesiąknięte krwią... 

- Ach, tak? Karl Martin przestraszony wytrzeszczał oczy. 

-  Tak,  car  jest  surowym  panem...  Każdego  roku  do  Petersburga  przybywa  mnóstwo 

biednych ludzi. Więźniowie, chłopi pozbawieni ziemi, niewolnicy pojmani na wojnie... wśród 

nich wielu Szwedów. Ale także synowie szlachty, eleganccy panowie z Moskwy, ba, nawet z 

Ukrainy, odległego nizinnego kraju... Wszyscy oni przyganiani są tutaj, by zginać plecy nad 

rowami,  kopanymi  dla  osuszania  bagien.  Trudny  do  pojęcia  wysiłek.  Budują  wciąż  nowe 

kanały, kopią nowe rowy prowadzące do morza. Każdy wznoszony dom musi mieć najpierw 

fundament.  Tysiące  mężczyzn  dźwigają  potrzebne  kamienie  i  ziemię  w  szmacianych 

workach.  Mówi  się,  że  kamienie  przywożone  są  aż  z  Ukrainy,  że  ziemia  przynoszona  jest 

przez  niewolników  odbywających  w  tym  celu  trwające  miesiącami  wyprawy...  Bez  wozów, 

bez zwierząt pociągowych, nawet bez ręcznych wózków. 

- Niewiarygodne - jęknęła Nadjana. Ciało bolało ją tak, jakby ona sama  była jedną z 

tych przeklętych. 

-  A  domy...  drewno  przywozi  się  z  wielkich  lasów  położonych  wiele  setek  mil  stąd. 

Niektórzy przenieśli tutaj całe pałace z Moskwy! Ale też nie mieli wyboru, skoro car najpierw 

wymeldował  ich  z  dawnej  stolicy  i  miejsce  do  zamieszkania  przydzielił  tutaj.  Chce,  żeby  ci 

ludzie  go  otaczali,  starzy  książęta  i  nowa  szlachta.  Powiada,  że  powinni  się  oni  stać 

największą  ozdobą  jego  stolicy,  ale  ich  synów  wysyła  do  kamieniołomów,  a  zamiast 

pieniędzy daje im jedynie łopaty. 

background image

- Że też oni się na to godzą - mruknął Karl Martin. Marynarz posłał mu ostrzegawcze 

spojrzenie. 

-  Nie  mają  wyboru.  Poza  tym  to  wielki  zaszczyt  móc  służyć  carowi  teraz,  kiedy 

realizuje taki wielki cel z myślą o przyszłości narodu. Świat musi dostrzec jego siłę. Tak, co 

do tego nie mam żadnych wątpliwości! 

Jewgienij pokazywał coś w oddali. 

- Tam! Tam leży chata mojej matki i siostry. Spójrzcie, ta maleńka wioska stała się już 

częścią Petersburga! Kiedy tutaj przybyłem, znajdowało się w niej jedynie kilka zapadających 

się chat! 

Dumny znowu przyśpieszył kroku. Teraz, kiedy już widzieli cel wędrówki, w Nadjanę 

także wstąpiła jakaś nowa siła. Uniosła brodę i uśmiechnęła się wesoło do Karla Martina. Na 

szczęście chłopiec przyjmował wszystko jak przygodę. Mieli dość pieniędzy, by radzić sobie 

przez  jakiś  czas,  zdobyli  też  przyjaciół.  A  dzięki  marynarzowi  Jewgienijowi  już  w  kilka 

godzin  po  przybyciu  będą  mogli  zapuścić  korzenie  w  tej  tak  wspaniale  się  rozwijającej 

rosyjskiej ziemi. 

-  Wchodźcie,  proszę!  Mój  mały  Jewosza,  nareszcie  jesteś  w  ramionach  swojej  starej 

matki! Wojtitie, wojtitie, przyprowadziłeś przyjaciół? 

-  Tak,  miłaja  mama,  to  są  cudzoziemcy.  Będą  dziś  wieczorem  naszymi  honorowymi 

gośćmi i może moja kochana matuszka zaprosi ich na dłużej... 

-  Och,  pewnie,  pewnie,  mój  synku...  Proś  gości  do  środka,  oni  z  pewnością  nie 

pojmują, co mówimy. 

Marynarz uściskał matkę. 

-  Tylko  zacznij  z  nimi  rozmawiać,  moja  kochana,  zobaczysz,  jak  dobrze  rozumieją 

nasz język. 

Ta  budząca  zaufanie  kobieta  Karlowi  Martinowi  przypominała  żebraczki,  które 

widywał  w  miastach  i  wsiach  Norwegii.  Miała  twarz  ciemną  jak  garbowana  skóra,  a  wokół 

okrągłych,  małych  oczu  aż  się  roiło  ód  setek  drobniutkich  zmarszczek.  Szerokie  usta  były 

prawie  całkiem  bezzębne,  natomiast  ramiona  miała  zdumiewająco  silne.  Lekko  uniosła 

podróżny worek syna, kłaniając się równocześnie głęboko gościom i cofając w stronę niskich 

drzwi. 

-  Szanowni  goście...  Zachodźcie  do  nas.  Mam  na  imię  Jewdokija,  jestem  wdową  po 

znanym  mistrzu  kowalskim,  którego  imię  nosi  mój  syn...  Wejdźcie,  wejdźcie  i  nie  gardźcie 

skromnymi warunkami... 

background image

Nadjana  uśmiechała  się,  a  Karl  Martin  kłaniał  tak  pięknie  jak  potrafił,  nie  zdejmując 

worka z pleców. Kobieta wybuchnęła śmiechem, kiedy oboje witali ją po rosyjsku. 

-  Jaka  uprzejmość!  Ile  szacunku!  Tak,  mój  mały  Jewgieniju,  gdybym  sama  tego  nie 

widziała, nigdy bym nie uwierzyła. Ci cudzoziemcy... można powiedzieć barbarzyńcy... 

Marynarz zarumienił się lekko, miał jednak nadzieję, że żadne z dwojga  przybyszów 

słów  jego  matki  nie  zrozumiało.  Nadjana  rozglądała  się  po  izbie,  a  Karl  Martin  zajął  się 

małym pieskiem, którego matka Jewgienija zawsze brała ze sobą do łóżka. 

- Tak, tak, przywitaj się z Katiuszką! Ona jest bardzo grzeczna, mogę was zapewnić, 

nigdy  nie  szczeka  ani  nie  robi  żadnych  głupstw.  Dokładnie  tak  samo  jak  nasza  caryca,  po 

której  dostała  imię...  Miła  istota,  tak,  tak,  moje  stare,  obolałe  nogi  nie  chciałyby  mnie  nosić 

przez całą zimę w tej norze, gdyby nie ciepła, mała Katiuszką... 

Kobieta zagadywała przyjaźnie do brązowego pieska, drapała go za uchem jedną ręką, 

drugą zaś mieszała w saganku. 

Oczy  Nadjany  zaczęły  się  przyzwyczajać  do  panującego  w  izbie  półmroku. 

Dostrzegała  teraz,  że  dom  został  zbudowany  prawie  tak  samo,  jak  budynki  gospodarcze  na 

północy.  Ściany  z  kamienia  łączonego  gliną,  na  tym  więźba  dachowa  z  grubych  bali.  A 

wszystko  pokryte  czymś,  co  mogło  przypominać  słomę,  ale  co  z  pewnością  było  ostrą, 

brunatną morską trawą rosnącą bujnie na bagnistych terenach. 

Pośrodku ubitego z ziemi klepiska wymurowano duży piec. 

A  otwór  w  dachu  też  był  dokładnie  taki  sam,  jaki  zapamiętała  z  niskich  chat  w 

północnej Norwegii. Natomiast zapach panował tu zupełnie inny. Cała izba i kobieta, a nawet 

pies, pachnieli czymś ostrym i kwaśnym. Kiedy podano jedzenie, Nadjana znowu poczuła ten 

zapach. 

Kapuśniak. 

Gęsty,  ciężki  dym  z  opału,  który  Nadjana  najpierw  wzięła  za  mokre  drewno,  a  który 

okazał się suszonymi odchodami krów i owiec, stojących w pomieszczeniu obok izby zajętej 

przez ludzi. 

Starała  się  opanować  coraz  większe  mdłości,  była  wdzięczna  Jewgienijowi,  że 

zostawił otwarte drzwi, odważnie ujęła łyżkę, a Karl Martin dostał silnego kuksańca w bok. 

- Jedz, na miłość boską! 

Stara kobieta skinęła głową i złożyła ręce jak do modlitwy, uczyniwszy najpierw znak 

krzyża w powietrzu nad stołem i nad jedzeniem. 

Marynarz  z  wielkim  zapałem  zabrał  się  do  posiłku,  odrywał  wielkie  kęsy  twardego 

czarnego chleba z grubo mielonej mąki. 

background image

-  Cieszę  się,  że  nie  brakowało  ci  jedzenia,  matuszka...  Czy  masz  jeszcze  trochę 

pieniędzy z tych, które dałem ci przed ostatnim wyjazdem? 

- Uszsz... teraz jemy - odparła matka surowo i pochyliła głowę nad talerzem. 

Piesek  zapiszczał  i  Nadjana  zobaczyła,  jak  stara,  lekko  zawstydzona,  raz  po  raz 

odejmuje sobie spory kęs od ust i podaje zwierzęciu. 

- Zima była ciężka - powiedziała cicho. - Czy wiesz, synu, co wymyąlili nasi sąsiedzi? 

-  Spojrzała  w  dół  na  swoje  stopy  i  dokończyła  szeptem,  ledwie  poruszając  wargami:  -  Oni 

chcieli  zabrać  mi  moją  małą...  Chcieli  wsadzić  ją  do  garnka.  Nawet  twoja  siostra,  ukochana 

Sasza... Mówiła, że to bluźnierstwo wobec Boga, cara, Rosji i wszystkich udręczonych ludzi, 

ż

e karmię zwierzę, kiedy dzieci jej przyjaciół umierają z głodu... Oni niczego nie rozumieją, 

synu, myślę, że jeszcze jednej takiej zimy nie wytrzymam... 

-  Ja  o  ciebie  zadbam,  mamusiu.  Nie  potrzebujesz  się  obawiać  następnej  zimy  -  rzekł 

marynarz,  rzucając  niepewne  spojrzenie  ku  swoim  gościom.  -  A  teraz,  mamo,  potrzebujemy 

więcej światła - dodał cicho. - Jest niemal całkiem ciemno... 

Dopiero  kiedy  kobieta  przyniosła  rozżarzone  węgle  z  pieca  i  zapaliła  oliwną  lampkę 

na stole, Nadjana zobaczyła, że oczy starej przesłania szara błona. 

Była prawie ślepa. 

A więc nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że nie dziwiła się mojej masce, pomyślała 

Nadjana. 

Zanim jeszcze zimne jesienne wiatry zaczęły wiać nad krajem, Nadjana zrozumiała, że 

marynarz nie tylko z powodu gościnności i współczucia dla dwojga uciekinierów zaprosił ich 

do domu swej niewidomej matki. Stara kobieta okazywała coraz większe zaufanie eleganckiej 

damie, która w taki niezwykły sposób do nich przybyła. Nadjana potrafiła już prowadzić z nią 

proste  rozmowy,  matka  Jewgienija  była  cierpliwa  i  z  chęcią  uczyła  Nadjanę  nowych, 

trudnych słów. Ta zaś powtarzała je niczym dziecko i wkrótce nabrała takiej wprawy, że Karl 

Martin  został  daleko  w  tyle.  Ale  któregoś  dnia  twarz  gospodyni  wykrzywiła  się  brzydko,  a 

Nadjana dałaby wiele za to, żeby cofnąć wypowiedziane przez siebie zdania. 

Wspomniała  coś  o  ślepocie  starej.  Ponury  grymas  na  twarzy  tamtej  i  jej  słowa 

sprawiły, że natychmiast zaczęła się wycofywać. 

- Moje oczy widzą wystarczająco dobrze! Widzę to, co chcę widzieć! Strzeż się sama, 

kobieto z północy, byś i ty nie musiała przyjąć kary bożej za swoją zuchwałość! 

Wtedy marynarz odprowadził Nadjanę na bok i powiedział: 

- Tak to jest, proszę pani. Wielu nieszczęśników tutaj traci wzrok i słuch, a często na 

dodatek  również  nie  mogą  się  poruszać.  Nigdy  jednak  nie  powinnaś  o  czymś  takim 

background image

wspominać, bo to jest wielki wstyd. Matka uważa, że to kara za jej grzechy. Przyjmuje to tak 

samo, jak śmierć ojca... 

Nadjana przeprosiła raz jeszcze, ale marynarz potrząsał głową i uśmiechał się blado. 

- Ona jest stara, biedaczka. I ma tylko mnie i moją siostrę. Harowała przez całe życie. 

Nie uwierzy pani pewnie, że ona ma dopiero czterdzieści pięć lat. Ale wkrótce umrze. Muszę 

się  opiekować  nią  i  siostrą,  choć  jest  to  bardzo  trudne,  ponieważ  jedyne  źródło  mego 

utrzymania  znajduje  się  na  morzu.  Wy...  wy  dwoje...  macie  tutaj  dom,  jak  długo  zechcecie. 

Nie  będzie  was  to  nic  kosztowało,  musicie  tylko  opiekować  się  nią  i  pomóc  przetrwać  jej 

zimę.  Z  tym,  co  ja  jej  zostawię,  zdołacie  jakoś  przeżyć,  doświadczony  marynarz  zarabia 

przecież więcej niż początkujący chłopak, którym byłem w ubiegłym roku... 

Nadjana nie słyszała w jego głowie prośby, raczej propozycję. 

Jewgienij nauczył ich wiele, był ich pierwszym przyjacielem w tym mieście. 

Karl Martin odpowiedział: 

-  Będziemy  jej  doglądać,  Jewgienij.  Jesteśmy  ci  to  winni.  Poza  tym  nasze  pieniądze 

będą nam potrzebne później, kiedy już zdecydujemy, czy zostać tutaj, czy ruszać dalej. Twoja 

matka z pewnością nauczy nas wiele o tym kraju. To raczej ona wyświadczy nam przysługę, 

prawda, Nadjano? 

Nie miała serca zaprotestować. Jeśli ten rozpieszczony młody człowiek zniesie długą 

zimę w małej, śmierdzącej chałupie, ona też to wytrzyma. Zresztą może sama urodziła się w 

takiej  chacie?  Może  ona  też  tak  by  wyglądała  i  pachniała,  gdyby  życie  obeszło  się  z  nią 

podobnie, jak się obchodzi z większością ludzi. 

Ale wiadomość o tym, że ta drobna, pokurczona kobieta jest od niej młodsza, była dla 

Nadjany  szokiem.  Maska  i  rękawiczki  czyniły  z  niej  w  jakiś  sposób  osobę  bez  wieku. 

Pochlebiało  jej  to  i  wprawiało  w  dumę,  że  jeszcze  jest  traktowana  jako  młoda,  interesująca 

kobieta. W lepsze dni jej krok był lekki i sprężysty, wciąż zachowała zręczność w szczupłym 

ciele,  a  białe  włosy  z  wiekiem  nie  zmieniały  koloru,  ani  nie  ciemniały,  ani  nie  stawały  się 

jeszcze bielsze. W młodości wielokrotnie przeklinała tę ich bezbarwność, ale teraz mieniły się 

niczym srebro  w blasku  księżyca, nie siwiały  ani nie robiły się rzadsze tak jak u większości 

starszych kobiet. 

Znajdowali  się  w  młodym,  nieustannie  rozrastającym  się  mieście  Petersburg.  Zyskali 

pierwszych  przyjaciół.  Mieli  dość  pieniędzy,  by  nie  głodować,  niezależnie  od  tego  co  się 

wydarzy. 

Już  podczas  pierwszego  spaceru  po  ulicach  miasta  Nadjana  zrozumiała,  że  jest  to 

miejsce pełne wszelakich możliwości dla silnego młodzieńca, jakim Karl wkrótce się stanie. 

background image

- Dziękujemy ci, Jewgienij. Zostaniemy u twojej matki przez całą zimę. 

Marynarz śmiał się uszczęśliwiony. 

-  Trzeba  urządzić  święto!  Musimy  to  uczcić!  Chodź,  Karl  Martin,  pójdziemy  do 

handlarza  wódki  i  zafundujemy  sobie  garnek  na  dzisiejszy  wieczór.  Mama  zaprosiła  Saszę  i 

jej przyjaciół, a ja myślę, że znajdzie się wielu chętnych, kiedy tylko usłyszą pijackie pieśni, 

których zamierzam was dzisiejszej nocy nauczyć! 

Nierzadko  widywało  się  biednych  ludzi  pijanych  do  nieprzytomności,  wieczorami  z 

niskich chat dochodziły krzyki i bełkotliwe śpiewy. Wódka jest pocieszycielką dla wielu, lecz 

dla  równie  wielu  staje  się  niebezpieczną  władczynią.  Często  bywa  obrzydliwa  w  smaku  i 

cuchnie  paskudnie,  najbiedniejsi  próbują  pędzić  samogon  z  czegoś,  co  powszechnie  nazywa 

się cudzoziemskimi trupimi kośćmi. To warzywo, które car osobiście próbował upowszechnić 

w  swoim  kraju.  Sadziło  się  do  ziemi  bulwy,  ale  cierpka  nać,  która  z  nich  wyrastała,  nie 

smakowała nikomu. Wyglądało też na to, że nie będzie bujnie rosła na polach po kapuście i 

cebuli.  A  kiedy  się  na  dodatek  okazało,  że  pędzony  z  niej  samogon  jest  podłego  gatunku, 

wysłannicy  cara  musieli  zrezygnować.  Nikt  jesienią  nie  sprzątał  żółknącej,  zwiędłej  naci. 

Zbierano  tylko  bulwy,  którymi  napełniano  wielkie  balie  wytwórców  samogonu.  Alkohol  z 

nich  nie  był  specjalnie  drogi,  ale  smakował  kiepsko,  odbierał  swoim  niewolnikom  siły  i 

zdolność  do  pracy.  Mimo  to  Nadjana  dobrze  rozumiała  nieszczęsnych  ludzi.  Nędza  w  tych 

okolicach zabudowanych małymi chatami, zamieszkanymi przez wdowy, podrostków, starych 

mężczyzn i inwalidów, sprawiała jeszcze bardziej beznadziejne wrażenie niż to, co widywała 

w  chatach  najbiedniejszych  komorników  w  Lyster.  Ba,  nawet  trudne  miesiące  spędzone  na 

Skjasrvaer  zbladły  w  porównaniu  z  widokiem  dzieci,  które  z  ukrycia  ciskały  kamieniami  w 

szczury  kopiące  sobie  jamy  głęboko  w  podmokłej  ziemi  tuż  obok  ludzkich  siedzib.  Do 

nadejścia zimy pozostawało jeszcze sporo czasu, ale już teraz dzieci głośno płakały z głodu i 

rozczarowania, jeśli jakiemuś gryzoniowi udało się umknąć. 

Nadjana przeliczyła dokładnie swoje srebro i kiedy spadł pierwszy śnieg, postanowiła 

połowę  majątku  wydać  na  kompletnie  nieodpowiedzialny,  zdawać  by  się  mogło  zgoła 

idiotyczny zakup. 

- Jutro zaprowadzisz mnie do dzielnicy handlowej - powiedziała do Jewgienija. 

On spojrzał na nią tylko i skinął głową. 

-  Chcesz  lepiej  poznać  miasto?  No  tak,  rozumiem.  Od  tygodni  siedzisz  przecież  w 

domu.  Karl  Martin  jest  dużo  bardziej  obeznany  z  okolicą,  mimo  to  na  pewno  zechce  nam 

towarzyszyć. 

background image

- Tak! Możemy pójść do portu i do doków, gdzie szkutnicy budują okręty? - zawołał 

chłopak. 

Nadjana wielokrotnie słyszała jego opowieści o nowych fantastycznych okrętach, był 

nimi zajęty tak samo jak marynarz. 

- Owszem, pójdziemy. Zobaczysz statek, na którym w najbliższą niedzielę wypływam 

w morze - odparł Jewgienij. 

Nadjana  już  teraz  czuła,  jaka  będzie  zmęczona  po  takim  długim  dniu.  Jednak 

postanowienie,  które  powzięła,  dodawało  jej  sił,  a  przeznaczone  na  zakupy  guldeny 

dosłownie paliły w kieszeni. 

- Mam nadzieję, że potem będziemy mieć dość czasu - rzekła tajemniczo. 

Najpierw  poszli  tam,  gdzie  rozkładają  swoje  stragany  rosyjscy  kupcy.  W  górę 

najszerszej ulicy, gdzie aż się roiło od brudnych małych dzieci, proponujących do sprzedania 

wszystko,  od  robionych  na  drutach  wełnianych  czapek  do  nadgniłych  główek  przemrożonej 

kapusty. Kilka starych bab stało z czarnymi samowarami i sprzedawało herbatę, podawaną w 

ciężkich  kubkach  z  dębowego  drewna.  Ale  tylko  niektórzy  mieli  czas  i  pieniądze,  by  się 

zatrzymać, biała para unosiła się w górę i przesłaniała zakutane w chustki baby. 

Nadjana  przesypywała  w  obciągniętych  rękawiczkami  dłoniach  sczerniałe  ziarno, 

wszystkie  zboża  były  w  marnym  gatunku,  a  ceny  bardzo  wysokie.  Rozpoznawała  żyto,  ale 

najpopularniejszego  tu  ziarna  nie  mogła  sobie  przypomnieć.  To  jakaś  odmiana  pszenicy,  ale 

kłosy, które kupcy wystawiali, były małe i żałośnie szare. 

Długie rzędy cebuli i kapusty, a na dodatek różnego rodzaju warzywa naciowe, które 

mogły być używane zarówno jako jedzenie, jak i lekarstwo. Znajdowały się tutaj także duże 

bele wełnianych tkanin, stosy suszonych ryb i mnóstwo garnków, saganków, najrozmaitszych 

narzędzi oraz robionych z drewna wiader. 

Gorzej  natomiast  z  klientami.  Wkrótce  wokół  dobrze  ubranej  kobiety  z  wdowią 

woalką  u  kapelusza  zaczęło  się  tłoczyć  mnóstwo  sprzedawców.  Wykrzykiwali  coś  jeden 

przez drugiego, wielu posługiwało się takimi dialektami, że Nadjana nie była w stanie pojąć, 

co  mówią.  Karl  Martin  stał  z  rozjarzonymi  oczyma  w  kręgu  kupców  i  gładził  piękne, 

rzeźbione rękojeści sztyletów, materiały na ubrania, niezwykłe miedziane instrumenty i różne 

inne cuda, którymi kupcy próbowali kusić młodego pana. Ubrany był jak zwyczajny chłopiec 

z ludu, ale zdradzał go kapelusz z szerokim rondem. A kobieta, której towarzyszył, miała na 

sobie ubranie, kosztujące z pewnością tyle, że można by za to kupić ze dwanaście świń. 

W końcu marynarz musiał krzyczeć i rozpychać się łokciami, by mogli wydobyć się z 

ciżby. 

background image

Poprowadził  ich  za  sobą  dalej,  powiedział,  że  zna  pewnego  kupca,  u  którego  znajdą 

lepszy  towar.  Wzdłuż  ulicy  uwijali  się  murarze  i  cieśle,  budując  tuzin  nowych  domów,  a  z 

daleka, z wyspy, docierały tutaj ostre, dudniące dźwięki. 

-  To  wybuchy,  dzięki  nim  usuwa  się  ziemię  z  miejsca,  w  którym  car  zamierza 

wybudować nową katedrę - wyjaśnił Jewgienij. - Pewnego dnia możecie też pójść i zobaczyć 

nowe  kanały.  Mężczyźni  kopią  tam,  stojąc  ramię  przy  ramieniu,  a  francuski  inżynier 

nadzoruje ich i nieustannie wzywa swego boga, Merde! 

Marynarz zachichotał z żartu. Prowadził ich teraz między dwoma niskimi budynkami 

z pruskiego muru. 

Weszli na jakieś tylne podwórze, na którym trwał straszny harmider. Świnie kwiczały 

przerażone,  kury  gdakały,  ptactwo  różnego  rodzaju  tłukło  się  w  drewnianych  skrzynkach, 

podobne do kur szare ptaki biły przerażone skrzydłami. 

-  Porozmawiaj  z  Igorem,  on  zdobędzie  wszystko,  czego  szukasz  -  powiedział 

Jewgienij. 

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z pomalowanych na czarno drzwi wyszedł 

ogromny,  otyły  mężczyzna.  W  owłosionej  ręce  trzymał  ogromny  nóż  i  mrużąc  oczy  pod 

ś

wiatło, patrzył na przybyłych. Hałas narastał, stawał się nie do wytrzymania. Mężczyzna dał 

im znak ręką i wymachując nożem, ruszył ku uwięzionym zwierzętom. 

- To rzeźnik. Najlepszy. Zaopatruje w mięso pałac cesarski - poinformował marynarz 

z dumą. - Wygląda ponuro, ale to człowiek łagodny niczym baranek. Mój przyjaciel, możecie 

polegać na Igorze Rzeźniku! 

Karl  Martin  miał  wielką  ochotę  ukryć  się  za  spódnicą  Nadjany.  Mężczyzna  w 

ochlapanym  krwią  skórzanym  fartuchu  przypominał  mu  największego  dragona,  który  ścigał 

go tamtej przerażającej nocy w obejściu wójta. 

Głęboko  oddychał,  starał  się  schować  niedobre  wspomnienia  w  ciemnym  kąciku 

swego serca. 

Nadjana wyciągnęła lekko drżącą, obciągniętą rękawiczką dłoń. 

- Dzień dobry, szlachetny rzeźniku. Przychodzimy, by dobić z tobą handlu. 

-  Klienci  są  zawsze  serdecznie  witani,  zwłaszcza  tacy,  którzy  mają  pieniądze. 

Gospoża...? 

Znowu machnął wielkim, ciężkim nożem. 

-  Gospoża  Nadjana  -  powiedział  marynarz  pośpiesznie.  -  Pani  ma  na  imię  Nadjana. 

Nie pochodzi stąd, ale jest moją przyjaciółką. 

background image

Rzeźnik  wymamrotał  coś,  co  miało  oznaczać  akceptację,  i  wyciągnął  do  Nadjany 

potężną łapę, kłaniając się ledwo dostrzegalnie. 

Nadjana poszła za mężczyznami w głąb budynku. 

Pomieszczenie,  w  którym  się  znaleźli,  było  oświetlone  jedynie  przez  wąskie, 

wydłużone otwory okienne i ogień płonący w dużym kominku pod ścianą. 

Całość  przypominała  wąski  korytarz,  pod  sufitem  wisiały  szynki  i  kiełbasy 

przeznaczone do wędzenia. 

Na  ciemnych  stołach  leżały  tusze  rozpłatanych  na  pół  zwierząt,  przy  piecu  zaś  stos 

prosiąt, zaszlachtowanych i odartych ze skóry. 

Nadjana zadrżała. Marynarz westchnął: 

-  Takie  ogromne  ilości  jedzenia...  Rzeźnik  roześmiał  się  szeroko  i  rzucił  parę 

kawałków . 

pokrytego śluzem mięsa przez stół. 

- Proszę bardzo! Z pozdrowieniami dla twojej matki. Jewgienij dziękował serdecznie i 

wpychał mięso wprost do kieszeni. 

Nadjana szepnęła: 

- No nie wiem... Nie zamierzałam kupować mięsa, jest takie drogie... 

- Igor zdobędzie wszystko - oznajmił marynarz głośno. Nadjana spojrzała olbrzymowi 

w  oczy  i  poprosiła  go,  by  zdobył  dla  niej  dwie  beczki  mąki  i  tyle  ile  możliwe  tego 

cudzoziemskiego  niejadalnego  warzywa,  które  tutaj  nazywają  trupią  trawą.  Musi  tylko 

uważać,  by  zebrać  wszystkie  bulwy  korzeniowe,  te,  które  leżą  głęboko  w  ziemi  i 

przypominają kamienie lub to, co psy zostawiają po sobie na ulicy. 

background image

ROZDZIAŁ II 

-  Patrz!  Patrz,  Nadjano,  on  jest  kompletnie  nagi!  W  czystym  głosie  Karla  Martina 

słychać było strach i Nadjana poczuła, że chłopak ciągnie ją za spódnicę. 

Dwa tygodnie przedtem Igor przywiózł im pełne beczki, teraz zboże leżało bezpieczne 

w starej ziemnej piwnicy matuszki. Piwnica nie była używana od śmierci męża starej, ale Karl 

Martin  oczyścił  ją  i  pogłębił  z  zapałem,  który  bardzo  zdumiał  Nadjanę.  W  nagrodę  za  to 

obiecała  mu,  że  pójdą  do  miasta  dzisiaj,  w  tę  piękną  jesienną  niedzielę.  Docierały  do  nich 

pogłoski,  że  ma  się  odbyć  jakaś  wielka  parada.  Grupa  ludzi,  którą  nazywano  Konsylium 

Radości,  zorganizowała  podobno  ludowy  festyn.  Stara  matka  marszczyła  się  groźnie  i 

potrząsała  głową,  przesuwając  jednocześnie  w  brudnych  palcach  paciorki  różańca.  Nadjana 

na  tyle  rozumiała  jej  burkliwe  słowa,  by  wiedzieć,  że  starej  nie  podoba  się  to,  iż  goście 

wybierają się do Petersburga. Nadjana podejrzewała, że stara jest trochę zazdrosna. Widziała 

tak  źle,  że  nie  była  w  stanie  rozpoznać  sąsiadów  inaczej  jak  po  dźwięku  kroków  i  zapachu. 

Oglądanie paradnego pochodu nie sprawiłoby jej na pewno żadnej radości. 

- Kupimy ci placka na miodzie - obiecał Karl Martin, zadowolony, kiedy gotowi byli 

do drogi. 

Miał  na  sobie  swoje  najlepsze  spodnie  i  aksamitną  kamizelkę,  którą  mu  Nadjana 

uszyła,  gdy zobaczyła taką samą na ulicy noszoną przez młodego  rosyjskiego szlachcica. W 

brązowym  kapeluszu  i  grubych  skórzanych  butach  do  kolan,  które  niegdyś  należały  do 

marynarza, Karl Martin wyglądał jak zwyczajny rosyjski chłopiec, pochodzący z niezamożnej 

szlacheckiej rodziny, lub syn bogatego chłopa. 

Nadjana  miała  na  sobie  jasnobłękitną  suknię  z  pięknym  haftem  na  plecach,  jedną  z 

najładniejszych, jakie wzięła ze sobą w podróż. Suknia zaczynała się wprawdzie strzępić przy 

szwach i wzdłuż brzegu, ale na tych ulicach specjalnie się nie wyróżniała. 

-  Popatrz!  O,  co  by  też  mama  na  to  powiedziała...  Ostatnia  część  zdania  zabrzmiała 

niczym szloch. 

Nadjana  zamarła,  słysząc  słowa,  które  zdumiały  ją  niemal  tak  samo,  jak  paradujący 

ulicą pochód. Po raz pierwszy chłopiec wspomniał swoich rodziców, wiele razy próbowała z 

nim  o  nich  rozmawiać,  ale  odnosiła  wrażenie,  że  Karl  Martin  chciał  odsunąć  od  siebie  całą 

przeszłość sprzed morskiej podróży. 

Pochód był rzeczywiście szokujący. 

background image

Na  przedzie  kroczyło  czterech  mężczyzn  ubranych  w  purpurowe  płaszcze, 

dźwigających na ramionach kogoś, kogo Nadjana wzięła z początku za chorego lub szaleńca. 

Kiedy  jednak  podeszli  bliżej,  mogła  zobaczyć  i  poczuć,  że  jest  on  po  prostu  kompletnie 

pijany.  Na  jego  młodym,  wątłym  ciele  udrapowano  jakiś  sztandar  również  purpurowego 

koloru. Próbowała odczytać, co na nim wypisano, ale litery były obce i dziwne. Kiedy jednak 

tłum zaczął wykrzykiwać coś z wielkim zapałem, rozumiała każde słowo. 

- Niech żyje Bachus! Bóg wina i radości, wypijmy na jego cześć! 

I dzieci, i dorośli uderzali się po kolanach, mężczyźni wyrzucali kapelusze w górę. 

- Uważajemyj Bachus! 

Nawet  najnędzniejsi  żebracy,  często  pozbawieni  kończyn,  wlekli  się  i  czołgali  ku 

głównej ulicy, by uczestniczyć w ogólnej wesołości. 

Nagi  mężczyzna  jęczał  i  bełkotał  coś,  czterech  dźwigających  go  kompanów 

zaintonowało pieśń. Oni też nie byli trzeźwi, ani jeden z nich, a kiedy mieli przeciąć mniejszą 

boczną  uliczkę,  wybiegło  naprzeciw  jakieś  dziecko  i  cisnęło  im  pod  nogi  wielkie  naręcze 

trawy. Potknęli się wszyscy, stracili równowagę i upuścili nieszczęsną kopię Bachusa. Długo i 

mozolnie próbowali się podnieść i wziąć go znowu na ramiona. 

- Niech żyje Bachus! Kobiety i mężczyźni, radujcie się, pijcie jego zdrowie! 

Tuż  za  Bachusem  podążało  dwóch  mężczyzn  w  haftowanych  złotem  pelerynach  i 

wysokich  spiczastych  kapeluszach.  Nadjana  stwierdziła,  że  przypominają  patriarchów 

ortodoksyjnego  kościoła.  Jeden  z  nich  jechał  na  oklep  na  ośle,  drugi  na  świni.  Obaj  byli 

poplamieni  czerwonym  winem  i  trzymali  w  rękach  długie  kije.  Niektóre  kobiety 

uczestniczące  w  pochodzie  obnażyły  piersi  i  śmiały  się  do  obserwujących  je  tłumów 

czerwonymi, wilgotnymi wargami. Niosły prosięta i gęsi, a na końcu pochodu kroczył szereg 

młodych  mężczyzn,  z  których  każdy  prowadził  dorosłego  wykastrowanego  wieprza.  Świnie 

miały  na  sobie  lejce,  młodzieńcy  próbowali  dosiadać  ich  jak  wierzchowce.  Ku  wielkiej 

radości tłumu próby raczej się nie udawały. Świnie kwiczały, śmiertelnie przerażone głupimi 

pomysłami ludzi. 

- Biedne zwierzęta - rzekł Karl Martin cicho. 

Nadjana  cieszyła  się,  że  chłopiec  jest  jeszcze  na  tyle  niedorosły,  iż  więcej  uwagi 

poświęca  dręczonym  świniom  niż  bujnym  półnagim  dziewczynom,  idącym  w  długich 

spodnicach  i  obrzucających  okruchami  chleba  oraz  spryskujących  winem  siebie,  swoje 

towarzyszki i ludzi na chodnikach. Nadjana domyślała się, że jest to jakaś parodia komunii, i 

nie potrafiła zareagować inaczej niż dreszczem grozy. 

background image

Cóż  to  za  kraj,  który  potrafi  tak  szydzić  ze  swego  kościoła?  W  Norwegii  zostaliby 

natychmiast  surowo  ukarani  za  bluźnierstwo  przeciwko  Bogu,  to  pewne.  Tego  rodzaju 

ośmieszanie ludzi kościoła, samego Chrystusa... 

Jednak ludzie stojący wzdłuż drogi najwyraźniej widywali już przedtem takie rzeczy, 

ś

miali  się  i  wykrzykiwali  radośnie,  starając  się  rozbawić  uczestników  pochodu.  Najwięcej 

rozrywki  dostarczała  im  grupa  dobrze  ubranych  mężczyzn,  starych  i  młodych,  kroczących  z 

nieruchomymi twarzami, którzy najwyraźniej źle się czuli w tych rolach.  Nadjana domyśliła 

się,  że  udają  oni  najznakomitszych  mieszkańców  miasta,  arystokratów  najwyższego 

pochodzenia, a nawet duchownych. 

Pośród  idących  na  samym  końcu  znajdował  się  mężczyzna  olbrzymiego  wzrostu. 

Ubrany  w  taki  sam  purpurowy  kostium  jak  ci,  którzy  na  początku  nieśli  Bachusa,  miał  na 

głowie dziwny kapelusz, a na ramionach niedbale narzuconą pelerynę popa. Miał też bardzo 

długą, sięgającą niemal do ziemi brodę. Wyglądała, jakby została zrobiona z owczej wełny, i 

z  pewnością  tak  właśnie  było.  W  rękach  niósł  gruby  dębowy  kij.  Nagle  Nadjana  go 

rozpoznała, a w tym samym momencie on spojrzał w jej stronę i napotkał jej wzrok. 

To sam car! Ze sztuczną brodą, w przebraniu duchownego, trzymając w rękach lejce, 

na  których  prowadził  kwiczącą  świnię.  Ogromny  mężczyzna  przeszedł  w  poprzek  ulicy, 

odłączył  się  od  pochodu  i  zbliżył  do  nich.  Nadjana  pośpiesznie  pociągnęła  Karla  Martina, 

starała  się  popychać  go  przed  sobą,  przeciskać  się  między  gęsto  stojącymi  ludźmi  w tył,  ale 

było za późno. Tłum napierał ze wszystkich stron, chciał widzieć, nie zdołali więc uciec. 

- Ojciec, ojciec, niech będzie pozdrowiony nasz wielki ojciec! - wrzeszczeli ludzie tuż 

przy uszach Nadjany. Popychali ją to w tę, to w tamtą stronę, a Piotr stał przed nią i wyciągał 

ku niej zieloną butelkę. 

Kolana  się  pod  nią  ugięły.  Słyszała  wysoko  ponad  swoją  głową  jego  szorstki, 

dudniący głos. 

Z trudem wciągała powietrze, nagle poczuła, że Karl Martin szturcha ją w bok. 

- On prosi, żebyś z nim poszła, chce, byś była jego damą, Nadjano! 

Wtedy  olbrzym  chwycił  ją  za  ramię  i  pociągnął  za  sobą.  Biegła,  mówiła  coś,  jąkając 

się, nagle stwierdziła, że potrafi mówić w tym znanym z dzieciństwa języku. Zdołała jednak 

tylko wykrztusić przerażone: 

- Kim jesteście, panie? 

- Jestem niewolnikiem Bachusa i władcą świata - zachichotał nad jej głową. - Zdejmij 

tę  maskę,  ty  moja  piękna,  radujmy  się!  Twoje  włosy  lśnią  wspanialej  niż  najdelikatniejszy 

chiński jedwab. 

background image

Spojrzała na jego rękę i z przerażeniem zrozumiała, co on ma zamiar zrobić. 

-  Nie!  Nie,  bądźcie  łaskawi,  panie,  proszę...  Posłuchał  prośby,  sprawiał  wrażenie 

zaszokowanego  jej  gwałtownym  protestem.  Jedwabna  maseczka,  którą  nosiła,  była  mocno 

zawiązana  na  karku  i  przyszyta  wieloma  gęstymi  ściegami  do  kołnierzyka  sukni.  Nadjana 

przeraziła  się,  że  zgromadzona  wokół  niej  hołota  zerwie  jej  osłonę.  Nie  zabrała  ze  sobą  z 

Norwegii  lusterka,  .zresztą  przysięgła  sobie,  że  nigdy  w  żadne  lustro  nie  spojrzy.  Jej  palce 

wyczuwały  wszystko  wystarczająco  dokładnie.  Twarz  miała  nierówną,  pełną  głębokich 

zagłębień i obrzydliwych blizn. Tylko wokół oczu zostały resztki miękkiej, zdrowej skóry, z 

której niegdyś była taka dumna. Na szczęście usta okazały się prawie nie uszkodzone, mogła 

też  pokazywać  brodę  i  dolną  część  jednego  policzka.  Lewe  ucho  jednak  prawie  nie  istniało, 

oba policzki uległy zniszczeniu, a na czole wyczuwała naczynia krwionośne i mięśnie pokryte 

jedynie  cieniutkim  naskórkiem  tak,  że  wyglądały  jak  sznurki  otaczające  czaszkę.  Wiedziała, 

ż

e  to  nie  jest  piękny  widok,  mimo  że  upłynęło  tyle  lat,  spalona  skóra  wciąż  była  krwiście 

czerwona  lub  ostro  fioletowa.  No  trudno,  przynajmniej  nie  musi  się  martwić,  z  roku  na  rok 

bardziej,  że  się  starzeje  i  przybywa  jej  zmarszczek.  Gdyby  pożar  nie  był  się  wydarzył  i  tak 

miałaby  teraz  z  pewnością  brzydką,  pomarszczoną  skórę.  I  nie  mogłaby  jej  ukrywać  pod 

ż

adną maską. 

Piotr Wielki swoją potężną dłonią chwycił ją za włosy, które nosiła zebrane na karku 

w  duży  węzeł.  Mały  kapelusik  był  dobrze  przymocowany,  ale  jedwabne  wstążki  pozrywały 

się niczym pajęczyna, kiedy car szarpnął mocno. 

-  Krasawica...  przynajmniej  mogę  oglądać  twoje  włosy,  ty  nieznajoma  księżniczko  z 

bachusowego dworu! 

Musiała  zacisnąć  zęby,  by  nie  krzyknąć,  kiedy  ciągnął  ją  tak,  że  spinki  i 

przytrzymująca fryzurę siateczka poodpadały. Nadjana poczuła, że włosy spłynęły ciężką falą 

na plecy. Były proste, lśniące i białe niczym śnieg. Teraz wiatr od rzeki rozwiewał je, unosiły 

się  nad  nią  niczym  żagiel.  Car  klaskał  w  dłonie  i  krzyczał  zachwycony.  Nadjana 

przypomniała sobie słowa swojej starej gospodyni: 

-  To  alfons,  on  jest  gorszy  niż  inni...  Boże,  chroń  naszego  zbłąkanego  cara,  daj  mu 

rozsądek i godność, która przystoi wielkiemu władcy... 

Ale  ten  mężczyzna  stał  i  rozpryskiwał  wino  na  kamienny  bruk,  śmiejąc  się  przy  tym 

głośno  i  odgrywając  zuchwały  spektakl  wobec  obcej  damy.  Inni  udający  księży  mężczyźni 

tłoczyli  się  wokół  nich  i  Nadjana  czuła,  że  serce  tłucze  się  jej  w  piersi  jak  szalone.  W 

zamieszaniu  odeszła  daleko  od  Karla  Martina,  wokół  niej  rozbrzmiewały  rosyjskie  słowa, 

chciała  stąd  uciec,  wyrwać  się  z  tej  nieznośnie  dwuznacznej  sytuacji,  ale  dwoje  brązowych 

background image

oczu  trzymało  ją  jak  na  uwięzi.  Wiedziała,  że  car  może  ją  natychmiast  zmiażdżyć  swoim 

ciężkim  dębowym  kijem.  Podobno  robił  takie  rzeczy  przedtem,  mężczyźni,  którzy  go 

irytowali, ryzykowali, że bez ostrzeżenia roztrzaska im czaszki. 

Strach  pojawił  się  nagle,  Nadjana  poczuła  dawno  zapomniane,  doświadczane  w 

młodości  ssanie  w  żołądku  i  zanim  zdążyła  się  opanować,  krzyknęła  desperacko,  złapała 

sztuczną  brodę  cara  i  szarpnęła  z  całej  siły.  Olbrzym  stał  oniemiały,  widziała  błyskawice  w 

jego oczach i czekała, kiedy podniesie kij. Tymczasem on wybuchnął hałaśliwym śmiechem. 

Nadjana nie puściła brody i car pociągnął ją za sobą. 

-  Nie  puszczaj!  Prowadź  starego  kozła  do  pałacu!  Dzisiejszej  nocy  będziesz  naszą 

ś

więtą Marią, czcigodna księżniczko! 

Zataczając  się  ze  zmęczenia,  dotarła  Nadjana  do  pałacu  zbudowanego  z  różowego 

marmuru,  który  najwyraźniej  był  celem  pochodu.  Jakiś  potężny,  obwieszony  złotem 

mężczyzna z długimi wąsami stał wysoko przy grubych kolumnach i uśmiechał się szyderczo, 

gdy  spici  do  nieprzytomności  uczestnicy  święta  potykali  się  na  śliskich  marmurowych 

schodach. 

Kiedy jednak dostrzegł Nadjanę i tego, którego prowadziła za brodę, książę zbladł. 

- Ale... ale, czcigodny komandorze... Nie możecie przecież... 

-  Nie  gowori  głuposti,  Mienszikow,  czy  nie  widzisz,  że  my  się  bawimy?  Zostań  z 

nami,  nie  bądź  taki  cholernie  ponury!  Czy  świnie  już  upieczone?  Czy  dostarczono 

dostatecznie dużo beczek wina? Bo teraz zbliżamy się my, Bachusowi bracia! 

I  nagle  car  zabeczał  głośno,  zaczął  wierzgać  nogami  niczym  uparty  kozioł,  po  czym 

jednym ruchem chwycił Nadjanę w talii i uniósł w górę. Przycisnął wargi do skraju maseczki, 

Nadjana poczuła łaskotanie wąsów na swoich ustach tuż pod jedwabną osłoną. 

- Zasłużyłaś na podziękowania, moja piękna... Będziemy mogli porozmawiać później. 

Zostań! 

Nadjana  jednak  zrozpaczona  rozglądała  się  dookoła.  Nigdzie  nie  widziała  Karla 

Martina. 

- Mój syn! - krzyknęła rozpaczliwie. - Muszę znaleźć mego syna, on nie zna tutejszej 

okolicy, może mu się stać krzywda... 

Car postawił ją z powrotem na ziemi i zirytowany poszedł sobie. 

- Wstrętne baby! Leć za swoim synem ty, jedwabna księżniczko! I ciesz się, że Piotr 

jest dzisiaj w znakomitym humorze, czort wozmi! 

background image

Cieszyła się, oczywiście, choć przerażona jego klątwami i sypiącym skry spojrzeniem 

kuliła się, próbując zniknąć mu z oczu. Ludzie śmiali się i wołali za nią, kiedy przeciskała się 

przez tłum, krzycząc tak głośno, jak tylko mogła: 

- Karl Martin! Karl Martin, gdzie jesteś? Nagle zobaczyła go siedzącego obok posągu, 

który  musiał  przedstawiać  jakiegoś  proroka  lub  inną  biblijną  postać.  Trzymał  w  objęciach 

prosię.  Miało  ono  wzdłuż  jednego  boku  paskudne  czerwone  rany,  które  Karl  Martin  ocierał 

połą swojej jasnoniebieskiej koszuli. 

Chłopakowi  łzy  spływały  z  oczu.  Nadjana  padła  przy  nim  bez  tchu  na  stratowaną 

trawę. Poczuła teraz, że marznie. 

- Gospodi... oni chcieli żywcem nadziać go na rożen. Byli jak wściekli, Nadjano, oni 

byli... 

-  Głodni  -  wtrąciła  zdecydowanie  i  zadowolona  zwróciła  uwagę,  że  nawet  w 

zdenerwowaniu chłopak mówi już po rosyjsku. 

- Wszystkie te małe prosiaki... gonili je i zadeptywali na śmierć... 

Kiwała wolno głową i pogładziła go po włosach. Kapelusz gdzieś się zapodział. 

- On jest złym człowiekiem! Niektórzy mówią o nim priedatiel... Zdrajca! 

W  głosie  Karla  Martina  brzmiała  rozpacz,  ale  też  upór.  Nadjana  pomyślała: 

Powinieneś się cieszyć, carze Piotrze, że ten chłopak nie jest jeszcze dorosłym mężczyzną. 

- No... nie tylko złym, Karl. Nie tylko... Sam widzisz, jak pięknie buduje to miasto. I 

zwycięża,  zwycięża  w  każdej  wojnie,  którą  podejmuje.  Nie  można  chyba  mówić  zdrajca  o 

kimś, kto tak rozbudował swoją ojczyznę! 

- Ale on dosłownie zdziera skórę z tych nieszczęsnych chłopów. Podatki ich dobijają, 

a  jeśli  nie  płacą,  car  dobija  ich  osobiście!  To  potwór,  Nadjano.  Jak  on  może  się  tego 

wszystkiego dopuszczać? 

- Naród jednak go kocha - odparła Nadjana cicho. 

-  Naród?  A  kto  to  jest  naród?  Ci  głupcy,  którzy  klaskają  mu  podczas  takich 

pochodów?  To  niewolnicy.  To  jest  miasto  niewolników,  Nadjano,  tutaj  nie  ma  ani  jednego 

wolnego człowieka! 

Siedziała  w  milczeniu,  cofnęła  rękę  i  położyła  ją  sobie  na  kolanach.  Ten  poufały, 

intymny  sposób,  w  jaki  gładziła  go  po  włosach,  przystoi  może  między  matką  i  synem  lub 

babką  i  wnukiem.  Uświadomiła  sobie  nagle  z  całą  brutalnością,  że  Karl  Martin  nie  jest 

przecież jej dzieckiem. I nie jest też już taki mały. Zdumiewało ją nieustannie, jak głęboko ten 

chłopak  myśli.  Kiedy  mówi,  wypowiada  często  tak  mądre  słowa,  że  Nadjanie  robi  się  po 

prostu  smutno.  Dzieci  nie  powinny  tak  mówić.  Ale  widocznie  Niels  Kvithovud  stworzył 

background image

buntownika.  Nadjana  posłała  mu  w  myśli  parę  przekleństw.  To,  co  Karl  Martin  wygaduje, 

mogłoby  go  zaprowadzić  prosto  do  więzienia,  gdyby  usłyszał  to  któryś  z  ludzi  cara.  A  po 

dzisiejszym  spotkaniu  z  olbrzymem  Nadjana  wątpiła,  czy  zechciałby  okazać  łaskę  nawet 

dziecku.  Wzięła  od  Karla  Martina  prosiątko,  a  jego  posłała  do  ulicznych  sprzedawców,  by 

kupił  placka  na  miodzie.  Prosię  uspokoiło  się  i  zasnęło  pod  płaszczem  Nadjany.  Tylko  od 

czasu  do  czasu  wydawało  jęk,  przypominający  kwilenie  noworodka.  Kiedy  chłopiec  wrócił, 

na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. 

-  Chodź,  Nadjano,  i  zobacz!  Karły!  Rzucają  kulami,  cały  tuzin  za  jednym  razem, 

wygląda to niczym kręcące się koło! 

Nadjana  musiała  się  uśmiechnąć.  Na  szczęście  buntownik  gdzieś  się  zapodział. 

Uradowana  pobiegła  za  chłopcem  w  stronę  tłumu  ludzi,  stojących  pośrodku  głównej  ulicy  i 

obserwujących coś z uwagą. 

Mali ludzie nosili kosztowne ubrania, jedno bardziej błyszczące złotem i srebrem niż 

drugie.  Jakaś  kobieta  miała  włosy  sięgające  aż  do  ziemi  i  dźwigała  wielki  kosz  pełen 

lśniących kul. Wyglądały  jak niewielkie kule armatnie, były wypolerowane,  gładkie i trochę 

tylko lżejsze. Mężczyźni, którzy się nimi posługiwali, bez trudu wyrzucali je wysoko w górę 

równym  szeregiem.  Bardzo  to  zaimponowało  Nadjanie,  stała  i  nie  mogła  oderwać  oczu  od 

widowiska.  Gdyby  nie  prosię,  ona  również  klaskałaby  głośno.  Bo  to  naprawdę  była  duża 

sztuka. 

Tłum  krzyczał  nieustannie,  domagając  się  dalszego  ciągu  widowiska.  I  rzeczywiście, 

niedużego wzrostu ludzie popisywali się przed klaszczącą ciżbą. 

Nadjana  była  popychana  to  w  jedną,  to  w  drugą  stronę,  w  końcu  zirytowana  zrobiła 

użytek  z  łokci  i  dotarła  do  pierwszego  rzędu.  Karl  Martin  zachował  się  tak,  jak  zwykle 

zachowują  się  dzieci,  przeciskał  się  między  ciężkimi  butami  i  cuchnącymi  roboczymi 

spodniami stojących mężczyzn i on również dotarł do pierwszego rzędu. 

Kiedy Nadjana popatrzyła na karły z bliska, uśmiech zamarł jej na wargach. 

Niektórzy  z  nich  byli  bardzo  mali  i  sprawiali  groteskowe  wrażenie.  Część  miała 

maski,  podobnie  jak  ona.  Może  oni  właśnie  byli  najbrzydsi.  Poczuła  ukłucie  w  sercu,  gdy 

patrzyła  na  ich  wielkie,  odstające  uszy,  pokurczone  ciała  i  płaskie,  jakby  nieludzkie  rysy. 

Jeden nosił wysoki kapelusz, a kiedy go zdjął, tłum ryknął śmiechem, ponieważ jego czaszka 

w żadnym razie nie przypominała ludzkiej głowy. 

Pociągnęła Karla Martina za kurtkę. 

- Chodź, wracamy. 

background image

- Ale tu jest tak wesoło! Zobacz, jacy oni są zręczni! Jacy dziwni, widziałaś już kiedyś 

takich dziwnych ludzi? 

Ona  jednak  zdecydowanie  ciągnęła  go  za  sobą,  powtarzając,  że  muszą  wracać  do 

domu i nakarmić prosiaczka. 

- Małe biedactwo... Zajmiemy się tobą jak najlepiej, zobaczysz. Będziesz spał ze mną 

tak  jak  Katiusza.  Och,  nie  caryca,  -  oczywiście,  ale  mały,  bystry  piesek,  który  nazywa  się 

Katarzyna... 

Z ulgą Nadjana patrzyła, jak chłopiec rzuca ostatnie spojrzenie na karły. Przeniknął ją 

dreszcz  i  przyśpieszyła  kroku,  by  jak  najszybciej  znaleźć  się  z  daleka  od  tych  hałaśliwych, 

ordynarnych śmiechów. 

Mijali  jakiś  wóz,  ale  nie  rozpoznali  go,  dopóki  wysoki  głos  nie  zawołał  do  nich  po 

imieniu. 

- Igor! Dziękujemy ci za pomoc, którą nam wyświadczyłeś! 

- Gospoża Nadjana! Czy idziecie na targ z tym małym? 

Potężny  rzeźnik  chichotał,  spoglądając  na  prosię.  Wciąż  miał  na  sobie  swój 

pokrwawiony skórzany fartuch, ale na głowę włożył kapelusz ozdobiony z przodu złocistymi 

medalami.  Czerwona  szarfa  powiewała  za  nim  na  wietrze.  Zatrzymał  swoje  konie  krótkim 

rozkazem i wypluł machorkę na ulicę. 

- Życzycie sobie, bym was podwiózł? 

- Jedziesz do domu Jewgienija? 

-  No,  nie...  ale  mała  przejażdżka  chyba  nie  zaszkodzi.  Wy  zaś  szybciej  dotrzecie  do 

domu. 

Karl  Martin  przycisnął  mocniej  prosię  i  wspiął  się  na  wóz.  Nadjana  czuła  odór 

ładunku  w  tylnej  części  fury,  nie  odważyła  się  odwrócić  głowy,  by  zobaczyć,  co  tam  leży. 

Igor posunął się na wąskiej ławce i cmoknął na konie. 

- No, musicie mi wybaczyć, to nie jest pewnie podwoda dla eleganckiej damy... ale wy 

chyba nie jesteście za bardzo wymagający, skoro mieszkacie u matki Jewgienija. 

Nadjana  nie  odpowiedziała.  Igor  wciąż  coś  żuł  i  cmokał,  wóz  przyśpieszył,  Nadjana 

podskakiwała boleśnie na twardym siedzeniu. 

- No, a jak wam się żyje teraz, kiedy młody Jewgienij znowu wyjechał? Urządziliście 

się jakoś? 

-  Tak,  dziękuję,  niczego  nam  nie  brak.  Igor  poufale  pochylił  się  do  niej,  zapach 

surowego  mięsa  mieszał  się  z  przesyconym  wódką  oddechem.  Ale  jego  oczy  były  czyste  i 

przenikliwe. 

background image

-  Mógłbym  załatwić  dla  ciebie  coś  innego,  Nadjano.  Tylko  powiedz...  Tutaj  w  tym 

mieście jest wielu ludzi wysokiego rodu, którzy przyjechali bez żon... i pragną towarzystwa. 

Nie  była  zdziwiona  jego  propozycją.  Uniosła  leciutko  brodę  i  pozwoliła  mu  mówić 

dalej. Zachęcony jej zachowaniem Igor perorował: 

-  Tak,  ja  znam  ich  wszystkich.  Przychodzą  do  mnie  po  delikatesy.  Różnego  rodzaju, 

jeśli rozumiesz, co mam na myśli. To są eleganccy panowie, bogaci. Ale, widzisz, samotni... 

Brak im damskiego towarzystwa. 

- Dlaczego nie zabrali ze sobą swoich kobiet? Igor roześmiał się i splunął. 

-  Och,  niektóre  z  nich  tutaj  oczywiście  są.  Wiele  czeka,  aż  ich  nowe  pałace  będą 

gotowe.  Te  pałace  wyrastają  teraz  wszędzie  niczym  grzyby  po  deszczu,  sama  przecież 

widziałaś.  Ale  niektóre  rodziny  z  Moskwy  zabrały  z  powrotem  do  domu  swoje  zamężne 

córki. Mieszkańcy Moskwy zdążyli się już dowiedzieć o tym bagnie, o rozpustnym życiu w 

kręgach dworskich... Nie chcą narażać na szkodę dusz swoich córek, sądzą, że w Petersburgu 

mieszka sam antychryst. I pewnie tak jest, ha, ha! 

Nadjana patrzyła prosto przed siebie. 

- A ty... ty jesteś urodziwa, prawda? Pod tą maską. Zresztą to nie ma znaczenia. Jesteś 

pięknie  zbudowana,  muszę  przyznać.  A  twoje  włosy...  to  prawdziwy  skarb.  Możesz  sobie 

zachować tę maskę jako ozdobę, to bardzo pobudza ciekawość... 

- Dość tego, Igor! 

Chłód w jej głosie sprawił, że Igor zaczął mamrotać coś pod nosem. 

Karl  Martin  śledził  uważnie  każde  słowo.  Zirytowana  Nadjana  spostrzegła,  że  Igor 

mrugnął do niego. 

- Ty nie jesteś synem Nadjany, prawda? Zaraz to zauważyłem, mój chłopcze. Bóg wie, 

dlaczego udajecie, że tak jest. 

Nadjana uśmiechnęła się pod maską cierpko. 

- Mam ci to wyjaśnić, Igorze Rzeźniku? Naprawdę chcesz wiedzieć, dlaczego? 

Wzruszył ramionami, ale uniósł brwi. 

- To dlatego, że Karl Martin, którego tutaj widzisz, jest niebezpiecznym  rebeliantem, 

ś

ciganym i przez państwo duńskie, i przez szwedzkie. Ja zaś jestem taka stara, że to dla mnie 

komplement uchodzić za jego matkę. 

Rzeźnik  roześmiał  się  ponuro,  lecz  zaraz  umilkł  i  przez  chwilę  zajmował  się 

zwijaniem tytoniowych liści. Przez cały czas pewną ręką trzymał lejce. 

background image

- Pomyśl o mojej propozycji, Nadjano. Mogłabyś mieszkać w pałacu. No, w każdym 

razie w jednym z tych pięknych holenderskich domów nad rzeką. Pomyśl o tym, kiedy brud i 

wszy zaczną niszczyć twoją delikatną skórę... 

Nadjana  podziękowała  za  podwiezienie  i  zsunęła  się  z  wozu,  nie  czekając,  aż 

szorstkie, brudne łapy obejmą ją w talii. Karl Martin zeskoczył natychmiast z prosięciem na 

rękach,  które  zdążył  już  ochrzcić  imieniem  Piotr.  Gdy  Karl  Martin  rozmawiał  ze  świnką 

nazwaną imieniem cara, na wozie zapanowała wesołość. 

-  Dbaj  o  tego  chłopaka,  nawet  jeśli  nie  jest  twoim  synem.  Jego  dowcipy  są  bardzo 

zabawne, tak uważam. Ale istnieją pewnie tacy, którym by się to nie podobało. 

Nadjana  zadrżała.  Mogą  nadejść  czasy,  gdy  będą  potrzebować  takich  przyjaciół  jak 

Igor. Wyciągnęła więc do niego dłoń w rękawiczce. 

-  Dziękuję  ci,  Igor.  Nie  czuję  się  urażona  tym,  co  powiedziałeś.  Wprost  przeciwnie. 

Ale widzisz, nie jestem taką piękną młodą dziewczyną, jak być może sądzisz. 

-  Co  tam,  młoda  i  młoda...  Wiem  przecież,  że  nie  jesteś  już  dziewicą,  ale  bardziej 

dojrzałe kobiety mogą być piekielnie utalentowane w... 

Zrobił grymas i rękami chciał wyrazić to, czego nie mógł powiedzieć damie. Nadjana 

zachichotała. 

- Skończyłam pięćdziesiąt lat - szepnęła po  rosyjsku, tak cicho, że nie wiadomo, czy 

Igor  usłyszał.  Zaskoczenie,  jakie  ujrzała  na  twarzy  rzeźnika,  gdy  machał  jej  na  pożegnanie, 

sprawiło,  że  Nadjana  zaczęła  się  zastanawiać,  czy  przypadkiem  nie  użyła  niewłaściwego 

słowa. 

Może  lepiej  trzymać  się  niemieckiego  i  francuskiego.  Mimo  że  uczyła  się  wciąż 

nowych  rosyjskich  wyrażeń,  czuła  się  jeszcze  niepewnie,  jeśli  rozmowa  wykraczała  poza 

pospolite, codzienne sprawy. 

-  Nadja,  moja  kochana,  nareszcie  jesteś!  I  co  to,  mój  Boże,  kupiłaś  prosię?  Och,  ile 

błogosławieństwa sprowadziłaś do mojego domu, ile bożych cudów! 

Na pól ślepa kobieta potykała się, biegnąc przez podwórze, by uściskać Nadjanę. 

-  Naprawdę  śliczna  mała  świnka,  trochę  poturbowana,  ale  wyzdrowieje,  gdy  tylko 

pozwolimy  jej  trochę  pobiegać.  Obłożę  jej  skaleczenia  kapuścianymi  liśćmi,  to  się  bardzo 

prędko zagoją. O c h , jak się cieszę, pomyślcie, świeże mięso... 

Nadjana  uśmiechała  się,  widząc  radość  gospodyni.  Nie  opłakiwała  wyjazdu  syna 

dłużej niż tydzień, teraz była naprawdę zadowolona i wesoła. 

-  Ta  zima  nie  załamie  starej  baby,  nie,  wszystko  pójdzie  dobrze.  Mój  dumny 

Jewgienij... zobaczę jeszcze i jego, i wiosnę! 

background image

Ów  gwałtowny  atak  optymizmu  zaniepokoił  Nadjanę.  Kobieta  wcale  nie  wyglądała 

zdrowo,  w  ogóle  odkąd  tu  zamieszkali,  czuła  się  marnie.  Kaszlała  po  nocach,  często  rano 

musiała długo leżeć pod pierzyną, zanim zebrała dość sił, by ustać na własnych nogach. 

Ty byś z pewnością znalazła na to radę, Mario. Niech cię Bóg ma w opiece... 

Tak, i ty pewnie też, moja kochana Marjo. Nadjana niezbyt już często wspominała te 

dwie norweskie kobiety, które poznała w tak różnych okolicznościach. Najpierw Marię, całe 

ż

ycie temu, na Skjaervasr. Była upokarzana, gnębiona, wykorzystywana przez tę niepokorną 

istotę  o  blond  włosach.  Tak,  żywiła  do  niej  coś,  co  przypomina  nienawiść.  Ale  to  była 

nienawiść do losu, jaki ją spotkał. 

Marja...  mała,  głupiutka  kochanka  Justitiana.  Młodzieńcza  miłość,  która  na  próżno 

próbowała go odzyskać. Kiedy Nadjana przybyła do Lyster jako synowa samego proboszcza, 

wiedziała,  że  zaczyna  się  nowy  okres  w  jej  życiu.  Zazdrosne  kobiety  widywała  codziennie 

jako  właścicielka  Ogrodu  Nadjany.  I  oto  jeszcze  jedna  taka  przywitała  ją  w  niewielkiej 

wiosce na zachodnim wybrzeżu! Uśmiechnęła się blado sama do siebie. 

Marja stała się jedyną prawdziwą przyjaciółką, jaką Nadjana kiedykolwiek miała. 

Były do siebie podobne pod wieloma względami. 

Nadjanę zapiekło pod powiekami. 

Matka  Karla  Martina...  O,  jakże  tęskniła  za  poczuciem  humoru  Marji,  za  długimi 

rozmowami w ciemne wieczory, kiedy siedziały obie w półmroku i opróżniały jedną z butelek 

z  piwnic  Karlsgard,  dworu,  który  Marja  i  Karl  Oppdal  stworzyli  ze  wszystkich 

odziedziczonych  gospodarstw.  Oni  sami  też  nazywali  się  teraz  Karlsgard  i  byli  jednymi  z 

najzamożniejszych  ludzi  w  okolicy.  Dzieliły  się  tajemnicami,  niebezpiecznymi  tajemnicami. 

A na koniec Marja podzieliła się z nią swoim synem. Nadjana wyszła za mąż za jego ojca, a 

kiedy Justitian umarł, oddała jemu i jego bliźniaczej siostrze cały spadek, który należał się jej. 

Siostra chłopca, Amelia, była śliczną, sympatyczną istotą. 

Ale  Karl  Martin,  pomyślała  Nadjana  z  czułością,  to  bardzo  interesujący  chłopiec. 

Dałabym  wiele,  by  móc  go  nazywać  synem.  No  cóż,  i  tak  miałam  szczęście,  bo  teraz  jest 

prawie  mój.  To  więcej  niż  stara  bezpłodna  baba  mogłaby  się  spodziewać,  westchnęła  z 

goryczą. 

- Nadjana, chodź jeść! 

Chłopiec  zawiązał  niebieską  wstążkę  na  szyi  prosięcia  i  wciąż  jeszcze  nosił  je  w 

ramionach.  Suczka  Katarzyna  skakała  i  wąchała,  ale  nie  szczekała,  wyglądało  na  to,  że 

polubiła nowego lokatora. 

background image

Matka  Jewgienija  wyjęła  drewniane  talerze,  dzisiaj  postawiła  na  stole  czarny  chleb  i 

zupę cebulową. Pobłogosławiła jedzenie, ułamała rytualny kęs i rzuciła go suczce, która stała 

przy jej nodze i czekała. 

Karl Martin mrugnął do starej porozumiewawczo i zrobił to samo. 

Nadjana musiała się uśmiechnąć, bo kobieta udawała, że tego nie widzi. Zwierzęta są 

dla  biednych  ludzi  czymś  bardzo  wartościowym,  ale  nie  powinny  jeść  pobłogosławionego 

przez  Boga  pokarmu  ludzi.  Surowa  i  bardzo  religijna  Rosjanka  przymykała  widocznie  na  to 

oczy  i  Nadjana  domyślała  się,  że  przymknęłaby  też  oczy  na  wiele  innych  ortodoksyjnych 

zakazów religijnych, gdyby zostały przeciwstawione potrzebom rzeczywistości. 

Tego  wieczora  Karl  Martin  zasnął  bardzo  szybko,  miał  swoje  miejsce  na  cienkim 

materacu  wypchanym  słomą,  ułożonym  niedaleko  paleniska.  Sypiał  tam  z  psem,  a  teraz 

doszło jeszcze prosię. 

Nadjana  zajmowała  własne  pomieszczenie  tuż  obok  izby,  za  ścianką  uplecioną  z 

wikliny.  Dawało  jej  to  złudne  uczucie  prywatności,  ale  nic  więcej.  Gospodyni  spała  po 

drugiej stronie cienkiej przegrody, słychać było każdy jej oddech lub chrapnięcie, a także inne 

odgłosy ciała. 

Ś

ciana z plecionki pomazana czymś, co przypominało glinianą zaprawę, nie stanowiła 

ż

adnej  osłony  przed  hałasem,  za  to  zatrzymywała  ciepło,  w  kącie  było  dużo  zimniej  niż  w 

pozostałej  części  izby.  Mimo  to  Nadjana  cieszyła  się  z  tego  pokoiku.  To  jedyne  miejsce,  w 

którym  mogła  zdjąć  maskę  i  oddychać  swobodnie.  Nikt  tam  nie  wszedł  ani  nie  zajrzał  za 

zasłonę udającą drzwi, dopóki wyraźnie nie zaprosiła. Miała przy sobie swój podróżny kufer i 

worek,  wepchnięty  pod  wysokie,  wąskie  łóżko  przy  ścianie.  U  sufitu  wisiały  ubrania,  mały 

otwór  okienny  zatkała  owczą  wełną,  żeby  nie  wiało  teraz,  kiedy  zima  nadchodziła  szybkimi 

krokami. 

Miała też oliwną lampkę, wieko kufra służyło za stół. 

Usiadła przy tym stole i zaczęła pisać list do Marji. 

Na dole w porcie stał okręt wybierający się do Norwegii, Igor z pewnością zgodzi się 

porozmawiać  z  kapitanem  w  jej  imieniu,  poprosi,  by  kapitan  zabrał  list  i  wysłał  go  dalej  w 

głąb  długiego  fiordu.  Jeśli  szczęście  im  dopisze,  list  dotrze  do  celu  jeszcze  przed  Bożym 

Narodzeniem. Marja musiała się martwić o swego syna, może także o Nadjanę. Zachowywała 

się niczym kwoka chroniąca kurczęta, była nerwowa i sceptycznie odnosiła się do zapewnień 

Nadjany, że ta zamierza żyć jeszcze dość długo, kiedy ostatecznie wróci do domu. 

Na wpół napisany list pozostał na wieku skrzyni. 

background image

Nadjana zatopiła się we wspomnieniach, rozkoszowała się tym nowym, słodkim, choć 

nie pozbawionym goryczy uczuciem. 

Do domu... 

Tęskniła i fantazjowała przez całe życie na temat, jak to będzie, kiedy odnajdzie dom. 

Nie wiedziała, skąd pochodzi, bardzo niewiele pamiętała z tamtych lat, zanim zamieszkała na 

północy w Finlandii, a potem w Norwegii. 

Wiedziała, że stało się z nią coś strasznego, ale wszystko to jakby zostało zmyte przez 

zimne fale, jej życie trwało zawieszone w powietrzu, pozbawione wszelkich korzeni. 

Dopiero teraz... 

Ten  kraj...  jest  ogromny.  Domyślała  się,  że  ona  też  do  niego  należy,  ale  w  jakim 

mieście  się  urodziła,  w  jakiej  rodzinie?  Państwo  Piotra  Wielkiego  było  teraz  większe  niż 

kiedykolwiek.  Nadjana  miała  silne  przeczucie,  że  pochodzi  z  jakiegoś  miejsca  w  samym 

centrum tego kraju. Może żyją jeszcze ludzie, w których żyłach płynie jej krew? 

Ale to akurat nie miało dla niej specjalnego znaczenia. 

Z  przyjemnością  myślała,  że  jest  tutaj,  że  uczy  się  wciąż  nowych  słów  tego  obcego, 

choć przecież rozpoznawalnego języka, lubiła patrzeć na zniszczoną twarz gospodyni, słuchać 

cichych pieśni, które biedni ludzie śpiewali wieczorami swoim dzieciom. 

Znane, wszystko znane. 

A mimo to ukryte w niepamięci. 

Zacisnęła  mocno  powieki,  usiłowała  przypomnieć  sobie  wszystko,  co  jeszcze  było 

przed  nią  ukryte.  Kłuło  ją  i  paliło  w  piersiach,  głowę  wypełniała  mgła,  która  nie  chce 

zrzednąć. 

Słyszała, jak w głębi izby Karl Martin mamrocze coś przez sen, niezrozumiale słowa, 

ale zdarzały się już między nimi rosyjskie wyrażenia. 

Westchnęła ciężko, zmuszając ciało do spokoju, odpychała od siebie wszelki ból. 

Wkrótce  nadejdzie  sen.  Tak  bardzo  już  się  tutaj  zadomowiła,  że  ani  ostry  zapach 

panujący w chacie, ani odgłosy zwierząt i ludzi na dworze nie mąciły wieczorami jej myśli. 

Zanim  zdążyła  zasnąć,  znowu  pojawiło  się  to  marzenie,  które  ścigała  przez  połowę 

ż

ycia, wspomnienia, w które nie miała odwagi uwierzyć. 

Pamiętała  słowo,  którego  użył  dzisiaj  car,  zwracając  się  do  niej,  to  wypowiadane 

szeptem, pieszczotliwe słowo, które tak słodko szeleściło w uszach. Krasawica, krasawica... 

- Krasawica... ty moja śliczna, moja ukochana... będziesz moja, na zawsze. 

Przytuliła  się  do  niego,  czułość  wypełniała  jej  piersi,  pod  jego  koszulą  wyczuwała 

bijące  serce,  miała  wrażenie,  że  mogłaby  ująć  je  w  dłonie.  Każde  uderzenie  było  niczym 

background image

cichy  akompaniament  do  jego  pięknych  słów,  niczym  rytmiczna  muzyka  do  pieśni,  którą 

ś

piewał łagodnie wprost do jej uszu. 

Och, jaka będzie szczęśliwa, gdy wszystko zostanie załatwione i jej ukochany Tichon 

powiesi  na  drzwiach  weselny  wieniec...  Jaka  będzie  szczęśliwa,  mogąc  nareszcie  przejść 

przez te drzwi, tak jak nakazuje zwyczaj nowo poślubionej kobiecie, która wkracza do swego 

domu. Nie była nawet w stanie uczestniczyć  w oficjalnej żałobie po śmierci cara, delikatny, 

pełen oczekiwań uśmiech nie schodził z jej warg nawet w czasie snu. 

- Tichon... tak bardzo tęsknię... 

On  pocałował  ją  znowu,  na  moment  się  przestraszyła.  Musieli  bardzo  uważać,  nie 

popełnić błędu, to by ściągnęło wstyd na  wszystkich, gdyby młoda żona urodziła dziecko w 

sześć miesięcy po ślubie. Nie jest przecież pospolitą chłopską córką! 

Pozostały  jeszcze  trzy  długie  letnie  miesiące,  cała  wieczność,  zanim  w  końcu  będzie 

mogła całkowicie do niego należeć. 

Jego  serce  dudniło  tak  mocno,  że  Nadjanie  zdawało  się,  iż  skóra  na  jego  szerokiej 

piersi parzy wewnętrzną stronę jej dłoni, że została stopiona z nim na stałe, za nic na świecie 

nie będzie się mogła od niego oderwać. 

- Nadja... moja krasawica... najpiękniejsza ze wszystkich kobiet... 

Musiała mu przerwać, teraz jego dłonie wsunęły się pod szeroką koszulę, którą miała 

na  sobie,  pas  został  rozwiązany,  szal  już  dawno  temu  zsunął  się  na  podłogę.  W  niskich 

budynkach  z  pruskiego  muru  w  dalszym  ciągu  goście  odprawiali  stypę  po  zmarłym,  ale  w 

każdej chwili ktoś mógł wyjść na dwór, by zaczerpnąć powietrza lub w takiej samej sprawie 

jak oni. 

Nikt nie mógł zobaczyć jedynej córki księcia Michaiła Dołgorukiego w takiej sytuacji. 

To  potężny  człowiek,  stoi  na  czele  dwudziestego  regimentu  strielców  i  strzeże  swoim 

honorem carskiej rodziny. Jego nazwisko otoczone jest szacunkiem, a jedynej córce nigdy nie 

brakowało wielbicieli. Książę rozważał pozycję każdego i uważał, że się nie nadają, chociaż 

przybywali  z  licznymi  orszakami  i  cennymi  darami.  On  ich  jednak  oddalał,  wszystkich. 

Dopiero syn innego wielkiego wojownika zyskał akceptację księcia, był to Tichon Maraskij. 

Należał  do  brunatnych  i  pochodził  z  rodziny  posiadającej  wielką  sławę,  ale  niewiele 

pieniędzy. Książę nie zwracał na to uwagi. Zadowolony przepijał do swego przyszłego zięcia 

i klepał go z całej siły po szerokich plecach, żartując, że młody człowiek pochodzi z bardzo 

męskiej rodziny. Tichon miał ośmiu dorosłych braci, co najmniej połowa z nich spłodziła już 

synów. Nadjana wiedziała, iż jest jedyną nadzieją ojca na to, że ich dumne rodowe nazwisko 

nie zaginie. 

background image

Ojciec  miał  tylko  ją  i  nigdy  żadna  córka  nie  była  chyba  tak  strzeżona  i  tak  bardzo 

kochana.  Miała  te  same  kredowobiałe  włosy  co  ojciec  i  jego  jasne,  szare  oczy.  Teraz  była 

dorosła  i  gotowa  do  wypełnienia  tego,  za  czym  i  ona,  i  rodzice  od  dawna  tęsknili:  do 

stworzenia rodziny i urodzenia syna być może już następnej wiosny. 

Dzisiejsza  noc  była  jeszcze  zimna,  ale  resztki  śniegu  znikały  z  dachów  domów  w 

mieście Moskwa, a lody spływały rzeką o tej samej nazwie, szumiąc i hucząc. Nadjana miała 

ochotę rzucić się w nurt rzeki i ostudzić pożar, który trawił jej wnętrze, wiedziała jednak, że 

wszystko skończy się tak samo jak wielokrotnie przedtem: ucieknie od Tichona, rozdzierając 

serce  i  pragnienia  na  dwoje,  ucieknie  od  tych  gwałtownych,  niepojętych  uczuć,  jakie  ów 

młody mężczyzna zawsze w niej wzbudzał. 

A stara matka znowu popatrzy na nią surowo, kiedy zarumieniona i drżąca przyjdzie 

pocałować ją na dobranoc... 

-  Dwanaście  krótkich  tygodni,  moja  kochana...  Dwanaście  krótkich  tygodni,  i  nie 

będziesz już ode mnie uciekać! 

Szeptał  jej  te  słowa  do  ucha,  jego  piękny  głos  był  jak  najwspanialsza  muzyka  i 

Nadjana bała się, że nie zdoła od niego odejść. 

-  Dwanaście  tygodni  -  odpowiedziała  mu  także  szeptem.  -  Nie,  wtedy  nie  będę  od 

ciebie uciekać, mój ukochany Tichonie, wtedy będę robić zupełnie inne rzeczy. 

Była  to  obietnica,  ukryta  obietnica,  słyszała,  że  Tichon  sapnął  zadowolony,  przeszła 

przez niski płotek i pobiegła równiną ku rzece. 

W  ten  wczesny  wiosenny  wieczór  w  kwaterach  strielców  było  gwarno.  Zewsząd 

rozbrzmiewała muzyka i głośne śpiewy dochodziły niemal ze wszystkich niskich, brunatnych 

domów. Strielcy byli uprzywilejowanymi obywatelami miasta, kupcami, lecz także stanowili 

carską  gwardię,  chroniącą  jego  osobę.  Nawet  pogłoski,  że  dojdzie  do  krwawej  wojny  o 

nowego  cara,  nie  były  w  stanie  zepsuć  mocno  podlewanego  alkoholem  przyjęcia  ku  czci 

zmarłego cara Fiodora. Nikt nie wiedział na pewno, czy anemiczny młody Iwan nie podąży za 

nim  i  tym  samym  nie  przekaże  władzy  rodzinie  swojej  matki.  Gadano,  że  bojarowie 

opowiadają  się  za  młodszym  przyrodnim  bratem  cara,  dziesięcioletnim  Piotrem  z  rodu 

Romanowów. 

Ona  się  tym  nie  przejmowała,  nie  przejmowała  się  niczym,  najważniejszymi  nawet 

sprawami  tego  świata.  Zmarszczone  czoło  ojca  i  jego  pesymistyczne  przewidywania  do  niej 

nie docierały. Pogłaskała z miłością i wdzięcznością prawie łysą czaszkę ojca i ucałowała go. 

Chciał jej wyprawić wesele, jakiego nikt dotychczas nie widział. Teraz to było najważniejsze, 

polityka i zagrożenie koniecznością ucieczki jej nie dotyczyły. Tymczasem zwolennicy Zofii 

background image

nie zamierzali się poddać i w mieście dosłownie gotowało się od plotek. Strielcy przeklinali i 

wykrzykiwali,  że  znienawidzeni  bojarzy  chcą  przeprowadzić  swoją  wolę.  Jeden  z 

największych  drani,  odepchnięty  Matwiejew,  miał  podobno  wrócić  w  chwale!  A  w  takim 

razie jego przeciwnicy zostaną wygnani, rozpędzeni na cztery wiatry do zimnych i wilgotnych 

okopów  wzdłuż  granic,  na  bagna  Litwy  lub  do  wysokich  gór  Uralu  albo  na  martwe  stepy 

wzdłuż  Wołgi.  Różne  straszne  historie  krążyły  wśród  strielców,  którzy  przeważnie  bardziej 

byli zajęci swoją działalnością handlową niż służbą wojskową. A prawo do życia w Moskwie 

było ich najdawniejszym przywilejem. 

Snuto więc plany i pito do późna w nocy, słowo „bunt" znajdowało się na wszystkich 

ustach. Ale Nadjana się tym nie interesowała. Nadjana była zakochana. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Bębny dudniły głośno i przejmująco, wszędzie rozlegały się krzyki przerażenia, nawet 

trębacze byli na nogach i ostrzegali mieszkańców starej części miasta: alarm! 

Mężczyźni  przyjmowali  to  z  ulgą,  od  dnia  śmierci  cara  żyli  bowiem  w  nieustannej, 

złowieszczej udręce. W ciągu ostatnich dwóch tygodni plotki osiągnęły niebywałe natężenie, 

strielcy klęli cicho do siebie nawzajem i oglądali się ukradkiem, zanim pochylili się ku sobie: 

„Zostaniemy  odsunięci!  Odbiorą  nam  nasze  domy  i  nasze  przedsiębiorstwa,  wyślą  nas  na 

Syberię  albo  na  Ukrainę,  a  może  nawet  do  barbarzyńskich  krajów!  Naryszkinowie  nas 

unicestwią!” 

Nadjana ich nie słuchała, ponieważ przybył właśnie rzeką statek ojca, który przywiózł 

z  zagranicy  zimowe  towary.  I  Nadjana  miała  poważne  zmartwienie,  bo  w  transporcie 

znajdował się i złoty, i królewski niebieski brokat. 

Co powinna wybrać, z czego uszyć ślubną suknię? 

Niebieski  jest  najpiękniejszy,  zdecydowała.  Ale  złoty  chyba  pasowałby  mi  bardziej, 

bo to jest kolor regimentu ojca, kolor naszej rodziny. 

Matka  potrząsała  głową  nad  zmartwieniami  córki  i  powiedziała,  że  można  uszyć 

suknię  z  niebieskiego  materiału,  a  okrycie  ze  złotego.  Nadjana  uścisnęła  ją  uradowana,  ale 

natychmiast  pojawił  się  kolejny  problem:  czy  zazdrosną  przyjaciółkę  Lube  należy  zaprosić 

czy nie. 

W ten sposób mijały jej dni, niemal nie zauważała, że matka wciąż nerwowo przesuwa 

z cichym chrzęstem szklane paciorki różańca. Nieustanne wędrówki ojca tam i z powrotem po 

zamkniętym  sklepie,  trwające  całe  noce,  zauważała  jedynie  jako  daleki  hałas,  choć  stąpanie 

ciężkich, żółtych butów z cholewami dudniło niczym kroki potępieńca po podłodze kościoła. 

Ale Nadjana sypiała jak zawsze i miewała piękne sny. 

Aż do tej nocy, z 15 na  16 maja. Kiedy  wybuchł alarm, żaden człowiek  nie byłby  w 

stanie dalej spać w kwaterach strielców i Nadjana usłyszała w półśnie stukot butów po ulicach 

i po wyłożonych drewnem trotuarach. Nagle drzwi do sypialni uchyliły się lekko i w szparze 

ukazała się biała twarz matki. Matka trzymała w ręku świecę, włosy miała zaplecione jak na 

noc w długie warkocze, ubrana była w szarą nocną koszulę. 

-  Wstawaj,  Nadjano!  Musimy  uciekać,  twój  ojciec  jest  już  w  drodze  do  pałacu 

cesarskiego. Wybuchł bunt! Ludzie poszaleli... 

- Co? Kto? Stronnictwo Miłosławskich? 

background image

- Nie, nie... to nie oni, nie, mała, głupiutka dziewczyno, to nasi... Czerwoni, niebiescy, 

a  nawet  biali,  twój  wuj  jest  z  nimi...  Mój  nieszczęsny  Iwan,  sądził,  że  zdoła  powstrzymać 

rzekę  za  pomocą  worka  z  piaskiem...  -  Matka  płakała,  popędzając  córkę,  która  ledwie 

pojmowała,  o  co  w  tym  wszystkim  chodzi.  -  Wkrótce  tu  będą,  z  pewnością  będą  chcieli  cię 

aresztować. 

- Ale... tatuś... co oni z nim zrobią, co zrobią z tobą? 

Matka  głośno  przełknęła  ślinę,  ręka  trzymająca  świecę  drżała.  Przerażona  kobieta 

patrzyła na córkę z wielkim bólem. 

- Bardzo się boję... niech ten ubijca będzie przeklęty! 

Nadjana nie wierzyła własnym uszom. To niemożliwe. 

- Morderca? Kto? Co ty mówisz, mamo, jakiego mordercę masz na myśli? 

Matka skinęła głową. 

- Dzisiejszej nocy poleje się krew, moja mała, a twój ojciec znajduje się w środku tego 

całego zamieszania. Błagał nas, byśmy uciekały. 

Szok  sparaliżował  Nadjanę.  Przeniknęło  ją  głębokie  poczucie  wstydu,  ponieważ  jej 

pierwszą myślą było: Och, będziemy musieli odłożyć ślub. O, Tich... Och, bezlitosny losie! 

Znowu napotkała małe oczy matki. Z ulicy dochodził śpiew, szczęk metalu i odgłosy 

pojedynczych strzałów. 

-  To  bunt,  Nadjano.  Nasi...  wszyscy  się  sprzysięgli,  wszystkie  formacje  i  wszystkie 

regimenty.  Z  wyjątkiem  paru  naszych,  żółtych,  i  kilku  honorowych  mężów  od  brunatnych. 

Nie ufaj teraz nikomu, Nadjano, uciekaj, jak tylko możesz! 

-  Dokąd?  -  pisnęła  nagle  zupełnie  ogłuszona  nieznośnym  żalem.  -  Czy  nie  możemy 

uciekać razem? 

-  Uciekaj!  Uciekaj,  dziecko!  Uciekaj  na  statku,  z  karawaną...  dokądkolwiek.  Popatrz 

na  to,  weź  to  ze  sobą.  Teraz  zostałyśmy  tylko  my  dwie,  Nadjano,  twój  ojciec  nakazał  mi 

wyraźnie, że powinnyśmy uciekać każda w swoją stronę. Nie był w stanie znieść myśli, że oni 

pojmają nas wszystkich i że nazwisko Dołgorukich zaginie! 

Matka podawała jej złoto i biżuterię, w której córka Iwana miała iść do ślubu. Posag, 

na  widok  którego  wszyscy  wytrzeszczyliby  oczy.  Wiedzieli  oczywiście,  że  książęca  rodzina 

jest  bardzo  dobrze  sytuowana,  ale  takie  bogactwa  rzadko  pokazywano,  nawet  w  carskim 

pałacu. 

-  Przez  jakiś  czas  będziesz  mogła  za  to  żyć.  Nie  wracaj  tutaj,  dopóki  nie  będziesz 

pewna, że zapanował spokój! Błagam cię, w imię Boga, nie wracaj tylko po to, by zobaczyć 

mnie lub krewnych! 

background image

Nadjana bez słowa kiwała głową. 

Tichon, Tichon, śpiewało w niej. 

Co ty teraz robisz, czy jesteś jednym z nich? 

Ze też nigdy nie starała się dowiedzieć, nigdy nie zapytała o te polityczne sprawy! 

Nie  wiedziała  nawet  najprostszej  rzeczy,  czy  mianowicie  Tichon  podobnie  jak  jej 

ojciec nawołuje do spokoju, czy może jest jednym z tych noszących żółte buty, którzy akurat 

w tej chwili krążą po ulicach i wrzeszczą, że car został otruty. Jednym z tych, którzy pragną 

podjąć  walkę  z  bojarami.  Wszystko  wokół  niej  wirowało,  rozpaczliwie  szukała  torby  na 

pasku, którą dała jej matka, potem wsunęła do niej kosztowności i mokrymi od łez wargami 

ucałowała matkę na pożegnanie. 

Na dworze rozległ się jakiś straszny krzyk. 

A po chwili wołanie: „Śmierć Naryszkinom! Walczmy o naszą ukochaną księżniczkę 

Zofię  i  sławmy  jej  szczodrobliwość!  Zabijmy  tych,  którzy  zamordowali  naszego  cara  i 

obrońcę!” 

Kiedy  Nadjana  znalazła  się  na  dworze,  zobaczyła  żołnierzy  tłoczących  się  wokół 

beczek,  zapach  wódki  uderzył  w  nozdrza,  wszyscy  byli  pijani.  Zadrżała,  to,  co  widziała, 

wydawało jej się jakimś makabrycznym przedstawieniem, czymś, co nie mogło się zdarzyć w 

rzeczywistości. Te płonące na ulicach ognie wabiły ją do siebie, cieszyła się, że ma na sobie 

szeroką  ciemną  pelerynę.  Nikt  jej  nie  rozpozna,  przynajmniej  tej  nocy.  Wszyscy  mieli  takie 

same płonące, wilgotne oczy, tak samo rozpalone policzki i podniecone głosy. 

Nadjana postanowiła trochę poczekać. Może nie jest tak źle, jak mówiła matka. Tutaj, 

w gromadzie rozwścieczonych żołnierzy, widziała wielu przyjaciół Tichona, nawet jednego z 

jego  braci.  Żaden  z  nich  nie  zrobił  przecież  nic  złego.  Może  on  też  gdzieś  tutaj  jest,  wśród 

tych  żłopiących  wódkę  żołnierzy  w  różnokolorowych  szynelach.  Mrużyła  oczy  w  mroku, 

próbowała wyłowić ze zgiełku jego ciepły, piękny głos. To, co widziała, wyglądało raczej na 

pijackie  święto  niż  polityczny  bunt.  Nadjana  przemykała  się  wzdłuż  niskich,  ciemnych 

drewnianych domów i wypatrywała znajomych twarzy. Ojca tutaj nie było, rozpoznałaby go 

zarówno  po  wzroście,  jak  i  po  błyszczących  medalach.  Podążała  w  strumieniu  uzbrojonych 

młodych mężczyzn, którym towarzyszyły kobiety, nie różniła się od nich. Na placu zebrał się 

tłum i usłyszała, że ktoś zawołał: 

- Zdjąć płaszcze! Dzisiejszej nocy jesteśmy jedną formacją, wszyscy jesteśmy braćmi! 

I z trzaskiem rozrywanego materiału żołnierze zrzucali swoje barwy, z których jeszcze 

do niedawna byli tacy dumni. Regimenty wyglądały podobnie, jednakowe czerwone koszule i 

ż

ółte buty do kolan mieniły się w świetle płonących pochodni. Nadjana jęknęła, gdy wszyscy 

background image

jak na komendę ruszyli na czerwony mur. Widziała, że na szczycie wieży - dzwonnicy Iwan 

Wielikij  rozpalono  samotny  mały  ogień.  Wznosił  się  ponad  domami  i  pałacami,  ponad 

klasztorami, a nawet ponad kopułami i iglicami katedry. 

Ze zgrzytem zamykano bramy, śmiertelnie przerażeni służący z Kremla zatrzaskiwali 

kłódki.  Ale  na  próżno.  Czerwone  mury  rysowały  się  na  tle  nocnego  nieba,  lecz  wzburzone 

morze  wojskowych  nie  dawało  się  zatrzymać.  Z  wrzaskiem  wdzierali  się  do  środka  pod 

basztą  Spasską.  Przebiegli  pod  dzwonnicą  Iwan  Wielikij,  zniszczyli  Złotą  Kratę.  Dotarli  do 

miejsca, z którego do carskiego pałacu wiodły długie marmurowe schody. 

-  Na  pohybel  Naryszkinom,  mordercom  Iwana!  Nadjana  stała  oparta  o  mur  i  z  taką 

intensywnością,  że  oczy  mało  nie  wyszły  jej  z  orbit.  Dym  z  wilgotnych  pochodni  drapał  w 

gardle i w nosie, niemal nie miała odwagi oddychać. Ale żołnierze wyciągali w górę miecze i 

ich okrzyki dudniły między zabudowaniami: 

- Mordować! Złapcie morderców, uwolnijcie księżniczkę! 

Nadjana czuła, że musi odkaszlnąć, ale nie miała odwagi. Zdała sobie teraz sprawę, że 

jako jedyna kobieta towarzyszyła żołnierzom aż tutaj. Miała tylko nadzieję, że jeszcze więcej 

pochodni  zgaśnie  i  że  to,  co  rozgrywa  się  na  górze  schodów,  przyciągnie  oczy  wszystkich  i 

nikt  nie  będzie  się  jej  przyglądał.  Ostrożnie  przesunęła  się  jeszcze  bliżej.  Nagle  wokół  niej 

wszystko ucichło, głosy zamarły jakby ucięte. Spojrzała w górę i pojęła dlaczego. 

Na  schodach,  na  samym  szczycie,  stała  kobieta  ubrana  w  purpurową  suknię  i  czarny 

płaszcz. Na głowie nosiła iskrzący się diadem, chwiejne płomienie sprawiały, że klejnot lśnił 

niczym  latarnia  morska.  Natalia,  caryca,  ta  znienawidzona  przyjaciółka  bojarów. 

Przeciwniczka  Zofii,  morderczyni  cara!  Była  biedną  dziewczyną,  pochodziła  z  nic  nie 

znaczącej rodziny, ale zdołała oczarować cara i zmusiła go, by się z nią ożenił. 

-  Morderczyni!  Ty  dziwko,  zabiłaś  ich  obu!  Ale  u  jej  boku  stal  młody  car,  ten,  o 

którym  strielcy  myśleli,  że  został  otruty.  Młody  chłopiec  spoglądał  przestraszony  na  żądną 

krwi tłuszczę i starał się ukryć za tą, przeciwko której tłuszcza się zwracała. 

Nadjana chciała przełknąć ślinę, ale gardło miała suche i obolałe. Na moment spotkała 

wzrok  drugiego  dziecka,  tego,  które  stało  jakiś  krok  czy  dwa  od  matki  i  trzymało  w  rękach 

niedużą,  ładnie  pomalowaną  łódeczkę  z  drewna.  Twarz  mu  drgała,  Natalii  wydawało  się,  że 

mały  Piotr  stoi  oto  naprzeciwko  tłumu  i  uśmiecha  się.  Czy  on  nie  rozumie 

niebezpieczeństwa? 

Jeden z żołnierzy przeskoczył ostatnie stopnie schodów. 

background image

Bardzo  głośno  zapytał  starszego  z  chłopców,  czy  naprawdę  jest  on  żywym  carem 

Iwanem. Otrzymał odpowiedź twierdzącą i w tłumie rozległy się okrzyki. Mężczyzna, który 

pytał, zaskoczony machnął rękami i odwrócił się gwałtownie w stronę tłumu. 

- Więc on żyje? 

Nadjana  wspięła  się  na  palce,  by  zobaczyć  więcej  z  tego,  co  się  będzie  dziać.  Czy 

ż

ołnierze zrezygnują? Rozejdą się do domów? Czy wszystko już minęło? 

Z  tłumu  wyszedł  starszy  mężczyzna.  Nadjana  jęknęła  i  poczuła,  że  nogi  się  pod  nią 

uginają. Otiec! Ojciec! 

Musiała  bardzo  nad  sobą  panować,  by  nie  podbiec  do  niego,  nie  rzucić  mu  się  na 

szyję, nie wyciągnąć go z tego strasznego miejsca. Ale czegoś takiego dumny książę nigdy by 

jej nie wybaczył, stał wyprostowany, wbijając władcze, surowe oczy w swoich żołnierzy. 

- Teraz rozumiecie więc chyba, że daliście się oszukać? Idźcie do domu i zachowajcie 

spokój.  Car  żyje,  jest  bezpieczny.  Wróćcie  do  domu,  w  przeciwnym  razie  będę  musiał  was 

ukarać. 

Jego  ostre  słowa  żołnierze  przyjęli  z  wyciem.  W  ciągu  kilku  sekund  Nadjana 

zrozumiała,  że  jej  ojciec  będzie  musiał  umrzeć,  tutaj  i  teraz,  na  terytorium  cara,  w  świętym 

mieście  Moskwie.  I  nie  będzie  to  śmierć  otoczonego  czcią  bohatera,  stojącego  na  czele 

swoich  oddziałów.  Nie,  ojciec  umrze  jako  ofiara  zdrady  i  buntu,  zostanie  zaszlachtowany 

niczym zwierzę przez tych młodych mężczyzn, których sam uczył i do których miał zaufanie. 

Ich  szaleństwa  nie  można  już  było  opanować.  Nawet  książę  stawał  się  kimś  małym,  gdy 

ludzie rzucili się naprzód niczym szalona rzeka krwi, która przelewała się przez schody. 

Ryk buntowników nie był w stanie zagłuszyć jej własnego krzyku przerażenia. Została 

wypchnięta  naprzód,  starała  się  znaleźć  za  osłoną  szerokich  czerwonych  pleców  i  w  ten 

sposób  uniknąć  rozsieczenia  mieczami  i  lancami.  Żołnierze  wdzierali  się  na  schody,  na 

moment  Nadjana  zobaczyła  ponownie  twarz  młodego  Piotra,  zgubił  gdzieś  drewnianą 

łódeczkę  i  był  teraz  biały  niczym  śnieg.  Caryca  trzymała  się  obu  chłopców  tak,  jakby  za 

chwilę miała zemdleć. Jej przybrany syn Iwan był bezpieczny. Ale ona sama i Piotr, zaledwie 

dziesięcioletni... ich zamierzali pojmać. 

- Śmierć! Śmierć! 

Nadjana  poczuła,  że  przez  jej  żyły,  w  których  dotychczas  tłukła  się  gorąca,  jakby 

oszalała krew, przepływa lodowaty strumień. 

Ojca  już  nie  widziała,  ale  nagle  przeskoczyła  przez  poręcz  schodów  i  pobiegła  po 

wąskim  gzymsie.  Dotarła  na  górę  akurat  w  chwili,  gdy  mogła  zobaczyć,  jak  jakaś  szabla 

odcina głowę jej ojca. 

background image

Potem  unieśli  w  górę  ciało  i  przerzucili  je  przez  balustradę.  Zwłoki  leciały  w  dół 

wśród ryków tysięcy gardeł. 

Poniżej znajdował się las wzniesionych w górę lanc, na które spadło ciężkie ciało. 

Nadjana chciała krzyczeć, ale krtań miała zaciśniętą. Stała i czuła, że krew spływa jej 

z otartych opuszków palców. Za nią znajdował się czerwony, szorstki kamień. Stała w mroku, 

przecierała oczy, a w jej głowie krążyła jedna jedyna myśl. Czuła się tak, jakby i ona została 

przekłuta lancą. 

To niemożliwe. To nie może być prawda. 

Skuliła się na wąskiej półce i pełzła z powrotem w stronę schodów. Żołnierze jej nie 

widzieli. Gdyby wiedzieli, że jestem jego  córką,  gdyby  wiedzieli, że niosę kosztowności, za 

które można by utrzymać cały regiment do końca ich życia, myślała dziwnie odrętwiała. 

Ktoś klaskał, krzyczał mordercom „brawo". 

Nadjana  szła  jak  we  śnie,  nie  przejmowała  się  już  teraz,  że  ktoś  może  ją  rozpoznać. 

Ż

aden  koszmar  nie  byłby  gorszy  od  tego,  co  przed  chwilą  przeżyła.  Może  wszystko 

zniknęłoby, gdyby po prostu do nich podeszła? 

Stawiała  niepewne  kroki,  potykała  się  o  leżące  na  ziemi  ciała,  nie  wiedziała,  kto 

umarł, a kto był po prostu kompletnie pijany. Skaleczyła się o ostrze jakiejś lancy, rozdarła o 

nią i suknię, i płaszcz. Nie zauważyła jednak tego, szum w uszach i słabość, jaka ją ogarnęła 

na widok mordowanego ojca, odgradzały ją od świata niczym zasłona. 

Tamten koszmarny widok oślepił Nadjanę, oślepiały ją też łzy nieustannie spływające 

z oczu. Zgiełk za nią stawał się coraz odleglejszy, coraz bardziej nierzeczywisty. Przed sobą 

widziała  majaczące  w  mroku  bramy,  prowadzące  do  cerkwi  Rożdieństwa  Bogorodicy 

pogrążonej w ciemnościach. 

- O, ojcze... 

Zatoczyła  się,  chwyciła  się  wysokiej,  rzeźbionej  kamiennej  kolumny,  poczuła,  że 

ogromne  kościelne  pomieszczenie  wabi  ją  do  siebie  niczym  zapowiedź  rozkosznego 

wypoczynku. Z mocno złożonymi rękami weszła do środka, a światła przy ołtarzu wyglądały 

niczym dalekie, malutkie, błyszczące oczka. 

Tutaj może nie wejdą. 

Tutaj nie przyniosą swoich zakrwawionych lanc, szabel i mieczów. 

Próbowała  skupić  wzrok  na  pięknych,  pozłacanych  ikonach  w  ołtarzach,  na 

wizerunkach milczącego, ale przyjaznego Boga na suficie, ale nie widziała nic i powlokła się 

dalej w głąb mrocznej świątyni, nie mając odwagi się zatrzymać. 

Wrzaski wciąż w niej trwały, może tylko jako echo, a może były wciąż rzeczywiste. 

background image

- Mordujcie! Zamordujcie ich wszystkich, tych przeklętych zdrajców! 

Nadjana  skuliła  się  przy  drzwiach  w  kącie  cerkwi,  w  której  nigdy  przedtem  nie 

siedziała. Jakiś duchowny przeszedł bezgłośnie obok niej. Nie zwrócił na nią uwagi, pewnie 

nie widział tej ciemnej, skulonej postaci, która wciskała się w kąt. 

Głowa opadła na ręce, dziewczyna poczuła, że twarz ma mokrą od potu i łez, że ręce 

bolą i że jeden wysoki but powoli wypełnia się krwią. 

Ale żaden ból nie mógł być większy od tego, który wywoływały obrazy wciąż żywe w 

jej  umyśle.  Nie  chciała  na  nie  patrzeć,  odpychała  je  od  siebie,  były  zbyt  okrutne,  by  mogła 

uznać, że to prawda. 

Mężczyzna, który przerzucił ciało jej martwego ojca przez poręcz jak zaszlachtowaną, 

brudną świnię, którą rzeźnik Igor wrzuca na swój wóz... 

Ten mężczyzna to był Tichon. 

Prawie nie poznała jego wykrzywionej nienawiścią twarzy, nie widziała jego miękkich 

loków. Mimo to nie mogła się mylić. 

To był on. 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Wprost niepojęte, że czas może biec tak szybko.  Po pierwszej, bardzo surowej zimie 

czuła, jak świadomość powrotu do domu rozrasta się w niej z każdym dniem. Od tamtej nocy, 

kiedy  przeszłość  do  niej  wróciła,  Nadjana  nosiła  w  duszy  bolesną,  piekącą  ranę.  Wszystko 

zostało  znowu  rozjątrzone,  całe  cierpienie  i  ból,  którego  przez  tak  wiele  lat,  przerażona,  nie 

chciała  pamiętać.  Ale  teraz  zaczynał  też  powracać  spokój.  Obraz  jej  życia  stał  się  bardziej 

kompletny.  Odczuwała  głęboką  żałobę  po  tych  wszystkich,  których  utraciła.  Dojmujące 

uczucie  żalu  zaczynało  jednak  blednąc,  pustka  w  duszy  zmniejszyła  się  do  rozmiarów 

niedużego, ciemnego orzecha. Nie miała do kogo wracać, mimo to wróciła do domu na dobre. 

Przez  jakiś  czas  myślała  nawet:  Teraz  mogę  umrzeć,  teraz  wszystko  jest  jasne,  mogę 

nareszcie  odpocząć  w  spokoju.  Ale  ku  swemu  zaskoczeniu  ożyła  i  uzyskiwała  wciąż  nowe 

siły w miarę, jak dni stawały się dłuższe. 

Radzili sobie bardzo dobrze, a gdy marynarz wrócił do domu i wybudował dodatkową 

ś

cianę,  w  starej  ciemnej  chacie  Jewgienija  zrobiło  się  bardzo  wygodnie.  Nadjana  miała 

prawdziwy pokoik, a Karl Martin własny kąt dla siebie i swojego prosiątka. 

Zostało  im  jeszcze  trochę  pieniędzy  i  nie  musieli  się  lękać  najbliższej  przyszłości. 

Cieszące  się  złą  sławą  bulwy  truposza,  które  Nadjana  zakupiła  jesienią,  okazały  się  bardzo 

dobrym  nabytkiem.  Owe  okrągłe,  twarde  warzywa  stanowiły  pożywienie  biednych  ludzi  w 

małej osadzie niedaleko Petersburga. Ci, którzy nie jedli ich pierwszej zimy, przekonali się o 

ich  wartości  w  ciągu  drugiej.  Nie  mówiono  o  tym  nikomu  spoza  małej  grupy  chat,  wszyscy 

jednak przyznawali, że kiedy się te dziwne korzenie dobrze ugotuje i dołoży kiszonej kapusty, 

to bardzo dobrze smakują i są sycące. Wyglądało też na to, że nikt z ich powodu nie umrze. 

A teraz znowu zbliżała się wiosna. 

Wycieczki  na  dół  na  wybrzeże,  gdzie  budowano  statki,  stały  się  dla  Nadjany  i  Karla 

Martina  niemal  rytualnym  zajęciem.  Chłopiec  nieustannie  łaził  za  robotnikami,  spędzał  w 

dokach  całe  dnie,  od  wczesnego  ranka  aż  do  późnego  wieczora.  Sprzedawali  robotnikom 

różne  rzeczy,  ale  gdy  tylko  wszystkie  koszyki  starej  matki  Jewdokii  stawały  się  puste  i  nie 

było nic do sprzedania, mogli wracać do domu. Nadjana pozwalała jednak chłopcu kręcić się 

po nabrzeżu. Poza tym wkrótce szczęście mu dopisało i znalazł zajęcie u jakiegoś szkockiego 

kapitana. Miał nosić kamienie i zaprawę murarską na budowie oraz pomagać murarzom. Była 

to  bardzo  ciężka  praca,  ale  nie  cięższa  niż  ta,  którą  wykonywał  rodzony  syn  kapitana  w 

kanałach.  Car  nieustannie  budował  nowe  pałace  i  domy,  ale  jeszcze  bardziej  pracochłonne 

background image

było  wieczne  kopanie  rowów  odwadniających,  które  miało  przemienić  tę  bagnistą  krainę  w 

coś zbliżonego do okolic Wenecji. 

Każdego  ranka  Karl  Martin  mijał  szeregi  na  wpół  ubranych  postaci,  mężczyzn  w 

różnym  wieku,  okutanych  w  gałgany  i  dźwigających  ciężkie  worki  z  ziemią  lub  zniszczone 

narzędzia do kopania. Niewolnicy. Oni budowali miasto. Ginęli niczym muchy w cuchnących 

rowach  przecinających  bagna.  Zamarzali  na  śmierć,  topili  się  w  zdradzieckich, 

przypominających ruchome piaski błotach lub byli zabijani przez nadzorców, kiedy ci uznali, 

ż

e nie pracują dostatecznie szybko. 

W brudzie i błocie męczyli się tam ramię w ramię z synami szlacheckimi, trudno było 

ich od siebie odróżnić, wszyscy mieli zapadnięte, wychudzone twarze. Piotr Wielki nie żywił 

szacunku ani dla ludzkiego życia,  ani dla szlacheckich tytułów.  Dla niewolników było tylko 

jedno  zadanie,  ich  praca  miała  spłacić  dług,  jaki  wzięli  na  siebie  z  tego  jedynie  powodu,  że 

istnieją. 

Wobec  szlacheckich  synów  car  stosował  jeszcze  bardziej  surową  zasadę:  z  tytułu 

swojego  urodzenia  nie  znaczą  nic.  Jedynie  ciężką  pracą,  wkładem  w  budowę  miasta,  mogli 

dowieść,  że  zasługują  na  swoje  przywileje.  Byli  obrzucani  wyzwiskami  i  upokarzani,  żaden 

jednak nie odważył się podnieść głowy w proteście, kiedy potężny władca od czasu do czasu 

mijał ich na swoim ogromnym holenderskim ogierze i nadzorował roboty. 

Karl Martin zastanawiał się, jak długo będą znosić rządy tego despoty. 

- On jest gorszy niż wójt - mruczał chłopiec zgnębiony, gdy rozmawiał z Nadjaną po 

jednym z takich spotkań z najbardziej posłusznym sługą cara. 

-  Musisz  na  siebie  trochę  uważać,  Karlu  Martinie.  Nie  jesteś  już  dzieckiem  - 

upomniała  go  Nadjana  poważnie.  Ale  zaraz  dostrzegła  przeciągle  spojrzenia,  jakie  chłopiec 

rzuca  na  ostatni  kawałek  placka  na  miodzie,  i  z  uśmiechem  potargała  mu  włosy.  -  Tak,  tak, 

widocznie łasuchem zostaniesz już na zawsze. Zejdziesz ze mną teraz w dół na nabrzeże? 

Ż

uł placek i mrużył oczy z rozkoszy, placek smakował znakomicie, a ciepłe wiosenne 

słońce  przyjemnie  grzało.  Rzeka  Newa  dumnie  teraz  toczyła  swoje  wody  ku  morzu,  lód 

stopniał, zostały tylko resztki wzdłuż brzegów. 

-  Oczywiście!  Zdaje  mi  się,  że  dzisiaj  będą  wodować  sześć  nowych  galeonów.  To 

dopiero  będzie  widok!  Okręty  archangielskie  są  wspaniałe.  Szkoda  tylko,  że  wszystkie 

zostaną  wyposażone  w  armaty.  Będą  strzelać  do  siebie  nawzajem  i  zatapiać  się  -  mruknął  z 

ż

alem młody człowiek między jednym a drugim kęsem placka. 

-  Zawsze  jesteś  taki  wesoły  i  optymistyczny,  nie  martw  się  i  teraz,  mój  chłopcze  - 

powiedziała Nadjana. 

background image

- Ale zaczekaj na starą kobietę, pędzisz tak, że nie mogę złapać tchu! Chcesz, żebym 

się udusiła, ty łobuziaku? 

Karl  Martin  roześmiał  się  i  przystanął.  Długie  nogi  same  niosły  go  po  nabrzeżu. 

Dźwigał kosze i węzełki, ale najwyraźniej w ogóle nie zauważał ich ciężaru. Tutaj, nad rzeką, 

przypominało  mu  się  morze.  Rozpoznawał  jego  zapach  i  słodką  woń  żywicy  ze  świeżo 

ciosanego drewna. Wszędzie unosiły się dymy z ognisk, nad którymi rozgrzewano smołę, a z 

doków  okrętowych  dochodził  nieustanny  śpiew  siekier,  zawodzenie  pił  i  ostre  uderzenia 

miotów, wbijających gwoździe i drewniane kołki w poszycie statków. 

- To coś zupełnie innego - westchnął cicho Karl Martin, kiedy znaleźli się nad samym 

brzegiem  ponad  pracującymi.  -  Budowniczy  okrętów...  To  dopiero  rzemiosło,  to  dopiero 

ż

ycie! Coś zupełnie innego niż brudni murarze dźwigający nieustannie czworoboczne cegły, 

głowy też mają czworoboczne... 

Nadjana spojrzała na niego zaskoczona. 

- Myślałam, że lubisz swoją pracę? Chłopak znowu westchnął, głęboko i szczerze. W 

szaroniebieskich oczach odbijało się niebo. 

-  Ja  bym  chciał...  ja  bym  chciał  znaleźć  się  tam  w  dole.  Chciałbym  budować 

najbardziej fantastyczne statki... 

- Wyprostował się, głos stał się głębszy, kiedy mówił wprost do niej. - Pewnego razu 

tak się stanie, Nadjano. 

Wiedziała, że naprawdę to osiągnie. 

Pewnego razu. 

Kiedy jej nie będzie już na świecie, by go ochraniać. 

Poczuła  ukłucie  i  ogień  w  piersi,  w  równej  mierze  ze  strachu  o  tego  wspaniałego 

młodego  mężczyznę  co  z  lęku  przed  starością  i  chorobą.  Złapała  Karla  Martina  za  rękę,  był 

teraz równy jej wzrostem. 

-  Obiecaj  mi,  Karl  Martin...  Obiecaj  mi,  że  zawsze  się  zastanowisz,  zanim  zrobisz 

cokolwiek. 

Skinął głową, ale myślami był gdzie indziej. 

Czy  zapomniał  już  o  wszystkim?  O  buncie,  o  człowieku  nazwiskiem  Kvithovud,  o 

skandalach, morderstwach? 

Nigdy więcej o tym nie wspominał, a kiedy ona wymawiała imię Marji, odwracał się 

lub udawał, że nie słyszy. 

To  napełniało  ją  smutkiem.  Obiecała  sobie  przecież,  że  będzie  utrzymywać  w  jego 

ciepłej  pamięci  ojca  i  matkę.  Po  to,  by  kiedyś  chciał  do  nich  wrócić.  Za  jakiś  czas,  kiedy 

background image

wszyscy  zapomną  młodego  chłopca,  który  nieświadomie  stał  się  narzędziem  buntowników. 

Chcieli  posłać  go  wprost  w  objęcia  śmierci,  miał  zamordować  samego  wójta,  i  to  w  czasie, 

gdy dragoni stali gotowi do użycia broni. 

Nadjana  zamknęła  oczy,  poczuła,  jaka  szorstka  zrobiła  się  dłoń  Karla  Martina.  Jej 

cieniutkie rękawiczki zaczepiały się o strupy i zadrapania na jego skórze. Chłopak był silny. 

Uścisnął czule jej rękę. 

- Uważaj na siebie, żebyś się znowu nie wdał w jakieś głupstwa - powiedziała cicho. 

On westchnął po raz trzeci, teraz wydał nawet cichutki jęk. 

- Nadja, mama... słyszałem to już milion razy. Naprawdę nie jestem dzieckiem. 

A bardzo bym chciała, żebyś był, pomyślała ze smutkiem. 

Wtedy byłoby dużo lżej... 

Karl  Martin  kupił  dla  niej  letniej  herbaty  w  drewnianym  kubku  i  kilka  blinów  ze 

słodką  marmoladą  z  czerwonych  buraczków.  Nadjana  skrzywiła  się,  nie  należało  wydawać 

pieniędzy, później mogli potrzebować każdego  grosza. Poza tym matka Jewgienija czeka na 

pewno w domu z kapuśniakiem i wiosenną sałatą, którą dla żartu nazywali kozim jadłem. 

- Mimo to dziękuję, byłam głodna. 

-  Zapomniałem  zapłacić  -  mrugnął  do  niej  i  podzielił  płaski  placek  na  dwie  części, 

smarując  go  czerwoną  masą.  Kobieta,  która  sprzedawała  słodycze  z  dużej  drewnianej  tacy, 

pokazała  w  uśmiechu  bezzębne  usta  i  skłoniła  się  głęboko  sympatycznemu  młodemu 

człowiekowi. Włosy Karla Martina zrobiły się teraz jeszcze ciemniejsze, były brązowe niemal 

jak  sierść  niedźwiedzia.  Oczy  wydawały  się  bardziej  niebieskie,  niż  Nadjana  zapamiętała  z 

jego wczesnego dzieciństwa. Przypomniała sobie, że wtedy rzadko patrzył ludziom w oczy. 

- Jesteś podobny do swojej matki, wiesz o tym? - rzekła łagodnie. 

- Spójrz, wciągają carską flagę na tamtą szkutę! Czy myślisz, że on jest na pokładzie? 

- Ona ma takie same mądre oczy, wiesz. Ty też masz mądre oczy, Karl. 

-  Myślę,  że  on  tam  jest!  Słuchaj!  Ten  stary  krwiopijca  teraz  strzela  znowu  tylko  dla 

zabawy! 

Nadjana umilkła, powoli żuła blin, ale jej nie smakował. 

Chłopak siedział i wiercił się obok niej. 

- No idź już - powiedziała zmęczona. - Ja tutaj poczekam. Jeśli chcesz, to idź na dół i 

przyjrzyj się okrętom. 

Zerwał się ze śmiechem i entuzjazmem wypisanym na twarzy. 

background image

-  To  do  zobaczenia  -  zawołał  i  pomknął  przed  siebie.  Drewniaki  stukały  po 

kamieniach.  Miały  jakiś  taki  dziwny  kształt,  Nadjana  przypominała  sobie  obrazy 

przedstawiające wieloryba, który połknął Jonasza. Wielkie, ciężkie zwierzę o ostrych zębach. 

Musiała się zdrzemnąć w wiosennym słońcu, bo kiedy zerwała się i ocknęła, świeciło 

jej prosto w oczy. Obudził ją czyjś ostry głos, wielki mężczyzna stał nad nią i wrzeszczał coś, 

czego do końca nie rozumiała. 

Nadjana  mrugała,  próbowała  wstać,  ale  drobne  ciało  zdrętwiało  we  śnie.  Jęknęła  z 

bólem i pozostała na miejscu. 

-  Musi  pani  lepiej  pilnować  tego  łobuza.  Kręci  się  tu  ciągle  i  próbuje  kraść  nasze 

narzędzia! 

Mężczyzna mówił z jakimś dziwnym akcentem, Nadjana patrzyła na jego rudą brodę i 

ogniste włosy wydostające się spod turbanu. 

Karl  Martin  został  popchnięty  w  jej  stronę,  z  płonącymi  policzkami  próbował 

utrzymać się na nogach. 

-  Ja  tylko  chciałem...  ja  narysowałem  tylko  taki  wyciąg,  za  pomocą  którego  w  domu 

wciągaliśmy na dach drążki przy budowie kalenicy... 

-  Ty  mały  łobuzie  -  rzekła  Nadjana  z  drżeniem.  -  Czy  myślałeś,  że  potrafisz  czegoś 

nauczyć  tych  ludzi?  To  są  najlepsi  na  świecie  budowniczowie  okrętów,  sprowadzeni  z 

różnych  krajów  przez  samego  cara!  A  oto  przychodzisz  ty,  smarkacz...  Ciesz  się,  że  nie 

dostałeś lania, mogłeś narobić strasznych szkód. 

Chłopak stał ze spuszczoną głową, a Nadjana musiała ukryć uśmiech. 

-  Karl  Martin,  mój  kochany  chłopcze...  Objęła  go,  a  on  pomógł  jej  podnieść  się  z 

miejsca i uśmiechał się do niej z poczuciem winy. Wtedy za nimi odezwał się obcy głos: 

- Królowa  Bachusa, która uciekła! Wiedziałem przecież, że cię jeszcze spotkam. Ale 

twojego syna, jak widzę, wciąż trudno utrzymać w ryzach, jedwabna księżniczko? 

Nadjana drgnęła. 

Car! 

Odwróciła  się  gwałtownie,  głos  należał  do  niego,  to  nie  ulegało  najmniejszej 

wątpliwości.  Ale  człowiek,  który  stał  przed  nią,  osłaniając  dłonią  oczy  przed  słońcem,  był 

ubrany  w  krótkie  spodnie  z  żaglowego  płótna,  prostą  szarą  koszulę  i  kurtkę  z  nasyconego 

tłuszczem samodziału, taką jakiej używali kopiący kanały albo biedni chłopi, by ochronić się 

przed zimnem i deszczem. Miał wielkie dłonie i stopy, ogolona twarz była ogorzała od wiatru, 

kapelusz z szerokim rondem chronił oczy przed słonecznym blaskiem. Nad ustami dostrzegła 

cieniutki wąsik, spod kapelusza spoglądało na nią dwoje brązowych, przenikliwych oczu. W 

background image

ręce  trzymał  jakieś  narzędzie,  którego  prawdopodobnie  używano  do  wbijania  drewnianych 

kołków albo dużych gwoździ. 

Karl Martin nie puścił jej, poczuła jednak, że ciało chłopca sztywnieje. Chrupnęło jej 

w kolanach, zabolało, ale car zdawał się na nią nie patrzeć. 

-  Rysunki,  młody  przyjacielu.  Daj  mi  je.  Słyszałem,  co  mówili  robotnicy,  chcę  je 

zobaczyć. 

- Już ich nie mam - odparł Karl Martin sucho. Car stał długo i lustrował chłopca. Po 

chwili surowe oblicze rozjaśniło się w uśmiechu. 

- Ty chyba nie wiesz, kim ja jestem? 

-  Owszem,  wiem.  Piotr  Wielki  wolno  skinął  głową.  W  jego  spojrzeniu  pojawił  się 

jakiś wyraźny błysk. Nadjana czuła, że ręce jej drżą, kiedy szturchnęła syna swej przyjaciółki 

ostrzegawczo w bok. 

- To jest car - powiedziała po norwesku. Mężczyzna z cienkimi wąsami zachichotał. 

-  Tak!  Jestem  carem,  jestem  Piotr  budowniczy  okrętów,  i  mogę  tak  stuknąć  tego 

zuchwałego  łobuziaka,  że  straci  ochotę  na  przekomarzanie  się  ze  mną.  Już  drugi  raz 

przeszkadza mi wziąć to, co chcę mieć! 

Nadjana  przypomniała  sobie  tamten  niebywały  pochód,  cały  ten  szalony  dzień, 

wspominała śmieszny kostium cara i wydarzenia przed pałacem Mienszikowa. 

Przypomniała sobie też podniecenie w oczach Piotra i ze zdziwieniem stwierdziła, że 

to  wspomnienie  odegnało  lęk,  jaki  odczuwała  wobec  tego  człowieka.  Był  teraz  zwyczajnym 

mężczyzną, mężczyzną, którego łatwo oszukać. Wierzył, że jest równie piękna pod maską jak 

jedwab,  z  którego  ją  sobie  uszyła!  Poza  tym  trudził się  w  doku  razem  z  robotnikami,  ludzie 

mówili, że jada czarny chleb, kapuśniak i naleśniki z mięsem jak zwyczajni żołnierze. 

-  Bardzo  bym  chciał  zobaczyć,  co  narysowałeś,  młody  człowieku.  Podnośnik,  nowy 

rodzaj podnośnika? 

Karl Martin w milczeniu kiwał głową. 

- W takim razie narysuj go jeszcze raz i zrób to wyjątkowo dokładnie. 

- A co car proponuje mi za moje rysunki? Jeśli będzie miał z nich pożytek? 

Nadjana jęknęła wobec takiej zuchwałości Karla Martina. Oblicze Piotra pociemniało, 

ręka zacisnęła się mocniej na przypominającym młotek narzędziu. 

-  Jeśli  będę  miał  z  nich  pożytek  -  powiedział  -  to  nie  zatłukę  cię  na  śmierć  jak 

bezczelnego psa, którym w istocie jesteś. Zrobię to ze względu na twoją piękną matkę - dodał 

po chwili. 

Nadjana z całej siły szarpnęła Karla Martina za kurtkę. 

background image

-  Pochyl  się  -  syknęła  mu  do  ucha.  Zdziwiła  się,  że  chłopiec  posłuchał  i  bardzo 

głęboko pokłonił się władcy. 

Nagle  brzuch  cara  zaczął  się  trząść,  a  potem  władca  wybuchnął  głośnym  śmiechem. 

Odrzucił  młot  i  bił  się  po  kolanach,  śmiał  się  i  śmiał,  jedna  fala  śmiechu  nadchodziła  po 

drugiej. 

W końcu otarł oczy i wciąż zanosząc się śmiechem, zwrócił się do Nadjany: 

-  C  ó  ż  ty  masz  za  syna,  księżniczko!  Jaka  odwaga,  ile  uporu!  Tak,  powiadam  ci, 

takiego syna też bym chciał mieć! Ale mój żałosny Aleksy nawet pióra porządnie nie potrafi 

utrzymać, nigdy chyba niczego nie narysuje! 

Nadjana podziękowała pokornie za komplement. Karl Martin wiercił się, ale mimo to 

z  szacunkiem  spuścił  oczy.  Niemal  stracił  równowagę,  gdy  car  klepnął  go  mocno  w  plecy  i 

powiedział: 

- Chodźcie, chodźcie oboje i zjedzcie ze mną kolację. Będziemy mogli porozmawiać o 

twojej  idei,  młody  żołnierzu.  A  ty,  moja  piękna  pani,  może  byś  chciała  zobaczyć  osławione 

jedwabne tapety, o których mówi całe miasto? 

W  jego  przechwałkach  brzmiał  ton  ironii  i  Nadjanie  bardzo  się  to  spodobało.  Z 

kolejnym bolesnym strzyknięciem w kolanach ukłoniła się pokornie potężnemu panu. 

-  To  dla  mnie  wielki  honor,  ale  chyba  nie  jestem  godna  ani  odpowiednio  ubrana  na 

taką audiencję... 

-  Audiencję?  Będzie  tylko  czarny  chleb  i  czosnek,  może  kawałek  wędzonego  sera  - 

odparł car szorstko. 

- Ja nie jestem głodny - rzekł Karl Martin. 

-  Uważajemyj  car,  niech  Wasza  Wysokość  wybaczy  dziecku  ten  niesłychany  brak 

uprzejmości.  To  bardzo  dziwny  chłopak,  niepokorny  i  trudny  do  kierowania  dorastający 

młodzieniec. - Chodzi swoimi drogami, ale jest... 

-  Dobrze,  dobrze,  nie  jestem  przecież  zwierzęciem,  bym  karał  młodego  chłopca,  na 

dodatek  cudzoziemca,  który  nie  zna  mnie  ani  mojego  kraju.  Nie,  proszę  przyjmować  to 

spokojnie,  droga  Nadju.  Szczerze  mówiąc,  jestem  zadowolony,  że  syn  pani  zostawił  nas  w 

spokoju. Możemy... rozmawiać swobodniej. 

Pochyliła  głowę  z  wdzięcznością,  lecz  także  po  to,  by  ukryć  uśmiech.  Zauważała,  że 

on  przygląda  jej  się  wciąż  lekko  zmrużonymi  oczyma,  jakby  chciał  przeniknąć  maskę.  Ów 

wspaniały car był naprawdę takim wielkim kobieciarzem, jak mówiono. Nadjana poznała tyle 

spojrzeń,  które  rzucali  na  nią  mężczyźni,  by  dokładnie  wiedzieć,  co  się  teraz  kołacze  w  tej 

background image

potężnej głowie. Musiała się uśmiechnąć. Maska i rękawiczki oraz białe, bujne włosy zwiodły 

najsprytniejszego człowieka Rosji. 

- Dziękuję - szepnęła wdzięcznie. 

-  Chcesz  spróbować  czosnku?  -  zapytał  bez  ceregieli,  biorąc  z  pięknej  srebrnej  tacy 

cienką kromkę chleba. W małej miseczce ozdobionej wiankiem pozłacanych liści mieniło się 

ż

ółte  masło.  Wysokie  świeczniki  też  były  zdobione  wzorem  z  liści.  Nadjana  ledwo  miała 

odwagę  rozejrzeć  się  po  pokoju,  wiedziała  jednak,  że  pod  wysokim  sufitem  lśni  jeszcze 

więcej złota i srebra. Ściany zostały obite materiałem w ciemnoczerwonym kolorze. 

- Jesteś taka milcząca, piękna pani. Czy rozczarowało cię proste jedzenie? 

-  Nie,  nie,  oczywiście,  że  nie,  Wasza  Wysokość.  Wprost  przeciwnie,  słyszałam,  że 

czosnek, masło i czarny chleb są bardzo dobre. Wzmacniają serce i oczyszczają zmysły. 

Z  zaciekawieniem  pochylił  się  ku  niej  ponad  stołem,  położył  ręce  na  białym 

adamaszku,  nie  przejmując  się,  że  jego  wielkie,  nawykłe  do  ciężkiej  pracy  dłonie  wciąż  są 

poplamione smolą, błotem i żywicą. 

-  Znasz  się  na  takich  sprawach?  Używałaś  czosnku  jako  lekarstwa  również  tam  na 

północy? 

Potrząsnęła głową. 

- Nie, ale dobrze znam tę niezwykłą roślinę. Ja... ja coraz więcej przypominam sobie z 

tamtych czasów. Z Rosji... mojego kraju. Z waszej sławnej ojczyzny, Najjaśniejszy Panie. 

Piotr prychnął. 

-  Daj  sobie  spokój,  nazywaj  mnie  Piotrem,  tak  robi  każdy,  kto  ma  trochę  rozsądku. 

Teraz  siedzisz  i  jesz  kolację  z  budowniczym  okrętów,  Nadju,  nie  inaczej.  Z  człowiekiem  z 

krwi i kości, nie widzisz tego? 

Nieoczekiwanie rozpiął koszulę i odsłonił nagą, pozbawioną włosów pierś. 

Nadjana  roześmiała  się,  on  zaś  nucił  pod  nosem jakąś  melodię.  Nagle  cienkie  wąsiki 

poruszyły  się  i  car  podał  jej  kromkę  chleba,  grubo  posmarowaną  masłem,  obłożoną  serem  i 

czosnkiem. 

-  Twoje  zdrowie  -  szepnął,  ujmując  jej  dłoń.  Położył  na  niej  kromkę  i  nadal  mocno 

trzymał.  Nadjana  poczuła  przyjemne  łaskotanie  w  żołądku,  które  pamiętała  z  czasów 

młodości. Oczy cara były brązowe, głęboko osadzone i bardzo przenikliwe. 

Nie  cofnęła  ręki,  drugą  natomiast  ujęła  ciężką  kryształową  karafkę  i  nalała  mocno 

pachnącego alkoholu. 

- Twoje zdrowie, Piotrze - rzekła prawie niedosłyszalnie. 

background image

On zadowolony kiwnął głową, ujął kieliszek i wypił do dna, nie przestając patrzeć jej 

w oczy. Nadjana miała ochotę trochę się z nim poprzekomarzać, przypomniała sobie jednak, 

ż

e ma do czynienia z mężczyzną, który  w jednej chwili wydaje się miły  i przyjazny niczym 

kociak, ale w następnej przemienia się w żądnego krwi tygrysa. 

Wyprostowała się na krześle, ujęła swój kieliszek i skinęła do towarzysza. 

Piotr  roześmiał  się  i  rzucił  się  na  jedzenie.  Wielkie  kęsy  czarnego  chleba  z  masłem 

znikały  w  wąskich,  ładnie  ukształtowanych  wargach,  przeżuwał  jedzenie,  oblizywał  się  i 

niemal równocześnie pytał, z czego ona tutaj żyje, kogo już poznała, co się jada w Norwegii i 

na  jakim  statku  tutaj  przypłynęła.  Ocierał  usta  połami  koszuli,  od  czasu  do  czasu  bekał 

głośno, opróżniał jeden kubek kwasu po drugim. To ciężkie, słodzone miodem piwo sprawiło, 

ż

e Nadjana poczuła się syta już po trzech łykach. 

Opowiadała  mu  po  trochu  o  wszystkim,  a  wzrok  cara  śledził  ją  z  zainteresowaniem, 

gdy mówiła. Był niczym mały chłopiec słuchający baśni, a kiedy opisywała obozy daleko na 

norweskim wybrzeżu, uderzył pięścią w stół i krzyknął: 

- Temu krajowi nie wybaczę! Kraj, który tak okropnie potraktował taką kobietę jak ty, 

musi zapłacić! Carowi! 

Nadjana  uśmiechnęła  się  sztywno  i  na  chwilę  pochyliła  głowę.  Na  szczęście  car 

ż

artował. Spod cienkiego wąsika wciąż wydobywał się śmiech. Ona jednak wiedziała, że car 

Piotr nie potrzebował żadnych pretekstów, by rozpoczynać wojny na wciąż nowych frontach. 

-  Duńska  zwierzchność  też  nie  okazała  mi  więcej  łaski,  Najjaśniejszy  Panie.  Ale 

bogowie  wiedzą,  że  nie  zawsze  dzieciom  Matuszki  Rosiji  okazywano  jedynie  łaskę.  Ty, 

Najjaśniejszy Panie, sam o tym dobrze wiesz. 

Ty  też  tego  doświadczyłeś.  Ale  ty  zemściłeś  się  okrutnie  na  swoich  zdradliwych 

ziomkach. 

Uśmiech cara zamarł. 

Nadjana  widziała,  że  władca  oparł  się  mocniej  w  krześle  i  oddychał  tak  ciężko,  że 

płomienie świec zachybotały się, a wosk spływał na adamaszkowy obrus i srebrne lichtarze. 

Nagle ogarnął ją strach.  Musiała mu jednak o tym opowiedzieć. Nie mogła milczeć po tym, 

gdy  przypomniała  sobie  wszystko,  co  się  stało,  tak  wyraźnie.  Już  po  pierwszych  słowach 

uświadomiła sobie, że zaraz się rozpłacze. 

- Ty mnie nie pamiętasz, nigdy chyba nie myślałeś, że mnie jeszcze kiedyś zobaczysz. 

- Kim ty jesteś, Nadjano? 

-  Młodą  kobietą,  ubraną  w  płaszcz  rozdarty  u  dołu.  Jestem  śmiertelnie  przerażona  i 

oszalała  z  rozpaczy,  właśnie  utraciłam  ojca.  Oni  rozplatali  jego  czaszkę  na  dwoje,  ciało 

background image

przerzucili przez balustradę ze schodów, na których pewna matka czuła  się bezpieczna. Ona 

również uciekała, zabrała ze sobą małego syna, który zgubił łódkę, widzę, jak żółte wysokie 

buty rozdeptują ją na kawałki... Czerwone koszule mieniły się niczym krwawe sztandary nad 

całym placem... 

- Proklataja... 

Skierował  wzrok  w  głąb  pokoju,  ale  Nadjana  wiedziała,  że  słucha  jej  z  narastającą 

rozpaczą. 

- Ona uciekała, by ratować życie, biegła przez tajemne korytarze Kremla i podziemne 

lochy. Dotarła aż do wnętrza świątyni, by ujść mordercom. Była silną kobietą, pełną odwagi. 

Udało jej się to. I dziecko, mały synek, nie płakało nawet wówczas, kiedy siedzieli tam w tej 

wilgotnej piwnicy pod kościołem. Ale przypominam sobie, że chłopiec dygotał. 

-  Twój  ojciec...  Ty  jesteś...  Strielcy,  Boże  odpuść...  Po  chwili  drgnął  i  ponownie 

opróżnił kielich. 

-  Łżesz!  Opowiadasz  mi  tu  jakieś  zbójeckie  historie,  próbujesz  mnie  zmusić,  bym  w 

nie uwierzył! Nie mogłaś tam być, to niemożliwe! To przecież czterdzieści lat temu! 

Nadjana nie odpowiedziała. Car podniósł się i uderzył pięścią w stół. 

- Mów, kobieto! Zaczęła znowu opowiadać cichym głosem. 

- Czy Wasza Wysokość pamięta tę małą sprzączkę od paska, którą otrzymał ode mnie 

tamtej  nocy?  Chłopiec  stracił  swoją  łódeczkę,  statek,  który  sam  zbudował.  Na  mojej 

sprzączce  zaś  wyryty  był  wizerunek  okrętu,  kiedy  sobie  to  uświadomiłam,  dałam  mu  ją  na 

pociechę.  Uf,  jak  mało  rozumiałam...  Nie  myślałam  przecież,  że  owej  nocy  nie  tylko  książę 

Dolgorukij stracił życie. 

Car  zadrżał,  widziała  to  wyraźnie.  Czoło  pokryły  głębokie  bruzdy.  Wyglądał  na 

zmęczonego.  I  smutnego.  Czy  zechce  ją  ukarać  za  to,  że  wywołuje  w  jego  pamięci 

wspomnienia tamtej pełnej przerażenia nocy? 

- Jesteś jedynym człowiekiem na tej ziemi, z którym mogę dzielić się wspomnieniami 

- szepnęła Nadjana. - To była najbardziej ponura noc w moim życiu... 

-  W  moim  także  -  odparł  car  ochrypłym  głosem,  odwracając  twarz.  -  Mordercy... 

zabrali  ich,  zabrali  wszystkich...  Prawie  całą  moją  rodzinę.  Przysiągłem  Bogu,  obiecałem 

temu dziecku, którym wówczas byłem, że... że to zostanie pomszczone. 

-  I  dotrzymałeś  obietnicy  -  wtrąciła  Nadjana  głucho.  -  Strielcy  nie  są  już  dumną 

gwardią narodową Rosji. 

Tyle  Nadjana  zdążyła  się  dotychczas  dowiedzieć.  Z  tamtych  wyniosłych  żołnierzy 

zostało  przy  życiu  paru  nieszczęsnych  niewolników.  Nikt  już  więcej  nie  słyszał  stukotu 

background image

ż

ółtych  butów  po  ciemnych  ulicach  Moskwy.  A  Zofia,  ich  opiekunka,  musiała  patrzeć,  jak 

wróg  przejmuje  władzę,  a  jej  wpływy  coraz  bardziej  się  kurczą.  Dożyła  swoich  dni  w 

zapomnianym klasztorze. 

-  Ja  również  tamtej  nocy  coś  sobie  obiecałam  -  szepnęła  Nadjana  zdumiona,  że 

zwierza się temu obcemu mężczyźnie. 

Uniosła głowę. Teraz car na nią patrzył. 

- Obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę, by jakiś mężczyzna mnie zdradził. 

- Jestem pewien, dumna kobieto, że ty także dotrzymałaś obietnicy. 

-  Tak  -  odparła  Nadjana  zdumiona.  -  Tak,  pomyśl,  to  jedyna  rzecz,  jakiej  nigdy  nie 

zapomniałam. 

- A twoja matka... Czy spotkałaś ją jeszcze kiedyś? 

Nadjana  wolno  potrząsnęła  głową.  Maseczka  była  poplamiona,  Nadjana  czuła,  że 

wilgotny materiał lepi się do skóry i chłodzi ją. 

-  Nie...  nigdy  ich  nie  spotkałam,  nikogo.  Przez  jakiś  czas  żyłam  w  osadzie  Słoboda. 

Potem... uciekłam dalej. Z pewnym Finem uciekłam dalej na północ. 

- Ja też pamiętam Słobodę... Osadę cudzoziemców, barbarzyńców. Nie wolno mi było 

tam  chodzić,  ale  kiedy  podrosłem,  żyłem  tam  przez  jakiś  czas  i  nauczyłem  się  wielu 

pożytecznych  rzeczy.  To  właśnie  tam  mieszkali  uczeni  mężowie,  najbardziej  uzdolnieni 

nawigatorzy, rusznikarze, astronomowie... Tam po raz pierwszy zobaczyłem planetarium... 

Pogrążył  się  we  wspomnieniach.  Zamknął  oczy.  Nadjana  dyskretnie  uniosła  dłoń  i 

otarła spoconą twarz pod maseczką. 

Car chrząknął, przez chwilę myślała, że płacze. On jednak pochylił się znowu ku niej 

nad stołem i zapytał z uśmiechem: 

- Co chciałabyś robić dziś wieczorem, piękna pani, by uczcić to, że oboje przeżyliśmy 

tamtą szatańską noc? 

Nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. On strzelił palcami i cmoknął: 

-  Poproszę  Mienszikowa,  by  sprowadził  tutaj  swoich  muzykantów,  mój  niemiecki 

kompozytor  powinien  zagrać  nam  coś  żywego,  interesującego  i  orzeźwiającego  jak  ty! 

Będziemy  mieli  tańce,  szalone  prawdziwe  tańce,  chcę  wezwać  tu  wszystkich  kuglarzy  i 

trefnisiów, jakich sobie tylko zażyczysz! Ale caryca, ona niech sobie odpoczywa, prawda? 

Mrugnął do niej, stał się znowu nieokrzesanym, uwodzicielskim cieślą. 

Nieoczekiwanie klepnął się w czoło. 

- O Boże! Wybacz mi, jestem prostak... Jak ja cię źle traktuję, gospoża... 

background image

Znowu  musiała  się  uśmiechnąć.  Ten  pełen  szacunku  tytuł  brzmiał  niczym  prośba  o 

wybaczenie. 

-  Ty...  byłaś  dorosła,  tamtej  nocy  byłaś  już  kobietą...  Teraz  musisz  mieć  znacznie 

ponad pięćdziesiąt lat, Nadjano. Wybacz mi, czcigodna pani... moje zachowanie było... 

- Pochlebiało mi - roześmiała się. Wsunął palec do naczynia z masłem, a potem oblizał 

go z błyszczącymi oczyma. 

- Mogłabyś prawie być moją matką, pani. Może nawet propozycja spacerów w parku 

Wenus  byłaby  z  mojej  strony  zbyt  śmiała?  A  co  byś  powiedziała  na  rozmowę  w  salonach 

Katarzyny? 

Nadjana dostrzegła łobuzerski błysk w jego oczach i trzepnęła z udaną surowością po 

umazanych masłem palcach. Nagle zamarła, gdy uświadomiła sobie, z kim ma do czynienia, 

ale  mogła  się  tylko  roześmiać  w  tej  dwuznacznej  sytuacji.  Dzisiejszego  wieczora  car  był 

nieprzerwanie w znakomitym humorze. Podał jej ramię i powiedział: 

-  Pozwól  mi  mimo  wszystko  pokazać  ci  to,  z  czego  naprawdę  jestem  dumny.  Czy 

słyszałaś o moim parku, najpiękniejszym ze wszystkim? 

Nadjana słyszała pełne zachwytów opowieści o niezwykłych cudzoziemskich męskich 

postaciach wykutych w kamieniu. O posągach smukłych kobiet dźwigających dzbany z wodą 

i ubranych w szaty wycięte w marmurze. O szalonych festynach, jakie car urządzał w parku, o 

mordercach,  którzy  tam  grasowali  i  zarabiali  na  życie,  podcinając  gardła  spitym  do 

nieprzytomności uczestnikom balów. Szeptano, że to wszystko aranżował sam car, że festyny 

organizował głownie po to, by pod ich pretekstem popełniać polityczne mordy, które uważał 

za  niezbędne.  Po  za  tym  bardzo  mu  się  podobało,  że  ludzie  opowiadają  o  takich  sprawach 

szeptem, z drżeniem w głosie, i tworzą legendę, którą chciał otoczyć swoje imię. 

- To piękne - powiedziała Nadjana, kiedy car pogładził swoją ogromną dłonią kobiecą 

pierś  z  różowego  kamienia.  -  To  jest  Wenus,  włoska  Wenus.  A  ja  myślałam,  że  ona  stoi  w 

Paryżu w letnim pałacu Króla Słońce. Mais non, elle est ici... 

Car spojrzał na nią zaskoczony. 

- Mówisz nie tylko po niemiecku i duńsku, ale jeszcze na dodatek po francusku? 

-  Proszę  nie  zapominać  o  norweskim  -  wtrąciła  Nadjana  kokieteryjnie.  -  Za  rok  lub 

dwa  mój  rosyjski,  mam  nadzieję,  będzie  równie  dobry,  jak  znakomity  język  Waszej 

Wysokości. 

Roześmiał się i pociągnął ją koło siebie na ławkę. 

-  Teraz  chciałbym  się  dowiedzieć  prawdy,  Nadjano.  Kim  ty  właściwie  jesteś?  Byłaś 

córką  księcia,  siedziałaś  w  obozie  dla  więźniów  w  jakimś  zapomnianym  przez  Boga  i  ludzi 

background image

miejscu na Morzu Norweskim... Mówisz po niemiecku i francusku, a na dodatek znałaś mnie 

w czasie, kiedy byłem nie mającym o niczym pojęcia śmiertelnie przestraszonym dzieckiem. 

Jakie dziwne figle płata nam życie, jakie niewiarygodne wiatry losu wypełniały twoje żagle? 

-  To  był  wiatr  północny,  na  ogół  przenikliwy  i  lodowaty  -  odpowiedziała  Nadjana.  - 

Ale możesz mi wierzyć, że czasami zdarzały się również bardzo gorące monsuny. 

Car roześmiał się nieprzyjemnie. 

-  Gorące  niczym  ogień,  chętnie  w  to  wierzę.  Czy  miałaś  bardzo  wielu  mężczyzn, 

Nadja? 

-  Setki  -  odparła  z  powagą  i  przypomniała  sobie  innego  mężczyznę,  który  kiedyś 

zapytał ją o to samo. 

background image

ROZDZIAŁ V 

Car siedział w milczeniu i słuchał jej opowieści. Nadjana spoglądała na niego tylko od 

czasu  do  czasu,  by  zobaczyć,  jak  reaguje  na  jej  niewiarygodną  historię.  Nie  wspomniała 

jednak o buncie Kvithovuda i wynikających z tego wydarzenia konsekwencjach, napomknęła 

tylko,  że  chłopiec,  którego  ze  sobą  przywiozła,  jest  po  prostu  spragnionym  przygód 

młodzieńcem. Chciał obejrzeć nowe kraje, ona zaś pragnęła wrócić do domu. 

Ale o czasach spędzonych w Kopenhadze opowiadała ze szczegółami. 

- Ogród Nadjany... Car przymknął oczy i zwilżył wargi. 

-  Jaka  piękna  nazwa...  Jakie  to  musiało  być  urocze  miejsce.  Czy  dziewczęta  były 

dobre? A ty, byłaś piękna? Oczywiście, musiałaś być... 

Nadjana stłumiła śmiech. 

-  Tak,  mój  panie,  tak  myślę.  W  każdym  razie  gości  wybierałyśmy  bardzo  starannie. 

Wielu nigdy nie znalazło się w naszych rejestrach. Wielu chętnie zapłaciłoby majątek... nasze 

przyjęcia stały się legendarne. Sam król... 

Car odsunął talerze i resztki chleba na bok, wielkie ręce oparł na stole. Jego brązowe 

oczy mieniły się rozgorączkowane, gdy wpatrywał się w siedzącą przed nim kobietę. 

- Chcę mieć taki ogród, tutaj w mojej stolicy! Najpiękniejsze kobiety, powinny zresztą 

być też inteligentne... 

Chcę  mieć  najzdolniejszych  muzykantów,  najbardziej  wyjątkowe  dzieła  sztuki! 

Wszyscy  na  całym  świecie  będą  znać  tę  nazwę.  I  wszyscy  będą  myśleli,  że  znaleźli  się  w 

niebie, gdy tylko przekroczą progi tego przybytku, Nadjano! 

- Ale... ale... Wasza Wysokość nie może po prostu... skąd weźmiemy dziewczęta? Te, 

które dotychczas widziałam, to zmęczone chłopskie córki, sprzedające na ulicach tego miasta 

wszelkiego rodzaju produkty. 

- E tam, uliczne sprzedawczynie? Pomarszczone staruchy... Nie, one mają być młode, 

małe  kwiatki...  piękne  i  tak  mądre,  że  mężczyźni  będą  mogli  z  nimi  rozmawiać.  I  trzeba 

zadbać,  żeby  przynajmniej  połowa  z  nich  umiała  grać  na  jakichś  instrumentach.  Myślę,  że 

palce kobiet stają się wtedy zręczniejsze, a serca bardziej otwarte... 

Posłał  jej  tak  wymowne  spojrzenie,  że  nie  mogła  się  pomylić.  Nadjana  widziała 

dostatecznie  dużo  ogarniętych  żądzą  mężczyzn.  Bawił  ją  ten  zapał  władcy,  wkrótce  zresztą 

nastrój  jej  się  udzielił,  poczuła  się  młoda,  serce  biło  mocniej.  Zapragnęła  mieć  dwadzieścia 

lub trzydzieści lat mniej. 

background image

Car  pochylił  się  jeszcze  bardziej  nad  stołem.  Płomienie  pomieszczonych  w 

drewnianych lichtarzach świec chwiały się lekko. 

-  Ty  stworzysz  dla  mnie  taki  ogród,  Nadjano.  Uczynię  cię  bogatą  i  sławną.  Nigdy 

jednak nie wolno ci zapomnieć, kim jest car, kto dał ci tę szansę. Chcesz tego? Chcesz zostać 

moją sługą i resztę życia spędzić w najpiękniejszym miejscu na ziemi? 

- W Rosji - odparła Nadjana. - Już tutaj jestem. Car wybuchnął głośnym śmiechem. 

-  Tak  myślisz?  A  przecież  widziałaś  tylko  Petersburg!  Trzeba  poczuć  wiatr  pod 

skrzydłami i widzieć odległe horyzonty, zanim się naprawdę pokocha swój kraj. 

Nieoczekiwanie  wyciągnął  rękę  i  pogłaskał  jedwabną  maseczkę.  Jego  głos  brzmiał 

czule, niemal sentymentalnie, kiedy powiedział: 

- Ty naprawdę tak myślisz? Naprawdę... kochasz ten kraj i swojego cara? 

- Zostałam tutaj tak dobrze przyjęta - odparła cicho. 

-  Twoje  pokora  zostanie  wynagrodzona  sto  razy  bardziej,  niż  się  spodziewasz  - 

szepnął car. 

W ciągu zaledwie tygodnia życie marynarza Jewgienija zmieniło się tak bardzo, że z 

trudem w to wierzył. Jeszcze niczego nie przeczuwał, chociaż przez cały czas na morzu jego 

myśli kierowały się ku starej, ciemnej i pachnącej kiszoną kapustą chaty. Może martwił się o 

swoją matkę i jej  gości,  może nie wychodził na ląd z obawy,  by nie stracić pieniędzy, które 

mogły uratować następnej zimy życie starej kobiety. 

Dopiero kiedy wrócił do domu, zobaczył, co się stało. O mało nie doznał szoku, nigdy 

już później nic nie było takie samo jak przedtem. 

Staruszka  mieszkała  teraz  w  trzech  pokojach  w  jednym  z  nowo  wybudowanych 

domów  czynszowych.  Jej  sąsiadami  byli  szlachetnie  urodzeni  ludzie  z  okolic  Moskwy, 

odkomenderowani przez swego cara do prac przy budowie miasta. 

Oni mieli je też zaludnić. 

Wysokie domy były ozdabiane sztukateriami lub zbudowane z tak zwanego pruskiego 

muru,  przypominały  budynki,  jakie  stawiają  w  Holandii.  Car  był  zadowolony  z  tej  ulicy  i 

nazwał ją imieniem matki swego najlepszego szkutnika. Budowniczy okrętów powinien być 

tym zachwycony i służyć carowi do końca życia. 

Starej  kobiecie  pozwolono  zabrać  ze  sobą  psa  i  prosię,  zresztą  wielu  mieszkańców 

tego  nowego  miasta  trzymało  inwentarz  w  ogródkach  i  przybudówkach.  Niektórzy  chowali 

zwierzęta nawet w kuchniach, gdzie zjadały resztki, które ludzie im rzucali. 

background image

Człowiek zajmujący drugą część parteru tego domu patrzył niezadowolony, jak baba z 

wysiłkiem złaziła ze starej skrzypiącej fury. Przywiózł ich Igor, a smród z jego wozu był tak 

mocny, że tłumił zapach kapusty, dymu i zwierząt, który zawsze otaczał matkę Jewgienija. 

Karl Martin wprowadził ją ostrożnie do domu. 

-  Tutaj  są  drzwi,  a  tu,  patrz,  tabliczka  z  twoim  nazwiskiem,  mamasza.  A  oto 

największy  pokój,  czyli  twoja  nowa  izba.  Patrz,  jakie  wysokie  okna!  A  jakie  wspaniałe 

dekoracje na suficie! I podłoga, matuszka, jest taka gładka i błyszcząca niczym morze, przez 

które przepłynęliśmy, spoczywające bez ruchu w letni dzień... 

- Och - stękała baba i przyciskała do siebie tłumoczek z jakimiś ubraniami. - A gdzie 

to mój siennik? 

Szli dalej, teraz starucha trzymała Karla Martina już tylko za połę kurtki. 

Sypialna  była  jeszcze  ładniej  pomalowana  i  ozdobiona.  U  sufitu  wisiała  lampa  z 

kulistym niebieskim kloszem. Nadjana wiedziała, że matka Jewgienija nie może jej zobaczyć. 

- Jak tu wieje. Zaraz się zaziębię. Jakie to wszystko wielkie... Czym my to ogrzejemy 

w zimie? To tak, jakby człowiek musiał ogrzewać górską jaskinię, Karl! 

- Mamy tu wielki piec i mniejsze w każdym pomieszczeniu. Drewno na opał znajduje 

się w komórce, mamasza. Nie martw się... Teraz car się tobą opiekuje! 

Stara kobieta padła na kolana i mamrocząc pod nosem, przesuwała w palcach paciorki 

różańca.  Błogosławieństwa  sypały  się  na  cara  niczym  rzęsisty  deszcz.  Prosiła  o  zbawienie 

jego duszy i dziękowała Bogu za otrzymane dary. 

-  Nadja!  Tutaj  jest  jedzenie!  Szafy  i  beczki  pełne  wszystkiego!  Och!  Och,  chodź  i 

zobacz! 

W  niewielkim  pomieszczeniu  znajdował  się  duży  piec,  a  u  sufitu  wisiały  wielkie 

wędzone  wieprzowe  szynki.  Na  podłodze  stały  mniejsze  i  większe  beczki  wypełnione  po 

brzegi,  oznaczone  literami  i  znakami,  których  Nadjana  nie  rozumiała.  Ale  takie  same  znaki 

widywała u kupców na targu, było tutaj wino i chiński ryż, solone ryby i obowiązkowa w tym 

kraju  kiszona  kapusta.  Pęki  cebuli,  mnóstwo  skrzyń  z  niewiadomą  zawartością  i  pakunki,  w 

których  musiał  się  znajdować  cukier,  sól  oraz  woreczki  z  przyprawami.  Karl  Martin  wsunął 

palec do jakiejś niedużej beczki, w której najwyraźniej znajdował się miód lub słodki syrop. 

- Patrzcie tam! - zawołała Nadjana. - Pomyślał o wszystkim. Jaki to dobry człowiek. 

Karl Martin ocierał resztki lepkiego syropu o nogawkę spodni. 

-  Pomyśl,  co  to  będzie,  kiedy  twój  syn  zobaczy  to  wszystko  -  powiedziała  Nadjana, 

kładąc dłoń na zgarbionych ramionach gospodyni. 

background image

- Dzięki ci, Boże - szeptała tamta. - Stał się cud. Co takiego jest w tobie, Nadjano, że 

zmusiło naszego cara do okazania takiej miłości swoim najnędzniejszym poddanym? 

Nadjana  uśmiechnęła  się  tajemniczo.  Nie  o  wszystkim  stara  powinna  wiedzieć.  W 

każdym razie jeszcze nie teraz. 

Na  końcu  ulicy  o  holenderskiej  nazwie  wyrastał  okazały  budynek.  Pewien 

cudzoziemski  architekt  pracował  dzień  i  noc,  a  inżynierowie,  którzy  budowali  pałac 

Mienszikowa  oraz  letni  pałac  samego  cara,  zostali  przeniesieni  na  tę  budowę.  Tysiące 

mężczyzn toczyło przez ulicę ciężkie kamienne bloki. Ku nowemu ogrodowi ciągnięto wozy 

wyładowane drzewami. Newa leniwie toczyła swoje wody, a drzewa na posesji stały zielone. 

Nadjana miała wrażenie, że minęły już całe miesiące. 

Nie  było  tygodnia,  żeby  car  osobiście  lub  któryś  z  jego  architektów  nie  przychodzili 

do  niej  z  nowymi  szkicami  i  pomysłami.  Czuła  się  teraz  niczym  caryca,  decydowała  i 

wydawała polecenia, a wszyscy ci uzdolnieni mężczyźni z szacunkiem przyjmowali jej uwagi 

i  propozycje  dotyczące  urządzenia  domu  i  dekoracji  pokoi.  W  tym  czasie  Nadjana  nie 

odczuwała  prawie  żadnych  bólów,  poczucie  przygody  dawało  jej  tyle  energii,  że  czasami 

zastanawiała  się,  czy  ktoś  nie  wlewa  jej  nowych  sił  z  jakiegoś  źródła  młodości,  kiedy  ona 

sama śpi. 

Karl  Martin  również  uczestniczył  w  pracach,  został  pisarzem  i  sprawozdawcą.  Taka 

pozycja  odpowiadała  mu  najbardziej.  Chodził  po  placu  budowy  z  wielkimi  zwojami 

papierów,  biegał  od  jednego  architekta  do  drugiego,  rozmawiał  z  cieślami,  francuskimi 

rzeźbiarzami, odwiedzał statki, które wciąż przybywały z nowymi kosztownościami. 

- Jaki to wspaniały młody człowiek - powiedział któregoś dnia car do Nadjany. - Pełen 

zapału, ma takie silne i gibkie ciało. Bądź dumna ze swojego syna, Nadjano. On ci na pewno 

dostarczy wiele radości. Wezmę go do służby na jednym z moich okrętów, kiedy to wszystko 

będzie już gotowe. Uczynię go dowódcą galeonu! 

Zaraz  potem  władca  jednak  westchnął,  wymamrotał  pod  nosem  imię  swojego  syna  i 

ciężko pochylił głowę. 

Teraz car wyjechał, ale zamierzał wrócić na kilka tygodni przed ukończeniem pałacu. 

Sam wydał dokładne instrukcje co do tego, jak należy urządzić ogród i jak powinny wyglądać 

komnaty. 

Pragnął stworzyć pałac z baśni. 

Cały świat w miniaturze. 

Jeden  pokój  miał  przedstawiać  królestwa  azjatyckie,  taki  pokój  car  widział  kiedyś  u 

japońskiej  gejszy.  Jeszcze  wspanialszy  i  jeszcze  bardziej  przeładowany  niż  komnaty 

background image

francuskiego króla, ozdobiony taką ilością złota i brokatów, że na sam widok człowiek straci 

dech. 

Ś

ciany  innego  pokoju  polecił  wyłożyć  najpiękniejszym  białym  kamieniem  z  Uralu. 

Tam car zamierzał siadywać przy starym samowarze, miała to bowiem być rosyjska izba, taka 

jaką kiedyś w młodości odwiedzał, gdy zwolniony ze służby towarzyszył swoim przyjaciołom 

ż

ołnierzom do ich domów. 

Wszystko tam powinno być białe i niebieskie, z płynącą wodą w sztucznym strumyku 

i żywymi karpiami. 

Marzył także o czymś, co kiedyś widział we Włoszech, o małej dżungli pod dachem. 

Z  wilgotnym  ciepłym  powietrzem,  wielkimi  kwitnącymi  drzewami,  pokrytymi  bluszczem,  i 

gadającymi papugami tuż pod sufitem. 

-  I  motyle,  Nadjano!  Takie,  jakich  w  Rosji  nie  zobaczysz.  Przypilnuj  Mienszikowa, 

ż

eby  je  sprowadził,  on  wie,  jak  to  zrobić.  Kiedy  moje  statki  wiosną  wrócą  do  domu, 

przywiozą większe skarby niż Rosjanie sądzą, że to możliwe! 

Nadjana przyglądała mu się z szeroko otwartymi oczyma i w milczeniu kiwała głową. 

Co się dzieje z tym carem, o którym wszyscy powiadają, że jest skąpy? 

I car odpowiedział, choć głośno nie zadała pytania. 

W pewnym momencie opadł na fotel w jej pokoju, nogi przerzucił przez oparcie. 

-  To  będzie  pomnik,  jakiego  jeszcze  nie  widział  żaden  król  świata.  To  będzie 

marzenie... 

- Tak, będzie - odparła Nadjana łagodnie. - Ogród Piotra... prawda? 

Car szarpał wąsy, zagryzał wargi. 

-  Nno...  być  może.  Muszę  o  tym  pomyśleć.  Jeszcze  nie  wiem.  Ale  owszem...  Ogród 

Piotra to niegłupio. Może nawet Ogród Świętego Piotra - uśmiechnął się pod nosem. 

Nadjana  potrząsnęła  głową.  Ten  mężczyzna  ani  trochę  nie  obawiał  się  potężnego 

kościoła. Raz po raz robił rzeczy, które powodowały, że ortodoksyjni dostojnicy pienili się ze 

złości. Nazywali go bluźniercą i ucieleśnieniem zła, ale nie odważyli się otwarcie zbuntować. 

Car  był  zbyt  potężny.  I  zbyt  uparty.  Nigdy  nie  wiadomo,  czy  ten  prawdziwy  antychryst  nie 

odbierze ostatnich przywilejów brodatym popom, nie zniszczy starych cerkwi i klasztorów. 

- Miejsce Odpoczynku Cara. Nie, to brzmi, jakbym już umarł. Pałac Radości. Nie, to 

zbyt głupie. 

- A może nazwać pałac imieniem którejś starej bogini? Na przykład Ogród Afrodyty? 

Piotr potrząsnął głową na tę propozycję. 

background image

-  Nie,  nie.  Nie  myśl  już  o  tym,  Nadja.  Zajmuj  się  wszystkim  podczas  mojej 

nieobecności, kiedy wrócę, z pewnością znajdziemy odpowiednią nazwę. 

Dał Nadjanie wszelkie pełnomocnictwa i polecił Mienszikowowi, by jej pomagał. 

- On podczas mojej nieobecności jest carem, Nadjano. Pomoże ci we wszystkim. 

A  teraz  ten  dzień  zbliżał  się  coraz  bardziej.  Miasto  trzęsło  się  już  od  plotek.  Nowy 

pałac  cara będzie nieziemskim miejscem! Bajka, marzenie! Opowiadano  sobie, że dekoracje 

są niewiarygodne i kosztowne, że za niewielki kawałek tapety biedny człowiek mógłby sobie 

kupić ziarna na całą zimę. 

Ludzie szemrali, ale nie mogli do końca potępiać swego władcy, bo niekiedy przygoda 

i  mocne  wrażenia  ważniejsze  są  niż  chleb.  A  ostatnia  zima  nie  była  przecież  specjalnie 

surowa... 

Nadjana nie potrafiła sobie przypomnieć, by kiedyś już przeżyła równie wspaniałe dni. 

Ś

miertelnie  zmęczona  zapadała  co  wieczór  w  głęboki  sen,  zjadłszy  przedtem  jedną  z 

pożywnych zup matki Jewgienija. Piękny dom był chłodny w gorące letnie dni i znakomicie 

utrzymywał  ciepło  zimą.  Żyło  im  się  wspaniale.  Nawet  Karl  Martin  sprawiał  wrażenie 

bardziej zadowolonego. 

Tylko jednego brakowało, by Nadjana mogła poczuć pełne szczęście. 

Nie dostała odpowiedzi na ani jeden z listów wysłanych do Marji i Karla. 

Czy  listy  nie  dochodziły?  Czy  kapitanowie  statków  mogli  być  aż  tak  pozbawieni 

sumienia, bo przecież płaciła im bardzo dobrze? 

A może w domu stało się coś złego? 

Marja... Marja utraciła w jakimś sensie syna. Z pewnością go opłakuje. Ale też jest na 

tyle silna i rozsądna, by pocieszać się, że chłopiec jest bezpieczny, a gdyby nie wyjechał, nie 

uniknąłby kary. 

Może  jutro,  myślała  Nadjana  zmęczona,  siedząc  przy  prostym  biurku  i  robiąc  wolne 

miejsce pośród zwojów papieru i stosów rysunków. 

Może  list  przyjdzie  jutro,  może  pojutrze.  Niezależnie  od  tego  mogę  przecież  napisać 

kolejny. Jest tyle do opowiadania. Kiedy pałac będzie gotowy, kiedy car będzie zadowolony... 

może będę mogła  go poprosić o załatwienie naszej sprawy. To co, że jesteśmy tylko nic nie 

znaczącymi  cudzoziemcami,  wierzę,  że  on  mnie  zechce  wysłuchać.  Może  mógłby  się 

zatroszczyć o to, by Karl Martin wrócił bezpiecznie do domu. 

Napisała o tym do Marji. 

Ż

eby  tylko  dostała  ten  list,  myślała  Nadjana  z  troską,  to  by  ucieszyło  ją  bardziej  niż 

cokolwiek innego. Nie muszę przecież pisać, jakiego rodzaju pałac budujemy dla Piotra. 

background image

Marja i tak na pewno klaśnie w dłonie i będzie się śmiać zachwycona moim opisem. A 

może nie, może pomyśli, że jej syn został w coś wplątany. 

Nadjana gryzła koniec srebrnego pióra i czuła, jak zmęczenie ogarnia jej głowę i ręce. 

Rękawiczki  były  czyste  i  cieniutkie,  ostatnio  osobisty  mistrz  krawiecki  cara  uszył  jej 

dwanaście par. Użył do tego cieniutkiego jedwabnego materiału tkanego tak, że rozciągał się 

delikatnie i wyglądał niczym dodatkowa skóra na palcach. Nadjana nie zawsze nawet na noc 

je zdejmowała. 

Może dlatego wokół nadgarstków robią mi się te małe piekące ranki, pocieszała się. 

Odłożyła pióro. Mieniło się delikatnie w blasku chybotliwego płomienia lampy. 

Odchyliła głowę i masowała obolałe ramiona. 

Jak rozkosznie będzie się położyć i zasnąć. 

Czasami, kiedy dzień był wyjątkowo trudny, nocą w snach przychodził do niej on. Był 

równie młody i piękny jak wtedy, szeptał jej te same czułe słowa. Tichon... 

Nie pragnęła tego, nie chciała też myśleć o tych snach. 

Tichon należał do ludzi, którzy zamordowali jej ojca. 

Te  same  ręce,  które  pieściły  ciało  Nadjany  i  zostawiały  po  sobie  pierwsze  rozpalone 

ś

lady,  chwyciły  jej  martwego  ojca  i  przerzuciły  przez  balustradę  prosto  na  uniesione  ostrza 

lanc. 

Widziała to na własne oczy. 

Starała się o tym nie pamiętać, ale to niemożliwe. 

Niczego nie można tu wytłumaczyć, niczego darować. 

Tak bardzo kochała swego ojca. 

I chociaż tego młodego przywódcę żołnierzy kochała ponad wszystko na świecie, rana 

była zbyt wielka. Zresztą on pewnie nie żyje. To chyba dlatego może przychodzić do niej we 

ś

nie i ukazywać jej się jak żywy. Bywało, że budziła się rozdygotana i oszołomiona, czuła, że 

krew pulsuje w skroniach, jak to nie bywało nigdy po... 

Tak. Po nim. 

Nigdy później. 

Nadjana  z  bólem  w  gardle  przełknęła  ślinę.  Miała  setki  mężczyzn,  za  jednego  z  nich 

wyszła za mąż. 

Ale z żadnym, z żadnym nie była naprawdę blisko. Tylko z nim, żołnierzem, któremu 

nie dała nic oprócz kilku skradzionych pocałunków i pośpiesznych uścisków. 

To  był  największy  smutek  jej  życia.  Teraz  o  tym  wiedziała.  Zdawała  sobie 

jednocześnie sprawę, że  chyba właśnie to uczyniło ją silniejszą i odporną bardziej niż skała. 

background image

Silną,  by  mogła  znieść  życie,  jakie  los  jej  zgotował.  Dość  silną  na  tyle,  by  się  nie  załamać 

nawet w najtrudniejszych chwilach.  I jeśli istniał jakiś Bóg, to z pewnością docenił jej upór. 

Bo  podobnej  nagrody  jak  ona  żaden  człowiek  na  ziemi  nie  otrzymał.  Nadjana  wiedziała  o 

tym, bliżej nieba nie mogłaby się chyba nigdy znaleźć. 

Niebo... Niebo Piotrowe. 

Uśmiechnęła się blado i podniosła się z miejsca. 

Oczywiście,  to  przecież  odpowiednia  nazwa!  Jemu  się  na  pewno  spodoba.  Będzie 

odpowiadać  gościom,  ma  w  sobie  coś  zmuszającego  do  szacunku,  a  jednocześnie  coś 

wabiącego i podniecającego. 

Niebo... 

Nadjana  zaczęła  biegać  po  pokoju.  Pomysły  przesuwały  się  w  jej  głowie  niczym 

paciorki różańca. 

Był  późny  wieczór,  ale  w  pałacu  pracowano  dzień  i  noc.  Postanowiła  obudzić 

architektów,  musiała  natychmiast  wezwać  wszystkich,  którzy  kierują  pracami  artystów  i 

kowali, wszystkich malarzy i wszystkich kładących marmurowe posadzki. 

Niebo! 

Nadjana śmiała się sama do siebie, zmęczenie zepchnęła gdzieś w głąb głowy. Trwało 

tam i piekło boleśnie, ale ona go już nie zauważała. 

-  Zburzyć  mi  te  dwie  ściany  i  przemalować  sufit!  Złote  ornamenty  mogą  zostać,  są 

piękne.  Ale  wyrzućcie  te  ciężkie  meble  i  prześlijcie  wiadomość,  że  potrzebuję  więcej  tego 

białego lekkiego jedwabiu, którego używaliśmy do urządzenia komnaty Salome. Oprócz tego 

muszę mieć niebieski jedwab, najdelikatniejszy jaki istnieje, przetykany srebrną nicią. I dużo 

brokatu, trochę ciemniejszego brokatu na ściany i obicia... Augustus, czy ty jeszcze zajmujesz 

się tymi świńskimi pęcherzami, tymi, które miały unosić się w powietrzu? 

- Tak... tak, ale... 

- Uszyj mi dwanaście takich. Nie, dwadzieścia cztery. Okrągłe, wielkie niczym obłoki. 

Tak, obłoki! Popatrz na niebo i zrób obłoki! 

- My... to znaczy ja muszę porozmawiać z Mienszikowem. 

-  Porozmawiaj!  Nie  mamy  czasu,  car  wraca  za  miesiąc.  Wtedy  wszystko  musi  być 

gotowe. Nie wolno nam się z niczym spóźnić! 

Biegała  wokół,  wydawała  rozkazy,  po  czym  opadła  na  fotel  i  wezwała  do  siebie 

dwóch  najmłodszych  mężczyzn.  To  oni  robili  szkice  i  wzory  do  dekoracji  i  ozdób  pokoi  i 

całego pałacu. Jeden był z pochodzenia Francuzem, drugi to syn znanego greckiego poety. 

background image

Nie  wypuściła  ich  od  siebie,  dopóki  nie  zaraziła  ich  swoim  niewiarygodnym 

pomysłem i nie sprawiła, że wpadli w taką samą euforię jak ona. 

Dopiero  kiedy  leżała  w  łóżku  i  słyszała  śpiew  porannych  ptaków,  odważyła  się 

pomyśleć: Co też on na to powie? Czy carowi się to spodoba? 

Na  pewno,  wydmie  swoje  wąskie  wargi  i  będzie  skubał  wąsy.  Oczy  mu  rozbłysną. 

Mrugnie do niej i szepnie: „Niewiarygodne, Nadjano. Cóż za pomysł! Pomyśleć, że będę miał 

swoje  własne  niebo.  Teraz  oni  mogą  skamleć  i  modlić  się,  te  stare  kozły  w  cerkiewnych 

strojach. Car jest wystarczająco potężny, by stworzyć sobie własne niebo!” 

Harfy, pomyślała tuż przed zaśnięciem. Nie mogę zapomnieć o harfach... 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Car stał bez ruchu i tylko patrzył. 

Długi pochód ciągnący  przez miasto był zupełnie innego rodzaju niż te, które zwykli 

byli organizować Bachusowi bracia. Teraz jak okiem sięgnąć wszędzie mieniły się szlachetne 

kamienie,  złoto  i  jedwab.  Ludzie  stali  tłumnie  wzdłuż  drogi,  machali  gałązkami  i 

chusteczkami.  Kapelusze  wylatywały  w  powietrze,  a  kiedy  przejeżdżał  sam  car,  rzędy  ludzi 

pochylały się w pokłonach aż do ziemi niczym morskie fale. 

Nadjana siedziała w zamkniętym powozie i wyglądała na zewnątrz przez gęste firanki. 

Powóz  zaprzężony  w  cztery  białe  konie  jechał  na  samym  przedzie.  Był  biały,  ozdobiony 

pozłacanymi kwiatami i czerwonymi powiewającymi wstążkami z jedwabiu. Ona była ubrana 

podobnie, w białozłotą suknię z purpurową szarfą. 

Barwy cara. Na jego cześć. 

Przez  ostatnie  trzy  tygodnie  pracowała  intensywnie  z  dziewczętami,  każda  z  nich 

znała  już  na  tyle  rosyjski,  że  była  w  stanie  porozumiewać  się  i  z  carem,  i  z  innymi  gośćmi. 

Pochodziły one z całego potężnego cesarstwa, boginie o blond włosach z fińskich terytoriów, 

nieduże  o  kruczoczarnych  grzywach  z  byłego  państwa  chana,  długonogie  i  rudowłose 

dziewczyny z zachodu. 

Były  córkami  szlachetnych  rodów,  znalazły  się  w  potrzebie  lub  zostały  wzięte  jako 

branki  na  dawnych  terenach  szwedzkich,  były  cudzoziemkami,  które  towarzyszyły  swoim 

mężom  i  ojcom  do  Petersburga  i  które  dały  się  skusić  podniecającemu  życiu  w  charakterze 

pensjonariuszek  najwspanialszego  domu  publicznego.  Niektóre  były  niewolnicami,  kupiono 

je i zapłacono za nie. Jeszcze inne były biednymi córkami niewolnic. 

Nadjana  dobierała  je  z  najwyższą  starannością  i  upewniała  się  wielokrotnie,  czy  na 

pewno  rozumieją,  co  to  wszystko  oznacza.  Cieszyła  się,  widząc  radosne  napięcie  w  ich 

oczach, nadzieja na wspaniałe, podniecające życie przesłaniała ciemne strony całej sprawy. 

W przyszłości pewnie wszystkie będą takie jak ona, pozbawione miłości, nie umiejące 

kochać. 

Mówiła im to, ale one patrzyły jej prosto w oczy i wzruszały ramionami. 

-  Wolę  na  jedwabiu  niż  na  brudnej  słomie  -  powiedziała  któraś.  -  Wolę  z  carskimi 

dostojnikami niż z pijanymi żołnierzami, których nigdzie nie brak. 

Tylko  jedna  nie  zdołała  się  nauczyć  rosyjskiego.  Nadjana  otaczała  szczególną 

troskliwością  tę  małą,  ciemnowłosą  kobietkę  i  było  jej  naprawdę  przykro,  kiedy  musiała  ją 

background image

zdegradować  z  damy  do  towarzystwa  do  pomocy  kuchennej.  Dziewczyna  sama  też  była 

smutna, że musi się wyprowadzić z przestronnych pokojów na górze i przenieść na posłanie w 

piwnicznej sali, gdzie mieszkały służące, kucharki, pomywaczki i inna służba. 

Z  drugiej  strony  to  może  jednak  lepiej,  myślała  Nadjana.  Spojrzenie  wielkich 

błyszczących  oczu  tej  dziewczyny  było  ufne  i  czyste.  Dziewczyna  przyciągałaby  mężczyzn 

swoją  niewinnością,  jej  pełne  wdzięku  ciało  wzbudzałoby  w  ich  umysłach  najdziksze 

fantazje. 

Było w tej małej coś, co zasmucało Nadjanę, i sprawiło jej ulgę, kiedy po kilku dniach 

zobaczyła  ją  dźwigającą  wiadro  pełne  wody.  Dziewczyna  uśmiechnęła  się  serdecznie  i 

ukłoniła głęboko. Miała na sobie prosty niebieski fartuch i zajęta była sprzątaniem. 

Inne młode kobiety tańczyły przy dźwiękach szpinetu w sali pod niebiańskim sufitem. 

Włoski nauczyciel starał się przekrzyczeć muzykę, co chwila kazał którejś a to wyprostować 

plecy, a to unieść głowę. Zdarzało się, że klął siarczyście, wymachiwał w powietrzu swoimi 

szczupłymi  rękami  i  sypał  na  dziewczyny  wyzwiska  w  swoim  ojczystym  języku.  Nadjana 

cieszyła  się,  że  nie  wie,  co  te  słowa  znaczą.  Dalsze  dwie  dziewczyny  musiały  odejść, 

ponieważ nie były w stanie spełnić żądań baletmistrza. 

Trzy  kolejne  zniknęły,  gdy  Nadjana  odkryła,  że  skłamały.  Twierdziły,  że  umieją 

czytać, oszukały ją, bo nauczyły się wymaganych wierszy na pamięć. 

Jedną zwolniono, gdy przyszła z płaczem i wyjaśniła, że mąż, który ją jakiś czas temu 

rzucił, teraz chce znowu z nią być. 

Innej  pokazano  drzwi,  bo  nie  była  w  stanie  opanować  swego  temperamentu  i  rzuciła 

się z pięściami na pokojówkę, która przewróciła słoik z kremem wybielającym piegi i plamy 

na skórze. 

Nadjana  wybrała  wysoką,  bardzo  urodziwą  Finkę  i  uczyniła  ją  odpowiedzialną  za 

pozostałe  kobiety.  Finka  była  prosta  jak  drzewo,  swoje  piękne  blond  włosy  nosiła  niczym 

koronę.  Była  jednak  tylko  niewolnicą,  branką,  ofiarą  gry,  którą  prowadził  car  z  królem 

rządzącym  również  jej  krajem.  Pochodziła  z  Karelii,  bił  od  niej  jakiś  niezwykły,  jakby 

promieniejący chłód, Nadjana nie miała wątpliwości, że właśnie to będzie do niej przyciągać 

mężczyzn.  Nieprzystępna,  miała  zarazem  coś  gorącego  w  swoim  lodowato  niebieskim 

spojrzeniu.  Była  zręczna  i  silna,  silniejsza  niż  niejeden  mężczyzna.  Wielu  będzie  się  z 

pewnością  tego  lękać,  niektórzy  jednak  spróbują  zdobyć  ją  za  wszelką  cenę.  Nadjana 

wiedziała  o  tym  dobrze.  Ledwie  minęło  kilka  dni,  a  już  wszyscy  wokół  zaczęli  blond 

piękność nazywać Królową. 

background image

I to właśnie owa Finka otworzyła carowi drzwi i pomogła wysiąść z powozu. Nadjana 

również  wysiadła  ze  swojego  ekwipażu,  teraz  próbowała  wspinać  się  na  palce,  by  zobaczyć 

twarz  władcy.  Witająca  go  kobieta  skłoniła  się  przed  nim  bardzo  głęboko,  dając  początek 

kolejnej  fali  zginających  się  w  pokorze  głów.  Długie  marmurowe  schody  ożyły,  kiedy 

czerwone  kurtki,  dotychczas  stojące  nieruchomo,  oddawały  cześć  swemu  carowi.  Na 

trawnikach  przed  pałacem  siedziały  w  małych  grupkach  dziewczęta,  upozowane  niczym 

bukiety  kwiatów  w  swoich  barwnych  sukienkach.  Wystudiowane  ruchy  dopełniały  całości, 

widzowie,  bili  brawo  i  krzyczeli  z  podziwu.  Setki  dziewcząt  biegało  po  ogromnych 

trawnikach, tworząc wzory i żywe obrazy będące fragmentami ogromnej układanki. 

Car stal na dolnym balkonie i uśmiechał się. 

Nadjana  nie  odważyła  się  zapytać  go  o  nic,  śledziła  jednak  każde  drgnienie,  każdy 

grymas  jego  ogorzałej  twarzy.  Carycy  nie  było.  Chyba  nie  z  powodu  kolejnej  ciąży, 

Katarzyna  bowiem  chętnie  pokazywała  się  wśród  ludzi  w  błogosławionym  stanie.  Szlachta 

uważała,  że  to  nie  przystoi,  musieli  jednak  bywać  na  małych  przyjęciach,  które  caryca 

organizowała i na których obnosiła się ze swoją płodnością. Nadjana odwiedzała ją kilka razy, 

ale zawsze z jakichś oficjalnych powodów. Caryca była bardzo miłą kobietą, nieszczególnie 

piękną, ale obdarzoną gorącym sercem, co często dawało o sobie znać mimo oficjalnej maski. 

Musi  być  dobrą  matką,  myślała  Nadjana.  Wiedziała  jednak  od  dawna,  że  Katarzyna  nie  jest 

matką  carewicza  Aleksego.  Tamtą  nieszczęsną  kobietę  Piotr  usunął,  żyła  teraz  w  jakimś 

odległym klasztorze. 

Nadjana nigdy w towarzystwie cara nie mogła uwolnić od zdumienia. Tego człowieka 

uważano za bezlitosnego despotę. Nadziewał swoich przeciwników na metalowe ogrodzenie 

wokół  twierdzy,  prześladował  ich,  dręczył  i  ścinał.  Zabił  pewnego  nieszczęsnego  chłopa, 

który  wyraził  się  w  pogardą  o  statkach  przychodzących  z  Archangielska.  A  jeśli  słyszał' 

skargi  udręczonych  niewolników,  stawiał  ich  do  jeszcze  cięższej  pracy.  Ginęli  oni  setkami, 

przez  całą  długą  zimę  wciąż  kopano  nowe  groby  w  zamarzniętej  ziemi. Był  despotą,  był  po 

prostu katem. 

Trudno  uwierzyć,  że  to  ten  sam  mężczyzna  w  prostym  ubraniu,  który  przyszedł 

pewnego wieczora z niezapowiedzianą wizytą i jadł pyszne bliny matki Jedwokii oraz czarny 

chleb.  Ten  sam,  który  drapał  za  uchem  starą  sukę  Katarzynę  i  powiedział,  że  jest  bardzo 

pięknym psem. Ten sam, który chwalił jedzenie starej i mówił, że chciałby ją zatrudnić jako 

kucharkę w pałacu, który nazywał ją matką i zwracał się do niej z wielkim szacunkiem. Ślepa 

kobieta  opowiadała  o  tym  codziennie,  chyba  nie  było  w  Petersburgu  ani  jednego  człowieka, 

który by nie wiedział, że sam car jadł z talerza marynarza Jewgienija. 

background image

Ale teraz... 

Teraz był słońcem, cesarzem, bogiem. 

Prosty  i  wysoki,  w  ciężkim  świątecznym  stroju  z  brokatu,  z  sobolowym  futrem  na 

ramionach. Na głowie nie miał korony ani kapelusza, tylko czapkę z purpurowego aksamitu z 

otokiem wysadzanym szmaragdami i topazami. 

Cała postać skrzyła się od klejnotów, które nosił na .palcach i na szyi. 

Nadjana  próbowała  tłumaczyć  sobie  wyraz  jego  oczu,  stała  przy  nim  na  balkonie  i 

wprost bała się oddychać. Po występach baletu ona sama miała oprowadzić cara i jego orszak 

po  wszystkich  cudownych  komnatach,  po  siedemdziesięciu  dwóch  różnych  światach 

stworzonych w jednym gmachu. 

Największa  ze  wszystkich  była  sala  niebiańska,  centrum  domu.  Wzdłuż  ścian 

znajdowały się wysokie okna, przez które wpadało mnóstwo światła, można je było zasłonić 

ciemnymi szafirowymi storami, a wtedy w pomieszczeniu robiło się całkiem ciemno. 

I podłoga, i ściany mieniły się srebrem i różnymi odcieniami niebieskiego. 

Ś

ciany  pokryto  lśniącymi  jedwabnymi  tapetami.  Pulchne,  pozłacane  aniołki  siedziały 

na  gzymsach  i  w  niszach,  a  pod  sufitem  tańczyły  całe  ich  gromadki  w  delikatnych,  prawie 

niewidocznych sieciach pomiędzy sztucznymi obłokami. 

Sufitu niemal się nie widziało, pokrywał  go obsypany  gwiazdami granatowy jedwab, 

poniżej  wisiało  czterdzieści  osiem  wielkich  kryształowych  żyrandoli,  które  można  było 

unosić w górę lub opuszczać. 

Wzdłuż  jednej  ze  ścian  urządzono  spory  ogród  pełen  kwitnących  kwiatów.  Na  jego 

obrzeżach  biło  co  najmniej  dwanaście  źródełek  przejrzystej  wody.  A  obok  każdego  z  nich 

znajdowały się najwspanialsze sofy i szezlongi, pięknie osłonięte posrebrzanymi parawanami, 

z  których  zwieszały  się  zielone,  żywe  pędy  winorośli  oraz  pnące  róże.  Pachniało  słodko  i 

mocno. 

Między  fontannami  i  meblami  ustawiono  długie  rzędy  nakrytych  białymi  obrusami 

stołów.  Przygotowano  miejsca  na  siedemset  osób,  porcelana  i  srebra  zostały  wydobyte  ze 

szlacheckich  skrzyń.  Specjalny  wysłannik  pojechał  aż  do  Moskwy,  by  przywieźć  nakrycia, 

adamaszkowe  obrusy  i  kryształy  z  kremlowskiego  pałacu,  ponieważ  statek,  który  wiózł  to  z 

dalekich krajów, osiadł na mieliźnie. 

Niczego nie brakowało, Nadjana doglądała wszystkiego uważnie. 

Zobaczyła  cara  stojącego  na  balkonie  ponad  salą  niebiańską.  Wtedy  dała  znak, 

pozwoliła  mu  zobaczyć  jedynie  mgnienie  nagromadzonych  wspaniałości,  potem  rozpoczęło 

się prawdziwe przedstawienie. 

background image

Zasłony  zostały  zaciągnięte  przez  ubrane  na  niebiesko  piękne  dziewczęta.  Ich  stroje 

uszyto z tego samego jedwabiu, którym obito ściany. Na głowach nosiły kapelusze, a twarze 

miały upudrowane na biało. Tylko wargi mieniły się srebrzyście. 

W jednej chwili sala pogrążyła się w mroku. 

Ale  w  tej  samej  sekundzie  zapalono  lampy  u  sufitu,  Nadjana  widziała,  że  każdy  z 

obsługi robi to, co powinien. 

Zabrzmiała muzyka. 

Harfy, skrzypce, kontrabasy i flety. 

Drżąca, daleka melodia, leciutka niczym puch lub kwiaty bagiennej welnianki. 

Wtedy  z  mroku  wyłoniły  się  tancerki,  wyglądały  niczym  latające  motyle. 

Zgromadzeni na balkonie i na szerokich galeriach jęknęli z wrażenia. 

Tancerki były ubrane w szerokie białe stroje. Kiedy zapaliły się światła wzdłuż ścian i 

przy fontannach, widzowie mogli obserwować dokładnie wszystkie ruchy roztańczonych ciał. 

Welony,  w  które  się  otulały,  powiewały  i  falowały,  stopy  dziewcząt  prawie  nie  dotykały 

podłogi.  Każda  z  nich  miała  na  plecach  maleńkie  skrzydełka  ze  srebrnymi  piórami.  Różniły 

się  tylko  kolorem  włosów,  niektóre  były  ciemne,  inne  jasnoblond,  jeszcze  inne  miały  rude 

czupryny  spływające  na  ramiona.  Wszystkie  fryzury  ozdobiono  wstążkami  i  srebrnymi 

spinkami.  Ręce  tancerek  wyglądały,  jakby  je  zanurzono  w  srebrze,  dźwięczały  maleńkie 

dzwoneczki,  gdy  dziewczęta  kreśliły  w  powietrzu  szerokie  łuki.  Na  twarzach  kobiety  miały 

maski, lśniące srebrzyście, dzięki czemu twarze wydawały się nieziemskie, nierzeczywiste. 

Nagle od sufitu zaczęło padać coś jak delikatny mieniący się deszcz. 

Nadjana uśmiechnęła się. 

Efekt był dokładnie taki, jakiego się spodziewała. 

Wtedy twarz cara drgnęła i władca wybuchnął głośnym, serdecznym śmiechem. 

Dziewczęta na dole zebrały się pod galerią i pochyliły w głębokim pokłonie: 

- Uważajemyj car... Najjaśniejszy Panie, twoje imię będzie świecić na naszym niebie. 

Nadjana oblizała suche wargi i uśmiechnęła się. 

- Piotrowe Niebo - szepnęła cicho. - Czy Wasza Wysokość przyjmie tę nazwę? 

Piotr bez słowa skinął głową. 

- Warte wszelkiego zachodu - rzekł po chwili. 

Nadjana  odetchnęła,  władca  był  po  prostu  oszołomiony.  Miała  nadzieję,  że 

Mienszikow powiedział mu, ile to kosztowało. Car prawdopodobnie przeliczy sumy na okręty 

wojenne,  z  pewnością  mógłby  wybudować  sporą  armadę  za  pieniądze,  które  wydano  na  ten 

background image

pałac.  Ale  w  Europie  zdobył  już  szacunek  dzięki  swojej  morskiej  sile.  Teraz  potrzebował 

czegoś innego, czym mógłby zaimponować francuskim bawidamkom, jak chętnie powiadał. 

Niebo zeszło na ziemię. 

Zbudował je Piotr Pierwszy, zwany Wielkim. 

Uśmiechnął się teraz i powiedział: 

- Świetnie, Nadjano. Bo czyż nie powiedziano w Piśmie: Jest wiele pokojów w domu 

ojca mego...? Zachichotała i skinęła głową. 

- Och, ale będą mi złorzeczyć! Ha, nie mogę się doczekać! 

Wiedziała, kogo ma na myśli. Kościelne dzwony zaczynały już bić w oddali, wzywały 

wiernych na modlitwę za cara. 

Ale  w  Niebie  mleko  i  miód  płynęły  strumieniami,  a  z  sufitu  wciąż  sypał  się  słodki, 

delikatny  pył,  przypominający  białą  mąkę,  mający  jednak  smak  cukru.  Nadjana  kiedyś  w 

Kopenhadze  podawała  owoce  i  ciastka  dekorowane  tym  cukrem,  ale  wytwarzanie  go  było 

zbyt kosztowne. 

Teraz  biały  puch  sypał  się  na  pyzate  aniołki  i  na  gości.  Ludzie  wyciągali  języki  i 

zlizywali  go  z  przyjemnością,  a  ponieważ  wieczór  robił  się  późny,  zaczynali  zlizywać  go 

sobie nawzajem z twarzy i ciał. 

Car podszedł i poprosił Nadjanę, by towarzyszyła mu do rosyjskiej komnaty. 

Dzisiejszej nocy nie chciał już oglądać żadnej innej. 

- Zostaniesz u mnie na noc, moja droga, zdolna Nadju. Pozwolisz mi zasnąć w swoich 

ramionach, myślę, że potrafisz odegnać ode mnie złe sny. 

Uśmiechnęła się do niego, wiedziała, co ma na myśli. Był chyba najpotężniejszym ze 

wszystkich  współczesnych  władców,  ale  jego  zmysły  dręczył  niepokój,  Nadjana  pojmowała 

instynktownie,  że  tego  lęku  nie  da  się  ukoić.  Odczuwała  silny  związek  z  tym  niezwykłym 

człowiekiem. Dotknęła ostrożnie jego ramienia i powiedziała z najwyższym szacunkiem: 

-  Twoja  sługa  dziękuje  ci  pokornie.  Wtedy  Piotr  roześmiał  się,  podał  jej  ramię, 

zrzucając równocześnie czapkę z głowy. 

Mienszikow stał pod ścianą i przyglądał im się zmrużonymi oczyma. 

Nadjana zadrżała, zastanawiała się, czy tylko przypadkiem ogromny pierścień tamtego 

zaczepił w tańcu o jej maseczkę tak mocno, że omal jej nie zerwał. 

Jakiś mężczyzna stał, przywarłszy do posągu Apollina, cały długi rząd takich posągów 

podtrzymywał  sufit  nad  wewnętrznymi  tarasami  niebiańskiej  komnaty.  Mężczyzna  miał  na 

sobie brązowe spodnie i czerwoną kamizelkę, otulony był ciemną peleryną. Nikt nie zwracał 

na niego uwagi i o to właśnie mu chodziło. 

background image

Carewicz Aleksy nie został zaproszony do stołu swego ojca. 

Dlatego powiedział wszystkim, że przyjść nie może. 

Charlotta, ta głupia krowa, jeszcze raz posłużyła mu za wymówkę. Była brzemienna i 

bardziej irytująca niż kiedykolwiek. 

Wieczorem  wstąpił  do  mnicha  Jakuba  Ignatiewa,  który  zawsze  miał  dla  niego 

pociechę  i  trochę  wódki.  Teraz  Aleksy  był  porządnie  pijany,  ale  wciąż  mógł  się  poruszać  z 

podejrzaną, złowieszczą zwinnością łasicy. 

Cóż  za  imponujące  przedstawienie  zorganizowała  ta  cudzoziemka.  I  bardzo  piękne, 

zwłaszcza kiedy tańczące, zwiewnie ubrane kobiety wirowały wśród kwiatów i połyskujących 

srebrzystych  strumyków.  I  owe  pozłacane  aniołki  pod  sufitem  wyglądały  jak  żywe,  kiedy 

zdawały się płynąć w powietrzu przywiązane cieniutkimi szarfami i z harfami w rękach. 

Niewiarygodne. 

Przepych, jakiego carewicz dotychczas nie widział, nawet gdy gościł u króla Francji. 

Ojciec też przeszedł samego siebie. To w gruncie rzeczy dziwne, on, taki chciwy i tak 

zakochany we wszystkich co rosyjskie. 

Widocznie jednak ta kobieta go odmieniła i zawróciła mu w głowie. Caryca nigdy nie 

powiedziała ani słowa, ona z pewnością zajęta jest własnymi intrygami i grą o władzę. Aleksy 

nie  kochał  swojej  macochy.  Wiedział,  że  ona  go  nie  cierpi,  ponieważ  nie  zdołał  zdobyć 

szacunku swego ojca. 

Młody  człowiek  przemykał  się  pod  najmniej  oświetlonymi  ścianami.  Włóczył  się  po 

pałacu, gubił w bajecznych komnatach i śmiertelnie się przeraził, gdy jakieś zwierzę ryknęło 

mu  tuż  nad  uchem  w  pełnym  pary,  zielonych  drzew  i  roślin  pomieszczeniu.  Nie  wierzył 

własnym  oczom,  widział  przed  sobą  czarnego  niedźwiedzia,  kosmatego  i  rozgniewanego, 

który stał na dwóch łapach, szczerzył kły, a małe uszka położył po sobie. 

Przerażony  carewicz  pomknął  dalej,  zielone  pędy  plątały  mu  się  pod  nogami,  miał 

wrażenie,  jakby  się  znalazł  w  koszmarnym  śnie.  W  końcu  jednak  dotarł  do  drzwi  i  pobiegł 

przed siebie, nie oglądając się na korytarze wiodące w głąb domu. Chłodne powietrze letniej 

nocy ostudziło jego spoconą twarz, zaczął znowu normalnie oddychać. Czuł ból w piersiach, 

to niewypłakane łzy i pragnienie wywołane nadmiarem alkoholu. Na szczęście chata mnicha 

znajdowała  się  niedaleko.  Nie  był  bowiem  w  stanie  znieść  myśli  o  powrocie  do  domu,  do 

swojej niezadowolonej, obrzmiałej kobiety, z którą się ożenił, zanim dorósł. 

Nie, ale istniała inna. Kobieta piękniejsza niż jakiekolwiek z dzieł Pana, pełna ciepła i 

wyrozumiałości dusza, jedyna istota na świecie, która naprawdę kochała carewicza Aleksego, 

syna Piotra zwanego Wielkim. 

background image

Carewicz,  zataczając  się,  biegł  przez  ulicę,  nienawidził  każdego  domu,  każdego 

fragmentu  tego  miasta.  Cóż  za  bagno!  Wężowe  gniazdo!  Żeby  nie  wiem  jak  piękne  rzeczy 

projektował i budował jego ojciec, i tak na nic się to nie zda. Petersburg to przeklęte miejsce. 

Brudna ladacznica pośród miast, która zbrukała święte imię Moskwy, unurzała się w błocie i 

odebrała cześć tamtemu błogosławionemu, staremu grodowi. 

Tak nie może być. 

Musi nastać koniec, koniec morderstw i szaleństwa ojca. 

Carewicz  wiedział,  że  duchowieństwo  trwa  w  gniewie,  że  sam  Bóg  musi  mieć  wiele 

do  zarzucenia  carowi  Piotrowi.  Tylko  to  utrzymywało  jeszcze  Aleksego  przy  życiu,  to  był 

jedyny powód, dla którego już dawno temu nie położył kresu swojej żałosnej egzystencji. 

To i coś jeszcze: jeśli przeżyje jeszcze jeden dzień, to może stanie się cud. Może jego 

ojciec zostanie odmieniony i wezwie go do siebie, by prosić o wybaczenie wszystkich zdrad i 

wszystkich upokorzeń, jakie sprowadził na najstarszego syna. 

Aleksy czuł pieczenie w piersi. Zaczął biec szybciej. 

Powinna  tu  być  Afrosinia,  położyłaby  swoje  delikatne  dłonie  na  jego  ciele  i  kochała 

go, dopóki by nie zapomniał o piekle nazywanym życiem. 

Mnich z uśmiechem otworzył ciężkie drzwi jak szeroko. 

- Wejdź, drogi przyjacielu, wejdź! 

Aleksy cmoknął go pospiesznie w policzek i wkroczył w mrok izby. Trwało lato, ale 

w  małej  piwnicznej  izdebce  mnicha  powietrze  zawsze  było  tak  samo  wilgotne  i  chłodne. 

Jedyny  pożytek  z  tego  był  taki,  że  zimą  panowała  tu  taka  sama  temperatura.  Ignatiew 

twierdził,  że  to  dobre  dla  jego  zdrowia,  że  utrzymująca  się  wciąż  stała  temperatura 

znakomicie mu robi. 

- Mam już jednego gościa, Aleksy. Kogoś, kto może cię zainteresuje... 

Carewicz zatrzymał się gwałtownie. 

- Co? Teraz? Ale, Jakub... 

- Dobrze, dobrze, zaraz dostaniesz coś do wypicia. On jest może trochę za młody, ten 

mój gość, ale myślę, że go polubisz. Ma wiele do opowiadania. On jest... to młody rebeliant. 

Carewicz wolno szedł w głąb izby. Mnich jadał tu i sypiał, pomieszczenie oświetlały 

olejne lampki wiszące na wszystkich ścianach. Aleksy dostrzegł siedzącego w kącie młodego 

chłopca. 

- Karl... to jest nasz carewicz, Jego Wysokość Aleksy. 

Tamten pochylił głowę z wielkim szacunkiem. 

background image

Aleksy  usiadł  w  znacznej  odległości  od  obcego.  Irytowało  go,  że  mnich  sprowadził 

sobie  kogoś  nieznajomego  akurat  dzisiejszego  wieczoru.  Na  ulicach  było  pusto,  nigdzie  ani 

niewolników, ani ludzi szlachetnego pochodzenia. Nawet chłopi, którzy zwykle przybywali z 

pełnymi  furami  na  plac  targowy,  sprzedali  wszystkie  swoje  towary,  ponieważ  ojciec 

dopuszczał się w swoim nowym pałacu niesłychanej rozrzutności. 

-  Dlaczego  nie  jesteś  w  pałacu,  obcy?  Wygląda  na  to,  że  jesteś  dobrze  ubrany,  czy 

ciebie też nie zaproszono? 

W ostatnich słowach brzmiała ironia. 

-  Owszem,  Wasza  Wysokość...  zaproszono,  w  dodatku  do  stołu  ojca  Waszej 

Wysokości..  Ale  ja  nie  lubię  takich  bali.  Zwłaszcza  że  tyle  dzieci  umiera  z  głodu  w 

podmiejskich osadach. 

Wiedział, że to śmiałe słowa. Carewicz jednak uśmiechnął się z goryczą. 

-  Tak,  życie  w  tych  osadach  to  prawdziwe  piekło.  Tam  mój  ojciec  powinien  się 

przejechać,  zobaczyć,  jak  wychudłe  kobiety  rozgrzebują  krowie  placki  w  poszukiwaniu  nie 

strawionych kawałków kapusty. 

Karla zdumiało to jawne rozgoryczenie. 

Aleksy zrzucił z siebie pelerynę oraz kurtkę i zażądał piwa. Wkrótce mnich przyniósł 

pienisty napój w dużych toczonych, drewnianych kubkach. Były ciężkie niczym wiadra, Karl 

Martin spróbował napoju i skrzywił się niechętnie. Musiał jednak robić to co inni, jeśli chciał, 

by nadal uważano za mężczyznę. 

Mnich usiadł i zaczął mówić cichym głosem: 

- Starzy są rozwścieczeni. Bierz to pod uwagę, carewiczu. Jeszcze kilka lat... i będzie 

po  wszystkim.  Jest  ciężko,  ciężko  całemu  narodowi,  całej  Rosji.  Ale  ja  wiem,  Aleksy,  ci, 

którzy krwawią pod uciskiem twego ojca, zostaną szczodrze wynagrodzeni za wierność tobie! 

Aleksy pił i kiwał głową, ale myślami był gdzie indziej. Małe oczka błyszczały coraz 

bardziej, a on bełkotał coś pod nosem. 

- Tak... Słyszę, co mówicie. Ale nie wiem... władza mego ojca jest nie do pokonania. 

On  nie  położy  się,  by  umrzeć  z  powodu  byle  jakiej  choroby,  ten  drań.  Ha,  trzeba  było  go 

widzieć  dzisiejszego  wieczoru!  Wielki  i  potężny,  otoczony  wszelkim  przepychem,  z  tą 

cudzoziemską nierządnicą u boku... Diabli wiedzą, dlaczego ona ukrywa się za maską! 

Karl  Martin  przełknął  piwo  i  zakaszlał.  Mnich  posłał  mu  uspokajające  spojrzenie,  a 

potem rzekł: 

- Ona nie jest ci wrogiem, carewiczu. 

background image

- A skąd ty o tym wiesz, mnichu? Śmieje się i przewraca oczami do mojego ojca jak 

wszyscy inni. 

- To tylko kobieta, która miała pewne marzenie - odparł mnich tak samo spokojnie. - 

A to jest jej syn, Aleksy. 

Teraz następca tronu chrząkał i parskał, aż piwo rozpryskiwało się na stół. 

Mnich Jakub Ignatiew odsunął się do tylu na krześle w kształcie półksiężyca. 

- On jest naszym przyjacielem, naszymi oczyma i naszymi uszami. Przepij do niego, 

carewiczu, i poproś, by przysiągł ci wierność. 

- To nie jest konieczne - burknął syn cara i opróżnił swój kufel. 

background image

ROZDZIAŁ VII 

Pierwsze spotkanie obu młodych ludzi było dość dziwne i pełne napięcia, Karl Martin 

musiał  się  uśmiechać  na  myśl  o  nieoczekiwanym  wybuchu  uczuć  u  carewicza.  Nagle,  jak 

gliniany  garnek  od  uderzenia  kijem,  maska  nieprzystępności  na  twarzy  Aleksego  pękła.  Syn 

cara położył się na szorstkim stole i zaczął głośno szlochać. 

Karl Martin wytrzeszczył oczy, nie wiedział, jak się ma zachować, ale mnich mrugał 

do  niego  porozumiewawczo,  jakby  chciał  powiedzieć:  Nie  przejmuj  się  jego  zachowaniem. 

To całkiem normalne. 

Carewicz  leżał  wsparty  na  stole  i  jęczał,  raz  po  raz  dostawał  ataku  suchego  kaszlu, 

szlochał i zawodził tak, jakby był małym, skrzywdzonym chłopcem. 

-  Mój  ojciec...  Mój  bezlitosny,  ukochany  ojciec...  dlaczego  on  nie  chce  o  mnie 

słyszeć?  Co  ja  takiego  zrobiłem...  Co  powinienem  zrobić,  by  zechciał  znowu  na  mnie 

spojrzeć... 

Mnich gładził go po plecach, poklepywał mocno po chudych barkach. 

- Aleksy, ty udręczona duszo, twój czas nadejdzie, wiemy o tym  wszyscy. To, co on 

dzisiaj zbuduje, po jego upadku będzie należało do ciebie. 

- Ale żeby chciał się mną chociaż trochę zająć... Żeby poświęcił mi czasem godzinę... 

On jednak wciąż wyjeżdża, wyjeżdża i żąda ode mnie, bym był zdolny i zręczny. 

- Car jest bardzo zajętym człowiekiem, przecież wiesz. 

To  nie  jakiś  chłop,  który  może  się  wylegiwać  w  trawie  i  wysyłać  dzieci,  by  zbierały 

kłosy. 

-  Ja  bym  bardzo  chciał  być  synem  zwyczajnego  chłopa...  albo  cieśli!  Żebym  tylko 

mógł się czegoś nauczyć... Żebym miał choć jeden dobry pomysł albo posiadał jakąś ważną 

umiejętność. Ale ja jestem do niczego, kompletnie pozbawiony jakichkolwiek zdolności... 

-  Jesteś  dobrym  sługą  Pana,  pokornym  i  dzielnym  chrześcijaninem.  Jesteś  naszą 

jedyną nadzieją, Aleksy, święty kraj Boga zostanie odzyskany... Ty jesteś mieczem, ty jesteś 

lancą,  jesteś  wodzem  zastępów,  które  zmiotą  dzieło  antychrysta.  Twój  ojciec...  jesteś  tysiąc 

razy więcej wart od niego, Aleksy! 

Carewicz uniósł mokrą od łez twarz z jakimś patetycznym wyrazem w oczach. Nie był 

urodziwy,  nie  był  ani  w  części  tak  przystojny  i  imponujący  jak  ojciec.  Miał  blade  policzki, 

zarost  wcale  niepodobny  do  zarostu  dorosłego  mężczyzny.  Przez  kępki  rzadkich  włosków 

przeświecała  żółtawa  skóra.  Był  młodym  człowiekiem,  ale  mimo  to  dało  się  dostrzec  coś 

background image

starczego  w  jego  głęboko  osadzonych  oczach.  Jego  ręce  z  rozczapierzonymi  palcami,  które 

drżały, gdy nie zaciskał ich na kuflu piwa lub na brzegu stołu, przypominały wronie skrzydła. 

Karl Martin obserwował, jak mnich powoli uspokaja zdenerwowanego carewicza, jak 

ciało  młodzieńca  się  odpręża.  Następca  tronu  wciąż  jednak  szlochał  i  pociągał  nosem  albo 

wycierał go w niebieską ściereczkę, którą nosił w rękawie. 

- Ten cudzoziemski przyjaciel tutaj... on może być jednym z nas. Rozmawialiśmy już, 

ja  z  nim  rozmawiałem.  Jest  bardzo  młody  i  może  jeszcze  niezbyt  muskularny,  ale  ma 

kontakty,  które  mogłyby  nam  się  przydać.  I  on  już  walczył,  Aleksy.  Omal  nie  zamordował 

poborcy  podatkowego!  Nie  tylko  w  naszym  kraju,  carewiczu,  mali  buntują  się  przeciwko 

wielkim. 

- Wiem o tym. Ale w żadnym innym kraju mali nie są tacy mali, a wielcy tak wielcy! 

Mnich kiwał głową, mamrocząc coś pod nosem. 

-  Pan  nasz  jest  większy,  nie  zapominaj  o  tym,  i  jego  wola  się  stanie,  wszyscy  o  tym 

wiemy. 

Carewicz  skrzywił  się  i  odwrócił  twarz.  Karl  Martin  poczuł  wielkie  pragnienie,  by 

przytulić  go  do  siebie,  ten  dorosły  mężczyzna  sprawiał  wrażenie  kompletnie  samotnego  i 

zagubionego. Jego płacz świadczył o tym, że mimo wszystko kocha swego ojca. Coś w jego 

oczach  mówiło  jednak,  że  nosi  w  sobie  wystarczająco  dużo  nienawiści,  by  zabić.  Czy  oni 

planują  zamach?  Czy  ten  mnich  i  jego  przyjaciele  zamierzają  wystąpić  przeciw  samemu 

carowi? 

Karl Martin dostał gęsiej skórki i przeniknął go dreszcz podniecenia. 

Historia  całego  tego  wielkiego  kraju  może  zostać  odwrócona!  Losy  narodu 

spoczywają może w rękach niepozornego, ubranego na brązowo mnicha! 

W  oto  obok  siedzi  on,  Karl  Martin  Karlsgard,  jeszcze  nie  całkiem  dorosły,  a  już 

wciągnięty w centrum wydarzeń. 

Znowu zadrżał, dreszcz wydał mu się słodki, a jednocześnie dziwnie bolesny. 

Oni, tamci, którzy zostali w domu, w Norwegii, powinni go teraz widzieć. 

Powinni  o  tym  wiedzieć  wszyscy,  którzy  sądzili,  że  Niels  Kvithovud  był 

najniebezpieczniejszym rebeliantem na świecie! 

-  Ja  też  już  nie  mam  ojca  -  wyznał  cicho.  Wtedy  carewicz  zwrócił  się  do  niego  i 

uśmiechnął. 

- Mój przyjacielu - powiedział, pociągając nosem. - Dziękuję ci za wsparcie. Będziesz 

moim... moim... Kim ty właściwie chcesz być, szczeniaku? 

- Budowniczym okrętów - odparł Karl Martin z przekonaniem. 

background image

Wtedy następca tronu wybuchnął głośnym śmiechem, histerycznym i skrzekliwym. 

-  Ty  zdradziecki  mały  psie,  to  powinien  słyszeć  mój  ojciec!  Nikogo  na  świecie  nie 

ceni  bardziej  niż  budowniczych  okrętów.  Jakby  to,  co  oni  tworzą,  było  większe  niż  dzieło 

samego Pana! 

Karl Martin odwrócił się na stołku, trudno było zrozumieć tego carewicza. W jednym 

momencie pełen ufności i przyjacielski, w następnym nieprzyjemnie sarkastyczny. Ale mnich 

uśmiechał się wciąż blado i porozumiewawczo spoglądał na Karla Martina. 

- Potrzebujesz przyjaciół, tylu lojalnych ludzi, ilu tylko zdołasz znaleźć. 

Aleksy wstał niepewnie. 

- Gdzie jest Afrosinia, mój mały kwiatuszek? 

- Śpi - burknął mnich. 

- Ja chcę do niej... teraz! 

- To zabierz ją ze sobą, nie chcę żadnych dziwek w moim domu. Wiesz o tym, Aleksy. 

- Ty nędzny, stary  oberwańcze... sam powinieneś wziąć sobie kobietę, to byś nie był 

taki złośliwy - mruknął carewicz zirytowany. - Poza tym mówisz przecież, że moja prawowita 

małżonka Charlotta jest jeszcze gorszą dziwką! Co więc mam robić, mnichu? 

Mnich Jakub siedział z kamienną twarzą i nie odpowiadał. Karl Martin zrozumiał, że 

przyjaźń  tych  dwóch  ludzi  polega  tyleż  na  bliskości,  co  i  na  tym,  że  obaj  nawzajem 

przymykają oczy na swoje postępowanie. 

Carewicz zachwiał się, a kiedy próbował włożyć kurtkę, z powrotem opadł na krzesło. 

Mnich otworzył drzwi i zawołał kogoś cicho po imieniu. 

Kobieta,  która  weszła  do  izby,  była  ubrana  w  przypominającą  worek  koszulę, 

związaną pod biustem takim samym sznurem, jakim mnich podwiązywał swoją szatę. 

Jej  włosy,  dawno  nie  myte,  były  zaplecione  w  dwa  tłuste  warkocze.  Twarz  pod 

szerokim czołem była czworokątna, kobieta miała wielkie, błyszczące oczy i duże usta, które 

ś

miały się teraz szeroko. Wyciągnęła zniszczone ręce i carewicz padł jej w objęcia. 

-  Moja  ukochana,  moja  gołąbka,  moja  śliczna  mała...  Moja  bogini,  najpiękniejsza  ze 

wszystkich...  Dzisiejszą  noc  spędzisz  ze  mną.  Nie  będziesz  spać  na  twardej  pryczy  mnicha, 

moja piękna. Koniec z wszelkim udawaniem. Chodź! Niczego ze sobą nie zabieraj, będziesz 

mieć wszystko, co trzeba... 

Czarnowłosa  kobieta  uśmiechnęła  się  jeszcze  szerzej  i  bez  skrępowania  ucałowała 

carewicza.  Mnich  opuścił  pomieszczenie  krótkimi,  zdecydowanymi  krokami.  Nagle  Karl 

Martin nie wiedział, co zrobić. Aleksy jednak uśmiechnął się, chwycił mocno kobietę za pierś 

i trzymając ją, wybełkotał: 

background image

-  Chodź,  młody  przyjacielu,  jesteś  zaufanym  mnicha.  Możesz  więc  dzielić  również 

moje tajemnice! Chodź, odprowadź nas do domu. Ta stara krowa, gospodyni, znajdzie chyba 

dla nas coś jadalnego. 

Karl Martin wahał się. 

Powinien był właściwie wrócić do siebie, do swojego wygodnego łóżka pod wysokim, 

białym sufitem. Tam jednak czekała tylko stara matuszka i pies. W ostatnich czasach stara po 

całych nocach nie dawała im spać swoim szczekliwym kaszlem. 

Miała teraz młodą dziewczynę, która jej doglądała, i to głupie dziecko nie opuszczało 

na  krok  Karla  Martina,  gdy  tylko  znalazł  się  w  mieszkaniu.  Nie  lubił  tego,  czuł  się 

skrępowany  błyszczącym  wzrokiem  i  jawnym  uwielbieniem  dziewczynki.  Było  mu  bardzo 

nieprzyjemnie,  kiedy  nieustannie  przychodziła,  ofiarowała  się,  że  upierze  jego  rzeczy  lub 

uczesze jego teraz dość długie brązowe włosy. 

Najchętniej spędzał więc dnie na placu budowy lub w domu jednego z tych, z którymi 

zaprzyjaźnił  się  podczas  długiej  pracy.  Teraz  już  wszystko  było  właściwie  gotowe,  a 

robotnicy  wrócili  do  wilgotnych  rowów.  Tam  Karl  Martin  z  nimi  nie  chodził.  Rozkoszował 

się  natomiast  wolnym  czasem  i  tym,  że  mógł  siadywać  wysoko  ponad  dokami,  gdzie 

pracowali budowniczowie okrętów. Znał każdy ruch, każde uniesienie dłoni, każdą czynność, 

którą  robotnicy  musieli  wykonywać.  Raz  czy  drugi  udało  mu  się  zobaczyć  wśród  nich  cara, 

zawsze z dużą pałką przytroczoną do pasa. 

Carewicz obściskiwał ciało swojej mało pięknej kobiety i zapomniał o Karlu Martinie, 

nie pamiętał też ani czasu, ani miejsca, gdzie się znajduje. Na szczęście Afrosinia miała dość 

wstydu,  żeby  go  od  siebie  odsunąć,  wciągnęła  na  niego  kurtkę  i  popychała  ku  drzwiom 

niczym  małego  chłopca.  Mrugnęła  do  Karla  Martina,  wciąż  zresztą  spoglądała  na  niego 

rozbawionym wzrokiem. 

- C h o d ź z nami - szepnęła. - Jeśli będziesz miał szczęście, zobaczysz dzisiejszego 

wieczora niebywałe rzeczy! 

Chłopiec zarumienił się, zawstydzony własną bezradnością. Wyprostował się jednak i 

skinął jej głową w odpowiedzi. 

- Dziękuję za zaproszenie i honor towarzyszenia carewiczowi przy stole. 

-  Ja  także  -  zachichotała  kobieta,  chyląc  plecy,  gdy  szli  niskim  korytarzem.  Karl 

Martin z wahaniem podążał za nimi. Nie potrafił wyobrazić sobie tego nieszczęsnego, spitego 

do nieprzytomności mężczyzny jako następnego władcy wielkiej Rosji. 

Niebiańska komnata była martwa i pusta po jesiennym balu, ale Nadjana nie czuła się 

ani bardziej ożywiona, ani energiczna. Chodziła po pałacu, wydawała polecenia na prawo i na 

background image

lewo.  Cały  oddział  kobiet  czyścił  i  sprzątał  po  nocnych  hulankach.  Za  sofami  i  zasłonami 

wciąż  znajdowały  pijanych  do  nieprzytomności  członków  Konsylium  Radości,  szlachciców, 

którzy  tam  leżeli.  Niektórzy  zaczynali  się  budzić,  ostatni  goście  przeważnie  byli 

niekompletnie  ubrani.  Nadjana  musiała  się  uśmiechnąć  pod  nosem.  Jak  w  gruncie  rzeczy 

ludzie  są  do  siebie  podobni  w  takiej  chwili!  Nie  było  zbyt  wiele  szlachectwa  ani 

wyrafinowanej  elegancji  w  tych  zataczających  się,  bełkoczących  mężczyznach,  którzy 

przytrzymując rękami spodnie wynosili się chyłkiem z pałacu. 

To  z  pewnością  był  bal,  o  którym  długo  będzie  się  mówiło  nie  tylko  w  rosyjskim 

królestwie.  Wiedziała  o  tym,  car  również  zdawał  sobie  z  tego  sprawę.  Był  zadowolony, 

bardzo  zadowolony.  Jego  najbliższy  człowiek,  książę  Mienszikow,  najpierw  odnosił  się  do 

Nadjany  wrogo.  Ale  teraz,  po  tym  jak  przesiedziała  u  boku  cara  wiele  wieczorów,  mając 

Mienszikowa  naprzeciwko  siebie,  zauważała,  że  jego  stosunek  do  niej  się  zmienił.  Otyły 

książę z obwisłymi wąsami wprost nie znajdował dostatecznie pięknych słów, by chwalić ją i 

pałac.  Nazywał  ją  geniuszem,  boginią,  kobietą  błogosławioną.  Nieustannie  się  też  domagał, 

by wolno mu było zobaczyć jej piękną twarz. Nadjana czuła wtedy, że skóra jej cierpnie, przy 

każdym spotkaniu z księciem doznawała nieprzyjemnego uczucia. Ten człowiek wywoływał 

w niej dreszcz, ale nie takiego rodzaju, jakiego z pewnością oczekiwał. Nigdy też nie mogła 

zapomnieć,  jak  kiedyś  zaczepił  pierścieniem  o  maseczkę,  niby  przypadkiem.  Choć  potem 

tysiąckrotnie prosił o wybaczenie, o mało nie zerwał z niej maski oraz pięknie wplecionej we 

włosy korony. 

-  Cóż  za  niezwykły  pomysł,  jaka  wyrafinowana  kokieteria,  droga  pani!  Pomyśleć, 

setki  zamaskowanych  kobiet,  jakie  to  podniecające!  I  w  ten  sposób  odróżniasz  się,  pani,  od 

reszty, nie mówiąc już o tym, że nadal jesteś najpiękniejsza z nich! 

Car  zachichotał  i  stuknął  widelcem  w  stół.  Posyłał  Nadjanie  porozumiewawcze 

spojrzenia. 

- Mogłabyś być jego matką, a on gapi się na ciebie niczym głupi baran! Ha, ha! Mój 

dobry  Mienszikow,  on  myśli,  że  wciąż  ma  mnóstwo  sprytu,  a  tymczasem  jest  po  prostu 

ś

mieszny, że pozwala ci się tak oszukiwać - śmiał się car, tańcząc z Nadjaną. 

Ona zaś bardzo uważała, by nie napomknąć, że przecież władca został oszukany w ten 

sam sposób. Piotr Wielki miał rozkosznie krótką pamięć, kiedy tego chciał. 

Kręcili  się  w  kółko,  car  tańczył  równie  elegancko  jak  bury  niedźwiedź,  ona  jednak 

drobiła,  kręciła  się  na  palcach  i  towarzyszyła  mu  w  męczących  rundach.  Okropnie  bolał  ją 

krzyż,  całe  ciało  protestowało,  ale  serce  Nadjany  biło  radośnie,  czuła  się  lekka  i  swobodna 

niczym młoda dziewczyna. 

background image

-  Niewiarygodne  miejsce  -  westchnął  car.  -  Pomyśleć,  że  podarowano  mi  własne 

niebo. 

Nadjana uśmiechnęła się i skłoniła z szacunkiem. 

- Najpiękniejsze anioły stoją do dyspozycji Waszej Wysokości, Najjaśniejszy Panie. 

Odchylił głowę w tył i wybuchnął śmiechem. 

- Tak, mam tylko jeden problem: Od czego zacząć? 

Nadjana  obiecała  znaleźć  kilka  interesujących  możliwości,  on  jednak  popatrzył  jej  z 

powagą w oczy i powiedział: 

- Chcę odpocząć u ciebie, moja piękna. Dzisiejszej nocy także! 

Stało  się  to  już  niemal  tradycją.  Car  przychodził,  tańczył  i  pił,  ryczał  jakieś  pijackie 

ś

piewki  ze  swoimi  przyjaciółmi,  po  jakimś  czasie  wybierał  sobie  kilka  kobiet  i  wychodził  z 

nimi do niekrępującego pokoju. Potem wracał, bardzo już uspokojony. Nadjana wiedziała, że 

teraz pragnie jej towarzystwa. 

Przesiedzieli  całą  noc  w  ulokowanej  nieco  z  boku  rosyjskiej  komnacie  i  sączyli 

znakomitą  herbatę  ze  srebrnego  samowara.  On  ją  obsługiwał,  masował  jej  zmęczone  stopy. 

Opowiadał  o  swej  żonie,  Katarzynie,  i  o  córeczkach,  które  mu  urodziła.  Teraz  znowu  żył  w 

napięciu, małżonka ponownie jest w błogosławionym stanie. 

- Może nareszcie tym razem będzie syn. Ale może się urodzić równie słaby i żałosny 

jak  Aleksy.  Mój  Boże,  co  ja  zrobiłem,  że  karzesz  mnie  tak  okrutnie?  Nie  mam  ani  jednej 

spokojnej  nocy,  nieustannie  gnębi  mnie  myśl,  że  ten  słabeusz  przejmie  wszystko,  co 

zbudowałem, i taka perspektywa doprowadza mnie do szaleństwa. 

- Twoje królestwo będzie największe na świecie - powiedziała Nadjana, starając się go 

pocieszyć. Ale dłonie cara boleśnie zacisnęły się na jej stopach. 

- Co to pomoże, do diabła, skoro on zniszczy to wszystko w ciągu najwyżej stu dni? 

Jeszcze nie jestem może stary, mam teraz moje własne niebo... ale pewnego dnia położą mnie 

zimnego i sztywnego na marach i co się wtedy stanie z tym potężnym krajem? 

-  Być  może  carewicz  dorośnie  do  swej  pozycji  i  odpowiedzialności  -  próbowała 

łagodzić Nadjana. - Tak to jest, Najjaśniejszy Panie, ludzie dorastają do swoich zadań. 

-  Ale  nie  Aleksy,  nie  ten  maminsynek.  Czy  widziałaś,  kim  on  się  otacza?  To 

przeważnie mnisi, impotenci, parodie mężczyzn. To jacyś kuglarze i pijacy! A co za kobiety! 

Ta  czarnowłosa,  płaska  fińska  niewolnica,  co  ona  ma  do  roboty  w  łóżku  carewicza? 

Zawszona córka niewolników, to po prostu wstyd! 

-  A  może  on  ją  kocha  -  rzekła  Nadjana  łagodnie,  nagle  pełna  współczucia  dla  tego 

odtrąconego syna cara. 

background image

-  Kocha?  To  paskudne  czupiradło?  On,  który  ma  w  swoim  domu  niemiecką 

księżniczkę,  żonę,  w  której  żyłach  płynie  najbardziej  błękitna  krew,  a  przy  tym  posłuszną, 

łagodną, małą istotkę? Ale nie, ją on traktuje jak służącą, nieszczęsna musi na dodatek znosić, 

ż

e otwarcie sprowadza sobie do domu kochankę. 

-  Dlaczego  nic  z  tym  nie  zrobisz,  Najjaśniejszy  Panie?  -  zapytała  Nadjana  cicho.  - 

Nieszczęsna  kobieta,  jest  synową  cara,  cudzoziemką,  została  wciągnięta  w  taką  okrutną  grę. 

Musi naprawdę cierpieć, szczerze jej współczuję. 

-  Tak,  chyba  masz  rację.  Ale  skąd  brać  czas  na  takie  drobiazgi?  Całe  królestwo 

spoczywa na moich barkach, wciąż trzeba się czymś martwić! A Aleksy, on naprawdę potrafi 

dokładać  kamieni  do  mego  brzemienia.  Robił  to  przez  cały  czas,  już  kiedy  był  małym 

chłopcem.  Niezdarny  i  pozbawiony  zdolności,  nigdy  nie  radził  sobie  ze  sprawami,  którymi 

inni chłopcy się zajmują. Nie chciał jeździć konno, nie chciał się uczyć fechtunku, nie okazuje 

zainteresowania  okrętom,  nie  chce  uczestniczyć  w  tworzeniu  piechoty  ani  siły  morskiej 

państwa!  Powinna  byś  widzieć  jego  twarz,  kiedy  po  raz  pierwszy  zabrałem  go  ze  sobą  do 

lochu. Wymiotował, mazał się jak mała dziewczynka, gdy tylko zobaczył narzędzia kata. To 

słabeusz!  Beznadziejny  głupek!  Te  jego  durne  oczy  mnie  prześladują,  ogarnia  mnie 

szaleństwo od tych jego próśb: „Najdroższy ojcze, szanowny ojcze, okaż mi cierpliwość...". 

- On was z pewnością kocha, Najjaśniejszy Panie. 

- Ha! W takim razie powinien się chyba starać być takim synem, jakiego pragnę! 

Nadjana wstrzymała dech, próbowała uprzedzić jego reakcję. Teraz łączyło ją z carem 

już wiele takich chwil, kiedy zwierzali się sobie nawzajem, znała go jednak na tyle dobrze, by 

wiedzieć,  że  łaska  carska  jest  bardzo  kapryśnym  uczuciem.  W  jednej  chwili  władca  mógł 

masować jej zmęczone stopy, w następnej jednak gotów byłby posłać ją na śmierć, gdyby go 

uraziła.  Miała  pod  dostatkiem  tego  rodzaju  przykładów.  Mimo  to  uniosła  głowę  i 

powiedziała: 

- Może... może mógłbyś porozmawiać z nim o tym, Najjaśniejszy Panie, i spróbować 

się dowiedzieć, jakiego ojca on chciałby mieć. 

Władca nie słuchał. Mamrotał coś do siebie pod nosem. 

-  Musi  się  znaleźć  jakieś  rozwiązanie.  Mój  Boże,  nie  może  się  tak  stać,  że  Aleksy 

zostanie carem Rosji. Katarzyna urodzi chłopca... Musi urodzić syna! 

- Mimo to dziedzicem jest Aleksy - odparła Nadjana. - Może się poprawi. Jest młody... 

Car ponuro kiwał głową i gładził zmęczoną ręką twarz. 

- Może - mruknął. - Ale, na Boga, jak długo mogę wierzyć, że stanie się cud? 

background image

Piotr  Wielki  zamilkł,  jego  palce  zacisnęły  się  mocno  na  kostce  Nadjany.  Po  chwili 

zapytał: 

- Skończyłaś książkę? Nadjana jęknęła, władca tak nieoczekiwanie zmieniał temat. 

- Tak, jest gotowa, Mienszikow ma ją przetłumaczyć. 

- Znajduje się na niej moje imię? 

-  Tak.  Książka  nazywa  się  „Etykieta  Piotra  Wielkiego".  Zawiera  wszelkie  zasady  i 

rady, jak należy się zachowywać w eleganckim towarzystwie. 

- Dobrze. A kiedy chcesz się spotkać z Katarzyną? 

- W tym tygodniu. 

- W porządku. Te blade szlachcianki tak długo siedziały w swoich domach, że boją się 

wychylić  głowę  i  wyjść  do  cywilizowanych  ludzi.  Powinny  zobaczyć  francuskie  damy  albo 

piękne księżniczki na niemieckim dworze! 

-  Zrobię  tak,  jak  sobie  życzysz,  Najjaśniejszy  Panie,  będziemy  je  uczyć  obie  z 

Katarzyną. 

Piotr zadowolony skinął głową. 

-  Musisz  o  tym  pamiętać,  Nadjano,  że  moja  ukochana  caryca  była  niegdyś  w  Polsce 

biedną panną do towarzystwa. 

Nadjana musiała się uśmiechnąć. 

- Jedna dama do towarzystwa z Polski, a druga nierządnica z Kopenhagi! Doprawdy, 

znakomite  nauczycielki  dla  dam  ze  szlacheckich  rodów,  które  pragną  się  nauczyć 

eleganckiego zachowania! 

Roześmiał się wraz z nią, natychmiast jednak spoważniał. 

-  Rosjanie  są  niczym  dzieci,  Nadjano.  Ty,  która  widziałaś  świat  i  spotykałaś  królów, 

wiesz, że nowe czasy wymagają nowych umiejętności. Nie możemy pozwolić, by nazywano 

nas  barbarzyńcami!  Nie  możemy  wlec  się  na  szarym  końcu  ani  pod  względem  wiedzy,  ani 

siły, ani elegancji! 

Nadjana  pomyślała  sobie,  że  jeśli  władca  naprawdę  tak  uważa,  to  powinien  przestać 

wysyłać bandy żołnierzy do podbitych miast, by tam gwałcili, rabowali i napadali na kobiety, 

starców  i  dzieci.  To  akurat  nie  wzbudzi  szacunku  świata.  Chociaż  ona  umiała  mu  to 

wybaczyć. 

Tak, mogła wybaczyć mu prawie wszystko. 

Kiedy ten ogromny, sławny mężczyzna siedział w ten sposób i rozcierał jej stopy, przy 

rym  z  nią  rozmawiając,  czuła  się  naprawdę  ważna...  Wtedy  wybaczyłaby  mu  wszystko  i 

broniłaby go do końca. 

background image

Nadjana westchnęła z rozkoszą, gdy podawał jej kolejną szklankę słodzonej herbaty. 

Piotr uśmiechnął się do niej ciepło. 

- Mateńko moja... trzymam cię tutaj. Tobie potrzeba odpoczynku, a ja, głupi dzikus, ci 

na to nie pozwalam. 

- Kto chciałby spać, kiedy sam car proponuje mu swoje towarzystwo? - uśmiechnęła 

się. 

Car spochmurniał. 

-  Wielu  z  pewnością  najchętniej  wemknęłoby  się  potajemnie  do  śpiącego  cara, 

Nadjano. 

Zesztywniała. 

Car się boi. Widocznie nikomu nie ufa. Nagle poczuła się urażona, zrozumiała powód, 

dla którego władca nigdy nie chciał u niej spać. 

- Tutaj jesteś bezpieczny, Piotrze. U twojej mateńki nikt nie może zrobić ci nic złego. 

Najpierw musiałby wbić nóż w moje piersi. 

Piotr  chrząknął  i  znowu  się  uśmiechnął,  potem  popatrzył  na  nią  rozpromienionym 

wzrokiem. Wąsy mu drgały. 

- Nadja, miłaja, gdybym wszędzie miał takich lojalnych przyjaciół! 

- Ależ masz. Przecież jesteś światłem i nadzieją Rosji! 

- Może. Mimo to nie mogę spać spokojnie ani przez sekundę, Nadjano.  Istnieje ktoś, 

obawiam się, że będzie on moim Brutusem... 

Karl  Martin  był  przerażony,  kiedy  zobaczył,  że  z  pokoju  Nadjany  wymyka  się  sam 

car.  Ledwo  rozpoczął  się  ranek,  blask  jesiennego  słońca  mienił  się  nad  miastem  niczym 

połyskliwa narzuta. Na ulicach szczury uciekały przed światłem dnia, szukając schronienia w 

podziemnych  korytarzach,  które  wykopały  sobie  pod  fundamentami  domów.  Powiadano,  że 

miasto  jest  posadowione  na  kamieniu,  na  przesyconym  niewolniczym  potem  drewnie  i  na 

ludzkich  szkieletach.  Dzieci  straszyły  się  nawzajem  opowieściami  o  tym,  jak  szczury 

obrastają tłuszczem, bo wyjadają z ziemi ludzkie szczątki. 

Karl Martin czuł się dziwnie wypoczęty, choć nie przespał tej nocy nawet godziny. 

Był  u  Aleksego.  Zbliżyli  się  bardzo  do  siebie  po  tamtym  pierwszym,  dziwnym 

spotkaniu  u  mnicha  Ignatiewa.  Karl  Martin  nadal  nie  akceptował  wielu  cech  charakteru 

następcy  tronu  i  jego  postępków.  Wiedział  jednak,  że  to  człowiek  z  gruntu  dobry,  że  kocha 

swój  naród  w  jakiś  sentymentalny  bezradny  sposób,  który  wzruszał  Karla  Martina  i 

przypominał mu Nielsa. Carewicz nie posyłałby czterdziestu tysięcy ludzi na śmierć każdego 

roku.  Nie  traciłby  państwowego  złota  na  wciąż  nowe  okręty  wojenne,  na  tworzenie  wciąż 

background image

nowych  oddziałów  wojska.  Nie  ściągałby  hańby  na  swój  kraj  bluźnierczymi  paradami  ani 

sadystycznymi spektaklami w głębokich lochach. Położyłby koniec torturowaniu straceńców, 

kaci  byliby  u  niego  bezrobotni.  A  ludzie  mieliby  spokój,  mogliby  uprawiać  ziemię  i 

odbudowywać splądrowany kraj. 

Tak jest, carewicz był człowiekiem o pokojowym usposobieniu, ludzie mu ufali. Karl 

Martin  rozumiał,  że  chodzi  o  to,  by  jak  najszybciej  posadzić  go  na  tronie.  Z  różnych 

potajemnych  rozmów  dowiadywał  się,  że  duchowieństwo,  a  także  przyjaciele  carewicza  od 

wypitki coraz częściej mówią o buncie. 

On sam nie uczestniczył w tych rozmowach,  ale  kręcił się niczym  cień między tymi, 

którzy  je  prowadzili.  Poznał  ich,  wiedział,  kim  są.  Kikin,  książę  Dołgorukij,  Wiażenskij, 

Afanasjew.  Pijali  oni  alkohol  Aleksego  i  pocieszali  go,  gdy  płakał  lub  przeklinał  swego 

surowego, zimnego ojca. 

Nie opowiadał o tym Nadjanie. Rozumiał przecież, że ona jest przyjaciółką cara. Ale 

ż

e  mogło  być  aż  tak,  że  car  wymyka  się  z  jej  sypialni  wczesnym  rankiem...  to  zaszokowało 

Karla Martina. 

Ona jest przecież stara! 

Dużo starsza niż moja matka. 

Wszystko  się  w  nim  burzyło  na  myśl  o  tym,  czuł  się  dotknięty.  Z  trudem  chwytał 

powietrze, ukrył się pośpiesznie za kolumną. Car wyglądał na zadowolonego, pogwizdywał, 

tupiąc ciężkimi butami po podłodze korytarza. 

Karl Martin stał nieruchomo jeszcze długo po tym, jak kroki Piotra ucichły w oddali. 

Nieszczęśliwy podszedł do drzwi Nadjany i głośno zapukał. 

Spodziewał się, że zastanie ją na w p ó ł rozebraną, może z drżącymi rękami i z twarzą 

płonącą  pod  wieczną  maseczką.  Przy  carze  pewnie  ją  zdejmowała.  Karl  Martin  zgrzytał 

zębami. 

-  Dzień  dobry,  mój  kochany,  już  wstałeś?  Bardzo  mi  cię  brakowało  wczoraj,  nie 

przyszedłeś  do  naszego  stołu.  Pomyślałam  sobie  jednak,  że  bardziej  cię  interesują  młode 

szlachcianki niż stara ciotka. Dobrze się bawisz? 

-  Nie  byłem  na  żadnym  przyjęciu.  Pracowałem.  Uśmiechnęła  się,  słysząc  jego 

gniewny głos. 

- Nie zamęczaj się, mój kochany. Spójrz, twoje ręce są zniszczone i pełne skaleczeń! 

Czy musisz się tak strasznie trudzić w dokach? Nie mógłbyś się postarać o mniej wymagające 

zajęcie? Harujesz przecież niczym dorosły mężczyzna... 

background image

- Ja jestem dorosłym mężczyzną - syknął, ale, choć z niechęcią, musiał uznać, że złość 

go opuszcza, gdy Nadjana tuli go do siebie serdecznie. 

- Oczywiście, że jesteś. Wysoki i silny, tak wyrosłeś ostatniego lata. Można by sądzić, 

ż

e masz ze dwadzieścia lat... 

- Nie mówmy o moim wieku. Uśmiechnęła się szelmowsko. 

- Oczywiście, że nie. Jeśli tak ci się śpieszy... Ale przecież niedawno widywałam cię 

w  dziecinnych  zabawach,  turlałeś  się  ze  wzgórza  po  trawie  i  byłeś  taki  wzruszająco 

szczęśliwy. Chciałabym widywać cię częściej, Karl Martin. 

-  Mam  ważniejsze  sprawy  na  głowie  -  odparł.  Objęła  go  i  przytuliła  do  siebie.  Był 

teraz równy jej wzrostem, może nawet odrobinę wyższy od niej. 

-  Jesteś  energicznym  młodym  człowiekiem,  Marja  byłaby  z  ciebie  dumna,  gdyby  cię 

widziała. Chciałam cię dzisiaj prosić o pewną przysługę. Potrzebuję mężczyzny. 

- Naprawdę? Roześmiała się, słysząc jego złośliwy ton. 

-  Tak,  naprawdę.  Bo  dzisiaj  panie  będą  się  uczyły  francuskiego  dworskiego  tańca, 

brak nam kawalerów. 

- Ech! 

- Tak, tak, bądź tak dobry... Możesz zresztą być moim partnerem. 

- No, a car? Nadjana westchnęła. 

- On nigdy nie bierze w czymś takim udziału. Poza tym nie powinieneś sobie niczego 

wyobrażać. On jest moim przyjacielem i naszym wielkim dobroczyńcą. Czy chciałbyś nadal 

mieszkać w tamtej śmierdzącej chacie? Karl Martin nie wiedział, co powiedzieć, postanowił 

jednak być posłuszny Nadjanie. 

- No dobrze, jak chcesz. Mogę przyjść na to damskie spotkanie. Boże, jakie głupie są 

te baby! Stękają coś i jąkają się, i nigdy nie patrzą człowiekowi w oczy! 

- One całe życie spędziły wśród sióstr i matek. Nigdy nie przyjmowały gości. Musimy 

to zrozumieć i pomóc im. 

- Oczywiście, mamo - potakiwał żartobliwie. Nadjana klasnęła  w dłonie  i roześmiała 

się. 

- Ubierz się teraz i poproś, żeby zajechał powóz. Przejedziemy się najpierw po parku, 

mam ochotę zobaczyć wszystkie wspaniałe barwy jesieni, którymi, jak ludzie mówią, pokryły 

się liściaste drzewa. Widziałeś już to, Karl Martin, widziałeś, że brzozy, które tu posadzono, 

są dokładnie takie same jak u nas w domu, w zagajniku należącym do plebanii? 

Karl Martin zasępił się, wybiegł z pokoju, zatrzaskując z hałasem drzwi. 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Muzykanci mieli białe peruki, lśniące czystością, upudrowane, bez jednej plamki. Nie 

to  co  pastor  u  nas  w  domu,  pomyślał  Karl  Martin  i  zapomniał,  gdzie  jest,  wpatrując  się 

otwartymi szeroko oczyma w pięknie wystrojonych członków orkiestry kameralnej. Mieli na 

sobie ubrania srebrnoniebieskie, tego samego koloru co ściany w niebiańskiej komnacie albo 

mgiełka, która w gorący letni dzień wznosi się ku niebu. 

Na  dworze  panowała  jesień,  ale  tutaj  w  salonach  carycy  Katarzyny  paliło  się  co 

najmniej  sto  świec.  Samowary  emanowały  ciepłem,  tancerze  zaczynali  dyskretnie  rozpinać 

ubrania. 

Kobiety poruszały się sztywno, jakby z wahaniem. Nie tylko nowo uzyskana wolność 

była  czymś  nieznanym.  Spotkanie  z  obcymi  mężczyznami  wprawiało  je  w  drżenie  i  lęk.  Na 

dodatek musiały ich dotykać, palce splatały się w tańcu, od czasu do czasu partnerzy zderzali 

się i odczuwali przez parę sekund bliskość innego ciała. 

Katarzyna uśmiechała się promiennie, leżąc wyciągnięta na pięknym szezlongu. Miała 

już bardzo wydatny brzuch, wyglądało tak, jakby poród mógł się zacząć w każdej chwili. Ona 

jednak uniosła dekorowaną złotem filiżankę i zawołała: 

- Lżej! Leciutko niczym piórko, księżno Baraskij, proszę poruszać się jak ptaszek! 

Wspaniały humor carycy powoli udzielał się zebranym. 

Niebawem  twarze  zaczęły  rozjaśniać  niepewne  jeszcze  uśmiechy,  a  młodzi 

kawalerowie  po  raz  pierwszy  mieli  odwagę  spojrzeć  w  oczy  swoim  damom.  Karl  Martin 

tańczył z wielką powagą, dreptał w kółko i starał się zapamiętać, co mówił mężczyzna ubrany 

w obcisły czarny kostium. 

Nadjana  umiała  tańczyć  od  dawna,  bez  wysiłku  dawała  się  prowadzić  muzyce.  Raz 

czy drugi popchnęła go we właściwym kierunku lub zadbała, by odnalazł swoje miejsce, gdy 

zgubił się w skomplikowanych figurach i układach. 

Muzyka ucichła. Wszyscy bili brawo, tak jak Katarzyna ich nauczyła. 

-  A  teraz  coś  na  orzeźwienie,  moje  panie  i  panowie!  Usiądźcie!  I  niech  nas  piękna 

muzyka ukoi! Maestro! 

Rozśpiewały się skrzypce, popłynęły ciche dźwięki menueta. 

Katarzyna skinieniem dłoni wezwała do siebie Nadjanę. Karl Martin nie miał wyboru, 

musiał towarzyszyć swojej opiekunce. Władcza pani powitała go łaskawym gestem, Nadjana 

zaś została ucałowana w obydwa policzki. 

background image

- Chodź, posiedź trochę ze mną i opowiedz mi, jak się mają sprawy w pałacu - rzekła 

Katarzyna. 

Nadjana  widziała,  że  tamta  się  uśmiecha,  wiedziała  jednak,  że  caryca  podziela 

zachwyt  cara.  Nieczęsto  odważała  się  zresztą  mu  sprzeciwić.  Jego  poprzednia  małżonka, 

matka następcy tronu, dożywała swoich dni zamknięta w klasztorze daleko stąd. 

-  To  wspaniałe  miejsce  -  odparła  Nadjana  ostrożnie.  -  Najjaśniejsza  Pani  powinna 

zobaczyć  osobiście,  jakie  się  tam  znajdują  niezwykłe  dzieła  sztuki.  Jeśli  otrzymam 

pozwolenie,  bardzo  chętnie  zaaranżuję  wieczór  dla  wybranych  gości  Najjaśniejszej  Pani. 

Wybierzemy wyłącznie kobiety cieszące się wielkim szacunkiem... 

- O, to będzie nas niewiele - zaśmiała się Katarzyna i nalała herbaty. 

Nadjana  także  musiała  się  uśmiechnąć.  Oczy  Katarzyny  były  ciepłe  i  brązowe. 

Nadjana  przypomniała  sobie  nagle,  że  ma  przed  sobą  prostą  dziewczynę  z  Polski.  Niełatwo 

jest zrozumieć, jakie życie prowadzi ta istota w takim otoczeniu. 

Karl Martin stal milczący i nieporuszony za fotelem Nadjany. Ona wyczuwała niemal, 

ż

e wszystko się w nim burzy, że za nic nie chce tutaj być. Tysiąc razy bardziej wolał włóczyć 

się wśród budowniczych okrętów, chętnie też przebywał z grupą, która nosiła glinę i kamienie 

na placach nowych budów. 

- To jest Karl, mój syn. Katarzyna zmierzyła go taksująco od stóp do głów. 

-  Karl...  to  imię  odarte  z  szacunku,  jak  król,  którego  car  dopiero  co  pokonał.  Nazwę 

ciebie...  Iwan! To nasze najpopularniejsze imię, noszone przez tysiące chłopów, żołnierzy, a 

także ludzi rodu szlacheckiego. 

Młody człowiek spojrzał w jej stronę, zmusił się, by skłonić głowę. 

-  Dobrze,  dobrze,  zajmijmy  się  raczej  tymi  pysznościami.  Zostały  przygotowane 

według  przepisu  pochodzącego  z  francuskiego  dworu,  car  przywiózł  ze  sobą  również 

kucharkę i mąkę. Kucharka, niestety, umarła, ale mąka jest dobra, prawda? 

Jedzenie było delikatne. Puszyste maślane bułeczki, uformowane na kształt rosyjskich 

pierogów,  nadziewane  konfiturami,  kandyzowanymi  owocami  i  orzechami.  Bardzo  to 

wszystko słodkie, Nadjana nie mogła zrozumieć, jak ta kobieta w zaawansowanej ciąży jest w 

stanie jeść tak dużo. 

-  Opowiedz  mi  o  swoim  życiu  -  poprosiła  nagle  Katarzyna.  -  Car  mówi,  że  wiele 

podróżowałaś. Że znasz obce języki i widziałaś różne miejsca. Nie było ci w życiu nudno. 

-  Moje  życie  jest  jedną  przygodą,  podobnie  jak  życie  Najjaśniejszej  Pani  -  rzekła 

Nadjana  cicho.  -  Gdyby  Najjaśniejsza  Pani  chciała  słuchać,  opowiedziałabym  z  wielką 

background image

radością.  Ale  wkrótce  zaczną  znowu  grać  i  nie  ma  tu  takiego  miejsca,  gdzie  można  by 

rozmawiać bez skrępowania. . 

-  Masz  rację  -  uśmiechnęła  się  Katarzyna.  Przeciągnęła  się  i  oblizała  palce,  zanim 

służący  zdążył  podać  miseczkę  z  wodą.  Potem  wytarła  je  w  śliczną  maleńką  szmatkę,  która 

pachniała  perfumami,  gdy  caryca  nią  potrząsnęła.  -  Przyjdź  dzisiaj  wieczorem  do  moich 

prywatnych salonów. Napijemy się razem wina, Nadjano. 

Pani w maseczce skinęła głową. Zaproszenie radowało ją. Była ciekawa kobiety, którą 

Piotr poślubił. To nie może być łatwe życie... 

Na twarzy Karla Martina odmalował się wyraz ulgi, gdy mógł znowu zabrać Nadjanę i 

poprowadzić ją na ogromny parkiet. Nowa podłoga skrzypiała, pod wysokim sufitem zbierał 

się swąd z lamp i samowarów. Tańczący wlali w siebie już wystarczająco dużo letniego piwa 

i smakującego przyprawami wina, by poruszać się lżej. 

Katarzyna klasnęła w dłonie i posłała pocałunek ubranemu na czarno Francuzowi. 

Nadjana  zwróciła  uwagę,  że  ma  wypieki  na  policzkach,  jeszcze  czerwieńsze  niż 

tańczący. Musi rzeczywiście być zmęczona. 

Nigdy  nie  sądził,  że  jesienne  powietrze  może  smakować  tak  wspaniale,  pił  je  teraz 

dosłownie łapczywymi haustami. Za plecami miał dom cara, zamek władcy. 

Ciężki zapach słodkich ciastek, perfum i tytoniowego dymu przyprawiał go o mdłości. 

Teraz, w chłodnym wietrze od morza, Karl czuł, że nie wytrzymałby w pomieszczeniu 

ani chwili dłużej. Piękny kostium rzucił do powozu Nadjany i opuścił ją z krótką obietnicą, że 

wróci do domu na kolację. 

Wolny! 

Droga  do  portu  nie  była  długa.  Bez  trudu  rozróżniał  obce  statki,  które  stały  tutaj  na 

kotwicach. Jednostki handlowe z całej Europy. 

Karl  Martin  przyśpieszył  kroku.  Czuł,  jak  delikatny  wiatr  chłodzi  mu  wilgotne 

policzki,  rozkoszował  się  tym,  choć  wiedział,  że  to,  niestety,  zapowiedź  kolejnej  surowej 

zimy. 

Do  jego  uszu  dotarł  stukot  kół  jakiejś  fury  o  kamienny  bruk,  ale  nie  odwrócił  się, 

dopóki nie usłyszał, że ktoś woła: 

-  Karl!  To  Aleksy.  Carewicza  nietrudno  było  rozpoznać,  chociaż  nosił  szeroką, 

brunatną  pelerynę  takiego  rodzaju,  jakich  używali  chłopi  i  żołnierze.  Wielki  kaptur  ukrywał 

szczupłą twarz. Następca tronu ściskał jedną ręką lejce i zaraz zatrzymał stary pojazd. 

- Carewiczu! Ledwie cię poznałem. 

- Wskakuj! Zrobimy sobie przejażdżkę! 

background image

- Dokąd jedziemy? 

-  Nieważne!  Po  prostu  chodź,  rób,  co  ci  mówię!  Karl  Martin  lekko  wskoczył  na 

prymitywny wózek. 

Przypominał on furę rzeźnika Igora, na szczęście nie cuchnął tak mocno. 

Aleksy strzelił z bicza i koń znowu ruszył przed siebie. 

Jechali  drogą  prowadzącą  za  miasto.  O  ile  Karl  Martin  zdołał  zobaczyć,  po  obu 

stronach drogi rozciągały się bagna i opustoszałe łąki. 

Carewicz gnał jak szalony, koniowi piana szła z pyska, a wózek podskakiwał niczym 

statek w sztormie. 

Karl Martin spoglądał na milczącego woźnicę i zastanawiał się, o czym tamten myśli. 

Wciąż  milcząc  carewicz  zwolnił.  Wtedy  Karl  zauważył  jakieś  małe,  niskie  dachy 

porośnięte  trawą.  Zdawały  mu  się  takie  szare  i  martwe,  że  nie  wyróżniały  się  z  reszty 

krajobrazu.  Gdy  tylko  się  zatrzymali,  zaatakował  ich  silny  odór.  Wstrząśnięty  Karl  Martin 

zobaczył, że z chat wyczołgują się jakieś pokraki. Otworzył usta, by coś powiedzieć. I wtedy 

uświadomił  sobie,  że  oni  wszyscy  są  w  jakiś  sposób  chorzy.  Niektórzy,  ślepi,  niczym  krety 

brną  po  omacku  przed  siebie  i  wietrzą  w  stronę  obcych,  którzy  być  może  oznaczają 

zagrożenie.  Inni  bełkoczą  coś  niezrozumiale,  drapią  brudnymi  palcami  własne  twarze. 

Pokazała się jakaś kobieta, prawie całkiem naga, widział jej chude ciało pod szalem, który na 

siebie  narzuciła.  Włosy  miała  pozlepiane  od  błota,  a  wzdłuż  jednego  policzka  chłopiec 

dostrzegł rozległą ranę po oparzeniu. 

Karl Martin zadrżał. 

Ludzie zbliżali się do nich, wyglądali groźnie. Kije, którymi się podpierali, uderzały o 

kamienie.  Nagle  zaczęli  wszyscy  coś  bełkotać.  Carewicz  pochylił  się  na  wózku  i  wyjął 

węzełek ukryty dotychczas za siedzeniem. Potem rzucił go tak daleko, jak to możliwe, ponad 

głowami zrozpaczonych  ludzi. Cmoknął na konia i odjechali, długo jeszcze krzyki i wrzaski 

raniły im uszy. 

-  Jak  psy  -  powiedział  zgnębiony.  -  Widzisz  teraz,  do  czego  doprowadziły  krwawe 

rządy  mego  ojca.  Ci  ludzie  byli  niegdyś  mymi  przyjaciółmi.  Teraz  są  oślepieni,  okaleczeni, 

zmaltretowani  przez  jego  oprawców.  Wydobyłem  ich  z  lochów,  ledwie  zdołałem  ich 

uratować,  nakłaniając  katów,  by  patrzyli  w  inną  stronę.  Miałem  ich  pogrzebać.  Żyją  teraz 

tutaj, nigdzie stąd nie odejdą. Trzymam ich prawie jak domowe zwierzęta. Ponieważ oni mi 

przypominają, że nie ja jeden zostałem zdradzony przez mego ojca. 

- Ty go nienawidzisz - rzekł Karl Martin cicho. Carewicz zaklął. 

background image

- Nie, do diabła! Ja go kocham, będę go zawsze kochał! I to jest najstraszniejsze, nie 

rozumiesz? 

Karl  Martin  próbował  wyobrazić  sobie,  jak  się  czuje  ktoś  szarpany  taką  dziwną 

mieszaniną  uczuć.  Pomyślał  o  swoim  ojcu,  ale  nie  znalazł  w  sobie  nienawiści.  Wspomniał 

matkę,  ona  jednak  została  w  jego  sercu  jedynie  jako  mała  zimna  plama.  Matka  była  miła  i 

zręczna, tyle dla niego robiła. Kiedy miała czas. 

Nie,  nie  nosił  w  sobie  nienawiści.  Nawet  wobec  Nielsa,  który  tak  paskudnie  go 

oszukał. 

- Czy nie moglibyście się pogodzić? - zapytał Karl ostrożnie. 

Aleksy zatrzymał wóz i popatrzył na Karla uważnie. 

- Być może. To moja nadzieja. Ale dla niego jestem jedynie nieskończonym szeregiem 

rozczarowań.  Może  teraz  będzie  miał  lepszego  syna.  Wtedy  ja  nie  będę  już  do  niczego 

zobowiązany. Może wtedy mnie polubi, skoro nie będzie już musiał zostawiać mi Rosji. 

- Czy nie możesz zrezygnować z tronu? 

-  Tak  po  prostu?  A  kto  by  rządził?  Moje  głupie  małe  siostry?  Chciwi  spadkobiercy 

mego  wuja  czy  znienawidzona  rodzina?  Nie.  Afrosinia...  ona  zasługuje  na  to,  by  zostać 

carycą. Ona urodziła się na władczynię Rosji! 

-  Ale...  niemiecka  księżniczka  też  przecież  oczekuje  dziecka?  Może  będziesz  mógł 

lepiej zrozumieć swego ojca, kiedy sam zostaniesz ojcem. 

Carewicz strzelił z bicza, ściął mnóstwo źdźbeł trawy nad rowem jednym znakomicie 

wytrenowanym ciosem. 

-  Och,  stul  pysk!  Mówisz  jak  Katarzyna!  Jesteś  zwyczajnym  gówniarzem,  Karl.  Ty 

tego nie rozumiesz. 

Karl  zamilkł  urażony  i  z  trudem  powstrzymał  się,  by  nie  zapytać,  dlaczego  w  takim 

razie Aleksy rozmawia z nim o tak osobistych sprawach. Zamiast tego rzekł swobodnie: 

- Co się stało z twoją ręką, carewiczu? Twarz Aleksego pociemniała, oczy zaczęły mu 

latać. 

- Nic, to skaleczenie. - Po czym wybuchnął: - Ale ty jesteś ciekawy mały lis! Ja ciebie 

jednak lubię, Karl. Bardzo bym chciał być taki jak ty. Mój ojciec by ciebie kochał. - Ja nigdy 

bym  nie  kochał  jego.  Carewicz  spod  wpółprzymkniętych  powiek  długo  i  uważnie  studiował 

twarz Karla Martina. 

Chłopiec doznał uczucia, że powiedział przed chwilą coś niezwykle ważnego. 

- On sam skaleczył się w rękę - powiedziała kobieta o czarnych włosach. Związała je 

dzisiaj  mocno  na  karku  i  Karl  Martin  mógł  zobaczyć,  jakie  ma  odstające  uszy.  Trudno 

background image

zrozumieć, że ktoś mógłby nazywać tę kobietę piękną. Ale Aleksy kochał ją ponad wszystko 

na ziemi, co do tego nie można się było mylić. - Ojciec wezwał go do siebie i prosił, by mu 

pokazał  szkice  i  rysunki  tego,  czego  się  nauczył  podczas  swojej  zagranicznej  podróży.  Mój 

biedny Aleksy, ledwie mógł zrozumieć, co wielcy uczeni do niego mówili. Więc skaleczył się 

w rękę i wyjaśnił ojcu, że nie może ani rysować, ani pisać. 

Karl Martin zbladł. Cóż za sadyzm? Jakim tyranem jest ten car! Trudno się dziwić, że 

jego  syn  czasami  okazuje  straszny  gniew  i  brutalność,  która  wszystkich  przeraża.  Tylko 

wobec  Afrosinii  był  niczym  baranek.  Ona  jaśniała  z  radości  i  zwierzała  się  wszystkim  i 

każdemu  z  osobna,  że  urodzi  carewiczowi  syna.  Nie  martwiło  jej  wcale,  że  jego  prawowita 

małżonka również oczekuje dziecka. 

- Ta niemiecka dziwka... On nigdy jej nie kochał! On kocha tylko mnie, wiem o tym! 

Karl Martin czuł, że kręci mu się w głowie od tego babskiego gadania. Zarazem użalał 

się nad nią. Afrosinia to najwyraźniej mało uzdolniona osoba. A gdy była pijana, tak jak teraz, 

mówiła jeszcze bardziej niewyraźnie i myślała jeszcze wolniej. Karl Martin wstał i usiadł w 

kącie, jak to miał w zwyczaju. Mężczyźni w izbie mówili coraz głośniej i coraz gwałtowniej. 

Aleksy pił więcej niż inni, choć dobrze wiedział, że jutrzejszy poranek będzie piekłem. Teraz 

wzrok  miał  zamglony,  a  szczupłe  dłonie  spoczywały  ciężko  na  stole.  Bełkotał  jakieś 

przekleństwa, Karl Martin pojmował, że dotyczą wciąż tego samego: jego ojca. 

- Cesarz Walentyn - rzekł carewicz. - I król francuski... Oni obaj rozkradali kościelne 

skarby! Jak mój ojciec... 

Mnich  kiwał  poważnie  głową,  jakby  słuchał  nie  pijackiego  bełkotu,  lecz 

najmądrzejszego przemówienia. 

-  Oni  obaj  zostali  zamordowani,  otóż  to!  -  Carewicz  uderzył  pucharem  w  stół  i 

wpatrywał się w swoich gości. - Kiedy już się stanie to, na co czekamy... wtedy ja będę wbijał 

na  pal  przyjaciół  ojca  i  Katarzyny.  Zacznę  od  Mienszikowa.  Będę...  będę...  zostawię  to  całe 

przeklęte  miasto,  niech  zgnije  w  bagnach,  zniszczę  flotę...  Moskwa...  moja  matka,  moje 

ś

więte miasto... twoje dni mimo wszystko jeszcze nie minęły! 

Karl Martin zobaczył, że mnich Ignatiew nagle się podniósł. Dopiero teraz uświadomił 

sobie,  że  przez  cały  czas  przy  drzwiach  stał  jakiś  służący  i  trzymał  w  rękach  dzbanek  z 

wódką.  Został  teraz  przepędzony,  a  mnich  wyglądał  na  zmartwionego.  Karl  Martin  zadrżał. 

Czy to carski szpieg? Nie, to niemożliwe. Nie tutaj... 

Mnich szturchnął Aleksego w plecy, szeptał mu coś do ucha. Pewnie ostrzeżenie. Ale 

carewicz nadal przeklinał wszystko i wszystkich. 

background image

-  Katarzyna...  ta  dziwka.  Udaje,  że  jest  taka  macierzyńska,  ale  mnie  nie  oszuka! 

Pewnego  dnia  się  policzymy!  O,  tak,  pewnego  dnia...  Wtedy  oni  poznają  mój  gniew,  ci 

zdrajcy, te psy... 

Nikomu nie przepuścił, żonie jednak dostało się chyba najwięcej. 

-  To  diabielskie  stworzenie.  Czepia  się  mnie  niczym  rzep...  Nikt  i  nic  nie  jest 

dostatecznie  dobre!  Nieustannie  narzeka!  Wiesz,  co  powiedziała  swemu  panu  i  mistrzowi, 

kiedy przyłożyłem jej parę razów w ten tłusty zadek? „W Niemczech nawet prosty szewc tak 

by nie potraktował swojej kobiety". Do diabła, pewnego dnia zamknę ją w klasztorze! 

Mnisi wybuchnęli śmiechem. 

- Więc mimo wszystko przypominasz swego ojca pod jakimś względem - żartowali i 

dolewali carewiczowi wódki. 

Wkrótce  potem  wpadł  pod  stół,  a  jeszcze  później  Karl  Martin  zobaczył,  jak  niosą  go 

do łoża. Nikt nie zwrócił uwagi na chłopca w kącie izby. Wielokrotnie czuł się tutaj tak samo 

niewidzialny, jak niewidzialny był przez wszystkie lata dla swojej matki. 

Ż

yrandole  mieniły  się,  w  ten  ciemny  jesienny  wieczór  płonęły  setki  świec.  Caryca 

leżała  dzisiaj  całkiem  spokojna  i  obserwowała  tańczących.  Owszem,  zaczynali  nabierać 

zręczności.  Większość  pań  opanowała  już  i  kroki,  i  skomplikowane  gesty,  które  miały 

wyglądać na nowoczesne i kokieteryjne. Najjaśniejsza Pani przysypiała, czuła się zmęczona. 

Dziecko pod brokatową suknią poruszało się leniwie. Caryca kładła dłoń na brzuchu i starała 

się  nie  zasnąć.  Wyglądałoby  to  dziwnie,  gdyby  zasnęła.  W  głębi  sali  tańczyła  Nadjana  z 

jakimś młodym panem, wyglądali naprawdę niczym postaci z bajki. I ten jej młody syn, który 

prowadził  księżnę  w  eleganckich  okrążeniach.  Księżna  zresztą  sprawiała  wrażenie 

oczarowanej! 

Caryca  zaciekawiona  pochyliła  się  do  przodu.  Ten  chłopiec  naprawdę  się  odmienił! 

Pamiętała  poprzednie  spotkania,  kiedy  stał  sztywny  i  przestraszony  za  fotelem  Nadjany,  nie 

mówiąc  ani  słowa.  Teraz  flirtował  z  paniami,  no,  no!  Obejmował  szczupłą  talię  księżnej  i 

przyciskał  ją  mocno  do  siebie.  Spoglądał  na  partnerkę  z  góry,  nie  ulega  wątpliwości,  że  ten 

chłopiec  wkracza  już  w  dorosłość.  Czy  oni  są  kochankami?  Czy  byłoby  to  możliwe? 

Katarzyna  wstrzymała  dech,  poczuła  mrowienie  w  piersiach.  Teraz  Karl  Martin  i  księżna 

tańczyli  z  daleka  od  niej,  caryca  straciła  ich  z  oczu.  Westchnęła  i  oparła  się  wygodnie  na 

poduszkach, wzięła jedno z tych słodkich ciasteczek, które tak lubiła. Chciała dzisiaj również 

zaprosić do siebie Nadjanę, bo pewne sprawy musiała sobie jednak wyjaśnić. 

- Czy ty się znowu w coś wdałeś, Karl Martin? Rzadko widywał Nadjanę taką surową. 

Zdawało mu się, że słyszy, jak jego opiekunka zgrzyta zębami. 

background image

- Odpowiedz mi, Karl  Martin! Jesteś wciąż dzieckiem, nie zapominaj o tym! Jeszcze 

dużo  czasu  upłynie,  zanim  staniesz  się  całkiem  dorosły  i  będziesz  mógł  nie  odpowiadać  na 

pytania swojej przybranej matki! 

- Już ci mówiłem, że nic się nie stało. Jesteś głupia, że słuchasz plotek! 

-  Karl,  sama  caryca  mi  o  tym  powiedziała.  Jak  ty  ją  dzisiaj  do  siebie  przyciskałeś! 

Przecież to księżna! Mężatka! A na dodatek córka Mienszikowa! Czyś ty zwariował? Czy nie 

wiesz,  jakie  oni  tu  mają  obyczaje?  Czy  nie  wiesz,  że  jeśli  mąż  zamorduje  kochanka  swojej 

ż

ony, to sąd uwalnia go od odpowiedzialności? A wszyscy stoją po prostu wokół i klaszczą w 

ręce! 

- To jakieś głupstwo, wszystko co tu opowiadasz - odparł chłopak zirytowany. 

Nadjana  skuliła  się  i  pochyliła  plecy.  Nie  wyglądało  na  to,  że  Karl  Martin  kłamie. 

Postanowiła mu wierzyć. Delikatnie pogłaskała go po włosach, on zesztywniał jak zwykle, ale 

się nie odsunął. 

-  Mój  kochany  mały...  Tak  się  o  ciebie  martwię.  Prawie  cię  nie  widuję!  Karl,  czy  to 

naprawdę  konieczne,  te  długie  dni  i  wieczory?  Czy  nie  mógłbyś  trochę  częściej  bywać  w 

domu? 

Karl  skrzywił  się  tylko,  wyciągnął  rękę  po  owoc.  Pozłacana  taca  była  ozdobiona 

niebieską  chińską  mozaiką.  Karl  wiedział,  że  to  dar  od  cara.  Wyglądało  na  to,  że  Nadjana 

dobiła się naprawdę wysokiej pozycji w hierarchii władzy, została zaufaną powiernicą i cara, i 

carycy.  O  ile  jednak  Karl  Martin  rozumiał,  to  żadne  z  nich  nie  zdawało  sobie  sprawy,  iż 

Nadjana  tak  wiele  rozmawia  z  drugą  stroną.  Nadjana  była  niczym  wąż,  zawsze  potrafiła  się 

wywinąć. Kochał ją i żywił dla niej za to wiele szacunku. 

- Postaram się bywać więcej w domu - rzekł na koniec. - Jeśli to dla ciebie tak wiele 

znaczy.  Ale  przecież  sama  jesteś  przeważnie  zajęta  tymi  wszystkimi  balami  i  rozmowami, 

herbatkami u carycy i spotkaniami. 

- Zawsze, zawsze mam czas dla ciebie, mój chłopcze. Pamiętaj o tym! 

Mama mawiała to samo. Uśmiechnął się jednak naprawdę uradowany. 

- Dziękuję ci, Nadja. To wspaniale. 

Usiadła przy nim. Musiał dostrzec, że coś ją boli. Teraz jednak już się tak nie bał, że 

mogłaby  umrzeć.  Zresztą  Nadjana  z  każdym  miesiącem  wydawała  się  młodsza.  Może 

dlatego,  że  wróciła  do  domu,  zastanawiał  się.  I  teraz,  kiedy  pochyliła  się  i  podkuliła  nogi  w 

dużym fotelu, wyglądała jak młoda dziewczyna. Nie upięte włosy spływały niczym srebro na 

szczupłe  ramiona.  A  maseczka  pokrywała  miejsca,  w  których  mogłyby  się  znajdować 

zmarszczki świadczące o starości. 

background image

Miała  smukłą  talię,  nosiła  szerokie  suknie.  Ręce  były  szczupłe  i  długie,  rękawiczki 

sprawiały, że wyglądały niczym połyskliwe skrzydła. 

-  Chciałabym  urządzić  bal  dla  ciebie,  Karl  Martin.  Dar...  sam  powiedziałeś,  że  nie 

chcesz  już  dłużej  być  dzieckiem.  I  to  jest  prawda,  wyglądasz  jak  młody  mężczyzna.  Jeśli  ci 

się tak śpieszy do dorosłości, to pozwól mi zorganizować bal na cześć twoich dwudziestych 

urodzin! 

Zakrztusił się i odrobina owocu wpadła mu do tchawicy. 

-  Co?  Zwariowałaś,  ale...  ale  w  takim  razie  mógłbym  przyjąć  zaproszenie  cara  i 

zaciągnąć się na jeden z okrętów, kiedy w przyszłym roku będą ruszać! 

Nadjana skinęła głową. 

- No właśnie. Zostaniesz pomocnikiem admirała! 

- Ale... to można by załatwić, nawet jeśli bym miał siedemnaście lub osiemnaście lat? 

Oni to uznają, także ci, którzy nie chcą zbyt młodych ludzi we flocie. 

- Dwadzieścia lat to jakby poważniejsza okazja, by uroczyście ją obchodzić... ale mnie 

jest  wszystko  jedno,  powiedzmy  więc,  że  będą  to  osiemnaste  urodziny.  Chcę  zorganizować 

prawdziwy wielki bal, Karlu! 

Ucałował ją. 

-  Dziękuję,  Nadju.  Nie  zależy  mi  na  żadnym  balu.  Ale  tamte  inne  propozycje...  są 

wspaniałe! 

Nadjana wyjęła zwój papieru z szuflady małego biurka. 

- Proszę! Twoje dokumenty. Twoje rosyjskie imię. Sama caryca to załatwiła. 

- Iwan Ilikow... 

-  To  ty.  Podoba  ci  się?  Mam  wrażenie,  że  otrzymałeś  nazwisko  po  jakimś  zmarłym 

szlacheckim synu. 

Karl  Martin  zwinął  papiery,  zawierające  również  zapewnienie,  że  został  zatrudniony 

jako doradca admirała. 

- Rozmawiałaś z nim, co? Nadjana uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. 

- Dziękuję, dziękuję serdecznie... nic by mnie bardziej nie ucieszyło. 

- Wiem o tym - rzekła Nadjana. 

Kiedy  chłopiec  wyszedł,  odetchnęła  z  ulgą.  Teraz  wiedziała  więcej  o  stanie  jego 

ducha,  może  zacznie  myśleć  o  innych  sprawach,  zapomni  o  zamężnej  księżnej.  Bo  caryca 

mówiła prawdę, tego Nadjana była najzupełniej pewna. Zresztą od dawna sama przeczuwała, 

ż

e  Karl  Martin  coś  przed  nią  ukrywa,  jakąś  tajemnicę,  która  mogłaby  okazać  się 

niebezpieczna. 

background image

Może  się  jednak  wszystko  ułoży.  Dzisiejszej  nocy  będzie  spała  głębokim 

pokrzepiającym snem. 

Karl  Martin  zanurzył  się  w  jesienny  mrok,  w  swoim  czarnym  płaszczu  i 

ciemnogranatowych  spodniach  mógł  nie  zauważony  dostać  się  kuchennym  wejściem  do 

domu  carewicza.  Nad  Newą  wszystko  leżało  ciche,  pogrążone  w  ciemnościach,  Karl  Martin 

widział  samotne  światło  tylko  w  jednym  oknie.  Połowa  września  i  niemal  cały  październik 

minęły od dnia, kiedy był tu po raz ostatni. Potrzebował wiele czasu, zanim znowu zapragną! 

odszukać  Aleksego.  Brutalność  carewicza  wobec  własnej  żony  zostawiła  głębokie  ślady  w 

duszy  Karla  Martina,  prawie  postanowił  zerwać,  odwrócić  się  od  Aleksego  plecami.  Ale 

Aleksy przyszedł do niego i żałośnie błagał, by Karl Martin okazał mu łaskawość. 

- Lubię cię! Nie mam innych młodych przyjaciół oprócz ciebie! Bardzo chciałbym być 

taki  jak  ty,  wywierasz  na  mnie  naprawdę  dobry  wpływ!  I  mogę  z  tobą  rozmawiać  o 

wszystkim, Karl! Jesteś mi jak brat! 

- Nie wolno ci się tak zachowywać wobec kobiety - mruknął Karl Martin. 

-  Nie,  nie,  byłem  szalony,  już  nigdy  więcej...  Ale  czasami  ona  budzi  we  mnie  taką 

złość, że widzę tylko czerwone płaty przed oczyma, nie jestem w stanie się opanować... 

-  Pij  mniej,  Aleksy  -  powiedział  Karl  Martin  lekceważąco.  I  od  tamtego  wieczora 

nigdy nie myślał, że odważył się zwrócić uwagę samemu carewiczowi. Aleksy był dla niego 

zwyczajnym,  godnym  pożałowania  człowiekiem.  Marny  typ,  który  ani  nie  potrafi  zdobyć 

miłości  swego  ojca,  ani  szacunku  ślubnej  małżonki.  Bezwstydnie  stłukł  swoją  żonę  pasem, 

kopał  pełzającą  u  jego  stóp  istotę,  a  w  końcu  rzucił  jej  na  głowę  miskę  fasoli.  Karl  Martin 

najpierw  usłyszał  hałas,  nie  wiedział  więc,  czy  powinien  wejść  do  środka.  Dopiero  jednak, 

kiedy  stanął  w  progu  i  zobaczył,  co  się  dzieje,  zawrzał  gniewem.  Kobieta  była  brzemienna! 

Cóż to za zwierzę tkwi w tym carewiczu? On, który wciąż uskarża się na brutalne zachowanie 

własnego ojca? 

Potem  jednak  Aleksy  płakał  i  błagał  o  zrozumienie,  w  końcu  posłał  żonie  ogromny 

bukiet  kwiatów  ściętych  w  oranżerii  ojca  w  parku  Wenus.  Od  tamtej  pory  Karl  Martin  nie 

widział  Charlotty.  Przebywała  zamknięta  na  klucz  w  swoim  maleńkim  pokoiku  niczym 

więzień. 

Dziś wieczorem otrzymał informację, że coś się stało. 

Karl Martin został powiadomiony, by przyszedł do pałacu, po kryjomu i bez żadnego 

towarzystwa. Aleksy o niego pytał. 

Zaraz za drzwiami spotkał starszą kobietę, która prowadziła dom carewicza. Była też 

akuszerką i razem z osobistym lekarzem Piotra mieli odebrać poród, którego oczekiwano. 

background image

Kobieta niosła ogromne naręcza białego płótna, wyglądała na bardzo zdenerwowaną. 

- Co się dzieje? - szepnął Karl Martin. - Otrzymałem wiadomość... czy Aleksy został 

ojcem? 

-  Ojcem  i  równocześnie  wdowcem  -  odparła  kobieta  ponuro.  -  O  niczym  nie  wiesz? 

Czy nie widziałeś pochodu z powozem ciągniętym przez najpiękniejsze czarne konie cara? 

-  Ja...  ja  właśnie  przyszedłem,  spuszczaliśmy  na  wodę  galeon...  nie  zdążyłem  nawet 

się przebrać ani nic zjeść, kiedy nadeszła wiadomość. 

- Tak, tak, stało się. Nic w tym dziwnego, tak przynajmniej uważam! Biedna kobieta, 

nareszcie się uspokoiła... 

Charlotta nie żyje. 

Gospodyni  miała  rację,  niemiecka  księżniczka  uzyskała  w  końcu  wolność.  Żyła  tutaj 

niczym  więzień,  przez  nikogo  nie  kochana,  izolowana.  Z  mężem,  który  nie  był  w  stanie 

dostarczyć jej wiele radości. 

Na szczycie schodów stała rozpromieniona Afrosinia. Nie dostrzegała Karla Martina, 

stała tam z lampą w ręce, jakby chciała naśladować posąg jakiejś bogini. 

- Gdzie jest Aleksy? - spytał Karl Martin. 

- Z tym ponurym starym mnichem, Kikinem i innymi. 

- Podobno chciał ze mną rozmawiać? 

- Teraz to już chyba nie! Dostali list od cara. Słyszę przez drzwi, jak dyskutują. Myślę, 

ż

e czas się dopełnił, czas dla mnie i Aleksego... 

Patrzył  na  tę  prawie  prostokątną  kobietę,  widział,  że  w  jej  oczach  płonie  triumf. 

Brzuch sterczał pod suknią, nigdy nie ukrywała swego stanu. 

Karl Martin ciężko przełknął ślinę i poszedł do pokoju Aleksego. Pragnął znaleźć się 

tam jak najpóźniej. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

- Pisz to, co mówię, i dokładnie tak, jak mówię. Potem będziesz mogła robić uwagi - 

rzekł car. 

Nadjana  zauważyła  jego  zły  humor.  Zresztą  chyba  nic  dziwnego.  Wczoraj  przecież 

umarła  jego  synowa.  To  sympatyczna  cecha,  że  tak  jawnie  okazuje  biedaczce  współczucie. 

Ale  Nadjana  nie  odważyła  go  zapytać  ponownie,  dlaczego  nie  próbował  tej  dziewczyny 

uratować,  choć  przecież  mógł.  Carewicz  okazał  się  jedynie  żałosną,  choć  wystarczająco  złą 

istotą. Pomyśleć, że bił brzemienną kobietę, kopał ją w brzuch! To zwyczajny mord, myślała 

Nadjana. 

- „Mój synu!" Tak, tak zacznij: „Mój synu, nie nadajesz się do niczego. Nie nadajesz 

się  do  prowadzenia  wojny.  A  nie  możesz  sobie  wyobrażać,  że  twoi  generałowie  sami  będą 

dowodzić armią. Co bowiem zrobisz, jeśli okażą się niezdolni i nieporadni, a ty nie będziesz 

w  stanie  ocenić  sytuacji?  Będziesz  niczym  pisklę.  Nieopierzony  ptak,  który  dostaje  jedzenie 

prosto do dzioba. Ileż to razy zwracałem ci uwagę, karałem cię... Nic jednak nie pomogło. Do 

niczego nie doprowadziło. Wszystko, czego próbowałem, okazywało się stratą sił i środków. 

Ja  nigdy  się  nie  oszczędzałem,  nie  oszczędzam  też  moich  podwładnych.  Nie  mogę  więc  dla 

ciebie robić wyjątku!” 

Nadjana  pisała,  gorycz  zawarta  w  słowach  cara  przepełniała  ją  smutkiem.  Czuła,  że 

dyktując ten list Piotr musi bardzo cierpieć, ale wyobrażała też sobie, jak będzie cierpiał syn, 

czytając takie twarde, pozbawione miłości słowa. 

Car kontynuował przyciszonym głosem: 

-  „Pisanie  tego  sprawia  mi  ból,  ale  nie  chcę  już  powtarzać  dalszych  ostrzeżeń.  Sam 

powinieneś  wiedzieć,  czego  chcesz.  Jeśli  mi  tego  nie  powiesz,  będę  cię  musiał  pozbawić 

prawa do tronu, odciąć cię niczym obumarłą gałąź. Wolę mieć zdolnego obcego następcę niż 

słabeusza. Nawet jeśli w jego żyłach płynie moja krew...” 

Nadjana  zasępiła  się.  Siedzi tutaj  oto  i  spisuje  ważny  dokument,  który  może  odegrać 

istotną  rolę  w  historii  kraju.  Car  chce  pozbawić  Aleksego  tronu!  Poczuła,  że  robi  jej  się 

zimno. 

Piotr  jednak  pocałował  ją  i  podziękował  pięknie,  kiedy  skończyła  i  podała  mu  pióro, 

by mógł się podpisać. 

-  Dziękuję!  Nie  mogłem  tego  podyktować  moim  pisarczykom  ani  Mienszikowowi. 

Wtedy plotki zalałyby miasto, zanim Aleksy zdążyłby przeczytać pierwsze słowa. 

background image

- Jego może to załamać - szepnęła Nadjana. 

-  Tak.  To  bardzo  słaby  człowiek.  Ale  kto  wie,  może  to  zmusi  go  do  zastanowienia... 

Ja, mój głuptasie, ja nigdy nie przestanę mieć nadziei, że ten chłopak... Chociaż w głębi duszy 

wiem, że on jest niepoprawny. 

Nadjana milczała. 

Ani car, ani jego żona nie mieli nic dobrego do powiedzenia o dziedzicu. Zadawał się 

z  ludźmi  kościoła,  buntownikami,  którzy  potajemnie  krytykowali  cara  i  występowali 

przeciwko  niemu.  W  narodzie  istniało  niezadowolenie  i  chęć  oporu  narastała  w  miarę 

zbliżania się zimy, kiedy głód znowu zaczynał rozrywać wnętrzności. Nadjana dziwiła się, że 

car  nie  rozumie  niebezpieczeństwa.  Ten  list  może  więc  spowodować  wydarzenia,  na  które 

nawet Piotr Wielki nie jest przygotowany. 

Drżała jeszcze długo po wyjściu władcy. 

Niepokój osaczał ją niczym wilgotna mgła. Przyniosła sobie karafkę słodkiego wina i 

starała  się  myśleć  o  czym  innym.  Serce  jednak  biło  w  piersi  niespokojnie,  jakby  chciało  ją 

ostrzec. 

- Mroki kryją Rosję - mówił mnich swoim głębokim głosem. Przed nim na stole leżał 

list.  Aleksy  miał  białą  twarz  i  raz  po  raz  zadawał  to  samo  pytanie  mnichowi,  do  którego 

zwracał  się  per  ojcze.  -  Ale  nadejdzie  taki  dzień,  kiedy  jasne  słońce  znowu  rozbłyśnie  nad 

naszym krajem. Tym słońcem jesteś ty, Aleksy! 

- Mój ojciec mnie nienawidzi! Pragnie trzymać mnie z dala od tronu! 

Mnich  spojrzał  ku  sufitowi,  koncentrował  się  najwyraźniej  na  cichej  modlitwie.  W 

końcu powiedział: 

- Otrzymasz tron. 

- Ale, ale... 

-  Niektóre  zwierzęta  przyjmują  barwę  od  natury,  by  ukryć  się  przed  myśliwym. 

Dopóki jesteś następcą tronu, znajdujesz się w niebezpieczeństwie. Jeśli jednak zrzekniesz się 

tronu i ukryjesz gdzieś... 

Aleksy ponuro kiwał głową. Mnich mówił, cedząc słowa przez zęby: 

- Cała Rosja jest z tobą! Ludzie nienawidzą tego bezbożnika, który chce pozbawić kraj 

ś

więtej  wiary  i  nakłonić  lud,  by  stał  się  taki  jak  obcy  heretycy!  Kiedy  śmierć  uwolni  kraj, 

ludzie  zwrócą  się  ku  tobie  i  wyniosą  cię  na  tron,  który  zawsze  do  ciebie  należał.  Wtedy 

nastąpi  odrodzenie,  Aleksy!  Wtedy  będziesz  rządził  z  większym  powodzeniem  niż  twój 

ojciec, ponieważ twoja władza pochodzi od Boga! 

W oczach wychudłego następcy tronu płonęła tęsknota. 

background image

- Zrobię tak, jak mówisz, ojcze Ignatiewie. Zabiorę ze sobą Afrosinię i... 

Rozległo się stukanie do drzwi, ciche krótkie uderzenia. 

- Afanasjew! Wreszcie jesteś... 

- Przynoszę nowiny - rzekł ponuro ubrany na czarno przybysz. 

- Wiemy już wszystko, czytaliśmy list... 

-  Caryca  urodziła  syna.  Mężczyźni  zbledli.  Aleksy  przymknął  oczy  i  z  trudem 

przełknął ślinę. Pierwszy odezwał się mnich. 

- To ostrzeżenie od naszego Pana, Aleksy. Natychmiast napisz do ojca i podporządkuj 

się wszystkim jego życzeniom! 

- Wyruszamy jeszcze dziś w nocy. Będzie miał to, czego chce - rzekł Aleksy martwym 

głosem. 

Dla  Nadjany  nastały  pracowite  dni.  Dwór  miał  ucztować  i  tańczyć,  świętować  przez 

trzy  noce  na  cześć  nowego  syna  cara.  Niebiański  Pałac  przez  całe  noce  wypełniali  pijani  i 

rozochoceni mężczyźni, a kobiety użalały się, że nawet w ciągu dnia jest tak niespokojnie, że 

nie mogą się przespać. Nawet podczas mszy nie można się zdrzemnąć! 

W pałacu cara było podobnie. Przez cały dzień napływał tam strumień szlachty, ludzie 

przemieszczali  się  przez  długie  szeregi  sal,  składali  przyniesione  dary  i  wygłaszali 

pozdrowienia  dla  nowego  syna.  Katarzyna  czuła  się  bardzo  dobrze,  tak  przynajmniej 

mówiono.  Nadjana  płonęła  z  chęci  złożenia  jej  wizyty,  bardzo  chciała  się  dowiedzieć 

wszystkiego.  Podobno  carewicz  wyjechał  z  Petersburga.  Musiał  być  bardzo  rozgoryczony 

surowym  listem  ojca.  A  może  przejął  się  do  głębi  śmiercią  swojej  żony?  Ale  nałożnica 

Afrosinia podobno się nim zajmuje, tak ludzie gadają. Car musi pałać gniewem. Ale teraz ma 

kolejnego  syna  na  pociechę.  Nadjana  nie  widziała  władcy  od  dawna.  Na  szczęście  Karl 

Martin coraz częściej pokazywał się i w pałacu, i w domu. Cieszyła się, mogąc głaskać jego 

włosy,  obsługiwać  go,  rozmawiać  z  nim  o  dawnych  czasach.  I  wciąż  przypominała  mu  o 

liście, który obiecał napisać do rodziców. 

- Nawet jeśli oni się nie odzywają, może być tak, że nasze listy dochodzą! Cieszyliby 

się  bardzo,  gdybyś  ty  do  nich  napisał,  Karl  Martin.  Może  niedługo  już  wrócisz  do  domu, 

pomyśl o tym! W każdym razie jeśli będziesz udawał rosyjskiego marynarza i nie pozwolisz, 

by cię rozpoznano... Dlatego chcesz popłynąć z carską flotą, prawda? 

Karl Martin przyglądał jej się podejrzliwie. 

-  A  więc  po  to  zdobyłaś  te  papiery  dla  mnie,  Nadjano?  Zaplanowałaś,  że  mogę 

pojechać do domu pod imieniem Iwana? 

Nadjana strzepnęła jakieś niewidzialne okruchy z rękawa. 

background image

- Nie! Ale... Masz rację, to bardzo dobry  pomysł! Możesz pojechać już w przyszłym 

roku,  Karl  Martin.  Będziesz  mógł  zobaczyć  swoją  siostrę,  zanim  następne  lato  dobiegnie 

końca! 

Roześmiała się tak radośnie, on zaś poczuł, że wspomnienie Amelii wywołuje w jego 

sercu ból. Ciało zesztywniało. Nie chciał. Nie, za nic nie chcę. Jeszcze nie teraz. Zbyt wiele 

spraw  jest  nie  załatwionych,  tamto  okropne  wspomnienie  matki  i  Nielsa...  paliło  w  piersi. 

Napomnienia  wszystkich...  Musiał  uciekać  niczym  oblany  wodą  kot.  Bezwstydni,  okrutni, 

teraz wszyscy się pewnie z niego wyśmiewają. Z niego, który miał być wielkim bojownikiem, 

jednym z najlepszych ludzi Nielsa Kvithovuda, który niczym dorosły mężczyzna miał stać u 

boku wielkiego buntownika i zdobyć cześć oraz wywalczyć sprawiedliwość dla udręczonych 

chłopów. 

-  Może  następnego  roku  -  powiedział  tylko  Nadjanie  i  starał  się  pozbyć  cierpkiego 

smaku  w  ustach.  -  N  i  e  sądzę,  żeby  był  na  to  czas  tego  lata,  jeśli  naprawdę  mam  zostać 

jednym z ludzi admirała. 

Nadjana nie spojrzała na niego. Powiedziała tylko cicho: 

-  Ona  cię  bardzo  kocha.  Zawsze  cię  kochała.  Musisz  się  starać  ją  zrozumieć.  Ona 

miała  tyle  kłopotów  i  spraw,  o  których  musiała  myśleć,  tak  wielu  oczekiwało  jej  pomocy. 

Twoja  matka  jest  wyjątkową  kobietą,  powinieneś  o  tym  wiedzieć.  To  nie  jest  jakaś  tam 

ograniczona gospodyni! 

- Nie - rzekł Karl Martin ponuro i zaczął wyglądać przez okno. 

Widział stąd port, nowe zgrabne żaglowce z Holandii. Prawie wszystkie miały kobiece 

imiona, żadne jednak nie było tak piękne jak Aloe. 

Te nudne tańce! Zauważył, że uśmiecha się cierpko za każdym razem, gdy musi ująć 

kolejną spoconą, małą dłoń, a potem znowu następną i następną. Żadna z kobiet na początku 

nie podnosiła oczu, spoglądały w dół na brzegi swoich sukien i drżały, gdy trzeba było zrobić 

dłuższy  krok,  tak  że  ukazywała  się  jedwabna  pończoszka.  Siedziały  w  swoich  zamkniętych 

pokojach  niczym  piękne  ptaki  w  pozłacanych  klatkach.  Ich  ojcowie  i  mężowie  chcieli  je 

chronić  przed  zepsuciem  tego  wyrastającego  z  ziemi  stołecznego  miasta.  Siedziały  tak,  jak 

przedtem  ich  matki  i  babki,  i  wszystkie  inne  szlacheckie  córy,  mające  obowiązek 

zachowywać się skromnie i z godnością. 

Dopiero  ten  szalony  car  postawił  wszystko  na  głowie.  W  salach  Katarzyny  panie 

musiały pić zawierające alkohol owocowe napoje i rozmawiać z obcymi mężczyznami. Karl 

Martin  niemal  wyczuwał  drżenie,  jakie  w  ich  piersiach  wywoływały  te  wszystkie  nowości. 

Najmłodsze, dwa, trzy lata starsze od niego, zupełnie sobie nie radziły w nowej sytuacji. 

background image

Starsze  natomiast  szybciej  odnajdywały  się  w  tym  nowym  stylu  życia.  Katarzyna 

chwaliła  je  i  z  uśmiechem  na  ustach  mówiła,  że  są  niczym  kontynentalne  damy.  Ona  sama 

zjadała niesłychane ilości kandyzowanych owoców ze srebrnych tac, wrzucała je sobie wprost 

w  otwarte  usta,  upominając  równocześnie  lub  nawet  bijąc  po  palcach  inne  kobiety,  gdy 

podczas posiłków zdarzyło im się niewłaściwie użyć sztućców. 

Obowiązkowe  tańce  były  dziwacznym  przedstawieniem.  Te  zaczerwienione  policzki, 

te  plączące  się  nogi...  Katarzyna  jednak  nie  ustępowała.  Nadjana  także  nie.  Karl  Martin  też 

nie dawał się już tak bardzo prosić. Ona miała na imię Aloe, w każdym razie chciała, by tak ją 

nazywał.  W  rzeczywistości  nosiła  imiona  Anastazja,  Konstancja,  Wiktoria  i  była  córką 

księcia  Mienszikowa,  a  od  dwóch  lat  żoną  jednego  z  przyjaciół  księcia.  Pełnił  on  służbę  w 

carskiej  flocie  i  należał  o  najbliższych  współpracowników  Piotra  Wielkiego  jeśli  chodzi  o 

marynarkę. 

Potężni ludzie, myślał Karl Martin. 

Dlatego  najpierw  poczuł  się  zaszokowany,  kiedy  podczas  menueta  odkrył  parę 

brązowych, roześmianych oczu wpatrujących się w niego. 

Kiedy wpłynęła z wdziękiem w jego objęcia, poczuł, że jej ręce są suche i delikatne. 

Uśmiechała się i patrzyła mu w oczy tak uparcie, że potknął się podczas małego piruetu, który 

powinien  go  poprowadzić  ku  następnej  partnerce  w  długim  szeregu  tańczących.  Zrobił  co 

należało,  ale  był  tak  zakłopotany,  że  nastąpił  butem  na  liczący  przynajmniej  z  osiem  łokci 

tren sukni innej damy, młodej wdowy, która przerażona zasłoniła twarz rękami i krzyknęła. 

Muzyka umilkła. 

Tuż  przed  nim  stała  ona,  na  wpół  ukryta  za  chińskim  wachlarzem,  roześmiana.  Karl 

Martin zarumienił się. O co jej chodzi? Czyżby jej się rozum pomieszał? Czuł, że serce tłucze 

mu  się  w  piersi,  jakby  się  bał,  ale  to  nie  '  był  strach.  Oszołomiony  i  zawstydzony  prosił  o 

wybaczenie  tego,  co  się  stało,  odprowadził  młodą  wdowę  do  jednej  z  rozstawionych  pod 

ś

cianami  sof.  Na  stoliku  obok  stały  maleńkie  filiżanki  do  herbaty.  Podawano  ją  nie  z 

samowara, lecz z malowanych w kwiatki dzbanków z porcelany lub ze srebra. 

W przerwie mieli słuchać francuskiego pisarza, czytającego swoje dzieło. 

Karl Martin rozglądał się za Nadjaną, nie był w stanie znieść tych nudnych czytań. Nie 

rozumiał wystarczająco dobrze języka, a gdy opowieść tłumaczono, słowa wydawały mu się 

pozbawione sensu i obce. Książki opowiadały głównie o miłości lub o śmierci. 

Po chwili zobaczył kobietę w maseczce, siedziała na krześle i nalewała herbatę. Jakiś 

ciemnoskóry  mężczyzna  śmiał  się  do  niej,  odsłaniając  bardzo  białe  zęby,  ona  skinęła  mu 

background image

głową  i  podała  filiżankę.  Po  ruchach  Karl  Martin  rozpoznawał,  że  Nadjana  źle  się  czuje. 

Szybko podszedł do niej. 

- Nadjano, pozwól, że odprowadzę cię do domu. Nie musisz tu siedzieć. 

-  Och,  ale  ja  nie  chcę  stracić  ani  chwili.  To  wielki  pisarz,  Karl  Martin!  Pisze  takie 

cudowne historie. Chodź, usiądź przy mnie! 

- Wolałbym się przejść po parku - mruknął Karl Martin. 

Oczy Nadjany pociemniały, ale nie zaprotestowała. Wdzięczny jej za to minął dwóch 

ciemnoskórych służących przy drzwiach i wymknął się na zewnątrz. 

Posążki stojące w mroku zimowego wieczoru od strony morza pokryte były szronem. 

Panowało  zimno,  wilgoć  od  wznoszącej  się  daleko  nad  morzem  mgły  kładła  się  srebrzystą 

powłoką  na  fasadach  i  powozach.  Na  ludziach  także,  pomyślał  Karl  Martin,  gdyby  stali 

wystarczająco długo i spokojnie. 

Położył  gorącą  dłoń  na  udach  greckiej  boginki.  Została  po  niej  ciemna  plama.  Oparł 

się o kamień, poczuł, że chłód dobrze mu robi. W świetle padającym z okien twarz posążku 

wyglądała tak samo tajemniczo jak tamta twarz na górze. W niewielkich otworach, które były 

oczami, mieniły się żółtopomarańczowe błyski. 

Jak ona się nazywa? 

Dlaczego tak się w niego wpatrywała? 

I  dlaczego  jej  ręce  są  takie  miękkie  i  pewne,  dlaczego  nie  pocą  się  jak  ręce  innych 

tancerek? 

Patrzyła na niego, nikt jeszcze tak na niego nie patrzył. 

Karl Martin stał, oddychając szybko przy zimnym ciele posążku. 

Ona  na  niego  patrzyła.  Długo.  Dziwnie.  Uśmiechała  się.  Czy  może  z  jego  ubraniem 

coś było nie  w porządku? Może miał coś w twarzy? Może jakaś plama,  może wylał słodkie 

wino na koszulę? 

Nie. 

Poza tym w jej uśmiechu nie było ani lekkomyślności, ani szyderstwa. 

Wszystko to wyglądało niezwykle. 

Postanowił  wracać  na  salę.  Gdy  muzyka  znowu  zaczęła  grać,  odwrócił  się  z  wolna  i 

otrząsnął  szron  z  ubrania.  Policzki  jeszcze  mu  płonęły,  ale  teraz  z  pewnością  wszyscy 

zrozumieją dlaczego, zawsze tak jest, kiedy wchodzi się z dworu do nagrzanej sali. 

Ona  stała  w  drzwiach  i  uśmiechała  się,  jakby  tu  na  niego  czekała.  W  głębi  za  nią 

wirowały jedwabne suknie niczym machające skrzydłami gigantyczne ptaki pośród ubranych 

w mundury pni sosem. 

background image

- Nie chcę tańczyć - szepnęła. Karl Martin poczuł, że ma sucho w gardle, nie chciał się 

przez nie przecisnąć najmniejszy nawet dźwięk. Czuł też, że nogi mu drżą, że najchętniej by 

się o coś oparł. Ona zaś patrzyła wprost na niego i znowu się uśmiechała. 

- Ty jesteś synem Nadjany. Widziałam cię, wiele razy. 

- Księżno... 

Jego  głos  był  podobny  do  głosu  starego  chłopa.  Ona  jednak  postąpiła  krok  w  jego 

stronę i wyciągnęła do niego rękę. 

- Dotrzymasz mi towarzystwa? Muszę zaczerpnąć trochę powietrza. 

- Ale na zewnątrz jest zimno... 

- Wiem. Masz policzki zarumienione od mrozu, mój młody przyjacielu. 

Z wahaniem podał jej ramię, tak jak widział, że starsi panowie podają swoim damom. 

Uśmiechnęła się leciutko. 

-  Powiadają,  że  znasz  się  na  wielu  sprawach.  Że  nauczyłeś  nowych  rzeczy  nawet 

carskich budowniczych okrętów... Pomyśleć, jaki młody i zdolny chłopiec! 

Karl  Martin  musiał  ogromnie  się  starać,  by  utrzymać  ramię  nieruchomo  i  stać  o 

własnych siłach. Ona miała taki rozkoszny głos. 

- Nie... zresztą... tak, bardzo lubię oglądać okręty. Kocham okręty... I wtedy, kiedy się 

je buduje, i potem także. Mam służyć w carskiej flocie, następnej jesieni... 

- Słyszałam o tym - szepnęła z taką miną, jakby powierzył jej prawdziwą tajemnicę. - 

Mój  mąż...  ty  wiesz,  kim  jest  mój  mąż?  To  najlepszy  nawigator  cara,  uczy  innych  tępych 

marynarzy. 

- Musisz być z niego dumna, pani - rzekł Karl Martin cierpko. 

- Oczywiście - odparła po chwili. Karl Martin odważył się odwrócić głowę akurat na 

tyle,  by  zobaczyć,  że  jej  brązowe  oczy  znowu  rozbłysły.  Zatrzymała  się  przy  posążku. 

Kamień  wciąż  jeszcze  nosił  ślady  jego  palców,  Karl  Martin  żywił  rozpaczliwą  nadzieję,  że 

ona  tego  nie  zauważyła.  Zawstydzony  widział  ślady  swoich  rąk  na  kobiecych  biodrach, 

udach...  ona  by  pewnie  krzyknęła  albo  zasłoniła  twarz  wachlarzem,  widząc  taką 

nieprzyzwoitość. 

- Mam na imię Aloe - szepnęła. 

-  Iwan  -  odparł.  -  Iwan  Ilikow,  to  imię,  które  car  nadał  swemu  cudzoziemskiemu 

poddanemu. 

Ona  skinęła  głową  i  powtórzyła  jego  imię  i  nazwisko.  Brzmiało  to  jak  obietnica,  jak 

pieśń,  jak  coś  bardzo  ważnego,  w  czym  kiedyś  będzie  mógł  uczestniczyć.  Zadrżał.  Ona 

powiedziała: 

background image

-  Marzniesz,  mój  dzielny  młody  żołnierzu.  Nie  pozwól,  by  głupia  kobieta  kazała  ci 

stać  tutaj,  aż  się  przeziębisz.  Odprowadź  mnie  do  pałacu,  widzę,  że  tęsknisz  za  czymś 

gorącym. 

Nawet  te  najprostsze  słowa,  nawet  te  najbardziej  pospolite  zdania  sprawiały,  że 

przenikał go dreszcz i widział przed sobą nie nazwane rzeczy i zjawiska. 

Karl  Martin  szedł  jak  przez  ciemny  pokój,  widział  jedynie  daleki  punkt  jasnego 

ś

wiatła,  może  ognisko,  w  każdym  razie  coś,  co  pozwalało  mu  utrzymywać  kurs.  Wszystko 

wokół  stawało  się  jakieś  nierzeczywiste.  Powiedział,  że  ma  na  imię  Iwan.  Po  raz  pierwszy 

przedstawił się tym właśnie imieniem. Podziałało niczym magiczna formułka, rozpoczynająca 

jego nowe życie. 

Ale  nie  chciał,  żeby  tak  było,  nie  chciał  iść  po  tej  śliskiej  marmurowej  podłodze, 

ledwie dotykając podeszwami butów białego kamienia. 

Pulsowało mu w uszach, nie bardzo słyszał, co ona mówi. Czy to choroba? Może ona 

jest wiedźmą? 

Ale jej cudowne oczy patrzyły na niego porozumiewawczo, gdy usta mówiły: 

-  Dziękuję,  że  dotrzymałeś  mi  towarzystwa.  I  wybacz,  że  pozwoliłam  sobie  złamać 

etykietę.  Ale  to  chyba  dlatego,  że  jesteśmy  właśnie  tutaj,  prawda?  Zachowujemy  się  jak  na 

francuskim dworze, jak włoscy lub hiszpańscy poddani? 

- Tak - potwierdził i poczuł się tak głupio, jak jeszcze nigdy w życiu. 

- Spotkamy się znowu? 

- Tak, dziękuję. Boże drogi, gdzie się podziały wszystkie rozsądne myśli? To właśnie 

teraz powinien mieć odwagę, powinien znajdować słowa, wszystkie, które tak łatwo do niego 

przychodziły w dyskusjach z Nadjaną albo kiedy rozmawiał ze swymi przyjaciółmi u Kikina. 

Odchrząknął,  patrzył  jej  w  oczy,  przestępowal  z  nogi  na  nogę  i  czuł  się  kompletnie 

beznadziejnie. 

- Moja ręka - szepnęła, poruszając wachlarzem. 

- Ręka? Co? 

- Moja ręka. Stoisz i nie puszczasz mojej ręki. Chcesz mnie pocałować, czy może...? 

Pocałunek  Katarzyny.  Pocałunek  w  rękę,  wszyscy  kawalerowie  powinni  się  tego 

nauczyć. Trenowali go,  używając zakończonych  pomponami jedwabnych szarf przy oknach. 

Unosili je, ledwie muskali wargami, nie powinno się dotykać skóry, to nieładnie. 

Karl Martin spojrzał w dół i niczym we śnie zobaczył, że trzyma drobną rękę księżnej, 

ś

ciskając ją mocno w swojej dłoni. 

background image

-  Och,  przepraszam...  Roześmiała  się,  ale  bez  szyderstwa,  raczej  tak  jakby  oboje 

zrobili coś wbrew etykiecie. 

- No, to jak będzie? Zapomniałeś, czego cię nauczono, Iwanie? 

Głęboko wciągnął powietrze, potem uniósł rękę Aloe, rozluźnił uścisk i przez moment 

poczuł zapach jej skóry. Usłyszał, że cichutko jęknęła, a może to było westchnienie jednej z 

dwóch żywych czarnych figur za ich plecami? 

Wtedy ją nareszcie puścił, ona dygnęła kokieteryjnie i wdzięcznie złożyła wachlarz. 

- Musimy jeszcze ze sobą porozmawiać, Iwanie. To było... interesujące. 

Za nic na świecie nie mógł sobie potem przypomnieć, co jej powiedział tego wieczora. 

Leżał całą noc i zastanawiał się, ale nie pamiętał ani jednego słowa, które wypowiedział, nic, 

z wyjątkiem własnego imienia. Co ona miała na myśli, mówiąc, że było „interesujące"? 

background image

ROZDZIAŁ X 

- Ona chce cię mieć, czy ty tego nie pojmujesz, ty głupi dzieciaku! 

Carewicz jadł pieczone wieprzowe mięso i opróżniał jeden po drugim kufel ciemnego 

piwa.  Karl  Martin  także  wypił  swoją  porcję  i  dziękował  Afrosinii,  gdy  proponowała  mu 

jeszcze.  Ci  dwoje  mieszkali  teraz  w  maleńkiej  chatce  nie  więcej  niż  cztery  godziny  drogi  z 

miasta. Aleksy uznał bowiem, że sama jego obecność za bardzo irytuje  ojca. Poza tym Karl 

Martin  wiedział,  że  niepokoje  się  rozprzestrzeniają.  Może  zwolennikom  carewicza 

odpowiadało,  że  na  jakiś  czas  się  oddalił.  Wiele  spraw  mogło  się  dzięki  temu  wyjaśnić. 

Pogłoski  o  tym,  jak  paskudnie  car  potraktował  swego  syna,  miały  czas  się  upowszechnić  i 

wzbudzić jeszcze więcej goryczy w sercach i tak niezadowolonych poddanych. 

Karl Martin opowiedział o księżnej, ale natychmiast tego pożałował. 

- Nie, ona nie jest taka... to księżna, córka samego Mienszikowa. 

-  Nie  gadaj  głupstw!  Zastanów  się,  mój  przyjacielu!  Takie  są  właśnie  najgorsze!  A 

jeśli ona jest córką Mienszikowa, to wie z pewnością dobrze, jak okazywać swoją władzę. Do 

diabła,  ty  naiwny  biedaku,  powinieneś  dać  sobie  z  tym  spokój.  Ona  z  pewnością  zna  się  na 

rzeczy, a poza tym musi być wygłodniała. Mąż wyjechał i pruje morskie fale dla mojego ojca, 

więc ona potrzebuje chyba kogoś, z kim by mogła... 

- Zamilcz, Aleksy! Ty... ja nie chcę słuchać takiego gadania. To elegancka dama. 

Następca tronu śmiał się głośno i hałaśliwie. Tłuszcz spływał mu z bezkrwistych warg. 

Afrosinia dolewała mu sosu i pochyliła się przy tym kokieteryjnie, by mógł ją pocałować. 

Karl Martin przyglądał im się zirytowany. Choćby  nawet bardzo się starał, nie był w 

stanie dostrzec żadnej urody w tej istocie, którą Aleksy tak się zachwycał. Biedna niemiecka 

księżniczka  też  może  nie  była  wielką  pięknością,  ale  wobec  niej  Aleksy  nigdy  nie 

zachowywał się tak elegancko. Tymczasem nałożnicę traktował, jakby to ona była carycą. 

- Kobiety - syknął Aleksy przez zęby. - Kobiety są takie, że w żadnym razie nie można 

im  ufać.  Jeśli  znajdziesz  jakąś,  która  jest  pod  tym  względem  wyjątkiem,  to  trzymaj  się  jej 

mocno! Zresztą postaraj się nasycić wygłodniałą księżnę, będziemy jej potrzebować. Dobrze 

będzie  ją  mieć  po  swojej  stronie,  gdy  czas  nadejdzie,  przez  nią  będziemy  mogli  dostać 

Mienszikowa. Z wszystkich ludzi mego ojca jego lękam się najbardziej. On potrafi dać sobie 

radę w każdej sytuacji Wszędzie ma swoich szpiegów... 

Carewicz przestał jeść. Spoglądał w milczeniu na Karla Martina. 

Młody człowiek zadrżał. 

background image

-  Uważaj  na  siebie,  Karl.  Strzeż  się  księżnej...  Ona  może  działać  w  interesie  swego 

ojca!  Może  być  szpiegiem.  Może  już  wiedzą,  że  jesteś  jednym  z  moich  ludzi.  Że  jadasz  ze 

mną...  Powinieneś  uważać  na  każde  słowo,  mój  przyjacielu!  W  przeciwnym  razie  możesz 

popaść w wielkie tarapaty. 

Karl Martin skinął sztywno głową. 

Serce biło mu boleśnie w piersi. 

Tak mogło być. 

Ona  miała  takie  miłe,  ciepłe  oczy.  Była  z  pewnością  jakieś  dziesięć  lat  od  niego 

starsza, mimo to coś w niej przypominało mu czas dzieciństwa. 

- Aloe nie jest zdrajczynią. Nie działałaby w niczyim interesie i nie uśmiechałaby się 

tak do kogoś, kogo miałaby prowadzić na śmierć! 

- Ja mówię tylko, że powinieneś się strzec, mój przyjacielu. Bo z pewnością chciałbyś 

dożyć  tego  dnia,  kiedy  ja  przejmę  władzę  i  uczynię  cię  szefem  mojej  floty  wojennej  i 

handlowej? 

Karl Martin z wahaniem skinął głową. 

Carewicz  wychylił  kolejny  kufel,  tym  razem  napełniony  wódką.  Karl  Martin  poczuł, 

ż

e jest mu go żal. Jeszcze trochę i znowu nie będzie można z nim rozmawiać. Afrosinia zdjęła 

z  siebie  kurtkę  i  bluzkę,  ciężkie  piersi  opierały  się  o  okrągły  brzuch.  Carewicz  posyłał  jej 

pożądlliwe spojrzenia, na które ona odpowiadała z takim samym zaangażowaniem. 

Karl  Martin  za  nic  nie  mógł  się  zgodzić  na  takie  porównanie,  ale  w  tej  wielkiej, 

nieładnej kobiecie było coś, co skłaniało go do myślenia o zarumienionych policzkach Aloe. 

Wymówił się długą drogą do domu i pożegnał oboje. Pod wysokimi sosnami spotkał 

trzech  mężczyzn,  był  to  mnich  Ignatiew  i  jego  dwaj  towarzysze,  główni  potajemni 

zwolennicy carewicza. 

Powitał  ich  dawnym  pozdrowieniem,  którego  nadal  używali  starowiercy.  Twarz 

mnicha  ukryta  była  pod  szerokim  kapturem,  ale  Karl  Martin  czuł,  że  jego  przenikliwe  oczy 

wpatrują się w niego. 

- Odjeżdżasz, cudzoziemski przyjacielu? Czy twoja wizyta u carewicza się powiodła? 

- Tak, jakkolwiek rozmawialiśmy o bardzo wielu sprawach. 

-  Mam  dla  ciebie  zadanie,  cudzoziemski  przyjacielu.  Dla  ciebie,  który  zwiesz  się 

jednym z nas. Teraz nadszedł czas, byś to udowodnił. 

Karl Martin nie odpowiedział. Mnich skinął milczącemu i oznajmił: 

- Wkrótce otrzymasz wiadomość. 

- Będę gotów - rzekł Karl Martin ochrypłym głosem. 

background image

Dwaj  mężczyźni  towarzyszący  Ignatiewowi  pochylili  głowy  w  milczeniu.  Kiedy 

odjeżdżał, usłyszał niesione wiatrem głosy. 

- To jakiś pomyleniec, dlaczego ty się nim zajmujesz? 

-  Potrzebujemy  go.  Potrzebujemy,  chociaż  to  innowierca.  Jeśli  trafi  do  piekła,  to  już 

nie nasze zmartwienie. 

Karl Martin poczuł ostrzegawcze ukłucie gdzieś w okolicy serca, cmoknął na konia i 

przycisnął pięty do gorących boków zwierzęcia. Czekała go długa droga do domu. A wkrótce 

zrobi się ciemno. 

Nie  zdążyłby  się  przebrać,  by  dzisiejszego  wieczora  pójść  na  bal  do  pałacu.  Nadjana 

błagała  go,  lecz  on  pozostał  niewzruszony.  Opiekunka  wspomniała  nawet,  że  przybędą 

wszystkie szlachetne damy z miasta, lecz Karl Martin spostrzegł pułapkę i nie zamierzał w nią 

wpaść. Wybierał się na polowanie z dwoma chłopskimi synami. Nie powinna oczekiwać, że 

dzisiejszej nocy wróci do domu. 

Pierwszą osobą, którą spotkał, była ona. Najpierw nie dostrzegł powozu, stojącego w 

mroku.  Wyprzęgnięto  konie  podobnie  jak  w  tuzinie  innych  zamkniętych  powozów, 

czekających za bramą przy podjeździe. 

Chciał  tylko  zajrzeć  do  pałacu,  słyszał,  że  muzyka  ucichła,  może  zaproponuje 

Nadjanie, że odprowadzi ją do domu. 

Nie doszedł jeszcze nawet do połowy schodów, gdy usłyszał za sobą jakiś cichy głos. 

Najpierw  myślał,  że  to  jeden  z  tych  długonogich  ptaków  podobnych  do  bocianów,  które 

brodzą w bagnach od wiosny do jesieni. Ale teraz zbliżała się zima i panował chłód, a dźwięk 

pochodził z powozu stojącego pod kasztanami. 

Po  chwili  usłyszał  jeszcze  wyraźniej,  ktoś  go  wołał  jego  rosyjskim  imieniem. 

Rozejrzał  się  pośpiesznie  wokół,  w  tym  mieście  było  przecież  mnóstwo  Iwanów,  może  głos 

wzywał kogoś innego. 

Ale nie. 

Jej twarz pojawiła się w mdłym blasku pochodni płonących przed bramą. 

-  Chodź!  Mam  ci  coś  do  powiedzenia!  Aloe.  Upudrowana  twarz  bielała  w  mroku. 

Księżna miała na sobie jasną pelerynę i jasny kapelusz. Krew uderzyła Karlowi Martinowi do 

głowy i sprawiła, że ręce zaczęły mu drżeć. Wahał się, słowa Aleksego wciąż brzmiały mu w 

uszach. 

Ale  nie  mógł  przecież  tak  po  prostu  odejść,  nie  pozwoliwszy  jej  przedtem  spojrzeć 

sobie głęboko w oczy. 

- Gospoża... Księżno... nie tańczy pani? Roześmiała się cicho. 

background image

-  Och,  nie  ma  tancerza  dla  biednej  samotnej  kobiety.  Po  prostu  brak  wolnych 

kawalerów... 

- Zatem usiadła pani tutaj, całkiem sama? 

- Myślałam, że może przyjdzie ktoś, kto zaprzęgnie konie... 

Musiał  się  uśmiechnąć.  Trudno  potraktować  poważnie  takie  wyjaśnienie.  Siedziała 

tutaj,  całkiem  sama,  i  udawała,  że  nie  potrafiłaby  przywołać  pałacowej  służby,  by 

przygotowano  jej  powóz.  Jej  własny  woźnica  niewątpliwie  grał  w  karty  lub  popijał  cienkie, 

mdłe piwo w stajni na tyłach pałacu razem z poddanymi innych szlachetnych dam. 

- Chce pani wracać do domu? 

-  Nie.  Chodź,  odpocznij  przy  mnie.  Potem  będziesz  mógł  zaprząc  moje  konie, 

potrafisz to zrobić? 

Nie podobało mu się to wszystko, nie chciał chodzić do stajni, by otwarcie żądać koni 

księżnej.  A  poza  tym,  czego  ona  od  niego  chce?  Czy  mimo  wszystko  możliwe  jest  to,  co 

powiedział  Aleksy,  że  została  wysłana  przez  swego  ojca  lub  męża,  by  szpiegować 

sprzymierzeńca buntowników nieustannie pieniących się w carskiej stolicy? 

Serce tłukło mu się w piersi, nie wiedział, czy sprawiły to jej delikatne wargi czy lęk. 

Ale ona znowu się uśmiechnęła i powiedziała cicho: 

- Iwan... często o tobie myślę. Ty... ty... czy nie chciałbyś mi towarzyszyć na krótkim 

spacerze? Jesteś taki inny, zupełnie inny niż ci szlachcice, którzy zwykle mnie otaczają... 

Nie do końca wiedział, czy potraktować to jako komplement. Nie był też pewien, czy 

można  mówić,  że  ją  adoruje.  Ona  jednak  miała  dziwną  zdolność  pojawiania  się  tam,  gdzie 

właśnie przebywał. Jak choćby teraz. 

Słowa Aleksego dźwięczały i napominały. 

Ale jej oczy patrzyły wprost na niego i były tak cudownie brązowe. 

Pochylił się i wsiadł do powozu. Był to niewielki powozik, obity niebieskim pluszem. 

Na podłodze stał metalowy pojemnik z rozżarzonymi węglami. 

Wewnątrz  panowało  przyjemne  ciepło,  jakby  każde  obite  pluszem  siedzenie  i 

wszystkie ścianki zostały nim nasycone. 

- Opowiedz mi trochę o swoim kraju, Iwanie - poprosiła. - I o sobie także. 

Z jakiegoś powodu Karl Martin miał ochotę się rozpłakać. 

- Zdaje mi się, że on ma ukochaną - rzekła z westchnieniem Nadjana do młodej Finki. 

W  Niebiańskim  Pałacu  dekorowano  komnaty  wieńcami  ze  świeżych  zielonych  gałązek, 

pośrodku dużego pokoju ustawiono stajenkę. Ponad nią rozwieszono iskrzące się gwiazdy ze 

background image

szczerego  złota.  Małe  rzeźby  przedstawiały  trzech  króli  i  tuzin  pasterzy.  Stajenka  została 

ozdobiona złotem, a niebo zrobiono z błękitnego aksamitu sprowadzonego z Italii. 

Pierwszy  anioł  pałacowy  kiwał  surowo  głową  i  wbił  lodowato  niebieskie  oczy  w 

swoją zwierzchniczkę. 

- Tak mogło się stać. Młodzi chłopcy  stają się w  końcu młodymi mężczyznami. Czy 

ona jest ładna? Mądra? 

- Nie mam pojęcia, kto to taki. On jednak chodzi zapatrzony przed siebie i nie można z 

nim zamienić rozsądnego słowa. Któregoś dnia pokonał już połowę drogi do admiralicji, gdy 

nagle uświadomił sobie, że zapomniał płaszcza. A było tak zimno, że psy wyły! 

Młoda Finka kiwała ze zrozumieniem głową. 

-  W  takim  razie  ta  kobieta  musi  być  i  piękna,  i  mądra.  Spokojnie,  Nadjano.  Może  to 

jedna z naszych? W takim razie byłby w najlepszych rękach, matko! 

Nadjana odwróciła się i zacisnęła wargi. Rzeczywiście, tutejsze dziewczyny należą do 

najlepszych. Inteligentne, znakomicie wyszkolone, wiele wiedzą i są sympatyczne. Znają się 

na  rzeczy.  Potrafią  uczynić  mężczyzn  szczęśliwymi,  nauczyły  ich  tak  wiele,  że  mnóstwo 

eleganckich mieszkanek tego miasta doznało słodkiego szoku podczas małżeńskich nocy. Ale 

Karl Martin? "W objęciach jednej z tych kobiet? 

Finka,  dostrzegłszy  wyraz  twarzy  Nadjany,  roześmiała  się  bez  złośliwości  i 

powiedziała: 

-  Ty  przede  wszystkim!  To  ty  powinnaś  się  wstydzić!  Czyż  nie  siedzisz  tutaj  i  nie 

złościsz się, że twój syn ostatecznie odnalazł kobiece objęcia? Cóż za zakonnica się z ciebie 

zrobiła, królowo? 

Twarz Nadjany rozjaśniła się w uśmiechu. 

- Masz rację. To śmieszne. Ale on jest taki młody... 

-  Osiemnaście  lat!  Nie  zapomniałam  jeszcze  urodzinowego  przyjęcia,  o,  nie! 

Naprawdę  jest  wystarczająco  dorosły,  by  rozpocząć  życie!  Ilu  z  tych,  którzy  do  nas  trafiają, 

jest o głowę niższych od twego syna, ilu z nich nie zaczęło się nawet jeszcze golić! 

Nadjana potrząsnęła głową. 

-  Tak,  tak,  jestem  głupią  starą  babą.  Masz  rację,  Karl  Martin  musi  żyć.  Trzeba  tylko 

uważać, mogłoby mu przyjść do głowy z nią uciec! Ale ja się boję, moja kochana, bardzo się 

boję, że wdał się w coś więcej niż tylko w romans z szukającą męża młodą dziewczyną... 

- W takim razie musisz go trzymać trochę krócej w cuglach. 

Nadjana mruknęła: 

- Nie jest to niestety takie proste. Naprawdę nie jest to łatwe... 

background image

- Jest przecież twoim synem - zauważyła jasnowłosa spokojnie, najwyraźniej znużona 

już tą sprawą. Przesunęła bliżej Nadjany ciężkie wiązki próbek materiału. 

Starsza kobieta podniosła się z miejsca. 

-  Wybierz  sama.  To  ty  odpowiadasz  za  to  wszystko.  Ja...  czuję  się  trochę  zmęczona 

dzisiejszego wieczora. 

Młoda  Finka,  która  była  pierwszym  aniołem  w  Niebiańskim  Pałacu,  ze  zdziwieniem 

potrząsnęła głową, widząc nieoczekiwaną obojętność Nadjany. 

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, bale i zabawy będą trwać przez cały tydzień. 

Coraz  więcej  ludzi  przybywało  do  Petersburga,  wciąż  budowano  nowe  ulice  i  domy.  A  w 

ś

więta  Bożego  Narodzenia  wszyscy  się  będą  chcieli  pokazać,  zarówno  przed  carem,  jak  i 

przed  sobą  nawzajem.  Car  zaprosił  również  wielu  cudzoziemców  wysokiego  rodu, 

ambasadorzy  otrzymali  nowe  instrukcje.  Było  więc  ważniejsze  niż  kiedykolwiek,  by  Niebo 

Piotra mieniło się wspaniałością i nieziemskim przepychem. 

Tymczasem  Nadjana  chodzi  i  martwi  się,  że  syn  mógł  się  zakochać!  Nie,  w  tym 

mieście dzieją się z pewnością dużo gorsze rzeczy, którymi matki powinny się martwić. Finka 

poznała więcej tajemnic, niż by chciała. 

- On umrze - szepnął Aleksy. 

- Czas nadszedł, Jakubie. Czas należy do mnie! Karl Martin siedział przy palenisku i 

naprawiał lejce, ale słowa, które padały między czwórką przyjaciół w pogrążonej w półmroku 

izbie, nietrudno było usłyszeć. Mnich Ignatiew, Kikin i dwaj szlachcice. Aleksy nazywał ich 

swoją rodziną. Karl Martin bywał nazywany „młodszym bratem". 

Prosili  go,  by  zbierał  informacje  w  salonach  Katarzyny,  informacje  o  stanie  zdrowia 

cara.  Od  pierwszej  chwili,  gdy  rozeszły  się  pogłoski  o  jego  chorobie  pod  koniec  listopada, 

ludzie  gadali  i  gadali.  Mienszikow  odgrodził  cara  szczelnym  murem.  Aleksy  próbował  i 

prośbą, i groźbą, ale go nie dopuszczono do ojca. 

-  Ty  miałbyś  pójść  do  Najjaśniejszego  Pana,  ty,  który  jesteś  przyczyną  jego 

największych zmartwień? Nie, carewiczu, musisz czekać, dopóki sam cię nie wezwie. 

Tymczasem wezwanie nie nadchodziło. 

Kikin zaczął mówić. Car jest umierający! 

I  kiedy  Karl  Martin  przyszedł  z  wiadomością  od  Nadjany,  że  dzisiejszej  nocy  car 

będzie  przyjmował  ostatnie  namaszczenie,  nastrój  w  niskiej  mnisiej  chacie  bardzo  się 

poprawił. 

-  Bóg  jest  ze  mną  -  rzekł  Aleksy.  -  On,  wszechmogący,  nie  pozwoli,  by  ojciec  to 

uczynił, by odebrał mi tron i królestwo, które stworzę ku Jego chwale! 

background image

Mnisie kaptury kiwały się wokół stołu. Ciche modlitwy wznosiły się ku niebu. 

Karl  Martin  czuł,  że  ręce  mu  drżą.  Serce  biło  mocno,  jak  niemal  zawsze  ostatnimi 

czasy. 

Dziwne bicie serca, pojawiające się nieustannie. Lęk i oczekiwanie, i uszczęśliwienie 

w  jakiejś  trudnej  do  określenia  mieszance.  Pięciu  mężczyzn  zebranych  w  izbie  dziękowało 

Karlowi, a Aleksy ofiarował mu nieduży prosty pierścień. 

- Kiedy zostanę carem  -  rzekł wzruszony  - będziesz jednym z moich najbliższych na 

tej ziemi. 

Mnisi  również  ściskali  dłonie  chłopca  i  wyglądali  na  zadowolonych.  Tylko  Ignatiew 

szepnął mu parę słów do ucha, kiedy się rozstawali: 

-  Jesteś  tylko  młodym  szczeniakiem.  Powinieneś  trzymać  się  na  uboczu.  Ty  nie 

rozumiesz tej gry, dziecko... 

Cmoknął  jakoś  dziwnie  wargami,  Karl  Martin  miał  wrażenie,  że  wygląda  na 

zasmuconego. 

-  Aleksy  mnie  potrzebuje.  A  to,  o  co  on  walczy,  to  jest  sprawiedliwość! 

Sprawiedliwość dla ludu, dla tego udręczonego narodu, z którego Piotr Wielki wysysa krew! 

Mnich smutno skinął głową. 

- Jesteś młody - powtórzył. 

Karl  Martin  stał  jeszcze  długo  potem,  gdy  mnich  przyjaźnie  uścisnął  go  na 

pożegnanie. Czuł się bardzo mały i głupi. 

Aleksy jednak potrzebował go, nazywał go swoim bratem. 

-  Nikt  na  całym  świecie  nie  daje  mi  takiego  poczucia  swobody  jak  ty.  Poza  tym 

zawsze  muszę  bardzo  uważać  na  to,  co  mówię,  czy  nie  wygaduję  głupstw.  Ale  ty,  mój 

przyjacielu, ty nigdy się ze mnie nie wyśmiewasz. Krzyczysz na mnie i wymyślasz mi niczym 

baba, ale nie wyśmiewasz się! Poza tym Afrosinia też cię lubi, Karl. Zauważyłeś to? 

Następca tronu mrugnął do Karla Martina z porozumiewawczym uśmieszkiem. 

- Chodź, uczcijmy to - powiedział, unosząc drewniany kubek. 

- Jeśli to prawda, co mówi Nadjana, to twój ojciec może umrzeć już dzisiejszej nocy. 

- To prawda. Czyż ona nie wie tego od samej Katarzyny? 

- Owszem, tak jest. 

- To stare babsko jest paskudne i złośliwe. Ale dlaczego miałaby kłamać twojej matce, 

która jest jej powiernicą? 

Karl Martin napił się cierpkiego piwa i poczuł ramię Aleksego na plecach. 

background image

- A co by było,  gdybyśmy pojechali jutro rano  konno i zobaczyli,  czy lód pokrył już 

nasze łowiska? 

-  Aleksy...  twój  ojciec...  Zatroskana  twarz  carewicza  wypogodziła  się.  Oczy 

nieoczekiwanie zalśniły. Carewicz klął i tłukł kubkiem o blat stołu. 

Potem zasłonił twarz rękami i padł na stół. 

Karl Martin wiedział, że to się stanie. 

Carewicz opłakiwał swego ojca. 

Głębokie współczucie, jakie żywił dla pozbawionego ojca przyjaciela, znowu pojawiło 

się  w  jego  sercu.  Usiadł  tuż  przy  Aleksym  i  gładził  go  po  plecach.  Może  lepiej  byłoby 

odprowadzić go z powrotem do Afrosinii. 

-  Mój  ojcze,  mój  ojcze...  dlaczego  nigdy  nie  potrafiłem  być  tym,  którego  pragnąłeś 

mieć? O, wielki Boże, spójrz łaskawie na małego Piotra. Nie okaż mu tego gniewu, który on 

okazywał swemu synowi... 

Ręce Karla Martina drżały. Carewicz znowu nie potrafił myśleć ani mówić rozsądnie. 

Szlochał  nad  losem  małego  brata,  syna  Katarzyny,  Piotra,  urodzonego  tej  jesieni,  który  był 

ż

ywym i zdrowym chłopcem. W jednym momencie Aleksy mówił, że pragnąłby zgładzić to 

dziecko, w następnym opłakiwał jego przyszłość. 

Piotr Wielki powinien tego malca uczynić swoim następcą. Jeśli tylko będzie zdrowy. 

Aleksy uniósł zalaną łzami twarz i wbił zapłakane oczy w Karla Martina. 

-  Obiecasz  mi  coś,  braciszku?  Obiecasz  mi,  że  będziesz  się  opiekował  Afrosinia 

niezależnie od tego, co się stanie? 

Karl Martin z wahaniem skinął głową. 

- Jeśli mój ojciec teraz odejdzie... przez jakiś czas może panować niepokój. Lud... oni 

mogą nie być bardzo zachwyceni nową carycą. Ja powinienem... Katarzyna musi się usunąć z 

drogi. Afrosinia potrzebuje spokoju ze względu na dziecko... 

Karl Martin znowu skinął głową. Ból w twarzy carewicza zawsze był prawdziwy. Karl 

nigdy  jeszcze  nie  spotkał  człowieka  bardziej  cierpiącego.  W  jednej  chwili  radosny,  w 

następnej pogrążony w najczarniejszej rozpaczy. Raz był małym, przestraszonym zajączkiem, 

innym razem przemieniał się w wymachującego mieczem mściciela. 

Chyba jest szalony. 

Ale rozpacz czająca się w szczerych oczach Aleksego przekonywała Karla Martina, że 

ten człowiek potrafiłby być łaskawszym carem. Pragnął, by jego lud mógł żyć w spokoju. Nie 

chciał swoim poddanym odejmować chleba od ust po to, by zbudować jeszcze jeden okręt lub 

jeszcze jeden pałac. 

background image

-  Dzisiejszej  nocy  wracam  do  domu  nad  Newą.  Czy  będziesz  mi  towarzyszył,  Karl 

Martin? 

Młody człowiek wstał i pomógł ponieść się carewiczowi. Tamten był pijany i ledwie 

trzymał się na nogach. 

- Afrosinia - mruknął. - Idę do ciebie, mój mały ptaszku... 

Nadjana  pragnęła,  by  Karl  Martin  był  tutaj.  Zawsze,  kiedy  zostawała  sam  na  sam  z 

tym  potężnym  panem,  ogarniało  ją  irytujące  drżenie,  czuła  się  słaba  i  zaczynała  się  jąkać. 

Mienszikow  nie  wyglądał  imponująco,  chociaż  odznaczenia  i  medale  na  jego  piersi  były 

wymowne.  Miał  długie,  zakręcone  wąsy,  ale  zarost  zaczął  golić  jako  jeden  z  pierwszych, 

kiedy rozpoczęła się carska europeizacja. Stał, kołysząc ciężkim ciałem, przenosił je z palców 

na pięty i z powrotem, ręce  wsunął  głęboko w kieszenie. Grube cygaro kiwało się w kąciku 

ust, rozsiewało bardzo cierpki zapach w pachnącym perfumami pokoju Nadjany. 

- Ależ usiądź, moja piękna, musisz być bardzo zmęczona. O, tutaj, pozwól, że podłożę 

ci poduszeczkę... 

-  Z  jaką  sprawą  pan  przychodzi,  książę?  Proszę  pozwolić,  bym  stała  w  czasie 

rozmowy, z pewnością nie zajmie to zbyt wiele czasu. 

Twarz mężczyzny pociemniała. Podczas wieczornych uroczystości wypił tyle wina, że 

ogłuszyłoby to byka, potem udał się do tajemnej komnaty w towarzystwie dwóch azjatyckich 

kobiet. Ale ogień w jego oczach nie do końca jeszcze się wypalił. 

-  Piękna  cudzoziemko...  chyba  jednak  nie  jesteś  taka  piękna?  Oszukałaś  nas 

wszystkich?  Nie  mogę  sypiać,  Nadjano,  bo  mam  wciąż  przed  oczyma  twoją  przesłoniętą 

twarz... 

- Szanowny pan nie powinien mówić takich głupstw - odparła Nadjana cicho. 

Ten  człowiek  jest  niebezpieczny.  Nie  zliczyłaby  przypadków,  gdy  próbował  groźbą, 

podstępem lub siłą zerwać jej z twarzy maskę. 

Teraz  stanął  na  jej  progu,  twierdząc,  że  ma  poważną  sprawę.  Mimo  późnej  pory 

musiała pozwolić mu wejść. Potężniejszego człowieka w Rosji nie było, przynajmniej dopóty, 

dopóki Piotr jest carem. 

-  Głupstwa?  Kobieto,  trzymasz  w  swoich  rękach  spokój  mojej  duszy!  Muszę  cię 

zobaczyć,  muszę...  mam  dość  władzy,  by  zmusić  cię  do  zdjęcia  maski,  tu  i  teraz,  albo 

publicznie!  Byłoby  to  wielkie  wydarzenie,  cały  Petersburg  mówi  o  tobie,  ludzie  powtarzają 

niewiarygodne historie o cudzoziemskiej księżniczce, która nigdy nie odsłania twarzy. 

- Nie odważysz się. Mam przyjaciela. 

background image

- Ha! Piotr... on ma teraz większe zmartwienia. Chory i słaby... Czy nie powinnaś się 

rozejrzeć za innym opiekunem, moja mała? 

- Ty chyba też powinieneś, jeśli Piotr umrze - odparła hardo z sercem w gardle. 

Mienszikow  ostrożnie  usiadł  na  francuskim  krześle.  Skrzypnęło  groźnie  pod  jego 

ciężarem,  mebel  był  obliczony  na  delikatne  panie,  które  ledwie  dotykają  krawędzi 

obciągniętego brokatem siedzenia. 

- Masz rację, kobieto. Jesteś sprytna, domyślam się tego od dawna. Strzeż się jednak, 

ż

ebyś nie była za sprytna. Jeśli carem zostanie ta żałosna parodia mężczyzny, wtedy twój los 

będzie dużo gorszy od tego, jaki dotknie Rosję. 

Nadjana czuła się źle. O co chodzi temu człowiekowi? 

-  Zapytałaś,  z  czym  przychodzę  -  mówił  wolno,  zapalając  śmierdzące  cygaro  od 

płomienia jednej z trzech świec stojących na stole. Świeca sypnęła mu iskrami w twarz, gdy 

zajął  się  suchy  tytoń.  Gęsty  obłok  dymu  przesłonił  oczy  księcia,  kiedy  mówił:  -  Powinnaś 

mieć  się  na  baczności,  Nadjano.  Zastanów  się,  na  ile  arogancji  możesz  sobie  pozwolić.  Car 

jest  bardzo  chory...  A  jeśli  nawet  wyzdrowieje,  to  i  tak  wkrótce  znowu  wyruszy  w  pole.  A 

wtedy zapanuje prawo Mienszikowa... 

- Nie odważysz się. Boisz się Piotra, jak wszyscy pozostali. A jeśli on umrze, to oboje 

znajdziemy się na łasce Aleksego. Myślę, że ty powinieneś się bardziej niepokoić niż ja! 

Mienszikow zakaszlał i chwycił się za piersi. Ale zmrużone oczka lśniły złowieszczo, 

kiedy wychrypiał: 

-  Może  masz  jakieś  powody,  by  tak  mówić,  Nadjano?  Strzeż  się,  mała  ladacznico. 

Ten,  kto  zbyt  wiele  mówi  o  carewiczu,  może  łatwo  popaść  w  niełaskę  u  Piotra!  Bunt...  nikt 

nie  tłumi  tak  surowo  buntowniczych  myśli  jak  wielki  car.  Widziałaś  głowy  na  bramach 

miasta? Jest ich teraz wiele, Nadjano. Więcej niż kiedykolwiek... 

Podniósł  się  gwałtownie  z  miejsca  i  ruszył  ku  drzwiom.  Przystanął  jeszcze  przy 

wysokiej greckiej kolumnie i wydmuchnął kłąb dymu w stronę Nadjany. 

- Jeszcze porozmawiamy, Nadjano. Brzmiało to jak groźba. Nadjana opadła ciężko na 

niewielki  puf  przy  łóżku  i  poczuła,  że  wiązania  przytrzymujące  maseczkę  drażnią  jej  skórę. 

Rozwiązała  je  sztywnymi  palcami.  Drzwi  nie  były  zamknięte  na  klucz.  Ostrożnie  ściągnęła 

rękawiczki.  Przyglądała  się  pomarszczonym  dłoniom.  Czerwone,  rozległe  blizny. 

Zniekształcone mięśnie. Gruba, szara skóra. Czterem palcom brakowało paznokci. 

Twarz  była  jeszcze  gorsza,  Nadjana  wiedziała  o  tym.  Próżna  stara  kobieto,  dlaczego 

nie zdjęłaś maski i nie postraszyłaś go trochę? 

background image

Nadjana z trudem poruszała powiekami. Siedziała jak niewidoma, wpatrując się w źle 

oświetlony pokój. Poprzez otwory w masce widziała świat, to był jej świat. Nie pozwoli, by 

jeszcze raz go jej odebrano. Nikt nie może tego zrobić. 

Nieprzerwany  strumień  ludzi  wpływał  do  domu  carewicza.  Najchętniej  przybywali 

nocą,  na  piechotę.  Zostawiali  przed  domem  służbę  i  broń,  pochylali  głowy  i  próbowali  nie 

widzieć mnicha, który siedział w holu i strzegł każdego ich kroku. 

Nikt nie mógł go ominąć, ale wciąż składali listy. Listy przepraszające i pełne próśb, 

ociekające zapewnieniami o wierności. 

Pałac cara był otoczony  ich strażnikami. Nosili swoje czarne kurtki, choć nie było to 

ś

więto ani parada. 

Czy Piotr Wielki już umarł? 

Kościelne  dzwony  biły  jak  zawsze.  Albo...  czyż  nie  biją  dzisiaj  w  trochę  innym 

rytmie? 

Mroczne tony kładły się nad Petersburgiem, drżący niepokój, cóż to się dzieje? 

Karl Martin trzymał się na uboczu, siedział jednak w domu i czekał na wiadomość od 

Aleksego.  Rozumiał, że mnisi  nie  chcą  go  na  razie  widzieć.  Aleksy  jednak  błagał,  by  z  nim 

został lub przynajmniej czekał gdzieś, gdzie będzie go można znaleźć. 

- Tylko przy tobie mogę opłakiwać mego ojca - rzekł carewicz niezrozumiale lekkim 

tonem. - Na jutro zostałem wezwany do jego łoża. Módl się za mnie do swojego Boga. To nie 

zaszkodzi, chociaż mnisi nazywają cię niewiernym. 

Karl Martin nie umiał się modlić, ale siedział przy otwartym palenisku w domu kupca, 

wpatrywał się w płomienie i nieustannie powtarzał w duchu jakieś zaklęcia. Aleksy zasłużył, 

by być carem. Naród zasłużył, by pozbyć się Piotra. Nastaną długotrwałe walki, zanim Rosja 

znowu  się  podźwignie.  Tysiące  niewolników  oddało  swoje  życie.  Jeszcze  więcej  padło 

podczas długotrwałych wojennych wypraw. A teraz, kiedy wszystko zostało przygotowane do 

uroczystości bożonarodzeniowych w pałacach i szlacheckich domach, codziennie tuziny ludzi 

giną  z  głodu.  W  biednych  dzielnicach  rozprzestrzenia  się  zaraza,  na  miejskich  placach  stoją 

codziennie  żołnierze,  którzy  łapią  mężczyzn  i  chłopców  na  ulicach  i  zmuszają  ich,  by 

uprzątali zwłoki zmarłych. Trzeba się śpieszyć, słowa cara są ważne. Teraz, kiedy pogłoski o 

ś

mierci Piotra rozeszły się po mieście, jego rozkazy są jeszcze ważniejsze niż kiedykolwiek. 

Tylko Aloe jest w stanie dać Karlowi Martinowi chwilę zapomnienia. 

A przynajmniej zamienić ten niepokój w inny, słodszy. 

Kiedy ona zechce się znowu pojawić? 

background image

Czy jej powóz mógłby zajechać przed jego dom w taki późny wieczór jak teraz? Czy 

mogłaby nagle stanąć tam w parku, kiedy on odbywa swój poranny spacer wśród roziskrzonej 

bieli? 

A może chciałaby przysłać jeszcze raz posłańca, by zaprosić go do swego mrocznego 

domu? 

Karl  Martin  przymknął  oczy  i  starał  się  przypomnieć  sobie,  jak  pachnie  jej  oddech. 

Jakie  to  uczucie,  kiedy  jej  dłoń  dotyka  jego  policzka,  przypominał  sobie  te  delikatne 

muśnięcia, które sprawiały, że wszystko w nim zaczynało płonąć. 

I oczy... 

Zauważył, że posiadają one władzę, by kazać mu zniknąć, roztopić się, stać się małą, 

pozbawioną woli grudką. 

Siedział,  dopóki  ogień  nie  wygasł,  i  pragnął,  by  Nadjana  wróciła  wkrótce  do  domu. 

Było  jednak  późno,  z  pewnością  ona  już  spała  w  jednym  z  pokojów  we  wschodniej  części 

Niebiańskiego  Pałacu.  Czy  powinien  do  niej  pójść?  Nie,  bo  wtedy  Aleksy  mógłby  go  nie 

znaleźć. Karl Martin zauważył, że ogarnia go coraz bardziej dotkliwy chłód, w pomieszczeniu 

zrobiło się zimno, gdy kominek wygasł. Nie był jednak w stanie zrobić nic innego, jak tylko 

otulić się szczelniej kurtką, krzyżując ręce na piersi. 

background image

ROZDZIAŁ XI 

-  W  Rosji  jest  wielu  takich,  którzy  życzą  mi  śmierci  -  powiedział  car  cicho.  Jego 

wielkie ciało było okryte śliską jedwabną kapą, pod którą umieszczono grube skóry górskich 

owiec. Car jednak drżał i dygotał, na jego czole lśniły krople potu. W izbie pachniało mocno 

kamforą, wódką i lekarstwami. 

- Modlimy się za ciebie, wszyscy. Prosimy Boga, byś wyzdrowiał. 

Car  patrzył  w  błyszczące  oczy  swego  syna.  Jego  głos  nie  przypominał  już  głosu 

niedźwiedzia, bardziej kwilenie nowo narodzonego dziecka. 

- Ty także, Aleksy? Ty też się modlisz? 

- I co mu odpowiedziałeś? - spytał Karl Martin zmęczony. 

Wiedział  bardzo  dobrze,  tysiące  razy  tej  wiosny  i  lata  Aleksy  powtarzał  mu  tamtą 

rozmowę. 

Carewicz  machnął  rękami.  Cała  postać  wyrażała  załamanie,  był  tak  drobny  pod 

ubraniem,  że  Karl  Martin  gotów  był  uwierzyć,  iż  pod  kamizelką  znajduje  się  wyłącznie 

szkielet. 

- Ja... ja nie zdołałem odrzec ani słowa, niech to licho! On... on gapił się na mnie! Te 

oczy... wygląda na to, jakby on wszystko wiedział, jakby znał każdą moją myśl, wszystko co 

robię... to diabeł, Karlu, to diabeł... 

- Musisz wyjechać? 

Aleksy skinął głową. 

- Tak. Nie ma już innej rady. 

- Ignatiew cię ostrzegł. Kikin także... Carewicz jęknął, jakby go coś zabolało. 

- Tak, wiem o tym... jestem idiotą, mój ojciec ma z pewnością rację... Ale Afrosinia, 

ona  dodaje  mi  odwagi!  Zasłużyła  sobie  na  nagrodę,  powinna  zostać  carycą!  Będę  walczył, 

będę walczył dla niej, dla wszystkich was wiernych! Najpierw jednak muszę się stąd usunąć... 

Głos mu się załamał, ale na twarzy przez jakiś czas jeszcze malowało się ożywienie. 

Karl  Martin  czuł,  jak  serce  ciężko  bije  mu  w  piersi.  Tak  czy  inaczej  dni  Aleksego  były 

policzone.  Władza  cara  była  taka  sama  jak  przedtem,  jeśli  nie  większa.  Cały  Petersburg 

wstrzymał  dech,  kiedy  nieoczekiwanie  władca  pojawił  się  na  bożonarodzeniowym 

nabożeństwie.  Tego  lata  Aleksy  przeważnie  trzymał  się  z  dala  od  dworu,  teraz  jednak  jego 

ojciec  żądał  odpowiedzi.  Życie  w  klasztorze  na  zawsze  lub  aktywny  udział  w  carskiej 

wyprawie wojennej. 

background image

- On czeka na mnie w Kopenhadze... 

- Pojedziesz tam? 

-  Nie,  Afrosinia  nienawidzi  wojny  tak  samo  jak  ja.  Krew,  ból,  pot,  udręka  i 

cierpienie... Oni się tam nawzajem mordują! 

- Ale... do klasztoru nie możesz jej przecież zabrać? 

-  Nie,  nie...  Kikin  powiedział,  że  to  potrwa  tylko  jakiś  czas.  Muszę  wytrzymać.  Ale 

teraz... teraz naprawdę nie wiem, co robić. Znowu się przed nim ukorzyłem. On jednak nie dał 

mi  żadnej  odpowiedzi.  Prosił,  bym  decydował:  klasztor  lub  wojenna  wyprawa.  Ja 

zdecydowałem! On jednak nie raczył mi odpowiedzieć, Karlu Martinie! 

- Mimo wszystko się do niego wybierasz? Carewicz milczał. 

- Mienszikow da ci pieniądze? 

- Tysiąc dukatów - parsknął Aleksy. - I do tego dwa tysiące rubli... 

- Starczy ci na jakiś czas. Aleksy skinął ponuro. 

-  Więc  jednak  wybierasz  się  do  ojca,  czy  nie?  Tamten  wolno  potrząsnął  głową.  Karl 

Martin wypuścił powietrze z płuc. Carewicz zwariował. Czy on zamierza uciec z kraju? Karl 

Martin poczuł, że narasta w nim gniew, ale kiedy zobaczył żałosny stan Aleksego, próbował 

się opanować. 

- A co z twoimi przyjaciółmi tutaj? 

-  Czeka  ich  wielka  przyszłość,  kiedy  mój  ojciec  umrze  i  ja  powrócę  jako  władca 

Rosji... 

Karl  Martin  chciał  w  to  wierzyć,  nie  miał  innego  wyjścia.  Z  każdym  dniem  jednak 

coraz dotkliwiej odczuwał, że nadchodzi kolejna zima. 

Przez całe lato nie  widział Aloe. Razem z innymi żonami oficerów wyjechała  gdzieś 

na  południe,  gdzie  miały  spotkać  się  ze  swymi  mężami  i  odpocząć  na  pokrytych  złotym 

piaskiem morskich brzegach. 

- A zatem żegnaj, mój przyjacielu. Niech Bóg cię nie opuszcza... 

Karl  Martin  sam  słyszał,  jak  żałośnie  i  beznadziejnie  brzmią  te  słowa.  Z  całych  sił 

starał  się  opanować,  by  nie  okazywać  Aleksemu  rozczarowania.  Carewicz  jest  po  prostu 

tchórzem. Jego zwolennicy naprawdę nie mają na co liczyć. A teraz ich opuszcza! 

- On mnie zabije, jeśli do niego pojadę - rzekł Aleksy cicho. 

Karl  Martin  rozumiał,  że  strach  przed  gniewem  cara  to  coś  całkiem  innego  niż  lęk 

nieudanego syna przed własnym ojcem. Paliło go w piersiach, płonął dawny ogień podsycany 

zarówno  żalem  nad  losem  Aleksego,  jak  i  oburzeniem  na  niesprawiedliwość,  której  jego 

ojciec, car, dopuszczał się wobec swojego ludu. 

background image

- Ja... będziemy tutaj gotowi - rzekł Karl Martin zgnębiony. 

-  Dziękuję  -  odparł  następca  tronu  na  pół  z  płaczem  i  uściskał  przyjaciela  z 

nieoczekiwaną siłą. Nie chciał odjeżdżać. 

- Pozdrów Afrosinię - rzekł Karl Martin cicho i poklepał Aleksego po plecach, jakby 

chciał dodać mu odwagi. 

- Pozdrowię. 

Nadjana  znalazła  w  parku  Wenus  opuszczone  miejsce.  Było  na  tyle  oddalone  od 

Niebiańskiego Pałacu, że mogła zrobić wystarczająco długi spacer, a park leżał po drodze do 

domu.  Jeśli  usiadła  i  odpoczęła  tam  chwilę,  mogła  pokonać  ostatni  odcinek,  nie  wzywając 

powozu  ani  innej  pomocy.  Wszyscy  mieli  teraz  pod  dostatkiem  zajęć.  Całe  miasto 

wypełnione 

było 

ambasadorami, 

zagranicznymi 

kupcami, 

długimi 

karawanami 

nadciągającymi z głębi Rosji i setkami cudzoziemskich marynarzy. W portach Petersburga aż 

się  roiło  od  ludzi,  a  obce  języki  rozbrzmiewały  w  licznych  knajpkach  i  miejscach 

noclegowych  wzdłuż  całego  wybrzeża.  Dzielnice  kupieckie  również  były  zatłoczone, 

proponowano tu niemal wszystko - od najtańszych posiłków do najbardziej niewiarygodnych 

złotych skarbów. 

Przez jakiś czas piraci napadali na miasto, teraz jednak Piotr postawił swoją osobistą 

gwardię, by oczyściła ulice. Jego stolica nie może się podporządkować tego rodzaju hołocie. 

Wszystkich  rozbójników  skazywano  na  śmierć,  jednego  z  nich  car  osobiście  ściął  na  placu 

kaźni na wzgórzu. 

Ten człowiek nie przestawał zadziwiać Nadjany. 

Zdarzało się jeszcze i teraz, że przychodził do swego pałacu, by nacieszyć się jedną z 

młodych  dziewcząt  lub  po  prostu  porozmawiać  z  jego  gospodynią.  Jeszcze  całkiem  nie 

wyzdrowiał,  zaczynało  być  widać,  że  zbliża  się  do  pięćdziesiątki.  W  dalszym  ciągu  był 

wysoki  i  bardzo  przystojny,  ale  zmarszczki  wokół  ust  i  pasma  bezbarwnych  włosów  w 

brązowej  czuprynie  czyniły  go  starym.  Utykał  też  na  jedną  nogę  i  wypijał  całe  beczki  wina 

zmieszanego z wszelkimi możliwymi lekarstwami. Na nerki oraz na przykrą chorobę, której 

nabawił się jeszcze w Paryżu. 

Najbardziej  jednak  gnębiło  go  zniknięcie  Aleksego.  Nieustannie  rozmawiał  z  nią  o 

tym  samym,  był  po  prostu  opętany  szukaniem  odpowiedzi  na  pytanie,  co  mogło  się  stać  z 

synem.  Wysyłał  swoich  szpiegów  do  mnichów,  wypytywał  i  groził,  nikt  jednak  nie  potrafił 

mu nic powiedzieć. 

- Ten przeklęty łotr, niech no ja go odnajdę... wtedy będzie koniec! 

background image

- Ale chyba zrzekł się tronu? Piotrze, nie musisz się już tak na niego złościć.  Zadbaj 

raczej o to, by częściej widywać swoje najmłodsze dziecko! 

Te  słowa  zwykle  sprawiały,  że  łagodniał.  Nikt  tak  jak  ten  maleńki  chłopczyk  nie 

potrafił  uspokoić  Piotra.  Nadjana  świadomie  to  wykorzystywała.  Podawała  carowi  małe 

ciasteczka,  jeszcze  mniejsze  kieliszki  owocowego  alkoholu,  prosząc,  by  opowiadał  jej  o 

malcu. 

- Och, cóż to za niezwykłe dziecko! Ma zaledwie roczek, a taki mądry! Powinnaś go 

zobaczyć, on już umie siedzieć na koniu! Sam się kołysze, a kiedy matka mu śpiewa, cmoka 

na konia jak prawdziwy żołnierz. Tak, ten chłopak... z takiego dziedzica można być dumnym! 

- Dlaczego więc się nie cieszysz, że Aleksy zrzekł się tronu? Jeśli zechcesz, będziesz 

mógł przekazać go Piotrowi. Zmęczona twarz pociemniała znowu. 

-  Nie  tak  powinien  był  się  zachować  ktoś,  kto  nazywa  się  moim  synem.  •  Nadjana 

zjadła mały owoc. 

Car ich nie próbował, wolał ciasto z jabłkami i ze śmietaną. 

- Czy mam poczytać Waszej Wysokości? - zapytała Nadjana cicho. 

- Tak, dziękuję. Ale nie te głupstwa, które czytałaś mi ostatnio. Chciałbym się czegoś 

uczyć!  Czy  nie  masz  jakiejś  książki  o  budownictwie  albo  kowalstwie  czy  też  czymś  innym 

ważnym? 

Musiała się uśmiechnąć. 

- Wasza Wysokość powinien także odpoczywać, a nie napełniać przez cały czas głowy 

wyłącznie pożytecznymi sprawami. 

Władczy mężczyzna wybuchnął głośnym śmiechem. 

- A jak myślisz, czym ja się zajmuję, przesiadując u ciebie, moja piękna? Czy może, 

spędzając czas w tych komnatach, uczę się haftu? 

Nadjana również się roześmiała. Nie ustąpiła jednak, wyjęła małą książkę zawierającą 

krótkie opowiadania, można je nazwać baśniami, chociaż mówiły o konkretnych miejscach w 

państwie cara. Stare, rosyjskie opowieści, spisane przez francuskiego żołnierza. 

Z początku Piotr słuchał ze źle skrywaną irytacją, wkrótce jednak rozluźnił się, oparł 

nogi na pięknych obiciach Nadjany i słuchał z przymkniętymi oczyma. 

Nadjana kuliła się na zimnej ławce. Ciało miała obolałe ze zmęczenia, wciąż tyle było 

roboty. Tutaj jednak, w parku, zawsze panowała cisza i spokój. Czasami słychać było daleką 

muzykę dochodzącą z tych pięknych domów stojących wzdłuż ulicy parkowej lub z budynku, 

który  powiększano  i  który  miał  się  w  przyszłości  stać  największym  pałacem  Piotra. 

Planowano  na  przykład  wybudować  dwunastometrowej  długości  taras.  Projekty  francuskich 

background image

architektów  były  imponujące.  To,  co  car  niegdyś  nazywał  swoim  pałacem,  miało  zostać 

upiększone i być blisko dwadzieścia razy większe. Nadjana westchnęła ciężko i odsunęła od 

siebie myśli o tym, ile ludzi musiało poświęcić życie oraz ile środków z państwowej kasy to 

wszystko  będzie  kosztować.  Może  nowe  podboje  zdołają  wyrównać  straty?  Choć  z  drugiej 

strony cena krwi, którą żołnierze zapłacą, będzie należeć do największych. 

Siedziała  pogrążona  w  smutnych  rozważaniach  i  żałowała,  że  mimo  wszystko  nie 

wezwała powozu. 

Po  parku  kręciło  się  kilkoro  dzieci  i  jakaś  kobieta,  prawdopodobnie  cudzoziemska 

niańka. Niedaleko na ławce siedziała para, najwyraźniej nie przejmując się tym, że ktoś może 

ich zobaczyć. Całowali się nawzajem czule, ręce mężczyzny odnajdywały tajemnicze ścieżki 

pod lekkim płaszczykiem kobiety. Siedzieli tak blisko siebie, że zdawali się zrośnięci niczym 

dzieci na rysunkach w książce Marji dla akuszerek. 

Nadjana  niespokojnie  poruszyła  się  na  ławce  i  dalej  rozglądała  po  parku.  Nie  można 

by  go  urządzić  piękniej.  Być  może  istnieją  i  większe,  i  lepiej  utrzymane  ogrody,  ale  tutaj, 

pośrodku  brudnego,  zatłoczonego  miasta  na  mokradłach,  ta  wspaniała  oaza  była  po  prostu 

cudem. 

Posągi stały spokojnie niczym strażnicy. Fontanny wygrywały swoją wieczną muzykę, 

nieprzerwaną melodię szumiącą w uszach i orzeźwiającą. 

Nagle zauważyła znajomą postać i drgnęła. 

Już  chciała  na  niego  zawołać,  ale  zrezygnowała,  ponieważ  prawie  zapomniała  jego 

nowego  imienia.  Wśród  ludzi  rozmawiali  teraz  ze  sobą  po  rosyjsku,  a  ona  nazywała  go 

Iwanem.  Był  przystojnym  młodym  mężczyzną.  Kiedy  jednak  zostawali  sami,  znowu  mogła 

potargać jego  gęste włosy. Wtedy znów był dla niej Karlem, małym  chłopcem, którym miał 

pozostać na zawsze. 

To  nie  zazdrość  sprawiła,  że  Nadjana  podskoczyła  gwałtownie  na  swojej  ławce,  gdy 

jakiś powóz zatrzymał się w alejce tuż obok chłopca. 

Zobaczyła kobiecą twarz, mignęła jej przez sekundę zza zaciągniętych firanek. 

Przelotny uśmiech, mogła się domyślać, że padły jakieś słowa. 

Prawie bez wahania Karl Martin wsiadł do tajemniczego powozu. 

Odjechali,  koń  był  równie  czarny  jak  powóz,  a  uprząż  bogato  zdobiona.  Nadjana 

domyślała się, że ekwipaż należy do kogoś z miejskiej arystokracji. 

O co tu chodzi? 

Czy jakaś szlachecka córka szuka przygód? 

Czy to właśnie ta jego tajemnica, nad którą ona zastanawia się już od tak dawna? 

background image

Kim  jest  owa  młoda  kobieta?  Może  to  jakaś  cudzoziemska  szlachcianka?  Trudno 

pojąć,  by  rosyjska  panna  z  wysokiego  rodu  odważyła  się  na  takie  zachowanie.  Zapraszać 

kawalera do swego powozu! 

Nadjana  powoli  podniosła  się  z  miejsca.  Ostatnio  nabrała  pewnego  przyzwyczajenia, 

nosiła mianowicie ze sobą długi, wypolerowany kij. Dawał jej wsparcie, zwłaszcza gdy lewa 

noga  zdrętwiała.  A  to  przytrafiało  się  coraz  częściej,  szczególnie  gdy  na  chwilę  usiadła. 

Dziewczęta  w  pałacu  śmiały  się  z  niej  i  mówiły,  że  teraz  wiedzą,  do  kogo  mają  posyłać 

swoich klientów, gdyby ci ujawniali jakieś wyjątkowe życzenia. Nadjana śmiała się razem z 

nimi, ponieważ ich żarty zawierały pewien specjalny ton, świadczący o wielkim respekcie. 

Wszyscy wiedzieli, że Królowa nie przyjmuje żadnych wizyt. 

I wszyscy to akceptowali. 

Z wyjątkiem Mienszikowa, tego natrętnego, spragnionego władzy człowieka. 

Niepewnie  powlokła  się  dalej  wzdłuż  zacienionej  alejki.  Mrużyła  oczy,  wypatrując 

powozu, ale teraz, późnym popołudniem, ulice były niemal puste. 

Dokąd odjechał Karl Martin? 

Zirytowana  przepędziła  kijem  kilka  ptaków,  które  z  krzykiem  gromadziły  się  przed 

nią, domagając się jedzenia. Potem robiła sobie wyrzuty, że wyładowuje złość na niewinnych 

stworzeniach,  obiecała  sobie  jednak,  że  teraz,  kiedy  przyłapała  go  na  gorącym  uczynku,  nie 

ustąpi, póki nie otrzyma jasnej odpowiedzi. 

Co by było, gdyby chłopiec napytał sobie jakiejś biedy? 

Nadjana  mogła  wyobrazić  sobie  bez  trudu  gniew  ojca  takiej  młodej  dziewczyny, 

gdyby  wyszło  na  jaw,  że  miewa  ona  potajemne  schadzki  z  Iwanem.  Wybuchłby  skandal, 

jakiego za nic nie chciała przeżyć. 

- Aloe... jak wspaniale, że jesteś. Myślałem o tobie... 

-  Tęskniłeś  za  mną,  Iwanie?  Siedziała  pogrążona  w  półmroku  za  zaciągniętymi 

aksamitnymi  firankami.  Kiedy  wsiadł  do  powozu,  znalazł  się  w  jakimś  nierzeczywistym 

ś

wiecie. 

- Tak - odparł. Łatwo było odpowiadać na jej pytania. 

-  Ja  także  za  tobą  tęskniłam,  mój  przyjacielu.  Oni  wszyscy  są  tacy  nudni...  Te 

wszystkie beznadziejne kury, które kręcą się w kółko, a w głowach nie mają ani jednej myśli. 

Do tego te stare świntuchy, wdowcy... 

- Więc nie bawiłaś się z zbyt dobrze? Kobieta roześmiała się cicho. 

-  Tutaj  czuję  się  dużo  lepiej.  Czekam  na  twoje  podniecające  historie.  Nie 

dowiedziałam się przecież jeszcze wszystkiego o wydarzeniach w obejściu wójta? 

background image

Karl Martin zarumienił się, na szczęście jednak było na tyle ciemno, że ona nie mogła 

tego  zobaczyć.  Oczywiście  upiększył  trochę  swoje  opowieści.  Nie  powiedział,  że  był  wtedy 

bardzo młodym chłopcem. Ona zaś bez mrugnięcia okiem uwierzyła w jego wiek. Był z tego 

niesłychanie dumny. 

-  Chcę,  żebyś  dziś  wieczorem  towarzyszył  mi  do  domu.  Przygotowałam  wszystko... 

kolację, wino... 

Serce  skoczyło  Karlowi  do  gardła  i  poczuł,  że  brak  mu  tchu.  Ale  wciąż  widział  jej 

oczy. 

- Czego ty chcesz, Aloe? Bez najmniejszego zakłopotania odparła: 

- Kochać się z tobą. 

- Tak - rzekł Martin. Znowu się roześmiała. 

- Nie pytasz o mego męża. 

-  Zakładam,  że  nie  ma  go  w  domu.  Teraz  jej  śmiech  przemienił  się  prawie  w  śpiew. 

On także się uśmiechał. Ujęła jego rękę, musiała się pochylić, żeby jej dotknąć. 

- Ja przy nikim nie czuję się taka wolna jak przy tobie. 

-  Rozumiem  -  odparł  Karl  Martin,  zastanawiając  się,  co  takiego  w  nim  jest,  że  tak 

różni ludzie odczuwają w jego obecności to samo. 

- Odważysz się? Aloe mówiła znowu poważnie. 

Wzruszył  ramionami.  Czuł  pulsowanie  i  szum  w  uszach.  Nic  innego  nie  miało  teraz 

znaczenia,  wydawało  mu  się  niemal  głupie,  że  ona  może  o  to  pytać.  Zarazem  jednak  coś 

dławiło go nieprzyjemnie w piersiach. 

- Księżna Trubecka, córka Mienszikowa, ona chyba zawsze dostaje to, czego chce? 

Puściła jego rękę. Powóz zwolnił. 

- Dotarliśmy na miejsce. Iwan... Jesteś jedynym mężczyzną, którego pragnę. A wiem, 

ż

e kupić cię nie mogę. 

W jej głosie brzmiał smutek. Wiele razy rozmawiała z nim o tym, że bogactwo może 

stać  się  przekleństwem.  Sama  była  szczodra.  Zawsze  miała  w  kieszeniach  pieniądze,  kiedy 

wychodziła na spacer do parku lub na ulicę, dawała te pieniądze małym dzieciom i żebrzącym 

kobietom.  Raz  widział,  że  rzuciła  się  na  żołnierza,  który  zamierzał  ukarać  przestępcę, 

jakiegoś  wyciągającego  rękę  biedaka.  Żebracy  w  państwie  Piotra  Wielkiego  ryzykowali,  że 

zostaną  okaleczeni,  a  nawet  skazani  na  śmierć,  jeśli  odważą  się  ściągać  na  stolicę  wstyd 

wobec cudzoziemców, prosząc ich o pieniądze. 

- Bądź tak dobry - szepnęła. 

background image

Słyszał  w  jej  głosie  własną  tęsknotę.  Ona  jest  teraz  taka  mała  i  delikatna,  taka 

niewinna, myślał z ironią. 

Podniósł się pod niskim dachem stojącego powozu. Ostrożnie ujął w dłonie jej głowę i 

przytulił  mocno  do  siebie.  Otoczył  go  rozkoszny  zapach  kobiety,  gładziła  ręką  brzeg  jego 

kurtki. To delikatne dotknięcie wywołało w nim dreszcz. 

- Kocham cię - powiedział, ze zdumieniem słuchając własnych słów. Jakim cudem się 

na to odważył? 

Ale  ona  jest  taka  słodka,  jej  piękną  twarz  widział  oczyma  duszy  przez  całe  minione 

lato, w ciągu tych długich miesięcy, gdy musiał przyzwyczajać się do świadomości, że jej nie 

ma, że nie pojawi się przed nim nieoczekiwanie. I oto teraz nareszcie jest obok niego. 

Otworzył przed nią drzwi. Wysiadła, pociągnęła go za sobą. Pochodni, które zwykle w 

letnie  miesiące  oświetlały  wejście  do  domu,  dzisiaj  nie  zapalono.  W  całym  budynku  widać 

było tylko mdły strumień światła z kilku okien na samej górze. To pokoje pani. 

Karl Martin znowu zadrżał. 

Marzenia miały się właśnie spełnić, lęk był większy niż kiedykolwiek. 

Ona ujęła go za rękę i uśmiechnęła się. 

-  Chodź!  Służący  mają  wolne,  wszyscy  z  wyjątkiem  mojej  pokojówki.  Ale  ona  jest 

ukochaną  woźnicy,  nikomu  niczego  nie  powie.  Oboje  wiedzą,  że  będą  mogli  się  pobrać 

wyłącznie za moim zezwoleniem. Nikt nie rozumie nas lepiej niż oni, mój kochany. 

Przełknął  ślinę  i  poszedł  za  nią  po  schodach,  później  przez  mroczny  korytarz 

wypełniony obrazami, których nie dostrzegał. 

Pomalowane na niebiesko drzwi, po obu stronach głowy lwów odlane w brązie, jakby 

miały pełnić tutaj straż. 

Pokój był oświetlony dwoma wielkimi kandelabrami. Przy jednej ścianie na kominku 

z różowego kamienia płonął niewielki ogień. Kamień był tak wypolerowany, że odbijało się 

w nim światło świec. 

W  rogu  ustawiono  stół  i  krzesła.  Prócz  tego  w  pokoju  znajdowała  się  miękka,  obita 

ciemnoczerwoną  połyskliwą  tkaniną  sofa.  Taka  sama  tkanina  pokrywała  ścianę,  w  której 

znajdowało  się  okno.  W  narożniku  dostrzegł  zwierzę,  siedzącego  bez  ruchu  wielkiego 

wąskonosego psa. Minęło sporo czasu, zanim Karl Martin zrozumiał, że to nie jest rzeźba. 

-  Mój  strażnik  -  uśmiechnęła  się  gospodyni.  -  Jest  znakomicie  wytresowany,  reaguje 

tylko na moją specjalną komendę. Wtedy morduje... Karl Martin poczuł dreszcz. 

- Mój mąż czuje się pewniej, kiedy wie, że mam Samsona - rzekła ze źle ukrywanym 

sarkazmem. 

background image

Zdjęła  płaszcz  i  rzuciła  go  na  sofę.  Karl  Martin  po  prostu  stal  i  rozglądał  się  po  tym 

dziwnym pokoju z tysiącem detali, które pragnął zapamiętać. Wzdłuż ścian poustawiano półki 

z  książkami.  Liczne  obrazy  przedstawiały  pulchnych  ludzi  na  spacerach  i  wycieczkach. 

Zwierzęta, ptaki, harmonia. Żadnych scen polowań tak popularnych w bogatych domach. Po 

chwili odkrył, że na jednym z krzeseł leży kot, zwierzę spało, stapiając się niemal w jedno z 

obiciem krzesła. Futro lśniło miękko, różowawo jak reszta pokoju. 

- Tu właśnie żyję - powiedziała Aloe smutno. 

- Masz szczęście. Nie głodujesz. 

- Nie wiem,  Iwanie... Nie wiem... Odwróciła się, usłyszał, że nalewa  wino. Cieniutki 

kryształ  podzwaniał  cicho,  Karl  Martin  z  pewnością  nie  pił  jeszcze  z  takich  pięknych 

kieliszków, nawet u carycy. 

Ręka mu drżała, ona dostrzegła to i uśmiechnęła się. 

- Boję się, Iwanie - szepnęła. 

- Ja też - odparł równie cicho. 

- Ale nie ma odwrotu - powiedziała Aloe i zamknęła oczy. 

Jej smak był taki sam jak zapach, dziwnie słodki, kwiatowy. 

Karl Martin bał się, że upadnie. Ona wczepiła się w niego i teraz czuł, że ma bardzo 

rozpaloną  twarz.  On  sam  z  trudem  chwytał  powietrze,  bał  się,  że  te  wszystkie  gwałtowne 

uczucia go zadławią. 

Aloe cofnęła się odrobinę, uniosła ręce i objęła go mocno. Pocałunki wznieciły w nim 

prawdziwą  burzę,  tracił  panowanie  nad  sobą,  ale  wtedy  ona  odchyliła  głowę  do  tyłu  i  z 

uśmiechem spojrzała mu prosto w oczy. 

-  Boże,  ależ  ja  tęskniłam...  mój  piękny,  młody,  ukochany...  Ty  pewnie  też  tęskniłeś, 

prawda? Wiedziałeś przez całe lato, co się stanie, wiedziałeś... 

Nie  był  w  stanie  wykrztusić  ani  słowa,  mruknął  coś  tylko,  kiwając  głową.  Teraz  ona 

nie wydawała mu się już ani mała, ani delikatna. Przeżywał coraz to nowe chwile radosnego 

zdumienia,  ona  wolno  opuściła  ręce  i  zaczęła  rozpinać  lśniące  sprzączki  przytrzymujące 

ubranie. 

-  Wiedziałam  o  tym  od  chwili,  gdy  zobaczyłam  cię  po  raz  pierwszy.  Prowadziliśmy 

długą grę, Iwanie, chociaż może nie dość długą... 

Jedną rękę rozpinała ubranie, w drugą ujęła kieliszek z winem. Pociągnęła spory łyk, 

Karl  Martin  zobaczył,  że  jedna  czerwona  kropla  spływa  z  jej  równie  czerwonych  warg. 

Kropelka torowała sobie wolno drogę, wabiła go, czerwony płyn wyznaczał ścieżynkę wzdłuż 

background image

jej brody i po szyi spływał między piersi. Karl Martin nie miał odwagi oderwać od niej oczu, 

kropelka robiła się większa, coraz większa. To musiał być sen. 

Aloe  miała  na  sobie  teraz  tylko  buty  i  koszulkę.  Tkanina  była  tak  cieniutka,  że 

przywodziła mu na myśl pajęczynę. Spływała swobodnie z ramion, ledwo okrywając jej ciało. 

Widział  pod  nią  brodawki  piersi,  a  płomienie  świec  tworzyły  podniecające  wzory  na 

jej białej skórze. 

- Aloje... ty jesteś rzeźbą... 

- O, nie, jestem żywa, naprawdę żywa... 

-  Jesteś  niczym  posążki  w  parku  -  mruknął,  przypominając  sobie  nagle  odcisk 

własnych  dłoni  na  zmarzniętych  udach  Wenus  tamtego  wieczora,  kiedy  po  raz  pierwszy 

rozmawiał  z  Aloe.  Jak  zahipnotyzowany  podszedł  do  niej  i  opadł  na  kolana.  Palcami  kreślił 

linie  na  jej  udach.  Czul,  że  Aloe  drży,  że  cała  pokryła  się  gęsią  skórką.  Głęboko  wciągnęła 

powietrze, w uniesionej ręce wciąż trzymała kielich z winem. Małe, bardzo cieniutkie strużki 

spływały po jej ciele. Pochwycił jedną z nich językiem, uczynił to instynktownie. Na biodrach 

kropelki  wina  zmieniały  kierunek,  niektóre  z  nich  spadały  i  wsiąkały  w  puszysty, 

ciemnoczerwony dywan. Karl Martin bał się, że jego gorący oddech poparzy Aloe. Całe jego 

ciało  pulsowało,  serce  tłukło  się  w  piersi,  rozpalone  do  białości  żelazo  zderzało  się  z 

lodowatym chłodem, nigdy nie przeżył czegoś podobnego. 

Już  nie  głaskał  jej  z  szacunkiem,  chwycił  ją  silnymi  rękami,  całował  mocno,  wstał  z 

klęczek  i  ukrył  twarz  między  jej  miękkimi  piersiami.  Miał  wrażenie,  że  oszalał,  stracił  nad 

sobą kontrolę, na świecie nie istniało nic poza tym, co ona miała mu do zaofiarowania. 

Aloe  jęknęła,  zdawało  mu  się,  że  w  tym  ostrym  dźwięku  zawiera  się  coś,  co 

przypomina śmiech, pełen radości szloch, który go uskrzydlił. 

Opadli  na  niską  sofę,  jego  puchar  był  już  prawie  pusty,  Aloe  ujęła  jedną  dłonią  jego 

podbródek i wlała mu resztkę wina do ust. Karl Martin przełknął napój i napotkał jej wzrok, 

znowu  spojrzał  jej  głęboko  w  oczy.  Miała  zarumienione  policzki,  włosy  się  rozsypały, 

uśmiechała się do niego, a oczy jej płonęły. 

- Chodź - powiedziała. - Najpierw coś zjemy... 

Oszołomiony podniósł się z kanapy, nie wiedział, czy palenie, które czuje w piersiach, 

to  rozczarowanie,  czy  też  wyjątkowo  słodkie  oczekiwanie.  Nie  przyszłoby  mu  do  głowy,  że 

mógłby teraz odczuwać głód. 

Ona  jednak  odkroiła  kawałek  pieczonego  drobiu  i  położyła  go  na  przezroczystym 

białym  talerzu.  Dodała  kilka  owoców  z  tacy  i  polała  wszystko  żółtym  sosem.  Karl  Martin 

opanował się, próbował narzucić kontrolę rozdygotanemu ciału. Nie zależało mu na tym, by 

background image

ukrywać,  jak  bardzo  jest  podniecony,  zauważył,  że  ona  dotyka  pośpiesznie,  jakby 

przypadkiem, jego ud, domyślał się, że wie, w jakim on jest stanie. 

- Trochę groszku? Może słodkiej cebulki? Albo francuskiego sera? 

Uspokoił się nieco, opanował drżenie głosu. Mógł się nawet uprzejmie uśmiechać. 

-  Skoro  nalegasz.  Podeszła  z  talerzem,  wciąż  w  jej  zachowaniu  nie  było  ani  cienia 

wstydu.  Kiedy  usiadła  przy  nim,  dostrzegł  pod  cieniutką  koszulką  zarys  ciemnego  trójkąta  i 

zamarł, nie miał pojęcia, jak zdoła siedzieć tak obok niej i jeść. 

Wino  grzało  w  żołądku,  wypił  jednym  haustem  cały  kielich,  poczuł,  że  napięcie 

odrobinę zelżało. 

Ona wzięła kawałeczek mięsa i zanurzyła w sosie, karmiła go palcami. Srebrny nóż i 

łyżka zostały na stole. 

- Smakuje? 

- Mhm. Sama też troszkę zjadła, narysowała serce w gęstym sosie, pośrodku położyła 

czerwoną jagodę. 

Zachichotali oboje, ona skrzyżowała nogi, Karl Martin nie miał odwagi patrzeć na nic 

innego z wyjątkiem jej twarzy. 

Na szyi miała ciemnoczerwone smugi. Widocznie nie do końca zlizał wino. 

Teraz  wsunęła  jagodę  między  wargi,  nagryzła  lekko  i  podała  owoc  Karlowi.  Znowu 

zachichotał i udawał, że stara się go zjeść. 

- Spróbuj i tego - powiedziała cicho, podając mu plasterek jakiegoś owocu w kształcie 

gwiazdy. - Pochodzi z Italii... nie znam nic równie słodkiego. 

Położyła sobie owoc na jednej piersi. On, oszołomiony, znowu pochylił się do przodu, 

zdjął  wargami  plasterek  i  poczuł,  że  jej  brodawka  jest  gorąca  i  szorstka  pod  gładkim, 

soczystym miąższem. Lizał ją delikatnie, ciało Aloe wyginało się, była bardzo podniecona. 

Ta niewiarygodna zabawa była dla niego czymś zupełnie nowym. 

Karl Martin pochylił się nad kobietą i dał się pochłonąć najcudowniejszemu uczuciu, 

jakiego kiedykolwiek doznał. Ona poruszała się pod nim zwinnie, wargami przywarła do jego 

ust,  i  ciało  Karla  Martina  pojęło,  zanim  on  sam  jeszcze  to  zrozumiał,  co się  stało,  gdy  Aloe 

położyła mu ręce na plecach i mocno przyciągnęła go do siebie. 

Krzyknął z ustami przy jej ustach, przyciskał do siebie rękami to drobne, kołyszące się 

ciało, dopóki cały świat nie pogrążył się w białej mgle. 

Słyszał jej głos dochodzący skądś z daleka, czułe słówka, wciąż ten tłumiony śmiech 

w radosnym szczebiocie. Minęło sporo czasu, nim znowu poczuł smak owocu w ustach. Ona 

background image

pozwoliła mu odpoczywać, sama ostrożnie odgarnęła włosy z rozpalonego czoła i wpatrywała 

się w niego, szepcząc coś, czego nie rozumiał. 

background image

ROZDZIAŁ XII 

-  Kim  ona  jest?  Absolutnie  muszę  to  wiedzieć,  Karl  Martin!  I  co  ty  robisz  w  ciągu 

tych nocy, kiedy nikt z naszych przyjaciół nie wie, gdzie się podziewasz? 

Karl  Martin  stał  przy  oknie  i  jadł  winogrona.  Żółte  wypolerowane  jabłka  go  nie 

interesowały,  ale  na  te  małe  i  cierpkie  winogrona  z  Grecji  wciąż  miał  apetyt.  Nadjana 

uważała, że nadają się one wyłącznie do dekoracji. 

-  Usiądź!  Słowa  padały  nieoczekiwanie  głośne  pośród  obitych  tkaninami  ścian  w 

pokoju Nadjany. Karl Martin nie najlepiej się czuł w tym kobiecym otoczeniu. Nigdy jednak 

jeszcze otwarcie nie przeciwstawił się opiekunce. Nadjana poprosiła go, by przyszedł. Wobec 

tego przyszedł. Nie mogła go jednak zmusić, by mówił. 

Zirytowany  usiadł  na  niewielkim  krzesełku,  które  skrzypnęło  niepewnie  pod  jego 

ciężarem. 

-  Jak  ty  wyrosłeś  -  powiedziała  Nadjana  nieoczekiwanie  łagodnym  głosem.  -  Chyba 

się zapominam, Karl Martin. Nie jesteś już dzieckiem... 

-  Zapominasz  się  często  -  odparł,  patrząc  jej  prosto  w  oczy.  Maseczka  nie  ukrywała 

ż

ywych błysków w spojrzeniu Nadjany. 

Złapał się na tym, że ciekaw jest, jak ona właściwie wygląda pod tą jedwabną osłoną. 

- Karl... ja się po prostu martwię. Ludzie gadają. Mówią, że uwodzisz jakąś pannę ze 

szlacheckiego  domu.  Mówią,  że  widziano  cię  z  tajemniczą  damą,  późną  nocą,  w  powozie. 

Zresztą za dnia także! Czym ty się zajmujesz? 

Karl  Martin  nie  zaprzeczał.  Czuła  się  niemal  zawiedziona,  ponieważ  to  przecież  ona 

sama  widziała  go  z  kobietą  w  powozie  i  chciała  przyłapać  go  na  kłamstwie,  gdy  będzie 

protestował. 

- Spotykam się z pewną kobietą. Małżeństwo nie wchodzi w rachubę. Nigdy chyba nie 

będzie. To dorosła osoba i wie, co robi. Nie musisz się martwić ani o nią, ani o mnie. 

Nadjana również opadła na krzesło. Szczere słowa Karla Martina sprawiły, że uszło z 

niej powietrze. Nie spodziewała się, że on tak bez żadnych oporów wyzna, co się dzieje. 

- Kim ona jest? 

Karl Martin zgniótł wargami winogrono. Mała kropelka soku spływała z kącika ust po 

brodzie, zlizał ją pośpiesznie. Nadjana dostrzegła błysk w jego oczach. Błysk czegoś, co nie 

pasowało do tego pokoju. Wstrząśnięta stwierdziła, jak wiele zmysłowości jest w zachowaniu 

jej ukochanego chłopca. 

background image

- Czy to córka któregoś z dworzan? 

Potrząsnął głową, próbował powstrzymać jej ciekawość. Nagle jednak w jego twarzy 

pojawił  się  jakiś  dobrze  znany  wyraz,  wiedziała,  że  wróciło  oto  dawne  poczucie  winy  i 

ś

wiadomość, że ma nieczyste sumienie. 

-  Karl  Martin  -  rzekła  łagodnie  i  pochyliła  się  ku  niemu.  Obciągniętą  w  lśniącą 

rękawiczkę  dłonią  pogłaskała  go  po  ramieniu,  dotykała  silnych  mięśni.  -  Jesteś  już  chyba 

dorosły...  Ale  czy  nie  rozumiesz,  że  mimo  wszystko  my  dwoje  potrzebujemy  siebie 

nawzajem?  Że  jesteśmy  przyjaciółmi,  a  nie  matką  i  synem?  Martwię  się  o  ciebie  jak  o 

przyjaciela.  Pomyśl  o  tym  i  zastanów  się,  ile  chciałbyś  mi  opowiedzieć.  Potem  nie  będę  się 

już o nic wypytywać. - Roześmiała się. - W każdym razie spróbuję cię nie wypytywać! 

Wtedy on też się roześmiał, wesoło zerwał się z miejsca. Przytulił ją mocno, poczuła 

zapach kosztownych perfum. 

- Karl Martin... Jej głos zatrzymał go na progu. 

-  Ty  się  chyba  nie  mieszasz  w  żadne  niepokoje?  Ty...  mam  nadzieję,  że  nie  znasz 

Kikina i jego ludzi? 

Karl Martin starał się zachować szeroki uśmiech i czyste spojrzenie. 

-  Nie,  Nadju.  Mam  dosyć  własnych  spraw.  A  jednak  nie  miała  odwagi  odetchnąć  z 

ulgą,  kiedy  drzwi  się  za  nim  zamknęły.  Bo  nawet  wtedy  lęk  nadal  tkwił  niczym  pulsujący 

wrzód gdzieś pod sercem. 

Złożyła ręce, ale nie zaczęła się modlić. 

Wszystko  będzie  z  nim  dobrze,  musi  być.  A  za  jakieś  dwa,  trzy  lata  stanie  się 

naprawdę  dorosły.  Otrzyma  świetną  służbę  na  jednym  ze  statków  cara.  Może  doczekam  tej 

radości, że pojadę z nim do domu, zobaczę po raz ostatni Marję, zobaczę, jak on ją obejmuje, 

jak oboje sobie przebaczają... Żeby się tylko nie zadał z jakąś kobietą ze zbyt wysokiego rodu. 

Ż

eby tylko nie uwiódł jakiejś młodej, niedoświadczonej panienki, jednej z tych, które siedzą 

w  swoich  małych  klatkach,  a  rodzice  zaręczają  je  natychmiast  po  urodzeniu.  Rosyjskie 

rodziny są bardzo wrażliwe na takie sprawy. Jeśli ściągnie hańbę na dziewicę... 

Zadrżała, pociągnęła za sznur dzwonka, którym wezwała służącego. Czas już dołożyć 

drewna do kominka i rozpalić samowar. Filiżanka herbaty uspokoiłaby ją. Może złagodzi też 

bóle w biodrze i w klatce piersiowej, myślała Nadjana. 

-  On  zdradził  -  syknął  car.  Potem  znowu  wybuchnął  płaczem,  tak  rozpaczliwym,  że 

Nadjana  nie  miała  odwagi  nawet  się  odezwać.  -  Nadja,  Nadja,  co  ja  zrobiłem,  by  zasłużyć 

sobie na takiego syna?! Od czasu, gdy był jeszcze maleńki, od samego urodzenia... Słabeusz, 

background image

oszust... Niczego nie potrafił, nigdy nie dorastał do moich oczekiwań! Tyle przecież zrobiłem, 

by go wykształcić, tyle poświęciłem... 

Zaczęło ją w końcu irytować to zawodzenie. Trudno było pojąć, że ten najpotężniejszy 

ze  wszystkich  władca,  sam  car  Piotr,  leży  tutaj  w  różowej  pościeli  i  płacze  niczym  dziecko. 

Jego zaciśnięte twarde pięści tłukły ze złością jej miękki materac. 

- Co to za diabeł kieruje Aleksym? Jak mój syn mógł się okazać takim błaznem? Jak 

to możliwe, że waży się na krzywoprzysięstwo wobec własnego ojca, cara? 

Znowu  gniew  zaczynał  brać  górę.  Nadjana  przestraszyła  się,  by  nie  zaczął  łamać  jej 

pięknych mebli, tłuc porcelany i rzeźb. Na szczęście zadowolił się spluwaniem na elegancką 

drewnianą podłogę i zrzuceniem pięknego wazonu z kwiatami. 

- Pomóż mi! Pociesz mnie! Powiedz, że istnieją jeszcze inne możliwości! 

Westchnęła. Otworzyła srebrny kurek samowara i nalała herbaty do dwóch filiżanek. 

Potem  do  każdej  z  nich  wlała  po  kilka  pachnących  kropelek.  Car  był  rosłym  mężczyzną, 

dolała mu więc kilka kropel więcej. To opium, najlepszego gatunku, nalewka sporządzona na 

szlachetnym alkoholu. 

- Wypij to, to cię uspokoi. Potem będziemy mogli porozmawiać. 

Piotr opróżnił filiżankę jednym haustem, wargi skrzywiły się,  gdy  gorący płyn dotarł 

do gardła. 

- A więc carewicz znowu jest tutaj? W Petersburgu? Car skinął głową. 

- Czy to prawda, co ludzie gadają... że zostanie odsunięty? 

- Może. A co poza tym gadają? 

-  Że  mnóstwo  osób  zostało  aresztowanych...  jego  przyjaciół,  ludzi,  którzy  podobno 

kierują carewiczem i zachęcają go... do zamachu. 

Car ponuro kiwał głową. 

-  Wczoraj  wzięliśmy  Kikina.  Był  akurat  w  drodze  do  Moskwy.  Będzie 

przesłuchiwany... 

Nie  mogła  opanować  bólu  w  sercu  za  każdym  razem,  kiedy  wspominano  nazwę 

tamtego starego miasta. 

- Cerkiew... cerkiew będzie wzburzona, Najjaśniejszy Panie. 

-  A  czego  mam  się  obawiać  ze  strony  cerkwi?  To  stado  głupich,  starych  brodatych 

dziadów,  którzy  wierzą,  że  jedynie  oni  mają  prawo  do  zbawienia.  Czy  mam  się  bać  bandy 

obdartusów i zbiegłych chłopów? 

Zabrakło  jej  odwagi,  by  powiedzieć  nic  więcej,  wiedziała  jednak,  że  władza,  jaką 

posiadają  słudzy  kościoła,  jest  wielka.  I  jeśli  udręczeni  nędzą  synowie  i  córki  Rosji  połączą 

background image

się... Nadjana widziała przed sobą wzburzoną rzekę, z którą nawet car nie będzie mógł sobie 

poradzić. 

-  A  nie  słyszałaś  o  mojej  nowej  zmianie  prawa?  -  wtrącił.  -  Nie  słyszałaś,  że  od  tej 

chwili  ja  jestem  także  zwierzchnikiem  cerkwi?  Nie  słyszałaś  o  tym,  że  popi  zostali 

zobowiązani  powiadomić  mnie,  gdyby  dowiedzieli  się  przy  spowiedzi,  że  ktoś  buntuje  się 

przeciwko carowi, lub usłyszeli coś, co car ze względu na bezpieczeństwo państwa powinien 

wiedzieć? 

Nadjana  w  zamyśleniu  przełknęła  ślinę.  Władza  cara  Piotra  zaczynała  przekraczać 

wszelkie  granice.  Teraz  ludzie  nie  będą  mogli  już  nawet  wierzyć  swoim  spowiednikom...  Z 

drugiej  jednak  strony  rozumiała  cara.  Władał  ogromnym  krajem.  Krajem,  którym  trudniej 

kierować niż ławicą ryb w morzu. Musi więc chyba stosować wszelkie dostępne środki. Brak 

jakiejkolwiek litości jest pewnie jedyną drogą do umocnienia władzy. 

- Wasza Wysokość... Piotrze, czy nie mógłbyś wybaczyć swemu synowi? 

- Gdybym tylko wiedział, że on mówi prawdę, kiedy twierdzi, że go zmusili... że listy, 

które  słał  do  cesarza  Austrii,  zostały  napisane  przez  ludzi,  którzy  mieli  nad  nim  władzę... 

wtedy łatwiej by mi było wybaczyć zdradę. 

- No, ale skoro on mówi, że tak właśnie było... 

- On kłamie bardziej niż baba sprzedająca na targu kapustę. 

-  A  co  mówią  oskarżeni?  Ci,  których  aresztowałeś?  Wargi  cara  wykrzywiły  się  w 

straszliwym grymasie. 

- Ich zeznań nie wypada powtarzać w obecności kobiety. Ale mogę cię zapewnić, nie 

będą długo kłamać... wobec moich katów nie! 

Nadjana  zadrżała.  Nietrudno  było  sobie  wyobrazić,  przez  co  ci  nieszczęśnicy  będą 

musieli przejść. Zwłoki na murach twierdzy bywały często strasznie zmasakrowane. 

- Kikin... słyszałam o nim i o tym mnichu... 

-  Mój  syn  nazywa  go  ojcem  -  parsknął  Piotr.  Oczy  miał  teraz  jeszcze  bardziej 

błyszczące,  ciężko  opadł  na  krzesło.  Krople  zaczynały  działać.  Nadjana  zauważyła,  że  car 

przygląda jej się uważnie, gdy wstała, by dolać mu herbaty. 

- Nadja - rzekł ostro. - Czy wiesz, jak wiele niebezpieczeństw mi grozi? Czy wiesz, że 

istnieją  ludzie,  którzy  uczyniliby  z  ciebie  prawdziwą  królową,  gdybyś  dodała  mi  do  herbaty 

trochę więcej tych swoich kropli? 

Poczuła,  że  jej  ciało  ogarnia  nieprzyjemny  chłód,  jakby  oczy  wpatrujące  się  w  jej 

plecy były zrobione z lodu. Odwróciła się z wolna. 

background image

-  Myślałam,  że  mi  ufasz.  Nie  wypowiedziana  groźba  zawisła  w  powietrzu.  Car 

przyglądał  się  Nadjanie.  Nagle  zrozumiała,  jakie  piekło  musiał  przeżywać  jego  syn.  Wciąż 

patrzył w te twarde oczy, wciąż widział w nich gniew lub rozczarowanie... 

-  Ufam  ci,  Nadju.  Naprawdę  ufam...  Ale  nikt  nie  zna  mnie  tak  do  końca.  Pamiętaj  o 

tym, Nadju. Dobrze wiesz, co robię z takimi, którzy mnie zdradzili. Im więcej zaufania, tym 

większa zdrada... 

W tych słowach zawierała się już jasna pogróżka. Ale jej ręce były zupełnie spokojne, 

kiedy z uśmiechem podawała mu przyprawiony opium napój. 

Najstarszy  syn  cara  płakał  w  ramionach  Karla  Martina.  Karl  musiał  w  największym 

pośpiechu przesłać wiadomość Aloe, z którą miał się dziś wieczorem spotkać poza granicami 

miasta. Skoro jednak Aleksy dotarł aż tutaj, a na dodatek jest pijany... Karl Martin poczuł, że 

przerażenie miesza się ze współczuciem i gniewem. 

- Oni pojmali ojca... mojego ukochanego Jakuba, on także został wtrącony do lochu. I 

Naryszkin,  Dołgorukij,  Wiażenskij,  nawet  Maria  Aleksiejewna,  ta  dobra  kobieta...  Boże 

drogi, zostaną zadręczeni na śmierć! A to wszystko moja wina, wszystko... 

Karl Martin nie miał odwagi wierzyć w słowa carewicza, od dawna odsuwał od siebie 

to, co ludzie gadali, choć plotki rozprzestrzeniały się tak, że wszyscy już wiedzieli: Car odkrył 

spisek!  Przyjaciele  carewicza  zostali  pojmani  przez  zamaskowanych  żołnierzy  z  osobistej 

gwardii cesarskiej. 

Dopóki  jednak  widzieli  Aleksego  żywym,  nie  całkiem  wierzyli,  że  to  wszystko 

prawda. 

- Czy myślisz, że oni cię wydadzą? Aleksy płakał jeszcze bardziej histerycznie. 

- Wydadzą mnie, wydadzą mnie... cóż ja mogę wiedzieć? O Boże, co się stanie, na co 

jeszcze  będzie  narażona  moja  nieszczęsna  dusza...  i  Afrosinia,  ona  jest  daleko  stąd... 

bezpieczna... Napiszę do niej, tak strasznie tęsknię... 

- Aleksy... spróbuj się opanować. Porozmawiajmy, skoro już tu jesteś. 

-  Wybacz  mi,  Iwanie,  wiem,  że  to  głupie.  Ale  teraz  nie  mam  nikogo,  skoro  ojciec 

odebrał  mi  wszystkich...  to  moja  wina.  To  za  mnie  będą  dręczeni...  Nie  przeżyję  tego...  ale 

muszę, muszę... 

Karl  Martin  spoglądał  na  jego  wykrzywioną  twarz.  Carewicz  nadal  leżał  na  blacie 

stołu, cuchnęło od niego alkoholem, ubranie było przesiąknięte odorem wódki. 

- Czy nikt cię nie widział po drodze tutaj? - zapytał Karl Martin cicho. 

-  Nie,  nie...  widzisz  przecież,  że  jestem  w  przebraniu.  Nie  bój  się,  mój  przyjacielu. 

Ciebie bym nigdy nie... 

background image

Serce  tłukło  się  w  piersi  Karla  Martina.  To  wszystko  było  zbyt  przerażające.  Powoli 

jednak  bezładne,  przerywane  łkaniem  bełkotanie  carewicza  doprowadzało  prawdę  do 

ś

wiadomości Karla Martina. Była to prawda ciężka niczym ołów i groziła, że go przytłoczy. 

-  To  ty  sam  opowiedziałeś  ojcu  o  wszystkim?  Podałeś  mu  nazwiska  swoich 

przyjaciół? 

- On i tak wiedział, znał ich... Mienszikow wszystko wywęszył, nawet listy przejął! 

Karl  Martin  drgnął,  i  na  wiadomość  o  wyjawiających  wszystko  listach,  i  na  dźwięk 

nazwiska potężnego ojca Aloe. 

- Jakie listy? Carewicz pociągał nosem i ocierał zapłakaną twarz. 

Głos miał ochrypły, słowa padały niewyraźne. 

-  Listy...  Ja  je  pisałem,  kiedy  byłem  w  Austrii...  Przekląłem  mojego  ojca,  mego 

małego brata, który był chory... to okrutne listy, wiem o tym... ale to prawda! 

Karl  Martin  przyciągnął  do  siebie  gwałtownie  dzbanek  z  wódką,  gdy  Aleksy  znowu 

chciał sobie nalać. 

- Dość! Teraz będziemy rozmawiać, nie pić. To, co mówisz... rozumiesz chyba, co to 

dla mnie oznacza? 

-  Nikt  nawet  o  tobie  nie  pomyśli.  Ty  byłeś  tylko...  na  miejscu.  To  nie  ty  stałeś  i 

machałeś  jedwabną  chustką,  życząc  śmierci  carowi!  To  nie  ty  układałeś  plany  w  sprawie 

nowej  pozycji  cerkwi!  Ty,  ty  byłeś  tylko  głupim  młodym  chłopcem,  który  zdobył  serce 

carewicza. Iwan... myślę, że cię kocham... 

Kamień przytłaczający Karla Martina poruszył się złowieszczo. 

- Jesteś szalony, carewiczu. Potrzebujesz pomocy... 

- Nie, nie, nie szalony... tylko udręczony, rozszarpany na strzępy, przeżuty i wypluty... 

- Dokąd się teraz zamierzasz udać? 

- Do ojca. Jest już po wszystkim, mój drogi. Nie spotkamy się chyba więcej. Jeśli będę 

miał szczęście, on pozwoli mi żyć na wygnaniu z moją Afrosinią. On mi teraz wierzy, wierzy, 

ż

e zostałem oszukany... 

-  Zapomniałeś  o  swoich  przyjaciołach?  O  narodzie?  O  niesprawiedliwościach?  O 

krwawych łaźniach i wojennych wyprawach swego ojca? Myślisz tylko o sobie i o tej... o tej... 

- Nie waż się obrażać Afrosinii! Ona jest wszystkim, co mam. O n a i łaska mego ojca, 

tylko to może mnie uratować. O nic innego się już nie troszczę. 

Karl Martin eksplodował. 

background image

-  Aleksy,  zawsze  wiedziałem,  że  jesteś  słabeuszem,  dzieciakiem,  nieszczęśnikiem... 

ale teraz! Teraz zdradzasz nas wszystkich, cały twój lud, przyjaciół, którzy za ciebie cierpieli. 

Umierali za ciebie! Wiesz, co ryzykuję już tylko przez to, że stoję tutaj i rozmawiam z tobą? 

Tamten skulił się niczym sieczony biczem pies. 

Karl  Martin  pożałował  swoich  słów,  zanim  je  do  końca  wypowiedział.  Carewicz 

przecież  skorzystał  z  okazji,  by  przybyć  tutaj  i  ostrzec  go.  Jeśli  szczęście  mu  dopisze,  to 

Aleksy zdoła utrzymać język za zębami. Jeśli szczęście mu dopisze, wszystko może skończyć 

się  na  tym,  że  imię  Karla  Martina  nie  zostanie  wypowiedziane  nawet,  gdy  rozpalone  żelazo 

odciskać będzie ślady na ciele przyjaciela. 

- Aleksy... wybacz mi. Ja... ja jestem tylko taki... 

-  Rozczarowany  mną,  tak,  wiem  o  tym  -  rzekł  carewicz  udręczony.  -  Czasami... 

najchętniej  bym  umarł.  Tak,  umierałem  już  tysiące  razy  i  gdyby  nie  mój  klejnot,  mój 

najdroższy skarb, moja pociecha i tęsknota... 

Karl  Martin  wolno  kiwał  głową.  Teraz  potrafił  go  zrozumieć.  Aloe  nauczyła  go  tak 

wiele. Mógł nawet zrozumieć to, że carewicz świadomie rezygnuje z walki, chcąc zachować 

miłość. Mimo wszystko jednak nie był w stanie spojrzeć temu zdrajcy w oczy. 

- Będę się za nich wszystkich modlił - szepnął carewicz. - Może mój ojciec daruje im 

ż

ycie,  kiedy  zobaczy,  że  się  odmieniłem,  że  chcę  się  wycofać,  że  zostanę  jego  posłusznym 

niewolnikiem, może niektórzy zostaną zesłani na Syberię. 

Karl Martin zobaczył w oczach carewicza coś na kształt nadziei, kiedy wypowiadał te 

słowa. 

- Może - potwierdził szeptem. - Aleksy, wierzę, że jeszcze kiedyś będziesz szczęśliwy. 

-  Będę.  Och,  Iwan...  wtedy  przyślę  po  ciebie!  Jesteś  pierwszym,  który  powinien 

poznać moje szczęście, przyślę ci białe gołębie i róże z ogrodów Króla Słońce. 

Karl Martin prychnął, mimo to uśmiechnął się z wisielczym humorem. 

-  Róże  i  gołąbki...  W  sam  raz  na  piękny  pogrzeb  dla  chłopskiego  syna  z  zimnego 

kraju. 

- Ty nie umrzesz - rozszlochał się znowu carewicz i całował Karla Martina, aż młody 

człowiek poczuł się nieswojo. 

Gniew  cara  obejmował  całą  Rosję.  Coraz  więcej  wydawano  rozkazów  aresztowań, 

coraz  więcej  więźniów  wtrącano  do  lochów  pod  fortami.  Posłano  żołnierzy  do  matki 

carewicza  zamkniętej  w  klasztornej  celi.  Była  caryca  Jewdokija  została  przesłuchana,  choć 

przecież  nie  mogła  nic  powiedzieć  na  temat  sprzysiężenia,  które  miałoby  doprowadzić  jej 

syna na tron i pozbawić życia Piotra Wielkiego. Mimo to ludzie cara nie dawali za wygraną, 

background image

wychłostano pięćdziesiąt mniszek, bowiem sprzysiężenie równie dobrze mogło narodzić się w 

monasterze. Jedyne, na co pozwalano starej carycy, to spotkania z jej ukochanym. 

Ludzie,  którzy  po  pijanemu  lub  w  rozpaczy  powiedzieli  coś  złego  na  temat  cara  lub 

rządu, byli wsadzani do więzień i traceni.  Nieustannie kopano nowe  groby  na bagnach poza 

miastem bądź rzucano zwłoki nieszczęsnych do dołów, przygotowanych pod nowe budowle. 

W  ten  sposób  ich  kości  stawały  się  częścią  fundamentów  wznoszonych  teraz  pałaców.  Car 

Piotr  nie  pokazywał  się  w  tym  czasie  ludowi,  bywał  tylko  na  specjalnych  przesłuchaniach. 

Wówczas  chętnie  schodził  do  lochów  i  stawał  obok  kata,  by  na  własne  uszy  usłyszeć,  co 

aresztowani mają do powiedzenia. 

Pop Dositeus został za swoje marzenia skazany na łamanie kołem. Dodukin, ostatni z 

ludzi  Aleksego,  poszedł  osobiście  do  cara,  by  zaprotestować  przeciwko  odebraniu 

carewiczowi prawnie mu należnej pozycji. Został stracony w ten sam sposób. 

W  salonach  carycy  wciąż  jeszcze  szlachta  tańczyła,  nikt  jednak  nie  był  w  stanie 

stworzyć tutaj wesołego „kontynentalnego" nastroju. Rosyjski grajek układał żałosną muzykę 

w jakimś opuszczonym miejscu zakazanego parku. 

Kikina  torturowano  przez  trzy  godziny,  mówiono,  że  sam  carewicz  był  przy  tym 

obecny. Miało to zaświadczyć, że dziedzic tronu został oszukany, że odczuł ulgę, kiedy jego 

ojciec  ujawnił  wszystko  i  rozprawił  się  z  buntownikami.  Gdy  nadeszła  ta  wiadomość,  Karl 

Martin nie mógł spać przez całą noc i po raz pierwszy w życiu upił się do nieprzytomności. 

Wybuchnął  przekleństwami,  gdy  Nadjana  go  zapytała,  jak  tam  sprawy  jego  miłości.  Coś  go 

gnębi, myślała Nadjana z mieszaniną ulgi i smutku. Ona jednak również nie mogła sypiać po 

nocach. 

Spotkał się z Aloe dwa dni temu i dowiedział się, że nie ma do niego żalu o to, iż nie 

przyszedł  na  umówione  spotkanie.  Wiedział,  ile  zachodu  kosztowało  ją  zawsze 

zorganizowanie tych paru chwil szczęścia. Trzeba było oszukać służbę, zdobyć powóz, Aloe 

musiała  umówić  się  z  przyjaciółką,  by  ta  kryła  ją  w  razie  czego.  Musiała  też  wymyślić 

przebranie,  w  którym  wymknie  się  w  domu.  Zawsze  jednak  potrafiła  to  wszystko  urządzić, 

robiła to wiele razy. Przez całą zimę mógł się z nią spotykać w ten lub inny sposób. Spędzone 

z  nią  chwile  były  jedynymi,  w  których  potrafił  stłumić  bolesny,  wywołujący  skurcz  żołądka 

lęk. 

Tym  razem  Aloe  przyszła  do  trzcinowego  szałasu  nad  brzegiem  rzeki,  położonego  o 

kilka minut drogi od małej wioski, w której nadal mieszkał marynarz Jewgienij. Jego matka, 

przeważnie teraz leżąca w łóżku, mieszkała w domu Nadjany, gdzie opiekowały się nią dwie 

młode, zręczne pielęgniarki. 

background image

Księżna miała na sobie grubą suknię chłopki i wielką chustkę na głowie. Jej stopy nie 

były przyzwyczajone do ciężkich drewniaków, potykała się nawet wówczas, gdy Karl Martin 

ją wspierał. Przez największe mokradła przeniósł ją na rękach. 

Nareszcie  znaleźli  się  sami  w  małym  szałasie.  Było  tu  dość  ciepło,  ponieważ  Karl 

Martin zatroszczył się o  dwa solidne piecyki wypełnione rozżarzonymi węglami. Ona lubiła 

te wyprawy, wszystkie prymitywne miejsca, które dla nich wynajdywał. Kochała się z nim w 

powozie i na porośniętej trawą ziemi, pod wywróconą starą łodzią, szukali schronienia nawet 

na  śniegu  pod  wielką  sosną.  Cała  jesień  i  zima  minęła  w  ten  sposób,  oboje  liczyli  tylko  te 

godziny,  które  dane  im  było  spędzić  razem.  Aloe  rozumiała,  że  chłopak  ma  również  inne 

zmartwienia,  ale  nigdy  o  nic  nie  pytała.  Może  zaczął  rozmyślać  o  przyszłości?  A  przecież 

ż

adna wspólna przyszłość ich nie czeka. Ona sama też o tym myślała, zwłaszcza kiedy mogła 

z nim być. Nigdy nie odważyła się na żadne spotkanie, kiedy jej mąż przebywał w mieście. 

To  bardzo  sprytny  człowiek.  I  bardzo  surowy.  Mógłby  pójść  do  jej  ojca  i  szepnąć,  że  ów 

cudzoziemski  młodzieniec  hańbi  jego  małżeństwo.  A  to  by  dla  Iwana  oznaczało  śmierć,  dla 

jego sympatycznej matki pewnie też. 

-  Wkrótce  znowu  będzie  lato  -  westchnęła,  kiedy  nareszcie  usiedli  wygodnie  na 

podłodze  szałasu.  Podłoga  była  wyłożona  miękkimi  matami,  znalazło  się  nawet  kilka 

wypełnionych  gęsim  puchem  poduszek.  W  brokatowych  poszewkach  wyglądały  dziwnie  na 

tle  trzcinowych  ścian.  -  Wtedy  będzie  dużo  łatwiej...  pamiętasz  ostatnią  jesień,  jak  upojnie 

było nam nad rzeką... 

Karl Martin w rozmarzeniu skinął głową. Wyprostował się, w żołądku czuł teraz tylko 

przyjemny ciężar jedzenia, a pod skórą cudowne mrowienie. Choć znali się już tak długo, ona 

sprawiała, że wzdychał z rozkoszą na samą myśl o tym, co się wkrótce stanie. 

-  Najważniejsze,  że  jestem  z  tobą...  Nic  innego  nie  ma  znaczenia.  Jesteś  po  prostu 

zachwycająca - odpowiedział i ucałował ją czule. 

Ona  z  uśmiechem  tuliła  się  do  niego.  Od  wejścia  ciągnęło  chłodem,  lecz  Aloe  nie 

marzła. Gdy stwierdziła, jak bardzo on jest podniecony, zarumieniła się. 

- Aloe... muszę ci coś wyznać. Dopuściłem się wobec ciebie wielkiej niegodziwości. 

-  Co?  Zaczynasz  mieć  obiekcje  teraz,  choć  spędziłeś  z  zamężną  kobietą  wiele 

miesięcy? 

Uśmiechnął się na te udawane oskarżenia. 

- Nie... nie o to chodzi. Tego nie żałuję ani przez chwilę. Jest jednak... jest jednak coś 

innego. Coś, o czym z nikim nie odważyłem się rozmawiać. Nawet z tobą, Aloe. Teraz muszę 

cię jednak prosić o wybaczenie. 

background image

-  O  co  chodzi?  -  zapytała  cicho,  widząc  wielką  powagę  w  jego  oczach.  Sprawiał 

wrażenie przestraszonego. Nie głaskała go już po udach ani po biodrach, oparła dłonie na jego 

karku. 

- Spisek, Aloe. Należałem do spisku. Tych kilka słów trafiło ją niczym kula. Widział, 

jak się przeraziła, jak gwałtownie drgnęła i zasłoniła dłońmi usta. 

- Co? Co ty mówisz? Ale, Iwan, przecież oni wszyscy nie żyją... 

Zaczął  mówić,  nie  był  w  stanie  ukryć  smutku,  kiedy  ona  wiedziała  już  to 

najniebezpieczniejsze ze wszystkiego. 

-  Tak,  oni  nie  żyją.  Wszyscy  co  do  jednego.  Aleksy,  on  ich  w  jakiś  sposób  zdradził. 

Chodzi  teraz  rozpromieniony  u  boku  swego  ojca,  mówi  się,  że  na  wiosnę  ma  mieć  wesele, 

ożenić  się  z  tą  swoją  czarownicą...  podczas  gdy  tamci  gniją  w  grobach,  wszyscy,  którzy  za 

niego walczyli. 

Aloe nie wiedziała, co sądzić o tym spisku, przerażona przyciskała tylko Karla mocno 

do siebie. 

- Jeden z nich... byłeś jednym z nich? O Boże, o drogi Boże... to cud, że ty żyjesz. 

- Tak - odparł Karl Martin. - Ale czy wybaczysz mi, że o niczym ci nie powiedziałem? 

- Rozumiem cię! I dziękuję ci, w przeciwnym razie bardzo bym się bała... 

-  Jest  gorzej,  Aloe.  Ja  nie  tylko  chciałem  cię  oszczędzić.  Ja  myślałem,  że  jesteś 

szpiegiem swego ojca, że on cię posłał, byś mnie wydała. Przez jakiś czas podejrzewałem, że 

składałaś mu sprawozdania, że są wobec mnie poważne podejrzenia... ale przecież żyję. 

-  Żyjesz...  i  wybaczono  ci.  To  smutne,  że  myślałeś,  iż  mogłabym  cię  w  ten  sposób 

zdradzić,  ale  rozumiem. Jesteś  mądrym  młodym  człowiekiem,  Iwanie.  Kocham  cię  za  twoją 

ostrożność, bo nie wiem już, jak bym sobie bez ciebie dała radę... 

Cisza,  która  zaległa  po  tych  słowach,  zdawała  się  dzwonić  w  uszach.  Powiedzieli 

sobie oboje nawzajem niebezpieczne rzeczy. On od bardzo dawna myślał z obawą o tym, jak 

też  ona  zareaguje  na  jego  podejrzenia.  W  jakiś  sposób  jednak  to,  co  ona  powiedziała,  było 

bardziej niebezpieczne. 

Nie miał odwagi przytulić jej do siebie i wyszeptać tego samego. Wiedział jednak, że 

to  prawda,  że  coś  się  z  nimi  stało  w  ciągu  tych  miesięcy.  Że  są  dla  siebie  zbyt  ważni 

nawzajem, za bardzo ze sobą związani. 

To ona pierwsza odchyliła głowę i roześmiała się. 

-  Tak,  może  powinnam  zatrudnić  nowych  ogrodników  albo  jednego  z  tych  bardzo 

męskich Włochów, którzy zajmują się prowadzeniem domu... 

background image

Ż

art  rozproszył  nastrój  powagi,  Karl  Martin  znowu  mógł  oddychać  spokojniej,  ale 

nawet  kiedy  się  kochali,  nie  był  w  stanie  uwolnić  się  od  niepokoju.  Każdy  uścisk  mógł  być 

ostatnim.  Zawsze  kochali  się  z  jakimś  desperackim  poczuciem,  że  oto  sięgają  po  zakazany 

owoc.  Być  może  to  powiększało  jeszcze  wzajemne  oszołomienie.  Może  znudziłby  się  nią, 

gdyby żyli jak mąż i żona w legalnym związku. 

Karl Martin przygryzał lekko jej wargi, całował ją łapczywie po białej, smukłej szyi, 

przytulał się do niej z jakąś bolesną radością i słuchał jej czułych miłosnych wyznań. 

-  Tak!  Mój  kochanek,  mój  młody  bóg...  jeszcze!  Jeszcze!  Och,  Iwan,  nikt  nie  potrafi 

tak jak ty... 

I tak właśnie miało być. Kiedy po jakimś czasie znowu wrócił do rzeczywistości, miał 

łzy w oczach. 

background image

ROZDZIAŁ XIII 

- Car nie może tego zrobić! 

Nadjana  cofnęła  się  o  dwa  kroki  i  szkło,  które  trzymała  w  ręce,  upadło  na  podłogę. 

Cudem tylko cieniutki kryształ potoczył się po nowo położonych deskach i nie pękł. Ale wino 

rozlało się wokół jej stóp niczym krew. Z wolna wsiąkało w biały, delikatny skraj jej sukni. 

Car  znowu  siedział  na  jej  kanapie,  tym  razem  jednak  nie  przyjął  napoju,  którym  go 

częstowała. Nadjanę ogarnął strach. 

- On musi umrzeć - odparł Piotr. - A wszyscy, którzy  go wspierali, poznają mój ból. 

Mój gniew! 

-  On  jest  twoim  synem,  Najjaśniejszy  Panie!  Posyłasz  go  na  śmierć!  Coś  takiego  nie 

wydarzyło się od czasu... 

- Wiem o tym. Przecież  już teraz nazywają mnie krwawym, jak  Iwana. Dobrze, on z 

pewnością  też  miał  swoje  powody,  kiedy  wbijał  miecz  w  ciało  swego  syna.  Poza  tym  to 

państwo osądza Aleksego, a nie ja. Ja składam mego syna w ofierze, jak Abraham. Cerkiew 

powinna być chyba zadowolona? 

-  Sam  przecież  mówiłeś,  że  jemu  brak  rozumu,  że  to  głupi  żałosny  młodzik!  Inni  go 

oszukali, zmusili go... Sam przecież tak mówiłeś, panie! 

Car wolno potrząsnął głową. 

- Nie powiedziałem ci wszystkiego, Nadjano. Właściwie mało co wiesz... 

Przyjęła to niemal jak obrazę. Siadywał przecież tutaj tak często i z takim zaufaniem z 

nią rozmawiał. Teraz jednak jest zmęczony. Dziwny. Nie jest sobą. Coraz częściej odczuwała 

lęk przed nieobliczalnością władcy. Ścinał on swoich wrogów z takim rozmachem, że często i 

jakiś  przyjaciel  padał  od  tego  samego  ciosu.  Ledwie  tydzień  temu  wychłostał  francuskiego 

architekta,  który  naraził  go  na  straty,  bo  źle  obliczył,  ile  materiału  potrzeba  na  dach  wieży. 

Człowiek  zmarł.  Piotr  złorzeczył,  wypędził  wdowę  i  syna  z  kraju  w  niełasce.  Nadjana 

wiedziała, że nie powinna się specjalnie zastanawiać nad tym, kim jest ten człowiek, kiedy nie 

siedzi w jej buduarze i nie prezentuje ludzkiego oblicza. 

-  Najjaśniejszy  Panie...  wiesz  przecież,  że  jestem  twoją  przyjaciółką.  W  przeciwnym 

razie nie odważyłabym się nawet odezwać. 

Teraz Piotr uśmiechnął się krzywo. 

- Wiem o tym. Jesteś jedyną osobą, która ma taką odwagę, mogę cię zapewnić. A teraz 

i ty się boisz, boisz się, że mogę cię za to ukarać. 

background image

Głos  władcy  brzmiał  ostro.  Nadjana  skinęła  głową.  Po  chwili  uniosła  szkło  i 

uśmiechnęła się do niego. 

- Czego może się lękać stara kobieta? Śmierć i tak nadejdzie wkrótce. 

- Niebezpieczne słowa - rzekł groźnie, ale oczy mu błyszczały. 

-  Mówię  tylko  to,  co  myślę.  Powinieneś  okazać  laskę  swemu  synowi,  Najjaśniejszy 

Panie! 

- Za późno, moja droga, za późno. J u t r o znowu zbierze się stu dwudziestu siedmiu 

sędziów. Wtedy dowiemy się, co Aleksy powiedział podczas przesłuchań dzisiejszej nocy. 

- Boże drogi! Posłałeś go do lochu na tortury? Car podniósł się gwałtownie ze swojego 

miejsca. 

-  Wyglądasz  na  przestraszoną.  Znasz  może  inny  sposób  na  wydobycie  prawdy  z 

upartych ludzi? 

-  On  jest  twoim  synem!  Powinno  się  przecież  wierzyć  słowu  carewicza?  I  Afrosinia 

ś

wiadczyła  przeciwko  niemu!  Masz  wszystkie  listy  i  jej  przysięgę,  że  tylko  ona  była  z  nim, 

kiedy je pisał! 

-  A  kim  jest  ta  Afrosinia?  To  po  prostu  ulicznica,  brudna  nałożnica!  Sprzedała 

Aleksego,  ta  krowa,  wydała  go  za  coś,  co  wydawało  jej  się  dobrą  ceną.  Ha,  zamarznie  na 

ś

mierć  najbliższej  zimy.  Jej  noga  nigdy  więcej  nie  postanie  w  Petersburgu!  Żal  mi  tego 

chłopca,  że  zdradziła  go  tak  okrutnie.  Tak,  kiedy  się  nad  tym  zastanawiam,  to  dochodzę  do 

wniosku, że ją chyba też powinno się ukarać. 

Nadjana  poczuła  się  zmęczona.  Myśli  tłukące  się  w  jej  głowie  nie  nadawały  się  do 

wypowiedzenia.  Piotr  sprawiał  wrażenie  bliskiego  szaleństwa.  Nie  będzie  już  dłużej  mogła 

bronić  jego  postępowania.  Zarazem  jedno  zrozumiała  z  przerażającą  jasnością:  to  człowiek 

pozbawiony litości. Bycie jego powiernicą mogło się okazać dużo bardziej niebezpieczne, niż 

przypuszczała. 

-  A  co  z  twoim  synem?  -  dotarło  do  niej  pytanie  władcy.  Było  w  nim  życzliwe 

zainteresowanie,  ale  jej  lęk  nie  opuszczał,  lokował  się  tylko  coraz  głębiej  w  sercu.  Ledwie 

zdołała  wykrztusić  w  odpowiedzi  coś  uprzejmego.  Potem  spojrzała  mu  prosto  w  oczy, 

szukając  czegoś  jeszcze  w  jego  słowach,  czegoś,  co  mogłoby  stanowić  ostrzeżenie,  że  car  z 

jakiegoś innego powodu niż tylko czysta uprzejmość zadał to nieoczekiwane pytanie. 

- Karl Martin... Iwan... pracuje w doku portowym od rana do wieczora. Marzy tylko o 

tym,  by  towarzyszyć  ci,  Najjaśniejszy  Panie,  na  jednym  z  tych  nowych  okrętów...  Służyć  ci 

jako zręczny rzemieślnik, którym niebawem się stanie. 

background image

- Dobrze - mruknął car. - Czy możemy się zgodzić co do jednej sprawy, Nadju? Ty nie 

będziesz  więcej  mówić  o  moim  synu  i  pozwolisz  mi  postąpić  z  nim  tak,  jak  mam  do  tego 

prawo. Wtedy ja nie będę się zajmował twoim! 

Nadjana  oddychała  ciężko,  ze  świstem.  Nogi  pod  nią  osłabły,  musiała  usiąść.  Maska 

wydawała jej się teraz ciężką dłonią, która pokrywała jej twarz i groziła uduszeniem. 

- Jak sobie życzysz, Najjaśniejszy Panie! 

-  Znakomicie,  Nadju.  Czy  mimo  wszystko  mógłbym  dostać  kieliszek  tego  twojego 

lepkiego i słodkiego wina? 

Nalała  i  podała  mu  kielich,  z  trudem  poddawała  się  zmienionemu  nastrojowi.  Car 

natomiast już zaczął opowiadać jakąś wesołą historię z czasów, gdy jako młody kapitan służył 

we flocie. Trudno było w to uwierzyć. 

W  tym  momencie  kat  rozrywa  ciało  jego  najstarszego  syna,  a  on  siedzi  tutaj  i  się 

ś

mieje. 

Nadjana  piła  dużymi  łykami  i  pragnęła  znaleźć  się  jak  najdalej  stąd.  Tej  strony 

osobowości  władcy  nie  zdążyła  jeszcze  poznać.  Katarzyna  często  skarżyła  się,  że  jest 

bezlitosny, użalała się na jego zmienne humory i nieobliczalne postępowanie. 

Teraz  Nadjana  pojmowała,  że  caryca  miała  powody  do  płaczu,  choć  mieszkała  we 

wspaniałym pałacu, była obsługiwana i uwielbiana przez dworzan. Nawet maleńki synek nie 

stanowił  dla  niej  żadnej  gwarancji.  Był  teraz  dziedzicem  cara,  mimo  to  matka  nie  czuła  się 

bezpieczna.  Dopóki  Piotr  Wielki  posiada  władzę,  nie  ma  bezpieczeństwa  dla  nikogo, 

pomyślała Nadjana. 

Głośno zaś powiedziała: 

- Opowiadasz bardzo ciekawe historie. Ale jestem taka zmęczona... Wybaczysz mi, że 

położę się na chwilę? 

- Stare damy i nowo narodzone dzieci należy dobrze traktować - uśmiechnął się car i 

okrył  jedwabną  narzutą  jej  drobne  ciało.  Siedział  potem  i  pił  jej  wino,  i  opowiadał  wesołe 

historyjki ścianom. 

Obudziła  się  z  drżeniem,  przestraszona  zobaczyła,  że  car  zrywa  się  z  krzesła.  Już 

dawno  temu  po  raz  ostatni  spała  w  pokoju  z  innym  człowiekiem,  nie  bardzo  rozumiała,  że 

mogła  spać  tak  głęboko.  Car  najwidoczniej  miał  lekki  sen,  bo  już  pospiesznie  znikał  za 

parawanem.  Nie  chciał  być  widziany  przez  tego,  kto  ostrożnie  pukał  do  drzwi.  Ciche 

uderzenia  mosiężnego  dzwonka  we  śnie  zdawały  się  Nadjanie  grzmotem,  w  rzeczywistości 

jednak brzmiały delikatnie. 

background image

-  Chwileczkę!  -  zawołała,  czując  ból  w  wyschniętym  gardle.  Wino,  które  wypiła 

wieczorem,  ściskało  czoło  niczym  ciężka,  ołowiana  obręcz.  -  Nie  jestem  ubrana!  Mój  Boże, 

przecież jest jeszcze bardzo wcześnie! O co chodzi? 

Zirytowana narzuciła na  siebie gruby szlafrok, suknia była pognieciona i poplamiona 

winem.  Na  podłodze  wciąż  jeszcze  leżał  kieliszek,  który  upuściła.  Brudne  buty  cara 

poplamiły  biały  dywan.  Jednym  kopnięciem  odrzuciła  je  pod  stół.  Męski  głos  mówił  coś, 

czego  nie  mogła  dosłyszeć.  Pospiesznie  odsunęła  zamek  i  rozwarła  drzwi  jak  szeroko, 

przygotowana dać reprymendę intruzowi. 

Za drzwiami stał Mienszikow. Nadjana zacisnęła wargi. Książę o długich zwisających 

wąsach  dosłownie  pożerał  wzrokiem  jej  potargane  włosy,  białą  rękawiczkę,  zaciskającą 

szlafrok pod szyją. Pewnie myślał, że pod spodem jest naga. 

-  Piękna  pani...  władczyni  niebios...  wiem,  że  ma  pani  gościa.  Muszę  z  nim  mówić. 

Czas nagli. 

- Ale... Usłyszała za sobą kroki cara, ciche niczym stąpanie kota. 

-  Wszystko  w  porządku,  Nadjano.  Powinienem  był  się  domyślać,  że  wiesz,  gdzie 

jestem, Mienszikow. Co się stało? 

- Najjaśniejszy Pan musi natychmiast przyjść do Twierdzy Petropawłowskiej. 

- Czy Aleksy przyznał się do czegoś jeszcze? 

- Tak, niestety. 

- Już idę... Poślij po admirała Apraksina, kanclerza Gołowina, wicekanclerza generała 

Tuburyła... i księcia Dołgorukiego! 

- Już posłałem, Wasza Wysokość. 

Nadjana  zwróciła  uwagę  na  pokorny,  pełen  współczucia  głos  carskiego  sługi. 

Mienszikow,  ta  oślizgła  ryba...  Widziała,  że  car  stara  się  włożyć  buty,  i  pragnęła,  by  obaj 

wyszli stąd jak najszybciej. 

- Pani, minie trochę czasu, zanim się znowu zobaczymy - oznajmił książę. - Obawiam 

się, że Najjaśniejszy Pan będzie miał wiele zmartwień. Ale pani ma przecież czym wypełnić 

czas, prawda? 

Nie odważyła się mu odpowiedzieć, nie wiedziała, jak by Piotr na to zareagował. Nie 

ulegało  wątpliwości,  że  za  ostatnimi  wydarzeniami  stoi  Mienszikow.  Wiedział,  że  gdyby 

Aleksy kiedykolwiek doszedł do władzy, on sam poniesie surową karę. Być może to właśnie 

Mienszikow namówił cara na to największe okrucieństwo, na zgładzenie własnego syna. 

-  Wasza  Wysokość,  będę  czuwać  i  modlić  się  za  pana  -  rzekła,  kłaniając  się.  On 

pogładził jedwab przesłaniający jej policzki. 

background image

-  Dziękuję,  Nadjano.  Dzisiejszej  nocy  ja  czuwałem  przy  tobie,  więc  możesz  mi  się 

odwdzięczyć. 

Znowu ten ciepły żart, tak nie pasujący do człowieka, który idzie obejrzeć okaleczone 

ciało swego syna. Co stanie się teraz, kiedy tortury odniosły najwyraźniej rezultat i sędziowie 

znowu gotowi są się zebrać? 

Poczuła mdłości, nie mogła ich spłukać ani wodą, ani winem. 

Musi  odnaleźć  Karla  Martina.  Potrzebowała  go  teraz,  potrzebowała  kogoś,  na  kim 

mogłaby polegać. On jest dorosły, żąda, by go tak traktować. 

Dobrze,  będzie  miał  to,  czego  chce.  Chciała  oprzeć  głowę  na  jego  piersi  i  płakać, 

krzyczeć  i  szlochać  niczym  histeryczna  baba  nad  okrucieństwem,  które  się  właśnie 

dokonywało. 

Ale  nie  rozpłakała  się,  ściskała  tylko  jego  dłoń  tak,  że  zagryzał  zęby  z  bólu.  Nie 

patrzyła  na  niego,  leżała  na  wysoko  ułożonych  poduszkach  w  łóżku  i  wyrzucała  z  siebie 

rozpacz. Opowiedziała mu wszystko o carze, o spotkaniach, o przyjaźni, z której była dumna i 

z której tak się cieszyła. Teraz wszystko wymknęło jej się z rąk, nie jest już w stanie dłużej 

zamykać oczu na niebezpieczeństwa. 

-  Musisz  stąd  odejść.  Musisz  zniknąć  stąd...  jak  najszybciej!  Jeśli  szaleństwo  Piotra 

jeszcze  się  powiększy  i  jeśli  Mienszikow  urzeczywistni  swoje  groźby,  car  nie  jest  już  tak 

wielkim  opiekunem,  jak myślałam.  On  może  się od  nas  odwrócić!  Odwrócił  się  przecież  od 

własnego syna, posłał go na śmierć! 

- Carewicz zostanie osądzony, ale chyba na śmierć go nie skażą. 

- Owszem! Tak, nawet na pewno! Ty się tym nie interesujesz, Karl Martin, nie wiesz, 

co się stało w ostatnich dniach. 

- W dokach rozmawiamy też i o tym. 

- Ale wszystko rozgrywa się w carskim pałacu. I w lochach! 

- Torturowali go? 

- Tak. Przez trzy dni. I teraz... Dzisiaj Mienszikow przyszedł do mnie, by zabrać cara. 

Stanie się coś strasznego, Karl Martin. 

- Czy chcesz iść do gmachu sądu? 

- Nie, nie, ja nie mogę... nie jestem w stanie. Ale ty idź. Musimy wiedzieć... Musimy 

być poinformowani. Wyślę posłańca do Katarzyny, poproszę ją, by przyszła tutaj, jeśli mnie 

potrzebuje.  Ona  mnie  ceni,  to  przynajmniej  wiem.  O  Boże,  gdyby  wszyscy  byli  obdarzeni 

taką prostotą jak caryca, ta biedna dziewczyna... 

background image

Karl  Martin  widział  rozpacz  Nadjany.  Nie  przywykł  do  tego,  siedziała  skulona, 

maleńka  i  przestraszona  pośród  miękkich  poduszek.  Znowu  miał  ochotę  zdjąć  jej  maskę, 

całować policzki niezależnie od tego, jak bardzo zostały zniekształcone. Ogarnęła go głęboka 

czułość, większa niż lęk. 

- Ja nie chcę wyjeżdżać, Nadjano. 

-  Musisz  -  westchnęła.  -  Jedź  do  domu,  Karl  Martin...  mój  Iwanie.  Nazywaj  się 

Iwanem,  nikt  już  nie  pamięta  tamtego  głupiego  chłopca,  który  chciał  zamordować  samego 

wójta... 

- Ja go pamiętam - odparł Karl Martin cicho. - Niestety, nie mogę jechać - powtórzył. 

Nadjana uniosła głowę. Na jej twarzy malowało się straszliwe zmęczenie. 

-  Czy  to  ta  kobieta?  Czy  to  ona  cię  tu  trzyma,  mimo  że  twoje  życie  znalazło  się  w 

niebezpieczeństwie? 

- Tak. Myślę, że tak. 

Nie  mógł  wyjawić  jej  całej  prawdy,  nie  mógł  po  prostu  powiedzieć,  że  nie  zostawi 

teraz  Nadjany  samej  w  Petersburgu.  Wszystko  wokół  nich  eksplodowało,  Nadjana  nie  znała 

najbardziej niebezpiecznej tajemnicy. 

Głośno przełknął ślinę, miał nadzieję, że nigdy nie będzie jej musiał tłumaczyć, iż ze 

wszystkich  przyjaciół  carewicza  tylko  on  został  przy  życiu.  Najpierw  podejrzewał  Aloe,  że 

jest  szpiegiem  swego  ojca.  Potem  uznał,  że  skoro  nikt  o  niego  nie  pyta,  to  widocznie  się 

mylił. Dobrze było móc jej powiedzieć o tym strasznym podejrzeniu. Ale ona nie wyglądała 

na urażoną. 

Teraz znowu zaczął się dziwić. Bo jak to się stało, dlaczego on miał tyle szczęścia, by 

uniknąć  ponurego  losu,  jaki  spotkał  wszystkich  zwolenników  carewicza?  Dlaczego  on, 

pozbawiony  obrońców  cudzoziemiec,  chodzi  wolno,  kiedy  żołnierze  przeczesują  Rosję  i 

mordują ludzi choćby podejrzanych o krytykę cara lub o buntownicze myśli? 

Dlaczego on miałby zostać oszczędzony, skoro Aleksy znajdował się w rękach katów? 

Nie  było  w  tym  żadnego  sensu.  Mienszikow,  ojciec  Aloe,  najpotężniejszy  ze 

wszystkich ludzi Piotra, nie zwykł okazywać łaski. 

Jeśli nie... 

Nie miał odwagi pomyśleć tego do końca. 

Nadjana  przysunęła  się  do  niego,  jakby  była  dzieckiem,  a  on  jej  silnym  opiekunem. 

Karl Martin siedział na krawędzi miękkiego łóżka i nigdy jeszcze nie czuł się taki bezradny. 

Dwa  tuziny  tancerzy  zajęło  miejsca  pod  ścianami,  podkurczając  swoje  długie  nogi. 

Zwiewne  suknie  pań  zwisały  niczym  ptasie  skrzydła,  panie  pochylały  ku  sobie  głowy  i 

background image

przypominały  gromadę  przestraszonych  gołębi.  Cichy  szmer  głosów  narastał  pod  wysokim 

pozłacanym  sufitem  niebiańskiej  komnaty.  Nie  zapalono  żyrandoli,  a  na  jednej  z  galerii 

muzycy pakowali swoje instrumenty. 

Ciężki,  pełen  napięcia  nastrój,  który  poraził  całe  miasto,  wdarł  się  również  do  tego 

pięknego miejsca. Tancerze spływali potem, chociaż ten letni dzień był szary i chłodny. Nie 

oddychali  wystarczająco  głęboko,  ciała  napinały  się,  nawet  wytrenowane  stopy  zapominały 

swoich umiejętności i stąpały niepewnie. Pełne wdzięku taneczne sceny nie wypadały tak, jak 

powinny. 

- Jutro - wrzeszczał włoski dyrygent. - Jutro chcę widzieć coś zupełnie innego, nawet 

gdyby wszystkie dzwony w mieście miały bić, a stolicę ogarnął pożar! 

Nadjana  widziała,  jak  tancerze  wstają,  mówią  sobie  nawzajem  komplementy  i  cicho 

wychodzą. 

Nie miało to teraz żadnego znaczenia. 

Już  od  dawna  car  nie  urządzał  balów  w  pałacu  radości.  Stała  teraz  w  pustej  sali. 

Panująca  wokół  cisza  wydała  jej  się  niezwykła.  Na  ogół  całymi  dniami  słychać  tu  było 

kobiecy śmiech i męskie głosy, chrzęst szkła i kojącą muzykę. Zwiewnie ubrane gospodynie 

zawsze były w ruchu, trzymając w rękach tace z owocami lub piękne karafki. 

Teraz i one schroniły się w pokojach na górze, wykorzystywały czas spokoju na szycie 

nowych kostiumów lub uczenie się nowych pieśni. 

Cały dom został wywietrzony, wymyty i na nowo przyozdobiony. 

Być  może  brak  zapachu  słodkich  perfum  i  niezwykle  dużo  światła  po  zdjęciu  zasłon 

czyniło tę komnatę zimną i obcą dla Nadjany. Szelest jedwabnych sukien przesuwających się 

po  marmurowych  posadzkach  zaprowadził  ją  tam,  dokąd  zmierzała,  odnalazła  korytarz 

wiodący  do  jej  własnego  cichego  pokoju.  Chciała  tam  siedzieć  w  samotności  i  czekać,  aż 

będzie po wszystkim. Wiadomości powinny nadejść wkrótce. Karl Martin czuwał w okolicy 

pałacu sądu, gdzie czekano na wyniki przesłuchań. 

Może  zwolennicy  carewicza  jednak  coś  zrobią?  Może  Aleksy  dysponował  ukrytymi 

gdzieś  oddziałami  żołnierzy?  Czy  nie  zaatakują  miasta,  nie  podejmą  próby  zamordowania 

cara? Czy może Wielki uprzedził ich wszystkich i zdusił każdą najmniejszą iskierkę? 

Nadjana nie miała też wiadomości od Katarzyny, to ją martwiło. Ale gdyby naprawdę 

okrutny  postępek  cara  wobec  własnego  syna  rozpalił  wysuszone  dusze  chłopów,  to  pożar 

będzie  gwałtowny  i  obejmie  wszystko.  Nadjana  wiedziała,  że  ona  sama  stałaby  się  jedną  z 

pierwszych  ofiar  tych  biedaków.  Takiego  luksusu  bowiem  i  takiej  rozrzutności  jak  w  jej 

background image

pałacu nie znano nigdzie w Rosji. I żaden z nich nie będzie chciał słuchać, ile ona sama nocy 

w swoim życiu spędziła, nie śpiąc z głodu i strachu przed zwierzchnością. 

Weszła do środka i zatrzasnęła drzwi. Przy jej łóżku zawsze teraz palił się na kominku 

ogień,  wydała  co  do  tego  stanowcze  rozkazy.  Nawet  w  środku  lata  marzły  jej  stare  nogi. 

Piękny samowar również napełniony był gorącą wodą, dokładnie tak jak pragnęła. Na małym 

stoliku  ustawiono  ciasteczka  i  konfitury,  kawałki  cukru  i  miseczkę  z  masłem.  Dwie  stojące 

tam filiżanki to dar od samego Piotra, należały kiedyś do jego matki i piękniejszych Nadjana 

nigdzie nie widziała.  Złoty wzór położono na kobaltowoniebieskim tle, a kiedy trzymało się 

filiżankę pod światło, widziało się poprzez niebieską farbę kruchą porcelanę. 

Nie zdążyła nalać herbaty, gdy zapukano do drzwi. 

To jedna z tych ubranych na zielono służących przyniosła bilet wizytowy. 

Mienszikow. 

Nadjana  wciągnęła  powietrze  głęboko  do  płuc,  próbowała  odnaleźć  w  sobie  choćby 

odrobinę  siły.  Czuła  się  jednak  całkiem  pusta.  Wykończona.  Zmęczona.  Najbardziej  ze 

wszystkiego pragnęła ułożyć udręczone ciało na różowej narzucie i spać, spać, spać. 

Mimo  to  jednak  skinęła  głową  dziewczynie  i  poprosiła,  by  wprowadziła  księcia  do 

małego, błękitnego gabineciku. 

Dała sobie więcej czasu, niż powinna, ale odczuwała z tego powodu dziecinną radość. 

W  końcu  jednak  musiała  zejść  na  dół,  zanim  książę  straci  resztki  cierpliwości.  Sama  sobie 

robiła  wyrzuty,  ale  nie  mogła  się  powstrzymać  przed  tym,  by  nie  włożyć  białej  jedwabnej 

sukni,  którą  przepasała  pod  biustem  nabijanym  złotem  paseczkiem.  Ciężki  materiał  pięknie 

opinał  jej  szczupłe  biodra  i  ujmował  dwadzieścia  lat,  przynajmniej  dopóki  była  w  stanie  iść 

prosto, lekkim krokiem.  Białe  włosy  przewiązała jedwabnym turbanem, jedwabna maseczka 

miała kolor skóry. 

Kiedy weszła do pokoju, księciu podano już ciasteczka, herbatę i anyżową wódkę. 

Powitał ją przesadnie głębokim ukłonem. 

Ona  nie  odważyła  się  ugiąć  kolan,  bo  potem  nie  mogłaby  się  wyprostować,  widziała 

jednak, że on nadal się uśmiecha. 

- Najpiękniejsza ze wszystkich, dziękuję pani za gościnność. 

-  Prowadzimy  otwarty  dom  -  rzekła  Nadjana  sarkastycznie.  -  Czy  księcia  sprowadza 

jakaś specjalna sprawa? 

On zmarszczył nos, Nadjana łamała dobre obyczaje, tak bezpośrednio przystępując do 

rzeczy. Wolno nalał zielonej herbaty i podał jej. 

background image

-  Jeśli  pani  pozwoli...  Skinęła  głową  coraz  bardziej  zniecierpliwiona.  Nie  mogła  nic 

poradzić  na  to,  że  jego  krzywy  uśmieszek  tak  ją  złości.  Najwyraźniej  był  dzisiaj  bardzo 

przyjaźnie usposobiony. Prawdopodobnie był zatem najbardziej niebezpieczny. 

- Nadjano... nadeszły groźne czasy. Przychodzę tu prosto z sali sądowej. 

- Co się stało? Nie potrafiła ukryć ciekawości. On odchylił się na krześle i patrzył na 

nią z drażniącym uśmiechem człowieka, który wie więcej. 

- My, którzy jesteśmy przyjaciółmi cara, nie mamy się czego obawiać. Ale biada tym, 

którzy zdradzili swój kraj i okazali lojalność carewiczowi! Priedatieli! Zdrajcy! 

Dosłownie  wypluwał  te  słowa,  nie  spuszczając  z  niej  wzroku.  Potem  pochylił  się  ku 

niej i zniżył głos. 

- Ale pani, Nadjana Krasawica... pani jest przyjaciółką Piotra. On zawsze mówi o pani 

bardzo dobrze, powinna pani o tym wiedzieć. 

- O panu również, książę. 

-  Tak,  cieszę  się  pełnym  zaufaniem  cara.  Cóż,  możemy  się  czasem  nie  zgadzać...  on 

jednak zawsze pozwala mi przeprowadzić moją wolę w sprawach, które dla niego nie są takie 

ważne. Dlatego w ostatnich czasach spadło na mnie tak dużo zajęć. Nieszczęsny nasz car miał 

serce i ręce zajęte buntownikiem, którym okazał się jego własny syn. 

- Co się stanie z Aleksym? Oczy księcia zrobiły się wąskie niczym szparki. 

-  Tego  nie  wie  żaden  człowiek.  Oddał  ducha  dziś  rano,  pojednawszy  się  ze  swoim 

ojcem i z Panem Bogiem. 

Nadjana zasłoniła usta ręką i patrzyła. 

- Zamordowali go? Książę podniósł się gwałtownie. Oczy mu płonęły, ale na wargach 

wciąż błąkał się ten podstępny uśmieszek. 

-  Strzeż  się,  Nadjano!  Nie  dalej  niż  godzinę  temu  żołnierze  ścięli  jakąś  handlarkę  na 

targu, bo zadała to samo pytanie. Taką otrzymała odpowiedź! Car wydał rozkaz: nikomu nie 

wolno spekulować co do tragicznego przypadku śmierci carewicza. On sam wyjaśni ludowi, 

co się stało, gdy tylko rozpaczające serce będzie miało na to dość siły! 

Nadjana  stała  niema.  Piotr  zamordował  swego  syna.  Rozpoczęły  się  nowe  masakry, 

Piotr zna tylko jeden sposób tłumienia narastającej krytyki. 

- Niech Bóg ma w opiece ten kraj - szepnęła. Książę Mienszikow wyprostował się pod 

jej tragicznym spojrzeniem. 

- Jeśli mnie pani poprosi, to może nie wspomnę Piotrowi o naszej rozmowie. 

- Nie powiedziałam niczego, czego nie mam zamiaru mu powtórzyć - odparła Nadjana 

i odwróciła się. 

background image

Czuła, jak spojrzenie Mienszikowa pali jej plecy. Nie była pewna, czy zdoła wejść po 

schodach i wrócić do swego pokoju. On ruszył za nią, słyszała za sobą głośne sapanie. 

-  Nadjano!  Proszę  nie  rozumieć  mnie  źle!  Pragnę  być  twoim  przyjacielem,  chcę 

tylko... 

Odwróciła się gwałtownie, zatoczyła, ale zdołała utrzymać się na nogach i patrzeć na 

niego z podniesioną głową. 

-  Mienszikow!  Zachowujesz  się  niczym  chłop!  Iść  tak  za  kobietą?  Gdzie  twoje 

maniery? 

-  Moja  matka  mówiła  coś  zupełnie  innego  -  wybuchnął  śmiechem,  po  czym 

powiedział: - Nadjano, powinnaś się bardziej zająć własnym synem. 

Popatrzyła na niego w milczeniu, co do sensu jego słów nie można się było pomylić, 

zawierały groźbę. Nie chciała tak tego zostawić, ale nim zdążyła otworzyć usta, on ukłonił się 

elegancko i ruszył do wyjścia. 

Z  bijącym  sercem  usiadła,  nie  będąc  w  stanie  rozwiązać  uwierającego  ją  w  czoło 

turbanu. 

Herbata  w  filiżance  dawno  wystygła,  zegar  w  holu  wybił  sześć  ciężkich  uderzeń.  W 

tej  samej  chwili  usłyszała  bicie  dzwonów  kościelnych  w  całym  mieście.  Brzmiały  z 

niezwykłą siłą, w równym, ciężkim rytmie. To dzwony żałoby. Nadjana czuła, że ten dźwięk 

przenika  jej  mózg  i  serce.  Ledwo  była  w  stanie  oddychać,  siedziała  po  prostu  i  rozcierała 

lodowate dłonie pod cienkim jedwabiem. 

Po chwili usłyszała pośpieszne kroki Karla Martina na marmurowych schodach. 

background image

ROZDZIAŁ XIV 

-  Ja  go  zabiję  -  szeptał  Karl  Martin  gorączkowo.  -  Zabiję  go,  wbiję  w  niego  nóż, 

odbiorę karabin jego gwardzistom i nafaszeruję go ołowiem... Ta bestia nie powinna żyć! 

Nadjana siedziała sztywna i przejęta zgrozą, nie mogła uwierzyć, że to prawda. 

Karl Martin sprawiał wrażenie szalonego, bardziej szalonego niż sam car. Jego ładna, 

młoda  twarz  nigdy  nie  wydawała  się  jej  taka  przerażająca.  Miał  pianę  wokół  ust,  a  oczy 

miotały  skry,  nigdy  by  nie  przypuszczała,  że  ten  spokojny  młody  człowiek  potrafi  zapłonąć 

takim  gniewem.  Wiedziała,  oczywiście,  że  był  rebeliantem,  młodym  buntownikiem,  że 

przejmował się myślami, które zdradziecki Kvithovud wtłaczał mu do głowy. Widział biedę, 

pozwalał,  by  niesprawiedliwość  nasączała  jego  serce  palącą  trucizną.  W  jakiś  sposób 

podziwiała go za to, ale był taki młody i niedoświadczony. 

- Przez takie gadanie narażasz własne życie. Powinieneś o tym wiedzieć. 

Wymuszony spokój w jej głosie wcale nie studził jego zmysłów. 

- To by był wielki zaszczyt umrzeć dlatego, że się udusiło tę świnię! Co znaczy jedno 

moje życie wobec tych setek tysięcy, które zagłodził lub zadręczył na śmierć! To antychryst, 

jest naprawdę tak, jak mówili mnisi, to sam diabeł! 

- Karl! 

Wybuchnęła  teraz  szlochem,  wyciągnęła  do  niego  ręce,  rozdygotane,  pozbawione 

czucia. 

Karl Martin nie zwracał na nią uwagi. Krążył po małym, pięknie urządzonym pokoju. 

- Powinnaś go była widzieć! Stał tam uparty i zaciekły, zimny i diabelsko przebiegły, 

stał  na  szczycie  schodów  i  wygłaszał  ludziom  swoje  kłamstwa!  „Bóg  pomógł  mi  w  tym 

trudnym wyborze, bym pozwolił carewiczowi umrzeć od ciosu..." Ha, w rękach katów! 

- Karl! Nie wolno ci... ty... ty mówisz jak najgorszy z nich! 

Karl  Martin  odwrócił  się  do  niej  gwałtownie.  Oczy  płonęły  mu  chorobliwym 

blaskiem. 

- Bo ja jestem najgorszym z nich! Ja jestem tym najbardziej niebezpiecznym, bo żyję! 

Kikin,  Ignatiew,  wszyscy  dobrzy  mężczyźni  i  kobiety,  którzy  widzieli  niesprawiedliwość 

carską i popierali miłującego pokój następcę tronu, oni wszyscy pomarli. Ale ja żyję! I jestem 

jedynym, który może pomścić ich ofiarę! Ja to zrobię, Nadjano, nawet  gdyby mnie to miało 

kosztować życie. 

background image

-  Ty...  nie  wolno  ci...  Ale  on  już  chwycił  nóż,  który  zawsze  nosił  u  pasa,  trzymał  go 

przed sobą niczym świętą relikwię i patrząc jej w oczy, przysięgał: 

- Jeśli nieszczęsny głupiec zdoła uwolnić kraj od diabla... to z pewnością będą ze mnie 

dumni, nawet moi tam w domu? 

- Karl, Karl... twoi rodzice nie pragną niczego innego, jak tylko, byś wrócił do nich. 

- Wrócić jako ten sam mały głupiec, który wyjechał? 

- Oni cię kochają! 

- Ha! A czy ja kiedykolwiek coś dla nich zrobiłem? 

- Jesteś ich synem, jedynym, jakiego mają! 

Zagryzł wargi. 

- No to dlaczego się do  ciebie nie odzywają, Nadjano? Dlaczego nie odpowiadają na 

twoje długie listy? Nie wyobrażaj sobie niczego, Nadja. Moja matka nigdy ani przez moment 

nie  pamięta  o  tych,  którzy  akurat  nie  siedzą  obok  niej  i  z  którymi  nie  może  dyskutować  o 

metodach suszenia ziół i przygotowywania mieszanek. 

-  Mylisz  się  -  rzekła  matowym  głosem.  Ujawniona  dopiero  co  gorycz  tego  młodego 

człowieka była dla niej takim samym szokiem, jak jego szalone plany zamordowania cara. 

-  Nadjano...  ze  względu  na  własne  dobro  powinnaś  natychmiast  nawiązać  kontakt  z 

Mienszikowem i donieść na mnie. Jeśli tak uczynisz, pozostaniesz wolna, niezależnie od tego 

co  się  wydarzy.  Jeżeli  zamorduję  go  dzisiejszej  nocy,  to  i  tak  Mienszikow  będzie  ci  winien 

wdzięczność. Jeśli zaś mi się nie uda, nie będzie cię później mógł oskarżać, że brałaś w tym 

udział. 

Wiedziała,  że  on  naprawdę  zamierza  to  wszystko  zrobić,  przez  moment  zobaczyła 

nawet oczyma wyobraźni, jak tamten wielki mężczyzna pada pod ciosem Karla Martina. 

- Dzisiejszego wieczoru car będzie przyjmował ludzi, przyjdą defilować przed trumną 

carewicza i oglądać ojcowskie łzy. Może nawet on sam stanie tam bezbronny, poza ochroną 

ż

ołnierzy, zajętych pilnowaniem twierdzy. Jeśli ktoś z szeregu wyjmie nóż, może mieć szansę 

- mówił Karl Martin jakimś obcym, dalekim głosem. 

Ostrze  noża  lśniło,  kiedy  przesuwał  je  po  opuszkach  palców.  Na  skórze  pojawiła  się 

mała, czerwona kreska. Karl Martin pochylił się i wsunął nóż w cholewę wysokiego buta. 

Nadjana poczuła, że spływa na nią  głęboka ciemność, próbowała sztywnymi palcami 

chwycić  się  czegoś,  ale  łapała  tylko  powietrze.  Pociemniało  jej  w  oczach,  zdążyła  jeszcze 

zobaczyć,  że  twarz  Karla  Martina  się  zmienia,  rzucił  się  ku  niej,  ale  nie  zdążył  jej 

powstrzymać i opadła w dół, w głęboki, wirujący tunel. 

background image

Ulicami  Petersburga  toczył  się  z  łoskotem  powóz.  Był  pięknie  zdobiony  złoconymi 

liśćmi  i  ornamentami,  a  ciągnące  go  konie  lśniły  czernią  i  w  niczym  nie  przypominały 

nędznych chabet do rozwożenia piwa, które teraz, pod wieczór, opierały się o ściany stajni i 

dyszały ciężko. Powóz miał resory i grube obręcze, mimo to podskakiwał na wybojach tak, że 

o mało się nie przewrócił. Siedzący w nim za grubymi aksamitnymi zasłonkami pasażerowie, 

czy pasażer, musieli być porządnie poobijani. 

Nadjana jednak nie wołała na woźnicę, nie kazała mu zwolnić. Czas naglił, być może 

już jest za późno. Na ulicach nie widziała nikogo prócz chłopskich córek  wracających z pól 

po upalnym dniu lub może udających się do świątyni na modlitwę. 

Cerkiew  Świętej  Trójcy  oświetlały  mniejsze  i  większe  ogniska,  choć  noc  nie  będzie 

ciemniejsza niż wrześniowe późne popołudnie. Nastało lato, na kapuścianych polach  główki 

porosły  już  do  rozmiarów  męskiej  pięści.  Przed  cerkwią  stała  szara  ciżba,  niektórzy  z 

zebranych trzymali w rękach pochodnie, inni błyszczące bagnety. 

Kiedy  powóz  podjechał  bliżej  i  zatrzymał  się,  Nadjana  usłyszała  śpiew  chłopięcego 

chóru.  Ciemniejsze,  bardziej  przeciągłe  głosy  popów  tworzyły  dudniące,  jakby  złowieszcze 

tło pieśni. 

Carewicz nie żyje. 

Domyślała  się  szoku,  choć  ludzie  stali  z  nieruchomymi  twarzami  i  zamkniętymi 

oczyma,  pogrążeni  w  modlitwie.  Potężna  fala  wiernych  podchodziła  do  świątyni  i  tam 

wyłaniał się z niej cienki strumień, który nieprzerwanie wpływał przez drzwi do wnętrza. W 

głównej  nawie  cerkwi  stała  trumna.  Nadjana  wiedziała,  że  może  ją  otaczać  carska  gwardia. 

Prawdopodobnie sam Piotr też się tam znajdował, pobladły pod opadającą na twarz czupryną, 

z  potężnymi  dłońmi  złożonymi  do  modlitwy.  Nadjana  skuliła  się,  jakby  powóz  jeszcze  nią 

potrząsał, czuła rozchodzący się w całym ciele ból. Żałowała, że nie wzięła swojej flaszeczki 

z kroplami, z drugiej jednak strony wiedziała, że teraz potrzebny jej będzie jasny umysł. 

Rozsunęła  firanki,  próbowała  rozróżniać  twarze  w  tłumie.  Nie  mogła  wyjść  na 

zewnątrz,  zresztą  nie  chciała.  Wydała  jasny  rozkaz  trzem  swoim  zaufanym  ludziom,  oni 

muszą go wypełnić sami. Mają odszukać Karla Martina, może już go znaleźli. Wiedzieli, że w 

jednym  jego  bucie  został  ukryty  nóż  i  że  chłopak  jest  oślepiony  gniewem  i  szaleństwem. 

Powiedziała im tak: 

- Nie wolno wam go zranić. Was jest trzech, a on sam, i to właściwie jeszcze chłopiec. 

Posługujcie się pięściami, użyjcie kropli, które wam daję. Chodzi o to, żeby go odciągnąć na 

bok, zakryjcie mu twarz i mówcie, że rozpacz pomieszała mu rozum. 

background image

A  rozpacz  w  sercu  Karla  Martina  była  rzeczywiście  wielka.  Nadjana  domyślała  się 

tego  na  długo,  zanim  się  wszystkiego  dowiedziała.  Jej  przybrany  syn,  rodzone  dziecko 

Marji...  Karl  Martin,  mimo  wewnętrznego  sprzeciwu,  naprawdę  przejmował  się  losem 

Aleksego.  Może  w  nieszczęsnym  carewiczu  rozpoznawał  cząstkę  samego  siebie?  Może 

współczuł mu za każdym razem, kiedy ojciec odpychał syna, a następca tronu musiał znosić 

upokarzającą  obcość  ojca.  Aleksy  go  kochał,  nie  potrafił  jednak  być  takim  synem,  jakiego 

Piotr Wielki pragnął. Mały braciszek jeszcze nie wyrósł z kołyski, ale Piotr przy każdej okazji 

z wielkim naciskiem podkreślał, o ile tamten malec jest ważniejszy. 

Aleksy  go  zawiódł,  i  to  na  wszystkich  frontach.  Karl  Martin  jednak  rozumiał 

odepchniętego  syna  i  Nadjana  wiedziała,  że  ludzie  w  tym  nowym  mieście  nad  Newą  także 

palą  świeczki  w  jego  intencji  i  proszą  Boga,  by  jak  najrychlej  uczynił  go  carem  w  miejsce 

popędliwego, wysysającego z nich krew Piotra. 

Przed  kościołem  było  mnóstwo  duchowieństwa,  nie  widziała  jednak  tych  starych 

mnichów, z którymi schodził się carewicz. 

Nadjana wstrzymała dech i czuła, jak serce tłucze się w piersi. Przed nią coś się działo. 

Ludzie  rozstępowali  się  na  boki,  jacyś  mężczyźni  przeciskali  się  przez  tłum.  Nieśli  kogoś. 

Nadjana  rozpoznała  białe  mankiety  przy  surducie  Karla  Martina  i  odetchnęła  z  ulgą.  Nagle 

zobaczyła krew spływającą z rękawa i musiała zasłonić usta ręką, by nie krzyczeć. Jedwabna 

maseczka  zrobiła  się  wilgotna.  Poczuła,  że  ma  lodowate  wargi,  powietrze,  które  z  trudem 

wciągała do płuc, sprawiało jej ból. 

- Bogu dzięki - wyrwało jej się. Mężczyźni przynieśli rannego do powozu. W tłumie 

czasem ktoś się odwrócił, mroczne oczy w umęczonych twarzach. 

Ale  w  głębi  katedry  śpiew  przybrał  na  sile  i  znowu  światła  skupiły  na  sobie  uwagę 

ludzi. Niewielu widziało nieprzytomnego mężczyznę wsadzanego do powozu Królowej. 

- Karl, Karl... Co ja mam z tobą zrobić? Bogu dzięki, że oni cię znaleźli, Bogu dzięki... 

Oddychał  równo  i  spokojnie,  pachniał  czymś  słodkim.  Teraz  kiedy  spał,  był  znowu 

niczym  dziecko.  Nadjana  wpatrywała  się  weń  i  miała  pewność,  że  własnego  syna  nie 

umiałaby kochać bardziej. 

Powóz znowu ruszył ulicami miasta, a ona nie mogła się uwolnić od bolesnej myśli, że 

oto  ten  chłopiec,  syn  Maryjki,  został  jej  oddany  pod  opiekę.  Marja  powierzyła  jej,  co  miała 

najdroższego,  ale  teraz  nadszedł  czas,  by  coś  w  jego  sprawie  postanowić.  Karl  Martin 

powinien wrócić do domu. Do rodzinnej wsi nad fiordem, do bliźniaczej siostry Amelii, którą 

tak kocha. Do ojca Karla, do wszystkich bliskich. 

background image

Jeśli szczęście go nie opuści, to może się okazać, że Kvithovud nie żyje. Na pewno tak 

jest, tamten był przecież groźnym buntownikiem, chciał zamordować samego wójta, nie mógł 

uniknąć odpowiedzialności. 

Napomykała o tym niezliczoną ilość razy, zanim choroba dopadła ją naprawdę. Nigdy 

jednak nie udało jej się skłonić wychowanka do zastanowienia nad tym, zawsze prychał tylko, 

odwracał wzrok i zaklinał się, że za nic nie chce ich znowu oglądać. 

- Mój biedny chłopcze... Biedny, pogrążony w rozpaczy... pewnego dnia pojmiesz, że 

oni  nigdy  cię  nie  odepchnęli,  że  na  zawsze  pozostaniesz  ich  synem.  Marja  i  Karl,  twoi 

rodzice, naprawdę cię kochają! 

Wiedziała, że teraz nie słyszy jej słów. 

Obciągnięta jedwabną rękawiczką dłoń delikatnie gładziła twarz o regularnych rysach. 

Jaki  to  urodziwy  chłopiec.  Jeszcze  ładniejszy  teraz,  kiedy  nie  marszczy  brwi  ani  nie  krzywi 

swoim zwyczajem ust. Wyglądał tak młodo. I tylko ona wiedziała, że to prawda, wygląda na 

tyle lat, ile ma. 

Karl Martin przewrócił się gwałtownie na bok. Miała nadzieję, że spokojne kołysanie 

zaprzężonego  w  cztery  konie  powozu  i  stukot  kopyt  o  bruk  uśpią  go  głęboko  nawet  wtedy, 

gdy krople przestaną już działać. 

Chłopiec  jednak  ocknął  się  i  mrużąc  oczy  wpatrywał  się  w  mrok.  Wiedziała,  że 

rozpoznał zapach jej perfum. 

- Gdzie jesteśmy? - zapytał. 

- W powozie - odparła cicho. 

-  Nadja...  Ty,  przeklęta...  Nie  uraziło  jej  to,  domyślała  się  przecież,  że  szarpie  nim 

gniew i rozpacz z powodu porażki. 

- Dłużej tak nie można, Karl... to się naprawdę źle skończy. Nawet jeśli tutaj wszyscy 

wierzą,  że  jesteś  dorosły,  to  ja  wiem  swoje.  Zestarzałam  się  i  nie  mogę  wciąż  nad  tobą 

czuwać. I powiadam ci, Karl Martin, że o mało mnie nie zabiłeś dzisiaj, kiedy tak wyleciałeś 

ode mnie... nie chciałeś mnie słuchać. 

- Ja nie ciebie zamierzałem... zabić... 

- Jesteś mi wiele winien, Karl. Wiesz o tym. I nie masz prawa mnie zawieść. Mówię ci 

to otwarcie: Jesteś mi winien spokój, dopóki jeszcze żyję. I dlatego postanowiłam, że wrócisz 

do ojca i matki! 

-  Nie!  Nigdy!  Nadjana  milczała.  Poczuła  delikatny  zapach  świeżo  posadzonych 

cyprysów. Wymarzną najbliższej zimy, ale ogrodnicy cara otrzymali wyraźny rozkaz: Ma tu 

być tak samo pięknie, a roślinność tak samo bujna jak w ogrodach francuskich królów. 

background image

-  Odpocznij  teraz,  Karl  Martin.  Naprawdę,  nic  nie  poradzisz.  A  pewnego  dnia 

podziękujesz mi za to, że cię ustrzegłam od katastrofy. Może nawet już jutro. Bo znam cię na 

tyle, by wiedzieć, że naprawdę chciałeś to zrobić. Naprawdę chciałeś rzucić się na cara i może 

nawet tam, w cerkwi, udałoby ci się przeprowadzić twój zamiar. Zgładzić cara! Przy trumnie 

syna! Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, ty uparty koźle, że coś takiego ściągnęłoby na ciebie 

wieczne potępienie! 

-  Od  kiedy  tak  cię  niepokoi  wieczność?  -  syknął  chłopiec  szyderczo.  -  Nigdy  nie 

nazywałem  cię  nierządnicą,  Nadjano,  ale  przecież  trudnisz  się  nierządem.  Mimo  że  uczysz 

różnych  rzeczy  twoje  dziewczyny  zatrudnione  w  Niebiańskim  Pałacu,  to  jednak.... 

Przeszkadzanie mi teraz jest dokładnie tym samym. Łajdactwem! Chcesz mieć spokój i za ten 

spokój sprzedajesz swoje poglądy! Nie mogła zaprzeczać, ale w dalszym ciągu nie czuła się 

zraniona. Wiedziała, że Niebiański Pałac Piotra należy do niej, że to dom, w którym i kobiety, 

i  ich  goście  mają  prawo  do  spokoju.  Oczywiście,  wszyscy  są  własnością  cara  dokładnie  tak 

samo jak ci, których on każdego ranka kieruje do kopania rowów. Car jest ich właścicielem, 

tak  jak  jest  właścicielem  budowniczych  statków,  architektów,  dworzan,  członków  rady, 

Mienszikowa, a nawet cerkiewnego duchowieństwa. 

- Wszyscy jesteśmy niewolnikami - powiedziała w końcu. 

- To przeklęte miasto niewolników - jęknął Karl Martin. Potem znowu zamknął oczy. 

Nadjana wiedziała jednak, że chłopak tylko udaje sen. 

Oparła  się  wygodniej,  słyszała,  że  trzej  mężczyźni  konno  towarzyszą  powozowi. 

Wkrótce  znajdzie  się  w  domu.  W  domu,  w  Niebiańskim  Pałacu.  Jechali  wzdłuż  rzeki, 

nadkładając  drogi.  Nie  wiedziała,  jak  Karl  Martin  się  zachowa,  poleciła  więc  woźnicy,  by 

wybierał  wąskie,  boczne  uliczki,  mniej  uczęszczane.  Ale  już  zaraz  znajdą  się  na  tyłach 

wielkiego,  jasnoczerwonego  gmachu,  będącego  dumą  Piotra  Wielkiego  i  nazywanego 

Piotrowym Niebem. 

Nie tylko złe języki, ale chyba większość języków w Petersburgu wyrażała pogląd, że 

to chyba jedyne niebo, jakiego ten okrutny car może dostąpić. W każdym razie teraz, kiedy w 

taki ponury sposób zamordował swego najstarszego syna.