background image

Najgorętsze życzenie 

Deborah Simmons 

Magia Bożego Narodzenia 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

- Boże Narodzenie! Dwanaście dni ucztowania i wesoło­

ści! Powiedz mi coś więcej, sir, o tym swoim zamku. Może znaj­

dę tam jakąś ładną pannę, która pomoże mi miło spędzić ten 

czas. 

Benedick Villiers spojrzał podejrzliwie na swego giermka. 

Alard niedawno zastąpił bardziej oględnego w słowach Wysta­

na, który został zabity w bójce. Był młodszy od swego poprzed­

nika. Byli oni coraz młodsi, podczas gdy on czuł się stary ponad 

swój wiek. 

Miał dwadzieścia sześć lat, a walczył już od dziesięciu, wy­

najmując się jako rycerz zaciężny. Ostatnia bitwa okazała się 

czymś więcej niż kłótnią o miedzę. Pojmano go oraz uwięziono 

i dopiero po miesiącu odzyskał wolność, wpłacając okup. Wię­

zienie to nie było jeszcze najgorsze, lecz podkopało mu zdrowie 

i zabrało ochotę do życia. Patrząc teraz na giermka, zazdrościł 

mu jego młodzieńczego entuzjazmu, nawet jeśli działał mu na 

nerwy. 

On sam nigdy nie był tak wesoły i pogodny. 

- Nie rób sobie nadmiernych nadziei, wyskrobku - próbo­

wał ostudzić śmiejącą się młodość. - Twierdza Longstone jest 

stara, zimna i wilgotna. To nie jest odpowiednie miejsce na hu­

lanki i swawole. 

Chłopak roześmiał się, nic sobie nie robiąc z tych ostrzeżeń. 

- Grzeszysz nadmierną skromnością, sir. Twoje zamczysko 

RS

background image

wydaje się najwspanialsze z tych, które mijaliśmy. - Wskazał 
ręką na szare zewnętrzne mury twierdzy, do której się zbliżali. 

Benedick mruknął coś pod nosem, poirytowany pochleb­

stwem, i znów pomyślał o Wystanie, który bardziej miarkował 

słowa i gesty. Longstone było niewielką twierdzą, a nie żadnym 

tam zamczyskiem, lecz walczył długo i uparcie o to, aby stać 

się jego właścicielem, aż wreszcie kupił je od jednego ze zruj­

nowanych baronów. Dziś należało do niego i w ten sposób cel 

jego życia - życia bękarta - został zrealizowany. 

- Mieszkałem w niej dotąd zaledwie kilka dni i to bardzo 

dawno temu. Nie wprowadziłem więc żadnych zmian i ulepszeń 

- powiedział chłopcu. - Nie spodziewaj się zatem wygód ani 
nadmiaru rozrywek. - Benedick nie lubił marnować czasu, nie 

dbał o zabawę, nie gustował też w towarzystwie. Nigdy nie 
przykładał większej wagi do świąt. 

Treścią jego życia były mozół i walka. 

- Ale na warzone jadło i ciepłe miejsce przy kominku chyba 

możemy liczyć? - spytał giermek. 

- Tak - upewnił go rycerz, gdy wjeżdżali przez bramę w 

murze obronnym. Nie spodziewał się tu znaleźć ani radości, ani 
też spokoju duszy. Miał zbyt dużo krwi ludzkiej na rękach i za 

wiele ran na ciele. Po tych wszystkich latach wojaczki liczył co 
najwyżej na wypoczynek, wygodne łoże i przyzwoite jedzenie. 

Na dziedzińcu zamkowym panował ożywiony ruch. Zadba­

no o to, by naprawić dachy i mury. Zarządca Hardwin spisywał 

się należycie. Należała mu się pochwała za gospodarność, tym 
większa, że dysponował szczupłymi funduszami. Być może 
zbiory tego roku były wyjątkowo udane i nie będą musieli się 

troszczyć o przetrwanie zimy. 

Benedick zostawił giermka przy koniach i skierował swe 

kroki ku kwadratowej kamiennej wieży, której progu nie prze­
kraczał przez tyle lat. Wieśniacy i służba zatrzymywali się na 

RS

background image

jego widok, odprowadzając go zaciekawionymi spojrzeniami. 

Na schodach nikt go nie witał. Sam otworzył wrota. 

To, co ujrzał, całkiem zbiło go z tropu. Zadał sobie pytanie, 

czy czasami nie pomylił miejsca i oto wchodzi do cudzego 

domu. 

Duża sala, którą pamiętał jako mroczną pieczarę, była teraz 

czysta, jasna i barwna. Na ścianach zatknięto płonące pochod­

nie, a na kominku wesoło buzował ogień. Promienie chylącego 

się ku zachodowi słońca wpadały przez wysokie okna, ożywia­

jąc barwy gobelinów, makat i innych dekoracyjnych przedmio­

tów. Powietrze przesycone było wonią świeżego chleba, korzeni 

i tataraku. Wszędzie pełno było bukietów i wiązanek z gałązek 

ostrokrzewu, sośniny, wawrzynu i bluszczu. Z powały zwisała 

szkarłatna płachta przypominająca proporzec. Wystrój sali 

przywodził na myśl święta Bożego Narodzenia, które faktycznie 

były za pasem. 

Benedick nie wierzył własnym oczom. Wszędzie było widać 

dbałość o szczegóły, gust i smak. Ale była to zaledwie pierwsza 

niespodzianka. Drugą była obecność kobiety, która pojawiła się 

w głębi sali i teraz szła go powitać. 

Była młoda i świeża niczym wiosenny poranek. Długie zło­

ciste włosy falowały na podobieństwo poruszanego wiatrem ła­

nu pszenicy. Miała jasną, nieskazitelnie gładką płeć, małe 

kształtne usta i czyste niebieskie oczy. 

Podeszła do Benedicka z uśmiechem, który odsłaniał równe 

białe zęby. Usłyszał słodki, zmysłowy głos: 

- Witaj w domu, szlachetny rycerzu. 

Miał już dość tych zagadek. 
- Kim, do licha, jesteś? - spytał, marszcząc brwi. 

Noel Amery próbowała ukryć zaskoczenie spowodowane 

przybyciem opiekuna. Pojawił się nieoczekiwanie, a ponadto 

RS

background image

zmienił się wręcz nie do poznania. Minęło zaledwie pięć lat od 

dnia, gdy wraz z ojcem odwiedziła nowego sąsiada, lecz lata te 

wycisnęły niezatarte piętno na stojącym teraz przed nią 

mężczyźnie. Och, wciąż miał krzepkie ciało wojownika, a jego 

twarz była jak rzeźbiona w kamieniu. Przybyło mu jednak zmar­

szczek na czole i w kącikach oczu, w czarnych oczach tliła się 

pogarda, a splątane, zmierzwione włosy nadawały twarzy de­

moniczny wyraz. 

Budził swoim wyglądem strach i mało brakowało, aby w 

pierwszym odruchu cofnęła się o krok i uciekła. Wzięła się jed­

nak w garść. Doprawdy, nie dała mu powodu do tak brutalnego 

potraktowania. 

- Jestem Noel Amery, twoja podopieczna, panie. 

Spojrzał na nią wzgardliwie. Zaczerwieniła się. Wstydziła się 

za niego. Zachowywał się nie jak rycerz i szlachcic, tylko jak czło­

wiek niskiego stanu. Mierzył ją wzrokiem, jakby była markietanką 

obozową, a nie córką zmarłego sąsiada. Czy aby naprawdę był to 

ten sam człowiek, którego poznała przed pięciu laty? 

- Nie mam żadnej podopiecznej - rzekł zimno, ona zaś o 

mało co nie krzyknęła. Czyżby wraz z ogładą stracił też zdrowe 

zmysły? 

Na tę chwilę pojawił się zarządca Hardwin, a usłyszawszy 

ostatnie słowa Villiersa, zabrał głos: 

- Chyba jednak masz, sir. Przed rokiem pchnąłem do ciebie, 

panie, umyślnego z listem, w którym napisałem o śmierci baro­

na Amery'ego i jego ostatnim życzeniu, byś zaopiekował się je­

go córką Noel. 

W oczach rycerza pojawiły się oznaki nadciągającej burzy 

i Noel uznała, że trzeba ją chwilowo zażegnać. 

- Zapraszam na posiłek, sir Villiers - powiedziała, bardzo 

się starając, by nie zwrócić się doń po imieniu. W myślach za­

wsze nazywała go Benedickiem. Był jej Benedickiem. 

RS

background image

Jednak rzeczywistość temu zaprzeczała. 

Noel nabrała w płuca powietrza, po czym dorzuciła: 

- Gdy objąłeś w posiadanie Longstone, sir, odwiedziłam cię 

wraz ojcem. Wywarłeś na nim tak dobre wrażenie, że zaraz po 

tym wydał rozporządzenia, bym w razie jego śmierci przeszła 

pod twoją opiekę. - Jakkolwiek próbowała ukryć rozczarowa­

nie i gorycz, w głosie jej przebijała nutka skargi. 

Rycerz milczał. 

Zaniepokojony Hardwin ponownie zabrał głos: 
- Przez tego samego umyślnego dostałem od ciebie, panie, 

wiadomość, że podejmujesz się opieki. 

Nie odrywając oczu od dziewczyny, Benedick rzucił oprysk­

liwie: 

- I uznałeś, że możesz uczynić z niej gospodynię tego zam­

ku, czy tak? 

Hardwin zmieszał się. 

- Ona nie miała dokąd pójść, tutaj zaś mamy tyle komnat. 

Po śmierci ojca została tylko z garstką służby, która nie mogłaby 

zapewnić ochrony młodej pannie z dobrego domu, dziedziczce 

włości. 

- Rozumiem - rzekł Benedick, choć wyraz jego twarzy o 

tym nie świadczył. 

Postawa rycerza dotknęła Noel do żywego. Ciężko pracowa­

ła, by uczynić z tej lodowatej i mrocznej wieży nadający się do 

zamieszkania dom. Czyżby nie dostrzegł rezultatów jej ciężkiej 

pracy, niewdzięczny łajdak? 

- Chyba nie będziesz utrzymywał, sir, że wolałeś tamtą zapa-

jęczoną i pachnącą stęchlizną pieczarę? - spytała, niezdolna po­

wstrzymać się od powiedzenia przynajmniej kilku jadowitych słów. 

Uśmiechnął się, przy czym uśmiech ten sprowadzał się tylko 

i wyłącznie do rozciągnięcia warg, które z gniewnych stały się 

drwiące. Kpił z jej dokonań. 

RS

background image

- Nie chciałbym sprawiać ci przykrości, pani, lecz przyje­

chałem tu spragniony wypoczynku po trudach wojaczki. Nie 

czuję się na siłach zajmować się gościem. 

Gościem? Na twarzy Noel odmalował się strach. W ciągu 

minionego roku przywykła traktować Longstone jak swój dom, 
a nie jak czasową przystań, a siebie jak gospodynię tego domu, 
a nie intruzkę. Każdą wolną chwilę poświęcała pracy nad do­
mem, pragnąc przydać mu ciepła, wygody i uroku. Ostatecznie 

była u siebie, a Benedick był jej opiekunem, a może nawet kimś 

więcej... 

Gdy ojciec, wybierając się z sąsiedzką wizytą, wziął ją ze 

sobą, miała zaledwie dwanaście łat, już jednak wtedy jej serce 
otwarte było na uczucie. Była oczarowana urodziwym, wyso­

kim rycerzem. Owszem, był nieco tajemniczy i milczący, jed­

nak zachwyciła się właśnie tą tajemniczością. Wyjechał niedłu­
go po tym, by zdobyć sławę, jak powiedział jej ojciec. Pozostał 

jednak w jej pamięci. Mijały lata i zaczęli pojawiać się konku­

renci do jej ręki. Żaden z nich jednak nie mógł równać się z 
tamtym rycerzem. 

Wiedząc o jej oczarowaniu i dowierzając człowiekowi, któ­

rego dzielność nie pozostawiała żadnych wątpliwości, ojciec 
powierzył ją jego opiece. Odtąd Noel każdego dnia oczekiwała 

powrotu opiekuna. Była pewna, że kiedy się zjawi, w pierw­

szych słowach wyrazi radość, że został zaszczycony takim za­
ufaniem. Jej wiara była tak głęboka, że teraz przeżyła głębokie 

rozczarowanie. 

- Jeszcze godzinę temu myślałam, że znajduję się u siebie -

nie omieszkała podkreślić. 

Benedick uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia. 
- Przecież masz inny dom, w którym się urodziłaś - przy­

pomniał. 

Musiała mu przyznać, że rozumował logicznie. Odruchowo 

RS

background image

zaczęła szarpać końce włosów. Marzyła o jego powrocie, tym­

czasem rzeczywistość okazała się koszmarem. 

- Nikt w nim nie mieszka za wyjątkiem kilku sług - powie­

działa, myśląc o zagubionym wśród pół dworku i izbach, po 

których snuł się duch ojca. Smutek i pustka, oto co zostało po 

jej rodzinnym gnieździe. 

Benedick pozostawał niewzruszony. Spoglądał zimno i obo­

jętnie. W końcu dotarło do jej świadomości, że pewnie zamierza 

się jej pozbyć. Chwycił ją strach. Czyżby spędziła ten rok, kar­

miąc się złudną nadzieją? Powrót rycerza miał być spełnieniem 

marzeń. Czy to znaczy, że jej pragnienia się nie ziszczą? Wy­

ciągnęła ręce w na poły błagalnym geście. 

- Dworu nie chroni ani mur, ani fosa, ani żadna zbrojna 

straż. Chyba nie sądzisz, sir, że dam sobie radę sama? Nie ode­

ślesz mnie, nie będziesz aż tak okrutny. - Szukała gorączkowo 

słów, które poruszyłyby sumieniem Benedicka i uczyniłyby go 

mniej bezwzględnym. 

I znów zapłoniła się, widząc, że rycerz przypatruje się jej 

bacznie i zuchwale. Zachowywał się bezczelnie, a jednak nie 

stać jej było na oburzenie. Wciąż widziała w nim tego, którego 

przez tyle lat przechowywała w pamięci, jakkolwiek on swoim 

postępowaniem zaprzeczał temu wizerunkowi. 

- He masz lat? 
- Siedemnaście - odparła, czując, że oddychanie zaczyna 

sprawiać jej trudności. 

- Bardzo dobrze, moja panno - rzekł, krzywiąc się, że 

wbrew swej woli musi jednak odgrywać wobec niej rolę opie­

kuna. - Dam ci do ochrony kilku zbrojnych, a potem pomyślę 

o znalezieniu jakiegoś męża. 

Noel zdławiła okrzyk trwogi. Zamierzał się jej pozbyć. Na 

zawsze i nieodwołalnie. 

- Och, tak nie można, rycerzu. Nie po tym, jak przygoto-

RS

background image

wałam ten dom na święta Bożego Narodzenia. Pomyślałam 

o wszystkim, w tym również o świątecznej kłodzie. Tradycji 

musi stać się zadość. Ale tradycja mówi też, że nie można ni­

kogo w tym okresie skazywać na samo... - Głos Noel załamał 

się. Stwierdziła, że jeszcze chwila, a straci kontrolę nad sobą 

i wybuchnie łzami. 

Hardwin próbował zaprotestować, lecz rycerz uciszył go jed­

nym spojrzeniem. Przy drzwiach zebrała się służba, przypatru­

jąc się scenie nie tyle z ciekawością i brakiem życzliwości dla 

przybysza, co wręcz z wrogością i gniewem. 

- W porządku - rzekł Benedick, nie kryjąc niezadowolenia. 

- Możesz zostać na święta, lecz w dzień Trzech Króli wrócisz 

do swojego domu. 

Usiłowała powiedzieć coś drżącymi wargami, lecz podniósł 

rękę, jakby chciał zapobiec wyrażeniu przez nią wdzięczności, 

- W tym czasie postaram się znaleźć dla ciebie męża - dodał. 

Męża! Po początkowej radości Noel nie zostało ani śladu. 

Nic z tego nie rozumiała. Wszystko toczyło się w złym kierun­

ku. Dlaczego chciał się jej pozbyć? Gdzie podział się rycerz, 

którego znała, zawsze poważny, lecz o dobrym sercu? Szukała 

na jego posępnym obliczu śladów życzliwości i ich nie znalazła. 

Wiedziała tylko, że oko nie jest zdolne dostrzec wszystkiego, 

nie dociera do wnętrza drugiego człowieka. Być może więc 

rycerz, którego szukała i za którym tęskniła, uwięziony był 

w głębi tej cielesnej powłoki, na którą patrzyła. Ale jak miała 

go odnaleźć, skoro niebawem zostanie oddana innemu męż-

czyźnie? 

Przywołała całą swoją odwagę i uśmiechnęła się. 
- Naprawdę nie ma potrzeby, byś zaprzątał tym sobie głowę, 

panie. Istnieje dużo prostsze rozwiązanie. 

Benedick uniesieniem brwi wyraził sceptycyzm, ona jednak 

śmiało parła do przodu: 

RS

background image

- Nie chcę opuszczać Longstone, ty zaś, panie, potrzebujesz 

kogoś, kto opiekowałby się domem i zapewnił ci wypoczynek. 

Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła tu pozostać i służyć ci bez 

żadnej nagrody. A gdybyś w jakimś momencie uznał, że nadaję 

się na twoją żonę, nie usłyszysz z moich ust odmowy. 

Patrzył na nią niczym człowiek uderzony zza węgła pałką w 

głowę i Noel nie miała najmniejszych wątpliwości, że takim po­

stawieniem kwestii wprawiła go w zdumienie. Czyżby uznał jej 

propozycję za całkiem pozbawioną sensu? Uznała, że zachowa­

ła się bardzo rozsądnie, on jednak najwidoczniej inaczej to oce­

nił. Gdy minęło pierwsze zaskoczenie, odrzucił do tyłu głowę 

i wybuchnął śmiechem. Śmiał się długo, serdecznie, aż łzy sta­

nęły mu w oczach. Następnie, wciąż wstrząsany śmiechem, otarł 

je wierzchem dłoni. 

Miała już tego dość. Wzięła się pod boki i tupnęła nogą, czeka­

jąc, aż minie mu ten atak śmiechu, który odczuła jako kolejną znie­

wagę. Opadł na krzesło stojące przed kominkiem, jedno z dwóch, 

które przygotowała, by mogli siadywać razem naprzeciwko ognia 

i spędzać na rozmowie urocze chwile. A teraz pragnęła, by to krzes­

ło rozleciało się na tysiące drobnych kawałków. 

- Co w tym śmiesznego? - spytała drżącym z gniewu gło­

sem. - To dobry związek, który przyniesie ci same korzyści, sir. 

Zyskasz posag, orne ziemie, tereny łowieckie i dwór. Ożenisz 

się z kobietą, która potrafi zaopiekować się domem. - Zawahała 

się, czy ma wypowiedzieć słowa, które cisnęły się jej na usta, 

aż w końcu postanowiła użyć i tego argumentu. — Mówią poza 

tym, że wcale nie jestem brzydka. 

Minęła mu wesołość. Był znów poważny, mroczny i nieod-

gadniony. 

- Nie potrzebuję majątku twego ojca ani twego żałosnego 

posagu. Do opiekowania się gospodarstwem mam zarządcę, 

a służba spełni każde moje życzenie. Ty zaś, moja panno, mo-

RS

background image

źesz być sobie największą pięknością w tym królestwie, wciąż 

jednak jesteś dzieckiem, a ja nie zawracam sobie głowy niedo-

rosłymi pannami. 

- Nie jestem dzieckiem! - krzyknęła Noel rozdzierającym 

głosem. Była kobietą i miała dojrzałe ciało. Wiedziała, że inne 

dziewczęta w jej wieku były żonami, które albo już urodziły 

swoje pierwsze dziecko, albo nosiły je w łonie. Zamierzała mu 

to wszystko właśnie wykrzyczeć w twarz, gdy powstrzymał ją 
uniesieniem ręki. 

- Skończmy z tymi głupstwami - rzekł zimno. - Szkoda, że 

twój rodzinny dom jest skromny i niewielki, mimo to jestem pe­

wien, że znajdę ci męża, który zapewni ci wszystkie te wygody, 

z których korzystałabyś, zostając w Longstone. 

Spojrzała nań z wyrazem świętego oburzenia na twarzy. 

- Podejrzewasz mnie, że pożądam tej kupy kamieni? - wy-

buchnęła. 

- A jest inaczej? - spytał ze wzgardliwą miną. 
- Och! Odrzuciłam dużo lepsze propozycje! - odrzekła z nie­

smakiem. Na szczęście mogła pozwolić sobie na szczerość, gdyż 

Hardwin taktownie się wycofał. - Tak, przywiązałam się do tego 

miejsca jak do swego domu, lecz tylko z jednej przyczyny - bo to 

jest twój dom. Gdy po raz pierwszy ciebie ujrzałam, a było to przed 

pięcioma laty, zapragnęłam zostać twoją żoną. Oczywiście dziecku 
łatwo się pomylić. Nie zna się na ludziach. Tak i ja, wszystko teraz 

na to wskazuje, pomyliłam się co do ciebie. 

Powiedziawszy to, odwróciła się i wybiegła z sali. Wąskimi 

kręconymi schodami dostała się na piętro. -Wpadła do swojej 

komnaty, rzuciła się na łóżko i zalała rzewnymi łzami. Nie pła­
kała tak nawet po śmierci ojca, zastygła w swym smutku. Potem 

żyła nadzieją, że jej rycerz powróci i poprosi ją o rękę. Stało się 
wręcz odwrotnie, gdyż odtrącił rękę, którą mu ofiarowała. Po­

zostały jej więc tylko łzy. 

RS

background image

Żyła dotąd złudzeniem, iluzją. Jej urodziwy rycerz wrócił, 

ale po to tylko, by oddać ją niczym zbędną rzecz pierwszemu 

mężczyźnie, jaki się nawinie i wyrazi chęć ożenku. 

Noel długo płakała. Potem leżała niczym martwa, nic nie 

czując i o niczym nie myśląc. Leżałaby tak całą noc, pogrążona 

w rozpaczy, lecz w pewnym momencie wyrwał ją z odrętwienia 

stuk obluzowanej okiennicy. Do komnaty wdarło się zimne po­

wietrze. Zadrżała. Nie miała jednak siły i ochoty wstać, by umo­

cować okiennicę za pomocą haczyka. Patrzyła otępiałym wzro­

kiem na zawieszoną nad drzwiami gałązkę ostrokrzewu, którą 

poruszał przeciąg. 

Boże Narodzenie. 

Nagle myśl, że zostanie w Longstone przynajmniej do 

Trzech Króli, przyniosła jej pewną pociechę. Czar dni, które 

miały nastąpić, złagodzi jej smutek i wróci radość życia. Łzy, 

które przed chwilą wypłakała, wydały się jej słabością. Została 

ulepiona ze stosunkowo twardego materiału i zawsze miała 

oparcie w życiowym optymizmie. 

Pomyśl jakieś życzenie, Noel. 

Blado się uśmiechnęła, bo niemal usłyszała głos matki, szep­

czącej jej te słowa na ucho. Ella Amery potrafiła uczynić z tych 

dwóch tygodni naprawdę coś wyjątkowego, a z myślą o córce, 

która urodziła się w sam dzień Bożego Narodzenia, nasycała je 

nadto jakimś baśniowym urokiem. Wspomnienia przyniosły 

Noel pociechę. Upstrzona czerwonymi jagodami gałązka chy-

botała się, jak gdyby dotykana jakąś niewidzialną ręką, zaś po­

świst wiatru dawał złudzenie niewieściego głosu. 

Pomyśl jakieś życzenie, Noel. 

Czy miała to zrobić? Matka często powtarzała, że w tym 

okresie zawsze można liczyć na spełnienie się życzeń, zaś uro­

dzeni w Boże Narodzenie są pod tym względem szczególnie 

uprzywilejowani. Nadzieja odżyła w jej sercu. Usiadła na łóżku 

RS

background image

i wytarła z twarzy resztki łez. Nie podda się tak łatwo po pięciu 

latach cierpliwego czekania na powrót Benedicka i odrzuceniu 

tylu małżeńskich ofert. 

Ale czy nadal go pragnie? Ujrzała dzisiaj człowieka oprysk­

liwego, posępnego i bezwzględnego, zewnętrznie jednak nic się 

nie zmienił. Zachował mimo blizn dawną urodę i był uosobie­

niem wojownika. Pomimo że potraktował ją po grubiańsku, jej 

serce nadal się ku niemu wyrywało. Mogła się mylić, przypisu­

jąc mu zalety, których nie miał, ale mogła też zaufać własnej 

intuicji. A intuicja podpowiadała jej, że za tymi czarnymi ocza­

mi, za tą surową maską kryje się zupełnie ktoś inny i że ten ktoś 

pragnie objawić się światu. 

Cała ta sytuacja miała w sobie coś z wyzwania, zaś Noel 

przepadała za wyzwaniami. Czyż nie przeobraziła tej ponurej 

wieży, którą nawet wzgardziły sowy, w dom do zamieszkania? 

Czyż nie wzięła na siebie wszystkich gospodarskich obowiąz­

ków, mimo że była to dla niej zupełna nowość? Jej ojciec za­

wsze powtarzał, że obojętnie czym się zajmie, zrobi rzecz aku-

ratnie. Nigdy nie twierdził, że jest uparta, raczej wskazywał na 

siłę jej woli, widząc w tym cnotę. Uśmiechnęła się, podkuliła 

nogi i objąwszy je ramionami, wsparła brodę na kolanach. Za­

patrzyła się w swoją przyszłość. 

Jeszcze nie było za późno. Do Trzech Króli Benedick może 

się zmienić. Rzecz w tym, jak go przekonać, by się z nią ożenił. 

Jak to mocno, wręcz brutalnie podkreślił, nie zależało mu ani 

na jej skromnym posagu, ani na jej majątku ziemskim. Podob­

nie, niczym większość mężczyzn, nie cenił sobie zbyt wysoko 

gospodarności i zaradności niewiast. Nie potrzebował też chyba 

kobiety dla zaspokojenia żądz zmysłowych. Mężczyźnie tak 

przystojnemu jak on wystarczyłoby kiwnąć palcem, by nie zby­

wało mu na kobietach, uważających za zaszczyt spędzenie z nim 

choćby jednej nocy. 

RS

background image

Gdyby nie była taka młoda, a potrafiła być bardziej uwodzi­

cielska! Noel westchnęła. Pragnęła niemożliwego. Znowu wró­

ciła myślami do świąt. Nagle przyszedł jej do głowy pomysł, 

który wydał się jej błogosławiony. 

Urządzi mu prawdziwe Boże Narodzenie. 
Miała podstawy sądzić, że Benedick nigdy nie doświadczył 

magii tych wyjątkowych dni. Ona, Noel, ofiaruje mu więc coś 
zupełnie wyjątkowego. A wtedy może spełni się jej świąteczne 
życzenie. 

RS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Benedick podążył wzrokiem za dziewczyną, lecz mało go 

obeszła jej reakcja. Była jeszcze dzieckiem i dlatego mogła 

okazać się utrapieniem. Jeśli chodzi o Hardwina, to zauważył 

na jego twarzy wyraz potępienia. Zarządca stanowczo na za 

wiele sobie pozwalał. Lepiej by zrobił, licząc się z jego, Bene-

dicka gniewem, niż martwiąc się łzami jakiejś tam bezdomnej 

sieroty. 

Usłyszał sarkania i pomruki w gronie sług i choć wystarczy­

ło mu spojrzeć w tamtym kierunku, by głosy te natychmiast się 

uciszyły, zrozumiał, że dziewczyna ma wielu sprzymierzeńców. 

Zirytowało go to odkrycie. Czyżby po to tylko przerwał jedno 

wojowanie, by zaraz rozpocząć kolejne? Czy nigdy nie będzie 

mógł odpocząć i zażyć spokoju? 

Pojawienie się Alarda przerwało te posępne rozmyślania. Be­

nedick postanowił przełożyć rozmowę z zarządcą na później, 

gdy zadomowi się w swoim zamczysku i rozpatrzy w gospodar­

skich sprawach. Na razie poprzestał na tym, że zmierzył Hard­

wina spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, iż nie pochwala jego 

postawy wobec dziewczyny. 

- Na kości świętego Bernarda! - wykrzyknął giermek. - Za­

cny dom, wart dzielnego rycerza, sir Villiers! - Alard rozglądał 

się wokół, udając człowieka przejętego lękiem i przytłoczonego 

ogromem rzeczy, na które spoglądał. Mógłby ktoś pomyśleć, że 

ogląda królewski zamek. 

RS

background image

Benedick dał upust rozdrażnieniu: 

- Nie wytrzeszczaj tak oczu, chłopcze, bo jeszcze wyjdą ci 

z orbit. Chodźmy na górę. - Dźwignął się z krzesła i skierował 

ku schodom. Wstąpiwszy na nie, zauważył, że stopnie i poręcze 

lśnią czystością, jakby zostały powleczone woskiem. Stan, w 

jakim zastał twierdzę, zasadniczo różnił się od tego, w jakim 

zostawił ją przed pięciu laty. 

Pchnął ciężkie drzwi i okazało się, że czeka go za nimi nowa 

niespodzianka. Komnata tylko w niewielkim stopniu przypomi­

nała tę, jaką zapamiętał. Nie tylko była wysprzątana do czysta 

- ściany zostały pomalowane na kolor słomkowy, a ogromne 

łoże okryte było nową kapą. Widać też było, że naprawiono 

okiennice i że ktoś zadbał o to, by przed kominkiem, na którym 

teraz wesoło płonął ogień, rozesłać kobierzec. 

Benedick poczuł się mile zaskoczony. Komnata stwarzała 

wrażenie bezpiecznej i przyjaznej przystani. Pełno w niej było 

światła, pomimo że rzut oka w kierunku okna wystarczał, by się 

przekonać o bliskim końcu dnia. A jednak to pierwsze pozytyw­

ne wrażenie szybko wyparła uraza, jaką Benedick czuł do 

dziewczyny. Ośmieliła się zaznaczyć swą obecność nawet tutaj! 

Jakim prawem wtargnęła do izby, do której tylko on miał 

wstęp?! Za wszystko odpowiedzialny był Hardwin i jemu nale­

żało zmyć głowę. Biada też temu, kto będzie wtrącał się w jego 

sprawy. 

Przypomniał sobie twarze służących, na których malował się 

wyraz potępienia. Ciekawe, czy udało się jej obrócić przeciwko 

niemu całą służbę? Przywykł do objawów wrogości, ale spo­

dziewał się, że we własnym domu zostanie lepiej potraktowany. 

Powinien wyrzucić na złamanie karku zbuntowowane sługi, a tę 

hardą dziewczynę w pierwszej kolejności. 

Było już jednak za późno. Złożył obietnicę. 
- Na lewy siekacz świętego Teodora! - swoim zwyczajem 

RS

background image

wykrzyknął Alard. - Wydaje się tu trochę milej niż w obozo­

wym namiocie. 

Benedick wzruszył ramionami. Wrócił myślami do dziew­

czyny. Noel Amery. Dał jej słowo, że może tu pozostać do 
Trzech Króli, lecz jeśli zechce ona wyjechać wcześniej, nie bę­

dzie jej zatrzymywał. Uśmiechnął się pod nosem. Dziewczyna 
najwyraźniej sprawowała tu władzę i cieszyła się pewnym sza­
cunkiem. Wystarczy pozbawić ją władzy i szacunku, by uciekła, 
nie oglądając się za siebie. 

- Miękkie niczym piersi matki! - znów po swojemu odezwał 

się giermek, zaś Benedick, odwróciwszy się, stwierdził, że uwaga 

ta dotyczy łóżka, na którym chłopak już zdążył się położyć. 

- Wstawaj! Twoje miejsce jest na sienniku przed drzwiami. 

Alard wyszczerzył zęby. 

- Chyba mogę sobie pomarzyć? - spytał bez cienia skruchy. 

Benedick tylko machnął ręką i wrócił myślami do Noel. Już 

on się postara, aby poznała go z najgorszej strony. Po kilku 

dniach spędzonych w jego towarzystwie zrezygnuje z idiotycz­
nych planów poślubienia go. Znalazła się kandydatka na żonę! 

Ożenek był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował. Był wojowni­

kiem, nie zaś dworakiem śpiewającym ballady miłosne pod ok­
nem damy swego serca. Ciężko harował, by wreszcie zdobyć 

jakąś własność, i zawsze gardził tymi, którzy żenili się dla ma­

terialnych korzyści. 

Był już za stary, by umizgać się do niewiasty. 

Prawdę mówiąc, czuł się o cały wiek starszy od młodej, nie­

winnej dziewczyny, która nazwała siebie jego podopieczną. Do­

wodem na to były jego blizny. Gdyby mimo wszystko zdecy­

dował się na założenie rodziny, wybrałby niewiastę dojrzalszą 

i bardziej doświadczoną, taką, która wie, jak dogodzić męż­

czyźnie. Chociażby wdowę z dziećmi, gdyż miałby wtedy gwa­

rancję, że sam doczeka się potomka. 

RS

background image

Właśnie takiej kobiety potrzebował, ale taką kobietę trudno 

mu było wyobrazić sobie w swoim łożu. Zamiast niej widział 

dziewczynę o złocistych włosach, rozrzuconych na poduszce ni­

czym jedwabista przędza. W środku zaś tej świetlistej aureoli 

świeża twarz o nieskazitelnie gładkiej cerze. Dziewica. Wyob­

rażenie dziewictwa wstrząsnęło nim do głębi. Benedick przeklął 

swoją słabość. 

- W porządku! - rzekł Alard, który odniósł przekleństwo do 

siebie. - Spędzę noc na sienniku u stóp mego pana. 

- Znane mi są rozkosze spania w takich warunkach - rzekł 

Benedick. - Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio spałem w pu­

chach. 

- Dziś czekają cię puchy, sir. Przyłożysz wreszcie twarz do 

kaczego kupra. Ale to nie wszystko. Niebawem stanie w tych 

drzwiach twoja pani małżonka i do puchów dojdą miękkości in­

nego rodzaju. 

- O czym ty bredzisz? - spytał Benedick z groźnym błys­

kiem w oku. 

- Czy ta piękność, która mignęła mi w holu, a która zdała 

mi się aniołem, nie jest twoją żoną? 

- Nie! I dobrze wiesz, huncwocie, że nie jestem żonaty. 

- Zatem widziałem twoją nałożnicę? 
- Nie! - powtórzył Benedick. - Widziałeś moją podopiecz­

ną, która jest jeszcze dzieckiem. - Dzieckiem przywykłym do 

marzeń, które, jak to marzenia, nigdy się nie sprawdzają, dodał 

w myślach, po czym rzucił na łóżko tobołek i zaczął wyjmować 

rzeczy, które zawsze nosił przy sobie. 

- A mnie wydała się aniołem czy też anielicą w pełni już 

dojrzałą - rzekł Alard z westchnieniem. - I to kołysanie biodra­

mi, gdy szła spiesznym krokiem. Widziałem też burzę złocistych 

włosów... 

Benedick wzniósł pięść na znak ostrzeżenia. Chociaż przy-

RS

background image

wykł do błazeńskiej mowy giermka, tym razem zareagował nie­

typowo. Zamiast puścić jego sprośne aluzje mimo uszu, miał 

ochotę dać mu solidną nauczkę. 

- Trzymaj język za zębami i ani się waż o niej myśleć. Wy­

dam ją za człowieka z majątkiem, a nie za giermka bez grosza 

przy duszy. 

Hardwin nazwał ją „dziedziczką". Jemu, Benedickowi, nie 

zależało na jej majątku, pomyślał teraz jednak, że panna z po­

sagiem może stanowić sporą pokusę dla takich chudopachołków 

jak Alard. 

- Jeśli zauważę, że przypatrujesz się jej zbyt natarczywie, 

zbiję cię na kwaśne jabłko - ostrzegł chłopaka, po czym pomy­

ślał, że musi dziewczynę jak najszybciej wydać za mąż, bo ina­

czej opiekowanie się nią przemieni się w istną udrękę. 

- Boleśnie chcesz mnie doświadczyć, sir, ale cóż, pan każe, 

sługa musi - rzekł Alard z błyskiem w oku. 

Benedicka nie uspokoiła ta odpowiedź. Był zaledwie od go­

dziny w domu, a już czuł się osaczony problemami domagają­

cymi się natychmiastowego rozwiązania. Najpierw ta wścibska 

dziewczyna, potem nielojalna służba, a teraz ten skłonny do ro­

bienia psikusów giermek. Czy w związku z tym nadal mógł li­

czyć na tak mu niezbędny spokój i odpoczynek?! 

Skrzywił się. Wszystkiemu była winna Noel Amery. Nikt in­

ny, tylko ona doprowadziła do tej sytuacji. Musiał wytrzymać z 

nią aż do Trzech Króli! Nerwowo przeczesał palcami włosy. 

Czekały go dwa najdłuższe tygodnie w życiu. 

Benedick poruszył się i w tym samym momencie poczuł czy­

jąś obecność. Wyciągnął rękę i dotknął jedwabistych włosów, w 

nozdrza bił odurzający zapach igliwia i tataraku, zmieszany z 
bardziej subtelną wonią kobiecego ciała. 

Noel. 

RS

background image

Pachniała młodością, świeżością i zielem, co było dozna­

niem, jakiego jeszcze nie doświadczył w swym ciężkim i suro­

wym życiu. Leżała z nim w pościeli. Zalewany falami rozkosz­

nego ciepła, wypełniony po brzegi słodyczą, sięgnął po nią i od­

nalazł miękkie ciało i atłasową skórę. 

Próbował objąć Noel i mocno ją do siebie przytulić, gdy na­

gle młode kobiece ciało przeobraziło się w poduszkę. Otworzył 

oczy. Ujrzał w świetle poranka komnatę, która wydała mu się 

obca. Zaraz jednak pamięć podsunęła mu wydarzenia wczoraj­

szego dnia. Przypomniał też sobie, jakie to myśli chodziły mu 

po głowie, gdy zasypiał. Widział Noel w swoim łóżku. Dlate­

go przyszła doń w sennym marzeniu. A zatem był to tylko sen, 

pierwszy, jaki przydarzył się mu w dorosłym życiu. Z uczuciem 

niesmaku poderwał się z łóżka i rozejrzał wokół. 

Alard spał smacznie na sienniku w pobliżu drzwi. Wstawał 

kolejny dzień. Należało jak najszybciej zapomnieć o nocnych 

marzeniach. Czekały na niego sprawy, z którymi musiał się 

zmierzyć jako właściciel ziemski i opiekun. A odkąd to był czy­

imś opiekunem? Od wczoraj. Okazało się bowiem, że nie­

opatrznie zgodził się sprawować pieczę nad zadziorną i prze­

mądrzałą dziewczyną, która ten dom zdążyła już uznać za swój. 

- Wstawaj, leniu - huknął w kierunku drzwi i sięgnął po 

ubranie. 

- Co się dzieje? Atakują? - Giermek siadł na sienniku 

i chwycił się za głowę. Przesadził przy wieczerzy w piciu piwa 

i teraz odczuwał tego skutki. Benedick jednak nie miał dla niego 

ani cienia współczucia. 

- Świta, huncwocie. Zamierzasz wylegiwać się do południa? 

Chłopak otworzył jedno oko i jęknął. 

- Ale nie stajemy do walki? 
- W pewnym sensie czeka nas bitwa. Jest wiele do zrobie­

nia. 

RS

background image

Alard opadł na siennik z westchnieniem. Trzepnął się dłonią 

po policzku. 

- Jak to możliwe, sir, że zażywszy wczoraj kąpieli, dostaw­

szy czyste prześcieradła i najmiększe w świecie chrześcijańskim 

łóżko, a nadto napchawszy żołądek smakowitymi potrawami, 

budzisz się, sir, tak wcześnie i w tak kiepskim humorze? 

- Nie przywykłem do miękkich łóżek i w rezultacie źle mi 

się spało - rzucił na odczepnego Benedick, sięgając po buty. 

Mówił prawdę i równocześnie kłamał. Kłamał, gdyż winił łóżko 

za to, że śnił o Noel, do czego teraz nie przyznałby się nawet 

na mękach. 

- Źle się spało? - Alard pozwolił sobie na kpinę. - Tobie, 

sir, który zawsze śpisz jak zabity?! Spałbyś smacznie nawet na 

kupie kamieni. 

- Więc może sprawiła mi psikusa moja cielesna natura -

rzekł Benedick. - Wstawaj, o ile nie chcesz doświadczyć czegoś 

stokroć bardziej przykrego. - Przekroczył siennik wraz z leżą­

cym na nim giermkiem i nacisnął skobel u drzwi. 

Na progu zatrzymał się, oczekując na replikę ze strony Ałar-

da, chłopak jednak tylko przyglądał się mu z nieskrywaną cie­

kawością. Poirytowany, Benedick zatrzasnął za sobą drzwi. 

W sali nie odzyskał dobrego humoru. Służba dopiero co 

wstawała i sam musiał postarać się w kuchni o chleb i piwo. 

Chociaż przywykł obywać się bez służby, poczuł się urażony 

obojętnością, z jaką traktowano go w jego własnym domu. 

W dodatku gdy zażądał widzenia z zarządcą, ku swemu nie­

zadowoleniu dowiedział się, że jeszcze nie wstał z łóżka. 

Zaspokoiwszy głód, Benedick rozejrzał się po sali. Musiał 

przyznać, że miło tu pachniało. Wszędzie wisiały zielone wią­

zanki i wieńce, co było śmieszne, bo tylko dziecko mogło coś 

takiego wymyślić. Śmieszne, ale miłe i wonne. 

Rozsiadł się wygodniej na krześle. Był to porządny mebel, 

RS

background image

ciężki, rzeźbiony, z oparciem sięgającym głowy. Co prawda, nie 

pamiętał, żeby krzesło poprzednio tu stało, ale pobyt przed pię­

cioma laty trwał stanowczo zbyt krótko, by na wszystko mógł 

zwrócić uwagę. Obok stało drugie, podobne, lecz mniejsze. Sie­

działa na nim Noel podczas wczorajszej wieczerzy. Na myśl o 

dziewczynie poczuł irytację. Szarogęsiła się bez umiaru. Nie tyl­

ko, bez wyraźnej przyczyny, jego dom uznała za swój własny, 

lecz ponadto wpychała się do jego snów, snów, o których wo­

lałby jak najszybciej zapomnieć. 

--Sir Villiers? 

Benedick podniósł wzrok i zobaczył stojącego przed nim za­

rządcę. Starszy mężczyzna miał zaspane oczy i rozczochrane 

włosy. Widać było, że ubrał się w dużym pośpiechu. Benedick 

mało się tym przejął. 

- Chciałbym dostać klucze do wieży i zapoznać się z księgą 

rachunkową — rzekł zimno. 

- Ależ dzisiaj mamy Wigilię, sir - zaprotestował Hardwin, 

Benedick skarcił go wzrokiem za to zuchwalstwo. 
- Dziś też nadarza mi się pierwsza od pięciu łat sposobność 

zapoznania się z wpływami i rozchodami Longstone. Prosiłbym 

zatem o wszystkie dokumenty. 

- Oczywiście, sir. - Zarządca lekko się zaczerwienił. - Za­

raz po nie poślę. 

Benedick uniósł brwi w wyrazie zdumienia. 

- Nie przechowujesz ich w swojej izbie? 

Hardwin odchrząknął. 

- Od niejakiego czasu maje u siebie Noel. Również klucze. 

Znowu ta Noel! I nie powiedział „twoja podopieczna, sir" 

albo „panienka Amery", tylko wskazał ją po imieniu niczym 

własną córkę. Czy ta piekielna dziewczyna przestanie go wresz­

cie prześladować? Nachmurzył się, gdyż znał odpowiedź na to 

pytanie. 

RS

background image

- W takim razie bezzwłocznie odbierz od niej to, o co pro­

siłem - rzekł przez zęby. 

- Rozumie się, sir. - Hardwin skłonił się i czym prędzej 

opuścił hol 

Benedick czekał, z każdą chwilą coraz bardziej wściekły. Je­

śli okaże się, że rachunki nie są w idealnym porządku, to będzie 

miał pretekst odesłania dziewczyny do domu bez względu na 

złożoną obietnicę. A przedtem zmyje jej głowę za to, że wściu­

bia nos w nie swoje sprawy. 

Wreszcie pojawił się Hardwin. Niósł w jednej ręce księgę, 

a w drugiej klucze. Po chwili obie te rzeczy znalazły się przed 

Benedickiem na blacie stołu. Przewracając kartki, Benedick 

szybko przeszedł do najświeższych zapisów. Łatwo było mu 

rozpoznać pismo dziewczyny, gdyż odznaczało się dużą staran­

nością i kaligraficznym kunsztem. Po lewej stronie podzielonej 

na pół stronicy wyszczególnione były wydatki, po prawej zaś 

wpływy, na które składały się wszelkiego typu należności oraz 

dochody uzyskane ze sprzedaży produktów. Benedick był pod 

wrażeniem. Wbrew sobie musiał pochwalić w duchu dziewczy­

nę. Znała się na rachunkowości i wykonała solidną robotę. 

Cofając się nieco, dostrzegł zapis dotyczący nabycia dwóch 

krzeseł, jednego dla pana na zamku, drugiego zaś dla jego pod­

opiecznej. W ten sposób zagadka została rozwiązana. Wiedział 

już, dlaczego nie pamiętał tych krzeseł z poprzedniej wizyty. 

Nagle zwrócił uwagę na mały znaczek przy cenie krzeseł, która 

na pierwszy rzut oka wydawała się zbyt wygórowana. Nie po­

trafił zdecydować, czy jest to ,,n", czy jakiś inny znak graficzny. 

Nie umiał też rozstrzygnąć, czy miał tu do czynienia z przepła­

ceniem, czy też jakąś dodatkową sumą należną nabywcy. 

- Co to oznacza? - spytał zarządcę, wskazując na znaczek. 

Hardwin, który dotąd niespokojnie kręcił się po sali, pod­

szedł do stołu i utkwił wzrok we wskazanej pozycji. Mijał czas, 

RS

background image

a on ciągle wpatrywał się w księgę bez słowa. Benedick poczuł 

się dość głupio. Gdy nabył zamek na własność, zatrzymał całą 

służbę i oficjalistów, bez względu na ich wiek i umiejętności. 

Dopiero teraz zwrócił uwagę na siwe włosy Hardwina i drżenie 

jego rąk. Miał opuchnięte stawy i ze sposobu, w jaki wpatrywał 

się w pergamin, można było wnosić, ze jest na wpół ślepy. Nic 

dziwnego, że przekazał część swoich obowiązków. 

W końcu jednak wyprostował się. 

- To znaczek oznaczający „Noel" - rzekł pewnym głosem. 
- Jak mam to rozumieć? - spytał Benedick, ogarnięty na­

głym podejrzeniem. 

- Oznacza on, że sięgnęła do własnej sakiewki. - Hardwin 

cofnął się o krok. Jego mina wyrażała niechęć i potępienie. 

Całkiem podobnych uczuć doświadczał w tej chwili Bene­

dick. Było coś niepokojącego w fakcie, że dziewczyna kupiła 

mu to krzesło. 

- Ma swoje własne pieniądze, sir, i może je wydawać wedle 

swej woli - uznał za stosowne dodać Hardwin. 

- Bez uzyskania pozwolenia swego opiekuna? - spytał Be­

nedick, przewiercając starca wzrokiem. 

Przywiędłe policzki Hardwina pokryły się rumieńcem. Mil­

czał zmieszany, uznając widocznie zasadność pytania. Tymcza­

sem Benedick szukał dalszych znaczków i znalazł je w kilku 

jeszcze miejscach. Widniały przy zakupach, które dawały się 

tłumaczyć niewieścią płochością. 

Między innymi Noel nabyła za swoje własne pieniądze ko­

sztowny dywan, który w tej chwili okrywał posadzkę w jego 

komnacie. Będzie mogła go zabrać, opuszczając zamek, gdyż 

nie przywykł do takich zbytków. Czyżby jednak wyobrażała so­

bie, że niebawem będzie dzieliła z nim łoże i już zaczęła urzą­

dzać ich wspólną sypialnię? Ta myśl pociągnęła za sobą następ­

ne i w rezultacie Benedick zaczął kręcić się na krześle. 

RS

background image

- Czy coś cię zaniepokoiło, sir? - spytał Hardwin. 

Niepokoiło go właściwie wszystko, lecz pokręcił przecząco 

głową. Wiedział już jednak, co uczyni. Zapłaci jej za swoje 

krzesło, zaś kobierzec każe jej zabrać ze sobą. Da jej kilku ludzi 

do ochrony. A gdy wreszcie pozbędzie się tej nieznośnej dziew­

czyny, znajdzie Hardwinowi kogoś do pomocy, kogoś młodego 

i energicznego, jak na przykład Alard. 

- Porozmawiam z Noel o tych wydatkach. Przedtem jednak 

zamierzam bez pośpiechu przestudiować całą księgę. - Była to 

odprawa i tak to zrozumiał Hardwin. Skłonił się i opuścił hol. 

Im uważniej Benedick wczytywał się w poszczególne zapisy, 

tym bardziej rósł jego podziw dla osoby, która zarządzała Long-

stone podczas jego nieobecności. Trudno było wręcz uwierzyć, 

że młoda dziewczyna wzięła na swoje barki aż taką odpowie­

dzialność i nie ugięła się pod jej brzemieniem. Siłą rzeczy ina­

czej ocenił Noel. Nie mogła być dzieckiem, za jakie ją do tej 

pory uważał, ale nie mogła też być całkiem dojrzałą kobietą, 

którą widział we śnie. Miała przecież dopiero siedemnaście lat. 

Stracił poczucie czasu i w rezultacie przypomniał mu o rze­

czywistości docierający z kuchni smakowity zapach duszonego 

mięsa zmieszany z wonią ziół. Uniósł głowę znad księgi. 

Zobaczył Noel. 

Stała w niewielkiej odległości i wyglądała ślicznie w szkar­

łatnej sukni, podkreślającej wszystkie te wypukłości, którymi 

tak zachwycał się Alard. Podrażniony faktem, że giermek i go-

łowąs okazał się lepszym obserwatorem od swego pana, Bene­

dick przeniósł wzrok wyżej, na twarz dziewczyny. I przeraził 

się. Twarz ta bowiem wyrażała wolę dalszej walki. Jakie to 

charakterystyczne dla kobiety uzyskać ustępstwo, a potem żą­

dać więcej! Tę jednak czekało gorzkie rozczarowanie, gdyż ani 

myślał dalej się cofać. Noel zostanie do Trzech Króli i ani dnia 

dłużej. 

RS

background image

- Koniecznie muszę coś wiedzieć - zaczęła bez żadnego 

wstępu i z zaskakującą bezpośredniością. 

I faktycznie, nie dostrzegł śladu wyrachowania w jej oczach. 

Były błękitne niczym górskie jeziora w pogodny dzień. A włosy 

połyskiwały niczym najczystsze złoto, tak iż w człowieku bu­

dził się chciwiec, pragnący wyciągnąć rękę i choćby tylko do­

tknąć tych długich i grubych splotów, które wtedy we śnie wy­

dawały się tak jedwabiście miękkie. 

- Co mianowicie? - spytał z odrobiną łęku, co zresztą zaraz 

go rozbawiło. Nie bał się zakutych w zbroję mężczyzn, a drżał 

przed bezbronną dziewczyną. 

- Czy jest ktoś w twoim życiu, sir? 

Benedick aż podskoczył na krześle. Musiała dostrzec jego 

zmieszanie, gdyż odwróciła wzrok i z ociąganiem powtórzyła 

pytanie w bardziej szczegółowej formie. 

- Czy jest kobieta, z którą chcesz się ożenić? 

Benedick przypomniał sobie wczorajsze deklaracje Noel. 

Wynikało z nich niedwuznacznie, że nie chce opuścić Long-

stone i że upatrzyła go sobie na męża. To go do reszty wypro­

wadziło z równowagi. 

Poderwał się z krzesła i już chciał przywołać ją do porządku, 

gdy powstrzymał go smutek malujący się na jej twarzy. Stała 

oto przed nim przygnębiona oraz bezradna i dlatego właśnie sil­

niejsza od zastępu zbrojnych. Poczuł się winny, mimo że nie 

wyrządził jej nic złego. Owszem, śnił o niej, ale człowiek za 

swoje sny nie może przecież brać odpowiedzialności. 

- Nie. Nie potrzeba mi żony. Wczoraj powiedziałem o tym 

chyba dostatecznie jasno. - Pragnął za wszelką cenę zakończyć 

rozmowę na ten temat. Krępowała i zdumiewała go otwartość, 

z jaką Noel mówiła o tych sprawach. A jednak było w tym coś 

świeżego, wręcz fascynującego. Otwartość ta wynikała % nie­

winności i nieznajomości świata. 

RS

background image

- To dobrze - powiedziała, uśmiechając się tak promiennie, 

że aż pojaśniał hol, mroczny o tej porze dnia. - Nie chciałabym, 

aby moje świąteczne życzenie spełniło się ze szkodą dla kogoś 

innego. 

- Świąteczne życzenie? - Co za nowe szaleństwo ogarnęło 

tę nieobliczalną dziewczynę? 

- Moja matka wierzyła, że świąteczne życzenia w większo­

ści się spełniają, zaś ci, którzy urodzili się w Boże Narodzenie, 

mogą być nawet pewni ich spełnienia. Może zauważyłeś, sir, że 

mam na imię Noel na pamiątkę dnia urodzin. 

Benedick nie był w stanie przeciwstawić się argumentom tej 

pokrętnej logiki. Mieszanina świąt Bożego Narodzenia, dnia 

urodzin i życzeń mających się spełnić - cóż to za bzdury?! 

- Zanim wyrażę własne życzenie zostania twoją żoną, pró­

buję się upewnić, czy jakaś kobieta nie zyskała twej miłości -

ciągnęła Noel bez zmrużenia oka. 

- Wciąż chodzi ci po głowie pomysł... poślubienia mnie? 

- Benedick nie wierzył własnym uszom. Oto miał do czynienia 

z uparym i samowolnym dzieckiem, co zresztą podejrzewał od 

samego początku. Nie miało w tej chwili większego znaczenia, 

że dziecko to dość dobrze radziło sobie z prowadzeniem ksiąg 

rachunkowych. Noel była dzieckiem, gdyż pomysł jej był 

dziecinny. Na szczęście nic się nie dzieje z samego tylko chce­

nia. Zdobywamy coś dzięki ciężkiej pracy, walce i cierpie­

niu, a nawet wtedy nie ma żadnej gwarancji, że pragnienia się 

spełnią. 

- Myślę o tym - odparła, obdarzając go znowu promiennym 

uśmiechem. 

- Dość tych głupstw! Musimy wreszcie poważnie ze sobą 

porozmawiać. Między innymi o pewnych zapisach w tej księ­

dze. - Uderzył dłonią w skórzaną oprawę. 

- Nie teraz - powiedziała, czyniąc ręką lekceważący gest. 

RS

background image

- Niebawem siądziemy do posiłku, a później będziesz miał du­

żo ważniejsze rzeczy do zrobienia. 

Benedick dostrzegł kątem oka, że część stołowników już za­

jęła miejsca, i zapytał się w duchu, co było w tej kruchej istocie, 

że oczarowała go do tego stopnia, iż zapomniał o bożym świe­

cie. Nie, nie oczarowała, tylko zirytowała, poprawił się z gry­

masem na twarzy. 

Posiłek okazał się smaczny i obfity. Dla Benedicka, przy­

zwyczajonego do wiktu żołnierskiego lub nawet więziennego, 

obiad był wręcz królewski. Podano szczupaka, wołowinę, zają­

ca w śmietanie, duszoną kapustę z porami i pudding z marmo­

ladą ze śliwek. Jadł z apetytem, bez umiaru, wymiatając talerze 

do czysta. Poczuł się wreszcie u siebie w domu. Syty, życzli­

wym okiem spojrzał na uwijającą się służbę. 

Wtem wydarzyła się rzecz, której nie mógł przewidzieć. Sie­

dząca obok niego Noel podniosła się z krzesła i chwyciła go za 

rękę. Osłupiał, gdyż za wyjątkiem Alarda, który pomagał mu 

wkładać zbroję, rzadko kto go dotykał. W dodatku jej dłoń była 

delikatna i ciepła. 

Usłyszał jej głos: 

- Wybrałam już wigilijną kłodę, lecz jako gospodarz musisz 

ją wnieść do środka, potem zaś własnoręcznie podpalić. 

- Co? - spytał z tępym wyrazem twarzy, oszołomiony, że 

wciąż trzyma go za rękę. 

- Chodzi o wigilijną kłodę. Należy kultywować tradycję. 

- Błysnęła białymi zębami w uśmiechu. 

Wigilijna kłoda? Cóż to takiego? Zanim odzyskał zdolność 

rozumowania, już poddał się naleganiom Noel i wstał zza stołu. 

Nadal jednak trzymała go za rękę. Jej dłoń niewiele różniła się 

wielkością od dłoni dziecka, lecz uścisk miał kobiecą siłę. Be­

nedick poczuł, że wsącza się weń gorąco, które następnie obej­

muje całe ciało. 

RS

background image

Wyszarpnął rękę, ale stać go było wyłącznie na ten jeden bru­

talny gest. Już bowiem został otoczony, a obok twarzy starców 
widział twarze dzieci. Wszyscy mówili coś podniesionymi gło­

sami i zaczął się domyślać, iż zależy im, by wziął udział w tym 

absurdalnym obrzędzie. Ktoś ośmielił się nawet zarzucić mu pe­

lerynę na ramiona. Opór był bezcelowy. Musiał się poddać. 

Dobrze, zrobi to, czego po nim oczekiwano, a potem schroni 

się w swojej komnacie, gdzie wreszcie będzie mógł odpocząć -
z dala od natrętnej podopiecznej i tych wszystkich świątecznych 

bzdur. 

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Wigilijna kłoda okazała się ściętym drzewem o pniu średnicy 

ponad pół metra. Podczas gdy Benedick patrzył na drzewo w 

bezbrzeżnym zdumieniu, inni z aprobatą kiwali głowami 

i chwalili Noel za jej wybór. 

Czyżby kpiono tu sobie z niego w żywe oczy? 

- To... drzewo! -zaprotestował. 
- Oczywiście - potwierdziła Noel. - Kłoda musi być dosta­

tecznie duża, by paliła się przez cały dwunastodniowy okres 

świąt. - Miała zaróżowione od zimna policzki i roziskrzone 

oczy, jakby bawiła się jego zmieszaniem. 

Uznał, że tak irytującej istoty nie spotkał jeszcze w życiu. 

Miał ochotę wygarnąć jej, że zmuszanie go do wniesienia tego 

monstrualnego ciężaru do wieży na pewno nie usposobi go do 

niej przychylnie. Doszedł jednak do wniosku, że najlepiej nawet 

najbardziej niewinnym stwierdzeniem nie utwierdzać Noel w jej 

rojeniach. 

- I pewnie aż do Wielkanocy - mruknął gniewnie. 

- Nie byłoby w tym niczego złego - powiedziała, patrząc 

na olbrzymią kłodę niczym na niewyczerpane źródło sekretnego 

zadowolenia. Benedick zaczął podejrzewać, że pewnie liczy na 

na to, że umrze przy wnoszeniu kłody, a ona odziedziczy po nim 

wszystko, co posiada. 

Biesiadnicy, którzy wysypali się na dziedziniec, a także 

zgromadzeni wieśniacy nie chcieli być biernymi widzami. Za-

RS

background image

proponowali pomoc i po chwili w ich rękach pojawiły się sie-

kiery. Spodobało mu się to, szybko jednak odkrył, że odrąbują 

konary od pnia tylko po to, by zagarnąć dla siebie cząstkę świę­
tego drzewa. Spojrzał na Noel pytającym wzrokiem, lecz ona 

tylko się uśmiechnęła. 

- Tradycja - rzekła, jakby słowo to wszystko tłumaczyło. 

Benedick zrozumiał. Musiał działać. Chwycił więc za siekie­

rę, świadom, że wszystko to, co odrąbie, będzie się należało je­
mu, prawowitemu właścicielowi drzewa. I tradycja nie miała tu 

nic do rzeczy. 

Mimo że drwali było wielu, oczyszczenie pnia z bocznych 

gałęzi okazało się zajęciem mozolnym i czasochłonnym. Skoń­

czyli dopiero przed wieczorem. Dopiero też o zmierzchu wzięli 
się przy pomocy lin i drągów do przenoszenia pnia z dziedzińca 

do środka. Nie był to łatwy wyczyn i zanim jeszcze dotarli do 

drzwi, Benedick szczerze miał już dość świąt i wszystkich zwią­
zanych z nimi zwyczajów i obrzędów. 

Czekało go najgorsze. Po wniesieniu kłody do sali trzeba by­

ło jeszcze położyć ją na właściwym miejscu, a takim było pa­

lenisko kominka. Kominek wprawdzie zajmował sporą część 

ściany, lecz oczywiście nie był na tyle duży, by pomieścić pień 

dużego drzewa. Benedickowi znów pozostawało chwycić za 

siekierę. Ale zanim się nią zamachnął, spojrzał na Noel takim 

wzrokiem, jakby zastanawiał się, czy ma udusić ją teraz, czy 
później. 

Odpowiedziała mu anielskim uśmiechem i to poprawiło 

nieco jego nastrój. Teraz już wiedział, z kim ma do czynie­

nia. Pod tą dziewczęcą postacią krył się najprawdziwszy diabeł. 

Zresztą, ten domysł potwierdziły wypowiedziane przez Noel 

słowa. 

- Odrąb ten koniec od strony korony, a reszta na pewno się 

zmieści - poradziła. 

RS

background image

Benedick wziął się do dzieła, w myślach rachując dni, które 

pozostały do Trzech Króli. Nigdy jeszcze z taką niecierpliwo­

ścią nie oczekiwał nadejścia Nowego Roku. 

- Zaczekaj! Musimy to zachować! - krzyknęła Noel, wi­

dząc, że chce rzucić odrąbane kawałki na kupę zwykłych polan. 

- Trzeba zabezpieczyć się na wypadek, gdyby kłoda spłonęła 

przed czasem. 

Benedick spojrzał na nią jak na istotę szaloną. A może kpiła 

sobie z niego? 

- Ten pień będzie się palił do dnia sądu ostatecznego -

mruknął. 

- Nigdy nie można być niczego pewnym - odparła, śląc mu 

promienny uśmiech. 

Łatwo się uśmiechać, pomyślał, gdy nie machało się pół dnia 

siekierą i nie dźwigało ciężaru ponad ludzkie siły. 

- Poza tym jest to również element magii - dodała ści­

szonym głosem, jakby dla zaznaczenia, że wszystko jest moż­

liwe. 

- Magia! - warknął, zawierając w tym jednym słowie całą 

nieufność i wrogość do zjawisk wykraczających poza horyzont 
ludzkiego rozumu. Dziewczyna wydała mu się istotą obłąkaną. 
Przeczesał włosy palcami, zastanawiając się, jak mógłby unik­
nąć jej towarzystwa przez te ustalone umową dwanaście czy też 

już tylko jedenaście dni. 

Klasnęła w dłonie. 

- A teraz wszyscy gromadzimy się wokół! - zawołała z ra­

dosnym podnieceniem. 

Benedick miał nieodparte wrażenie, że znajduje się na sce­

nie, a liczna widownia składa się ze służby, wieśniaków i dzier­

żawców. Otoczyli go ciasnym kręgiem, przy czym Benedick za­

uważył, że Alard stanął tuż przy Noel, o ile „stanąć tuż" było 
właściwym określeniem, bo tak naprawdę przyssał się do niej 

RS

background image

jak pijawka. Benedick zgromił go spojrzeniem, lecz giermek w 
odpowiedzi tylko bezczelnie wyszczerzył zęby. 

- Hardwin, teraz na ciebie kolej! - zawołała Noel, przy 

czym przypominała w tej chwili uszczęśliwioną i rozbawioną 

małą dziewczynkę. 

Na te słowa tłum się rozstąpił, przepuszczając zarządcę, któ­

ry wolnym krokiem zbliżył się do kłody. Na wyciągniętych 

przed siebie rękach trzymał jakieś zawiniątko, a gdy stanął i od­

winął materiał, zapadła cisza. 

Benedickowi przemknęła przez głowę myśl, że zarządca 

ukaże nagle zgromadzonej rzeszy jakąś relikwię- ząb męczen­

nika lub drzazgę krzyża, i aż zadygotał z oburzenia. Nie tolero­
wał rozprzestrzeniającego się na podobieństwo pożaru kultu re­

likwii, tak samo jak nie cierpiał pogańskich reliktów w chrześ­

cijańskiej obrzędowości. 

To, co ujrzał, całkiem go zaskoczyło. Hardwin odwinął z 

płótna i ukazał widzom niczym monstrancję... zwęglony kawa­
łek drewna! Na widok osmalonej szczapy zebrani zareagowali 
nabożnym szmerem. 

- To pozostałość wigilijnej kłody z poprzedniego roku -

wyjaśniła Noel, która jakimś cudem zdołała oderwać się od 
Alarda i teraz stała tuż przy Benedicku. - Użyjesz tej szczapy 
do podpalenia tegorocznej kłody. 

Zanim Benedick zdobył się na odpowiedź, zarządca zdążył 

mu wcisnąć szczapę w dłoń. 

- Dlaczego ja? - spytał jak człowiek, którego losowo wy­

brano na spotkanie z katem. 

- Jesteś panem tego zamku i właścicielem otaczających go 

włości - odparła Noel, wracając mu poczucie własnej godności, 
które zdążyło go opuścić. 

Spojrzał na dłoń, którą położyła mu na ramieniu. Dlaczego 

wciąż go dotykała? Co przez to chciała osiągnąć? 

RS

background image

- Zrób to teraz - nalegała. - Rozpocznij okres świąt. 

Benedick uświadomił sobie, że nie ma wyboru. Podpalił od 

płomienia pochodni szczapę, po czym wsunął ją pod leżący na 

palenisku kloc. 

Po chwili na oblanej żywicą korze pojawiły się języki ognia. 

Z gardeł zgromadzonych wydobył się triumfalny zbiorowy 

okrzyk. Był to aplauz, który miał w sobie również coś z wiwa­

towania na cześć pana zamku. Ujrzano w nim bohatera i zwy­

cięzcę. Benedick był otoczony przez uśmiechniętych, weselą­

cych się ludzi i ku swemu zdumieniu nie pozostał obojętny na 

te objawy szacunku i entuzjazmu. Czyżby ogarnęło go wzrusze­

nie? 

Oczyma odnalazł Noel. Stała wśród pozostałych i weseliła 

się podobnie jak oni. Uroda i ożywienie widoczne na twarzy 

zdecydowanie wyróżniały ją spośród innych. Zdawała się być 

księżniczką otoczoną dworem. 

Ogarnęło go zmęczenie. Kilkugodzinne machanie siekierą 

dało się we znaki. Poczuł się stary. Bolały go ramiona. Machi­

nalnie zaczął rozcierać prawe, które bardziej dolegało. 

Noel musiała odgadnąć, że należy mu się wypoczynek, gdyż 

w tej samej chwili zaprosiła gości do stołów. Służba rzuciła się 

do kuchni, by przynosić półmiski z parującym jadłem. 

- Chodź, rycerzu - rzekła Noel, biorąc go za rękę. - Dobrze 

się dziś spisałeś. 

Benedick mruknął coś pod nosem. Nie zależało mu na jej 

opinii. Najchętniej zamknąłby się w swojej komnacie, ale nie 

był to stosowny moment. Dał się zatem zaprowadzić do stołu 

i usiadł na krześle niczym grzeczny chłopiec. 

- Twoi ludzie są dziś tacy szczęśliwi - powiedziała tym 

swoim głosem dziewczynki, która właśnie przestała gonić mo­

tyla i teraz opowiada, jak pięknie był ubarwiony. 

Użyła słów: „twoi ludzie". W pierwszej chwili poczuł się za-

RS

background image

skoczony, zaraz jednak uświadomił sobie, ze nie minęła się 

z prawdą. Nie był wprawdzie baronem, lecz był panem ziem, 

zamieszkanych przez dzierżawców i wieśniaków. 

Na stole postawiono dwanaście zapalonych kandelabrów. 

Wieczerza była skromniejsza od obiadu, lecz każdy mógł najeść 

się do woli chleba i mięsa. Po posiłku zaczęły się śpiewy. Słu­

chając pieśni, Benedick wygodniej rozparł się na krześle. Zapo­

mniał o tym, iż zaplanował możliwie wcześnie pożegnać bie­

siadników i wycofać się do swojej komnaty. Zdarzało mu się 

uczestniczyć w dużo wspanialszych biesiadach i uroczysto­

ściach, ale nigdzie i nigdy nie było mu tak dobrze. Gdy w prze­

szłości myślał o Longstone, nie wyobrażał sobie, że może być 

to miejsce tak pełne radości. 

Spojrzał na młodą kobietę, która, wiedział to już, dokonała 

tego cudu przemiany ponurego, zimnego zamczyska w przy­

tulny, pełen ciepła dom. On, Benedick, będzie grzał się w tym 

cieple jeszcze długo po jej odjeździe. Ogarnęły go wyrzuty su­

mienia, lecz próbował przejść nad tym do porządku. Ostatecznie 

nie zaprosił jej do Longstone i całe to świętowanie nie było 

konieczne. Mógłby uczcić Boże Narodzenie jedną lub dwiema 

szklanicami wina i też byłoby dobrze. 

Dobrze dla niego, ale czy dobrze dla niej? Nie mógł oderwać 

oczu od jej rozjaśnionej, promieniejącej szczęściem twarzy. By­

ła zdumiewającym połączeniem kobiety i dziecka, kobiecość 

swą ujawniając w ruchach i gospodarności, dziecięcość zaś w 

reakcjach. Krążyła teraz po sali, podchodząc do poszczególnych 

gości dla zamienienia z nimi kilku słów, i nie sposób było od­

mówić jej wdzięku i godności. Równocześnie wypełniała ją cał­

kiem dziecięca radość, szczera i spontaniczna. 

Benedick aż skrzywił się na myśl, że los tego dziecka jest 

już właściwie przesądzony. Noel niebawem wyjdzie za mąż 

i stanie się bez reszty kobietą. W związku z tym spoczywał na 

RS

background image

nim obowiązek dokładnego przyjrzenia się mężczyźnie, który 

będzie kandydatem na jej męża. I to było najważniejsze, a nie 

jakieś tam gwiazdkowe prezenty, które właśnie wręczała go­

ściom. 

Gwiazdkowe prezenty oznaczały zawsze niepotrzebne 

trwonienie grosza. Z pewnością głośno by zaprotestował, 

lecz miał podstawy sądzić, że pokryła ich koszty z własnej 

kiesy. Gdy jednak podeszła bliżej, zauważył, że nie były to 

przedmioty kupione, tylko zrobione przez nią samą. Maść na 

opuchnięte stawy dla Hardwina, bukiet z suszonych kwiatów 

dla jakiejś niewiasty. Zadowolony, że nie doszło do marno­

trawstwa, rozsiadł się wygodniej. Wtedy uchwycił jej spo­

jrzenie. Patrzyła na niego z figlarnym uśmieszkiem, co ozna­

czało, że znów była dzieckiem. 

Mimo że stała od niego w odległości kilku kroków, poczuł 

się tak, jakby go znów dotknęła. 

Zalało go tajemnicze ciepło. 

Po chwili miał ją tuż przed sobą. Skłoniła głowę na znak sza­

cunku. Jej włosy rozbłysły złociście w świetle kandelabrów. 

- A to prezent dla ciebie, mości rycerzu - powiedziała. 

Uczynił obronny gest, świadom, że cokolwiek dostanie, bę­

dzie to ze szkodą dla kogoś innego, dla kogo pierwotnie prezent 

ten został przygotowany. Nie mogła się wszak spodziewać jego 

przyjazdu. 

- Ja nie mogę się odwdzięczyć żadnym prezentem - powie­

dział z ponurą miną. 

Noel machnęła lekceważąco ręką, jakby zdolna była temu 

zaradzić. 

- Musisz dać i otrzymać dwanaście prezentów! 

Humor pogarszał mu się z każdą chwilą. 
- Nic na to nie poradzę - rzekł, przeklinając w duchu trady­

cję. - Nie mam prezentów. 

RS

background image

- A gdybyś tak dał dwunastu osobom ze służby po monecie 

- podsunęła mu pomysł. 

- Żadnych prezentów - rzekł z uporem. 
Klasnęła językiem o podniebienie. Był to znak potępienia. 

Oburzyła go ta zuchwałość. Był mężczyzną, rycerzem, pa­

nem na tym zamku, a na dokładkę jej opiekunem. A ta dziewu­

cha ośmielała się go krytykować! Już otwierał usta, by przywo­

łać ją do porządku, gdy najpierw całkiem rozbroiła go swoim 

uśmiechem, a potem zaskoczyła widokiem trzymanej w rękach 

zielonej poduszki. 

- Wstawaj - powiedziała. 
Nie wierzył własnym uszom. Dotąd żadna kobieta nie ośmie­

liła się wydawać mu rozkazów. 

- No już! - roześmiała się i pociągnęła go za rękę. 
Mało brakowało, a też by się roześmiał. Spojrzał bowiem na 

siebie i zobaczył bezwolnego starca, posłusznego poleceniom 

medyków. Zachowywał się dokładnie tak jak ten starzec. 

- Ten jasiek jest na twoje krzesło. Będzie ci się wygodniej 

siedziało. - Położyła niewielką kwadratową poduszkę na sie­

dzeniu krzesła i przyklepała ją. 

Poduszka była bardzo ładna, puchowa i obszyta atłasem, ale 

uderzyło go coś innego. Była zrobiona z myślą o tym właśnie 

krześle, gdyż idealnie do niego pasowała. A zatem nie zawłasz­

czał prezentu przeznaczonego dla kogoś innego. 

Narzucał się też dodatkowy wniosek. Mimo że Noel nie 

mogła się spodziewać jego przyjazdu na święta, poświęciła czas 

na pracę nad tą poduszką z myślą... o nim. Uświadomienie sobie 

tego okazało się prawdziwym wstrząsem. Dotąd nikt jeszcze ni­

czego mu nie podarował, a tym bardziej rzeczy, której zrobienie 

wymagało trudu i cierpliwości. 

- Nie mogę tego przyjąć - rzekł prawie opryskliwie. 

- Musisz - powiedziała i lekko pchnęła go obiema rękami, 

RS

background image

lak iż stracił równowagę i opadł na krzesło. I byłby kłamcą, gdy­

by zaprzeczył, że w tej samej chwili poczuł się niczym lord lub 

książę, siedzący na swym pańskim stolcu. - Muszę rozdać dziś 

dwanaście prezentów, a to jeden z nich, nie możesz więc mi go 
zwrócić. I jak? Wygodnie się siedzi? 

Był zdolny jedynie do kiwnięcia głową. Ponieważ stała w 

pochyłemu, miał tuż przed sobą jej złociste włosy. Jej oczy były 
bardziej błękitne od jezior i górskich strumieni, a uśmiech za­

wstydzał słońce swoją jasnością. Bił od niej zapach, który ude­

rzał do głowy niczym młode wino. Benedick siedział jak spa­

raliżowany. Coś dziwnego się działo z jego ciałem. Był pod 
wpływem doznań podobnych do tych z dzisiejszego snu. Mało 

tego. Gotów był im się poddać. 

Wtedy Noel wyprostowała się i podeszła do następnej osoby, 

którą chciała obdarować. Benedick został sam ze swoimi my­

ślami. Przede wszystkim zdumiał się swoją reakcją. Oddychał 

pospiesznie, jak po biegu. Próbował jakoś siebie usprawiedli­
wić. Nie był z kamienia. Był zdrowym i wciąż jeszcze młodym 
mężczyzną wrażliwym na powaby kobiecego ciała. Gdy się ze­

starzeje, wtedy widok ślicznej dziewczyny wyciśnie mu co naj­

wyżej łzę z oka. 

Czy Noel była świadoma, jak bardzo na niego działa? Chyba 

nie, gdyż inaczej na wzór innych kobiet roztaczałaby przed nim 
wszystkie swoje wdzięki. Tymczasem ona, zamiast kołysać bio­

drami i strzelać oczami, co najwyżej brała go za rękę, co równie 
dobrze mogłaby robić siostrzenica wobec wuja czy wnuczka 

wobec siwowłosego dziadka. 

Tyle że on nie był wcale starcem. Może czul się stary i zmę­

czony ciągłą wojaczką, lecz ciało miał jeszcze wciąż młode 
i jurne. 

Skrzywił się, gdyż Alard, ten giermek z piekła rodem, poda­

rował dziewczynie wianuszek z igliwia i bluszczu. Od razu 

RS

background image

ustroiła nim głowę, upodobniając się do leśnej nimfy. O ile jed­
nak nimfy pierzchają na widok podglądających je młodzieńców, 

Noel wcale nie uciekała, tylko zawirowała w radosnym tańcu 

przed Alardem. Benedick był oburzony. Czyżby nie miała wsty­

du? I czyż on nie zabronił temu podstępnemu pachołkowi, ła­

komemu na kobiece wdzięki, zalecać się do niej? Byli tam i po­
chylali się ku sobie, śmiejąc się i szepcząc coś do ucha. Oboje 

młodzi, niesforni, jasnowłosi i równi sobie wzrostem. Jemu zaś 

pozostawał ów niepokój, którego nie potrafił zdefiniować, lecz 
który wzmagał się z każdą chwilą. 

Nie uszło jego uwagi, że Alard zdążył już zaciągnąć pod wi­

szącą jemiołę kilka dziewcząt, by zgodnie z tradycją zgromadzić 

dwanaście pocałunków. Gdy więc zaczęło zanosić się na to, że 
Noel będzie kolejną, Benedick poderwał się z groźnym po­
mrukiem. 

W tej samej chwili Noel powiedziała: 

- Wycałowano cię dziś, mości giermku, bodaj aż w nadmia­

rze. Czego chyba nie można powiedzieć o twoim panu. - Od­

wróciła się i z psotnym błyskiem w oku podeszła do Benedicka. 
Po chwili prowadziła go już za rękę ku zwisającej z sufitu 

jemiole. 

Odpowiedź Alarda zagłuszyły okrzyki. Każdy uznał, że tej 

parze trzeba dodać odwagi. Okazało się, że tylko Benedickowi 

jej brakuje. Idąc ku jemiole, usiłował przypomnieć sobie, kogo 

dziś Noel zdążyła pocałować. Dwójkę dzieci, kucharkę i Hard-

wina. Czyżby sądziła, że on, jej opiekun, jest równie mało nie­
bezpieczny? 

Z każdym krokiem pogłębiała się jego irytacja. Widok śmie­

jącego się giermka też nie poprawił mu humoru. Pocieszał się 
jedynie myślą, że składając siebie w ofierze, nie dopuścił tego 

niedźwiedzia do miski z miodem. 

Wreszcie stwierdził, że stoi pod jemiołą. Teraz miało nastą-

RS

background image

pić to, czego tak się obawiał. I nastąpiło. Noel wspięła się na 

palce i musnęła wargami jego policzek. O dziwo, był to ledwie 

letni pocałunek. Czy ta dziewczyna rozgląda się za mężem, czy 

też za ojcem? - spytał się w duchu Benedick. Czy na pewno 

pragnie prawdziwego małżeństwa? Zachowuje się tak, jakby 

miała wizję męża wiecznie siedzącego na wyściełanym krześle 

i przyglądającego się jej domowej krzątaninie. 

Tak, jego podopieczna potrzebowała gruntownej nauki. Wre­

szcie musiała się dowiedzieć, jak całują mężczyźni, nie zaś oj­

cowie czy starcy w rodzaju Hardwina. 

Gdy położył dłonie na jej ramionach, spojrzała pytająco nie­

bieskimi oczami. Zdecydowany był dać jej odpowiedź, która 

wprawi ją w stan oszołomienia. Tym razem to ona nie będzie 

wiedziała, co się właściwie z nią dzieje. 

- Uważaj, dziecko, kogo chcesz kusić - rzekł z groźbą w 

głosie i pochylił głowę. Rozchyliła w zdumieniu wargi, on zaś 

nie omieszkał obrócić tego na swoją korzyść. Pocałował ją 

gwałtownie i zaborczo. Było to niczym decydujący atak na 

twierdzę, skruszenie murów, unicestwienie obrony. Co nie oz­

naczało, żeby Noel się broniła, przeciwnie, była całkiem bez­

wolna. Dlatego też po chwili zatracił się w jej słodyczy. Pach­

niała świętami i jedliną. Smakowała niczym wino z czarnego 

bzu. 

W pewnym momencie poczuł, że zaczyna mu odpowia­

dać. Objęła go za szyję i przytuliła się całym ciałem. Benedick 

przestał nad sobą panować. Czuł jej foremne piersi, lekko 

wypukły brzuch, obłe uda. W tym niezwykłym doznaniu by­

ło nie tylko pożądanie, ale też czułość i tkliwość, a także ra­

dość z powrotu do domu i poczucie harmonii. To było jak sen 

i wolał sprawdzić, czy śni, czy też przeżywa to wszystko na 

jawie. 

Cofnął głowę i spojrzał na kobietę, którą trzymał w ramio-

RS

background image

nach. Ona też patrzyła na niego tymi swoimi cudownymi ocza­
mi, oszołomiona i uległa. On, Benedick mógłby po nią sięgnąć 

i wszystkie jego zachcenia zostałyby spełnione, nagłe jednak 

uświadomił sobie, że nie są sami. 

Benedick mógł nic nie wiedzieć o świątecznych obrzędach 

i zwyczajach, domyślał się jednak, jaki rodzaj pocałunków był 

dozwolony. Otóż wchodziły w rachubę tylko pocałunki przyja­

cielskie, a co najwyżej zalotne i frywolne. Nie takie jednak, któ­

re dopuszczały myśl o całopaleniu i ekstazie. Od Noel tymcza­

sem biło żarem i tęsknotą. Benedick mógł się czuć usatysfakcjo­

nowany. Jego podopieczna odkryła, że jej opiekun jest męż­
czyzną z krwi i kości. Niestety, on również coś odkrył. 

Noel nie była dzieckiem. 

Gdy odwrócił się i zaczął oddalać, odprowadziła go wzro­

kiem. Słyszała wesoły gwar gości i entuzjastyczne okrzyki 
giermka, nie zwracała na nie jednak uwagi. Oczy miała utkwio­
ne w swojego rycerza. Wysoki, smukły i muskularny, poruszał 

się lekko i z wdziękiem. 

Zarumieniona i zmieszana, dobrze pamiętała napór jego 

twardego ciała. Wymieniała z chłopcami pocałunki pod jemiołą, 

lecz żaden jeszcze nie wywołał na niej tak piorunującego wra­
żenia. 

Pocałunek Benedicka obudził pożądanie, zapowiadał niezna­

ne doznania. 

Zadrżała, bo wciąż pragnęła więcej, ciągle falami przecho­

dziły po niej dreszcze. 

- Sądzę, że tradycji stało się już zadość i zebrałaś wszystkie 

pocałunki - usłyszała słowa wypowiedziane oschłym głosem 
giermka. 

Otworzyła oczy. Zobaczyła, że Alard bacznie się jej przy­

patruje. Oblała się rumieńcem. 

RS

background image

Giermek roześmiał się. 

- Nie przejmuj się. Myślę, że sir Villiers jest tak samo 

wstrząśnięty jak ty tym spotkaniem pod jemiołą. - Rzucił okiem 

ku schodom, gdzie właśnie jego pan znikał w półmroku. - Kto 

wie, może wreszcie ten wielki rycerz znalazł swoje szczęście. 

W milczeniu potrząsnęła głową. Benedick nie chciał mieć z 

nią nic wspólnego. Powiedział jej jasno, czego się może po nim 

spodziewać. Mimo wszystko musiała raz jeszcze wszystko prze­

myśleć. 

- Wybacz, proszę, ale czuję się zmęczona. 

Młodzieniec wykrzywił twarz w uśmiechu pełnym zrozu­

mienia i gestem pozwolił jej odejść. 

Będąc już na schodach, wróciła myślami do Benedicka. 

Jego pocałunek zmienił wszystko. 
Och, wielbiła swego przystojnego rycerza już od lat, ale było 

to zaślepienie dziecka, nie mające nic wspólnego z tym stanem 

uniesienia, w jakim się teraz znajdowała. 

Dziewczynkę oczarował strzelisty mężczyzna, który wzbu­

dził szacunek jej ojca. Ale co o nim wiedziała, o nim i o jego 

życiu? Dokładnie nic. Syciła się bardziej swoim zauroczeniem 

niż osobą ukochanego. 

Kiedy Benedick wrócił, stwierdziła, że nadal pociąga ją jego 

posępna uroda. Bojąc się, że utraci swoje miejsce na ziemi, które 

odnalazła w Longstone, chwyciła się nadziei na małżeństwo. 

Wystarczyło jednak tylko kilka czy też kilkanaście godzin, by 

uświadomiła sobie, że wszystkie inne pragnienia spycha w cień 

pragnienie... Benedicka. 

Znalazłszy się w komnacie, padła na łóżko niemalże w om­

dleniu. Serce biło niespokojnie. Ciało bolało w miejscach, któ­

rych dotąd nie była nawet świadoma. W głowie miała gonitwę 

myśli. Dlaczego pocałował ją w taki sposób, skoro jej nie 

chciał? Czy domyślał się skutków tego pocałunku? 

RS

background image

Uczucia Noel do rycerza, który po latach wrócił do domu, 

ulegały subtelnym przemianom przez cały dzień. Uzależnione 

to było również od zmian, jakie zachodziły w Benedicku. Z każ-

dą godziną stawał się coraz bardziej przystępny, mimo że wciąż 

się jeżył, a jeśli uśmiechał, to tylko sarkastycznie. Dlatego po­

stanowiła

 włączyć go do wigilijnych uroczystości, których zda­

wał się nie znać. Przy okazji trochę go rozszyfrowała. Był wy­

magający, ale też potrafił oddać innym sprawiedliwość. Robota 

paliła mu się w rękach, rozumiał jednak, że inni mogą mieć 

mniej siły. Wszystko też wskazywało na to, że nigdy jeszcze nie 

doświadczył troski, czułości oraz miłości, i w głębi serca właś­

nie tego najbardziej był spragniony. 

Za każdym razem, gdy rzucała nań wzrokiem, serce jej mięk­

ło coraz bardziej. Pomiędzy sobą a nim wyczuwała jakieś nie­

uchwytne pokrewieństwo. Bywały chwile, gdy myślała o nim 

jak o swoim starym przyjacielu. 

Tylko że pocałunek wcale nie był przyjacielski. 
Noel uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Przypomniała sobie 

zaborcze usta Benedicka, jego twarde ciało i gorące dłonie. Ale 

taki mężczyzna mógł przecież każdej kobiecie dostarczać po­
dobnych przyjemności! Wstrząsnęła się na tę myśl. A jeśli to, 

co wydarzyło się pod jemiołą, nie miało dla niego żadnego zna­
czenia? Jeśli utrzyma swoją decyzję rozstania się z nią po Trzech 
Królach? Co wtedy? 

Załała ją fala rozpaczy. Była już pewna, że Benedick jest jej 

przeznaczeniem. Pragnęła zostać w tym zamku na zawsze, nie 

dla jego murów, tylko dla człowieka, z którym zamierzała spę­
dzić resztę życia. Chciała poznać jego sekret, zajrzeć w głąb je­

go duszy, a także nauczyć się od niego sztuki kochania. Nie wy­

starczało zaufać tylko własnym siłom i woli, żeby spełniły się 

te wszystkie marzenia. Konieczna była pomoc z zewnątrz. Dla-

RS

background image

tego usiadłszy na łóżku i swoim zwyczajem podciągnąwszy ko­

lana pod samą brodę, wyszeptała: 

- Niech mi wolno będzie z okazji Gwiazdki wyrazić naj­

głębsze życzenie. Oto pragnę całym sercem, by przed końcem 

święta Trzech Króli sir Benedick Villiers pojął mnie za żonę. 

RS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Benedick poznał wreszcie, czym może być dom. Doświad­

czył wygody, ciepła i spokoju. Za wszystkim tym kryły się czy­

jeś staranie i czyjaś troska. Znał tę osobę, bo właśnie trzymał ją 

w ramionach. Pieścił jej atłasowe ciało i zaspokajał jej pragnie­
nia. Każde dotknięcie ustami, każdy pocałunek uderzał do gło­
wy niczym mocne wino. 

Nagłe obudził się i ujrzał nad sobą sufit. Był sam w łóżku, 

a w komnacie panował chłód. Światło poranka wsączało się do 

środka przez szpary w zamkniętych okiennicach. Ogień na ko­

minku dawno już wygasł i mimo ciepłego okrycia Benedick 
miał zziębnięte stopy. 

Rzeczywistość różniła się od marzenia sennego. 
Zmarszczył brwi. Nie powinien był jej pocałować. Teraz 

wiedział, jakich rozkoszy będzie doznawał mężczyzna, którego 
wybierze na męża dla Noel. Wiedza ta przysparzała mu jedynie 

bólu i niepokoju. Noel była zbyt świeżą i niewinną istotą, by 

mógł otworzyć przed nią duszę i zawierzyć tajemnicę swojego 

życia. Była to gorzka prawda, ale trzeba było przyjąć ją do wia­

domości. 

Noel zasługiwała na kogoś lepszego, nie naznaczonego zma­

zą krwi przelewanej w nie kończącej się bitwie. Powinien wy­
naleźć jej równie słonecznego jak ona młodzieńca, któremu 

Noel urodzi mnóstwo dzieci. Musiał też jak najszybciej pozbyć 

się jej z domu, aby wyschło źródło dręczących snów. A na razie 

RS

background image

należy pamiętać, że Noel jest jego podopieczną, co narzuca 

opiekunowi pewien określony sposób zachowania. Nerwowo 

przeczesał palcami włosy i policzył dni. 

Doliczył się dziesięciu. 

Gdy zszedł do holu w towarzystwie w połowie tylko rozbu­

dzonego Alarda, wrzało już jak w ulu. Służba biegała tam i z 

powrotem, a Noel stała w drzwiach, witając serdecznie parę 

wieśniaków. 

Benedick podszedł bliżej i przypatrzył się baczniej męż­

czyznom. Coś w nich go zaniepokoiło. Tych dwóch wyglądało 

bardzo nędznie, a jednak rozmawiając z Noel, zachowywali się 

ze swobodą, jakby byli z nią na równej stopie. Było to za­

kłóceniem hierarchii społecznej i Benedick postanowił interwe­

niować. 

Podszedł i już miał posłać żebraków do diabła, gdy poczuł 

na sobie spojrzenie Noel. Słowa uwięzły mu w gardle. Zobaczył 

jej powitalny promienny uśmiech, który natychmiast go pod­

bił. Noel spoglądała na niego tak, jakby uosabiał jej najgorętsze 

pragnienia. 

A jeśli taka właśnie była prawda? Jeśli faktycznie jego widok 

ją uszczęśliwiał? Jak w tej sytuacji powinien się zachować? 

Noel nawet nie raczyła zauważyć chmury na jego czole. 

Wskazała ręką na dwóch mężczyzn. 

- To Drogo i Edgar - powiedziała. - Są wolnymi ludźmi 

i prócz twojej uprawiają jeszcze swoją własną ziemię. 

Starając się przybrać uprzejmy wyraz twarzy, Benedick ski­

nął głową na znak powitania. 

- Cieszymy się z twego przyjazdu, sir - pierwszy odezwał 

się Drogo. - To dobry znak, że powrót zbiegł się ze świętami 

Bożego Narodzenia. 

- A te święta dzięki panience Noel są zupełnie wyjątkowe 

RS

background image

- dorzucił Edgar. - Nie ma pewnie lepszych nawet na królew­

skim dworze. 

Benedick słyszał o wystawności i przepychu panujących na 

dworze króla Edwarda i wolałby, by na zamku Longstone nie 

dochodziło do takiej rozpusty. 

Widząc, że jej rycerz nie ma ochoty na dalszą rozmowę z 

gośćmi, Noel zaprosiła ich do środka i uprzejmym gestem 

wskazała drogę do sali, gdzie służba przygotowywała już stoły 

do posiłku. 

- Co oni tu robią? - spytał Benedick. 
- Jest Boże Narodzenie i zgodnie z obyczajem każdy miesz­

kaniec włości ma wstęp do zamku swego pana. Dostaje boche­

nek chleba i świecę, a także zaproszony zostaje na ucztę. 

- To przesada, rozrzutność, nieliczenie się z groszem - rzu­

cił gniewnie Benedick. 

- Ale taka jest. 
- Wiem. Wiem. Taka jest tradycja! 
Roześmiała się, nic sobie nie robiąc z jego gniewu. Chcąc 

nie chcąc, również Benedick się rozpogodził. Tymczasem przy­
bywali inni wieśniacy. Noel witała wszystkich z taką samą ser­

decznością, zaś Benedickowi nie pozostawało nic innego, jak 

stanąć u jej boku i odgrywać rolę gościnnego gospodarza. 

Znała wszystkich z imienia, oni zaś odnosili się do niej z sza­

cunkiem i czułością. Benedick po raz pierwszy zetknął się z ta­

kim stosunkiem łączącym lady i włościan. 

Nie wiedział tylko, jak ma się do tego odnieść. Co ci ludzie 

powiedzą, jak zareagują, gdy odeśle Noel do jej rodzinnego do­
mu? Kto wie, może wszyscy tutaj zwrócą się przeciwko niemu. 
Dobrze pamiętał miny sług z pierwszego dnia pobytu. To się 

może powtórzyć, to na pewno się powtórzy, i to w większej ska­
li. Bitwa była nieunikniona. Odpoczynek nie był mu pisany. 

Gdy hol do ostatniego miejsca zapełnił się gośćmi, jako ostatni 

RS

background image

zasiedli za stołem Noel i Benedick. Służba uwijała się, znosząc 

coraz to inne potrawy. Wieśniak w siermiędze siedział obok re­

zydenta w atłasach. Doszło do zrównania i przemieszania się 

stanów. Atmosfera jednak nie była ani sztuczna, ani też napięta. 

Raczono się pieczonym drobiem i pociągano z kubków i pucha­

rów wyborne wino. Korzenno-miodowy smak wina nasunął Be-

nedickowi na myśl usta Noel. 

Spojrzał w jej kierunku. Uśmiechała się i wszystko wskazy­

wało na to, że jest szczęśliwa. Słuchała toastów i nagradzała je 

oklaskami. Wszyscy wszystkim życzyli zdrowia i wszelkiej po­

myślności. Doszło nawet do tego, że jedna z niewiast podniosła 

ogołoconą z liści gałązkę jabłoni i nakazała jej na wiosnę pokryć 

się kwiatem, a potem zgiąć pod ciężarem owoców. 

Co za zabobon! - pomyślał z niesmakiem Benedick. Niektó­

re sady rodzą, inne usychają. Niektórzy ludzie obrastają w sadło, 

inni umierają w nędzy. Los drzew i ludzi nie układa się wedle 

życzeń wyrażonych przy okazji świąt. 

Wreszcie przyszła kolej i na niego. Zobaczył przed sobą gru­

pę rozśpiewanych biesiadników. 

- Sir Villiers, nasz panie, dobroczyńco i obrońco - zaintono­

wała śpiewnym głosem tęga niewiasta w barwnym ludowym stro­

ju. - Cóż mogą ci życzyć twoi poddani? Życzą złota i atłasów w 

skrzyni oraz piwnic pełnych wina. Zamku, którego sam widok od­

straszy nieprzyjaciół, stołu uginającego się od potraw i prześlicznej 

Noel kładącej balsam na skołatane serce. 

Zagrzmiało od okrzykowi oklasków, zaś Benedick zmusił 

się do uśmiechu. Skinieniem głowy podziękował za życzenia. 

Przeniósł wzrok na dziewczynę, która wedle pragnień i oczeki­

wań tych ludzi miała być balsamem na jego skołatane serce. 

Wydawała się być mniej zmieszana od niego. Niewykluczone, 

że podpowiedziała chłopskim przyjaciołom takie właśnie życze­

nia. Czyżby naiwnie uważała, że można coś na nim wymusić? 

RS

background image

Przez całe życie walczył na swój własny rachunek, nie ulegając 

niczyim wpływom i naciskom. 

- Ładnie to było powiedziane - rzekł szorstko. - Posunęłaś 

się jednak za daleko. Bo o ile zależy mi na pomyślności Long-

stone, o tyle nie zależy mi na twoich uczuciach 

Noel szeroko otworzyła oczy. 

- Sądzisz, że to ja podsunęłam im słowa, jakie mają wygłosić? 

- A nie? 

Roześmiała się wesoło. 

- Nie, sir. Ja mam swoje własne życzenia. 

Ogarnął go niepokój. Był pewien, że nie porzuciła jeszcze 

myśli o ślubie. Poznał jej determinację i domyślał się siły woli 

utajonej w tym kruchym ciele. Odstawił puchar z winem. 

- I już je wyraziłaś? - spytał, wzgardliwie krzywiąc usta. 
- Prawdę mówiąc, tak - odparta, śląc mu uśmiech, który u 

innej kobiety mógłby wydawać się frywolny. - Ale dlaczego py­

tasz? Lękasz się ich spełnienia? 

Roześmiał się, lecz śmiech ten nie zabrzmiał szczerze. 

- Życzenia to tylko słowa bez żadnej sprawczej siły. 

- Życzenia to magia, a magia jest wokół nas. - Wdzięcz­

nym gestem ukazała mu zatłoczoną salę. - Czy są jakieś inne 

dni w roku, kiedy wieśniacy spożywaliby posiłek przy jednym 

stole z panami? Kiedy ludzie byliby tak uprzejmi i serdeczni dla 

siebie nawzajem? Kiedy braterstwo i miłość kazałyby zapo­

mnieć o wrogości i nienawiści? 

Braterstwo! Benedick nigdy nie spotkał się z czymś, co moż­

na byłoby podciągnąć pod to słowo. Miłość! Owszem, ludzie 

zakochiwali się w sobie, lecz jeśli ta dziewczyna liczy na to, że 

on padnie jej do nóg, to równie dobrze może liczyć na gwiazdkę 
z nieba! 

- W takim razie powiedz mi, Noel, ile twoich życzeń już się 

RS

background image

- Żadne. 
- Żadne? - Zdumiały Benedicka spokój i bezpośredniość 

odpowiedzi. Spodziewał się raczej wykrętów lub też dumnego 

przyznania się przynajmniej do kilku zwycięstw, a usłyszał 

przyznanie się do porażki. Więc czym wobec takich klęsk moż­

na było tłumaczyć jej wiarę w szczęśliwy obrót rzeczy? Chyba 

tylko łatwowiernością i przywiązaniem do magicznego sposobu 

myślenia. Bo przecież nie była bezrozumną istotą, miał na to 

niezbite dowody. Zagadkę stanowił fakt, że nie wydawała się 

zniechęcona tamtymi porażkami. Być może do życzeń, które się 

nie spełniły, nie przywiązywała już żadnej wagi? Co to były za 

życzenia? Może zabiegała o łaskawość losu, aby zyskać fata-

łaszki, klejnoty, łakocie? A może przeciwnie, prosiła o zdrowie 

dla bliskiej jej i kochanej osoby? Targnęły nim wyrzuty sumie­

nia. Uświadomił sobie bowiem, że nie spytał jej dotąd o chorobę 

i śmierć ojca. 

- A można wiedzieć, Noel, o co prosiłaś i co zostało ci od­

mówione? - spytał ochrypłym głosem. 

Spojrzała nań z pewnym zdumieniem. 
- O nic. 

- O nic? - Teraz z kolei on się zdumiał. 

- O nic - powtórzyła. - To mama zwróciła moją uwagę na 

magię świąt. Zawsze jednak powtarzała, by unikać próśb o coś 

błahego, jak prezenty czy inne dobra materialne. Gdy umarła, 

chciałam wyrazić życzenie, aby wróciła, lecz ojciec powiedział, 
że tego się nie godzi czynić. - Ostatnie słowa wypowiedziała 

rzewnym głosem. 

- A potem on zachorował, tak? - spytał, mimo że był naj­

dalszy od chęci zadania jej bólu. 

I faktycznie, na jej twarzy pojawił się smutek. 
- Nie była to choroba, tylko nieszczęśliwy upadek z konia. 

Nie cierpiał. Umarł od razu. Gdy odszedł, byłam już na tyle do-

RS

background image

rosła, by nie wierzyć w jego powrót. - Niewesoło się uśmiech­

nęła i nagle w tym uśmiechu wydała się Benedickowi osobą mą­

drą nad wiek. Odetchnęła głębiej. - Jak widzisz, nigdy nie mia­

łam okazji sformułować życzeń. Czekałam z nimi aż do dziś. 

Bo dzisiaj wiem, o co chcę i mogę poprosić. 

Benedick drgnął. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że ta 

naiwna istota zawarła w życzeniu całą swoją nadzieję na zamąż-

pójście, które nigdy nie miało dojść do skutku. Był przerażony. 

Musiał nie tylko pozbyć się jej z domu dokładnie w wyznaczo­

nym terminie, lecz ponadto wyleczyć z iluzji, która całkiem 

opanowała jej umysł. 

Odwrócił wzrok, nie czując się na siłach sprostać jej pro­

miennemu uśmiechowi. Prędzej czy później Noel będzie musia­

ła pogodzić się z rzeczywistością. 

On miał to już dawno za sobą, gdyż jako pięcioletni chłopiec 

utracił matkę, którą ojciec, pragnący związać się z inną kobietą, 

wyrzucił z domu. Jako wyrostek wyruszył w świat w poszuki­

waniu szczęścia. Nawet jeszcze w tej chwili ściskało go w gar­

dle na wspomnienie tamtego powrotu, gdy odnalazł już tylko 

zapuszczony grób matki, albo tamtego dnia, gdy przyjechawszy 

wyzwać znienawidzonego ojca na pojedynek, stwierdził, że 

śmierć go uprzedziła. 

Wspomnienia, uparcie spychane w niepamięć, wypłynęły na 

powierzchnię świadomości i sprawiły, że stał się smutny i posępny, 

choć wokół niego kipiała wesołość. 

Tymczasem młodzież zaprosiła Noel do wspólnej zabawy, 

ona zaś, niby to się broniąc, chętnie się zgodziła. Do twarzy było 

jej z uśmiechem i radością w oczach. Benedick nagłe uświado­

mił sobie, że całym sercem pragnie zaoszczędzić tej promiennej 

i niewinnej kobiecie-dzieweczce zmartwień i rozczarowań. By­

ło to pragnienie przeciwne poprzedniemu, gdy chciał ją rady­

kalnie wyleczyć ze złudzeń. 

RS

background image

Pełen sprzecznych uczuć, siedział, nie biorąc udziału w roz­

mowie, tylko spod oka obserwując tę, która była przyczyną jego 

pomieszania. 

Noel bawiła się. Zabawa polegała na tym, by wyjąć rodzynek 

z miski, nie parząc sobie ręki. Starsi uczestnicy zabawy znali 

sposoby, dzieci jednak zupełnie z tym sobie nie radziły i co 

chwilę któreś wybuchało płaczem. W tej sytuacji Noel zdecy­

dowała się je wyręczać, a wyłowiony rodzynek szedł do otwar­

tych dziecięcych ust. W pewnym momencie jednak czegoś nie 

dopatrzyła i płomień liznął jej dłoń. Krzyknęła, zaśmiała się 

i włożyła palec do ust Ssała go, a z Benedickem działo się tym­

czasem coś dziwnego. 

Czuł, że przebiegają go na przemian zimne i gorące dresz­

cze. Żar w lędźwiach stał się wręcz nie do wytrzymania. Wyob­

raził sobie, że jej język wędruje po jego ciele, coraz niżej i niżej, 

aż wreszcie jego wilgotne ciepło... 

Ledwie udało mu się stłumić jęk. Poderwał się z krzesła i wy­

szedł szybkim krokiem na dziedziniec. Musiał otrzeźwić się 

mroźnym powietrzem. Zaatakował go ostry, porywisty wiatr 

i wprędce ostudził krew. Benedick wszedł na koronę muru ob­

ronnego. Idąc, mijał co jakiś czas żołnierza pełniącego straż. Po­

zdrawiał go skinieniem głowy. Sam przez wiele lat był takim 

żołnierzem. Gdy inni biesiadowali, bawili się i kochali, on 

strzegł ich granic i własności. Płacono mu za tę służbę i starał 

się rzetelnie wywiązywać ze swych zadań. Zabijał, gdy zacho­

dziła tego potrzeba, choć zabijał zawsze w uczciwej walce. A te­

raz, patrząc w dal na ośnieżone pola, robił podsumowanie swe­

go dotychczasowego życia. 

W pewnym momencie dotknął ręką kamiennego muru, który 

należał do niego, podobnie jak cały zamek i otaczające go zie­

mie. Niegdyś posiadanie wiele dlań znaczyło, zaś w ostatnich 

latach świadomość, że ma dokąd wrócić, dodawała mu sił i czy-

RS

background image

niła niezłomnym w walce. Dziś czuł, że sama własność już mu 
nie wystarcza. Zimne kamienne mury nie są domem bez radości, 

ciepła i... rodziny. 

Spojrzał za siebie. Okna sali jarzyły się od świateł. Tam w środ­

ku była Noel. 

Kiedy wrócił, było już późno. Biesiadników ubyło, zostało 

tylko kilka osób. Zaczął rozglądać się za Noel, lecz zanim od­
nalazł ją wzrokiem, ona już stała przed nim, radosna, a zarazem 
zatroskana. 

- Gdzie się podziewałeś? Niepokoiłam się o ciebie. Dobrze 

się czujesz? - Patrzyła nań oczyma tak czystymi, jak czysta była 

jej bezgrzeszna dusza. 

Benedick otworzył usta, lecz nie uleciało z nich ani jedno 

słowo. Prawdę mówiąc, nie wiedział, co ma odpowiedzieć. 

Wciąż nie był pewny siebie. Zdawało się mu, że jakąkolwiek 

drogę wybierze, i tak ją zrani. Tymczasem napawał się jej sło­

dyczą i dobrocią. W pewnym momencie ich spojrzenia się spot­

kały. W jego oczach malowała się udręka i pożądanie, w jej 

oczach zrozumienie i słodycz. 

- Chodź - powiedziała, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nie 

jadłeś jeszcze kolacji, a musisz zachować siły. 

- Czy po to, żeby przydźwigać kolejną wigilijną kłodę? 

- spytał drwiącym tonem. 

Noel roześmiała się. 

- Drażnisz się ze mną, mój rycerzu. 

Zawahał się. Nigdy jeszcze dotąd nie przekomarzał się z ko­

bietą. Życie upłynęło mu wśród żołdactwa. Nie byli to towarzy­

sze, od których mogły nauczyć się dworskich manier i subtel­

nego dowcipu. Nie był rycerzem z legend i pieśni, za jakiego z 

pewnością brała go Noel. 

Usiedli za stołem i po chwili służba podała ser, chleb, pud-

RS

background image

ding oraz wino. Benedick poczuł, że z jego kości ulatnia się zim­

no, które dało mu się we znaki tam na murach. Gości została 

przy stole zaledwie garstka, ale każdy śmiał się i weselił za 

dwóch albo trzech. Od kominka bił żar, jedzenie było smaczne. 

Powoli Benedicka opuszczało przygnębienie. Zapragnął delek­

tować się chwilą. 

Podobnie jak wczoraj, tak i dziś wymieniano prezenty i od­

prawiano obrzęd zbierania pocałunków. Benedick nie omieszkał 

zauważyć, że jego nicponiowaty giermek pierwszy zaciągnął 

pod jemiołę rozchichotaną dziewczynę, a odgłos ich pocałun­

ku rozszedł się echem po sali. Za nim poszli inni. Benedick 

był zdecydowany nie udzielać swojej podopiecznej drugiej 

lekcji. 

Wyrwał go z zamyślenia jej głos. 
- Mam dla ciebie prezent. 
- Nie - powiedział takim tonem, jakby gotowano mu nową 

torturę. 

- A właśnie że tak - rzekła ze śmiechem. Jej oczy skrzyły 

się niczym szafiry. Położyła coś przed nim na stole. Opuścił 

wzrok. 

Była to książka. 

- Nie, to stanowczo za drogi prezent - bronił się. - Jako 

twój opiekun nie mogę tolerować takiej rozrzutności. - Odsunął 

książkę. 

Noel przesunęła ją na poprzednie miejsce. 

- To książka mego ojca. Nie wydałam na nią ani grosza. 

Musisz ją przyjąć - tłumaczyła łagodnie jak dziecku. 

Mimo wątpliwości, Benedick dotknął ręką niewielkiego wolu­

minu. Nigdy jeszcze nie miał na własność żadnej książki, a zaczaj 

uczyć się czytać, będąc już rycerzem, w trudzie próbując polepszyć 

swój los. Machinalnie zacisnął palce na oprawnej w skórę książce. 

Było to zawłaszczenie, i tak to odczuł. 

RS

background image

- A teraz chodź - powiedziała Noel, chwytając go za drugą 

rękę. 

- Przestań wciąż mnie gdzieś ciągnąć - sarknął gniewnie. 

Był do głębi poruszony prezentem, lecz nie chciał tego przed 
nią zdradzić. - Nie jestem dzieckiem, a ty nie jesteś moją pia­

stunką. 

Noel jak zwykle puściła jego pretensje mimo uszu. Postawiła 

na swoim i po chwili stali już pod jemiołą, przy czym Benedick 
wciąż trzymał książkę. Teraz dopiero zorientował się, na co się 

zanosi. Noel już wspinała się na palce. Zasłonił się książką jak 
tarczą. 

- Chcę pocałunku, panie rycerzu - powiedziała poważnie, 

ale Benedick zwietrzył podstęp. Nie chodziło jej o zwyczajowy 

pocałunek, tylko o coś więcej. Mówiły o tym jej roziskrzone 

oczy, rozchylone pąsowe wargi, a także diablik frywolności, wi­

doczny w wyrazie twarzy. 

- Wczoraj otrzymałaś pocałunek - rzekł szorstko Benedick. 

- Dzisiaj radziłbym rozejrzeć się za innym kandydatem. 

- Chciał odejść, ale go nie puszczała. 

- Obawiam się, że wczoraj czymś mnie zaraziłeś. - Szelmow­

sko się uśmiechnęła. - Nie chcę już jednego pocałunku. Chcę 
wszystkie dwanaście - oświadczyła prowokacyjnym szeptem. 

Benedick się przeraził. Wystarczyło mu jednak spojrzeć na 

jej wargi, przypomnieć sobie ich smak, wrócić pamięcią do tam­

tej chwili, gdy ssała nimi oparzony palec, by trwoga ustąpiła 

gotowości. Czuł się wszetecznikiem. Nikt bardziej nie zasługi­

wał na pogardę niż starszy mężczyzna wykorzystujący młodą 

dziewczynę. Był to zresztą przypadek jego własnego ojca, dla 

którego nigdy nie potrafił znaleźć usprawiedliwienia. 

Benedick nachylił się i musnął ustami czoło Noel. Nie spo­

dziewał się, że coś odczuje. Ale nagle owionął go jej zapach 
i poczuł na szyi fale jej gorącego oddechu. 

RS

background image

- Noel! Masz dla mnie całusa? 

Na dźwięk głosu giermka Benedick gwałtownie cofnął gło­

wę. Ale nie cofnął dłoni, którą położył na jej ramieniu. Przeciw­

nie, wzmocnił uścisk, mimo że rozsądek nakazywał mu przeka­

zać Noel Alardowi. 

- Nie - odparła Noel, nie odrywając wzroku od twarzy Be-

nedicka. - Czekam, aż pocałuje mnie mój rycerz. 

W sposobie, w jaki to powiedziała, było tyle zaborczości 

i pewności siebie, że Benedick poczuł się zmuszony zarea­

gować. 

- Nie ożenię się z tobą - rzekł. 
- Ale pocałujesz mnie, prawda? - spytała, bezwstydnie 

obejmując go za szyję. Ruch ten sprawił, że kilka złocistych 

pasm spadło jej na twarz. Dłonią odgarnął je z policzka. Za wy­

jątkiem jednego, które zaplątało mu się w palcach. Mieniło się 

złociście, niczym zmaterializowany słoneczny promień. 

Czas jakby się zatrzymał. Rozgwar przemienił się w ciszę. 

Świat, można by rzec, przestał istnieć. Byli tylko on i ona, ko­

bieta, na którą niczym na zbawienie czekał przez całe życie. 

Wystarczyło mu sięgnąć ręką, aby stała się jego, ale nie zrobił 

tego. To Noel sprawiła, że mógł uznać się za pokonanego. 

Wspięła się na palce i pocałowała go. Wczorajszy obrzęd 

pod jemiołą powtórzył się, ale w nieco zmienionej formie. Be­

nedick stracił zdolność myślenia. Czuł tylko, że zalewa go fala 

słodyczy. Dotknął języka Noel i wessał go w siebie, czując co­

raz większe pragnienie. Kurczowo zacisnął dłoń na jej włosach. 

Gdyby nie książka, która ich dzieliła, i te resztki świadomo­

ści, jakie mu jeszcze pozostały, wziąłby ją tu i teraz, na posadz­

ce holu, spełniając to, co zarysowywało się tylko w snach pod­

czas dwóch ostatnich nocy. Otrzeźwienie przyspieszył Alard, 

który kradnąc całusa pewnej pannie spowodował, że ta zaczęła 

piszczeć i głośno chichotać. 

RS

background image

Bez tchu, na wpół przytomny, Benedick wsparł się czołem o 

czoło Noel. Dłonią, w której trzymał książkę, wyczuwał mięk­

kość jej piersi. W głębi przyspieszonym rytmem biło młode ser­

ce. Było ono symbolem niewinności i pomogło mu oderwać 

myśli od jej ciała. Zaczai rejestrować też inne dźwięki - szelest 

tataraku pod czyimiś stopami, brzęk naczyń, głosy biesiadni­

ków. Nadal jednak nie chciał, by Noel odeszła, choćby to ode­

jście równało się oddaleniu na kilka kroków. Dobrze mu było z 

nią, trzeba było tylko się zdecydować, czy tę chwilę przedłużyć 

na całe życie. 

Tak oto wreszcie, nieoczekiwanie i w formie niespodzianki, 

stanęło przed nim zasadnicze pytanie. Uświadomiło mu, że za­
czyna myśleć jak obrońca twierdzy, który jeszcze walczy dziel­

nie na wałach, lecz już dopuszcza do siebie myśl o kapitulacji. 
Gardził takimi obrońcami. Zostawił Noel pod jemiołą i udał się 

do siebie. Szukał spokoju, którego nie miał już nigdy odnaleźć. 

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Benedick stał przed kominkiem, ale ciepło bijące od ognia 

nie poprawiało mu humoru. Zamiast grzać się przy kominku, 

powinien raczej wyjść na dwór i wystawić się na podmuchy 

zimnego wiatru. Był wzburzony i zdenerwowany, ponieważ 

zrozumiał, że stało się to, co nie powinno się stać. Czego nie 
tylko nie brał pod uwagę, ale zdecydowanie nie chciał. 

Oto ni mniej, ni więcej, pożądał swojej podopiecznej. 

Tej nocy też miał sen. Leżał z Noel w pościeli, spleciony w mi­

łosnym uścisku. Noel była słodka, piękna i pachnąca. Okazała się 
czuła i chętna, świadoma swej kobiecej władzy. Przyjęła go w sie­

bie, co okazało się niezwykłym, cudownym przeżyciem. Obudził 

się o świcie, zlany potem, po to tylko, by stwierdzić z uczuciem 
upokorzenia, że trzyma w ramionach poduszkę. 

Rzeczy wymykały mu się z rąk. Nie panował ani nad sobą, 

ani nad sytuacją, w jakiej się znalazł. Nie poznawał samego sie­

bie, Noel powoli zdobywała nad nim przewagę. Lekcja poca­
łunku, jakiej jej udzielił, obróciła się przeciwko niemu. Chciał 
postawić tamę marzeniom Noel, a wyszło na to, że pobudził jej 

i własne zmysły. Ścigała go teraz cudza namiętność, on zaś niby 

to uciekał, ale częściej stawał, pozwalając się dogonić. W ten 
sposób, zamiast rozwiać złudzenia Noel, utwierdzał ją w prze­

konaniu, że wyjdzie za niego za mąż. Był to błąd nie do wyba­

czenia. 

Wiedział bowiem, że pewne rzeczy są niemożliwe. Noel mu-

RS

background image

si poznać prawdę, i im prędzej to się stanie, tym lepiej będzie 

dla nich obojga. Nadszedł czas porozmawiania na serio. Inaczej 
on, Benedick, całkiem może stracić kontrolę nad sobą i przebie­
giem wypadków. Noel z każdym dniem, ba, z każdą godziną 

wydawała się coraz bardziej pewna siebie i zdecydowana. Be­

nedick

 uznał, że nie wolno mu doprowadzić do katastrofy, zwła­

szcza że obiecał sprawować pieczę nad Noel. 

I dlatego dał jej znać przez Alarda, by stawiła się do niego 

na rozmowę. Wybrał swoją komnatę, gdyż duża sala całkiem 

się nie nadawała do tego rodzaju spotkań. Kręciło się tam za­

wsze, nawet poza posiłkami, sporo osób, a tym razem zależało 

mu na pozostaniu z Noel sam na sam. 

Teraz jednak, podczas oczekiwania na przyjście dziewczyny, 

opadły go wątpliwości, czy tramie wybrał miejsce spotkania. 

Łóżko, które niedawno opuścił, przypominało o sugestywnym 

śnie. A to z kolei utrudniało Benedickowi wzięcie się w garść i, 

co ważniejsze, nabrania dystansu do całej sytuacji. Poczuł się 

jak człowiek, który ratując się przed pożarem, zbliża się do 

źródła ognia, zamiast od niego oddalać. 

Oparł czoło o kamienną ścianę. Spokój, cisza, odpoczynek 

- oto, na co liczył, decydując się na powrót do Longstone. Tym­

czasem gdy się tu zjawił, został wciągnięty w wir świątecznych 

przygotowań, do których poprzednio nie przykładał wagi. 
Wbrew sobie musiał uczestniczyć w świątecznych obrzędach, 

zabawach i biesiadach. Na domiar złego w nocy nawiedzały go 
erotyczne sny, co nigdy przedtem mu się nie przydarzyło. Być 
może nigdy już nie zazna spokoju, gdyż na spokój trzeba sobie 
zasłużyć. 

- Benedick? 

Odwrócił się tak gwałtownie, jakby krzyknięto na alarm. 

Noel stała w otwartych drzwiach. Nie usłyszał jej nadejścia, ale 

nie to wywołało tak nieodpowiednią reakcję. Wypowiedziała 

RS

background image

jego imię, które w dodatku zabrzmiało w jej ustach szczególnie 

- ciepło i intymnie. Był to przełom w ich wzajemnych, stosun­

kach. Do tej pory traktowała go z należnym szacunkiem, ale w 

miarę bezpośrednio. Teraz po raz pierwszy zwróciła się do niego 

po imieniu i tym samym zlikwidowała dystans, jaki jeszcze 

pomiędzy nimi istniał. Zupełnie jakby wiedziała o jego snach 

i postanowiła przełożyć je na rzeczywistość. Nie spodziewał 

się, że już pierwszym słowem uzyska nad nim tak wielką prze­

wagę. 

A teraz zamykała za sobą drzwi. Gestem nakazał jej, by tego 

nie robiła. 

- Drzwi mogą zostać otwarte. I tak nikt nie usłyszy, co za­

mierzam ci powiedzieć. 

Spoglądała nań z ufnością i ciekawością dziecka. Przejrzyste 

niebieskie oczy kierowały myśl ku wiośnie i kwitnieniu. Noel 

była młoda i niewinna, a przecież jakże kobieca! 

Podszedł do okna, aby zwiększyć dzielącą ich odległość. 

- Przede wszystkim chcę ci oznajmić, że nie będzie już wię­

cej pocałunków pod jemiołą. Jako twój opiekun, czuję się w 

obowiązku znalezienia ci odpowiedniego męża. Kimkolwiek on 

będzie, powinien ożenić się z panną czystą i nieskalaną. Jeżeli 

zatem musisz mieć te swoje dwanaście pocałunków, bo tego wy­

maga jakiś tam śmieszny obyczaj, ogranicz się do dzieci i Hard-

wina. Całując ich, nie naruszysz norm przyzwoitości. 

- Ale... 

- Żadnego „ale". Te pocałunki winny mieć charakter wy­

łącznie przyjacielski. Więcej nie pocałujesz ani mnie, ani żad­

nego innego mężczyzny. 

- Ale ja chcę ciebie całować - powiedziała spiesznie, jakby 

bojąc się, że znów jej przerwie. -I nie zmartwi to mojego męża, 

bo ty nim będziesz. 

- Bezrozumna istoto, czy ty niczego nie rozumiesz? Nabiłaś 

RS

background image

sobie głowę jakimiś bzdurami. Czas położyć kres tym świątecz­

nym szaleństwom - rzekł przez zaciśnięte zęby, 

Noel nie tylko nie wyglądała na przestraszoną, ale nawet na 

strapioną. 

- Możesz być sobie sławnym rycerzem i panem tego zam­

ku, ale nie masz władzy nad magią - rzekła z uśmiechem. 

- Znowu ta magia! - rzucił w najwyższym zdenerwowaniu. 

- Czuję się stary i zmęczony, Noel. Nie nadaję się na twojego 

męża. 

Rozległ się śmiech, przypominający ptasi świergot. 
- W wieku dwudziestu sześciu łat nie jest się zgrzybiałym 

starcem - orzekła stanowczo. - Ani razu nie odniosłam wraże­

nia, że stoisz nad grobem. Przeciwnie, wczoraj wydałeś mi się 

nader żywotny. 

Benedick z trudnością nad sobą panował. Ta nieznośna 

dziewczyna przekraczała dozwolone granice. 

- Jestem tylko człowiekiem, więc mnie nie kuś. Działasz na 

swoją szkodę. Jesteś młoda, dobra i pełna radości życia. Zasłu­

gujesz na człowieka, który mógłby ci pod tym względem do­

równać. - Pomimo że od dawna zamierzał jej to powiedzieć, 

słowa te teraz ledwo przeszły mu przez gardło. 

- Skoro posiadam coś w nadmiarze, to podzielę się tym 

z moim mężem - oznajmiła z powagą. 

Benedick zdusił cisnące mu się na wargi przekleństwo. 
- Nie widziałem głupszej dziewczyny! Nie znasz mnie, nie 

masz pojęcia, kim jestem i co robiłem. Jestem bękartem. Zaczy­

nałem od niczego. Aby stać się właścicielem tego zamku, wal­

czyłem bez wytchnienia przez długie lata, narażając życie 

i zdrowie, marznąc w zimie, pocąc się w lecie, moknąc w desz­

czu i często cierpiąc głód. Taki bowiem jest los najemnego żoł­

nierza, a brałem udział niemal we wszystkich bitwach, jakie sto­

czono w ostatnich latach w Anglii. Czasem przypominam sobie 

RS

background image

twarze moich padłych w boju towarzyszy, jak również twarze 

moich przeciwników. W imię czego ponieśli śmierć? Dla jakiejś 

płachetki ziemi? Dla zaspokojenia chciwości lordów i baro­

nów? -Przetarł dłonią twarz. - Nie wiem, jak wyobrażasz sobie 

życie rycerza takiego jak ja. Musisz jednak wreszcie uświado­

mić sobie, że zdobyłem zamek i włości tylko dlatego, że... za­

bijałem, będąc w tym lepszy od innych. Oto kim jestem. 

Wreszcie zdecydował się na nią spojrzeć. Był pewien, że 

na jej twarzy zobaczy strach i niesmak i będzie świadkiem jej 

ucieczki. Ona jednak pozostała dawną Noel. Tylko smutek 

pojawił się w jej oczach. 

- Nie ma to dla mnie znaczenia. Jesteś moim rycerzem - po­

wiedziała miękko i czule. 

Te dwa zdania nim wstrząsnęły. Było to rozgrzeszenie, któ­

rego się nie spodziewał. Na dokładkę zrobiła ku niemu krok, 

potem następny. Wpadł w panikę. Wiedział, że jeśli Noel go do­

tknie, na nic zdadzą się wszystkie poprzednie rozsądne posta­

nowienia. Toteż rzucił się ku drzwiom, omijając ją szerokim łu­

kiem. Stała na środku pokoju. 

Na progu odwrócił się. 

- Żadnych więcej pocałunków, Noel - rzekł lodowatym to­

nem. - Żadnych prezentów. Aha, i radzę ci nie przywiązywać 
wagi do życzeń, które nigdy się nie spełnią. 

Kiedy Benedick wybiegł z komnaty, Noel poczuła 

przeraźliwe zimno. Spojrzała nawet w stronę kominka, chcąc 

sprawdzić, czy czasem nie przygasł ogień. Ale nie, bierwiona 

paliły się jasnym płomieniem. Wtedy zrozumiała: zimno, które 

ją przeniknęło, pochodziło z jej wnętrza. A sprawił to Benedick, 

jej rycerz. 

Zabronił jej nawet marzyć. Był dziś bardzo surowy, prawie 

że okrutny. Ale mogło być jeszcze gorzej, dodała w myślach 

RS

background image

z charakterystycznym dla siebie optymizmem.

 Ostatecznie nie 

wytykał jej wad i błędów, tylko mnożył zakazy. Nie powiedział, 

że jest brzydka czy źle wychowana. Nawet gdyby to powiedział, 

i tak by mu nie uwierzyła. Mógł lękać się jej młodości, miała 

jednak wystarczająco dużo kobiecej intuicji, by wiedzieć, że się 

mu podoba. Dowodem na to były jego pocałunki. 

Pierwszy pocałunek był dla niej całkowitą nowością. In­

stynktownie czuła, że żaden mężczyzna nie całuje tak kobie­

ty, która jest mu obojętna. Po drugim pocałunku zyskała pew­
ność, że go pociąga. Rozpogodziła się na myśl o swej kobie­
cej władzy. Zmierzała śmiało do celu, być może tylko nale­

żało spowolnić marszrutę. 

Co w takim razie powinna uczynić teraz? 

Uśmiech znikł z jej twarzy, gdy uświadomiła sobie, że łatwiej 

jej będzie zmienić jego opinie o niej niż o sobie samym. Mówił 

o sobie jak o najgorszym wrogu, co oznaczało, że jest człowie­

kiem utrudzonym i zmęczonym. Znużona była jego dusza, a nie 
ciało. Noel wiedziała, że duchowe rany wolniej się zabliźniają 
od ran cielesnych. 

Nie traciła wszakże nadziei, że potrafi go wyleczyć. Najchęt­

niej zaraz pobiegłaby za nim i zarzuciła mu ręce na szyję. Mu­

siała jednak trochę poczekać. Wywarł na niej wrażenie człowie­

ka doprowadzonego do ostateczności. Trzeba było mu dać tro­
chę czasu, choć akurat czasu nie było za dużo. Trzej Królowie 

zbliżali się spiesznym krokiem. 

Jeśli nie rozetnie tego gordyjskiego węzła w ciągu tygodnia, 

będzie musiała na zawsze pożegnać się z marzeniami. 

Benedick próbował skupić się na liczbach i zapiskach wy­

pełniających rubryki księgi rachunkowej, wciąż jednak wracał 

myślami do Noel. W ostatnich dniach nie dostał od niej prezen­

tu, nie czyniła też prób, aby się do niego zbliżyć czy pocałować 

RS

background image

go. Całkowicie podporządkowała się jego zakazom. Miał wresz­

cie święty spokój. Właściwie powinien być z tego powodu za­
dowolony. 

Niestety nie był. 
Nie pomagało odliczanie dni do Trzech Króli, kiedy to miał 

się ostatecznie uwolnić od Noel. Nocami albo przewracał się 
z boku na bok, nie mogąc zasnąć, albo zapadał w ciężki sen, 

który nie przynosił wytchnienia. Za dnia to szukał Noel po ca­
łym zamku, to znów uciekał na jej widok. Szukał zapomnienia 

w winie, które pił w nadmiarze niczym prostak, co nigdy przed­
tem mu się nie zdarzało. Noel raz wydawała mu się darem od 
losu, innym razem przekleństwem jego życia. W końcu już nie 
wiedział, co ma o tym wszystkim sądzić. 

Nagle rozpoznał jej zapach. Świeży, upojny zapach majowej 

łąki. Nie podniósł jednak głowy znad rachunków, Ucząc się z 
tym, że ulega omamom. Żył w świecie rojeń, snów oraz magii, 

i poniekąd już do tego przywykł. 

- Benedick? 

Spojrzał i odetchnął z ulgą. Noel tym razem nie była tworem 

jego wyobraźni. Była jak najbardziej żywa. Stała przed nim 

ubrana w pelerynę podbitą futrem, pełna energii i radości życia. 

Uśmiechała się zniewalająco i promiennie. 

- Rzuć te nudne rachunki - zaproponowała. - Mamy kolej­

ny świąteczny dzień, a w nocy nasypało sporo śniegu. Chodź, 

potarzamy się w białym puchu, poślizgamy się na ślizgawce. 

- Co takiego?! - Ta niecodzienna propozycja zupełnie go 

zaskoczyła. 

- Chodź poślizgać się razem z nami - powtórzyła, pokazu­

jąc mu trzymane w ręku łyżwy zrobione ze zwierzęcych kości. 

- Mamy dzisiaj lekki mróz i niebo bez jednej chmurki. Wspa­

niała pogoda na zabawy na świeżym powietrzu, które także na­

leżą do świątecznej tradycji. - Powiedziała to wszystko z roz-

RS

background image

iskrzonymi oczami, jakby już się ciesząc na myśl o czekających 

ją figlach. 

W

 chwili gdy Benedick zamierzał odmówić, podszedł do 

nich Alard. Zdawał się być w jak najlepszym humorze. Sądząc 

z jego stroju, można było wnosić, że planuje spędzić ten dzień 

na świeżym powietrzu. Cierpi widocznie na nadmiar wolnego 
czasu, pomyślał złośliwie Benedick, postanawiając dorzucić 

obibokowi obowiązków. 

- Na serdeczny palec świętego Norberta! Nigdy nie uda ci 

się namówić naszego ponurego lorda na igraszki. Żeby się ba­

wić, trzeba umieć się bawić, a on nie potrafi się nawet śmiać. 

Dlatego daj sobie spokój, Noel. 

Benedick prychnął ze wzgardą. Jego życie było nieustanną wal­

ką i mozołem, a nie wiecznym świętowaniem, wypełnionym 
bzdurnymi rozrywkami. Nie miał czasu na takie głupstwa. I właś­

nie zamierzał im to powiedzieć, gdy widok tych dwojga kazał mu 

zachować milczenie. Nie podobało mu się, że Alard stoi tak blisko 

Noel i zwraca się do niej w tak poufały sposób. Przecież ostrzegł 

huncwota, by nie zbliżał się do jego podopiecznej. Być może więc 
należało mieć go na oku, by nie posunął się jeszcze dalej. 

- Mój rycerz wie, co to zabawa, jestem tego pewna - od­

parła Noel. Zaraz też uciekła się do wypróbowanego już sposo­

bu perswazji. Podeszła i chwyciła Benedicka za rękę. - Wal­

czył, żeby osiągnąć coś w życiu, a po walce wojownik nie ma 

już ochoty na zabawę. Ale teraz wrócił do swego domu i nie 

może wyrzekać się radości. Najdzielniejszym też potrzebne są 

śmiech i rozrywka. 

Benedick pomyślał, że wymarzoną jego rozrywką miały być 

godziny i dni spędzone na błogiej drzemce przy kominku, a nie 

harce na mrozie. Mimo to dał się wyciągnąć Noel z sali do sieni 

i nie oponował, gdy Alard zarzucał mu na ramiona ciepłą pele­
rynę. Stanowczy sprzeciw zachował na ostatnią chwilę. 

RS

background image

- Nie będę się ślizgał - rzekł. 

- Dobrze, inaczej spędzimy czas - zgodziła się Noel. - Nie 

traćmy jednak tak pięknego dnia na przebywanie w tej duchocie. 

W rezultacie podczas gdy Alard w gronie młodzieży udał się 

nad zamarzniętą sadzawkę, Noel poprowadziła Benedicka w 
przeciwną stronę do ogrodu. Drzewa i krzewy były przysypane 
śniegiem i wyglądały bajkowo. 

- Jeżeli nie chcesz się ślizgać, to musisz przyjąć innego typu 

wyzwanie! - wykrzyknęła wesoło Noel i zanim Benedick zo­

rientował się, o co jej chodzi, celnie trafiła go kulą ulepioną ze 

śniegu 

- Nie stój jak ten kołek płocie. Chyba wiesz, na czym polega 

zabawa w śnieżki? - Musiała mieć mimo wszystko jakieś wąt­

pliwości, gdyż nabrała w dłonie śniegu i zaczęła lepić z niego 

niewielkich rozmiarów kulę. - A teraz patrz. - Cisnęła kulą, ce­

lując w pień jesionu, nie trafiła jednak i śnieżny pocisk upadł 
między krzaki. 

Benedick wybuchnął szczerym śmiechem i spytał: 

- Czy znasz powiedzenie: „Trafić kulą w płot"? 

Tupnęła nogą obutą w futrzany trzewik. 

- Proszę bardzo. Może zrobisz to lepiej. 
Ulepił śnieżkę, zamachnął się i rzucił. Trafił w sam środek 

pnia. 

- Hmm. Nie najgorzej jak na początkującego - pochwaliła 

go Noel i wzięła się do dzieła. 

Patrząc na nią, mógł podziwiać wdzięk i lekkość jej ruchów, 

urodę zaróżowionej na mrozie twarzy i złocistość włosów wy­
mykających się spod kaptura. 

Drugi rzut okazał się nieco lepszy, gdyż śnieżka musnęła 

pień. 

Benedick zaczął się zastanawiać, co on tu właściwie robi. Dał 

się wyciągnąć z domu, by mieć baczenie na poczynania Alarda, 

RS

background image

a tymczasem giermek gdzieś się zawieruszył, on sam natomiast 

bawił się śnieżkami niczym pacholę. 

- Przecież to nie ma najmniejszego sensu - rzekł. 

- Dlaczego? - zapytała. - Uważam, że ćwiczymy się w rze­

miośle żołnierskim. 

Benedick skrzywił się. Rzemiosło żołnierskie sprowadzało 

się głównie do sztuki zabijania. 

- Święta prawda W zamęcie bitewnym obie strony obrzucają 

się śnieżkami - rzekł z nieskrywaną ironią. 

Noel wybuchnęła perlistym śmiechem, dając tym dowód, że 

nie dotknął jej jego sarkazm. 

- Potrzebny mi jakiś większy cel - powiedziała, rozglądając 

się po ogrodzie. Wreszcie zatrzymała wzrok na Benedicku. 

- Nie ruszaj się! - zawołała i zanim się spostrzegł, został ugo­

dzony śnieżką. 

A więc to on miał być tym „większym celem". Już zamierzał 

surowo zganić jej dziecięcą swawolność, gdy poczuł się całkiem 

rozbrojony, jeśli nie oczarowany jej śmiechem. 

- Daj spokój, panie rycerzu. Masz minę, jakbyś spadł z ko­

nia. Przecież możesz mi się odwdzięczyć pięknym za nadobne. 

Piękna to była ona, ta kusicielka. Z jej rozchylonych, śmie­

jących się ust wydobywały się obłoczki pary, zęby błyskały, 

spod pszenicznych włosów spoglądały niebieskie oczy. Jej ży­

wość i rozbawienie sprawiały, że wyglądał przy niej jak ostatnia 

fujara. Świadomość tego pchnęła go do działania. 

Nabrał śniegu i ulepił go w dłoniach. Tymczasem Noel zdą­

żyła schować się za pień drzewa. Rzucił, gdy wysunęła głowę 

wraz z uzbrojoną w śnieżkę ręką. Niespodziewanie śnieżka ude­

rzyła go w pierś. Noel zaśmiała się radośnie. 

Była w tej chwili rozbawionym dzieckiem, a on, pan zamku 

i otaczających włości, zniżył się w zabawie do poziomu dziec­

ka. Pomyślał, że musi komicznie, a zarazem żałośnie wyglądać. 

RS

background image

Powinien natychmiast wrócić do rachunków. Zwlekał jednak z 

podjęciem decyzji. Wszystkiemu były winne niebieskie oczy 

i zaraźliwy śmiech. 

Znów wystawiła głowę i kolejna śnieżka poszybowała w je­

go kierunku. Benedick skoczył i zaczął gonić Noel. Chwycił za 

skraj peleryny. Noel śmignęła w bok ze śmiechem i sypnęła mu 

śniegiem w twarz. Na wpół oślepiony, wyciągnął ramiona, lecz 

zagarnął nimi jedynie powietrze. Usłyszał swój śmiech. Była to 

dlań nowość i od razu zrobiło mu się lżej na duszy. Nieoczeki­

wanie dla siebie poczuł się znowu rozbrykanym chłopcem. Za 

sprawą Noel ubyło mu lat, ale też ukazała mu się całkiem nowa 

przyszłość. Odstąpiły go troski. Liczyło się tylko to, co się teraz 

działo. 

Noel znowu mu się wymknęła, zwinna niczym piskorz, przy 

trzeciej jednak próbie Benedick zdołał ją schwytać. Jednak nie 
zamierzała się poddać i usiłowała uwolnić, powodując, że upad­
li oboje w śnieżną zaspę. Benedick widząc, że przygniótł ją swo­
im ciężarem, a nie chcąc sprawić jej krzywdy, próbował pode­
rwać się na nogi, lecz ona chwyciwszy go za włosy, uniemożli­
wiła mu to. 

- Mam cię! - wykrzyknęła z dziecięcą radością. 
Poddał się, bo nie sposób walczyć z żywiołem. Był to żywioł 

młodości, urody i dziecięcego rozbawienia. Opadł na jej piersi 

i brzuch. 

Nie zdawała się tym przerażona. W jej oczach wciąż gościła 

słodycz i niewinność. Dotknęła dłońmi jego policzków i zaczę­

ła je gładzić. 

- Benedick - szepnęła - mój Benedick 

Usłyszał swoje imię wypowiedziane miękko i zmysłowo i to 

przeważyło. Poprzednie stanowcze postanowienia straciły moc 
zakazu. Zapragnął Noel z nieznaną mu do tej pory siłą, a prze­
cież miał do czynienia z kobietami. Połączenie dziecięcości 

RS

background image

i kobiecości szczególnie na niego oddziaływało. Ulegając cza­

rowi, zawładnął ustami Noel, zawierając w pocałunku trawiącą 

go od dawna tęsknotę, a także ogarniającą go coraz silniej na­

miętność. 

Po dłuższej chwili oderwał się od warg Noel i przesunął usta 

na alabastrową szyję. Znów usłyszał swoje imię, tym razem wy­

powiedziane głosem pełnym namiętności. To sprawiło, że Be-
nedick się poddał. Odrzucił ostatnie wątpliwości. Pojął, iż los 
przeznaczył mu tę dziewczynę, i walka z nim zda się na nic. 
Zrozumiał, że dopiero teraz dotarł do domu, do którego dążył 
od wielu lat. 

Nie mógł jednak pozwolić na to, aby pierwsze miłosne do­

świadczenie Noel przebiegło na łonie natury. Mimo baśniowego 
otoczenia i siły namiętności, ich zespolenie mogłoby stać się po­

spieszne, krępujące i prostackie. A powinno być niezwykłe, peł­

ne nie tylko namiętności, ale także czułości i tkliwości. Ta słod­

ka i niewinna istota zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Dla­

tego też Benedick zmobilizował całą swą wolę i uwolnił Noel 
z objęć. 

Spojrzał na jej rozjaśnioną szczęściem twarz i pomyślał, że 

jednak Noel miała rację - magia świąt istnieje. Wstał i chwyci­

wszy Noel za obie ręce, pomógł jej się podnieść. Gdyby tego 
nie zrobił, leżałaby dalej w śniegu, rozmarzona i spragniona bli­

skości. 

Rozstali się, mimo jej gwałtownych protestów. Nakazał jej 

wrócić do domu, osuszyć się i ogrzać, sam zaś udał się do stajni, 
polecił osiodłać konia i pognał na przełaj przez ośnieżone pola. 
Forsowna jazda przywróciła mu równowagę ducha. Uznał, że w 

ogrodzie zachował się jak nieodpowiedzialny młokos, a nie jak 
dojrzały mężczyzna. Uległ czarowi Noel, a także własnej na­

miętności. Lekkomyślnie jeszcze bardziej zamącił dziewczynie 
w głowie i pokazał, jak bardzo jej pragnie. Miała podstawy są-

RS

background image

dzić, że zmienił zdanie i się z nią ożeni. A tymczasem wcale 

tak nie było. Okazał się nie lepszy od niesławnej pamięci swe­

go ojca, który dla zaspokojenia żądzy uwiódł młodą kobietę, 
a w efekcie przyczynił się do rozbicia rodziny! 

Była jednak pewna różnica. Prócz żądzy doświadczał jeszcze 

czegoś innego, czego nie mógł ogarnąć umysłem. Noel wydała 
mu się drogowskazem ku nowemu, lepszemu, szczęśliwszemu 
życiu. 

RS

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Benedick stał w oknie i patrzył na okolicę. Śnieg zdążył już 

stopnieć, odsłaniając nasycone wilgocią pola i zrudziałe łąki. 

Biel znikła, a wraz z nią zbladła w pamięci wyrazistość sceny 

w ogrodzie. Czy rzeczywiście trzymał w ramionach rozpłomie­

nioną Noel? Czy namiętnie całował, a ona oddawała mu po­

całunki? Czy istotnie o mało nie doszło do zbliżenia? Teraz 

wszystko zdawało się złudzeniem i wymysłem. 

Na murze widać było sylwetkę żołnierza. Niegdyś on, Bene­

dick był żołnierzem, który dążył do tego, żeby być silniejszy, 

szybszy, mądrzejszy i bardziej nieustępliwy od innych. Osiąg­

nął zamierzony ceł, stając się nieczuły na zimno, głód i ból, jak 

również wyzbywając się wszelkich uczuć. Zabijał innych, ale 

też unicestwiał swoją duszę. A teraz było już za późno, by pró­

bować ją wskrzesić. 

- Wspominasz? 

Drgnął na dźwięk głosu Noel. Odwrócił się i zobaczył ją taką 

samą jak zawsze - ufną, śliczną i szczerą. Może trochę bardziej 

posmutniałą niż zwykle. 

- Skąd ten pomysł? - spytał, unosząc brwi. 

Wskazała ręką na strażnika na murze. 
- Niemal codziennie twierdzisz, że pragniesz spokoju i wy­

poczynku, a gdy próbuję ci to ofiarować, walczysz ze mną jak 

ze swoim śmiertelnym wrogiem. Zamknąłeś się we wspomnie­

niach niczym w obronnej wieży. 

RS

background image

- Człowiek zna swoją przeszłość i może to jedyna wiedza, 

jaką posiada - rzekł szorstko. Nie zamierzał rozmawiać z Noel 

aa poważne tematy. Pozostawiał jej zabawę, śmiech i magię, re­

zerwując dla siebie przykrą rzeczywistość. 

- Bzdura. Wiesz i potrafisz dużo więcej. Umiesz zadbać o 

swoje włości i zatroszczyć się o los swych poddanych. Przestań 

tkwić w przeszłości, naucz się patrzeć w przyszłość, Benedicku. 

Nie lubił być strofowany. Cóż zresztą mogła wiedzieć ta sie­

demnastoletnia rozpieszczona dziewczyna? Dzieliła ich prze­

paść. Dopuszczał się czynów, które, gdyby jej o nich opowie­

dział, poraziłyby ją swym okrucieństwem. 

- Odejdź - rzekł brutalnie. - Twoja paplanina zaczyna mnie 

męczyć. - Znów patrzył na mury i dziedziniec, czekając, aż 

Noel opuści jego komnatę. 

Lecz Noel nie zwykła bez szemrania podporządkowywać się 

jego życzeniom i poleceniom. 

Wcisnęła się między niego a okno, zasłaniając mu tym sa­

mym widok. Spojrzała nań śmiało, wręcz wyzywająco. 

- Najpierw powiedz, czy mylę się, czy też mam rację. Otóż 

niemal przez całe swoje dotychczasowe życie starałeś się 

wznieść na poziom szlachetnie urodzonego lorda, teraz zaś, wi­

dzę, pragniesz resztę życia spędzić na pokucie za swoje przeszłe 

czyny. 

Benedickiem targnął gniew. Czyżby ośmielała się z niego na-

igrawać? 

Noel jednak jeszcze nie skończyła. Zresztą to ona zachowy­

wała się tak, jakby miała powody do oburzenia. 

- Myślę, że pożądasz cierpienia, pragniesz pokuty. Zrozum, 

że to nie zadowoli tych zbrojnych i rycerzy, którzy zginęli 

z twojej ręki. Najlepiej uczcisz ich pamięć, prowadząc godne 

życie, w którym jest miejsce na radość, szczęście i czynienie 

dobra. 

RS

background image

Benedick cofnął się o krok w milczeniu. Nie wiedział, jak 

odpowiedzieć na to stwierdzenie. 

- Pokochaj życie, Benedicku! - powiedziała, kładąc mu 

dłoń na ramieniu. - Ożeń się, jeżeli nie ze mną, to z jakąś inną 

kobietą, dochowaj się dziedziców swojej fortuny i przekaż im 

całą swoją wiedzę o życiu. Stań się gospodarzem i głową rodzi­

ny. Nie niszcz siebie, bo jesteś zbyt dobrym człowiekiem. - Za­

milkła na chwilę, przyglądając mu się badawczo. - Czyżbyś o 

tym nie wiedział? Czy to z powodu ojca tak nisko siebie oce­

niasz? Uważasz, że urodzony z nieprawego łoża nie zasługuje 

na to, co zdobył w takim trudzie i z takim poświęceniem? 

Benedicka ogarnął gniew. Co ta dziewczyna sobie myśli? Za 

kogo się uważa? Jakim prawem wtrąca się do jego życia? Nikt 

jeszcze nie ośmielił się rozmawiać z nim tak bezpośrednio 

i szczerze, oceniać go i udzielać mu rad, co powinien robić i jak 

żyć. 

- Jesteś dobrym człowiekiem - powtórzyła. - Zasłużyłeś na 

to, co masz. Tylko tego nie zmarnuj. I siebie nie zmarnuj. 

Powiedziawszy to, szybkim krokiem wyszła z komnaty. Je­

szcze tylko w drzwiach zalśniły złociście jej włosy, po czym 

znikła w ciemnym korytarzu. Ta jej ucieczka tylko dopełniła 

miary jego rozgoryczenia. 

Myliła się! Nie był mnichem skłonnym do samobiczowania. 

Nie znała prawdziwej natury jego udręki. Osądzała go, nie wie­

dząc, kogo osądza. 

Owszem, wrócił, szukając spokoju po latach tułaczki, prag­

nąc odpoczywać w ciszy po zgiełku pół bitewnych. Znalazłby 

jedno i drugie, gdyby nie ta wścibska, nieznośna panna, która 

wbiła sobie do głowy, że jest jej przeznaczony. Już pierwszego 

dnia zaczęła go prześladować tą swoją tradycją. Osaczała go, 

kusiła, zwodziła. W rezultacie odnalazł nie spokój i wypoczy­

nek, tylko nową bitwę, bardziej wyczerpującą od wszystkich po-

RS

background image

przednich. Noel myliła się od początku do końca. Musiała się 

mylić. 

A jeśli miała rację? 

Minął kolejny dzień. 

Benedick położył głowę na poduszce. Próbował się zdrzem­

nąć, jednak bez rezultatu. Do święta Trzech Króli pozostały już 

tylko dwa dni. Wbrew początkowemu nastawieniu, teraz nie 

chciał, żeby upłynęły jak najszybciej. Kiedyś pragnął, by dwa­

naście dni minęło jak z bicza strzelił. Zmienił się od tamtego 

czasu. 

Próbował nie analizować zarzutów, jakie Noel wysunęła pod 

jego adresem, jednak niektóre z nich były na tyle celne, że nie 

mógł ich całkiem zlekceważyć. Był zmuszony przyznać, że fakt, 

iż urodził się jako bękart, a także wstyd, jaki z tego powodu od­

czuwał, w bardzo poważnym stopniu wpłynęły na jego życie. 

Wszystko, co robił, miało udowodnić, że nie jest gorszy od in­

nych tylko dlatego, że jest bękartem. Zdobył majątek, aby do­

równać szlachetnie urodzonym. 

Być może Noel miała rację, twierdząc, że winien wreszcie 

bardziej życzliwie spojrzeć na swoje własne życie. Wprawdzie 

nie poznał nikogo, kto w pełni by się akceptował, jednak im 

dłużej przebywał z Noel, tym częściej zadawał sobie pytanie, 

czy czasami jego wizja świata nie jest cokolwiek spaczona. 

Powoli zaczął uświadamiać sobie, że trochę radości i zabawy 

w życiu nie jest niczym niewłaściwym czy nagannym. Zgodzić 

się jednak z filozofią Noel było równoznaczne z poślubieniem 

jej, gdyż jak inaczej miał znaleźć szczęście, którego mu tak 

szczerze życzyła. 

I tu pojawiał się najważniejszy problem. 

Noel niebawem opuści Longstone. Chwiejny rozejm miał 

przeobrazić się w całkowitą rozłąkę. Tymczasem musiał przy-

RS

background image

znać, że zawojowała go ta dziewczyna. Chodziło nie tylko o to, 

że ustępował jej niemal na każdym kroku, i nie o to, że działała 

mu na zmysły. Noel obudziła w nim uczucia, których istnienia 

nigdy do tej pory u siebie nie zauważył. Mało tego, był przeko­

nany, że w ogóle nie jest do nich zdolny. 

Dopóki utrzymywał dystans pomiędzy sobą a Noel, dopóty 

mógł przeciwstawiać się pokusie i bronić honoru swojej pod­

opiecznej. Nawet jego sny zmieniły treść. 

Bo oto zasnął i zaczął śnić. Obraz jednak, jaki ujrzał, nie 

przypominał poprzednich. Nie leżał z Noel w łóżku, tylko jechał 

na swym wielkim wierzchowcu. Wracał do domu z długiej po­

dróży. Świat wokół przerażał ciemnością i pustką. Benedickowi 

nikt nie towarzyszył. Spieszno mu było dotrzeć do celu. Wje­

chał na szczyt wzgórza i zobaczył zamek. Widok budowli prze­

raził go. Były to same kruszące się mury z ciemnymi oknami. 

Wbił ostrogi w bok konia i zaczaj oddalać się galopem od tego 

przerażającego miejsca. Po jakimś czasie wynurzyła się przed 

nim z mgły inna kamienna budowla. Nieufny, wstrzymał konia. 

Czekał. Mgła gęstniała. Aż wreszcie przebił ją złocisty promień 

słońca. 

Była to Noel, która wynurzyła się z oparów. Ubrana w nie­

bieską suknię, biegła ku niemu. Widział radość na jej twarzy. 

Mgła podnosiła się i z nieba spłynął potok światła. Zeskoczył z 

konia i ruszył dziewczynie na spotkanie. Wyciągnął ręce, 

pragnąc chwycić ją i przytulić do piersi. I wtedy się obudził. 

Dobiegło go od drzwi chrapanie Alarda. Noc była cicha, 

księżycowa i gwiaździsta. Benedick pomyślał z ironią, że po ty­

lu latach tułaczki leży wreszcie w swoim własnym, wygodnym 

i miękkim łożu, lecz zamiast odczuwać z tego powodu przy­

jemność, wije się w męce, niczym na obozowym barłogu. 

Wszystkiemu były winne sny. Miewał je każdej nocy, jakby 

Noel dolewała mu przy każdej wieczerzy do wina jakichś halu-

RS

background image

cynogennych ziół albo znęcało się nad nim, kiedy spał, jakieś 

diable licho. Na szczęście Benedick nie wierzył w duchy, za­
równo w te złe, jak i w te dobre, nie wierzył też, że mękę tych 

nocy mogło spowodować życzenie Noel, by został jej mężem. 

Noel w owym czasie również nie spała. Myślała o Benedi-

cku. Wyczuwała, że trawi go niepokój. Miotał się pomiędzy 

pragnieniem korzystania z tego, co z takim trudem zdobył, 

a rozpamiętywaniem przeszłości, z którą nie zdołał się uporać. 

To wewnętrzne rozdarcie decydowało o całym jego zacho­

waniu. Ileż razy widziała w jego oczach tęsknotę bądź pożąda­

nie, które natychmiast przesłaniał gniew na samego siebie! Jak­

by zabraniał sobie nawet myśleć o czymś, co z jakichś powodów 

uznał za niemożliwe do osiągnięcia lub niewłaściwie. 

Był więźniem własnej przeszłości, jednak Noel zamierzała 

zwrócić mu wolność. W normalnych okolicznościach czekałaby 

na właściwy moment, a wytrwałość i cierpliwość na pewno 

przyniosłyby określone skutki. Niestety, nie mogła pozwolić so­

bie na czekanie, gdyż jej czas się kończył. Do święta Trzech 

Króli pozostały już tylko dwa dni. 

Musiała natychmiast coś przedsięwziąć. 
Uciekała się dotąd do różnych sposobów wpływania na Be-

nedicka. Próbowała z nim rozmawiać i przekonywać go do swo­

ich racji, uwodzić uśmiechami i czułością, namawiać na poca­

łunki, niby bezwiednie go dotykać, wskazywać na radosne stro­

ny życia, lecz efekty tego jak dotąd były dość mizerne. Owszem, 

dowiedziała się, że Benedick jej pożąda, lecz nie potrafiła prze­

łamać jego oporu, zmusić go do zrzucenia krępującej go zbroi. 

Unikał przebywania z nią sam na sam, a gdy siadali na sąsied­

nich krzesłach w sali przy stole, czynili to na oczach biesiadni­

ków i służby. Właściwie wszystko, co działo się dotąd między 

nimi, działo się jakby na scenie przed widownią. Ona, Noel, mu-

RS

background image

siała zatem dążyć do tego, by próbować rozstrzygnąć sprawę na 

osobności, z dala od niewygodnych świadków. 

Musiała po prostu zdobyć się na odwagę odwiedzenia Bene-

dicka nocą w jego komnacie. 

Dobrze wiedziała, jaki charakter powinna mieć ta wizyta. 

Pójdzie do niego gotowa na wszystko. Nie była tak naiwna, by 

spodziewać się tylko namiętnych pocałunków jak te, które 
wymienili pod jemiołą czy podczas zabawy w śnieżki. 
Zamierzała kochać się z nim, a zatem oddać mu swoje dziewic­

two. O ile przedtem, rzecz jasna, Benedick nie wyrzuci jej za 

drzwi. 

Wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy, jaką odczuła na samą myśl 

o dotykaniu go całym ciałem i o nagości, jaka ich połączy. Jakże 
często Benedick wytykał jej niedojrzałość, widząc w niej bar­

dziej dziecko niż kobietę. Otóż będzie miała okazję udowodnić, 

że nie jest wcale za młoda na dawanie rozkoszy. 

Powinna jednak wszystko przewidzieć i zadbać o najdrob­

niejsze szczegóły. Tylko starannie opracowany plan może się 
powieść. W jakiś sposób będzie musiała pozbyć się Alarda, któ­
ry sypiał na sienniku pod drzwiami w komnacie Benedicka. Je­

dynym rozwiązaniem wydawało się napojenie giermka winem. 

Pijany, będzie spał jak kamień, a nazajutrz poskarży się co naj­

wyżej na ból głowy. 

Benedickowi również nie powinna żałować wina. Wino osła­

bia wolę, czyni człowieka bardziej ugodowym. Nie mogła się 
narażać na kolejny sprzeciw z jego strony. 

Uśmiechnęła się. Zaczynała głęboko wierzyć w to, że jutrzej­

szą noc spędzi w ramionach swojego rycerza. 

Benedick skrzywił się, widząc, że Noel poleca służbie przy­

nieść więcej wina. Wieczerza skończyła się, a wypito podczas 
niej i tak już dostatecznie dużo. Śmiech podpitego Alarda za-

RS

background image

czynał przypominać rżnie, a on sam brał się do obmacywania 

dorodnej panny służebnej. 

Benedick uważniej spojrzał na swoją podopieczną. Co zmie­

rzała? Pobyt na zamku dobiegał końca. Z jej zachowania nie 

można było się domyślić, że czekają coś, co traktowała jak zło 

konieczne, jak wygnanie. Zaczęła zdradzać niepokój dopiero 

dzisiaj. Benedick, mimo iż sam napięty niczym cięciwa łuku, 

spostrzegł, że Noel w coraz mniejszym stopniu przypomina 

roześmianą i rozbawioną dziewczynę. Spoglądała na niego ką­

tem oka, tak aby tego nie zauważył. Domyślił się, że pragnęła 

wyczytać z jego twarzy, co ją czeka. 

Ku czemu zatem zmierzała? Znał jej wszystkie sztuczki i for­

tele. Użyła kilku i dzisiaj. Mimo stanowczego zakazu, próbowała 

wyciągnąć go pod jemiołę i na spacer we dwoje. Stanowczo od­

mówił, równocześnie czując się tak, jakby odmawiał dziecku słod­

kiego pierniczka. Poczuł się jeszcze gorzej, gdy uświadomił sobie, 

że skazał to dziecko na rychłe wygnanie. 

Oparł się wygodniej, przymknął powieki i powtórzył sobie 

może po raz setny z rzędu, że Noel nie jest dzieckiem, tylko 

powabną, pełną słodyczy młodą kobietą. Czuł się zmęczony 

walką zarówno z nią, jak i z własną namiętnością i nie przespa­

nymi nocami. Teraz zaś na dokładkę wypił za dużo wina i czuł 

się dziwnie ociężały. 

Tymczasem Noel znów podawała mu napełniony winem pu­

char. Przyjrzał się uważniej jej twarzy. Umknęła ze spojrzeniem, 

co nie było do niej podobne. Nabrał podejrzeń. Czyżby chciała 

go upić? 

Wyprostował się na krześle. Minęła mu senność. Nieufność 

nadała jego myślom określony bieg. Czyżby Noel zamierzała 

go, pijanego, zaciągnąć do ołtarza? Gdzie znajdzie księdza, któ­

ry widząc pana młodego pod dobrą datą, udzieli im ślubu? Więc 

co chciała osiągnąć? Znów bacznie się jej przyjrzał. Miała roz-

RS

background image

paloną twarz i błyszczące oczy, jakby też przeholowała w piciu 

wina. Wiedział jednak, że tak się nie stało. Po chwili domyślił 

się jej zamiarów. 

Ona po prostu zamierzała go uwieść. 

Z początku nawet poczuł przewrotną radość z tego powodu. 

Nie nosił sutanny, tylko kubrak i zbroję. Dlaczego więc miałby 

się wyrzekać rozkoszy cielesnych? Chętnie stałby się ofiarą tej 

intrygi. Tylko że gdy do tego dojdzie, nie będzie miał wyjścia. 

Będzie musiał ożenić się z Noel. A tego w dalszym ciągu nie 

chciał. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Przynajmniej 

tak mu się wydawało. 

Zresztą mniejsza z tym. Noel i tak nie uda się dopiąć swego. 

Nie upijał się tak łatwo. Nie tracił przytomności. Po prostu czuł 

się tylko nieco senny. 

Musiała to zauważyć, gdyż nachyliła się ku niemu i rzekła: 

- Wyglądasz na zmęczonego. Pozwól, że odprowadzę cię do 

komnaty. 

Wyczuł napięcie w jej głosie. Pokręcił głową. 

- Posiedzę jeszcze przy kominku - rzekł, przysuwając się 

razem z krzesłem w pobliże ognia. 

Zwlekał z udaniem się na górę, gdyż nie rozstrzygnął jeszcze 

w duchu, czego chce. Zapatrzył się w tańczące płomienie. Czuł, że 

jego wola słabnie. Wyobraźnia podsunęła mu obraz Noel wcho­

dzącej do jego komnaty i natychmiast ogarnęło go pożądanie. Czy 

może jednak pozwolić na to, aby zmysły kierowały jego postępo­

waniem? Dojrzały, doświadczony mężczyzna, a za takiego słusznie 

się uważał, nie powinien kierować się emocjami. Powinien podej­

mować decyzje w oparciu o racjonalne rozumowanie. Czego zatem 

chciał? Chciał, żeby Noel opuściła zamek. Ale czy chciał tego z 

równą mocą dzisiaj jak przed tygodniem? Tego już nie był pewien. 

Ukołysany trzaskaniem palących się szczap i winem, zmę­

czony gonitwą myśli, zapadł w drzemkę. Przyśniło mu się, że 

RS

background image

znalazł się w dużej sali ustrojonej jedliną i ostrokrzewem. Przy 

stole siedziała kobieta wraz z gromadką dzieci w różnym wieku. 

Siedział też ktoś jeszcze, lecz wysokie oparcie krzesła zasłaniało 

go przed oczami Benedicka. Dzieci składały kobiecie, która 

okazała się ich matką, życzenia urodzinowe. Gdy nachyliła się 

i jej twarz znalazła się w kręgu światła, Benedick od razu ją roz­

poznał. Była to Noel, tylko starsza o dziesięć czy piętnaście lat. 

Dojrzałość i macierzyństwo nie zaszkodziły jej urodzie. Śmiała 

się, rzucając każdemu dziecku miłe słowo. W końcu spojrzała 

ku miejscu, gdzie siedział jej... mąż. Tak, na krześle z wysokim 

oparciem siedział jej małżonek i ojciec tych dzieci, można to 

było wyczytać z wyrazu jej twarzy. 

Benedick chciał rzucić się do przodu, by zobaczyć, kto to 

jest, lecz nie był w stanie. Spójrz na mnie, ty tchórzu! - wy­

krzyknął, lecz nie usłyszał swego głosu. Dręczyła go zazdrość. 

Położył nawet dłoń na rękojeści miecza, ale szybko ją cofnął, 

uświadamiając sobie, że przecież nie może burzyć szczęścia tej 

rodziny. Cierpiał więc niewymownie. Dałby sobie uciąć prawą 

rękę, żeby tylko zobaczyć twarz człowieka, z którym Noel po­

łączyła się na całe życie. 

- Obudź się - usłyszał jej głos. 

Otworzył oczy. 

- Kim on jest? - spytał, gdy uklękła przy nim. Chwycił ją 

za ramiona i mocno potrząsnął. Nie spocznie, zanim nie pozna 

prawdy. - Kim jest twój mąż? 

- Ależ ty nim jesteś - odparła zdumiona, a zarazem roz­

bawiona. 

Przez chwilę Benedick zastanawiał się, czy ciągle śni, czy 

też może sen przemienił się w rzeczywistość. Tak bardzo prag­

nął tej kobiety ze snu i tego wszystkiego, co uosabiała. 

- Chodź do łóżka. Zdrzemnąłeś się na krześle. 

Teraz dopiero głos zabrzmiał wyraźnie i dźwięcznie, a jej 

RS

background image

twarz wyłoniła się ze świetlistego oparu. Rozpoznał Noel, 

dziewczęcą, młodszą o dziesięć czy piętnaście lat od kobiety 

otoczonej gromadką dzieci. To była rzeczywistość. Przypomniał 

sobie, o co podejrzewał Noel. 

- Myślę, że na tym krześle spędzę całą noc - powiedział. 
- Tutaj? Ależ dlaczego? - spytała zmieszana i jakby prze­

lękniona. 

To tylko utwierdziło Benedicka w postanowieniu. Noel była 

młoda, piękna i czysta, wiedział więc, że od razu minie mu sen­
ność, kiedy znajdzie się z nią w łóżku. 

- Bo tego wymaga tradycja - mruknął przez zaciśnięte zęby. 

Klęczała między jego rozrzuconymi nogami i nie musiał wcale 

niczego sobie wyobrażać, by odczuć pożądanie. 

Czy ona również go pożądała? Na razie wiedział tylko tyle, 

że chciała go poślubić i zostać panią zamku. Aby to osiągnąć, 

była gotowa mu się oddać. Na to z kolei on nie mógł się zgodzić. 

Miał swoje zasady i nigdy nie przespałby się z młodą panną z 

dobrego domu, jeśli by nie zamierzał jej poślubić. 

W tym różnił się od swojego ojca. 

Na myśl o tym człowieku poderwał się na równe nogi. 
- Zrobiło się późno, Noel. Idź spać. 

Jej szeroko otwarte oczy bardziej niż kiedykolwiek przypo­

minały górskie jeziora. 

- Ale ja... 

Benedick potrząsnął głową. Wyłowił spojrzeniem jedną z pa­

nien służebnych. 

- Katherine, zaprowadź Noel do komnaty i zadbaj o to, aby 

jej nie przeszkadzano tej nocy. 

Kiedy Benedick został sam, z powrotem usiadł na krześle. 

Utkwił wzrok w wigilijnym klocu, który wciąż jeszcze płonął. 

Dom powoli cichł, służba kładła się spać. Alard pogasił świece, 
które się jeszcze paliły, i wyciągnął się na ławie w pobliżu ko-

RS

background image

minka. Aż dziw, że nie powiedział czegoś głupiego przed snem, 
w każdym razie Benedick był mu za to wdzięczny. 

Wrócił pamięcią do ostatniego snu. Ścisnęło mu się serce. 

Noel otoczona gromadką dzieci i Noel, która przed chwilą udała 

się do siebie, była to ta sama osoba, tylko w różnych okresach 
swego życia. Benedick po raz pierwszy zaczął rozmyślać o swo­

jej przyszłości. 

Miał do wyboru albo stać się więźniem tego zamku, rozpa­

miętującym swą heroiczną, lecz ponurą przeszłość, albo zostać 

szczęśliwym mężczyzną ze snu. Wystarczyło powiedzieć tylko 

jedno słowo „tak", a tym samym zgodzić się na małżeństwo z 

Noel. A to by oznaczało, że rzuciłby się w nurt rodzinnego życia 
z odwagą i zapałem, z jakimi niegdyś rzucał się w sam środek 

bitwy. 

I doprawdy, nie miał żadnej pewności, czy tego nie uczyni. 

RS

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Noel czuła ogromne rozczarowanie. Przez cały dzień zbiera­

ła się na odwagę, aby spędzić noc w jednym łóżku z mężczyzną, 

a tymczasem mężczyzna, którego zamierzała uwieść, złajał ją 

niczym niegrzeczne dziecko. Czyżby dała mu do wypicia za du­

żo wina? Niewiele wiedziała o skutkach picia w nadmiernych 

ilościach, gdyż jej ojciec zawsze pod tym względem zachowy­

wał miarę. Benedick stanowił zagadkę. 

- Czy panienka dobrze się czuje? - spytała Katherine. - Pa­

nienka jest bardzo blada. Proszę usiąść. 

- Nic mi nie dolega - odparła Noel, siadając na brzegu łóż­

ka. Nie w tym łóżku miała spędzić dzisiejszą noc. Zbierało się 

jej na płacz. Każdego dnia przeżywała nowy zawód. Zaczynała 

tracić wiarę w pomyślne zakończenie zmagań z Benedickiem. 

Kiedy zostanie sama, pozwoli popłynąć łzom. 

- Pomogę panience się rozebrać - powiedziała Katherine, 

a Noel z rezygnacją skinęła głową. 

Katherine była córką dawnego zarządcy ojca Noel. Jej rodzi­

ce zmarli i Noel wzięła ją ze sobą. Dziewczyna miała zaledwie 

piętnaście lat, lecz odznaczała się dużym poczuciem odpowie­

dzialności. Stanowiło tajemnicę poliszynela, że zadurzyła się w 

giermku rycerza, zaś Noel miała nadzieję, że Alard nie złamie 

jej serca. 

Noel niechętnie położyła się do łóżka. Pościel była zimna 

i nieprzyjemna. 

RS

background image

- Może przyniosę siennik i spędzę tę noc z panienką"? - spy­

tała zaniepokojona służąca. 

- Nie! Wracaj do siebie. Naprawdę nic mi nie dolega. 
- Ale sir Villiers wyraźnie mi przykazał, bym zadbała o spo­

kój panienki - powiedziała Katherine, która w tej chwili stanęła 

przed trudnym wyborem. - Więc może przynajmniej posiedzę 

przez jakiś czas pod drzwiami na korytarzu? 

- Jak chcesz, ale powinnaś wiedzieć, że jutro czeka nas ko­

lejny świąteczny dzień. Nie podołasz wszystkim obowiązkom, 

jeśli nie będziesz wypoczęta... - Głos Noel załamał się. 

- Czy aby na pewno panienka dobrze się czuje? - po raz 

kolejny spytała służąca. 

- Na pewno. A teraz dobranoc. - Noel zamknęła oczy. 

Czekała na odgłos zamykanych drzwi. Gdy ucichł odgłos kro­

ków na korytarzu, schowała twarz w poduszce. Nie mogła po­

zwolić sobie na głośny płacz. Nie chciała, by ktokolwiek ją 

usłyszał. 

Plan uwiedzenia Benedicka spalił na penewce. Tymczasem 

pozostało jej już niewiele czasu. Od wyznaczonego terminu 

opuszczenia Longstone dzielił ją tylko jeden dzień. Jeśli nie wy­

darzy się jakiś cud, będzie musiała... 

Czyżby jej życzenie nie miało się spełnić? 
Dławiąc szloch, powiedziała sobie, że najwyższy czas spo­

jrzeć prawdzie w oczy. Stawką w tej grze była jej przyszłość, 

ale niestety, gra skończyła się dla niej niepomyślnie. Być może 

Benedick miał rację, gdy wyśmiewał jej wiarę w magiczną moc 

świątecznych życzeń. Być może cały ten okres był tylko czasem 

ucztowania i zabaw, kiedy to ludzie starają się być uprzejmi 

i mili dla siebie nawzajem, a cała tajemnica świąt sprowadzała 

się do woni potraw, jedliny, siana i tataraku. 

Poczuła wyrzuty sumienia. Tymi wątpliwościami obrażała 

pamięć zmarłej matki, której całe życie było walką z prostackim 

RS

background image

i prymitywnym pojmowaniem świata. To, co postrzegają zmy­
sły, jest tylko cząstką prawdy, i to wcale nie najważniejszą. Wia­

ra pozwala człowiekowi kontaktować się z inną rzeczywisto­

ścią, niewidzialną, a jednak realną. Ludzie głębokiej wiary, a ta­

ką osobą była jej matka, byli przewodnikami po niewidzialnym 

miecie. Nie jest tak, by świat niewidzialny był obojętny wobec 

świata widzialnego. Życzenia doczekują się spełnienia. Dlacze­
go więc jej życzenie nie zostało wysłuchane? 

Być może powinna mieć pretensję wyłącznie do samej sie­

bie. Zamiast poprosić o zdrowie i łaskę godziwego życia, oka­

zała się egoistką i chciała swoje pragnienia narzucić innemu 
człowiekowi. Czy miała prawo decydować o tym, jak będzie 
wyglądać dalsze życie Benedicka? 

Na pewno nie. Czym innym bowiem było pragnąć własnego 

szczęścia, a czym innym przerzucać odpowiedzialność za to na 

inną osobę. Łudziła się dotąd, że Benedick jej potrzebuje, w żad­
nym jednak wypadku nie mogła być tego pewna. Wiedziała tyl­
ko, że jej pożąda, tak jak mężczyzna pożąda kobiety. 

Ale to było stanowczo za mało. Zresztą potrafił panować nad 

swoim pożądaniem, czego dał dowód wielokrotnie, na przykład 

wtedy, w ogrodzie, lub dzisiaj, gdy kazał jej iść spać, mimo że 

bez trudu odgadła, iż marzył o wspólnym spędzeniu czasu. 
W ogóle dzisiejszego wieczoru zachowywał się tak, jak gdyby 

odkrył jej zamiary, a domyślając się konsekwencji, postanowił 
dać jej jasno do zrozumienia, by wybiła go sobie z głowy. 

Oblała się rumieńcem na myśl, że planowała podstępem zdo­

być coś, czego nie udało się jej zdobyć uczuciem i serdecznym 

słowem. Została zatem sprawiedliwie ukarana, bo nie powinno 

się zabiegać o swoje szczęście ze szkodą dla drugiego człowie­

ka, zaś w tym wypadku taką szkodą dla Benedicka byłoby po­

ślubienie niekochanej kobiety. 

Głęboko westchnęła, po czym podjęła najtrudniejszą decyzję 

RS

background image

w swym życiu. Nie będzie już oczekiwała na cud. Pozostanie 
na zamku do wyznaczonego terminu, a potem odejdzie, nie 

oglądając się za siebie. Po cóż zresztą ma się oglądać, skoro i tak 

jej serce zostanie na zawsze przy rycerzu, którego pokochała 

pierwszą, dziecięcą jeszcze miłością, i którego nigdy miłować 
nie przestanie. 

Święta zbliżały się do nieuchronnego końca. Mimo to, za­

miast ulgi, Benedick czuł żal. Wbrew swym początkowym oba­
wom i wątpliwościom, a nawet uprzedzeniom, spędził ten okres 
w atmosferze radości i zabawy. Tak było i dzisiaj. Wieczerza 
składała się z przepisowych dwunastu dań i jakkolwiek z uwagi 

na szczuplejące zapasy potrawy były nieco skromniejsze od 
tych z poprzednich dni, nie ustępowały tamtym pod względem 

smakowitości i staranności przyrządzenia. 

A potem wszyscy oczekiwali na niespodziankę, którą przy­

gotowała Noel na ten wieczór. Benedick prześlizgnął się 

wzrokiem po twarzach siedzących na ławach pod ścianami ko­

biet i mężczyzn. To byli jego ludzie, jego towarzysze w walce, 

którą należało nazwać prowadzeniem gospodarstwa. Dziś za­

czął ich zauważać i od razu stali się dla niego ważni, wręcz nie­

zbędni. 

Lecz najważniejsza była Noel. 

Patrzył na nią i zdumiewał się jej pogodą ducha. Jutro wy­

padało święto Trzech Króli, ostatni dzień jej pobytu, a mimo to 

biła od niej radość, życzliwość i ufność. Widocznie taki już mia­

ła charakter i nawet wtedy, gdy poniosła porażkę, zachowywała 

pogodę ducha. Dziś nie namawiała go już do picia wina, z czego 

można było wnosić, że zarzuciła swój plan. 

Wielka szkoda. 
Tak właśnie pomyślał: „wielka szkoda". A powinien był po­

myśleć całkiem co innego. Powiedzieć sobie, że cieszy się, iż 

RS

background image

wreszcie będzie mógł się jej pozbyć. Okłamałby jednak w ten 

sposób samego siebie. Nie była to prawda. Pragnął Noel i wie­

dział o tym bardzo dobrze. 

Nigdy nie dawał wiary twierdzeniom, że o życiu człowieka 

decyduje przeznaczenie. Jednak wczorajszy sen wstrząsnął nim 

do głębi. Zobaczył w tym śnie przyszłość, która mogła stać się 

jego przyszłością. Wystarczyło tylko podjąć stosowną decyzję. 

Tym bardziej że wbrew temu, co usiłował sobie wmówić, prag­

nął być tamtym mężczyzną ze snu, siedzącym na krześle z wy­

sokim oparciem. 

Mężem Noel. Ojcem jej dzieci. 

Po raz pierwszy Benedick tęsknił za czymś, czego nie można 

było zdobyć siłą ramienia bądź pieniądza, co też nie było ele­

mentem ani materialnego bogactwa, ani społecznego prestiżu. 

Tyle że jego pragnienia hamowała obawa, że realizując je, wy­

rządzi krzywdę Noel. 

Chociaż wierzyła ona głęboko w jego dobroć, Benedick miał 

na ten temat inne zdanie. Obciążała go mroczna przeszłość, o 

której przecież nie mógł zapomnieć, bo ona go ukształtowała. 

Tymczasem Noel zasługiwała na kogoś lepszego od znużonego 

wojaczką żołnierza. I dlatego postępował wobec niej tak, jak 

postępował. 

Usłyszał śpiewny głos Noel: 

- Benedick, ty również musisz z nami zagrać. - Podała mu 

kawałek pergaminu i wskazała na stojący na stole kałamarz z 

inkaustem. - Gra polega na tym, że wybierasz którąś z obecnych 

tu osób i zapisujesz to, co jak przypuszczasz, przydarzy się jej 

w najbliższej przyszłości. Rozpoczął się nowy rok i wszyscy 

chcemy wiedzieć, co on nam przyniesie. Dlatego bawimy się w 

przepowiadanie nadchodzących wydarzeń. To taka... 

- Wiem, wiem. Tradycja - powiedział, ale bez zwykłej w 

takich okolicznościach ironii. Noel roześmiała się, a jemu zro-

RS

background image

biło się lżej na sercu. Odniósł wrażenie, że zna Noel od lat. Była 

bliską mu osobą i czuł się w jej obecności dobrze i swobodnie. 

Prawdziwie jak w rodzinnym domu, którego tak naprawdę nig­

dy nie miał. 

Sapnął, chwycił za gęsie pióro, umaczał je w inkauście 

i przepowiedział pewnemu giermkowi, że czeka go w najbliż­

szym czasie wiele znojnych dni, co zresztą będzie z korzyścią 

dla tego wałkonia. Zwinął pergamin, obwiązał go wstążką i cze­

kał, aż pozostali skończą. Niektórzy z uczestników zabawy 

kreślili litery w pocie czoła, inni pisali z widoczną łatwością, 

zaś na twarzy pochylonego nad kartką Alarda buta mieszała się 

z obawą. Benedick miał tylko nadzieję, że wypociny giermka 

nie okażą się stekiem sprośności. 

Następnie Noel zebrała rulony, po czym rozdała je na po­

wrót, kierując się wypisanymi na nich imionami. Bendick dostał 

rulon przepasany czerwoną wstążką. W tym momencie ogarnął 

go niepokój. Opadły go wątpliwości, czy dobrze zrobił, dołą­

czając się do zabawy. 

Zaczęło się odczytywanie zapisków. Komuś przepowiedzia­

no bogate żniwa, innemu nabitą złotem kabzę, tęgiej czarnulce 

przystojnego kawalera. Alard przeczytał swoją z naburmuszoną 

miną. Hardwin, odwrotnie, miał mieć w tym roku mniej obo­

wiązków, a więcej wypoczynku. Gdy przyszła kolej na Noel, 

niepokój Benedicka przybrał postać silnego podenerwowania. 

Dobrze pamiętał wczorajszy sen i z chęcią rzuciłby w ogień per­

gamin, który trzymała w dłoni. 

Z uśmiechem rozwiązała wstążkę i rozwinęła rulon. 
- Zaślubisz mężczyznę - brzmiały pierwsze słowa przepo­

wiedni - dzielnego i uczciwego, którego miłość do ciebie nigdy 

nie przeminie. Dasz mu dziecko, które urodzi się jeszcze przed 

końcem tego roku. 

Po twarzy Noel rozlało się szczęście. Spojrzała wprost na Be-

RS

background image

nedicka, jak gdyby oczekując komentarza z jego strony. On jed­

nak opuścił oczy, całkowicie zaskoczony i zakłopotany. Zale­

wała go zazdrość, szarpały nim wątpliwości. Trzeba było dwa 

razy mu przypomnieć, że teraz jego kolej, zanim wreszcie roz­

wiązał wstążkę. Drgnął, gdyż rozpoznał pismo Noel. 

- Twoją przyszłość zasnuwa mgła - odczytał - gdyż stoisz 

na rozstaju dróg. Staraj się wybrać mądrze, a wtedy doświad­

czysz ciepła i szczęścia domowego ogniska. Popełnisz błąd, 

a droga, którą ruszysz, zawiedzie cię do mrocznej krainy samot­

ności. 

Mimo że nie było mu w tej chwili do śmiechu, nie mógł się 

nie uśmiechnąć. Noel tak skonstruowała swoją przepowied­

nię, by pomogła mu podjąć określoną decyzję. Któż wolałby 

„mroczną krainę samotności" od rodzinnego szczęścia? Noel 

jednak myliła się, sądząc, że tego rodzaju dziecinny fortel może 

w jakiejś mierze wpłynąć na niego, zahartowanego w boju wo­

jownika. Miała lekko zaróżowione policzki, a na wargach we­

soły uśmiech. Tak, obojętnie, jak bardzo by cierpiała na duszy, 

zawsze uśmiechała się wesoło. 

I w tym momencie jego serce otwarło się na miłość. 

Co najdziwniejsze, akt ten nie przypominał ani trzęsienia zie­

mi, ani uderzenia pioruna, ani wreszcie nagłego olśnienia. Po 

prostu odczuł coś, co przypominało orzeźwiający powiew po 

dusznym i skwarnym dniu. Spojrzał na Noel i już wiedział, 

że dotarł do celu długiej podróży. Jakby wszystko, co prze­

żywał od przybycia do zamku, prowadziło do tej właśnie chwi­

li. To była najprawdziwsza miłość, a nie afekt czy żądza. Ogar­

nął go błogi spokój i po raz pierwszy w życiu przestał się 

bać. Znikł ów lęk, który towarzyszył mu od wczesnego dzieciń­

stwa. 

- A więc już wiesz - powiedziała. 

Spojrzał na nią z pytaniem w pojaśniałych oczach. 

RS

background image

- Wiesz, że możesz wybierać tylko raz - rzekła z lekkim 

wyrzutem w głosie. 

Wciąż patrzył na nią i zdumiewał się, że on, bękart i zabójca, 

może doznawać aż takiej czułości. 

- Benedick - powiedziała Noel, przysuwając się do niego z 

krzesłem i trącając go kolanami. Po chwili trzymała już w 

szczupłych i delikatnych dłoniach jego dłonie, wielkie i stward­

niałe. - Wiem, że zabroniłeś mi wręczania ci prezentów, ale ten 

prezent jest szczególny, gdyż właściwie już ci został wręczony, 

niezależnie od twojej czy mojej woli. 

Były to tajemnicze słowa, lecz on już niczemu się nie dziwił. 

Najdziwniejsze już się stało. 

Jak ślicznie wyglądała z rumieńcami na policzkach! 

- Wczoraj zamierzałam... Ale gdy ty... - Opuściła wzrok 

na ich splecione dłonie. - Wystarczy powiedzieć, że jeszcze 

wczoraj wieczorem sądziłam, że to, co dobre dla mnie, musi być 

dobre i dla ciebie. Dzisiaj uważam inaczej. Nie znam przyszło­

ści i nie potrafię nagiąć losu do własnych pragnień. Dlatego jeśli 

moje życzenie się nie spełni, przyjmę to jako sprawiedliwy wy­

rok, bez gniewu i rozpaczy. 

Czułość Benedicka wzbierała niczym woda w stawie 

podczas ulewnego deszczu. Jej świąteczne życzenie, wiara w 

szczęśliwy obrót losu. Niegdyś kpił sobie z tego, natomiast dziś 

mógł się tylko zachwycać czystym i jasnym światłem dziewczę­

cej ufności, rozjaśniającym mroki tego świata. Bo czy właśnie 

nie dzięki tej jej na pozór naiwnej wierze stała się rzecz nie­

możliwa - zakochał się? 

- Pamiętam, że na jutrzejszy dzień przypada święto Trzech 

Króli. Zgodnie z umową opuszczę ten zamek. Zostawię w nim 

jednak moje serce. To prezent dla ciebie. Nie możesz go zwró­

cić, nawet gdybyś bardzo tego chciał. 

RS

background image

Benedick poczuł, że on też ma serce i że jest ono przepeł­

nione miłością. 

Schyliła głowę i ściszyła głos. 

- Mam jeszcze inny prezent, niezbyt dużej wartości, lecz to­

bie może wyda się cenny. 

Był to szept, który rozpalił go do czerwoności. Serce waliło 

mu jak młotem. Bardzo dobrze zrozumiał jej propozycję. Ofia­

rowywała mu swoje ciało, bez targów i stawiania warunków. Po 

prostu idąc za potrzebą serca. 

Odmowa wydawała się nakazem honoru. Miłość jednak nie 

uznaje takich ograniczeń. Oczywiście, mógł zaczekać do nocy 

poślubnej. Byłoby to jednak wynoszeniem zasady ponad uczu­

cie. Poza tym był już zmęczony czekaniem. Miał za sobą długie 

dni pożerania jej wzrokiem, balansowania na granicy wytrzy­

małości. Nie mógł jej odmówić. 

Przeniósł wzrok na giermka. 
- Alard, zwalniam cię dzisiaj z obowiązku spania w mojej 

komnacie. Możesz spędzić noc tutaj przy kominku albo w ja­
kimś łóżku, które sobie wyszukasz. 

Alard popatrzył z szelmowskim wyrazem twarzy, lecz Bene­

dick udał, że nie widzi porozumiewawczego spojrzenia. Wstał 

i rzuciwszy, że udaje się na spoczynek, skierował się ku scho­

dom. 

Przekroczywszy próg komanty, Benedick obrzucił wnętrze 

ciepłym spojrzeniem. Wszędzie było tutaj znać jeśli nie rękę 

Noel, to przynajmniej jej troskę i staranie. Na kominku wesoło 

buzował ogień, gruby kobierzec wabił wzrok żywymi barwami, 

nigdzie ani śladu pajęczyn czy kurzu. Szybko rozebrał się 

i wślizgnął do czystej pościeli. Czekał, czując pulsowanie krwi 

w żyłach. 

Rychło pojawiły się wątpliwości, lecz zbytnio nie nadstawiał 

RS

background image

im ucha. Stało się, Noel na pewno nadejdzie. Pojawiła się prę­

dzej, niż się spodziewał. Gdy zobaczył ją w drzwiach, było to 

jak objawienie. Niebawem miały się spełnić jego sny. 

Zamknąwszy drzwi na rygiel, podeszła do łóżka. Miała roz­

puszczone włosy, a na ramionach futro. Wstrzymał oddech. 

Zrzuciła okrycie. Ukazała się jego oczom naga. 

Na jej nieskazitelnie gładkim, mlecznym ciele odznaczały się 

dwie różowe plamki brodawek i ciemny trójkąt łona. 

Minęła krótka chwila i Noel wyczerpała całą swoją śmiałość. 

W pośpiechu wsunęła się pod kołdrę i nakryła nią aż po samą 

brodę. 

Zamknęła oczy. Cień rzucany przez kotarę przydawał nieco 

ostrości jej rysom. Idąc za porywem serca, gotowa była oddać 

swe dziewictwo, lecz strach paraliżował ciało. 

Pomyślał po raz kolejny, że być może wypadki następują w 

odwrotnej kolejności i najpierw powinien być ślub, a dopiero 

potem noc miłosna. Miał ją już jednak w swoim łóżku i nie za­

mierzał wypuścić. Powoli zaczął ściągać z niej okrycie, odsła­

niając długą szyję, pełne, jędrne piersi, które przybrały nieco 

inny kształt, gładki brzuch, i na tym poprzestał. Musnął opusz­

kiem wskazującego palca jej czoło. Otworzyła oczy. Cokolwiek 

zobaczyła, musiało to wstrząsnąć nią do głębi. Zadrżała. 

- Nie bój się, Noel - powiedział głosem, który miał być w 

intencji czuły, a okazał się chrapliwy. 

- Nie boję się. Tylko że słyszałam, iż jest to dość bolesne 

i niezbyt przyjemne, więc... 

Położył palec na jej ustach. Wdychał upojny zapach jej ciała. 

- Nie wierz w to wszystko. Magia jest wokół nas. 

Poczuł, że Noel rozluźnia się. Wysunęła język i dotknęła nim 

jego palca. Wstrząsnął nim dreszcz. Przesunął dłonią po jej za­

rumienionym policzku, potem po długiej szyi, aż dotarł do pier­

si. Zatrzymał się na stwardniałej brodawce. 

RS

background image

- Benedick - westchnęła. 

Przykrył ją sobą, uważając zarazem, żeby nie był to dla niej 

ciężar dokuczliwy. Przez chwilę rozkoszował się bliskością ciał, 

która już zdawała się zespoleniem. Zawładnął jej ustami w na­

miętnym pocałunku. Ogarnął go zachwyt. Leżała pod nim zło­

towłosa piękność i już nic nie mogło pozbawić go przywileju 

zawładnięcia jej ciałem i duszą. 

Zaczął ją gładzić i pieścić. Odkrywał smak jej skóry, jedwa-

bistóść włosów, gładkość ud i brzucha. Pozwalała mu na 

wszystko, ufna, niewinna, spragniona i kochająca. Ją też zda­

wały się zachwycać sekrety męskiego ciała, a jeśli nawet trochę 

budziły w niej lęk, to nie dawała tego poznać po sobie. 

Poczuł, że dłużej nie może już czekać. Rozchylił jej nogi 

i wszedł w nią jednym zdecydowanym ruchem, pragnąc, by 

chwilę bólu miała jak najszybciej za sobą. Nawet nie krzyknęła. 

Była gotowa. Omal nie oszalał z rozkoszy i znów zaczął ją ca­

łować. 

- Kocham cię, Benedick - szepnęła. 

Uniósł głowę i spojrzał w jej zasnute rozkoszą, a jednak 

śmiejące się oczy. Oto była cała jego Noel. Dziecinna i dojrzała. 

Niewinna i rozpustna. 

Naparł na nią biodrami, po czym podjął miłosny rytm. Jęknął 

czując, że zbliża się ciemny obłok, który za chwilę zamroczy 

mu wzrok. Noel pojękiwała i prężyła się. Wspólnie przekroczyli 

granicę oszałamiającego spełnienia. 

Opadł na nią, po czym ostatkiem sił przekręcił się na plecy. 

Przygarnął Noel do siebie. Głaskał jej twarz, zanurzał rękę we 

włosy. Czuł się nasycony. Żył dotąd obrazami ze snu, a rzeczy­

wistość okazała się o niebo cudowniejsza. Wsłuchując się w bi­

cie serca ukochanej, poznawał, co to... 

Szczęście. 

Zaskoczony tym odkryciem, roześmiał się w głos. 

RS

background image

- A jednak magia istnieje. - Pokręcił w zdumieniu głową, 

jakby wciąż nie mógł przyjąć tego do wiadomości. - Spotkało 

mnie coś, na co nie zasłużyłem. 

- Nie mów tak, umiłowany - szepnęła. 

- Nie jestem ciebie godny. - Czuł się niegodny, a równo­

cześnie wiedział, że nigdy nie pozwoli jej odejść, że w razie 

zagrożenia ich związku jest gotów walczyć do upadłego o Noel. 

- Wiedziałaś od początku, prawda? 

- Co? 
- Że cię poślubię. - Usłyszał jej dziękczynne długie wes­

tchnienie. 

- A zrobisz to? 

- Tak - odparł z wielką prostotą. 
W tym momencie Noel, jak zwykle, zaskoczyła go. Nie oka­

zała radości ani dumy, tylko zmierzyła go badawczym spojrze­

niem. 

- Dlaczego? 
- Ponieważ nie mogę żyć bez ciebie - odparł zgodnie 

z prawdą. - Kocham cię, Noel. 

Uśmiechnęła się, uspokojona, szczęśliwa. Nabrał absolutnej 

pewności, że Noel na wieczne czasy pozostanie jego i że nigdy 

jej nie utraci. 

Pochyliła się nad nim i pocałowała go. Leżeli teraz oboje 

przykryci jej złocistymi włosami. 

Nie trwało to długo. Znów wziął ją pod siebie. 

- A więc spełniło się twoje świąteczne życzenie, Noel -

rzekł, czując, że od nowa jej pragnie. 

Oplotła go nogami. 

- I tak, i nie - odparła, coraz bardziej zadyszana. - Wyrazi­

łam życzenie, żebyś się ze mną ożenił, a ty tymczasem zakocha­

łeś się we mnie. 

RS

background image

Benedick uśmiechnął się, rozbawiony jej sposobem rozumo­

wania. 

- A zatem żadnych więcej życzeń? - spytał prowokacyjnie. 
Złapała oddech, gdyż znów miała się zanurzyć w odmęt mi­

łosnego odurzenia. 

- Na ten rok żadnych - szepnęła. - Ale na następny... 

RS

background image

EPILOG 

Benedick rozkoszował się panującą świąteczną atmosferą do­

mu. W świętach Bożego Narodzenia wyczuwało się coś wyjątko­

wego. Noel twierdziła, że jest to czas miłości, miłosierdzia i do­

broczynności, ale dla niego święta te były czymś znacznie więcej. 

Lata mijały, lecz on pod koniec każego roku odradzał się niczym 

ta wigilijna kłoda, która nim zapłonęła, zdążyła napełnić wszystko 

wokół zapachem żywicy. 

Uśmiechając się, ogarnął spojrzeniem największą na zamku 

salę, gdzie spożywano posiłki i bawiono się. Świątecznie ude­

korowana zapełniona była gośćmi. 

Był dzień Bożego Narodzenia i w morzu głów widać było rów­

nież główki jego dzieci. Synowie byli smukli i dobrze zbudowani, 

a córki wiotkie i śliczne. Teraz każde z nich patrzyło na leżący 

przed nim prezent, który miało wręczyć matce z okazji jej urodzin. 

Benedick zamyślił się. Dzieci te były jego przyszłością 

i nadzieją. Niegdyś, przed wieloma laty, kiedy miał możliwość 

wyboru - wybrał przyszłość, i teraz cieszył się konsekwencjami 

swego wyboru. 

Wziął na kolana złotowłosą Gabby, która niecierpliwie do­

magała się buziaka. Obsypał jej rumianą twarzyczkę pocałunka­

mi, tak iż dziewczynka zaczęła chichotać. 

- Powiedz jakieś życzenie - powiedział do córeczki, rów­

nocześnie rzucając na Noel, siedzącą po jego lewej ręce, rozba­

wione spojrzenie. 

RS

background image

- Tylko ani się waż prosić o nowe dziecko - upomniała sio­

strę najstarsza Petronella, która widocznie miała już dość niań-

czenia młodszych braci i sióstr. 

Benedick roześmiał się i spojrzał na żonę. Mimo wielu po­

łogów, Noel zachowała szczupłą figurę. Tym razem nic nie 

wskazywało na to, że jest w ciąży. 

- Dlaczego mam nie prosić o braciszka lub siostrzyczkę? 

- koniecznie chciała się dowiedzieć Gabby. 

- W ten święty czas, który nastał - powiedziała matka, ogar­

niając rozkochanym wzrokiem swoją gromadkę - poprośmy wy­

jątkowo o coś innego. Poprośmy o zdrowie dla nas wszystkich. 

- Ale to nie jest jakieś niezwykłe życzenie - poskarżył się 

Godard, zdmuchując z czoła niesforny pukiel, czarny niczym 

skrzydło kruka. 

- Bardzo jednak pragnę, żeby się spełniło - powiedziała matka, 

tuląc do siebie bliźnięta, które pierwsze się do niej przedarły. 

- Najlepsze urodzinowe życzenia, mamusiu - wydobyło się 

z kilku gardziołek, po czym nastąpiły całusy i uściski. 

Gabby jednak musiała coś jeszcze zrozumieć. Jej piskliwy 

głosik zdołał wzbić się wreszcie ponad wrzawę i zgiełk. 

- Dlaczego wypowiadamy życzenia? 
Wszyscy spojrzeli na Noel, ona jednak milczała, patrząc z 

uśmiechem na Benedicka. 

- Bo to taka tradycja - rzekł, całując córeczkę w czoło. 

RS