background image

Lew   Szestow,  Na   szalach   Hioba.   Duchowe   wędrówki,  przeł.   J.   Chmielewski, 

Warszawa 2003 

 Ani uderzenie, ani wszystko, co z uderzeniem się wiąże, a co dotyczy cielesnych zmian, nie wyjaśnia bólu. Ból, 

jeśli się zjawia, to bez żadnych „wyjaśnień”, bez żadnej „podstawy”, i jeśli o czymś świadczy, to tylko o czymś 
zupełnie niedającym się wytłumaczyć, czymś w rodzaju  harmonia  praestabilita  : „[Zasady te dały mi możność 
wytłumaczenia   w   sposób   naturalny  połączenia,   czyli   przystosowania   duszy  i   ciała   organicznego.   Dusza   idzie 
za swoimi   prawami   a   ciało   też   za   swoimi,   spotykają   się   zaś   na   mocy]  przedustawnej   harmonii   [między 
wszystkimi   substancjami,   ponieważ  wszystkie   są   wyobrażeniami   jednego   i   tego   samego   wszechświata]”.
Gottfried Wilhelm Leibniz,  Monadologia  (78), przeł. Henryk Elzenberg,  Toruń 1991, s. 63;  twórczego  fiat  itd. 
Z czego wynika, że prawo przyczynowości, zasada prawidłowości zjawisk i w ogóle idea samoistnego porządku 
stanowi   założenie,   jeśli   chodzi   o   praktykę,  w   najwyższym   stopniu   pożyteczne,   lecz   jednocześnie   zupełnie 
bezpodstawne i fałszywe. Samoistny, wieczny, „naturalny” porządek jest najczystszą fikcją, i przy tym fikcją 
stworzoną dla  dogodzenia naszej ograniczoności, podobnie jak dla dogodzenia  swojej ograniczoności Ksenofont 
stworzył, dla siebie i potomnych,  Sokratesa-moralistę. Należy powiedzieć to sobie wprost i nie  usypiać siebie 
i swojej trwogi rozważaniami na temat wielkich zdobyczy ludzkiego umysłu. Wielkie zdobycze przyniosły, rzecz 
jasna, wiele pożytku. Ale gdyby nawet przyniosły, i miały jeszcze przynieść dziesięć razy więcej, nie powinniśmy czynić 
z nich idola.  Nie ma potrzeby wyrzekać się darów ziemi. Ale nie można z tego  powodu  zapominać  o niebie. 
Bez względu na to, jak wieloma  osiągnięciami w dziedzinie nauki moglibyśmy się poszczycić, nie  powinniśmy 
zapominać, że nauka nie może dać nam prawdy, albowiem, ze swojej natury, nie chce ona i nie może jej szukać. 
Prawda znajduje się tam, gdzie nauka widzi „nicość”, tzn. w tym jednostkowym, niepowtarzalnym, niezrozumiałym, 
nienawidzącym   żadnych   objaśnień   „przypadkowym”.   Nauka   pragnie   wszystko,   co   zauważalne,   uczynić 
niezauważalnym, nauka tylko wówczas pozostaje zadowolona i zaspokojona, kiedy po skończonej przez nią pracy 
nie pozostaje nic, co ośmieliłoby się podnieść głowę. Ale, wbrew nauce, to, co niezauważalne, nie tylko nie godzi się 
na   zniknięcie,   lecz   wszystkie   swoje   siły   nakierowuje   na   to,  ażeby   stać   się   jak   tylko   można   najbardziej 
zauważalnym,  ażeby  przemienić   się   z   punktu,   z   niebytu,   na   który   skazuje   go   nauka,  w ogromnego  Deus, 
chociażby  ex machina  (nie budzi to w nim  lęku), w swobodne  fiat  itd. Czy dokona się to na podstawie „racji 
dostatecznej”, czy potwierdzi się tutaj zasada albo postulat prawidłowości, czy zostanie naruszony, czy nie wieczny 
porządek,   pozostaje   mu   to   tak   samo   obojętne,   jak   prawidłowości,   przyczynowości, porządkowi i wszelkiemu 
innemu „idealnemu” światu pozostaje obojętny świat realny.

(ss. 232-233)

Czym jest piękno? Wszyscy zadajemy sobie to pytanie, oczywiście w ogóle nie podejrzewając, że zadawszy takie 

pytanie, zamykamy sobie dostęp do tego, co w świecie najlepsze. Wydaje się czymś tak naturalnym interesować się 
„istotą” piękna. Piękny  był Alkibiades, piękna była Helena, z powodu której zginęła Troja,  piękna była Eurydyka, 
z powodu której zstępował do piekła Orfeusz, piękny jest ten posąg, ten obraz, niebo nade mną, morze, piękna sonata 
Mozarta, dużo jest pięknych rzeczy, nawet zrobionych przez rzemieślników — oprawa starej Biblii itp. Jeśli istnieje tak 
dużo pięknych rzeczy, to musi to, jak sądzimy, oznaczać, że istnieje także piękno, musi oznaczać, że zrozumiawszy 
„istotę”  piękna, dotrzemy do jakiejś kosmicznej tajemnicy, osiągniemy  i opanujemy źródło, z którego płynie 
w świat to, co uważamy za najwartościowsze. Wydaje się to tak „oczywiste”, że nikomu do głowy nie przychodzi 
myśl, że możliwe jest coś zupełnie odwrotnego. Tzn., że zawładnąwszy „źródłem” piękna, zgubimy piękno, podobnie 
jak w bajce, w której głupi i łapczywy żebrak, zarżnąwszy kurę — źródło złotych jaj — pozostał z brudnymi wnętrznoś-
ciami. To, co uważamy za „źródło”, ze swojej natury wcale nie jest źródłem, lecz złudnym błędnym ognikiem. To coś 
zagadkowego, ale taka jest prawda. Należy wybierać: albo piękne przedmioty, albo „piękno”. Tzn. należy przyznać, 
że choć nazywamy i Helenę, i Eurydykę pięknymi, to jednak nie ma między nimi niczego „wspólnego”. Albo lepiej: 
to, co jest im wspólne, nie należy do ich istoty. Z powodu Heleny Orfeusz nie zstąpiłby do piekła, z powodu Eurydyki 
Grecy nie wyruszyliby na Troję. To samo dotyczy Kleopatry. Pascal zauważa, że gdyby Kleopatra miała odrobinę 
krótszy nos, historia świata potoczyłaby się z pewnością inaczej. Jest to głęboka i prawdziwa myśl: o historii świata 
decydują  zazwyczaj nieskończenie małe wielkości. My, którzy mamy  „szczęście” być uczestnikami „wielkich” 
historycznych wydarzeń, aż nazbyt dobrze to wiemy. Ale prawdą jest także, że gdyby zamiast Kleopatry Egiptem rządziła 
jakaś inna kobieta, o piękności bardziej  jeszcze zdumiewającej, to Cezar i Antoniusz być  może w ogóle by  jej 
nie zauważyli, Oktawian natomiast mógłby wpaść w jej sieci.  I dalej jeszcze: piękne niebo nie zastąpi pięknego 
morza, a piękne morze — pięknego obrazu. Z czego wynika, że gdybyśmy nawet ulegli przyzwyczajeniom rozumu 
i porównywali   między   sobą  piękne   przedmioty,   to   i   tak  otrzymalibyśmy   odwrotność   tego,   co  otrzymuje   się 
zazwyczaj: poraziłoby nas nie podobieństwo, lecz absolutne przeciwieństwo przedmiotów. To, co piękne w Eurydy-
ce, nie ma, poza nazwą, niczego wspólnego z tym, co piękne w Helenie, podobnie jak apostoł Paweł nie ma niczego 
wspólnego z Pawłem Cziczikowem, chociaż obydwaj noszą to samo imię. I jeszcze mniej — o ile w ogóle dopuścić 
w takich przypadkach stopniowanie — ma wspólnego przepiękna Eurydyka z przepięknym morzem. Każda piękna 
rzecz pozostaje czymś absolutnie niezastąpionym, a co za tym idzie niedopuszczającym, nieznoszącym porównania 
z czymkolwiek innym. Właśnie dlatego „piękno” nie mówi nam zupełnie niczego o pięknych rzeczach. A z „pojęcia” 
piękna albo z „idei” piękna nie można „wnioskować” niczego o pięknych dziełach sztuki albo przyrody. Wyłącznie 
„zadowolenie”, jakiego doznajemy, obserwując piękno, pozostaje czymś  wspólnym, jednak nie znajduje się ono 
wcale   w  pięknych  przedmiotach.   I   gdyby   ktoś   odnalazł   sposób   wywoływania   takiego  „zadowolenia”  drogą 

background image

sztucznego pobudzenia nerwów, bynajmniej  nie podziękowalibyśmy mu za prezent. Słowem, jeśli zechcielibyśmy, 
za wszelką cenę, badać i objaśniać „piękno”, to nie pozostawałoby nam nic innego, jak badać z osobna każdy 
przedmiot, tak czy inaczej zaliczony do kategorii pięknych. Nie może być nawet mowy o tym, ażeby przezwyciężyć 
w pojęciu albo idei całą nieskończenie wielką rozmaitość pięknych przedmiotów. Powiecie, że nie tylko zbadanie, 
ale   choćby   obejrzenie   wszystkich  pięknych   przedmiotów   pozostaje   czymś   absolutnie   niemożliwym, 
że nie starczyłoby   życia   nawet   dziesiątków   Matuzalemów,   aby  urzeczywistnić  ten pomysł.  Sam wiem, że to 
niemożliwe. Ale wiem także, że to jeden z tych rzadkich przypadków niemożliwego, kiedy wita się go z całej duszy 
jako coś najbardziej pożądanego. Nie ma  najmniejszej potrzeby, ażeby ktokolwiek przezwyciężał „różnorodność” 
piękna czy to w idei, czy w jakikolwiek inny sposób, albowiem w momencie, w którym różnorodność zostałaby 
przezwyciężona, wyschłoby na zawsze żywe źródło piękna. Nie ma zatem sensu pytać, czym jest piękno. A ten, 
kto piękno kocha  i piękna szuka, nigdy nie pyta, czego szuka i co kocha. Nie ma on potrzeby usprawiedliwiać się 
ani tłumaczyć „przed wszystkimi”,  nawet przed samym sobą. Wie, że jest czymś zupełnie nieistotnym,  by cenione 
i kochane przez niego piękno było tym pięknem, które wszyscy, i zawsze, mogą dostrzec. Nawet w powszechnie uzna-
nych dziełach sztuki to, co najlepsze, wcale nie ujawnia się z taką precyzją, o jaką zabiegają teoretycy piękna. Ujawnia 
się jedynie to,  co dla wszystkich pozostaje jednakowe, tzn. drugorzędne. Dlatego  estetycy, którzy zabiegali o to, co 
dla wszystkich jednakowe, nigdy  nie wyszli poza ogólniki i „tajemnicy” piękna nie odkryli. I rzecz  jasna nigdy 
nie odkryją. Nie zaczną przecież badać wszystkich pięknych przedmiotów—nie mogą przezwyciężyć różnorodności. 
A   tego,   co   przebadają,   nie   warto   nawet   ujawniać   —   nie   stanowi   to  przecież   tajemnicy,   leży   na   widoku 
przed wszystkimi i dla wszystkich.

(ss. 233-235)