background image
background image

Trish Morey

Karnawał w Wenecji

Tłumaczenie: Zbigniew Mach

HarperCollins Polska sp. z o.o.

Warszawa 2021

background image

Tytuł oryginału: Prince’s Virgin in Venice

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2019

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2019 by Trish Morey

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.,

Warszawa 2021

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin

Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji

części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek

podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych –

jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi

znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i

zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym

do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą

być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books

S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

background image

ISBN 978-83-276-6747-2

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek

Woblink

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Vittorio D’Marburg książę Andachsteinu miał wszystkiego

po  dziurki  w  nosie.  Był  śmiertelnie  znudzony.  Nawet
w  Wenecji,  w  szczycie  słynnego  karnawału,  idąc  na
najbardziej  ekskluzywne  przyjęcie  w  mieście,  nie  potrafił
uciec od przemożnego poczucia frustracji.

Może miał też dość gęstej żółtawej mgły, która osiadając

ciężką wilgocią na jego kostiumie, mroziła w księciu wszelkie
weselsze myśli o karnawale. Budził się w nim zwykły cynik.
Mgła  sprawiała,  że  magiczna  Wenecja  znikała  dokładnie
w  chwili,  gdy  jej  wąskie  uliczki  i  mosty  wypełniał  radosny
tłum  ludzi  szybkim  krokiem  zmierzających  na  bale.  Ubrani
w  barwne  i  jaskrawe  kostiumy  nawet  nie  zauważali  mgły
i  z  wesołymi  okrzykami  przepychali  się  nawzajem.  Bo  tylko
jeden karnawał na świecie wyzwala taką ekscytację i energię.

Miasto na wodzie urywa się wtedy ze smyczy i zostawia

swoje  dostojeństwo.  Liczą  się  tylko  niezliczone  bale
kostiumowe i przyjęcia.

Vittorio  przedzierał  się  przez  tłumy  karnawałowiczów.

Jego  peleryna  radośnie  powiewała  na  wietrze,  ale  nastrój
księcia  z  każdym  krokiem  stawał  się  coraz  bardziej  ponury.
Ludzie rozstępowali się przed nim, podziwiając jego kostium
rycerza lub może cofając się przed bijącym z księcia bojowym
nastawieniem. I złowrogim spojrzeniem.

background image

Chciał,  by  wszyscy  widzieli  jego  oczy.  Już  jako  dziecko

skończył z zabawami w przebieranie. Każdy musiał wiedzieć,
że za maską jest Vittorio D’Marburg.

Przed starożytną studnią na placu, przy którym mieścił się

pałac  Marigaldich,  książę  zwolnił  kroku.  Pewnie  ucieszyłby
się, że nareszcie dotarł do celu i wyrwał z hałaśliwego tłumu,
gdyby nie odbyta pół godziny wcześniej rozmowa telefoniczna
z ojcem, który radosnym głosem przekazał synowi, że na balu
pojawi się hrabianka Sirena Della Corte.

Była córką starego przyjaciela ojca Vittoria. Syn wiedział,

że nie ma mowy o przypadku – hrabianka Sirena przyjdzie na
bal  celowo.  Była  zimną  i  wyrachowaną  kobietą  uwielbiającą
kreacje najdroższych projektantów. Od dawna marzyła o tytule
księżnej,  który  otrzymałaby  przez  upragnione  małżeństwo.
Ojciec,  mimo  ostrych  protestów  syna,  jeszcze  bardziej
rozbudzał jej wielkie ambicje.

Mimo  obietnicy  złożonej  swojemu  staremu  przyjacielowi

Marcellowi, że go nie zawiedzie, Vittorio szedł na bal jak na
ścięcie.

Miał  nadzieję,  że  wypad  do  zanurzonej  w  karnawale

Wenecji  da  mu  chwilę  wytchnienia  od  otępiającej  atmosfery
rodzinnego zamku i niekończących się wymagań starzejącego
się ojca, księcia Guglielma Richtera D’Marburga. Ale dopadły
go  i  tutaj…  Razem  z  hrabianką,  którą  ojciec  wybrał  mu  na
kolejną przyszłą żonę.

Po  doświadczeniach  swojego  pierwszego  fatalnego

małżeństwa Vittorio nie miał jednak zamiaru znowu ulec woli
ojca.

background image

Tłumy 

gęstniały, 

ale 

radosne 

podniecenie

karnawałowiczów  kłóciło  się  z  ponurym  nastrojem  Vittoria.
Czuł  się  jak  ktoś  obcy.  Miał  świat  u  swoich  stóp,  ale
przeznaczenie  deptało  mu  po  piętach.  Mimo  reputacji
beztroskiego  playboya  pragnął  podejmować  własne  decyzje.
Wciąż  jednak  ciążyło  nad  nim  jego  arystokratyczne
pochodzenie  i  związana  z  nim  konieczność  zaspokajania
w pierwszej kolejności potrzeb rodu.

Uciekał  od  własnego  przeznaczenia  tak,  jak  teraz

w myślach szukał powodów, by nie iść na bal. Nie miał ochoty
na spotkanie z Sireną. Nie chciał patrzeć, jak go uwodzi, by za
chwilę  –  gdy  sam  zignoruje  jej  widoczną  gołym  okiem  grę
uwodzicielki – udawać zranioną i obrażoną.

Ale musiał pójść.

Marcello był jego najserdeczniejszym przyjacielem. Znali

się  od  dziecka.  Vittorio  dał  mu  słowo.  Będzie  więc  musiał
znosić nadąsane miny hrabianki.

W duchu przeklinał ojca, że wciąż stoi za nią murem.

Z  zamyślenia  wyrwał  go  widok  kobiety,  która  nagle

przykuła  jego  wzrok.  Wyróżniała  się  radosną  feerią  barw
swojego  kostiumu,  co  w  tak  kolorowym  i  rozradowanym
tłumie, było sztuką nie lada. Kątem oka dostrzegł jej kolano.
Uniósł  wzrok  wyżej  i  zobaczył  pięknie  zarysowany  owal
twarzy.  Wystające  kości  policzkowe  nadawały  nieznajomej
swoistego  dostojeństwa.  Przez  chwilę  miał  wrażenie,  że
ogląda  portret  olejny  namalowany  delikatnymi,  ale  śmiałymi
pociągnięciami pędzla. Tłum stanowił tu tylko niewyraźne tło
wykonane zwykłą akwarelą.

background image

Vittorio  lekko  zmrużył  oczy,  jakby  jednym  spojrzeniem

chciał wydobyć jej postać z ludzkiego zbiorowiska. Zobaczył
ciemne włosy opadające falą na jedno ramię. Kobieta zwróciła
twarz w stronę pobliskiego mostu, gorączkowo rozglądając się
na wszystkie strony.

Turystka  zgubiona  w  plątaninie  weneckich  uliczek

i kanałów.

Sama.

Odwrócił  wzrok.  Trudno.  Już  jest  spóźniony  na  bal.

Odruchowo  jednak  znów  spojrzał  na  przewalający  się  tłum.
Nikt jej nie szukał. Wszyscy w pośpiechu zmierzali na swoje
bale.

Znikła  mu  z  oczu,  ale  po  chwili  znów  się  wynurzyła

z morza bogato zdobionych masek i wyszukanych peruk. Ich
właściciele  mieli  na  sobie  oszałamiająco  piękne  kostiumy
nawiązujące  do  dawnych  wieków,  gdy  mężczyźni  nosili
bufiaste  spodnie,  a  kobiety  suknie  z  obcisłą  górą  i  dekoltem
podkreślającym obfite piersi. Przez plac przetoczył się kolejny
strumień rozradowanych ludzi, który znów gdzieś ją porwał.

Nagle  jednak  Vittorio  zobaczył  nieznajomą  stojącą  obok

grupy  arlekinów.  Podniosła  dłoń  do  ust,  jakby  nie  wiedziała,
co robić, i szukała pomocy. Uniosła maskę i woalkę. Odrzuciła
włosy  i  przeczesała  je  dłonią.  W  tym  samym  momencie  jej
peleryna  zsunęła  się,  obnażając  nagie  ramię  i  atłasową  górę
sukni  ze  śmiałym  dekoltem.  Szybko  jednak  znów  okryła  się
peleryną przed zimnem.

Zgubiła się.

Była sama.

background image

Niewinne piękno i kobieca bezbronność.

W jednej chwili Vittoria opuściło poczucie znudzenia.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Zgubioną  w  weneckiej  mgle  Rosę  Ciavarro  ogarnęła

panika  i  lęk.  Gorączkowo  zaczęła  przeciskać  się  przez  zbity
tłum.  Cudem  znalazła  kawałek  wolnego  miejsca.  Stanęła,
łapiąc  oddech  i  uspokajając  walące  jak  młotem  serce.  Nic
jednak nie mogło uspokoić jej rozbieganego spojrzenia.

Lękliwym  wzrokiem  rozglądała  się  przez  koronkową

woalkę, szukając tabliczki z nazwą placu. Zresztą nazwa i tak
nic by jej nie dała, bo Rosa utknęła w części miasta, w której
nigdy  nie  była.  Mijali  ją  ludzie  zajęci  głośnymi  i  wesołymi
rozmowami.  Nikt  nie  zwracał  na  nią  uwagi.  Arlekiny
i  kolombiny.  Wampiry  i  zombie.  Pasują  do  mojej  sytuacji,
pomyślała, bo sama czuła się jak umarła. W ciągu kilku minut
przeniosła  się  z  krainy  magii  w  sam  środek  nocnego
koszmaru. Tak bardzo wyczekiwany przez nią bal kostiumowy
oddalał się coraz bardziej.

Panika  i  lęk  powoli  ustępowały  miejsca  ponuremu

poczuciu rezygnacji. Uniosła głowę, spojrzała w zasnute mgłą
czarne  niebo  i  objęła  rękami  ramiona.  Drżała  z  zimna.
Westchnęła głęboko. Całe dnie przygotowań i wszystko na nic.
Czas pogodzić się z sytuacją i spojrzeć prawdzie w oczy.

Zbyt  wiele  krętych  uliczek  i  mostów  przeszła,  szukając

przyjaciół, od których godzinę temu przypadkiem oddzieliła ją
roztańczona grupa ludzi przebranych za anioły.

background image

Ostatnia  noc  karnawału.  Jedyny  bal,  na  jaki  było  ją  stać.

Na zaproszenie wysupłała ostatnie sto euro, a teraz stała sama
na okrytym mgłą placu.

Gdzieś w Wenecji…

Owinęła  cienką  pelerynkę  szczelnie  wokół  ramion.

Zaczęła  tupać  w  miejscu  nogami,  by  się  rozgrzać.  Dlaczego
wybrała  lekką,  podszytą  wiatrem  suknię  bez  ramion
z koronkowym dekoltem?

Będziesz  tańczyć  całą  noc,  upieczesz  się  z  gorąca,

protestowała  jej  przyjaciółka  Chiara,  gdy  Rosa  nieśmiało
przebąkiwała,  że  o  tej  porze  roku  lepiej  wybrać  coś
cieplejszego.

Teraz po prostu marzła. Wilgotne powietrze owiewało jej

kostki nóg i łydki. Stąd chłód błyskawicznie  rozlewał się po
całym  ciele.  Boże,  jak  zimno!  Po  raz  pierwszy  od  wielu  lat
poczuła łzy w kącikach oczu.

Nie była typem beksy. Dorastała z trzema braćmi, którzy

docinali jej niemiłosiernie, gdy tylko próbowała się rozpłakać.
Jako dziecko ze stoickim spokojem znosiła sińce, zadrapania,
poobijane  podczas  wspinaczek  na  drzewa  kolana  i  obtarte
łokcie. Zawsze dotrzymywała braciom kroku.

Nie  płakała,  gdy  bracia  uczyli  ją  jeździć  na  wyboistej

drodze  na  za  dużym  dla  niej  rowerze.  Skończyło  się  kraksą
i sińcami po zderzeniu ze starym przydrożnym figowcem. Nie
uroniła jednej łzy, gdy kiedyś spadła na ziemię, wspinając się
na  przydrożne  drzewo,  a  bracia  zostawili  ją  samą  i  musiała
o  zmroku  wracać  do  domu.  Wszystko  to  znosiła  bez  –  jak
mówili  bracia  –  babskiego  jęczenia,  czym  zyskiwała  ich
uznanie.

background image

Ale wiedziała, że ją kochają.

Że robią to dla jej dobra.

Bywała  zapominalska.  Dlatego  z  chęcią  przyjęła

propozycję  Chiary,  żeby  dała  jej  swój  telefon  komórkowy
i  zaproszenie.  Szły  przecież  na  ten  sam  bal.  Ale  teraz  Rosa
została sama.

We mgle.

Przebiegła  plac  w  poszukiwaniu  Chiary,  ale  z  trudem

przepychała się przez gęstniejące tłumy. Co chwila wpadała na
ludzi  przebranych  w  najdziwniejsze  stroje.  Pełno  tu  było
dworskich  błaznów  w  kapeluszach  z  dzwonkami  i  kobiet
w  strojach  szesnastowiecznych  dam.  Powoli  wpadała
w panikę. Nie znała Wenecji tak dobrze, by znaleźć drogę na
swój bal. Przez chwilę błądziła po okolicznych uliczkach.

Na próżno.

Zatoczyła koło i wróciła na ten sam plac.

Mgła gęstniała.

Strój Rosy przemakał coraz bardziej.

Drżała z zimna.

Już  lepiej  wrócić  do  małego  skromnego  mieszkanka  na

niskim parterze, które wynajmowały z Chiarą. Tylko jak?

Zrezygnowana  westchnęła  i  uniosła  do  góry  maskę

i woalkę, które jeszcze bardziej ograniczały jej pole widzenia.
Po co jej maska? Dziś wieczór nie będzie balu!

Gdy próbowała odrzucić włosy do tyłu, niesforna peleryna

znów zsunęła się w dół, obnażając nagie ramię. Natychmiast
poczuła  na  nim  lodowate  powietrze.  Zatrzęsła  się  z  zimna

background image

i  drżącą  ręką  szczelnie  otuliła  się  peleryną,  ale  przemoczony
materiał  nie  dawał  już  żadnego  schronienia  przed
przenikliwym chłodem. Już miała opuścić plac, gdy kątem oka
dostrzegła  ciemną  postać  mężczyzny.  Stał  niedaleko  od  niej
przy  zabytkowej  studni.  Wysoki  i  barczysty  rycerz  żywcem
przeniesiony z piętnastego wieku.

Wpatrywał się w Rosę.

Nie. Niemożliwe. Spojrzała przez ramię. Dlaczego miałby

na nią patrzeć? Ale przecież obok niej nie było nikogo…

Nieznajomy  już  zmierzał  jednak  w  jej  stronę.  Mimo

zapadającego  zmroku  i  bladego  światła  lamp  ulicznych
dostrzegła w jego oczach dziwny błysk, który podziałał na nią
niemal jak pieszczota.

Zadrżała,  ale  tym  razem  nie  z  zimna.  Stać  czy  uciekać?

I  tak  już  za  długo  stała  w  tym  miejscu.  Powinna  szybko
odejść,  ale  nogi  odmawiały  jej  posłuszeństwa.  Mężczyzna
zbliżał  się  szybkimi  długimi  krokami.  Stała  jak
zahipnotyzowana,  choć  wiedziała,  że  powinna  włączyć  się
w tłum i dać się mu porwać. Zniknąć z oczu nieznajomego.

Ale  ten  już  stał  przy  niej.  Miał  na  sobie  grubą  skórzaną

pelerynę,  niebieską  tunikę,  kolczugę,  złoty  łańcuch  i  pas
z  kunsztownie  rzeźbioną  klamrą.  Sięgające  ramion  włosy
okalały  twarz  emanującą  poczuciem  władzy  i  siły.  Wysoko
osadzone  brwi  i  zgrabny  nos.  Wydatna  stalowa  szczęka  oraz
twarde  rysy  twarzy.  I  oczy.  Zdumiewająco  niebieskie
o odcieniu kobaltu…

Nie  był  zwykłym  rycerzem.  Musiał  być  panem  rycerzy.

Albo bogiem. Lub oboma naraz.

background image

–  Mogę  pani  pomóc?  –  spytał  niskim  i  zmysłowym

głosem.

Mówił po angielsku, ale z obcym akcentem. Serce biło jej

w piersi jak oszalałe. Nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.
Nieznajomy powtórzył pytanie po francusku.

Tym razem zdobyła się na kilka słów odpowiedzi.

– Jest  pani  Włoszką?  –  Teraz  mężczyzna  odezwał  się  po

włosku.

–  Tak  –  odparła.  –  Dlaczego  pan  mnie  obserwował?  –

spytała, próbując dodać sobie pewności i odwagi.

– Byłem ciekaw – padła odpowiedź.

Dlaczego  wśród  tylu  kobiet  obecnych  na  placu  wybrał

właśnie ją? Spojrzała na swoją sukienkę i widoczne spod niej
seksowne  pończochy.  Świadomie  wybrała  strój  kurtyzany,
ale…

– To tylko kostium. Nie jestem… no… wie pan…

Na twarzy nieznajomego pojawił się cień uśmiechu, który

sprawił,  że  twarde  rysy  jego  twarzy  nagle  złagodniały.  Ta
zmiana ją zaskoczyła.

–  Mamy  karnawał.  Nikt  nie  jest  dziś  tym,  na  kogo

wygląda  –  powiedział  tym  razem  z  pełnym  uśmiechem  na
twarzy.

– A kim pan jest?

– Vittorio. A pani…?

–  Rosa…  –  Tylko  tyle  mogła  powiedzieć,  by  nie  poddać

się magii tembru jego głosu.

background image

– Rosa – powtórzył, lekko nachylając głowę w jej stronę. –

Piękne imię. Pachnie różami. – Miło cię spotkać.

Wyciągnął  dużą  dłoń  mocno  obciśniętą  mankietem  ze

złotymi  spinkami.  Przez  chwilę  miała  poczucie,  że  gdyby
napiął mięśnie ręki, rozerwałby sam mankiet.

– Zapewniam, że nie gryzę. – Popatrzył na Rosę z ciepłym

błyskiem  w  swoich  niebieskich  oczach.  Przez  chwilę  pod
maską  i  strojem  rycerza  dostrzegła  mężczyznę.  Śmiertelnik,
jak  my  wszyscy,  pomyślała…  A  nie  bóg,  który  wyłonił  się
z gęstej mgły…

Ociągając  się,  podała  mu  dłoń.  Czuła,  jak  jego  mocne

palce  zaciskają  się  wokół  jej  palców.  Mimo  chłodu  nagle
przeszyła  ją  nieoczekiwana  fala  ciepła.  W  głowie  Rosy
zapaliło się czerwone światełko.

Uważaj, pomyślała.

– Muszę iść. – Wysunęła dłoń z jego dłoni.

Fala ciepła znikła tak szybko, jak się pojawiła.

– Dokąd? – zapytał.

Spojrzała przez ramię na plac. Większość ludzi już zdążyła

go opuścić. Tylko ostatni maruderzy przyśpieszali kroku.

– Mam być na balu…

– Gdzie?

–  Znajdę…  –  odparła  z  udawaną  pewnością  w  głosie,

chociaż nie miała pojęcia, gdzie się odbywał jej bal.

– Nie wiesz gdzie ani jak tam trafić? – zapytał, patrząc jej

w oczy.

background image

Spojrzała  na  niego  gotowa  natychmiast  zaprzeczyć,  ale

zobaczywszy  wyraz  jego  oczu,  zrozumiała,  że  gdyby
skłamała, szybko złapałby ją na kłamstwie.

Otuliła się mocniej peleryną i uniosła głowę.

– A co cię to obchodzi? – spytała szorstkim tonem.

– Nic – odparł. – To chyba nie zbrodnia. Mówią, że każdy

musi choć raz zgubić się w Wenecji. Zimno ci. – Zdjął z siebie
pelerynę i okrył nią ramiona Rosy.

Odruchowo  chciała  zaprotestować.  Pracowała  w  Wenecji

od  kilku  tygodni  i  mimo  tego,  co  mówił,  nie  była  aż  tak
naiwna,  by  wierzyć,  że  nieznajomy  oferuje  pomoc  tylko
z  dobroci  serca.  Ale  jego  peleryna  była  gruba  i  dawała  tyle
miłego ciepła… Ponadto pachniała jego zapachem. Zapachem
mężczyzny.  Bogatym  i  zmysłowym.  Wciągnęła  ten  zapach
i słowa protestu zamarły jej na wargach. Było jej tak dobrze…
Przytulnie…

– Dziękuję.

Delektowała się ciepłem, które rozgrzewało jej zmarznięte

ciało, ale nagle tknięta jakimś wewnętrznym nakazem szybko
oddała mu pelerynę…

– Masz do kogo zadzwonić? – spytał.

–  Nie  mam  telefonu.  Oddałam  go  przyjaciółce.  –

Odruchowo spojrzała na maskę, którą chwilę przedtem zdjęła
z twarzy.

–  Zadzwonię  za  ciebie.  Podaj  mi  numer.  –  Wyciągnął

telefon komórkowy z pochewki na rycerskim pasie.

background image

Na  chwilę  wstąpiła  w  nią  nadzieja,  ale  szybko  sobie

uświadomiła, że nie pamięta telefonu Chiary.

– Nie pamiętam numeru… – zaczęła niepewnym głosem.

– I nie wiesz, gdzie jest twój bal… – powiedział, chowając

telefon.

Nagle  poczuła  się  straszliwie  zmęczona.  Wyczerpana

karuzelą  emocji  i  pytaniami,  które  obnażały  jej  naiwność,
a  może  i  zwykłą  głupotę.  Vittorio  ma  rację,  przyjmując,  że
Rosa  nie  wie,  gdzie  odbywa  się  jej  bal.  Ale  nie  musi  teraz
bawić się w psychologa. Pragnęła jedynie wrócić do swojego
mieszkanka,  wskoczyć  do  łóżka,  naciągnąć  kołdrę  na  głowę
i zapomnieć, że ten wieczór w ogóle się zdarzył.

–  Dziękuję  za  pomoc,  ale  chyba  powinieneś  już  być  na

balu?

– Tak, powinienem.

Uniosła brwi.

– Więc…?

Mgła gęstniała i wdzierała się między nich. Gdzieś daleko

za  jej  plecami  po  kanale  bezszelestnie  przepłynęła  gondola.
Rosa  marzła.  Mocno  objęła  rękami  ramiona,  ale  wciąż
udawała, że nic jej nie jest.

Da radę. Jest bohaterką. Jak w dzieciństwie z braćmi.

– Chodź ze mną – usłyszała jego głos.

Rzucił  te  słowa  od  niechcenia,  ale  gdy  tylko  je

wypowiedział, zrozumiał, że chciał je powiedzieć. Była sama
jak palec. Zgubiona w Wenecji. I była piękna. Piękniejsza, niż
sądził w pierwszej chwili, gdy zdjęła maskę. Miała duże kocie

background image

oczy  o  ciepłym  odcieniu  brązu,  wydatne  kości  policzkowe
i  zmysłowe  pełne  usta,  które  wprost…  zapraszały  do
całowania.  Pamiętał  widok  jej  nagiego  ramienia,  tani  atłas
góry jej stroju oraz dekolt.

Sirena ją znienawidzi. Tak jak i jej piękne szeroko otwarte

oczy.

– Chodź ze mną – powtórzył.

–  Nie  musisz  nic  proponować.  Już  byłeś  wystarczająco

miły – odparła.

– Oddasz mi przysługę.

– Jaką? – spytała ze zdziwieniem w głosie. – Dopiero się

spotkaliśmy.

Wyciągnął  do  niej  rękę,  aż  zachrzęścił  skórzany  rękaw

kostiumu.

–  Uznajmy  nasze  spotkanie  za  szczęśliwy  traf.  Zbieg

okoliczności.  Też  idę  na  bal  i…  nie  mam  partnerki.  Będę
zaszczycony, jeśli zgodzisz się mi towarzyszyć.

Roześmiała się i potrząsnęła głową.

–  Powiedziałam  ci,  że  to  tylko  kostium  kurtyzany.  Nie

czekam aż ktoś mnie poderwie.

– Ani przez chwilę tak nie myślałem. Proszę tylko, żebyś

była dziś moim gościem. Ale to zależy od ciebie, Roso. Szłaś
przecież  na  bal.  Warto  tracić  najwspanialszy  wieczór
karnawału tylko dlatego, że zgubiłaś przyjaciółkę?

Szczelniej otulił ją swoją peleryną, patrząc, jak Rosa śledzi

wzrokiem  ruchy  jego  dłoni.  Mógłby  nawet  uznać,  że  ją
uwodzi. Spojrzała na niego. Zobaczył w jej oczach ciekawość

background image

i  niedowierzanie.  Dlaczego  ten  nieznajomy  rycerz  rzuca  jej
koło ratunkowe?

Vittorio  się  uśmiechnął.  Rozpoczął  ten  wieczór

w  parszywym  nastroju.  Ale  wiedział  też,  jak  jego  uśmiech
działa  na  kobiety.  Jak  szybko  dzięki  niemu  zawsze  dostawał
to,  czego  akurat  pragnął.  Potrafił  w  razie  potrzeby  używać
swojego  niezaprzeczalnego  męskiego  wdzięku.  Zarówno
w  negocjacjach  z  zagranicznymi  dyplomatami,  jak
i w kontakcie z kobietami, z którymi pragnął poromansować
lub tylko się przespać.

–  Szczęśliwy  traf  –  powtórzył.  –  Albo  szczęśliwa  okazja

dla  nas  obojga  –  dodał.  –  Poza  tym  będziesz  mogła  dłużej
nosić  moją  pelerynę.  Nie  warto?  –  Na  jego  twarzy  znów
pojawił się lekki uśmiech.

Podniosła wzrok. Pod długimi rzęsami Vittorio spostrzegł

nieśmiały  wyraz  oczu.  Niepewny  i  nieco  spięty.  Znów
uderzyła  go  emanująca  z  niego  bezbronność.  Rosa  była
zupełnie inna niż kobiety, które zwykle spotykał. W myślach
mignął  mu  obraz  Sireny  –  egoistycznej,  pewnej  siebie
i  zaborczej.  Ona  nie  czułaby  się  bezbronna,  nawet  gdyby
kąpiąc  się  sama  w  oceanie,  napotkała  w  wodzie  głodnego
rekina.

–  Cieplej  mi  w  twojej  pelerynie.  –  Rosa  wróciła  do

rozmowy. – Dziękuję.

– Więc się zgadzasz?

Wzięła  głęboki  oddech.  Przez  chwilę  walczyła  ze  sobą

i w końcu kiwnęła przyzwalająco głową, dokładając niepewny
uśmiech.

background image

– Czemu nie?

– Właśnie, czemu? – odparł pytaniem na pytanie.

Nie  tracił  czasu.  Oboje  zanurzyli  się  w  labirynt  wąskich

krętych  uliczek,  a  po  kwadransie  stanęli  przed  wejściem  do
zabytkowego pałacu.

Kiepski nastrój minął jak ręką odjął. Vittorio czuł się lekko

i  radośnie,  bo  wieczór  nagle  nabrał  zupełnie  innego  blasku.
Nie dlatego, że odpłaci Sirenie za jej krętactwa i manipulacje,
ale dlatego, że z piękną kobietą u boku szedł na bal w jednym
z najpiękniejszych miast świata.

A noc była wciąż młoda.

Kto wie, jak i gdzie się skończy?

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Serce Rosy biło jak młotem, gdy trzymając pod ramię tego

olśniewająco wyglądającego mężczyznę, przebijała się z nim
przez  tłum  spóźnialskich  uczestników  karnawału.  Musiała
mocno  wyciągać  nogi,  by  nadążyć  za  Vittoriem.  Znała  jego
imię,  ale  wciąż  był  kimś  obcym.  Prowadził  ją  na  bal
kostiumowy gdzieś, gdzie z pewnością nigdy nie była. Jednak
wszystko  inne  było  dla  niej  zagadką.  Nikogo  i  niczego  nie
mogła  winić  za  nagły  przebłysk  intuicji,  który  kazał  jej
zostawić  wszelkie  środki  ostrożności,  jakie  towarzyszyły  jej
od małego, i w jednej chwili opuścić własną strefę komfortu.

Nie wiedziała nawet, czy znajdzie do niej drogę powrotną.

Zgodziła  się,  choć  mogła  wymienić  tysiąc  powodów,  by

odmówić.

Miała dwadzieścia cztery lata. I nigdy w życiu nie zrobiła

niczego tak nagle i beztrosko, jak teraz. Bracia zrugaliby ją za
tak naiwne zachowanie.

Jednak  noc  nabrała  nagle  zupełnie  innego  charakteru.

Oczekiwania na coś nieoczekiwanego. Rosa nie mogła ukryć
ekscytacji.

– Już prawie jesteśmy. Wciąż ci zimno? – zapytał.

– Nie, już cieplej – odparła.

Peleryna Vittoria stanowiła tarczę przeciw zimnu, a ciepło

jego  ramienia  było  rzeczywiste.  Czuła  radosne  uniesienie.

background image

Jakby  zaczynała  pełną  tajemnic  przygodę  lub  wyprawę  na
nieznane dotąd lądy. Tyle niewiadomych. I jedna największa –
idący obok mężczyzna.

Szedł  szybkim  korkiem,  jak  gdyby  chciał  nadrobić  czas

stracony na pogawędką na placu. Minęli kilka lamp ulicznych,
których  światło  na  chwilę  wydobyło  z  cienia  jego  profil.
Mocno  zarysowane  linie  szczęki  i  nosa.  Wysoko  osadzone
brwi  i  ciemniejące  w  tym  świetle  niebieskie  oczy.  Gęste,
czarne rozwiane włosy.

Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały. Poczuła, jak w jej

ciele rozlewa się nagła fala ciepła. Potknęła się, ale szybko ją
podtrzymał.  Przeprosiła  i  natychmiast  obiecała  sobie,  że
postara  się  więcej  nie  patrzeć  mu  w  oczy.  Przynajmniej
w drodze na bal. Były zbyt niebezpieczne.

–  Tędy.  –  Poprowadził  ją  w  lewo  wąskim  kamiennym

chodnikiem.  Stare  ściany  pałacu  znikły  we  mgle,  a  zaraz
potem  jej  oczom  ukazał  się  kamienny  mur.  Przeszli  wzdłuż
niego.  Gwar  miasta  cichł,  coraz  bardziej  otulany  mgłą  jak
watą. Rosa słyszała tylko swoje bijące serce.

Nie.  Nie  tylko.  Echo  odbijało  też  ich  kroki  i  plusk  wody

w  płynącym  obok  kanale.  W  zamglonym  świetle  latarń
patrzyła na chodnik, który… Niemożliwe.

Urywał się nagle w ciemnościach.

Ślepa uliczka?

Oczekiwanie zmieniło się w lęk. Przyszła tu z własnej woli

z  mężczyzną,  którego  znała  tylko  z  imienia…  Jeśli  jest
prawdziwe…

background image

–  Vittorio…  Chyba…  Chyba  zmieniłam  zdanie…  –

powiedziała  łamiącym  się  głosem,  próbując  wyciągnąć  dłoń
spod jego ramienia.

– Słucham?

Stanął i odwrócił się do niej. W przyćmionym świetle jego

twarz  nabrała  nagle  złowrogiego  wyrazu.  W  tym  momencie
mógł być demonem. Potworem. Może jednak to tylko dzieła
jej wyobraźni?

Lęk był jednak prawdziwy.

– Powinnam iść do domu – szepnęła.

Drżącymi  placami  mocowała  się  z  zapięciem  jego

peleryny, by jak najszybciej mu ją oddać. W myślach słyszała
ostro  piętnujące  jej  naiwność  głosy  braci  pytające,  dlaczego
zgodziła się pójść z zupełnie obcym mężczyzną. Mieliby rację,
pomyślała.  Nie  zniosłaby  takiego  wstydu.  Do  końca  życia
żałowałaby, że bez namysłu dała się unieść jednej chwili.

– Roso, jesteś tu? – usłyszała jego łagodny głos.

Nawet nie zauważyła, że już stoją przed otwartymi dużymi

drzwiami umieszczonymi z tyłu pałacu. Za nimi rozciągał się
rajski ogród. Świat fantazji i baśni. Na drzewach umieszczono
setki lampek.

Odźwierny schylił głowę przed gośćmi.

– Roso…? Jesteśmy na miejscu.

Zamrugała,  jakby  budziła  się  ze  snu.  Za  plecami

odźwiernego we mgle falował roześmiany tłum w kolorowych
kostiumach.

– Na balu? – spytała niepewnym głosem.

background image

– Tak – odparł.

W  przyćmionym  świetle  widziała  jego  wpółotwarte  usta,

które zdawały się mówić, że zrozumiał, dlaczego nagle chciała
wracać do domu.

– Chcesz mi jeszcze raz przypomnieć, że twój kostium nie

ma nic wspólnego z tym, kim jesteś, tak? – zapytał. – Wiem –
odpowiedział sam sobie.

Cieszyła  się,  że  mgła  choć  trochę  przysłoniła  wyraz

zawstydzenia  na  jej  twarzy.  Co  o  mnie  pomyśli?  Najpierw
pomaga mi, a teraz widzi, że panikuję, jakby za chwilę miał
się na mnie rzucić.

Chiara  miała  rację  przekonując  ją,  że  musi  się  stać

twardsza. Silniejsza i bardziej pewna siebie. Nie mieszka już
w swojej rodzinnej ni to wsi, ni mieścinie Zecce, gdzie diabeł
mówi  dobranoc.  Nie  ma  tu  ojca  ani  braci,  którzy  mogliby  ją
chronić. Musi zmądrzeć i zadbać o siebie.

– Nie, skąd. Przepraszam… – Z trudem uśmiechnęła się do

niego.

–  To  ja  przepraszam  –  powiedział,  znów  podając  jej

ramię.  –  Większość  ludzi  podpływa  łodziami  i  wchodzi
głównym  wejściem.  Spóźniłem  się,  więc  wybrałem  tylne.
Powinienem cię ostrzec – dodał.

W jednej chwili opuściło ją całe napięcie. Roześmiała się

i wsunęła mu dłoń pod ramię. Poprowadził ją przez ogród.

Wkroczyli w świat magii i ferii barw.

– Co to za bal? Bez zaproszeń? Nie przeszukują torebek?

– Zamknięta impreza tylko dla ściśle wybranych gości.

background image

– Jesteś pewien, że powinnam tu być?

– Oczywiście. Przecież cię zaprosiłem.

Stanęli  przy  fontannie  tuż  przy  ścianie  pałacu  w  połowie

długości ogrodu, tak aby mogła objąć wzrokiem całą scenerię.
W dali z mgły wyłaniał się widok płynącego kanału. Położone
po  jego  drugiej  stronie  budynki  sprawiały  wrażenie  domów
z bajki.

Mgła  przesłaniała  czubki  drzew.  Zawieszone  na  nich

światełka  zdawały  się  tylko  świetlistymi  smugami
uczynionymi  szerokimi  pociągnięciami  jakiegoś  magicznego
pędzla.  W  oczach  Rosy  cała  Wenecja  skurczyła  się  nagle
w  jeden  wielki  bajkowy  ogród.  Wilgotne  zimne  powietrze
osiadało  jej  na  twarzy,  ale  w  pelerynie  Vittoria  czuła  się  tak
rozkosznie  ciepło,  jak  nigdy.  Nigdzie  się  nie  spieszyła.
W pałacu musiało być więcej gości.

Była obca, ale ze zdumieniem spostrzegła, że wcale jej to

nie przeszkadza. Że wystarcza jej obcy stojący tuż przy niej,
który patrzy na nią tak, jak nikt dotąd. Jakby wnikał wzrokiem
w jej wnętrze i docierał do miejsca, gdzie kryją się najgłębsze
lęki i pragnienia. Bo ten mężczyzna wyzwalał i jedne, i drugie.
Zdawał się wzrokiem odsłaniać końcówki jej nerwów, tak że
wszystko,  co  czuła,  stawało  się  nagie  i  surowe.  Pierwotne.
Ekscytujące.

–  Gdzie  jesteśmy?  –  spytała,  patrząc  na  wodę  tryskającą

z  dzioba  umieszczonej  w  fontannie  rzeźby  wielkiego
łabędzia. – Czyj to pałac?

–  Mojego  przyjaciela  Marcella.  Jego  przodkowie  byli

bogatymi dożami weneckimi. Pałac wzniesiono w szesnastym
wieku.

background image

– Skąd znasz takich ludzi?

Przez chwilę milczał, a potem wzruszył ramionami.

– Nasi ojcowie znają się od dawna.

– Twój pracował dla jego ojca?

Vittorio zakłopotany lekko odwrócił głowę.

– Trochę tak…

– Rozumiem. Mój ojciec reperował auta burmistrza Zecce.

To mieścina w Puglii, skąd pochodzę. Co roku zapraszano go
tam na wigilię. I nas, dzieci, też.

– Was?

–  Moich  trzech  starszych  braci  i  mnie.  Wszyscy  są  już

żonaci i mają rodziny.

Popatrzyła  na  ogród  tęsknym  wzrokiem  i  pomyślała

o  dziecku,  które  za  kilka  tygodni  przyjdzie  na  świat
w  rodzinie.  Bratanek  czy  bratanica?  Uśmiechnęła  się  do
siebie.  Przypomniała  sobie,  ile  wydała  na  zaproszenie,
z którego dziś już nie skorzysta. Pieniądze mogłaby wydać na
odwiedziny  i  prezent  dla  noworodka,  a  jeszcze  trochę
zostałoby w kieszeni…

– Zapłaciłam sto euro za wejściówkę. I wszystko poszło na

marne…

– Aż tyle? – zapytał.

–  Śmiesznie  drogo,  ale  ten  bal  i  tak  był  jednym

z  najtańszych.  Masz  szczęście,  że  zapraszają  cię  za  darmo,
choć pewnie mógłbyś zapłacić o wiele więcej…

background image

Plotła,  by  pleść…  Zagadać  rzeczywistość.  Ale  coś  w  tak

bliskiej  obecności  tego  mężczyzny  sprawiało,  że  chciała  być
jeszcze bliżej niego. Przecisnąć się w jego stronę przez watę
gęstej  mgły.  Był  taki  wysoki…  Wspaniale  zbudowany.  I  te
równie twarde, co szlachetne rysy twarzy… Wszystko w tym
mężczyźnie mówiło o jego sile i poczuciu władzy nad innymi.

Milczał. Rosa plotła więc dalej.

– Oczywiście trzeba jeszcze dodać kostium…

– Jasne – wpadł jej w słowo.

Przystanęli na chwilę.

–  Swój  zrobiłam  sama,  ale  musiałam  zapłacić  za

materiał… – paplała jak dziecko.

– Naprawdę? Jesteś projektantką? – ożywił się Vittorio.

Ruszyli w stronę pałacu.

–  Skąd!  Nie  jestem  nawet  szwaczką.  Sprzątam  pokoje

w  hotelu  Palazzo  d’Velatte.  Słyszałeś  o  nim?  –  spytała
z uśmiechem.

Potrząsnął przecząco głową.

– Jest dużo mniejszy niż ten pałac, ale też spory – ciągnęła.

Stanęli  przed  potężnymi  drewnianymi  drzwiami,  które

natychmiast otworzyły się niemal same, jak Sezam.

Vittorio uśmiechnął się.

–  Wenecja  to  bardzo  wyjątkowe  miejsca.  Zdarzają  się  tu

cuda…

Za drzwiami widać było światła.

– Nigdy nie widziałam cudu… – odparła.

background image

Weszli  do  ogromnego  holu.  Patrzyła  nań  szeroko

otwartymi  oczyma.  Palazzo  d’Velatte  wydawał  jej  się  duży.
Właściciel  reklamował  go  jako  hotel  butikowy.  Sądziła,  że
pałac  stanowi  uosobienie  stylu  oddającego  ducha  dawnej
elegancji czasów minionych.

Nigdy  nie  wiedziała  tak  wielkich  i  wysokich  pokoi.  Nie

mówiąc już o tym, jakiego wysiłku wymagało ich sprzątanie.
Ale hotel wymagał remontu. Sprawiał wrażenie, jakby zapadał
się pod własnym ciężarem. Goście dzień w dzień skarżyli się,
że  coś  nie  działa.  A  to  kran  kapie,  a  to  nie  domykają  się
skrzypiące drzwi…

Teraz  jednak  znajdowała  się  w  prawdziwym  weneckim

pałacu  o  ścianach  i  suficie  ozdobionych  wspaniale
odrestaurowanymi freskami oraz malowidłami. Piękna całości
dopełniały  złocone  reliefy,  nieskazitelnie  utrzymane
zabytkowe  meble  i  bezcenne  antyki.  Gdzieś  z  wysokiego
balkonu dobiegały delikatne dźwięki kwartetu smyczkowego.
Miała  dziwne  wrażenie,  że  muzyka  dosłownie  spływa  po
krętych schodach o rzeźbionych poręczach.

Oczyma  wyobraźni  zobaczyła  swoje  miejsce  pracy.

W  porównaniu  z  tym  pałacem  wydało  jej  się  nagle  zwykłą
dziurą tylko udającą hotel.

Bezszelestnie  podszedł  do  nich  kamerdyner  i  wziął  ich

peleryny.

–  Jak  tu  pięknie  –  szepnęła,  chłonąc  widok  wnętrza

i zasłaniając dłońmi nagie ramiona, które błyszczały w świetle
zwisającego z sufitu ogromnego żyrandola z Murano.

Kiedyś widziała takie na zdjęciach.

background image

–  Zimno  ci?  –  spytał,  obejmując  spojrzeniem  obcisły

gorset i sukienkę, bardziej nadającą się na letnią porę.

– Nie – odparła.

I była to prawda. Jej gęsia skórka nie miała nic wspólnego

z zimnem. Bez peleryny i panującego na zewnątrz półmroku,
w  świetle  setek  żaróweczek  żyrandola,  poczuła  się  nagle
obnażona.  Szaleństwo.  Tyle  radości  i  dumy  dał  jej  ten  strój,
który sama wymyśliła i uszyła. Z taką ochotą wkładała go dziś
wieczorem…

–  Wyglądasz  tak  seksownie.  –  Chiara  nie  mogła  wyjść

z  podziwu,  gdy  Rosa  zaprezentowała  jej  kostium,  zalotnie
obracając  się  przed  lustrem.  –  Prawdziwa  kurtyzana.  Nie
opędzisz się od facetów – dodała przyjaciółka.

Rosa  naprawdę  czuła  się  seksowna.  Musiała  nawet

walczyć  z  pikantnymi  myślami,  które  same  przychodziły  jej
do głowy. Ale to było wtedy…

Tutaj  w  pałacu,  gdzie  elegancja  i  klasa  emanowały

z każdego miejsca, czuła się jak tania i tandetna błyskotka. Jak
świecidełko-podróbka, które w lombardzie sprzedaje się jako
szkło  weneckie,  a  naprawdę  wyprodukowano  w  jakiejś
rozpadającej  się  fabryczce  na  drugim  końcu  świata,  gdzie
głodne dzieciaki pracują za pół euro za godzinę.

Jej  strój  kłócił  się  z  freskami  i  meblami  o  pozłacanych

powierzchniach. Ze wspaniałymi wartymi fortunę żyrandolami
i malowidłami.

Czy Vittorio nie żałuje, że ją zaprosił? Przecież widzi, jak

bardzo nie pasuje do tego świata przepychu i bogactwa.

background image

Niech  będzie  kurtyzaną,  ale  kurtyzaną  z  wyższych  sfer.

Mogła  wybrać  droższe  materiały  i  mniej  krzykliwe  kolory.
Coś przyzwoitego i z klasą, a nie tak nachalnie jaskrawego…

Jednak Vittorio nie patrzył na nią z drwiącym uśmieszkiem

świadczącym, że Rosa jest nie na miejscu. Przeciwnie. W jego
oczach widziała iskierki. Błysk. A nawet – ogień.

Nie pierwszy raz tego wieczoru przeniknęła ją dziwna fala

ciepła. Było to uczucie niezwykle przyjemne.

Błogie.

– Powiedziałaś, że sama uszyłaś ten kostium?

– Tak – odparła.

– Jesteś bardzo zdolna. Brakuje tylko jednego.

– Czego? – spytała zaskoczona.

W  jednej  chwili  delikatnie  położył  dłonie  na  jej  włosach

i zsunął woalkę tak, że razem z maską przysłoniła jej połowę
twarzy. Nie zrobiła nic, by go powstrzymać, bo łagodny dotyk
jego  dłoni  działał  na  nią  jak  balsam.  Jak  hipnoza,  której
człowiek poddaje się całkowicie.

– Teraz lepiej. – Zdjął dłonie z jej włosów.

Miała  poczucie,  że  chce  za  nimi  podążać.  Zatrzymać  ich

dotyk…

– Doskonale – dodał.

–  Nareszcie!  Jesteś!  –  Z  góry  marmurowych  schodów

dobiegł ich mocny męski głos.

–  Marcello!  Obiecałem,  że  przyjdę  –  odparł  Vittorio

gromkim tonem.

background image

Jego  przyjaciel  już  zbiegał,  pokonując  naraz  po  trzy

schodki.  Miał  na  sobie  czarno-złoty  strój  arlekina.  Uścisnęli
się serdecznie, poklepując się po plecach.

– Widzę, że przyprowadziłeś gościa. – Marcello podniósł

na czoło maskę.

Ukłonił  się,  podał  Rosie  rękę  i  uśmiechnął  się  szczerym

uśmiechem.

– Witam, piękna pani. Jestem Marcello Donato.

Był bardzo przystojny.

Oliwkowa cera, ciemne oczy i rzęsy. Seksowne pełne usta

i  wysokie  kości  policzkowe  –  za  takie  każda  supermodelka
chętnie oddałaby życie. Jednak to jego ciepły uśmiech sprawił,
że Rosa od razu go polubiła.

Podała  mu  rękę,  a  on  serdecznie  pocałował  ją  w  oba

policzki.

– My się chyba nie znamy? – zapytał.

–  Sam  dopiero  spotkałem  Rosę  –  wtrącił  się  Vittorio.  –

Zgubiła  się  we  mgle  w  drodze  na  swój  bal.  Byłoby  nie  fair,
gdyby straciła największą noc karnawału.

– Jasne – odparł Marcello. – Pasujecie do siebie. Szalony

rycerz chroniący uciekającą księżniczkę.

–  Uważaj,  bo  to  flirciarz.  –  Vittorio  wskazał  głową

przyjaciela.

–  Prawda,  jestem  romantyczny.  Inaczej  niż  ten  nieczuły

twardziel,  którego  spotkałaś.  –  Marcello  z  promiennym
uśmiechem zwrócił się do Rosy.

Ciekawe, ile jest prawdy w tym żarcie, pomyślała.

background image

– Przed czym ucieka księżniczka? – spytała.

–  Przed  złym  wężem.  Ale  nie  ma  na  ziemi  nikogo,  kto

pokonałby Vittoria! Chodźmy na górę do sali reprezentacyjnej.
Są już tam wszyscy.

Obecność tego ciepłego i serdecznego mężczyzny działała

na  Rosę  uspokajająco.  Odprężała  się,  zostawiając  za  sobą
wszystkie złe myśli i podejrzenia.

Weszli  na  piętro.  Nigdy  nie  widziała  takiej  sali.  Sufit

zdawał  się  wisieć  gdzieś  na  nieskończonej  wysokości,  skąd
wyłaniały  się  wspaniałe  kryształowe  żyrandole.  Panował  tu
jeszcze  większy  przepych  niż  na  dole.  Całości  dopełniały
ogromne  okna  o  bogato  zdobionych  framugach.  Z  dali
dobiegały  dźwięki  granego  przez  kwintet  koncertu  Antonia
Vivaldiego.

– Co widać za oknami, gdy nie ma mgły? – zapytała.

– Będziesz musiała wtedy tu wrócić – odparł z uśmiechem

Marcello,  torując  im  przejście  wśród  tłumu  gości  do  rzędu
okien. – W jasny dzień widać most Rialto i Canal Grande.

Więc  pałac  znajduje  się  nad  najważniejszym  kanałem

Wenecji, pomyślała.

– Jesteśmy w San Paolo – dodał Vittorio.

–  Przepraszam  na  chwilę,  przyniosę  drinki  –  wszedł  mu

w słowo Marcello.

Hotel,  w  którym  pracowała,  znajdował  się  w  znacznie

uboższej  części  miasta,  Dorsoduro.  Jej  bal  miał  się  odbywać
jeszcze  dalej  na  północ,  w  dzielnicy  Cannaregio.  Musiała
zgubić się gdzieś przy jednym z odnóży krętego kanału.

background image

– Już wiem, gdzie jestem. Stąd mogę przynajmniej trafić

do domu. – Spojrzała na Vittoria triumfalnym wzrokiem.

– To ważne? – Położył dłonie na jej ramionach. – Szukasz

kolejnego powodu, by uciec?

Na jego wargach dostrzegła lekko kpiący uśmiech. Ale ten

uśmiech sprawił, że poczuła, jakby dotknęła czegoś ważnego
i prawdziwego.

– Nie… – odparła.

–  Dlaczego  tak  rozpaczliwie  chcesz  ode  mnie  uciec?  –

zapytał całkiem poważnie.

Mylił się. Nigdzie nie chciała uciekać, chociaż gdy szli do

bocznego wejścia pałacu przez chwilę wpadła w panikę. Ale
teraz  wiedziała,  że  Vittorio  nie  jest  rycerzem,  wojownikiem,
demonem  czy  potworem.  Był  mężczyzną…  Ciepłym
i  prawdziwym,  który  sprawiał,  że  czuła  się  przy  nim
bezpiecznie, a krew szybciej krążyła w jej żyłach. Pamiętała,
jak  delikatnym  ruchem  dłoni  zsunął  jej  maskę  na  twarz.
Poprawił  diadem.  Przy  Vittoriu  zapominała  o  swoich
kłopotach. Czuła lekkość i radość w sercu.

Ale  czy  nie  właśnie  dlatego  powinna  jak  najszybciej

uciec?

Bo  przy  nim  traciła  też  grunt  pod  nogami.  Przy  tym

starszym  i  bardziej  doświadczonym  życiowo  mężczyźnie
czuła,  że  gubi  się  bardziej  niż  w  okrytym  mgłą  mieście.
Mężczyźnie,  który  sprawiał,  że  co  chwila  przenikał  ją
niespodziewany i ciepły dreszcz podniecenia, jakiego w życiu
nie  znała.  Vittorio  jak  wśród  swoich  poruszał  się  w  kręgach

background image

ludzi  posiadających  wspaniałe  pałace  i  których  przodkowie
byli weneckimi dożami.

W  Zecce  nic  nie  przygotowało  jej  na  spotkanie  takiego

mężczyzny.  Ani  dziewczęce  zadurzenie  się  w  nauczycielu
matematyki,  ani  krótki  romans  z  Antoniem  z  sąsiedniej
mieściny, który jakiś czas pracował w warsztacie jej ojca.

Nie pasujesz do tego świata przepychu, pomyślała.

Wybrała strój kurtyzany. Uwodzicielki. Kusicielki.

Ale nie miał on nic wspólnego z jej charakterem.

– Zaprosiłeś mnie, bo było ci mnie żal?

– Niczego nie robię dla ludzi dlatego, że mi ich żal, lecz

dlatego,  że  chcę.  Zaprosiłem  cię,  bo  chciałem.  I  chciałem,
żebyś była ze mną. Nie szukaj tysiąca powodów, dla których
nie powinnaś tu być, lecz ciesz się tymi, dla których właśnie
powinnaś się tu znaleźć.

– Nie mam więc innego wyjścia, jak trzymać się ciebie.

– Przynajmniej na tą noc – odparł z uśmiechem.

–  Wznieśmy  toast.  Za  karnawał!  –  Marcello  stanął  przy

nich z trzema wysokimi kieliszkami szampana.

– Za karnawał. I wenecką mgłę, która przywiodła nam tę

piękną  damę  –  dodał  Vittorio,  unosząc  kieliszek  w  stronę
Rosy.

Jakby  mało  było  słów  wypowiedzianych  zmysłowym

głosem, rzucił jej przeciągłe spojrzenie.

Zrozumiała,  że  noc  może  nie  potrwa  długo,  ale  bez

względu na wszystko nigdy jej nie zapomni.

background image

Była  płochliwa  jak  młode  źrebię.  Nieułożone,

nieprzewidywalne i spontaniczne. Jak mała kotka skacząca za
cieniem  wyimaginowanego  wroga.  Niczego  nie  udawała.
Vittorio  szybko  rozpoznawał  kobiety,  które  uprawiają  grę
pozorów i udają kogoś innego, niż są.

Zastanawiał się, czy dobrze zrobi, konfrontując ją z Sireną.

Może powinien pozwolić Rosie wrócić do jej świata, jeśli tego
naprawdę  chciała.  Do  jej  ciężkiej  harówki  w  hotelu.
I zmartwień, że straciła śmieszne sto euro.

Zdarzało mu się dawać takie napiwki!

Był  jednak  zbyt  wielkim  egoistą,  by  pozwolić  jej  odejść.

Widział,  jak  szeroko  otwiera  ze  zdziwienia  oczy,  patrząc  na
świat,  którego  dotąd  nie  znała.  W  jej  spojrzeniu  widział
niewinność i czystość. Wnosiła w jego życie powiew świeżego
powietrza.  Jasnego  i  czystego.  Stanowiła  odświeżającą
odmianę w jego tak często zblazowanym świecie.

I była piękną kobietą. W obcisłej stroju kurtyzany, który,

nie  czekając  na  nic,  w  tej  chwili,  zsunąłby  z  niej  jak
rękawiczkę z dłoni.

Dlaczego miałby pozwolić Rosie odejść?

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

To nie było przyjęcie ani bal. Czuła się tak, jakby tkwiła

w sercu niezwykłej bajki. W świecie, który spotyka się tylko
w snach.

Feeria  kolorów.  Najbardziej  wymyślne  i  bajkowe

kostiumy.  Gdy  wchodzili  na  schody  tuż  obok  nich  przebiegł
mężczyzna z maską i ogonem pawia, którego pióra błyszczały
wszystkimi  kolorami  tęczy.  Za  nim  dostojnym  krokiem
kroczyła  przebrana  za  mnicha  i  mniszkę  para  w  białych
maskach.  Czerń  kostiumów  kontrastowała  z  jaskrawymi
barwami  pawia.  U  szczytu  schodów  stał  młodzieniec
przebrany za pazia. Jego strój miał kolor głębokiej purpury.

Miała wrażenie, że tajemniczy wicher nagle przywiał ją do

świata  bogactwa  i  kostiumów  –  pełnego  przepychu  ogrodu
marzeń  i  fantazji.  Modliła  się  tylko,  by  człowiek,  który
wyciągnął  do  niej  rękę,  nie  okazał  się  tu  zbyt  znany.  Wtedy
będzie  mogła  zatrzymać  go  tylko  dla  siebie  przez  cały
wieczór.

Jednak  Vittoria  rozpoznawali  niemal  wszyscy  goście.

Każdy  pragnął  podejść  i  zamienić  z  nim  choćby  kilka  słów.
Działał  jak  magnes  zarówno  na  kobiety,  jak  i  na  mężczyzn.
Zawsze  jednak  zachowywał  się  z  klasą  –  przedstawiał  ją
i robił wszystko, by nie czuła się obco.

Nikt  nie  kwestionował  jej  obecności  u  jego  boku,  ale

ciekawiło  ją,  co  by  zobaczyła  na  ich  twarzach,  gdyby  nie

background image

nosili masek. Kobiety patrzyłyby na nią z zazdrością i złością?

Sama  pewnie  zachowywałaby  się  w  ten  sposób,  bo  było

w tym mężczyźnie  coś zniewalającego  i hipnotyzującego,  co
natychmiast przyciągało uwagę.

Muzyka,  wspaniały  pałac  i  barwy  dziesiątek  kostiumów

zlały się w jeden obraz, który uderzał jej do głowy jak alkohol.
Rosa była cząstką Wenecji, której nigdy nie widziała, a mogła
sobie  jedynie  wyobrażać.  Tajemnego  świata  wyższych  sfer
zastrzeżonego  tylko  dla  wybranych  –  bogatych  lub  wysoko
urodzonych.

Nagle jej uszu dobiegł piskliwy okrzyk radości. Po prawej

stronie  dostrzegła  poruszenie.  Goście  rozstępowali  się  przed
biegnącą  ku  nim  wysoką  kobietą.  Piękną  i  fascynującą.  Jej
dostojne piękno dziwnie kłóciło się z barwą głosu.

Była w stroju Kleopatry.

–  Vittorio!  Właśnie  usłyszałam,  że  jesteś.  Gdzie  się

podziewałeś?  –  krzyknęła,  rzucając  się  w  jego  stronę.  Jej
czarne gęste włosy zdobiły złote paciorki, a nałożony na czoło
diadem – statuetka węża. Nie nosiła maski. Miała ciemny jak
węgiel  makijaż  kontrastujący  z  umalowanymi  na  turkusowo
powiekami. I niezwykły strój. Głęboki – naprawdę głęboki –
dekolt wyszywany paciorkami w kolorze złota, brązu i srebra,
który odsłaniał część jędrnych i pełnych piersi. Do tego krótka
sukienka z połączonych sznurów świecących koralików, które
z każdym ruchem odsłaniały zgrabne uda kobiety.

To  nawet  nie  kostium,  pomyślała  Rosa,  gdy  odsunęła  się

o  krok,  by  zrobić  miejsce  nieznajomej,  która  rzuciła  się
Vittoriowi na szyję i pocałowała go w oba policzki.

background image

Idealne ciało. Idealna figura.

–  Od  paru  godzin  czekamy  na  ciebie  –  zbeształa  go,  ale

niemal  natychmiast  przytuliła  twarz  do  jego  twarzy,  a  potem
odsunęła się na krok. – Podoba ci się? – Obróciła się wkoło,
prezentując swój kostium.

Rozłożyła szeroko ręce.

– Zawsze musisz być taki poważny? To bal kostiumowy,

Vittorio!

–  Wiem  i  nawet  mam  strój  –  szybko  uciął,  ignorując  jej

pytanie.  –  Poznaj  moją  przyjaciółkę.  Roso,  to  Sirena,  córka
jednego z najbliższych przyjaciół mojego ojca.

– 

Och… 

Nie 

tylko… 

– 

przerwała 

mu

z  porozumiewawczym  uśmiechem  Sirena.  –  Jestem  kimś
znacznie więcej…

Wtedy  też  chyba  po  raz  pierwszy  zauważyła,  że  obok

Vittoria  stoi  inna  kobieta.  Odwróciła  głowę  i  bacznie
zlustrowała  Rosę.  Jej  świdrujący  wzrok  nie  pozostawiał
wątpliwości, co o niej myśli.

– Ciao – rzuciła w stronę Rosy z udawaną powagą.

Rosa  jednak  słyszała  w  jej  głosie  drwiącą  ironię

i lekceważenie.

Sirena szybko odwróciła się do Vittria.

– Chodź ze mną, wszyscy nasi przyjaciele są w innej sali.

–  Jestem  tu  z  Rosą  –  odparł  pełnym  zniecierpliwienia

tonem.

– Z kim? Och… Ach, tak… – odparła.

background image

Znów zlustrowała Rosę bacznym wzrokiem, jakby chciała

ocenić,  czy  ma  do  czynienia  z  godną  rywalką  w  walce
o uczucie Vittoria. Śmieszne. Przecież spotkał ją dopiero dziś
wieczorem.  Ale  Sirena  znała  się  na  kobietach.  Wiedziała,  że
Rosa musiała dostrzec wrogość w jej oczach.

– Co myślisz o jego kostiumie? Przypomnij mi, jak masz

na  imię…  –  Z  ust  Sireny  ani  na  chwilę  nie  znikał  drwiący
uśmieszek.

– Rosa. Ma na imię Rosa. Ciężko zapamiętać? – wtrącił się

Vittorio.

–  Skąd!  –  Sirena  ze  sztucznym  uśmiechem  obróciła  się

w  stronę  Rosy.  –  Nie  sądzisz,  że  nieco  przesadził  z  tym
strojem?

– Mnie się podoba. Niebieska skóra pasuje do koloru jego

oczu.

–  Nie  są  niebieskie.  Powiedziałabym,  że  to  raczej  błękit

królewski. – Sirena wyraźnie dążyła do scysji z Rosą.

–  Dosyć.  Powiedziałem,  dosyć.  –  Vittorio  wycedził  te

słowa z kamienną twarzą.

Sirena  wygięła  usta  w  drwiącym  grymasie  i  jak  kotka

rozciągnęła się na stojącym za jej plecami szezlongu. Sznury
z koralikami obnażyły górę jej długich smukłych nóg obutych
w sandały z seksownym rzemykiem wokół kostek.

Prawdziwa  Kleopatra  mogłaby  jej  pozazdrościć  piękna

i wspaniałego ciała, ale zapewne chętnie wydrapałaby jej oczy,
gdyby się przypadkiem spotkały.

–  Już  dobrze,  Vittorio  –  odparła  przymilnym  głosem.  –

Mimo różnic na pewno zastaniemy dobrymi przyjaciółkami. –

background image

Uśmiechnęła  się  do  Rosy  pełnym  wyższości  uśmiechem.  –
Podoba mi się twój strój… – dodała.

Przez jedną króciutką chwilę Rosa myślała, że Sirena jest

szczera  i  naprawdę  podoba  jej  się  kostium.  Szyła  go
wieczorami  po  pracy  na  odziedziczonej  po  matce  starej
maszynie  do  szycia.  Żmudna  robota.  Ale  w  tym  samym
momencie  dostrzegła  jej  drwiący  uśmieszek  i  zrozumiała,  że
Sirena wcale nie komplementowała jej stroju.

– Rosa uszyła go sama – powiedział Vittorio.

– Ale zaradna – rzuciła Sirena, unosząc idealnie zadbane

brwi.

Obecność Vittoria dodała Rosie siły, której się po sobie nie

spodziewała.  Przypomniała  sobie,  co  zawsze  powtarzali  jej
bracia – nie bój się tych, którzy cię zastraszają, lecz stawiaj im
czoło.

Z  Vittoriem  u  boku  o  wiele  łatwiej  było  raz  jeszcze

posłuchać ich dawnej rady.

Uśmiechnęła  się  tylko,  bo  nie  chciała  pokazać,  co

naprawdę pomyślała.

–  Dziękuję.  Twój  kostium  też  jest  cudowny.  Uszyłaś  go

sama?

Sirena  spojrzała  na  nią,  jakby  Rosa  była  trzygłowym

monstrum.

– Słucham? Jasne, że nie.

–  To  niech  się  ten  ktoś  wstydzi,  bo  gdybyś  uszyła  sama,

nie  zostawiłabyś  luźno  wiszącej  nitki  –  zażartowała  Rosa
i udała, że sięga ręką do obrębka jej kostiumu.

background image

Sirena podskoczyła jak na rozpalonych węglach. Oczyma

wyobraźni  zobaczyła,  jak  Rosa,  urywając  nitkę,  zrywa
misternie nanizane szklane koraliki.

–  Żartujesz.  To  kreacja  Emilia  Ferrary.  Kosztowała

majątek. Nic tu nie może wystawać!

– Przepraszam. Coś mi się przywidziało…

Rosa jak zawodowa aktorka udała skruchę.

– Przyjdź się przywitać przyjaciółmi, gdy będziesz wolny.

Będę  czekać.  –  Kipiąc  ze  złości,  Sirena  poufale  położyła
Vittoriowi dłoń na piersi.

Na Rosę nawet nie spojrzała.

Obróciła  się  na  pięcie  i  za  chwilę  znikła  w  tłumie  gości,

rozpychając  łokciami  tych,  którzy  nie  zdążyli  jej  w  porę
ustąpić.

– Więc… poznałaś Sirenę… – westchnął Vittorio.

– Cyklon nie kobieta – odparła Rosa.

Vittorio wybuchnął śmiechem i spojrzał na nią wzrokiem,

który od razu poprawił jej humor.

Jakże ciepło patrzył na Rosę ten mężczyzna. Jakże różnie

od lodowatych i pełnych złości spojrzeń Sireny.

– Dałaś jej popalić! – zauważył, gdy przestał się śmiać.

– A myślałeś, że nie potrafię? Bracia nauczyli mnie, jak się

bronić  przed  takimi  ludźmi.  Nie  można  pozwalać,  by  cię
zastraszyli.

– Dobra rada. Jeśli znajdzie jakąś wiszącą nitkę, oberwie

głowę Emiliowi.

background image

– Nie znajdzie. Żartowałam.

Vittorio znów wybuchnął śmiechem.

W dziwny sposób czuła się z tym mężczyzną pewna siebie

i…

Jak  nazwać  to  uczucie?  Na  myśl  nasuwało  jej  się  tylko

jedno słowo – szczęśliwa.

– Dziękuję ci, Roso.

Położył  dłoń  na  jej  ramieniu  i  musnął  wargami  jej

policzek.

– Za co? – spytała zaskoczona.

– Za to, że dawno się tak nie śmiałem, jak dziś.

Nie  był  to  nawet  pocałunek.  Ulotne  jak  płatek  śniegu

spotkanie  jego  ust  z  jej  skórą.  Ale  zdążyła  poczuć  męski
zarost.  Nawet  gdy  zdjął  dłoń  z  jej  ramienia,  wciąż  przez
dłuższą chwilę czuła ten dotyk. Mocny i delikatny zarazem.

Od  czasu  jej  przyjazdu  do  Wenecji  nie  przeżyła  nic  tak

dziwnie podniecającego.

Chiara  mówiła  jej,  że  podczas  karnawału  zdarzają  się

magiczne  rzeczy.  Rosa  nie  chciała  jej  wierzyć.  Myślała,  że
przyjaciółka  puszcza  wodze  fantazji,  by  skusić  ją  do
wysupłania pieniędzy na zaproszenie.

Może  jednak  miała  rację?  Przed  chwilą  Rosę  pocałował

mężczyzna. Mogła się tego spodziewać?

– Zarumieniłaś się – usłyszała jego głos.

Nachylił się i spojrzał jej w oczy.

– Śmieszne… Może trochę…

background image

Nie wiedziała, co mówić, bo czuła, że rumieniec pogłębia

się jeszcze bardziej.

–  Nie…  To  cudowne.  Dawno  nie  widziałem  rumieniącej

się kobiety. – Położył dłoń pod jej brodę i delikatnie uniósł jej
twarz w górę. Spojrzał jej w oczy i cofnął rękę.

Przez chwilę czuła jeszcze dotyk jego dłoni na podbródku.

Magiczne  rzeczy  naprawdę  się  zdarzają,  pomyślała.

Zwłaszcza  podczas  karnawału  w  zasnutej  mgłą  Wenecji.
Chciała  zapytać  jeszcze  o  Sirenę,  ale  ta  nagle  wydała  jej  się
zupełnie nieważna.

Rosa  myślała  tylko  o  nim.  I  o  tym,  jak  się  dzięki  niemu

czuje.

–  Zapraszam  wszystkich  na  dół.  Zaczynamy.  –  Jakby

gdzieś z daleka doszedł ją głos Marcella.

Całe  niższe  piętro  podzielono  na  poszczególne  części  ze

scenami,  na  których  odbywały  się  pokazy.  Gimnastycy,
akrobaci,  śpiewacy  operowi  i  kuglarze.  Wśród  gości
spacerowali  klowni,  rozśmieszając  ich  swoimi  żartami
i  popisami.  Rosa  dawno  już  nie  śmiała  się  tak  serdecznie
i beztrosko.

Przez  chwilę  wróciła  myślami  do  Chiary.  Obie  kupiły

najtańsze  zaproszenia,  jakie  można  było  znaleźć,  a  i  tak
dawały  one  tylko  wstęp  na  część  taneczną.  Nie  mogły  sobie
pozwolić na rozpoczynającą bal kolację.

Wróciła  do  rzeczywistości,  gdy  poczuła  na  swojej  dłoni

dłoń  Vittoria.  Przedtem  ukradkiem  spojrzała  w  bok
i  zobaczyła,  że  patrzy  na  nią  swoimi  niebieskimi  oczyma,

background image

które  w  świetle  żyrandoli  nabrały  jeszcze  głębszego  blasku.
W kącikach jego zmysłowych ust czaił się ciepły uśmiech.

Uścisnął  lekko  jej  dłoń.  Rosa  znów  zwróciła  wzrok

w  kierunku  scen.  Ale  przestała  się  śmiać,  bo  czuła,  że  krew
zaczyna  szybciej  krążyć  w  jej  żyłach.  Nagle  zaczęła
wyobrażać  sobie  rzeczy,  które  zdaniem  Chiary  mogą  się
przytrafić podczas karnawału.

Rzeczy niewyobrażalne.

Była głupia, że nie wierzyła przyjaciółce.

Bo  teraz  czuła  właśnie,  że  magia  otacza  ją  jak  wenecka

mgła.  Magia  kryła  się  wszędzie.  W  powietrzu  wokół  niej.
W  złoconych  ramach,  drogich  jedwabiach  i  kryształowych
żyrandolach. W zdobiących ściany freskach i wielkich oknach
wychodzących na oświetlony małymi lampkami ogród.

Pulsowała  tuż  obok  niej.  Przybrała  postać  mężczyzny

w  niebieskiej  skórzanej  zbroi  zdobionej  złotem.  Mężczyzny,
który  jednym  spojrzeniem  potrafił  wstrząsnąć  całym  jej
światem.

Chiara  mówiła,  że  właśnie  dziś  Rosa  może  spotkać

mężczyznę  swoich  marzeń,  który  potrafi  ją  uwieść  tak,  że
sama porzuci wszystko, co dla niej najcenniejsze. W te słowa
też nie wierzyła.

Musiałby to być ktoś wyjątkowy. Jedyny i niepowtarzalny.

Vittorio?

Na  tę  myśl  głęboko  wciągnęła  powietrze.  Niemożliwe.

Życie nie przynosi takich niespodzianek. A jeśli Chiara miała
rację? I właśnie on jest tym jedynym?

background image

Spojrzała  na  niego  przelotnie  i  zobaczyła,  że  też  na  nią

patrzy.  Widziała  ostre,  męskie  rysy  jego  twarzy,  mówiące
o  wewnętrznej  sile  i  sercu.  Tylko  szaleniec  mógłby  nie
zauważyć tego oblicza w tłumie zwykłych ludzi.

Coś się jednak w niej buntowało.

Nie wszystko było jak w bajce.

Sirena  miała  wszędzie  szpiegów  albo  wyjątkowy

telepatyczny  dar  widzenia,  kiedy  Rosa  zostawi  Vittoria
samego  choćby  na  pięć  minut.  Część  artystyczna  dobiegała
końca, ale bal miał trwać do białego rana. Vittorio miał jednak
inne plany, w których nie było miejsca na Sirenę.

– To miał być bal wyłącznie dla przyjaciół, a widziałeś tę

kobietę,  którą  przyciągnął  Vittorio?  –  szepnęła  z  nadąsaną
miną  do  ucha  Marcella  stojącego  na  schodach  obok
przyjaciela 

czekającego 

na 

powrót 

Rosy, 

która

niespodziewanie nagle opuściła ich bez słowa.

Oboje z Vittoriem mieli już opuszczać pałac.

– Rosę… Ma na imię Rosa.

Sirena puściła jego uwagę mimo uszu.

– Widziałeś, co ona miała na sobie!? Koszmarny strój!

– Nikt cię nie słucha, Sireno – wtrącił się lekceważącym

głosem Vittorio.

– Rosa jest bardzo miła. Podoba mi się jej kostium – dodał

Marcello.

– Przemiła. I bystra – zawtórował Vittorio.

Sirena nie dawała za wygraną.

background image

– Nikt jej nawet nie zapraszał. – Położyła dłoń na ramieniu

Vittoria.

– Ja ją zaprosiłem. – Vittorio zdjął jej rękę z ramienia. –

I daj już spokój. – Zaczął się rozglądać za Rosą.

–  Cały  Vittorio.  Zawsze  przyprowadza  zbłąkanych.

Wypadłe z gniazda ptaszęta. Porzucone szczeniaki. Pamiętasz,
jak kiedyś znaleźliśmy wór z wyrzuconym kociakiem? Kiedy
to  było?  Ze  dwadzieścia  lat  temu  –  Marcello  jak  prawdziwy
rozjemca próbował załagodzić kłopotliwą sytuację.

Vittorio  chrząknął,  mając  nadzieję,  że  Rosa  nie  stanęła

gdzieś obok i nie słyszała choćby słowa z tej rozmowy.

Dobrze pamiętał tamten dzień. Obaj chłopcy włóczyli się

pod  murami  zamku  ojca  Vittoria.  Dawno  wyszli  poza  teren,
który  wolno  im  było  zwiedzać.  Ale  gdy  masz  dziesięć  lat,
świat  nie  ma  dla  ciebie  granic.  Wędrowali  wzdłuż  rzeczki,
patrząc na połyskujące w słońcu grzbiety ryb. Nagle usłyszeli
żałosne  miauczenie.  Vittorio  schował  trzęsącego  się  kociaka
za pazuchę i zaniósł do zamku.

–  Więc  teraz  uratowałeś  innego  kociaka  zagubionego

w  weneckiej  mgle?  Co  za  bohaterski  czyn  –  powiedziała
drwiącym tonem Sirena.

–  Miała  szczęście,  że  go  spotkała  –  dodał  Marcello,

zupełnie  ignorując  złośliwą  uwagę  Sireny.  –  Inaczej  miałaby
koszmarną noc.

Sirena zjeżyła się jak kotka.

–  A  ojciec  wie,  że  znalazłeś  kolejną  zgubę?  –  rzuciła

ironicznym tonem.

– A co mu do tego? – odparł zirytowany Vittorio.

background image

Gdzie, do diabła, podziała się Rosa?

–  Nic.  Ale  dziś  wieczorem  mieliśmy  dopiąć  wszystkiego

i określić, kiedy zjednoczymy nasze dwie rodziny.

– Kto? Ja? Ojciec? Ty? Z pewnością nie ja. Ani dziś, ani

żadnego innego dnia.

Odwrócił się i zdenerwowany zaczął się rozglądać po sali.

Gdzie ona jest?

– Och, Vittorio… – usłyszał słodki głos Sireny przy uchu.

Stara kokietka już zaczęła się przymilać. Przysunęła się do

Vittoria i objęła go za szyję.

– Musisz grać tak ostro? Jesteśmy dla siebie stworzeni. Ta

zabawa w kotka i myszkę czasem jest wesoła, ale już trochę
mnie męczy…

– Masz rację. Mnie też. Myślę, że i tak trwała za długo.

–  Widzisz?  Wiedziałam,  że  czas  na  decyzję.  Musimy

zacząć planować wspólną przyszłość. Marcello będzie twoim
drużbą?  Ślub  weźmiemy  wiosną.  Oczywiście  w  katedrze
w  Andachsteinie.  A  gdzie  spędzimy  miesiąc  miodowy?  To
takie podniecające!

Sirena  zaczęła  delikatnie  pieścić  czubkami  palców  jego

szyję. Jeśli jednak myślała, że w ten sposób pobudzi zmysły
Vittoria, musiała się srodze zawieść.

Jednym  gwałtownym  ruchem  uwolnił  się  od  jej  dłoni

i głęboko spojrzał jej w oczy.

– Nie ma mowy. Ta farsa trwa już za długo. Możesz raz na

zawsze przyjąć, że cokolwiek planują nasi ojcowie i co chodzi
ci po głowie, nigdy się nie zdarzy? Masz moje słowo.

background image

– Nie mówisz poważnie. – Znów wyciągnęła rękę w jego

stronę.

– Ile razy mam ci powtarzać, zanim zrozumiesz?

– Prawda jest taka, że jesteś playboyem, ale pewnego dnia

jak każdy musisz się ustatkować.

–  Może.  Ale  nie  z  tobą.  –  Jego  głos  zabrzmiał  tak

poważnie, że nawet Marcello spojrzał na przyjaciela, jakby go
nie poznawał.

– Ty sukinsynu! – Sirena spojrzała na Vittoria z lodowatą

wściekłością  w  oczach.  –  Wracaj  do  siebie  z  tą
małomiasteczkową zdzirą. Mam cię gdzieś.

Vittorio  westchnął  głęboko.  Sirena  nareszcie  pokazała

swoją  prawdziwą  twarz.  Kto  chciałby  się  wiązać  z  taką
kobietą?

– Twoja sprawa. Gwoli ścisłości: to koniec.

Sirena  odwróciła  się  na  pięcie  i  szybko  pobiegła  przed

siebie.

Widok  tej  bladej  z  wściekłości  kobiety  stukającej

obcasami  o  marmurową  posadzkę  był  zapewne  jednym
z  najprzyjemniejszych,  jakie  oglądał  w  życiu.  Ciężar  spadał
mu  z  serca.  Może  nareszcie  doszło  do  niej,  że  nigdy  nie
wezmą  ślubu.  Miał  po  dziurki  w  nosie  aranżowanych
małżeństw,  które  w  jego  arystokratycznym  świecie  były  na
porządku dziennym.

Teraz  jednak  miał  coś  znacznie  pilniejszego  na  głowie.

Musiał  znaleźć  Rosę,  która  wciąż  nie  wracała.  Miał  tylko
nadzieję, że przypadkiem nie usłyszała, co mówiła Sirena. Źle
zrobił, przyprowadzając Rosę na bal. Wystawił ją na najlepsze

background image

i  najgorsze  strony  życia.  A  także  i  swoje.  Bo  czy  nie
wykorzystał  jej  jako  mięsa  armatniego,  by  raz  na  zawsze
wyrwać się z kusicielskiego uścisku kobiety, z którą nie chciał
się żenić?

Co  myślał,  zapraszając  Rosę?  Zasługiwała  na  lepsze

traktowanie niż to, którym się popisał. Powinien wiedzieć, że
od  razu  poczuje  się  tu  zagubiona.  Przygniotło  ją  bogactwo,
przepych i snobizm świata, którego nigdy nie znała. Zobaczyła
tylko  jego  drobny  kawałek,  a  poradziła  sobie  nadzwyczaj
dobrze. Świetnie dała sobie radę z zaczepkami Sireny.

Ruszył na poszukiwanie Rosy. Nie chciał nawet myśleć, co

będzie,  jeśli  Sirena  znajdzie  ją  przed  nim.  Znał  mściwy
charakter niedoszłej żony. Już czuł się winny, że wykorzystał
Rosę. Szczęśliwy zbieg okoliczności! Chyba tak to nazwał. Co
za hipokryzja! Postąpił jak ostatni egoista! To samo zarzucał
Sirenie, a niczym się od niej nie różnił.

Gdy  spotkał  Rosę  na  placu,  szybko  dostrzegł  w  niej

świetny  materiał  na  wabik  –  bufor  przed  uporczywym
natręctwem Sireny.

Jaki mężczyzna postępuje w ten sposób?

Powinien  po  prostu  odprowadzić  ją  do  domu.  Do  jej

taniego  hotelu  i  monotonii  jej  życia.  Może  poczułaby  ulgę,
gdyby znów się znalazła w swoim świecie.

Przeszedł całą salę.

Wszedł  do  następnej,  ignorując  powitalne  okrzyki

przyjaciół.

Ani śladu Rosy.

Powinien odprowadzić ją do domu.

background image

Ta myśl nie dawała mu spokoju, ale gdzieś w głębi duszy

nie chciał się z Rosą rozstawać. Jeszcze nie teraz. Słowa, jakie
kierował  do  Sireny,  nie  były  zwykłym  blefem.  Nie.  Widział
zaskoczoną twarz Rosy. Jej wpół otwarte ze zdziwienia usta.
Przez chwilę musiała nawet wstrzymać oddech.

Dawno żadna kobieta nie patrzyła na niego tak, jak ona.

Jesteś szczęściarzem, pomyślał.

Tego wieczoru nie mogło mu się zdarzyć nic lepszego. Nie

chciał nawet myśleć, że musi się on skończyć. I na tyle znał
kobiety, że wiedział, że ona myśli tak samo.

W  końcu  dostrzegł  Rosę  w  grupie  gości,  których  szybko

rozpoznał.  Stanowili  dwór  Sireny.  Mizdrzące  się  do
wszystkich kobiety i tacy sami mężczyźni. Gotowi dla niej na
wszystko. Czekający na każde jej słowo. Teraz otoczyli Rosę
jak  gwardia  rzymskich  pretorianów.  Jakby  stanowiła
śmiertelne zagrożenie dla ich idolki.

Robota tej żmii, pomyślał.

–  Jesteś.  Szukałem  cię  wszędzie  –  powiedział,  ledwo

kryjąc narastającą w nim złość.

Rosa jednak nie zwróciła na niego uwagi. W jej miękkich

brązowawych  oczach  nie  dostrzegł  nawet  cienia  ulgi,
zadowolenia  czy  choćby  zwykłego  ciepła.  Miały  obojętny
i wymijający wyraz twarzy. Zmienił się nawet język jej ciała.
Poruszała  się  sztywno.  Bez  żadnego  luzu,  który  tak  go
przedtem ujął.

–  Znalazłam  nowych  przyjaciół.  –  Wskazała  głową  na

otaczającą ją grupkę kobiet i mężczyzn.

background image

Na  polecenie  Sireny  ludzie  ci  byli  gotowi  każdego

podejrzanego  intruza  rozerwać  plotkami  na  strzępy.  Ale  nie
był  jedynym,  który  wiedział,  że  Rosa  nie  potrafi  grać  ani
używać  podstępów.  Była  jak  pierwszy  błysk  światła
w  ciemnym  pokoju.  Jak  czysta  bezbronność  w  świecie
podstępnego  i  egoistycznego  cynizmu.  Ale  równie  dobrze
wiedziała o tym ta grupka starych wyjadaczy.

–  Przepraszam,  że  rozczaruję  twoich  nowych  przyjaciół,

ale wychodzimy. Odprowadzę cię do domu.

– A jeśli nie chcę? – Dumnie uniosła podbródek. – Wiem,

gdzie jestem. Znajdę drogę z powrotem.

Popatrzył na nią zaskoczony.

–  Chętnie  cię  podwieziemy  –  odezwał  się  jeden

z  otaczających  ją  mężczyzn,  patrząc  na  nią  pożądliwym
i wygłodzonym wzrokiem starego erotomana.

– Jasne. Zostań dłużej, Roso – dodał drugi i chwycił ją za

rękę.

– Jak wolisz – powiedział Vittorio.

Jeśli  go  nie  chce,  nie  będzie  jej  wyciągał  na  siłę.  Jest

dorosłą  kobietą.  Wie,  co  robi.  Jeśli  jest  tak  naiwna,  że  woli
otaczające ją hieny, trudno.

Wciąż jednak nie odchodził.

Spojrzała  na  niego  zza  wianuszka  gości.  Dostrzegł  w  jej

wzroku  wahanie.  Mur obronny, który wzniosła  wokół  siebie,
wyraźnie  kruszał.  I  podobnie  jak  wtedy,  gdy  na  placu
zobaczył,  że  wzruszeniem  ramion  przyznała,  że  jest
w  beznadziejnej  sytuacji,  tak  teraz  dokładnie  widział  chwilę,
w której podjęła decyzję.

background image

– Nie. Dziękuję za propozycję, ale jest późno, a jutro mam

pracę – powiedziała do otaczających ją mężczyzn.

Popatrzył na nią z uznaniem.

Rosa myśli, że jest mniejszym złem niż oni?

Postanowił jednak zmienić plany na wieczór. Sądził, że mu

ufa. Że pozbyła się swojej płochliwości. Coś jednak musiało
się  zdarzyć,  gdy,  nawet  nie  przepraszając,  odeszła  od  niego,
Marcella i Sireny. Coś, co naruszyło kruchą nić porozumienia,
jaka się między nimi nawiązała.

Szkoda, ale to nie koniec świata.

Jutro wraca do Andachsteinu – maleńkiego nadbrzeżnego

księstwa  położonego  między  Włochami  a  Słowenią.  Czekają
go  obowiązki  następcy  tronu.  Musi  wziąć  udział  w  gali
zamykającej  słynny  w  Europie  festiwal  filmowy,  a  przedtem
uroczyście  otworzyć  nowy  nowoczesny  szpital.  Teraz  więc
odprowadzi  Rosę,  a  potem  wróci  do  rodzinnego  pałacu  –
spadku  po  małżeństwie  córki  weneckiego  arystokraty
z jednym z dawnych książąt Andachsteinu.

Ojciec  Vittoria  na  pewno  czeka  na  wieść,  którą  pranie

usłyszeć już od lat. Nie będzie zadowolony, gdy dowie się, co
zaszło.

–  Już  w  porządku.  –  Vittorio  usłyszał  głos  Rosy,  gdy

wyszli z sali. – Poradzę sobie z drogą do domu.

– Nie sądzę – odparł.

– Posłuch… – powiedziała.

– Nie. To ty posłuchaj – przerwał jej w pół słowa. – Jeśli

myślisz,  że  puszczę  cię  samą  wczesnym  świtem,  gdy  całe

background image

miasta  jest  jeszcze  na  rauszu,  to  się  mylisz.  Ci,  z  którymi
rozmawiałaś, nie są jedynymi, którzy chętnie wykorzystaliby
twoją naiwność…

Ma rację, pomyślała.

– A więc wciąż jestem skazana na ciebie.

– Chyba tak.

Zrezygnowana odwróciła głowę. Zeszli ze schodów razem,

choć  w  pewnej  odległości  od  siebie,  jak  pokłócone
małżeństwo. Znikło ciepło, które przedtem oboje odczuwali.

Z każdym krokiem posępniał coraz bardziej i wpadał w ten

sam  ponury  nastrój,  jaki  towarzyszył  mu  przed  spotkaniem
Rosy. Zresztą i ona w jego oczach straciła powab, który tak go
na początku zauroczył. Otoczkę cudu, z jaką się zjawiła. Teraz
nie  uśmiechała  się  do  niego.  Sprowadzała  go  do  roli
przyzwoitki.  Kogoś,  kogo  obecność,  chcąc  nie  chcąc,  trzeba
znosić, a to uderzało w jego męskie poczucie dumy.

–  Przepraszam…  –  powiedział  tonem  bardziej

opryskliwym,  niż  zamierzał,  ale  nie  był  w  nastroju  do
prawienia grzeczności. – Może nie powinienem był zapraszać
cię na bal.

– Dlaczego? – spytała zdziwiona. – Bo nie należę do tego

kręgu? Bo jestem dla ciebie tylko zwykłą małomiasteczkową
zdzirą, na którą nie trzeba nic wydać?

Popatrzył  na  nią  zdumiony,  jakby  nie  wierzył  własnym

uszom.

– Więc słyszałaś! Co jeszcze usłyszałaś?

background image

–  Wystarczająco  dużo.  Akurat  wracałam  do  was,  ale  gdy

usłyszałam te dwa słowa, odeszłam.

Miał  ochotę  uderzyć  głową  w  najbliższą  ścianę.  Był

wściekły na Sirenę i na siebie. Rosa nie tylko musiała znosić
jej  docinki,  ale  i  usłyszała  to,  co  ta  żmija  mówiła  za  jej
plecami!

– Nie nazwałem cię tak – powiedział zduszonym głosem.

– Ale i nie zaprzeczyłeś – odpowiedziała.

Nie była nawet wściekła, choć miałaby prawo. W jej głosie

usłyszał coś znacznie gorszego. Gorycz i zawód.

Miała  rację.  Nie  zaprzeczył  i  nie  sprostował  bezczelnej

uwagi Sireny.

Dlaczego?

W milczeniu odebrali peleryny.

W  jej  głowie  wciąż  brzmiały  tylko  dwa  słowa:

małomiasteczkowa zdzira.

Z  kamiennym  wyrazem  twarzy  Vittorio  okrył  ramiona

Rosy najpierw jej peleryną, a potem jeszcze swoją.

–  Nie  potrzebuję…  –  Niezdarnie  starała  się  spod  niej

wyśliznąć.

Vittorio nie dał jednak za wygraną.

– Potrzebujesz – odparł jak ojciec, który traci cierpliwość

do krnąbrnego dzieciaka i mocno przytrzymał dłońmi pelerynę
na jej ramionach.

Rozglądała się wokół, by tylko na niego nie patrzeć. Gdy

zdjął dłonie z jej ramion, natychmiast się odwróciła.

background image

Jak  szybko  rozwiewają  się  nasze  nadzieje.  Jak  szybko

w przeszłość odchodzą niespełnione obietnice.

Wieczór,  który  zapowiadał  się  magicznie,  kończył  się

wielkim  rozczarowaniem.  Od  początku  towarzyszyła  mu
karuzela  emocji.  Od  ekscytacji  do  paniki.  Od  rozpaczy  do
nadziei. Teraz miała jednak poczucie, że jej nadzieja podobna
była  koralikom  eleganckiej  kreacji  Sireny  –  wystarczyło
wyciągnąć jedną nitkę i wszystkie z grzechotem rozsypałyby
się po podłodze.

Zostało już tylko jedno – jak zakończyć tę noc.

Westchnęła głęboko.

Wkrótce  będzie  w  domu  i  wszystko  stanie  się  tylko

wspomnieniem.

Małomiasteczkowa zdzira.

Te  słowa  wciąż  jak  dudniły  jej  w  głowie.  Prawda.

Pochodziła  z  małej  mieściny.  Ale  to  wszystko.  Reszta  była
nieprawdą. Jakże niesprawiedliwą!

To  tylko  słowa,  powtarzali  jej  bracia,  gdy  chłopcy

dokuczali jej w szkole. Słowa nie mogą cię zranić. Chciałaby
teraz wierzyć rodzeństwu, bo mężczyzna, którego obraz sobie
zbudowała, nagle okazał się kimś innym.

Wciąż był tylko obcym.

–  Dokąd  idziemy?  –  spytała,  gdy  przez  rzeźbione  drzwi

opuszczali pałac.

Stanęli  na  pomoście.  Przed  nimi  roztaczał  się  widok  na

Canal Grande.

– Popłyniemy do domu łodzią motorową – odpowiedział.

background image

Gdy  owiało  ją  chłodne  wilgotne  powietrze,  zatrzęsła  się

z  zimna.  Pod  zalewem  nowych  wrażeń  zdążyła  zapomnieć
o mgle. Peleryna Vittoria dawała jednak ciepło. Nie powie mu
o tym. Nie da mu powodu do satysfakcji.

Zeszli  kilka  schodków  i  usadowili  się  w  wygodnej  dużej

łodzi  z  kabiną  z  zadaszeniem.  Nad  wodą  wciąż  unosiła  się
mgła.  Świata  latarń  rozmywały  się,  tworząc  powłóczyste
świetlne smugi.

–  Do  pałacu  D’Marburg  –  Vittorio  wydał  polecenie

sternikowi.

Po  chwili  łódź  wolno  wpłynęła  na  środek  kanału.  Sunęła

tak  wolno,  że  Rosa  żałowała,  że  nie  poszli  piechotą.  W  tym
żółwim  tempie  powrót  do  domu  zajmie  wieczność.  Wnętrze
kabiny było zbyt ciasne dla obojga. Siedzieli naprzeciw siebie,
niemal ocierając się kolanami.

Zbyt blisko.

Kamienny  wyraz  twarzy  Vittoria  nie  zdradzał  żadnych

emocji. Jednak jego język ciała mówił, że ten mężczyzna traci
cierpliwość  i  ze  stoickim  spokojem  czeka,  by  się  pożegnać
z towarzyszką podróży. Lub że… dąsa się, że ona nie ulega już
jego czarowi.

Rosa  także  czekała,  by  się  uwolnić  od  tego  rycerza,

którego urok zdążył już prysnąć.

Naburmuszona para w samym sercu weneckiej mgły.

Może powinnam zastać na balu, pomyślała.

Już  zaczynała  się  dobrze  bawić.  Wprawdzie  w  oczach

grupki  akolitów  Sireny  widziała  błysk  chciwego  samczego

background image

pożądania, ale to przecież karnawał! Przynajmniej nie byłaby
taka napięta i nie potykała się, gdy Vittorio tak na nią patrzył.

Macello z pewnością załatwiłby jej bezpieczny powrót do

domu.  Jakże  się  różni  od  tego  przebranego  za  rycerza
panikarza!

Vittorio  obrócił  się  i  mimowolnie  potrącił  ją  kolanem.

Wzdrygnęła  się.  Co  jest  z  tym  mężczyzną?  Zajmował  zbyt
wiele  miejsca.  Jego  obecność  dominowała  całą  przestrzeń.
Zwłaszcza w tej małej kabinie.

Sprawiał,  że  czuła  się  mała.  Nieważna.  Wzięła  głęboki

oddech.  I  jakby  na  złość  cały  czas  czuła  też  zapach  Vittoria.
Pachniało nim nawet powietrze.

Dosyć, wystarczy. Mgła i to przeklęte stłumione milczenie.

Czuła  się,  jakby  była  jednym  z  chińskich  wojowników
terakotowej armii w podziemnym grobowcu cesarza, których
postacie  widziała  podczas  szkolnej  wycieczki  na  wystawie
w Rzymie. Ale nie miała zamiaru dać się pogrzebać. Jeszcze
nie teraz.

Wstała  i  podeszła  do  drzwiczek  prowadzących  na  mały

tylny pokład.

– Jest za zimno – rzucił Vittorio.

– Mam to w nosie – odcięła się, otwierając drzwiczki.

Musiała wyjść na zewnątrz. Uciec.

Zimne powietrze sieknęło ją w policzki, ale przynajmniej

tutaj  nie  pachniało  jego  zapachem.  Mogła  swobodnie
odetchnąć.  Przez  chwilę  rokoszowała  się  mgłą,  która
jednocześnie uspokajała jej rozgorączkowane zmysły.

background image

Wyszedł  za  nią.  Stał  w  milczeniu  jak  strażnik.  Jak

wojownik z podziemnej armii cesarskiej. Czuła jego obecność.
Ciepło jego ciała.

Łódź  wolno  sunęła  kanałem.  Znikały  światła  i  odgłosy

miasta.  Z  mgły  wyłaniały  się  kształty  lamp  ulicznych
i  płynących  nieopodal  gondoli.  Nierealny  widok.  Ale
najbardziej nierealny wydał jej się Vittorio. Był fantazją, która
straciła magię. I znikła.

Próbowała przeniknąć wzrokiem mgłę, by zobaczyć, gdzie

są.  Żadnego  znajomego  budynku  czy  uliczki.  Jak  długo
jeszcze będzie przeżywać tę torturę?

Pełne  napięcia  milczenie,  jakie  panowało  między  nimi,

gęstniało  jak  mgła.  Gorycz  walczyła  w  niej  o  lepsze
z rozczarowaniem. Jeszcze niedawno wieczór zapowiadał się
tak obiecująco…

–  Dlaczego  zaprosiłeś  mnie  na  bal?  –  przerwała  nagle

milczenie.

Powoli obrócił do niej twarz, której wyraz nie zdradzał ani

cienia emocji.

–  Bo  zgubiłaś  się  i  byłaś  sama.  Myślałem,  że  mogę

pomóc…

–  Oboje  wiemy,  że  to  nieprawda  –  odparła  drwiącym

tonem.  –  Nie  chcę  bzdur  o  twojej  trosce  i  o  tym,  że  nie
chciałeś,  bym  straciła  ostatnią  noc  karnawału.  Chcę  prawdy,
słyszysz?

Przez chwilę milczał, ale Rosa nie miała zamiaru pozwalać

mu na żadne wykręty.

background image

Nareszcie  zebrała  w  sobie  siłę,  by  zadać  pytanie,  które

dręczyło ją od chwili, gdy na scenę bezceremonialnie wdarła
się kobieta przebrana z Kleopatrę.

– Kim jest Sirena? Co cię z nią łączy? – spytała pewnym

głosem.

– Nikim. Dla mnie: nikim – odparł.

Spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.

– Żartujesz? Sądzisz, że uwierzę? Przyssała się do ciebie

jak pijawka.

– I co z tego? Niech sobie myśli, co chce.

– Myśli, że weźmiecie ślub…

Zrobił zdziwioną minę i spojrzał na Rosę.

– Słyszałam, co mówiła – dodała.

Westchnął głęboko.

– Ojciec chce, żebym się ożenił. Właśnie z nią, córką jego

przyjaciela. To wszystko.

– Wszystko? – Znów usłyszał drwinę w jej głosie. – Po co

wciągnąłeś  mnie  w  to  bagno?  Wiedziałeś,  że  ona  będzie  na
balu?

– Słyszałem pogłoski…

– Zaprosiłeś mnie, żeby była zazdrosna. – Skinęła głową,

wpatrując się we mgłę.

– Skąd. Nawet o tym nie pomyślałem.

– To po co? By pozbawić ją złudzeń? Mieć dobrą zabawę?

Lubisz bawić się ludźmi?

background image

Milczał.

Jego milczenie mówiło jej wszystko, co chciała wiedzieć.

Wziął głęboki oddech i przeczesał dłonią włosy.

–  Zgubiłaś  się  –  powtórzył.  –  Myślałem,  że  mogę  ci

pomóc, a przy okazji i ty mnie.

– Wykorzystałeś mnie.

Z oczu pociekły jej łzy. Ten wieczór rozbudził w niej takie

nadzieje.  Myślała,  że  Vittorio  troszczy  się  o  nią.  Że  mu
zależy…

– Roso… – Zrobił krok w jej kierunku.

– Nie – odparła mocnym głosem i szybko się odsunęła.

–  Roso.  –  Podszedł  do  niej  i  położył  dłonie  na  jej

ramionach. – Przepraszam…

–  To  ma  wystarczyć  i  sprawić,  że  wszystko  będzie

w porządku?

Jej  głos  drżał.  Pragnęła  jego  uwagi  i  jednocześnie

wyrzucała  sobie  to  pragnienie.  Dorastanie  z  trzema  braćmi
w niczym jej nie wzmocniło. Nie chciała jego dłoni na swoich
ramionach. Jego głosu…

Bo chciała więcej…

– Nie – odparł. – Nie sprawi. Zraniłem cię…

Obrócił  ją  do  siebie  i  przytulił.  Nie  wyrwała  się,  gdy

pochylił się i pocałował ją we włosy.

– Wybaczysz mi? – zapytał.

W kołysce jego ramion było tak ciepło. Jego ręce były tak

silne i mocne. Czuła bicie jego serca. Miarowy pomruk silnika

background image

kołysał ją jak kołysanka.

– Przepraszam, że cię zraniłem. Wiedziałem, że Sirena się

wścieknie.  Postąpiłem  jak  ostatni  pętak.  Nie  zasłużyłaś  na
takie traktowanie.

Powinna  się  odsunąć.  Jej  łzy  wyschły.  Potraktował  ją

w sposób haniebny, nawet jeśli teraz przeprasza. Dlaczego ma
mu wybaczyć?

Ale  pamiętała,  jak  patrzył  na  nią  na  balu.  Ciepło  jego

dłoni. Tę wspólnie spędzoną chwilę zawieszoną w wieczności,
gdy świat zdawał się czystą magią. Tak dobrze było czuć jego
ciepłe  ciało  przy  swoim.  To  też  był  rodzaj  magii.  Co  złego
w tym, że chcemy, by magia trwała odrobinę dłużej?

Lekko przesunął dłonią po plecach Rosy.

Jej  poczucie  rozczarowania  powoli  rozpływało  się  we

mgle.

– Wspaniały bal – powiedziała.

Przytulił  ją.  Poczuła  na  włosach  dotyk  jego  warg.

Wiedziała,  że  szybko  nikt  nie  odciągnie  jej  od  tego
mężczyzny.

–  Przepraszam  za  Sirenę.  Inaczej.  Przepraszam  za  siebie,

Roso, bo sam jestem winny.

Pomyślała  o  tej  smukłej  kobiecie  o  niebotycznie  długich

nogach  i  idealnie  gładkiej  aksamitnej  skórze.  Przy  niej  czuła
się  jak  szara  i  bezbarwna  prowincjuszka.  Przy  Sirenie  nawet
prawdziwa  Kleopatra  wydałaby  się  kimś  zupełnie
przeciętnym.

– Jest bardzo piękna, prawda?

background image

Westchnął i przytulił się policzkiem do jej włosów.

–  Piękno  to  puste  naczynie.  Ożywa,  gdy  je  czymś

wypełniamy.  Czymś  dobrym  i  znaczącym,  tak  by  stało  się
całością – szepnął.

– Skąd to wiesz?

– Tak mówiła moja matka.

– Mądre słowa.

–  Czasem  bywała  mądra  –  westchnął  i  zamilkł.  –  Nie

żyje – dodał.

– Tak mi przykro – odparła.

– Dziękuję. Stało się.

– Wiem. Moja matka też nie żyje. Miała białaczkę. Zmarła

trzy  lata  temu.  Nie  ma  dnia,  żebym…  żebym…  za  nią  nie
tęskniła.

Popatrzyła przed siebie w gęstniejącą mgłę, jakby chciała

przeniknąć ją wzrokiem.

– Język śmierci. To wszystko jest takie trudne i bolesne –

szepnęła.

Zdjął  dłoń  z  jej  ramienia  i  musnął  czubkami  palców  jej

policzek.  Był  to  ruch  delikatny,  jak  poruszenie  skrzydeł
motyla,  a  jednak  poczuła  ciepły  dreszcz.  Uniósł  palcem
podbródek Rosy i spojrzał jej w oczy.

– Nie lepiej rozmawiać językiem żywych?

Jego twarz przesłoniła jej cały widok kanału.

– Tak… Wolałabym…

background image

Na  tle  nocy  jego  niebieskie  oczy  nabrały  granatowej

barwy, a ich siła przyciągania pchnęła ją ku niemu.

Lub  może  ich  twarze  przyciągnęło  do  siebie  lekkie

przechylenie  się  łodzi  na  falach.  Albo  może  mgła  stłumiła
wszelkie  słowa  i  sprawiła,  że  każdy  oddech  zbliżał  ich  do
siebie. Bo nagle jego usta znalazły się milimetry od jej warg.
A  za  chwilę  –  jeszcze  bliżej.  Jego  ciepły  oddech  mieszał  się
z bladymi kłębuszkami mgły.

Nagle  ich  usta  się  spotkały.  I  jej  świat  zawirował  wokół

własnej osi.

Miał miękkie wargi, które zdawały się przeczyć twardym,

jakby  wyrytym  w  kamieniu  rysom  twarzy.  Nie  oczekiwała
takiej delikatności. Zaskoczyła ją słodycz jego warg. Ale gdy
przesunął  długimi  palcami  przez  jej  włosy,  czuła  ciepło  jego
dłoni.

W tym mężczyźnie spotykały się sprzeczności, ale była to

też  zabójcza  kombinacja.  Czas  stanął  w  miejscu.  Słyszała
tylko  bicie  własnego  serca.  Mocniejsze  niż  miarowy  warkot
silnika łodzi. Świat zmniejszył się do jej rozmiaru. Do jednego
mężczyzny i jednej kobiety oraz magii krążącej wokół nich jak
unosząca się nad wodą mgła.

Przylgnęła  do  jego  ust,  lekko  rozchylając  wargi,  tak  by

poczuć  jego  smak.  Oboje  zanurzali  się  głębiej  w  pocałunek.
Jego język delikatnie przesunął się po linii jej zębów.

Vittorio  smakował  mocną  kawą  i  likierem.  Mężczyzną

i  skórzaną  zbroją,  pod  którą  kłębił  się  potężny  wulkan
podniecenia, siły i pożądania.

Rosa pragnęła więcej.

background image

To był prawdziwy pocałunek. Nie jak przedtem, muśnięcie

wargami  po  policzku.  Ten  pocałunek  wyzwalał  jej  zmysły
spod  kontroli,  którą  narzucała  sobie  latami.  Gwałtownie
wyłączał  zdrowy  rozsadek.  Jakby  ktoś  uruchamiał  samochód
poprzez spięcie kabli stacyjki.

Gdy  w  końcu  oderwali  się  od  siebie,  czuła,  że  drży.

Oddychała ciężko, jak po szybkim biegu.

– Roso… – szepnął z wargami przy jej włosach.

Oddychał szybko.

– Tak bardzo cię przepraszam…

– Że mnie pocałowałeś?

Uśmiechnął się.

– Nie. Nie za to.

–  To  dobrze  –  odparła,  wciąż  przytulając  się  do  niego,

jakby się bała, że jeśli ją puści, nie zdoła utrzymać równowagi.

– Chyba… ci wybaczam… – powiedziała.

– Naprawdę? – spytał.

Na jego twarzy odmalowała się ulga.

– Ale pod jednym warunkiem… Że znów mnie pocałujesz.

Uniósł ją do góry i obrócił dokoła siebie, po czym postawił

z  powrotem.  W  jego  mocnych  ramionach  czuła  się
bezpiecznie. Nie mogło spotkać jej nic złego.

– Marzyłem o tym.

Słysząc te słowa, na chwilę wstrzymała oddech.

– O tym, że mnie pocałujesz?

background image

–  Nie  tylko.  Że  spędzisz  ze  mną  resztę  nocy…  Ale  to

zależy  od  ciebie.  Najpierw  zobaczmy,  czy  zasługuję  na
wybaczenie.

Znów nachylił się nad nią. Poczuła na policzku jego zarost,

a chwilę potem jego usta na swoich ustach. Jak przedtem były
zadziwiająco miękkie.

Vittorio  się  nie  śpieszył.  Delikatnie  przygryzał  i  ssał  jej

wargi.

Pocałunek na tym się nie kończył. Rosa oddawała się jego

namiętności  i  pożądaniu,  jakiego  przedtem  nie  znała.
Wewnątrz cała płonęła.

Magia  czy  tylko  zwykła  żądza?  Burza  od  dawna

trzymanych na wodzy, a teraz uwolnionych zmysłów?

Nieważne.

Bo co jest ważne, gdy czujesz się tak cudownie?

Oboje  zatracili  się  w  tym  pocałunku.  Mogliby  wpaść

w ciemne wody kanału, a ona nic by nie zauważyła.

– Kochaj się ze mną, Roso – wyrzucił z siebie z urywanym

oddechem.  Nocne  powietrze  tylko  potęgowało  zmysłową
chrypkę w jego głosie.

– Spędźmy tę noc razem.

Jak  mocne  ukłucie  wróciły  dawne  lęki,  które  nosiła

w sobie przez całe dorosłe życie. Tyle razy fantazjowała o tej
magicznej nocy, a one znów uniosły swoje smocze głowy.

Nie  była  naiwna.  Wiedziała,  co  się  dzieje,  gdy  spotykają

się mężczyzna i kobieta, ale czy wiedziała cokolwiek o takiej
bliskości dwojga ludzi?

background image

Co będzie, jeśli zrobi coś złego? Jeśli ją zaboli?

Jednak  silniejsze  od  lęków  było  podniecenie,  które

chroniło  ją  przed  nimi  jak  szczelna  zbroja.  Wciąż  pięło  się
w  niej  pnącze  wątpliwości,  ale  coraz  szybciej  ustępowało
miejsca radosnemu podnieceniu i oczekiwaniu na coś, co już
się zaczęło.

Bo ta noc będzie inna od wszystkich.

Do żadnej niepodobna.

Serce  jej  mówiło,  że  nie  mogła  się  znaleźć  w  lepszych

rękach.

– Chciałabym – szepnęła.

Może to tylko żądza, pomyślała. I znów nachyliła usta do

jego warg.

Ale tej nocy żądzy towarzyszyła magia.

Czysta magia.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Od chwili, gdy ich spojrzenia po raz pierwszy spotkały się

na okrytym mgłą placu, wiedziała, że jest w tym mężczyźnie
coś  wyjątkowego.  Hipnotyzującego,  co  przyciągało  ją  jak
magnes,  ale  i  przerażającego.  Ostra  krawędź,  do  której,  jeśli
podejdzie zbyt blisko, spadnie w przepaść.

Ale zgodziła się spędzić z nim noc.

Jednak  wysiadając  z  łodzi  przed  pałacem,  znów  poczuła

niepokój.  Bo  nie  był  to  zwykły  pałac,  jakich  dziesiątki
w  Wenecji.  Nie  hotel,  jak  oczekiwała.  Ani  nawet  okazała
kamienica.

– Twój dom? – spytała.

–  Nie  –  odparł  spokojnym  tonem.  –  To  prywatna

rezydencja. Zatrzymuję się w niej, gdy jestem w mieście.

Wzruszył ramionami, jakby pobyt we wspaniałym pałacu

nad  Canal  Grande  był  tym  samym,  co  zatrzymanie  się
w hotelu.

Przez  oświetlone  okna  widać  było  wnętrze  równie  pełne

przepychu, co wnętrze pałacu Marcella.

– Gdzie mieszkasz na stałe? – zapytała, gdy wchodzili na

marmurowe schody.

–  Na  północ  stąd.  Przy  granicy  ze  Słowenią.  Zawsze

zadajesz tyle pytań, gdy jesteś zdenerwowana?

background image

– Nie jestem. Bez obaw… – Rosa kłamała jak z nut.

Weszli na gorę. Vittorio otworzył drzwi do sypialni. Serce

podskoczyło jej ze… zdenerwowania.

Przygasił  światła.  Ale  nawet  w  przyćmionym  świetle  od

razu  dostrzegła  na  środku  ogromne  artystycznie  wykonane
łoże z baldachimem. Tylko tu mogła skończyć się ta noc, ale
wciąż…

– Napijesz się wina? – spytał.

Potrząsnęła przecząco głową.

– Nie. Wystarczy woda.

Wyjął  małą  butelkę  z  szafki  i  nalał  zawartość  do

kryształowej szklanki. Wzięła ją szybko, bardziej, by uspokoić
drżące ręce, niż zwilżyć nagle zupełnie wyschnięte wargi.

Wciąż popatrywała na łoże.

Przez  chwilę  zamarzyła  o  książkowym  przewodniku  po

sztuce miłości.

–  Roso…  –  Delikatnie  położył  dłoń  na  jej  ramieniu

i obrócił ją ku sobie.

Był do połowy nagi. Miał na sobie tylko skórzane spodnie

rycerza.  Zachłannymi  oczyma  chłonęła  jego  muskularną
sylwetkę. Idealnie wyrzeźbione mięśnie brzucha.

Brakowało jej oddechu.

Miała  pustkę  w  głowie.  Jakby  nagle  odpłynęły  z  niej

wszystkie  myśli,  a  zostało  tylko  nagie  pożądanie.  Ciepłymi
dłońmi objął ją za szyję i przyciągnął bliżej do siebie. Bliżej
jego głęboko niebieskich oczu. I jej rozchylonych warg. Gdy
przylgnął wargami do jej warg, czuła ciepło jego ciała.

background image

Jej  piersi  pragnęły  się  uwolnić  z  ciasnej  góry  kostiumu.

Sutki nabrzmiały. Miała tylko jedno pragnienie – poczuć jego
całego. Jego pożądanie. I jego ciało.

– Drżysz – szepnął, pieszcząc wargami jej uszy. – Zimno

ci?

Przeciwnie.  Rosa  płonęła.  Dawno  wygasły  ogień

pożądania teraz ożywał w niej na nowo. Czy można bardziej
tracić nad sobą kontrolę? Zrozumiała, że tak, gdy jego zręczne
palce  zaczęły  rozsuwać  suwak  jej  kostiumu.  Oczyma
wyobraźni  już  widziała,  jak  strój  kurtyzany  osuwa  się  do  jej
stóp.

W tym momencie w napadzie paniki zakryła dłońmi piersi.

Nie  miała  biustonosza.  Jeśli  je  opuści,  nic  nie  będzie  dzielić
ich ciał.

Za późno.

–  Nieśmiała  –  powiedział  z  uśmiechem.  –  Kto  by

pomyślał…

Odwróciła  głowę,  by  nie  dostrzegł  wyrazu  jej  oczu,  ale

Vittorio już się domyślał.

–  Nie…  –  szepnął,  gdy  nabierając  odwagi  spojrzała  na

niego.

W jej oczach zobaczył przerażenie.

– Ale nie możesz być dziewicą. Ile masz lat?

–  Przepraszam,  nie  wiedziałam,  że  dziewictwo  ma  datę

ważności – odparła. – Może lepiej już pójdę.

Patrzył  na  nią  z  niedowierzaniem.  Nerwowo  przeczesał

ręką włosy.

background image

Dziewica!

Dlaczego  się  nie  domyślił?  Od  samego  początku  była

przerażona,  jak  spłoszony  zajączek  schwytany  w  światła
reflektorów.  Nerwowa  i  z  pąsami  uczennicy.  Jej  nastrój
zmieniał się z chwili na chwilę. Jak desperacko pokazywała,
że mimo kostiumu nie jest kurtyzaną! Wszystko było jasne od
samego początku. Gdzie miałeś oczy?

Wciąż  stała  naprzeciw  niego,  kurczowo  trzymając  przy

piersiach swój strój jak tarczę.

– Dlaczego nie powiedziałaś? Powinnaś.

– Kiedy miałam to zrobić? Gdy spotkaliśmy się na placu

i spytałeś mnie o imię? Gdy pocałowałeś na łodzi i poprosiłeś,
byśmy się kochali? Kiedy?

Miała rację.

Ale dziewica?

Potrząsnął głową. Dziewice to same problemy. Mają swoje

oczekiwania.  Seks  traktują  jak  akt  dzielenia  się  sobą
i zobowiązanie na przyszłość. Mają nadzieje i marzenia, a on
nie potrafi i nie chce ich spełniać.

– Roso… – powiedział, potrząsając głową.

–  Przepraszam…  –  przerwała  mu  gwałtownie.  –

Poprosiłeś,  żebym  spędziła  noc  z  tobą.  Zgodziłam  się.  Więc
dlaczego moje dziewictwo ma coś zmieniać?

– To twój pierwszy raz. Pewnie nie chciałaś marnować go

na  jednonocną  przygodę,  a  nic  innego  nie  mogę  ci
zaproponować. Tylko to. Nic więcej.

background image

–  Wiem.  Po  prostu  chcę,  żebyś  skończył  to,  co  zacząłeś.

Musisz mnie zrozumieć. Naprawdę tego pragnę. Jestem tylko
trochę zdenerwowana. Ale to chyba naturalne?

Odetchnęła głęboko i upuściła na podłogę trzymany przy

piersiach  kostium.  Stała  przed  nim  tylko  w  koronkowych
figach.

Jest piękna, pomyślał.

Smukła, ale o okrągłych i zmysłowych kształtach. Ciemne

sutki,  wcięta  talia,  która  wprost  zapraszała,  by  pieścić  ją
dłońmi i chłonąć wzrokiem. Cudowne biodra.

Poczuł, że znów ogarnia go podniecenie.

– Jesteś pewna? – zapytał, podchodząc krok bliżej.

– Tak. Co chcesz, żebym zrobiła?

– Och, Roso – odparł. To twój pierwszy raz. Pragnę tylko,

żebyś czuła wszystko całą sobą i oddała się rozkoszy.

Położył ją na łóżku i usiadł obok niej. Przytulił dłońmi jej

twarz i delikatnie pocałował w usta.

Rosa  była  podenerwowana,  ale  ukoił  ją  jednym

pocałunkiem.  Jej  skóra  reagowała  na  jego  dotyk  jak
otwierający się pąk kwiatu.

– Nie bój się – szepnął.

Uśmiechnęła się. Pocałował ją znowu i zsunął usta niżej.

Całował  jej  szyję  i  ramiona,  a  później  piersi.  Wziął  między
wargi prawy sutek. Lewy.

– Są piękne.

Wrócił ustami do jej ust. Całował ją głębiej i głębiej.

background image

Jej  dłonie  same  szukały  jego  ciała,  pragnąc  poczuć  je

i zgłębiać. Czuła, jak zmienia się ono pod ich dotykiem. Nigdy
się  z  nikim  nie  kochała  i  sądziła,  że  wszystko  odbędzie  się
szybko i zaraz skończy.

Nie mogła się bardziej mylić.

Vittorio  się  nie  śpieszył.  Teraz  on  zgłębiał  jej  ciało

gorącymi  wargami  i  zręcznymi  dłońmi.  Zsunął  jej  figi
i wsunął dłoń między uda. Zacisnęła usta, by nie krzyknąć.

Dopiero wtedy wstał i zdjął spodnie.

Stał przed nią nagi.

Spojrzała na jego wzwiedzioną męskość i przeszył ją lęk.

Ale  Vittorio  już  z  powrotem  leżał  obok  niej,  całując
i pieszcząc jej ciało. Pragnęła, by w nią wszedł. Żeby nie kazał
jej dłużej czekać. Jej ciało płonęło pragnieniem.

Vittorio  nachylił  się  nad  nią.  Rozsunęła  szeroko  nogi,

pozwalając mu pieścić się językiem między udami. Zamknęła
oczy,  oddając  się  tej  pieszczocie.  Rosa  odpływała  gdzieś
daleko,  ale  właśnie  wtedy  Vittorio  oderwał  głowę  od  jej  ud,
uniósł się i wszedł w nią jednym szybkim ruchem.

Przed  jej  oczyma  wybuchły  gwiazdy.  Widziała,  jak  się

rozpadają, a ich wirujące cząsteczki obsypują jej ciało.

– Nic ci nie jest? Nie boli? – zapytał.

– Wszystko w porządku – odparła zdyszanym głosem.

Vittorio  zaczął  się  rytmicznie  poruszać.  Jak  mistrz

erotycznej  ceremonii  prowadził  swoją  miłosną  grę.  Gdy
próbowała  zatrzymać  go  w  sobie  –  wychodził,  by  po  chwili
znów w nią wejść.

background image

Znów  zobaczyła  przed  oczyma  gwiazdy.  Tym  razem

tańczyły  na  falach  morza  w  rytm  ruchów  Vittoria.  Jej
podniecenie rosło. Unosiła się coraz wyżej i wyżej. Szybciej
i szybciej. Aż wraz z ostatnim pchnięciem fale nagle rozbiły
się nad nią i wyrzuciły na brzeg…

Wolno  wracała  do  rzeczywistości.  Przedtem  sądziła,  że

będzie  żałować  tego  pierwszego  razu.  Może  nawet  czuć
smutek.

Ale nie. Czuła się… wspaniale.

Vittorio  leżał  obok,  ciężko  oddychając.  Jego  skóra  była

wilgotna od potu. Uniósł głowę i pocałował ją w policzek.

– Bolało? Nic ci nie jest?

– Było cudownie – szepnęła.

Mówiła  prawdę.  Jeden  krótki  moment  bólu  rozpłynął  się

w deszczu gwiazd.

Rosa paznokciami delikatnie i jakby od niechcenia wodziła

po jego owłosionej piersi.

– A co z kociakiem, którego uratowałeś?

Posuwiste  ruchy  jej  palców  działały  na  niego  jak

kołysanka.  Były  tak  przyjemne,  że  prawie  nie  usłyszał  jej
pytania.

– Co mówiłaś? – wrócił do rzeczywistości.

–  Pytałam  o  kociaka,  którego  wyciągnąłeś  z  rzeczki.

Słyszałam, jak Marcello mówił…

– Ach, tak – odparł. – Oddałem go Marii, szefowej naszej

służby.

background image

Wrócił  myślami  do  przeszłości.  Nie  chciał  oddawać

zwierzaka ojcu, bo ten natychmiast zarzuciłby synowi, że jest
jak matka – zbyt słaby, by zostać następcą tronu.

– Ojciec powiedziałby, żebym choć raz w życiu pokazał,

że mam twardy charakter i wyrzucił brzydactwo z powrotem
do wody. Ale Maria ulitowała się nad nim…

Po śmierci jego matki dbała o niego i o Guglielma.

Vittorio za późno zrozumiał, że przez swoje zachowanie na

balu omal nie stracił zbyt dużo, ale Rosa w przedziwny sposób
umiała  go  rozbrajać.  Teraz  robiła  to  samo,  delikatnie  kręcąc
palcem  niewidoczne  kółeczka  na  jego  twardych  jak  skała
mięśniach brzucha.

Pod tą delikatną pieszczotą niemal zapadł w drzemkę.

Na chwilę wrócił do dzieciństwa.

Poza służbą mieli na każde zawołanie wszystkich dworzan

i  doradców.  Przez  chwilę  poczuł  się  winny,  że  nie  mówi  jej
prawdy  o  sobie  i  znów  coś  przed  nią  ukrywa.  Ale  gdyby
wiedziała,  kim  jest,  wszystko  mogłoby  się  zmienić.  Lepiej,
żeby myślała, że Vittorio jest tylko przyjacielem kogoś, kogo
rodzina  znaczyła  kiedyś  wiele  w  świecie  weneckiej
arystokracji.

–  Ojciec  lubi  wszystko  kontrolować.  Nawet  z  kim  się

ożenisz?

– Prawda. Ale byłem już żonaty. Skończyło się fatalnie.

– Niektórzy rodzice postępują w ten sposób. Chcą z góry

organizować życie swoich dzieci. A nawet kazać im żyć tak,
jak one nigdy by nie chciały. W ten sposób kaleczą nie tylko
ich dzieciństwo, ale i przyszłość.

background image

Skinął  głową.  Pieszczotliwy  ruch  jej  palca  działał  jak

ożywczy balsam.

– A twoja rodzina? Ojciec? – Uśmiechnął się, jakby chciał

przeprosić za pytanie.

–  Jest  wspaniały.  Sam  mnie  nakłaniał,  żebym  wyjechała

z  domu  i  znalazła  pracę.  Czułam  się  tam  szczęśliwa.  Gdy
matka  umarła,  chętnie  zajęłam  się  domem.  Ale  moi  bracia
kolejno  zakładali  rodziny  i  wkrótce  zostałam  sama  z  ojcem.
Wtedy  powiedział,  że  jeśli  nie  wyjadę,  nigdy  nie  zobaczę
świata. I utknę na zawsze z nim jako zniedołężniałym starcem.

Uniosła głowę.

– Ale chyba nie powinnam mówić teraz o mojej rodzinie.

Przestała wodzić palcem po jego torsie.

– Moja wina – odparł, zastanawiając się, dlaczego w ogóle

pytał o jej życie.

Nie  musiał  wiedzieć  o  Rosie  nic  więcej  poza  tym,  że

zgodziła  się  pójść  z  nim  do  łóżka.  Po  co  mu  wiedza  o  jej
rodzinie?

– Pomówmy o czymś innym.

– Pomówmy? – spytała zdziwiona.

Jej  palce  na  nowo  podjęły  wędrówkę  po  jego  torsie.

Paznokcie  kręciły  teraz  kusicielskie  kółeczka  wokół  jego
pępka.  Prowokując.  Kokietując.  Drocząc  się  z  nim
i zapraszając do zabawy.

– A masz lepszy pomysł? – zapytał.

Jej dłoń zsunęła się niżej. Z podziwem patrzył, jak z chwili

na  chwilę  Rosa  nabiera  śmiałości  i  odwagi.  Była  pojętną

background image

uczennicą.

– Może jeszcze raz? – szepnęła mu do ucha.

–  Nic  cię  nie  boli?  –  spytał,  pamiętając,  że  jest  jej

pierwszym mężczyzną.

–  Teraz  chcę,  żebyś  się  ze  mną  kochał.  Jutro  niech  mnie

boli…

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Obudził się, gdy łagodne światło słońca przeciekało przez

szpary  między  ciężkimi  brokatowymi  zasłonami.  Czuł  się
spełniony. Dobrze zacząć dzień w takim stanie ducha.

Pół  śpiąc,  obrócił  się  na  drugi  bok  i  wyciągnął  rękę,  by

przytulić Rosę, ale dłoń bezwiednie opadła na puste i chłodne
prześcieradło.

Uniósł się na łokciu.

–  Rosa?  –  spytał,  patrząc  we  wciąż  jeszcze  pogrążoną

w półmroku sypialnię.

Szybko  przebiegł  wzrokiem  całe  pomieszczenie.  Krzesło,

na które przedtem rzuciła kostium, stało puste.

– Rosa! – tym razem krzyknął, odrzucając ręką kołdrę.

Zerwał się na równe nogi i pobiegł do łazienki, ale w niej

także panowała pustka i ciemność.

Rosa znikła.

Wrócił  do  sypialni  i  usiadł  na  łóżku.  Podniósł  z  szafki

nocnej  swojego  złotego  rolexa  i  spojrzał  na  tarczę.  Prawie
południe! Kiedy zasnęli? Co się stało?

Ukrył twarz w dłoniach i wrócił myślami do ich rozmowy.

Wspominała,  że  ma  dzisiaj  pracę  i  że  pracuje  jako

sprzątaczka  w  trzygwiazdkowym  hotelu.  Może  naprawdę
musiała iść do pracy?

background image

Wstał i ruszył do łazienki, rozsuwając po drodze zasłony

w oknach, które mijał. Do sypialni wlało się mleczne światło
słońca, zastępując półmrok.

Za  oknami  Wenecja  budziła  się  z  karnawałowego  kaca.

Wracała do zwykłego życia. Pełne turystów gondole dostojnie
sunęły  przez  Canal  Grande  w  jedną  i  drugą  stronę.  Gdzieś
z dala dobiegał sygnał prującej wodę karetki. Barki-śmieciarki
szybko ustępowały jej miejsca.

Musiał wracać do Andachsteinu.

Ale czuł niedosyt, że wyszła, zanim mogli kochać się raz

jeszcze.

Wszedł  pod  prysznic  i  obrócił  twarz  w  stronę  mocnego

strumienia  ciepłej  wody.  Piętnastowieczny  pałac  posiadał
wszelkie supernowoczesne udogodnienia.

Vittrio  uśmiechnął  się  do  siebie.  Dziewica.  Z  początku

nieśmiała  i  przerażona  Rosa  w  jego  ramionach  stała  się  jak
płynna  rtęć.  Wszędzie  było  jej  pełno.  Wystarczyła  jednak
iskra,  która  nagle  wyzwoliła  całą  głęboko  schowaną
zmysłowość  tej  kobiety.  Ciemna  noc  nagle  wybuchła  gorącą
i niepohamowaną namiętnością.

Zachował się uczciwie. Wyłożył karty na stół. Niczego nie

ukrywał.  Jedna  noc.  Nic  więcej.  Żadnych  nadziei.  Może
i  dobrze,  że  Rosa  znikła.  Nie  będzie  musiał  prowadzić
bzdurnych  rozmów,  których  nie  znosił.  Bo  po  każdym
przygodnym  seksie  jego  partnerki  uznawały,  że  wspólna  noc
równa się… obietnicy ożenku.

Ile razy słyszał te słowa: „Ale to było przedtem, zanim się

kochaliśmy… Myślałam, że chodzi ci o mnie…”.

background image

Wytarł się grubym ręcznikiem i poszedł do garderoby.

Dawno nie spotkał dziewicy. Zawsze omijał towarzystwo

seksownych 

nastolatek 

czy 

niedoświadczonych

dwudziestolatek.  Lubił  kobiety  doświadczone.  Przemawiał
przez  niego  zwykły  egoizm  –  po  prostu  chciał  mieć  święty
spokój.

Założył bokserki i spodnie. Sięgał po wiszącą na wieszaku

koszulę i, zakładając ją, ruszył do sypialni. Nagle zauważył na
zmierzwionej  pościeli  coś  błyszczącego.  Zmrużył  oczy.
Złudzenie. Odblask światła słonecznego?

Zakładając  spinki,  podszedł  bliżej.  Nie.  Coś  leżało  na

pościeli. Coś małego i świecącego. Kolczyk Rosy. Perła luźno
zwisająca  w  złotej  obręczy  z  przymocowanym  do  niej
zapięciem.

Zgubiła go.

Celowo zostawiła?

Natychmiast  odrzucił  tę  drugą  myśl.  Wiele  kobiet,  które

znał,  mogłoby  postąpić  w  ten  sposób,  ale  nie  ona.  Jej  nie
bawiły  takie  gry.  Nie  ten  typ.  Vittorio  bywał  cyniczny
i zblazowany światem bogactwa, ale był też uczciwy.

Misterny i stary kolczyk. Z pewnością zapomniała o nim.

Powinien go zwrócić.

Wiedział, gdzie Rosa pracuje.

Schował go do kieszeni spodni.

Zwróci.

Później.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

–  Gdzie  się  podziewałaś!?  –  krzyknęła  Chiara,  zapalając

nocną  lampkę  i  prawie  wyskakując  z  łóżka  na  widok
przyjaciółki. – Umierałam ze zmartwienia.

– Wczoraj się zgubiłam – odparła Rosa. – Boże, już wpół

do piątej!

Rozpięła sukienkę i wśliznęła się do swojego łóżka. Jeśli

zaraz zaśnie, pośpi jeszcze godzinę.

Ale  jak  spać  po  przeżyciach  tej  nocy?  Nie  lepiej

rozkoszować się wspomnieniami?

–  Tak  mi  przykro,  że  wzięłam  twój  telefon.  Zepsułam  ci

karnawał.

–  Nie  martw  się  o  mnie.  –  Rosa  uśmiechnęła  się  do

siebie. – A jak twoja impreza?

–  Świetna  zabawa.  Próbowaliśmy  cię  odnaleźć.

Dzwoniliśmy do hotelu. Gdzie byłaś?

– Spotkałam kogoś… Zaprosił mnie…

–  Poszłaś  na  bal  z  obcym?  Ty?  –  Na  twarzy  Chiary

malowało się przejęcie i podniecenie. – Jaki był?

Usiadła na brzegu łóżka i spuściła nogi.

– Och, powinnaś go zobaczyć. – Rosa uniosła się na boku

i  oparła  na  łokciu.  –  Wysoki,  wspaniale  zbudowany…

background image

Przystojny…  i…  pełen  jakiejś  magnetycznej  siły.  Nigdy  nie
widziałam tak niezwykle niebieskich oczu…

– I zaprosił cię na bal? Bo?

– Było mu przykro, że się zgubiłam.

– Jak było? – Chiara mówiła coraz bardziej podnieconym

głosem.

–  Wspaniale.  W  pałacu  nad  Canal  Grande.  Gdybyś

widziała  te  kostiumy!  Później  opowiem  ci  więcej…  Możesz
zgasić światło? Muszę zaraz wstawać.

– Dobrze. Ale obiecaj, że wszystko mi opowiesz.

– Obiecuję.

Rosa przytuliła głowę do poduszki, gdy nagle poczuła, że

uciska  ją  kolczyk.  Uniosła  głowę,  odpięła  go  i  odruchowo
sięgnęła do drugiego ucha… Usiadła i zapaliła lampę.

– Co się stało? – spytała Chiara.

– Nie mogę znaleźć kolczyka. – Rosa zaczęła rozglądać się

po podłodze przy łóżku.

Wstała i przeszukała nocną koszulę.

– Idź spać – westchnęła Chiara.

–  Nie  mogę.  Należały  do  mojej  babci.  Dostała  je

w prezencie od dziadka w dniu ślubu.

Poza  nimi  i  maszyną  do  szycia,  którą  odziedziczyła  po

matce, Rosa nie miała żadnej cennej rzeczy.

Przez  chwilę  przeszukiwała  jeszcze  pościel  i  łóżko.

W końcu zgasiła światło i ułożyła się do snu.

background image

Gdzie  się  podział?  U  Vittoria  miała  jeszcze  obydwa

w uszach, ale to było jeszcze przed…

Może ktoś go znajdzie? Służący lub sprzątaczka. Ale jeśli

zgubiła go gdzieś w drodze powrotnej przez wąskie uliczki?

Pójdzie tam po pracy.

Tylko jedna noc. Przypomniała sobie słowa Vittoria.

Żaden  romans.  Poza  tym  mówił,  że  dziś  wyjeżdża

z  Wenecji.  Jeśli  nawet  jest  w  domu,  nie  będzie  mu  się
narzucać. Zapyta tylko o kolczyk.

Co złego w pytaniu o zgubioną rodzinną pamiątkę?

Gdy  kończyła  zmianę,  stała  dosłownie  na  ostatnich

nogach.  Już  przedtem  była  zmęczona  i  niewyspana,  choć…
z zupełnie innych powodów. Jednak końcowa godzina okazała
się prawdziwą męczarnią. Marzyła tylko o tym, by rzucić się
w  domu  na  łóżko  i  odespać.  Przedtem  musiała  jednak
spróbować  odnaleźć  kolczyk.  Przebrała  się  w  sportowy  strój
i  szybko  ruszyła  w  stronę  pałacu  Vittoria,  usiłując
w wyobraźni odtworzyć drogę.

Kilka razy skręciła w złe uliczki, ale w końcu stanęła przed

masywną bramą rezydencji. Zadzwoniła i czekała.

Cisza.

Znów nacisnęła dzwonek.

– To prywatny  pałac. – W drzwiach  pojawiła się groźnie

wyglądająca  kobieta  w  średnim  wieku.  –  Nie  czekamy  na
nikogo.

–  Wiem,  ale  byłam  tu  ostatniej  nocy  i…  zgubiłam

kolczyk… – Rosa z trudem wydobyła z siebie parę słów.

background image

–  Musiała  się  pani  pomylić.  –  Kobieta  już  prawie

zatrzaskiwała drzwi.

– Byłam z Vittoriem… – Rosa złapała się ostatniej deski

ratunku.  –  Nie  chcę  go  niepokoić,  ale  to  cenna  pamiątka.
Myślę, że może zostawiłam go tutaj.

–  Vittoria  już  nie  ma.  Nie  wiem,  kiedy  znów  będzie

w Wenecji.

– Nie przyszłam do niego. Chodzi mi tylko o ten drobiazg.

–  Przykro  mi,  ale  rano  dokładnie  sprzątałam  pokoje

i niczego nie znalazłam.

Kobieta zamknęła jej drzwi przed nosem.

Wracając do domu, Rosa wciąż jeszcze rozglądała się po

chodniku, mając nadzieję, że może zgubiła kolczyk gdzieś po
drodze.

Wiedziała  przynajmniej,  że  nie  zgubiła  go  w  sypialni.

Myślała, że wyjdzie z nocnej przygody bez szwanku i szybko
o  niej  zapomni,  ale  może  będzie  musiała  zapłacić  za  nocne
szaleństwo.  Nic  za  darmo.  Rosa  dobrze  znała  to  stare
porzekadło. Może stracony kolczyk to cena nocy grzechu…

Najgorsze jednak w tej nocy było to, że Vittorio okazał się

kimś wyjątkowym. Kimś, kogo spotyka się raz w życiu.

Miała  dziwnie  głębokie  przekonanie,  że  spotkanie  z  nim

warte było straty babcinego kolczyka.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Gdy tylko Vittorio wrócił do zamku, ojciec wezwał go do

swojego  gabinetu.  Pewne  rzeczy  nigdy  się  nie  zmieniają.
Guglielmo  nigdy  nie  schodził  do  syna.  Nie  mówiąc  już
o  ciepłym  powitaniu  w  bramie  zamku.  Nie  robił  tego  także
wtedy, gdy chłopak wracał na wakacje do domu z prywatnej
ekskluzywnej  szkoły  z  internatem  w  Szwajcarii.  Ani  kiedy
wrócił do kraju po studiach na Uniwersytecie Harvarda.

–  Wróciłeś  w  końcu  –  powiedział,  gdy  syn  wszedł  do

gabinetu.

Według  skali  ojcowskich  nastrojów,  którą  Vittorio

wymyślił  jeszcze  jako  dzieciak,  Guglielmo  był  w  świetnym
humorze.

– Czekałem na wieści. Sądziłem, że masz na tyle szacunku

do ojca, że dasz znać przed powrotem. Skoro jesteś, powiedz,
jak z małżeństwem.

Ojciec  szybkim  wojskowym  krokiem  chodził  z  jednej

strony  gabinetu  na  drugą.  W  swoim  eleganckim
dwurzędowym  garniturze  wyglądał  jak  ktoś,  kto  musztruje
straż  przyboczną.  Przystanął  przed  ogromnym  zwieńczonym
łukiem oknem.

Za  jego  plecami  Vittorio  widział  rozległy  pejzaż

wspaniałego  wybrzeża  Andachsteinu.  W  dali  w  zatoce  stały
zacumowane  białe  jachty.  O  tej  godzinie  ich  właściciele

background image

zapełniali  nadbrzeżne  kluby,  kasyna  i  restauracje.  Nawet
w  końcu  zimy  przelewały  się  tu  ogromne  tłumy  –  sławni
i bogaci, aktorzy i aktorki, miliarderzy i ich kochanki mające
przynieść im szczęście przy zielonym stoliku. Jedyna różnica
polegała  na  tym,  że  w  lecie  nie  byłoby  wolnego  miejsca,  by
zacumować w zatoce.

–  Wyznaczyliście  datę  ślubu?  Możemy  dać  oświadczenie

do  prasy  i  opinii  publicznej?  Mój  sekretarz  musi  działać
szybko, bo za chwilę media wszystko wywęszą. – Guglielmo
nigdy niczego nie owijał w bawełnę.

Widocznie ojciec nie ufał Sirenie, że dotrzyma tajemnicy.

Jeśli  w  ogóle  jest  jakaś  tajemnica,  pomyślał  Vittorio,  ale  nie
zdradził tej myśli.

– Datę… czego?

Udawał, że nie rozumie pytania.

Zniecierpliwiony Guglielmo chrząknął znacząco.

–  Czego  innego,  jeśli  nie  ślubu  z  hrabianką  Sireną?  –

Patrzył na syna przeszywającym jak sztylet wzrokiem.

Vittorio  podniósł  z  biurka  ojca  przycisk  do  papieru  –

kryształowego  smoka,  symbol  księstwa  –  i  bez  pośpiechu
zaczął przekładać go z ręki do ręki. Guglielmo patrzył na syna
uważnym  wzrokiem.  Jako  chłopak  nie  miał  prawa  dotknąć
tego zabytkowego przedmiotu. Przez chwilę myślał nawet, że
i teraz ojciec każe mu go odłożyć.

Czas wyznać prawdę, pomyślał Vittorio.

Odłożył  przycisk,  oparł  się  dłońmi  o  biurko  i  popatrzył

ojcu prosto w oczy.

background image

–  Nie  ma  daty,  bo  nie  będzie  ślubu.  Przynajmniej  nie

z Sireną.

–  Co?!  –  Głos  Guglielma  zabrzmiał  jak  obudzony

z wiekowej drzemki wulkan.

Vittorio przysiągłby, że nawet szyby w oknach zadrżały.

– Kiedy zaczniesz na serio traktować swoje obowiązki?

– Nie ma pośpiechu.

– Pośpiechu? Wszystko było już prawie dopięte. Mieliście

się tylko dogadać. Nawet w tym nie można na tobie polegać.
Zostało samo ustalenie daty. I co?

–  Nic.  Jeśli  tak  desperacko  pragniesz  Sireny  w  rodzinie,

sam się z nią ożeń.

Guglielmo z całej siły uderzył pięścią w blat biurka.

– Do diabła! Wiesz, że nie chodzi o nią, lecz o przyszłego

dziedzica  tronu.  Bez  niego  księstwo  przestanie  istnieć.
Wchłoną  je  Włochy.  Myśl  sobie,  że  jesteś  nieśmiertelny,  ale
nie będziesz trwał wiecznie.

– Nie martw się. Ale nie oczekuj, że spełnię twoje plany

tylko dlatego, że tak chcesz. Po co ta wrzawa?

– Ja umieram, Vittorio! – wybuchnął książę cały czerwony

na twarzy.

Już  jako  dziecko  syn  wiedział,  że  ojciec  ma  zwyczaj

naginać  innych  do  swojej  woli  przez  odgrywanie
dramatycznych scen.

– Wszyscy umieramy, ojcze – odparł.

– Jesteś bezczelny!

background image

– Mam trzydzieści dwa lata – Vittorio nie ustępował. – Nie

jestem dzieciakiem, chociaż twoim synem. Jeśli masz coś do
powiedzenia o swoim zdrowiu, to po prostu powiedz.

–  Mam  chore  serce…  –  Ojciec  dramatycznym  tonem

cedził  słowa.  –  Coś  z  zastawkami.  Zapomniałem  nazwy.
Powiedzieli,  że  jedną  można  zoperować,  ale  z  drugą  jest
problem. Szanse, że przeżyję operację, są pół na pół. Bez niej
najpewniej zostanie mi mniej niż rok życia.

Wyczerpany Guglielmo opadł na wielki fotel za biurkiem.

Vittorio z zaskoczeniem zauważył, że ojciec wygląda teraz

bardziej na osiemdziesiąt, niż na swoje sześćdziesiąt lat.

– Żadnej operacji. Ale chcę, żebyś tak czy inaczej ożenił

się przed moją śmiercią.

–  Boże!  –  Głos  syna  brzmiał  teraz  bardzo  poważnie.  –

Naprawdę mówisz serio.

– Jasne, a mój syn unika swoich obowiązków.

Vittorio zacisnął dłonie w pięści. Umierający czy nie, w tej

sprawie ojciec nigdy nie ustąpi.

– Już raz wziąłem ślub. Pamiętasz, jak się to skończyło?

–  Valentina  była  słabego  charakteru.  Zły  wybór  –  odparł

Guglielmo.

– Ale to ty ją wybrałeś.

Ojciec zdecydował o małżeństwie, zanim jeszcze Vittorio

poznał swoją przyszłą żonę. Gdy spotkał ją po raz pierwszy,
zadurzył się w niej bez pamięci. Była jak kolorowy i piękny
motyl. Delikatna i zmysłowa. Zupełnie stracił głowę. Wierzył,
gdy mówiła, że go kocha.

background image

Ale był młody i łatwowierny. I zbyt naiwny, by dostrzec,

o co toczy się gra. Wymusiła, by do zamku wprowadził się też
jej  instruktor.  Chciała  kontynuować  naukę  latania
śmigłowcem. W istocie uczył ją czegoś zupełnie innego…

Vittorio  nigdy  sobie  nie  wybaczył,  że  nie  wyrzucił  oboje

z zamku, gdy tylko zobaczył ich razem. Miał za mało odwagi.
Czuł  się  kompletnie  rozbity.  Kochał  ją  tak  bardzo,  a  ona  go
zdradzała.  Chwilę  potem  zrozpaczona  razem  z  kochankiem
wsiadła  do  śmigłowca.  Vittorio  pozwolił  jej  na  to,  choć
powinien zabronić.

Nigdy się nie dowiedział, które z nich siedziało za sterami,

gdy  śmigło  zawadziło  o  linię  wysokiego  napięcia.  Oboje
zginęli na miejscu.

– Nie rozumiesz, dlaczego nie chcę, żebyś miał cokolwiek

wspólnego  z  wyborem  mojej  drugiej  żony!?  –  wrócił  do
rozmowy.

Obiecał sobie, że nigdy już nie popełni takiego głupstwa.

I nie pozwoli, by ojciec decydował za niego. Nigdy więcej nie
uwierzy  kobiecym  kłamstwom.  Serce  nie  będzie  rządzić
wyborami Vittoria.

Guglielmo  burknął  coś  niewyraźnie  pod  nosem,  ale  syn

przysiągłby, że usłyszał z jego ust słowo „niewdzięcznik”.

–  Dobrze.  Masz  trzy  miesiące.  Wybierz  sobie  żonę,  ale

ślub weźmiecie w katedrze w Andachsteinie. To moje ostatnie
słowo. Mój sekretarz przekaże ci listę kandydatek.

Nie mówi poważnie!

Ale  Vittorio  już  przedtem  myślał,  że  ojciec  żartuje,  gdy

mówił  o  chorym  sercu.  Rok  życia?  Jeśli  to  prawda,  sam

background image

zostanie nowym władcą księstwa, a nie następcą tronu.

Poczuł,  że  grunt  usuwa  mu  się  pod  nogami.  Kolejni

władcy księstwa żyli bardzo długo. Jego dziadek dożył prawie
stu  lat.  Najkrócej  żyjący  w  linii  książąt  zmarł  w  wieku
siedemdziesięciu  ośmiu  lat.  Vittorio  zawsze  myślał,  że  przy
postępach  współczesnej  medycyny  ojciec  ma  przed  sobą
jeszcze przynajmniej dwadzieścia lat.

– Niech mi da listę. Nie licz jednak na wiele. – Spojrzał na

ojca hardym wzrokiem. – W wyborze pomoże mi Marcello.

Guglielmo uniósł brwi.

–  Ale  wybranka  musi  być  bez  zarzutu.  I  z  odpowiednim

pochodzeniem.

Vittorio niemal parsknął śmiechem.

– Za chwilę powiesz, że ma być też dziewicą.

– Może umieram, ale nie jestem głupcem. Nie wymagam

zbyt wiele. Nie zawiedź mnie. Chcę zobaczyć potomka, zanim
zejdę z tego świata. A teraz zostaw mnie samego.

Vittorio  skinął  głową  i  wyszedł.  Idąc  korytarzem

zastanawiał się, co oznaczał nieco zgasły blask w oczach ojca.

Łzy?

Niemożliwe. Nigdy nie wiedział, by płakał. Nawet wtedy,

gdy obaj, czuwając przy jej łóżku, patrzyli, jak cicho umiera
jego żona i matka Vittoria. Byli małżeństwem trzydzieści lat.
Ojciec nie płakał też, gdy składali jej ciało w krypcie książąt
Andachsteinu.  Ani  gdy  jej  ukochany  dwudziestoletni  pies
zanosił  się  żałosnym  wyciem  u  ich  stóp,  jakby  wiedział,  że

background image

traci  najbliższego  przyjaciela.  Płakali  wszyscy  żałobnicy,  ale
nie Guglielmo.

Jego  łzy  podczas  tej  rozmowy  z  synem  znaczyłyby,  że

jednak jest tylko człowiekiem.

Gdy wiesz, że umierasz – lekarze wskazują ci nawet czas

śmierci  –  i  musisz  się  zmierzyć  z  własną  śmiertelnością,
stajesz się bardziej ludzki?

Przez zbroję ciała wreszcie przebijają się uczucia?

Jego ojciec umiera.

Vittorio nie mógł uwierzyć.

Niemożliwe.

Sam  zawsze  był  bliżej  matki.  Nie  była  uczuciową

kobietą  –  nawet  nianie  okazywały  mu  więcej  ciepła  –  ale  to
ona  spajała  razem  życie  ich  dwóch.  Gdy  zmarła,  przepaść
ziejąca między nimi pogłębiła się jeszcze bardziej. Wszystko
to działo się przed tragiczną śmiercią Valentiny.

Jej śmierć jeszcze bardziej oddaliła od siebie ojca i syna.

Vittorio  nie  śpieszył  się  do  nowego  ożenku.  Chciał  szybko
zapomnieć  o  pierwszym.  Małżeństwo  rodziców  również  nie
świeciło przykładem.

Nie. Żadnego pośpiechu.

Był jednak następcą tronu, który może objąć szybciej, niż

sądził. Jego obowiązkiem było spłodzenie potomka.

Guglielmo,  mimo  dzielących  ich  różnic,  był  jego  ojcem.

Czy jako syn nie jest mu czegoś winny?

Kroki  Vittoria  odbijały  się  echem  po  kamiennym

zamkowym  korytarzu.  Tym  samym,  którym  przez  wieki

background image

chodzili jego przodkowie i ich dworzanie. Ten korytarz niósł
w  sobie  pamięć  historii.  Jako  dziecko  też  uwielbiał  tupać
trzewikami po kamiennej posadzce. Bawić się w zamkowych
ogrodach.

Nie  jest  czegoś  winny  sięgającej  średniowiecza  historii

rodu?

Co kilka kroków mijał długie wąskie okna wychodzące na

zalesione  wzgórza,  wybrzeże  i  miasto.  Kiedyś,  jako  zwykłe
otwory,  służyły  łucznikom  do  walki  z  najeźdźcami.  Stanął
przed  jednym  z  okien.  Patrzył,  ale  pogrążony  w  myślach
ledwie widział malowniczy krajobraz.

Może  nadszedł  już  czas.  Ma  trzydzieści  dwa  lata.  Jest

zmęczony życiem, jakie prowadzi. Znużony kobietami, które –
jak Sirena – pragną tylko nowych tytułów i bogactwa.

Potrzebuje odmiany.

Czegoś więcej.

Gdyby  chciał,  znalazłby  żonę  natychmiast.  Szybko  i  tym

razem  bez  łzawej  miłości.  Odrobił  lekcję.  Kochał  Valentinę,
a ona go oszukała. Małżeństwo skończyło się tragedią.

Po co komu miłość?

Zresztą…  Jakie  miał  wzory  do  naśladowania?  Nie  był

pewien, czy ojciec w ogóle kochał matkę. Jak pamięcią sięgał,
zawsze  mieszkali  w  osobnych  zamkowych  apartamentach.
Nigdy nie widział, żeby okazywali sobie uczucia.

Cud, że w ogóle go poczęli…

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Wstawaj, śpiochu! – Wciąż na pół śpiąca usłyszała głos

Chiary. Skąd jej przyjaciółka w pałacu Vittoria?

Rosa  z  wysiłkiem  otworzyła  jedno  oko.  Potem  drugie.

Piękny  sen  rozwiał  jak  bańka  mydlana.  Śniło  jej  się,  że
Vittorio przyszedł po nią i zabrał do zamku w Anadachstenie,
gdzie kochali się całą noc…

– Już dobrze… dobrze – fuknęła na Chiarę. – Wstaję.

–  Zapomnij  o  nim  –  odparła  przyjaciółka,  malując  się

przed lustrem.

– O kim?

– O Vittoriu. W nocy wzdychałaś jego imię.

– To tylko sen. – Rosa odrzuciła kołdrę.

– Ale się w nim zabujałaś, co?

– Daj spokój. Idę wziąć prysznic. I tak ci nie powiem, co

się  zdarzyło  tej  nocy.  Zresztą  już  powiedziałam.  –
Uśmiechnęła się do przyjaciółki.

Rosa mocno stąpała po ziemi. Nie była naiwna. Wiedziała,

że sny snami, a życie życiem. Nigdy już nie zobaczy Vittoria.
Gdy  jednak  zdarzało  jej  się  znaleźć  blisko  uliczek,  którymi
wtedy  szli,  rozglądała  się  chyłkiem,  czy  gdzieś  przypadkiem
go  nie  zobaczy.  Gdy  słyszała  zmysłowy  męski  głos  lub
widziała  przed  sobą  sylwetkę  wysokiego  i  dobrze

background image

zbudowanego mężczyzny, jej myśli szybko wracały do tamtej
nocy.

To on.

Złudzenie.

Sam jej powiedział, by na nic nie liczyła. Przynajmniej był

uczciwy, a tamtej nocy naprawdę wspaniały. Łagodny i ciepły.
Gotów dać tyle, ile tylko może. Widziała, jak bardzo dba o nią
i  pragnie,  by  było  jej  z  nim  dobrze.  By  przeżyła  prawdziwą
rozkosz, jaką mężczyzna może dać kobiecie.

Już posmakowała seksu. Wiedziała, co sama lubi w łóżku

i  jak  zaspokoić  mężczyznę.  Powinna  mu  podziękować,  że
wprowadził ją w tajniki sztuki miłości.

A że go nie zobaczy? Trudno. Życie toczy się dalej.

Męczyło ją tylko jedno straszliwe przeczucie, że wszystko,

co mogła dać, dała już temu mężczyźnie.

Dla innych nie zostało nic.

–  To  ta  lista?  –  Marcello  przebiegł  wzrokiem  trzy  strony

druku  z  nazwiskami,  zdjęciami,  podanym  wiekiem
i  wymiarami  arystokratek  na  wydaniu,  którą  sporządził
sekretarz prasowy Guglielma. – Martwi mnie tylko jedno. Czy
w  ciągu  trzech  miesięcy  zdążysz  się  z  nimi  wszystkimi
przespać?

Vittorio uśmiechnął się pod nosem. Cały pomysł podobał

mu  się  coraz  bardziej.  Niech  będzie  nawet  małżeństwo
z  rozsądku,  ale  tym  razem  na  pewno  bez  naiwnego
zakochiwania się po uszy. Ma tylko spłodzić potomka. Jeśli po
tym  związek  się  rozpadnie,  trudno.  Nikt  nie  będzie  winien.
Nikogo nie zaboli.

background image

Po prostu – nie wyszło.

Układ korzystny dla obu stron.

Był  zmęczony  swoim  stylem  życia  i  walką  z  własnym

przeznaczeniem.  W  ciągu  tygodnia  pozałatwiał  najpilniejsze
sprawy  w Andachsteinie  i  teraz  siedział  z  Marcellem  w  jego
weneckim pałacu.

– Co myślisz o tej liście – spytał Vittorio.

Marcello uniósł brwi.

– Ja bym ci takiej nie dał.

– Bo?

–  Nie  jesteś  masochistą,  a  wszystkie  te  kobiety  są  bez

wyrazu i charakteru. Arystokratyczne marionetki.

Vittorio wyciągnął rękę po listę i zaczął ją przeglądać.

– Niemożliwe!

– Naprawdę. Wszystkie – upierał się Marcello.

– Oczywiście z wyjątkiem Sireny? – dodał Vittorio.

–  Chlubny  wyjątek,  ale  ona  ma  nadmiar  charakteru,

a raczej charakterku – uśmiechnął się przyjaciel. – Marionetka
też  może  się  sprzeciwiać.  Mówić  za  siebie  i  mieć  własne
zdanie.

Vittorio spojrzał na listę z większym entuzjazmem.

– Właśnie o to mi chodzi.

–  Niektórzy  z  nas  wiedzą,  że  nie  jesteś  takim  zupełnie

złym książątkiem, na jakiego pozujesz. Ale też nie pozwalasz
wchodzić  sobie  na  głowę.  Zanudziłbyś  się  każdą  z  tych  pań
już w połowie drogi w kościele do ołtarza. Zanim byście tam

background image

doszli,  miałbyś  romans  z  jakąś  chórzystką  kościelną
wykazującą więcej energii i ducha.

– Dowcipniś. Zobaczmy, co tam mamy.

–  Trzy  najlepsze  propozycje.  –  Marcello  rzucił  na  stolik

trzy teczki i otworzył pierwszą…

–  Chyba  tylko  Inga  Svenson…  Jest  dziedziczką  fortuny

szwedzkiego armatora. Teraz zresztą mocno nadwątlonej. Była
modelka  i  aktorka  filmów  klasy  B.  Ambasador  dobrej  woli
wielu organizacji charytatywnych. Biegle mówi po francusku,
włosku  i  angielsku.  I  oczywiście  w  językach
skandynawskich.  –  Po  pół  godzinie  Marcello  bezładnie
rozłożył ręce.

– I dotąd nie znalazła męża, bo…? – spytał Vittorio.

– Była już zaręczona, gdy biznes rodzinny znalazł się na

krawędzi  bankructwa.  Facet  bezceremonialnie  ją  rzucił.
Wrażliwa  i  bezbronna.  Wiem,  że  lubisz  ratować  takie
istoty…  –  Marcello  spojrzał  na  przyjaciela  pytającym
wzrokiem.

Słuchając  go,  Vittorio  odruchowo  otworzył  rękę,  którą

przed chwilą wyjął z kieszeni spodni.

– Co tam masz?

Vittorio spojrzał na dłoń i zobaczył kolczyk Rosy. Nawet

nie wiedział, że nieświadomie cały czas się nim bawił.

– Nic takiego. – Schował kolczyk do kieszeni.

Marcello spojrzał na niego bacznym wzrokiem.

–  I  trzymasz  to  cacko  w  kieszeni?  Zacząłeś  zbierać

pamiątki?  Jeśli  tak,  to  domyślam  się,  że  zbliża  się  coś

background image

naprawdę groźnego…

– Lećmy dalej. – Vittorio wychylił się w jego stronę. – Ale

chyba  już  wiem,  kogo  wybiorę…  –  powiedział  tajemniczym
głosem.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

– Rosa! Rosa! – Chiara krzyczała na cały głos, okładając

śpiącą przyjaciółkę poduszką. – Wstawaj, bo się spóźnisz.

– Przestań, boli. – Rosa zakryła się kołdrą, jakby chciała

spać dalej.

Miała  ciężką  głowę,  ale  przyjaciółka  miała  rację.  Musi

wstać. Zwykle Rosa wstawała jako pierwsza.

Usiadła  na  łóżku,  spuściła  nogi  na  podłogę  i  wstała.  Od

razu pożałowała tego ruchu. Zakryła ręką usta, bo bała się, że
zaraz zwymiotuje.

–  Wyglądasz,  jak  półtora  nieszczęścia!  –  rzuciła  Chiara,

uważnie się jej przyglądając. – Co się dzieje?

– Nie wiem… – Rosa przerwała w pół zdania, bo poczuła

tak  silne  mdłości,  że  zdążyła  tylko  pobiec  do  maleńkiej
łazienki.

–  Jesteś  naprawdę  chora.  –  Przyjaciółka  poszła  za  nią

i podała jej ręcznik.

Spazmy  Rosy  ustały,  ale  przez  chwilę  wciąż  nie  mogła

złapać oddechu. Wytarła ręcznikiem mokrą od potu twarz.

– To wczorajsza pizza.

–  Nie.  Przecież  też  ją  jadłam  –  odparła  kategorycznym

tonem Chiara.

background image

Rosa oparła się rękoma o umywalkę i spojrzała w lustro.

Podkrążone  oczy  i  blade  policzki.  Żeby  tylko  nie  grypa,
pomyślała. Nie mogła sobie pozwolić na przerwę w pracy.

–  Wczoraj  przy  śniadaniu  też  wyglądałaś,  jakbyś  miała

mdłości.

Rosa potrząsnęła głową i wyprostowała się nad umywalką.

–  Kawa  była  za  mocna.  Później  przez  cały  dzień  czułam

się świetnie – odparła.

Zdjęła  nocną  koszulę  i  sięgnęła  po  wiszący  na  wieszaku

mundurek sprzątaczki.

– Nie ma się czym przejmować.

Chiara jednak bacznie przyglądała się przyjaciółce.

– Wiem… Ale, zaraz… Od karnawału mija właśnie sześć

tygodni…

–  I  co?  Nie  widziałaś  moich  szpilek?  –  Rosa  nie  chciała

ciągnąć rozmowy.

–  Sześć  tygodniu  od  czasu,  gdy  kogoś  spotkałaś.

Mężczyznę…  –  Chiara  na  chwilę  teatralnie  zawiesiła  głos.  –
Kiedy ostatni raz miałaś… okres?

Rosa  spojrzała  na  nią  śmiertelnie  poważnym  wzrokiem.

W myślach szybko przeliczyła tygodnie.

– Daj spokój. Teraz naprawdę mnie przeraziłaś.

– Czym? Chyba że jest coś, czego nie powiedziałaś.

– Dosyć, Chiaro!

Rosa  znów  spojrzała  w  lustro.  Skąd  ta  blada  cera?  Musi

szybko zrobić makijaż i zakryć cienie pod oczami. Nie może

background image

być w ciąży. To niemożliwe.

– Kochałaś się z nim prawda? – Przyjaciółka nie dawała za

wygraną.

–  Tak.  I  co  z  tego  –  odpowiedziała,  mając  nadzieję,  że

w ten sposób skończy rozmowę.

– A więc spałaś z nim. – Chiara klasnęła w dłonie. – I nie

pisnęłaś ani słowa!

– Nie wiem, co cię tak podnieca – odparowała Rosa.

– Po prostu się cieszę. Jak było?!

–  Chiaro…  –  W  głosie  Rosy  pojawił  się  ton

zniecierpliwienia.

– Dobrze już, dobrze. Więc możesz być w ciąży?

–  Nie  ma  mowy.  –  Rosa  nerwowo  przetrząsała

kosmetyczkę.

Niemożliwe, powtarzała w myślach.

– Zabezpieczył się – dodała po chwili.

–  Gumki  nie  dają  całkowitej  pewności.  –  Chiara

uśmiechnęła  porozumiewawczo.  –  A  ty  nie  bierzesz  pigułek,
tak?

–  Oczywiście,  że  nie  i  nie  mam  zamiaru  panikować.  –

Rosa  malowała  brwi,  udając  spokój,  ale  myśl,  że  może  być
w ciąży, napawała ją przerażeniem.

–  Po  pracy  kupię  test  w  aptece.  Powinnaś  wiedzieć,  jak

najszybciej – powiedziała Chiara. – Bo jeśli jesteś, musisz się
zastanowić, co robić.

Przyjaciółka przytuliła ją mocno.

background image

Rosa  ze  łzami  w  oczach  pomyślała,  jak  to  dobrze,  że

w takiej chwili nie jest sama.

Z  hotelu  wymeldowała  się  duża  grupa  turystów.  Rosa

miała pełne ręce roboty i ani chwili czasu, by myśleć o tym, co
się  stało.  Rzuciła  się  w  wir  odkurzania  i  zmiany  pościeli.
Pracowała jak automat. Jednak obsesyjne myśli podsycały lęk,
nie dając jej spokoju.

Dlaczego okres się spóźnia?

Stres.  Przepracowanie.  Brak  pieniędzy.  Problemy.

Wszystko mogły stanowić przyczynę. Nie wykluczała żadnej
możliwości.

W południe czuła się o wiele lepiej i nawet zadzwoniła do

Chiary,  żeby  nie  kupowała  testu.  Za  późno.  Przyjaciółka  już
miała go w torebce.

Po powrocie do domu Rosa wzięła test i poszła do łazanki.

Na  chwilę  zatrzymała  się  przed  drzwiami.  Serce  biło  jej  jak
szalone.  Myślała  nawet,  żeby  przełożyć  go  na  później.  Tym
bardziej,  że  w  instrukcji  producent  wskazywał,  że  test
najlepiej wykonać, jako pierwszą rzecz rankiem.

Wiedziała jednak, że szuka wymówek.

– Idź! – Chiara lekko ją pchnęła i zamknęła za nią drzwi.

Rosa, ociągając się, otworzyła trzymany w ręku zestaw.

Nie może być w ciąży. Niepotrzebne marnują pieniądze na

test.  Zaraz  z  radością  krzyknie  Chiarze,  że  wynik  jest
negatywny.

Chyba że…

background image

Wzięła  głęboki  oddech  i  spojrzała  na  wynik…  Nigdy

w życiu nie była tak wdzięczna, że właśnie siedzi, a nie stoi.
Inaczej ugięłyby się pod nią kolana.

Jak przez mgłę słyszała walenie do drzwi.

– I co? Otwórz!– krzyknęła Chiara.

Rosa przemyła ręce i spluskała twarz wodą. Spojrzała na

odbicie swojej rozognionej twarzy w lustrze. Szeroko otwarte
oczy.  Czy  nie  powinna  już  przedtem  się  domyślić?  Czy  nie
o tym mówiło jej serce, którego głos chciała uciszyć? Rozmyć
go w codziennych czynnościach i w pracy?

Jest w ciąży…

Dziecko… Będzie matką…

Spojrzała  na  dłoń,  którą  delikatnie  przytknęła  do

podbrzusza.  Za  tę  jedną  noc  grzechu  i  rozkoszy  zapłaci  nie
tylko stratą babcinego kolczyka.

Cena jest o niebo wyższa.

Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.

– Jestem w ciąży.

Po chwili znikła w serdecznym objęciu przyjaciółki.

– Vittorio ma prawo  wiedzieć?  Mam moralny  obowiązek

mu  powiedzieć?  –  Rosa  siedziała  na  swoim  łóżku,  popijając
herbatę, którą zaparzyła jej Chiara.

– Dlaczego sądzisz, że chciałby wiedzieć?

– Bo jest ojcem.

– Widziałaś go od tamtej nocy?

– Nie.

background image

– Zostawił numer telefonu?

Rosa potrząsnęła przecząco głową

– Nie. Znam tylko jego imię. Uczciwie powiedział, że to

tylko jedna noc.

–  Więc  spójrz  prawdzie  w  oczy.  Facet  cię  podrywa.

Kochacie się, a on mówi, że to tylko jedna noc. Może ma żonę
i dzieciaki. Myślisz, że chciałby ich więcej?

– Nie ma. To nie ten typ mężczyzny.

–  Skąd  wiesz?  Znałaś  go  parę  godzin.  Pewnie  cały  czas

myślał tylko o tym, jak zaciągnąć cię do łóżka.

– Przestań! To nie tak. – Rosa zaczerwieniła się ze złości.

– Co mam myśleć, jeśli nie pisnęłaś słowa o tym, jak było?

– Mówił, że ojciec chce, żeby się ożenił…

Zirytowana Chiara westchnęła głęboko.

–  Dobrze.  I  robi  to,  co  każe  mu  ojciec?  Ile  on  ma  lat?

Dziesięć?

Usiadła obok Rosy na łóżku i objęła ją ramieniem.

–  Równie  dobrze  możesz  o  nim  zapomnieć.  Masz  teraz

pilniejsze sprawy. Choćby, co zrobić z ciążą…

– Co masz na myśli?

– Wiesz, że urodzić to nie jedyna droga. Nie potrzebujesz

teraz malucha. Jak go utrzymasz i wyżywisz?

– Ale to dziecko, Chiaro! Moje dziecko!

– Ściśle biorąc, jeszcze nie. Mówię tylko, że to nie jedyna

opcja. Rozważ wszystkie i wybierz najlepszą dla siebie.

background image

– A dziecko? Co najlepsze dla niego?

– Nie wiem, ale mnóstwo dzieci żyje w tak przerażających

warunkach, że może wolałyby w ogóle się nie urodzić. Mówię
tylko,  żebyś  wszystko  przemyślała.  Nie  ma  sytuacji  bez
wyjścia. Masz wybór, choć z pewnością nie jest łatwy.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Do diabła, co z tobą? – Marcello popatrzył na przyjaciela

świdrującym wzrokiem. – Nie bierzesz tego wyboru poważnie.
Jak znajdziesz żonę w ciągu trzech miesięcy?

Vittorio westchnął. Stał przy oknie wychodzącym na Canal

Grande i trzymał ręce w kieszeniach. Minęło półtora miesiąca
od  wyznaczonego  przez  ojca  terminu.  Znów  odwiedzał
Wenecję. Miał się spotkać z kandydatkami, ale wcale się nie
śpieszył.

Marcello był pewien, że nie ma kobiety, która odmówiłaby

ślubu  w  tak  romantycznym  otoczeniu  jak  średniowieczna
katedra  w Andachsteinie.  Vittorio  miał  jednak  zupełnie  inny
problem.  Nie  rozumiał  własnego  postępowania.  Zgodził  się
spełnić  życzenie  ojca  i  pójść  za  głosem  swojego
przeznaczenia.  Dobry  i  bezpieczny  wybór.  Wręcz  idealny.
A jednak…

Odwrócił się w stronę przyjaciela.

–  O  czym,  na  Boga,  myślisz?  –  Marcello  nie  ukrywał

zniecierpliwienia.

– O niczym.

– Więc co sądzisz o kobietach, o których rozmawialiśmy?

Nie podobają ci się? Nie są naprawdę piękne?

– Wszystkie są wspaniałe. Cudowne i przemiłe. Marzenie

każdego  mężczyzny.  W  żadnej  nie  wiedzę  nic  złego.

background image

Inteligentne,  pełne  namiętności  i  atrakcyjne.  Z  każdej  z  nich
Andachstein miałby ogromną pociechę i radość.

– To wróćmy do rzeczy – zaproponował Marcello.

Vittorio znów obrócił się w stronę okna. Patrzył na sunące

kanałem gondole i motorówki. Palcami trzymanej w kieszeni
prawej  ręki  bawił  się  kolczykiem  Rosy.  Wzrokiem  szukał
kierunku, gdzie mógł się znajdować hotel, w którym sprzątała.
Leży w dzielnicy… Zaraz… Zaraz… Dorsodura! Ciekawe, co
teraz robi Rosa? Ma przerwę na lunch?

–  Która  jest  najlepsza  w  łóżku?  –  Jak  przez  ścianę  waty

usłyszał pytanie Marcella.

– Co? – Spojrzał na przyjaciela.

– Która?

– Nie wiem. – Vittorio wzruszył ramionami.

Marcello szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.

–  Tyle  czasu  minęło  od  naszej  rozmowy  i  nie  spałeś

z nimi? Ty? Jest coś, czego nie wiem? Dobrze się czujesz?

– Nigdy lepiej. – Vittorio potrząsnął głową.

Przyjaciel patrzył na niego z niedowierzaniem.

– Dobrze – powiedział znużonym głosem. – W takim razie

jedyne, co mogę ci poradzić, to rzut monetą. Masz jakąś przy
sobie?

– Nie – odparł Vittorio.

Wciąż patrzył na kanał w kierunku Dorsodury.

– Co tam widzisz?

– Nic – odparł Vittorio.

background image

Zawsze,  będąc  w  Wenecji,  miał  zamiar  zwrócić  jej

kolczyk, ale dopiero dziś ma więcej czasu.

– Muszę iść – powiedział.

– Ale… zaraz… Miałeś podjąć decyzję!

– Później. – Marcello ledwie usłyszał dobiegający daleko

ze schodów głos Vittoria.

Szybkim  i  zdecydowanym  krokiem  szedł  wąskimi

uliczkami.  Przechodnie  ustępowali  mu  miejsca,  usuwając  się
do ścian domów.

Nie zwracał na nich uwagi. Wypełniał zadanie i był zbyt

zajęty  myślami,  jak  długo  nie  widział  Rosy.  Pięć,  sześć
tygodni?  Pracuje  w  tym  samym  hotelu?  Wciąż  mieszka
w Wenecji czy wróciła do swojego miasteczka?

Dotarł  do  obskurnie  wyglądającego  hotelu  wciśniętego

w  sam  róg  placu  położonego  przy  wąskim  kanale.  Fasada
wyglądała tak, jakby za chwilę miała się zawalić.

Wszedł do niewielkiego holu. Natychmiast zwróciło się ku

niemu  kilka  par  ciekawskich  oczu.  Tak  elegancko  ubrani
ludzie  nie  zachodzą  w  takie  miejsca.  Vittorio  podszedł  do
chudego jak szczapa i wyraźnie przerażonego jego widokiem
recepcjonisty.

–  Chce  się  pan  zameldować?  –  spytał  chudzielec,

przełykając ślinę.

Vittorio  z  trudem  zachowywał  powagę,  widząc  jak

recepcjoniście śmiesznie skacze jabłko Adama.

– Nie. Szukam kogoś, kto tu pracuje. Kobiety… – odparł.

background image

–  Pan  się  pomylił,  nie  oferujemy  takich  usług.  –

Mężczyzna uśmiechnął się, w duchu zapewne gratulując sobie
odwagi.

Uśmiech  jednak  zamarł  mu  na  wargach,  gdy  Vittorio

jednym błyskawicznym ruchem złapał go za krawat i niemal
wyciągnął zza lady.

–  To  sprzątaczka.  Rosa.  Wciąż  tu  pracuje?  Nie  zmuszaj

mnie, żebym powtórzył pytanie – rzucił recepcjoniście groźne
spojrzenie.

– Hm… Tak… ale… kończy za dwie godziny – wykrztusił

chudzielec.

Vittorio uśmiechnął się i puścił jego krawat.

– Dobrze. Więc sam ją znajdę.

– Niech pana zaczeka… Nie można…

Nawet  nie  słyszał  głosu  recepcjonisty,  bo  już  zdążył

przebiec kilkanaście schodków i wszedł na pierwsze piętro.

Nikogo nie znalazł.

Pobiegł na drugie.

Przy  drzwiach  pierwszego  pokoju  zobaczył  odwróconą

tyłem  sprzątaczkę  w  mundurku,  która  ciągnęła  za  sobą
odkurzacz.

– Rosa? – zapytał.

Kobieta odwróciła się i popatrzyła ma niego zdziwionym

wzrokiem.

– Szuka pan jej?

– Wie pani, gdzie ją znajdę?

background image

– Pan musi być Vittorio? – Chiara obdarzyła go szerokim

uśmiechem. – Jest na górze.

Kończył  się  najgorszy  dzień  jej  życia.  Zaczęła  go  od

porannych wymiotów, mimo że poprzedniego dnia prawie nic
nie jadła. O tej porze była już śmiertelnie zmęczona, bo parę
godzin  spędziła  na  sprzątaniu  kilku  pokoi,  gdzie  w  nocy
odbywała  się  huczna  impreza.  Goście  wyjechali  nad  ranem,
ale  zostawili  straszliwy  bałagan  i  tony  śmieci.  Wszędzie
walała się pościel zalana winem i niedopałki papierosów.

Rosa  nie  mogła  jednak  narzekać.  Potrzebowała  tej  pracy

bardziej  niż  kiedykolwiek  przedtem.  Nie  chciała  nikomu  nic
mówić. Przynajmniej do czasu, gdy postanowi, co dalej.

Żeby przetrwać jeszcze dwie godziny…

Kończyła  sprzątać  jedną  z  łazienek,  gdy  przypadkiem

spojrzała  w  lustro.  Wstrząsnęło  nią  odbicie  własnej  twarzy.
Worki pod zupełnie pozbawionymi blasku oczyma. Związane
przedtem w kok włosy teraz plątały się wokół twarzy i czoła
w zupełnym nieładzie. Pąsy na twarzy świadczyły, że Rosa ma
temperaturę.

Cały dzień męczyły ją torsje.

Była wycieńczona.

Musi chwilę odpocząć, by doprowadzić się do ładu, zanim

ktokolwiek  zobaczy  ją  w  tym  stanie.  Przysiadła  na  brzegu
wanny.

–  Rosa!  –  usłyszała  dobiegający  z  pokoju  przez  otwarte

drzwi łazienki niski męski głos.

Drgnęła.

background image

Znała ten głos. Wracał do niej w snach. Za dnia setki razy

wyobrażała  sobie,  że  go  słyszy.  W  zatłoczonych  uliczkach.
Wśród  rozrzuconych  wzdłuż  kanałów  straganów.  Obracała
wtedy głowę, ale zawsze był to głos kogoś innego.

– Rosa! – Tym razem usłyszała swoje imię z bliska.

W drzwiach łazienki stanął wysoki barczysty mężczyzna.

Spojrzał w jej stronę…

– Vittorio – szepnęła.

W tej samej chwili poczuła uderzenie ciepła. Odruchowo

sięgnęła  po  miskę.  Nie  mogła  ustać  na  nogach  i  bezwolnie
przykucnęła na podłodze.

Żeby tylko nie zwymiotować przy nim, pomyślała.

W  jednej  chwili  znalazł  się  przy  niej.  Zerwał  z  wieszaka

ręcznik,  zmoczył  go  zimną  wodą  i  przyłożył  do  jej
rozpalonego  czoła.  Jednocześnie  podtrzymywał  ją  ręką,  żeby
nie upadła.

Mdłości  minęły.  Zebrała  siły,  by  stanąć  na  własnych

nogach. Podał jej ręcznik. Wytarła twarz.

Jak mógł zobaczyć ją w takim rozpaczliwym stanie!

– Co tu robisz? – spytała słabym głosem.

–  Jak  się  czujesz?  –  odpowiedział  pytaniem  na  pytanie.

W jego głosie brzmiała szczera troska. – Jesteś chora?

– Nie… – odparła, starając się utrzymać na nogach.

Odwróciła  wzrok  i  za  jego  plecami  dostrzegła  stojącą

w drzwiach Chiarę.

– Powiesz mu? – spytała przyjaciółka.

background image

– O czym? – Vittorio zdziwiony patrzył raz na jedną, raz

na drugą kobietę.

Rosa spojrzała mu prosto w oczy.

– Przepraszam, Vittorio, ale jestem w ciąży – zdobyła się

na odwagę.

Z  jego  gardła  wydobył  się  cichy,  ale  mocny  okrzyk.

Przerażenia  czy  triumfu?  Zanim  zdążyła  pomyśleć,  objął  ją
mocnymi  ramionami  i  przytulił.  Chciała  zaprotestować
i  wyrwać  się  z  jego  ramion,  ale  zamiast  tego  przez  chwilę
zachłannie  wchłaniała  jego  zapach.  Męski  zapach,  który  tak
dobrze  pamiętała,  i  który  teraz  uspokajał  jej  walące  jak
młotem serce.

– Gdzie mieszkasz? – spytał.

– Pokażę drogę – wtrąciła się Chiara.

–  Muszę  skończyć  zmianę…  –  dobiegł  go  słaby  i  cichy

głos Rosy.

–  Nie.  Nie  musisz.  Jestem  przy  tobie  –  odparł

kategorycznym tonem. – Jedziemy do domu.

Delikatnie  położył  ją  na  łóżku,  jak  gdyby  nie  była

zbudowana z krwi i kości, lecz kruchego kryształowego szkła.

– Zostaw nas – zwrócił się do Chiary.

Usiadł  obok  leżącej  Rosy  i  odgarnął  jej  z  czoła  mokry

kosmyk włosów.

– Jest moje? – zapytał.

– A jak myślisz? – odparła zduszonym ledwie słyszalnym

głosem.

background image

Uśmiechnął się, ale nie wiedziała, dlaczego. W tej historii

nie było nic śmiesznego.

Vittorio  uważnie  rozejrzał  się  po  pozbawionym  okien

pokoiku.  Tylko  dwa  łóżka.  Choć  dorosły  człowiek
powiedziałby raczej – łóżeczka. Między nimi stolik, a na nim
lampa. Przy ścianie wieszak z ubraniem.

– Tu mieszkasz?

Skinęła głową.

– Z Chiarą – odparła.

– W takim wilgotnym pokoju? Tuż nad poziomem wody?

– Nie narzekam. Tanio jak na Wenecję.

– Byłaś u lekarza?

– Jeszcze nie… Wciąż…

– Myślisz, co robić, tak? – wszedł jej w słowo.

Słyszała jednak ostry ton w jego głosie.

– Wciąż próbuję się z tym oswoić. Dowiedziałam się dwa

dni temu.

Wyciągnął  komórkę,  nastawił  na  tryb  głośnomówiący

i zaczął skrolować listę numerów.

– Kiedy chciałaś mi powiedzieć?

Rosa  zamknęła  oczy.  Może  śni  kolejny  sen.  Może

buzujące  we  krwi  hormony  sprawiają,  że  straciła  zmysły
i wymyśliła sobie Vittoria.

– Kiedy? – powtórzył.

background image

–  Chiara  mówiła,  że  nie  będziesz  chciał  wiedzieć…  Że

pewnie masz żonę…

–  Uwierzyłaś  w  te  bzdury?  Słyszałaś,  co  mówiła  Sirena?

To  tylko  mój  ojciec  chce  tego  ożenku.  Masz  mnie  za
bigamistę?

–  Nie…  Ale  powiedziałeś,  że  to  tylko  jedna  noc…  –

odparła niepewnym głosem.

Vittorio zaklął pod nosem.

– Więc nie masz żony? – spytała.

Uśmiechnął się do niej.

W jego komórce odezwał się kobiecy głos.

– Tak, Vittorio?

–  Eleno,  pilnie  potrzebuję  pomocy.  –  Zasłoniwszy  ręką

telefon, rzucił do Rosy: – To moja gosposia.

Szybko wydał jej szereg poleceń.

–  Idziemy,  Roso  –  powiedział  tonem  nieznoszącym

sprzeciwu.

– Jutro muszę wracać do pracy… – zaprotestowała.

–  Nie  wrócisz.  Nigdy  w  życiu  nie  będziesz  już  sprzątać!

Masz siłę iść?

Skinęła głową.

– Mam.

Nagle  poczuła  się  tysiąc  razy  silniejsza  niż  przedtem.

Wciąż jednak miała wątpliwości.

background image

–  Dobrze  –  powiedział.  –  Najpierw  coś  zjemy,  bo  chyba

dawno nie jadłaś. A później porozmawiamy.

Zabrał  ją  do  jednej  z  najlepszych  restauracji  położonej

przy  wąskiej  uliczce  za  mostem  Rialto.  Inaczej  niż  w  hotelu
czy na ulicach przeważał tu język włoski.

Od  razu  rzuciła  się  na  wyborne  spaghetti  vongole.  Jadła

tak  łapczywie,  że  nie  powstrzymałby  jej  nawet  siedzący
naprzeciw  Vittorio.  Sam  zresztą  pałaszował  znakomitą  pastę
z makaronem. Rosa dawno nie była tak głodna.

Jednak za jego spojrzeniem kryło się coś, czego nie mogła

określić. Coś wyrachowanego. Denerwującego. Może nawet –
zniechęcającego.

–  Co  robiłeś  przez  ostatnie  tygodnie?  –  spytała  między

spaghetti a deserem, pragnąc rozładować napięcie i sprawdzić,
czy zdoła go zachęcić, by zdradził, o czym myśli.

– To i owo. Nic specjalnego. A ty? – odparł.

– Pracowałam. Chciałam na kilka dni pojechać do domu.

Jeden  z  moich  braci  i  jego  żona  za  chwilę  przywitają  na
świecie  swoje  drugie  dziecko.  Ale  to  było  zanim…  no…
wiesz…

Potrząsnęła  głową,  wstrzymując  łyżeczkę  deseru  między

talerzykiem a ustami.

– Nie wiem, czy to dobry czas na odwiedziny. Mam głowę

zajętą czymś innym.

– Za wcześnie, by im mówić o dziecku?

– Nie, ale mam poczucie, że ich zawiodłam. Ojciec chciał,

bym  pożyła  i  zobaczyła  kawałek  świata.  Inaczej  nie

background image

zachęcałby  mnie  do  wyjazdu.  Jednak  chyba  nie  tego
oczekiwał. Przynajmniej nie tak szybko…

– Będzie się gniewał?

–  Nie.  Raczej  będzie  właśnie  zawiedziony.  –  Odłożyła

łyżeczkę na talerzyk.

Guglielmo  często  uciekał  się  do  gniewu,  gdy  był

niezadowolony.  Syn  tak  przywykł  do  tego,  że  sprawia  ojcu
zawód,  że  jego  wybuchy  gniewu  spływały  po  chłopcu,  jak
woda  po  kaczce.  Przez  lata  zamiast  pielęgnować  więzy
rodzinne, uprawiali rodzaj rodzinnego sportu – kto kogo.

– Przepyszna kolacja. Dziękuję ci. – Rosa skończyła deser.

–  Nie  ma  za  co.  Porozmawiajmy,  ale  nie  tutaj.  Za  dużo

chętnych do słuchania – zażartował.

Chwilę  później  wsiadali  do  eleganckiej  gondoli.  Rosa

sądziła, że trudno o bardziej usypiające miejsce do rozmowy
niż łagodnie kołysząca się na falach łódź, ale Vittorio rozbroił
ją jednym słowem – proszę.

– Jesteśmy w Wenecji… – dodał.

Znowu wyrywał ją z jej świata prosto do swojego. Jednak

tym razem nie czuła paniki ani lęku. Był jeszcze dzień, a ona
wiedziała  o  nim  wystarczająco  dużo,  by  mu  ufać.  Ponadto
nosiła w łonie jego dziecko.

Usiedli  na  pokrytej  złotym  brokatem  ławie.  Gondolier

jednym ruchem wiosła odepchnął gondolę od pomostu. Rosa
z zachwytem patrzyła na jego rytmiczne ruchy. Wiosłował tak,
jakby robił to od urodzenia.

background image

Pracowała  w  Wenecji  od  miesięcy,  a  nigdy  jeszcze  nie

płynęła gondolą. Nie stać jej było na rejs. Czasem z zazdrością
patrzyła na pływających nimi bogatych turystów.

Teraz  oglądała  Wenecję  tak,  jak  powinno  się  ją  oglądać.

Z perspektywy sieci kanałów, bez których miasto nigdy by nie
powstało.

Gondola  gładko  przesunęła  się  pod  pełnym  turystów

mostem Rialto. Rosa dostrzegła w ich oczach cień zazdrości.

Wenecja we mgle staje się miastem mistycznym. Ale gdy

płyniesz kanałem pod błękitnym wiosennym niebem, zamienia
się  w  miejsce  magiczne.  Odradza  się  i  na  nowo  wynurza
z zimowej otoczki. Domy nabierają świeżych kolorów. Ciepłe
odcienie  beżu  i  żółci  właściwe  toskańskim  klimatom.  Błękit
i  biel.  A  wszystko  odbija  się  w  zielonoszarych  wodach
kanałów.

Przez  kilka  minut  oboje  stanowili  po  prostu  zwykłą  parę

turystów  zachwycających  się  widokami  i  odgłosami  miasta.
Nie  czułaby  się  lepiej  nawet  w  rodzinnym  domu  z  ojcem
i braćmi. Świat skurczył się do rozmiarów gondoli i stał czystą
magią.  Jednak  najbardziej  magiczne  było  to,  jak  nagle
i gwałtownie wdarł się w jej świat ten mężczyzna.

Wtedy… Podczas tonącej we mgle karnawałowej nocy…

Tęskniła  za  nim.  Śniła  i  marzyła.  Był  kimś  więcej  niż

wspaniałym  mężczyzną.  W  niepojmowalny  sposób
przekraczał  granice  męskości.  Nigdy  z  nikim  nie  przeżyła
tego, co z nim. Nikt dotąd nie umiał sprawić, że czuła, że żyje
tak,  jak  nigdy  przedtem.  Że  odczuwa  wszystko  każdym
nerwem i cząsteczką swojego ciała. Nie poznawała siebie.

background image

Wciąż jednak wisiało między nimi pytanie, na które dotąd

nie odpowiedział.

–  Dlaczego  przyszedłeś?  Myślałam,  że  już  nigdy  cię  nie

zobaczę.

– Z jednego powodu. Ale teraz dałaś mi drugi…

– Nie rozumiem…

Na jej twarzy malowało się zdziwienie.

Wziął jej dłoń w swoją.

–  Chciałem  cię  zobaczyć.  Nawet  na  chwilę…  A  twój

widok przypomniał mi… Było nam razem dobrze, Roso…

Nie spodziewała się po nim takich słow.

– Dobrze cię widzieć – odparła niepewnym głosem.

Więcej  niż  dobrze.  W  wyobraźni  odtwarzała  każdy

moment  ich  seksu.  Wciąż  przeżywała  go  tak  mocno,  jakby
zdarzył się przed chwilą.

Vittorio uniósł jej dłoń i pocałował.

– Co zrobisz? – zapytał z uśmiechem.

Patrzyła  na  mijane  wiekowe  pałace  i  kamienice.  Jak  to

możliwe, że kiedyś zbudowano je na stałym gruncie?

Odwróciła się do niego.

–  Mam  kilka  możliwości,  ale  zrobię,  co  najlepsze  dla

dziecka.

Skinął głową i lekko uścisnął jej dłoń.

– Wyjdź za mnie – powiedział, patrząc jej w oczy.

background image

Słowa  te  przebrzmiały,  zanim  zdążyła  je  zrozumieć.

Rozmyły  się  w  wodzie  lub  gwarze  rozmów  dobiegającym
z przepływających obok gondoli.

– Proszę? – szepnęła, jakby się przesłyszała.

–  Wyjdź  za  mnie  –  powtórzył  mocnym  głosem.  –  Nasze

dziecko będzie mieć ojca i matkę, a ty nie będziesz się musiała
wstydzić, gdy wrócisz do domu. Ani sprzątać pokoi…

Roześmiała się głośno.

–  Nie  bądź  śmieszny,  Vittorio.  Nie  oczekiwałam

oświadczyn. To szaleństwo.

– Mówię poważnie, Roso.

– Naprawdę? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Jak najbardziej – odparł.

– Takich decyzji nie można podejmować zbyt szybko.

– Już ją podjąłem.

– Ale ja nie… Muszę mieć czas..

Zawsze chciała wyjść za mąż z miłości. Pragnęła tego, co

przeżywali  ojciec  i  matka,  zanim  w  okrutny  sposób  zabrała
Rosie  straszliwa  choroba.  Głębokiej  i  trwałej  miłości,  którą
dwojgu ludziom może odebrać tylko śmierć.

Nie  była  to  mrzonka.  Fantazja,  której  chętnie  oddają  się

marzycielki. Naprawdę pragnęła takiej miłości. Widziała ją na
własne  oczy.  Najpierw  u  dziadków,  a  później  –  rodziców.
Dlatego  wiedziała,  że  ona  istnieje.  I  pragnęła  jej  dla  siebie.
Więcej – wierzyła, że zasługuje na taką miłość.

background image

Dziwaczna  propozycja  Vittoria  nie  mieściła  się  w  tym

świecie. Nie tak miało być. Rosa była w ciąży z mężczyzną,
którego przedtem spotkała tylko raz, a teraz on prosił ją o rękę
z racji dziecka.

Nie tak wyobrażała sobie oświadczyny.

Zgodzić  się  byłoby  szaleństwem,  nawet  jeśli  jakaś

cząsteczka jej duszy pragnęła Vittoria.

W milczeniu patrzyła na przepływające obok gondole. Ile

nocy  przeleżała  w  ciszy  z  otwartymi  oczyma,  myśląc
o  tamtym  wieczorze.  Przypominając  sobie,  jak  się  z  nim
kochała  i  na  powrót  przeżywając  te  same  emocje.  Tę  samą
rozkosz. Vittorio tyle jej dał. Tyle ją nauczył.

Ile nocy śniła, że po nią wraca?

I oto jest.

Jeśli  to  miasto  trzymało  się  na  wodzie  wbrew  wszelkiej

logice, może i propozycja Vittoria nie była tak bezsensowna.
Wrócił do niej, choć przedtem mówił, że widzą się tylko jeden
raz.

Skoro  przez  jedną  noc  jej  świat  całkowicie  obrócił  się

wokół własnej osi, może i ta oferta jest jak najbardziej realna.
Może oboje mają to coś, dzięki czemu kochankowie spełniają
się też w małżeństwie.

Odwróciła się do niego twarzą.

– Przyszedłeś dziś, by prosić mnie o rękę?

–  Nie  –  odparł.  –  Inaczej  miałbym  pierścionek

zaręczynowy. Ale mam coś innego…

Otworzył zaciśniętą dłoń.

background image

Leżał na niej kolczyk jej babci.

Przyłożyła  rękę  do  ust.  Uniosła  kolczyk  z  jego  dłoni

i ostrożnie położyła na swojej.

–  Dlatego  przyjechałem.  Znalazłem  go  w  pościeli,  gdy

wyszłaś.  Wiem,  że  byłaś  u  mnie,  ale  Elena  nic  o  nim  nie
wiedziała. Z początku chciałem, by wysłała go pocztą, ale…
gdybym nie przyje…

–  Mógłbyś  nigdy  nie  dowiedzieć  się  o  dziecku  –  weszła

mu w słowo.

–  Szczęśliwy  traf  –  odparł  z  uśmiechem.  –  Zbieg

okoliczności lub los. Albo przeznaczenie – dodał.

Lub magia, pomyślała, gdy przygarnął ją ramieniem, by ją

pocałować.

Pewnie tak samo czuje się człowiek wracający z dalekiej

podroży.  Jej  wargi  spotkały  się  z  jego  wargami.  Czy  dzień,
który zaczął się tak fatalnie i bez nadziei, mógł się skończyć
lepiej?

Gondolier zacumował przy małej przystani przed pałacem.

Vittorio  wręczył  mężczyźnie  zwitek  banknotów,  wyskoczył
z  gondoli  i  podając  rękę  Rosie,  pomógł  jej  wyjść.  Objął  ją
ramieniem i poprowadził w stronę pałacu.

– Muszę ci powiedzieć jeszcze jedno. Jeden powód więcej,

dlaczego musisz się zgodzić na małżeństwo…

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Teraz już wiem, że żartowałeś. – Zerwała się na równe

nogi  z  fotela,  na  którym  przedtem  ją  usadowił,  i  zaczęła
przemierzać  pokój  długimi  zamaszystymi  krokami.  –  Nie
możesz  tak  postępować!  Nie  możesz  prosić  mnie  o  rękę,
przekonywać  do  ożenku  pocałunkami  i  bajkami  o  losie  czy
przeznaczeniu,  by  zaraz  potem  wrzucać  bombę,  że  jesteś
księciem.

– Uspokój się, Roso.

–  A  jak  mam  reagować?  Ukłonić  się  i  wyrazić

wdzięczność  za  taką  królewską  propozycję,  czyli
potraktowanie  mnie  z  góry  jak  dziecko?  Mam  czekać
w pokorze czy lęku? A może w jednym i drugim?

– Posłuchaj…

– Nie. To ty posłuchaj! Wracam do domu.

Obróciła  się  w  stronę  drzwi  kunsztownie  zdobionych

płaskorzeźbami  słoni  i  tygrysów.  Spojrzała  na  kryształowe
żyrandole  i  szkła  Murano  oraz  obite  aksamitem  wiekowe
bezcenne meble.

Przepych tego miejsca rzucił jej się w oczy już przedtem.

Dlaczego  uwierzyła  mu  na  słowo,  że  to  pałac  znajomych,
w  którym  on  tylko  zatrzymuje  się  podczas  pobytów
w  Wenecji?  Ktoś  taki  musiał  mieć  koneksje  z  bogatą

background image

arystokracją.  Jak  bardzo  zaślepiło  ją  pożądanie,  że  nie
zauważyła czegoś, co miała przed samym nosem?

– Daj spokój i nie pokazuj mi drogi. – Ruszyła w stronę

drzwi. – Już raz umiałam stąd wyjść. Trafię do domu.

– Nazywasz domem tę wilgotną norę? Pracą, która ledwie

pozwala  ci  związać  koniec  z  końcem,  sprzątanie  czyichś
brudów?  Dlaczego  nie  chcesz  wrócić  do  życia?  Do  świata,
który chcę ci dać?

Obróciła  się  na  pięcie  i  spojrzała  na  niego  z  groźnym

błyskiem w oku.

– Bo to moje życie, Vittorio! Ciężkie, uwalane w brudzie

i śmieciach po innych, ale to życie, które wybrałam, bo takie
właśnie znam. Do tego świata należę. Nie do twojego.

–  I  dlatego  myślisz,  że  tylko  na  ten  świat  zasługujesz?

Kiepsko się cenisz, Roso. Nigdy bym tak nie pomyślał!

–  Sądziłam,  że  i  ty  należysz  do  mojego  świata.  Lub

przynajmniej  jesteś  blisko  niego.  Podczas  balu  myślałam,  że
pochodzisz  z  obrzeży  świata  Marcella.  Wspominałeś,  że  jest
potomkiem  dożów,  ale  jesteście  tylko  przyjaciółmi.  Nikim
więcej.  Chciałeś,  bym  myślała,  że  twój  ociec  pracuje  dla
niego, a jest przecież władcą. Pewnie śmiałeś się w duchu, gdy
ci  powiedziałam,  że  mój  pracuje  dla  burmistrza  zapyziałej
mieściny. Zrobiłeś ze mnie idiotkę!

– Skąd! Po prostu uwierzyłaś w to, co chciałaś.

–  Trzeba  było  wyprowadzić  mnie  z  błędu!  Nie  kiwnąłeś

palcem!

–  Jak  miałem  ci  powiedzieć?  Gdybym  powiedział  to  na

placu, gdy się spotkaliśmy, uwierzyłabyś? Poszłabyś ze mną?

background image

– Oczywiście, że nie – odparła twardym głosem.

– Więc widzisz…

– Ale mogłeś powiedzieć w ogrodzie, zanim weszliśmy do

pałacu Marcella.

– Roso, proszę, dajmy spokój. Czego się boisz?

– Niczego.

–  Więc,  co  się  zmieniło,  jak  nie  to,  że  lękasz  się,  że  nie

jesteś aż tak dobra, by sprostać roli księżnej?

– Powinieneś mi powiedzieć. – Rosa nie ustępowała.

–  A  ty  mi  powiedziałaś,  że  jesteś  dziewicą,  zanim

zgodziłaś się pójść ze mną do łóżka?

– Jedno z drugim nie ma nic wspólnego.

– Nie spierajmy się. Przecież chciałaś wtedy kochać się ze

mną?

– Tak. Pragnęłam kochać się z tobą. Z mężczyzną, którego

spotkałam  tamtej  nocy,  a  nie  przyszłym  władcą  kraju,
o  którym  nawet  nie  wiem,  gdzie  leży.  Nie  poszłam  z  tobą
dlatego, że jesteś księciem.

–  Czy  to  ważne?  Wciąż  jestem  przecież  tym  samym

człowiekiem.

– Ważne! Jesteś następcą tronu Andachsteinu, a ja prostą

dziewczyną  z  prowincji.  Nie  sądzisz,  że  nie  mamy  równych
sił?

– Tak. Ale to ty trzymasz wszystkie karty w ręku.

– Nie rozumiem.

– Nosisz w łonie następcę tronu.

background image

–  A  jeśli…  –  Hardo  uniosła  podbródek.  –  A  jeśli  to

dziewczynka?  Kobieta  nie  może  być  następcą  w  tak
tradycyjnym księstwie.

– Dlatego właśnie zabieram cię do kliniki. Dowiedzmy się

tego!

– Ale nie powiedziałam, że jeśli to chłopiec, to wyjdę za

ciebie.

– Jednak też nie zaprzeczyłaś. Pośpieszmy się.

Nie  mogła  uwierzyć,  że  wykonane  tak  szybko  badanie

krwi może określić płeć dziecka na tak wczesnym etapie.

–  To  specjalny  test,  niedostępny  w  aptekach.  Daje

dziewięćdziesiąt  pięć  procent  pewności  –  lekarz  rozwiał  jej
wątpliwości. – Chłopiec.

Vittorio podskoczył z radości do góry i uścisnął Rosę.

– A jeśli pięć procent przeważy i będzie dziewczynka? –

spytała, gdy później usiedli w fotelach, by chwilę odpocząć.

– Zaryzykuję! – Na jego twarzy wciąż malowały się radość

i  szczęście.  –  Na  razie  nosisz  w  łonie  następcę  tronu
Andachsteinu.  Możesz  powiedzieć  mi  „nie”.  Możesz  też
skończyć  małżeństwo,  gdy  tak  postanowisz.  Ale  wtedy
odmówisz naszemu dziecku jego prawowitego przeznaczenia.

– Zwalasz sprawę na moje barki?

– Już na nich spoczywa. Od ciebie zależy, jak zdecydujesz.

Próbowała uspokoić rozbiegane myśli. Wszystko stało się

tak  nagle.  Ciąża.  Wizyta  Vittoria.  Książę.  Propozycja
małżeństwa.

background image

Czuła się bombardowana ze wszystkich stron. Ani chwili

wytchnienia.  Ani  chwili  do  namysłu.  Miała  podjąć  decyzję,
która wpłynie na całe jej życie. I dziecka.

– A jeśli się zgodzę? – spytała.

–  Wychowamy  syna  tak,  by  w  przyszłości  zajął  swoje

prawowite  miejsce  na  tronie  Andachsteinu.  Ze  wszystkimi
należnymi  mu  z  racji  narodzin  prawami,  obowiązkami
i przywilejami.

Oczyma  wyobraźni  zobaczyła  swoje  mieszkanko,  gdzie

brakowało  miejsca  nawet  na  łóżeczko  dla  dziecka.  Potem  –
rodzinne  Zecce,  gdzie  dziecko  mogłoby  przeżyć  szczęśliwe
dzieciństwo,  ale  z  pewnością  pozbawione  bogactw  czy
luksusu.  Chwilę  później  pomyślała  o  pałacu  Vittoria,  który
stanie się częścią dziedzictwa jej syna.

Dlaczego pozbawiać go tego życia tylko dlatego, że ojciec

nie wspomniał, że jest księciem?

I  pytanie  najważniejsze.  Co  z  miłością?  Gdzie  w  tym

wszystkim miłość? Nawet o niej nie wspomniał.

– A miłość? – spytała przez zaciśnięte gardło.

– Oboje będziemy kochać naszego syna – odparł.

Przymknęła oczy. Nie ma się co łudzić. Prawda wyszła na

jaw.  Zbyt  wielkie  nadzieje  pokładała  w  jego  nagłych
odwiedzinach oraz trosce, jaką jej poświęca. O niebo za wiele
oczekiwała  po  romantycznym  rejsie  gondolą  i  osobistej
wizycie, by zwrócić kolczyk.

Puste gesty?

background image

Zjawił  się  tylko  przez  przypadek.  Ślepe  zrządzenie  losu.

Gdyby  nie  zguba,  nigdy  by  go  już  nie  zobaczyła.  Nie
przyszedł  do  niej.  Zwracał  tylko  piękne  jubilerskie  cacko.
Chce, by z nim była tylko dlatego, że nosi jego dziecko.

– Wykorzystałeś mnie – powiedziała.

– Nie – gwałtownie zaprzeczył.

– Tak. Wykorzystałeś  wtedy  i wykorzystujesz  teraz. Tym

razem jednak dlatego, że jest syn…

– Nic podobnego!

– Szantażujesz mnie? Bajkowy świat dla mojego dziecka,

gdy zgodzę się na ślub, a inaczej życie biednej prowincjuszki?

– Pomyśl o naszym synu, proszę. To uczciwe i najlepsze

dla niego.

Nie  chciała  słuchać  tych  słów,  bo  głęboko  w  duszy

wiedziała,  że  Vittorio  ma  rację.  Jak  mogłaby  odmówić
i pozbawić ich dziecko tego, co mu się prawowicie należy?

Jednak nie o tym marzyła. Przyszedł po nią, ale nie tak, jak

sobie  wyobrażała.  Nie  z  miłości.  Jej  marzenia  właśnie
rozsypywały się w pył, a wraz z nimi nadzieje na miłość.

Kochał  pierwszą  żonę?  Rosa  czuła  ukłucie  zazdrości

w  sercu.  Może  po  prostu  tak  wygląda  świat  królewskich
rodów  –  zimne,  aranżowane  i  pozbawione  miłości
małżeństwa.

Ale jak ona ma żyć bez miłości? To uczucie jest podstawą

samego  naszego  istnienia.  I  jak  żyć  bez  Vittoria?  Bez  jego
dotyku,  choćby  bez  miłości?  Nawet  z  tak  dojmującym

background image

poczuciem  straty?  I  z  wiedzą,  że  wszystko  mogłoby  być
inaczej, gdyby nie była tak dumna. Tak uparta.

Mówił, żeby pomyślała o dziecku.

Myślała, ale pamiętała też o sobie. O tym, że tym razem

znacznie ciężej przyszłoby jej znieść rozstanie.

W końcu nie dawał jej żadnego wyboru.

– Dobrze – wyszeptała.

Miała  obezwładniające  poczucie,  że  życie  właśnie

wymyka jej się spod kontroli.

– Wyjdę za ciebie – dodała.

Ale nie bez warunków…

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

–  Zdecydowałeś?  –  Marcello  już  po  pierwszym  sygnale

odebrał telefon od Vittoria.

– Tak.

– Kim jest szczęśliwa dama?

– Żadna z listy.

–  Co  znowu  kombinujesz,  Vittorio?  –  Przyjaciel  wzniósł

oczy do nieba w geście bezradnej rozpaczy. – Wiesz…

– Wiem. Muszę wziąć ślub. Więc biorę… Z Rosą.

Zaskoczony  Marcello  przez  dłuższą  chwilę  nie  mógł

wydobyć z siebie głosu.

– Mówisz o kobiecie, z którą przyszedłeś na bal?– zapytał

w końcu.

– Właśnie – odparł Vittorio.

– Co na to ojciec?

–  Nie  wiem,  ale  jedno  może  go  przekonać.  Ona  jest

w ciąży. I – lepiej usiądź! – to chłopak.

– Nie?! Ale się cieszę! Widujesz się z nią?

– Nie. Nie widziałem jej od karnawału… Aż do dzisiaj.

– Kiedy powiesz Guglielmowi?

– Gdy tylko jej ojciec zgodzi się na małżeństwo.

background image

Po drugiej stronie linii zapadło wymowne milczenie.

– Książę Andachsteinu będzie prosić jej ojca o zgodę? Po

tym, gdy już z nią randkowałeś?

– Rosa rezygnuje z wielu spraw. – Tym razem głos Vittoria

brzmiał  śmiertelnie  poważnie.  –  Chce,  żeby  przynajmniej
prośba o jej rękę odbyła się w sposób tradycyjny. W weekend
jedziemy  do  Puglii.  Postawiła  mnie  pod  ścianą.  Albo  proszę
o zgodę, albo nie ma ślubu.

–  Coraz  bardziej  podoba  mi  się  ta  dziewczyna!  Tak  się

cieszę,  że  to  nie  marionetka  z  listy,  tylko  kobieta
z charakterem. Ale co zrobisz, jak jej ojciec odmówi?

– Na razie, Marcello – odparł Vittorio i odłożył telefon.

Ojciec Rosy nie odmówi. Nie może.

Już podczas spotkania z Sireną na balu Vittorio zrozumiał,

że Rosa nie jest kobietą, która pozwoli wejść sobie na głowę.
Nie  pozwoliła,  by  hrabianka  ją  zakrzyczała.  To  Rosa  wyszła
z tego starcia obronną ręką.

Nigdy przedtem nie widział Sireny tak upokorzonej.

Potrząsnął głową, rozglądając się po luksusowym wnętrzu

salonu, którego okna wychodziły wprost na Canal Grande.

Nie  rozumiał,  dlaczego  Rosa  chce  aż  do  ślubu  pracować

i  dalej  mieszkać  w  swoim  zapuszczonym  mieszkaniu,  ale
uznał,  że  musi  mieć  ważny  powód.  Niech  się  cieszy
wolnością,  którą  jeszcze  ma,  bo  po  ślubie  ugrzęźnie
w  zamkowym  protokole,  gdzie  nie  będzie  miała  nic  do
powiedzenia.

Chociaż…

background image

Brał  Rosę  razem  z  całym  dobrodziejstwem  inwentarza.

Także  z  jej  charakterem  i  –  wbrew  pozorom  –  silną
osobowością.

Wiedział, że czekają go noce pełne rozkoszy. Ale wiedział

też, że Rosa będzie walczyć o swoje.

Ojciec też da mu spokój, bo nareszcie doczeka się wnuka.

A on syna.

Vittorio nie mógł lepiej trafić.

Kiedyś  gorąco  go  pragnął.  Czekał  na  wiadomość  o  jego

poczęciu  przez  kolejne  miesiące  małżeństwa  z  Valentiną.
Wierzył,  że  stanie  się  to  szybko.  Zakochał  się  niej  do
szaleństwa.  Ślub  był  spełnieniem  jego  marzeń.  Do  pełni
szczęścia  potrzebował  tylko  tego  jednego,  co  byłoby  także
spełnieniem jego własnego przeznaczenia.

W tamtym szczęśliwym czasie wszystko zdawało się jasne

i proste. Vittorio czekał jednak na próżno. Wtedy dowiedział
się,  dlaczego.  Jego  świat  w  jednej  chwili  rozpadł  się  na
kawałki.  Stracił  blask  i  kolor.  Gorzka  gorycz  zastąpiła
nadzieję.

Dziecko  z  Rosą  było  spełnieniem  dawnego  marzenia.

Drugą  szansą,  jaką  dostał  od  życia.  Wiedział  jednak,  że  nie
popełni  znów  tego  samego  błędu.  Nawet  jeśli  małżeństwo
z  Rosą  miałoby  się  skończyć  fiaskiem,  nie  zaryzykuje  utraty
samego siebie.

Pewne rzeczy już nigdy nim nie zawładną.

Jedną z nich jest miłość.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Wysiedli  z  samolotu  na  lotnisku  w  Bari,  gdzie  czekał  na

nich  wynajęty  samochód.  Od  rodzinnego  miasteczka  Rosy
dzieliło ich dwie godziny jazdy.

Najpierw  wjechali  na  autostradę,  by  po  chwili  skręcić  na

jedną  z  lokalnych  dróg.  Po  drodze  mijali  senne  wsie
i  miasteczka  oraz  kolorowe  domostwa  przybrane  mnóstwem
kwiatów.  Tu  i  ówdzie  przed  domami  siedzieli  uśmiechnięci
staruszkowie, którzy witali ich przyjaznym machaniem dłonią.

Niepowtarzalny urok włoskiej prowincji.

Na  południu  kraju  wiosna  była  intensywniejsza.  Jakby

bliższa  mieszkańcom  tego  regionu.  Niebo  bardziej  błękitne.
Powietrze  czystsze  i  cieplejsze.  Koniec  kwietnia  wróżył
gorące i bezwietrzne lato.

Podczas jazdy opowiadała o swojej rodzinie.

Ojciec Roberto, trzech braci Rudi, Guido i Fabio oraz ich

żony.  Bracia  doczekali  się  już  trzech  synów,  a  tydzień  temu
pierwszemu z nich urodziło się drugie dziecko – dziewczynka.

Vittorio starał się słuchać wszystkiego bardzo uważnie, ale

odczuwał  drażniący  niepokój,  który  przeszkadzał  mu
w skupieniu. Nigdy nie obawiał się spotkań z własnym ojcem
i jego rozczarowań czy wybuchów gniewu, a denerwował się
spotkaniem  z  Robertem!  Ojciec  Rosy  stanowił  dla  niego

background image

zagadkę.  Domyślał  się,  że  książęcy  tytuł  nie  zrobi  na  nim
żadnego wrażenia.

–  Z  pewnością  podekscytuje  ich  wieść  o  następnym

dziecku w rodzinie – powiedziała Rosa.

– Nie za wcześnie, by im mówić? – zaoponował.

–  Jeśli  bierzesz  ślub  ze  względu  na  dziecko,  to  po  co

udawać, że jest inaczej? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Spojrzał  na  nią  przez  ramię.  W  jej  głosie  pobrzmiewał

dziwny  ton.  Jakby  za  chwilę  miała  wybuchnąć,  ale
powstrzymywała się siłą woli.

Przez ostatnie kilometry nie zamienili już ani słowa. Gdy

zaparkowali przed domem rodzinnym Rosy, nie musieli nawet
trąbić,  że  przyjechali.  W  jednej  chwili  samochód  otoczyła
gromada roześmianych i uradowanych domowników.

Rosa  wyskoczyła  z  auta  jak  z  procy.  Jej  ponury  nastrój

minął w jednej chwili. Natychmiast znikła w objęciach dzieci,
braci  i  ich  żon.  Wszyscy  po  kolei  ściskali  ją  i  całowali.
Vittorio  wciąż  siedział  za  kierownicą  i  patrzył  na  ten  widok
z zazdrością. Gdy on wracał do zamku, nikt nigdy nie witał go
w ten sposób.

Z tyłu w drzwiach domu stał mężczyzna. Trzymał ręce na

biodrach.  Nie  był  tak  wysoki  jak  trzech  jego  synów,  ale
szerszy  w  barach.  Z  miłością  i  dumą  w  oczach  patrzył  na
córkę.

–  Ojcze  –  krzyknęła  Rosa,  gdy  w  końcu  wyrwała  się

z uścisków.

Podbiegła i z radością rzuciła mu się w ramiona. Objęli się

mocno.

background image

Przez  chwilę  płakali  i  poklepywali  po  plecach.  Trudno

o  bardziej  wzruszający  wyraz  miłości  między  dorosłym
dzieckiem a ojcem. Vittorio patrzył urzeczony.

W  tym  momencie  Rosa  coś  powiedziała  i  wszyscy

zwrócili  wzrok  w  jego  stronę.  W  ich  spojrzeniach  dostrzegł
ciekawość  i  podejrzliwość.  Jednak  gdy  wysiadł,  a  Rosa
poprowadziła go do nich za rękę, spojrzenia większości z nich
nagle się zmieniły.

Jeden z braci wciąż patrzył na niego nieufnym wzrokiem,

ale  witano  go  jako  przyjaciela  Rosy,  a  zatem  –  i  przyjaciela
rodziny, a nie księcia księstewka, o istnieniu którego nie mieli
pojęcia.

Życie pisze dziwne scenariusze.

W Wenecji była sama. Bezbronna.

Tu otaczała go rodzina stojąca wokół niej jak straż. Witano

go serdecznie, ale był kimś obcym, kto dopiero musi zasłużyć,
by przyjęto go do ich grona.

Usiedli  pod  oplecioną  dzikim  winem  pergolą  przy  stole

zastawionym  talerzami  z  przekąskami,  serem  i  świeżo
wypieczonym  chlebem.  Na  obrusie  leżało  cętkowane  światło
wpadające przez daszek pergoli. Rosa przyniosła prezenty dla
dzieci, które sama uszyła na matczynej maszynie do szycia.

–  Opowiedz  nam  o  Andachsteinie  –  poprosił  Rudi,

nalewając do kieliszków puglijskie wino o czerwieni rubinu.

Opowiedział  o  historii  księstwa,  które  w  czasach

średniowiecza  podarowano  rycerzowi  z  ich  rodu  w  podzięce
za  wierną  służbę.  O  zamku  wzniesionym  na  nadmorskim
wzgórzu,  skąd  roztacza  się  niezwykły  widok  na  morze

background image

i  zatokę.  O  legendarnych  pejzażach  księstwa  i  wzgórzach
pokrytych drzewami.

Słuchali  z  uwagą,  jedząc  i  popijając  wino.  Rosa  słuchała

podekscytowana,  ale  i  z  niepokojem.  Vittorio  nigdy  nie
opowiadał  jej  o  księstwie,  w  którym  za  chwilę  będzie
mieszkać.

Uścisnął jej dłoń, by dodać jej pewności.

Żony  braci  miały  właśnie  przynieść  następne  danie,  gdy

z  wnętrza  domu  rozległo  się  ciche  kwilenie.  Żona  Rudiego
szybko  pobiegła  do  środka,  a  po  chwili  wybiegła  z  małym
zawiniątkiem na rękach. Położyła je na kolanach Rosy.

–  Przywitaj  się  z  ciocią  Rosą,  Mario  –  powiedziała,

odsłaniając twarzyczkę maleńkiej dziewczynki.

– Aleś ty piękna, – Rosa przytuliła dziewczynkę do piersi.

Vittorio  patrzył  na  Rosę.  Na  jej  rozpromienianą  twarz

i błyszczące oczy.

Nagle coś się w nim zmieniło. Coś drobnego, ale poczuł,

że ma zaciśnięte gardło i łzy w oczach. Za kilka miesięcy ta
kobieta  będzie  trzymać  w  ramionach  ich  dziecko.  Jeśli  teraz
z obcym dzieckiem wygląda jak bogini piękności, jak będzie
wyglądać, trzymając w ramionach ich niemowlę?

Wszystko,  co  dotąd  robiła  Rosa,  mówiło  mu,  że  dokonał

słusznego wyboru. Będzie idealną matką!

– Ale pamiętaj… – nagle doszły go słowa Rudiego, który

w geście ostrzeżenia  pogroził mu placem – że nasze kobiety
nie są marionetkami. Zawsze stoją na własnych nogach.

– Rudi! – fuknęła na niego Rosa.

background image

– Będę pamiętał – uśmiechnął się Vittorio.

Roberto  nie  był  starym  człowiekiem,  ale  bruzdy  na  jego

ogorzałej od słońca twarzy i niemal wtopione w skórę plamy
po  smarach  na  dłoniach  świadczyły,  że  całe  życie  harował.
Boleśnie  przeżył  śmierć  ukochanej  żony  i  nie  poddał  się.
Przetrwał.  W  nagrodę  od  losu  witał  teraz  na  świecie  nowe
pokolenie rodziny Ciavarro.

–  Chodźmy  –  powiedział  do  Vittoria,  gdy  rodzina

skończyła  posiłek.  –  Musimy  porozmawiać  jak  mężczyzna
z mężczyzną.

Rosa ścisnęła rękę księcia. Był jej niezmiernie wdzięczny

za ten drobny gest. Śmieszne, ale od czasów rozpoczęcia nauki
w szkole z internatem w wieku siedmiu lat w Szwajcarii nie
czuł się tak zdenerwowany. Wtedy miał takie samo poczucie,
że znalazł się w zupełnie nowym świecie, w którym sobie nie
poradzi.  Nie  znał  języka.  Starsi  chłopcy  wyśmiewali  się
z  niego,  dopóki  nie  podrósł  na  tyle,  by  dawać  sobie  z  nimi
radę w bójkach.

Przeszli na patio z drugiej strony domu. Po drodze przez

kuchnię  Roberto  zdjął  z  półki  pękatą  butelkę  likieru  i  dwa
kieliszki.  Gdy  usiedli  w  wiklinowych  fotelach,  napełnił  je
bursztynowym płynem. Jeden podał Vittoriowi.

– Zdrowie Rosy – powiedział.

Mężczyźni  stuknęli  się  kieliszkami.  Mocny  alkohol  palił

gardło Vittoria.

– I twoje. – Roberto ponownie napełnił kieliszki.

Wypili. Vittorio znów poczuł ogień w gardle.

– Dobry, co? Sam robiłem.

background image

– Znakomity – odparł Vittrio, z ulgą patrząc, jak Roberto

zatyka butelkę korkiem.

– Słyszę, że chcesz się żenić z moją córką.

– Tak. Poprosiłem ją o rękę.

– Powiedziała mi też, że nosi wasze dziecko.

Vittorio  znów  poczuł  się  jak  w  szkole,  gdy  po  bójce

z  młodszym  kolegą  wezwano  go  na  rozmowę  do  pokoju
nauczycielskiego.  Przez  głowę  przemknęły  mu  słowa
dyrektora:  „Nie  myśl,  że  jeśli  jesteś  księciem,  wszystko  ci
wolno”.

– To prawda – wrócił do rozmowy z Robertem.

Starszy mężczyzna skinął głową i westchnął głęboko.

– Moja żona, Maria, była bardzo piękna. Rosa ma jej oczy.

– Piękne. W kolorze ciepłego brązu. Jak koniak – wszedł

mu w słowo Vittorio.

–  Racja.  Mawiałem  Marii,  że  mogę  się  upić  samym

patrzeniem w jej oczy. Rosa to cała Maria. Daję ci słowo, że
nie będziesz się z nią nudził.

– Wiem.

–  Ale  córka  mówi,  że  chociaż  pragnie  jak  najlepiej  dla

dziecka, nie jest pewna…

W uszach Vittoria słowa te zabrzmiały, jak policzek.

–  Wszystko  stało  się  tak  nagle.  Rosa  będzie  się  musiała

wiele nauczyć. To nie jest zwykłe małżeństwo.

– Tak, jesteś księciem. Ale czym jest zwykłe małżeństwo?

To równowaga dawania i brania. Kompromisów i ustępstw.

background image

– Rosa mówiła ci, że byłem już żonaty.

– Tak. I jesteś wdowcem.

– To nie było dobre małżeństwo. Źle się skończyło.

–  Choć  jesteś  księciem,  nie  różnimy  się  aż  tak  bardzo.

Obaj  jesteśmy  wdowcami.  Wiemy,  co  znaczy  stracić  kogoś.
Wiesz,  gdy  człowiek  żeni  się  na  całe  życie  i  ma  wspaniale
małżeństwo,  a  mając  trzydziestkę  zostaje  wdowcem…  –
W oczach Roberta zabłysły łzy.

Szybko się jednak otrząsnął.

– Przykro mi, że miałeś nieudane małżeństwo.

Wyjął korek z butelki i znowu napełnił oba kieliszki.

–  Za  wasze  małżeństwo.  –  Podniósł  do  góry  swój

kieliszek. – Oby było wspaniałe od samego początku. Długie
i  wypełnione  miłością.  Masz  moje  błogosławieństwo.  –
Roberto wychylił likier.

Vittorio  wypił  swój  i  znów  poczuł  palenie  w  gardle,  ale

tym razem bardziej z powodu tego, co powiedział Roberto.

Miłość…

To słowo samo przyszło mu teraz na myśl. Od małżeństwa

pragnął  tylko  jednego  –  potomka.  Następcy  tronu,  który
zapewni księstwu przetrwanie. Rosa w łóżku stanowiła tylko
dodatkową premię, jak fatalnie by nie brzmiało to określenie.

Ale miłość?

Roberto  z  pewnością  widzi,  że  chodzi  o  małżeństwo

z  rozsądku,  a  nie  z  miłości.  Przecież  wie,  na  jakim  świecie
żyje.

background image

Ale  mówił  też  o  własnym  wypełnionym  miłością

małżeństwie  i  życzeniach  szczęścia  dla  nich  obojga.  Vittorio
nie  może  przecież  zdradzić,  że  nigdy  nie  pozwoli  sobie  na
miłość do jego córki. Nie po tak ciepłym przyjęciu przez całą
rodzinę. To sprawa między nimi obojgiem.

Roberto  dał  im  błogosławieństwo.  Czy  nie  po  nie

przyjechał Vittorio? Dlaczego zatem czuje się teraz nieswojo?

Jakby kogoś oszukał.

Obaj  dołączyli  do  rodziny.  Wieść  o  błogosławieństwie

wywołała  wielką  radość  wszystkich.  Szczęścia  dopełniła
wiadomość o ciąży Rosy i następnym wnuku. Na stole szybko
pojawiły się nowe butelki wina. Wszyscy po kolei serdecznie
całowali i ściskali Vittoria.

Przyjęto go do rodziny.

Tylko jedna osoba nie uściskała go równie radośnie. Rosa.

A  właśnie  jej  uścisków  pragnął  najbardziej.  Lekkim
pocałunkiem musnęła tylko jego policzek i szybko zaczęła się
bawić  z  dziećmi.  Używała  ich  jako  tarczy.  On  jednak  nie
rozumiał, dlaczego.

Stał otoczony jej braćmi i kątem oka popatrywał na Rosę.

Unikała  jego  wzroku.  Był  przybity.  Tyle  tygodni  minęło  od
tamtej cudownej nocy, a teraz, gdy Rosa wróciła do jego życia
i była tak blisko, odczuwał tylko frustrację. Pożądał jej całym
sobą.  Spalał  się  wewnętrznym  ogniem.  Ale  odmówiła
przeprowadzki do weneckiego pałacu i kochania się z nim do
czasu  załatwienia  bieżących  spraw.  Patrzył,  jak  się  śmieje
i  w  ciepłym  wiosennym  słońcu  radośnie  tańczy  z  dziećmi.
Lekki wietrzyk rozwiewał jej włosy.

background image

Mają  błogosławieństwo.  Andachstein  będzie  mieć

następcę tronu.

Wszystko załatwione.

Tej nocy znów będzie się z nią kochać.

Przyjęcie  dobiegło  końca  późnym  popołudniem.  Bracia

Rosy  jeden  po  drugim  rozjechali  się  do  domów.  Roberto
siedział w wygodnym fotelu, pochrapując.

Dopiero  wtedy  Rosa  wyznała,  że  jest  zmęczona  i  chce

odpocząć.

Wyjęli z samochodu bagaże i udali się na górę. Z każdym

krokiem Vittorio czuł, jak wzbiera jego pożądanie.

Przystanęli w małym korytarzyku na piętrze.

– Mam nadzieję, że nie zmęczyła cię moja rodzina?

– Skąd. Jest wspaniała. Hałaśliwa, ale sympatyczna.

Uśmiechnęła się, a po chwili otworzyła jedne z drzwi.

– Tu będziesz spał – powiedziała, wskazując na pokój.

– Jak to? – odparł zaskoczony, rozglądając się wokół.

W pokoiku stało tylko jedno łóżko, a na nim leżało trochę

zabawek. Pod oknem w równym rzędzie stały pluszowe misie
i  lalki.  Na  ścianach  wisiały  portrety  Rosy  jako  dziewczynki.
Obok – plakat jakiegoś boysbandu.

– To twój stary pokój? – spytał.

–  Tak.  Z  najwygodniejszym  łóżkiem,  jakie  znajdziesz

w tym domu – uśmiechnęła się.

Wyciągnął ręce, by ją przytulić, ale wyśliznęła się jednym

zręcznym ruchem ciała.

background image

– Nie zostaniesz ze mną?

Potrząsnęła przecząco głową. Przez odsłonięte zasłony na

jej  twarz  padło  światło  księżyca.  Pomyślał,  że  Rosa  jest  jak
żywa rtęć, której nie można zatrzymać w miejscu.

– Nie mogę kochać się z tobą w domu mojego ojca.

– Śpi. Nie będzie wiedział – zaoponował.

–  Ale  ja  będę  –  powiedziała  z  łagodnym  uśmiechem

i szybko podeszła do drzwi.

–  Więc  kiedy?  –  spytał  zaskoczony  z  rezygnacją

w głosie. – Kiedy znów będziemy się kochać?

– Oczywiście w noc poślubną.

– Co? To jeszcze miesiąc! Wiesz ile to czasu?

–  Tym  bardziej  będzie  wyjątkowa.  –  Uśmiechnęła  się

smutnym uśmiechem i pocałowała go w policzek. – Dobranoc.

Został  sam.  Leżał  w  jej  dawnym  łóżku  w  otoczeniu  jej

dziecięcych  zabawek,  których  nawet  nie  zrzucił  na  podłogę.
Książę Andachsteinu i znany playboy na dziecięcym łóżeczku
w starym domu gdzieś na prowincjonalnym południu Włoch!

Nie  wiedział,  czy  się  śmiać,  czy  użalać  nad  sobą,  ale

wiedział, że nie zaśnie tej nocy.

Czuł się jak na torturach. Być tak blisko niej i nie móc jej

dotknąć! Lepiej już spać pod drzewem.

Zerwał  się  z  łóżka  i  zapalił  światło.  Podszedł  do  stojącej

obok  drzwi  starej  komody  i  zaczął  przeglądać  leżące  na  niej
pożółkłe zdjęcia.

Sepia najlepiej oddaje upływ czasu, pomyślał.

background image

Rosa  w  szkole  z  warkoczykami  i  uroczą  szparką  między

zębami. Już wtedy miała piękne oczy. Na innym zdjęciu widać
ją  z  braćmi.  Cała  czwórka  na  rowerach.  Pewnie  fotografia
z  wakacji.  W  dali  blado  lśni  morze.  Kolejna  –  uśmiechnięta
mała Rosa stoi między rodzicami i trzyma ich za ręce.

Wziął  zdjęcie  do  ręki  i  przybliżył  do  oczu.  Jej  ojciec

wiedział,  co  mówi  –  Rosa  to  skóra  zdjęta  z  matki.  Vittorio
przyłożył palec do policzka dziewczynki. Wkrótce nie będzie
już miejsca na zabawę „popatrz – ale – nie – dotykaj”.

Będą dzielić łoże. I znacznie więcej innych rzeczy.

„Nigdy nie będziesz się z nią nudził”.

Słowa te same przyszły mu do głowy.

Roberto miał rację.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Nie  miał  czasu,  by  polecieć  do  Andachsteinu  i  osobiście

przekazać  ojcu  wiadomość  o  ślubie.  Jednak  nie  darowałby
sobie satysfakcji z widoku reakcji Guglielma. Przekazał jego
sekretarzowi, że będzie łączył się z ojcem przez Skype’a, gdy
tylko oboje z Rosą wrócą do Wenecji.

Zaraz  po  powrocie  zamknął  się  w  gabinecie  i  połączył

z Guglielmem.

– Mam dobrą wiadomość… – zaczął.

–  Czekam  tylko  na  jedną  informację.  Oby  była  dobra.  –

Ojciec chrząknął znacząco.

Vittorio widział, że cierpliwość Guglielma wyczerpała się,

zanim jeszcze na dobre zaczęli rozmowę.

–  To  masz  szczęście.  Żenię  się.  –  Syn  uśmiechnął  się  do

monitora.

–  Rychło  w  czas.  Miałem  nadzieję,  że  w  końcu  to

usłyszę.  –  Ojciec  odetchnął  z  ulgą.  –  Która  to?  A  może
wreszcie dogadałeś się z Sireną?

– Nie.

Vittorio  wypowiedział  to  słowo  z  wyraźną  satysfakcją

w głosie.

–  Nie?  Mój  przyjaciel  będzie  zawiedziony  –  rzucił

zrezygnowany Guglielmo. – Kim jest ta szczęściara?

background image

– Rosa Ciavarro.

Guglielmo zmarszczył brwi.

– Nie przypominam sobie jej na liście.

– Bo Rosy na niej nie było. Pochodzi z małej mieściny na

południu Włoch.

– Mieściny? Kto jest jej ojcem? Co robi?

– Roberto Ciavarro.

Guglielmo  potrząsnął  głową  z  niedowierzaniem.  Vittorio

uśmiechnął się. Kusiło go, by poczekać na dalsze bezowocne
pytania, ale uznał, że będzie miał więcej satysfakcji, gdy sam
wyjawi prawdę.

–  Prowadzi  miejscową  stację  benzynową  i  mały  zakład

naprawy samochodów.

Guglielmo  poczerwieniał  na  twarzy,  ale  powstrzymał

wybuch  emocji.  Nawykł  do  tego,  że  syn  czasem  go  drażnił.
Wzniósł oczy do sufitu, jakby oczekiwał boskiej interwencji.
Gdy nie nadeszła, westchnął głęboko.

– A ta Rosa?

– Pracuje w hotelu w Wenecji.

– Jako…?

– Pokojówka albo jak wolisz: sprzątaczka.

Ojciec zamknął oczy i mocno zacisnął usta.

– Prowincjuszka. Żenisz się z chłopką? Żartujesz? To nie

jest  zabawne.  Możesz  choć  raz  potraktować  na  serio  swoje
obowiązki?

Vittorio zjeżył się jak kot.

background image

–  Nigdy  nie  byłem  bardziej  poważny,  ojcze.  Żenię  się

z Rosą.

– Po jakiego diabła!? – Guglielmo wyrzucił ręce w górę. –

Powiedz mi jeszcze, że ją kochasz!

–  Jasne,  że  nie.  Czy  w  naszej  rodzinie  ktoś  wziął  kiedyś

ślub z miłości?

Ojciec chrząknął, jakby się zgadzał z synem i przyznawał,

że  właśnie  tu  leży  główna  przyczyna  wszystkiego,  co  przez
wieki kładło się cieniem na ich rodzie – nigdy nie było w nim
miłości.

– Więc dlaczego? – spytał.

– Bo jest w ciąży – odparł Vittorio.

–  I  to  wszystko?  Zdarza  się.  Dla  takich  jak  ty  to  nawet

swoiste ryzyko zawodowe. Łajdaczysz się, jak możesz. Dotąd
nie przejmowałeś się moralnością. Ciąża nie znaczy, że masz
się żenić z dziewką. A jeśli urodzi się dziew…

– To chłopiec – wpadł mu w słowo Vittorio.

Po raz pierwszy zauważył cień zainteresowania na twarzy

ojca.

– Jesteś pewien? – spytał Guglielmo, głaszcząc dłonią po

siwej brodzie.

– Zrobiliśmy badanie krwi.

– Ale to wciąż plebejuszka.

– Mamy dwudziesty pierwszy wiek, ojcze – zaprotestował

Vittorio.  –  Media  szybko  kupią  naszą  historię.  Romans  jak
z  baśni.  Książę  i  służka.  Zwykła  dziewczyna,  która  zostaje
księżną. I wisienka na torcie – dziecko. Pisma kobiece i gazety

background image

oszaleją. Kiedy Andachstein miał tak świetną prasę? Pomyśl,
ile  dobrego  przyniesie  to  naszej  gospodarce.  Nasze  hotele
i kasyna zapełnią tłumy turystów.

Guglielmo  dalej  w  zamyśleniu  głaskał  brodę.  Toczył

wewnętrzną walkę.

– Masz jej fotografię? – zapytał w końcu.

Vittorio wyjął telefon komórkowy i znalazł zdjęcie Rosy,

które  zrobił  podczas  rejsu  gondolą.  Widać  ją  było  na  nim
w całym jej nagim pięknie. Zmysłowa, ale i niewinna kobieta,
której nie sposób się oprzeć. Vittorio wiedział jednak, że nie
aż tak niewinna, jak wygląda.

Ojciec  przyglądał  się  uważnie.  Po  chwili  westchnął

głęboko.

– Ładna, ale wymaga oszlifowania jako księżna. Musi się

nauczyć  dworskich  manier  i  historii  Andachsteinu.  Poznać
swoje obowiązki.

– Nie martw się. Dopilnuję tego.

– Ale czy da radę? – dopytywał Guglielmo. – Przecież to

prosta dziewczyna z dalekiej prowincji…

– Mówiłem, że jest prosta? – ostro zareagował syn.

– Masz rację… Nie jest… Skoro udało jej się zajść w ciążę

z księciem…

Vittorio zatrząsł się z oburzenia.

– Nie wiedziała, że jestem księciem, a w ciążę nie zaszła

sama. Ja to zrobiłem.

Ojciec machnął lekceważąco ręką.

background image

– Sprawy techniczne. Ale stało się.

– Gratulujesz mi? Bo prawie nie wierzę, że zgadzasz się na

ślub.

Guglielmo  odwrócił  głowę  od  komputera  i  zaczął

przesuwać leżące na biurku dokumenty.

–  Zgadzam  się  –  powiedział,  nie  patrząc  na  widoczną  na

monitorze twarz syna. – Bo to jedyny wybór, jaki mi dajesz,
ale nie będę skakał z radości do nieba. Jak, do diabła, wyłącza
się to ustrojstwo?

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Gdy  Vittorio  rozmawiał  z  ojcem,  Rosa  zadzwoniła  do

Chiary  i  poprosiła,  by  została  jej  druhną.  Chciała  wspólnie
z  przyjaciółką  w  ich  mieszkanku  projektować  wieczorami
suknię ślubną. Już nawet wymyśliła fason. Miała też nadzieję,
że  dzięki  matczynej  maszynie  do  szycia,  matka  w  jakiś
magiczny  i  duchowy  sposób  będzie  uczestniczyć
w przygotowaniach.

Jednak gdy wychodzisz za księcia, nie wszystko idzie tak,

jak sobie wymyślisz.

Vittorio  wrócił  z  rozmowy  z  ojcem  zadowolony

i  rozpromieniony.  Od  razu  zapowiedział  Rosie,  że  od  jutra
zamieszkają  razem  w  weneckim  pałacu,  gdzie  będą  się
przygotowywać do ślubu.

– Nie rozumiem, dlaczego – zaprotestowała.

–  Z  wielu  powodów.  Jesteś  moją  narzeczoną.  Nie

zapewnię ci bezpieczeństwa, jeśli pozostaniesz w tej dziurze,
którą nazywasz domem.

– Bezpieczeństwa?

–  Będziesz  księżną.  Gdy  tylko  oficjalnie  ogłosimy  datę

ślubu,  nie  opędzisz  się  od  ludzi.  Dziennikarzy,  paparazzich,
a nawet zwykłych oszustów. Wszelkiego rodzaju pochlebców.
Wierz mi, że w pałacu będziesz bezpieczniejsza. Poza tym już
za długo tolerowałem twój upór.

background image

– Nie upór, lecz niezależność.

– Nazywaj to, jak chcesz, ale przenosisz się do pałacu.

– A Chiara? – fuknęła.

Rosa  nie  wyobrażała  sobie  znaleźć  się  teraz  sam  na  sam

z  Vittoriem,  bo  bała  się,  że  wtedy  nie  dotrzyma  własnych
postanowień.  Bez  obecności  przyjaciółki  nie  da  rady  opierać
mu się aż do ślubu.

– Weź ją ze sobą, jeśli chcesz.

Mruknął  pod  nosem  jakieś  przekleństwo.  Trzeba  mieć

końską  cierpliwość  do  tej  kobiety.  Ale  czy  Roberto  go  nie
ostrzegał?

–  Jest  jeszcze  kwestia  sukni  ślubnej.  Zaplanowałem

spotkania  najlepszymi  projektantami.  Uwzględnią  wszystkie
twoje sugestie.

–  Niepotrzebnie,  bo  chcę  uszyć  ją  sama.  –  Rosa  nie

ustępowała nawet na krok.

– Boże, Roso! To książęcy ślub. Będziemy we wszystkich

europejskich telewizjach. Nie możesz być w taniej podróbce.

– Nie szyję tanich podróbek.

Vittorio wzniósł oczy do góry.

–  Dobrze.  Ale  i  tak  nie  wiem,  czy  będziesz  miała  na  to

czas w najbliższych tygodniach. Musisz poznać naszą historię,
konstytucje,  dworską  etykietę,  przyszłe  obowiązki  i  oficjalne
funkcje,  jakie  obejmiesz.  Nauczyć  się  sztuki  wygłaszania
przemówień.

– Jakie funkcje?

background image

Nie przemawiała publicznie od czasów szkolnych, a nawet

występując przed klasą, zawsze była kłębkiem nerwów.

– Różne. Ludzie stęsknili się za władczynią. Moja matka

patronowała  szpitalowi  dziecięcemu  i  wielu  organizacjom
charytatywnym.

– Zatem, zgadzając się na małżeństwo, tracę swoje życie?

– Nie jest tak źle, Roso. Zyskujesz mnie – zażartował.

Miał  rację.  Tamtej  magicznej  nocy  zakochała  się  w  nim.

Może nie do końca, ale jednak. I nic tego nie zmieniło. Nawet
to, że zniknął na półtora miesiąca – uczciwie mówił o jednej
nocy – ani to, że nie zdradził, kim jest.

Bo  nie  zakochała  się  w  księciu,  lecz  w  mężczyźnie,

którego  spotkała  na  zamglonym  weneckim  placu.  Ostatnio
coraz  bardziej  przypominał  jej  właśnie  tamtego  Vittoria.
Hipnotyzującego,  silnego,  ale  i  zmysłowo  niebezpiecznego.
Myśl,  że  potrafi  mi  się  teraz  przeciwstawić,  ekscytowała  ją
i podniecała. Oszałamiała.

Nie  potrzebowała  afrodyzjaków.  Co  noc  we  śnie

przeżywała tę samą scenę miłosną. Wciąż pragnęła się z nim
kochać… Kochać na nowo.

Jednak w małżeństwie pragnęła go całego. Nie tylko jego

ciała i jego pożądania. Pragnęła uczucia. Tęskniła za miłością.

Po ślubie będą spać w małżeńskim łożu.

Dziś miała tylko jednego asa w rękawie – trzymać Vittoria

na odległość, żeby spróbował spojrzeć poza łóżko i zobaczył
w niej kobietę, którą naprawdę jest.

background image

Sądził,  że  przeprowadzka  do  pałacu  osłabi  jej

postanowienie  i  uczyni  bardziej  wrażliwą  na  jego  odczucia.
Srodze się mylił.

Rosa  i  Chiara  robiły  wokół  siebie  mnóstwo  wrzawy.

Zwłaszcza  tej  drugiej  wszędzie  było  pełno.  Biegała  po
wszystkich  piętrach  i  krzykliwym  głosem  komentowała
wszystko, co mogła.

Czary  goryczy  dopełnił  widok,  który  napotkał  pewnego

ranka.  Pod  kierownictwem  Rosy  służba  przenosiła  do  jej
sypialni ogromne łoże z baldachimem.

– Co, do diabła, się dzieje? – krzyknął czerwony z gniewu.

–  Niesiemy  łóżko  dla  Chiary.  Lubimy  razem  mieszkać.

Możemy się nagadać – odparła spokojnym głosem.

– Możecie do siebie dzwonić.

–  To  byłoby  dziwne.  Mieszkamy  w  jednym  miejscu.  Tak

będzie tylko do ślubu.

Uśmiechnęła  się  i  musnęła  ustami  jego  wargi.  Dotyk  jak

muśnięcie  skrzydłem  motyla.  Jawna  prowokacja.  Delikatny
i  krótki  pocałunek.  Chciał  ją  zatrzymać  i  przyciągnąć  do
siebie, ale znanym mu już zręcznym ruchem ciała wyśliznęła
się z jego rąk, zanim zdążył ją objąć.

Pragnął jej. Płonął pożądaniem.

Jednak jeszcze bardziej irytowało go, że za każdym razem

jego  podziw  dla  niej  tylko  rośnie.  Była  przebiegłą
negocjatorką, która po cichu osiągała swoje cele. Stawiała na
swoim  i  w  niczym  nie  ustępowała.  Ale  Vittorio  wiedział,  że
wciąż ją pociąga. Ściągnęła Chiarę do siebie, by służyła jej za
bufor bezpieczeństwa.

background image

Rosa  broniła  warunków  umowy  jak  tygrysica  swoje

tygrysiątka.

Uśmiechnął  się  pod  nosem.  Bez  względu  na  to,  czy  sam

sprawdzi się w roli ojca, ona będzie wspaniałą matką. Widział,
jak przytulała swoją maleńką bratanicę. Jak ją całowała. Może
pomoże i jemu stać się takim ojcem, jakim pragnął zostać.

Wyszedł  i  skierował  się  prosto  do  zamkowej  siłowni,  by

dać ujście rozpierającej go energii.

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Rosa  ziewnęła,  studiując  przy  biurku  kolejny  zakurzony

tom w zamkowej bibliotece.

– Nudne? – spytała Chiara, która leżąc obok na szezlongu,

przeglądała kolorowy magazyn „Panna Młoda” .

–  Konstytucja  księstwa.  Nigdy  nie  czytałem  niczego

nudniejszego. A jeszcze tyle przede mną. Vittorio miał rację,
że nie będę mieć czasu na uszycie sukni ślubnej.

–  Dlaczego  nie  chcesz  pomocy  najlepszych  włoskich

projektantów? Każda z nas dałaby wszystko, by mieć od nich
suknię.  Zostało  tylko  kilka  tygodni.  Zawsze  sama  możesz
uszyć  jakiś  drobiazg  dla  siebie  czy  Vittoria.  Obejrzyjmy
chociaż szkice ich projektów.

– Może masz rację…

– To zrób przerwę, a ja po nie skoczę. – Chiara zerwała się

na równe nogi.

Rosa  wygodnie  rozparła  się  w  fotelu  i  zamknęła  oczy,

próbując zapamiętać fragment, który przed chwilą przeczytała.

Po co to wszystko?

– Rosa?

Otworzyła oczy. W drzwiach biblioteki stał Vittorio.

– Dobrze się czujesz?

background image

Szybko  podszedł  do  niej  miękkim  krokiem.  Miała

wrażenie,  że  skrada  się  jak  wielki  kot.  W  jego  ruchach
widziała  ledwie  powstrzymywaną  siłę  i  energię.  W  białym
wełnianym swetrze uwydatniającym szeroką klatkę piersiową
i  w  czarnych  spodnich  wyglądał  wspaniale.  Już  prawie
wyciągała ręce, by przez tę drogą kaszmirową wełnę dotknąć
jego ciała…

– Tak. Wszystko w porządku.

Czuła  się  dziwnie  bezbronna.  Po  raz  pierwszy  od  czasu,

gdy  przeniosła  się  do  pałacu,  byli  tylko  we  dwoje.  Bez
towarzystwa  Chiary,  które  dodawało  jej  pewności.  Dzięki
przyjaciółce mogła udawać, że niczym się nie przejmuje.

Teraz jednak była sama.

– Wyglądasz na zmęczoną.

– Potwornie nudne te księgi. Nie dam rady ich przeczytać.

–  Nie  podoba  ci  się  historia  księstwa?  Może  zaczęłaś

w złym miejscu. Andachstein ma bogatą i fascynującą historię.
Pokażę ci…

– Proszę – powiedziała.

Vittorio  podszedł  do  biurka  i  nachylił  się  nad  nią.  Czuła

zapach jego wody kolońskiej, którą tak lubiła. Ogarniał ją jak
lekka  bryza  owiewająca  całe  ciało  i  poruszająca  końcówki
nerwów.

– Czytałaś o naszych słynnych koronkach?

Wyprostował się i zdjął z półki opasły tom. Otworzył go

na stronie z ozdobną zakładką.

background image

–  Spójrz  –  powiedział,  wskazując  na  zdjęcia  różnych

wzorów  koronek.  Jedne  były  delikatne  jak  pajęczyna.  Inne
przypominały kwiaty i muszle. Prawdziwa poezja kształtów.

–  W  dawnych  czasach  księżna  Rienna  zapragnęła

otworzyć  szkołę  dla  dziewcząt.  Zaprosiła  grupę  sióstr
zakonnych z Brugii, które nauczyły sztuki koronkarskiej nasze
dziewczęta i kobiety.

Starała  się  ignorować  jego  obecność  i  koncentrować  na

tym,  co  mówił,  ale  jego  słowa  docierały  do  niej  jak  przez
mgłę.  Stał  nachylony  tuż  nad  nią.  Czuła  ciepło  jego  ciała.
Mimowolnie  uniosła  głowę  w  jego  kierunku.  Widziała  zarys
jego silnej szczęki i pełnych ust. Od dawna nie była tak blisko
niego. Jego męski zapach działał na nią jak narkotyk.

Wysiłkiem  woli  utkwiła  oczy  w  leżącym  na  biurku

woluminie.

–  Rienna  była  celtycką  księżniczką.  –  Słowa  Vittoria

przywróciły ją do rzeczywistości. – Piraci porwali ją z domu
na  okręt  płynący  do  Konstantynopola.  Stare  legendy  mówią,
że miała oczy koloru szafiru. Zamierzali ofiarować ją w darze
sułtanowi, ale podczas rejsu zerwał się sztorm i okręt zniosło
do  brzegów  Andachsteinu.  Nasze  straże  morskie  uwolniły
księżniczkę. Jej ojciec z wdzięczności ofiarował ją jako żonę
naszemu  księciu,  którego  małżonka  zmarła  rok  wcześniej
podczas porodu razem z nowo narodzonym synkiem. Rienna
dała  mu  ośmioro  dzieci.  Od  tego  czasu  kolor  jej  oczu
dziedziczą wszystkie kolejne pokolenia władców księstwa.

Uniosła głowę wyżej i spojrzała mu prosto w twarz.

– Nasz syn będzie miał taki sam? – spytała.

background image

– Tak – odparł.

Z  każdą  chwilą  ich  wargi  coraz  bardziej  zbliżały  się  do

siebie. Nie mogła oderwać wzroku od jego szafirowych oczu.
Czuła jego oddech. Dzieliło ich tylko bicie serca. Gdyby teraz
chciał się z nią kochać, oddałaby mu się cała.

Bez wahania. W tej chwili myślała tylko o tym, że pragnie

go pocałować.

Nie liczyły się żadne postanowienia. Tylko to, że teraz był

tak blisko przy niej.

Lekko rozchyliła wargi…

– Mam! – Chiara wpadła do pokoju jak burza i gwałtownie

stanęła w miejscu.

– Przepraszam… przeszkadzam? – zapytała skrępowana.

– Skąd. Vittorio opowiadał mi o historii księstwa. Prawda?

– No właśnie – powiedział, prostując się nad biurkiem. –

Widzę,  że  chcecie  oglądać  projekty,  więc  zmykam  –  dodał
z uśmiechem.

–  Co  się  działo?  –  spytała  podekscytowana  Chiara,  gdy

tylko wyszedł.

– Nic – odparła Rosa. – Pokaż te projekty.

– Zobacz ten. Jest cudowny. – Przyjaciółka wyjęła jeden ze

szkiców.

Suknia  miała  obcisłą  górę  i  rękawy  trzy  czwarte.  Z  tyłu

zamiast  suwaka  zaprojektowano  sięgające  daleko  w  dół
zapięcie  na  perłowe  guziki.  Do  tego  długi  tren  i  obrębiony
koronką  welon.  Do  szkicu  projektant  dołączył  próbkę

background image

materiału  na  suknię  –  naturalny  jedwab  Szantung  –  i  wzór
koronki.

Gładki,  swobodny  i  elegancki  design,  który  nie  usiłował

niczego naśladować ani niczego udawać.

Rosę przeszył dreszcz podniecenia.

– Piękna.

– Na tobie będzie wyglądać cudownie – dodała Chiara.

Przejrzały  kilka  innych  szkiców.  Uwagę  Rosy  zwróciła

suknia z koronki z małej manufaktury w Andachsteinie.

– Chcesz mieć koronkową? – spytała przyjaciółka.

– Nie, ale mam pewien pomysł. – Rosa uśmiechnęła się do

siebie.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Katedrę 

księstwa 

Andachsteinu 

wzniesiono

w  średniowieczu  na  cyplu  z  pięknym  widokiem  na  zatokę.
Przez  wieki  najeźdźcy  kilkakrotnie  burzyli  jej  mury,  ale
mieszkańcy zawsze odbudowywali ją na nowo. Obecny kształt
nadano jej w szesnastym wieku.

Jej twórcy kochali łuki i sklepienia. Zaprojektowali długie

główne  przejście  prowadzące  wprost  do  zdobionego  złotem
ołtarza.  W  późniejszym  czasie  dodano  wspaniałe  boczne
lichtarzowe  okna  o  gotyckim  kształcie  i  wielką  rozetę  nad
wejściem. Powstało dzieło wyjątkowego kunsztu ludzkich rąk
i wyobraźni.

Przed  tym  wejściem  w  dniu  ślubu  stanęła  Rosa,  której

towarzyszył Roberto.

Znała  katedrę,  bo  Vittorio  już  przedtem  zaprosił  ją  na

próbę  ceremonii.  Zauroczyło  ją  niezwykłe  piękno  tego
miejsca.  Przy  tej  potężnej  budowli  mała  kapliczka  w  Zecce,
gdzie dorastała i gdzie żegnała matkę, zdawała się maleńkim
punkcikiem zagubionym w zakurzonym pejzażu południa.

Gdy  jednak  zabrzmiały  pierwsze  dźwięki  zabytkowych

organów, Rosę dopadły wątpliwości.

Co tu robię?

Wszystkiemu  winna  namiętna  noc,  która  miała  być  też

ostatnią.  Za  chwilę  oboje  wypowiedzą  słowa  przysięgi

background image

małżeńskiej,  ślubując  sobie  miłość,  wierność  i  wzajemną
troskę.

Ale czy on ją kocha? I będzie kochać na tyle, by pozostać

wiernym?  Pragnęła  takiego  uczucia,  jakie  łączyło  jej  matkę
i  ojca.  Pragnęła  wszystkiego.  Małżeństwa,  rodziny  i  miłości,
jako ich podstawy.

Ale jeśli nigdy jej nie kochał? Co wtedy?

Jej serce uschnie.

Roberto  musiał  wyczuć  nastrój  córki,  bo  delikatnie

poklepał jej dłoń, którą trzymała pod jego ramieniem.

– Wszystko w porządku?

– Tak. Zwykłe nerwy panny młodej.

Pocałował ją w policzek.

– Wyglądasz cudownie. Nie ma na świecie dumniejszego

ojca ode mnie.

Uśmiechnęła  się  do  niego  drżącym  uśmiechem.  Wybrała

prosty elegancki projekt, a razem z projektantem postawiła na
jedwab w szampańskim kolorze. Powstało małe dzieło sztuki –
suknia delikatna i zwiewna. Długi welon wykończono ręcznie
robioną  koronką  z  małej  manufaktury  w  Andachsteinie.  Na
głowie  podtrzymywał  go  należący  kiedyś  do  matki  Vittoria
diadem z cennym brazylijskim topazem.

–  Żałuję  tylko,  że  twoja  matka  nie  doczekała  tej  chwili.

Byłaby  taka  dumna.  Ale  wiem,  że  skądś  patrzy  na  ciebie  –
powiedział Roberto.

– Nie mów tak, bo się rozpłaczę – odparła Rosa błagalnym

szeptem.

background image

– Nie zdążysz – żartował ojciec. – Idziemy.

Wolnym krokiem ruszyli w stronę ołtarza.

Gdy szli, światło przesączało się przez wspaniałe witraże,

jakby  chciało  oświetlić  im  drogę.  Stojący  po  obu  stronach
przejścia goście uśmiechali się do nich radośnie.

Rosa jednak nie zauważała niczego.

Bo  czekał  na  nią  Vittorio.  Jego  widok  zaparł  jej  dech

w  piersiach.  Miał  na  sobie  wysadzany  złotymi  guzikami
i  zdobiony  złotym  haftem  czarny  mundur  galowy  Gwardii
Narodowej księstwa. Wyglądał tak, jak pierwszego wieczora –
prawdziwy  wojownik.  Bóg?  Ale  na  pewno  nie  zwykły
śmiertelnik.

Ani  na  chwilę  nie  spuszczał  z  niej  oczu.  Obserwował

każdy jej krok. Na jego ustach błąkał się tajemniczy uśmiech.
W jego oczach widziała dumę i satysfakcję. Pożądanie, a może
nawet  zaskoczenie  tak  olśniewającym  wyglądem  panny
młodej.

Lecz czy jest w nich miejsce na choćby odrobinę miłości,

której tak bardzo pragnęło jej serce?

Kątem oka dostrzegła swoją rodzinę. Wszyscy radośnie się

do niej uśmiechali. Stojący obok Guglielmo miał jak zwykle
nachmurzoną minę, ale przyjaźnie pomachał do niej dłonią.

Podeszła do Vittoria, który podał jej ramię.

– Jesteś piękna – powiedział szeptem.

Serce zabiło jej mocniej.

Wieczorem będzie leżeć z tym mężczyzną w małżeńskim

łożu.  Będą  się  w  końcu  kochać  i  staną  się  jednym.  Cały  ten

background image

czas Vittorio myślał, że tylko on za tym tęskni i tylko on jest
pokrzywdzony.  Nie  miał  pojęcia,  jak  wiele  poświęca  Rosa,
aby  nie  ulec  własnym  pokusom.  Jak  bardzo  sama  pragnie
znów znaleźć się w jego ramionach. Jak tęskni za tamtą nocą.
Za jego bliskością.

I jak obawia się tego wszystkiego.

Kiedyś powiedziała mu, że ich małżeństwo grozi utratą jej

niezależności.

Dziś groziła jej utrata samej siebie.

Miała  poczucie,  że  nie  ona  uczestniczy  w  rozpoczętej

właśnie  ceremonii,  lecz  ktoś,  kto  stanął  obok  niej.  Jak  to
możliwe, że dziewczyna z maleńkiej mieściny stoi w katedrze
i bierze ślub z księciem?

Niewiarygodne.

Nierzeczywiste.

Gdy  wypowiadali  słowa  przysięgi,  nie  ona,  lecz  on

wypowiadał  je  z  pełnym  przekonaniem.  To  jemu  głos  nie
drżał. Patrzył jej głęboko w oczy, jakby chciał, by uwierzyła,
że nie żenią się tylko z rozsądku.

Że przynajmniej część tego związku jest prawdziwa.

Celebrans  ogłosił  ich  mężem  i  żoną.  Pocałowali  się,  ale

zdawkowy  pocałunek  znów  obudził  jej  wątpliwości,  bo
bardziej pieczętował układ biznesowy, niż wyrażał uczucia.

Vittorio prowadził do wyjścia już zamężną kobietę, a ona

nie czuła nic oprócz szoku. Gdy wyszli z katedry, otoczył ich
rozradowany tłum. Goście na chwilę oddzielili ich od siebie.

background image

Każdy  chciał  zamienić  chociaż  słowo  z  panem  młodym  czy
panną młodą.

Nagle jakaś kobieca dłoń wpiła się z tyłu w jej ramię.

– Powinnam ci pogratulować – usłyszała znajomy głos.

Odwróciła się. Sirena miał teraz włosy koloru blond.

– Ale przy okazji zdradzę ci mały sekrecik – syknęła Rosie

do ucha. – On cię nigdy nie pokocha. W tej rodzinie wszyscy
są  niezdolni  do  miłości.  –  Na  twarzy  Sireny  pojawił  się
złośliwy uśmieszek. – Pozbądź się złudzeń, kochanie – dodała.

Rosa  stała  oszołomiona.  Tak  bardzo  widać  na  jej  twarzy,

że pragnie być kochana?

W tej samej chwili otoczyli ją bracia i ich żony. Poczuła

się jak ktoś, kto zachłannie pragnie wszystkiego, choć już ma
i tak o wiele więcej, niż inni dostaną przez całe życie.

– Gdzie moja żona? – usłyszała donośny głos Vittoria.

Moja żona, powtórzyła w myślach.

W jego słowach usłyszała tylko chęć posiadania. Nie było

w nich miłości, lecz tylko pożądanie. I niecierpliwe czekanie
na wieczór. Broniła się, ale wiedziała, że czuje tak samo.

Tłumek rozstąpił i zrobił miejsce Vittoriowi.

– Tu jesteś, moja księżno.

Objął  ją  ramieniem  i  pocałował.  Inaczej  niż  w  katedrze.

Tamten  pocałunek  był  suchy  i  oficjalny.  Teraz  Vittorio
z  trudem  powstrzymywał  namiętność  i  żądzę,  które  już
zrywały  się  z  łańcucha.  Ten  pocałunek  zabrał  jej  oddech
i przeszył ciepłym dreszczem.

background image

Może  wieczorem  powinna  po  prostu  pozwolić  mu,  by  ją

posiadł. Całkowicie i bez pamięci oddać się jego pożądaniu.

Może  ta  noc  powinna  być  nocą  dzikiej  rokoszy

i zaspokajania zmysłowych żądz.

A miłość?

O nią będzie się martwić jutro.

Przyjęcie  weselne  wciąż  trwało,  a  goście  tłoczyli  się  na

parkiecie, gdy Vittorio objął Rosę i szepnął jej do ucha:

– Już czas.

Drgnęła.  Czuła  na  skórze  jego  ciepły  oddech  i  zapach.

Potężna i uzależniająca mieszanka. Serce biło jej mocniej, gdy
żegnali  się  z  gośćmi.  Szli  długim  kamiennym  korytarzem,
który zdawał się nie mieć końca.

Milczała.

Nie  znajdowała  słów.  A  nawet  gdyby  znalazła,  nie

przeszłyby jej przez zaciśnięte gardło.

Milczał.

Nie śpieszył się. Wolno odmierzał kroki.

Gdy  otwierał  ozdobne  drzwi  do  swojego  apartamentu,

miała poczucie, że jej nerwy są napięte jak postronki. Znalazła
się w tym miejscu po raz pierwszy od czasu przeprowadzki do
zamku.  Weszli  do  sypialni,  gdzie  jej  wzrok  od  razu
przyciągnęło  ogromne  łoże  z  baldachimem.  Całość
uzupełniały ciemne mahoniowe meble i ciężkie skórzane sofy.

Zamknął drzwi.

– Zdenerwowana? – zapytał.

background image

– Jak po długim dniu… – odparła.

Stała tak blisko, że czuła ciepło jego oddechu.

–  Mówiłem  już,  że  pięknie  dziś  wyglądasz?  –  szepnął,

delikatnie  przesuwając  opuszkiem  kciukiem  jej  ramiona
i szyję.

Skinęła głową. Zsunął dłoń niżej, muskając palcami plecy

aż do zapięcia sukni.

Przeszył ją dreszcz podniecenia.

–  Ale  teraz  czas,  by  zacząć  to,  o  czym  marzyłem  cały

wieczór.

Rozpiął  pierwszy  perłowy  guzik  zapięcia.  Zdziwiła  ją

zręczność  jego  długich  palców.  Sama  nie  potrafiła  zapiąć  tej
sukni i musiała pomagać jej Chiara.

Guzik ustąpił. Vittorio muskał wargami jej plecy. Czuła na

skórze  jego  zarost.  Miała  ochotę  szybko  się  odwrócić
i  pocałować  go,  ale  ten  mężczyzna  był  mistrzem  erotycznej
ceremonii. Nie śpieszył się. Rozpinał kolejny guzik.

Vittorio  działał  w  zgodzie  z  własnym  erotycznym

zegarem, starając się tylko, by jej zegar się nie spóźniał. Wciąż
muskał wargami jej plecy. Kolejne guziki ustępowy pod jego
palcami. Jej sutki twardniały. Jak on to robi? – pomyślała.

Teraz  wystarczyłby  jeden  ruch,  by  góra  sukni  opadła  na

podłogę. Ale Vittorio wiedział, że został jeszcze ostatni guzik.
Pośpiech jest złym doradcą – także w seksie. Dopiero gdy go
rozpiął,  zsunął  dłońmi  suknię,  pomagając  Rosie  wysunąć
ramiona  z  rękawów.  Suknia  zsunęła  się  do  jej  stóp.  Położył
dłonie na jej piersiach i obrócił ją do siebie. Delikatnie uniósł
jej podbródek. Ich wargi się spotkały. Usta przylgnęły do ust.

background image

Miała  na  sobie  tylko  wykończone  koronką  figi  ledwie

zasłaniające trójkącik między udami, biustonosz z takiej samej
delikatnej  koronki  i  sięgające  ud  obrębione  koronką
pończochy.

–  Podoba  ci  się  wzór  koronek?  –  spytała,  przesuwając

palcami  po  haftach  wyszywanych  złotą  nicią.  –  Specjalnie
zamówiłam u najlepszych koronkarek w Andachsteinie. I sama
ozdobiłam nimi bieliznę.

– Chyba nie wiedziały, do czego ci posłużą – uśmiechnął

się Vittorio.

– Myślałam, że nigdy nie poprosisz.

Wziął ją na ręce i delikatnie położył na łóżku. Pochylił się

nad  nią  i  jednym  ruchem  rozpiął  biustonosz.  Przez  chwilę
patrzył  na  jej  piersi  i  zapraszająco  sterczące  sutki.  Jeden  po
drugim brał je do ust i pieścił.

Jego dłoń zsunęła się do jej bioder.

Dyszała, gdy łagodnie i miękko zanurzył głowę między jej

uda.

Pragnęła więcej.

Potrzebowała więcej.

Vittorio  świadomie  jednak  pominął  pragnące  jego

pieszczot  miejsce  między  jej  udami  i  zsunął  wargi  niżej,
jednocześnie  zdejmując  jedną  po  drugiej  jej  szpilki.  Teraz
pieścił wargami jej stopy i kostki. Jednym ruchem dłoni zsunął
figi.  Przez  chwilę  patrzył  zachwycony.  Dopiero  wtedy
zanurzył  głowę  między  jej  uda  i  odnalazł  językiem  miejsce,
które już czekało na jego pieszczotę.

background image

– Vittorio! – krzyknęła.

– Wiem. Czuję to samo, Roso – odpowiedział.

Zaczął  dłonią  pieścić  ją  między  udami.  Na  opuszkach

palców czuł jej wilgoć. I ciepło.

Wsunął palec do jej ust i delikatnie zaczął przesuwać nim

po jej wargach.

– Są takie ciepłe… – szepnął.

– Vittorio! – krzyknęła znowu.

– Wiem.

Teraz klęczał między jej udami, pieszcząc dłońmi całe jej

ciało – piersi, ramiona, brzuch i uda – jakby nie mógł się nim
nasycić.  Pożerając  ją  wzrokiem,  jak  konający  z  głodu
mężczyzna,  który  wreszcie  otrzymał  strawę,  której  tak
pragnął.

Wszedł  w  nią  jednym  pchnięciem.  Rosa  przeżywała

jednocześnie  agonię  i  ekstazę,  a  wszystko  w  radosnym
oczekiwaniu  na  to,  co  jeszcze  się  zdarzy.  Swoją  męskością
wypełniał  ją  całą.  Poruszał  się  rytmicznie.  Co  jakiś  czas
przestawał  na  chwilę,  by  znów  wejść  w  nią  gwałtownym
ruchem.

Swoją skórą stykał się z jej skórą. Dwa ciała stawały się

jednym.  Najbardziej  intymna  bliskość,  jaką  mogą  przeżywać
kobieta i mężczyzna.

Naga magia.

Rosa  dochodziła  do  krawędzi  rozkoszy,  gdy  Vittorio

chwycił  wargami  jeden  z  jej  sterczących  sutków.  Przed
oczyma  błysnęła  jej  spadająca  gwiazda.  Jedna.  Potem  druga

background image

i trzecia. Deszcz gwiazd, który po chwili zmienił się w deszcz
meteorów. Płynęła morzem światła i ognia.

Oceanem uczucia.

Wciąż wirowała z powrotem ku ziemi, szukając drogi do

swojego świata, gdy powiedziała te dwa słowa.

Lub  może  powiedziały  się  same,  bo  jej  czujność  uśpiło

potężne  i  zmysłowe  ciało  Vittoria.  Leżał  obok,  wciąż
obejmując ją ramionami. Ich nogi się splatały. W jakiej innej
chwili mogą w nas wezbrać te najbardziej naturalne w świecie
słowa?

Przylgnęła  ustami  do  jego  szerokiej  piersi.  Czuła

obejmujące ją silne męskie ramię…

– Kocham cię – szepnęła.

Nagle  poczuła,  że  jego  ciało  sztywnieje.  Napina  się.

Odepchnął się od niej.

– Vittorio?

– Nie. Nie mów tak. Nie prosiłem…

– Dlaczego? Może nie powinnam. Może jest za wcześnie,

ale nie umiem zaprzeczać swoim uczuciom.

Wyskoczył z łóżka.

– Prosiłem, żebyś mnie kochała? Nie kochaj mnie. Nigdy.

Bo  nie  dam  ci  w  zamian  miłości.  Nie  pamiętasz?
Wykorzystałem cię podczas karnawału jak ostatni sukinsyn.

– To przeszłość, Vittorio. Proszę… Po co ją wyciągać?

–  Bo  masz  pamiętać,  jakim  jestem  człowiekiem.  Nie

kocham  ludzi,  Roso.  Wiesz,  dlaczego  się  z  tobą  ożeniłem.

background image

Gdybyś  nie  była  w  ciąży,  nie  byłoby  ślubu.  To  nie  ma  nic
wspólnego miłością.

Jego słowa dudniły jej w głowie. A jeśli mówi prawdę?

– Ale może mieć, Vittorio. Co nam przeszkadza kochać się

nawzajem? To tak naturalne.

– Nie w moim świecie – krzyknął. – Myślisz, że mogę po

prostu pstryknąć wyłącznik? Więc mnie nie kochaj. I niczego
ode mnie nie oczekuj.

– Właśnie uprawialiśmy miłość…

– Nie miłość, lecz seks. Tylko seks! To wszystko. Czas to

zrozumieć. Inaczej nie będzie.

Wypadł  z  sypialni,  jak  szalony  trzaskając  drzwiami.

Słyszała, jak odkręcił prysznic w łazience.

Wiedziała,  że  tej  nocy  już  nie  przytuli  jej  w  małżeńskim

łożu.

Poczuła  łzy  w  oczach,  ale  siłą  woli  powstrzymała  się  od

płaczu.

Czego Vittorio się boi? Nie można się bać miłości.

Mężczyzna, który jako chłopak ulitował się na kociakiem,

musi potrafić kochać. Nie umie tylko okazywać miłości. Może
pierwszą żonę kochał tak mocno, że po jej śmierci zatrzasnął
drzwi do własnego serca?

Rosa jednak nie zrezygnuje ze swoich nadziei i marzeń.

Mimo wszystkiego, co powiedział.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Całkowicie oddała się nowej roli. Odwiedzała miejscowe

szkoły,  gdzie  czytała  małym  dzieciom  bajki.  Wygłaszała
odczyty  na  uczelniach.  Szybko  zaskarbiła  sobie  sympatię
i miłość mieszkańców Andachsteinu.

Wszędzie,  gdzie  pojawiali  się  razem  z  Vittoriem,  witały

ich  tłumy  ludzi  z  chorągiewkami  księstwa  w  rękach.  Gdy
w prasie pojawiły się pierwsze zdjęcia Rosy z zaokrąglonym
brzuchem, mieszkańcy nie posiadali się z radości.

Guglielmo wprost wychodził z siebie z zachwytu.

– Znalazłeś klejnot. Czysty klejnot – mawiał do syna.

Vittorio potakiwał. Była idealna w swojej roli. Wspaniała,

gdy  uprawiali  seks.  Emanowała  namiętnością,  lecz  zawsze
kochała się z nim bez słowa. Jakby była obecna ciałem, ale nie
duszą.

Ale czy nie tego sam pragnął?

Była już w końcu piątego miesiąca ciąży.

Wszyscy z niecierpliwością czekali na potomka.

Guglielmo  mimo  swojego  gburowatego  charakteru  nie

ukrywał radości.

Kiedyś  zwierzył  się  synowi,  że  obawia  się  tylko,  że  nie

doczeka, jak wnuk będzie dorastał.

background image

–  Lekarze  mówią  mi  o  nowej  metodzie  leczenia  chorych

zastawek. Ryzykownej, ale mniej niż inne.

– Jednak wciąż groźnej. – Syn popatrzył na niego z troską

w oczach.

– Osiemdziesiąt procent szansy na sukces brzmi lepiej niż

stuprocentowa  śmierć,  jeśli  nie  poddam  się  operacji.  Już
postanowiłem. Przejdę ją.

Vittorio  dawno  nie  wiedział  ojca  w  tak  optymistycznym

nastroju.

–  Ze  swoją  energią  przeżyjesz  nas  wszystkich  –  odparł

z uśmiechem.

Rosa  szykowała  się  do  swojego  pierwszej  indywidualnej

wizyty  bez  sekretarki  i  całej  świty  asystentów.  Dostała
zaproszenie  od  Izby  Wytwórców  Koronek.  Dostała
w  prezencie  dwie  koronkowe  poszewki  na  poduszki  do
królewskiego  łoża.  Tkanie  tego  prawdziwego  dzieła  sztuki
koronkarskiej musiało zająć całe tygodnie.

Obiecała,  że  natychmiast  wykorzysta  prezent,  choć

o małżeńskim łożu myślała teraz z odcieniem smutku. Od ich
ślubu  minęły  tygodnie.  W  tym  czasie  kochali  się  wiele  razy,
ale Rosa nigdy nie wypowiedziała ani słowa. Nie była nawet
pewna, czy Vittorio w ogóle zauważył jej milczenie.

Opuściła  siedzibę  Izby. Rozejrzała się wokół  i dostrzegła

chroniącą  się  w  cieniu  wielkiego  dębu  przed  upałem  grupę
przedszkolaków. Dzieciaki niecierpliwie czekały na nią już od
kilku  minut.  Zupełnie  zapomniała  o  tym  zaplanowanym
spotkaniu. Sama marzyła tylko o tym, by uciec przed palącym
słońcem i schronić się w klimatyzowanej limuzynie.

background image

Ale  nie  mogła  ich  zawieść.  Idąc  w  stronę  dębu,  nie

zauważyła,  że  niedaleko  na  wzniesieniu  zaparkowała
dostawcza  furgonetka.  Wysiadł  z  niej  mężczyzna  trzymający
pod pachą paczkę.

Rosę pochłonęła rozmowa z rozradowanymi dzieciakami.

Przekrzykiwały  się  nawzajem,  zadając  dziesiątki  pytań.  Jej
uwagę  zwróciła  zwłaszcza  dziewczynka  na  wózku
inwalidzkim. Rosa nachyliła się do niej, a dziecko objęło ją za
szyję i mocno przytuliło.

Wtem  z  góry  rozległ  się  krzyk.  Dzieci  również  zaczęły

przeraźliwie  piszczeć.  Rosa  prostowała  się  właśnie  z  objęć
dziewczynki, gdy jej szofer krzyknął na cały głos:

– Uważaj, Wasza Wysokość! Uciekaj!

Odwróciła  głowę  i  zobaczyła  biegnącego  z  góry  w  jej

stronę kierowcę. Mężczyzna gonił dostawczą furgonetkę, która
błyskawicznie staczała się ze wzgórza.

Rosa  mogła  zrobić  tylko  jedno.  Musiała  ratować

dziewczynkę. Z całej siły pchnęła wózek i sama rzuciła się za
nim.

Ułamek sekundy wcześniej…

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Vittorio  dotarł  do  szpitala  wściekły.  Nie  powinien

pozwolić  Rosie  jechać  samej.  Co  będzie,  jeśli…  Mógł  jej
powiedzieć  tyle  rzeczy,  a  przez  własny  upór  nie  powiedział.
Był zły za wszystkie okrutne słowa, które rzucał jej w twarz,
bo desperacko i egoistycznie bronił muru, który wzniósł wokół
siebie.

– Co się stało? – spytał szofera, gdy szybkim korkiem szli

przez szpitalny korytarz.

Kierowca zrelacjonował zajście.

–  W  furgonetce  chyba  zawiodły  hamulce.  Księżna

przytulała  właśnie  dziewczynkę  siedzącą  na  wózku  i  nie
widziała, co się dzieje. Gdy zobaczyła, było za późno…

Rozmowę przerwał im mężczyzna w białym kitlu.

–  Doktor  Salvatore  Belosci.  Opiekuję  się  księżną.

Przewozimy ją na blok operacyjny.

Ciało Vittoria przeszył lodowaty dreszcz.

– Dziecko? – zapytał zduszonym głosem.

–  Z  nim  wszystko  w  porządku.  Chodzi  o  kostkę  u  nogi

księżnej. Na szczęście cały ciężar uderzenia furgonetki spadł
na drzewo, ale po zderzeniu urwało się koło, które zawadziło
księżną  o  kostkę.  To  drobny  zabieg.  Oboje  będą  zdrowi.
Chodźmy do niej.

background image

Rosa leżała na szpitalnym łóżku, posypiając. Dziecko jest

zdrowe!  Jego  serduszko  bije  mocno  i  miarowo.  Zanim
przyjechała  karetka,  ktoś  zdążył  jej  powiedzieć,  że
dziewczynka na wózku nabiła sobie tylko guza.

Boże, co za szczęście!

Z półsnu wybiły ją dochodzące z korytarza donośne głosy.

Jeden poznała od razu.

Vittorio.

Po co go wezwali? Po co tyle wrzawy?

Nagle głosy ucichły. Otworzyły się drzwi.

– Rosa? – usłyszała jego głos.

– Dziecku nic się nie stało. Nie mówili ci?

–  Powiedzieli  –  odparł.  –  Ale  przyszedłem  zobaczyć

ciebie.

Zaśmiała  się.  Może  zadziałał  środek  rozluźniający

w kroplówce, a może miała już dosyć milczenia.

Gwałtownym ruchem obróciła głowę.

–  Dlaczego  tu  stoisz?  Żeby  personel  się  przekonał,  jak

bardzo się kochamy? Tak jak ludzie w katedrze? Nie czytam
brukowców,  ale  nawet  gdybym  czytała,  moje  wyobrażenia
o  miłości  i  tak  umarły  podczas  naszej  nocy  poślubnej.  Przez
ciebie. Nie chcę, żebyś tu stał. Proszę, odejdź. Dziecku nic nie
jest.

Vittorio westchnął głęboko.

– Nie z jego powodu przyszedłem.

– Kłamiesz.

background image

–  Bałem  się  o  nie,  ale  przyjechałem,  bo  martwiłem  się

o  ciebie.  Bo  zrozumiałem  to,  co  widziałem  przed  sobą  od
chwili, gdy cię spotkałem, a udawałem, że tego nie widzę.

Serce zabiło jej mocniej. Wstrzymała oddech.

– Co zrozumiałeś?

– Że zależy mi na tobie najbardziej na świecie, Roso. Że

nie  chciałem  tego  przyznać,  bo  bałem  się  twojego  odejścia.
Gdy  usłyszałem  o  wypadku,  z  przerażeniem  uświadomiłem
sobie, że mogłem cię stracić, nigdy ci o tym nie mówiąc.

– Dlaczego bałeś się, że odejdę?

–  Bo  tak  zrobiła  moja  pierwsza  żona.  Mówiła  mi,  że

kocha,  a  jednocześnie  zdradzała.  Przerażała  mnie  myśl,  że
będę przeżywać to znowu.

–  Myślałeś,  że  mogłabym  cię  zdradzić?  –  Rosa  spojrzała

na niego ciepłym wzrokiem.

– Tak i musiałem się bronić. Najprościej było nie kochać

i nie przyznawać się do miłości.

– A teraz przyznajesz?

– Kocham cię, Roso. Nigdy nie wybaczę sobie, że przeze

mnie  byłaś  smutna.  Przepraszam,  że  zniszczyłem  twoje
marzenia o nocy poślubnej. Gdybym mógł ci to wynagrodzić,
wynagrodziłbym tysiąckrotnie.

– Tylko tyle razy? – zażartowała, ale w jej oczach zabłysły

łzy radości.

Uśmiechnął się.

– Każdej nocy naszego małżeństwa. Wystarczy?

background image

– To o wiele lepiej. Tak bardzo cię kocham, Vittorio.

Nachylił się i przylgnął ustami do jej warg.

–  Przepraszam,  że  przerywam.  Sala  operacyjna  gotowa  –

speszonym  głosem  odezwał  się  lekarz,  który  właśnie  wszedł
do pokoju.

–  Niczego  pan  nie  przerywa.  Mamy  całe  życie,  by

skończyć ten pocałunek. Chociaż on nie ma końca… – odparł
z uśmiechem Vittorio.

background image

SPIS TREŚCI:

OKŁADKA

KARTA TYTUŁOWA

KARTA REDAKCYJNA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ PIĄTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

ROZDZIAŁ SZESNASTY

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY


Document Outline