background image

Lew Dawidowicz Trocki

Drobnomieszczańska

opozycja w

Socjalistycznej Partii

Robotniczej Stanów

Zjednoczonych

Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski)

WARSZAWA 2005

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 2 -

www.skfm-uw.w.pl

Artykuł   Lwa   Trockiego   „Drobnomieszczańska

opozycja   w   Socjalistycznej   Partii   Robotniczej

Stanów   Zjednoczonych”   został   napisany   w

Coyoacan   (Meksyk)   15   grudnia   1939   roku   i

opublikowany   w   Biuletynie   Opozycji

(bolszewików-leninistów),  nr   82-83   (luty-marzec-

kwiecień), 1940 r.

Tłumacz nieznany.

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

Trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Teraz, gdy stanowiska obu walczących frakcji zostały w pełni

określone,   trzeba   powiedzieć,   że   mniejszość   Komitetu   Centralnego   stoi   na   czele   typowo

drobnomieszczańskiej   tendencji.   Jak   każde   drobnomieszczańskie   ugrupowanie   wewnątrz   socjalizmu,

obecną   opozycję   charakteryzują   następujące   cechy:   lekceważący   stosunek   do   teorii   i   skłonność   do

eklektyzmu; brak szacunku dla tradycji własnej organizacji; dbałość o osobistą „niezależność” kosztem

troski o obiektywną prawdę; nerwowość zamiast konsekwencji; gotowość do szybkiego przeskakiwania z

jednego stanowiska na drugie; niezrozumienie rewolucyjnego centralizmu i wrogi do niego stosunek; w

końcu: skłonność do zastępowania dyscypliny partyjnej powiązaniami kółkowymi i osobistymi sympatiami.

Nie wszyscy oczywiście członkowie opozycji cechy te przejawiają z jednakową siłą. Jednakże, jak zawsze

w takim pstrym bloku, ton nadają ci, którzy najbardziej oddalają się od marksizmu i proletariackiej polityki.

Walka będzie zapewne długa i poważna. Nie zamierzam oczywiście w tym artykule wyczerpać problemu,

spróbuję jednak przedstawić jego ogólne zarysy.

Teoretyczny sceptycyzm i eklektyzm

W styczniowym numerze „New International” z 1939 r. opublikowano artykuł tow. tow. Bernhama i

Shachtmana „Cofający się inteligenci”. Artykuł, zawierający wiele słusznych myśli i celnych politycznych

charakterystyk, wyróżniał się istotnym brakiem, by nie powiedzieć błędem: wiodąc spór z przeciwnikami,

którzy uważają się (bez dostatecznych podstaw) za przedstawicieli „teorii” przeważnie, artykuł świadomie

nie stawiał kwestii na poziomie teoretycznym. Absolutnie konieczne było wyjaśnienie, czemu „radykalna”

inteligencja Stanów Zjednoczonych przyjmuje marksizm bez dialektyki (zegar bez sprężyny). Sekret jest

prosty. Nigdzie nie było takiego wstrętu do walki klasowej, jak w kraju „nieograniczonych możliwości”.

Odrzucanie społecznych przeciwieństw jako podstawowej siły napędowej rozwoju, wiodło w królestwie

myśli teoretycznej do odrzucenia dialektyki, jako logiki przeciwieństw. Tak jak w sferze polityki uważano,

że można przy pomocy dobrych sylogizmów przekonać wszystkich o słuszności pewnego programu i,

stopniowo, „rozsądnymi” środkami, przekształcić społeczeństwo, tak też w dziedzinie teorii uważano za

sprawę udowodnioną, że logika Arystotelesa, zniżona do poziomu „zdrowego rozsądku”, jest wystarczająca

do rozwiązania wszystkich problemów.

Pragmatyzm,   mieszanina   racjonalizmu   i   empiryzmu,   stał   się   narodową   filozofią   Stanów

Zjednoczonych.   Teoretyczna   metodologia   Maxa   Eastmana   niczym   w   istocie   się   nie   odróżniała   od

metodologii Henry Forda: obaj postrzegają żywe społeczeństwo z punktu widzenia „inżyniera” (Eastman –

platonicznie).  Historycznie,  obecne  spoglądanie  z  góry  na  dialektykę,  tłumaczy  się  po  prostu  tym,   że

dziadkowie i prababki Maxa Eastmana i innych nie potrzebowali dialektyki dla pokonywania przestrzeni i

bogacenia się. Czasy się jednak zmieniły i pragmatyczna filozofia weszła w epokę bankructwa, tak jak i

amerykański kapitalizm.

Tego   wewnętrznego   związku   między  filozofią  a   materialnym  rozwojem  społeczeństwa  autorzy

artykułu nie pokazali, nie mogli i nie chcieli pokazać, i sami szczerze wyjaśnili dlaczego. „Obaj autorzy

tego artykułu – piszą sami o sobie – zdecydowanie różnią się w swej ocenie ogólnej teorii dialektycznego

materializmu; jeden z nich przyjmuje ją, drugi ją odrzuca... Nie ma w tym niczego nienormalnego. Chociaż

teoria bez wątpienia zawsze w ten czy inny sposób związana jest z praktyką, związek między nimi nie jest

niezmiennie prosty i bezpośredni; do tego, jak już mieliśmy okazję zauważyć wcześniej, istoty ludzkie

często   postępują   niekonsekwentnie.   Z   punktu   widzenia   każdego   z   autorów   u   drugiego   jest   między

„filozoficzną   teorią”   a   polityczną   praktyką  takiego   rodzaju   niekonsekwencja,   która   może   w   pewnym

wypadku doprowadzić do konkretnej politycznej rozbieżności. Teraz jednak tego nie ma i nikomu jeszcze

nie udało się udowodnić, że zgoda bądź niezgoda w najbardziej abstrakcyjnych kwestiach dialektycznego

materializmu w sposób nieunikniony dotyczy dzisiejszych konkretnych kwestii politycznych – a polityczne

partie, programy i walki opierają się na takich konkretnych kwestiach. Możemy mieć wszyscy nadzieję, że

–  kiedy pójdziemy  do  przodu  i będziemy  mieć więcej  czasu  – zgoda może być  osiągnięta  także  i w

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 3 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

odniesieniu   do   bardziej   abstrakcyjnych   kwestii.   Na   razie   jednak   przed   nami   jest   wojna,   faszyzm,

bezrobocie”.

Jaki jest sens tych doprawdy szokujących rozważań? Jako że niektórzy ludzie przy pomocy błędnej

metody dochodzą niekiedy do słusznych wniosków; jako że niektórzy ludzie przy pomocy prawidłowej

metody dochodzą nierzadko do błędnych wniosków, to... to metoda nie ma znaczenia. Kiedyś tam w wolnej

chwili pomyślimy o metodzie, teraz jednak nie mamy na to czasu. Wyobraźcie sobie robotnika, który skarży

się majstrowi na złe narzędzie i otrzymuje odpowiedź: przy pomocy złego narzędzia można zrobić dobrą

rzecz a przy pomocy dobrego narzędzia wielu tylko marnuje materiał. Obawiam się, że robotnik, zwłaszcza

jeśli pracuje dobrze, odpowie majstrowi jakimś nie akademickim powiedzeniem. Robotnik ma do czynienia

z twardymi materiałami, które stawiają opór i dlatego zmuszają go, by cenił dobre narzędzie; tymczasem

drobnomieszczański   inteligent   –   niestety!   –   w   charakterze   „narzędzia”   korzysta   z   powierzchownych

obserwacji i powierzchownych uogólnień – dotąd, dokąd wielkie wydarzenia nie uderzą go mocno po

skroni.

Żądanie,   by   każdy  członek  partii  zajmował   się  badaniem  dialektycznej  filozofii   byłoby,   rzecz

zrozumiała,   nieżyciowym  pedantyzmem.  Jednakże  robotnik,   który   przeszedł  szkołę  walki   klasowej,   w

wyniku swego własnego doświadczenia zyskuje predyspozycję do myślenia dialektycznego. Nawet nie

znając   tego  słowa,  łatwo   przyjmuje  samą  metodę  i  z  niej   wnioski.   Z  drobnomieszczaństwem  sprawa

wygląda gorzej. Są co prawda drobnomieszczańskie elementy organicznie związane z proletariatem i bez

jakiejkolwiek wewnętrznej rewolucji przejmujące jego punkt widzenia. Jest to jednak maleńka mniejszość.

Gorzej wygląda sprawa z drobnymi burżua o umysłowości akademickiej. Ich teoretyczne przesądy zdążyły

uzyskać   już  w  ławie  szkolnej  skończoną  formę.  Jako  że  przyswoili   sobie   wiele  wszelakich   mądrości

potrzebnych i niepotrzebnych bez pomocy dialektyki, to wydaje się im, że mogą doskonale przeżyć życie i

bez niej. W gruncie rzeczy radzą sobie bez dialektyki jedynie o tyle, o ile teoretycznie nie sprawdzają, nie

czyszczą i nie ostrzą narzędzi swego myślenia i o ile praktycznie nie wychodzą poza wąski krąg życiowych

stosunków.   W   zderzeniu   z   wielkimi   wydarzeniami   łatwo   się   gubią   i   popadają   w   recydywę

drobnomieszczaństwa. Odwoływanie się do niekonsekwencji dla uzasadnienia nie opartego na pryncypiach

teoretycznego   bloku   oznacza   wydawanie   sobie   samemu,   jako   marksiście,   złego   świadectwa.

Niekonsekwencja  –  nie  jest  przypadkowa  i  w  polityce  nie  jest  bynajmniej  tylko  indywidualną  cechą.

Niekonsekwencja   jest   zazwyczaj   funkcją   społeczną.   Istnieją   grupy   społeczne,   które   nie   mogą   być

konsekwentne.   Drobnomieszczańskie   elementy,   które   nie   zrzuciły   z   siebie   do   końca   starych

drobnomieszczańskich tendencji, systematycznie zmuszone są do uciekania się wewnątrz robotniczej partii

do teoretycznej ugody z własnym sumieniem.

Stosunek tow. Shachtmana do metody dialektycznej w przytoczonych wyżej rozważaniach nie może

być nazwany inaczej, jak eklektycznym sceptycyzmem. Jasne jest że Shachtman zaraził się tym nastrojem

nie   w   szkole   Marksa,  lecz  w   środowisku   drobnomieszczańskiej   inteligencji,   której   do   twarzy   jest   ze

wszystkimi rodzajami sceptycyzmu.

Ostrzeżenie i sprawdzenie

Artykuł  zszokował  mnie  do  tego   stopnia,   że  natychmiast  napisałem  do  Shachtmana:  „Właśnie

przeczytałem wasz i Bernhama artykuł o inteligentach. Wiele w nim pięknych rozdziałów. Jednakże część

odnosząca się do dialektyki stanowi ogromny cios, który wy, jako redaktor „New International”, mogliście

zadać marksistowskiej teorii. Bernham powiada: „nie uznaję dialektyki”. To jasne i każdy się z tym liczy.

Wy   jednak   mówicie:   „ja   uznaję   dialektykę,   ale   to   nie   jest   ważne,   nie   ma   to   żadnego   znaczenia”.

Przeczytajcie ponownie to, coście napisali. Ten fragment niesamowicie dezorientuje czytelników „New

International”   i   jest   najlepszym   prezentem   dla   Eastmana   i   jemu   podobnym...   Dobrze,   jeszcze

porozmawiamy o tym publicznie!”...

List   mój   został   napisany   20   stycznia,   kilka   miesięcy   przed   obecną   dyskusją.   Shachtman

odpowiedział mi 5 marca w tym sensie, że nie rozumie, z jakiego powodu podnoszę szum. 9 marca pisałem

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 4 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

do   Shachtmana   ponownie:   „Nie   odrzucałem   w   najmniejszym   stopniu   możliwości   współpracy   z

antydialektykami,   odrzucałem   jednak   sensowność   napisania   wspólnego   artykułu,   w   którym   kwestia

dialektyki   odgrywa,   czy   powinna   była   odgrywać,   bardzo   ważną   rolę.   Polemika   (z   burżuazyjnymi

inteligentami) rozwija się na dwóch poziomach: politycznym i teoretycznym. Wasza polityczna krytyka jest

słuszna. Wasza teoretyczna krytyka jest niedostateczna: zatrzymuje się akurat tam, gdzie powinna była stać

się szczególnie ofensywną. Zadanie polega akurat na tym, żeby wykazać, że ich błędy (jako że chodzi o

błędy   teoretyczne)   są   produktem   ich   niezdolności   i   niechęci   do   przemyślenia   kwestii   w   sposób

dialektyczny. Zadanie to mogłoby być wykonane z poważnym pedagogicznym sukcesem. Zamiast tego

oświadczacie, że dialektyka to sprawa prywatna i że można być bardzo dobrym chłopakiem, nie będąc

dialektykiem”.

Wiążąc  się  w  tej  kwestii  z  antydialektykiem  Bernhamem, Shachtman  pozbawił  się  możliwości

wykazania, czemu Eastman, Hook i wielu innych zaczynało od filozoficznej walki przeciwko dialektyce, a

skończyli polityczną walką przeciwko socjalistycznej rewolucji. Tymczasem w tym właśnie tkwi sedno

rzeczy.

Obecna   dyskusja   polityczna   przyniosła   sprawdzenie   mojego   ostrzeżenia   w   znacznie   bardziej

jaskrawej formie, niż mogłem mieć nadzieję, czy też, dokładniej, niż mogłem się obawiać. Metodologiczny

sceptycyzm Shachtmana przyniósł swoje opłakane owoce w kwestii natury radzieckiego państwa. Bernham

wcześniej   jeszcze   konstruował,   czysto   empirycznie,   w   oparciu   o   swe   bezpośrednie   wrażenia,   nie-

proletariackie   i   nie-burżuazyjne   państwo,   likwidując   po   drodze   marksowską   teorię   państwa,   jako

organizację  klasowego   panowania.  Shachtman   zajął  w  tej  kwestii  nieoczekiwanie  stanowisko-unik:  że

problem należy rozważyć, prócz tego socjologiczne określenie ZSRR nie ma bezpośrednio znaczenia dla

naszych zadań politycznych, względem których Shachtman zgadza się w pełni z Bernhamem. Niechaj

czytelnik raz jeszcze przeczyta to, co wymienieni dwaj towarzysze pisali na temat dialektyki. Bernham

odrzuca dialektykę, Shachtman jakby ją uznaje, lecz... boski dar „niekonsekwencji” pozwala obu dojść do

zgody   w   politycznych   wnioskach.   Stosunek   obu   do   natury   radzieckiego   państwa  kropka   w   kropkę

odzwierciedla ich stosunek do dialektyki!

W obu wypadkach wiodąca rola należy do Bernhama. Nic dziwnego: on posiada swoją metodę:

pragmatyzm.   Shachtman   metody   nie   ma.   Przystosowuje   się   do   Bernhama.   Nie   biorąc   na   siebie

odpowiedzialności za antymarksistowską koncepcję Bernhama w całości, broni on zarówno w dziedzinie

filozofii, jak i w dziedzinie socjologii swego ofensywnego bloku z Bernhamem przeciwko marksistowskiej

koncepcji. W obu wypadkach Bernham występuje jako pragmatyk, Shachtman – jako eklektyk. Przykład

ten posiada to nieocenione znaczenie, że nawet dla towarzyszy, którzy nie mieli doświadczenia w dziedzinie

teorii, całkowita zbieżność zachowania się Bernhama i Shachtmana na dwóch różnych poziomach myślenia,

przy tym w kwestiach pierwszorzędnej wagi, sama przez się rzuca się w oczy. Metoda rozumowania może

być dialektyczna bądź wulgarna, świadoma lub nieświadoma, lecz istnieje i daje o sobie znać.

Słyszeliśmy   w   styczniu   1939   r.   od   naszych   autorów:   „nikomu   jeszcze   dotąd   nie   udało   się

udowodnić,   że   zgoda   bądź   niezgoda   względem   najbardziej   abstrakcyjnych   nauk   dialektycznego

materializmu   nieuchronnie   wiąże   się   z   dzisiejszymi   lub   jutrzejszymi   konkretnymi   problemami

politycznymi”...   Nikomu   nie   udało   się   udowodnić!   Minęło   zaledwie   kilka   miesięcy   –   i   Bernham   z

Shachtmanem sami udowodnili, że ich stosunek do takiej „abstrakcji”, jak dialektyczny materializm, znalazł

absolutnie precyzyjne odzwierciedlenie w ich stosunku do radzieckiego państwa.

Trzeba, co prawda, powiedzieć, że różnica między oboma przypadkami jest bardzo poważna, ma

ona jednak nie teoretyczny, lecz polityczny charakter. W obu wypadkach Bernham i Shachtman zawiązali

blok na gruncie nie uznawania i połowicznego uznawania dialektyki. W pierwszym jednak wypadku blok

ten swym ostrzem skierowany był przeciwko przeciwnikom partii proletariackiej. W drugim wypadku blok,

jak się okazało, został zawiązany przeciwko marksistowskiemu skrzydłu własnej partii. Zmienił się, że tak

powiem, front działań wojennych, broń jednak pozostała ta sama.

Ludzie, co tu dużo mówić, często bywają niekonsekwentni. Jednak świadomość ludzka stanowi tym

nie mniej pewną jedność. Filozofia i logika powinny się opierać na jedności ludzkiej świadomości, a nie na

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 5 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

tym, czego jej brakuje dla jedności, tj. na niekonsekwencji. Niech Bernham nie uznaje dialektyki – za to

dialektyka uznaje Bernhama, tj. rozciąga także na niego sferę swego oddziaływania. Niech Shachtman

uważa, że dialektyka nie ma znaczenia dla politycznych wniosków – w politycznych wnioskach samego

Shachtmana znajdziemy gorzkie owoce jego lekceważącego stosunku do dialektyki. Przykład ten trzeba by

było wprowadzić do podręczników dialektycznego materializmu.

W zeszłym roku odwiedził mnie młody angielski profesor politycznej ekonomii, sympatyzujący

Czwartej Międzynarodówce. W rozmowach o sposobach i drogach realizacji socjalizmu od razu przejawił

tendencje brytyjskiego utylitaryzmu w duchu Keynesa i innych: „trzeba postawić sobie jasny ekonomiczny

cel,   wybrać   najbardziej   rozważne   środki   dla   jego   realizacji”,   itp.   Zapytałem   go:   „jest   pan   zapewne

przeciwko   dialektyce?”  Nie  bez  zdziwienia   odpowiedział:   „tak,   nie   widzę   w   niej   żadnego   pożytku”.

„Jednak   –   oponowałem   –   dialektyka   pozwoliła  mi   na   podstawie  kilku   pańskich   uwag   w   kwestiach

ekonomicznych od razu określić do jakiej kategorii filozoficznego myślenia pan należy – już w tym jest

nieoceniona zasługa dialektyki”. Chociaż potem nie słyszałem już o moim gościu, prawie nie wątpię, że

antydialektyczny profesor obstaje dziś, że ZSRR nie jest państwem robotniczym; że „bezwarunkowa obrona

ZSRR” to pogląd przestarzały; że nasze metody organizacyjne są złe, itp. Jeśli na podstawie podejścia danej

osoby do poszczególnych praktycznych kwestii można określić ogólny typ jego myślenia, to, znając ogólny

typ   myślenia,   można   w   przybliżeniu   przepowiedzieć,   jak   dana   osoba   podejdzie   do   tego   czy   innego

praktycznego problemu. Takie jest nieocenione wychowawcze znaczenie dialektycznej metody myślenia!

Abecadło materialistycznej dialektyki

Zgnili sceptycy, w rodzaju Souvarine’a, zapewniają, że jakoby „nikt nie wie”, co to takiego ta

dialektyka. I są „marksiści”, którzy z szacunkiem przysłuchują się Souvarine’owi i gotowi uczyć się od

niego.   I   „marksiści”   owi   kryją   się   nie   tylko   w   „Modern   Monthly”.   Struga   souvarinizmu   jest,   na

nieszczęście,   także   w   obecnej   opozycji   SWP.   Tu   koniecznie   trzeba   ostrzec   młodych   towarzyszy:

wystrzegajcie się rakowej zarazy!

Dialektyka – nie jest ani fikcją ani mistyką, lecz nauką o formach naszego myślenia, jeśli nie

ogranicza się ono do codziennych życiowych trosk, lecz próbuje zrozumieć bardziej złożone i długotrwałe

procesy. Między dialektyką a formalną logiką taki jest, powiedzmy, stosunek wzajemny, jak między wyższą

a niższą matematyką.

Spróbuję tu, w najbardziej skrótowej formie, określić istotę problemu. Logika prostego sylogizmu

Arystotelesa wychodzi od tego, że A=A. Prawdę tę przyjmuje się jako aksjomat dla wielu praktycznych

ludzkich poczynań i elementarnych uogólnień. W gruncie rzeczy A nie równa się A. Łatwo to udowodnić,

jeśli się spojrzy na  te dwie litery  przez szkło powiększające: bardzo się od siebie różnią. Jednakże –

zaprotestuje ktoś – nie chodzi o wielkość i formę liter – są to tylko symbole równych wielkości, na przykład

funta cukru. Protest jest chybiony – w rzeczywistości funt cukru nigdy nie jest równy funtowi cukru,

dokładniejsza waga zawsze wykaże różnicę. Sprzeciwi się ktoś: za to funt cukru równa się samemu sobie.

Nie jest to prawda: wszystkie ciała nieustannie zmieniają swe rozmiary, wagę, wygląd, itp. i nigdy nie są

równe samym sobie. Sofista powie na to, że funt cukru równy jest samemu sobie „w każdym danym

momencie”, nie mówiąc już o bardzo wątpliwej praktyczności takiego „aksjomatu”, gdyż także teoretycznie

nie wytrzymuje on krytyki. Jak w gruncie rzeczy rozumieć słowo „moment”? Jeśli jest to nieskończenie

mała  cząsteczka  czasu,   wówczas  funt  cukru  nieuchronnie  ulega  w  ciągu  owego  „momentu”  pewnym

zmianom.   Czy   też   „moment”   jest   czysto   matematyczną   abstrakcją,   tj.   stanowi  zero   czasu?   Jednakże

wszystko co istnieje, istnieje w czasie; samo istnienie jest nieustannym procesem przemian; czas jest więc

podstawowym elementem istnienia. A więc aksjomat A=A oznacza, że każde ciało równe jest samemu

sobie, gdy się nie zmienia, tj. nie istnieje.

Na pierwszy rzut oka może się wydać, że te „subtelności” do niczego nie są potrzebne. W gruncie

rzeczy  mają  one  znaczenie  decydujące.  Aksjomat  A=A  jest,   z  jednej  strony,  źródłem  całego   naszego

poznania,   z   drugiej   strony   –   źródłem   wszystkich   błędów   naszego   poznania.   Bezkarnie   korzystać   z

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 6 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

aksjomatu A=A można tylko w pewnych granicach. Kiedy ilościowe zmiany A dla interesującego nas

zagadnienia są nieistotne, wówczas możemy przyjmować, że A=A. Tak na przykład sprzedawca i kupujący

odnoszą się do funta cukru. Tak odnosimy się do temperatury słońca. Do niedawna tak odnosiliśmy się do

siły   nabywczej   dolara.   Jednakże   zmiany   ilościowe   po   przekroczeniu   pewnych   granic   przechodzą   w

jakościowe.   Funt  cukru,   który  ulega   działaniu  wody  lub  nafty,   przestaje  być  funtem  cukru.  Dolar  w

objęciach prezydenta przestaje być dolarem. Uchwycenie w porę krytycznego momentu przemiany ilości w

jakość jest jednym z najważniejszych zadań we wszystkich krainach poznania, w tym także w socjologii.

Każdy robotnik wie, że nie można wykonać dwóch rzeczy absolutnie jednakowych. Przy produkcji

łożysk   stożkowych  dopuszcza  się  pewne  odchylenie,  które  nie  powinno   jednakże  przekraczać  pewnej

granicy (tak zwana odchyłka dopuszczalna albo luz). Przy zachowaniu norm tolerancji stożki uważa się za

równe (A=A). Gdzie tolerancja została przekroczona, tam ilość przeszła w jakość; inaczej mówiąc: łożysko

okazało się złe lub nie nadające się.

Nasze naukowe myślenie jest tylko częścią naszej ogólnej praktyki, włączając w to także technikę.

Dla pojęć istnieją tu także „odchyłki dopuszczalne”, które ustanawia nie logika formalna, wychodząca z

aksjomatu  A=A,  lecz  dialektyczna  logika,   wychodząca  z aksjomatu,  że  wszystko  zawsze  się zmienia.

„Zdrowy rozsądek” charakteryzuje się tym, że systematycznie narusza dialektyczne odchyłki dopuszczalne.

Wulgarne   myślenie   operuje   takimi  pojęciami,   jak   kapitalizm,   moralność,   wolność,   robotnicze

państwo   itp.,   itd.,   jako  niezmiennymi  abstrakcjami,  uważając,  że  kapitalizm  równa  się  kapitalizmowi,

moralność równa się moralności, itp. Dialektyczne myślenie rozpatruje wszystkie rzeczy i zjawiska w ich

nieustannej przemianie, przy czym w materialnych warunkach tych przemian odkrywa ono ową krytyczną

granicę, za którą A przestaje być A, robotnicze państwo przestaje być robotniczym państwem.

Główny błąd wulgarnego myślenia polega na tym, że pragnie się ono zadowalać nieruchomymi

odbitkami rzeczywistości, która jest wiecznym ruchem. Dialektyczne myślenie przydaje samym pojęciom –

przy pomocy dalszych uszczegółowień, poprawek, konkretyzacji – ową treściwość i giętkość, prawie gotów

jestem powiedzieć „soczystość”, która do pewnego stopnia przybliża je do żywych zjawisk. Nie kapitalizm

w ogóle, a dany kapitalizm, na określonym stadium rozwoju. Nie robotnicze państwo w ogóle, a dane

państwo robotnicze, w kraju zacofanym, w imperialistycznym otoczeniu itp.

Dialektyczne myślenie tak się ma do myślenia wulgarnego, jak taśma filmowa do nieruchomej

fotografii. Film nie odrzuca prostej fotografii, lecz kombinuje serię fotografii zgodnie z prawami ruchu.

Dialektyka nie odrzuca sylogizmu, lecz uczy kombinacji sylogizmami w ten sposób, żeby przybliżyć nasze

poznanie   do   wiecznie   zmieniającej   się   rzeczywistości.   Hegel   ustanawia   w   swej   logice   szereg   praw:

przechodzenie   ilości   w   jakość,   rozwój   przez   przeciwieństwa,   konflikty   treści   i   formy,   zerwanie

stopniowości, przechodzenie  możliwości  w konieczność itp., które są równie  ważne  dla  teoretycznego

myślenia, jak prosty sylogizm dla bardziej elementarnych zadań.

Hegel pisał do Darwina i do Marksa. Dzięki potężnemu impulsowi, danemu myśli przez rewolucję

francuską, Hegel filozoficznie przeczuł ogólny ruch nauki. Właśnie jednak dlatego, że było to genialne

przeczucie,   uzyskało   ono   u   Hegla   idealistyczny   charakter.   Hegel   traktował   idealistyczne   cienie

rzeczywistości jak ostatnią instancję. Marks wykazał, że ruch ideowych cieni jest tylko odzwierciedleniem

ruchu ciał materialnych.

Nazywamy naszą dialektykę „materialistyczną”, dlatego że korzenie jej są nie na niebiosach i nie w

głębinach naszego „wolnego ducha”, a w obiektywnej rzeczywistości, w przyrodzie. Świadomość wyrosła z

nieświadomości, psychologia – z fizjologii, świat organiczny – z nieorganicznego, system słoneczny z

mgławicy. Na wszystkich stopniach tej drabiny rozwoju zmiany ilościowe przechodziły w jakościowe.

Nasza myśl, w tym także i dialektyczna, jest tylko jedną z form przejawiania się zmieniającej się materii.

Ani dla Boga, ani dla diabła, ani dla duszy nieśmiertelnej, ani dla odwiecznych norm prawa i moralności w

tej   mechanice  nie  ma  miejsca.  Dialektyka   myśli,   wyrosła   z   dialektyki   przyrody,   ma  więc  na   wskroś

materialistyczny charakter.

Darwinizm,   który   wyjaśnił   pochodzenie   gatunków   poprzez   przejście   zmian   ilościowych   w

jakościowe był najwyższym triumfem dialektyki w ramach całej organicznej przyrody. Drugim wielkim

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 7 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

triumfem   było   odkrycie   tablicy   masy   atomowej   chemicznych   elementów   i   dalszych   przekształceń

elementów jednych w drugie.

Z   tymi   przekształceniami   (gatunków,   elementów,   itp.)   ściśle   wiąże   się   problem   klasyfikacji,

jednakowo ważny w naukach przyrodniczych, jak i w społecznych. Systematyka Linneusza (XVIII w.),

która   za   podstawę   uznawała   niezmienność   gatunków,   sprowadzała   się   do   sztuki   opisywania   i

klasyfikowania roślin na podstawie ich cech zewnętrznych. Młodzieńczy okres botaniki jest analogiczny do

młodzieńczego okresu logiki, bowiem formy naszego myślenia rozwijają się, jak wszystko co żywe. Tylko

zdecydowane odrzucenie idei niezmienności gatunków, tylko zbadanie historii rozwoju roślin i ich anatomii

stworzyło podstawę dla prawdziwie naukowej klasyfikacji.

Marks,   który   w   odróżnieniu   od   Darwina  był   świadomym   dialektykiem,   znalazł   podstawę  dla

naukowej   klasyfikacji   społeczeństw   ludzkich   w   rozwoju   sił   wytwórczych   i   w   strukturze   stosunków

własnościowych, stanowiących anatomię społeczeństwa. Wulgarno-opisową klasyfikację społeczeństw i

państw,   która   jeszcze   teraz   kwitnie   na   uniwersyteckich   katedrach,   marksizm   zastąpił   klasyfikacją

materialistyczno-dialektyczną. Tylko posługując się metodą Marksa, można prawidłowo ustanowić pojęcie

robotniczego państwa, jak i moment jego upadku.

We wszystkim tym, jak widzimy, nie ma niczego „metafizycznego”, czy też „scholastycznego”, jak

to twierdzą zadowolone z siebie nieuki. Dialektyczna logika wyraża prawa rozwoju współczesnej myśli

naukowej. I na odwrót – walka przeciwko materialistycznej dialektyce jest odzwierciedleniem dalekiej

przeszłości,  konserwatyzmu  drobnej burżuazji,  chełpliwości  rutyniarzy  katedry i...  odrobiny  nadziei  na

świat pozagrobowy.

Natura ZSRR

Określenie, jakie daje ZSRR tow. Bernham: „nie-robotnicze i nie-burżuazyjne państwo”, jest czysto

negatywne, wyrwane z łańcucha historycznego rozwoju, wisi w powietrzu, nie zawiera w sobie ani grama

socjologii i stanowi po prostu teoretyczną kapitulację pragmatyka w obliczu sprzecznego historycznego

zjawiska.

Gdyby Bernham był dialektycznym materialistą, postawiłby sobie następujące trzy pytania: 1) jakie

jest historyczne pochodzenie ZSRR? 2) jakim zmianom podlegało to państwo w czasie swego istnienia? 3)

czy zmiany te przeszły ze stadium ilościowego w jakościowe, tj. czy stworzyły one historycznie niezbędne

panowanie nowej klasy wyzyskiwaczy? Odpowiedzi na te pytania zmusiłyby Bernhama do wyciągnięcia

jedynego do pomyślenia wniosku: ZSRR jest póki co zwyrodniałym państwem robotniczym. Dialektyka nie

jest czarodziejskim wytrychem do wszystkich problemów. Nie zastępuje ona konkretnej analizy naukowej.

Kieruje   ona   jednak   tę   analizę   na   właściwą   drogę,   chroniąc   od   bezpłodnego   błądzenia   w   pustyni

subiektywizmu czy scholastyki.

Bruno   R.   sprowadza   radziecki   reżim,   jak   i   faszystowski,   do   kategorii   „biurokratycznego

kolektywizmu” na tej podstawie, że w ZSRR, we Włoszech i w Niemczech panuje biurokracja; tam i tu –

planowe podstawy; w jednym wypadku własność prywatna została zlikwidowana, w drugim – ograniczona

itd. Tak, na podstawie względnej zbieżności niektórych cech zewnętrznych różnego pochodzenia, o różnym

ciężarze   gatunkowym,   o   różnym   klasowym   znaczeniu,   ustanawiana   jest   pryncypialna   tożsamość

społecznych   reżimów   –   absolutnie   w   duchu   burżuazyjnych   profesorów,   którzy   ustanawiają   kategorie

„kontrolowanej gospodarki”, „centralistycznego państwa”, nie interesując się wcale klasową naturą tego czy

innego.

Bruno  R.  i  jego  zwolennicy  czy  połowiczni  zwolennicy,  jak  Bernham,  pozostają  w  dziedzinie

społecznej   klasyfikacji   w   najlepszym   wypadku  na   poziomie   Linneusza,   na   usprawiedliwienie   którego

należy jednak przypomnieć, że żył on przed Heglem, przed Darwinem i przed Marksem.

Jeszcze gorsi i niebezpieczniejsi są bodaj ci eklektycy, którzy oświadczają, że klasowy charakter

radzieckiego  państwa   „nie  ma  znaczenia”,  że  kierunek  naszej  polityki  określany  jest  przez  „charakter

wojny”. Jak gdyby wojna była samodzielną, ponadspołeczną substancją; jak gdyby charakter wojny nie był

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 8 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

określany  przez   charakter   klasy   panującej,   tj.   tenże   czynnik  społeczny,   który  określa   także   charakter

państwa.   Zadziwiające,   z   jaką   lekkością   niektórzy   towarzysze,   pod   ciosami  wydarzeń,   zapominają   o

abecadle marksizmu!

Nic dziwnego jeśli teoretycy opozycji, odmawiający dialektycznego myślenia, płaczliwie kapitulują

w   obliczu   sprzecznego   charakteru   ZSRR.   Tymczasem   sprzeczności   między   społecznymi   podstawami,

wniesionymi przez rewolucję, a charakterem kasty, wydźwigniętej przez zwyrodnienie rewolucji, są nie

tylko bezspornym faktem historycznym, lecz i siłą sprawczą. Na tej sprzeczności opieramy się w naszej

walce o obalenie biurokracji. Tymczasem niektórzy ultralewicowcy dochodzą już do absurdów w rodzaju

tego,   że   dla   obalenia   bonapartystycznej   oligarchii   należy   poświęcić   społeczne   podstawy   ZSRR.   Nie

domyślają się oni, że ZSRR minus społeczne podstawy wniesione przez Październikową Rewolucję, to

właśnie da nam reżim faszystowski.

Ewolucjonizm i dialektyka

Tow. Bernham będzie zapewne protestował, powołując się na to, że, jako ewolucjonista, interesuje

się pochodzeniem społecznych i państwowych form nie mniej, niż my, dialektycy. Z tym nie będziemy się

spierać.   Każdy   wykształcony   człowiek   po   Darwinie   uważa   się   za   „ewolucjonistę”.   Prawdziwy

ewolucjonista powinien jednak ideę ewolucji przenieść także na swoje własne formy myślenia. Elementarna

logika,   powstała   w   owej   epoce,   gdy   sama   idea   ewolucji   prawie   jeszcze   nie   istniała,   jest   jawnie

niewystarczająca dla poznania procesów ewolucji. Logika Hegla jest właśnie logiką ewolucji. Trzeba tylko

nie zapominać, że samo pojęcie „ewolucja” jest niezwykle wypaczone i wykastrowane przez uniwersytecką

profesurę i liberalną publicystykę w duchu światowego „postępu”. Kto zrozumiał, że ewolucja przebiega

poprzez walkę antagonistycznych sił; że powolne nagromadzenie zmian wysadza w pewnym momencie

starą otoczkę i doprowadza do katastrofy, rewolucji; kto się nauczył, w końcu, przenosić ogólne prawa

ewolucji na samo myślenie, ten właśnie jest dialektykiem – w odróżnieniu od wulgarnego ewolucjonisty.

Dialektyczne myślowe wychowanie, równie niezbędne dla rewolucyjnego polityka, jak ćwiczenie

palców dla pianisty, zmusza do podchodzenia do wszystkich problemów z punktu widzenia procesów, a nie

nieruchomego meritum. Tymczasem wulgarni ewolucjoniści, ograniczający się zwykle do uznania ewolucji

w określonych dziedzinach, zadowalają się we wszystkich pozostałych kwestiach trywialnością „zdrowego

rozsądku”.

Amerykański  liberał,   pogodzony   z   istnieniem   ZSRR,   dokładniej   –   z   moskiewską  biurokracją,

uważa, czy też, w ostatecznym rachunku, uważał do czasu radziecko-niemieckiego paktu, że radziecki reżim

w całości jest „faktem postępowym”, że negatywne cechy biurokracji („o, oczywiście, są takie!”) będą

stopniowo obumierały, i że w ten sposób zapewniony zostanie pokojowy i bezbolesny „postęp”.

Wulgarny   drobnomieszczański   radykał   podobny   jest   do   liberalnego   „postępowca”   pod   tym

względem, że bierze ZSRR w całości, nie rozumiejąc jego wewnętrznych sprzeczności i ich dynamiki.

Kiedy Stalin zawiązał sojusz z Hitlerem, wtargnął do Polski a potem do Finlandii, wulgarni radykałowie

triumfowali   –   tożsamość   metod  stalinizmu  i   faszyzmu  została  udowodniona!  Okazali  się   jednakże  w

kłopocie, kiedy nowe władze zaczęły wzywać ludność do wywłaszczenia obszarników i kapitalistów –

takiej   możliwości   w  ogóle   nie   przewidywali!   Tymczasem  społeczno-rewolucyjne  kroki,  podejmowane

wojskowo-biurokratyczną drogą, nie tylko nie naruszyły naszego dialektycznego określenia ZSRR, jako

zwyrodniałego   państwa  robotniczego,   lecz   przeciwnie,   dały   mu   najbardziej   bezsporne   potwierdzenie.

Zamiast   tego,   by   ów   triumf   marksistowskiej   analizy   uczynić   przedmiotem   uporczywej   agitacji,

drobnomieszczańscy   opozycjoniści   zaczęli   z   doprawdy   przestępczą   lekkomyślnością   krzyczeć,   że

wydarzenia obaliły naszą prognozę, że stare schematy się nie nadają, że niezbędne są jakieś nowe słowa.

Jakie właściwie? Tego jeszcze sami nie rozstrzygnęli.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 9 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

Obrona ZSRR

Zaczęliśmy od filozofii, potem przeszliśmy do socjologii. Wyjaśniło się, że w obu dziedzinach dwaj

najwybitniejsi   przywódcy   opozycji   zajmują   anty-marksistowskie   lub   eklektyczne   stanowisko.   Jeśli

przejdziemy do polityki, właśnie do kwestii obrony ZSRR, to okaże się, że tu czyhają na nas nie mniejsze

niespodzianki.

Formułę „bezwarunkowej obrony ZSRR” – formułę naszego programu – opozycja niespodziewanie

ogłosiła   za   „mętną,   abstrakcyjną   i   przestarzałą”.   Niestety,   nie   wyjaśnia   ona,   na   jakich   właściwie

„warunkach” sama się godzi nadal bronić zdobyczy rewolucji. Dla przydania choćby cienia sensu swoim

nowym formułom, opozycja próbuje przedstawić sprawę tak, jakbyśmy dotąd „bezwarunkowo”  bronili

międzynarodowej   polityki   kremlowskiego   rządu,   z   jego   Armią   Czerwoną   i   GPU.   Wszystko   zostało

wywrócone i postawione na głowie! W gruncie rzeczy międzynarodowej polityki Kremla dawno już nie

broniliśmy nawet warunkowo, zwłaszcza od czasu, kiedy otwarcie proklamowaliśmy konieczność obalenia

kremlowskiej oligarchii poprzez powstanie. Błędne stanowisko nie tylko wypacza dzisiejsze zadania, lecz

zmusza także do przedstawiania w fałszywym świetle swój własny dzień wczorajszy.

W cytowanym już artykule, w „New International”, Bernham i Shachtman dowcipnie nazywali

grupę rozczarowanych inteligentów „Ligą Porzuconych Nadziei” i uparcie pytali, jakie będzie stanowisko

owej   opłakanej   Ligi   w   wypadku   wojennego   starcia   między   krajem   kapitalistycznym   a   Związkiem

Radzieckim. „Korzystamy z okazji – pisali – by zażądać od Hooka, Eastmana i Layonsa niedwuznacznych

oświadczeń w kwestii obrony Związku Radzieckiego w razie napadu ze strony Hitlera czy Japonii – albo,

przypuśćmy, ze strony Anglii...” Bernham i Shachtman nie stawiali żadnych „warunków”; nie określali

żadnych konkretnych uwarunkowań i jednocześnie żądali „niedwuznacznej” odpowiedzi. „Czy powstrzyma

się ona (Liga Porzuconych Nadziei) od zajęcia stanowiska, czy też ogłosi neutralność? – kontynuowali –
Słowem,   czy   opowiada   się   ona   za  obroną  Związku   Radzieckiego  przed  imperialistycznym  napadem
niezależnie od stalinowskiego reżymu i wbrew niemu?” (podkreślenia nasze). Drogocenny cytat! To jest

właśnie   to,   co  mówi   nasz   program.  Bernham   i   Shachtman  opowiadali   się   w   styczniu   1939   roku  za

bezwarunkową   obroną Związku Radzieckiego  i  całkiem  słusznie  określani, co oznacza  bezwarunkowa

obrona, a mianowicie „nie bacząc na stalinowski reżim i wbrew niemu”. Tymczasem ich artykuł napisany

został w owe dni, gdy doświadczenie rewolucji hiszpańskiej było w istocie wyczerpane do końca. Tow.

Cannon   ma  po   trzykroć   rację,   gdy   mówi,   że  rola   stalinizmu   w   Hiszpanii  jest   niepomiernie   bardziej

zbrodnicza, niż w Polsce i Finlandii. W pierwszym wypadku biurokracja, za pomocą katowskich metod,

zdławiła   socjalistyczną   rewolucję.   W   drugim   wypadku,   przy   pomocy   metod   wojennych,   daje   impuls

socjalistycznej rewolucji. Czemuż to Bernham i Shachtman tak nieoczekiwanie zbliżyli się do stanowiska

„Ligi   Porzuconych   Nadziei”?   Czemu?   Nie   możemy   przecież   uznać   za   wyjaśnienie   arcyabstrakcyjne

odwoływania się Shachtmana na „konkretność wydarzeń”. A wyjaśnienie znaleźć nie trudno. Uczestnictwo

Kremla w republikańskim obozie w Hiszpanii popierała burżuazyjna demokracja całego świata. Robota

Stalina   w   Polsce  i   Finlandii   spotyka  się   ze   wściekłym   potępieniem  tejże  demokracji.  Nie   bacząc   na

wszystkie swoje krzykliwe sformułowania, opozycja jest odzwierciedleniem wewnątrz robotniczej partii

nastrojów „lewicowej” drobnej burżuazji.

„Nasi panowie – pisali Bernham i Shachtman o „Lidze Porzuconych Nadziei” – znajdują powód do

dumy   w   myśli,   że   wnoszą   oni   jakoby   coś   „świeżego”,   że   „dokonują   przewartościowania   nowego

doświadczenia”, że nie są oni dogmatykami („konserwatystami”? – L. T.), którzy odmawiają weryfikacji

swych „podstawowych założeń” itd. Jakież żałosne samooszustwo! Nikt z nich nie ujawnił nowych faktów,

nie dał nowej wykładni ani na dzień dzisiejszy, ani na przyszłość”. Szokujący cytat! Czy nie powinniśmy

dodać do artykułu „Cofający się inteligenci” nowego rozdziału? Proponują Shachtmanowi współpracę...

Jakże  to  jednak  tacy  wybitni  ludzie  jak Bernham  i  Shachtman,  bez  zastrzeżeń  oddani  sprawie

proletariatu, dali się tak łatwo zastraszyć całkiem nie strasznym panom z „Ligi Porzuconych Nadziei”? Na

płaszczyźnie czysto teoretycznej wytłumaczenie leży w błędnej metodzie u Bernhama, w nieposzanowaniu

metody – u Shachtmana. Prawidłowa metoda nie tylko ułatwia wyciągnięcie prawidłowego wniosku, lecz,

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 10 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

wiążąc   każdy  nowy   wniosek   z   wnioskami  poprzednimi   łańcuchem  konsekwencji,  utrwala   wniosek   w

pamięci. Jeśli zaś polityczne wnioski wyciągane są empirycznie, na oko, jeśli niekonsekwencję ogłasza się

przy tym za swego rodzaju wyższość, wówczas marksistowski system polityki nieuchronnie zastępowany

jest przez impresjonizm, tak charakterystyczny dla drobnomieszczańskiej inteligencji. Każdy nowy zwrot

wydarzeń jest dla empiryka-impresjonisty zaskoczeniem, każe mu zapomnieć o tym, co sam pisał wczoraj i

rodzi gwałtowną potrzebę nowych słów, zanim jeszcze w głowie zrodziły się nowe myśli.

Wojna radziecko-fińska

Rezolucja opozycji w kwestii wojny radziecko-fińskiej stanowi dokument, pod którymi mogliby, z

niewielkimi zastrzeżeniami, podpisać się bordigiści, Berecken, Sneflit, Fenner-Brockway, Marco Piver i im

podobni, w każdym jednak razie nie bolszewicy-leniniści. Wychodząc wyłącznie od charakteru radzieckiej

biurokracji i z faktu „wtargnięcia” rezolucja pozbawiona jest jakiejkolwiek społecznej treści. Stawia ona

Finlandię i ZSRR na jednej desce i jednakowo„potępia i odrzuca oba rządy i obie armie”. Poczuwszy

jednak,   że   coś   tu   nie   tak,  rezolucja   nieoczekiwanie,   bez  jakiegokolwiek   związku   z   tekstem,   dodaje:

„przyjmując   tę   perspektywę,   zwolennicy   Czwartej   Międzynarodówki   będą,   rozumie   się,   (doprawdy,

wspaniałe jest to „rozumie się”! – L. T.) brać pod uwagę (!) konkretne uwarunkowania – sytuację wojenną,

nastroje mas, a także (!) różnicę stosunków ekonomicznych w Finlandii i Rosji”. Co nie słowo, to perełka.

Pod „konkretnymi” uwarunkowaniami nasi miłośnicy „konkretnego” pojmują sytuację wojenną, nastroje

mas i – na trzecim miejscu! – różnicę ekonomicznych systemów. Jak właściwie owe trzy „konkretne”

uwarunkowania będą „brane pod uwagę”, o tym nie ma w rezolucji ani słowa. Jeśli opozycja w stosunku do

danej wojny jednakowo odrzuca „oba rządy i obie armie”, to jakże się ona będzie „liczyć” z różnicą w

sytuacji wojennej i społecznych systemach? Zdecydowanie niczego tu nie można zrozumieć!

Ażeby   mocniej   ukarać   stalinowców   za   ich   niewątpliwe   zbrodnie,   rezolucja,   w   ślad   za

drobnomieszczańskimi   demokratami  wszystkich   odcieni,   ani   słowem   nie   wspomina  o   tym,   że  Armia

Czerwona   w   Finlandii   wywłaszcza   wielkich   posiadaczy   ziemskich   i   wprowadza  kontrolę   robotniczą,

przygotowując wywłaszczenie kapitalistów.

Jutro stalinowcy będą dławić fińskich robotników. Dziś jednak dają – zmuszeni są dać – mocny

impuls walce klasowej, w jej najbardziej ostrej formie. Przywódcy opozycji budują swą politykę nie na

„konkretnym” procesie, jaki rozwija się w Finlandii, a na demokratycznych abstrakcjach i szlachetnych

uczuciach.

Wojna radziecko-fińska już najwidoczniej zaczyna się uzupełniać wojną domową, w której Armia

Czerwona znajduje się – na danym etapie – w tym samym obozie, w którym są fińscy małorolni chłopi i

robotnicy,   gdy   tymczasem   armia   fińska  ma   poparcie   klas   posiadających,   konserwatywnej   robotniczej

biurokracji   i   anglo-saksońskich   imperialistów.   Nadzieje,   jakie   Armia   Czerwona  budzi   wśród  fińskiej

biedoty, okażą się, przy braku międzynarodowej rewolucji, złudzeniem; współpraca Armii Czerwonej z

biedotą okaże się czasowa; Kreml może wkrótce skierować broń przeciwko fińskim robotnikom i chłopom.

Wszystko   to   wiemy   z   góry   i   wszystko   to  mówimy  otwarcie,   w   formie  ostrzeżenia.   A   jednak   w   tej

„konkretnej” wojnie domowej, która toczy się na terytorium Finlandii, jakie „konkretne” miejsce winni

zająć   „konkretni”   zwolennicy   Czwartej   Międzynarodówki?   Jeśli   w   Hiszpanii   walczyli   oni   w   obozie

republikańskim,  nie  bacząc  na   to,   że  stalinowcy   dławili  socjalistyczną   rewolucję,  to  w  Finlandii  tym

bardziej   powinni   być  w   tym   obozie,   gdzie   stalinowcy   okazują   się   zmuszeni   popierać   wywłaszczenie

kapitalistów.

Dziury   w   swym   stanowisku   nasi   nowatorzy  zatykają   strasznymi   słowami:  politykę   ZSRR  w

Finlandii nazywają oni „imperialistyczną”. Wielkie to wzbogacenie nauki! Odtąd imperializmem będzie się

nazywała polityka zagraniczna kapitału finansowego i zarazem polityka niszczenia kapitału finansowego.

Winno to w sposób istotny przysporzyć jasności klasowej świadomości robotników! Zarazem jednak –

zakrzyknie,   powiedzmy,   nadto  pospieszny  Stanley  –   Kreml  wspiera   politykę  kapitału  finansowego  w

Niemczech! Sprzeciw ten oparty jest na zastąpieniu jednej kwestii inną, na rozpuszczeniu konkretnego w

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 11 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

abstrakcyjnym   (powszedni   błąd   wulgarnego   myślenia).   Jeśli   Hitler   jutro   okaże   się   zmuszony   do

dostarczenia broni powstańczym Hindusom, to czy rewolucyjni robotnicy niemieccy winni się sprzeciwić

temu konkretnemu posunięciu w formie strajku czy sabotażu? Przeciwnie, powinni się postarać możliwie

jak najszybciej dostarczyć broń powstańcom. Mamy nadzieję, że jest to jasne także dla Stanleya. Przykład

ten ma jednak charakter czysto hipotetyczny. Przyda nam się do tego, by pokazać, że nawet faszystowski

rząd finansowego kapitału może okazać się w pewnych wypadkach zmuszony do wspierania po drodze

ruchu   narodowo-rewolucyjnego   (żeby   jutro   spróbować   go   zdławić).  Poprzeć   rewolucję   proletariacką,

powiedzmy we Francji – na to Hitler pod żadnym warunkiem nie pójdzie. Jeśli chodzi o Kreml, to okazuje

się on dziś zmuszony – to już nie hipotetyczny a realny przypadek – wywoływać społeczno-rewolucyjny

ruch   w   Finlandii   (żeby   jutro   spróbować   politycznie   go   zdusić).   Przykrywanie   danego   społeczno-

rewolucyjny   ruchu   apokaliptycznym   imieniem   imperializmu   tylko   dlatego,   że   wywoływany   jest,

deformowany   i   zarazem   tłumiony   przez   Kreml,   oznacza   wydawanie   samemu   sobie   świadectwa

teoretycznego i politycznego ubóstwa.

Trzeba do tego dodać, że rozszerzenie pojęcia „imperializmu” nie ma też uroku nowości. Obecnie

nie   tylko   „demokracja”   ale   i   burżuazja   krajów   demokratycznych   nazywa   radziecką   politykę

imperialistyczną. Cel burżuazji jest jasny: zatrzeć społeczną sprzeczność między kapitalistyczną ekspansją a

radziecką, usunąć z widoku problem własności i tym samym pomóc rzeczywistemu imperializmowi. Jaki

jest   cel   Shachtmana  i   innych?   Sami  tego   nie   wiedzą.  Ich   terminologiczne   nowatorstwo   obiektywnie

prowadzi tylko do tego, że oddalają się oni od marksistowskiej terminologii Czwartej Międzynarodówki i

zbliżają się do terminologii „demokracji”. Ta okoliczność – niestety! – po raz kolejny potwierdza niezwykłą

podatność opozycji na nacisk opinii społecznej drobnej burżuazji.

„Kwestia organizacyjna”

Z   szeregów   opozycji   coraz   częściej   rozlegają   się   głosy:   „kwestia   rosyjska   nie   ma   właściwie

decydującego  znaczenia; główne  zadanie –  to zmiana systemu w partii”.  Jako zmianę  systemu trzeba

rozumieć   zmianę   kierownictwa,   czy   też,   jeszcze   dokładniej,   odsunięcie   Cannona   i   jego   najbliższych

współpracowników ze stanowisk kierowniczych. Te szczere głosy pokazują, że dążenie do podjęcia walki

przeciwko „frakcji Cannona” poprzedzało ową „konkretność zdarzeń”, na którą Shachtman i inni powołują

się dla wytłumaczenia zmiany swego stanowiska. Zarazem głosy te przypominają cały szereg poprzednich

opozycyjnych   ugrupowań,   które   podejmowały   walkę   z   najróżniejszych   powodów,   jednakże,   kiedy

pryncypialny grunt zaczynał się pod ich nogami kolebać, przenosili całą swą uwagę na tak zwaną „kwestię

organizacyjną” – tak to wyglądało z Moligneu, Sneflitem, Bereckenem i wieloma innymi. Jak by nie były

niemiłe owe incydenty, nie można ich pominąć!

Byłoby jednak błędem myślenie, że przeniesienie uwagi na „kwestię organizacyjną” stanowi prosty

manewr w walce frakcyjnej. Nie, samopoczucie opozycji w rzeczywistości, chociaż mętnie, mówi jej, że

chodzi nie tyle o „kwestię rosyjską”, ile w ogóle o podejście do kwestii politycznych, w tym także do metod

budowy partii. I jest to w pewnym sensie słuszne.

Szczególnie   jaskrawo   widzieliśmy   ideologiczny   wpływ  innej   klasy   na   przykładach   Bernhama

(pragmatyzm)  i  Shachtmana   (eklektyzm).  Nie  braliśmy  pod   uwagę  innych  przywódców,  jak  np.   tow.

Eberna, dlatego że on, z zasady, nie bierze udziału w zasadniczych sporach, ograniczając się do „kwestii

organizacyjnej”. Nie oznacza to jednak, że Ebern nie ma znaczenia. Przeciwnie, w pewnym sensie można

powiedzieć,  że  Bernham  i  Shachtman  występują  jako  dyletanci  opozycji,   gdy   tymczasem  Ebern  –   to

bezsporny specjalista w tej dziedzinie. Ebern, i tylko on, posiada swe tradycyjne ugrupowanie, wyrosłe ze

starej komunistycznej partii i zespolone w początkowym okresie samodzielnego istnienia „lewej opozycji”.

Wszyscy   pozostali,   którzy   mają   rozmaite   powody   do   krytyki   i   niezadowolenia,   dołączają   do   tego

ugrupowania. Cała poważna walka frakcyjna w partii jest zawsze, w ostatecznym rachunku, przejawem

walki   klasowej.   Frakcja   większości   na   samym   początku   określiła   ideową   zależność   opozycji   od

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 12 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

drobnomieszczańskiej demokracji. Opozycja, przeciwnie, właśnie z racji swego drobnomieszczańskiego

charakteru, nawet nie próbowała szukać społecznych korzeni obozu przeciwnego.

Opozycja   rozpoczęła   ostrą   walkę   frakcyjną,   która   paraliżuje   partię   w   niezwykle   krytycznym

momencie. Żeby walka taka miała uzasadnienie, a nie była bezlitośnie potępiona, trzeba mieć dla niej

bardzo  poważne   i  głębokie  uzasadnienie.  Dla  marksisty   takie   uzasadnienie  może  mieć  tylko  klasowy

charakter.   Przed  rozpoczęciem  swej   ostrej   walki  przywódcy   opozycji  mieli  obowiązek   postawić   sobie

pytanie: wpływ jakiej nie-proletariackiej klasy odzwierciedla większość KC? Tymczasem o klasowej ocenie

rozbieżności ze strony opozycji nie ma nawet mowy. Chodzi o „konserwatyzm”, „błędy”, „złe metody” itp.

psychologiczne,   intelektualne,   techniczne   niedociągnięcia.   Opozycja   nie   interesuje   się   klasową   naturą

przeciwnej frakcji, tak jak nie interesuje się klasową naturą ZSRR. Ten jeden fakt wystarczy dla ujawnienia

drobnomieszczańskiego charakteru opozycji, z zabarwieniem akademickiego pedantyzmu i dziennikarskiej

wrażliwości.

Żeby zrozumieć, nacisk jakich klas czy warstw znajduje swe odzwierciedlenie w walce frakcji,

trzeba prześledzić walkę tych frakcji historycznie. Ci członkowie opozycji, którzy twierdzą, że obecna

walka nie ma „nic wspólnego” ze starą walką frakcyjną, wykazują po raz kolejny powierzchowny stosunek

do życia partii. Podstawowe jądro opozycji – jest to samo, które trzy lata temu grupowało się wokół Mosti i

Spectora. Podstawowe jądro większości – to samo, które grupowało się wokół Cannona. Z kierowniczych

postaci tylko Shachtman i Bernham przesunęli się z jednego obozu do drugiego. Ale te osobowe zmiany,

jak by nie były ważne, nie zmieniają ogólnego charakteru obu ugrupowań. Na wyjaśnianiu historycznej

kontynuacji walki frakcyjnej nie będę się jednak zatrzymywał, odsyłając czytelnika do przepięknego pod

każdym względem artykułu Joe Hansena „Organizacyjne metody i polityczne zasady”.

Jeśli pominie się wszystko, co przypadkowe, osobiste i epizodyczne, jeśli sprowadzić obecną walkę

do podstawowych politycznych typów, to niewątpliwie najbardziej konsekwentny charakter ma walka tow.

Eberna przeciwko tow. Cannonowi. Ebern reprezentuje w tej walce drobnoburżuazyjne, pod względem

składu społecznego, propagandystyczne ugrupowanie, połączone starymi osobistymi związkami i mające

prawie rodzinny charakter. Cannon reprezentuje formującą się proletariacką partię. Historyczna racja w tej

walce, jakie by nie były poszczególne możliwe błędy, niedopatrzenia itp. – jest w pełni po stronie Cannona.

Gdy przedstawiciele opozycji podnoszą krzyki: „kierownictwo zbankrutowało”, „prognoza się nie

sprawdziła”,  „wydarzenia  nas  zaskoczyły”, „trzeba mieć hasła”  – wszystko  to  bez  najmniejszej  próby

poważnego   przemyślenia   problemu   –   to   występują   oni   w   istocie   rzeczy   jako   partyjni   defetyści.   To

zasmucające zachowanie tłumaczy się poirytowaniem i strachem starego propagandystycznego kółka w

obliczu nowych zadań i nowych stosunków w partii. Sentymentalizm osobistych związków nie chce ustąpić

miejsca poczuciu obowiązku i dyscypliny. Zadanie stojące przed partią polega na tym, by rozbić stare

kółkowe powiązania i rozpuścić najlepsze elementy propagandystycznej przeszłości w proletariackiej partii.

Niezbędne jest wychowanie takiego ducha partyjnego patriotyzmu, żeby nikt nie śmiał oświadczyć: „nie

chodzi właściwie o kwestię rosyjską, lecz o to, że jest nam przyjemniej i wygodniej pod kierownictwem

Eberna, niż pod kierownictwem Cannona”. Osobiście nie wczoraj doszedłem do tego wniosku. Musiałem

dziesiątki i setki razy przedstawiać go w dyskusjach z towarzyszami, którzy wchodzili w skład grupy

Eberna,   przy   czym   niezmiennie   podkreślałem   drobnoburżuazyjny   charakter   tej   grupy.   Uparcie   i

wielokrotnie   proponowałem   przeniesienie   z   szeregu   członków   do   grona   kandydatów   tych

drobnomieszczańskich   towarzyszy  podróży,   którzy   niezdolni   są   do  werbowania   do   partii  robotników.

Osobiste listy, dyskusje i przestrogi, jak pokazały dalsze wydarzenia, do niczego nie doprowadziły – ludzie

rzadko się uczą na cudzym przykładzie. Antagonizm dwóch warstw partii i dwóch okresów jej rozwoju

ujawnił się  i przyjął charakter ostrej walki frakcyjnej.  Nie pozostaje nic innego, jak jasno i wyraźnie

przedstawić swe stanowisko przed amerykańską partią i całą Międzynarodówką. „Drużba – drużbą, a służba

– służbą” – mówi rosyjskie przysłowie.

Możliwe tu jest pytanie: jeśli opozycja jest nurtem drobnomieszczańskim, to czy nie oznacza to, że

dalsza jedność partii jest niemożliwa? Jak bowiem pogodzić drobnomieszczański nurt z proletariackim?

Takie stawianie problemu oznacza jednostronne myślenie, niedialektyczne, i dlatego – błędne. Opozycja w

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 13 -

www.skfm-uw.w.pl

background image

Lew Trocki – Drobnomieszczańska opozycja w socjalistycznej partii robotniczej Stanów Zjednoczonych (1939 rok)

tej dyskusji przejawiła jaskrawo swe drobnomieszczańskie cechy. Nie oznacza to jednak, że opozycja nie

posiada innych cech. Większość członków opozycji jest głęboko oddana sprawie proletariatu i jest w stanie

się  uczyć.   Elementy  związane   dziś  ze  środowiskiem   drobnomieszczańskim   jutro   mogą  związać   się   z

proletariatem. Niekonsekwentni mogą, pod wpływem doświadczenia, stać się bardziej konsekwentnymi.

Kiedy partię uzupełnią tysiące robotników, nawet niektórzy zawodowi frakcjoniści mogą się wychować w

duchu proletariackiej dyscypliny. Trzeba dać im na to czas. Oto dlaczego propozycja tow. Cannona –

oczyścić dyskusję od wszelkich gróźb rozłamu, wykluczeń itp. była w najwyższym stopniu słuszna i na

czasie.

Pozostaje tym nie mniej sprawą niewątpliwą, że, gdyby partia w całości zeszła na drogę opozycji,

mogło   by   to   doprowadzić   do   jej   katastrofy.   Opozycja,   jako   taka,   nie   jest   w   stanie   dać   partii

marksistowskiego   kierownictwa.   Większość   obecnego   Komitetu   Centralnego   znacznie   bardziej

konsekwentnie, poważnie i głębiej wyraża proletariackie zadania partii, aniżeli mniejszość. Właśnie dlatego

większość nie może być zainteresowana w doprowadzeniu walki do rozłamu – słuszne idee zwyciężą. Ale i

zdrowe elementy opozycji nie mogą życzyć sobie rozłamu – doświadczenie przeszłości nazbyt jaskrawo

wykazało, że wszelkiego rodzaju improwizowane grupy, które odrywały się od Czwartej Międzynarodówki,

skazywały siebie tym samym na rozkład i zgon. Oto dlaczego można bez jakichkolwiek obaw oczekiwać

przyszłego partyjnego zjazdu. Odrzuci on antymarksistowskie nowatorstwa opozycji i zapewni jedność

partii.

© Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (UW)

- 14 -

www.skfm-uw.w.pl