background image

KATE BRIAN 

IMPREZA ZAMKNIĘTA 

Tytuł oryginału Invitation Only 

background image

WHITTAKER 

Noc była zimna. Zimna i ciemna, bez gwiazd, bez księżyca, z wiatrem, który porywał 

z  drzew  tumany  liści,  wciąż  mokrych  po  przedpołudniowej  mżawce.  W  zetknięciu  ze  skórą 

były  oślizłe  i  obrzydliwe,  kiedy  więc  następny  podmuch  zaświstał  nad  wzgórzami,  wszyscy 

poszukaliśmy osłony. Zaczynałam mieć dreszcze. 

- Au! Przykleiło mi się jakieś świństwo! - wrzasnęła Taylor  Bell, wciskając  głowę w 

ramiona.  W  jednej  ręce  trzymała  butelkę  wódki,  z  której  popijała  już  od  godziny,  a  drugą 

nerwowo klepała się po plecach. Duży żółty liść klonu przywarł do jej karku, mierzwiąc jasne 

loki, które wymknęły jej się z końskiego ogona, - Weźcie to! 

Taylor  na  ogół  nie  zdradzała  szczególnego  upodobania  do  alkoholu,  ale  tej  nocy 

wlewała  go  w  siebie,  jakby  to  był  nektar  bogów.  Może  -  podobnie  jak  inni  -  czuła  potrzebę 

wymazania z pamięci weekendu otwartego, który zaledwie parę godzin wcześniej zakończył 

się  uroczystością  w  szkolnej  kaplicy.  Rodzice  Taylor  wydawali  się  jednak  całkiem 

sympatyczni, a sama Taylor wyraźnie odprężyła  się w ich towarzystwie.  Zastanawiałam się, 

czy nie martwi jej coś innego. 

- Zdejmijcie to ze mnie! - wyjęczała. - Dziewczyny! 

- Na  mnie  nie  licz  -  odparta  Kiran  Hayes.  Z  gracją  pociągnęła  łyk  ze  srebrnej 

piersiówki  i  szczelnie  okryła  kolana  długim  kaszmirowym  płaszczem.  -  Właśnie  miałam 

depilację woskiem. 

Kiran  -  pierwsza  prawdziwa  modelka,  którą  spotkałam  w  życiu,  i  jedna  z 

najpiękniejszych znanych mi dziewczyn - nieustannie poddawała się jakimś zabiegom: jasne 

pasemka,  ciemne  pasemka,  dermabrazja,  okłady  z  wodorostów,  arabska  regulacja  brwi. 

Sprawiało to wrażenie wymyślnych tortur, ale najwidoczniej było skuteczne. 

Noelle Lange prychnęła i zdjęła wilgotny liść z karku Taylor. 

- Primadonny - powiedziała szyderczo. 

Rzuciła  liść  na  ziemię.  Wylądował  dokładnie  na  wprost  podłużnego  płaskiego  głazu, 

na  którym  siedziała  Ariana  Osgood.  Ariana  przez  moment  wpatrywała  się  w  liść,  jakby 

chciała  odczytać  z  niego  sens  życia.  Lekki  powiew  poruszył  jej  długimi,  jasnymi,  prawie 

białymi włosami. Uniosła głowę i przymknęła oczy z zadowoleniem. 

Wyjęłam  piwo  z  turystycznej  lodówki  stojącej  po  drugiej  stronie  polany  i 

obserwowałam  Taylor,  Kiran,  Noelle  i  Arianę,  jakbym  była  antropologiem  badającym 

nieznany  nauce  podgatunek  człowieka.  Dziewczyny  z  Billings  fascynowały  mnie  od 

background image

miesiąca,  odkąd  spostrzegłam  je  z  okna  bursy  w  Easton  -  naturalnie,  fascynowały  mnie  na 

odległość, bo nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zyskam do nich bliższy dostęp. Sytuacja 

jednak  się  zmieniła.  Dziewczyny  z  Billings  były  teraz  moimi  przyjaciółkami. 

Współlokatorkami.  Osobami,  z  którymi  regularnie  i  wbrew  regulaminowi  szkoły 

imprezowałam w lesie na obrzeżach kampusu. 

Jeśli dwie imprezy można uznać za regularność. 

Byłam  teraz  jedną  z  nich.  Wspięłam  się  na  eastońskie  wyżyny.  Gdyby  jednak  ktoś 

mnie zapytał, jak się tam znalazłam, nie miałabym pojęcia, co odpowiedzieć. Nie nadążałam 

za biegiem wypadków: ostatnio - o ile się orientowałam - dziewczyny wściekły się na mnie, 

bo nie zerwałam ze swoim chłopakiem Thomasem Pearsonem, który zdecydowanie im się nie 

podobał.  Myślałam,  że  nieodwołalnie  zraziłam  je  do  siebie,  kiedy  za  ich  plecami  obiecałam 

Thomasowi  pomoc  w  uporaniu  się  z  problemami  osobistymi.  A  tymczasem  najwyraźniej 

dziewczynom zaimponowałam. 

Czym  konkretnie  -  nie  wiadomo.  Całe  szczęście  jednak,  że  tak  się  stało:  z  ich 

poparciem miałam szansę uwolnić się od swojej przeszłości. Miałam szansę nie dołączyć do 

licznego  grona  młodych  obywateli  Croton  w  Pensylwanii,  którzy  po  dwuletnich  kursach 

policealnych  wracają  do  rodzinnego  miasta,  żeby  pracować  jako  zastępcy  kierownika  sieci 

handlowej. Dzięki dziewczynom z Billings mogłam szukać dla siebie jakiegoś życia. Mogłam 

próbować dostać się do świata, o jakim zawsze marzyłam - świata sukcesu. Świata wolności. 

- Co tam, Reed? - zawołała Noelle. - Jeśli znudziło ci się piwo, zgłoś się do Kiran. Z 

radością poczęstuje cię koktajlem własnego wyrobu. 

Patrzyła na mnie kpiąco. Na pewno spostrzegła moje zamyślenie. A przecież chciałam 

okazać  im  wdzięczność  za  to,  że  zaprosiły  mnie  na  imprezę.  Za  wszystko,  co  dla  mnie  zro-

biły. Za to, że mogłam teraz sama częstować się piwem, zamiast biegać dla nich na posyłki, 

czym zajmowałam się niemal bez przerwy od pierwszego tygodnia w Easton. 

- Nie, dzięki. Piwo jest okej - odpowiedziałam, unosząc butelkę. 

Zerwałam  kapsel  zardzewiałym  otwieraczem  i  pociągnęłam  spory  łyk,  wiedząc,  że 

Noelle  nadal  mnie  obserwuje.  Wcześniej  tego  wieczoru  spróbowałam  pierwszego  piwa  w 

ż

yciu.  Teraz  zaczynałam  trzecie  i  wyraźnie  nabierałam  wprawy.  Najważniejsze  -  jak 

odkryłam  -  było  picie  dużymi  haustami  i  szybkie  przełykanie,  tak  żeby  smak  nie  zdążył 

zagnieździć się na języku. 

No, owszem. Całkiem przyjemne. Odetchnęłam i szczelniej otuliłam się swetrem. Już 

zamierzałam dołączyć do dziewczyn, kiedy doleciał mnie fragment rozmowy przy ognisku. 

- Coś  wam  powiem  -  mówił  Dash  McCafferty.  -  Będzie  to  jedno  z  najsłynniejszych 

background image

zniknięć w historii. 

- Może pojechał do swojej babki do Bostonu - odparł Josh Hollis. 

Dash wzruszył ramionami. 

- E. na pewno już u niej sprawdzali. 

Thomas. Rozmawiali o Thomasie. Nie mogłam uwierzyć, że kiedy poprzednio byłam 

na tej polanie, spotkałam tu także Thomasa. Minęły mniej więcej dwie doby, odkąd widziano 

go po raz ostatni. Zniknął z Easton, nie zostawiając żadnej wiadomości. I według Josha, jego 

współlokatora  -  stojącego  teraz  z  kolegami  przy  ognisku  i  wpatrzonego  w  płomienie  -  nie 

wziął ze sobą żadnego ubrania, nawet ulubionego czarnego T - shirtu. W piątek rano wyznał 

mi miłość, nakłonił mnie do obietnicy, że nie opuszczę go w potrzebie, po czym ulotnił się jak 

kamfora. 

Zastanawiałam  się,  ile  Josh  wie  -  o  mnie,  o  tym,  co  robiliśmy  z  Thomasem.  Czy 

Thomas  powiedział  Joshowi,  czym  zajmowaliśmy  się  w  ich  wspólnym  pokoju?  Czy  miał 

zwyczaj  chwalić  się  miłosnymi  podbojami?  Nie  byłam  pewna.  Nie  poznałam  go  tak 

gruntownie.  Ilekroć  jednak  spotykałam  teraz  Josha,  czułam  się  bardzo  nieswojo.  Byłoby 

niemiło,  gdyby  połowa  szkoły  usłyszała,  że  straciłam  dziewictwo  z  facetem,  który  może 

chciał  dobrze,  ale  wyraźnie  nie  nadawał  się  do  trwałego  związku  uczuciowego.  Straciłam 

dziewictwo  z  facetem,  z  którym  -  jak  się  zorientowałam,  jeszcze  zanim  zniknął  - 

prawdopodobnie  nie  powinnam  była  chodzić,  ale  do  którego  mimo  wszystko  czułam 

przywiązanie.  Straciłam  dziewictwo  z  Thomasem  Pearsonem,  głównym  -  jak  odkryłam 

niedawno - dilerem narkotyków w Easton. Wciąż nie mieściło mi się to w głowie. 

Josh  pociągnął  łyk  piwa.  Miał  tak  dziecinną  twarz,  że  wyglądał  dziwnie  z  butelką 

alkoholu  przy  ustach.  Jego  blond  loki  tańczyły  na  wietrze  wraz  z  długim  prążkowanym 

szalikiem,  który  zamotał  sobie  na  pomiętym  rdzawym  T  -  shircie  i  brązowej  sztruksowej 

marynarce.  Josh  był  sympatycznie  artystowski,  otwarty,  pełen  twórczej  fantazji.  I  mówił 

sympatycznie  donośnym  głosem  -  wystarczająco  donośnym,  żebym  mogła  podsłuchiwać 

niezauważona. 

- Ciekawe, czy sprawdzili też ich posiadłość w Vail - powiedział. 

- Człowieku,  Pearson  nie  zadekował  się  w  tak  oczywistym  miejscu  -  odparł  Dash  i 

charknął  z  namysłem.  Jak  na  tak  niesamowicie  przystojnego  faceta:  blondyna  o  sylwetce 

modela  z  domu  mody  Abercrombiego,  wykazywał  poważne  braki  w  higienie  osobistej. 

Splunął w ogień i sięgnął po piwo. 

- Czarujące, Dash - zawołała Noelle z drugiej strony polany. 

- Dzięki,  skarbie  -  rzucił  niedbale  i  wrócił  do  rozmowy.  -  Nie  mogę  uwierzyć,  że 

background image

wezwali miejscową policję. Co za głupota. Jeśli Pearson chciał zaszaleć, pojechał do Nowego 

Jorku. 

- Tak sądzisz? - zapytał Josh. 

Nadzieja w jego głosie podsyciła moją nadzieję. 

- Daj  spokój  -  odezwał  się  Gage  Coolidge,  wysoki,  chudy,  metroseksualny  brunet  o 

typowo  bojsbandowej  urodzie.  -  Thomas  Pearson  właśnie  wycina  numer  stulecia.  Szuka  go 

całe Wschodnie Wybrzeże, a on imprezuje sobie gdzieś na całego. 

- Może i tak - powiedział Josh z wahaniem. 

- Żadne:  może  -  burknął  Dash.  -  Początek  listopada  za  parę  tygodni.  Wiesz,  co  to 

oznacza. 

- Ach... Dziedzictwo. 

- Właśnie - Dash wycelował palec w Josha. - Pearson sobie tego nie odpuści. Jeśli się 

mylę, zrezygnuję ze swojego lotusa. 

- Poważna sprawa, stary - ostrzegł Gage. 

- Wiem, co mówię. 

- Racja - przyznał Josh, kiwając głową. - Pearson to stuprocentowy Dziedzic. 

- Warto by go stamtąd przywlec do Easton i zgłosić się po medale - powiedział Gage. 

- Zrobione! - zawołał Dash i przybił piątkę z Gage'em nad głową Josha. 

Dziedzic?  Dziedzictwo?  O  co  chodziło,  u  licha?  Odsunęłam  się  od  drzewa,  spod 

którego podsłuchiwałam rozmowę, i ruszyłam ku dziewczynom pewna, że zaraz wszystko mi 

wyjaśnią. Zanim jednak dotarłam na środek polany, natknęłam się na Nataszę Crenshaw. 

- Reed! Dokąd się wybierasz? - zapytała, obejmując mnie ramieniem. 

Zamarłam  ze  zdumienia.  Natasza  Crenshaw  była  moją  nową  współlokatorką  w 

Billings. A była nią dlatego, że jej najlepsza przyjaciółka Leanne Shore wyleciała z Easton za 

ś

ciąganie,  wywołując  największy  szkolny  skandal  tej  jesieni.  Od  ubiegłego  przedpołudnia, 

kiedy  zaczęłam  rozpakowywać  swoje  rzeczy,  Natasza  gotowała  się  ze  złości.  Uraza  z  niej 

emanowała. 

Stąd moje osłupienie teraz. 

- Dobrze się czujesz? - zapytałam. 

- Oczywiście!  -  odparła,  ukazując  w  uśmiechu  śnieżnobiałe  zęby.  Natasza  miała 

ciemną  skórę,  ciemne  włosy  i  zdecydowanie  kobiece  kształty.  Poczułam  je  wyraźnie,  kiedy 

mnie  do  siebie  przycisnęła.  Jako  dziewczyna  o  raczej  chłopięcym  wyglądzie  nie  potrafiłam 

zrozumieć,  jak  można  poruszać  się  swobodnie  z  takimi  wypukłościami.  -  Słuchaj,  chciałam 

cię przeprosić. Ostatnio zachowywałam się niezbyt miło. Jeszcze nie doszłam do siebie po tej 

background image

historii  z  Leanne  i  chyba  wyładowywałam  się  na  tobie.  A  to  nie  w  porządku.  Nie  gniewasz 

się? 

Jej  cechą  charakterystyczną  były  właśnie  takie  szczere,  zdroworozsądkowe 

wypowiedzi.  W  przeciwieństwie  do  innych  znanych  mi  nastolatek  Natasza  najwyraźniej  nie 

miała nic do ukrycia. Budziło to moją głęboką konsternację. 

- No... jasne... - wybąkałam niepewnie. 

- Świetnie! Bo chciałabym, żebyśmy zostały przyjaciółkami. Dobrymi przyjaciółkami. 

Patrzyła na mnie z takim przejęciem, że musiałam się uśmiechnąć - z rozbawieniem, 

ale też z radością. 

- Fajnie. Ja też bym tego chciała. 

- Wspaniale!  -  zawołała.  Z  kieszeni  skórzanej  kurtki  wyjęła  malutki  aparat  cyfrowy  i 

uniosła go w jednej ręce, a drugą przyciągnęła mnie do siebie. - Uśmiech! 

Błysnął flesz. Przed oczami zawirowały mi fioletowe plamy. 

- Nic  tylko  wywołać  i  oprawić  w  ramki  -  stwierdziła  wesoło,  spoglądając  na 

wyświetlacz. 

Patrzyłam  ponad  jej  ramieniem  na  Josha  i  chłopaków,  którzy  naradzali  się 

przyciszonymi  głosami.  Zastanawiałam  się,  czy  nadal  rozmawiają  o  Thomasie  i  czy  byliby 

skłonni podzielić się ze mną swoją wiedzą. 

- Zaraz wrócę. 

Zrobiłam może trzy kroki, kiedy chłopcy spojrzeli na mnie nagle i krzyknęli: 

- Whittaker! 

O mało się nie potknęłam. - Co?! 

- Panowie!  Panie!  Ach,  jakże  miło  ujrzeć  was  tu  zebranych  razem,  jak  za  dawnych 

czasów... 

Odwróciłam  się  i  zobaczyłam  najpotężniejszy  okaz  nastolatka,  jaki  napotkałam  poza 

szkolnym 

boiskiem 

futbolu 

amerykańskiego. 

Mierzył 

zapewne 

około 

metra 

dziewięćdziesięciu,  ważył  dobrze  ponad  sto  dwadzieścia  kilogramów,  ale  poruszał  się  z 

godnością,  prosty  jak  struna.  Miał  rumiane  policzki,  okrągłe  okulary  i  fryzurę  znacznie 

starszego mężczyzny: zaczesane do tyłu włosy przygładzone żelem, wznoszące się równą falą 

o jakieś dwa centymetry nad czołem. Kroczył przez polanę, arystokratycznie skłaniając głowę 

przed  dziewczynami  z  Billings,  a  następnie  z  powagą  przybił  piątkę  z  Dashem,  Gage'em, 

Joshem i pozostałymi. 

- Jak się miewamy w ten uroczy wieczór? - zapytał tubalnym głosem. Wyciągnął ręce 

nad ogniskiem i zatarł dłonie. 

background image

Kim  był  ten  facet?  I  dlaczego  wyrażał  się  tak,  jakby  wyszedł  prosto  z  powieści  Jane 

Austen? 

- Jak  tam  we  wschodniej  Azji?  Czy  chińskie  jedzenie  jest  naprawdę  lepsze  w 

Chinach? - zapytał żartobliwie Gage. 

Znowu  zerwał  się  wiatr  i  nie  dosłyszałam  słów  Whittakera,  w  każdym  razie  chłopcy 

się roześmiali. Zgromadzili się wokół niego rozbawieni, z roziskrzonym wzrokiem, zupełnie 

jakby Święty Mikołaj zjawił się nagle wśród przedszkolaków. ' Dołączyłam do dziewczyn. 

- Reed, już myślałam, że o nas zapomniałaś - powiedziała Noelle i łyknęła piwa. Była 

jedyną  dziewczyną  z  Billings,  która  piła  piwo,  i  właśnie  dlatego  się  na  nie  zdecydowałam. 

Reszta  wolała  drinki  sporządzone  z  różnych  alkoholi  skombinowanych  przez  Kiran  i 

chłopaków. - Co to, znowu zakochana? 

- Ja? 

- Gapisz  się  na  Whittakera  jak  urzeczona  -  wtrąciła  Kiran,  patrząc  na  mnie 

zmrużonymi oczami. - Hm... interesujący wybór. 

- Gapię się? Daj spokój. Po prostu... Kto to jest? 

- Whittaker? To... Whittaker. Nie do sklasyfikowania - powiedziała Noelle. Popatrzyła 

na pozostałe dziewczyny i uśmiechnęła się krzywo. - W zasadzie... powinnaś go poznać. 

Poderwała  się,  złapała  mnie  za  nadgarstek  i  pociągnęła  w  stronę  ogniska.  Nie 

zdążyłam nawet zaprotestować. 

- Whit! Hej, Whit! - zawołała. - To dziewczyna, o której ci mówiłam. 

Pchnęła  mnie  w  stronę  Whittakera.  Zaskoczona  pośliznęłam  się  na  trawie  i  oparłam 

dłonie  o  jego  szeroką  pierś.  Chłopcy  zarechotali.  Whittaker  delikatnie  ujął  mnie  za  łokcie  i 

podtrzymał. 

- Wszystko w porządku? - zapytał. Miał życzliwe brązowe oczy. 

- Tak - odpowiedziałam z zakłopotaniem. 

Zaraz, zaraz. Czy Noelle przedstawiła mnie jako dziewczynę, o której mu mówiła? Co 

mówiła? I dlaczego? 

- Jestem  Walt  Whittaker  -  powiedział,  wyciągając  rękę.  -  Przyjaciele  nazywają  mnie 

Whittaker albo Whit. Wybierz sama. 

- Reed Brennan. 

Jego dłoń była niewiarygodnie miękka i ciepła. 

- A zatem, Reed, jeśli dobrze zrozumiałem, jesteś w Easton od niedawna. Witamy. 

Barwa jego głosu przyprawiła mnie o łagodny, przyjemny dreszczyk. Była ujmująca. I 

jakby znajoma. 

background image

- Ty też tutaj od niedawna? - zapytałam. 

Znowu wszyscy wybuchnęli śmiechem, także Whittaker. 

- Nie,  nie.  Moja  rodzina  kształci  się  tu  od  pokoleń.  Byłem  z  rodzicami  na  długich 

wakacjach.  Zwiedziliśmy  wschodnią  Azję,  Chiny,  Singapur,  Hongkong,  Filipiny...  Dużo 

podróżujesz, Reed? 

Nie,  jeśli  nie  liczyć  wyprawy  do  pensylwańskiego  parku  rozrywki  w  czasach,  kiedy 

jeszcze nosiłam różowe tenisówki. 

- Raczej mało - przyznałam. 

Wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby moje słowa go zdziwiły. Zaczynałam się 

czuć nieswojo pod jego badawczym wzrokiem. 

- Szkoda - stwierdził w końcu. - Człowiek nie zna samego siebie, dopóki nie rozejrzy 

się po świecie, prawda? 

Próbowałam  wymyślić  odpowiedź,  która  nie  zabrzmiałaby  naiwnie,  ale  wtrącił  się 

Gage. 

- Stary,  chodź  do  nas!  -  zawołał,  walnąwszy  Whittakera  w  ramię.  -  Właśnie 

rozmawialiśmy o Dziedzictwie. Musisz nam przekazać najświeższe informacje. 

Whittaker uśmiechnął się lekko. 

- Ach, Dziedzictwo. Istotnie, pora się zbliża. 

O  co  chodziło  z  tym  Dziedzictwem?  Na  pewno  było  to  coś,  o  czym  w  Easton  nie 

wypadało  nie  wiedzieć,  a  gdybym  zapytała,  stałoby  się  oczywiste,  że  ja  nie  wiem  -  i 

przypomniałabym  wszystkim,  jaką  jestem  tu  autsajderką.  Postanowiłam  więc  trzymać  język 

za zębami w nadziei, że z czasem dotrą do mnie potrzebne informacje. 

- Porozmawiamy później? - powiedział do mnie Whittaker. 

- Eee... jasne. 

Gage pociągnął Whittakera pomiędzy chłopców, a przy mnie stanęła Noelle. 

- I co? Już go zauroczyłaś? - zapytała. 

- Mówiłaś mu o mnie? 

- A  czemu  nie?  Pomyślałam,  że  powinniście  się  poznać  -  powiedziała,  wzruszając 

ramionami. - Whit byłby dla ciebie niezły. Jest bardzo... kulturalny. 

Postanowiłam zignorować ukryty przytyk. 

- Noelle, zapomniałaś? Chodzę z Thomasem. 

Nie przejmowałam się już, czy Noelle ma coś przeciwko Thomasowi. Jego tajemnicze 

zniknięcie jakby unieważniło wszystkie zastrzeżenia. 

Skrzywiła się. 

background image

- Doprawdy?  A  Thomas  jest...  gdzie?  -  zapytała  i  demonstracyjnie  rozejrzała  się 

wokół. 

- Nie wiem - odpowiedziałam cicho. 

Ariana, Kiran i Taylor zbliżyły się do nas wyraźnie zainteresowane. 

- No  właśnie.  Też  mi  chłopak,  który  nie  informuje  swojej  dziewczyny,  dokąd  się 

wybiera. Ani nawet że w ogóle dokądś się wybiera - burknęła Noelle. Zrobiła znaczącą pauzę 

i łyknęła piwa. - Słuchaj, Whit to świetny facet. Miły. 

- W przeciwieństwie do niektórych innych facetów - wtrąciła Kiran zjadliwie. 

Ach. Mimo wszystko nie potrafiły  wyzbyć się niechęci. Nigdy nie lubiły  Thomasa.  I 

nie zamierzały go polubić. 

- Whit  może  ci  wiele  dać  -  powiedziała  Ariana.  -  Może  dać  ci  coś,  czego  sama 

zapewne byś nie zdobyta. 

Ciekawe. 

Patrzyła  na  Whittakera  spokojnymi  jasnoniebieskimi  oczami.  Zastanawiałam  się,  czy 

jej spojrzenie przyprawia go o ciarki, podobnie jak mnie. 

- A niby co takiego może mi dać? - zapytałam. 

- Choćby jakieś życie - prychnęła Kiran. 

- Kiran! - upomniała ją Ariana. 

- Po  prostu  z  nim  porozmawiaj  -  powiedziała  Noelle.  -  Nikt  was  nie  zmusza  do 

małżeństwa. 

Pociągnęłam  łyk  piwa,  spoglądając  na  Whittakera.  Rzeczywiście,  wydawał  się  miły. 

Cywilizowany.  Dojrzały.  I  chłopcy  wyraźnie  za  nim  przepadali.  Może  powinien  nieco 

schudnąć, ale kim byłam, żeby go osądzać? 

- Zanieś mu trochę tego - zaproponowała Kiran i wręczyła mi zapasową piersiówkę ze 

swoim specjałem. - Whittaker uwielbia moje koktajle. 

Piersiówka  była  elegancka  i  lodowato  zimna.  Trzymałam  ją  w  jednej  ręce,  butelkę 

piwa  w  drugiej.  Może  warto  dać  szansę  facetowi  aprobowanemu  przez  dziewczyny  z 

Billings? Byłam teraz jedną z nich. Najwyższy czas, żeby się zachowywać, jak na dziewczynę 

z Billings przystało. 

background image

NIE BYLE KTO 

- Życie  wśród  tubylców  otwiera  człowiekowi  oczy  -  mówił  Whittaker,  kiedy 

odchodziliśmy razem z polany. - Biedacy nie mają niczego oprócz drewnianej miski i garści 

ryżu, ale wykazują tyle hartu ducha, wiesz? Tyle hartu! 

- Więc spaliście w wiosce? - zapytałam, nie odrywając wzroku od ziemi. Przed chwilą 

napoczęłam  czwarte  piwo  i  otaczający  mnie  świat  jakby  troszkę  tracił  ostre  kontury.  -  Nie-

samowite! 

Nie pamiętałam, kto zaproponował ten zapoznawczy spacer we dwoje. Whittaker? Ja? 

Noelle? 

- Skąd! Wróciliśmy na noc do hotelu. Zdajesz sobie sprawę, ile chorób można złapać 

w takim miejscu? 

Zdziwiona podniosłam na niego wzrok. 

- Ale przecież mówiłeś o życiu wśród tubylców... Potknęłam się o wystający kamień i 

wpadłam na Whittakera. 

- Oj, przepraszam. 

- Czy aby dobrze się czujesz? - zapytał, podtrzymując mnie ramieniem. 

Odchrząknęłam. Drzewa wokół mnie chwiały się zupełnie niezależnie od wiatru. 

- Tak. Aby dobrze - zapewniłam, próbując dostosować się do stylu jego wypowiedzi. 

- Może spoczniemy? 

Ziemia  podskoczyła  mi  pod  nogami.  Kto,  do  diabła,  twierdził,  że  picie  alkoholu  to 

fajna zabawa? 

- Faktycznie. Spocznijmy. 

Poprowadził  mnie  do  porośniętego  mchem  pnia  i  posadził  na  nim  troskliwie.  Dla 

bezpieczeństwa oparłam  dłonie na szorstkiej korze. Whittaker usiadł obok mnie i przyglądał 

mi się z szerokim uśmiechem. 

- Noelle  nie  kłamała.  Jesteś  naprawdę  piękna  -  powiedział.  -  Masz  klasyczną  urodę. 

Jak Grace Kelly. 

- Kto? 

Uśmiechnął się jeszcze szerzej. 

- Grace  Kelly.  Aktorka.  I  księżna.  Wiesz,  to  zupełnie  niewiarygodna  historia.  Grace 

Kelly była skromną dziewczyną, która zyskała sławę w Hollywood, wyszła za europejskiego 

księcia... 

background image

- Nieźle - wymamrotałam i uniosłam butelkę w toaście. 

- ...i zginęła w wypadku samochodowym - dokończył Whittaker. 

- Och. 

Miło słyszeć. Dzięki. 

Poczerwieniał nagle i pociągnął łyk z piersiówki. 

- Poczęstujesz się? - zapytał. 

W  głębi  ducha  wiedziałam,  że  to  nie  najlepszy  pomysł.  Wiedziałam  też  jednak,  że 

Kiran domieszała do swojego specjału trochę soku owocowego. I niespodziewanie nabrałam 

przekonania, że sok świetnie mi zrobi. Zawiera przecież tyle witamin i w ogóle. 

- Jasne. Czemu nie? 

Schyliłam  się,  żeby  odstawić  prawie  pustą  butelkę,  i  o  mato  nie  upadłam  na  twarz. 

Podparłam  się  ręką  i  podźwignęłam  z  powrotem  do  pozycji  siedzącej,  ale  mój  zmysł 

równowagi  uległ  już  znacznemu  osłabieniu.  Kiedy  sięgnęłam  po  piersiówkę,  zatoczyłam  się 

prosto w objęcia Whittakera. Ziemia zdecydowanie nie chciała pozostać na swoim miejscu. 

- Przepraszam - wybąkałam. 

- Nic nie szkodzi. Poczekaj, pomogę. 

Objął mnie ramieniem i natychmiast poczułam się pewniej, mniej chwiejnie. Zdjęłam 

nakrętkę  z  piersiówki  i  pociągnęłam  potężnego  łyka.  Mmmmmm.  Koktajl  Kiran  smakował 

wyśmienicie.  A  Whittaker  był  taki  ciepły...  Przymknęłam  oczy,  rozkoszując  się  chwilą... 

Nagle  zakręciło  mi  się  w  głowie,  płyn  trafił  w  niewłaściwy  otwór  i  Zakrztusiłam  się.  plując 

wokół koktajlem. 

- Dobrze się czujesz? - zapytał Whittaker niespokojnie. 

- Tak...  świetnie!  -  wychrypiałam  zgięta  wpół.  Przejęty  podał  mi  chustkę. 

Wykaszlałam  się  i  otarłam  nią  twarz.  Była  miękka,  pachniała  piżmem  i  miała  wyhaftowane 

inicjały WW. Elegancja w dawnym stylu. Whittaker był pierwszym znanym mi posiadaczem 

chustki z monogramem, ale jakoś nie czułam zaskoczenia. 

- Strasznie mi głupio - wybąkałam, kiedy już odzyskałam oddech. 

Chciałam oddać mu chustkę, ale potrząsnął głową i ujął mnie za rękę. 

- Zatrzymaj ją. Jest twoja. 

- Pewnie uważasz mnie za ostatnią ofermę... 

- Wprost  przeciwnie  -  powiedział,  patrząc  mi  głęboko  w  oczy.  -  Uważam,  że  jesteś 

nadzwyczajna. 

I pocałował mnie. 

Ojoj.  Niedobrze,  Nie  powinnam  się  całować  z  Waltem  Whittakerem.  Powinnam  się 

background image

całować  ze  swoim  chłopakiem  Thomasem  Pearsonem.  Z  Thomasem,  absolutnie  cudownym 

Thomasem,  który  pozbawił  mnie  dziewictwa.  Gdyby  tylko  tu  byt.  Gdybym  tylko  wiedziała, 

gdzie, do cholery, się podziewa. 

Ogarnęła  mnie  fala  wspomnień.  Thomas.  Wargi  Thomasa,  dłonie  Thomasa,  palce, 

język... 

I  nagle  go  całowałam.  Jego  kochane  ciepłe  usta.  Szczupłe  silne  ręce.  Na  przekór 

wszystkiemu,  przez  co  przeszliśmy  w  ostatnich  dniach,  straszliwie  tęskniłam  za  jego 

dotykiem. W tym jednym Thomas był zawsze, niezawodnie, dobry. 

Na  wpół  przytomna  zarzuciłam  Whittakerowi  ręce  na  szyję.  A  wtedy  coś  w  niego 

wstąpiło.  Gwałtownie  przesuwał  wargami  wte  i  wewte  po  moich  wargach,  jakby  próbował 

skrzesać ogień. 

Oj. Zdecydowanie nie jak Thomas. Chwyciłam jego twarz w dłonie, żeby opanować to 

szaleństwo, ale Whittaker najwidoczniej uznał mój ruch za przejaw entuzjazmu. Zdwoił wy-

siłki i nagle poczułam, jak jego język próbuje wcisnąć się pomiędzy moje zęby. 

Biedny  dzieciak.  Zupełnie  bez  pojęcia.  Odepchnęłabym  go,  ale  nie  chciałam  sprawić 

mu  przykrości.  Czekałam  więc  w  nadziei,  że  zaraz  nabierze  wprawy  albo  że  zabraknie  mu 

tchu i będzie musiał przestać. 

Wtem  jego  wielka  dłoń  zamknęła  się  na  mojej  piersi.  Mocno.  Jakby  wyciskał  sok  z 

pomarańczy. 

I  Thomas  powrócił.  Widziałam  go  przed  sobą  wyraźnie:  Thomas  ze  swoim 

zmysłowym uśmiechem i delikatnym wprawnym dotykiem, tuż przy mnie. Co, u diabła? Kim 

był ten facet obmacujący mnie, jakbym była modelem do ćwiczeń z pierwszej pomocy? 

Nagle  poczułam  skurcz  w  przełyku.  Wstrzymałam  oddech.  Rany  boskie!  Zaraz 

zwymiotuję. Puszczę pawia prosto w twarz Whittakera! 

Odsunęłam  się  raptownie.  Wymruczał  coś  ze  zdziwieniem.  Odwróciłam  się  szybko, 

zgięłam nad powalonym pniem i zwymiotowałam w leżące za nim liście. Piekły mnie oczy, 

paliło  mnie  w  gardle,  żołądek  skręcał  się  z  bólu.  Whittaker  poderwał  się,  odszedł  o  parę 

kroków  i  stanął  tyłem  do  mnie,  żeby  zapewnić  mi  nieco  prywatności.  Bogu  dzięki.  Ostatnią 

rzeczą,  jakiej  bym  sobie  życzyła,  było  to,  żeby  chłopak,  z  którym  właśnie  się  całowałam, 

obserwował mój haniebny odjazd do Rygi. 

Wreszcie skończyło się. 

- Dobrze się czujesz? - zapytał Whittaker. 

Tego wieczoru była to najwyraźniej jego ulubiona fraza. Kiwnęłam głową. Ze wstydu 

nie mogłam wydusić ani słowa. 

background image

- Pozwolisz, że odprowadzę cię do Billings? 

Znowu kiwnęłam głową. Whittaker pomógł mi wstać i mocno objął mnie ramieniem. 

Wlokłam się wtulona w niego, na nogach jak z galarety. Na polanie wszyscy wybałuszyli na 

nas oczy. Przez ułamek sekundy mignęła mi twarz Josha, zacięta i ponura. 

- Proszę,  proszę!  Tylko  spójrzcie  na  tę  parę  gołąbków  -  zawołała  Noelle  z 

uśmieszkiem. 

Josh poczerwieniał i odwrócił wzrok. Szybko łyknął piwa z butelki. 

- Odprowadzam Reed do bursy - oznajmił Whittaker z dumą w głosie. 

- Jak miło - mruknął Dash. 

- Słusznie.  Zaopiekuj  się  naszą  Reed  -  powiedziała  Noelle  i  poklepała  Whittakera  po 

plecach. 

Z  ogromnym  wysiłkiem  zdobyłam  się  na  cień  uśmiechu.  Nawet  w  moim  godnym 

pożałowania  stanie  odczuwałam  wartość  aprobaty  Noelle.  Dowiodłam,  że  nie  jestem  byle 

kim. A im wyżej ceniła mnie Noelle, tym lepiej dla mnie. 

background image

KOPCIUSZEK W REALU 

Pierwszym  świadomym  doznaniem  byt  obrzydliwy  smak  w  wyschniętych  na  wiór 

ustach. Drugim - potworne łupanie w czaszce. Trzecim - wrażenie chłodu. Czwartym - łomot. 

Łomot. Natarczywy, ogłuszający łomot. 

- Pobudka! Już po szóstej, nowa! Z takim podejściem niczego w życiu nie osiągniesz! 

Każdy  z  łomoczących  dźwięków  odbijał  się  straszliwym,  bolesnym  echem  w  moim 

mózgu. 

Z wysiłkiem rozwarłam powieki i zamrugałam, żeby przezwyciężyć okropną suchość 

oczu. Przed sobą widziałam kremową ścianę mojego pokoju. Pod sobą czułam materac. Poza 

tym nic się nie zgadzało. 

- Tak  jest,  leniu!  Koniec  laby!  Rusz  tyłek  z  łóżka!  Noelle.  Noelle  krzyczała  mi  nad 

uchem przy akompaniamencie dzikiego łomotu. Z trudem obróciłam się na plecy spojrzałam 

wokół, gwałtownie przełykając żółć, która nagle wypełniła mi usta. Noelle pochylała się nade 

mną z jakąś białą falbaniastą szatą przerzuconą przez ramię. Kiran, Taylor, Ariana, Natasza i 

cztery  inne  dziewczyny  z  Billings,  których  imion  za  nic  nie  mogłam  sobie  przypomnieć, 

otaczały  moje  łóżko  ciasnym  kręgiem.  Kiran  waliła  nożyczkami  w  czerwono  -  czarny 

blaszany bęben. Taylor, wyraźnie skacowana, z ponurą determinacją ściskała w ręce kij mopa 

jak dzidę. Natasza w nogach łóżka trzymała zdartą ze mnie kołdrę. Ach. Stąd uczucie zimna. 

- Co  wy  wyprawiacie?  -  wychrypiałam,  zamykając  oczy.  Bogu  dzięki,  łomot  ustał. 

Chwyciłam się obiema dłońmi za głowę, żeby zapobiec eksplozji mózgu. 

- Czas ruszać do roboty, nowa - powiedziała Noelle. Zaskoczona zmarszczyłam czoło. 

Ból o mato nie rozsadził mi czaszki. 

- Co? 

Noelle  złapała  mnie  za  nadgarstki  i  szarpnięciem  podźwignęła  do  pozycji  siedzącej. 

Potworne  pulsowanie  w  głowie  prawie  mnie  sparaliżowało.  Czułam  mdłości.  Siedziałam 

nieruchomo,  zlana  potem,  modląc  się  w  duchu,  żeby  nie  zwymiotować.  Noelle  tymczasem 

włożyła  mi  coś  przez  głowę,  a  potem  zawiązała  jakieś  tasiemki  za  moimi  plecami.  Kiedy 

wreszcie zdołałam otworzyć oczy, zobaczyłam na sobie biały fartuszek pokojówki narzucony 

na  pidżamę.  Do  lewego  ramiączka  przypięto  kartonową  plakietkę  z  napisem  „potrzebujesz 

pomocy? służę! lorneta”. 

Jęknęłam. Na nic więcej nie wystarczyło mi siły. 

- Chyba  nie  sądziłaś,  że  będziesz  tu  leżała  brzuchem  do  góry?  -  zapytała  Kiran. 

background image

Rozjaśnione  pasemkami  włosy  upięta  wysoko  nad  czołem;  jej  śniada  skóra  lśniła  na  tle 

białego  jedwabnego  szlafroka  jak  wypolerowana.  Poprzedniego  wieczoru  Kiran  wchłonęła 

więcej  alkoholu  niż  inni  uczestnicy  zabawy,  a  po  kilku  godzinach  snu  mogłaby  bez 

przygotowań pozować do fotografii. - O nie, nie, nie. Jak myślisz, dlaczego wpuściłyśmy cię 

do Billings? Mamy teraz dostęp do ciebie przez okrągłą dobę. A to oznacza, że przez okrągłą 

dobę jesteś na nasze usługi. Zgadza się, dziewczyny? 

- Owszem, owszem - odpowiedziała Ariana. 

Nawet jej delikatny południowy akcent nie mógł złagodzić niegodziwości tych słów. 

Ż

art. To musiał być żart. Bo czy naprawdę zamierzały wywlec mnie z łóżka w samym 

ś

rodku straszliwego kaca, pierwszego w moim życiu, i zaprząc do harówki? Po tym wszyst-

kim,  czego  dokonałam,  żeby  się  dostać  do  Billings,  czekało  mnie  jeszcze  coś  gorszego? 

Wierzyłam,  że  okres  próbny  dobiegł  końca,  że  stałam  się  jedną  z  nich.  Jednak  najwyraźniej 

był to dopiero początek mordęgi. 

Czułam  wewnętrzną  pustkę,  co  przy  łupaniu  w  czaszce  i  szarpiących  żołądek 

mdłościach  wcale  nie  było  przyjemne.  Ale  co  miałam  zrobić?  Powiedzieć  dziewczynom: 

„Spadajcie”?  Jasne.  Nie  zdążyłabym  nawet  mrugnąć,  a  już  wylądowałabym  z  powrotem  w 

bursie Bradwell jako niegodna uwagi miernota z głuchej prowincji. 

- Trzymaj - burknęła Taylor i wepchnęła mi w ręce mopa. Kac dodał jej jakieś dziesięć 

lat. - Nie sprzątałam pod swoim łóżkiem, odkąd przeniosłam się do Billings. Kurz zaczyna źle 

działać na moje zatoki. 

Przycisnęłam mopa do siebie, myśląc ze strachem, co się stanie, jeśli znowu spróbuję 

się poruszyć. Gwałtowna utrata głowy wydawała mi się całkiem prawdopodobna. 

- A kiedy już się z tym  uporasz, pościel łóżka -  zakomenderowała Noelle. -  I odkurz 

korytarze przed śniadaniem. Odkurzacz jest w schowku na pierwszym piętrze. 

Wpatrywałam się w nie w nadziei, że zaraz wybuchną śmiechem i zawołają: „Aleś się 

dała nabrać!”. Jednak tylko spoglądały na mnie niecierpliwie. 

- Mówicie serio - wychrypiałam. 

Noelle zmarszczyła nos i pomachała przed nim dłonią. 

- Proponuję,  żebyś  najpierw  porządnie  wypłukała  sobie  usta.  Nie  chcę.  żeby  twój 

toksyczny oddech zatruł mi cały pokój. 

- Lorneta,  tak?  A  może  by  zmienić  jej  przydomek?  -  zapytała  jedna  z  bezimiennych 

dziewczyn. - Wybierzmy coś bardziej stosownego. Choćby Szczota. 

- Albo Froterka - powiedziała Taylor. 

- Prochówa? - podsunęła Natasza. Noelle zmrużyła oczy w zamyśleniu. 

background image

- Nie. Lorneta brzmi wyjątkowo dobrze. I pasuje jak ulał. Poklepała mnie po ramieniu. 

Mocno. 

- Chodźmy, drogie panie. 

Bez  pośpiechu  opuściły  pokój  -  wszystkie  oprócz  Nataszy,  która  rzuciła  moją  kołdrę 

na podłogę i przeszła po niej bosymi stopami w drodze do łazienki. 

Chciałam  wstać.  Naprawdę  chciałam.  Jednak  przy  bólu  pulsującym  mi  w  głowie, 

wściekłym ucisku w żołądku i wyschniętym gardle uznałam to za całkowicie niemożliwe. 

- Aha,  jeśli  nie  załatwisz  tego  wszystkiego  przed  śniadaniem  -  dodała  Noelle, 

zatrzymując  się  na  progu  -  dzisiaj  wieczorem  wyczyścisz  ubikacje  szczoteczką  do  zębów. 

Własną szczoteczką. 

- Już idę... 

Podniosłam się z łóżka. Natychmiast natarł na mnie cały pokój, miażdżąc mi czaszkę. 

Zamknęłam oczy, żeby obronić się przed kolejną falą mdłości. 

- Grzeczna  dziewczynka  -  pochwaliła  Noelle.  I  wyszła,  bezlitośnie  trzaskając 

drzwiami. 

background image

WEWNĄTRZ WNĘTRZA 

- Dobrze przetrzep moje poduszki - poleciła Cheyenne Martin. 

Właśnie  wpinała  sobie  w  uszy  diamentowe  klipsy,  które  wybrała  z  imponującej 

kolekcji  w  wykładanej  aksamitem  szkatułce.  Przygładziła  proste  jasne  włosy  i  z  satysfakcją 

popatrzyła w lustro. Odkąd weszłam do przenikniętego wonią perfum pokoju, który dzieliła z 

Rose Sakowitz, nie przestawała mnie instruować, ale ani razu na mnie nie spojrzała. 

- I  porządnie  wygładź  prześcieradło,  żebym  wieczorem  nie  znalazła  na  nim  żadnych 

zmarszczek. 

Przesunęłam  dłonią  po  kołdrze  z  surowego  jedwabiu,  wyrównując  fałdki.  Marzyłam 

tylko o tym, żeby zapaść się w tę miękkość i zasnąć. Było to czternaste ścielone przeze mnie 

łóżko. Łóżko Rose miało być piętnaste. Moje - szesnaste. Po odkurzeniu korytarza. Ogarnęło 

mnie  jednak  ponure  przeczucie,  że  do  swojego  łóżka  już  nie  dotrę,  bo  podczas  odkurzania 

umrę z powodu tętniaka. Śmierć na Posterunku. 

- Słyszałaś, co mówiłam, Lorneto? 

- Tak  -  odpowiedziałam  swoim  nowym  chrypliwym  głosem.  -  Przetrzepać  poduszki. 

Ż

adnych zmarszczek na prześcieradle. 

Cheyenne odwróciła się i zaczerpnęła powietrza. Nie pojmowałam, jak można głębiej 

oddychać w tak wyperfumowanym otoczeniu. 

- Właśnie.  Byłam  pewna,  że  świetnie  się  do  tego  nadasz  -  oznajmiła,  poprawiając 

mankiety bluzki od Ralpha Laurena. 

- Masz w sobie taką prawdziwą, zdrową robociarskość. 

Zamarłam z rękami na poduszce. Niemożliwe. Po prostu niemożliwe, że powiedziała 

mi coś takiego. Stałam oszołomiona, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Po głowie krążyła mi 

jedna myśl: „Zatłuc. Zatłuc tę cholerną babę”. 

- Cheyenne - upomniała  Rose, drobniutka dziewczyna o półdługich rudych włosach i 

lekko  pomarańczowej  opaleniźnie,  która  zaczynała  już  blednąc.  Dziwiłam  się.  że  taka  chu-

dzina  może  udźwignąć  potężną  skórzaną  torbę  z  książkami,  która  zwisała  z  jej  wątłego 

ramienia. - Nie słuchaj jej - mruknęła do mnie. 

Zmusiłam  się  do  uśmiechu,  a  potem  rzuciłam  Cheyenne  spojrzenie,  które  powinno 

stopić cztery warstwy podkładu Estée Lauder na jej twarzy. 

- O co chodzi, Rose? Przecież powiedziałam jej komplement. Zgadza się, Lorneto? 

- Jasne  -  wycedziłam.  -  Wolę  prawdziwą,  zdrową  robociarskość  od  chorej  podróbki 

background image

elitaryzmu. Cheyenne zerknęła na mnie z ukosa. 

- Ktoś tu ma niewyparzony język - powiedziała słodziutko. 

- Trzeba temu komuś pokazać, gdzie jest jego miejsce. 

Wzięła pudełko z różem w kulkach i odwróciła je do góry dnem nad biało - zielonym 

dywanem. 

- Oj! A to pech! 

- Cheyenne! - zawołała Rose karcąco. 

Cheyenne  uniosła  stopę  w  eleganckim  pantoflu,  zmiażdżyła  kuleczki  obcasem  i 

starannie wtarła je w gęste włosie dywanu. Miałam ogromną ochotę złapać ją za blond kudły i 

wepchnąć jej twarz w różowy proszek. Na ochocie jednak się skończyło. 

- Możesz to posprzątać, Lorneto, kiedy już zaścielisz mi łóżko. Chyba że wolisz, abym 

poinformowała Noelle o twojej arogancji. 

Ze złośliwym uśmieszkiem wyszła z pokoju. Rose przystanęła niepewnie na progu. 

- Nie  musisz  się  tym  teraz  przejmować  -  powiedziała.  -  Masz  jeszcze  cały  dzisiejszy 

wieczór. I nie zawracaj sobie głowy moim łóżkiem. Wystarczy, że położysz na nim narzutę. 

Na wypadek gdyby Noelle sprawdzała. 

- A sprawdza? - zapytałam zdumiona. 

Rose  popatrzyła  na  mnie  z  politowaniem.  Najwyraźniej  okazywałam  wyjątkową 

naiwność. 

- Powodzenia. 

Cicho  zamknęła  za  sobą  drzwi.  Po  chwili  odgłos  jej  kroków  zamarł  na  korytarzu. 

Zerknęłam  na  zegarek.  Pół  godziny  na  odkurzanie,  prysznic  i  sprint  do  stołówki.  Nie  żeby 

ś

niadanie  szczególnie  mnie  nęciło,  ale  musiałam  pojawić  się  przy  stole,  bo  w  przeciwnym 

razie  Noelle  mogłaby  wysłać  mnie  wieczorem  do  szorowania  ubikacji.  Wiedziałam,  że  z 

czegoś trzeba będzie zrezygnować. Prawdopodobnie z prysznica. 

Z  ciężkim  westchnieniem  podeszłam  do  łóżka  Rose.  Była  dla  mnie  miła,  nie 

zamierzałam  więc  poprzestać  na  ułożeniu  narzuty.  Wygładziłam  prześcieradło  i  kołdrę, 

podniosłam poduszkę i wtedy spostrzegłam coś, co zaklinowało się między brzegiem łóżka a 

ś

cianą.  Przyklękłam  na  materacu  i  przyjrzałam  się  bliżej.  Coś  grudkowatego,  zielonkawego 

i... 

- O mój Boże. 

Kawałek ciastka. Niedojedzonego, spleśniałego czekoladowego ciastka z fragmentem 

opakowania  -  sądząc  z  wyglądu,  zapewne  wciśniętego  w  tę  szczelinę  przed  paroma  tygo-

dniami. Nawet wśród elity zdarzają się flejtuchy. 

background image

Szybko  zakryłam  usta  dłonią,  poderwałam  się,  wpadłam  do  łazienki  i  runęłam  na 

kolana przed muszlą klozetową. 

Nie ma to jak porządny paw na dobry początek dnia. 

background image

GRUZŁO 

Kiedy  wreszcie  dotarłam  do  rozświetlonej  słońcem  stołówki,  dziewczyny,  które 

odważyły się zaryzykować przyswojenie nadprogramowych kalorii, były gotowe na dokładkę 

ś

niadania.  Chociaż  nie  miałam  najmniejszej  ochoty  patrzeć  na  jedzenie,  musiałam  pójść  do 

bufetu i zapełnić dwie tace zamówionymi grzankami, owocami i napojami. 

- Jajecznicy? - zaproponował mężczyzna za kontuarem, wskazując na patelnię żółto - 

białej papki. 

Wzdrygnęłam się. 

- Nie, dzięki. 

Chwyciłam  precla  i  położyłam  go  na  jednej  z  tac  w  nadziei,  że  jakoś  zdołam  go  w 

siebie  wepchnąć.  W  kolejce  przede  mną  dwóch  pierwszoklasistów  zagadywało  ładną 

pierwszoklasistkę  o  czarnych  kręconych  włosach,  a  ona  chichotała  i  rzucała  im  zalotne 

spojrzenia. Uśmiechnęłam się z goryczą. Ach, być tak beztroską i pełną energii. I świeżutką. 

- Podobno w zeszłym roku wszystkie dziewczyny z pierwszej klasy wróciły stamtąd z 

tatuażem - mówił jeden z chłopców. 

- Dziewicom wytatuowano zamknięte kłódki, a niedziewicom: odcisk warg. Na lewym 

policzku. 

- A  myślałam,  że  żadna  dziewczyna  nie  wraca  z  Dziedzictwa  jako  dziewica  - 

odpowiedział brunetka. Zanurzyła łyżeczkę w jogurcie i oblizała ją prowokacyjnie. 

Nadstawiłam uszu. Dziedzictwo? Czy Dash nie rozmawiał wczoraj z kumplami na ten 

temat': Moje wspomnienia z poprzedniego wieczoru były mgliste, ale pamiętałam, że chłopcy 

mówili  o  Dziedzictwie  w  związku  z  Thomasem.  Byli  pewni,  że  Thomas  nigdy  sobie 

Dziedzictwa nie odpuści. 

Jakim cudem te pierwszoroczniaki były tak dobrze zorientowane? 

- Ale  ty  chyba  masz  już  tę  sprawę  z  głowy,  co,  Gwen?  -  zapytał  drugi  z  chłopców  i 

zerknął znacząco na jej pupę, którą ledwie zakrywała minispódniczka w szkocką kratę. 

- Może, Peter, może - odparła Gwen. - A może nie. Wzięła tacę z kontuaru i odeszła, 

kołysząc biodrami. 

- Stary, na Dziedzictwie pójdę? na całość - oznajmił Peter koledze. - Tylko poczekaj. 

- Poczekam - burknął tamten. 

- Och,  prawda!  Przecież  ciecie  tam  nie  będzie!  Biedny  Martin  -  powiedział  Peter  z 

drwiną. - Ale nic się nie martw. Może twoje wnuki dostaną zaproszenie. 

background image

Wybuchnął śmiechem i pomaszerował z tacą do stołu. 

Aha.  Czyli  Dziedzictwo  było  imprezą  dla  wybranych.  Imprezą  otwartą  dla  Gwen  i 

Petera ale zamkniętą dla Martina. Postanowiłam przechować tę informację w pamięci, dopóki 

mój mózg nie zacznie znowu funkcjonować normalnie. 

Nagle  poczułam  zapach  świeżej  farby.  Odwróciłam  się  i  zobaczyłam  za  sobą 

uśmiechniętego  Josha  Hollisa  w  poplamionych  farbami  dżinsach.  Od  razu  usztywniałam  z 

napięcia.  Nie  potrafiłam  patrzeć  na  Josha,  nie  myśląc  o  Thomasie  -  nie  zastanawiając  się, 

gdzie jest, czy wszystko z nim w porządku i czy przekazał Joshowi jakieś wiadomości. 

- Ojoj, Reed. Wyglądasz... jak gruzło. 

- Jak co? - zapytałam. 

- Gruzło.  Kiedy  nie  znajduję  stówa,  które  trafnie  oddaje  stan  rzeczy,  tworzę  nowe  - 

wyjaśnił Josh. - A „gruzło” jest tutaj całkiem na miejscu. 

- Co za radość być inspiracją dla słowotwórstwa - powiedziałam lekko. 

Wcale nie byłam radosna, ale nie mogłam za to winić Josha. Nie dziwiłam się też, że 

moje nieumyte włosy spięte w tłustawy kucyk i zielonkawa cera nie wprawiają go w zachwyt. 

- Jak się czujesz? - zapytał, kiedy przesuwaliśmy  się do przodu w kolejce. - Wczoraj 

wieczorem trochę się o ciebie martwiłem. 

Gdzieś  z  zakamarków  mojej  pamięci  wynurzył  się  obraz  posępnej  twarzy  Josha  na 

polanie.  O  co  tam  wtedy  chodziło?  I  właściwie  dlaczego  Josh  miałby  się  o  mnie  martwić? 

Ledwie się przecież znaliśmy. Wtem przyszła mi do głowy pokrzepiająca myśl. 

- Thomas cię prosił, żebyś się mną zaopiekował? Josh zamrugał. 

- Nie. W zasadzie nic mi nie powiedział. Po prostu był i nagle go nie było. 

- Och. Więc naprawdę nie wiesz, gdzie się podziewa? 

- Nie. A ty? 

- Też nie. 

Przesunęliśmy się wzdłuż kontuaru. Serce tłukło mi się boleśnie. 

- Typowe - mruknął Josh pod nosem. 

- Proszę? 

- Nic. Tylko... można by się spodziewać, że chociaż tobie da znać, dokąd się wybiera. 

Ach.  Josh  wiedział  zatem  o  mnie  i  Thomasie.  Albo  podejrzewał,  co  między  nami 

zaszło.  A  może  nie.  Może  po  prostu  się  zorientował  że  wiele  znaczę  dla  Thomasa.  O  ile 

rzeczywiście wiele dla niego znaczyłam. 

Jak  to  możliwe,  że  pod  jego  nieobecność  miałam  jeszcze  więcej  wątpliwości  niż 

wtedy, kiedy sprzeczałam się z nim i godziłam? 

background image

- Ale  powinienem  był  się  domyślić  -  mówił  dalej  Josh.  -  Thomas  nigdy  szczególnie 

nie przejmował się kimkolwiek poza sobą. 

Z  trudem  przełknęłam  ślinę.  Ten  poranek  był  już  wystarczająco  koszmarny.  Nie 

chciałam jeszcze go pogarszać krytykowaniem mojego zaginionego chłopaka. 

- Pogadajmy  o  czymś  innym  -  zaproponowałam.  -  Jasne.  Przepraszam.  Na  pewno 

odezwie się do ciebie. 

Niedługo. 

Bezradnie szukałam nowego tematu rozmowy. 

- A to co? - zapytałam w końcu, wskazując na tacę Josha obładowaną jeszcze bardziej 

niż moje dwie. - Zapasy na zimę? 

- E tam. Chłopaki zjedliby jeszcze trochę, więc... - wzruszył ramionami. 

- Nie rozumiem. 

- Czego?  -  zapytał,  kładąc  na  tacy  czekoladowe  ciastko.  Odwróciłam  wzrok. 

Czekoladowe ciastka zdecydowanie nie były pożądanym przeze mnie widokiem. 

- Czemu  ciągle  coś  dla  nich  robisz?  Przecież  nie  musisz.  W  przeciwieństwie  do 

niektórych osób. 

- Mam czworo młodszego rodzeństwa i tylko jednego starszego brata, który na prace 

domowe reaguje alergicznie - wyjaśnił. - Pomaganie chyba weszło mi w krew. 

Wzięłam z kontuaru miseczkę na płatki śniadaniowe. - Aha. 

- A ty dlaczego to robisz? - zapytał. 

- No, bo mi każą - odpowiedziałam odruchowo. Przyjrzał mi się ze zdziwieniem. 

- Jak to? 

Zamrugałam  oczami.  Josh  nie  wiedział?  Nie  wiedział,  że  jestem  na  służbie  u  jaśnie 

pań  z  Billings?  A  wydawało  mi  się,  że  to  ogólnie  znana  informacja!  Inni  przynajmniej 

zauważyli, jak ćwiczono mnie przed zmianą bursy. Zwłaszcza Dash nie krył uciechy z mojej 

męki. Jak to możliwe, że Josh niczego nie spostrzegł? 

- Chwileczkę. Kto ci każe? - zapytał. 

Alarm! Alarm! Skoro Josh nie wiedział, może nie miał wiedzieć? Cholera jasna. 

- Nieważne - mruknęłam, machając ręką. Serce podeszło mi do gardła. 

- Reed... - Josh. 

W jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. 

- Aha,  nie  możesz  mi  powiedzieć  -  stwierdził  żartobliwym  tonem.  -  A  gdybyś  mi 

powiedziała, musiałabyś mnie zabić. 

Dotarliśmy  do  końca  kontuaru.  Ostrożnie  podniosłam  obładowane  tace  i 

background image

podtrzymywałam je rozcapierzonymi palcami. 

- Zapomnij. Chlapnęłam bez sensu - powiedziałam do Josha. 

- W ostateczności zawsze możesz napluć im do kawy. 

Spojrzałam na parujące kubki ustawione na jednej z tac. Kusząca sugestia. 

- W  każdym  razie...  nie  dawaj  się  -  doradził.  -  Nie  pozwól,  żeby  zmuszały  cię  do 

czegoś, wiesz... 

Czegoś głupiego? Niebezpiecznego? Ponad siły? Dzięki za troskę, Josh, ale spóźniłeś 

się odrobinę. Jeden z kubków z kawą zakolebał się niebezpiecznie. 

- Poczekaj, pomogę - zaproponował Josh i sięgnął po cięższą tacę. 

- Dzięki, ale... 

Zerknęłam na środek sali i zamarłam. Walt Whittaker. potężny jak góra, siedział przy 

końcu stołu Billings. Wspomnienia eksplodowały mi w czaszce. 

Moje  dłonie  na  klatce  piersiowej  Whittakera.  Życzliwe  brązowe  oczy  Chustka  z 

monogramem. Grube ramiona. Niewprawne szorstkie wargi. Język. Język... 

I straszliwy ucisk w moim żołądku. 

Rany boskie! Czy naprawdę pozwoliłam, żeby ten facet mnie obmacywał?! 

- Ej, ostrożnie! 

W ostatniej sekundzie Josh złapał rozkołysaną tacę. Jeden z pączków stoczył się z niej 

i plasnął na podłogę lukrem na dół. 

- Muszę lecieć - wymamrotałam. 

Z  hukiem  odłożyłam  zamówione  potrawy  na  najbliższy  stół  i  popędziłam  na  drugie 

tego poranka wielkie rzygando. 

background image

DZIEŃ SĄDU 

Na  porannym  nabożeństwie  zjawiłam  się  kilka  sekund  przed  zamknięciem  kaplicy. 

Wewnątrz  trwały  gorączkowe,  choć  niezbyt  głośne  rozmowy,  w  których  powtarzało  się  na-

zwisko Pearson. Szłam, a wkoło odwracały się dziesiątki głów, słyszałam za sobą narastające 

szepty.  Zniknięcie  Thomasa  stało  się  ogólnoszkolną  sensacją,  a  skoro  zabrakło  głównego 

bohatera,  najwyraźniej  wybrano  mnie  na  jego  miejsce.  Sympatia.  Porzucona  dziewczyna. 

Osoba, którą trzeba mieć na oku. 

Nagle  poczułam  zadowolenie,  że  porę  śniadania  spędziłam  z  muszlą  klozetową  w 

objęciach. Gdybym została w stołówce, zapewne padłabym ofiarą zmasowanego ataku. Tutaj 

byłam bezpieczna, choćby tylko przez kwadrans. Zyskałam czas na zebranie sił. 

Wśliznęłam się do jednej z ławek przeznaczonych dla drugoklasistek i usiadłam obok 

Missy Thurber, najmniej lubianej Przeze mnie osoby w szkole. Po wizycie w gabinecie lekar-

skim  i  wypiciu  soku  jabłkowego  zaczynałam  powoli  wracać  do  równowagi.  A  wtedy  Missy 

ostentacyjnie nabrała powietrza w dziurki od nosa przypominające wyloty tuneli, nachyliła się 

ku mnie, znowu pociągnęła nosem i jęknęła. 

- Fuj! Gdzieś ty nocowała? - zapytała z grymasem obrzydzenia. - W oborze? 

Wstała, przestąpiła przez nogi mojej byłej współlokatorki Constance Talbot i zmusiła 

ją, żeby przesunęła się na ławce w moją stronę. Oblała mnie fala gorąca. 

- Cześć - szepnęła Constance niepewnie. 

Od dwóch dni, odkąd porzuciłam ją dla Billings, prawie jej nie widywałam. Zmieniła 

fryzurę: kręcone rude włosy zaplotła w dwa warkocze. Ze swoimi piegami i okrągławą twarzą 

zawsze wydawała się młodsza, niż była w rzeczywistości. Teraz wyglądała na dwunastolatkę. 

- Jak leci? - zapytała. 

- W porządku. 

Jak,  w  porządku  -  poza  tym,  że  mój  chłopak  zapadł  się  pod  ziemię,  że  po  pijanemu 

pozwoliłam się obmacywać obcemu facetowi, że mam kaca wielkiego jak stepy Azji i że za 

chwilę pusty żołądek zwinie mi się w trąbkę”. 

- Wszyscy  mówią  o  Thomasie.  Odezwał  się  do  ciebie?  Patrzyła  na  mnie  z  troską,  a 

zarazem z nadzieją, że zaraz rzucę jakąś świeżą, soczystą plotkę. 

- Nie. A co u ciebie? - zapytałam, głównie po to żeby zmienić temat. 

- No, zrobiło się mnóstwo miejsca w pokoju - odparła ze smutnym uśmiechem. 

Constance była osobą towarzyską, niestworzoną do mieszkania w pojedynkę, z czego 

background image

obie  świetnie  zdawałyśmy  sobie  sprawę.  Chciałam  powiedzieć  coś,  co  poprawiłoby  jej  na-

strój,  ale  nic  nie  przychodziło  mi  do  głowy.  Nie  zamierzałam  przecież  wracać  do  Bradwell. 

Nawet  gdyby  dziewczyny  z  Billings  zmuszały  mnie  codziennie  do  katorżniczej  pracy,  kwa-

tera  w  najbardziej  luksusowej  bursie  Easton  była  nie  do  przecenienia.  Lokatorki  Billings 

wiodły cudowne życie: byty popularne, miały niesamowite osiągnięcia w szkole i czekała je 

wspaniała przyszłość. A  teraz to wszystko stało się dostępne  również dla  mnie. Oczywiście, 

jeśli Noelle i spółka nie zamęczą mnie wcześniej na śmierć. 

- Dobrze się czujesz? - zapytała Constance, przypatrując mi się uważnie. 

- Tak. Nieźle. Tylko jestem trochę zmęczona. 

Dyrektor Marcus stanął przy pulpicie na podwyższeniu, wybawiając mnie od dalszych 

pytań. 

- Witam  -  powiedział  do  mikrofonu.  -  Dzisiaj  obędziemy  się  bez  porannych 

uprzejmości, bo mamy coś pilnego do omówienia. Jak zapewne wszyscy  już wiecie, zaginął 

jeden z waszych kolegów, Thomas Pearson. 

Ś

cisnęło  mnie  w  gardle.  Kaplica  natychmiast  wypełniła  się  gwarem:  oto  najwyższy 

szkolny autorytet ostatecznie potwierdził sensacyjną pogłoskę. 

- Aha,  woleli  zaczekać  z  tym  obwieszczeniem  do  czasu,  kiedy  rodzice  wyniosą  się  z 

kampusu - mruknął ktoś za moimi plecami. 

- Proszę o ciszę! - zawołał Marcus. Wszyscy umilkli. 

- Traktujemy  tę  sprawę  bardzo  poważnie.  Ponieważ  nie  zgłoszono  nam  żadnych 

informacji o miejscu pobytu Thomasa Pearsona, poprosiłem komendanta Sheridana, stojącego 

na  czele  komendy  policji  w  Easton,  aby  zabrał  głos  podczas  dzisiejszego  nabożeństwa. 

Oczekuję,  że  wysłuchacie  go  z  należytą  uwagą.  Panie  komendancie?  -  zwrócił  się  do 

siedzącego obok szpakowatego mężczyzny w granatowym garniturze. 

W  kaplicy  zaskrzypiały  ławki:  wszyscy  chcieli  zobaczyć  dowódcę  policji.  Sheridan 

podszedł  do  mikrofonu.  Przewyższał  Marcusa  niemal  o  głowę;  miał  kwadratowe  ramiona  i 

równie kwadratową szczękę. 

- Dziękuję, panie dyrektorze - powiedział. 

Patrzył  na  nas  stalowoniebieskimi  oczami  z  wyraźnym  niezadowoleniem. 

Zastanawiałam się, czy  nie żałuje, że liceum znajduje się na podległym mu terenie - czy nie 

uznał  zniknięcia  Thomasa  za  kłopot,  od  którego  wolałby  trzymać  się  z  daleka.  A  może 

dostrzegał  w  tej  sprawie  coś  interesującego,  urozmaicenie  codziennej  rutyny?  Zapewne 

niewiele  się  działo  w  tym  sennym,  elitarnym  miasteczku.  Może  komendant  rwał  się  do 

prawdziwego śledztwa? 

background image

- Przykro  mi,  że  znalazłem  się  tutaj  w  tak  nieprzyjemnych  okolicznościach.  To  duża 

szkoła i na pewno niektórzy z was znają Thomasa Pearsona, a niektórzy nie. 

Poczułam  dłoń  na  swojej  dłoni.  Constance  spoglądała  na  mnie  ciepło.  Odruchowo 

chciałam  się  odsunąć,  ale  powstrzymałam  się  w  ostatniej  chwili.  Constance  próbowała  być 

dobrą przyjaciółką. A teraz bardzo potrzebowałam przyjaźni. 

- W tym tygodniu jednak będziemy rozmawiać z każdym z was. 

Znowu  rozległy  się  szepty.  W  kaplicy  panowała  atmosfera  podekscytowanego 

oczekiwania. Nie mogłam tego pojąć. Czy ci ludzie nie zrozumieli sensu wypowiedzi komen-

danta? Policja uważała, że Thomasowi przydarzyło się coś złego i że ktoś z nas jest wplątany 

w jego zniknięcie. Skąd więc, u diabła, to beztroskie podniecenie? 

- Nie  denerwujcie  się,  kiedy  zostaniecie  wywołani  z  lekcji  i  zaproszeni  na  rozmowę. 

Pamiętajcie,  że  nie  traktujemy  was  jak  podejrzanych.  Chodzi  nam  wyłącznie  o  to,  żeby 

odnaleźć waszego kolegę i oddać go rodzicom całego i zdrowego. 

Jasne. A rodzice już zmuszą go do uległości i poślą do szkoły wojskowej”. 

- Wszystko  będzie  się  odbywało  bez  jakiegokolwiek  osądzania.  Gorąco  jednak 

zachęcam, abyście dzielili się z nami każdą przydatną informacją. 

Kiedy  wypowiadał  te  słowa,  spojrzał  prosto  na  mnie.  Osunęłam  się  na  siedzeniu. 

„Dlaczego patrzy akurat w tę stronę? A dlaczego nie? Weź się w garść, dziewczyno!” 

- Z góry dziękuję wam za pomoc. 

Komendant odszedł od mikrofonu i zaczął konferować cicho z dyrektorem. W rzędach 

ławek rozpętało się istne pandemonium. 

- Jak myślicie? Pearson dał nogę ze szkoły? 

- Może go porwano? 

- Ten  cały  Rick  na  pewno  wie,  gdzie  go  szukać.  Ciekawe,  czy  policja  już  go 

przesłuchała. 

- Czemu  miałaby  go  przesłuchiwać?  Który  z  nauczycieli  podejrzewa,  skąd  Thomas 

brał prochy? Są kompletnie bez pojęcia! 

Rick? Co za Rick, u diabła?” 

Próbowałam ignorować prowadzone wokół mnie rozmowy, a także wynikający z nich 

straszliwy wniosek: wszystkie te podekscytowane drugoklasistki wiedziały o Thomasie dużo 

więcej niż ja. 

- E  tam.  Założę  się,  że  Pearson  łyknął  jakiś  trefny  towar  i  leży  teraz  gdzieś  we 

własnych rzygach. 

Dosyć. Dosyć. 

background image

Okropne  myśli,  które  tłumiłam  od  dwóch  dni,  uderzyły  w  moją  osłabioną  czaszkę  z 

siłą rozpędzonego pociągu towarowego. Wątła nadzieja, że z Thomasem wszystko jest w po-

rządku, prysła niemal bez śladu. Serce zabiło mi raptownie, płytko. W panice pochyliłam się 

do przodu i oparłam czoło na pulpicie ławki. Gwałtownie przełykałam ślinę, walcząc z kwaś-

nym smakiem w ustach. 

„Oddychaj. Po prostu oddychaj”. 

Wiedziałam,  że  wszyscy  na  mnie  patrzą.  Czułam  na  sobie  ich  ciekawskie,  wścibskie 

spojrzenia. 

- Reed?  Może  pójść  z  tobą  do  gabinetu  lekarskiego?  -  zapytała  niespokojnie 

Constance. 

- Najpierw zaprowadź ją pod prysznic - poradziła Missy. „Oddychaj. Oddychaj”. 

„Porwano  go.  Trefny  towar.  We  własnych  rzygach”.  Gdzie  był  Thomas,  do  cholery? 

Gdzie się, do cholery, podziewał? 

background image

JEGO DZIEWCZYNA 

Szepty  towarzyszyły  mi  po  nabożeństwie  przez  całą  drogę  do  drzwi  kaplicy. 

Skrzyżowałam  ramiona  i  zacisnęłam  je  na  piersiach  w  obawie,  że  strach  i  narastające 

wrażenie  zaszczucia  eksplodują  ze  mnie  na  wszystkie  strony.  Thomas  zaginął.  Policja 

traktowała nas jak podejrzanych. I obserwowała mnie teraz cała szkoła. 

Czemu  Thomas  nie  wracał?  Gdyby  pokazał  się  na  kampusie  choćby  na  parę  minut, 

skończyłyby się te spojrzenia, te przyciszone rozmowy. Bardzo chciałam, żeby się skończyły. 

Kiedy  wynurzyłam  się  na  zewnątrz,  zobaczyłam  przed  drzwiami  Arianę  i  Taylor. 

Ucieszyłam  się  na  widok  przyjaznych  twarzy,  choć  byty  to  twarze  osób,  które  o  świcie 

wywlokły  mnie  z  łóżka  i  ubrały  w  fartuch  pokojówki.  Nawet  rozluźniłam  nieco  uścisk 

ramion. 

Taylor  jednak  szepnęła  coś  do  Ariany,  popatrzyła  na  mnie  niemal  z  popłochem  i 

pospiesznie  ruszyła  przez  dziedziniec.  Pomyślałam,  że  może  czuje  się  winna  z  powodu 

porannych  wydarzeń  w  bursie.  Zawsze  przejawiała  odrobinę  więcej  przyzwoitości  niż 

pozostałe lokatorki Billings. 

- Przecież podobno ze sobą zerwali... 

- Tak, ale znowu się pogodzili, tuż przed jego zniknięciem. .. 

Spojrzałam  za  siebie  z  furią.  Dwie  drugoklasistki  zamilkły,  spłonęły  rumieńcem  i 

czym prędzej się oddaliły. 

- Co słychać? - zapytała Ariana, przyłączając się do mnie. 

Doskonale. Zyskałam chwilową ochronę przed eastońskim wścibstwem. 

- Nic  nowego  -  powiedziałam  z  udawaną  nonszalancją.  Coś  mi  mówiło,  że  Ariana 

doceni twardą postawę. - Co z Taylor? 

- Och, wciąż nie czuje się dobrze. - Kac? - szepnęłam. 

- Między innymi. Jesienią Taylor zaczyna mieć kłopoty z paciorkowcem w gardle, pół 

zimy spędza w łóżku i dochodzi do siebie dopiero na wiosnę. Słabą kondycję ma dziewczyna 

- westchnęła. - Szkoda. 

Posępnie wpatrywałam się w bruk dziedzińca. Choroba i przymusowy pobyt w łóżku 

wydały mi się nagle całkiem niezłym rozwiązaniem. 

„Może powinnam poprosić Taylor, żeby na mnie chuchnęła?” 

- A u ciebie wszystko w porządku? - zapytała Ariana. 

- Jasne. 

background image

Jasne,  że  absolutnie  nie  w  porządku.  Byłam  obolała  na  ciele  i  na  duszy.  Czułam  się 

tak, jakbym zaraz miała rozpaść się na kawałki ze zdenerwowania i niepokoju. Czemu Tho-

mas do mnie nie zadzwonił? Albo do Josha? Do kogokolwiek? Dlaczego nam to robił? 

Czy  dlatego  że  w  szeptanych  plotkach  tkwiło  ziarno  prawdy?  Czy  Thomasowi 

rzeczywiście  przytrafiło  się  coś  złego?  Po  plecach  przebiegł  mi  dreszcz.  Poruszyłam  się 

niespokojnie. Ariana nie spuszczała ze mnie wzroku. 

- Więc co zamierzasz im powiedzieć? - zapytała z troską. 

- Komu? 

- Policji. Zamarłam. 

- Jak to? 

Przysunęła się do mnie tak blisko, że mogłabym policzyć wszystkie pory na jej nosie, 

gdyby je miała. Jej cera była gładka jak porcelana. 

Porcelana. Muszla klozetowa. Dosyć. Dosyć. 

- Jesteś jego dziewczyną. Na pewno zadadzą ci mnóstwo pytań. Powinnaś się dobrze 

przygotować do tej rozmowy. 

Nagle zaschło mi w gardle. Niemożliwe. Musiałam ją źle zrozumieć. 

Powiew  wiatru  szarpnął  jej  włosy,  uniósł  końce  szalika.  Tuż  obok  jakiś  chłopak 

krzyknął coś do kolegów. Nie poruszyła się, nawet nie mrugnęła. 

- Ariana, ja nie wiem, gdzie jest Thomas - powiedziałam cicho. 

Patrzyła  na  mnie  badawczo.  Patrzyła  tak  badawczo,  że  powoli  ogarnęła  mnie  fala 

gorąca. Tak badawczo, że zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie mam czegoś do ukrycia. 

I wtedy się uśmiechnęła. 

- Okej. 

- Co? - spytałam zdezorientowana. 

- Nic. Ale gdybyś chciała z kimś pogadać przed spotkaniem z policją, po prostu daj mi 

znać. 

- Dzięki. 

Odsunęła się bez pośpiechu. 

- Do zobaczenia po lekcjach. 

Dopiero  kiedy  zostałam  sama,  zauważyłam  wszystkie  te  wlepione  we  mnie  oczy. 

Ilekroć  spojrzałam  w  czyjąś  stronę,  błyskawicznie  odwracano  wzrok;  ilekroć  podeszłam 

bliżej, natychmiast urywała się rozmowa. Czy właśnie tak miało być od tej pory? Czy każdy 

mój ruch miał stać się przedmiotem obserwacji i tematem komentarzy? Już pierwszego dnia 

w  Easton  wiedziałam,  że  nie  chcę  wtopić  się  w  szare  niedostrzegalne  tło.  Nigdy  jednak  nie 

background image

ż

yczyłam sobie takiego publicznego zainteresowania. 

Zerknęłam na zegarek. Dziesięć minut do lekcji. Potrzebowałam życzliwego słuchacza 

- kogoś, kto pomoże mi ochłonąć i przypomni, dlaczego w ogóle przeniosłam się do Easton. 

Usiadłam na najbliższej ławce, wyciągnęłam z torby komórkę i zadzwoniłam do brata, który 

był teraz daleko, w Pensylwanii. Odebrał po piątym sygnale. 

- Tak? 

- Scott, tu Reed. Obudziłam cię? 

- Skąd!  Zaczynam  zajęcia  nie  wcześniej  niż  za  trzy  godziny,  ale  oczywiście  czekam 

już spakowany i gotowy - burknął. 

Uśmiechnęłam  się.  Grupka  dziewczyn  przyglądała  mi  się  z  odległości  kilku  metrów. 

Patrzyłam na nie, dopóki w panice nie umknęły z dziedzińca. 

- Jak tam sprawy na uniwerku? - zapytałam. 

- Świetnie. A co słychać w liceum l - Zgon? 

- Ha, ha. Widzę, że nie załapałeś się na przydział genów inteligencji. 

- Za to odziedziczyłem komplet genów urody - odparł. - No mów, w czym problem? 

- A musi być jakiś problem? 

- W naszej rodzinie, owszem. Westchnęłam. 

- Nieprzyjemnie  się  u  nas  porobiło.  Thom...  taki jeden  zniknął  z  kampusu  i  mamy  tu 

mnóstwo policji. Będą nas wszystkich przesłuchiwać. 

- Zniknął? Porwali go czy co? 

- Nie wiem - powiedziałam ze ściśniętym gardłem. 

- To jakiś twój znajomy? „Bliższy niż sobie wyobrażasz”. 

- Tak jakby. Zaprzyjaźniliśmy się trochę. 

- Och. Faktycznie nieprzyjemne. Ale na pewno gościu się pojawi. Założę się, że ludzie 

ciągle tam u was znikają i odnajdują się na luksusowych jachtach. 

Zaśmiałam się. 

- Co. nie mam racji? Pamiętam, że Felicia opowiadała o jakimś facecie, który zaprosił 

całą czwartą klasę do rodzinnej posiadłości na Bahamach. 

Felicia.  Oczywiście.  Była  dziewczyna  Scotta.  Jak  mogłam  zapomnieć,  że  Scott  znał 

kogoś z Easton? Przecież właśnie pod wpływem Felicii zainteresowałam się tą szkołą. Felicia 

ukończyła tu trzecią i czwartą klasę. A to oznaczało, że wiedziała o Easton wszystko. 

- Skoro  już  jesteśmy  przy  Felicii  -  zagadnęłam  -  czy  nie  mówiła  ci  kiedyś  o 

Dziedzictwie? 

- O dziedzictwie? Nie, raczej nie. Czyim dziedzictwie? 

background image

- Nie wiem. Chyba chodzi o jakąś imprezę. Wszyscy się tym teraz podniecają. 

- To dlaczego kogoś nie zapytasz? 

- Bo nie chcę wyjść na matoła - powiedziałam. 

Co za ulga się do tego przyznać. Co za ulga móc porozmawiać z kimś szczerze. 

- Już  za  późno  -  zażartował.  -  Słuchaj,  muszę  kończyć,  zanim  Todd  całkiem  się 

wścieknie. 

Wyobraziłam sobie, jak współlokator Scotta jęczy i zakrywa sobie głowę poduszką. 

- Aha, Reed, zadzwoń wreszcie do taty.  Natychmiast opadły mnie wyrzuty  sumienia. 

Nie telefonowałam do ojca już kawał czasu. 

- Po co? Żebym poczuła się winna? 

- Zaskoczę cię. dziecinko. Miałem tu trochę ćwiczeń z psychologii. Wygląda na to. że 

jesteśmy  skazani  na  poczucie  winy  do  końca  naszego  nędznego  żywota.  Więc  lepiej  się  do 

tego przyzwyczajaj. 

Westchnęłam. 

- W porządku. Zadzwonię. 

- Tęskni za tobą. Mama zresztą też, na swój chory i pokręcony sposób. 

Nagle zapragnęłam jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Scott jednak spełnił swoje 

zadanie: uprzytomnił mi wyraźnie, czemu znalazłam się w Easton i przed kim uciekałam. 

- No dobra. Śpij dalej - powiedziałam. - Odezwę się jeszcze. 

- Na razie. 

Ciężko podniosłam się z ławki i ruszyłam do sali lekcyjnej, ignorując towarzyszące mi 

w drodze szepty. Do nich też powinnam się przyzwyczajać. Powinnam się przyzwyczajać do 

mnóstwa rzeczy. 

background image

STARCIE 

- W czym się wybierasz na Dziedzictwo w tym roku? 

Stanęłam  jak  wryta,  ściskając  w  ręce  długopisy,  które  właśnie  kupiłam  w  szkolnym 

sklepie  papierniczym.  Zdaje  się,  że  kiedy  na  kampusie  nie  rozmawiano  o  mnie,  mówiono 

tylko  o  Dziedzictwie?  Ale  może  dzięki  temu  zdołam  uzyskać  potrzebne  informacje  bez 

niczyjej pomocy... 

- Nie wiem. Zastanawiałam się nad czarną suknią od Chanel. 

Kilka  kroków  ode  mnie  siedziały  na  ławce  dwie  drugoklasistki,  które  znałam  z 

Bradwell:  długowłose,  płaskobrzuche  blondyny  z  komórkowymi  telefonami  wiecznie 

przyklejonymi  do  uszu.  Nawet  teraz  jedna  z  nich  trzymała  komórkę  na  wysokości  policzka, 

najwyraźniej  w  pogotowiu,  a  druga  wystukiwała  na  swojej  SMS  -  a.  Szybko  przyklękłam  i 

udawałam, że zawiązuję sobie sznurowadło. 

- Czy  nie  w  tej  sukni  byłaś  latem  na  ślubie  mamy?  -  zapytała  jaśniejsza  blondyna 

ciemniejszą. 

- Owszem. Bo co? 

- Jak  to?  Przecież  cię  sfotografowano!  Nie  możesz  się  pokazać  na  Dziedzictwie  w 

czymś, co widziano już na zdjęciach. Po prostu nie wypada! 

Ciemniejsza blondyna pokiwała głową. 

- Masz rację. Że też o tym nie pomyślałam! Właśnie wtedy jaśniejsza dostrzegła mnie 

kątem oka. 

- A ty co? Dobrze się bawisz? 

- Przepraszam  -  powiedziałam,  wstając,  a  potem  zapytałam  prosto  z  mostu:  - 

Słuchajcie, co to jest to całe Dziedzictwo? 

Blondyny spojrzały po sobie z niedowierzaniem. 

- Coś, co ciebie zupełnie nie dotyczy - oświadczyła ciemniejsza. - Nawet jeśli udało ci 

się dostać do Billings. 

- Dana! Nieładnie, nieładnie! - zachichotała jaśniejsza, szturchając tamtą łokciem. 

Poczułam gorąco na twarzy. 

- Co to, u diabła, miało oznaczać? - wycedziłam. 

- Po  prostu  nie  wyobrażaj  sobie,  że  skoro  przyjęto  cię  do  Billings,  jesteś  kimś 

nadzwyczajnym - syknęła ciemniejsza. 

- Wszyscy wiemy, jak tu trafiłaś, biedusiu ze stypendium. 

background image

- Ale  -  dodała  jaśniejsza  -  może  ktoś  się  nad  tobą  jednak  ulituje  i  weźmie  cię  na 

Dziedzictwo, skoro twój luby zaginął bez wieści... 

Coś  we  mnie  nabrzmiewało,  coś  niebezpiecznego.  A  gdyby  tak  wepchnąć  im  te 

cholerne  komory  w  gardła?  Nigdy  przedtem  nie  uczestniczyłam  w  bójce,  ale  blondyny 

wybrały zdecydowanie niewłaściwą porę na zaczepki. Chęć spuszczenia im solidnego manta, 

zwłaszcza  Danie,  stawała  się  coraz  silniejsza.  Już  niemal  słyszałam  ich  przestraszone  piski, 

widziałam ich wybałuszone oczy... Całkiem zabawna scena. 

Zrobiłam krok w stronę ławki jeszcze niezupełnie pewna co dalej. Patrzyły na mnie z 

uśmieszkami;  jaśniejsza  wyraźnie  szykowała  się  do  następnej  złośliwości.  I  nagle  obie 

zamarły, a uśmieszki zniknęły jak starte gąbką. Rogi mi wyrosły czy co? 

- Lepiej  już  chodźmy  -  wymamrotała  jaśniejsza.  Dopiero  kiedy  wstały  i  prawie 

odbiegły, poczułam za sobą czyjąś obecność. Odwróciłam się i bez szczególnego zdziwienia 

zobaczyłam Noelle. 

- Ojej, czyżbym spłoszyła twoje przyjaciółki? - powiedziała, unosząc jedną brew. 

- Na to wygląda. Dzięki. 

- Nie ma sprawy. Niech znają swoje miejsce. 

- Tak? - zapytałam. - Mianowicie? 

- Jakim  prawem  się  ciebie  czepiają?  -  burknęła  i  objęła  mnie  ramieniem.  -  To  moja 

rola. 

Zdołałam nawet się roześmiać. 

- I co, wszystko gra? - zapytała. - Pewnie masz już dosyć tej historii z Pearsonem. 

Ś

cisnęło mnie w żołądku, jak przy każdej wzmiance o Thomasie. 

- Noelle, czy wy w ogóle się o niego nie martwicie? Spojrzała mi prosto w oczy. Jak 

zwykle niczego nie potrafiłam wyczytać z jej twarzy. 

- Reed, Thomas Pearson doskonale opanował sztukę spadania na cztery łapy. 

- No, nie wiem... 

- Nie słuchaj, co wygadują te bezmózgie miernoty - powiedziała twardo. - Ważne, co 

mówią Dash i Gage. Znają Pearsona od lat i absolutnie się o niego nie martwią. A dlaczego? 

Właśnie dlatego że go znają. I nie wątpią, że świetnie się gdzieś bawi naszym kosztem. 

- Tak myślisz? 

- Nie  myślę,  ja  wiem.  Przestań  się  nim  przejmować.  Wcześniej  czy  później  zjawi  się 

tu cały w skowronkach i będziesz wściekła. że zmarnowałaś na niego tyle czasu. 

Odetchnęłam  głęboko.  Z  Thomasem  wszystko  było  w  porządku.  Tak  uważali  jego 

kumple  -  ludzie,  którzy  znali  go  najlepiej.  Sądzili  nawet,  że  pokaże  się  na  Dziedzictwie 

background image

zdrowy i wesolutki. Czemu miałabym kwestionować ich opinię? 

- No,  gotowa  na  mały  trening  kopania  tyłków  na  boisku?  -  zapytała  Noelle  kpiąco.  - 

Obiecuję, że dzisiaj skopię cię tylko lewą nogą. Chociaż nie, nie mogę tego obiecać. 

Uśmiechnięte ruszyłyśmy do Billings, żeby przebrać się przed treningiem. Tak, trochę 

kopaniny było dokładnie tym, czego potrzebowałam. 

- A  właściwie  o  czym  tutaj  rozmawiałyście?  -  odezwała  się  Noelle.  -  Wyglądało 

bardzo serio. 

Przez  moment  się  zastanawiałam,  czy  nie  zapytać  jej  o  Dziedzictwo.  Nie  chciałam 

jednak przypominać, jak haniebnie mało wiem o Easton. 

Nie, nadal powinnam próbować zdobyć informacje samodzielnie. 

- Och. wiesz, o najnowszej kolekcji Chanel - odparłam beztrosko. 

Roześmiała się serdecznie. 

- To  właśnie  mi  się  w  tobie  podoba,  Reed  -  powiedziała.  -  Czasami  naprawdę  mnie 

powalasz. 

background image

TWÓJ THOMAS 

- Uch! Nie mogę już patrzeć na ten łach! - oświadczyła London Simmons. 

Zdjęła  przez  głowę  kremowy  sweter  i  z  rozmachem  cisnęła  go  do  srebrzystego 

pojemnika  na  papiery.  Ciemnobrązowe  włosy  idealnie  równymi  falami  opadły  jej  na  gołe 

ramiona. 

- London! To czysty kaszmir! - zawołała jej współlokatorka Vienna Clark. 

London i Vienna - Bliźniacze Miasta, jak nazywano je w Billings - były serdecznymi 

przyjaciółkami o dorodnych kształtach i bogatym życiu towarzyskim. Wezwały mnie do swo-

jego pokoju, kiedy tylko przestąpiłam próg bursy po kolacji, zapragnęły, żeby uporządkować 

im  buty  według  wysokości  obcasa  i  koloru.  Właśnie  tym  się  teraz  zajmowałam,  klęcząc  na 

podłodze. 

- Nie możesz tak po prostu wyrzucać kaszmiru! Przekaż go na cele charytatywne albo 

coś - poradziła Vienna. 

London,  która  podziwiała  w  lustrze  swój  wydatny  biust,  odwróciła  się  i  spojrzała  na 

mnie z namysłem. 

- Faktycznie.  Masz  ochotę,  Lorneto?  -  zapytała.  -  Weź  sobie.  Patrzyła  na  mnie 

niewinnie, czekając na mój wybuch entuzjazmu. 

- Dzięki, ale nie - odparłam krótko. 

- Nie  chodzi  o  Lornetę,  chodzi  o  ludzi  w  potrzebie!  -  wykrzyknęła  Vienna, 

przewracając  oczami,  a  do  mnie  powiedziała.  -  -  Nie  przejmuj  się.  Im  jest  chudsza,  tym 

głupsza. 

- Po prostu mi zazdrościsz! - zawołała London. 

Uśmiechnięte usiadły na swoich łóżkach: Vienna z pilnikiem do paznokci, London ze 

szczotką do włosów. Wyciągnęłam z szafy kolejną parę pantofli na obcasie i ustawiłam ją na 

właściwym miejscu w szeregu czerwonych butów. Powoli zbliżałam się do końca katorgi. Na 

horyzoncie zaczynała majaczyć łazienka w moim pokoju i - wreszcie, wreszcie - prysznic. 

- Widziałam dzisiaj Walta Whittakera - odezwała się London. 

Zesztywniałam.  Przez  cały  dzień  udawało  mi  się  trzymać  z  daleka  od  Whittakera. 

Ilekroć spojrzał w moją stronę, rumienił się i odwracał wzrok. Widocznie wspomnienia z po-

przedniego wieczoru budziły w nim takie samo zażenowanie jak we mnie. Większość czasu w 

stołówce spędził na rozmowach przy nauczycielskim stole, co - jak się zorientowałam - było 

w Easton czymś wyjątkowym. Poza stołówką, na szczęście, nie wpadliśmy na siebie. 

background image

Ciekawe, czy Bliźniacze Miasta wiedziały o naszym wczorajszym tête - à - tête? 

- Vienna,  Whittaker  wkrótce  będzie  mój.  Aha.  Najwyraźniej  nie  wiedziały.  Vienna 

prychnęła. 

- Daj spokój! W najbliższych tygodniach będzie za nim ganiać co druga dziewczyna w 

szkole. 

Ż

e co?! 

- No i? Uważasz, że mi się nie uda? - zapytała London z niedowierzaniem. 

- Masz takie same szanse jak każda inna. Zresztą nie wiadomo, co się dzieje w tej jego 

wypomadowanej głowie. Osobiście zawsze uważałam, że Whittaker jest gejem. 

Uśmiechnęłam się lekko, chowając ostatnią parę czerwonych butów na miejsce. No, to 

mogłoby tłumaczyć jego niedociągnięcia w dziedzinie organoleptycznej... 

- Gej czy nie gej, zdecydowanie mi się przyda - oświadczyła London. 

Obie zachichotały. 

Wstałam i otrzepałam ręce. Bardzo chciałam się dowiedzieć, w czym Whittaker może 

być  przydatny  London.  Raczej  nie  chodziło  o  pieniądze,  bo  tych  lokatorkom  Billings  na 

pewno nie brakowało. Jeszcze bardziej chciałam jednak zostać wreszcie sama i wyciągnąć się 

wygodnie  na  własnym  łóżku.  Poza  tym  podejrzewałam,  że  London  nie  będzie  skłonna 

wtajemniczyć mnie w swoje zamiary. 

- Zrobione - oznajmiłam. 

- Możesz odejść - powiedziała London łaskawie. 

Spojrzałam na nią z furią, czego nawet nie zauważyła, i prawie pobiegłam do swojego 

pokoju,  mijając  zawieszone  na  ścianach  czarno  -  białe  fotografie  Easton  „w  ciągu  wieków”. 

Kiedyś  podziwiałam  piękne  wyposażenie  Billings:  lśniące  drewniane  meble,  puszyste 

dywany,  ścienne  kinkiety  z  brązu,  drzwi  balkonowe  na  końcach  korytarzy.  Teraz  widziałam 

tu jedynie przedmioty i powierzchnie do odkurzania, czyszczenia, polerowania. Byle uciec od 

tego wszystkiego jak najszybciej i schronić się u siebie... Już chwytałam za klamkę... 

- Panno Brennan. 

Zamknęłam oczy. Tak blisko byłam, tak blisko. 

Philippa  Lattimer,  opiekunka  bursy  Billings,  szła  ku  mnie  drobnym  kroczkiem,  do 

którego  zmuszała  ją  niezwykle  wąska  spódnica.  Ciemne  włosy  ściągnęła  w  kok;  jej  białą 

bluzkę,  jak  zawsze  zapiętą  pod  samą  szyję,  zdobiły  trzy  sznury  pereł.  Lattimer  była  chuda  i 

koścista i miała zniszczoną cerę. Nigdy nie pokazywała się bez grubych kresek na powiekach 

i  równie  grubej  warstwy  tuszu  na  rzęsach,  jakby  sądziła,  że  rozmówcy,  wpatrzeni  w  jej 

nadmiernie  podkreślone  wodniste  oczy,  nie  zauważą  sporego  znamienia  na  podbródku.  Po-

background image

znałam  ją  w  dniu  przeprowadzki  do  Billings:  patrzyła  wtedy  na  mnie  jak  na  przybysza  z 

kosmosu. Od tamtej pory starałam się jej unikać. 

- Brennan, zdaje się, że dzisiaj rano ścieliłaś łóżka w naszej bursie - zaczęła surowo. 

Coś takiego. Wiedziała o tym? 

- Z  jakiegoś  powodu  pominęłaś  jednak  moje.  Byłabym  wdzięczna,  gdybyś  zechciała 

wyświadczyć mi tę samą uprzejmość, którą wyświadczasz pozostałym mieszkankom bursy. 

Niemożliwe.  Musiałam  się  przesłyszeć.  Nie  tylko  wiedziała  o  tym  poniżającym 

rytuale, ale go akceptowała? Chciała w nim uczestniczyć? 

- Czy wyrażam się jasno? 

- Eee... tak - wymamrotałam. 

- Świetnie. 

Przez moment stałyśmy naprzeciwko siebie w milczeniu. 

- Wracaj do swoich zajęć - powiedziała wreszcie, odprawiając mnie ruchem dłoni. 

Zamknęłam za sobą drzwi pokoju i oparłam się o nie, żałując, że nie zamontowano w 

nich  zamka.  Rygla.  Porządnego  systemu  alarmowego,  który  by  mnie  ostrzegał  przed 

nadciągającymi  jaśnie  paniami.  Nie  mieściło  mi  się  w  głowie,  że  opiekunka  bursy  bierze 

udział w tym wyzysku człowieka. Czy i bez tego nie miałam dość roboty, dość zmartwień? 

Odetchnęłam  głęboko.  Byłam  wykończona  nerwowo.  Przez  cały  dzień  czekałam, 

kiedy  otworzą  się  drzwi  sali  lekcyjnej  i  zostanę  wezwana  na  policyjne  przesłuchanie.  Nie 

potrafiłam  się  na  niczym  skoncentrować;  podarłam  na  kawałeczki  przynajmniej  dziesięć 

kartek  do  segregatora.  Nic  jednak  się  nie  wydarzyło.  Pod  wieczór  rozeszła  się  pogłoska,  że 

policja zaczyna od czwartych klas, a do nas, drugoklasistów, weźmie się dopiero pod koniec 

tygodnia. 

Osobiście wolałabym mieć to już za sobą. Czułam się tak, jakby w żyłach płynęła mi 

czysta kofeina. Dlaczego przynajmniej nie wezwali mnie? Czy jeszcze się nie zorientowali, że 

Thomas ma dziewczynę? 

Ze  znużeniem  rozejrzałam  się  wokół.  Byłam  u  siebie.  W  całym  tym  zamieszaniu  nie 

znalazłam dotąd czasu, żeby nacieszyć się nową kwaterą. Miałam tu trzy razy więcej miejsca 

niż w swoim dawnym pokoju w Bradwell. Potężne łukowate okno wychodziło na dziedziniec 

między  bursami.  Szerokie  łóżko  wydawało  się  małe  przy  ogromnym  biurku  z  wbudowaną 

tablicą  korkową  i  przy  podwójnej  toaletce,  zresztą  w  połowie  pustej,  bez  zdjęć  w  ramkach, 

szkatułek  z  biżuterią  i  najróżniejszych  bibelotów  typowych  dla  innych  toaletek  w  Billings  - 

które tym trudniej było odkurzać. 

Tak, moja część pokoju wyglądała żałośnie ubogo w zestawieniu z częścią należącą do 

background image

Nataszy, pełną równiutko zawieszonych plakatów i ułożonych w doskonałym porządku ksią-

ż

ek,  z  pyszniącym  się  na  toaletce  przezroczystym  pojemnikiem  z  przegródkami,  w  których 

znajdowały  się  olśniewające  pierścionki,  klipsy  i  naszyjniki.  Była  to  jednak  moja  kwatera  - 

kwatera  w  Billings.  Nie  powinnam  o  tym  zapominać.  Dostałam  się  do  elitarnej  bursy. 

Wszystkie katorżnicze prace, do których mnie tu zmuszano, byty tego warte. 

Chyba. 

Podeszłam  do  biurka.  Sporo  moich  książek  leżało  nadal  w  pudle,  w  którym 

dziewczyny  przeniosły  je  tutaj  z  Bradwell.  Równie  dobrze  mogłam  je  wypakować,  dopóki 

jeszcze miałam resztki energii. Chwyciłam kilka podręczników do historii, które Barber kazał 

mi  wypożyczyć  pierwszego  dnia  w  szkole,  i  wepchnęłam  je  na  półkę.  Jeden  z  tomów 

ześliznął  się  i  upadł  z  hukiem  na  podłogę,  a  za  nim,  pomimo  moich  rozpaczliwych  ruchów, 

poleciały następne - prosto na moje stopy. 

- Cholera! 

Usiadłam  na  dywanie  i  oparłam  się  plecami  o  łóżko.  Uff.  Jak  miło  się  odprężyć. 

Wypakowanie książek chyba mogło poczekać. 

Starając  się  jak  najmniej  angażować  zmęczone  mięśnie,  odsunęłam  kilka  tomów  na 

bok. I wtedy zobaczyłam leżącą pod nimi złożoną kartkę. 

Hę? A to skąd się tu wzięło? 

Podniosłam  papier  i  przyjrzałam  mu  się  dokładniej.  Widziałam  go  po  raz  pierwszy. 

Czyżby wypadł z którejś z książek? Wszystkie wypożyczyłam z biblioteki na początku wrześ-

nia.  Może  w  jednej  z  nich  zostawiono  przez  nieuwagę  liścik  miłosny?  Zaintrygowana 

rozprostowałam kartkę i zobaczyłam, że to wydruk z komputera, ale podpisany piórem. 

Podpisany przez Thomasa. 

Puls  załomotał  mi  w  uszach.  W  czubkach  palców.  W  oczach.  Ścisnęłam  papier 

drżącymi dłońmi i zaczęłam czytać. 

Reed, 

dzisiaj  opuszczam  Easton.  Nic  innego  mi  nie  pozostaje.  Znajomy  słyszał  o  pewnym 

ośrodku holistycznej terapii uzależnień, w którym nie wymagają zgody rodziców. Nie podam 

Ci  adresu,  bo  nie  chcę,  żeby  ktokolwiek  próbował  mnie  odnaleźć.  Zamierzam  skończyć  z 

piciem. A w tym celu muszę zerwać wszystkie dotychczasowe kontakty. 

Nie  gniewaj  się,  proszę.  Tak  będzie  dla  Ciebie  lepiej.  Nie  jestem  dla  Ciebie 

wystarczająco dobry, Reed. Bardzo Cię kocham, ale zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie - 

znacznie lepszego. Ze mnie jest kompletny gnojek. 

Doszedłem do wniosku, że potrzebuję trochę czasu dla siebie, z daleka od rodziców i 

background image

całego tego szaleństwa. Wiem, że mnie rozumiesz. Znasz mnie jak nikt inny. 

Tak Cię kocham, Reed. I będę za Tobą tęsknił. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. 

Twój Thomas 

Poczucie ulgi ogarnęło mnie tak gwałtownie, że łzy napłynęły mi do oczu. Otarłam je 

wierzchem dłoni i przeczytałam list jeszcze raz. I jeszcze. Thomasowi nie przydarzyło się nic 

złego.  Wszystko  było  w  porządku!  Wcale  nie  leżał  gdzieś  we  własnych  rzygach.  Szukał  dla 

siebie  ratunku  -  starał  się  wyjść  z  dołka.  Był  nawet  w  lepszym  stanie  niż  kiedykolwiek 

przedtem! 

Odetchnęłam  i  znowu  przebiegłam  kartkę  wzrokiem.  I  nagle  przyszła  mi  do  głowy 

paskudna  myśl,  która  zatruła  całą  radość.  Thomas  ze  mną  zerwał.  Listownie.  Po  naszej 

ostatniej rozmowie, kiedy obiecałam mu wszelką możliwą pomoc, zniknął bez pożegnania, a 

list o zerwaniu podrzucił mi ukradkiem do pokoju. Co to właściwie za metoda? 

Gorzej:  zostawił  notkę  w  wypożyczonym  podręczniku,  najwyraźniej  pewny,  że 

prędzej  czy  później  na  nią  natrafię.  Przecież  mogłam  oddać  książkę  do  biblioteki  i  nie 

dostrzec  kartki  wetkniętej  między  strony  -  i  zamartwiałabym  się  bez  końca!  A  wystarczyło 

zatelefonować.  W  pół  minuty  przekazałby  mi  to  samo,  tylko  ustnie.  Czy  naprawdę  nie 

rozumiał, na jakie męki mnie naraża? 

- Dupek! 

Zmięłam papier i cisnęłam go w kąt pokoju. Za kogo, do cholery, Thomas się uważał? 

Uznał po prostu, że między nami koniec. Nie raczył zapytać mnie o zdanie. Zwiał i miał nas 

wszystkich gdzieś. Temu facetowi potrzebna była pomoc. Poważna profesjonalna pomoc. 

No, przynajmniej ją sobie załatwił. 

Parę sekund po rzuceniu kartki poderwałam się i podniosłam ją z podłogi. Nie mogłam 

zostawić jej na widoku publicznym. Rozprostowałam ją i przeczytałam list jeszcze raz. 

I nasunęła mi się następna okropna myśl. 

Policja.  Czy  powinnam  zawiadomić  policję?  Thomas  niewątpliwie  byłby  temu 

przeciwny.  Napisał  wyraźnie,  że  chce  uciec  od  całego  tego  szaleństwa  -  od  rodziców. 

Gdybym  pokazała  list  policji,  wytropiliby  Thomasa  w  ośrodku  i  nie  daliby  mu  czasu  na 

wyjście  z  nałogu.  Przemilczenie  tej  informacji  równałoby  się  jednak  kłamstwu.  Ukrywaniu 

dowodów. Groziłyby mi poważne kłopoty. 

Boże,  gdybym  tylko  mogła  zobaczyć  się  z  Thomasem!  Gdybym  mogła  go  dotknąć, 

przemówić mu do rozumu! Może zdołałabym nakłonić go do przyjęcia odpowiedzialności za 

własne czyny. Czy nie rozumiał, jaki wywołał chaos? Czy tak bardzo obawiał się rodziców, 

ż

e uznał ucieczkę za jedyne wyjście? 

background image

Wyobraziłam  sobie  Thomasa  w  jakimś  nędznym  pokoju,  samotnego,  bladego  i 

roztrzęsionego, rozpaczliwie walczącego z nałogiem, i zakłuło mnie w sercu. Byłam na niego 

wściekła,  owszem,  ale  też  straszliwie  za  nim  tęskniłam.  Martwiłam  się  o  niego.  Tak  bardzo 

pragnęłam się z nim spotkać, porozmawiać, zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. 

A potem porządnie dać mu w łeb. 

Zdumiewające, jak miłość łączy się z nienawiścią. 

- Chrzanić to! 

Nie  miałam  teraz  do  tego  głowy.  Byłam  zbyt  zmęczona.  Zbyt  rozchwiana 

emocjonalnie.  Zbyt  skłonna  do  przemocy.  Złożyłam  list,  wsunęłam  go  głęboko  do  szuflady 

biurka i zatrzasnęłam ją z rozmachem. 

Okej.  Oddychać  głęboko.  W  każdym  razie  wiedziałam,  że  Thomasowi  nic  się  nie 

stało.  Wiedziałam,  że  jest  gdzieś  tam,  bezpieczny.  A  jeśli  miał  choć  resztki  sumienia, 

powinien  w  końcu  do  mnie  zadzwonić.  List  nie  wystarczał.  Musieliśmy  porozmawiać. 

Szczerze. 

background image

OBROŃCZYNI MORALNOŚCI 

Po  długim  pobycie  pod  prysznicem  i  równie  długim  namyśle  poczułam  się 

zdecydowanie  lepiej.  List  od  Thomasa  mimo  wszystko  uwolnił  mnie  od  paru  trosk.  Po 

pierwsze, Thomas zerwał ze mną przed kilkoma dniami, co oznaczało, że nie zdradziłam go 

na spacerze z Whittakerem, a to bardzo poprawiło mi nastrój. Po drugie, Thomas zniknął na 

czas nieokreślony, nie musiałam więc się martwić, jak utrzymać nasz związek bez narażania 

się  dziewczynom  z  Billings.  Właściwie  i  tak  bym  się  nie  martwiła,  skoro  Thomas  ze  mną 

zerwał. 

Potrafiłam podejść do sprawy praktycznie. Reed - wcielenie zdrowego rozsądku. 

Postanowiłam także zebrać jak najwięcej informacji o Dziedzictwie i wkręcić się jakoś 

na tę imprezę, żeby dopaść Thomasa, urwać mu głowę, a potem ewentualnie wysłuchać jego 

wyjaśnień.  Chłopcy  twierdzili,  że  Thomas  za  nic  nie  opuści  Dziedzictwa,  że  jest 

stuprocentowym Dziedzicem. Skoro tak, na pewno nie zamierzał przejmować się wymogami 

jakiejś holistycznej terapii. 

Owszem,  napisał,  że  nie  jest  dla  mnie  dość  dobry.  Zapewne  miał  rację.  Prawdę 

mówiąc,  po  krótkim  okresie  szczęścia  sprowadził  na  mnie  same  kłopoty,  niepokój  i  wstyd. 

Szczęście  jednak  było  absolutne  -  tak  że  oddałam  Thomasowi  swoje  dziewictwo.  I  nie 

mogłam  o  tym  tak  po  prostu  zapomnieć.  Nie  mogłam  pozwolić,  żeby  odszedł  w  siną  dal  i 

zostawił  mi  tylko  list.  To,  co  się  między  nami  wydarzyło,  było  dla  mnie  bardzo  ważne  i 

Thomas powinien o tym wiedzieć. Powinien wiedzieć, że go nie zapomnę, choćbyśmy nigdy 

już nie mieli być razem. Zależało mi na nim. Koniec, kropka. 

Włożyłam  frotowy  szlafrok  i  zaczęłam  wycierać  sobie  włosy  ręcznikiem  tak  mocno, 

jakbym  wraz  z  wilgocią  chciała  usunąć  wszystkie  wątpliwości.  Ponieważ  wyszłam  z 

zaparowanej  łazienki  z  pochyloną  głową,  nie  spostrzegłam  Nataszy,  dopóki  na  nią  nie 

wpadłam. 

- Oj, przepraszam! - powiedziałam ze śmiechem. - Aleś mnie wystraszyła! 

Nawet nie drgnęła. Stała nieruchomo i spoglądała na mnie ponurym wzrokiem. 

- Co jest? - zapytałam trochę nerwowo. 

Czyżby znalazła list Thomasa? Chryste, czy jakimś cudem znalazła jego list? 

- Musimy pomówić - oznajmiła. 

- Nie ma sprawy - odparłam, próbując beztroską skłonić ją do uśmiechu. 

Bez powodzenia. 

background image

Podeszła do swojego biurka, na którym czekał włączony laptop. 

- Siadaj - powiedziała i przysunęła mi krzesło. 

- Co się dzieje? 

- Urządzimy mały pokaz slajdów. 

Pochyliła  się  nade  mną  krępująco  blisko  i  kliknięciem  otworzyła  okno  na  środku 

ekranu.  Ze  zdumieniem  ujrzałam  coś,  co  wydawało  mi  się  zdjęciem  języka  wywalonego 

wprost do aparatu i sfotografowanego z dużą dokładnością. A potem okno powiększyło się na 

cały ekran i zamarłam. 

Rzeczywiście, był to język. Mój język. Zdjęcie przedstawiało moją twarz. Miałam na 

nim półprzymknięte oczy i śmiałam się idiotycznie. 

- Skąd...? - zapytałam. 

- Nie gadaj, tylko patrz. 

Patrzyłam.  Na  następnych  zdjęciach  piłam  piwo  w  lesie.  Opierałam  się  na  piersi 

Whittakera. Odchodziłam z Whittakerem z polany. Przyklejona do niego podnosiłam butelkę 

do  łapczywie  otwartych  ust.  Obejmowałam  dłońmi  jego  twarz,  kiedy  mnie  całował,  kiedy 

międlił mój biust. 

Patrzyłam  i  ogarniała  mnie  groza.  Na  ostatnim  zdjęciu  odchylałam  głowę  do  tyłu, 

jakbym  nie  posiadała  się  z  rozkoszy,  a  przecież  tak  naprawdę  próbowałam  powstrzymać 

mdłości. Wyglądałam jak kompletna zdzira. Jak pijana dziwka, która zwabiła faceta w krzaki. 

- Dlaczego... dlaczego mi to pokazujesz? 

Projekcja dobiegła końca i rozpoczęła się na nowo. Odwróciłam wzrok od Nataszy, od 

ekranu, od przerażającego świadectwa wydarzeń minionej nocy. 

- Bo  chcę,  żebyś  dobrze  zrozumiała  swoją  sytuację  -  wycedziła.  Ustawiła  krzesło 

przodem  do  siebie,  zacisnęła  dłonie  na  poręczach  i  pochyliła  się  nade  mną.  -  Zdajesz  sobie 

sprawę, co oznaczają te zdjęcia, prawda? Wystarczy, że stuknę w parę klawiszy, a wylecisz z 

Easton jak z procy. 

Pod  powiekami  czułam  łzy.  Oczywiście,  Natasza  miała  rację.  Mogła  udowodnić,  że 

złamałam  podstawowe  zasady  szkolnego  regulaminu.  Co  gorsza,  z  fotografii  wynikało,  że 

byłam  w  lesie  sama  z  Whittakerem.  Chociaż  w  imprezie  uczestniczyło  około  tuzina  osób, 

poza nami dwojgiem na zdjęciach nie było nikogo. 

- Czemu to robisz? 

Czy już zupełnie straciłam rozum? Uwierzyłam Nataszy, kiedy mówiła, że chce się ze 

mną zaprzyjaźnić. Naprawdę stałam się tak naiwna? 

- Bo mam dla ciebie zadanie - powiedziała, prostując się. 

background image

- Zadanie? 

Przecież byłam już na służbie u mieszkanek Billings. Po co ta cała szopka? 

- Noelle  Lang  i  jej  banda  doprowadziły  do  usunięcia  Leanne  z  liceum.  Wrobiły  ją 

celowo. 

Słowa Nataszy mnie nie zaskoczyły. W dniu, w którym jej poprzednia współlokatorka 

Leanne  Shore  opuszczała  Easton,  wydalona  ze  szkoły  za  ściąganie  na  egzaminie  -  czyli 

złamanie eastońskiego kodeksu honorowego - byłam świadkiem, jak Natasza oskarża Noelle 

o udział w tej aferze. Stałam wtedy w tłumie gapiów na dziedzińcu i myślałam, że po prostu 

jej odbiło. 

- Skąd... skąd wiesz? - zapytałam. 

- Wiem,  i  kropka.  Problem  w  tym,  że  nie  mam  dowodów.  I  tu  właśnie  zaczyna  się 

twoja rola. 

„O Boże, nie. Nie. Chyba nie zamierza zmusić mnie do...” 

- Skoro  jesteś  naszą  nową  sprzątaczką,  masz  nieograniczony  dostęp  do  pokojów. 

Chcę, żebyś dokładnie przeszukała rzeczy Noelle i jej kumpelek. Dziewczyny na pewno coś 

schowały. Lubią trzymać trofea. Przynieś mi coś. co pozwoli przygwoździć je do ściany. 

Wpatrywałam się w nią przerażona. Zimna woda kapała mi z włosów na szyję. 

- Nie mogę tego zrobić! 

Dziewczyny  na  pewno  by  się  zorientowały.  Wykopałyby  mnie  z  Billings. 

Przestałabym dla nich istnieć. Straciłabym wszystko, co osiągnęłam z takim wysiłkiem. 

No i Noelle udusiłaby mnie gołymi rękami. Nie należało o tym zapominać. 

- Oczywiście  że  możesz  -  odpowiedziała  Natasza  z  nieprzyjemnym  uśmiechem.  - 

Chyba  że  wolisz,  aby  twoje  fotki  trafiły  do  skrzynek  e  -  mailowych  dyrekcji,  zarządu, 

nauczycieli i wszystkich uczniów Easton. 

Zerknęłam na laptopa. Na ekranie Whittaker właśnie wpychał mi język do gardła. Łzy 

znowu napłynęły mi do oczu. Te zdjęcia oznaczały mój koniec. Koniec życia, koniec szans na 

przyszłość. Czy Natasza tego nie widziała? 

- Myślałam, że się przyjaźnimy - wybąkałam. 

Może wzbudzę w niej poczucie winy? Chwytałam się brzytwy... 

- Och! Jakie to słodkie! - zadrwiła. - Czyli dobrze się rozumiemy? 

Spoglądałam na nią bez słowa. Nie dostrzegałam ani śladu żalu czy niezdecydowania. 

Niewiarygodne.  Była  przecież  obrończynią  moralności  w  Easton  -  tak  nazwala  ją  kiedyś 

Noelle  i  Natasza  wydawała  się  dumna  z  tego  określenia.  A  teraz  proszę,  po  kryjomu  robiła 

pornograficzne zdjęcia swoim rzekomym przyjaciółkom i wykorzystywała je do szantażowa-

background image

nia ich. Gdzie tu moralność? 

Naturalnie,  była  też  przewodniczącą  klubu  Młodych  Republikanów.  A  sądząc  z 

informacji w telewizji i prasie, właśnie zastosowała manewr, którego nie powstydziłby się ża-

den polityk. 

- Reed? Zadałam ci pytanie. 

Nie mogłam wykonać jej polecenia. Nie po tym wszystkim, co dziewczyny z Billings 

dla mnie zrobiły. I wobec tego wszystkiego, czego nie wahałyby się mnie pozbawić. 

Natasza  jednak  mogła  pozbawić  mnie  czegoś  więcej.  Miałam  przed  oczami  niezbity 

dowód. 

Sytuacja była bez wyjścia. 

- Tak... rozumiemy się. 

- Świetnie. A teraz pora spać - powiedziała i litościwie zamknęła okno ze zdjęciami. - 

Od jutra czeka cię mnóstwo pracy. 

background image

WŁAŚNIE TO 

Następnego  ranka  metodycznie  sprzątałam  Billings  nieobecna  duchem.  Z  jakiegoś 

powodu  wszystkie  mieszkanki  wcześnie  opuściły  swoje  pokoje,  mogłam  więc  ścielić  łóżka 

bez  wysłuchiwania  złośliwych  komentarzy  i  szczegółowych  instrukcji.  W  pokoju  Noelle  i 

Ariany  słowa  Nataszy  krążyły  mi  po  głowie  jak  zacinająca  się  płyta:  „Przygwoździć  je  do 

ś

ciany... przygwoździć je do ściany... przygwoździć je do ściany...”. 

Wpatrywałam  się  w  toaletkę  Noelle.  Kusiła  mnie,  zapraszała,  żeby  poszperać  w  jej 

szufladach.  Nikogo  nie  było  w  pobliżu,  potrzebowałam  tylko  kilku  minut.  Gdyby  Natasza 

spełniła  swoją  groźbę,  wkrótce  wylądowałabym  w  autobusie  z  biletem  powrotnym  do 

pensylwańskiego  Croton,  do  matki  lekomanki  i  pogrążonego  w  depresji  ojca.  Z  biletem 

powrotnym do nicości. 

Gdybym  natomiast  znalazła  potrzebne  Nataszy  dowody,  Noelle,  Ariana,  Kiran  i 

Taylor  znienawidziłyby  mnie  potwornie,  owszem,  ale  wyleciałyby  ze  szkoły.  Zostałyby 

usunięte z Easton, a ja nadal mieszkałabym tu, w Billings. Bez nich też miałabym szanse na 

przyszłość, nie? Może trzęsły całą bursą, nawet całym kampusem, ale po ich odejściu wciąż 

byłabym dziewczyną z Billings, a to zawsze się liczyło, prawda? 

Co właściwie miałam do stracenia? 

Podeszłam do toaletki i natychmiast opanował mnie lęk. Nie, nie mogłam tego zrobić. 

Nie mogłam grzebać w ich rzeczach osobistych. Nie mogłam pogrążyć Noelle i Ariany - je-

dynych  osób,  które  okazały  mi  życzliwość  po  zniknięciu  Thomasa.  Fakt,  narzuciły  mi  rolę 

pokojówki,  ale  były  moimi  przyjaciółkami.  Tak  jakby.  Poza  tym  pomysł  Nataszy  był  po 

prostu podły. Powiedziałam więc sobie, że mam za mało czasu - zajmę się tym kiedy indziej - 

i ruszyłam dalej. 

Wzięłam  prysznic,  złapałam  torbę  z  książkami  i  wybiegłam  na  korytarz.  I  wtedy 

usłyszałam wrzawę. 

- O rany! Spójrzcie na ten komplet! 

- Otwórz to duże pudło! To duże! 

Strzelił  korek  od  szampana.  Co  się  działo  tam  na  parterze?  Zeszłam  powoli  po 

wyłożonych chodnikiem schodach i przystanęłam. 

Po całym holu fruwały białe balony. Mieszkanki Billings tłoczyły się na środku wokół 

stosu kunsztownie opakowanych prezentów. Pod ścianami leżały otwarte już pudełka, podło-

gę  zaścielały  kawałki  ozdobnego  papieru,  z  poręczy  i  krzeseł  zwisały  kolorowe  wstążki. 

background image

Kiran,  stojąca  w  samym  centrum  tego  zamieszania,  jedną  ręką  owijała  sobie  wokół  szyi 

jedwabny szalik, a w drugiej trzymała kieliszek. 

Było wpół do ósmej rano. 

- Co jest? - zapytałam zdumiona. 

- Lorneta! W samą porę! - zawołała Kiran radośnie. Chwyciła małe pudełko i wręczyła 

mi je zamaszystym gestem. - Dla ciebie! 

W pudełku byt iPod. Połyskujący niebieskozielony iPod z limitowanej serii. 

- Jak to? 

- Kiran  ma  dzisiaj  urodziny!  -  oznajmiła  Taylor,  tego  ranka  wyglądająca  znacznie 

lepiej niż ostatnio. 

Wokół zabrzmiały śmiechy i oklaski. 

- Naprawdę? Wszystkiego najlepszego! 

- A w urodziny Kiran wszystkie dostajemy prezenty - dodała Vienna. 

- Dlaczego? 

- Co  roku  jest  to  samo  -  wyjaśniła  Kiran.  -  Podarunki  od  projektantów,  fotografów, 

wydawców, stylistów... Tyle tego, że nie mieści mi się w pokoju. 

- I  zawsze  mnóstwo  prezentów  się  powtarza  -  powiedziała  Noelle,  która  właśnie 

przyglądała się torebce od Louisa Vuittona. 

- Dlatego  wszystko  rozdaję.  W  każdym  razie  większość.  Bo  chyba  zatrzymam  ten 

zestaw toreb. 

- Och  -  mruknęła  Rose  z  wyraźnym  rozczarowaniem.  Krążyła  pożądliwie  wokół 

pięcioczęściowego kompletu, odkąd pojawiłam się w holu. 

- Więc iPod jest dla ciebie - powiedziała Kiran. 

- Tak? Nawet Kopciuszek dostanie prezent? - zapytałam żartobliwie. 

Kiran i Noelle wymieniły spojrzenia i parsknęły śmiechem. 

- Nawet Kopciuszek - potwierdziła Noelle. 

Aha.  Oczywiście.  Nikt  inny  nie  miał  ochoty  na  iPoda,  więc  zaoferowano  go  mnie. 

Mimo wszystko nie mogłam narzekać. Niezwykłe, że dziewczyny w ogóle o mnie pomyślały. 

- Chodź  tu!  -  powiedziała  Kiran.  Objęła  mnie  ramieniem  i  zaprowadziła  na  środek 

holu. - Na pewno znajdzie się jeszcze coś fajnego, czego nikt nie zagarnął. Cofnąć się, drogie 

panie! Lorneta wybierze coś dla siebie! 

Usłyszałam  trochę  protestów,  ale  dziewczyny  odsunęły  się  posłusznie.  Patrzyłam  na 

metki znanych projektantów, na niebieskie pudełeczka z białymi kokardami, na czarne pudła 

przewiązane  złotą  wstążką.  Własność  Kiran,  jej  prezenty  urodzinowe.  A  Kiran  była  gotowa 

background image

się nimi podzielić. Ze mną. Bez żadnych warunków. 

- Reed, będzie ci świetnie w tym kolorze! - zawołała Taylor, wyjmując z opakowania 

czerwoną jedwabną suknię. 

- Weź  zamszową  kurtkę  -  poradziła  Ariana.  -  Każdej  dziewczynie  przyda  się  trochę 

zamszu. 

- Jeszcze  zrobimy  z  ciebie  elegantkę  -  powiedziała  Kiran  i  wręczyła  mi  kieliszek 

szampana. 

- O rany Dzięki, Kiran - wymamrotałam oszołomiona. Spojrzała mi prosto w oczy. 

- No, a od czego są przyjaciółki? 

Poczucie  winy  boleśnie  ścisnęło  mi  żołądek.  Szybko  pociągnęłam  łyk  z  kieliszka. 

Przyjaciółki,  tak?  Co  Kiran  by  o  mnie  pomyślała,  gdyby  wiedziała,  że  kwadrans  wcześniej 

zastanawiałam się nad przeszukaniem jej pokoju? Czy nadal nazywałaby mnie przyjaciółką? 

Mało prawdopodobne. 

Potrząsnęłam  głową,  próbując  pozbyć  się  przygnębienia.  Przecież  nie  zdradziłam 

dziewczyn.  W  każdym  razie  jeszcze  ich  nie  zdradziłam.  Kiedy  jednak  patrzyłam  na  ich 

roześmiane,  życzliwe  twarze,  po  raz  pierwszy  zdałam  sobie  sprawę,  co  stracę,  jeśli  pomogę 

Nataszy  w  realizacji  jej  planu.  Właśnie  to  stracę.  Jeśli  jej  dopomogę,  dziewczyny  znikną  z 

tego miejsca, znikną z mojego życia. 

Właśnie to miałam do stracenia. 

background image

DŻENTELMEN 

Przedpołudniowe  lekcje  spędziłam  w  stanie  odurzenia.  Gdyby  Treacle,  nauczycielka 

historii  sztuki,  zadała  mi  pytanie  na  temat  omawianego  właśnie  impresjonizmu,  prawdo-

podobnie  wyjąkałabym  coś  w  rodzaju:  „Stosunek  wysokości  do  przeciwprostokątnej”. 

Myślami przebywałam zupełnie gdzie indziej. 

Lojalność  wobec  Noelle  czy  podporządkowanie  się  Nataszy?  Kiedy  policja  wezwie 

mnie na przesłuchanie? I czy powinnam powiedzieć im o liście od Thomasa? 

Miałam  do  przemyślenia  kilka  ważniejszych  spraw  niż  to,  czy  Claude  Monet  może 

uchodzić za rewolucjonistę w malarstwie. 

Kiedy ostatnie przedpołudniowe zajęcia wreszcie dobiegły końca, pierwsza znalazłam 

się  na  korytarzu  i  popędziłam  schodami  do  wyjścia.  Musiałam  poukładać  sobie  wszystko  w 

głowie. Musiałam pomedytować w samotności. Nie zapamiętałam ani jednego słowa z lekcji. 

Wiedziałam, że  jeśli  szybko  nie  zapanuję  nad  sytuacją,  groźby  Nataszy  przestaną  się  liczyć, 

zanim moja współlokatorka doprowadzi do usunięcia mnie ze szkoły, wylecę za skandaliczne 

wyniki w nauce. 

Pchnęłam drzwi, wyszłam na słońce i wdychałam rześkie jesienne powietrze. Właśnie 

tego  było  mi  trzeba.  Zamierzałam  przespacerować  się  przed  lanczem  po  kampusie  i  upo-

rządkować myśli. Psychoanalityk nie mógłby udzielić mi lepszej rady. 

- Dzień dobry, Reed. 

Walt  Whittaker  opierał  się  o  kamienny  filar.  Oczami  duszy  natychmiast  ujrzałam 

zdjęcia  Nataszy:  wargi,  dłonie,  języki.  Uch.  Chłopak  najwyraźniej  uznał,  że  pora  pogadać. 

Główny kandydat do nagrody za najgorsze wyczucie czasu. 

- Cześć - odpowiedziałam, idąc dalej. 

Spragnieni sensacji plotkarze znowu krążyli w pobliżu i liczyłam na to, że Whittaker, 

zakłopotany, szybko zniechęci się do pogawędki. Wzdrygnęłam się, przechodząc obok niego. 

Coś, co powinno być nic nieznaczącym epizodem, chwilą słabości spowodowanej nadmiarem 

alkoholu, przeobraziło się teraz w straszliwe wydarzenie na zawsze wyryte w mojej pamięci. 

Dogonił mnie dwoma krokami. 

- Miałem nadzieję na rozmowę. 

Okej.  Nie  powinnam  żywić  pretensji  do  Whittakera.  Nie  on  mnie  szantażował. 

Zapewne  nawet  nie  wiedział  o  istnieniu  tych  koszmarnych  zdjęć.  No  i  przecież  nie  mogłam 

unikać go bez końca. 

background image

„Załatwmy to od razu. Przynajmniej jedno zmartwienie z głowy”. 

Skręciłam  z  alejki  pod  rozłożysty  klon  i  popatrzyłam  Whittakerowi  w  twarz.  Dużo 

mnie to kosztowało. 

- Jak się miewasz? - zapytał z troską. 

- Ujdzie. A ty? 

- Dziękuję, dobrze. Posłuchaj, jeśli chodzi o tamten wieczór... 

Ż

ołądek  zawiązał  mi  się  na  supeł,  -  ...pragnę  cię  przeprosić.  Przypuszczam,  że 

wypiłem odrobinę za dużo. Chyba ty także. 

- Odrobinę. Niedomówienie stulecia. 

- Obawiam  się,  że  wykorzystałem  sytuację  -  powiedział  z  wzrokiem  utkwionym  w 

czubkach swoich butów. - Jest mi niezmiernie przykro. 

Jejku. Niewiele ode mnie starszy, a prawdziwy dżentelmen. Najwyraźniej od początku 

miałam rację, choć pierwszą opinię sformułowałam w pijanym widzie. Z Whittakera rzeczy-

wiście  był  miły  chłopak.  Nie  powinnam  wyładowywać  na  nim  frustracji  wywołanej  przez 

Nataszę. 

- Nic się nie stało - mruknęłam. 

- Ależ stało się, Reed. Niestety. Nigdy bym... 

- Whittaker, ja też tam byłam. Wiedziałam, co się dzieje... 

Przynajmniej  tak  mi  się  wydawało.  Dopóki  nie  zobaczyłam  na  ekranie,  jak  to 

wyglądało naprawdę. 

- ...i nie możesz winić tylko siebie. Uśmiechnął się z wdzięcznością. 

- Mimo wszystko jesteś damą. I zasługujesz, żeby traktować cię jak damę. 

Och, trafiłeś jak kulą w płot, kolego. 

- Dziękuję. 

- No to załatwione - powiedział i zaśmiał się. - A skoro nieprzyjemną część mamy już 

za sobą, może zostaniemy... po prostu przyjaciółmi? 

„Przyjaciółmi? Jasne. Och, dzięki. Stokrotne, stokrotne dzięki”. 

- Chętnie - odpowiedziałam. 

- Bardzo się cieszę. 

Ujął moją rękę i pocałował ją lekko. W porządku. Żaden z moich przyjaciół tego nie 

robił, ale w porządku. 

- Wybieram się teraz na spotkanie z dyrektorem. Chyba zobaczymy się przy kolacji? - 

zapytał. 

- Pewnie tak. Na razie. 

background image

Szłam  na  lancz,  zastanawiając  się,  czy  Whittaker  nie  kombinuje  czegoś  z  tą  naszą 

przyjaźnią.  Uznałam  jednak,  że  mam  ważniejsze  sprawy  do  przemyślenia.  Tymczasem 

zamierzałam wziąć dżentelmena za słowo. I mocno go za nie trzymać. 

background image

SEKRETY, SEKRETY 

Im więcej osób przesłuchiwała policja, tym bardziej szkoła trzęsła się od plotek. Jeśli 

usunięcie  Leanne  ze  szkoły  oznaczało  ósemkę  w  skali  Beauforta,  zniknięcie  Thomasa  było 

mocną dziesiątką. Wszyscy gorączkowo wymieniali informacje, ale niczego nie wiedziano na 

pewno.  Atmosfera  stawała  się  coraz  bardziej  napięta  i  zaczynałam  się  obawiać,  że  energia 

kinetyczna uczniów Easton może w końcu wywołać prawdziwy wybuch jądrowy. 

- Słyszałaś  coś  nowego?  -  zapytała  mnie  Constance,  kiedy  usiadłyśmy  obok  siebie 

przed lekcją trygonometrii. 

- Nie. A ty? 

- Podobno  trzymali  Dasha  McCafferty'ego  ponad  godzinę  -  powiedziała.  -  A  Taylor 

Bell wyszła cała zapłakana. 

- Co takiego? Bzdura. Dlaczego Taylor miałaby płakać? 

- Może podkochuję się w Thomasie? 

Taylor?  Wykluczone.  Nigdy  nie  zauważyłam,  żeby  wpatrywała  się  w  Thomasa  -  a 

wpatrywanie  się  w  niego  byłoby  zupełnie  zrozumiałe.  Bardziej  prawdopodobne,  że  nie 

wytrzymała nerwowo. Albo ktoś wymyślił tę historię z płaczem. 

Przypomniałam  sobie  teorię  Noelle.  Czy  Thomas  rzeczywiście  bawił  się  naszym 

kosztem? Czy dlatego nikomu nie zdradził, dokąd się wybiera? Och, gdybym tylko mogła się 

z nim zobaczyć i zapytać, co, u diabła, sobie myśli! Był jednak na to pewien sposób. Gdybym 

zdołała  dowiedzieć  się  czegoś  o  Dziedzictwie  i  uzyskać  zaproszenie,  miałabym  szansę  w 

końcu dopaść drania. 

- Constance, słyszałaś coś na temat Dziedzictwa? Prychnęła. 

- Wygłupiasz  się?  -  powiedziała.  -  Nikt  tu  o  niczym  innym  nie  mówi.  Jeśli  pominąć 

sprawę Thomasa, oczywiście! 

- No i? Co to takiego? 

- Jakieś nadzwyczajne przyjęcie w Nowym Jorku. Wielki sekret. W każdym razie dla 

takich osób jak my. Zamrugałam. 

- Jak my? 

Co  miałam  wspólnego  z  Constance  poza  tym,  że  obie  byłyśmy  uczennicami  drugiej 

klasy? 

- Dla  osób,  które  nie  są  Dziedzicami  lub  Dziedziczkami  -  wyjaśniła.  -  Jeśli  ktoś  nie 

pochodzi z rodziny, która od pokoleń uczy się w prywatnych szkołach, nie dostanie zaprosze-

background image

nia. Czyli odpadamy. 

Och.  To  dlatego  blondyny  powiedziały,  że  Dziedzictwo  jest  czymś,  co  kompletnie 

mnie nie dotyczy... 

- Serio? 

- No.  Okropne,  co?  Podobno  to  niesamowita  impreza.  Missy  mówiła,  że  w  zeszłym 

roku  wszystkim  chłopcom  podarowano  platynowe  roleksy,  a  dziewczynom  naszyjniki  z 

limitowanej serii Harry'ego Winstona. Oddałabym wszystko za Winstona. Mama nie pozwala 

mi  nosić  porządnej  biżuterii,  dopóki  nie  skończę  osiemnastu  lat.  Uważa,  że  zaraz  bym 

zgubiła. 

- Cholera - mruknęłam. 

Nadzieje na spotkanie z Thomasem rozwiewały się jak dym. 

- Czekaj, ale skoro jesteś teraz w Billings, pewnie nie musisz się martwić! 

- Jak to? 

- No,  przecież  dziewczyny  z  Billings  mogą  wszystko  -  stwierdziła,  jakby  to  było  coś 

oczywistego. - Założę się, że zaproszenie przysługuje ci automatycznie. 

Zastanawiałam  się  przez  chwilę.  Hm.  Niegłupia  hipoteza.  W  Easton  wiedziano 

powszechnie,  że  dziewczynom  z  Billings  niczego  się  nie  odmawia.  Może  trafiła  mi  się 

pierwsza okazja wykorzystania tej uprzywilejowanej pozycji. I szansa rozmowy z Thomasem. 

Boże, jakby to było dobrze... 

- O rany! Zobacz, kto przyszedł! - wyszeptała Constance, chwytając mnie za rękę. 

Serce we mnie zamarto. 

- Thomas? Gdzie? 

- Walt Whittaker. Tam, na korytarzu! No tak, słyszałam, że już wrócił z Azji... 

Ochłonęłam w mgnieniu oka. Niezła podpucha. 

Obróciłam  się  na  krześle  i  rzeczywiście,  przed  drzwiami  klasy  stał  Whittaker 

pogrążony  w  rozmowie  z  naszym  nauczycielem  trygonometrii.  Bliźniacze  Miasta,  London  i 

Vienna,  krążyły  niecierpliwie  w  pobliżu.  Najwyraźniej  London  już  rozpoczęła  swoją 

tajemniczą kampanię whittakerowską. 

- Znasz go? - zapytałam. 

- Czy  go  znam?  Nasze  rodziny  przyjaźnią  się  od  wieków!  To  rodzice  Whittakera 

doradzili, żebym złożyła podanie w Easton. Och, popatrz na niego. Czy nie jest cudowny? 

Osłupiałam. 

- Rany, jak zeszczuplał - szepnęła z podziwem. - Na pewno dużo ćwiczy. 

Zeszczuplał? Niewiarygodne. W takim razie ile ważył poprzednio? Ćwierć tony? 

background image

- Zaraz, zaraz... podoba ci się? - zapytałam. Constance oderwała wzrok od Whittakera 

i spojrzała na mnie. Wyglądała jak rozanielona fanka na koncercie rockowym. 

- Szaleję za nim od kilku lat! Oczywiście, ledwie mnie zauważa, ale.,. 

- A Clint? 

Miała przecież chłopaka w Nowym Jorku. 

- Och,  gdyby  Walt  Whittaker  okazał  mi  cień  zainteresowania,  rzuciłabym  Clinta  ot, 

tak - oznajmiła, pstrykając palcami. 

- No, no. Nie wiedziałam. 

Trudno  mi  było  sobie  wyobrazić,  że  facet  w  rodzaju  Whittakera  może  budzić 

dziewczęcy  zachwyt.  Widocznie  jednak  każdy  jest  w  czyimś  typie.  A  w  typie  Constance 

okazał się akurat ktoś, kto parę dni temu próbował wetknąć mi język do gardła. 

- Nikt  o  tym  nie  wie.  To  absolutna  tajemnica  -  szepnęła  Constance  i  zaraz  dodała 

niespokojnie: - Nie mów nikomu, dobrze? 

- Jasne. Nikomu nie powiem. 

„Podobnie jak nie powiem ci o pewnym kłopotliwym sam na sam w sobotni wieczór 

w lesie”. 

Tylko  tego  mi  brakowało:  kolejnych  sekretów.  Zaczynałam  się  martwić,  że  wkrótce 

całkowicie się w nich pogubię. 

background image

PO PROSTU PRZYJACIELE 

Mineta noc.  I następna.  Ani słowa od Thomasa. Cały czas wypełniała mi harówka  w 

Billings, nauka lub unikanie Nataszy - niełatwe, oczywiście, skoro mieszkałyśmy razem. Nie 

przeszukałam  pokoju  Noelle.  Nie  zajrzałam  do  żadnej  szuflady.  A  im  dłużej  moja 

współlokatorka nie wracała do tego tematu, tym większą miałam nadzieję, że porzuciła swoje 

plany. 

Każdemu wolno marzyć. 

Praca,  zdenerwowanie  i  ukradkowe  manewry  wokół  Nataszy  miały  jednak  przykre 

konsekwencje. Nie mogłam spać, prawie nic nie jadłam, nieustannie czekałam na wezwanie z 

policji. Pod koniec tygodnia wyglądałam jak cień dawnej Reed. 

W piątek w porze lanczu przydźwigałam obładowaną tacę do stołu Billings, po czym 

opadłam na jedno z dwóch wolnych krzeseł i z westchnieniem wyjęłam podręcznik do trygo-

nometrii.  Po  południu  czekał  mnie  test,  a  nawet  nie  pamiętałam,  które  rozdziały  powinnam 

powtórzyć. 

Apatycznie  przewracałam  kartki,  spoglądając  smętnie  na  swoje  szorstkie  dłonie, 

podrażnione  środkami  do  czyszczenia,  pokryte  zadrapaniami  i  skaleczeniami.  Nie  było 

wątpliwości: stawałam się pracownicą fizyczną. 

Wybrałam  wreszcie  rozdział  do  powtórki  -  a  raczej  jedno  zdanie  do  bezmyślnego 

odczytywania w kółko - kiedy na książkę padł czyjś cień. Ktoś odchrząknął. Niechętnie pod-

niosłam wzrok. 

Przede mną stał Whittaker, trzymając ręce z tyłu, szelmowsko uśmiechnięty. Miał na 

sobie zielony sweter w ząbki, który wyglądał na nim jak pysk monstrualnego krokodyla. 

- Witaj, Reed. - Cześć... 

Kilka  dziewczyn  obserwowało  nas  z  zainteresowaniem,  zwłaszcza  London,  która 

siedziała za Noelle. 

- Co słychać? - zapytałam. 

- Mam  coś  dla  ciebie.  Nic  szczególnego.  Po  prostu...  zobaczyłem  i  od  razu 

pomyślałem o tobie. 

Ojoj. 

- Co zobaczyłeś? 

Whittaker wyjął ręce zza pleców. Na jego otwartej dłoni spoczywało lśniące popielate 

pudełeczko ze złotym napisem. 

background image

Niedobrze.  Cokolwiek  kryło  się  w  środku,  na  pewno  nie  było  stosowne  dla 

„przyjaciół”.  W  zasadzie  każdy  prezent  ofiarowany  bez  okazji  wykraczał  poza  normalnie 

rozumianą „przyjaźń”. Bardzo niedobrze. 

Rozejrzałam  się.  Przyciągnęliśmy  już  uwagę  kilku  osób  przy  sąsiednich  stołach. 

London gapiła się na mnie z jawną zazdrością. Katem oka spostrzegłam Constance na końcu 

kolejki przy bufecie. Jeszcze nie zauważyła, co się dzieje. 

- No, dalej. Otwórz - zachęcił Whittaker. 

Wiedziałam, że bezpieczniej będzie nie zwlekać ani nie protestować. Na razie osoba, 

która absolutnie nie powinna zorientować się w sytuacji, była poza zasięgiem wzroku. 

- Reed, co się tak certolisz? - zapytała Kiran niecierpliwie. - To biżuteria, nie bomba. 

- Dajesz jej biżuterię? - odezwał się Josh z widocznym niezadowoleniem. 

- E, to drobnostka - powiedział Whittaker. - Otwórz, Reed. 

Uśmiechnęłam się do niego zakłopotana. Szybko uniosłam wieczko i wyjęłam kryjące 

się  wewnątrz  pudełko  obite  czarnym  aksamitem.  Otwierałam  je  drżącymi  palcami.  Kiedy 

odemknęło się z trzaskiem, zaskoczona omal nie wypuściłam go z rąk. 

- Jasna cholera. Wszyscy się roześmieli. 

Na  czarnym  atłasie  leżały  dwa  wielkie  kwadratowe  diamenty.  Diamentowe  kolczyki. 

Nigdy w życiu nie podarowano mi czegoś tak kosztownego. 

Taylor i Kiran wspięły się na palce. London i Vienna uklękły na krzesłach i prawie się 

przepychały, żeby uzyskać jak najlepszy widok. 

- Co jest? - zapytała gniewnie London. 

Vienna szturchnęła ją ostrzegawczo. London usiadła z naburmuszoną miną. 

- Świetny wybór, Whit - pochwaliła Kiran. - Masz niezłe oko. 

Whittaker cały się rozpromienił. 

- Byłem wczoraj na kolacji z babcią i zobaczyłem je na wystawie u jubilera. Po prostu 

nie mogłem się oprzeć. I co, Reed? Podobają ci się? 

Diamentowe  kolczyki.  Dla  mnie.  Wszystkie  dziewczyny  z  Billings  miały  podobne. 

Kiedy  je  zakładały,  starałam  się  nie  gapić,  nie  zazdrościć.  A  teraz  miałam  własne.  Własne 

brylanty.  Nie  wiedziałam,  jak  zareagować.  Chyba  tylko  zapytać:  dlaczego,  dlaczego  mi  je 

dajesz, Whittaker? 

- Są...  fantastyczne  -  wymamrotałam.  A  później  zebrałam  wszystkie  siły  i 

oświadczyłam: - Ale nie mogę ich przyjąć. 

- Oczywiście że możesz - odparł natychmiast. 

- Posłuchaj, to za dużo... 

background image

- Reed - warknęła Noelle. - Nie bądź niekulturalna. 

Spojrzałam  na  otaczające  mnie  twarze.  Dziewczyny  piorunowały  mnie  wzrokiem. 

Niekulturalna?  Czy  byłabym  niekulturalna,  gdybym  nie  wzięła  kolczyków,  za  które 

prawdopodobnie  opłaciłabym  swoje  trzyletnie  czesne  w  Easton?  Gdybym  zwróciła 

Whittakerowi pieniądze, żeby nie marnował ich na kogoś, kto nie zamierzał - ani teraz, ani w 

przyszłości  -  tworzyć  z  nim  pary?  Gdybym  nie  chciała  go  zwodzić,  czy  to  według  ich 

kryteriów byłoby niekulturalne? 

Sądząc z oburzonych min dookoła, zdecydowanie tak. 

Popatrzyłam  na  Whittakera.  Wydawał  się  taki  uradowany  i  pełen  nadziei.  Nie 

chciałam  go  upokorzyć  -  i  to  przy  wszystkich.  Poza  tym  Constance  lada  chwila  mogła 

wynurzyć się z kolejki przy bufecie. Nie powinna nas zobaczyć. Dla własnego dobra. 

- Dziękuję, Whit. To naprawdę... przemiłe - powiedziałam w końcu. 

Zamknęłam pudełeczko. 

- Reed. przyjemność po mojej stronie - odparł wyraźnie zadowolony z siebie. Zerknął 

w stronę stołu nauczycieli. 

- O,  jest  pani  Solerno.  Jeszcze  z  nią  nie  rozmawiałem.  Babcia  nigdy  by  mi  nie 

wybaczyła, gdybym się nie przywitał. 

Kim,  u  diabła,  była  jego  babcia?  I  jak  mogłam  ją  nakłonić,  żeby  nie  zabierała  go  do 

miasta i nie pozwalała mu trwonić pieniędzy na niefortunne podarunki? 

- Na razie - powiedział. Uścisnął mi ramię i odszedł. 

- No  proszę.  Whit  niewątpliwie  cię  lubi  -  stwierdziła  Ariana.  -  I  dobrze  -  pochwalił 

Dash tonem dumnego taty. - Szybko zmieniasz obiekt swoich uczuć, co, Reed? - zapytał Josh. 

Zapadła  cisza.  Twarz  mnie  paliła.  Josh  także  poczerwieniał,  jakby  uświadomił  sobie 

nagle, co powiedział. Spuścił oczy. 

- Po pierwsze, Hollis, życie osobiste Reed to nie twoja sprawa - wycedziła Noelle. - Po 

drugie, twój kumpel zwinął się z Easton bez słowa pożegnania. W tej sytuacji zmiana obiektu 

uczuć jest całkowicie uzasadniona. 

- Przepraszam - wybąkał Josh. Zmiął serwetkę i rzucił na stół. - Muszę lecieć. 

Coś ściskało mnie w gardle. Wszyscy obserwowali mnie wyczekująco. 

- Nie chciałabym was rozczarować i w ogóle - powiedziałam wreszcie - ale Whittaker 

i ja jesteśmy po prostu przyjaciółmi. 

Pospiesznie wsunęłam pudełko z kolczykami do torby. 

- Jasne  -  odezwał  się  Gage  z  ironią.  -  Bo  ja  też  zupełnie  bez  powodu  kupuję 

przyjaciółkom biżuterię za pięć tysięcy dolców. 

background image

Zamrugałam. Pięć tysięcy dolców. Pięć tysięcy. 

- Daj  spokój,  nowa.  Pociesz  chłopaka  -  powiedział  Dash  i  wrzucił  sobie  do  ust  kilka 

winogron. - Biedak zasłużył na trochę zabawy. 

Noelle pacnęła go w ramię. Chłopcy zarechotali. 

- Ha, ha - burknęłam, udając, że znowu zabieram się do czytania. - Przykro mi, ale to 

naprawdę tylko przyjaźń. Whittaker sam zaproponował, żebyśmy byli po prostu przyjaciółmi. 

- Naturalnie - powiedziała Natasza. Na sam dźwięk jej głosu dostałam gęsiej skórki. - 

Powtarzaj to sobie, Reed, powtarzaj. 

background image

KIM NAPRAWDĘ JESTEM 

- Reed. 

Szłam  przed  siebie,  walcząc  z  wiatrem.  To  chyba  oczywiste,  że  nie  mogłam  jej 

usłyszeć? Wiało przecież zbyt mocno. 

- Reed! Reed, wiem, że mnie słyszysz. 

Zatrzymałam się i spojrzałam na Nataszę. Jej kręcone włosy tańczyły w podmuchach 

wiatru, upodabniając ją do Meduzy. 

- Zauważyłam,  że  mnie  unikasz  -  powiedziała  -  ale  chciałam  dać  ci  trochę  czasu.  A 

teraz słucham. Co znalazłaś? 

- Nic. 

Uniosła brwi. 

- Nic? 

Westchnęłam i utkwiłam wzrok w bruku dziedzińca. 

- Miałam inne sprawy na głowie - powiedziałam, udając irytację. - Sama rozumiesz... 

lekcje, treningi, mój chłopak zaginął... 

„Okaż współczucie. No, dalej, Natasza. Jak można mi nie współczuć?” 

- Chyba nie myślałaś o swoim zaginionym chłopaku, kiedy obmacywałaś Whittakera, 

co? Wiesz, Thomas też jest na mojej liście e - mailowej. Chcesz, żeby wrócił i przekonał się, 

kim naprawdę jesteś? Zakipiałam gniewem. 

- Tak? Mianowicie kim? 

Podeszła bliżej i popatrzyła na mnie z rozbawieniem. 

- Jesteś  puszczalską,  która  lubi  wypić,  za  słabą,  żeby  nawet  o  siebie  zadbać.  Może 

zainteresowałyby  go  też  te  świecidełka  w  twojej  torbie.  Przyjmowanie  prezentów  od  innego 

faceta - potrząsnęła głową. - Taaak. Prawdziwy z ciebie wzór wierności i oddania. 

Zatłukłabym ją. Z przyjemnością zatłukłabym ją na miejscu, gdyby akurat nie kręcili 

się tam nauczyciele i policjanci. 

- Nic  im  nie  jesteś  winna,  Reed.  Zrób  to,  co  do  ciebie  należy.  Wiesz,  czego  się 

spodziewać w przeciwnym razie. 

I  odeszła  swobodnym  krokiem,  jakbyśmy  właśnie  rozmawiały  o  pogodzie. 

Odwróciłam  się  roztrzęsiona  -  i  stanęłam  twarzą  w  twarz  z  Joshem.  Z  trudem  stłumiłam 

okrzyk. 

Moja wytrzymałość była wyraźnie na wyczerpaniu. 

background image

- Oj, przestraszyłem cię. 

- Nic podobnego. 

Po jego ostatniej wypowiedzi w stołówce nie miałam ochoty na pogawędki. 

- Reed! Pozwól mi przeprosić... Odetchnęłam głęboko. 

- A właśnie - warknęłam. - Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz? 

Patrzył na mnie prawie z desperacją. 

- Przepraszam, Reed. Bardzo cię przepraszam. Tak mi się jakoś wymknęło... 

- Noelle miała rację. Nie twoja sprawa, co robię. 

- Nie mów tak - poprosił. 

- Bo co? 

- Bo... myślałem, że... czy ja wiem... że będziemy przyjaciółmi. Jesteś jedną z niewielu 

normalnych osób na kampusie i... lubię cię. 

Powiedział to tak prosto i szczerze, że nagle moja złość uleciała. 

- Serio? 

Uśmiechnął się. Miał sympatyczny chłopięcy uśmiech. 

- Serio. 

- To dlaczego na mnie napadłeś? Myślisz, że to miłe? 

- Nie.  Przepraszam.  Wiem,  że  mam  skłonność  do  osądzania.  Ale  jestem  gotowy 

popracować nad tą wadą. Jeśli mi przebaczysz. 

Nie mogłam pohamować uśmiechu. 

- W porządku. Bierz się do pracy. 

- Naprawdę? Dzięki. Bo rzeczywiście jest mi strasznie przykro... 

Uniosłam rękę. 

- Nie rozmawiajmy o tym więcej. 

- Okej. No, to chyba trzeba lecieć na lekcje. 

Ach,  racja.  Lekcje.  Rzekomo  najważniejszy  element  życia  w  Easton  zajmował  teraz 

daleką pozycję na mojej liście priorytetów. 

- Zobaczymy się wieczorem? - zapytał Josh. 

- Na pewno. 

Odwróciłam  się  i  uśmiechnięta  ruszyłam  do  szkoły.  Niewiarygodne.  W  pół  minuty 

Josh Hollis sprawił, że prawie zapomniałam o pogróżkach Nataszy. 

Prawie. 

background image

OSKARŻENIE 

Czekałam  na  dzwonek  obwieszczający  początek  lekcji  trygonometrii,  nerwowo 

przebierałam  nogami  pod  ławką  i  usiłowałam  wtłoczyć  sobie  jeszcze  do  głowy  jakieś 

informacje  z  podręcznika.  Uśmiechnęłam  się  smętnie,  kiedy  Constance  opadła  na  krzesło 

obok mnie. 

- Gotowa na test? - szepnęłam. 

- Owszem.  I  mam  pytanie  do  ciebie  -  powiedziała  nienaturalnie  wysokim  głosem  i 

obróciła się do mnie gwałtownie. - Z jakiego powodu Walt Whittaker daje ci prezenty? 

Tego tylko brakowało. 

- Widziałaś nas? 

- Ja  nie.  Missy  i  Lorna  widziały  -  odparła.  -  To  po  prostu  niewiarygodne.  Wczoraj 

opowiedziałam ci o moich uczuciach do niego, a ty romansujesz sobie z nim w najlepsze. Ale 

ze mnie idiotka. 

- Nie, Constance. Wcale z nim nie romansuję. Nie ma żadnego romansu. 

- Jasne - prychnęła. - Ciekawe, co by Thomas pomyślał, gdyby o tym wiedział. 

Z  trudem  przełknęłam  ślinę.  O  tak,  moje  koleżanki  i  koledzy  z  Easton  potrafili 

ugodzić w najczulsze miejsce. 

- Nic by nie pomyślał, bo nie miałby o czym. Constance uporczywie wpatrywała się w 

tablicę. Wokół nas zapełniały się ławki. 

- Słuchaj,  może  troszkę  podobam  się  Whittakerowi,  ale  nic  więcej.  I  niczego  więcej 

nie będzie, bo przysięgam, że nie zamierzam się w to angażować. 

Jak  mogłabym  się  angażować,  skoro  nadal  nie  rozmówiłam  się  z  Thomasem? 

Przypomniał mi się oskarżycielski ton Josha w stołówce i poczułam się nieswojo. 

Nagle  uświadomiłam  sobie,  jak  to  wszystko  wygląda.  Ludzie  tutaj  nie  rozumieli,  że 

zależy mi tylko na ponownym spotkaniu z Thomasem, na upewnieniu się, czy wszystko z nim 

w  porządku.  Chciałam  zamknąć  sprawy  między  nami.  Nie  mogłam  jednak  mieć  pretensji, 

jeśli posądzano mnie o najgorsze. 

Constance spojrzała na mnie kątem oka. 

- Przysięgasz? 

- Przysięgam. 

Trochę  rozluźniła  sztywną  postawę,  którą  przyjęła  na  początku,  i  opadła  na  oparcie 

krzesła. Zerknęłam w stronę drzwi. Na korytarzu nasz nauczyciel trygonometrii Peter Crandle 

background image

rozmawiał z innym nauczycielem. 

- Słuchaj, skoro tak lubisz Whittakera, czemu z nim nie pogadasz? - szepnęłam. - Kto 

wie, może coś zaiskrzy między wami. 

Zarumieniła się i wbiła wzrok w swoje paznokcie. 

- Nawet nie wie o moim istnieniu - wymamrotała. 

- Daj spokój. Nie wierzę, że Whittaker mógłby zapomnieć o znajomej rodziny. 

- Ale  gdyby  mnie  nie  skojarzył?  Wyszłabym  na  kretynkę  -  powiedziała.  Nagle  twarz 

jej się rozjaśniła. - Czekaj! A może ty byś z nim o mnie porozmawiała? Wymieniłabyś moje 

nazwisko i zobaczyłabyś, jak Whit zareaguje, co? 

Była po prostu słodka. Wręcz mnie kusiło, żeby zawiązać jej na szyi różową kokardę. 

- Jasne - powiedziałam. - Porozmawiam z nim. 

- Naprawdę? - chwyciła mnie za łokieć. - Jesteś niesamowita! 

Zdecydowana przesada. Gdybym zareklamowała Constance Whittakerowi i gdyby się 

nią  zainteresował,  gładko  pozbyłabym  się  kilku  problemów.  Dziewczyny  z  Billings  byłyby 

rozczarowane, że nie usidliłam faceta, który mógł mi „wiele dać”, ale trudno byłoby mieć do 

mnie pretensje, gdyby zakochał się w kimś innym. No i Whittaker byłby zadowolony, a ja nie 

musiałabym spędzać tyle czasu w jego towarzystwie, nieustannie myśląc o tych koszmarnych 

zdjęciach. Skoncentrowałabym się na pilniejszych rzeczach: na załatwieniu sprawy z Nataszą, 

na  podciągnięciu  ocen  w  szkole  i  zdobyciu  zaproszenia  na  Dziedzictwo,  które  dawało  mi 

szansę spotkania z Thomasem. Same korzyści. Dla mnie, Whittakera oraz dla Constance. 

- Żaden kłopot - oświadczyłam łaskawie. 

- Dzięki, Reed! 

Crandle  skończył  pogawędkę  na  korytarzu  i  wszedł  do  klasy  z  tym  drugim 

nauczycielem,  którego  nie  widziałam  w  Easton  nigdy  wcześniej.  Wokół  zabrzmiały  szepty  i 

serce załopotało mi ze strachu. 

To nie był nauczyciel. 

- Panno Brennan, detektyw Hauer chciałby z tobą porozmawiać - powiedział Crandle. 

- Proszę spakować torbę i pójść z nim. 

Wszyscy  gapili  się  na  mnie,  jakby  nastąpiło  coś,  czego  nikt  absolutnie  się  nie 

spodziewał.  Drżącymi  palcami  zamknęłam  podręcznik.  Zerknęłam  na  detektywa  -  krępego 

mężczyznę  w  wymiętej  koszuli  z  bawełnianym  krawatem.  Stał  przy  drzwiach  z  rękami 

założonymi do tyłu i obserwował mnie bystrymi ciemnymi oczami. 

Winna.  Tak  się  czułam  pod  jego  spojrzeniem.  Winna.  Ale  winna  czego?  Znalezienia 

listu od swojego byłego chłopaka? Dalej, zakuć mnie w kajdany i zawlec na gilotynę! 

background image

Wstałam  i  podeszłam  do  detektywa,  szczęśliwie  uniknąwszy  potykania  się  o  własne 

nogi. 

- Dzień dobry, Reed - powiedział głębokim głosem. 

- Dzień dobry. 

Nawet te proste słowa zabrzmiały w moich uszach podejrzanie. 

Detektyw uprzejmie przepuścił mnie w drzwiach. 

- Zapraszam na test jutro - zawołał Crandle życzliwie, kiedy byłam już na progu. 

No, rzeczywiście. Bo test z trygonometrii był teraz moim największym zmartwieniem. 

background image

NIE, NIE, NIE 

„Po prostu im powiedz. 

Nie. Thomas się wścieknie. 

No  i  co  z  tego?  Sama  jesteś  na  niego  wściekła.  Zresztą  złamiesz  prawo,  jeśli  im  nie 

powiesz. Mogliby cię aresztować. 

Nie. Rodzice zaraz by go dopadli. To byłaby zdrada. 

A czy on cię nie zdradził, zawiadamiając listownie o zerwaniu? 

Powiedz im. 

Nie. 

No, dalej. 

Nie. Nie”. 

- Nie ma powodu do zdenerwowania, Reed - odezwał się detektyw Hauer. 

Przestałam żuć koniec sznurka od kaptura bluzy i wyprostowałam się na krześle. 

- Wcale się nie denerwuję. 

Jasne. Piskliwy głos był szczególnie przekonujący. 

- Napijesz się czegoś? Wody? Soku? 

- Nie, dziękuję. 

Uśmiechnęłam  się  do  Hauera  przypatrującego  mi  się  zza  szerokiego  biurka  i  do 

komendanta Shendana, który opierał się o wypełniony książkami regał w gabinecie Marcusa. 

Za  mną  siedziała  w  fotelu  moja  doradczyni  zawodowa  Margaret  Naylor,  najwyraźniej 

ś

ciągnięta  tu  dla  ochrony  praw  swoich  podopiecznych.  Oznaczało  to  -  jak  przypuszczałam  - 

ż

e  gdyby  Hauer  z  Sheridanem  zaczęli  okładać  mnie  książką  telefoniczną,  Naylor  powinna 

zwrócić im uwagę na niestosowność takiego zachowania. 

Inna  sprawa,  czy  wywiązałaby  się  z  tej  powinności.  Zawsze  miałam  wrażenie,  że 

Naylor nie jest zachwycona moim pojawieniem się w Easton oraz koniecznością roztoczenia 

nade mną opieki. 

- Reed,  podobno  spotykałaś  się  z  Thomasem  Pearsonem  -  zaczął  Hauer,  zerknąwszy 

na leżącą przed nim kartkę. 

- Tak. 

Wyciągnęłam szyję. Hauer przysunął kartkę do siebie. 

- Jak długo to trwało? 

- Od trzeciego tygodnia szkoły - powiedziałam. - Wcale nie tak długo. 

background image

- To coś poważnego? Odchrząknęłam. 

- Zależy, co pan rozumie przez „poważne”. Uśmiechnął się pobłażliwie. 

- Dobrze go znasz? 

- Chyba. No, ale każdy ma swoje sekrety. 

- Tak? - zapytał, unosząc brwi. 

„O Boże. Po co mu to powiedziałam? Po co?” 

- Czy  Thomas  zwierzał  ci  się  z  jakichś  sekretów?  Na  przykład  z  tego,  dokąd  się 

wybiera? 

„I owszem”. 

- Nie. Niestety. 

Hauer świdrował mnie wzrokiem. Zrobiło mi się gorąco. 

- Czy to prawda, że w zeszłym tygodniu pokłóciliście się przed stołówką? 

Czułam, że oblewam się purpurą, - Skąd pan... 

- Słyszeliśmy od świadków. 

Cudownie. Po prostu cudownie. Czy wszyscy przychodzili tutaj i wskazywali na mnie 

palcem? 

- Tak... pokłóciliśmy się trochę. - O co? 

„O  to,  że  Thomas  rozprowadza  prochy  po  całej  szkole.  I  jak  się  to  panu  podoba, 

detektywie?” 

- Eee... wolałabym nie mówić. 

Hauer  i  Sheridan  popatrzyli  na  mnie  z  niedowierzaniem.  Co,  nigdy  nie  mieli  do 

czynienia z gburowata nastolatką? 

- Wolelibyśmy  jednak  wiedzieć,  panno  Brennan  -  odezwał  się  komendant.  -  Staramy 

się ustalić miejsce pobytu Thomasa. Czasami ludzie nie dostrzegają znaczenia pozornych dro-

biazgów.  Chcemy  się  przekonać,  czy  ktoś  z  was  nie  zauważył  czegoś,  co  byłoby  dla  nas 

pomocne. Nic więcej. 

- No... no tak - wymamrotałam. - Po prostu... Thomas mnie okłamał. 

- W jakiej sprawie? 

- Twierdził, że rozmawiał o nas z rodzicami, a w ogóle im o mnie nie wspomniał. 

Nie była to zupełna bujda. Rzeczywiście, odkryłam coś takiego, choć parę dni później. 

- Wściekłam się i zerwaliśmy ze sobą. 

- Zerwaliście? - zapytał detektyw. 

- Tak. Ale później się pogodziliśmy. Wie pan, jak to jest. 

Zachichotałam. Prawdziwa flirciara ze mnie. Mocno zdenerwowana flirciara. 

background image

Hauer westchnął i potarł czoło. 

- Kiedy się pogodziliście? - zapytał, notując coś na kartce. 

- W piątek rano. Pewność siebie, Reed. 

Wcale nie szło mi najgorzej. Odpowiadałam na pytania. Nie miałam nic do ukrycia. 

- W piątek rano? 

Obaj wydawali się zaintrygowani tą informacją. - Tak. 

- Czyli w dniu. w którym Thomas zniknął. Odchrząknęłam. 

„Dlaczego musiałam teraz odchrząknąć?” 

- Przepraszam - wychrypiałam. - Tak, w tamten piątek. 

- A kiedy widziałaś Thomasa po raz ostatni? - zapytał Hauer. 

- Wtedy. To znaczy w piątek rano. W moim... 

„Nie! Co ty gadasz? Nie wolno przyjmować chłopców w pokojach, kretynko. Przyznaj 

się, a wylecisz ze szkoły, zanim zdążysz powiedzieć: Natasza Crenshaw!” 

Czułam, jak Naylor wypala mi wzrokiem dziury w czaszce. 

- Eee...  pod  moim  oknem  w  Bradwell.  Przed  śniadaniem.  Ale  już  tam  nie  mieszkam. 

W  Bradwell.  Bo  teraz  mieszkam  w  Billings.  Na  wypadek  gdyby  panowie...  na  wszelki 

wypadek. 

„Zamknij  się.  Zamknij  się,  głupia  babo”.  -  I  później  w  piątek  już  go  nie  widziałaś? 

Znowu odchrząknęłam. Najwyraźniej zamieniałam się w swojego dziadka. 

- Nie. Dzwoniłam do niego kilka razy, ale włączała się poczta głosowa. 

- A czy od tamtej pory kontaktował się z tobą w jakiś sposób? - zapytał Hauer. 

No i proszę. Dotarliśmy do sedna. 

- Reed? Czy Thomas się z tobą kontaktował? „Kontaktował się, owszem. 

Skąd. Ależ tak.” 

- Nie - odpowiedziałam. 

- W ogóle się do ciebie nie odezwał? 

„Ściśle mówiąc, nie. Nie odezwał się do mnie. Zostawił mi wiadomość na piśmie, a to 

co innego”. 

- Reed? 

- Nie odezwał się. 

Czy  mogli  zdobyć  nakaz  rewizji  lokalu  zamieszkanego  przez  niepełnoletnią? 

Niewykluczone,  że  nawet  nie  potrzebowali  oficjalnego  zezwolenia.  Niewykluczone,  że  już 

zarządzili rewizję, właśnie teraz, i przetrzymywali mnie w gabinecie dyrektora, podczas gdy 

brygada specjalna przetrząsała moje rzeczy. Powinnam spalić ten list. Powinnam natychmiast 

background image

wrócić do Billings i spalić list. 

- Nie. 

Hauer i Sheridan długo patrzyli na mnie w milczeniu. Tak długo, że przypomniały mi 

się słowa Ariany: „Powinnaś się dobrze przygotować do rozmowy”. Tak długo, że zaczęłam 

się  pocić.  Tak  długo,  że  przed  oczami  stanęła  mi  wizja  przejażdżki  policyjnym  autem  i 

dalszego przesłuchania na komendzie. 

Czy przed tym ostrzegała mnie Ariana? Czy chciała pomóc mi przez to przejść? Może 

o nic mnie nie podejrzewała. Może po prostu starała się być miła. 

Cholera. Czemu nie zastosowałam się do jej rady? 

- Jesteś pewna, Reed? Później już nie odzywał się do ciebie? 

- Nie. 

Było to jedyne stówo, które mogłam z siebie wydobyć. 

Nie. Nie. Nie. 

Jeśli w nie uwierzę, może oni uwierzą mnie. 

- W  porządku,  panno  Brennan  -  powiedział  wreszcie  komendant.  -  Dziękujemy  za 

rozmowę. 

background image

MODELOWA PRZYJACIÓŁKA 

Kiedy wyszłam z gabinetu dyrektora, czułam się pusta w środku. Miałam wrażenie, że 

wykręcono mnie do sucha i odrzucono na bok. Potrzebowałam solidnej drzemki. 

Zamknęłam  za  sobą  drzwi,  oparłam  się  o  ścianę  i  odetchnęłam  głęboko,  patrząc  w 

sufit na brzęczącą cicho lampę z matowego szkła. 

„Boże,  spraw,  żeby  Thomas  wrócił.  Albo  żeby  do  kogoś  zatelefonował.  Niech  to  się 

wreszcie skończy”. 

- I jak tam? 

Kiran  siedziała  na  drewnianej  ławie  po  drugiej  stronie  korytarza.  Zatrzasnęła 

puderniczkę, rozplotła długie nogi i wstała. Miała nieskazitelny makijaż, ze świeżo nałożoną 

pomadką  do  ust  i  nową  warstwą  tuszu  na  dziesięciocentymetrowych  rzęsach.  Wyglądała 

olśniewająco, jak zawsze. O swoim wyglądzie wolałam nie myśleć. 

- Co tu robisz? - zapytałam ze zmarszczonymi brwiami. 

A wydawało mi się, że jestem sama na korytarzu. 

- Och,  chciałam  tylko  sprawdzić,  czy  wszystko  z  tobą  w  porządku.  Ale  skoro  ci 

przeszkadzam... 

Zdębiałam. 

- Chciałaś sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku? 

- Tak,  słyszałam,  że  jesteś  następna  na  liście,  i  pomyślałam...  no  wiesz...  że  to  może 

być dla ciebie trudne - powiedziała z ociąganiem. - Ale jeśli wolisz być sama. okej. 

Odwróciła się, żeby odejść. Zatrzymałam ją, kładąc rękę na jej ramieniu, i natychmiast 

się  cofnęłam:  Kiran  miała  na  sobie  żakiet  z  niewiarygodnie  miękkiego  aksamitu  i  przestra-

szyłam się, że go zniszczę. 

- Zaczekaj.  Nie  wiedziałam...  Dzięki,  że  przyszłaś.  Nigdy  bym  nie  podejrzewała,  że 

właśnie Kiran okaże życzliwe uczucia. W każdym razie życzliwe uczucia wobec mnie. 

Przyjrzała mi się z uśmiechem. 

- Nie  ma  sprawy.  Chodźmy,  zanim  Naylor  przyłapie  mnie  poza  szkołą.  Już  od  roku 

próbuje mnie dorwać. 

Ruszyłyśmy szybko do tylnych schodów, tych samych, po których pędziłam kiedyś w 

nocy, kiedy Kiran i jej przyjaciółki kazały mi wykraść test z fizyki przechowywany w jednym 

z  nauczycielskich  gabinetów.  Stare  dobre  czasy.  Niewiele  wtedy  brakowało,  a  z  nerwów 

zawaliłabym  zadanie.  Teraz  byłabym  gotowa  co  noc  wykradać  testy,  gdyby  tylko  uwolniło 

background image

mnie to od najnowszych problemów. 

Zeszłyśmy na parter. Kiran pchnęła drzwi. 

- Wracasz  do  klasy?  -  zapytała,  wsuwając  na  nos  okulary  przeciwsłoneczne  od 

Gucciego. 

- Nie, mogę spędzić resztę dnia w bibliotece. 

- Świetnie. Pójdziemy razem. 

Ciekawiło  mnie  mnóstwo  spraw.  Na  przykład  skąd  Kiran  wiedziała,  że  jestem 

następna  na  liście?  Jak  wydostała  się  z  lekcji?  Dlaczego  Naylor  chciała  ją  dorwać?  O  nic 

jednak nie zapytałam. 

- No,  jak  tam  było?  -  odezwała  się,  postukując  obcasami  na  alejce  prowadzącej  do 

biblioteki. 

- Nerwowo. 

- Czemu? 

- Bo ja wiem... Ty też już z nimi rozmawiałaś? Kiwnęła głową. 

- Paskudnie patrzą na człowieka, nie? - zapytałam. - Jakby go o coś podejrzewali. 

- Hm... na mnie tak nie patrzyli. Och. Dzięki. Od razu mi ulżyło. 

- Zresztą nie pierwszy raz przesłuchuje mnie policja - dodała lekko znudzonym tonem. 

- Jak to? 

- Miewałam nieprzyjemne listy i telefony. Policja zawsze wzywa mnie, jakby to była 

moja wina, że rozmaici psychole siedzą przed komputerem, śliniąc się przy moich zdjęciach. 

Aha. Wszystko jasne. 

- O co cię pytali? 

Wzięłam oddech i próbowałam wymazać z myśli obraz tłustego, łysiejącego faceta w 

podkoszulku, tkwiącego przed monitorem... 

Uch. Zdecydowanie lepiej jest unikać sławy. 

- Chyba o to samo co ciebie i pozostałych - odparłam. Zaśmiała się. 

- Wątpię. W końcu jesteś jego dziewczyną. 

- No tak... Pytali o moje relacje z Thomasem, o to, kiedy ostatnio go widziałam... 

- I co im powiedziałaś? 

- Prawdę. Że widziałam go w piątek rano. - I to wszystko? 

- No - zawahałam się - byli ciekawi, czy się ze mną później kontaktował. 

Nawet teraz z trudem powstrzymywałam grymas. - Aha... 

- Powiedziałam im, że nie. 

Zerknęła na mnie kątem oka. Z wyraźnym powątpiewaniem. 

background image

- Bo się nie kontaktował! - burknęłam. - Dlaczego tak trudno w to uwierzyć? 

„Otaczają mnie sami jasnowidze czy co?” 

- Pewnie  dlatego  że  gdyby  chciał  się  z  kimś  skontaktować,  to  na  pewno  z  tobą  - 

wyjaśniła. - Thomas słynie z traktowania serio swoich związków z dziewczynami. Za każdym 

razem angażuje się w stu procentach. 

- Za każdym razem? 

Popatrzyła na mnie sponad okularów. 

- Daj spokój. Myślałaś, że jesteś pierwsza? Gdzieś ty się chowała? W szafie? 

Zaraz, zaraz. Związki z dziewczynami? Jakimi dziewczynami? Znałam je? Były tu, w 

Easton? 

- Nie  -  powiedziałam  i  Prychnęłam  lekceważąco.  -  Po  prostu...  ze  mną  nie  miał  tego 

problemu. 

- Tak ci się wydaje. 

Dotarłyśmy  do  biblioteki.  Kiran  zdjęła  okulary  i  spojrzała  na  mnie  swoimi  pięknymi 

oczami. Poczułam się niemal zaszczycona. 

- Słuchaj,  nie  martw  się  policją.  Przynajmniej  masz  to  z  głowy.  Powiedziałaś  im 

wszystko, co wiesz, i teraz możesz przestać się przejmować. 

Przez  ułamek  sekundy  zrobiło  mi  się  raźniej,  prawdopodobnie  dlatego  że  Kiran  - 

Kiran! - próbowała dodać mi otuchy. Sama próba poprawiła mi nastrój. Może naprawdę sta-

wałyśmy się przyjaciółkami? 

Ale Kiran nie miała pojęcia, że wcale nie powiedziałam policji wszystkiego. 

- Niczego przecież nie zrobiłaś, nie? - dodała. 

- No... Dzięki, Kiran. Dzięki, że przyszłaś. Skrzywiła się zabawnie. 

- Tylko mi się tu nie rozklejaj. 

Otworzyła  drzwi  i  wkroczyła  w  zakurzoną  ciszę  biblioteki.  -  Uwielbiam to  miejsce  - 

mruknęła z ironią. - Taaa... 

Jeśli  chodziło  o  mnie,  perspektywa  paru  godzin  spokoju  ucieszyła  mnie  bardziej  niż 

cokolwiek tej jesieni. 

background image

IDEALNA BROŃ 

Po  rozmowie  z  Kiran  stwierdziłam,  że  absolutnie  nie  mogę  szpiegować  dziewczyn  z 

Billings. Wykluczone. Chodziło przecież o moje przyjaciółki. Natasza powinna to zrozumieć. 

Uporawszy się z wieczorną harówką, powlokłam się do pokoju zdecydowana położyć 

kres  tym  wariackim  intrygom.  Przystanęłam  przed  drzwiami  i  wzięłam  głęboki  oddech.  Tak 

jest. Zamierzałam powiedzieć Nataszy, że odmawiam udziału w jej planach, i zaapelować do 

jej sumienia. Musiała mieć jakieś jego resztki, bo w przeciwnym razie nie przejmowałaby się 

tak  losem  Leanne  i  wymierzaniem  sprawiedliwości  winowajcom.  Chciałam  jej  uświadomić, 

ż

e zmusza mnie do czegoś równie obrzydliwego jak to, o co posądzała Noelle i jej grupę. 

To musiało zadziałać. 

- Nowa,  nie  wejdziesz,  jeśli  nie  otworzysz  drzwi  -  powiedziała  Cheyenne, 

wynurzywszy  się  nagle  zza  zakrętu  korytarza.  -  Chyba  że  masz  jakieś  nadzwyczajne 

zdolności, których nam jeszcze nie objawiłaś. 

Spojrzałam na nią ponuro i szarpnęłam za klamkę. 

Łóżko  Nataszy  przykrywały  zeszyty,  notatniki  i  przybory  do  pisania  ułożone  w 

oddzielne  stosy.  Natasza  wyciągała  z  szuflad  kolejne  szpargały.  Najwyraźniej  sprzątała  w 

biurku. 

- Dobrze, że jesteś - powiedziała. - Składaj raport. 

- Jaki raport? 

- Raport z postępów w pracy. Co, nasza wcześniejsza rozmowa nie wywarła na tobie 

wrażenia? Z przyjemnością powtórzę pokaz slajdów, jeśli chcesz odświeżyć sobie pamięć. 

Sięgnęła do laptopa. 

- Obejdzie się - burknęłam. 

Cisnęłam torbę na swoje niepościelone łóżko. Obok na podłodze leżała para brudnych 

skarpetek, a na biurku poniewierały się puszki po napojach. 

W bajce nie było mowy o tym, że Kopciuszek ma najbardziej zabałaganiony pokój w 

całym domu. 

- No?  Wiem,  że  sprzątałaś  w  bursie  od  kolacji  -  powiedziała  Natasza,  krzyżując 

ramiona na swojej eastońskiej bluzie. - Znalazłaś coś? 

Zanosiło się na ciężką przeprawę. 

- Nie. 

Otworzyła szeroko oczy. 

background image

- Nie? Reed, zaczynam się zastanawiać, czy nie traktujesz naszego projektu za lekko. 

- Natasza, to są moje przyjaciółki. Nie chcę im tego robić! 

Zamrugała. Czyżbym nią wstrząsnęła? 

- Ale... przecież musisz... - powiedziała jak nadąsana pięciolatka. 

No, jeśli nie miała mocniejszych argumentów, byłam już w domu. 

- Słuchaj, a nie możesz załatwić tego w inny sposób? - zapytałam. 

Podeszła bliżej i spojrzała mi prosto w oczy. 

- Ty chyba nie rozumiesz, co? Uważasz, że powinnam je poprosić, żeby się przyznały? 

Powiem choćby słówko i żegnajcie, dowody. Trzeba działać przez zaskoczenie. Dziewczyny 

mają jedną słabość: są zbyt pewne siebie. Nawet nie przypuszczają, że mogłabyś zwrócić się 

przeciwko nim. Właśnie dlatego jesteś idealną bronią. 

Patrzyłam  na  nią  w  oszołomieniu.  Wszystko  sobie  przemyślała.  Była  dokładna.  I 

chyba niezupełnie normalna. 

- Nie, jeśli mam je zaatakować, muszę dowieść ich winy czarno na białym. A nie uda 

mi się to bez ciebie. 

- Natasza... 

- Czy mam ci przypomnieć, gdzie wylądujesz, jeśli stąd wylecisz? - zapytała. 

Zamarłam. 

- O czym ty mówisz? 

- Wyszukałam  twoją  rodzinną  mieścinę  w  Internecie.  Urocza.  Z  własną  Izbą 

Handlową  i  w  ogóle.  Pewnie  świętowaliście  na  całego,  kiedy  otwarto  u  was  ten  nowy  bar 

kanapkowy w zeszłym roku? 

Ręce same zacisnęły mi się w pięści. 

- Podobno macie tam nawet studia policealne. Kariera po nich gwarantowana, co? 

- Jesteś chora - wysyczałam. 

- Mylisz  się.  Jestem  absolutnie  zdrowa  na  umyśle.  To  Noelle  i  jej  kumpelki  mają 

problemy z głową. Sama byś się o tym przekonała, gdybyś wreszcie wzięła się poważnie do 

roboty. 

Wróciła do biurka i otworzyła laptopa. 

- A może jednak wyślę parę e - maili... 

- Nie! 

Zerknęła na mnie przez ramię, trzymając palce nad klawiaturą. 

- Zostaw to - mruknęłam zrezygnowana. - W porządku. Rozejrzę się. Ale wątpię, czy 

cokolwiek znajdę. 

background image

Zatrzasnęła laptop. 

- Oczywiście, złotko - powiedziała protekcjonalnie. - Oczywiście. 

background image

WARIATKOWO 

Następnego  dnia  wstałam,  jeszcze  zanim  słońce  ukazało  się  nać  wzgórzami 

otaczającymi Easton. Przewracanie się z boku na bok przez całą noc niczego nie rozwiązało. 

Gapiłam  się  tylko  niewidzącym  wzrokiem  w  ciemność  i  wyobrażałam  sobie,  jak  Noelle, 

Ariana,  Kiran  i  Taylor  w  najrozmaitszych  okolicznościach  przyłapują  mnie  na  gorącym 

uczynku.  W  jednej  wersji  wydarzeń  Noelle  chwytała  kij  do  bejsbolu  i  waliła  mnie  nim  po 

głowie, obryzgując przyjaciółki krwią i kawałkami mózgu. Chyba zapadałam wtedy w sen, bo 

wizja  nie  była  dopracowana  w  szczegółach.  W  każdym  razie  nie  pozwoliła  mi  zasnąć  przez 

następne trzy godziny. 

Wstałam więc, pościeliłam łóżko, uporządkowałam swoje rzeczy i wzięłam prysznic. 

Natasza  wierciła  się  gniewnie,  ilekroć  spowodowałam  głośniejszy  dźwięk,  ale  się  nie 

odzywała. No i dobrze. W końcu robiłam to dla niej. 

I dla siebie. I dla swojej przyszłości. 

Wkrótce  wszyscy  byli  już  na  nogach  i  mogłam  zacząć  odkurzanie.  Niektóre 

dziewczyny witały się ze mną, schodząc na dół; inne nie zaszczyciły mnie nawet spojrzeniem. 

Nieważne, Myślałam tylko o czekającym mnie zadaniu. 

Skryłam  się  w  mrocznym  kącie  korytarza,  kiedy  Kiran  i  Taylor  wyszły  razem, 

spierając  się,  czy  podróż  po  sąsiednich  stanach  USA  jest  warta  choćby  wysiłku  spakowania 

torby  (Taylor  uważała,  że  owszem;  Kiran  -  że  absolutnie  nie).  Trzęsąc  się  z  nerwów, 

patrzyłam  za  nimi,  dopóki  nie  zniknęły  za  zakrętem,  a  potem  w  paru  susach  dopadłam  ich 

drzwi i wśliznęłam się do środka. Będąc już wewnątrz, uświadomiłam sobie, że te manewry 

nie  miały  żadnego  sensu.  Dziewczyny  przecież  wcale  by  się  nie  zdziwiły  na  mój  widok. 

Zostawiły  mi  niepościelone  łóżka,  zachlapaną  łazienkę.  Mogłam  wejść,  kiedy  się  ubierały,  i 

wszystko byłoby w porządku. 

I po co się dodatkowo stresować? 

Odetchnęłam i zabrałam się do ścielenia łóżek.  Postanowiłam najpierw  uporać się ze 

sprzątaniem, a dopiero później powęszyć, bo gdybym nagle musiała się ewakuować. Kiran i 

Taylor nie mogłyby mi zarzucić zaniedbania porannych obowiązków. 

Kiedy już się upewniłam, że wszystko wygląda nieskazitelnie, rozejrzałam się wokół 

siebie. Od czego zacząć? Szafa wnękowa Kiran. Moje ulubione miejsce w tym pokoju. Pode-

szłam bliżej i przez chwilę nadsłuchiwałam. Za ścianą szumiała woda w prysznicu, poza tym 

cisza.  Zacisnęłam  zęby  i  -  powtarzając  sobie,  że  robię  to,  bo  muszę  -  pchnęłam  rozsuwane 

background image

drzwi szafy. 

„Okej.  Ubrania.  Całkiem  niezłe.  Od  najlepszych  projektantów.  Warte  dziesiątki 

tysięcy dolarów. I co z tego?” 

Dno szafy zajmowały pudła ustawione w długim szeregu jedno na drugim. Uklękłam i 

zajrzałam do pierwszego z brzegu. Czarne szpilki. W pudełku obok - zamszowe czółenka. 

Obok czerwone sandały z kieliszkowatym obcasem. Trafiłam do babskiego raju. 

„Weź się w garść, Reed. Przymiarka obuwia czy twoja przyszłość?” 

Wybrałam  przyszłość.  Otwierałam  kolejne  pudła  i  znajdowałam  w  nich  tylko  buty, 

dziesiątki butów. Później przedarłam się przez wszelkiego rodzaju torby i torebki; na półce u 

góry  piętrzyły  się  swetry.  Byłam  zdyszana  i  spocona.  Zapowiadał  się  nadzwyczaj  pracowity 

ranek. 

Weszłam  na  krzesło  i  ostrożnie  odsunęłam  na  bok  pierwszy  stos  swetrów,  uważając, 

ż

eby  go  nie  przewrócić,  nie  zostawić  śladów.  Nagle  zauważyłam  coś  dziwnego,  co  nie  pa-

sowało do reszty: wielki, czarno - biały napis: nie!. 

Podejrzane. 

Delikatnie  zdjęłam  z  góry  dwa  stosy  ubrań  i  z  nabożeństwem  położyłam  je  na  łóżku 

Kiran. Wróciłam na krzesło. Na półce, w najdalszym, najciemniejszym kącie szafy tkwiła za-

mykana na kłódkę skrzynka oklejona wycinkami z czasopism. Jakby wzięta z domu seryjnego 

mordercy. 

NIE! 

NIE DOTYKAĆ! 

NIEBEZPIECZEŃSTWO! 

Sięgnęłam po nią zaintrygowana. Była drewniana i dosyć ciężka. Przyklejono na niej 

litery oraz zdjęcia zwierząt hodowlanych, głównie świń i krów. Co, u diabła? 

Chwyciłam  kłódkę,  spodziewając  się,  że  będzie  zatrzaśnięta.  Otworzyła  się  od  razu. 

Wstrzymując  oddech,  odemknęłam  wieko  -  i  zobaczyłam  przyczepioną  od  wewnątrz 

fotografię  monstrualnej,  pokrytej  cellulitem  pupy  w  różowym  kostiumie  kąpielowym.  A 

potem poczułam zapach czekolady. 

O, mój Boże. 

W skrzynce byty słodycze. Batony, wafelki, cukierki, pomadki, galaretki, ciasteczka - 

całe  mnóstwo.  Szaleństwo.  Dlaczego  Kiran  trzymała  to  wszystko  w  zamknięciu,  pod  strażą 

fotograficznej  trzody,  opatrzone  ostrzeżeniami?  Jeśli  bała  się  wchłonąć  tyle  tłuszczów  i 

cukrów,  po  co  zafundowała  sobie  ten  skarbiec  -  sezam,  do  którego  zakazała  sobie  wstępu? 

Czy to jakaś tortura? 

background image

Z  boku,  między  batonami,  spostrzegłam  kołonotatnik.  Na  pierwszej  stronie  była 

zapisana data: 9 września, a poniżej lista potraw, które Kiran zjadła tamtego dnia, z wyliczoną 

zawartością  kalorii.  Na  dole  dopisano:  „Dwadzieścia  precelków”,  a  obok  rozpaczliwe  „Nie, 

nie, nie!!!”. 

Zakryłam  dłonią  usta.  Biedna  dziewczyna.  Biedna,  biedna  dziewczyna.  To  już  nie 

były  zwykłe  zaburzenia  odżywiania,  ale  jakaś  straszna  choroba.  Kiran  miała  poważny 

problem. 

Przewróciłam  kartkę.  10  września  minął  bez  słodyczy;  u  dołu  strony  narysowano 

uśmiechniętą buźkę. Później jednak codziennie pojawiały się nazwy niedozwolonych smako-

łyków i pełne desperacji wykrzyknienia. 

No proszę. Kiran nie była takim ideałem, za jaki chciała uchodzić. Nigdy bym się tego 

nie domyśliła, obserwując jej niefrasobliwe zachowanie w stołówce. I choć było mi jej bardzo 

ż

al, nie mogłam nie poczuć leciutkiego zadowolenia. Dobrze wiedzieć, że ktoś tak doskonały 

w rzeczywistości nie istnieje. Tyle że to nie miało nic wspólnego z Leanne. 

Wsunęłam kołonotatnik na miejsce, wepchnęłam skrzynkę w kąt i poukładałam swetry 

na półce. Rewizja szafy nie przyniosła niczego, co zainteresowałoby Nataszę. 

Czy to dobrze, czy źle? 

Miałam  jeszcze  trochę  czasu,  postanowiłam  więc  zajrzeć  pod  łóżko  Taylor.  Tkwiło 

tam kilka pudeł z notatkami. Wyciągnęłam jedno z nich - i nagle stos kartek eksplodował na 

cały pokój. 

- Cholera! 

Kartki musiały leżeć luzem na pudle. Nie było szans na ułożenie ich z powrotem we 

właściwym porządku. 

„Boże, żeby tylko były ponumerowane. Proszę”. 

Pospiesznie chwytając rozsypane papiery, zorientowałam się szybko, że numeracja nie 

jest  mi  potrzebna.  Na  każdej  kartce  powtarzało  się  dokładnie  to  samo  zdanie  wydrukowane 

setki razy: 

„Jestem całkiem niezła. Jestem całkiem niezła. Jestem całkiem niezła”. 

Zaskoczona  parsknęłam  śmiechem.  Nie  mogłam  się  powstrzymać  mimo  współczucia 

dla Taylor. Wiedziałam oczywiście, że geniusze bywają niezupełnie normalni, ale zachowanie 

Taylor  wydało  mi  się  po  prostu  śmieszne.  Co  najmniej  pięćdziesiąt  stron  czegoś  takiego? 

Była  przecież  najbardziej  uzdolnioną  uczennicą  w  dziejach  Easton!  Po  co  tak  maniacko 

zapewniać się o własnej wartości? I kiedy zdążyła to wszystko napisać? 

Ukryte smakołyki i obsesyjne wyrażanie własnych kompleksów. Nic dziwnego, że te 

background image

dwie  dziewczyny  mieszkały  razem.  Ciekawe,  czy  jedna  znała  tajemnicę  drugiej.  Gdyby  tak 

było, może zdołałyby sobie wzajemnie pomóc. 

- Taylor! Pospiesz się! - zawołał ktoś z parteru. 

Serce skoczyło mi do gardła. Na schodach rozległy się kroki. 

- Zaraz, tylko wezmę swój notes elektroniczny! - usłyszałam głos Taylor. 

Była już w korytarzu na piętrze. 

W  panice  rzuciłam  stos  kartek  na  pudło  i  pchnęłam  wszystko  pod  łóżko.  Pudło 

zaczepiło o coś bokiem, a kiedy wsuwałam je na miejsce, otworzyły się drzwi pokoju. Wsta-

łam, poprawiłam na sobie sweter i spojrzałam w zdumione oczy Taylor. 

- Reed! Ale się przelękłam! - zawołała i zerknęła na swoje łóżko. 

- Właśnie kończę. 

- Och - powiedziałapodchodząc z wahaniem. Zupełnie jakby wiedziała, co znalazłam 

pod jej łóżkiem. Wzięła notes ze stolika i uśmiechnęła się niepewnie. - No to... chodźmy na 

ś

niadanie. 

- Okej. Tylko skoczę po swoją torbę. Wyszłyśmy na korytarz. 

- Słuchaj, Reed - powiedziała i przystanęła. -  Znasz się na amerykańskich klasykach, 

prawda? 

- No, trochę... 

- Więc  może...  może  przejrzałabyś  mój  referat?  -  Wyjęła  z  torby  zadrukowane  kartki 

w półprzezroczystej oprawie. - Wiem, że jestem o rok starsza i w ogóle, ale przydałaby mi się 

czyjaś  bezstronna  opinia.  Chciałabym  mieć  pewność,  że...  no...  że  praca  jest  naprawdę 

całkiem niezła. 

„Całkiem niezła. Całkiem niezła. Całkiem niezła”. 

O Boże. Jej nerwica ujawniała się na moich oczach! 

- Jasne,  że  jest  niezła  -  powiedziałam  stanowczo.  -  Wszyscy  mówią,  że  jesteś 

absolutną gwiazdą Easton. 

- Och, tak im się wydaje - odparła ze słabym uśmiechem. - Przeczytasz to dla mnie? 

- Oczywiście. Jeszcze dzisiaj. 

- Dzięki, Reed. 

W  swoim  pokoju  spojrzałam  na  tekst  Taylor.  Biedna  dziewczyna.  Zależało  jej,  żeby 

marna  drugoklasistką  potwierdziła  wartość  jej  pracy.  A  Kiran?  Kto  by  się  spodziewał,  że  te 

chodzące doskonałości skrywają tak wstydliwe tajemnice! 

Wiele  dziewczyn  w  Easton  byłoby  gotowych  zabić  dla  tych  cennych  informacji. 

Niestety,  była  tu  również  osoba,  dla  której  osobiste  problemy  Kiran  i  Taylor  nie  miały 

background image

ż

adnego  znaczenia.  Nataszę  interesowała  jedna  konkretna  sprawa,  jeden  konkretny  dowód, 

którego nie zdobyłam. Jeszcze. 

background image

SWATKA 

W sobotę pogoda była piękna, prawdziwie złotojesienna, z rześkim wiatrem i niebem 

tak błękitnym, że wydawało się sztuczne. Wymarzony dzień na mecz piłki nożnej - na wyła-

dowanie  frustracji  na  niczego  niepodejrzewającej  drużynie  z  liceum  w  Barton.  Żółte, 

pomarańczowe  i  czerwone  liście  tańczyły  na  lśniących  od  rosy  trawnikach,  kiedy  szłam  z 

Joshem,  Noelle,  Kiran  i  Taylor  na  szkolny  parking,  skąd  autokary  miały  zawieźć  nas  na 

tereny sportowe naszych rywali. Taylor i Kiran wybierały się na mecz hokeja na trawie, który 

odbywał  się  jednocześnie  z  naszym  meczem.  Zanosiło  się  na  ciężką  przeprawę:  wrzaski, 

gwizdy i trzask łamanych kości. Nie mogłam się doczekać. 

- Rany, ale chce mi się spać - powiedział Josh. - Chyba zjadłem za dużo naleśników na 

ś

niadanie. 

- Będzie z ciebie ogromny pożytek na boisku - zakpiłam. Josh grał w obronie, tak jak 

ja. Oczywiście w męskiej drużynie. 

- Nie rozumiem, jak możesz tyle jeść - odezwała się Kiran. - Taka sterta naleśników to 

więcej niż całotygodniowy zapas kalorii. 

- I  kto  to  mówi  -  powiedziała  Noelle  z  ironią.  -  Nie  przypominam  sobie,  żebyś 

kiedykolwiek  wchłonęła  ilość  kalorii  wystarczającą  na  cały  tydzień.  Nawet  jeśli  zsumujemy 

twoje posiłki z całego tygodnia. 

- No,  coś  ty!  Przecież  jem!  Sama  widziałaś,  że  jem!  -  zawołała  Kiran  nagle 

rozgorączkowana. - Reed. widziałaś, ile jem? 

- Eee...  jasne  -  wymamrotałam.  Widziałam,  oczywiście.  Dopóki  nie  odkryłam  tej 

skrzynki w jej szafie, nie miałam pojęcia, że Kiran cierpi na zaburzenia odżywiania. - Jesz, ile 

trzeba. Zresztą, wyglądasz doskonale. 

Nie szkodziło wzmocnić jej poczucia własnej wartości, prawda? 

- Słyszycie? - Kiran zapytała triumfalnie. - Reed widziała, że jem! 

- W porządku, w porządku. Po co te nerwy? - mruknęła Noelle. 

- Proponuję zmienić temat - wtrąciła Taylor, spoglądając na Kiran niespokojnie. 

Hm. Może więc Taylor wiedziała, co jej współlokatorka ukrywa w szafie? 

- Słusznie - powiedziała Noelle. - Reed, jak ci idzie z Whittakerem? 

Zerknęłam na Josha. Wpatrywał się z zainteresowaniem w najbliższe drzewo. 

- Jak mi idzie co? 

- Zaprosił  cię  już  na  rendez  -  vous?  -  zapytała  Kiran  kpiąco.  Taylor  parsknęła 

background image

ś

miechem. 

- Przysłał ci liścik z dołączonym bukietem fiołków? 

- Fakt,  wydaje  się  jakby  z  innej  epoki  -  powiedziałam.  -  W  jego  towarzystwie 

chciałoby się nosić spódnice bombki i włosy upięte w koński ogon na czubku głowy. 

- Uważam, że to słodkie - oświadczyła Noelle. - Przynajmniej jest dżentelmenem. 

Stanęliśmy jak wryci. Noelle popatrzyła na nas i westchnęła z irytacją. 

- Co jest? 

- Właśnie kogoś pochwaliłaś bez śladu złośliwości - wyjaśniła Kiran. 

- Nie kogoś, tylko Walta Whittakera - uściśliła Taylor. 

- Znowu uprawiasz autoterapię, Noelle? 

- Kiran,  jesteś  modelką.  Nie  próbuj  być  dowcipna  -  powiedziała  Noelle,  czym 

serdecznie rozbawiła Josha. - I mam dla was nowiny. To ja skojarzyłam Reed z Whittakerem. 

Czyli nie powinnam się z niego nabijać, dopóki nie zajmą pozycji horyzontalnej. 

Wszyscy skrzywiliśmy się z niesmakiem. 

- Nie  mamy  najmniejszego  zamiaru...  no...  zajmować  pozycji  -  powiedziałam.  - 

Jesteśmy po prostu przyjaciółmi. 

- Pewna jesteś? - zapytała Noelle, robiąc krok w moją stronę. 

Zmarszczyłam  brwi.  Noelle  mogła  zmuszać  mnie  do  sprzątania  jej  pokoju  i  do 

pastowania  jej  butów,  ale  nie  miała  prawa  narzucać  mi  chłopaków.  Gdzieś  trzeba  było 

wyznaczyć granicę. 

Josh obserwował mnie uważnie. 

- Owszem, jestem pewna - odparłam. 

- No to może powinnaś mu to wyjaśnić - powiedziała Noelle. 

Ruchem  głowy  wskazała  na  alejkę  za  moimi  plecami.  Odwróciłam  się.  Whittaker 

zbliżał się do nas rozpromieniony, patrząc prosto na mnie. 

- Bo to nie jest twarz kogoś, kto chce porozmawiać z przyjaciółką - dodała Noelle. 

- Witam  wszystkich  -  powiedział  Whittaker  z  ukłonem.  -  Jak  samopoczucie  w  ten 

piękny poranek? 

- Wyborne,  Whit.  wyborne.  Dziękujemy  uprzejmie  -  odpowiedziała  Noelle,  a  Kiran 

ukryła twarz w dłoniach, chichocząc. - No... nie będziemy wam przeszkadzać. 

- Do zobaczenia, Whit! - dodała Taylor. 

I  powędrowały  we  trójkę  na  parking,  objęte  ramionami,  porzucając  mnie  na  pastwę 

Whittakera. 

- To... na razie - powiedział Josh, także odchodząc. 

background image

- Cześć,  Josh!  -  zawołałam,  jakbym  podniesionym  głosem  mogła  skłonić  go  do 

pospieszenia mi na odsiecz. 

- Reed - odezwał się Whittaker dźwięcznym barytonem - jak się miewasz? 

- Nieźle. A ty? 

Odwróciłam  się  i  ruszyłam  w  stronę  autokarów.  Whittaker  oczywiście  znalazł  się  u 

mego boku. 

- Dziękuję, dobrze - odparł z powagą. 

Na  parkingu  zawodnicy  czekali  w  grupkach,  podczas  gdy  trenerzy  i  kierowcy 

próbowali  ustalić  trasy  autokarów.  Nie  wszyscy  wybierali  się  na  mecze  do  Barton  i 

najwyraźniej  powstało  zamieszanie.  Zatrzymałam  się,  wzdychając.  Nadzieja  na  schronienie 

się przed Whittakerem w autokarze rozwiała się jak dym. 

- Jaką dyscyplinę sportu uprawiasz, Reed? 

- Piłkę nożną. 

- Twardy sport. Wydajesz mi się zbyt delikatna. 

- No,  w  takim  razie  słabo  mnie  znasz  -  odburknęłam  bardziej  szorstko,  niż 

zamierzałam. 

Whittaker chyba tego nie zauważył. Patrzył na mnie z uśmiechem przez długą chwilę, 

jakbym powiedziała coś zabawnego. I nagle mina mu zrzedła. 

- Co jest? - zapytałam. 

- Nie nosisz kolczyków. 

Dotknął mojego ucha, delikatnie pocierając jego płatek palcami. Odchyliłam głowę. 

Niewiarygodne. Czy ten człowiek nie potrafił pojąć aluzji? Może należało powiedzieć 

mu  otwarcie,  że  mam  chłopaka?  Tyle  tylko  że  już  go  nie  miałam,  o  czym  świadczył  list  od 

Thomasa. List, o którym nikt nie wiedział. 

Boże,  tak  bardzo  chciałam,  żeby  Thomas  wrócił  do  Easton.  Żebym  mogła 

własnoręcznie go udusić. 

- Wiesz... kolczyki z brylantami raczej nie pasują do stroju sportowego... 

- Ale nie założyłaś ich od czasu, kiedy ci je dałem. Nie podobają ci się? 

- Nie o to chodzi, Whittaker. Po prostu... 

Kątem  oka  dostrzegłam  Constance  w  grupie  uczestników  biegu  przełajowego. 

Obserwowała nas. Ukradkiem kiwnęłam na nią palcem. 

- ...po  prostu  wydają  się  przeznaczone  na  specjalne  okazje  -  dokończyłam.  -  Są  za 

ładne, żeby nosić je codziennie. 

Constance leciutko pokręciła głową. Kiwnęłam na nią znowu, bardziej nagląco. 

background image

- Ale sprzedawca zapewniał, że można nosić je na co dzień - zaprotestował Whittaker. 

- Właśnie dlatego je kupiłem. Chciałem, żebyś często je nosiła. 

Za  sobą  usłyszałam  chichot.  Cholerni  podsłuchiwacze.  Nie  odpowiadała  mi  ta 

rozmowa, zwłaszcza jeśli odbywała się przy nieproszonych świadkach. Zrobiłam więc jedyną 

rzecz, jaka przyszła mi do głowy: poświęciłam przyjaciółkę. 

- Constance! - zawołałam z udawanym zaskoczeniem. - Wszędzie cię szukałam! 

Constance  przypominała  teraz  sarnę  pochwyconą  w  światła  samochodowych 

reflektorów: zamarła z oczami wielkimi jak talerze. Otrząsnęła się, popatrzyła na Whittakera i 

wyraz jej twarzy zmienił się całkowicie: czarujący uśmiech, kokieteryjnie przechylona głowa, 

delikatny rumieniec na policzkach. 

- Cześć,  Reed  -  powiedziała.  -  Jak  się  masz,  Walt?  Przez  chwilę  Whittaker  wydawał 

się urażony tą nieoczekiwaną poufałością. Zaraz jednak się rozpogodził. 

- Constance! Constance Talbot! Rodzice mi mówili, że przenosisz się do Easton w tym 

semestrze. Miło cię widzieć! 

Constance podeszła do nas. Whittaker pochylił się i pocałował ją w policzek. Miałam 

wrażenie, że moja była współlokatorka roztopi się ze szczęścia. 

- Och,  więc  już  się  znacie?  -  zapytałam.  -  Niesamowite!  Dwoje  moich  przyjaciół  w 

nowej szkole - i nie muszę ich sobie przedstawiać! 

Whittaker popatrzył na mnie pytająco. 

- We wrześniu mieszkałyśmy razem w Bradwell. Constance jest wspaniała. 

Objęłam ją ramieniem. Uśmiechnęła się do mnie promiennie. 

- A  wiesz  -  dodałam  -  że  Constance  pisuje  do  szkolnej  gazety?  No,  opowiedz 

Whittakerowi o tym artykule na pierwszą stronę, nad którym pracujesz. 

Zaczerwieniła się. 

- E,  to  nic  wielkiego  -  wymamrotała  i  popatrzyła  na  Whittakera  rozjaśnionym 

wzrokiem. - Wolałabym posłuchać o twojej podróży. Jak było w Azji? 

Brawo! Z miejsca trafiła w jego ulubiony temat. Nieźle, całkiem nieźle! 

- Och, podroż była fascynująca - odparł Whittaker. - Chiny zapierają dech w piersiach. 

Kiedy  stoi  się  tam,  pod  Wielkim  Murem,  po  raz  pierwszy  naprawdę  rozumie  się  zdolność 

człowieka do... 

- Wiecie  co,  nie  będę  wam  przeszkadzać  -  wtrąciłam  się  czym  prędzej.  -  Chyba 

wsiadamy już do autokarów. Trenerzy wreszcie się dogadali. 

Whittaker zmarszczył brwi. - Ale chciałem... 

- Do zobaczenia! - zawołałam i odbiegłam. 

background image

W  autokarze  opadłam  na  pierwsze  siedzenie  z  przodu  i  ostrożnie  wyjrzałam  przez 

okno. Whittaker mówił coś, gestykulując z zapałem, a Constance słuchała go jak urzeczona. 

Kiedy tak stali w słońcu - Constance w eastońskiej bluzie, Whittaker w eleganckim trenczu - 

wyglądali jak idealna, beztroska, uprzywilejowana para z prywatnej szkoły. 

Miałam nadzieję, że również Whittaker wkrótce to dostrzeże. 

background image

COŚ DO UKRYCIA 

Noelle Lange posiadała ogromne zbiory. W jej szafie były setki płyt CD w skórzanych 

pudełkach  i  wykładane  jedwabiem  szkatułki  ze  splątanymi  naszyjnikami,  bransoletkami  i 

kolczykami,  z  których  większość  wydawała  się  zbyt  kosztowna,  żeby  traktować  je  tak 

niedbale. Szuflady pełne były fotografii, pocztówek, zaproszeń na imprezy charytatywne i po-

kazy  mody,  biletów  z  londyńskich  teatrów,  szklaneczek  z  egzotycznych  lokali,  iPodów  o 

rozmaitych kształtach i kolorach, ozdobnych pojemników na kosmetyki, złotych łańcuszków 

do kluczy, świec zapachowych, przyborników do manikiuru, cyfrówek, futerałów na komórki. 

Nie miałam pojęcia, jak przedrzeć się przez tę obfitość. 

Zasunęłam dolną szufladę biurka i wyprostowałam się z westchnieniem. Aż bałam się 

zajrzeć pod łóżko. Co Noelle tam wsadziła? Nielegalne futra, sztaby złota i srebra? 

Przynajmniej miałam sporo czasu. Noelle i Ariana planowały spędzić cały wieczór w 

bibliotece, przygotowując się do jakiegoś okropnego sprawdzianu z literatury amerykańskiej. 

Albo  może  raczej  zamierzały  siedzieć  tam,  plotkować  i  liczyć  na  tut  szczęścia,  które 

najwyraźniej nie opuszczało ich ani na lekcjach, ani poza nimi. 

Właśnie  ze  względu  na  takie  gwarantowane  szczęście  znalazłam  się  w  ich  pokoju  - 

takiego szczęścia potrzebowałam w życiu. Szkoda, że mogłam je zdobyć tylko ich kosztem. 

Nie chciałam jednak teraz się nad tym zastanawiać. Miałam zadanie do wykonania. 

Opadłam  na  czworaki  obok  łóżka  Noelle,  lekko  uniosłam  zwisającą  kołdrę  i  nagle 

zauważyłam  coś  kątem  oka:  fragment  czerwonego  przedmiotu  wystający  zza  toaletki.  Zain-

trygowana podpełzłam bliżej. Poczułam, że puls mi przyspiesza. 

Sięgnęłam za toaletkę i z ciekawością przyjrzałam się czerwonej kopertowej torebce. 

Usiadłam  na  podłodze  i  przesunęłam  zamek  błyskawiczny.  W  środku  było  dziesięć  dużych 

fotografii. 

Wyciągnęłam  jedną  -  i  zdębiałam.  Zdjęcie  przedstawiało  Dasha.  Gołego  Dasha. 

Golusieńkiego i bardzo... hm... pobudzonego. 

Szybko położyłam fotografię wierzchem na dół i parsknęłam śmiechem. 

O rany. Chyba mi się nie przywidziało? Ostrożnie odchyliłam róg zdjęcia i zerknęłam. 

Nie. Bez zmian. Dash leżący na boku na podwójnym łóżku, z głową opartą na dłoni, szeroką 

klatką piersiową i penisem w pełnym wzwodzie. 

A  niech  mnie.  Chłopak  byt  hojnie  obdarzony  przez  naturę.  Przemysł  pornograficzny 

oszalałby z zachwytu. 

background image

Wyjęłam  resztę  zdjęć.  Goły  Dash  siedzący  na  skraju  łóżka.  Goły  Dash  z  ironicznym 

wyrazem  twarzy.  Goły  Dash.  Goły  Dash.  Goły  Dash.  I  gwóźdź  programu:  goły  Dash  tulący 

do siebie pluszowego misia. 

Ha! Gdyby Dash McCafferty kiedyś mi w czymś podpadł, a potrzebowałabym trochę 

kasy, trafiłam właśnie na żyłę złota. 

Potrząsnęłam  głową,  włożyłam  zdjęcia  do  kopertówki  i  wsunęłam  ją  z  powrotem  za 

toaletkę,  upewniając  się,  że  tym  razem  nie  będzie  widoczna.  Nikt  więcej  nie  powinien  jej 

zobaczyć. Co tam, trochę wspaniałomyślności z mojej strony nie zaszkodzi! 

Przeniosłam się do części pokoju należącej do Ariany. Postanowiłam zacząć od szafy 

wnękowej i od górnej półki, bo poprzednio tam odkryłam wstydliwą tajemnicę Kiran. Nieste-

ty,  szafa  Ariany  nie  zawierała  żadnych  kompromitujących  materiałów,  poza  różowym 

szydełkowym swetrem, którego nigdy na Arianie nie widziałam i miałam nadzieję nigdy nie 

zobaczyć.  Przypuszczalnie  był  to  prezent  od  babci  lub  cioci,  którego  Ariana  nie  miała  serca 

wyrzucić. Westchnęłam, zeskoczyłam z krzesła i zajrzałam pod wieszaki. 

Na  dnie  szafy,  wciśnięty  w  kąt,  stał  staroświecki  kufer.  Hm.  Zdecydowanie  wart 

zbadania.  Przyciągnęłam  go  do  siebie  i  uniosłam  wieko.  Wewnątrz  piętrzyły  się  stosy 

zeszytów,  egzemplarze  licealnego  kwartalnika  literackiego,  numery  czasopism  „Poetry”  i 

„Writer's Weekly”. Wyjęłam stertę magazynów i przekopałam się przez leżące luzem papiery, 

długopisy i ołówki, szukając czegoś, co nie pasowałoby do  reszty. Przerzucałam zabazgrane 

kartki  i  karteluszki,  szkice  wierszy  i  notatki.  Gdybym  miała  więcej  czasu  i  zgodę  Ariany, 

chętnie bym je poczytała, ale nie po to przecież grzebałam w jej rzeczach. Wyglądało na to, 

ż

e znowu zabrnęłam w ślepą uliczkę. 

Właśnie miałam włożyć czasopisma z powrotem do kufra, kiedy zauważyłam kawałek 

brązowej tasiemki sterczący między dnem a boczną ścianką. Skąd się wziął? Chwyciłam go, 

pociągnęłam - i zamarłam. Czy dno kufra się nie poruszyło? 

Starannie  obejrzałam  kufer  od  wewnątrz  i  od  zewnątrz.  Aha!  Pomiędzy  dnem  i 

podłogą było dobrych kilka centymetrów. 

Kufer miał podwójne dno. 

Serce  waliło  mi  teraz  jak  oszalałe.  Pospiesznie  wyjęłam  całą  zawartość  kufra. 

Wiedziałam,  że  to  ryzykowne.  Wpakowanie  tego  wszystkiego  z  powrotem  wymagało 

mnóstwa  czasu.  Musiałam  jednak  sprawdzić,  co  kryje  się  pod  spodem.  Było  oczywiste,  że 

jeśli  Ariana  coś  tam  schowała,  zależało  jej  na  dyskrecji  znacznie  bardziej  niż  jej 

przyjaciółkom. 

Kiedy  kufer  był  już  pusty,  szarpnęłam  za  tasiemkę.  Dno  uniosło  się  do  góry.  Pod 

background image

spodem leżał nieduży czarny laptop. 

Zerknęłam przez ramię. Na biurku Ariany stał macintosh. Po co uczennicy liceum dwa 

komputery? 

Trzęsącymi  się  rękami  wyjęłam  laptopa  i  położyłam  go  sobie  na  kolanach. 

Otworzyłam  go  i  wcisnęłam  klawisz  startu,  modląc  się  w  duchu,  żeby  nikt  nie  wszedł  do 

pokoju.  Minęło  kilka  sekund  straszliwego  oczekiwania.  Co  krył  laptop?  Dowód,  którego 

poszukiwała  Natasza?  Czy  Ariana  z  przyjaciółkami  naprawdę  doprowadziły  do  usunięcia 

Leanne  ze  szkoły?  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  przynajmniej  Ariana  ma  coś  do  ukrycia.  Na 

pewno  nie  chodziło  po  prostu  o  zabezpieczenie  się  przed  kradzieżą.  Zwłaszcza  że  niemal 

każdy w Easton mógł sobie pozwolić na kilkanaście takich laptopów. 

- No dalej - szepnęłam. - Dalej, dalej, dalej... 

Wreszcie na ekranie ukazało się okienko logowania. 

„Witaj, Ariana, Hasło?” 

A poniżej ramka z mrugającym szyderczo kursorem. 

Cholera. 

Na parterze trzasnęły drzwi. W ułamku sekundy poderwałam się na nogi. Spakowałam 

kufer,  wsunęłam  go  do  szafy,  wyśliznęłam  się  na  korytarz  i  pognałam  schodami  na  niższe 

piętro. Dopiero w swoim pokoju odważyłam się odetchnąć oparta plecami o zamknięte drzwi. 

Trafiłam  na  coś.  Byłam  tego  pewna.  Musiałam  zdobyć  hasło  do  laptopa,  ale  w  jaki 

sposób? Nie rozumiałam nawet połowy z tego, co Ariana mówiła mi prosto w oczy, jak więc 

mogłam odgadnąć jej sekretne hasło? 

Nieważne. Musiałam próbować. Bo jeśli było cokolwiek do znalezienia, niewątpliwie 

powinnam tego szukać w jej laptopie. 

background image

IDEALNA PARA 

- Reed! Zaczekaj! 

Przystanęłam  na  stopniach  przed  drzwiami  biblioteki.  Constance  dogoniła  mnie 

biegiem. Miała  rumieńce i roziskrzone oczy. Wystarczyło na nią spojrzeć, żeby  natychmiast 

myśleć o wiosennych łąkach i świergolących ptaszkach. 

- Reed, strasznie jestem ci wdzięczna, że nakłoniłaś mnie do rozmowy z Whittakerem 

- powiedziała, z trudem chwytając oddech. - Sama nigdy bym do niego nie podeszła, ale był 

cudowny.  Rozmawialiśmy  tak  długo,  że  trener  o  mało  nie  zawlókł  mnie  siłą  do  autokaru. 

Przeze mnie spóźniliśmy się na bieg przełajowy! 

- Cieszę się, że mogłam pomóc. 

- Whittaker  opowiadał  mi  o  swojej  podróży  po  wschodniej  Azji  i  pytał  o  wakacje  na 

Cape Cod. Pamiętał, że w lecie jeździmy na Cape Cod! No, oczywiście, parę razy odwiedzał 

nas tam z rodzicami. Mimo wszystko miło z jego strony, że zapytał, prawda? 

- Jasne. 

Trudno było się nie uśmiechać, patrząc na to szczęście. 

- Jak myślisz? Flirtował ze mną? - zapytała, chwytając mnie za ramię. - A... 

- Nie,  oczywiście  że  nie.  Dlaczego  miałby  ze  mną  flirtować?  -  odpowiedziała  sama 

sobie i odciągnęła mnie na bok, żeby odblokować dostęp do biblioteki. - Zna mnie od czasów 

mojej głupiej fascynacji Elmo. 

- Elmo? 

- Och,  miałam  bzika  na  punkcie  Elmo.  no  wiesz,  jednego  z  bohaterów  Ulicy 

Sezamkowej. Nosiłam ze sobą tego pluszaka. dopóki nie skończyłam dziewięciu lat. O wiele 

za długo - wyjaśniła ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Mój brat Trey wrzucił kiedyś Elmo do 

morza i Walt wskoczył do wody, żeby go wyciągnąć. Nigdy tego nie zapomnę. 

Westchnęła.  Po  raz  pierwszy  mogłam  się  przekonać,  co  znaczy  wyrażenie  „mieć 

gwiazdy w oczach”. Dosyć niepokojący widok. 

- No, no - mruknęłam. - Prawdziwy z niego superman. 

- Waśnie!  W  każdym  razie  chyba  troszeczkę  się  mną  interesuje.  Walt  Whittaker. 

Niewiarygodne. Nawet zaproponował, żebyśmy kiedyś zjedli razem kolację. We dwoje! 

Ogarnęło mnie poczucie głębokiej ulgi. 

- Constance, to wspaniale! Ogromnie się cieszę! 

- Ja też, Reed! - zawołała. Chwyciła mnie w objęcia i uściskała. Mocno. Była bardziej 

background image

koścista, niż wydawała się na pierwszy rzut oka. - No dobrze, chodźmy się pouczyć! 

Kiedy  wchodziłyśmy  do  biblioteki,  nie  przestawałam  się  uśmiechać.  Uniknęłam 

przynajmniej  jednego  niebezpieczeństwa.  Gdyby  Whittaker  i  Constance  zaczęli  spędzać 

więcej  czasu  razem,  Whittaker  na  pewno  by  zrozumiał,  że  Constance  jest  dla  niego 

zdecydowanie  bardziej  odpowiednia.  I  zdecydowanie  bardziej  spragniona  jego  towarzystwa. 

A  wtedy  nie  musiałabym  się  bronić  przed  jego  zalotami  i  przypominać  mu,  że  przecież 

mieliśmy być po prostu przyjaciółmi. Jedno zmartwienie z głowy. 

Bardzo tego potrzebowałam. Bardzo. 

background image

TAKI LOS 

Kiedy  wieczorem  zjawiłam  się  przy  naszym  stole,  toczyła  się  tam  gorąca  dyskusja. 

Dash  i  Noelle  wyraźnie  zajmowali  przeciwne  stanowiska;  opinia  pozostałych  była  na  razie 

niejasna.  Zaczerwieniłam  się,  mijając  Dasha,  i  usiadłam  tak,  żeby  nie  mieć  go  w  zasięgu 

wzroku. Odkąd dokonałam odkrycia za toaletką Noelle, nie potrafiłam patrzeć na Dasha, nie 

widząc oczyma duszy intymnych części jego ciała. 

Josh usiadł naprzeciwko mnie. 

- Cześć - powiedział. Uśmiechnęłam się. 

- Cześć. 

- Dajcie  spokój  -  mówił  Dash.  -  Jeden  telefon  i  mamy  do  dyspozycji  limuzynę. 

Naprawdę chcecie męczyć się przez dwie godziny? 

- Dash,  czy  ty  niczego  nie  rozumiesz?  W  tej  imprezie  chodzi  o  tradycję  -  warknęła 

Noelle, gestykulując widelcem. 

- A częścią tradycji jest podróż pociągiem. 

Serce prawie przestało mi bić. Bez wątpienia rozmawiali o Dziedzictwie. Dziewczyny 

z  Billings  nigdy  tak  otwarcie  nie  poruszały  tematu  Dziedzictwa  w  mojej  obecności.  Czyżby 

wreszcie, wreszcie zamierzały mnie zaprosić? 

- Noelle  ma  rację,  stary  -  odezwał  się  Gage  odchylony  do  tyłu  razem  z  krzesłem.  - 

Jazda pociągiem to połowa zabawy. 

- Faktycznie. Tak jak ostatnim razem, kiedy w drodze powrotnej zarzygałeś całą szybę 

i pociekło mi na kołnierz płaszcza - burknął Dash. - Ubawiłem się setnie. 

- Słuchaj,  Dziedzictwo  trwa  od  pokoleń  -  powiedziała  Noelle.  -  Nasi  przodkowie 

jeździli na nie pociągiem i my też pojedziemy pociągiem. 

- Odkąd przejmujesz się swoimi przodkami? - zapytał Dash. 

- Odkąd używasz żelu do włosów? - odparta Noelle, przypatrując mu się krytycznie. 

- A co to ma do rzeczy? 

Boże, co za męka. Czy naprawdę nie wiedzieli, że nikt dotąd nie poinformował mnie 

oficjalnie  o  Dziedzictwie?  Nie  chcieli,  żebym  w  nim  uczestniczyła?  Kopciuszek  ze  mnie, 

istny Kopciuszek. Właśnie tak musiała się czuć ta biedaczka, kiedy jej siostrunie rozprawiały 

o cholernym książęcym balu. 

W porządku. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. 

- Eee...  słuchajcie,  mam  pytanie  -  odezwałam  się.  Wszyscy  odwrócili  się,  żeby  na 

background image

mnie  popatrzeć:  Noelle,  Kiran,  Taylor,  Ariana,  Dash,  Gage,  Josh  i  Natasza.  Zupełnie  jakby 

zapomnieli o moim istnieniu i doznali teraz głębokiego szoku. 

- Gdzie właściwie odbywa się Dziedzictwo? 

Noelle i Kiran wymieniły spojrzenia. Gage parsknął śmiechem. 

- Tam gdzie progi są dla ciebie za wysokie - oświadczył z aż nadto widoczną uciechą. 

- Ale dowcip - warknęłam. Josh odchrząknął. 

- Gage raczej nie żartuje - powiedział przepraszającym tonem. 

Oblała mnie fala gorąca. 

- Daj spokój... 

Dash pochylił się w moją stronę i musiałam przygryźć wargi, żeby nie zachichotać. Z 

całych  sił  starałam  się  wymazać  z  pamięci  fragment  pewnej  interesującej  fotografii,  który 

uparcie przesłaniał mi jego twarz. 

- Reed, Dziedzictwo to impreza dla wybranych - powiedział Dash poważnie. - Tylko 

dla osób, których rodziny kończyły prywatne szkoły. 

Czułam  narastający  ucisk  w  żołądku.  Nikt  ze  stołowników  nie  spieszył  z 

zapewnieniem,  że  zostanę  potraktowana  wyjątkowo,  że  znajdzie  się  sposób  na  ominięcie 

surowych zasad. Czy to możliwe, że teoria Constance nie miała żadnych podstaw? 

- I nie wystarczy, że absolwentami prywatnych szkół są nasi rodzice - uściśliła Kiran. - 

Trzeba wielu pokoleń takich absolwentów. 

- Och - mruknęłam. 

- W  zasadzie  należy  mieć  przodków  wśród  pasażerów  „Mayflower”  -  powiedział 

Gage. 

„Okej,  zrozumiałam.  Dla  mnie  impreza  jest  zamknięta.  Dzięki  za  cios  młotkiem  w 

głowę”. 

- Jedynym  sposobem,  żeby  dostał  się  tam  ktoś  spoza  listy,  jest  znalezienie  sobie 

Dziedzica lub Dziedziczki z prawem do przyprowadzenia osoby towarzyszącej - odezwała się 

Noelle, przypatrując się Dashowi, który nagle zainteresował się zawartością swojego talerza. - 

A  takie  prawo  przysługuje  bardzo  nielicznym.  W  zasadzie  ich  rodowód  musi  sięgać  wczes-

nego średniowiecza. 

- A skąd Reed mogłaby wytrzasnąć takiego Dziedzica? - zapytała Kiran ze znaczącym 

uśmiechem. 

Spoglądałam  na  nie  z  wyczekiwaniem.  Noelle  lekkim  ruchem  głowy  wskazała  na 

prawo. Powiodłam wzrokiem za jej spojrzeniem. Whittaker. Whittaker jak zwykle pogrążony 

w rozmowie z kimś dorosłym. Tym razem z dyrektorem Marcusem. 

background image

I  nagle  pojęłam.  To  dlatego  London  czatowała  na  Whittakera.  Dlatego  Vienna 

twierdziła, że w najbliższych tygodniach będzie za nim ganiać co druga dziewczyna w szkole. 

Whittaker miał prawo zaprosić jedną osobę na Dziedzictwo. Jeśli marzyłam o dostaniu się na 

tę imprezę, musiałam stać się jego dziewczyną. 

Znowu  popatrzyłam  na  Noelle.  Uniosła  brwi  i  wzruszyła  ramionami,  jakby  chciała 

powiedzieć:  „Przecież  ci  mówiłam”.  Zaplanowała  to  od  samego  początku.  O  tym  właśnie 

myślała, kiedy zapewniała mnie na polanie, że Whittaker może mi wiele dać. Nie chodziło o 

brylantowe  kolczyki  ani  inne  luksusy,  ale  o  wstęp  na  specjalne  imprezy.  O  dołączenie  do 

elity. Sama pozycja dziewczyny z Billings nie wystarczała. Potrzebowałam wsparcia. 

Noelle nie rozumiała jednak, że nie mogę być osobą towarzyszącą Whittakerowi. Nie 

mogę  zwodzić  go  tylko  po  to,  żeby  otrzymać  zaproszenie  na  imprezę,  choćby  najbardziej 

intrygującą  i  elitarną.  Whittaker  wyraźnie  czuł  do  mnie  sympatię.  Wykorzystywanie  go 

byłoby po prostu podłe. A poza tym Constance świata poza nim nie widziała. Nie mogłam jej 

tego zrobić. Chyba że.,. 

- Naprawdę myślicie, że Pearson się tam pojawi? - zapytał Josh. 

Chyba że właśnie to. 

- Żartujesz? - odparł Dash. - Nie opuściłby Dziedzictwa nigdy w życiu! 

Thomas  wybierał  się  na  Dziedzictwo.  Jego  przyjaciele  wydawali  się  tego  pewni.  A 

przecież właśnie ze względu na Thomasa chciałam być na tej imprezie, prawda? Po to żebym 

mogła na niego nawrzeszczeć. Żeby się wytłumaczył. Żebym się przekonała, czy wszystko u 

niego w porządku. 

Z  wahaniem  spojrzałam  na  Whittakera.  Śmiał  się  z  czegoś,  co  powiedział  Marcus  - 

ś

miał się miłym, głębokim śmiechem. I rzeczywiście, kilka dziewczyn przypatrywało mu się 

roziskrzonym  wzrokiem,  czekając  na  swoją  szansę.  Thomas  wybierał  się  na  Dziedzictwo. 

Jedynym sposobem, w jaki mogłam dostać się na tę imprezę, było uzyskanie zaproszenia od 

Whittakera.  Jeśli  zależało  mi  na  zobaczeniu  się  ze  swoim  (prawdopodobnie)  byłym 

chłopakiem, musiałam posłużyć się swoim obecnym (prawdopodobnie) absztyfikantem. 

Taki los. Los cholernie pokręcony. 

background image

NIEWŁAŚCIWE ZAPROSZENIE 

Dni  stawały  się  coraz  krótsze.  Kiedy  wychodziłam  z  biblioteki  po  wieczorze 

spędzonym  nad  książkami,  drogę  powrotną  do  Billings  oświetlały  mi  latarnie.  Wraz  z 

przedłużającym  się  mrokiem  przyszło  zimno.  Po  kilku  dniach  rozpaczliwego  oporu  i 

szczękania  zębami  poddałam  się  i  wyciągnęłam  z  szafy  swój  koszmarny  szary  wełniany 

płaszcz  z  przykrótkimi  rękawami  i  niezidentyfikowaną  plamą  u  dołu.  Starałam  się  nie 

dostrzegać  pełnych  niesmaku  spojrzeń  rzucanych  mi  przez  żeńską  część  uczniowskiej 

społeczności  Easton.  Coraz  częściej  myślałam  o  rozmowie  telefonicznej  z  ojcem,  ciągle 

odkładanej na później. Wiedziałam, że między innymi będę musiała go poprosić o dokonanie 

zakupu w sekcji odzieżowej crotońskiego centrum handlowego. 

Tak:  podczas  gdy  moje  koleżanki  paradowały  w  wierzchnich  okryciach  od  Prady  i 

Miu Miu, firma z centrum handlowego pozostawała szczytem moich marzeń. 

Zignorowałam  dwie  dziewczyny,  które  przechodząc  obok,  wpatrywały  się  we  mnie 

szeroko  otwartymi  oczami.  Już  prawie  nie  zwracałam  uwagi  na  takie  zachowanie.  Gdybym 

zdobyta kiedyś stawę, mój pierwszy semestr w Easton byłby doskonałym przygotowaniem do 

roli gwiazdy. 

Skręciłam  w  alejkę  prowadzącą  do  Billings,  powtarzając  sobie  w  duchu  listę 

wieczornych  obowiązków  wyznaczonych  mi  przez  jaśnie  panie.  Nagle  przy  drzwiach  bursy 

dostrzegłam  ciemną  postać.  Przez  sekundę  wydawało  mi  się,  że  widzę  Thomasa,  i  serce  we 

mnie  zamarto.  Zaraz  jednak  uświadomiłam  sobie,  że  tak  okazała  sylwetka  jest 

charakterystyczna dla kogoś zupełnie innego. 

- Reed. 

- Whittaker - odpowiedziałam, naśladując jego poważny ton. 

- Jak mineta sesja w bibliotece? 

Postanowiłam nie pytać, skąd wie, gdzie spędziłam wieczór. Nie chciałam usłyszeć, że 

stale towarzyszy mi myślami. 

- Nieźle. O co chodzi? 

- Reed... mam pytanie. A raczej zaproszenie. 

Cholera.  Dziedzictwo.  Od  poprzedniego  wieczoru  moje  sumienie  toczyło  nieustanną 

walkę z pragnieniami i na razie żadna ze stron nie wywiesiła białej flagi. Nie byłam jeszcze 

gotowa.  Co  odpowiedzieć?  Jak  postąpić?  Z  okna  nad  nami  dobiegały  dźwięki  skrzypiec. 

Szybkie, maniackie rzępolenie nie pomagało w podjęciu decyzji. 

background image

- Zastanawiałem  się,  czy  zechciałabyś  uczynić  mi  ten  zaszczyt  i  w  piątek  wieczorem 

zjeść ze mną kolację. 

Zaraz,  zaraz.  Kolacja?  Jaka  kolacja?  A  gdzie  zaproszenie  na  Dziedzictwo?  I  czy 

Whittaker nie proponował już wspólnej kolacji Constance? Rzucał te zaproszenia na prawo i 

lewo czy co? 

- Whittaker, przecież jadamy razem kolację codziennie - powiedziałam. 

Zerwał się wiatr i poczułam ostry sosnowy zapach używanego przez Whittakera płynu 

po goleniu. Wstrzymałam oddech i próbowałam stłumić kaszel. 

Whittaker się roześmiał. 

- Nie,  nie.  Nie  chodzi  o  naszą  stołówkę,  Reed.  Widzisz,  w  piątek  wypadają  moje 

osiemnaste urodziny. Mam zgodę na kolację poza kampusem i chciałbym, żebyś była moim 

gościem. 

Ta niespodziewana propozycja budziła tyle zastrzeżeń, że nie wiedziałam, od którego 

zacząć. 

- Jak udało ci się zdobyć zezwolenie? - zapytałam w końcu. 

- Dzięki mojej babci. Jest w zarządzie szkoły i jeśli trzeba, nie waha się pociągnąć za 

sznurki - wyjaśnił z dumą. - Załatwiła zezwolenie także dla ciebie. I nie musimy zabierać ze 

sobą przyzwoitki. 

Słowo „przyzwoitka” nigdy nawet nie przyszło mi do głowy. 

- Whittaker,  a  co  z  innymi?  To  twoja  osiemnastka.  Przecież  nie  chcesz  jej  spędzić 

tylko ze mną! 

Jego mina świadczyła dobitnie, że Whittaker chce właśnie tego. 

Niedobrze.  Okropnie  niedobrze.  Najwyraźniej  Whittakerowi  zależało  na  mnie 

bardziej,  niż  przypuszczałam.  Mógł  uczcić  osiemnaste  urodziny  popijawą  w  towarzystwie 

Dasha,  Gage'a  i  reszty  kumpli  na  polanie,  a  tymczasem  postanowił  wyciągnąć  mnie  na 

kolację w jakimś pozakampusowym lokalu. 

- Zgódź się, Reed. Wystroimy się i wybierzemy się na przejażdżkę. Znam w Bostonie 

taką niesamowitą włoską restauracyjkę... 

- W Bostonie? - wychrypiałam. 

Nigdy  nie  byłam  w  Bostonie.  Nie  byłam  w  żadnym  większym  mieście  oprócz 

Filadelfii, do której pojechałam kiedyś z klasową wycieczką. 

- Oczywiście. Chyba nie myślałaś, że będę świętował osiemnaste urodziny w którejś z 

trzech  przyzwoitych  restauracji  w  Easton?  -  zapytał  zdumiony,  a  potem  ujął  mnie  za  rękę  i 

spojrzał mi głęboko w oczy. - Reed, proszę, powiedz, że się zgadzasz. 

background image

Serce  mi  drgnęło  na  tę  prośbę.  Co  w  tym  dziwnego?  Słowa  Whittakera  brzmiały  tak 

szczerze.  Mogłam  odmówić  i  sprawić  straszliwą  przykrość  temu  przemiłemu  facetowi  oraz 

zaprzepaścić  wszelkie  szanse  na  zaproszenie  na  Dziedzictwo  i  zobaczenie  się  z  Thomasem. 

Albo  mogłam  przyjąć  propozycję,  pojechać  do  wykwintnej  restauracji  w  Bostonie  i  nie 

pogrzebać nadziei na spotkanie ze swoim eks. 

Szczerze mówiąc, wewnętrznej walki prawie nie było. Sumienie, pokonane, zamilkło. 

- W porządku - powiedziałam, przezwyciężając suchość w ustach. - Z ogromną chęcią. 

background image

PRESJA 

Mycie  zębów  zawsze  było  dla  mnie  czynnością  kojącą  nerwy.  Manewrując 

szczoteczką  w  ustach,  bez  pośpiechu  mogłam  analizować  wydarzenia  minionego  dnia: 

rozważać,  co  należało  powiedzieć  lub  zrobić  inaczej,  i  gratulować  sobie  udanych  posunięć. 

Moi  rodzice  -  w  przeciwieństwie  do  przeważającej  większości  rodziców  na  kuli  ziemskiej  - 

nieraz  musieli  na  mnie  wrzeszczeć,  żebym  przestała  pastwić  się  nad  swoim  uzębieniem.  Na 

łazienkowych  medytacjach  mijały  mi  długie  minuty,  nawet  kwadranse.  Dziwne,  że  jeszcze 

miałam na zębach jakieś szkliwo. 

Tego wieczoru zaczynałam właśnie swój drugi kwadrans przy umywalce, kiedy drzwi 

za mną otworzyły się z hukiem. O mało nie udławiłam się pianą. 

- Co słychać? - zapytała Natasza. 

Skrzyżowała  ramiona  na  wydatnym  biuście  i  oparła  się  o  framugę,  wpatrując  się 

gniewnie w moje odbicie w lustrze. 

Pochyliłam  się  nad  umywalką,  wyplułam  pianę,  powoli  napełniłam  kubek  wodą  i 

wzięłam potężnego łyka. Po półminutowym płukaniu wyplułam znowu. Niech Natasza sobie 

poczeka. I tak czekała na próżno. 

- Nic  nowego  -  odparłam,  kiedy  już  wytarłam  twarz  ręcznikiem.  -  Niezły  dzień  w 

szkole. 

- Dobrze wiesz, że nie o to pytam. Co znalazłaś? „Pomyślmy: roczny zapas słodyczy, 

dowody  na  głębokie  problemy  z  samooceną  oraz  plik  zdjęć  zdecydowanie  nieodpowiednich 

dla dzieci. Aha, i ukryty w kufrze komputer strzeżony hasłem”. 

Powiesiłam ręcznik na haczyku i odwróciłam się, wzdychając z irytacją. 

- Nic. Nie znalazłam niczego. 

Wspomniałabym  o  laptopie,  gdybym  uważała,  że  chociaż  na  chwilę  zapewni  mi  to 

nieco  swobody.  Miałam  jednak  przeczucie,  że  wywołałabym  przeciwną  reakcję:  Natasza 

naciskałaby na mnie jeszcze mocniej. A i tak już z trudem chwytałam oddech. 

- Chyba  żartujesz.  Dziesięć  dni  szukania  i  żadnych  wyników?  Myślisz,  że  w  to 

uwierzę? 

Przeszłam obok niej do pokoju i beztrosko usiadłam na łóżku. 

- Możesz  wierzyć,  w  co  ci  się  podoba  -  oświadczyłam.  -  Na  tej  zasadzie  zbudowano 

nasz kraj. 

Przycisnęła dłonie do czoła, jakbym przyprawiała ją o migrenę. Świetnie. Trochę bólu 

background image

jej nie zaszkodzi. Może odechce się jej szantażowania. 

- Reed,  co  jest?  -  zapytała.  -  Czyżbym  nie  wyjaśniła,  co  zrobię,  jeśli  mnie 

zawiedziesz? 

- Ależ  nie,  wyjaśniłaś.  Z  nadzwyczajną  klarownością.  Problem  w  tym,  że  jeśli 

dziewczyny coś ukrywają, ukrywają to bardzo dobrze. Natasza, tu chodzi o Noelle. Chyba nie 

sądziłaś, że powiesi obciążające dowody nad swoim łóżkiem? 

Natasza zamilkła. Nawet ona nie mogła podważyć tego argumentu. 

- Po prostu... bądź cierpliwa - powiedziałam. 

Ile  czasu  zajmie  komuś,  kto  nie  ma  zielonego  pojęcia  o  informatyce,  złamanie  hasła 

do cudzego komputera? No, ile? 

Wzięłam  ze  stolika  lekturę  na  lekcje  literatury  angielskiej  w  następnym  tygodniu  i 

oparłam się o poduszkę. 

- Robię, co mogę - dodałam. Otworzyłam książkę na pierwszej stronie. 

- Więc rób to szybciej - warknęła Natasza. 

I zanim zdążyłam przeczytać choćby słowo, zgasiła światło. 

background image

A HASŁEM JEST… 

Po  dwóch  porankach  spędzonych  na  bezskutecznym  wpisywaniu  wszystkiego,  co 

wiedziałam  o  Arianie,  w  okienko  na  ekranie  jej  laptopa  poczułam  się  kompletnie  bezradna. 

Potrzebowałam wsparcia. Jakiegoś punktu wyjścia. 

Jak jednak miałam zasięgnąć porady, nie zdradzając, dlaczego jest mi potrzebna? 

Nie  przestawałam  zadawać  sobie  tego  pytania,  kiedy  pewnego  deszczowego 

popołudnia  szłam  do  biblioteki.  Opracowałam  plan,  ale  nie  byłam  przekonana,  że  zadziała. 

Niestety, nie nasuwał mi się żaden inny  pomysł.  Wiedziałam, że trzecie klasy mają wkrótce 

trudny  sprawdzian  z  historii;  połowa  Billings  i  Ketlar  ślęczała  nad  książkami.  W  czytelni 

skierowałam  się  od  razu  do  najdalszych  regałów,  gdzie  dziewczyny  z  mojej  bursy  zwykle 

zakładały bazę. 

Strzał w dziesiątkę. Kiran, Taylor, Rose, London, Vienna, Josh i Gage siedzieli razem 

przy stole. Czytali, robili notatki lub rozmawiali przyciszonymi głosami. Jedno miejsce było 

wolne. 

No to jazda. 

Opadłam  na  krzesło  i  z  ciężkim  westchnieniem  położyłam  przed  sobą  stertę 

skserowanych artykułów. Wszyscy popatrzyli na mnie zadowoleni z chwili przerwy. 

- Co tam, Reed? - zapytała Taylor. 

- E,  nic.  Cholerny  referat.  Osiem  stron  na  temat  ostatniego  skandalu  z  piractwem 

komputerowym. 

Kiran i Taylor wymieniły spojrzenia. Nie uwierzyły mi. I słusznie. Nie było żadnego 

referatu. 

- Chodzi o tę awanturę w liceum w Nowym Jorku? - zapytał Josh. 

- Słyszałam o tym! - zawołała London z przejęciem. - Ktoś włamał się do komputerów 

w  bursach  i  zdobył  adresy  nielegalnych  stron  internetowych  odwiedzanych  przez  uczniów. 

Kompromitacja. 

- Biedakom  wykasowano  wszystkie  materiały  pornograficzne  -  dodał  Gage.  -  To  nie 

kompromitacja, to potworna strata. 

- W  każdym  razie  jest  ponad  setka  artykułów  o  tej  sprawie  i  nie  wiem,  jak  się  przez 

nie przedrzeć - powiedziałam. - Zwłaszcza że są dość przerażające. Wiecie, że dziewięćdzie-

siąt  procent  nastoletnich  użytkowników  komputerów  wybiera  oczywiste  hasła?  Imię 

chłopaka, datę urodzenia... 

background image

Spoglądali na mnie w milczeniu. Czy byłam aż takim aktorskim beztalenciem? 

- Nigdy bym nie użył czegoś równie kretyńskiego - odezwał się Gage. 

- Jasne. Wolałbyś świńskie słowa pisane wstecz - powiedział Josh ze śmiechem. 

- Dziecinada - stwierdziła Rose lekceważąco. - Ja stosuję przypadkowe znaki. 

O  nie,  tylko  nie  to.  Jeśli  Ariana  posłużyła  się  przypadkowymi  znakami,  było  już  po 

mnie. 

- A jak je zapamiętujesz? - zapytała Vienna. 

- Powtarzam  je  sobie  tyle  razy,  że  utrwalają  mi  się  w  głowie.  Cztery,  pauza,  symbol 

dolara, osiem. jot. gwiazdka. Cztery, pauza, symbol dolara, osiem, jot. gwiazdka... 

- Och. znamy teraz twoje hasło - powiedział Gage. - Dzięki, Rose. 

Rose poczerwieniała. 

- Już jest nieaktualne - burknęła. 

- Wcale  nie!  Wcale  nie!  -  zawołała  London  radośnie,  podskakując  na  krześle.  - 

Wiemy, jak wejść do twojego komputera, aha! 

- Taaak? - zapytała Rose. - A więc jak brzmi moje hasło? 

London odchrząknęła i spojrzała w sufit. 

- Cztery, pauza, symbollara... eee... jot... jot... Wszyscy parsknęli śmiechem. 

- Cholera - mruknęła London ponuro. 

- Nie  przejmuj  się  -  powiedziała  Vienna,  poklepując  ją  po  plecach.  -  W  komputerze 

Rose raczej nie znajdziesz nic interesującego. 

Rose popatrzyła na Viennę ze złością i pochyliła się nad swoimi notatkami. 

- Osobiście wolę tytuły  piosenek - oświadczyła  Kiran. - Przypuszczam, że większość 

wybiera takie hasła. Tytuły piosenek, filmów, książek... 

Tytuły.  Tak.  Bardzo  prawdopodobne.  A  skoro  chodziło  o  Arianę,  może  tytuły 

wierszy? 

- Wiesz,  Reed,  czytałam  w  jakimś  artykule,  że  mnóstwo  ludzi  zapisuje  swoje  hasła 

gdzieś  pod  ręką  -  powiedziała  Taylor.  -  Notują  je  w  kalendarzu,  na  przykład  pod  ważną  dla 

siebie datą. Na wypadek gdyby zapomnieli. 

- Serio? 

- No. Jeśli chcesz, poszukam u siebie tego artykułu. Nie wyrzucam niczego. 

Owszem,  zdążyłam  się  o  tym  przekonać.  Oczywiście  Taylor  nie  miała  pojęcia,  ile 

czasu spędziłam już pod jej łóżkiem. 

- I  nie  zaharuj  się  przy  tym  referacie  -  powiedziała  Kiran.  -  Kline  nie  jest 

wymagającym belfrem. 

background image

- Niektórzy twierdzą - dodał Josh - że zawsze czyta tylko pierwszą stronę. 

- Miło słyszeć - powiedziałam z udawaną ulgą. 

Wszyscy  wrócili  do  swoich  książek  i zrozumiałam,  że  rozmowa  dobiegła  końca.  Nie 

mogłam  kontynuować  tematu  piractwa  komputerowego,  bo  stałoby  się  oczywiste,  do  czego 

zmierzam.  Zyskałam  jednak  kilka  wskazówek.  Teraz  po  prostu  musiałam  sprawdzić,  ile  są 

warte. 

background image

PRZEJRZYSTOŚĆ 

Powinnam  była  przygotowywać  się  do  sprawdzianu  z  francuskiego.  Powinnam  była 

wkuwać historię przed piątkowym testem. Powinnam była czytać lekturę na zajęcia z literatu-

ry  angielskiej.  Powinnam  była  rozmawiać  z  Kiran  o  stroju  odpowiednim  na  urodzinową 

kolację  z  Whittakerem.  Tymczasem  siedziałam  przy  biurku  Nataszy  i  wpatrywałam  się  w 

ekran jej komputera, szukając potencjalnych haseł do laptopa Ariany. 

Stosując  się  do  informacji  otrzymanych  od  Kiran,  przeglądałam  zamieszczone  w 

szkolnej  sieci  numery  licealnego  kwartalnika  literackiego  „Pióro”.  Jeśli  hasłem  do  laptopa 

rzeczywiście był jakiś tytuł, prawdopodobnie byt to tytuł któregoś z wierszy Ariany. Na moje 

nieszczęście w każdym wydaniu „Pióra” Ariana publikowała od trzech do siedmiu utworów, a 

zaczęła już w pierwszej klasie. Lista jej wierszy zajmowała w moim notesie całą stronę. 

Westchnęłam, zamknęłam okno z ostatnim „Piórem” z minionego roku i kliknęłam na 

link do najnowszego numeru wydanego w październiku. Wiedziałam, że wydrukowano w nim 

przynajmniej pięć utworów Ariany. Weszłam na stronę ze spisem treści i zanotowałam tytuły: 

Przejrzystość 

Upadek bez końca 

Ta inna 

Strach na wróble 

Wiek ciemny 

O tak, Ariana niewątpliwie była pogodną, beztroską dziewczyną. 

Drzwi  pokoju  otworzyły  się  nagle.  Tętno  skoczyło  mi  do  setki,  a  potem  śmignęło 

jeszcze  wyżej,  bo  na  progu  zobaczyłam  Arianę,  Noelle  i  Taylor.  Zatrzasnęłam  notes  i 

zamierzałam zrobić to samo z laptopem, ale uświadomiłam sobie, że wyglądałoby to bardzo 

podejrzanie.  Zresztą  dziewczyny  stały  już  za  mną.  Noelle  położyła  na  podłodze  papierową 

torbę. Miałam przeczucie, że jej zawartość wcale mi się nie spodoba. 

- Korzystasz  z  komputera  Nataszy?  -  zapytała  Noelle,  kładąc  dłonie  na  oparciu 

krzesła, tak że przechyliłam się do tyłu. - A poprosiłaś ją o zgodę? Bo jeśli nie, spodziewaj się 

brygady antyterrorystycznej. 

- O, przeglądasz „Pióro” - powiedziała Ariana. - Szukasz wskazówek, co? 

Serce  przestało  mi  bić.  W  ułamku  sekundy  całe  życie  przemknęło  mi  przed  oczami. 

Ariana wiedziała. Potrafiła czytać w myślach. 

- Wskazówek? Jakich? - wykrztusiłam. 

background image

- No, wskazówek co do własnych tekstów. Słyszałam, że czytasz sporo literatury. Od 

dawna się zastanawiam, czy nie masz też zainteresowań pisarskich. 

- Och.  Jasne!  -  zawołałam.  Ariana  nic  nie  wiedziała,  naturalnie.  Skąd  mogłaby 

wiedzieć? - Chyba mam. Zainteresowania. Nawet rozważałam, czy nie zgłosić się do „Pióra”. 

Gdyby  nie  chodziło  o  moje  przetrwanie,  coraz  większa  łatwość,  z  jaką  wygłaszałam 

kłamstwa, byłaby w najwyższym stopniu niepokojąca. 

- Wspaniale!  Chętnie  zobaczymy  twoje  prace  -  zapewniła  Ariana  z  uśmiechem  i 

zerknęła na Noelle też szeroko uśmiechniętą. - Jaką formę literatury uprawiasz? 

Powoli  zamknęłam  laptopa,  głównie  dla  zyskania  chwili  do  namysłu.  Nie  napisałam 

ż

adnego tekstu literackiego od pierwszej klasy szkoły podstawowej, kiedy moje opowiadanie 

Wesołe  zwierzątko  zostało  bezlitośnie  skrytykowane  przez  wszystkich  moich  sześcioletnich 

kolegów i koleżanki. 

- Eee... przeważnie eseje - odpowiedziałam. - Ale ostatnio mam za mało czasu. 

„Wam to zawdzięczam, dziewczyny - chciałam dać im do zrozumienia. - Przez was i 

wasze wymagania musiałam porzucić muzę”. 

- I będziesz go miała jeszcze mniej - oznajmiła Noelle radośnie. 

Przygarbiłam się na krześle. 

- Dlaczego? 

- Okna - wyjaśniła Taylor niemal przepraszającym tonem. - Są skandalicznie brudne. 

Okna? Czy w liceum nie zatrudniano osób, których zadaniem było mycie okien? 

- Które okna? - zapytałam, chociaż już znałam odpowiedź. 

- Wszystkie  -  odparła  Noelle.  Z  papierowej  torby  wyciągnęła  płyn  do  mycia  i  kilka 

ś

cierek. - Możesz zacząć od mojego. 

background image

ZA MIĘKKA 

- Będzie padać - mruknęła Ariana, spoglądając następnego wieczoru na zachmurzone 

niebo. - Musimy się pospieszyć. 

Owinęłam  szalik  wokół  szyi  i  zbiegłam  po  stopniach  prowadzących  z  biblioteki. 

Minioną godzinę spędziłam w towarzystwie Ariany i pozostałych redaktorów „Pióra”, którzy 

omawiali  teksty  nadesłane  do  najbliższego  numeru  kwartalnika.  Ponieważ  w  panice 

wyraziłam zainteresowanie czasopismem, Ariana zaprosiła mnie na zebranie redakcji, żebym 

się  przekonała,  czy  naprawdę  chcę  angażować  się  w  działalność  literacką.  Teraz, 

wysłuchawszy tych pretensjonalnych osób pastwiących się wzajemnie nad swoją twórczością, 

mogłam podsumować własne wrażenia trzema słowami: 

Nie dla mnie. 

Mimo  wszystko  doceniałam,  że  Ariana  mnie  zaprosiła.  Najwidoczniej  uznała,  że 

warto podzielić się ze mną czymś, co miało dla niej wielkie znaczenie. Och, gdyby wiedziała, 

ż

e  kiedy  pospiesznie  bazgrałam  w  notesie,  nie  notowałam  redakcyjnych  komentarzy,  ale 

nowe pomysły na hasło do jej laptopa... 

Tego  ranka  zamiast  czyścić  podłogi,  przeszukałam  pokój  Ariany,  żeby  przetestować 

teorię Taylor na temat ukrywania haseł w kalendarzu. Stwierdziłam jednak, że jeśli Ariana ma 

kalendarz  lub  terminarz,  trzyma  go  zawsze  przy  sobie.  Potem,  podskakując  nerwowo  przy 

każdym głośniejszym szeleście, przez pół godziny wpisywałam do jej laptopa rozmaite słowa 

klucze,  które  przyszły  mi  do  głowy.  Wszystkie  okazały  się  błędne.  Ogarnęła  mnie  ponura 

determinacja.  Poświęciłam  temu  zadaniu  zbyt  wiele  czasu.  Musiałam  złamać  hasło,  choćby 

po to żeby nie mieć poczucia klęski. 

Lekcje  minęły  mi  głównie  na  wymyślaniu  kolejnych  potencjalnych  haseł.  Groźba 

przymusowego opuszczenia Easton z powodu haniebnych wyników w nauce stawała się coraz 

bardziej  realna,  ale  powtarzałam  sobie,  że  przynajmniej  się  przekonam,  czy  dziewczyny  z 

Billings doprowadziły do wyrzucenia Leanne ze szkoły. 

Taaak. Dla czegoś takiego warto było się narażać. 

Ha. 

- I co? - zapytała Ariana, kiedy pędziłyśmy z powrotem do bursy. - Jak ci się podobało 

na zebraniu? 

- Było  ciekawie  -  odparłam  ostrożnie.  -  Ale  nie  wiem.  czy  odpowiada  mi  takie 

znęcanie się nad cudzymi wierszami. 

background image

- Czemu? 

- No, poezja to najbardziej osobiste myśli i uczucia. Chyba trzeba sporo odwagi, żeby 

pokazać je publicznie. A wy rzucaliście określenia w rodzaju żałosne, przyziemne, oklepane... 

Jedna  z  autorek  jest  w  waszym  zespole  redakcyjnym.  Stwierdziłaś,  że  w  jej  wierszach  w 

ogóle nie ma oryginalnych myśli. Siedziała obok i musiała tego wysłuchiwać. 

- Wiem.  To  niełatwe  -  powiedziała.  Przycisnęła  do  siebie  książki  i  pochyliła  się, 

walcząc  z  wiatrem.  -  Jeśli  jednak  zapisujesz  coś  na  kartce  i  prosisz  innych,  żeby  to 

przeczytali, musisz być przygotowana na krytykę. 

- Pewnie  tak.  Ale  brzmiało  to trochę  podle.  Przystanęłyśmy  przed  drzwiami  Billings. 

W czoło pacnęła mi pierwsza kropla deszczu. 

- Słuchaj,  Reed,  jeśli  nie  dajesz  sobie  z  tym  rady,  może  nie  powinnaś  więcej 

uczestniczyć w zebraniach - powiedziała Ariana niespodziewanie szorstko. 

Chwyciła za klamkę tak mocno, że pobielały jej palce. 

- Nie mówiłam, że nie daję sobie rady. Po prostu... 

- Nie.  Jesteś  na  to  za  miękka  -  oświadczyła,  patrząc  mi  w  oczy.  -  Nic  w  tym  złego, 

tylko nie udawaj, że jesteś kimś, kim nie jesteś. To strata czasu. Twojego i mojego. 

Zaraz, zaraz. Co to ma znaczyć? 

Otworzyła z rozmachem drzwi i weszła, nie oglądając się za siebie. Przez długą chwilę 

stałam  bez  ruchu.  Czułam  się  tak,  jakbym  dostała  w  twarz.  Za  kogo,  do  cholery,  Ariana  się 

uważała?  Jakim  prawem  odzywała  się  do  mnie  w  ten  sposób?  Nie  znała  mnie  na  tyle,  żeby 

wiedzieć, do czego jestem zdolna lub niezdolna. 

Gotowałam  się  z  gniewu.  Najpierw  sugestia,  że  mam  coś  wspólnego  ze  zniknięciem 

Thomasa, a teraz to? O co tu chodziło? 

Wpadłam do holu, myśląc, że zobaczę Arianę na schodach, ale w zasięgu wzroku nie 

było  nikogo.  Nagle  zauważyłam,  że  obok  w  świetlicy  wygaszono  wszystkie  lampy.  Powoli 

ś

ciągnęłam  szalik  i  podeszłam  bliżej,  żeby  zorientować  się  w  sytuacji.  Hm.  Kanapy  i  fotele 

ustawiono  w  kręgu  obok  siebie,  przodem  do  wielkiego  telewizora.  Zajmowały  je  moje 

współlokatorki wpatrzone w najnowszy film z Orlando Bloomem. 

Przytulnie. Doskonały lek na frustrację po kilku dniach walenia głową w mur. 

- Cześć, Reed - szepnęła Taylor z kanapy. 

Kiran zamachała. Rose z uśmiechem obejrzała się na mnie przez ramię. 

- Cześć  -  odszepnęłam  i  przysiadłam  na  wolnym  miejscu.  Naprzeciwko  mnie,  przy 

kominku,  Ariana  sadowiła  się  na  pufie  obok  Noelle.  Noelle  podała  jej  koc,  nie  odrywając 

oczu od ekranu, i sięgnęła do talerza z przekąskami. Wzięła krakersa pokrytego jakąś czarną 

background image

mazią i wsadziła go sobie do ust. 

- Co się tu dzieje? - zapytałam cicho. 

- Wieczór filmowy - wyjaśniła szeptem Rose. - Urządzamy go raz w miesiącu. 

- Fajnie. 

- Nie dla ciebie, nowa - powiedziała Noelle głośno. - Ty wracasz do mycia okien. 

Zamrugałam. 

- Przecież je umyłam... 

- Tak, i są całe w smugach - burknęła Cheyenne. 

- Bierz się raźno do roboty - poleciła Noelle. - Może jeszcze się załapiesz na ostatnie 

pięć minut filmu. Chociaż wątpię. 

Wybuchnęły śmiechem. Cała piętnastka. Piętnastokrotne upokorzenie. Ariana patrzyła 

na mnie swoimi bladoniebieskimi oczami i uśmiechała się ironicznie. 

- Zaniesiesz mi torbę na górę, Reed? - zapytała słodko. - Dzięki. 

Wtedy  zobaczyłam,  że  Natasza  również  nie  spuszcza  ze  mnie  wzroku.  Leciutko 

kiwnęłam głową. Wymarzona okazja do realizacji naszego planu. Okazja do podjęcia walki z 

laptopem. Ariana nie zdawała sobie sprawy, że właśnie dała mi coś, co być może pozwoli mi 

wreszcie złamać jej sekretne hasło. Wręczyła mi swoją torbę. A w niej zapewne terminarz. 

Uważała, że jestem za miękka? Zobaczymy. 

background image

ZWYCIĘSTWO 

Godzinę  później  siedziałam  na  podłodze  w  pokoju  Ariany  z  piekącymi  oczami, 

sztywnym  karkiem  i  łupaniem  w  czaszce.  Co  parę  minut  zerkałam  nerwowo  na  zegarek, 

zastanawiając  się,  jak  długo  jeszcze  Orlando  będzie  szukał  miłości.  Kwadrans?  Trzy 

kwadranse? 

- Dalej, Reed - mruknęłam do siebie, rozprostowując zdrętwiałe palce. 

Przerzuciłam  kolejną  kartkę  w  terminarzu.  Podpowiedz  Taylor  okazała  się 

dobrodziejstwem i zarazem przekleństwem. Początkowo zamierzałam szukać wskazówek pod 

datą  urodzin  Ariany,  ale  uświadomiłam  sobie,  że  nie  wiem,  którego  dnia  urodziła  się  moja 

koleżanka z Billings. Wertowałam więc terminarz strona za stroną, zakładając, że ważne dni 

będą w nim jakoś zaznaczone. 

Myliłam  się.  W  terminarzu  Ariany  nie  było  nic  oczywistego  -  poza  tym,  że 

właścicielka  lubi  w  nim  bazgrać.  Każda  strona  była  zapełniona  pospiesznie  notowanymi 

fragmentami  wierszy,  na  wpół  uformowanymi  pomysłami,  tytułami.  Taktu  i  ówdzie 

znalazłam tytuły, ale nie potrafiłam rozstrzygnąć, czy umieszczono je pod szczególnie istotną 

datą.  Dlatego  przez  godzinę  wstukiwałam  do  komputera  prawie  każde  słowo,  na  które  się 

natknęłam. 

Wkrótce  z  trudem  poruszałam  palcami.  Wczesny  atak  artretyzmu.  Jedyny  rezultat 

moich starań. 

Postanowiłam próbować jeszcze przez kwadrans, a potem dać sobie spokój z laptopem 

i przynajmniej przetrzeć szyby u Noelle i Ariany (według mnie, zupełnie czyste), żeby nie na-

razić się na zarzut zaniedbania zleconej pracy. 

Dotarłam  do  kwietnia.  Pod  piątką  widniało  jedno  słowo.  Odetchnęłam  i  zaczęłam 

stukać w klawisze. 

Opaska, o - p - a - s - k - a. Enter. 

„Błędne hasło!” - odpowiedział komputer. 

Okej... dalej. Walnięte, w - a - l - n - i - ę - t - e. Enter. 

„Błędne hasło!” 

Jęknęłam.  Przerzuciłam  kilka  kartek,  szukając  czegoś  choć  odrobinę  niezwykłego. 

Ostatni  dzień  miesiąca.  Pod  datą  trzydziestego  kwietnia  zobaczyłam  słowo  „dom”  zapisane 

wielkimi  czerwonymi  literami.  A  pod  spodem,  drobniejszym  pismem,  tytuł  jednego  z 

najnowszych utworów Ariany: Ta inna. Wiersz opublikowany w październikowym „Piórze”. 

background image

Przez chwilę siedziałam bez ruchu. Ręce mi drżały. Okej. Ta inna. Dwa słowa. 

t - a [spacja] i - n - n - a. Enter. 

„Błędne hasło!” 

Gdzieś obok trzasnęły drzwi. Serce skoczyło mi do gardła; nie mogłam podnieść się z 

podłogi. Zamarłam, nadsłuchując. Kroki. Coraz bliżej... 

O  Boże,  nie!  Rzuciłam  się  do  kufra,  o  mało  nie  upuszczając  komputera.  Nie  było 

szans, żebym zdążyła włożyć wszystko na miejsce... 

Kroki  minety  drzwi  i  stopniowo  się  oddaliły.  Opadłam  na  podłogę,  cała  się  trzęsąc. 

Wiedziałam,  że  powinnam  natychmiast  wpakować  wszystko  z  powrotem  do  kufra  i  odejść. 

Kiedy jednak trafiłaby mi się znowu tak doskonała okazja? 

Z ociąganiem otworzyłam laptopa. Pomyślałam, że spróbuję ostatni raz. 

Tainna. Jedno słowo. 

t - a - i - n - n - a. Enter. 

Komputer zapikał. Znieruchomiałam. 

Zaszumiał dysk twardy, okienko logowania zniknęło i na tle fotografii bezchmurnego 

nieba  pojawiły  się  dwa  najpiękniejsze  słowa,  jakie  kiedykolwiek  widziałam  na  ekranie 

komputera: 

„Witaj, Ariana!” 

Złamałam  hasło.  Niesamowite.  Złamałam  hasło.  Rany  boskie  -  udało  się!  Miałam 

ochotę skakać, wrzeszczeć z radości i wycinać hołubce. Biorąc jednak pod uwagę skrzypiącą 

podłogę i piętnaście dziewczyn w nabożnym milczeniu wpatrzonych w Orlanda Blooma dwa 

piętra niżej, nie byłby to najlepszy pomysł. 

„Nie trać głowy, Reed!” 

Wygrzebałam z torby dyskietkę, którą wzięłam ze sobą w nikłej nadziei, że wreszcie 

natknę się na coś wartego utrwalenia. Włożyłam ją do stacji laptopa i próbowałam zapanować 

nad  oszalałym  biciem  serca.  Mogłoby  zagłuszyć  dźwięki  dobiegające  spoza  pokoju,  a  nie 

chciałam ryzykować wpadki. Nie, zwłaszcza nie teraz. 

Na  pulpicie  było  kilka  ikon  folderów  oznaczonych  kolejnymi  latami.  Kliknęłam  na 

ostatnią z nich i otworzyła się długa lista plików tekstowych. Wiersze. Setki wierszy, niektóre 

z tytułami znanymi mi z numerów „Pióra”. Czy któryś z nich zawierał obciążające dowody? 

Czy  gdzieś  między  wierszami  krył  się  dokument  świadczący,  że  Ariana  przyczyniła  się  do 

usunięcia Leanne z liceum? Nie miałam czasu na przeglądanie kilkuset stron poezji! 

Przewinęłam  okienko  w  dół,  szukając,  sama  nie  wiedziałam  czego.  Na  samym  dole 

zobaczyłam pojedynczą ikonę folderu. Folder w folderze. Zatytułowany „Projekty”. 

background image

Hm.  Ciekawe.  Kliknęłam  dwa  razy.  Wewnątrz  były  następne  pliki  tekstowe,  każdy 

opatrzony inicjałami: „

PW

”, „

LA

”, „

IP

”, „

NL

”, „

KI

”, „

TL

”, „

LS

”. 

LS

”. Leanne Shore. 

Plik dotyczący Leanne. 

W głębi ducha chyba zawsze sądziłam, że to niemożliwe. Niemożliwe, żeby Noelle i 

Ariana właściwie bez przyczyny doprowadziły do wydalenia kogoś z Easton. A oto znalazłam 

potwierdzenie niemożliwego. Zaraz miałam ujrzeć dowód. 

Z  wahaniem  kliknęłam  na  ikonę.  Na  ekranie  pojawił  się  dokument  Worda.  U  góry 

słowa:  „letnia  szkoła”,  poniżej:  „łacina  5.08”.  O  mało  nie  wybuchnęłam  śmiechem.  Ariana 

uczęszczała w sierpniu na kurs łaciny. W letniej szkole. 

Nie miało to żadnego związku z Leanne. Ariana była niewinna. 

Odetchnęłam i zamknęłam dokument. Przez chwilę nadsłuchiwałam, ale na korytarzu 

panowała  cisza.  Najwyraźniej  Orlando  nadal  roztaczał  swoje  wdzięki.  Postanowiłam  spraw-

dzić  pozostałe  pliki  w  folderze,  tylko  dla  zaspokojenia  ciekawości,  skoro  dotarłam  już  tak 

daleko. Wybrałam plik „

PW

” - listę żeńskich imion i nazwisk, przy których zapisano „tak” lub 

„nie”;  pod  spodem  były  jakieś  cyfry.  Może  Ariana  pomagała  matce  w  urządzeniu  przyjęcia 

dla jej znajomych? 

Następnym plikiem było „la”. Kliknęłam - i serce mi zamarło. 

Kiedy umieram, Faulkner, 1930. 

Niewidzialny człowiek, Ellison, 1947. 

Ś

ciąga.  Zapisane  drobną  czcionką  tytuły  lektur  z  nazwiskami  autorów  i  datami 

wydania;  sądząc  z  informacji,  przygotowane  na  sprawdzian  z  literatury  amerykańskiej  w 

czwartej  klasie.  Właśnie  podczas  takiego  sprawdzianu  Leanne  Shore  miała  złamać  kodeks 

honorowy Easton. A dowodem jej przestępstwa byty ściągi. 

Wielki  Boże.  Jeśli  spis,  który  widziałam  przed  sobą.  pojawił  się  na  ściągach 

obciążających  Leanne,  podejrzenia  Nataszy  byty  słuszne.  Noelle  i  jej  przyjaciółki  wrobiły 

Leanne  i  spowodowały  usunięcie  jej  ze  szkoły.  Ale  dlaczego?  Dlatego  że  irytująco 

przypochlebiała się Noelle? Czy to był powód, żeby komuś zniszczyć życie? 

Niecierpliwie  otworzyłam  plik  „ki”.  Jak  można  było  się  spodziewać,  zawierał 

skopiowane  wiadomości  z  komunikatora  internetowego,  głównie  rozmowy  Ariany  i  Noelle. 

Przejrzałam  początkowe  komunikaty.  Wyglądały  całkiem  zwyczajnie  -  plotki  o  lekcjach  i 

imprezach. 

A potem zobaczyłam własne imię i tchu mi zabrakło. 

*Ariana*: Czyli jesteśmy zdecydowane. 

background image

Noalle_1: ABSOLUTNIE. Chcemy Reed, tak? 

*Ariana*: Tak. Lattimer już spacyfikowaną. Kiran załatwiła jej wejściówkę na wyprzedaż kolekcji 

Manolo. 

Noelle_1: Świetnie! Lattimer nie piśnie ani słowa. Ściągi są? 

*Ariana*: Są. Tylko powiedz gdzie i kiedy. 

Noelle_1:  JUTRO.  Reed  będzie  tu  jeszcze  przed  weekendem.  A  Leanne  wylatuje.  Co  za 

szczęście! 

*Ariana*: Paskudne jesteśmy. 

Noalle_1: A samopoczucie cudowne. 

Nie  mogłam  się  ruszyć.  Nie  mogłam  drgnąć.  Nie  zareagowałabym,  nawet  gdyby  do 

pokoju wpadła piętnastka moich współlokatorek. 

Dziewczyny  zrobiły  to  dla  mnie.  Żeby  zapewnić  mi  miejsce  w  Billings.  Wszystko 

zorganizowano z myślą o mnie. 

Coś  zaskrzypiało  na  schodach  i  nagle  ożyłam.  Nie  było  czasu  na  rozważania. 

Pospiesznie  przekopiowałam  na  dyskietkę  wszystkie  opisane  inicjałami  pliki  -  na  wypadek 

gdyby  zawierały  jeszcze  coś  godnego  przeczytania.  Wepchnęłam  dyskietkę  do  kieszeni 

dżinsów,  zatrzasnęłam  laptopa  i  spakowałam  kufer.  Właśnie  wsuwałam  go  do  szafy,  kiedy 

usłyszałam  głosy  na  parterze.  Wieczór  filmowy  dobiegł  końca.  Zamknęłam  szafę  i 

wybiegłam. 

Wiedziałam, że dziewczyny będą na głównych schodach, popędziłam więc do wyjścia 

ewakuacyjnego. Ciężko usiadłam na pierwszym stopniu i usiłowałam złapać oddech. 

Leanne  pogrążono  z  mojego  powodu.  Przeze  mnie  wyleciała  ze  szkoły.  Przeze  mnie 

Natasza była tak zdeterminowana, że zdecydowała się na szantaż i szpiegowanie współlokato-

rek. Wszystko przeze mnie. Po to żebym mogła tu zamieszkać. Żebym została dziewczyną z 

Billings. 

To było chore, obrzydliwe, podłe. Zostało jednak zaaranżowane ze względu na mnie. 

Nikt  nigdy  nie  zrobił  dla  mnie  czegoś  podobnego.  Dziewczyny  ogromnie  ryzykowały,  żeby 

ś

ciągnąć mnie do Billings i zapewnić mi jakąś przyszłość. Byłam pełna odrazy, owszem, ale 

też przyjemnie zaskoczona. 

A  jak  się  im  odwdzięczyłam?  Przetrząsnęłam  ich  pokoje.  Odkryłam  ich  bolesne 

tajemnice. 

Zdradziłam swoje przyjaciółki. Wstyd. 

Pozostawały  jednak  dręczące  pytania.  Dlaczego  dziewczyny  chciały  się  ze  mną 

zaprzyjaźnić? Dlaczego w ogóle sprowadziły mnie do Billings? Jaki miały w tym interes? Po 

background image

co  zrobiły  mnie  swoją  współlokatorką?  Po  to  żeby  mną  swobodnie  dyrygować?  Bez  sensu. 

Kompletnie bez sensu. 

Tuż  nade  mną  trzasnęły  drzwi.  Poderwałam  się  i  pognałam  na  dół.  Musiałam  wrócić 

do  swojego  pokoju  i  porządnie  pomyśleć.  Zdobyłam  poszukiwane  dowody.  Miałam  już  to, 

czego potrzebowała Natasza. Pytanie brzmiało: czy podzielę się z nią swoją wiedzą? 

background image

PODEJRZLIWOŚĆ 

Następnego  dnia  rano,  kiedy  Natasza  zniknęła  w  łazience,  pospiesznie  włożyłam 

dżinsy  i  bluzę,  spięłam  włosy  w  koński  ogon  i  wyśliznęłam  się  na  korytarz,  jak  najciszej 

zamykając za sobą drzwi. Wstałam wcześnie i ponownie umyłam okna na parterze, żeby tylko 

uniknąć przebywania w pobliżu Nataszy, kiedy zadzwoni jej budzik. Teraz natomiast miałam 

doskonałą  okazję,  żeby  wymknąć  się  z  bursy,  zanim  Natasza  zapyta,  czy  poprzedniego 

wieczoru  odkryłam  coś  interesującego  w  pokoju  Noelle  i  Ariany  i  zanim  pozostałe 

współlokatorki wynajdą dla mnie następne poranne obowiązki. 

Dzień  był  pochmurny  i  chłodny.  Na  dziedzińcu  narzuciłam  na  siebie  płaszcz  i 

wystukałam  na  komórce  numer  pokoju  Thomasa.  Wokół  panowała  grobowa  cisza.  Z  ust 

wydobywały  mi  się  obłoki  pary.  Nagietki  rosnące  wzdłuż  alejki  pochylały  się  pod  ciężarem 

szronu,  który  pokrywał  ich  płatki.  Z  trudem  zapięłam  guziki  płaszcza  zgrabiałymi  palcami. 

Josh odebrał po piątym sygnale. 

- ...lo? - wymamrotał. 

Jeszcze się nie obudził. 

- Josh. przepraszam, że dzwonię tak wcześnie... 

- Kto mówi? 

- Reed. 

Nagle odniosłam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Zatrzymałam się na skrzyżowaniu 

alejki  prowadzącej  do  żeńskich  burs  z  alejką  do  biblioteki  i  rozejrzałam  się  uważnie. 

Dziedziniec był pusty, jeśli nie liczyć wiewiórki skaczącej pod ławkami. 

- Reed? - zapytał Josh. - Chodzi o Thomasa? Odezwał się do ciebie? 

- Nie, ale muszę z tobą o czymś porozmawiać. Mógłbyś przyjść do stołówki za jakieś 

piętnaście minut? 

- Eee... jasne. Już się zbieram. 

- Dzięki. 

W chwili kiedy wyłączyłam komórkę, poczułam dreszcz przebiegający mi po plecach. 

Odwróciłam  się  i  o  mało  nie  wrzasnęłam.  Detektyw  Hauer  był  półtora  metra  ode  mnie. 

Zakrztusiłam się i zaczęłam gwałtownie kaszleć. Hauer podszedł do mnie ze zmarszczonymi 

brwiami, powiewając połami czarnego trencza. 

- Wszystko w porządku, panno Brennan? - zapytał. 

Panno  Brennan.  Pamiętał  moje  nazwisko.  Przez  ostatnie  dwa  tygodnie  rozmawiał  z 

background image

kilkuset osobami, a pamiętał, jak się nazywam. Niedobrze. 

- Tak, w porządku - wysapałam. - Trochę mnie pan wystraszył. 

- Przykro  mi  -  powiedział,  choć  nie  wyglądał  na  zmartwionego.  -  Rano  chętnie 

spaceruję. To pomaga mi rozjaśnić umysł. 

- Naprawdę? - zapytałam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy. - Wspaniale. 

- A ty, Reed? - Ja? 

- Co  tu  robisz  o  tej  porze?  Dawne  to  dzieje,  przyznaję,  ale  mam  wrażenie,  że  jako 

nastolatek lubiłem sobie pospać. 

- Och,  wie  pan,  jestem  indywidualistką  -  powiedziałam  ze  śmiechem  i  rozłożyłam 

ręce. 

Zachowywałam się jak oszalały strach na wróble. 

- Z kim rozmawiałaś? - zapytał, patrząc na moją komórkę. Zatarł zmarznięte dłonie. 

- Ach... 

Nie widziałam powodu, żeby kłamać. 

- ...z Joshem. Joshem Hollisem. Mamy się spotkać w stołówce. 

- Ze  współlokatorem  Thomasa  Pearsona?  -  zapytał,  unosząc  brwi.  -  Z  tym  Joshem 

Hollisem? 

Dlaczego  mówił  to  tak  podejrzliwie?  Czemu,  u  diabła,  nie  miałabym  się  zobaczyć  z 

Joshem? Wzruszyłam ramionami. 

- Nie  znam  innego  -  odparłam,  a  potem  z  przesadnym  niepokojem  spojrzałam  na 

zegarek. - Oj, muszę iść, bo się spóźnię. Miłego spaceru! 

- Smacznego śniadania - odpowiedział, przyglądając mi się zmrużonymi oczami. 

- Dziękuję!  -  zawołałam  możliwie  beztrosko.  Beztroska  chyba  mi  nie  wyszła. 

Przecinając dziedziniec, ciągle czułam na sobie jego wzrok. Z trudem powstrzymywałam się 

od zerknięcia przez ramię. Kiedy dotarłam wreszcie do stołówki spocona ze zdenerwowania, 

nie mogłam znieść tego ani chwili dłużej. Przystanęłam, udając, że szukam czegoś w torbie, i 

spojrzałam kątem oka na skrzyżowanie alejek. Owszem, detektyw Hauer stał nadal na środku 

dziedzińca. Stał i mnie obserwował. 

background image

IDEALIZM 

Po  raz  pierwszy  od  wielu  dni  mogłam  w  kolejce  przy  bufecie  położyć  na  tacy 

wyłącznie  to,  co  sama  chciałam  zjeść.  Wiedziałam,  że  kiedy  w  stołówce  pojawią  się 

dziewczyny z Billings, będę musiała wrócić do ogonka i zrealizować ich liczne zamówienia. 

Na  razie  jednak  cieszyłam  się  swobodą.  Zasługiwałam  na  nią  po  tym  wszystkim,  przez  co 

przeszłam tego ranka. 

Dwa plasterki bekonu, grzanka z masłem, miseczka słodkich płatków śniadaniowych. 

Usiadłam przy stole Billings i zaczęłam od grzanki, żeby uspokoić wzburzony żołądek, zanim 

wchłonę tłuszcze i cukry. Przestronna stołówka była wciąż tak pusta, że mogłam obserwować 

drobne  pyłki,  które  wirowały  w  promieniach  słońca  wpadających  przez  świetlik.  Patrzyłam, 

jak Josh staje w kolejce przy bufecie i po chwili podchodzi do naszego stołu z kawą i trzema 

ciastkami na tacy. 

- Ronę z ciekawości - powiedział, siadając na krześle naprzeciwko mnie. 

Odgryzł  kawałek  ciastka  z  cynamonem,  rozsypując  wokół  rdzawy  proszek. 

Zauważyłam, że włosy z jednej strony przylegają mu płasko do głowy, a z drugiej sterczą na 

boki.  No  tak:  kilkanaście  minut  wcześniej  spał  sobie  w  najlepsze.  Na  moją  prośbę  porzucił 

przytulne, ciepłe łóżko. 

- Josh, przypuśćmy... 

Odłożył ciastko na talerz. 

- Uwielbiam słowo .przypuśćmy” - powiedział, opierając łokcie na stole. 

Zaśmiałam się. 

- No  więc  przypuśćmy,  że  jeden  z  chłopaków  w  twojej  bursie  złamał  kodeks 

honorowy i w jakiś sposób się o tym dowiedziałeś... doniósłbyś nauczycielom? 

Zmarszczył brwi. 

- Oczywiście, wiem - dodałam pośpiesznie - że jesteś zobowiązany im donieść, ale w 

rzeczywistości... zrobiłbyś to? 

- Absolutnie tak - stwierdził, kiwając głową. 

- Naprawdę? 

Drzwi  się  otworzyły  i  weszła  grupa  uczniów.  Stołówka  powoli  zaczynała  się 

zapełniać. 

- Tak. Nie mam wątpliwości. Podpisałaś umowę, jak my wszyscy. Pewnie zabrzmi to 

pompatycznie, ale podpisanie umowy coś dla mnie znaczy. Kiedy się do  czegoś zobowiązu-

background image

jesz, nie powinnaś cofać danego słowa.  Zresztą to nie byłoby w porządku. Jeśli ktoś postąpi 

niewłaściwie, musi pogodzić się z konsekwencjami. 

A  niech  to.  Josh  traktował  sprawę  bardzo  serio.  Z  jakiegoś  powodu  zrobiło  mi  się 

nieswojo. 

- Panie  Hollis,  proszę  opisać  mi  swoje  prawdziwe  odczucia  -  zaproponowałam 

ż

artobliwie, żeby rozładować napięcie. 

- Jego prawdziwe odczucia są kretyńskie. 

Zaskoczeni podnieśliśmy wzrok. Przy naszym stole zatrzymał się Whittaker. 

- Bez obrazy - rzucił do Josha. 

- Och... bez obrazy - odparł Josh lekkim tonem. 

Przysunął  się  do  stołu,  żeby  umożliwić  Whittakerowi  przejście.  Whittaker  usiadł  na 

sąsiednim krześle, łyknął soku grejpfrutowego i oblizał wargi. 

- Nie  zamierzałem  podsłuchiwać,  ale  mówiliście  dosyć  głośno  -  wyjaśnił,  opierając 

nadgarstki na krawędzi stołu jak dobrze wychowany chłopiec. - Reed, jeśli rzeczywiście ktoś 

w Billings posłużył się ściągą... w żadnym razie nie wolno ci informować nauczycieli. 

- Co takiego? - wyjąkał Josh. 

- Twoja  opinia  jest  nieco  naiwna,  nie  sądzisz?  -  zapytał  go  Whittaker.  -  A  także 

obłudna. 

Josh skrzyżował ramiona na piersi. 

- No  proszę.  Jeszcze  się  nie  zaczęło  poranne  nabożeństwo,  a  już  nazwano  mnie 

naiwnym obłudnikiem. To ci dopiero. 

- Dziwisz się? Siedzisz tu i twierdzisz, że trzeba ponosić konsekwencje niewłaściwego 

zachowania, a czy zareagowałeś kiedyś na dilerską działalność swojego współlokatora? 

Wydało mi się, że przez stołówkę przeleciał mroźny powiew. Dostałam gęsiej skórki. 

Josh pobladł. 

- Nie twoja sprawa - warknął. 

- Przeciwnie,  moja,  skoro  próbujesz  uczyć  Reed  hipokryzji.  Zadowolony,  że 

skutecznie uciszył Josha, Whittaker obrócił się do mnie. 

- Reed,  nie  zrażaj  do  siebie  mieszkanek  Billings.  Posłuchaj  mojej  rady.  Nie  działaj 

przeciwko  nim,  jeśli  chcesz  mieć  jakieś  życie  po  opuszczeniu  Easton.  Taka  jest 

rzeczywistość. 

Przełknęłam  ślinę  i  spojrzałam  na  Josha.  Potrząsnął  głową,  ale  się  nie  odezwał. 

Uświadomiłam  sobie,  że  Whittaker  trafnie  rozpoznał  powód,  dla  którego  opinia  Josha 

wprawiła  mnie  w  zakłopotanie.  Niemal  od  pierwszego  dnia  w  Easton  słyszałam,  że 

background image

dziewczyny  z  Billings  mają  przed  sobą  cudowną  przyszłość.  Wszystko  opierało  się  na 

właściwych  kontaktach.  Dzięki  kontaktom  można  było  dotrzeć  wszędzie.  Czy  gdybym 

doniosła  na  Noelle  i  jej  grupę,  moje  cenne  kontakty  zostałyby  zerwane  na  zawsze?  Czy 

zdobyta przeze mnie pozycja mieszkanki Billings automatycznie straciłaby znaczenie? 

- Wiesz, że mam słuszność - oświadczył Whittaker. - Poznaję to po twoich oczach. 

- Wybaczcie - powiedział Josh, wstając. - Nagle dostałem mdłości. 

Wziął ciastko z talerza i nie oglądając się, ruszył do drzwi. Whittaker westchnął. 

- Jeszcze się nauczy. Kiedyś. 

Obserwowałam,  jak  Whittaker  pakuje  sobie  jajecznicę  do  ust,  i  ogarnęła  mnie 

straszliwa  niechęć.  Nawet  jeśli  miał  rację,  jego  wszechwiedzący  ton  był  nie  do  zniesienia. 

Znalazł się, mędrzec jeden. 

- A  skoro  zostaliśmy  sami...  -  zaczął  i  przesiadł  się  na  krzesło  Josha,  naprzeciwko 

mnie.  -  Reed,  wszystko  już  załatwione  na  piątkowy  wieczór.  Przyjadę  po  ciebie  o  szóstej. 

Powinniśmy bez kłopotu zdążyć do Bostonu. Już nie mogę się doczekać. 

Patrzył  na  mnie  tak,  że  prawie  otrząsnęłam  się  z  odrazą.  W  oczach  miał  pożądanie  - 

wyraźne, oczywiste. Wierzył, że piątkowa randka skończy się tak samo jak nasza nocna roz-

mowa w lesie. 

No, zapewne wolałby uniknąć tego kawałka z rzyganiem. 

- Cieszysz się? - zapytał. 

Jo  dla  Thomasa.  Po  to  żebyś  dostała  się  na  Dziedzictwo  i  mogła  się  zobaczyć  z 

Thomasem”. 

- Jasne - odpowiedziałam słabo. 

Ujął  mnie  za  rękę  i  ukrył  ją  w  swoich  dużych,  niezdarnych  dłoniach.  Nagle 

przypomniała  mi  się  inna  para  dłoni.  szczupłych,  ale  mocnych,  wprawnych  i  czułych.  Para 

dłoni, których dotyk zawsze był dla mnie najwyższą przyjemnością. 

Zerknęłam  w  bok  i  przy  sąsiednim  stole  zobaczyłam  kilka  trzecioklasistek,  które 

przypatrywały mi się zazdrośnie. Wiedziały, co oznacza gest Whittakera: byłam o krok bliżej 

towarzyszenia Whittakerowi podczas Dziedzictwa, one - o krok bliżej pozostania w bursie w 

noc Halloween. 

- Może zatrzymamy się gdzieś po kolacji - wymruczał Whittaker, lekko się rumieniąc. 

- Gdzieś, gdzie będziemy tylko we dwoje. 

Nacisnął moją dłoń kciukiem. Cofnęłam rękę. 

Nie  mogłam  tego  zrobić.  Nie  mogłam  godzinami  siedzieć  z  nim  w  samochodzie, 

niepokojąc  się,  kiedy  przystąpi  do  działania,  kiedy  poczuję  na  ustach  jego  wargi.  Whittaker 

background image

był przemiłym chłopcem - niezdarnym, pełnym najlepszych chęci chłopcem, który bardzo się 

starał. Doskonale to rozumiałam. Problem w tym, że starał się o niewłaściwą dziewczynę. 

- Coś nie tak? - zapytał z szeroko otwartymi oczami. 

- Nie,  nie  -  odpowiedziałam.  -  Tylko  przypomniałam  sobie,  że  zostawiłam  w  pokoju 

notatki do historii i... i powinnam je mieć na lekcji. Muszę iść. 

- Och.  Oczywiście.  Zobaczymy  się  później?  Podniósł  się  z  krzesła,  jak  przystało  na 

dżentelmena. 

- Jasne  -  zapewniłam.  -  Z  przyjemnością.  Na  razie.  Kiedy  jednak  szłam  do  drzwi,  w 

myślach  tworzyłam  nowy  plan.  Musiał  istnieć  jakiś  sposób  dostania  się  na  Dziedzictwo  bez 

pomocy Whittakera. Po prostu musiał. 

background image

PRZED IMPREZĄ 

Wieczorem  przystanęłam  przed  drzwiami  pokoju  Noelle  i  Ariany.  Przed  chwilą 

usłyszałam głosy dochodzące ze środka i zatrzymałam się odruchowo; teraz, kiedy poznałam 

niektóre  tajemnice  dziewczyn,  miałam  ogromną  ochotę  dowiedzieć  się  czegoś  jeszcze.  Zza 

drzwi  docierały  jednak  tylko  niewyraźne  dźwięki,  a  poza  tym  przypomniałam  sobie,  że 

przyszłam,  aby  poprosić  dziewczyny  o  przysługę.  Podsłuchiwanie  raczej  nie  zjednałoby  mi 

ich sympatii. Wyprostowałam się, odetchnęłam i zapukałam. 

Entrez! - zawołała Noelle. 

W  pokoju  zgaszono  lampy,  a  na  wszystkich  dostępnych  powierzchniach  ustawiono 

płonące  świece,  które  napełniały  powietrze  zapachem  piżma.  Noelle,  Ariana,  Kiran  i  Taylor 

siedziały  razem  w  piżamach  i  szlafrokach:  Taylor  na  krześle,  pozostałe  na  łóżku  Ariany. 

Ariana uniosła kieliszek i Kiran nalała do niego czerwonego wina. 

- Reed!  Miło  cię  widzieć!  -  powiedziała  Noelle  radośnie.  -  Chodź,  napij  się  z  nami. 

Gramy w „Nigdy nie...”. 

„Nigdy  nie...”?  Czy  te  dziewczyny  nie  miały  pilniejszych  zajęć  niż  gra  w  „Nigdy 

nie...”?  Był  środek  tygodnia.  Czy  nie  powinny  czytać  lektur,  pisać  referatów  lub  może 

planować  pozbycia  się  ze  szkoły  kolejnej  niewygodnej  osoby?  Z  tyłu,  w  szafie  Ariany, 

wyczuwałam  obecność  tajnego  laptopa,  jakby  kufer  został  zanurzony  w  substancji 

radioaktywnej  i  jarzył  się  teraz  w  ciemności,  drwiąc  ze  mnie.  Przypominając  mi  o  tym,  co 

zrobiłam. Co odkryłam. 

- Nigdy  nie...  upiłam  się  i  nie  przekupiłam  pilota  mojego  ojca,  żeby  zabrał  mnie  do 

Rzymu na prawdziwą pizzę! - oświadczyła Taylor. 

- Och! - zaśmiała się Noelle. Kiran skrzywiła się lekko. 

- Nie  należy  wdawać  się  w  takie  szczegóły  -  powiedziała.  Ojciec  Taylor  miał  więc 

pilota. Miał pilota, który na żądanie był gotowy lecieć natychmiast do Rzymu. 

- Reed! A ty czego nigdy nie zrobiłaś? - zapytała Noelle. 

- Właściwie to chciałam z wami o czymś porozmawiać. 

- Dopiero  kiedy  usłyszymy  twoje  „Nigdy  nie...”  -  powiedziała  Ariana  i  oczy  jej 

zabłysły. 

Wspaniale.  Nie  ma  jak  ni  stąd,  ni  zowąd  znaleźć  się  na  celowniku.  Desperacko 

szukałam w myśli czegoś, co nie brzmiałoby całkiem beznadziejnie. 

- Nigdy nie... uprawiałam seksu w samochodzie - powiedziałam wreszcie. 

background image

Noelle,  Kiran  i  Taylor  wybuchnęły  śmiechem.  Ariana  jednak  nie  wyglądała  na 

rozbawioną. 

- Co jest, Ariana? - zapytała Kiran ze zdziwieniem. - Ty też nie? Nawet w limuzynie? 

A wiesz, bywają nadzwyczaj wygodne. 

- Chyba  zacznę  cię  nazywać  cnotką  -  dodała  Noelle.  Ariana  westchnęła,  jakby 

znużona przyziemnością przyjaciółek, i odstawiła kieliszek. 

- O czym chciałaś porozmawiać, Reed? - zapytała. 

- Och... po prostu... chodzi o Dziedzictwo. Wymieniły między sobą spojrzenia. 

- Weź sobie krzesło - zakomenderowała Kiran. 

Podeszłam do biurka Noelle, zdjęłam z jej krzesła stertę swetrów z kaszmiru, jedwabiu 

i  angory  i  wróciłam  do  łóżka  Ariany.  Dziewczyny  obserwowały  mnie  ze  skupioną  uwagą. 

Dziwne. 

- W czym problem? - zapytała Noelle. 

Założyła  nogę  na  nogę  i  pochyliła  się  do  przodu  jak  zatroskana  gospodyni  programu 

talk  -  show.  Tyle  że  żadna  oglądana  przeze  mnie  gospodyni  talk  -  show  nie  machała 

kieliszkiem wina przed oczami publiczności w studiu. 

- Whittaker jeszcze cię nie zaprosił? 

- Nie. Nie o to chodzi - odparłam. - Na pewno mnie zaprosi... 

- Och, cóż za wybujałe ego - mruknęła Kiran kpiąco. Zignorowałam jej komentarz. 

- Po prostu... wolałabym z nim nie jechać. Czy żadna z was nie może mnie zaprosić? 

Noelle? 

Noelle prychnęła. Wyprostowała się i odrzuciła w tył gęste ciemne włosy. 

- Reed,  nawet  my  nie  możemy  wszystkie  dostać  się  na  Dziedzictwo  bez  czyjejś 

pomocy. 

Gapiłam  się  na  nią  bez  słowa.  Dziewczyny  z  Billings  nie  mogły  bez  pomocy  dostać 

się na Dziedzictwo? Absurd. Kto odmówiłby im wstępu na imprezę - jakąkolwiek imprezę - 

która przypadła im do gustu? 

- Daj spokój - wykrztusiłam w końcu. 

Noelle  i  Ariana  parsknęły  śmiechem.  Kiran,  zarumieniona,  skubała  skórkę  przy 

paznokciu. Taylor nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w swój kieliszek. 

- Nie  słyszałaś,  jak  tłumaczyłam  przed  kilkoma  dniami?  -  zapytała  Noelle.  - 

Dziedzictwo  to  impreza  zamknięta,  o  surowych  zasadach.  Reed,  jestem  jedyną  mieszkanką 

Billings, która ma prawo przyprowadzić osobę towarzyszącą. 

- No, jest jeszcze Cheyenne - poprawiła ją Taylor. 

background image

- Ach.  rzeczywiście.  Cheyenne.  Potomkini  amerykańskich  rewolucjonistów.  Czemu 

ciągle o niej zapominam? 

Ariana,  Kiran  i  Taylor  zachichotały,  jakby  doskonale  wiedziały,  dlaczego  Cheyenne 

nie jest godna zapamiętania. Następna sprawa, w którą mnie nie wtajemniczyły. Skoncentro-

wałam się jednak na istocie rzeczy. 

- Nie  mówisz  poważnie,  Noelle.  Jak  to.  nie  możecie  przyprowadzić  swoich 

chłopaków? 

- Ja mogę - odpowiedziała. - I przyprowadzam Dasha. 

- To Dash sam by się nie dostał? 

Niewiarygodne.  Dash,  który  pouczał  mnie  o  regułach  Dziedzictwa.  Dash 

przemawiający do mnie z wysokości swojej uprzywilejowanej pozycji. 

- Skąd!  -  powiedziała  Noelle.  -  Jest  dopiero  drugim  pokoleniem  w  prywatnej  szkole. 

Jego dziadek chodził do jakiegoś państwowego ogólniaka na Bronksie. 

- Ale  zanim  skończył  dwadzieścia  dwa  lata  -  wtrąciła  Kiran  -  zarobił  swój  pierwszy 

milion. W handlu nieruchomościami. 

- Poproś Dasha, to kiedyś ci opowie. Budująca historia - mruknęła Noelle zgryźliwie. 

- A  kogo  przyprowadza  Cheyenne?  -  zapytałam,  chociaż  nie  miałam  złudzeń,  że 

Cheyenne się nade mną zlituje. 

- Swojego  absztyfikanta  z  Bostonu  -  odpowiedziała  Kiran.  -  Jak  on  ma  na  imię? 

Dureń? 

- Dougray  -  powiedziała  Ariana  z  doskonale  naśladowanym  wyniosłym  bostońskim 

akcentem. 

- Nie  znamy  kogoś  jeszcze,  kto  ma  prawo  do  osoby  towarzyszącej?  -  zapytałam  z 

nadzieją. 

- Tylko Gage'a. A on zabiera Kiran. 

- Właśnie. Mam być dziewczyną Gage'a Coolidge'a - westchnęła Kiran. - Już się na to 

cieszę. 

- Taką  cenę  płacą  nowicjusze  -  powiedziała  Noelle.  Widząc  moją  zdumioną  minę, 

wyjaśniła teatralnym szeptem: 

- Pierwsze pokolenie. Och! Ale ty także, prawda? 

- Przykro nam, Reed, nic nie możemy poradzić - powiedziała Ariana. 

- Właśnie  dlatego  przedstawiłyśmy  cię  Whittakerowi  -  dodała  Noelle.  -  Jest  twoją 

jedyną szansą. 

- Chwileczkę.  Kiran,  ty  nie  możesz  się  dostać  na  Dziedzictwo?  Przecież  jesteś 

background image

supermodelką! - zawołałam. 

Kiran zaśmiała się szyderczo. 

- Słonko,  nawet  Scarlett  Johansson  by  się  nie  dostała,  jeśli  Whittaker  nie  dałby  jej 

zaproszenia. 

Spojrzała  na  mnie  znacząco.  Jakby  mówiła:  „Chcesz  być  na  tej  imprezie?  To  nie 

schrzań okazji”. 

Noelle wstała i pochyliła się nade mną tak, że jej twarz znajdowała się o  kilkanaście 

centymetrów od mojej. Próbowałam odwrócić wzrok, żeby nie patrzeć jej prosto w oczy, ale 

wtedy zerknęłam w dekolt jej koszuli nocnej i o mało nie spłonęłam z zażenowania. 

- Reed, kiedy wreszcie zrozumiesz, że niczego nie robimy bez przyczyny? - zapytała, 

kładąc mi dłoń na ramieniu. 

- Zapoznałyśmy  cię  z  Whittakerem,  żebyś  mogła  się  dostać  na  Dziedzictwo.  Nie 

chcemy tam jechać bez ciebie. 

Poczułam nagle ciepło w sercu. - To znaczy pojedziemy, ale niechętnie - dodała Kiran 

z chichotem. 

Noelle wyprostowała się i podeszła do okna. Przez chwilę spoglądała na  dziedziniec, 

popijając wino, a potem odwróciła się do mnie. 

- No więc? Jak będzie? 

Noelle  chciała,  żebym  wzięła  udział  w  Dziedzictwie.  Thomas  wybierał  się  na 

Dziedzictwo. Mnie samą zżerała ciekawość: w końcu też byłam człowiekiem. A impreza, na 

którą  Kiran  nie  mogła  się  dostać  dzięki  swoim  długim  nogom,  musiała  być  niezwykle 

interesująca. 

Odetchnęłam i popatrzyłam na Kiran. 

- Mogłabyś  pożyczyć  mi  jakieś  ciuchy  na  piątkowy  wieczór?  Mam  randkę.  Z 

Whittakerem. 

background image

MÓJ RYCERZ 

W  piątek  wieczorem  Lattimer  odprowadziła  mnie  na  spotkanie  z  Whittakerem, 

postukując raźno obcasami na dziedzińcu, choć i tak poruszałyśmy się w ślimaczym tempie. 

Najwyraźniej  w  obrębie  kampusu  potrzebowałam  przyzwoitki,  ale  poza  kampusem  mogłam 

przebywać z Whittakerem sam na sam. Niewykluczone, że Lattimer wolała się upewnić, czy 

nie  wsiądę  do  jakiegoś  wesołego  autobusu  zmierzającego  na  balangę  w  Montrealu.  Miała 

dopilnować, żebym nie opuściła terenu szkoły z nikim innym oprócz Whittakera. 

W  ciuchach  pożyczonych  od  Kiran  wyglądałam  naprawdę  nieźle.  Tak,  nawet  ja 

musiałam to przyznać. Kiran wybrała dla mnie elegancką czarną sukienkę od Calvina Kleina, 

odsłaniającą  plecy  i  sięgającą  tuż  nad  kolana,  z  wąskimi  paskami  wokół  szyi,  które 

podkreślały moje ramiona muśnięte samoopalaczem dla nadania im „zmysłowego blasku”. Na 

sukienkę  narzuciłam  złocisty  żakiet  od  Coco  Chanel,  a  w  uszy  wpięłam  kolczyki  z 

brylantami,  prezent  od  Whittakera.  Kiran  nalegała,  żebym  zrobiła  sobie  wyrafinowaną 

fryzurę,  a  kiedy  się  okazało,  że  moje  zdolności  nie  wykraczają  poza  koński  ogon  i  prosty 

warkocz,  poświęciła  mi  prawie  godzinę,  co  prawda  utyskując,  i  zebrała  moje  włosy  w 

wymyślny,  luźny  i  seksowny  kok.  Całości  dopełniały  czarne  pantofelki  od  Blahnika. 

Rezultat? Mogłam próbować swoich sił na wybiegu dla modelek. 

Szkoda, że czułam się, jakbym szła na szafot. 

- Zyskałaś  szczególny  przywilej,  Brennan  -  powiedziała  Lattimer,  kiedy  mijałyśmy 

Bradwell. Podniosła kołnierz płaszcza, żeby ochronić się przez zimnem. - Pani Whittaker nie 

wyświadcza takich przysług byle komu. 

Spojrzałam  na  nią  kątem  oka.  Po  rewelacjach  z  komunikatora  internetowego  w 

laptopie Ariany  nie potrafiłam traktować jej poważnie. Przekupiono ją przepustką do salonu 

Manolo  Blahnika.  Przekupiono  ją  po  to,  żeby  kilka  dziewczyn,  którym  przewróciło  się  w 

głowach od nadmiaru dobrobytu, mogło doprowadzić do usunięcia z liceum niewinnej osoby. 

I co, Lattimer miała być dla mnie autorytetem? 

- Wiem - mruknęłam. 

- Chyba cię nie doceniłam przy naszym pierwszym spotkaniu. 

Cudownie. Teraz mogłam umrzeć szczęśliwa. 

- Eee... dziękuję. 

- Walter musi żywić wobec ciebie  głębokie uczucia - stwierdziła, przypatrując mi się 

bacznie.  Z  wyczekiwaniem.  Jakby  się  spodziewała,  że  wyjawię  jej  szczegóły  naszego  pło-

background image

miennego romansu. 

- Pewnie tak. 

Zmrużyła  oczy  i  odniosłam  wrażenie,  że  ją  uraziłam.  Wzbudzenie  zainteresowania 

wspaniałej rodziny Whittakerów przypuszczalnie zasługiwało na więcej wdzięczności z mojej 

strony.  Powinnam  czuć  się  wyróżniona.  A  ja  po  prostu  chciałam  jak  najprędzej  mieć  to 

wszystko za sobą. 

- Ach, oto i on. Twój rycerz w lśniącej zbroi. 

Nie  miałam  pewności  co  do  rycerza,  ale  zbroja  niewątpliwie  lśniła.  Przy  krawężniku 

stał srebrzysty  samochód sportowy, tak smukły i  zgrabny, że nie rozumiałam, jak Whittaker 

mógł  się  do  niego  wcisnąć.  Kiedy  Whittaker  nas  zobaczył,  wysiadł  i  zamknął  drzwi  z 

dyskretnym  trzaskiem.  Nie  strzelił  nimi,  nie  huknął.  Było  to  trzaśnięcie  drzwi  drogiego 

samochodu, stłumione przez solidną konstrukcję i - o ile zdołałam dostrzec - obite kremową 

skórą wnętrze. 

- Dobry wieczór - powiedział Whittaker do Lattimer, podchodząc do nas. 

Trzymał  w  ręce  ogromny  bukiet  czerwonych  róż,  a  na  sobie  miał  czarny  garnitur  z 

białą koszulą i krawatem w maleńkie herby. Wydawał się nawet całkiem atrakcyjny: dorodny, 

krzepki  i  przystojny.  Odraza,  którą  czułam  kilka  dni  wcześniej,  minęła,  na  szczęście  -  a 

przynajmniej zeszła na dalszy plan. 

- Walter - odpowiedziała Lattimer, skłaniając głowę. 

- Reed, wyglądasz olśniewająco. 

- Dzięki - powiedziałam lekkim tonem, próbując wprowadzić swobodniejszy nastrój. 

Wręczył mi niewiarygodnie pachnące róże. 

- To dla ciebie. 

- Dzięki - powtórzyłam. Lattimer odchrząknęła. 

- Są... eee... prześliczne - dodałam pospiesznie. Uśmiechnął się. 

- Pozwolisz? - zapytał. 

Podał  mi  ramię,  zupełnie  jak  w  filmie,  i  o  mało  nie  parsknęłam  śmiechem.  Lattimer 

popatrzyła  na  mnie  znacząco.  Ułożyłam  bukiet  w  zagłębieniu  lewej  ręki,  prawą  wsunęłam 

Whittakerowi  pod  ramię.  Dziwne,  że  zdołałam  zrobić  to  płynie,  bez  upuszczenia 

czegokolwiek. Godziny spędzone w sali kinowej najwidoczniej się opłaciły. 

Whittaker  odprowadził  mnie  do  samochodu  i  z  lekkim  ukłonem  otworzył  drzwi. 

Opadłam na siedzenie i poprawiłam żakiet. Kiedy spojrzałam na Lattimer, potrząsnęła głową. 

Och.  Najwyraźniej  należało  zrobić  to  bardziej  elegancko.  W  każdym  razie  Whittaker 

chyba  nie  dostrzegł  w  moim  zachowaniu  niczego  niewłaściwego.  Zamknął  za  mną  drzwi  i 

background image

wrócił  pożegnać  się  z  Lattimer.  Chciałam  upchnąć  róże  na  podłodze,  ale  zabrakło  na  nie 

miejsca. Tylnego siedzenia nie było. W końcu położyłam sobie kwiaty na kolanach i zapięłam 

pod nimi pas bezpieczeństwa. 

Głęboko  wciągnęłam  powietrze,  wdychając  zapach  róż  i  skórzanych  obić,  i 

próbowałam  odsunąć  od  siebie  ciemną  chmurę,  która  wisiała  nade  mną  od  popołudnia. 

Wolałam nie nadawać jej imienia. Dotknęłam chromowanej tablicy rozdzielczej i usiłowałam 

wykrzesać  z  siebie  odrobinę  entuzjazmu.  Nadzwyczajne,  rzeczywiście  nadzwyczajne:  ten 

samochód, sukienka, kwiaty, przejażdżka do eleganckiej restauracji w Bostonie, podczas gdy 

wszyscy siedzieli w eastońskiej stołówce, jedząc mięso duszone z jarzynami. Poszczęściło mi 

się. Naprawdę. 

Do oczu napłynęły mi łzy. 

Problem w tym, że byłam z niewłaściwym facetem. 

Ciemna  chmura  spowiła  mnie  jak  gryzący  dym.  Miała  na  imię  Thomas.  Ten 

romantyczny  wieczór  powinien  być  zaplanowany  przez  Thomasa.  Powinnam  spędzać  go  z 

Thomasem. Thomas był jednak nie wiadomo gdzie, a ja umówiłam się na randkę z innym. 

Otworzyły się drzwi i Whittaker wsunął się za kierownicę. 

- Jestem zaszczycony, że zgodziłaś się towarzyszyć mi dzisiaj, Reed - powiedział. 

Odetchnęłam i zmusiłam się do uśmiechu. To wszystko służyło konkretnemu celowi. 

Po  prostu.  I  jeśli  wieczór  dobrze  by  się  ułożył,  miałam  szansę  wkrótce  zobaczyć  się  z 

Thomasem. 

- Jestem zaszczycona, że mnie zaprosiłeś, Whittaker. 

background image

SOLENIZANT 

Kiedy  zbliżaliśmy  się  do  Bostonu,  spostrzegłam  nad  brzegiem  zatoki  neon  koncernu 

naftowego Citgo oraz znaki wskazujące drogę do stadionu bejsbolowego Fenway i Uniwersy-

tetu  Harvarda.  Patrzyłam  na  zabytkowe  budynki,  na  kopuły  i  wieże  podświetlone 

reflektorami. Na wodzie kołysały się dziesiątki zacumowanych smukłych jachtów. Nad nimi 

wznosiły się wysokie apartamentowce, z których na pewno roztaczał się niesamowity widok 

na zatokę i wschody słońca. 

Zawsze  się  zastanawiałam,  czy  podobałoby  mi  się  mieszkanie  w  pobliżu  wody. 

Dorastałam w środkowej Pensylwanii i nigdy przedtem nie widziałam oceanu. Teraz, patrząc 

na  Atlantyk  -  nawet  Atlantyk  w  postaci  ujarzmionej  zatoki  -  oniemiałam  z  zachwytu. 

Wszystko tu było piękne, spokojne i pogodne. 

- Wyglądasz na oszołomioną - powiedział Whittaker. Skręciliśmy i zatoka pozostała w 

tyle. 

- Cudownie tu. Dzięki, że mnie zabrałeś. Uśmiechnął się. 

- Przyjemność po mojej stronie. 

Mknęliśmy wzdłuż eleganckich hoteli i supernowoczesnego akwarium. Musiałam się 

pilnować, żeby nie gapić się z otwartymi ustami. Byłam w Bostonie. Naprawdę. W Bostonie, 

siedzibie  prestiżowych  uczelni  Boston  College  i  Massachusetts  Institute  of  Technology,  w 

mieście, w którym miała miejsce słynna herbatka bostońska, zapoczątkowująca amerykańską 

rewolucję,  oraz  setki  innych  historycznych  wydarzeń.  Tak,  Whittaker  rzeczywiście  mógł 

pokazać mi kawał świata... 

Restauracja znajdowała się w uroczej północnej dzielnicy pełnej domów z piaskowca i 

staroświeckich  latarni  na  brukowanych  uliczkach.  Boj  w  smokingu  wziął  kluczyki  od 

samochodu  Whittakera  i  Whittaker  znowu  podał  mi  ramię.  Na  kamieniu  węgielnym 

kamienicy przeczytałam zatartą datę 1787. 

Wewnątrz restauracji inny boj wziął ode mnie żakiet, a jeszcze inny poprowadził nas 

do  stolika  umieszczonego  blisko  -  ale  nie  nadmiernie  blisko  -  kominka  roztaczającego 

przyjemne  ciepło.  Rozmowy  w  sali  były  przyciszone,  a  towarzyszył  im  dyskretny  brzęk 

porcelany i srebrnych sztućców. Usiadłam na wyściełanym krześle i próbowałam nie wybału-

szać  oczu  na  diamenty  połyskujące  na  szyjach  i  dłoniach  kobiet  przy  sąsiednich  stolikach. 

Nigdy w życiu nie byłam w tak wykwintnej restauracji, otoczona ludźmi, dla których pienią-

dze nie miały żadnego znaczenia. 

background image

„Gdyby rodzice mogli mnie teraz zobaczyć...” 

- Miło pana znowu gościć, sir - powitał Whittakera wysoki mężczyzna z wąsem. - Czy 

zechce pan spojrzeć na kartę win? 

- Nie,  John,  nie  trzeba.  Weźmiemy  Barolo,  rocznik  siedemdziesiąty  trzeci,  ten,  który 

tak nam smakował w rocznicę ślubu moich rodziców. 

Zamrugałam.  Czy  w  naszym  kraju  już  nie  obowiązywały  ograniczenia  wiekowe  w 

kwestii spożywania alkoholu? 

- Doskonały wybór, sir. Beth zaraz przyniesie państwu menu - powiedział wąsaty John 

i wycofał się z lekkim ukłonem. 

- Nie będą sprawdzać naszych dokumentów? - zapytałam szeptem. 

Whittaker zachichotał. - Oj, Reed... 

Okej. Założyłam nogę na nogę, uderzając kolanem w spód stolika. Sztućce i kieliszki 

lekko zadygotały. 

- Przepraszam. 

- Nic nie szkodzi - odpowiedział głębokim, wibrującym głosem. - Spokojnie. 

Spokojnie.  Jasne.  Oparłam  łokcie  na  stole  i  natychmiast  je  cofnęłam.  Czy  ta  starsza 

kobieta po lewej obserwowała mnie z niesmakiem, czy taki był naturalny  wyraz jej twarzy? 

Pod  osłoną  białego  obrusa  nerwowo  bawiłam  się  złotą  bransoletą  pożyczoną  od  Kiran.  Na 

szczęście  Whittaker  nie  dostrzegł  mojego  podrygiwania.  Patrzył  z  uśmiechem,  jak  szczupły 

mężczyzna w czarnej kamizelce nalewa nam wodę z lodem. Dopiero wtedy zauważyłam, że 

przy  każdym  talerzu  stoją  trzy  kieliszki  o  różnych  kształtach  i  rozmiarach.  Najwyraźniej 

czekało nas sporo picia. I sporo jedzenia, sądząc po liczbie ozdobnych sztućców. Dwie łyżki, 

trzy widelce, dwa noże. Po co aż tyle? 

- Czy madame życzy sobie pieczywa? 

Nie  wiadomo  skąd  pojawił  się  przy  mnie  kolejny  mężczyzna  w  kamizelce, 

podsuwający  mi  koszyk  pełen  chleba  i  bułek.  Pachniały  cudownie  i  czułam  bijące  od  nich 

ciepło. 

- O...  oczywiście  -  powiedziałam,  sięgając  do  koszyka.  Mężczyzna  odchrząknął. 

Zamarłam. 

- Jeśli madame zechce coś wybrać, z radością jej podam - powiedział. 

- Och. 

Zrobiło  mi  się  gorąco.  Zerknęłam  na  kobietę  przy  sąsiednim  stoliku.  Nie,  nie  było 

wątpliwości: obserwowała mnie z niesmakiem. 

- Poproszę ten ciemny chlebek - wymamrotałam. 

background image

- Pumpemikiel? Doskonały wybór - powiedział z przyklejonym do twarzy uśmiechem. 

Wyjął zza pleców srebrne szczypce, ujął w nie ciemne pieczywo i położył je na moim 

talerzu. 

Ukrywanie  szczypiec  było  nie  fair.  Gdybym  je  widziała,  na  pewno  od  razu  bym  się 

domyśliła. 

- Dla pana, sir? 

Kiedy Whittaker dokonał wyboru, facet od pieczywa wycofał się i stanął przy facecie 

od wody z lodem, czekając na kolejne wezwanie. Nie mogłam uwierzyć, że ci dwaj reprezen-

tują pełnoprawne zawody. Co pisali w swoich CV? „Specjalista od dostarczania składników 

zbożowych”? „Dyplomowany gasiciel pragnienia”? 

Teraz  podeszła  do  nas  ładna  blondynka  i  podała  Whittakerowi  menu  w  skórzanej 

oprawie. 

- Witamy w Traviacie. Mam na imię Beth. Z radością odpowiem na państwa pytania. 

- Dziękuję, Beth - mruknął Whittaker, otwierając kartę dań. 

- Eee...  Beth?  -  odezwałam  się,  zatrzymując  dziewczynę  w  pół  kroku.  -  Chcę  o  coś 

zapytać. 

Kilka osób spojrzało na mnie znad sąsiednich stolików. Może mówiłam za głośno? 

- Tak. madame? 

- Mogę dostać menu? - zapytałam szeptem. Beth i Whittaker wpatrywali się we mnie 

skonsternowani.  Facet  od  pieczywa  zachichotał;  facet  od  wody  dyskretnie  trzepnął  go  po 

nodze. - O, przepraszam. Czy mogę prosić o menu? 

Beth zerknęła niepewnie na Whittakera. Uśmiechnął się pobłażliwie i skinął głową. 

- Chwileczkę - powiedziała Beth. 

Nieufnie zmierzyła mnie wzrokiem, jakbym była zabłąkanym psem domagającym się 

darmowej miski, i odeszła. Nachyliłam się do Whittakera. 

- Zrobiłam coś nie tak? 

- Ależ skąd - odpowiedział. - Podoba mi się, że jesteś taka... niezależna. 

- Niezależna? Bo poprosiłam o menu dla siebie? 

- Widzisz,  tu  obowiązują  stare  zasady.  Mężczyzna  składa  zamówienie  dla  swojej 

partnerki. 

- Och. Co za przesądy. 

- Nie, to tradycja - poprawił mnie. 

Poczułam  się  nagle  jak  pięcioletnia  smarkula  i  ogarnęła  mnie  złość.  Wcale  nie 

chciałam tu być. Nie musiałam tu być. Whittaker miał niezły tupet, jeśli traktował mnie w ten 

background image

sposób. 

Beth  wróciła  z  moim  menu.  Otworzyłam  je  bez  podziękowania.  Szybko  przejrzałam 

zestaw  potraw  i  wykluczyłam  większość  z  nich,  bo  albo  składały  się  z  owoców  morza,  na 

które reagowałam alergicznie, albo miały niewymawialne dla mnie nazwy. Odłożyłam menu 

na stół. 

- Już wybrałaś? - zapytał Whittaker, unosząc brwi. - Tak. 

Z irytacją postukiwałam stopami w podłogę. 

- Na co masz ochotę? 

- A musisz wiedzieć? - warknęłam. Zamrugał. 

- Owszem, jeśli mam złożyć zamówienie. 

- Dzięki, ale mogę złożyć je sama. 

Westchnął  niecierpliwie  i  o  mało  nie  zazgrzytałam  zębami.  Spojrzał  na  mnie  niemal 

surowo ponad krawędzią swojego menu i migocącymi płomykami świec. 

- Reed, przynajmniej pozwól mi zamówić potrawy dla ciebie. Takie są tutaj obyczaje. 

Patrzyłam na niego bez słowa. Co to za człowiek? Czy naprawdę chciał w ten sposób 

spędzić  swoje  osiemnaste  urodziny?  W  restauracji  tak  staroświeckiej,  że  nawet  mój  dziadek 

czułby się w niej nieswojo? Tak wyobrażał sobie fajną zabawę? 

- Whittaker, mogę cię o coś zapytać? 

- Naturalnie. 

- Dlaczego  tu  jesteśmy?  Dlaczego  nie  urządziłeś  imprezy  z  Dashem,  Gage'em  i 

kumplami?  Na  pewno  wymyśliliby  dla  ciebie  jakieś  szaleństwo.  Przecież  tak  się  świętuje 

osiemnastkę, nie? 

Skrzywił  się  lekko.  Odchrząknął  i  z  nagłym  zainteresowaniem  zaczął  znowu 

studiować menu. 

- Dash  i  Gage...  mają  dzisiaj  inne  zajęcia  -  powiedział.  -  Mówiłem  ci  zresztą,  jesteś 

jedyną osobą, z którą pragnę obchodzić swoje osiemnaste urodziny. 

I wtedy wszystko stało się jasne. Whittaker kłamał. Kłamał, kiedy mówił, że nie chce 

ś

więtować osiemnastki z Dashem, Gage'em i Joshem. To Dash, Gage i Josh nie mieli ochoty 

ś

więtować  z  nim.  Ich  opowieści  o  przyjaźni  z  Whittakerem  były  tylko  opowieściami. 

Whittaker  ich  bawił,  ale  nie  przyjaźnili  się  z  nim  naprawdę.  Gdyby  się  przyjaźnili,  nie 

pozwoliliby, żeby spędzał ten wieczór sam ze mną. 

Doskonale  rozumiałam,  jak  to  jest.  Wiele  moich  urodzin  minęło  bez  imprezy,  bez 

przyjaciół,  w  towarzystwie  brata  i  ojca,  którzy  nie  mogli  mnie  zostawić  z  utyskującą  w 

pobliżu, naburmuszoną matką. Wiedziałam z doświadczenia, że samotne, nieudane urodziny 

background image

to wyjątkowy koszmar. 

Odetchnęłam  i  podjęłam  decyzję.  Whittaker,  przy  całym  swoim  zamiłowaniu  do 

staroświeckich zasad oraz skłonności do wyniosłych póz. był porządnym gościem. Zasługiwał 

na fajną osiemnastkę. A moim zadaniem było teraz mu ją zapewnić. 

- Wezmę  filet  mignon,  średnio  wysmażony  -  powiedziałam.  Uśmiechnął  się  i 

wyprostował na krześle. 

- Dobry pomysł. A przystawki? Deser? 

- Twoje urodziny, Whit, twój wybór. 

background image

ZŁAMANE SERCE 

- Ha!  Znowu  wygrana!  -  zawołałam,  kiedy  Whittaker  przejeżdżał  przez  bramę 

kampusu. 

Na zewnątrz było zupełnie ciemno. Ochroniarz machnął na nas, nie odrywając wzroku 

od  ekranu  telewizora.  Uświadomiłam  sobie  nagle,  że  szkoda  będzie  mi  rozstać  się  z 

Whittakerem.  Kiedy  już  postanowiłam  traktować  nasze  spotkanie  jako  wieczór  z 

przyjacielem, któremu zależy na miłych urodzinach, zaczęłam się naprawdę dobrze bawić. 

- Ile? - zapytał Whittaker radośnie. 

- Dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Mówiłam ci, że to świetna inwestycja. 

Podłoga samochodu była zaśmiecona bezużytecznymi kartonikami loterii ze zdrapką. 

Na kolanach trzymałam  stosik zwycięskich kuponów: pięć dolarów tu, dwadzieścia dolarów 

tam - razem niezła sumka. 

- Może  nawet  odzyskasz  zainwestowane  pieniądze  -  powiedziałam,  biorąc  ostatni 

niezdrapany kupon. 

Pół godziny wcześniej Whittaker zatrzymał się przed supermarketem przy autostradzie 

i  wydał  sto  dolarów  na  kupony  loterii.  Sprzedawca  patrzył  na  nas  jak  na  parę  wariatów,  ale 

cierpliwie odliczył setkę kartoników. 

- Kupony  loteryjne.  Nigdy  by  mi  to  nie  przyszło  do  głowy  -  powiedział  Whittaker, 

redukując bieg, kiedy wjeżdżaliśmy krętą drogą na wzgórze. 

- Serio?  -  zapytałam.  -  W  moim  mieście  zawsze  od  tego  zaczynamy  świętowanie 

osiemnastki. 

Oczywiście  domyślałam  się,  że  ludzie  pokroju  Whittakera  nie  grywają  na  loterii. 

Zdziwiłabym się nawet, gdyby wiedzieli o jej istnieniu. 

Zdrapałam  ostatnie  sreberko  na  kuponie.  Ukryty  symbol  nie  pasował  do  żadnego  z 

pozostałych. 

- Pudło - oznajmiłam, rzucając kartonik na podłogę. 

- Więc jaki jest ostateczny wynik? 

Zapaliłam  lampkę  nad  głową.  Szybko  przejrzałam  zwycięskie  kupony,  dodając  w 

pamięci wygrane. 

- Sto dwa dolary i pięćdziesiąt centów. Zarobiłeś. 

- No proszę! 

- Musisz  tylko  zanieść  kupony  do  punktu  loteryjnego  i  odebrać  pieniądze  - 

background image

wyjaśniłam. 

- Zatrzymaj je sobie. 

- Co? Wykluczone. To twoja loteria urodzinowa! 

- Ale pomysł był twój - odparł, wjeżdżając na okrągły plac przed bursami. - Nalegam, 

Reed. 

Czułam gorąco na twarzy. Sto dolarów. Mnóstwo pieniędzy - przynajmniej dla mnie. 

Dla Whittakera najwidoczniej były to drobniaki. Wyrzucenie ich przez okno nie stanowiło dla 

niego problemu. 

- W  porządku  -  odpowiedziałam  wreszcie.  -  Dzięki.  Zaparkował  samochód  przy 

krawężniku. Atmosfera natychmiast zmieniła się z radosnej w pełną napięcia. Chwila prawdy. 

Koniec wieczoru we dwoje. Parę godzin wcześniej zdecydowałam, że jeśli Whittaker 

zechce  mnie  pocałować,  w  porządku.  Byłaby  to  niewielka  cena  za  wszystko,  co  mi  dał,  co 

mógł  mi  dać.  Teraz  jednak,  kiedy  nadszedł  kluczowy  moment,  nie  byłam  pewna,  czy 

dotrzymam  postanowienia.  Im  więcej  czasu  spędzałam  z  Whittakerem,  tym  był  mi  bliższy  - 

ale nie w sposób, na jakim mu zależało. 

Zaczynałam traktować go prawie jak brata. Marne perspektywy na romans. 

Odchrząknął. Popatrzyłam na niego. Okej. Dam radę. To tylko pocałunek. 

- Reed, zastanawiałem się... - powiedział, pocierając nogawkę spodni. 

„...czy mógłbyś mnie pocałować? Śmiało. Miejmy to już za sobą”. 

- ...czy  wyświadczysz  mi  ten  zaszczyt  i  będziesz  towarzyszyć  mi  jutro  wieczorem 

podczas Dziedzictwa. 

- Co? 

Zaproszenie  na  Dziedzictwo.  Rzucone,  ot  tak,  mimochodem.  Dokładnie  w  chwili, 

której się obawiałam. Tak mi ulżyło, że o mało nie wybuchnęłam śmiechem. 

- No wiesz. Dziedzictwo. Wszyscy się na nie wybierają - wyjaśnił Whittaker, błędnie 

interpretując moje zaskoczenie. - Bardzo chciałbym, żebyś była tam ze mną. 

- Ach. Oczywiście. Z przyjemnością. 

Cały  się  rozpromienił.  Przez  moment  siedzieliśmy  bez  słowa  i  uśmiechaliśmy  się  do 

siebie.  Pomyślałam,  że  może  Whittaker  czuje  jednak  to  samo  co  ja:  jesteśmy  dobrymi 

kumplami, po prostu przyjaciółmi. 

Wtedy schwycił moją twarz w dłonie i zaczął mnie całować. 

No tak. Może byliśmy nie tylko przyjaciółmi. 

Usta Whittakera przesuwały się niezdarnie po moich wargach. Próbowałam oddychać 

nosem. Wreszcie odsunął się i spojrzał mi w oczy. Łapczywie wciągnęłam powietrze, starając 

background image

się nie pokazać, że prawie mnie udusił. 

- Marzyłem o tym przez cały wieczór, Reed. Wiem, mówiłem, że będziemy po prostu 

przyjaciółmi, ale tak bardzo pociągamy się nawzajem. Nie możemy tego dłużej ignorować. 

Taaa... 

Wyraźnie czekał na odpowiedź, na potwierdzenie. Nie mogłam jednak okłamać go w 

takiej  sprawie.  I  nie  mogłam  też  wyjawić  mu  prawdy  -  oświadczyć,  że  bardzo  go  lubię  i  na 

tym  koniec.  Złamałabym  mu  serce,  a  tego  absolutnie  nie  chciałam.  Zwłaszcza  w  jego 

urodziny. 

- Ogromnie się cieszę, że pojedziesz ze mną - dodał. 

W  porządku.  Wystarczy.  Musiałam  wyjaśnić  sytuację,  nawet  jeśli  oznaczałoby  to 

utratę zaproszenia na Dziedzictwo - razem z okazją spotkania się z Thomasem. Nie mogłam 

tak podle wykorzystywać Whittakera. 

- Słuchaj, Whit... 

Usłyszeliśmy pukanie w szybę i podskoczyliśmy oboje. 

- Pani Lattimer - szepnął. 

- O Boże. 

Jak długo czaiła się w pobliżu? Widziała nasz pocałunek? 

- Masz, Reed, weź - powiedział Whittaker, wkładając mi coś w dłoń. 

Byt to naszyjnik, złoty łańcuszek z owalnym wisiorkiem. W środku owalu zobaczyłam 

małą koronę z diamencików. 

- Co to? 

- Będzie  ci  potrzebne  jutro  wieczorem.  Schowaj.  Szybko  -  odpowiedział,  zerkając  za 

szybę. 

Z bijącym sercem włożyłam naszyjnik do torebki. Wsunęłam luźne kosmyki włosów 

za uszy, wygładziłam sukienkę i popatrzyłam zmieszana na Lattimer, która odpowiedziała mi 

znaczącym spojrzeniem. 

- Dobry wieczór, panno Brennan. Pora pożegnać się z panem Whittakerem. 

Whittaker wysiadł z samochodu. Wepchnęłam kupony loterii do kieszeni i chwyciłam 

bukiet róż. Whittaker otworzył mi drzwiczki. Kiedy niepewnie postawiłam na chodniku stopę 

w bucie na wysokim obcasie, dostrzegł moje wahanie i niemal wyciągnął mnie na zewnątrz. 

- Dobranoc. Reed - powiedział. 

Lattimer cofnęła się o krok, okazując trochę taktu. 

- Dobranoc. Whit - odparłam. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. 

- Dziękuję. 

background image

A potem, ku mojej konsternacji - i niewątpliwie ku konsternacji Lattimer - pochylił się 

i pocałował mnie, delikatnie i niespiesznie. 

- Ehem - powiedziała Lattimer. Nie odchrząknęła, tylko wymówiła to słowo. 

Whittaker  odsunął  się  z  rozmarzonym  uśmiechem  i  wsiadł  do  auta.  Spojrzałam  na 

Lattimer zakłopotana. 

- Rozumiem,  że  wieczór  był  przyjemny  -  stwierdziła.  Próbowałam  stłumić  poczucie 

winy. Nie zdążyłam niczego wyjaśnić Whittakerowi. Wracał do bursy przekonany, że załatwił 

sobie  następną  randkę.  Co  gorsza,  w  głębi  ducha  byłam  nawet  zadowolona.  Naprawdę 

zależało mi na tej imprezie. Musiałam się na nią dostać. 

Czy  rzeczywiście  było  w  tym  coś  złego?  Whittaker  chciał  być  tam  ze  mną.  Nie 

zaprosił  żadnej  innej  dziewczyny.  Czemu  nie  miałabym  przyjąć  zaproszenia  od  bliskiego 

przyjaciela? 

Uch. Sama sobą gardziłam. 

- Chodźmy - powiedziała Lattimer. - Jest już późno. 

Głęboko  wciągnęłam  powietrze,  próbując  się  uspokoić  -  uspokoić  się  po  pocałunku, 

po  zaskoczeniu  nas  przez  Lattimer,  po  wiadomości,  że  czeka  mnie  Dziedzictwo  i  wszystko, 

co  to  oznacza  dla  mnie,  dla  Whittakera,  dla  Thomasa.  Odetchnęłam  i  spojrzałam  w  niebo. 

Mój wzrok nie sięgnął jednak tak wysoko. Zatrzymał się na oknie czwartego piętra Bradwell - 

na oknie, przez które spoglądały na mnie Missy, Lorna i Constance. 

Zamarłam ze zgrozy. Constance. Widziała wszystko. Pojęłam to natychmiast, patrząc 

na jej twarz. Widziała samochód, róże, pocałunek. Stała przy oknie, obserwowała, a serce pę-

kało jej na kawałki. Łamało się przeze mnie. 

background image

PIERWSZE WRAŻENIA 

W  sobotę  rano  szybko  zaścieliłam  łóżka  i  wybiegłam  z  Billings  w  nadziei,  że  złapię 

Constance,  kiedy  tylko  przekroczy  próg  Bradwell.  Na  dziedzińcu  zrozumiałam,  że  się 

spóźniłam: Constance była już w połowie drogi do stołówki. Asystowały jej Kiki i Diana oraz 

Lorna  i  Missy,  nagle  z  nią  zaprzyjaźnione.  Ponieważ  jeszcze  tydzień  temu  nic  ich  nie 

obchodziła, wiedziałam, że sprzymierzyły się z nią, bo w ten sposób uderzały we mnie. 

Nie obawiałam się ich jednak. W porównaniu z dziewczynami, z którymi  codziennie 

miałam do czynienia w Billings, wydawały się niewinne i słodkie. 

- Constance! 

Zawahała  się.  Lorna  zerknęła  przez  ramię,  szepnęła  coś  do  Constance  i  wszystkie 

przyspieszyły kroku. 

- Constance! Zaczekaj! 

Nie  zatrzymały  się  ani  nie  zwolniły.  Na  szczęście  potrafiłabym  je  dogonić,  nawet 

gdybym skręciła nogę w kostce albo potrzebowała respiratora. Podbiegłam. Constance rzuciła 

mi  tak  zbolałe  spojrzenie,  że  zabrakło  mi  tchu.  Wykorzystały  ten  moment,  żeby  mnie 

wyminąć. 

- Constance!  -  zawołałam  i  położyłam  jej  rękę  na  ramieniu.  Obróciła  się  do  mnie 

gwałtownie. 

- Czego? - warknęła. 

Miała  spuchniętą  od  płaczu  twarz  i  chorobliwie  błyszczące  oczy  w  czerwonych 

obwódkach. 

- Bardzo... bardzo mi przykro - powiedziałam. 

- Z  jakiego  powodu?  -  zapytała,  zadzierając  podbródek.  -  Z  powodu...  wczorajszej 

nocy. Wiem, że nas widziałaś. 

Przysięgam, nie chciałam, żeby się wydarzyło to, co się wydarzyło. Uwierz mi. 

- Jasne.  Nie  chciałaś  randki  z  jednym  z  najwspanialszych  facetów  w  Easton.  Nie 

chciałaś dostać od niego kwiatów. Nie chciałaś, żeby cię całował. 

- Fakt. Widziałyśmy, jak się trzęsiesz z obrzydzenia - powiedziała Missy kąśliwie. 

Zignorowałam ją. Była nieważna. 

- Constance, posłuchaj. Whittaker mnie nie interesuje. 

- Tak?  A  dlaczego?  Nie  jest  dla  ciebie  dość  dobry?  -  zapytała  wyraźnie  dotknięta.  - 

Przeprowadziłaś się do Billings i chłopak, za którym od lat szaleję, nie jest ciebie godny? 

background image

- Nie, wcale nie o to chodzi. 

Co  jednak  miałam  jej  powiedzieć?  Jak  wytłumaczyć  scenę,  którą  widziała  z  okna 

Bradwell?  Zresztą  postanowiłam,  że  nie  zerwę  z  Whittakerem,  przynajmniej  do  tego 

wieczoru. Do Dziedzictwa. Co więc starałam się tu osiągnąć? 

- Po prostu... chciałam cię przeprosić - powiedziałam wreszcie. - Przykro mi. 

- Mnie  też  jest  przykro  -  w  jej  głosie  pobrzmiewały  łzy,  ale  nie  pozwoliła,  żeby 

napłynęły jej do oczu. - Przykro mi, że kiedykolwiek ci ufałam. Przykro mi. że próbowałam 

się z tobą zaprzyjaźnić. 

Missy  i  Lorna  przypatrywały  się  nam  z  uśmieszkiem  i  wymieniały  szeptem  uwagi. 

Diana wierciła się z zakłopotaniem. Kiki spoglądała na drzwi stołówki wsłuchana w muzykę 

ze swojego iPoda. 

- Kiedy  się  poznałyśmy,  myślałam,  że  mam  niesamowite  szczęście.  Trafiła  mi  się 

fajna  współlokatorka,  taka  bezpretensjonalna,  sympatyczna  -  mówiła  Constance.  -  Ale  to 

wszystko były pozory. Od początku marzyłaś tylko o dostaniu się do Billings. A teraz jesteś 

równie wredna i powierzchowna jak dziewczyny stamtąd. 

Nawet  Missy  wydawała  się  wstrząśnięta.  Nikt  nie  wyrażał  się  krytycznie  o 

mieszkankach  Billings.  A  w  każdym  razie  nikt.  kto  zajmował  w  eastońskiej  hierarchii  tak 

niską pozycję jak Constance Talbot. 

- To  tylko  dowodzi,  że  nie  należy  wierzyć  pierwszym  wrażeniom  -  zakończyła 

Constance. - Chodźcie, dziewczyny. 

Odwróciła się i odeszła, chyba nawet trochę zadowolona z pozycji, jaką zyskała wśród 

koleżanek. Zyskała chwilowo, oczywiście. Do czasu kiedy przymierze z nią straci swój urok i 

użyteczność. 

Nagle dotarło do mnie, co zrobiłam. Constance była jedyną osobą, która od początku 

mnie lubiła, która zawsze spieszyła mi z pomocą i nigdy nie oczekiwała niczego w zamian. 

Miała  zadatki  -  co  najmniej  zadatki  -  na  prawdziwą  przyjaciółkę.  Zniszczyłam  je. 

Dziewczyny  z  Billings  byty  teraz  wszystkim,  co  mi  pozostało.  Jeśli  zamierzałam  szukać 

jakichś  życzliwych  ludzi  w  Easton,  w  ogóle  szukać  tu  jakiegoś  życia,  musiałam  zdać  się 

właśnie na nie. Poza nimi nie było już nikogo. 

background image

WYZNANIE 

Weszłam  do  Billings  z  determinacją,  jakiej  nie  odczuwałam  od  czasu,  kiedy  pod 

koniec  podstawówki  postanowiłam  wreszcie  urządzić  matce  awanturę.  Wtedy  determinacja 

zniknęła  w  momencie,  kiedy  wpadłam  jak  burza  do  domu  i  znalazłam  matkę  na  podłodze, 

zaślinioną  i  nieprzytomną.  Tym  razem  jednak  nie  zamierzałam  pozwolić,  żeby  cokolwiek 

mnie  powstrzymało,  nawet  Natasza  i  zdjęcia  z  feralnego  wieczoru  z  Whittakerem.  Miałam 

zadanie do wykonania - bez względu na konsekwencje. 

Mieszkanki  bursy  patrzyły  na  mnie  ze  zdumieniem,  kiedy  pędziłam  po  schodach, 

przeskakując  po  dwa  stopnie  naraz.  Wkrótce  znalazłam  się  znowu  przed  drzwiami  pokoju 

Noelle i Ariany. Zapukałam. 

- Wejść! 

- Słuchajcie, muszę z wami... 

No  tak.  To  mogło  mnie  powstrzymać.  Noelle  w  cudownej  czarnej  sukni  balowej 

pomagała Arianie  włożyć jeszcze cudowniejszą suknię w morskim kolorze. Ariana miała na 

sobie  tylko  stringi  i  stanik  bez  ramiączek.  Dziewczyny  wcale  się  nie  zarumieniły  ani  nie 

próbowały się zasłonić na mój widok. 

- Cześć, Reed - powiedziała Ariana z uśmiechem. 

Wśliznęła  się  w  suknię,  Noelle  zasunęła  jej  zamek  błyskawiczny  i  oto  stały  obok 

siebie:  Noelle  -  królowa  wampów,  i  Ariana  -  księżniczka  elfów.  Nigdy  nie  widziałam  tak 

wspaniałych strojów poza galą Oscarów w telewizji. 

- W tym... w tym wybieracie się na Dziedzictwo? - zapytałam. 

Na  łóżku  leżały  różnobarwne  maski  karnawałowe  ozdobione  cekinami,  piórami  i 

koralikami. 

- Jeszcze nie podjęłyśmy decyzji - powiedziała Noelle, podchodząc do lustra. 

Czyżby  w  pokoju  kryło  się  więcej  takich  sukien?  Dlaczego  nie  natrafiłam  na  nie  w 

trakcie swoich poszukiwań? 

- Chciałaś z nami o czymś porozmawiać? - zapytała Noelle, patrząc na mnie w lustrze. 

Otóż to. Nadszedł czas. Czas, żeby stawić czoło niebezpieczeństwu. A potem uciec z 

wrzaskiem. 

- Muszę wam coś wyznać - powiedziałam z bijącym mocno sercem. - Coś, co się wam 

raczej nie spodoba. 

Wymieniły  spojrzenia.  Ariana  przysiadła  wdzięcznie  na  skraju  łóżka  i  skrzyżowała 

background image

nogi w kostkach. 

- Słuchamy. 

- Od czego zacząć? - zapytałam z wahaniem, wycierając spocone dłonie w dżinsy. 

- Może od początku? - podsunęła Ariana. Zaśmiałam się nerwowo. 

- Okej.  Więc...  pamiętacie  tamtą  imprezę  w  lesie?  Po  weekendzie  otwartym,  kiedy 

poznałam Whittakera... Z trudem przełknęłam ślinę. 

- Owszem - powiedziała Noelle. przykładając sobie do ucha diamentowy kolczyk. 

- Natasza  zrobiła  mi  zdjęcia...  po  kryjomu...  z  Whittakerem.  To  znaczy  ukradkiem 

zrobiła zdjęcia moje i Whittakera. W różnych sytuacjach. 

Wreszcie je zainteresowałam. Noelle odwróciła się od lustra i spojrzała bezpośrednio 

na mnie. Spodziewałam się, że będzie wstrząśnięta, ale na jej twarzy zobaczyłam uśmieszek. 

- W jakich sytuacjach? - zapytała. 

Boże. Zmuszała mnie do dokładnego opisu. Nie widziała, że chętniej zapadłabym się 

pod podłogę? 

- No, kiedy się całowaliśmy. Piliśmy alkohol. Takie tam. 

- I? - zapytała Ariana. 

- I później pokazała mi te zdjęcia, i zagroziła, że prześle je dyrektorowi, i doprowadzi 

do wyrzucenia mnie ze szkoły, jeśli... jeśli nie... 

Byłam  pewna,  że  są  to  moje  ostatnie  chwile,  że  dziewczyny  zaraz  złapią  mnie  za 

włosy, obedrą ze skóry i wykopią z Easton, zanim zdążę spakować walizki. 

- Jeśli nie...? - ponagliła Ariana, niefrasobliwie machając dłonią. 

- Jeśli  nie  będę  was  szpiegować  -  wydusiłam.  -  No,  niezupełnie  szpiegować.  Miałam 

poszperać w waszych pokojach. Natasza sądzi, że przez was Leanne Shore usunięto z liceum. 

Chciała, żebym znalazła dowody. 

Czekałam  na  wybuch.  Nie  następował.  Ariana  spoglądała  na  mnie  beznamiętnie, 

Noelle  wciąż  uśmiechała  się  zagadkowo.  Co,  do  cholery?  Gdzie  ich  konsternacja?  Gdzie 

oburzenie?  Dziewczyny  powinny  być  na  mnie  wściekłe.  Wściekłe,  a  przynajmniej 

zaskoczone  i  rozgniewane  na  Nataszę,  która  próbowała  użyć  mnie  przeciwko  nim.  Nie 

rozumiałam, co się dzieje. 

- I co? Spełniłaś jej żądanie? - zapytała Noelle. 

- Czy szperałam w waszych pokojach? Czy znalazłam dowody? 

- Jedno lub drugie. Albo jedno i drugie - powiedziała Ariana. 

Zwiesiłam głowę. 

- Tak. Poszperałam i coś znalazłam, ale nikomu o tym nie mówiłam. Przysięgam. 

background image

Dlaczego  się  nie  oburzały?  Wolałabym,  żeby  zaczęły  na  mnie  wrzeszczeć.  Milczały 

jak para głazów. Było to znacznie gorsze niż awantura. 

- Znalazłam coś takiego - powiedziałam, wyciągając z kieszeni dyskietkę. 

Ż

adna  się  nie  poruszyła.  Musiałam  przejść  obok  Noelle  i  położyć  dyskietkę  na  jej 

biurku.  Wróciłam  na  poprzednie  miejsce  i  czekałam.  Czekałam.  I  czekałam.  Była  to 

najokrutniejsza z tortur. 

- Więc... co zamierzacie zrobić? 

Noelle  westchnęła  teatralnie  i  wyjęła  drugi  diamentowy  kolczyk  ze  szkatułki  z 

biżuterią. 

- Nic. 

- Jak to: nic? 

Powoli ogarniała mnie złość. Czy naprawdę nie rozumiały, jak trudna jest dla mnie ta 

sytuacja? Nie rozumiały, że boję się o swoją przyszłość? Mogłyby przynajmniej zareagować 

jak ludzie! 

- Nie jesteście wkurzone? 

- Nie bardzo - odpowiedziała Ariana, wstając. 

Przeszła obok mnie i wyjęta z szafy parę srebrzystych sandałów. 

- Ale...  co  z  Nataszą?  -  zapytałam  zrozpaczona.  -  Jeśli  się  dowie,  że  oddałam  wam 

dyskietkę, prześle zdjęcia dyrektorowi. Wywalą mnie z Easton! 

- Nie jęcz - ucięta Noelle. - To do ciebie nie pasuje. 

- Dziewczyny... - zaczęłam gniewnie. Noelle położyła palec na ustach. 

- Ciii - szepnęła i uśmiechnęła się pogodnie. - Zapomnijmy o tym na chwilę, dobrze? 

Lepiej powiedz, czy Whittaker zaprosił cię na Dziedzictwo. 

Co to, u diabła, miało do rzeczy? - Tak. 

- Doskonale. Dał ci naszyjnik? 

- Dał. Nie wiem po co. 

- To twoja przepustka. Bez naszyjnika nie wejdziesz - wyjaśniła. 

A  niech  mnie.  Przepustka  w  postaci  złotego  naszyjnika  wysadzanego  diamentami? 

Kto za to wszystko płacił? 

- No to do dzieła - powiedziała Noelle i kiwnęła głową do Ariany. 

Ariana  sięgnęła  do  szafy  i  wyjęła  olśniewającą  złotą  suknię  w  przezroczystym 

pokrowcu, do którego doczepiono złocistą maskę karnawałową z białym piórem. Przewiesiła 

suknię przez ramię i podeszła do mnie z uśmiechem. Zabrakło mi tchu. 

- To dla mnie? - wychrypiałam. 

background image

- Kiran odgadła twoje wymiary. 

- A  miewa  rację  w  dziewięćdziesięciu  dziewięciu  przecinek  dziewięciu  procentach  - 

stwierdziła Noelle. - Ta dziewczyna to prawdziwy geniusz. 

- Słuchajcie... po prostu nie wiem, co... Noelle wzruszyła ramionami. 

- Och,  Roberto  Cavalli  był  mi  coś  niecoś  winien.  Nie  możesz  wybrać  się  na 

Dziedzictwo  w  dżinsach  i  T  -  shircie  -  powiedziała  z  rozbawieniem.  Odwróciła  się  do  mnie 

tyłem. 

- Rozepniesz? 

Zawahałam się. - Rozbieracie się? 

- A myślałaś, że wymkniemy się z kampusu w sukniach balowych? Rzucałybyśmy się 

trochę w oczy, nie sądzisz? 

- No tak. 

Rozsunęłam  jej  zamek  błyskawiczny.  Suknia  opadła  na  podłogę.  Noelle,  zupełnie 

naga,  podeszła  bez  pośpiechu  do  szafy  i  włożyła  jedwabny  szlafrok.  Dostrzegłam  czerwoną 

bliznę na jej brzuchu. Nie starała się jej ukryć - ani czegokolwiek innego. 

- Trzymaj - powiedziała Ariana, podając mi złocistą suknię. 

- Idź  do  Kiran  i  zapytaj,  czy  dobierze  ci  jakieś  buty  -  dodała  Noelle  i  zaśmiała  się.  - 

Chyba możemy być pewne, że dobierze. 

Ostrożnie  wzięłam  pokrowiec  z  rąk  Ariany.  Uśmiechała  się  do  mnie  z  dumą,  jakby 

była  matką  przygotowującą  córkę  na  jej  pierwszy  bal.  Zupełnie  się  pogubiłam.  Oczywiście, 

powinnam  podziękować,  ale  jak  mogłam  teraz  sobie  pójść,  skoro  nic  nie  zostało 

rozstrzygnięte? 

- Dziewczyny... 

- Porozmawiamy o tym później - powtórzyła Noelle stanowczo. - Ruszaj. Mamy tylko 

godzinę do zmierzchu. 

Czułam,  że  jeszcze  sekunda  i  przeciągnę  strunę.  Unosząc  suknię,  wyszłam  więc 

stamtąd z żarliwą nadzieją, że jakimś cudem sprawy same się ułożą. 

background image

DZIWNIE 

Półtorej godziny później, kiedy pociąg mknął przez wiejskie i podmiejskie okolice, a 

mijane drzewa i budynki rozmazywały się w pędzie, zrozumiałam, dlaczego Noelle mówiła, 

ż

e  jeszcze  nie  podjęła  decyzji  w  sprawie  stroju  na  Dziedzictwo.  Wszystkie  eastońskie 

dziewczyny,  które  wybierały  się  na  imprezę,  zgromadziły  się  w  tyle  wagonu  i  przymierzały 

ciuchy,  wymieniały  się  nimi,  chichotały  i  paradowały  w  skąpej  bieliźnie  na  oczach 

zachwyconych  chłopców.  Ja  natomiast  siedziałam  w  złocistej  sukni,  z  wisiorkiem  - 

przepustką  zapiętym  na  szyi,  starannie  unikałam  kontaktu  z  Nataszą  i  zastanawiałam  się,  co 

właściwie tam robię. 

- Dalej, mała! Zdejmuj! - zawołał Gage w stronę roześmianych dziewczyn. 

Z  tyłu  wagonu  nadleciały  jedwabne  stringi  i  plasnęły  Gage'a  w  twarz.  Dash  podał 

kumplowi butelkę. Gage schował bieliznę do kieszeni i łyknął wódki, nie odrywając wzroku 

od koleżanek. 

- I pomyśleć, że wolałeś jechać limuzyną - powiedział kpiąco do Dasha. 

- Potrafię przyznać się do błędu - odparł Dash z uśmieszkiem. 

- Nie miałaś ochoty na przebieranki? 

Podniosłam głowę. Josh stał w przejściu między siedzeniami, opierając jedną rękę na 

moim  fotelu,  a  drugą  -  na  fotelu  przede  mną.  W  czarnym  smokingu,  z  rozwichrzoną  (jak 

zwykle) czupryną wyglądał przeuroczo. 

- Jestem zadowolona ze swojego stroju - powiedziałam. 

Przebrałam  się  natychmiast  po  wejściu  do  pociągu,  manewrując  z  trudem  w  ciasnej 

łazience,  i  nie  zamierzałam  zdejmować  sukni  aż  do  powrotu  do  Easton.  Nigdy  nie 

przypuszczałam, że kiedyś będę mieć na sobie coś tak cudownego. 

- I całkiem słusznie. Uśmiechnęłam się zakłopotana. 

- Mogę się przysiąść? - zapytał. 

- Jasne. 

Cieszyłam  się  z  towarzystwa  Josha,  które  oznaczało,  że  Whittaker  nie  będzie  mógł 

zbytnio mi się narzucać, kiedy w gronie kolegów z bursy skończy już omawiać ostatnią decy-

zję  Sądu  Najwyższego.  Chłopcy  najwyraźniej  obejrzeli  w  swoim  życiu  wystarczająco  wiele 

gołych dziewczyn albo po prostu mieli inne zainteresowania. 

- Nie zaprosiłeś nikogo na Dziedzictwo? - zapytałam. 

- Mam  szczęście,  że  sam  się  dostałem.  Jestem  dopiero  trzecim  pokoleniem,  więc 

background image

ledwie spełniam kryteria. 

- Ach. 

- No. ale ty! Załatwiłaś sobie jedną z kilku wejściówek dostępnych w Easton. Musisz 

być z siebie dumna. Zresztą nie jestem zaskoczony. 

- Nie rozumiem. 

Nie byłam pewna, czy mnie nie obraził. 

- Nie jestem zaskoczony, że spośród wszystkich dziewczyn w szkole Whittaker wybrał 

właśnie ciebie - wyjaśnił. 

Ach. Czyli Josh mnie nie obraził. Wprost przeciwnie. 

- Nie  wiem,  czy  bym  kogoś  zaprosił,  nawet  gdybym  miał  prawo  do  osoby 

towarzyszącej. Jeśli nie znalazłbym kogoś naprawdę fajnego, pojechałbym sam. Taki jestem. 

Zaśmiałam się i potrząsnęłam głową. 

- Dziewczyny zjadłyby cię żywcem. 

- Trudno. No, ale jak się miewasz, Reed Brennan? 

- Znakomicie. 

- Przekonujące  -  powiedział  z  żartobliwym  ukłonem.  -  Powtarzaj  to  sobie  często,  a 

może sama uwierzysz. 

Trochę przygasłam. 

- Josh, myślisz, że Thomas pojawi się na imprezie? Westchnął i zaczął skubać oparcie 

fotela. - Taką mam nadzieję. Bo wtedy mógłbym mu skopać tyłek. 

Uniosłam brwi pytająco. 

- Za to, że musieliśmy się tyle namartwić. 

- Ach - powiedziałam. - Faktycznie. Prawie zapomniałam o tym drobiazgu. 

Przez  chwilę  patrzyliśmy  na  siebie.  Spoglądałam  prosto  w  jego  zielone  oczy  - 

ż

yczliwe,  szczere  zielone  oczy.  Uśmiechnął  się  i  odpowiedziałam  mu  uśmiechem.  A  potem 

jego spojrzenie powędrowało w dół i zatrzymało się na moich wargach. 

I wtedy serce fiknęło mi koziołka. 

Fiknęło z powodu Josha Hollisa. 

Szybko odwróciłam wzrok, czując gorąco na twarzy. Josh natychmiast zrobił to samo. 

Thomas. Jechałam na Dziedzictwo ze względu na Thomasa. Kręciło mi się w głowie. 

Oczywiście Whittaker musiał pojawić się właśnie w tym momencie. 

- Jak się masz, Josh - powiedział jowialnie. - Zdaje się, że zająłeś moje miejsce. 

Josh zerknął na mnie. Siedziałam bez słowa, splatając palce ze zdenerwowania. 

- To na razie - mruknął i wstał. 

background image

- Na razie. 

Whittaker usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. 

- Reed, zapowiada się niesamowita noc. 

- Tak  -  odparłam,  bawiąc  się  maską  karnawałową.  Obserwowałam  Josha  ponad 

krawędzią  fotela.  Rozmawiał  z  Gage'em  i  Dashem,  śmiejąc  się  jakby  nigdy  nic.  -  Będzie 

niesamowita. 

background image

DROGA SŁAWY 

Kiedy  wysiedliśmy  z  pociągu  na  nowojorskiej  stacji  Grand  Central,  prawie  wszyscy 

byli już w stanie lekkiego zamroczenia. Wcale się więc nie zdziwiłam, kiedy Kiran i Taylor 

wzięły  mnie  pod  ręce  i  ze  śmiechem  poprowadziły  do  głównego  holu,  pijane  poczuciem 

swobody.  Nasze  głosy  odbijały  się  od  kopuły  wysoko  w  górze;  pędziłyśmy  przed  siebie, 

próbując nie zaplątać się w długie suknie. Nie mogłam uwierzyć, że jestem w Nowym Jorku, 

w  centrum  wszechświata.  A  jeszcze  bardziej  niewiarygodne  było  to,  że  znalazłam  się  tam 

właśnie  z  tymi  ludźmi,  że  miałam  na  sobie  olśniewającą  suknię  balową,  że  przyciągałam 

zachwycone spojrzenia mijanych osób. 

Czułam  się  jak  debiutantka,  jak  sławna  osobistość  -  jak  ktoś,  kim  z  pewnością  nie 

byłam. 

- Dokąd  idziemy?  -  zapytałam,  kiedy  wynurzyłyśmy  się  z  budynku  dworca  jako 

sześcionoga księżniczka na zbyt wysokich obcasach. 

Reszta eastończyków szła za nami, rozmawiając głośno, nie troszcząc się o to, kto nas 

słucha  i  obserwuje.  Obok  przemykały  samochody,  manewrując,  hamując  z  piskiem  i 

trąbieniem.  Uliczny  sprzedawca  pchał  wózek  z  hot  dogami  po  chodniku,  klnąc  siarczyście. 

Zgraja  dzieciaków  w  kostiumach  Spidermana  i  Batmana  dreptała  raźno  za  mamami  o 

wyraźnie  udręczonych  minach.  Dwóch  osiłków  w  skórzanych  kurtkach  przedarło  się  przez 

naszą grupę; Rose i Cheyenne uskoczyły im z drogi. 

Parę minut w Nowym Jorku i ujrzałam więcej zamieszania niż przez te wszystkie lata, 

które spędziłam w pensylwańskim Croton. 

- Zobaczysz! - zawołała Kiran, ciągnąc mnie za sobą. 

Kilkoro  nastolatków  przebranych  za  wampiry  przebiegło  obok,  przypatrując  się  nam 

ciekawie. Wysoki mężczyzna w kostiumie małpy trzymał za rękę śliczną dziewczynę ubraną 

jak Naomi Watts w King Kongu. Straszydła  wychylały  się z okien taksówek; z szyberdachu 

limuzyny  wyłoniło  się  czterech  facetów  w  damskich  sukniach  i  pokrzykiwało  radośnie, 

wypinając obfite biusty. 

- Uwielbiam  Nowy  Jork  w  Halloween  -  powiedziała  Noelle.  -  Wyłażą  wtedy 

wszystkie świry. 

Minęliśmy  kilka  przecznic,  skręciliśmy  parę  razy.  Zaczynały  mnie  boleć  stopy  w 

pożyczonych  od  Kiran  butach  na  niebotycznym  obcasie.  Nie  rozumiałam,  czemu  te 

nieprzyzwoicie bogate dzieciaki nie wynajęły auta, a przynajmniej nie wezwały taksówki. Im 

background image

dłużej  jednak  wędrowaliśmy  ulicami,  im  więcej  osób  patrzyło  na  nas  z  podziwem,  tym 

jaśniejszy  stawał  się  sens  naszego  marszu.  Chcieliśmy  widzów,  chcieliśmy  ich  uznania. 

Właśnie o to chodziło. Była to nasza droga sławy. 

I  godziłam  się  na  nią  z  radością  mimo  piekących  stóp:  stwarzała  mi  okazję  do 

zwiedzenia  Nowego  Jorku.  Usiłowałam  nie  gapić  się  na  eleganckie  butiki  i  restauracje  pod 

barwnymi  markizami,  usiłowałam  nie  zaglądać  nachalnie  w  oświetlone  okna  wytwornych 

kamienic,  do  wspaniałych  pokojów  o  nowoczesnym  wyposażeniu  lub  pełnych  antycznych 

mebli. Nawet nie mrugnęłam, kiedy przeszliśmy obok kobiety z wózkiem spacerowym, która 

zdecydowanie  przypominała  Sarah  Jessikę  Parker,  i  całkiem  możliwe,  że  przystanęła,  aby 

przyjrzeć  się  mojej  sukni.  Zauważałam  jednak  to  wszystko  i  notowałam  w  pamięci, 

powtarzając sobie, że naprawdę tu jestem, że to wcale nie sen, z którego się obudzę, lecz jawa 

- moja jawa. 

Znaleźliśmy się na szerokiej alei, pośrodku której rosły kępy drzew i krzewów. Minęła 

nas  ubrana  wieczorowo  para  w  średnim  wieku;  kobieta  szeleściła  jedwabiem,  w  uszach 

połyskiwały  jej  olbrzymie  diamenty  i  rubiny.  Ukradkiem,  żeby  nie  wydać  się  ignorantką, 

zerknęłam  na  tabliczkę  z  nazwą  ulicy.  Byliśmy  na  Park  Avenue.  Na  tej  Park  Avenue.  Park 

Avenue  rzeczywiście  istniała,  a  ja,  Reed  Brennan,  mogłam  się  o  tym  przekonać  na  własne 

oczy. 

- Tędy! - zawołał Dash, prowadząc nas na drugą stronę alei. 

Przeszliśmy obok zaparkowanego rolls - royce'a; starałam się nie wpatrywać w szofera 

w  uniformie.  Zerkałam  do  każdego  otwartego  holu,  podziwiałam  marmurowe  posadzki, 

lśniące  żyrandole,  wspaniałe  aranżacje  kwiatów  i  nie  mogłam  wykrztusić  ani  słowa.  Kiran  i 

Taylor,  ubawione,  słuchały  miarowego  stukotu  naszych  obcasów  -  tak  ubawione,  że  prawie 

minęłyśmy  pozostałych  eastończyków,  którzy  nagle  zatrzymali  się  przed  bramą  z  kutego 

ż

elaza. Najwyraźniej dotarliśmy do celu. 

Dash  wcisnął  guzik  w  kamiennym  murze  i  natychmiast  pojawił  się  mężczyzna  w 

zielonym  uniformie  ze  złotym  szamerunkiem.  Zlustrował  nas  pogardliwym  spojrzeniem, 

jakbyśmy byli włóczęgami. 

- W  czym  mogę  pomóc?  -  wycedził.  Noelle  podeszła  do  niego,  niemal  odtrącając 

Dasha  na  bok.  Odźwierny  miał  przynajmniej  tyle  przyzwoitości,  że  zamilkł  w  obliczu 

imponującej  istoty,  która  stanęła  naprzeciwko  niego.  Jego  wzrok  powędrował  tuż  nad 

wycięcie jej dekoltu, gdzie połyskiwał owalny wisiorek. Mężczyzna uśmiechnął się. 

- Zapraszamy. 

Otworzył  bramę,  która  zaskrzypiała  antycznie.  Dash  podciągnął  rękawy  smokingu, 

background image

demonstrując złote spinki przy mankietach koszuli - męską wersję przepustki na Dziedzictwo 

-  i  odźwierny  powitał  go  ukłonem.  Whittaker  wziął  mnie  za  rękę,  odciągając  mnie  od 

przyjaciółek. Błysnął spinkami; odźwierny spojrzał na mój naszyjnik i skinął głową. Z przeję-

cia zaschło mi w gardle. Dostałam się. 

background image

POWITANIE 

- Ale  niesamowicie  -  szepnęłam  do  Whittakera,  kiedy  przedzieraliśmy  się  przez  tłum 

gości. 

Prawie  miażdżył  mi  rękę  w  gorącym  uścisku.  Wolałabym  przystanąć  i  porządnie  się 

rozejrzeć, ale Whittaker wyraźnie się dokądś spieszył. 

- Chodźmy,  chodźmy  -  mruczał.  -  Musimy  znaleźć  sobie  dobre  miejsce  przed 

powitaniem. 

Podtrzymywałam  maskę,  próbując  zobaczyć  coś  w  świetle  świec.  Chętnie 

odsłoniłabym twarz, wszyscy jednak kryli się za maskami, a nie chciałam sprawiać wrażenia 

prowincjuszki, którą byłam. 

- Przed powitaniem? 

Nie odpowiedział. Było tak ciemno, że ledwie dostrzegałam otaczające mnie postacie, 

a obserwację dodatkowo utrudniały mi cekiny naszyte na mojej masce. Pomyślałam, że przy 

tak  przyćmionym  świetle  nie  zauważę  Thomasa,  zwłaszcza  jeśli  -  jak  inni  -  będzie 

zamaskowany.  Mogłam  tylko  mieć  nadzieję,  że  postanowił  wyróżniać  się  w  tłumie.  Było  to 

zresztą całkiem prawdopodobne. 

Wokół  mnie  szeleszczono  jedwabiem,  sączono  drinki,  rozmawiano  przyciszonymi 

głosami. Impreza wydawała się na razie dosyć stonowana. Szybko omiotłam wzrokiem salę i 

nie  zobaczyłam  nikogo  znajomego.  Już  wcześniej,  kiedy  wyszliśmy  z  windy,  eastończycy 

zniknęli w morzu zamaskowanych twarzy. 

Whittaker  wreszcie  przystanął  i  mogłam  odetchnąć.  Szepnął  coś  do  tyczkowatego 

kelnera,  który  błyskawicznie  wrócił  z  dwoma  drinkami  na  tacy.  Whittaker  podał  mi 

oszroniony  kieliszek  z  przeraźliwie  różowym  płynem,  sam  wziął  szklaneczkę  z  czymś 

ciemnym.  Próbowałam  trzymać  kieliszek  w  jednej  ręce  i  natychmiast  wychlapałam  trochę 

alkoholu na piękną marmurową posadzkę. 

Odsłonić twarz czy narobić bałaganu? Wetknęłam maskę pod pachę i ujęłam kieliszek 

obiema dłońmi. 

- Kto tu mieszka? - zapytałam. 

- Dreskinowie  -  odpowiedział  Whittaker,  obojętnie  spoglądając  na  dziesiątki 

wyelegantowanych  Dziedziczek  i  Dziedziców  w  sali.  -  Donald  Dreskin,  Dee  Dee  Dreskin  i 

ich rodzice. Nasze rodziny przyjaźnią się od lat. 

- Och, bywałeś tu wcześniej? 

background image

- Od czasu do czasu. No i co roku na Halloween. Dreskinowie zaczęli organizować u 

siebie Dziedzictwo, jeszcze zanim się urodziłem. 

Niewiarygodne.  Mówił  o  tym  tak  beznamiętnie,  jakby  codziennie  odwiedzał 

luksusowe  apartamenty  przy  Park  Avenue,  wjeżdżając  na  górę  prywatną  windą,  którą 

uruchamiało  się  za  pomocą  specjalnego  kodu;  jakby  czuł  się  zupełnie  swojsko  w  tym 

mieszkaniu zajmującym dwa górne piętra budynku i pięciokrotnie większym niż mój dom. Do 

tej pory zdążyłam zobaczyć przestronny hol z malowidłami Picassa i żyrandolem w stylu art 

déco  oraz  przestronną  salę  z  oknami  wychodzącymi  na  Central  Park  -  autentyczny  Central 

Park w Nowym Jorku! - i już byłam całkiem oszołomiona. 

Nagle  przez  tłum  gości  przebiegł  szmer  i  wszyscy  obrócili  się  w  naszą  stronę. 

Zaskoczona  spojrzałam  przez  ramię  i  zobaczyłam,  że  za  nami  otwierają  się  drzwi.  Do  tej 

części sali wchodziło się po trzech stopniach, jak na scenę. 

- Oho. Zaczyna się - powiedział Whittaker wyczekująco. 

W  otwartych  drzwiach  stanął  wysoki  mężczyzna  w  smokingu,  z  twarzą  zakrytą 

drewnianą maską klowna. Złożył ręce przed sobą i zapanowała cisza. 

- Witam  wszystkich  i  każdego  z  osobna  -  powiedział  nieco  stłumionym  przez  maskę 

głosem. - Jako mistrz ceremonii podczas tegorocznego Dziedzictwa mam zaszczyt i przywilej 

zaprosić was do zabawy. 

W  tłumie  dawało  się  wyczuć  narastające  podekscytowanie.  Podzielałam  je,  chociaż 

absolutnie  nie  wiedziałam,  czego  się  spodziewać.  Mistrz  ceremonii  podniósł  palec 

ostrzegawczo. 

- Pamiętajcie  jednak,  że  to,  co  tu  widzicie...  co  robicie...  kogo  dotykacie...  z  kim  się 

pieprzycie... 

Wokół rozległ się śmiech. 

- ...wszystko  pozostanie  tutaj.  Bo  to  jest  Dziedzictwo,  moi  drodzy.  Jesteście 

wybrańcami. Zawrzyjcie więc pokój z tymi, których wielbicie, i nigdy już... nie oglądajcie się 

za siebie. 

Odsunął się na bok i wszyscy ruszyli w stronę stopni, jakby zarządzono błyskawiczną 

ewakuację. 

- Co  tam  jest?  -  zapytałam  Whittakera,  kiedy  pociągnął  mnie  za  rękę.  Słowa  mistrza 

ceremonii trochę mnie zaniepokoiły. 

- Zobaczysz  -  odparł  z  szelmowskim  uśmiechem.  Kiedy  zbliżaliśmy  się  do  drzwi, 

mocniej uchwycił moją dłoń i pomyślałam z nagłą obawą, że być może rzuciłam się na zbyt 

głęboką wodę. 

background image

W TANY! 

Przejście  przez  drzwi  było  jak  przejście  na  drugą  stronę  lustra.  Gigantyczną  salę 

balową  od  góry  do  dołu  spowijał  czerwony,  czarny,  różowy  i  fioletowy  atłas  i  szyfon. 

Wszędzie  połyskiwały  lusterka,  które  odbijały  stroboskopowe  światła  i  słały  pryzmatyczne 

błyski na setki zamaskowanych twarzy. Na sznurach zwieszonych z sufitu wirowali akrobaci, 

wyginając  skąpo  odziane  ciała  pomalowane  w  jaskrawe  barwy.  Większość  gości  zaczynała 

już tańczyć do muzyki puszczanej przez didżeja przy konsoli. Obok niego, na kolistej scenie, 

mała  orkiestra  grała  szaloną  melodię,  która  łączyła  się  z  dudniącym  rytmem  w  niezwykłą 

egzotyczną  całość.  Piękne  kobiety  w  wymyślnych  kostiumach  krążyły  wśród  tłumu,  po-

dawały drinki i kierowały gości do salek za kotarami. 

Kręciło mi się w głowie. Za wiele bodźców, pędu, zamieszania. 

- Reed! 

Ni stąd, ni zowąd Kiran pojawiła się przy mnie i złapała mnie za rękę. 

- Potańczymy? - zawołała. Spojrzałam na Whittakera. Machnął dłonią. 

- Idź! 

- Znajdziemy się potem? 

Wydawał się teraz jedynym solidnym punktem oparcia w moim życiu. 

- Będę się za tobą rozglądał - obiecał. 

Po raz setny tego wieczoru pozwoliłam, żeby ktoś pociągnął mnie za sobą. Minęłyśmy 

szeroki kontuar, zza którego kobieta w stroju anielicy rozdawała roześmianym gościom pudła 

i pudełka owinięte w białą bibułę. 

- Co to jest? - zapytałam. 

- Białe prezenty, specjalność Dziedzictwa - wyjaśniła Kiran. - Nic tańszego niż tysiąc 

dolarów. 

- Tysiąc? - powtórzyłam osłupiała. 

- Ale  i  tak  na  ogół  nie  dostajesz  tego,  na  czym  ci  zależy.  Później  wszyscy  się 

wymieniają. 

Niewiarygodne.  Po  prostu  niewiarygodne.  Czy  na  świecie  naprawdę  było  tyle 

bogactwa? 

Kiran  odszukała  Noelle,  Dasha,  Arianę,  Taylor  i  Gage'a  na  parkiecie.  Okręciła  mnie 

wokół  siebie  i  zanurkowała  w  tłum  tańczących,  pozostawiając  mnie  samej  sobie.  Nigdy  nie 

byłam  dobrą  tancerką,  dlatego  przez  moment  dreptałam  niepewnie  w  miejscu,  zażenowana, 

background image

dopóki nie rozejrzałam się wokół siebie i nie stwierdziłam, że w zasadzie nie mam powodu do 

kompleksów. Zamknęłam oczy, uniosłam ręce i poddałam się muzyce. 

Katharsis.  Trafne  określenie  tego,  co  się  ze  mną  działo.  Katharsis.  Im  dłużej 

tańczyłam,  tym  bardziej  oddalałam  się  od  tego,  przez  co  przeszłam  i  przez  co  niewątpliwie 

miałam jeszcze przejść. Rytm wypełniał moje wnętrze, odbijał się echem w każdej komórce 

ciała i tłumił wszystko inne. 

Błogostan.  Absolutny  błogostan.  Doskonałe  odizolowanie  pośrodku  sali  balowej. 

Odizolowanie  od  Whittakera.  od  ukrytych  za  kotarami  pomieszczeń  i  ich  mrocznych 

tajemnic.  Odizolowanie  od  pogróżek  Nataszy,  od  oskarżeń  Constance,  od  zdrady  Thomasa, 

od niepokoju, który zawsze towarzyszył myślom o nim. Moja strefa bezpieczeństwa. Gdybym 

tylko mogła spędzić w niej resztę nocy, wszystko byłoby w porządku. 

- Jak tam? Przyjemnie? 

Noelle wynurzyła się spomiędzy tańczących i zarzuciła mi ręce na szyję. Poruszała się 

swobodnie, bez najmniejszego zakłopotania. Próbowałam dostosować się do niej, naśladować 

jej kroki, jej pewność siebie. 

- Bardzo! - odkrzyknęłam. 

- Świetnie. Przyda ci się. 

- Co mówisz? 

Usłyszałam jej słowa, ale ich nie zrozumiałam. 

- Przyda ci się! - powtórzyła, patrząc mi w oczy. - Więc baw się dobrze! 

Zgubiłam rytm. Odwróciła się ode mnie z uśmiechem i dołączyła do Dasha. 

Czyżby za jej „baw się dobrze!” kryło się niewypowiedziane „póki możesz”? 

Chryste. Jednak były na mnie wściekłe za to, że ustąpiłam przed szantażem Nataszy. 

Chciały  potrzymać  mnie  w  niepewności.  Ten  wieczór  był  aktem  miłosierdzia.  Czymś  w 

rodzaju  ostatniego  życzenia  skazańca.  Pozwalały  mi  zajrzeć  w  głąb  swojego 

uprzywilejowanego  świata,  uczestniczyć  w  Dziedzictwie,  żeby  tym  mocniej  zabolało,  kiedy 

wszystkiego mnie pozbawią. 

Nagle opuściła mnie cała energia. Rozglądałam się za jakimś oknem, balkonem, gdzie 

mogłabym zaczerpnąć świeżego powietrza. 

Wtedy go zobaczyłam i sala zawirowała mi przed oczami. 

Zobaczyłam Thomasa. 

background image

SZALEŃSTWO DO KWADRATU 

- Reed! Reed! Dokąd? - krzyknęła za mną Taylor. 

Nie odpowiedziałam. Nie miałam czasu. Przepchnęłam się łokciami przez roztańczony 

tłum,  depcząc  ludziom  po  stopach,  puszczając  mimo  uszu  przekleństwa  i  protesty.  Błyskały 

ś

wiatła,  drogę  tarasowały  mi  wirujące  ciała,  ale  nie  spuszczałam  z  niego  oczu, 

skoncentrowana jak snajper na swoim celu. Stał tam, sącząc drinka, z ręką w kieszeni. Gdyby 

obrócił głowę trochę w lewo, patrzyłby prosto na mnie. 

Jak by zareagował, gdyby mnie zobaczył? Uciekłby? Podszedłby bliżej? Dlaczego nie 

chciał spojrzeć w moją stronę? 

- Thomas! - wrzasnęłam. 

Dotarłam  na  skraj  przestrzeni  zajmowanej  przez  tańczących,  kiedy  uniósł  zasłonę 

bocznej  salki  i  zniknął  wewnątrz.  Chwyciwszy  fałdy  sukni,  puściłam  się  biegiem,  omijając 

parę obmacującą się przy barze, uchylając się przed akrobatą, który wyraźnie zamierzał nabić 

się na jedną z moich wsuwek do włosów. Zdyszana gwałtownie szarpnęłam kotarę i oto stał 

przede mną odwrócony do mnie plecami. Złapałam go za ramię. 

- Thomas! - wyszeptałam słabo. 

To  nie  byt  Thomas.  Chłopak  spojrzał  na  mnie  wystraszonymi  brązowymi  oczami  i 

pospiesznie  wycofał  się  za  zasłonę.  Był  zbyt  wysoki,  miał  za  długie  włosy.  W  ogóle  nie 

przypominał Thomasa. Jak mogłam się tak pomylić? 

Serce  waliło  mi  szaleńczo.  Podniosłam  wzrok  znużona  i  zdezorientowana  -  i 

zamarłam.  Nie  byłam  sama.  Nagle  zrozumiałam,  dlaczego  rzekomy  Thomas  uciekł  stąd  z 

miną winowajcy. 

Przede  mną  na  kanapie  z  nogą  zarzuconą  na  udo  innej  dziewczyny,  z  palcami 

wplecionymi w jej jasne włosy, z ustami szukającymi jej ust leżała Natasza Crenshaw. 

- Boże święty - powiedziałam. 

Odwróciła  się,  chwytając  oddech,  i  wtedy  zobaczyłam  twarz  tej  drugiej:  krągłe 

policzki, mocny makijaż i spuchnięte od pocałunków wargi Leanne Shore. 

background image

SZANTAŻ, SZANTAŻ 

- Świetnie. Po prostu świetnie - syknęła Leanne. 

Ach. Nie zmieniła się zupełnie. Wciąż ta sama słodycz i życzliwość. 

- Przepraszam - wymamrotałam. - Wydawało mi się, że wszedł tu mój znajomy i... 

Natasza usiadła prosto, wygładziła na sobie ubranie i wstała. Podciągnęła gorset sukni, 

który obsunął się jej na imponującym biuście. 

- Pójdę już - powiedziałam w poczuciu zagrożenia. - Zaczekaj. 

Byty  setki  miejsc,  w  których  wolałabym  się  znaleźć,  ale  nie  mogłam  wykonać 

najmniejszego ruchu. 

- Nie wolno ci nikomu o tym mówić. Proszę. Reed. Wiem, że mnie nie znosisz, i nie 

bez powodu, ale błagam. nie mów nikomu. 

Przełknęłam  z  trudem  ślinę,  patrząc  to  na  nią,  to  na  Leanne,  która  unikała  mojego 

wzroku. Natasza mnie o coś prosiła? Przyznała, że mam powód, aby jej nie znosić? Bezlitos-

na Natasza Crenshaw? 

- Nie powiem. Przyrzekam. Odetchnęła. 

- Więc... chodzicie ze sobą? - zapytałam. 

Natasza  usiadła  obok  Leanne,  szeleszcząc  krynoliną.  Spoglądały  sobie  nawzajem  w 

oczy. Na zewnątrz muzyka dudniła bez ustanku. 

- No  dobrze  -  mruknęła  wreszcie  Leanne.  Opadła  na  oparcie  kanapy  i  skrzyżowała 

ramiona. - Dobrze, wyjaśnij jej. Niech wie, co się dzieje. 

Czemu nagle nabrałam przekonania, że dowiem się więcej, niżbym chciała? 

Natasza ujęta Leanne za rękę i splotła z nią palce. 

- Tak, jesteśmy parą - powiedziała spokojnie. - Od drugiej klasy. 

- Dlatego chciałaś, żebym przeszukała ich pokoje. Dlatego tak ci zależało na powrocie 

Leanne. 

- Reed, szantaż to nie mój pomysł. Tak naprawdę wcale cię nie szantażowałam. Noelle 

szantażowała mnie. 

Z niedowierzaniem potrząsnęłam głową. 

- Zaraz, zaraz. O czym ty mówisz? 

- Kazano  mi  zrobić  te  zdjęcia,  Reed  -  powiedziała,  pochylając  się  w  moją  stronę.  - 

Dziewczyny kazały mi cię szantażować. 

Czułam się tak, jakby któryś z akrobatów porwał mnie w powietrze, wywinął ze mną 

background image

salto i gwałtownie spuścił mnie na podłogę. Przed oczami tańczyły mi czarne plamy. Wpatry-

wałam się w ścianę i próbowałam stłumić mdłości. 

- Dobrze  się  czujesz?  -  zapytała  Natasza,  Przyłożyłam  zimną,  lepką  rękę  do 

rozpalonego czoła. 

- Ale... ale... - wyjąkałam - dlaczego się zgodziłaś? Zerknęła na Leanne. 

- Bo groziły, że wszystkim o nas opowiedzą. 

- I bałaś się, że twoi republikańscy rodzice się ciebie wyprą? Dlatego? 

- Nie!  Nie  chodziło  o  mnie.  Rodzice  wiedzą,  że  jestem  lesbijką.  Przyznałam  im  się, 

kiedy miałam trzynaście lat. Są całkiem zadowoleni. Chyba uważają, że dzięki temu nadążają 

za epoką. 

- No to dlaczego? 

- Oj,  zrobiła  to  dla  mnie!  Dotarło?  -  krzyknęła  Leanne.  -  Gdyby  moi  rodzice  się 

dowiedzieli,  wylądowałabym  na  ulicy.  Wyparliby  się  mnie,  zniszczyliby  mnie  zupełnie. 

Miałabym  szczęście,  gdybym  dostała  pracę  w  domu  towarowym.  Zrozumiałaś  wreszcie? 

Zrobiła to dla mnie. 

Gapiłam  się  na  nią  z  otwartymi  ustami.  Natasza  delikatnie  dotknęła  jej  twarzy 

wierzchem  dłoni.  Leanne  westchnęła  spazmatycznie  i  otarła  łzę.  A  potem  się  pocałowały: 

niespiesznie, czule, i Natasza przyłożyła czoło do czoła Leanne. 

Nie tylko były parą. Były zakochaną parą. 

Natychmiast  im  wybaczyłam.  Całkowicie.  Natasza  kierowała  się  miłością,  podobnie 

jak ja. kiedy ukrywałam wiadomość od Thomasa i podsycałam w sobie nadzieję, że zobaczę 

się  z  nim  w  trakcie  Dziedzictwa.  Kierowała  się  też  strachem  przed  Noelle,  a  wszystkie 

wiedziałyśmy doskonale, że Noelle budzi strach nie bez przyczyny. Natasza, jak ja, nie miała 

wyboru. 

Próbowałam zebrać myśli - próbowałam zdecydować, jaki powinien być mój następny 

krok, czego powinnam się jeszcze dowiedzieć. Narzucało się jedno pytanie. 

- Dlaczego to zrobiły? Dlaczego cię szantażowały, żebyś zmusiła mnie do węszenia w 

ich  pokojach?  Wiedziały,  co  oznacza  dla  mnie  wylot  z  Easton.  Wiedziały,  że  się  nie 

przeciwstawię. Znalazłam u nich takie rzeczy... W ogóle się tym nie przejmowały? 

- Może powinnaś sama je zapytać - powiedziała Leanne ponuro. 

- Właśnie.  Łatwiej  uwierzysz,  jeśli  usłyszysz  to  bezpośrednio  od  nich  -  dodała 

Natasza. 

Kiwnęłam  głową  wciąż  oszołomiona.  Usłyszeć  bezpośrednio  od  nich.  Słusznie. 

Dziewczyny miały mi sporo do wyjaśnienia. 

background image

- Mogłabyś  już  zostawić  nas  same?  -  zapytała  Leanne,  ujmując  dłoń  Nataszy.  - 

Rzadko zdarza nam się teraz spotkać. 

W jej głosie zabrzmiało oskarżenie, jakbym była temu winna. No i w pewnym sensie 

byłam. 

- Oczywiście.  Przepraszam  -  powiedziałam,  podnosząc  się  chwiejnie.  Przystanęłam 

przed kotarą i spojrzałam na Nataszę. - Nie martw się. Dochowam waszej tajemnicy. 

Uśmiechnęła się do mnie. Po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie szczerze. 

- Dzięki, Reed. Odsunęłam zasłonę i wyszłam. 

background image

PIONEK 

Dlaczego? Dlaczego to zrobiły? 

Zatrzymałam się na moment, żeby złapać oddech; fiszbiny w gorsecie sukni boleśnie 

wpijały  mi  się  w  skórę.  Szukałam  odpowiedzi,  ale  na  próżno.  Jaką  korzyść  mogły  odnieść 

dziewczyny  z  Billings,  zmuszając  mnie  do  przeszukania  ich  pokojów?  Chciały,  żebym 

odkryła ich sekrety? Żebym znalazła dowód ich podłości wobec Leanne? Ale dlaczego? 

Musiała  to  być  jakaś  skomplikowana,  chora  gra.  w  której  Natasza,  Leanne  i  ja 

byłyśmy  tylko  pionkami.  Dostarczyłyśmy  dziewczynom  rozrywki.  Obserwowały  z  uciechą, 

jak daleko się posuniemy. To jedyne sensowne wyjaśnienie. Kiedy tego wieczoru przyszłam z 

wyznaniem  do  Noelle  i  Ariany  i  oddałam  im  dyskietkę,  wcale  nie  były  zaskoczone.  Od 

początku wiedziały, co się dzieje. Same wszystko zorganizowały. 

Pewnie od dawna zaśmiewały się za moimi plecami. „Spójrzcie na Reed. Ależ z niej 

kretynka. Mamy ją w garści!” 

Im więcej o tym myślałam, tym bardziej chciałam komuś przywalić. 

Wyprostowałam się i ruszyłam między tańczących. Pora zepsuć kilku osobom zabawę. 

Napędzana  falą  adrenaliny  przebijałam  się  przez  tłum.  Znalazłam  Noelle,  Arianę, 

Taylor i Kiran tam, gdzie się z nimi rozstałam, pośrodku sali. Wepchnęłam się przed Noelle, 

dysząc z gniewu. 

- Musimy pogadać - oznajmiłam. 

- Reed,  jesteśmy  na  imprezie  -  powiedziała,  kładąc  mi  dłonie  na  ramionach.  -  To 

okazja  do  relaksu.  Czyżby  imprezy  były  czymś  nieznanym  w  Zadupiu  Niżnym  w 

Pensylwanii? 

Złapałam  ją  za  nadgarstki.  Mocno.  Ariana,  Kiran  i  Taylor  natychmiast  stanęły  przy 

nas. Byłam otoczona, sama przeciwko czterem, ale miałam to gdzieś. 

- Musimy pogadać - powtórzyłam przez zęby. 

Noelle przechyliła głowę. 

- Reed, nie rób sceny. 

- Och.  zrobię  ją  chętnie  i  będzie  na  co  popatrzeć.  Tylko  nie  wiem,  czy  wam  też  się 

spodoba. 

Spoglądała  na  mnie,  sprawdzając,  czy  nie  blefuje.  Blefowałam,  oczywiście.  Gdybym 

zaczęła wrzeszczeć i rzucać oskarżenia, nie tylko zdradziłabym tajemnicę Nataszy i  Leanne, 

ale także okazałabym się naiwną ofermą, a tego zdecydowanie wolałam uniknąć. 

background image

Zmrużyłam  oczy.  Im  dłużej  tak  tkwiłyśmy,  tym  mocniej  czułam  swoją  przewagę. 

Widziałam, że Noelle ustępuje. No proszę - ja też umiałam grać w te klocki. 

- W  porządku  -  mruknęła,  wyrywając  ręce  z  mojego  uścisku.  -  Zachowujmy  się 

kulturalnie. 

Popatrzyła na Arianę, Kiran i Taylor. 

- Drogie panie, poszukajmy jakiegoś zacisznego miejsca. 

background image

KONIEC SEKRETÓW 

- No  dobrze,  Reed,  jesteśmy  tu  wszystkie  -  powiedziała  Noelle,  opadając  na  obity 

aksamitem fotel w bocznej salce. 

Kopnięciem  zrzuciła  buty  i  podwinęła  nogi  pod  siebie,  jakby  przygotowywała  się  do 

miłej pogawędki przy herbacie. Pozostała trójka usiadła wokół niej na krzesłach i kanapach. 

Wszystko  wyglądało  uprzejmie  i  cywilizowanie.  Grupa  pięknych,  wytwornych, 

uprzywilejowanych kobiet. A we mnie się gotowało. 

- Wiem,  coście  zrobiły  -  oświadczyłam,  stając  na  środku.  -  Szantażem  zmusiłyście 

Nataszę, żeby szantażowała mnie. 

Noelle patrzyła na mnie beznamiętnie. 

- I co? Spodziewasz się medalu? Dłonie zacisnęły mi się w pięści. 

- Chcę wiedzieć dlaczego. Co zamierzałyście dzięki temu zyskać? 

Noelle odwróciła ode mnie wzrok i westchnęła, jakby była okropnie znudzona. 

- Nie  chodzi  o  to,  co  my  mogłyśmy  zyskać,  ale  o  to,  co  ty  miałaś  do  zyskania  - 

odpowiedziała Ariana półleżąca na kanapie. 

Wszystkie  spojrzały  na  mnie  wyczekująco,  jakby  uważały.  że  powinnam  im 

podziękować. 

- Nie rozumiem. Co to znaczy? 

- To  znaczy,  że  cię  sprawdzałyśmy  i  przeszłaś  sprawdzian  pomyślnie  -  oznajmiła 

Kiran. Wyjęła z torebki nieodłączną piersiówkę i uniosła ją w toaście. - Może to uczcimy? 

Pogubiłam się kompletnie. 

- Sprawdzałyście mnie? Jak? Po co? 

Kiran  pociągnęła  łyka  i  przytknęła  palce  do  wilgotnych  warg.  Noelle  potrząsnęła 

głową ze znużeniem; Ariana dalej spoglądała na mnie nieruchomymi oczami. 

- Chciałyśmy się przekonać, czy możemy ci ufać - powiedziała cicho Taylor. Siedziała 

ze  stopami  zwróconymi  nieco  ku  sobie,  jak  dziecko  czekające  na  mamę  na  przystanku 

autobusowym. - Dlatego to zrobiłyśmy. 

Zrobiły  to,  bo  chciały  się  przekonać,  czy  mogą  mi  ufać.  Chciały  się  przekonać,  czy 

mogą mi ufać? 

- I przeszłam sprawdzian pomyślnie? Ciekawe. Przecież przeszukałam wasze pokoje. 

Odkryłam... różne sekrety. Naruszyłam waszą prywatność. I co, przeszłam pomyślnie? 

Noelle zaśmiała się. 

background image

- Niczego nie naruszyłaś. Zaaranżowałyśmy to wszystko, żebyś miała co odkrywać. 

- Jak to? 

Musiałam  usiąść.  Osunęłam  się  na  wyściełaną  ławę.  Przed  oczami  przemknęło  mi 

ostatnich kilka tygodni. Co wydarzyło się naprawdę, co było fikcją? 

- Chyba... chyba żartujecie - wyjąkałam. 

- Uwierzyłaś,  że  ukradkiem  obżeram  się  słodyczami?  -  zapytała  Kiran  i  parsknęła 

ś

miechem.  -  Daj  spokój!  Jem,  na  co  mam  ochotę  i  kiedy  mam  ochotę.  Po  prostu 

odziedziczyłam dobre geny. 

- Skrzynka w szafie Kiran to mój pomysł - oświadczyła Taylor z dumą. 

- Ale  maniackie  zapiski  Taylor  były  moim  pomysłem  -  powiedziała  Kiran.  

Genialnym, musisz przyznać. 

- Rzeczywiście,  pomysł  niezły  -  potwierdziła  Taylor.  -  Tyle  że  po  kilku  godzinach 

przy klawiaturze nie mogłam ruszać palcami. 

- Za to fotosy Dasha były prawdziwe. Bez retuszu - powiedziała Noelle z satysfakcją. - 

Szczęściara ze mnie, co? 

Czułam  gorzki  smak  w  ustach.  Dziewczyny  wszystko  zaaranżowały  i  włożyły  w  ten 

projekt  wiele  trudu.  Uważałam  je  za  swoje  przyjaciółki,  a  one  nieustannie  snuły  intrygi. 

Manipulowały mną przez cały czas. Czy cokolwiek z tego, co mi mówiły, było prawdą? 

- Nie  zapomnę  twojej  miny  dzień  po  tym,  kiedy  zobaczyłaś  swoje  zdjęcia  - 

powiedziała  Kiran  radośnie.  -  Rano  w  moje  urodziny.  Wręczałyśmy  ci  prezenty,  a  ty 

zieleniałaś coraz bardziej. 

- Świetnie się złożyło - przyznała Ariana. - Poczucie winy miałaś wypisane na twarzy. 

- Szczerze mówiąc, trochę się dziwię, że się nie połapałaś - stwierdziła Noelle. - Parę 

razy byłyśmy o krok od wpadki. 

- Właśnie - przytaknęła Taylor z przejęciem. - Na przykład wtedy kiedy natknęłam się 

na ciebie przy porannym sprzątaniu. Kompletnie wyleciało mi z głowy, że masz przeszukiwać 

nasz pokój. Od razu się zorientowałam, że zajrzałaś pod moje łóżko. Wymyśliłam tę historię z 

referatem  z  literatury  i  zareagowałaś  tak  uroczo,  „Wszyscy  mówią,  że  jesteś  absolutną 

gwiazdą  Easton”  -  powiedziała,  przytaczając  moje  słowa.  Słowa,  których  użyłam,  żeby  jej 

pomóc. - Bardzo to było miłe, Reed! 

- A te brednie o hasłach do komputera! - zaśmiała się Kiran. - W każdym razie udało 

nam się wcisnąć ci informacje o dostępie do laptopa Ariany. 

- Przypuszczam,  że  mój  terminarz  trochę  cię  zdenerwował  -  powiedziała  Ariana.  - 

Wybacz. 

background image

Nigdy  w  życiu  nie  czułam  się  tak  upokorzona.  Wiedziały  o  wszystkim  od  początku. 

Sterowały mną. Tamtego wieczoru Ariana celowo oddała mi swoją torbę. Nie byłam sprytna 

ani przebiegła. Zostałam zrobiona w konia. 

- Zasadniczy sprawdzian polegał na tym, czy doniesiesz na nas, jeśli znajdziesz jakieś 

kompromitujące  materiały  -  wyjaśniła  Noelle.  -  Gdybyśmy  zagroziły  odebraniem  ci 

wszystkiego: odebraniem ci Easton, i gdybyś pozostała lojalna, przeszłabyś test pomyślnie. 

- I  przeszłaś  -  powiedziała  Ariana.  -  Przekonałyśmy  się,  że  możemy  ci  zaufać.  W 

każdej sprawie. 

Przebiegł  mnie  dreszcz  i  mocno  objęłam  się  ramionami.  Nie  mogłam  uwierzyć  w  to, 

co się działo. Tyle strachu, podstępów, wewnętrznej szarpaniny - wszystko bez sensu. 

- Co byście zrobiły, gdybym zgłosiła się z tą dyskietką do dyrektora? - wychrypiałam, 

patrząc  w  podłogę.  -  Wasza  zabawa  była  trochę  ryzykowna,  nie?  Mogłyście  wylecieć  ze 

szkoły. 

Noelle  znowu  parsknęła  śmiechem  i  tym  razem  przyłączyła  się  do  niej  pozostała 

trójka. 

- Nie  wygłupiaj  się,  Reed.  Trzeba  czegoś  znacznie  poważniejszego,  żeby  nas 

wyrzucić. Nie. nie było żadnego ryzyka. 

- No,  owszem,  było,  dla  ciebie  -  powiedziała  Kiran,  wskazując  na  mnie.  -  Gdyby  te 

zdjęcia trafiły do obiegu, w try miga siedziałabyś w powrotnym autobusie do Croton. 

- A zdjęcia rzeczywiście są dla ciebie obciążające - stwierdziła Noelle rzeczowo. 

Kurczowo  zacisnęłam  dłonie  na  skraju  ławki  i  pochyliłam  się  do  przodu,  walcząc  z 

falą  mdłości.  Śmiech  dziewczyn  dźwięczał  mi  w  uszach.  Bawiła  je  ta  sytuacja.  Bawiło  je 

igranie z uczuciami, z czyimś życiem, z czyjąś przyszłością. 

- Och,  Reed,  dajże  spokój  -  powiedziała  Ariana.  Usiadła  obok  mnie,  objęła  mnie 

ramieniem  i  lekko  dotknęła  mojej  ręki.  Miała  lodowato  zimne  palce.  -  Wszystko  jest  już  w 

porządku. Będzie dobrze. Nie rozumiesz? 

„Rozumiem  doskonale.  Rozumiem,  że  jesteście  walnięte.  Jesteście  wyjątkowo  podłe. 

Sprzymierzyłam się z czystym złem”. 

- Jesteś teraz jedną z nas - powiedziała Ariana cicho. - Naprawdę jedną z nas. 

- I już więcej nie musisz być Kopciuszkiem - dodała Taylor. 

- Czego  trochę  żałuję,  bo  nie  znoszę  ścielić  łóżka  -  mruknęła  Ki  ran  i  pociągnęła 

kolejnego łyka. 

- Jesteś w Billings - powiedziała Noelle. - Tym razem bez zastrzeżeń, bezwarunkowo. 

Koniec sekretów. 

background image

Serce  drgnęło  mi  przy  tych  dwóch  słowach.  Koniec  sekretów.  Nawet  w  furii,  w 

całkowitej  desperacji,  zależało  mi  na  sympatii  tych  koszmarnych  dziewczyn.  Co  się  ze  mną 

działo? 

Dałam  się  uwieść.  Nie  było  najmniejszych  wątpliwości.  I  nie  potrafiłam  już  się 

wycofać. 

Podniosłam wzrok i spojrzałam w ciemne oczy Noelle. 

- Koniec sekretów? - zapytałam. 

- Absolutny koniec. 

Popatrzyłam na Arianę. Spoglądała na mnie z zagadkowym uśmiechem. 

Nadal tlił się we mnie gniew. Wiedziałam, że zawsze będzie tlił się gdzieś głęboko we 

mnie.  Sama  jednak  wybrałam  tę  drogę.  Kiedy  po  raz  pierwszy  weszłam  do  Billings,  byłam 

ś

wiadoma  -  przynajmniej  do  pewnego  stopnia  -  do  czego  zdolne  są  te  dziewczyny.  Mimo 

wszystko  postanowiłam  się  z  nimi  sprzymierzyć,  bo  rozumiałam,  ile  mogą  dla  mnie  zrobić, 

jaką  mogą  mi  zapewnić  przyszłość.  Sprawiły,  że  poczułam  się  kimś  szczególnym,  kimś 

ważnym. Jakbym miała prawdziwe przyjaciółki. W końcu o to chodziło. Owszem, stosowały 

chore  metody,  ale  po  prostu  chciały  się  przekonać,  czy  jestem  gotowa  do  prawdziwej 

przyjaźni. 

Liczyła się lojalność, tak jak mówił Whittaker. Lojalność była sprawą pierwszorzędnej 

wagi. 

Cenne życiowe doświadczenie. 

- No, więc między nami w porządku? - zapytała Ariana. 

- Właśnie,  czy  możemy  już  wracać  na  imprezę?  -  dodała  Noelle.  -  Mam  dosyć  tej 

rozmowy. 

- Tak - powiedziałam, prawie nie wierząc, że to mówię. - W porządku. 

Byłam zupełnie wyczerpana, ale jakoś podniosłam się z ławy. Taylor uściskała mnie i 

wymknęła się na zewnątrz. Kiran ucałowała mnie w policzki, mrugnęła i ruszyła za nią. Aria-

na  spokojnie  odsunęła  kurtynę  i  wyszła.  Wtedy  przypomniałam  sobie  o  pewnej  istotnej 

sprawie. Przystanęłam i spojrzałam na Noelle. 

- A te pliki, które znalazłam w laptopie Ariany, ściągi i wiadomości z komunikatora - 

powiedziałam - też były spreparowane? 

Uśmiechnęła się lekko. 

- Nic bez przyczyny, pamiętasz, Reed? Wszystko ma swoją przyczynę. 

background image

JUŻ PRZESZŁOŚĆ 

Kilka  godzin  później  wynurzyłyśmy  się  razem  na  Park  Avenue,  objęte  ramionami, 

roześmiane,  podtrzymując  Kiran,  która  chwiała  się  niebezpiecznie  na  wysokich  obcasach. 

Noc  była  pełna  wrażeń,  tańca  i  alkoholu.  Aż  do  końca  imprezy  unikałam  bocznych 

pomieszczeń,  pozostając  z  dziewczynami  w  sali  balowej.  Noelle  i  Dash  zniknęli  na  trzy 

kwadranse  i  pojawili  się  rozczochrani,  półprzytomni  i  zadowoleni.  Kiran  odeszła  z  grupą 

znajomych  z  Kent  i  wróciła  w  innej  sukni,  wzbudzając  powszechną  wesołość.  Był  to  żart, 

którego  nie  zrozumiałam,  ale  wolałam  nie  zadawać  pytań.  Czułam,  że  odpowiedzi  nie 

przypadłyby mi do gustu. 

Dzięki tradycji białych prezentów Kiran paradowała teraz w etoli narzuconej na nową 

suknię,  Taylor  beztrosko  machała  cudną  torebką  od  Coacha,  Ariana  niosła  niedbale  parę 

butów  od  Diora,  a  Noelle  wsunęła  sobie  na  głowę  kryształowy  diadem,  który  niewątpliwie 

miał trafić na stertę błyskotek pod jej łóżkiem natychmiast po powrocie do bursy. Mnie udało 

się  dokonać  transakcji  z  dziewczyną  z  Barton:  wymieniłam  paskudny  pasek  na  przepiękny 

platynowy  pierścionek  z  szafirem  od  Tiffany'ego.  Byt  to  pierwszy  prawdziwy  klejnot,  jaki 

posiadałam  (nie  licząc  kolczyków  od  Whittakera).  Nie  mogłam  się  powstrzymać  od 

spoglądania na niego co pół minuty. 

Właśnie  patrzyłam  na  szafir  połyskujący  na  moim  palcu,  kiedy  zakryła  go  czyjaś 

szeroka  dłoń.  Brama  dziedzińca  Dreskinów  zamknęła  się  za  nami.  Podniosłam  wzrok, 

zaskoczona i nieco zamroczona, i zobaczyłam Whittakera. 

- Whit! - zawołałam z uśmiechem. - Gdzie się podziewałeś? 

- Właśnie  o  to  samo  chciałem  zapytać  ciebie  -  powiedział  nieco  naburmuszony.  - 

Przez całą noc prawie cię nie widziałem. 

Noelle, Ariana i Taylor chichotały szaleńczo za moimi plecami. 

- Wiem, Whit. Przepraszam. Świętowałam z dziewczynami. 

- Świętowałaś? Co? 

Noelle podeszła do nas i objęła Whittakera. 

- Dziewczyńskie sprawy, skarbie. Dziewczyńskie sprawy - powiedziała. 

Poklepała go pieszczotliwie po twarzy i parsknęła śmiechem. Nie mogłam się do niej 

nie przyłączyć. Może byłam bardziej wstawiona, niż sądziłam. 

- Chodźcie - zawołał Josh karcąco. - Spóźnimy się na ostatni pociąg! 

Ruszyliśmy  za  nim  -  chwiejące  się  towarzystwo  w  jedwabnych  sukniach  i 

background image

niedopiętych  koszulach,  na  wysokich  obcasach  i  z  płaszczami  wlokącymi  się  po  chodniku. 

Whittaker,  który  wydawał  się  nadzwyczaj  trzeźwy,  podtrzymywał  mnie  ramieniem.  Byłam 

mu wdzięczna za to ciepło i dodatkowe oparcie. Z tyłu słyszałam nierówne kroki dziewczyn i 

myślałam, że będzie prawdziwym cudem, jeśli żadna z nich nie złamie sobie nogi. 

- Dobrze się bawiłaś? - zapytał Whittaker. 

- Cudownie! Dziękuję, że mnie zaprosiłeś, Whit. 

- Nie  ma  za  co  -  powiedział  i  przycisnął  mnie  mocniej  do  siebie.  -  Wiesz,  kiedy 

nadejdzie  zima,  moglibyśmy  się  wybrać  do  naszego  domu  w  Tahoe.  Rodzice  na  pewno 

chcieliby cię poznać. 

Potknęłam się i chwyciłam go za ramię, żeby odzyskać równowagę. 

Rodzice. Spotkanie z jego rodzicami. Nie. Absolutnie nie. 

Przez  chwilę  wszystko  wirowało  wokół  mnie,  ale  wkrótce  wróciło  na  swoje  miejsce. 

Łagodnie odsunęłam się od Whittakera i spojrzałam mu w oczy. 

- Whit, możemy porozmawiać? We dwoje. 

- Naturalnie - odpowiedział. Popatrzył na pozostałych. - Idźcie. Zaraz was dogonimy. 

Dziewczyny nas wyminęły; Noelle uśmiechała się znacząco. Nabrałam tchu. Pomimo 

nielichego zamroczenia wiedziałam, co muszę zrobić. Sprawa ciągnęła się zbyt długo. Whit-

taker zasługiwał na szczerość. 

- Whit, strasznie mi przykro, ale uważam, że nie powinniśmy już się spotykać. 

- Słucham? 

- Przykro  mi,  naprawdę.  Bardzo  cię  lubię.  Jesteś  świetnym  facetem.  Problem  w  tym, 

ż

e... że po prostu mnie nie pociągasz. 

- Och - powiedział wpatrzony w swoje buty. - No cóż. To niezły cios. 

- Przepraszam!  Nie  chciałam  cię  zranić  -  zawołałam  ze  łzami  w  oczach.  -  Myślałam 

tylko... myślałam, że wolałbyś znać prawdę. 

Przełknął ślinę i pokiwał głową. 

- Rzeczywiście,  tak  jest  lepiej  -  powiedział  podejrzanie  dziarskim  tonem.  -  Nie  będę 

udawał, że nie jestem zawiedziony, ale... ale doceniam twoją szczerość. 

Ujęłam go za rękę. 

- Whit, zobaczysz, jeszcze uszczęśliwisz jakąś wspaniałą dziewczynę. 

Zaśmiał się. 

- Mam nadzieję - powiedział. 

Zachwiałam  się  i  znowu  objął  mnie  ramieniem.  Przed  chwilą  z  nim  zerwałam,  a  on 

nadal się o mnie troszczył, nadal mnie wspierał. Przypomniała mi się Constance i jej dłoń na 

background image

mojej dłoni podczas porannego nabożeństwa, kiedy oficjalnie powiadomiono nas o zniknięciu 

Thomasa.  I  nagle  zapragnęłam  ze  wszystkich  sił,  żeby  tych  dwoje  odnalazło  się  nawzajem. 

Byli dla siebie stworzeni. 

- Zobaczysz!  -  zapewniłam.  -  Nawet  znam  odpowiednią  osobę.  Ty  też  ją  znasz. 

Wystarczy, że raz zaprosisz ją na randkę, a zakochasz się po uszy. 

Uśmiechnął się smutno. 

- Może  powinniśmy  o  tym  porozmawiać  w  pociągu  -  powiedział,  prowadząc  mnie 

delikatnie za pozostałymi eastończykami. 

- Okej - wymruczałam. 

Pociąg,  miękki  fotel,  drzemka:  co  za  urocza  perspektywa.  Nie  mogłam  jednak 

uwierzyć,  że  to  wszystko  jest  już  przeszłością:  Dziedzictwo,  mój  „związek”  z  Whittakerem, 

pierwsza podróż do Nowego Jorku. Noc minęła błyskawicznie - i bez śladu Thomasa. 

Thomas się nie pojawił. Koniec końców, wcale nie musiałam tak gorliwie zabiegać o 

zaproszenie na nowojorską imprezę. 

Westchnęłam  ciężko.  Chciałam  już  tylko  wrócić  do  Easton  i  zostawić  przeszłość 

naprawdę za sobą. 

background image

Ż

YCIE PRZEDE MNĄ 

Z  czołem  opartym  o  chłodną  szybę  patrzyłam,  jak  świat  budzi  się  w  promieniach 

słońca  wschodzącego  nad  jesiennie  kolorowymi  drzewami.  Miarowy  stukot  pociągu  dawno 

już uśpił moich kolegów i koleżanki, ale ja nie potrafiłam oderwać się od widoku za oknem. 

Było  pięknie.  Pięknie  i  barwnie,  i  obiecująco.  Nie  chciałam  stracić  ani  sekundy  tego 

spektaklu. 

Wokół mnie słychać było głębokie oddechy i pochrapywania. Noelle zasnęła z głową 

na  piersi  Dasha,  z  diademem  na  bakier.  Dash,  okryty  kurtką,  obejmował  Noelle  ramieniem, 

czułym  gestem  zamykając  dłoń  na  jej  łokciu.  Od  czasu  do  czasu  spoglądałam  na  nich  z 

uśmiechem. Nigdy przedtem nie widziałam ich razem w takiej harmonii. 

Z  tyłu  wagonu  Ariana  i  Taylor  rozmawiały  szeptem.  Kiran  leżała  nieprzytomna  na 

dwóch fotelach, podłożywszy sobie pod głowę zdobyczną etolę. Whittaker próbował nakłonić 

Gage'a do użyczenia jej płaszcza dla ochrony przed zimnem, ale Gage burknął: 

- Jeszcze czego. Mnie też nie jest za ciepło. 

Whittaker  czym  prędzej  zdjął  więc  z  siebie  płaszcz  i  okrył  nim  nieruchomą  Kiran. 

Teraz drzemał skulony na siedzeniu z przodu, pochrapując wyjątkowo głośno. 

Usłyszałam  westchnienie  i  zerknęłam  w  bok.  Natasza  siedziała  wyprostowana  w 

fotelu  przy  oknie,  opierając  rękę  na  zgiętym  kolanie.  Patrzyła  przez  szybę  zamyślona  i 

smutna.  Zastanawiałam  się,  jak  ułożą  się  nasze  stosunki.  Podzieliła  się  ze  mną  swoją 

największą tajemnicą - chociaż nie całkiem dobrowolnie. Czy zdołamy się zaprzyjaźnić? Czy 

pozostaniemy  wrogami?  Liczyłam  na  przyjaźń.  Teraz,  kiedy  wiedziałam,  że  moja 

współlokatorka nie jest szantażystką, zaczynałam dostrzegać w niej interesującą osobę. 

Wtem  ktoś  zasłonił  mi  widok  na  wnętrze  wagonu.  Zamrugałam  wyrwana  z  transu. 

Spojrzałam  w  twarz  Josha  i  mój  puls  przyspieszył  raptownie.  To  już  drugi  raz  tej  nocy.  Co 

właściwie wyprawiało moje serce? 

- Cześć - powiedziałam. 

- Cześć. Mogę...? - zapytał, wskazując na wolne miejsce obok mnie. 

- Jasne. 

Spośród wszystkich chłopców w pociągu wydawał się najmniej rozchełstany. Koszulę 

wciąż  miał  włożoną  w  spodnie,  krawat  tylko  trochę  rozluźniony,  wszystkie  guziki  poza 

jednym  zapięte.  Najprawdopodobniej  więc  nie  odwiedzał  bocznych  salek  u  Dreskinów.  Z 

jakiegoś powodu niezwykle poprawiło mi to humor. 

background image

- I jak? Przyjemna noc? - zapytał. 

- O tak. 

- Ale bez Thomasa. 

Pociąg wszedł w zakręt i zapiszczał przeraźliwie. Oparłam się rękami o fotel z przodu, 

z trudem chwytając oddech. Josh uśmiechnął się lekko. 

- Spokojnie. Nie wylecimy z torów. 

- Wiem - wymamrotałam. 

Bardziej niż perspektywa katastrofy kolejowej przeraziło mnie to, że odkąd natknęłam 

się na Nataszę i Leanne, ani razu nie pomyślałam o Thomasie. Zupełnie o nim zapomniałam. 

I może nie należało się tym martwić. 

- Z Thomasem na pewno jest wszystko w porządku - mruknęłam, głównie dlatego że 

Josh czekał na odpowiedź. 

Bo  tak  naprawdę  zrozumiałam,  że  właśnie  przestałam  zawracać  sobie  Thomasem 

głowę. Porzucił mnie. Zwiał bez pożegnania i musiałam sama radzić sobie z dziewczynami z 

Billings,  z  Whittakerem  i  policją.  Zrobiłam  wszystko,  co  mogłam  -  nawet  spotykałam  się  z 

chłopakiem, który w ogóle mnie nie pociągał - byle tylko zdobyć zaproszenie na Dziedzictwo 

i mieć szansę zobaczenia się z Thomasem. On jednak nie przyszedł. Powinien odgadnąć, że 

postaram się dostać na tę imprezę. Najwyraźniej niezbyt mu na mnie zależało. 

Nie. Thomas był już dla mnie przeszłością. I od tej chwili nie zamierzałam spoglądać 

za siebie. 

- Na pewno - odpowiedział Josh niezbyt przekonany. 

- Wiesz  co?  Nie  chcę  o  nim  więcej  rozmawiać.  Oczywiście,  życzę  mu  wszystkiego 

najlepszego,  ale  chyba  go już przebolałam. Wyjechał i ma swoje życie.  W porządkują także 

mogę mieć swoje. 

Zerknął na mnie, unosząc brwi. 

- Serio? 

- Serio. 

- Bardzo trzeźwe podejście - powiedział. - Też tak sądzę. 

Ziewnęłam  potężnie.  Miałam  wrażenie,  że  pobrano  mi  z  krwi  przynajmniej  litr 

adrenaliny. Oczy same mi się zamykały. Oparłam głowę na ramieniu Josha. 

- Zmęczona? 

- Tak jakby. 

Objął mnie i przytulił do siebie. Puls znowu mi przyspieszył, ale gest Josha wydał mi 

się  absolutnie  naturalny.  W  ostatnich  tygodniach  Josh  okazał  się  dobrym  kumplem  i  w  jego 

background image

towarzystwie  czułam  się  całkiem  swobodnie.  Swobodniej  niż  w  towarzystwie  Whittakera  i 

zdecydowanie swobodniej niż w towarzystwie Thomasa, który zawsze utrzymywał dziewczy-

nę w niepewności. 

Po  kilku  sekundach  zesztywniał  mi  kark.  Poruszyłam  się,  szukając  wygodniejszej 

pozycji. Josh uniósł ramię i pchnął mnie leciutko. Ułożyłam głowę na jego kolanach. 

Ach. Jak miło. 

- Dzięki - wymruczałam. 

- Nie ma za co. 

Odpływałam  w  sen,  wsłuchana  w  szepty  moich  przyjaciółek  oraz  stukot  kół  i 

mogłabym przysiąc, że palce Josha ostrożnie, delikatnie odsuwają mi włosy z twarzy. 

Uśmiechnęłam się. 

background image

W MARTWEJ CISZY 

Kiedy  wysiedliśmy  z  pociągu  i  ospale  powędrowaliśmy  uliczkami  Easton,  ostatnie 

ś

lady  świtu  blakły,  pozostawiając  za  sobą  mlecznobiałą  mgłę.  Cienkie  obcasy  zagłębiały  się 

w  ziemi.  Zmordowana  zdjęłam  buty  i  z  ulgą  poruszyłam  palcami  u  stóp.  Ulga  minęła  po 

kilkunastu sekundach, a moje stopy zamieniły się w bloki lodu. 

- Wszystko w porządku? - zapytał Josh. 

- W porządku. Tylko nie mogę się doczekać powrotu do domu. 

Do domu. Easton było domem. Bursa Billings była moim domem. Uświadomiłam to 

sobie po raz pierwszy. 

Wreszcie dotarliśmy do ogrodzenia otaczającego teren szkoły. Ostrożnie posuwaliśmy 

się  wzdłuż  żelaznych  sztachet,  dopóki  nie  natrafiliśmy  na  otwór  ukryty  za  krzakami. 

Przeciskaliśmy  się  przez  niego  kolejno,  szeptem  przekazując  sobie  wskazówki;  dziewczyny 

unosiły  suknie,  żeby  nie  zaczepić  nimi  o  wystające  pręty  i  korzenie.  Teraz,  po  balu,  nie 

chciało nam się przebierać w dżinsy i swetry: byliśmy zbyt zmęczeni, a gdyby wpadł na nas 

któryś z nauczycieli, nasz strój nie miałby już znaczenia. 

Po drugiej stronie ogrodzenia trzymałam się blisko Josha. Wspinaliśmy się na wzgórze 

i słyszałam głosy pozostałych, ale nikogo nie widziałam w gęstej mgle. 

- Niesamowicie, co? - zapytał Josh. 

Zadrżałam i przesunęłam dłońmi po swoich gołych ramionach. 

- Przynajmniej niełatwo będzie nas wyśledzić. 

Jeśli  tę  imprezę  organizowano  co  roku,  jeśli  co  roku  trzydziestka  osób  wracała  nad 

ranem w balowych strojach i w stanie kompletnego zamroczenia, dziwne, że nikogo jeszcze 

nie nakryto. Im bliżej byliśmy budynków szkoły, tym bardziej szczękałam zębami. Gdyby nas 

złapano, byłoby po mnie. Gdyby nas złapano, wszystko na nic. 

Przemknęliśmy przez boisko do piłki nożnej i dalej wzdłuż linii drzew, kierując się na 

tyły Billings i innych burs starszych roczników. Przystanęliśmy na moment, żeby odetchnąć. 

Wokół panowała martwa cisza. Mgła tłumiła wszystkie dźwięki. 

- Gotowi? - szepnął Dash. 

Kilka  osób  pokiwało  głowami.  Z  trudem  przełknęłam  ślinę.  Nadeszła  krytyczna 

chwila. Jeszcze kawałek i będziemy bezpieczni. 

- Jazda! 

Pochyleni  puściliśmy  się  biegiem.  Josh  chwycił  mnie  za  rękę.  Pokonaliśmy  ostatnie 

background image

metry otwartej przestrzeni między drzewami i bursą Dayton i zatrzymaliśmy się, dysząc, przy 

wilgotnym ceglanym murze. Mgła była tu rzadsza. Już zamierzałam pożegnać się z Joshem i 

ruszyć do Billings, kiedy zerknęłam na otaczające mnie twarze i zobaczyłam na nich upiorne 

odbłyski światła: czerwone, niebieskie, czerwone, niebieskie. 

- Co jest? - zapytał ktoś niespokojnie. 

- Zaczekajcie. 

Josh puścił moją rękę, przekradł się wzdłuż ściany i wysunął głowę. 

- O mój Boże. Zamarłam. - Co? 

Nawet  lęk  przed  przyłapaniem  nas  przez  nauczycieli  nie  mógł  teraz  odwieść  nas  od 

zaspokojenia  ciekawości.  Przesunęliśmy  się  do  rogu  budynku  i  zebraliśmy  się  wokół  Josha. 

Wyjrzałam - i ogarnęła mnie zgroza. 

Samochody  policyjne.  Wszędzie.  Na  trawnikach,  na  dziedzińcu.  Tłumy 

zdenerwowanych  uczniów  w  nocnych  i  dziennych  strojach.  Umundurowani  policjanci 

rozmawiający przyciszonymi głosami lub wykrzykujący komendy. 

- Już po nas - mruknął ktoś za mną. 

Trudno  było  się  nie  zgodzić.  Na  kampus  wezwano  chyba  wszystkich  policjantów  w 

promieniu  stu  kilometrów.  I  nic  dziwnego.  Zaginęło  trzydzieścioro  uczniów.  Trzydzieścioro 

szczególnie cennych, uprzywilejowanych uczniów. To zrozumiałe, że władze ogłosiły alarm. 

- Nie. To nie z naszego powodu - powiedział Josh. - Widzicie? 

Miał  rację.  Niektóre  osoby  siedziały  na  ławkach  przygarbione,  z  wyrazem 

oszołomienia  na  twarzach;  inne  płakały.  Trzy  dziewczyny  stały  objęte  kurczowo  przed 

tylnym wejściem do Bradwell. Skądś dobiegało spazmatyczne łkanie. 

- Co się dzieje, u diabła? - zapytał Dash. 

- Sprawdźmy. 

Josh,  Dash,  Gage,  Whittaker  i  jeszcze  kilku  chłopaków  wymknęli  się  na dziedziniec. 

Reszta znieruchomiała. Po głowie krążyła mi jedna myśl. 

- Thomas - wyszeptałam. 

Spojrzałam na Noelle. Była biała jak papier. Patrzyła przed siebie szeroko otwartymi 

oczami. 

- Noelle, czy to... 

Na ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Przepełnił mnie potworny lęk. 

- Reed  -  powiedział  Josh.  Głos  mu  się  rwał.  -  Reed...  Odwróciłam  się  powoli.  Nie 

chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam wyczytać w jego wzroku tego, co słyszałam w jego 

słowach. Oddychał ciężko. Po twarzy płynęły mu łzy. 

background image

- Reed, to Thomas. Znaleźli jego ciało. Reed... Thomas nie żyje. 

Czas stanął w miejscu. 

Zacisnęłam  dłonie  tak  mocno,  że  paznokcie  wbiły  mi  się  w  skórę.  W  milczeniu 

mówiłam  swojemu  sercu:  bij,  a  płucom:  wciągajcie  powietrze.  Wpatrywałam  się  w  swoje 

ręce,  w  mój  nowy  pierścionek  lśniący  w  czerwono  -  niebieskich  błyskach.  Starałam  się  na 

tym skoncentrować. Tylko na tym. 

Wiedziałam,  że  jeśli  choć  odrobinę  otworzę  usta,  natychmiast  zacznę  krzyczeć. 

Zacznę krzyczeć i nigdy nie przestanę.