background image

STEPHEN  KING

STEPHEN  KING

STEPHEN  KING

STEPHEN  KING    

„CYKL WILKOŁAKA” 

 

 
Styczeń  
Gdzieś, wysoko w górze świeci księŜyc. Jest pełnia, ale tutaj w Tarker Mill styczniowa  
zamieć przesłoniła całe niebo śniegiem. Wiatr z całą swoją gwałtownością przemieszcza się  
przez opuszczoną Central Avenue, pomarańczowe pługi śnieŜne juŜ dawno się poddały.  
Arnie Westrum, zawiadowca na torze GS& WM, został odcięty od świata w małej szopie  
sygnalizacyjnej znajdującej się dziewięć mil poza miastem. Jego mała, napędzana na benzynę  
lokomotywa została zablokowana przez zaspy. Arnie próbuje przeczekać burzę w swojej  
szopie zabijając czas przez ustawianie pasjansa zatłuszczonymi, plastykowymi kartami. Na  
zewnątrz dźwięk wiatru podnosi się do przeraźliwego wycia. Westrum podnosi niespokojnie  
głowę... i ponownie wraca do swoich kart. W końcu to tylko wiatr...  
Ale wiatr nie drapie w drzwi i nie skomli, Ŝeby go wpuścić...  
Arnie wstaje. Wysoki, chudy męŜczyzna w wełnianej marynarce i kolejowej kamizelce, z  
Camelem wystającym z jednej strony warg. Jego poorana bliznami twarz zdaje się jaśnieć w  
delikatnym, pomarańczowym świetle wiszącej na ścianie lampy naftowej.  
Drapanie powtarza się. To czyjś pies- myśli- zgubił się i chce, Ŝeby go wpuścić, nic poza  
tym.... ale mimo to wstrzymuje się. To byłoby nieludzkie, Ŝeby zostawić biednego psa na  
zewnątrz w taki ziąb (nie, Ŝeby w szopie było duŜo cieplej; pomimo zasilanego przez  
akumulator piecyka grzewczego, moŜe zobaczyć zimne kłęby pary, wydobywające się z jego  
ust)- ale Arnie ciągle waha się. Czuje lodowate ukłucie strachu w tym miejscu tuŜ pod  
sercem. To był zły okres w Tarker Mill; zło zostawiło wiele znaków swej obecności na tej  
ziemi. Arnie silnie odczuwa walijską krew swego ojca płynącą w jego Ŝyłach i nie lubi  
widzieć tych znaków.  
Zanim zdoła się zdecydować co zrobić ze swoim gościem, uniŜone skomlenie staje się  
warczeniem. Słychać głuche stuknięcie, jakby coś nieprawdopodobnie cięŜkiego uderzało w  
drzwi.... cofnęło się i znów uderzyło. Drzwi trzęsą się we framudze i pokrywa śnieŜna  
znajdująca się na nich wpada do wnętrza szopy.  
Arnie Westrum ogląda się dookoła, szukając czegoś czym mógłby podeprzeć drzwi, ale  
zanim moŜe sięgnąć po kruche krzesło na którym siedział, warcząca istota znów uderza w  
drzwi z nieprawdopodobną siłą, rozłupując je w drobny mak.  
Stworzenie jeszcze przez moment uwięzione jest w szczątkach drzwi. Zgięte w łuk, kopie i  
szarpie się, jego pysk marszczy się podczas warknięć. śółte ślepia stwora błyszczą. To  
największy wilk jakiego Arnie kiedykolwiek widział...  
Jego warczenie brzmi strasznie, całkiem jak ludzkie słowa...  
Drzwi rozłupują się, wydając jęk. Za chwilę ta istota będzie wewnątrz...  
W rogu, wśród kupy narzędzi, stoi kilof oparty o ścianę. Arnie rzuca się w jego kierunku,  
chwyta go, podczas gdy wilk wpada do środka i kuli się. Łypie swymi Ŝółtymi ślepiami na  
człowieka w kącie. Uszy wilka sterczą, futro jest najeŜone. Z pyska zwisa mu język. Z tyłu  
przez rozwalone drzwi, śnieg wpada do środka.  
 
Wilk skacze z rykiem, a Arnie machnął kilofem.  
Jeden raz.  
Na zewnątrz słabe światło lampy naftowej pada na śnieg przez roztrzaskane okno.  
Wiatr zawodzi i wyje.  
Słychać krzyk.  
Coś nieludzkiego przybyło do Tarker Mill, tak nie dostrzegalne jak pełnia księŜyca na  

background image

dzisiejszym niebie. To jest wilkołak, i przybył bez Ŝadnego powodu. Tak samo jak pokazuje  
się rak; psychopata z morderczymi skłonnościami, czy teŜ zabójcze tornado. Teraz jest jego  
czas, to jest jego miejsce, w tym małym miasteczku w Maine, gdzie gotowana fasola jest  
podawana przez kościelną stołówkę na kolację co tydzień. Gdzie małe dziewczynki i mali  
chłopcy ciągle przynoszą jabłka swoim nauczycielom. Gdzie o spotkaniach na świeŜym  
powietrzu Miejskiego Klubu Seniora informuje miejscowy tygodnik. W następnym tygodniu  
pojawią się wiadomości o wiele mroczniejsze.  
Na zewnątrz śnieg zaczyna pokrywać tory i drogi, a zawodzenie wiatru wydaje się szaleć z  
przyjemności. Nie ma nic z Boga czy Światła w tym okrutnym dźwięku- jest tylko czarna  
zima i mroczny lód.  
Rozpoczął się Cykl Wilkołaka.  
Luty  
Miłość, pomyślała Stella Randolph, leŜąc w wąskim łóŜku na czystym posłaniu, podczas gdy  
przez okno wlewa się błękitno mroźna poświata walentynkowego księŜyca.  
O miłość miłość miłości, miłość jest jak  
W tym roku Stella Randolph, która prowadzi w Tarker’s Mill sklep krawiecki Set ‘n Sew,  
dostała dwadzieścia kartek walentynkowych: od Paula Newmana, od Roberta Redforda, od  
Johan Travolty...nawet jedną od Ace Frehleya z rockowej grupy Kiss. Wszystkie stoją na  
 
biurku po przeciwległej stronie pokoju mieniąc się chłodną poświatą księŜyca. Sama je sobie  
wysłała, jak co roku zresztą.  
Miłość jest jak pocałunek o świcie...jak ostatni, prawdziwy pocałunek z zakończenia  
romantycznej historii rodem z Harelquina...miłość jest jak widok róŜ o brzasku...  
O tak, śmieją się z niej w Tarker’s Mill. Chłopcy Ŝartują sobie z niej i naśmiewają się  
ukradkiem ( a czasem kiedy stoją bezpiecznie po drugiej stronie ulicy i konstabla Neary’ego  
nie ma w pobliŜu, wołają swoimi słodkimi, drwiącymi głosikami: Gruba- Gruba ), ale ona wie  
co to miłość i wie o księŜycu. Jej sklep powoli, stopniowo upada, a ona sama ma nadwagę,  
ale dzisiaj w tę noc marzeń , podczas której lodowato mroźny księŜyc przebija się przez lekko  
oszronione szyby, wydaje jej się Ŝe nadal ma szansę na miłość, miłość i zapach lata, który  
czuć kiedy on się pojawia...  
Miłość jest jak szorstkie dotknięcie męskiego policzka, ociera i drapie.....  
Nagle słyszy drapanie w szybę.  
Podnosi się na łokciach, kołdra zsuwa się z jej obszernego biustu. Światło księŜyca zostaje  
zasłonięte przez ciemny, niewyraźny, ale męski kształt. Pomyślała: to sen...a we śnie mogę  
sprawić, Ŝe do mnie przyjdzie...we śnie sama do niego przyjdę.  
Ludzie mówią na nią, Ŝe jest brudna, ale ona jest czysta, jest właściwa. Miłość jest jak  
nadejście.  
Przekonana Ŝe to sen wstaje, poniewaŜ wie Ŝe tam czeka na nią męŜczyzna którego zna,  
którego mija kaŜdego dnia na ulicy. To  
( miłość, miłość jest jak nadejście, miłość nadeszła )  
Ale kiedy jej pulchne palce sięgają za zimny uchwyt okna widzi, Ŝe to wcale nie jest  
męŜczyzna. To zwierzę. DuŜy włochaty wilk, który przyczaił się do jej domu na obrzeŜach  
miasteczka od zachodniej strony. Przednie łapy ma oparte na parapecie, tylnie po zad  
zakopane w śnieŜnej zaspie.  
Ale dziś w Dzień Świętego Walentego zazna miłości, pomyślała - Nawet we śnie jej wzrok ją  
oszukał - To męŜczyzna i to nieprzyzwoicie przystojny  
( nieprzyzwoitość tak miłość jest jak nieprzyzwoitość )  
Zjawił się w tą księŜycową noc i posiądzie ją. Zdobędzie.  
Podnosi okno, a kiedy mroźny podmuch zimnego powietrza, powoduje, Ŝe jej cienka błękitna  
koszula nocna zaczyna falować, dociera do niej, Ŝe to nie sen. MęŜczyzna zniknął, a ona omal  

background image

nie zemdlawszy uświadamia sobie, Ŝe nigdy go tam nie było. DrŜącym krokiem, po omacku  
zaczyna się cofać. Wilk spokojnie, gładko wślizguje się do pokoju i otrzepuje się, rozpylając  
w ciemności płatki bielutkiego śniegu.  
Ale przecieŜ miłość! Miłość jest jak ... jak ... jak krzyk  
Zbyt późno przypomina sobie Arnie Westrum, rozszarpaną w kolejowej chatce na zachód od  
miasteczka zaledwie miesiąc temu. Zbyt późno...  
 
Wilk zbliŜa się w jej stronę, Ŝółte ślepia święcą z poŜądania. Stella Randolph cofa się  
powolnym krokiem w stronę swojego wąskiego łóŜka. Kiedy jej pulchne nogi napotykają na  
jego obrzeŜe, opada na nie.  
Ś

wiatło księŜyca pokrywa futro bestii srebrnymi smugami.  

Mroźny powiew wiatru z otwartego okna sprawia, Ŝe walentynkowe kartki zaczynają się  
delikatnie poruszać. Jedna z nich upada i cicho przecinając powietrze wahadłowym ruchem,  
leniwie opada na podłogę.  
Wilk rozstawia łapy na łóŜku, tak Ŝe kobieta moŜe czuć jego oddech...gorący, ale w jakiś  
sposób przyjemny. Ślepia wlepione prosto w nią.  
- Ukochany - szepcze i zamyka oczy.  
Wilk opada na nią.  
Miłość jest jak umieranie...  
Marzec  
Ostatnia prawdziwa zamieć tego roku – gruby, mokry śnieg wraz z nadejściem zmierzchu  
staje się deszczem ze śniegiem- sprawia, Ŝe gałęzie w całym Tarker Mill łamią się z  
głuchym, przypominającym strzał z pistoletu trzaskiem i spadają na ziemię. „Matka Natura  
„przycina” spróchniałe gałęzie” – mówi Milt Sturmfuller , miejski bibliotekarz, swojej Ŝonie,  
gdy siedzą razem pijąc kawę. To szczupły męŜczyzna z wąską głową i bladymi, niebieskimi  
oczami. Przez dwanaście lat więzi swoją ładną i cichą Ŝonę w związku pełnym terroru. Jest  
parę osób, które domyślają się prawdy- jedną z nich jest Ŝona konstabla Near’ ego- Joan, ale  
 
miasteczko moŜe być mrocznym miejscem i nikt poza nimi nie wie tego na pewno.  
Miasteczko dochowuje swoich tajemnic.  
Milt lubi to zdanie, więc powtarza: „Tak, Matka Natura przycina spróchniałe gałęzie...” – i  
wtedy gaśnie światło. Donna Lee Sturmfuller wydaje z siebie cichy krzyk. Rozlewa takŜe  
swoją kawę.  
„Posprzątaj to”- mówi do niej chłodno mąŜ- „ Posprzątaj to w tej chwili”.  
„Tak, kochanie. W porządku”.  
W ciemności kobieta obija sobie piszczel o podnóŜek, próbując znaleźć szmatę, Ŝeby wytrzeć  
wylaną kawę. Krzyczy z bólu. W ciemności jej mąŜ śmieje się z niej serdecznie. Nie ma nic  
bardziej zabawnego niŜ ból jego Ŝony, no moŜe poza dowcipami z Reader’s Digest. Te Ŝarty-  
„Humor w Mundurze” czy „śycie w TYCH Stanach Zjednoczonych”- naprawdę go śmieszą.  
Tak samo jak spróchniałe gałęzie, Matka Natura przycina linie wysokiego napięcia przy  
Tarker Brook tej oszalałej, marcowej nocy. Deszcz ze śniegiem przykrywał linie  
energetyczne dopóki nie wytrzymały i popękane pospadały na drogę jak gniazda węŜy, wijąc  
się i buchając niebieskimi płomieniami.  
Całe Tarker Mill pochłania mrok.  
Jakby burza jest juŜ usatysfakcjonowana i zaczyna powoli słabnąć, a niedługo przed północą  
temperatura spada z 33 stopni F do 16 stopni F. ŚnieŜna breja zamarza tworząc coś na kształt  
dziwnych rzeźb.  
Ś

ciernisko Starego Hagua – miejscowi nazywają je Czterdziestoakrowym Polem- sprawia  

bardzo ponure wraŜenie. Domy pozostają mroczne; zbiorniki na olej chłodne. śaden z  
pracowników elektrowni, na razie nie da rady dostać się do przerwanych przewodów. Drogi  

background image

są śliskie jak lodowisko.  
Chmury rozchodzą się. KsięŜyc w pełni przedziera się przez ich pozostałości. Pokryta lodem  
Main Street błyszczy się jak kość trupa.  
Wśród nocy coś zaczyna wyć.  
 
Później nikt nie będzie w stanie powiedzieć, skąd dochodzi ten dźwięk; był wszędzie i  
jednocześnie nigdzie. Zupełnie jak księŜyc w pełni oświetlający skąpane w mroku domy  
miasteczka. Wszędzie i nigdzie tak, jak zawodzący marcowy wiatr; jakby śp. Berserker dął w  
swój róg. Wycie unosi się z wiatrem: samotne i dzikie.  
Donna Lee słyszy je, gdy jej nieprzyjemny mąŜ śpi tuŜ obok niej; konstabl Neary słyszy je  
stojąc w oknie swej sypialni na Laurel Street ; Ollie Parker, gruby i nieskuteczny dyrektor  
szkoły podstawowej, słyszy je w swojej własnej sypialni; inni takŜe je słyszą. Jednym z nich  
jest chłopiec na wózku inwalidzkim.  
Nikt nie widzi istoty wydającej ten dźwięk. Nikt teŜ nie zna nazwiska pracownika elektrowni,  
który w końcu wyszedł na zewnątrz , Ŝeby naprawić zerwane kable przy Tarker Brook.  
Znaleziono go dzisiejszego ranka. Był przykryty szronem, z twarzą wykrzywioną a cichym  
krzyku, w postrzępionym, starym płaszczu i rozpiętą pod szyją koszulą. Elektryk siedział w  
zamarzniętej kałuŜy własnej krwi, gapiąc się na zerwane przewody, jego dłonie ciągle  
pokazywały znak odpędzający urok, ale na palcach było widać lód.  
Dookoła niego pełno było śladów.  
Wilczych śladów.  
Kwiecień  
Jeszcze przed połową miesiąca śnieŜne płatki stały się kroplami deszczu. Coś niesamowitego  
dzieje się w Tarker Mill, mianowicie wszystko staje się zielone. Lód na stawie Matty  
Tellinghamma zniknął, a zaspy śnieŜne w połaciach drzew zwanych Wielkim Lasem zaczęły  
się kurczyć. Wygląda na to, Ŝe stara i wspaniała sztuczka znów się wydarzy. Nadejdzie  
wiosna.  
Ludzie z miasteczka świętują to na swój sposób, pomimo mroku, który padł na miasteczko.  
Babcia Hague piecze ciasto i wystawia je na kuchenny parapet, Ŝeby ostygło. W niedzielę, w  
Kościele Baptystów, wielebny Lester Lowe czyta z Księgi Salomona i głosi kazanie  
zatytułowane: „Wiosna miłości Pana”. W bardziej świecki sposób, Chris Wrightson,  
największy pijaczyna w Tarker Mill, rzuca swoje Wielkie Wiosenne Picie i zatacza się w  
srebrzystym, nierealnym świetle prawie pełnego kwietniowego księŜyca. Billy Robertson,  
barman i właściciel jedynego w Tarker Mill saloonu, obserwuje Chrisa, który wychodząc  
mruczy coś jeszcze do barmanki. „JeŜeli wilk, kogoś dzisiaj zabierze, to sądzę, Ŝe właśnie  
Chrisa”.  
„Nie mów o tym”- odpowiada barmanka, wzdrygając się. Nazywa się ona Elise Fournier. Ma  
24 lata, i naleŜy do Kościoła Baptystów. Śpiewa nawet w chórze, poniewaŜ podkochuje się w  
wielebnym Lowie. Jednak planuje ona opuścić Tarker Mill jeszcze przed nadejściem lata,  
zadurzenie czy nie, ale ta cała wilcza- sprawa zaczyna ją przeraŜać. Zaczęła się zastanawiać  
czy nie dostawałaby większych napiwków w Portsmouth..., a jedyne wilki jakie tam są, noszą  
marynarskie mundury.  
Noce kiedy w Tarker Mill księŜyc osiąga pełnię trzeci raz w tym roku to niewygodny czas...  
dni są znacznie lepsze. KaŜdego popołudnia niebo nad miasteczkiem pełne jest latawców.  
Jedenastoletni Brady Kincaid, dostał na swoje urodziny latawiec w kształcie sępa. Spędził  
wiele czasu czerpiąc przyjemność z poczucia, Ŝe wijący się w jego rękach latawiec jest jak  
Ŝ

ywa istota, obserwując jak nurkuje i pikuje przez błękitne niebo, ponad głowami ludzi.  

Zapomniał, Ŝe ma wrócić do domu na kolację, nie przejmował się, Ŝe inni bawiący się  
latawcami odchodzili; jeden za drugim, razem ze swoimi zabawkami wciśniętymi bezpiecznie  
pod ramiona. Nie przejmował się, Ŝe jest sam.  

background image

W blednących świetle dnia i wydłuŜającymi się cieniami zdaje sobie w końcu sprawę, Ŝe zbyt  
długo ociągał się z powrotem do domu, a księŜyc juŜ zaczyna wschodzić ponad drzewa w  
parku. Po raz pierwszy jest to wiosenny księŜyc, nadęty i pomarańczowy na miejsce tego  
 
zimnego i białego, ale Brandy nie zwraca na to uwagi, jest świadomy jednego: został na  
dworze zbyt długo i jego ojciec pewnie mu za to wleje... a ciemność zapada.  
W szkole śmiał z fantastycznych opowieści swoich kolegów o wilkołaku. Mówili, Ŝe w  
zeszłym miesiącu zabił elektryka, Stellę Randolph dwa miesiące temu, Arnie’ go Westruma w  
Styczniu. Ale teraz nie jest mu do śmiechu. Gdy księŜyc zamienia kwietniowy zmierzch w  
krwawą jasność, historie te wydają się prawdziwe.  
Zaczyna nawijać szpagat na szpulę, tak szybko jak tylko moŜe, przyciągając wpatrzonego w  
ciemniejące niebo Sępa. Za szybko nawija sznurek, a wiatr nagle przycicha. W rezultacie  
latawiec zaczyna oddalać się. Brandy idzie za nim nawijając sznurek, zerkając nerwowo przez  
ramię... i nagle szpagat zaczyna się szarpać i ruszać w jego rękach, rzucać do tyłu i do przodu.  
Przypomina mu to walkę z rybą, z wielką sztuką, jaką odbył pewnego dnia w nad Tarker  
Stream. Patrzy na latawiec marszcząc brwi i nagle linka urywa się.  
Rozrywający ryk przepełnia nagle niebo, a Brandy Kincaid krzyczy. Teraz wierzy. O tak,  
teraz wierzy, ale jest juŜ za późno, a jego krzyk ginie w tym przeraŜającym ryku, który nagle  
staje się wzbudzającym dreszcz skowytem.  
Wilk biegnie prosto na niego, biegnie na dwóch nogach, ma skołtunione, rude futro; świecące  
niczym zielone lampy oczy, a w jednej łapie- łapie z ludzkimi palcami i pazurami w  
miejscach gdzie powinny być paznokcie- trzyma naleŜącego do Brande’ go latawiec- sępa.  
Zabawka jak szalona powiewa na wietrze.  
Brandy odwraca się, Ŝeby biec, ale oschłe ramiona otaczają go; czuje coś jakby krew i  
cynamon, a następnego dnia zostaje znaleziony podparty o Pomnik Ofiar Wojny, bez głowy i  
z Sępem w jednej ze sztywnych dłoni.  
Latawiec powiewa, jakby próbował wzlecieć do nieba, jakby chciał się wyrwać z tej imprezy,  
chory i przeraŜony. Powiewa, bo właśnie podniósł się wiatr. Powiewa, jakby wiedział, Ŝe to  
dobry dzień dla latawców.  
 
Maj  
W wigilię Niedzielnego Przyjścia w Kościele Łaski Baptystów, wielebny Lester Lowe miał  
koszmar, z którego budzi się roztrzęsiony i zlany potem, wpatrując się w wąskie okienka  
swojej plebani. Po drugiej stronie ulicy widać kościół. Przez okna wpada srebrzyste światło  
księŜyca i przez chwilę wielebny spodziewa się ujrzeć wilkołaki o których szeptali miejscowi  
dziwacy. Potem zamyka oczy i błagając o przebaczenie za to, Ŝe przez chwilę zwątpił, kończy  
zaczętą modlitwę słowami, których nauczyła go matka: „Na Litość Boską, Amen”.  
Ale ten sen...  
Ś

nił, Ŝe odprawia jutrzejszą mszę z okazji Niedzielnego Przyjścia. Kościół, jest zawsze w ten  

dzień, jest pełny, kaŜda ława jest zajęta ( tylko najstarsi mieszkańcy miasteczka nadal  
nazywają to święto Niedzielnego Siedzenia W Domu ). Nie tak jak w zwyczajną niedzielę,  
kiedy to musi patrzeć jak większość miejsc jest prawie pusta.  
W swoim śnie celebruje mszę z zaangaŜowaniem jakie rzadko zdarza mu się w rzeczywistości  
( ma zwyczaj mówić monotonnie, co moŜe być przyczyną tak drastycznego spadku  
frekwencji w ostatnich 10 latach ). Dzisiejszego ranka jednak jego słowa zostały natchnione  
Zielonoświątkowym Ogniem i nagle uświadamia sobie, Ŝe odprawia najbardziej doniosłą  
ceremonię w swoim Ŝyciu, której temat brzmi: „BESTIA KROCZY POŚRÓD NAS”.  
Pochłonięty przekazaniem głównej myśli, nie zdaje sobie sprawy, Ŝe jego głos staje się  
silniejszy, a jego słowa zaczęły nabierać rytmicznego brzmienia.  
Bestia jest wszechobecna, mówi. PotęŜny Szatan moŜe być wszędzie. Na zabawie szkolnej.  

background image

MoŜe kupować w sklepie paczkę Marlboro i zapalniczkę gazową Bic. MoŜe stać naprzeciwko  
Apteki Brightona i jedząc Slim Jima czekać aŜ na dworzec wjedzie autobus Greyhounda z  
Bangor. Bestia moŜe stać koło ciebie na koncercie lub jeść szarlotkę w „Przekąś i Pogadaj” na  
Main Street. Tak, Bestia – Intonuje, a jego głos przechodzi w rytmiczny szept. Wszystkie  
oczy skupione są na jego osobie. Usidlił ich. UwaŜajcie na Bestię, o bracia, bo moŜe się do  
was uśmiechać i zapewniać Ŝe jest waszym sąsiadem, ale jej zęby są ostre, a oczy poruszają  
się w niepokojący sposób. Po tym ja poznacie. To Bestia. Ona tu jest, tu ,w Tarker’s Mill.  
Ona  
Tu przerywa swoją elokwentną mowę, poniewaŜ coś dziwnego zaczyna się dziać w jego  
pogodnym do tej pory kościele. Zgromadzeni zaczynają się zmieniać, a on z przeraŜeniem  
zdaje sobie sprawę, Ŝe przemieniają się w wilkołaki. Wszyscy który się zebrali, trzysta osób:  
Victor Bowle, grubawy człowieczek, z pobladłą twarzą...jego skóra nabiera brązowej barwy,  
twardnieje, pokrywa się włosami. Violet MacKenzie, stara panna ucząca gry na  
fortepianie...jej szczupłe ciało nadyma się, rozszerza, jej cieniutki nosek rozpłaszcza się.  
Opasły nauczyciel nauk przyrodniczych Elbert Freeman staję się jeszcze większy, jego  
lśniąca, niebieska koszula rozdziera się, a kłęby włosów wylatują w powietrze niczym  
zawartość starej kanapy ! Jego mięsiste wargi rozchodzą się, ukazując kły wielkości  
fortepianowych klawiszy !  
Bestia, wielebny Lowe próbuje wykrztusić to we śnie, ale nie moŜe wydobyć z siebie Ŝadnego  
słowa. Kiedy widzi jak diakon baptystów Cal Blodwin, posuwając się wzdłuŜ głównego  
przejścia, z głową przekrzywioną na jedną stronę, warcząc i powłócząc nogami gubi  
pieniądze ze srebrnej tacy, w przeraŜeniu, chwiejnym krokiem odsuwa się od ambony. Violet  
Mackenzie rzuca się na niego i oboje gryząc się i wrzeszcząc w nieludzki sposób, zaczynają  
tarzać się po ziemi.  
 
Kiedy reszta dołącza do nich, a odgłosy w kościele zaczynają przypominać te, które zwierzęta  
w ZOO wydobywają z siebie kiedy nadchodzi czas ich karmienia, wielebny Lowe krzyczy  
niczym w ekstazie: „Bestia ! Bestia jest wszędzie ! Wszędzie ! Wszę...”. Ale jego głos nie jest  
juŜ jego głosem, zmienia się w coś na kształt warczenia, a kiedy spogląda w dół, widzi Ŝe  
jego ręce wystające z rękawów sutanny, zmieniły się w łapy zakończone pazurami.  
I wtedy się budzi.  
To tylko sen, pomyślał kładąc się z powrotem na łóŜku. Dzięki Bogu, to tylko sen.  
Ale kiedy rano, w dzień Niedzielnego Przyjścia, tuŜ po nocy na którą przypadała pełnia  
księŜyca, otwiera drzwi swojego kościoła, wie Ŝe to co ukazuje się jego oczom to nie jest sen.  
Rozszarpane ciało wieloletniego dozorcy, Clyde’a Corlissa, leŜy przewieszone przez ambonę  
głową w dół. Obok leŜy szczotka.  
Ale to wcale nie jest sen. Wielebny Lowe chciałby Ŝeby tak było. Nabiera powietrza w płuca i  
zaczyna krzyczeć.  
W tym roku wiosna ponownie zawitała do miasteczka, ale tym razem przyszła z nią Bestia.  
Czerwiec  
W najkrótszą noc roku, Alfie Knopfler, który jest właścicielem „Przekąś i Pogadaj”- jedynej  
kawiarni w Tarker Mill- poleruje swoją długą ladę firmy Formica, aŜ do oślepiającego  
błysku. Rękawy jego białej koszuli są zawinięte za jego umięśnione i wytatuowane ramiona.  
Kawiarnia w tej chwili jest kompletnie pusta i gdy kończy polerować ladę, zamyśla się na  
chwilę wpatrzony w ulicę na zewnątrz. Przypomina sobie, Ŝe kiedyś pewnego pachnącego,  
wczesnoletniego wieczora jak ten, przestał być prawiczkiem. Jego dziewczyną była wtedy  
Arlene McCune, która obecnie jest panią Arlene Bessey i Ŝoną jednego z najbardziej  
 
obiecujących, młodych prawników w Bangor. BoŜe, jak ona się wtedy ruszała na tylnym  
siedzeniu jego samochodu i jak pięknie wówczas pachniała noc.  

background image

Drzwi stoją otworem wpuszczając do środka falę promieni księŜycowych. Alfie sądzi, Ŝe  
kawiarnia dlatego jest pusta, bo ludzie boją się bestii, która zwykła grasować przy pełni  
księŜyca. Jednak on nie jest wystraszony, ani zmartwiony. Nie jest wystraszony, bo waŜy  
ponad 110 kilogramów, a większość tej masy stanowią dobre, stare mięśnie, które wyhodował  
podczas słuŜby w marynarce. Nie jest teŜ zmartwiony, poniewaŜ wie, Ŝe jego stali klienci  
przyjdą jutro z samego rana na porcję sadzonego jajka z frytkami i kawę. „MoŜe zamknę  
dzisiaj trochę wcześniej”- myśli sobie- „Wyłączę ekspres do kawy, pozamykam wszystko i  
wezmę sobie sześciopak. Po wstąpię do kina dla zmotoryzowanych na drugi seans. Czerwiec,  
czerwiec, pełnia księŜyca- dobra noc, Ŝeby wypić kilka piw i obejrzeć coś w kinie. Dobra  
noc, Ŝeby powspominać wydarzenia z przeszłości.  
Kieruje się ku ekspresowi do kawy, kiedy otwierają się drzwi. Aflie odwraca się  
zrezygnowany.  
„Cześć! Jak się masz?” – pyta się gościa, bo jest to jeden z jego stałych klientów, jednak  
bardzo rzadko widzi go tutaj później niŜ po dziesiątej rano.  
Klient kiwa głową i zamieniają między sobą parę przyjacielskich słów.  
„Kawy?”- pyta Alfie.  
„Poproszę”.  
No, cóŜ moŜe jeszcze zdąŜę na późniejszy seans- myśli Alfie odwracając się ku ekspresowi  
do kawy. Klient nie zachowuje się jakby miał zostać tu na długo. Wygląda na zmęczonego  
lub na chorego.  
Nagle Alfie doznaje szoku i ogłupiały wpatruje się w gładką powierzchnię automatu do  
kawy. Ekspres, zresztą jak wszystko inne w „Gadaj i PrzeŜuwaj”, jest starannie  
wypolerowany i jego stalowa tafla odbija wszystko jak lustro. Właśnie w tej gładkiej i  
wypolerowanej powierzchni Alfie widzi coś nieprawdopodobnie wstrętnego. Jego klient,  
ktoś kogo widzi codziennie, ktoś kogo kaŜdy w Tarker Mill widzi codziennie, zmienia się.  
Twarz klienta w jakiś sposób przemieszcza się, topnieje, grubieje , rozszerza się. Bawełniana  
koszula klienta rozciąga się, rozciąga... i nagle zaczyna pękać w szwach. Alfiemu Kopfler’  
owi absurdalnie kojarzy się to z tym programem „Niewiarygodny Halk”, który tak lubi  
oglądać jego mały siostrzeniec Ray.  
Przyjemna i poczciwa twarz klienta zaczyna stawać się twarzą bestii. Jego jasnobrązowe  
oczy, zaczynają jaśnieć; stają się straszliwie złoto- zielone. Klient wrzeszczy...ale krzyk  
zamiera i staje się rozrywającym rykiem furii.  
To coś- istota, Bestia, wilkołak czymkolwiek to jest- maca rękami gładką powierzchnię lady i  
przewraca cukiernicę. Kiedy naczynie toczy się po blacie, rozsypując cukier, Bestia chwyta za  
nie -ciągle głośno zawodząc- i roztrzaskuje na ścianie, gdzie wypisane są specjalności  
kawiarni.  
Alfie obraca się dookoła i strąca biodrem ekspres z półki. Automat spada na ziemię z głośnym  
brzękiem, rozpryskując wszędzie gorącą kawę i parząc Alfiemu kostki. Krzyczy z bólu i  
strachu. Tak, teraz się boi. JuŜ zapomniał o swoich 110 kilogramach solidnych mięśni, nie  
pamięta juŜ o swoim siostrzeńcu Rayu, zapomniał nawet o swoim stosunku z Arlene McCune  
na tylnim siedzeniu samochodu. Teraz jest tylko bestia, przypominająca potwora z taniego  
horroru, które ogląda się w kinie dla zmotoryzowanych. Potwora, który wyszedł z ekranu.  
Bestia skacze na Alfiego, on próbuje zrobić unik, ale potyka się o przewrócony ekspres i  
rozkłada się na czerwonym linoleum. Kolejny przejmujący ryk, powódź ciepłego Ŝółtego  
oddechu, i wielki, czerwony ból gdy szczęki stworzenia zanurzają się w mięśniach jego  
pleców i rozrywają je ze straszliwą siłą. Krew zalewa podłogę, ladę, ruszt.  
 
Alfie chwieje się na nogach, z wielką, rozszarpaną i sikającą krwią raną na plecach. Próbuje  
krzyczeć, a białe światło księŜyca, letniego księŜyca, wpada przez okno i oślepia jego oczy.  
Bestia znów skacze na niego.  

background image

Ś

wiatło księŜyca to ostatnia rzecz, którą widzi Alfie.  

Lipiec  
Odwołali czwartego lipca.  
Zadziwiająco mało współczucia okazują Maty’emu Coslow’owi jego najbliŜsi, kiedy mówi  
im o tym. Być moŜe nie rozumieją jak wielki jest jego Ŝal.  
„Nie bądź niemądry” mówi szorstko matka – często mówi do chłopca w ten sposób, a kiedy  
musi sobie w jakiś sposób wytłumaczyć swoją szorstkość, wmawia sobie, Ŝe nie moŜe  
rozpieszczać dzieciaka tylko dlatego, Ŝe jest niepełnosprawny, Ŝe spędzi resztę swego Ŝycia  
na wózku inwalidzkim.  
„Poczekaj do następnego roku !” - mówi ojciec poklepując go po plecach. „ Za rok będzie sto  
razy fajniej niŜ byłoby teraz. O tak, kurka wodna, sto razy wspanialej. Zobaczysz, mały !  
Tak, tak.”  
Herman Coslaw jest nauczycielem wychowania fizycznego w szkole podstawowej w Tarker’s  
Mill, i prawie zawsze mówi do swojego syna głosem, który Marty nazywa głosem  
Serdecznego Kumpla. Często powtarza teŜ „Tak, tak !”. Prawda jest taka, Ŝe Marty trochę  
działa Hermanowi na nerwy. Herman Ŝyje w świecie Ŝywotnych, aktywnych dzieciaków które  
się ścigają, grają w baseball, pływają ...Czasami jednak podnosi wzrok i pośród tego  
wszystkiego widzi Marty’ego, siedzącego na wózku inwalidzkim i obserwującego. To irytuje  
Hermana, a kiedy jest tym zdenerwowany, ryczy swoim głosem Serdecznego Kumpla i mówi  
„Tak, tak !” albo „kurka wodna” i nazywa Marty’ego „małym rozbrykanym urwisem” .  
 
„Ha, ha, więc ostatecznie nie masz tego, co chciałeś !” śmieje się jego starsza siostra, kiedy  
stara się jej wytłumaczyć, jak bardzo oczekiwał tego wieczoru, jak bardzo czeka na ten dzień  
kaŜdego roku. Bukiety światła na niebie nad Ratuszem, jasne wybuchy jasności poprzedzane  
głuchym odgłosem KER-WHAMP ! który odbija się między niskimi wzgórzami. Kate jest o  
trzy lata starsza od dziesięcioletniego Marty’ego i jest przekonana, Ŝe wszyscy kochają go  
tylko dlatego, Ŝe nie potrafi chodzić. Jest zadowolona, Ŝe pokazy sztucznych ogni zostały  
odwołane.  
Nawet dziadek, na którego współczucie liczył Marty, nie jest specjalnie przejęty. „Nykt nie  
młoŜe łodwołać 4 lipca, chłopcze” mówi z cięŜkim, słowackim akcentem. Siedział na  
werandzie, kiedy Marty, pokonując drzwi frontowe, podjechał do niego swoim bzyczącym,  
zasilanym na baterię wózkiem inwalidzkim, Ŝeby z nim porozmawiać. Dziadek usiadł ze  
szklanką wódki w dłoni, spoglądając na trawiastą ścieŜkę prowadzącą do lasu. Działo się to  
dwa dni temu, drugiego lipca. „Łodwołali tilko zwikłe płokazy sztucznych łogni. Zresztą,  
wiesz dlaczegu.”  
Marty wiedział. Z powodu mordercy. W gazetach nazywali go KsięŜycowym Mordercą.  
Marty słyszał wiele plotek, zanim lekcje się skończyły i zaczęło się lato. Wiele dzieciaków  
mówiło, Ŝe KsięŜycowy Morderca, nie jest Ŝadnym prawdziwym męŜczyzną, ale jakimś  
nadprzyrodzonym stworzeniem. Być moŜe wilkołakiem. Marty nie wierzył w to - wilkołaki są  
tylko w horrorach - ale uwaŜał, Ŝe grasuje jakiś maniak, który pała Ŝądzą zabijania, kiedy  
tylko księŜyc jest w pełni. A pokaz sztucznych ogni zostały odwołane ze względu ich  
przeklętą godzinę policyjną.  
W styczniu, siedząc przy drzwiach frontowych i wyglądając na werandę, patrząc jak  
przejmujący, lodowaty wiatr miota welonami śniegu wzdłuŜ zmroŜonej ziemi, lub stojąc przy  
drzwiach frontowych, sztywny jak statua, unieruchomiony przez specjalistyczne protezy na  
nogach, patrząc jak inne dzieci wciągają sanki na Wzgórze Wrighta, rozmyślał o pokazie  
sztucznych ogni, Ŝe będzie to coś cudownego. Myślał o ciepłym letnim wieczorze, zimnej  
Coli, tworzących młynki róŜach ognia rozświetlających ciemność i ułoŜonej z Rzymskich  
Ś

wiec Amerykańskiej fladze.  

Ale teraz pokaz został odwołany....i niewaŜne co wszyscy mówią, Ŝe Marty jest nudny. On  

background image

czuje, Ŝe tak naprawdę to jest jego święto.  
Tylko wujek Al., który wpadł niespodziewanie do miasteczka późnym rankiem, aby wraz z  
rodziną zjeść tradycyjnego łososia ze świeŜym groszkiem, zrozumiał. Wysłuchał go z uwagą  
po lunchu, stając na płytkach werandy, ubrany w kąpielówki ( reszta pływała i śmiała się w  
nowym basenie Coslaw’ów po drugiej stronie domu ).  
Marty skończył i spojrzał z niepokojem na wujka Ala.  
„Wiesz o czym mówię ? Rozumiesz ? To nie ma nic wspólnego z moim kalectwem, tak jak  
mówi Katie, albo z tym, Ŝe Amerykanom pokazy sztucznych ogni przewróciły w głowie, jak  
myśli dziadek. To po prostu nie w porządku, gdy czekasz na coś z utęsknieniem tak długo....to  
nie jest w porządku, gdy Victor Bowle i kilku głupków z ratusza nagle wyskakuje z takim  
pomysłem i wszystko odbierają. Zwłaszcza gdy jest to coś, czego pragniesz. Rozumiesz ?”  
Przez krótką chwilę wujek rozwaŜał pytanie Marty’ego. Na tyle długą jednak, aby Marty  
usłyszał wibrujący dźwięk trampoliny na końcu basenu i serdeczny okrzyk taty: „Świetnie  
 
Katie ! Tak, tak ! Napraaaaawdę świetnie !”. Potem wujek Al Powiedział cicho: „Oczywiście,  
Ŝ

e wiem. MoŜe moŜesz urządzić swój własny Czwarty Lipca.”  

„Mój własny Czwarty Lipca ? Jak to ?”  
„Podjedź do mojego samochodu, Marty. Mam coś dla ciebie..... chodź, pokaŜę ci. I odszedł  
krocząc betonową ścieŜką okrąŜającą dom zanim Marty zdąŜył się zapytać co ma na myśli.  
Jego wózek inwalidzki zabrzęczał i ruszył na podjazd, pozostawiając w tyle roześmiane  
krzyki, pluski i głośne kadummmm trampoliny. Pozostawiając huczący głos Serdecznego  
Kumpla jego taty. Szczęk protez oraz niski, miarowy odgłos wózka, który towarzyszył mu  
praktycznie przez całe Ŝycie były dla niego teraz muzyką.  
Wujek Al miał nisko zawieszonego Mercedesa Cabrio. Marty wiedział, Ŝe jego rodzice nie są  
zachwyceni tym samochodem ( „śmiercionośna pułapka za 28 tysięcy dolarów”), ale Marty  
go uwielbiał. Kiedyś nawet wujek Al. wziął go na przejaŜdŜkę po bocznych drogach, które  
przecinały Tower’s Mill i jechał bardzo szybko – siedemdziesiąt albo nawet osiemdziesiąt mil  
na godzinę. Nie powiedział Marty’emu jak szybko pędzili. „Jeśli nie wiesz, nie będziesz się  
bał”, powiedział. Ale Marty nie był przeraŜony. Następnego dnia brzuch bolał go ze śmiechu.  
Wujek Al wyciągnął coś ze schowka na rękawiczki i gdy Marty podjechał i zatrzymał się  
obok samochodu, połoŜył grubą, celofanową paczkę na jego wychudzonych udach. „Trzymaj  
mały” powiedział. „Szczęśliwego Czwartego Lipca.”  
Pierwszą rzeczą, jaką Marty zobaczył były chińskie znaczki na opakowaniu. Później spojrzał  
na to co było w środku i jego serce zaczęło bić mocniej, jakby chciało się wyrwać z piersi.  
Celofanowa paczka była pełna sztucznych ogni.  
„Te, które wyglądają jak piramidy to Twizzery”, powiedział wujek Al.  
Marty, całkowicie oniemiały z radości, chciał coś powiedzieć, ale Ŝadne słowa nie  
wydostawały się z jego ust.  
„Podpal lont, postaw je i będą rozpylać tyle kolorów ile jest w oddechu smoka. Tuby z  
wystającymi z nich cienkimi patyczkami to rakiety odpalane z butelek. Wsadzasz w pustą  
butelkę Coli i gotowe. Te małe to fontanny. Są jeszcze dwie Rzymskie świece ...no i  
oczywiście paczka petard. Ale te najlepiej odpal jutro.”  
Wujek Al rzucił okiem w kierunku basenu skąd dochodziły wesołe odgłosy.  
„Dziękuję !” Marty w końcu mógł zaczerpnąć powietrza, „Dziękuję, wujku !”  
„Tylko nie mów mamie skąd je masz”, powiedział wujek. „Wiesz o co biega, nie ?”  
„Tak, tak !” wybąkał Marty, choć tak naprawdę nie miał pojęcia co ma bieganie do pokazu  
sztucznych ogni. „Ale jesteś pewien, Ŝe ich nie chcesz, wujku ?.” „Mogę mieć ich więcej”,  
powiedział wujek Al. „Znam pewnego człowieka z Brighton. Będzie handlował nimi aŜ do  
zmroku.” PołoŜył dłoń na głowie Marty’ego. „Poczekaj ze swoim Czwartym Lipca, aŜ  
wszyscy pójdą spać. Nie odpalaj Ŝadnej z tych głośnych, bo ich pobudzisz. I na Miłość Boską  

background image

nie rozwal sobie ręki, bo inaczej moja starsza siostra juŜ nigdy się do mnie nie odezwie.”  
 
Wujek Al roześmiał się, wpakował się do swojego samochodu i odpalił z rykiem silnik.  
Podniósł rękę na wpół salutując Marty’emu i odjechał podczas gdy chłopak nadal próbował  
wyjękiwać podziękowania. Siedział tam przez chwilę, patrząc za wujkiem, przełykając ślinę i  
z trudem powstrzymując się przed płaczem. Potem schował paczkę fajerwerków pod koszulkę  
i wrócił do domu i swojego pokoju. Myślami był juŜ przy nadchodzącej nocy, podczas której  
wszyscy będą spali.  
Jako pierwszy połoŜył się tego dnia do łóŜka. Matka wchodzi i całuje go na dobranoc (  
szorstko, nie patrząc na jego pałeczkowate nogi pod kołdrą ). „Dobrze się czujesz ?”  
„Tak, mamo”  
Matka zawiesza głos, tak jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, a potem delikatnie kręci  
głową i wychodzi.  
Wchodzi jego siostra. Nie daje mu buziaka, za to zbliŜa swoją głowę do jego, tak Ŝe moŜe  
poczuć zapach chloru z jej włosów i szepcze: „Widzisz ? Nie zawsze dostajesz to co chcesz  
tylko dlatego, Ŝe jesteś ułomny.”  
„Jeszcze się moŜesz zdziwić co będę miał”, mówi delikatnym głosem, a ona przygląda się mu  
przez chwilkę z lekką podejrzliwością i wychodzi.  
Na końcu wchodzi jego ojciec i siada na łóŜku Marty’ego. Mówi do niego głosem  
Serdecznego Kumpla. „Wszystko w porządku, chłopcze ? PołoŜyłeś się dziś dosyć wcześnie.  
Bardzo wcześnie.”  
„Po prostu jestem trochę zmęczony, tato”.  
„OK.” Klepie jedną z wyniszczonych nóg Marty’ego, nieświadomie krzywiąc się przy tym, a  
potem szybko wstaje. „Przykro mi z powodu pokazu, poczekaj do następnego roku ! Tak, Tak  
kurza twarz!  
Na twarzy Marty’ego pojawia się nikły, tajemniczy uśmieszek.  
Później czeka, aŜ wszyscy pójdą spać. Trwa to całkiem długo. Telewizor gra i gra w salonie,  
podłoŜone śmiechy w serialu czasem uzupełnia piskliwy chichot Katie. Z toalety w pokoju  
dziadka słychać odgłos spuszczanej wody. Matka Marty’ego rozmawia przez telefon, Ŝyczy  
komuś szczęśliwego święta Czwartego Lipca, mówi, Ŝe tak, to przykre, Ŝe pokaz sztucznych  
ogni został odwołany, ale zwaŜywszy na okoliczności, kaŜdy chyba rozumie dlaczego tak  
musiało się stać. Tak, Marty jest zawiedziony. Nagle, pod koniec rozmowy zaczyna się śmiać,  
a kiedy tak się śmieje, jej głos nie brzmi szorstko. Prawie nigdy nie śmieje się w obecności  
Mary’ego.  
Z czasem, jak 19.30 zmienia się w 20.00, a później 21.00, jego ręce wędrują pod kołdrę, aby  
zbadać czy aby na pewno celofanowa torebka z fajerwerkami nadal tam jest. Około 21.30,  
kiedy księŜyc jest juŜ na tyle wysoko, Ŝe zagląda przez okno i oblewa pokój srebrzystym  
ś

wiatłem, dom powoli się wycisza.  

Telewizor gaśnie. Katie idzie do łóŜka, protestując, Ŝe jej przyjaciele mogą w lecie siedzieć  
do późnej nocy. Rodzice Marty’ego siedzą w saloniku jeszcze przez chwilkę i rozmawiają, ale  
słychać tylko niewyraźne głosy.  
 
I...  
...i moŜe zapadł w sen, gdyŜ kiedy po raz kolejny dotyka cudownej torby z fajerwerkami,  
uświadamia sobie, Ŝe dom jest całkowicie wyciszony, a księŜyc stał się jeszcze bardziej jasny  
– tak jasny, Ŝe moŜe rzucać cienie. Wyciąga torebkę i znalezione wcześniej pudełko zapałek.  
Wpuszcza koszulę od piŜamy w spodnie i wkłada do niej torbę i zapałki. I przygotowuje się  
do wyjścia.  
To oczywiście całe przedsięwzięcie dla Marty’ego, ale nie aŜ tak bolesne, jak większość ludzi  
sądzi. Nie ma czucia w nogach, więc nie czuje bólu. Chwyta za zagłówek łóŜka chodzi ale nie  

background image

i podciąga się do pozycji siedzącej, a wtedy przesuwa nogi za krawędź łóŜka, jedna po  
drugiej. Robi to jedną ręką, drugą przytrzymując poręcz przymocowaną do łóŜka i biegnącą  
wzdłuŜ całego pokoju. Kiedyś jak próbował przenieść nogi oburącz, bez Ŝadnego oparcia,  
wykonał tylko salto na łeb na szyję lądując na podłodze. Na odgłos upadku wszyscy się  
zbiegli. „Ty głupi domorosły akrobato- wyszeptała wprost do jego ucha Katie, kiedy  
podniesiono go na krzesło, trzęsącego się, ale w śmiejącego się trochę wariacko, mimo  
opuchlizny na skroni i pękniętej wargi. „Chciałeś się zabić ? Co ?” I wybiegła z pokoju z  
płaczem.  
Kiedy juŜ siada na skraju łóŜka, wyciera ręce o koszulkę, aby były suche i Ŝeby się nie  
ś

lizgały. Potem, uŜywając poręczy przesuwa się aŜ do swojego wózka. Jego bezuŜyteczne,  

przypominające kończyny stracha na wróble nogi, ciągną się za nim. Światło księŜyca jest juŜ  
na tyle jasne, Ŝe rzuca na podłogę tuŜ za nim jego cień, ciemny i kruchy.  
Jego wózek jest ustawiony na hamulcu, takŜe z łatwością udaje mu się wdrapać na niego.  
Robi przerwę, łapie oddech, słuchając ciszy panującej w domu. Nie odpalaj Ŝadnej z tych  
głośnych, powiedział wujek Al., i Marty wsłuchując się w ciszę domu wie, Ŝe miał rację.  
Urządzi Czwartego Lipca dla siebie i zatrzyma ten fakt tylko dla siebie tak, Ŝeby nikt się nie  
dowiedział. Przynajmniej do jutra kiedy wszyscy odkryją na werandzie osmalone lonty  
twizzerów i zuŜyte fontanny, ale wtedy to juŜ nie będzie miało znaczenia. Tak wiele kolorów  
jak jest w oddechu smoka, powiedział wujek Al. Ale Marty uwaŜa Ŝe nie ma Ŝadnego  
przepisu prawnego, który zabrania odpalania oddechu smoka po cichu.  
Zwalnia hamulec i przełącza dźwignię zasilania. Małe, rubinowe oczko, to które oznacza Ŝe  
baterie są pełne, pojawia się w ciemności. Marty wciska przycisk „SKRĘĆ W PRAWO” i  
wózek zwraca się w prawym kierunku. Tak, tak. Kiedy stoi naprzeciwko werandy, wciska  
„DO PRZODU”. Wózek rusza powoli, brzęcząc cichutko.  
Marty rozsuwa podwójne drzwi, ponownie naciska „DO PRZODU” i wyjeŜdŜa na zewnątrz.  
Rozdziera cudowną paczkę fajerwerków, a potem przerywa na chwilę, zauroczony letnim  
wieczorem – sennym cykaniem świerszczy i aromatyczną bryzą, która leciutko porusza liśćmi  
z drzew na skraju lasu, prawie nieziemską poświatą księŜyca.  
JuŜ dłuŜej nie moŜe czekać. Wyciąga węŜa, zapala zapałkę, podpala lont, i w zauroczeniu  
patrzy jak ognik pryska zielono – niebieskimi iskrami i w magiczny sposób się powiększa,  
wypluwając z ogona skręcające się płomienie.  
Czwarty Lipca, myśli, a jego oczy rozlśniewają. Czwarty Lipca, Czwarty Lipca, szczęśliwego  
Czwartego Lipca, Ŝyczę sam sobie.  
 
Jasny płomień węŜa zaczyna się nierówno palić, zanika, gaśnie. Marty odpala jeden z  
trójkątnych twizzerów i przygląda się jak strzela ogniem tak Ŝółtym jak koszula do golfa jego  
taty. Zanim gaśnie, Marty zapala jeszcze jedną, tym razem z ogniem popielato-czerwonym  
przypominającym róŜe rosnące obok płotu wzdłuŜ nowego basenu. Noc zaczyna wypełniać  
wspaniały zapach zuŜytego prochu, roztaczany przez wiejący wiatr.  
Zaraz potem wyciąga po omacku płaskie pudełko petard i otwiera je, jeszcze zanim zdał sobie  
sprawę, Ŝe gdyby je odpalił nastąpiłaby katastrofa – ich przerywany, przypominający serię z  
karabiny maszynowego huk zbudziłby całe sąsiedztwo: ogień, powódź, alarm, zbiegowisko.  
Wszystko po kolei, a potem najprawdopodobniej 10-cio letni Marty Coslaw miałby  
przechlapane aŜ do świąt. Wpycha Czarne Koty między kolana, ponownie sięga do torby i  
wyciąga największego z twizzerów – Największego Twizzera Na Świecie jeśli taki w ogóle  
istnieje. Jest prawie tak samo wielki jak jego zaciśnięta pięść. Zapala go w uczuciem  
przeraŜenia i zachwytu po czym przewraca je na bok.  
Czerwone niczym ogień piekielny światło wypełnia noc....i właśnie to zmieniające pozycję,  
gorączkowe światło sprawia, Ŝe Marty widzi, Ŝe krzaki na skraju lasu tuŜ za werandą  
zaczynają się trząść i rozwierać. Słychać niski odgłos, na wpół kaszel, na wpół warczenie.  

background image

Pojawia się Bestia.  
Przez chwilę stoi na u podłoŜa trawnika i wygląda jako wąchała powietrze...a potem  
powłócząc nogami zaczyna zbiegać ze zbocza w kierunku Marty’ego, siedzącego na w swoim  
wózku inwalidzkim. Oczy mu się wybrzuszają, górna część jego ciała zmniejsza się,  
wciskając się w krzesło. Bestia jest zgarbiona, ale widać wyraźnie, Ŝe idzie na dwóch nogach.  
Idzie tak jak chodzi człowiek. Czerwone światło twizzera ślizga się po jej zielonych oczach  
niczym piekielny ognik.  
ZbliŜa się powoli, jej szerokie dziurki od nosa rytmicznie powiększają się i zmniejszają.  
Wyczuwając modlitwę, prawie na pewno wyczuwając w tej modlitwie słabość. Marty czuje  
jej zapach, jej włosy, jej pot, dzikość. Kolejne chrząknięcie. Jej gruba, górna warga koloru  
wątroby, podnosi się ukazując jej podobne do kłów zęby. Jej futro ma matowy, srebrno - 
czerwony kolor.  
Prawie go dosięgła – jej szponiaste łapy, tak bardzo ludzkie i nieludzkie zarazem, sięgające  
do jego gardła – kiedy chłopiec przypomniał sobie o pudełku petard. Prawie nieświadomy,  
tego co robi zapala zapałkę i przykłada do głównego lontu. Pojawiają się gorąca linia  
czerwonych iskierek, które opalają delikatne włoski na zewnętrznej stronie dłoni, krusząc je.  
Wilkołak przez moment traci równowagę, cofa się i wydaje pytające chrząknięcie, przez  
chwilę przypominając tym, podobnie jak dłońmi, człowieka. Marty rzuca paczkę petard  
prosto w jej twarz.  
Wybuchają z wielkim hukiem, powodując eksplozję światła i dźwięku. Bestia wydaje z siebie  
skrzeczący wrzask pełen bólu i wściekłości. Chwiejnym krokiem cofa się, wymachując  
pazurami na wybuchy powodujące, Ŝe małe ziarenka płonącego prochu wnikają pod skórę jej  
twarzy. Marty widzi jak w jednym z jej przypominających lampki zielonych oczu pojawia się  
przeraŜenie, kiedy w jednym czasie z przeraźliwym grzmotem KA – POW eksplodują koło jej  
pyska cztery petardy. Teraz jej krzyki przypominają zwykłą agonię. Przeciąga pazurami po  
twarzy, skowycząc, a kiedy zapalają się pierwsze światła w domu Coslowów, odwraca się i  
posuwając się skokami naprzód wzdłuŜ trawnika kieruje się w stronę lasu, pozostawiając za  
 
sobą tylko swąd nadpalonej sierści i pierwsze zdezorientowane okrzyki strachu dochodzące z  
domu.  
„Co to było ?”, Głos jego matki pozbawiony jest cienia szorstkości.  
„Kto tam , do diabła ?” Głos jego ojca nie brzmi jak głos Serdecznego Kumpla.  
„Marty ?” Kate, jej drąŜy głos wcale nie brzmi podle. „Marty, wszystko w porządku ?”  
Dziadek śpi nadal, nieświadomy co się dzieje.  
Marty wraca do normalnej pozycji na wózku, podczas gdy Ŝywot duŜego czerwonego  
twizzera powoli chyli się ku końcowi. Jego światło teraz jest łagodne i róŜowe niczym  
wczesny wschód słońca. Jest zbyt zszokowany, Ŝeby płakać. Ale jego szok nie jest dla niego  
tylko całkowicie mrocznym, ponurym przeŜyciem, pomimo nawet faktu, Ŝe następnego dnia  
jego rodzice pozbyli się go wysyłając w odwiedziny do wujka Jima i ciotki Idę w Stowe, w  
Vermont, gdzie zostanie aŜ do końca letnich wakacji ( za zgodą policji, która uznała Ŝe  
KsięŜycowy Morderca moŜe spróbować jeszcze raz, aby go uciszyć). Wielkie uczucie  
triumfu. Jest silniejsze od szoku. Spojrzał Bestii prosto w jej przeraŜającą twarz i przeŜył. I  
jest w nim prosta, dziecięca radość, podobnie jak cicha radość. JuŜ nigdy nie będzie mógł  
komunikować się z innymi ludźmi, nawet z wujkiem Alem, który mógłby go zrozumieć.  
Czuje radość, bo pokaz sztucznych ogni ostatecznie się odbył.  
I podczas gdy jego rodzice niepokoją się i zastanawiają się nad jego stanem psychicznym, czy  
nie miał urazów po tym doświadczeniu, Marty Coslaw doszedł do wniosku, Ŝe to było  
najlepsze święto Czwartego Lipca ze wszystkich.  
 
Sierpień  

background image

„Oczywiście, Ŝe to był wilkołak” zapewnia konstabl Neary. Mówi zbyt głośno - moŜe to  
kwestia przypadku, ale raczej wyglądało to tak jakby ta przypadkowość była zamierzona – i  
cała gadanina w „Zakładzie Fryzjerskim Stana” ustaje. Jest środek sierpnia, najbardziej  
gorącego w Tarker’s Mill od lat, a dzisiaj przypada pierwszy wieczór po pełni księŜyca, więc  
całe miasteczko wstrzymuje oddech, czeka.  
Konstabl Neary mierzy ze swojego miejsca wszystkich zgromadzonych. Siedzi na  
ś

rodkowym krześle w zakładzie Stana Pelky’ego i kontynuuje swoją wypowiedź. Stara się  

mówić obciąŜająco i pojednawczo zarazem, odwołując się przy tym do psychologii oraz  
wszystkiego tego co przypomniał sobie z czasów szkolnych ( Neary to duŜy, muskularny  
męŜczyzna, to on zdobywał większość przyłoŜeń dla swojej szkolnej druŜyny Tarker’s Mill  
Tigers, za to ze sprawdzianów dostawał same 4 i nie miał ani jednej 3 )  
„Są ludzie, którzy składają się jakby z dwóch osób. Rozumiecie, mają jakby rozdwojoną  
osobowość. Pieprzone świry.”  
Przerywa, aby ocenić wartość milczenia jakie zapadło, ciszy wyraŜającej aprobatę i szacunek,  
a potem kontynuuje:  
„Myślę, Ŝe ten facet taki jest. Nie wiem czy nawet zdaje sobie sprawę, z tego Ŝe wychodzi i  
zabija kogoś, gdy nastaje pełnia księŜyca. To moŜe być ktokolwiek – kasjer w banku,  
pracownik stacji benzynowej na jednej z dróg do miasteczka, moŜliwe nawet, Ŝe ten ktoś jest  
tu teraz z nami. Oczywiście w takim sensie, Ŝe ma zwierzę w środku, a na zewnątrz jest  
człowiekiem. Jeśli chodzi wam o to czy myślę, Ŝe jest ktoś komu wyrastają włosy i wyje do  
księŜyca...nie, to bzdury dla dzieciaków.”  
„A co z chłopakiem Coslaw’ów ?” Stan zadaje pytanie, ani na moment nie odrywając się od  
pracy i uwaŜnie podcinając włosy wokół fałdy tłuszczu u postawy karku Neary’ego. Jego  
długie, ostre noŜyczki cały czas tną...ciach...ciach...ciach.  
„To tylko potwierdza co powiedziałem – Neary odpowiada z nutką irytacji w głosie – to tylko  
bzdury dla dzieciaków.”  
W rzeczywistości czuje się podenerwowany tym co stało się z Marty’m Coslowem. Ten  
chłopak to pierwsza i jak na razie jedyna osoba, która widziała to co zabiło sześciu  
mieszkańców miasteczka, w tym dobrego przyjaciela konstabla Neary’ego Alfiego Knopflera.  
A czy moŜe go przesłuchać ? Nie. I czy w ogóle wie gdzie jest chłopak ? Nie, musiał się  
zadowolić zeznaniami dostarczonymi przez policję stanową i musiał się płaszczyć, a nawet  
bła – kurna – gać, Ŝeby zdobyć choć tyle. Wszystko dlatego, Ŝe jest tylko konstablem w  
małym miasteczku, kimś kogo stanowa policja uwaŜa za policjańcika, który nawet sam sobie  
nie umie zasznurować butów. Wszystko dlatego, Ŝe nie ma jednej z tych pojebanych czapek z  
niedźwiadkiem dla niedorozwojów. Równie dobrze mógłby sobie tym podetrzeć tyłek.  
Według dzieciaka Coslowów „bestia” miała 7 stóp wzrostu, była naga, pokryta ciemnym  
owłosieniem na całym ciele. Miała wielkie zęby i zielone oczy i śmierdziała jak gówno  
pantery. Miała łapy z pazuarmi, które wyglądały jak ludzkie dłonie. Wydawało mu się, Ŝe ma  
ogon. Ogon , na rany Chrystusa.  
„MoŜliwe” mówi Kenny Franklin, siedzący na jednym z krzeseł utawionych w rzezie pod  
ś

cianą. „MoŜe ten koleś zakłada coś w rodzaju przebrania. Wiecie, maskę i to wszystko.”  

 
„Nie wierzę w to” mówi Neary stanowczo i kręci głową, Ŝeby podkreślić znaczenie swoich  
słów. Stan musi szybko cofnąć swoje noŜyczki, aby nie wbić jednego z ostrzy z krągłą fałdę  
tłuszczu na karku Neary’ego. „Nie proszę pana ! Nie wierzę w to. Dzieciak nasłuchał się tych  
opowieści o wilkołakach w szkole tuŜ przed jej zamknięciem na okres letni a później nie miał  
nic do roboty oprócz siedzenia na wózku i rozmyślania o tym... zastanówcie się. Widzicie....to  
wszystko jest takie psycho-kurwa-logiczne. Dlaczego ? Nawet jeśli to ty byś wyszedł z  
krzaków przy świetle księŜyca, Kenny , chłopak pomyślałby Ŝe jesteś wilkiem.  
Ś

miech Kenny’ego był troszeczkę nie na miejscu.  

background image

„Nie” stwierdza ponuro Neary. „Zeznania dzieciak wcale nie są dobre”.  
W swoim rozgoryczeniu i rozczarowaniu jaki przyniosło za sobą przesłuchanie Marty’ego  
Coslawa w domu jego ciotki i wujka w Stowe, konstabl Neart przeoczył jedną kwestię:  
„Cztery z nich wybuchły tuŜ przy jej twarzy – myślę, Ŝe moŜna to nazwać twarzą – wszystkie  
jednocześnie i myślę, Ŝe mogła stracić oko, lewe oko.”  
Gdy konstabl Neary przetrawił tą informację w głowie – a nie zrobił tego – zaśmiałby się  
nawet bardziej pogardliwie, poniewaŜ tego upalnego, spokojnego sierpnia 1984 roku, tylko  
jeden mieszkaniec miasteczka chodził w opasce na oku, i nie sposób było myśleć, Ŝe spośród  
wszystkich osób, to właśnie ta jest zabójcą. JuŜ prędzej Neary uwierzyłby, Ŝe to jego matka  
jest mordercą niŜ miałby uwierzyć, Ŝe to ta osoba.  
„Jest tylko jedno rozwiązanie tej sprawy” oświadcza Neary i wskazuje palcem na czterech czy  
pięciu męŜczyzn siedzących pod ścianą i czekających na niedzielne strzyŜenie. „Dobra  
policyjna robota. I to ja mam zamiar być tym , który ją wykona. Kiedy przyprowadzę tego  
gościa, ci z policji stanowej zobaczą, Ŝe ten się śmieje kto się śmieje ostatni.” Twarz  
Neary’ego nabiera marzycielskiego wyrazu. „Ktokolwiek to będzie”, mówi „kasjer w banku...  
pracownik stacji benzynowej... ktoś z kim pijecie w lokalnym barze. Porządnie wykonana  
robota policyjna przyniesie rozwiązanie tej zagadki. Zapamiętajcie moje słowa.”  
Ale dobra robota o której mówił konstabl Neary kończy się pewnej nocy na rozjeździe dróg z  
Tower’s Mill, kiedy oświetlone światłem księŜyca, włochate ramie sięga do wnętrza jego  
Dodge’a pick – upa. Towarzyszy temu niskie, sapiące chrząkanie i dziki, przeraŜający smród,  
jaki moŜna porównać do zapachu w lwiej klatce w ZOO. Jego głowa zostaje przekręcona i  
policjant spogląda wprost w zielone oko. Widzi owłosiony, ociekający z wilgoci, czarny pysk,  
który stopniowo rozchyla się ukazując zęby. Bestia w sposób prawie Ŝartobliwy robi zamach  
swoimi szponiastymi łapami i odrywa jeden z policzków, ukazując prawy rząd zębów. Krew  
tryska wszędzie. Czuje jak spływa po jego ramieniu i wsiąka w koszulę. Zaczyna krzyczeć.  
Krzyk wydobywa się zarówno z jego ust, jak i z jego policzka. Ponad łapami bestii widzi  
rzucający białe światło księŜyc.  
Zapomina o swojej trzydziestce i czterdziestce piątce przyczepionej do pasa. Zapomina jaki to  
wszystko psycho – kurwa – logiczne. Zapomina o dobrej policyjnej robocie. Zamiast tego  
przypomina sobie, co Kenny Franklin powiedział tego ranka u fryzjera: „MoŜe ten koleś  
zakłada coś w rodzaju przebrania. Wiecie, maskę i to wszystko.”  
 
Gdy wilkołak dopada gardła Neary’ego, ten łapie go z obu stron za szorstką, twardą sierść i  
pociąga z nadzieją, Ŝe uda mu się chwycić maskę, a później zdoła ją ściągnąć i usłyszy odgłos  
pękającej gumki, rozrywanego lateksu i zobaczy twarz mordercy.  
Ale nic się nie dzieje, nic poza rykiem bestii, pełnym bólu i gniewu. Potwór bierze zamach i  
rozdziera mu gardło swoją ręką – tak teraz policjant widzi, Ŝe to ręka, choć ohydnie  
zniekształcona. Ręka, chłopak miał rację. Krew rozbryzguje się na przednią szybę i tablicę  
rozdzielczą. Wpada do przechylonej butelki Buscha znajdującej się między nogami  
Neary’ego.  
Druga ręka wilkołaka łapie za świeŜo obstrzyŜoną głowę konstabla i wyciąga go z pick – upa.  
Wyje na znak triumfu, a potem zatapia swój pysk w szyi Neary’ego. PoŜywia się, podczas,  
gdy pieniące się piwo wylane z butelki gromadzi się przy pedałach hamulca i sprzęgła.  
I tyle z psychologii.  
I tyle z dobrej policyjnej roboty.  
Wrzesień  
Podczas gdy kolejne dni miesiąca wloką się nieubłaganie przybliŜając kolejną pełnię  
księŜyca, mieszkańcy Tarker Mill niecierpliwie czekają aŜ upał w końcu ustanie. Ale nic  
takiego nie następuje. W innych częściach kraju trwają mecze ligi baseballu, rozgrywki  
futbolu amerykańskiego właśnie się zaczynają, a stary, pogodny Willard Scott informuje  

background image

mieszkańców Tarker Mill, Ŝe 21 września w Canadian Rockies spadło 30 centymetrów  
ś

niegu. Ale w tym zakątku świata lato nadal utrzymuje się na poziomie 26° Celsjusza. Dzieci  

od 3 tygodni są juŜ w szkole i wcale nie są zadowolone, Ŝe muszą siedzieć i praŜyć się  
klasach, gdzie na dodatek wydaje się, Ŝe zegary zostały tak nastawione, Ŝeby odmierzać  
zaledwie jedną minutę podczas gdy w rzeczywistości minęła godzina. MęŜowie i Ŝony kłócą  
 
się zajadle bez większego powodu, a na stacji paliw O’Neila na Town Road przy wjeździe na  
autostradę turysta awanturuje się o cenę benzyny za co dostaje od Puckyego końcówką  
nalewaka prosto w twarz. Z wargą wymagającą później załoŜenia czterech szwów odjeŜdŜa  
złorzecząc pod nosem i mamrocząc coś o powództwie i procesie.  
„Nie wiem o co się wściekał ?” – mówi pochmurnie Pucky, siedząc wieczorem w pubie –  
„Uderzyłem go uŜywając tylko połowy swojej siły. Gdybym go walnął go z całej siły,  
rozpierdzieliłbym mu te jego pierdzielone usta. No nie ?”  
„Jasne” - potwierdza Bill Robertson, widząc, Ŝe Pucky gotów uderzyć go z całej siły, gdyby  
usłyszał inną odpowiedź. „Jeszcze jedno piwko, Puck ?”  
„A Ŝebyś Kurna- A widział” wybełkotał Pucky.  
W tym samym czasie Milt Sturmfuller zdecydował się umieścić Ŝonę w szpitalu za kawałek  
jajka, którego zmywarka nie dała rady usunąć z jednego z talerzy. Spogląda na wyschniętą  
Ŝ

ółta maź rozmazaną na talerzu, na którym Ŝona chce mu podać obiad i zadaje jej cios. Jakby  

to Pucky O’Neil powiedział, Milt walnął ją z całej siły. „Podła dziwka” mówi stając nad  
kobietą, leŜącą na kuchennej podłodze z rozłoŜonymi rękami. Krew cieknie jej ze złamanego  
nosa i z rany z tyłu głowy. „Co się z tobą dzieje ? Moja matka nigdy nie miała zmywarki, a jej  
naczynia zawsze były czyste”. Później na izbie przyjęć Stanowego Szpitala Portland, Milt  
powie doktorowi, Ŝe Donna Lee spadła ze schodów. Upokarzana i terroryzowana przez  
dziewięć lat kobieta potwierdzi jego wersję.  
Około godziny siódmej kiedy księŜyc jest juŜ w pełni, zrywa się wicher, który przynosi  
pierwszy chłodny powiew tego lata. Pędzące z północy chmurki bawią się przez chwilę z  
księŜycem w berka, który raz po raz unika ich srebrzystych brzegów. Potem chmury stają się  
coraz grubsze, masywniejsze, a księŜyc powoli znika...a jednak nadal tam jest. Z łatwością  
czuć jego oddziaływanie. Ale czuć takŜe zbliŜającą się Bestię.  
Około drugiej w nocy w West Stage Road, w odległości dwudziestu mil od miasta, słychać  
przeraŜający kwik dochodzący z chlewu Elmera Zinnermana. MęŜczyzna, mając na sobie  
zaledwie piŜamę i kapcie, idzie po strzelbę. Jego Ŝona, którą Elmer poślubił w 1947 roku,  
mając szesnaście lat płacze i błaga, aby Elmer został z nią w domu i nigdzie nie szedł. Elmer  
odtrąca jej rękę i chwyta swoją strzelbę znajdującą się w sieni. Jego świnie wcale nie kwiczą,  
one wręcz wrzeszczą. Przypomina to przeraŜone krzyki dziewczyn, zaskoczonych przez  
maniakalnego mordercę, który nagle pojawia się na domowej imprezie. Rusza do drzwi,  
odpowiadając Ŝonie, Ŝe nic go nie powstrzyma....i nagle przystaje. Trzymając zahartowaną od  
pracy ręką klamkę do tylnich drzwi domu , słyszy triumfalny skowyt, który rozlega się w  
ś

rodku nocy. To ewidentne wycie wilka, ale jest w nim coś tak ludzkiego, Ŝe męŜczyzna  

puszcz klamkę i pozwala Ŝonie z powrotem zaciągnąć się do salonu. Obejmuje ją rękami i  
razem siadają na sofie, wyglądając jak dwójka przeraŜonych dzieci trzymających się za ręce.  
W tej samej chwili kwiczenie świń powoli cichnie i w końcu ustaje. Tak, przestały. Jedna po  
drugiej przestały. Ich kwik zamarł w bulgoczących, charkoczących odgłosach. Bestia wyje  
ponownie.... Elmer podchodzi do okna i widzi jak coś, nie umie określić co, znika w  
ciemnościach.  
 
Zaczyna padać deszcz, słychać krople stukające o szyby. Elmer i Alice nadal siedzą w łóŜku  
przy zapalonych światłach. Deszcz jest zimny, prawdziwie jesienny. Jutro po raz pierwszy w  
tym roku liście zaczną zmieniać swoją barwę.  

background image

Elmer znajduje w kurniku to czego się spodziwał. Rzeź. Wszystkie dziewięc macior i oba  
knury są martwe - wypatroszone i częściowo zjedzone leŜą w błocie, deszcz kropi na ich  
nieŜywe ciała, a ich wyłupiaste oczy wpatrują się w zimne, jesienne niebo.  
Wezwany z Minot brat Elmera, Pete, stoi obok niego. Przez dłuŜszą chwilę obaj nie mówią  
ani słowa. Potem Elmer wypowiada na głos, dokładnie to o czym myśli Pete. “Część zostanie  
pokryta z ubezpieczenia. Nie wszystko, ale część na pewno. Resztę pokryję z własnej  
kieszeni. Lepiej, Ŝe to były świnie niŜ miałby to być człowiek.”  
Pete przytakuje. “Dość tego” – w padającym deszczu jego głos to ledwie słyszalne pomruk.  
“Co masz na myśli ?”  
“Wiesz, o co mi chodzi. Przy kolejnej pełni musimy zebrać czterdziestu męŜczyzn...albo  
sześćdziesięciu...albo nawet stu sześciedziesięciu. Czas, Ŝeby ludziska skończyły rŜnąć głupa  
i przestały udawać, Ŝe nic się nie dzieje. Nawet dureń widzi co jest grane. Na litość boską,  
spójrz na to !  
Pete wskazuje palcem na dół. Na miękkiej ziemi wokół zarŜniętych świń widać duŜe ślady.  
Wyglądają na wilcze...ale są teŜ w zadziwiający sposób podobne do ludzkich.  
“Widzisz te pieprzone ślady ?”  
“Tak, widzę” – przyznaje Elmer.  
 
“Myślisz, Ŝe zrobiła je Słodka Betty z Pike ?”  
“No, raczej nie”  
“To ślady wilkołaka” – mówi. “Wiesz to zarówno ty, jak i Alice, jak i większośc tego  
miasteczka. Cholera, nawet ja to wiem, choć jestem z innego stanu.” Spogląda na brata, a jego  
ponury i surowy wyraz twarzy nadaje mu wygląd purytanina rodem z 1965 roku. Powtarza:  
“Dość tego. Czas to skończyć.”  
Elmer długo rozwaŜa słowa brata, deszcz nadal kapie na ich płaszcze przeciwdeszczowe. W  
końcu przytakuje. “Chyba tak. Ale nie podczas następnej pełni.”  
“Chcesz czekać do grudnia ?”  
Elmer przytakuje. “Las wkrótce będzie ogołocony z liści. Będzie moŜna lepiej tropić, jak  
spadnie trochę śniegu”  
“Co z następnym miesiącem ?”  
Elmer Zinnerman spogląda na swoje pozarzynane świnie w chlewie za stodołą. Potem  
przenosi wzrok na swojego brata Pete’a.  
“Trzeba się będzie mieć na baczności” – odpowiada.  
Październik  
W noc Halloween Marty Coslaw jedzie na swoim wózku, którego baterie są juŜ na skraju  
wyczerpania. Wraca z zabawy w „prezent lub psikus”. Kiedy dociera do domu idzie  
bezpośrednio do łóŜka, w którym leŜy aŜ do czasu kiedy na niebie, obsypanym gwiazdami  
niczym brylantynowymi okruszkami, pojawi się półksięŜyc. Na zewnątrz, na werandzie,  
gdzie paczka czwarto-lipcowych petard uratowała mu Ŝycie, chłodny wiatr obraca bez celu  
brązowe liście formując na kamieniach wirujący korkociąg, trzeszczący niczym stare kości.  
Październikowa pełnia księŜyca nadeszła i odeszła nie przynosząc nowego morderstwa, juŜ  
po raz drugi z rzędu. Część mieszkańców miasteczka jak np. fryzjer Stan Pelky albo Cal  
Blodwin, który jest właścicielem Blodwin Chevrolet, jedynego punktu sprzedaŜy  
samochodów w miasteczku wierzą, Ŝe groza minęła. Zabójca albo lubi się ulatniać po jakimś  
czasie, albo był zwykłym nędzarzem Ŝyjącym w lesie, który teraz się przeniósł w inne  
miejsce, tak jak to niektórzy przewidywali. Jednak inni nie są tak pewni. To ci , którzy  
doliczyli się czterech martwych jeleni znalezionych zmasakrowanych na rogatkach miasta  
nazajutrz po październikowej pełni księŜyca i jedenastu świń Elmera Zinnemana, zabitych  
podczas pełni w wrześniu. Dyskusje nasilają się podczas długich, jesiennych nocy, kiedy  
wszyscy spotykali się przy piwie w lokalnym pubie.  

background image

Ale Mary Coslaw wie.  
Tej nocy wyszedł razem z ojcem bawić się w „prezent lub psikus” ( jego ojciec lubi  
Halloween, lubi przejmujące zimno, lubi śmiać się głosem Serdecznego Kumpla i  
wykrzykiwać idiotyczne rzeczy w stylu „Tak, tak !” czy „Ring-ding-dong”, kiedy w  
otwartych drzwiach pojawiają się znajome twarze mieszkańców Tarker’s Mill ). Marty  
przebrał się za Yodę, miał wielką gumowa maskę Dona Posta naciągnięta na głowę i grubą  
 
szatę przykrywającą jego zniekształcone nogi. „ Zawsze dostajesz to czego chcesz” Ŝachnęła  
się Katie, kiedy zobaczyła jego maskę...ale on wie, Ŝe tak naprawdę nie wzdrygnęła się ze  
strachu ( jakby na dowód tego, skrzywiła się sztucznie na widok stroju Yody ), jest raczej  
smutna, bo jest juŜ zbyt stara, Ŝeby bawić się w „prezent lub psikus”. Zamiast tego pójdzie na  
imprezę ze swoimi znajomymi ze szkoły. Potańczy przy kawałkach Donny Summer, zabawi  
się w „jabłko na wodzie” 1, a później zgasną światła i rozpocznie się gra w butelkę, moŜe  
pocałuje jakiegoś chłopaka, nie dlatego Ŝeby tego chciała, ale dlatego, Ŝe mogłaby chichotać o  
tym wraz ze swoimi koleŜankami przez cały następny dzień.  
Ojciec Marty’ego zawozi go swoim vanem, ze specjalnie wbudowaną rampą, która pozwala  
wsadzać i wysadzać chłopca z samochodu. Marty zjeŜdŜa po rampie, a potem jedzie swoim  
elektrycznym wózkiem w dół i górę ulicy. Na udach wiezie swoją torbę, z którą chodzą po  
wszystkich domach wzdłuŜ ulicy oraz z którą zawitają do kilku domów w centrum: do  
Collinsów, MacInnów, Manchesterów, Millikenów, Eastonów,. W pubie jest miseczka w  
kształcie ryby, pełna peklowanych cukierków. Są teŜ bary z przekąskami przy plebani  
Kościoła Zgromadzenia i bary dla „lubiących dobrze zjeść” w okolicy plebani Kościoła  
Baptystów. Później pojadą do dzielnicy Randolphs, do Quinnsów i Dixonów i jeszcze około  
tuzina innych. Marty wraca do domu z wybrzuszoną torbą cukierków...i przeraŜającą,  
niewiarygodną wręcz wiedzą.  
On wie.  
Wie kim jest wilkołak.  
W pewnym momencie Bestia, teraz w okresie pomiędzy pełniami księŜyca zupełnie  
niegroźna, własnoręcznie wrzuciła cukierka do torby Marty’ego, nie zdając sobie sprawy, ze  
twarz Marty’ego, schowana pod maską Yody Dona Posta zrobiła się śmiertelnie blada, ukryte  
pod rękawiczkami palce kurczowo zacisnęły się na stroju Yody, a kłykcie zbielały. Wilkołak  
posłał Marty’emu uśmiech i poklepał Marty’ego po gumowej głowie.  
Ale to wilkołak. Marty wie o tym i nie tylko ze względu na opaskę na oku. Jest teŜ coś  
innego, jakieś zadziwiające podobieństwo pomiędzy twarzą tego człowieka, a warczącym  
obliczem zwierzęcia, które Marty ujrzał tej srebrzystej letniej nocy prawie cztery miesiące  
temu.  
Odkąd powrócił z Vermont do Tarker’s Mills, Marty zaczął bacznie wszystkich obserwować,  
pewien Ŝe prędzej czy później wypatrzy wilkołaka. Pozna go z pewnością, bo wilkołakiem  
będzie osoba z opaską na oku. Po tym jak Marty opowiedział im Ŝe jest prawie pewny, Ŝe  
Wilkołak stracił jedno oko, policja obiecała sprawdzić ten fakt, ale on wiedział, Ŝe oni tak  
naprawdę wcale mu nie wierzyli. MoŜe dlatego, Ŝe jest jeszcze dzieckiem, moŜe dlatego Ŝe  
wcale ich tam nie było, kiedy całe zdarzenie miało miejsce. Z resztą nie ma to znaczenia.  
Wiedział, Ŝe mu nie wierzyli.  
Tarker’s Mills to małe, ale rozległe miasteczko i aŜ do dzisiejszej nocy Marty nie widział  
jednookiego męŜczyzny, nie śmiał nawet zadawać Ŝadnych pytań; jego matka juŜ i tak obawia  
się, Ŝe lipcowe wydarzenie mogło mieć na niego długotrwały wpływ. Marty boi się, Ŝe jeśli  
spróbuje bawić się w detektywa, to ostatecznie i tak matka o wszystkim się dowie. Poza tym  
Tarker’s Mills to małe miasteczko. Prędzej czy później zobaczy ludzką twarz Bestii.  
1 W oryg. „bob for apples” – zabawa, w której trzeba chwycić ustami i wyciągnąć jabłka 
pływające po wodzie  

background image

(przyp. craven )  
 
Wracając do domu, pan Coslaw ( dla tysiąca uczniów na wieki Trener Coslaw )myśli, Ŝe  
Marty jest taki cichy bo wyczerpał go wieczór i związane z nim emocje. Ale prawda jest  
zupełnie inna. Za wyjątkiem nocy, kiedy miał przy sobie torbę petard, Marty nigdy nie był  
taki pobudzony i podniecony. A jego myśli koncentrują się wokół faktu, Ŝe musiało minąć  
prawie sześćdziesiąt dni po powrocie do domu, Ŝeby odkryć toŜsamość wilkołaka. Stało się  
tak, poniewaŜ on, Marty, jest katolikiem i uczęszcza do kościoła St. Mary na obrzeŜach  
miasta.  
Człowiek z opaską, człowiek który wrzucił do torby Marty’ego batonika, a potem uśmiechnął  
się do niego i poklepał go po czubku gumowej głowy nie jest katolikiem. Raczej daleko mu  
do tego. Bestia to wielebny Lester Lowe z Kościoła Łaski Baptystów.  
Kiedy wychyla się zza drzwi z uśmiechem na ustach, Marty z łatwością dostrzega w świetle  
lampki, które wpada przez otwarte drzwi opaskę na oku. Nadaje to niskiemu wielebnemu  
prawie piracki wygląd.  
„Przykro mi z powodu oka, wielebny Lowe” mówi pan Coslaw swoim donośnym głosem  
Serdecznego Kumpla. „Mam nadzieję, Ŝe to nic powaŜnego ?”  
Wielebny Lowe uśmiecha się wyrozumiale. Przyznaje, Ŝe stracił oko. Nowotwór niezłośliwy.  
Usunięcie oka było konieczne, Ŝeby dostać się do nowotworu. Ale taka była wola Pana, a on  
juŜ powoli zaczyna się z tym oswajać. Ponownie poklepał Marty’ego po gumowej masce z  
otworami na oczy i powiedział, Ŝe niektórzy mają cięŜsze krzyŜe do noszenia.  
Teraz Marty leŜy w łóŜku i słuchając jak październikowy wiatr zawodzi na zewnątrz,  
grzechocze ostatnimi liśćmi tej jesieni, gwiŜdŜe cicho poprzez oczodoły wydłubane w  
dyniach, które ustawiono na podjeździe Coslawów ogląda jak na gwieździstym niebie pędzi  
półksięŜyc. Pytanie brzmi: Co teraz zrobi ?  
 
Marty nie wie, ale jest pewny, Ŝe wkrótce pozna odpowiedź.  
Ś

pi głębokim snem dziecka, podczas gdy na zewnątrz rzeka wichru wieje nad Tarker’s Mill,  

wypłukując październik i przynosząc zimny listopad, główny miesiąc jesieni.  
Listopad  
JuŜ niewiele zostało do końca roku. Ciemność zagościła w Tarker Mill. Na Main Street  
panuje dziwne poruszenie. Wielebny Lester Lowe obserwuje to zjawisko stojąc w drzwiach  
swojej plebani. Właśnie wyszedł, Ŝeby wyjąć pocztę ze skrzynki. Trzymając w dłoni sześć  
reklam i jeden zwykły list obserwuje ogromny sznur cięŜarówek i pickapów – głównie  
Fordów i Chevroletów- wyjeŜdŜający z miasta.  
Nadchodzą opady śniegu, powiedzieli w prognozie pogody, ale Ci ludzie nie uciekają przed  
ś

niegiem w cieplejsze regiony. Zwykle nie wybierasz się na Florydę albo do Kalifornii w  

myśliwskiej kurtce, z pistoletem za pasem i psami na pace samochodu. To juŜ czwarty dzień  
jak męŜczyźni dowodzeni prze Elmera Zinnemana i jego brata Pete’ a, wyruszają za miasto z  
pistoletami, psami i wieloma sześciopakami piwa. To jakiś kaprys miejscowych, który  
przejawił się wraz z nadchodzącą pełnią księŜyca. Sezon polowań na ptaki się skończył, na  
jelenie równieŜ. Jednak ciągle jest otwarty sezon na wilkołaki i większość z tych męŜczyzn  
schowanych za swoimi ponurymi maskami doskonale się bawi. Jak zwykł mawiać trener  
Coslaw: Co racja, to kurka wodna, racja.  
Z tego co orientuje się wielebny Lowe większość z tych męŜczyzn nie robi nic innego jak  
tylko się obija. Nadarza się dla nich okazja, Ŝeby wyrwać się do lasu, wypić parę piw, sikać  
do wąwozów; opowiadać dowcipy o Polakach, Francuzach i czarnuchach; postrzelać do  
wiewiórek i kruków. Tak naprawdę to oni są zwierzętami, myśli Lowe, a jego dłoń  
nieświadomie wędruje przepaski na oku, którą musi nosić od Lipca. Najprawdopodobniej  
któryś z nich postrzeli drugiego. Mają szczęście, Ŝe to juŜ się nie stało.  

background image

Ostatnie z cięŜarówek znikają z pola widzenia gdzieś za Tarker’s Hill trąbiąc klaksonami. Psy  
szczekają i powarkują na pakach samochodów. Tak, niektórzy z tych męŜczyzn tylko się  
obijają, ale niektórzy tak jak np. Elmer i Pete Zinnemanowie są śmiertelnie powaŜni.  
Wielebny Lowe słyszał co, nie dłuŜej niŜ dwa tygodnie temu, mówił Elmer u fryzjera.  
Twierdził on, Ŝe jeŜeli ten człowiek, ta bestia, czy cokolwiek to jest wyruszy na polowanie w  
tym miesiącu, to psy na pewno podejmą jego trop. I jeŜeli TO czy teŜ ON nie ujawni się w  
tym miesiącu to moŜe uda się ocalić czyjeś Ŝycie, a w najgorszym przypadku zagrodę  
jakiegoś farmera.  
O tak jest ich trochę- moŜe tuzin, moŜe dwa tuziny- tych, którzy traktują wyprawę na  
powaŜnie. Jednak to nie oni sprowadzili to nowe, dziwaczne uczucie, które gnieździ się  
gdzieś wewnątrz umysłu wielebnego. Poczucie, ze zostało się zapędzonym w kozi róg.  
To te listy wywołały ten stan. NajdłuŜsza z wiadomości zawierała tylko dwa zdania, napisane  
dziecinna, pracowitą rączką, czasami z błędami ortograficznymi. Wielebny spogląda na list,  
który przyszedł wraz z dzisiejszą pocztą. Jest on napisany tym samym dziecinnym pismem.  
Został zaadresowany w ten sam sposób, co pozostałe: Wielebny Lowe, Proboszcz Baptystów,  
Tarker Mill, Maine 04491.  
Znów czuje się dziwnie, jakby w pułapce. Zupełnie jak lis, który został zapędzony przez psy  
myśliwski prosto w ślepą uliczkę. Czuję tą samą panikę, którą musi czuć lis, gdy obnaŜa zęby,  
aby walczyć z psami, które i tak rozszarpią go na strzępy.  
Wielebny pewnie zamyka drzwi i kieruje się do salonu, gdzie zegar jego dziadka odmierza  
czas uroczystym tik- tak, tik- tak. Siada, odkłada ostroŜnie religijne broszurki na stolik, który  
pani Miller poleruje dwa razy w tygodniu i wreszcie otwiera kopertę z nowym listem. Tak  
samo jak poprzednie, nie ma Ŝadnego powitania czy wstępu. Tak jak poprzednie, ten równieŜ  
 
jest bez podpisu. Na środku pojedynczej kartki papieru, wyrwanej ze szkolnego notatnika,  
znajduje się tylko jedno zdanie:  
„Dlaczego się nie zabijesz?”  
Wielebny Lowe kładzie rękę na czole, które nieznacznie drŜy. Drugą ręką gniecie kartkę  
papieru wkłada ją do duŜej szklanej popielniczki stojącej na środku stołu (wielebny Lowe  
udziela wszystkich swoich porad w salonie, a niektórzy z jego mających problemy parafian,  
palą). Wyjmuje pudełko zapałek z kieszeni swojego swetra i podpala kartkę, tak jak podpalił  
pozostałe. Przygląda się jak płonie.  
Wiedza Lowa na temat tego czym się stał, dotarła do niego w dwóch róŜnych etapach. Po  
jego śnie w maju. Tym, w którym wszyscy uczestniczący w święcie Niedzielnego Przyjścia,  
przemienili się w wilkołaki. Kiedy odkrył ciało Clyda Corlissa, z którego wypruto  
wnętrzności, wtedy zdał sobie sprawę, Ŝe coś jest z nim, delikatnie mówiąc, nie w porządku.  
Nie zna Ŝadnego innego określenia, aby to wyrazić. Coś jest nie w porządku. Jednak wielebny  
wie równieŜ, Ŝe w niektóre poranki (zazwyczaj w okresie pełni księŜyca), budzi się czując się  
niewiarygodnie dobrze, niewiarygodnie silny. To uczucie słabnie wraz z odchodzącym  
księŜycem i pojawia się znowu wraz z pełnią.  
Po dziwnym śnie i śmierci Corlissa, Lowe został zmuszony do uświadomienia sobie innych  
rzeczy, które do tej pory był w stanie ignorować. Jego ubrania były ubłocone i poobdzierane.  
Posiadał wiele zadrapań i siniaków, których nawet nie było sposób policzyć (ale odkąd one  
przestały boleć i piec, jak zwykłe siniaki i zadrapania, łatwo było je przeoczyć... po prostu o  
nich nie myśleć). Był nawet w stanie zignorować ślady krwi, które czasami znajdował na  
swoich rękach... i ustach. Jednak później, 5 lipca, nadszedł drugi etap. Krótko mówiąc:  
obudził się ślepy na jedno oko. Zupełnie jak z siniakami i zadrapaniami, nie było Ŝadnego  
bólu. Po prostu pusty, wypalony oczodół, gdzie wcześniej znajdowało się lewe oko. W tym  
miejscu fakty stały się zbyt oczywiste, by móc im zaprzeczać. To on jest wilkołakiem, to on  
jest Bestią.  

background image

Przez ostatnie trzy dni Wielebny odczuwał to dobrze znane wraŜenie wielkiego niepokoju,  
prawie radosnej niecierpliwości, rosnącego napięcia w jego ciele. To znowu nadchodzi-  
przemiana juŜ niebawem dokona się znowu. Dzisiaj księŜyc osiągnie pełnie, a myśliwi będą  
na zewnątrz, razem ze swoimi psami. Jednak to bez znaczenia. On jest sprytniejszy niŜ im się  
wydaje. Mówią o nim człowiek- wilk. Lecz postrzegają go tylko jako wilka, zapominając o  
jego ludzkiej naturze. Mogą sobie prowadzić patrole w swoich pickapach i małych sedanach.  
A tymczasem on wyjedzie z miasta w kierunku Portland i zatrzyma się w jakimś motelu na  
obrzeŜach miasta. I jeŜeli przemiana nadejdzie, to nie będzie tam Ŝadnych myśliwych i  
Ŝ

adnych psów. O nie, oni nie zdołają go przestraszyć.  

„Dlaczego się nie zabijesz?”  
Pierwszy list przyszedł na początku tego miesiąca. Było w nim napisane po prostu:  
„Wiem kim jesteś”.  
Drugi namawiał:  
„JeŜeli jesteś sługą Boga, to wyjedź z miasta. Znajdź takie miejsce, gdzie będziesz mógł  
zabijać zwierzęta, a nie ludzi”.  
Trzeci przekonywał:  
„Zakończ to”.  
To wszystko po prostu „Zakończ to”. A teraz:  
„Dlaczego się nie zabijesz?”  
„PoniewaŜ nie chcę”- myśli wielebny Lowe nadąsany. „ Ta przemiana, czymkolwiek jest- to  
nie jest coś, czego sobie Ŝyczyłem. Nie zostałem ugryziony przez wilka, albo przeklęty przez  
Cyganów. To się po prostu stało. Pewnego dnia, zeszłego Listopada, zbierałem kwiaty do  
kościelnych wazonów, niedaleko tego ładnego, małego cmentarza na Sunshine Hill. Nigdy  
wcześniej nie widziałem takich pięknych kwiatów... a nim zdołałem wrócić do miasteczka,  
 
wszystkie zwiędły. Stały się czarne, kaŜdy z nich stał się czarny. Być moŜe to wtedy właśnie  
wszystko się zaczęło. Nie ma jasnych powodów by tak myśleć... ale jednak sądzę, Ŝe to był  
początek. Lecz mimo wszystko nie zabiję się. To oni są zwierzętami, nie ja.  
Kto pisze te listy?  
Wielebny nie wie. W cotygodniowym wydaniu gazety Tarker Mill, nic nie było zamieszczone  
o ataku na Martego Coslaw’ a. A Lowe szczyci się tym, Ŝe nie słucha plotek Marty nie znał  
prawdy o wielebnym aŜ do Halloween. RównieŜ Lowe nie zna Martego, poniewaŜ ich rejony  
religijne się nie stykają. Nie pamięta tego, co robi gdy jest w skórze bestii. Kiedy cykl  
dobiega końca w danym miesiącu, wielebny ma tylko ten „alkoholowy” stan dobrego  
samopoczucia.  
„Jestem sługą Boga”- myśli. Wstaje i zaczyna kroczyć coraz szybciej po swoim cichym  
salonie, gdzie zegar jego dziadka odmierza czas uroczystym tik- tak, tik- tak. „ Jestem sługą  
Boga i nie zabiję się. Robię tutaj duŜo dobrego, a jeŜeli nawet czasami czynię zło, to co z  
tego? Ludzie czynili zło na długo przede mną. Jak uczy nas Księga Hioba: zło równieŜ słuŜy  
woli Boga. JeŜeli zostałem przeklęty od zewnątrz, to Bóg na pewno przywoła mnie do siebie,  
gdy On sam uzna to za stosowne. Wszystkie stworzenia słuŜą woli Pana... a kim jestem ja  
sam? Czy powinienem zadawać to pytanie? Kto został zaatakowany 4 lipca? Jak ja (TO)  
straciłem(o) swoje oko? MoŜe powinienem zamilknąć?... jednak nie w tym miesiącu. Niech  
ludzie najpierw schowają psy do swoich kojców. Tak...” Lowe zaczyna chodzić szybciej i  
szybciej, zgarbiony. Nie jest świadomy tego, Ŝe jego broda zwykle ogolona (wystarcza, aby  
się ogolił raz na trzy dni... oczywiście o właściwej porze w miesiącu) odstaje wyraźnie od  
twarzy, jest brudna i skołtuniona. Jego jedyne oka zmienia powoli barwę z zamglonej piwnej,  
aby później tego wieczoru stać się jaskrawozieloną. Gdy tak chodzi po pokoju coraz bardziej  
pochylony, zaczyna mówić do siebie... ale słowa przybierają coraz niŜszy i niŜszy ton. W  
końcu bardziej przypominają warczenie. Ostatecznie gdy szare listopadowe popołudnie staje  

background image

się wczesnym zmierzchem, Lowe kieruje się do kuchni, chwyta kluczyki do swojego Volara  
wiszące na kołku przy drzwiach i prawie biegiem udaje się do samochodu. Jedzie w kierunku  
Portland bardzo szybko, uśmiechając się. Nie zwalnia nawet wtedy, gdy pierwsze tego roku  
płatki śniegu zaczynają się pojawiać w zasięgu jego reflektorów. Wyglądają ja tancerze na  
mrocznym niebie. Gdzieś wysoko nad chmurami wielebnym wyczuwa księŜyc, wyczuwa  
jego moc. Klatka piersiowa Lowa rozszerza się napinając szwy jego białej koszuli. Nastawia  
radio na miejscową stację rock and rollową i czuję się po prostu... świetnie!  
To co dzieje się później tej nocy moŜe być sądem BoŜym, albo Ŝartem tych pradawnych  
bogów, którym kiedyś ludzie oddawali cześć w kamiennych kręgach, przy świetle księŜyca.  
To takie śmieszne, o tak całkiem zabawne, poniewaŜ Lowe przebył drogę do Portland, Ŝeby  
tam przeistoczyć się w bestię, a człowiekiem, którego rozerwał na strzępy w tą śnieŜną  
listopadową noc jest Milt Sturmfuller, rdzenny mieszkaniec Tarker Mill. MoŜe mimo  
wszystko Bóg za tym stoi? Bo jeśli jest w Tarker Mill pierwszorzędna dupa wołowa, to jest  
nią właśnie Milt Sturmfuller. Przybył tutaj w tę noc tak jak w inne, mówiąc swojej  
przestraszonej Ŝonie Donnie Lee, Ŝe wyjeŜdŜa w interesach. Jednak jego jedynym interesem  
tutaj jest dziewczyna o nazwisku Rita Tennison, która przekazała mu cały wachlarz róŜnych  
wykwitów skórnych. Milt przekazał je później Donnie Lee, która nigdy nie ośmieliła się  
spojrzeć na innego męŜczyznę przez te wszystkie lata ich małŜeństwa.  
 
Wielebny Lowe zatrzymał się w motelu o nazwie „Tratwa”, niedaleko linii kolejowej  
Portland- Westbrook. To jest ten sam motel, który wybrali Milt Sturmfuller i Rita Tennison,  
Ŝ

eby w tę listopadową noc załatwić swoje interesy.  

Milt wychodzi na zewnątrz kwadrans po dziesiątej, Ŝeby wziąć butelkę bur bonu, którą  
zostawił w samochodzie. W duchu zaś gratuluje sobie, Ŝe jest tak daleko od Tarker Mill w  
noc pełni księŜyca. Nagle jednooka bestia skacze na niego z dachu dziesięciokołowej  
cięŜarówki Peterbilt i obcina mu głowę jednym machnięciem łapy. Ostatnią rzeczą jaką Milt  
Sturmfuller słyszy w swoim Ŝyciu jest wycie wilkołaka przepełnione triumfem. Głowa Milta  
stacza się pod Peterbilta. Oczy ma szeroko otwarte, z jego szyi tryska krew, a butelka bur  
bona wybada z jego trzęsącej się dłoni. Bestia zanurza pysk w jego szyi i zaczyna się  
poŜywiać.  
Następnego dnia, kiedy wielebny Lowe będzie u siebie na plebani w Tarker Mill czując się po  
prostu... niesamowicie, przeczyta w lokalnej gazecie wzmiankę o morderstwie i pomyśli: „On  
nie był dobrym człowiekiem. Wszystkie czyny słuŜą Panu.”  
Następnie Lowe myśli: „Kim jest dzieciak, który wysyła listy? Kto to był w lipcu? JuŜ czas  
się dowiedzieć. Chyba juŜ pora, aby posłuchać plotek.  
Wielebny Lowe poprawia swoją opaskę na oku, przekłada strony gazety na kolejny dział i  
myśli: „Wszystkie czyny słuŜą Panu. Jeśli taka jest wola Boga, to znajdę dzieciaka. I uciszę.  
Na zawsze.  
Grudzień  
Jest Sylwester. Do północy pozostało piętnaście minut. W Tarker Mill, tak jak na całym  
ś

wiecie rok zbliŜa się do końca i tak jak na całym świecie, ten rok przyniósł zmiany. Milt  

Sturmfuller nie Ŝyje. Jego Ŝona, Donna Lee, na reszcie wolna od swego ciemięŜyciela,  
wyprowadziła się z miasteczka. Niektórzy mówią, Ŝe pojechała do Bostonu, inni zaś twierdzą,  
Ŝ

e do Los Angeles.  

Kolejna właścicielka próbowała prowadzić miejscową księgarnię, ale ni podołała. Jednak  
fryzjer, sklep spoŜywczy i pub ciągle mają swe siedziby w tych samych, starych miejscach.  
Dzięki Bogu.  
 
Clyde Corliss jest martwy, ale jego dwaj bracia- niudacznicy Alden i Errol, ciągle Ŝyją i mają  
się dobrze. Sprzedają jedzenie w sklepie A&P, dwa miasta dalej. Nie mają nerwów, Ŝeby  

background image

prowadzić interes tutaj w Tarker Mill. Babcia Hague, która zwykle robiła najlepsze ciasta w  
miasteczku, zmarła na atak serca. Willie Harrington, który ma 92 lata, pod koniec listopada  
poślizgnął się na lodzie przed swoim małym domkiem na Ball Street i złamał biodro.  
Biblioteka otrzymała pokaźny spadek od pewnego bogatego letnika. W przyszłym roku  
moŜna będzie rozpocząć budowę skrzydła dziecięcego, o którym mówi się na spotkaniach  
rady miejskiej od niepamiętnych czasów. Ollie Parker, dyrektor szkoły, dostał krwotoku z  
nosa, który tak po prostu nie skończył się w październiku. Okazało się, Ŝe ma wysokie  
nadciśnienie. „Masz szczęście, Ŝe nie rozsadziło Ci mózgu”- wymamrotał lekarz zdejmując  
aparat do mierzenia ciśnienia. Kazał Olliemu zrzucić dwadzieścia kilogramów. Jakimś cudem  
Ollie traci dziesięć z tych dwudziestu kilogramów juŜ przed świętami. Wygląda i czuje się jak  
„nowy” człowiek. „Zachowuje się równieŜ jak „nowy” człowiek”- zwierza się jego Ŝona  
swojej bliskiej przyjaciółce, Delii Burney, z małym cwaniackim uśmieszkiem na ustach.  
Brady Kincaid, zabity przez Bestię w sezonie latawców, jest ciągle martwy. A Marty Coslaw,  
który zwykle siedział w szkolnej ławce za Brandym ciągle jest kaleką. Pewne rzeczy się  
zmieniają, inne nie, a w Tarker Mill rok dobiega końca w ten sam sposób jak się zaczął-  
wyjąca zamieć szaleje na zewnątrz, a Bestia jest w pobliŜu. Gdzieś tam...  
Marty Coslaw i jego wujek Al. Siedzą w salonie państwa Coslaw, oglądając Sylwestrowe  
wydanie programu Dicka Clarka. Wujek Al. Siedzi na kanapie. Marty jest w swoim wózku  
inwalidzkim ustawionym naprzeciw telewizora. Na kolanach Martego leŜy pistolet- Colt. 38  
Woodsman. W bębenku pistoletu znajdują się dwie kule. Obydwie wykonane z czystego  
srebra. Wujek Al ma przyjaciela, Maca McCutcheon z Hampten, który wykonał srebrne  
pociski. Mac McCutcheon, z pewnymi oporami, roztopił za pomocą propanowego palnika  
srebrną, pamiątkową łyŜeczkę Martego. Odmierzył odpowiednią ilość prochu, potrzebną do  
tego, aby pocisk zbytnio nie wirował. „Nie gwarantuję, Ŝe te kule zadziałają”- powiedział  
Mac McCutcheon wujkowi Alowi - „ale powinny. Kogo masz zamiar zabić, Al.? Wilkołaka  
czy wampira?”  
„KaŜdego z nich- odpowiada wuj Al., szczerząc zęby do Maca. „To właśnie dlatego  
poprosiłem Cię o zrobienie dwóch kul. W okolicy kręciła się teŜ strzyga, ale zmarł jej ojciec  
w Północnej Dakocie i musiała złapać samolot do Fargo.” Pośmiali się trochę z tego, a potem  
wujek Al. Powiedział: „Są dla mojego siostrzeńca. Ma bzika na punkcie filmowych  
potworów. Myślę, Ŝe to będzie dla niego interesujący prezent na BoŜe Narodzenie.”  
„JeŜeli wystrzeli jeden na próbę, to przynieś go z powrotem do sklepu”- mówi mu Mac-  
„Chciałbym zobaczyć co się stanie z pociskiem.”  
Prawdę mówiąc, wujek Al. Nie wie co o ty wszystkim myśleć. Nie widział Martego, ani nie  
był w Tarker Mill od 3 lipca. Jak łatwo mógł przewidzieć, jego siostra, a matka Martego, jest  
wściekła na Ala za te fajerwerki. „Marty mógł zginać, ty głupi dupku! Co na Boga przyszło  
Ci do głowy?”- wrzeszczy jego siostra do słuchawki telefonu.  
„Wydaje mi się, Ŝe to właśnie fajerwerki ocaliły Ŝycie ch...”- zaczyna Al., jednak w tym  
momencie słychać ostre klikniecie i w tym momencie połączenie zostaje przerwane. Jego  
siostra jest uparta, jeŜeli nie chce czegoś słuchać, to tego nie posłucha.  
Później na początku tego miesiąca Marty zadzwonił do niego- „Muszę się z tobą zobaczyć  
wujku”- powiedział- „Jesteś jedyną osobą z którą mogę porozmawiać”.  
„Posprzeczałem się ostatnio z twoją mamą, chłopcze”- odpowiedział Al.  
„To bardzo waŜne. Proszę, proszę”.  
Przyjechał więc, przełamał lodowate, potępiające milczenie jego siostry i w zimny, jasny  
grudniowy dzień Al wziął Martego na przejaŜdŜkę swoim sportowym samochodem.  
Wcześniej ostroŜnie umieścił go na miejscu dla pasaŜera.  
 
Tylko tego dnia nie było szalonej prędkości i Ŝadnego dzikiego śmiechu, wujek Al słuchał  
jedynie tego co Marty miał do powiedzenia. W miarę jak Marty opowiadał, Al zadawał coraz  

background image

więcej pytań.  
Marty rozpoczął swoją historię znowu opowiadając Alowi o wspaniałej torbie z fajerwerkami  
i o tym jak rozsadził lewe oko stworzenia za pomocą petardy o nazwie „Czarny Kot”. Później  
opowiedział o Halloween i o wielebnym Lowie. Następnie powiedział o tym jak zaczął  
wysyłać anonimowe listy do wielebnego... anonimowe poza dwoma ostatnimi, napisanymi po  
morderstwie Milta Sturmfullera w Portland. Te dwa podpisał w ten sam sposób, jak nauczono  
go na lekcjach angielskiego: „Pański oddany Marty Coslaw”.  
„Nie powinieneś wysyłać listów temu człowiekowi. Ani anonimowych, ani Ŝadnych innych!”  
– powiedział ostro wujek Al „Jezu Marty! Czy przyszło Ci na myśl, Ŝe moŜesz się mylić?”  
„Jasne, Ŝe tak”- odpowiedział Marty- „Właśnie dlatego podpisałem się na dwóch ostatnich  
listach. Nie zapytasz mnie co się stało? Nie zapytasz się mnie, czy nie zadzwonił do mojego  
ojca i powiedział, Ŝe wysyłam mu listy mówiące, Ŝeby się zabił, albo, Ŝe depczemy mu po  
piętach?”  
„Nie zrobił tego, prawda?”- zapytał Al znając juŜ odpowiedź.  
„Nie.”- odpowiedział cicho Marty- „Nie rozmawiał z moim tatą, ani z moją mamą, ani ze  
mną.”  
„Marty są setki powodów dla któr...”  
„Nie. Jest tylko jeden. To On jest wilkołakiem, to On jest Bestią. To On, a teraz czeka na  
pełnię księŜyca. Jako wielebny Lowe nie jest w stanie nic zrobić. Jednak jako wilkołak moŜe  
wiele.” Marty wypowiedział to z taką chłodna prostotą, Ŝe Al był juŜ prawie przekonany.  
„Dobrze, więc czego chcesz ode mnie?”- zapytał Al.  
Marty mu powiedział. Chciał dwie srebrne kule i pistolet, Ŝeby móc je wystrzelić. Chciał  
równieŜ, Ŝeby wujek Al przyszedł do nich na Sylwestra, w noc pełni księŜyca.  
„Nie zrobię tego”- powiedział Al.- „Marty, jesteś dobrym dzieciakiem, ale stajesz się  
pokręcony. Sądzę, Ŝe z powodu przykucia do wózka dajesz się ponosić wyobraźni.JeŜeli  
jeszcze raz to przemyślisz, zgodzisz się ze mną.”  
„Być moŜe. Jednak pomyśl, jak będziesz się czuł jeśli w Nowy Rok dostaniesz telefon, Ŝe  
leŜę martwy w moim łóŜku, rozszarpany na strzępy? Czy chcesz mieć to na sumieniu,  
wujku?”  
Al. chciał coś powiedzieć, lecz z trzaskiem zamknął usta. Spojrzał na drogę słysząc, Ŝe  
przednie koła jego Mercedesa zagrzebują się w śniegu. Wrzucił wsteczny i zaczął  
wycofywać. Walczył w Wietnamie i za swoją słuŜbę otrzymał parę medali: udanie uniknął  
kłopotów z kilkoma Ŝwawymi, młodymi damami, a teraz czuł się złapany i uwięziony przez  
swojego dziesięcioletniego siostrzeńca. Swojego dziesięcioletniego, kalekiego siostrzeńca.  
Oczywiście, Ŝe nie chciał mieć czegoś takiego na sumieniu- nie chciał nawet myśleć o takiej  
moŜliwości. I Marty o tym wiedział. Jakby wyczuwał, Ŝe jeŜeli istnieje chociaŜ jedna szansa  
na tysiąc, Ŝe ma rację to wujek Al przyjedzie.  
Cztery dni później, 10 grudnia, wujek Al. zadzwonił. „Wspaniała wiadomość.”- ogłosił Marty  
swojej rodzinie, wjeŜdŜając na swoim wózku do salonu- „Wujek Al przychodzi do nas na  
Sylwestra!”  
„Co to, to nie!”- mówi jego matka swoim najchłodniejszym, obcesowym tonem.  
Marty się tym nie przejął. „Jejku przepraszam, ale juŜ go zaprosiłem”- rzekł- „Powiedział, Ŝe  
przyniesie wybuchowy proszek, specjalnie do kominka.”  
Jego matka przez resztę dni zerkała krzywo na Martego... ale nie oddzwoniła do brata, Ŝeby  
mu powiedzieć by trzymał się stąd z daleka.. I to była najwaŜniejsza sprawa.  
Przy kolacji Katie wyszeptała mu do ucha z wyrzutem: „Zawsze dostajesz to, co chcesz.  
Tylko dlatego, Ŝe jesteś kaleką!”  
 
Szczerząc zęby w uśmiechu Marty szepnął jej w odpowiedzi: „Ja Ciebie równieŜ kocham,  
siostrzyczko.”  

background image

„Ty mały połamańcu!”- powiedziała i uciekła.  
I oto Sylwester. Matka Martego była pewna, Ŝe Al się nie pokaŜe, z powodu nasilającej się  
zamieci. Wiatr wył i zawodził prowadząc przed sobą śnieg. Prawdę mówiąc równieŜ Marty  
miał chwile zwątpienia... jednak wujek Al przyjechał około ósmej. Tym razem nie prowadził  
swojego Mercedesa, ale poŜyczony wóz z napędem na cztery koła.  
Przed jedenastą trzydzieści wszyscy członkowie rodziny, za wyjątkiem ich dwóch,  
udali się do łóŜek. Tą część Marty przewidział doskonale. Mimo, Ŝe wujek Al ciągle  
sprzeciwiał się całej sprawie, przyniósł nie jeden, a dwa rewolwery, które wcześniej ukrył pod  
swoim grubym, zimowym płaszczem. Ten ze srebrnymi kulami w środku, bez słowa  
przekazał Martemu, zaraz po tym jak cała rodzina udała się do łóŜek (jak gdyby zaznaczając  
swoją obecność, matka Martego idąc spać, trzasnęła drzwiami sypialni, którą dzieli z męŜem-  
trzasnęła nimi na prawdę mocno). Drugi rewolwer jest naładowany bardziej tradycyjnymi  
pociskami... jednak Al. uwaŜa, Ŝe jeśli ten szaleniec ma zamiar wedrzeć się tutaj dziś w nocy  
(a gdy czas mija i nic się nie dzieje, on wątpi w to coraz bardziej), to Magnum. 45  
powstrzyma go.  
Teraz w telewizji kamery coraz częściej pokazują wielką świecącą kulę na szczycie Allied  
Chemical Buildings na Times Square. Kilka ostatnich minut tego roku powoli mija. Tłum  
wiwatuje. W rogu, naprzeciwko telewizora, ciągle stoi świąteczna choinka Coslawów. Powoli  
schnie, stopniowo staje się brązowa. Wygląda smutno, obnaŜona ze swoich prezentów.  
„Marty nic...”- zaczyna wujek Al, a wtedy duŜe okno w salonie wybucha wrzucając do  
wewnątrz kawałki szkła i wpuszczając zawodzący, czarny wiatr, wirujące płatki śniegu i...  
Bestię.  
Al na moment zamarł. Całkowicie zamarł z niedowierzania i grozy. Ta Bestia jest ogromna.  
Ma z siedem stóp wzrostu, pomimo, Ŝe jest zgarbiona. Jej przednie łapo- ręce prawie dotykają  
podłogi. Jej jedyne zielone oko (całkiem tak, jak mówił Marty, myśli Al odrętwiale, wszystko  
jest tak, jak mówił Marty) łypie na wszystko dookoła ze straszliwą dzikością... i zatrzymuje  
się na Martym, który siedzi w swoim wózku. Bestia skacze na chłopca z przenikliwym  
rykiem triumfu, wydobywającym się z jej klatki piersiowej i z obnaŜonymi, ogromnymi,  
Ŝ

ółto- białymi zębiskami.  

Spokojnie- jego wyraz twarzy ledwo się zmienia- Marty unosi trzydziestkę ósemkę. Zdaje się  
być bardzo mały siedząc w wózku inwalidzkim, z nogami jak patyki wewnątrz wyblakłych  
dŜinsów i z ciepłymi ciapami na stopach, które przez całe jego Ŝycie były odrętwiałe i bez  
czucia. Niewiarygodne, ale poprzez szalony ryk wilkołaka; mimo wycia wiatru i pomimo  
młyna jaki ma w swojej własnej głowie; nie wie jak moŜe to być moŜliwe w realnym świecie,  
ale mimo tego wszystkiego Al słyszy jak jego siostrzeniec mówi: „Biedny, stary, Wielebny  
Lowe. Postaram się uwolnić Cię”.  
Gdy wilkołak skacze, jego cień pada na dywan; zakończone pazurami łapy są rozłoŜone,  
Marty strzela. Z powodu zbyt małej zawartości prochu w naboju, rewolwer wydaje tylko  
małoznaczący trzask. Przypomina to trzask kapiszona.  
Jednak ryk furii wilkołaka zmienia się w dźwięk jeszcze wyŜszy. Teraz jest to lunatyczny pisk  
bólu. Potwór uderza w ścianę, a jego ramię przebija mur na wylot. Obrazy Curiera i Ivesa  
spadają na jego głowę i ześlizgują się po cienkiej sierści na jego plecach i roztrzaskują się  
kiedy wilkołak odwraca się. Krew spływa po dzikiej, włochatej twarzy, a spojrzenie jego  
zielonego oka wydaje się być zagubione. Bestia chwiejnym krokiem idzie w kierunku  
Martego, warcząc, otwierając i zamykając swoją szponiastą łapę, a z jego paszczy toczy się  
piana zmieszana z krwią. Marty przytrzymuje rewolwer obiema rękami, tak jak małe dziecko  
trzyma swój kubeczek.  
 
Czeka, czeka... i wilkołak znów skacze. Marty strzela. Pozostałe oko bestii rozbryzguje się jak  
ś

wieca podczas zamieci. Potwór znowu piszczy i tera oślepiony, zataczając się zmierza w  

background image

stronę okna. Wiatr zaplątuje i zaciska zasłonę wokół jego głowy. Al dostrzega plamy krwi  
przesiąkające przez białą tkaninę.  
W telewizji wielka, świecąca kula rozpoczyna swoje zejście z masztu. Wilkołak osuwa się na  
kolana w momencie, gdy tata Martego, zaspany i ubrany w jasnoŜółtą piŜamę, wpada do  
pokoju. Magnum. 45 ciągle leŜy na kolanach Ala. Nie zdąŜył go nawet unieść.  
Bestia upada... wzdryga się jeden raz... i umiera.  
Pan Coslaw gapi się na to wszystko z otwartymi ustami.  
Marty odwraca się do wujka Ala z dymiącym rewolwerem w dłoniach. Jego twarz wygląda na  
zmęczoną... ale spokojną.  
„Szczęśliwego Nowego Roku, wujku Al.”- mówi- „To juŜ nie Ŝyje. Bestia jest martwa”.  
Później chłopiec zaczyna szlochać.  
Na podłodze, pod plątaniną najlepszej białej zasłony Pani Coslaw, wilkołak zaczyna się  
zmieniać. Włosy, które pokrywały jego twarz i ciało wydają się w jakiś sposób kurczyć. Usta,  
wcześniej wykrzywione w grymasie bólu i furii, rozluźniły się, zakrywając wyszczerzone  
zęby. Szpony w jakiś magiczny sposób „topnieją” stając się paznokciami... paznokciami,  
które zostały w iści Ŝałosny sposób obgryzione.  
Wielebny Lester Lowe leŜy tam, owinięty w krwawy całun z zasłony. Padający śnieg tworzy  
wokół niego przypadkowe wzory. Wujek Al podchodzi do Martego i pociesza go, podczas  
gdy ojciec chłopca pochyla się nad nagim ciałem na podłodze, a jego matka ściskając brzeg  
swojej spódnicy wczołguje się do pokoju. Al przytula Martego bardzo, bardzo mocno.  
„Spisałeś się świetnie chłopcze”- szepcze- „Kocham Cię.”  
Na zewnątrz wiatr ryczy i hula przez wypełnione śniegiem niebo. Tutaj w Tarker Mill  
pierwsza minuta nowego roku przeszła do historii.  
 
Posłowie  
KaŜdy oddany obserwator księŜyca będzie wiedział, Ŝe - nie bacząc na rok - zastosowałem  
duŜą dowolność jeŜeli chodzi o cykl księŜyca, po to by móc skorzystać z dni (Walentynki, 4  
lipca, itd.), które w pewien sposób „zaznaczają się” w naszej świadomości. Tych czytelników,  
którzy sądzą, Ŝe po prostu się na tym nie znam, zapewniam, Ŝe znam się... jednak pokusa była  
zbyt wielka, aby móc się jej oprzeć.  
Stephen King  
4 sierpnia 1983 roku.