background image
background image

Penny Jordan

Czas na miłość

Tłumaczenie:

 Anna Bieńkowska, Klaryssa Słowiczanka

background image

Dobrana para

Tłumaczenie:

 Anna Bieńkowska

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– I naprawdę chcesz jechać do Haslewich, żeby się wszystkim 

zająć…?

– Tak, mamo – zapewniła Chrissie, jednocześnie posyłając ojcu 

porozumiewawcze spojrzenie ponad jej ramieniem.

We trójkę stanowili bardzo zżytą rodzinę i dla nikogo z nich nie było 

tajemnicą, ile zgryzoty i zmartwień przysporzył Rose jej młodszy brat.

Początkowo Rose łudziła się nadzieją, że zdoła wpłynąć na 

nieodpowiedzialnego i nadużywającego alkoholu Charlesa, wierzyła, że 
sprowadzi go na dobrą drogę. Ale gdy osiem lat temu okradł dom 
znajomych, bo potrzebował pieniędzy na alkohol, i został za to skazany, 
przelała się czara goryczy. Od tamtej pory Rose zerwała z bratem wszelkie 
kontakty.

Chrissie całkowicie ją rozumiała.
Oboje rodzice byli zupełnie innymi ludźmi niż Charles. Mieszkali 

w niewielkim, leżącym tuż przy granicy ze Szkocją miasteczku, gdzie byli 
powszechnie szanowani. Ojciec, chirurg kardiolog, od rana do nocy 
pracował w tutejszym szpitalu, mama była członkiem rady miejskiej 
i działała w kilku lokalnych instytucjach dobroczynnych.

Nic dziwnego, że nie potrafiła się pogodzić ze sposobem życia brata, 

zaakceptować jego odmienności.

Teraz, kiedy zmarł, ktoś z nich musi pojechać do Cheshire, by 

uporządkować sprawy po Charlesie, a przede wszystkim zająć się 
sprzedażą jego niewielkiego, mieszczącego się w centrum Haslewich 
domu, jedynego śladu po pieniądzach ze sprzedaży ziemi i farmy 
należących jeszcze do dziadków. Chrissie zaofiarowała się, że pojedzie.

– Bóg jeden wie, w jakim stanie jest teraz ten dom. – Mama Chrissie 

wzdrygnęła się z niesmakiem. – Kiedy byłam tam ostatni raz, wszystko 
było zaniedbane, a w każdej szafce stały puste butelki… Dlaczego on taki 
był… – Zamknęła oczy. – Już od małego był jakiś inny… Skoncentrowany
wyłącznie na sobie… i bardzo trudny w pożyciu. Zupełnie inny niż nasz 
ojciec. Tata był dobrym i uczynnym człowiekiem, tak jak dziadek, 
a Charles… Nigdy nie byliśmy ze sobą zżyci, nawet jako dzieci, chociaż 
może to z powodu różnicy wieku… – Potrząsnęła głową. – Mam wyrzuty 
sumienia, że puszczam cię tam samą, ale akurat wypadła ta konferencja 
w Meksyku, a zaraz potem gościnne wykłady taty.

background image

– Mamo, nie przejmuj się, wszystko dobrze się składa – zapewniła ją 

Chrissie. – Naprawdę chętnie pojadę, bo jak sama wiesz, mam teraz dużo 
wolnego czasu.

Szkoła, w której Chrissie uczyła angielskiego, była w trakcie 

restrukturyzacji. Chodziły plotki, że z powodu ograniczenia funduszy część
nauczycieli zostanie zwolniona.

– Martwię się, że będziesz musiała zamieszkać w tym jego okropnym 

domu – powiedziała Rose.

– No, przecież po to tam jadę – odrzekła Chrissie. – Musimy sprzedać

ten dom, żeby pospłacać długi wujka, a sama powiedziałaś, że nie ma co 
wystawiać go do sprzedaży, nim się go porządnie nie wysprząta.

– To prawda. Dobrze, że sobie przypomniałam. Przed wyjazdem 

muszę skontaktować się jeszcze z bankiem i adwokatem, żeby sporządzić 
na ciebie wszystkie pełnomocnictwa.

Chrissie znów wymieniła z ojcem porozumiewawcze spojrzenie.
Charles Platt pozostawił po sobie nie tylko zapuszczony dom i złą 

opinię, ale mnóstwo zaległych długów.

Mówiąc szczerze, wcale nie cieszyła jej perspektywa porządkowania 

tych wszystkich spraw, ale przecież nie da się tego uniknąć. Robiła dobrą 
minę, bo chciała oszczędzić mamie dodatkowych stresów.

Ostami raz była w Haslewich na pogrzebie babci. Niewiele z tego 

pamiętała, głównie smutek i łzy mamy.

Wujek Charles mieszkał z babcią na farmie, od pokoleń należącej do 

rodu Plattów. Dziadek, rozczarowany synem i zdający sobie sprawę z jego 
słabości, po kawałku odstępował ziemię sąsiadowi. Po śmierci babci farma 
została sprzedana.

Do tej pory pamiętała wstyd, jaki ogarnął ją na widok wujka Charlesa,

chwiejnym krokiem wytaczającego się z którejś z rozsianych po 
miasteczku piwiarni. Była wtedy z mamą na zakupach. Dzieciaki 
naśmiewały się z niego. Mama pobladła, wstrzymała oddech, pośpiesznie 
odwróciła się na pięcie i szybko pociągnęła ją w drugą stronę.

Wtedy po raz pierwszy zrozumiała jej smutek i dziwne napięcie, gdy 

padała jakaś wzmianka na temat jej brata.

Teraz, po latach, dobrze znała całą historię, jego słabość do alkoholu 

i hazardu.

Charles, słaby a jednocześnie próżny, nie pasował do tutejszej 

społeczności, nie potrafił znaleźć swego miejsca wśród rówieśników. 
Szybko stało się jasne, że nie ma zamiaru kontynuować rodzinnej tradycji 

background image

i uprawiać ziemi.

– Złamał ojcu serce – nie kryjąc żalu, powiedziała jej kiedyś mama. – 

Tata robił, co mógł, wyprzedawał ziemię stopniowo, łudząc się, że może 
jednak Charles zmieni zdanie, że się opamięta. Wspierał go finansowo, gdy
oświadczył, że postanowił zostać aktorem. Ale oczywiście to był tylko 
pretekst, by wyciągnąć pieniądze na alkohol i hazard. Początkowo jeszcze 
się krył, bawił się w Chester, ale potem znalazł sobie kumpli na miejscu.

Nic dziwnego, że dziadkowie i mama tak głęboko przeżywali inność 

Charlesa, jego sposób życia, że nie mogli się pogodzić z całkowitym 
odrzuceniem przez niego moralności i norm, w jakich się wychowali. 
A najbardziej przykre było dojmujące poczucie wstydu z powodu złej 
sławy, jaką Charles okrywał rodzinę.

Wraz z jego śmiercią zakończyła się pewna cząstka historii 

Haslewich. Rodzina Plattów od ponad trzech wieków była związana 
z miasteczkiem; tutaj, w jego pobliżu, kolejne pokolenia uprawiały ziemię. 
Pozostały po nich kamienne nagrobki na miejscowym cmentarzu.

– Nie martw się, mamo. – Chrissie objęła mamę i pocałowała ją 

serdecznie.

Były do siebie bardzo podobne: obie miały szeroko rozstawione, 

w kształcie migdałów oczy i twarze o wystających kościach policzkowych 
i delikatnych rysach. Różniły się figurą – Rose była niska i krągła, Chrissie
po ojcu odziedziczyła wysoką i szczupłą sylwetkę.

Tajemniczym zbiegiem okoliczności, bo oboje rodzice byli brunetami,

Chrissie miała długie lśniące kasztanowe włosy, gęste i proste.

Kończyła dwadzieścia siedem lat i uważała się za osobę całkowicie 

dorosłą i odpowiedzialną. Nie dawała się zwieść prawiącym jej 
komplementy mężczyznom, zachwycającym się jedynie jej urodą, a nie 
dostrzegającym w niej niczego więcej. A dla niej istota prawdziwie 
głębokiego związku polegała na czymś zupełnie innym. Najważniejsze 
było wnętrze, osobowość. Wierzyła w przeznaczenie, w instynktowne 
przeczucie, że oto na jej drodze pojawi się ten jeden jedyny, ten, którego do
tej pory bezskutecznie szukała. Jednym słowem była niepoprawną 
romantyczką, choć nigdy by się do tego otwarcie nie przyznała.

– Wiesz, to niesprawiedliwe – z przekorą zarzuciła jej kiedyś 

przyjaciółka. – Gdyby to mnie natura obdarzyła twoją urodą, to już ja bym 
wiedziała, jak ją spożytkować. I to dużo lepiej niż ty. Nawet nie wiesz, jaka
z ciebie szczęściara.

– Piękność nie polega na urodzie – łagodnie odpowiedziała jej wtedy 

background image

Chrissie, bo naprawdę w to wierzyła.

Jeszcze w czasie studiów mogła zostać modelką, ale zdecydowanie 

odrzuciła propozycję.

Kiedy zaczynała pracę, niektórzy obawiali się, czy jej poczucie 

humoru nie będzie przeszkodą w nauczaniu, ale okazało się, że jest wręcz 
przeciwnie i że świetnie sobie radzi.

– Dręczę się myślą, że będziesz mieszkać w tym domu – powtórzyła 

mama.

Chrissie usiadła na wprost niej.
– Mamo, to już postanowione. Jadę do Haslewich, aby przygotować 

dom do sprzedaży, więc to oczywiste, że muszę tam zamieszkać. To 
najlepszy sposób.

– No tak, masz rację. Ale wiedząc, co on tam zostawił… – 

Wzdrygnęła się.

Rose była wspaniałą panią domu, prawdziwą spadkobierczynią 

swoich poprzedniczek, które spędzały życie na utrzymywaniu rodzinnej 
siedziby w doskonałej czystości.

– Zabieram ze sobą bieliznę pościelową i ręczniki – przypomniała 

Chrissie.

– To ja powinnam tam pojechać – powtórzyła Rose. – Charlie jest… 

był moim bratem.

– A moim wujkiem – podchwyciła Chrissie i dodała: – Poza tym teraz

nie możesz. Ty nie masz na to czasu, a ja mam.

Wolała nie wtajemniczać jej w inne powody, dla których wyjazd był 

jej na rękę. Mama wprawdzie robiła wrażenie nowoczesnej 
i wyemancypowanej, ale znając ją, Chrissie nie miała złudzeń, że marzy 
o dniu, gdy jej córka zostanie żoną i matką. Jeśli teraz wyjedzie, to 
automatycznie rozwiąże się problem zaproszenia do spędzenia wakacji 
z grupą znajomych w Prowansji, jakie niedawno otrzymała od adorującego
ją kolegi nauczyciela.

Prowansja bardzo ją pociągała, ale ten nauczyciel zupełnie nie. 

Zresztą, zawsze nieco obawiała się mężczyzn zbyt ostro prących do celu 
i zawczasu starała się unikać niezręcznych sytuacji. Wprawdzie ten 
nauczyciel wydawał się niegroźny i z pewnością byłby świetnym mężem 
i ojcem, ale nie miał w sobie tej iskry, która dla niej była czymś 
niezbędnym. Jej dusza wyrywała się ku temu, który potrafiłby ją porwać, 
zauroczyć, oszołomić. Szukała mężczyzny, który byłby dla niej 
wyzwaniem, który by jej dorównał. Mężczyzny przez duże M.

background image

No cóż, nie ma się co łudzić, że znajdzie takiego w Haslewich, małym

sennym miasteczku, gdzie nic się nie dzieje.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Czyli nadal nie złapali włamywaczy, którzy obrabowali jego teścia 

w Queensmead? – Guy Cooke zapytał swoją wspólniczkę, Jenny Crighton, 
która właśnie weszła do antykwariatu.

– Nie. – Jenny przecząco potrząsnęła głową.
Uśmiechnęła się ciepło do Guya. Rzadko się zdarza widzieć kogoś tak

przystojnego. Gdyby nie fakt, że sama była szczęśliwą mężatką, nie 
wiadomo, czy by nie uległa jego czarowi i dołączyła do grona 
wzdychających wielbicielek. Muskularne ciało i doskonała sylwetka 
w połączeniu z męską urodą wywierały piorunujący efekt na kobietach. 
Guy spokojnie mógłby występować w prowokujących reklamach opiętych 
dżinsów. W dodatku te jego odziedziczone po cygańskich przodkach oczy, 
tajemnicze i uwodzicielskie, których spojrzenie niemal zbijało z nóg. Nic 
dziwnego, że w powszechnej opinii uchodził za nieprawdopodobnie 
seksownego faceta.

Skłamałaby twierdząc, że jest zupełnie obojętna na jego urok, 

zwłaszcza że ujmującemu wyglądowi towarzyszył zaskakujący, i przez to 
jeszcze bardziej niebezpieczny, otwarty i serdeczny charakter. I choć dla 
niej istniał jedynie Jon, to szczerze żałowała, że Guy do tej pory nie znalazł
kobiety swojego życia.

– Szczęśliwie Benowi nie stała się żadna krzywda – dodała. – Ale to 

włamanie było dla niego szokiem. Znasz go, więc wiesz, że potrafi być 
uparty. Ileż razy przekonywaliśmy go z Jonem, że nie powinien mieszkać 
sam!

– Nie musisz mi mówić – podjął Guy. – Byłem kiedyś u niego, aby 

wycenić antyki, bo chciał je ubezpieczyć. Mało nie podskoczył, gdy mu 
powiedziałem, że powinien założyć sobie alarm. Domyślam się, że dotąd 
tego nie zrobił.

– Taki już jest – westchnęła Jenny. – Na szczęście nie wynieśli 

wszystkiego. Policja uważa, że coś musiało ich spłoszyć, jakiś telefon, 
a może ktoś przyjechał.

– Aż trudno sobie wyobrazić, że mieli czelność zakraść się w biały 

dzień i spokojnie buszować po domu. I w dodatku nie poprzestali na 
zrabowaniu drobiazgów, ale zaczęli wynosić meble.

background image

– Policja nie robi nam nadziei, że zdoła coś odzyskać. Szanse są 

raczej mizerne. Ostatnio była cała seria takich włamań. Przypuszczają, że 
to sprawka jakiegoś miejskiego gangu zdobywającego pieniądze na 
narkotyki. Nowe autostrady ułatwiają im szybkie zniknięcie, trudniej też 
wpaść na ślad skradzionych rzeczy.

– Ale chyba przekonaliście staruszka, że ktoś powinien z nim 

zamieszkać? – zapytał Guy, przeglądając zawartość sporej skrzyni 
z przedmiotami zgłoszonymi do sprzedania. Wprawdzie nie spodziewał się
niczego szczególnego, ale kto wie…

– Niestety, nie – odparła Jenny. – Ale pod koniec tygodnia ma zjechać 

Maddy. Zwykle latem przyjeżdża do Haslewich na kilka tygodni.

– Max też przyjedzie? – zainteresował się Guy.
Max, mąż Maddy, był starszym synem Jenny.
Jenny zagryzła usta.
– Nie… nie wybiera się tutaj. Podobno jest bardzo zajęty. Leci do 

Hiszpanii zobaczyć się ze swoją klientką. Jej jacht ma postój w jednym 
z portów.

Max był wziętym londyńskim adwokatem, specjalizującym się 

w sprawach rozwodowych. Guy już wcześniej spostrzegł, że wśród jego 
klientów większość stanowiły kobiety. Widocznie albo je lubił, albo te 
ciągłe roszady zaspokajały jego próżność. Nie miał o Maksie najlepszego 
zdania, lecz ze względu na Jenny nie komentował jego poczynań.

Był czas, że życie Jenny nie oszczędzało, i choć teraz oboje z Jonem 

byli szczęśliwi, to…

W przeciwieństwie do Maxa, Guy szczerze lubił kobiety, i to w ogóle 

wszystkie, choć niektóre z nich szczególnie. Najbardziej cenił takie, które 
były podobne do Jenny – otwarte, pełne wewnętrznego ciepła, nie 
szukające potwierdzenia swojej urody. Nie pociągały go ekspansywne 
piękności; dobrze wiedział, jak niewiele może być warte jedynie 
zewnętrzne wrażenie. Był święcie przekonany, że znacznie ważniejszy jest 
charakter, zdolność zrozumienia drugiego człowieka, darzenia go sympatią.
Te wartości nie rozwieją się w nicość, nie przeminą z biegiem czasu, 
pozostaną na zawsze…

Już dawno pogodził się z faktem, że Jenny nigdy nie będzie jego, że 

to nie ona jest jego przeznaczeniem, że nigdy nie będzie dla niej kimś 
więcej niż przyjacielem.

„Dużo młodszym przyjacielem”, wyjaśniła mu to kiedyś raz na 

zawsze, celowo podkreślając dzielącą ich różnicę wieku. Choć mając 

background image

trzydzieści dziewięć lat, Guy już nie uważał siebie za młodzieniaszka.

– Pomijając już samo włamanie – ciągnęła Jenny – Bena najbardziej 

poruszyła kradzież cisowego biureczka. Jego babcia miała takie biurko 
sprowadzone z Francji i ojciec Bena zamówił jego kopię. Było 
rzeczywiście śliczne, choć jako kopia nie przedstawiało dużej wartości 
rynkowej.

– Ale ogromną, jeśli chodzi o sentymenty – ze zrozumieniem 

powiedział Guy.

– Właśnie – potwierdziła. – Niedawno rozmawiałam z Lukiem. 

Powiedział mi, że rodzina w Chester ma dwa takie biureczka, z których 
zostało skopiowane biurko Bena. Kilka pokoleń wstecz takie dwa 
biureczka zostały przywiezione z Francji jako prezent dla bliźniaczek 
Crightonów. Teraz jedno z nich ma ojciec Luke'a, a drugie jego wujek.

– Hm… może ten, kto je ukradł, nie wiedział, że Ben ma tylko kopię?
– Możliwe, chociaż policja sądzi, że zabrano je, bo stało w holu, więc 

łatwo było je wynieść. Spędziłyśmy z Ruth cały dzień na przeglądaniu 
kątów i spisywaniu strat. Ben jest zupełnie wytrącony z równowagi, nawet 
nie ma mu co zawracać tym głowy. Ja mniej więcej wiem, co zginęło, ale 
bez Ruth nie byłabym w stanie sobie poradzić.

– To znaczy, że wróciła ze Stanów?
– Tak, razem z Grantem przylecieli w sobotę – uśmiechnęła się Jenny.

– Bardzo mi się podoba, że dotrzymują umowy i pomieszkują po trzy 
miesiące w Stanach i w Anglii, raz u niej, raz u niego.

– Miło na nich patrzeć. Nawet teraz ciągle są w siebie zapatrzeni.
– To prawda. I tylko potwierdza, że rzeczywistość często przerasta 

fikcję… i że prawdziwej miłości niestraszne żadne przeszkody – miękko 
dodała Jenny.

– Przez tyle lat byli z dala od siebie, a mimo to żadne z nich nigdy 

nawet nie pomyślało, by związać się z kimś innym – z nutką zazdrości 
powiedział Guy.

– Za to teraz już zawsze będą razem. Niedawno Bobbie żartowała, że 

choć pobrali się w tym samym czasie, ona i Luke nawet nie mogą się 
z nimi równać. Ich związek nawet w połowie nie jest tak romantyczny.

– Bobbie i Luke mają malutkie dziecko i oboje ciężko pracują – 

sprostował Guy. – A dziadkowie są na emeryturze, więc mogą się 
całkowicie poświęcić jedno drugiemu.

– Są na emeryturze, owszem, ale Ruth działa w kilku lokalnych 

komitetach, no, a poza tym ma jeszcze na głowie dom dla samotnych 

background image

matek – przypomniała mu Jenny. – Grant też nie ma zbyt wiele wolnego 
czasu, jednocześnie prowadzi kilka różnych interesów. Czasami, kiedy ich 
słucham, aż nie chce mi się wierzyć, ile oni mają w sobie energii i ile 
potrafią brać z życia, zwłaszcza gdy porównuję ich z Benem, którego 
wszystko coraz bardziej przestaje interesować – westchnęła Jenny, 
marszcząc brwi na wspomnienie teścia.

– Nadal czeka go wymiana stawu biodrowego? – zapytał Guy.
– Tak – odrzekła. – Operację zaplanowano na koniec lata. Kiedy 

wypiszą go do domu, Maddy tu przyjedzie, żeby się nim zająć. Ona ma do 
niego wyjątkowe podejście i to właśnie ją Ben najchętniej widzi przy 
sobie. Na pewno częściowo wpływa na to fakt, że jest żoną Maxa, a Max 
zawsze był jego oczkiem w głowie, Ben nigdy nie dał powiedzieć na niego 
złego słowa.

– Ale już jego matka nie ma takich względów, co? – mruknął Guy.
Jenny pokręciła głową.
– Ben zawsze rozpuszczał Maxa, a ten był przekonany, że wszystko 

mu się należy. Miałam nadzieję, że po ślubie z Maddy… – Urwała, 
pokręciła głową i zmieniła temat: – Widzisz tam coś ciekawego? – 
zapytała, wskazując na skrzynię.

– Nie za bardzo – odrzekł, taktownie nie próbując ciągnąć 

poprzedniego tematu. – Ale szykuje się kolejna wyprzedaż domu. Dziś 
rano miałem telefon. Chociaż, prawdę mówiąc, nie spodziewam się 
niczego godnego uwagi. Chodzi o dom Charlesa Platta – dodał 
z niesmakiem.

– Charles Platt? – zastanowiła się Jenny, marszcząc brwi. Po chwili 

rozjaśniła się. – Ach, już wiem, o kim mówisz.

– No właśnie – podjął Guy. – Z tego, co mówią, wygląda na to, że 

facet zapił się na śmierć.

– Biedny człowiek – współczująco odezwała się Jenny.
– Biedny – szyderczo prychnął Guy. – To był największy krętacz 

w mieście. Rodzice publicznie się go wyrzekli. Pozostawił po sobie masę 
niespłaconych długów.

Gdy usłyszała ton, jakim wypowiedział te słowa, przeszło jej przez 

myśl, czy przypadkiem i Guy nie padł jego ofiarą. Choć jeśli tak było, 
z pewnością jej tego nie powie, za dobrze go zna. Nawet jej się nie 
przyzna, że dał się naciągnąć.

Bezpośredni i łatwy w obejściu Guy, bardzo tolerancyjny w ocenie 

bliźnich i zwykle dający im ogromny kredyt zaufania, w stosunku do 

background image

własnej osoby był wyjątkowo przeczulony. To poczucie własnej dumy, 
które z pewnością nie ułatwiało mu życia, przypuszczalnie miało korzenie 
w przeszłości rodu Cooke'ów. Do tej pory w miasteczku żywa była historia
córki nauczyciela uwiedzionej przez będącego przejazdem Cygana. 
Nieszczęsną dziewczynę pośpiesznie wydano za owdowiałego właściciela 
tawerny, szukającego matki dla swoich dzieci.

Rodzina Cooke'ów rozrastała się, rodziły się kolejne pokolenia. 

Z czasem ich nazwisko łączono z prowadzonymi przez nich tawernami 
i piwiarniami, choć imali się również kłusownictwa, hazardu i innych 
sposobów na zdobycie majątku. Spokojni miejscowi ludzie kładli tę 
działalność na karb dziedziczonych po cygańskim przodku genów.

Tak było za czasów dziadków Guya. Teraz to już zamierzchła historia,

jak powiedział kiedyś Jenny. Zamknięta karta, przeszłość, która odeszła 
wraz z większością męskich potomków, służących w Cheshire Regiment 
w czasie pierwszej wojny.

– Ale jak już raz do kogoś przylgnie taka opinia, to bardzo trudno ją 

zmienić – dodał wtedy. – Skoro tak kiedyś było, to dalej tak jest! – 
zakończył z goryczą.

– W dodatku ta wasza uroda – zaśmiała się Jenny. – To chyba też nie 

pomaga – zażartowała.

– Zgadłaś – potwierdził krótko.
Chyba nie było ojca, który by nie przestrzegał przed nim córki. 

Z każdym mogły się spotykać, byle nie z nim. Twierdzono, że jest 
nieobliczalnym uwodzicielem, a prawda była taka, że ze wszystkich 
rówieśników to on był najbardziej niewinny.

Zbliżała się przerwa. Jenny wyszła, Guy zamknął sklep i wrócił do 

domu popracować. Poza antykwariatem miał udziały w restauracji 
prowadzonej przez jego siostrę i szwagra, a także niewielki udział w firmie
budowlanej kuzyna. Myślał też o zainwestowaniu w nieruchomościach. Po 
renowacji niewielkie domy mógłby wynajmować pracownikom dużych 
międzynarodowych firm zakładających w ich miasteczku swoje filie.

Jego największą miłością były antyki, szczególnie meble, ale 

prowadzony do spółki z Jenny antykwariat pozostawiał mu jeszcze nieco 
wolnego czasu.

Z uwagą przejrzał pocztę. On i Jenny byli głównymi organizatorami 

targu staroci, który w przyszłym miesiącu miał się odbyć w Fitzburgh 
Place. Poza promocją regionu ambicją organizatorów imprezy było 
zgromadzenie funduszy na dom samotnej matki, założony z inicjatywy 

background image

Ruth, która przed laty na własnej skórze doświadczyła goryczy samotnego 
macierzyństwa.

Odłożył korespondencję i zaczął porównywać spis wystawców z listą 

osób, do których wysłał zaproszenia. Mimo woli jego myśli poszybowały 
w zupełnie innym kierunku. Przypomniał sobie uwagę Jenny na temat 
Platta.

Przed laty on i Charlie Platt chodzili razem do szkoły. Kiedy Guy 

stawiał pierwsze kroki, Charlie właśnie kończył naukę.

Guy, który w dzieciństwie cierpiał na astmę, był wtedy szczupłym, 

bladym chłopcem i nic nie zapowiadało, że wyrośnie na silnego, 
muskularnego mężczyznę. Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie, na 
którego wszyscy chuchali i dmuchali. Drobny, nieporadny i cichy od razu 
zwrócił na siebie uwagę Charlesa, który dostrzegł w nim łatwą ofiarę. 
Zaczął wymuszać od niego kieszonkowe.

Początkowo Guy próbował nadrabiać miną. Starsi i silniejsi od niego 

kuzyni nieraz wchodzili mu w drogę, więc teraz wykorzystał tamte 
doświadczenia i jakoś mu się udawało. Do czasu. Było coś, co było 
silniejsze od niego – strach przed wodą. Nikomu się z tym nie zdradził. 
Z powodu astmy nie mógł się kąpać i nie potrafił pływać. Jeszcze bardziej 
się bał, że ktoś dowie się o jego strachu.

Charlie Platt szybko odkrył tę jego słabość. I wykorzystał tę wiedzę.
Do końca życia będzie pamiętał dzień, kiedy Charlie przytrzymał go 

pod wodą. Był pewien, że zaraz się utopi, że już nigdy się nie wynurzy. 
I może rzeczywiście by tak było, gdyby nie pośpieszył mu z pomocą 
przechodzący obok rzeki starszy kuzyn. Charlie dostał wtedy za swoje 
i więcej nie odważył się go tknąć. Udręka się skończyła.

Tamtego lata Guy nauczył się pływać. Charlie skończył szkołę i ich 

drogi się rozeszły. Spotkali się dopiero po latach, kiedy obaj byli dorosłymi
ludźmi. Charlie zdrowo już wtedy pociągał i zaczynał się staczać.

Teraz odszedł z tego świata. Jego śmierć nie budziła w Guyu żadnych 

uczuć, nie była też zaskoczeniem. Prawdę mówiąc, najchętniej odmówiłby 
swych usług kobiecie, która rano nagrała się na sekretarkę i przedstawiła 
jako Chrissie Oldham. Wcale nie miał ochoty oglądać domu Platta.

Ciekawe, kim jest ta kobieta? Jej rzeczowy ton raczej nie przemawiał 

za tym, by była jedną z często zmieniających się przyjaciółek Platta. 
Przypuszczalnie to jego rodzina zleciła jej tę pracę.

Spochmurniał. Śmierć Charlesa nieubłaganie uświadamiała mu 

własny wiek. Zbliża się do czterdziestki i właściwie nie ma niczego poza 

background image

niezłym kontem w banku i garstką przyjaciół.

W czasie świąt Bożego Narodzenia Avril, druga po najstarszej siostra 

Guya, przyglądając się, jak brat bawi się z jej wnuczkami, nie owijając 
w bawełnę, stwierdziła, że już najwyższy czas, by założył rodzinę. Ale 
Avril jest od niego piętnaście lat starsza.

Nie miał zamiaru iść za jej radą. Żenić się tylko po to, żeby nie było 

za późno? Dzielić życie z kimś, kogo nie kocha prawdziwą i bezgraniczną 
miłością? Czy to ma jakiś sens? Raz w życiu zdarzył mu się przebłysk 
takiego uczucia i…

Podniósł się i podszedł do okna, zapatrzył przed siebie.
W tym domu mieszkał od niedawna, zaledwie od sześciu miesięcy. 

Był to jeden z wielu podobnych domów, położonych w dobrej dzielnicy, 
pierwotnie przeznaczonych na siedziby duchownych. Ruth, ciotka Jenny, 
mieszkała trzy domy dalej. Inne należały do kierownictwa największej 
w mieście firmy Aarlston-Becker.

Z pewnością wiele osób uważało, że ten dom jest za dobry i o wiele 

za duży jak na jednego Cooke'a, nawet jeśli jest on po studiach 
uniwersyteckich i podróżach artystycznych po wielu stolicach Europy.

Zerknął na zegarek. Za godzinę powinien jechać do domu Platta, a ta 

papierkowa robota zajmie mu co najmniej dwa razy tyle czasu.

Chrissie z jękiem wyprostowała zgarbione plecy. Od przyjazdu do 

Haslewich nie robiła nic poza sprzątaniem. Doprowadzenie do porządku 
niewielkiego domu wydawało się zajęciem porównywalnym 
z czyszczeniem stajni Augiasza.

Gościnna sypialnia, w której postanowiła zamieszkać, tonęła 

w stosach papierów, listów, reklamówek i niepopłaconych rachunków.

W pobliskim supermarkecie wykupiła niemal cały zapas worków na 

śmiecie. Ciekawe, jak to skomentowano, zastanowiła się w jakimś 
momencie.

Początkowo zamierzała spalić wszystkie papiery w jakimś ustronnym 

miejscu ogródka, ale ich ilość przerosła najśmielsze oczekiwania. Nie było 
innego wyjścia, jak zamówić śmieciarkę, która z samego rana wywiozłaby 
sterty makulatury.

Dom był jednym z wielu podobnie zbudowanych. Gdyby włożyć 

w niego sporo pracy, mógłby stać się całkiem wygodnym lokum dla 
samotnej osoby lub młodego, bezdzietnego małżeństwa.

Niektóre z domów doprowadzono do dobrego stanu. Lśniące świeżą 

farbą okna i drzwi tym mocniej kontrastowały z zapuszczoną siedzibą 

background image

wujka Charliego.

Dobrze, że przynajmniej miała teraz choć ten jeden pokój dla siebie. 

Mama pewnie by się nieźle uśmiała, widząc, z jaką zawziętością szorowała
łazienkę i pucowała kuchnię, nim zdecydowała się z nich skorzystać. I tak 
miała opory przed użyciem wiekowej lodówki, z której wczoraj, bez 
oglądania wyrzuciła stosy żywności.

Jednak najgorsze dopiero było przed nią – jutrzejsze spotkanie 

z prawnikami.

Ubrania po wujku miał zabrać ktoś z organizacji charytatywnej. Kiedy

je wywiozą, w domu praktycznie nic nie pozostanie. Poza cisowym 
biureczkiem, które mogło przedstawiać jakąś wartość, nie było nic 
cennego, z czego rodzice mogliby popłacić długi Charliego. Zresztą z góry 
to przewidywali.

Gdy powiedziała mamie o biurku, ta nie kryła zaskoczenia. 

Natychmiast stwierdziła, że należało kiedyś do jej babci, czyli prababci 
Chrissie.

– Poproś, by zostało wycenione, ale nie wystawiaj go na sprzedaż – 

powiedziała. – Ja je odkupię. Pytałam Charlesa, co się stało z tym biurkiem
po śmierci babci, ale powiedział, że nie wie. – Westchnęła. – Powinnam się
była domyślić, że to on je zabrał. Ale i tak się cieszę, że go komuś nie 
sprzedał. Przypuszczam, że po figurkach Nan Staffordshire nie ma śladu, 
co?

– Przykro mi, mamo, ale nigdzie ich nie ma – odrzekła Chrissie, 

obiecując, że poprosi rzeczoznawcę, by wycenił biurko.

Wyczyściła je porządnie. Piękny, kobiecy mebel był rzeczywiście 

zachwycający.

Spojrzała na zegarek. Polecony przez adwokata rzeczoznawca 

powinien być lada moment. Kiedy już obejrzy i wyceni zgromadzone pod 
ścianą przedmioty i meble – tylko cisowe biureczko pozostawiła we 
frontowym pokoju – skontaktuje się z agentem nieruchomości, by 
przyszedł zobaczyć dom i wystawił go do sprzedaży.

Wyprostowała obolałe plecy. Przynajmniej ma satysfakcję, że nie 

przepuściła żadnego kąta. Cały dom lśnił czystością. Tylko na białej 
koszulce widniały ciemne smugi z resztek pajęczyny.

ROZDZIAŁ TRZECI

Guy lekko zastukał do drzwi i czekał. Znając tryb życia Charlesa 

background image

Platta, przezornie przebrał się w sprane dżinsy i wyblakły, nieco przyciasny
podkoszulek. Już dawno przestał być wątłym młodzieńcem. Nieźle się 
kiedyś uśmiał, gdy na jednym z targów staroci wzięto go za tragarza, 
wynajętego do przenoszenia ciężkich mebli.

Chrissie usłyszała pukanie, podeszła do drzwi. Guy posłał jej 

przelotne, obojętne spojrzenie i już zamierzał się przedstawić, kiedy naraz 
głos uwiązł mu w gardle. Popatrzył na nią raz jeszcze. Dziewczyna 
wpatrywała się w niego z napięciem, zaskoczona nie mniej niż on.

Oczywiście słyszała – zresztą kto tego nie słyszał? – o miłości od 

pierwszego wejrzenia, ale nigdy nie wierzyła, że coś takiego zdarza się 
naprawdę. Tak mogło być tylko w powieściach, na filmach, w bajkach… 
Czy w dzisiejszych czasach to możliwe, że wystarczy mgnienie, ulotna 
chwila, by nagle zrozumieć, że oto stoi przed nami ta właśnie osoba, ten 
jeden jedyny człowiek, z którym chcemy iść razem przez życie, raz na 
zawsze być razem?

Głos rozsądku przywoływał ją do rzeczywistości, ale do niej już nic 

nie docierało. Stała nieruchomo i w milczeniu rozszerzonymi oczami 
wpatrywała się w Guya.

Poza nimi życie toczyło się dalej, świat nie zatrzymał się w miejscu, 

wszystko biegło normalnym codziennym rytmem. Tylko oni naraz przestali
należeć do tego świata, przenieśli się w inny wymiar, w inną 
rzeczywistość, w której istnieli jedynie oni dwoje.

Czuła przyśpieszone bicie serca, krew pulsowała w żyłach, 

zatrzymywał się oddech. Nie odrywali od siebie oczu, zjednoczeni jedną 
myślą, tym samym oszałamiającym przeczuciem.

Już przy otwieraniu drzwi mimowolnie spostrzegła, że ma przed sobą 

przystojnego mężczyznę, ale to, co teraz między nimi powstało, było 
czymś znacznie głębszym, odwołującym się nie do zewnętrznego wyglądu,
ale do samej istoty jego natury, odsłoniętej w nagłym przebłysku 
i natychmiast zrozumianej. Może to było powinowactwo dusz, 
niezgłębiona psychiczna więź, najszczersze porozumienie? Jak inaczej 
wyjaśnić tę niezbitą pewność, wszechogarniającą świadomość?

Bezwiednie cofnęła się do środka, wiedząc, że ten mężczyzna wejdzie

za nią.

Guy nie pojmował, co się z nim dzieje. Oczywiście słyszał krążące 

w rodzinie opowieści, że niektórzy z Cooke'ów są obdarzeni darem 
widzenia przyszłości, ale sam nigdy tego nie doświadczył i w zasadzie 
niespecjalnie w to wierzył.

background image

Wykształcenie i nowoczesne poglądy wykluczały wiarę w istnienie 

takich zdolności; tym większe było jego zdumienie, gdy otwierając drzwi 
i widząc stojącą na progu dziewczynę, w tej samej sekundzie zdał sobie 
sprawę, że oto ma przed sobą swoje przeznaczenie. Znał sprężystość tych 
kasztanowych włosów, przesypujących się przez jego palce, dotykających 
jego skóry… znał smak jej warg i zapach ciała, jej głos, wyraz twarzy 
w chwili uniesienia i ekstazy… Wszystko to już wiedział… Krew szumiała
mu w uszach, serce waliło jak oszalałe. Patrzył na nią i wiedział, że to 
właśnie ona, że to ta jedyna kobieta, która jest mu przeznaczona. 
Wystarczy, by wyciągnął rękę, a pójdzie za nim, w milczeniu, całkowicie 
uległa. I los się wypełni.

Wszedł do holu, zamknął za sobą drzwi i, kierowany impulsem, 

dotknął dłonią jej twarzy. Przywarła do niej policzkiem, przycisnęła usta.

Z cichym okrzykiem przyciągnął ją ku sobie, przytulił mocno. Jak 

cudownie do siebie pasowali!

Oboje drżeli, kiedy pochylił ku niej głowę i odszukał jej usta. 

Westchnienie, jakie wyrwało się z jej piersi, wzbudziło w nim dreszcz, 
jakby tysiące drobnych igiełek wbijało się w jego ciało

Czuła, jak drży w jego ramionach. Nie opierała się, nie protestowała. 

Poddawała się jego pocałunkom, niezdolna bronić się przed 
przeznaczeniem. Jeszcze przed chwilą, otwierając mu drzwi, nie miała 
choćby cienia przeczucia, że oto otwiera drzwi do swojej przyszłości. 
Zwykle ostrożna, wręcz wstrzemięźliwa w kontaktach z mężczyznami, 
teraz całą swoją istotą czuła, że ta więź, bez względu na to, jak daleko się 
posuną, jest czymś zupełnie innym – milczącym, najważniejszym 
porozumieniem.

Nigdy nie przypuszczała, że dotyk czy pocałunek może poruszyć 

w niej najczulsze struny, obudzić uśpione dotąd uczucia i pragnienia, 
których istnienia nawet nie przeczuwała. Jak to się stało, że nagle ubrania 
zaczynają przeszkadzać, że musi, po prostu musi być z nim jak najbliżej, 
usta przy ustach, skóra przy skórze? Dzielić z nim uniesienie, zaspokoić to 
palące, domagające się spełnienia pragnienie, wsłuchać się w urywane 
szepty…

Nie wiedziała, jak długo tak stali, spleceni uściskiem, zapatrzeni 

w siebie, zatracając się w pocałunkach. Bała się, że upadnie, kiedy 
wreszcie wypuścił ją z objęć. Paliły nabrzmiałe od pocałunków wargi, 
przeniosła spojrzenie na jego twarz, jego usta…

Przełknęła ślinę, a on wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. Uścisnął ją 

background image

mocno.

– Francuzi chyba mówią na to: miłość od pierwszego wejrzenia.
– Tak – odrzekła drżącym głosem, marząc, by znów znaleźć się 

w jego ramionach, by być tuż przy nim, jak najbliżej, by…

Boże, jak ja jej pragnę! – uświadomił sobie ze zdumieniem. Ręce 

same się do niej wyciągają. A przecież dotąd nigdy nie uważał się za 
szczególnie łasego na damskie wdzięki.

– Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam – wyznała Chrissie.
– To dobrze – uciął. – Bobym zabił każdego, kto…
Potrząsnęła głową, przerywając mu. Wiedziała, co miał na myśli. Ją 

też ogarnęła mordercza zazdrość o każdą, która mogłaby obudzić w nim 
takie uczucia.

Chwyciła głęboki oddech, próbując przywołać się do rzeczywistości, 

ale daremnie.

– Pragnę cię – wyznała drżącym szeptem, a on w jednej chwili 

przygarnął ją ku sobie.

Czas był poza nimi, istnieli tylko oni i cisza przerywana zdyszanymi 

pocałunkami. W jakiejś chwili jego dłoń dotknęła jej piersi. Świat wirował,
wszystko działo się po raz pierwszy i jedyny; zasady, jakimi do tej pory się
kierowała, teraz już nic nie znaczyły, to była inna rzeczywistość, nowa 
i cudownie nieprzewidywalna, niosąca zachwycające obietnice, z lekkością
motyla przenosząca w szczęśliwą krainę marzeń i radosnych snów. Jej 
palce drżały, kiedy dotknęła jego policzka, zajrzała głęboko w oczy i bez 
słowa pociągnęła za sobą po schodach.

Delikatna dziewczęca dłoń niemal ginęła w jego uścisku.
– Nie musisz tego robić – szepnął, zatrzymując się i pozostając za nią 

nieco w tyle.

W milczeniu popatrzyła mu prosto w oczy.
– Muszę – powiedziała cicho. – Ale jeśli ty…
To szczere wyznanie niemal zbito go z nóg.
– Niepotrzebnie pytasz – szepnął, uśmiechając się czule. – Przecież 

sama to wiesz.

Kiedy stanęli na progu sypialni, przez mgnienie poczuła żal. Biała 

pościel na materacu, gołe ściany. Ale w ich przypadku romantyczna 
oprawa – atłasowa pościel i łoże z baldachimem – nie ma żadnego 
znaczenia, nie to przecież jest ważne.

Guy w milczeniu wszedł do pokoju. W powietrzu unosił się zapach 

czystości, przesycony leciutką wonią jej perfum.

background image

– Mieszkasz tu? – zapytał, marszcząc brwi.
Ta dzielnica nie miała najlepszej reputacji. Wprawdzie nie można było

powiedzieć, że jest niebezpieczna, ale ostatnio zdarzyło się parę 
nieprzyjemnych historii z młodymi ludźmi próbującymi zdobyć pieniądze 
na narkotyki.

– To było najprostsze wyjście – odparła.
Może ten pokój zrobił na nim odpychające wrażenie, a może zmroziła

go jej bezpośredniość? Skąd może się domyślać, że dla niej ta sytuacja jest 
całkowitym zaskoczeniem, że ona sama jest oszołomiona tym, co się z nią 
dzieje?

– Jeśli nie chcesz… – zaczęła z wahaniem, ale nie dał jej skończyć.
Przyciągnął ją do siebie i objął mocno.
– Jest wspaniale… ty jesteś wspaniała. Właśnie taka powinna być 

miłość. Nie z przymusu i w zaaranżowanym otoczeniu, ale spontaniczna 
i naturalna. Miłość sama w sobie, czysta i piękna. Tak piękna jak ty i to, co 
między nami powstało, co wspólnie dzielimy.

Poczuła łzy w oczach. Czytał w jej myślach, odgadywał jej duszę. 

Oboje nadawali na tej samej fali i wszystkie słowa były zbędne. Jak 
nazwać to poczucie harmonii, doskonałej jedności?

Podniosła dłoń i koniuszkiem palca przeciągnęła po jego ustach.
– Chrissie.
Całował jej dłoń, z drżeniem przyjmowała pieszczotę. Oddała mu 

pocałunek, przytuliła się mocniej, ze zdumieniem stwierdzając, że chce 
więcej, że odda wszystko, byle poczuć na sobie jego dłonie, że… Teraz 
było zupełnie inaczej niż z innymi, teraz… Odgadywał jej pragnienia, 
najskrytsze myśli…

Zatracali się w pieszczotach, w zdyszanych szeptach, namiętnych 

pocałunkach. Sycili się sobą aż do upojenia, radośnie, oddając się sobie 
całkowicie, bez zastrzeżeń.

– Nie mogę uwierzyć – wyszeptała Chrissie, wtulając się w jego 

ramiona, a on delikatnie otarł łzy z jej policzka i z tkliwością ucałował 
usta. – Jeszcze nigdy… przecież ja…

– Myślisz, że nie wiem? – Pocałował wnętrze jej dłoni, zamknął ją 

w swych palcach. – W tym, co jest między nami, nie ma odrobiny fałszu, 
to nie jest żadna gra. To jest… to może być… – Urwał i potrząsnął głową. 
Spostrzegła, że oczy ma podejrzanie wilgotne.

– Och, Guy! – Pocałowała go żarliwie.
– Musimy mieć trochę czasu, musimy porozmawiać – powiedział 

background image

łamiącym się głosem. – Nie, nie tutaj – dodał, czytając w jej myślach. – 
Jeśli zostanę tu z tobą… – Westchnął i zamknął oczy. – Umówmy się dziś 
na kolację. Moja siostra prowadzi z mężem małą restaurację. Tam się 
spotkamy. Wolę nie przyjeżdżać po ciebie – wyjaśnił miękko – bo to 
mogłoby się skończyć… – Popatrzył znacząco na jej obnażone ciało.

Ma rację, powinni porozmawiać. Jest tyle rzeczy, których chciałaby 

się o nim dowiedzieć, tyle spraw…

– Czy to nie ironia losu, że spotkaliśmy się właśnie tutaj, w domu 

Charliego Platta? – cicho powiedział Guy, a widząc jej minę, wyjaśnił: – 
Darliśmy ze sobą koty.

– Nie lubiłeś go – stwierdziła domyślnie i odsunęła się lekko, by nie 

widział jej twarzy.

– Nie lubiłem – przyznał ponuro. – Prawdę mówiąc… – Zawahał się 

i potrząsnął głową. – Nie mówmy o nim. Na szczęście on nic dla nas nie 
znaczy.

Otworzyła usta, by sprostować.
– Guy… – zaczęła, ale nie dał jej skończyć.
– Uwielbiam sposób, w jaki wypowiadasz moje imię – powiedział 

z uczuciem. – Od razu chcę cię wtedy całować, tak…

– Nie popatrzyłeś jeszcze na meble – powiedziała jakiś czas później, 

z trudem łapiąc oddech.

– Zrobię to innym razem – odparł i naraz oczy mu dziwnie 

pociemniały. – Bo jeszcze będzie inny raz, prawda, najmilsza? I jeszcze 
inny, i jeszcze, i…? – pytał, całując ją żarliwie, z radością słuchając jej 
zapewnień, że już zawsze będą razem.

Minęła dobra godzina, nim wreszcie wzięli prysznic i odszukali 

ubrania.

Chrissie zapisała sobie adres restauracji, a kiedy Guy wyszedł, usiadła

i liczyła minuty i sekundy dzielące ich od spotkania. Szczęśliwa jak nigdy 
dotąd, zatopiła się w marzeniach, z których wyrwał ją dopiero dźwięk 
telefonu.

Z uśmiechem podniosła słuchawkę.
– Wydajesz się bardzo zadowolona – ucieszyła się mama.
– Bo jestem – odparła po prostu i nie wdając się w szczegóły, 

pokrótce opowiedziała jej o poznaniu Guya.

Była bardzo zżyta z rodzicami i nie miała przed nimi tajemnic, ale 

teraz nagle uświadomiła sobie, że istnieją rzeczy tak osobiste i święte, że 
może je dzielić tylko z tym jednym człowiekiem, którego dotyczą.

background image

– Wiem, że to zabrzmi nieco dziwnie – dokończyła z namysłem – 

i gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że zakochamy się w sobie od 
pierwszego spojrzenia, to z pewnością nigdy bym w to nie uwierzyła, ale…

– Chrissie, jesteś tego pewna? Może… – Zawahała się. – Z tego, co 

mówisz, to wspaniały człowiek i bardzo się cieszę, ale…

– Jest cudowny – zapewniła z przekonaniem. – Nawet bardziej niż 

cudowny – dodała miękko, kierując te słowa bardziej do siebie niż do 
mamy. – Znał wujka Charlesa, ale mam wrażenie, że nie miał o nim 
dobrego zdania.

– Powiedziałaś mu, że to był twój wujek? – zainteresowała się Rose.
– Nie, nie miałam okazji. Ale umówiliśmy się dziś na kolację, więc 

pewnie wieczorem mu powiem.

Na chwilę w słuchawce zaległa cisza.
– Myślisz, że to rozsądne? – zapytała z niepokojem. – Nie chcę być 

złym prorokiem, ale sama dopiero co powiedziałaś, że Guy nie miał 
o wujku najlepszego zdania. Może lepiej nie mówić mu zbyt wiele… póki 
nie poznacie się bliżej.

– Chcesz powiedzieć, że powinnam to przed nim ukryć? – obruszyła 

się Chrissie, zaskoczona takim postawieniem sprawy.

– Nie, oczywiście, że nie… w każdym razie nie całkiem – odparła 

i umilkła. – Nie mogę pogodzić się z myślą, że przez fatalną opinię 
Charlesa mogłoby ucierpieć twoje szczęście. I pewnie nie powinnam ci 
sugerować takiego postępowania, ale, niestety, ludzie często oceniają na 
podstawie mylnych przesłanek. Oczywiście, kiedy Guy pozna cię lepiej, 
to…

– Chcesz powiedzieć, że mógłby się do mnie uprzedzić z powodu 

wujka Charlesa? – zapytała powoli.

– Nie wiem tego, kochanie. Mam nadzieję, że nie, ale… no cóż, 

wujek…

Nie dokończyła. Zresztą nie musiała. Obie wiedziały, że Charles był 

kłamcą i złodziejem.

– Nie chciałam cię zmartwić – dodała po chwili.
– Nie martwię się – zapewniła ją Chrissie. – Po prostu… trudno 

pogodzić się z myślą, że miałabym kogoś oszukać czy nie powiedzieć 
prawdy. Zwłaszcza Guyowi – dodała, choć już zaczął kiełkować w niej lęk,
by przypadkiem nie zniszczyć tej kruchej miłości, która ledwie się 
wykluła.

– Poprosiłaś go, by wycenił biureczko? – zapytała mama, a Chrissie 

background image

spłonęła rumieńcem, przypominając sobie, co jej przeszkodziło choć 
słowem wspomnieć o tym meblu.

– Nie, jeszcze nie – przyznała. – Ale w tej sytuacji może będzie 

zręczniej poprosić o to kogoś innego – podsunęła. – Nie chciałabym, by on
czy ktoś inny pomyślał sobie, że chcę coś na tym zyskać… sama 
rozumiesz – dokończyła.

– Tak, masz rację – przystała mama. – Dla mnie i taty to biurko ma 

wartość uczuciową. Zapłacimy za nie pełną cenę, choć przypuszczam, że 
zgodnie z prawem połowa i tak należy do mnie. Jednak, rzecz jasna, trudno
byłoby tego dowieść. Ale kiedy pomyślę sobie o tych wszystkich ludziach, 
którzy przez niego ponieśli szkodę…

Nic na to nie powiedziała. Rodzice już wcześniej postanowili 

z własnej kieszeni pospłacać zaciągnięte przez Charlesa długi. Nawet 
sprzedaż domu nie rozwiązywała sprawy, bo pewnie większość pieniędzy 
pójdzie na spłatę kredytu.

– No więc, kiedy poznamy tego twojego Guya? – kończąc rozmowę, 

żartobliwie spytała mama.

– Jeszcze nie teraz – stanowczo odrzekła Chrissie. – Dopiero gdy 

wrócicie z Meksyku. Będę jutro trzymać kciuki, kiedy będziecie startować 
– dodała, ciesząc się w duchu, że mama nie widzi jej rumieńca. Nie chciała
rozmawiać o Guyu, ich znajomość była jeszcze za świeża. Chciała go tylko
dla siebie.

– Stolik na dwie osoby… A jeśli ci powiem, że już nie mamy żadnego

wolnego? – Frances Sorter droczyła się z bratem.

Gdy jakiś czas temu Guy zaproponował im pomoc finansową, miała 

mieszane uczucia. Zastanawiała się, jak ułoży się współpraca, skoro i Guy, 
i jej mąż lubili dominować. Czas pokazał, że niepotrzebnie się martwiła.

Nie dość, że obaj świetnie się ze sobą porozumieli, to świeże 

spojrzenie Guya dużo wniosło. Pomysł powiększenia sali okazał się bardzo
trafiony, choć początkowo nie byli do tego przekonani. Urządzona 
w starym stylu i specjalizująca się w regionalnych daniach restauracja 
bardzo szybko stała się jedną z głównych atrakcji miasteczka i całego 
regionu.

Kierujący kuchnią Roy, mąż Frances, konsekwentnie stosował jedynie

najwyższej jakości składniki: ekologicznie uprawiane jarzyny i owoce, 
mięso i drób z tradycyjnych hodowli. O jego potrawach krążyły opowieści,
a biedne żony żaliły się, że w porównaniu z osiągnięciami Roya ich 
umiejętności wypadają blado.

background image

– Paul powiedział mi nawet, że ciasto Roya jest lepsze od ciasta jego 

mamy – wyznała Frances jedna z nich.

Dwaj synowie Frances i Roya uczyli się w szkole gastronomicznej, by

po jej ukończeniu wesprzeć rodzinną firmę. Córka Miranda 
wyspecjalizowała się w dostarczaniu jedzenia na prywatne przyjęcia.

– Czy to będzie służbowa kolacja? – zainteresowała się Frances.
Guy popatrzył na siostrę.
– Nie – powiedział spokojnie.
– Nie…? A więc to kobieta – domyśliła się Frances.
– Kobieta – potwierdził, z trudem hamując pokusę, by wyznać, że to 

TA kobieta. Z drugiej strony znał siostrę i z góry wiedział, że jeśli tylko się 
zdradzi, to nie dalej jak jutro cała rodzina będzie o wszystkim wiedzieć. 
Nie był jeszcze na to przygotowany. Na razie chciał ją tylko dla siebie.

– Och, zupełnie bym zapomniała ci powiedzieć! – wykrzyknęła 

Frances. – Znów było włamanie, tym razem w „The Limes”. Policja 
podejrzewa, że to zorganizowany gang.

Kuzyn Roya pracował w policji w Chester, od niego Frances znała 

wszystkie szczegóły.

– Domyślają się, że po kolei obrabiają okolicę. Nie próbują 

włamywać się do strzeżonych posiadłości, gdzie cenne rzeczy są dobrze 
zabezpieczone, ale dobrze wiedzą, czego szukać. W Chester jest sporo 
antykwariatów i dużo turystów, więc łatwo pozbyć się łupów. Sprzedają je 
antykwariuszom, nim policja sporządzi opis.

– To koszmarny sen każdego antykwariusza – potwierdził Guy. – 

Kupić w dobrej wierze przedmiot pochodzący z kradzieży.

– A jak idą przygotowania do targu staroci? – zmieniła temat Frances.
– Dzięki, dobrze – uśmiechnął się Guy. – A nawet za dobrze – dodał. 

– Zgłosiło się tylu chętnych, że zaczyna brakować miejsca. Musiałem już 
odmówić kilku wystawcom.

– Zupełnie inaczej niż trzy lata temu, kiedy organizowałeś targi po raz

pierwszy – zaśmiała się siostra. – Trzeba było namawiać ludzi, by zechcieli
coś pokazać.

– Nie przypominaj mi tego – mruknął Guy.
– Ale przecież wtedy i tak poszło całkiem nieźle – dopowiedziała. – 

Mieliście całkiem ładny zysk, nie mówiąc już o pieniądzach zebranych na 
cele charytatywne. W tym roku też przewidujesz takie zbiórki?

– Jasne. Chyba sobie nie wyobrażasz, że Ruth i Jenny by mi to 

przepuściły.

background image

Frances, słysząc to, wybuchnęła śmiechem.
– Ten dom samotnej matki, założony przez Ruth, to bardzo zbożny cel

– powiedziała, poważniejąc. – A przez to, że działa na lokalną skalę, ludzie
czują się z nim związani i chętniej sięgają do portfela. Kiedy ostatnio 
gościliśmy u nas Ruth i Granta, powiedziała mi, że jeszcze trochę, a będą 
mieć własnych, wykwalifikowanych pracowników socjalnych, których 
właśnie szkolą. Ci ludzie wezmą pod swoją opiekę matki opuszczające 
dom i postarają się pokierować ich losem.

– Nie chcę tego słuchać – jęknął Guy. – Dla mnie to znaczy jedno: 

Jenny już zupełnie nie będzie miała czasu na antykwariat. Jeszcze chwila, 
a zechce się z niego wycofać.

Frances popatrzyła na niego czujnie. Jenny od wielu lat była 

wspólniczką Guya. Wiadomo było, że antykwariat jest dla niej jedynie 
kaprysem. Zresztą, nigdy nie pochłaniał jej bez reszty. Frances nieraz 
zachodziła w głowę, co kryje się za tym wspólnym interesem, jaka jest 
prawdziwa natura ich znajomości. Bo choć Jenny była oddaną żoną, 
zapatrzoną w swego męża, Jona Crightona, to Guy zawsze miał do niej 
słabość i bardzo osobisty stosunek. I nagle okazuje się, że w jego życiu 
pojawiła się jakaś kobieta.

Frances nie była naiwna. Doskonale wiedziała, że jej brat bynajmniej 

nie jest mnichem. Już jako młodzieniec nie mógł opędzić się od 
zakochanych w nim, atrakcyjnych panienek. Ale teraz zbliżał się do 
czterdziestki i z tego, co wiedziała, od dłuższego czasu nikogo nie miał. 
Tym bardziej paliła ją ciekawość, kim jest ta nieznajoma. Gdzie też on ją 
poznał? Musi rozpytać po rodzinie, może ktoś już coś wie, postanowiła 
w duchu, obdarzając brata niewinnym uśmiechem.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Pukanie do drzwi rozległo się w chwili, kiedy właśnie wychodziła 

z wanny. Pośpiesznie narzuciła na siebie szlafrok i zbiegła na dół. 
Upewniwszy się, że łańcuch jest założony, ostrożnie uchyliła drzwi. 
Malujący się na jej twarzy niepokój zamienił się w promienny uśmiech, 
gdy tylko spostrzegła, że na progu stoi Guy z naręczem kwiatów.

– Przecież sam chciałeś, żebyśmy spotkali się od razu na miejscu – 

przypomniała mu żartobliwie, jak tylko wszedł do środka i wręczył jej 
ogromny bukiet.

– Wiem – przyznał z czułością, obdarzając ją takim spojrzeniem, że aż

background image

zawirowało jej w głowie.

– Powiedziałeś, że to może być niebezpieczne, że… – zaczęła, 

kierując się do kuchni, by włożyć kwiaty do wody.

– Dobrze pamiętam, co powiedziałem. I dlaczego – odparł, a kiedy się

odwróciła, pochwycił ją w ramiona. – I okazuje się, że przeczucie mnie nie
myliło – dodał. – Boże, jak ja się za tobą stęskniłem!

– Co ty opowiadasz! – zaoponowała bez przekonania, rumieniąc się. –

Przecież minęło ledwie kilka godzin i…

– Kilka godzin, parę minut… to już nie ma znaczenia. Każda chwila 

bez ciebie jest nie do zniesienia – przerwał jej żarliwie.

Może czuła się tak dziwnie dlatego, że od rana nic nie jadła? Skąd to 

poczucie nieokreślonej beztroski, zupełnej nierzeczywistości? Chyba że…

– Spóźnimy się na kolację – zaprotestowała, kiedy rozwiązał pasek jej

szlafroka i powoli przesunął dłonią po wilgotnej po kąpieli skórze.

– Martwisz się tym? – zapytał zmienionym głosem.
Potrząsnęła tylko głową.
I choć sądziła, że skoro wie, czego się spodziewać, to już nic jej nie 

zaskoczy, okazało się, że była w błędzie.

– Wiesz, nigdy nawet nie myślałem, że może istnieć coś takiego, że 

może być aż tak cudownie – wyznał szeptem Guy, tuląc ją tkliwie do 
siebie.

– Ja też nie. I… i trochę się tego boję – powiedziała cicho. – To jest 

zbyt piękne, zbyt doskonałe…

– No wiesz! – zaśmiał się łagodnie. – Jak to możliwe?
Odpowiedziała mu uśmiechem, a on znów przyciągnął ją do siebie, 

znów złakniony, odszukał jej usta, przygarnął ją mocniej…

– Nigdy cię nie puszczę, wiesz to już; prawda? – szepnął z czułością, 

kiedy wreszcie mógł chwycić oddech.

– A ja chyba nigdy nie będę chciała od ciebie odejść – wyznała 

szczerze, przymykając oczy, by zatrzymać cisnące się łzy. Przepełniało ją 
tyle uczuć, taka radość. – Ciągle nie wierzę, że to się nam przydarzyło – 
powiedziała cicho. – Przyjechałam do Haslewich na chwilę, tylko 
uporządkować… sprawy.

– Musieliśmy się spotkać, to było nam przeznaczone – łagodnie 

stwierdził Guy.

– Wcale by mnie tu nie było, gdyby nie to, że przyszło mi wystąpić 

w imieniu… – Urwała.

Wbrew sugestiom mamy postanowiła powiedzieć mu całą prawdę, ale

background image

Guy nie dał jej skończyć. I już coś innego było teraz najważniejsze na 
świecie.

– Spóźniłeś się. Twoje szczęście, że tak długo trzymaliśmy stolik – 

lekko skrzywiła się siostra, kiedy dwie godziny po czasie dotarli do 
restauracji.

Stojąca obok niego Chrissie czuła się trochę nieswojo. Nie trzeba być 

szczególnie bystrym, by patrząc na ich rozjaśnione twarze i nabrzmiałe od 
pocałunków usta, domyślić się, na czym minęły im ostatnie godziny. 
Frances była dyskretną osobą, ale z pewnością wystarczyło jej jedno 
spojrzenie. Podobna do brata, tak jak on ciemnowłosa, zwracała uwagę 
oryginalną urodą.

Guy już wcześniej opowiedział jej o swoim cygańskim przodku, 

ponieważ patrząc na jego zgrabne ciało i oliwkową skórę, Chrissie wprost 
nie mogła powstrzymać się od zachwytów nad oryginalną męską urodą.

– Wtedy to był prawdziwy skandal – zakończył opowieść, dodając, że

nawet po tylu latach mieszkańcy nadal pamiętają o tamtym wydarzeniu, 
a niektórzy z nich nie do końca wybaczyli to jego rodzinie. – W małych 
miasteczkach takie historie przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Kilka 
wieków temu Cygan jednoznacznie był kojarzony ze złodziejem. Musisz 
wiedzieć, co sobie bierzesz – dodał, przyglądając się jej badawczo. – Na 
dobre i na złe, bo zamierzam stać się częścią twego życia, najdroższa. I to 
na zawsze.

Była tak przejęta tym, co powiedział, że zabrakło jej słów. A przecież 

chciała mu opowiedzieć o swojej rodzinie.

– Jest w niej po uszy zakochany – z przekonaniem oznajmiła mężowi 

Frances, kiedy odprowadziwszy ich do stolika, wróciła do kuchni. – 
Wystarczy tylko zobaczyć. Jak on na nią patrzy.

– No jasne – mruknął Roy. – Fran, Guy dobiega czterdziechy i z tego, 

co wiem, potrafi sobie radzić z kobietami. Mało się ich za nim uganiało? 
Niektórym nawet prawie dał się złapać.

– Teraz to zupełnie coś innego – stanowczo oświadczyła Frances, 

zżymając się w duchu na męża.

Jak każdy mężczyzna czasami nic nie rozumiał. Zerknęła na zegarek, 

rozważając, czy nie powinna już teraz wykonać kilku pilnych telefonów. 
W końcu ma wiadomość, która nie może czekać. A reszta rodziny 
z pewnością chętnie ją usłyszy.

– Przestań tak na mnie patrzeć albo będziemy musieli zaraz stąd 

wyjść – ostrzegawczo powiedział Guy.

background image

– Jak ja na ciebie patrzę? – Zrobiła niewinną minkę, ale oczywiście 

doskonale wiedziała, o co mu chodziło. Czuła się tak nierzeczywiście, 
zupełnie odmieniona, pijana szczęściem. Jakby dotychczasowe życie 
oddaliło się od niej o lata świetlne; cóż więc dziwnego, że nie mogła 
oderwać oczu od jego ust, od jego ciała… – Przestań – poprosiła szeptem, 
kiedy odwzajemnił jej spojrzenie. Miała wrażenie, że ciało jej płonie, 
wyrywa się ku niemu. – Musimy być rozsądni – stwierdziła. – I…

– Rozsądni? – Nie dał jej skończyć. – To chyba ostatnia rzecz, do 

jakiej jestem zdolny, ale chyba rzeczywiście masz rację. Przecież nawet nie
wiem, jak długo zamierzasz tu pozostać i…

– Sama jeszcze nie wiem – odparła. – Jestem umówiona na jutro 

z Jonem Crightonem.

– To mąż Jenny – wtrącił i wyjaśnił: – Jenny jest moją wspólniczką. 

Prowadzimy antykwariat.

Leciutko spochmurniała. Coś tknęło ją w sposobie, w jaki wymówił 

imię tej kobiety. I wyraz jego twarzy.

– A więc z tego wnoszę, że występujesz w imieniu rodziny Plattów. 

Zresztą nic dziwnego, że woleli sami się tu nie pokazywać.

– Przecież trudno ich winić o to… co zrobił Charles – zaprotestowała.
– Oczywiście, ale jak już ci mówiłem, to jest małe miasteczko, 

a ludzie mają długą pamięć. O czym moja rodzina przekonała się na 
własnej skórze. Charlie naraził się bardzo wielu osobom i, czy tego chcesz,
czy nie, każdy, kto w jakiś sposób będzie z nim spokrewniony, spotka się 
z chłodnym przyjęciem. Na taką osobę wszyscy będą patrzeć podejrzliwie.

– Ty też? – zapytała niepewnie.
Guy uśmiechnął się i ujął jej dłoń. Wzruszył ramionami.
– Czy to ma jakieś znaczenie? Jeśli mam być szczery, to raczej 

wątpię, bym potrafił zdobyć się na wyrozumiałość w stosunku do kogoś 
z rodziny Plattów, ale na szczęście nie interesuje mnie teraz ani Charlie, ani
nikt z jego krewnych. Teraz mam w głowie tylko jedną osobę… – 
uśmiechnął się do niej czule. – Jedyną osobą, o której chcę teraz myśleć 
czy mówić, jesteś ty…

– O mnie nie ma zbyt wiele do mówienia – rzuciła z udaną 

obojętnością. No i jak ma mu teraz powiedzieć, kim w istocie jest? – 
Reprezentuję rodzinę Plattów. Mam załatwić sprawy z adwokatem 
i doprowadzić do sprzedaży domu.

– Możesz liczyć na pomoc Jona Crightona. Crightonowie są 

prawnikami z dziada pradziada. W naszym mieście mieszkają od lat, a ich 

background image

przodkowie pochodzą z Chester, gdzie do tej pory mają sporą rodzinę. 
Tamci też są prawnikami. Starszy syn Jenny i Jona, Max, jest adwokatem 
w Londynie. To cały klan, choć oczywiście nie aż tak liczny jak rodzina 
Cooke'ów. Ale my mamy w sobie domieszkę cygańskiej krwi i przez to 
jesteśmy bardziej żywotni i płodni. Dlatego opanowaliśmy całe miasto.

Ostrzegawcze światełko, jakie zapaliło się w jej umyśle, w jednej 

chwili uświadomiło jej fatalne zaniedbanie, jakiego się dopuściła. Jak 
mogła zapomnieć o czymś tak istotnym? Jak mogła nawet słowem nie 
wspomnieć, nie upewnić się…? Tak całkowicie, tak bez zastrzeżeń dała się
porwać pragnieniu, że ani na chwilę nie dopuściła do siebie głosu 
rozsądku, wręcz nie chciała myśleć o żadnych praktycznych względach. 
Przeczuwała, że z Guyem było tak samo.

– Coś nie tak? – Jego ciche pytanie wyrwało ją z zamyślenia.
Pośpiesznie pokręciła głową. Pigułki, które brała na regulację cyklu, 

były skuteczną ochroną, ale wypisaną niedawno receptę do tej pory miała 
w torebce, a ostatnie opakowanie skończyło się kilka dni temu. Jutro 
z samego rana pobiegnie do apteki, postanowiła solennie.

– Nie, nic… – odparła pośpiesznie, nie chcąc wdawać się 

w szczegóły, bo siostra Guya już się do nich zbliżała.

– Czy wszystko w porządku? – zapytała, dyskretnie spoglądając na 

ich talerze z niemal nietkniętym jedzeniem.

– Było bardzo dobre, ale jakoś oboje nie mamy dziś wilczego apetytu 

– odpowiedział Guy.

– Na jedzenie… – Chrissie wydało się, że dobiegło ją rzucone pod 

nosem stwierdzenie Frances, dającej znak kelnerce, że może sprzątnąć ze 
stołu.

– O której masz się jutro zobaczyć z Crightonem? – zainteresował się 

Guy, gdy siostra zostawiła ich samych. – Pytam, bo rano wybieram się 
obejrzeć posiadłość lorda Astlegh, gdzie ma się odbyć organizowany 
przeze mnie targ staroci, i pomyślałem sobie, że może miałabyś ochotę ze 
mną pojechać. To bardzo ciekawy obiekt, nie mówiąc już o wspaniale 
urządzonych ogrodach.

– Bardzo chętnie! – ucieszyła się. – Jestem umówiona dopiero na 

trzecią…

– To świetnie, w takim razie zdążymy zjeść razem lunch. W jakimś 

bardziej kameralnym miejscu – dodał.

Siostra ma bardziej bystre oko, niż przypuszczał, uzmysłowił sobie po

czasie. Z pewnością domyśliła się wrażenia, jakie zrobiła na nim Chrissie. 

background image

Znając ją, nawet się nie łudził, że utrzyma język za zębami. Jak nic, już 
połowa rodziny jest dokładnie poinformowana o jego nowej znajomości.

– Jeśli nie masz ochoty coś jeszcze zjeść, to może wybierzemy się na 

kawę gdzieś indziej, w jakieś spokojniejsze, kameralne miejsce.

Popatrzyła na niego uważnie, zdając sobie sprawę, że oczy ją 

zdradzają.

– Tak, to dobry pomysł – przystała od razu, nieco bez tchu.
Nie czuła zaskoczenia, kiedy okazało się, że zatrzymali się przed jego 

domem, ale serce zabiło jej żywiej, gdy wąską dróżką poprowadził ją do 
stylowego, zbudowanego z cegły, dwupiętrowego budynku.

Wysoko sklepiony hol otwierał się na elegancko urządzony salon. 

Neutralna sizalowa wykładzina stanowiła doskonałe tło dla 
zgromadzonych we wnętrzu antycznych mebli. Dwie rozłożyste, obite 
kremowym aksamitem kanapy stały naprzeciw siebie po obu stronach 
kominka. Wypełniony łagodnym światłem pokój sprawiał ujmujące 
wrażenie.

– Rozgość się tutaj – poprosił Guy. – Ja pójdę zaparzyć kawę.
Pójdę z tobą – zaproponowała, uśmiechając się do niego z kokieterią, 

a on wyciągnął do niej rękę i poprowadził korytarzem do kuchni.

Co się z nią dzieje, że zachowuje się w sposób, w jaki do tej pory 

nigdy nawet nie przypuszczała, że potrafi? Tak otwarcie, bez, 
najmniejszych oporów. Nie jest w stanie zahamować przepełniających ją 
uczuć, słów, uniesień; nie jest w stanie poskromić pragnienia, zwalczyć 
pokusy. Jego obecność zdawała się przesłaniać całą przestrzeń, nie 
widziała niczego poza nim, gdy tak krzątał się po dużej, starannie 
urządzonej kuchni, otwierając szafki, by wyjąć kubki, nalewając wodę do 
czajnika.

Nie mogła oderwać od niego oczu, gdy odwrócił się, by zdjąć z półki 

pojemnik z kawą. Szerokie bary, wąska talia, długie, muskularne nogi, 
zgrabne biodra. Już wiedziała, jaki jest dotyk jego skóry, ciepłej i gładkiej 
jak jedwab, wspaniałej do całowania… Z trudem stłumiła pokusę, by 
zarzucić mu ręce na szyję, przytulić się do niego mocno, z całej siły…

– Co się stało? – usłyszała jego zaniepokojony głos, gdy ciche 

westchnienie mimowolnie wyrwało się z jej piersi.

– Nic – wydusiła łamiącym się głosem, ale on nie dał się zwieść 

i przyglądał się jej uważnie, nasypując kawę do kubków.

– Kawa już prawie gotowa – oznajmił bez potrzeby, bo sama widziała,

że woda wrze.

background image

Ale Chrissie już się zdecydowała. Te kilka minut wystarczyło, by 

z przejmującą jasnością dotarło do niej, czego naprawdę chce. I to wcale 
nie była kawa.

– Nie… – Potrząsnęła głową, zaskoczona porażającą siłą 

przepełniającego ją pragnienia. Aż zadrżała. – Ja… wcale nie chcę pić… – 
wyszeptała. I dodała: – Ja… chcę ciebie.

– Boże, czym ja na ciebie zasłużyłem?! – wykrzyknął Guy, porywając

ją w ramiona. – Nawet nie wiesz, jak ja ciebie pragnę – wyszeptał bez tchu.

– Jak? – Uśmiechnęła się, zarzucając mu ręce na szyję i tuląc się do 

niego.

Gdzieś kołatało jej w głowie, że jest coś, o czym powinna mu 

powiedzieć, ale teraz co innego się liczyło, co innego było ważne. 
Odepchnęła od siebie niepotrzebne myśli, zostawiając wszystko na później,
na kiedyś. Jest zbyt cudownie, zbyt wspaniale, by pozwolić, by coś mogło 
popsuć ten błogi nastrój.

Sypialnia na piętrze też była umeblowana cennymi, starymi meblami. 

Na środku pyszniło się ogromne, dębowe łoże.

– Kiedyś na serio myślałem o tym, by zająć się architekturą wnętrz – 

przyznał Guy, słysząc zachwyty Chrissie nad doborem tkanin i mebli. – 
Zresztą, czasami doradzamy w tej mierze naszym klientom.

– To ty zaplanowałeś wystrój restauracji Frances, prawda? – zapytała 

domyślnie, mając świeżo w pamięci miłe i przyjazne wrażenie, jakie 
wywarł na niej lokal.

– Owszem – potwierdził. – Frances i Roy nosili się z zamiarem 

powiększenia sali i dobudowania przeszklonego aneksu, czegoś w rodzaju 
ogrodu, który mógłby być wykorzystywany w lecie czy wynajmowany na 
prywatne przyjęcia. Pomyślałem sobie, że aby połączyć obie części, 
najlepsze będą barwy kojarzące się z południem Europy, wiesz, taki klimat 
śródziemnomorski… Przez kilka lat mieszkałem we Włoszech, tamte 
kolory nadal są dla mnie żywe, nadal przemawiają. A włoska sztuka 
biesiadowania na świeżym powietrzu!

– Hm… ja też spędziłam parę tygodni we Włoszech, kiedy zrobiłam 

sobie rok przerwy między studiami a pracą. Uwielbiam Florencję.

Rok przerwy, skonstatował w duchu. Kiedy on był w tym wieku, taki 

pomysł wydawał się co najmniej niesłychanym kaprysem. Potrzeba 
zasmakowania innego życia, wyrwania się ze swojego ograniczonego 
kręgu i chęć poznania świata zagnała go po studiach do Włoch, ale to nie 
była wakacyjna wędrówka. By jakoś przeżyć, musiał się nieźle 

background image

napracować. Najmował się do kopania ziemniaków, pracował w barach, 
bez przebierania brał wszystko, co się nawinęło.

Chrissie nie mówiła mu tego, ale wiele rzeczy jednoznacznie 

wskazywało, że wychowała się w zupełnie innych warunkach. 
Z pewnością pochodzi z bogatego domu: ojciec ma dobry zawód, matka, 
jeśli nawet pracuje, działa w organizacjach charytatywnych. Chrissie 
prawdopodobnie chodziła do prywatnej szkoły.

Wyczuwał w niej skrywaną niechęć do mówienia o własnej rodzinie; 

może zdawała sobie sprawę z dzielących ich różnic? Bo choć 
w dzisiejszych czasach dawne podziały klasowe teoretycznie przestały 
istnieć, to jednak coś z nich pozostało.

Jego rodzice, aczkolwiek przez wiele lat ciężko pracowali, by do 

czegoś dojść, jednak wiedli zupełnie inne życie.

Po skończeniu szkoły ojciec, zgodnie z rodzinną tradycją, według 

której młodzi wstępowali do wojska, zaciągnął się do marynarki. Gdy 
poznał przyszłą żonę, ożenił się i zaczął prowadzić piwiarnię, co również 
było tradycją Cooke'ów.

Może to domieszka cygańskiej krwi sprawiła, że Guy nie mógł 

usiedzieć w miejscu. Gnało go po świecie. To nie był czas stracony. 
Podróże i lata spędzone w innych stronach wiele go nauczyły, rozszerzyły 
horyzonty. Jednak ciągle podświadomie wiedział, że mimo odniesionego 
sukcesu finansowego, a może właśnie dlatego, nadal niektórzy traktowali 
go nieufnie.

– Opowiedz mi coś więcej o tych targach, które organizujesz – sennie 

poprosiła Chrissie, wtulając się w jego ramiona.

– Właściwie nie za bardzo jest o czym mówić – nie do końca zgodnie 

z prawdą odpowiedział Guy.

Już wcześniej Jenny zauważyła, że sporym osiągnięciem jest sam 

fakt, że lord Astlegh dał się namówić na zorganizowanie imprezy na jego 
terenie, co stało się dodatkowym magnesem dla wystawców i publiczności.

W wyborze firm chętnych do obsługi gości Guy był nieprzejednany. 

Zgodę na otworzenie swoich punktów dostali tylko najlepsi restauratorzy. 
Zaangażowano orkiestrę ze szkoły muzycznej i kwartet skrzypcowy. 
Dodatkową atrakcją, wprowadzającą akcent historyczny, miały być 
występy ulicznych artystów przebranych w stroje z różnych epok.

Przewidziana na trzy dni impreza, której inauguracji miały dokonać 

znane osobistości, już teraz budziła szerokie zainteresowanie mediów.

– Domyślam się, ile problemów musiało być z zapewnieniem 

background image

właściwej ochrony – zamruczała Chrissie, kładąc policzek na piersi Guya.

Z własnego doświadczenia pamiętała, ile kłopotów przysporzyło 

mamie zdobycie ochrony na jakąś akcję dobroczynną.

– Rzeczywiście, nie było łatwo – krótko odrzekł Guy.
Już dawno przestał liczyć spotkania i niekończące się rozmowy 

z przedstawicielem policji, odpowiedzialnym za bezpieczeństwo imprezy. 
Nie mówiąc już o długich poszukiwaniach firmy ochroniarskiej 
przygotowanej do pracy na taką skalę i założeniu przenośnych alarmów.

– Oczywiście nie jesteśmy w stanie zagwarantować każdemu 

stuprocentowego bezpieczeństwa – wyjaśnił. – Każdy z uczestników musi 
uzgodnić udział ze swoją firmą ubezpieczeniową i jeśli czuje taką 
potrzebę, może na własną rękę zorganizować sobie indywidualną ochronę. 
Prawdę mówiąc, najwięcej kłopotów było z uzyskaniem zgody na imprezę 
od ubezpieczycieli.

– Domyślam się, że lord Astlegh też posiada cenny zbiór antyków – 

zauważyła Chrissie.

– Bardzo bogaty zbiór – przytaknął Guy. – Nie mówiąc już 

o imponującej kolekcji malarstwa i wyjątkowo rzadkiej porcelany.

Chrissie, która wiele razy pomagała mamie przy organizacji imprez 

charytatywnych, uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem. Pochyliła 
głowę, by musnąć jego usta, i w jednej chwili zapomniała o zbliżających 
się targach, o całym bożym świecie, bo Guy oddał jej pocałunek i wtedy 
okazało się, że wcale nie jest taka senna, jak myślała…

– Mmm… – zamruczała, poddając się pieszczocie jego dłoni.
– Wstawaj, śpiochu! – zaśmiał się Guy. – Już po dziewiątej.
– Co? – Z niedowierzaniem otworzyła oczy. – To niemożliwe! – 

zaoponowała.

– To przekonaj się sama – powiedział z uśmiechem, podsuwając jej 

zegarek. – Dziewiąta rano – powtórzył. – Spałaś jak zabita. Na szczęście 
chrapałaś, więc wiedziałem, że żyjesz…

– Ja chrapałam?! – obruszyła się i usiadła w łóżku. Dopiero po chwili 

dotarło do niej, że to był tylko żart.

Z udaną złością zamierzyła się w niego poduszką, ale nim zdążyła nią 

rzucić, Guy pochwycił ją za ręce. I sama nie wiedziała, jak to się stało, że 
naraz jej beztroski śmiech ucichł, a jego oczy były tak wymowne, że żadne
słowa już nie były potrzebne.

Minęła jedenasta, kiedy wreszcie wyjechali od Guya, zatrzymując się 

po drodze w domu Charliego, bo Chrissie chciała się przebrać.

background image

– Trzeba przyznać lordowi Astlegh, że nigdy nie odmawia, gdy się go 

prosi o udostępnienie jego terenów na lokalne imprezy – powiedział Guy, 
gdy Chrissie z uwagą przyglądała się widocznemu w dali malowniczemu 
widokowi na całość posiadłości. – Nie tak dawno firma Aarlston-Becker 
wydała tu bal kostiumowy. Z ogromną pompą – dorzucił, uśmiechając się 
na widok jej zaskoczonej miny.

Imponujący budynek odbijał się w wypełnionych wodą kanałach, 

wiodących do zdobiącego ogród jeziora ze sztuczną wyspą i zbudowaną 
w greckim stylu świątynią.

– Początek założenia ogrodów sięga czasów Karola II – tonem 

znawcy powiedział Guy. – W późniejszych okresach wprowadzono pewne 
modyfikacje, zwłaszcza widać to w reminiscencjach wpływów 
holenderskich. Szczęśliwie się złożyło, że w dobie największych zmian 
stylistycznych w architekturze posiadłość znalazła się w rękach osoby 
bardziej zainteresowanej hazardem niż gonieniem za najnowszymi 
tendencjami. Dzięki temu pierwotny kształt ogrodów pozostał niemal 
nienaruszony.

– Jak tu pięknie! – zachwyciła się Chrissie. – A w którym miejscu 

odbędzie się targ?

– Na zapleczu, w części gospodarczej. Z inicjatywy lorda na terenie 

dawnych stajni wybudowano coś w rodzaju warsztatów, które za bardzo 
skromną opłatą są wynajmowane rzemieślnikom. Mają oni też zapewnioną 
obsługę księgową i prawną, a nawet fachowca od marketingu.

– Lord jest bardzo filantropijnie nastawiony – zauważyła Chrissie.
– To prawda – przyznał Guy. – I muszę powiedzieć, że podobne 

podejście spotyka się coraz częściej. Co bardzo cieszy.

Ruszyli, ale nie pojechali w kierunku głównego budynku, tylko 

skręcili w wąską drogę prowadzącą na tył zabudowań. Minęli potężny mur 
z czerwonej cegły i przez masywne drewniane wrota wjechali na 
wybrukowany dziedziniec rozciągający się przed stajniami. Samochód 
stanął w miejscu, a Chrissie aż wstrzymała oddech na widok, jaki się przed
nimi roztoczył.

Dawne stajnie przebudowano na niewielkie piętrowe pomieszczenia, 

każde ze swoim okienkiem i na zielono pomalowanym wejściem, 
przyozdobione kwietnikami z wypielęgnowanymi kompozycjami letnich 
kwiatów.

Spory, zamknięty teren był wprost wymarzonym miejscem na targi 

organizowane przez Guya, uświadomiła sobie Chrissie, z uśmiechem 

background image

przyglądając się wymalowanej świeżą farbą starej studni stojącej na środku
dziedzińca. Panująca tu atmosfera doskonale pasowała do idei targów – 
pokazu staroci.

– Tam na końcu jest jeszcze stodoła, też zostanie przygotowana dla 

gości. – Wskazał potężny budynek. – W warsztatach urządzi się sklepiki 
z różnymi tradycyjnymi wyrobami, na podwórzu powstaną stragany. Nie 
zabraknie też restauracji i baru pod gołym niebem.

– Zapowiada się wspaniale! – zachwyciła się. – Ale domyślam się, ile 

zdrowia i nerwów kosztuje cię zorganizowanie tego wszystkiego. Aż głowa
może rozboleć – dodała.

– Troszeczkę – przyznał. Pochylił się ku niej. – Ale chyba znalazłem 

na to cudowny środek.

Chrissie wybuchnęła śmiechem.
– Ból głowy raczej zniechęca do seksu – sprostowała z lekkim 

przekąsem. – Wcale nie…

– To, co jest między nami, to nie jest tylko seks – przerwał jej 

z powagą. – To coś zupełnie, zupełnie innego.

Spojrzenie, jakie jej posłał, sprawiło, że nogi się pod nią ugięły.
Podczas gdy Guy rozmawiał z zarządcą posiadłości, Chrissie poszła 

pospacerować po ogrodach. Ta grecka świątynia na wyspie byłaby 
cudownym miejscem na wzięcie ślubu, rozmarzyła się, siadając na 
porośniętym trawą zboczu wychodzącym na jezioro. Minęło tak niewiele 
czasu, a tyle się wydarzyło. Chyba powinna się uszczypnąć, by uwierzyć, 
że to nie tylko piękny sen, że to dzieje się naprawdę. Już nie wyobrażała 
sobie życia bez Guya, bez jego bliskości, bez łączącej ich miłości. Teraz 
już razem z nim będzie układać przyszłość.

– To jest Chrissie – przedstawił ją wczoraj swojej siostrze, po czym 

popatrzył na nią tak wymownie, że żadne słowa nie mogłyby lepiej opisać 
uczucia, jakie miał dla niej.

– Wiesz co, twoja siostra chyba się wszystkiego domyśliła – 

powiedziała mu później, w nocy.

– Hm… też się trochę boję, że sprawa wymknęła mi się z rąk – 

przyznał, delikatnie skubiąc ustami jej ucho. – Pewnie do tej pory 
rozpowiedziała o nas całej rodzinie. Mam nadzieję – zażartował – że nie 
masz nic do ukrycia, bo nie mam złudzeń, że nasze panie od razu do 
wszystkiego się dokopią.

– Nie, skądże – zapewniła go, choć czuła lekkie wyrzuty sumienia, że 

jeszcze nie powiedziała mu o wujku Charlesie. Musi to zrobić jak 

background image

najszybciej.

Dziś wieczorem, postanowiła i zerknęła na zegarek. Jeszcze chwila, 

a Guy powinien być wolny.

Wstała i ruszyła w kierunku stajni. Podchodziła do zabudowań, kiedy 

na podwórku spostrzegła drugi samochód parkujący obok ich auta. 
W oddali Guy rozmawiał z elegancko ubraną, starszą od niego kobietą.

Oboje byli pogrążeni w rozmowie, a ich pochylone ku sobie sylwetki 

i sposób, w jaki się do siebie zwracali, świadczył, że łączy ich bliska 
znajomość. Poruszył ją serdeczny, niemal czuły gest Guya, kiedy dotknął 
ręką ramienia nieznajomej.

Długa znajomość… Zagryzła wargi, stając w miejscu, niezdolna 

zrobić choćby kroku do przodu. Nie chciała zakłócać ich bliskości. 
Zazdrość o tę obcą niemal ją sparaliżowała.

A wtedy Guy odwrócił głowę i zobaczył ją.
Czy to jej imaginacja, czy może naprawdę dostrzegła lekki cień, jaki 

przemknął w jego oczach, jakby żałował, że nadeszła? Trwało to ledwie 
mgnienie. Jego twarz rozjaśniła się w szczerym uśmiechu.

– Chrissie! – zawołał. – Chodź, przedstawię ci Jenny.
Jenny! A więc to jest ta wspólniczka… Jenny Crighton, żona Jona 

Crightona. Nieco niepewnie zrobiła krok do przodu.

Jenny nie była pięknością w potocznym tego słowa znaczeniu, nie 

była też pierwszej młodości, ale miała w sobie coś, co urzekało, 
wewnętrzne ciepło i słodycz, które z pewnością przemawiają do pewnego 
typu mężczyzn, stwierdziła w duchu Chrissie, dyskretnie obserwując 
kobietę. I choć w jej serdecznym uśmiechu i uścisku podanej dłoni nie było
nic, co mogłoby o tym świadczyć, to jednak miała dziwne przeczucie, że 
łączy ją z Guyem coś więcej niż tylko sprawy zawodowe.

Czyżby to coś wyczuwalnego między nimi, jakieś ukryte wzajemne 

uczucie, brało początek z ich dawniejszej zażyłości, z czegoś, co było 
i minęło, ale nie całkiem nieodwołalnie? A może nadal istniało? Jeśli tak, 
to jak to się może odbić na jej związku z Guyem? Nie była z natury 
zazdrosna, ale też nigdy do tej pory żaden mężczyzna nie obudził w niej 
uczuć takich jak Guy, uświadomiła sobie.

– Właśnie rozmawialiśmy z Jenny na temat zbliżających się targów – 

wyjaśnił Guy i dodał, zwracając się do Jenny: – Chrissie przyjechała 
uporządkować sprawy Charliego Platta. Poznaliśmy się, gdy przyszedłem 
wycenić rzeczy.

Do tej pory nigdy nie czuła niechęci do przedstawicielek własnej płci, 

background image

ale teraz, nieoczekiwanie dla siebie, wolała nie patrzeć jej w oczy.

Czy dlatego, że bała się, iż własne oczy ją zdradzą?
A może bała się, by nie dostrzec w twarzy Jenny czegoś, o czym 

wolała nie wiedzieć?

– Czy Kate i Louise pomogą nam w tym roku przy targach? – zapytał 

Guy i zwracając się do Chrissie, wyjaśnił: – To córki Jenny i Jona, 
bliźniaczki.

– Niestety, raczej nie. Przygotowują się do egzaminów – odparła 

Jenny. – Wątpię, by udało im się znaleźć choć chwilę wolnego czasu.

– Louise pewnie nadal twierdzi, że obie z Kate muszą specjalizować 

się w prawie europejskim, co? – uśmiechnął się Guy.

– Louise tak, ale coś mi się wydaje, że Kate inaczej widzi swoją 

przyszłość – odparła Jenny. – Mieliśmy z Jonem nadzieję, że w tym 
miesiącu wyrwiemy się do nich na kilka dni, ale to włamanie pomieszało 
nam szyki. Ben jest w takim stanie, że wolimy nie zostawiać go samego. 
Ben to ojciec mojego męża – dodała wyjaśniająco, zwracając się do 
Chrissie. – Ostatnio włamano się do Queensmead, jego siedziby. 
Wprawdzie o wszystkim dowiedział się po fakcie, bo w momencie 
włamania spał, i choć sam bezpośrednio w żaden sposób nie ucierpiał, 
jednak wytrąciło go to z równowagi. Stracił poczucie bezpieczeństwa.

– Domyślam się, że to był dla niego ogromny szok – współczująco 

zauważyła Chrissie.

Mimo podejrzeń, jakie się w niej zrodziły na widok Jenny 

rozmawiającej tak poufale z Guyem, wyczuwała w niej bratnią duszę 
i w innych warunkach z pewnością dążyłaby do tego, by poznać ją bliżej. 
Ale w tej sytuacji…

Spochmurniała lekko, bo Guy zaczął opowiadać Jenny o spotkaniu 

z zarządcą. Wprawdzie przysłuchiwała się ich rozmowie, ale 
nieoczekiwanie dotarło do niej, jak mało w gruncie rzeczy wie o życiu 
Guya, ile jest spraw, o których nie ma pojęcia. Za to Jenny doskonale jest 
w nich zorientowana.

Przecież znam go mniej niż dwadzieścia cztery godziny, próbowała 

się opamiętać. A Jenny jest jego znajomą od lat. Ale dlaczego nie zrobił 
najmniejszego gestu w moją stronę, dlaczego nawet się do mnie nie 
przybliżył? Stał tak blisko Jenny, że niemal się dotykali.

– Miło mi było cię poznać – uśmiechnęła się do niej Jenny 

i zerknąwszy na zegarek, oznajmiła, że będzie się zbierać, bo ma jeszcze 
coś do załatwienia.

background image

– Na nas też już pora – zauważył Guy i dodał: – Chrissie jest 

umówiona z Jonem na popołudnie, by porozmawiać o sprawach Charliego 
Platta.

– Aha – powiedziała Jenny z uśmiechem, przypominając sobie, że 

rano Jon mówił jej o planowanym spotkaniu z siostrzenicą Charlesa.

Wyciągnęła do Chrissie rękę na pożegnanie, uścisnęła Guya, całując 

go w policzek, a on, co nie uszło czujnemu wzrokowi Chrissie, 
odpowiedział tym samym. Jenny odeszła pośpiesznie, a oni powoli ruszyli 
do auta.

– Od dawna znacie się z Jenny? – zagadnęła Chrissie w drodze 

powrotnej, nie mogąc powstrzymać się przed zadaniem tego pytania.

Dręczyła ją zazdrość.
– Owszem – odparł miękko i uśmiechnął się.
Ten uśmiech tylko podsycił jej podejrzenia. A więc Jenny była kimś 

ważnym w jego życiu.

– Od dawna są małżeństwem? – zapytała od niechcenia, próbując 

wyciągnąć od niego coś więcej, a jednocześnie nie zdradzić obaw.

– Nie jestem całkiem pewny, ale dobrze ponad dwadzieścia pięć lat – 

odparł. – Max jest ich najstarszym synem, a chyba powoli zbliża się do 
trzydziestki.

Ponad dwadzieścia pięć lat. Uspokoiła się nieco. Przynajmniej jedno 

jest pewne – nie łączyła ich kiedyś młodzieńcza miłość, której 
wspomnienie do tej pory mogło być żywe. Ale nadal nie wiedziała 
wszystkiego.

– I zawsze im się dobrze układało? – zaryzykowała.
Guy zmarszczył brwi, zerknął na nią. Skąd przyszło jej do głowy 

akurat to pytanie? I co miał na nie odpowiedzieć?

Małżeństwo Jona i Jenny przeżywało kiedyś burzliwy okres, gdy nie 

wszystko szło jak po maśle, również i z jego powodu… Zachmurzył się na 
to wspomnienie.

W zasadzie zawsze łączyły go z Jenny wyłącznie kontakty zawodowe,

poza tym byli parą dobrych przyjaciół. Ale… Ale był kiedyś moment, 
kiedy wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej, kiedy chciał tego, bardzo 
chciał. A w każdym razie tak mu się wtedy wydawało, ba, był tego pewien.
Posunął się nawet do tego, że zaczął ją namawiać, by odeszła od Jona. Na 
szczęście Jenny nigdy nie przystała na jego pomysły, okazała się 
rozsądniejsza i bardziej przewidująca niż on. I nigdy nie zgodziła się, by 
przekroczyć tę cienką linię dzielącą przyjaźń od… czegoś innego.

background image

Właściwie nie było powodu, by ukrywać przed Chrissie tamtą starą 

już historię. Mógł jej to powiedzieć. Ale w głębi duszy trochę się bał jej 
reakcji. Wtedy działał pod wpływem chwili, spragniony bliskości drugiej 
osoby. Urzeczony Jenny, chciał otoczyć ją opieką, zapewnić poczucie 
bezpieczeństwa, przekonać siebie i ją, że łącząca ich więź może 
przekształcić się w coś głębszego, w coś, co oboje nazwą miłością.

Teraz na tamto swoje oczarowanie patrzył zupełnie inaczej, oceniał je 

z innej perspektywy i był wdzięczny Jenny, że swym rozsądkiem ustrzegła 
ich oboje przed popełnieniem niewybaczalnego błędu.

Kiedyś opowie Chrissie tamtą historię o czasach, kiedy rozpaczliwie 

potrzebował drugiego człowieka, jego wsparcia. I jak dziękuje losowi, że 
Chrissie stanęła na jego drodze, że odnalazł tę jedyną, z którą chce iść 
przez życie, być na dobre i na złe. Bo dopiero teraz zrozumiał, czym jest 
prawdziwa miłość. Poprzednio to była tylko namiastka, złudzenie.

Tak, opowie jej o tym, gdy tylko ich związek bardziej się utrwali. Na 

razie może tylko trzymać kciuki, by tak się stało.

– Tak – uśmiechnął się do niej. – Z tego, co wiem, to zawsze było 

udane małżeństwo.

Właściwie to zapewnienie powinno jej wystarczyć, skąd więc ten 

podskórny niepokój, przeczucie, że coś przed nią ukrywa? Że nie 
powiedział jej całej prawdy?

– Tak dłużej być nie może – wymruczał Guy, przytulając ją do siebie 

i całując łagodnie. – Chciałem mieć cię na razie tylko dla siebie, jeszcze 
nie oznajmiać o nas całemu światu, ale…

– Co chcesz mi powiedzieć? – zapytała z bijącym sercem, domyślając 

się odpowiedzi.

– Jutro rano polecimy do Amsterdamu – oświadczył z uśmiechem. – 

Znam tam kogoś, kto specjalizuje się w starej biżuterii, chyba że wolałabyś
coś bardziej nowoczesnego…

Dławiło ją w gardle.
– Myślisz o pierścionku zaręczynowym? – wydusiła z trudem.
– Zaręczynowym również, ale ważniejszy jest ślubny – powiedział, 

pochylając głowę, by ją pocałować.

– Nie możemy się pobrać w taki sposób – zaoponowała, ale jej 

rozkochane oczy mówiły coś zupełnie innego. – Moi rodzice… – zaczęła.

Guy ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Moja rodzina też by mi nie dała żyć. Nie ma mowy, by obeszło się 

bez hucznego wesela. Inaczej latami by nam to wypominali.

background image

– Małżeństwo… – rozmarzyła się Chrissie. – Jesteś pewien, że 

właśnie tego chcesz, że to mnie…

– Jeszcze nigdy w życiu niczego nie byłem tak pewny jak tego – 

oświadczył z przekonaniem.

– Wieczorem porozmawiamy o tym jak należy – powiedziała. – Teraz 

już najwyższy czas na mnie. Nie chciałabym się spóźnić na spotkanie 
z Jonem Crightonem.

– A więc do wieczora – potwierdził Guy. – Powiemy sobie wszystko, 

co najważniejsze, ułożymy plany. To będzie nasza ostatnia szansa na 
spokojną rozmowę, bo gdy już wpadniemy w wir przygotowań, 
zapraszania gości i wybierania strojów…

Chrissie pochyliła się do niego i rozjaśniła w uśmiechu, gdy 

przyciągnął ją ku sobie. Na zawsze zapamiętam tę chwilę, ten ostatni czuły
pocałunek, przemknęło jej przez myśl. Jego dotyk, ciepło bijące od jego 
ciała, wspaniałe poczucie bliskości i wszechogarniającej miłości.

To wspomnienie będzie ze mną na zawsze.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jon Crighton wstał zza biurka, przeszedł przez pokój i stanął przy 

oknie. Z uwagą przysłuchiwał się słowom Chrissie.

Był to wysoki, jasnowłosy mężczyzna po pięćdziesiątce, nieco 

powściągliwy w sposobie bycia, lecz tę jego ledwie wyczuwalną 
nieśmiałość równoważyła wrodzona życzliwość i ciepło. Teraz, kiedy 
poznała go osobiście, nabrała wiary w zapewnienia Guya, że Jenny i Jon są
dobraną parą, a ich małżeństwo jest wyjątkowo udane.

– Moim rodzicom, zwłaszcza mamie, bardzo zależy na otrzymaniu 

wykazu długów wujka Charlesa. Chcieliby dostać listę jego dłużników – 
oświadczyła Chrissie, poważnie spoglądając na Jona.

Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Pani mama nie ma żadnych formalnych zobowiązań w stosunku do 

długów pozostawionych przez brata… – zaczął, ale Chrissie nie dała mu 
dokończyć.

– Moja mama nigdy nie utrzymywała bliskich kontaktów z bratem. Ja 

też prawie go nie znałam. Z powodu rodzinnych nieporozumień… Ale 
mimo to mama nie chce, by ktoś ucierpiał finansowo, bo niepotrzebnie 
zawierzył jej bratu – wyjaśniła cicho. – Należał do naszej rodziny i mama 
czuje się moralnie zobowiązana, by pokryć wyrządzone przez niego 

background image

szkody. – Nabrała powietrza. – Mama zdaje sobie sprawę, że jej brat nie 
zawsze… że nie zawsze postępował uczciwie w stosunku do innych… – 
Urwała i popatrzyła na prawnika.

– To prawda – potwierdził spokojnie. – I szczerze mówiąc, obawiam 

się, że pieniądze ze sprzedaży domu, niestety, nie wystarczą na pokrycie 
wszystkich długów. A niektórzy z jego wierzycieli sami znaleźli się 
w trudnej sytuacji. – Zamilkł, mimowolnie zdumiewając się w duchu, jak 
bardzo mogą się różnić od siebie członkowie tej samej rodziny. Choć 
właściwie to nie powinno go dziwić, wystarczy wspomnieć jego i Davida. 
– Pani mama i jej rodzice są u nas bardzo dobrze wspominani i naprawdę 
nie ma powodu, by martwiła się o swoją opinię – powiedział uprzejmie 
i dodał: – Pani dziadek hojnie wspierał działalność instytucji 
charytatywnych, sam czynnie uczestniczył w wielu pracach. Ludzie 
pamiętają jego zasługi.

– To nasza rodzinna tradycja, którą również mama kontynuuje – 

wyjaśniła Chrissie, postanawiając powiedzieć mu co nieco na temat 
rodziców i powodów, dla których nie przyjechali do Haslewich. – Prawdę 
mówiąc, cieszę się, że mamy tu nie ma. Odniosłam wrażenie… po 
rozmowach z niektórymi ludźmi… że wujek nie miał tu najlepszej opinii.

– Niestety – po krótkim, lecz jakże znaczącym wahaniu potwierdził 

Jon. – Był uzależniony od alkoholu. Jak to zwykle bywa, kiedy wpadał 
w ciąg, nic innego nie było dla niego ważne.

– Rozumiem – powiedziała cicho. – Moja mama… – Urwała 

i potrząsnęła głową.

Na szczęście Jon jest tak dobrze zorientowany, że może oszczędzić 

sobie tłumaczeń.

– Pani mama nie powinna poczuwać się do żadnej odpowiedzialności 

za brata. Proszę ją zapewnić, że będzie u nas bardzo mile widziana. 
Większość rodzin ma wśród siebie jakąś czarną owcę, to się przecież 
zdarza – dokończył z miłym uśmiechem, który dodał jej otuchy.

– Myślę, że mama chętnie by tu zawitała. Bardzo często wspomina 

rodzinną farmę.

Jon Crighton od razu przypadł jej do serca. Jego wrodzona życzliwość

i umiejętność wczuwania się w problemy drugiej osoby natychmiast 
zjednywała, budziła nadzieję. Zapewnił ją, że zrobi wszystko, by jak 
najszybciej sporządzić listę dłużników, o którą prosili rodzice.

– Chociaż… – zaczął i zawahał się nieco. – Z tego, co słyszałem od 

żony, chyba nie śpieszy się pani z wyjazdem – dokończył żartobliwie.

background image

Poczuła, że oblewa się rumieńcem. Uśmiechnęła się i, zmieszana, 

wybąkała coś w odpowiedzi.

Wkrótce potem spotkanie dobiegło końca. Jon patrzył przez okno za 

przecinającą skwer dziewczyną. Ładna i bardzo miła, skonstatował 
w duchu. Nic dziwnego, że Guy stracił dla niej głowę, jak ujęła to Jenny.

– Och, jesteś sam. To świetnie!
Odwrócił się, słysząc w drzwiach głos żony.
– Po twoim telefonie sądziłem, że przez cały dzień będziesz 

w Fitzburgh Place w związku z organizacją targu – powiedział, 
uśmiechając się na powitanie.

– Też tak myślałam, ale postanowiłam zrobić sobie chwilę przerwy. 

Może później znów tam pojadę. Jak myślisz, są jakieś szanse, żebyś się 
stąd wyrwał i zabrał mnie w jakieś przyjemne miejsce na popołudniową 
herbatkę? Na przykład do Grosvenor? – zaproponowała.

– Hm… – Udał, że się poważnie zastanawia. – Koniecznie do 

Grosvenor? Do Chester jest kawałek drogi, zejdzie trochę czasu. Ale znam 
pewien wyjątkowo miły zakątek, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzać, 
a przy dobrym układzie możemy liczyć na coś więcej niż herbatkę…

Jenny spojrzała na niego podejrzliwie.
– Jeśli masz na myśli to, czego się domyślam – powiedziała 

ostrzegawczo – to nic z tego. Po pierwsze, jeszcze nie byłam na zakupach 
i w domu nie ma nic do jedzenia z wyjątkiem wczorajszych resztek, a po 
drugie… – ciągnęła, nie zważając na jego próby, by wejść jej w słowo.

– Jakoś przeboleję brak jedzenia – zamruczał.
– Jack i Joss już będą w domu.
– Ach! – westchnął głośno, przypominając sobie chłopców.
Joss był ich najmłodszym dzieckiem, a Jack, syn Davida, mieszkał 

z nimi pod jednym dachem, odkąd jego rodzice się rozstali. Siostra Jacka, 
Olivia, mieszkała w pobliżu z mężem i dwójką dzieci. Jack sam 
zdecydował, że woli mieszkać u cioci i wujka.

– Komu się tak przyglądasz? – zainteresowała się Jenny i podeszła do 

okna. Wyjrzała na ulicę. – Ach, ukochana Guya… Zapomniałam, że miałeś
się z nią spotkać.

– Hm… jest bardzo miła. Z miejsca ją polubiłem. Z tego, co mówi, jej

matka w niczym nie przypomina brata. Wygląda na to, że nigdy nie mogli 
się ze sobą dogadać i nie utrzymywali stosunków. Jednak mimo to jej 
rodzice proszą o listę dłużników Charlesa, bo chcieliby spłacić jego długi.

– To bardzo honorowo z ich strony.

background image

– Bardzo – przystał Jon.
– Ale dlaczego właśnie ona przyjechała do Haslewich uporządkować 

sprawy, a nie jej matka?

– Nie powiedziała tego wprost, ale odniosłem wrażenie, że znając 

brata i domyślając się, jaką po sobie pozostawił opinię, obawia się złego 
przyjęcia w Haslewich. Powiedziałem Chrissie, że przecież w każdej 
rodzinie może się zdarzyć czarna owca, czasem nawet niejedna, o czym 
sami wiemy aż za dobrze.

Jenny popatrzyła na niego uważnie.
– Tak bym chciała, żeby David wreszcie odezwał się do ojca. To ma 

dla niego takie znaczenie. Pomijając tę kartkę na Boże Narodzenie, nadal 
nic o nim nie wiemy. A Ben ciągle czeka.

– Tak. – Położył rękę na jej ramieniu i przygarnął ku sobie. – 

Wprawdzie znaczek był z Hiszpanii, ale David wciąż nie ujawnia miejsca 
pobytu.

– Może tak jest lepiej – zastanowiła się Jenny, patrząc na męża. – Bo 

nawet gdyby przyjechał, co mógłby tu robić? Przecież nie wróci do pracy 
po tym, co…

– Nie, jasne, że to absolutnie nie wchodzi w grę – potwierdził 

z ponurą miną.

– Nadal za nim tęsknisz, prawda? – zapytała cicho. – To twój brat, 

w dodatku bliźniak. I choć…

Jon pokręcił głową.
– Nie, w zasadzie nie, w każdym razie nie tak, jak myślisz. Bardziej 

mi chodzi o ojca. To ze względu na niego chciałbym, by ułożyło się 
inaczej. Od zniknięcia Davida Ben jest zupełnie innym człowiekiem.

– Po prostu się starzeje – podsunęła Jenny.
– Tak jak my wszyscy – skomentował Jon, mając przed oczami 

zmiany, jakie zaszły w ciągu tych ostatnich lat, od tamtego fatalnego 
wieczoru, gdy wspólnie obchodzili pięćdziesiąte urodziny i David dostał 
ataku serca. Przez ten czas obaj zostali dziadkami. Max ma już dwoje 
dzieci, Olivia, córka Davida, też. Tyle że on stale widuje się z wnuczkami, 
a David pewnie nawet nie wie o istnieniu swoich.

– Niedawno słyszałam od Olivii, że Tiggy postanowiła oficjalnie 

wystąpić o rozwód z Davidem – przypomniała sobie Jenny.

– Wiem – powiedział. – Rozmawiałem o tym z Olivią. Przyjaciel 

Tiggy nalega na ślub i naciska, by wreszcie unormowała swoją sytuację.

Jenny popatrzyła na męża. Nie mogła powstrzymać się przed 

background image

zadaniem pytań, które cisnęły się jej na usta.

– A czy ty…? – Zagryzła wargi. Może lepiej nie prowokować losu, 

nie przypominać wydarzeń sprzed lat, kiedy, wprawdzie tylko przelotnie, 
urzekła go bratowa, kiedy przez mgnienie myślał o niej poważnie. I kiedy 
ona też przez jedną ulotną chwilkę zastanawiała się, czy nie ulec czarowi 
Guya.

Jon chyba czytał w jej myślach, bo nie czekając na dokończenie 

pytania, zdecydowanie potrząsnął głową i mocno ujął jej dłonie.

– Żałuję tylko jednego – powiedział cicho. – Że byłem taki głupi 

i ryzykowałem, że mógłbym cię utracić – wyznał z przekonaniem.

– Jon – szepnęła i przytuliła się do niego. Oparła głowę na jego piersi.

– Mam nadzieję, że Guyowi ułoży się z Chrissie. Jest w niej po uszy 
zakochany…

– A ona w nim, sądząc po reakcji na samo wspomnienie jego imienia 

– zapewnił Jon.

– Też miałam takie odczucie, kiedy ją zobaczyłam, ale… – zagryzła 

usta.

– Ale co? – Popatrzył na nią badawczo. – Czyżby obudził się w tobie 

instynkt macierzyński? Boisz się o swoją niewinną owieczkę?

Jenny potrząsnęła głową, uśmiechnęła się.
– No dobrze – przyznała ze skruchą. – Może rzeczywiście 

przesadzam, a Guya trudno nazwać niewinną owieczką. Ale oni znają się 
tak krótko, a gdybyś zobaczył jego minę, kiedy na nią patrzy…

– Na Boże Narodzenie sama mu życzyłaś żony i gromadki dzieci.
– Owszem – potwierdziła. – Masz rację – roześmiała się. – Chyba 

naprawdę za bardzo się o niego martwię. A Chrissie wydaje się zakochana 
w nim nie mniej niż on w niej.

Uścisnęła jego dłonie i przytuliła się mocniej, z uśmiechem 

przyjmując jego tkliwe spojrzenie.

– Och, dzień dobry!
Chrissie zatrzymała się w pół kroku, zaskoczona. Dopiero po chwili 

uświadomiła sobie, że witająca ją na ulicy kobieta to siostra Guya. 
Uśmiechnęła się do niej szeroko.

Frances nie była sama. Towarzysząca jej młoda, ładna brunetka 

o falujących włosach zapewne należała do rodziny, na co wyraźnie 
wskazywały jej rysy.

– Miło mi było cię poznać – z uśmiechem zagadnęła Frances 

i wyjaśniająco dodała, zwracając się do stojącej obok niej towarzyszki: – 

background image

Guy i Chrissie byli u nas wczoraj na kolacji. – Popatrzyła na Chrissie. – 
Natalie również należy do Cooke'ów.

– Dobrze znasz Guya? – nieco szorstko zapytała Natalie, udając, że 

nie zauważa wyciągniętej ręki Chrissie. Zmarszczyła brwi, czekając na 
odpowiedź.

Widząc jej minę, Chrissie poczuła się niewyraźnie. Nie była pewna, 

co powinna odpowiedzieć na tak obcesowo postawione pytanie. Zbita 
z tropu, zastanawiała się chwilę, ale nieoczekiwanie Frances wybawiła ją 
z kłopotu.

– Jeszcze nie tak dobrze, jak Guy zamierza – powiedziała, z ciepłym 

uśmiechem patrząc na Chrissie. – Tak się przynajmniej mogę domyślać, 
sądząc po tym, jak na nią wczoraj patrzył.

– Ach, więc to aż tak? – ostro podchwyciła Natalie, posyłając 

dziewczynie wrogie spojrzenie. – No cóż, Guy zawsze, ledwie kogoś 
pozna, natychmiast się zakochuje. I jeszcze szybciej mu to przechodzi. 
Straszny z niego flirciarz.

– Natalie! – Frances zmarszczyła brwi, próbując przywołać ją do 

porządku. Popatrzyła na Chrissie porozumiewawczo.

– Przecież to prawda – ciągnęła Natalie, świadomie ignorując 

ostrzegawczą minę Frances. – Guy zawsze miał słabość do pewnego typu 
kobiet, a już wszyscy dobrze wiemy, jak go omotała Jenny Crighton.

– Natalie! – ostro rzuciła Frances.
– Mówię tylko prawdę – z uporem powiedziała Natalie, odrzucając 

w tył głowę. – Guy już taki jest. Jak mu się zbierze na amory, to zupełnie 
traci głowę. No, czas na mnie – rzekła, pomijając spojrzeniem Chrissie 
i zwracając się do Frances. Cmoknęła ją w policzek, odwróciła na pięcie 
i odeszła.

– Przepraszam cię za nią – ze skruchą odezwała się Frances, kiedy 

dziewczyna oddaliła się na bezpieczną odległość. – Natalie czasem nie 
zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest… – Ze zmartwioną miną popatrzyła na 
pobladłą twarz Chrissie i westchnęła ciężko.

Natalie miała swoje humory. Wszyscy w rodzinie przywykli do jej 

złośliwości i kwaśnych uwag. Znajdowała dziwną przyjemność 
w sprawianiu ludziom przykrości czy stawianiu ich w niezręcznej sytuacji. 
Frances usprawiedliwiała ją w duchu, instynktownie czując, że jej 
zjadliwość wypływa bardziej z braku poczucia bezpieczeństwa 
i skrywanych kompleksów niż złego charakteru, ale zdarzały się chwile, 
kiedy zaczynała w to wątpić.

background image

Oczywiście wszyscy doskonale wiedzieli o jej nieodwzajemnionym 

uczuciu do Guya, trwającym od lat i niemającym szans na spełnienie. Guy 
nigdy nie zwrócił na nią uwagi, nie była w jego typie. Pociągały go 
zupełnie inne kobiety: delikatne i kruche istoty, które mógłby otoczyć 
opieką, poczuć się przy nich rycerzem. I nawet gdyby Natalie podobała mu
się, choć tak nie było, jej charakter był dla niego zupełnie nie do przyjęcia. 
Frances najchętniej powiedziałaby to wszystko Chrissie, ale była na to zbyt
lojalna. W każdym razie musi jak najprędzej powiadomić brata o tym 
nieszczęsnym spotkaniu. Wystarczy rzut oka na twarz Chrissie, by 
wiedzieć, jak głęboko wzięła sobie do serca uwagi Natalie.

– Nie wiem, jak długo zamierzasz pozostać w Haslewich – 

powiedziała. – Tym lepiej się składa, że wpadłam na ciebie na ulicy, bo 
i tak chciałam do ciebie zadzwonić i zaprosić do nas. Nie mam pojęcia, co 
Guy zdążył opowiedzieć ci o naszej rodzinie, ale już od dawna mamy 
zwyczaj spotykać się raz na miesiąc w niedzielę. Większość z nas prowadzi
puby czy bary, więc nie jest łatwo się zebrać. Po kolei spotykamy się 
w różnych miejscach. Teraz wypadła pora na nas, więc zapraszam 
serdecznie i ciebie.

– Dziękuję, to bardzo miło z twojej strony – wybąkała Chrissie, 

jeszcze nieco skonfundowana.

Nie była aż tak łatwowierna, by bez zastrzeżeń uwierzyć Natalie, ale 

sądząc po reakcji Frances, w słowach dziewczyny było sporo prawdy. 
Chyba zwłaszcza w tym, co powiedziała na temat Jenny Crighton, bo 
Frances wyraźnie poczuła się zakłopotana.

Jasne, że mogły go łączyć różne układy z kobietami, miał do tego 

całkowite prawo, ale dlaczego nie był z nią szczery, dlaczego wolał ukryć 
przed nią prawdę, kiedy pytała o Jenny? „Guy łatwo się zakochuje, 
a odkochuje jeszcze łatwiej”, brzmiało jej w uszach zgryźliwe stwierdzenie
Natalie.

W drodze do domu przetrawiała w myślach usłyszane rewelacje. Nie 

było to miłe. I nie było sposobu, by umknąć przed podstawowym 
pytaniem: Ile właściwie i co wie na temat Guya?

Wcześniejszy wiaterek, który chłodził powietrze, gdy szła na 

spotkanie z Jonem, zmienił się w zimny wiatr, a ciemnoszare chmury 
zasłoniły słońce. Zadrżała. Powinna jednak włożyć coś cieplejszego, ta 
cieniutka sukienka była zbyt optymistycznym wyborem. Za bardzo zaufała 
pogodzie. I może tak samo za bardzo zawierzyła Guyowi?

Zerknęła na zegarek. Jeszcze tylko godzina i Guy powinien się zjawić.

background image

Dzień zapowiadał się pięknie, poranek był taki radosny i słoneczny, 
a skończyło się na chłodzie i deszczu. Nieogrzewany domek wydawał się 
przesiąknięty wilgocią. I ten przeraźliwy ziąb. Po raz pierwszy od 
przyjazdu do Haslewich ogarnęło ją poczucie samotności i opuszczenia.

Pocieszała się myślą, że rodzice już mają za sobą pierwszy etap 

podróży do Meksyku, ale to wiele nie pomagało. Tym mocniej 
uświadamiała sobie, że nawet nie może do nich zadzwonić, usłyszeć 
znajomego głosu, który dodałby jej otuchy.

Szczęście, że miała Guya, że mogła liczyć na jego miłość i wsparcie. 

Guy… mężczyzna, o którym dziś rano marzyła, że już na zawsze będą 
razem, że nic ich nie rozdzieli. I wystarczyło kilka słów, by ten najdroższy 
i upragniony stał się kimś zupełnie obcym, nieznajomym.

Przestań, to bez sensu, zbeształa się w duchu. Przecież musi być 

jakieś wytłumaczenie, jakiś powód, dla którego Guy nie powiedział 
prawdy o Jenny Crighton. Po prostu musi go o to zapytać. Nic więcej.

Guy wychodził z delikatesów, obładowany zakupami na dzisiejszą 

kolację z Chrissie, kiedy na ulicy dostrzegł Jenny i Jona.

– Mmm… delikatesy Lawforda – z przekorną zawiścią zauważyła 

Jenny, przyglądając się sprawunkom. – Szczęściarz z ciebie. Mają same 
pyszności. Tylko, jeśli masz do nakarmienia dwóch nastolatków, to trochę 
tam za drogo. Nie będę pytać, kogo zamierzasz dziś tak ugościć – dodała 
żartobliwie.

– Nie pytaj – odrzekł z uśmiechem.
– Chrissie wygląda na świetną dziewczynę – serdecznie zapewniła go 

Jenny. – Doskonale rozumiem, że czuje się trochę zażenowana faktem, że 
Charlie był jej wujkiem i woli o tym nie rozpowiadać. Oczywiście, 
wszyscy dobrze wiemy, że rodzina już dawno się go wyrzekła. Ach, 
jeszcze ci coś powiem. Coś niebywałego! Policja podejrzewa, że wśród 
tych grasujących po okolicy włamywaczy jest kobieta.

Spostrzegła, że Guy spochmurniał. Potrząsnęła głową.
– To brzmi nieprawdopodobnie, ale kto wie? Kobiecie łatwiej uśpić 

czujność właściciela i dostać się do jego domu. Rozejrzy się, co jest 
w środku i co warto zrabować. Reszta gangu ma ułatwione działanie… 
O Boże, jak już późno! – zreflektowała się, bo zegar na wieży kościelnej 
wybił godzinę. – Zbierajmy się. Miłej kolacyjki!

Z ponurą miną patrzył za oddalającą się parą. Charlie był wujkiem 

Chrissie? Dlaczego nic mu o tym nie powiedziała? Dlaczego celowo to 
przed nim ukryła, dlaczego sugerowała, że jedynie występuje w imieniu 

background image

rodziny Plattów, nie powiedziała, że sama do niej należy?

Obrazy sprzed lat jak żywe stanęły mu przed oczami. Charlie, który 

był od niego kilka lat starszy, bezlitośnie wykorzystał jego naiwność. 
Uwierzył, że naprawdę chce się z nim zaprzyjaźnić, że wcześniejsze 
brutalne traktowanie było nieporozumieniem. Zaufał mu wtedy, uwierzył 
w kłamliwe zapewnienia. To wtedy dostał gorzką lekcję życia i nauczył się 
ostrożności, nawet pewnego cynizmu, w stosunku do innych. Potem przez 
całe życie bronił się przed takimi jak Charlie. W jakimś stopniu ta 
umiejętność przydała mu się w późniejszym życiu, kiedy z rezerwą 
podchodził do oferowanych mu na sprzedaż antyków. W jego zawodzie ta 
podejrzliwość była bardzo wskazana. Tylko, że ani przez chwilę nie postało
mu w głowie, by być podejrzliwym w stosunku do Chrissie.

Tej dziewczynie zaufał od razu, bezgranicznie i całkowicie bez 

zastrzeżeń. Święcie wierzył w każde jej słowo, nie wątpił ani przez 
moment. Dał się jej porwać tak gwałtownie i szaleńczo, że nie było czasu 
na opamiętanie. Nie myślał, nie zastanawiał się wcale.

Jednak ona nie czuła tego tak jak on. Gdyby było inaczej, to czy 

przyszłoby jej do głowy, by coś przed nim ukrywać, by zataić, kim był dla 
niej Charlie?

Zataiła to przed nim. Skrzywił się mimowolnie. Twarz mu się 

zmieniła. Nawet nie próbował jej usprawiedliwiać. Przecież nie chodzi 
o to, że zataiła przed nim informację, ale że celowo wprowadziła go 
w błąd. Oszukała go. Miała tyle okazji, by wyjawić mu prawdę, by 
szczerze powiedzieć, że Charles był jej wujem. To oszustwo zupełnie do 
niej nie pasowało. Przecież cechą, która go najbardziej w niej urzekła, była
jej otwartość i naturalność, wydawała się taka szczera i serdeczna… ale 
teraz widać, że to było tylko złudzenie, wyuczona gra.

Przeciął skwer i ruszył w kierunku domu. Po drodze przekonywał sam

siebie w duchu, że niepotrzebnie tak się przejął, że zbyt pochopnie 
wyciągał wnioski. Ocenił ją i potępił, nie dając jej szansy na wyjaśnienie, 
na obronę. Bo przecież muszą istnieć jakieś powody, dla których nie 
powiedziała mu prawdy.

Na przykład, jakie? – odezwała się bardziej cyniczna strona jego 

natury.

Może po prostu zapomniała. No tak. Och, wiesz, przy okazji, 

zapomniałam ci o czymś powiedzieć. Charles Platt był moim wujkiem.

Pokręcił głową i, mimowolnie naśladując swe liczne nastoletnie 

siostrzenice i bratanków, bardzo stanowczo powiedział:

background image

– Nie!
Słowa Jenny bardzo go poruszyły, ale nim doszedł do domu, 

powściągnął emocje. Po drodze uprzejmie porozmawiał z mieszkającą trzy 
domy wcześniej Ruth, gratulującą mu wspaniale utrzymanego kwietnika 
przed wejściem.

Ruth, poza tym, że była sąsiadką, razem z Jenny działała 

w organizacjach charytatywnych. Znali się od lat.

Elegancka i mimo swojego wieku nadal bardzo atrakcyjna, Ruth 

promieniała szczęściem i radością. Los potraktował ją bardzo łaskawie, bo 
zupełnie nieoczekiwanie odnalazła młodzieńczą miłość. Po ślubie 
z mieszkającym w Stanach Grantem, kilka miesięcy w roku spędzała 
u jego rodziny, przez pozostałe miesiące mieszkali w Haslewich. Zawsze 
wyjątkowo uczynna i życzliwa, nadal udzielała się w miasteczku.

– To nie moja zasługa – z uśmiechem przyznał Guy, słysząc jej 

pochwały. – Nie mam ręki do roślin, nie tak jak ty. Na szczęście Bernard 
czuwa nad moim ogródkiem i dzięki niemu to jakoś wygląda.

Bernard Philips również należał do rodziny Cooke'ów. Wraz z dziećmi

prowadził centrum ogrodnicze, w którym Guy też miał trochę udziałów. 
Nic dziwnego, że niektórzy z rodziny żartem mówili na Guya „bankier”. 
Wiedział, że w powszechnej opinii uchodzi za rzutkiego i zdecydowanego 
biznesmena, który wie, czego chce, i potrafi postawić na swoim, że działa 
w oparciu o chłodną kalkulację. Nie dalej jak na Boże Narodzenie siostra 
żartem stwierdziła, że z taką naturą nigdy się nie zakocha, że za bardzo 
rozważa za i przeciw. I póki nie poznał Chrissie, sam wierzył 
w prawdziwość tej oceny.

Chrissie… Może byłoby lepiej, gdybym jej w ogóle nie spotkał, 

pomyślał z goryczą, gdy już pożegnał się z Ruth i ruszył do siebie.

Jaka ona naprawdę jest? Czy jest otwartą i przyjazną istotą, jaką 

chciał w niej widzieć, czy może kimś zupełnie innym?

Czy wina leży po jej stronie, czy też może to on sam siebie oszukał, 

bo dopatrywał się w niej cech, jakich wcale nie miała… bo z góry założył, 
że spotkał ideał?

Może stworzył sobie jej wyidealizowany obraz, a zwyczajne ziemskie

pożądanie wziął za coś duchowego, boskiego?

Pół godziny później zarzucił przygotowania do kolacji, nie miał już 

do tego serca. Jest tylko jeden sposób, by dowiedzieć się prawdy – musi ją 
wprost zapytać o Charliego Platta.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Włożyła tyle starań, by doprowadzić dom do porządku, a jednak 

w powietrzu nadal unosił się nieprzyjemny zapach kojarzący się z wilgocią
i zaniedbaniem. Chrissie skrzywiła się z niechęcią i zmarszczyła nos.

Stare prześcieradło, którym przykryła biurko, by chronić je przed 

kurzem, ześlizgnęło się nieco. Podeszła, by je poprawić. Zatrzymała się 
i uważnie popatrzyła na stary mebel. Doskonale rozumiała, dlaczego 
mamie tak bardzo zależało na tym biureczku.

Niewielki mebel miał w sobie dawny urok i ciepło. Przyjemnie było 

przeciągnąć dłonią po jego powierzchni, poczuć dotyk gładkiego drewna. 
Chrissie pogładziła biurko i uśmiechnęła się do siebie.

Nie znała się na meblach, ale to biureczko raczej nie przedstawia sobą

dużej wartości. Za dwa miesiące będą urodziny mamy. Kupi je i da mamie 
w prezencie, postanowiła.

Uśmiechała się jeszcze, myśląc o przyjemności, jaką zrobi mamie, 

kiedy Guy zastukał do drzwi.

Pośpiesznie pobiegła, by mu otworzyć. Zdumiała się, kiedy stanął na 

progu. Był zachmurzony i zamiast, jak się spodziewała, wziąć ją 
w ramiona, odsunął się nieco, jakby chcąc zachować dystans.

Przebiegły jej przez myśl złowrogie słowa Natalie. Zawahała się. Na 

zewnątrz było zimno, w domu też się ochłodziło. Drżąc z zimna, odwróciła
się, by wziąć płaszcz. Kiedy wróciła z holu, Guy stał z oczami wbitymi 
w otwarte drzwi frontowego saloniku. Zamarła, widząc jego minę.

– Czy… czy coś się stało? – zapytała z niepokojem.
– Co tu robi to biurko? – odezwał się ostro.
Znieruchomiała, słysząc jego oskarżycielski ton. Serce niemal stanęło 

jej w miejscu.

– Czekam, by zostało wycenione. Należało do… – Urwała, zagryzła 

usta.

Guy przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy.
– No dalej – zachęcił ją z obłudną uprzejmością. – A może ja za ciebie

dokończę? Należało do Charliego Platta, powszechnie znanego łajdaka 
i w dodatku złodzieja. I choćby nie wiem jak wysilać wyobraźnię, to 
w żaden sposób nie da się uwierzyć, że był właścicielem akurat tego 
biurka.

Pobladła, słysząc wściekłość wibrującą w jego głosie. Od samego 

początku wiedziała, że nie darzył sympatią jej wujka. Czuła to, choć 

background image

właściwie sam wiele nie mówił na jego temat. Skąd wzięło się w nim tyle 
złości i goryczy, jakich wcale się po nim nie spodziewała?

Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami, zdumiona i zaskoczona, 

zupełnie nie poznając w nim czułego kochanka, jakim był ledwie parę 
godzin temu.

– Ale ty z pewnością dobrze o tym wiesz, prawda, Chrissie? Dlatego 

tak starannie ukryłaś przede mną istnienie tego biurka… podobnie jak fakt,
że Charlie Platt był twoim wujkiem.

– Nie! – wykrzyknęła.
– Nie?! Co znaczy nie?! – zawołał z wściekłością. – Nie był twoim 

wujkiem?!

Zagryzła usta. Była w takim szoku, że nie mogła wydobyć z siebie 

głosu, nie mogła się bronić. Wiedziała, że wcześniej czy później nadejdzie 
moment, kiedy wreszcie będzie musiała powiedzieć mu, kim naprawdę 
jest. I niepotrzebnie się z tym ociągała. Ale też nigdy nie przypuszczała, że 
Guy może to przyjąć w taki sposób, że wywrze to na nim takie piorunujące
wrażenie. Dlaczego patrzy na nią w taki sposób, z taką przerażającą 
pogardą i potępieniem?

– Ja… miałam ci to powiedzieć… chciałam ci powiedzieć – szepnęła. 

– Ale…

– Jasne, że chciałaś – przerwał jej z ironią w głosie.
– Nie było kiedy… wszystko stało się tak szybko – zaczęła ostrożnie, 

bojąc się, by niepotrzebnym słowem nie zepsuć tego, co było między nimi,
nie zniszczyć; sprawić, by zdołał ją zrozumieć.

– No tak. Za szybko, byś zdążyła się tego pozbyć, co? To miałaś na 

myśli? – mruknął przez zęby, skinieniem głowy wskazując na biurko. – 
Wiedziałem, że Charlie chwyta się różnych sposobów, by zdobyć pieniądze
na alkohol, ale nie przypuszczałem, że posuwa się do sprzedawania 
kradzionych rzeczy…

– O czym ty mówisz? – wybuchnęła. – To biurko nie jest ukradzione. 

Należało do mojej prababci…

– To biurko – uciął Guy, starannie wymawiając każde słowo – zostało 

skradzione niecałe dwa tygodnie temu z Queensmead. Znam je, nawet bez 
policyjnego opisu, bo sam wyceniałem je na prośbę Bena Crightona. To 
jest kopia z francuskiego oryginału, więc nie ma szczególnej wartości – 
podsumował chłodno. – Jako kopia jest dziesięciokrotnie mniej warte.

– Kłamiesz – oświadczyła z przekonaniem, czując, że wcześniejszy 

lęk i przerażenie ustępują, a zamiast nich wzbiera w niej złość.

background image

O co on chce ją oskarżyć? Co chce jej wmówić? Przecież mama 

jednoznacznie stwierdziła, że to biureczko należało do jej prababci, miała 
na to jej słowo. A jej słowo jest dla niej najważniejsze, najbardziej się 
liczy.

– Ja kłamię? – zapytał, mrużąc oczy i zaciskając pięści. Mimowolnie 

cofnęła się o krok. Poczuła, że policzki jej płoną, bo widząc jej ruch, Guy 
wycedził przez zęby: – Nie podnoszę ręki na kobiety. Nawet na takie jak ty.

Na kobiety takie jak ty!
– Ciekawy jestem, ile jeszcze rzeczy tu pochował. I co się z nimi 

stało. Wydaje mi się, że policja też będzie bardzo zainteresowana 
znalezieniem odpowiedzi na te pytania.

Serce zabiło jej gwałtownie. Z trudem zapanowała nad sobą. Nie da 

się zastraszyć. Bo niby dlaczego? Nie zrobiła nic złego, podobnie jak 
wujek. To biurko od pokoleń było w ich rodzinie, a Guy musiał pomylić je 
z innym. To jedyne wytłumaczenie.

W napięciu mierzyli się wzrokiem, stojąc na wprost siebie w wąskim 

holu. Chrissie nie mogła uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu leżała 
w jego ramionach, słuchając zapewnień o dozgonnej miłości, marząc 
o wspólnej przyszłości.

Sama nie wiedziała, czy bardziej jej się chce śmiać, czy płakać. Może 

jedno i drugie. Jak mogła być taka głupia? Dopiero teraz docierało do niej, 
że nie powinna mu ufać, nie powinna okazywać mu tyle zaufania. Ilu 
innym opowiadał te same bajki, ile innych oszukał w ten sam sposób? Czy 
naprawdę przyszedł teraz, żeby się pokłócić, oświadczyć, że to wszystko 
przez nią, że to jej wina?

Miłość! Przecież on nie ma pojęcia, co to znaczy. Za to ona… Tak, 

ona wie. I choć zranił ją tak boleśnie, jest gotowa mu darować. Niech tylko
ją przytuli, poprosi o przebaczenie, wyzna, że popełnił błąd. Niech powie, 
że zareagował tak gwałtownie, bo wiadomość, że jest siostrzenicą 
Charliego, spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Wszystko mu 
wybaczy. Ale rzut oka na twarz Guya rozwiał jej nadzieje. Nie przeprosi 
jej. Więc dobrze, nie będzie go błagać. I nie pokaże, jak bardzo cierpi, jak 
rozpaczliwie pragnie go zatrzymać. Wyprostowała się dumnie.

– Myślę, że w tej sytuacji będzie najlepiej, jak stąd wyjdziesz – 

powiedziała cicho.

– Wiesz co? – Skrzywił się z sarkazmem. – Chyba masz rację. 

O Boże! – dodał, potrząsając z niedowierzaniem głową i kierując się do 
wyjścia. – Ale mnie podeszłaś. Gdyby Jenny się przypadkiem nie 

background image

wymknęło, że jesteś siostrzenicą Charliego…

– Sama bym ci o tym powiedziała – odrzekła z godnością. – Nie 

zrobiłam tego tylko z tego powodu, że nie kryłeś nastawienia, jakie do 
niego miałeś. To dlatego…

– Okłamałaś mnie – przerwał jej lodowatym tonem.
– Tak samo jak ty mnie, kiedy cię pytałam o Jenny – zarzuciła mu 

zuchwale. – Dzisiaj po południu spotkałam twoją siostrę, była z kuzynką. 
Wygląda na to, że nie jesteś stały w uczuciach. Nie wystawiły ci najlepszej 
opinii – uśmiechnęła się z goryczą. – Szkoda, że nie wiedziałam o tym 
wcześniej.

Po jego minie widziała, że jest wściekły. Odwaga ją opuściła, ale 

z jakiej racji tylko on miał prawo ją oskarżać?

To prawda, że źle zrobiła, nie mówiąc mu o Charlesie, ale 

przynajmniej nie ukrywała przed nim historii swoich wcześniejszych 
związków z mężczyznami.

Nic dziwnego, że jest takim doskonałym kochankiem, pomyślała 

zgryźliwie, zbierając siły i mnożąc argumenty, by przekonać samą siebie, 
że da sobie radę bez niego, że jakoś to przeżyje.

– Nie wiem, co słyszałaś i od kogo – odezwał się spokojnie. – I wcale 

mnie to nie obchodzi. A co do Jenny… To wyłącznie moja sprawa, a ona 
nigdy nie odwzajemniała moich uczuć. Zawsze była i jest wierna Jonowi.

– No tak, ty możesz o tym coś wiedzieć – rzuciła zjadliwie, chcąc mu 

dopiec.

– Och, ty jędzo! – parsknął Guy.
Z całej siły pchnął drzwi i zniknął za progiem.
W tym domu już i tak jest wystarczająco dużo wilgoci, przemawiała 

sobie do rozsądku, daremnie starając się powstrzymać płynące bez ustanku
łzy. Minęła już dobra godzina, od chwili gdy Guy, trzasnąwszy drzwiami, 
wyszedł na dwór. Rozpacz, jaka ją ogarnęła po jego odejściu, zdawała się 
nie mieć dna. Muszę się wziąć w garść, powtarzała, ale to nie skutkowało. 
Za każdym razem, gdy już myślała, że wreszcie się opanowała, 
zdradzieckie, gorące łzy znowu zaczynały cisnąć się do oczu, paliły pod 
powiekami.

Aby zająć czymś myśli, postanowiła zabrać się do sprzątania. Może 

choć w ten sposób na chwilę przestanie myśleć o nieoczekiwanie utraconej
miłości, o tym, co tak szybko i bez zapowiedzi się stało. Przez cały wieczór
pracowicie czyściła niewielką, urządzoną w starym stylu kuchnię, uparcie 
szorując każdy centymetr powierzchni. Kiedy skończyła, dłonie piekły 

background image

i bolały nie mniej niż zranione serce.

Jak mogła być taka głupia, tak dać się omotać, zwieść jego pięknym 

słówkom? Jak mogła choć przez chwilę wierzyć w jego zapewnienia 
o miłości, łudzić się, że on naprawdę ją kocha?

Czy zupełnie straciła rozum, zdolność logicznego myślenia, 

krytycznej oceny jego intencji? Nie potrafiła znaleźć żadnego racjonalnego
wytłumaczenia tego, co się stało. Po prostu żadnego.

To przecież jasne, że on jej nigdy nie kochał. Bo i jak mógłby? Przede

wszystkim wcale jej nie znał, od tego trzeba zacząć. Może po prostu 
skorzystał z nadarzającej się okazji, posłużył się nią, by zapomnieć 
o Jenny, o swoim, jak sam powiedział, niespełnionym i niemającym 
nadziei na spełnienie uczuciu? To możliwe, przemknęło jej przez myśl. 
Poczuła się jeszcze gorzej. Oczywiście, że jej nie kochał. Tak samo jak ona
nie kochała jego. Wcale go nie kochała. Tylko dlaczego w takim razie 
zachowuje się jak nieszczęśliwa bohaterka melodramatu, załamując ręce 
i wypłakując oczy? Powinna się cieszyć, że to się tak skończyło, że odkrył 
przed nią karty. Przecież im krócej to trwało, tym lepiej.

A te wszystkie wyssane z palca bzdury, które jej opowiadał, te plany 

wyjazdu do Amsterdamu po zaręczynowy pierścionek i ślubne obrączki. Że
też w to uwierzyła! Tak, to naprawdę szczęście, że się już skończyło. Tak 
będzie dla niej dużo, dużo lepiej.

Po wyjściu od Chrissie nie ruszył prosto do domu. Nie chciał tam iść. 

Jak ogłuszony błąkał się po ulicach, próbując znaleźć jakieś wytłumaczenie
tego, co się stało, zrozumieć i nazwać emocje, jakie go ogarnęły. Po raz 
pierwszy od czasów, gdy przestał być chłopakiem, doświadczał tak 
porywczej, domagającej się natychmiastowego spełnienia potrzeby 
wyładowania agresji, poczucia przemożnej, gotującej się w nim 
wściekłości. Czystej agresji samej w sobie, nieskierowanej przeciwko 
konkretnej osobie. Najchętniej chciałby uderzyć w coś z całej siły, może 
wtedy choć trochę by się rozładował.

Szedł bez celu, zaprzątnięty własnymi myślami, starając się opanować

dręczące go uczucia. Spochmurniał, gdy nieoczekiwanie spostrzegł, że 
nogi zaniosły go pod szkołę, do której chodził przed laty. To tutaj spotkał 
Charliego Platta, tutaj przeżył pierwsze dziecinne lęki, poznał smak 
uzależnienia i szantażu.

„Chciałam ci powiedzieć!” – zaklinała się Chrissie, kiedy rzucił jej 

w twarz oskarżenia. Ale czy mógł jej wierzyć, czy mógł jej ufać? 
Zwłaszcza po tym, jak zobaczył to skradzione biurko? W dodatku z takim 

background image

przekonaniem twierdziła, że to biurko od lat jest w ich rodzinie. Ale ma 
tupet!

Przez mgnienie nawet był skłonny jej uwierzyć. Było coś takiego 

w jej oczach, co obudziło w nim wątpliwości, już nawet sam zaczynał się 
zastanawiać, czy może jednak… ale wtedy cisnęła w niego tą zjadliwą 
uwagą na temat jego podejrzanej reputacji i dodała złośliwy komentarz 
o Jenny Crighton.

Zapatrzył się na pusty dziedziniec, jeszcze raz odtwarzając w pamięci 

kłótnię z Chrissie. Pamiętał każde słowo, każdą chwilę. Buzująca w nim 
złość już się rozwiała, odeszła. Nie było już w nim żadnego uczucia, tylko 
przykra pustka, poczucie osamotnienia i straconych złudzeń.

Powinien być bardziej ostrożny, bardziej przezorny. Dlaczego nie 

posłuchał wewnętrznego głosu, ostrzegającego, by uważał, by… Ale teraz 
za późno wylewać żale, to już niczego nie zmieni, nic nie pomoże. Przez 
tyle lat wydawało mu się, że kocha Jenny, że to prawdziwe uczucie. Nie 
powstało w nim od razu, dojrzewało powoli, nabierało barw. Dopiero teraz 
zdał sobie sprawę, że się mylił, że to było jedynie przywiązanie, głęboka 
sympatia, wynikająca raczej z samotności, z potrzeby bliskiego kontaktu 
z drugim człowiekiem, była to przyjaźń rozkwitająca w cieple wrodzonej 
serdeczności Jenny.

Uczucie, jakie wzbudziła w nim Chrissie, było całkowicie inne, 

zwalało z nóg, pochłaniało wszystko. Było jak eksplozja, 
wszechogarniające. I spadło na niego nieoczekiwanie, bez żadnego 
ostrzegawczego znaku. Jak piorun z jasnego nieba. W jednej chwili stał się 
innym człowiekiem, co innego zaczęło być dla niego ważne, czego innego 
pragnął. Bywały chwile, że ze zdumieniem pytał samego siebie, co się 
z nim dzieje. Nie poznawał sam siebie. Ta miłość była…

Była? Skrzywił się z gorzkim uśmiechem. Odwrócił się i zaczął iść 

w stronę domu.

Kogo chciał oszukać, samego siebie? Miłość… Uczucia, jakie miał 

dla Chrissie, nie da się tak po prostu przekreślić, postanowić, że to już 
koniec, że sprawa skończona. Daremnie się łudzi, że to się może udać. 
I choć mu ciężko na duszy, choć gardzi sobą, to ta miłość jest silniejsza od 
niego.

Wszedł do domu i pierwsze kroki bezwiednie skierował do kuchni. 

Prawie przygotowana wystawna kolacja, którą zamierzał ugościć Chrissie, 
była jak niewczesny żart. Z ponurą miną zgarnął talerze i wrzucił je do 
kosza.

background image

Butelka dobrego wina, które miało uświetnić wieczór, stała na stole. 

Wziął ją w rękę, popatrzył na kosz i z żalem spojrzał na wino. Nie, to już 
przesada. Taki wyjątkowy rocznik. W dodatku była otwarta, przed 
wyjściem wyjął korek, by szlachetny trunek nabrał aromatu. Sięgnął po 
kieliszek, nalał sobie trochę.

Wino było doskonałe, lecz nawet ten wspaniały smak i aksamitne 

ciepło rozchodzące się po jego ciele, nie łagodziło udręki. Opróżnił 
kieliszek, nalał następny. Zawsze się szczycił, że jest dobrym 
psychologiem, że potrafi właściwie ocenić charakter innych. Ale dzisiejszy
wieczór dowiódł, że bardzo się mylił, że był za bardzo w sobie zadufany. 
Tak dał się nabrać, tak go omotała…

Popatrzył na pusty kieliszek. Zmarszczył brwi, napełnił go ponownie. 

Za późno przeklinać los, który skrzyżował ich drogi, to już niczego nie 
zmieni. Powinien raczej mieć pretensje do siebie, do własnej głupoty. To 
jego wina, że tak dał się oszukać, że był taki naiwny. Niewidzącym 
wzrokiem popatrzył na butelkę. Już niewiele w niej zostało. Właściwie nie 
ma sensu zostawiać resztki na potem. Wziął butelkę i kieliszek i powoli 
zaczął wchodzić na schody.

Śniło mu się, że jest przy nim Chrissie. Przytulał ją do siebie, 

rozkoszował się znajomym ciepłem jej ciała. Naraz poczuł, że zesztywniała
w jego uścisku. Popatrzył nad jej ramieniem. Z oddali ktoś się im 
przypatrywał.

– Dlaczego na niego patrzysz? – zapytał zazdrośnie, z niesmakiem 

patrząc na porozumiewawczy uśmieszek Charliego, kryjącego się w cieniu 
szkolnej bramy. – Przecież wiesz, kto to jest, prawda?

– Muszę iść do niego. – Wyrwała się z jego objęć.
Charlie stał teraz tuż obok, górując nad nim jak wtedy, gdy był małym

chłopcem. Patrząc na Guya ze złośliwym uśmieszkiem, ujął Chrissie za 
ramię.

– Chyba nie sądziłeś, że jej chodzi o ciebie, co? – zaśmiał się 

wyzywająco i oboje z Chrissie zaczęli się oddalać. Jeszcze brzmiał mu 
w uszach jego nieprzyjemny śmiech, kiedy dobiegły go słowa skierowane 
do dziewczyny: – Zobacz, co dla ciebie mam – oznajmił Charlie i pokazał 
ręką na biurko, które nie wiadomo skąd pojawiło się na chodniku.

– Nie dotykaj tego! – krzyknął, żeby ją powstrzymać, ale Chrissie 

tylko wybuchnęła śmiechem.

– A niby dlaczego? – odkrzyknęła. – Charlie mi je dał!
– Nie! – zaoponował tak głośno, że ten okrzyk wyrwał go ze snu.

background image

Usiadł na łóżku i gwałtownie zamrugał powiekami, próbując przebić 

wzrokiem panującą w pokoju ciemność. Z trudem dochodził do siebie. 
Wciąż jeszcze był poruszony wydarzeniami, które przed chwilą przeżywał 
we śnie.

„Nic dziwnego, że Chrissie woli nie rozpowiadać wokół o swoich 

powiązaniach z Charlesem”, przypomniała mu się rzucona mimochodem 
niewinna uwaga Jenny.

„To biurko nie zostało nikomu ukradzione. Należało jeszcze do mojej 

prababci” – z przekonaniem zapewniała go Chrissie.

„Policja ma podstawy podejrzewać, że wśród włamywaczy jest 

kobieta” – poinformowała go Jenny.

Jęknął ciężko i przewrócił się na brzuch. Z całej siły uderzył pięścią 

w poduszkę. Chrissie z całą pewnością nie jest zamieszana w przestępczą 
działalność, nie może mieć nic wspólnego z tym włamaniem do 
Queensmead. Co do tego ma niezbitą pewność. Ale przecież nie dalej jak 
dwadzieścia cztery godziny temu dałby głowę, że ta dziewczyna nie jest 
w stanie nikogo oszukać czy okłamać. Tak przecież było.

Rozbudził się całkowicie. Położył się na plecach i wbił oczy w sufit. 

I choć teraz doszło tyle nowych rzeczy, faktów, których istnienia nawet nie 
przypuszczał, to paradoksalnie nie tylko ciałem, ale całą duszą wyrywał się
ku niej.

Jeszcze nigdy nie tęsknił tak mocno za żadną kobietą, żadnej nie 

brakowało mu tak rozpaczliwie. Nigdy. Nawet Jenny. To tylko 
potwierdzało myśl, którą już wcześniej sobie uświadamiał, a z którą nie 
chciał się pogodzić: Chrissie była tą jedną jedyną, tylko ją mógł pokochać. 
Niestety, na tym się kończyło. Nie miał już złudzeń, że i ona czuje tak 
samo. Jego nadzieje rozwiały się jak dym.

Jedno tylko nie dawało mu spokoju. Dlaczego w ogóle przystała na 

ich znajomość, jakie motywy nią kierowały, że zgodziła się na związek 
z nim? Bała się nudy? Czy może uznała to za dobry sposób na 
uprzyjemnienie pobytu w Haslewich?

Chociaż z drugiej strony był święcie przekonany, że to ledwie 

zauważalne wahanie i jej brak doświadczenia nie były grą, że rzeczywiście 
była z nim całkowicie szczera. Na pewno nie należała do dziewczyn, dla 
których seks jest jedynie zabawą, niczym więcej.

Od wypitego wina bolała głowa, udręczona dusza i zbolałe ciało nie 

dawały chwili wytchnienia.

Zamknął oczy, próbując wziąć się w garść. Jesteś dorosłym 

background image

człowiekiem, pouczał siebie w duchu, opamiętaj się. Masz inne rzeczy na 
głowie, sprawy do załatwienia. I chyba nie chcesz, by całe miasto huczało 
od plotek, a ludzie nabijali się z ciebie, że dałeś się tak wrobić.

Odkładał słuchawkę, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Od razu po 

przebudzeniu wziął paracetamol, ale ból nadal rozsadzał mu głowę. 
Nieoczekiwany dźwięk sprawił, że serce zabiło mu mocniej. Pośpiesznie 
podszedł do drzwi. Oczywiście, powinien się tego spodziewać. To nie była 
Chrissie. Zresztą, na co liczył? Przecież między nimi wszystko skończone 
i jeśli ma choć odrobinę oleju w głowie, to powinien dziękować Bogu, że 
tak się stało, nim jeszcze bardziej się ośmieszył.

– Guy, dobrze się czujesz? – z niepokojem odezwała się Jenny, gdy 

machnął jej ręką na powitanie. – Wyglądasz nieszczególnie.

Blask słońca był nie do zniesienia. Zmrużył oczy. Jego mina powinna 

wystarczyć za odpowiedź.

– Przyjechałam, bo mamy niespodziewany problem z jednym 

z dostawców – wyjaśniła Jenny, podążając za nim do kuchni. – Ale czy ci 
przypadkiem nie przeszkadzam? Jeszcze jest wcześnie. Czy Chrissie…?

– Nie ma jej tutaj – powiedział krótko i dodał, nie odwracając się do 

niej i nie patrząc na nią: – Między nami wszystko skończone.

– Guy… – W jej głosie zabrzmiało zdumienie. – Daj spokój, każdemu

zdarzają się kłótnie – dopowiedziała, chcąc podtrzymać go na duchu. – Kto
się lubi, ten się czubi, znasz to powiedzenie. Zobaczysz, jeszcze…

– Nie, Jenny – powiedział ponuro. Odwrócił się. – To nie to, co 

myślisz. Dopóki wczoraj przypadkiem nie usłyszałem tego od ciebie, nie 
miałem pojęcia, że Chrissie jest powiązana z Charlesem Plattem. Z tego, co
mówiła, wynikało, że tylko występuje w imieniu jego rodziny.

Jenny spochmurniała.
– Guy, tak mi przykro. Niepotrzebnie mi się to wyrwało. Ale nie 

myślałam… po prostu byłam przekonana, że wiesz.

– Nie wiedziałem – powiedział z goryczą. – Okłamała mnie! – 

wybuchnął i zaczął nerwowo przemierzać pokój. – I w dodatku…

– Guy, rozumiem, że to cię poruszyło, że poczułeś się dotknięty – 

zaczęła łagodnie. – Wiem, że nigdy nie przepadałeś za Charlesem i raczej 
go unikałeś, ale czy nie przyszło ci do głowy, że może właśnie z tego 
powodu Chrissie wolała nie wyjawiać ci prawdy… że miała opory 
i dlatego nie mogła się na to zdobyć? – zapytała w zamyśleniu.

Guy w milczeniu zapatrzył się w okno. Ciekawe, czy Jenny starałaby 

się usprawiedliwiać Chrissie, gdyby wiedziała o biurku? Bardzo w to 

background image

wątpił.

– Nie chodzi tylko o to, że zataiła przede mną prawdę 

o pokrewieństwie z Charlesem – odparł z przymusem. – Jest jeszcze coś…

Umilkł, a zaintrygowana Jenny popatrzyła na niego pytająco.
– W mieszkaniu Charliego zobaczyłem biurko skradzione Benowi – 

oznajmił i dodał szorstko: – Jen, widziałem je na własne oczy. I zapewniam
cię, że nie ma mowy o żadnej pomyłce. Nie tak dawno temu oglądałem je 
bardzo dokładnie, bo Ben chciał je wycenić. Powiedziałem jej to wszystko,
ale ona upiera się, że to niemożliwe. Twierdzi, że to biurko od lat należy do
jej rodziny. A przecież nie jest aż tak naiwna, by sądzić, że Charlie mógł 
mieć taką rzecz. Nie wmówisz mi, że tego nie wie. Wystarczy popatrzeć na
to barachło, jakie po nim pozostało. Zresztą…

– Może Chrissie naprawdę wierzy, że to było jego biurko – bez 

przekonania podsunęła Jenny.

– Dobre sobie! Niby czemu miałaby w to wierzyć? Przecież 

powiedziałem jej, że to absolutnie niemożliwe! Powtarzałem jej to 
w kółko. Dobrze wiem, do kogo należało biurko.

– Bardzo mi ciebie szkoda, Guy. – Popatrzyła na niego współczująco. 

– Już sama nie wiem, co powiedzieć. Chrissie wydała mi się taką miłą 
i otwartą osobą. Bardzo do siebie pasowaliście. A może… gdybyś 
spróbował jeszcze raz z nią pomówić…

– Po co? – prychnął. – Żeby znów usłyszeć kolejne kłamstwa? – 

Pokręcił głową. – Zresztą, już za późno. Zadzwoniłem na policję 
i powiedziałem im o biurku. Musiałem to zrobić, Jenny – powiedział cicho,
gdy milczała. – Przecież wiesz.

– Tak, wiem – przyznała ze smutkiem.
– Mają oddzwonić za pół godziny. Prosili, żebym pojechał z nimi 

zidentyfikować biurko.

– Bardzo mi przykro, Guy – powtórzyła Jenny.
– Mnie jeszcze bardziej – mruknął.
Wrócili do spraw związanych z organizacją targu, a kiedy skończyli, 

Jenny zaczęła zbierać się do odejścia.

– Jen, chciałbym cię prosić, żebyście z Jonem zachowali dla siebie to, 

co ci powiedziałem na temat biurka – poprosił, żegnając się z nią. – 
Przynajmniej na razie.

– Ależ oczywiście, nie ma sprawy – zapewniła.
– To i tak lada moment wyjdzie na jaw. Wszyscy się dowiedzą, jak 

dałem się wpuścić w maliny. Już widzę miny mojej rodzinki.

background image

– Zawsze jest szansa, że istnieje jakieś racjonalne wytłumaczenie – 

próbowała dodać mu otuchy, ale Guy tylko zaśmiał się gorzko.

– Dzięki, Jen. To miło z twojej strony, ale oboje wiemy, że prawda jest

inna. Absolutnie wykluczone, żeby biurko mogło należeć do rodziny 
Plattów. To unikatowy mebel. Zostało wykonane na zamówienie i choć nie 
chciałbym być niedelikatny, to jednak jakoś trudno mi uwierzyć, by drobny
farmer, jakim był pradziadek Chrissie, mógł pozwolić sobie na taką 
ekstrawagancję. I że w ogóle miał potrzebę posiadania takiego mebla. 
Zgodnie z tym, co opowiada Ben, to biurko zostało wykonane tylko 
dlatego, że jego ojciec czuł się oszukany przy podziale spadku. Rodzina 
z Chester nie chciała oddać mu oryginalnego biurka, choć matka obiecała 
mu je na łożu śmierci.

– Mhm… Ben czasem nie mówi całej prawdy, kiedy jest dla niego 

niewygodna – skrzywiła się Jenny. – Zresztą z tego, co wiem, nigdy nie 
było powiedziane, że biurko ma przypaść jego ojcu. Dwa identyczne 
biureczka zostały zamówione we Francji dla sióstr bliźniaczek z Chester. 
Ojciec Bena obstalował sobie kopię. Zresztą bardziej po to, by utrzeć nosa 
kuzynom z Chester niż dlatego, że według prawa biurko powinno dostać 
się jemu.

– Mówisz, że były dwa oryginalne biurka? Ciekawe, co się z nimi 

stało?

– Jedno ma Laurence, drugie Henry. Rzeczywiście są przepiękne. 

O niebo ładniejsze od biurka Bena, choć oczywiście nikt nigdy by się nie 
ośmielił mu tego powiedzieć. – Zaśmiała się. – Znasz historię tej 
odwiecznej rywalizacji Bena z rodziną z Chester. Ben jest święcie 
przekonany, że jego ojciec był chodzącym ideałem. A Ruth wcale nie 
ukrywa, że ich ojciec był wyjątkowo apodyktycznym i przekonanym 
o własnej nieomylności człowiekiem. Ben widzi przeszłość zupełnie 
inaczej, patrzy na ojca przez różowe okulary… Guy, daj Chrissie jeszcze 
jedną szansę – powiedziała na pożegnanie i leciutko dotknęła jego 
ramienia.

– Już za późno. Za dużo zostało powiedziane. Zresztą wątpię, czy ona 

by tego chciała. Ależ okazałem się beznadziejnym głupcem. – Z ironią 
pokiwał głową.

Chrissie wprawdzie nie wypiła przed snem butelki wina, ale spała nie 

lepiej niż Guy. I z tych samych powodów.

Za późno było żałować, że od samego początku nie powiedziała mu 

o swoich koneksjach z Charlesem. Przynajmniej w ogóle by sobie nią nie 

background image

zawracał głowy, od razu by ją skreślił, nie czekając, aż zakocha się w nim 
bez pamięci.

Bo gdyby naprawdę ją kochał, to przecież dałby jej szansę obrony, 

pozwolił jej coś powiedzieć, chciałby tych wyjaśnień. Ale tak się nie stało. 
Zupełnie, jakby szukał pretekstu i skorzystał z pierwszej okazji, by zerwać 
ich znajomość. A może, jak uprzedzała Natalie, już mu przeszło, już się 
odkochał?

I te jego uwagi, te oskarżenia na temat biurka…
Wzdrygnęła się, słysząc pukanie do drzwi. Przepełniła ją gwałtowna, 

nierozumna nadzieja. Tym większym zaskoczeniem był widok policyjnego 
radiowozu parkującego przed domem i stojącego na progu policjanta. 
Patrzył na nią surowo. Tuż obok niego, z ponurą miną, stał Guy.

– Pani Oldham? – zapytał policjant, a kiedy skinęła głową, wszedł do 

środka. – Podobno znajduje się tu biurko, co do którego istnieją 
uzasadnione podejrzenia, że pochodzi z kradzieży.

– Z kradzieży? – Posłała wściekłe spojrzenie Guyowi, który wkroczył 

za policjantem do holu. – Owszem, jest tutaj biurko – powiedziała 
z godnością, starając się za wszelką cenę zachować spokój. – Ale to biurko 
nie zostało nikomu ukradzione. Należało jeszcze do mojej prababci.

– Rozumiem. Czy ma pani na to jakiś dowód? – nie zrażał się 

policjant.

Jasne, że nie miała na to żadnego dowodu, jedynie słowa mamy, 

pamiętającej ten mebel z dzieciństwa i jej pewność, że Charlie, jej brat, po 
śmierci ich matki zagarnął to biurko dla siebie.

Nie chciała, by Guy słyszał jej odpowiedź. Nie musi wiedzieć, że nie 

ma żadnego dowodu, że biurko jest ich własnością. Odwróciła się do niego
tyłem.

– Niestety, raczej nie – odparła, zniżając głos. – Polegam jedynie na 

opisie mojej mamy i jej przekonaniu, że to jest właśnie to biurko, które 
zawsze u nas było.

– Rozumiem. W jaki sposób moglibyśmy się skontaktować z pani 

mamą?

Chrissie zagryzła usta.
– Obawiam się, że w tej chwili to nie jest możliwe. Rodzice są 

służbowo za granicą. Dlatego ja tu przyjechałam. Akurat tak się złożyło, że
oni nie mogli.

– Czyli w tym momencie nie możemy uzyskać potwierdzenia, że 

biurko jest własnością rodziny?

background image

– Niestety, tak się niefortunnie składa – odparła, starając się, by 

zabrzmiało to lekko.

Czuła na sobie skupiony wzrok Guya, ale za nic się teraz nie odwróci,

by zobaczył rozpacz malującą się w jej oczach. Nie da mu tej satysfakcji.

– A pani mama… rodzice… Kiedy będzie można się z nimi 

skontaktować?

Znów zagryzła usta.
– Myślę, że nieprędko.
– A pan, panie Cooke, jest pan przeświadczony, że to biurko należy do

pana Bena Crightona?

– Jestem o tym przekonany – odrzekł stanowczo. – Sam je 

wyceniałem, nie dalej jak kilka miesięcy temu. Jak wiadomo, na liście 
rzeczy skradzionych z Queensmead jest również to biurko.

Patrzyli na nią w taki sposób, że poczuła się nie tylko nieswojo, ale 

dokładnie tak, jakby była winna. A przecież nie było żadnego powodu. 
W najgorszym przypadku, choć to była najbardziej nieprawdopodobna 
możliwość, mama się pomyliła i to nie było biurko, które pamiętała, choć 
słysząc opis córki, była o tym w stu procentach przekonana.

– Moja mama zna to biurko od dziecka. – Głos jej drżał. – Ale jeśli… 

jeśli zaszła jakaś pomyłka…

– Pomyłka? – przerwał jej Guy.
Posłała mu spojrzenie pełne pogardy.
– Pomyłka – potwierdziła dobitnie. – Jeśli tak się stało, moja mama 

pierwsza ją sprostuje – wycedziła. – A na razie to wszystko, co mogę 
powiedzieć… – Urwała, nieoczekiwanie uświadamiając sobie, że ma oczy 
pełne łez.

Zamrugała pośpiesznie. Tego tylko brakuje, by teraz zaczęła płakać. 

Musi się trzymać. Nie pokaże mu, jak boleśnie ją zranił, jak bardzo ją 
zawiódł.

– No cóż, w takim razie chyba najlepszym rozwiązaniem będzie 

zdeponowanie tego biurka u nas, póki definitywnie nie wyjaśni się, kto jest
jego prawowitym właścicielem – dyplomatycznie zdecydował oficer.

Chrissie spróbowała uśmiechnąć się, przyjęła tę decyzję z ulgą. 

Policjant podziękował za wyjaśnienia i zaczął się zbierać do odejścia. 
Poczuła ucisk w żołądku, gdy zorientowała się, że Guy celowo opóźnia 
wyjście. Wcale nie zamierzał odejść.

– Musiałem zawiadomić policję – powiedział cicho, gdy zostali sami.
– Tak, pewnie tak – potwierdziła beznamiętnym tonem. I naraz coś 

background image

w niej pękło. – Wiem, co sobie myślisz! – wybuchnęła. – Uważasz, że 
kłamię. Ale to nieprawda! Nie kłamię. Ani moja mama. To biurko zawsze 
było w naszej rodzinie!

– Jeszcze dziesięć minut temu nie byłaś tego taka pewna – 

przypomniał jej zgryźliwie.

– Moja mama nigdy nie kłamie – powiedziała z godnością. Pod jego 

pogardliwym spojrzeniem zapiekły ją policzki. – Nigdy – powtórzyła 
żarliwie. – Ona nie jest…

– Nie jest jaka? – rzucił prowokacyjnie. – Taka jak ty?
Miała już tego dość. Nie zastanawiając się ani chwili, rzuciła się 

w jego stronę, ale Guy musiał wyczuć jej zamiary, bo błyskawicznie 
pochwycił jej rękę. Przycisnął ją mocno do ściany.

– Na Boga, ty naprawdę jesteś nieobliczalna! – wykrzyknął bez tchu. 

– Wujek Charlie byłby z ciebie dumny. Dlaczego mi o nim nie 
powiedziałaś, Chrissie?

Przez mgnienie sądziła, że rzeczywiście chciał się tego dowiedzieć, 

ale w porę zdała sobie sprawę z własnej głupoty.

– Gdybym ci powiedziała, nic byś nie zrozumiał – odparła dumnie.
– Chyba masz rację, że bym nie zrozumiał – odparował zjadliwie. – 

Ale rozumiem coś innego…

Nim zdołała go powstrzymać, pchnął ją na ścianę i nie wypuszczając 

jej rąk, przywarł ustami do jej warg. Dziki, gwałtowny pocałunek był jak 
szalejący ogień. A mimo to, choć zdawało się to nieprawdopodobne, 
rozniecił w niej żar, obudził pragnienie. Nie próbowała się bronić, nie 
zrobiła najmniejszego ruchu. I co się stało z jej dumą, gdzie się podziała jej
godność, jej instynkt samozachowawczy?

– Nienawidzę cię! – nieszczerze cisnęła mu w twarz. – Nienawidzę 

i nie chcę cię więcej widzieć! Nigdy! Rozumiesz? – Ale już było za późno. 
Guy już zniknął za progiem, a huk zatrzaśniętych drzwi zagłuszył jej słowa
protestu, jedynego, na jaki się zdobyła.

Jak błędny przemierzał ulice. Nie mógł uwierzyć, że to zrobił, że 

zachował się w taki sposób, że w ogóle był do tego zdolny. Jeszcze nigdy 
w stosunku do kobiety nie zareagował taką agresją, nigdy nawet nie 
wyobrażał sobie, że mógłby tego chcieć. Nie mówiąc już o tym, że nigdy 
nie przypuszczał, iż kiedykolwiek przyjdzie mu w taki sposób maskować 
własne uczucia… że, by ukryć spalające go pragnienie, posunie się do 
zachowań, jakie zawsze budziły w nim potępienie i niesmak.

Chciał ją całować… i nie tylko całować, uświadomił to sobie ze 

background image

zgrozą. I nadal tego pragnął. Boże, kiedy to się wreszcie skończy? Kiedy 
się skończy?!

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Chrissie…
Z desperacją uświadomiła sobie, że nie jest w stanie powstrzymać 

cisnących się do oczu łez. Życzliwy niepokój słyszalny w głosie Jona 
sprawił, że już nie mogła dłużej nad sobą panować. Gorące łzy popłynęły 
po policzkach.

Od zerwania z Guyem minęło już kilka tygodni. Przez cały ten czas 

pocieszała się myślą, że najgorsze jest za nią, że już nic bardziej okropnego
nie może się zdarzyć i teraz może już być tylko lepiej. To była jedyna 
nadzieja, jaka trzymała ją przy życiu. Ale czas mijał i wcale nie było jej 
lżej. Czuła się fatalnie.

Już od dobrych paru minut była w gabinecie Jona, ale wciąż nie 

mogła się skupić na tym, co do niej mówił na temat zadawnionych długów 
Charliego. Zbyt wiele spraw na nią spadło, nie mogła zapanować nad 
wszystkim. Uporządkowanie spraw po wujku, wyszukanie innego 
rzeczoznawcy, by wycenić pozostałe po Charlesie przedmioty, przebrnięcie
przez dokumenty zabrało znacznie więcej czasu, niż przypuszczała i ona, 
i rodzice.

– Przepraszam – wydusiła przez łzy, z wdzięcznością przyjmując 

podsunięte jej przez Jona pudełko chusteczek. – Po prostu…

Jon, który usłyszał całą historię od Jenny, nic nie powiedział. Nie 

potrafił uwierzyć, by Chrissie mogła mieć coś wspólnego z włamaniem do 
Queensmead.

– Zapewne orientuje się pan, że policja nadal prowadzi śledztwo? – 

Wreszcie udało się jej opanować. – Przyszło mi do głowy, że mogłabym 
pojechać do domu i przejrzeć rodzinne albumy. Może na jakimś zdjęciu 
byłoby to biurko – wyznała i uśmiechnęła się gorzko. – Moja mama nie 
miała żadnych wątpliwości, gdy jej opisałam, jak ono wygląda – 
powiedziała żarliwie. – Mówiła, że babcia była do niego bardzo 
przywiązana i strzegła go jak oka w głowie. Pamięta nawet, jak zawsze 
osobiście je polerowała. Kiedyś nawet przypadkiem zobaczyła, że babcia 
płacze, siedząc właśnie przy tym biureczku, choć na widok córki zaczęła 
udawać, że nic się nie stało.

– A gdyby wróciła pani do domu? – łagodnie zasugerował Jon. – 

background image

Mógłbym przesyłać pani faksem wszystkie informacje…

– Nie – przerwała i stanowczo potrząsnęła głową. – Gdybym teraz 

wyjechała, ludzie mogliby pomyśleć… Nie chcę, by uznano to za coś 
w rodzaju ucieczki – dokończyła pośpiesznie.

Jon uśmiechnął się ze zrozumieniem.
– No tak – powiedział tylko.
Po wyjściu od Jona poczuła się fatalnie. Dziś rano znów nie zjadła 

śniadania, tak jak przez ostatnie trzy dni. Powinna być głodna, ale na samą 
myśl o jedzeniu robiło się jej niedobrze. Kręciło się jej w głowie, czuła się 
jakoś dziwnie. Postanowiła iść skrótem koło starego kościoła. Zawroty 
głowy nie ustępowały. W pewnej chwili musiała chwycić się ogrodzenia 
oddzielającego kościelny dziedziniec od mieszczącego się obok cmentarza.

Nic podobnego wcześniej się jej nie zdarzało. Postanowiła 

przeczekać, aż poczuje się lepiej. Bała się ryzykować. Do domu Charliego 
był spory kawałek.

Potrząsnęła głową, próbując wziąć się w garść. Działo się z nią coś 

niedobrego. Nie mogła nawet myśleć. Dopiero po dłuższej chwili 
uprzytomniła sobie, że tuż przed nią rozciąga się rząd eleganckich domów, 
między którymi stał również dom Guya. Nie była w stanie zrobić choćby 
kroku. Z każdą chwilą słabła. Pod powiekami poczuła gorące łzy. Nie 
mogła już dłużej walczyć.

Ruth była zła na siebie, że w ostatniej chwili dała się ponieść 

emocjom i wyrzutom sumienia, i zamiast jechać z Grantem do Stanów, 
zdecydowała się pozostać w Anglii. Włamanie do Queensmead fatalnie 
wpłynęło na Bena, zupełnie się załamał. Miała nadzieję, że jej obecność 
doda mu otuchy, pomoże przebrnąć najgorszy okres. Grant nie mógł 
przesunąć wyjazdu, jechał w interesach i już wcześniej miał zaplanowane 
spotkania i rozmowy.

– Wiem, że Ben bywa okropnie męczący i uparty jak osioł – 

tłumaczyła się, rozdarta między chęcią towarzyszenia mężowi, 
a poczuciem winy, że zostawia brata w potrzebie.

Wślizgnęła się do łóżka, przytuliła do Granta. Jeszcze nie tak dawno 

nawet nie marzyła, że kiedykolwiek go spotka, że jeszcze będą razem. 
I choć mieli za sobą kawał życia, to dawne uczucia nie przygasły, znów 
czuła się przy nim jak tamta dziewczyna sprzed lat, przeżywająca pierwszą
miłość. Domyślała się, że niektórzy z pewnością nie pochwalają jej 
wyboru, że bijące od nich szczęście może wzbudzać mieszane uczucia 
i wywoływać różne, nie zawsze przychylne reakcje. Przez tyle lat 

background image

w świadomości mieszkańców Haslewich utrwaliła się jako nobliwa 
i stateczna pani. Poza tym w jej wieku… Ale Grant nawet nie chciał 
słuchać jej wątpliwości, natychmiast zbywał je śmiechem, z przekonaniem 
zapewniając, że tak właśnie powinno być.

– Ale Ben jest moim bratem. – Pokiwała głową, cofając się lekko 

przed pocałunkiem Granta. – I wiesz co? – dodała. – Martwię się o niego. 
Od czasu tego włamania bardzo się zmienił, znacznie się postarzał. Myślę, 
że czuje się zagrożony, brak mu poczucia bezpieczeństwa. A jeszcze czeka 
go ta operacja… Powiedz, bardzo ci będzie przykro, jeśli tym razem z tobą
nie pojadę?

– Oczywiście, że tak – odrzekł z powagą. – I oczywiście rozumiem – 

dokończył z uśmiechem.

Jej też nie było lekko się zdecydować, ale zrobiła to dla brata. Teraz 

pluła sobie w brodę, bo Ben znów miał swoją chandrę i nie chciał nikogo 
widzieć. Równie dobrze mogła jechać z Grantem, niepotrzebnie została. 
Schła z tęsknoty, a Grant miał wrócić dopiero w przyszłym tygodniu. To 
jeszcze tyle czasu. Zaprzątnięta myślami popatrzyła przez okno sypialni. 
Coś przyciągnęło jej wzrok. Zmarszczyła brwi, przyjrzała się dokładniej.

Dziewczyna, trzymająca się ogrodzenia po drugiej stronie, nie 

wyglądała dobrze. Jeszcze chwila, a osunie się na ziemię, szybko oceniła 
Ruth. Pośpiesznie zbiegła po schodach, ruszyła do drzwi.

– Dzień dobry, zobaczyłam panią przez okno – wyjaśniła, podchodząc

do chwiejącej się Chrissie. – Dobrze się pani czuje? Może wejdzie pani do 
mnie na chwilę, żeby odpocząć?

Nie słyszała kroków nadchodzącej Ruth i nie zdążyła otrzeć łez 

z twarzy. Podziękowała za uprzejme zaproszenie, lecz Ruth przejęła 
inicjatywę. Mocno ujęła ją pod rękę i grzecznie, ale stanowczo, 
poprowadziła do domu.

Nie miała siły protestować. Posłusznie podeszła do drzwi, weszła do 

środka. Zawsze była niezależna, wręcz uparta, jak z czułością mówiła 
czasem mama. Sama decydowała o tym, co będzie, a czego nie będzie 
robić. Ale teraz, co ją samą zdziwiło, była zadowolona z faktu, że ktoś inny
nią pokieruje, postanowi za nią.

Dom Ruth był niedaleko domu Guya i bardzo do niego podobny. 

Salon, do którego poprowadziła ją gospodyni, znajdował się zaraz za 
holem. Był wyjątkowo przytulny. Pamiętające dawne czasy meble 
w zgodnej harmonii egzystowały z nowszymi przedmiotami. Kolekcja 
fotografii i rodzinnych pamiątek dodawała wnętrzu przytulnego ciepła. 

background image

Chrissie obrzuciła je ciekawym spojrzeniem. Na jednym ze zdjęć 
rozpoznała Jenny i Jona. Stali obok siebie, roześmiani.

– To mój bratanek, Jon, i jego żona – z uśmiechem powiedziała Ruth, 

widząc spiętą minę dziewczyny.

– Pani też jest z Crightonów? – niepewnym głosem zapytała Chrissie.
– Byłam, ale już nie jestem – odrzekła. – Zna pani Jona i Jenny?
Chrissie zagryzła usta.
– Poniekąd. Jon prowadzi sprawy zmarłego brata mojej mamy, 

Charlesa Platta – powiedziała, podnosząc głowę i patrząc jej prosto w oczy.
– Nazywam się Chrissie Oldham – oświadczyła i dodała z naciskiem: – 
Charlie Platt był moim wujkiem. Wiem, że nie cieszył się w Haslewich 
dobrą opinią i jeśli pani…

Ruth nie dała jej skończyć.
– W każdej rodzinie zdarza się ktoś, kto do niej nie pasuje – 

powiedziała miękko, domyślając się skrupułów dziewczyny. – Ale czy 
możemy coś na to poradzić? Tak już po prostu jest – stwierdziła 
i bezwiednie powtórzyła słowa Jona: – Każda rodzina ma swoją czarną 
owcę. W mojej też znajdzie się niejedna – roześmiała się lekko, 
jednocześnie dyskretnie przyglądając się rozmówczyni.

Niemożliwe, by była w takim fatalnym stanie tylko dlatego, że 

z powodu Charlesa czuła się źle widziana w Haslewich. Raczej nie 
należała do histeryczek. W takim razie, co się z nią dzieje? Ruth 
zaniepokoiła się nie na żarty.

Podjęła szybką decyzję.
– Napijemy się herbaty, już idę nastawić wodę. A potem wszystko mi 

pani opowie – zarządziła grzecznie, acz stanowczo.

Minęły lata, od chwili gdy ktoś, tym bardziej zupełnie obcy, zwracał 

się do niej takim nieznoszącym sprzeciwu tonem. W końcu jest dorosłą 
kobietą, odpowiada za siebie. Przynajmniej tak dotąd było. Wydarzenia 
ostatnich kilku tygodni boleśnie dowiodły, że wcale nie jest taka 
odpowiedzialna i samodzielna, jak to sobie wyobrażała, że jednak nie umie
sobie radzić z własnymi emocjami. Ciągle łudziła się myślą, że może Guy 
zmieni zdanie, że zechce do niej wrócić, że cofnie rzucone jej w twarz 
oskarżenia i wyciągnie rękę na zgodę. Marzenie, będące niczym więcej niż
pobożnym życzeniem, sen, który się nigdy nie spełni. Na samą myśl o tym 
poczuła łzy w oczach. Dobrze, że Ruth zniknęła w kuchni.

– No, już jestem. – Dziesięć minut później Ruth postawiła przed nią 

filiżankę z aromatycznie pachnącą herbatą. – Na czym to skończyłyśmy? 

background image

Ach, już wiem… Powiedziała mi pani, że Charles Platt był pani wujkiem. 
To nie był człowiek kryształowego charakteru, niestety – powiedziała 
pogodnie. – Ale domyślam się, że o tym już zdążyła się pani dowiedzieć. 
Znałam jego matkę i babcię, znałam również i pani mamę, nim na stałe 
wyjechała z Haslewich. To stało się już dość dawno, prawda?

– Tak – potwierdziła. – A w tej chwili rodzice są służbowo za granicą 

i dlatego ja…

– Występuje pani w ich imieniu – usłużnie dopowiedziała Ruth.
– Mniej więcej – odrzekła ostrożnie.
Popatrzyła uważnie na Ruth. Właściwie, dlaczego ma coś przed nią 

ukrywać? Niech zna całą prawdę. Mama nie będzie mieć do niej o to 
pretensji, a ona poczuje się lepiej, kiedy się przed kimś wygada. Zrazu 
nieco niepewnie, powoli opowiedziała jej całą historię.

– Biedactwo – współczująco powiedziała Ruth, gdy Chrissie 

skończyła.

Oczywiście doskonale znała biureczko, o którym mówiła Chrissie. 

Ben był do niego wyjątkowo przywiązany, przede wszystkim dlatego, że 
była to jedna z niewielu rzeczy, jakie ojciec przywiózł ze sobą, osiedlając 
się w Queensmead. Ale niemożliwe, by Chrissie była aż tak przejęta 
wyłącznie z powodu biurka. Wprawdzie jest piękne, ale w końcu to tylko 
rzecz. A dziewczyna jest zrozpaczona.

– Chrissie, a nie próbowałaś porozmawiać z Guyem, wyjaśnić mu? – 

zasugerowała łagodnie.

Chrissie potrząsnęła głową.
– Po co? On już mnie osądził. Zresztą… Chyba nie bez racji mówią, 

że co się szybko zaczyna, prędko się kończy… Zwłaszcza gdy… – Upiła 
łyk herbaty i w tej samej chwili gwałtownie pobladła. – Przepraszam – 
wyszeptała bez tchu. – Nie wiem, co mi się stało. Chyba przez ten stres tak 
fatalnie się czuję. Ciągle mi słabo. To nie może być z powodu jedzenia, bo 
na samą myśl, żeby coś przełknąć, robi mi się niedobrze. Już sama nie 
wiem. Zawsze byłam zupełnie zdrowa.

Ruth przyjrzała się jej uważnie. Doświadczenie życiowe podsuwało 

jej wyjaśnienie tej nagłej niedyspozycji. Skoro zwykle jest zupełnie 
zdrowa, a nagle, gdy tylko pomyśli o jedzeniu, robi się jej niedobrze, to 
sprawa jest jednoznaczna. Przed laty sama przez to przeszła. Prowadzenie 
domu dla samotnych matek też wiele ją nauczyło, wyostrzyło spojrzenie. 
Niejeden raz się zdarzyło, że to ona pierwsza zauważyła sygnały 
świadczące o tym, że jej rozmówczyni niedługo zostanie mamą, choć 

background image

jeszcze sama o tym nie wie.

– Nie chciałabym się wtrącać – zaczęła ostrożnie – ale… – Zawsze 

uważała, że nie należy ukrywać prawdy. – Może moje przypuszczenie się 
nie potwierdzi – powiedziała wprost. – Ale czy przypadkiem nie jesteś 
w ciąży?

– Nie! – wykrzyknęła Chrissie, ale w tej samej chwili z przerażeniem 

uświadomiła sobie, że Ruth może mieć rację.

Czy naprawdę ledwie parę godzin temu pocieszała się, że już spotkało

ją w życiu najgorsze, że teraz już tylko może być lepiej? Z każdym słowem
Ruth budziła się w niej straszliwa pewność, że jednak się myliła, że może 
być jeszcze gorzej. Że jest gorzej. Będzie mieć dziecko Guya. Jak to się 
mogło stać? Jak to możliwe?

I po co zadaje sobie te pytania, czemu tak się dziwi? Po tych 

szaleństwach, kiedy oboje zatracali kontrolę nad sobą, kochając się aż do 
upojenia, byłoby dziwne, gdyby się tak nie skończyło.

– Widzę, że jesteś bardzo poruszona – miękko odezwała się Ruth. – 

Wiem, jak to jest, co się wtedy czuje. Doświadczyłam tego na własnej 
skórze. – Uśmiechnęła się, widząc jej niedowierzanie. – Oczywiście to 
było dawno temu, czasy też były inne. Byłam pod presją rodziny, a także 
bałam się ludzkich złych języków. W końcu pogodziłam się z myślą, że 
oddanie dziecka do adopcji będzie najlepszym rozwiązaniem…

– Och, nie, to okropne! – ze wzburzeniem zawołała Chrissie, a ten 

okrzyk dla Ruth znaczył tylko jedno: że Chrissie, choć sama jeszcze sobie 
tego nie uświadamia, będzie oddaną i troskliwą mamą.

– To prawda. Ale miałam szczęście, bo los się do mnie uśmiechnął. Po

latach odnalazłam dziecko i teraz moja… nasza córka, jest częścią naszego 
życia – wyznała. – Domyślam się, co to dla ciebie znaczy… teraz jesteś 
w szoku, ale… musisz powiedzieć Guyowi.

– Nie! – odparła żarliwie. – To nie ma z nim nic wspólnego… poza 

tym on wcale nie chciałby o tym wiedzieć.

Ruth podniosła brwi.
– Tak sądzisz? – zapytała. – Znam Guya, znam go od czasów, kiedy 

był małym chłopcem. Wydaje mi się, że kiedy mu powiesz, sama 
przekonasz się, że potrafi bardzo poważnie podejść do sprawy, że poczuje 
się do odpowiedzialności za dziecko.

– To dziecko nie było planowane. To przypadek – zaczęła Chrissie. – 

Nie potrzeba mi jego pomocy… ani jego poczucia odpowiedzialności. 
Sama dam sobie radę. To moje dziecko.

background image

Słuchała jej w milczeniu, przepełniona współczuciem. Jak dobrze ją 

rozumiała! Jak dobrze znała tę dumę, która kazała z uporem obstawać przy
swoim, choć serce ściskało się z bólu i lęku nie tylko o swoją przyszłość, 
ale o los dziecka. Mądrość powstrzymała ją od komentarza.

– Mamy tu bardzo dobre centrum medyczne – powiedziała rzeczowo. 

– I świetną panią ginekolog. Może warto byłoby się z nią umówić na 
wizytę?

– Chyba to zrobię, dziękuję – nieco sztywno odparła Chrissie, biorąc 

od Ruth karteczkę z adresem i numerem telefonu lekarza.

Pół godziny później, namówiona przez Ruth do zjedzenia kilku 

grzanek i wypicia filiżanki herbaty, jeszcze trochę niepewnym krokiem 
wyszła na ulicę, przedtem gorąco podziękowawszy za gościnność 
i serdeczność.

Dziecko z Guyem. Trudno było w to uwierzyć, ale instynktownie 

czuła, że tak niestety jest.

I co ma teraz począć? Co powiedzieć rodzicom, którzy są wprawdzie 

bardzo postępowi i tolerancyjni, to jednak wieść o tym, że wkrótce zostaną 
dziadkami, nie będzie dla nich łatwa do przełknięcia. Znużona, zamknęła 
oczy. Nie powinna się załamywać. Ma kochających rodziców, na których 
zawsze może liczyć. Poza tym jest wykształcona, ma dobry zawód. Inne 
tego nie mają, a jakoś sobie radzą. I ona też sobie poradzi.

Dzień od samego rana był fatalny. Zarządca lorda Astlegh przyłapał 

pracownicę z obsługi targu w zamkniętej dla obcych części domu. 
Zatrzymana uparcie twierdziła, że po prostu pomyliła drogę i zagroziła, że 
wystąpi ze skargą na zachowanie zarządcy.

– Potraktował mnie jak złodzieja! – z oburzeniem żaliła się Guyowi. –

Co on sobie wyobraża? Jakim prawem pozwala sobie na takie zachowanie?

Oficjalna inauguracja targu była tuż-tuż i tylko tego brakowało, by…
Z całej siły nacisnął na hamulec. Z bocznej uliczki dochodzącej do 

drogi, którą jechał, wyszła jakaś dziewczyna. Znajoma sylwetka… Tak, to 
Chrissie szła z opuszczoną głową. Wydawała się zmęczona i przybita. 
Niewiele brakowało, by wyskoczył z auta i wziął ją w ramiona. Ostatnie 
tygodnie, kiedy unikał miejsc, gdzie mógłby ją spotkać, wydawały mu się 
wiecznością. Jeszcze nigdy czas mu się tak nie dłużył. Boże, że też musiał 
zobaczyć to cholerne biurko!

Gdyby go wtedy nie spostrzegł… To prawda, był na nią wściekły, czuł

się zawiedziony i oszukany, bo zataiła przed nim, że jest siostrzenicą 
Charlesa, ale, czego nie omieszkała mu zarzucić, on też nie był bez winy, 

background image

też nie powiedział jej wszystkiego o sobie. Teraz, kiedy emocje nieco 
opadły, bardziej trafiały mu do przekonania słowa Jenny, tłumaczącej 
zachowanie Chrissie obawą, by go do siebie nie zrazić, by świadomość jej 
rodzinnych powiązań z Charlesem nie stała się przeszkodą dla ich 
znajomości.

„Guy, daj Chrissie jeszcze jedną szansę”, brzmiała mu w uszach rada 

Jenny sprzed kilku tygodni. Ciągle to pamiętał.

Ze spuszczoną głową Chrissie minęła róg. Zmieniły się światła, 

samochody ruszyły. Guy przejechał już kilka metrów, kiedy naraz, pod 
wpływem impulsu, zjechał na bok i nie zważając na ciągłą linię, zatrzymał 
się, wyskoczył na chodnik i pobiegł za dziewczyną.

Słysząc, że ktoś za nią biegnie, Chrissie stanęła i odwróciła się. Na 

widok Guya na jej twarzy odmalowało się niedowierzanie i zdumienie.

– Guy! – wydusiła bez tchu, z wrażenia tracąc panowanie nad sobą.
– Chrissie, dobrze się czujesz? – zapytał, z niepokojem patrząc na jej 

bladą twarz. Wydała mu się przeraźliwie krucha i słaba.

– Jasne, że tak – parsknęła, szybko odwracając się od niego, bo 

nieoczekiwanie zdała sobie sprawę z zagrożeń, jakie niosła ta sytuacja, ale 
nim zdążyła postąpić krok, Guy podszedł do niej i niechcący lekko potrącił
jej rękę. Kartka od Ruth wypadła jej z dłoni i poszybowała na ziemię.

Pochyliła się szybko, żeby ją podnieść, ale Guy był pierwszy. Zerknął 

na adres i zmarszczył brwi, widząc znajome nazwisko.

– Jeśli się dobrze czujesz, to po co ci adres lekarza? – zapytał ostro. – 

Nie wyglądasz za dobrze.

– Nic mi nie jest – skłamała przez zaciśnięte zęby. – Bądź łaskaw 

oddać mi tę kartkę…

Doktor Jardine… Sposępniał. Nie znał jej osobiście, ale to nazwisko 

było dziwnie znajome. Już miał jej podać kartkę, kiedy niespodziewanie go
oświeciło. Doktor Jardine! To do niej kiedyś chodziła jedna z jego sióstr, 
kiedy miała problemy z zajściem w ciążę. Doktor Jardine, ginekolog. Po co
Chrissie ginekolog? Co jej jest? Rzeczywiście wygląda mizernie, blada, 
podkrążone oczy, a jednocześnie jest tak rozbrajająco dzielna. Obronnym 
gestem skrzyżowała ręce na brzuchu, jakby instynktownie broniła…

– Jesteś w ciąży! – wykrzyknął, tknięty nagłym przeczuciem, które 

w tej samej chwili zmieniło się w niezbitą pewność.

Wystarczył mu widok jej twarzy. Nie miał teraz czasu, by zastanawiać

się nad tym, co sam czuje.

Zresztą, nawet by tego nie potrafił. Jak opisać te gwałtowne uczucia, 

background image

jakie go przepełniły? Tyle ich było. Szok, ból, radość, złość, duma 
i miłość… przede wszystkim miłość.

Chrissie odwróciła wzrok, zagryzła usta. Zamarła.
– Chrissie – powtórzył z napięciem.
– Nie mam ci nic do powiedzenia – odparła z dumą, która zbijała go 

z nóg.

– A więc jesteś w ciąży – wyszeptał. – Nosisz moje dziecko…
– Nie! – zaprzeczyła gwałtownie, poruszona jego stwierdzeniem. – To

dziecko, jeśli w ogóle będzie jakieś dziecko, nie ma z tobą nic wspólnego. 
Jest moje i tylko moje.

– Wątpię, by sąd podzielił twoje zdanie – odparował, zbyt wzburzony,

by dobierać słowa i ton.

Nigdy specjalnie nie myślał o dzieciach i nie czuł potrzeby zostania 

ojcem, choć liczni siostrzeńcy i siostrzenice przepadali za nim, a on sam 
miał z nimi świetny kontakt. Więc skąd to atawistyczne poczucie dumy 
i władczej dominacji, jakie go przepełniły na myśl o tym, że Chrissie 
spodziewa się jego dziecka?

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Sąd? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Ale…
– Ojciec też ma prawo do dziecka – oświadczył.
Ojciec. Otworzyła usta i zamknęła je, nie powiedziawszy słowa. 

Dopiero po chwili odzyskała głos.

– Nie wydaje mi się, byś myślał o zostaniu ojcem, kiedy… kiedy…
– A ty myślałaś wtedy o macierzyństwie? – odparł.
No i co miała mu na to powiedzieć?
– Musimy porozmawiać – odezwał się szorstko, ale przecząco 

potrząsnęła głową.

– Zostaw mnie w spokoju, Guy – rzekła cierpko, odwracając się 

i szybko ruszając przed siebie.

Zagryzł wargi i podążył za nią. Przytrzymał ją za ramię i odwrócił, by 

popatrzyła na niego.

– Puść mnie! – zawołała ze złością.
– Jeszcze nie tak dawno prosiłaś, żebym cię nigdy nie opuścił – 

przypomniał jej bezlitośnie.

Poczuła, że policzki jej płoną. Wyrwała mu się.
– A ty zapewniałeś, że mnie kochasz, choć oboje wiemy…
Urwała. Poczuła, że mocniej zacisnął dłoń, którą ją przytrzymywał.
– Co oboje wiemy, Chrissie?

background image

Potrząsnęła głową. Była wykończona, miała wszystkiego dość. Ta 

rozmowa z Guyem nadwątliła resztkę jej sił. A przecież musi mieć siłę dla 
dziecka.

– Zaraz za rogiem stoi mój samochód. Odwiozę cię do domu – rzekł 

tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I nie dyskutujmy o tym, Chrissie. 
Wyglądasz, jakbyś zaraz miała zemdleć.

I dokładnie tak się czuła. W dodatku była zła na siebie, że przez tę 

słabość zgadza się, by jej dyktował, co ma robić.

– Kiedy dowiedziałaś się… o dziecku? – zapytał, gdy wsiedli do 

samochodu.

– Czy to ma jakieś znaczenie? – odpowiedziała pytaniem, nie chcąc 

wdawać się w szczegóły. Nie będzie mu mówić, że gdyby nie Ruth, to 
prawdopodobnie jeszcze długo by o tym nie wiedziała.

Zamknęła oczy. Nadal czuła się kiepsko. Podniosła powieki 

i wzdrygnęła się. Wcale nie jechali do domu Charliego. W ogóle nie znała 
tej drogi.

– Dokąd jedziemy? Stań natychmiast! Chcę wysiąść! – zawołała, 

sięgając do klamki. Wszystko zagotowało się w niej, gdy spostrzegła, że 
Guy zablokował zamek. – Co ty wyrabiasz? Nie masz prawa! – zawołała 
z wściekłością.

– Jako ojciec mam prawo chronić zdrowie swojego przyszłego 

dziecka – odparł z przekonaniem.

Nie mogła znaleźć słów. Jako ojciec!
Czuła się coraz gorzej. Jazda samochodem działała na nią fatalnie.
– Guy, niedobrze mi – wymamrotała słabo. – Zatrzymaj.
– Już teraz?
Skinęła tylko głową.
Płynnie zjechał na pobocze, pomógł jej wysiąść. Wbrew 

oczekiwaniom zachował się po rycersku, stwierdziła, kiedy dziesięć minut 
później poczuła się lepiej i zaczęła dochodzić do siebie.

– Chcę jechać do domu – poprosiła.
– Potrzebujesz kogoś, kto się tobą zajmie, zapewni ci opiekę – 

zdecydował. – Właśnie w takie miejsce zamierzam cię zawieźć. Chodźmy 
do auta…

Poprowadził ją do samochodu. Była zła na siebie, że nie skorzystała 

z szansy i nie uciekła. Ale z drugiej strony była na to zbyt słaba, nie dałaby 
rady.

Uruchomił silnik i ruszył z miejsca. Wyjeżdżali z miasta.

background image

– Dokąd jedziemy? – zaniepokoiła się,
– Przecież już ci mówiłem – odparł spokojnie. – Znam miejsce, gdzie 

ktoś zatroszczy się i o ciebie, i o nasze dziecko.

Nasze dziecko… Chciała zaprotestować, raz na zawsze uświadomić 

mu, że jej dziecko nigdy nie będzie miało z nim nic wspólnego, ale nie 
mogła się teraz na to zdobyć, zbyt opadła z sił. Jechali wąską drogą, 
w jakimś momencie Guy skręcił na zakurzony wiejski trakt, kończący się 
wjazdem na farmę. Minęli bramę i podjechali do zabudowań.

Chrissie szeroko otworzyła oczy. Podekscytowana, nie mogła się 

powstrzymać, by nie wydać okrzyku zdumienia.

– To farma moich dziadków!
– Owszem – potwierdził Guy. – Moja siostra i szwagier kupili ją 

w zeszłym roku – wyjaśnił. – Chociaż z dawnego gospodarstwa wiele nie 
zostało. Ziemia została sprzedana, pozostawiono tylko kilka wybiegów dla 
koni. Siostra prowadzi lekcje jazdy konnej dla niepełnosprawnych dzieci – 
dokończył.

– Ile ty masz tych sióstr? – zapytała oniemiała.
– Pięć – odparł krótko.
– Pięć!
– Zobaczysz, że ją polubisz.
– Ale przecież nie możesz tak mnie do niej przywieźć i liczyć, że… 

Przecież ona nie zechce…

– Zechce, przekonasz się – zdecydowanym tonem rozwiał jej 

wątpliwości.

Nie mówiąc o zobowiązaniach, jakie siostra miała względem niego, 

pożyczając pieniądze na zakup farmy, to, znając ją, był pewien, że nie 
odmówi człowiekowi w potrzebie.

– Czy to ona? – z niepokojem zapytała Chrissie, wskazując gestem na 

wynurzającą się z wnętrza domostwa postać.

– To ona – odparł lakonicznie.
Ledwie zatrzymali się przed domem, ciemnowłosa, wysoka kobieta 

biegiem ruszyła w ich kierunku. Już na pierwszy rzut oka można było 
dostrzec uderzające podobieństwo między nią a Guyem. Była po 
pięćdziesiątce, ale nadal można jej było pozazdrościć szczupłej i zgrabnej 
sylwetki.

– Guy! – wykrzyknęła radośnie na widok brata. – Co za 

niespodzianka! Och, i jeszcze kogoś ze sobą przywiozłeś! Domyślam się, 
że to Chrissie. – Uśmiechnęła się serdecznie do nieco zmieszanej 

background image

dziewczyny. – Frances opowiedziała mi o tobie.

– Hm… jest coś, czego Frances na pewno ci nie powiedziała… – 

zaczął Guy, ale umilkł pod błagalnym spojrzeniem Chrissie. – Raczej nie 
jesteśmy teraz w najlepszych stosunkach z Chrissie – rzekł Guy. – Nie 
będę owijać w bawełnę, bo ona i tak zaraz by ci to powiedziała. Ale to nie 
jest teraz ważne. Chrissie jest w kiepskiej formie, a mieszka w tej starej 
ruderze Charliego Platta. Pomijam już wilgoć, jaką przesiąknięte są ściany. 
Wszystkie tamte domy są zbudowane na miejscu dawnego zlewiska 
szamba. To nie jest zdrowe miejsce.

– Wiem. W cieplejsze dni tam zawsze jest dziwny zapach – 

potwierdziła siostra, a jej słowa dodatkowo pogłębiły narastający niepokój 
Chrissie.

Domy w pobliżu siedziby Charlesa pochodziły z tego samego okresu, 

były podobnie zbudowane. Wznoszono je pośpiesznie, jak najmniejszym 
kosztem. Rzeczywiście powietrze było tam przesiąknięte dziwnym 
zapachem, który kładła na karb zaniedbania. Ale może kryło się za tym coś
więcej… Nagle dotarło do niej niebezpieczeństwo grożące nie tyle jej, co 
dziecku.

– Jesteś bardzo blada – z troską zauważyła siostra Guya. – Chodźmy 

do środka. Przy okazji: mam na imię Laura. Niestety, na razie nie będziesz 
miała okazji poznać mojego męża, Ricka, bo właśnie pojechał kupić kilka 
nowych koni.

– Słyszałam od Guya, że uczysz niepełnosprawne dzieci jeździć 

konno – zagadnęła ją Chrissie.

– Owszem. I ciągle mamy za mało kucyków. Trudno znaleźć 

zwierzęta, które się do tego nadają. Muszą mieć wyjątkowe predyspozycje.

Gdy Laura otwierała drzwi, Chrissie zawahała się przez mgnienie. 

Rozejrzała się wokół.

– Ta farma przedtem należała do dziadków Chrissie – wyjaśnił 

siostrze Guy.

– Och! – wykrzyknęła. Zmarszczyła brwi. – Ale to znaczy…
– …że jestem z rodziny Plattów – z bladym uśmiechem 

dopowiedziała Chrissie. – Charlie był bratem mojej mamy – dodała, 
unosząc dumnie głowę, jakby czekając na krytyczny komentarz.

– Ach tak? – powiedziała Laura, ale zamiast zmierzyć ją chłodnym 

spojrzeniem, rozjaśniła się w życzliwym uśmiechu. – No jasne – 
przytaknęła. – Pamiętam twoją mamę ze szkoły. Była zupełnie inna niż 
Charlie, bardzo spokojna i pilna.

background image

– Nadal jest taka – potwierdziła Chrissie, tłumiąc pokusę, by zerknąć 

ukradkiem na Guya i sprawdzić, jakie wrażenie zrobiły na nim słowa 
siostry.

– Zatroszcz się o nią, Lauro – poprosił na pożegnanie Guy, kiedy 

siostra odprowadzała go do auta. – Zrób to dla mnie.

Laura popatrzyła na niego pytająco, ale on tylko potrząsnął głową. 

Nie chciała go naciskać.

Nie trzeba było szczególnej domyślności, by zorientować się, co 

w trawie piszczy. Musieli się nieźle pokłócić. Chrissie jest w złej formie 
fizycznej i psychicznej. Laura nie była wścibska z natury i nie chciała się 
wtrącać, ale czuła, że coś jest nie tak. Dziewczyna była jak z krzyża zdjęta.
Wcale nie wyglądają na zakochaną po uszy parę, jak z emfazą opowiadała 
Frances.

Gdy Guy ruszył, w zamyśleniu zaczęła iść w stronę domu. Chrissie 

była w salonie, tam gdzie ją zostawiła. Stała przy oknie zapatrzona 
w przestrzeń.

– Przepraszam, że Guy tak mnie tu podrzucił. – Popatrzyła na Laurę 

ze skruchą. – Jeśli to możliwe, zamówię taksówkę i uwolnię cię od mojej 
obecności.

– Nie ma mowy. Wiesz, co to by dla mnie oznaczało? Straciłabym 

więcej niż życie – zażartowała Laura i dodała poważniej: – Wprawdzie 
jako kobiety możemy się zżymać na despotyzm Guya, ale nie to jest teraz 
istotne. Widzę, że nie jest z tobą najlepiej. Miejsca tu nie brakuje, 
a powiem ci, że czuję się bardzo samotna, kiedy Rick gdzieś wyjeżdża. 
Zrobisz mi przyjemność, zostając tu parę dni. Guy ma rację, że w tamtych 
domach jest jakaś niezdrowa atmosfera – nawiązała do wcześniejszego 
tematu. – Moja znajoma mieszka w tamtej okolicy i stale jej coś dolega.

– Nie jestem chora – cicho powiedziała Chrissie. – Podejrzewam, że 

jestem w ciąży. Pewnie cię zgorszyłam – żachnęła się, bo Laura milczała. –
Nie miałam zamiaru ci o tym mówić, ale…

– Nie zgorszyłaś mnie – przerwała jej Laura. – Prawdę mówiąc, 

bardzo ci zazdroszczę. Rick i ja nie mogliśmy mieć dzieci – wyjaśniła. – 
Oczywiście teraz już jest za późno i dawno się z tym pogodziłam, ale 
zawsze miałam o to ogromny żal do losu. Zajęłam się pracą z dziećmi, to 
trochę pomogło… Czy z tego powodu ty i Guy…?

– Nie… to nie w tym rzecz – odrzekła, potrząsając głową. – 

Chociaż… – Urwała. Może za wcześnie mówić jego siostrze o obawie, że 
Guy zechce egzekwować swoje prawa do dziecka. – Nie, problem w tym, 

background image

że… – Nabrała powietrza. – Problem polega na tym, że zaczęliśmy 
romans, właściwie nic o sobie nie wiedząc – powiedziała z żalem.

– I teraz, kiedy to już się stało, oboje nie macie pewności, czy to 

miłość? – domyśliła się Laura.

Chrissie uśmiechnęła się smutno.
– Nie, to nie tak… – szepnęła. – Ale na razie, jeśli pozwolisz, 

wolałabym o tym więcej nie mówić – dodała ze znużeniem.

– Oczywiście – zapewniła Laura. – Chodź, zaprowadzę cię na górę, 

pokażę pokój. A potem, jeśli poczujesz się trochę lepiej, pojedziemy do 
miasta po twoje rzeczy.

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Pomyślałam sobie, że jeśli miałabyś ochotę, mogłybyśmy pojechać 

do Fitzburgh Place – zaproponowała Laura.

– Po co? – W Chrissie obudziła się czujność.
– Wczoraj było oficjalne otwarcie targu. Myślę, że warto by było 

wpaść tam na trochę, pobuszować po straganach, pooglądać, co tam mają –
zachęcała Laura.

– Wiesz, to świetny pomysł – podchwyciła Chrissie.
Przez te dwa dni bardzo polubiła Laurę. Jako gospodyni była 

nieoceniona. I zatroszczyła się o nią z takim oddaniem! W dodatku bardzo 
przypadły sobie do gustu. Obie miały podobne spojrzenie na świat 
i poczucie humoru, doskonale się rozumiały. Laura otoczyła ją przyjazną, 
niemal matczyną opieką, której właśnie teraz tak bardzo potrzebowała. 
Dobrze byłoby mieć taką przyjaciółkę. Szkoda, że Laura jest siostrą 
Guya…

– Tylko czy przypadkiem niczego nie knujesz? – Popatrzyła na nią 

podejrzliwie.

– Ależ skąd! – obruszyła się Laura. – Guy, co z góry wiadomo, będzie

tam na pewno, więc jeśli wolisz uniknąć…

Chrissie zapatrzyła się w krajobraz za kuchennym oknem. Poranek 

wstał piękny, świat jaśniał radośnie w słonecznym blasku. Dziś obudziła 
się w świetnej formie, nudności minęły. Czemu miałaby odmawiać Laurze 
i sobie przyjemności? Czy mają zrezygnować z miłego spędzenia czasu 
tylko dlatego, że Guy też tam będzie? Jon już prawie zakończył 
formalności związane ze sprawami Charlesa, więc jej pobyt w Haslewich 
zbliża się ku końcowi. Wkrótce na zawsze stąd wyjedzie, wróci do swojego

background image

życia i już nigdy więcej nie spotka Guya.

– Zapowiada się miłe wyjście – podjęła. – Ale jeśli w cichości ducha 

chcesz doprowadzić do tego, byśmy się z twoim bratem pogodzili, to… – 
zaczęła ostrzegawczo.

– Chrissie, przecież nie jesteście dziećmi, tylko dorosłymi ludźmi – 

spokojnie odrzekła Laura.

Chrissie zaczęła sprzątać ze stołu po śniadaniu.
– To prawda – przyznała, przyglądając się, jak Laura wkłada naczynia

do zmywarki.

Zapewnienie Laury, że nie zamierza ich godzić, powinno ją uspokoić, 

lecz nieoczekiwanie poczuła się dziwnie przybita, jakby uszło z niej 
powietrze. Ale przecież wcale nie chce, by Guy do niej wrócił. Po tym, co 
od niego usłyszała, po tych wszystkich niesprawiedliwych oskarżeniach… 
Jego zachowanie jednoznacznie świadczyło, że bez niego będzie jej lepiej, 
że i jej, i… dziecku… Tylko że Guy jest ojcem tego dziecka.

Dotknęła dłonią płaskiego jeszcze brzucha, jakby instynktownie 

pragnąc zapewnić rosnącą w niej istotkę, że niczego jej nie zabraknie, że 
będzie kochana.

– Dobrze się czujesz? – zaniepokoiła się Laura.
– Tak, bardzo dobrze – uspokoiła ją.
Wczoraj doktor Jardine autorytatywnie potwierdziła, że wszystko 

wskazuje na to, że Chrissie jest w ciąży. Nie miała zastrzeżeń do stanu jej 
zdrowia, a poranne nudności uznała za normalny objaw.

– Zwykle to przechodzi koło trzeciego, czwartego miesiąca – dodała, 

by ją uspokoić. Wybuchnęła śmiechem, widząc niedowierzającą minę 
Chrissie.

– Cztery miesiące? – Głos się jej łamał.
– Mogłabym przepisać pani leki, które temu przeciwdziałają, ale 

wolałabym tego nie robić – powiedziała doktor. – Stosujemy je wyłącznie 
w ostateczności, ograniczając się do przypadków, kiedy przyszła matka tak
źle znosi początek ciąży, że mogłoby się to odbić na rozwoju dziecka. Ale 
jest sposób, jaki śmiało mogę pani polecić. Zwykle świetnie robi zjedzenie 
na czczo, zaraz po przebudzeniu, kilku herbatników. Próbowała to pani?

Laura radziła jej to samo. Jej dwie siostry wypróbowały tę metodę 

i zaklinały się, że tylko dzięki temu przeżyły pierwsze miesiące ciąży.

– Może weźmiemy ze sobą prowiant i urządzimy sobie piknik? – 

zaproponowała Laura. – Sama widziałaś, że są tam wspaniałe tereny, 
a lepiej, żebyśmy nie wpadły Guyowi w oczy. Będzie zły, że cię tam 

background image

wyciągnęłam.

– Jemu nic do tego, co ja robię. To tylko moja sprawa – zaperzyła się 

Chrissie, ale Laura albo nie usłyszała, albo udała, że nie słyszy.

Energicznie wytarła kuchenny blat i włączyła zmywarkę.
– Guy bardzo się tobą przejmuje – powiedziała Laura, kiedy pół 

godziny później ruszyły spod domu. – Dzwoni do mnie przynajmniej dwa 
razy dziennie i wypytuje, jak się miewasz.

Chrissie zacisnęła zęby.
– Nie chodzi mu o mnie – ucięła. – Interesuje go tylko dziecko. A to 

jest moje dziecko! – oświadczyła z mocą. – I Guy nie ma z nim nic 
wspólnego.

– Oprócz drobnego faktu, że jest jego ojcem – przypomniała Laura.
Chrissie westchnęła ciężko. Już kilka razy wracały do tej sprawy. 

I choć Laura bynajmniej nie popierała roszczeń brata, to również nie 
zadeklarowała się, że jest po jej stronie.

– Większość mężczyzn na miejscu Guya byłaby zadowolona, że 

zdejmuje się z nich odpowiedzialność – zgryźliwie mruknęła Chrissie.

– Owszem, niektórzy na pewno – przyznała Laura. – Ale Guy po 

prostu do nich nie należy. Zawsze był wyjątkowo odpowiedzialny.

– Ale nie aż tak, by zastanowić się, czy jego zapewnienia o miłości są 

zgodne z prawdą. – Nie mogła się powstrzymać, by tego z siebie nie 
wyrzucić.

Zagryzła usta, gdy Laura nic nie odpowiedziała. Niepotrzebnie się jej 

to wyrwało. Nie miała zamiaru tego powiedzieć, ale cierpienie, jakiego 
przez niego doświadczała, chwilami było nie do zniesienia.

– Zresztą, znając jego reputację, powinnam się dziwić, że coś takiego 

nie stało się wcześniej – wymamrotała z goryczą.

Tym razem Laura zareagowała. Ze zmienioną twarzą zahamowała 

i zatrzymała samochód na poboczu.

– Chrissie, co chciałaś przez to powiedzieć? Co miała znaczyć ta 

uwaga o jego reputacji?

Chrissie przełknęła ślinę. Nie przypuszczała, że Laura zareaguje tak 

ostro. Z niepokojem popatrzyła na jej pochmurną minę. Wyglądała 
zupełnie jak przed laty jej mama, kiedy strofowała ją za jakąś psotę.

– Ja… Natalie powiedziała… – Zabrakło jej słów. Jeszcze bardziej 

zmieszała się pod surowym spojrzeniem Laury.

– Nie powinnaś bezkrytycznie wierzyć w to, co mówią inni – 

pouczyła ją Laura. – Natalie jest nieodpowiedzialną dziewczyną, która 

background image

często mija się z prawdą. Lubi psuć ludziom krew. Poza tym zawsze miała 
słabość do Guya i jest bardzo wyczulona na jego punkcie, tym bardziej że 
on nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Potrafi manipulować ludźmi, jest 
bardzo przebiegła. Ale zapewniam cię, że prawda jest inna. Guy nigdy nie 
był taki, jak podejrzewasz. Owszem, miewał sympatie, spotykał się 
z dziewczynami, ale… – Urwała, potrząsnęła głową. – Zresztą, nie ze mną 
powinnaś o tym rozmawiać. Przedyskutuj to z nim. Chociaż przyznam, że 
mnie zaskoczyłaś, Chrissie. Sądziłam, że jesteś rozsądną i myślącą 
dziewczyną – dodała, zbijając ją z tropu. – Nie przypuszczałam, że trafią ci
do przekonania zawistne uwagi jakiejś zazdrośnicy.

Chrissie leciutko wzruszyła ramionami.
– To już i tak nie ma znaczenia.
Laura uruchomiła silnik.
– Czy policja ma już wyrobiony pogląd, kto jest prawowitym 

właścicielem biurka? – zapytała, nie chcąc już ją dłużej męczyć.

Chrissie potrząsnęła głową.
– Jeszcze nie. Postanowili zaczekać na przyjazd moich rodziców, żeby

wypytać mamę. Ona właściwie go nie widziała, więc póki…

– Twoi rodzice mogą zatrzymać się u nas – zaproponowała Laura. – 

Sama widziałaś, że miejsca mamy mnóstwo, a ponieważ twoja mama tutaj 
się wychowała…

Chrissie wzruszyła się.
– Dziękuję, przekażę im zaproszenie – zapewniła gorąco. – 

Domyślam się, że mama bardzo się boi tego przyjazdu. – Zawahała się. – 
Wie, jaką jej brat miał tutaj opinię i…

– Daj spokój, Chrissie. Jej nikt nie ma nic do zarzucenia. Nikt nie 

powie na nią złego słowa – dokończyła stanowczo.

Chrissie zagryzła usta.
– Ale Guy miał do mnie o to pretensje – powiedziała z goryczą.
Laura westchnęła.
– Nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić – zaczęła cicho. – Guy 

naprawdę miał powody, by nie lubić twojego wujka.

Chrissie słuchała w napięciu, gdy Laura opowiadała o tym, jak 

Charles prześladował jej brata, gdy ten był małym chłopcem.

– Takie rzeczy nie mijają bez śladu, pozostają w pamięci na całe 

życie. Szczególnie dotyczy to osób takich jak Guy. On nigdy w stosunku 
do innych nie posłużył się siłą, to nie leży w jego naturze. Ale 
podejrzewam, że w każdym mężczyźnie drzemie instynkt macho i trudno 

background image

im się pogodzić, że ktoś jest od nich silniejszy, że kogoś się boją. Guy, 
kiedy już dorósł, nigdy nie próbował odpłacić Charliemu, zemścić się na 
nim. Ale myślę, że zawsze gnębiło go, że wtedy był za słaby, by mu się 
przeciwstawić, że ta zadra pozostała. Czuł się upokorzony. Nie wiem, czy 
mówię z sensem? – zapytała cicho. – Może…

– Jak najbardziej – szepnęła Chrissie. Chciało się jej płakać. Oczami 

duszy widziała drobnego, bladego chłopca dręczonego przez starszego, 
silniejszego chłopaka. Doskonale rozumiała, co miała na myśli Laura, 
mówiąc, że Guy chyba nadal czuje się przez Charliego poniżony. – Ale 
dlaczego on mi nic nie powiedział? – zapytała cicho.

Laura uniosła brwi.
– Naprawdę nie wiesz? – odparła krótko. – Jest mężczyzną.
Chrissie westchnęła i w milczeniu pokiwała głową.
Choć parę tygodni temu Chrissie była w Fitzburgh Place, to, co 

zobaczyła, kiedy wjechały na teren i zaparkowały auto na dziedzińcu 
dawnej stajni, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

Miała wrażenie, że w jednej chwili przeniosły się w czasie kilka 

wieków wstecz. Wszystko, co było w zasięgu wzroku, zapachy 
i rozbrzmiewające wokół dźwięki przypominały atmosferę wiktoriańskiego
jarmarku.

Grupa przebranych w dawne stroje ulicznych muzykantów grała 

wesołą, skoczną muzykę, popisywali się akrobaci, iluzjoniści w roli 
kieszonkowców pokazywali swoje złodziejskie sztuczki ku uciesze tłumu. 
Na arenie występował pożeracz ognia, pasztetnik głośno zachwalał swoje 
wyroby, a Cyganka, której towarzyszyła dwójka rezolutnych dzieciaków, 
rozdawała przynoszące szczęście talizmany. Sądząc po jej rysach, chyba 
należała do klanu Cooke'ów.

Nie zapomniano o niczym, by stworzyć właściwą oprawę imprezy, 

przywołać klimat minionej epoki. Chrissie przyglądała się temu 
w zachwyceniu.

– Czy to wszystko zasługa Guya? – z niedowierzaniem zapytała 

Laurę.

– Tak sądzę – odparła. – Guy jest świetnym organizatorem, poza tym 

lubi to. Oczywiście zawsze się zarzeka, tłumaczy, że muszą być atrakcje, 
by przyciągnąć ludzi, ale w głębi duszy… – Roześmiała się. – Powinnaś 
zobaczyć, jak wygląda u nas Boże Narodzenie. Guy zawsze ma jakiś nowy 
pomysł. Nawet trudno to dokładnie opisać. On sam wymyśla cały 
scenariusz, a każdy z nas musi się odpowiednio przebrać i odgrywać rolę, 

background image

jaka mu została wyznaczona.

– Cudownie! – zachwyciła się Chrissie.
Naraz coś ją tknęło i jej uśmiech zgasł. Jej dziecko nigdy tego nie 

doświadczy, nigdy nie weźmie udziału we wspólnej zabawie, nie pozna 
radości, jaką daje przynależność do takiej ogromnej rodziny. By odgonić 
od siebie te myśli, rozejrzała się wokół. Na jednym z pobliskich straganów 
spostrzegła biżuterię w stylu art deuco, ulubionym przez mamę. 
Instynktownie ruszyła w tę stronę.

W pobliżu straganu z biżuterią właśnie rozładowywano zaprzężony 

w konie wózek z beczkami piwa. Chrissie usłyszała ostrzegawczy okrzyk, 
ale dopiero rozdzierający krzyk dziecka uświadomił jej zagrożenie. Jedna 
z beczek spadła na ziemię i zaczęła toczyć się w jej stronę.

Wiedziała, że powinna uciekać, ale nie mogła zrobić najmniejszego 

kroku. Panicznie przerażona, stała jak sparaliżowana, serce dudniło 
w piersi jak oszalałe. Beczka z głuchym łoskotem toczyła się prosto na nią.

– Chrissie! – usłyszała krzyk Guya.
Odwróciła się w tę stronę. Biegł ku niej, roztrącając tłum. Miał stężałą

twarz.

– Guy – szepnęła tylko i naraz nogi się pod nią ugięły, a przed oczami 

zapadła ciemność.

Niepewnie otworzyła oczy. Leżała na czymś miękkim i ciepłym. 

Z trudem poruszyła głową. Jakaś marynarka… marynarka, której zapach 
wydawał się dziwnie znajomy.

– Guy… – Spróbowała się podnieść, ale nie miała siły.
– Już dobrze, wszystko w porządku – dobiegł ją spokojny głos Guya. 

– Zemdlałaś.

– Co się stało…? – Dotknęła ręką czoła. Czuła się dziwnie. Jeszcze 

miała w uszach przerażony krzyk dziecka, widziała pędzącą na nią 
beczkę… Zadrżała z przerażenia. – Moje dziecko! – zawołała.

– Nic mu się nie stało – usłyszała czyjś głos.
– To doktor Miles. – Guy przedstawił jej młodego, jasnowłosego 

mężczyznę, klęczącego obok na trawie.

Sądząc po otoczeniu, chyba są w prywatnej części ogrodu, domyśliła 

się Chrissie.

– A ta beczka…? – Zawiesiła głos, ale lekarz stanowczo pokręcił 

głową.

– Guy był szybszy. Na szczęście – dodał. – Z wrażenia, może też 

z upału, nie mówiąc już o ciąży, straciła pani przytomność. Ale wszystko 

background image

wskazuje, że ani pani, ani dziecku nic nie zagraża, choć oczywiście nie 
zaszkodzi skonsultować się jeszcze z lekarzem. Tym bardziej, jeśli 
zamierza pani mdleć częściej – zażartował.

– A gdzie Laura? – zapytała Chrissie, ciągle jeszcze nie mogąc 

całkiem ogarnąć tego, co się stało.

– Poszła po herbatę – rzeczowo odparł lekarz. Przestrzegł ją jeszcze, 

by nie próbowała za szybko się podnosić, i odwrócił się do Guya. – 
Obejrzę teraz tę rękę – mruknął. – Mam nadzieję, że szczepionka 
przeciwtężcowa jeszcze działa?

– Tak myślę – padła odpowiedź Guya.
Nie widziała go, bo lekarz zasłaniał jej widok. Słyszała tylko, że 

syknął i wstrzymał oddech.

– Hmm… dość głęboko… nie obejdzie się bez szycia – usłyszała głos 

doktora. – Na razie oczyszczę ranę i założę opatrunek, ale musi pan jak 
najszybciej pojechać na izbę przyjęć, żeby to dokładnie obejrzeli i zszyli.

– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić – odparł Guy, potrząsając głową. – 

Nie mogę teraz stąd wyjść, dopiero wieczorem po zamknięciu imprezy. 
Jestem do tego moralnie zobowiązany. Po pierwsze, względem 
wystawców, po drugie, wobec lorda Astlegh. Zgodził się udostępnić 
posiadłość jedynie pod warunkiem, że biorę na siebie całkowitą 
odpowiedzialność za to, co się może wydarzyć.

– No tak, i pewnie bardzo mu zależy, żebyś raczej dostał gangreny 

i umarł, ale nie złamał przyrzeczenia – rozległo się ironiczne stwierdzenie 
Laury, która właśnie przyniosła herbatę.

– Gangrena… – szepnęła do siebie Chrissie i wzdrygnęła się.
Zamknęła oczy. Jest taka słaba. Pulsowało jej w głowie, czuła się 

dziwnie nieswojo. Ale tym razem nie z powodu nudności.

Guy rzucił się jej na ratunek. Ocalił ją, ale sam został ranny.
– Posłuchaj mnie, Guy – stanowczo odezwała się Laura. – Jenny na 

pewno chętnie cię zastąpi. Powinieneś pojechać do szpitala. Zadzwonię do 
niej i powiem, co się stało. Potem was odwiozę. Gdzie masz samochód?

– Jest na parkingu – odparł Guy. – Zaraz po niego pójdę.
– Nigdzie nie pójdziesz – sprzeciwiła się. – Ja to zrobię. Ty zostań 

z Chrissie.

– Ja też będę się zbierać. Muszę iść do punktu pierwszej pomocy. – 

Lekarz zapakował swoje rzeczy i zamknął torbę.

Odczekała, aż oboje oddalili się na bezpieczną odległość.
– Nie podziękowałam ci jeszcze za to, co zrobiłeś… – powiedziała 

background image

cicho.

– Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo – odparł szorstko. – 

Gdyby ta beczka cię uderzyła, ja byłbym temu winien. Odpowiadam za 
bezpieczeństwo gości.

– Ale to był wypadek – powiedziała i na samo wspomnienie zadrżała, 

zdając sobie sprawę, jak źle mogłoby się to skończyć.

Gdyby ta beczka ją uderzyła…
Instynktownie objęła rękami brzuch. Guy zbladł gwałtownie.
– O Boże! Czy… gdzie jest lekarz… czy może…? – Miał zmieniony 

głos.

– Nie, nic mi nie jest, Guy. – Wyciągnęła rękę, by go powstrzymać, bo

odwrócił się, jakby chciał gonić za doktorem. – Naprawdę – powtórzyła. – 
Po prostu uświadomiłam sobie, co mogło się stać, gdybyś ty… gdybyś… 
To dziwne, prawda? Jeszcze parę dni temu ani mi przez myśl nie przeszło, 
że mogłabym być w ciąży, spodziewać się dziecka. A teraz na samą myśl, 
że mogłoby mu się coś stać… – Zagryzła usta, niezdolna wypowiedzieć 
tego do końca.

– A nie przyszło ci do głowy, że ja czuję tak samo?
Sposób, w jaki to powiedział, sprawił, że popatrzyła na niego 

uważnie.

– Z mężczyznami jest inaczej – odparła nieszczerze, starając się 

odepchnąć od siebie uczucia, jakie nieoczekiwanie ją ogarnęły.

– Tak? Jesteś tego pewna? – parsknął z goryczą. – Jak myślisz, co 

czułem, widząc, że możesz ucierpieć… i ty, i nasze dziecko, a ja nie mogę 
nic zrobić, nie mogę was ochronić?

– Ocaliłeś nas – sprostowała, rozpaczliwie zastanawiając się, jak 

ukryć przed nim przepełniające ją uczucia, wrażenie, jakie wywarły na niej
jego słowa.

Tak bardzo chciała go pocieszyć; wyciągnąć do niego rękę, dodać 

otuchy. Ale dlaczego? Nie powinna się nim przejmować, współczuć mu. 
Niby dlaczego miałaby to robić?

Odwróciła się, by spojrzeć na niego, i zamarła. Miał mocno rozcięte 

czoło, a na podwiniętym rękawie koszuli ciemniała plama krwi.

To dla niej naraził się na niebezpieczeństwo, przez nią został ranny. 

Ogarnęło ją przerażenie zmieszane z bólem i, co dziwne, złością. Była zła 
na niego. Jak mógł ryzykować, kiedy ona i dziecko go potrzebowali. Było 
to tak silne uczucie, że sama się zdumiała. Jeszcze nigdy czegoś takiego 
nie przeżyła.

background image

Popatrzyła na szpitalny zegar. Badania potwierdziły, że jej nic się nie 

stało. Teraz czekała na Guya, któremu zszywano ranę. Laura zniknęła ze 
spotkaną przypadkiem znajomą.

Drzwi gabinetu zabiegowego otworzyły się, na progu pokazał się Guy.

Poczuła, że policzki jej płoną.

– Czy… czy dobrze się czujesz? – zapytała niepewnie.
– W porządku. Wyjęli kilka drzazg, więcej być nie powinno – 

bagatelizował. – Chrissie… – Głos mu się zmienił, brzmiał teraz poważnie.
Chrissie spięła się wewnętrznie, oczekując na to, co teraz usłyszy. – Może 
byśmy spróbowali raz jeszcze… od początku? – zapytał cicho. Wyciągnął 
w jej kierunku zdrową rękę. – Wiesz, kiedy dzisiaj myślałem, kiedy się 
bałem, że… Powiedz, czy nie jesteśmy tego winni naszemu dziecku, 
synowi czy córce, czy nie powinniśmy przynajmniej okazać mu, że go 
pragniemy, że ono jest dla nas najważniejsze?

– Tak – szepnęła.
– Oboje mieliśmy szczęście wychować się w normalnej rodzinie, mieć

kochających rodziców – ciągnął Guy, widząc, że Chrissie się łamie. – Nie 
mówię, że w pojedynkę nie można dobrze wychować dziecka, ale…

– Wiem, o czym mówisz – wydusiła przez zaciśnięte gardło. Z trudem

powstrzymywała łzy.

– Ale dla dziecka to jest naprawdę ważne… mieć rodziców, którzy się

wzajemnie cenią i szanują, którzy…

– Przepraszam, że nie powiedziałam ci o Charlesie – szepnęła 

Chrissie. – Powinnam była to zrobić. I naprawdę chciałam, tylko że… – 
Nieznacznie wzruszyła ramionami, walcząc jeszcze z pokusą, by ulec, by 
przyjąć jego wyciągniętą rękę, nie tylko dla dobra dziecka, ale…

Kiedy leżała na trawie, a lekarz nakłaniał Guya, by koniecznie 

pojechał do szpitala, uświadomiła sobie, jak bardzo, jak szaleńczo go 
kocha. Ale postanowiła, że nie da się ponieść emocjom, nie popełni 
ponownie tego samego błędu. Zwłaszcza gdy wie… Przecież kochał Jenny,
a nawet jeśli teraz nic ich nie łączy, to jest jeszcze sprawa tego 
nieszczęsnego biurka.

– Spróbujmy, może nam się uda – poprosił.
– Może na jakiś czas – odrzekła i zmusiła się, by popatrzeć mu prosto 

w oczy. – A jeśli okaże się, że dziecko… że nasze dziecko jest podobne do 
wujka Charlesa? Nadal będziesz je chcieć? – zapytała z bólem.

Guy pobladł.
– A będziesz je kochać, jeśli okaże się podobne do mnie? – spytał.

background image

Chrissie zamknęła oczy. Oczywiście, że tak… to przecież jasne.
– To nam się nie uda, Guy – powiedziała znużona. – Są rzeczy, 

których się nie da zmienić ani wymazać z pamięci. Sprawa tego biurka, 
fakt, że Charlie był moim wujkiem, że… – Urwała, wzruszyła ramionami. 
– Poza tym ja zawsze będę miała świadomość, że jesteś ze mną tylko 
dlatego, że nie możesz być z Jenny, że ożeniłeś się wyłącznie ze względu 
na dziecko. A skoro Jenny jest poza twoim zasięgiem, to…

Umilkła, nie była w stanie mówić dalej, zbyt była poruszona.
– Co takiego, Chrissie?! – wybuchnął, ale w tej samej chwili drzwi się

otworzyły i weszła Laura.

Popatrzyła na nich badawczo. Od razu zdała sobie sprawę z napięcia 

panującego między nimi.

– No, widzę, że oboje jesteście gotowi – zdecydowała w jednej chwili.

– Jeśli chcesz, Guy, to po drodze podrzucimy cię do domu.

Zaklął pod nosem i po omacku odszukał przycisk nocnej lampki. 

W jej świetle sięgnął po tabletki przeciwbólowe. Ból, tak jak uprzedzał 
lekarz, rozsadzał mu ramię. Ale nie dlatego się obudził. Dręczyły go 
koszmary. We śnie widział pędzącą wprost na Chrissie beczkę. Przez 
mgnienie stał sparaliżowany przerażeniem, potem rzucił się na ratunek.

Na całym ciele czuł zimny pot. Przesunął palcami po włosach. Bolało 

rozcięte czoło, głowa pękała.

Kiedy niósł Chrissie, wołając do Laury, by natychmiast sprowadziła 

lekarza, a potem w napięciu czekał na jego diagnozę, bojąc się o jej stan, 
o nią samą, nie tylko o dziecko, zrozumiał, że już wcale nie obchodzi go, 
że coś przed nim ukryła, że zataiła prawdę o Charlesie. I niech diabli 
wezmą to biurko, najchętniej sam by je zniszczył, żeby skończyć całą 
sprawę.

Jedyne, co teraz dla niego istniało, jedyne, co miało znaczenie, to 

miłość do Chrissie. Kocha ją i zawsze będzie kochać. Musi znaleźć sposób,
by ją o tym przekonać. Bo przecież i ona go kocha, wie o tym. Wystarczyło
zobaczyć jej twarz, gdy usłyszała, że jest ranny. Próbowała to przed nim 
ukryć, ale przecież to nie jest możliwe. I jak walczyła ze sobą, czekając na 
niego w szpitalu. Nie mówiąc już o stwierdzeniu, że on kocha Jenny!

Jutro coś wymyśli, zastanowi się, jak to zrobić. Jutro. Jęknął, bo 

niechcący strącił ręką opakowanie z antybiotykami. Trudno, teraz ich nie 
podniesie. Niech tam sobie leżą do rana.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

background image

Ale rano nie był już w stanie tego zrobić… nic już nie mógł zrobić.
Leżał w malignie, wstrząsany gorączką, przewracając się z boku na 

bok i mamrocząc coś niezrozumiale. Skóra i włosy lśniły od potu, 
a zabandażowane ramię spuchło tak bardzo, że niemal podwoiło rozmiary. 
Ból rozsadzał ciało, a trucizna powoli ogarniała organizm, znacząc na 
skórze ślad czerwoną pręgą.

– Cześć, Jon! Co tak pędzisz? – uśmiechnęła się Ruth, wpadając na 

skwerze na bratanka.

– Trochę się śpieszę – wyjaśnił. – Niespodziewanie musiałem jechać 

do szkoły, bo Jenny pojechała do Fitzburgh Place, musiała zastąpić Guya. 
Miał być o ósmej, ale wcale się nie pojawił. Telefonem też nie można było 
go ściągnąć. Może zatrzymali go na noc w szpitalu?

– W szpitalu? – zaniepokoiła się Ruth.
– Tak. Wczoraj doszło do małego wypadku. Beczka z piwem zsunęła 

się z platformy i niewiele brakowało, by uderzyła w Chrissie. Wolę nie 
myśleć, jak to by się skończyło. Na szczęście Guy był w pobliżu 
i natychmiast interweniował.

– Okropne. Nie wydaje mi się, że Guy jest w szpitalu – zastanowiła 

się. – Widziałam, jak wczoraj Laura przywiozła go do domu. Była z nią 
Chrissie. Czy to może znaczy, że sprawy są na dobrej drodze? Może się już
pogodzili? – zapytała z nadzieją w głosie.

Jon nadal był poważny.
– Chciałbym, żeby tak było, ale…
– Przecież wiesz, jak to w życiu bywa. Kto się lubi, ten się czubi – 

podsumowała Ruth.

– Owszem, ale to nie tylko to, sprawa jest poważniejsza. Może gdyby 

w grę nie wchodziło jeszcze to biurko… Według Guya należy do Bena, 
a Chrissie twierdzi, że zawsze było w ich rodzinie.

– Tak, to jest problem – zgodziła się Ruth.
– Ruth, przepraszam cię, ale muszę pędzić. – Jon pochylił się 

i pocałował ją w policzek. – Za dziesięć minut mam spotkanie z klientem.

Odszedł, nim zdążyła zwrócić mu uwagę na kawałek grzanki 

wystającej mu z kieszeni marynarki. Miała nadzieję, że jego sekretarka, 
bardzo miła osoba, zauważy to w porę.

Był przyjemny słoneczny poranek, ale Ruth nie myślała teraz 

o pogodzie. To naprawdę bez sensu, by taka głupia rzecz jak biurko – 
zresztą nie przedstawiające sobą szczególnej wartości – tak skutecznie 

background image

potrafiło rozdzielić dwoje ludzi, którzy wydawali się dla siebie 
stworzeni… a nawet troje, jeśli doliczy się jeszcze dziecko.

Niestety, nie była Salomonem, a tego problemu nie da się rozwiązać 

groźbą, że biurko zostanie przepiłowane na dwie części.

Dwie części… To jej coś przypominało, coś, co od samego początku, 

odkąd wynikła sprawa biurka, nie dawało jej spokoju. Zmarszczyła brwi 
w zamyśleniu.

– Co ty tu robisz? – skrzywił się Ben, widząc wchodzącą siostrę.
– Pomyślałam, że wpadnę zobaczyć, jak się miewasz – odrzekła, 

udając, że nie zauważa jego pochmurnej miny. – A przy okazji chcę 
sprawdzić coś w bibliotece – dodała lekko.

– Tak, ciekawe, co takiego? – zainteresował się.
– Nic, co by ciebie mogło obchodzić – rzuciła z udaną obojętnością 

i dodała: – Idąc tu, poprosiłam panią Brookes, żeby przyniosła nam 
herbatę.

– Herbatę – powtórzył z niechęcią. – Nie mogę jej pić. Źle wpływa na 

mój reumatyzm – marudził.

– No wiesz co! Pierwsze słyszę, żeby herbata na kogoś źle działała – 

spokojnie odparła Ruth, wielkodusznie nie wspominając o zupełnie 
odwrotnym efekcie, jaki wywierała zbyt duża ilość mocnego porto, jakim 
Ben zwykle raczył się po kolacji.

Chociaż, gdy pani Brookes przyniosła tacę z herbatą, Ben bynajmniej 

nie odmówił. Z wyraźną przyjemnością popijał aromatyczny napój i wcale 
nie cierpiał.

Może po operacji poczuje się lepiej, pomyślała, ale wolała zachować 

te myśli dla siebie. Ben nie znosił, kiedy mu przypominano o jego 
chorobie. Poczekała, aż wypiją drugą filiżankę, i wyszła do biblioteki.

Wiedziała, czego szukać. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do 

szafki. Wewnątrz były zeszyty, w których ojciec przez całe lata starannie 
zapisywał wszystkie wydatki. Znalezienie właściwego zabrało jej więcej 
czasu, niż początkowo sądziła. Musiała przeglądać kolejne zeszyty, 
wreszcie trafiła. Uśmiechnęła się z satysfakcją.

Przebiegła wzrokiem krótką notkę, wypisaną wyraźnym pismem ojca.
„Stolarzowi Thomasowi Berry po dwa funty dziesięć szylingów 

i sześć pensów od sztuki za wykonanie pary cisowych biurek”.

Czyli były dwa biurka! To znaczy, że jej domysły się potwierdziły. 

Podświadomie czuła, że tak musiało być, ojciec był perfekcjonistą aż do 
przesady. Nie byłoby w jego stylu poprzestać na jednej kopii. Skoro 

background image

rodzina w Chester miała dwa biurka, on nie mógł być gorszy. Ta jego 
żelazna konsekwencja! Trudno sobie wyobrazić, że mógłby postąpić 
inaczej.

Teraz co do jednego nie ma już wątpliwości: istniały dwa identyczne 

biurka. W takim razie bardzo prawdopodobne, że zarówno Chrissie, jak 
i Guy mają rację. Ciekawe tylko, w jaki sposób to drugie biurko trafiło do 
rodziny Plattów? Nie nasuwało się żadne wyjaśnienie. To rzeczywiście 
zagadka.

Drzwi biblioteki otworzyły się w chwili, gdy zamykała zeszyt. Do 

środka wszedł Ben.

– Jeszcze tu jesteś? – burknął i spochmurniał, widząc w jej ręku 

zeszyt ojca. – Czego tam szukasz? – zapytał ostro.

– Chciałam coś sprawdzić – odparła spokojnie.
– Ty… nie miałaś prawa! – wybuchnął. – To…
– Ben, jestem twoją siostrą. – Nie dała się sprowokować i stanowczo 

przywołała go do porządku. – Nie próbuj mnie zastraszyć. Oczywiście, że 
mam prawo. Słuchaj, chciałam cię o coś zapytać… w związku z… Chodzi 
o to biurko, które stąd zniknęło, a raczej o dwa biurka.

Ben zgarbił się, opuścił ramiona i przysiadł ciężko. Ruth nie 

spuszczała z niego uważnego spojrzenia.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – zaprzeczył stanowczo.
– Oczywiście, że masz – zaoponowała spokojnie. – Doskonale wiesz, 

o czym mówię. Ben, zachowałeś się okropnie. – Pokręciła głową. – 
Powinieneś przynajmniej policji powiedzieć, że były dwa biurka.

– Nie, nie powinienem – odpalił. – Dałem ojcu słowo, że nigdy 

nikomu o tym nie wspomnę. To miało na zawsze pozostać tajemnicą.

– Ja niczego takiego mu nie obiecywałam – spokojnie powiedziała 

Ruth. – I nie mam zamiaru trzymać tego w tajemnicy. Na litość boską, 
Ben! Co to w końcu ma teraz za znaczenie? A więc były dwa biurka. 
I każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, prędzej czy później domyśli
się, że tak musiało być. Zwłaszcza kiedy matka Chrissie zidentyfikuje 
biurko zatrzymane przez policję i potwierdzi, że należało do nich. No więc,
czy powiesz mi wreszcie, co się właściwie stało?

Ben sposępniał jeszcze bardziej.
– Ben, chcę usłyszeć prawdę – zastrzegła się Ruth. – I nie ruszę się 

stąd, póki mi jej nie powiesz. Nasz ojciec zamówił dwa biurka, wierne 
kopie tych, które miała rodzina w Chester. Tyle już wiem. W jakimś 
momencie jedno z nich przeszło na własność Plattów. Kiedy to się stało 

background image

i w jaki sposób?

Ben łypnął na siostrę spod oka. Przestąpił z nogi na nogę.
– Ojciec dał je młodej Platt w prezencie ślubnym. Była u nas niańką 

do dziecka.

– Nasz ojciec dał niańce w prezencie ślubnym jedno z biurek, które 

specjalnie obstalował? – niedowierzająco prychnęła Ruth. – Ben, nie chcę 
powiedzieć, że ojciec był skąpiradłem, nie o to chodzi, ale znając go, 
wiem, że nigdy by czegoś takiego nie zrobił… chyba że miałby bardzo 
ważny powód.

– Nie wiem, jak do tego doszło – mruknął Ben. – Może je ukradła 

albo…

– Ben! – groźnie rzuciła Ruth. Umilkła. – Oczywiście możemy 

poczekać na przyjazd matki Chrissie – dodała po zastanowieniu. – 
Przypuszczam, że wie, w jaki sposób weszli w posiadanie tego biurka.

– Nie wie! – zaprzeczył szybko Ben. – Ta dziewczyna nie była głupia. 

A stary Platt też trzymał język za zębami. I pewnie zabrał ze sobą 
tajemnicę do grobu.

– Przepraszam, ale jakoś nie mogę za tobą nadążyć – przerwała Ruth, 

unosząc brwi.

– Chyba wyraziłem się dostatecznie jasno? – Skrzywił się. – 

Dziewczyna wpadła i trzeba było szybko wydać ją za mąż. Stary Platt 
właśnie owdowiał, nie miał dzieci, więc chętnie na to przystał. Tylko że 
dziewczyna nie dawała się łatwo zbyć. Uparła się, że musi coś od nas 
dostać, bo inaczej narobi takiego hałasu, że ojciec się nie pozbiera. Nie 
miał wyjścia i musiał dać jej to biurko.

– Chcesz powiedzieć, że ta dziewczyna, prababcia Chrissie, była 

w ciąży z naszym ojcem? – olśniło Ruth. – I że wydał ją za Archiego 
Platta, na pocieszenie dając jej biurko? Żeby jej zamknąć buzię?

– Sama tego chciała – bronił ojca Ben. – Zresztą, nie powinna 

narzekać, i tak dobrze na tym wyszła. Dostała i biurko, i męża.

– Ben, zastanów się – hamowała go Ruth. – Skoro była niańką, to 

znaczy, że była bardzo młoda, pewnie nie miała więcej jak siedemnaście, 
osiemnaście lat. Biedne dziecko… Pewnie go kochała…

– Kogo? Archiego Platta? Bardzo w to wątpię. Był od niej 

przynajmniej dwa razy starszy.

– Miałam na myśli ojca – wyjaśniła Ruth. – Biedna dziewczyna. 

A wiec Chrissie ma w sobie naszą krew. Należy do Crightonów – 
podsumowała z uśmiechem.

background image

– Tylko nie waż się nikomu o tym wspomnieć – zaniepokoił się Ben. 

– Mówiłem ci, że dałem słowo…

– Nie wydaje mi się, by Chrissie jakoś szczególnie zależało na 

pokrewieństwie z Crightonami. To raczej nie jest dla niej powód do chluby 
– cierpko usadziła go Ruth.

Powoli wyjaśniało się wiele rzeczy. Nic dziwnego, że Charlie Platt tak

marnie skończył. Teraz wiadomo, po kim odziedziczył paskudny charakter,
zamyśliła się Ruth. W męskiej linii Crightonów w każdym pokoleniu 
ujawniały się negatywne cechy. Najpierw David, brat Jona. Jego starszy 
syn, Max, również. Ich ojciec z pewnością nie był wyjątkiem. Charlie 
okazał się wyjątkowo podatny na złe wpływy. Oczywiście to tylko teza, 
której już się nie udowodni.

Chrissie i Guy muszą poznać prawdę. Policja również. Ruth 

spochmurniała. Ben z pewnością nie będzie zadowolony z takiego obrotu 
sprawy. Chociaż to jeszcze nie rozwiązuje wszystkich problemów. 
Wprawdzie wyjaśni się sprawa własności biurka, ale zbyt długo żyła, by 
się łudzić, że na tym się wszystko zakończy, że definitywnie znikną 
nieporozumienia między Guyem a Chrissie.

Oboje się wahali, nie mogli się przełamać, by obdarzyć się 

całkowitym zaufaniem. Gubili się w domysłach i wątpliwościach. Może 
powód był głębszy, może to biurko było tylko pretekstem? Może po prostu 
nie chcieli sobie zaufać?

Kto odgadnie prawdziwą przyczynę? Czy kieruje nimi obawa przed 

uzależnieniem, przed utratą własnej autonomii, tak modne ostatnio 
wyjaśnienie, lansowane przez prasę kobiecą? A może, co na jej oko było 
bliższe prawdy, po prostu podświadomie się tego lękają? Tylko czy ma 
prawo robić im o to wyrzuty?

Ze względu na dziecko z całej duszy życzyła im, by znaleźli do siebie 

drogę, by byli razem nie przez rozsądek, ale z miłości. Bo cóż może dać 
dziecku taki związek bez miłości i wiary, do jakiego życia je przygotuje? 
Zamyśliła się głęboko. Może teraz jest inaczej? Może to już przebrzmiałe, 
staromodne podejście, nie mówiąc już o tym, że patrzy na życie przez 
pryzmat swoich gorzkich doświadczeń i własnych błędów.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Chrissie przebudziła się nagle. Usiadła na łóżku, przyłożyła dłonie do 

brzucha. Serce biło jej mocno, niespokojnie. Nie miała pojęcia, co wyrwało

background image

ją z głębokiego snu, skąd brał się ten dziwny, podskórny lęk, który nie 
pozwalał jej odetchnąć. Instynktownie czuła, że rozwijającej się w niej 
istotce nie grozi nic złego, nic się z nią nie dzieje. W takim razie, dlaczego 
rośnie w niej trwoga, przeświadczenie, że stało się coś strasznego?

Nie mogła opanować paniki. Było wcześnie rano, przez zaciągnięte 

zasłony ledwie przebijało światło poranka. Zapowiadał się piękny, 
słoneczny dzień. Nic nie zakłócało ciszy panującej w przytulnie 
urządzonym pokoju, jaki Laura jej przeznaczyła. Fizycznie czuła się 
świetnie, wczorajsze przykre wydarzenia nie pozostawiły po sobie śladu. 
Zresztą, ona pewnie ucierpiała znacznie mniej niż Guy…

Guy… Serce w niej zamarło. Zabrakło jej powietrza i poczuła 

gwałtowny ból. Już wiedziała: to jemu stało się coś złego. Wiedziała to na 
pewno. Bez zastanowienia zerwała się z łóżka, biegiem wpadła do sypialni 
Laury. Potrząsnęła nią mocno.

– Chrissie, co się dzieje? Coś z dzieckiem? – wymamrotała obudzona 

Laura, z trudem otwierając zaspane oczy.

– Nie, ze mną wszystko w porządku – pośpiesznie zapewniła. – 

Chodzi o Guya.

– O Guya? – Laura zmarszczyła brwi, usiadła na łóżku. – Co się 

stało? Czyżby on…?

– Nie wiem, nie umiem ci tego wyjaśnić. Po prostu wiem, że stało się 

coś złego, czuję to. – Głos jej drżał z niepokoju. – Lauro, mam przeczucie, 
że coś się stało, naprawdę – powtórzyła z uporem.

– Dlaczego tak myślisz? – Nie wierzyła jej. Już całkiem się obudziła. 

– Domyślam się, że jesteś zdenerwowana po wczorajszym dniu, to 
naturalne, biorąc pod uwagę twój stan…

Jej stan! Chociaż w jakimś sensie Laura miała rację. Rzeczywiście tak

było. Tylko niezupełnie tak, jak sądziła Laura. Boi się o Guya nie dlatego, 
że nosi jego dziecko, ale dlatego, że go kocha. Jej strach bierze się 
z miłości, z tego, że…

– Lauro, proszę cię! – powiedziała błagalnie, zerkając na stojący obok

łóżka telefon. – Zadzwoń do niego.

– Dobrze – przystała Laura. – Ale obawiam się, że nie będzie 

zachwycony budzeniem o szóstej rano.

Nie słuchała jej. Instynkt podpowiadał, że musi działać, że musi go 

ratować. Nic jej od tego nie odwiedzie.

W napięciu patrzyła, jak Laura wybiera numer. Rozległ się sygnał, 

drugi, kolejny…

background image

– Pewnie śpi jak zabity po lekach, którymi go nafaszerowali 

w szpitalu – powiedziała uspokajająco. – Wiem, że się o niego martwisz – 
dodała miękko, odkładając słuchawkę. – Ale przecież sama słyszałaś, jak 
lekarz mówił, że już nic mu nie grozi, że nic mu nie będzie.

– Lauro, proszę cię… – wydusiła przez ściśnięte gardło Chrissie. 

Umierała z niepokoju. – Wiem, że coś się stało.

Odwróciła się zrezygnowana i ruszyła do wyjścia.
– Dokąd idziesz? – znużonym głosem zapytała Laura.
– Ubiorę się i pojadę do Guya – odparła z desperacją.
Dobiegło ją głębokie westchnienie Laury.
– Dobrze już, poczekaj. Pojadę z tobą – niechętnie zdecydowała. – 

Ale nie zdziw się, jeśli nie przywita nas z otwartymi rękami. W końcu jest 
bardzo wcześnie.

Rzadko zdarzało się jej oglądać świat o tak wczesnej porze. W innych 

okolicznościach pewnie zachwyciłaby się świeżością i pięknem poranka, 
poczuciem harmonii z naturą, ale teraz miała myśli zaprzątnięte czym 
innym. Przelotnie zerknęła na kilka gęsi podrywających się znad 
niewielkiego jeziorka, obok którego właśnie przejeżdżały. Niepokój, jaki ją
nurtował, nie pozwalał cieszyć się nawet takim sielskim widokiem.

– Zaklinasz się, że nic do niego nie czujesz, a tak bardzo się o niego 

martwisz – z lekką ironią zauważyła Laura, kiedy przejeżdżały przez puste 
ulice Haslewich.

– Ja… go kocham – wyznała cicho Chrissie. – Tylko że nie mogę 

wiązać się z kimś, kto nie ma do mnie zaufania i szacunku, kto… – Głos 
jej się łamał. Umilkła i tylko lekko potrząsnęła głową.

– Przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować – zmitygowała się 

Laura.

– To nie twoja wina – odrzekła cicho Chrissie. – Sama jestem sobie 

winna.

– Zaparkujmy tutaj – zmieniła temat Laura.
Nigdzie nie było śladu żywej duszy. Chrissie z niepokojem popatrzyła

na dom Guya. W oknach na piętrze zasłony były zaciągnięte.

Laura energicznie zastukała do drzwi, nacisnęła dzwonek. Słuchały, 

jak jego dźwięk rozbrzmiewa w ciszy domu.

– No, to powinno go obudzić – z przekonaniem stwierdziła Laura, ale 

choć odczekały parę minut, w środku nadal panowała cisza.

– Może spróbuj jeszcze raz – z niepokojem zasugerowała Chrissie, ale

Laura potrząsnęła głową.

background image

– Mam lepszy pomysł – oznajmiła i zaczęła przeszukiwać torebkę. Po 

chwili wyciągnęła z niej pęk kluczy. Wybrała jeden z nich i uśmiechnęła 
się. – Guy dał mi klucze, żebym mogła zaglądać, kiedy on gdzieś wyjedzie 
– poinformowała, wkładając klucz do zamka i naciskając klamkę.

Weszła za Laurą do środka. Wzdrygnęła się. Było tak cicho, 

przerażająco cicho.

Laura zaczęła wchodzić na górę, Chrissie tuż za nią. Drzwi do 

sypialni Guya były zamknięte. Laura zawołała brata, uchyliła drzwi. 
Sceptycyzm, z jakim odnosiła się do nerwowych próśb Chrissie, w jednej 
chwili zniknął bez śladu, gdy tylko spostrzegła leżącego na łóżku Guya.

– O Boże! – zawołała, podbiegając do łóżka.
– Lauro, co się stało? – z niepokojem zapytała Chrissie, bo Laura 

zasłoniła sobą cały widok.

– Nie jestem pewna, ale to chyba zakażenie – z przerażeniem 

wykrztusiła Laura, odsuwając się nieco w bok, by Chrissie mogła spojrzeć.

W pokoju panował półmrok, ale nawet w tym słabym świetle widać 

było, że zraniona ręka straszliwie spuchła, a od rany w stronę serca szła 
czerwona pręga.

– Guy, Guy! – Laura potrząsała bratem, daremnie próbując go 

obudzić, ale Guy zamamrotał coś tylko i poruszył się. Nie otworzył oczu.

Co za szczęście, że miałam to przeczucie, że usłuchałam głosu 

instynktu, pomyślała z ulgą Chrissie, kiedy dziesięć minut później karetka 
zabrała Guya do szpitala. W ostatniej chwili, jak powiedział lekarz.

Operacja trwała dwie godziny, wreszcie lekarzom udało się usunąć 

drzazgę, która pozostała w ranie. Te dwie godziny wystarczyły, by resztka 
wątpliwości Laury co do uczucia Chrissie, ostatecznie się rozwiała.

Jeszcze nie widziała tak mocno zakochanej kobiety. W dodatku to 

tylko dzięki niej Guy wylądował w szpitalu. Wolała nie myśleć, co by się 
stało, gdyby nie jej upór.

Kiedy wreszcie mogły wejść do środka, Chrissie odsunęła się 

w popłochu i przepuściła Laurę.

– Ty idź pierwsza.
Laura nie zaoponowała. Uchyliła drzwi. Oczy Guya zalśniły nadzieją, 

ale na widok siostry natychmiast przygasły.

– Masz jeszcze jednego gościa – uśmiechnęła się do brata i zrobiła 

miejsce dla Chrissie, z satysfakcją zauważając, że oczy Guya znów się 
rozpromieniły.

Nie odrywał wzroku od nieśmiało podchodzącej Chrissie.

background image

– Jak… jak się czujesz? – wydusiła przez zaciśnięte z emocji gardło.
– Tak sobie, ale cieszę się, że tu jestem – odparł.
– Za to podziękuj Chrissie – rzeczowo pouczyła go Laura, nie 

zwracając uwagi na jej ostrzegawcze spojrzenie. – Muszę ci powiedzieć, że
kiedy zerwała mnie z łóżka o szóstej rano, zaklinając się, że z tobą jest źle, 
nie chciałam jej wierzyć. Musiała dobrze się namęczyć, żeby mnie 
przekonać. Gdyby nie jej upór i determinacja…

Spojrzenie, jakie Guy posłał Chrissie, było dla niej wystarczającą 

nagrodą.

– Ty czułaś… – wyszeptał.
– Chrissie, chyba powinnaś usiąść. – Laura przejęła inicjatywę. 

Popatrzyła na brata. – Przez ostatnie dwie godziny ani na chwilę nie 
przysiadła, tam i z powrotem krążyła przed salą operacyjną – wyjaśniła. – 
Od samego patrzenia na nią byłam zmęczona. O, właśnie, zupełnie 
zapomniałam, że miałam zadzwonić. Przepraszam was na chwilę…

Wyszła, nim Chrissie zdołała ją zatrzymać. Serce zabiło jej mocno. 

Niepewnym krokiem ruszyła do wyjścia.

Jakby zgadując jej uczucia, Guy wyciągnął ku niej zdrową rękę 

i powiedział błagalnie:

– Chrissie, zostań ze mną. Proszę…
Odwróciła się do niego.
– Chirurg powiedział, że mam szczęście, że żyję. Jeszcze kilka godzin

i byłoby po mnie. W najlepszym wypadku skończyłoby się na amputacji 
ręki.

Wyraz jej oczu i cichy jęk, jaki wyrwał się z jej piersi, powiedział mu 

wszystko, co chciał wiedzieć.

– O Boże, Chrissie! – Miał zmieniony głos. – Dlaczego my to sobie 

robimy? Dlaczego tak wszystko komplikujemy? Wczoraj wieczorem, nim 
jeszcze poczułem się bardzo źle, myślałem sobie, że gdyby coś mi się 
stało… to ty nawet nie będziesz wiedziała, jak bardzo cię kochałem, jak 
żałowałem, że w ogóle wynikła sprawa tego nieszczęsnego biurka, że 
niepotrzebnie miałem te kretyńskie uprzedzenia do twojego wujka…

– Laura opowiedziała mi, jak prześladował cię w dzieciństwie – 

przerwała mu Chrissie. – Tak samo dręczył moją mamę, chociaż była od 
niego starsza. Kiedyś mi powiedziała, że przez niego miała poczucie winy, 
bo tak bardzo go nie znosiła.

– Domyślam się, że nie było jej lekko – cicho rzekł Guy. – Ale chyba 

ja byłem dla ciebie nie lepszy…

background image

Nie wiedziała, jak właściwie do tego doszło, że naraz ich dłonie się 

splotły, że uczucia stały się ważniejsze niż uprzedzenia i obawy.

– Będziesz miała moje dziecko – wyszeptał Guy. – Kiedy lekarz 

powiedział mi, jak niewiele brakowało, bym zszedł z tego świata… na 
samą myśl, że nasze dziecko nigdy by mnie nie znało, że nie byłoby mnie 
przy nim, przy tobie, by was chronić i otaczać opieką… Chrissie, chcę być 
przy was, nie tylko ze względu na dziecko… ale dla ciebie.

– Ja też tego chcę – szepnęła, nie mogąc już dłużej hamować łez.
Guy, nie zważając na jej protesty, usiadł i przyciągnął ją ku sobie 

zdrową ręką. Całował ją czule, z miłością.

– Wiem, że pewne problemy nadal istnieją – powiedział, kiedy po 

jakimś czasie podniosła głowę z jego piersi. Uśmiechnął się do niej tkliwie,
odgarnął z twarzy mokre od łez włosy. – Znajdziemy sposób, by je 
rozwiązać, zobaczysz.

– Naprawdę nie chciałam niczego przed tobą ukrywać.
– Cii… – uciszył ją stanowczo, a ona posłała mu smutne spojrzenie. – 

Nie chodziło mi o to, że Charlie był twoim wujkiem, nie to mnie 
najbardziej poruszyło – powiedział. – Najgorsze było to, że nie masz do 
mnie zaufania, to najbardziej mnie zabolało. I dlatego tak wyszło. Wiem, 
że głupio i bez sensu. Zamiast jak dorosły przyznać, że czuję się tym 
urażony, zachowałem się jak dzieciak. W tobie doszukiwałem się winy, 
ciebie oskarżałem.

– Wiesz, dlaczego ci o tym nie powiedziałam? – zapytała drżącym 

z emocji głosem. – Bo za bardzo cię kochałam. Bałam się, by cię nie 
stracić, nie zniechęcić. W dodatku mama była za tym, żebym raczej nie 
zdradzała swoich powiązań z Charlesem. No i wiedziałam, jaki ty masz do 
niego stosunek… – Potrząsnęła głową. – Mnie też było przykro – dodała 
cicho. – Bo nie byłeś ze mną szczery, gdy zapytałam cię o Jenny.

Umilkła i z niepokojem czekała na jego reakcję.
– To prawda – odezwał się po chwili milczenia. – Nie byłem z tobą 

całkowicie szczery…

– Bo nie chciałeś, bym wiedziała, jak bardzo ją kochałeś – przerwała 

ze smutkiem.

– Nie! – zaprzeczył gorąco, krzywiąc się z bólu, bo próbując ją 

przytulić, uraził chorą rękę. – Nie – powtórzył ciszej, gdy Chrissie 
pochyliła się nad nim z troską. – Nie powiedziałem ci prawdy z zupełnie 
innego powodu. Po prostu było mi wstyd, że w jakimś momencie życia 
okazałem się taki słaby, że zamiast szukać rozwiązania własnych 

background image

problemów, wmówiłem sobie, że Jenny będzie najlepszym lekarstwem na 
moją samotność. A przecież wiedziałem, że ma męża, że nie jest dla mnie. 
Czułem to, ale udawałem, że tak nie jest. Znalazłem się na takim etapie, 
kiedy koniecznie chciałem kogoś mieć, założyć rodzinę, mieć dzieci. 
A kiedy nie mogłem sobie nikogo takiego znaleźć, wmówiłem sobie, że 
kocham Jenny. Chociaż wiedziałem, że ona nigdy się we mnie nie zakocha,
że nie zostawi rodziny. Teraz wiem, że to nie była miłość. Na szczęście 
Jenny jest bardzo mądra, mądrzejsza ode mnie. Wszystko z góry wiedziała.
Ale nie chciałem ci o tym mówić, nie chciałem wypaść w twoich oczach na
życiowego niedorajdę. Prawda jest taka, że ja w ogóle nie miałem pojęcia 
o miłości… dopóki nie poznałem ciebie. Kiedy cię zobaczyłem… Miłość 
spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, ogłuszyła… – Urwał, potrząsnął 
głową. – Bardzo lubię Jenny i zawsze będę jej dobrym przyjacielem, ale to 
ciebie kocham. I zawsze będę kochał.

– Nawet mając pewność, że skłamałam na temat biurka? – zapytała 

cicho.

Guy westchnął ciężko.
– Nie wiem, co na to powiedzieć. Wiem tylko to, co sam widziałem na

własne oczy.

– Rozumiem – odezwała się cicho. Uwolniła się z jego objęć i powoli 

podeszła do drzwi.

Już naciskała klamkę, kiedy ją zawołał. Przestraszyła się, że go 

zabolało, i instynktownie podbiegła do łóżka.

– Guy, co się stało? – zaniepokoiła się. – Coś z ręką?
– Nie, z ręką nic się nie dzieje – wymamrotał stłumionym głosem. – 

To ze mną jest kiepsko. Chrissie, zapomnijmy o tym biurku, co mnie to 
w ogóle obchodzi? Ty się dla mnie liczysz… tylko ty. Mogę sprzedać moje 
udziały w antykwariacie, możemy się stąd wynieść, zacząć wszystko od 
początku, w nowym miejscu, gdzie nikt…

Wbiła w niego zdumione spojrzenie.
– Zrobiłbyś to dla mnie? – wyszeptała. – Nawet mimo że…
– Zrobię wszystko. Kocham cię, Chrissie, i tylko to jest dla mnie 

ważne. Gdy tylko wyjdę z tego piekielnego szpitala, usiądziemy w spokoju
i zaplanujemy sobie naszą przyszłość… naszą i naszego dziecka – 
dokończył z mocą i dotknął ustami jej policzka.

Laura, która właśnie uchyliła drzwi, wycofała się dyskretnie.
– Zobaczysz, będziemy szczęśliwi, cała trójka – zapewnił Guy, kiedy 

oderwał od niej usta.

background image

Uśmiechnęła się w odpowiedzi, ale nadal była pełna obaw.
Nawet jeśli wyprowadzą się z Haslewich i zaczną nowe życie, to 

nigdy nie uda się jej zapomnieć o tym, że Guy wątpił w wiarygodność jej 
rodziny. To zawsze będzie stało między nimi.

– Mamy oficjalne zaproszenie na herbatę do mojej sąsiadki, Ruth 

Reynolds – oznajmił Guy, gdy Chrissie weszła do salonu.

Już wczoraj wypuścili go ze szpitala, jednakże pod warunkiem że 

będzie miał zapewnioną stałą opiekę.

Laura kategorycznie oświadczyła, że nie jest w stanie zająć się 

bratem. Lada moment miał wrócić do domu jej mąż, nie mówiąc już 
o kucykach, których musiała doglądać. Chcąc nie chcąc, Chrissie nie miała
innego wyjścia, jak zobowiązać się do opieki nad Guyem.

– No i do czego ta twoja siostra chce doprowadzić? – zapytała Guya, 

kiedy zostali sami.

– Witajcie, proszę do środka – serdecznie powitała ich Ruth. – 

Zaprosiłam też Jona – dodała ku ich zaskoczeniu, prowadząc gości do 
salonu. – Wydaje mi się, że jego obecność będzie bardzo na miejscu. 
W razie czego uzupełni moją relację, jeśli coś przepuszczę. Ale może to nie
będzie potrzebne. Jak się czujesz, Guy? – zapytała z troską.

– Już dużo lepiej – odparł. – Nie mówiąc już o tym, jak bym się czuł, 

gdyby nie Chrissie – dodał, odwracając się i uśmiechając czule do 
dziewczyny.

Ruth oczywiście wiedziała o wszystkim i szczerze radowała się z ich 

pogodzenia. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie szczęściu. Podobnie jak
Jenny była przekonana, że stanowią wyjątkowo dobraną parę.

– Proszę, siadajcie. – Ruth wskazała im miejsca. – Chrissie, mogłabyś

być tak miła i nalać nam herbatę? Chcę opowiedzieć wam o czymś, co 
chyba was zainteresuje.

Uśmiechnęła się do nieco zaskoczonej Chrissie, posłusznie idącej do 

stołu, by nalać herbatę.

– Wiele się zastanawiałam – zaczęła Ruth – jak to właściwie jest 

z tym biurkiem, które znalazło się w domu Charliego Platta. Czułam, że za 
tym musi się coś kryć i to przeczucie nie dawało mi spokoju. 
Postanowiłam więc przeprowadzić małe śledztwo. Mój ojciec, co Jon może
potwierdzić, zawsze po cichu rywalizował ze swoimi krewnymi z Chester. 
To biurko, które sobie obstalował, było kopią pary biurek, zamówionych 
we Francji na prezent urodzinowy dla ich bliźniaczek. Wydało mi się 
czymś nieprawdopodobnym, by wiedząc o tym, ojciec zlecił wykonanie 

background image

tylko jednego mebla. To do niego nie pasowało. Dlatego zaczęłam szperać 
w różnych szpargałach… – Urwała i sięgnęła po gruby zeszyt leżący obok 
niej na podłodze. – Tutaj znajdują się zapiski z roku, w którym zostało 
zamówione to biurko. A raczej dwa biurka.

Przez dłuższą chwilę w salonie zalegała cisza, w której zebrani 

przetrawiali usłyszane słowa.

– Czy to ma znaczyć, że były dwa biurka?! – wykrzyknął Guy.
– Tak, były dwa identyczne biurka – spokojnie potwierdziła Ruth. – 

Dokładnie takie jak te, które miała rodzina z Chester.

– Ale to nadal nie wyjaśnia, w jaki sposób jedno z nich trafiło do 

mojej rodziny – zauważyła Chrissie.

– Oczywiście – odrzekła Ruth. – To pokwitowanie jest wyłącznie 

stwierdzeniem, że na ten konkretny cel zostały wydatkowane pieniądze.

– Mało prawdopodobne, by mój pradziadek odkupił jedno z tych 

biurek. – Chrissie nie kryła wątpliwości, jakie budziła w niej ta możliwość.
– To by znaczyło…

– Nie, tak rzeczywiście nie było – spokojnie podjęła Ruth. Popatrzyła 

na Jona. – Nasz ojciec, Bena i mój, był dwa razy żonaty. Nasza mama 
zmarła wkrótce po moim urodzeniu i do pomocy przy dzieciach 
zatrudniono młodą dziewczynę – powiedziała i na chwilę umilkła. – Ta 
dziewczyna była twoją prababcią, Chrissie – oświadczyła. – Ojciec 
nawiązał z nią bliskie stosunki, a kiedy zaszła w ciążę, wydał ją za 
owdowiałego i bezdzietnego farmera, niejakiego Archiego Platta. Obaj 
mężczyźni umówili się, że dziecko, jak się okazało syn, zostanie 
wychowany jako syn farmera. Był to już niemłody człowiek i bardzo 
pragnął potomka. Pewna suma pieniędzy również zmieniła właściciela. – 
Ruth skrzywiła się lekko. – Biedna dziewczyna. Myślę, że bardzo kochała 
mojego ojca, tak bardzo, że ubłagała go, by dał jej coś do nowego domu 
jako pamiątkę łączącego ich uczucia. Ojciec przystał na to, a ona wybrała 
sobie biurko – dokończyła Ruth.

Chrissie patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
– Czy tak było naprawdę? – wykrztusiła z niedowierzaniem. – Nie 

mogę…

– Tak było naprawdę – z cichą stanowczością potwierdził Jon.
– Ale dlaczego moja mama nigdy mi o tym nie powiedziała? 

Dlaczego…?

– Wątpię, by w ogóle wiedziała – rzekła Ruth. – Ja nie miałam o tym 

pojęcia, a Ben, mój brat, usłyszał o tym od ojca na łożu śmierci. Wtedy dał 

background image

mu słowo, że nigdy się z tym nie zdradzi. Dopiero kiedy zaczęłam 
dociekać, jak to było z tymi biurkami i postraszyłam go, że zawiadomię 
policję, powiedział mi o tajemnicy ojca.

– Nie mogę w to uwierzyć – szepnęła Chrissie, oczy jej podejrzanie 

zalśniły. Odwróciła się do Ruth. – Nawet nie przypuszczasz, jak bałam się 
tego momentu, kiedy moja mama przyjedzie zidentyfikować biurko – 
wyznała drżącym głosem. – Jak strasznie…

– Chyba wiem – łagodnie sprostowała Ruth.
Guy nadal milczał, ale wystarczyło popatrzeć na wyraz jego twarzy, 

by odczytać kłębiące się w nim myśli.

– Dwa biurka – powiedział z posępną miną i zaczął przemierzać 

pokój. – To przecież jasne. Jak mogłem o tym nie pomyśleć? Przecież 
wiedziałem, że były dwa oryginały.

– Nie miałeś powodu, by w ten sposób do tego podchodzić – 

próbowała uspokoić go Ruth. – W końcu widziałeś tylko jedno biurko i nie
miałeś pojęcia, że kiedyś zrobiono dwie kopie. Nikt nigdy o tym nawet nie 
wspomniał.

– Pewnie nie, ale powinienem wpaść na ten pomysł, poszukać… 

Chrissie!

– Już dobrze – zapewniła go, jeszcze trochę bez przekonania. Ujęła 

jego dłoń. – Ruth ma rację. Nie mogłeś tego wiedzieć. Zresztą – dodała 
z rozbrajającą szczerością – gdybym była na twoim miejscu, pewnie 
zareagowałabym dokładnie tak samo jak ty.

Ruth spostrzegła spojrzenie, jakim Guy obdarzył Chrissie 

i pośpiesznie odwróciła wzrok. Bywają uczucia zbyt gorące, zbyt żarliwe, 
by mogły być obserwowane przez postronne osoby.

– Ale z ciebie kłamczuszek – pieszczotliwie powiedział Guy. – 

Bardzo kochany kłamczuszek.

Chrissie potrząsnęła głową. Rewelacje Ruth tak ją wzburzyły, że 

ciągle jeszcze nie mogła pozbierać myśli.

– Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. – Popatrzyła na Jona 

i Ruth. – Czegoś takiego nigdy bym się nie spodziewała…

– No, to przynajmniej wiemy, po kim Charlie odziedziczył złe geny – 

Ruth zauważyła z uśmiechem i dodała zwracając się do Chrissie: – 
Niestety, co jakiś czas w naszej rodzinie pojawiają się osobnicy wyjątkowo
samolubni i zupełnie pozbawieni choćby krzty moralnej 
odpowiedzialności. Och, no właśnie… – Podniosła się i z otwartymi 
ramionami podeszła do Chrissie. Uścisnęła ją serdecznie. – Witamy 

background image

w rodzinie Crightonów!

– W rodzinie Crightonów? – Z wrażenia Chrissie aż zaniemówiła.
– Spokojnie – uprzejmie odezwała się Ruth. – Nikt z nas nie weźmie 

ci za złe, jeśli nie zechcesz się z nami bratać i przyznawać do 
pokrewieństwa.

– Po prostu nie wiem, jak moja mama to przyjmie.
– Domyślam się, że razem z Guyem chcecie sobie teraz porozmawiać,

omówić wszystko. – Ruth delikatnie dotknęła jej dłoni i jeszcze raz 
uścisnęła.

Chrissie zaczęła zbierać się do wyjścia.
Jon również uścisnął ją na pożegnanie.
– Oboje byli dla mnie tacy mili i serdeczni – rozrzewniła się Chrissie, 

kiedy już dotarli do domu Guya. Łzy potoczyły się jej po policzkach.

Guy, który właśnie szykował coś do picia, pośpiesznie przeszedł 

kuchnię i wziął Chrissie w ramiona.

– Chrissie… Co się stało? Powiedz…
– Nic – załkała, wtulając głowę w jego ramię. – Po prostu tak się 

cieszę, że to już jest za nami. Bałam się, że nigdy nie zdołamy o tym 
zapomnieć, że to zawsze będzie nas prześladować, zawsze będzie nas 
dzielić… i że nigdy nie będziesz miał do mnie całkowitego zaufania.

– Ja miałbym tobie nie ufać? – obruszył się. Pochylił głowę, szukając 

jej ust, szepcząc słowa gorących przeprosin, ale nie dała mu skończyć, 
oddała pocałunek. – Jutro z samego rana lecimy do Amsterdamu – 
zapowiedział, czule patrząc jej w oczy. – I nie tylko po pierścionek 
zaręczynowy. To będzie pierścionek na zawsze – dodał i łagodnie pogładził
jej dłoń. – Bo tym razem, najdroższa, to już będzie na zawsze.

– Tak – potwierdziła szeptem.
– Pokażesz mi swoje pierścionki? Och, jakie piękne! – z zachwytem 

wykrzyknęła Bobbie, wnuczka Ruth, z błyszczącymi oczami przyglądając 
się wyciągniętej dłoni Chrissie.

Właśnie wraz z Guyem wyszli z kościoła, obrzucani deszczem 

różanych płatków. Chrissie sama była zaskoczona, że ostatecznie 
zdecydowała się na zupełnie inny pierścionek, niż zamierzała. Myślała 
o czymś na wzór dawnej biżuterii, a wybrała trzy pierścionki stanowiące 
jedną całość, zaprojektowane specjalnie dla niej przez jednego 
z najlepszych amsterdamskich jubilerów. Tylko brylant w kształcie serca, 
zdobiący pierścionek zaręczynowy, został wybrany przez Guya. Był tak 
piękny, że zapierało dech. Początkowo wzdragała się, uważając, że jest 

background image

zbyt ozdobny, ale w końcu uległa perswazjom narzeczonego i jubilera. 
Zresztą, rzeczywiście w porównaniu z innymi wyrobami ten był wręcz 
skromny. Dwa pozostałe, w przeciwieństwie do prostej obrączki, na której 
pysznił się brylant, miały kształt liny splecionej z żółtego i białego złota. 
Środkiem jednego z nich biegł rząd drobnych brylancików.

– Wszystkie trzy łączą się w jedną spójną całość – powiedział Guy 

i dodał z czułością: – Tak jak nasza trójka.

Tak jak ich trójka.
Suknię ślubną Chrissie zamówiła w Chester. Zdecydowała się na 

prosty fason z kremowego atłasu, dyskretnie maskujący jej ledwie rysujący
się brzuszek. To był główny powód, dla którego nie chciała tradycyjnej 
białej sukni. Do tej swojej prostej sukni wybrała jeszcze długi atłasowy 
płaszcz z niewielkim trenem.

– Nie wstydzę się tego, że noszę nasze dziecko – powiedziała mamie, 

gdy we dwie uważnie studiowały żurnale ze ślubnymi kreacjami. – Ale to 
kościelny ślub i wydaje mi się, że w moim przypadku biała suknia nie 
byłaby na miejscu.

– I tak będziesz wyglądać ślicznie, córeczko – zapewniła ją mama.
I tak też było.
A zachwytom Guya nie było końca.
Uśmiechnęła się do świeżo poślubionego męża, delikatnie dotykając 

jego ręki, by zwrócić mu uwagę na pochłonięte rozmową jej mamę i Laurę.

Cieszyła się bardzo, że obie tak szybko zapałały do siebie szczerą 

sympatią. Laura z oddaniem zajęła się jej rodzicami, gdy tylko zjechali do 
Haslewich. Nie było mowy, by zatrzymali się gdzieś indziej niż u niej. 
W dodatku Laura doskonale poradziła sobie z rezerwą i obawami Rose, jak
zostanie przyjęta w miasteczku.

– W ogóle się tym nie przejmuj. Jesteś sobą, nie swoim bratem. Nikt 

nie będzie ciebie oceniać przez pryzmat jego posunięć – oświadczyła jej 
wprost.

Okazało się, że miała całkowitą rację. Dowiodło tego serdeczne 

przyjęcie, jakie zgotowało jej kilka szkolnych koleżanek. Chrissie 
wprawdzie podejrzewała, że Laura maczała w tym palce, ale zostawiła te 
przemyślenia dla siebie. Nie miała zamiaru psuć mamie przyjemności. 
A obie rodziny, Crightonów i Cooke'ów, przyjęły nowych członków 
z otwartymi ramionami.

Jedynie naburmuszona Natalie trzymała się z daleka, demonstracyjnie

okazując niechęć. Między innymi dlatego Chrissie wcale się nie zmartwiła,

background image

słysząc, że postanowiła wynieść się do Londynu.

Dla Rose wiadomość o pokrewieństwie z Crightonami była nie 

mniejszym zaskoczeniem niż dla Chrissie. Tym bardziej wzruszające było 
niechcący podsłuchane stwierdzenie mamy, która szepnęła do Jenny, że po 
przejściu na emeryturę oboje z ojcem zamierzają przenieść się w te strony.

– W końcu – dokończyła z uśmiechem, zwracając się do Jenny – 

będziemy tu mieć nie tylko córkę i zięcia, ale nasze wnuki.

– Wiesz co? – zaśmiał się Guy, przyglądając się jednej ze swoich 

licznych siostrzenic, zapamiętale flirtującej z nieco skonsternowanym 
chłopcem. – Coś mi się widzi, że wolałabyś wcale nie jechać na Barbados, 
tylko zostać tutaj.

– Tak myślisz? – roześmiała się Chrissie. – Po prostu bardzo się 

cieszę, że mamy teraz taką dużą rodzinę. To wspaniałe, mieć tylu bliskich 
i oddanych ludzi. I cudowna jest świadomość, że nasze dziecko, nasze 
dzieci, wychowają się w takim otoczeniu. Ale najcudowniejsze jest to, że 
mnie kochasz – żarliwie wyszeptała mu do ucha. – A Barbados…

– Barbados – mruknął Guy. – Co mnie podkusiło, żeby tam jechać? 

Czemu po prostu nie zamówiłem apartamentu w hotelu Grosvenor 
w Chester? – zamruczał, pochylając się, by ją pocałować. – Wiesz, ile 
godzin się tam leci?

– Na razie przed nami przyjęcie weselne – przypomniała mu Chrissie.
– Poczekaj, niech no tylko będę cię mieć wyłącznie dla siebie – 

żartobliwie przestrzegł ją Guy.

– Tylko dla siebie? – droczyła się. Delikatnie poklepała się po 

brzuchu. – Chyba się trochę mylisz – uśmiechnęła się. – Ale wiesz, kamień
spadł mi z serca, kiedy złapali tych włamywaczy.

– Mnie też – potwierdził Guy, patrząc na nią ze skruchą. – Nie mieści 

mi się w głowie, że mogłem choć przez mgnienie sądzić, że masz z tym 
coś wspólnego.

– Cii… – Położyła palec na ustach. – Po prostu na to wyglądało, 

wszystko pasowało. W dodatku wśród nich była kobieta.

– Nie zasłużyłem na ciebie – z czułością wyszeptał Guy.
Stojąca po drugiej stronie kościelnego dziedzińca Madeleine Crighton

uważnie popatrzyła na roześmianą młodą parę. Świeżo poślubieni 
małżonkowie promienieli szczęściem, a łączące ich uczucie było tak 
widoczne, że zdawało się, że można go dotknąć.

Madeleine odwróciła wzrok.
Jak inaczej ona przeżywała swoje ciąże! Jak bardzo brakowało jej 

background image

miłości i czułej opieki męża. Max odnosił się do niej okropnie, wcale nie 
ukrywał, że nie chciał dzieci, że w gruncie rzeczy to i jej też wcale nie 
chciał.

Pośpiesznie ruszyła w stronę grupki osób, między którymi stała Jenny,

matka Maxa.

Ostatnio chyba miała zły okres, wolała nie myśleć o Maksie, o ich 

rozsypującym się małżeństwie. Ich małżeństwo… Właściwie czym ono 
w ogóle było? Okazało się zwykłym, nic niewartym świstkiem papieru. 
Max nie ukrywał, że jej nie kocha. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek ją 
kochał. Przy nim czuła się niepotrzebna, odbierał jej poczucie własnej 
wartości. Nie chciał jej, nie pragnął. Doszło do tego, że była niemal 
zadowolona z dzielącej ich obcości, z przeciągającej się rozłąki, gdy 
„interesy” kazały mu jechać do Hiszpanii. Prawie zadowolona… Ale 
jeszcze nie umarła w niej pamięć o tym, jak było kiedyś, gdy jeszcze byli 
razem.

– Mmm… jest bosko… – zamruczał z zadowoleniem Guy, 

wyciągnięty na szerokim łożu w ich wakacyjnym domu na Barbados. 
Wirujący pod sufitem wiatrak przyjemnie chłodził gorący powiew 
tropikalnej nocy.

– Warto było czekać? – z przekomarzaniem zapytała Chrissie.
Guy oparł się na ramieniu, pochylił nad nią. Koniuszkiem palca 

przeciągnął po linii jej ust, dotknął wargami rozgrzanej skóry.

– Było warto – zamruczał z uśmiechem.
Patrzyła z zachwytem, jak podnosi się z łóżka i idzie do stołu. 

W ciepłym półmroku pokoju jego ciało jarzyło się złociście, lekki pot 
podkreślał napięte pod skórą mięśnie. Jest piękny, jak dzikie, drapieżne 
zwierzę. I porusza się z taką gracją… Zrobiło się jej gorąco.

– Dopiero teraz mamy na to czas. – Wyciągnął z wiaderka z lodem 

zmrożonego szampana. Mieli wypić go wcześniej, ale gdy tylko tu weszli, 
nie mogli dłużej czekać…

Przyglądała się, jak otwiera butelkę i nalewa do kieliszków spieniony 

złocisty napój. Mogłabym tak patrzeć na niego w nieskończoność, 
uświadomiła sobie nagle. Jest taki męski, taki zniewalający…

Guy podniósł głowę, popatrzył na Chrissie. Chyba wyczytał coś w jej 

wzroku, bo jego oczy pociemniały nagle. Patrzył na nią w napięciu.

Poczuła, że policzki jej płoną. Z satysfakcją stwierdziła, że i on nie 

pozostał obojętny, bo gdy podszedł i podał jej kieliszek, ręka zadrżała mu 
lekko. Kilka kropli szampana rozprysło się na jej piersi. Zrobiła ruch, jakby

background image

chciała je otrzeć, ale powstrzymał jej dłoń. Poczuła delikatny dotyk jego 
ust.

Zamruczał cicho, odstawił kieliszek na bok. Jak cudownie było czuć 

jego bliskość, z radością odbierać kolejne pieszczoty. Kocha go, kocha 
i pragnie, teraz, zaraz… Oczy jej zalśniły, gdy z rozmysłem oblała go 
resztką szampana.

– Chrissie, co ty… – Puścił jej rękę, a ona spokojnie odstawiła 

kieliszek.

Zdecydowanym ruchem pchnęła go na łóżko.
– Jak się boisz, to nie zaczynaj – roześmiała się i dotknęła ustami 

złocistego płynu perlącego się na jego piersi.

Teraz ja go pomęczę, postanowiła, ale szybko straciła kontrolę. I już 

razem zatracali się w pieszczotach, upajając słodką, namiętną miłością.

Wstający świt zaczynał różowić niebo, gdy Guy z czułością pochylił 

się nad żoną.

– Chrissie… Pomyśl tylko… przed nami jeszcze trzy takie tygodnie. 

Na Boga, jak my to przeżyjemy?

Oboje uśmiechali się jeszcze, gdy wreszcie zmorzył ich sen.

background image

Lekcja uczuć

Tłumaczenie:

 Klaryssa Słowiczanka

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Coś podobnego, a to zaszczyt nas spotkał! Ostatnio zrobiłaś się taką 

eurokratką, że nie wyściubiasz nosa z Brukseli.

Louise natychmiast się najeżyła na ten sarkazm w głosie starszego 

brata. Nigdy nie łączyła jej szczególnie bliska więź z Maxem, nawet kiedy 
byli dziećmi. W późniejszych latach ich stosunki nie układały się wcale 
lepiej, a charakter Maxa jakoś nie ulegał poprawie.

– W święta Bożego Narodzenia mówiło się, że nie przyjedziesz 

w najbliższym czasie do domu – ciągnął dalej takim tonem, jakby zmierzał
do sprzeczki. – Oczywiście wszyscy wiemy, że chodzi o Saula.

Louise posłała mu gniewne spojrzenie.
– Gdybyś przestał wtykać nos w cudze sprawy i zajął się wreszcie 

własnymi, zrozumiałbyś może w końcu, co się naprawdę liczy w życiu, ale
ty nie wiesz, co znaczy słowo wartość, prawda, Max?

Nie dając bratu szansy na ripostę, odwróciła się gwałtownie i odeszła.
Przyrzekała sobie, że podczas tej wizyty w domu udowodni rodzinie, 

jak bardzo się zmieniła. Od jej wyjazdu do Brukseli minął rok, od tamtego 
momentu nie widziała bliskich i teraz chciała im pokazać, jak przez ten 
czas dojrzała, jak bardzo była dzisiaj różna od dziewczyny, która…

Kątem oka dostrzegła Saula, kuzyna ojca; stał ze swoją żoną, Tullah, 

i trójką dzieci z pierwszego małżeństwa. Tullah obejmowała Megan, córkę 
Saula, a on trzymał na ręku malca, który był synem jego i Tullah.

Ogromny salon w domu dziadka zdawał się wypełniony wyłącznie jej 

rówieśnikami, którzy z dumą prezentowali powiększające się rodziny.

Obok kominka kuzynka Olivia w towarzystwie męża i dwójki dzieci 

żywo o czymś rozprawiała z Lukiem, reprezentującym rodzinę z Chester, 
któremu z kolei towarzyszyła amerykańska żona Bobby oraz córeczka. 
Maddy, żona Maxa, dyskretnie spoglądała na srożącego się jak zwykle 
dziadka.

Matka Louise, Jenny Crighton, twierdziła, że Maddy musi być świętą 

kobietą, skoro nie tylko wytrzymuje humory staruszka, ale potrafi go 
wprawić w dobry nastrój. Kiedy tego dnia przy śniadaniu powtórzyła raz 
jeszcze swoją opinię na temat synowej, Louise, niewiele myśląc, odparła, 
że dla dziewczyny, która znosi co dzień Maxa, rozmowy z dziadkiem 
muszą być czymś w rodzaju wytchnienia.

– Louise – napomniała ją matka, ale córka nie przejmowała się 

background image

połajankami.

Cała rodzina wiedziała, że Max jest po prostu złym mężem, i Louise 

nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Maddy dotąd go nie zostawiła.

– Widzę, że coś jesteś dzisiaj nie w sosie.
Louise za całą odpowiedź skrzywiła się na tę uwagę Kate, siostry 

bliźniaczki.

W rodzinie Crightonów bliźniaki były czymś tak naturalnym jak maki

na polu pszenicy – z wyjątkiem najmłodszego pojawiały się w każdym 
pokoleniu.

– Pojawią się i w tym – zapewniała z niezmąconym spokojem Ruth, 

ciotka ojca.

– Właśnie dochodzę do siebie po pogawędce z braciszkiem – 

poinformowała siostrę Louise. – Nic się nie zmienił.

– Nie – przytaknęła Kate. – Powiem ci, że właściwie to mi go żal. 

Max…

– Żałować Maxa? – wybuchnęła Louise. – A niby z jakiego powodu? 

Ma wszystko, o czym marzył: ciepłą posadkę w jednej z najlepszych 
kancelarii adwokackich w kraju, prowadzi same dochodowe sprawy. 
Wszystko przychodziło mu bez wysiłku, z wyjątkiem małżeństwa z biedną 
Maddy. Jedynie wtedy musiał trochę popracować, żeby zaciągnąć ją do 
ołtarza.

– Wiem, że mu się powiodło w sensie materialnym, ale czy jest 

szczęśliwy? – nie ustępowała Kate. – Myślę, że przeżywa historię stryja 
Davida bardziej, niż chciałby okazać. W końcu oni obydwaj…

– Byli ulepieni z tej samej gliny, wiem – ucięła Louise. – Jeśli chcesz 

znać moje zdanie, będzie lepiej dla całej rodziny, jeśli nigdy więcej nie 
usłyszymy o stryju Davidzie. Wiem od Olivii, że dokonał poważnych 
nadużyć, kiedy on i tata byli jeszcze wspólnikami. Gdyby wówczas nie 
zniknął bez śladu…

Obydwie rozmyślały przez chwilę w milczeniu o katastrofie, której 

przed laty omal nie spowodował brat ich ojca, David Crighton.

– To już przeszłość – powiedziała Kate cicho. – Ojciec i Olivia 

uporali się jakoś z problemami w kancelarii. Prawdę mówiąc, interes 
rozwija się tak dobrze, że myślą o przyjęciu jeszcze jednego notariusza. 
Sami już nie mogą sobie poradzić z nawałem pracy. Dziadek jednak ciągle 
tęskni za Davidem, wiesz? Stryj był zawsze jego…

– Ulubieńcem, Wiem. Biedny dziadek. Nigdy nie umiał właściwie 

oceniać ludzi. Najpierw jego oczkiem w głowie, kosztem taty, był David, 

background image

teraz Max.

– Mama bardzo się ucieszyła, że udało ci się wyrwać z Brukseli 

i przyjechać na urodziny dziadka – powiedziała Kate. – Tak jej było 
przykro, że nie usiadłaś z nami do stołu w Boże Narodzenie.

– Nie mogłam, tłumaczyłam wam – zniecierpliwiła się Louise. – 

Szefowa kazała mi przygotować raport na temat nowych ustaw, które 
wkrótce miały być głosowane w Unii Europejskiej. Nie miałam wyjścia, 
musiałam się zgodzić. Nie warto było przyjeżdżać do domu na kilkanaście 
godzin, nawet gdybym zdobyła bilet na samolot.

W trzy miesiące po skończeniu uniwersytetu Louise, rezygnując 

z aplikantury adwokackiej, podjęła pracę w biurze nowo wybranej 
deputowanej do Parlamentu Europejskiego, która poszukiwała właśnie 
młodej prawniczki specjalizującej się w zagadnieniach 
międzynarodowych.

Półroczny zrazu kontrakt przerodził się w stałą posadę, bo też Louise 

wypełniała swoje obowiązki z pasją i determinacją. Doskonale zdawała 
sobie sprawę, że Bruksela stwarza jej niebywałą szansę, a praca w Unii 
może być znakomitą odskocznią do wymarzonej kariery eksperta od prawa
międzynarodowego.

Nie mogły wybrać bardziej odmiennych dróg, myślała Kate, 

przyglądając się siostrze. Podczas gdy Louise rzuciła się w wir wielkiej 
polityki i zakulisowych rozgrywek prowadzonych w stolicy już 
zjednoczonej i nadal jednoczącej się Europy, ona wybrała pracę w fundacji,
która niedawno powstała i stawiała sobie za cel pomoc dzieciom – 
sierotom i uchodźcom wojennym na całym świecie.

– Rozmawiałaś już z Saulem i Tullah? – Zagadnęła Kate cicho.
Louise żachnęła się na to pytanie, miała ochotę skryć się we własnej 

skorupie jak ślimak.

– Nie, nie rozmawiałam. Niby dlaczego miałabym rozmawiać? Boże 

święty, kiedy wreszcie cała ta pokręcona rodzina przestanie zachowywać 
się tak jakby… – Przerwała i wzięła głęboki oddech. – Posłuchaj, raz 
jeszcze ci powtarzam, że Saul nic już dla mnie nie znaczy. Owszem, 
zadurzyłam się w nim kiedyś. Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę, ale… –
Znowu zamilkła i pokręciła głową. – To już skończone, Kate. Koniec, 
kropka.

– Kiedy nie przyjechałaś na Boże Narodzenie, mama myślała… – 

zaczęła Kate.

Louise nie dała jej dokończyć.

background image

– Co takiego myślała? Że nie jestem w stanie spotkać się z Saulem? 

Albo gorzej, że mogłabym…

– Myślała, że poznałaś kogoś w Brukseli. – Kate nie dała się zagadać. 

– I że nie przyjechałaś dlatego, że chciałaś być z nim.

Rzecz osobliwa, Louise spiekła raka i chyba po raz pierwszy w życiu 

zawiódł ją zwykle cięty język. Odwróciła głowę i wbiła wzrok w dywan.

– Nie, nie ma nikogo – zaprzeczyła pospiesznie. – Przynajmniej nie 

w takim sensie… Ja…

Nieco mijała się z prawdą. Był ktoś, ale chciał ograniczyć ich związek

wyłącznie do seksu.

Starszy od niej o dwanaście lat Jean Claude, związany z przemysłem 

francuskim, obracał się w wyższych kręgach brukselskiej dyplomacji i, jak 
sam o sobie mówił, robił karierę. Louise nie wiedziała jeszcze, co do niego 
czuje. Miał wyrafinowane, nieco kostyczne poczucie humoru i świetną 
prezencję rasowego Gala, co oznaczało leciutkie skazy urody zawsze tak 
bardzo pociągające kobiety. Zwykł mówić z lekką kpiną, że biznes 
i polityka to dobrzy partnerzy do łóżka.

– Chciałeś chyba powiedzieć, bezwstydni – poprawiała go Louise.
– Jeśli pragniesz trwałego związku, to lepiej uważaj – ostrzegała ją 

koleżanka. – Ma opinię faceta, który lubi zmiany.

Louise lekceważyła dobre rady troskliwej koleżanki. Nie myślała 

wcale o „trwałym związku” i długo jeszcze nie zamierzała się wiązać 
z kimś na stałe. Przebolała jakoś Saula, ale tylko o tyle, że wyleczyła się 
z zadurzenia, które kazało jej zrobić z siebie tak niebywałą idiotkę. Ciągle 
jednak nosiła w sobie upokorzenie i niechęć do własnej osoby. Dopiero 
teraz zaczynała zdawać sobie sprawę, jak destrukcyjne i niebezpieczne 
mogą być uczucia, kiedy wymkną się spod kontroli.

Nigdy już nie zamierzała powtórzyć podobnego błędu. Nigdy też nie 

chciała znaleźć się w roli ofiary, niewolnicy własnych namiętności, i nie 
rozumiała, jak mogła do tego dopuścić. Już jako nastolatka za główny cel 
postawiła sobie karierę zawodową. Małżeństwo, dzieci, sentymenty, to 
była raczej domena Kate. Zastraszająca siła miłości do Saula była jakąś 
aberracją, o której jeszcze teraz, po prawie trzech latach od tamtych 
zdarzeń, myślała ze wstrętem.

Niezależnie od tych negatywnych odczuć, mogła spoglądać teraz na 

Saula, jego żonę Tullah i dzieci bez cienia przykrości, ale też bez żadnych 
wzruszeń, które nosiłyby w sobie ślad tamtych, szalonych, grożących 
autodestrukcją porywów, które mogły obrócić jej życie w gruzy.

background image

Louise ocknęła się ze wspomnień i zmarszczyła czoło. Jej młodszy 

brat Joss i kuzyn Jack skradali się właśnie chyłkiem ku drzwiom wiodącym
na taras. Pewna, że chłopcy coś knują, zagrodziła im drogę, gdy już się 
mieli wymknąć z salonu.

– A panowie dokąd?
– Lou… – Braciszek drgnął, cofnął dłoń z klamki i obrócił się ku 

Louise.

– Chcieliśmy iść do cieplarni – odparł mężnie Jack. – Ciocia Ruth 

wyhodowała jakieś specjalne nasiona i…

– Do cieplarni? – Louise spojrzała z góry na dwóch badaczy roślin. – 

A czy przypadkiem trasa waszej ekspedycji, której celem jest zapoznanie 
się z najnowszymi osiągnięciami cioci Ruth, nie miała wieść przez pokój 
telewizyjny?

Joss przyjął to krzywdzące posądzenie z miną obrażonej niewinności, 

Jack wszelako, gorszy aktor od swojego kuzyna, spiekł raka. Obaj chłopcy 
byli zagorzałymi kibicami rugby. Louise słyszała, jak kilka godzin 
wcześniej prosili Jenny, niestety, bez większego sukcesu, by pozwoliła im 
wymknąć się z rodzinnego przyjęcia i obejrzeć mecz.

– Dzisiaj grają Czarni – bąknął Joss błagalnie.
– Sam będziesz czarny, a właściwie twoja kartoteka, jeśli mama cię 

przyłapie – ostrzegła brata Louise.

– Gdybyśmy teraz poszli, zdążymy obejrzeć drugą połowę – nalegał 

Joss. – Mama nawet nie zauważy. Wrócimy, zanim się obejrzy.

– Nie sądzę, żeby… – zaczęła Louise, ale Joss rzucił się jej na szyję.
– Dzięki, Lou, jesteś w porządku – oznajmił. – Gdyby mama pytała…
Louise pokręciła stanowczo głową.
– Nie, nie zamierzam was kryć. Jeśli mama was przyłapie, będziecie 

musieli radzić sobie sami. – Wbrew swoim słowom uśmiechnęła się 
i serdecznie uścisnęła brata. Jeszcze nie tak dawno temu sama nudziła się 
okropnie podczas rodzinnych uroczystości i wymykała się z nich, jak teraz 
Joss i Jack, przy pierwszej okazji.

– Na pewno chciałabyś pójść z nami – szepnął jej Joss na ucho, 

wyszczerzył zęby i tyle go było widać.

– Miałabym oglądać Czarnych? Nie, dziękuję – wzdrygnęła się 

z niejakim obrzydzeniem i dyskretnie zamknęła francuskie okno, przez 
które właśnie wymknęli się chłopcy.

Tullah, która obserwowała tę scenę z drugiego końca pokoju, dotknęła

ramienia Saula. Kiedy odwrócił się do niej, odebrała z jego rąk synka 

background image

i powiedziała:

– Idę zamienić kilka słów z Louise.
Saul nieco zasępiony, spoglądał, jak żona, kobieta, która całkowicie 

odmieniła życie jego i dzieci, powoli przemierza pokój.

Widząc, że Tullah idzie w jej stronię, Louise zerknęła ku drzwiom, ale

drogę odwrotu blokował ojciec, zatopiony w rozmowie z ciotką Ruth. 
Kate, która mogłaby przyjść siostrze z odsieczą, gdzieś się rozpłynęła. Nie 
było wyjścia, a tu Tullah u bram…

– Witaj, Louise.
– Tullah.
– Obcięłaś włosy. Ładnie ci w nowej fryzurze.
– Dziękuję.
Louise odruchowo dotknęła krótkich kędziorów. Wiedziona kaprysem

poszła do fryzjera na dzień przed przylotem do domu. Nowe, bardzo 
kobiece uczesanie, podkreślało kształt ciemnych oczu i delikatny owal 
szczupłej twarzy. Schudła w czasie studiów i nigdy już nie wróciła do 
poprzedniej wagi. Tullah przyglądała się jej, myśląc, że być może jest zbyt 
wiotka i krucha. Sama była matką i świetnie rozumiała, dlaczego Jenny tak
się niepokoi o swoją Louise.

Wymieniwszy słowa powitania, stały tak naprzeciwko siebie 

w milczeniu. Louise miała wrażenie, że wszyscy goście zebrani w salonie 
obserwują je, że wszyscy pamiętają o…

Już chciała odejść, gdy mały Scott wyciągnął tłustą rączkę, 

uśmiechnął się i poklepał ciotkę po policzku.

– Ładna – oznajmił z powagą.
Spojrzenia obu kobiet spotkały się ponad głową malca – ciepłe, 

serdeczne Tullah i pełne wahania Louise.

– Ojej, zaraz kichnę – szepnęła Tullah. – Możesz go potrzymać przez 

chwilę?

Zanim Louise zdążyła zaprotestować, miała już w ramionach 

gaworzącego, rozpromienionego Scotta. Tullah szperała w kieszeni żakietu
w poszukiwaniu chusteczki.

– Nie, przeszło. – Tullah w końcu nie kichnęła, ale też nie odbierała 

synka z rąk Louise. – Tak miło widzieć całą rodzinę razem – zagadnęła. – 
Wiem, że twój dziadek potrafi być czasami bardzo trudnym człowiekiem…

– Owszem, owszem – przytaknęła Louise z niejaką rezygnacją, 

ratując jednocześnie złoty łańcuszek, który miała na szyi, z rączek Scotta. –
Po tobie wziął karnację, ale oczy po Saulu – powiedziała, zmieniając 

background image

temat. – A jak pozostała trójka?

– Odpukać. – Tullah zrobiła zabawny gest odczyniania. – Dobre jest 

to, że mieszkają z nami. Nie chcieliśmy wysyłać ich do szkół z internatem, 
żeby nie czuły się pokrzywdzone i nie miały wrażenia, że ojciec więcej 
czasu i uwagi poświęca Scottowi niż im.

Scott, nie wiedzieć czemu, z miejsca przylgnął do Louise, ku 

rozbawieniu Tullah i zaskoczeniu ofiary tej nagłej sympatii zaczął 
wyciskać głośne, soczyste buziaki na jej policzkach. Louise, mimo że 
pochłonięta swoją karierą, zawsze lubiła dzieci i dobrze się czuła w ich 
towarzystwie. Jako nastolatka często zostawała z trójką Saula i bardzo się 
z nimi zżyła. Nieoczekiwane czułości Scotta wywołały teraz łzy w jej 
oczach. Szybko oddała synka Tullah.

– Przepraszam cię – wykrztusiła zdławionym głosem. Obydwie 

wiedziały, że te słowa nie dotyczą rozgrywającej się właśnie sceny.

Tullah delikatnie dotknęła ramienia dawnej rywalki.
– To już się skończyło, Lou – powiedziała cicho. – Zapomnij 

o wszystkim. My zapomnieliśmy. Brakowało nam ciebie w święta. – 
Ucałowała Louise lekko w policzek i odszła.

„Zapomnij o wszystkim”. Louise zamknęła oczy. Gdyby tylko mogła. 

Tullah i Saul wybaczyli jej, ale czy ona kiedykolwiek będzie potrafiła 
wybaczyć samej sobie?

– Wszystko w porządku, kochanie?
Na widok zatroskanej twarzy matki Louise uśmiechnęła się 

z przymusem.

– Tak, mamo, wszystko w porządku – zapewniła i rozejrzała się po 

salonie, by stwierdzić z ulgą, że nikt nie zwraca na nią najmniejszej uwagi 
i że nie jest, jak to sobie ubrdała, obiektem dyskretnej, acz niezdrowej 
ciekawości. – Właśnie mówiłam Tullah, że Scott ma jej karnację i oczy 
Saula – dodała spokojnie.

– Prawda, też to zauważyłaś? – podjęła skwapliwie Jenny, rada, że jej 

obawy okazały się niewczesne.

Z jednej strony ucieszyła się, kiedy córka zakomunikowała, że 

przyjedzie na rodzinną uroczystość, z drugiej… Kochała Louise, martwiła 
się o nią – jakżeby mogło być inaczej? – ale bała się jej przyjazdu.

Wiedząc, jak jest porywcza i dumna, znając przy tym niewyparzony 

język syna, Jenny modliła się w duchu, by Max nie powiedział czegoś, co 
spowoduje wybuch.

Tullah i Olivia przekonywały ją, że wszystko będzie dobrze. Każdy 

background image

musi przeżyć cielęcą miłość, mówiły, tyle że Louise przeżywała swoją 
wyjątkowo pechowo, na oczach całej rodziny, obdarzywszy nią na domiar 
złego kuzyna, który…

– To prawda, ale mimo wszystko zachowała się wtedy strasznie – 

przypominała im Jenny.

– Nie panowała nad sobą – przyznała Tullah. – Ale że dzięki jej 

zachowaniu zbliżyliśmy się z Saulem i znacznie szybciej zrozumieliśmy, 
jak bardzo jesteśmy sobie bliscy, to właściwie powinnam być jej 
wdzięczna.

– Louise popełniła błąd – dodała Olivia. – Wszyscy popełniamy 

błędy. Osobiście uważam, że to doświadczenie uczyni ją tylko pełniejszą, 
dojrzalszą kobietą. Przekonała się na własnej skórze, jak bardzo jesteśmy 
omylni. Wcześniej uważała się za osobę doskonalszą od innych. Cóż, 
działały geny Crightonów w połączeniu z niezwykle bystrym umysłem. 
Życie przytarło jej nosa, zrozumiała, że jest tylko człowiekiem i że nie jest 
w stanie osiągnąć wszystkiego, co sobie założyła.

– Jadłaś coś? – dopytywała się teraz Jenny.
Jej mąż, Jon, ciągle powtarzał, że Louise jest już dorosła, że ma 

odpowiedzialną pracę, ale dla Jenny pozostawała nadal małą córeczką, 
której szczupła sylwetka musi budzić niepokój.

– Właśnie miałam zamiar coś sobie nałożyć – skłamała Louise.
Rozumiała, jak wspaniałomyślnie zachowała się Tullah, podchodząc 

do niej przed chwilą, ale pomimo tego nadal czuła napięcie i niemiły ucisk 
w żołądku. W tej sytuacji jedzenie czegokolwiek byłoby dość nierozważne,
jeśli w ogóle możliwe.

– Pójdę teraz złożyć życzenia dziadkowi – oznajmiła matce.
Złoży życzenia, a potem? Potem będzie mogła wyjść, nie narażając 

się na podejrzenia, że… że ucieka? Nie, nie uciekała. Nigdy nie uciekała, 
niezależnie co o jej postępowaniu mogli myśleć inni.

– Parlament Europejski… banda biurokratów zasiadających 

w rozmaitych komisjach… oderwani od życia… nie mają pojęcia, co się 
naprawdę dzieje na świecie.

Louise, zgrzytając zębami, słuchała wywodów Bena Crightona, 

swojego dziadka i patriarchy rodziny. Znała jego poglądy i wiedziała, że 
w opinii dziadka jedynym zasługującym na szacunek organem, pośród 
innych rozmaitych instytucji prawa, była palestra.

Nie chcąc dać się wciągnąć w sprzeczkę, przeprosiła i pospiesznie 

odeszła, rada, że nie musi znosić na co dzień apodyktycznego starca.

background image

Serdecznie żal jej było Maddy, która rok wcześniej zamieszkała 

w olbrzymiej rezydencji Bena, zaraz po tym, jak przeszedł operację biodra.
To chwilowe rozwiązanie, które miało zapewnić Benowi stałą opiekę 
kogoś z rodziny, z czasem przerodziło się w trwały układ. Maddy 
z dziećmi mieszkała w Haslewich, Max natomiast ogromną większość 
czasu spędzał w Londynie, gdzie pracował.

Louise nie mogła pojąć, dlaczego Maddy godzi się z bezczelnym 

egoizmem męża – i jego równie bezczelnymi zdradami. Ona nigdy nie 
przystałaby na coś takiego, ale też nigdy, przenigdy w życiu nie wyszłaby 
za człowieka pokroju swojego brata. Wiedziała, jaką zgryzotą był dla 
rodziców; samolubny i pozbawiony zasad we wszystkim, co robił.

W przeciwieństwie do stryja Davida, Max nie złamał dotąd prawa, ale

Louise podejrzewała, że był do tego zdolny, a nawet jeśli nie, to na pewno 
naginał je do własnych potrzeb.

– Nic się nie zmienił, prawda? – Na dźwięk głosu Saula odwróciła się 

gwałtownie.

Ostatni raz widziała go, gdy przekazał ją pod skrzydła Olivii, dawszy 

jej wcześniej jasno do zrozumienia, że ani nie odwzajemnia jej uczuć, ani 
nie chce jej nigdy więcej widzieć na oczy. Być może, wytrącony 
z równowagi zachowaniem Louise, powiedział wtedy o kilka słów za dużo,
zostawiły one jednak trwały ślad, tym trwalszy, że doskonale zdawała 
sobie sprawę, jak bardzo usprawiedliwiona była furia Saula i jego niechęć.

– W jego wieku… – zaczęła Louise, po czym pokręciła głową 

i przytaknęła cicho: – Rzeczywiście, nie zmienił się ani na jotę.

Dziwne, ona – dorosła, dwudziestotrzyletnia kobieta – miałaby się 

czuć jak mała dziewczynka, która coś przeskrobała? A jednak.

Złośliwy los, który uczynił Saula obiektem jej młodzieńczych rojeń 

i nadziei, dawno już przestał kierować jej krokami. Stojący przed nią 
mężczyzna być może nie zmienił się, ona jednak zmieniła się na pewno. 
Spoglądała teraz na niego, i dziękowała za to Bogu, wyłącznie jako na 
jednego z krewniaków.

– Twoja matka mówiła, że przyjechałaś do domu dosłownie na 

chwilę.

– Tak, nie zabawię długo – przytaknęła Louise. – Pam Carlisle, moja 

szefowa, zasiada w komisji do spraw rybołówstwa. Zajmujemy się w tej 
chwili problemami zbyt intensywnego odłowu ryb wokół Arktyki. Oznacza
to, że będę musiała zająć się wyszukiwaniem materiałów ujmujących 
sprawę z prawnego punktu widzenia. Czeka mnie ogromna i bardzo 

background image

żmudna praca.

– Hm… widzę, że będziemy mieli w rodzinie pierwszego 

europolityka – zażartował Saul, ale Louise pokręciła energicznie głową.

– Nie, na pewno nie. Polityka to nie dla mnie. Jestem zbyt 

bezpośrednia i porywcza, a w polityce trzeba finezji i zmysłu 
dyplomatycznego, czym ja nie mogę się pochwalić – stwierdziła z niejakim
smutkiem.

– Jesteś zbyt surowa dla siebie – powiedział Saul. – Nie tylko zresztą 

w tej kwestii – dodał znacząco. – Powinniśmy zapomnieć o przeszłości, 
Lou. Co było, minęło. Koniec, kropka.

Nie dając jej czasu na odpowiedź, mówił dalej:
– Wybieramy się niedługo oboje z Tullah do Brukseli, firma wysyła 

mnie tam na kilka dni, moglibyśmy zjeść razem kolację.

Saul pracował w Aarlston-Becker, międzynarodowej korporacji, 

której kwatera główna znajdowała się w pobliżu Haslewich. To tam 
właśnie poznał Tullah, kiedy dostała posadę w tej samej firmie, w dziale 
radcy prawnego.

Zaskoczona Louise skinęła głową, nie była w stanie wydobyć z siebie 

słowa, tymczasem Saul objął ją, serdecznie uścisnął i mruknął:

– Bądźmy przyjaciółmi, Lou.
– Bądźmy przyjaciółmi – wykrztusiła wreszcie przez łzy.
– I nie zapomnij… napisz do mnie koniecznie… wiesz, jak lubię 

twoje listy.

Louise skrzywiła się, słysząc stanowcze polecenie siostry.
– Że też musisz pracować dla jakiejś fundacji od dobroczynności, 

której nie stać nawet na kupienie faksu, nie mówiąc już o komputerze 
z pocztą elektroniczną – jęknęła.

– Nie strofuj mnie. Lubię to, co robię – powiedziała Kate.
Siostry żegnały się na lotnisku, gdzie podwiozła je matka, jadąc po 

drodze na spotkanie towarzystwa charytatywnego, które przed laty 
założyła w rodzinnym mieście razem z ciotką Ruth.

– Przepraszam, kochanie, że cię nie odprowadzę, ale bardzo się 

spieszę, już jestem spóźniona – usprawiedliwiała się zakłopotana Jenny.

– W porządku, nie tłumacz się, mamo, rozumiem – zapewniła ją 

Louise.

– Jeśli się za mną stęsknisz, w każdej chwili możesz przyjechać do 

Brukseli. Zapłacę za przelot – mówiła teraz Louise do bliźniaczki.

Kate uścisnęła siostrę. Wiedziała, jak Louise nie lubi czułości i jak 

background image

bardzo oszczędna jest w wyrażaniu uczuć, nawet wobec najbliższych. Na 
pozór wydawała się bardzo niezależna i chłodna, ale Kate zdawała sobie 
doskonale sprawę, że to ona z nich dwóch jest bardziej oschła, chociaż 
Louise zaprzeczyłaby żywo takiej opinii, jako że zawsze, mimo że 
delikatniejsza i wrażliwsza od Kate, chciała uchodzić za tę dzielniejszą 
z sióstr. Nawet rodzice byli przekonani o twardym charakterze Louise. 
Zdawali się wierzyć w jej fanfaronady oraz nieustannie podkreślaną 
samodzielność i obdarzali Kate, jako z założenia mniej zaradną, większymi
względami, czulszą troską.

– Przy okazji, czy wiesz, że profesor Simmonds otrzymał stanowisko 

w Brukseli? Został przewodniczącym komisji do spraw rybołówstwa na 
Morzu Północnym – rzuciła Kate mimochodem.

– Słucham? Nie, nic nie wiedziałam. – Louise wyraźnie pobladła.
– Naprawdę nic wiedziałaś? Myślałam, że może go spotkałaś 

przypadkiem – oświadczyła Kate z miną niewiniątka.

– Skądże – bąknęła Louise.
Jeśli Kate mówiła prawdę, jej przypuszczenia wkrótce będą musiały 

się potwierdzić, jako że na pewno chodziło o tę samą komisję, w której 
zasiadała szefowa Louise. Doprawdy pechowy zbieg okoliczności. Louise 
była poruszona, nie chciała jednak, by siostra zorientowała się, jak 
ogromne wrażenie wywarła na niej ta niespodziewana wiadomość.

– Wiem, że go nie lubisz – powiedziała Kate cichym głosikiem.
– Rzeczywiście, nie lubię. To w końcu przez niego straciłam…
– To niesprawiedliwe, że tak mówisz, Louise – sprzeciwiła się Kate.
Louise odwróciła głowę bez słowa. Kate nie znała całej prawdy, a ona

nie mogła i nie chciała opowiadać jej wszystkiego.

Gareth Simmonds był jej opiekunem naukowym podczas studiów 

w Oksfordzie, w wyjątkowo dla niej trudnym okresie życia. Był świadkiem
jej rozpaczy, widział, jak robiła z siebie idiotkę, a nadto… Louise 
przygryzła wargę. Czuła, jak panika zaczyna chwytać ją za gardło.

– Po raz ostatni wzywają pasażerów do Brukseli, muszę już iść, bo się

spóźnię – rzuciła, raz jeszcze uściskała serdecznie siostrę, chwyciła swoją 
torbę podręczną i ruszyła do bramki.

Gareth Simmonds w Brukseli!
Tego jeszcze było jej trzeba!

ROZDZIAŁ DRUGI

background image

Gareth Simmonds w Brukseli! Louise jęknęła cicho, zamknęła oczy 

i pokręciła odmownie głową, gdy stewardesa zaproponowała jej drinka.

Kate wyczekała do ostatniej chwili ze swoją rewelacją, ale nie można 

powiedzieć, że nie ostrzegła siostry, a ostrzeżona Louise powinna czuć się 
uzbrojona.

Gareth Simmonds. Zaciskała pięści w bezradnej złości. Został jej 

opiekunem uniwersyteckim, gdy była na drugim roku studiów i gdy 
poprzednia opiekunka musiała z powodu złego stanu zdrowia odejść na 
wcześniejszą emeryturę; ścięła się z nim od razu przy pierwszym 
spotkaniu.

Przyzwyczajona do nienarzucającej się pani profesor, której postawa 

bardzo odpowiadała młodej studentce, niechętnym okiem patrzyła na 
apodyktyczne poczynania jej następcy, bo też w owym czasie nie nauka 
była jej w głowie, ale Saul.

Zniosłaby wszystko, gdyby Gareth ograniczył się do roli opiekuna, ale

nie. Bezczelny facet uparł się ingerować w jej życie prywatne.

I pomyśleć, że właśnie teraz, kiedy po spotkaniu z Tullah i Saulem 

zaczęła wreszcie powoli odzyskiwać szacunek dla samej siebie, musiał 
pojawić się człowiek, który miał jej przypominać o paskudnej przeszłości, 
o której wolałaby zapomnieć. Perspektywa kontaktów z Garethem była nie 
do zniesienia. Na samą myśl o tym ogarniała ją złość, panika i poczucie 
zranionej dumy.

Gareth Simmonds. Nigdy nie zdołała go polubić, było w nim coś, co 

wywoływało w niej wręcz atawistyczne poczucie nienawiści i to jeszcze 
zanim doszło między nimi do otwartego konfliktu, kiedy to wezwał ją do 
siebie i oznajmił, że jeśli nie weźmie się ostro do pracy, czekają ją poważne
konsekwencje.

Wściekła się wtedy, ale stuliła uszy po sobie: opiekun był zbyt ostry 

i twardy, wiedziała, że go nie przegada.

Nie znosiła go równie mocno, jak kochała Saula, ale jej emocje nie 

robiły na obydwu panach specjalnego wrażenia. Za nic nie chciała być 
teraz konfrontowana z dowodami i wspomnieniami własnej młodzieńczej 
głupoty.

Ciągle jeszcze pamiętała…
Kiedy pojawił się w Oksfordzie, chichotano i plotkowano na jego 

temat – był najmłodszym jak dotąd i najbardziej seksownym, zdaniem 
studentek, dziekanem na uniwersytecie. Louise wzruszała ramionami, 
manifestując swoją obojętność. Mógł sobie uchodzić za amanta, jej nie 

background image

interesował. Nie mógł równać się z Saulem. Żaden facet nie mógł równać 
się z Saulem.

Prawda, miał prawie metr dziewięćdziesiąt i odznaczał się tą 

obezwładniającą urodą Celta: ciemne włosy w połączeniu z cudownie 
błękitnymi oczami. Piękny jak młody bóg, dla Louise niewiele był 
atrakcyjniejszy od biednego dzwonnika z Notre Dame.

– Słyszałaś, jak on mówi? – wzdychała jedna z koleżanek, bezbronna 

ofiara męskich uroków profesora. – Już sam jego głos przyprawia mnie 
o orgazm.

Louise spojrzała na pannicę z nieskrywaną pogardą. Pod nią uginały 

się kolana tylko wtedy, gdy Saul otwierał usta. Żaden inny mężczyzna nie 
mógł się z nim równać. Jedno tylko łączyło panów, obydwaj byli po 
trzydziestce, chociaż Gareth był o dobre siedem lat młodszy od Saula, 
i obydwaj mieli jednakowo niewyparzony język, kiedy ich poniosło. Kilka 
przykrych słów Saula potrafiło doprowadzić ją do czarnej rozpaczy, 
kąśliwe uwagi Garetha prowokowały jedynie do równie ciętych ripost.

Owszem, był jej opiekunem naukowym, ale to jeszcze nie dawało mu 

prawa ingerencji w jej prywatne sprawy, a poza tym… Nie, nie powinna 
o tym myśleć, nie teraz.

Nagle zdała sobie sprawę, że jej samolot wylądował. Odruchowo 

podniosła się z fotela i sięgnęła po torbę. Znieruchomiała na widok sąsiada,
który zajmował miejsce z tyłu i wstał równocześnie z nią.

– To ty? – szepnęła, patrząc w twarz człowieka, o którym tyle, 

i w takim zdenerwowaniu, myślała w czasie podróży.

– Witaj, Louise – rzekł Gareth Simmonds z niezmąconym spokojem, 

ona zaś drżącą dłonią wzięła bagaż i odwróciła się tyłem do współpasażera.

Co za obrzydliwy zbieg okoliczności, obydwoje akurat w tym samym 

samolocie! Zadarłszy dumnie głowę, pomaszerowała bez słowa do wyjścia.
Owiewana wiatrem szła po płycie lotniska ku sali przylotów, wmawiając 
sobie, że jej energiczny krok spowodowany jest wyłącznie wieczornym 
chłodem, nie zaś obawą przed ponownym spotkaniem z Garethem 
Simmondsem.

Po przejściu przez odprawę celną ruszyła na postój taksówek i podała 

kierowcy swój adres. Wynajmowała niewielkie, choć potwornie drogie 
mieszkanie w bloku, ale miała przynajmniej własny dach nad głową – tak 
się pocieszała, płacąc taksówkarzowi i wchodząc do holu.

W domu włączyła czajnik i odsłuchała sekretarkę. Uśmiechnęła się, 

słysząc charakterystyczny akcent Jean Claude'a. Spotykała się z nim od 

background image

pewnego czasu, choć świetnie zdawała sobie sprawę, że jest 
niepoprawnym flirciarzem.

Dzwonił, by zapytać, czy będzie mogła zjeść z nim kolację 

w tygodniu. Otworzyła kalendarzyk. Następnego dnia rano miała iść 
z szefową na inauguracyjne posiedzenie nowej komisji. Przypuszczała, że 
zebranie przeciągnie się do późnego popołudnia, natomiast wieczorem szła
na oficjalny, uroczysty obiad.

– Zobaczysz, Francuzi będą nas męczyć podchwytliwymi pytaniami –

ostrzegła ją Pam Carlisle. – Są wściekli, że przewodniczącym został 
Anglik. Zaakceptowali go bardzo niechętnie, przeszedł tylko dlatego, że 
ma opinię proeuropejskiego. Akweny, którymi zajmuje się komisja, należą 
jednak do Wielkiej Brytanii.

– Chcą to zmienić – wtrąciła Louise.
– Owszem, chcą uzyskać prawo do oficjalnych połowów na tych 

wodach.

Zagłębiły się w dyskusję na temat prawnych aspektów sytuacji 

i Louise zapomniała zapytać szefową o nazwisko przewodniczącego 
komisji, ale też nie obchodziło jej, kto to jest, bowiem nawet nie przyszło 
jej do głowy, że na czele komisji może stanąć były opiekun i promotor, 
Gareth Simmonds. Nie wystarczały mu już błyskotliwe wykłady i ślepa 
adoracja studentek, myślała Louise z goryczą.

– Musi być wspaniały w łóżku – wzdychała niegdyś jedna z jej 

koleżanek z roku. – I w dodatku jest kawalerem.

Wspaniały w łóżku! Na pewno nie dla niej, nie dla Louise.
– Musimy uważać – ostrzegała ją siostra. – Zorientował się, że 

przychodzę za ciebie na jego zajęcia. Kilka razy zwrócił się do mnie per 
Katherine.

– No to co! – fuknęła Louise. – Przecież tak masz na imię, prawda?
– Owszem – zgodziła się Kate. – Ale na zajęcia przychodziłam jako 

ty.

– Może się pomylił – zbyła obawy Lou.
Pojechała do domu do Haslewich pod pretekstem, że w czasie 

ostatniej wizyty zapomniała zabrać kilka podręczników, ale tak naprawdę 
chciała zobaczyć Saula. Ku jej rozczarowaniu Saul wyjechał w interesach 
i cała wyprawa okazała się bezsensowną stratą czasu.

W tamtych czasach nie zawsze odnosiła się do bliźniaczki z należnym

szacunkiem, pomyślała teraz, otrząsając się ze wspomnień i nalewając 
sobie kawy. Prawdę mówiąc dyrygowała trochę Kate i zmuszała ją do 

background image

spełniania najrozmaitszych próśb.

Teraz rzeczy miały się inaczej. Lou naprawiła dawne błędy, co więcej,

musiała przyznać, że w niektórych sprawach siostra wykazywała więcej 
siły charakteru i determinacji niż ona.

W tamtych czasach była obsesyjnie zakochana w Saulu i nikt inny się 

wówczas nie liczył – tylko on jeden, poza nim świat mógł nie istnieć.

Zamknęła na moment oczy. Kiedy po południu, przed wyjazdem, Saul

uściskał ją po bratersku, zesztywniała, nie z niechęci, lecz ze strachu, że 
być może gdzieś w głębi duszy zachowała resztki romantycznych uczuć 
dla Saula. Z ulgą stwierdziła, że nie ma się czego obawiać, że jej miłość na 
dobre należy do przeszłości. To że ją na chwilę objął, nie miało dla niej 
większego znaczenia niż uścisk męża Olivii, Caspara, albo jednego 
z kuzynów czy jakiegokolwiek innego mężczyzny, którego po prostu lubiła
i nic ponadto. Tak, wiedziała z całą pewnością, że jest wyleczona, że 
definitywnie uwolniła się od przeszłości, w każdym razie, jeśli chodziło 
o Saula.

Marszcząc czoło, zamieszała kawę.
W okresie studiów zachowywała się jak wariatka, niestety, temu nie 

mogła zaprzeczyć, ale nie ona jedna popełniała wówczas głupstwa. 
Mnóstwo studentów postępowało w sposób podobny.

Podniosła zbyt gwałtownie kubek z gorącym płynem, kilka kropel 

kawy wylało się jej na dłoń. Lou zaklęła cicho pod nosem. Cholerny 
Gareth Simmonds! Co za diabli przynieśli go do Brukseli, czemu nie mógł 
siedzieć sobie spokojnie w Oksfordzie?

Nie chciała, żeby ją teraz obserwował… śledził… osądzał… by 

czekał na jakiś jej błąd.

Louise zacisnęła zęby.
Miała dobrą wiadomość dla swojego dawnego opiekuna. Zmieniła się,

nie była tą samą dziewczyną, którą znał w Oksfordzie. Dojrzała, stała się 
kobietą, miała odpowiedzialną, niełatwą pracę, dowiodła, że potrafi 
pokierować swoim życiem, że nie potrzebuje już ustawicznego wsparcia 
siostry. Boże, jak go nienawidziła, kiedy wysuwał surowe oskarżenia pod 
jej adresem, gdy krytykował ją w sposób zasłużony i bezlitosny.

Powinna znacznie bardziej wstydzić się na wspomnienie ostrych słów 

Saula, który zbeształ ją jak smarkulę, gdy w czasie balu maskowego 
wywiodła Tullah podstępem do ogrodu, po czym zostawiła ją samą 
w labiryncie. Tymczasem to rozmowa z Garethem zostawiła trwały ślad na 
jej psychice, okazała się znacznie boleśniejsza, nadal wracała do niej 

background image

w przykrych snach czy w okresie stresu.

Oksford i czas, kiedy w końcu zrozumiała, że Saul nigdy jej nie 

pokocha, że jego serce jest dla innej. Oksford i Gareth Simmonds. Oksford,
Włochy… i Gareth Simmonds. Włochy i Gareth Simmonds.

Z kubkiem w dłoni Louise przeszła do małej bawialni, wyciągnęła się 

wygodnie na kanapie, zamknęła oczy. Nie chciała rozpamiętywać 
wspomnień, ale cisnęły się same na myśl, stawały przed oczami, wdzierały 
się w teraźniejszość, tak jak Gareth Simmonds wdzierał się w jej obecne 
życie.

Nie dość, że po balu maskowym Saul niemal dosłownie postawił ją do

kąta, kilka dni później dostała list od Garetha Simmondsa. W bardzo 
lakonicznych słowach wzywał ją do Oksfordu: chciał z nią omówić jej 
niepokojące zaległości w nauce.

Rodzice wiedzieli o liście, znali jego treść, nie udało się jej zachować 

sekretu, mimo że Kate, jak mogła, kryła w czasie roku akademickiego jej 
liczne absencje na zajęciach i lekceważenie studiów. Matka i ojciec słyszeli
jej rozmowę telefoniczną, w czasie której gęsto się tłumaczyła przed 
opiekunem i umawiała na spotkanie z nim. Wstrząśnięci czynili jej gorzkie 
wyrzuty, że tak głupio marnuje swoje zdolności oraz szansę, jaką stwarzały
studia w Oksfordzie.

Rozżalona na cały świat Louise oskarżała Simmondsa, że to on jest 

przyczyną jej kłopotów, tym bardziej że rodzice postanowili pojechać z nią
do Oksfordu, by na miejscu zorientować się w sytuacji.

Wyruszyli zaraz po śniadaniu, matka wyraźnie nieszczęśliwa, 

z trudem powstrzymująca łzy, ojciec dziwnie nieobecny, z surową, 
ściągniętą twarzą. Lou wiedziała, co myślą: oto, podobnie jak stryj David 
i jej starszy brat Max, odziedziczyła najgorszy gen Crightonów: gen 
egoizmu, głupoty i autodestrukcji.

Chciała dodać im otuchy, zapewnić ich, że nie powinni się martwić, 

ale sama była jeszcze zbyt wstrząśnięta nie tym, jak postępowała, ale 
uczuciami, które ją przerażały, jednocześnie doprowadzając do 
nierozważnego, niebezpiecznego dla niej zachowania.

– Wierzyć mi się nie chce, że mogłaś postąpić tak głupio – oznajmił 

ojciec smutno, a głos nieco mu drżał, gdy wyrzucał jej, co zrobiła podczas 
balu. – Co cię napadło? Coś ty sobie ubzdurała? Że zostawisz Tullah 
w labiryncie aż…?

– Nie… nie… ja tylko chciałam… – Łykając łzy, odwróciła zapłakaną

twarz.

background image

Nie była w stanie wyznać, że zakochana bez pamięci w Saulu 

traktowała Tullah jako przeszkodę na drodze do osiągnięcia celu. W swojej
głupocie była pewna, że gdyby tylko mogła się pozbyć rywalki, Saul 
przejrzałby na oczy, zobaczył w niej wyśnioną ukochaną, padł przed nią na
kolana, zrozumiał wreszcie, że pisane jest im być razem.

Do Oksfordu pojechała też Kate, chcąca podtrzymać siostrę na duchu 

oraz odwiedzić przyjaciół, którzy zostali na wakacje w mieście, by dorobić
sobie w lokalnych barach i restauracjach, pracując jako kelnerzy.

Kiedy matka krążyła po jej pokoju w akademiku, zbierając ubrania 

i książki. Kate bez słowa siedziała obok Lou i mocno trzymała ją za rękę 
na znak siostrzanej miłości i solidarności.

Dopiero kiedy matka strząsnęła kołdrę i zaczęła słać rozgrzebane 

łóżko, Lou ocknęła się i stanowczym gestem odsunęła Jenny.

– Zostaw, ja to zrobię – stwierdziła gorączkowo.
Już dość najadła się wstydu, nie chciała kolejnych upokorzeń, a tak by

się stało, gdyby matka znalazła teraz pod poduszką koszulę, którą Lou 
ukradła Saulowi i w której sypiała.

Kiedy zostały same, Kate zapytała nieporadnie:
– Czy… chcesz o tym porozmawiać?
Louise gniewnie pokręciła głową.
– Och, Lou – szepnęła Kate zbolałym, smutnym głosem.
– Daj spokój, nie maż się – burknęła Louise.
– Lou, jestem pewna, że profesor Simmonds wie o wszystkim – 

odrzekła podenerwowana Kate. – Nie chciałam nic mówić przy rodzicach, 
ale on musiał się zorientować, że chodziłam za ciebie na jego zajęcia. Masz
te notatki, które dla ciebie robiłam?

– Tak – odparła Louise krótko. – Ale skąd niby miałby wiedzieć, że 

się zamieniłyśmy miejscami? Tyle razy robiłyśmy żarty przyjaciołom i nikt
nigdy się nie zorientował, która jest która.

Kate przez chwilę milczała, w końcu przemówiła:
– Z Simmondsem jest inaczej. On po prostu wie. Tak jakby miał 

szósty zmysł, który pozwala mu rozróżniać nas.

– Szósty zmysł? – zapytała Louise z przekąsem. – Jest profesorem 

prawa, a nie magikiem – prychnęła, ale wcale nie czuła się zbyt pewnie.

Tak bardzo chciała przytrzeć nosa Garethowi Simmondsowi, lecz 

wszystkie próby kończyły się sromotną klęską. Opiekun miał nad nią 
niekwestionowaną przewagę.

– Zwrócił się do mnie per Katherine – przypomniała siostrze Kate. – 

background image

A przecież miałam na sobie twoje rzeczy i wszyscy byli przekonani, że ja 
to ty.

– Arogancki, zadufany w sobie osioł – mruknęła Louise z pogardą. – 

Nienawidzę go.

Znacznie bardziej jednak nienawidziła samej siebie.
Kiedy Kate wyszła, zostawiając bliźniaczkę z własnymi myślami – 

decydując się na studia w Oksfordzie, siostry postanowiły, że zamieszkają 
osobno i będą uczestniczyły w innych zajęciach, by nie uchodzić w oczach 
profesorów i kolegów za papużki nierozłączki – Lou sięgnęła po notatki 
z zajęć robione na jej prośbę przez siostrę. Patrzyła tępo na zapisane kartki,
ale sens zdań nie docierał do niej. Jakże miał docierać, gdy jej życie legło 
w gruzach, a uczucia zostały tak bardzo zranione?

Kochała się w Saulu i marzyła o jego wzajemności bodaj od chwili, 

kiedy zrozumiała, co oznacza słowo miłość, i nigdy nie przyszło jej do 
głowy, że mogłaby go jednak nie rozkochać w sobie i nie zdobyć. 
Dlaczego miałoby być inaczej, skoro realizowała zawsze wszystkie cele, 
jakie przed sobą stawiała?

Pismo Kate zaczęło się rozmywać jej przed oczami. Odrzuciła notatki,

objęła ramionami kolana. Czuła niemiły chłód w całym ciele, wewnętrzną 
pustkę, a przy tym przejmował ją lęk i odczuwała ogromny ból.

Automatycznie wsunęła rękę pod poduszkę, wyjęła ukrytą tam 

koszulę Saula i wtuliła w nią twarz, wdychając znajomy zapach, ale nawet 
to nie było w stanie jej uspokoić.

Pomyślała ze smutkiem, że nie koszulę chciałaby tulić w ramionach 

i odrzuciła ją. Tęskniła za Saulem, to jego pragnęła. Niestety, już nigdy nie 
miała z nim być, co jej wyraźnie i w okrutny sposób dał do zrozumienia.

– Saul, Saul, Saul – wzywała go z bezradnym szlochem, aż w końcu 

wyczerpana usnęła.

Kiedy obudziła się nad ranem, drżała z zimna, zapuchnięte od płaczu 

oczy piekły nieprzyjemnie. Nadal była w dziennym ubraniu. Nic od dawna 
nie jadła, ale wiedziała, że w takim stanie ducha niczego by nie przełknęła. 
Podniosła się, spojrzała na rozrzucone na podłodze notatki Kate i poczuła 
ucisk niepokoju w zbolałym sercu.

Gareth Simmonds w niczym nie przypominał starego profesora 

Lewisa. Jego nie da się zagadać, robiąc słodkie oczy i opowiadając, że na 
pewno podciągnie się w nauce. Jak jednak miała się skupić na studiach, 
gdy wszystkie jej myśli, jej serce i całe jestestwo zwracały się ku Saulowi?

– Witaj, Louise. To dobrze, że tak szybko zareagowałaś na mój list. 

background image

Czy siostra przyjechała razem z tobą?

Louise nie zwiódł spokojny, prawie przyjacielski ton opiekuna, gdy 

pojawiła się w jego gabinecie. Nie uszedł też jej uwagi sposób, w jaki 
wymówił słowo „siostra”, kładąc na nim wyraźny nacisk.

Idąc na spotkanie, przygotowała sobie całą taktykę; uznała, że 

najlepiej będzie blefować, udawać niewiniątko i wmawiać Simmondsowi, 
że chodziła pilnie na jego zajęcia, on zaś musiał pomylić ją z Kate. Jedno 
spojrzenie w twarz opiekuna, w jego przenikliwe, ciemnobłękitne oczy 
wystarczyło, by zmieniła pierwotne zamiary, rozumiejąc, że trwanie 
w kłamstwie może przysporzyć jej tylko kolejnych nieprzyjemności 
i kłopotów.

– Siadaj – polecił Simmonds, gdy nie odpowiedziała na pierwsze jego 

słowa, rzecz u Louise doprawdy niebywała, jako że zazwyczaj znajdowała 
szybką, ciętą i dowcipną ripostę na każdą, nawet najostrzejszą uwagę 
kierowaną pod jej adresem.

Teraz zabrakło jej tupetu. Milczała ze zwieszoną głową i biernie 

czekała na rozwój wypadków. Opiekun tymczasem spoglądał na nią 
z mieszaniną współczucia i irytacji na twarzy, co dodatkowo raniło już 
i tak mocno zranioną dumę. Jak śmiał się nad nią litować?

Poczuła ku własnej rozpaczy, że oczy zaczynają ją piec zdradliwie 

i jeszcze niżej pochyliła głowę. Za nic nie mogła sobie pozwolić na łzy 
w obecności tego spokojnego, traktującego ją nieco z góry człowieka. Nie 
chciała, żeby odgadł, jak bardzo niepewnie się czuje w tej nowej 
i upokarzającej dla siebie sytuacji.

Zaczęła mrugać rozpaczliwie, by powstrzymać łzy. Nie zauważyła, że 

Gareth Simmonds wstał zza biurka i podszedł do niej na odległość kroku.

– Louise, nie zamierzam przysparzać ci kłopotów i utrudniać życia. 

Wiem, że przeżywałaś ostatnio… dość… trudny czas i że pod względem 
emocjonalnym… Gdybym mógł ci jakoś pomóc w rozwiązaniu twoich 
problemów…

Zesztywniała na te słowa i zjeżyła się. Dość już miała 

wysłuchiwanych na przemian połajań i pocieszeń ze strony rodziny, nie 
zniosłaby wyniosłego „zrozumienia” ze strony swojego opiekuna.

– Jedynym moim problemem jest w tej chwili pan – oznajmiła 

z gniewem, rada, że ogarniająca ją na nowo złość pomoże jej powstrzymać 
łzy.

Słyszała, jak Simmonds wciąga powietrze i już czekała na jakąś 

reprymendę, ale w zamian usłyszała wypowiedziane pogodnym tonem 

background image

słowa:

– Wiem, że z punktu widzenia prawa jesteś już dorosła, Louise, ale 

w tej chwili przypominasz mi moją sześcioletnią siostrzenicę. Zrozum, 
dziewczyno, nie jestem twoim wrogiem, chcę ci pomóc.

– Proszę oszczędzić sobie tego wyniosłego tonu. Nie jestem pana 

siostrzenicą – burknęła Louise z pałającymi z wściekłości policzkami, 
gotowa wybiec za chwilę z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami.

Zanim wykonała ruch, Simmonds ujął ją za rękę i pociągnął w stronę 

krzesła, zmusił, żeby usiadła i ku jej konsternacji przyklęknął obok, 
zaglądając jej przy tym w oczy.

– Przestań się stawiać, dziewczyno. Jesteś jedną z najbystrzejszych 

studentek, ale duma nie pozwala ci wybrnąć z kłopotów. Każdy z nas 
czasami znajduje się w sytuacji, kiedy potrzebuje pomocy innych ludzi, 
musisz to wreszcie zrozumieć.

– Nie mam zamiaru zrozumieć – przerwała mu niegrzecznie. – 

A nawet gdybym zrozumiała, na pewno nie zwróciłabym się po pomoc do 
pana.

Milczał przez długą chwilę, wreszcie powiedział spokojnie:
– To bardzo interesująca deklaracja, Louise, a przy tym stanowiąca 

niebezpieczne wyzwanie, jeśli mogę tak to określić.

Zdała sobie nagle sprawę, że opiekun wpatruje się intensywnie nie 

tyle w jej oczy, co w usta. Przypomniała sobie, jak jedna z koleżanek 
zachwycała się nim niedawno i wzdychała, jaki to Gareth Simmonds jest 
seksowny. Teraz rozumiała, co dziewczyna miała na myśli, i ogarnęła ją 
panika. Nie chciała widzieć w Simmondsie atrakcyjnego mężczyzny. 
Jedynym obiektem jej westchnień mógł być przecież Saul, żaden inny.

– Chciałabym już iść – powiedziała niepewnie. – Ja…
– Jeszcze nie skończyłem rozmawiać z tobą – oznajmił łagodnie.
Podniósł się i odszedł od krzesła, tak jakby wyczuł, że zbytnia 

bliskość żenuje i peszy Louise, co było raczej niemożliwe, gdyż czuła, jak 
opiekun nienawidzi jej całym sercem, podobnie jak ona jego, i że celowo 
wprowadza ją w stan konsternacji.

– W porządku, Louise – zaczął, patrząc jej prosto w oczy. – Upierasz 

się, twój wybór. Wiem, co się dzieje, więc nie wysilaj swojego 
najwyraźniej osłabionego ostatnio umysłu i nie próbuj mnie okłamywać. 
Byłaby to czysta strata czasu oraz energii, a będziesz ich potrzebowała na 
nadrobienie zaległości w nauce, a nie na wymyślanie nierealnych 
scenariuszy. Z mojego doświadczenia wynika, że są dwa powody, dla 

background image

których studentka czy student zaniedbują swoje obowiązki i nie spełniają 
pokładanych w nich oczekiwań. Po prostu studia okazują się dla nich za 
trudne. Mieli szczęście, że dostali się na uniwersytet, by potem się 
przekonać, że nie dobrną do dyplomu. Drugi powód…

Przerwał i spojrzał na nią łagodnie.
– Drugi powód pojawia się wtedy, gdy sami z własnej woli przestają 

się uczyć, zaczynają opuszczać zajęcia, studia przestają ich obchodzić. 
W obu przypadkach istnieje tylko jedno wyjście: przerwać jak najszybciej 
mękę nieszczęśników, którzy się nie nadają do niczego, a zarazem położyć 
kres męce ich nauczycieli i kolegów.

Louise słuchała tych słów z niedowierzaniem i narastającą 

wściekłością,

– Straszy mnie pan wyrzuceniem z uniwersytetu – powiedziała 

krótko.

Gareth Simmonds uniósł brwi.
– Nie, daję ci tylko do zrozumienia, że mogę cię wyrzucić. Mam 

prawo wnosić z twojego zachowania, że przestało ci zależeć na nauce. – 
Wziął do ręki jej ostatnią pracę zaliczeniową i rzucił lekceważącym gestem
na biurko. – Ten esej nie pozostawia cienia wątpliwości, że masz zajęcia 
w nosie. Jeśli się mylę – ciągnął niezrażony jej wściekłymi spojrzeniami – 
oznacza to, że nie dajesz sobie rady i poziom jest dla ciebie za wysoki. 
Wystarczy, żebyś potwierdziła moje przypuszczenia, a postaram się, żebyś 
została przeniesiona na jakiś inny uniwersytet, gdzie wymagania będą 
mniejsze, a studia łatwiejsze. My tutaj mamy swoje standardy i wszystkich 
nas jednakowo obowiązuje dążenie do doskonałości. Skoro jednak czujesz,
że się nie nadajesz…

– Oczywiście, że się nadaję – prychnęła Louise, dotknięta do żywego. 

W jej oczach pojawiły się złe błyski. Jak on śmiał sugerować, że powinna 
odejść, bo jest za słaba, by studiować w Oksfordzie.

Poprzednik Garetha powtarzał często, a właściwie dawał do 

zrozumienia, że uważa ją za jedną z najbardziej obiecujących studentek. 
Poprzednik…

Louise zacisnęła pięści.
– Niektórzy ludzie wyznają teorię, że to nauczyciel ponosi winę, nie 

uczeń, w przypadku, kiedy oceny nagle się pogarszają – oznajmiła 
buńczucznie.

Gareth popatrzył na nią w zamyśleniu.
– Być może niektórzy wyznają taką teorię – przytaknął chłodno. – 

background image

Inni całkiem rozumnie dojdą do wniosku, że uczennica, która nie pojawia 
się prawie wcale na wykładach i ćwiczeniach, ma kłopoty albo lekceważy 
studia, nie sądzisz? Nie jestem idiotą, Louise – stwierdził, widząc 
zaskoczenie na jej twarzy. – Doskonale wiem, że twoja siostra 
przychodziła za ciebie na moje zajęcia… Posłuchaj – ciągnął dalej, kiedy 
nie odpowiedziała. – Moglibyśmy tak się kłócić cały dzień, ale to nie 
zmieni faktów. Opuszczasz zajęcia, nie przygotowujesz prac 
zaliczeniowych. Straciłaś na wadze – dodał nieoczekiwanie, wprawiając ją 
w stan bliski osłupienia.

Skąd, u licha, mógł wiedzieć, że schudła. Nawet jej matka i rodzona 

siostra niczego nie zauważyły. Trudno było cokolwiek spostrzec, skoro 
nosiła obszerne bluzy ukrywające ubytek kilogramów. Bała się, że kiedy 
rzecz się wyda, matka podniesie niepotrzebny alarm. Ciotka Tiggy, która 
weszła do rodziny Crightonów przez małżeństwo, przez wiele lat cierpiała 
na bulimię i jej zachowanie, kiedy była jeszcze żoną stryja Davida, 
zostawiło w rodzinie pewien uraz. Sama Jenny bardzo dbała, by w domu 
jadano zdrowo i by wszyscy, dopóki dziewczynki nie wyjechały na studia, 
spotykali się o stałych porach przy wspólnym stole. Louise nie miała nigdy
kłopotów z jedzeniem, apetyt zwykle jej dopisywał, dopiero w ostatnich 
miesiącach, kiedy coraz dramatyczniej przeżywała nieodwzajemnione 
uczucie do Saula, coraz trudniej było jej przełknąć cokolwiek.

– Rozumiem, że masz problemy osobiste… – Gareth przerwał jej 

myśli.

Nie zdążył skończyć zdania, a zamierzał zapewne poradzić jej, by 

porozmawiała z psychoterapeutą lub psychologiem, gdy skoczyła jak 
oparzona.

– Kto panu powiedział. Oni…
– Widzę – stwierdził Simmonds spokojnie. – Tracisz na wadze. 

Zapewne źle sypiasz, opuściłaś się bardzo w nauce. Fakty mówią same za 
siebie. Nie muszę mieć dyplomu z psychologii, by wyciągnąć właściwe 
wnioski. Profesor Lewis był pewien, że będziesz miała celujące wyniki, 
tymczasem nie wiem, czy w obecnej sytuacji zdołasz się wyciągnąć na 
trójki. Wszystko zależy od ciebie, Louise. Albo od tej chwili zabierzesz się 
na serio do roboty, albo…

– Wyrzuci mnie pan ze studiów – dodała z goryczą.
Nie dając mu okazji do odpowiedzi, chwyciła swoje papiery 

i wypadła z gabinetu.

Boże, jak nienawidziła Simmondsa. Jak bardzo go nienawidziła!

background image

– No i jak? – zapytała Kate niespokojnie, kiedy Louise po rozmowie 

w gabinecie opiekuna wróciła, a właściwie wtargnęła jak burza do swojego
pokoju w akademiku. – Uspokój się! – Siostra złapała ją za ramię. – Mów 
zaraz, co powiedział Simmonds.

– Powiedział… nic nie powiedział. Straszył, że mnie wyrzuci – 

odparła krótko Louise.

– Co? Och, Lou, nie! Nie próbowałaś mu powiedzieć… 

wytłumaczyć…?

– Co miałam mu powiedzieć?
– O… o… Saulu. Wyjaśniłaś mu… Próbowałaś…
Louise nagle przestała krążyć po pokoju jak rozjuszona lwica i stanęła

naprzeciwko siostry.

– Zwariowałaś? – syknęła. – Miałam opowiadać Simmondsowi 

o Saulu? – Zamknęła oczy na wspomnienie litości widocznej w oczach 
opiekuna. Jak śmiał się nad nią litować?

Jak ktokolwiek śmiał?
– Dał mi czas do Bożego Narodzenia. Jeśli do tej pory nie poprawię 

stopni…

– Przecież to dla ciebie nic trudnego – usiłowała pocieszyć siostrę 

Kate. – Masz przed sobą resztę wakacji i całą jesień. Pomogę ci.

– Nie chcę, żebyś mi pomagała. Chcę tylko… – zaczęła Louise 

porywczo i zamilkła.

Przerażała ją siła własnych uczuć i daremność wysiłków.
– Może spędzimy razem wieczór? – zaproponowała już spokojniej, 

chcąc wynagrodzić jakoś Kate wcześniejszy atak wściekłości. – Zjemy 
razem kolację, napijemy się wina. Mam jeszcze kilka butelek z zapasu, 
który dała mi ciotka Ruth na początku ostatniego semestru. Powiedziała, że
przyda się na imprezy.

– Chętnie, ale jestem już umówiona – stwierdziła Kate z żalem, 

pokręciła głową i poczerwieniała. – Mam… randkę.

– Randkę? Z kim? – zainteresowała się Louise, ale Kate ponownie 

pokręciła głową.

– Z takim jednym. Nie znasz go. Och, Lou – powiedziała, ściskając 

mocno siostrę. – Wiem, co musisz czuć, ale postaraj się zapomnieć 
o Saulu.

– Gdybym tylko potrafiła – mruknęła Louise zdławionym głosem. – 

A poza tym, czy mam szansę? Jak zapomnieć, skoro wrócę do Haslewich. 
Och, Kate.

background image

Chciała prosić bliźniaczkę, by odwołała swoją randkę, ale 

przypomniała sobie, z jakim wyrazem twarzy Gareth Simmonds 
powiedział jej, iż wie, że posługiwała się siostrą jako parawanem 
i postanowiła, tym razem przynajmniej, nie nadużywać siostrzanej dobroci.

Powtarzała sobie, że przecież nie jest osobą samolubną, zajętą tylko 

sobą egoistką, jak zdawał się sądzić Simmonds. Zrobiłaby wszystko to 
samo dla Kate… gdyby ją prosiła.

Coś szeptało jej jednak, że Kate nigdy by o nic podobnego nie 

poprosiła.

Letnie popołudnie przeszło w wieczór. Louise rozejrzała się 

zmęczonym wzrokiem po pokoju. Każde wolne miejsce zaściełały notatki, 
skrypty i podręczniki. W głowie tłukły się wciskane na siłę wiadomości, 
ale umysł ich nie asymilował.

Saul. Gdzie był teraz…? Co porabiał? Wstała i przeszła do niewielkiej

kuchenki. Nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła, ale na samą myśl o posiłku 
robiło się jej niedobrze.

Kątem oka dojrzała w zakurzonym kącie wino z zapasu, który 

podarowała jej ciotka Ruth. Czując lekki szum w głowie, nachyliła się 
i wyjęła jedną butelkę ze skrzynki.

Ciotka miała dość staroświeckie poglądy na temat życia studentów 

w Oksfordzie. Wino, które ofiarowała wnuczce brata, wybrała bardzo 
starannie ze względu na bukiet i działanie wzmacniające. Wyobrażała 
sobie, że młodzi ludzie będą je pili podczas eleganckich spotkań, jakie 
można było czasami widzieć w telewizyjnych adaptacjach angielskich 
powieści, których akcja toczyła się w dawnych, dobrych czasach.

Louise odkorkowała butelkę i nalała sobie kieliszek. Piła alkohol 

bardzo rzadko. Ot, czasami szklaneczkę dobrego trunku do obiadu. 
Wstępowała też od czasu do czasu na drinka do barów studenckich, ale 
traktowała to raczej jako obowiązujący w Oksfordzie rytuał towarzyski niż 
prawdziwą przyjemność.

Wino było wyjątkowo dobre, rozlewało się miłym ciepłem w gardle 

i rozgrzewało pusty żołądek.

Usiadła na podłodze i wpatrywała się tępo w stertę rozłożonych wokół

notatek. Staranne pismo Kate tańczyło jej przed oczami. Zamrugała 
powiekami. Marszcząc czoło i kończąc wino, usiłowała skupić się na 
lekturze. Po alkoholu czuła się lepiej, w głowie czuła przyjemną lekkość, 
myślało się jej swobodniej. Mogła nawet myśleć o Saulu i nie czuła przy 
tym rozrywającego serce, niszczącego bólu.

background image

Saul.
Poszła znowu do kuchni, by ponownie napełnić kieliszek. Ku swojej 

konsternacji stwierdziła, że nie może sobie przypomnieć rysów 
ukochanego. Zdawały się zacierać w pamięci, umykały, rozpływały się, 
stawały się amorficzne, nieczytelne. Co gorsza, im rozpaczliwiej starała się
przywołać je przed oczy, tym bardziej próżny okazywał się wysiłek, 
a w wyobraźni z uporem pojawiała się twarz Garetha Simmondsa.

Wychyliła solidny haust wina i zaczęła gorączkowo kartkować swój 

pamiętnik w poszukiwaniu zdjęcia Saula, które zawsze tam 
przechowywała.

Trzymała właśnie fotografię w dłoniach, kiedy usłyszała pukanie.
Kate… siostra widocznie zmieniła plany i odwołała randkę, 

uznawszy, że powinna z nią zostać. Czując, że jest na lekkim rauszu, 
Louise ruszyła do drzwi, otworzyła i zawołała:

– Och, Kate, jak to dobrze, że przyszłaś. Ja…
Głos jej zamarł, gdy gość przekroczył próg i zamknął starannie drzwi 

za sobą.

– Pan! – stwierdziła niemal z wyrzutem, patrząc, jak jej opiekun 

bezlitośnie wodzi wzrokiem po zabałaganionym wnętrzu, po czym 
spogląda na jej twarz ze śladami łez na policzkach. – Czego pan chce?

– Przyniosłem ci te papiery. Zostawiłaś je rano u mnie w gabinecie.
– Och! Nie wie… – Louise nieco zażenowana chciała odebrać 

papiery. Nie zauważyła, że w jednej dłoni nadal trzyma fotografię Saula, 
w drugiej zaś kieliszek napełniony winem.

Gdy wyciągnęła dłoń, zdjęcie wysunęło się z jej palców. Nachyliła 

się, by je podnieść i zderzyła się z Garethem Simmondsem. Wino 
ochlapało jego nadgarstek i jej rękę. Simmonds uprzedził ją, pierwszy 
podniósł nieszczęsną fotografię.

– Proszę, nie… – zaczęła nerwowo, ale było już za późno.
Simmonds przez chwilę przyglądał się bacznie twarzy na zdjęciu, po 

czym oddał je właścicielce z ironicznym komentarzem:

– Bardzo przystojny mężczyzna, Louise, przyznaję. Czy warto jednak 

rujnować sobie dla niego przyszłość? Poza wszystkim jest dla ciebie za 
stary – dodał nieco lekceważąco.

Louise już dostatecznie rozdrażniona poranną rozmową, teraz 

wybuchła:

– Nie, nieprawda! On… – Przerwała i z oczu popłynęły jej łzy. 

Wypiła resztę wina i buntowniczo zadarła głowę. – Nie jestem już 

background image

dzieckiem, tylko dojrzałą kobietą.

Kpiące spojrzenie Simmondsa przeważyło chwiejną szalę, 

przyprawiając dziewczynę o furię.

– Czemu pan tak na mnie patrzy? Nie wierzy mi pan? Owszem, 

jestem kobietą i mogę tego dowieść. Saul… on byłby ze mną, gdyby nie 
pojawiła się Tullah i wszystkiego nie popsuła.

– Ile kieliszków wypiłaś? – zapytał, ignorując bezładny wybuch, po 

czym wyjął jej kieliszek z dłoni i powąchał z niejakim obrzydzeniem.

– Jeszcze nie dość – oznajmiła żałośnie. – Proszę oddać mi kieliszek. 

Muszę się napić.

– Wykluczone. Masz już dosyć.
– Nie. – Rozzłoszczona Louise usiłowała wyrwać mu kieliszek z ręki, 

ale trzymał szkło mocno, a przy tym podniósł ramię, by nie mogła go 
dosięgnąć. Z taką wściekłością walczyła, że zachwiała się i oparła 
o Simmondsa, który tkwił na środku pokoju niczym niewzruszony głaz.

Louise zamrugała, czując pod dłonią uderzenia jego serca.
Było to takie uspokajające, nieoczekiwane, niosło pociechę. Jej 

oszołomiony alkoholem mózg usiłował pogodzić się z dziwnym 
doznaniem. Miała ogromną ochotę położyć głowę na piersi Simmondsa, 
zamknąć oczy i trwać tak, wreszcie bezpieczna niczym dziecko 
w ramionach ojca.

Rozprostowała delikatnie palce: czuła pod nimi, przez materiał 

koszuli, muskularne ciało i sprężyste włosy. Bliskość tego mężczyzny, na 
którego jeszcze przed chwilą była taka wściekła, działała, ku zdumieniu 
Louise, kojąco.

Ciągle jeszcze podtrzymywał ją ramieniem, które wyciągnął, kiedy się

zachwiała. Przysunęła się bliżej, zamknęła oczy. Czuła w nozdrzach męski 
zapach, o wiele wyraźniejszy niż ten ulotny, którego ślady zachowała 
koszula Saula. Miała obok siebie człowieka z krwi i kości, realnego 
mężczyznę, a nie zjawę zrodzoną w młodzieńczej wyobraźni. Westchnęła 
cicho, z lubością, on zaś przesunął dłonią po jej udzie.

– Louise.
Ostrzegawczy ton głosu sprawił, że otworzyła oczy i nieco 

nieprzytomnie spojrzała na Simmondsa.

– Nie, nie ruszaj się – szepnęła, starając się mówić trzeźwo. – Zostań 

ze mną… chciałabym…

Cofnął się o krok, w jego wzroku pojawiła się surowość. Szybko 

zamknęła powieki, rozchyliła usta i uniosła dłoń do jego twarzy, drugą zaś 

background image

przeniosła jego rękę ze swojego uda na pierś.

Dotknięcie ręki Garetha przerodziło się w delikatną pieszczotę. Tego 

właśnie chciała, za tym tęskniła, na to czekała. Końcem języka zaczęła 
wodzić po jego wargach, drżąc przy tym z podniecenia.

Tak, to było jej potrzebne. Kąsała leciutko jego usta, które rozchyliły 

się w odpowiedzi na jej zapraszające karesy.

Zapominając się w pocałunku, przywarła do Simmondsa, a on ją 

przytulił. Wypite wcześniej wino zlikwidowało wszelkie zahamowania, 
pozostało czyste, długo niezaspokajane pożądanie. Chciała stać teraz nago 
naprzeciwko mężczyzny, który ją całował, chciała, żeby ją pieścił i by ona 
mogła w ten sam sposób odwzajemniać pieszczoty. Wydawało jej się, że 
unosi się na fali nieznanych wcześniej doznań. Miała wrażenie, że za kilka 
chwil podobnych odczuć byłaby w stanie oddać życie.

– Saul, Saul – szepnęła cicho.
W tej samej chwili została gwałtownie odepchnięta i poczuła silne 

szarpnięcie.

– Saul – zaprotestowała.
– Otwórz oczy, Louise – usłyszała ostry i dobrze znany głos. – Nie 

jestem twoim najdroższym Saulem, kimkolwiek jest ten człowiek – dodał 
Simmonds z lekkim przekąsem.

Jej opiekun! Więc to wcale nie Saul? Nie Saul! Wielkie nieba, to…
Otworzyła oczy. W głowie wirowało jej od nadmiaru wypitego wina, 

z głodu i podniecenia, które ogarnęło ją przed chwilą z taką siłą. Zachwiała
się, zaszokowana. Zbyt silna była ta mordercza kombinacja alkoholu 
i niekontrolowanych emocji.

– Niedobrze mi – bąknęła żałośnie.
– O Boże – usłyszała poirytowany głos Simmondsa i poczuła, że 

opiekun na wpół ją niesie, na wpół ciągnie do małej łazienki, gdzie schylił 
jej głowę nad sedesem.

W samą porę, bo zaraz zaczęła wymiotować.
Dopiero po długiej chwili, kiedy zwróciła już całą treść żołądka, torsje

ustały, choć miała wrażenie, że klęczała z głową nad sedesem wieczność 
i trochę dłużej.

Podniosła się, oblana zimnym potem, spłukała odruchowo wodę 

i sięgnęła po płyn do ust.

Ciągle jeszcze kręciło się jej w głowie. Nie bardzo zdawała sobie 

sprawę, co się dzieje wokół niej. Niepewnie ruszyła do drzwi łazienki, ale 
Simmonds był obok i pomógł jej przejść do pokoju.

background image

– Siadaj i zjedz to – usłyszała rozkazujący głos i została 

bezceremonialnie, choć łagodnie, pchnięta na krzesło, a przed nią pojawił 
się talerz z gorącymi grzankami.

– Nie jestem głodna – mruknęła apatycznie, odwracając wzrok od 

jedzenia.

– Jedz – rozkazał ponownie. – Chryste, dziewczyno, co się z tobą 

dzieje? Co ty wyprawiasz? Zamierzasz się wykończyć?

Louise czuła, że zaczyna boleć ją głowa.
– Dlaczego sobie nie pójdziesz? – zapytała drżącym głosem.
– Zjedz, to pójdę – oznajmił stanowczo.
Spojrzała na grzankę i poczuła, że torsje zaczynają powracać.
– Nie chcę – upierała się. – Chcę tylko…
– Chcesz swojego ukochanego Saula – przerwał jej ostro. – Owszem, 

wiem. Powiedziałaś mi to przed chwilą… pamiętasz…?

Pobladła, kiedy sobie uświadomiła, o czym mówi Simmonds. 

Alkoholowa mgła spowijająca umysł zaczęła się rozpraszać z zatrważającą
szybkością. Spojrzała na usta Simmondsa. Czy rzeczywiście oni…? Na 
jego dolnej wardze dostrzegła nieznaczny ślad po… Czym prędzej 
odwróciła wzrok.

– Nie czuję się dobrze. Chciałabym… chciałabym się położyć.
– Po co? Żeby fantazjować o swoim ukochanym Saulu? – zakpił bez 

cienia litości.

Louise zamknęła oczy. Znowu zaczęło jej wirować w głowie. 

Próbowała wstać, ale zawroty jeszcze się wzmogły. Miała wrażenie, że za 
chwilę zemdleje. Próbowała walczyć z ogarniającą ją słabością, myśląc 
równocześnie, że to zupełnie bez sensu. Bez Saula całe jej życie było 
pozbawione sensu.

Powoli ogarnęły ją ciemności.
Kiedy się ocknęła, leżała w łóżku, nadal w dżinsach i w bluzce. Obok 

na krześle siedziała Kate i przyglądała się siostrze. Pokój był wysprzątany, 
we wnętrzu unosił się zapach pasty do podłóg i świeżej kawy. Na dworze 
było widno.

– Co tutaj robisz? – zwróciła się do Kate schrypniętym głosem. 

Gardło miała obłożone, a głowa wprost pękała z bólu.

– Przyszedł do mnie profesor Simmonds. Powiedział, że nie najlepiej 

się czujesz – oznajmiła Kate ostrożnie, unikając wzroku Louise.

Profesor Simmonds. Louise zamknęła oczy i zaczęła drżeć na 

wspomnienie tego, co zrobiła. Pod powiekami pojawiały się wyraziste 

background image

obrazy: nie tylko widziała wyraz twarzy Simmondsa, wracały też 
wczorajsze doznania, kiedy to… kiedy…

Przewróciła się z jękiem i ukryła zawstydzoną twarz w poduszce.
– Co ci jest? Źle się czujesz? Masz może nudności? – dopytywała się 

niespokojnie Kate.

– Ja… ja… Co ci powiedział o mnie profesor Simmonds? – 

gorączkowała się Louise.

– Eee, nic. Mówił tylko, że… źle się poczułaś. Podobno pojawił się 

jakiś paskudny wirus, mnóstwo ludzi choruje. Simmonds prosił przekazać 
ci, że gdybyś chciała jechać do domu, to możesz jechać. Nie musisz teraz, 
latem, siedzieć w Oksfordzie i ryć w podręcznikach, żeby nadrobić 
opóźnienia.

– Nie, nie, mowy nie ma – przeraziła się Louise. – Saul…
– Saul pojechał odwiedzić rodziców. Zabrał ze sobą Tullah… chce ją 

przedstawić w domu – powiedziała cicho Kate.

– Nie chcę jechać do domu – oznajmiła Lou ze złością. I dopiero teraz

spostrzegła, że siostra omija ją wzrokiem, dokładnie wyrównując starannie 
ułożony stos leżących obok książek. – O co chodzi? Coś ty zmajstrowała? 
– spytała Lou zdjęta podejrzeniami.

Intuicja podpowiadała jej, że bliźniaczka coś przed nią ukrywa, że 

czegoś nie chce jej powiedzieć.

Rzeczywiście, przyciśnięta do muru Kate zaczerwieniła się jak 

uczennica.

– Mów, Kate. O co chodzi? – rzuciła Louise rozkazującym tonem.
– Eee… Kiedy profesor Simmonds przyszedł do mnie powiedzieć, że 

nie czujesz się dobrze to… wypytywał o Saula.

– Słucham? A ty, co mu powiedziałaś? – W oczach Louise pojawiły 

się groźne błyski.

– Nic mu nie chciałam mówić, Lou – odparła potulnie Kate. – Proszę, 

zrozum. On był… Rozmawiał ze mną tak, jakby wiedział od ciebie 
o Saulu. Myślałam, że ty mu opowiedziałaś.

– Co mu powiedziałaś, Kate? – nie ustępowała Louise, widząc, że 

siostra jest wyraźnie speszona i unika jasnej odpowiedzi.

– Powiedziałam mu, ile Saul dla ciebie znaczy. Powiedziałam… że 

kochasz Saula, ale że on… – Kate przerwała i zwiesiła głowę. – 
Przepraszam, Lou, ale Simmonds nalegał. Mówił, że źle się czujesz. Tak 
bardzo martwiłam się o ciebie, że…

– Opowiedziałaś mu, co czuję do Saula, Zdradziłaś mnie. – Głos 

background image

Louise brzmiał głucho, bezdźwięcznie. Dla Kate było to o wiele 
boleśniejsze, niż gdyby bliźniaczka zrobiła jej awanturę.

– Myślałam, że on wie. Zachowywał się tak, jakby rzeczywiście 

o wszystkim wiedział. Dopiero później zorientowałam się… domyśliłam…
Lou, gdzie ty idziesz? – zaniepokoiła się Kate, widząc, że siostra wstaje 
z łóżka i zmierza ku drzwiom.

Louise nie raczyła odpowiedzieć, w każdym razie nie wprost. Dopiero

w progu odwróciła się i oznajmiła ciągle tym samym głuchym tonem:

– Kiedy wrócę, nie chcę cię tutaj widzieć. Zrozumiałaś?
Było to najpoważniejsze nieporozumienie, jakie zaszło kiedykolwiek 

między bliźniaczkami.

Urażona do żywego Louise nie próbowała nawet spojrzeć na siostrę, 

zresztą i tak nic nie widziała, oczy miała pełne łez.

Jak Kate mogła aż tak strasznie, tak boleśnie ją zawieść. Jak mogła 

lekkomyślnie opowiadać o jej intymnych, głęboko osobistych sprawach? 
Jak mogła zawierzać komuś tajemnice siostry? I to w dodatku komu je 
zawierzyła? Simmondsowi!

Gareth Simmonds. Przez chwilę Louise miała ogromną ochotę iść 

prosto do niego i oznajmić mu w krótkich słowach, co o nim myśli, ale 
ledwie wyszła na zewnątrz, poczuła, jak bardzo jest osłabiona.

ROZDZIAŁ TRZECI

Louise otrząsnęła się z bolesnych wspomnień i wróciła do 

teraźniejszości. Zatopiona w myślach nie zauważyła nawet, że kawa 
zdążyła wystygnąć. Przeszła do kuchni, napełniła czajnik i czekając, aż 
woda się zagotuje, wzięła z półki gładki kamyk należący do większej 
kolekcji zdobiącej wnętrze. Dostała go od swojego brata. Joss wręczył go 
jej jakiś czas temu, oznajmiając z powagą, że jest to bardzo specjalny 
kamyk i że człowiek się uspokaja, kiedy trzyma go w dłoni. Joss znalazł go
w czasie jednego ze spacerów z ciotką Ruth, która podobnie jak bratanek 
uwielbiała długie włóczęgi za miasto.

Ze smutnym uśmiechem zacisnęła palce na gładkim kształcie. 

Pamiętała, że uraziło ją nieco, iż ktoś tak młody jak Joss tak łatwo 
rozpoznał tę cechę jej charakteru, którą ona najmniej w sobie lubiła.

Własna gwałtowność była dla niej plamą na honorze. Lubiła myśleć 

o sobie jako o osobie w pełni opanowanej, kontrolującej własne reakcje. 
Być może chodziło jej o to, by mieć pewność, że nigdy już nie zachowa się

background image

tak jak wówczas, gdy straciła głowę dla Saula.

Joss. Uśmiechnęła się czule na myśl o bracie. Miał wszystkie 

przymioty, których brakowało najstarszemu z rodzeństwa, Maxowi. Nigdy 
nie spotkała nikogo o tak harmonijnym, pogodnym wnętrzu jak Joss. 
Nawet jako dziecko był niezwykle uwrażliwiony na odczucia innych ludzi,
a przy tym pełen umiejętności współodczuwania oraz mądrości, czego 
Louise skrycie mu zazdrościła.

Kiedy odkładała kamyk, jej wzrok padł na niewielki obrazek wiszący 

nad półką, przedstawiający toskański pejzaż; szkic, który namalowała 
w czasie wakacji spędzonych z rodziną we Włoszech. Było to tego roku, 
gdy… Zacisnęła usta i odwróciła gwałtownie głowę.

Pokłóciła się wówczas z Kate, oskarżyła ją o zdradę. Burza wkrótce 

minęła i Louise uznała, że to koniec konfliktu, podobnie jak koniec 
ingerowania Garetha Simmondsa w jej życie prywatne. Myliła się jednak.

Przymknęła na moment oczy. Nigdy od tamtego czasu nie była 

w Toskanii, mimo że później wiele razy była we Włoszech. Rodzice 
uważali, że nie chce z nimi jeździć, bo czuje się dorosła i zaczęły ją nużyć 
rodzinne wakacje w dużej, zaniedbanej toskańskiej willi, rokrocznie 
wynajmowanej na dwa miesiące, która położona była w pobliżu małej 
wioski, gdzie wszyscy znali i lubili Crightonów, stałych i zaprzyjaźnionych
letników.

Niechęć Louise nie wypływała jednak z przekonania, że jest zbyt 

dorosła na wspólne, rodzinne wakacje.

Toskania. Jeszcze teraz czuła upajający zapach urodzajnej ziemi 

i ciepło południowego słońca.

Przed przyjazdem do willi siostry znowu zaczęły ze sobą rozmawiać. 

Na mocy milczącego porozumienia żadna z nich nie miała zamiaru 
opowiadać ani rodzicom, ani innym krewnym, którzy spędzali lato z nimi, 
o konflikcie, który je poróżnił. Przebywały ze sobą rzadziej, ale rodzice 
kładli to na karb faktu, iż bliźniaczki dorastają i potrzebują więcej niż 
dotychczas samotności.

Kate rzadko wypuszczała się poza teren willi, większość czasu 

spędzając w kuchni bądź na zakupach z Marią – daleką kuzynką, 
właścicielką toskańskiej rezydencji – która mieszkała tu na stałe 
i opiekowała się gośćmi. Louise natomiast w pożyczonym starym fiacie, 
zaopatrzona w szkicownik, wyprawiała się na długie wyprawy po okolicy.

Biedny gruchot, który ledwie jeździł i od dawna nie widział 

mechanika, pewnego dnia odmówił posłuszeństwa. Louise, całe rano 

background image

spędziwszy na szkicowaniu przydrożnej kapliczki, nie mogła już 
uruchomić silnika, gdy po południu chciała wracać do domu. I tak znalazła 
się sama na zalanej popołudniowym słońcem, wyludnionej wiejskiej 
drodze, którą od rana przejechał jeden jedyny samochód.

Nie miała wyjścia. Wiedząc, że nie doczeka się pomocy, ruszyła 

pieszo do widocznej w oddali, między topolami, willi o czerwonym dachu.

Wędrówka krętą, opadającą w dół drogą zajęła jej więcej czasu, niż 

przewidywała. Gdy dotarła na miejsce, stwierdziła, że metalowa brama jest
zamknięta, na podjeździe stał jednak samochód, co oznaczało, że ktoś musi
być w domu.

Weszła do ogrodu i dopiero teraz, z bliska, dojrzała, że auto ma 

brytyjskie tablice rejestracyjne. Ucieszyła się na ten widok, chociaż 
perspektywa zwrócenia się o pomoc do włoskiej rodziny też specjalnie jej 
nie martwiła: od dzieciństwa spędzała wakacje we Włoszech i biegle 
władała tym językiem.

Podchodząc do drzwi, pomyślała jeszcze, że spocona po długim 

marszu, z zakurzonymi nogami i czerwonym, spalonym słońcem nosem 
nie prezentuje się zbyt atrakcyjnie.

Gdy nikt nie odpowiedział na pukanie, przeszła na tył domu i tu się 

zatrzymała.

Z podziwem ogarnęła wzrokiem połyskujący błękitem basen 

kąpielowy, otoczony kamiennym pierścieniem, który zdobiły wazony 
z kwiatami. Wokół stały leżaki.

Ktoś pływał w basenie, tnąc powierzchnię wody mocnymi wyrzutami 

ramion. Przyglądała się przez chwilę ciemnowłosemu mężczyźnie 
i poczuła nagle dziwny ucisk w żołądku.

Zła na samą siebie, że widok męskiej głowy i ramion tak łatwo 

przyprawia ją o prymitywne emocje, odwróciła głowę. Pływak musiał ją 
zauważyć, bo usłyszała, że wychodzi z wody.

Niepewnie zerknęła w jego stronę z nadzieją, że jej twarz nie zdradzi 

uczuć, jakich doznała przed chwilą.

– Louise! Jakim cudem…?
Gareth Simmonds! Była zaszokowana, że rozpoznał ją natychmiast. 

Równie dobrze mógł mieć przecież przed sobą Kate. Jak zahipnotyzowana 
wpatrywała się w czarne spodenki kąpielowe swojego opiekuna 
z Oksfordu, myśląc jednocześnie, że powinno się je sprzedawać 
z ostrzeżeniem, że mogą wywierać porażające wrażenie na bezbronnych 
dziewczynach.

background image

– Zepsuł mi się samochód. Nie chce zapalić – powiedziała, z trudem 

łapiąc oddech. – Ja nie wiedziałam, że…

Opanowała się błyskawicznie i zapytała z nutą agresji w głosie:
– Co ty tutaj robisz?
Spojrzał na nią w taki sposób, że zjeżyła się jeszcze bardziej.
– Jakieś pretensje? – zapytał z przekąsem. – O ile wiem, nie ma 

żadnego prawa, które mówiłoby, że zażywający wakacji profesorowie nie 
mogą stąpać po tej samej ziemi, co ich studentki. Mógłbym zadać ci 
dokładnie to samo pytanie. Ta willa przypadkiem należy do mojej rodziny. 
Kupiliśmy ją mniej więcej dziesięć lat temu: rodzice spędzali tutaj wakacje
i zakochali się w Toskanii. Zazwyczaj zjeżdża tu latem cała familia, ale 
w tym roku pechowo…

– Cała familia? – zapytała Louise, nie mogąc się powstrzymać.
– Owszem, wyobraź sobie, że mam rodzinę.
– Ale w tej chwili jesteś tutaj sam?
– W rzeczy samej – przytaknął skwapliwie.
– Dużą masz rodzinę? – zapytała Louise, sama nie wiedząc dlaczego. 

Co ją to w końcu obchodzi?

– Dość dużą. Trzy siostry, starsze ode mnie, wszystkie zamężne 

i z dziećmi. Przyjeżdżają tutaj, podobnie jak rodzice, przynajmniej na 
miesiąc w czasie wakacji, ale w tym roku najstarsza siostra z mężem 
i trójką dzieci wybrała się do Nowej Zelandii odwiedzić rodziców szwagra.
Druga siostra z mężem i dwoma synkami żegluje na jachcie przyjaciół po 
Morzu Egejskim. Najmłodsza ze swoim mężem, który jest, jak mój ojciec, 
lekarzem… W naszej rodzinie zawód ten przechodzi z pokolenia na 
pokolenie, ja jeden się wyłamałem i wolałem, inaczej niż siostry, karierę 
uniwersytecką od medycyny. A więc najmłodsza siostra poleciała 
z rodzicami do Indii. Moja matka pracuje dla UNICEF-u, zbiera pieniądze 
i właśnie przekazuje kolejną sumę na pomoc dla dzieci w Delhi.

Rozłożył ręce w bezradnym geście.
– Oto cała historia rodziny Simmondsów. Och, byłbym zapomniał 

o babce, osobie podtrzymującej tradycję matriarchatu, choć w innym niż 
włoski stylu. Przedwcześnie owdowiała, wychowała samotnie trzech 
synów, rozbudzając ich apetyt do wiedzy zamiast do spaghetti. Jest 
Szkotką i stąd może jej postawa.

To mówiąc, sięgnął po leżący na leżaku ręcznik i zaczął się wycierać.
Był zaskakująco muskularny jak na profesora uniwersytetu. Louise 

dotąd była pewna, że pod miękką koszulą w kratę i znoszonymi sztruksami

background image

kryje się wątłe ciało, ale najwyraźniej nie miała racji.

Nie miała też pojęcia, od jak dawna bawił w Toskanii, ale musiał tu 

być wystarczająco długo, ponieważ jego skóra zdążyła nabrać złocistej 
barwy.

– Chyba nie jest ci słabo?
To nieco ironiczne pytanie sprawiło, że Louise spiekła raka i szybko 

odwróciła wzrok od Simmondsa. Co się z nią dzieje? Wychowała się 
w dużej rodzinie, gdzie widok ciała mężczyzny, od niemowlaka przez 
młodzieńca po starca, nie był niczym niezwykłym. Zanim zadurzyła się 
w Saulu, kpiła sobie z koleżanek, które tak żenowało, jak też intrygowało 
to, jak wygląda prawie nagi mężczyzna.

Tymczasem stała naprzeciwko Garetha, oddychając płytko 

i pospiesznie, zaczerwieniona, z trudem potrafiąc zebrać myśli – tylko z tej
racji, że profesor pokazał się jej w spodenkach kąpielowych!

– Może wejdziemy do domu, tam jest chłodniej. Powiesz mi, co się 

stało z samochodem, gdzie go zostawiłaś. Będę mógł…

– Nie, nie, wszystko w porządku – zaprotestowała Louise, ale było za 

późno.

Gareth szedł już w stronę drzwi, nie pozostawiając jej innej 

możliwości, jak pójść za nim.

Gdyby miała jakiekolwiek wątpliwości, czy mówił prawdę o swojej 

rodzinie, liczba fotografii rozstawionych w przestronnym, wygodnie 
urządzonym salonie, szybko wyprowadziłaby ją z błędu. Nawet nie 
przyglądając się bliżej zdjęciom, mogła zauważyć podobieństwo między 
rysami Simnondsa a uśmiechniętymi, radosnymi twarzami jego 
najbliższych. Bawialnia matki Louise i elegancki salonik ciotki Ruth też 
były udekorowane rodzinnymi fotografiami, powinna więc być oswojona 
z podobną scenografią, niemniej w otoczeniu tylu portretów poczuła się jak
intruz wkraczający na cudze terytorium.

– Tam jest kuchnia – usłyszała głos Simmondsa kierującego się 

w głąb willi.

– Siadaj – polecił, odsuwając jedno z krzeseł stojących przy stole 

i zmarszczył brwi, gdy zobaczył malujące się na jej twarzy wahanie.

By usiąść, musiałaby się zbliżyć do Garetha, a na to nie miała ochoty. 

Onieśmielała ją męska sylwetka i szerokie ramiona. Ramiona, w których 
mogłaby się znaleźć… ramiona, które…

– Louise.
Ostry ton głosu Garetha przywołał ją raptownie do rzeczywistości, 

background image

wyrywając z przesyconych erotyką rojeń.

Co z nią, u licha, się dzieje? To pewnie przez ten upał, pomyślała, 

ciągle nie przyjmując zaproszenia, by zająć miejsce za stołem.

– Chciałabym zadzwonić do ojca, powiem mu, że samochód nawalił –

bąknęła.

– Może najpierw ja spojrzę na auto – zaproponował Gareth.
Louise zaczerwieniła się nie tyle z pomieszania, co ze złości, że pan 

profesor nie dowierza jej znajomości technicznych tajników silnika i gotów
sądzić, że nie chodzi o żadną poważną awarię, tylko o łatwą do usunięcia 
usterkę.

– Wóz nie chce zapalić, nic nie poradzisz – fuknęła w odpowiedzi, ale

Simmonds najwyraźniej nie dał się przekonać. – Zostawiłam go na 
wzgórzu koło kapliczki. Robiłam szkic.

– Tak, znam tę kapliczkę z Matką Boską, wiem, gdzie to jest. Może 

poczekasz tutaj, a ja pójdę sprawdzić, co się stało z twoim samochodem?

Miała ogromną ochotę pójść razem z nim i zobaczyć jego minę, gdy 

przekona się o jej racji, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał, że 
powinna jednak zostać w willi. Ku własnemu zdziwieniu nie tylko 
posłuchała tego głosu, ale zgodziła się z nim.

Nie wiedziała, jaka to złośliwość losu przywiodła ją tutaj i zetknęła 

z człowiekiem, którego, podobnie jak Saula, absolutnie nie miała ochoty 
widzieć. Wiedziała jednak tyle, że zważywszy na okoliczności, powinna 
się trzymać od niego jak najdalej. Była zła, że zabrakło jej siły i energii, by
wymóc na nim zgodę na telefon do ojca.

Kiedy Gareth wyszedł, prosząc przedtem, by pod jego nieobecność 

czuła się jak w domu, stwierdziła z satysfakcją, że w domu panuje miły 
chłód, gdy na zewnątrz z nieba leje się żar.

Na stole stała butelka chianti. Miała ochotę wychylić kieliszek, ale 

pamiętając, jak się skończyło ostatnie spotkanie z Simmondsem po tym, 
jak wypiła za dużo wina, uznała, że bezpieczniej będzie nalać sobie wody.

Ze szklanką w ręku przeszła do salonu. Tu zatrzymała się przy zdjęciu

przedstawiającym młodego Garetha z rodzicami, babką i siostrami. 
Spojrzała na uśmiechniętą twarz i pospiesznie odwróciła głowę.

Za drzwiami, w ogrodzie kusił basen z połyskującą w słońcu gładką 

taflą wody. Jednym z niedostatków letniej rezydencji Crightonów był 
właśnie brak basenu, korzystali ze wspólnego dla trzech sąsiadujących ze 
sobą domów.

Louise zwilżyła wysuszone wargi, Gareth Simmonds powinien wrócić

background image

dopiero za jakiś czas. Nie wyglądał na człowieka, który łatwo rezygnuje. 
Będzie tkwił przy samochodzie, usiłując uruchomić go za wszelką cenę 
i tym samym dowieść Louise, że się myliła.

Tymczasem zakurzona, spieczona słońcem skóra domagała się 

ochłody, a basen kusił, tak kusił, że…

Zmrużyła oczy i spojrzała tęsknie w stronę wody. Ignorując 

wewnętrzny głos, który na próżno przestrzegał ją, że pomysł jest 
niebezpieczny – czy kiedykolwiek się wycofywała? – podeszła do basenu 
i szybko zrzuciła bawełniane szorty oraz koszulkę.

W ostatnich miesiącach straciła kilka kilogramów. Matka uważała, że 

jest zbyt chuda i była prawie przerażona, kiedy zobaczyła córkę 
w kostiumie kąpielowym. Jej szczupła sylwetka być może nie wzbudziłaby
uznania Toskańczyków, niemniej zauważyła, że siostrzeniec Marii, 
Giovanni, pod byle pretekstem pojawia się w willi, by móc flirtować z nią 
i Kate.

Skóra mniej opalona i pozbawiona tego zdrowego wyglądu co 

u Garetha Simmondsa zaczynała powoli tracić angielską bladość, ale nie 
zyskała jeszcze głębokiego, złocistego odcienia. Louise miała pod szortami
białe figi, ale pod bluzką nic. Rozejrzała się raz jeszcze po ogrodzie, jakby 
chciała się upewnić, że jest zupełnie sama, po czym skoczyła do cudownie 
chłodnej wody.

Przez chwilę leniwie leżała na powierzchni i dopiero potem zaczęła 

pływać. Miarowo przemierzała basen od końca do końca, za każdym razem
upewniając się, czy nie ma świadków swojej kąpieli. Powinna usłyszeć 
wracającego Simmondsa. Dźwięk silnika będzie się niósł wyraźnie 
w wiejskiej ciszy.

Przepłynęła basen jeszcze raz i jeszcze raz, po czym przez chwilę 

odpoczywała bez ruchu. Nagle szóstym zmysłem poczuła czyjąś obecność:
obróciła się gwałtownie na brzuch, otworzyła oczy.

Widząc, że na brzegu stoi Gareth i przygląda się jej w milczeniu, 

podpłynęła do miejsca, gdzie zostawiła ubranie i gdzie leżał ręcznik użyty 
wcześniej przez gospodarza. Jak długo stał na brzegu i przyglądał się jej? 
Chyba niezbyt długo.

Kiedy wyszła z wody, ruszył w jej stronę. Szybko owinęła się 

wilgotnym ręcznikiem i mimowolnie zadrżała.

– Weź ten, jest suchy.
Simmonds stał zdecydowanie za blisko, pomyślała ze złością.
Wyciągnęła dłoń po suchy ręcznik i poczuła, że ten, którym usiłowała 

background image

się owinąć, opada na ziemię. Próbowała go przytrzymać, ale było za 
późno. Zaczerwieniła się pod uważnym wzrokiem Simmondsa, który bez 
żenady studiował jej nagie ciało, wystające żebra i zbyt cienką talię.

– Ciągle jeszcze jesteś za chuda – oznajmił rzeczowym tonem i zanim

zdążyła zareagować, owinął ją suchym ręcznikiem.

– Nie jestem chuda, tylko szczupła – poprawiła go urażona.
– Owszem, jesteś chuda i wiesz o tym, bo inaczej nie obrażałabyś się 

tak zaraz na moją uwagę. Domyślam się, że… twój Saul nie spędza tu 
z wami wakacji.

Louise patrzyła na Simmondsa. Zapomniała już o zażenowaniu 

z powodu sceny, która się rozegrała przed chwilą, zdziwiona nie tylko 
dobrą pamięcią swojego opiekuna, ale i jego zdolnością przypominania 
w każdych okolicznościach, że jest jego studentką, i to w dodatku 
przysparzającą kłopotów.

– Nie, rzeczywiście nie ma go tutaj, ale to nie twoja sprawa – odparła 

ostro.

– Owszem. Nadal jesteś moją uczennicą, a że opuściłaś się 

skandalicznie w nauce, to o tyle jest moja sprawa. Miałaś rację co do fiata. 
Nie chce zapalić – dodał, zanim zdążyła nabrać powietrza, by 
odpowiedzieć, że od początku mu o tym mówiła. – Podrzucę cię do domu 
swoim samochodem – zaproponował łaskawie.

– Nie ma potrzeby. Zadzwonię do ojca, poproszę, żeby przyjechał po 

mnie.

– Powiedziałem, że cię podrzucę – powtórzył, nie przyjmując do 

wiadomości jej protestów. – Daj mi pięć minut. Wezmę tylko szybki 
prysznic i zmienię ubranie. Wydaje ci się, że jesteś kobietą – rzucił jeszcze,
kiedy owinięta nadal ręcznikiem ruszyła w stronę domu – ale pod wieloma 
względami pozostajesz dzieckiem. Właśnie tego dowiodłaś po raz kolejny.

Ku irytacji Louise rodzice stali właśnie na podjeździe, gdy Gareth ją 

przywiózł do domu. Sami widocznie przed chwilą skądś wrócili. Musiała 
przeto, chcąc nie chcąc, dokonać wzajemnej prezentacji, wyjaśniając przy 
tym, co się stało z samochodem oraz kim jest towarzyszący jej mężczyzna.

– Pan jest profesorem Louise! – zawołała matka z szerokim 

uśmiechem. – Ma pan prawdziwego pecha. Pomyśleć, że nawet tutaj, 
w czasie wakacji, studenci zakłócają panu spokój.

– Jeśli komuś było nie w smak to przypadkowe spotkanie, to raczej 

Louise, nie mnie. Nie przypuszczam, by ucieszył ją zbytnio mój widok – 
oznajmił Gareth kpiącym tonem.

background image

Jenny zaproponowała mu drinka, ale odmówił, przyjął natomiast 

gościnę i wdał się w długą pogawędkę z rodzicami; perorował ze swadą, 
gdy Louise siedziała obok matki pogrążona w smętnym milczeniu. Nie 
dość tego, Jenny zaprosiła go na kolację, a on chętnie się zgodził. Louise 
nie wiedziała, którego z nich powinna bardziej nienawidzić. Pewnym 
urozmaiceniem w tej przykrej sytuacji stało się pojawienie Giovanniego, 
który rozpromienił się niczym słońce na widok swojej dalekiej angielskiej 
kuzyneczki.

– A oto twój adorator – ojciec ostrzegawczo szepnął jej do ucha.
Louise w odpowiedzi podniosła głowę i zaczęła skwapliwie 

odpowiadać na maślane spojrzenia i kwieciste komplementy Giovanniego, 
co musiało wprawić w zdumienie całą rodzinę, która znała jej zwykle 
niechętny stosunek do młodzieńca i do jego zalotów.

– Louise, to nie było zbyt mądre, niepotrzebnie go zachęcałaś – 

westchnęła matka, kiedy adorator wreszcie sobie poszedł. – Maria mówiła 
mi dzisiaj rano, że rodzice chcą go ożenić z jakąś krewniaczką.

– Ja nie wybieram się za mąż, mamo – odparła Louise i dodała 

całkiem głośno oraz z naciskiem, tak by wszyscy ją słyszeli, łącznie 
z uprzykrzonym profesorem: – On ma po prostu cudownie seksowne ciało, 
nie sądzisz?

– Louise! – obruszyła się Jenny, ale posłała mężowi spojrzenie, 

w którym wyczytać było można nieśmiałą ulgę, a które Louise pochwyciła 
kątem oka. Wiedziała doskonale, jak bardzo rodzice martwili się jej 
obsesyjną fascynacją Saulem. Nie zamierzała im uzmysławiać, że udane 
zainteresowanie Giovannim nie oznacza miłosnego ozdrowienia, ale jest 
skierowane przeciwko człowiekowi, który siedząc obok Jenny, przyglądał 
się w milczeniu teatralnym popisom uczennicy.

– Pójdę sprawdzić, co Maria zamierza podać na kolację – oznajmiła 

wyniośle, wstała i ruszyła w stronę kuchni, gdzie krzątała się ciotka i gdzie
przed chwilą zniknęła jej nic niepodejrzewająca ofiara, biedny Giovanni. – 
Poczułam się nagle bardzo głodna.

Odrzuciła dumnie głowę i odmaszerowała, pozostawiając rodziców 

w kompletnym osłupieniu.

W kuchni pod surowym okiem Marii ani myślała odpowiadać na 

zaloty Giovanniego. Mogła wygłupiać się wobec Garetha – jak śmiał 
powiedzieć jej, że jest smarkulą? – ale teraz młody Włoch musiał 
zrozumieć, że koniec zabawy i że wcale nie jest nim zainteresowana.

W następnych dniach przyszło jej gorzko żałować, że czyniła 

background image

Giovanniemu awanse, bo chłopak nie odstępował jej na krok; jeszcze 
bardziej żałowała, że nieszczęsnym zbiegiem okoliczności natknęła się na 
Garetha.

Między rodzicami i profesorem natychmiast zawiązała się 

niewymuszona, swobodna zażyłość. Nawet Jack i Joss najwyraźniej dobrze
się czuli w jego towarzystwie i chodzili razem na długie spacery.

Sytuacja, w oczach Louise, pogorszyła się jeszcze, kiedy przyjechali 

do wilii Olivia, jej mąż i ich dwoje dzieci.

Podobnie jak Gareth mąż Olivii, Caspar, był wykładowcą 

uniwersyteckim i obaj panowie szybko nawiązali kontakt. Mogłoby się co 
prawda wydawać, że Simmonds powinien się czuć obco w rodzinie, 
tymczasem to Louise coraz częściej miała wrażenie, że jest intruzem, gdy 
reszta znakomicie się ze sobą porozumiewa.

Smutki Louise wynikały po części z tego, iż nie mogła zapomnieć, że 

Olivia jest jedną z najbliższych przyjaciółek Tullah. Tej samej Tullah, która
zajęła tak ważne miejsce w sercu i w życiu Saula, miejsce rozpaczliwie 
pożądane przez Louise. Co gorsza, Olivia była w domu owego wieczoru, 
gdy Louise postanowiła wywieść Tullah do labiryntu i tam ją zostawić, by 
sama móc spędzić wieczór z Saulem.

– Lou, może jednak dołączysz do nas? Nie poradzę sobie z tymi 

facetami bez kobiecej pomocy – zawołała wesoło Olivia.

Louise przez moment miała ochotę przyjąć zaproszenie. Bardzo lubiła

Olivię, ba, podziwiała ją nawet, a przy tym, rzecz dziwna u osoby ambitnej
i nastawionej na karierę, lubiła dzieci, szczególnie zaś Amelię, córeczkę 
Olivii. Jako nastolatka często zostawała z małą, kiedy Olivia i Caspar 
chcieli gdzieś wyjść. Dzisiaj, zamiast dołączyć do towarzystwa, odmówiła 
z powodu Garetha.

– Nie, nie mam czasu. Jadę na spacer z Giovannim – odparła.
– Z Giovannim? – zdziwiła się szczerze Olivia.
– Uważaj, Lou, ci młodzi Włosi to gorące chłopaki, potrafią… – 

zażartował Caspar, ale Louise nie dała mu dokończyć.

– Może przestaniecie mnie instruować, co powinnam robić, a czego 

nie – prychnęła. – Najpierw wszyscy mówiliście, żebym trzymała się 
z dala od Saula, teraz ostrzegacie przed Giovannim. Skończyłam już 
osiemnaście lat i sama będę decydowała, z kim mam się spotykać – 
dokończyła już rozwścieczona, odwróciła się i odeszła.

– Co ja takiego powiedziałem? – doszły ją jeszcze pełne zdziwienia 

słowa Caspara.

background image

– Myślę, że Lou ciągle jeszcze nie może zapomnieć o Saulu – 

powiedziała Olivia.

Louise zacisnęła dłonie w pięści i prawie ze łzami w oczach dopadła 

drzwi swojej sypialni, pewna, że teraz Olivia, Caspar i Gareth analizują jej 
idiotyczne zachowanie.

Dlaczego, dlaczego musiała spotkać Garetha? I po co ten straszny 

człowiek ciągle odwiedza ich willę? Owszem, rodzina przyjmowała go 
z otwartymi ramionami, ale widział chyba, że ona sama…

Ponieważ nie była umówiona z Giovannim ani też nie miała nic 

innego do roboty, spędziła całe popołudnie w swoim pokoju, mając 
nadzieję, iż nikt nie domyśli się, że siedzi sama i użala się nad sobą.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Podczas ostatniego tygodnia pobytu w Toskanii sprawy przybrały 

naprawdę dramatyczny obrót.

Olivia i Caspar już wyjechali, Kate, z którą Lou jeszcze nie pogodziła 

się do końca, wybrała się z rodzicami na zwiedzanie jakiegoś klasztoru, 
Louise została więc sama. Nawet Maria zniknęła gdzieś na cały dzień. 
Giovanni wiedział o tym i postanowił złożyć niezapowiedzianą 
i niechcianą wizytę.

Lou leżała na patio, stanik od bikini rozpięła i wygrzewała się 

w słońcu, rozkoszując się miłym ciepłem, spokojem i samotnością. W tę 
ciszę wdarł się nieoczekiwanie głos Giovanniego. Chłopak pytał, czy ma 
nasmarować jej plecy olejkiem do opalania.

Zaskoczona poderwała się i dopiero widząc łakome spojrzenie 

Giovanniego, wpatrzonego w jej nagie piersi, zrozumiała swój błąd.

Chwyciła stanik, mówiąc jednocześnie, że Marii nie ma w domu 

i żeby chłopak sobie poszedł, skoro nie zastał ciotki.

– Wiem, że jej nie ma, cara – odparł. – Dlatego właśnie przyszedłem. 

Żeby być tylko z tobą. Od dawna szukałem okazji. Ty też na pewno tego 
chciałaś, widziałem to w twoich oczach.

W jego głosie słychać było raczej pożądanie niż uczucie, ale tak czy 

inaczej Louise nie była w najmniejszym stopniu zainteresowana.

– Giovanni… – zaczęła ostrzegawczo, próbując wstać z leżaka. 

Zalotnik widać źle zrozumiał jej ton i intencje, albo postanowił nic sobie 
z nich nie robić, bo rzucił się na nią. – Giovanni! – krzyknęła 
przestraszona, usiłując się uwolnić, co wcale nie było łatwe, jako że 

background image

chłopak był bardzo silny.

– Co się dzieje, Louise?
Nie sądziła, że kiedykolwiek ucieszy ją widok Garetha Simmondsa. 

Zaskoczony Giovanni natychmiast ją puścił i coś zaczął tłumaczyć 
przybyszowi, ale Louise, zbyt zaszokowana tym, co właśnie zaszło, nie 
słyszała jego słów.

Ręce drżały jej tak bardzo, że nie była w stanie zapiąć stanika od 

bikini, poniechała więc wysiłków i siedziała na leżaku z ramionami 
skrzyżowanymi na piersiach. Gareth tymczasem krótko oznajmił 
Giovanniemu, by się wynosił precz.

– Zdajesz sobie sprawę, do czego mogło dojść? – zapytał ostro, gdy 

umilkł odgłos silnika zdezelowanej vespy, którą jeździł Giovanni.

Louise natychmiast się zjeżyła na ten ton głosu, Gareth zachowywał 

się tak, jakby był jej ojcem albo bratem, jakby miał prawo mówić jej, co 
powinna robić, strofować ją i łajać.

– Owszem, zdaję sobie sprawę – odparła i dodała zupełnie niezgodnie 

z prawdą: – Informuję cię przy okazji, że miałam ochotę kochać się 
z Giovannim.

– Słucham? – W głosie Garetha dało się słyszeć cyniczną wzgardę 

i kpinę. – Wątpię, czy to, o czym myślał, można by określić mianem 
„kochać”.

Broda Louise zadrżała niebezpiecznie.
– No więc chciał się ze mną przespać – oznajmiła, dumnie unosząc 

głowę. – Z kimś przecież muszę stracić dziewictwo, by zostać kobietą. 
Ciągle mi wytykasz, że jestem dzieckiem, więc chyba najwyższa pora… 
Zapewne wiesz od mojej uroczej, lojalnej siostrzyczki, że nie mogę tego 
zrobić z jedynym mężczyzną, którego… którego… – Louise zamilkła 
i przygryzła mocno dolną wargę.

Po co wdawała się z tym człowiekiem w rozmowę? Na samą myśl 

o Saulu ściskało się jej serce, a do oczu napływały łzy. Gwałtownie 
walczyła z ogarniającą ją żałością.

– Wszystko mi jedno, kto to będzie, nie zależy mi już na niczym! – 

wybuchła, myśląc jednocześnie, że powiedziała o kilka słów za dużo.

Gareth, zamiast kpić z niej jak zwykle, tym razem zareagował bardzo 

poważnie:

– Czyś ty oszalała, dziewczyno? Zdajesz sobie sprawę, co 

wygadujesz? Wcale nie wszystko jedno, kto to będzie, z kim to zrobisz.

– Mnie już wszystko jedno – oznajmiła, zerwała się z leżaka i uciekła 

background image

do domu, do sypialni, którą dzieliła z siostrą.

Po chwili w pokoju, ku zdumieniu Louise, pojawił się w ślad za nią 

Gareth.

– Zgubiłaś to – oznajmił burkliwym głosem i podał jej stanik od 

kostiumu. – Trzymaj się z daleka od Giovanniego – ciągnął poważnie. – To
nie jest chłopak, który…

– Który co? – zagadnęła wojowniczo. – Wszystko mi jedno, jaki on 

jest. Co mnie to obchodzi? Ważne, że jest mężczyzną… Dość już mam 
słuchania, jaka jestem dziecinna… powtarzania, że nie jestem kobietą. 
Myślisz, że nie wiem, co zrobić, żeby zostać kobietą? Owszem, wiem 
doskonale! – wykrzykiwała. – Chcę się przespać… wszystko jedno z kim, 
skoro nie mogę z Saulem.

– Bzdury opowiadasz – uciął krótko Gareth. – Sama nie wiesz, co 

mówisz.

– Przestań mnie pouczać – warknęła Louise, nie panując nad 

emocjami. – Doskonale wiem, co mówię.

– Dowiodę ci, że jednak nie wiesz – oznajmił Gareth i zdecydowanym

ruchem zamknął drzwi sypialni, blokując w ten sposób Louise drogę 
odwrotu. Poczuła dreszcz lęku, ale nic po sobie nie dała poznać. – Ja 
przespałem się po raz pierwszy z przyjaciółką mojej najmłodszej siostry – 
mówił Gareth, rozpinając powoli koszulę. – Ona miała dwadzieścia lat, ja 
siedemnaście.

Louise nie mogła oderwać oczu od jego ciała… dłoni… piersi… Jak 

zahipnotyzowana śledziła jego ruchy. Zrzucił w końcu koszulę i zaczął 
rozpinać pasek od spodni.

Na ten widok nerwowo zwilżyła językiem suche wargi.
– Co się stało? – usłyszała kpiący głos Garetha. – Czyżbyś się 

rozmyśliła?

– Ty chyba… Chyba nie zamierzasz… – szepnęła.
– Owszem, zamierzam. Oznajmiłaś przed chwilą, że chcesz stracić 

dziewictwo. Twierdzisz, że ci wszystko jedno, z kim to zrobisz. Jestem 
tutaj i możesz mi wierzyć, że chętnie ci pomogę zrealizować twój zamiar. 
Mógł być Giovanni, mogę i ja… prawda? W końcu nie ma to dla ciebie 
żadnego znaczenia. Od dawna z nikim nie spałem, a widok twoich nagich 
piersi właśnie mi uświadomił, że po długiej przerwie najwyższy czas pójść 
z kimś do łóżka. Wiesz, mężczyźni tacy już są – ciągnął tonem 
towarzyskiej pogawędki. – Na widok ładnych piersi facet od razu zaczyna 
myśleć, jak by to było, gdyby dotknął, gdyby je całował. Zastanawia się, 

background image

jak zareaguje kobieta, kiedy pokaże jej…

Louise słuchała jego wywodów zupełnie zaszokowana, z czego 

doskonale zdawał sobie sprawę.

– Co się stało, moja droga? Czyżbym wprawiał cię w zakłopotanie? 

Przecież powiedziałaś, że chcesz się przespać wszystko jedno z kim, a ja 
z radością gotów jestem zaproponować ci swoje usługi. Z ogromną 
radością. Przekonaj się – powiedział, ujmując jej dłoń.

Co on mówi? – myślała wstrząśnięta i zafascynowana. Co on robi? 

Jest przecież moim opiekunem. Jest… Zamknęła oczy i szybko je 
otworzyła. W wyobraźni zobaczyła, jak wychodzi z basenu. Przypomniała 
sobie ów moment, kiedy to weszła do ogrodu jego willi i zdała sobie 
sprawę, że jest nie tylko jej opiekunem, ale też bardzo przystojnym 
mężczyzną, który ją intryguje i podnieca, chociaż nie chciała się do tego 
przyznać przed samą sobą.

– Czy… czy kochałeś tę przyjaciółkę swojej siostry, z którą straciłeś 

dziewictwo? – zapytała drżącym głosem, niezdolna oderwać oczu od jego 
twarzy. Nie śmiała spojrzeć na jego ciało, jakby się lękała, że stoi przed nią
już całkiem nagi.

– Wierzyłem, że jestem w niej zakochany – oznajmił chłodno. – 

Miałem wtedy siedemnaście lat, tylko siedemnaście. Człowiek w tym 
wieku niewiele jeszcze wie o sobie i swoich uczuciach. Co się z tobą 
dzieje, Louise? Czyżbyś zmieniła zdanie?

Dziwne, ale do tej pory nie rozpiął jeszcze spodni, mimo że koszulę 

zrzucił w mgnieniu oka.

Przez sekundę Louise miała ochotę powiedzieć, że tak, zmieniła 

zdanie, rozmyśliła się, ale duma, uparta głupia duma, przez którą ciągle 
wpadała w tarapaty, nie pozwalała jej przyznać się do błędu. Miałaby się 
wycofać, pokajać? I to przed kim, przed Simmondsem? Nie. Nigdy. Poza 
tym wiedziała świetnie, że on blefuje, że nie pozwoli sobie… Skoro tak, 
ona podejmie tę grę.

Już pewniejsza siebie, pokręciła głową.
– Nie, wcale się nie rozmyśliłam – oznajmiła zaczepnie i zmierzyła go

długim, oceniającym spojrzeniem od stóp do głów, po czym zajrzała mu 
w oczy. – Nie jesteś takim macho jak Giovanni, ale ujdziesz.

Ledwie rzekła te słowa, spostrzegła, że dotknęła czułego miejsca, ale 

nic sobie z tego nie robiła.

– Bóg mi świadkiem, że powinienem przełożyć cię przez kolano i…
Louise poczuła, że jej policzki oblewa rumieniec zażenowania własną 

background image

głupotą z jednej strony, gniewu i upokorzenia z drugiej.

– Ooo, to jakaś specjalna pozycja? – zapytała prowokacyjnie. – Sam 

rozumiesz, nie mam żadnego doświadczenia, ale…

– Sama o to prosisz, Louise. – W tonie Garetha słychać było 

ostrzeżenie, ale ona, poniesiona własną dziecinną brawurą, wzruszyła tylko
ramionami i zrobiła wyzywającą minę.

– A jakże, proszę. Nie musisz się martwić, że zajdę w ciążę. Biorę 

pigułki.

Kilka miesięcy wcześniej, kiedy trudne przeżycia spowodowały 

zaburzenia cyklu, lekarz rzeczywiście przepisał jej pigułki.

– To bardzo roztropnie z twojej strony – stwierdził Gareth. – Zapewne

zabezpieczyłaś się z myślą o drogim Saulu? Zadziwiasz mnie. Sądziłem, że
sprokurowanie „przypadkowej” ciąży bardziej by się zgadzało 
z romantycznym scenariuszem. Saul musiałby dać nazwisko dziecku, 
ożenić się z tobą. Miałabyś wreszcie swojego wyśnionego ukochanego dla 
siebie.

W oczach Louise pojawiły się gniewne błyski.
– Jak śmiesz?! – zawołała, robiąc krok do przodu. – Nigdy nie 

zrobiłabym czegoś podobnego – dodała z dumą w głosie.

– Louise – zaczął Gareth i dotknął dłonią jej policzka.
Co chciał powiedzieć? Cokolwiek to miało być, nie zamierzała go 

słuchać. Nie chciała, żeby mówił o jej bolesnych doznaniach, o zawodzie, 
który przeżyła. Mogła go uciszyć tylko w jeden jedyny sposób. Nie 
zastanawiając się nad skutkami własnych poczynań, zarzuciła mu ręce na 
szyję i szepnęła, zbliżając usta do jego warg:

– Bez wykładów, profesorze. Nie chcę pouczeń, tylko czegoś zupełnie

innego.

Ku jej zdumieniu Gareth wcale jej nie odepchnął. Jęknął cicho, 

przygarnął ją do siebie i zamknął jej usta w pocałunku, jaki dotąd 
widywała wyłącznie na ekranie telewizyjnym.

Wiedziała oczywiście, że ludzie tak się całują, fantazjowała nawet, że 

Saul ją tak całuje, ale najbardziej szalone fantazje były niczym 
w porównaniu z rzeczywistym doznaniem.

Obydwoje się zapomnieli, zatracili w sobie. W tej chwili nic nie było 

ważne, zniknęła ironia, gra, fanfaronada, pozostała tylko rozkosz 
wzajemnego odkrywania swoich ciał, rozkosz bliskości, cudowna muzyka 
zupełnie nowych, nieznanych pieszczot.

Potem, leżąc w ramionach Garetha, śmiejąc się i płacząc na przemian,

background image

szukała słów, które wyraziłyby magię niewiarygodnych doznań, 
opowiedziały o tym, jak cudownie się czuła.

Wyczerpana usnęła, a kiedy się obudziła, na dworze było ciemno, 

Gareth wyszedł, z dołu dochodziły głosy rodziców. Po chwili do pokoju 
wpadła Kate.

– Lou, obudź się. Trzeba się pakować. Wyjeżdżamy, musimy wracać 

do domu. Coś się stało. Tata zarezerwował już bilety na poranny samolot.

– Co się stało? – zapytała i pomyślała natychmiast o Saulu, 

przestraszona, czy to jemu nie przydarzyło się coś złego.

– Nie wiem. Nikt nic nie wie. Mama strasznie długo rozmawiała przez

telefon z Maddy.

Zaaferowana pakowaniem i pospiesznym wyjazdem, odrętwiała 

jeszcze z rozkoszy, Louise nie miała czasu zastanawiać się nad 
popołudniem, które spędziła z Garethem, analizować tego, co zaszło 
między nimi, pytać samą siebie, dlaczego tak się stało, co ich pchnęło 
nawzajem w swoje ramiona.

Dopiero po przyjeździe do domu ocknęła się z letargu, zaczęła wracać

do wspomnień, zamęczała się pytaniami, rozważała każde słowo, każdy 
gest, po czym mówiła sobie, że to sen, chciała myśleć, że to sen, ale 
wiedziała, że tamto, niestety, zdarzyło się naprawdę.

Gorączkowy powrót został spowodowany, tak jak przypuszczała, 

złym stanem dziadka. Ben rozchorował się na zapalenie płuc i Maddy 
przyjechała z Londynu, by doglądać staruszka.

– Mama pojechała do dziadka. Kryzys na szczęście minął, ale teraz 

z kolei martwię się o Maddy, bardzo źle wygląda. Biedny Joss też bardzo 
przeżył chorobę dziadka, wiesz, jaki on jest – mówiła Kate podczas 
rozmowy w kilka dni po powrocie.

– Owszem, wiem – przyznała Louise ponurym tonem.
Poprzedniego dnia brat wytrącił ją z równowagi, pytając, czy może 

odzywał się do niej Gareth Simmonds albo ona do niego dzwoniła.

– Nie. A niby czemu miałabym do niego dzwonić? – fuknęła, 

oblewając się rumieńcem. – Czy to ja go bez ustanku zapraszałam do 
naszej willi? To nie ja przecież chodziłam z nim na długie, nudne włóczęgi.

– Wcale nie były nudne – obruszył się Joss i mówił dalej z ogromnym

przejęciem: – On wie o roślinach i zwierzętach prawie tak dużo jak ciocia 
Ruth. Opowiadał mi, że kiedy był w moim wieku, spędzał wakacje na wsi 
w Szkocji, u swojej babci. A pytam cię, czy miałaś jakieś wiadomości od 
niego, bo jest przecież twoim opiekunem na uniwersytecie.

background image

Był, chciała poprawić brata Louise, ale w porę ugryzła się w język. 

Już zdecydowała, że zapisze się na zajęcia do kogoś innego. Myśl o tym, 
że miałaby wrócić do Oksfordu i spojrzeć teraz, po tym, co zaszło, w twarz
Simmondsa, przyprawiała ją o zimne dreszcze. Nienawidziła samej siebie, 
że dopuściła do tego, by wylądowali razem w łóżku. Jak mogła tak się 
zachować?

Podczas gdy rozmawiała z Kate, do kuchni wszedł Joss.
– Czy któraś z was mogłaby zawieźć mnie do dziadka? – zapytał 

smutno. – Pomyślałem, że powinienem tam pojechać. Może się na coś 
przydam, będę mógł pomóc.

– Na co niby miałbyś się przydać? – zapytała Louise nieco przekornie.
– Mógłbym zagrać z dziadkiem w szachy. Maddy miałaby trochę 

czasu dla siebie, odpoczęłaby, wybrała się do miasteczka po zakupy… 
kupiła sobie coś ładnego. Joss stał na środku kuchni z zafrasowaną miną.

– Mama tam jest – przypomniała mu Kate.
Joss pokręcił głową na te słowa.
– Już nie. O trzeciej miała jechać na zebranie tego komitetu, który 

opiekuje się domem samotnej matki. Powiedziała, że tylko na chwilę 
zajrzy do dziadka i do Maddy.

– Zawiozę cię – zdecydowała wzruszona Louise i szybko zerwała się 

zza stołu, niby to szukając żakietu, a tak naprawdę chciała ukryć 
napływające do oczu łzy. Tak, jej młodszy brat rósł na dobrego, 
szlachetnego człowieka, wrażliwego na los innych, takiego, jakich 
niewielu chodzi po świecie.

Tak jak postanowiła, po powrocie do Oksfordu zapisała się na zajęcia 

do kogoś innego, zmieniła opiekuna. Jak na ironię, Kate trafiła teraz do 
Garetha Simmondsa, ale ilekroć siostra wymieniała jego nazwisko i chciała
coś o nim opowiedzieć, Louise nie dawała jej dojść do słowa, zmieniała 
temat i zaczynała mówić o czymś innym.

– Kate, bardzo cię proszę, jeśli nie sprawi ci to różnicy, mówmy 

o czymś innym albo o kimś innym, dobrze? – oznajmiła wreszcie pewnego
razu nieznoszącym sprzeciwu tonem.

– Wiem, nie lubisz profesora Simmondsa… – zaczęła Kate.
Louise wybuchła śmiechem, nie pozwalając dokończyć siostrze.
– Nie, moja droga, to nie jest tak, że go nie lubię, ja go z całego serca, 

głęboko nienawidzę. Ten człowiek budzi we mnie wyłącznie obrzydzenie, 
absolutne, szczere obrzydzenie. Rozumiesz? Obrzydzenie. Nienawidzę go, 
nienawidzę, raz jeszcze nienawidzę.

background image

A jednak, choć tak go nienawidziła, wracał do niej w snach. Marzyła 

o nim po nocach i budziła się nad ranem zlana potem, ze łzami w oczach.

Przenikliwy dźwięk dzwonka telefonu wyrwał ją z zamyślenia 

i przywrócił do rzeczywistości. Podniosła słuchawkę.

– Jesteś z powrotem. Dlaczego nie oddzwoniłaś? Zostawiłem 

wiadomość.

Słuchając narzekań Jean Claude'a, Louise pomyślała sobie, że nie ma 

już dziewiętnastu lat i że bardzo zmieniła się od czasu, gdy jako młoda 
dziewczyna awanturowała się z Garethem Simmondsem i sprowokowała 
go, by uczynił z niej kobietę.

– Kiedy będziesz mogła zjeść ze mną kolację? – dopytywał się Jean 

Claude.

– Boję się, że w tym tygodniu nie będę miała dla ciebie czasu – 

oznajmiła zdecydowanym tonem.

– Ależ, chérie. Stęskniłem się za tobą. Od tak dawna już…
Nie bardzo wierząc w tęsknotę swojego adoratora, Louise 

odpowiedziała śmiechem.

– Dobrze, dobrze, przestań mi się przypochlebiać, Jean Claude. 

Doskonale wiem, że nie jestem jedyną kobietą w twoim życiu, więc nie 
opowiadaj mi tutaj, jaki to byłeś biedny i samotny pod moją nieobecność.

Niemal czuła, jak w miarę wypowiadanych przez nią słów puszy się 

jej rozmówca. Chociaż niezwykle inteligentny, Jean Claude był bardzo 
próżny i Louise doskonale wiedziała, że najłatwiej trafić doń, apelując do 
jego próżności. Owa słabość nie oznaczała jednak, że w różnych 
sytuacjach życiowych nie potrafił być bardzo przenikliwy 
i spostrzegawczy. Nieraz jej powtarzał, że nie poszła z nim dotąd do łóżka 
tylko dlatego, że w jej sercu, a może i w życiu, jest inny mężczyzna. 
Dzisiaj nie miała jednak ochoty używać tego akurat argumentu.

– Moja szefowa ma jutro rano ważne spotkanie, które może się 

przeciągnąć. Wieczorem muszę być na oficjalnej kolacji.

– Mówisz o komisji, w której będzie się dyskutowało prawa 

dotyczące połowów wokół Arktyki, wiem – wtrącił Jean Claude. – Nasze 
rządy zajmują w tej sprawie przeciwne stanowiska. Francuzi uważają, że…

Louise, śmiejąc się, przerwała mu dalszy wywód.
– Wiem, co sądzą na ten temat Francuzi. Zatem przez pewien czas 

chyba nie powinniśmy się widywać.

Ku zaskoczeniu Louise, Jean Claude potraktował jej słowa bez cienia 

uśmiechu.

background image

– Sprawa jest bardzo poważna, naprawdę. Nasi rybacy powinni mieć 

prawo odławiania ryb na tamtych akwenach. Wasi…

Louise niemal widziała grymas niechęci na jego twarzy, kiedy mówił 

o Brytyjczykach.

– …mają ogromne obszary morskie, na których mogą sobie spokojnie

łowić.

– Spuścizna po czasach imperialnych, kiedy to Wielka Brytania 

panowała nad światem – zażartowała Louise, ale Jean Claude nadal 
pozostawał śmiertelnie poważny.

– Tego typu czysto kolonialne poglądy są dzisiaj nie do przyjęcia, 

moja maleńka – oznajmił pryncypialnym tonem. – Jeśli zgodzisz się 
przyjąć przyjacielską radę, to przestrzegam, nie wyrażaj publicznie 
podobnych uwag. W Brukseli są przedstawiciele wielu krajów, w których 
pamięta się imperialną politykę twojego kraju i uważa się ją za niezwykle 
uciążliwą albo wręcz tyrańską.

Louise miała już na końcu języka, że w wyścigu o panowanie nad 

światem Francuzi, razem z Holendrami i Portugalczykami, niewiele byli 
lepsi od Brytyjczyków i równie ochoczo pozyskiwali nowe terytoria, które 
czynili swoimi koloniami, ale surowy ton Jean Claude'a raczej nie zachęcał
do dalszych żartów, tym bardziej że, co zauważała przy wielu okazjach, jej 
niezwykle przystojny adorator odznaczał się jedną, bardzo poważną wadą: 
nie posiadał za grosz poczucia humoru.

– Będę mogła zobaczyć się z tobą dopiero w przyszłym tygodniu, 

Jean Claude – powiedziała po prostu, ucinając dyskusję na temat 
imperialnych zaszłości obu narodów.

– Świetnie… zadzwonię do ciebie po niedzieli… chociaż moglibyśmy

się spotkać choćby i jutro… po tej twojej oficjalnej kolacji – mruknął 
znacząco.

Louise parsknęła śmiechem.
– I pójść razem do łóżka, tak? Non, non, non mon chérie.
– Teraz mówisz non, ale już wkrótce przyjdzie taki dzień, kiedy 

powiesz oui i to nie tylko na propozycję spędzenia wspólnie nocy – 
oznajmił Jean Claude z niezłomną pewnością w głosie.

Rozbawiona Louise życzyła mu dobrej nocy i odłożyła słuchawkę.
– Mylisz się, Jean Claude – mruknęła do siebie. Owszem, był 

przystojny i uwodzicielski, ale ona nie zamierzała dołączyć swojego 
imienia do długiej listy jego kochanek.

– Jesteś taka oziębła – narzekał, kiedy ostatnim razem znowu dała mu 

background image

kosza. – Oziębła na zewnątrz, ale w środku bardzo, bardzo gorąca. 
Bardzo… – szepnął, obdarzając ją namiętnym pocałunkiem. – Czemu się 
wstydzisz? – zapytał bez sensu, kiedy delikatnie, lecz zdecydowanie 
uwolniła się z jego uścisku. – Jesteś niezwykle ponętną kobietą, Louise, 
wielu przede mną musiało ci to już mówić. Nie uwierzę, że nikt nie chciał 
pójść z tobą do łóżka albo że nie byłaś dotąd z nikim w łóżku.

– Z tobą na pewno nie byłam – ostudziła jego zapały Louise.
– Jeszcze nie – zgodził się i dodał chytrze: – Ale będziesz… już 

niedługo.

Uznawszy, że pora przerwać ten dialog, Louise otworzyła wówczas 

drzwi i wysiadła szybko z samochodu Jean Claude'a.

Miał rację w jednym. Nie był pierwszym, który chciał pójść z nią do 

łóżka, ale…

– Nie – mruknęła gniewnie do siebie. – Nie będę już do tego wracała. 

Dość.

Czy fakt, iż mówiła do siebie, nie był przypadkiem oznaką 

staropanieństwa?

Staropanieństwo. Staroświeckie, zarzucone, nielubiane słowo, 

zupełnie niezgodne ze współczesną językową poprawnością, niosące ze 
sobą niemiłe konotacje, ożywiające stare uprzedzenia. A jednak była starą 
panną i wszystko wskazywało, że ów stan nie ulegnie zmianie.

Owszem, ale z wyboru, Z wyboru, powtarzała sobie z uporem. 

Z wolnej woli, dlatego że…

– Skończ z tym – powiedziała stanowczo i dodała trzeźwym, 

rzeczowym tonem: – Jutro musisz wstać wcześnie rano.

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Och, witaj, Louise. Cieszę się, że przyszłaś wcześniej – powitała ją 

następnego dnia szefowa, kiedy weszła do biura.

– Pomyślałam, że będziesz jeszcze chciała ze mną omówić różne 

szczegóły prawne dotyczące zmian w zasadach połowów.

– Owszem chciałabym – odparła Pam Carlisle. – Chcę też, żebyś 

poszła ze mną na poranne posiedzenie. Wiele się zmieniło od czasu naszej 
ostatniej rozmowy. Po pierwsze, zrobiła się polityczna awantura: mało, że 
nowy przewodniczący komisji, Gareth Simmonds, jest Anglikiem, to 
i obowiązujące w tej chwili zasady połowów są narzucone przez Wielką 
Brytanię.

background image

– Tak, wiem już… kto jest nowym przewodniczącym – przytaknęła 

Louise, a czując narastające napięcie, odwróciła się i zaczęła przekładać 
papiery na biurku.

– Wiesz? Skąd?
– Siostra mi powiedziała. Poza tym leciałam z Simmondsem tym 

samym samolotem. Ja… On… był moim opiekunem naukowym w czasie 
studiów w Oksfordzie – rzuciła Louise niby od niechcenia. – Stare czasy…
było, minęło.

– A więc znasz Garetha – ucieszyła się Pam. – Mamy ogromne 

szczęście, że zgodził się zostać przewodniczącym naszej komisji. 
Mówiłam już innym członkom komisji, że trudno byłoby znaleźć bardziej 
obiektywnego człowieka. Ale skoro był twoim opiekunem, sama najlepiej 
zdajesz sobie z tego sprawę. Jest naprawdę świetny. Dobrze, że jestem 
mężatką i mam udane małżeństwo, bo inaczej… – powiedziała z szerokim 
uśmiechem. – Jak go widzę, trochę kręci mi się w głowie. Pewnie 
wszystkie studentki za nim szalały… biedny facet.

– Biedny? Dlaczego biedny? – zapytała Louise ostrzej, niż 

zamierzała. Pam, nie bardzo rozumiejąc, posłała jest zdziwione spojrzenie.

– Och, Lou, widzę, że trafiłam w twoją piętę Achillesa – zauważyła 

rozbawiona. – Podkochiwałaś się w nim może w czasie studiów?

– Nie, nie podkochiwałam się – zaprzeczyła Louise czerwona na 

twarzy, z gniewem w oczach. – Jeśli chcesz znać prawdę… – Przerwała, 
zdając sobie sprawę, że pakuje się w niebezpieczną sytuację.

– Tak…? – przynagliła ją Pam.
– Och, nic. – Louise wzruszyła ramionami. – Wracajmy do naszych 

spraw. Przygotowałam ci listę problemów, które mogą się pojawić 
w trakcie dyskusji. Musimy też pamiętać, że w każdej chwili może paść 
zarzut na temat naszego kolonializmu.

– Kolonializmu? – Pam uniosła brwi. – Cóż, pewnie masz rację, 

powinniśmy być przygotowani na różne ewentualności.

Louise, która znała sytuację równie dobrze jak szefowa, skinęła 

głową.

– Moje zadanie będzie polegało na tym, by przekonać komisję, że 

musimy zmniejszyć ilość odławianych ryb, równocześnie zachowując 
dotychczasowe prawa i zasady połowów. Trudna sprawa.

– Trudna – przytaknęła Louise. – Przestudiowałam wszystkie możliwe

przepisy oraz odpowiednie artykuły prawa morskiego. Przygotowałam ci 
materiały dotyczące regulacji prawnych obowiązujących w Wielkiej 

background image

Brytanii i w innych krajach reprezentowanych w naszej komisji.

– Wygląda na to, że będę miała mnóstwo papierów do przeczytania.
– Porobię streszczenia, jeśli zaś jakiś punkt będzie wymagał 

szczegółowego omówienia…

– To ty się tym zajmiesz. Wiem, że mogę na ciebie liczyć, Lou. Jesteś 

dla mnie prawdziwym skarbem. Kiedy Hugh cię zarekomendował, miałam 
początkowo wątpliwości. To on mnie przekonał, że nadajesz się do tej 
pracy i okazuje się, że miał absolutną rację.

Hugh Crighton był ojcem Saula i bratem przyrodnim dziadka Louise. 

Początkowo pracował jako adwokat, potem został sędzią, mieszkał ze 
swoją żoną, Ann, w Pembrokeshire i należał do znajomych Pam Carlisle, 
deputowanej do Parlamentu Europejskiego i obecnej szefowej Louise.

Kiedy Lou otrzymała propozycję pracy, w pierwszej chwili chciała 

odmówić, uznawszy, że Hugh chce się jej pozbyć z Anglii i uniemożliwić 
ewentualne kontakty z Saulem. Stryj wziął ją wówczas na bok, a rozmowa 
toczyła się podczas jednego z rodzinnych spotkań, i powiedział spokojnie:

– Wiem, co sobie myślisz, ale zapewniam cię, że nie masz racji. 

Owszem, wyjdzie ci na dobre, jeśli nie będziesz widywała Saula, niech on 
i Tullah ułożą sobie wspólne życie, ale przede wszystkim chodzi o to, że 
idealnie się nadajesz do tej pracy. Masz energię i ducha walki, a tego 
właśnie trzeba na tym stanowisku.

– Myślałam o karierze adwokackiej – przypomniała stryjowi Louise.
– Wiem – przytaknął Hugh. – Ale wiem też, jaki masz temperament 

i jaka jesteś…

– Porywcza – podsunęła usłużnie Lou.
– Energiczna – złagodził nieco stryj jej charakterystykę. – Ta praca to 

prawdziwe wyzwanie, a ty lubisz wyzwania.

Stryj miał rzeczywiście rację. Teraz sama przyznawała, że kancelarie 

adwokackie i sądy są przerażająco nudne w porównaniu z zadaniami, 
z którymi musiała się zmierzyć w Brukseli.

– Myślałaś o adwokaturze, bo chciałaś dowieść dziadkowi, że możesz 

być lepsza niż Max – powiedział Joss podczas tego samego rodzinnego 
spotkania. – Nie przejmuj się, Lou, i tak wszyscy wiemy, że jesteś lepsza. 
Nikomu nic nie musisz udowadniać.

Lepsza. Co to właściwie oznaczało? Co stało się z młodą kobietą, 

która uznała, że jeśli nie może mieć Saula, pozostaje jej tylko kariera jako 
kompensacja za nieudane życie prywatne? Dlaczego nagle zaczęła myśleć, 
że czegoś jej jednak brakuje?

background image

– Lou? Dobrze się czujesz?
– Tak, tak, wszystko w porządku – uspokoiła szefową, szybko zebrała 

papiery potrzebne podczas posiedzenia komisji i ruszyła w ślad za Pam do 
czekającego już auta.

Ciągle zatopiona w myślach, jadąc samochodem, spoglądała przez 

okno. Bruksela, wbrew powszechnej opinii, to piękne miasto. Prawda, że 
jest to uroda nieco majestatyczna i sztywna, którą docenia się dopiero po 
pewnym czasie, ale niewątpliwa, i Lou potrafiła ją dostrzec.

Część członków komisji była już na miejscu. Louise znała niemal 

wszystkich, przynajmniej z widzenia.

Rozśmieszyło ją, gdy zobaczyła, że przedstawiciel Francji ma za 

asystenta człowieka, który sam z powodzeniem mógłby zasiadać w jakiejś 
komisji albo być jej przewodniczącym. Nachyliła się do szefowej 
i szepnęła jej do ucha coś na ten temat.

– Tak, dla nich obecny temat to bardzo ważna sprawa – przytaknęła 

Pam Carlisle. – W pewnym sensie ważniejsza niż dla nas. Najwięcej 
kłopotów będziemy mieli jednak nie z Francuzami, lecz z Hiszpanami… 
Och, patrz, jest już Gareth Simmonds – ucieszyła się Pam.

Ciemny, doskonale skrojony garnitur świetnie podkreślał męską 

sylwetkę. Biały gors koszuli, a pod nim… Czy nagi Gareth nadal wyglądał 
jak kiedyś?

Zła na siebie, Louise odwróciła wzrok.
– Chciałabym zamienić z nim kilka słów, ale muszę uważać, żeby nie 

wzbudzić podejrzeń o stronniczość i kumoterstwo – mruknęła Pam.

– Tak, Simmonds nie może nikogo faworyzować – przytaknęła 

Louise. – Przepisy to przepisy.

Louise przypomniała sobie dawne wykłady Simmondsa na temat 

tajników prawa europejskiego, pamiętała, jak zagorzale opowiadał się za 
Unią Europejską i Parlamentem Europejskim, jak ich przekonywał, że to 
instytucje ważniejsze od narodowych systemów ustawodawczych.

– To wy będziecie twórcami nowych praw i nowej, zjednoczonej 

Europy – powtarzał studentom.

Rozpoczęło się posiedzenie. Louise kątem oka obserwowała Garetha.
– Dzięki, Louise. Gratuluję ci, świetnie się spisałaś. Zadawali nam 

naprawdę trudne pytania. Być może się mylę, ale mam wrażenie, że kilka 
osób było zupełnie zbitych z nóg twoimi odpowiedziami. Potrafiłaś 
wytrącić im wszystkie argumenty.

– Nie byłabym taką optymistką – uśmiechnęła się Louise do szefowej.

background image

– Poruszamy się na bardzo grząskim gruncie.

– Może i grząskim, ale na szczęście ściśle określonym przez prawo – 

odparła Pam. – Pamiętasz, że wieczorem czeka nas ta okropna, oficjalna 
kolacja?

Louise skinęła głową.
– Muszę przyznać, że nie mam ochoty tam iść. Będzie sztywno… te 

wszystkie kurtuazyjne, nic nieznaczące rozmówki – westchnęła Pam. – 
Dlaczego dyplomatyczne kolacje są jeszcze bardziej nieznośne od innych?

Louise zaśmiała się na te słowa.
– Przetrzymasz – pocieszyła szefową. – Jeszcze tylko kilka dni 

i pojedziesz do domu.

Pam miała do wykorzystania zaległy urlop, który zamierzała spędzić 

z odchodzącym właśnie na emeryturę mężem, wysokim urzędnikiem władz
lokalnych.

– Będziemy teraz mogli zamieszkać razem, chociaż nie wiem, czy 

Gerald potrafi zaaklimatyzować się w Brukseli – obawiała się Pam.

Louise podejrzewała, że problemem jest nie tyle przeprowadzka do 

Brukseli, ile fakt, że odtąd Gerald Carlisle będzie musiał żyć w cieniu 
żony.

Charakter zajęć Louise oznaczał nienormowany czas pracy. Teraz, po 

zakończeniu spotkania, bez specjalnych wyrzutów sumienia mogła 
pojechać do domu. Miała trochę materiałów do przeczytania, kilka spraw 
do załatwienia. Chciała wyjaśnić sobie parę wątpliwości, które wypłynęły 
w czasie posiedzenia, a później zamierzała jeszcze trochę popływać. Dom, 
w którym mieszkała, miał własną siłownię i basen i Lou, tak często jak 
mogła, korzystała z tych udogodnień,

Do Garetha podeszła, już drugi raz w dzisiejszym dniu, Ilse Weil, 

attacheu prawny ambasady niemieckiej, piękna blondynka, która wyraźnie 
się do niego umizgiwała, co widać było na odległość i co niezwykle 
irytowało Louise, chociaż powiadała sobie, że nic jej do tego, z kim 
rozmawia Gareth i kto się do niego umizguje. Inny powód do irytacji 
stanowił fakt, że Gareth bardzo dobrze poprowadził posiedzenie, z miejsca 
zdobywając sobie uznanie i szacunek członków komisji.

Gareth kątem oka śledził wychodzącą z sali Louise. Wiedział 

oczywiście, że jego dawna studentka pracuje w Brukseli i że prędzej czy 
później będą musieli się spotkać. Jednak niemile zaskoczyło go to, że Lou 
jest w komisji, której miał przewodniczyć, ale o tym dowiedział się zbyt 
późno, by zrezygnować ze stanowiska.

background image

Kiedy ujrzał ją w samolocie, był to dla niego prawdziwy szok; nie 

sądził, że widok Lou tak nim wstrząśnie.

Ciągle jeszcze rozmawiał z Ilse Weil. Nachylił ku niej głowę 

z uprzejmym uśmiechem. Miała piękne jasne włosy i ładną cerę. Męski 
instynkt podpowiadał mu, że musi być gorącą partnerką w łóżku, ale nie 
wywoływała w nim śladu podniecenia.

Louise. Obcięła włosy i nosiła teraz krótką czuprynę. Dobrze jej było 

w nowym uczesaniu, które podkreślało delikatne rysy i czyniło ją jeszcze 
bardziej kobiecą i kruchą niż dawniej. Dojrzał dzisiaj w jej oczach błysk 
niechęci, kiedy spojrzała na niego, ten sam, którym powitała go dzień 
wcześniej w samolocie. Najwyraźniej nie wybaczyła mu dotąd tego, co 
zdarzyło się owego letniego popołudnia w toskańskiej willi.

– Gareth?
– Przepraszam, Ilse, zamyśliłem się i nie słyszałem, co mówiłaś – 

przeprosił, gdy położyła mu na ramieniu dłoń o pomalowanych 
ciemnoczerwonym lakierem paznokciach.

Louise krótko obcinała paznokcie i nigdy ich nie malowała, 

przynajmniej nie tamtego lata w Toskanii. A jednak te krótko obcięte 
paznokcie potrafiły zostawić długie, wyraźne zadrapania na jego plecach 
i ramionach, zadrapania będące śladami namiętności. Tyle że namiętność 
Louise nie była przeznaczona dla niego. Zacisnął wargi. Czy specjalnie się 
wtedy myliła, gdy błagała go, by ją wziął? Używała wtedy imienia tamtego
mężczyzny… Saul…

– Przepraszam, Ilse, ale muszę już iść – oznajmił swojej 

rozmówczyni.

Niemka wydęła wargi na te słowa.
– Ale ja jeszcze nie skończyłam. Trudno, spotkamy się przecież 

dzisiaj wieczorem na kolacji, tam porozmawiamy. – Posłała mu zalotny 
uśmiech. – Może nawet uda mi się usiąść obok ciebie.

– Inni członkowie komisji mogą mieć pretensje, widząc, że 

poświęcam ci zbyt wiele czasu i uwagi – powiedział Gareth najłagodniej 
jak mógł i delikatnie zdjął jej dłoń ze swojego ramienia.

Nie miał najmniejszej ochoty na przygodę z osobą tak nachalną 

i zaborczą jak Ilse. W ogóle nie miał ochoty na żadną przygodę. Z nikim. 
Zamknął oczy i oparł się na moment o ścianę. Na co miał ochotę? Czego 
chciał? Chciał tego, o czym ciągle mówiła mu matka i zamężne siostry. 
Żony, dzieci, rodziny. Chciał Louise!

Wszystko to stało się dla niego niedostępne, kiedy pamiętnego 

background image

popołudnia w toskańskiej willi tak głupio pozwolił, by zawładnęły nim 
przemożne uczucia i wzięły górę nad rozumem.

Tak, teraz w jego życiu nie mogło być, jak zdarza się w bajkach, 

żadnego szczęśliwego zakończenia. Od chwili, kiedy dotknął Louise, 
wiedział, że każda inna kobieta będzie tylko jej substytutem, a on nie 
będzie w stanie pokochać już żadnej innej. Także dzieci zrodzone z inną 
kobietą nigdy nie uszczęśliwiłyby go tak, jak dzieci, które dałaby mu 
Louise.

Zdawał sobie sprawę, że Lou nie doznała tego momentu bolesnej 

samoświadomości, która w jednym błysku eksplozji przenika umysł, 
zagrażając jego spójności. Dla niej to, co się zdarzyło, nie miało tego 
samego doniosłego znaczenia, jakie miało dla niego.

Nie robił sobie złudzeń. Lou po prostu karała samą siebie: zbliżając 

się do Garetha, usiłowała zniszczyć swoją zawiedzioną miłość do innego 
mężczyzny. Nie wyszła z tego zbliżenia przeobrażona, nie doznała owej 
transmutacji, która niby w alchemicznym tyglu zamienia zwykły metal 
pożądania w czyste złoto miłości.

Następnego dnia usiłował się z nią skontaktować; mówił sobie, że tak 

powinien się zachować odpowiedzialny mężczyzna. Telefonował kilka razy
bez skutku, a kiedy pojechał w końcu do willi, okazało się, że nikogo już 
nie ma. Minął jeszcze jeden dzień, zanim udało mu się zobaczyć z Marią. 
Dopiero ona mu powiedziała, że jakieś pilne wezwanie kazało Crightonom 
błyskawicznie wracać do Anglii.

Kiedy sam wrócił z kontynentu, zadzwonił do domu rodzinnego Lou 

w Cheshire. Odebrała Jenny, jak zwykle wobec niego serdeczna, 
podziękowała, że o nich pamiętał i zapisała jego numer „na wypadek, 
gdyby Lou chciała z nim rozmawiać przed rozpoczęciem roku 
akademickiego”.

Dopiero po chwili niezręcznego milczenia oznajmiła, że wie, iż córka 

z początkiem roku postanowiła zapisać się na zajęcia do kogoś innego.

Wcześniej już wiedział, że Louise będzie chciała zapomnieć o tym, co

wydarzyło się między nimi. Powiedział sobie, że jest dojrzałym, myślącym
człowiekiem i że będzie jakoś musiał pogodzić się z bólem i własnymi 
uczuciami.

Udało mu się, do pewnego stopnia. Nie budził się już każdego ranka 

z tęsknotą w sercu, nie wracał do wspomnień tamtego lata w Toskanii, 
w każdym razie robił to możliwie rzadko.

Rodzina była przekonana, że nie żeni się dlatego, że jest… zbyt 

background image

wybredny… zbyt oddany swojej pracy.

– Jeśli nadal będziesz tak się zachowywał, skończysz jako stary 

kawaler – ostrzegali go nieustannie, choćby podczas ostatnich świąt 
Bożego Narodzenia.

– Jeśli nadal będziesz tak się zachowywał, pierwej ja zostanę babką 

niźli ty ojcem – ostrzegała najstarsza siostra.

Ponieważ jego najstarsza siostrzenica nie skończyła jeszcze 

dziesiątego roku życia, nie traktował zbyt serio tych pogróżek. Prawda, 
zazdrościł siostrom, chciał mieć rodzinę, ale żeby spełnić ich oczekiwania, 
musiałby mieć to, czego mieć nie mógł: miłość, głębokie odwzajemnione 
uczucie. Dawno już wyrósł z wieku, kiedy to pożądanie, choćby 
najsilniejsze, mogło stanowić wystarczającą podstawę dla trwałego 
związku.

– Nie miej pretensji do Lou, że… że… Ona nie może inaczej – 

przekonywała go Kate drżącym nieco głosem, tak jakby w pewnym sensie 
dzieliła ból siostry. – To wszystko dlatego, że jest zakochana.

Zakochana. O tak, Louise była zakochana!
– Skoro nie mogę mieć Saula, niech to będzie ktokolwiek inny! – 

wybuchła gniewnie, gdy próbował jej wytłumaczyć, jak nierozsądnie robi, 
flirtując z młodym Włochem, kuzynem gospodyni willi.

Ktokolwiek… choćby on… Gareth zmęczonym gestem pochylił 

głowę. Cierpienie i wyrzuty sumienia. Co było cięższe do zniesienia? 
Świadomość, że nie jest w stanie trzymać na wodzy swoich uczuć, czy też 
wiedza, że nie potrafi panować nad samym sobą? Jedno i drugie było 
równie trudne do zniesienia, niemniej z dwojga złego… Spojrzał ponownie
na Louise. Podniosła głowę i też zerknęła na niego znad papierów. Widział 
w jej oczach niechęć i wrogość. Był ciekaw, jak by też zareagowała, gdyby
do niej teraz podszedł, powiedział jej…

Louise dostrzegła jeszcze, że Gareth odrywa się od ściany, o którą się 

opierał, i szybko odwróciła głowę. Zebrała drżącą dłonią ostatnie notatki, 
wepchnęła je do teczki i powiedziała sobie stanowczo, że nie powinna 
ulegać emocjom.

Nienawistne dla niej było to, że Gareth tyle o niej wie i że dzięki tej 

wiedzy sprawuje nad nią swego rodzaju władzę. Wiedziała, że nigdy, 
przenigdy, nie zapomni, nie przekreśli tego, co zaszło między nimi. Jeszcze
teraz, po latach, potrafiła budzić się ze snu z jego imieniem na ustach, 
a w uszach rozbrzmiewało jej echo daremnych nawoływań kierowanych do
niego, głos pożądania. To przecież Gareth sprawił, że w ciągu kilku godzin 

background image

rozkwitła z dziewicy w kobietę, przeobraził ją tak bardzo, że nie 
rozpoznawała już w sobie dawnej Louise.

Jej marzenia dotyczące Saula koncentrowały się na chęci zagarnięcia 

ukochanego dla siebie. Paradoksalnie, jak to bywa, pragnęła go, by 
spełniać jego pożądanie, jego tęsknoty, jego potrzeby. Naiwnie wyobrażała 
sobie, jak to Saul błaga na kolanach, by pozwoliła mu się dotknąć. Nigdy 
nie przyszło jej do głowy, że ona może być tą, która pożąda i błaga, że to 
jej uczucia i jej namiętność może się wymknąć któregoś dnia spod kontroli,
że to ona właśnie może…

W końcu to nie Saul miał słyszeć jej nawoływania… być 

świadkiem… partnerem… tym, który pozna potrzeby i pragnienia jej 
domagającego się zaspokojenia, wygłodniałego ciała.

Poczuła, że oblewa ją war i że musi czym prędzej uciec z gmachu, 

w którym obradowała komisja, byle jak najdalej od Garetha Simmondsa. 
Świadoma, że nie powinna ulegać takim dziecięcym porywom, ruszyła do 
wyjścia statecznie, powoli.

– Do zobaczenia wieczorem – pożegnała ją Pam, kiedy samochód 

zatrzymał się przed domem Louise.

– Aha… tak… – bąknęła i szybko wysiadła z samochodu.
Ledwo weszła do domu, usłyszała dzwonek telefonu, O dziwo, 

dzwoniła siostra.

Kate, podobnie jak matka, była osobą niezwykle oszczędną 

i gospodarną. Szefowa fundacji charytatywnej, gdzie Kate pracowała, była 
pełna podziwu dla jej sposobu zarządzania finansami. W każdym razie 
bliźniaczka nie telefonowałaby z Anglii do Belgii tylko po to, żeby 
usłyszeć głos siostry.

– Co tam u ciebie? Dlaczego dzwonisz? – zapytała Louise. – Czy coś 

złego z dziadkiem?

– Nie, wszystko w porządku – zapewniła ją szybko. – Chciałam się 

tylko upewnić, że doleciałaś bezpiecznie i że masz się… dobrze.

Louise spojrzała na uśmiechnięte zdjęcie siostry w uniwersyteckiej 

todze, które stało w pobliżu telefonu, i sama się uśmiechnęła nieco 
podejrzliwie.

– Powiedz mi, dlaczego dopiero na chwilę przed odlotem 

powiedziałaś, że Gareth Simmonds został zaproszony do Brukseli? – 
zapytała zupełnie spokojnym tonem.

– Nie złość się, Lou – bąknęła Kate z wyraźnym poczuciem winy. – 

Chciałam ci powiedzieć, ale bałam się, że ci popsuję weekend. Gniewasz 

background image

się na mnie?

Zamknęła oczy i zaraz otworzyła je ponownie.
– O co niby miałabym się gniewać? – zapytała na tyle obojętnie, na ile

było ją stać. – Przy odrobinie szczęścia niewiele będę miała z nim do 
czynienia. – Tu zmieniła temat, usiłując jednocześnie zapomnieć 
o narzucającym się obrazie Garetha nachylonego do jasnowłosej Ilse. – 
Powiedz mi, jak długo będziesz pracowała nad tym najnowszym 
projektem?

– Nie wiem – mruknęła Kate.
– Pamiętaj, co mi obiecałaś: masz tutaj przylecieć tak szybko, jak 

tylko będziesz mogła.

– Spróbuję – zapewniła Kate. – Tak miło było zobaczyć wszystkich 

razem, w domu. Tyle się zdarzyło od czasu mojego wyjazdu do Londynu, 
że musiałam za jednym przyjazdem nadrobić wszystkie zaległości. 
Pierwszy raz widziałam maleństwo Saula i Tullah… dzieci Olivii i Caspara
tak wyrosły, że prawie ich nie poznałam… mama i ciocia Ruth czynią 
cuda, tyle pieniędzy udało im się zebrać na ten ich dom samotnej matki. 
Mama mówi, że chcą kupić jakiś stary budynek i urządzić tam mieszkania 
dla swoich podopiecznych. Ciocia Ruth myśli o starych czworakach 
w Queensmead, uważa, że byłyby idealne, to podobno wymarzone miejsce

– Dziadek nigdy się nie zgodzi na coś podobnego – zaśmiała się 

Louise. Nie mogła sobie wyobrazić reakcji apodyktycznego, 
konserwatywnego patriarchy na wiadomość, że jego rodzona siostra w jego
majątku ma zamiar urządzić przytułek dla „panien z dziećmi”.

– Wiem o tym, ciocia Ruth też zdaje sobie z tego sprawę. 

Podejrzewam, że opowiada dziadkowi o swoich pomysłach tylko dlatego, 
by dać staruszkowi jakiś powód do złości. Biedak strasznie się zmienił od 
czasu zniknięcia stryja Davida.

– Tak, to prawda – przytaknęła Louise i obydwie na moment zamilkły,

myśląc o bracie ojca.

– Myślisz, że usłyszymy kiedyś, co się dzieje ze stryjem? – zapytała 

w końcu Kate.

– Nie mam pojęcia. Tata bardzo liczy, ze względu na dziadka, że stryj 

się jednak kiedyś odezwie. Dla Olivii to też musi być trudna sytuacja. Jej 
matka ma nowego faceta, widują się tylko wtedy, kiedy Olivia jedzie do 
dziadków do Brighton. David nawet nie wie, że jego córka wyszła za mąż, 
nie mówiąc już o tym, że urodziła dwójkę dzieci.

– Tak… ja sobie nie wyobrażam, że mogłoby zabraknąć któregoś 

background image

z naszych rodziców – powiedziała Kate.

– Ja również nie potrafię o tym myśleć – przyznała Lou.
Kate raptownie zmieniła temat, chociaż pytanie, które zadała, musiało

nurtować ją od samego początku rozmowy:

– Louise… powiedz… nie irytuje cię to, że Gareth Simmonds jest 

w Brukseli?

– Nie, oczywiście, że nie – skłamała Louise. – Co prawda nie lubię go

i wolałabym go nie widywać, ale skoro już tak się stało, że pracujemy w tej
samej komisji, jakoś to przeżyję.

Z pewnych spraw nie chciała się zwierzać nawet osobie tak bliskiej 

jak jej bliźniacza siostra, a do tych spraw bez wątpienia należały jej 
uczucia do Garetha Simmondsa i jego obecność w Brukseli.

– Słuchaj, Kate, muszę już kończyć – powiedziała do słuchawki. – 

Mam dzisiaj wieczorem oficjalną kolację, a wcześniej chciałam coś jeszcze
przeczytać.

Oficjalne kolacje, które początkowo napawały ją lekkim przerażeniem

i wydawały się takie wytworne, teraz stanowiły dobrze znajomy nudny 
obowiązek.

Przy stole, zamiast mówić o czymś ważnym, będzie się wymieniało, 

jak zwykle, nic nieznaczące plotki, myślała Louise, biorąc prysznic. Kiedy 
wyszła już z łazienki, wyjęła jedną z trzech czarnych sukienek, które przy 
pomocy siostry i Olivii kupiła w Londynie zaraz po tym, jak otrzymała 
pracę.

Wybrała na dzisiejszy wieczór prostą kreację bez rękawów, 

z niewielkim dekoltem, lekko przymarszczoną na jednym udzie.

Krótko przycięta czupryna nie wymagała specjalnych zabiegów, poza 

tym, że raz na kilka tygodni Lou musiała płacić bajońskie sumy za 
strzyżenie. Makijaż robiła zwykle bardzo skromny: trochę szarego cienia 
na powiekach dla podkreślenia głębi oczu, odrobina różu na policzkach 
i szminka na ładnie wykrojonych wargach wystarczały, by mężczyźni 
oglądali się za nią na ulicy.

Całości toalety dopełniły czarne pantofle i torebka wieczorowa, na 

tyle jednak duża, by zmieścić w niej notes i pióro, bez których nigdzie się 
nie ruszała; była gotowa na pięć minut przed przyjazdem służbowego 
samochodu, który miał ją zabrać na przyjęcie.

Kiedy wsiadała już do wozu, nie myślała o niedawnej rozmowie 

z siostrą, o jej planowanym przyjeździe czy też o ewentualnych pytaniach, 
które mogły paść podczas kolacji jeszcze w związku z porannym 

background image

posiedzeniem komisji; cała jej uwaga skupiona była na człowieku, który 
przewodniczył dzisiejszemu spotkaniu.

Gareth Simmonds. Czy nie kosztował jej już nazbyt wiele emocji?
Zaraz po przyjeździe do Brukseli, kiedy podejmowała tu pracę, 

powiedziała sobie, że zacznie wszystko od początku i nie pozwoli, by 
jakiekolwiek wydarzenia z przeszłości miały rzucać niebezpieczny cień na 
jej nowe życie. Najmroczniejszy, najniebezpieczniejszy cień kładło 
wspomnienie Garetha Simmondsa… jej dawnego opiekuna… dawnego…

Poderwała głowę. Kochanka? Nie, wzbraniała się przed tym 

określeniem. Nie byli przecież kochankami. Nic w prawdziwym znaczeniu 
tego słowa, tak jak ona je rozumiała.

Czy była teraz w jego życiu jakaś kobieta? Pam, szefowa Lou, 

wspomniała mimochodem, że jest nadal kawalerem do wzięcia i że 
w związku z tym będzie rozrywany towarzysko.

– Mało, że kawaler, to jeszcze nieprzyzwoicie wprost przystojny – 

opowiadała Pam pełnym kobiecego uznania głosem.

– Czyżby? Nie zauważyłam – zdziwiła się nieszczerze Louise.
Nie zauważyła. Na zawsze zapamiętała ten dreszcz 

obezwładniającego, powalającego zachwytu, który ją przeszedł, gdy 
pierwszy i zarazem ostatni raz zobaczyła jego nagie ciało.

Samochód zatrzymał się. Louise dopiero po chwili zdała sobie 

sprawę, że kierowca czeka, by wreszcie wysiadła.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Louise odmownie potrząsnęła głową, dziękując kelnerowi, który 

zbliżył się do niej z tacą z drinkami. Miała jeszcze w dłoni prawie pełny 
kieliszek wina.

Na tego typu przyjęciach lepiej było mieć jasny umysł, a ona słabo 

tolerowała alkohol.

Rauty, uroczyste kolacje i koktajle były raczej domeną Kate, ona sama

czuła się niepewnie przy podobnych okazjach. Uświadomiła to sobie z całą
wyrazistością wkrótce po podjęciu pracy w Brukseli. Co prawda wszyscy 
krewni i znajomi, a nawet ona sama, ją właśnie uważali za silniejszą 
i bardziej niezależną z bliźniaczek, ale Louise chętnie zrzucała na siostrę 
rozmaite niemiłe jej obowiązki towarzyskie.

Dopiero niedawno zrozumiała, jak bardzo w różnych sytuacjach 

polegała na Kate i jak skwapliwie pozwalała, by podczas nudnych spotkań 

background image

to właśnie siostra prowadziła sztywne pogawędki z sędziwymi matronami, 
podczas gdy ona samolubnie wybierała osoby, z którymi miała ochotę 
zamienić kilka słów.

Kilka miesięcy w Brukseli odmieniło jej zachowanie. Teraz potrafiła 

udawać zainteresowanie każdym, choćby najmniej zajmującym tematem. 
Nie oznaczało to jednak, że polubiła bywanie na przyjęciach, pomyślała, 
rozglądając się za szefową.

Gdy podeszła do Pam, ta rozmawiała właśnie z jednym ze swoich 

brytyjskich kolegów, deputowanym, jak ona, do Parlamentu 
Europejskiego.

– Witaj, Louise – przywitała ją Pam.
– Jak się ma ciotka Ruth, Lou? – zapytał z serdecznym uśmiechem 

mężczyzna, z którym stała Pam. – Kiedy widziałem się z nią ostatnio, 
zrobiła mi cały wykład o ciężarówkach zanieczyszczających rustykalny 
angielski krajobraz.

Louise zaśmiała się. Dobrze znała Johna Lorda, deputowanego do 

parlamentu i bliskiego sąsiada z Cheshire.

– Ciotka prowadzi kampanię na rzecz wybudowania obwodnicy 

w pobliżu Haslewich. Ma sporo racji – przyznała. – Nowe centrum biznesu
na obrzeżach miasteczka sprawia, że ruch staje się coraz bardziej 
dokuczliwy. Byłam w domu podczas minionego weekendu. Mój brat, Joss, 
opowiadał mi z przejęciem, że kilka dni wcześniej kierowca włoskiego tira 
pomylił drogę, wjechał w wąskie, staromiejskie uliczki i dosłownie się 
zaklinował. Policja przez pięć godzin nie mogła sobie poradzić 
z uwięzionym autem i korkami.

– Tak, wiem, że to duży problem – przytaknął John Lord. – Miasto 

rzeczywiście potrzebuje nowej obwodnicy. Zgodnie z nowymi 
zarządzeniami, które obowiązują w Unii, powinny się znaleźć fundusze dla
władz lokalnych na tego typu inwestycje.

Po chwili rozmowy Louise przeprosiła i ruszyła dalej. Miała ochotę 

posłuchać komentarzy na temat porannego spotkania. Do rozpoczęcia 
kolacji pozostało jeszcze dziesięć minut, co dyskretnie sprawdziła na 
zegarku, gdy usłyszała za plecami znajomy, zmysłowy głos:

– Ach, tu jesteś, ma chérie.
– Jean Claude – odwróciła się z uśmiechem.
Jej adorator miał rzeczywiście urodę aktora filmowego, ale nie robiła 

ona na Louise wielkiego wrażenia. Jean Claude należał do tego gatunku 
mężczyzn, którzy przypuszczając szturm do jednej kobiety, już rozglądają 

background image

się za następną potencjalną ofiarą. Uwodzenie, seks, flirt stanowiły dla 
niego elementy pasjonującej, ale niezbyt poważnie traktowanej gry. Louise 
zdawała sobie z tego świetnie sprawę i być może to właśnie uodporniało ją 
na wdzięki Francuza.

– Kiedy się spotkamy? – szepnął, odciągając ją zręcznie w zaciszny 

kąt. – Mam do wykorzystania kilka dni urlopu, powinniśmy wyjechać 
gdzieś razem – dodał znacząco. – Zabrałbym cię do Paryża, pokazał 
rzeczy, których inaczej nigdy nie zobaczysz.

Louise ze śmiechem pokręciła głową.
– Obawiam się, że to niemożliwe, bo…
– Aha, będziesz opracowywać pewnie jakieś ustawy, które mają 

chronić wasze zimne, północne morza. Niemal tak samo zimne, jak twoje 
serce, chérie.

– I równie dobrze chronione – dodała Louise stanowczym głosem.
Jean Claude chciał iść z nią do łóżka dla niej samej, to pewne, ale był 

Francuzem i zależało mu na tym, by jego kraj wynegocjował możliwie 
najkorzystniejsze zasady odławiania ryb morskich. Louise nie była aż tak 
ważną osobą, by mieć wpływ na decyzje komisji, w której pracowała, 
niemniej dysponowała wystarczającą liczbą informacji, które mogły być 
interesujące dla stron w toczonych rozmowach, musiała więc uważać, by 
za jej sprawą nie powstał jakiś przeciek.

O kilka metrów dalej stał Gareth, adorowany od chwili wejścia przez 

namolną Ilse Weil. Przysłuchując się jednym uchem jej słowom, 
obserwował, jak Jean Claude poufale kładzie dłoń na ramieniu Louise, 
jakby tym gestem dawał do zrozumienia, że nie dopuści do zażyłej 
konwersacji żadnego innego mężczyzny.

Ilse spojrzała w ślad za jego wzrokiem i uniosła lekko brwi.
– Oho, widzę że Jean Claude znowu kogoś uwodzi. Znany jest z tego 

w Brukseli – powiedziała z lekceważącym wzruszeniem ramion. – Mówi 
się, że Francuzi dlatego mają taką mocną pozycję, bo Jean Claude wyciąga 
informacje od swoich dam. – Tu spojrzała zalotnie na Garetha. – Kiedy ja 
idę do łóżka z mężczyzną, zapominam się tak całkowicie, że nie w głowie 
mi rozmowy o polityce.

– Wiem, o czym myślisz – oznajmił Gareth z absolutną powagą. – Ja 

też mam zasadę, by nie mieszać przyjemności z pracą.

Na szczęście nie musiał mówić nic więcej, goście zostali poproszeni 

do stołów. Zobaczył jeszcze, że Louise najwyraźniej nie ma ochoty 
zakończyć konwersacji ze swoim towarzyszem.

background image

– Louise.
Zesztywniała, słysząc głos Garetha. Kolacja zakończyła się kilka 

minut wcześniej. Louise miała nadzieję, że się wymknie niepostrzeżenie, 
ale teraz było już za późno. Simmonds najwyraźniej chciał z nią 
porozmawiać i nie zamierzał jej puścić, dopóki nie dopnie swego.

– Gareth – przywitała go krótko, po czym wymownie spojrzała na 

zegarek i na drzwi.

– Widziałem, jak rozmawiałaś wcześniej z Jean Claude'em le Brunem 

– stwierdził, ignorując jej demonstracyjne znaki. – Być może nie zdajesz 
sobie z tego sprawy, ale on się cieszy w Brukseli dość szczególną sławą.

Louise natychmiast zrozumiała to skądinąd dość oczywiste 

ostrzeżenie i zjeżyła się swoim zwyczajem.

– Szczególną sławą? Z jakiego tytułu? Że jest dobrym kochankiem? 

Co chcesz mi powiedzieć? Że to zasłużona opinia, czy wręcz odwrotnie?

– Chcę cię ostrzec przed wdawaniem się z nim w zbyt szczegółowe 

dyskusje na delikatne tematy.

Oczy Louise pociemniały, rozszerzyły się z niedowierzaniem, a zaraz 

potem pojawiły się w nich gniewne błyski.

– Czy naprawdę sugerujesz, że Jean Claude chce mnie wciągnąć 

w jakąś pułapkę rodem z Jamesa Bonda? – zapytała z przyganą. – To 
śmieszne, Gareth. I bardzo w twoim stylu. Wyobraź sobie, że istnieją 
mężczyźni, którzy mają ochotę iść ze mną do łóżka wyłącznie dla 
przyjemności. Nie wszyscy są tacy jak ty i…

Zamilkła, wyrzucając sobie w duchu, że dała się ponieść emocjom, 

ale było za późno. Teraz Gareth będzie naciskał, by dokończyła, co 
zamierzała powiedzieć.

– Nie wszyscy są tacy jak ja, to znaczy jacy?
Zła na siebie i na Simmondsa postanowiła zmienić temat, uciekając 

w atak.

– Moje prywatne życie nie powinno cię obchodzić – oznajmiła 

twardo. – Nie masz najmniejszego prawa sugerować, że… Jak ty byś się 
czuł, gdybym wyraziła przypuszczenie, że dla jakichś swoich celów Ilse 
Weil usiłuje zaciągnąć cię do łóżka? Twoje stanowisko czyni cię o wiele 
ciekawszym obiektem zabiegów tego rodzaju niż moja praca i moje 
informacje.

Musiał przyznać jej rację, za nic jednak nie przyznałby się, a już na 

pewno nie przed nią, że jego przestroga nie wypływała wyłącznie z troski 
o kwestie natury politycznej.

background image

– Nie masz żadnego prawa mówić mi, jak ma wyglądać moje życie 

prywatne – mówiła porywczym tonem. – Nie jesteś już moim opiekunem, 
nie masz żadnej władzy nade mną ani nad moją przyszłością. Mogłeś mnie 
karać za to, co twoim zdaniem było… za miłość do Saula… ale…

– Karać cię? – przerwał jej ostro. – Louise, oświadczam ci, że…
– Że co? Nie byłeś może odpowiedzialny za to, że nie skończyłam 

studiów z wyróżnieniem? Czy to nie przez ciebie?

– Jesteś niesprawiedliwa. A przy tym nielogiczna. Nie byłem już 

twoim opiekunem.

– Nie, nie byłeś – zgodziła się Louise. – Niemniej… – Zamilkła. Nie 

mogła mu przecież powiedzieć, że to z jego powodu, z powodu splątanych,
niejasnych uczuć, jakie żywiła do niego, nie była w stanie w pełni skupić 
się na nauce.

Ze wstydem poczuła, że jest bliska łez. Wybuch gniewu odblokował 

wspomnienia, od których miała nadzieję, że już się uwolniła.

Nigdy podczas lat spędzonych w szkole nie przyszło jej do głowy, że 

nie przez wszystkich będzie chwalona, że nie zawsze będzie pierwsza. 
Kiedy tak się stało na studiach, był to dla niej szok i poważny uszczerbek 
dla dumy. Trudno się jej było wówczas pogodzić z tą wiadomością.

Dopiero teraz, bogatsza o doświadczenia, przyznawała, acz z pewnym

ociąganiem, że przy jej charakterze kariera na europejskiej scenie była 
o wiele ciekawsza niż zimna, sterylna atmosfera brytyjskiej palestry. Tymi 
przemyśleniami nie zamierzała jednak dzielić się z Garethem 
Simmondsem.

– Przepraszam, jeśli powiedziałem o jedno słowo za dużo. Chciałem 

cię przestrzec.

– A to niby dlaczego? Skąd myśl, że potrzebuję jakiegokolwiek 

ostrzeżenia? Niech zgadnę. Być może dlatego, że kiedyś kochałam… 
niewłaściwego człowieka. – Z trudem przełknęła ślinę, po czym dodała 
zgryźliwie: – Moje stosunki z Jean Claude'em, jakiekolwiek stosunki, to 
tylko i wyłącznie moja sprawa.

– W pewnym sensie tak – zgodził się Gareth – w innym nie. Nie 

muszę ci chyba mówić, jak rozplotkowana jest Bruksela.

– Nie, nie musisz – stwierdziła z przekąsem.
Dość miała nauk i wykładów Garetha. Więcej niż dość. Odwróciła się 

na pięcie i odeszła bez słowa, zanim zdążył zareagować w jakikolwiek 
sposób.

Potem długo jeszcze po powrocie do domu zżymała się na siebie, na 

background image

Garetha, wracała w myślach do ich absurdalnej rozmowy. Irytowało ją, że 
śmiał komentować jej znajomość z Jean Claude'em, ale o jeszcze większą 
frustrację przyprawiała ją świadomość tego, że tak samorzutnie 
przywłaszczył sobie prawo, by ją przestrzegać przed Francuzem. Widać 
ciągle pamiętał ją jako dziewczynę, która lekkomyślnie zakochawszy się 
w niewłaściwym mężczyźnie i dostawszy od niego kosza, równie 
lekkomyślnie rzuca się w ramiona innego, który również jej nie kocha, 
tylko po to, by uwolnił ją od ciężaru dziewictwa. Zbyt późno zrozumiała, 
że ten drugi…

Tak, spotkanie z Garethem przywołało na pamięć wspomnienia, 

uświadamiało jej własną głupotę.

Obudziła się bardzo wcześnie i potem nie mogła już zasnąć, zeszła 

więc do podziemi bloku, w którym mieszkała. Tutaj, na najniższym 
poziomie, mieściła się siłownia i basen. O tak wczesnej godzinie Lou całą 
przestrzeń miała wyłącznie dla siebie. Po przepłynięciu morderczych 
sześćdziesięciu długości była tak wyczerpana, że nie potrafiła myśleć 
o niczym. Dobiło ją ostatnich pięć długości, o czym się przekonała, gdy 
próbowała, opierając się na rękach, wyjść z basenu: była tak osłabiona, że 
mięśnie zawiodły, musiała podpłynąć do schodków, dopiero tu, trzymając 
się poręczy, wyszła na uginających się nogach.

Stała tak przez chwilę, ociekając wodą, i walczyła z pokusą, by paść 

na posadzkę i odetchnąć. Nie zauważyła nawet, że nie jest już sama.

– Wszystko w porządku, Louise? – dobiegł ją znajomy głos.
Gareth Simmonds? Jakim sposobem się tu znalazł? A może to 

halucynacje, sen, kolejna forma wymierzania samej sobie kary za przeszłe 
błędy?

Otworzyła oczy. Nie, nie śniła. Stał przed nią, gotowy do kąpieli, 

w czarnych spodenkach, z ręcznikiem na szyi.

Tak, nagie ciało Garetha Simmondsa i kolejna fala, wręcz lawina 

wspomnień, przed którą nie umiała się bronić, nie wiedziała, jak się bronić.

Wtedy w Toskanii był bardziej opalony, ale poza tym nie zmienił się 

ani na jotę: silny, męski, zmysłowy i niebezpieczny.

– Louise.
Czuła, jak uginają się pod nią nogi, krew uderza do głowy, serce wali 

w piersi niczym oszalałe.

– Nie.
Widząc, że do niej podchodzi, odruchowo wyciągnęła dłoń, żeby go 

powstrzymać, ale on zignorował ten gest i chwycił ją za ramiona.

background image

– Co ci jest? Coś się stało? Źle się poczułaś? – pytał z troską 

w oczach.

– Puść mnie, proszę.
Tak gwałtownie próbowała się uwolnić z jego uścisku, że poślizgnęła 

się na mokrej posadzce i w efekcie straciła równowagę: zamiast odskoczyć
od Garetha, musiała się go chwycić, żeby nie upaść. Czuła teraz jego 
mocny zapach zmieszany z zapachem mydła, a może wody po goleniu.

Nie zdawała sobie sprawy, że wyraziła to zaskakujące zainteresowanie

na głos, bo po chwili usłyszała w odpowiedzi:

– Żel pod prysznic. Prezent gwiazdkowy od mojej najstarszej 

siostrzenicy.

– We Włoszech pachniałeś…
Co ona mówi… myśli… z czym się zdradza…? Zaklęła w duchu.
Gareth odsunął ją nieco od siebie, by widzieć jej twarz, móc zajrzeć 

w oczy. Zamrugała i próbowała odwrócić wzrok, ale był to próżny wysiłek.

– Ty we Włoszech pachniałaś słońcem, żarem i kobiecością – 

powiedział cicho, jakby doskonale odgadywał, co ona teraz czuje, o czym 
myśli i czego przed chwilą sama omal nie wypowiedziała.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować, zaprzeczyć, ale nie wydobyło się

z nich żadne słowo. Wpatrywała się tylko w jego wargi.

– Louise.
Był tak blisko, wymawiał jej imię, czuła ciepło jego ciała na swojej 

skórze, topniała pod dotknięciem jego dłoni. Czas i przestrzeń przestawały 
istnieć. Miała wrażenie, że od zawsze tak trwają obydwoje, naprzeciwko 
siebie, i że nadal trwa znieruchomiałe w słońcu toskańskie popołudnie.

Przywarła mocniej do Garetha. To, co robi, co czuje, jest szalone, 

chore, myślała gorączkowo.

Gdzieś w oddali trzasnęły drzwi i Louise ocknęła się gwałtownie. 

Odsunęła się pospiesznie od Garetha.

– Louise.
Potrząsnęła głową, jakby budziła się ze snu i nie śmiąc podnieść oczu,

zawołała tylko:

– Nie, nie! Zostaw mnie, Gareth… zostaw mnie w spokoju, proszę! – 

Z tymi słowami odwróciła się i biegiem ruszyła do wyjścia.

Gareth patrzył za nią bez słowa. Bo też co mógł powiedzieć? Jak 

przepraszać za to, co zrobił? Gdyby wyznał, że na chwilę stracił panowanie
nad sobą, pogorszyłby tylko sprawę.

Widział cierpienie w jej oczach, czuł, że pożądanie przenika jej ciało. 

background image

Widział, że trawi ją tęsknota, z którą usiłuje bezskutecznie walczyć, 
tęsknota za mężczyzną, którego kiedyś kochała, a którego nie mogła mieć.

Jej dzisiejsza reakcja była niczym cios między oczy, a przecież od 

dawna był pewien, że pogodził się ze świadomością, iż Louise kocha 
innego.

We Włoszech myślał początkowo, że powoduje nim gniew i irytacja 

na dziewczynę, która tak lekkomyślnie i po dziecięcemu igra 
z człowiekiem, któremu naprawdę na niej zależy. Dlatego tamtego 
popołudnia zrobił to, co zrobił, ale ledwie dotknął Lou, wiedział, że 
wcześniej kłamał sam przed sobą. Ponosił taką samą winę, jak Louise, 
obdarzając uczuciem niewłaściwą osobę, osobę, która go nie chciała. 
Popełniał ten sam błąd, który wcześniej popełniła ona.

Być może nie nazwałby swojego uczucia miłością – jeszcze nie 

wówczas. Kiedy jednak wziął ją w ramiona, wszystko się zmieniło. 
Wiedział już, że ją kocha, a ona w uniesieniu powtarzała imię innego.

Przymknął oczy. Louise, którą pokochał, była ledwie dziewczyną. 

Pokpiwał sam z siebie, mówiąc, że to klasyczna historia: dojrzały 
nauczyciel traci głowę dla uczennicy, poszukując za jej sprawą własnej 
utraconej młodości. Teraz jednak nie była już jego uczennicą, lecz kobietą 
w pełnym znaczeniu tego słowa, zaś jego uczucia wobec niej nie zmieniły 
się ani na jotę, pogłębiły się jeszcze, umocniły. Wiedział o tym od dawna, 
jeszcze zanim zobaczył ją na pokładzie samolotu.

Wiedział o tym, kiedy w święta Bożego Narodzenia rodzina 

pokpiwała, że jeszcze się nie ożenił, a on trzymał w ramionach maleńkiego
siostrzeńca i myślał, że tylko Louise mogłaby być matką jego dzieci. Jak 
do tego doszło? Nic potrafił powiedzieć. Kiedy? Czy jeszcze przed 
wakacjami w Toskanii? Jakie to miało teraz znaczenie, skoro Louise nadal 
kochała swojego kuzyna Saula.

Mimo że wzięła gorący prysznic i wypiła kubek parującej kawy, nadal

drżała na całym ciele, wstrząśnięta tym, co zaszło na basenie. Żaden 
prysznic nie był w stanie zmyć z jej skóry zapachu Garetha.

Gareth.
Kiedy zrozumiała, co naprawdę do niego czuje? We Włoszech, gdy 

broniła się przed nim z taką zawziętością. Już samo to powinno jej 
powiedzieć, że tak naprawdę boi się uczucia. W domu, w święta Bożego 
Narodzenia, kiedy wszyscy chodzili wokół niej na palcach, lękając się 
wspomnieć imię Saula, tym bardziej że on i Tullah ustalili już tymczasem 
datę ślubu? Nikt wtedy nie domyślał się, że Saul stał się dla niej zaledwie 

background image

wyblakłym wspomnieniem.

Gareth.
Przez bardzo długi czas nie chciała się przyznać przed samą sobą, co 

czuje. Powiadała sobie, że przesadza, że jest nadwrażliwa, że reaguje jak 
każda dziewica na pierwsze doznania seksualne, jak każda wmawia sobie, 
iż kocha człowieka, który był jej pierwszym mężczyzną. Nic bardziej 
żałosnego niż studentka, która traci głowę dla profesora, powtarzała 
z ironią.

Nawet go nie lubisz, przekonywała samą siebie. Przenosisz na niego 

uczucie do Saula. On tak naprawdę nic dla ciebie nie znaczy i bez 
wątpienia ty również nic nie znaczysz dla niego.

Ostatni argument mógł być prawdziwy, ale pozostałe okazywały się 

jawnym fałszem.

Przeniosła się na inne zajęcia i wmawiała sobie, że cieszy się, iż 

Gareth nie jest już jej opiekunem. Uwolniła się od niego, nie musiała już 
go widywać. Owszem, w dzień, na jawie, była w stanie panować nad 
własnymi myślami i reakcjami, ale kiedy przychodziła noc, nie potrafiła 
już kontrolować snów. W snach tęskniła za nim boleśnie, szukała go 
rozpaczliwie, złakniona bliskości, desperacko przywierała do jego ciała.

Męka, z jaką przychodziło jej powracać każdego ranka do 

rzeczywistości, smutna świadomość, że Gareth jej nie chce i nie kocha, że 
nie jest i nigdy nie będzie częścią jej życia, codzienne cierpienie, wszystko 
to uświadamiało jej z dojmującą wyrazistością, jak bardzo w gruncie 
rzeczy dziecinne i niedojrzałe było uczucie, którym obdarzyła niegdyś 
Saula.

Wiedziała, że teraz, dojrzalsza o inne doświadczenia, nie będzie 

zabiegać o wzajemność Garetha, uganiać się za nim, przekonywać go 
o własnej miłości, bo to wywarłoby tylko przeciwny od zamierzonego 
skutek.

Tak dorastała.
Ciągle jeszcze drżała na całym ciele, w głowie pulsowała zapowiedź 

nadchodzącej migreny. W takim stanie nie nadawała się do niczego i nie 
miała nawet co myśleć o tym, by jechać do pracy. Sięgnęła po słuchawkę 
i wystukała numer szefowej.

– Migrena! Wiem, jaka to obrzydliwość! – zawołała Pam, kiedy 

usłyszała, jak czuje się Louise. – Koniecznie zostań w domu. Poradzę sobie
bez ciebie.

Ból nasilił się tak bardzo i tak gwałtownie, że Louise ledwie była 

background image

w stanie wyrzucić z siebie jakieś słowo pożegnania, po czym odłożyła 
słuchawkę i powlokła się do sypialni.

Gareth Simmonds. Dlaczego okrutny los znowu ich ze sobą zetknął? 

Dlaczego?

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Louise obudziła się gwałtownie. Migrena minęła. Ktoś głośno 

i niecierpliwie dobijał się do drzwi mieszkania. Odrzuciła kołdrę i usiadła 
na łóżku. Dopiero teraz zauważyła, że poszła spać w kostiumie 
kąpielowym.

Jak zawsze po ataku migreny, wreszcie wolna od bólu, ale nieco 

rozkojarzona, poruszała się i myślała na zwolnionych obrotach. Tak było 
i teraz, gdy szła automatycznie do drzwi.

– Joss! Jack! Co wy, u licha, tutaj robicie?! – zawołała na widok 

młodszego brata i kuzyna.

Wszystkiego mogła się spodziewać, ale nie wizyty chłopców.
– Lou, Jack źle się czuje – oznajmił brat od progu, ignorując jej 

pytanie i opiekuńczo objąwszy ramieniem swojego nieodłącznego 
towarzysza, wprowadził go do mieszkania. – Pochorował się na Kanale i…

– Pochorował się?
Rzeczywiście, zielonkawą cerę Jacka i mocno podkrążone oczy 

trudno było uznać za oznaki szczęśliwej przeprawy morskiej.

– Jack – zaczęła strapiona wyglądem chłopca Louise, ale on tylko 

pokręcił głową i odparł słabo:

– Nic mi nie będzie, muszę tylko położyć się na chwilę.
– Sypialnia jest tam, Joss. – Louise poprowadziła dwóch podróżników

w głąb małego mieszkania, które składało się z bawialni i jednej sypialni.

Ledwie zdążyła poprawić pościel, Jack padł jak podcięty na łóżko. Co

też, na litość boską, może sprowadzać chłopców do Brukseli, zastanawiała 
się, marszcząc przy tym czoło.

Jack, młodszy brał Olivii, zamieszkał z rodzicami Louise, gdy jego 

ojciec kilka lat wcześniej zniknął bez śladu. Louise bardzo go lubiła 
i traktowała bardziej jak brata niż kuzyna.

Jego matka, nigdy nieodznaczająca się nadmiarem uczuć 

rodzicielskich, osoba cierpiąca w dodatku na bulimię, oznajmiła, że nie jest
w stanie wychowywać samotnie kilkunastoletniego chłopca, który przy 
tym spędza więcej czasu w domu szwagra i jego żony niż w swoim 

background image

własnym. Olivia, starsza siostra Jacka, chociaż bardzo chętnie zapewniłaby
mu opiekę, dała się przekonać Jenny i Jonowi, że najlepiej dla Jacka 
będzie, jeśli zostanie w Haslewich, gdzie wyrósł, zamiast wędrować gdzieś
w świat i przeżywać kolejne zmiany.

Układ rzeczywiście się sprawdził. Czternastoletni Joss i szesnastoletni

Jack byli ze sobą bardzo zżyci, może nawet bardziej, niż zdarza się to 
między rodzonymi braćmi, właściwie nierozłączni, jak często zauważała 
matkująca obu chłopcom Jenny. Również Louise i Kate, kiedy mieszkały 
jeszcze w pełnym ciepła domu rodzinnym, przyjęły go jak brata.

Gdy jego matka wróciła do zdrowia, zaproponowała, by Jack 

zamieszkał razem z nią i dziadkami w Brighton, ale on odmówił wtedy 
stanowczo i oznajmił, że woli zostać u stryjostwa.

Dodatkowe usta do wykarmienia, jeszcze jedno dziecko, które 

potrzebowało czułości i opieki, nie stanowiły dla rodziców Lou żadnego 
obciążenia. Jack był traktowany tutaj jak pełnoprawny członek najbliższej 
rodziny.

Joss i Jack byli w kręgu rodzinnym nazywani „chłopcami” na tej 

samej zasadzie, na której o Lou i Kate mówiono „bliźniaczki”. A jednak 
mimo tych serdecznych więzów Jack przywitał się dzisiaj z Lou dość 
oschle, jakby wzbraniał się przed serdecznością. Ale może to dlatego, że 
przyjechał wymęczony chorobą morską?

Louise zamknęła drzwi do sypialni i skinęła na brata, by przeszedł 

z nią do kuchni. Tu odruchowo napełniła czajnik i natychmiast przyjęła, ku
własnemu rozbawieniu, rolę zarezerwowaną dotąd dla ich matki.

– Na pewno jesteś głodny. Nie mam zbyt wiele w lodówce, ale jakieś 

kanapki uda się zrobić – oznajmiła, po czym nie czekając na odpowiedź, 
zmieniła temat: – Co się dzieje, Joss? Co was sprowadza do Brukseli? 
Przyjeżdżacie niezapowiedziani. Mama o niczym mnie nie uprzedziła. Nie 
mam nawet pokoju gościnnego.

– Mama o niczym nie wie.
Louise, która zamierzała właśnie ukroić kilka kromek chleba na 

kanapki, odłożyła nóż na deskę i ze zdumioną miną odwróciła się do brata.

– Jak to, mama o niczym nie wie? – zapytała z nutą podejrzenia 

w głosie.

Joss milczał przez chwilę, wbił wzrok w podłogę, potem w ścianę.
– To jeden ze szkiców, który malowałaś w Toskanii, prawda? – 

zagadnął. – Ja…

– Joss – ostrzegła go Louise.

background image

– Zostawiłem rodzicom list, w którym… wszystko wyjaśniłem.
Louise uniosła brwi.
– Co wyjaśniłeś?
– Nie mogłem im powiedzieć, co zamierzamy, bo zatrzymaliby nas 

w domu.

– No wiesz, skąd ten pomysł? Dlaczego rodzice mieliby zatrzymać 

w domu czternasto- i szesnastolatka, którzy wyprawiają się w świat? Nie 
widzę żadnego rozsądnego powodu – ironizowała nielitościwie Louise.

Joss zrobił niewyraźną minę.
– Wiem, wiem. Musiałem przyjechać. Gdybym tego nie zrobił… 

Tłumaczyłem Jackowi, że to głupi pomysł, ale on nie chciał słuchać. Był 
w takim nastroju, że bałem się go zostawić, a gotów był pojechać beze 
mnie, zupełnie sam. W końcu namówiłem go, żebyśmy przyjechali do 
ciebie. Opierał się, długo to trwało, ale jakoś dał się przekonać, że będziesz
mogła mu pomóc.

– W czym mam mu pomóc? – zagadnęła Louise, z wolna tracąc 

cierpliwość.

– On chce znaleźć swego ojca… stryja Davida – oznajmił po prostu.
Brat i siostra przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym 

Louise sięgnęła po nóż i zaczęła kroić chleb.

– Opowiedz mi wszystko po kolei – poprosiła.
Kilka minut później siedzieli obydwoje w małej bawialni. Joss zajadał

z apetytem przygotowane przez Lou kanapki.

– Wiesz, że tam w kuchni zachowywałaś się zupełnie jak mama – 

oznajmił, szczerząc się w uśmiechu.

Louise przyglądała mu się, myśląc, jak szybko rośnie. Śmignął 

ostatnio tak bardzo w górę, że przy tym tempie powinien być wyższy od 
Maxa, który liczył sobie metr osiemdziesiąt pięć, a może nawet od 
kuzynów z Chester, z których najniższy miał metr osiemdziesiąt osiem.

– Może. Nie spodziewaj się jednak, że równie pobłażliwie jak ona 

będę słuchać, co tam we dwóch kombinujecie – przestrzegła go Louise 
lojalnie. – Mieliście szczęście, że mnie zastaliście. Powinnam być o tej 
porze w pracy. Nie poszłam rano do biura tylko dlatego, że dostałam 
migreny.

– To rzeczywiście dobrze się złożyło – przytaknął Joss, pałaszując 

kolejną kanapkę. – Martwiłem się, jak zatrzymam Jacka, jeśli nie będzie 
cię w domu i trzeba będzie czekać na twój powrót. Kiedy po zejściu 
z promu, wyszliśmy na drogę, żeby łapać okazję, rwał się jechać prosto do 

background image

Hiszpanii.

– Do Hiszpanii?
– Uhm. Mówi, że stryj David przysłał kiedyś dziadkowi kartkę 

z Hiszpanii. Jack ją zobaczył przypadkiem w domu dziadka, z daleka, 
leżała na biurku. Wtedy nie mógł się przyjrzeć jej dokładniej, a kiedy 
próbował znaleźć ją później, żeby przeczytać, zginęła bez śladu.

– Zamierzał ją przeczytać? Nie miał prawa nawet myśleć o tym – 

oznajmiła Louise surowo, na wszelki wypadek zapominając, jak to swego 
czasu usiłowała czytać do góry nogami leżące na biurku ojca uwagi 
przesyłane przez jej nauczycieli.

– Stryj David jest jego ojcem – zauważył Joss z niepodważalną 

logiką.

– Wiem. – Louise zasępiła się.
To, co zrazu wzięła za szczeniacką fantazję, przybierało znacznie 

poważniejszą formę. Na ile umiała to dostrzec, uważała, że Jack był 
szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy w jej domu rodzinnym. Nigdy nie 
słyszała z jego ust najmniejszej wzmianki na temat ojca, nie mówiąc już 
o tym, by kiedykolwiek wyraził chęć spotkania się z nim. Olivia miała 
bardzo mieszane uczucia wobec obydwojga rodziców. Zwierzyła się kiedyś
Lou, że teraz, kiedy zniknęli z jej życia, osądza ich znacznie łagodniej niż 
kiedyś.

– Wiem, że stryj David jest ojcem Jacka – powtórzyła Lou. – Nie 

rozumiem tylko, dlaczego Jack uznał, że musi go tak nagle odszukać. Skąd
ten pośpiech? Dlaczego nie porozmawialiście wcześniej z mamą i ojcem? 
Coś się stało w domu? Jakieś nieporozumienia, sprzeczki? Jack zawalił coś
w szkole? Nie posprzątał w swoim pokoju? – Louise próbowała znaleźć 
powody ucieczki obydwu chłopców, zastanawiając się, jakiego rodzaju 
napięcia między nią i rodzicami mogłyby ją sprowokować do podjęcia 
podobnego kroku.

Nie mogła przypomnieć sobie, by kiedykolwiek taki pomysł przyszedł

jej do głowy.

– Nie, nic się nie stało – odparł Joss z miejsca, Powiedział to tak 

zdecydowanie, bez chwili wahania, że musiał mówić prawdę.

– Co się więc stało?
– Nie co, tylko kto – sprostował Joss. – Chodzi o Maxa. Podczas 

ostatniego pobytu w domu chodził wściekły na wszystkich. Pewnie 
pokłócił się z Maddy, bo widziałem ją zapłakaną. Max chciał, żeby ojciec 
zagrał z nim w golfa, ojciec powiedział, że nie może, bo wcześniej obiecał 

background image

Jackowi, że pojedzie z nim na ryby. Max pewnie dlatego usiłował 
wyciągnąć ojca z domu, żeby pożyczyć od niego pieniądze… wiesz, jaki 
on jest.

– Mów dalej – zachęciła Louise, kiedy brat pochłonął ostatnią 

kanapkę.

Widząc, z jakim apetytem Joss zajada, pomyślała, że będzie musiała 

wyjść do sklepu i zrobić zakupy. To, co miała w szafkach i w lodówce, 
w żaden sposób nie mogło zaspokoić wilczego głodu dwóch dorastających 
chłopców.

– Nie wiem, co dokładnie Max powiedział Jackowi, ale… – Joss 

skrzywił się. – Jack powtórzył mi tylko, że Max nazwał go kukułczym 
jajem, powiedział, że rodzony ojciec i matka go nie chcieli. Zapytał, czy 
Jack wie, ile pieniędzy nasz tata łoży na jego czesne w szkole. To znaczy…

– Czy rodzice o tym wiedzą? – Louise nie miała złudzeń co do Maxa, 

ale nie sądziła, że potrafi się posunąć tak daleko.

Joss pokręcił głową.
– Nie. Chciałem im powiedzieć, uważałem, że powinni wiedzieć, ale 

Jack mi nie pozwolił. Boi się, że Max może mieć rację i że wobec tego…

– Rację? Nie ma cienia racji. Mama i tata traktują Jacka jak własne 

dziecko – obruszyła się Louise. – Nie bardziej utyskują na opłaty szkolne 
Jacka niż na twoje, a już w ogóle myśl, że…

– Wiem to wszystko, ale dla Maxa pieniądze są wszystkim.
– Owszem, wiem – przytaknęła Louise.
Nigdy nie mogła się nadziwić, że Max może posiadać te same geny, 

co reszta jej rodzeństwa, a także wujów, stryjów, ciotek, kuzynów, całej 
rodziny.

– Myślę, że Max tak się zachowuje, bo w głębi duszy zdaje sobie 

sprawę, że nikt go nie lubi – powiedział Joss cicho.

Louise spojrzała na niego zaskoczona.
– Akurat! Jeśli próbujesz mnie tylko wzruszyć i wzbudzić 

współczucie dla Maxa, to oświadczam ci, że marnujesz czas. Nie odwracaj 
kota ogonem. Nikt nie lubi Maxa, dlatego że jest nie do zniesienia i ma 
paskudny charakter, a nie przeciwnie. Popatrz tylko, w jaki sposób traktuje 
biedną Maddy…

Przerwała poniewczasie, zastanowiwszy się, czy jej matka byłaby 

zadowolona, że prowadzi tego rodzaju dyskusje z młodszym bratem. Ale 
Joss był wystarczająco dojrzały, by ze spokojem przyjąć jej uwagi.

– Ciotka Ruth mówi, że Maddy jest trochę jak śpiąca królewna i że 

background image

dlatego wszystko znosi, bo jeszcze się nie obudziła i nie poznała samej 
siebie. Ale pewnego dnia wreszcie się ocknie i Max będzie musiał wtedy 
naprawdę bardzo uważać – oznajmił Joss. – Jack twierdzi, że nie chce być 
dłużej ciężarem dla naszych rodziców – zmienił temat. – Zamierza 
odnaleźć swojego ojca i zmusić go, żeby zwrócił tacie wszystkie 
poniesione na niego wydatki. Powiada, że jeśli mu się nie uda, to będzie 
musiał zapomnieć o uniwersytecie. Pójdzie do pracy, zacznie zarabiać 
i sam będzie spłacał długi.

– Och, Joss, co za bzdury. Rodzice nigdy by na to nie pozwolili. 

Dlaczego najpierw nie porozmawiał z nimi, tylko zaczął wymyślać 
jakieś…

– Powiedział, że nie mógł, bo i tak wszystkiemu by zaprzeczyli.
– Oczywiście, że zaprzeczyliby, bo to jakiś piramidalny koszmar. 

Kochają go tak samo jak nas – zżymała się Louise.

– Ja o tym wiem – przytaknął Joss. – Ale Jack nie wie. Poza tym Max 

miał rację w jednym, stryj David i Tiggy, przepraszam… ciocia Tania, nie 
chcieli ani jego, ani Olivii, inaczej niż nasi rodzice.

Louise zwiesiła głowę, wiedząc, że nie ma nic do dodania.
– Każdy człowiek kocha inaczej – mruknęła wreszcie. – To, że stryj 

David i ciocia Tania nie byli w roli rodziców tacy dobrzy jak nasi 
staruszkowie, nie oznacza, że nie kochali czy nie chcieli Jacka i Olivii.

Joss spojrzał na nią poważnie.
– Ciocia Ruth mówi, że mieć dobrych rodziców to jeszcze lepsze niż 

tysiąc dobrych wróżek.

Siostra posłała mu takie spojrzenie, jakby sama była ciocią Ruth.
– Teraz rozumiem, dlaczego Jack tak bardzo chce odnaleźć ojca. Nie 

wiem tylko, jak zamierza tego dokonać, skoro tato zrobił wszystko, co 
w jego mocy, i nie trafił na żaden ślad. Nie rozumiem też, w jaki sposób ty 
zamierzasz mu pomóc?

– Nie mogłem pozwolić, żeby sam wybrał się na tę wyprawę. Coś 

może mu się stać. Dlatego pomyślałem, że jeśli zatrzymamy się u ciebie, to
mogłabyś…

– Co ja bym mogła? – zapytała stanowczym głosem, by pokryć 

wzruszenie.

Jej brat dość miał już zaprzysiężonych wielbicieli, nie musiała 

dodawać swojego imienia do tej listy.

– Powiedziałem mu, że możesz się czegoś dowiedzieć. Bruksela to 

przecież stolica Unii Europejskiej… i w ogóle… ty już będziesz wiedziała, 

background image

co poradzić.

– Rozumiem wszystko, ale zdajesz sobie chyba sprawę, że mama 

i ojciec muszą się dowiedzieć, gdzie jesteście, a skoro się dowiedzą, to 
wiadomo, że każą wam natychmiast wracać do szkoły.

– Wiem.
Louise spojrzała na brata. Coś czuła, że Joss świadomie tak 

pokierował wypadkami, by obu chłopców można było powstrzymać, zanim
zabrną za daleko.

– Zostań tu z Jackiem, ja pójdę po zakupy. Muszę was przecież czymś

nakarmić. Wrócę, to zadzwonimy do domu, w porządku?

Gareth zatrzymał się w holu bloku. Wczesnym przedpołudniem miał 

spotkanie z Pam Carlisle w sprawach służbowych. Pam wspomniała, że 
Louise miała okropny atak migreny i dzwoniła, że nie przyjedzie do pracy. 
Wiedział, że nie będzie miała ochoty go widzieć, szczególnie po 
dzisiejszym spotkaniu na basenie. Wydostał jednak od Pam jej adres, 
chociaż potrzebny był mu tylko numer mieszkania, kłamiąc, nie bez 
poczucia winy, że jest starym przyjacielem rodziny.

– Tak? Louise nigdy o tym nie wspominała – zdziwiła się nieco Pam. 

– Mówiła tylko, że się znacie ze studiów.

– Lapsus pamięci – odparł Gareth.
Nie, na pewno nie będzie chciała go widzieć, ale on musi zobaczyć się

z nią. Tego ranka… Zamknął oczy. Jego ciało tęskniło za nią w sposób 
niewyobrażalny, ale to było nic w porównaniu z nieznośną, bolesną 
tęsknotą serca.

Drzwi otworzył Joss. Poznał od razu byłego opiekuna siostry 

i przywitał go serdecznie.

– Louise poszła kupić coś do jedzenia – wyjaśnił z uśmiechem. – 

Miałem właśnie robić herbatę dla Jacka – powiedział, idąc w stronę 
kuchni. – Bardzo źle zniósł przeprawę promem, teraz leży w łóżku. 
Napijesz się też?

Gareth podziękował uśmiechem i w tej samej chwili zauważył szkic 

z Toskanii.

– Louise to rysowała – wyjaśnił Joss, gdy Gareth podszedł bliżej, by 

przyjrzeć się niewielkiemu rysunkowi, który przedstawiał wiejską 
kapliczkę w pobliżu jego letniej willi.

– Aha – mruknął Gareth, nie odrywając oczu od szkicu.
– Nie jest najlepszą artystką na świecie – mówił Joss dalej. – Moim 

zdaniem powinna popracować trochę nad perspektywą. Ale ty zapewne 

background image

patrzysz na to innymi oczami – dodał jak gdyby nigdy nic.

Odwrócił się gwałtownie w stronę chłopca. Poznał dość dobrze 

rodzinę Louise w czasie tamtych wakacji przed kilku laty. Joss, wtedy 
jeszcze prawie dziecko, miał wśród bliskich opinię domowego proroka 
i jasnowidza. Nawet jeśli nie dysponował darem przewidywania 
przyszłości, obdarzony był niezwykłą wrażliwością. Pamiętając o tym, 
Gareth wolał nie dociekać dokładniej, co Joss miał na myśli, komentując 
szkic.

– Chyba masz rację – przytaknął cicho. – A ty i Jack, jak długo 

zamierzacie zatrzymać się w Brukseli u waszej siostry? – zapytał tonem 
towarzyskiej pogawędki, rozmyślnie zmieniając temat.

– Jeszcze nie wiemy, ale chyba niedługo. Prawdę mówiąc, nie 

spodziewała się naszego przyjazdu. Nie uprzedziliśmy jej. Poza tym ma 
tylko jedną sypialnię – bąknął Joss wymijająco.

Doświadczenie Garetha w rozmowach z młodymi ludźmi było równie

duże jak gromadka jego siostrzeńców i siostrzenic. Po kilku minutach znał 
już kulisy nieoczekiwanej wizyty.

– Dlaczego Jack wierzy, że znajdzie ojca właśnie w Hiszpanii? – 

zapytał, gdy Joss skończył relacjonować.

Kiedy Louise wróciła pół godziny później do domu, objuczona 

ciężkimi torbami, zastała panów w najlepszej komitywie, Gareth czuł się 
w jej mieszkaniu jak w domu, chłopcy natomiast zamierzali zadomowić się
w jego apartamencie, o czym radośnie zawiadomili ją zaraz od progu:

– Gareth mówi, że nie będziemy mu przeszkadzali. Ma pokój 

gościnny, więc to chyba rozsądne rozwiązanie – mówił Joss, gdy wszyscy 
trzej rzucili się skwapliwie odbierać od niej pakunki.

Louise już miała ochotę powiedzieć Garethowi, że nie powinien się 

mieszać w czysto rodzinne sprawy Crightonów, ale rozejrzała się z niejaką 
desperacją po swojej maleńkiej bawialni, która zdawała się teraz 
niesamowicie zatłoczona, i zrezygnowała.

– Zapewniam cię, że będą u mnie absolutnie bezpieczni – obiecał 

Gareth.

Z marsem na czole spojrzała mu w twarz, potem powiodła wzrokiem 

po pełnych wyczekiwania buziach chłopców. Jeśli dobrze zrozumiała 
zawartą w słowach Garetha informację, zdawał sobie sprawę z sytuacji 
i wiedział, o czym mówi.

Buszując między półkami supermarketu, myślała o tym, że zaraz po 

powrocie do domu musi zadzwonić do rodziców. Nie było to łatwe, 

background image

zważywszy, że miała u siebie w domu Jacka. Jeśli Gareth zabierze 
chłopców, a wiedziała, że będą u niego rzeczywiście bezpieczni, ona 
mogłaby porozmawiać swobodnie z matką i ojcem. Szczerze musiała 
przyznać, że w tej sytuacji pojawienie się Garetha przywitała z ulgą. Mogła
powiedzieć, że spadł jej z nieba.

Gareth z nieba? Najeżyła się na tę myśl, ale zamiast powiedzieć mu, 

żeby się zabierał i nie wtrącał w problemy rodzinne, zwróciła się z troską 
do Jacka:

– Dobrze się już czujesz?
– Tak. Najpierw ten prom, potem tłukliśmy się jakimś tirem… 

odchorowałem tę podróż.

– Mówiłem ci, żebyś nie jadł tego curry – przypomniał Joss surowym 

tonem.

– Byłem głodny. Poza tym chciałem, żebyśmy jechali prosto do 

Hiszpanii, nie zatrzymywali się tutaj.

– Słuchajcie, później omówimy wszystkie za i przeciw – wtrącił 

Gareth, zerkając na zegarek. – Dochodzi szósta, nie wiem jak wy, ale ja 
jestem już porządnie głodny. Proponuję, żebyście teraz przenieśli się do 
mnie. Weźmiecie prysznic, rozpakujecie rzeczy, przebierzecie się i, 
powiedzmy o siódmej, wrócimy po Louise i w czwórkę wybierzemy się 
gdzieś na kolację. Akceptujecie taki plan?

Louise znowu otworzyła usta, by zaprotestować. Chciała powiedzieć, 

że może zadbać i o siebie, i o chłopców, że przygotuje im kolację, ale 
znowu, jak poprzednio, przyjęła propozycję bez sprzeciwu.

Jack i Joss błyskawicznie zebrali rzeczy i objuczeni plecakami byli 

gotowi wymaszerować z mieszkania pod przewodem Garetha.

– Umawiamy się na siódmą? – zapytał jeszcze od progu, gdy Joss 

otworzył drzwi.

– Tak, czekam na was – zgodziła się.
W maleńkim przedpokoju stali tak blisko siebie, że znowu powróciły 

męczące wspomnienia. Lou zamknęła oczy i zachwiała się lekko.

– Dobrze się czujesz? Nadal męczy cię migrena?
Migrena. Skąd o tym wiedział?
Gwałtownie otworzyła oczy.
– Wszystko w porządku – odparła sucho.
Jak to byłoby, gdyby była ukochaną kobietą Garetha, pożądaną przez 

niego, otaczaną jego opieką, kobietą na całe życie, matką jego dzieci?

Dopiero po długiej chwili na tyle się opanowała, że mogła sięgnąć po 

background image

słuchawkę telefonu.

Matka odebrała prawie natychmiast, w jej głosie brzmiał nieukrywany

niepokój.

– Wszystko w porządku, mamo – powiedziała szybko. – Są tutaj, 

u mnie.

– Słucham? – Louise widziała niemal osłupiałą minę Jenny. – Co się 

stało? Dlaczego?

Louise powtórzyła pokrótce historię eskapady chłopców.
– Och, nie – jęknęła matka, kiedy Lou skończyła. – Jak Jack mógł 

pomyśleć, że jest dla nas ciężarem. Przecież ani twój ojciec, ani ja nigdy… 
Powiadasz, że to ze względu na to, co naopowiadał mu Max, Jack 
zdecydował się szukać Davida?

– Tak w każdym razie mówi Joss. Zastanawiam się… – Przerwała na 

moment i przygryzła wargę. – Mamo, on jest w najtrudniejszym wieku. 
Wiem, że kochacie go obydwoje z całego serca, ale nie jesteście jego 
rodzicami. Jack musi o nich myśleć, wzbiera w nim gniew, czuje się 
zraniony, niechciany… ma do nich żal… być może..

– Tak, rozumiem, co masz na myśli – przytaknęła Jenny. – Olivia 

i Ruth uważają, że… my wszyscy jesteśmy wobec Jacka nadopiekuńczy, że
chcemy mu zrekompensować za wszelką cenę to, że nie ma przy nim 
Davida i Tani. Coraz częściej myślę, że mają rację. Dzięki Bogu, że Joss 
miał dość zdrowego rozsądku, żeby przywieźć go do ciebie. To wielka 
ulga.

– Uhm – przytaknęła Louise i dodała tonem przestrogi: – Nie chcę 

krakać, ale boję się, że nie uporamy się tak łatwo z tą sprawą. Owszem, 
tym razem trafił do mnie, ale…

– Wiem, co masz na myśli. Rzecz nie tylko w tym, że Jack za tydzień 

znowu może ruszyć na poszukiwanie Davida. Z jego zachowania widać, 
jak bardzo nurtuje go problem rodziców, jakie to dla niego ważne. Jest 
przekonany, że musi odnaleźć ojca, choćby po to, żeby porozmawiać z nim
w cztery oczy, zażądać wyjaśnień. Jack potrzebuje w tej chwili ojca. 
Bardzo bym chciała, żeby David był tu z nami. Kiedy zniknął, twój ojciec 
zrobił wszystko, żeby natrafić na jakiś ślad, wszystko jednak na próżno. 
Dziadek dostał kiedyś dziwną kartkę: David informował w niej, że jest 
bezpieczny, żeby się o niego nie martwić, i to wszystko. Gdzie są w tej 
chwili chłopcy?

Louise zawahała się.
– U Garetha Simmondsa – powiedziała wreszcie, usiłując bez 

background image

wielkiego powodzenia nadać głosowi możliwie naturalne brzmienie. – 
Pamiętasz go chyba, prawda? Był w Toskanii tego lata, kiedy…

– Gareth? Oczywiście, że go pamiętam. Kate mówiła mi, że pracuje 

w Brukseli. Myślałam, że pewnie go tam spotkasz.

– Mieszka w tym samym bloku co ja. Ma u siebie pokój gościnny, ja 

nie, więc zaproponował, że weźmie chłopców do swego apartamentu. 
Ucieszyłam się, że będę mogła porozmawiać z tobą, nie mając Jacka pod 
bokiem. Musisz mi powiedzieć, w jaki sposób mam ich odesłać do domu, 
zakładając, że Jack zechce wrócić dobrowolnie.

– Hm. To może być trudne. Muszę porozmawiać z twoim ojcem. 

I z Olivią. To w końcu jej brat. Zadzwonię do ciebie później, dobrze?

– Zgoda. Gareth i chłopcy przychodzą po mnie o siódmej, chcemy iść 

gdzieś na kolację.

– Ucałuj ich obydwóch od nas wszystkich i podziękuj serdecznie 

Garethowi za okazaną pomoc, dobrze, Lou? – poprosiła jeszcze matka na 
zakończenie i odwiesiła słuchawkę.

Podziękuj Garethowi za okazaną pomoc. O, tak. Może jeszcze 

powinna rzucić mu się na szyję i wycisnąć na jego policzku siarczystego 
całusa.

– Gareth dzwonił – poinformowała ją matka jakoś wkrótce po 

powrocie z Toskanii.

Serce stanęło jej wtedy na chwilę. Zrozpaczona, zagubiona we 

własnych uczuciach, uparta jak zwykle, walczyła rozpaczliwie ze sobą, by 
nie zdradzić, jak bardzo za nim tęskni, jak go pragnie i jak wstrząsnęła nią 
ta wiadomość.

Lekcja, którą wyniosła z zawiedzionej szczenięcej miłości do Saula, 

nauczyła ją jednego: postanowiła, że nikomu już się nie będzie narzucać, 
nie będzie pierwsza wychodzić ze swoim uczuciem, że teraz, wobec 
Garetha, nie powtórzy wcześniejszych błędów.

– Hm – ciągnęła matka. – Dowiedział się od Marii, że zostaliśmy 

nieoczekiwanie wezwani do domu i chciał się dowiedzieć, czy wszystko 
u nas w porządku.

Wszystko u nas w porządku, nie u niej. Nie chciał z nią rozmawiać… 

nie pytał o nią. Połykając łzy, zaciskała wówczas pięści w niemej 
bezsilności.

Spraw, Boże, by się to więcej nie powtórzyło… już nie, nigdy. Tym 

razem na pewno nie popełni błędu, nie zdradzi się ze swoją miłością. Teraz
jest już dorosłą kobietą i nie zamierza płakać jak odrzucone dziecko 

background image

z powodu mężczyzny, który jej nie chce. Tym razem w ogóle nie będzie 
analizowała swoich uczuć. Jakich uczuć? Nie miała żadnych uczuć – 
w każdym razie nie dla Garetha Simmondsa. A czy on miał jakieś uczucia 
dla niej?

– Czy ktoś jeszcze napije się kawy?
Louise zrazu zirytowało, że to Gareth lepiej znał miasto i jego 

restauracje, mimo iż ona mieszkała w Brukseli znacznie dłużej.

– Polegam wyłącznie na tym, co ludzie mi opowiadali i polecali – 

usprawiedliwił się, widząc naburmuszoną minę Louise, która wyraźnie nie 
mogła mu wybaczyć swobodnego obycia z miastem.

Wybrali restaurację na placu pełnym straganów rybnych i knajpek 

eksponujących morskie specjały, które oferowała kuchnia.

Jak łatwo zgadnąć, chłopcy upatrzyli sobie na kolację jakiegoś 

podwodnego potwora.

– Obrzydlistwo – mruknęła Louise, kiedy Joss wskazał rybie zwłoki 

o wielkich szklistych oczach.

– Hm… może to objaw starzenia się, ale wolę, kiedy jedzenie na 

moim talerzu jak najmniej przypomina stworzenie, z którego zostało 
przyrządzone – poparł ją Gareth, kiedy chłopcy zaczęli wykpiwać jej 
wstręt do rozmaitych kreatur i bestii.

Po chwili z rozbawieniem patrzyła, jak obaj się bronią przed 

zachętami restauratora, który namawiał ich, by przeszli do akwarium 
i wybrali sobie pływające jeszcze w wodzie danie.

Placyk, podobnie jak okoliczne ulice, tętnił życiem, panowała tu 

beztroska, niemal wakacyjna atmosfera. Być może Louise dlatego tak 
dobrze się tu czuła. Gwarne miejsce bardziej się kojarzyło z Paryżem niż 
z Brukselą, do której przylgnęła niezasłużona opinia sztywnej 
i mieszczańskiej. Ze względu na jej związki ze Wspólnym Rynkiem, 
z Unią, ze współczesnym życiem politycznym Europy, człowiek łatwo 
zapominał, że to miasto o długiej i może rzeczywiście dość statecznej 
historii.

I chłopcy, i Louise nie mieli ochoty na kolejną filiżankę kawy. 

Wieczór okazał się wyjątkowo miły, Lou była zdumiona i, jeśli miała być 
ze sobą szczera, trochę zazdrosna, że Gareth tak łatwo odnowił serdeczną 
więź z Jossem i Jackiem.

Z całej czwórki to ona była najmniej odprężona, najbardziej czujna, 

a to dlatego że… Sięgnęła po torebkę, chcąc zapłacić za siebie i za 
chłopców.

background image

Były takie momenty podczas kolacji, kiedy wraz z nimi zaśmiewała 

się z wyjątkowo śmiesznych historii, które opowiadał o swojej rodzinie 
Gareth, ale zaraz potem powracał smutek i zazdrość, że nigdy nie będzie 
dzieliła z nim życia. Nigdy też nie będzie dla niego kimś wyjątkowym, tak 
jak jego siostry, siostrzenice i siostrzeńcy. Nigdy nie będzie jej kochał, jego
oczy nie będą błyszczały czułością podczas opowiadania o niej. Gdyby mu 
na niej zależało, nie zignorowałby tak łatwo tego, co było między nimi.

– Jeśli wszyscy gotowi, to zbierajmy się – oznajmił Gareth, zerkając 

na zegarek.

Jack, co stwierdzała z ulgą, rozpogodził się. Louise tak bardzo chciała

go zapewnić, że cokolwiek naopowiadał mu Max, nie miało to nic 
wspólnego z uczuciami reszty rodziny wobec niego, ale wiedziała, że w tej 
chwili to zbyt delikatny temat i lepiej go nie poruszać. Czuła poza tym 
intuicyjnie, że nie czekał na jej zapewnienia, że chciał potwierdzeń od 
swoich rodziców, szczególnie od ojca.

Po wyjściu z restauracji chłopcy ruszyli przodem, Gareth szedł obok 

Louise.

– To musiał być spory szok, kiedy zobaczyłaś ich obu na progu 

mieszkania – odezwał się po chwili spaceru. – Muszę przyznać, że świetnie
sobie poradziłaś z sytuacją.

– Jestem ci naprawdę wdzięczna za pomoc – odpowiedziała Lou. – 

Rodzice proszą, żeby podziękować ci również w ich imieniu. 
Rozmawiałam z matką, kiedy zabrałeś chłopców do siebie. Będzie 
dzwoniła do mnie jeszcze dzisiaj wieczorem, żeby powiedzieć, w jaki 
sposób chłopcy mają wrócić do domu… – Przerwała i spojrzała z troską na
Jossa i Jacka. – Jack chce odnaleźć swojego ojca.

– Tak, wiem – przytaknął Gareth cicho. – Rozumiem, że nikt nie wie, 

gdzie się podziewa?

– Mój ojciec próbował go odszukać, ale nie natrafił na żaden ślad. 

Skręciłabym Maxowi kark. Wiedział przecież, jaką krzywdę wyrządzi 
Jackowi swoim gadaniem. Jest samolubny, bezmyślny…

– W przeciwieństwie do reszty rodziny. Sprawiacie wrażenie bardzo 

sobie oddanych, w waszych stosunkach jest tyle serdeczności – powiedział 
Gareth.

Pamiętał doskonale, jak lojalnie zachowywała się Kate wobec swojej 

siostry, kiedy obydwie studiowały w Oksfordzie, jak starała się ją chronić 
i bronić.

– Jeśli chodzi o chłopców, nie martw się. Twoi rodzice na pewno 

background image

znajdą jakieś rozwiązanie.

– Mam nadzieję. Nie mogą jednak… nie potrafią… nie są w stanie… 

Zastanawiałam się podczas kolacji, jak ja bym się czuła na miejscu Jacka. 
Musi być mu bardzo trudno. Doskonale rozumiem, dlaczego chce znaleźć 
stryja Davida.

– Tak, ale są skuteczniejsze sposoby niż rzucanie szkoły 

i przemierzanie autostopem całej Europy. Twój ojciec na pewno mu to 
wytłumaczy.

Było to osobliwe doznanie: Gareth, który ją pociesza i wspiera 

zamiast krytykować. Chyba łatwiej jej było, kiedy mogła się na niego 
złościć.

Cała trójka odprowadziła ją pod drzwi mieszkania. Tu Louise 

wyściskała najpierw Jossa, potem Jacka.

– Dziękuję za wszystko, Lou – mruknął niezgrabnie zmieszany nieco 

chłopiec.

– Nie masz mi za co dziękować. Jesteś moim… Jesteś rodziną.
Powstrzymując łzy, odwróciła się do Garetha, by raz jeszcze mu 

podziękować. Ku jej zaskoczeniu wziął ją w ramiona, musnął wargami 
czoło i potem szybko pocałował w usta.

– Dobranoc – szepnął. – Śpij dobrze i niczym się nie przejmuj. Będą 

u mnie bezpieczni, a jutro rano przyprowadzę ich do ciebie.

Kiedy otwierała zamek, ręce jej jeszcze drżały, a serce biło 

przyspieszonym rytmem.

Dlaczego ją pocałował? Czy dlatego, że zrobili to chłopcy? Ale jego 

pocałunek… Jego pocałunek… Jego pocałunek… Zamknęła oczy 
i poczuła, że twarz jej płonie.

W bawialni odezwał się telefon. Otrząsając się z oszołomienia, 

szybko podeszła do aparatu i podniosła słuchawkę.

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Lou, to ja – odezwała się Olivia. – Twoja mama powiedziała mi, co 

się stało. Gdzie są teraz chłopcy? Czy oni…?

– Gareth zabrał ich do siebie, będą tam nocować. Mama wspominała, 

że on pracuje teraz w Brukseli i…

– Tak, oczywiście – przerwała jej Olivia niecierpliwie. – Powiedz, jak 

się czuje Jack? Czy on…?

– Jest spokojny – odparła Louise ostrożnie. – Pochorował się na 

background image

promie, ale teraz jest już dobrze. Właśnie wróciliśmy z kolacji… W moim 
mieszkaniu trudno ugotować duży posiłek… Był pogodny, ale… – 
Zawahała się.

– Ale co?
– Zachowuje się normalnie, Livvy. Chodzi o to, że zwalając całą winę

na Maxa, uprościmy sprawę. Problem tkwi głębiej. Jack to wrażliwy 
chłopak. Wie, jaki jest Max, wie też, jak bardzo moi rodzice go kochają. 
Zastanawiam się, czy on już od pewnego czasu nie nosił się z zamiarem 
odnalezienia ojca.

– Mówisz dokładnie to, o czym ja myślałam – przytaknęła Olivia. – 

Czuję się bardzo winna, Lou. Powinnam była to przewidzieć, ale jestem 
tak pochłonięta swoim życiem, dziećmi, Casparem. Jack sprawiał wrażenie
szczęśliwego, zdawał się pogodzony z tym, że rodzice prowadzą własne 
życie. Zapewne uznałam, że odczuwa sytuację podobnie jak ja. Tyle że ja 
byłam już dorosła, kiedy to wszystko się zdarzyło, a Jack był jeszcze 
dzieckiem.

Olivia przez „to wszystko” miała na myśli zniknięcie jej ojca.
– Myślałam o tym, kiedy poszliśmy na kolację – podjęła Lou. – Jack 

to bystry chłopak. Doskonale zdaje sobie sprawę z sytuacji, aczkolwiek na 
wiele pytań nie znajduje odpowiedzi, a one będą się jeszcze mnożyły 
z wiekiem. Można by powiedzieć, że odpowiedzi zabrał ze sobą twój 
ojciec.

– Mówisz bardzo przenikliwie, Lou. Ja sama nie chciałabym się 

znaleźć w sytuacji Jacka. Kiedy odkryłam, że ojciec dosłownie skradł 
komuś niemal cały majątek, tak bardzo to mną wstrząsnęło, że byłam 
zadowolona z jego zniknięcia. Nie wiem, jak bym postąpiła, gdyby nie 
uciekł. Czułam ulgę i jedyne, co mi wtedy pozostało, to pozwolić ciotce 
Ruth i twojemu ojcu, by płacili za jego oszustwa.

– Jesteś dla siebie zbyt surowa, Livvy. Nie wiem, jak bym się 

zachowała na twoim miejscu. Tak mi żal Jacka. Tym razem udało się nam 
go powstrzymać, ale…

– Co powinniśmy teraz zrobić? To mnie martwi najbardziej – wtrąciła 

Olivia.

– Mam pewien pomysł… nie wiem, czy dobry – wahała się Lou.
– Mów.
– Być może mój ojciec powinien zaangażować go w swoje 

poszukiwania Davida, nie byłby taki wyizolowany, czułby, że do pewnego 
stopnia panuje nad wypadkami.

background image

– Przekonuje mnie to, co mówisz. Porozmawiam o tym z twoim 

ojcem. I z Jackiem. Ale wracajmy do najważniejszego. Otóż 
postanowiliśmy, że chłopców odbierze Saul. I tak wybiera się służbowo do 
Brukseli, powiedział, że to dla niego żaden kłopot przywieźć ich 
z powrotem do domu.

– Kiedy… kiedy przylatuje? – zapytała Louise cicho.
– Przyspieszył spotkanie w Brukseli i wylatuje jutro z samego rana. 

Sprawy służbowe zajmą mu niewiele czasu, wczesnym popołudniem 
powinien być już wolny. Muszę już kończyć, słyszę, że Alex płacze. Dzięki
raz jeszcze za wszystko, Lou. Jestem ci taka wdzięczna. Okropnie się 
czułam, kiedy twoja mama zadzwoniła do mnie i powiedziała, że chłopcy 
zniknęli.

– Rozumiem to.
– Lou, nie masz nic przeciwko temu, że Saul przyleci po Jossa 

i Jacka? – zapytała Olivia z wahaniem.

– Absolutnie nic – odpowiedziała Louise zgodnie z prawdą.
– Tullah też powiedziała, że nie będziesz miała nic przeciwko temu.
Rano, po szybkim śniadaniu, Louise zadzwoniła do domu Pam 

i wyjaśniwszy jej sytuację, zapytała, czy może wziąć dzień wolny i zająć 
się wyekspediowaniem chłopców do domu.

– Oczywiście – zgodziła się Pam natychmiast. – Jak migrena, minęła?
– Minęła, na szczęście.
Ledwie uprzątnęła naczynia po śniadaniu, pojawili się chłopcy pod 

opieką Garetha. Wszyscy wypoczęci, a Jack nawet uśmiechnięty.

– Dzięki, że ich przenocowałeś – rzuciła, patrząc z uśmiechem na 

Garetha i zwróciła się do podróżników: – Rozmawiałam z rodzicami – 
zaczęła trochę stropiona, że Gareth zamiast się pożegnać, wszedł do 
bawialni. – Po południu przyjedzie tu po was Saul, polecicie z nim do 
domu.

– Saul? – zdziwili się wszyscy trzej, tyle że w oczach Garetha obok 

zdziwienia pojawiła się niechęć, a Jack wyraźnie spochmurniał.

– Wszystko w porządku, Jack – zapewniła. – Mama i tata zrozumieli. 

Powinieneś był im powiedzieć, że chcesz odszukać ojca – wytknęła mu 
łagodnie. – Być może tata zrobił błąd, że nie informował cię, że… 
o swoich działaniach. Próbował znaleźć Davida, wiesz.

– Czy to prawda, że ojciec będzie musiał iść do więzienia, jeśli wróci 

do Anglii? – wyrzucił z siebie Jack, pąsowy na twarzy.

– Kto ci tak, do diabla, powiedział?

background image

Jack pokręcił głową.
– Nikt. W każdym razie nikt tak dosłownie… ale Max…
– Max pcha się, gdzie nie powinien. Jest zupełnie…
– Zupełnie jak mój ojciec – przerwał jej Jack.
Louise przygryzła wargę. Gareth najwyraźniej nie zamierzał wyjść, 

a ona nie chciała prowadzić tego rodzaju rozmowy przy nim.

– O ile wiem, twój ojciec nigdy nie kierował się złośliwością wobec 

ludzi, co, niestety, bardzo często zdarza się Maxowi. To jednak prawda, że 
twój ojciec i Max mają pewne wspólne cechy charakteru.

– Stryj Jon powiedział mi kiedyś, że tata dlatego był taki, że dziadek 

go rozpieszczał – rzekł Jack z wahaniem.

– To prawda. Rozpieszczał też Maxa. Psuł ich, a oni uznali, że są 

ważniejsi od innych, że mają inne prawa.

– Stryj mówił też, że nie można tak zupełnie obwiniać taty, bo dziadek

oczekiwał od niego bardzo wiele i ojciec sobie z tym nie radził. Wiedział, 
że nie jest taki dobry, jak myślał dziadek.

– To prawda, dziadek ma bardzo, ale to bardzo wysokie wymagania 

wobec swoich ulubieńców – przytaknęła Louise uszczypliwie.

– Tata chyba za bardzo nas nie kochał, mnie i Livvy? Nie postąpiłby 

tak… Stryjek Jon nigdy nie uciekłby, zostawiając was samych.

– Jestem pewna, że ojciec cię kocha, Jack – mówiła Louise. – To, że 

zniknął, nie ma nic wspólnego z wami i wcale nie znaczy, że nie byliście 
przez niego kochani. Odwrotnie, myślę, że uciekł właśnie dlatego, że 
bardzo was oboje kocha. Chciał was w ten sposób ochronić.

– Naprawdę tak myślisz? – zapytał Jack niepewnie.
– Jestem pewna.
– O której Saul po nas przyjedzie? – wtrącił Joss.
– Załatwi swoje sprawy i powinien być tutaj po południu. Mamy cały 

dzień przed sobą. Może chcecie coś zwiedzić, gdzieś się wybrać? Wzięłam 
dzień wolny i…

– Gareth obiecał zabrać nas w jedno miejsce, gdzie będziemy mogli 

surfować po Internecie.

Louise zamierzała powiedzieć, że nie miał prawa robić żadnych 

planów bez porozumienia z nią, ale bodaj już po raz trzeci od wczoraj 
zrezygnowała ze sprzeczki.

– Możesz iść tam z nami, jeśli chcesz, prawda, Gareth? – zagadnął 

Joss.

– Wielkie dzięki – wysyczała przez zęby, ubawiona, że Joss uważa 

background image

tkwienie przy komputerze za największą frajdę, podczas gdy ona całe 
godziny spędzała przed ekranem monitora, wyszukując mnóstwo 
rozmaitych materiałów i dokumentów dostępnych w Internecie, często też 
surfując, gdy już miała dość pracy. Zerknęła na Garetha, jakby oczekiwała, 
że i na jego twarzy zobaczy uśmiech, ale jemu najwyraźniej nie było do 
śmiechu.

– Rozumiem, że to twój pomysł, by właśnie Saul przyjechał odebrać 

chłopców? – zapytał lodowatym tonem.

– Nie, prawdę mówiąc, nie… – zaczęła, ale Gareth jej przerwał:
– Rozumiem, po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności – wycedził 

z sarkazmem.

Chłopcy zbyt byli pochłonięci dyskusją na temat nowego programu, 

który zamierzali ściągnąć sobie z sieci, by zwracać uwagę na toczącą się 
sprzeczkę.

– Nie wiem, co insynuujesz, ale chciałam cię poinformować, że Saul 

jest… – Jej głos nabrał niebezpiecznie niskich tonów.

– Doskonale wiem, kim jest dla ciebie Saul. Na Boga, czy ty nie…
Przerwał, widząc, że Joss spogląda na nich pytająco.
– Wezmę płaszcz – oznajmiła Louise. – Jak to daleko? Pójdziemy 

pieszo czy pojedziemy?

– Pojedziemy moim samochodem – burknął Gareth.
– Powinniśmy chyba wracać już do domu, zbierajcie się chłopcy, jeśli 

skończyliście. – Louise zerknęła na zegarek. Po przedpołudniu spędzonym 
przy Internecie, Gareth uparł się zaprosić całą trójkę na późny lunch do 
małej trattorii.

– Nie musisz nas odwozić, wezmę taksówkę – powiedziała 

z chłodnym uśmiechem, gdy wstali od stolika.

Cały dzień odnosił się do niej z wyraźną wrogością i miała już dość 

jego towarzystwa.

– Musimy przecież zabrać nasze rzeczy z mieszkania Garetha – 

przypomniał jej przytomnie Joss.

Kiedy wysiedli pod blokiem z samochodu Garetha, Saul już na nich 

czekał w holu.

– Przepraszam cię, myślałam, że przyjedziesz później – 

usprawiedliwiała się Louise.

– Nic się nie stało. Skończyłem wcześniej i już jestem – uspokoił ją 

Saul, spojrzał z uśmiechem na Garetha i wyciągnął dłoń. – Gareth, 
prawda? Jestem Saul Crighton, kuzyn Louise.

background image

– I nasz – dodał Joss.
– Wiem – odparł cierpko Gareth i jakby nie widział wyciągniętej na 

powitanie dłoni, zwrócił się do chłopców: – Wasze rzeczy są w moim 
mieszkaniu.

– Tak, jedźcie z nim na górę i zabierzcie plecaki – poleciła Lou, rada, 

że będzie mogła przez chwilę porozmawiać z Saulem i pokrótce 
wprowadzić go w sprawę, na wypadek gdyby Olivia tego nie zrobiła.

– Niezbyt sympatyczny typ – ocenił Saul, gdy zostali we dwójkę.
– Mówisz o Simmondsie? – upewniła się Louise, otwierając drzwi 

mieszkania i wprowadzając gościa do środka.

– To moja wina. On jest… przekonany, że chciałam być z tobą sama. 

W pewnym sensie miał rację. Powiedz mi szybko, ile wiesz od Livvy 
o całej sprawie?

– Niewiele. Tyle tylko, że Jack wbił sobie do głowy, że odnajdzie 

Davida.

– Tak. Próbowałam z nim rozmawiać, ale bardzo się o niego martwię. 

Zastanawiałam się, czy ty przypadkiem… On potrzebuje kogoś, komu 
mógłby zaufać, zwierzyć się, poradzić.

– Postaram się – obiecał Saul solennie.
– Uważa, że ojciec go nie kocha.
Saul patrzył z frasunkiem na Louise, gdy raptem w jej oczach 

pojawiły się łzy.

– Lou.
– Przepraszam, Saul. Nic rozumiem, dlaczego jestem taka głupia. Po 

nauczce, którą dostałam od ciebie, powinnam wiedzieć, że nie należy 
zakochiwać się bez wzajemności w człowieku, który mnie nie chce.

– Który cię nie chce? Czy mówimy o tym wyjątkowo 

niesympatycznym człowieku, twoim byłym opiekunie, Garecie 
Simmondsie?

Louise pokręciła głową i po chwili była już w ramionach Saula. 

Napięcie ostatnich dwudziestu czterech godzin wreszcie znalazło ujście: 
wtuliła głowę w jego ramię i zaniosła się serdecznym płaczem, a on 
pocieszał ją tak jak przed laty, kiedy była jeszcze małą dziewczynką 
i kiedy każde stłuczenie kolana czy gorszy stopień w szkole stanowiły 
powód do tragedii. Tamto jednak, to były drobiazgi w porównaniu z bólem 
złamanego serca.

Wreszcie uniosła głowę, mówiąc sobie, że nie jest już dzieckiem, lecz 

dojrzałą kobietą. Zdecydowanym ruchem wydmuchała nos w chusteczkę, 

background image

którą Saul cierpliwie trzymał w pogotowiu.

– Idiotka ze mnie, przepraszam – oznajmiła i uśmiechnęła się słabo.
Ciągle jeszcze z wątłym uśmiechem na ustach trwała w ramionach 

Saula, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju wpadli chłopcy, za nimi zaś 
wkroczył Gareth.

Na chłopcach scena, którą zastali w bawialni, nie zrobiła żadnego 

wrażenia. Obydwaj zbyt byli zdenerwowani powrotem do Anglii 
i rozważaniem ewentualnych konsekwencji ich samowolnej ekspedycji na 
kontynent.

Gareth zareagował wszak zupełnie inaczej: stanął jak wryty w progu 

i oznajmił z jawną wzgardą:

– Przepraszam, widzę, że przeszkadzam w prywatnej… rozmowie.
Louise chciała się odsunąć od Saula, ale ten, ku jej zakłopotaniu, 

nadal mocno ją obejmował.

– Owszem, przeszkadza pan – potwierdził, po czym odwrócił się 

plecami do Garetha tak, by ten nie mógł widzieć twarzy Louise, zrobił do 
niej oko i powiedział czule:

– Pamiętasz, co ci mówiłem, kiedy widzieliśmy się ostatnio, prawda, 

Lou? Zawsze będziesz dla mnie kimś zupełnie wyjątkowym… 
szczególnym i drogim.

Louise gapiła się na niego z głupkowatą miną. Co on wyprawia? 

Przecież musiał wiedzieć, jak Gareth skomentuje tę jego deklarację przy 
najbliższej okazji. I teraz specjalnie dolewa oliwy do ognia, pogarszając 
i tak już zawikłaną sytuację, wzniecając kolejne podejrzenia Garetha.

– Idziemy, chłopcy – powiedział, wstając i zwrócił się do Garetha 

oficjalnym tonem: – W imieniu całej rodziny winien jestem panu 
podziękowania za okazaną pomoc. – Po czym, ku rozbawieniu Louise, 
uniósł jej dłoń do ust i złożył na niej delikatny pocałunek.

Louise nie odprowadziła rodziny na dół, na miękkich nogach ledwie 

dotarła do drzwi, zjechanie do holu było już ponad jej siły.

Co też napadło Saula, by zaaranżować tak… gorszącą scenę? Zdawał 

sobie przecież sprawę, podobnie jak ona, że Gareth jest wściekły, 
rozmyślała, oparłszy się o drzwi, po czym, nie zamykając ich na zamek, 
wolno wróciła do bawialni i opadła bez sił na kanapę.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Czyś ty zupełnie straciła rozum? On jest żonaty i wcale mu na tobie 

background image

nie zależy. Gdyby naprawdę zależało… gdyby miał dla ciebie bodaj 
odrobinę szacunku czy uczucia, nigdy by nie…

– Gareth. – Louise powoli uniosła powieki. – Myślałam, że poszedłeś.

– Prawda, nie zamknęła przecież drzwi.

– Na litość boską, Louise. Być może nadal go kochasz, ale…
Louise miała serdecznie dosyć.
– Nie, nie kocham. W każdym razie nie w taki sposób, jak 

insynuujesz. A nawet gdyby… – Zmęczonym gestem przeczesała włosy.

– Jeśli go nie kochasz, to czemu padasz mu w ramiona? – wściekał się

Gareth.

– Przytulił mnie po prostu… chciał pocieszyć.
– Pocieszyć? Przecież słyszałem, jak…
– Owszem. – przerwała mu. – Słyszałeś i jeszcze usłyszysz. Ja też już 

za dużo usłyszałam… o wiele za dużo. Proszę cię, żebyś stąd wyszedł. 
Wyjdź natychmiast, jeśli tego nie zrobisz, to…

Przerwała, bo z jej oczu zaczęły znowu spływać łzy.
– Louise, jak możesz kochać człowieka, który…
– Który mnie nie kocha? – dokończyła.
Gareth, zamiast wyjść, jak prosiła, ruszył w jej stronę.
– Który nie jest wart twojej miłości – sprostował Gareth. – Wiem, co 

o mnie myślisz, Lou. Wiem, jak bardzo mnie nie lubisz, jaką wzbudzam 
w tobie niechęć…

Z gardła Louise dobył się dziwny dźwięk, zdławiony, bolesny śmiech.
– Nic nie wiesz – odpowiedziała dzielnie, zdobywając się na odwagę. 

– Nie wiesz, co myślę i co do ciebie czuję… gdybyś wiedział… Gareth, 
proszę, ja już nie mam siły. Wyjdź stąd wreszcie i zostaw mnie samą.

Ale Gareth i tym razem nie posłuchał, tylko podszedł do niej 

stanowczym krokiem i nieoczekiwanie wziął ją w ramiona.

– Może nie wiem, co ty czujesz, ale wiem z całą pewnością, co ja 

czuję… i to od bardzo, bardzo dawna. Nie mogę patrzeć, jak marnujesz 
swoje życie, jak na darmo obdarowujesz miłością kogoś, kto… człowieka, 
który… Wiem, to twój kuzyn, ale…

– Powtarzam ci po raz ostatni, że nie jego kocham. – Louise wreszcie 

przestała się kontrolować. – To ciebie kocham i jesteś jedynym 
człowiekiem, którego kiedykolwiek naprawdę kochałam i którego chcę 
kochać. Saul objął mnie dlatego, że zaczęłam mu opowiadać o tobie i… 
Gareth, Gareth, uspokój się – zawołała, usiłując odepchnąć go od siebie, 
ale Gareth ani myślał wypuścić jej teraz z objęć.

background image

– Powiedz to jeszcze raz. Ty mnie kochasz? Kiedy…? Od jak 

dawna…? Dlaczego…? – wyrzucił z siebie serię niezbornych pytań, po 
czym zamknął oczy, wciągnął głęboko powietrze i zaczął coś mruczeć pod 
nosem, czego Louise już nie słyszała.

Kiedy otworzył oczy, spojrzał na nią tak, że jej serce gwałtownie 

załomotało w piersi.

– Później porozmawiamy – powiedział cicho. – Teraz mamy coś 

innego do nadrobienia… znacznie ważniejszego… i dużo bardziej 
przyjemnego.

– Gareth… – Louise zdążyła jeszcze słabo zaprotestować i poczuła 

wargi Garetha na swoich ustach. – Nie – szepnęła, ale było to raczej 
westchnienie rozkoszy niż próba odmowy.

Był to najdłuższy, najsłodszy, pełen miłości pocałunek, jaki się jej 

zdarzył, pomyślała w rozmarzeniu. Oszołomiona, lekko nieprzytomna, nie 
mogła uwierzyć, że Gareth naprawdę trzyma ją w ramionach, całuje, 
pieści.

– Wiesz, jak bardzo pragnąłem to zrobić? – zapytał szeptem. – Jak 

bardzo tęskniłem za tym, żeby cię dotknąć… całować… kochać…

– Myślałam, że mnie nienawidzisz.
– Siebie nienawidziłem, tak, ale nigdy ciebie. Kiedy przyjechałem do 

willi tamtego ranka… by się przekonać, że wyjechaliście… W pierwszej 
chwili pomyślałem, że to przeze mnie… że tak wstrząsnęło tobą, co 
zrobiłem, że twoi rodzice… Dopiero później Maria powiedziała mi, że 
wezwano was do domu.

– Byłam wstrząśnięta tym, co się stało, ale nie tak, jak myślisz. Ja… 

nigdy wcześniej nie przeżyłam nic podobnego… nigdy nie czułam się tak 
jak z tobą. Ale dopiero po kilku miesiącach, w święta Bożego Narodzenia 
zrozumiałam, co się naprawdę ze mną stało. Mówiłam sobie, że cię 
nienawidzę, że dobrze zrobiłam, że już nie jesteś moim opiekunem i że nie 
będziemy się spotykać. Wmawiałam sobie, że nadal kocham Saula i że 
przeniosłam na ciebie to, co czuję do niego.

– Udało ci się przekonać nie tylko siebie, ale nawet mnie. Wołałaś 

jego imię, kiedy ja…

– Nie wiedziałam o tym… widocznie był to jakiś odruch obronny. – 

W głosie Louise zabrzmiał smutek. – Widać próbowałam udawać, że nie 
jesteś… że ja…

Przerwała na chwilę, poddając się delikatnej pieszczocie Garetha.
– Kiedy ostatnio pojechałam do domu, widziałam się z Saulem 

background image

i Tullah. Wszyscy chodzili koło mnie na palcach, jakbym miała za chwilę 
eksplodować. Rzeczywiście, bałam się tego spotkania, ale kiedy już do 
niego doszło… okazało się, że Saul… to tylko Saul, jeden z kuzynów. Nie 
czułam nic poza tym i nie potrafiłam pojąć, że kiedykolwiek mogłam… Od
czasów Toskanii ciągle mi się śniłeś… myślałam, że to dlatego, że właśnie 
ty… – Przerwała, roześmiała się i pokręciła głową. – Byłam taka naiwna…
naiwna i uparta. Nie chciałam uznać prawdy, przyznać się. Patrzyłam na 
Saula i tęskniłam do ciebie, tęskniłam tak bardzo, że…

Łzy napłynęły jej do oczu na wspomnienie tamtego przejmującego 

bólu.

– I ja o tobie myślałem. Zastanawiałem się, co robisz, z kim jesteś… 

chciałem to być ja… przeklinałem się w duchu, że ulegam uczuciu, które 
może mnie zniszczyć.

– Ale nie kochałeś mnie… wtedy w Toskanii. Jeszcze nie – 

uprzytomniła mu Luise.

Gareth utkwił wzrok w jej twarzy.
– Masz rację, byłaś naiwna. Oczywiście, że cię kochałem. Jak mogłaś 

choćby przez chwilę pomyśleć, że człowiek, który by nie kochał… 
mógłby…?

– Pomyślałam, że zrobiłeś to, bo byłeś zły na mnie – wyznała 

z rozbrajającą szczerością. – Myślałam, że to taka męska reakcja.

– Męska reakcja – Gareth zaśmiał się i zamknął oczy. – Owszem, jak 

najbardziej. Bardzo męska. Tak reaguje mężczyzna, który się zakochuje, 
namiętnie i głęboko zakochuje. Myślałem, że cię zabiję, kiedy 
powiedziałaś, że zamierzasz stracić cnotę z Giovannim, wiesz?

– Dałeś mi wystarczająco jasno do zrozumienia, że to głupi pomysł – 

stwierdziła Louise ze śmiechem. – Kiedy się we mnie zakochałeś?

– To się zaczęło jeszcze w Oksfordzie. Kłóciłaś się ze mną okropnie, 

już nie pamiętam o co. Spojrzałem na ciebie i nagle… Stało się. Mówiłem 
sobie, że nie powinienem się wygłupiać, że nic z tego nie wyjdzie. Potem 
zaczęłaś opuszczać zajęcia, przysyłać Kate na swoje miejsce.

– Kate twierdzi, że wiedziałeś o tym.
– Oczywiście. Moje ciało czuło i nigdy nie reagowało na Kate tak jak 

na ciebie. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że kochasz kogoś innego…
– Przerwał i pokręcił głową. – Tego wieczoru, kiedy przyszedłem do 
akademika i zastałem cię na wpół pijaną…

– Czułam się okropnie upokorzona, że widziałeś mnie w takim stanie. 

A potem to nieoczekiwane spotkanie w Toskanii.

background image

– Ja też nie byłem zbyt uradowany. Pojechałem tam, żeby nabrać 

dystansu, poukładać sobie wszystko w głowie.

– Dlaczego nie powiedziałeś, co czujesz?
– Co miałem powiedzieć po twojej deklaracji, że jedynym mężczyzną,

którego kochasz, jest twój najdroższy Saul?

– W Toskanii wiedziałam już, że tamto uczucie już się wypaliło, ale 

trwałam z rozpędu w roli zdradzonej heroiny. Po tym, jak poszliśmy razem 
do łóżka, upewniłam się, że szczenięce zadurzenie minęło… byłam 
kobietą. Zrozumiałam, że to ciebie kocham, ale nie chciałam powtarzać 
wszystkich błędów, które popełniłam wobec Saula.

– Och, Lou, kiedy pomyślę, ile czasu straciliśmy – szepnął Gareth 

zdławionym głosem. – Kiedy pomyślę o tych wszystkich dniach, latach, 
nocach spędzonych oddzielnie…

– Szczególnie nocach – zgodziła się Louise z przekornym 

uśmieszkiem.

– Tyle czasu, Lou. Nie miałem przez te lata nikogo innego.
– Ja też nie – przytaknęła. – Nie chciałam niszczyć wspomnień, 

wiedziałam, że z nikim innym nie będę czuła się tak jak z tobą.

– Z nikim? Nawet z Jean Claude'em? – zagadnął Gareth, który widać 

nie otrząsnął się jeszcze z resztek zazdrości.

Louise wybuchnęła śmiechem.
– Nie, z nikim innym, a już na pewno nie z Jean Claude'em. Gareth, 

o co chodzi, co robisz? – zawołała, gdy szybkim krokiem podszedł do 
telefonu.

– Paul? Mówi Gareth Simmonds. Posłuchaj, przez kilka najbliższych 

dni nie będzie mnie w pracy… ważne sprawy rodzinne. Tak. Następne 
posiedzenie mamy dopiero w przyszłym miesiącu. Przejrzyj mój terminarz 
i odwołaj wszystkie spotkania wyznaczone na przyszły tydzień, dobrze? 
Aha, czy mógłbyś zaraz zadzwonić na lotnisko i zarezerwować dwa bilety 
na najbliższy lot do Pizy? Podaję ci numer, pod którym jestem, oddzwoń 
do mnie – z tymi słowami odłożył słuchawkę.

– Toskania – szepnęła i jej oczy zalśniły radośnie.
– Toskania – przytaknął.
– Ale Pam…
– Daj spokój, Pam na pewno poradzi sobie doskonale bez ciebie przez

kilka dni – oznajmił Gareth tonem pana i władcy.

– Jedziemy do waszej willi? – zapytała niedowierzająco. – Tej samej, 

obok której zepsuł się mój fiat?

background image

– Do tej samej.
Louise uśmiechnęła się miękko.
– To cudownie, bo właśnie tam, kiedy zobaczyłam cię przy basenie, 

uświadomiłam sobie, jaki jesteś wspaniały. Patrzyłam na twoje spodenki 
i zastanawiałam się, jak wyglądasz bez nich.

– Jak tam? – zapytał Gareth rozleniwionym głosem, pochylił się nad 

leżakiem i pocałował Lou.

Przyjechali do willi rano poprzedniego dnia. Louise chciała 

natychmiast iść do łóżka, ale Gareth zaoponował:

– Poczekajmy do popołudnia.
Tak, pomyślała, powinni poczekać. Warto poczekać jeszcze trochę, 

skoro warto było tak długo czekać na niego, właśnie na niego. Dzisiaj 
czuła, że jej ciało ciągle jeszcze przenika rozkosz godzin spędzonych 
razem w łóżku.

– I co, bez spodenek wyglądam tak dobrze jak oczekiwałaś? – zaczął 

się przekomarzać Gareth.

Louise roześmiała się.
Poprzedniej nocy długo pływali nago, a potem kochali się na brzegu 

basenu.

– Jeszcze lepiej – zapewniła. – Ale możesz jeszcze raz mnie o tym 

przekonać.

– Niczego bardziej nie pragnę.
– Mam nadzieję, że sprawy Jacka jakoś się ułożą. – Głos Louise 

spoważniał, w oczach pojawiła się troska. – Myślę, że wszyscy jesteśmy 
winni. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo przeżywa zniknięcie 
swojego ojca.

– Musiało być mu bardzo trudno – przytaknął Gareth. – Nadzwyczaj 

dobrze wybrnęłaś z sytuacji. Będziesz wspaniałą matką, Lou.

– Jeszcze nie teraz – obruszyła się. – Dopiero po ślubie.
– Tak jest, dopiero po ślubie. Będziesz piękną zimową oblubienicą, 

z twoją karnacją…

– Zimowy ślub… – szepnęła miękko.
– Muszę cię ostrzec, że mam przynajmniej tuzin siostrzenic 

i wszystkie będą chciały być druhnami.

– Och, na pewno mniej niż tuzin – parsknęła śmiechem Louise.
– Zgoda, cztery – poprawił się Gareth. – Chcesz za mnie wyjść, 

prawda, Lou? – zapytał, raptownie poważniejąc.

– Tak. Tak, Gareth. Tak, tak, tak… – szeptała, gdy jego usta zbliżyły 

background image

się do jej warg, a leżak niebezpiecznie się zachwiał pod podwójnym 
ciężarem.

– Louise wychodzi za Garetha Simmondsa – oznajmił Joss ciotce 

Ruth uroczystym tonem.

Siedział właśnie w jej bawialni i zajadał świeżo upieczone rożki.
– Tak, wiem – przytaknęła, posyłając uśmiech swojemu mężowi, 

Grantowi.

Sami byli małżeństwem dopiero od kilku lat, mimo że ich miłość 

zaczęła się kilkadziesiąt lat wcześniej.

– Lubię go. On się zna na rzeczy – ciągnął Joss z powagą. – Byłem 

wczoraj u dziadka, Maddy znowu płakała. Dlaczego Max jest dla niej taki 
wstrętny?

Ruth spojrzała na Jossa z westchnieniem.
– Max, niestety, ma już taki charakter. Trzeba by cudu, żeby się 

zmienił.

– Cuda się zdarzają – zauważył Joss. – Jak z wujkiem Grantem.
– Tak, to prawda – przytaknęła Ruth.
– Mam nadzieję, że z Maxem też tak będzie… Żal mi Maddy – dodał 

chłopiec.

Spojrzała na niego smutno.
– Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei, nie w przypadku Maxa.
– Ciągle jeszcze nie mogę uwierzyć. – Kate pokręciła głową. – Ty 

i Gareth… zakochani, ślubne plany…

– Mama natomiast nie może uwierzyć, że chcę mieć prawdziwy, 

tradycyjny ślub… biała suknia… druhny – dodała Louise ze śmiechem. – 
Chcemy się pobrać przed samymi świętami i spędzić Boże Narodzenie 
z rodziną. Nowy Rok przywitamy w Szkocji z bliskimi Garetha, a potem 
miodowy miesiąc.

Kate przyjechała właśnie w odwiedziny do siostry do Brukseli; Gareth

obiecał zabrać je gdzieś na kolację.

– Rozumiem, że polubiłaś jego rodzinę? – zapytała Kate.
– O tak. – W głosie Louise zabrzmiał entuzjazm. – Sama w głębi 

duszy też chyba jeszcze nie wierzę w to wszystko, Kate. Czuję się taka… 
szczęśliwa… taka…

– Kochana?
Louise zmarszczyła czoło. W głosie siostry dosłyszała ledwie 

czytelny, a jednak cień powątpiewania. Dlaczego?

– Kate… – zaczęła, ale bliźniaczka podniosła się już i zebrała ze stołu 

background image

kieliszki po winie.

– Już szósta – przypomniała. – Powinnyśmy się ruszyć, jeśli chcemy 

być gotowe, kiedy Gareth po nas przyjdzie.

Louise przeszła za nią do kuchni.
– Będziesz na ślubie, prawda? Nigdzie nie uciekniesz w ostatniej 

chwili, żeby sprawdzać jakieś systemy nawadniania.

– Sprawdzam dokumenty, Lou, a nie systemy nawadniania – 

poprawiła siostrę Kate. – Oczywiście, że będę.

Kiedy Louise zadzwoniła do niej z wiadomością o ślubie, zabrakło jej 

słów. Bliźniaczka złożyła długie milczenie w słuchawce na karb 
zaskoczenia. Owszem, Kate była zaskoczona, ale…

Louise nie była jedyną osobą z talentem do niewłaściwego lokowania 

uczuć. Kate nigdy nie wyobrażała sobie, że Gareth mógłby poczuć coś do 
niej, ale też nie przypuszczała, że pokocha jej siostrę.

Tak czy inaczej, należało raz na zawsze zapomnieć o niespełnialnych 

rojeniach, jak i o innych rzeczach związanych z dzieciństwem. Tak, będzie 
na ślubie, będzie się cieszyła razem z nimi, dla nich. Jakżeby inaczej? 
Jakże mogłaby się nie cieszyć szczęściem bliźniaczki? A że będzie trochę 
żałowała samej siebie…

– Zawsze będziemy miały siebie, nigdy się nie rozstaniemy, jedna 

drugiej nigdy nie opuści – powiedziała jej kiedyś Louise.

Nie miała racji. Kate była teraz opuszczona, samotna i bardzo smutna.
– Wiesz, że Gareth od razu się zorientował, że to ty zamiast mnie 

chodzisz na wykłady? – zagadnęła uszczęśliwiona Louise. – Widział 
różnicę, bo mnie kocha.

– Tak, mówiłaś mi – przytaknęła Kate cicho.
– Tak bardzo go kocham, Kate. Chciałabym, żebyś ty… żebyś była 

równie szczęśliwa jak ja… żebyś spotkała kogoś, kogo pokochasz i kto 
odwzajemni twoją miłość.

– Jestem szczęśliwa – powiedziała Kate, obiecując sobie w duchu, że 

pewnego dnia te słowa staną się prawdą.

KONIEC