background image

 

 

Sandra Brown 

 
 

MIŁOŚĆ BEZ 

GRANIC 

 
 

 

 

background image

 

 

 

 

Dzięki ci, Parris, 
za słowa zachęty. 
Dzięki ci. Mary Lynn, 

za pomoc 

 

Drogi Czytelniku, 

 

Zanim  zaczęłam  pisać  prawdziwe  powieści,  pod  różnymi  pseudonimami  pisywałam  romanse.  „Miłość  nie  zna 

granic” opublikowałam przeszło dziesięć lat temu pod moim pierwszym nazwiskiem literackim: Rachela Ryan. 

Ta  historia  przedstawia  sytuacje  i  poglądy  typowe  dla  tamtych  czasów,  ale  temat  jest  wieczny.  Jak  w  każdym 

romansie, rzecz toczy się wokół komplikacji miłosnych. Zdarzają się, jak to często bywa, chwile namiętności, udręki 
i czułości. 

Pisanie romansów sprawiało mi wielką przyjemność. Są optymistyczne w wymowie i odznaczają się wdziękiem, 

którego nie mają inne formy powieści. Jeżeli po raz pierwszy sięgasz po ten rodzaj literatury, chciałabym, żeby ci 
się spodobał. 

Sandra Brown 

 

 

 

 

Rozdział 1 

„Rada Miejska Denver głosowała dziś za podniesieniem podatków w nadchodzącym roku podatkowym o sześć 

procent. Radni twierdzili, że...” 

- Świetnie - gderliwie mruknęła Katherine. - Tego jeszcze nie było: nowy sposób zasilania budżetu. 

Do pedantycznie uporządkowanej szuflady włożyła szczotkę do włosów i sięgnęła po flakonik na toaletce. Długą 

i kształtną nogę oparła na taborecie, po czym zaczęła wcierać w nią emulsję. Ponownie skierowała uwagę na radio, 
stojące na nocnym stoliku w sąsiedniej sypialni. 

„Policja udaremniła próbę rabunku sklepu przez uzbrojonego mężczyznę. Grupa interwencyjna otoczyła budynek 

po otrzymaniu informacji przez telefon...” 

Wzrost  podatków  i  przestępczość.  Wspaniałe  wiadomości  na  koniec  dnia,  pomyślała  ponuro  Katherine,  myjąc 

zęby. 

Był  to  jeden  z  tych  wieczorów,  gdy  z  goryczą  rozczulała  się  nad  sobą.  Zdarzało  się  to  rzadko,  ale  czasem 

pozwalała sobie na luksus melancholii. 

Miło  byłoby  powiedzieć  komuś  dobranoc,  dzielić  z  nim  pokój,  przestrzeń,  oddychać  tym  samym  powietrzem, 

wsłuchiwać  się  w  te  same,  dochodzące  z  daleka  odgłosy.  Z  „nim”?  Dlaczego  pomyślała  akurat  o  mężczyźnie? 
Westchnęła. Życie w samotności ma swoje zalety, ale czasem czuje się brak kogoś drugiego. 

„Pogoda na jutro...” 
Katherine skrzywiła się i spojrzała w stronę radia, zastanawiając się, czy prezenter radiowy na nocnym dyżurze 

nie bywa zmęczony tym  gadaniem  do samego siebie. Czy  w  ogóle  czasem  myśli  o tych, do  których  mówi? Czy 
czuje ich samotność i stara się im ulżyć swoją paplaniną? 

Głos  miał  przyjemny.  Starannie  modulowany,  wyraźny,  lecz  jakby  nieco...  wyblakły.  Żartował  od  niechcenia, 

jednak te żarty były sztuczne, anonimowe, bezosobowe. 

Boże, ależ mam paskudny nastrój! - złajała się Katherine, wkładając szlafrok. Może teraz, gdy Mary wyszła za 

mąż, powinnam również za kimś się rozejrzeć, za kimś, kto mógłby dzielić ze mną mieszkanie, pomyślała, obcho-
dząc dom przed zgaszeniem światła. 

background image

 

Katherine kochała te stare kąty. Po śmierci ojca, który umarł, gdy miała zaledwie sześć lat, matce udało się utrzy-

mać  dom  i z pensji urzędniczki pocztowej  wychować, jak  mogła najlepiej, Katherine  i  jej  młodszą siostrę Mary. 
Nie było im łatwo, lecz konieczność nauczyła je żyć oszczędnie. 

Katherine sprawdziła, czy drzwi są zamknięte, i wyłączyła oświetlenie w living-roomie. Jednocześnie wykluczyła 

pomysł przyjęcia kogoś na wspólne mieszkanie. Matka umarła przed trzema laty, ale z Mary było im razem dobrze, 
były przecież siostrami, a wesołe usposobienie Mary ułatwiało wspólne życie. Z kimś innym mogło być całkiem 
inaczej. Mary. Kochana siostrzyczka. Jej życie na pewno nie zmieniło się po ślubie. 

Nie,  dziękuję bardzo, pomyślała kwaśno Katherine. Pozostanie  niezależna, znosząc  jakoś  krótkie, choć przykre 

chwile samotności. 

„A oto wiadomość z ostatniej chwili...” 
Sięgnęła do radia, żeby nastawić budzenie, ale cofnęła rękę. Wpatrywała się w pudełko z drewna zdobione chro-

mem i słuchała, nie wierząc własnym uszom. 

Dziś wieczorem Peter Manning, wybitny przedstawiciel biznesu w Denver, zginął tragicznie. Stracił panowanie 

nad  kierownicą swego sportowego  wozu, wskutek czego samochód uderzył  w betonową ścianę oporową. Policja 
informuje, że wypadł z trasy przy bardzo dużej prędkości. Pan Manning poniósł śmierć na miejscu. W tym samym 
wypadku zginęła nie zidentyfikowana kobieta, która siedziała w wozie po stronie pasażera. Peter był synem... 

Katherine podskoczyła, gdy tuż obok przeraźliwie zadzwonił telefon. Parę razy głęboko odetchnęła, zanim sięg-

nęła po słuchawkę. Opadła na łóżko i przycisnęła ją do ucha. 

- Słucham? - spytała. 

- Czy to panna Adams? 

- Tak. 

- Tu Elsie. Pracuję u państwa Manning. Ja panią znam... 

- Tak, pamiętam cię, Elsie. Co z moją siostrą? - spytała szybko Katherine. 

- Właśnie z tego powodu dzwonię, proszę pani. Czy pani słyszała o wypadku? 

Nie tłumaczyła służącej, że oficjalnie nikt jej nie zawiadomił, potwierdziła tylko, że wie o wszystkim. 

-  No  więc  tutaj  jest  teraz  czyste  szaleństwo  -  powiedziała  Elsie.  -  Pani  Manning  wpadła  w  histerię,  płacze  i 

szlocha.  Z  panem  jest  niewiele  lepiej.  Wszędzie  pełno  reporterów  i  fotografów,  z  kamerami,  mikrofonami,  lam-
pami błyskowymi... 

- A Mary? - przerwała jej Katherine. 

-  Właśnie  o  tym  chcę  mówić.  Kiedy  przyszedł  policjant  z  wiadomością  o  katastrofie,  wszyscy  byli  w  living-

roomie.  A  jak  powiedział,  że  w  samochodzie  była  z  panem  Peterem  jakaś  kobieta  i  że  ona  też  nie  żyje,  to  pani 
Manning  zaczęła  wrzeszczeć  na  panienkę  Mary.  Takie  straszne  rzeczy  mówiła,  proszę  pani...  że  jakby  panienka 
była lepszą żoną, to pan Peter nie musiałby uganiać się po nocach... 

- Elsie, powiedz mi wreszcie, co z moją siostrą? 

- Bardzo źle, proszę pani, bardzo. Pobiegła na górę do swojego pokoju, żeby się schować przed panią Manning. 

Nikt  w  ogóle  nie  zwracał  na  nią  żadnej  uwagi,  chociaż  jest  w  tym  stanie.  Poszłam  zobaczyć,  jak  się  czuje,  i 
zobaczyłam, że krwawi. 

- O Boże... 

- No właśnie, i zdaje mi się, że zaczęła rodzić. Pomyślałam, że pani powinna o tym wiedzieć, ponieważ tu nikt się 

o nią nie troszczy. Wszyscy tylko myślą o... 

-  Elsie,  posłuchaj,  co  ci  powiem.  Wezwij  pogotowie.  Odwieź  Mary  prosto  do  szpitala.  Ja  zawiadomię  jej  gine-

kologa. Nie mów o tym nikomu. Jeśli będzie trzeba, wynieście Mary ukradkiem przez drzwi kuchenne, koniecznie. 
Byleby wnieść ją do karetki. Dobrze? 

- Dobrze, proszę pani, zrobię, jak pani mówi. Zawsze lubiłam pani siostrę i pomyślałam... 

- Mniejsza teraz o to, Elsie. Dzwoń na pogotowie. 

Katherine z trudem zapanowała nad rozdrażnieniem wywołanym gadulstwem Elsie. Chodziło przecież o to, żeby 

Mary jak najprędzej znalazła się w szpitalu. 

Skończyła  rozmowę,  przekartkowała  gorączkowo  książkę  telefoniczną  i  znalazłszy  numer,  zadzwoniła  do 

lekarza. Po cichu  klęła, że nie potrafi sobie poradzić  z porządkiem alfabetycznym. Dodzwoniła się  do sekretarki 

background image

 

lekarza  i  szybko  przedstawiła  jej  stan  siostry.  Sekretarka  obiecała  natychmiast  porozumieć  się  z  lekarzem  i 
poprosić go, by zaraz udał się do szpitala. 

Nie  myśląc  o  tym,  co  robi,  Katherine  zdjęła  szlafrok  i  nocną  koszulę  i  sięgnęła  do  szafy.  Wkładając  dżinsy, 

przeklinała Manningów. Zwłaszcza Petera. Jak śmiał? Mało mu było, że zmarnował życie Mary, to jeszcze teraz 
upokorzył  ją  wypadkiem  samochodowym  zjedna  z  tych  swoich  kobiet.  Wiedziała,  że  znęcał  się  nad  Mary 
fizycznie,  ale  czyżby  to  właśnie  stało  się  przyczyną  przedwczesnego  porodu  w  siódmym  miesiącu  ciąży?  Boże, 
zmiłuj się nad nią, modliła się Katherine. Włożyła przez głowę koszulkę bez rękawów i wsunęła sandały. 

Nie czesała się ani nie malowała. Wybiegła z domu, wsiadła do samochodu i ruszyła do szpitala. Zmuszała się, by 

jechać wolniej, niż chciała. Nie pomoże Mary, jeżeli się zabije. 

Mary,  Mary,  czy  nie  wiedziałaś,  jakiego  rodzaju  człowiekiem  jest  Peter  Manning?  Tak  ślepo  uwierzyłaś  w 

uśmiech, który zdobił kolumny towarzyskie gazet, że nie potrafiłaś dostrzec, kim był naprawdę? 

Złotowłosy  Peter  Manning,  syn  jednej  z  najbogatszych  prominentnych  rodzin  w  Denver,  niewątpliwy  dziedzic 

stanowisk dyrektorskich w bankach, firm sprzedaży nieruchomości, towarzystw ubezpieczeniowych i wielu innych 
przedsiębiorstw, przed rokiem został mężem Mary. 

Dla Katherine było zagadką, dlaczego Peter zainteresował się właśnie Mary, którą poznał w galerii sztuki, gdzie 

pracowała, by zarobić na lekcje rysunków. 

Był  uprzedzająco  miły,  sympatyczny,  niesłychanie  przystojny,  miał  dobre  maniery,  wzbudzał  zaufanie. 

Rozkochał naiwną, delikatną i ufną Mary, a potem brutalnie ściągnął ją z obłoków na ziemię. 

Dlaczego? To pytanie nurtowało Katherine od chwili, gdy zaczął się ten dziwaczny romans. Mary jest śliczna, ale 

daleko  jej  do  oszałamiająco  pięknych  kobiet,  którymi  zwykł  otaczać  się  Peter.  Po  co  zawracał  jej  głowę?  - 
zastanawiała się Katherine. 

Zatrąbiła ze złością na kierowcę, który przegapił zielone światło. Ale nie chodziło o niego - jej gniew wzbudzał 

człowiek,  który  roześmianą,  szczęśliwą,  pełną  entuzjazmu  młodą  kobietę  zmienił  w  zastraszony,  apatyczny 
manekin. 

Uważała  stosunek  Petera  do  żony  za  przesadnie  czuły  i  nieszczery.  W  parę  miesięcy  po  ślubie  wszystko 

gwałtownie się zmieniło. 

Katherine wstrząsały kolejne łzawe opowieści siostry. Mąż znęcał się nad Mary fizycznie i psychicznie. Wściekł 

się  z  powodu  jej  ciąży,  a  przecież  zgwałcił  ją  pewnej  nocy  i  dlatego  nie  użyła  środków  antykoncepcyjnych.  Ich 
małżeństwo stało się koszmarem na jawie. 

Ale  na  użytek  świata  Peter  kreował  obraz  szczęścia  małżeńskiego.  Wobec  rodziców  i  przyjaciół  klubowych 

okazywał Mary szaleńczą miłość. Ta obłuda wydawałaby się czymś śmiesznym, gdyby nie była taka tragiczna. 

Katherine  wjechała  w  szpitalną  bramę  i  znalazła  miejsce  do  parkowania.  Zamknęła  samochód  i  udała  się  w 

kierunku oświetlonej niszy. Zaraz potem rozległo się wycie syreny karetki. 

Gdy  sanitariusze  wchodzili  z  noszami  przez  otwierane  automatycznie  szklane  drzwi,  stała  w  obszernym  holu 

wraz z lekarzem Mary. Zaparło jej dech w piersiach, kiedy ujrzała twarz siostry. Zasłoniła sobie usta, by stłumić 
jęk.  Mary  miała  oczy  otwarte,  lecz  nie  widzące;  jej  wzrok,  skierowany  w  stronę  pokoju  zabiegowego,  nie 
zarejestrował obecności Katherine. 

Po  pobieżnym  badaniu  została  przeniesiona  na  oddział  położniczy,  gdzie  już  po  półgodzinie  urodziła 

dziewczynkę. 

Doktor miał nietęgą minę. Słabo oświetlonym korytarzem podszedł bezszelestnie do Katherine. Musiał mieć buty 

na gumie. 

- Jest z nią źle, proszę pani. Nie dożyje nocy. 

Katherine, wpatrzona w niego, osunęła się na ścianę. Przyłożyła zaciśniętą pięść do posiniałych ust. Jej zielone 

oczy napełniły się łzami, które spływały po bladych policzkach, wsiąkając w opadające w nieładzie złociste włosy. 

-  Przepraszam  za  brutalną  szczerość,  ale  uważam,  że  powinna  pani  wiedzieć,  w  jak  ciężkim  stanie  jest  siostra. 

Zanim  ją  tu  przywieziono,  wykrwawiła  się  tak  bardzo,  że  już  nie  dało  się  nic  zrobić,  chociaż  zastosowaliśmy 
transfuzję  -  doktor  przerwał  i  popatrzył  na  Katherine,  a  potem  powiedział  cicho:  -  Nie  była  to  szczęśliwa  ciąża. 
Pani siostra nie dbała o siebie. Bałem się o nią jeszcze przed... Wiem, co się stało dziś w nocy. Bardzo mi przykro z 
powodu śmierci pana Manninga. Mary chyba nie chce żyć - dodał współczująco. 

Katherine w milczeniu skinęła głową. Kiedy lekarz odwrócił się, by odejść, złapała go za rękaw i spytała ochryp-

łym głosem: 

background image

 

- A dziecko? 

Z wątłym uśmiechem odpowiedział: 

- Dziewczynka. Waży dwa kilo. Bez wad budowy. Chyba wyżyje. 

 

Mary  umarła  o  świcie.  W  jednej  z  nielicznych  chwil  przytomności  podczas  długiej  nocy  poprosiła  do  siebie 

Katherine. 

- Papier - szepnęła. 

- Papier? - powtórzyła bezmyślnie Katherine. Czy Mary nie pojmuje, że to już koniec? 

- Tak, proszę cię, pośpiesz się. 

Katherine  rozpaczliwie  rozejrzała  się  po  pokoju  szpitalnym  w  poszukiwaniu  papieru  i  w  końcu  znalazła  w 

łazience papierowy ręcznik. 

- Pisać - ochryple szepnęła Mary. 

Katherine wyjęła z torebki długopis i ze zdumieniem patrzyła, jak jej umierająca siostra drżącą ręką pisze coś na 

ręczniku. Na koniec podpisała się wyraźnie, a potem całkowicie wyczerpana opadła na poduszki. Jej bladą twarz 
pokryły kropelki potu. Miała sine usta, ale jej podkrążone oczy lśniły jaśniej, były żywe i ruchliwe, jak nigdy od 
czasu zamążpójścia. Katherine ujrzała w niej cień dawnej Mary i zachciało jej się płakać, że ją traci. 

Mary  była  niebieskooką  blondynką  o  świeżej,  brzoskwiniowej  cerze,  niebieskich  wesołych  oczach  i  ustach 

cherubinka.  Była  niższa  i  tęższa  od  swej  smukłej  siostry  i  robiła  problem  z  powodu  każdej  dodatkowej  kalorii. 
Ostatnio  jednak  zupełnie  straciła  apetyt,  a  jej  zawsze  radosny  głos  ustąpił  przerywanemu  szeptowi.  Właśnie  ten 
szept przywołał teraz Katherine do rzeczywistości: 

- Katherine, nazwij ją Allison. I nie oddawaj jej Manningom. Oni nie mają do niej prawa. 

Zbielałymi dłońmi chwyciła Katherine za rękę. 

- Zabierz ją stąd. Powiedz jej, że bardzo ją kochałam. 

Zamknęła oczy i parę razy płytko odetchnęła. Potem jej oczy znowu się otwarły. Były senne i pełne spokoju. 

- Allison to takie ładne imię, prawda, Katherine? 

 

Oba  pogrzeby  odbyły  się  w  parę  dni  później.  Zainteresowanie  publiczności  podsycali  swoim  wścibstwem 

reporterzy,  którzy  na  wyprzódki  starali  się  wynaleźć  coś  szczególnie  sensacyjnego.  Dziewczyna,  która  zginęła  z 
Peterem,  siedemnastoletnia  licealistka,  w  chwili  wypadku  nie  była  kompletnie  ubrana.  Przedwczesny  poród,  a 
potem śmierć Mary dodały całej sprawie pikanterii. 

Katherine  po  śmierci  Mary  ogarnął  bezbrzeżny  smutek.  Peter  zginął  na  miejscu,  bez  żadnych  zewnętrznych 

obrażeń; miał skręcony kark. Katherine sadystycznie uznała to za niesprawiedliwe; stanęła jej przed oczyma twarz 
siostry, niewinna i śliczna, tak bardzo potem zmieniona wskutek wielomiesięcznej udręki fizycznej i duchowej. 

Ledwie  wytrzymała przed rokiem  wydarzenie towarzyskie, jakim było  wesele Mary; jej pogrzeb stał się próbą 

jeszcze cięższą. 

Eleanor Manning w czarnej, szytej na miarę sukni i ze starannie ułożonymi blond włosami wyglądała naprawdę 

pięknie. W rozpaczy to chwytała kurczowo swego męża, siwego, wytwornego Petera Manninga seniora, który łkał 
bez  opamiętania,  to  za  chwilę  wymyślała  biednej  Mary,  że  za  mało  kochała  jej  najdroższego  syna,  to  znowu 
przeklinała Jasona, młodszego brata Petera, że nie jest obecny na pogrzebie. 

- Nie był na weselu, czym zrobił nam wielką przykrość, i jakby mu tego było mało, teraz jeszcze nie przyjechał 

na  pogrzeb  brata.  Afryka!  Jest  takim  samym  dzikusem  jak  ci  Murzyni.  Najpierw  Indianie,  a  teraz  znowu  ci 
afrykańscy poganie! 

Katherine niewiele słyszała o Jasonie Manningu. Peter zawsze mówił o nim bardzo ogólnikowo, jakby to, że ma 

brata, było bez znaczenia. Ale Mary wzruszył list od szwagra. Kiedyś, podczas wizyty u siostry, pokazała go jej z 
dumą. Niewiele trzeba było, by uszczęśliwić Mary. 

-  Wiesz,  Katherine,  dostałam  list  od  brata  Petera.  Jest  w  Afryce.  Ma  coś  wspólnego  z  ropą  naftową.  Tak  czy 

owak, przeprasza, że nie  mógł się  wyrwać na  nasze  wesele i  życzy  mi  dziecka. Posłuchaj...  - Zaczęła czytać list 
napisany  na  zwykłym  papierze,  nakreślony  grubymi,  czarnymi  literami.  -  „Mam  nadzieję,  że  wrócę  do  domu  i 
złożę  ci  wizytę jak należy. Jeżeli jesteś taka śliczna, jak na zdjęciach, które przysłała  mi  mama, to żałuję, że  nie 

background image

 

poznałem cię wcześniej. Peter, cholernik, ten to ma szczęście!” Oczywiście tak sobie tylko żartuje - dodała Mary z 
rumieńcem  na  twarzy.  -  Ale  prawda,  że  ładnie?  Pisze  dalej:  „Zajmij  się  dobrze  tą  moją  nową  brataniczką  czy 
bratankiem. Miło będzie mieć takiego malca, nie uważasz? A ja będę wujkiem Jace’em”. 

Katherine  z  entuzjazmem  skinęła  głową,  ale  tylko  przez  uprzejmość.  Niepokoiło  ją,  że  Mary  coraz  bardziej 

chudnie, mimo że brzuch ma coraz większy. Bardziej niż nieobecny szwagier absorbował ją wciąż pogarszający się 
stan  zdrowia  siostry  i  to,  że  Mary  jest  wyraźnie  nieszczęśliwa.  O  Jasonie  była  tego  samego  zdania,  co  o 
pozostałych Manningach. 

Po pogrzebie  dni stały się szare  i  męcząco  jednostajne. Katherine  codziennie  chodziła  do pracy  w firmie  elek-

trotechnicznej. Przygotowywała, jak zawsze, opracowania i komunikaty dla prasy, ponieważ na tym od pięciu lat 
polegała jej praca. Czy rzeczywiście aż tak dawno skończyła college? Czy rzeczywiście już tak długo zajmuje się 
w kółko tymi samymi nudziarstwami? Zarabiała nieźle, ale uważała tę pracę tylko za przygotowanie do przyszłych 
poważniejszych  zajęć.  Tęskniła  do  czegoś,  w  czym  mogłaby  się  sprawdzić.  Może  nowa  odpowiedzialność  -  za 
dziecko Mary - zmusi ją do poszukania lepszej pracy. 

Allison! Katherine była nią zachwycona. Codziennie wieczorem szła do szpitala i patrzyła na małą przez szklaną 

ścianę  sali  dla  wcześniaków.  Nie  mogła  się  doczekać,  kiedy  ją  weźmie  na  ręce.  Dziewczynka  z  każdym  dniem 
przybierała na wadze, a pediatra powiedział, że jeżeli dziecko przez pięć dni utrzyma wagę dwóch i pół kilograma, 
przekaże je Katherine. 

Planowała, że weźmie dwa tygodnie urlopu i zabierze Allison do domu, w związku z czym zaczęła rozglądać się 

za  najodpowiedniejszym  żłobkiem.  Musi  być  na  najwyższym  poziomie,  jeżeli  miałaby  mu  powierzyć  dziecko. 
Nawet  nie  przyszło  jej  do  głowy,  że  sprawowanie  przez  nią  opieki  nad  dzieckiem  z  prawnego  punktu  widzenia 
wcale nie jest takie oczywiste. 

Uświadomiła jej to dopiero wizyta adwokata Manningów. Zasypał jej biurko urzędowymi papierami i oświadczył 

aroganckim tonem, że jego klienci „...zamierzają wziąć pełną odpowiedzialność za dziecko”. 

- Zamierzają wziąć dziecko i wychowywać je jako własne - powiedział. - Oczywiście otrzyma pani rekompensatę 

za kłopot, czas i wydatki w ciągu tych kilku tygodni pobytu małej w szpitalu. 

- Aha, czyli coś w rodzaju odstępnego, tak? 

-  Panno  Adams,  pani  źle  rozumie  intencje  moich  klientów.  Po  prostu  stać  ich  na  wychowanie  wnuczki  w 

dostatku. Chyba chce pani dla niej jak najlepiej? 

- Matka życzyła sobie, żebym ja ją wychowywała. 

Przezornie nie wspomniała mu nic o pisemnym poleceniu Mary. 

- Pewien jestem, że życzenia ojca byłyby całkowicie odmienne. 

Katherine nie podobał się protekcjonalny ton adwokata. 

- Poza tym jest to dyskusja akademicka - dodał. - Żaden sąd nie przyzna opieki nad dzieckiem osobie samotnej, 

pracującej,  o  niewiadomych  zasadach  moralnych,  podczas  gdy  tak  znakomite  małżeństwo  jak  państwo  Manning 
chce się zająć swoją jedyną wnuczką, potomkiem i spadkobierczynią ich starszego syna. 

Obraźliwe insynuacje pełnomocnika Manningów były czymś tak niesłychanym, że Katherine nie zaszczyciła go 

odpowiedzią, ale zrozumiała, że jest to szantaż. Była przekonana, że adwokat powie w sądzie to samo, i zrobiło jej 
się zimno na myśl, co z tego wyniknie. 

Z trudem opanowała początkowy strach i starała się jakoś z tego wybrnąć. Przede wszystkim było dla niej zupeł-

nie  jasne,  że  Allison nie  może  zostać oddana pod  opiekę Eleanor Manning.  Ale  doceniała wpływy  i  możliwości 
Manningów,  którzy  z  pewnością  mieli  wielu  wysoko  postawionych  przyjaciół.  Musi  im  uciec  wraz  z  dzieckiem. 
Ułożyła plan i zaczęła go szybko realizować. 

Pediatra zgodził się wypisać małą ze szpitala parę dni przed ustalonym terminem, pod warunkiem że będzie mógł 

zbadać dziecko za tydzień. Katherine nie cierpiała kłamstwa, lecz uroczyście mu to przyrzekła. 

Wezwała  pośrednika  i  omówiła  z  nim  sprzedaż  domu.  Pieniądze  miały  być  wpłacone  na  rachunek 

oszczędnościowy  założony  na  córkę  Mary  i  podjęte  później  wraz  z  procentami.  Trzeba  było  sprzedać  całe 
wyposażenie  domu,  z  wyjątkiem  tego,  co  wezmą  ze  sobą.  Uzyskana  w  ten  sposób  suma  miała  pokryć 
wynagrodzenie pośrednika. 

Katherine wynajęła sejf depozytowy, zrobiła kopię ze smutnego dokumentu sporządzonego na papierowym ręcz-

niku, a oryginał schowała do metalowej skrzynki. 

Nie  odpowiadała na telefony  i starannie ukrywała wszystkie swoje poczynania. Samochód parkowała z dala od 

background image

 

domu, przestała nawet po zmroku używać światła. Ukrywała się, jak mogła. 

Załadowała, co się dało, do małego samochodu, ale emocje sięgnęły szczytu, gdy odbierała Allison ze szpitala. 
Mała leżała grzecznie  w  nosidełku samochodowym, przypiętym pasem bezpieczeństwa do siedzenia. Katherine 

schyliła się i lekko pocałowała aksamitne czółko niemowlęcia. 

-  Nie  bardzo  wiem,  jak  być  matką  -  szepnęła  do  śpiącego  maleństwa.  -  Ale  ty  też  przecież  nie  wiesz,  jak  być 

dzieckiem. 

Patrząc na śliczną buzię Allison, tak bardzo podobną do twarzy Mary, Katherine po raz pierwszy poczuła ulgę - 

po raz pierwszy od chwili, gdy dowiedziała się o śmierci Petera. 

Wyjeżdżając  z  Denver  nie  pozwoliła  sobie  na  żadne  rozczulanie  się,  na  żadne  spojrzenia  za  siebie  ani  na 

rozmyślanie  o  sprzedanym  domu,  który  był  jedynym  domem,  jaki  znała.  Myślała  tylko  o  przyszłości  swojej  i 
Allison. Od tej chwili przeszłość miała nie istnieć. 

 

Wyprostowała plecy  i poruszyła zdrętwiałymi ramionami. Siedziała  na wyłożonej  gazetami podłodze  w  living-

roomie  swojego  nowego  mieszkania.  Pół  godziny  malowała  komódkę  do  pokoju  Allison.  Wczoraj  pokryła 
powierzchnię warstwą błyszczącego niebieskiego lakieru, a teraz dla kontrastu dodała żółtą kreskę. Farba kapnęła 
na gazetę, parę kropli znalazło się na gołych nogach Katherine. 

Zanurzając cienki pędzel w puszce z farbą, westchnęła z zadowoleniem. Wszystko obróciło się dla niej i Allison 

na dobre. Samotnie wiozła noworodka przez pół kraju; było to ryzykowne w każdych warunkach, a przecież wy-
jechała z Denver w najbardziej niekorzystnych okolicznościach. Mimo to podróż przeszła im gładko. Allison była 
słodkim aniołkiem, spała cały czas, poza karmieniem lub przewijaniem. 

Katherine  nie  pamiętała  czasów,  kiedy  mieszkali  w  Van  Buren  w  Teksasie.  Było  to,  zanim  towarzystwo 

ubezpieczeniowe, w którym pracował jej ojciec, zaproponowało mu korzystniejsze warunki w Denver. 

Słyszała nieraz od matki o wschodnim Teksasie, o jego zielonym krajobrazie i dziewiczych lasach. Te opowieści 

zadawały jednak kłam stereotypowym  opiniom  o tych okolicach jako  niezmierzonej, pustynnej krainie, po  której 
hulają  wiatry.  Katherine  przejechała  wiele  kilometrów  przez  zachodni  Teksas,  który  rzeczywiście  tak  właśnie 
wyglądał,  i  była  zdumiona,  że  Van  Buren  jest  takie,  jak  opowiadała  matka  -  spokojne,  niewielkie  miasteczko 
akademickie położone wśród sosnowych lasów. 

Patrzyła teraz przez szerokie okno i cieszył ją widok sześciu drzew pekanowych rosnących na terenie, który od-

dzielał ją od domu Happy Cooper, jej gospodyni. 

Happy spadła jej dosłownie z nieba. Przyjechały do Van Buren akurat na koniec wiosennego semestru i Katherine 

udało się wynająć mieszkanie, które przez ostatnie dwa lata zajmowali studenci miejscowej uczelni. Składało się z 
dwóch sypialni, living-roomu, kuchni i łazienki. 

Odłożyła pędzel i cicho stąpając bosymi stopami weszła do pokoju Allison, w którym obie sypiały. Nachyliła się 

nad świeżo pomalowanym łóżeczkiem, kupionym w sklepie z używanymi meblami, i popatrzyła na siostrzeniczkę. 
Zdumiewające,  jak  szybko  rosła.  W  ciągu  dwóch  miesięcy  pobytu  w  Van  Buren  przybrała  na  wadze  i  była  teraz 
tłuściutkim, wesołym brzdącem. Katherine uśmiechnęła się do Allison i wyjęła z jej pulchnej rączki wypchanego 
króliczka, a potem poprawiła na małej kocyk. 

Cieszyło ją, że w wolne od pracy dni może być sama z dzieckiem. Jakimś cudem udało jej się dostać pracę w biu-

rze informacyjnym college’u, jednak  nadal  nie rozwiązany pozostawał problem  opieki nad  Allison  w ciągu  dnia. 
Sąsiadka  nieśmiało  zaproponowała,  że  zajmie  się  dzieckiem.  Katherine  spojrzała  na  nią,  uśmiechnęła  się, 
roześmiała, a potem, ku zdumieniu własnemu i Happy, zaczęła płakać. 

Co by zrobiła bez tej sfrustrowanej babci, która tak rzadko widywała własne wnuki? Happy miała dwie dorosłe 

córki,  które  mieszkały  z  rodzinami,  każda  na  innym  wybrzeżu,  i  nieżonatego  syna,  który  pracował  w  Luizjanie. 
Przynajmniej  raz  dziennie  biadała  nad  jego  stanem  cywilnym.  Przed  owdowieniem  przeżyła  jako  mężatka 
czterdzieści trzy lata i nie potrafiła zrozumieć, że ktoś z własnej woli może żyć samotnie. 

Tak,  wszystko  układało  się  dobrze.  Katherine  miała  pracę  dużo  ciekawszą  od  tej  w  Denver.  Szef  wprawdzie 

wydawał  jej  się  dziwakiem  -  gapił  się  głupio,  pocił  i  oblizywał  wargi  -  ale  pomijając  te  drobne  niedogodności, 
lubiła swoje zajęcie. 

Drapiąc  się  bezmyślnie  w  nos,  bezwiednie  pomazała  się  żółtą  farbą.  Potem,  cicho  nucąc,  wstała  z  podłogi, 

ponieważ ktoś zapukał do drzwi. Nie była to Happy; ona nie traciła czasu na pukanie. 

Katherine obciągnęła swoje krótko obcięte, wystrzępione spodenki, mając nadzieję, że jej strój nie obrazi gościa. 

- Pan do mnie? - zapytała, otwierając drzwi. 

background image

 

Gdyby nawet chciała, nie powiedziałaby nic więcej. Nigdy jeszcze nie widziała tak okazałego mężczyzny. Całą 

swoją sylwetką wypełnił drzwi. Wyróżniał się  nie tylko  wzrostem, ale  i  kruczoczarną czupryną oraz nadzwyczaj 
niebieskimi oczami. 

Obrzucił Katherine takim samym badawczym spojrzeniem,  jakim  ona zmierzyła jego. Uśmiechnął się  na widok 

jej  niedbałego  stroju.  Wiedząc,  że  ma  być  cały  dzień  w  domu  Katherine  nie  pofatygowała  się  nawet,  żeby  coś 
zrobić  ze  swoimi  włosami.  Zwinęła  je  po  prostu  w  bezładny  węzeł  i  przypięła  byle  jak  szpilkami.  Wyblakłe  od 
słońca kosmyki spływały na policzki i zwisały na szyję. 

Była  zarumieniona  z  wysiłku  i  od  wilgotnego  upału  późnego  lata.  Miała  na  sobie  bardzo  krótko  obcięte 

wypłowiałe spodenki i do tego mocno znoszoną kretonową koszulę, której rękawy również zostały obcięte - i to już 
dawno - przez nią, a może jeszcze przez Mary. Poły koszuli związała pod biustem. Strój był dobry do malowania, 
ale pozostawiał wiele do życzenia, gdy przyszło witać gości. 

W  pierwszym  odruchu  Katherine  chciała  zatrzasnąć  drzwi,  żeby  uniknąć  jeszcze  większego  zakłopotania,  ale 

mężczyzna spojrzał prosto w jej zielone oczy i powiedział: 

- Nazywam się Jason Manning. 

Rozdział 2 

Było  to  jak  cios  w  brzuch;  Katherine  straciła  zdolność  logicznego  myślenia.  Przez  dłuższą  chwilę  stała 

oszołomiona, a potem oparła się o framugę drzwi. Zatkało ją na widok tego wspaniałego mężczyzny. Brata Petera 
Manninga... 

Nie odpowiedziała ani nie uczyniła żadnego gestu zaproszenia, więc zażartował: 

-  Nie  mam  zwyczaju  napastować  młodych  dam  i  chociaż  spędziłem  w  Afryce  prawie  dwa  lata,  wciąż  jeszcze 

jestem cywilizowanym człowiekiem. 

Jego  oczy  iskrzyły  się  od  śmiechu,  co  oburzyło  Katherine.  Przyjechał  zrujnować  świat,  który  z  takim  trudem 

budowała dla siebie i Allison, i jeszcze miał czelność się uśmiechać! 

- Czy mogę wejść? - spytał. 

Katherine wpuściła go niechętnie, odsuwając się na bok. Zamknęła za nim drzwi, a potem rozmyśliła się i znowu 

je otworzyła. Zauważył to i jeszcze raz się uśmiechnął. Dołeczki po obu stronach ust stanowiły jedyne podobień-
stwo do brata. Na tle ciemnej twarzy lśniły niewiarygodną bielą zęby. 

- Boi się pani, że przyszedłem tu w złych zamiarach? - powiedział żartobliwie. A potem spoważniał i dodał cicho: 

- przyznaję, że widok pani w tym stroju jest niezmiernie kuszący, ale nigdy bym nie wykorzystał damy z farbą na 
twarzy. 

Katherine  uprzytomniła  sobie,  że  musi  okropnie  wyglądać,  i  aż  jęknęła  zauważywszy,  że  wilgotny  materiał 

koszuli mocno oblepił jej biust. Pochlapała się jak zwykle, kąpiąc Allison. 

O Boże, jęknęła w duchu. Zerknęła na Jasona, lecz on akurat schylił się i podniósł z ziemi szmatkę do ścierania 

farby akrylowej. Jego bliskość podziałała na nią niemal hipnotycznie. Widziała, jak zbliża się do niej, jak palcami 
dotyka jej podbródka... 

Przechylił  jej  głowę  do  tyłu  i  starł  plamę  farby  z  nosa.  Wykonywał  swą  czynność  w  skupieniu,  obojętnie,  ale 

Katherine oddychała z trudem. Przygniatała ją sama jego obecność. Palce, które czuła na twarzy, były silne, lecz 
delikatne. 

Jason  miał bardzo ciemną  cerę. Takiej  opalenizny  nie nabywa się leżąc  na słońcu z  warstwą kremu  na twarzy. 

Kurze łapki w kącikach oczu, przypominające delikatną pajęczynę, również wskazywały na to, że dużo przebywał 
na dworze. Ropa naftowa? Czy to o tym wspomniała Mary? Katherine nie pamiętała. W chwili gdy Jason zbliżył 
się i ujął ją za podbródek, jej umysł przestał pracować. 

Miał gęste czarne rzęsy i regularne grube łuki kruczych brwi. W głębokim wycięciu sportowej koszuli widać było 

czarne kędziory, które z pewnością porastały całą pierś. 

O Boże, o czym ja myślę! - skarciła się w duchu Katherine, odsunęła jego rękę i cofnęła się krok do tyłu. 

- Czego pan sobie życzy? 

Drgnął i upuścił szmatkę na rozłożone pod nogami gazety. 

- Może być coca-cola - powiedział, uśmiechając się uwodzicielsko. 

-  Nie  o  to  mi  chodzi,  i  pan  dobrze  o  tym  wie  -  warknęła.  Była  wściekła.  Jego  swobodny  sposób  bycia  miał 

przecież  tylko  odwrócić  jej  podejrzenia  i  osłabić  czujność.  Ale  awansom  jednego  Manninga  już  się  oparła.  Na 

background image

 

wspomnienie Petera wzdrygnęła się z obrzydzeniem. I temu też się oprze. 

- Co pan tu robi? - spytała chłodno. 

Westchnął, przeszedł przez pokój i usiadł na kanapie, której poduszki sama świeżo pokryła, z czego była bardzo 

dumna. 

- Myślę, że przyczyna mojego przyjazdu jest dosyć oczywista, Katherine. 

Gdy usłyszała w jego ustach swoje imię, zrobiło jej się słabo. A więc są już po imieniu! Oczywiście była to jedna 

z metod, żeby ją rozbroić. 

Jason rozparł się niedbale na kanapie i przyglądał jej się przez chwilę. 

- Przyjechałem po dziecko mego brata. 

Wiedziała,  że  taki  był  cel  jego  przyjazdu,  jednak  te  słowa  przeraziły  ją.  Ból,  który  nią  owładnął,  był  nie  do 

zniesienia. Ale nie ugnie się przed tym Manningiem. W żadnym razie! 

Zbladła na twarzy i potrząsając przecząco głową wykrztusiła: 

- Nie. 

Jason wstał i podszedł bliżej. Cofnęła się. Ujrzawszy wstręt na jej twarzy, zatrzymał się. Przeczesał palcami roz-

wichrzone włosy i zaklął pod nosem. Przygryzając dolną wargę, zerknął z ukosa na Katherine. Ręce oparł na bio-
drach i tą swoją władczą pozą sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej niepewnie i przestępowała w zakłopotaniu z 
nogi na nogę, ale wytrzymała jego spojrzenie najspokojniej, jak potrafiła, 

- Wiem, że to nie będzie łatwe dla nas obojga - odezwał się wreszcie. - Może więc postarajmy się, żeby było jak 

najmniej  bolesne.  Ale  tymczasem  chętnie  napiję  się  coca-coli,  jeżeli  jest.  Albo  kawy.  Mamy  wspólny  problem, 
więc porozmawiajmy jak ludzie rozsądni i dorośli. Dobrze? 

- Ja nie mam problemu, proszę pana. 

- Mów do mnie Jace. 

- Słucham? - spytała w roztargnieniu. - Aha. No więc, jak mówię, ja nie mam problemu. Kocham dziecko mojej 

siostry  jak  własne.  Mary,  umierając,  powierzyła  mi  opiekę  nad  córką.  Mam  ją  wychować  i  nigdy  nie  oddać 
Manningom. Pieszczę ją, kąpię, karmię... 

- Karmisz ją? 

Spojrzał na jej biust. Katherine zaczerwieniła się, zakłopotana i zła. Ale czemu jej piersi są tak napięte? Od chwili 

gdy  Jace  dotknął  jej  twarzy,  wciąż  je  czuła  pod  cienkim  kretonem  koszuli.  Kiedy  rano  się  ubierała,  biustonosz 
wydał jej się zbyteczny. Ten człowiek jej zagraża, i to nie tylko dlatego, że chce zabrać Allison. Nie mogła sobie z 
tym poradzić. 

A Jace ciągle gapił się na nią z tym swoim drażniącym, zadowolonym uśmieszkiem. 

- Niech pan nie udaje - odparła szorstko. - Z pewnością pan wie, że w szpitalu karmi się dzieci sztucznie, jeżeli 

matka nie może lub nie chce... 

- ...karmić piersią? - dokończył cicho. 

Spojrzała  przez  okno,  a  potem  na  swoje  bose  nogi,  żeby  gdzieś  uciec  przed  tymi  dociekliwymi  oczami. 

Przełknęła nerwowo. 

- Tak - wymamrotała. 

Szybko  przemknęła  obok  niego  w  stronę  kuchni.  Pójdzie  przygotować  coś  do  picia  i  w  ten  sposób  pokryje 

zakłopotanie. 

- Przyniosę panu coś do picia. 

W kuchni oparła się o kredens, jakby dobiła do zacisznego portu. Ciężko oddychając dotknęła dłońmi tętniących 

skroni,  zadając  sobie  pytanie:  co  mi  jest?  Ten  człowiek...  ten  mężczyzna  -  o  Boże,  jaki  wspaniały  mężczyzna!  - 
zupełnie wyprowadził ją z równowagi. Cała się trzęsła. Miała dziwne uczucie łaskotania w udach. Przypisała je w 
pierwszej  chwili  frędzlom  obciętych  nogawek,  ale  teraz  już  wiedziała,  że  pochodziło  od  wewnątrz.  Przycisnęła 
dłońmi piersi, żeby się uspokoić. 

- Czy mogę w czymś pomóc? 

Aż podskoczyła, słysząc ten głos tuż za sobą. 

- N...nie, dziękuję. Co pan wypije? Coca-colę? 

background image

 

10 

- Tak, bardzo proszę. 

Wskazał palcem za siebie. 

- Co to za kolor, tam w living-roomie? 

Wyjęła butelkę z lodówki i zdjęła kapsel. Ciekawe, jak długo ta coca-cola stała? A jeśli jest bez gazu? 

- Kolor? To terakota. 

Postawiona  na  kredensie  szklanka  zabrzęczała.  Pojemnik  na  lód  przymarzł  i  wyjmując  go,  Katherine  omal  nie 

złamała paznokcia. 

- Bardzo ładnie to wygląda. Jak na to wpadłaś? 

Roześmiała się wbrew samej sobie. 

- Musiałby pan widzieć minę mojej gospodyni, kiedy ją pytałam o pozwolenie i pokazałam próbkę. Pomyślała, że 

zwariowałam, ale w końcu się zgodziła. Widzi pan, moja siostra, Mary... - przerwała, bo przypomniała sobie, kim 
on jest i po co tu przyjechał. 

Ale on wyczuł niedomówienie i spytał cicho: 

- Co było z Mary? 

Katherine odwróciła się od niego i nalała coca-coli do szklanki z lodem. 

-  Mary  była  artystką.  Czasem  dla  zabawy  projektowałyśmy  wnętrza  i  wyobrażałyśmy  je  sobie  w  dziwacznych 

barwach.  Kiedyś  zaprojektowała  wnętrze  o  ścianach  pomarańczowych  i,  o  dziwo,  było  ładne.  Od  tamtej  pory 
zawsze chciałam mieć taki pokój. 

Podała mu szklankę. Skinął głową w geście podziękowania. Przepuścił ją pierwszą i wrócili do living-roomu. 

- Kto wnosi na górę drewno do kominka? - spytał zupełnie nie na temat. 

Drażniła ją ta jego niesamowita spostrzegawczość i dociekliwość. 

- Już mnie o to pytała Happy, moja gospodyni. Ale ja lubię kominki i nie podobało mi się, że ten tu się marnuje. 

Poprzedni lokator go zamurował, a ja doprowadziłam go do porządku. Będę po prostu nosiła pojedyncze polana. 

Obeszła leżące na ziemi gazety i świeżo pomalowaną komodę. Dla ułatwienia przy malowaniu wyjęła szuflady i 

usunęła wszystko, co w nich było. Jace pomyśli, że jest straszną bałaganiarą. Ale dlaczego to, co on myśli, ma mieć 
dla niej jakiekolwiek znaczenie? 

- Przepraszam za ten bałagan. Musiałam to wszystko zrobić w dniu wolnym, i oczywiście tutaj, żeby być blisko 

małej. 

Ugryzła się w język. Po co mówi o Allison? Mimo wszystko liczyła, że Jason zapomni o celu swojej wizyty i po 

prostu  sobie  pójdzie.  Ale  czy  na  pewno  chce,  żeby  poszedł?  Tak!  -  stwierdziła  po  cichu,  ale  bez  pełnego 
przekonania. 

Wypił coca-colę i delikatnie postawił szklankę na podstawce. Czy nigdy mu się nie zdarza zrobić czegoś źle? 
Z patery na stoliku wziął pomarańczę nadzianą goździkami i powąchał ją z przyjemnością. Odłożył pomarańczę, 

sięgnął po zielone jabłko Granny Smith i poddał tej samej klinicznej analizie. 

Katherine przyglądała mu się uważnie. Przeszedł przez pokój i stanął przed ogromnym oknem wychodzącym na 

zacienione drzewami podwórko. Białe okiennice były otwarte i widać było zieloną przestrzeń, którą Katherine tak 
polubiła. 

Jace wsunął ręce w tylne kieszenie dżinsów. Zauważyła, że przyszło mu to z trudem, tak mocno materiał spodni 

opinał jego szczupłe biodra. 

Pod bawełnianą koszulą w kratę rysowały się mocne mięśnie ramion i pleców. Rękawy zawinął tuż poniżej łok-

cia. Dotychczas nigdy nie zwracała uwagi na mężczyzn. Ale czy kiedykolwiek widziała nogi tak długie i smukłe...? 

-  Jakie  piękne  drzewa  -  zauważył.  Nie  wymagało  to  odpowiedzi,  więc  się  nie  odezwała.  Zapadła  długa  chwila 

milczenia, po czym odwrócił się do niej i spytał cicho: - Czy mogę zobaczyć dziecko? 

- Śpi teraz - próbowała wykręcić się Katherine. 

Nie dał za wygraną. 

- Obiecuję, że jej nie obudzę. 

Chciała mu odmówić, ale wiedziała, że byłoby to daremne. Jeżeli życzy sobie zobaczyć dziecko, to nic go nie po-

background image

 

11 

wstrzyma. Westchnęła z rezygnacją i wskazała drzwi pokoju, w którym spała Allison. 

Jace pochylił się nad łóżeczkiem i uniósł róg kocyka. Swoim ogromnym ciałem zajął prawie cały pokoik. 
Allison  ułożyła  się  do  snu  jak  zwykle.  Leżała  na  brzuszku,  z  główką  obróconą  na  bok,  z  podciągniętymi 

kolankami i wypiętą pupką. 

Katherine  widziała,  że  Jace  badawczo  przygląda  się  dziecku,  słuchając  jego  cichego  szybkiego  oddechu. 

Wyciągnął wielką, opaloną dłoń i wskazującym palcem dotknął różowiutkiego policzka małej. 

- Cześć, Allison - szepnął. 

Katherine, ze zgrozą patrząc na tę łapę, ogromną w porównaniu z maleńką główką dziecka, zapytała szybko: 

- Skąd pan wie, jak ma na imię? 

-  Powiedziały  mi  siostry  w  szpitalu.  Poszedłem  tam  zaraz,  jak  tylko  zacząłem  cię  szukać.  Dobrze  zapamiętały 

Allison. Okoliczności jej urodzenia i śmierci Mary... - przerwał w pół zdania i spojrzał na Katherine. Czyżby to, co 
ujrzała w jego oczach, było cierpieniem? - W każdym razie ją zapamiętały. I ciebie też - dodał. 

- Mnie? 

- Ależ tak, powtarzały mi w kółko, że jesteś osobą szalenie miłą i bardzo rozważną. Nie mówiąc o tym, że piękną. 

Katherine umknęła wzrokiem przed niebieskimi oczami Jace’a. Czuła jego oddech na policzku. 
Ręce jej drżały, gdy przykrywała Allison. Jace dotknął jej ramienia, chcąc, żeby się do niego odwróciła, ale ona 

odskoczyła jak oparzona. 

-  Przestań!  -  krzyknęła.  Allison  drgnęła,  więc  Katherine  ściszyła  głos,  który  zmienił  się  w  syk:  -  Jak  pan  śmiał 

wejść do mojego domu, udając przyzwoitość, przyjaźń i... i uczucia rodzinne. Niech pan zrozumie jedno: nikt mi 
nie odbierze Allison. A zwłaszcza nikt o nazwisku Manning. Nie chcę mieć z nikim z was do czynienia, w żadnej 
sprawie. Niczego od was nie chcemy, ani ja, ani Allison. - Głęboko zaczerpnęła powietrza. - Pański brat zabił moją 
siostrę! 

Te  słowa  zawisły  w  powietrzu  między  nimi.  Na  chwilę  znieruchomieli,  jak  przeciwnicy,  którzy  szacują  się 

nawzajem i oceniają swoje siły. Atmosfera pełna była napięcia i wyczekiwania. 

Potem, w samotności i męce, analizując swoje zachowanie, Katherine przysięgała, że to nie ona nachyliła się w 

jego stronę, że to  on  dał  krok  do przodu. Pamiętała tylko,  że  ogarnęło  ją  wielkie ciepło.  Usta, które zgniotły  jej 
wargi, były twarde i sprężyste, a ona złapała go z tyłu, za plecy, gdy zamknął ją w swoich silnych ramionach. 

Nie  potrafiła  ocenić,  w  którym  momencie  pocałunek  zmienił  charakter  i  z  walki  zmienił  się  we  wzajemne 

dawanie przyjemności. Pod naporem języka Jace’a rozchyliła usta i początkowa szarpanina przeszła w rozkoszne 
zbliżenie.  Pili  siebie  nawzajem  zachłannie,  jakby  nie  mogli  zaspokoić  ogromnego  pragnienia.  A  potem  ich  usta 
znów się spotkały. 

- Hej, Katherine, jakiś dziwny samochód stoi przed twoim domem. Zlękłam się o ciebie i pomyślałam, że może 

zobaczę... 

Drzwi pokoiku Allison wypełniła zwalista postać Happy Cooper, która stanęła jak wryta, widząc ich oboje nad 

łóżeczkiem. 

Na dźwięk jej głosu odskoczyli od siebie, przestraszeni tym, co między nimi zaszło. Ciało Katherine buchało go-

rącem jak piec, piersi falowały. 

- Katherine? - spytała z wahaniem gospodyni. 

Ale ani Katherine, ani przystojny nieznajomy nie odpowiedzieli, wobec czego cofnęła się i ruszyła do telefonu. 

Katherine odzyskała przytomność umysłu. 

- Happy! - krzyknęła i pobiegła za gospodynią. Złapała ją za rękę. - Wszystko... wszystko w porządku. Nic się nie 

stało. Po prostu nas zaskoczyłaś. 

- Śmiertelnie mnie przeraziłaś! - oświadczyła Happy. - Nie widywałam dotąd u ciebie obcych mężczyzn. 

Na jej okrągłej twarzy pojawił się szeroki uśmiech; podeszła do Jace’a i wyciągnęła do niego rękę. 

- Nazywam się Happy Cooper, jestem przyjaciółką Katherine i jej gospodynią. Jak tam mój aniołeczek? - spytała, 

wskazując Allison. - To najmilsze dziecko, jakie znam. Kocham ją jak własną córkę. 

Jace uścisnął jej rękę i spojrzał na nią. Był pod wrażeniem jej gabarytów i szczerej życzliwości. 

- Katherine, przedstaw mi tego pięknego pana, zanim zemdleję. Wygląda jak gwiazdor filmowy! Kto to jest? 

background image

 

12 

Happy nigdy nie odznaczała się rozwagą ani taktem. Mówiła, co myślała. 
Katherine, szukając jakiegoś wykrętu, wyjąkała coś zbliżonego do prawdy: 

- To... to jest mój... hm... szwagier. Brat mojego zmarłego męża i wujek Allison. 

Spojrzała znacząco na Jace’a ponad siwą fryzurą Happy w nadziei, że się zorientuje i jej nie zdradzi. Mieszkanie 

spodobało  jej  się  na  pierwszy  rzut  oka  i  od  razu  chciała  je  wziąć.  Happy  początkowo  wahała  się,  czy  wynająć 
mieszkanie samotnej kobiecie z dzieckiem, więc Katherine wymyśliła sobie męża, który zginął w wypadku. Ludzie 
na ogół nie potrafią odmówić młodej, ładnej i niezaradnej wdowie. 

- Bardzo mi miło, panie Adams - zaczęła wylewnie Happy - Katherine na pewno jest przyjemnie, że odwiedza ją 

ktoś z rodziny. 

- Nie nazywam się Adams, proszę pani. Nazywam się Jason Manning. Jace. 

- Jak to, nosi pan inne nazwisko niż pański brat? 

Katherine wstrzymała oddech i zamknęła oczy. Jace ją zdradzi, a ona straci najlepszą przyjaciółkę. 

- On... on był moim bratem przyrodnim. Mieliśmy różnych ojców - łgał gładko Jace. 

Czy kłamstwo zawsze przychodzi mu tak łatwo? - zastanawiała się Katherine. 

-  Aha,  rozumiem,  oczywiście.  -  Happy  pogłaskała  Jace’a  po  ręce.  -  To  musiało  być  dla  niego  straszne,  tak 

umierać za granicą. Chyba w Afryce, prawda? 

Jace wzniósł oczy, udając nieme pytanie, co wywołało rumieniec na twarzy Katherine. Nigdy nie zastanawiała się 

nad tym, że on też był w Afryce. Dla niej było to po prostu pierwsze lepsze odległe miejsce, które jej wpadło do 
głowy, gdy opowiadała Happy o katastrofie lotniczej, w której zginął nie istniejący mąż. 

- Tak, w Afryce - odparł Jace. - To była tragedia. Szkoda, że go tu dziś z nami nie ma. 

Jego twarz i głos były poważne, lecz niebieskie oczy iskrzyły się wesoło, gdy spojrzał na Katherine ponad głową 

gospodyni, która wycierała oczy koronkową chusteczką. 

-  Biedna  Katherine  -  westchnęła  Happy.  Zaraz  jednak  rozpogodziła  się  i  wykrzyknęła  radośnie:  -  Ale  przynaj-

mniej teraz, jak twój szwagier tu jest, nie będziesz musiała dziś wieczorem iść sama. Jak to dobrze! 

Złapała Jace’a za rękę i pchnęła go w stronę Katherine z takim rozmachem, że  wpadł na nią. Wyciągnął ręce i 

złapał ją wpół, nim upadła do tyłu. Spojrzeli na siebie, ich twarze znalazły się jedna przy drugiej. Wciąż jeszcze 
mieli świadomość niedawnego pocałunku. Żadne z nich nie potraktowało go obojętnie. 

- Tak się martwiłam, że Katherine będzie musiała pójść na tańce bez męskiej opieki, a tu, jak z nieba, spadł przy-

stojny szwagier - paplała wesoło Happy, nie reagując na dyskretne sygnały Katherine, żeby przestała. 

- Na tańce? - podchwycił Jace. 

- Tak! Dziś wieczorem jest bankiet całego wydziału, z tańcami. Katherine bardzo się przy tym napracowała. Musi 

iść, ponieważ należy to do jej obowiązków, i może jej pan towarzyszyć... Czy ma pan smoking? A zresztą mniejsza 
o to. Ciemne ubranie też będzie dobre. 

- Happy, ty nie wiesz, że pan... to znaczy... Jace nie zostaje na noc. On jest tylko przejazdem... 

- Ależ oczywiście, że zostaję, Katherine. Czy wyobrażasz sobie, że cię zostawię dziś wieczór na lodzie? Poza tym 

nie zdążyłem ci jeszcze powiedzieć, że moja firma naftowa prowadzi tu w pobliżu wiercenia. Zostanę na dłużej. 

Katherine otwarła usta ze zdumienia, a Happy aż klasnęła w ręce z radości. 

- Och, Jace, nawet pan sobie nie wyobraża, jak się cieszę. Pan nie wie, jak bardzo samotna potrafi być w świecie 

młoda kobieta. Katherine będzie łatwiej, jeśli pan zostanie. 

Jace uśmiechnął się dobrodusznie do gospodyni, a potem odwrócił się do Katherine. Jego wzrok mówił wyraźnie, 

że zostanie, dopóki nie przejmie prawnej opieki nad Allison. 

- Muszę przynieść  moje zakupy. Właśnie  wracałam ze sklepu, gdy  zobaczyłam tego zabawnego... no...  - Happy 

wyjątkowo zabrakło słów. 

- Dżipa - podpowiedział Jace. 

- Dżip! Jaka oryginalna nazwa! - zaszczebiotała Happy. 

Katherine popatrzyła na Jace’a. Happy, jak widać, nie miała pojęcia, że w  dzisiejszych czasach symbolem dob-

robytu stał się napęd na cztery koła. 

-  Życzę  miłego  wieczoru.  Ja  się  zajmę  Allison  -  dodała  gospodyni.  -  Możecie  się  bawić,  jak  długo  będziecie 

background image

 

13 

chcieli. 

- Ja też już  muszę  iść. Katherine,  o której  mam przyjść po ciebie?  - Jace braterskim  gestem położył rękę  na jej 

ramieniu. Ze względu na Happy nie zareagowała. Wszystko działo się zbyt szybko. Nie nadążała za tym myślami. 
Jak to możliwe, że spędzi z nim dziś cały wieczór? 

- O wpół do ósmej - usłyszała swój własny głos, nawet nie zdając sobie sprawy, że wymawia te słowa. 

- W porządku. Happy, czy mogę pomóc pani wnieść zakupy? Dama nie powinna zajmować się takimi przyziem-

nymi sprawami. 

Happy zachichotała jak mała dziewczynka. 

- Och, Jace, nie mam nikogo, kto by mnie wyręczył... naprawdę. Mój syn, Jim, mieszka... 

Jej głos było jeszcze słychać, gdy schodzili po schodach na dół. 

Jason  Manning.  Jego  zachowanie  jest  obrzydliwie  przejrzyste,  pomyślała  Katherine.  Czarujący  dżentelmen  w 

każdym calu. Czy chodzi mu o to, żeby wedrzeć się tu przy pomocy przyjaciół? Czy to ma w planie? 

Przerażał ją, ale i podniecał. Chyba zwariowała wpuszczając go do domu. Żadnemu Manningowi nie można wie-

rzyć. Przecież widziała, jak powierzchowna była ogłada Petera. Musi chronić Allison. Tylko w jaki sposób? Jason 
Manning jest taki przystojny i gładki. A to groźniejsze niż oczywista podłość i niegodziwość. 

 

Spojrzenie  w  lustro  upewniło  Katherine,  że  wysiłek  włożony  w  przygotowania  przed  zabawą  nie  poszedł  na 

marne.  Po  południu,  gdy  Allison  spała,  wymoczyła  się  w  wodzie  z  bąbelkami.  Gorąca  woda  miała  rozładować 
napięcie, ale jej ciało zachowało świadomość tego, co sprawił Jace biorąc ją w ramiona. Wytarła się szybko, wyjęła 
elektryczne lokówki i zaczęła układać włosy. Czegóż się mogła spodziewać po bracie Petera, który też próbował 
się do niej dobierać? I to już po zaręczynach z Mary. 

Któregoś wieczoru czekała razem z Peterem, aż Mary zejdzie na dół. Krzyknęła do siostry, żeby się pośpieszyła, 

bo sam na sam z przyszłym szwagrem czuła się nieswojo, nawet u siebie w domu. 

- Chyba niezbyt mnie lubisz, co, Katherine? - spytał wtedy. - Ale ja zyskuję przy bliższym poznaniu. Chciałbym, 

żebyśmy zostali przyjaciółmi. 

Stał bardzo blisko, z tyłu za nią, podczas gdy ona jakby nigdy nic podlewała kwiaty na oknie. Lekko pogłaskał ją 

po ramieniu. Odwróciła się gwałtownie i odsunęła jego rękę. 

- Nie wiem, o co ci chodzi, Peter - powiedziała ostro. - Nie znam cię na tyle, żeby ocenić, czy cię lubię, czy nie. 

- Właśnie o to mi chodzi, żebyś mnie poznała! - wykrzyknął, a potem błysnął swoim słynnym uśmiechem, który 

tyle razy eksponował na kolumnach towarzyskich różnych gazet. 

Ścisnął ją lekko za łokieć i dodał: 

- A może byśmy kiedyś zjedli razem lunch... - przylgnął wzrokiem do jej warg - ...żeby się lepiej poznać? 

Przysunął się bliżej, a ona aż się wzdrygnęła z obrzydzenia. Odepchnęła go z odrazą. Jej siostra właśnie schodziła 

po schodach. 

Mary żyła w błogiej nieświadomości jego wad, a Katherine oczywiście nie wspomniała nigdy o tym incydencie. 

Podczas  hucznego  przyjęcia  weselnego,  gdy  Mary  wesoło  gawędziła  z  jakimiś  przyjaciółmi  Manningów,  Peter 

podszedł  do  swojej  nowej  szwagierki,  która  jak  mogła  starała  się  ukryć  w  gąszczu  roślin  doniczkowych  i  koszy 
kwiatów, i powiedział: 

- Siostrzyczko Kate, jak ładnie wyglądasz w weselnej szacie. 

Wziął ją za ręce i pocałował lekko w policzek, ale Katherine odskoczyła jak oparzona czując jego gorący język. 

Peter  był  odwrócony  plecami  do  sali  pełnej  gości  i  nikt  tego  nie  zauważył.  Mogło  się  wydawać,  że  to  braterski 
pocałunek dwojga członków nowej rodziny. 

Popatrzyła na niego ze wstrętem, ale on uśmiechnął się tylko drwiąco. 

- Jesteś niewypowiedzianie podły! - wybuchnęła. 

- Csss, siostrzyczko Kate. Czy w ten sposób należy się odzywać do ukochanego braciszka? 

Miała powody, by nienawidzić Petera Manninga. 

- Tak, pan Jason Manning stara się jak może podtrzymać tradycję rodzinną - powiedziała do swojego odbicia w 

lustrze. 

background image

 

14 

Z zadowoleniem spojrzała na swoją suknię. Zapakowała ją w ostatniej chwili przed wyjazdem z Denver. 

- Nie mogę sobie pozwolić na nową - szepnęła smutno do siebie. 

Chciała zrobić tą suknią wrażenie na przyjęciu weselnym u Manningów. Ten zakup sprawił wielki wyłom w jej 

budżecie, ale się opłaciło. Żorżeta w kolorze morskim u góry opinała biust, niżej opadając swobodnie do samych 
stóp.  Była  to  suknia  uszyta  na  wzór  grecki,  jedno  ramię  odkryte,  a  na  drugim  materiał  zebrany  w  węzeł. 
Podkreślała smukłość i delikatne krągłości sylwetki. Jej kolor uwydatniał letnią opaleniznę i zieleń oczu Katherine. 
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak pięknie jest jej w tej sukni, poczuła się jednak pewniej, gdy ją włożyła. 

Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, upuściła kolczyk. W pośpiechu sprawdziła jeszcze raz swój wygląd, odnalazła 

gronko perełek, wpięła je w ucho i przeszła przez living-room, by wpuścić Jace’a. 

Już  wcześniej  uprzątnęła  bałagan  po  malowaniu  i  przeniosła  komodę  do  drugiej  sypialni.  Lampy  stołowe 

miękkim blaskiem oświetlały living-room. Katherine nie cierpiała górnego oświetlenia i jaskrawych żarówek. 

Otworzyła  drzwi  i  dech  jej  zaparło na  widok Jace’a  w  eleganckim ciemnoszarym  garniturze, szytym  na  miarę. 

Jasnoniebieska  jedwabna  koszula  i  ciemniejszy  krawat  w  tym  samym  kolorze  doskonale  do  niego  pasowały. 
Falujące czarne włosy, wciąż lekko niesforne, rzucały ostre błyski. 

Wchodząc, aż gwizdnął ze zdumienia. 

- Ooooo! Czy to pani Adams, wdowa, którą poznałem dziś po południu? 

- Niech pan wejdzie, bardzo proszę. 

Zauważyła jego ironię. Musi skończyć z tymi zagrywkami, jeżeli w ogóle mają kontynuować znajomość. 

- Dlaczego pan to robi? - spytała zdesperowana. 

- Co mianowicie? 

- To! -  zawołała, szeroko rozkładając ręce.  - Dlaczego pan odsuwa  nieunikniony  konflikt?  Oboje  wiemy, po co 

pan tu przyjechał, więc chciałabym, żeby pan dał spokój tym protekcjonalnym szwagrowskim zagrywkom. 

Uśmiechnął się 

- A czy pamiętasz, kto wymyślił tę głupią historię o szwagrze? Nie ja. Uratowałem cię dzisiaj. Powinnaś być mi 

wdzięczna. A poza tym przecież naprawdę jestem twoim szwagrem. 

-  Och!  -  krzyknęła,  zaciskając  pięści.  Jace  nie  dawał  się  sprowokować  i  to  ją  rozzłościło  jeszcze  bardziej.  - 

Przestań! 

Na jego twarzy pojawił się grymas gniewu. Podparł się pod boki. 

- Słuchaj, Katherine, przyszedłem zabrać cię na zabawę czy co to tam jest. Co w tym złego? Sądzę, że mógłbym 

spędzić ten wieczór na wiele innych ciekawszych dla mnie sposobów. Czy mam wyrażać się jaśniej? 

- Nie. Dajmy już temu spokój. Wezmę Allison - odpowiedziała ostro. 

Weszła do pokoju dziecka, a on, ku jej zdumieniu, ruszył za nią. 

- Ja ją wezmę. 

Pochylił się nad łóżeczkiem i wyciągnął ręce do małej. 

- Nie! - krzyknęła w panice i złapała go za ramię, odciągając od dziecka. 

Popatrzył na nią rozgniewany, ale gdy ujrzał w jej oczach prawdziwy strach, natychmiast złagodniał. 

- Nie ucieknę z nią, Katherine. To nie w moim stylu. 

Czy to był przytyk do jej wyjazdu z Allison z Denver? 

- Chciałem ją wziąć ze względu na ciebie, żebyś sobie nie pogniotła sukienki - dodał. 

Przygryzła usta i, zawstydzona swym brakiem opanowania, pozbierała do torby jednorazowe pieluchy. 

- No dobrze - zgodziła się. 

Jace delikatnie odwrócił małą na plecki i przez chwilę patrzył na różowiutką, okrągłą buzię. 

- Allison, kiedyś będziesz śliczną dziewczyną - powiedział. 

Zdumiewająco sprawnie owinął małą w lekki kocyk i wziął na ręce. Trzymał ją prawidłowo, podpierając główkę. 

- Podobna jest do... 

- Mary - przerwała mu szybko Katherine. Nie chciała usłyszeć od niego, że dziecko jest podobne do Petera. 

background image

 

15 

Spojrzał na nią ponad główką małej. 

- Właśnie to chciałem powiedzieć. Wprawdzie nigdy nie widziałem Mary, tylko na zdjęciach, ale Allison jest do 

niej podobna. Jakie ma oczy? Niebieskie? Taki z niej leniuszek, że jeszcze ich przy mnie nie otworzyła. 

Katherine roześmiała się. 

- Jest z niej kawał śpiocha. A oczy ma niebieskie. Mam nadzieję, że się nie zmienią. 

Zwrócił się do wyjścia, ale Katherine go zatrzymała. 

- Czekaj, może jej się ulać na twój garnitur... 

Położyła  mu  na  ramieniu  kawałek  ligniny.  Przelotne  zetknięcie  z  jego  potężnym  ciałem  spowodowało,  że  jej 

serce zaczęło bić mocniej. Cofnęła się szybko, ale on zdążył zauważyć jej zmieszanie. 

Chcąc je ukryć, zaczęła zbierać inne rzeczy dla dziecka, a potem, już przed samym wyjściem, pogasiła światła. 
Happy przywitała ich przy kuchennym  wejściu  do swego  domu  i Jace  oddał jej  Allison w ramiona. Krótko ich 

skomplementowała, że pięknie wyglądają, i zaraz zaczęła szczebiotać do Allison. 

Kiedy  szli  przez  strzyżony  trawnik  pod  drzewami  pekanowymi,  Jace  zaproponował,  żeby  pojechali  jej 

samochodem. 

- Dżip to nie jest pojazd na randkę - powiedział. 

- Oczywiście, możemy jechać moim. 

Wręczyła mu kluczyki. Pomagając jej wsiąść, ścisnął jej łokieć, w którym długo jeszcze czuła mrowienie. Ledwie 

się zmieścił w ciasnym samochodzie, ale jakoś udało mu się wcisnąć za kierownicę. Zaklął pod nosem, uderzywszy 
się najpierw w głowę, a potem w kolano. 

Planowanie kolacji połączonej z tańcami pochłaniało Katherine wiele czasu od dnia, kiedy zaczęła pracować  w 

biurze  informacyjnym  college’u.  Teraz  wszystko  to  wydało  jej  się  takie  błahe.  Była  całkowicie  pochłonięta 
Jasonem Manningiem. 

Wprowadzała  gości,  jadła  kolację,  oklaskiwała  mówców,  rozmawiała,  gdy  było  trzeba.  Wszystko  to  jednak 

wydawało  się  niczym  wobec  bliskości  tego  człowieka.  Jason  w  stosunku  do  obcych  zachowywał  się  gładko,  ze 
swobodnym wdziękiem i wielką pewnością siebie. 

Kiedy  jednak  Katherine  przedstawiała  Jace’a  swemu  szefowi,  Ronaldowi  Welshowi,  mężczyźni  popatrzyli  na 

siebie spode łba i ta ich spontaniczna wrogość sprawiła, że Katherine poczuła się nieswojo. 

- Dzień dobry - Jace wyciągnął rękę. 

Ronald Welsh uścisnął mu dłoń, ale jego szare oczy pozostały chłodne, gdy wymamrotał słowa powitania. 

- Wyglądasz dziś pięknie, Katherine - oświadczył, pomijając Jace’a i całą uwagę kierując na jego partnerkę. 

Pogłaskał Katherine po ramieniu, a ona odsunęła się instynktownie. Pozwalał sobie ostatnio w pracy na podobne 

gesty  i  za  każdym  razem  było  jej  głupio.  Nie  życzyła  sobie,  żeby  jej  dotykał.  Takie  niestosowne  i  niepożądane 
poufałości  zawsze  ją  drażniły. Przypomniała sobie popołudniowy pocałunek Jace’a  i  zaraz odsunęła tę  myśl. To 
było zupełnie co innego! 

- Dziękuję ci, Ronaldzie - powiedziała. 

Uparł  się,  że  mają  być  na  ty,  chociaż  Katherine  wcale  się  to  nie  podobało.  Uważała  to  za  niewłaściwe  w 

stosunkach służbowych. 

- Czy zatańczysz ze mną, Katherine? 

Zanim zdążyła odpowiedzieć, porwał ją w swoje niedźwiedzie objęcia i uprowadził. Nie zaprotestowała. Mimo 

wszystko był jej szefem i nie mogła sobie pozwolić na to, żeby go obrazić. 

Swoje  mocno  przerzedzone  włosy  Ronald  obficie  skropił  olejkiem,  by  wątłe  kosmyki  skutecznie  zasłaniały 

łysiejące miejsca. Zapach olejku był obezwładniający. 

- Jest bardzo miło, prawda? - spytał, przyciągając ją do swojego grubego brzucha. 

- Tak, bardzo - odpowiedziała. Bała się, że ją udusi. 

Odcierpiała ten taniec, a potem kilka następnych, aż wreszcie z tyłu podszedł Jace i dotknął jej pleców. Zaprosił 

ją do tańca bez słów - po prostu objął ramieniem i wziął za rękę. 

Trzymał  ją blisko siebie i prowadził  w tańcu swobodnie, bez  wysiłku. Nic  nie  mówił. Ona też  nie. Nie byłaby 

zdolna wymówić ani słowa, jakby to, co czuła, dokładnie poraziło jej struny głosowe. 

background image

 

16 

Dłoń Jace’a, z szeroko rozsuniętymi palcami, którą dotykał jej pleców, paliła Katherine żywym ogniem; była jak 

piętno  na jej skórze. Przez cienki  materiał sukni czuła nacisk twardych, umięśnionych ud, a jej skronie  owiewał 
ciepły oddech Jace’a. 

Była zbyt blisko, by patrzeć mu w twarz, ale widziała kosmyki włosów muskające kołnierzyk i miała nieodpartą 

chęć wsunąć palce w te loki i pieścić ich czarną jedwabistość. 

Muzyka przestała grać, ale  on  nadal  nie  wypuszczał jej  z  objęć. Trzymał  ją  dalej  i prowadził  ku  wiodącym na 

taras szklanym drzwiom. 

Rozdział 3 

Cały  kampus  spowijały  ciemności.  Oświetlona  była  tylko  sala  bankietowa,  w  której  odbywała  się  zabawa. 

Katherine poszła za Jace’em, nie zastanawiając się nawet, dlaczego to robi. 

Przeszli  tarasem  i  wąskim  paskiem  wypielęgnowanego  trawnika  aż  do  niskiego  murku,  otaczającego  ogród 

różany. Nie zdążyła nawet zaprotestować, tak szybko objął ją wpół, podniósł i posadził na murku. 

- Bolą cię nogi. 

Musiał chyba czytać w jej myślach. 

- Skąd wiesz? Kuleję? Mam nowe pantofle, które mnie bardzo uwierają - wyznała. 

-  Widziałem,  jak  je  zsuwałaś,  zanim  zatańczyliśmy.  Zamierzałem  cię  o  to  spytać,  ale  bałem  się,  że  jeżeli  nie 

wykorzystam okazji, to już nie zatańczę z królową balu - zażartował. 

-  Daleko  mi  do  królowej  -  odparła.  Chciała  mu  przypomnieć,  że  przecież  wcale  jej  nie  poprosił  do  tańca,  ale 

brakło jej tchu. 

Jace  sięgnął  pod  kraj  jej  sukni,  chwycił  Katherine  ciepłymi  dłońmi  za  kostkę,  zsunął  niewygodny  pantofel  na 

wysokim obcasie ze szczupłej stopy i zaczął masować nogę długimi, silnymi palcami. 

Uśmiechnął się, kiedy w pierwszym odruchu chciała cofnąć nogę. Masował powoli, rytmicznie. 

- Słynny masaż doktora Manninga. Na te zabiegi ludzie ciągną kilometrami. Normalnie trzeba czekać miesiącami 

na konsultację, ale ciebie, pani, przyjmuję na specjalnych warunkach. 

Jego  wesoły  nastrój okazał się zaraźliwy. Kiedyż to Katherine  ostatni raz się bawiła, kiedy się śmiała? Te jego 

niby-medyczne zagrywki były czystym nonsensem, mimo to jednak powiedziała z udaną powagą: 

- Boję się spytać, co to za warunki. 

Popatrzył na nią uważnie. Chłonął każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy, a potem przeniósł wzrok na szyję i 

biust, by po chwili znów powrócić do twarzy. 

- Masz rację, że się boisz - szepnął i bezczelnie puścił do niej oko. 

Odwróciła  głowę,  speszona  jego  penetrującym  wzrokiem.  Jace  puścił  jedną  nogę,  ale  tylko  po  to,  by  chwycić 

drugą i poddać ją tym samym zabiegom. Jego palce były silne, lecz pieszczota subtelna. 

Nie  odzywali  się  do  siebie  i  to  milczenie  wytworzyło  nastrój  nieoczekiwanej  intymności.  Katherine  nigdy  nie 

czuła  się  bardziej  podniecona  niż  teraz,  gdy  Jace,  trzymając  ręce  pod  jej  sukienką,  dotykał  jej  z  ekscytującą 
poufałością. 

Czy to, co zakazane i niewidoczne, zawsze jest bardziej pożądane? Czy dlatego w dziewiętnastym wieku widok 

kobiecej  kostki  przyprawiał  mężczyznę  o  szaleństwo?  Może  współczesne  kobiety  robią  ogromny  krok  wstecz, 
obnosząc się ze swoją seksualnością? 

Trudno jej było skupić się na czymkolwiek, gdy palec Jace’a delikatnie gładził podbicie jej stopy, ale wciąż pa-

miętała, że nadal dzieli ich sprawa córki Mary. Mimo iż samolubnie pragnęła przedłużać tę chwilę w nieskończo-
ność, nie mogła dłużej milczeć. Odchrząknęła i spytała odważnie: 

- Jace, co zamierzasz zrobić w sprawie Allison? 

Przestał masować jej stopę, ale nadal trzymał ją w rękach. 

- A jak sądzisz, co powinienem zrobić? 

Przełknęła ślinę, starając się opanować drżenie ust i dławienie w gardle. 

- Czy zostawisz mnie z nią w spokoju? 

Odpowiedział jej bez emocji: 

- Nie, Katherine, nie zostawię. 

background image

 

17 

Rozpłakała  się  i  wyrwała  mu  nogę.  Zeskoczyła  z  murku,  zanim  zdążył  jej  pomóc.  Uklękła  i  zaczęła  szukać 

pantofli w wilgotnej trawie. 

-  Katherine,  proszę  cię,  przestań  -  powiedział.  Zdecydowanym  ruchem  objął  ją  i  podniósł.  Stali  teraz  twarzą  w 

twarz. 

Wyrywała się, ale jej nie puszczał. W końcu przestała się szarpać. 
Głaskał jej ramiona, powoli przygarniając ją coraz bliżej, aż wreszcie do niego przylgnęła. Pochylił głowę i ukrył 

twarz w  jej  włosach, tuż przy policzku. Wyjął  ozdobny  grzebień, który podtrzymywał  z  jednej strony  gąszcz  jej 
włosów. Kiedy opadły mu miękko na twarz, z jego gardła wyrwał się jęk. 

Palcami dotykał jej szyi, delikatnymi pocałunkami muskał policzek. Oparłszy rękę na jej nagim ramieniu, gładził 

kciukiem linię obojczyka. 

Katherine  była  wściekła,  że  Jace  pozwala  sobie  na  takie  poufałości.  Ale  czemu  go  wobec  tego  nie  odepchnie? 

Nigdy jeszcze żadnemu mężczyźnie na coś takiego nie pozwoliła. Żadnemu. 

Nie mogła się jednak ruszyć ani nawet zaprotestować. Ciepło jego ciała przyciągało ją jak magnes. Była bezsilna. 

Chciała  wdychać  rześki,  świeży  zapach  jego  wody  kolońskiej.  Jak  dobrze  było  znaleźć  oparcie  w  tym  wielkim, 
silnym mężczyźnie. Jak przyjemnie dać się unosić temu rozkosznemu uczuciu... 

Jace dotknął ustami jej warg i tchnął w nie leciutko: 

- Katherine... 

Zsunął dłoń z jej ramienia i zatrzymał niżej, na piersi. Odepchnęła go gwałtownie, z trudem łapiąc oddech. 

- A jednak jesteś Manning! - wykrzyknęła ze złością. 

- W twoich ustach zabrzmiało to jak wyzwisko - powiedział zaskoczony. 

- Bo tak miało zabrzmieć - warknęła. 

Całą swoją frustrację i niepokój ostatnich dni przelała w słowa. 

-  Twój  brat  dobierał  się  do  mnie  będąc  narzeczonym  mojej  siostry,  chociaż  go  wcale  nie  prowokowałam!  - 

wybuchnęła z wściekłością. - Na własnym weselu zachował się jeszcze bardziej nieprzyzwoicie! - Wzdrygnęła się 
na wspomnienie tego, jak Peter dotknął językiem jej policzka. Wyobraziła sobie, że Jace robi to samo, ale to nie 
było takie  odrażające. Odsunęła od siebie tę  myśl  i prychnęła  gniewnie:  - Czy uważasz, że  głaskaniem  i  miłymi 
słówkami  wpłyniesz  na  moją  decyzję? Zatrzymam  Allison  i  nigdy  jej  nie  oddam, ani tobie, ani  nikomu innemu. 
Czy to jasne? Odczep się od niej... i ode mnie. 

Odsunęła się  od  niego, był to jednak również  odwrót  od siebie samej. Natychmiast bowiem  zatęskniła  do  jego 

czułych objęć. 

Ruszyła do samochodu, ale przypomniała sobie, że kluczyki ma Jace, który szedł za nią powoli. Nic nie mówiąc, 

otworzył  drzwi  i  przytrzymał  je,  żeby  mogła  wsiąść.  Nawet  nie  próbował  jej  dotknąć.  Wcisnąwszy  się  za 
kierownicę, podał jej sandałki, porzucone na trawniku. 

Przyjechali do domu w zupełnym milczeniu. Jace wręczył jej kluczyki od samochodu. Pobiegła po schodach nie 

czekając, aż ją odprowadzi, trzasnęła drzwiami i zamknęła je  od środka. Potem oparła się o nie, zasłaniając twarz 
rękami i ciężko dysząc. Miała wyrzuty sumienia. Dała się pocałować. Dwa razy. I chciała więcej. A przecież Jace 
był jej wrogiem. 

Minęła dłuższa chwila, zanim poczuła się na siłach odejść od drzwi. 

 

Całą noc przewracała się z boku na bok i gniotła poduszkę, to naciągając na siebie kołdrę, to znów ją skopując. 

Była  wściekła,  że  Jace  sprowadził  ją  do  roli  sfrustrowanego  stworzenia  zachowującego  się  jak  nastolatka  w 
mękach pierwszej miłości. 

W gruncie rzeczy  nie było to  dalekie  od prawdy. Po śmierci  ojca, którego straciła bardzo  wcześnie,  w  jej życiu 

nie było żadnych mężczyzn. Żadnych wujków, dziadków, braci ani kuzynów. 

W okresie  dojrzewania obudziło się  w niej  naturalne  zainteresowanie  mężczyznami, ale  współczesna obyczajo-

wość  seksualna  pozwalała  im  żądać  więcej,  niż  Katherine  skłonna  była  dać.  Nie  przygotowana  do  tego, 
podświadomie wzniosła wokół siebie mur obronny, którego nikt jeszcze nie sforsował. 

Aż do dziś. 
Ale skoro była tak uprzedzona  do  wszystkich  mężczyzn,  dlaczego uległa  właśnie teraz? I to  komu?  - Jace’owi 

background image

 

18 

Manningowi! Po spędzonym z nim dniu zaczęła żałować tego, co dotychczas w życiu straciła. 

Na samą myśl o jego wysokiej, smukłej postaci oblała się rumieńcem. Przypomniało jej się natarczywe spojrzenie 

jego  błękitnych  oczu,  którym  mierzył  jej  ciało,  i  odwróciła  głowę  na  poduszce.  Jeszcze  teraz  paliły  ją  miejsca, 
których dotykał. 

Jego  nieoczekiwane  wtargnięcie  na  pewno  coś  zmieni  w  ich  życiu  -  jej  i  Allison.  Tego  się  bała  najbardziej. 

Zagrożenie  wydawało  się  realne.  Był  zanadto  męski,  zbyt  zuchwały.  Czy  zawsze  jest  taki  opanowany  i  pewny 
siebie? 

Nienawidziła  tego  nazwiska.  Manning.  Jace  Manning...  Brat  Petera  Manninga,  który  w  okrutny  sposób  zabił 

Mary i osierocił Allison. Pieniądze i urok Petera były fasadą, za którą kryło się zepsucie. 

Szukała  śladów  kłamstwa  w  twarzy  Jace’a.  Jego  wizerunek  miała  w  oczach,  piekących,  jakby  pełnych  piasku. 

Widziała  przed  sobą  dwoje  zniewalająco  niebieskich  oczu,  dołki  w  policzkach  i  zmysłowe  uśmiechnięte  usta. 
Myśląc o tym, zapadła wreszcie w niespokojny sen. 

 

Katherine siedziała z Happy za domem pod drzewami pekanowymi i popijała zimną lemoniadę własnej roboty. 

Nagle ciszę przerwał pisk hamulców i chrzęst żwiru pod kołami. 

- Dzień dobry paniom! - zawołał Jace, wyskakując z zabłoconego dżipa. 

- Cześć!  - wykrzyknęła radośnie Happy i zerwała się  z krzesła ogrodowego, by  mu nalać  lemoniady z  dzbanka, 

stojącego obok na stoliku ze szklanym blatem. - Bardzo się cieszymy, że wpadłeś. Byłyśmy rano w kościele i nie 
mogłyśmy się doczekać, kiedy wreszcie przebierzemy się w coś lekkiego... a teraz siedzimy tu i rozkoszujemy się 
cudownym wiaterkiem. 

Podała  Jace’owi  szklankę  z  matowego  szkła.  Podziękował  jej  wylewnie.  Oczy  błyszczały  mu  wesoło,  gdy 

podnosił szklankę do ust. Popatrzył na Katherine, a ona zaczerwieniła się zakłopotana i spuściła wzrok na leżącą u 
niej na kolanach Allison. 

- Czy to dziecko w ogóle kiedykolwiek się budzi? - Jace przykucnął obok krzesła, na którym siedziała Katherine, 

i  delikatnie  dotknął brzuszka Allison. Katherine poczuła jego  oddech  na swoich  gołych  nogach  i  muśnięcie  jego 
piersi o udo. 

-  O,  proszę!  -  zawołała  Happy,  gdy  Allison  leniwie  otworzyła  oczka  i  po  raz  pierwszy  spojrzała  na  wujka. Jak 

wszystkie  dzieci,  żywo zareagowała  na  głęboki  męski głos  i przyglądała się pilnie Jace’owi,  który cicho  do niej 
przemawiał. 

- Jest śliczna, prawda? - powiedział, wyraźnie zachwycony małą. 

- No chyba - potwierdziła Happy. - Niech pan tylko spojrzy na matkę. 

Zanim Jace połapał się w mistyfikacjach Katherine, był przez chwilę zdezorientowany, zaraz jednak spojrzał na 

nią i uśmiechnął się. 

- Masz rację, Happy - przyznał i podniósł się szybko, co tak wystraszyło Allison, że zapłakała. 

- Przepraszam, kochanie. Nie chciałem cię przestraszyć. - Roześmiał się. - Będę przy tobie uważał. 

Katherine wzdrygnęła się. A więc nadal zamierza być z Allison. 

- Nie powinieneś się tak do niej zbliżać - mruknęła opryskliwie. 

- Ale ja chcę się do niej zbliżać - odparł spokojnie. Przez dłuższy czas mierzyli się wzrokiem. 

Happy, która oglądała swój klomb i nie zauważyła narastającego między nimi napięcia, spytała ze zwykłą sobie 

naiwnością: 

- Idziecie się kąpać? 

Jace, który był tylko w spodenkach kąpielowych i trykotowej koszulce, oderwał wzrok od Katherine i powiedział 

z ożywieniem: 

- Tak, właśnie przyszedłem spytać, czy Katherine i Allison pojadą ze mną nad jezioro. Pogoda jest w sam raz dla 

dziecka, a taka wycieczka chyba dobrze im obu zrobi. 

Jakie  to  do  niego  podobne,  pomyślała  Katherine.  Nie  zadzwonił  i  nie  spytał.  Zaproponował  to  dopiero  wobec 

Happy, która natychmiast zapaliła się do tej myśli i pobiegła do kuchni, żeby przygotować im jedzenie na drogę. 

Gdy już Happy nie mogła jej słyszeć, Katherine powiedziała: 

background image

 

19 

- Przecież nie wezmę czteromiesięcznego dziecka do jeziora, dobrze o tym wiesz. 

- To ja sobie popływam, a wy z Allison posiedzicie w cieniu. 

- Muszę ją przygotować. - Katherine wstała i ruszyła w stronę domu. 

- Akurat! - Chwycił  ją za ramię. - Pójdziesz i  wymyślisz coś, żeby  nie  jechać. A  cóż to  mogą być za przygoto-

wania dla takiego maleństwa? To jest jej torba z pieluszkami, tak? - Wskazał torbę, którą Katherine brała ze sobą 
rano do kościoła, leżącą teraz na jednym z krzeseł ogrodowych. - Wrócimy przed karmieniem - dodał. 

- A skąd, na Boga Ojca, wiesz, o której ma być karmienie? 

-  Zgaduję  -  odparł  i  uśmiechnął  się  tym  swoim  zniewalającym  uśmiechem,  który  podkreślił  dołki  w  jego  po-

liczkach i kurze łapki dokoła oczu. 

Happy  wybiegła  z  domu  z  koszem.  Wyglądało  na  to,  że  starczy  im  jedzenia  na  tydzień.  Wsiedli  do  dżipa. 

Katherine wzięła Allison na kolana. Jace położył nosidełko na tylnym siedzeniu i pomachał serdecznie do Happy, 
gdy odjeżdżali. 

Za miastem było sztuczne jezioro. Skierowano tam wodę z kilku rzeczułek, a całe otoczenie zostało zamienione 

w  park  publiczny  i  atrakcyjne  miejsce  weekendowego  wypoczynku.  Jace  wyszukał  wielkie  cieniste  drzewo  na 
porośniętym trawą pagórku, z dala od wody i od tłumu ludzi. 

Z  bagażnika  dżipa  wyciągnął  koc  i  rozpostarł  go  na  trawie.  Potem  położył  na  nim  nosidełko  Allison  i  z  całą 

swobodą zdjął swoją trykotową koszulkę. 

Widok jego niemal całkowicie obnażonego ciała wywarł na Katherine piorunujące wrażenie. Miał na sobie grana-

towe spodenki z wąskim czerwonym oblamowaniem, mocno napięte na płaskim brzuchu. Nie było widać granicy 
opalenizny i Katherine zaczerwieniła się na myśl, że pewnie opalał się nago. 

- Zaraz wrócę. Jeśli będę potrzebny, to krzyknij - powiedział. 

- Dziękuję, damy sobie radę - odparła chłodno. 

Posłał jej pełne goryczy spojrzenie i pobiegł do wody. Świetnie! - pomyślała Katherine ze złośliwą satysfakcją. - 

Może mu to zepsuje tę całą eskapadę. 

Allison machała rączkami i kopała nóżkami, zaintrygowana zwieszającą się nad nią gałęzią. Katherine bawiła się 

z  małą, aż dziecko zmęczyło się  i zaczęło  grymasić. Gdy tylko Katherine położyła ją na brzuszku, Allison zaraz 
zasnęła. 

Wszystko muszę zepsuć, pomyślała ponuro Katherine i położyła się na wznak. Bezwiednie przeszukała wzrokiem 

jezioro, próbując  wśród podskakujących  na wyzłoconej powierzchni  wody  głów  odnaleźć Jace’a. Podsunęła ręce 
pod kark, zła na siebie, że go wypatruje. 

Kiedy Jace pojawił się po półgodzinie, zastał ją śpiącą w tej samej pozycji. Nie pomyślała o tym, że jej trykotowa 

koszulka  może  się  okazać  niedyskretna.  Nosiła  ją  bez  stanika,  ponieważ  ramiączka  były  zbyt  cienkie,  a  że  ręce 
trzymała pod głową, miękki materiał nieprzyzwoicie oblepił jej piersi. Żółte szorty odsłaniały długie, smukłe nogi, 
opalone na brzoskwiniowy kolor przez słońce Teksasu. 

Promienie  znalazły  sobie  prześwit  w  gęstwinie  liści  i  słońce  świeciło  teraz  Katherine  prosto  w  twarz.  Długo 

mrugała, zanim na dobre otworzyła oczy. 

W pierwszej chwili wydało jej się, że Jace jest przedłużeniem jakiegoś bardzo przyjemnego snu, i rozchyliła usta 

w leniwym, zachęcającym uśmiechu. 

Kiedy jednak zdała sobie sprawę, że nie jest to wytwór wyobraźni, zerwała się jak oparzona. Czarne włosy Jace’a 

były teraz mokre i do czoła przylgnęło mu parę niesfornych kosmyków. Nerwowo odwróciła wzrok, by nie patrzeć 
na jego nagą pierś, porośniętą czarnymi miękkimi włosami, które zbiegały się w cienką kreskę na brzuchu. 

Jace położył się, wyciągając długie nogi i podpierając się łokciem. Otworzył przygotowany przez Happy koszyk i 

sięgnął do wnętrza. 

- Jabłko? Pomarańczę? - zaproponował, podnosząc do góry owoce. 

- N...nie, dziękuję  -  wyjąkała Katherine. Jego ramię  znalazło się  obok jej kolana. Bliskość tego  mężczyzny  wy-

prowadzała ją z równowagi. 

- A ja mogę? - zapytał z uśmiechem i jego zdrowe, białe zęby zagłębiły się w miąższu jabłka. - Pływanie świetnie 

robi na apetyt - wymamrotał z wielkim kawałem jabłka w ustach. Po chwili zagadnął ni z tego, ni z owego:  - Lu-
bisz swoją pracę? 

Wczoraj wieczorem powiedziała mu pokrótce, czym się zajmuje. 

background image

 

20 

-  Tak  -  odpowiedziała  ostrożnie,  niepewna,  do  czego  zmierza.  -  Ale  mimo  to  wolałabym  mieć  do  czynienia  z 

czym innym. 

- Na przykład z czym? 

Czy  rzeczywiście  go  to  interesuje,  czy  może  tylko  chce  z  niej  wszystko  wywlec,  odkryć  jej  tajemnice  i  słabe 

strony? 

- Wolałabym robić reklamówki filmowe, ogłoszenia w magazynach, tego rodzaju rzeczy. 

Skinął głową. 

- Lubisz tego... no, jak on się nazywa... Welsha? - zapytał. 

Wzruszyła ramionami. 

- Trudno mu coś zarzucić, chociaż czasem wydaje mi się, że jest dziwny, ale przecież on może tak samo myśleć o 

mnie. - Próba żartu się nie powiodła. Twarz Jace’a pozostała bez wyrazu. 

Jego powściągliwość zaniepokoiła Katherine. 

- A co ty robisz w tej firmie naftowej? Wiercisz? - zainteresowała się. 

- Nie. Szukam ropy. Czasem mi się udaje ją znaleźć. Jestem geologiem w Towarzystwie Naftowym Sunglow. 

- Geologiem? Chyba nigdy nie miałam do czynienia z geologiem - stwierdziła Katherine, na której ta informacja 

wyraźnie zrobiła wrażenie. 

- A chciałabyś kogoś takiego bliżej poznać? 

W jego oczach zapaliły się figlarne iskierki. Położył rękę na jej kolanie. 
Tak bardzo ją tym zaskoczył, że zamilkła. Po chwili zapytała nieswoim głosem: 

- Jak... jak się zostaje geologiem? 

Roześmiał się i cofnął rękę, a potem odpowiedział: 

- Studiowałem  w  Arizonie  i  w Nowym Meksyku, a  i  w Teksasie też. Niedaleko Houston. Ku  zgorszeniu  mojej 

matki  prowadziłem  pewne  badania  i  eksperymenty  na  terenie  rezerwatu  Indian.  Opowiadałem  jej  niestworzone 
rzeczy  o  skalpowaniu  i  tańcach  wojennych...  -  Przerwał  i  mrugnął  do  Katherine  filuternie.  -  A  tak  naprawdę  to 
tylko wykonywaliśmy tańce mające na celu sprowadzenie deszczu. 

Nie  mogła powstrzymać śmiechu, kiedy sobie  wyobraziła Eleanor Manning, damę z  elity towarzyskiej Denver, 

dowiadującą  się  o  bliskich  stosunkach  syna  z  Indianami.  Nagle  przestała  się  śmiać  i  spoważniała.  Przygryzła 
wargę, a potem spytała: 

- A jak wpadłeś na to, że tu jestem, Jace? 

- Jak wpadłem? Wpadłem z kretesem, bo jesteś piękna i czarująca. - Powiedział to z onieśmielającą czułością, ale 

Katherine nie dała się zbić z tropu. 

- Proszę cię bardzo, nie próbuj ze mną takich sztuczek. Kwestia przyszłości Allison jest zbyt poważną sprawą. 

Natychmiast zmienił ton. 

- Przepraszam, masz rację.  - Westchnął  i położył się  na plecach, podkładając ręce pod  głowę.  - Dobrze zatarłaś 

ślady,  Katherine.  Wyczerpałem  już  właściwie  wszystkie  możliwości  i  dopiero  wtedy  Elsie  wspomniała  o  tobie  i 
Mary. Siedziałem w domu, w swoim pokoju, kiedy weszła, żeby posprzątać. Zaczęła mówić o Mary, jaka była miła 
i  jaka  nieszczęśliwa.  Najwyraźniej  się  zaprzyjaźniły.  Mimochodem  powiedziała,  że  jedynym  domem  Mary  było 
Denver. A potem dodała: „No oczywiście, obie urodziły się w Teksasie”. To zwróciło moją uwagę, więc spytałem, 
czy  wie,  gdzie.  Próbowała  sobie  przypomnieć,  a  ja  w  tym  czasie  myślałem,  że  zwariuję.  Ale  jakoś  sobie 
przypomniała. 

Znowu westchnął, jego klatka piersiowa uniosła się, a brzuch zapadł. Katherine czym prędzej odwróciła wzrok, 

widząc, że gumka kąpielówek odstaje niepokojąco od ciała. 

Wzruszył ramionami i mówił dalej: 

-  Szczęśliwym  zbiegiem  okoliczności  Sunglow  miał  zacząć  wiercić  na  polach  naftowych  we  wschodnim  Te-

ksasie. Byłem tu już od trzech dni, zanim się u ciebie zjawiłem. Panno Adams, była pani pod obserwacją - dodał z 
uśmiechem. 

Ale Katherine siedziała odwrócona w stronę jeziora. 

- Dowiedziałem się, że twój dom w Denver został sprzedany. Odnalazłem pośredniczkę. Pieniądze ze sprzedaży 

background image

 

21 

złożyła na konto oszczędnościowe na nazwisko Allison. 

- Tak miało być - mruknęła Katherine. 

Jace usiadł i spytał: 

- Ale z czego ty żyjesz, Katherine? 

-  Gdybym  chociaż  przez  chwilę  uważała,  że  nie  potrafię  zapewnić  Allison  utrzymania,  nie  zabierałabym  jej  z 

Denver - odparła. 

- Ależ ja cię o nic nie oskarżam. 

Odrzucając z czoła włosy powiedziała: 

- Mam na koncie parę tysięcy dolarów. Żyłyśmy z tego, póki nie zaczęłam pracować w college’u. 

- Chyba sobie nie wyobrażasz, że będziesz w stanie... 

- Owszem, tak właśnie sobie wyobrażam: będę w stanie ją wychować. Mam dwadzieścia siedem lat... 

- Dwadzieścia siedem?! - wykrzyknął. Allison poruszyła się w nosidełku, więc ściszył głos do szeptu i raz jeszcze 

powtórzył: - Dwadzieścia siedem? 

- Tak. A co w tym złego? 

- Nic. - Roześmiał się. - Tylko że wyglądasz na siedemnaście. Przepraszam cię, mów dalej. 

Katherine jednak straciła wątek i zapomniała, co chciała powiedzieć. Kiedy wreszcie zebrała myśli, podjęła: 

- Zarabiam tyle, ile trzeba, aby stworzyć córce Mary prawdziwy dom. Może nie tak zbytkowny jak w Denver, ale 

ja ją kocham. - Głos jej się załamał ze wzruszenia. Nie, nie może się poddać. To dla niej i Allison sprawa życia lub 
śmierci. 

- Co do tego nie mam wątpliwości, Katherine. Na pewno potrafisz stworzyć jej dom. Tylko czy myślisz o przy-

szłości? Na przykład  o college’u? Czy będziesz  w stanie zapewnić to  Allison?  A stroje? I tysiąc różnych  innych 
rzeczy, których potrzebuje młoda, zdrowa dziewczyna? 

Trafił w dziesiątkę. Owszem, myślała o tym i martwiła się tymi sprawami, ale starała się odsuwać je od siebie. 

Jakoś to będzie. Zawsze jakoś było. 

- Biorę to pod uwagę. To  ważne sprawy.  Ale czy  wiesz, że  ja przeszłam przez college  o  własnych siłach? I po 

śmierci naszej matki utrzymywałam Mary, kiedy się uczyła. Pokrywałam znaczną część jej czesnego, kupowałam 
ubrania i różne inne rzeczy, kiedy była w szkole artystycznej. Od lat jestem na własnym utrzymaniu, zdążyłam się 
już do tego przyzwyczaić. 

Na jej twarzy malował się wyraz determinacji. Wytrzymała jego badawcze spojrzenie. Jace potarł ręką kark, wy-

raźnie zbity z tropu: 

- Czy jest tam coś do picia? - spytał, wskazując koszyk. 

Katherine podniosła wieko i zajrzała do środka. 

- Zobaczymy. Mamy piwo bezalkoholowe, piwo bezalkoholowe i... piwo bezalkoholowe - wymieniała, wyjmując 

po kolei puszki. Spojrzała na niego i roześmiała się, gdy udając wahanie zrobił zeza. 

- Chyba napiję się piwa bezalkoholowego - postanowił. 

Roześmieli się oboje. Katherine otworzyła puszkę i krzyknęła - słodki musujący płyn wykipiał i gruntownie ich 

oblał.  Znowu  ogarnęła  ich  wesołość.  Wreszcie  się  uspokoili,  tylko  Jace  jeszcze  chichotał,  przyglądając  się  jej 
badawczo. 

- Ślicznie wyglądasz - stwierdził. 

Wycierając łzy śmiechu, Katherine nie oponowała, gdy podniósł ją na kolana. Klęczeli teraz naprzeciwko siebie. 

- Zaraz zrobimy z tym porządek - powiedział i zaczął strzepywać z jej twarzy krople piwa na ziemię. 

Ale  już  po  chwili  Katherine  poczuła  delikatną  zmianę  w  jego  dotyku.  Początkowo  ruchy  jego  palców  były 

szybkie  i niedbałe; teraz stały się powolne, pieszczotliwe. Podniosła ku  niemu oczy, nie zdając sobie sprawy, że 
wciąż jeszcze są mokre od łez radości i bardzo kuszące. 

Jace  spoglądał  w  ich  zielone  głębiny,  dotykając  palcem  jej  drżących  ust.  Potem  powoli  ujął  w  dłonie  głowę 

Katherine i przyciągnął do siebie. 

Jego  wargi były ciepłe, słodkie  i delikatne i  w pierwszej chwili jakby nieśmiałe. Ale  gdy  oplótł ją ramionami  i 

background image

 

22 

przycisnął do siebie, zaczęły żądać więcej. 

Zesztywniała, a on natychmiast wyczuł jej opór. Nie puścił jej jednak, lecz jego uścisk stał się teraz subtelniejszy. 

Głaskał  ją delikatnie po plecach  i starał się przekonywać ustami  i  językiem,  który  krążył  wokół jej  zamkniętych 
ust. Wbrew woli Katherine poczuła, że ustępuje pod tym naporem, i z cichym jękiem poddała się pieszczocie. 

Kiedy oboje stracili oddech, Jace oderwał się od jej ust, ale przylegał wargami do uszu, całował powieki... 

- Masz oczy koloru świeżych wiosennych liści - szeptał. - Skąd wzięłaś takie czarne rzęsy? Blondynki nie mają 

takich ciemnych rzęs. 

Jego ręce i usta pieściły całą jej twarz. Wsunął palce we włosy Katherine. 

- Masz włosy jak z jedwabiu. Chciałbym, żeby mi zasypały twarz. 

Dotknął jej ust jeszcze delikatniej niż przed chwilą, a ona zareagowała na to spontanicznie. Przygarnął ją mocno, 

klęcząc w rozkroku. 

Przeraziły ją te  nowe  doznania; chciałaby się  wyrwać z objęć Jace’a, ale usta, które pieściły  jej szyję, były tak 

delikatne,  a  ręce  pod  koszulką  tak  czule  głaskały  jej  skórę  na  plecach.  Co  w  tym  złego?  Nieśmiało  podniosła 
ramiona i objęła Jace’a za szyję, dotykając muskularnych barków. 

- O Boże, Katherine - wymamrotał. Porastające jego tors włosy łaskotały jej piersi i brzuch.  - Pragnę cię. Jesteś 

taka piękna... cudowna... 

Położył rękę na jej piersi. Gdzieś w podświadomości Katherine odezwały się dzwonki alarmowe. Nigdy przedtem 

nie  dopuściła  do  takiej  poufałości.  Powinna  się  opierać.  Przecież  to  jest  Manning,  ale  nawet  gdyby  nie  był 
Manningiem... 

Boże,  co  się  z  nią  dzieje?  Czuła  swoje  boleśnie  nabrzmiałe  piersi  pod  jego  dłońmi.  W  przystępie  budzącej  się 

namiętności zacisnęła ręce na jego ramionach. 

Przestań, proszę cię. Jace, Jace. Przestań, Jace. A potem zdała sobie sprawę, że wymawia głośno jego imię i że 

brzmi to jak łkanie. 

- Katherine, czujesz... Twoje piersi... Katherine, proszę cię... 

- Nie! - krzyknęła i odepchnęła go tak mocno, że stracił równowagę i upadł do tym. - Nie! Nie dotykaj mnie. 

Szybko poprawiła ubranie i drżącymi rękami zasłoniła płonące policzki. 

- Katherine, ja... 

- Przestań... Nie tłumacz się. Zostaw mnie w spokoju. 

Sama  nie  wiedząc  czemu,  zaczęła  niepowstrzymanie  szlochać.  Czy  to  ze  wstydu,  z  poczucia,  że  coś  traci?  A 

zresztą co za różnica, nie będzie wnikać w przyczyny. 

Zła na siebie, cały gniew skierowała na niego. 

-  Czy  ty  sobie  wyobrażasz,  że  ja  ci  pozwolę...?  -  Jakby  cofając  się  przed  czymś  niebezpiecznym,  dała  parę 

kroków do tyłu. - Myślisz, że każdy ulegnie twoim zachciankom. Kim ja jestem, że wielmożny pan Manning raczył 
zwrócić na mnie uwagę? Gdybym ci się poddała, miałbyś przeciwko  mnie jeszcze jeden argument. Pamiętam, co 
wasz adwokat powiedział na temat moich wątpliwych zasad moralnych. Jesteś zarozumiały, samolubny, zuchwały 
i podstępny. Jak twój brat - rzuciła szyderczo i odwróciła się tyłem. 

W mgnieniu oka chwycił ją boleśnie za ramię i odwrócił do siebie. Jego oczy, jeszcze przed chwilą zamglone z 

pożądania,  teraz  pałały  złością.  Znikły  gdzieś  dołki  w  policzkach  i  czuły  uśmiech.  Zacisnął  usta,  miał  kamienną 
twarz. 

Katherine zadrżała z lęku przed tą tłumioną gwałtownością, która wybuchła tak nagle. 

- Do jasnej cholery! Żebyś się nigdy nie ważyła czegoś podobnego powtórzyć! Rozumiesz?!  - Potrząsnął nią, aż 

jej  odskoczyła  głowa. - Nie porównuj  mnie  nigdy  do  mojego brata! Nigdy! - powiedział przez zaciśnięte zęby  i 
żyły nabrzmiały mu na szyi. 

Katherine skrzywiła się z bólu, tak mocny był jego chwyt. Wreszcie poprzez gniew dotarło do niego, że sprawia 

jej ból. Puścił nagle jej ramię i odstąpił do tym. Odetchnął głęboko i zasłonił rękami oczy. 

Kiedy po chwili znów na nią spojrzał, powiedział ochryple: 

- Przepraszam cię. Zachowałem się niezbyt delikatnie... 

background image

 

23 

 

Rozdział 4 

Nie  wiadomo,  czy  miał  na  myśli  swój  niepohamowany  wybuch  pożądania  czy  złości,  w  każdym  razie  zaczął 

szybko zbierać rzeczy i pakować je do samochodu. 

Katherine zaryzykowała jedno szybkie spojrzenie  w  jego stronę,  gdy  milcząc jechali  do  domu. Zobaczyła tylko 

zaciśnięte  usta  i  skierowany  przed  siebie  wzrok.  Gdy  przyjechali,  poszła  na  górę  zanieść  Allison  do  jej  pokoju. 
Jason miał zwrócić koszyk i opowiedzieć Happy o wycieczce. 

Następnego  ranka  poszła  do  pracy  jak  zwykle,  ale  wszystko  było  inaczej.  Czuła  się  zdenerwowana  i 

rozdrażniona. Nie miała pojęcia, jaki następny ruch wykona Jace, i to ją męczyło. 

Nie przypuszczała, żeby próbował wykraść Allison od Happy podczas jej pracy, jednak mu nie ufała. Nie był w 

jej  pojęciu  typem  zdolnym  do  takich  nikczemnych  postępków,  ale  przecież  i  Peter  udawał  przed  żoną  dobre 
intencje. 

Nie,  bez  względu  na  jego  urok  i  wygląd,  Jasonowi  Manningowi  nie  można  wierzyć.  Byłaby  głupia,  gdyby 

myślała  inaczej.  Po  powrocie  do  domu  zastała  go  z  Happy.  Pomagał  jej  reperować  żaluzje  okienne.  Co  za 
bezczelność! 

- Czy to nie miło z jego strony, że mi naprawił te stare żaluzje? Wystarczyło, że mu tylko o tym wspomniałam... 

- To wzruszające. 

Nie podejrzewająca niczego Happy nie pochwyciła ironii w głosie Katherine. 

-  Moi  ludzie  przygotowują  teren  pod  wiercenia,  więc  mam  parę  dni  wolnego  -  wyjaśnił  Jace.  -  To  się  nazywa 

szczęście, co? 

Czarował i drażnił tym swoim uśmiechem. 

- Nadzwyczajne - Katherine uśmiechnęła się równie czarująco w nadziei, że go sprowokuje. Ale on roześmiał się 

tylko. Co za denerwujący facet. 

I  tak  działo  się  przez  parę  następnych  dni.  Wszędzie  go  było  pełno.  Gdziekolwiek  Katherine  się  obróciła, 

wszędzie natykała się na Jace’a. Pomagał Happy w różnych sprawach domowych: a to zaprowadził jej samochód 
do warsztatu, a to po południu zajął się Allison, żeby gospodyni mogła wziąć udział w spotkaniu kobiet w kościele. 
Proponował  także  Katherine  pomoc  w  domu,  ale  ona  odmawiała.  Nie  chciała  się  poddawać  tym  obłudnym 
zagrywkom. 

W piątek po południu miała nerwy napięte do ostatnich granic. Zaczynał się semestr jesienny i w biurze panował 

wielki ruch. Katherine nie była w stanie podawać na bieżąco informacji dla prasy i jednocześnie przygotowywać 
materiałów reklamowych. Jedno i drugie należało do jej obowiązków. Przez cały tydzień ciążyła jej myśl o tym, co 
wyprawia Jace. Siedząc przy maszynie, nie mogła się skupić. 

Nagle za plecami usłyszała głos Ronalda Welsha: 

- Katherine... 

Jej  szef  miał  denerwujący  zwyczaj  wchodzenia  ukradkiem,  za  co  potem  wielokrotnie  przepraszał.  Ale  jego 

uspokajające poklepywanie po ramieniu tylko Katherine drażniło. 

Starając się  o pracę skłamała, że  jest  wdową, i teraz dalej podtrzymywała tę  mistyfikację. Jednak  współczucie, 

jakie wzbudziła w Ronaldzie historia o zmarłym tragicznie mężu, wydało się jej podejrzane. 

- Przestraszyłem cię? Przepraszam... 

Założyła na maszynę plastikowy pokrowiec, a on w tym czasie stanął naprzeciwko niej. 

- Bardzo się dziś śpieszysz do domu? Pomyślałem sobie, że moglibyśmy z okazji weekendu wpaść na drinka. 

Katherine skuliła się, próbując umknąć przed  wielką, mięsistą łapą, którą Welsh położył  jej  na ramieniu, przy-

ciskając  do  krzesła.  Starała  się  nie  panikować,  ale  nagle  poczuła  się  nieswojo  w  czterech  ścianach  pokoju  biu-
rowego. 

- Dziękuję bardzo, panie Welsh... 

- Ronaldzie. 

- Dziękuję bardzo, Ronaldzie, ale naprawdę muszę wracać do domu. Boże, jak już późno! - wykrzyknęła, rzuciw-

szy okiem na zegarek, chociaż nawet nie zdołała dostrzec godziny. Marzyła tylko o wydostaniu się z małego biuro-
wego pokoju. 

background image

 

24 

Udało jej się wstać i wysunąć zza maszyny, ale gdy szła do drzwi, Ronald złapał ją za ramię. 

-  Wszyscy  już  poszli,  Katherine.  Śpieszą  się  na  Święto  Pracy.  Mamy  dla  siebie  cały  budynek  i  możemy  sobie 

zrobić naszą małą prywatną uroczystość. 

Ku jej przerażeniu podszedł do drzwi i zamknął je na klucz od środka. 

- Na pewno nie chcesz mi sprawić zawodu. Zależy ci na tej pracy, prawda? Mam nadzieję... Byłoby dobrze, żebyś 

jej nie straciła. Jako wdowa z małym dzieckiem... - przymilał się obłudnie. 

Strach ścisnął ją za gardło na widok rozgorączkowanego wzroku, jakim się w nią wpatrywał. Przełknęła nerwowo 

ślinę; uznała, że będzie lepiej wyprowadzić go w pole udając przychylność. 

-  Wiesz  co,  Ronald...  po  zastanowieniu  uznałam,  że  ten  pomysł  z  drinkiem  nie  jest  najgorszy...  -  powiedziała 

zmartwiałymi ustami. Jej twarz stężała. Musi się dostać do drzwi! 

- Wiedziałem, że się dogadamy, Katherine. - Ronald przysunął do niej swoje grube cielsko i zaczął ją głaskać po 

policzku palcami przypominającymi serdelki. 

Czuła, jak jej coś rośnie w gardle, mimo to jednak zdobyła się na nieszczery uśmiech. W ustach miała tak sucho, 

że wargi przyklejały się jej do zębów. 

- Czego byś się napiła, kochanie? Mam tutaj mały barek na takie okazje. 

Mrugnął do niej, po czym odwrócił się i pochylił nad biurkiem. Katherine z wahaniem dała krok w stronę drzwi. 

Żeby uśpić jego czujność, powiedziała: 

- Wszystko jedno co. To, co masz. 

- Bardzo lubię takie bezpośrednie kobiety. 

Wyprostował się. W jednej ręce trzymał butelkę taniej wódki, a w drugiej dwie zakurzone szklaneczki. Katherine 

poznała szklaneczki z kampusowej kawiarni i z trudem powstrzymała wybuch histerycznego śmiechu. Welsh nie 
był rozrzutnym uwodzicielem. 

- Chodź tu, siądź przy mnie i zrelaksuj się trochę. - Usadowił się na małej kanapce i poklepał poduszkę obok. 

Katherine miała do wyboru usiąść przy nim albo rzucić się do drzwi w drugim końcu pokoju. Musi uzbroić się w 

cierpliwość i czekać na okazję.  Ale  czy taka okazja się  nadarzy,  zanim będzie za późno? Podeszła do kanapy na 
uginających się nogach i usiadła. 

Mdły zapach tłustego olejku do włosów i potu, zmieszany z oparami wódki, którą Ronald jej podsunął, sprawił, 

że o mało nie dostała torsji. Mimo to uśmiechnęła się i podniosła szklaneczkę do ust. Dotychczas pijała tylko wino 
lub napoje bezalkoholowe. Pierwszy łyk kiepskiej mocnej wódki ledwie jej przeszedł przez gardło. 

- Lubię dziewczyny, które noszą sukienki. Ty przychodzisz do pracy zawsze w sukience albo w spódnicy. 

Położył swoją tłustą łapę na jej kolanie i powoli przesuwał ją wyżej. Nie, ona tego nie wytrzyma! 

- Niektórzy nie lubią rajstop, ale ja uważam, że są bardzo seksowne - mówił. 

Jego łapa, którą trzymał już teraz pod spódnicą Katherine, wędrowała coraz wyżej; na górną wargę wystąpiły mu 

kropelki potu. 

- Proszę, nie, panie... Ronaldzie... - jej głos zabrzmiał wysoko, piskliwie. 

Welsh rzucił się na nią, przewrócił na kanapę i przywalił swoim tłustym cielskiem, potężnym łapskiem sięgając 

jednocześnie pod jedwabną bluzkę. Szarpnęła się, a jemu w ręku została kieszonka. 

- Nie udawaj, Katherine. Ty też tego chcesz, tak samo jak ja - wychrypiał. - Możesz wrzeszczeć, ile ci się podoba. 

Nikt cię nie usłyszy. 

Dyszał ciężko, a może to jej huczało w głowie, kiedy próbowała się wyrwać spod ciężaru, który ją przygniótł. 

- Nie... O Boże... pan oszalał... proszę... nie! 

Szarpnął na niej bluzkę, aż poleciały guziki. Nie mogąc drżącymi palcami odpiąć sprzączki stanika, złamał plas-

tikowy uchwyt. 

Kiedy  wpił  się  w  nią  natarczywymi  ustami,  ugryzła  go  w  grubą  wargę,  a  on  wymierzył  jej  mocny  policzek  i 

chwycił za piersi. Krzyknęła z bólu, kiedy zaczął je gnieść, drapać i szczypać. 

Oderwał  usta  od  jej  warg  i  przycisnął  do  szyi,  i  wtedy  Katherine  ostatkiem  sił  krzyknęła  po  raz  drugi.  Na  jej 

przenikliwy głos nałożył się dźwięk tłuczonego szkła i łamanego drewna. 

Ponad  masywnym ramieniem  Welsha ujrzała Jace’a, który jednym  kopnięciem rozwalił  drzwi, a potem trzema 

background image

 

25 

susami znalazł się przy nich. Złapał Ronalda za kołnierz, ściągnął z Katherine i rzucił o przeciwległą ścianę. 

- Ty sukinsynu! - ryknął, ładując mu pięść w ogłupiałą twarz. 

Katherine usłyszała przerażający odgłos miażdżonej kości i zobaczyła krew tryskającą ze zmasakrowanego nosa 

Ronalda. 

Widząc,  że  Jace  bez  opamiętania  okłada  pięściami  słaniającego  się  Welsha,  który  byłby  osunął  się  na  ziemię, 

gdyby go Jace nie trzymał za zakrwawiony przód koszuli, zaczęła histerycznie płakać. 

Jace  załadował  Ronaldowi  jeszcze  jeden,  ostatni,  cios  w  brzuch  i  dał  mu  spokój.  Welsh  jęknął  i  zwalił  się  na 

podłogę. 

Katherine usiadła, ale miała uczucie, że zaraz zacznie krzyczeć i nigdy nie przestanie. 
Jace ukląkł przed nią i odgarnął jej potargane włosy z białej jak papier twarzy. 

- Katherine? - spytał cicho. - Katherine, czy nic ci się nie stało? 

Jego twarz wyrażała taki niepokój, że nie mogła powstrzymać łez. 

- N...nic - wyjąkała. 

Jace palcami wytarł jej łzy i dotknął zaczerwienienia na policzku. Usta ułożyły mu się w twardą linię. 

- Zaraz wrócę, tylko... - Chciał wstać, ale Katherine rozpaczliwie złapała go za ramiona. 

- Nie! Jace, proszę cię, nie zostawiaj mnie z nim samej. Nie zniosłabym tego. Proszę cię, proszę... - wpadła w his-

terię. 

Jace ją przytulił i pogłaskał pocieszająco. 

-  Już  dobrze,  dobrze.  Nie  zostawię  cię,  Katherine.  Przyrzekam.  Cicho,  cicho.  Chciałem  tylko  przynieść  coś  do 

pisania. Rektor tej szacownej uczelni powinien się o tym dowiedzieć jeszcze dziś. Ale mam nadzieję, że wystarczy 
rozmowa telefoniczna. 

Trzymając  wciąż  Katherine  w  objęciach,  postawił  ją  drżącą  na  podłodze,  zabrał  z  biurka  jej  torebkę,  a  potem 

wziął  dziewczynę  w  ramiona  i  wyniósł  w  wieczorną  ciszę.  Było  już  ciemno  i  kampus  college’u  w  Van  Buren 
zupełnie opustoszał. 

Jace posadził Katherine w samochodzie i zaczął grzebać wśród tysiąca porozrzucanych z tyłu rzeczy, aż wreszcie 

znalazł to, czego szukał. 

- Masz, włóż to na siebie. 

Cofnęła się, gdy sięgnął ręką do jej podartej bluzki. 

- Katherine, jeżeli Happy zobaczy cię w tym stanie, będziesz musiała udzielić jej krępujących wyjaśnień. Włóż tę 

koszulkę,  może  nam się uda wejść  do domu, nie zwracając jej uwagi. Jeśli będzie coś  mówić, to  jej powiem, że 
wylałaś na siebie atrament albo się pobrudziłaś, albo coś w tym rodzaju, dobrze? 

Skinęła głową i nie opierała się już więcej, gdy delikatnie pomagał jej zdjąć porwaną, zniszczoną bluzkę, którą 

potem rzucił na podłogę dżipa. Zaczerwieniła się, gdy zsuwał jej ramiączka stanika. 

- Niech go cholera - mruknął na widok zadrapań i siniaków na jej piersiach. Z czułością dotknął czubkiem palca 

szczególnie głębokiego zadrapania. 

Katherine  patrzyła  mu  w  twarz.  Przenikało  ją  ciepło  jego  ręki,  usuwając  zarówno  ból  fizyczny,  jak  i  szok 

emocjonalny. 

Jace zacisnął zęby i syknął: 

- Powinienem wrócić i zabić tego sukinsyna! 

Starając  się  nie  sprawić  Katherine  bólu,  włożył  jej  przez  głowę  koszulkę.  Była  za  duża,  ale  miękki  materiał 

łagodził pieczenie skóry. 

Ruszył dopiero wtedy, gdy się upewnił, że siedzi wygodnie. Nie jechał jednak zbyt szybko, a kiedy znaleźli się na 

miejscu, wyłączył silnik i wysiadł z dżipa nic nie mówiąc. Katherine zauważyła z ulgą, że samochodu Happy nie 
widać na zwykłym miejscu. 

Nie zważając na jej protesty, zaniósł Katherine na górę. W odpowiedzi na jego pytające spojrzenie wskazała mu 

pokój Allison. Położył ją tam, gdzie sypiała: na dużym, podwójnym łożu. 

- W czym ci mogę pomóc? - spytał. - Tylko mi nie mów, że nie potrzebujesz pomocy. 

background image

 

26 

Spojrzała na niego i drżącymi ustami wyjąkała: 

- Dz...dziękuję, Jace. On chciał... Nie wiem, czy dałabym sobie radę. To było straszne. 

Wzdrygnęła się, skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła się kiwać w przód i w tył. 

- O Boże, Katherine, nawet nie potrafię sobie wyobrazić takiej okropności. Kiedy wszedłem i zobaczyłem... 

- A skąd się tam wziąłeś? - zastanowiło ją nagle. 

Nie patrząc jej w oczy, mruknął pod nosem: 

-  Ja...  no...  Od  czasu,  jak  go  poznałem  na  zabawie,  czułem,  że  coś  jest  nie  w  porządku....  Intuicja.  Dziwnie  na 

ciebie patrzył, więc miałem na niego oko. A dziś... Cały budynek był ciemny. Wszyscy wyszli, z wyjątkiem was. 
Wydało mi się to podejrzane. Chciałem otworzyć drzwi, ale były zamknięte. I wtedy ty zaczęłaś krzyczeć... 

-  Dziękuję  -  szepnęła  i  nieśmiało  sięgnęła  do  jego  ręki.  Chwycił  jej  małą  dłoń  w  swoją  wielką  i,  patrząc  jej  w 

oczy, delikatnie nakreślił palcem koło po wewnętrznej stronie. Od tej hipnotycznie działającej pieszczoty Katherine 
zrobiło się gorąco. Cofnęła rękę. Jace puścił ją od razu. - Chciałabym się wykąpać - powiedziała. 

- Dobrze. Ja w tym czasie załatwię telefony. 

Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. 
Gorąca  woda  paliła  świeże  skaleczenia,  ale  oczyściła  jej  ciało  z  nienawistnego  zapachu  i  dotknięć  Ronalda. 

Włożyła nocną koszulę i położyła się obok łóżeczka malej. 

-  Wchodzę!  -  zawołał  Jace  i  wszedł  do  pokoju  tyłem,  plecami  otwierając  sobie  drzwi.  W  rękach  miał  tacę.  - 

Obsługa restauracyjna - oświadczył wesoło. 

Katherine  roześmiała  się  na  widok  ściereczki  zatkniętej  za  pasek  jego  dżinsów.  Ostrożnie  umieścił  tacę  na  jej 

kolanach i wyprostował się, z dumą patrząc na rezultat swoich wysiłków. 

-  Pomyślałem,  że  może  będziesz  miała  ochotę  na  herbatę  i  grzankę.  Jeślibyś  chciała  omlet  albo  coś  innego,  to 

mogę ci w każdej chwili zrobić, ale nie sądzę, żebyś miała w tej chwili szczególny apetyt. 

- Dziękuję, grzanka wystarczy - powiedziała, parząc sobie usta herbatą. 

Jace swobodnie, bez najmniejszego skrępowania, usiadł w nogach łóżka. 

- Chcę cię zawiadomić, że pan Ronald Welsh nie pracuje już w college’u w Van Buren. Zadzwoniłem do rektora, 

przerywając mu barbecue w ogrodzie, i opowiedziałem mu tę historię. Zagroziłem, że jeśli nie zwolni Welsha, na 
pierwszych stronach gazet mogą się pojawić nieprzyjemne tytuły albo dojdzie do publicznych wystąpień na temat 
molestowania seksualnego w miejscu pracy. Przekonałem go bez trudu. 

Uśmiechnął się do Katherine, ale jego niebieskie oczy nie były wesołe. 

- A jak pan Welsh? - spytała nieśmiało. Wciąż widziała jego skulone ciało leżące na podłodze. 

- Wezwałem pogotowie - powiedział Jace wstrzemięźliwie. 

Katherine skinęła głową. 

- Ma rodzinę. Myślę o tym, co się z nimi stanie, kiedy straci pracę - mruknęła w zamyśleniu. 

- Mają zapewnioną pomoc podczas jego pobytu w szpitalu i pokrycie kosztów leczenia. 

Katherine spojrzała zdziwiona. 

- Co chcesz przez to powiedzieć? 

Wziął do ręki jedno z pluszowych zwierzątek Allison i zaczął przyglądać się jego uszom. 

- Nieważne - odparł wymijająco, a potem szybko dodał: - Ktoś z college’u przyprowadzi twój samochód. 

Katherine  chciała  go  jeszcze  o  coś  zapytać,  ale  nie  zdarła,  bo  już  słychać  było  wesołe  okrzyki  Happy,  która 

wchodziła właśnie do living-roomu. 

- Katherine, Jace, jesteście? Miałyśmy z Allison sprawę do załatwienia i... - urwała. Jej potężna postać wypełniła 

drzwi. 

Szeroko otworzyła oczy, widząc ich oboje na łóżku i Katherine w negliżu. 

- Co... 

Jace nie dał jej dokończyć. Wstał i wziął od niej Allison. 

- Katherine rozbolał w pracy brzuch. Zadzwoniła do mnie, żebym ją przywiózł. Kazałem jej się położyć do łóżka 

background image

 

27 

i dobrze się wyspać. 

Jak on gładko kłamie, pomyślała Katherine. 

- Och, kochanie, jak się czujesz? Może wezwać doktora? - zapytała Happy. 

Katherine stanowczo zaoponowała: 

- Nie. Nie, nic mi nie jest. Musiałam zjeść coś niedobrego podczas lunchu. Coś, co mi zaszkodziło. 

- Leż w łóżku i o nic się nie martw. Zabiorę Allison na noc do siebie. 

- Nie, Happy. Chcę, żeby była ze  mną  - odparła Katherine.  Bliskość  małego  ciałka  Allison  dawała jej poczucie 

bezpieczeństwa i uspokajała. 

- A jeżeli złapałaś jakiegoś zakaźnego wirusa? Mała... 

-  Nie,  z  pewnością  nie  -  przerwał  jej  Jace.  -  Zresztą  postanowiłem  zostać  tu  na  noc.  Gdyby  Katherine  czegoś 

potrzebowała albo gdyby się gorzej poczuła, to panią poproszę. 

Katherine i Happy spojrzały na niego zdumione. Happy ocknęła się pierwsza. 

- Ależ, Jace, czy to będzie stosowne? To znaczy... 

- Oczywiście. Będę spał w living-roomie. I tak miałem siedzieć w nocy, bo muszę przygotować wykresy i mapy, 

więc równie dobrze mogę to zrobić tutaj. 

Gospodyni nie bardzo się to podobało, ale Jace był tak rozbrajający, że poniechała dalszych protestów. 

- Lepiej dajmy Katherine trochę pospać - zaproponował, więc Happy powiedziała im dobranoc, poklepała Allison 

po pleckach i wyszła. 

Jace położył Allison do łóżeczka i powiedział: 

-  Nie  zasypiaj  jeszcze,  księżniczko,  zaraz  wracam.  -  Obrócił  się  w  wąskim  przejściu  między  łóżkami  i  spytał 

Katherine: - Zjadłaś już? 

Skinęła głową. 

- Może jeszcze? 

Zaprzeczyła ruchem głowy. Zabrał tacę i wyszedł z pokoju. 
Po powrocie wesoło zatarł ręce i pochylił się nad łóżeczkiem małej. 

- Nigdy jeszcze tego nie robiłem, Allison, ale ty mi wszystko powiesz, prawda? 

Katherine roześmiała się patrząc, jak swoimi  wielkimi łapskami  odpina guziczki pajacyka Allison. Rozebrał ją, 

zmienił  pieluchę,  nasmarował  małą  kremem,  przypudrował,  włożył  jej  piżamkę,  wyjął  z  łóżeczka  i  zabrał  do 
kuchni, żeby jej przygotować butelkę. Katherine słyszała, jak cały czas przemawia do dziecka. 

Wrócił z butelką i usiadł w wiklinowym bujanym fotelu, który zatrzeszczał pod jego ciężarem. 

- Czy to paskudztwo wytrzyma? 

- Mam nadzieję - powiedziała Katherine stłumionym głosem spod kołdry. 

-  To  oczywiście  wina  Allison.  Gdyby  nie  była  taka  gruba,  nie  ważylibyśmy  tak  dużo.  Słyszysz,  księżniczko? 

Musisz przejść na dietę. 

Wetknął małej smoczek do buzi. Złapała go usteczkami i zaczęła łapczywie cmoktać. 
Katherine  z  zainteresowaniem  obserwowała,  jak  Jace  karmi  Allison.  Przemawiał  do  niej  po  cichu,  a  ona  przy-

glądała mu się z zainteresowaniem. Gdy się nad nią schylał, ociągała do jego twarzy malutkie piąstki. 

Ciepła  herbata  i  kojący  głęboki  głos  Jace’a  podziałały  na  Katherine  usypiająco.  Westchnęła  z  zadowoleniem  i 

schowała się głębiej pod kołdrę. 

Allison  rozprawiła  się  z  całą  butelką  mleka  i  Jace  podniósł  ją  do  góry.  Kiedy  beknęła  donośnie,  roześmiał  się 

serdecznie, położył małą na brzuszku, poklepał po okrągłym tyłeczku i przykrył flanelową kołderką. Potem zgasił 
lampkę przy łóżku Katherine. Pozostało jedynie światło sączące się przez uchylone drzwi z living-roomu. 

Jace usiadł na brzegu łóżka i pochylił się nad Katherine. 

- Jak się czujesz? - zapytał cicho. 

Czuła się bezpieczna i zależna od niego. Jak Allison. 

- Świetnie - szepnęła w odpowiedzi. 

background image

 

28 

Opuścił niżej głowę i jego oddech poruszył jej włosy. Musnął czoło Katherine gorącymi wargami. Na powiekach 

poczuła lekkie jak puch pocałunki. Przesunął usta na jej ucho. Ułatwiła mu to, obracając głowę na poduszce. 

- Wiem, że nie jesteś w romantycznym nastroju po tym, co dzisiaj przeszłaś, ale bardzo chciałbym cię pocałować 

- wyszeptał jej do ucha, w którym poczuła wilgotny koniuszek jego języka. 

Z cichym jękiem zwróciła twarz w jego stronę, szukając w ciemności jego ust. 
Rozkoszowali  się  sobą,  dotykając  się  nawzajem  i  smakując.  Doprowadził  ją  do  szaleństwa  językiem,  którym 

penetrował  każdy  najmniejszy  zakamarek  jej  ust,  a  potem  wypełnił  je  całe.  Wsunęła  palce  w  jego  włosy  i 
przyciągnęła go do siebie. 

- Katherine... - wychrypiał tuż przy jej policzku - ...ja już tak dłużej nie mogę. 

- Nie możesz? - spytała niepewnie. 

- Nie mogę - odparł łamiącym się głosem. 

Niechętnie rozplotła palce na jego szyi i Jace zaczął się podnosić. 

- Jace - powiedziała po chwili. 

Znów przy niej usiadł. 

- Słucham? 

Nieśmiało wyciągnęła rękę i wsunęła ją za rozchyloną koszulę, dotykając sprężystych włosów i gładząc ciepły, 

muskularny tors. 

- Jeszcze raz ci dziękuję za to, co zrobiłeś. 

Znów się nad nią pochylił. Tym razem chłonął jej usta z nieposkromioną namiętnością. Jego ręka wędrowała pod 

kołdrą, aż dotknęła  jej talii. Przez cienką bawełnianą  koszulkę Katherine  wyczuwała  każdy jego ruch. Przesunął 
ręką po jej biodrze i zatrzymał ją na brzuchu. 

Katherine  ogarnęła fala pomieszanej  z lękiem rozkoszy, gdy  dłoń Jace’a znieruchomiała na trójkącie pomiędzy 

jej  udami.  Czas  płynął  w  przyśpieszonym  rytmie  ich  serc.  Jace  wciąż  trwał  w  żarliwym  pocałunku.  A  potem 
powoli zaczął zataczać ręką małe kręgi, jego palce pieściły ją coraz niżej i głębiej, aż... 

- Jace! - krzyknęła. 

W tym krzyku była panika. Cofnął natychmiast rękę i ujął w dłonie jej twarz. 

- Nie będę cię dzisiaj niepokoił. Tak sobie przyrzekłem. I nigdy nie zrobię ci krzywdy. 

Pocałował ją lekko i szybko wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. 

 

Nazajutrz rano Katherine włożyła szlafrok, przewinęła rozkapryszoną i głodną Allison i dopiero potem zapuściła 

się w głąb mieszkania. 

Jace stał przy zlewie i podśpiewywał, wyciskając sok z pomarańczy do dzbanka. Kuchnię wypełniał aromat świe-

żo parzonej kawy. 

- Dzień dobry paniom - powiedział przez ramię. 

-  Dzień  dobry.  Czy  ty  w  ogóle  spałeś?  -  zapytała  Katherine.  Zauważyła  leżące  w  living-roomie  na  podłodze 

okresy i mapy. 

- Owszem, uciąłem sobie drzemkę. 

Stojąc przed nią, wycierał ręce. Porzuciwszy żartobliwy ton zapytał: 

- Jak się czujesz? 

Uśmiechnęła się do niego i odparła: 

- Bardzo dobrze. Naprawdę. Teraz, w dzień, cała ta historia wydaje mi się tylko złym snem. 

- To wspaniale. Cieszę się. 

Pogłaskał ją po policzku i dodał: 

- Nakarm księżniczkę, a ja zrobię dla nas jajka. 

-  Dobrze  -  zgodziła  się  Katherine.  I  właśnie  w  tej  chwili  zadzwonił  telefon.  Sięgnęła  po  słuchawkę.  -  Halo?  - 

zapytała,  po  czym  zdziwiona  oddała  słuchawkę  Jace’owi.  Skąd  ktokolwiek  mógł  wiedzieć,  że  Jace  jest  właśnie 

background image

 

29 

tutaj? - Zamiejscowa z przywołaniem, do ciebie - powiedziała. 

- Jace Manning. Tak, Mark - mówił szorstko do mikrofonu, nie patrząc na nią. - O, cholera! Myślałem, że może 

oni... Nie wiem. Czy wszystko jest załatwione? Zaraz, jak on się nazywa? Dobrze, kiedy? Nie, ale jakoś znajdę. Do 
diabła, zapomniałem o święcie. Nie. Nie. Przypuszczałem, że mogą wyciąć taki numer. Będę... Taak. Jeżeli zdarzy 
się coś takiego, o czym powinienem wiedzieć, dzwoń. Ty też. Jak będzie załatwione, to zadzwonię. Możesz im tak 
powiedzieć. Tak, na pewno będzie bomba. Do widzenia i bardzo ci dziękuję, Mark. 

Odłożył słuchawkę i przez dłuższy czas patrzył na telefon, a potem odwrócił się i spojrzał prosto w pytające oczy 

Katherine. 

- Kiedy będziesz gotowa, żeby pojechać do Dallas? 

- Do Dallas? - spytała. - Po co miałabym jechać do Dallas? 

- Na ślub. Dzisiaj się pobieramy. 

Rozdział 5 

- Czyś ty zwariował? - Katherine dosłownie zatkało. Popatrzyła na Jace’a z niedowierzaniem. Spokojnie wytrzy-

mał jej wzrok. 

- Być może - powiedział ponuro - ale nie mamy wyboru. 

- Wyboru? O czym ty mówisz? 

Allison stawała się coraz bardziej niespokojna. Katherine przełożyła małą na drugą rękę i zaczęła ją huśtać. 

- Katherine... 

Jego spokojny głos doprowadzał ją do szału. 

- Daj Allison butelkę, a my tymczasem pogadamy. 

Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, ale wzięła butelkę z mlekiem, którą Jace przewidująco wyjął godzinę wcześniej 

z  lodówki.  Usiadła  przy  stole  na  jednym  z  giętych  krzeseł,  trzymając  Allison  na  lewej  ręce.  Uspokoi  marudzące 
dziecko butelką, a potem nakarmi je kaszką z owocami. Teraz musi się skupić. 

Udając opanowanie, spytała: 

- No dobrze, a kto zatelefonował do ciebie na mój numer? Poza tym chciałabym wiedzieć, i to zaraz, co masz na 

myśli mówiąc, że się pobieramy. Jestem ciekawa, jak teki absurdalny pomysł mógł ci w ogóle przyjść do głowy. 

Jace uśmiechnął się i powiedział: 

-  Właśnie  zaproponowałem  pewnej  damie  małżeństwo,  ale  nawet  nie  wiem,  jaką  lubi  kawę  ani  czy  w  ogóle  ją 

pije. 

- Poproszę kropelkę mleka - odparła Katherine. Kiedy Jace przejdzie wreszcie do głównego tematu? 

Zrobił  jej  kawę  i  postawił  przed  nią  na  stole.  Swój  kubek  ponownie  napełnił  i  usiadł  okrakiem  na  krześle, 

zaplatając ręce na wygiętym oparciu. 

- Słuchaj, moi rodzice występują z doniesieniem do prokuratury, że porwałaś ich wnuczkę. Kiedy dowiedzą się, 

gdzie jesteś, zostaniesz aresztowana... 

Katherine zbladła jak papier i potrząsnęła głową. Allison zaczęła się kręcić, zbyt mocno przyciśnięta przez ciotkę. 

- Nie, nie, tego nie mogą zrobić! Ja jestem jej opiekunką. Moja siostra... 

Przerwał jej: 

- Mogą zrobić i zrobią! Wierz mi. Pozwól, że ci opowiem wszystko od początku. 

Kiwnęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Jace powiedział jej, co wie o sytuacji w Denver. 

-  Mój  przyjaciel,  który  jest  prawnikiem,  trzyma  rękę  na  pulsie.  Kiedy  wróciłem  z  Afryki,  stwierdziłem,  że  moi 

rodzice są na ciebie, mówiąc delikatnie, wściekli. Już wtedy odgrażali się, że ci odbiorą Allison. 

Zauważył, że Katherine chce coś powiedzieć, lecz powstrzymał ją ruchem ręki. 

- Wysłuchaj mnie do końca. 

Niechętnie skinęła głową. 

-  Kiedy  się  tu  wybierałem,  mówiło  się  o  porwaniu,  FBI  i  w  ogóle.  Poprosiłem  Marka,  tego  mojego  przyjaciela 

prawnika, żeby mnie informował o wszystkim. Kontaktowałem się z nim co parę dni i dałem mu twój telefon na 
wypadek, gdyby nie mógł mnie złapać przez Sunglow czy w motelu. 

background image

 

30 

- Ale ja jej nie porwałam! - wykrzyknęła Katherine, kiedy Jace przerwał, żeby łyknąć kawy. - Mary powierzyła 

mi ją przed śmiercią. Mam na to dokument. 

- Gdzie? 

Zawahała się, a potem pokazała palcem biurko w living-roomie. 

- Trzecia szuflada po lewej stronie. 

Jeżeli zniszczy ten papier, to zawsze jest oryginał w sejfie w Denver, pomyślała. 
Jace wyjął kopię z biurka i wrócił do kuchni. Obejrzał ją dokładnie, a potem smutno spojrzał na Katherine. 

- Napisała to przed samą śmiercią? 

- Tak - potwierdziła. 

- To bardzo wymowne i wzruszające, ale wątpię, czy będzie miało znaczenie dla sądu. 

- Oryginał jest w sejfie w Denver - dodała Katherine z nadzieją. 

Jace potrząsnął głową i westchnął. 

- Czy ktoś był świadkiem, jak to pisała? - zapytał. - Nikt prócz niej tego nie podpisał. 

Katherine, przygnębiona, potrząsnęła przecząco głową. 

- Nie - odparła. 

- W każdym stanie są inne kryteria oceny legalności testamentów. Możemy sprawdzić przepisy w Kolorado, ale... 

Wzruszył ramionami i zamilkł. Potarł czubek nosa i spojrzał na Katherine. 

- Posłuchaj, co chcę zrobić... - zaczął i znów urwał. 

Wstał, podszedł do okna i popatrzył na poranny krajobraz. 

- Byłem pewny, że moi rodzice zrobią wszystko, by przejąć opiekę nad dzieckiem Petera - powiedział. 

Po  raz  pierwszy  w  ich  rozmowie  padło  to  imię.  Jeszcze  teraz  wspomnienie  Petera  przyprawiało  Katherine  o 

dreszcz.  Czy  kiedykolwiek  zapomni  bladą,  umęczoną,  nieszczęśliwą  twarz  Mary?  Jace  wyrwał  ją  z  zamyślenia, 
mówiąc: 

- Postanowiłem, że sam wystąpię o opiekę o Allison. Dlatego zacząłem cię szukać. Zamierzałem wystąpić prze-

ciwko tobie do sądu o odebranie Allison. Ale potem... kiedy zobaczyłem... jak dobrze się nią opiekujesz... Wiem 
przecież, że dziecku potrzebna jest matka. Więc... - wzruszył ramionami - wtedy uznałem, że powinniśmy połączyć 
wysiłki i wspólnie opiekować się małą. Kazałem Markowi załatwić wszystko tak, żebyśmy mogli wziąć ślub tu, w 
Teksasie.  Teraz,  skoro  moi  rodzice  chcą  zrealizować  swoje  groźby,  powinniśmy  pobrać  się  jak  najszybciej. 
Najlepiej dzisiaj. 

Trudno jej było uwierzyć, że Jace tak bezceremonialnie bierze w swoje ręce jej życie, nawet się nie troszcząc, czy 

jej się to podoba, czy nie. 

- No tak, szanowny panie Manning - powiedziała - ale problem polega na tym, że ja nie zamierzam wychodzić za 

mąż za pana ani w ogóle za nikogo. Chyba masz źle w głowie, wyobrażając sobie, że wyjdę za któregokolwiek z 
Manningów. Pamiętam dobrze, jak okrutny był Peter dla Mary. 

Odwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz. 

- Wiem, co myślisz o mojej rodzinie. Wiem też, dlaczego tak myślisz. I nie mam o to do ciebie żalu. 

- Bardzo ci jestem wdzięczna - odparła ironicznie. - Ale skąd mogę wiedzieć, czy to nie element tej samej intrygi, 

czy nie zabierzesz mi Allison, żeby ją oddać swoim rodzicom? Trudno mi uwierzyć, żeby jakikolwiek mężczyzna, 
choćby nie wiem jak pięknie o tym mówił, chciał się naprawdę opiekować czteromiesięcznym dzieckiem. 

Jej  słowa  były  okrutne,  ale  nie  mogła  inaczej  tego  załatwić.  Gdyby  to  nie  chodziło  o  córkę  Mary,  potrafiłaby 

stawić mu czoło. 

- Czy ty sobie wyobrażasz, na co wyrośnie Allison pod opieką twojej matki? Na pewno... 

- Owszem - wtrącił spokojnie. - Wyobrażam sobie. 

- To powiedz. 

- Wychowa ją na beznadziejnie głupią dziewczynę, bezmyślną, nie interesującą się nikim ani niczym poza sobą. 

Tak samo, jak wychowała jej ojca. 

- Przepraszam, nie chciałam... - powiedziała Katherine. 

background image

 

31 

- Nie musisz przepraszać. Oczywiście masz o mnie bardzo kiepskie zdanie. Uważasz, że się niczym od nich nie 

różnię. Nic dziwnego, że nie możesz zdecydować się na małżeństwo ze mną. 

-  Ja  za  ciebie  nie  wyjdę,  Jace!  -  wrzasnęła,  ale  po  chwili  ochłonęła  i  dodała:  -  Uczono  mnie,  że  małżeństwo  to 

poważna sprawa i że... 

-  Oskarżenie  o  porwanie  dziecka  to  też  poważna  sprawa,  Katherine.  To  się  przyklej  do  ciebie  na  całe  życie. 

Śmierć  Petera  i  Mary,  nie  mówiąc  już  o  tej  dziewczynie,  która  zginęła  z  nim  razem,  znowu  znajdzie  się  na 
pierwszych stronach gazet. Czy chcesz przejść to piekło jeszcze raz? Poprzednio stałaś z boku, ale tym razem znaj-
dziesz się w samym środku, bo dojdzie jeszcze sprawa Allison. 

Przeszedł przez pokój i oparł się o stół. Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy. 

-  Czy  jesteś  przygotowana  na  proces  sądowy?  -  zapytał.  -  Czy  podołasz  temu  finansowo?  Żaden  adwokat  nie 

podejmie się prowadzenia tej sprawy za mniej niż pięć tysięcy dolarów. Być może będzie to nawet więcej. Zapew-
niam  cię,  że  moi  rodzice  zrobią  wszystko,  żeby  wygrać.  Nie  cofną  się  przed  żadnymi  kosztami,  użyją  każdego 
podstępu. A  co  w tym czasie będzie z  Allison? Prawdopodobnie  zostanie  oddana pod  opiekę  władz stanowych  i 
pozostanie w domu dziecka aż do wyroku sądu. To może trwać całe miesiące. Czy tego chcesz dla niej? 

Katherine przytuliła dziecko i odwróciła twarz. Miał rację. Nie da sobie rady. Nawet gdyby w końcu wygrała, to 

cena zwycięstwa będzie ogromna. 

- A jeżeli... gdyby... zawrzemy małżeństwo, czy twoi rodzice nie oskarżą nas obojga? - zapytała. 

-  Mogliby  wystąpić  przeciwko  mnie,  gdybym  sam  starał  się  o  przysposobienie  Allison.  Mieliby  argument 

niepełnej  rodziny.  Ale  przeciwko  nam  obojgu  nie  wystąpią.  Razem  będziemy  stanowić  rodzinę.  Podejmiemy  od 
razu kroki w celu adoptowania Allison. Wówczas pod względem prawnym stanie się naszym dzieckiem, i będzie to 
coś więcej niż opieka. Każdy sąd to zaakceptuje. No i jesteśmy dużo młodsi od moich rodziców, to jeszcze jeden 
punkt dla nas. A poza tym - uśmiechnął się gorzko - chyba nie chcieliby tego rodzaju rozgłosu, zwłaszcza matka. 
Jestem przekonany, że kiedy się dowiedzą o naszym ślubie, zwołają konferencję prasową i ogłoszą, że szalenie się 
cieszą z takiego rozwiązania. Dadzą do zrozumienia, że to ich pomysł i że są zachwyceni naszym małżeństwem. 

Katherine zdążyła już nakarmić Allison, która - nieświadoma, że stała się przyczyną tak poważnego konfliktu - 

spokojnie zasnęła. Zaniosła ją do sypialni i położyła w łóżeczku. Kąpiel miała być później. 

Kiedy wróciła do kuchni, Jace zmywał naczynia. 

- Pośpiesz się i ubierz - powiedział. - Mamy być u zaprzyjaźnionego z Markiem sędziego o drugiej. 

- Jace, ale ja nie mogę za ciebie wyjść - oświadczyła. Może sytuacja nie wygląda tak źle, jak ją przedstawił. Teraz 

nie ma się co kłócić, ale do czego to podobne, żeby ją tak terroryzował. - Dam sobie radę z Allison i ze swoimi 
sprawami. 

Kiedy się do niej odwrócił, w jego niebieskich oczach dostrzegła błyski gniewu. Wepchnął kciuki w szlufki dżin-

sów i przyjął wojowniczą postawę. 

- Widać, jak dajesz sobie radę ze swoimi sprawami! - wybuchnął. - Wczoraj niewiele brakowało, żeby cię zgwał-

cił jakiś stary sukinsyn, tak napalony, że mało mi się od niego nie udzieliło! 

-  Jak  możesz  tak  mówić!  -  wykrzyknęła.  -  Widziałeś,  że  to  nie  moja  wina,  że  mnie  facet  molestuje,  a  teraz  ty 

próbujesz zmusić mnie do małżeństwa, którego nie chcę. 

Jace podszedł wolno do Katherine, stanął naprzeciwko niej i głosem pozornie łagodnym powiedział: 

- Szanowna panno Adams, czy nie przyszło pani do głowy, że i ja nie mam specjalnej ochoty rezygnować z mojej 

osobistej wolności? Nie po to przejechałem pół świata, a potem pół Stanów Zjednoczonych, żeby się żenić. 

- No to dlaczego... 

- Dlatego, że czuję się odpowiedzialny za stworzenie Allison normalnego domu. To ta mała jest prawdziwą ofia-

rą, Katherine. Nie ty i nie ja. Chcę się z tobą ożenić, by jakoś zrekompensować krzywdę, którą Peter wyrządził Ma-
ry. A ty będziesz mogła w ten sposób dotrzymać danej siostrze obietnicy. 

Cofnął się parę kroków i spytał po chwili: 

- No co, jedziesz ze mną do Dallas? 

Zasłoniła twarz rękami. Nie  mogła zebrać myśli. Kiedy Jace był tak blisko niej, żadne racjonalne  myślenie nie 

wchodziło  w  grę.  Czuła,  jak  emanuje  z  niego  gniew.  Oddychał  z  trudem,  równie  podniecony  jak  ona.  Nie  było 
czasu na analizę sytuacji. Jaki jest wybór? Nie ma wyboru. 

- Dobrze, Jace - odparła w końcu. 

background image

 

32 

W głębi serca była mu wdzięczna, gdy bez cienia tryumfu powiedział: 

- Wrócę za godzinę. Chcesz zostać na noc w Dallas czy wolisz wrócić do domu? 

Na noc? Z nim? W hotelu? 

- Nie. Wolę, żebyśmy wrócili. 

- Dobrze. Zostawisz Allison z Happy? 

- Nie. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wezmę ją z sobą. Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek o tym wiedział, 

dopóki sprawa nie zostanie załatwiona. A Happy będzie zaraz chciała... 

- Rozumiem - przerwał jej. - Do zobaczenia za godzinę. 

 

Podróż  do  Dallas  była  długa  i  wyczerpująca.  Jace  zgodnie  z  obietnicą  wrócił  dokładnie  za  godzinę.  Katherine 

uwijała  się  gorączkowo,  żeby  zdążyć  na  czas.  Włożyła  żółtą  lnianą  suknię  i  granatowy  blezer.  Całość  daleko 
odbiegała od tradycyjnego stroju ślubnego, ale przecież nie miał to być tradycyjny, uroczysty ślub. 

Katherine  już  się  nie  dziwiła,  że  cokolwiek  Jace  włoży,  zawsze  wygląda  wspaniale.  Dzisiaj  jego  granatowy 

blezer, beżowe spodnie,  kremowa  koszula  i  kaszmirowy  krawat  mogłyby stanowić przedmiot zazdrości  każdego 
modela z Gentlemana Quarterly. Poruszał się w tym stroju z tą samą swobodą i wdziękiem co w dżinsach. 

Zaproponował,  żeby  pojechali  jej  samochodem,  ponieważ  tylne  siedzenie  dżipa  nie  było  zbyt  bezpiecznym 

miejscem dla Allison, nawet przypiętej pasem w nosidełku. 

Jazda z Van Buren do Dallas autostradą stanową trwała tylko dwie godziny, ale dłużyła się jak wieczność. Żadne 

z nich się nie odzywało, oboje pogrążeni byli we własnych myślach. 

Gdy  znaleźli  się  na  przedmieściu,  Jace  zatrzymał  samochód  na  stacji  benzynowej,  na  której  z  powodu  Święta 

Pracy panował duży ruch. 

Kiedy znowu ruszyli, Katherine przez ciekawość spytała: 

- Jak ci się udało załatwić pozwolenie na ślub? 

- Przyjaciel Marka ma dla nas przygotowane  wszystkie  dokumenty. Musimy je tylko po przyjeździe podpisać. I 

wpisać twoje drugie imię. Nie znam go. 

Oderwał na chwilę wzrok od drogi i uśmiechnął się do niej. 

- Na drugie mam June - wymamrotała, wciąż jeszcze nie mogąc się otrząsnąć z szoku. - A czy nie musimy zrobić 

badania krwi? 

- Mój kolega z korporacji akademickiej jest w Denver lekarzem. Wydał zaświadczenia dla nas obojga. 

Katherine była przerażona. 

- To chyba nielegalne? To przecież oszustwo? 

Wzruszył ramionami. 

- Może. Nie wiem - odparł. - A co? Obawiasz się, że możesz mieć syfilis? - zapytał z szelmowskim uśmiechem. 

- Och - zgrzytnęła zębami. 

Jace roześmiał się. 

- Lepiej przestań się na mnie złościć. Skromny rumieniec panny młodej będzie znacznie stosowniejszy. Jesteśmy 

na miejscu. 

Nie  było  problemu  z  zaparkowaniem,  więc  zostawili  samochód  Katherine  naprzeciwko  historycznej  budowli  z 

czerwonego wapienia. 

- Poczekaj tu chwilę - powiedział Jace i wysiadł z wozu. 

Podszedł do dwóch mężczyzn stojących na stopniach budynku. Po krótkiej rozmowie wrócił i powiedział: 

- Wszystko załatwione. 

Katherine przywitała się z obydwoma mężczyznami, nie zadając sobie trudu, żeby usłyszeć ich nazwiska, kiedy 

się przedstawiali, i unikając ich badawczych spojrzeń. Myśleli pewnie, że Allison to jej dziecko i że małżeństwo 
jest zawierane w sytuacji przymusowej. 

Wiatr z siłą tornada smagał drapacze chmur w centrum Dallas. Katherine próbowała przytrzymać spódnicę i zara-

zem nie wypuścić Allison, która zaczęła płakać. W trakcie przysięgi małżeńskiej Jace wziął od niej małą i przytulił. 

background image

 

33 

Uspokoiła się natychmiast. 

Jeszcze chwila i było po wszystkim. Jace dla formy pocałował Katherine w usta, jak mu kazano, po czym wrócili 

do  samochodu.  Kiedy  Katherine  i  Allison  już  się  usadowiły,  Jace  podszedł  jeszcze  do  mężczyzn,  sięgnął  do 
kieszeni i wyjął zwitek banknotów. Na koniec podał im obu rękę i wrócił do samochodu. 

Zaproponował, żeby coś zjedli, ale Katherine odmówiła. Wolała już wracać. 

-  A  może  byśmy  wpadli  do  Neimana-Marcusa  wybrać  prezent  ślubny?  -  spytał  Jace,  manewrując  w  labiryncie 

śródmiejskich ulic. 

Propozycja wydała się Katherine kusząca, nigdy jeszcze bowiem nie była w słynnym magazynie, ale właśnie  w 

tej chwili Allison zaczęła marudzić, zrezygnowała więc z tego planu. 

Jace, wyczulony na wszelkie emocjonalne niuanse, pochwycił zawód w jej głosie. 

- Niedługo przyjedziemy tu sami. Obiecuję ci - oznajmił. 

Droga  powrotna  do  Van  Buren  okazała  się  trudna  dla  nich  obojga.  Byli  spięci  i  podnieceni  swoją  bliskością  i 

nową sytuacją. Allison, która albo wyczuwała to napięcie, albo była zmęczona nienormalnym przebiegiem dnia i 
obcym otoczeniem, prawie przez całą drogę popłakiwała. 

Jace  denerwował się,  że samochód jest zbyt ciasny,  i  oznajmił, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie  kupienie 

czegoś przyzwoitszego. 

- Kupię największą cholerną gablotę, jaką znajdę. 

- Uważaj, jak się wyrażasz przy dziecku - powiedziała Katherine. 

Odwrócił się do niej gniewnie i wyrżnął czołem w osłonę przeciwsłoneczną. Znów zaklął, ale tym razem cicho, 

pod nosem. 

Gdy  przyjechali  do  domu,  byli  zgrzani,  zmęczeni,  głodni  i  źli.  Katherine  dała  Allison  na  kolację  marchewkę  i 

szpinak, którym mała opluła siebie i ją. Trzeba było kąpać dziecko jeszcze raz. Katherine była wykończona i sama 
również postanowiła się wykąpać. Jace pomógł jej zanieść Allison na górę. 

-  Muszę  pojechać  do  motelu,  żeby  się  zapakować  i  wymeldować  -  powiedział.  -  Mieszkałem  tam  prawie  dwa 

tygodnie.  Przykro  mi,  że  nie  mogę  ci  zaproponować  własnego  domu  -  uśmiechnął  się.  -  Czy  nie  masz  nic 
przeciwko temu, że przez jakiś czas będziemy mieszkali u ciebie? 

- Nie, oczywiście, że nie - odparła. Do tej chwili nie myślała o tym, co będzie po ślubie. Teraz zdała sobie sprawę 

z tego, co oznacza fakt zawarcia małżeństwa. Miała mieszkać z Jace’em. Mieszkać, i co jeszcze? 

Wyszła z łazienki i pobiegła do szafy. Wyjęła koszulkę z emblematami uniwersytetu Kolorado i najstarsze, naj-

bardziej wyblakłe dżinsy. Wsunęła na nogi sandały. Może, jeśli z wyglądu nie będę przypominała panny młodej, to 
nie będę musiała robić tego co panna młoda, pomyślała z nadzieją. Uczesała włosy i upięła je grzebieniami. 

Zanim wrócił Jace, przygotowała kolację. Wszedł od frontu, pogwizdując, akurat w momencie, kiedy szykowała 

grzanki z serem na ruszcie. 

- Czy mam czas na prysznic? - spytał, zaglądając do ichni. 

- Tak, ale szybko. 

- Zaraz będę. Allison śpi? 

- Tak. 

- To dobrze - powiedział i poszedł do łazienki. 

Dobrze? Dlaczego dobrze, że Allison śpi? Bo nie będzie przeszkadzała? Katherine trzęsły się ręce, gdy obrywała 

liście sałaty. 

Do zupy grzybowej z puszki dodała cebulę smażoną na maśle i dwie łyżki sherry. Jace musiał docenić jej wysiłki, 

bo po pierwszej łyżce podniósł brwi i oświadczył: 

- Niezła. Przeszłaś pierwszą próbę jako żona. 

Pierwszą próbę? A miały być jeszcze jakieś? 

- Mam nadzieję, że lubisz ser szwajcarski na żytnim chlebie - powiedziała. 

-  Uwielbiam  -  odparł  i  mrugnął  do  niej  porozumiewawczo.  Miał  jeszcze  wilgotne  po  prysznicu  włosy,  był  w 

dżinsach i zwykłej koszuli. Nie pozapinał wszystkich guzików i Katherine zauważyła, że włosy na jego piersi są 
również  wilgotne. - Jeżeli pozwolisz, to rozpakuję się jutro rano. Na razie zwaliłem  wszystko  w living-roomie  - 

background image

 

34 

dodał. 

- Oczywiście... w porządku - wyjąkała. Czy dla wszystkich nowożeńców rozmowa jest taka trudna? 

Podniósł szklankę do ust. Ostrzegła go szybko: 

- Herbaty z lodem nie słodzę. Jeżeli ty... 

- Ja też nie. Popatrz, ile mamy ze sobą wspólnego... 

Wzniósł  szklankę  w  geście  toastu,  upił  łyk  i  resztę  odstawił.  Żartował  z  niej  sobie,  a  ona  była  zdenerwowana, 

rozdrażniona. Taki jej się wydawał ogromny w tej maleńkiej kuchence, która go ledwie mieściła. 

Jedli w pełnym napięcia milczeniu. Kiedy skończyli, przeprosiła go za to, że posiłek był taki skromny. 

- Od kilku dni nie robiłam zakupów, więc musiałam przygotować kolację z tego, co miałam. 

-  Nic  nie  szkodzi.  Było  pyszne.  Wyobrażam  sobie  chwilę,  kiedy  zechcesz  mnie  swoimi  kulinarnymi  talentami 

rzucić na kolana. Ale nie myśl, że chcę cię ciągle widzieć przy garach. Radzę sobie w kuchni całkiem nieźle. 

Jego  niebieskie  oczy  roziskrzyły  się  w  uśmiechu,  a  dołki  w  policzkach  zrobiły  się  głębsze.  W  roztargnieniu 

przesuwał palcami po słojach drewna na blacie stołu. Miał silne, lecz delikatne ręce, o czystych, krótko obciętych 
paznokciach. Katherine przypomniała sobie, jak te ręce powoli i kojąco głaskały jej piersi wtedy nad jeziorem. 

Zerwała  się  z  krzesła,  aż  zadzwoniły  talerze,  kiedy  zawadziła  o  stół.  Ani  chwili  dłużej  nie  będzie  tu  siedzieć, 

patrząc  w  niego  jak  w  obraz.  Co  za  szaleństwo!  Ktoś  mógłby  pomyśleć,  że  wyszła  za  niego  ze  względów 
uczuciowych. Bzdura! 

Jace  sięgnął  przez  stół  i  złapał  ją  za  przeguby  dłoni  z  precyzją  atakującego  węża.  Chciała  się  wyrwać,  lecz 

powstrzymał ją spojrzeniem i przyciągnął do siebie. Po chwili puścił  jej nadgarstki, sięgnął  do włosów i  wyjął  z 
nich grzebienie. 

- Wolę, jak opadają swobodnie - powiedział cicho, gdy włosy spłynęły jej na ramiona.- Co za niezwykły odcień! 

Czy je rozjaśniasz? 

Pociągnął lekko kosmyk, który opadał jej na twarz. 

- Nie... to chyba słońce - odparła. 

-  Naprawdę  prześliczne  -  wymamrotał.  Czuła  jego  ręce  na  plecach.  Przygarnął  ją  jeszcze  bliżej.  -  Ładnie 

pachniesz. Chodź do mnie, Katherine - powiedział łagodnie i posadził ją sobie na kolanach. Przyglądał się długo jej 
twarzy. - Nie ma powodu, żebyś się zachowywała jak płochliwy źrebak. Nie będę na siłę egzekwował swoich praw 
małżeńskich. Nie zaczniemy ze sobą sypiać, dopóki się lepiej nie poznamy. - Uśmiechnął się Figlarnie. - Chociaż 
wczoraj mnie trochę do tego zachęcałaś. 

Wczoraj! Czyżby minęła dopiero doba od chwili, gdy ją uratował przed Ronaldem Welshem? Zarumieniła się na 

myśl o tym, jak ją pocieszał, jak pieścił namiętnie, intymnie, jak całował. Podczas dzisiejszej porannej sprzeczki 
modliła się, żeby nie użył tego jako argumentu przeciwko niej. Nie użył, ale i nie zapomniał. 

Kiedy te myśli kłębiły jej się w głowie, przyglądała mu się z nie ukrywanym zachwytem. Jej wzrok musiał być 

bardzo wymowny, bo Jace roześmiał się. 

- Jak dotąd, nigdy nie brałem kobiety siłą i nie zamierzam zaczynać od mojej żony. A poza tym nie przeczytałem 

jeszcze gazety. 

Spuścił  ją  z  kolan  i  dał  klapsa  w  pupę,  a  potem  poszedł  do  living-roomu.  Katherine  próbowała  uporządkować 

swoje  kapryśne  uczucia.  Złapała  się  na  tym,  że  zupełnie  bez  powodu  jest  na  niego  zła,  iż  mimo  wszystko  nie 
dochodzi swoich praw małżeńskich. Całe jej ciało płonęło pożądaniem, świadome jego męskości. 

-  Chyba  pójdę  spać,  Jace.  -  Uśmiechała  się,  ale  usta  jej  drżały,  gdy  sprzątnąwszy  w  kuchni  weszła  do  living-

roomu. - Tyle się dzisiaj działo. 

- No pewnie. Śpij dobrze. 

- To dobranoc. 

- Dobranoc. 

Godzinę później, gdy Jace stanął w drzwiach sypialni, jeszcze się przewracała na łóżku. Snop światła wyłowił z 

mroku jego ciemną sylwetkę. 

- Pani Manning... - zwrócił się do niej. 

Serce skoczyło jej do gardła. Odruchowo podciągnęła kołdrę pod brodę. 

background image

 

35 

- T...tak? - wyjąkała. 

- Co do tamtej sypialni... 

- Co? 

- Jest pewien problem. 

- Jaki? 

- Tam nie ma łóżka. 

Katherine zakryła ręką usta, tłumiąc śmiech. 

- Och, Jace! Nie pomyślałam o tym. Strasznie mi przykro. Kiedy się wprowadzałam, to oczywiście wiedziałam, 

że będę spała w jednym pokoju z Allison, dopóki trochę nie podrośnie. Kupiłam to łóżko, ale nie... 

-  Pewnie  będę  musiał  wyłamać  drążki  z  łóżeczka  Allison,  żeby  się  zmieścić.  -  Westchnął.  -  Krótko  mówiąc, 

zostaje mi tylko kanapa. - Wychodząc dodał: - Łóżko stawiam na pierwszym miejscu naszej listy zakupów, razem 
z nowym samochodem. Do cholery, wszystko jest dla mnie za małe w tym cholernym domu. 

Trzasnął drzwiami, ale Katherine wiedziała, że to ze zdenerwowania, a nie ze złości. 
Zachichotała,  po  czym  obróciła  się  i  zapadła  w  spokojny  sen.  Zasypiając  wmawiała  sobie,  że  jej  wczorajsza 

przychylność w stosunku do Jace’a wynikała tylko z samej wdzięczności. Po prostu w ten sposób odreagowywała 
całe napięcie. Nic więcej. Tego jest pewna, bez względu na to, co chce w tym widzieć Jace. 

 

Rozdział 6 

Nie umiałaby powiedzieć, kiedy wyzbyła się swojej rezerwy w stosunku do Jace’a. Przez pierwszych kilka dni po 

nietypowej uroczystości ślubnej wciąż miała się na baczności, ważyła każde słowo, każdy gest. 

To go jednak nie zniechęcało. Był konsekwentnie uważający, uprzejmy i opiekuńczy. Czasem zostawiał ją samą, 

intuicyjnie zgadując, że ceni sobie niezależność. 

Łączyła ich Allison. Przyjemnie było patrzeć, jak Jace odnosi się do małej brataniczki. Katherine cieszyło, że za-

chowuje się jak dobry ojciec. Musiała nawet przyznać, że czasem mała wolała jego towarzystwo. 

Nazajutrz po ślubie, rano, Jace oświadczył zza niedzielnego numeru gazety: 

- Myślę, że trzeba się ubrać i iść do kościoła. 

- Do kościoła? - zdumiała się Katherine. 

- Tak. Happy już od jakichś dwudziestu minut krząta się w ogródku. Zrobiła chyba wszystko, co można zrobić w 

ogrodzie,  i  teraz  patrzy  w  naszą  stronę  z  wyraźnym  potępieniem.  Niewątpliwie  widziała  mojego  dżipa  stojącego 
przed domem w nocy i zapewne uważa, że jest w tym coś niewłaściwego. 

- Och, zupełnie o tym zapomniałam - zmartwiła się Katherine. 

- Powiemy jej o wszystkim, jak będziesz gotowa. 

- Naprawdę mamy iść do kościoła? 

- Tak. Chyba że nasze wyznania nie dadzą się pogodzić. Jestem protestantem. Widzisz w tym jakiś problem?  

- Nie, skądże, tylko że to... 

- Katherine, czy pomyślałaś o plotkach na temat tego, że młoda wdowa Adams nagle wychodzi za szwagra? I że 

ma kilkumiesięczne dziecko? Jeśli Manningowie mają mieszkać w Van Buren, to chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że 
są moralną podporą miejscowej społeczności. Chcę cię chronić przed wszelkimi pomówieniami. Nie mamy nic do 
ukrycia  poza  tym,  kim  byli  prawdziwi  rodzice  Allison,  a  kiedy  przysposobimy  ją  sądownie,  to  już  nie  będzie 
żadnego problemu. Pamiętaj, że najlepszą obroną jest atak. - Spojrzał na nią zza gazety i uśmiechnął się. 

- Dziękuję - wyszeptała. Poszła do kuchni po butelkę dla Allison, która już się o nią zaczęła dopominać, i nagle 

wybuchnęła płaczem. Nic mu nie chce zawdzięczać, a jednak musi. Czy on zawsze będzie taki au courant

 

Jace ucieszył się, że niektóre sklepy będą otwarte w Święto Pracy ze względu na ruch świąteczny. W jednym z 

większych magazynów kupił łóżko, które miało być przywiezione następnego dnia. 

- Ależ Jace, takie ogromne łoże nie zmieści się w tym małym pokoiku! - zaprotestowała Katherine. 

-  Zmieści  się,  tylko  trzeba  usunąć  pozostałe  meble.  Mniejsze  łóżko  byłoby  dla  mnie  za  małe.  -  Roześmiał  się  i 

background image

 

36 

ujął ją za ramię. - Postaram się nie zepsuć ci koncepcji urządzenia wnętrza. 

Potem  kupił  nowiutkie  kombi  i  zapłacił  gotówką.  Katherine  była  przerażona.  Pochodziła  z  domu,  w  którym 

każdy grosz oglądano na wszystkie strony. Oszczędność weszła jej w krew. Nie była w stanie pojąć, że ktoś może 
mieć tyle pieniędzy. 

Ta sprawa nie dawała jej spokoju. Nie straciła wcale awersji do Manningów, mimo że była teraz żoną jednego z 

nich i sama nosiła to nazwisko. Myśl, że żyje z ich łaski, była jej wstrętna. Gdy po zakupach wracali nowym samo-
chodem do domu, zaczęła na ten temat rozmowę. 

- Jace... - powiedziała nieśmiało. 

-  Hmm?  -  Jadł  właśnie  balonik  Hersheya.  Zauważyła,  że  ostatnio  wciąż  ma  ochotę  na  czekoladę.  Dlaczego  nie 

tył? 

- Zapłaciłeś za pobyt w szpitalu Ronalda Welsha, prawda? 

Przerwał na chwilę jedzenie balonika i spojrzał na nią. 

- Prawda - przyznał. 

- I posłałeś jego żonie jakieś pieniądze? 

Skinął głową. 
Mnąc w palcach brzeg swojej plażówki, Katherine podjęła z wahaniem: 

- Masz dużo pieniędzy. Kupiłeś samochód za gotówkę, i tak dalej. Czy... twoje zarobki... Mam na myśli... 

- Chodzi ci o to, czy to są moje pieniądze, czy moich rodziców? - zapytał. 

Zatrzymał samochód przed wjazdem do domu i spojrzał na nią. 

- To są moje pieniądze, Katherine - powiedział. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. - Doszedłem do nich 

uczciwie,  harując  jak  dziki  osioł.  Gdy  wyjeżdżałem  z  Afryki,  dostałem  bardzo  dużą  gratyfikację.  Willoughby 
Newton,  właściciel  Sunglow,  to  bardzo  przyzwoity  człowiek.  Mam  udział  w  każdym  odwiercie,  przy  którym 
pracowałem. Od czasu, jak skończyłem college, ani grosza nie wziąłem od rodziców. 

- Nie chcę się wtrącać w twoje prywatne sprawy. Tylko nie... 

- Nie chcesz żyć z pieniędzy Eleanor i Petera Manninga seniora, ponieważ jesteś piekielnie ambitna, tak? - ściszył 

głos i dodał: - Jestem z ciebie dumny. 

Przesunął się na siedzeniu w jej stronę i chwycił ją pod brodę. Musiała na niego spojrzeć. 

- A moje prywatne sprawy są teraz także twoimi sprawami. Jesteś moją żoną, nie zapominaj o tym. 

Jego  usta  łagodnie  pieściły  jej  wargi.  Był  to  krótki  pocałunek,  bez  okazywania  namiętności,  ale  Katherine 

wyczuła  ukryte  w  nim  pożądanie.  Serce  tłukło  się  jej  jak  szalone,  gdy  Jace  spojrzał  na  nią  swymi  przepastnymi 
niebieskimi oczami. 

Happy  z  wielką  radością  przyjęła  wiadomość  o  ich  ślubie.  Jeżeli  zastanawiała  się  nad  ich  wcześniejszymi 

kontaktami lub nad krótkością konkurów, pozostawiła te domysły przy sobie, a Katherine była jej za to wdzięczna. 

Zaproponowała,  że  zajmie  się  Allison  przez  resztę  dnia,  żeby  mogli  pomalować  sypialnię  Jace’a.  Katherine 

uważała, że trzeba to zrobić, zanim przywiozą łóżko. 

- Jak się we dwoje do tego weźmiemy, to się uwiniemy raz-dwa, zapewniam cię - powiedziała w odpowiedzi na 

utyskiwania Jace’a. 

-  Któż  to  widział,  żeby  w  dniu  Święta  Pracy  pracować?  -  spytał,  ale  szybko  zmienił  zdanie,  gdy  Katherine 

włożyła swój strój do malowania, który miała na sobie pierwszego dnia ich znajomości. 

-  Wiesz,  w  tym  wdzianku  wyglądasz  wspaniale  -  oświadczył,  gdy  zrobili  sobie  przerwę.  Katherine  siedziała  na 

podłodze  po  turecku  i  popijała  lemoniadę.  -  Tylko  żebyś  więcej  nie  otwierała  drzwi  w  tym  stroju  -  powiedział 
przyglądając  się  jej  spod  przymkniętych  powiek  dodał  cicho:  -  Kiedy  pierwszy  raz  zobaczyłem  twoje  nogi,  to 
musiałem użyć całej siły woli, żeby cię nie zaczepić. 

- Co takiego? - zapytała zdumiona. - A kiedy to było? 

-  Zaraz...  -  Zamknął  jedno  oko,  próbując  się  skupić.  -  Chyba  na  drugi  dzień  po  moim  przyjeździe  -  odparł.  - 

Poszedłem  na  kampus  i  kręciłem  się  po  korytarzu  waszego  gmachu  biurowego.  Byłem  ciekaw  tej  nieuchwytnej 
Katherine Adams, która tak odważnie zabrała ze szpitala siostrzenicę wcześniaczkę i przejechała z nią cały kraj. - 
Łyknął  lemoniady  i  oparł  się  o  ścianę.  -  Wyszłaś  z  pokoju  i  poszłaś  der  źródełka.  Chyba  brałaś  aspirynę.  W 

background image

 

37 

każdym razie, kiedy się schyliłaś, żeby się napić, miałem dobry widok na twoje nogi... i inne szczegóły.  - W jego 
oczach zaigrały szelmowskie ogniki. 

Katherine w pierwszej chwili zatkało, ale zaraz odparła cierpko: 

- To niemożliwe! Widziałabym cię na korytarzu. Jestem pewna, że bym cię zauważyła. 

Podniósł brwi, jakby go to zainteresowało. Ściszył głos: 

- Naprawdę? Czy to znaczy, pani Manning, że uważa pani swego męża za choć trochę przystojnego? 

- Chciałam powiedzieć... że ty... 

- Słucham? - spytał cicho. Oparł ręce na jej ramionach i łagodnie położył ją na ziemi. - Co chciałaś powiedzieć? 

Jego twarz była o kilka centymetrów od jej twarzy. Wyciągnął się obok niej. Poczuła ciężar jego napierającego na 

nią ciała. 

- Chciałam powiedzieć... 

- Później - wyszeptał. Jego usta spoczęły na jej wargach. 

Katherine przyjęła jego pocałunek z żarliwością. Wiedziała już, jakie cudowne, pulsujące ciepło wzbudza w jej 

ciele. Otworzyła usta przed jego niespiesznymi, poszukującymi wargami. Nieśmiało dotknęła ich czubkiem języka. 
Z gardła Jace’a wydarł się głęboki jęk, a jego usta stały się bardziej natarczywe. Ręką głaskał pas nagiej skóry na 
jej brzuchu. 

Wsunął  kolano  między  uda  Katherine,  naciskając  delikatnie,  ale  stanowczo,  a  że  również  był  w  szortach,  ze-

tknięcie  ich  ciał  wywołało  w  niej  elektryzujące  uczucie.  Szorstkie  włosy  porastające  jego  nogi  łaskotały  gładką 
skórę Katherine. Jakże pachniało jego ciało, jakie było przyjemne w dotyku. Ogarnęło ją pragnienie, żeby je lepiej 
poznać. 

Jace  wtulił  twarz  w  jej  szyję  mamrocząc  coś  niezrozumiałego  i  obsypując  ją  całą  płomiennymi  pocałunkami, 

jednocześnie sięgał do guzików koszuli. 

- Katherine, chcę... 

-  Hej,  wy  tam,  zrobiłam  wam  kanapki.  Chyba  zgłodnieliście.  Otwórzcie  mi  drzwi.  Obie  ręce  mam  zajęte!  - 

zawołała Happy od drzwi frontowych. 

- Nie do wiary! - Jace wstał i poszedł do living-roomu wpuścić nadgorliwą gospodynię. 

 

- Już po raz drugi Happy nam przeszkadza, gdy chcemy być sami. Czy mam wiązać krawat na klamce jak Ryan 

O’Neil w Love Story, gdy była u niego Ali McGraw? 

- Jace, proszę cię! - Katherine udawała oburzenie, ale się śmiała. 

Happy weszła i szybko wyszła. Starała się nie zostawiać Allison bez opieki na dłużej niż minutę. Zjedli kanapki i 

zabrali się znów do roboty. Po skończonym malowaniu zaczęli sprzątać bałagan. 

- Teraz mi się ten pokój podoba - zauważył Jace. - A myślałem, że brązowe ściany za bardzo go przyciemnia. 

- Przecież wszystkie okna wychodzą na południe... 

Katherine  starannie  rozważyła  sprawę  wystroju  sypialni.  Nie  przypuszczała,  że  kiedykolwiek  zajmie  ją 

mężczyzna,  dlatego  zmodyfikowała  nieco  pierwotne  plany.  Łóżko  miało  stać  pod  ścianą  brązową  jak  grzanka. 
Podczas dzisiejszych sprawunków kupiła bieliznę pościelową w muszle w różnych odcieniach brązu i beżu. 

- Chciałabym też kupić mosiężny zagłówek - powiedziała. - Wyglądałby wspaniale na tle ciemnej ściany. I inne 

mosiężne akcenty, lampy i takie tam różne drobiazgi. - Marząc na głos, już widziała gotową całość. - Ale może się 
zrobić ciasno. Muszę zobaczyć, ile miejsca zajmie to łóżko. 

- Mam nadzieję, że wkrótce będzie tu jeszcze ciaśniej - mruknął Jace. 

Spojrzała na niego podejrzliwie. Patrzył na nią spod przymkniętych powiek, ale szelmowski uśmiech dostatecznie 

wyjaśniał, co ma na myśli. 

-  Idę  na  dół  po  Allison  -  oświadczył.  -  Chyba  ten  zapach  farby  już  się  ulotnił.  -  Przy  drzwiach  odwrócił  się 

jeszcze. - Katherine... 

- Słucham? 

-  Ja  naprawdę  byłem  kiedyś  w  waszym  gmachu  biurowym  i  widziałem,  jak  szłaś  przez  korytarz.  -  Mrugnął  do 

niej. - Zmyśliłem tylko resztę. 

background image

 

38 

Zaczerwieniła się po korzonki włosów, ale Jace tego nie zauważył, ponieważ wyszedł. 

 

- Dzień dobry, pani Manning, jestem Jim Cooper. 

W drzwiach wejściowych stał uśmiechnięty młody człowiek. 
Katherine powiedziała niepewnie: 

- Przepraszam, ale... 

- Jestem synem Happy Cooper. 

- Och! - zaśmiała się Katherine. - Proszę wejść. Przepraszam. W pierwszej chwili nie skojarzyłam nazwiska. 

Wyciągnęła rękę, którą Jim Cooper serdecznie potrząsnął. 

-  Pewnie  mama  zapomniała  pani  powiedzieć,  że  się  znów  na  jakiś  czas  sprowadzam.  Nie  tutaj  -  wyjaśnił.  - 

Wynajmujemy wspólne mieszkanie na mieście z jednym chłopakiem. Wpadłem tylko spytać, czy pan Manning jest 
w domu. 

-  Nie,  przykro  mi  bardzo,  ale  go  nie  ma.  Wyszedł  po  zakupy.  Wprowadził  się  tu  dopiero  parę  dni  temu...  to 

znaczy... nie mieliśmy... 

- No tak, mama mówiła, że jesteście tuż po ślubie. - Jego uśmiech był zniewalający. - Najlepsze życzenia. 

- Dziękuję - wymamrotała Katherine. Nie przyzwyczaiła się jeszcze myśleć o sobie jako o kobiecie zamężnej ani 

do  tego,  że  jest  teraz  „panią  Manning”.  Miała  wątpliwości,  czy  kiedykolwiek  przyzwyczai  się  do  noszenia  tego 
nazwiska.  Jeszcze  tydzień  temu  były  tylko  ona  i  Allison.  I  nagle  w  jej  życiu  pojawił  się  pełen  inicjatywy  Jace 
Manning. 

- Mama mi przykazała, skoro już tu jestem, żebym zajrzał na strych. Zostało tam trochę moich rzeczy z czasów 

liceum i college’u, a pani pewnie przyda się więcej miejsca. 

Jim Cooper znów się uśmiechnął. Katherine pomyślała, że nieźle się prezentuje. 
Miał  jasne  włosy,  dłuższe  aniżeli  nakazywała  moda,  ale  starannie  uczesane  i  czyste.  Oczy  piwne,  ciepłe  i 

serdeczne. Upstrzony piegami nos przydawał mu chłopięcego wdzięku. 

- Nawet nie zaglądałam na strych - powiedziała Katherine. - Wcale nie musisz nic stamtąd zabierać. 

- Tylko tam zajrzę. To pomysł mamy. Nawet jakbym znalazł jakieś pamiątki po szkole, to chyba mogę bez nich 

żyć. 

Stanął na baczność, z ręką na sercu. Katherine się roześmiała. 

Taki jest mały w porównaniu z Jace’em, pomyślała, a potem zbeształa się za to. Dlaczego niby Jace ma być miarą 

oceny innych mężczyzn? 

Rzeczywiście Jim nie był wysoki, ale nie zdradzał też skłonności do tycia, jak jego matka. Wystrzępione nogawki 

obciętych dżinsów odsłaniały zgrabne nogi, a biała trykotowa koszulka ściśle przylegała do muskularnego torsu. 

- Drzwi na strych są tutaj, w schowku, prawda? - spytał, kierując się w stronę pokoju, w którym sypiał Jace. 

- Tak - odparła Katherine, idąc za nim. 

Kiedy  znalazła  się  w  pokoju,  chłopak  już  ustawiał  drabinę.  Szybko  wspiął  się  na  górę  i  zapalił  światło  na 

stryszku. 

Katherine słyszała, jak stąpa między pudełkami, pokrzykując z radości,  gdy  odkrywał jakiś zapomniany skarb. 

Stała pod drabiną, patrząc w jasny kwadrat na górze. 

- Czy znalazłeś jakieś drogocenne rzeczy? - spytała żartobliwie. 

- Żeby pani wiedziała! Zupełnie zapomniałem o tych gów... śmieciach. 

Zaczął znosić pudła na dół i ustawiać na środku pokoju. Po kilku takich kursach powiedział: 

- Jeszcze jeden raz i już się wynoszę. 

- Nie musisz się śpieszyć - uspokoiła go Katherine. - Allison śpi. Jest dość czasu, dopóki się nie obudzi. 

- Wiem,  że  ma tu pani taką małą laleczkę. Nie  mogę  się  doczekać, żeby ją zobaczyć  - powiedział Jim, taszcząc 

ostatnie pudło. 

Kiedy przysunął je do wyjścia ze strychu, Katherine spojrzała do góry. Kurz i drobne paprochy, poruszone przez 

pudło, posypały się z otworu i coś ostrego wpadło jej do oka. 

background image

 

39 

- Och! - krzyknęła. 

- Co się stało? - spytał Jim. Zaniepokojony, zsunął się po drabinie. - O, kurczę! - Krążył dokoła niej przerażony. - 

Mama mi nie daruje, jak się okaże, że coś się pani stało. 

Tylko palący ból powstrzymał Katherine od śmiechu. 

- Oko. Coś mi wpadło do oka. - Krzywiąc się z bólu, tarła oko ręką. 

- O Boże, jak mi przykro, Katherine. 

Wziął ją za rękę i zaprowadził do łóżka. Usiadła, nic nie widząc. 

- Pokaż - powiedział łagodnie. - Zobaczę, co się stało. 

Próbował  odjąć  jej  dłoń  od  bolącego  oka.  Poddała  mu  się,  ale  gdy  pyłek  przesunął  się  w  inne  miejsce,  wy-

szarpnęła rękę. 

- Och, jak przestaję trzymać, to strasznie boli. 

-  Wiem,  ale  musisz  pozwolić  mi  wyjąć  ten  pyłek,  bo  inaczej  naprawdę  będzie  źle.  No,  spróbuj  teraz  -  nalegał, 

odsuwając jej rękę. - Otwórz oko! 

Ostrożnie manipulował jej przy oku. Dłuższą chwilę potrwało, zanim skłonił ją do otwarcia powieki. 
Wykrzyknął z tryumfem na widok ziarnka piasku, które sprawiło jej tyle bólu. 

- Tu cię mam! - zawołał zadowolony. - Teraz popatrz do góry. Nie, nie na dół. Do góry. Jeszcze chwileczkę. Jest! 

Już to wyjmuję. 

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedział Jace wchodząc. 

 

Rozdział 7 

Jego  donośny  głos  zagrzmiał  w  pokoju  jak  wystrzał  armatni.  Katherine  odwróciła  się  i  załzawionymi  oczami 

spojrzała na niego. Opierał się niedbale o futrynę drzwi, ale niedbałość była tylko pozorem. Wysunięta szczęka i 
chłodny wzrok świadczyły o najwyższym niezadowoleniu. Skierował na Jima Coopera zimny, nieruchomy wzrok. 

Katherine  nerwowo zerwała się  na nogi. Nie zdawała sobie sprawy, że  leży  na łóżku, oparta na łokciach, a na-

chylony nad nią Jim trzyma w rękach jej głowę. 

- J...Jace - wyjąkała, przeklinając w duchu swoje zakłopotanie. - To jest Jim Cooper, syn Happy. 

-  Dzień  dobry  panu  -  Jim  ukłonił  się  i  uśmiechnął  nieśmiało.  Widząc,  że  Jace  nie  odpowiada  na  powitanie, 

nerwowo przełknął ślinę. 

- Jim przyszedł zabrać rzeczy ze strychu. Kiedy stałam z głową zadartą do góry, wpadł mi do oka jakiś paproch, 

Jim mi go wyjął. 

Poczuła do siebie pogardę za to, że się tak gęsto tłumaczy. Ani ona, ani Jim nie zrobili nic złego. Jednak wyraz 

twarzy Jace’a wcale nie zmiękł. 

-  Ale  ja  właściwie  przyszedłem  do  pana  w  zupełnie  innej  sprawie  -  powiedział  Jim  z  wahaniem.  Katherine 

podziwiała jego odwagę. Jace, mimo swej niedbałej pozy, minę miał groźną. 

- Słucham - rzekł krótko. 

- Chciałem zapytać, czy przypadkiem nie znalazłaby się dla mnie praca w Sunglow. Ja... mmm... pracowałem  w 

firmie wiertniczej w Luizjanie, ale moja mama jest sama i w ogóle, więc pomyślałem, że... że powinienem... 

Jace  przeniósł  ciężar  ciała  z  jednej  nogi  na  drugą  i  splótł  ręce  na  piersiach.  Katherine  rozgniewał  ten  jego 

wyniosły sposób bycia. 

Jim zauważył zniecierpliwienie Jace’a i zaczął mówić szybciej: 

- Chodzi o to, że szukam pracy. I nie boję się roboty. Mam zaświadczenia z poprzednich miejsc. Jace popatrzył 

na Katherine, a potem z powrotem na Jima Coopera, jednak chłopak dzielnie wytrzymał jego wzrok. 

- I ty masz czelność prosić mnie o pracę, kiedy przyłapałem cię na łóżku z moją żoną? - zapytał Jace. 

- Słuchaj... - zaczęła Katherine, lecz on zmroził ją spojrzeniem i słowa uwięzły jej w gardle. 

- Ale lubię twoją matkę - podjął Jace, jakby Katherine w ogóle się nie odezwała. - Idź do Billa Jenkinsa. Wiesz, 

gdzie wiercimy? 

- Tak jest, proszę pana - odpowiedział Jim. 

background image

 

40 

- To dobrze. Powiedz Billowi, że cię przysłałem. 

- Dziękuję panu bardzo. - Jim wskazał leżące na podłodze pudła. - Teraz zabieram to. - Podniósł najmniejsze. - po 

resztę wrócę później. Jeżeli można... - dodał szybko. 

- W porządku, Jim - uśmiechnęła się do niego Katherine. 

- No to idę. Do  widzenia, pani Manning  - powiedział, oglądając się  nerwowo na jej świeżo poślubionego  męża, 

nadal stojącego w drzwiach. 

- Jak nawalisz, to wylecisz. - Jace złapał chłopaka za ramię i przytrzymał. - Bez względu na matkę. 

- Tak, proszę pana. Rozumiem - zapewnił go uroczyście Jim. 

Jace puścił go i skinął głową. 
Katherine patrzyła na niego, dopóki nie usłyszała trzaśnięcia drzwi. Była wściekła. Zachowanie Jace’a było nie 

do przyjęcia. Typowe dla wielkiego, potężnego Manninga. 

W jej oczach pojawiły się zielone błyski, kiedy wybuchnęła: 

- Jak śmiesz traktować w moim domu kogoś... obojętne, kto to jest... w tak ohydny sposób! 

-  Ma  szczęście,  że  nie  skręciłem  mu  karku.  Przyznasz  chyba,  że  wrócić  do  domu  i  zastać  żonę  w  objęciach 

jakiegoś faceta to nic szczególnie miłego. 

- Poznałam go parę minut przed twoim przyjściem! - broniła się. - Przyszedł do ciebie, a poza tym miał zrobić to, 

co mu kazała matka. Celowo go upokorzyłeś. To przecież jeszcze dzieciak. 

Jace zaśmiał się ironicznie. 

- Ładny mi dzieciak! Dwadzieścia dwa lata! Wierz mi, Katherine, że pan Cooper obejmował cię z wielkim upo-

dobaniem i wprawą, obojętne, co nim kierowało. Tak, jak by to zrobił każdy normalny zdrowy mężczyzna na jego 
miejscu. 

- Nie sądź wszystkich według siebie - warknęła. 

- A o Welshu już zapomniałaś, tak? - Jace ironicznie uniósł brew. 

- No wiesz! - żachnęła się. - Widzę, że z ciebie kawał chama! 

Sina ze złości, przebiegła przez pokój, zamachnęła się i wymierzyła mu silny cios w szczękę. 
Wypuściła  ze  świstem  powietrze,  kiedy  muskularnym  ramieniem  złapał  ją  wpół  i  gwałtownie  do  siebie 

przyciągnął. Ręka zaplątała mu się w jej włosy, więc szarpnął ją boleśnie i odgiął jej głowę do tyłu, zmuszając, by 
spojrzała mu w oczy. 

Była przerażona, jednocześnie nie mogąc uwierzyć, że dała mu w twarz. A przecież nie powinna lekceważyć jego 

wybuchów gniewu. Zauważyła to w dniu, w którym się wybrali nad jezioro. Potem znów jego temperament dał o 
sobie  znać,  nawet  jeszcze  gwałtowniej,  kiedy  zaatakował  Ronalda  Welsha.  Teraz  przeszywał  ją  groźnym 
wzrokiem. Ze strachu wstrzymała oddech. 

Ale on ku jej bezgranicznemu zdumieniu wybuchnął śmiechem. 

- Jesteś jak dzika kotka, co, Katherine? 

Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy. Na policzkach czuła jego gorący oddech. 

- Byłaś niezrównana - wykrztusił. - Kiedy się wściekasz, jesteś wspaniała. 

Zgniótł jej usta wargami i objął jeszcze mocniej. W dalszym ciągu była zła i odpychała go, ale na próżno; waliła 

go rękami po brzuchu, jednak on jej nie puszczał. Poddała się, gdy czubkiem języka dotknął jej ust. 

Jej ręce, które przed chwilą go odpychały, teraz syciły się bogactwem jego włosów. Dłoń Jace’a znalazła się na 

jej policzku. Delikatnie przesuwał palcem po aksamitnej skórze, podczas gdy usta żądały jeszcze... 

W końcu oderwał się od niej. Popatrzył na nią czule, gładząc delikatnie jej usta. 

- Katherine, wiedziałem, po co młody Cooper tu przyszedł. Spotkałem przed domem jego matkę. Ale chcę, żebyś 

nie miała złudzeń: jestem bardzo zaborczy. 

Lekko ją pocałował w czubek nosa, odwrócił się i wyszedł. 
Ten  jego  gwałtowny  wybuch  zdenerwował  ją  i  oszołomił.  Czy  kiedykolwiek  tak  do  końca  zrozumie  tego 

człowieka? 

 

background image

 

41 

Rektor college’u dał Katherine wolne na cały następny tydzień. Przesłał jej tę wiadomość przez Jace’a, który za-

dzwonił do niego w sprawie Ronalda Welsha. 

-  Mówił,  że  w  ciągu  dwóch  lat  przez  to  biuro  przewinęło  się  pięć  czy  sześć  dziewczyn.  Teraz  już  wiedzą, 

dlaczego  aż  tyle  -  powiedział  Jace  z  pogardą.  -  W  każdym  razie  przysyłają  tam  jakiegoś  faceta,  żeby 
zreorganizował cały  dział  informacji. Twierdzi, że  w  tym tygodniu nie jesteś potrzebna, lecz  oczywiście będą ci 
płacić - dodał z wyraźnym niesmakiem. - Chcesz tam wrócić? 

-  Nie  wiem  -  odpowiedziała  szczerze.  -  Przez  ostatnie  dni  tyle  się  zdarzyło,  że  nawet  o  tym  nie  myślałam.  Ale 

chyba nie wytrzymam tu w domu tylko z Allison. Pracowałam zawsze, od ukończenia szkoły. 

-  Przemyśl  to  w  tym  tygodniu  -  polecił  jej  Jace.  -  Może  się  wydarzyć  coś  nieoczekiwanego.  -  Uśmiechał  się 

zagadkowo, jednak wszelkie próby wyciągnięcia od niego jakichkolwiek dalszych informacji spełzły na niczym. 

Katherine wzięła prysznic i narzuciła podomkę. Ciągle myślała o tej rozmowie. Co się za tym kryło, za tymi jego 

tajemniczymi słowami? Co planuje? Dlaczego nic więcej nie chce powiedzieć? 

Potrafił być czasami szalenie uparty. Co dzień odkrywała inną cechę jego osobowości. Niechętnie przyznawała, 

że na ogół były to cechy pozytywne. 

Skończyła  się  malować  i  wysuszyła  włosy.  Porządkując  toaletkę  zwróciła  uwagę  na  męskie  rekwizyty,  które 

nagle wtargnęły do jej kobiecego królestwa. 

Wzięła  do  ręki  brzytwę.  Na  srebrnej  rączce  były  wygrawerowane  jego  inicjały.  Od  kogo  dostał  tę  brzytwę? 

Takich rzeczy nikt sam sobie nie kupuje. Od kobiety? Nigdy nie wspomniał o swoich wcześniejszych podbojach, 
ale dla Katherine nie ulegało wątpliwości, że było ich sporo. Co oznacza ten środkowy inicjał „L”? Nie zna nawet 
wszystkich imion swego męża. A czy on spytał przed ślubem o jej imiona? Nie pamiętała. Ten dzień pozostał w jej 
pamięci jak mglisty sen. 

W srebrnym kubku, stanowiącym komplet z brzytwą, tkwiło pachnące mydło do golenia. Czy mężczyźni nie uży-

wają raczej pianki do golenia w aerozolu? Na takich sprawach zupełnie się nie znała. 

Od czasu do czasu przypominała sobie mgliście ojca. Kiedyś na przykład ją ukarał, a potem płakał bardziej niż 

ona. Te wspomnienia były żywe, nie pamiętała jednak przedmiotów, które do niego należały. Wszystko, co kiedyś 
miał, zniknęło z ich życia. Czy używał takiej brzytwy? 

Jej uwagę zwróciła butelka męskiej wody. Sięgnęła po nią, przestudiowała etykietkę i przypomniała sobie nazwę. 

Zachęcały do niej sugestywnie reklamy telewizyjne. 

Tylko ja i ty, i mój „Temperament”. 
Przystojny  model  leżał na łóżku bez koszuli, biodra miał  dyskretnie przykryte. Kiedy indziej znów  wjeżdżał w 

kamerę motocyklem, rozpryskując żwir na wszystkie strony, po czym następowało zbliżenie i mężczyzna mówił: 
Nie zawsze ujawniam „Temperament”, ale go mam. 

Katherine  oglądała  wszelkie  reklamy,  ponieważ  miała  zamiar  pisać  do  nich  teksty.  Uśmiechnęła  się  na 

wspomnienie reklamy „Temperamentu”, która wydała jej się szczególnie prymitywna. Zbliżyła flakonik do nosa i 
powąchała  z  roztargnieniem.  A  może  ci  faceci  z  Madison  Avenue  trafnie  wyczuwali  potrzeby  kobiet?  Czyż  jej 
serce nie zabiło szybciej, gdy zaciągnęła się tym zapachem? Dziwne. Bo przecież jej wyobraźnia nie wyczarowała 
twarzy modela, tylko... 

Drgnęła zaskoczona, kiedy z tyłu za nią otworzyły się drzwi; poczuła się, jakby ją złapano na gorącym uczynku. 
Jace spojrzał na nią w lustrze i powiedział z filuternym uśmieszkiem: 

- Mam nadzieję, że lubisz ten zapach. 

Katherine  przemknęło  przez  głowę,  że  mężczyzna  reklamujący  „Temperament”  pod  żadnym  względem  nie 

dorównuje jej mężowi. 

- Tak, tak, oczywiście. Ja tylko... - Dlaczego jąka się jak skończona idiotka? Jest przecież u siebie! 

- Allison śpi. Poczytałem jej trochę gazetę, ale ona kimnęła już po pierwszej stronie - Jace uśmiechnął się. 

- Dziękuję ci, że się nią zająłeś, to miło brać kąpiel nie musząc cały czas nasłuchiwać. 

- Nie ma za co. Moja pomoc dała wspaniałe wyniki: wyglądasz pięknie. 

Podszedł  i  odwrócił  ją  twarzą  do  siebie;  dotychczas  rozmawiali  za  pośrednictwem  lustra.  Objął  ją,  ale  tylko 

musnął ustami czoło. 

- Muszę dziś podjechać na odwiert, więc mogę wrócić dopiero późnym wieczorem. 

background image

 

42 

Był ubrany roboczo, w bardzo stare i ciasne wypłowiałe dżinsy, równie wypłowiałą koszulę z krótkimi rękawami 

i mocno znoszone buty kowbojskie. 

- Czy już wiercą? 

-  Jeżeli  zrobili  wszystko,  co  mieli  zrobić  w  zeszłym  tygodniu,  to  powinni  dziś  zacząć.  Przy  okazji,  przyjęli  do 

pracy twojego znajomego, Jima Coopera. 

Spojrzała na niego, wciąż w jego objęciach. 

- Jesteś tam szefem, prawda? 

Zorientowała  się  już,  że  Jace  specjalnie  umniejsza  swoją  pozycję  w  firmie.  Sunglow  było  jednym  z 

najpoważniejszych  przedsiębiorstw  naftowych  w  Ameryce.  Zajmowanie  w  nim  nawet  niższego  stanowiska 
kierowniczego było uważane za nie lada sukces. 

- Można to tak  nazwać - uśmiechnął się. -  Ale  niczego bym  nie  dokonał bez  moich  ludzi. Są naprawdę  dobrzy. 

Pracujemy razem od dłuższego czasu. 

Wzruszył lekko ramionami i Katherine przeniknął dreszcz. Trzymał ją tak blisko, że czuła jego najmniejszy ruch. 

A kiedy delikatnie otarł się o jej piersi, mimo woli ogarnęła ją fala fizycznego podniecenia. 

Natychmiast dostrzegł zmianę w jej nastroju. 

- Czy jeszcze cię bolą? - spytał troskliwie. - Te zadrapania na piersiach? Może powinniśmy iść do lekarza? 

- Nie, Jace - zapewniła go skwapliwie. - Goją się i czuję się bardzo dobrze. 

- Pokaż, zobaczę. 

- Co...? - wykrztusiła zaskoczona. - Nie, nie, to jest... to są... 

Urwała, ponieważ Jace odsunął się od niej i wprawnym ruchem rozwiązał pasek podomki, i powoli rozsunął poły. 

Wstrzymała oddech. Obrzucił spojrzeniem jej nagie ciało, po czym zatrzymał wzrok na piersiach. 

Czerwone pręgi zamieniły się w cienkie różowe rysy, a po siniakach pozostał tylko blady ślad na skórze koloru 

miodu. 

- Chyba... chyba masz rację. Wszystko goi się dobrze. 

Powiedział to zdławionym głosem. Kiedy podniósł na nią oczy, odczytała w nich prośbę o wybaczenie i zarazem 

błaganie. Delikatnie wsunął pod szlafroczek rękę i objął ją. Drugą rękę położył jej na piersi. Dotykał tak leciutko, 
że Katherine nie była pewna, czy to nie złudzenie. 

Pochylił swoją ciemną głowę, a ona zamknęła oczy i rozchyliła wargi. Przesuwał usta po jej ustach, przytulając ją 

tak  blisko,  że  swoim  wrażliwym  ciałem  poczuła  szorstkość  jego  ubrania.  Zachłanne  usta  Jace’a  biorąc  dawały 
zarazem tyle, że przyprawiały Katherine o paroksyzmy rozkoszy. 

W swoich pieszczotach przeniósł się  na szyję, ukrywając twarz w  jej zagłębieniu. Leciutko  głaskał palcami  jej 

pierś. Wyprężyła się i wygięła do tyłu jak łuk. Jęknęła cicho. 

- Och, Jace... 

- Najdroższa... Najdroższa... - wyszeptał i pochylił głowę niżej. 

A potem objął ustami obolałą pierś, otaczając ją słodkim, wilgotnym ciepłem. 
Chwyciła  go  za  głowę  niecierpliwymi  rękami  i  trzymała  mocno,  póki  jego  usta  nie  zaprzestały  tej  rozkosznej, 

delikatnej  pieszczoty.  Wtedy  zsunął  rękę  na  jej  biodro,  przycisnąć  ją  coraz  mocniej  i  mówiąc  w  ten  sposób,  jak 
bardzo jej pragnie. Katherine, przejęta radosnym dreszczem, zaczęła bezwiednie poruszać biodrami. 

Miękkim ruchem odsunął ją od siebie, z trudem łapiąc oddech i dalej mocno trzymając ją w ramionach. 
Katherine drżała. Pozwoliła kiedyś pewnemu mężczyźnie na niewinne jej zdaniem karesy, ale on był tak bardzo 

podniecony,  że  kiedy  odmówiła  mu  spełnienia,  wpadł  we  wściekłość,  wymierzył  jej  policzek  i  wymyślając  od 
ostatnich oskarżył, że go sprowokowała. Potem przepraszał ją aż do obrzydzenia, ale ona zdawała sobie sprawę, że 
te oskarżenia są w znacznym stopniu słuszne. Lubiła się całować i pieścić, jednak zawsze cofała się przed finałem. 
Wiedziała, że w tych sprawach gra nie fair. Nie chciała, żeby Jace pomyślał, że dręczy go celowo. 

- Jace? - spytała drżącym głosem. - Dobrze się czujesz? 

Twarz miał zaczerwienioną, dyszał ciężko, ramiona wznosiły mu się i opadały. 
Roześmiał się z goryczą. 

- Nie bardzo - powiedział - ale  jeżeli tak  dalej pójdzie, to w  ogóle  nie  wyjdę z  domu, a naprawdę  muszę iść do 

background image

 

43 

roboty. 

Popatrzyła  na  niego  przepraszająco.  Gdyby  w  tej  chwili  chciał  wyegzekwować  swoje  prawa  małżeńskie,  była 

gotowa. 

- Przykro mi - odparła i rzeczywiście było jej przykro. Czuła, że coś traci, że coś jej umyka. 

-  Przykro?  -  W  jego  błękitnych  oczach  zabłysły  ogniki.  -  Mnie  wcale  nie  jest  przykro,  że  moja  żona  ma  ciało 

bogini. 

Pocałował ją w dekolt, owinął podomką i z żalem zawiązał pasek. 

- Przez ciebie będzie mi się dzisiaj bardzo trudno skupić na pracy, ale taką ofiarę mogę ponosić codziennie. 

Westchnął dramatycznie, pocałował ją i wyszedł. 

Rozdział 8 

W sobotę rano Jace spytał Katherine, czy pojedzie z nim na odwiert. 

-  Moi  ludzie  pracują  po  godzinach.  Chciałbym  tam  wyskoczyć  i  zobaczyć,  jak  im  idzie.  To  nie  potrwa  długo. 

Pojedziesz ze mną? 

Przez ostatni tydzień Katherine odpoczęła od zwykłych porannych zajęć. Niełatwo było przed wyjściem do pracy 

wykąpać Allison, ubrać, nakarmić i zanieść do Happy. Te wolne ranki bardzo jej się przydały. 

Nadal była zajęta, robiła porządki w szafach i w szufladach, szykując miejsce dla nowego domownika, ale pod 

koniec  tygodnia  wszystko  było  gotowe  i  bez  zajęcia  poczuła  się  nieswojo.  Pracowała  przez  całe  życie  i 
próżnowanie ją męczyło. 

- Dobrze, bardzo chętnie - odparła na zaproszenie Jace’a. - Nigdy nie widziałam wieży wiertniczej. 

-  Moi  ludzie  mi  nie  wierzą  -  powiedział.  -  Uważają, że  istniejesz  głównie  w  mojej  wyobraźni.  Nie  uwierzą,  że 

naprawdę mam żonę i córeczkę, póki was nie zobaczą. Oczywiście Jim Cooper wyśpiewuje hymny pochwalne na 
twoją cześć, ale na tego szczeniaka nikt nie zwraca uwagi. 

Spojrzała na niego z irytacją, było jej jednak przyjemnie, że wspomniał o niej ludziom, z którymi pracował. Nie 

zastanawiała się, dlaczego jest jej z tego powodu tak miło. Kiedy na niego patrzyła przy śniadaniu, które uparł się 
sam przygotować, robiło jej się ciepło w sercu. 

Spytała z udaną obojętnością: 

- A co im o mnie powiedziałeś? 

- Zaraz, zaraz. Niech sobie przypomnę... - cedził słowa i mrużył oczy w głębokim skupieniu. - Powiedziałem im, 

że masz włosy koloru miodu, oczy jak głębokie leśne jeziora, w których odbijają się korony drzew. Powiedziałem, 
że twego ciała nie da się opisać, ale że masz niezrównany biust. Że oczywiście nie nosisz żadnej bielizny, nawet 
pod obcisłymi trykotowymi koszulkami i dżinsami. 

-  Jace!  Nie  masz  prawa!  -  krzyknęła,  a  potem  ujrzała  figlarne  błyski  w  jego  oczach.  Widząc  jej  oburzenie, 

wybuchnął  śmiechem,  więc  chcąc  nie  chcąc  również  zaczęła  się  śmiać.  Allison,  znudzona,  spojrzała  na  nich  z 
wyższością. - Jeżeli rzeczywiście tak mnie przedstawiłeś, to boję się, że będą zawiedzeni. 

Brwi zbiegły mu się nad oczami. Powiedział cicho: 

- Nie, nie będą zawiedzeni. 

Serce skoczyło jej radośnie. Od tego ranka, gdy pocałował ją w łazience, nie ponawiał żadnych prób zbliżenia, 

ale Katherine poznała go już na tyle, by wiedzieć, że agresja nie leży w jego charakterze. Zdobywał ją subtelną grą. 
Przez cały tydzień  ograniczył pocałunki  do  czułych  muśnięć policzka lub  czoła. Z niepokojem stwierdziła, że ta 
rezerwa wzmaga tylko jej pragnienie fizycznego kontaktu. 

Któregoś  wieczoru  zaprosił  ją,  żeby  obejrzała  z  nim  ostatnie  wiadomości  w  telewizji.  Kiedy  usadowiła  się  w 

drugim  końcu  kanapy,  odchrząknął  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  Siedział,  wygodnie  odchylony  do  tym  i  oparty  na 
poduszkach. Schowała bose stopy pod lekki szlafroczek i dopiero po chwili zauważyła, że się opiera o Jace’a. 

Słyszała jego równy oddech i czuła pod plecami twardy tors. 
Drgnęła,  kiedy  ręką  leżącą  na  oparciu  kanapy  zaczął  głaskać  jej  ramię.  Rzuciła  okiem  w  jego  stronę,  ale  był 

wyraźnie pochłonięty programem. 

Poruszał  ręką  wolno,  jak  hipnotyzer,  podniecając  ją  delikatnymi  muśnięciami.  Silne  palce  niepostrzeżenie 

zbliżyły się do jej piersi. Poczuła je, zanim jej dotknął, jej ciało ogarnęła fala gorąca. Pod koniec wiadomości miała 
ochotę złapać go za rękę i przycisnąć ją do siebie. Jego palce znieruchomiały. Katherine wstrzymała oddech. 

background image

 

44 

Teraz mnie dotknie - pomyślała. 

Ale on, ku jej wielkiemu rozczarowaniu, poklepał ją tylko po bratersku i posadził prosto. 

- Chyba już pójdę spać - powiedział. 

Tej  nocy  ciało  Katherine  płonęło,  wezbrane  nie  spełnionym  pragnieniem.  Rzucała  się  w  pościeli  niespokojnie. 

Może to jakiś szczególny rodzaj okrucieństwa właściwy Manningom? 

Peter  oczarował  Mary,  która  się  w  nim  zakochała,  a  potem  znęcał  się  nad  nią  na  wszelkie  możliwe  sposoby. 

Może  metoda  Jace’a  polega  właśnie  na  tym  jedwabistym  dotyku?  Może  chce  ją  w  sobie  rozkochać  po  to  tylko, 
żeby porzucić? 

Postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Zakochać się w Jace’u Manningu to tak, jakby skazać się na powolne 

konanie. Wiedziała przecież, że jej nie kocha. Pragnął jej jedynie fizycznie. Było to widać wyraźnie w jego rozpło-
mienionym spojrzeniu, które co chwila na niej zatrzymywał. 

Ale  przyczyny,  dla  których  się  z  nią  ożenił,  zostały  jasno  przez  niego  przedstawione.  Miało  to  być 

zadośćuczynienie  za  krzywdę,  jaką  Peter  wyrządził  Mary.  Poza  tym  Jace  czuł  się  odpowiedzialny  za  Allison. 
Przecież nawet powiedział, że nie chciał się żenić i że robiąc to poświęca swoją wolność. 

Jak się tego spodziewał, jego przyjaciel Mark, prawnik, przysłał mu zszywkę wycinków z gazet informujących o 

ich  małżeństwie.  Jace  przewidział  reakcję  rodziców  z  niesamowitą  dokładnością.  W  jednym  z  artykułów 
przytoczono  ich  słowa.  Jace  i  Katherine  połączyło  głębokie  uczucie  zaraz  potem,  jak  się  tylko  poznali  (ciekawe, 
kiedy miałoby to być?), oni zaś jako rodzice Jace’a są wzruszeni, że poślubił siostrę ukochanej Mary. 

Katherine po przeczytaniu artykułu wpadła we wściekłość. Jace tylko wzruszył ramionami i wrzucił go do kosza. 

Może  w  rzeczywistości  wcale  tak  bardzo  nie  potępia  rodziców?  Może  ma  jednak  z  nimi  coś  wspólnego,  lecz 
ukrywa to, bo tak mu wygodniej? - pomyślała Katherine. 

Patrząc na jego czarujący uśmiech, jeszcze raz powiedziała sobie, że musi być ostrożna ze swymi uczuciami. 

- Ubiorę Allison i możemy jechać, kiedy będziesz chciał - odparła. 

 

Jechali około pół godziny. Katherine była zachwycona krajobrazem. Wokół rosły sosny, cedry, dęby i wiązy, od 

czasu  do  czasu  pojawiały  się  krzewy  derenia.  Wiosną,  obsypane  uroczym  białym  lub  żółtym  kwieciem, 
przyćmiewały urodą leśne olbrzymy. 

Polna droga zwężała się, przechodząc w końcu w rozjeżdżony, wyboisty dukt. Dżip podskakiwał, aż dzwoniły im 

zęby. Trudno było w tych warunkach rozmawiać. Katherine przytuliła Allison w obawie, że dziecko wypadnie jej z 
rąk, kiedy trafią na większą dziurę. 

Jace skręcił z drogi i przez jakiś czas jechali z rzadka porośniętym sosnami terenem, już nieco równiejszym, aż 

dotarli do polany, gdzie widać było wieżę wiertniczą. Katherine zaskoczył wielki ruch i hałas. Pełno tu było jakichś 
przerażających sprzętów i urządzeń. 

Paru  ludzi  przerwało  pracę,  żeby  pomachać  Jace’owi,  który  wyskoczył  z  dżipa.  Katherine  na  jego  polecenie 

została w samochodzie. Podbiegł do zdezelowanej szarej przyczepy z obłażącą farbą i po chwili wybiegł z niej w 
kasku ochronnym na głowie; drugi trzymał w ręku. 

- Włóż to, bardzo cię proszę! - wrzasnął przekrzykując hałas. 

Katherine spojrzała sceptycznie na jaskrawożółty kask. 

- Przepraszam, ale to przepisy Manningów. - Mrugnął do niej i nasadził jej kask na głowę. Wziął na ręce Allison i 

ruszył z nią w kierunku przyczepy. 

Katherine  wydostała  się  z  dżipa  z  pewnym  trudem.  Miała  torebkę  i  siatkę  z  pieluchami.  Czuła  na  sobie 

ukradkowe  spojrzenia,  chociaż  wszyscy  zajęci  byli  pracą.  Nawet  nie  starała  się  rozpoznać  Jima  Coopera. 
Robotnicy byli anonimowi jak armia. 

Może mam za ciasne dżinsy - zastanawiała się w panice, myśląc o tym, co jej wcześniej powiedział Jace. 
Kask wydał jej się czymś śmiesznym i zupełnie zbędnym, ale Jace nieraz wspominał o twardych przepisach, jakie 

wprowadzał wszędzie tam, gdzie miał na to wpływ. 

- W latach trzydziestych, w czasie wielkiego kryzysu, ludziom rozpaczliwie zależało na pracy - mówił. - Angażo-

wali się  na polach naftowych, bez  względu  na kwalifikacje. Zatrudniali ich za  grosze pokątni pośrednicy,  którzy 
nie  przejmowali  się  bezpieczeństwem  pracy.  Mieli  tanią  siłę  roboczą...  Przepisy  bezpieczeństwa  wprowadzono 
znacznie  później.  Niestety  wielu  ludzi  zginęło  albo  zostało  okaleczonych  w  bezsensownych  i  zupełnie 

background image

 

45 

niepotrzebnych  wypadkach. Kiedy się pracuje przy  wieży  wiertniczej, zawsze  jest pewne  niebezpieczeństwo, ale 
staram się je ograniczyć stosując różne środki ostrożności. - Jak widać, nawet żona nie stanowiła wyjątku. 

Stał teraz na stopniach przyczepy, przytrzymując drzwi dla Katherine. Spojrzała w  jego stronę.  Uśmiechnął się 

szeroko. 

Można by pomyśleć, że jest ze mnie dumny, przemknęło jej przez głowę. 

- To jest Billy Jenkins. Paskudny zrzęda i opryskliwy mruk, a do tego całkowicie pozbawiony skrupułów, aleśmy 

się do niego przyzwyczaili. 

Katherine zdjęła kask i popatrzyła na mężczyznę, którego Jace przedstawił jej w ten niecodzienny sposób. Billy 

był starszy od pozostałych pracowników, więc pomyślała, że może Jace wyznaczył go do pracy w przyczepie ze 
względu na wiek. 

Miał rzadkie, siwe włosy, a skóra jego twarzy przypominała wysuszony brązowy rzemień, mocno naciągnięty na 

kościach policzkowych. Poorana głębokimi bruzdami, przywodziła na myśl  mapę drogową. Krępy i  krzywonogi, 
sprawiał wrażenie niższego, niż był w rzeczywistości. 

Kilkakrotnie zmierzył Katherine od stóp do głów spojrzeniem, które wyrażało niewątpliwe uznanie. 

-  Ciekawe,  co  takie  miłe  małe  stworzenie  mogło  zobaczyć  w  takim  cholernym  podwiertku  jak  ten  tutaj  -  po-

wiedział, wskazując swego szefa bezczelnym ruchem małej główki. 

Tym  epitetem  określano kogoś, kto  dowiercał się  na skos  do innego  otworu. W czasach boomu uważano to za 

szczególne przestępstwo, a winowajcę traktowano jak najnędzniejszego z nędzników. 

Katherine usłyszała za sobą donośny śmiech Jace’a. 

- Zamierzasz stać tak dalej i nas obrażać, czy zrobisz nam coś do picia? 

- Sami sobie weźcie. Chcę zobaczyć dziecko. 

Katherine nie wątpiła, że te złośliwości wynikają z wzajemnej głębokiej sympatii. Billy wziął od Jace’a Allison, 

która natychmiast sięgnęła do jego czerwonej chusteczki wystającej z kieszonki koszuli. Stary roześmiał się serde-
cznie. 

-  Proszę,  jaka  mądrala.  Wiesz,  kto  jest  twoim  przyjacielem,  prawda?  Trzymaj  z  Billym,  a  nie  pożałujesz.  Tak, 

pewnie, że tak. Chodź, pokażę ci coś ładnego. 

Cały czas przemawiając słodko do małej, zaniósł ją, ku jej zachwytowi, do swojego zagraconego biurka. 
Katherine i Jace śmieli się wesoło. 

- Nic tak nie zawróci chłopu w głowie jak małe dziecko - powiedział Jace. Spojrzał na Katherine i mrugnął. - No, 

może jeszcze piękna dziewczyna. Kiedy zobaczyłem, jak Billy ci się przygląda, myślałem, że będę musiał bronić 
twego honoru. 

-  Bardzo  mi  to  pochlebia  -  uśmiechnęła  się.  -  Uważam,  że  jest  prawdziwym  dżentelmenem  -  powiedziała, 

sznurując usta. 

- Coś takiego! Ten stary rozpustnik? Gdybym ja używał takiego słownika jak on, nigdy byś mi nie darowała. 

- Owszem, ale to co innego. 

- Dlaczego? 

- Bo nie jestem jego żoną, tylko twoją. 

Spojrzał poważnie, ale kąciki ust drgały mu od powstrzymywanego śmiechu. 

- To prawda. I radzę ci o tym nie zapominać - mruknął. 

Roześmieli  się  oboje,  Jace  odruchowo  objął  Katherine  i  przytulił,  po  czym  otworzył  zardzewiałą  lodówkę,  z 

której wyjął zimne napoje. Allison uszczęśliwiona siedziała na kolanach Billy’ego, pławiąc się w jego czułości. 

- Chodź no tu do mnie na chwilę - skinął Jace na Katherine - mam dla ciebie pewną propozycję. 

Wskazał jej biurko w drugim końcu przyczepy, przy którym biurko Billy’ego wydawało się szczytem porządku. 

Piętrzyły się tu sterty map, wykresów i tabelek. Mogła się tylko domyślać, co przedstawiają, ale przede wszystkim 
ciekawa  była  propozycji  Jace’a.  Kiedy  przecisnęła  się  wąskim  przejściem,  kazał  jej  usiąść  za  biurkiem,  sięgnął 
ponad jej ramieniem i wziął arkusz papieru zapisany pochyłymi bazgrołami. 

- Tę notatkę dostałem od Willoughby’ego. To właściciel Sunglow. Wspominałem ci o nim... 

Skinęła głową, więc mówił dalej: 

background image

 

46 

- Wygląda na to, że Willoughby’ego niepokoi zła opinia towarzystw naftowych. Podejrzanie wielkie zyski i inne 

tego rodzaju rzeczy. Jest zdecydowany coś zrobić, żeby poprawić opinię o firmie. Udało mu się zawrzeć układ z 
wieloma stacjami telewizyjnymi na wielkich rynkach Teksasu i Oklahomy, między innymi w Houston, Dallas, Fort 
Worth,  Austin  i  Oklahoma  City.  Sunglow  zapewni  paliwo  i  usługi  konserwacyjne  dla  ich  nowych  samochodów 
osobowych  i  innych  pojazdów,  w  zamian  za  czas  reklamowy.  -  Wypił  łyk  wody  sodowej  i  spytał:  -  Rozumiesz? 
Przerwij mi, jak będzie coś niejasnego. Ja też musiałem chwilę pomyśleć, żeby to pojąć. 

- Tak, rozumiem cię, ale... 

- A teraz to, co dotyczy ciebie. Potrzebny jest ktoś do robienia reklamówek. Zaproponowałem, że ty się tym zaj-

miesz. 

Katherine patrzyła na niego w osłupieniu. 

- Ja! - zawołała. - Jace, ja przecież nie mam pojęcia... 

- O ropie naftowej? Nie musisz. Willoughby chce mieć reklamy w stylu ogłoszeń agencji państwowych, zrobione 

z  punktu  widzenia  konsumenta.  Chce  upowszechnić  opinię,  że  Sunglow  niepokoi  się  sytuacją  energetyczną  na 
świecie  i  podejmuje  kroki,  żeby  ją  zmienić  i  jednocześnie  utrzymać  w  ryzach  ceny  benzyny.  Musimy  sobie 
poprawić reputację. Pisywałaś informacje dla prasy. To dla ciebie pestka. 

- Czy Sunglow rzeczywiście zamierza coś w tej sprawie robić? Nie mogę kłamać. 

Spojrzał na nią prawie urażony. 

- Katherine, nigdy bym cię nie zmuszał do kłamstw. Czy uważasz, że mógłbym się związać z firmą, która oszu-

kuje ludzi? 

Odwróciła głowę. 

- Nie. - Przygryzła wargę. Potrzebowała trochę czasu, żeby pomyśleć. Co za fantastyczna okazja! Ledwie mogła 

ukryć podniecenie, a przecież nad niejednym musiała się zastanowić. 

- Chybabym tutaj nie mogła pracować - powiedziała. 

Roześmiał się. 

- No pewnie,  że  nie! Nie pozwoliłbym tym  dzikusom  przez  cały  dzień pożerać cię  wzrokiem. W żadnym razie. 

Wystarczy już, że Cooper jest na ciebie taki napalony. - Odwrócił się do niej, oparł o biurko i skrzyżował wyciąg-
nięte nogi. Szeroki uśmiech wskazywał, że sobie żartuje na temat Jima. - Pomyślałem - podjął - że mogłabyś praco-
wać w domu. Uważam, że powinnaś być z Allison w tym tak ważnym okresie jej życia. Możesz sobie sama ustalić 
godziny pracy, będziesz pracować, kiedy ci się podoba, ale cały dzień z nią. Co o tym sądzisz? 

- To by było cudownie, Jace. Martwiłam się, że ją na tak długo zostawiam, zanim... zanim się pobraliśmy. 

- Świetnie! A więc załatwione. 

- Czekaj! Niech pomyślę. - W skupieniu bębniła palcem wskazującym po wargach. - Będę chyba musiała blisko 

współpracować z realizatorami tych filmów? 

-  Słuszne  pytanie.  Stacja  telewizyjna  w  Houston  dostarczy  nam  wszystko,  co  trzeba.  Jak  im  przekażesz  scena-

riusz, załatwią całą czarną robotę. Jeżeli będziesz potrzebna, zawsze mogą zadzwonić. A w razie czego weźmiesz 
samolot firmowy i polecisz na jeden czy dwa dni. 

- Och, Jace, to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. 

- To tylko kwestia tego, czy chcesz, czy nie. Kwalifikacje masz. 

Pogłaskał ją delikatnie po policzku i uśmiechnął się szeroko. 

- Czy zadzwonić do Willoughby’ego i powiedzieć mu, że ma nowego pracownika? 

Zawahała się na krótką chwilę, a potem klasnęła w ręce. 

- Tak, Jace, och tak! - zawołała. 

Umówili się, że zostaną i zjedzą lunch z robotnikami. Jeden z nich pojechał do miasta i przywiózł hamburgery i 

frytki. Allison, po swojej południowej butelce, zasnęła spokojnie na ręku Billy’ego, który okazał się zupełnie nie-
wrażliwy na docinki kolegów. 

Wiertnia  dudniła,  świder  wgryzał  się  w  grunt  i  skałę,  a  warkot  silnika,  który  wciskał  go  w  głąb,  przyprawiał 

Katherine o ból głowy. Ale robotnicy, przyzwyczajeni do hałasu, zajadali, aż im się uszy trzęsły. 

Siedzieli na ziemi, na siedzeniach wyjętych z ciężarówek, albo stali w grupkach i żartowali - czasami wymknęło 

background image

 

47 

im się jakieś mocniejsze słowo, chociaż Katherine miała wrażenie, że i tak ze względu na nią bardzo się hamowali. 

Kiedy już wszyscy skończyli, Jace wrzasnął starając się przekrzyczeć hałas: 

- Co się tu do diabła dzieje? Czy myślicie, że skoro przywiozłem żonę, żeby was poznała, to już się możecie cały 

dzień obijać? Wszyscy do roboty! Koniec pikniku. 

Mówił to poważnie, ale cały czas się uśmiechał. 
Rozległo  się  szemranie  i  były  nawet  niezadowolone  miny,  ale  wszyscy  powędrowali  do  roboty.  Niektórzy, 

przechodząc obok Katherine, pozdrawiali ją serdecznie albo zagadywali nieśmiało. Jim Cooper uśmiechnął się do 
niej szeroko spod kasku, ale umknął szybko, kiedy Jace łypnął na niego złym okiem. 

Gdy po powrocie z wiertni wchodzili do mieszkania, Jace powiedział: 

-  Za  parę  dni  przyjdzie  paczka  od  Willoughby’ego.  Wysyła  jakieś  materiały,  które  mogą  ci  się  przydać,  dużo 

suchych faktów i liczb, ale też trochę interesujących historii o ludziach. 

- Chciałabym już zacząć - westchnęła Katherine. 

Jace  uśmiechnął  się  tajemniczo,  zauważyła  błysk  w  jego  niebieskich  oczach.  Za  chwilę  miała  się  dowiedzieć, 

dlaczego jest taki zadowolony. 

Na środku living-roomu stało nowe biurko, a na nim elektryczna maszyna do pisania. Katherine pisnęła z radości 

i odwróciła się zdumiona do Jace’a. 

- To dla mnie? - spytała. 

- Nie, dla Allison - odrzekł wesoło. 

Pominęła  tę  kpinę  i  pośpieszyła  zobaczyć  to  wspaniałe  urządzenie.  Było  wszystko,  co  trzeba,  wyświetlarka 

korektorska i różne inne rzeczy, które trochę ją przeraziły, bo nie umiała się nimi posługiwać. 

- Och, Jace, jest cudowna. Ja... kiedy? 

-  Kupiłem  ją  dwa  dni  temu  i  poprosiłem,  żeby  dostarczono  ją  podczas  naszej  nieobecności.  Miała  to  być  dla 

ciebie niespodzianka. Podoba ci się? 

- Podoba? Przecież to marzenie każdej maszynistki. Gdybyś widział... - urwała pod wpływem jakiejś nagłej myśli 

i spojrzała na niego przymrużonymi oczami. - Byłeś taki pewny, że zgodzę się na twoją propozycję...? Co? 

Roześmiał się. 

- Miałem nadzieję. 

Udawała nadąsaną, ale nie wytrzymała długo i uśmiechnęła się do niego promiennie. 

- Powinnam być wściekła na ciebie, że uznałeś to za oczywiste, ale nie potrafię. Dziękuję ci, Jace, za wszystko. 

Za pracę. Za maszynę. Za wszystko. 

Zawstydziła się, że kiedykolwiek miała wątpliwości co do jego intencji. 

- To chodź i podziękuj, jak się należy - powiedział. - Pocałuj. 

Patrzył na nią twardo, łagodny wyraz twarzy gdzieś znikł. 
Rozdrażniona  jego  nagle  zmienionym  tonem,  zmusiła  się,  by  do  niego  podejść.  Kiedy  oglądała  nowy  nabytek, 

wziął  od  niej  Allison,  która spała sobie teraz spokojnie u  niego  na rękach. Wspięła się  na palce  i pocałowała go 
lekko w policzek. 

Zmarszczył czoło. 

- To nie był pocałunek. To jest pocałunek. - Pochylił się i ujął jej usta w swoje. Nie mógł jej przytulić z powodu 

Allison, ale siła jego pocałunku była znacznie większa i znacznie bardziej zniewalająca niż jakiekolwiek uściski. 

Jego  mocne  wargi  dotykały  jej  ust  z  dręczącą  obojętnością.  Skubał  jej  dolną  wargę,  dopóki  Katherine  nie 

rozchyliła ust. Ale nawet wtedy jego pieszczota była leniwa, jakby beznamiętna. 

Katherine jęknęła i przysunęła się bliżej. Zarzuciła mu ręce na szyję i zmusiła, by znowu pochylił głowę. Dopiero 

teraz zaspokoił jej pragnienie. Z rozkoszną gwałtownością rzucił się na jej usta i od tego pocałunku ciało Katherine 
rozśpiewało się uczuciem, które zdawało się rozsadzać jej duszę. 

Gdzieś w podświadomości kołatała myśl, że Jace tak łatwo, tak zupełnie bez wysiłku, potrafi ją zniewolić. Jak to 

się dzieje, że tak całkowicie zawładnął moimi zmysłami? - zadawała sobie pytanie. Nie mogę się poddać uczuciom. 
A jednak chcę. Chcę Jace’a. 

background image

 

48 

Te myśli przelatywały jej przez głowę, gdy piła słodycz jego warg. A potem Jace odkrył inne okolice jej twarzy, i 

wszystkie myśli Katherine gdzieś uleciały. 

Poczuła  nagle  bębnienie  małych  piąstek  na  swojej  piersi  i  dopiero  wtedy  uświadomiła  sobie,  że  przygnietli 

Allison. Puściła szyję Jace’a i odsunęła się powoli. 

Spojrzeli na niezadowolone maleństwo. Allison skrzywiła buźkę i zaczęła głośno płakać. 

- Patrz, cośmy  narobili -  mruknął Jace. Podniósł Allison  do  góry  i uspokajająco poklepał po pleckach.  - Chodź, 

księżniczko, zaraz ci to wynagrodzę. - Idąc do kuchni odwrócił się i powiedział przez ramię: - Ja ją nakarmię, a ty 
się pobaw swoją nową zabawką. 

Katherine nie protestowała. Usiadła przy nowym biurku i wzięła do ręki instrukcję. 

-  To  prawie  encyklopedia  -  zawołała  w  stronę  kuchni.  -  Zanim  pierwszy  raz  włączę  maszynę,  będę  musiała  to 

godzinami studiować. 

- Poradzisz sobie z pewnością! 

Minęła godzina, nim Katherine oderwała się od lektury. Jace zaniósł Allison przez living-room do sypialni. 

- Już się najadła. Udało mi się wcisnąć jej większość tej ohydnej papki. Dotrzymywała mi towarzystwa, kiedy ro-

biłem mój słynny sos do spaghetti. Masz ochotę spróbować? 

- To brzmi zachęcająco. 

- Musi się chwilę pogotować. Poczekaj tu na mnie, pójdę położyć małą. 

Ledwie skończył  mówić, Katherine  znów przepadła  dla świata. Pochylona nad  instrukcją, studiowała zawiłości 

budowy maszyny. 

Nagle doszedł ją ostry krzyk bólu. Poderwała się, rzuciła broszurę i pobiegła w stronę sypialni. 

 

Rozdział 9 

Otworzyła drzwi i jak burza wpadła do pokoju. Nie było tu nikogo. Spojrzała na puste łóżeczko i znowu usłyszała 

głośny jęk i bolesne: 

- Auuu! 

Dopiero wtedy zorientowała się, że krzyki dochodzą z łazienki. 
Stanęła na progu jak wryta. Jace i Allison byli w wannie. Gładka biała pupka Allison kontrastowała ze śniadym 

torsem Jace’a, porośniętym ciemnymi włosami. Jace leżał w wodzie, unosząc kolana, żeby zmieścić swe duże ciało 
w za krótkiej wannie. Widok jego męskości poraził jej zdumione i mimo wszystko ciekawe oczy. 

- Och, Katherine, jesteś, dzięki Bogu. Pomóż mi... - Skrzywił się z bólu i wtedy dostrzegła przyczynę. 

Allison  leżała  wyciągnięta  jak  długa  na  piersi  Jace’a,  małymi  tłustymi  rączkami  ciągnąc  go  za  włosy.  Tak  się 

cieszyła tą nową niezwykłą zabawką, że coraz mocniej zaciskała piąstki i fikała z radości nóżkami. 

Katherine przełknęła nerwowo i wyszeptała: 

- Zaraz... zaraz ją zabiorę. - Schyliła się i chwyciła wpół mokre, wijące się ciałko. 

- Nie! - wrzasnął przerażony Jace. - Jeśli ją teraz podniesiesz, wyrwie mi wszystkie włosy, a to okropnie boli. 

Katherine spojrzała na malutkie paluszki zaplątane w ciemne włosy i przyznała mu rację. 

- Co... - zaczęła. 

- Może byś wyplątała jej paluszki z moich włosów. Boję się ją puścić. Jest śliska jak węgorz. 

Katherine na chwilę przymknęła oczy i wciągnęła powietrze. A potem uklękła obok wanny i odginając jeden po 

drugim paluszki małej, uwolniła mokre kosmyki kędzierzawych włosów. Gdy wyplątała jedną rączkę, Jace złapał 
ją zaraz i przytrzymał z daleka. 

Katherine zajęła się  drugą rączką. Nachyliwszy się, żeby  lepiej  widzieć, udawała, że  nie czuje  oddechu Jace’a, 

który owiewał jej włosy. Głowę miała tuż przy jego ustach. Uwolniony wreszcie, szybko wstał, ale zamiast oddać 
dziecko Katherine, nadal trzymał je w objęciach. 

- Powinienem ci dać klapsa w gołą pupę, moja panno - zbeształ Allison. - Od tej chwili będę się kąpał w koszuli. 

Przeszedł nago do sypialni, ciągle z małą na ręku, i wytarł ją miękkim ręcznikiem. 

- Dzięki ci, kochanie - mruknął do Katherine, po czym przestał zwracać na nią uwagę. 

background image

 

49 

Idąc  przez  sypialnię  ominęła  go  szerokim  łukiem.  Jace,  pochylony  nad  łóżeczkiem,  ubierał  małą  w  piżamkę. 

Biodra  miał tylko  niewiele  jaśniejsze  od szerokich  gładkich pleców,  które  zwężały się  ku talii  i poprzez pośladki 
przechodziły w smukłe, umięśnione uda. Katherine szybko wyszła do living-roomu. 

Przez chwilę bezmyślnie kartkowała instrukcję, którą jeszcze tak niedawno była całkowicie pochłonięta, a potem 

wypuściła ją z drżącej ręki i broszura upadła na podłogę. Machinalnie podniosła ją i położyła obok maszyny. Nie 
mogła się jednak skupić; przed oczyma wciąż miała obraz lezącego w wannie Jace’a. 

Poszła  do  kuchni  w  nadziei,  że  może  tam  się  czymś  zajmie,  uspokoi,  że  znowu  będzie  się  zachowywać  jak 

człowiek rozumny, a nie roztrzęsiona galareta. 

Podniosła  pokrywkę.  W  rondlu  gotował  się  sos  do  spaghetti,  roztaczając  wspaniały  zapach.  Gdy  już  miała 

odłożyć pokrywkę, usłyszała ciche kroki. Czuła, że za nią stoi Jace. Upuszczona pokrywka zabrzęczała głośno. 

Zanim Katherine zdążyła ją podnieść, Jace sięgnął ręką pod jej ramieniem i sam to zrobił. 
Obie  ręce  Jace’a  znalazły  się  pod  bluzką  Katherine.  Jednym  ruchem  rozpiął  klips  stanika  z  przodu,  odsunął 

koronki i nakrył dłońmi jej piersi. 

- Podnieciło cię to, prawda? I zaniepokoiło? 

Ukrył twarz na jej karku pod włosami, koniuszkiem języka dotykając aksamitnie gładkiej skóry za uchem. 

- Co? - spytała Katherine zduszonym głosem. 

- Widok mojej nagości. Kiedyś wywoływałem w ten sposób wielkie zamieszanie. Było to w Afryce. Kiedy szed-

łem ulicą, na sam mój widok rodzice córek „w wieku poborowym” drżeli z przerażenia. 

Jego głos, ściszony do szeptu, brzmiał uwodzicielsko. Przysunął się bliżej, udami muskając jej biodra i nogi. 
Z trudem dobywając słowa, usiłowała podtrzymać tę bezsensowną rozmowę. 

- Ch...chodziłeś nago po mieście? 

Ścisnął jej piersi tworząc między nimi głęboki rowek i jednocześnie muskał palcem sterczące sutki. 

- Oczywiście. W pewnych kulturach afrykańskich jest to przyjęte. - Chwycił ją zębami za ucho, 

- No cóż, tu nie Afryka... - westchnęła. Jego ręce błądziły teraz po jej płaskim brzuchu. - Byłabym ci wdzięczna, 

gdybyś nie... Och, Jace. 

Odwrócił ją do siebie. W jego błękitnych oczach była determinacja. Wziął Katherine na ręce i zaniósł do swojej 

sypialni. 

Delikatnie położył ją na ogromnym łożu, zrzucił ręcznik, którym był przewiązany w pasie, i wyciągnął się obok 

niej. 

Odgarnął włosy z jej płonących policzków i lekkimi pocałunkami okrył skronie. 

- Chcę się z tobą kochać - powiedział. 

Nie prosił o przyzwolenie. Zabrzmiało to jak oświadczenie. Całował czule, namiętnie, coraz śmielej. Napawał się 

widokiem ciała Katherine, każdą jego najdrobniejszą częścią, w miarę jak się przed nim odsłaniało. Rozbierał ją z 
zadziwiającą wprawą i dręczącą powolnością, co chwila przerywając tę czynność, by podjąć pieszczoty. 

Z jej długich, smukłych nóg zsunął majteczki bikini, obsypując Katherine czułościami i szepcząc pełne zachwytu 

słowa. 

Pod dotknięciem jego rąk powoli narastało w niej podniecenie. Zaczęła brać udział w ich odkrywczych wędrów-

kach. Odrzuciła głowę do tym, a on stęsknionymi ustami szukał wrażliwych miejsc na jej szyi. 

Jego wargi spoczęły na jej ustach, całując namiętnie i delikatnie zarazem. Pijąc ich słodycz i pieszcząc dłońmi jej 

ciało, wyszeptał: 

- Nie wiem, jak lubisz... Powiedz, czy... 

Przerwała mu, pocałunkiem zamykając usta. Jeśli tak to miało dalej wyglądać, to lubiła wszystko... 
Przesunął usta po jej policzku, szukając ucha. Pieścił je ciepłym oddechem i językiem, rękami gładząc ramiona, 

piersi i brzuch. A potem poczuła jego palce niżej, po wewnętrznej stronie ud, i wreszcie  ogarnęła ją fala gorąca, 
kiedy Jace dotknął samego jądra jej kobiecości. 

-  Twoja  skóra  jest  jak  aksamit  -  wyszeptał,  przesuwając  dłonią  po  jej  podbrzuszu.  -  Pamiętasz,  jak  kładłem  cię 

wtedy do łóżka? 

- Tak, Jace, pamiętam. 

background image

 

50 

Przypomniały jej o tym jego dłonie. 

- Tak chciałem cię wtedy dotykać. - Jego ręka spoczęła nieruchomo na miękkiej kępce włosów u nasady jej ud. 

Ujęła jego głowę i przesunęła w dół, na swoje piersi. 

- Jace - poprosiła - całuj mnie tutaj... 

Całował miękkie krągłości, obrysowując językiem ich kontury, aż Katherine zaczęła wić się z nie zaspokojonego 

pragnienia. Kiedy poczuła, że Jace ujmuje wargami jej sutek, usłyszała własny jęk rozkoszy. 

Chwyciła  go  za  ramiona,  wyczuwając  pod  palcami  jego  twarde  mięśnie.  Jej  pieszczoty  stawały  się  coraz 

śmielsze, aż  wreszcie  wsunęła ręce  między  ich ciała i zaczęła błądzić palcami  wśród  gęstych  włosów  na piersi  i 
wokół małych brązowych sutek. Z satysfakcją słuchała jego przyśpieszonego oddechu. 

- Ach, Katherine, jesteś taka cudowna... - powiedział, a jego palce znów odnalazły wilgotne ciepło pomiędzy jej 

udami. Katherine jak echo powtarzała jego westchnienia. - Teraz? - spytał, ustami dotykając jej ust. - Teraz? 

Skinęła głową. Jego głęboki pocałunek stanowił symboliczną zapowiedź tego, co miało nadejść. 
Uniósł się i delikatnie na niej położył, a potem wszedł w nią ostrożnie i lekko. Kiedy poczuł nieoczekiwany opór, 

zaskoczony spojrzał w oczy Katherine. Ale gwałtowny nacisk jej rąk na jego uda i wygięte w łuk ciało błagały, by 
się nie ociągał. 

Początkowy ból ustąpił i Katherine oddała się bez reszty rozkosznemu szaleństwu. Odsunęła od siebie wszelkie 

świadome myśli, wszystko to, co mogłoby przyćmić oślepiający blask tego nowego, wspaniałego doznania. Ważne 
było tylko to, że ich ciała stały się jednym. Nie tylko ciała, należała bowiem do Jace’a także duchem - i to wydało 
jej się cudowne. 

Poczuła, że zapada się w jakąś niepojętą, lecz kuszącą niepamięć i krzyknęła: 

- Jace! Jace! 

- Tak, najdroższa, tak - Poddaj się tej chwili - szepnął jej do ucha. 

I Katherine się poddała. 

 

-  Jesteś  dziewicą?  -  spytał  z  lekka  przerażony.  Leżeli  objęci  i  wtuleni  w  siebie.  -  Moja  żona  jest 

dwudziestosiedmioletnią dziewicą. - Potrząsnął głową zdumiony. 

- Już nie jest - sprostowała Katherine i przylgnęła do niego jeszcze mocniej, o ile to w ogóle było możliwe. 

- Ty potworze! - Klepnął ją żartem w siedzenie. - Teraz pewnie będziesz chciała to robić bez przerwy - westchnął 

z udaną rezygnacją. 

Zachichotała i oparłszy się na łokciach okryła jego twarz wilgotnymi, słodkimi pocałunkami. Zaczął ją łaskotać 

po żebrach, aż opadła na wznak. Patrzył jej w twarz, śmiejąc się cicho. 

Katherine splotła  mu ręce  na karku  i przyciągnęła  go  bliżej. Ogarnęła ich  nowa radosna fala namiętności. Jace 

wodził palcami po jej szyi, a potem poszukał piersi. Przerwał żarliwy pocałunek, by na nie popatrzeć. Delikatnie je 
drażniąc, obserwował, jak różowe sutki sztywnieją w podnieceniu. 

- To fascynujące - szepnął. Nachylił się i musnął je wargami. 

Jego dłoń powędrowała niżej - i właśnie w tej chwili Katherine zaburczało w brzuchu. Jace zachichotał. 

- Jesteś głodna? - zapytał i odsunął się od niej. 

- Tak - jęknęła wyciągając do niego ramiona. Dzielące ich centymetry wydawały się jej przepaścią.  - Ale nie na 

jedzenie. 

- Chodź - powiedział i wstał z łóżka. - Zjemy coś. - Włożył szorty i koszulkę, która przykrywała tylko ramiona i 

górną część torsu, pozostawiając brzuch nagi. - Obrażę się, jeżeli mój słynny sos do spaghetti nie znajdzie twego 
uznania. 

- Wolę zostać w łóżku - pisnęła Katherine. 

- Ja też bym  wolał, ale zależy  mi  na tym, by pani Manning  zachowała tę  wspaniałą kondycję, z  której robi  taki 

świetny użytek. 

Wziął Katherine za ręce i podniósł, a potem wtulił twarz w zagłębienie jej szyi. 

- Katherine? 

- Mmmmm? 

background image

 

51 

- Wyświadcz mi pewną uprzejmość... 

- Mianowicie? 

-  Włóż  tę  koszulkę,  którą  miałaś  na  sobie,  kiedy  byłem  tu  po  raz  pierwszy.  Wiesz,  tę,  w  której  malowałaś.  I 

zawiąż ją tak samo jak wtedy. Dobrze? 

Odsunęła się i spojrzała w jego błyszczące niebieskie oczy. 

- I to ma być ta uprzejmość? - spytała. 

- Nie tylko to - przyznał z filuterną miną. - Chcę, żebyś nie miała na sobie nic poza majteczkami bikini. 

- Jace! - obruszyła się. - To nieprzyzwoite! 

- Naprawdę? Nie powiem nikomu. Ty chyba też nie? 

- Jesteś niepoprawny - szepnęła, całując go w dołek na policzku. 

-  Ale  ty  to  bardzo  lubisz  -  odparł.  Popchnął  ją  bezceremonialnie  na  łóżko  i  dodał:  -  Pośpiesz  się,  ja  też  jestem 

głodny. 

Katherine przyszła do kuchni ubrana tak, jak sobie życzył. Odwrócił się do niej i zmierzył ją pożądliwym spoj-

rzeniem, a następnie porwał w objęcia i ucałował. 

- Właśnie to miałem ochotę zrobić tego pierwszego dnia. 

- Miałeś ochotę i zrobiłeś - wytknęła mu cierpko. 

- Zrobiłem? Możliwe. Tym lepiej - uśmiechnął się. 

W trakcie gotowania spaghetti Katherine zajęła się sałatą, a Jace posmarował masłem czosnkowym grube kromki 

bułki i wsadził je do pieca. 

Wcześniej wstawił do lodówki butelkę czerwonego wina, którą teraz otworzył. 
Jakimś cudem wszystko było gotowe jednocześnie i wreszcie zasiedli do późnego obiadu. 
Katherine  dowiedziała  się,  że  Jace  niedługo  skończy  trzydzieści  trzy  lata  i  że  na  drugie  imię  ma  Lawrence. 

Opowiadali  sobie  różne  zdarzenia  z  dzieciństwa  i  młodości.  Uczyli  się  wzajemnie  siebie,  swoich  upodobań, 
sympatii i antypatii, poglądów i zapatrywań. 

Byli  już  syci  spaghetti,  sałatki,  chleba  i  wina,  ale  Jace  nalegał,  by  zjedli  jeszcze  po  miseczce  lodów 

czekoladowych. Kiedy potem wspólnie zmywali, Katherine znów zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że Jace 
tyle je, a nie ma ani grama tłuszczu. Objęci stanęli przy łóżeczku Allison. Czuli dodatkową więź wynikającą z tego, 
że  wspólnie  podjęli  zobowiązanie  wobec  małej:  że  ją  wychowają  na  dobrego,  wrażliwego  człowieka.  Katherine 
przewinęła dziecko tak delikatnie, że nawet się nie obudziło. 

Nie było żadnych wątpliwości co do tego, gdzie ma spać tej nocy. Bez oporów poszła z Jace’em do jego sypialni. 

Jeszcze nie zdążyła uporządkować pościeli, a on już był rozebrany. Rozwiązał węzeł koszulki Katherine i ściągnął 
ją z jej ramion, a ona jednocześnie wyskoczyła z majteczek. 

- Jestem szaleńczo zazdrosny - powiedział, gładząc jej ramiona. 

- Dlaczego? - spytała. 

- Dlatego, że pierwszy raz na tym łóżku byłaś z Cooperem. 

- Tak - westchnęła, udając smutek. - Chyba będę musiała go rzucić. 

Roześmieli się, a potem leżeli cicho przez chwilę, napawając się swoją bliskością. 

- Jak się czujesz? - szepnął Jace w ciemność. 

- O, właśnie tak - odparła Katherine figlarnie. Nieśmiało wsunęła rękę pod kołdrę. Z sykiem wypuścił powietrze, 

kiedy dotarła do celu. Uśmiechnęła się zadowolona, że tak spontanicznie reaguje na pieszczotę jej dłoni. 

- O Boże - jęknął. - Nie to miałem na myśli, ale odpowiedź mnie zadowala. 

Z trudem opanował przyśpieszony oddech. 

- Pytałem, czy cię nie bolało. Nie byłem zbyt delikatny. 

Znów jęknął. Katherine poczynała sobie teraz śmielej. 

- Katherine... - wychrypiał. A potem dodał spokojniej: - Nie przyszłoby mi nigdy do głowy, że jesteś dziewicą. 

-  Uważałeś  mnie  za  jedną  z  tych  zwolenniczek  swobody  seksualnej,  co  to  mają  na  swoim  koncie  całe  tabuny 

background image

 

52 

kochanków, tak? - Dotknęła ustami jego szyi. 

- Ależ nie, skąd... - wykrztusił przez zaciśnięte zęby. Z każdą chwilą trudniej było mu mówić. - Myślałem tylko, 

że dziewczyna tak piękna jak ty musiała już wcześniej kogoś mieć... Ale skoro nie, to tym lepiej. 

- Och, Jace - szeptała, tuląc twarz do jego owłosionej piersi i muskając ją pocałunkami lekkimi jak skrzydła mo-

tyla. Czubkiem języka dotknęła jego sutka. 

- Katherine...! - krzyknął zduszonym głosem. 

Sięgnął pod kołdrę i podniósł jej rękę do ust, a potem znowu łagodnie poprowadził ją ku kolejnemu spełnieniu. 

 

Nastały tygodnie idylli. Byli całkowicie pochłonięci sobą. Wymieniali spojrzenia i pieszczoty, które kochankom 

wydają się dyskretne, a które dla każdego, kto przypadkowo stanie się ich świadkiem, są nieomylnym symptomem 
uczucia. 

Śmieli  się,  rozmawiali  i  kochali,  coraz  dalej  odsuwając  od  siebie  wspomnienie  przykrych  okoliczności  ślubu. 

Katherine  eksperymentowała  z  nową  maszyną  i  pod  koniec  tygodnia  miała  już  gotowe  brudnopisy  pierwszych 
scenariuszy filmów reklamowych. 

Za dnia, gdy Jace był w terenie, spędzała długie godziny notując pomysły i zbierając materiały. Teksty czytała na 

głos Allison, która była wdzięczną słuchaczką. Przenosiła ją na materac rozpostarty na podłodze w living-roomie, 
aż  któregoś  dnia  Jace  przyniósł  huśtawkę  domową.  Zainstalował  stojak  w  kształcie  litery  A  i  posadził  małą  w 
wygodnym płóciennym foteliku, po czym stwierdził: 

- To mieszkanie z każdym dniem robi się ciaśniejsze. 

Jak na kogoś, kto kucharzył tylko z konieczności, Katherine znajdowała zadziwiającą przyjemność w gotowaniu 

dla  Jace’a.  Pewnego  dnia  zadziwiła  go  ciastem  czekoladowym,  które,  jak  oświadczył,  było  jego  ulubionym 
smakołykiem. 

Wiedziała, że jest bardzo wybuchowy. Czyż nie widziała go w akcji w dniu, w którym została zaatakowana przez 

Ronalda Welsha? Jego gwałtowny temperament ujawniał się także w sprzeczkach przedmałżeńskich. Szczególnie 
podczas wycieczki nad jezioro, kiedy go przyrównała do Petera. 

Teraz  nie  zostało  po  tym  ani  śladu.  Okazał  się  łatwy  we  współżyciu  i  bardzo  szczodry.  A  ponadto  okazywał 

Allison wielką miłość. Codziennie po powrocie z pracy brał prysznic, przebierał się, potem zaś poświęcał cały czas 
małej,  bawiąc  się  z  nią  i  przemawiając  do  niej  czule.  Czasem,  gdy  grymasiła,  kołysał  ją  po  prostu  i  widać  było 
wyraźnie, że jego obecność wpływa na małą kojąco. 

Pewnego  wieczoru  Katherine  usłyszała,  jak  kołysząc  dziecko  w  wiklinowym  foteliku  przemawia  do  niej 

pieszczotliwie: 

- Moje słodkie maleństwo, tatuś cię kocha. Kocham cię, Allison. 

Te słowa ukłuły ją w serce, ponieważ nigdy, nawet w chwilach największej intymności, Jace nie powiedział jej, 

że ją kocha. Owszem, był bardzo czuły i nigdy nie myślał o zaspokojeniu jedynie własnego pożądania, cierpliwie i 
skutecznie dążąc do osiągnięcia wspólnego spełnienia, ale tych dwóch upragnionych słów nie powiedział jej nigdy. 

Zapragnęła je nagle usłyszeć, chciała, by skierował je do niej, by zabrzmiały równie szczerze, jak wtedy, kiedy 

zwracał się tak do Allison. I nagle zrozumiała, że kocha Jasona Manninga. 

Kiedy do tego doszło? W którym momencie odrzuciła podejrzenia i uznała go za człowieka godnego zaufania? 

Kiedy przestała doszukiwać się u niego jakichś ukrytych intencji? Nie potrafiła na te pytania odpowiedzieć. Jedno 
było jasne: kochała Jace’a i życie bez niego straciłoby dla niej wszelki sens. 

Nigdy jeszcze nikomu tak bardzo się nie zaprzedała. To było wręcz przerażające. Najpierw zawładnął jej życiem, 

teraz sercem i uczuciami. Co będzie, jeśli zawiedzie jej zaufanie? Czy potrafi znieść fałsz z jego strony? 

Odsunęła  od  siebie  te  myśli  i  słuchała,  jak  Jace  cichutko  śpiewa  Allison.  Nie  zdradzi  jej!  Tego  nie  zrobi!  W 

każdym razie nie teraz, nie po chwilach tak pełnego seksualnego zespolenia. Ich pragnienie siebie nawzajem było 
nienasycone. 

Jeszcze  jedna  myśl  przemknęła  jej  przez  głowę.  Żądza.  Mężczyźni  potrafią  uprawiać  seks,  nie  angażując  się 

uczuciowo. Czy przypadkiem ich wspaniałe miłosne uniesienia nie były dla Jace’a właśnie czymś takim? Może z 
jego strony to tylko rutyna, a ona pomyślała, że te sprawy znaczą dla niego tyle, co i dla niej? 

 

- Hej, a jakież to fantastyczne rozkosze kulinarne czekają mnie dziś na obiad? 

background image

 

53 

Jace podszedł z tyłu, gdy stała przy  kuchni,  i położył jej ręce  na ramionach,  wyrywając Katherine z  niemiłych 

rozmyślań. 

- Jaszczurcze oczy - odrzekła, śmiejąc się i nieświadomie lgnąc do niego. 

- Z sosem serowym? Świetnie! Bardzo to lubię. - Schował twarz w zagłębieniu jej szyi. - A co na deser? 

Ciesz się tym, co masz - powiedziała sobie. Nie mógłby cię tak całować, gdyby cię choć trochę nie kochał. 

 

Katherine przeklinała  w  myśli  wyboje. Jej  nowy samochód  omal się  nie rozsypał na  drodze  wiodącej  w stronę 

wiertni. Chciała zrobić Jace’owi niespodziankę; wiozła mu na lunch coś dobrego. Happy, którą wtajemniczyła w 
swoje plany, chętnie zgodziła się popilnować Allison. 

Gospodyni  zauważyła  zmianę  w  stosunkach  między  Jace’em  a  Katherine.  Od  chwili  gdy  się  pojawił, 

podejrzewała, że jest jej mężem. Sądziła, że przyjechał tu za nią po jakiejś sprzeczce; jak to między zakochanymi. 
Łatwo było dostrzec, że szaleją za sobą. I że, oczywiście, Jace jest ojcem Allison. Trudno o bardziej zakochanego 
ojca! Happy nie posiadała się z radości, że młodzi przezwyciężyli to, co ich dzieliło, obawiała się jedynie, że mają 
za  mało  czasu  dla  siebie  i  uznała,  że  musi  im  pomóc.  Ponadto  od  chwili,  kiedy  Katherine  zaczęła  pracować  w 
domu, bardzo tęskniła za dzieckiem. 

Zanim  jeszcze  Katherine  zajechała  na  miejsce,  usłyszała  hałas  dochodzący  z  wieży  wiertniczej.  Szczęśliwa,  że 

koszmarna jazda wreszcie się skończyła, zaparkowała samochód przy drodze i dalej poszła pieszo. 

W koszu miała butelkę wina, sałatkę z drobiu i owoce. Kiedy szła po nierównym terenie, jej piersi kołysały się 

swobodnie pod  jedwabną bluzką. Śmiała się  do siebie pełna radosnego  oczekiwania. Tak, ta przerwa na lunch  na 
pewno  sprawi  Jace’owi  przyjemność.  Ale  muszą  być  sami.  Na  różne  sposoby  obmyślała,  jak  pozbyć  się  z 
przyczepy  Billy’ego.  Ku  swemu  zdumieniu  stwierdziła,  że  nie  będą  potrzebowali  uciekać  się  do  żadnych 
wybiegów, zastała go bowiem nie w przyczepie, lecz przy jednej ze starych, zdezelowanych półciężarówek. Sądząc 
z liczby leżących obok części, starczy mu roboty na długo. 

- Cześć, Billy! - zawołała, starając się przekrzyczeć hałas. 

Podniósł  głowę  i  na  jej  widok  nerwowo  rzucił  okiem  w  stronę  przyczepy,  po  czym  poczłapał  do  Katherine  na 

swoich krzywych nogach, wycierając ręce w nasiąkniętą olejem szmatę. 

- Cześć, moja droga. 

-  Czemu  nie  jesteś  w  przyczepie?  Jace  zaprzągł  cię  do  innej  roboty?  -  roześmiała  się,  pokazując  palcem 

rozbebeszony pick-up. 

- Nie, sam wyszedłem. Nie miałem ochoty przebywać pod jednym dachem z nią.  - Wskazał głową długi lśniący 

wóz, na który Katherine nie zwróciła uwagi. 

- Z nią? - spytała zdumiona. 

- Tak - odparł Billy, po czym odwrócił się na pięcie, z pogardą splunął na ziemię sokiem tytoniowym i powlókł 

się z powrotem do swojej roboty. 

Katherine patrzyła w osłupieniu to na obcy samochód, to na przyczepę. 

- No właśnie - westchnęła. - Tak to bywa z niespodziankami. 

Wreszcie zdecydowała się: otworzyła drzwi przyczepy i z oślepiającego słońca weszła w półmrok wnętrza. Przez 

chwilę  nie  widziała  zupełnie  nic,  a  potem  spojrzała  w  stronę  biurka  Jace’a  i  serce  w  niej  zamarło.  Nie  mogła 
wykrztusić ani słowa. 

Jace  opierał  się  o  biurko,  a  pomiędzy  jego  długimi,  szeroko  rozstawionymi  nogami,  w  pozie  bardzo  intymnej, 

przytulona do niego stała ciemnowłosa kobieta. Jace splótł ręce na jej plecach, ona zaś palcami o wylakierowanych 
na czerwono paznokciach czochrała jego gęstą, czarną czuprynę. 

Zaskoczenie Jace’a wywołane wejściem Katherine zwróciło uwagę kobiety, która obróciła się i spojrzała na nią 

wyniośle lśniącymi czarnymi oczami. 

Nie puszczając Jace’a, jedwabistym, leniwym głosem powiedziała: 

-  To  musi  być  Katherine.  Bardzo  miło  mi  panią  poznać.  -  Przylgnęła  zmysłowo  do  Jace’a  i  z  udanym  za-

żenowaniem  dodała:  -  Och,  przepraszam,  jeszcze  się  nie  przedstawiłam.  Jestem  Lacey  Newton  Manning.  Żona 
Jace’a. 

Rozdział 10 

background image

 

54 

Katherine zmobilizowała całą swą dyscyplinę wewnętrzną, żeby nie zemdleć albo nie uciec, gdzie oczy poniosą. 

Zacisnęła pięści, wbijając sobie boleśnie paznokcie w ciało. Płuca odmówiły jej posłuszeństwa, nie mogła złapać 
tchu. Wydało jej się, że uszło z niej całe życie. Po chwili jednak odetchnęła głęboko i jakoś się pozbierała. 

Z  tryumfującej,  szyderczej  twarzy  Lacey  przeniosła  wzrok  na  Jace’a.  O  jego  zakłopotaniu  świadczyło  lekkie 

drganie  brody  i  twardy,  nieustępliwy  wyraz  oczu.  Uwolnił  się  z  objęć  Lacey,  wyprostował  się  i  odsunął  ją  od 
siebie. 

- Twoja informacja, Lacey, wymaga sprostowania: jesteś moją byłą żoną. Myślę, że to istotna różnica - poprawił 

ją. 

Więc to tak, pomyślała Katherine. Zatem był jednak mężem tej kobiety. A ona już uczepiła się kurczowo nikłej 

nadziei, że Lacey tylko żartuje, jak to między znajomymi z dawnych lat. Ale kapryśna, uwodzicielska mina, z którą 
brunetka spoglądała na Jace’a, świadczyła o tym, że ich stosunki daleko wykraczają poza przyjaźń. Każdy głupi by 
to zauważył. 

- Och, Jace - zbeształa go rozdrażniona Lacey - zawsze musisz być taki denerwująco dokładny. Ja się nadal czuję 

twoją żoną i zawsze będę cię uważała za męża. W obliczu Boga wcale nie przestaliśmy być małżeństwem. 

-  Co  takiego?  -  Jace  uniósł  brwi.  -  Lacey,  gdyby  fizyczna  znajomość  drugiego  człowieka  znaczyła  tyle  co 

małżeństwo, to na świecie byliby prawie sami bigamiści. 

Katherine nie słyszała, żeby kiedykolwiek mówił z taką goryczą. Czyżby miał na myśli ich małżeństwo? Jej serce 

przepełniał ból nie do zniesienia, czuła się tu zupełnie niepotrzebna. Powinna była natychmiast wyjść. 

Kosz piknikowy upadł z hałasem na podłogę. Mściwie pomyślała, że byłoby dobrze, gdyby wszystko się wylało i 

narobiło wielkiego bałaganu. Żeby chociaż stłukła się butelka z winem. Położyła rękę na klamce, ale Jace warknął: 

- Dokąd, Katherine? 

Spojrzała na niego gniewnie, z niedowierzaniem. Chyba zwariował? Czy wyobraża sobie, że będzie tu sterczeć, 

przyglądając się objawom jego żądzy - czy miłości - w stosunku do byłej żony? 

- Do domu - oświadczyła chłodno. - Przyjechałam tu tylko po to, żeby ci przywieźć lunch. 

- O, czy to nie jest... - zaczęła Lacey, lecz Jace jej przerwał. 

- Dziękuję ci - powiedział. 

Wciąż jeszcze miał zgnębiony wyraz twarzy, ale był czujny jak zwykle. Zmierzył Katherine spojrzeniem od stóp 

do  głów  i  w  mgnieniu  oka  wszystko odgadł. Zarumieniła się. Zaplanowane przez  nią igraszki  miłosne z  mężem 
wydały jej się teraz czymś nieprzyzwoitym. 

- Może zjemy to później... - zaproponował. 

- Wątpię - odparła ostro Katherine. 

Jace wymamrotał coś pod nosem. Widać było, jak bardzo jest zdenerwowany. 

- Nie wychodź jeszcze - poprosił. - Chcę z tobą porozmawiać. 

Lacey usiadła na biurku i skrzyżowała nogi. Obcisłe niebieskie spodnie z jedwabiu podkreślały linię jej bioder i 

nóg. Beżowa ażurowa góra ukazywała wyraźnie bujne piersi zakończone koralikami sutek. 

-  No  powiedz,  Katherine,  czy  on  nie  jest  cudownym  mężem?  -  wymruczała  jak  kot.  -  Kiedy  byliśmy  mał-

żeństwem, nie zostawiał mnie samej dłużej jak na godzinę. 

- Lacey - zgrzytnął zębami Jace. 

- Do dziś pamiętam, jak się kochaliśmy, wszystko... A zdarzało się to bardzo często - roześmiała się. - Jest w tym 

wspaniały, nie uważasz? 

Katherine  poczuła,  że  coś  jej  rośnie  w  gardle.  Myślała  tylko,  żeby  dopaść  drzwi  i  uciec  jak  najdalej  od  tych 

szyderczych oczu i zmysłowych ust. 

-  Oczywiście  nasze  małżeństwo  było  z  miłości,  a  wasze...  -  Lacey  znacząco  zawiesiła  głos.  Katherine  w  myśli 

dokończyła złośliwy przytyk. Czyżby Jace  musiał się tłumaczyć przed swoją byłą żoną z  okoliczności,  w  jakich 
pośpiesznie brali ślub? 

-  Lacey,  opowiadasz  o  dawnych  sprawach,  które  Katherine  w  najmniejszym  stopniu  nie  dotyczą  -  oświadczył 

Jace. W jego głosie zabrzmiało coś w rodzaju ostrzeżenia. 

-  O,  przeciwnie,  mój  drogi.  -  Lacey  oparła  ręce  na  blacie  biurka  i  nachyliła  się  do  przodu.  Jej  obfite  piersi 

zakołysały się  jak  dojrzałe  melony.  - Myślę,  że Katherine bardzo zainteresuje fakt, że rozeszliśmy się z powodu 

background image

 

55 

dzieci.  -  Przeniosła  wzrok  z  Jace’a  na  Katherine  i  spojrzała  na  nią  protekcjonalnie.  -  Jace  ma  fioła  na  punkcie 
rodziny. Zaraz jak tylko się pobraliśmy, zaczął mnie zmuszać, żebym jak najprędzej rodziła dzieci. - Wydęła wargi. 
- A ja go na początku chciałam mieć tylko dla siebie. 

- Lacey, ja... 

Odchyliła się  niedbale  do tyłu,  majtając  nogami. Nie  zwracała uwagi ani  na jego próby uciszenia, jej, ani jego 

narastający gniew. 

-  Miał  szczęście,  że  mu  się  trafiła  gotowa  rodzinka!  -  powiedziała.  Olśniewający  uśmiech  odsłonił  białe,  ostre 

zęby. 

Katherine przygryzła dolną wargę. Nie może sobie pozwolić na to, żeby się tu załamać wobec nich. Jace zrobił 

ruch w jej kierunku, ale szarpnęła się w drugą stronę. Przeszedł ją dreszcz. Musiał opowiadać Lacey o ich życiu 
osobistym. A to już było nie do wybaczenia. Może dlatego ona, Katherine, stoi tu teraz i słucha tamtej kobiety, że 
podświadomie chce być ukarana. Przede wszystkim za swoją bezprzykładną głupotę, za to, że dała się namówić na 
to  małżeństwo.  Bo  przecież  nie  koniec  na  tym:  zakochała  się  w  Jace’u  wiedząc,  że  sprawa  jest  beznadziejna. 
Zaufała mu. Był to podstawowy błąd. Jak mogła być taka głupia? Czy nie wystarczyły jej doświadczenia Mary z 
Peterem? 

- Jace wszystko poświęci  na ołtarzu rodziny. Dlatego podjął się  wychować to  małe słodkie biedactwo, córeczkę 

swego brata. To bardzo do niego podobne: poświęcić się w imię szlachetnej sprawy. 

- Zamknij się, Lacey - zwrócił się do niej Jace, przeszywając ją spojrzeniem swoich niebieskich oczu. 

-  No  cóż,  rób  dalej  dobrą  minę  do  złej  gry,  kochanie.  -  Lacey  w  skupieniu  studiowała  wymanikiurowane 

paznokcie. - Załatwienie Katherine tej pracy było  niesłychanie sprytne z twojej strony. Im bardziej będzie zajęta, 
tym mniej czasu możesz jej poświęcać. 

Słowa te ugodziły Katherine jak dzida. Zwróciła się do Jace’a z wściekłością. 

- Ach, ty! - krzyknęła. - Co takiego zrobiłeś, żeby załatwić mi tę pracę?! 

-  Szkoda,  że  nie  słyszałaś,  jak  sprzedawał  tacie  ten  pomysł  -  Lacey  celowo  przeciągała  słowa.  -  Słuchałam  z 

drugiego aparatu. Prawie błagał go, żeby zgodził się na te głupie reklamówki. 

Katherine  słuchała  w  osłupieniu.  Popatrzyła  na  Jace’a,  czy  przypadkiem  nie  zaprzeczy,  ale  ujrzała  tylko 

zaciśnięte zęby i jeszcze chmurniejszy wzrok. 

- Jace, czy to prawda? - Dławiła się tymi słowami. - Czy to prawda, że załatwiłeś mi pracę, która nikomu na nic 

nie jest potrzebna? 

- Katherine, proszę cię, posłuchaj... 

- Odpowiadaj, do diabła! - wrzasnęła. - Czy to był pomysł pana Newtona, czy twój? 

- Nie rozumiesz... 

- Odpowiadaj. Już! 

- Do jasnej cholery! - wybuchnął. - Odpowiem ci, jak mi dasz dokończyć zdanie. 

-  Nie  potrzebuję  żadnych  twoich  wydumanych  wyjaśnień  -  powiedziała  sucho.  -  Czyim  pomysłem  były  re-

klamówki? - A kiedy nie odpowiadał, krzyknęła: - No, czyim? 

- Moim! - ryknął. 

Wrzeszczał równie głośno jak ona. Słowa odbijały się echem od ścian przyczepy. 

Patrzyli  na  siebie  jak  dwa  rozwścieczone  byki.  Ich  piersi  wznosiły  się  spazmatycznie,  nozdrza  mieli  rozdęte, 

oddychali z trudem. 

Katherine przezwyciężyła wreszcie impas. Wyprostowała się, odwróciła, otworzyła drzwi i zeszła po stopniach. 
Ze zdumieniem stwierdziła, że Jace idzie tuż za nią. Złapał ją za ramię. 

- Puść mnie - warknęła, wyrywając rękę. 

- Nie ma mowy. Nie wybiegniesz stąd jak bogini zemsty. Zaraz by języki poszły w ruch. 

Cały czas szedł przy niej, a ona potykała się nie mogąc dotrzymać mu kroku. 

-  Nie  życzymy  sobie  żadnych  plotek  na  temat  osobistego  życia  szefa,  co?  -  spytała  słodziutko.  -  To  chyba 

przesadna ostrożność, skoro była żona już czeka w sypialni na kółkach. 

Jego uścisk stał się jeszcze silniejszy. Udał, że nie dostrzega jej ironii, i spytał: 

background image

 

56 

- Gdzie, u diabła, jest ten twój samochód? 

- Tam - wskazała stojący pod dębem na skraju lasu wóz. 

Ostatni  odcinek  drogi  Jace  prawie  wlókł  ją  po  kamienistym  gruncie.  Co  on  sobie  wyobrażał?  Że  jego  ludzie 

wezmą za dobrą monetę całe to przedstawienie? Że dadzą się nabrać na pozory mężowskiej troski? Że po zaciętych 
ustach i sztywnej postawie nie poznają, jaki jest wściekły? 

Kiedy dotarli do samochodu i Jace był pewny, że poprzez hałas nikt go nie może usłyszeć, nachylił się do niej i 

powiedział: 

- Nic z tego, co się tam mówiło czy robiło, nas nie dotyczy. Zrozumiałaś mnie? - Potrząsnął nią lekko. 

- Boli mnie ręka. Może byś tak mnie puścił? 

Puścił ją od razu, a ona roztarta ramię, żeby przywrócić krążenie. 

-  Czy  mam  oczekiwać,  że  po  powrocie  do  domu  potraktujesz  mnie  jeszcze  gorzej?  O  ile  w  ogóle  zamierzasz 

wrócić... 

-  Katherine  -  powiedział  przez  zaciśnięte  zęby.  Odwrócił  od  niej  wzrok  i  patrzył  na  otaczający  ich  krajobraz, 

który wydawał się dziwnie spokojny. Westchnął głęboko i znów na nią spojrzał. - Kiedy załatwiłem ci pracę... 

- Bardzo ci za nią dziękuję - powiedziała gorzko. 

- Zrobiłem to dla ciebie! - uniósł się. 

Zaśmiała się nieprzyjemnie. 

-  Jasne,  że  dla  mnie.  -  Patrzyła  na  niego  twardo.  -  Była  to  jedyna  dziedzina  mojego  życia,  do  której  nie  miałeś 

dostępu. Moja praca. Zabrałeś mi życie, mój dom, moją... - urwała, zanim dokonała wyznania, które oznaczało jej 
ostateczne upokorzenie: - Musiałeś mieć i to, prawda? Nie pozwoliłeś mi zachować nawet odrobiny godności włas-
nej.  Boże!  Jacy  wy,  Manningowie,  jesteście  zachłanni.  Teraz  masz  mnie  w  całkowitym  władaniu!  Pod  każdym 
względem, co? 

Jace’a zaczynało ponosić. Katherine poznawała pierwsze symptomy  nadciągającej burzy. Jej słowa przeniknęły 

pancerz jego opanowania. 

Miałam  rację,  pomyślała  patrząc,  jak  pogłębiają  się  bruzdy  wokół  jego  ust.  Prawda  zawsze  boli,  to  najtrudniej 

wytrzymać. 

- No tak - powiedział groźnie. - Możesz wierzyć, w co chcesz. - Zbliżył się do niej o krok. - Ale jest jeszcze jedna 

rzecz, o której nie wspomniałaś, a którą również mam w swoim władaniu. 

- C...co takiego? - spytała drżącym głosem, przestraszona drapieżnym błyskiem w jego oku. 

- To - powiedział i przyciągnął ją do siebie. 

- Nie... - zaprotestowała, ale zamknął jej usta swoimi. 

Po tym gwałtownym pocałunku na chwilę uniósł głowę. 

-  Możesz  zacząć  spłacać  to,  co  mi  jesteś  winna  -  zakpił.  Trzymał  ją  tak,  że  nie  mogła  się  ruszyć,  i  przyciskał 

mocno wargi do jej zamkniętych ust dopóty, dopóki nie poniechała oporu i ich nie rozchyliła. 

Wtedy wtargnął w nie językiem, napierając na nią jednocześnie biodrami i przygważdżając do samochodu. Jego 

ręce,  bezczelne  i  natarczywe,  były  wszędzie.  Na  szczęście  stał  plecami  do  wiertni,  nie  miała  świadków  swego 
poniżenia. 

Po chwili pozostawił usta i wargami dotknął szyi. 

- Przyjechałaś na intymny lunch sam na sam ze mną, prawda? - spytał szorstko. 

Na  wspomnienie  tych  planów  jej  oczy  wezbrały  łzami.  Ileż  się  zdarzyło  od  tamtej  pory!  W  ciągu  godziny 

wszystkie jej marzenia legły w gruzach. 

- Bardzo bym się z tego ucieszył, Katherine - dodał i położył na jej gorsie swoją śniadą dłoń. - Wiem, że nic nie 

masz pod bluzką. Widzę w myśli twoje piersi, czuję je, smakuję... 

Znów odnalazł jej usta, ale tym razem w jego pocałunku nie było nic z poprzedniej gwałtowności, jedynie sama 

czułość. Napięcie Katherine ustąpiło. 

Dotykał czubków  jej piersi przez  materiał  koszuli, aż  wreszcie poczuł, że reagują na jego pieszczotę. Pod  jego 

ręką zamieniły się w twarde, gładkie guziczki. 

Katherine zdała sobie sprawę, że własne ciało odmawia jej posłuszeństwa. Jace znów nad nim panował. Nie. Nie 

background image

 

57 

wolno  jej.  Od  samego  początku  czuła  do  niego  pociąg.  Był  taki  przystojny,  taki  męski.  Ale  teraz  płaciła  za  tę 
słabość  straszną  cenę.  Dla  niego  to  wszystko  nie  ma  żadnego  znaczenia.  Całuje  ją,  bo  to  jego  metoda  na 
zmiękczenie jej, złamanie oporu, przeprowadzenie swojej woli. 

Odepchnęła go resztką sił. Zamrugał zamglonymi pożądaniem oczami, spojrzał na jej gniewną, zamkniętą twarz i 

ręce mu opadły. 

-  Pomyliłeś  się,  Jace.  Już  mnie  więcej  nie  nabierzesz.  Nie  masz  już  żadnego  wpływu  na  moje  życie.  Jadę. 

Wygląda na to, że Lacey dłużej tu zabawi. Jestem przekonana, że chętnie zaspokoi twoje podstawowe potrzeby. 

Wsiadła do samochodu i trzasnęła drzwiami, po czym włączyła silnik i bieg. Jace położył rękę na klamce. 

- Pięknie to powiedziałaś i  odegrałaś, Katherine, ale to  nie  wytrzymuje próby  życia.  - Gniew  go  opuścił. Dodał 

spokojnie: - Nadal mnie pragniesz, tak jak ja pragnę ciebie. Będę w domu o zwykłej porze. 

 

Przeklinała  Jace’a,  swoją  słabość  i  stopień,  o  który  się  potknęła  wchodząc  do  domu.  Na  szczęście  samochodu 

Happy  nie  było  na  podjeździe.  Pewnie  pojechała  po  sprawunki  i  wzięła  ze  sobą  Allison.  Dzięki  temu  Katherine 
mogła trochę odetchnąć, zebrać myśli i opatrzyć rany. 

Rzucić się na łóżko i zalać łzami... nie, to nie leżało w jej charakterze. Chłodna, zorganizowana, zrównoważona 

Katherine  Adams  rzadko  pozwalała  sobie  na  to,  by  dać  tak  gwałtowny  upust  swym  uczuciom.  Ale  dotychczas 
nigdy nie czuła się aż tak oszukana. 

Nawet  nie  wiedziała, że Jace był  już żonaty. Jak  długo trwało to  małżeństwo? Kiedy i  dlaczego się rozwiedli? 

Jako jeden z powodów Lacey podała fakt, że nie chciała mieć dzieci, kiedy jemu na tym zależało. Czy był aż tak 
przewrotny, żeby ożenić się z nią, Katherine, i wziąć Allison na wychowanie w akcie zemsty na Lacey za to, że nie 
chciała mieć z nim dzieci? Czy o to mu chodziło, gdy planował tę intrygę? 

Ściskając poduszkę, w której został zapach Jace’a, zanurzyła głowę w jej miękkość i wyszlochała jego imię. Po 

cóż się w nim zakochałam? - wymyślała sobie. Powinna była wiedzieć, że prawdziwa miłość istnieje tylko w snach 
poetów i marzycieli. W rzeczywistym świecie się nie ostanie. 

Nie  pamiętała  miłości  swego  ojca,  ale  była  pewna,  że  kochał  ją  bardzo.  Po  śmierci  męża  ich  matka,  Grace 

Adams, stanęła nagle  w  obliczu  konieczności zarobienia na siebie  i  dzieci, a było to  w  czasach, gdy  kobiety  nie 
miały na rynku pracy tych samych  możliwości  co  mężczyźni. Jej  miłość polegała na  osobistym poświęceniu dla 
dzieci - by Katherine i Mary miały godziwe życie. Po długim dniu pracy na poczcie Grace rzadko znajdowała czas 
i  energię,  żeby  bawić  się,  pieścić  i  okazywać  miłość  małym  córeczkom.  A  jeżeli  już,  to  zwykle  zajmowała  się 
Mary, która była młodsza. Katherine nie miała żalu do matki, że nie ma dla niej czasu. Chciała być tylko kochana. 
Starała  się  zabezpieczyć  przed  uwikłaniem  się  w  sytuację  nie  gwarantującą  trwałego  związku  uczuciowego.  W 
głębi  duszy  wiedziała,  że  nie  zniesie  cierpień  rozstania,  utraty  kogoś  ukochanego.  Do  czasu  spotkania  Jace’a 
Manninga przed nikim nie otworzyła serca. 

Były sobie bliskie z Mary i gdyby ktoś Katherine o to spytał, odpowiedziałaby, że kochała siostrę. Bo tak było. 

Ale to przecież nie to samo. Nie było między nimi tego porozumienia intelektualnego, które stało się udziałem jej i 
Jace’a. Obdarzyła go pierwszą prawdziwą miłością, jednak on tę miłość odtrącił. 

Kiedy już przestała płakać, uporządkowała łóżko i odświeżyła twarz. Happy, oddając dziecko, zauważyła, że jest 

jakoś dziwnie poważna, ale Katherine nie zdradziła przed nią przyczyn swego smutku. Stoicki spokój i obojętność 
- to będzie jej maska, postanowiła. 

Szykując obiad cały czas do siebie mówiła. Rozpatrywała swój problem, zastanawiała się nad każdym słowem. 

Jeśli - a było to pod wielkim znakiem zapytania - Jace wróci do domu, tak jak powiedział, będzie przygotowana na 
odparcie jego sprawnych, logicznych argumentów, znacznie groźniejszych niż ciosy. 

Z premedytacją wykąpała się i starannie ubrała. Jace nie zobaczy jej zrozpaczonej i rozmamłanej. Nie będzie się 

czołgała w pokorze. Pobije go pewnością siebie. 

Mimo  wmawiania  sobie,  że  nie  zależy  jej  na  tym,  czy  on  wróci,  jej  serce  zabiło  mocniej,  gdy  usłyszała 

charakterystyczny warkot dżipa, a potem ciężkie kroki na schodach. 

Kiedy  wszedł,  rozwieszała  huśtawkę  Allison.  Spojrzała  w  jego  stronę  i  zajęła  się  wsadzaniem  małej  do 

płóciennego  koszyczka.  Na  widok  Jace’a  Allison  zaczęła  wierzgać  tłustymi  nóżkami  i  piszczeć  ze  szczęścia. 
Katherine odwróciła się i wyszła do kuchni. 

Jace zachowywał się w sposób denerwująco normalny. Umył się, a potem, jak zwykle, figlował z małą. Im dłużej 

Katherine krzątała się po kuchni, tym głośniej brzęczały garnki i rondle. Niecierpliwie i bez rękawicy wyciągając 
blachę bułeczek z piekarnika, sparzyła się w rękę i brzydko zaklęła. Do cholery z nim, pomyślała. Do czego mnie 

background image

 

58 

doprowadził! 

Jace wszedł do kuchni i grzecznie spytał: 

- Czy mogę ci w czymś pomóc? 

- Nie - odparła. - Poradzę sobie sama - dodała znacząco. 

- W porządku - powiedział wesoło i usiadł przy stole. 

Wyciągnął  swoje  długie  nogi,  skrzyżował  je  w  kostkach,  ręce  założył  na  piersiach  -  istne  uosobienie  spokoju. 

Katherine  kusiło,  żeby  wywalić  mu  na  głowę  salaterkę  gorących  kartofli,  tylko  po  to,  żeby  zniweczyć  tę  jego 
beztroskę. 

Potem położył spać Allison i zjedli w milczeniu  - on ze smakiem i zadowoleniem, ona z determinacją, która ją 

dławiła. 

Po  posiłku,  jak  zwykle,  pomógł  jej  zmyć  naczynia.  Starała  się  unikać  z  nim  kontaktu,  ale  w  pewnej  chwili 

dotknął jej dłoni w wodzie i pogłaskał. W zielonych oczach Katherine dostrzegł burzę. Wyrwała mu gniewnie rękę, 
demonstrując odrazę, ale tylko prysnęła sobie w twarz brudną wodą. 

- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział, gdy wyszli z kuchni. 

Katherine ogarnęła wściekłość, że to Jace zaproponował rozmowę. Najlepszą strategią jest atak, a tymczasem on 

przejął inicjatywę. Cholera z nim! 

- To świetnie - warknęła. Usiadła na krześle, na wprost kanapy. - Ja też chcę z tobą porozmawiać. 

Jace usadowił się na brzeżku kanapy i wpatrzył się w swoje dłonie, zwisające między kolanami. 

- Powinienem był ci powiedzieć o Lacey. Wybacz. Przykro mi, że dowiedziałaś się o niej w ten sposób. 

- No pewnie, że ci przykro - zadrwiła. - Przerwałam romantyczne pojednanie. 

- Niezupełnie - uciął  krótko. Jego twarz, gdy przepraszał, zmiękła, a teraz znowu stężała. Czarne skrzydła brwi 

opadły nad płonącymi oczami. 

-  Nie?  Aaa,  oczywiście,  komplikuję  ci  sytuację,  prawda?  Szkoda.  Ale  przecież  taki  drobiazg  nie  może  ci 

przeszkodzić w podjęciu stosunków z Lacey. 

-  Cholera  -  zaklął  cicho,  pocierając  dłonie;  był  w  najwyższym  stopniu  zdenerwowany.  -  Zawsze  od  razu  zaj-

mujesz pozycję defensywną. Nawet nie starasz się nic zrozumieć. 

-  Zrozumieć?  -  spytała  podniesionym  głosem.  -  Wchodzę  do  biura  mego  męża,  widzę  go  w  objęciach  pięknej 

kobiety o wspaniałym biuście, która przypadkiem okazuje się jego byłą żoną  - przerwała dla nabrania tchu - i ty 
mówisz, że to ja czegoś nie rozumiem? 

- Jesteś zazdrosna? - spytał z figlarnym uśmiechem. 

Zaniepokoiła ją ta zmiana nastroju. Tak! - miała ochotę wrzasnąć. Tak. O cały ten czas, kiedy ta kobieta byłą z 

tobą. Kiedy się z tobą kochała. Kiedy się z nią całowałeś. Tak, jestem zazdrosna. 

Zamiast tego jednak powiedziała: 

- Zazdrosna? W żadnym razie. Do zazdrości potrzebna jest  miłość.  - Czyżby po twarzy Jace’a przebiegł skurcz 

bólu? Nie, to tylko złość, że nie jest załamana. - Jesteśmy w końcu jedynie małżeństwem z układu - zauważyła. 

Nie patrzyła na niego, nie mogłaby wytrzymać jego krytycznego wzroku. Nagle wstała i podeszła do biurka. Cho-

dziło jej o zwiększenie między nimi dystansu. Broń się, Katherine, ostrzegła sama siebie w myślach. 

- Ja... ja... - zająknęła się. Nie potrafiła być stanowcza, kiedy Jace na nią patrzył.  - Zdenerwowałam się, bo mnie 

okłamałeś w sprawie pracy. 

- Będziesz w niej świetna, Katherine, bez względu na... 

- Będę, jak cholera! - krzyknęła i spojrzała mu w twarz. - Nigdy dotąd nie starałam się tak dobrze pracować jak 

teraz. Jeszcze wam pokażę, tobie i temu twojemu panu Willoughby’emu Newtonowi. Nie musi mnie protegować 
tylko dlatego, że jestem żoną jednego z jego najbardziej cenionych współpracowników. 

Ostrożnie, Katherine, ostrzegła się znowu. Czuła, że oczy ma pełne łez. 

- Wszystko jedno dlaczego, ale naraiłeś mi fantastyczną robotę - dodała po chwili wyzywająco. - Bardzo ci dzię-

kuję, panie Manning. Jednak  od  dziś  działam na  własną rękę. Jeśli  dam sobie radę, to  dobrze. Jeśli  nie, to  moja 
strata. Nie chcę od ciebie żadnej pomocy. 

- Mylisz się sądząc, że wyobrażałem to sobie inaczej - powiedział spokojnie. 

background image

 

59 

Speszyła ją łatwość, z jaką przyjął jej tyradę. Gdzie jego gniew? Czemu nie próbował się odgryźć? Dlaczego... 

dlaczego robił wrażenie raczej zasmuconego? Usiłowała odzyskać swój wcześniejszy animusz. 

- Jeżeli chodzi o nasze małżeństwo, to niech każde z nas idzie swoją drogą. W tej sytuacji tak będzie najlepiej. 

- Skoro tak uważasz... 

- Tak uważam - odparła z przekonaniem, którego tak naprawdę wcale nie czuła. 

Daje mu wolną rękę. Może się widywać z Lacey, ile tylko zechce. Ale już wymawiając te słowa zwracające mu 

wolność, pytała samą siebie, jak zniesie jego odejście. 

- Dla dobra Allison będziemy udawać dobre małżeństwo, jeżeli... jeżeli jeszcze chcesz. 

Zamilkła.  Dała  mu  czas  do  namysłu.  Mógł  się  nie  zgodzić.  Jednak  w  duchu  modliła  się,  żeby  było  inaczej. 

Ponieważ nie odpowiadał, wygłosiła swoją ostatnią kwestię: 

- Uważam, że każde z nas powinno mieć swoje życie osobiste i robić to, co uzna za stosowne. 

Ale kiedy to mówiła, wcale nie czuła tryumfu. Przeciwnie, w sercu miała pustkę, przytłaczał ją niewyobrażalny 

ciężar. Przygotowana przemowa brzmiała banalnie, infantylnie, niepewnie. 

Jace wstał, wyprostował się i ruszył w jej stronę. 

- Masz całkowitą słuszność, Katherine. 

Ach, jaką udrękę przyniosły te słowa. Nie chciała ich przyjąć. Zacisnęła wargi, by zdławić łkanie, które wyrwało 

jej się z piersi. Mimo wszystko liczyła, że będzie ją błagał o przebaczenie i obieca miłość na zawsze. Cóż, dała mu 
ultimatum, a on je przyjął. I to właśnie tak bardzo ją przeraziło. Z radością przegrałaby z nim w tym starciu. 

Zatrzymał się na wprost niej. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Czuła się przytłoczona jego bliskością, dusiła się. 

Obecność Jace’a zawsze tak na nią działała - od chwili, gdy po raz pierwszy otworzyła mu drzwi. 

-  Każde  z  nas  powinno  mieć  swoje  życie  osobiste  i  robić  to,  co  uzna  za  stosowne.  A  ja  właśnie  uznałem  za 

stosowne pocałować swoją żonę. 

Znalazła  się  w  jego  ramionach,  zanim  miała  czas  zrozumieć,  o  co  chodzi.  Zamknął  jej  usta  swoimi.  W  tym 

pocałunku nie było nic gwałtownego, lecz czuła w nim siłę. 

Jego usta błądziły po jej ustach z taką delikatnością i jakby błaganiem, że Katherine bezwiednie rozchyliła wargi. 

Całował ją głęboko, zmysłowo. Jednocześnie trzymał ją w tak mocnym uścisku, że nie mogło być mowy o żadnym 
oporze z jej strony, o żadnych próbach wyrwania się. 

Kiedy  wreszcie  podniósł  głowę,  była  bez  tchu.  Popatrzył  w  jej  nieprzytomne  zielone  oczy  i  opuściwszy  ręce, 

lekko musnął piersi. 

- Dobranoc - szepnął. 

Odwrócił  się  i  wyszedł  do  swojego  pokoju,  zamykając  za  sobą  drzwi.  Katherine  poczuła  zawrót  głowy;  cały 

pokój się kołysał, chociaż ona sama stała na miejscu jak wrośnięta w ziemię. 

Instynktownie  wyciągnęła ręce, szukając  oparcia w Jace’u. Ochrypłym  głosem  wyszeptała jego imię. W  całym 

ciele czuła znajomy dreszcz. Nie zostawiaj mnie tak! - wołała w duchu. 

A potem wrócił rozsądek. I wraz z nim gniew. 
Jak on śmiał! Jak śmiał tak ją całować po całym dniu spędzonym z Lacey! 
Pobiegła do sypialni Allison i zatrzasnęła za sobą drzwi. Hałas obudził małą i musiała wziąć ją na ręce i ukołysać 

do snu. 

Rozdział 11 

- Chyba trzeba zacząć kupować  drewno  na opał. W gazetach są już  ogłoszenia. Kupimy z Cooperem  metr i po-

dzielimy się po połowie. Jest coraz zimniej i wieczorami będziemy musieli palić - powiedział Jace. Jadł bułkę i po-
pijał  gorącą  czarną  kawę.  Ponieważ  jednak  Katherine,  karmiąca  właśnie  Allison  owsianką  z  przecieranymi 
owocami, nie odpowiedziała na tę próbę nawiązania rozmowy, spytał: - Co o tym sądzisz? 

Jego swobodny ton doprowadzał ją do szału. Od dnia, w którym jej nowy, cudowny świat się zawalił pogrążając 

ją w rozpaczy, Jace zachowywał się jak gdyby nigdy nic. 

Wolałaby, żeby wrzeszczał, rzucał czymś, wybuchał gniewem, wszystko, tylko nie ten spokojny sposób bycia. 

- Jak chcesz - mruknęła, wycierając wilgotnym ligninowym ręcznikiem upaćkaną płatkami buzię Allison. Jeszcze 

tydzień temu nie uwierzyłaby, że pozostaną razem, gdy zrobi się zimno, a teraz on opowiada o kupowaniu opału. 

background image

 

60 

Pewnego  wieczoru  omal  nie  przełamał  muru  jej  milczenia  wspominając  mimochodem,  że  wiercenia  zostały 

wreszcie uwieńczone sukcesem i z ziemi trysnęła ropa. 

- Jace, to cudownie! - wykrzyknęła spontanicznie, lecz zaraz potem rozłościła się sama na siebie. 

Rzucił na nią okiem i uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale i z radością. 

- Tak, Katherine - zatarł ręce w podnieceniu. - Ja się chyba nigdy do tego nie przyzwyczaję. Za każdym razem, 

kiedy  trafiamy  na  ropę,  nawet  jeśli  przed  wierceniem  mam  pewność,  że  ona  tam  jest,  to...  to  czuję  się  jak...  - 
wzruszył bezradnie ramionami i rozłożył ręce. - Nie, tego uczucia nie da się z niczym porównać. - Roześmiał się 
po chłopięcemu. 

Katherine chciała brać udział w jego radości i sukcesach. Pragnęła go objąć, pogratulować mu, ale... 

- Może moglibyśmy się gdzieś wybrać dziś wieczór? - zapytał Jace. - Zostawimy Allison z Happy i pójdziemy na 

kolację, a potem na... 

-  Nie  -  ucięła  krótko,  choć  miała  na  to  wielką  ochotę.  -  Cały  dzień  pisałam  na  maszynie  i  jestem  bardzo 

zmęczona... 

Widać było jego rozczarowanie, ale uśmiechnął się tylko i powiedział: 

- Dobrze, to kiedy indziej. - Wstał i przeciągnął się, podnosząc ręce wysoko nad głowę. - To ja już sobie pójdę. 

Cieszę się, że kupiłem to łóżko. Zajmuje prawie cały pokój, ale jest wspaniałe... 

Pochylił się, dotknął ustami jej karku i po chwili z szelmowskim uśmiechem dodał: 

- ...ale nie ma w nim ciebie. 

Przesunął  usta  po  delikatnej  skórze  pod  włosami,  nakrył  dłonią  jej  pierś  i  lekko  ścisnął.  Przez  cienki  trykot 

koszulki  jego  dotyk  palił  ją  żywym  ogniem.  Katherine  upuściła  łyżeczkę,  wstała  i  odwróciła  się  gwałtownie  do 
niego. 

- Nie rób tego - powiedziała, usiłując zapanować nad drżeniem głosu. I zaraz dodała: - Jeżeli chcesz się z kimś w 

to  bawić,  to  masz  Lacey.  -  Z  satysfakcją  zauważyła,  że  Jace  zaciska  z  irytacji  usta.  -  Ma  ode  mnie  pełniejsze... 
kształty... - stwierdziła uszczypliwie. 

Lodowate spojrzenie jego oczu nie pozostawiało cienia wątpliwości, że w końcu udało jej się go zdenerwować. 

Widać było, jak chodzi mu żuchwa, jak cały sztywnieje, jakby chciał pohamować mordercze instynkty. 

Ale ze strony Katherine było to pyrrusowe zwycięstwo. Jace wycedził: 

- To prawda. Znacznie pełniejsze. 

Odwrócił się i wyszedł z kuchni, i po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi. 
Przygnębiona, osunęła się na krzesło i dała upust łzom. 

- Och, Jace - łkała. Bezwiednie położyła dłoń na piersi, która przed chwilą drżała w cieple jego ręki. - Tęsknię za 

tobą - jęknęła. 

Położyła głowę na stole i zaczęła płakać. 
Nie  miała jednak  okazji  zbyt  długo się  nad sobą użalać. Przez  ostatnie dwa  dni  Allison była bardzo  grymaśna. 

Straciła swój zwykle doskonały apetyt. Nosek miała zatkany, a potem zaczęła kasłać. Katherine machnęła ręką na 
pracę.  Troska  o  zdrowie  małej  wykluczała  skupienie  się  na  czymkolwiek,  nie  mówiąc  już  o  jakimkolwiek 
koncepcyjnym myśleniu. 

Wieczorem  trzeciego  dnia  mała  zaczęła  żałośnie  płakać  i  dostała  gorączki.  Katherine  nosiła  ją  poklepując  po 

pleckach i czule do niej przemawiając. Widać było wyraźnie, że dziecko ma kłopoty z oddychaniem, a kaszel staje 
się coraz gwałtowniejszy. 

Katherine usiłowała skontaktować się z Happy, ale bezskutecznie. Kiedy zadzwonił telefon, potraktowała go jak 

ostatnią deskę ratunku. Dzwonił Jace, żeby uprzedzić, że może później wrócić, ale Katherine była tak szczęśliwa 
słysząc jego głos, że zupełnie zapomniała o swojej dumie i natychmiast opowiedziała mu o chorobie Allison. 

- Czy zadzwoniłaś do lekarza? - spytał, kiedy skończyła. 

-  Tak.  Powiedział,  żeby  jej  dać  syropek  na  obniżenie  gorączki,  pilnie  ją  obserwować  i  wezwać  go,  gdyby  było 

gorzej. 

- Kiedy to było? 

- Wczesnym popołudniem. 

background image

 

61 

- Najlepiej będzie, jak ja do niego zadzwonię i po prostu go przywiozę. A jak ty się miewasz? 

- Dobrze - powiedziała. - Tylko, Jace, jest taka sprawa, że ona się urodziła strasznie malutka i jej płuca... 

- Wiem, wiem, kochanie. Nie denerwuj się, przyjadę, jak będę mógł najszybciej. 

Katherine  odłożyła słuchawkę  i poczuła  w sercu  wielki żar  miłości. Jace zaraz przyjedzie  i pomoże. Wszystko 

będzie  dobrze.  Szeptała  o  tym  płaczącej  i  kaszlącej  Allison,  to  nosząc  ją  na  rękach  po  pokoju,  to  kołysząc  na 
bujanym fotelu. 

Mała z każdą chwilą stawała się bardziej niespokojna, a kiedy zaczęła oddychać z wyraźnym trudem, Katherine 

wpadła  w  panikę.  Gdzieś  z  głębi  gardła  Allison  wydobywały  się  okropne  chrypiące  dźwięki.  Jej  kaszel 
przypominał ujadanie psa, jak w upiornym śnie. 

Półprzytomna z przerażenia Katherine usłyszała kroki na schodach. Rzuciła się do drzwi i otworzyła je na oścież. 

Po schodach wbiegał Jace, a za nim doktor Petersen, pediatra. Widząc dziki wzrok Katherine, Jace zatrzymał się w 
pół kroku, a potem jak huragan wpadł do mieszkania. 

Spojrzał na Allison. 

- Ledwo oddycha... - szlochała Katherine. - Posłuchaj tylko... Ona umiera. Ja wiem. Jej płuca... 

Lekarz i Jace nie zwracali na nią uwagi. Zajęli się dzieckiem. Doktor Petersen wysłuchał chrapliwego kaszlu i za-

komenderował: 

- Do łazienki. 

Jace  popchnął  Katherine  w  tamtą  stronę.  Zachowywał  się,  jakby  dokładnie  wiedział,  co  robić.  Odkręcił  kran 

ciepłej wody nad wanną, nim lekarz zdążył wejść do łazienki i zamknąć za sobą drzwi. 

- Co... - zaczęła Katherine, ale doktor Petersen od razu jej przerwał: 

- Czy ma pani mentol albo coś w tym rodzaju? 

W  milczeniu  skinęła  głową  i  wskazała  szafkę  z  lekarstwami  pod  lustrem.  Lekarz  wziął  słoik  i  zaczął  obficie 

nakładać szczypiący żel na szyjkę Allison. 

Tymczasem  łazienka  zamieniła  się  w  parówkę;  do  wanny  lała  się  strumieniem  gorąca  woda.  Jace  zerwał  z 

wieszaka ręcznik, zmoczył go w ciepłej wodzie nad umywalką, wyżął i delikatnie położył małej na piersi. 

- Powinnam była wiedzieć... - próbowała się tłumaczyć ze swojej ignorancji Katherine. 

- Nie mogła pani wiedzieć, skoro dziecko nigdy dotąd nie miało krupu - powiedział uspokajająco doktor Petersen. 

- To choroba o bardzo dramatycznym przebiegu. Wygląda znacznie groźniej, niżby to uzasadniał rzeczywisty stan 
chorego. 

Jace  objął Katherine ramieniem. Zapominając o tym,  co  ich  dzieliło, przytuliła się  do  niego z ufnością. Lekarz 

zmienił gorący, mokry ręcznik na piersiach Allison, a potem cierpliwie powtarzał ten zabieg. 

Czas  mijał.  Troje  dorosłych,  stłoczonych  w  ciasnym  pomieszczeniu,  spływało  potem.  Kiedy  Allison  zaczęła 

znowu kaszleć, Katherine chciała ją wziąć na ręce, ale doktor Petersen ją powstrzymał. 

- Może już za chwilę będzie po wszystkim - powiedział. 

Z  noska  małej  wyskoczyła  bańka  gęstego  śluzu  i  jednocześnie,  w  gwałtownym  ataku  kaszlu,  dziewczynka 

wykrztusiła resztę tego wszystkiego, co przysparzało im tyle zmartwienia. 

-  O  to  właśnie  chodziło!  -  wykrzyknął  radośnie  doktor  i  wytarł  Allison  nos  ligninową  chusteczką,  a  potem 

delikatnie usunął jej z buzi resztki śluzu. 

Prawie  natychmiast  oddech  dziecka  wrócił  do  normy.  Leżało  senne  i  zmęczone,  ale  po  raz  pierwszy  od  wielu 

godzin nie płakało. 

Jace zajął się porządkowaniem  łazienki,  gdy tymczasem Katherine  nie  odstępowała  na krok doktora Petersena, 

który poszedł z małą do jej pokoju. Położył ją delikatnie do łóżeczka, wyjął stetoskop i przytknął do wznoszącej się 
i opadającej piersi maleństwa. 

Po chwili wyprostował się i oświadczył: 

- Jest tak, jak myślałem. Płuca są czyste. Zapewne od paru dni miała wirusowe przeziębienie i dlatego była taka 

zaflegmiona. Trudności z oddychaniem i kaszel pochodziły z gardła, a nie z płuc. 

- Bardzo panu dziękuję, panie doktorze. Tak się przeraziłam... 

- Zauważyłem. Proszę pamiętać o tym sposobie z łaźnią parową na wypadek, gdyby jeszcze kiedykolwiek Allison 

background image

 

62 

czy któreś z następnych dzieci złapało krup - powiedział doktor Petersen. 

Spojrzał na Allison i postanowił jeszcze podać jej lekarstwo. Zaaplikował je małej zakraplaczem do buzi. 

- To łagodny środek rozkurczowy, będzie działał całą noc. - Wypisał receptę. - A to na jutro. Proszę podawać jej 

aspirynę w płynie, jeśli będzie gorączka, i wezwać mnie, gdyby w ciągu dwóch dni nie było poprawy. Czy ma pani 
nawilżacz powietrza? 

- Tak - odparła Katherine. Nagle zdała sobie sprawę z obecności Jace’a, który tymczasem wszedł do pokoju. 

- Proszę go włączyć na parę dni. To jej pomoże. 

- Dziękuję panu, panie doktorze - rzekł Jace. Serdecznie uścisnął rękę lekarza, po czym odprowadził go do drzwi. 

Gdy wrócił, Katherine, pochylona na łóżeczkiem, gładziła małą po pleckach. 

- Napędziła ci stracha, co? - szepnął. 

- Nie masz pojęcia, jak się przeraziłam - odpowiedziała drżącym głosem. 

- Wiem. Dobrze, że zadzwoniłem i że tu byłem z tobą. 

Położył ręce na jej rozdygotanych ramionach i zaczął masować je uspokajająco. 

-  Dziękuję  ci  -  rzekła  cicho.  A  potem,  przypomniawszy  sobie  sprawność  jego  działania,  spytała:  -  Skąd  wie-

działeś, co robić? 

Zaśmiał się. 

- Gdy się wierci gdzieś na końcu świata, to człowiek uczy się różnych rzeczy. Czasem trzeba być nawet i pielęg-

niarzem. Jeden z moich ludzi też się kiedyś zaczął tak dusić i Billy pokazał nam, co robić. 

- Powiedz Billy’emu, że jestem jego dozgonną dłużniczką. 

- Ucieszy się - odparł Jace. - Hej, a czy nie jesteś czasem głodna? Z tego wszystkiego zapomnieliśmy o kolacji. 

-  O  lunchu  też  -  stwierdziła  Katherine.  Poklepała  Allison  po  pupce  i  odwróciła  się.  -  Ale  nawet  o  tym  nie 

pomyślałam. 

- To połóż się teraz na chwilkę, a ja wyskoczę po jakieś hamburgery. 

- Nie chcę, żebyś... 

- Nic nie szkodzi - przerwał jej i już go nie było. 

Katherine usiadła na kanapie i oparła głowę na poduszkach. Zamknęła oczy. Co za straszny dzień... 
Nawet nie  wiedziała, kiedy zasnęła. Obudziły ją pocałunki  w policzek, lekkie  jak piórko. Otworzyła oczy. Nad 

nią stał Jace. 

- Czy ja spałam? - spytała półprzytomnie. 

-  Tak  by  się  wydawało.  Chyba  że  marzyłaś  z  zamkniętymi  oczami.  A  co  byś  powiedziała  na  mały  piknik?  - 

uśmiechnął się. 

-  Co  takiego?  -  Usiadła  prosto.  -  Och,  Jace!  -  wykrzyknęła  na  widok  hamburgerów,  frytek  i  innych  specjałów, 

które wraz z zapalonymi świecami zobaczyła na stoliku do kawy. 

- Szanowna pani, podano do stołu - rzekł Jace, kłaniając się nisko. 

Po  raz  pierwszy  od  wielu  tygodni  Katherine  śmiała  się  serdecznie  z  jego  błazeństw.  Stworzyło  to  miły  nastrój 

podczas posiłku. Jace bawił ją opowiadaniem o swoich przygodach za granicą, Katherine popłakała się ze śmiechu 
przy historii z szejkiem, który wybrał go na męża jednej ze swych dwunastu córek. 

- Śmiejesz się, a ja ledwie ocaliłem swoją cnotę - rzekł Jace z udaną przyganą. 

Katherine  wstała  i  zaczęła  zbierać  tekturowe  kubki  i  talerze,  ale  nagle  zastygła  w  pół  ruchu,  bo  Jace,  który 

właśnie usiadł na kanapie, objął ją w talii i odwrócił do siebie. Nie broniła się, więc przyciągnął ją bliżej, gładząc 
dłońmi po plecach i patrząc w oczy. 

- Dziś nie masz stanika - szepnął z łobuzerskim uśmiechem, który tak uwielbiała. 

Wsunął  jej  ręce  pod  koszulkę  ruchem,  który  zapowiadał  pieszczotę.  Katherine  nie  odtrąciła  go.  Pragnęła  tych 

pieszczot. Później będzie czas na rozmyślania o różnych żalach. Jace zdjął jej koszulkę przez głowę i patrzył na nią 
w blasku świec, których migotliwy płomień wydobywał wszystkie zagłębienia i okrągłości jej ciała. 

Potem wtulił twarz między jej piersi i całował żarliwie, mrucząc cały czas: 

background image

 

63 

- Jesteś piękna, Katherine... piękna... cudowna... 

Patrząc  na  niego  z  boku  Katherine  stwierdziła,  że  Jace  ma  bardzo  długie  i  gęste  rzęsy  i  niemal  doskonały  w 

kształcie, prosty arystokratyczny nos. 

Dotknął  jej  kolan  i  zaczął  przesuwać  ręce  wzdłuż  ud  w  górę.  Serce  Katherine  waliło  jak  młotem  w  radosnym 

oczekiwaniu. Bezwiednie tuliła głowę Jace’a, okrywając ją swoimi włosami. 

Objął ją w talii, a potem przesunął ręce niżej, rozpiął zamek błyskawiczny jej dżinsów, zsunął je i położył dłonie 

na biodrach Katherine. 

- Katherine - jego oddech był przyśpieszony - twoje ciało jest tak cudownie piękne. 

Dotykał ustami jej brzucha, muskając skórę lekkim zarostem i wywołując miły dreszcz. A potem zaczął pieścić 

językiem pępek, udając akt miłosny, gwałtowny i bardzo namiętny. 

Oddech Katherine stał się urywany, spazmatyczny, w jej żyłach tętniła rozszalała krew. 
Jace oderwał usta od jej ciała, włożył palec pod elastyczny koronkowy pasek majteczek bikini i zaczął przesuwać 

go w dół, coraz niżej i niżej... 

Kiedy Katherine pomyślała, że zaraz zacznie krzyczeć, nagle cofnął rękę i wstał. O mało nie straciła równowagi. 

Jace ujął jej twarz w dłonie i głodnymi ustami poszukał jej ust. 

- Nie wytrzymam już ani chwili dłużej - wymamrotał. Szybko zgasił świece i pociągnął ją do sypialni. 

Niecierpliwym  ruchem  odrzucił  kołdrę  i  położył  Katherine  na  łóżku.  Nie  wahała  się:  szybko  zdjęła  spodnie  i 

majteczki. On też zrzucił ubranie, klnąc guziki, sprzączki i zamki. 

Kiedy oboje byli już nadzy, nakrył jej ciało swoim. Obsypał pocałunkami jej twarz, przeczesując palcami rozrzu-

cone po poduszce miodowe włosy. 

- Katherine, nie odmawiaj mi tego - wyszeptał. - Proszę. Pragnę cię. Potrzebuję... 

Odpowiedziało  mu  za  nią  jej  ciało,  przyjmując  go  spontanicznie  i  bez  zastrzeżeń.  Głaskała  go  po  szerokich 

plecach,  przesuwając  ręce  aż  na  biodra  i  uda.  W  tej  pieszczocie  zawarta  była  tęsknota  wywołana  długą 
wstrzemięźliwością, równie silna jak jego namiętność. 

Spełnienie przyszło natychmiast. Jace zaprzestał swych dzikich pocałunków i położył swoją ciemną głowę na po-

duszce  obok  jej  -  złotej.  Przez  jakiś  czas  trwali  tak  w  stanie  błogości,  napawając  się  wzajemną  bliskością  i 
intymnością tej chwili, a potem Jace oparł się na łokciach i wymruczał: 

- Wiedziałem, że i ty na mnie czekasz, bo inaczej nigdy... 

- Wiem - szepnęła, odgarniając mu z czoła wilgotne czarne kosmyki włosów. 

Zaczął  wodzić  palcami  po  jej  twarzy  wzdłuż  linii  kości  policzkowych,  nosa  i  warg.  W  ślad  za  palcami  poszły 

usta. 

- Być tak z tobą... Katherine, jak to cudownie... Pocałuj mnie - westchnął. 

Czuła przy sobie jego ciało, które zaspokoiwszy pierwszy głód zaczynało domagać się więcej. 
Nakrył jej piersi dłońmi, podniósł do swoich ust i zaczął pieścić językiem ich różowe czubki. 
Wykrzyknęła  radośnie  jego  imię,  tracąc  niemal  całkowicie  świadomość  wszystkiego,  co  ją  otaczało.  Liczył  się 

tylko on, jej mężczyzna, który wiódł ją ku spełnieniu. 

 

Katherine powiedziała w ciemność: 

- Chcę zajrzeć do Allison. 

-  A  poradzisz  sobie  sama?  -  spytał  niewinnym  tonem  Jace.  Próbowała  mu  dać  za  to  klapsa,  ale  się  wywinął  i 

oświadczył: - Na wszelki wypadek pójdę z tobą. 

Śmieli się jak psotne dzieci. Szli nago, potykając się po ciemku. Jace wpadał na wszystko, cokolwiek znalazło się 

na jego drodze, i szukając po omacku wsparcia u Katherine, łapał ją niby to niechcący za jakąś intymną część ciała, 
a potem przepraszał. 

- Ach, niechże mi pani łaskawie wybaczy, bardzo mi przykro, ale to wszystko dlatego, że tutaj tak ciemno. 

Katherine chichotała. 

- Po co ci światło? Doskonale wiesz, gdzie co jest. 

background image

 

64 

- Masz rację - odpowiadał Jace, śmiejąc się lubieżnie, i delikatnie szczypał ją w pośladek. 

Zaśmiewali  się  ze  swoich  figli,  ale  spoważnieli,  zaglądając  do  łóżeczka  małej.  Allison  spała  spokojnie.  Na  tle 

świstu nawilżacza słychać było jej spokojny oddech. 

- Chyba nawet nie zauważyła, że nas nie ma - szepnął Jace. 

Kiedy wrócili do wielkiego łoża i leżeli obok siebie, Katherine, wtulona plecami w szeroką pierś Jace’a, zaczęła 

nagle żałować tego, co się stało. 

Czyż  jest  aż  tak  naiwna  i  tak  bujająca  w  obłokach,  że  uważa  seks  za  transmisję  miłości?  Kocha  Jace’a  i 

oczywiście seks jest elementem tej miłości, ale wie przecież, że on jej nie kocha. 

Jednak  z  pewnością  coś  do  niej  czuje.  Lubi  z  nią  przebywać,  a  o  Allison  bał  się  nie  mniej  niż  ona.  Może  to 

właśnie jest miłość? 

Jace, jak gdyby to potwierdzając, poruszył się we śnie i przesunął rękę z jej brzucha na pierś. Na krótką chwilę 

zamknął na niej delikatnie dłoń, po czym jego palce rozgięły się i wyprostowały. 

Katherine powiedziała cichutko: 

- Kocham cię, Jace. 

 

Siedziała  przy  maszynie  patrząc  w  dal.  Miała  pracować  nad  pierwszą  serią  reklamówek,  ale  wspomnienia 

ostatniej  nocy  zasnuły  mgłą  jej  umysł  i  tak  oddziaływały  na  ciało,  że  jakiekolwiek  sensowne  myślenie  stało  się 
praktycznie niemożliwe. 

Allison  czuła  się  już  o  wiele  lepiej.  Lekarstwo  przepisane  przez  doktora  Petersena  podziałało  lekko  nasennie  i 

mała spała teraz spokojnym, zdrowym snem. 

Katherine  wyznaczyła  sobie  na  dziś  pewien  cel  i  zdecydowana  była  go  osiągnąć,  zanim  zajmie  się  obiadem. 

Ledwie jednak napisała kilka słów, zadzwonił telefon. 

Zdziwiła się, słysząc szorstki głos Billy’ego. 

- Cześć, Billy - powiedziała radośnie. - Czym mogę ci służyć? 

- No właśnie, przykro mi, Katherine, że muszę do ciebie dzwonić... 

Katherine boleśnie ścisnęło się serce. Coś się stało Jace’owi. Nie! Wypadek? Jest ranny? 

- Jace? - spytała dziwnie wysokim głosem. 

Billy odgadł chyba jej myśli, bo zapewnił ją szybko: 

- Z Jace’em wszystko w porządku. To znaczy nie jest ani ranny, ani zabity, ani nic w tym rodzaju. 

Pod Katherine ugięły się nogi i z ulgą osunęła się na krzesło. 

- Ależ mnie nastraszyłeś. 

-  Bardzo  mi  przykro,  Katherine...  -  wydawało  jej  się,  że  słyszy  w  słuchawce  strzyknięcie  sokiem  tytoniowym  - 

...ale Jace kazał mi zadzwonić i cię uprzedzić, że może nie wrócić dziś na noc do domu. 

- Czy są jakieś kłopoty z wierceniem? 

Znowu strzyknięcie. 

- Niezupełnie - próbował kręcić Billy. 

- Więc co? - spytała, zdenerwowana tym owijaniem w bawełnę. 

- Pojechał do Longview wyciągać z kłopotów tę cholerną sukę, tę Newton - powiedział. 

- Rozumiem -  mruknęła Katherine. Nie ryzykowała już dalszych pytań. Bała się,  że  nie przejdą jej przez zaciś-

nięte gardło. 

- Ni cholery nie rozumiesz - burknął Billy. - Ale to sprawa twoja i Jace’a. W każdym razie ta dziwka dzwoniła tu 

jakąś godzinę temu, beczała i zawracała mu głowę. Chyba wpadła w tarapaty w jakiejś kowbojskiej mordowni dla 
samotnych  sfrustrowanych  damulek.  Błagała  Jace’a,  żeby  przyjechał.  No  więc  Jace  pojechał  -  zakończył  z 
wyraźnym niesmakiem. 

- Oczywiście - westchnęła Katherine. - Dziękuję ci za telefon. Bardzo bym się denerwowała, gdyby nie wrócił na 

noc bez powiadomienia, co się z nim dzieje. 

- Nie wiem, kiedy masz się go spodziewać. Ta suka... to znaczy... - Billy urwał. 

background image

 

65 

Katherine oszczędziła mu dalszego zakłopotania. 

- Rozumiem, Billy - odparła i odłożyła słuchawkę, zanim zdążył jeszcze cokolwiek powiedzieć. 

Ukryła twarz w dłoniach potrząsając głową. To niemożliwe, żeby Jace rzucił ją dla Lacey. Po takiej nocy? Nie, to 

wykluczone! I po tym, jak rano pobiegł do apteki, jeszcze przed otwarciem, po lekarstwo dla Allison? Nigdy! 

Czy  mógł ją całować tak czule, tak namiętnie  i za parę  godzin rzucić się  w ramiona Lacey? Czy tak  już  miało 

teraz wyglądać ich życie? Czy miała dzielić tę namiętność z Lacey, do której należało jego serce? 

- Nie wiem, czy potrafię - powiedziała głośno, i w tym momencie zdała sobie sprawę, że już podjęła decyzję. 

 

Rozdział 12 

- Cześć, kochanie - powiedział Jace, wchodząc do mieszkania. 

Pochylił się nad Katherine i pocałował ją w policzek. Zamarła przy biurku, zdziwiona i zła. 

- Jestem wykończony. Znajdzie się trochę kawy? 

- Sam zobacz - odparła chłodno. 

Widziała jedynie jego plecy, kiedy wchodził do kuchni. Rozmawiał z nią tak, jakby tylko wyskoczył po gazetę... 

dwa dni temu. Mówił coś o pogodzie, pytał o zdrowie Allison, był wyraźnie rozczarowany, że śpi, ale ani słowa o 
tym, gdzie był przez ostatnie dwa dni i co porabiał z Lacey Newton Manning. Od telefonu Billy’ego Katherine żyła 
w kompletnej niewiedzy. Jace przez dwa dni nie pisnął ani słowa. Uważał pewnie, że ot tak sobie wróci do domu, i 
życie potoczy się dalej. A teraz zachowuje się jakby nigdy nic. Ale to nie takie proste, Jasonie Manning. 

- Jak robota? - spytał Jace. 

Przyniósł sobie z kuchni kubek parującej kawy, opadł na kanapę, oparł głowę i zamknął oczy. Po chwili otworzył 

je i spojrzał na nią. Zauważyła, że wyglądał bardzo mizernie. 

-  Dobrze  -  odrzekła.  -  Dostałam  od  pana  Newtona  list  z  uwagami  na  temat  pierwszych  szkiców,  które  mu 

posłałam. Rozmawiałam również z kierownikiem produkcji w telewizji. Wybiera już miejsca do zdjęć. 

- To wspaniale. Wiedziałem, że dasz sobie radę. Jestem z ciebie dumny. 

Wstała od maszyny i podeszła do okna. Nie odwracając się do niego powiedziała: 

- To dla ciebie chyba ulga. Nie musisz się już czuć tak bardzo za mnie odpowiedzialny. 

W  powietrzu  zawisło  długie,  pełne  napięcia  milczenie.  Gdy  się  w  końcu  odezwał,  w  jego  głosie  słychać  było 

wyraźnie irytację: 

- Co ma znaczyć ta dziwna uwaga? 

Katherine wyprostowała się, przybrała chłodny wyraz twarzy i odwracając się do niego zmusiła się, by spojrzeć 

mu w oczy. 

- Ma znaczyć - powiedziała powoli - że powinniśmy zakończyć tę farsę, którą nazywamy małżeństwem. 

Te słowa o  mało  jej  nie  zabiły. Wprawdzie  mówiła pewnie i stanowczo, ale  nie była w stanie  wytrzymać  jego 

spojrzenia. 

-  Ty...  masz  inne...  zainteresowania...  a  ja  zawsze  byłam  niezależna  -  oświadczyła  z  determinacją.  -  Nie  mogę 

pozwolić, żeby ktoś mi dyktował, jak mam żyć. - Dlaczego w tym, co mówi, brak stanowczości? Dlaczego jej głos 
się tak załamuje? Nie chciała przyznać, że jego narastający gniew i oskarżycielskie spojrzenie bardzo ją denerwują. 

- Aha. Widzę, że wszystko już sobie obmyśliłaś - powiedział z goryczą. 

- Tak - potwierdziła. 

- Nie możesz zaakceptować istnienia Lacey... 

- Nie, nie mogę. Nie potrafię. 

- Nie  możesz zaakceptować  mnie! Nie  zaakceptowałaś we  mnie  niczego  od chwili,  kiedy po raz pierwszy prze-

kroczyłem próg tego domu. 

Wstał i zaczął iść ku niej z wściekłością, stawiając duże, zamaszyste kroki. Cofnęła się odruchowo. 

- A widzisz! - wrzasnął, widząc jej odwrót. - Właśnie o tym mówię. - Stanął przed nią i zapytał: - Ale co ty masz 

właściwie przeciwko mnie? Dlaczego uważasz mnie za potwora? 

Katherine  patrzyła  na  niego  w  milczeniu.  Bała  się  eksplozji  jego  nieposkromionego  temperamentu.  Już  nieraz 

background image

 

66 

bywała ich świadkiem. 

- Odpowiadaj, do cholery! - krzyknął. 

- Dlatego, że nazywasz się Manning! - wybuchnęła. Serce waliło jej jak młotem. Wzięła głęboki oddech. - Twoja 

rodzina raz już zrobiła mi krzywdę. Nie mam zamiaru narażać się po raz drugi. 

- Skrzywdziła cię moja rodzina. Ale nie ja. 

- A czy to nie to samo? 

-  Nie!  Nie  zauważyłaś  jeszcze,  że  moja  skala  wartości  jest  zupełnie  inna?  Że  różnię  się  od  nich  jak  dzień  od 

nocy? Mój Boże! 

-  Nie  we  wszystkim.  -  Katherine  dopiero  teraz  dojrzała  do  prawdziwego  sporu.  Początkowo  była  onieśmielona 

jego gniewem, ale teraz zdecydowała, że będzie twardo bronić swego. Nie potrafi z nim żyć, skoro on kocha inną. 

- Zachowałeś się tak, jak się tego po tobie spodziewałam. To czysta manipulacja. Czarujesz swoje ofiary, a kiedy 

ich  mechanizmy  obronne  przestają  działać,  unicestwiasz  je.  Zaczęłam  ci  w  pewnym  momencie  ufać,  ale  mnie 
zawiodłeś. 

-  Do  jasnej...  -  urwał  w  pół  przekleństwa.  Zaczął  szarpać  swoją  niesforną  czuprynę,  a  potem  oparł  ręce  na bio-

drach i spojrzał na nią z nie ukrywaną pogardą. - Jesteś wstrętną, świętoszkowatą suką! 

- A no właśnie! - Wymierzyła w niego oskarżycielsko palec. - Oto najlepszy dowód. Dokładnie takim językiem 

przemawiał do mojej siostry Peter. Mary czasem nawet niektórych słów nie znała. Ale to było tylko na początku. 
Potem stosował przemoc fizyczną. Allison to owoc gwałtu. Wiesz o tym? Mam powody przypuszczać, że będziesz 
podobnie  postępował  ze  mną.  Wszystko  robisz  zgodnie  z  planem...  widujesz  się  ze  swoją  byłą  żoną,  a  teraz 
kochanką, i jeszcze się z tym przede mną afiszujesz. Peter też się znęcał nad Mary, romansując z innymi kobietami. 

Jace skoczył do niej, złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Przez zaciśnięte zęby wykrztusił: 

-  Ostrzegałem  cię,  żebyś  mnie  nigdy  nie  porównywała  z  Peterem.  To  był  potwór,  rozumiesz?  Od  dzieciństwa 

wszystko  niszczył.  Zamordował  mi  kiedyś  szczeniaka,  pierwszego,  jakiego  miałem,  i  na  poduszce  zostawił 
wiadomość,  gdzie  go  zakopał.  Zgwałcił  córkę  jednej  z  naszych  służących.  Miała  trzynaście  lat.  Oczywiście  za 
pieniądze  wszystko  dało  się  zatuszować.  -  Ścisnął  ją  jeszcze  silniej  za  ramię  i  spytał  z  goryczą:  -  Czy  aby  nie 
mówię za szybko? W każdej chwili służę smakowitymi detalami. 

- Jace, proszę cię... 

-  O,  co  to,  to  nie,  szanowna  pani  Katherine.  Chcesz  wiedzieć,  jacy  jesteśmy  my,  Manningowie,  to  posłuchaj. 

Postaram się nie sprawić ci zawodu. 

Puścił ją i odwrócił się gwałtownie. Wetknął ręce w kieszenie i zaczął chodzić po pokoju. 

- Peter był naturalnie oczkiem w głowie rodziców - ciągnął. - Jedynym ich spadkobiercą. Ja byłem niepotrzebny, 

ciągle mi o tym przypominano. Jako chłopiec zastanawiałem się czasem, dlaczego mnie nie darzono taką miłością. 
Bardzo mnie to wtedy bolało, ale teraz jestem zadowolony. Bo stałbym się taki jak on. Kochali go, ale głupio. Byli 
zbyt prymitywni, żeby to zrozumieć. Sam pojąłem to dopiero po latach. Po latach picia, burd i przygód miłosnych. 
Pewnego dnia dotarło do mnie, że jeśli chcę zostać przyzwoitym człowiekiem, muszę liczyć tylko na siebie. I po-
stanowiłem, że rodzice nie zmarnują mi życia. 

Katherine  drżącą  ręką  zasłoniła  usta,  by  głośno  nie  krzyknąć.  Gdyby  mogła  cofnąć  swoje  bolesne  słowa, 

natychmiast by to zrobiła. Było już jednak za późno. 

Jace nie mówił teraz do niej. Analizował sprawy w myślach i głośno te myśli wypowiadał. 

-  Współczułem  biednej  Mary.  Musiała  czuć  się  jak  Daniel  w  jaskini  lwa.  Był  już  czas,  żeby  Peter  się  w  końcu 

ożenił. Chodziło naturalnie o właściwy wizerunek bankiera i wszystkie te bzdury. Ale nie mogłem pojąć, dlaczego 
Peter ożenił się z kimś takim jak ona i dlaczego rodzice na to pozwolili. Potem jednak zrozumiałem. Gdyby ożenił 
się z którąś ze swoich panienek, to przy pierwszej zdradzie poleciałaby do taty na skargę albo, co gorsza, do prasy, 
i  wybuchłby  skandal.  Wiedział  doskonale,  że  słodka,  naiwna  Mary,  sierota,  która  miała  tylko  starszą  siostrę, 
niczego takiego nie zrobi. 

Przestał chodzić tam i z powrotem i głęboko odetchnął. Patrzył na Katherine przez dłuższą chwilę. 

- Jace... - zaczęła. 

Podniósł obie ręce, jakby się przed nią bronił. 

-  Proszę  cię,  Katherine,  nie  chcę  o  niczym  słyszeć.  Jestem  zmęczony.  -  Zamknął  oczy  i  potarł  je  palcami.  - 

Powiedziałaś, co miałaś do powiedzenia, a ja ci powiedziałem swoje. I tak to zostawmy. 

background image

 

67 

Schylił się po leżące na stoliku kluczyki do dżipa i skierował się do drzwi. 

- Dokąd idziesz? - spytała z lękiem. 

- Do pracy. Chciałem wziąć dzień wolny, ale w tych warunkach... - Nie dokończył i wzruszył ramionami. 

Przy drzwiach odwrócił się jeszcze i mruknął: 

- Masz rację, Katherine. Skoro tak to czujesz, to lepiej, jeśli damy sobie spokój z tą „farsą, którą nazywamy mał-

żeństwem”. Dobrze cytuję? 

Serce Katherine rozsypało się na tysiące kawałków. 

- Ale jeśli tak - dodał bezbarwnym, obojętnym głosem - to jedno z nas musi zrezygnować z Allison. 

Katherine dotknęła dłonią piersi i otworzyła usta. 

- C...co masz na myśli? - spytała drżącym głosem. 

Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Jego usta ułożyły się w twardą linię. 

- Taka jesteś mądra, na wszystko umiesz znaleźć odpowiedź, więc sama sobie wytłumacz. Pamiętaj tylko, że my, 

Manningowie, jesteśmy bezwzględni, gdy ktoś nam stanie na drodze. 

Usłyszała trzaśniecie drzwi. 

 

Przez  kilka  następnych  godzin  Katherine  poruszała  się  jak  automat.  Karmiła  Allison  i  zajmowała  się  innymi 

sprawami, ale zachowywała się, jakby była pod działaniem narkotyków. Z płaczem tuliła małą do piersi. Nie bała 
się, że Jace zrealizuje swoją pogróżkę, rozpaczała nad utraconą miłością. 

Wszystko wyglądało beznadziejnie. Zraniła go zbyt głęboko, nigdy jej nie przebaczy tych podejrzeń. Mogła się 

mylić co do jego motywów, systemu wartości, charakteru, ale jedno wiedziała na pewno  - jest dumny. Duma nie 
pozwoli mu wrócić i odbudować tego, co ich łączyło. 

Duma i Lacey. 

Usłyszała  wycie  syren,  ale  zbyt  była  pogrążona  w  rozpamiętywaniu  własnego  nieszczęścia,  żeby  zauważyć 

gnające ulicami wozy strażackie. 

Z letargu wyrwał ją tupot na schodach. Może to Jace? Serce zabiło jej mocniej, ale zaraz znów pogrążyła się w 

rozpaczy. Poznała ciężkie kroki Happy, która szła jakoś dziwnie szybko. 

Czekała na nią przy drzwiach. 

-  Katherine,  nie  denerwuj  się,  kochanie,  dopóki  się  nie  dowiemy,  co  się  stało  -  wysapała  gospodyni.  Jej  usta 

drżały, a roześmiane zwykle oczy zasnuła mgła lęku. 

- O czym ty mówisz? - spytała Katherine nieprzytomnie. Wzdrygnęła się w przeczuciu czegoś złego. Wspomnie-

nie śmierci Petera i Mary przemknęło jej przez głowę jak kadr z filmu. 

- Nie słyszałaś syren wozów strażackich? 

- Tak, ale... 

- Jechali na odwiert. Był wybuch. 

- O Boże! - jęknęła Katherine i zasłoniła usta, by stłumić ogarniającą ją histerię. 

- Jeszcze nie wiemy, co się stało... 

- Zajmiesz się Allison? - wykrzyknęła Katherine i pobiegła po torebkę i pantofle. 

-  Nie  możesz  tam  jechać!  -  zawołała  Happy.  -  Tam  jest  niebezpiecznie.  Proszą  przez  radio,  żeby  trzymać  się  z 

daleka. 

- Jadę. Zajmiesz się  Allison czy  mam to  inaczej załatwić? - Katherine  nie chciała być szorstka dla swojej przy-

jaciółki, ale nie miała czasu na żadne dyskusje. Musiała się jak najszybciej dowiedzieć, co z Jace’em. A jeśli... O 
Boże, nie! To po prostu niemożliwe. 

- Przecież wiesz, że zostanę z małą. Zabiorę ją do siebie i włos jej z głowy nie spadnie. Zajmę się nią, jak długo 

będzie trzeba. 

-  Dzięki,  Happy.  Och...  a  Jim?  -  Katherine  dopiero  teraz  przypomniała  sobie,  że  syn  gospodyni  też  jest  w  nie-

bezpieczeństwie. 

- Dziś  ma wolne. Dzięki Bogu. Pojechał do Dallas. No, jak  masz jechać, to jedź.  - Happy popchnęła ją lekko. - 

background image

 

68 

Zadzwoń,  jak  coś  będziesz  wiedziała.  Jace’owi  nic  się  nie  stało.  Ja  to  po  prostu  wiem.  -  Oczy  Happy  dziwnie 
zwilgotniały. 

W oczach Katherine również zabłysły łzy. 

- Mam nadzieję. Nie przeżyłabym, gdyby... 

Nie odważyła się dokończyć swojej myśli. Zbiegła po schodach, wyskoczyła na dwór i pognała do samochodu. 

 

Jadąc wyboistą drogą, bezskutecznie usiłowała nastawić radio na stację nadającą komunikaty z miejsca wypadku. 

Zrozpaczona, dała wreszcie za wygraną. Może lepiej nie wiedzieć. Na przemian to płakała, to przeklinała siebie. 
Jace musi żyć! Nawet okaleczony albo poparzony, ale musi żyć. Zaczęła się głośno modlić: 

- Panie Boże, jeżeli mnie nienawidzi, to trudno. Jeżeli chce Allison, to mu ją dam. Tylko żeby żył... Kocham go. 

Jeżeli  ma  umrzeć,  to  pozwól,  żebym  mu  przedtem  powiedziała,  że  go  kocham.  Nie  daj,  żeby  cierpiał.  Żeby  był 
poparzony... 

Przecież dzisiaj miał nie iść do pracy. Mówił, że chciałby zostać w domu. Wygnały go jej podłe oskarżenia. To 

wszystko jej wina. Przez łzy krajobraz wydawał jej się zamazany i wodnisty. Jechała kierując się na słup czarnego 
dymu  kłębiący się  nad sosnowym  lasem. Prowadził ją jak  słup ognia Mojżesza na pustyni. W  górze ukazały się 
helikoptery prasowe, zlatujące się do miejsca pożaru jak sępy do padliny. Nienawidziła tej dziennikarskiej pogoni 
za sensacją. Co wieczór w telewizji pokazywali rozbite pociągi, wypadki samochodowe, pożary. Zastanawiała się, 
czy rodziny  ofiar, tak jak  i  ją, oburzało to  naruszanie prywatności.  Aż  do tej  chwili  nie zdawała sobie sprawy  z 
realności cierpienia tamtych ludzi. 

Zdziwiła  się,  gdy  zobaczyła  wierzchołek  wieży.  A  więc  nie  tu  nastąpiła  eksplozja.  Dookoła  odwiertu  stały 

półciężarówki i wozy strażackie. Zatrzymała samochód, wyskoczyła i pobiegła w stronę ognia. Paliło się w pobliżu 
przyczepy. 

- Hej, proszę pani! - zawołał jakiś człowiek w żółtej kurtce i chwycił ją wpół. Zaczęła się szarpać jak dzika kotka. 

- Tam nie wolno. Tam jest niebezpiecznie - oświadczył strażak i zaklął jak szewc, kiedy ugryzła go w rękę. 

- Obawiam się, że tej pani nie da się przekonać - powiedział ktoś spokojnym, głębokim głosem. 

Katherine  osunęła  się  w  ramiona  zdumionego  strażaka.  Byłby  ją  upuścił,  gdyby  mu  nie  pośpieszyły  z  pomocą 

inne ramiona. 

- Jace - szepnęła z niedowierzaniem i spojrzała w jego osmaloną twarz. - O Boże! - krzyknęła przerażona. 

- Nie, nie, to nie oparzenia. Po prostu jestem brudny - zapewnił ją. 

- Och, mój najdroższy... - Wtuliła twarz w jego koszulę i mocno objęła wpół. - Tak się martwiłam. Myślałam... 

Ze wzruszenia nie mogła mówić. Objęła go jeszcze mocniej. 

- Chodź, to ci opowiem, co się stało - powiedział Jace. 

Gdy odchodzili, spojrzała jeszcze na strażaka. Wciąż rozcierał bolącą rękę. 

- Przepraszam... - Katherine czuła, że  musi się  wytłumaczyć. - Myślałam, że  mój  mąż  jest ranny, i zachowałam 

się jak wariatka. Naprawdę przepraszam. 

Strażak uśmiechnął się krzywo i odparł mrukliwie: 

- Nic nie szkodzi. 

Jace zaprowadził ją do samochodu, trzymając mocno pod rękę. Spojrzała na męża zapłakanymi zielonymi oczami 

i spytała: 

- Co się stało? 

Wytarł czoło rękawem koszuli. 

- Wygląda to znacznie  gorzej,  niż  jest  w rzeczywistości. Wszystkie te  wozy strażackie przyjechały  dla  ochrony 

lasu, w ramach akcji zapobiegawczej. Ale powinniśmy dziękować Bogu, żeśmy wszyscy nie wylecieli w powietrze 
- dodał ponuro. 

- Ten dym... 

-  Tak,  ropa  daje  od  cholery  dymu.  Jakiś  przewód  elektryczny  czy  telefoniczny  spowodował  spięcie  i  pod 

przyczepą eksplodowały butle z gazem. Buchnęło aż do nieba. W dodatku ktoś beztrosko postawił kilka beczek z 
ropą nie tam, gdzie trzeba. Poszły i one. Gdybym tu był... - Zagryzł usta. 

background image

 

69 

- A Billy?! - krzyknęła Katherine i chwyciła Jace’a za rękę. 

- Na szczęście obaj wyszliśmy wtedy z przyczepy, żeby obejrzeć tę półciężarówkę, którą Billy naprawia. 

Katherine cała się trzęsła. Przytulił ją i dodał z dumą: 

- Mam doskonałą załogę. Rzucili wszystko, złapali gaśnice i łopaty i zaczęli kopać rów dokoła ognia. Zachowali 

się jak profesjonaliści. 

- Mają wspaniałego szefa - wyszeptała. 

Popatrzył w jej mokre oczy. 

- A jak to się stało, że tu wpadłaś? - zapytał. 

-  Jechałam  do  ciebie,  Jace  -  wyznała.  -  Musiałam  cię  znaleźć,  żeby  ci  powiedzieć,  że  cię  przepraszam.  Za 

wszystko. Za to, że byłam taka głupia. - Łzy leciały jej teraz strumieniami. - Kiedy sobie pomyślałam, że może ty... 
Nic nie miało dla mnie znaczenia. Nic. Nawet... to znaczy... kocham cię, bez względu na to, co... 

Nie dał jej skończyć. Ustami poszukał jej ust. Nie dbała o brud i sadzę, które pokrywały jego ciało. Nie zwracała 

uwagi na kwaśny zapach dymu, którym nasiąkły jego włosy i ubranie. Liczyło się tylko to, że ją całował. 

W  tym  pocałunku  nie  było  dawnej  zmysłowej  namiętności,  ale  sytuacja  nie  sprzyjała  namiętnym  uniesieniom. 

Pocałunek przypieczętował ich wzajemne oddanie. Usta Jace’a połączyły się z jej ustami, poświadczając ich nowe 
przymierze. 

- Katherine, kocham cię... Katherine. Jak mogłaś w to wątpić? 

- Chyba z głupoty - odparła i uśmiechnęła się do niego. 

Pogłaskał ją po policzku i powiedział: 

- Chętnie bym dalej z tobą rozmawiał, ale mam cholernie dużo roboty. Jedź do domu i zostaw mi trochę gorącej 

wody, bo chciałbym się wykąpać po powrocie. - Uśmiechnął się. - I nie czekaj na mnie. Mogę tu dłużej zabawić. 

- Będę czekała - szepnęła, a potem go pocałowała i ociągając się wsiadła do samochodu. 

 

- Jace... 

- Hmmm? 

- Powiedz mi o Lacey. 

Otworzył jedno oko i zerknął na Katherine. Leżeli w wielkim łożu. Promienie porannego słońca sączące się przez 

żaluzje padały  na ich  nagie  ciała. Jace,  wyciągnięty  na wznak, leżał  z  jedną nogą zgiętą w  kolanie, a Katherine, 
oparta na łokciach, wpatrywała się w niego. 

Wrócił do domu po północy, zmordowany, brudny i głodny. Podczas gdy się mył, zrobiła mu dużą kanapkę, którą 

natychmiast pochłonął, po czym zwalił się na łóżko i zapadł w głęboki sen. 

Katherine  próbowała  zabrać  Allison,  ale  Happy  nalegała,  żeby  spędzili  ten  dzień  tylko  we  dwoje.  Jace 

potrzebował  spokoju  i  nie  należało  mu  go  zakłócać,  nawet  gdyby  miały  to  być,  dość  rzadkie  zresztą,  grymasy 
Allison. Katherine ucieszyła perspektywa spędzenia dnia sam na sam z mężem, więc nie dyskutowała z Happy. 

Kiedy Jace obudził się godzinę temu, nie sprawił jej zawodu. Kochali się czule i namiętnie. 
Teraz wyciągnął w górę ręce i zaplótł je nad głową. 

- Lacey, Lacey - powtórzył z  goryczą. - Nie  wiem,  od czego zacząć... Była córką szefa, piękną dziewczyną. To 

ona robiła mi awanse, a ja dałem się jej omotać. Rozegrała to bardzo sprytnie. Przez cały czas narzeczeństwa nie 
dopuściła do żadnych poufałości, więc moje zdumienie w noc poślubną, kiedy się okazało, że nie byłem pierwszy, 
nie miało granic. Może dlatego tak mnie zaskoczyło dziewictwo mojej drugiej żony... 

Przygarnął Katherine i pocałował ją w czubek nosa, a ona ukryła twarz na jego piersi. 

- Lacey przypominała  mi trochę Petera. Była, i  nadal  jest, nastawiona  na  niszczenie  wszystkiego  dokoła. Miała 

jedną przygodę miłosną za drugą. Po każdej ze łzami w oczach błagała mnie o przebaczenie, wyrażając skruchę i 
grożąc samobójstwem. W końcu  miałem tego dość  i powiedziałem Willoughby’emu, że  jeśli  nadal  mam u niego 
pracować, muszę się rozwieść. Załatwił to. Bez fałszywej skromności muszę powiedzieć, że byłem dla niego zbyt 
cenny, żeby mógł ze mnie tak łatwo zrezygnować. A zresztą dobrze wiedział, jaka jest Lacey. Myślę, że w głębi 
duszy czuje się odpowiedzialny za zachowanie swojej córki. 

- A co było, kiedy pojechałeś do Longview? 

background image

 

70 

- Jesteś zazdrosna? - spytał. 

- Jak cholera - odparła. 

Roześmiał się, ale zaraz spoważniał i podjął: 

- Jak zapewne zauważyłaś, gdy zastałaś nas w przyczepie, Lacey  wciąż  nie przyjmuje  do  wiadomości, że prze-

staliśmy być małżeństwem. Nie ma to dla niej znaczenia, poza tym że już nie jestem jej niewolnikiem. Kręci się 
przy niej mnóstwo mężczyzn, jednak ta cała jej erotyka jest tylko na pokaz. Ale wróćmy do rzeczy... - westchnął. - 
No  więc  Lacey  poszła  wtedy  do  tego  baru  w  Longview  i  narobiła  sobie  kłopotu.  Chciała  poderwać  innej 
dziewczynie chłopaka. Kiedy tamta dała jej nauczkę, Lacey wpadła w rozpacz, pojechała do motelu, połknęła całą 
fiolkę  proszków  nasennych  i  zadzwoniła  do  mnie.  W  pierwszej  chwili  chciałem  jej  powiedzieć,  żeby  poszła  do 
diabła, ale nie mogłem... - potrząsnął głową. - Może to sprawa mojej lojalności wobec Willoughby’ego, nie potra-
fiłem jednak tak po prostu machnąć na nią ręką. Na dwa dni przed wyjściem Lacey ze szpitala zadzwoniłem do jej 
ojca, żeby ją stamtąd odebrał. Obiecał mi, że załatwi dla niej jakąś opiekę. Czy to zrobi, nie wiem. Ale postawiłem 
sprawę  jasno:  dosyć tego  dobrego. Mam żonę,  którą bardzo  kocham, i  nie zamierzam  narażać na szwank swego 
małżeństwa. 

- Powinieneś do mnie zadzwonić, Jace, i wytłumaczyć mi całą sytuację. Zrozumiałabym. 

- Teraz to wiem. - W głosie Jace’a brzmiała wyraźna pretensja do samego siebie. - Jednak tyle się działo wtedy w 

moim życiu, że nawet nie przyszło mi to do głowy. Tak długo byłem sam... Nie jestem przyzwyczajony mówić ko-
mukolwiek,  co  się  ze  mną  dzieje.  Przepraszam.  A  poza  tym  -  dodał  -  nie  chciałem  wciągać  cię  w  bagno  moich 
dawnych spraw. 

Katherine pochyliła głowę. 

- Ale ty... ale ty nie... 

- Przestałem z nią sypiać na długo przed rozwodem, który się odbył cztery lata temu. 

- A ta sprawa... sprawa dzieci? - spytała. 

Zaśmiał się gorzko. 

- O tym nigdy nie było mowy. Usłyszała o okolicznościach naszego małżeństwa od swego ojca i natychmiast to 

wykorzystała. 

- Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałeś? 

-  A  po  co?  Miałbym  cię  pozbawiać  okazji  do  takich  rozkosznych  dąsów  z  trzaskaniem  drzwiami?  Czasem  wy-

dawało  mi  się,  że  cała  ta  sytuacja  sprawia  ci  przyjemność.  Poza  tym  -  dodał  -  jestem  za  dumny,  by  dowodzić 
swojej niewinności, skoro nie było przestępstwa. 

Ale Katherine już go nie słuchała. Pochylona, ustami sięgała jego ust. Po długim, namiętnym pocałunku złożyła 

głowę na jego piersi. Pogłaskał ją lekko. 

- A co byś powiedziała na to, gdybyśmy kupili działkę i postawili dom? 

Zaskoczona tym pytaniem, podniosła głowę i spojrzała na niego. 

-  Wypatrzyłem  śliczne  miejsce,  trzyipółhektarowa  działka  na  sprzedaż  -  ciągnął.  -  Tylko  półtora  kilometra  od 

miasta, ale wśród drzew, całkowita izolacja. Myślę, że tutaj wkrótce będzie nam za ciasno. Te pokoje wyraźnie się 
kurczą. 

- Jace, to cudownie - odparła podniecona. - Ale co z Sunglow? 

- Tu w okolicy będziemy wiercić jakieś trzy lata. A potem zobaczymy. Więc co, kupujemy tę działkę? - zapytał. 

-  Kupujemy  -  zgodziła  się  z  uśmiechem.  -  Dom...  -  westchnęła.  -  Obmyślanie  wszystkiego  i  planowanie...  to 

dopiero przyjemność. 

- Boże uchowaj! - wykrzyknął Jace i błagalnie wzniósł oczy ku górze. 

Katherine roześmiała się i znowu położyła głowę na jego piersi. 

- A co zamierzałeś zrobić, kiedy zacząłeś mnie szukać? - spytała sennie. 

Zachichotał. Włosy na jego piersi połaskotały ją w nos. 

-  Zamierzałem  odnaleźć  pannę  Katherine  Adams  i  przyłożyć  jej  parę  klapsów.  A  potem  byłem  gotów  użyć 

perswazji, rozsądku, pieniędzy i siły, by skłonić cię do oddania mi Allison. Wcale nie dlatego, żebym miał cokol-
wiek  przeciwko  tobie,  Katherine  -  wyjaśnił.  -  Po  prostu  bałem  się,  że  przegrasz  w  sądzie  z  moimi  rodzicami  i 
właśnie im przyznają dziecko. Bardzo się cieszę, że do tego nie doszło, jednak chyba powinniśmy im przynajmniej 

background image

 

71 

pokazać  małą...  Wiem,  co  czujesz,  ale  chyba  warto  się  nad  tym  zastanowić.  Jestem  przekonany,  że  oni  również 
cierpią z powodu tego, co się stało.  A  i  Allison  może nam po  latach  mieć  za złe, żeśmy  ją pozbawili  okazji, by 
mogła sobie sama wyrobić zdanie o swoich dziadkach, a może... może i o Peterze... 

Katherine milczała przez dłuższą chwilę, a potem powiedziała spokojnie: 

- Przemyślę to i wtedy porozmawiamy. 

- Oczywiście. Rozumiem, że w dalszym ciągu boli cię sprawa Mary i wszystko, co się później stało - odparł Jace 

i pocałował ją lekko w ramię. - Mam paskudny charakter, wiem o tym. Ale pracuję nad sobą. Przysięgam, że zrobię 
wszystko, żebyście obie z Allison były szczęśliwe. 

Gdy Katherine ponownie się odezwała, w jej głosie znów była nuta dawnej beztroski: 

- A kiedy już mnie znalazłeś, co sprawiło, że zmieniłeś plany? Że przestałeś myśleć o odbieraniu mi Allison siłą? 

- Bo coś zobaczyłem - odrzekł. I w jego głosie pojawiła się inna nuta. 

Katherine oparła się na łokciach i spojrzała na niego z góry. 

- Co takiego? - spytała zdziwiona. 

- Twoją twarz - odpowiedział cicho. 

- Jace... - szepnęła. 

- Nie mówiąc już o reszcie - dodał Jace. Spojrzał na jej piersi, którymi go dotykała. Przez chwilę napawał się ich 

widokiem,  a  potem  podniósł  głowę  i  pokrył  je  gorącymi  pocałunkami.  -  Kochałem  cię  od  pierwszej  chwili, 
Katherine. Od pierwszego pocałunku, wtedy, przy łóżeczku Allison, wiedziałem, że chcę jej tylko razem z tobą.  - 
Jego pieszczoty stały się jeszcze żarliwsze. - Kochaj mnie, proszę cię - wymamrotał. 

Katherine uniosła się i klęknęła nad nim, dając jego językowi pełny dostęp do swoich piersi. 
Pozycja, jaką przybrała, wydała się Jace’owi tak „fachowa”, że zapytał zdumiony: 

- Chyba chodziłaś na filmy od osiemnastu lat, co? 

- No wiesz... - Czubkiem języka musnęła jego ucho. 

- To kto cię tak dobrze nauczył sztuki kochania? 

- Niejaki pan Jason Manning - odparła cicho i zamknęła mu usta pocałunkiem.