background image

Sandra Brown

MIŁOŚĆ BEZ GRANIC

background image

Rozdział 1

„Rada  Miejska  Denver  głosowała  dziś  za  podniesieniem  podatków  w

nadchodzącym roku podatkowym o sześć procent. Radni twierdzili, że...”

-  Świetnie -  gderliwie  mruknęła  Katherine. -  Tego  jeszcze  nie  było:  nowy

sposób zasilania budżetu.

Do  pedantycznie  uporządkowanej  szuflady  włożyła  szczotkę  do  włosów  i

sięgnęła  po  flakonik  na  toaletce.  Długą  i  kształtną  nogę  oparła  na  taborecie,  po

czym zaczęła wcierać w nią emulsję. Ponownie skierowała uwagę na radio, stojące

na nocnym stoliku w sąsiedniej sypialni.

„Policja  udaremniła  próbę  rabunku  sklepu  przez  uzbrojonego  mężczyznę.

Grupa interwencyjna otoczyła budynek po otrzymaniu informacji przez telefon...”

Wzrost  podatków  i  przestępczość.  Wspaniałe  wiadomości  na  koniec  dnia,

pomyślała ponuro Katherine, myjąc zęby.

Był to jeden z tych wieczorów, gdy z goryczą rozczulała się nad sobą. Zdarzało

się to rzadko, ale czasem pozwalała sobie na luksus melancholii.

Miło  byłoby  powiedzieć  komuś  dobranoc,  dzielić  z  nim  pokój,  przestrzeń,

oddychać tym samym powietrzem, wsłuchiwać się w te same, dochodzące z daleka

odgłosy. Z „nim”? Dlaczego pomyślała akurat o mężczyźnie? Westchnęła. Życie w

samotności ma swoje zalety, ale czasem czuje się brak kogoś drugiego.

„Pogoda na jutro...”

Katherine  skrzywiła  się  i  spojrzała  w  stronę  radia,  zastanawiając  się,  czy

prezenter  radiowy  na  nocnym  dyżurze  nie  bywa  zmęczony  tym  gadaniem  do

samego siebie. Czy w ogóle czasem myśli o tych, do których mówi? Czy czuje ich

samotność i stara się im ulżyć swoją paplaniną?

Głos  miał  przyjemny.  Starannie  modulowany,  wyraźny,  lecz  jakby  nieco...

wyblakły.  Żartował  od  niechcenia,  jednak  te  żarty  były  sztuczne,  anonimowe,

bezosobowe.

background image

Boże,  ależ  mam  paskudny  nastrój! -  złajała  się  Katherine,  wkładając  szlafrok.

Może teraz, gdy Mary wyszła za mąż, powinnam również za kimś się rozejrzeć, za

kimś,  kto  mógłby  dzielić  ze  mną  mieszkanie,  pomyślała,  obchodząc  dom  przed

zgaszeniem światła.

Katherine  kochała  te  stare  kąty.  Po śmierci  ojca,  który  umarł,  gdy  miała

zaledwie sześć lat, matce udało się utrzymać dom i z pensji urzędniczki pocztowej

wychować, jak mogła najlepiej, Katherine i jej młodszą siostrę Mary. Nie było im

łatwo, lecz konieczność nauczyła je żyć oszczędnie.

Katherine  sprawdziła,  czy  drzwi  są  zamknięte,  i  wyłączyła  oświetlenie  w

living-roomie.  Jednocześnie  wykluczyła  pomysł  przyjęcia  kogoś  na  wspólne

mieszkanie.  Matka  umarła  przed  trzema  laty,  ale  z  Mary  było  im  razem  dobrze,

były  przecież  siostrami,  a  wesołe  usposobienie  Mary  ułatwiało  wspólne  życie.  Z

kimś innym mogło być całkiem inaczej. Mary. Kochana siostrzyczka. Jej życie na

pewno nie zmieniło się po ślubie.

Nie,  dziękuję  bardzo,  pomyślała  kwaśno  Katherine.  Pozostanie  niezależna,

znosząc jakoś krótkie, choć przykre chwile samotności.

„A oto wiadomość z ostatniej chwili...”

Sięgnęła do radia, żeby nastawić budzenie, ale cofnęła rękę. Wpatrywała się w

pudełko z drewna zdobione chromem i słuchała, nie wierząc własnym uszom.

Dziś  wieczorem  Peter  Manning,  wybitny  przedstawiciel  biznesu  w  Denver,

zginął  tragicznie.  Stracił  panowanie  nad  kierownicą  swego  sportowego  wozu,

wskutek  czego  samochód  uderzył  w  betonową  ścianę  oporową.  Policja informuje,

że  wypadł  z  trasy  przy  bardzo  dużej  prędkości.  Pan  Manning  poniósł  śmierć  na

miejscu.  W  tym  samym  wypadku  zginęła  nie  zidentyfikowana  kobieta,  która

siedziała w wozie po stronie pasażera. Peter był synem...

Katherine podskoczyła, gdy tuż obok przeraźliwie zadzwonił telefon. Parę razy

głęboko odetchnęła, zanim sięgnęła po słuchawkę. Opadła na łóżko i przycisnęła ją

background image

do ucha.

- Słucham? - spytała.

- Czy to panna Adams?

- Tak.

- Tu Elsie. Pracuję u państwa Manning. Ja panią znam...

- Tak, pamiętam cię, Elsie. Co z moją siostrą? - spytała szybko Katherine.

- Właśnie z tego powodu dzwonię, proszę pani. Czy pani słyszała o wypadku?

Nie  tłumaczyła  służącej,  że  oficjalnie  nikt  jej  nie  zawiadomił,  potwierdziła

tylko, że wie o wszystkim.

- No więc tutaj jest teraz czyste szaleństwo - powiedziała Elsie. - Pani Manning

wpadła  w  histerię, płacze i  szlocha. Z  panem  jest niewiele lepiej.  Wszędzie pełno

reporterów i fotografów, z kamerami, mikrofonami, lampami błyskowymi...

- A Mary? - przerwała jej Katherine.

-  Właśnie  o  tym  chcę  mówić.  Kiedy  przyszedł  policjant  z  wiadomością  o

katastrofie,  wszyscy  byli  w  living-roomie.  A  jak  powiedział,  że  w  samochodzie

była z panem Peterem jakaś kobieta i że ona też nie żyje, to pani Manning zaczęła

wrzeszczeć  na  panienkę  Mary.  Takie  straszne  rzeczy  mówiła,  proszę  pani...  że

jakby panienka była lepszą żoną, to pan Peter nie musiałby uganiać się po nocach...

- Elsie, powiedz mi wreszcie, co z moją siostrą?

- Bardzo źle, proszę pani, bardzo. Pobiegła na górę do swojego pokoju, żeby się

schować  przed  panią  Manning.  Nikt  w  ogóle  nie  zwracał  na nią  żadnej  uwagi,

chociaż  jest  w  tym  stanie.  Poszłam  zobaczyć,  jak  się  czuje,  i  zobaczyłam,  że

krwawi.

- O Boże...

- No właśnie, i zdaje mi się, że zaczęła rodzić. Pomyślałam, że pani powinna o

tym wiedzieć, ponieważ tu nikt się o nią nie troszczy. Wszyscy tylko myślą o...

-  Elsie,  posłuchaj,  co  ci  powiem.  Wezwij  pogotowie.  Odwieź  Mary  prosto  do

background image

szpitala. Ja zawiadomię jej ginekologa. Nie mów o tym nikomu. Jeśli będzie trzeba,

wynieście Mary ukradkiem przez drzwi kuchenne, koniecznie. Byleby wnieść ją do

karetki. Dobrze?

-  Dobrze,  proszę  pani,  zrobię,  jak  pani  mówi.  Zawsze  lubiłam  pani  siostrę  i

pomyślałam...

- Mniejsza teraz o to, Elsie. Dzwoń na pogotowie.

Katherine  z  trudem  zapanowała  nad  rozdrażnieniem  wywołanym  gadulstwem

Elsie. Chodziło przecież o to, żeby Mary jak najprędzej znalazła się w szpitalu.

Skończyła  rozmowę,  przekartkowała  gorączkowo  książkę  telefoniczną  i

znalazłszy  numer,  zadzwoniła  do  lekarza.  Po  cichu  klęła,  że  nie  potrafi  sobie

poradzić z porządkiem alfabetycznym. Dodzwoniła się do sekretarki lekarza i szyb-

ko przedstawiła jej stan siostry. Sekretarka obiecała natychmiast porozumieć się z

lekarzem i poprosić go, by zaraz udał się do szpitala.

Nie myśląc o tym, co robi, Katherine zdjęła szlafrok i nocną koszulę i sięgnęła

do szafy. Wkładając dżinsy, przeklinała Manningów. Zwłaszcza Petera. Jak śmiał?

Mało mu było, że zmarnował życie Mary, to jeszcze teraz upokorzył ją wypadkiem

samochodowym  zjedna  z  tych  swoich  kobiet.  Wiedziała,  że  znęcał  się  nad  Mary

fizycznie,  ale  czyżby  to  właśnie  stało  się  przyczyną  przedwczesnego  porodu  w

siódmym miesiącu ciąży? Boże, zmiłuj się nad nią, modliła się Katherine. Włożyła

przez głowę koszulkę bez rękawów i wsunęła sandały.

Nie  czesała  się  ani  nie  malowała.  Wybiegła  z  domu,  wsiadła  do  samochodu  i

ruszyła do szpitala. Zmuszała się, by jechać wolniej, niż chciała. Nie pomoże Mary,

jeżeli się zabije.

Mary,  Mary,  czy  nie  wiedziałaś,  jakiego  rodzaju  człowiekiem  jest  Peter

Manning?  Tak  ślepo  uwierzyłaś  w  uśmiech,  który  zdobił  kolumny  towarzyskie

gazet, że nie potrafiłaś dostrzec, kim był naprawdę?

Złotowłosy Peter Manning, syn jednej z najbogatszych prominentnych rodzin w

background image

Denver, niewątpliwy dziedzic stanowisk dyrektorskich w bankach, firm sprzedaży

nieruchomości,  towarzystw  ubezpieczeniowych  i  wielu  innych  przedsiębiorstw,

przed rokiem został mężem Mary.

Dla  Katherine  było  zagadką,  dlaczego  Peter  zainteresował  się  właśnie  Mary,

którą poznał w galerii sztuki, gdzie pracowała, by zarobić na lekcje rysunków.

Był  uprzedzająco  miły,  sympatyczny,  niesłychanie  przystojny,  miał  dobre

maniery,  wzbudzał  zaufanie.  Rozkochał  naiwną,  delikatną  i  ufną  Mary,  a  potem

brutalnie ściągnął ją z obłoków na ziemię.

Dlaczego?  To  pytanie  nurtowało  Katherine  od  chwili,  gdy  zaczął  się  ten

dziwaczny  romans.  Mary  jest  śliczna,  ale  daleko  jej  do  oszałamiająco  pięknych

kobiet, którymi zwykł otaczać się Peter. Po co zawracał jej głowę? - zastanawiała

się Katherine.

Zatrąbiła  ze  złością  na  kierowcę,  który  przegapił  zielone  światło.  Ale  nie

chodziło  o  niego -  jej  gniew  wzbudzał  człowiek,  który  roześmianą,  szczęśliwą,

pełną entuzjazmu młodą kobietę zmienił w zastraszony, apatyczny manekin.

Uważała  stosunek  Petera  do  żony  za  przesadnie  czuły  i  nieszczery.  W  parę

miesięcy po ślubie wszystko gwałtownie się zmieniło.

Katherine wstrząsały kolejne łzawe opowieści siostry. Mąż znęcał się nad Mary

fizycznie  i  psychicznie.  Wściekł  się  z  powodu  jej  ciąży,  a  przecież  zgwałcił  ją

pewnej nocy i dlatego nie użyła środków antykoncepcyjnych. Ich małżeństwo stało

się koszmarem na jawie.

Ale  na  użytek  świata  Peter  kreował  obraz  szczęścia  małżeńskiego.  Wobec

rodziców  i  przyjaciół  klubowych  okazywał  Mary  szaleńczą  miłość.  Ta  obłuda

wydawałaby się czymś śmiesznym, gdyby nie była taka tragiczna.

Katherine  wjechała  w  szpitalną  bramę  i  znalazła  miejsce  do  parkowania.

Zamknęła  samochód  i  udała  się  w  kierunku  oświetlonej  niszy.  Zaraz  potem

rozległo się wycie syreny karetki.

background image

Gdy  sanitariusze  wchodzili  z  noszami  przez  otwierane  automatycznie  szklane

drzwi, stała w obszernym holu wraz z lekarzem Mary. Zaparło jej dech w piersiach,

kiedy  ujrzała twarz  siostry. Zasłoniła  sobie  usta,  by  stłumić  jęk. Mary  miała  oczy

otwarte, lecz nie widzące; jej wzrok, skierowany w stronę pokoju zabiegowego, nie

zarejestrował obecności Katherine.

Po pobieżnym badaniu została przeniesiona na oddział położniczy, gdzie już po

półgodzinie urodziła dziewczynkę.

Doktor  miał  nietęgą  minę.  Słabo  oświetlonym  korytarzem  podszedł

bezszelestnie do Katherine. Musiał mieć buty na gumie.

- Jest z nią źle, proszę pani. Nie dożyje nocy.

Katherine,  wpatrzona  w  niego,  osunęła  się  na  ścianę.  Przyłożyła  zaciśniętą

pięść  do  posiniałych  ust.  Jej  zielone  oczy  napełniły  się  łzami,  które  spływały  po

bladych policzkach, wsiąkając w opadające w nieładzie złociste włosy.

- Przepraszam za brutalną szczerość, ale uważam, że powinna pani wiedzieć, w

jak  ciężkim  stanie  jest  siostra.  Zanim  ją  tu  przywieziono,  wykrwawiła  się  tak

bardzo,  że  już  nie  dało  się  nic  zrobić,  chociaż  zastosowaliśmy  transfuzję -  doktor

przerwał  i  popatrzył  na  Katherine,  a  potem  powiedział  cicho: -  Nie  była  to

szczęśliwa  ciąża.  Pani  siostra  nie  dbała  o  siebie.  Bałem  się  o  nią  jeszcze  przed...

Wiem,  co  się  stało  dziś  w  nocy.  Bardzo  mi  przykro  z  powodu  śmierci  pana

Manninga. Mary chyba nie chce żyć - dodał współczująco.

Katherine  w  milczeniu  skinęła  głową.  Kiedy  lekarz  odwrócił  się,  by  odejść,

złapała go za rękaw i spytała ochrypłym głosem:

- A dziecko?

Z wątłym uśmiechem odpowiedział:

- Dziewczynka. Waży dwa kilo. Bez wad budowy. Chyba wyżyje.

Mary  umarła  o  świcie.  W  jednej  z  nielicznych  chwil  przytomności  podczas

background image

długiej nocy poprosiła do siebie Katherine.

- Papier - szepnęła.

- Papier? - powtórzyła bezmyślnie Katherine. Czy Mary nie pojmuje, że to już

koniec?

- Tak, proszę cię, pośpiesz się.

Katherine  rozpaczliwie  rozejrzała  się  po  pokoju  szpitalnym  w  poszukiwaniu

papieru i w końcu znalazła w łazience papierowy ręcznik.

- Pisać - ochryple szepnęła Mary.

Katherine  wyjęła  z  torebki  długopis  i  ze  zdumieniem  patrzyła,  jak  jej

umierająca  siostra  drżącą  ręką  pisze  coś  na  ręczniku.  Na  koniec  podpisała  się

wyraźnie,  a  potem  całkowicie  wyczerpana  opadła  na  poduszki.  Jej  bladą  twarz

pokryły kropelki potu. Miała sine usta, ale jej podkrążone oczy lśniły jaśniej, były

żywe  i  ruchliwe,  jak  nigdy  od  czasu  zamążpójścia.  Katherine  ujrzała  w  niej  cień

dawnej Mary i zachciało jej się płakać, że ją traci.

Mary  była  niebieskooką  blondynką  o  świeżej,  brzoskwiniowej  cerze,

niebieskich  wesołych  oczach  i  ustach  cherubinka.  Była  niższa  i  tęższa  od  swej

smukłej  siostry  i  robiła  problem  z  powodu  każdej  dodatkowej  kalorii.  Ostatnio

jednak  zupełnie  straciła  apetyt,  a  jej  zawsze  radosny  głos  ustąpił  przerywanemu

szeptowi. Właśnie ten szept przywołał teraz Katherine do rzeczywistości:

- Katherine, nazwij ją Allison. I nie oddawaj jej Manningom. Oni nie mają do

niej prawa.

Zbielałymi dłońmi chwyciła Katherine za rękę.

- Zabierz ją stąd. Powiedz jej, że bardzo ją kochałam.

Zamknęła  oczy  i  parę  razy  płytko  odetchnęła.  Potem  jej  oczy  znowu  się

otwarły. Były senne i pełne spokoju.

- Allison to takie ładne imię, prawda, Katherine?

background image

Oba  pogrzeby  odbyły  się  w  parę  dni  później.  Zainteresowanie  publiczności

podsycali swoim wścibstwem reporterzy, którzy na wyprzódki starali się wynaleźć

coś  szczególnie  sensacyjnego.  Dziewczyna,  która  zginęła  z  Peterem,  siedem-

nastoletnia  licealistka,  w  chwili  wypadku  nie  była  kompletnie  ubrana.

Przedwczesny poród, a potem śmierć Mary dodały całej sprawie pikanterii.

Katherine po śmierci Mary ogarnął bezbrzeżny smutek. Peter zginął na miejscu,

bez  żadnych  zewnętrznych  obrażeń;  miał  skręcony  kark.  Katherine  sadystycznie

uznała  to  za  niesprawiedliwe;  stanęła  jej  przed  oczyma  twarz  siostry,  niewinna  i

śliczna,  tak  bardzo  potem  zmieniona  wskutek  wielomiesięcznej  udręki  fizycznej  i

duchowej.

Ledwie  wytrzymała  przed  rokiem  wydarzenie  towarzyskie,  jakim  było  wesele

Mary; jej pogrzeb stał się próbą jeszcze cięższą.

Eleanor  Manning  w  czarnej,  szytej  na  miarę  sukni  i  ze  starannie  ułożonymi

blond  włosami  wyglądała  naprawdę  pięknie.  W  rozpaczy  to  chwytała  kurczowo

swego  męża,  siwego,  wytwornego  Petera  Manninga  seniora,  który  łkał  bez

opamiętania,  to  za  chwilę  wymyślała  biednej  Mary,  że  za  mało  kochała  jej

najdroższego syna, to znowu przeklinała Jasona, młodszego brata Petera, że nie jest

obecny na pogrzebie.

- Nie był na weselu, czym zrobił nam wielką przykrość, i jakby mu tego było

mało,  teraz  jeszcze  nie  przyjechał  na  pogrzeb  brata.  Afryka!  Jest  takim  samym

dzikusem jak ci Murzyni. Najpierw Indianie, a teraz znowu ci afrykańscy poganie!

Katherine  niewiele  słyszała  o  Jasonie  Manningu.  Peter  zawsze  mówił  o  nim

bardzo ogólnikowo, jakby to, że ma brata, było bez znaczenia. Ale Mary wzruszył

list od szwagra. Kiedyś, podczas wizyty u siostry, pokazała go jej z dumą. Niewiele

trzeba było, by uszczęśliwić Mary.

-  Wiesz,  Katherine,  dostałam  list  od  brata  Petera.  Jest  w  Afryce.  Ma  coś

wspólnego z ropą naftową. Tak czy owak, przeprasza, że nie mógł się wyrwać na

background image

nasze  wesele  i  życzy  mi  dziecka.  Posłuchaj... -  Zaczęła  czytać  list  napisany  na

zwykłym  papierze,  nakreślony  grubymi,  czarnymi  literami. -  „Mam  nadzieję,  że

wrócę  do  domu  i  złożę  ci  wizytę  jak  należy.  Jeżeli  jesteś  taka  śliczna,  jak  na

zdjęciach, które przysłała mi mama, to żałuję, że nie poznałem cię wcześniej. Peter,

cholernik, ten to ma szczęście!” Oczywiście tak sobie tylko żartuje - dodała Mary z

rumieńcem  na  twarzy. -  Ale  prawda,  że  ładnie?  Pisze  dalej:  „Zajmij  się  dobrze tą

moją  nową  brataniczką  czy  bratankiem.  Miło  będzie  mieć  takiego  malca,  nie

uważasz? A ja będę wujkiem Jace’em”.

Katherine  z  entuzjazmem  skinęła  głową,  ale  tylko  przez  uprzejmość.

Niepokoiło ją, że Mary coraz bardziej chudnie, mimo że brzuch ma coraz większy.

Bardziej  niż  nieobecny  szwagier  absorbował  ją  wciąż  pogarszający  się  stan

zdrowia  siostry  i  to,  że  Mary  jest  wyraźnie  nieszczęśliwa.  O  Jasonie  była  tego

samego zdania, co o pozostałych Manningach.

Po  pogrzebie  dni  stały  się  szare  i  męcząco  jednostajne.  Katherine  codziennie

chodziła  do  pracy  w  firmie  elektrotechnicznej.  Przygotowywała,  jak  zawsze,

opracowania  i  komunikaty  dla  prasy,  ponieważ  na  tym od  pięciu  lat  polegała  jej

praca. Czy rzeczywiście aż tak dawno skończyła college? Czy rzeczywiście już tak

długo  zajmuje  się  w  kółko  tymi  samymi  nudziarstwami?  Zarabiała  nieźle,  ale

uważała  tę  pracę  tylko  za  przygotowanie  do  przyszłych  poważniejszych  zajęć.

Tęskniła do czegoś, w czym mogłaby się sprawdzić. Może nowa odpowiedzialność

- za dziecko Mary - zmusi ją do poszukania lepszej pracy.

Allison!  Katherine  była  nią  zachwycona.  Codziennie  wieczorem  szła  do

szpitala  i  patrzyła  na  małą  przez  szklaną  ścianę  sali  dla  wcześniaków.  Nie  mogła

się doczekać, kiedy ją weźmie na ręce. Dziewczynka z każdym dniem przybierała

na  wadze,  a  pediatra  powiedział,  że  jeżeli  dziecko  przez  pięć  dni  utrzyma  wagę

dwóch i pół kilograma, przekaże je Katherine.

Planowała,  że  weźmie  dwa  tygodnie  urlopu  i  zabierze  Allison  do  domu,  w

background image

związku z czym zaczęła rozglądać się za najodpowiedniejszym żłobkiem. Musi być

na  najwyższym  poziomie,  jeżeli  miałaby  mu  powierzyć  dziecko.  Nawet  nie

przyszło jej do głowy, że sprawowanie przez nią opieki nad dzieckiem z prawnego

punktu widzenia wcale nie jest takie oczywiste.

Uświadomiła  jej  to  dopiero  wizyta  adwokata  Manningów.  Zasypał  jej  biurko

urzędowymi  papierami  i  oświadczył  aroganckim  tonem,  że  jego  klienci

„...zamierzają wziąć pełną odpowiedzialność za dziecko”.

-  Zamierzają  wziąć  dziecko  i  wychowywać  je  jako  własne -  powiedział. -

Oczywiście  otrzyma  pani  rekompensatę  za  kłopot,  czas  i  wydatki  w  ciągu  tych

kilku tygodni pobytu małej w szpitalu.

- Aha, czyli coś w rodzaju odstępnego, tak?

- Panno Adams, pani źle rozumie intencje moich klientów. Po prostu stać ich na

wychowanie wnuczki w dostatku. Chyba chce pani dla niej jak najlepiej?

- Matka życzyła sobie, żebym ja ją wychowywała.

Przezornie nie wspomniała mu nic o pisemnym poleceniu Mary.

- Pewien jestem, że życzenia ojca byłyby całkowicie odmienne.

Katherine nie podobał się protekcjonalny ton adwokata.

- Poza tym jest to dyskusja akademicka - dodał. - Żaden sąd nie przyzna opieki

nad dzieckiem osobie samotnej, pracującej, o niewiadomych zasadach moralnych,

podczas gdy tak znakomite małżeństwo jak państwo Manning chce się zająć swoją

jedyną wnuczką, potomkiem i spadkobierczynią ich starszego syna.

Obraźliwe insynuacje pełnomocnika Manningów były czymś tak niesłychanym,

że  Katherine  nie  zaszczyciła  go  odpowiedzią,  ale  zrozumiała,  że  jest  to  szantaż.

Była  przekonana,  że  adwokat  powie  w  sądzie  to  samo,  i  zrobiło  jej  się  zimno  na

myśl, co z tego wyniknie.

Z  trudem  opanowała  początkowy  strach  i  starała  się  jakoś  z  tego  wybrnąć.

Przede wszystkim było dla niej zupełnie jasne, że Allison nie może zostać oddana

background image

pod  opiekę  Eleanor  Manning.  Ale  doceniała  wpływy  i  możliwości  Manningów,

którzy  z  pewnością  mieli  wielu  wysoko  postawionych  przyjaciół.  Musi  im  uciec

wraz z dzieckiem. Ułożyła plan i zaczęła go szybko realizować.

Pediatra  zgodził  się  wypisać  małą  ze  szpitala  parę  dni  przed  ustalonym

terminem, pod warunkiem że będzie mógł zbadać dziecko za tydzień. Katherine nie

cierpiała kłamstwa, lecz uroczyście mu to przyrzekła.

Wezwała  pośrednika  i  omówiła  z  nim  sprzedaż  domu.  Pieniądze  miały  być

wpłacone na rachunek oszczędnościowy założony na córkę Mary i podjęte później

wraz  z  procentami.  Trzeba  było  sprzedać  całe  wyposażenie  domu,  z  wyjątkiem

tego,  co  wezmą  ze  sobą.  Uzyskana  w  ten  sposób  suma  miała  pokryć

wynagrodzenie pośrednika.

Katherine  wynajęła  sejf  depozytowy,  zrobiła  kopię  ze  smutnego  dokumentu

sporządzonego  na  papierowym  ręczniku,  a  oryginał  schowała  do  metalowej

skrzynki.

Nie odpowiadała na telefony i starannie ukrywała wszystkie swoje poczynania.

Samochód parkowała z dala od domu, przestała nawet po zmroku używać światła.

Ukrywała się, jak mogła.

Załadowała,  co  się  dało,  do  małego  samochodu,  ale  emocje  sięgnęły  szczytu,

gdy odbierała Allison ze szpitala.

Mała  leżała  grzecznie  w  nosidełku  samochodowym,  przypiętym  pasem

bezpieczeństwa do  siedzenia.  Katherine  schyliła  się  i  lekko pocałowała aksamitne

czółko niemowlęcia.

- Nie bardzo wiem, jak być matką - szepnęła do śpiącego maleństwa. - Ale ty

też przecież nie wiesz, jak być dzieckiem.

Patrząc  na  śliczną  buzię  Allison,  tak  bardzo  podobną  do  twarzy  Mary,

Katherine  po  raz  pierwszy  poczuła  ulgę -  po  raz  pierwszy  od  chwili,  gdy

dowiedziała się o śmierci Petera.

background image

Wyjeżdżając  z  Denver  nie  pozwoliła  sobie  na  żadne rozczulanie się, na żadne

spojrzenia  za  siebie  ani  na  rozmyślanie  o  sprzedanym  domu,  który  był  jedynym

domem,  jaki  znała.  Myślała  tylko  o  przyszłości  swojej  i  Allison.  Od  tej  chwili

przeszłość miała nie istnieć.

Wyprostowała  plecy  i  poruszyła  zdrętwiałymi  ramionami. Siedziała  na

wyłożonej  gazetami  podłodze  w  living-roomie  swojego  nowego  mieszkania.  Pół

godziny  malowała  komódkę  do  pokoju  Allison.  Wczoraj  pokryła  powierzchnię

warstwą  błyszczącego  niebieskiego  lakieru,  a  teraz  dla  kontrastu  dodała  żółtą

kreskę.  Farba  kapnęła  na  gazetę,  parę  kropli  znalazło  się  na  gołych  nogach

Katherine.

Zanurzając  cienki  pędzel  w  puszce  z  farbą,  westchnęła  z  zadowoleniem.

Wszystko  obróciło  się  dla  niej  i  Allison  na  dobre.  Samotnie  wiozła  noworodka

przez pół kraju; było to ryzykowne w każdych warunkach, a przecież wyjechała z

Denver w najbardziej niekorzystnych okolicznościach. Mimo to podróż przeszła im

gładko.  Allison  była  słodkim  aniołkiem,  spała  cały  czas,  poza  karmieniem  lub

przewijaniem.

Katherine  nie  pamiętała  czasów,  kiedy  mieszkali  w  Van  Buren  w  Teksasie.

Było  to,  zanim  towarzystwo  ubezpieczeniowe,  w  którym  pracował  jej  ojciec,

zaproponowało mu korzystniejsze warunki w Denver.

Słyszała nieraz od matki o wschodnim Teksasie, o jego zielonym krajobrazie i

dziewiczych lasach. Te opowieści zadawały jednak kłam stereotypowym opiniom o

tych  okolicach  jako  niezmierzonej,  pustynnej  krainie,  po  której  hulają  wiatry.

Katherine przejechała wiele kilometrów przez zachodni Teksas, który rzeczywiście

tak  właśnie  wyglądał,  i  była  zdumiona,  że  Van  Buren  jest  takie,  jak  opowiadała

matka - spokojne, niewielkie miasteczko akademickie położone wśród sosnowych

lasów.

background image

Patrzyła  teraz  przez  szerokie  okno  i  cieszył  ją  widok  sześciu  drzew

pekanowych  rosnących  na  terenie,  który  oddzielał  ją  od  domu  Happy  Cooper,  jej

gospodyni.

Happy  spadła  jej  dosłownie  z  nieba.  Przyjechały  do  Van  Buren  akurat  na

koniec wiosennego semestru i Katherine udało się wynająć mieszkanie, które przez

ostatnie  dwa  lata  zajmowali  studenci  miejscowej  uczelni.  Składało  się  z  dwóch

sypialni, living-roomu, kuchni i łazienki.

Odłożyła pędzel i cicho stąpając bosymi stopami weszła do pokoju Allison, w

którym  obie  sypiały.  Nachyliła  się  nad  świeżo  pomalowanym  łóżeczkiem,

kupionym  w  sklepie  z  używanymi  meblami,  i  popatrzyła  na  siostrzeniczkę.  Zdu-

miewające,  jak  szybko  rosła.  W  ciągu  dwóch  miesięcy  pobytu  w  Van  Buren

przybrała  na  wadze  i  była  teraz  tłuściutkim,  wesołym  brzdącem.  Katherine

uśmiechnęła się do Allison i wyjęła z jej pulchnej rączki wypchanego króliczka, a

potem poprawiła na małej kocyk.

Cieszyło  ją,  że  w  wolne  od  pracy  dni  może  być  sama  z  dzieckiem.  Jakimś

cudem udało jej się dostać pracę w biurze informacyjnym college’u, jednak nadal

nie  rozwiązany  pozostawał  problem  opieki  nad  Allison  w  ciągu  dnia.  Sąsiadka

nieśmiało  zaproponowała,  że  zajmie  się  dzieckiem.  Katherine  spojrzała  na  nią,

uśmiechnęła  się,  roześmiała,  a  potem,  ku  zdumieniu  własnemu  i  Happy,  zaczęła

płakać.

Co  by  zrobiła  bez  tej  sfrustrowanej  babci,  która  tak  rzadko  widywała  własne

wnuki?  Happy  miała  dwie  dorosłe  córki,  które  mieszkały  z  rodzinami,  każda  na

innym wybrzeżu, i nieżonatego syna, który pracował w Luizjanie. Przynajmniej raz

dziennie  biadała  nad  jego  stanem  cywilnym.  Przed  owdowieniem  przeżyła  jako

mężatka  czterdzieści  trzy  lata  i  nie  potrafiła  zrozumieć,  że  ktoś  z  własnej  woli

może żyć samotnie.

Tak,  wszystko  układało  się  dobrze.  Katherine  miała  pracę  dużo  ciekawszą  od

background image

tej w Denver. Szef wprawdzie wydawał jej się dziwakiem - gapił się głupio, pocił i

oblizywał wargi - ale pomijając te drobne niedogodności, lubiła swoje zajęcie.

Drapiąc  się  bezmyślnie  w  nos,  bezwiednie  pomazała  się  żółtą  farbą.  Potem,

cicho nucąc, wstała z podłogi, ponieważ ktoś zapukał do drzwi. Nie była to Happy;

ona nie traciła czasu na pukanie.

Katherine  obciągnęła  swoje  krótko  obcięte,  wystrzępione  spodenki,  mając

nadzieję, że jej strój nie obrazi gościa. - Pan do mnie? - zapytała, otwierając drzwi.

Gdyby nawet chciała, nie powiedziałaby nic więcej. Nigdy jeszcze nie widziała

tak okazałego mężczyzny. Całą swoją sylwetką wypełnił drzwi. Wyróżniał się nie

tylko wzrostem, ale i kruczoczarną czupryną oraz nadzwyczaj niebieskimi oczami.

Obrzucił  Katherine  takim  samym  badawczym  spojrzeniem,  jakim  ona

zmierzyła jego. Uśmiechnął się na widok jej niedbałego stroju. Wiedząc, że ma być

cały  dzień  w  domu  Katherine  nie  pofatygowała  się  nawet,  żeby  coś  zrobić  ze

swoimi  włosami.  Zwinęła  je  po  prostu  w  bezładny  węzeł  i  przypięła  byle  jak

szpilkami. Wyblakłe od słońca kosmyki spływały na policzki i zwisały na szyję.

Była  zarumieniona  z  wysiłku  i  od wilgotnego  upału  późnego  lata.  Miała  na

sobie  bardzo  krótko  obcięte  wypłowiałe  spodenki  i  do  tego  mocno  znoszoną

kretonową koszulę, której rękawy również zostały obcięte - i to już dawno - przez

nią, a może jeszcze przez Mary. Poły koszuli związała pod biustem. Strój był dobry

do malowania, ale pozostawiał wiele do życzenia, gdy przyszło witać gości.

W  pierwszym  odruchu  Katherine  chciała  zatrzasnąć  drzwi,  żeby  uniknąć

jeszcze większego zakłopotania, ale mężczyzna spojrzał prosto w jej zielone oczy i

powiedział:

- Nazywam się Jason Manning.

Rozdział 2

Było  to  jak  cios  w  brzuch;  Katherine  straciła  zdolność  logicznego  myślenia.

Przez  dłuższą  chwilę  stała  oszołomiona,  a  potem  oparła  się  o  framugę  drzwi.

background image

Zatkało ją na widok tego wspaniałego mężczyzny. Brata Petera Manninga...

Nie  odpowiedziała  ani  nie  uczyniła  żadnego  gestu  zaproszenia,  więc

zażartował:

-  Nie  mam  zwyczaju  napastować  młodych dam  i  chociaż  spędziłem  w  Afryce

prawie dwa lata, wciąż jeszcze jestem cywilizowanym człowiekiem.

Jego  oczy  iskrzyły  się  od  śmiechu,  co  oburzyło  Katherine.  Przyjechał

zrujnować świat, który z takim trudem budowała dla siebie i Allison, i jeszcze miał

czelność się uśmiechać!

- Czy mogę wejść? - spytał.

Katherine  wpuściła  go  niechętnie,  odsuwając  się  na  bok.  Zamknęła  za  nim

drzwi, a potem rozmyśliła się i znowu je otworzyła. Zauważył to i jeszcze raz się

uśmiechnął. Dołeczki po obu stronach ust stanowiły jedyne podobieństwo do brata.

Na tle ciemnej twarzy lśniły niewiarygodną bielą zęby.

- Boi się pani, że przyszedłem tu w złych zamiarach? - powiedział żartobliwie.

A potem spoważniał i dodał cicho: - przyznaję, że widok pani w tym stroju jest nie-

zmiernie kuszący, ale nigdy bym nie wykorzystał damy z farbą na twarzy.

Katherine  uprzytomniła  sobie,  że  musi  okropnie  wyglądać,  i  aż  jęknęła

zauważywszy, że wilgotny materiał koszuli mocno oblepił jej biust. Pochlapała się

jak zwykle, kąpiąc Allison.

O  Boże,  jęknęła  w  duchu.  Zerknęła  na  Jasona,  lecz  on  akurat  schylił  się  i

podniósł z ziemi szmatkę do ścierania farby akrylowej. Jego bliskość podziałała na

nią  niemal  hipnotycznie.  Widziała,  jak  zbliża  się  do  niej,  jak  palcami  dotyka  jej

podbródka...

Przechylił  jej  głowę  do  tyłu  i  starł  plamę  farby  z  nosa.  Wykonywał  swą

czynność w skupieniu, obojętnie, ale Katherine oddychała z trudem. Przygniatała ją

sama jego obecność. Palce, które czuła na twarzy, były silne, lecz delikatne.

Jason  miał  bardzo  ciemną  cerę.  Takiej  opalenizny  nie  nabywa  się  leżąc  na

background image

słońcu z warstwą kremu na twarzy. Kurze łapki w kącikach oczu, przypominające

delikatną  pajęczynę,  również  wskazywały  na  to,  że  dużo  przebywał  na  dworze.

Ropa naftowa? Czy to o tym wspomniała Mary? Katherine nie pamiętała. W chwili

gdy Jason zbliżył się i ujął ją za podbródek, jej umysł przestał pracować.

Miał  gęste  czarne  rzęsy  i  regularne  grube  łuki  kruczych  brwi.  W  głębokim

wycięciu  sportowej  koszuli  widać  było  czarne  kędziory,  które  z  pewnością

porastały całą pierś.

O Boże, o czym ja myślę! - skarciła się w duchu Katherine, odsunęła jego rękę

i cofnęła się krok do tyłu.

- Czego pan sobie życzy?

Drgnął i upuścił szmatkę na rozłożone pod nogami gazety.

- Może być coca-cola - powiedział, uśmiechając się uwodzicielsko.

- Nie o to mi chodzi, i pan dobrze o tym  wie - warknęła. Była wściekła. Jego

swobodny  sposób  bycia  miał  przecież  tylko  odwrócić  jej  podejrzenia  i  osłabić

czujność. Ale awansom jednego Manninga już się oparła. Na wspomnienie Petera

wzdrygnęła się z obrzydzeniem. I temu też się oprze.

- Co pan tu robi? - spytała chłodno.

Westchnął,  przeszedł  przez  pokój  i  usiadł  na  kanapie, której  poduszki  sama

świeżo pokryła, z czego była bardzo dumna.

- Myślę, że przyczyna mojego przyjazdu jest dosyć oczywista, Katherine.

Gdy usłyszała w jego ustach swoje imię, zrobiło jej się słabo. A więc są już po

imieniu! Oczywiście była to jedna z metod, żeby ją rozbroić.

Jason rozparł się niedbale na kanapie i przyglądał jej się przez chwilę.

- Przyjechałem po dziecko mego brata.

Wiedziała,  że  taki  był  cel  jego  przyjazdu,  jednak  te  słowa  przeraziły  ją.  Ból,

który nią owładnął, był nie do zniesienia. Ale nie ugnie się przed tym Manningiem.

W żadnym razie!

background image

Zbladła na twarzy i potrząsając przecząco głową wykrztusiła:

- Nie.

Jason  wstał  i  podszedł  bliżej.  Cofnęła  się.  Ujrzawszy  wstręt  na  jej  twarzy,

zatrzymał  się.  Przeczesał  palcami rozwichrzone  włosy  i  zaklął  pod  nosem.

Przygryzając dolną wargę, zerknął z ukosa na Katherine. Ręce oparł na biodrach i

tą  swoją  władczą  pozą  sprawił,  że  poczuła  się  jeszcze  bardziej  niepewnie  i

przestępowała  w  zakłopotaniu  z  nogi  na  nogę,  ale  wytrzymała  jego  spojrzenie

najspokojniej, jak potrafiła,

- Wiem, że to nie będzie łatwe dla nas obojga - odezwał się wreszcie. - Może

więc postarajmy się, żeby było jak najmniej bolesne. Ale tymczasem chętnie napiję

się  coca-coli,  jeżeli  jest.  Albo  kawy.  Mamy  wspólny  problem,  więc

porozmawiajmy jak ludzie rozsądni i dorośli. Dobrze?

- Ja nie mam problemu, proszę pana.

- Mów do mnie Jace.

- Słucham? - spytała w roztargnieniu. - Aha. No więc, jak mówię, ja nie mam

problemu. Kocham dziecko mojej siostry jak własne. Mary, umierając, powierzyła

mi  opiekę nad  córką.  Mam  ją  wychować i  nigdy nie oddać  Manningom.  Pieszczę

ją, kąpię, karmię...

- Karmisz ją?

Spojrzał na jej biust. Katherine zaczerwieniła się, zakłopotana i zła. Ale czemu

jej piersi są tak napięte? Od chwili gdy Jace dotknął jej twarzy, wciąż je czuła pod

cienkim  kretonem  koszuli.  Kiedy  rano  się  ubierała,  biustonosz  wydał  jej  się

zbyteczny. Ten człowiek jej zagraża, i to nie tylko dlatego, że chce zabrać Allison.

Nie mogła sobie z tym poradzić.

A  Jace  ciągle  gapił  się  na  nią  z  tym  swoim  drażniącym,  zadowolonym

uśmieszkiem.

- Niech pan nie udaje - odparła szorstko. - Z pewnością pan wie, że w szpitalu

background image

karmi się dzieci sztucznie, jeżeli matka nie może lub nie chce...

- ...karmić piersią? - dokończył cicho.

Spojrzała  przez  okno,  a  potem  na  swoje  bose  nogi,  żeby  gdzieś  uciec  przed

tymi dociekliwymi oczami. Przełknęła nerwowo.

- Tak - wymamrotała.

Szybko  przemknęła  obok  niego  w  stronę  kuchni.  Pójdzie  przygotować  coś  do

picia i w ten sposób pokryje zakłopotanie.

- Przyniosę panu coś do picia.

W  kuchni  oparła  się  o  kredens,  jakby  dobiła  do  zacisznego  portu.  Ciężko

oddychając  dotknęła  dłońmi  tętniących  skroni,  zadając  sobie  pytanie:  co  mi  jest?

Ten  człowiek...  ten  mężczyzna -  o  Boże,  jaki  wspaniały  mężczyzna! -  zupełnie

wyprowadził ją z równowagi. Cała się trzęsła. Miała dziwne uczucie łaskotania w

udach. Przypisała je w pierwszej chwili frędzlom obciętych nogawek, ale teraz już

wiedziała,  że  pochodziło  od  wewnątrz.  Przycisnęła  dłońmi  piersi,  żeby  się

uspokoić.

- Czy mogę w czymś pomóc?

Aż podskoczyła, słysząc ten głos tuż za sobą.

- N...nie, dziękuję. Co pan wypije? Coca-colę?

- Tak, bardzo proszę.

Wskazał palcem za siebie.

- Co to za kolor, tam w living-roomie?

Wyjęła  butelkę  z  lodówki  i  zdjęła  kapsel.  Ciekawe,  jak  długo  ta  coca-cola

stała? A jeśli jest bez gazu?

- Kolor? To terakota.

Postawiona  na  kredensie  szklanka  zabrzęczała.  Pojemnik  na  lód  przymarzł  i

wyjmując go, Katherine omal nie złamała paznokcia.

- Bardzo ładnie to wygląda. Jak na to wpadłaś?

background image

Roześmiała się wbrew samej sobie.

- Musiałby pan widzieć minę mojej gospodyni, kiedy ją pytałam o pozwolenie i

pokazałam  próbkę.  Pomyślała,  że  zwariowałam,  ale  w  końcu  się  zgodziła.  Widzi

pan, moja siostra, Mary... - przerwała, bo przypomniała sobie, kim on jest i po co tu

przyjechał.

Ale on wyczuł niedomówienie i spytał cicho:

- Co było z Mary?

Katherine odwróciła się od niego i nalała coca-coli do szklanki z lodem.

-  Mary  była  artystką.  Czasem  dla  zabawy  projektowałyśmy  wnętrza  i

wyobrażałyśmy  je  sobie  w dziwacznych barwach.  Kiedyś  zaprojektowała  wnętrze

o  ścianach  pomarańczowych  i,  o  dziwo,  było  ładne.  Od  tamtej  pory  zawsze

chciałam mieć taki pokój.

Podała  mu  szklankę.  Skinął  głową  w  geście  podziękowania.  Przepuścił  ją

pierwszą i wrócili do living-roomu.

- Kto wnosi na górę drewno do kominka? - spytał zupełnie nie na temat.

Drażniła ją ta jego niesamowita spostrzegawczość i dociekliwość.

-  Już  mnie  o  to  pytała  Happy,  moja  gospodyni.  Ale  ja  lubię  kominki  i  nie

podobało  mi  się,  że  ten  tu  się  marnuje.  Poprzedni  lokator  go  zamurował,  a  ja

doprowadziłam go do porządku. Będę po prostu nosiła pojedyncze polana.

Obeszła leżące na ziemi gazety i świeżo pomalowaną komodę. Dla ułatwienia

przy malowaniu wyjęła szuflady i usunęła wszystko, co w nich było. Jace pomyśli,

że  jest  straszną  bałaganiarą.  Ale  dlaczego  to,  co  on  myśli,  ma  mieć  dla  niej

jakiekolwiek znaczenie?

- Przepraszam za ten bałagan. Musiałam to wszystko zrobić w dniu wolnym, i

oczywiście tutaj, żeby być blisko małej.

Ugryzła się w język. Po co mówi o Allison? Mimo wszystko liczyła, że Jason

zapomni  o  celu  swojej  wizyty  i  po  prostu  sobie  pójdzie.  Ale  czy  na  pewno  chce,

background image

żeby poszedł? Tak! - stwierdziła po cichu, ale bez pełnego przekonania.

Wypił coca-colę i delikatnie postawił szklankę na podstawce. Czy nigdy mu się

nie zdarza zrobić czegoś źle?

Z  patery  na  stoliku  wziął  pomarańczę  nadzianą  goździkami  i  powąchał  ją  z

przyjemnością.  Odłożył  pomarańczę,  sięgnął  po  zielone  jabłko  Granny  Smith  i

poddał tej samej klinicznej analizie.

Katherine  przyglądała  mu  się  uważnie.  Przeszedł  przez  pokój  i  stanął  przed

ogromnym  oknem  wychodzącym  na  zacienione  drzewami  podwórko.  Białe

okiennice  były  otwarte  i  widać  było  zieloną  przestrzeń,  którą  Katherine  tak

polubiła.

Jace  wsunął  ręce  w  tylne  kieszenie  dżinsów.  Zauważyła,  że  przyszło  mu  to  z

trudem, tak mocno materiał spodni opinał jego szczupłe biodra.

Pod bawełnianą koszulą w kratę rysowały się mocne mięśnie ramion i pleców.

Rękawy  zawinął  tuż  poniżej  łokcia.  Dotychczas  nigdy  nie  zwracała  uwagi  na

mężczyzn. Ale czy kiedykolwiek widziała nogi tak długie i smukłe...?

-  Jakie  piękne  drzewa -  zauważył.  Nie  wymagało  to  odpowiedzi,  więc  się  nie

odezwała.  Zapadła  długa  chwila  milczenia,  po  czym  odwrócił  się  do  niej  i  spytał

cicho: - Czy mogę zobaczyć dziecko?

- Śpi teraz - próbowała wykręcić się Katherine.

Nie dał za wygraną.

- Obiecuję, że jej nie obudzę.

Chciała mu odmówić, ale wiedziała, że byłoby to daremne. Jeżeli życzy sobie

zobaczyć dziecko, to  nic go  nie powstrzyma.  Westchnęła  z  rezygnacją i  wskazała

drzwi pokoju, w którym spała Allison.

Jace pochylił się nad łóżeczkiem i uniósł róg kocyka. Swoim ogromnym ciałem

zajął prawie cały pokoik.

Allison ułożyła się do snu jak zwykle. Leżała na brzuszku, z główką obróconą

background image

na bok, z podciągniętymi kolankami i wypiętą pupką.

Katherine  widziała,  że  Jace  badawczo  przygląda  się  dziecku,  słuchając  jego

cichego  szybkiego  oddechu.  Wyciągnął  wielką,  opaloną  dłoń  i  wskazującym

palcem dotknął różowiutkiego policzka małej.

- Cześć, Allison - szepnął.

Katherine,  ze  zgrozą  patrząc  na  tę  łapę,  ogromną  w porównaniu  z  maleńką

główką dziecka, zapytała szybko:

- Skąd pan wie, jak ma na imię?

-  Powiedziały  mi  siostry  w  szpitalu.  Poszedłem  tam  zaraz,  jak  tylko  zacząłem

cię  szukać.  Dobrze  zapamiętały  Allison.  Okoliczności  jej  urodzenia  i  śmierci

Mary... -  przerwał  w  pół  zdania  i  spojrzał  na  Katherine.  Czyżby  to,  co  ujrzała  w

jego  oczach,  było  cierpieniem? -  W  każdym  razie  ją  zapamiętały.  I  ciebie  też -

dodał.

- Mnie?

-  Ależ  tak,  powtarzały  mi  w  kółko,  że  jesteś  osobą  szalenie  miłą  i  bardzo

rozważną. Nie mówiąc o tym, że piękną.

Katherine  umknęła  wzrokiem  przed  niebieskimi  oczami  Jace’a.  Czuła  jego

oddech na policzku.

Ręce jej drżały, gdy przykrywała Allison. Jace dotknął jej ramienia, chcąc, żeby

się do niego odwróciła, ale ona odskoczyła jak oparzona.

-  Przestań! -  krzyknęła.  Allison  drgnęła,  więc  Katherine  ściszyła  głos,  który

zmienił  się  w  syk: -  Jak  pan  śmiał  wejść  do  mojego  domu,  udając  przyzwoitość,

przyjaźń  i...  i  uczucia  rodzinne.  Niech  pan  zrozumie  jedno:  nikt  mi  nie  odbierze

Allison.  A  zwłaszcza  nikt  o  nazwisku  Manning.  Nie  chcę  mieć  z  nikim  z  was  do

czynienia,  w  żadnej  sprawie.  Niczego  od  was  nie  chcemy,  ani  ja,  ani  Allison. -

Głęboko zaczerpnęła powietrza. - Pański brat zabił moją siostrę!

Te  słowa  zawisły  w  powietrzu  między  nimi.  Na  chwilę  znieruchomieli,  jak

background image

przeciwnicy,  którzy  szacują  się  nawzajem  i  oceniają  swoje  siły.  Atmosfera  pełna

była napięcia i wyczekiwania.

Potem,  w  samotności  i  męce,  analizując  swoje  zachowanie,  Katherine

przysięgała, że to nie ona nachyliła się w jego stronę, że to on dał krok do przodu.

Pamiętała tylko, że ogarnęło ją wielkie ciepło. Usta, które zgniotły jej wargi, były

twarde  i  sprężyste,  a  ona  złapała  go  z  tyłu,  za  plecy,  gdy  zamknął  ją  w  swoich

silnych ramionach.

Nie potrafiła ocenić, w którym momencie pocałunek zmienił charakter i z walki

zmienił  się  we  wzajemne  dawanie  przyjemności.  Pod  naporem  języka  Jace’a

rozchyliła usta i początkowa szarpanina przeszła w rozkoszne zbliżenie. Pili siebie

nawzajem zachłannie, jakby nie mogli zaspokoić ogromnego pragnienia. A potem

ich usta znów się spotkały.

- Hej, Katherine, jakiś dziwny samochód stoi przed twoim domem. Zlękłam się

o ciebie i pomyślałam, że może zobaczę...

Drzwi pokoiku Allison wypełniła zwalista postać Happy Cooper, która stanęła

jak wryta, widząc ich oboje nad łóżeczkiem.

Na  dźwięk  jej  głosu  odskoczyli  od  siebie,  przestraszeni  tym,  co  między  nimi

zaszło. Ciało Katherine buchało gorącem jak piec, piersi falowały.

- Katherine? - spytała z wahaniem gospodyni.

Ale ani Katherine, ani przystojny nieznajomy nie odpowiedzieli, wobec czego

cofnęła się i ruszyła do telefonu.

Katherine odzyskała przytomność umysłu.

- Happy! - krzyknęła i pobiegła za gospodynią. Złapała ją za rękę. - Wszystko...

wszystko w porządku. Nic się nie stało. Po prostu nas zaskoczyłaś.

- Śmiertelnie mnie przeraziłaś! - oświadczyła Happy. - Nie widywałam dotąd u

ciebie obcych mężczyzn.

Na  jej  okrągłej  twarzy  pojawił  się  szeroki  uśmiech;  podeszła  do  Jace’a  i

background image

wyciągnęła do niego rękę.

- Nazywam się Happy Cooper, jestem przyjaciółką Katherine i jej gospodynią.

Jak tam mój aniołeczek? - spytała, wskazując Allison. - To najmilsze dziecko, jakie

znam. Kocham ją jak własną córkę.

Jace  uścisnął  jej  rękę  i  spojrzał  na  nią.  Był  pod  wrażeniem  jej  gabarytów  i

szczerej życzliwości.

-  Katherine,  przedstaw  mi  tego  pięknego  pana,  zanim  zemdleję.  Wygląda  jak

gwiazdor filmowy! Kto to jest?

Happy nigdy nie odznaczała się rozwagą ani taktem. Mówiła, co myślała.

Katherine, szukając jakiegoś wykrętu, wyjąkała coś zbliżonego do prawdy:

-  To...  to  jest  mój...  hm...  szwagier.  Brat  mojego  zmarłego  męża  i  wujek

Allison.

Spojrzała  znacząco  na  Jace’a  ponad  siwą  fryzurą  Happy  w  nadziei,  że  się

zorientuje i jej nie zdradzi. Mieszkanie spodobało jej się na pierwszy rzut oka i od

razu  chciała  je  wziąć.  Happy  początkowo  wahała  się,  czy  wynająć  mieszkanie

samotnej kobiecie z dzieckiem, więc Katherine wymyśliła sobie męża, który zginął

w  wypadku.  Ludzie  na  ogół  nie  potrafią  odmówić  młodej,  ładnej  i  niezaradnej

wdowie.

-  Bardzo  mi  miło,  panie  Adams -  zaczęła  wylewnie Happy -  Katherine  na

pewno jest przyjemnie, że odwiedza ją ktoś z rodziny.

- Nie nazywam się Adams, proszę pani. Nazywam się Jason Manning. Jace.

- Jak to, nosi pan inne nazwisko niż pański brat?

Katherine  wstrzymała  oddech  i  zamknęła  oczy.  Jace  ją  zdradzi,  a  ona  straci

najlepszą przyjaciółkę.

- On... on był moim bratem przyrodnim. Mieliśmy różnych ojców - łgał gładko

Jace.

Czy kłamstwo zawsze przychodzi mu tak łatwo? - zastanawiała się Katherine.

background image

- Aha, rozumiem, oczywiście. - Happy pogłaskała Jace’a po ręce. - To musiało

być dla niego straszne, tak umierać za granicą. Chyba w Afryce, prawda?

Jace  wzniósł  oczy,  udając  nieme  pytanie,  co  wywołało  rumieniec  na  twarzy

Katherine.  Nigdy  nie  zastanawiała  się  nad  tym,  że  on  też  był  w  Afryce.  Dla  niej

było to po prostu pierwsze lepsze odległe miejsce, które jej wpadło do głowy, gdy

opowiadała Happy o katastrofie lotniczej, w której zginął nie istniejący mąż.

- Tak, w Afryce - odparł Jace. - To była tragedia. Szkoda, że go tu dziś z nami

nie ma.

Jego twarz i głos były poważne, lecz niebieskie oczy iskrzyły się wesoło, gdy

spojrzał  na  Katherine  ponad  głową  gospodyni,  która  wycierała  oczy  koronkową

chusteczką.

-  Biedna  Katherine -  westchnęła  Happy.  Zaraz  jednak  rozpogodziła  się  i

wykrzyknęła  radośnie: -  Ale  przynajmniej  teraz,  jak  twój  szwagier  tu  jest,  nie

będziesz musiała dziś wieczorem iść sama. Jak to dobrze!

Złapała Jace’a za rękę i pchnęła go w stronę Katherine z takim rozmachem, że

wpadł  na  nią.  Wyciągnął  ręce  i  złapał  ją  wpół,  nim  upadła  do  tyłu.  Spojrzeli  na

siebie, ich twarze znalazły się jedna przy drugiej. Wciąż jeszcze mieli świadomość

niedawnego pocałunku. Żadne z nich nie potraktowało go obojętnie.

-  Tak  się  martwiłam,  że  Katherine  będzie  musiała  pójść  na  tańce  bez  męskiej

opieki,  a  tu,  jak  z  nieba,  spadł przystojny  szwagier -  paplała  wesoło  Happy,  nie

reagując na dyskretne sygnały Katherine, żeby przestała.

- Na tańce? - podchwycił Jace.

-  Tak!  Dziś  wieczorem  jest  bankiet  całego  wydziału,  z  tańcami.  Katherine

bardzo się przy tym napracowała. Musi iść, ponieważ należy to do jej obowiązków,

i  może  jej  pan  towarzyszyć...  Czy  ma  pan  smoking?  A  zresztą  mniejsza  o  to.

Ciemne ubranie też będzie dobre.

-  Happy,  ty  nie  wiesz,  że  pan...  to  znaczy...  Jace  nie  zostaje  na  noc.  On  jest

background image

tylko przejazdem...

- Ależ oczywiście, że zostaję, Katherine. Czy wyobrażasz sobie, że cię zostawię

dziś  wieczór  na  lodzie?  Poza  tym  nie  zdążyłem  ci  jeszcze  powiedzieć,  że  moja

firma naftowa prowadzi tu w pobliżu wiercenia. Zostanę na dłużej.

Katherine otwarła usta ze zdumienia, a Happy aż klasnęła w ręce z radości.

-  Och,  Jace,  nawet  pan  sobie  nie  wyobraża,  jak  się  cieszę.  Pan  nie  wie,  jak

bardzo samotna potrafi być w świecie młoda kobieta. Katherine będzie łatwiej, jeśli

pan zostanie.

Jace  uśmiechnął  się  dobrodusznie  do  gospodyni,  a  potem  odwrócił  się  do

Katherine.  Jego  wzrok  mówił  wyraźnie,  że  zostanie, dopóki  nie  przejmie  prawnej

opieki nad Allison.

- Muszę przynieść moje zakupy. Właśnie wracałam ze sklepu, gdy zobaczyłam

tego zabawnego... no... - Happy wyjątkowo zabrakło słów.

- Dżipa - podpowiedział Jace.

- Dżip! Jaka oryginalna nazwa! - zaszczebiotała Happy.

Katherine  popatrzyła  na  Jace’a.  Happy,  jak  widać,  nie  miała  pojęcia,  że  w

dzisiejszych czasach symbolem dobrobytu stał się napęd na cztery koła.

-  Życzę  miłego  wieczoru.  Ja  się  zajmę  Allison -  dodała  gospodyni. -  Możecie

się bawić, jak długo będziecie chcieli.

-  Ja  też  już  muszę  iść.  Katherine,  o  której  mam  przyjść  po  ciebie? -  Jace

braterskim  gestem  położył  rękę  na  jej  ramieniu.  Ze  względu  na  Happy  nie

zareagowała. Wszystko działo się zbyt szybko. Nie nadążała za tym  myślami. Jak

to możliwe, że spędzi z nim dziś cały wieczór?

- O wpół do ósmej - usłyszała swój własny głos, nawet nie zdając sobie sprawy,

że wymawia te słowa.

-  W  porządku.  Happy,  czy  mogę  pomóc  pani  wnieść  zakupy?  Dama  nie

powinna zajmować się takimi przyziemnymi sprawami.

background image

Happy zachichotała jak mała dziewczynka.

- Och, Jace, nie mam nikogo, kto by mnie wyręczył... naprawdę. Mój syn, Jim,

mieszka...

Jej głos było jeszcze słychać, gdy schodzili po schodach na dół.

Jason  Manning.  Jego  zachowanie  jest  obrzydliwie  przejrzyste,  pomyślała

Katherine.  Czarujący  dżentelmen  w  każdym  calu.  Czy  chodzi  mu  o  to,  żeby

wedrzeć się tu przy pomocy przyjaciół? Czy to ma w planie?

Przerażał  ją,  ale  i  podniecał.  Chyba  zwariowała  wpuszczając  go  do  domu.

Żadnemu  Manningowi  nie  można  wierzyć.  Przecież  widziała,  jak  powierzchowna

była ogłada Petera. Musi chronić Allison. Tylko w jaki sposób? Jason Manning jest

taki przystojny i gładki. A to groźniejsze niż oczywista podłość i niegodziwość.

Spojrzenie w lustro upewniło Katherine, że wysiłek włożony w przygotowania

przed zabawą nie poszedł na marne. Po południu, gdy Allison spała, wymoczyła się

w  wodzie  z  bąbelkami.  Gorąca  woda  miała  rozładować  napięcie,  ale  jej  ciało

zachowało  świadomość  tego,  co  sprawił  Jace  biorąc  ją  w  ramiona.  Wytarła  się

szybko,  wyjęła  elektryczne  lokówki  i  zaczęła  układać  włosy.  Czegóż  się  mogła

spodziewać  po  bracie  Petera,  który  też  próbował  się  do niej  dobierać?  I  to już po

zaręczynach z Mary.

Któregoś wieczoru czekała razem z Peterem, aż Mary zejdzie na dół. Krzyknęła

do  siostry,  żeby  się  pośpieszyła,  bo  sam  na  sam  z  przyszłym  szwagrem  czuła  się

nieswojo, nawet u siebie w domu.

-  Chyba  niezbyt  mnie  lubisz,  co,  Katherine? -  spytał  wtedy. -  Ale  ja  zyskuję

przy bliższym poznaniu. Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi.

Stał  bardzo  blisko,  z  tyłu  za  nią,  podczas  gdy  ona  jakby  nigdy  nic  podlewała

kwiaty  na  oknie.  Lekko  pogłaskał  ją  po  ramieniu.  Odwróciła  się  gwałtownie  i

odsunęła jego rękę.

background image

-  Nie  wiem,  o co ci chodzi,  Peter -  powiedziała  ostro. -  Nie  znam  cię  na tyle,

żeby ocenić, czy cię lubię, czy nie.

- Właśnie o to mi chodzi, żebyś  mnie poznała! - wykrzyknął, a potem błysnął

swoim  słynnym  uśmiechem,  który  tyle  razy  eksponował  na  kolumnach

towarzyskich różnych gazet.

Ścisnął ją lekko za łokieć i dodał:

- A może byśmy kiedyś zjedli razem lunch... - przylgnął wzrokiem do jej warg

- ...żeby się lepiej poznać?

Przysunął  się  bliżej,  a  ona  aż  się  wzdrygnęła  z  obrzydzenia.  Odepchnęła  go  z

odrazą. Jej siostra właśnie schodziła po schodach.

Mary  żyła  w  błogiej  nieświadomości  jego  wad,  a  Katherine  oczywiście  nie

wspomniała nigdy o tym incydencie.

Podczas hucznego przyjęcia weselnego, gdy Mary wesoło gawędziła z jakimiś

przyjaciółmi  Manningów,  Peter  podszedł  do  swojej  nowej  szwagierki,  która  jak

mogła  starała  się  ukryć  w  gąszczu  roślin  doniczkowych  i  koszy  kwiatów,  i

powiedział:

- Siostrzyczko Kate, jak ładnie wyglądasz w weselnej szacie.

Wziął  ją  za  ręce  i  pocałował  lekko  w  policzek,  ale  Katherine  odskoczyła  jak

oparzona  czując  jego  gorący  język.  Peter  był  odwrócony  plecami  do  sali  pełnej

gości  i  nikt  tego  nie  zauważył.  Mogło  się  wydawać,  że  to  braterski  pocałunek

dwojga członków nowej rodziny.

Popatrzyła na niego ze wstrętem, ale on uśmiechnął się tylko drwiąco.

- Jesteś niewypowiedzianie podły! - wybuchnęła.

- Csss, siostrzyczko Kate. Czy w ten sposób należy się odzywać do ukochanego

braciszka?

Miała powody, by nienawidzić Petera Manninga.

-  Tak,  pan  Jason  Manning  stara  się  jak  może  podtrzymać  tradycję  rodzinną -

background image

powiedziała do swojego odbicia w lustrze.

Z  zadowoleniem  spojrzała  na  swoją  suknię.  Zapakowała  ją  w  ostatniej  chwili

przed wyjazdem z Denver.

- Nie mogę sobie pozwolić na nową - szepnęła smutno do siebie.

Chciała  zrobić  tą  suknią  wrażenie  na  przyjęciu  weselnym  u  Manningów.  Ten

zakup  sprawił  wielki  wyłom  w  jej  budżecie,  ale  się  opłaciło.  Żorżeta  w  kolorze

morskim  u  góry opinała biust, niżej  opadając  swobodnie  do  samych  stóp. Była to

suknia uszyta na wzór grecki, jedno ramię odkryte, a na drugim materiał zebrany w

węzeł.  Podkreślała  smukłość  i  delikatne  krągłości  sylwetki.  Jej  kolor  uwydatniał

letnią  opaleniznę  i  zieleń  oczu  Katherine.  Nie  zdawała  sobie  sprawy  z  tego,  jak

pięknie jest jej w tej sukni, poczuła się jednak pewniej, gdy ją włożyła.

Kiedy  usłyszała  pukanie  do  drzwi,  upuściła  kolczyk.  W  pośpiechu  sprawdziła

jeszcze  raz  swój  wygląd,  odnalazła  gronko  perełek,  wpięła  je  w  ucho  i  przeszła

przez living-room, by wpuścić Jace’a.

Już wcześniej uprzątnęła bałagan po malowaniu i przeniosła komodę do drugiej

sypialni. Lampy  stołowe  miękkim  blaskiem  oświetlały living-room.  Katherine  nie

cierpiała górnego oświetlenia i jaskrawych żarówek.

Otworzyła  drzwi  i  dech  jej  zaparło  na  widok  Jace’a  w  eleganckim

ciemnoszarym  garniturze,  szytym  na miarę.  Jasnoniebieska  jedwabna  koszula  i

ciemniejszy krawat w tym samym kolorze doskonale do niego pasowały. Falujące

czarne włosy, wciąż lekko niesforne, rzucały ostre błyski.

Wchodząc, aż gwizdnął ze zdumienia.

- Ooooo! Czy to pani Adams, wdowa, którą poznałem dziś po południu?

- Niech pan wejdzie, bardzo proszę.

Zauważyła jego ironię. Musi skończyć z tymi zagrywkami, jeżeli w ogóle mają

kontynuować znajomość.

- Dlaczego pan to robi? - spytała zdesperowana.

background image

- Co mianowicie?

-  To! -  zawołała,  szeroko  rozkładając  ręce. -  Dlaczego  pan  odsuwa

nieunikniony  konflikt?  Oboje  wiemy,  po  co  pan  tu  przyjechał,  więc  chciałabym,

żeby pan dał spokój tym protekcjonalnym szwagrowskim zagrywkom.

Uśmiechnął się

-  A  czy  pamiętasz,  kto  wymyślił  tę  głupią  historię  o  szwagrze?  Nie  ja.

Uratowałem  cię  dzisiaj.  Powinnaś  być  mi  wdzięczna.  A  poza  tym  przecież

naprawdę jestem twoim szwagrem.

-  Och! -  krzyknęła,  zaciskając  pięści.  Jace  nie  dawał  się  sprowokować  i  to  ją

rozzłościło jeszcze bardziej. - Przestań!

Na jego twarzy pojawił się grymas gniewu. Podparł się pod boki.

- Słuchaj, Katherine, przyszedłem zabrać cię na zabawę czy co to tam jest. Co

w tym złego? Sądzę, że mógłbym spędzić ten wieczór na wiele innych ciekawszych

dla mnie sposobów. Czy mam wyrażać się jaśniej?

- Nie. Dajmy już temu spokój. Wezmę Allison - odpowiedziała ostro.

Weszła do pokoju dziecka, a on, ku jej zdumieniu, ruszył za nią.

- Ja ją wezmę.

Pochylił się nad łóżeczkiem i wyciągnął ręce do małej.

- Nie! - krzyknęła w panice i złapała go za ramię, odciągając od dziecka.

Popatrzył  na  nią  rozgniewany,  ale  gdy  ujrzał  w  jej  oczach  prawdziwy  strach,

natychmiast złagodniał.

- Nie ucieknę z nią, Katherine. To nie w moim stylu.

Czy to był przytyk do jej wyjazdu z Allison z Denver?

- Chciałem ją wziąć ze względu na ciebie, żebyś sobie nie pogniotła sukienki -

dodał.

Przygryzła usta i, zawstydzona swym brakiem opanowania, pozbierała do torby

jednorazowe pieluchy.

background image

- No dobrze - zgodziła się.

Jace  delikatnie  odwrócił  małą  na  plecki  i  przez  chwilę  patrzył  na  różowiutką,

okrągłą buzię.

- Allison, kiedyś będziesz śliczną dziewczyną - powiedział.

Zdumiewająco sprawnie owinął małą w lekki kocyk i wziął na ręce. Trzymał ją

prawidłowo, podpierając główkę.

- Podobna jest do...

-  Mary -  przerwała  mu  szybko  Katherine.  Nie chciała  usłyszeć  od  niego,  że

dziecko jest podobne do Petera.

Spojrzał na nią ponad główką małej.

- Właśnie to chciałem powiedzieć. Wprawdzie nigdy nie widziałem Mary, tylko

na zdjęciach, ale Allison jest do niej podobna. Jakie ma oczy? Niebieskie? Taki z

niej leniuszek, że jeszcze ich przy mnie nie otworzyła.

Katherine roześmiała się.

-  Jest  z  niej  kawał  śpiocha.  A  oczy  ma  niebieskie.  Mam  nadzieję,  że  się  nie

zmienią.

Zwrócił się do wyjścia, ale Katherine go zatrzymała.

- Czekaj, może jej się ulać na twój garnitur...

Położyła  mu  na  ramieniu  kawałek  ligniny.  Przelotne  zetknięcie  z  jego

potężnym  ciałem  spowodowało,  że  jej  serce  zaczęło  bić  mocniej.  Cofnęła  się

szybko, ale on zdążył zauważyć jej zmieszanie.

Chcąc  je  ukryć,  zaczęła  zbierać  inne  rzeczy  dla  dziecka,  a  potem,  już  przed

samym wyjściem, pogasiła światła.

Happy przywitała ich przy kuchennym wejściu do swego domu i Jace oddał jej

Allison  w  ramiona.  Krótko  ich  skomplementowała,  że  pięknie  wyglądają,  i  zaraz

zaczęła szczebiotać do Allison.

Kiedy  szli przez  strzyżony  trawnik  pod  drzewami  pekanowymi,  Jace

background image

zaproponował, żeby pojechali jej samochodem.

- Dżip to nie jest pojazd na randkę - powiedział.

- Oczywiście, możemy jechać moim.

Wręczyła  mu  kluczyki.  Pomagając  jej  wsiąść,  ścisnął  jej  łokieć,  w  którym

długo  jeszcze  czuła  mrowienie.  Ledwie  się  zmieścił  w  ciasnym  samochodzie,  ale

jakoś  udało  mu  się  wcisnąć  za  kierownicę.  Zaklął  pod  nosem,  uderzywszy  się

najpierw w głowę, a potem w kolano.

Planowanie kolacji połączonej z tańcami pochłaniało Katherine wiele czasu od

dnia,  kiedy  zaczęła  pracować  w  biurze  informacyjnym  college’u.  Teraz  wszystko

to wydało jej się takie błahe. Była całkowicie pochłonięta Jasonem Manningiem.

Wprowadzała gości, jadła kolację, oklaskiwała mówców, rozmawiała, gdy było

trzeba. Wszystko to jednak wydawało się niczym wobec bliskości tego człowieka.

Jason w stosunku do obcych zachowywał się gładko, ze swobodnym wdziękiem i

wielką pewnością siebie.

Kiedy  jednak  Katherine  przedstawiała  Jace’a  swemu  szefowi,  Ronaldowi

Welshowi, mężczyźni popatrzyli na siebie spode łba i ta ich spontaniczna wrogość

sprawiła, że Katherine poczuła się nieswojo.

- Dzień dobry - Jace wyciągnął rękę.

Ronald  Welsh  uścisnął  mu  dłoń,  ale  jego  szare  oczy  pozostały  chłodne,  gdy

wymamrotał słowa powitania.

-  Wyglądasz  dziś  pięknie,  Katherine -  oświadczył,  pomijając  Jace’a  i  całą

uwagę kierując na jego partnerkę.

Pogłaskał  Katherine  po  ramieniu,  a  ona  odsunęła  się  instynktownie.  Pozwalał

sobie  ostatnio  w  pracy  na  podobne  gesty  i  za  każdym  razem  było  jej  głupio.  Nie

życzyła  sobie,  żeby  jej  dotykał.  Takie  niestosowne  i  niepożądane  poufałości

zawsze  ją  drażniły.  Przypomniała  sobie  popołudniowy  pocałunek  Jace’a  i  zaraz

odsunęła tę myśl. To było zupełnie co innego!

background image

- Dziękuję ci, Ronaldzie - powiedziała.

Uparł  się,  że  mają  być  na  ty,  chociaż  Katherine  wcale  się  to  nie  podobało.

Uważała to za niewłaściwe w stosunkach służbowych.

- Czy zatańczysz ze mną, Katherine?

Zanim  zdążyła  odpowiedzieć,  porwał  ją  w  swoje  niedźwiedzie  objęcia  i

uprowadził.  Nie  zaprotestowała.  Mimo  wszystko był jej  szefem  i  nie  mogła  sobie

pozwolić na to, żeby go obrazić.

Swoje  mocno  przerzedzone  włosy  Ronald  obficie  skropił  olejkiem,  by  wątłe

kosmyki 

skutecznie 

zasłaniały 

łysiejące 

miejsca. 

Zapach 

olejku 

był

obezwładniający.

-  Jest  bardzo  miło,  prawda? -  spytał,  przyciągając  ją  do  swojego  grubego

brzucha.

- Tak, bardzo - odpowiedziała. Bała się, że ją udusi.

Odcierpiała  ten  taniec,  a  potem  kilka  następnych,  aż  wreszcie  z  tyłu  podszedł

Jace i dotknął jej pleców. Zaprosił ją do tańca bez słów - po prostu objął ramieniem

i wziął za rękę.

Trzymał ją blisko siebie i prowadził w tańcu swobodnie, bez wysiłku. Nic nie

mówił.  Ona  też  nie.  Nie  byłaby  zdolna  wymówić  ani  słowa,  jakby  to,  co  czuła,

dokładnie poraziło jej struny głosowe.

Dłoń  Jace’a,  z  szeroko  rozsuniętymi  palcami,  którą  dotykał  jej  pleców,  paliła

Katherine żywym ogniem; była jak piętno na jej skórze. Przez cienki materiał sukni

czuła  nacisk  twardych,  umięśnionych  ud,  a  jej  skronie  owiewał  ciepły  oddech

Jace’a.

Była  zbyt  blisko,  by  patrzeć  mu  w  twarz,  ale  widziała  kosmyki  włosów

muskające kołnierzyk i miała nieodpartą chęć wsunąć palce w te loki i pieścić ich

czarną jedwabistość.

Muzyka  przestała  grać,  ale  on  nadal  nie  wypuszczał  jej  z  objęć.  Trzymał  ją

background image

dalej i prowadził ku wiodącym na taras szklanym drzwiom.

Rozdział 3

Cały  kampus  spowijały  ciemności.  Oświetlona  była  tylko  sala  bankietowa,  w

której  odbywała  się  zabawa.  Katherine  poszła  za  Jace’em,  nie  zastanawiając  się

nawet, dlaczego to robi.

Przeszli tarasem i wąskim paskiem wypielęgnowanego trawnika aż do niskiego

murku,  otaczającego  ogród  różany.  Nie  zdążyła  nawet  zaprotestować,  tak  szybko

objął ją wpół, podniósł i posadził na murku.

- Bolą cię nogi.

Musiał chyba czytać w jej myślach.

-  Skąd  wiesz?  Kuleję?  Mam  nowe  pantofle,  które  mnie  bardzo  uwierają -

wyznała.

-  Widziałem,  jak  je  zsuwałaś,  zanim  zatańczyliśmy.  Zamierzałem  cię  o  to

spytać,  ale  bałem  się,  że  jeżeli  nie  wykorzystam  okazji,  to  już  nie  zatańczę  z

królową balu - zażartował.

- Daleko mi do królowej - odparła. Chciała mu przypomnieć, że przecież wcale

jej nie poprosił do tańca, ale brakło jej tchu.

Jace  sięgnął  pod  kraj  jej  sukni,  chwycił  Katherine  ciepłymi  dłońmi  za  kostkę,

zsunął  niewygodny  pantofel  na  wysokim  obcasie  ze  szczupłej  stopy  i  zaczął

masować nogę długimi, silnymi palcami.

Uśmiechnął  się,  kiedy  w  pierwszym  odruchu  chciała  cofnąć  nogę.  Masował

powoli, rytmicznie.

-  Słynny  masaż  doktora  Manninga.  Na  te  zabiegi  ludzie  ciągną  kilometrami.

Normalnie trzeba czekać miesiącami na konsultację, ale ciebie, pani, przyjmuję na

specjalnych warunkach.

Jego  wesoły  nastrój  okazał  się  zaraźliwy.  Kiedyż  to  Katherine  ostatni  raz  się

bawiła,  kiedy  się  śmiała?  Te  jego  niby-medyczne  zagrywki  były  czystym

background image

nonsensem, mimo to jednak powiedziała z udaną powagą:

- Boję się spytać, co to za warunki.

Popatrzył na nią uważnie. Chłonął każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy, a

potem przeniósł wzrok na szyję i biust, by po chwili znów powrócić do twarzy.

- Masz rację, że się boisz - szepnął i bezczelnie puścił do niej oko.

Odwróciła  głowę,  speszona  jego  penetrującym  wzrokiem.  Jace  puścił  jedną

nogę,  ale  tylko  po  to,  by  chwycić  drugą  i  poddać  ją  tym  samym  zabiegom.  Jego

palce były silne, lecz pieszczota subtelna.

Nie  odzywali  się  do  siebie  i  to  milczenie  wytworzyło  nastrój  nieoczekiwanej

intymności. Katherine nigdy nie czuła się bardziej podniecona niż teraz, gdy Jace,

trzymając ręce pod jej sukienką, dotykał jej z ekscytującą poufałością.

Czy to, co zakazane i niewidoczne, zawsze jest bardziej pożądane? Czy dlatego

w  dziewiętnastym  wieku  widok  kobiecej  kostki  przyprawiał  mężczyznę  o

szaleństwo?  Może  współczesne  kobiety  robią  ogromny  krok  wstecz,  obnosząc  się

ze swoją seksualnością?

Trudno jej było skupić się na czymkolwiek, gdy palec Jace’a delikatnie gładził

podbicie  jej  stopy,  ale  wciąż  pamiętała,  że  nadal  dzieli  ich  sprawa  córki  Mary.

Mimo  iż  samolubnie  pragnęła  przedłużać  tę  chwilę  w  nieskończoność,  nie  mogła

dłużej milczeć. Odchrząknęła i spytała odważnie:

- Jace, co zamierzasz zrobić w sprawie Allison?

Przestał masować jej stopę, ale nadal trzymał ją w rękach.

- A jak sądzisz, co powinienem zrobić?

Przełknęła ślinę, starając się opanować drżenie ust i dławienie w gardle.

- Czy zostawisz mnie z nią w spokoju?

Odpowiedział jej bez emocji:

- Nie, Katherine, nie zostawię.

Rozpłakała  się  i  wyrwała  mu  nogę.  Zeskoczyła  z  murku,  zanim  zdążył  jej

background image

pomóc. Uklękła i zaczęła szukać pantofli w wilgotnej trawie.

- Katherine, proszę cię, przestań - powiedział. Zdecydowanym ruchem objął ją i

podniósł. Stali teraz twarzą w twarz.

Wyrywała się, ale jej nie puszczał. W końcu przestała się szarpać.

Głaskał jej ramiona, powoli przygarniając ją coraz bliżej, aż wreszcie do niego

przylgnęła.  Pochylił  głowę  i  ukrył  twarz  w  jej  włosach,  tuż  przy  policzku.  Wyjął

ozdobny  grzebień,  który  podtrzymywał  z  jednej  strony  gąszcz  jej włosów.  Kiedy

opadły mu miękko na twarz, z jego gardła wyrwał się jęk.

Palcami  dotykał  jej  szyi,  delikatnymi  pocałunkami  muskał  policzek.  Oparłszy

rękę na jej nagim ramieniu, gładził kciukiem linię obojczyka.

Katherine była wściekła, że Jace pozwala sobie na takie poufałości. Ale czemu

go wobec tego nie odepchnie? Nigdy jeszcze żadnemu mężczyźnie na coś takiego

nie pozwoliła. Żadnemu.

Nie  mogła  się  jednak  ruszyć  ani  nawet  zaprotestować.  Ciepło  jego  ciała

przyciągało  ją  jak  magnes.  Była bezsilna.  Chciała  wdychać  rześki,  świeży  zapach

jego  wody  kolońskiej.  Jak  dobrze  było  znaleźć  oparcie  w  tym  wielkim,  silnym

mężczyźnie. Jak przyjemnie dać się unosić temu rozkosznemu uczuciu...

Jace dotknął ustami jej warg i tchnął w nie leciutko:

- Katherine...

Zsunął  dłoń  z  jej  ramienia  i  zatrzymał  niżej,  na  piersi.  Odepchnęła  go

gwałtownie, z trudem łapiąc oddech.

- A jednak jesteś Manning! - wykrzyknęła ze złością.

- W twoich ustach zabrzmiało to jak wyzwisko - powiedział zaskoczony.

- Bo tak miało zabrzmieć - warknęła.

Całą swoją frustrację i niepokój ostatnich dni przelała w słowa.

- Twój brat dobierał się do mnie będąc narzeczonym mojej siostry, chociaż go

wcale  nie  prowokowałam! -  wybuchnęła  z  wściekłością. -  Na  własnym  weselu

background image

zachował  się  jeszcze  bardziej  nieprzyzwoicie! -  Wzdrygnęła  się  na  wspomnienie

tego,  jak  Peter  dotknął  językiem  jej  policzka.  Wyobraziła  sobie,  że  Jace  robi  to

samo,  ale  to  nie  było  takie  odrażające.  Odsunęła  od  siebie  tę  myśl  i  prychnęła

gniewnie: -  Czy  uważasz,  że  głaskaniem  i  miłymi  słówkami  wpłyniesz  na  moją

decyzję? Zatrzymam Allison i nigdy jej nie oddam, ani tobie, ani nikomu innemu.

Czy to jasne? Odczep się od niej... i ode mnie.

Odsunęła  się  od  niego,  był  to  jednak  również  odwrót  od  siebie  samej.

Natychmiast bowiem zatęskniła do jego czułych objęć.

Ruszyła  do  samochodu,  ale  przypomniała  sobie,  że  kluczyki  ma  Jace,  który

szedł za nią powoli. Nic nie mówiąc, otworzył drzwi i przytrzymał je, żeby mogła

wsiąść. Nawet nie próbował jej dotknąć. Wcisnąwszy się za kierownicę, podał jej

sandałki, porzucone na trawniku.

Przyjechali  do  domu  w  zupełnym  milczeniu.  Jace  wręczył  jej  kluczyki  od

samochodu.  Pobiegła  po  schodach  nie  czekając,  aż  ją  odprowadzi,  trzasnęła

drzwiami i zamknęła je od środka. Potem oparła się o nie, zasłaniając twarz rękami

i ciężko dysząc. Miała wyrzuty sumienia. Dała się pocałować. Dwa razy. I chciała

więcej. A przecież Jace był jej wrogiem.

Minęła dłuższa chwila, zanim poczuła się na siłach odejść od drzwi.

Całą  noc  przewracała  się  z  boku  na  bok  i  gniotła  poduszkę,  to  naciągając  na

siebie  kołdrę,  to  znów  ją  skopując.  Była  wściekła,  że  Jace  sprowadził  ją  do  roli

sfrustrowanego  stworzenia  zachowującego  się  jak  nastolatka  w  mękach  pierwszej

miłości.

W  gruncie  rzeczy  nie  było  to  dalekie  od  prawdy.  Po  śmierci  ojca,  którego

straciła  bardzo  wcześnie,  w  jej  życiu  nie  było  żadnych  mężczyzn.  Żadnych

wujków, dziadków, braci ani kuzynów.

W  okresie  dojrzewania  obudziło  się  w  niej  naturalne  zainteresowanie

background image

mężczyznami,  ale  współczesna  obyczajowość  seksualna  pozwalała  im  żądać

więcej, niż Katherine skłonna była dać. Nie przygotowana do tego, podświadomie

wzniosła wokół siebie mur obronny, którego nikt jeszcze nie sforsował.

Aż do dziś.

Ale  skoro  była  tak  uprzedzona  do  wszystkich  mężczyzn,  dlaczego  uległa

właśnie  teraz?  I  to  komu? -  Jace’owi  Manningowi!  Po  spędzonym  z  nim  dniu

zaczęła żałować tego, co dotychczas w życiu straciła.

Na  samą  myśl  o  jego  wysokiej,  smukłej  postaci  oblała  się  rumieńcem.

Przypomniało  jej  się  natarczywe  spojrzenie  jego  błękitnych  oczu,  którym  mierzył

jej  ciało,  i  odwróciła  głowę  na  poduszce.  Jeszcze  teraz  paliły  ją  miejsca,  których

dotykał.

Jego  nieoczekiwane  wtargnięcie  na  pewno  coś  zmieni  w  ich  życiu -  jej  i

Allison.  Tego  się  bała  najbardziej.  Zagrożenie  wydawało  się  realne.  Był  zanadto

męski, zbyt zuchwały. Czy zawsze jest taki opanowany i pewny siebie?

Nienawidziła tego nazwiska. Manning. Jace Manning... Brat Petera Manninga,

który w okrutny sposób zabił Mary i osierocił Allison. Pieniądze i urok Petera były

fasadą, za którą kryło się zepsucie.

Szukała  śladów  kłamstwa  w  twarzy  Jace’a.  Jego  wizerunek  miała  w  oczach,

piekących,  jakby  pełnych  piasku.  Widziała  przed  sobą  dwoje  zniewalająco

niebieskich oczu, dołki w policzkach i zmysłowe uśmiechnięte usta. Myśląc o tym,

zapadła wreszcie w niespokojny sen.

Katherine  siedziała  z  Happy  za  domem  pod  drzewami  pekanowymi  i  popijała

zimną  lemoniadę  własnej  roboty.  Nagle  ciszę  przerwał  pisk  hamulców  i  chrzęst

żwiru pod kołami.

- Dzień dobry paniom! - zawołał Jace, wyskakując z zabłoconego dżipa.

- Cześć! - wykrzyknęła radośnie Happy i zerwała się z krzesła ogrodowego, by

background image

mu  nalać  lemoniady  z  dzbanka,  stojącego  obok  na  stoliku  ze  szklanym  blatem. -

Bardzo  się  cieszymy,  że  wpadłeś.  Byłyśmy  rano  w  kościele  i  nie  mogłyśmy  się

doczekać, kiedy wreszcie przebierzemy się w coś lekkiego... a teraz siedzimy tu i

rozkoszujemy się cudownym wiaterkiem.

Podała Jace’owi szklankę z matowego szkła. Podziękował jej wylewnie. Oczy

błyszczały mu wesoło, gdy podnosił szklankę do ust. Popatrzył na Katherine, a ona

zaczerwieniła  się  zakłopotana  i  spuściła  wzrok  na  leżącą  u  niej  na  kolanach

Allison.

-  Czy  to  dziecko  w  ogóle  kiedykolwiek  się  budzi? -  Jace  przykucnął  obok

krzesła,  na  którym  siedziała  Katherine,  i  delikatnie  dotknął  brzuszka  Allison.

Katherine poczuła jego oddech na swoich gołych nogach i muśnięcie jego piersi o

udo.

-  O,  proszę! -  zawołała  Happy,  gdy  Allison  leniwie  otworzyła  oczka  i  po  raz

pierwszy  spojrzała  na  wujka.  Jak  wszystkie  dzieci,  żywo  zareagowała  na  głęboki

męski głos i przyglądała się pilnie Jace’owi, który cicho do niej przemawiał.

- Jest śliczna, prawda? - powiedział, wyraźnie zachwycony małą.

- No chyba - potwierdziła Happy. - Niech pan tylko spojrzy na matkę.

Zanim  Jace  połapał  się  w  mistyfikacjach  Katherine,  był  przez  chwilę

zdezorientowany, zaraz jednak spojrzał na nią i uśmiechnął się.

-  Masz  rację,  Happy -  przyznał  i  podniósł  się  szybko,  co  tak  wystraszyło

Allison, że zapłakała.

- Przepraszam, kochanie. Nie chciałem cię przestraszyć. - Roześmiał się. - Będę

przy tobie uważał.

Katherine wzdrygnęła się. A więc nadal zamierza być z Allison.

- Nie powinieneś się tak do niej zbliżać - mruknęła opryskliwie.

- Ale ja chcę się do niej zbliżać - odparł spokojnie. Przez dłuższy czas mierzyli

się wzrokiem.

background image

Happy, która oglądała swój klomb i nie zauważyła narastającego między nimi

napięcia, spytała ze zwykłą sobie naiwnością:

- Idziecie się kąpać?

Jace, który był tylko w spodenkach kąpielowych i trykotowej koszulce, oderwał

wzrok od Katherine i powiedział z ożywieniem:

- Tak, właśnie przyszedłem spytać, czy Katherine i Allison pojadą ze mną nad

jezioro. Pogoda jest w sam raz dla dziecka, a taka wycieczka chyba dobrze im obu

zrobi.

Jakie  to  do  niego  podobne,  pomyślała  Katherine.  Nie  zadzwonił  i  nie  spytał.

Zaproponował to dopiero wobec Happy, która natychmiast zapaliła się do tej myśli

i pobiegła do kuchni, żeby przygotować im jedzenie na drogę.

Gdy już Happy nie mogła jej słyszeć, Katherine powiedziała:

-  Przecież  nie  wezmę  czteromiesięcznego  dziecka  do  jeziora,  dobrze  o  tym

wiesz.

- To ja sobie popływam, a wy z Allison posiedzicie w cieniu.

- Muszę ją przygotować. - Katherine wstała i ruszyła w stronę domu.

- Akurat! - Chwycił ją za ramię. - Pójdziesz i wymyślisz coś, żeby nie jechać. A

cóż  to  mogą  być  za  przygotowania  dla  takiego  maleństwa?  To  jest  jej  torba  z

pieluszkami, tak? - Wskazał torbę, którą Katherine brała ze sobą rano do kościoła,

leżącą  teraz  na  jednym  z  krzeseł  ogrodowych. -  Wrócimy  przed  karmieniem -

dodał.

- A skąd, na Boga Ojca, wiesz, o której ma być karmienie?

-  Zgaduję -  odparł  i  uśmiechnął  się  tym  swoim  zniewalającym  uśmiechem,

który podkreślił dołki w jego policzkach i kurze łapki dokoła oczu.

Happy wybiegła z domu z koszem. Wyglądało na to, że starczy im jedzenia na

tydzień.  Wsiedli  do  dżipa.  Katherine  wzięła  Allison  na  kolana.  Jace  położył

nosidełko na tylnym siedzeniu i pomachał serdecznie do Happy, gdy odjeżdżali.

background image

Za  miastem  było  sztuczne  jezioro.  Skierowano  tam  wodę  z  kilku  rzeczułek,  a

całe  otoczenie  zostało  zamienione  w  park  publiczny  i  atrakcyjne  miejsce

weekendowego  wypoczynku.  Jace  wyszukał  wielkie  cieniste  drzewo  na  poroś-

niętym trawą pagórku, z dala od wody i od tłumu ludzi.

Z  bagażnika  dżipa  wyciągnął  koc  i  rozpostarł  go  na  trawie.  Potem  położył  na

nim nosidełko Allison i z całą swobodą zdjął swoją trykotową koszulkę.

Widok  jego  niemal  całkowicie  obnażonego  ciała  wywarł  na  Katherine

piorunujące  wrażenie.  Miał  na  sobie  granatowe  spodenki  z  wąskim  czerwonym

oblamowaniem,  mocno  napięte  na  płaskim  brzuchu.  Nie  było  widać  granicy  opa-

lenizny i Katherine zaczerwieniła się na myśl, że pewnie opalał się nago.

- Zaraz wrócę. Jeśli będę potrzebny, to krzyknij - powiedział.

- Dziękuję, damy sobie radę - odparła chłodno.

Posłał  jej  pełne  goryczy  spojrzenie  i  pobiegł  do  wody.  Świetnie! -  pomyślała

Katherine ze złośliwą satysfakcją. - Może mu to zepsuje tę całą eskapadę.

Allison machała rączkami i kopała nóżkami, zaintrygowana zwieszającą się nad

nią  gałęzią.  Katherine  bawiła  się  z  małą,  aż  dziecko  zmęczyło  się  i  zaczęło

grymasić. Gdy tylko Katherine położyła ją na brzuszku, Allison zaraz zasnęła.

Wszystko muszę zepsuć, pomyślała ponuro Katherine i położyła się na wznak.

Bezwiednie  przeszukała  wzrokiem  jezioro,  próbując  wśród  podskakujących  na

wyzłoconej powierzchni wody głów odnaleźć Jace’a. Podsunęła ręce pod kark, zła

na siebie, że go wypatruje.

Kiedy Jace pojawił się po półgodzinie, zastał ją śpiącą w tej samej pozycji. Nie

pomyślała o tym, że jej trykotowa koszulka może się okazać niedyskretna. Nosiła

ją  bez  stanika,  ponieważ  ramiączka  były  zbyt  cienkie,  a  że  ręce  trzymała  pod

głową,  miękki materiał  nieprzyzwoicie  oblepił  jej  piersi.  Żółte  szorty  odsłaniały

długie, smukłe nogi, opalone na brzoskwiniowy kolor przez słońce Teksasu.

Promienie  znalazły  sobie  prześwit  w  gęstwinie  liści  i  słońce  świeciło  teraz

background image

Katherine prosto w twarz. Długo mrugała, zanim na dobre otworzyła oczy.

W pierwszej chwili wydało jej się, że Jace jest przedłużeniem jakiegoś bardzo

przyjemnego snu, i rozchyliła usta w leniwym, zachęcającym uśmiechu.

Kiedy jednak zdała sobie sprawę, że nie jest to wytwór wyobraźni, zerwała się

jak oparzona. Czarne włosy Jace’a były teraz mokre i do czoła przylgnęło mu parę

niesfornych  kosmyków.  Nerwowo  odwróciła  wzrok,  by  nie  patrzeć  na  jego  nagą

pierś,  porośniętą  czarnymi  miękkimi  włosami,  które  zbiegały  się  w  cienką  kreskę

na brzuchu.

Jace  położył  się,  wyciągając  długie  nogi  i  podpierając  się  łokciem.  Otworzył

przygotowany przez Happy koszyk i sięgnął do wnętrza.

- Jabłko? Pomarańczę? - zaproponował, podnosząc do góry owoce.

-  N...nie,  dziękuję -  wyjąkała  Katherine.  Jego  ramię  znalazło  się  obok  jej

kolana. Bliskość tego mężczyzny wyprowadzała ją z równowagi.

- A ja mogę? - zapytał z uśmiechem i jego zdrowe, białe zęby zagłębiły się w

miąższu  jabłka. -  Pływanie  świetnie  robi  na  apetyt -  wymamrotał  z  wielkim

kawałem jabłka w ustach. Po chwili zagadnął ni z tego, ni z owego: - Lubisz swoją

pracę?

Wczoraj wieczorem powiedziała mu pokrótce, czym się zajmuje.

-  Tak -  odpowiedziała  ostrożnie,  niepewna,  do  czego  zmierza. -  Ale  mimo  to

wolałabym mieć do czynienia z czym innym.

- Na przykład z czym?

Czy  rzeczywiście  go  to  interesuje,  czy  może  tylko  chce  z  niej  wszystko

wywlec, odkryć jej tajemnice i słabe strony?

-  Wolałabym  robić  reklamówki  filmowe,  ogłoszenia  w  magazynach,  tego

rodzaju rzeczy.

Skinął głową.

- Lubisz tego... no, jak on się nazywa... Welsha? - zapytał.

background image

Wzruszyła ramionami.

-  Trudno  mu  coś  zarzucić,  chociaż  czasem  wydaje  mi  się,  że  jest  dziwny,  ale

przecież on może tak samo  myśleć o mnie. - Próba żartu się nie powiodła. Twarz

Jace’a pozostała bez wyrazu.

Jego powściągliwość zaniepokoiła Katherine.

- A co ty robisz w tej firmie naftowej? Wiercisz? - zainteresowała się.

-  Nie.  Szukam  ropy.  Czasem  mi  się  udaje  ją  znaleźć.  Jestem  geologiem  w

Towarzystwie Naftowym Sunglow.

- Geologiem? Chyba nigdy nie miałam do czynienia z geologiem - stwierdziła

Katherine, na której ta informacja wyraźnie zrobiła wrażenie.

- A chciałabyś kogoś takiego bliżej poznać?

W jego oczach zapaliły się figlarne iskierki. Położył rękę na jej kolanie.

Tak bardzo ją tym zaskoczył, że zamilkła. Po chwili zapytała nieswoim głosem:

- Jak... jak się zostaje geologiem?

Roześmiał się i cofnął rękę, a potem odpowiedział:

- Studiowałem w Arizonie i w Nowym Meksyku, a i w Teksasie też. Niedaleko

Houston. Ku zgorszeniu mojej matki prowadziłem pewne badania i eksperymenty

na terenie rezerwatu Indian. Opowiadałem jej niestworzone rzeczy o skalpowaniu i

tańcach  wojennych... -  Przerwał  i  mrugnął  do  Katherine  filuternie. -  A  tak

naprawdę to tylko wykonywaliśmy tańce mające na celu sprowadzenie deszczu.

Nie  mogła  powstrzymać  śmiechu,  kiedy  sobie  wyobraziła  Eleanor  Manning,

damę  z  elity  towarzyskiej  Denver,  dowiadującą  się  o  bliskich  stosunkach  syna  z

Indianami.  Nagle  przestała  się  śmiać  i  spoważniała.  Przygryzła  wargę,  a  potem

spytała:

- A jak wpadłeś na to, że tu jestem, Jace?

- Jak wpadłem? Wpadłem z kretesem, bo jesteś piękna i czarująca. - Powiedział

to z onieśmielającą czułością, ale Katherine nie dała się zbić z tropu.

background image

-  Proszę  cię  bardzo,  nie  próbuj  ze  mną  takich  sztuczek.  Kwestia  przyszłości

Allison jest zbyt poważną sprawą.

Natychmiast zmienił ton.

-  Przepraszam,  masz  rację. -  Westchnął  i  położył  się  na  plecach,  podkładając

ręce  pod  głowę. -  Dobrze  zatarłaś  ślady,  Katherine.  Wyczerpałem  już  właściwie

wszystkie możliwości i dopiero wtedy Elsie wspomniała o tobie i Mary. Siedziałem

w domu, w swoim pokoju, kiedy weszła, żeby posprzątać. Zaczęła mówić o Mary,

jaka była miła i jaka nieszczęśliwa. Najwyraźniej się zaprzyjaźniły. Mimochodem

powiedziała,  że  jedynym  domem  Mary  było  Denver.  A  potem  dodała:  „No

oczywiście,  obie  urodziły  się  w  Teksasie”.  To  zwróciło  moją  uwagę,  więc

spytałem,  czy  wie,  gdzie.  Próbowała  sobie  przypomnieć,  a  ja  w  tym  czasie

myślałem, że zwariuję. Ale jakoś sobie przypomniała.

Znowu westchnął, jego klatka piersiowa uniosła się, a brzuch zapadł. Katherine

czym prędzej odwróciła wzrok, widząc, że gumka kąpielówek odstaje niepokojąco

od ciała.

Wzruszył ramionami i mówił dalej:

-  Szczęśliwym  zbiegiem  okoliczności  Sunglow  miał  zacząć  wiercić  na  polach

naftowych we wschodnim Teksasie. Byłem tu już od trzech dni, zanim się u ciebie

zjawiłem. Panno Adams, była pani pod obserwacją - dodał z uśmiechem.

Ale Katherine siedziała odwrócona w stronę jeziora.

-  Dowiedziałem  się,  że  twój  dom  w  Denver  został  sprzedany.  Odnalazłem

pośredniczkę.  Pieniądze  ze  sprzedaży  złożyła  na  konto  oszczędnościowe  na

nazwisko Allison.

- Tak miało być - mruknęła Katherine.

Jace usiadł i spytał:

- Ale z czego ty żyjesz, Katherine?

-  Gdybym  chociaż  przez  chwilę  uważała,  że  nie  potrafię  zapewnić  Allison

background image

utrzymania, nie zabierałabym jej z Denver - odparła.

- Ależ ja cię o nic nie oskarżam.

Odrzucając z czoła włosy powiedziała:

-  Mam  na  koncie  parę  tysięcy  dolarów.  Żyłyśmy  z  tego,  póki  nie  zaczęłam

pracować w college’u.

- Chyba sobie nie wyobrażasz, że będziesz w stanie...

-  Owszem,  tak  właśnie  sobie  wyobrażam:  będę  w  stanie  ją  wychować.  Mam

dwadzieścia siedem lat...

- Dwadzieścia siedem?! - wykrzyknął. Allison poruszyła się w nosidełku, więc

ściszył głos do szeptu i raz jeszcze powtórzył: - Dwadzieścia siedem?

- Tak. A co w tym złego?

- Nic. - Roześmiał się. - Tylko że wyglądasz na siedemnaście. Przepraszam cię,

mów dalej.

Katherine  jednak  straciła  wątek  i  zapomniała,  co  chciała  powiedzieć.  Kiedy

wreszcie zebrała myśli, podjęła:

- Zarabiam tyle, ile trzeba, aby stworzyć córce Mary prawdziwy dom. Może nie

tak  zbytkowny  jak  w  Denver,  ale  ja  ją  kocham. -  Głos  jej  się  załamał  ze

wzruszenia.  Nie,  nie  może  się  poddać.  To  dla  niej  i  Allison  sprawa  życia  lub

śmierci.

- Co do tego nie mam wątpliwości, Katherine. Na pewno potrafisz stworzyć jej

dom.  Tylko  czy  myślisz  o  przyszłości?  Na  przykład  o  college’u?  Czy  będziesz  w

stanie  zapewnić  to  Allison?  A  stroje?  I  tysiąc  różnych  innych  rzeczy,  których

potrzebuje młoda, zdrowa dziewczyna?

Trafił w dziesiątkę. Owszem, myślała o tym i martwiła się tymi sprawami, ale

starała się odsuwać je od siebie. Jakoś to będzie. Zawsze jakoś było.

- Biorę to pod uwagę. To ważne sprawy. Ale czy wiesz, że ja przeszłam przez

college  o  własnych  siłach?  I  po  śmierci  naszej  matki  utrzymywałam  Mary,  kiedy

background image

się  uczyła.  Pokrywałam  znaczną  część  jej  czesnego,  kupowałam  ubrania  i  różne

inne  rzeczy,  kiedy  była  w  szkole  artystycznej.  Od  lat  jestem  na  własnym

utrzymaniu, zdążyłam się już do tego przyzwyczaić.

Na  jej  twarzy  malował  się  wyraz  determinacji.  Wytrzymała  jego  badawcze

spojrzenie. Jace potarł ręką kark, wyraźnie zbity z tropu:

- Czy jest tam coś do picia? - spytał, wskazując koszyk.

Katherine podniosła wieko i zajrzała do środka.

-  Zobaczymy.  Mamy  piwo  bezalkoholowe,  piwo  bezalkoholowe  i...  piwo

bezalkoholowe -  wymieniała,  wyjmując  po  kolei  puszki.  Spojrzała  na  niego  i

roześmiała się, gdy udając wahanie zrobił zeza.

- Chyba napiję się piwa bezalkoholowego - postanowił.

Roześmieli  się  oboje.  Katherine  otworzyła  puszkę  i  krzyknęła -  słodki

musujący  płyn  wykipiał  i  gruntownie  ich  oblał.  Znowu  ogarnęła  ich  wesołość.

Wreszcie się uspokoili, tylko Jace jeszcze chichotał, przyglądając się jej badawczo.

- Ślicznie wyglądasz - stwierdził.

Wycierając łzy  śmiechu,  Katherine nie oponowała,  gdy podniósł ją  na kolana.

Klęczeli teraz naprzeciwko siebie.

- Zaraz zrobimy z tym porządek - powiedział i zaczął strzepywać z jej twarzy

krople piwa na ziemię.

Ale  już  po  chwili  Katherine  poczuła  delikatną  zmianę  w  jego  dotyku.

Początkowo  ruchy  jego  palców  były  szybkie  i  niedbałe;  teraz  stały  się  powolne,

pieszczotliwe. Podniosła ku niemu oczy, nie zdając sobie sprawy, że wciąż jeszcze

są mokre od łez radości i bardzo kuszące.

Jace spoglądał w ich zielone głębiny, dotykając palcem jej drżących ust. Potem

powoli ujął w dłonie głowę Katherine i przyciągnął do siebie.

Jego wargi były ciepłe, słodkie i delikatne i w pierwszej chwili jakby nieśmiałe.

Ale gdy oplótł ją ramionami i przycisnął do siebie, zaczęły żądać więcej.

background image

Zesztywniała, a on natychmiast wyczuł jej opór. Nie puścił jej jednak, lecz jego

uścisk  stał  się  teraz  subtelniejszy.  Głaskał  ją  delikatnie  po  plecach  i  starał  się

przekonywać  ustami  i  językiem,  który  krążył  wokół  jej  zamkniętych  ust.  Wbrew

woli Katherine poczuła, że ustępuje pod tym naporem, i z cichym jękiem poddała

się pieszczocie.

Kiedy oboje stracili oddech, Jace oderwał się od jej ust, ale przylegał wargami

do uszu, całował powieki...

-  Masz  oczy  koloru  świeżych  wiosennych  liści -  szeptał. -  Skąd  wzięłaś  takie

czarne rzęsy? Blondynki nie mają takich ciemnych rzęs.

Jego ręce i usta pieściły całą jej twarz. Wsunął palce we włosy Katherine.

- Masz włosy jak z jedwabiu. Chciałbym, żeby mi zasypały twarz.

Dotknął  jej  ust  jeszcze  delikatniej  niż  przed  chwilą,  a  ona  zareagowała  na  to

spontanicznie. Przygarnął ją mocno, klęcząc w rozkroku.

Przeraziły ją te nowe doznania; chciałaby się wyrwać z objęć Jace’a, ale usta,

które pieściły jej szyję, były tak delikatne, a ręce pod koszulką tak czule głaskały

jej skórę na plecach. Co w tym złego? Nieśmiało podniosła ramiona i objęła Jace’a

za szyję, dotykając muskularnych barków.

-  O  Boże,  Katherine -  wymamrotał.  Porastające  jego  tors  włosy  łaskotały  jej

piersi i brzuch. - Pragnę cię. Jesteś taka piękna... cudowna...

Położył  rękę  na  jej  piersi.  Gdzieś  w  podświadomości  Katherine  odezwały  się

dzwonki  alarmowe.  Nigdy  przedtem  nie  dopuściła  do  takiej  poufałości.  Powinna

się opierać. Przecież to jest Manning, ale nawet gdyby nie był Manningiem...

Boże,  co  się  z  nią  dzieje?  Czuła  swoje  boleśnie  nabrzmiałe  piersi  pod  jego

dłońmi. W przystępie budzącej się namiętności zacisnęła ręce na jego ramionach.

Przestań, proszę cię. Jace, Jace. Przestań, Jace. A potem zdała sobie sprawę, że

wymawia głośno jego imię i że brzmi to jak łkanie.

- Katherine, czujesz... Twoje piersi... Katherine, proszę cię...

background image

- Nie! - krzyknęła i odepchnęła go tak mocno, że stracił równowagę i upadł do

tym. - Nie! Nie dotykaj mnie.

Szybko poprawiła ubranie i drżącymi rękami zasłoniła płonące policzki.

- Katherine, ja...

- Przestań... Nie tłumacz się. Zostaw mnie w spokoju.

Sama  nie  wiedząc  czemu,  zaczęła  niepowstrzymanie  szlochać.  Czy  to  ze

wstydu,  z  poczucia,  że  coś  traci?  A  zresztą  co  za  różnica,  nie  będzie  wnikać  w

przyczyny.

Zła na siebie, cały gniew skierowała na niego.

- Czy ty sobie wyobrażasz, że ja ci pozwolę...? - Jakby cofając się przed czymś

niebezpiecznym,  dała  parę  kroków  do  tyłu. -  Myślisz,  że  każdy  ulegnie  twoim

zachciankom.  Kim  ja  jestem,  że  wielmożny  pan  Manning  raczył  zwrócić na  mnie

uwagę? Gdybym ci się poddała, miałbyś przeciwko mnie jeszcze jeden argument.

Pamiętam,  co  wasz  adwokat  powiedział  na  temat  moich  wątpliwych  zasad

moralnych.  Jesteś  zarozumiały,  samolubny,  zuchwały  i podstępny.  Jak  twój brat -

rzuciła szyderczo i odwróciła się tyłem.

W mgnieniu oka chwycił ją boleśnie za ramię i odwrócił do siebie. Jego oczy,

jeszcze  przed  chwilą  zamglone  z  pożądania,  teraz  pałały  złością.  Znikły  gdzieś

dołki w policzkach i czuły uśmiech. Zacisnął usta, miał kamienną twarz.

Katherine zadrżała z lęku przed tą tłumioną gwałtownością, która wybuchła tak

nagle.

- Do jasnej cholery! Żebyś się nigdy nie ważyła czegoś podobnego powtórzyć!

Rozumiesz?! - Potrząsnął nią, aż jej odskoczyła głowa. - Nie porównuj mnie nigdy

do mojego brata! Nigdy! - powiedział przez zaciśnięte zęby i żyły nabrzmiały mu

na szyi.

Katherine  skrzywiła  się  z  bólu,  tak  mocny  był  jego  chwyt.  Wreszcie  poprzez

gniew dotarło do niego, że sprawia jej ból. Puścił nagle jej ramię i odstąpił do tym.

background image

Odetchnął głęboko i zasłonił rękami oczy.

Kiedy po chwili znów na nią spojrzał, powiedział ochryple:

- Przepraszam cię. Zachowałem się niezbyt delikatnie...

Rozdział 4

Nie wiadomo, czy miał na myśli swój niepohamowany wybuch pożądania czy

złości, w każdym razie zaczął szybko zbierać rzeczy i pakować je do samochodu.

Katherine  zaryzykowała  jedno  szybkie  spojrzenie  w  jego  stronę,  gdy  milcząc

jechali do domu. Zobaczyła tylko zaciśnięte usta i skierowany przed siebie wzrok.

Gdy przyjechali, poszła na górę zanieść Allison do jej pokoju. Jason miał zwrócić

koszyk i opowiedzieć Happy o wycieczce.

Następnego ranka poszła do pracy jak zwykle, ale wszystko było inaczej. Czuła

się  zdenerwowana  i  rozdrażniona.  Nie  miała  pojęcia,  jaki  następny  ruch  wykona

Jace, i to ją męczyło.

Nie  przypuszczała,  żeby  próbował  wykraść  Allison  od  Happy  podczas  jej

pracy,  jednak  mu  nie  ufała.  Nie  był  w  jej  pojęciu  typem  zdolnym  do  takich

nikczemnych postępków, ale przecież i Peter udawał przed żoną dobre intencje.

Nie,  bez  względu  na  jego  urok  i  wygląd,  Jasonowi  Manningowi  nie  można

wierzyć. Byłaby głupia, gdyby myślała inaczej. Po powrocie do domu zastała go z

Happy. Pomagał jej reperować żaluzje okienne. Co za bezczelność!

- Czy to nie miło z jego strony, że mi naprawił te stare żaluzje? Wystarczyło, że

mu tylko o tym wspomniałam...

- To wzruszające.

Nie podejrzewająca niczego Happy nie pochwyciła ironii w głosie Katherine.

- Moi ludzie przygotowują teren pod wiercenia, więc mam parę dni wolnego -

wyjaśnił Jace. - To się nazywa szczęście, co?

Czarował i drażnił tym swoim uśmiechem.

background image

- Nadzwyczajne - Katherine uśmiechnęła się równie czarująco w nadziei, że go

sprowokuje. Ale on roześmiał się tylko. Co za denerwujący facet.

I  tak  działo  się  przez  parę  następnych  dni.  Wszędzie  go  było  pełno.

Gdziekolwiek  Katherine  się  obróciła,  wszędzie  natykała  się  na  Jace’a.  Pomagał

Happy  w  różnych  sprawach  domowych:  a  to  zaprowadził  jej  samochód  do

warsztatu, a to po południu zajął się Allison, żeby gospodyni mogła wziąć udział w

spotkaniu kobiet w kościele. Proponował także Katherine pomoc w domu, ale ona

odmawiała. Nie chciała się poddawać tym obłudnym zagrywkom.

W  piątek  po  południu  miała  nerwy  napięte  do  ostatnich  granic.  Zaczynał  się

semestr  jesienny  i  w  biurze  panował  wielki  ruch.  Katherine  nie  była  w  stanie

podawać  na  bieżąco  informacji  dla  prasy  i  jednocześnie  przygotowywać  mate-

riałów  reklamowych.  Jedno  i  drugie  należało  do  jej  obowiązków.  Przez  cały

tydzień  ciążyła  jej  myśl  o  tym,  co  wyprawia  Jace.  Siedząc  przy  maszynie,  nie

mogła się skupić.

Nagle za plecami usłyszała głos Ronalda Welsha:

- Katherine...

Jej  szef  miał  denerwujący  zwyczaj  wchodzenia  ukradkiem,  za  co  potem

wielokrotnie  przepraszał.  Ale  jego  uspokajające  poklepywanie  po  ramieniu  tylko

Katherine drażniło.

Starając  się  o  pracę  skłamała,  że  jest  wdową,  i  teraz  dalej  podtrzymywała  tę

mistyfikację. Jednak współczucie, jakie wzbudziła w Ronaldzie historia o zmarłym

tragicznie mężu, wydało się jej podejrzane.

- Przestraszyłem cię? Przepraszam...

Założyła  na  maszynę  plastikowy  pokrowiec,  a  on  w  tym  czasie  stanął

naprzeciwko niej.

-  Bardzo  się  dziś  śpieszysz  do  domu?  Pomyślałem  sobie,  że  moglibyśmy  z

okazji weekendu wpaść na drinka.

background image

Katherine  skuliła  się,  próbując  umknąć  przed  wielką,  mięsistą  łapą,  którą

Welsh położył jej na ramieniu, przyciskając do krzesła. Starała się nie panikować,

ale nagle poczuła się nieswojo w czterech ścianach pokoju biurowego.

- Dziękuję bardzo, panie Welsh...

- Ronaldzie.

- Dziękuję bardzo, Ronaldzie, ale naprawdę muszę wracać do domu. Boże, jak

już późno! - wykrzyknęła, rzuciwszy okiem na zegarek, chociaż nawet nie zdołała

dostrzec godziny. Marzyła tylko o wydostaniu się z małego biurowego pokoju.

Udało  jej  się  wstać  i  wysunąć  zza  maszyny,  ale  gdy  szła  do  drzwi,  Ronald

złapał ją za ramię.

- Wszyscy już poszli, Katherine. Śpieszą się na Święto Pracy. Mamy dla siebie

cały budynek i możemy sobie zrobić naszą małą prywatną uroczystość.

Ku jej przerażeniu podszedł do drzwi i zamknął je na klucz od środka.

-  Na  pewno  nie  chcesz  mi  sprawić  zawodu.  Zależy  ci  na  tej  pracy,  prawda?

Mam  nadzieję...  Byłoby  dobrze,  żebyś  jej  nie  straciła.  Jako  wdowa  z  małym

dzieckiem... - przymilał się obłudnie.

Strach  ścisnął ją  za gardło na  widok  rozgorączkowanego  wzroku, jakim  się  w

nią wpatrywał. Przełknęła nerwowo ślinę; uznała, że będzie lepiej wyprowadzić go

w pole udając przychylność.

- Wiesz co, Ronald... po zastanowieniu uznałam, że ten pomysł z drinkiem nie

jest  najgorszy... -  powiedziała  zmartwiałymi  ustami.  Jej  twarz  stężała.  Musi  się

dostać do drzwi!

-  Wiedziałem,  że  się  dogadamy,  Katherine. -  Ronald  przysunął  do  niej  swoje

grube cielsko i zaczął ją głaskać po policzku palcami przypominającymi serdelki.

Czuła,  jak  jej  coś  rośnie  w  gardle,  mimo  to  jednak  zdobyła  się  na  nieszczery

uśmiech. W ustach miała tak sucho, że wargi przyklejały się jej do zębów.

- Czego byś się napiła, kochanie? Mam tutaj mały barek na takie okazje.

background image

Mrugnął  do  niej,  po  czym  odwrócił  się  i  pochylił  nad  biurkiem.  Katherine  z

wahaniem dała krok w stronę drzwi. Żeby uśpić jego czujność, powiedziała:

- Wszystko jedno co. To, co masz.

- Bardzo lubię takie bezpośrednie kobiety.

Wyprostował się. W jednej ręce trzymał butelkę taniej wódki, a w drugiej dwie

zakurzone  szklaneczki.  Katherine  poznała  szklaneczki  z  kampusowej  kawiarni  i  z

trudem  powstrzymała  wybuch  histerycznego  śmiechu.  Welsh  nie  był  rozrzutnym

uwodzicielem.

-  Chodź  tu,  siądź  przy  mnie i  zrelaksuj  się  trochę. -  Usadowił  się  na  małej

kanapce i poklepał poduszkę obok.

Katherine miała do wyboru usiąść przy nim albo rzucić się do drzwi w drugim

końcu  pokoju.  Musi  uzbroić  się  w  cierpliwość  i  czekać  na  okazję.  Ale  czy  taka

okazja się nadarzy, zanim będzie za późno? Podeszła do kanapy na uginających się

nogach i usiadła.

Mdły  zapach  tłustego  olejku  do  włosów  i  potu,  zmieszany  z  oparami  wódki,

którą  Ronald  jej  podsunął,  sprawił,  że  o  mało  nie  dostała  torsji.  Mimo  to

uśmiechnęła  się  i  podniosła  szklaneczkę  do  ust.  Dotychczas  pijała  tylko  wino  lub

napoje  bezalkoholowe.  Pierwszy  łyk  kiepskiej  mocnej  wódki  ledwie  jej  przeszedł

przez gardło.

- Lubię dziewczyny, które noszą sukienki. Ty przychodzisz do pracy zawsze w

sukience albo w spódnicy.

Położył swoją tłustą łapę na jej kolanie i powoli przesuwał ją wyżej. Nie, ona

tego nie wytrzyma!

- Niektórzy nie lubią rajstop, ale ja uważam, że są bardzo seksowne - mówił.

Jego  łapa,  którą  trzymał  już  teraz  pod  spódnicą  Katherine,  wędrowała  coraz

wyżej; na górną wargę wystąpiły mu kropelki potu.

- Proszę, nie, panie... Ronaldzie... - jej głos zabrzmiał wysoko, piskliwie.

background image

Welsh  rzucił  się  na  nią,  przewrócił  na  kanapę  i  przywalił  swoim  tłustym

cielskiem,  potężnym  łapskiem  sięgając  jednocześnie  pod  jedwabną  bluzkę.

Szarpnęła się, a jemu w ręku została kieszonka.

-  Nie  udawaj,  Katherine.  Ty  też  tego  chcesz,  tak  samo  jak  ja -  wychrypiał. -

Możesz wrzeszczeć, ile ci się podoba. Nikt cię nie usłyszy.

Dyszał  ciężko,  a  może  to  jej  huczało  w  głowie,  kiedy  próbowała się  wyrwać

spod ciężaru, który ją przygniótł.

- Nie... O Boże... pan oszalał... proszę... nie!

Szarpnął  na  niej  bluzkę,  aż  poleciały  guziki.  Nie  mogąc  drżącymi  palcami

odpiąć sprzączki stanika, złamał plastikowy uchwyt.

Kiedy  wpił  się  w  nią  natarczywymi  ustami,  ugryzła  go  w  grubą  wargę,  a  on

wymierzył jej mocny policzek i chwycił za piersi. Krzyknęła z bólu, kiedy zaczął je

gnieść, drapać i szczypać.

Oderwał usta od jej warg i przycisnął do szyi, i wtedy Katherine ostatkiem sił

krzyknęła po raz drugi. Na jej przenikliwy głos nałożył się dźwięk tłuczonego szkła

i łamanego drewna.

Ponad masywnym ramieniem Welsha ujrzała Jace’a, który jednym kopnięciem

rozwalił  drzwi,  a  potem  trzema  susami  znalazł  się  przy  nich.  Złapał  Ronalda  za

kołnierz, ściągnął z Katherine i rzucił o przeciwległą ścianę.

- Ty sukinsynu! - ryknął, ładując mu pięść w ogłupiałą twarz.

Katherine  usłyszała  przerażający  odgłos  miażdżonej  kości  i  zobaczyła  krew

tryskającą ze zmasakrowanego nosa Ronalda.

Widząc,  że  Jace  bez  opamiętania  okłada  pięściami  słaniającego  się  Welsha,

który byłby osunął się na ziemię, gdyby go Jace nie trzymał za zakrwawiony przód

koszuli, zaczęła histerycznie płakać.

Jace  załadował  Ronaldowi  jeszcze  jeden,  ostatni,  cios  w  brzuch  i  dał  mu

spokój. Welsh jęknął i zwalił się na podłogę.

background image

Katherine  usiadła,  ale  miała  uczucie,  że  zaraz  zacznie  krzyczeć  i  nigdy  nie

przestanie.

Jace ukląkł przed nią i odgarnął jej potargane włosy z białej jak papier twarzy.

- Katherine? - spytał cicho. - Katherine, czy nic ci się nie stało?

Jego twarz wyrażała taki niepokój, że nie mogła powstrzymać łez.

- N...nic - wyjąkała.

Jace palcami wytarł jej łzy i dotknął zaczerwienienia na policzku. Usta ułożyły

mu się w twardą linię.

- Zaraz wrócę, tylko... - Chciał wstać, ale Katherine rozpaczliwie złapała go za

ramiona.

- Nie! Jace, proszę cię, nie zostawiaj mnie z nim samej. Nie zniosłabym tego.

Proszę cię, proszę... - wpadła w histerię.

Jace ją przytulił i pogłaskał pocieszająco.

-  Już  dobrze,  dobrze.  Nie  zostawię  cię,  Katherine.  Przyrzekam.  Cicho,  cicho.

Chciałem tylko przynieść coś do pisania. Rektor tej szacownej uczelni powinien się

o  tym  dowiedzieć  jeszcze  dziś.  Ale  mam  nadzieję,  że  wystarczy  rozmowa

telefoniczna.

Trzymając wciąż Katherine w objęciach, postawił ją drżącą na podłodze, zabrał

z biurka jej torebkę, a potem wziął dziewczynę w ramiona i wyniósł w wieczorną

ciszę. Było już ciemno i kampus college’u w Van Buren zupełnie opustoszał.

Jace  posadził  Katherine  w  samochodzie  i  zaczął  grzebać  wśród  tysiąca

porozrzucanych z tyłu rzeczy, aż wreszcie znalazł to, czego szukał.

- Masz, włóż to na siebie.

Cofnęła się, gdy sięgnął ręką do jej podartej bluzki.

- Katherine, jeżeli Happy zobaczy cię w tym  stanie, będziesz musiała udzielić

jej  krępujących  wyjaśnień.  Włóż  tę  koszulkę,  może nam  się  uda  wejść  do  domu,

nie zwracając jej uwagi. Jeśli będzie coś mówić, to jej powiem, że wylałaś na siebie

background image

atrament albo się pobrudziłaś, albo coś w tym rodzaju, dobrze?

Skinęła  głową  i  nie  opierała  się  już  więcej,  gdy  delikatnie  pomagał  jej  zdjąć

porwaną,  zniszczoną  bluzkę,  którą  potem  rzucił  na  podłogę  dżipa.  Zaczerwieniła

się, gdy zsuwał jej ramiączka stanika.

- Niech go cholera - mruknął na widok zadrapań i siniaków na jej piersiach. Z

czułością dotknął czubkiem palca szczególnie głębokiego zadrapania.

Katherine  patrzyła  mu  w  twarz.  Przenikało  ją  ciepło  jego  ręki,  usuwając

zarówno ból fizyczny, jak i szok emocjonalny.

Jace zacisnął zęby i syknął:

- Powinienem wrócić i zabić tego sukinsyna!

Starając się nie sprawić Katherine bólu, włożył jej przez głowę koszulkę. Była

za duża, ale miękki materiał łagodził pieczenie skóry.

Ruszył dopiero wtedy, gdy się upewnił, że siedzi wygodnie. Nie jechał jednak

zbyt szybko, a kiedy znaleźli się na miejscu, wyłączył silnik i wysiadł z dżipa nic

nie  mówiąc.  Katherine  zauważyła  z  ulgą,  że  samochodu  Happy  nie  widać  na

zwykłym miejscu.

Nie zważając na jej protesty, zaniósł Katherine na górę. W odpowiedzi na jego

pytające  spojrzenie  wskazała  mu  pokój  Allison.  Położył  ją  tam,  gdzie  sypiała:  na

dużym, podwójnym łożu.

-  W  czym  ci  mogę  pomóc? -  spytał. -  Tylko  mi  nie  mów,  że  nie potrzebujesz

pomocy.

Spojrzała na niego i drżącymi ustami wyjąkała:

-  Dz...dziękuję,  Jace.  On  chciał...  Nie  wiem,  czy  dałabym  sobie  radę. To było

straszne.

Wzdrygnęła się, skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła się kiwać w przód i w

tył.

-  O  Boże,  Katherine,  nawet  nie  potrafię  sobie  wyobrazić  takiej  okropności.

background image

Kiedy wszedłem i zobaczyłem...

- A skąd się tam wziąłeś? - zastanowiło ją nagle.

Nie patrząc jej w oczy, mruknął pod nosem:

-  Ja...  no...  Od czasu,  jak  go  poznałem  na  zabawie,  czułem,  że  coś  jest  nie  w

porządku....  Intuicja.  Dziwnie  na  ciebie  patrzył,  więc  miałem  na  niego  oko.  A

dziś... Cały budynek był ciemny. Wszyscy wyszli, z wyjątkiem was. Wydało mi się

to  podejrzane.  Chciałem  otworzyć  drzwi,  ale  były  zamknięte.  I  wtedy  ty  zaczęłaś

krzyczeć...

- Dziękuję - szepnęła i nieśmiało sięgnęła do jego ręki. Chwycił jej małą dłoń w

swoją wielką i, patrząc jej w oczy, delikatnie nakreślił palcem koło po wewnętrznej

stronie.  Od  tej  hipnotycznie  działającej  pieszczoty  Katherine  zrobiło  się  gorąco.

Cofnęła rękę. Jace puścił ją od razu. - Chciałabym się wykąpać - powiedziała.

- Dobrze. Ja w tym czasie załatwię telefony.

Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Gorąca woda paliła świeże skaleczenia, ale oczyściła jej ciało z nienawistnego

zapachu  i  dotknięć  Ronalda.  Włożyła  nocną  koszulę  i  położyła  się  obok  łóżeczka

malej.

- Wchodzę! - zawołał Jace i wszedł do pokoju tyłem, plecami otwierając sobie

drzwi. W rękach miał tacę. - Obsługa restauracyjna - oświadczył wesoło.

Katherine roześmiała się na widok ściereczki zatkniętej za pasek jego dżinsów.

Ostrożnie  umieścił  tacę  na  jej  kolanach  i  wyprostował  się,  z  dumą  patrząc  na

rezultat swoich wysiłków.

-  Pomyślałem,  że  może  będziesz  miała  ochotę  na  herbatę  i  grzankę.  Jeślibyś

chciała  omlet  albo  coś  innego,  to  mogę  ci  w  każdej  chwili  zrobić,  ale  nie  sądzę,

żebyś miała w tej chwili szczególny apetyt.

- Dziękuję, grzanka wystarczy - powiedziała, parząc sobie usta herbatą.

Jace swobodnie, bez najmniejszego skrępowania, usiadł w nogach łóżka.

background image

-  Chcę  cię  zawiadomić,  że  pan  Ronald  Welsh  nie  pracuje  już  w  college’u  w

Van  Buren.  Zadzwoniłem  do  rektora,  przerywając  mu barbecue  w  ogrodzie,  i

opowiedziałem  mu  tę  historię.  Zagroziłem,  że  jeśli  nie  zwolni  Welsha,  na  pierw-

szych  stronach  gazet  mogą  się  pojawić  nieprzyjemne  tytuły  albo  dojdzie  do

publicznych  wystąpień  na  temat  molestowania  seksualnego  w  miejscu  pracy.

Przekonałem go bez trudu.

Uśmiechnął się do Katherine, ale jego niebieskie oczy nie były wesołe.

-  A  jak  pan  Welsh? -  spytała  nieśmiało.  Wciąż  widziała  jego  skulone  ciało

leżące na podłodze.

- Wezwałem pogotowie - powiedział Jace wstrzemięźliwie.

Katherine skinęła głową.

- Ma rodzinę. Myślę o tym, co się z nimi stanie, kiedy straci pracę - mruknęła w

zamyśleniu.

- Mają zapewnioną pomoc podczas jego pobytu w szpitalu i pokrycie kosztów

leczenia.

Katherine spojrzała zdziwiona.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

Wziął  do  ręki  jedno  z  pluszowych  zwierzątek  Allison  i  zaczął  przyglądać  się

jego uszom.

-  Nieważne -  odparł  wymijająco,  a  potem  szybko  dodał: -  Ktoś  z  college’u

przyprowadzi twój samochód.

Katherine chciała go jeszcze o coś zapytać, ale nie zdarła, bo już słychać było

wesołe okrzyki Happy, która wchodziła właśnie do living-roomu.

-  Katherine,  Jace,  jesteście?  Miałyśmy  z  Allison  sprawę  do  załatwienia  i... -

urwała. Jej potężna postać wypełniła drzwi.

Szeroko otworzyła oczy, widząc ich oboje na łóżku i Katherine w negliżu.

- Co...

background image

Jace nie dał jej dokończyć. Wstał i wziął od niej Allison.

- Katherine rozbolał w pracy brzuch. Zadzwoniła do mnie, żebym ją przywiózł.

Kazałem jej się położyć do łóżka i dobrze się wyspać.

Jak on gładko kłamie, pomyślała Katherine.

- Och, kochanie, jak się czujesz? Może wezwać doktora? - zapytała Happy.

Katherine stanowczo zaoponowała:

- Nie. Nie, nic mi nie jest. Musiałam zjeść coś niedobrego podczas lunchu. Coś,

co mi zaszkodziło.

- Leż w łóżku i o nic się nie martw. Zabiorę Allison na noc do siebie.

-  Nie,  Happy.  Chcę,  żeby  była  ze  mną -  odparła  Katherine.  Bliskość  małego

ciałka Allison dawała jej poczucie bezpieczeństwa i uspokajała.

- A jeżeli złapałaś jakiegoś zakaźnego wirusa? Mała...

- Nie, z pewnością nie - przerwał jej Jace. - Zresztą postanowiłem zostać tu na

noc. Gdyby Katherine czegoś potrzebowała albo gdyby się gorzej poczuła, to panią

poproszę.

Katherine i Happy spojrzały na niego zdumione. Happy ocknęła się pierwsza.

- Ależ, Jace, czy to będzie stosowne? To znaczy...

-  Oczywiście.  Będę  spał  w  living-roomie.  I  tak  miałem  siedzieć  w  nocy,  bo

muszę przygotować wykresy i mapy, więc równie dobrze mogę to zrobić tutaj.

Gospodyni  nie  bardzo  się  to  podobało,  ale  Jace  był  tak  rozbrajający,  że

poniechała dalszych protestów.

-  Lepiej  dajmy  Katherine  trochę  pospać -  zaproponował,  więc  Happy

powiedziała im dobranoc, poklepała Allison po pleckach i wyszła.

Jace położył Allison do łóżeczka i powiedział:

-  Nie  zasypiaj  jeszcze,  księżniczko,  zaraz  wracam. -  Obrócił  się  w  wąskim

przejściu między łóżkami i spytał Katherine: - Zjadłaś już?

Skinęła głową.

background image

- Może jeszcze?

Zaprzeczyła ruchem głowy. Zabrał tacę i wyszedł z pokoju.

Po powrocie wesoło zatarł ręce i pochylił się nad łóżeczkiem małej.

- Nigdy jeszcze tego nie robiłem, Allison, ale ty mi wszystko powiesz, prawda?

Katherine  roześmiała  się  patrząc,  jak  swoimi  wielkimi  łapskami  odpina

guziczki  pajacyka  Allison.  Rozebrał  ją,  zmienił  pieluchę,  nasmarował  małą

kremem,  przypudrował,  włożył  jej  piżamkę,  wyjął  z  łóżeczka  i  zabrał  do  kuchni,

żeby  jej  przygotować  butelkę.  Katherine  słyszała,  jak  cały  czas  przemawia  do

dziecka.

Wrócił z butelką i usiadł w wiklinowym bujanym fotelu, który zatrzeszczał pod

jego ciężarem.

- Czy to paskudztwo wytrzyma?

- Mam nadzieję - powiedziała Katherine stłumionym głosem spod kołdry.

- To oczywiście wina Allison. Gdyby nie była taka gruba, nie ważylibyśmy tak

dużo. Słyszysz, księżniczko? Musisz przejść na dietę.

Wetknął  małej  smoczek  do  buzi.  Złapała  go  usteczkami  i  zaczęła  łapczywie

cmoktać.

Katherine  z  zainteresowaniem  obserwowała,  jak  Jace  karmi  Allison.

Przemawiał do niej po cichu, a ona przyglądała mu się z zainteresowaniem. Gdy się

nad nią schylał, ociągała do jego twarzy malutkie piąstki.

Ciepła herbata i kojący głęboki głos Jace’a podziałały na Katherine usypiająco.

Westchnęła z zadowoleniem i schowała się głębiej pod kołdrę.

Allison  rozprawiła  się  z  całą  butelką  mleka  i  Jace  podniósł  ją  do  góry.  Kiedy

beknęła donośnie, roześmiał się serdecznie, położył małą na brzuszku, poklepał po

okrągłym tyłeczku i przykrył flanelową kołderką. Potem zgasił lampkę przy łóżku

Katherine.  Pozostało  jedynie  światło  sączące się  przez  uchylone  drzwi  z  living-

roomu.

background image

Jace usiadł na brzegu łóżka i pochylił się nad Katherine.

- Jak się czujesz? - zapytał cicho.

Czuła się bezpieczna i zależna od niego. Jak Allison.

- Świetnie - szepnęła w odpowiedzi.

Opuścił niżej głowę i jego oddech poruszył jej włosy. Musnął czoło Katherine

gorącymi  wargami.  Na  powiekach  poczuła  lekkie  jak  puch  pocałunki.  Przesunął

usta na jej ucho. Ułatwiła mu to, obracając głowę na poduszce.

- Wiem, że nie jesteś w romantycznym nastroju po tym, co dzisiaj przeszłaś, ale

bardzo  chciałbym  cię  pocałować -  wyszeptał  jej  do  ucha,  w  którym  poczuła

wilgotny koniuszek jego języka.

Z cichym jękiem zwróciła twarz w jego stronę, szukając w ciemności jego ust.

Rozkoszowali się sobą, dotykając się nawzajem i smakując. Doprowadził ją do

szaleństwa  językiem,  którym  penetrował  każdy  najmniejszy  zakamarek  jej  ust,  a

potem wypełnił je całe. Wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie.

- Katherine... - wychrypiał tuż przy jej policzku - ...ja już tak dłużej nie mogę.

- Nie możesz? - spytała niepewnie.

- Nie mogę - odparł łamiącym się głosem.

Niechętnie rozplotła palce na jego szyi i Jace zaczął się podnosić.

- Jace - powiedziała po chwili.

Znów przy niej usiadł.

- Słucham?

Nieśmiało  wyciągnęła  rękę  i  wsunęła  ją  za  rozchyloną  koszulę,  dotykając

sprężystych włosów i gładząc ciepły, muskularny tors.

- Jeszcze raz ci dziękuję za to, co zrobiłeś.

Znów  się  nad  nią  pochylił.  Tym  razem  chłonął  jej  usta  z  nieposkromioną

namiętnością.  Jego  ręka  wędrowała  pod  kołdrą,  aż  dotknęła  jej  talii.  Przez  cienką

bawełnianą koszulkę Katherine wyczuwała każdy jego ruch. Przesunął ręką po jej

background image

biodrze i zatrzymał ją na brzuchu.

Katherine  ogarnęła  fala  pomieszanej  z  lękiem  rozkoszy,  gdy  dłoń  Jace’a

znieruchomiała  na  trójkącie  pomiędzy  jej  udami.  Czas  płynął  w  przyśpieszonym

rytmie  ich  serc.  Jace  wciąż  trwał  w  żarliwym  pocałunku.  A  potem  powoli  zaczął

zataczać ręką małe kręgi, jego palce pieściły ją coraz niżej i głębiej, aż...

- Jace! - krzyknęła.

W tym krzyku była panika. Cofnął natychmiast rękę i ujął w dłonie jej twarz.

-  Nie  będę  cię  dzisiaj  niepokoił.  Tak  sobie  przyrzekłem.  I  nigdy  nie  zrobię  ci

krzywdy.

Pocałował ją lekko i szybko wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Nazajutrz rano Katherine włożyła szlafrok, przewinęła rozkapryszoną i głodną

Allison i dopiero potem zapuściła się w głąb mieszkania.

Jace  stał  przy  zlewie  i  podśpiewywał,  wyciskając  sok  z  pomarańczy  do

dzbanka. Kuchnię wypełniał aromat świeżo parzonej kawy.

- Dzień dobry paniom - powiedział przez ramię.

- Dzień dobry. Czy ty w ogóle spałeś? - zapytała Katherine. Zauważyła leżące

w living-roomie na podłodze okresy i mapy.

- Owszem, uciąłem sobie drzemkę.

Stojąc przed nią, wycierał ręce. Porzuciwszy żartobliwy ton zapytał:

- Jak się czujesz?

Uśmiechnęła się do niego i odparła:

- Bardzo dobrze. Naprawdę. Teraz, w dzień, cała ta historia wydaje mi się tylko

złym snem.

- To wspaniale. Cieszę się.

Pogłaskał ją po policzku i dodał:

- Nakarm księżniczkę, a ja zrobię dla nas jajka.

background image

-  Dobrze -  zgodziła  się  Katherine.  I  właśnie  w  tej  chwili  zadzwonił  telefon.

Sięgnęła  po  słuchawkę. -  Halo? -  zapytała,  po  czym  zdziwiona  oddała  słuchawkę

Jace’owi.  Skąd  ktokolwiek  mógł  wiedzieć,  że  Jace  jest  właśnie  tutaj? -

Zamiejscowa z przywołaniem, do ciebie - powiedziała.

- Jace Manning. Tak, Mark - mówił szorstko do mikrofonu, nie patrząc na nią. -

O,  cholera!  Myślałem,  że  może  oni...  Nie  wiem.  Czy  wszystko  jest  załatwione?

Zaraz,  jak  on  się  nazywa?  Dobrze,  kiedy?  Nie,  ale  jakoś  znajdę.  Do  diabła,

zapomniałem  o  święcie.  Nie.  Nie.  Przypuszczałem,  że  mogą  wyciąć  taki  numer.

Będę... Taak. Jeżeli zdarzy się coś takiego, o czym powinienem  wiedzieć, dzwoń.

Ty  też.  Jak  będzie  załatwione,  to  zadzwonię.  Możesz  im  tak  powiedzieć.  Tak,  na

pewno będzie bomba. Do widzenia i bardzo ci dziękuję, Mark.

Odłożył słuchawkę i przez dłuższy czas patrzył na telefon, a potem odwrócił się

i spojrzał prosto w pytające oczy Katherine.

- Kiedy będziesz gotowa, żeby pojechać do Dallas?

- Do Dallas? - spytała. - Po co miałabym jechać do Dallas?

- Na ślub. Dzisiaj się pobieramy.

Rozdział 5

-  Czyś  ty  zwariował? -  Katherine  dosłownie  zatkało.  Popatrzyła  na  Jace’a  z

niedowierzaniem. Spokojnie wytrzymał jej wzrok.

- Być może - powiedział ponuro - ale nie mamy wyboru.

- Wyboru? O czym ty mówisz?

Allison  stawała  się  coraz  bardziej  niespokojna.  Katherine  przełożyła  małą  na

drugą rękę i zaczęła ją huśtać.

- Katherine...

Jego spokojny głos doprowadzał ją do szału.

- Daj Allison butelkę, a my tymczasem pogadamy.

Rzuciła  mu  wściekłe  spojrzenie,  ale  wzięła  butelkę  z  mlekiem,  którą  Jace

background image

przewidująco  wyjął godzinę  wcześniej  z lodówki.  Usiadła  przy  stole  na  jednym  z

giętych  krzeseł,  trzymając  Allison  na  lewej  ręce.  Uspokoi  marudzące  dziecko

butelką, a potem nakarmi je kaszką z owocami. Teraz musi się skupić.

Udając opanowanie, spytała:

-  No  dobrze,  a  kto  zatelefonował  do  ciebie  na  mój  numer?  Poza  tym

chciałabym  wiedzieć,  i  to  zaraz,  co  masz  na  myśli  mówiąc,  że  się  pobieramy.

Jestem ciekawa, jak teki absurdalny pomysł mógł ci w ogóle przyjść do głowy.

Jace uśmiechnął się i powiedział:

-  Właśnie  zaproponowałem  pewnej  damie  małżeństwo,  ale  nawet  nie  wiem,

jaką lubi kawę ani czy w ogóle ją pije.

- Poproszę kropelkę mleka - odparła Katherine. Kiedy Jace przejdzie wreszcie

do głównego tematu?

Zrobił jej kawę i postawił przed nią na stole. Swój kubek ponownie napełnił i

usiadł okrakiem na krześle, zaplatając ręce na wygiętym oparciu.

-  Słuchaj,  moi  rodzice  występują  z  doniesieniem  do  prokuratury,  że  porwałaś

ich wnuczkę. Kiedy dowiedzą się, gdzie jesteś, zostaniesz aresztowana...

Katherine  zbladła  jak  papier  i  potrząsnęła  głową.  Allison  zaczęła  się  kręcić,

zbyt mocno przyciśnięta przez ciotkę.

- Nie, nie, tego nie mogą zrobić! Ja jestem jej opiekunką. Moja siostra...

Przerwał jej:

-  Mogą  zrobić  i  zrobią!  Wierz  mi.  Pozwól,  że  ci  opowiem  wszystko  od

początku.

Kiwnęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Jace powiedział jej, co wie

o sytuacji w Denver.

- Mój przyjaciel, który jest prawnikiem, trzyma rękę na pulsie. Kiedy wróciłem

z  Afryki,  stwierdziłem,  że  moi  rodzice  są  na  ciebie,  mówiąc  delikatnie,  wściekli.

Już wtedy odgrażali się, że ci odbiorą Allison.

background image

Zauważył, że Katherine chce coś powiedzieć, lecz powstrzymał ją ruchem ręki.

- Wysłuchaj mnie do końca.

Niechętnie skinęła głową.

- Kiedy się tu wybierałem, mówiło się o porwaniu, FBI i w ogóle. Poprosiłem

Marka,  tego  mojego  przyjaciela  prawnika,  żeby  mnie  informował  o  wszystkim.

Kontaktowałem się z nim co parę dni i dałem mu twój telefon na wypadek, gdyby

nie mógł mnie złapać przez Sunglow czy w motelu.

- Ale ja jej nie porwałam! - wykrzyknęła Katherine, kiedy Jace przerwał, żeby

łyknąć kawy. - Mary powierzyła mi ją przed śmiercią. Mam na to dokument.

- Gdzie?

Zawahała się, a potem pokazała palcem biurko w living-roomie.

- Trzecia szuflada po lewej stronie.

Jeżeli  zniszczy  ten  papier,  to  zawsze  jest  oryginał  w  sejfie  w  Denver,

pomyślała.

Jace  wyjął  kopię  z  biurka  i  wrócił  do  kuchni.  Obejrzał  ją  dokładnie,  a  potem

smutno spojrzał na Katherine.

- Napisała to przed samą śmiercią?

- Tak - potwierdziła.

-  To  bardzo  wymowne  i  wzruszające,  ale  wątpię,  czy  będzie  miało  znaczenie

dla sądu.

- Oryginał jest w sejfie w Denver - dodała Katherine z nadzieją.

Jace potrząsnął głową i westchnął.

-  Czy  ktoś  był  świadkiem,  jak  to  pisała? -  zapytał. -  Nikt  prócz  niej  tego  nie

podpisał.

Katherine, przygnębiona, potrząsnęła przecząco głową.

- Nie - odparła.

-  W  każdym  stanie  są  inne  kryteria  oceny  legalności  testamentów.  Możemy

background image

sprawdzić przepisy w Kolorado, ale...

Wzruszył ramionami i zamilkł. Potarł czubek nosa i spojrzał na Katherine.

- Posłuchaj, co chcę zrobić... - zaczął i znów urwał.

Wstał, podszedł do okna i popatrzył na poranny krajobraz.

-  Byłem  pewny,  że  moi  rodzice  zrobią  wszystko,  by  przejąć  opiekę  nad

dzieckiem Petera - powiedział.

Po  raz  pierwszy  w  ich  rozmowie  padło  to  imię.  Jeszcze  teraz  wspomnienie

Petera  przyprawiało  Katherine  o  dreszcz.  Czy  kiedykolwiek  zapomni  bladą,

umęczoną, nieszczęśliwą twarz Mary? Jace wyrwał ją z zamyślenia, mówiąc:

-  Postanowiłem,  że  sam  wystąpię  o  opiekę  o  Allison.  Dlatego  zacząłem  cię

szukać.  Zamierzałem  wystąpić  przeciwko  tobie  do  sądu  o  odebranie  Allison.  Ale

potem...  kiedy  zobaczyłem...  jak  dobrze  się  nią  opiekujesz...  Wiem  przecież,  że

dziecku  potrzebna  jest  matka.  Więc... -  wzruszył  ramionami -  wtedy  uznałem,  że

powinniśmy  połączyć  wysiłki  i  wspólnie  opiekować  się  małą.  Kazałem  Markowi

załatwić wszystko tak, żebyśmy mogli wziąć ślub tu, w Teksasie. Teraz, skoro moi

rodzice  chcą  zrealizować  swoje  groźby,  powinniśmy  pobrać  się  jak  najszybciej.

Najlepiej dzisiaj.

Trudno jej było uwierzyć, że Jace tak bezceremonialnie bierze w swoje ręce jej

życie, nawet się nie troszcząc, czy jej się to podoba, czy nie.

- No tak, szanowny panie Manning - powiedziała - ale problem polega na tym,

że ja nie zamierzam wychodzić za mąż za pana ani w ogóle za nikogo. Chyba masz

źle  w  głowie,  wyobrażając  sobie,  że  wyjdę  za  któregokolwiek  z  Manningów.

Pamiętam dobrze, jak okrutny był Peter dla Mary.

Odwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz.

-  Wiem,  co  myślisz  o  mojej  rodzinie.  Wiem  też,  dlaczego  tak  myślisz.  I  nie

mam o to do ciebie żalu.

-  Bardzo  ci  jestem  wdzięczna -  odparła ironicznie. -  Ale  skąd mogę  wiedzieć,

background image

czy to  nie element tej  samej  intrygi,  czy nie  zabierzesz  mi  Allison,  żeby  ją  oddać

swoim  rodzicom?  Trudno  mi  uwierzyć,  żeby  jakikolwiek  mężczyzna,  choćby  nie

wiem jak pięknie o tym mówił, chciał się naprawdę opiekować czteromiesięcznym

dzieckiem.

Jej  słowa  były  okrutne,  ale  nie  mogła  inaczej  tego  załatwić.  Gdyby  to  nie

chodziło o córkę Mary, potrafiłaby stawić mu czoło.

-  Czy  ty  sobie  wyobrażasz,  na  co  wyrośnie  Allison  pod  opieką  twojej  matki?

Na pewno...

- Owszem - wtrącił spokojnie. - Wyobrażam sobie.

- To powiedz.

- Wychowa ją na beznadziejnie głupią dziewczynę, bezmyślną, nie interesującą

się nikim ani niczym poza sobą. Tak samo, jak wychowała jej ojca.

- Przepraszam, nie chciałam... - powiedziała Katherine.

-  Nie  musisz  przepraszać.  Oczywiście  masz  o  mnie  bardzo  kiepskie  zdanie.

Uważasz,  że  się  niczym  od  nich  nie  różnię.  Nic  dziwnego,  że  nie  możesz

zdecydować się na małżeństwo ze mną.

- Ja za ciebie nie wyjdę, Jace! - wrzasnęła, ale po chwili ochłonęła i dodała: -

Uczono mnie, że małżeństwo to poważna sprawa i że...

-  Oskarżenie  o  porwanie  dziecka  to  też  poważna  sprawa,  Katherine.  To  się

przyklej do ciebie na całe życie. Śmierć Petera i Mary, nie mówiąc już o tej dziew-

czynie,  która  zginęła  z  nim  razem,  znowu  znajdzie  się  na  pierwszych  stronach

gazet. Czy chcesz przejść to piekło jeszcze raz? Poprzednio stałaś z boku, ale tym

razem znajdziesz się w samym środku, bo dojdzie jeszcze sprawa Allison.

Przeszedł  przez  pokój  i  oparł  się  o  stół.  Jego  twarz  znalazła  się  tuż  przy  jej

twarzy.

-  Czy  jesteś  przygotowana  na  proces  sądowy? -  zapytał. -  Czy  podołasz  temu

finansowo? Żaden adwokat nie podejmie się prowadzenia tej sprawy za mniej niż

background image

pięć  tysięcy  dolarów.  Być  może  będzie  to  nawet  więcej.  Zapewniam  cię,  że  moi

rodzice  zrobią  wszystko,  żeby  wygrać.  Nie  cofną  się  przed  żadnymi  kosztami,

użyją każdego podstępu. A co w tym czasie będzie z Allison? Prawdopodobnie zo-

stanie  oddana  pod  opiekę  władz  stanowych  i  pozostanie  w  domu  dziecka  aż  do

wyroku sądu. To może trwać całe miesiące. Czy tego chcesz dla niej?

Katherine  przytuliła  dziecko  i  odwróciła  twarz.  Miał  rację.  Nie  da  sobie  rady.

Nawet gdyby w końcu wygrała, to cena zwycięstwa będzie ogromna.

-  A  jeżeli...  gdyby...  zawrzemy  małżeństwo,  czy  twoi  rodzice  nie  oskarżą  nas

obojga? - zapytała.

- Mogliby wystąpić przeciwko mnie, gdybym sam starał się o przysposobienie

Allison.  Mieliby  argument  niepełnej  rodziny.  Ale  przeciwko  nam  obojgu  nie

wystąpią.  Razem  będziemy  stanowić  rodzinę.  Podejmiemy  od  razu  kroki  w  celu

adoptowania  Allison.  Wówczas  pod  względem  prawnym  stanie  się  naszym

dzieckiem,  i  będzie  to  coś  więcej  niż  opieka.  Każdy  sąd  to  zaakceptuje.  No  i

jesteśmy  dużo  młodsi  od  moich  rodziców,  to  jeszcze jeden  punkt dla nas.  A  poza

tym - uśmiechnął się gorzko - chyba nie chcieliby tego rodzaju rozgłosu, zwłaszcza

matka.  Jestem  przekonany,  że  kiedy  się  dowiedzą  o  naszym  ślubie,  zwołają

konferencję prasową i ogłoszą, że szalenie się cieszą z takiego rozwiązania. Dadzą

do zrozumienia, że to ich pomysł i że są zachwyceni naszym małżeństwem.

Katherine  zdążyła  już  nakarmić  Allison,  która -  nieświadoma,  że  stała  się

przyczyną  tak  poważnego  konfliktu -  spokojnie  zasnęła.  Zaniosła  ją  do  sypialni  i

położyła w łóżeczku. Kąpiel miała być później.

Kiedy wróciła do kuchni, Jace zmywał naczynia.

- Pośpiesz się i ubierz - powiedział. - Mamy być u zaprzyjaźnionego z Markiem

sędziego o drugiej.

-  Jace,  ale  ja  nie  mogę  za  ciebie  wyjść -  oświadczyła.  Może  sytuacja  nie

wygląda  tak  źle,  jak  ją  przedstawił.  Teraz  nie  ma  się  co  kłócić,  ale  do  czego  to

background image

podobne,  żeby  ją  tak  terroryzował. -  Dam  sobie  radę  z  Allison  i  ze  swoimi

sprawami.

Kiedy  się  do  niej  odwrócił,  w  jego  niebieskich  oczach  dostrzegła  błyski

gniewu. Wepchnął kciuki w szlufki dżinsów i przyjął wojowniczą postawę.

-  Widać,  jak  dajesz  sobie  radę  ze  swoimi  sprawami! -  wybuchnął. -  Wczoraj

niewiele brakowało, żeby cię zgwałcił jakiś stary sukinsyn, tak napalony, że mało

mi się od niego nie udzieliło!

-  Jak  możesz  tak  mówić! -  wykrzyknęła. -  Widziałeś,  że to nie  moja  wina,  że

mnie facet molestuje, a teraz ty próbujesz zmusić mnie do małżeństwa, którego nie

chcę.

Jace  podszedł  wolno  do  Katherine,  stanął  naprzeciwko  niej  i  głosem  pozornie

łagodnym powiedział:

-  Szanowna  panno  Adams,  czy  nie  przyszło  pani  do  głowy,  że  i  ja  nie  mam

specjalnej ochoty rezygnować z mojej osobistej wolności? Nie po to przejechałem

pół świata, a potem pół Stanów Zjednoczonych, żeby się żenić.

- No to dlaczego...

-  Dlatego,  że  czuję  się  odpowiedzialny  za  stworzenie  Allison  normalnego

domu. To ta mała jest prawdziwą ofiarą, Katherine. Nie ty i nie ja. Chcę się z tobą

ożenić,  by  jakoś  zrekompensować  krzywdę,  którą  Peter  wyrządził  Mary.  A  ty

będziesz mogła w ten sposób dotrzymać danej siostrze obietnicy.

Cofnął się parę kroków i spytał po chwili:

- No co, jedziesz ze mną do Dallas?

Zasłoniła twarz rękami. Nie mogła zebrać myśli. Kiedy Jace był tak blisko niej,

żadne racjonalne myślenie nie wchodziło w grę. Czuła, jak emanuje z niego gniew.

Oddychał z trudem, równie podniecony jak ona. Nie było czasu na analizę sytuacji.

Jaki jest wybór? Nie ma wyboru.

- Dobrze, Jace - odparła w końcu.

background image

W głębi serca była mu wdzięczna, gdy bez cienia tryumfu powiedział:

-  Wrócę  za  godzinę.  Chcesz  zostać  na  noc  w  Dallas  czy  wolisz  wrócić  do

domu?

Na noc? Z nim? W hotelu?

- Nie. Wolę, żebyśmy wrócili.

- Dobrze. Zostawisz Allison z Happy?

- Nie. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wezmę ją z sobą. Nie życzę sobie,

żeby ktokolwiek o tym wiedział, dopóki sprawa nie zostanie załatwiona. A Happy

będzie zaraz chciała...

- Rozumiem - przerwał jej. - Do zobaczenia za godzinę.

Podróż  do  Dallas  była  długa  i  wyczerpująca.  Jace  zgodnie  z  obietnicą  wrócił

dokładnie  za  godzinę.  Katherine  uwijała  się  gorączkowo,  żeby  zdążyć  na  czas.

Włożyła  żółtą  lnianą  suknię  i  granatowy  blezer.  Całość  daleko  odbiegała  od

tradycyjnego  stroju  ślubnego,  ale  przecież  nie  miał  to  być  tradycyjny,  uroczysty

ślub.

Katherine  już  się  nie  dziwiła,  że  cokolwiek  Jace  włoży,  zawsze  wygląda

wspaniale.  Dzisiaj  jego  granatowy blezer,  beżowe  spodnie,  kremowa  koszula  i

kaszmirowy  krawat  mogłyby  stanowić  przedmiot  zazdrości  każdego  modela  z

Gentlemana Quarterly. Poruszał się w tym  stroju z tą samą swobodą i wdziękiem

co w dżinsach.

Zaproponował, żeby pojechali jej samochodem, ponieważ tylne siedzenie dżipa

nie  było  zbyt  bezpiecznym  miejscem  dla  Allison,  nawet  przypiętej  pasem  w

nosidełku.

Jazda z Van Buren do Dallas autostradą stanową trwała tylko dwie godziny, ale

dłużyła się jak wieczność. Żadne z nich się nie odzywało, oboje pogrążeni byli we

własnych myślach.

background image

Gdy  znaleźli  się  na  przedmieściu,  Jace  zatrzymał  samochód  na  stacji

benzynowej, na której z powodu Święta Pracy panował duży ruch.

Kiedy znowu ruszyli, Katherine przez ciekawość spytała:

- Jak ci się udało załatwić pozwolenie na ślub?

- Przyjaciel Marka ma dla nas przygotowane wszystkie dokumenty. Musimy je

tylko po przyjeździe podpisać. I wpisać twoje drugie imię. Nie znam go.

Oderwał na chwilę wzrok od drogi i uśmiechnął się do niej.

- Na drugie mam June - wymamrotała, wciąż jeszcze nie mogąc się otrząsnąć z

szoku. - A czy nie musimy zrobić badania krwi?

-  Mój  kolega  z  korporacji  akademickiej  jest  w  Denver  lekarzem.  Wydał

zaświadczenia dla nas obojga.

Katherine była przerażona.

- To chyba nielegalne? To przecież oszustwo?

Wzruszył ramionami.

-  Może.  Nie  wiem -  odparł. -  A  co?  Obawiasz  się,  że  możesz  mieć  syfilis? -

zapytał z szelmowskim uśmiechem.

- Och - zgrzytnęła zębami.

Jace roześmiał się.

- Lepiej przestań się na mnie złościć. Skromny rumieniec panny młodej będzie

znacznie stosowniejszy. Jesteśmy na miejscu.

Nie  było  problemu  z  zaparkowaniem,  więc  zostawili  samochód  Katherine

naprzeciwko historycznej budowli z czerwonego wapienia.

- Poczekaj tu chwilę - powiedział Jace i wysiadł z wozu.

Podszedł  do  dwóch  mężczyzn  stojących  na  stopniach  budynku.  Po  krótkiej

rozmowie wrócił i powiedział:

- Wszystko załatwione.

Katherine  przywitała  się  z  obydwoma  mężczyznami,  nie  zadając  sobie  trudu,

background image

żeby  usłyszeć  ich  nazwiska,  kiedy  się  przedstawiali,  i  unikając  ich  badawczych

spojrzeń. Myśleli pewnie, że Allison to jej dziecko i że małżeństwo jest zawierane

w sytuacji przymusowej.

Wiatr  z  siłą  tornada  smagał  drapacze  chmur  w  centrum  Dallas.  Katherine

próbowała  przytrzymać  spódnicę  i  zarazem  nie  wypuścić  Allison,  która  zaczęła

płakać.  W  trakcie  przysięgi  małżeńskiej  Jace  wziął  od  niej  małą  i  przytulił.

Uspokoiła się natychmiast.

Jeszcze  chwila  i  było  po  wszystkim.  Jace  dla  formy  pocałował  Katherine  w

usta, jak mu kazano, po czym wrócili do samochodu. Kiedy Katherine i Allison już

się  usadowiły,  Jace  podszedł  jeszcze  do  mężczyzn,  sięgnął  do  kieszeni  i  wyjął

zwitek banknotów. Na koniec podał im obu rękę i wrócił do samochodu.

Zaproponował, żeby coś zjedli, ale Katherine odmówiła. Wolała już wracać.

- A może byśmy wpadli do Neimana-Marcusa wybrać prezent ślubny? - spytał

Jace, manewrując w labiryncie śródmiejskich ulic.

Propozycja  wydała  się  Katherine  kusząca,  nigdy  jeszcze  bowiem  nie  była  w

słynnym  magazynie,  ale  właśnie  w  tej  chwili  Allison  zaczęła  marudzić,

zrezygnowała więc z tego planu.

Jace,  wyczulony  na  wszelkie  emocjonalne  niuanse,  pochwycił  zawód  w  jej

głosie.

- Niedługo przyjedziemy tu sami. Obiecuję ci - oznajmił.

Droga powrotna do Van Buren okazała się trudna dla nich obojga. Byli spięci i

podnieceni  swoją  bliskością i  nową  sytuacją.  Allison,  która  albo  wyczuwała  to

napięcie,  albo  była  zmęczona  nienormalnym  przebiegiem  dnia  i  obcym

otoczeniem, prawie przez całą drogę popłakiwała.

Jace  denerwował  się,  że  samochód  jest  zbyt  ciasny,  i  oznajmił,  że  pierwszą

rzeczą, jaką zrobi, będzie kupienie czegoś przyzwoitszego.

- Kupię największą cholerną gablotę, jaką znajdę.

background image

- Uważaj, jak się wyrażasz przy dziecku - powiedziała Katherine.

Odwrócił  się  do  niej  gniewnie  i  wyrżnął  czołem  w  osłonę  przeciwsłoneczną.

Znów zaklął, ale tym razem cicho, pod nosem.

Gdy  przyjechali  do  domu,  byli  zgrzani,  zmęczeni,  głodni  i  źli.  Katherine  dała

Allison  na  kolację  marchewkę  i  szpinak,  którym  mała  opluła  siebie  i  ją.  Trzeba

było  kąpać  dziecko  jeszcze  raz.  Katherine  była  wykończona  i  sama również

postanowiła się wykąpać. Jace pomógł jej zanieść Allison na górę.

- Muszę pojechać do motelu, żeby się zapakować i wymeldować - powiedział. -

Mieszkałem tam prawie dwa tygodnie. Przykro mi, że nie mogę ci zaproponować

własnego  domu -  uśmiechnął  się. -  Czy  nie  masz  nic  przeciwko  temu,  że  przez

jakiś czas będziemy mieszkali u ciebie?

- Nie, oczywiście, że nie - odparła. Do tej chwili nie myślała o tym, co będzie

po ślubie. Teraz zdała sobie sprawę z tego, co oznacza fakt zawarcia małżeństwa.

Miała mieszkać z Jace’em. Mieszkać, i co jeszcze?

Wyszła  z  łazienki  i  pobiegła  do  szafy.  Wyjęła  koszulkę  z  emblematami

uniwersytetu Kolorado i najstarsze, najbardziej wyblakłe dżinsy. Wsunęła na nogi

sandały.  Może,  jeśli  z  wyglądu  nie  będę  przypominała  panny  młodej,  to  nie  będę

musiała robić tego co panna młoda, pomyślała z nadzieją. Uczesała włosy i upięła

je grzebieniami.

Zanim  wrócił  Jace,  przygotowała  kolację.  Wszedł  od  frontu,  pogwizdując,

akurat w momencie, kiedy szykowała grzanki z serem na ruszcie.

- Czy mam czas na prysznic? - spytał, zaglądając do ichni.

- Tak, ale szybko.

- Zaraz będę. Allison śpi?

- Tak.

- To dobrze - powiedział i poszedł do łazienki.

Dobrze?  Dlaczego  dobrze,  że  Allison  śpi?  Bo  nie  będzie  przeszkadzała?

background image

Katherine trzęsły się ręce, gdy obrywała liście sałaty.

Do  zupy  grzybowej  z  puszki  dodała  cebulę  smażoną  na  maśle  i  dwie  łyżki

sherry.  Jace  musiał  docenić  jej  wysiłki,  bo  po  pierwszej  łyżce  podniósł  brwi  i

oświadczył:

- Niezła. Przeszłaś pierwszą próbę jako żona.

Pierwszą próbę? A miały być jeszcze jakieś?

- Mam nadzieję, że lubisz ser szwajcarski na żytnim chlebie - powiedziała.

-  Uwielbiam -  odparł  i  mrugnął  do  niej  porozumiewawczo.  Miał  jeszcze

wilgotne  po  prysznicu  włosy,  był  w  dżinsach  i  zwykłej  koszuli.  Nie  pozapinał

wszystkich  guzików  i  Katherine  zauważyła,  że  włosy  na  jego  piersi  są  również

wilgotne. -  Jeżeli  pozwolisz,  to  rozpakuję  się  jutro  rano.  Na  razie  zwaliłem

wszystko w living-roomie - dodał.

-  Oczywiście...  w  porządku -  wyjąkała.  Czy  dla  wszystkich  nowożeńców

rozmowa jest taka trudna?

Podniósł szklankę do ust. Ostrzegła go szybko:

- Herbaty z lodem nie słodzę. Jeżeli ty...

- Ja też nie. Popatrz, ile mamy ze sobą wspólnego...

Wzniósł  szklankę  w  geście  toastu,  upił  łyk  i  resztę  odstawił.  Żartował  z  niej

sobie, a ona była zdenerwowana, rozdrażniona. Taki jej się wydawał ogromny w tej

maleńkiej kuchence, która go ledwie mieściła.

Jedli  w  pełnym  napięcia  milczeniu.  Kiedy  skończyli,  przeprosiła  go  za  to,  że

posiłek był taki skromny.

-  Od  kilku  dni  nie  robiłam  zakupów,  więc  musiałam  przygotować  kolację  z

tego, co miałam.

- Nic nie szkodzi. Było pyszne. Wyobrażam sobie chwilę, kiedy zechcesz mnie

swoimi  kulinarnymi  talentami  rzucić  na  kolana.  Ale  nie  myśl,  że  chcę  cię  ciągle

widzieć przy garach. Radzę sobie w kuchni całkiem nieźle.

background image

Jego niebieskie oczy roziskrzyły się w uśmiechu, a dołki w policzkach zrobiły

się głębsze. W roztargnieniu przesuwał palcami po słojach drewna na blacie stołu.

Miał  silne,  lecz  delikatne  ręce,  o  czystych,  krótko  obciętych  paznokciach.

Katherine przypomniała sobie, jak te ręce powoli i kojąco głaskały jej piersi wtedy

nad jeziorem.

Zerwała się z krzesła, aż zadzwoniły talerze, kiedy zawadziła o stół. Ani chwili

dłużej nie będzie tu siedzieć, patrząc w niego jak w obraz. Co za szaleństwo! Ktoś

mógłby pomyśleć, że wyszła za niego ze względów uczuciowych. Bzdura!

Jace  sięgnął  przez  stół  i  złapał  ją  za  przeguby  dłoni  z  precyzją  atakującego

węża. Chciała się wyrwać, lecz powstrzymał ją spojrzeniem i przyciągnął do siebie.

Po chwili puścił jej nadgarstki, sięgnął do włosów i wyjął z nich grzebienie.

-  Wolę,  jak  opadają  swobodnie -  powiedział  cicho,  gdy  włosy  spłynęły  jej  na

ramiona.- Co za niezwykły odcień! Czy je rozjaśniasz?

Pociągnął lekko kosmyk, który opadał jej na twarz.

- Nie... to chyba słońce - odparła.

- Naprawdę prześliczne - wymamrotał. Czuła jego ręce na plecach. Przygarnął

ją jeszcze bliżej. - Ładnie pachniesz. Chodź do mnie, Katherine - powiedział łagod-

nie  i  posadził  ją  sobie  na  kolanach.  Przyglądał  się  długo  jej  twarzy. -  Nie  ma

powodu,  żebyś  się  zachowywała  jak  płochliwy  źrebak.  Nie  będę  na  siłę

egzekwował swoich praw małżeńskich. Nie zaczniemy ze sobą sypiać, dopóki się

lepiej nie poznamy. - Uśmiechnął się Figlarnie. - Chociaż wczoraj mnie trochę do

tego zachęcałaś.

Wczoraj!  Czyżby  minęła  dopiero  doba  od  chwili,  gdy  ją  uratował  przed

Ronaldem  Welshem?  Zarumieniła  się  na  myśl  o  tym,  jak  ją  pocieszał,  jak  pieścił

namiętnie,  intymnie,  jak  całował.  Podczas  dzisiejszej  porannej  sprzeczki  modliła

się,  żeby  nie  użył tego  jako  argumentu  przeciwko  niej.  Nie  użył,  ale  i  nie

zapomniał.

background image

Kiedy  te  myśli  kłębiły  jej  się  w  głowie,  przyglądała  mu  się  z  nie  ukrywanym

zachwytem. Jej wzrok musiał być bardzo wymowny, bo Jace roześmiał się.

-  Jak dotąd,  nigdy nie  brałem  kobiety  siłą  i  nie zamierzam  zaczynać od  mojej

żony. A poza tym nie przeczytałem jeszcze gazety.

Spuścił  ją  z  kolan  i  dał  klapsa  w  pupę,  a  potem  poszedł  do  living-roomu.

Katherine próbowała uporządkować swoje kapryśne uczucia. Złapała się na tym, że

zupełnie  bez  powodu  jest  na  niego  zła,  iż  mimo  wszystko  nie  dochodzi  swoich

praw małżeńskich. Całe jej ciało płonęło pożądaniem, świadome jego męskości.

-  Chyba  pójdę  spać,  Jace. -  Uśmiechała  się,  ale  usta  jej  drżały,  gdy

sprzątnąwszy w kuchni weszła do living-roomu. - Tyle się dzisiaj działo.

- No pewnie. Śpij dobrze.

- To dobranoc.

- Dobranoc.

Godzinę później, gdy Jace stanął w drzwiach sypialni, jeszcze się przewracała

na łóżku. Snop światła wyłowił z mroku jego ciemną sylwetkę.

- Pani Manning... - zwrócił się do niej.

Serce skoczyło jej do gardła. Odruchowo podciągnęła kołdrę pod brodę.

- T...tak? - wyjąkała.

- Co do tamtej sypialni...

- Co?

- Jest pewien problem.

- Jaki?

- Tam nie ma łóżka.

Katherine zakryła ręką usta, tłumiąc śmiech.

-  Och,  Jace!  Nie  pomyślałam  o  tym.  Strasznie  mi  przykro.  Kiedy  się

wprowadzałam,  to  oczywiście  wiedziałam,  że  będę  spała  w  jednym  pokoju  z

Allison, dopóki trochę nie podrośnie. Kupiłam to łóżko, ale nie...

background image

- Pewnie będę musiał wyłamać drążki z łóżeczka Allison, żeby się zmieścić. -

Westchnął. - Krótko mówiąc, zostaje mi tylko kanapa. - Wychodząc dodał: - Łóżko

stawiam  na  pierwszym  miejscu  naszej  listy  zakupów,  razem  z  nowym

samochodem. Do cholery, wszystko jest dla mnie za małe w tym cholernym domu.

Trzasnął drzwiami,  ale  Katherine  wiedziała,  że to ze  zdenerwowania,  a nie  ze

złości.

Zachichotała,  po  czym  obróciła  się  i  zapadła  w  spokojny  sen.  Zasypiając

wmawiała  sobie,  że  jej  wczorajsza  przychylność  w  stosunku  do  Jace’a  wynikała

tylko z samej wdzięczności. Po prostu w ten sposób odreagowywała całe napięcie.

Nic więcej. Tego jest pewna, bez względu na to, co chce w tym widzieć Jace.

Rozdział 6

Nie  umiałaby  powiedzieć,  kiedy  wyzbyła  się  swojej  rezerwy  w  stosunku  do

Jace’a. Przez pierwszych kilka dni po nietypowej uroczystości ślubnej wciąż miała

się na baczności, ważyła każde słowo, każdy gest.

To  go  jednak  nie  zniechęcało.  Był  konsekwentnie  uważający,  uprzejmy  i

opiekuńczy.  Czasem  zostawiał  ją  samą,  intuicyjnie  zgadując,  że  ceni  sobie

niezależność.

Łączyła  ich  Allison.  Przyjemnie  było  patrzeć,  jak  Jace  odnosi  się  do  małej

brataniczki. Katherine cieszyło, że zachowuje się jak dobry ojciec. Musiała nawet

przyznać, że czasem mała wolała jego towarzystwo.

Nazajutrz po ślubie, rano, Jace oświadczył zza niedzielnego numeru gazety:

- Myślę, że trzeba się ubrać i iść do kościoła.

- Do kościoła? - zdumiała się Katherine.

-  Tak.  Happy  już  od  jakichś  dwudziestu  minut  krząta  się  w  ogródku.  Zrobiła

chyba  wszystko,  co  można  zrobić  w  ogrodzie,  i  teraz  patrzy  w  naszą  stronę  z

wyraźnym  potępieniem.  Niewątpliwie  widziała  mojego  dżipa  stojącego  przed

background image

domem w nocy i zapewne uważa, że jest w tym coś niewłaściwego.

- Och, zupełnie o tym zapomniałam - zmartwiła się Katherine.

- Powiemy jej o wszystkim, jak będziesz gotowa.

- Naprawdę mamy iść do kościoła?

- Tak. Chyba że nasze wyznania nie dadzą się pogodzić. Jestem protestantem.

Widzisz w tym jakiś problem?

- Nie, skądże, tylko że to...

- Katherine, czy pomyślałaś o plotkach na temat tego, że młoda wdowa Adams

nagle wychodzi za szwagra? I że ma kilkumiesięczne dziecko? Jeśli Manningowie

mają  mieszkać  w  Van  Buren,  to  chcę,  żeby  wszyscy  wiedzieli,  że  są  moralną

podporą  miejscowej  społeczności.  Chcę  cię  chronić  przed  wszelkimi

pomówieniami.  Nie  mamy  nic  do  ukrycia  poza  tym,  kim  byli  prawdziwi  rodzice

Allison, a kiedy przysposobimy ją sądownie, to już nie będzie żadnego problemu.

Pamiętaj,  że  najlepszą  obroną  jest  atak. -  Spojrzał  na  nią  zza  gazety  i  uśmiechnął

się.

- Dziękuję - wyszeptała. Poszła do kuchni po butelkę dla Allison, która już się o

nią zaczęła dopominać, i nagle wybuchnęła płaczem. Nic mu nie chce zawdzięczać,

a jednak musi. Czy on zawsze będzie taki au courant?

Jace ucieszył się, że niektóre sklepy będą otwarte w Święto Pracy ze względu

na  ruch  świąteczny.  W  jednym  z  większych  magazynów  kupił łóżko,  które  miało

być przywiezione następnego dnia.

-  Ależ  Jace,  takie  ogromne  łoże  nie  zmieści  się  w  tym  małym  pokoiku! -

zaprotestowała Katherine.

- Zmieści się, tylko trzeba usunąć pozostałe meble. Mniejsze łóżko byłoby dla

mnie  za  małe. -  Roześmiał  się  i  ujął  ją  za  ramię. -  Postaram  się  nie  zepsuć  ci

koncepcji urządzenia wnętrza.

background image

Potem  kupił  nowiutkie  kombi  i  zapłacił  gotówką.  Katherine  była  przerażona.

Pochodziła  z  domu,  w  którym  każdy  grosz  oglądano  na  wszystkie  strony.

Oszczędność  weszła  jej  w  krew.  Nie  była  w  stanie  pojąć,  że  ktoś  może  mieć  tyle

pieniędzy.

Ta  sprawa  nie  dawała  jej  spokoju.  Nie  straciła  wcale  awersji  do  Manningów,

mimo że była teraz żoną jednego z nich i sama nosiła to nazwisko. Myśl, że żyje z

ich  łaski,  była  jej  wstrętna.  Gdy  po  zakupach  wracali  nowym  samochodem  do

domu, zaczęła na ten temat rozmowę.

- Jace... - powiedziała nieśmiało.

-  Hmm? -  Jadł  właśnie  balonik  Hersheya.  Zauważyła,  że  ostatnio  wciąż  ma

ochotę na czekoladę. Dlaczego nie tył?

- Zapłaciłeś za pobyt w szpitalu Ronalda Welsha, prawda?

Przerwał na chwilę jedzenie balonika i spojrzał na nią.

- Prawda - przyznał.

- I posłałeś jego żonie jakieś pieniądze?

Skinął głową.

Mnąc w palcach brzeg swojej plażówki, Katherine podjęła z wahaniem:

- Masz dużo pieniędzy. Kupiłeś samochód za gotówkę, i tak dalej. Czy... twoje

zarobki... Mam na myśli...

- Chodzi ci o to, czy to są moje pieniądze, czy moich rodziców? - zapytał.

Zatrzymał samochód przed wjazdem do domu i spojrzał na nią.

- To są moje pieniądze, Katherine - powiedział. Na jego ustach pojawił się cień

uśmiechu. - Doszedłem do nich uczciwie, harując jak dziki osioł. Gdy wyjeżdżałem

z  Afryki,  dostałem  bardzo  dużą  gratyfikację.  Willoughby  Newton,  właściciel

Sunglow,  to  bardzo  przyzwoity  człowiek.  Mam  udział  w  każdym  odwiercie,  przy

którym pracowałem. Od czasu, jak skończyłem college, ani grosza nie wziąłem od

rodziców.

background image

- Nie chcę się wtrącać w twoje prywatne sprawy. Tylko nie...

-  Nie  chcesz  żyć  z  pieniędzy  Eleanor  i  Petera  Manninga  seniora,  ponieważ

jesteś piekielnie ambitna, tak? - ściszył głos i dodał: - Jestem z ciebie dumny.

Przesunął się na siedzeniu w jej stronę i chwycił ją pod brodę. Musiała na niego

spojrzeć.

-  A  moje  prywatne  sprawy  są  teraz  także twoimi  sprawami.  Jesteś  moją  żoną,

nie zapominaj o tym.

Jego usta łagodnie pieściły jej wargi. Był to krótki pocałunek, bez okazywania

namiętności, ale Katherine wyczuła ukryte w nim pożądanie. Serce tłukło się jej jak

szalone, gdy Jace spojrzał na nią swymi przepastnymi niebieskimi oczami.

Happy  z wielką  radością  przyjęła  wiadomość  o  ich  ślubie.  Jeżeli  zastanawiała

się nad ich wcześniejszymi kontaktami lub nad krótkością konkurów, pozostawiła

te domysły przy sobie, a Katherine była jej za to wdzięczna.

Zaproponowała, że zajmie się Allison przez resztę dnia, żeby mogli pomalować

sypialnię Jace’a. Katherine uważała, że trzeba to zrobić, zanim przywiozą łóżko.

-  Jak  się  we  dwoje  do  tego  weźmiemy,  to  się  uwiniemy  raz-dwa,  zapewniam

cię - powiedziała w odpowiedzi na utyskiwania Jace’a.

-  Któż  to  widział, żeby  w  dniu  Święta  Pracy  pracować? -  spytał,  ale  szybko

zmienił  zdanie,  gdy  Katherine  włożyła  swój  strój  do  malowania,  który  miała  na

sobie pierwszego dnia ich znajomości.

- Wiesz, w tym wdzianku wyglądasz wspaniale - oświadczył, gdy zrobili sobie

przerwę. Katherine siedziała na podłodze po turecku i popijała lemoniadę. - Tylko

żebyś  więcej  nie  otwierała  drzwi  w  tym  stroju -  powiedział  przyglądając  się  jej

spod  przymkniętych  powiek  dodał  cicho: -  Kiedy  pierwszy  raz  zobaczyłem  twoje

nogi, to musiałem użyć całej siły woli, żeby cię nie zaczepić.

- Co takiego? - zapytała zdumiona. - A kiedy to było?

- Zaraz... - Zamknął jedno oko, próbując się skupić. - Chyba na drugi dzień po

background image

moim  przyjeździe -  odparł. -  Poszedłem  na  kampus  i  kręciłem  się  po  korytarzu

waszego  gmachu  biurowego.  Byłem  ciekaw  tej  nieuchwytnej  Katherine  Adams,

która tak odważnie zabrała ze szpitala siostrzenicę wcześniaczkę i przejechała z nią

cały kraj. - Łyknął lemoniady i oparł się o ścianę. - Wyszłaś z pokoju i poszłaś der

źródełka.  Chyba  brałaś  aspirynę.  W  każdym  razie,  kiedy  się  schyliłaś,  żeby  się

napić,  miałem  dobry  widok  na  twoje  nogi...  i  inne  szczegóły. -  W  jego  oczach

zaigrały szelmowskie ogniki.

Katherine w pierwszej chwili zatkało, ale zaraz odparła cierpko:

-  To  niemożliwe!  Widziałabym  cię  na  korytarzu.  Jestem  pewna,  że  bym  cię

zauważyła.

Podniósł brwi, jakby go to zainteresowało. Ściszył głos:

- Naprawdę? Czy to znaczy, pani Manning, że uważa pani swego męża za choć

trochę przystojnego?

- Chciałam powiedzieć... że ty...

- Słucham? - spytał cicho. Oparł ręce na jej ramionach i łagodnie położył ją na

ziemi. - Co chciałaś powiedzieć?

Jego  twarz  była  o  kilka  centymetrów  od  jej  twarzy.  Wyciągnął  się  obok  niej.

Poczuła ciężar jego napierającego na nią ciała.

- Chciałam powiedzieć...

- Później - wyszeptał. Jego usta spoczęły na jej wargach.

Katherine przyjęła jego pocałunek z żarliwością. Wiedziała już, jakie cudowne,

pulsujące  ciepło  wzbudza  w  jej  ciele.  Otworzyła  usta  przed  jego  niespiesznymi,

poszukującymi wargami. Nieśmiało dotknęła ich czubkiem języka. Z gardła Jace’a

wydarł się głęboki jęk, a jego usta stały się bardziej natarczywe. Ręką głaskał pas

nagiej skóry na jej brzuchu.

Wsunął  kolano  między  uda  Katherine,  naciskając  delikatnie,  ale  stanowczo,  a

że  również  był  w  szortach,  zetknięcie  ich  ciał  wywołało  w  niej  elektryzujące

background image

uczucie.  Szorstkie  włosy  porastające  jego  nogi  łaskotały  gładką  skórę  Katherine.

Jakże pachniało jego ciało, jakie było przyjemne w dotyku. Ogarnęło ją pragnienie,

żeby je lepiej poznać.

Jace  wtulił twarz  w  jej  szyję  mamrocząc  coś  niezrozumiałego  i  obsypując  ją

całą płomiennymi pocałunkami, jednocześnie sięgał do guzików koszuli.

- Katherine, chcę...

-  Hej,  wy  tam,  zrobiłam  wam  kanapki.  Chyba  zgłodnieliście.  Otwórzcie  mi

drzwi. Obie ręce mam zajęte! - zawołała Happy od drzwi frontowych.

-  Nie  do  wiary! -  Jace  wstał  i  poszedł  do  living-roomu  wpuścić  nadgorliwą

gospodynię.

-  Już  po  raz  drugi  Happy  nam  przeszkadza,  gdy  chcemy  być  sami.  Czy  mam

wiązać  krawat  na  klamce  jak  Ryan  O’Neil  w Love  Story,  gdy była  u  niego  Ali

McGraw?

- Jace, proszę cię! - Katherine udawała oburzenie, ale się śmiała.

Happy weszła i szybko wyszła. Starała się nie zostawiać Allison bez opieki na

dłużej  niż  minutę.  Zjedli  kanapki  i  zabrali  się  znów  do  roboty.  Po  skończonym

malowaniu zaczęli sprzątać bałagan.

-  Teraz  mi  się  ten  pokój  podoba -  zauważył  Jace. -  A  myślałem,  że  brązowe

ściany za bardzo go przyciemnia.

- Przecież wszystkie okna wychodzą na południe...

Katherine starannie rozważyła sprawę wystroju sypialni. Nie przypuszczała, że

kiedykolwiek zajmie ją mężczyzna, dlatego zmodyfikowała nieco pierwotne plany.

Łóżko  miało  stać  pod  ścianą  brązową  jak  grzanka.  Podczas  dzisiejszych

sprawunków  kupiła  bieliznę  pościelową  w  muszle  w  różnych  odcieniach  brązu  i

beżu.

-  Chciałabym  też  kupić  mosiężny  zagłówek -  powiedziała. -  Wyglądałby

background image

wspaniale na tle ciemnej ściany. I inne mosiężne akcenty, lampy i takie tam różne

drobiazgi. -  Marząc  na  głos,  już  widziała  gotową  całość. -  Ale  może  się  zrobić

ciasno. Muszę zobaczyć, ile miejsca zajmie to łóżko.

- Mam nadzieję, że wkrótce będzie tu jeszcze ciaśniej - mruknął Jace.

Spojrzała na niego podejrzliwie. Patrzył na nią spod przymkniętych powiek, ale

szelmowski uśmiech dostatecznie wyjaśniał, co ma na myśli.

- Idę na dół po Allison - oświadczył. - Chyba ten zapach farby już się ulotnił. -

Przy drzwiach odwrócił się jeszcze. - Katherine...

- Słucham?

-  Ja  naprawdę  byłem  kiedyś  w  waszym  gmachu  biurowym  i  widziałem,  jak

szłaś przez korytarz. - Mrugnął do niej. - Zmyśliłem tylko resztę.

Zaczerwieniła  się  po  korzonki  włosów,  ale  Jace  tego  nie  zauważył,  ponieważ

wyszedł.

- Dzień dobry, pani Manning, jestem Jim Cooper.

W drzwiach wejściowych stał uśmiechnięty młody człowiek.

Katherine powiedziała niepewnie:

- Przepraszam, ale...

- Jestem synem Happy Cooper.

-  Och! -  zaśmiała  się  Katherine. -  Proszę  wejść.  Przepraszam.  W  pierwszej

chwili nie skojarzyłam nazwiska.

Wyciągnęła rękę, którą Jim Cooper serdecznie potrząsnął.

-  Pewnie  mama  zapomniała  pani  powiedzieć,  że  się  znów  na  jakiś  czas

sprowadzam. Nie tutaj - wyjaśnił. - Wynajmujemy wspólne mieszkanie na mieście

z jednym chłopakiem. Wpadłem tylko spytać, czy pan Manning jest w domu.

- Nie, przykro mi bardzo, ale go nie ma. Wyszedł po zakupy. Wprowadził się tu

dopiero parę dni temu... to znaczy... nie mieliśmy...

background image

-  No  tak,  mama  mówiła,  że  jesteście  tuż  po  ślubie. -  Jego  uśmiech  był

zniewalający. - Najlepsze życzenia.

-  Dziękuję -  wymamrotała  Katherine.  Nie  przyzwyczaiła  się  jeszcze  myśleć  o

sobie  jako o kobiecie  zamężnej  ani do tego,  że jest teraz  „panią  Manning”. Miała

wątpliwości, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do noszenia tego nazwiska. Jeszcze

tydzień  temu  były  tylko  ona  i  Allison.  I  nagle  w  jej  życiu  pojawił  się  pełen

inicjatywy Jace Manning.

-  Mama  mi  przykazała,  skoro  już tu  jestem,  żebym  zajrzał  na  strych.  Zostało

tam  trochę  moich  rzeczy  z  czasów  liceum  i  college’u,  a  pani  pewnie  przyda  się

więcej miejsca.

Jim  Cooper  znów  się  uśmiechnął.  Katherine  pomyślała,  że  nieźle  się

prezentuje.

Miał  jasne  włosy,  dłuższe  aniżeli  nakazywała  moda,  ale  starannie  uczesane  i

czyste.  Oczy  piwne,  ciepłe  i  serdeczne.  Upstrzony  piegami  nos  przydawał  mu

chłopięcego wdzięku.

- Nawet nie zaglądałam na strych - powiedziała Katherine. - Wcale nie musisz

nic stamtąd zabierać.

- Tylko tam zajrzę. To pomysł mamy. Nawet jakbym znalazł jakieś pamiątki po

szkole, to chyba mogę bez nich żyć.

Stanął na baczność, z ręką na sercu. Katherine się roześmiała.

Taki jest mały w porównaniu z Jace’em, pomyślała, a potem zbeształa się za to.

Dlaczego niby Jace ma być miarą oceny innych mężczyzn?

Rzeczywiście Jim nie był wysoki, ale nie zdradzał też skłonności do tycia, jak

jego  matka.  Wystrzępione  nogawki  obciętych  dżinsów  odsłaniały  zgrabne  nogi,  a

biała trykotowa koszulka ściśle przylegała do muskularnego torsu.

- Drzwi na strych są tutaj, w schowku, prawda? - spytał, kierując się w stronę

pokoju, w którym sypiał Jace.

background image

- Tak - odparła Katherine, idąc za nim.

Kiedy  znalazła  się  w  pokoju,  chłopak  już  ustawiał  drabinę.  Szybko  wspiął  się

na górę i zapalił światło na stryszku.

Katherine  słyszała,  jak  stąpa  między  pudełkami,  pokrzykując  z  radości,  gdy

odkrywał  jakiś  zapomniany  skarb.  Stała  pod  drabiną,  patrząc  w  jasny  kwadrat  na

górze.

- Czy znalazłeś jakieś drogocenne rzeczy? - spytała żartobliwie.

- Żeby pani wiedziała! Zupełnie zapomniałem o tych gów... śmieciach.

Zaczął znosić pudła na dół i ustawiać na środku pokoju. Po kilku takich kursach

powiedział:

- Jeszcze jeden raz i już się wynoszę.

-  Nie  musisz  się  śpieszyć -  uspokoiła  go  Katherine. -  Allison  śpi.  Jest  dość

czasu, dopóki się nie obudzi.

-  Wiem,  że  ma  tu  pani  taką  małą  laleczkę.  Nie  mogę  się  doczekać,  żeby  ją

zobaczyć - powiedział Jim, taszcząc ostatnie pudło.

Kiedy przysunął je do wyjścia ze strychu, Katherine spojrzała do góry. Kurz i

drobne  paprochy,  poruszone  przez  pudło,  posypały  się  z  otworu  i  coś  ostrego

wpadło jej do oka.

- Och! - krzyknęła.

- Co się stało? - spytał Jim. Zaniepokojony, zsunął się po drabinie. - O, kurczę!

-  Krążył  dokoła  niej  przerażony. -  Mama  mi  nie  daruje,  jak  się  okaże,  że  coś  się

pani stało.

Tylko palący ból powstrzymał Katherine od śmiechu.

- Oko. Coś mi wpadło do oka. - Krzywiąc się z bólu, tarła oko ręką.

- O Boże, jak mi przykro, Katherine.

Wziął ją za rękę i zaprowadził do łóżka. Usiadła, nic nie widząc.

- Pokaż - powiedział łagodnie. - Zobaczę, co się stało.

background image

Próbował  odjąć  jej  dłoń  od  bolącego  oka.  Poddała  mu  się,  ale  gdy  pyłek

przesunął się w inne miejsce, wyszarpnęła rękę.

- Och, jak przestaję trzymać, to strasznie boli.

- Wiem, ale musisz pozwolić mi wyjąć ten pyłek, bo inaczej naprawdę będzie

źle. No, spróbuj teraz - nalegał, odsuwając jej rękę. - Otwórz oko!

Ostrożnie manipulował jej przy oku. Dłuższą chwilę potrwało, zanim skłonił ją

do otwarcia powieki.

Wykrzyknął z tryumfem na widok ziarnka piasku, które sprawiło jej tyle bólu.

- Tu cię mam! - zawołał zadowolony. - Teraz popatrz do góry. Nie, nie na dół.

Do góry. Jeszcze chwileczkę. Jest! Już to wyjmuję.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedział Jace wchodząc.

Rozdział 7

Jego  donośny  głos  zagrzmiał  w  pokoju  jak  wystrzał  armatni.  Katherine

odwróciła  się  i  załzawionymi  oczami  spojrzała  na  niego.  Opierał  się  niedbale  o

futrynę  drzwi,  ale  niedbałość  była  tylko  pozorem.  Wysunięta  szczęka  i  chłodny

wzrok  świadczyły  o  najwyższym  niezadowoleniu.  Skierował  na  Jima  Coopera

zimny, nieruchomy wzrok.

Katherine nerwowo zerwała się na nogi. Nie zdawała sobie sprawy, że leży na

łóżku, oparta na łokciach, a nachylony nad nią Jim trzyma w rękach jej głowę.

-  J...Jace -  wyjąkała,  przeklinając  w  duchu  swoje  zakłopotanie. -  To  jest  Jim

Cooper, syn Happy.

-  Dzień dobry panu -  Jim  ukłonił  się  i uśmiechnął nieśmiało. Widząc,  że  Jace

nie odpowiada na powitanie, nerwowo przełknął ślinę.

- Jim przyszedł zabrać rzeczy ze strychu. Kiedy stałam z głową zadartą do góry,

wpadł mi do oka jakiś paproch, Jim mi go wyjął.

Poczuła do siebie pogardę za to, że się tak gęsto tłumaczy. Ani ona, ani Jim nie

background image

zrobili nic złego. Jednak wyraz twarzy Jace’a wcale nie zmiękł.

- Ale ja właściwie przyszedłem do pana w zupełnie innej sprawie - powiedział

Jim  z  wahaniem.  Katherine  podziwiała  jego  odwagę.  Jace,  mimo  swej  niedbałej

pozy, minę miał groźną.

- Słucham - rzekł krótko.

-  Chciałem  zapytać,  czy  przypadkiem  nie  znalazłaby  się  dla  mnie  praca  w

Sunglow.  Ja...  mmm...  pracowałem  w  firmie  wiertniczej  w  Luizjanie,  ale  moja

mama jest sama i w ogóle, więc pomyślałem, że... że powinienem...

Jace  przeniósł  ciężar  ciała  z  jednej  nogi  na  drugą  i  splótł  ręce  na  piersiach.

Katherine rozgniewał ten jego wyniosły sposób bycia.

Jim zauważył zniecierpliwienie Jace’a i zaczął mówić szybciej:

-  Chodzi  o  to,  że  szukam  pracy.  I  nie  boję  się  roboty.  Mam  zaświadczenia  z

poprzednich  miejsc.  Jace  popatrzył  na  Katherine,  a  potem  z  powrotem  na  Jima

Coopera, jednak chłopak dzielnie wytrzymał jego wzrok.

- I ty masz czelność prosić mnie o pracę, kiedy przyłapałem cię na łóżku z moją

żoną? - zapytał Jace.

- Słuchaj... - zaczęła Katherine, lecz on zmroził ją spojrzeniem i słowa uwięzły

jej w gardle.

-  Ale  lubię  twoją  matkę -  podjął  Jace,  jakby  Katherine  w  ogóle  się  nie

odezwała. - Idź do Billa Jenkinsa. Wiesz, gdzie wiercimy?

- Tak jest, proszę pana - odpowiedział Jim.

- To dobrze. Powiedz Billowi, że cię przysłałem.

-  Dziękuję  panu  bardzo. -  Jim  wskazał  leżące  na  podłodze  pudła. -  Teraz

zabieram  to. -  Podniósł  najmniejsze. -  po  resztę  wrócę  później.  Jeżeli  można... -

dodał szybko.

- W porządku, Jim - uśmiechnęła się do niego Katherine.

- No to idę. Do widzenia, pani Manning - powiedział, oglądając się nerwowo na

background image

jej świeżo poślubionego męża, nadal stojącego w drzwiach.

- Jak nawalisz, to wylecisz. - Jace złapał chłopaka za ramię i przytrzymał. - Bez

względu na matkę.

- Tak, proszę pana. Rozumiem - zapewnił go uroczyście Jim.

Jace puścił go i skinął głową.

Katherine  patrzyła  na  niego,  dopóki  nie  usłyszała  trzaśnięcia  drzwi.  Była

wściekła.  Zachowanie  Jace’a  było  nie  do  przyjęcia.  Typowe  dla  wielkiego,

potężnego Manninga.

W jej oczach pojawiły się zielone błyski, kiedy wybuchnęła:

-  Jak  śmiesz  traktować  w  moim  domu  kogoś...  obojętne,  kto  to  jest...  w  tak

ohydny sposób!

-  Ma  szczęście,  że  nie  skręciłem  mu  karku.  Przyznasz  chyba,  że  wrócić  do

domu i zastać żonę w objęciach jakiegoś faceta to nic szczególnie miłego.

- Poznałam go parę minut przed twoim przyjściem! - broniła się. - Przyszedł do

ciebie, a poza tym miał zrobić to, co mu kazała matka. Celowo go upokorzyłeś. To

przecież jeszcze dzieciak.

Jace zaśmiał się ironicznie.

-  Ładny  mi  dzieciak!  Dwadzieścia  dwa  lata!  Wierz  mi,  Katherine,  że  pan

Cooper  obejmował  cię  z  wielkim  upodobaniem  i  wprawą,  obojętne,  co  nim

kierowało.  Tak,  jak  by  to  zrobił  każdy  normalny  zdrowy  mężczyzna  na  jego

miejscu.

- Nie sądź wszystkich według siebie - warknęła.

- A o Welshu już zapomniałaś, tak? - Jace ironicznie uniósł brew.

- No wiesz! - żachnęła się. - Widzę, że z ciebie kawał chama!

Sina  ze  złości,  przebiegła  przez  pokój,  zamachnęła  się  i  wymierzyła  mu  silny

cios w szczękę.

Wypuściła ze świstem powietrze, kiedy muskularnym ramieniem złapał ją wpół

background image

i  gwałtownie  do  siebie  przyciągnął.  Ręka  zaplątała  mu  się  w  jej  włosy,  więc

szarpnął ją boleśnie i odgiął jej głowę do tyłu, zmuszając, by spojrzała mu w oczy.

Była  przerażona,  jednocześnie  nie  mogąc  uwierzyć,  że  dała  mu  w  twarz.  A

przecież nie powinna lekceważyć jego wybuchów gniewu. Zauważyła to w dniu, w

którym  się  wybrali  nad  jezioro.  Potem  znów  jego  temperament  dał  o  sobie  znać,

nawet jeszcze gwałtowniej, kiedy zaatakował Ronalda Welsha. Teraz przeszywał ją

groźnym wzrokiem. Ze strachu wstrzymała oddech.

Ale on ku jej bezgranicznemu zdumieniu wybuchnął śmiechem.

- Jesteś jak dzika kotka, co, Katherine?

Jego  twarz  znalazła  się  tuż  przy  jej  twarzy.  Na  policzkach  czuła  jego  gorący

oddech.

- Byłaś niezrównana - wykrztusił. - Kiedy się wściekasz, jesteś wspaniała.

Zgniótł  jej  usta  wargami  i  objął  jeszcze  mocniej.  W  dalszym  ciągu  była  zła  i

odpychała  go, ale  na  próżno;  waliła  go  rękami  po  brzuchu,  jednak  on  jej  nie

puszczał. Poddała się, gdy czubkiem języka dotknął jej ust.

Jej  ręce,  które  przed  chwilą  go  odpychały,  teraz  syciły  się  bogactwem  jego

włosów. Dłoń Jace’a znalazła się na jej policzku. Delikatnie przesuwał palcem po

aksamitnej skórze, podczas gdy usta żądały jeszcze...

W końcu oderwał się od niej. Popatrzył na nią czule, gładząc delikatnie jej usta.

-  Katherine,  wiedziałem,  po  co  młody  Cooper  tu  przyszedł.  Spotkałem  przed

domem jego matkę. Ale chcę, żebyś nie miała złudzeń: jestem bardzo zaborczy.

Lekko ją pocałował w czubek nosa, odwrócił się i wyszedł.

Ten  jego  gwałtowny  wybuch  zdenerwował  ją  i  oszołomił.  Czy  kiedykolwiek

tak do końca zrozumie tego człowieka?

Rektor college’u dał Katherine  wolne  na cały  następny  tydzień. Przesłał jej tę

wiadomość przez Jace’a, który zadzwonił do niego w sprawie Ronalda Welsha.

background image

-  Mówił,  że  w  ciągu  dwóch  lat  przez  to  biuro  przewinęło  się  pięć  czy  sześć

dziewczyn.  Teraz  już  wiedzą,  dlaczego  aż  tyle -  powiedział  Jace  z  pogardą. -  W

każdym  razie  przysyłają  tam  jakiegoś  faceta,  żeby  zreorganizował  cały  dział

informacji. Twierdzi, że w tym tygodniu nie jesteś potrzebna, lecz oczywiście będą

ci płacić - dodał z wyraźnym niesmakiem. - Chcesz tam wrócić?

- Nie wiem - odpowiedziała szczerze. - Przez ostatnie dni tyle się zdarzyło, że

nawet o tym nie myślałam. Ale chyba nie wytrzymam tu w domu tylko z Allison.

Pracowałam zawsze, od ukończenia szkoły.

-  Przemyśl  to  w  tym  tygodniu -  polecił  jej  Jace. -  Może  się  wydarzyć  coś

nieoczekiwanego. - Uśmiechał się zagadkowo, jednak wszelkie próby wyciągnięcia

od niego jakichkolwiek dalszych informacji spełzły na niczym.

Katherine wzięła prysznic i narzuciła podomkę. Ciągle myślała o tej rozmowie.

Co  się  za  tym  kryło,  za  tymi  jego tajemniczymi  słowami?  Co  planuje?  Dlaczego

nic więcej nie chce powiedzieć?

Potrafił  być  czasami  szalenie  uparty.  Co  dzień  odkrywała  inną  cechę  jego

osobowości. Niechętnie przyznawała, że na ogół były to cechy pozytywne.

Skończyła  się  malować  i  wysuszyła  włosy.  Porządkując  toaletkę  zwróciła

uwagę na męskie rekwizyty, które nagle wtargnęły do jej kobiecego królestwa.

Wzięła do ręki brzytwę. Na srebrnej rączce były wygrawerowane jego inicjały.

Od kogo dostał tę brzytwę? Takich rzeczy nikt sam sobie nie kupuje. Od kobiety?

Nigdy  nie  wspomniał  o  swoich  wcześniejszych  podbojach,  ale  dla  Katherine  nie

ulegało wątpliwości, że było ich sporo. Co oznacza ten środkowy inicjał „L”? Nie

zna  nawet  wszystkich  imion  swego  męża.  A  czy  on  spytał  przed  ślubem  o  jej

imiona? Nie pamiętała. Ten dzień pozostał w jej pamięci jak mglisty sen.

W  srebrnym  kubku,  stanowiącym  komplet  z  brzytwą,  tkwiło  pachnące  mydło

do  golenia.  Czy  mężczyźni  nie  używają  raczej  pianki  do  golenia  w  aerozolu?  Na

takich sprawach zupełnie się nie znała.

background image

Od  czasu  do  czasu  przypominała  sobie  mgliście  ojca.  Kiedyś  na  przykład  ją

ukarał, a potem płakał bardziej niż ona. Te wspomnienia były żywe, nie pamiętała

jednak przedmiotów, które do niego należały. Wszystko, co kiedyś miał, zniknęło z

ich życia. Czy używał takiej brzytwy?

Jej  uwagę  zwróciła  butelka  męskiej  wody.  Sięgnęła  po  nią,  przestudiowała

etykietkę  i  przypomniała  sobie  nazwę.  Zachęcały  do  niej  sugestywnie  reklamy

telewizyjne.

Tylko ja i ty, i mój „Temperament”.

Przystojny model leżał na łóżku bez koszuli, biodra miał dyskretnie przykryte.

Kiedy  indziej  znów  wjeżdżał  w  kamerę  motocyklem,  rozpryskując  żwir  na

wszystkie  strony, po czym  następowało  zbliżenie i  mężczyzna  mówił: Nie  zawsze

ujawniam „Temperament”, ale go mam.

Katherine  oglądała  wszelkie  reklamy,  ponieważ  miała  zamiar  pisać  do  nich

teksty.  Uśmiechnęła  się  na  wspomnienie  reklamy  „Temperamentu”,  która  wydała

jej  się  szczególnie  prymitywna.  Zbliżyła  flakonik  do  nosa  i  powąchała  z

roztargnieniem.  A  może  ci  faceci  z  Madison  Avenue  trafnie  wyczuwali  potrzeby

kobiet?  Czyż  jej  serce  nie  zabiło  szybciej,  gdy  zaciągnęła  się  tym  zapachem?

Dziwne. Bo przecież jej wyobraźnia nie wyczarowała twarzy modela, tylko...

Drgnęła zaskoczona, kiedy z tyłu za nią otworzyły się drzwi; poczuła się, jakby

ją złapano na gorącym uczynku.

Jace spojrzał na nią w lustrze i powiedział z filuternym uśmieszkiem:

- Mam nadzieję, że lubisz ten zapach.

Katherine przemknęło przez głowę, że mężczyzna reklamujący „Temperament”

pod żadnym względem nie dorównuje jej mężowi.

-  Tak,  tak,  oczywiście.  Ja  tylko... -  Dlaczego  jąka  się  jak  skończona  idiotka?

Jest przecież u siebie!

-  Allison  śpi.  Poczytałem  jej  trochę  gazetę,  ale  ona  kimnęła  już  po  pierwszej

background image

stronie - Jace uśmiechnął się.

-  Dziękuję  ci,  że  się  nią  zająłeś,  to  miło  brać  kąpiel  nie  musząc  cały  czas

nasłuchiwać.

- Nie ma za co. Moja pomoc dała wspaniałe wyniki: wyglądasz pięknie.

Podszedł  i  odwrócił  ją  twarzą  do  siebie;  dotychczas  rozmawiali  za

pośrednictwem lustra. Objął ją, ale tylko musnął ustami czoło.

-  Muszę  dziś  podjechać  na  odwiert,  więc  mogę  wrócić  dopiero  późnym

wieczorem.

Był  ubrany  roboczo,  w  bardzo  stare  i  ciasne  wypłowiałe  dżinsy,  równie

wypłowiałą koszulę z krótkimi rękawami i mocno znoszone buty kowbojskie.

- Czy już wiercą?

- Jeżeli zrobili wszystko, co mieli zrobić w zeszłym tygodniu, to powinni dziś

zacząć. Przy okazji, przyjęli do pracy twojego znajomego, Jima Coopera.

Spojrzała na niego, wciąż w jego objęciach.

- Jesteś tam szefem, prawda?

Zorientowała  się  już,  że  Jace  specjalnie  umniejsza  swoją  pozycję  w  firmie.

Sunglow było jednym z najpoważniejszych przedsiębiorstw naftowych w Ameryce.

Zajmowanie w nim nawet niższego stanowiska kierowniczego było uważane za nie

lada sukces.

-  Można  to  tak  nazwać -  uśmiechnął  się. -  Ale  niczego  bym  nie  dokonał  bez

moich ludzi. Są naprawdę dobrzy. Pracujemy razem od dłuższego czasu.

Wzruszył  lekko  ramionami  i  Katherine  przeniknął  dreszcz.  Trzymał  ją  tak

blisko,  że  czuła  jego  najmniejszy  ruch.  A  kiedy  delikatnie  otarł  się  o  jej  piersi,

mimo woli ogarnęła ją fala fizycznego podniecenia.

Natychmiast dostrzegł zmianę w jej nastroju.

- Czy jeszcze cię bolą? - spytał troskliwie. - Te zadrapania na piersiach? Może

powinniśmy iść do lekarza?

background image

- Nie, Jace - zapewniła go skwapliwie. - Goją się i czuję się bardzo dobrze.

- Pokaż, zobaczę.

- Co...? - wykrztusiła zaskoczona. - Nie, nie, to jest... to są...

Urwała,  ponieważ  Jace  odsunął  się  od  niej  i  wprawnym  ruchem  rozwiązał

pasek podomki, i powoli rozsunął poły. Wstrzymała oddech. Obrzucił spojrzeniem

jej nagie ciało, po czym zatrzymał wzrok na piersiach.

Czerwone  pręgi  zamieniły  się  w  cienkie  różowe  rysy,  a  po  siniakach  pozostał

tylko blady ślad na skórze koloru miodu.

- Chyba... chyba masz rację. Wszystko goi się dobrze.

Powiedział  to  zdławionym  głosem.  Kiedy  podniósł  na  nią  oczy,  odczytała  w

nich  prośbę  o  wybaczenie  i  zarazem  błaganie.  Delikatnie  wsunął  pod  szlafroczek

rękę i objął ją. Drugą rękę położył jej na piersi. Dotykał tak leciutko, że Katherine

nie była pewna, czy to nie złudzenie.

Pochylił  swoją  ciemną  głowę,  a  ona  zamknęła  oczy  i  rozchyliła  wargi.

Przesuwał usta po jej ustach, przytulając ją tak blisko, że swoim wrażliwym ciałem

poczuła szorstkość jego ubrania. Zachłanne usta Jace’a biorąc dawały zarazem tyle,

że przyprawiały Katherine o paroksyzmy rozkoszy.

W  swoich  pieszczotach  przeniósł  się  na  szyję,  ukrywając  twarz  w  jej

zagłębieniu. Leciutko głaskał palcami jej pierś. Wyprężyła się i wygięła do tyłu jak

łuk. Jęknęła cicho.

- Och, Jace...

- Najdroższa... Najdroższa... - wyszeptał i pochylił głowę niżej.

A potem objął ustami obolałą pierś, otaczając ją słodkim, wilgotnym ciepłem.

Chwyciła go za głowę niecierpliwymi rękami i trzymała mocno, póki jego usta

nie  zaprzestały  tej  rozkosznej,  delikatnej  pieszczoty.  Wtedy  zsunął  rękę  na  jej

biodro, przycisnąć ją coraz mocniej i mówiąc w ten sposób, jak bardzo jej pragnie.

Katherine, przejęta radosnym dreszczem, zaczęła bezwiednie poruszać biodrami.

background image

Miękkim  ruchem  odsunął  ją  od  siebie,  z  trudem  łapiąc  oddech  i  dalej  mocno

trzymając ją w ramionach.

Katherine  drżała.  Pozwoliła  kiedyś  pewnemu  mężczyźnie  na  niewinne  jej

zdaniem  karesy,  ale  on  był  tak  bardzo  podniecony,  że  kiedy  odmówiła  mu

spełnienia, wpadł we wściekłość, wymierzył jej policzek i wymyślając od ostatnich

oskarżył,  że  go  sprowokowała.  Potem  przepraszał  ją  aż  do  obrzydzenia,  ale  ona

zdawała sobie sprawę, że te oskarżenia są w znacznym stopniu słuszne. Lubiła się

całować  i  pieścić,  jednak  zawsze  cofała  się  przed  finałem.  Wiedziała,  że  w  tych

sprawach gra nie fair. Nie chciała, żeby Jace pomyślał, że dręczy go celowo.

- Jace? - spytała drżącym głosem. - Dobrze się czujesz?

Twarz miał zaczerwienioną, dyszał ciężko, ramiona wznosiły mu się i opadały.

Roześmiał się z goryczą.

- Nie bardzo - powiedział - ale jeżeli tak dalej pójdzie, to w ogóle nie wyjdę z

domu, a naprawdę muszę iść do roboty.

Popatrzyła na niego przepraszająco. Gdyby w tej chwili chciał wyegzekwować

swoje prawa małżeńskie, była gotowa.

-  Przykro  mi -  odparła  i  rzeczywiście  było  jej  przykro.  Czuła,  że  coś  traci,  że

coś jej umyka.

-  Przykro? -  W  jego  błękitnych  oczach  zabłysły  ogniki. -  Mnie  wcale  nie  jest

przykro, że moja żona ma ciało bogini.

Pocałował ją w dekolt, owinął podomką i z żalem zawiązał pasek.

-  Przez  ciebie  będzie  mi  się  dzisiaj  bardzo  trudno  skupić  na  pracy,  ale  taką

ofiarę mogę ponosić codziennie.

Westchnął dramatycznie, pocałował ją i wyszedł.

Rozdział 8

W sobotę rano Jace spytał Katherine, czy pojedzie z nim na odwiert.

- Moi ludzie pracują po godzinach. Chciałbym tam wyskoczyć i zobaczyć, jak

background image

im idzie. To nie potrwa długo. Pojedziesz ze mną?

Przez  ostatni  tydzień  Katherine  odpoczęła  od  zwykłych  porannych  zajęć.

Niełatwo  było  przed  wyjściem  do  pracy  wykąpać  Allison,  ubrać,  nakarmić  i

zanieść do Happy. Te wolne ranki bardzo jej się przydały.

Nadal  była  zajęta,  robiła porządki  w  szafach i  w  szufladach,  szykując  miejsce

dla  nowego  domownika,  ale  pod  koniec  tygodnia  wszystko  było  gotowe  i  bez

zajęcia poczuła się nieswojo. Pracowała przez całe życie i próżnowanie ją męczyło.

-  Dobrze,  bardzo  chętnie -  odparła  na  zaproszenie  Jace’a. -  Nigdy  nie

widziałam wieży wiertniczej.

-  Moi  ludzie  mi  nie  wierzą -  powiedział. -  Uważają,  że  istniejesz  głównie  w

mojej wyobraźni. Nie uwierzą, że naprawdę mam żonę i córeczkę, póki was nie zo-

baczą. Oczywiście Jim Cooper wyśpiewuje hymny pochwalne na twoją cześć, ale

na tego szczeniaka nikt nie zwraca uwagi.

Spojrzała na niego z irytacją, było jej jednak przyjemnie, że wspomniał o niej

ludziom, z którymi pracował. Nie zastanawiała się, dlaczego jest jej z tego powodu

tak miło. Kiedy na niego patrzyła przy śniadaniu, które uparł się sam przygotować,

robiło jej się ciepło w sercu.

Spytała z udaną obojętnością:

- A co im o mnie powiedziałeś?

-  Zaraz,  zaraz.  Niech  sobie  przypomnę... -  cedził  słowa  i  mrużył  oczy  w

głębokim  skupieniu. -  Powiedziałem  im,  że  masz  włosy  koloru  miodu,  oczy  jak

głębokie  leśne  jeziora,  w  których  odbijają  się  korony  drzew.  Powiedziałem,  że

twego  ciała  nie  da  się  opisać,  ale  że  masz  niezrównany  biust.  Że  oczywiście  nie

nosisz żadnej bielizny, nawet pod obcisłymi trykotowymi koszulkami i dżinsami.

-  Jace!  Nie  masz  prawa! -  krzyknęła,  a  potem  ujrzała  figlarne  błyski  w  jego

oczach. Widząc jej oburzenie, wybuchnął śmiechem, więc chcąc nie chcąc również

zaczęła  się  śmiać.  Allison,  znudzona,  spojrzała  na  nich  z  wyższością. -  Jeżeli

background image

rzeczywiście tak mnie przedstawiłeś, to boję się, że będą zawiedzeni.

Brwi zbiegły mu się nad oczami. Powiedział cicho:

- Nie, nie będą zawiedzeni.

Serce  skoczyło  jej  radośnie.  Od  tego  ranka,  gdy  pocałował  ją  w  łazience,  nie

ponawiał  żadnych  prób  zbliżenia,  ale  Katherine  poznała  go  już  na  tyle,  by

wiedzieć, że agresja nie leży w jego charakterze. Zdobywał ją subtelną grą. Przez

cały  tydzień  ograniczył  pocałunki  do  czułych  muśnięć  policzka  lub  czoła.  Z

niepokojem stwierdziła, że ta rezerwa wzmaga tylko jej pragnienie fizycznego kon-

taktu.

Któregoś  wieczoru  zaprosił  ją,  żeby  obejrzała  z  nim  ostatnie  wiadomości  w

telewizji. Kiedy usadowiła się w drugim końcu kanapy, odchrząknął i przyciągnął

ją  do  siebie.  Siedział,  wygodnie  odchylony  do  tym  i  oparty  na  poduszkach.

Schowała  bose  stopy  pod  lekki  szlafroczek  i  dopiero  po  chwili  zauważyła,  że  się

opiera o Jace’a.

Słyszała jego równy oddech i czuła pod plecami twardy tors.

Drgnęła, kiedy ręką leżącą na oparciu kanapy zaczął głaskać jej ramię. Rzuciła

okiem w jego stronę, ale był wyraźnie pochłonięty programem.

Poruszał  ręką  wolno,  jak  hipnotyzer, podniecając  ją  delikatnymi  muśnięciami.

Silne palce niepostrzeżenie zbliżyły się do jej piersi. Poczuła je, zanim jej dotknął,

jej  ciało  ogarnęła  fala  gorąca.  Pod  koniec wiadomości  miała  ochotę  złapać  go  za

rękę  i  przycisnąć  ją  do  siebie.  Jego  palce  znieruchomiały.  Katherine  wstrzymała

oddech.

Teraz mnie dotknie - pomyślała.

Ale  on,  ku  jej  wielkiemu  rozczarowaniu,  poklepał  ją  tylko  po  bratersku  i

posadził prosto.

- Chyba już pójdę spać - powiedział.

Tej  nocy  ciało  Katherine  płonęło,  wezbrane  nie  spełnionym  pragnieniem.

background image

Rzucała się w pościeli niespokojnie. Może to jakiś szczególny rodzaj okrucieństwa

właściwy Manningom?

Peter oczarował Mary, która się w nim zakochała, a potem znęcał się nad nią na

wszelkie  możliwe  sposoby.  Może  metoda  Jace’a  polega  właśnie  na  tym

jedwabistym dotyku? Może chce ją w sobie rozkochać po to tylko, żeby porzucić?

Postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Zakochać się w Jace’u Manningu to

tak,  jakby  skazać  się  na  powolne  konanie.  Wiedziała  przecież,  że  jej  nie  kocha.

Pragnął  jej  jedynie  fizycznie.  Było  to  widać  wyraźnie  w  jego  rozpłomienionym

spojrzeniu, które co chwila na niej zatrzymywał.

Ale  przyczyny,  dla  których  się  z  nią  ożenił,  zostały  jasno  przez  niego

przedstawione.  Miało  to  być  zadośćuczynienie  za  krzywdę,  jaką  Peter  wyrządził

Mary.  Poza  tym  Jace  czuł  się  odpowiedzialny  za  Allison.  Przecież  nawet

powiedział, że nie chciał się żenić i że robiąc to poświęca swoją wolność.

Jak  się  tego  spodziewał,  jego  przyjaciel  Mark,  prawnik,  przysłał  mu  zszywkę

wycinków  z  gazet  informujących  o  ich  małżeństwie.  Jace  przewidział  reakcję

rodziców  z  niesamowitą  dokładnością.  W  jednym  z  artykułów  przytoczono  ich

słowa.  Jace  i  Katherine  połączyło  głębokie  uczucie  zaraz  potem,  jak  się  tylko

poznali (ciekawe, kiedy miałoby to być?), oni zaś jako rodzice Jace’a są wzruszeni,

że poślubił siostrę ukochanej Mary.

Katherine po przeczytaniu artykułu wpadła we wściekłość. Jace tylko wzruszył

ramionami  i  wrzucił  go  do  kosza.  Może  w  rzeczywistości  wcale  tak  bardzo  nie

potępia rodziców? Może ma jednak z nimi coś wspólnego, lecz ukrywa to, bo tak

mu wygodniej? - pomyślała Katherine.

Patrząc na jego czarujący uśmiech, jeszcze raz powiedziała sobie, że musi być

ostrożna ze swymi uczuciami.

- Ubiorę Allison i możemy jechać, kiedy będziesz chciał - odparła.

background image

Jechali  około  pół  godziny.  Katherine  była  zachwycona  krajobrazem.  Wokół

rosły sosny, cedry, dęby i wiązy, od czasu do czasu pojawiały się krzewy derenia.

Wiosną,  obsypane  uroczym  białym  lub  żółtym  kwieciem,  przyćmiewały  urodą

leśne olbrzymy.

Polna droga zwężała się, przechodząc w końcu w rozjeżdżony, wyboisty dukt.

Dżip  podskakiwał,  aż  dzwoniły  im  zęby.  Trudno  było  w  tych  warunkach

rozmawiać. Katherine przytuliła Allison w obawie, że dziecko wypadnie jej z rąk,

kiedy trafią na większą dziurę.

Jace  skręcił  z  drogi  i  przez  jakiś  czas  jechali  z  rzadka  porośniętym  sosnami

terenem,  już  nieco  równiejszym,  aż  dotarli  do  polany,  gdzie  widać  było  wieżę

wiertniczą.  Katherine zaskoczył  wielki  ruch  i  hałas.  Pełno  tu  było  jakichś

przerażających sprzętów i urządzeń.

Paru ludzi przerwało pracę, żeby pomachać Jace’owi, który wyskoczył z dżipa.

Katherine  na  jego  polecenie  została  w  samochodzie.  Podbiegł  do  zdezelowanej

szarej przyczepy z obłażącą farbą i po chwili wybiegł z niej w kasku ochronnym na

głowie; drugi trzymał w ręku.

- Włóż to, bardzo cię proszę! - wrzasnął przekrzykując hałas.

Katherine spojrzała sceptycznie na jaskrawożółty kask.

- Przepraszam, ale to przepisy Manningów. - Mrugnął do niej i nasadził jej kask

na głowę. Wziął na ręce Allison i ruszył z nią w kierunku przyczepy.

Katherine  wydostała  się  z  dżipa  z  pewnym  trudem.  Miała  torebkę  i  siatkę  z

pieluchami.  Czuła  na  sobie  ukradkowe  spojrzenia,  chociaż  wszyscy  zajęci  byli

pracą.  Nawet  nie  starała  się  rozpoznać  Jima  Coopera.  Robotnicy  byli  anonimowi

jak armia.

Może mam za ciasne dżinsy - zastanawiała się w panice, myśląc o tym, co jej

wcześniej powiedział Jace.

Kask  wydał  jej  się  czymś  śmiesznym  i  zupełnie  zbędnym,  ale Jace  nieraz

background image

wspominał o twardych przepisach, jakie wprowadzał wszędzie tam, gdzie miał na

to wpływ.

-  W  latach  trzydziestych,  w  czasie  wielkiego  kryzysu,  ludziom  rozpaczliwie

zależało na pracy - mówił. - Angażowali się na polach naftowych, bez względu na

kwalifikacje. Zatrudniali ich za grosze pokątni pośrednicy, którzy nie przejmowali

się  bezpieczeństwem  pracy.  Mieli  tanią  siłę  roboczą...  Przepisy  bezpieczeństwa

wprowadzono  znacznie  później.  Niestety  wielu  ludzi  zginęło  albo  zostało

okaleczonych  w  bezsensownych  i  zupełnie  niepotrzebnych  wypadkach.  Kiedy  się

pracuje  przy  wieży  wiertniczej,  zawsze  jest  pewne  niebezpieczeństwo,  ale  staram

się  je  ograniczyć  stosując  różne  środki  ostrożności. -  Jak  widać,  nawet  żona  nie

stanowiła wyjątku.

Stał  teraz  na  stopniach  przyczepy,  przytrzymując  drzwi  dla  Katherine.

Spojrzała w jego stronę. Uśmiechnął się szeroko.

Można by pomyśleć, że jest ze mnie dumny, przemknęło jej przez głowę.

-  To  jest  Billy  Jenkins.  Paskudny  zrzęda  i  opryskliwy  mruk,  a  do  tego

całkowicie pozbawiony skrupułów, aleśmy się do niego przyzwyczaili.

Katherine zdjęła kask i popatrzyła na  mężczyznę,  którego  Jace  przedstawił jej

w  ten  niecodzienny  sposób.  Billy  był  starszy  od  pozostałych  pracowników,  więc

pomyślała, że może Jace wyznaczył go do pracy w przyczepie ze względu na wiek.

Miał  rzadkie,  siwe  włosy,  a  skóra  jego  twarzy  przypominała  wysuszony

brązowy  rzemień,  mocno  naciągnięty  na  kościach  policzkowych.  Poorana

głębokimi  bruzdami,  przywodziła  na  myśl  mapę  drogową.  Krępy  i  krzywonogi,

sprawiał wrażenie niższego, niż był w rzeczywistości.

Kilkakrotnie  zmierzył  Katherine od  stóp do głów  spojrzeniem,  które  wyrażało

niewątpliwe uznanie.

- Ciekawe, co takie miłe małe stworzenie mogło zobaczyć w takim cholernym

podwiertku jak ten tutaj - powiedział, wskazując swego szefa bezczelnym ruchem

background image

małej główki.

Tym epitetem określano kogoś, kto dowiercał się na skos do innego otworu. W

czasach  boomu  uważano  to  za  szczególne  przestępstwo,  a  winowajcę  traktowano

jak najnędzniejszego z nędzników.

Katherine usłyszała za sobą donośny śmiech Jace’a.

- Zamierzasz stać tak dalej i nas obrażać, czy zrobisz nam coś do picia?

- Sami sobie weźcie. Chcę zobaczyć dziecko.

Katherine  nie  wątpiła,  że  te  złośliwości  wynikają  z  wzajemnej  głębokiej

sympatii.  Billy  wziął  od  Jace’a  Allison,  która  natychmiast  sięgnęła  do  jego

czerwonej  chusteczki  wystającej  z  kieszonki  koszuli.  Stary  roześmiał  się  serde-

cznie.

- Proszę, jaka mądrala. Wiesz, kto jest twoim przyjacielem, prawda? Trzymaj z

Billym, a nie pożałujesz. Tak, pewnie, że tak. Chodź, pokażę ci coś ładnego.

Cały  czas  przemawiając  słodko  do  małej,  zaniósł  ją,  ku  jej  zachwytowi,  do

swojego zagraconego biurka.

Katherine i Jace śmieli się wesoło.

-  Nic  tak  nie  zawróci  chłopu  w  głowie  jak  małe  dziecko -  powiedział  Jace.

Spojrzał  na  Katherine  i  mrugnął. -  No,  może  jeszcze  piękna  dziewczyna.  Kiedy

zobaczyłem,  jak  Billy  ci  się  przygląda,  myślałem,  że  będę  musiał  bronić  twego

honoru.

-  Bardzo  mi  to  pochlebia -  uśmiechnęła  się. -  Uważam,  że  jest  prawdziwym

dżentelmenem - powiedziała, sznurując usta.

-  Coś  takiego!  Ten  stary  rozpustnik?  Gdybym  ja  używał  takiego  słownika  jak

on, nigdy byś mi nie darowała.

- Owszem, ale to co innego.

- Dlaczego?

- Bo nie jestem jego żoną, tylko twoją.

background image

Spojrzał poważnie, ale kąciki ust drgały mu od powstrzymywanego śmiechu.

- To prawda. I radzę ci o tym nie zapominać - mruknął.

Roześmieli  się  oboje,  Jace  odruchowo  objął  Katherine  i  przytulił,  po  czym

otworzył  zardzewiałą  lodówkę,  z  której  wyjął  zimne  napoje.  Allison

uszczęśliwiona siedziała na kolanach Billy’ego, pławiąc się w jego czułości.

-  Chodź  no tu  do  mnie na  chwilę -  skinął Jace  na  Katherine - mam  dla  ciebie

pewną propozycję.

Wskazał  jej  biurko  w  drugim  końcu  przyczepy,  przy  którym  biurko  Billy’ego

wydawało się szczytem porządku. Piętrzyły się tu sterty map, wykresów i tabelek.

Mogła  się  tylko  domyślać,  co  przedstawiają,  ale  przede  wszystkim  ciekawa  była

propozycji  Jace’a.  Kiedy  przecisnęła  się  wąskim  przejściem,  kazał  jej  usiąść  za

biurkiem, sięgnął ponad jej ramieniem i  wziął arkusz papieru zapisany pochyłymi

bazgrołami.

-  Tę  notatkę  dostałem  od  Willoughby’ego.  To  właściciel  Sunglow.

Wspominałem ci o nim...

Skinęła głową, więc mówił dalej:

-  Wygląda  na  to,  że  Willoughby’ego  niepokoi  zła  opinia  towarzystw

naftowych. Podejrzanie wielkie zyski i inne tego rodzaju rzeczy. Jest zdecydowany

coś zrobić, żeby poprawić opinię o firmie. Udało mu się zawrzeć układ z wieloma

stacjami  telewizyjnymi  na  wielkich  rynkach  Teksasu  i  Oklahomy,  między  innymi

w Houston, Dallas, Fort Worth, Austin i Oklahoma City. Sunglow zapewni paliwo

i  usługi  konserwacyjne  dla  ich  nowych  samochodów  osobowych  i  innych

pojazdów,  w  zamian  za  czas  reklamowy. -  Wypił  łyk  wody  sodowej  i  spytał: -

Rozumiesz?  Przerwij  mi,  jak  będzie  coś  niejasnego.  Ja  też  musiałem  chwilę

pomyśleć, żeby to pojąć.

- Tak, rozumiem cię, ale...

-  A  teraz  to,  co  dotyczy  ciebie.  Potrzebny  jest  ktoś  do  robienia  reklamówek.

background image

Zaproponowałem, że ty się tym zajmiesz.

Katherine patrzyła na niego w osłupieniu.

- Ja! - zawołała. - Jace, ja przecież nie mam pojęcia...

-  O  ropie  naftowej?  Nie  musisz.  Willoughby  chce  mieć  reklamy  w  stylu

ogłoszeń  agencji  państwowych,  zrobione  z  punktu  widzenia  konsumenta.  Chce

upowszechnić opinię, że Sunglow niepokoi się sytuacją energetyczną na świecie i

podejmuje kroki, żeby ją zmienić i jednocześnie utrzymać w ryzach ceny benzyny.

Musimy  sobie  poprawić  reputację.  Pisywałaś  informacje  dla  prasy.  To  dla  ciebie

pestka.

-  Czy  Sunglow  rzeczywiście  zamierza  coś  w  tej  sprawie  robić?  Nie  mogę

kłamać.

Spojrzał na nią prawie urażony.

- Katherine, nigdy bym cię nie zmuszał do kłamstw. Czy uważasz, że mógłbym

się związać z firmą, która oszukuje ludzi?

Odwróciła głowę.

-  Nie. -  Przygryzła  wargę.  Potrzebowała  trochę  czasu,  żeby  pomyśleć.  Co  za

fantastyczna  okazja!  Ledwie  mogła  ukryć  podniecenie,  a  przecież  nad  niejednym

musiała się zastanowić.

- Chybabym tutaj nie mogła pracować - powiedziała.

Roześmiał się.

- No pewnie, że nie! Nie pozwoliłbym tym dzikusom przez cały dzień pożerać

cię  wzrokiem.  W  żadnym  razie.  Wystarczy  już,  że  Cooper  jest  na  ciebie  taki

napalony. -  Odwrócił  się  do  niej,  oparł  o  biurko  i  skrzyżował  wyciągnięte  nogi.

Szeroki uśmiech wskazywał, że sobie żartuje na temat Jima. - Pomyślałem - podjął

- że mogłabyś pracować w domu. Uważam, że powinnaś być z Allison w tym tak

ważnym  okresie  jej  życia.  Możesz  sobie  sama  ustalić  godziny  pracy,  będziesz

pracować, kiedy ci się podoba, ale cały dzień z nią. Co o tym sądzisz?

background image

-  To  by  było  cudownie,  Jace.  Martwiłam  się,  że  ją  na  tak  długo  zostawiam,

zanim... zanim się pobraliśmy.

- Świetnie! A więc załatwione.

-  Czekaj!  Niech  pomyślę. -  W  skupieniu  bębniła  palcem  wskazującym  po

wargach. - Będę chyba musiała blisko współpracować z realizatorami tych filmów?

-  Słuszne  pytanie.  Stacja  telewizyjna  w  Houston  dostarczy  nam  wszystko,  co

trzeba.  Jak  im przekażesz  scenariusz,  załatwią  całą  czarną  robotę.  Jeżeli  będziesz

potrzebna, zawsze mogą zadzwonić. A w razie czego weźmiesz samolot firmowy i

polecisz na jeden czy dwa dni.

- Och, Jace, to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

- To tylko kwestia tego, czy chcesz, czy nie. Kwalifikacje masz.

Pogłaskał ją delikatnie po policzku i uśmiechnął się szeroko.

-  Czy  zadzwonić  do  Willoughby’ego  i  powiedzieć  mu,  że  ma  nowego

pracownika?

Zawahała się na krótką chwilę, a potem klasnęła w ręce.

- Tak, Jace, och tak! - zawołała.

Umówili się, że zostaną i zjedzą lunch z robotnikami. Jeden z nich pojechał do

miasta  i  przywiózł  hamburgery  i  frytki.  Allison,  po  swojej  południowej  butelce,

zasnęła  spokojnie  na  ręku  Billy’ego,  który  okazał  się  zupełnie  niewrażliwy  na

docinki kolegów.

Wiertnia  dudniła,  świder  wgryzał  się  w  grunt  i  skałę,  a  warkot  silnika,  który

wciskał  go  w  głąb,  przyprawiał  Katherine  o  ból  głowy.  Ale  robotnicy,

przyzwyczajeni do hałasu, zajadali, aż im się uszy trzęsły.

Siedzieli na ziemi, na siedzeniach wyjętych z ciężarówek, albo stali w grupkach

i żartowali - czasami wymknęło im się jakieś mocniejsze słowo, chociaż Katherine

miała wrażenie, że i tak ze względu na nią bardzo się hamowali.

Kiedy już wszyscy skończyli, Jace wrzasnął starając się przekrzyczeć hałas:

background image

-  Co  się  tu  do  diabła  dzieje?  Czy  myślicie,  że  skoro  przywiozłem  żonę,  żeby

was  poznała,  to  już  się  możecie  cały  dzień  obijać?  Wszyscy  do  roboty!  Koniec

pikniku.

Mówił to poważnie, ale cały czas się uśmiechał.

Rozległo  się  szemranie  i  były  nawet  niezadowolone  miny,  ale  wszyscy

powędrowali  do  roboty.  Niektórzy,  przechodząc  obok  Katherine,  pozdrawiali  ją

serdecznie albo zagadywali nieśmiało. Jim Cooper uśmiechnął się do niej szeroko

spod kasku, ale umknął szybko, kiedy Jace łypnął na niego złym okiem.

Gdy po powrocie z wiertni wchodzili do mieszkania, Jace powiedział:

-  Za  parę  dni  przyjdzie  paczka  od  Willoughby’ego.  Wysyła  jakieś  materiały,

które  mogą  ci  się  przydać,  dużo  suchych  faktów  i  liczb,  ale  też  trochę

interesujących historii o ludziach.

- Chciałabym już zacząć - westchnęła Katherine.

Jace uśmiechnął się tajemniczo, zauważyła błysk w jego niebieskich oczach. Za

chwilę miała się dowiedzieć, dlaczego jest taki zadowolony.

Na  środku  living-roomu  stało  nowe  biurko,  a  na  nim  elektryczna  maszyna  do

pisania. Katherine pisnęła z radości i odwróciła się zdumiona do Jace’a.

- To dla mnie? - spytała.

- Nie, dla Allison - odrzekł wesoło.

Pominęła  tę  kpinę  i  pośpieszyła  zobaczyć  to  wspaniałe  urządzenie.  Było

wszystko, co trzeba, wyświetlarka korektorska i różne inne rzeczy, które trochę ją

przeraziły, bo nie umiała się nimi posługiwać.

- Och, Jace, jest cudowna. Ja... kiedy?

-  Kupiłem  ją  dwa  dni  temu  i  poprosiłem,  żeby  dostarczono  ją  podczas  naszej

nieobecności. Miała to być dla ciebie niespodzianka. Podoba ci się?

- Podoba? Przecież to marzenie każdej maszynistki. Gdybyś widział... - urwała

pod  wpływem  jakiejś  nagłej  myśli  i  spojrzała  na  niego  przymrużonymi  oczami. -

background image

Byłeś taki pewny, że zgodzę się na twoją propozycję...? Co?

Roześmiał się.

- Miałem nadzieję.

Udawała  nadąsaną,  ale  nie  wytrzymała  długo  i  uśmiechnęła  się  do  niego

promiennie.

- Powinnam być wściekła na ciebie, że uznałeś to za oczywiste, ale nie potrafię.

Dziękuję ci, Jace, za wszystko. Za pracę. Za maszynę. Za wszystko.

Zawstydziła się, że kiedykolwiek miała wątpliwości co do jego intencji.

- To chodź i podziękuj, jak się należy - powiedział. - Pocałuj.

Patrzył na nią twardo, łagodny wyraz twarzy gdzieś znikł.

Rozdrażniona jego nagle zmienionym tonem, zmusiła się, by do niego podejść.

Kiedy  oglądała  nowy  nabytek,  wziął  od  niej  Allison,  która  spała  sobie  teraz

spokojnie  u  niego  na  rękach.  Wspięła  się  na  palce  i  pocałowała  go  lekko  w

policzek.

Zmarszczył czoło.

- To nie był pocałunek. To jest pocałunek. - Pochylił się i ujął jej usta w swoje.

Nie  mógł  jej  przytulić  z  powodu  Allison,  ale  siła  jego  pocałunku  była  znacznie

większa i znacznie bardziej zniewalająca niż jakiekolwiek uściski.

Jego  mocne  wargi  dotykały  jej  ust  z  dręczącą  obojętnością.  Skubał  jej  dolną

wargę, dopóki Katherine nie rozchyliła ust. Ale nawet wtedy jego pieszczota była

leniwa, jakby beznamiętna.

Katherine jęknęła i przysunęła się bliżej. Zarzuciła mu ręce na szyję i zmusiła,

by  znowu  pochylił  głowę.  Dopiero  teraz  zaspokoił  jej  pragnienie.  Z  rozkoszną

gwałtownością  rzucił  się  na jej  usta  i  od  tego  pocałunku  ciało  Katherine

rozśpiewało się uczuciem, które zdawało się rozsadzać jej duszę.

Gdzieś  w  podświadomości  kołatała  myśl,  że  Jace  tak  łatwo,  tak  zupełnie  bez

wysiłku, potrafi ją zniewolić. Jak to się dzieje, że tak całkowicie zawładnął moimi

background image

zmysłami? -  zadawała  sobie  pytanie.  Nie  mogę  się  poddać  uczuciom.  A  jednak

chcę. Chcę Jace’a.

Te  myśli  przelatywały  jej  przez  głowę,  gdy  piła  słodycz  jego  warg.  A  potem

Jace odkrył inne okolice jej twarzy, i wszystkie myśli Katherine gdzieś uleciały.

Poczuła  nagle  bębnienie  małych  piąstek  na  swojej  piersi  i  dopiero  wtedy

uświadomiła  sobie,  że  przygnietli  Allison.  Puściła  szyję  Jace’a  i  odsunęła  się

powoli.

Spojrzeli  na  niezadowolone  maleństwo.  Allison  skrzywiła  buźkę  i  zaczęła

głośno płakać.

- Patrz, cośmy narobili - mruknął Jace. Podniósł Allison do góry i uspokajająco

poklepał  po  pleckach. -  Chodź,  księżniczko,  zaraz  ci  to  wynagrodzę. -  Idąc  do

kuchni  odwrócił  się  i  powiedział  przez  ramię: -  Ja  ją  nakarmię,  a  ty  się  pobaw

swoją nową zabawką.

Katherine  nie  protestowała.  Usiadła  przy  nowym  biurku  i  wzięła  do  ręki

instrukcję.

-  To  prawie  encyklopedia -  zawołała  w  stronę  kuchni. -  Zanim  pierwszy  raz

włączę maszynę, będę musiała to godzinami studiować.

- Poradzisz sobie z pewnością!

Minęła  godzina,  nim  Katherine  oderwała  się  od  lektury.  Jace  zaniósł  Allison

przez living-room do sypialni.

-  Już  się  najadła.  Udało  mi  się  wcisnąć  jej  większość  tej  ohydnej  papki.

Dotrzymywała  mi  towarzystwa, kiedy  robiłem  mój  słynny  sos do  spaghetti.  Masz

ochotę spróbować?

- To brzmi zachęcająco.

- Musi się chwilę pogotować. Poczekaj tu na mnie, pójdę położyć małą.

Ledwie skończył mówić, Katherine znów przepadła dla świata. Pochylona nad

instrukcją, studiowała zawiłości budowy maszyny.

background image

Nagle doszedł ją ostry krzyk bólu. Poderwała się, rzuciła broszurę i pobiegła w

stronę sypialni.

Rozdział 9

Otworzyła  drzwi  i  jak  burza  wpadła do pokoju.  Nie było  tu  nikogo.  Spojrzała

na puste łóżeczko i znowu usłyszała głośny jęk i bolesne:

- Auuu!

Dopiero wtedy zorientowała się, że krzyki dochodzą z łazienki.

Stanęła  na progu jak  wryta.  Jace i  Allison  byli  w  wannie.  Gładka  biała  pupka

Allison kontrastowała ze śniadym torsem  Jace’a, porośniętym ciemnymi włosami.

Jace  leżał  w  wodzie,  unosząc  kolana,  żeby  zmieścić  swe  duże  ciało  w  za  krótkiej

wannie. Widok jego męskości poraził jej zdumione i mimo wszystko ciekawe oczy.

- Och, Katherine, jesteś, dzięki Bogu. Pomóż mi... - Skrzywił się z bólu i wtedy

dostrzegła przyczynę.

Allison leżała wyciągnięta jak długa na piersi Jace’a, małymi tłustymi rączkami

ciągnąc  go  za  włosy.  Tak  się  cieszyła  tą  nową  niezwykłą  zabawką,  że  coraz

mocniej zaciskała piąstki i fikała z radości nóżkami.

Katherine przełknęła nerwowo i wyszeptała:

-  Zaraz...  zaraz  ją  zabiorę. -  Schyliła  się  i  chwyciła  wpół  mokre,  wijące  się

ciałko.

-  Nie! -  wrzasnął  przerażony  Jace. -  Jeśli  ją  teraz  podniesiesz,  wyrwie  mi

wszystkie włosy, a to okropnie boli.

Katherine spojrzała na malutkie paluszki zaplątane w ciemne włosy i przyznała

mu rację.

- Co... - zaczęła.

-  Może  byś  wyplątała jej  paluszki  z  moich  włosów.  Boję  się  ją  puścić.  Jest

śliska jak węgorz.

background image

Katherine na chwilę przymknęła oczy i wciągnęła powietrze. A potem uklękła

obok wanny i odginając jeden po drugim paluszki małej, uwolniła mokre kosmyki

kędzierzawych  włosów.  Gdy  wyplątała  jedną  rączkę,  Jace  złapał  ją  zaraz  i

przytrzymał z daleka.

Katherine  zajęła  się  drugą  rączką.  Nachyliwszy  się,  żeby  lepiej  widzieć,

udawała,  że  nie  czuje  oddechu  Jace’a,  który  owiewał  jej  włosy.  Głowę  miała  tuż

przy  jego  ustach.  Uwolniony  wreszcie,  szybko  wstał,  ale  zamiast  oddać  dziecko

Katherine, nadal trzymał je w objęciach.

- Powinienem ci dać klapsa w gołą pupę,  moja panno - zbeształ Allison. - Od

tej chwili będę się kąpał w koszuli.

Przeszedł  nago  do  sypialni,  ciągle  z  małą  na  ręku,  i  wytarł ją  miękkim

ręcznikiem.

- Dzięki ci, kochanie - mruknął do Katherine, po czym przestał zwracać na nią

uwagę.

Idąc  przez  sypialnię  ominęła  go  szerokim  łukiem.  Jace,  pochylony  nad

łóżeczkiem,  ubierał  małą  w  piżamkę.  Biodra  miał  tylko  niewiele  jaśniejsze  od

szerokich  gładkich  pleców,  które  zwężały  się  ku  talii  i  poprzez  pośladki

przechodziły  w  smukłe,  umięśnione  uda.  Katherine  szybko  wyszła  do  living-

roomu.

Przez  chwilę  bezmyślnie  kartkowała  instrukcję,  którą  jeszcze  tak  niedawno

była całkowicie pochłonięta, a potem wypuściła ją z drżącej ręki i broszura upadła

na  podłogę.  Machinalnie  podniosła  ją  i  położyła  obok  maszyny.  Nie  mogła  się

jednak skupić; przed oczyma wciąż miała obraz lezącego w wannie Jace’a.

Poszła do kuchni w nadziei, że może tam się czymś zajmie, uspokoi, że znowu

będzie się zachowywać jak człowiek rozumny, a nie roztrzęsiona galareta.

Podniosła  pokrywkę.  W  rondlu  gotował  się  sos  do  spaghetti,  roztaczając

wspaniały zapach. Gdy już miała odłożyć pokrywkę, usłyszała ciche kroki. Czuła,

background image

że za nią stoi Jace. Upuszczona pokrywka zabrzęczała głośno.

Zanim Katherine zdążyła ją podnieść, Jace sięgnął ręką pod jej ramieniem i sam

to zrobił.

Obie  ręce  Jace’a  znalazły  się  pod  bluzką  Katherine.  Jednym  ruchem  rozpiął

klips stanika z przodu, odsunął koronki i nakrył dłońmi jej piersi.

- Podnieciło cię to, prawda? I zaniepokoiło?

Ukrył  twarz  na  jej  karku  pod  włosami,  koniuszkiem  języka  dotykając

aksamitnie gładkiej skóry za uchem.

- Co? - spytała Katherine zduszonym głosem.

-  Widok  mojej  nagości.  Kiedyś  wywoływałem  w  ten  sposób  wielkie

zamieszanie.  Było  to  w  Afryce.  Kiedy  szedłem  ulicą,  na  sam  mój  widok  rodzice

córek „w wieku poborowym” drżeli z przerażenia.

Jego  głos,  ściszony  do  szeptu,  brzmiał  uwodzicielsko.  Przysunął  się  bliżej,

udami muskając jej biodra i nogi.

Z trudem dobywając słowa, usiłowała podtrzymać tę bezsensowną rozmowę.

- Ch...chodziłeś nago po mieście?

Ścisnął  jej  piersi  tworząc  między  nimi  głęboki  rowek  i  jednocześnie  muskał

palcem sterczące sutki.

- Oczywiście. W pewnych kulturach afrykańskich jest to przyjęte. - Chwycił ją

zębami za ucho,

- No cóż, tu nie Afryka... - westchnęła. Jego ręce błądziły teraz po jej płaskim

brzuchu. - Byłabym ci wdzięczna, gdybyś nie... Och, Jace.

Odwrócił  ją  do  siebie.  W  jego  błękitnych  oczach  była  determinacja.  Wziął

Katherine na ręce i zaniósł do swojej sypialni.

Delikatnie  położył  ją  na  ogromnym  łożu,  zrzucił  ręcznik,  którym  był

przewiązany w pasie, i wyciągnął się obok niej.

Odgarnął  włosy  z  jej  płonących  policzków  i  lekkimi  pocałunkami  okrył

background image

skronie.

- Chcę się z tobą kochać - powiedział.

Nie  prosił  o  przyzwolenie.  Zabrzmiało  to  jak  oświadczenie.  Całował  czule,

namiętnie,  coraz  śmielej.  Napawał  się  widokiem  ciała  Katherine,  każdą  jego

najdrobniejszą  częścią,  w  miarę  jak  się  przed  nim  odsłaniało.  Rozbierał  ją  z

zadziwiającą wprawą i dręczącą powolnością, co chwila przerywając tę czynność,

by podjąć pieszczoty.

Z  jej  długich,  smukłych  nóg  zsunął  majteczki  bikini,  obsypując  Katherine

czułościami i szepcząc pełne zachwytu słowa.

Pod  dotknięciem  jego  rąk  powoli  narastało  w  niej  podniecenie.  Zaczęła  brać

udział  w  ich  odkrywczych  wędrówkach.  Odrzuciła  głowę  do  tym,  a  on

stęsknionymi ustami szukał wrażliwych miejsc na jej szyi.

Jego wargi spoczęły na jej ustach, całując namiętnie i delikatnie zarazem. Pijąc

ich słodycz i pieszcząc dłońmi jej ciało, wyszeptał:

- Nie wiem, jak lubisz... Powiedz, czy...

Przerwała mu, pocałunkiem zamykając usta. Jeśli tak to miało dalej wyglądać,

to lubiła wszystko...

Przesunął  usta  po  jej  policzku,  szukając  ucha.  Pieścił  je  ciepłym  oddechem  i

językiem,  rękami  gładząc  ramiona,  piersi  i  brzuch.  A  potem  poczuła  jego  palce

niżej,  po  wewnętrznej  stronie  ud,  i  wreszcie  ogarnęła  ją  fala  gorąca,  kiedy  Jace

dotknął samego jądra jej kobiecości.

-  Twoja  skóra  jest  jak  aksamit -  wyszeptał,  przesuwając  dłonią  po  jej

podbrzuszu. - Pamiętasz, jak kładłem cię wtedy do łóżka?

- Tak, Jace, pamiętam.

Przypomniały jej o tym jego dłonie.

- Tak chciałem cię wtedy dotykać. - Jego ręka spoczęła nieruchomo na miękkiej

kępce  włosów  u  nasady  jej  ud.  Ujęła  jego  głowę  i  przesunęła  w  dół,  na  swoje

background image

piersi.

- Jace - poprosiła - całuj mnie tutaj...

Całował  miękkie  krągłości,  obrysowując  językiem  ich  kontury,  aż  Katherine

zaczęła  wić  się  z  nie  zaspokojonego  pragnienia.  Kiedy  poczuła,  że  Jace  ujmuje

wargami jej sutek, usłyszała własny jęk rozkoszy.

Chwyciła  go  za  ramiona,  wyczuwając  pod  palcami  jego  twarde  mięśnie.  Jej

pieszczoty stawały się coraz śmielsze, aż wreszcie wsunęła ręce między ich ciała i

zaczęła  błądzić  palcami  wśród  gęstych  włosów  na  piersi  i  wokół  małych

brązowych sutek. Z satysfakcją słuchała jego przyśpieszonego oddechu.

-  Ach,  Katherine,  jesteś  taka  cudowna... -  powiedział,  a  jego  palce  znów

odnalazły wilgotne ciepło pomiędzy jej udami. Katherine jak echo powtarzała jego

westchnienia. - Teraz? - spytał, ustami dotykając jej ust. - Teraz?

Skinęła głową.  Jego głęboki pocałunek  stanowił  symboliczną zapowiedź tego,

co miało nadejść.

Uniósł się i delikatnie na niej położył, a potem wszedł w nią ostrożnie i lekko.

Kiedy  poczuł  nieoczekiwany  opór,  zaskoczony  spojrzał  w  oczy  Katherine.  Ale

gwałtowny  nacisk  jej  rąk  na  jego  uda  i  wygięte  w  łuk  ciało  błagały,  by  się  nie

ociągał.

Początkowy  ból  ustąpił  i  Katherine  oddała  się  bez  reszty  rozkosznemu

szaleństwu. Odsunęła od siebie wszelkie świadome myśli, wszystko to, co mogłoby

przyćmić oślepiający blask tego nowego, wspaniałego doznania. Ważne było tylko

to, że ich ciała stały się jednym. Nie tylko ciała, należała bowiem do Jace’a także

duchem - i to wydało jej się cudowne.

Poczuła, że zapada się w jakąś niepojętą, lecz kuszącą niepamięć i krzyknęła:

- Jace! Jace!

- Tak, najdroższa, tak - Poddaj się tej chwili - szepnął jej do ucha.

I Katherine się poddała.

background image

- Jesteś dziewicą? - spytał z lekka przerażony. Leżeli objęci i wtuleni w siebie. -

Moja żona jest dwudziestosiedmioletnią dziewicą. - Potrząsnął głową zdumiony.

- Już nie jest - sprostowała Katherine i przylgnęła do niego jeszcze mocniej, o

ile to w ogóle było możliwe.

-  Ty  potworze! -  Klepnął  ją  żartem  w  siedzenie. -  Teraz  pewnie  będziesz

chciała to robić bez przerwy - westchnął z udaną rezygnacją.

Zachichotała i oparłszy się na łokciach okryła jego twarz wilgotnymi, słodkimi

pocałunkami.  Zaczął  ją  łaskotać  po  żebrach,  aż  opadła  na  wznak.  Patrzył  jej  w

twarz, śmiejąc się cicho.

Katherine splotła mu ręce na karku i przyciągnęła go bliżej. Ogarnęła ich nowa

radosna fala namiętności. Jace wodził palcami po jej szyi, a potem poszukał piersi.

Przerwał  żarliwy  pocałunek,  by  na  nie  popatrzeć.  Delikatnie  je  drażniąc,

obserwował, jak różowe sutki sztywnieją w podnieceniu.

- To fascynujące - szepnął. Nachylił się i musnął je wargami.

Jego  dłoń  powędrowała  niżej -  i  właśnie  w  tej  chwili  Katherine  zaburczało  w

brzuchu. Jace zachichotał.

- Jesteś głodna? - zapytał i odsunął się od niej.

-  Tak -  jęknęła  wyciągając  do  niego  ramiona.  Dzielące  ich  centymetry

wydawały się jej przepaścią. - Ale nie na jedzenie.

- Chodź - powiedział i wstał z łóżka. - Zjemy coś. - Włożył szorty i koszulkę,

która przykrywała tylko ramiona i górną część torsu, pozostawiając brzuch nagi. -

Obrażę się, jeżeli mój słynny sos do spaghetti nie znajdzie twego uznania.

- Wolę zostać w łóżku - pisnęła Katherine.

-  Ja  też  bym  wolał,  ale  zależy  mi  na  tym,  by  pani  Manning  zachowała  tę

wspaniałą kondycję, z której robi taki świetny użytek.

Wziął Katherine za ręce i podniósł, a potem wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.

background image

- Katherine?

- Mmmmm?

- Wyświadcz mi pewną uprzejmość...

- Mianowicie?

-  Włóż  tę  koszulkę,  którą  miałaś  na  sobie,  kiedy  byłem  tu  po  raz  pierwszy.

Wiesz, tę, w której malowałaś. I zawiąż ją tak samo jak wtedy. Dobrze?

Odsunęła się i spojrzała w jego błyszczące niebieskie oczy.

- I to ma być ta uprzejmość? - spytała.

- Nie tylko to - przyznał z filuterną miną. - Chcę, żebyś nie miała na sobie nic

poza majteczkami bikini.

- Jace! - obruszyła się. - To nieprzyzwoite!

- Naprawdę? Nie powiem nikomu. Ty chyba też nie?

- Jesteś niepoprawny - szepnęła, całując go w dołek na policzku.

-  Ale  ty  to  bardzo  lubisz -  odparł.  Popchnął  ją  bezceremonialnie  na  łóżko  i

dodał: - Pośpiesz się, ja też jestem głodny.

Katherine przyszła do kuchni ubrana tak, jak sobie życzył. Odwrócił się do niej

i zmierzył ją pożądliwym spojrzeniem, a następnie porwał w objęcia i ucałował.

- Właśnie to miałem ochotę zrobić tego pierwszego dnia.

- Miałeś ochotę i zrobiłeś - wytknęła mu cierpko.

- Zrobiłem? Możliwe. Tym lepiej - uśmiechnął się.

W  trakcie  gotowania  spaghetti  Katherine  zajęła  się  sałatą,  a  Jace  posmarował

masłem czosnkowym grube kromki bułki i wsadził je do pieca.

Wcześniej wstawił do lodówki butelkę czerwonego wina, którą teraz otworzył.

Jakimś  cudem  wszystko  było  gotowe  jednocześnie  i  wreszcie  zasiedli  do

późnego obiadu.

Katherine dowiedziała się, że Jace niedługo skończy trzydzieści trzy lata i że na

drugie  imię  ma  Lawrence.  Opowiadali  sobie  różne  zdarzenia  z  dzieciństwa  i

background image

młodości.  Uczyli  się  wzajemnie  siebie,  swoich  upodobań,  sympatii  i  antypatii,

poglądów i zapatrywań.

Byli już syci spaghetti, sałatki, chleba i wina, ale Jace nalegał, by zjedli jeszcze

po  miseczce  lodów  czekoladowych.  Kiedy  potem  wspólnie  zmywali,  Katherine

znów zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że Jace tyle je, a nie ma ani grama

tłuszczu. Objęci stanęli przy łóżeczku Allison. Czuli dodatkową więź wynikającą z

tego, że wspólnie podjęli zobowiązanie wobec małej: że ją wychowają na dobrego,

wrażliwego  człowieka.  Katherine  przewinęła  dziecko  tak  delikatnie,  że  nawet  się

nie obudziło.

Nie było żadnych wątpliwości co do tego, gdzie ma spać tej nocy. Bez oporów

poszła z Jace’em do jego sypialni. Jeszcze nie zdążyła uporządkować pościeli, a on

już był rozebrany. Rozwiązał węzeł koszulki Katherine i ściągnął ją z jej ramion, a

ona jednocześnie wyskoczyła z majteczek.

- Jestem szaleńczo zazdrosny - powiedział, gładząc jej ramiona.

- Dlaczego? - spytała.

- Dlatego, że pierwszy raz na tym łóżku byłaś z Cooperem.

- Tak - westchnęła, udając smutek. - Chyba będę musiała go rzucić.

Roześmieli  się,  a  potem  leżeli  cicho  przez  chwilę,  napawając  się  swoją

bliskością.

- Jak się czujesz? - szepnął Jace w ciemność.

-  O,  właśnie  tak -  odparła  Katherine  figlarnie.  Nieśmiało  wsunęła  rękę  pod

kołdrę.  Z  sykiem  wypuścił  powietrze,  kiedy  dotarła  do  celu.  Uśmiechnęła  się

zadowolona, że tak spontanicznie reaguje na pieszczotę jej dłoni.

- O Boże - jęknął. - Nie to miałem na myśli, ale odpowiedź mnie zadowala.

Z trudem opanował przyśpieszony oddech.

- Pytałem, czy cię nie bolało. Nie byłem zbyt delikatny.

Znów jęknął. Katherine poczynała sobie teraz śmielej.

background image

-  Katherine... -  wychrypiał.  A  potem  dodał  spokojniej: -  Nie  przyszłoby  mi

nigdy do głowy, że jesteś dziewicą.

- Uważałeś mnie za jedną z tych zwolenniczek swobody seksualnej, co to mają

na swoim koncie całe tabuny kochanków, tak? - Dotknęła ustami jego szyi.

-  Ależ  nie,  skąd... -  wykrztusił  przez  zaciśnięte  zęby.  Z  każdą  chwilą  trudniej

było  mu  mówić. -  Myślałem tylko,  że  dziewczyna  tak  piękna  jak  ty  musiała  już

wcześniej kogoś mieć... Ale skoro nie, to tym lepiej.

-  Och,  Jace -  szeptała,  tuląc  twarz  do  jego  owłosionej  piersi  i  muskając  ją

pocałunkami lekkimi jak skrzydła motyla. Czubkiem języka dotknęła jego sutka.

- Katherine...! - krzyknął zduszonym głosem.

Sięgnął  pod  kołdrę  i  podniósł  jej  rękę  do  ust,  a  potem  znowu  łagodnie

poprowadził ją ku kolejnemu spełnieniu.

Nastały  tygodnie  idylli.  Byli  całkowicie  pochłonięci  sobą.  Wymieniali

spojrzenia  i  pieszczoty, które  kochankom  wydają  się  dyskretne,  a  które  dla

każdego,  kto  przypadkowo  stanie  się  ich  świadkiem,  są  nieomylnym  symptomem

uczucia.

Śmieli się, rozmawiali i kochali, coraz dalej odsuwając od siebie wspomnienie

przykrych okoliczności ślubu. Katherine eksperymentowała z nową maszyną i pod

koniec  tygodnia  miała  już  gotowe  brudnopisy  pierwszych  scenariuszy  filmów

reklamowych.

Za  dnia,  gdy  Jace  był  w  terenie,  spędzała  długie  godziny  notując  pomysły  i

zbierając  materiały.  Teksty  czytała  na  głos  Allison,  która  była  wdzięczną

słuchaczką.  Przenosiła  ją  na  materac  rozpostarty  na  podłodze  w  living-roomie,  aż

któregoś  dnia  Jace  przyniósł  huśtawkę  domową.  Zainstalował  stojak  w  kształcie

litery A i posadził małą w wygodnym płóciennym foteliku, po czym stwierdził:

- To mieszkanie z każdym dniem robi się ciaśniejsze.

background image

Jak  na  kogoś,  kto  kucharzył  tylko  z  konieczności,  Katherine  znajdowała

zadziwiającą  przyjemność  w  gotowaniu  dla  Jace’a.  Pewnego  dnia  zadziwiła  go

ciastem czekoladowym, które, jak oświadczył, było jego ulubionym smakołykiem.

Wiedziała, że jest bardzo wybuchowy. Czyż nie widziała go w akcji w dniu, w

którym została zaatakowana przez Ronalda Welsha? Jego gwałtowny temperament

ujawniał  się  także  w  sprzeczkach  przedmałżeńskich.  Szczególnie  podczas

wycieczki nad jezioro, kiedy go przyrównała do Petera.

Teraz  nie  zostało  po  tym  ani  śladu.  Okazał  się  łatwy  we  współżyciu  i  bardzo

szczodry.  A  ponadto  okazywał  Allison  wielką  miłość.  Codziennie  po  powrocie  z

pracy brał prysznic, przebierał się, potem zaś poświęcał cały czas małej, bawiąc się

z  nią  i  przemawiając  do niej  czule.  Czasem,  gdy grymasiła, kołysał ją po prostu i

widać było wyraźnie, że jego obecność wpływa na małą kojąco.

Pewnego  wieczoru  Katherine  usłyszała,  jak  kołysząc  dziecko  w  wiklinowym

foteliku przemawia do niej pieszczotliwie:

- Moje słodkie maleństwo, tatuś cię kocha. Kocham cię, Allison.

Te  słowa  ukłuły  ją  w  serce,  ponieważ  nigdy,  nawet  w  chwilach  największej

intymności, Jace nie powiedział jej, że ją kocha. Owszem, był bardzo czuły i nigdy

nie  myślał  o  zaspokojeniu  jedynie  własnego  pożądania,  cierpliwie  i  skutecznie

dążąc do osiągnięcia wspólnego spełnienia, ale tych dwóch upragnionych słów nie

powiedział jej nigdy.

Zapragnęła  je  nagle  usłyszeć,  chciała,  by  skierował  je  do  niej,  by  zabrzmiały

równie szczerze, jak wtedy, kiedy zwracał się tak do Allison. I nagle zrozumiała, że

kocha Jasona Manninga.

Kiedy do tego doszło? W którym momencie odrzuciła podejrzenia i uznała go

za  człowieka  godnego  zaufania?  Kiedy  przestała  doszukiwać  się  u  niego  jakichś

ukrytych  intencji?  Nie  potrafiła  na  te  pytania  odpowiedzieć.  Jedno  było  jasne:

kochała Jace’a i życie bez niego straciłoby dla niej wszelki sens.

background image

Nigdy  jeszcze  nikomu  tak  bardzo  się  nie  zaprzedała.  To  było  wręcz

przerażające. Najpierw zawładnął jej życiem, teraz sercem i uczuciami. Co będzie,

jeśli zawiedzie jej zaufanie? Czy potrafi znieść fałsz z jego strony?

Odsunęła  od  siebie  te  myśli  i  słuchała,  jak  Jace  cichutko  śpiewa  Allison.  Nie

zdradzi jej! Tego nie zrobi! W każdym razie nie teraz, nie po chwilach tak pełnego

seksualnego zespolenia. Ich pragnienie siebie nawzajem było nienasycone.

Jeszcze  jedna  myśl  przemknęła  jej  przez  głowę.  Żądza.  Mężczyźni  potrafią

uprawiać  seks,  nie  angażując  się  uczuciowo.  Czy  przypadkiem  ich  wspaniałe

miłosne uniesienia nie były dla Jace’a właśnie czymś takim? Może z jego strony to

tylko rutyna, a ona pomyślała, że te sprawy znaczą dla niego tyle, co i dla niej?

- Hej, a jakież to fantastyczne rozkosze kulinarne czekają mnie dziś na obiad?

Jace  podszedł  z  tyłu,  gdy  stała  przy  kuchni,  i  położył  jej  ręce  na  ramionach,

wyrywając Katherine z niemiłych rozmyślań.

- Jaszczurcze oczy - odrzekła, śmiejąc się i nieświadomie lgnąc do niego.

- Z sosem serowym? Świetnie! Bardzo to lubię. - Schował twarz w zagłębieniu

jej szyi. - A co na deser?

Ciesz się tym, co masz - powiedziała sobie. Nie mógłby cię tak całować, gdyby

cię choć trochę nie kochał.

Katherine  przeklinała  w  myśli  wyboje.  Jej  nowy  samochód  omal  się  nie

rozsypał  na  drodze  wiodącej  w  stronę  wiertni. Chciała  zrobić  Jace’owi

niespodziankę;  wiozła  mu  na  lunch  coś  dobrego.  Happy,  którą  wtajemniczyła  w

swoje plany, chętnie zgodziła się popilnować Allison.

Gospodyni  zauważyła  zmianę  w  stosunkach  między  Jace’em  a  Katherine.  Od

chwili gdy się pojawił, podejrzewała, że jest jej mężem. Sądziła, że przyjechał tu za

nią  po  jakiejś  sprzeczce;  jak  to  między  zakochanymi.  Łatwo  było  dostrzec,  że

background image

szaleją  za  sobą.  I  że,  oczywiście,  Jace  jest  ojcem  Allison.  Trudno  o  bardziej

zakochanego ojca! Happy nie posiadała się z radości, że młodzi przezwyciężyli to,

co ich dzieliło, obawiała się jedynie, że mają za mało czasu dla siebie i uznała, że

musi  im  pomóc.  Ponadto  od  chwili,  kiedy  Katherine  zaczęła  pracować  w  domu,

bardzo tęskniła za dzieckiem.

Zanim  jeszcze  Katherine  zajechała  na  miejsce,  usłyszała  hałas  dochodzący  z

wieży  wiertniczej.  Szczęśliwa,  że  koszmarna  jazda  wreszcie  się  skończyła,

zaparkowała samochód przy drodze i dalej poszła pieszo.

W  koszu  miała  butelkę  wina,  sałatkę  z  drobiu  i  owoce.  Kiedy  szła  po

nierównym terenie, jej piersi kołysały się swobodnie pod jedwabną bluzką. Śmiała

się  do  siebie  pełna  radosnego  oczekiwania.  Tak,  ta  przerwa  na  lunch  na  pewno

sprawi  Jace’owi  przyjemność.  Ale  muszą  być  sami.  Na  różne  sposoby obmyślała,

jak  pozbyć  się  z  przyczepy  Billy’ego.  Ku  swemu  zdumieniu  stwierdziła,  że  nie

będą  potrzebowali  uciekać  się  do  żadnych  wybiegów,  zastała  go  bowiem  nie  w

przyczepie,  lecz  przy  jednej  ze  starych,  zdezelowanych  półciężarówek.  Sądząc  z

liczby leżących obok części, starczy mu roboty na długo.

- Cześć, Billy! - zawołała, starając się przekrzyczeć hałas.

Podniósł  głowę  i  na  jej  widok  nerwowo  rzucił  okiem  w  stronę  przyczepy,  po

czym  poczłapał  do  Katherine  na  swoich  krzywych  nogach,  wycierając  ręce  w

nasiąkniętą olejem szmatę.

- Cześć, moja droga.

-  Czemu  nie  jesteś  w  przyczepie?  Jace  zaprzągł  cię  do  innej  roboty? -

roześmiała się, pokazując palcem rozbebeszony pick-up.

-  Nie,  sam  wyszedłem.  Nie  miałem  ochoty  przebywać  pod  jednym  dachem  z

nią. - Wskazał głową długi lśniący wóz, na który Katherine nie zwróciła uwagi.

- Z nią? - spytała zdumiona.

-  Tak -  odparł  Billy,  po  czym  odwrócił  się  na  pięcie,  z  pogardą  splunął  na

background image

ziemię sokiem tytoniowym i powlókł się z powrotem do swojej roboty.

Katherine patrzyła w osłupieniu to na obcy samochód, to na przyczepę.

- No właśnie - westchnęła. - Tak to bywa z niespodziankami.

Wreszcie zdecydowała się: otworzyła drzwi przyczepy i z oślepiającego słońca

weszła  w  półmrok  wnętrza.  Przez  chwilę  nie  widziała  zupełnie  nic,  a  potem

spojrzała w stronę biurka Jace’a i serce w niej zamarło. Nie mogła wykrztusić ani

słowa.

Jace  opierał  się  o  biurko,  a  pomiędzy  jego  długimi,  szeroko  rozstawionymi

nogami, w pozie bardzo intymnej, przytulona do niego stała ciemnowłosa kobieta.

Jace  splótł  ręce  na  jej  plecach,  ona  zaś  palcami o  wylakierowanych  na  czerwono

paznokciach czochrała jego gęstą, czarną czuprynę.

Zaskoczenie  Jace’a  wywołane  wejściem  Katherine  zwróciło  uwagę  kobiety,

która obróciła się i spojrzała na nią wyniośle lśniącymi czarnymi oczami.

Nie puszczając Jace’a, jedwabistym, leniwym głosem powiedziała:

- To musi być Katherine. Bardzo miło mi panią poznać. - Przylgnęła zmysłowo

do  Jace’a  i  z  udanym  zażenowaniem  dodała: -  Och,  przepraszam,  jeszcze  się  nie

przedstawiłam. Jestem Lacey Newton Manning. Żona Jace’a.

Rozdział 10

Katherine  zmobilizowała  całą  swą  dyscyplinę  wewnętrzną,  żeby  nie  zemdleć

albo  nie  uciec,  gdzie  oczy  poniosą.  Zacisnęła  pięści,  wbijając  sobie  boleśnie

paznokcie  w  ciało.  Płuca  odmówiły  jej  posłuszeństwa,  nie  mogła  złapać  tchu.

Wydało  jej  się,  że  uszło  z  niej  całe  życie.  Po  chwili  jednak  odetchnęła  głęboko  i

jakoś się pozbierała.

Z  tryumfującej,  szyderczej  twarzy  Lacey  przeniosła  wzrok  na  Jace’a.  O  jego

zakłopotaniu  świadczyło  lekkie  drganie  brody  i  twardy,  nieustępliwy  wyraz  oczu.

Uwolnił się z objęć Lacey, wyprostował się i odsunął ją od siebie.

-  Twoja  informacja,  Lacey,  wymaga  sprostowania:  jesteś  moją  byłą  żoną.

background image

Myślę, że to istotna różnica - poprawił ją.

Więc to tak, pomyślała Katherine. Zatem był jednak mężem tej kobiety. A ona

już  uczepiła  się  kurczowo  nikłej  nadziei,  że  Lacey  tylko  żartuje,  jak  to  między

znajomymi  z  dawnych  lat.  Ale  kapryśna,  uwodzicielska  mina,  z  którą  brunetka

spoglądała  na  Jace’a,  świadczyła  o  tym,  że  ich  stosunki  daleko  wykraczają  poza

przyjaźń. Każdy głupi by to zauważył.

-  Och,  Jace -  zbeształa  go  rozdrażniona  Lacey -  zawsze  musisz  być  taki

denerwująco dokładny. Ja się nadal czuję twoją żoną i zawsze będę cię uważała za

męża. W obliczu Boga wcale nie przestaliśmy być małżeństwem.

- Co takiego? - Jace uniósł brwi. - Lacey, gdyby fizyczna znajomość drugiego

człowieka  znaczyła  tyle  co  małżeństwo,  to  na  świecie  byliby  prawie  sami

bigamiści.

Katherine nie słyszała, żeby kiedykolwiek mówił z taką goryczą. Czyżby miał

na  myśli  ich  małżeństwo?  Jej  serce  przepełniał  ból  nie  do  zniesienia,  czuła  się  tu

zupełnie niepotrzebna. Powinna była natychmiast wyjść.

Kosz  piknikowy  upadł  z  hałasem  na  podłogę.  Mściwie  pomyślała,  że  byłoby

dobrze,  gdyby  wszystko  się  wylało  i  narobiło  wielkiego  bałaganu.  Żeby  chociaż

stłukła się butelka z winem. Położyła rękę na klamce, ale Jace warknął:

- Dokąd, Katherine?

Spojrzała  na  niego  gniewnie,  z  niedowierzaniem.  Chyba  zwariował?  Czy

wyobraża sobie, że będzie tu sterczeć, przyglądając się objawom jego żądzy - czy

miłości - w stosunku do byłej żony?

-  Do  domu -  oświadczyła  chłodno. -  Przyjechałam  tu  tylko  po  to,  żeby  ci

przywieźć lunch.

- O, czy to nie jest... - zaczęła Lacey, lecz Jace jej przerwał.

- Dziękuję ci - powiedział.

Wciąż  jeszcze  miał  zgnębiony  wyraz  twarzy,  ale  był  czujny  jak  zwykle.

background image

Zmierzył  Katherine  spojrzeniem  od  stóp  do  głów  i  w  mgnieniu  oka  wszystko

odgadł. Zarumieniła się. Zaplanowane przez nią igraszki miłosne z mężem wydały

jej się teraz czymś nieprzyzwoitym.

- Może zjemy to później... - zaproponował.

- Wątpię - odparła ostro Katherine.

Jace wymamrotał coś pod nosem. Widać było, jak bardzo jest zdenerwowany.

- Nie wychodź jeszcze - poprosił. - Chcę z tobą porozmawiać.

Lacey  usiadła  na  biurku  i  skrzyżowała  nogi.  Obcisłe  niebieskie  spodnie  z

jedwabiu  podkreślały  linię  jej  bioder  i  nóg. Beżowa  ażurowa  góra  ukazywała

wyraźnie bujne piersi zakończone koralikami sutek.

- No powiedz, Katherine, czy on nie jest cudownym mężem? - wymruczała jak

kot. -  Kiedy  byliśmy  małżeństwem,  nie  zostawiał  mnie  samej  dłużej  jak  na

godzinę.

- Lacey - zgrzytnął zębami Jace.

-  Do  dziś  pamiętam,  jak  się  kochaliśmy,  wszystko...  A  zdarzało  się  to  bardzo

często - roześmiała się. - Jest w tym wspaniały, nie uważasz?

Katherine poczuła, że coś jej rośnie w gardle. Myślała tylko, żeby dopaść drzwi

i uciec jak najdalej od tych szyderczych oczu i zmysłowych ust.

-  Oczywiście  nasze  małżeństwo  było  z  miłości,  a  wasze... -  Lacey  znacząco

zawiesiła  głos.  Katherine  w  myśli  dokończyła  złośliwy  przytyk.  Czyżby  Jace

musiał  się  tłumaczyć  przed  swoją  byłą  żoną  z  okoliczności,  w  jakich  pośpiesznie

brali ślub?

-  Lacey,  opowiadasz  o  dawnych  sprawach,  które  Katherine  w  najmniejszym

stopniu  nie  dotyczą -  oświadczył  Jace.  W  jego  głosie  zabrzmiało  coś  w  rodzaju

ostrzeżenia.

- O, przeciwnie, mój drogi. - Lacey oparła ręce na blacie biurka i nachyliła się

do  przodu.  Jej  obfite  piersi  zakołysały  się  jak  dojrzałe  melony. -  Myślę,  że

background image

Katherine bardzo zainteresuje fakt, że rozeszliśmy się z powodu dzieci. - Przeniosła

wzrok z Jace’a na Katherine i spojrzała na nią protekcjonalnie. - Jace ma  fioła na

punkcie rodziny. Zaraz jak tylko się pobraliśmy, zaczął mnie zmuszać, żebym jak

najprędzej  rodziła  dzieci. -  Wydęła  wargi. -  A  ja  go  na  początku  chciałam  mieć

tylko dla siebie.

- Lacey, ja...

Odchyliła  się  niedbale  do  tyłu,  majtając  nogami.  Nie  zwracała  uwagi  ani  na

jego próby uciszenia, jej, ani jego narastający gniew.

-  Miał  szczęście,  że  mu  się  trafiła  gotowa  rodzinka! -  powiedziała.

Olśniewający uśmiech odsłonił białe, ostre zęby.

Katherine przygryzła dolną wargę. Nie może sobie pozwolić na to, żeby się tu

załamać  wobec  nich.  Jace  zrobił  ruch  w  jej  kierunku,  ale  szarpnęła  się  w  drugą

stronę. Przeszedł ją dreszcz. Musiał opowiadać Lacey o ich życiu osobistym. A to

już  było  nie  do  wybaczenia.  Może  dlatego  ona,  Katherine,  stoi  tu  teraz  i  słucha

tamtej  kobiety,  że  podświadomie  chce  być  ukarana.  Przede  wszystkim  za  swoją

bezprzykładną głupotę, za to, że dała się namówić na to małżeństwo. Bo przecież

nie  koniec  na  tym:  zakochała  się  w  Jace’u  wiedząc,  że  sprawa  jest  beznadziejna.

Zaufała  mu.  Był  to  podstawowy  błąd.  Jak  mogła  być  taka  głupia?  Czy  nie

wystarczyły jej doświadczenia Mary z Peterem?

-  Jace  wszystko  poświęci  na  ołtarzu  rodziny.  Dlatego  podjął  się  wychować  to

małe  słodkie  biedactwo,  córeczkę  swego  brata.  To  bardzo  do  niego  podobne:

poświęcić się w imię szlachetnej sprawy.

-  Zamknij  się,  Lacey -  zwrócił  się  do  niej  Jace,  przeszywając  ją  spojrzeniem

swoich niebieskich oczu.

-  No  cóż,  rób  dalej  dobrą  minę  do  złej  gry,  kochanie. -  Lacey  w  skupieniu

studiowała  wymanikiurowane  paznokcie. -  Załatwienie  Katherine  tej  pracy  było

niesłychanie  sprytne  z  twojej  strony.  Im  bardziej  będzie  zajęta,  tym  mniej  czasu

background image

możesz jej poświęcać.

Słowa te ugodziły Katherine jak dzida. Zwróciła się do Jace’a z wściekłością.

- Ach, ty! - krzyknęła. - Co takiego zrobiłeś, żeby załatwić mi tę pracę?!

-  Szkoda,  że  nie  słyszałaś,  jak  sprzedawał  tacie  ten  pomysł -  Lacey  celowo

przeciągała słowa. - Słuchałam z drugiego aparatu. Prawie błagał go, żeby zgodził

się na te głupie reklamówki.

Katherine  słuchała  w  osłupieniu.  Popatrzyła  na  Jace’a,  czy  przypadkiem  nie

zaprzeczy, ale ujrzała tylko zaciśnięte zęby i jeszcze chmurniejszy wzrok.

-  Jace,  czy  to  prawda? -  Dławiła  się  tymi  słowami. -  Czy  to  prawda,  że

załatwiłeś mi pracę, która nikomu na nic nie jest potrzebna?

- Katherine, proszę cię, posłuchaj...

- Odpowiadaj, do diabła! - wrzasnęła. - Czy to był pomysł pana Newtona, czy

twój?

- Nie rozumiesz...

- Odpowiadaj. Już!

-  Do  jasnej  cholery! -  wybuchnął. -  Odpowiem  ci,  jak  mi  dasz  dokończyć

zdanie.

- Nie potrzebuję żadnych twoich wydumanych wyjaśnień - powiedziała sucho.

- Czyim pomysłem były reklamówki? - A kiedy nie odpowiadał, krzyknęła: - No,

czyim?

- Moim! - ryknął.

Wrzeszczał  równie  głośno  jak  ona.  Słowa  odbijały  się  echem  od  ścian

przyczepy.

Patrzyli  na  siebie  jak dwa  rozwścieczone  byki.  Ich  piersi  wznosiły  się

spazmatycznie, nozdrza mieli rozdęte, oddychali z trudem.

Katherine  przezwyciężyła  wreszcie  impas.  Wyprostowała  się,  odwróciła,

otworzyła drzwi i zeszła po stopniach.

background image

Ze zdumieniem stwierdziła, że Jace idzie tuż za nią. Złapał ją za ramię.

- Puść mnie - warknęła, wyrywając rękę.

-  Nie  ma  mowy.  Nie  wybiegniesz  stąd  jak  bogini  zemsty.  Zaraz  by  języki

poszły w ruch.

Cały czas szedł przy niej, a ona potykała się nie mogąc dotrzymać mu kroku.

-  Nie  życzymy  sobie żadnych  plotek  na  temat  osobistego  życia  szefa,  co? -

spytała słodziutko. - To chyba przesadna ostrożność, skoro była żona już czeka w

sypialni na kółkach.

Jego uścisk stał się jeszcze silniejszy. Udał, że nie dostrzega jej ironii, i spytał:

- Gdzie, u diabła, jest ten twój samochód?

- Tam - wskazała stojący pod dębem na skraju lasu wóz.

Ostatni  odcinek  drogi  Jace  prawie  wlókł  ją  po  kamienistym  gruncie.  Co  on

sobie  wyobrażał?  Że  jego  ludzie  wezmą  za  dobrą  monetę  całe  to  przedstawienie?

Że  dadzą  się  nabrać  na  pozory  mężowskiej  troski?  Że  po  zaciętych  ustach  i  szty-

wnej postawie nie poznają, jaki jest wściekły?

Kiedy  dotarli  do  samochodu  i  Jace  był  pewny,  że  poprzez  hałas  nikt  go  nie

może usłyszeć, nachylił się do niej i powiedział:

- Nic z tego, co się tam mówiło czy robiło, nas nie dotyczy. Zrozumiałaś mnie?

- Potrząsnął nią lekko.

- Boli mnie ręka. Może byś tak mnie puścił?

Puścił ją od razu, a ona roztarta ramię, żeby przywrócić krążenie.

-  Czy  mam  oczekiwać,  że  po  powrocie  do  domu  potraktujesz  mnie  jeszcze

gorzej? O ile w ogóle zamierzasz wrócić...

- Katherine - powiedział przez zaciśnięte zęby. Odwrócił od niej wzrok i patrzył

na  otaczający  ich  krajobraz,  który  wydawał  się  dziwnie  spokojny.  Westchnął

głęboko i znów na nią spojrzał. - Kiedy załatwiłem ci pracę...

- Bardzo ci za nią dziękuję - powiedziała gorzko.

background image

- Zrobiłem to dla ciebie! - uniósł się.

Zaśmiała się nieprzyjemnie.

-  Jasne,  że  dla  mnie. -  Patrzyła  na  niego  twardo. -  Była  to  jedyna  dziedzina

mojego  życia,  do  której  nie  miałeś  dostępu.  Moja  praca.  Zabrałeś  mi  życie,  mój

dom,  moją... -  urwała,  zanim  dokonała  wyznania,  które  oznaczało  jej  ostateczne

upokorzenie: -  Musiałeś  mieć  i  to,  prawda?  Nie  pozwoliłeś  mi  zachować  nawet

odrobiny  godności  własnej.  Boże!  Jacy  wy,  Manningowie,  jesteście  zachłanni.

Teraz masz mnie w całkowitym władaniu! Pod każdym względem, co?

Jace’a  zaczynało  ponosić.  Katherine  poznawała  pierwsze  symptomy

nadciągającej burzy. Jej słowa przeniknęły pancerz jego opanowania.

Miałam  rację,  pomyślała  patrząc,  jak  pogłębiają  się  bruzdy  wokół  jego  ust.

Prawda zawsze boli, to najtrudniej wytrzymać.

- No tak - powiedział groźnie. - Możesz wierzyć, w co chcesz. - Zbliżył się do

niej  o  krok. -  Ale  jest  jeszcze  jedna  rzecz,  o  której  nie  wspomniałaś,  a  którą

również mam w swoim władaniu.

- C...co takiego? - spytała drżącym głosem, przestraszona drapieżnym błyskiem

w jego oku.

- To - powiedział i przyciągnął ją do siebie.

- Nie... - zaprotestowała, ale zamknął jej usta swoimi.

Po tym gwałtownym pocałunku na chwilę uniósł głowę.

- Możesz zacząć spłacać to, co mi jesteś winna - zakpił. Trzymał ją tak, że nie

mogła się ruszyć, i przyciskał mocno wargi do jej zamkniętych ust dopóty, dopóki

nie poniechała oporu i ich nie rozchyliła.

Wtedy  wtargnął  w  nie  językiem,  napierając  na  nią  jednocześnie  biodrami  i

przygważdżając do samochodu. Jego ręce, bezczelne i natarczywe, były wszędzie.

Na szczęście stał plecami do wiertni, nie miała świadków swego poniżenia.

Po chwili pozostawił usta i wargami dotknął szyi.

background image

- Przyjechałaś na intymny lunch sam na sam ze mną, prawda? - spytał szorstko.

Na  wspomnienie  tych  planów  jej  oczy  wezbrały  łzami.  Ileż  się  zdarzyło  od

tamtej pory! W ciągu godziny wszystkie jej marzenia legły w gruzach.

- Bardzo bym się z tego ucieszył, Katherine - dodał i położył na jej gorsie swoją

śniadą dłoń. - Wiem, że nic nie masz pod bluzką. Widzę w myśli twoje piersi, czuję

je, smakuję...

Znów  odnalazł  jej  usta,  ale  tym  razem  w  jego  pocałunku  nie  było  nic  z

poprzedniej gwałtowności, jedynie sama czułość. Napięcie Katherine ustąpiło.

Dotykał  czubków  jej  piersi  przez  materiał  koszuli,  aż  wreszcie  poczuł,  że

reagują na jego pieszczotę. Pod jego ręką zamieniły się w twarde, gładkie guziczki.

Katherine zdała sobie sprawę, że własne ciało odmawia jej posłuszeństwa. Jace

znów  nad  nim  panował.  Nie.  Nie  wolno  jej.  Od  samego  początku  czuła  do  niego

pociąg.  Był  taki  przystojny,  taki  męski.  Ale  teraz  płaciła  za  tę  słabość  straszną

cenę.  Dla  niego  to  wszystko  nie  ma  żadnego  znaczenia.  Całuje  ją,  bo  to  jego

metoda na zmiękczenie jej, złamanie oporu, przeprowadzenie swojej woli.

Odepchnęła go resztką sił. Zamrugał zamglonymi pożądaniem oczami, spojrzał

na jej gniewną, zamkniętą twarz i ręce mu opadły.

-  Pomyliłeś  się,  Jace.  Już  mnie  więcej  nie  nabierzesz.  Nie  masz  już  żadnego

wpływu  na  moje  życie.  Jadę.  Wygląda  na  to,  że  Lacey  dłużej  tu  zabawi.  Jestem

przekonana, że chętnie zaspokoi twoje podstawowe potrzeby.

Wsiadła  do  samochodu  i  trzasnęła  drzwiami,  po  czym  włączyła  silnik  i  bieg.

Jace położył rękę na klamce.

-  Pięknie  to  powiedziałaś  i  odegrałaś, Katherine,  ale  to  nie  wytrzymuje  próby

życia. -  Gniew  go  opuścił.  Dodał  spokojnie: -  Nadal  mnie  pragniesz,  tak  jak  ja

pragnę ciebie. Będę w domu o zwykłej porze.

Przeklinała  Jace’a,  swoją  słabość  i  stopień,  o  który  się  potknęła  wchodząc  do

background image

domu.  Na  szczęście  samochodu  Happy  nie  było  na  podjeździe.  Pewnie  pojechała

po  sprawunki  i  wzięła  ze  sobą  Allison.  Dzięki  temu  Katherine  mogła  trochę

odetchnąć, zebrać myśli i opatrzyć rany.

Rzucić się na łóżko i zalać łzami... nie, to nie leżało w jej charakterze. Chłodna,

zorganizowana, zrównoważona Katherine Adams rzadko pozwalała sobie na to, by

dać  tak  gwałtowny  upust  swym  uczuciom.  Ale  dotychczas  nigdy  nie  czuła  się  aż

tak oszukana.

Nawet nie wiedziała, że Jace był już żonaty. Jak długo trwało to małżeństwo?

Kiedy i  dlaczego  się  rozwiedli?  Jako  jeden  z  powodów  Lacey  podała  fakt,  że  nie

chciała mieć dzieci, kiedy jemu na tym zależało. Czy był aż tak przewrotny, żeby

ożenić  się  z  nią,  Katherine,  i  wziąć  Allison  na  wychowanie  w  akcie  zemsty  na

Lacey za to, że nie chciała mieć z nim dzieci? Czy o to mu chodziło, gdy planował

tę intrygę?

Ściskając  poduszkę,  w  której  został  zapach  Jace’a,  zanurzyła  głowę  w  jej

miękkość  i  wyszlochała  jego  imię.  Po  cóż  się  w  nim  zakochałam? -  wymyślała

sobie. Powinna była wiedzieć, że prawdziwa miłość istnieje tylko w snach poetów i

marzycieli. W rzeczywistym świecie się nie ostanie.

Nie  pamiętała  miłości  swego  ojca,  ale  była  pewna,  że  kochał  ją  bardzo.  Po

śmierci  męża  ich  matka,  Grace  Adams,  stanęła  nagle  w  obliczu  konieczności

zarobienia na siebie i dzieci, a było to w czasach, gdy kobiety nie miały na rynku

pracy  tych  samych  możliwości  co  mężczyźni.  Jej  miłość  polegała  na  osobistym

poświęceniu dla dzieci - by Katherine i Mary miały godziwe życie. Po długim dniu

pracy na poczcie Grace rzadko znajdowała czas i energię, żeby bawić się, pieścić i

okazywać miłość małym córeczkom. A jeżeli już, to zwykle zajmowała się Mary,

która  była  młodsza.  Katherine  nie  miała  żalu  do  matki,  że  nie  ma  dla  niej  czasu.

Chciała  być  tylko  kochana.  Starała  się  zabezpieczyć  przed  uwikłaniem  się  w

sytuację  nie  gwarantującą  trwałego  związku  uczuciowego.  W  głębi  duszy

background image

wiedziała,  że  nie  zniesie  cierpień  rozstania,  utraty  kogoś  ukochanego.  Do  czasu

spotkania Jace’a Manninga przed nikim nie otworzyła serca.

Były sobie bliskie z Mary i gdyby ktoś Katherine o to spytał, odpowiedziałaby,

że kochała siostrę. Bo tak było. Ale to przecież nie to samo. Nie było między nimi

tego porozumienia intelektualnego, które stało się udziałem jej i Jace’a. Obdarzyła

go pierwszą prawdziwą miłością, jednak on tę miłość odtrącił.

Kiedy  już  przestała  płakać,  uporządkowała  łóżko  i  odświeżyła  twarz.  Happy,

oddając  dziecko,  zauważyła,  że  jest  jakoś  dziwnie  poważna,  ale  Katherine  nie

zdradziła przed nią przyczyn swego smutku. Stoicki spokój i obojętność - to będzie

jej maska, postanowiła.

Szykując  obiad  cały  czas  do  siebie  mówiła.  Rozpatrywała  swój  problem,

zastanawiała  się  nad  każdym  słowem.  Jeśli -  a  było  to  pod  wielkim  znakiem

zapytania -  Jace  wróci  do  domu,  tak  jak  powiedział,  będzie  przygotowana  na

odparcie  jego  sprawnych,  logicznych  argumentów,  znacznie  groźniejszych  niż

ciosy.

Z  premedytacją  wykąpała  się  i  starannie  ubrała.  Jace  nie  zobaczy  jej

zrozpaczonej  i  rozmamłanej.  Nie  będzie  się  czołgała  w  pokorze.  Pobije  go

pewnością siebie.

Mimo wmawiania sobie, że nie zależy jej na tym, czy on wróci, jej serce zabiło

mocniej,  gdy  usłyszała  charakterystyczny  warkot  dżipa,  a  potem  ciężkie  kroki  na

schodach.

Kiedy  wszedł,  rozwieszała  huśtawkę  Allison.  Spojrzała  w  jego  stronę  i  zajęła

się wsadzaniem małej do płóciennego koszyczka. Na widok Jace’a Allison zaczęła

wierzgać  tłustymi  nóżkami  i  piszczeć  ze  szczęścia.  Katherine  odwróciła  się  i

wyszła do kuchni.

Jace zachowywał się w sposób denerwująco normalny. Umył się, a potem, jak

zwykle, figlował z małą. Im dłużej Katherine krzątała się po kuchni, tym głośniej

background image

brzęczały garnki i rondle. Niecierpliwie i bez rękawicy wyciągając blachę bułeczek

z piekarnika, sparzyła się w rękę i brzydko zaklęła. Do cholery z nim, pomyślała.

Do czego mnie doprowadził!

Jace wszedł do kuchni i grzecznie spytał:

- Czy mogę ci w czymś pomóc?

- Nie - odparła. - Poradzę sobie sama - dodała znacząco.

- W porządku - powiedział wesoło i usiadł przy stole.

Wyciągnął  swoje  długie  nogi,  skrzyżował  je  w  kostkach,  ręce  założył  na

piersiach - istne uosobienie spokoju. Katherine kusiło, żeby wywalić mu na głowę

salaterkę gorących kartofli, tylko po to, żeby zniweczyć tę jego beztroskę.

Potem  położył  spać  Allison  i  zjedli  w  milczeniu -  on  ze  smakiem  i

zadowoleniem, ona z determinacją, która ją dławiła.

Po  posiłku,  jak  zwykle,  pomógł  jej  zmyć  naczynia.  Starała  się  unikać  z  nim

kontaktu, ale w pewnej chwili dotknął jej dłoni w wodzie i pogłaskał. W zielonych

oczach  Katherine  dostrzegł  burzę.  Wyrwała  mu  gniewnie  rękę,  demonstrując

odrazę, ale tylko prysnęła sobie w twarz brudną wodą.

- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział, gdy wyszli z kuchni.

Katherine  ogarnęła  wściekłość,  że  to  Jace  zaproponował  rozmowę.  Najlepszą

strategią jest atak, a tymczasem on przejął inicjatywę. Cholera z nim!

- To świetnie - warknęła. Usiadła na krześle, na wprost kanapy. - Ja też chcę z

tobą porozmawiać.

Jace usadowił się na brzeżku kanapy i wpatrzył się w swoje dłonie, zwisające

między kolanami.

- Powinienem był ci powiedzieć o Lacey. Wybacz. Przykro mi, że dowiedziałaś

się o niej w ten sposób.

- No pewnie, że ci przykro - zadrwiła. - Przerwałam romantyczne pojednanie.

-  Niezupełnie -  uciął  krótko.  Jego  twarz,  gdy  przepraszał,  zmiękła,  a  teraz

background image

znowu stężała. Czarne skrzydła brwi opadły nad płonącymi oczami.

- Nie? Aaa, oczywiście, komplikuję ci sytuację, prawda? Szkoda. Ale przecież

taki drobiazg nie może ci przeszkodzić w podjęciu stosunków z Lacey.

-  Cholera -  zaklął  cicho,  pocierając  dłonie;  był  w  najwyższym  stopniu

zdenerwowany. -  Zawsze  od  razu  zajmujesz  pozycję  defensywną.  Nawet  nie

starasz się nic zrozumieć.

- Zrozumieć? - spytała podniesionym głosem. - Wchodzę do biura mego męża,

widzę  go  w  objęciach  pięknej  kobiety  o  wspaniałym  biuście,  która  przypadkiem

okazuje  się  jego  byłą  żoną -  przerwała  dla  nabrania  tchu -  i  ty  mówisz,  że  to  ja

czegoś nie rozumiem?

- Jesteś zazdrosna? - spytał z figlarnym uśmiechem.

Zaniepokoiła ją ta zmiana nastroju. Tak! - miała ochotę wrzasnąć. Tak. O cały

ten  czas,  kiedy  ta  kobieta  byłą  z  tobą.  Kiedy  się  z  tobą  kochała.  Kiedy  się  z  nią

całowałeś. Tak, jestem zazdrosna.

Zamiast tego jednak powiedziała:

- Zazdrosna? W żadnym razie. Do zazdrości potrzebna jest miłość. - Czyżby po

twarzy  Jace’a  przebiegł  skurcz  bólu?  Nie,  to  tylko  złość,  że  nie  jest  załamana. -

Jesteśmy w końcu jedynie małżeństwem z układu - zauważyła.

Nie patrzyła na niego, nie mogłaby wytrzymać jego krytycznego wzroku. Nagle

wstała  i  podeszła  do  biurka.  Chodziło  jej  o  zwiększenie  między  nimi  dystansu.

Broń się, Katherine, ostrzegła sama siebie w myślach.

-  Ja...  ja... -  zająknęła  się.  Nie  potrafiła  być  stanowcza,  kiedy  Jace  na  nią

patrzył. - Zdenerwowałam się, bo mnie okłamałeś w sprawie pracy.

- Będziesz w niej świetna, Katherine, bez względu na...

-  Będę,  jak  cholera! -  krzyknęła  i  spojrzała  mu  w  twarz. -  Nigdy  dotąd  nie

starałam  się  tak  dobrze  pracować  jak  teraz.  Jeszcze  wam  pokażę,  tobie  i  temu

twojemu  panu  Willoughby’emu  Newtonowi.  Nie  musi  mnie  protegować  tylko

background image

dlatego, że jestem żoną jednego z jego najbardziej cenionych współpracowników.

Ostrożnie, Katherine, ostrzegła się znowu. Czuła, że oczy ma pełne łez.

-  Wszystko  jedno  dlaczego,  ale  naraiłeś  mi  fantastyczną  robotę -  dodała  po

chwili wyzywająco. - Bardzo ci dziękuję, panie Manning. Jednak od dziś działam

na własną rękę. Jeśli dam sobie radę, to dobrze. Jeśli nie, to moja strata. Nie chcę

od ciebie żadnej pomocy.

- Mylisz się sądząc, że wyobrażałem to sobie inaczej - powiedział spokojnie.

Speszyła  ją  łatwość,  z  jaką  przyjął  jej  tyradę.  Gdzie  jego  gniew?  Czemu  nie

próbował  się  odgryźć?  Dlaczego...  dlaczego  robił  wrażenie  raczej  zasmuconego?

Usiłowała odzyskać swój wcześniejszy animusz.

- Jeżeli chodzi o nasze małżeństwo, to niech każde z nas idzie swoją drogą. W

tej sytuacji tak będzie najlepiej.

- Skoro tak uważasz...

- Tak uważam - odparła z przekonaniem, którego tak naprawdę wcale nie czuła.

Daje  mu  wolną  rękę.  Może  się  widywać  z  Lacey,  ile  tylko  zechce.  Ale  już

wymawiając te słowa zwracające mu wolność, pytała samą siebie, jak zniesie jego

odejście.

- Dla dobra Allison będziemy udawać dobre małżeństwo, jeżeli... jeżeli jeszcze

chcesz.

Zamilkła.  Dała  mu  czas  do  namysłu.  Mógł  się  nie  zgodzić.  Jednak  w  duchu

modliła się, żeby było inaczej. Ponieważ nie odpowiadał, wygłosiła swoją ostatnią

kwestię:

-  Uważam,  że  każde  z  nas  powinno  mieć  swoje  życie  osobiste  i  robić  to,  co

uzna za stosowne.

Ale  kiedy  to  mówiła,  wcale  nie  czuła  tryumfu.  Przeciwnie,  w  sercu  miała

pustkę,  przytłaczał  ją  niewyobrażalny  ciężar.  Przygotowana  przemowa  brzmiała

banalnie, infantylnie, niepewnie.

background image

Jace wstał, wyprostował się i ruszył w jej stronę.

- Masz całkowitą słuszność, Katherine.

Ach, jaką udrękę przyniosły te słowa. Nie chciała ich przyjąć. Zacisnęła wargi,

by zdławić łkanie, które wyrwało jej się z piersi. Mimo wszystko liczyła, że będzie

ją błagał o przebaczenie i obieca miłość na zawsze. Cóż, dała mu ultimatum, a on

je przyjął. I to właśnie tak bardzo ją przeraziło. Z radością przegrałaby z nim w tym

starciu.

Zatrzymał  się  na  wprost  niej.  Nie  wiedziała,  co  ze  sobą  zrobić.  Czuła  się

przytłoczona jego bliskością, dusiła się. Obecność Jace’a zawsze tak na nią działała

- od chwili, gdy po raz pierwszy otworzyła mu drzwi.

-  Każde  z  nas  powinno  mieć  swoje  życie  osobiste  i  robić  to,  co  uzna  za

stosowne. A ja właśnie uznałem za stosowne pocałować swoją żonę.

Znalazła  się  w  jego  ramionach,  zanim  miała  czas  zrozumieć,  o  co  chodzi.

Zamknął jej usta swoimi. W tym pocałunku nie było nic gwałtownego, lecz czuła w

nim siłę.

Jego  usta  błądziły  po  jej  ustach  z  taką  delikatnością  i  jakby  błaganiem,  że

Katherine  bezwiednie  rozchyliła  wargi.  Całował  ją  głęboko,  zmysłowo.

Jednocześnie trzymał ją w tak mocnym uścisku, że nie mogło być mowy o żadnym

oporze z jej strony, o żadnych próbach wyrwania się.

Kiedy  wreszcie  podniósł  głowę,  była  bez  tchu.  Popatrzył  w  jej  nieprzytomne

zielone oczy i opuściwszy ręce, lekko musnął piersi.

- Dobranoc - szepnął.

Odwrócił się i wyszedł do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Katherine

poczuła  zawrót  głowy;  cały  pokój  się  kołysał,  chociaż  ona  sama  stała  na  miejscu

jak wrośnięta w ziemię.

Instynktownie wyciągnęła ręce, szukając oparcia w Jace’u. Ochrypłym głosem

wyszeptała  jego  imię.  W  całym  ciele  czuła  znajomy  dreszcz.  Nie  zostawiaj  mnie

background image

tak! - wołała w duchu.

A potem wrócił rozsądek. I wraz z nim gniew.

Jak on śmiał! Jak śmiał tak ją całować po całym dniu spędzonym z Lacey!

Pobiegła do sypialni Allison i zatrzasnęła za sobą drzwi. Hałas obudził małą i

musiała wziąć ją na ręce i ukołysać do snu.

Rozdział 11

- Chyba trzeba zacząć kupować drewno na opał. W gazetach są już ogłoszenia.

Kupimy  z  Cooperem  metr i  podzielimy  się  po  połowie.  Jest  coraz  zimniej  i

wieczorami  będziemy  musieli  palić -  powiedział  Jace.  Jadł  bułkę  i  popijał  gorącą

czarną  kawę.  Ponieważ  jednak  Katherine,  karmiąca  właśnie  Allison  owsianką  z

przecieranymi owocami, nie odpowiedziała na tę próbę nawiązania rozmowy, spy-

tał: - Co o tym sądzisz?

Jego  swobodny  ton  doprowadzał  ją  do  szału.  Od  dnia,  w  którym  jej  nowy,

cudowny  świat  się  zawalił  pogrążając  ją  w  rozpaczy,  Jace  zachowywał  się  jak

gdyby nigdy nic.

Wolałaby, żeby wrzeszczał, rzucał czymś, wybuchał gniewem, wszystko, tylko

nie ten spokojny sposób bycia.

-  Jak  chcesz -  mruknęła,  wycierając  wilgotnym  ligninowym  ręcznikiem

upaćkaną  płatkami  buzię  Allison.  Jeszcze  tydzień  temu  nie  uwierzyłaby,  że

pozostaną razem, gdy zrobi się zimno, a teraz on opowiada o kupowaniu opału.

Pewnego  wieczoru  omal  nie  przełamał  muru  jej  milczenia  wspominając

mimochodem,  że  wiercenia  zostały  wreszcie  uwieńczone  sukcesem  i  z  ziemi

trysnęła ropa.

-  Jace, to  cudownie! -  wykrzyknęła  spontanicznie, lecz  zaraz potem  rozłościła

się sama na siebie.

Rzucił na nią okiem i uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale i z radością.

- Tak, Katherine - zatarł ręce w podnieceniu. - Ja się chyba nigdy do tego nie

background image

przyzwyczaję.  Za  każdym  razem,  kiedy  trafiamy  na  ropę,  nawet  jeśli  przed

wierceniem  mam  pewność,  że  ona  tam  jest,  to...  to  czuję  się  jak... -  wzruszył

bezradnie  ramionami  i  rozłożył  ręce. -  Nie,  tego  uczucia  nie  da  się  z  niczym

porównać. - Roześmiał się po chłopięcemu.

Katherine  chciała  brać  udział  w  jego  radości  i  sukcesach.  Pragnęła  go  objąć,

pogratulować mu, ale...

-  Może  moglibyśmy  się  gdzieś  wybrać  dziś  wieczór? -  zapytał  Jace. -

Zostawimy Allison z Happy i pójdziemy na kolację, a potem na...

- Nie - ucięła krótko, choć miała na to wielką ochotę. - Cały dzień pisałam na

maszynie i jestem bardzo zmęczona...

Widać było jego rozczarowanie, ale uśmiechnął się tylko i powiedział:

-  Dobrze,  to  kiedy  indziej. -  Wstał  i  przeciągnął  się,  podnosząc  ręce  wysoko

nad głowę. - To ja już sobie pójdę. Cieszę się, że kupiłem to łóżko. Zajmuje prawie

cały pokój, ale jest wspaniałe...

Pochylił  się,  dotknął  ustami  jej  karku  i  po  chwili  z  szelmowskim  uśmiechem

dodał:

- ...ale nie ma w nim ciebie.

Przesunął usta po delikatnej skórze pod włosami, nakrył dłonią jej pierś i lekko

ścisnął. Przez cienki trykot koszulki jego dotyk palił ją żywym ogniem. Katherine

upuściła łyżeczkę, wstała i odwróciła się gwałtownie do niego.

-  Nie  rób  tego -  powiedziała,  usiłując  zapanować  nad  drżeniem  głosu.  I  zaraz

dodała: -  Jeżeli  chcesz  się  z  kimś  w  to  bawić,  to  masz  Lacey. -  Z  satysfakcją

zauważyła, że Jace zaciska z irytacji usta. - Ma ode mnie pełniejsze... kształty... -

stwierdziła uszczypliwie.

Lodowate  spojrzenie  jego  oczu  nie  pozostawiało  cienia  wątpliwości,  że  w

końcu udało jej się go zdenerwować. Widać było, jak chodzi mu żuchwa, jak cały

sztywnieje, jakby chciał pohamować mordercze instynkty.

background image

Ale ze strony Katherine było to pyrrusowe zwycięstwo. Jace wycedził:

- To prawda. Znacznie pełniejsze.

Odwrócił się i wyszedł z kuchni, i po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi.

Przygnębiona, osunęła się na krzesło i dała upust łzom.

-  Och,  Jace -  łkała.  Bezwiednie  położyła  dłoń  na  piersi,  która  przed  chwilą

drżała w cieple jego ręki. - Tęsknię za tobą - jęknęła.

Położyła głowę na stole i zaczęła płakać.

Nie miała jednak okazji zbyt długo się nad sobą użalać. Przez ostatnie dwa dni

Allison była bardzo grymaśna. Straciła swój zwykle doskonały apetyt. Nosek miała

zatkany,  a  potem  zaczęła  kasłać.  Katherine  machnęła  ręką  na  pracę.  Troska  o

zdrowie  małej  wykluczała  skupienie  się  na  czymkolwiek,  nie  mówiąc  już  o

jakimkolwiek koncepcyjnym myśleniu.

Wieczorem  trzeciego  dnia  mała  zaczęła  żałośnie  płakać  i  dostała  gorączki.

Katherine  nosiła  ją  poklepując  po  pleckach  i  czule  do  niej  przemawiając.  Widać

było  wyraźnie,  że  dziecko  ma  kłopoty  z  oddychaniem,  a  kaszel  staje  się  coraz

gwałtowniejszy.

Katherine  usiłowała  skontaktować  się  z  Happy,  ale  bezskutecznie.  Kiedy

zadzwonił telefon, potraktowała go jak ostatnią deskę ratunku. Dzwonił Jace, żeby

uprzedzić, że może później wrócić, ale Katherine była tak szczęśliwa słysząc jego

głos,  że  zupełnie  zapomniała  o  swojej  dumie  i  natychmiast  opowiedziała  mu  o

chorobie Allison.

- Czy zadzwoniłaś do lekarza? - spytał, kiedy skończyła.

-  Tak.  Powiedział,  żeby  jej  dać  syropek  na  obniżenie  gorączki,  pilnie  ją

obserwować i wezwać go, gdyby było gorzej.

- Kiedy to było?

- Wczesnym popołudniem.

- Najlepiej będzie, jak ja do niego zadzwonię i po prostu go przywiozę. A jak ty

background image

się miewasz?

-  Dobrze -  powiedziała. -  Tylko,  Jace,  jest  taka  sprawa,  że  ona  się  urodziła

strasznie malutka i jej płuca...

-  Wiem,  wiem,  kochanie.  Nie  denerwuj  się,  przyjadę,  jak  będę  mógł

najszybciej.

Katherine odłożyła słuchawkę i poczuła w sercu wielki żar miłości. Jace zaraz

przyjedzie i pomoże. Wszystko będzie dobrze. Szeptała o tym płaczącej i kaszlącej

Allison, to nosząc ją na rękach po pokoju, to kołysząc na bujanym fotelu.

Mała  z  każdą  chwilą  stawała  się  bardziej  niespokojna,  a  kiedy  zaczęła

oddychać  z  wyraźnym  trudem,  Katherine  wpadła  w  panikę.  Gdzieś  z  głębi  gardła

Allison  wydobywały  się  okropne  chrypiące  dźwięki.  Jej  kaszel  przypominał  uja-

danie psa, jak w upiornym śnie.

Półprzytomna z przerażenia Katherine usłyszała kroki na schodach. Rzuciła się

do  drzwi  i  otworzyła  je  na  oścież.  Po  schodach  wbiegał  Jace,  a  za  nim  doktor

Petersen, pediatra. Widząc dziki wzrok Katherine, Jace zatrzymał się w pół kroku,

a potem jak huragan wpadł do mieszkania.

Spojrzał na Allison.

-  Ledwo  oddycha... -  szlochała  Katherine. -  Posłuchaj  tylko...  Ona  umiera.  Ja

wiem. Jej płuca...

Lekarz i Jace nie zwracali na nią uwagi. Zajęli się dzieckiem. Doktor Petersen

wysłuchał chrapliwego kaszlu i zakomenderował:

- Do łazienki.

Jace  popchnął  Katherine  w  tamtą  stronę.  Zachowywał  się,  jakby  dokładnie

wiedział, co robić. Odkręcił kran ciepłej wody nad wanną, nim lekarz zdążył wejść

do łazienki i zamknąć za sobą drzwi.

- Co... - zaczęła Katherine, ale doktor Petersen od razu jej przerwał:

- Czy ma pani mentol albo coś w tym rodzaju?

background image

W  milczeniu  skinęła  głową  i  wskazała  szafkę  z  lekarstwami  pod  lustrem.

Lekarz wziął słoik i zaczął obficie nakładać szczypiący żel na szyjkę Allison.

Tymczasem łazienka zamieniła się w parówkę; do wanny lała się strumieniem

gorąca  woda.  Jace  zerwał  z  wieszaka  ręcznik,  zmoczył  go  w  ciepłej  wodzie  nad

umywalką, wyżął i delikatnie położył małej na piersi.

-  Powinnam  była  wiedzieć... -  próbowała  się  tłumaczyć  ze  swojej  ignorancji

Katherine.

-  Nie  mogła  pani  wiedzieć,  skoro  dziecko  nigdy  dotąd  nie  miało  krupu -

powiedział  uspokajająco  doktor  Petersen. -  To  choroba  o  bardzo  dramatycznym

przebiegu.  Wygląda  znacznie  groźniej,  niżby  to  uzasadniał  rzeczywisty  stan

chorego.

Jace objął Katherine ramieniem. Zapominając o tym, co ich dzieliło, przytuliła

się do niego z ufnością. Lekarz zmienił gorący, mokry ręcznik na piersiach Allison,

a potem cierpliwie powtarzał ten zabieg.

Czas  mijał.  Troje  dorosłych,  stłoczonych  w  ciasnym  pomieszczeniu,  spływało

potem.  Kiedy  Allison  zaczęła  znowu  kaszleć,  Katherine  chciała  ją  wziąć  na  ręce,

ale doktor Petersen ją powstrzymał.

- Może już za chwilę będzie po wszystkim - powiedział.

Z noska małej wyskoczyła bańka gęstego śluzu i jednocześnie, w gwałtownym

ataku kaszlu, dziewczynka wykrztusiła resztę tego wszystkiego, co przysparzało im

tyle zmartwienia.

-  O  to  właśnie  chodziło! -  wykrzyknął  radośnie  doktor  i  wytarł  Allison  nos

ligninową chusteczką, a potem delikatnie usunął jej z buzi resztki śluzu.

Prawie natychmiast oddech dziecka wrócił do normy. Leżało senne i zmęczone,

ale po raz pierwszy od wielu godzin nie płakało.

Jace  zajął  się  porządkowaniem  łazienki,  gdy  tymczasem  Katherine  nie

odstępowała na krok doktora Petersena, który poszedł z małą do jej pokoju. Położył

background image

ją  delikatnie  do  łóżeczka,  wyjął  stetoskop  i  przytknął  do  wznoszącej  się  i

opadającej piersi maleństwa.

Po chwili wyprostował się i oświadczył:

- Jest tak, jak myślałem. Płuca są czyste. Zapewne od paru dni miała wirusowe

przeziębienie  i  dlatego  była  taka  zaflegmiona.  Trudności  z  oddychaniem  i  kaszel

pochodziły z gardła, a nie z płuc.

- Bardzo panu dziękuję, panie doktorze. Tak się przeraziłam...

-  Zauważyłem.  Proszę  pamiętać  o  tym  sposobie  z  łaźnią  parową  na  wypadek,

gdyby jeszcze kiedykolwiek Allison czy któreś z następnych dzieci złapało krup -

powiedział doktor Petersen.

Spojrzał  na  Allison  i  postanowił  jeszcze  podać  jej  lekarstwo.  Zaaplikował  je

małej zakraplaczem do buzi.

- To łagodny środek rozkurczowy, będzie działał całą noc. - Wypisał receptę. -

A  to  na  jutro.  Proszę  podawać  jej  aspirynę  w  płynie,  jeśli  będzie  gorączka,  i

wezwać mnie, gdyby w ciągu dwóch dni nie było poprawy. Czy ma pani nawilżacz

powietrza?

- Tak - odparła Katherine. Nagle zdała sobie sprawę z obecności Jace’a, który

tymczasem wszedł do pokoju.

- Proszę go włączyć na parę dni. To jej pomoże.

- Dziękuję panu, panie doktorze - rzekł Jace. Serdecznie uścisnął rękę lekarza,

po czym odprowadził go do drzwi.

Gdy wrócił, Katherine, pochylona na łóżeczkiem, gładziła małą po pleckach.

- Napędziła ci stracha, co? - szepnął.

- Nie masz pojęcia, jak się przeraziłam - odpowiedziała drżącym głosem.

- Wiem. Dobrze, że zadzwoniłem i że tu byłem z tobą.

Położył ręce na jej rozdygotanych ramionach i zaczął masować je uspokajająco.

-  Dziękuję  ci -  rzekła  cicho.  A  potem,  przypomniawszy  sobie  sprawność  jego

background image

działania, spytała: - Skąd wiedziałeś, co robić?

Zaśmiał się.

- Gdy się wierci gdzieś na końcu świata, to człowiek uczy się różnych rzeczy.

Czasem trzeba być nawet i pielęgniarzem. Jeden z moich ludzi też się kiedyś zaczął

tak dusić i Billy pokazał nam, co robić.

- Powiedz Billy’emu, że jestem jego dozgonną dłużniczką.

-  Ucieszy  się -  odparł  Jace. -  Hej,  a  czy  nie  jesteś  czasem  głodna?  Z  tego

wszystkiego zapomnieliśmy o kolacji.

- O lunchu też - stwierdziła Katherine. Poklepała Allison po pupce i odwróciła

się. - Ale nawet o tym nie pomyślałam.

- To połóż się teraz na chwilkę, a ja wyskoczę po jakieś hamburgery.

- Nie chcę, żebyś...

- Nic nie szkodzi - przerwał jej i już go nie było.

Katherine usiadła na kanapie i oparła głowę na poduszkach. Zamknęła oczy. Co

za straszny dzień...

Nawet  nie  wiedziała,  kiedy  zasnęła.  Obudziły  ją  pocałunki  w  policzek,  lekkie

jak piórko. Otworzyła oczy. Nad nią stał Jace.

- Czy ja spałam? - spytała półprzytomnie.

-  Tak  by  się  wydawało.  Chyba  że  marzyłaś  z  zamkniętymi  oczami.  A  co  byś

powiedziała na mały piknik? - uśmiechnął się.

-  Co  takiego? -  Usiadła  prosto. -  Och,  Jace! -  wykrzyknęła  na  widok

hamburgerów,  frytek  i  innych  specjałów,  które  wraz  z  zapalonymi  świecami

zobaczyła na stoliku do kawy.

- Szanowna pani, podano do stołu - rzekł Jace, kłaniając się nisko.

Po  raz  pierwszy  od  wielu  tygodni  Katherine  śmiała  się  serdecznie  z  jego

błazeństw. Stworzyło to miły nastrój podczas posiłku. Jace bawił ją opowiadaniem

o swoich przygodach za granicą, Katherine popłakała się ze śmiechu przy historii z

background image

szejkiem, który wybrał go na męża jednej ze swych dwunastu córek.

- Śmiejesz się, a ja ledwie ocaliłem swoją cnotę - rzekł Jace z udaną przyganą.

Katherine wstała i zaczęła zbierać tekturowe kubki i talerze, ale nagle zastygła

w pół ruchu, bo Jace, który właśnie usiadł na kanapie, objął ją w talii i odwrócił do

siebie.  Nie  broniła  się,  więc  przyciągnął  ją  bliżej,  gładząc  dłońmi  po  plecach  i

patrząc w oczy.

-  Dziś  nie  masz  stanika -  szepnął  z  łobuzerskim  uśmiechem,  który  tak

uwielbiała.

Wsunął jej ręce pod koszulkę ruchem, który zapowiadał pieszczotę. Katherine

nie  odtrąciła  go.  Pragnęła  tych  pieszczot.  Później  będzie  czas  na  rozmyślania  o

różnych żalach. Jace zdjął jej koszulkę przez głowę i patrzył na nią w blasku świec,

których migotliwy płomień wydobywał wszystkie zagłębienia i okrągłości jej ciała.

Potem wtulił twarz między jej piersi i całował żarliwie, mrucząc cały czas:

- Jesteś piękna, Katherine... piękna... cudowna...

Patrząc na niego z boku Katherine stwierdziła, że Jace ma bardzo długie i gęste

rzęsy i niemal doskonały w kształcie, prosty arystokratyczny nos.

Dotknął  jej  kolan  i  zaczął  przesuwać  ręce  wzdłuż  ud  w  górę.  Serce  Katherine

waliło  jak  młotem  w  radosnym  oczekiwaniu.  Bezwiednie  tuliła  głowę  Jace’a,

okrywając ją swoimi włosami.

Objął ją  w talii,  a potem  przesunął  ręce  niżej,  rozpiął  zamek  błyskawiczny jej

dżinsów, zsunął je i położył dłonie na biodrach Katherine.

-  Katherine -  jego  oddech  był  przyśpieszony -  twoje  ciało  jest  tak  cudownie

piękne.

Dotykał ustami jej brzucha, muskając skórę lekkim zarostem i wywołując miły

dreszcz. A potem zaczął pieścić językiem pępek, udając akt miłosny, gwałtowny i

bardzo namiętny.

Oddech  Katherine  stał  się  urywany,  spazmatyczny,  w  jej  żyłach  tętniła

background image

rozszalała krew.

Jace  oderwał  usta  od  jej  ciała,  włożył  palec  pod  elastyczny  koronkowy  pasek

majteczek bikini i zaczął przesuwać go w dół, coraz niżej i niżej...

Kiedy  Katherine  pomyślała,  że  zaraz  zacznie  krzyczeć,  nagle  cofnął  rękę  i

wstał.  O  mało  nie  straciła  równowagi.  Jace  ujął  jej  twarz  w  dłonie  i  głodnymi

ustami poszukał jej ust.

-  Nie  wytrzymam  już  ani  chwili  dłużej -  wymamrotał.  Szybko  zgasił  świece i

pociągnął ją do sypialni.

Niecierpliwym  ruchem  odrzucił  kołdrę  i  położył  Katherine  na  łóżku.  Nie

wahała się: szybko zdjęła spodnie i majteczki. On też zrzucił ubranie, klnąc guziki,

sprzączki i zamki.

Kiedy  oboje  byli  już  nadzy,  nakrył  jej  ciało  swoim.  Obsypał  pocałunkami  jej

twarz, przeczesując palcami rozrzucone po poduszce miodowe włosy.

-  Katherine,  nie  odmawiaj  mi  tego -  wyszeptał. -  Proszę.  Pragnę cię.

Potrzebuję...

Odpowiedziało  mu  za  nią  jej  ciało,  przyjmując  go  spontanicznie  i  bez

zastrzeżeń. Głaskała go po szerokich plecach, przesuwając ręce aż na biodra i uda.

W  tej  pieszczocie  zawarta  była  tęsknota  wywołana  długą  wstrzemięźliwością,

równie silna jak jego namiętność.

Spełnienie  przyszło  natychmiast.  Jace  zaprzestał  swych  dzikich  pocałunków  i

położył swoją ciemną głowę na poduszce obok jej - złotej. Przez jakiś czas trwali

tak w stanie błogości, napawając się wzajemną bliskością i intymnością tej chwili,

a potem Jace oparł się na łokciach i wymruczał:

- Wiedziałem, że i ty na mnie czekasz, bo inaczej nigdy...

- Wiem - szepnęła, odgarniając mu z czoła wilgotne czarne kosmyki włosów.

Zaczął  wodzić  palcami  po  jej  twarzy  wzdłuż  linii  kości  policzkowych,  nosa  i

warg. W ślad za palcami poszły usta.

background image

- Być tak z tobą... Katherine, jak to cudownie... Pocałuj mnie - westchnął.

Czuła  przy  sobie  jego  ciało,  które  zaspokoiwszy  pierwszy  głód  zaczynało

domagać się więcej.

Nakrył jej  piersi dłońmi,  podniósł  do  swoich ust i  zaczął pieścić językiem  ich

różowe czubki.

Wykrzyknęła  radośnie  jego  imię,  tracąc  niemal  całkowicie  świadomość

wszystkiego, co ją otaczało. Liczył się tylko on, jej mężczyzna, który wiódł ją ku

spełnieniu.

Katherine powiedziała w ciemność:

- Chcę zajrzeć do Allison.

- A poradzisz sobie sama? - spytał niewinnym tonem Jace. Próbowała mu dać

za to klapsa, ale się wywinął i oświadczył: - Na wszelki wypadek pójdę z tobą.

Śmieli się jak psotne dzieci. Szli nago, potykając się po ciemku. Jace wpadał na

wszystko, cokolwiek znalazło się na jego drodze, i szukając po omacku wsparcia u

Katherine,  łapał  ją  niby  to  niechcący  za  jakąś  intymną  część  ciała,  a  potem

przepraszał.

- Ach, niechże mi pani łaskawie wybaczy, bardzo mi przykro, ale to wszystko

dlatego, że tutaj tak ciemno.

Katherine chichotała.

- Po co ci światło? Doskonale wiesz, gdzie co jest.

- Masz rację - odpowiadał Jace, śmiejąc się lubieżnie, i delikatnie szczypał ją w

pośladek.

Zaśmiewali się ze swoich figli, ale spoważnieli, zaglądając do łóżeczka małej.

Allison  spała  spokojnie.  Na  tle  świstu  nawilżacza  słychać  było  jej  spokojny

oddech.

- Chyba nawet nie zauważyła, że nas nie ma - szepnął Jace.

background image

Kiedy  wrócili  do  wielkiego  łoża  i  leżeli  obok  siebie,  Katherine,  wtulona

plecami w szeroką pierś Jace’a, zaczęła nagle żałować tego, co się stało.

Czyż jest aż tak naiwna i tak bujająca w obłokach, że uważa seks za transmisję

miłości?  Kocha  Jace’a  i  oczywiście  seks  jest  elementem  tej  miłości,  ale  wie

przecież, że on jej nie kocha.

Jednak z pewnością coś do niej czuje. Lubi z nią przebywać, a o Allison bał się

nie mniej niż ona. Może to właśnie jest miłość?

Jace,  jak  gdyby  to  potwierdzając,  poruszył  się  we  śnie  i  przesunął  rękę  z  jej

brzucha na pierś. Na krótką chwilę zamknął na niej delikatnie dłoń, po czym jego

palce rozgięły się i wyprostowały.

Katherine powiedziała cichutko:

- Kocham cię, Jace.

Siedziała  przy  maszynie  patrząc  w  dal.  Miała  pracować  nad  pierwszą  serią

reklamówek,  ale  wspomnienia  ostatniej  nocy  zasnuły  mgłą  jej  umysł  i  tak

oddziaływały na  ciało,  że  jakiekolwiek  sensowne  myślenie  stało  się  praktycznie

niemożliwe.

Allison  czuła  się  już  o  wiele  lepiej.  Lekarstwo  przepisane  przez  doktora

Petersena podziałało lekko nasennie i mała spała teraz spokojnym, zdrowym snem.

Katherine  wyznaczyła  sobie  na  dziś  pewien  cel  i  zdecydowana  była  go

osiągnąć, zanim zajmie się obiadem. Ledwie jednak napisała kilka słów, zadzwonił

telefon.

Zdziwiła się, słysząc szorstki głos Billy’ego.

- Cześć, Billy - powiedziała radośnie. - Czym mogę ci służyć?

- No właśnie, przykro mi, Katherine, że muszę do ciebie dzwonić...

Katherine  boleśnie  ścisnęło  się  serce.  Coś  się  stało  Jace’owi.  Nie!  Wypadek?

Jest ranny?

background image

- Jace? - spytała dziwnie wysokim głosem.

Billy odgadł chyba jej myśli, bo zapewnił ją szybko:

- Z Jace’em wszystko w porządku. To znaczy nie jest ani ranny, ani zabity, ani

nic w tym rodzaju.

Pod Katherine ugięły się nogi i z ulgą osunęła się na krzesło.

- Ależ mnie nastraszyłeś.

-  Bardzo  mi  przykro,  Katherine... -  wydawało  jej  się,  że  słyszy  w  słuchawce

strzyknięcie sokiem tytoniowym - ...ale Jace kazał mi zadzwonić i cię uprzedzić, że

może nie wrócić dziś na noc do domu.

- Czy są jakieś kłopoty z wierceniem?

Znowu strzyknięcie.

- Niezupełnie - próbował kręcić Billy.

- Więc co? - spytała, zdenerwowana tym owijaniem w bawełnę.

-  Pojechał  do  Longview  wyciągać  z  kłopotów  tę  cholerną  sukę,  tę  Newton -

powiedział.

-  Rozumiem -  mruknęła  Katherine.  Nie  ryzykowała  już  dalszych  pytań.  Bała

się, że nie przejdą jej przez zaciśnięte gardło.

-  Ni  cholery  nie  rozumiesz -  burknął  Billy. -  Ale  to  sprawa  twoja i  Jace’a.  W

każdym  razie  ta  dziwka  dzwoniła  tu  jakąś  godzinę  temu,  beczała  i  zawracała  mu

głowę.  Chyba  wpadła  w  tarapaty  w  jakiejś  kowbojskiej  mordowni  dla  samotnych

sfrustrowanych damulek. Błagała Jace’a, żeby przyjechał. No więc Jace pojechał -

zakończył z wyraźnym niesmakiem.

- Oczywiście - westchnęła Katherine. - Dziękuję ci za telefon. Bardzo bym się

denerwowała, gdyby nie wrócił na noc bez powiadomienia, co się z nim dzieje.

- Nie wiem, kiedy masz się go spodziewać. Ta suka... to znaczy... - Billy urwał.

Katherine oszczędziła mu dalszego zakłopotania.

-  Rozumiem,  Billy -  odparła  i  odłożyła  słuchawkę,  zanim  zdążył  jeszcze

background image

cokolwiek powiedzieć.

Ukryła twarz w dłoniach potrząsając głową. To niemożliwe, żeby Jace rzucił ją

dla  Lacey.  Po  takiej  nocy?  Nie,  to  wykluczone!  I  po  tym,  jak  rano  pobiegł  do

apteki, jeszcze przed otwarciem, po lekarstwo dla Allison? Nigdy!

Czy  mógł  ją  całować  tak  czule,  tak  namiętnie  i  za  parę  godzin  rzucić  się  w

ramiona Lacey? Czy tak już miało teraz wyglądać ich życie? Czy miała dzielić tę

namiętność z Lacey, do której należało jego serce?

- Nie wiem, czy potrafię - powiedziała głośno, i w tym  momencie zdała sobie

sprawę, że już podjęła decyzję.

Rozdział 12

- Cześć, kochanie - powiedział Jace, wchodząc do mieszkania.

Pochylił  się  nad  Katherine  i  pocałował  ją  w  policzek.  Zamarła  przy  biurku,

zdziwiona i zła.

- Jestem wykończony. Znajdzie się trochę kawy?

- Sam zobacz - odparła chłodno.

Widziała  jedynie  jego  plecy,  kiedy  wchodził  do  kuchni.  Rozmawiał  z  nią  tak,

jakby  tylko  wyskoczył  po  gazetę...  dwa  dni  temu.  Mówił  coś  o  pogodzie,  pytał  o

zdrowie Allison, był wyraźnie rozczarowany, że śpi, ale ani słowa o tym, gdzie był

przez  ostatnie  dwa  dni  i  co  porabiał  z  Lacey  Newton  Manning.  Od  telefonu

Billy’ego  Katherine  żyła  w  kompletnej  niewiedzy.  Jace  przez  dwa  dni  nie  pisnął

ani słowa. Uważał pewnie, że ot tak sobie wróci do domu, i życie potoczy się dalej.

A teraz zachowuje się jakby nigdy nic. Ale to nie takie proste, Jasonie Manning.

- Jak robota? - spytał Jace.

Przyniósł sobie z kuchni kubek parującej kawy, opadł na kanapę, oparł głowę i

zamknął  oczy.  Po  chwili  otworzył  je  i  spojrzał  na  nią.  Zauważyła,  że  wyglądał

bardzo mizernie.

background image

-  Dobrze -  odrzekła. -  Dostałam  od  pana  Newtona  list  z  uwagami  na  temat

pierwszych  szkiców,  które  mu  posłałam.  Rozmawiałam  również  z  kierownikiem

produkcji w telewizji. Wybiera już miejsca do zdjęć.

- To wspaniale. Wiedziałem, że dasz sobie radę. Jestem z ciebie dumny.

Wstała  od  maszyny  i  podeszła  do  okna.  Nie  odwracając  się  do  niego

powiedziała:

-  To  dla  ciebie  chyba  ulga.  Nie  musisz  się  już  czuć  tak  bardzo  za  mnie

odpowiedzialny.

W  powietrzu  zawisło  długie,  pełne  napięcia  milczenie.  Gdy  się  w  końcu

odezwał, w jego głosie słychać było wyraźnie irytację:

- Co ma znaczyć ta dziwna uwaga?

Katherine  wyprostowała  się, przybrała  chłodny  wyraz twarzy i  odwracając  się

do niego zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.

- Ma znaczyć - powiedziała powoli - że powinniśmy zakończyć tę farsę, którą

nazywamy małżeństwem.

Te słowa o mało jej nie zabiły. Wprawdzie mówiła pewnie i stanowczo, ale nie

była w stanie wytrzymać jego spojrzenia.

-  Ty...  masz  inne...  zainteresowania...  a  ja  zawsze  byłam  niezależna -

oświadczyła z determinacją. - Nie mogę pozwolić, żeby ktoś mi dyktował, jak mam

żyć. -  Dlaczego  w  tym,  co  mówi,  brak  stanowczości?  Dlaczego  jej  głos  się  tak

załamuje?  Nie  chciała  przyznać,  że  jego  narastający  gniew  i  oskarżycielskie

spojrzenie bardzo ją denerwują.

- Aha. Widzę, że wszystko już sobie obmyśliłaś - powiedział z goryczą.

- Tak - potwierdziła.

- Nie możesz zaakceptować istnienia Lacey...

- Nie, nie mogę. Nie potrafię.

-  Nie  możesz  zaakceptować  mnie!  Nie  zaakceptowałaś  we  mnie  niczego  od

background image

chwili, kiedy po raz pierwszy przekroczyłem próg tego domu.

Wstał i  zaczął  iść  ku  niej  z  wściekłością,  stawiając  duże,  zamaszyste  kroki.

Cofnęła się odruchowo.

-  A  widzisz! -  wrzasnął,  widząc  jej  odwrót. -  Właśnie  o  tym  mówię. -  Stanął

przed nią i zapytał: - Ale co ty masz właściwie przeciwko mnie? Dlaczego uważasz

mnie za potwora?

Katherine  patrzyła  na  niego  w  milczeniu.  Bała  się  eksplozji  jego

nieposkromionego temperamentu. Już nieraz bywała ich świadkiem.

- Odpowiadaj, do cholery! - krzyknął.

-  Dlatego,  że  nazywasz  się  Manning! -  wybuchnęła.  Serce  waliło  jej  jak

młotem. Wzięła głęboki oddech. - Twoja rodzina raz już zrobiła mi krzywdę. Nie

mam zamiaru narażać się po raz drugi.

- Skrzywdziła cię moja rodzina. Ale nie ja.

- A czy to nie to samo?

-  Nie!  Nie  zauważyłaś  jeszcze,  że  moja  skala  wartości  jest  zupełnie  inna?  Że

różnię się od nich jak dzień od nocy? Mój Boże!

- Nie we wszystkim. - Katherine dopiero teraz dojrzała do prawdziwego sporu.

Początkowo  była  onieśmielona  jego  gniewem,  ale  teraz  zdecydowała,  że  będzie

twardo bronić swego. Nie potrafi z nim żyć, skoro on kocha inną.

-  Zachowałeś  się  tak,  jak  się  tego  po  tobie  spodziewałam.  To  czysta

manipulacja.  Czarujesz  swoje  ofiary,  a  kiedy  ich  mechanizmy  obronne  przestają

działać,  unicestwiasz  je.  Zaczęłam  ci  w  pewnym  momencie  ufać,  ale  mnie

zawiodłeś.

-  Do  jasnej... -  urwał  w  pół  przekleństwa.  Zaczął  szarpać  swoją  niesforną

czuprynę, a potem oparł ręce na biodrach i spojrzał na nią z nie ukrywaną pogardą.

- Jesteś wstrętną, świętoszkowatą suką!

-  A  no  właśnie! -  Wymierzyła  w  niego  oskarżycielsko  palec. -  Oto  najlepszy

background image

dowód.  Dokładnie  takim  językiem  przemawiał  do  mojej  siostry  Peter.  Mary

czasem  nawet  niektórych  słów  nie  znała.  Ale  to  było  tylko  na  początku.  Potem

stosował  przemoc  fizyczną.  Allison  to  owoc  gwałtu.  Wiesz  o  tym?  Mam  powody

przypuszczać, że będziesz podobnie postępował ze mną. Wszystko robisz zgodnie

z planem... widujesz się ze swoją byłą żoną, a teraz kochanką, i jeszcze się z tym

przede  mną  afiszujesz.  Peter  też  się  znęcał  nad  Mary,  romansując  z  innymi

kobietami.

Jace  skoczył  do  niej,  złapał  ją  za  ramiona  i  przyciągnął  do  siebie.  Przez

zaciśnięte zęby wykrztusił:

-  Ostrzegałem  cię,  żebyś  mnie  nigdy  nie  porównywała  z  Peterem.  To  był

potwór,  rozumiesz?  Od  dzieciństwa  wszystko  niszczył.  Zamordował  mi  kiedyś

szczeniaka, pierwszego, jakiego miałem, i na poduszce zostawił wiadomość, gdzie

go  zakopał.  Zgwałcił  córkę  jednej  z  naszych  służących.  Miała  trzynaście  lat.

Oczywiście za pieniądze wszystko dało się zatuszować. - Ścisnął ją jeszcze silniej

za ramię i spytał z goryczą: - Czy aby nie mówię za szybko? W każdej chwili służę

smakowitymi detalami.

- Jace, proszę cię...

- O, co to, to nie, szanowna pani Katherine. Chcesz wiedzieć, jacy jesteśmy my,

Manningowie, to posłuchaj. Postaram się nie sprawić ci zawodu.

Puścił ją i odwrócił się gwałtownie. Wetknął ręce w kieszenie i zaczął chodzić

po pokoju.

-  Peter  był  naturalnie  oczkiem  w  głowie  rodziców -  ciągnął. -  Jedynym  ich

spadkobiercą. Ja byłem niepotrzebny, ciągle mi o tym przypominano. Jako chłopiec

zastanawiałem się czasem, dlaczego mnie nie darzono taką miłością. Bardzo mnie

to wtedy bolało, ale teraz jestem zadowolony. Bo stałbym się taki jak on. Kochali

go, ale głupio.  Byli zbyt prymitywni,  żeby  to  zrozumieć.  Sam  pojąłem  to  dopiero

po  latach.  Po  latach  picia,  burd  i  przygód  miłosnych.  Pewnego  dnia  dotarło  do

background image

mnie, że jeśli chcę zostać przyzwoitym człowiekiem, muszę liczyć tylko na siebie.

I postanowiłem, że rodzice nie zmarnują mi życia.

Katherine  drżącą  ręką  zasłoniła  usta,  by  głośno  nie  krzyknąć.  Gdyby  mogła

cofnąć swoje bolesne słowa, natychmiast by to zrobiła. Było już jednak za późno.

Jace  nie  mówił teraz  do  niej.  Analizował sprawy  w  myślach i głośno te  myśli

wypowiadał.

-  Współczułem  biednej  Mary.  Musiała  czuć  się  jak  Daniel  w  jaskini  lwa.  Był

już czas, żeby Peter się w końcu ożenił. Chodziło naturalnie o właściwy wizerunek

bankiera i wszystkie te bzdury. Ale nie mogłem pojąć, dlaczego Peter ożenił się z

kimś takim jak ona i dlaczego rodzice na to pozwolili. Potem jednak zrozumiałem.

Gdyby  ożenił  się  z  którąś  ze  swoich  panienek,  to  przy  pierwszej  zdradzie

poleciałaby  do  taty  na  skargę  albo,  co  gorsza,  do  prasy,  i  wybuchłby  skandal.

Wiedział  doskonale,  że  słodka,  naiwna  Mary,  sierota,  która  miała  tylko  starszą

siostrę, niczego takiego nie zrobi.

Przestał  chodzić  tam  i  z  powrotem  i  głęboko  odetchnął.  Patrzył  na  Katherine

przez dłuższą chwilę.

- Jace... - zaczęła.

Podniósł obie ręce, jakby się przed nią bronił.

-  Proszę  cię,  Katherine,  nie  chcę  o  niczym  słyszeć.  Jestem  zmęczony. -

Zamknął oczy i potarł je palcami. - Powiedziałaś, co miałaś do powiedzenia, a ja ci

powiedziałem swoje. I tak to zostawmy.

Schylił się po leżące na stoliku kluczyki do dżipa i skierował się do drzwi.

- Dokąd idziesz? - spytała z lękiem.

-  Do  pracy.  Chciałem  wziąć  dzień  wolny,  ale  w  tych  warunkach... -  Nie

dokończył i wzruszył ramionami.

Przy drzwiach odwrócił się jeszcze i mruknął:

- Masz rację, Katherine. Skoro tak to czujesz, to lepiej, jeśli damy sobie spokój

background image

z tą „farsą, którą nazywamy małżeństwem”. Dobrze cytuję?

Serce Katherine rozsypało się na tysiące kawałków.

-  Ale  jeśli  tak -  dodał  bezbarwnym,  obojętnym  głosem -  to  jedno  z  nas  musi

zrezygnować z Allison.

Katherine dotknęła dłonią piersi i otworzyła usta.

- C...co masz na myśli? - spytała drżącym głosem.

Spojrzał  na  nią  spod  przymrużonych  powiek.  Jego usta  ułożyły  się  w  twardą

linię.

- Taka jesteś mądra, na wszystko umiesz znaleźć odpowiedź, więc sama sobie

wytłumacz. Pamiętaj tylko, że my, Manningowie, jesteśmy bezwzględni, gdy ktoś

nam stanie na drodze.

Usłyszała trzaśniecie drzwi.

Przez  kilka  następnych  godzin  Katherine  poruszała  się  jak  automat.  Karmiła

Allison  i  zajmowała  się  innymi  sprawami,  ale  zachowywała  się,  jakby  była  pod

działaniem  narkotyków.  Z  płaczem  tuliła  małą  do  piersi.  Nie  bała  się,  że  Jace

zrealizuje swoją pogróżkę, rozpaczała nad utraconą miłością.

Wszystko  wyglądało  beznadziejnie.  Zraniła  go  zbyt  głęboko,  nigdy  jej  nie

przebaczy tych podejrzeń. Mogła się mylić co do jego motywów, systemu wartości,

charakteru,  ale  jedno  wiedziała  na  pewno -  jest  dumny.  Duma  nie  pozwoli  mu

wrócić i odbudować tego, co ich łączyło.

Duma i Lacey.

Usłyszała  wycie  syren,  ale  zbyt  była  pogrążona  w  rozpamiętywaniu  własnego

nieszczęścia, żeby zauważyć gnające ulicami wozy strażackie.

Z letargu wyrwał ją tupot na schodach. Może to Jace? Serce zabiło jej mocniej,

ale zaraz znów pogrążyła się w rozpaczy. Poznała ciężkie kroki Happy, która szła

jakoś dziwnie szybko.

background image

Czekała na nią przy drzwiach.

- Katherine, nie denerwuj się, kochanie, dopóki się nie dowiemy, co się stało -

wysapała gospodyni. Jej usta drżały, a roześmiane zwykle oczy zasnuła mgła lęku.

-  O  czym  ty  mówisz? -  spytała  Katherine  nieprzytomnie.  Wzdrygnęła  się  w

przeczuciu czegoś złego. Wspomnienie śmierci Petera i Mary przemknęło jej przez

głowę jak kadr z filmu.

- Nie słyszałaś syren wozów strażackich?

- Tak, ale...

- Jechali na odwiert. Był wybuch.

- O Boże! - jęknęła Katherine i zasłoniła usta, by stłumić ogarniającą ją histerię.

- Jeszcze nie wiemy, co się stało...

-  Zajmiesz  się  Allison? -  wykrzyknęła  Katherine  i  pobiegła  po  torebkę  i

pantofle.

- Nie możesz tam jechać! - zawołała Happy. - Tam jest niebezpiecznie. Proszą

przez radio, żeby trzymać się z daleka.

-  Jadę.  Zajmiesz  się  Allison  czy  mam  to  inaczej  załatwić? -  Katherine  nie

chciała być szorstka dla swojej przyjaciółki, ale nie miała czasu na żadne dyskusje.

Musiała się jak najszybciej dowiedzieć, co z Jace’em. A jeśli... O Boże, nie! To po

prostu niemożliwe.

- Przecież wiesz, że zostanę z małą. Zabiorę ją do siebie i włos jej z głowy nie

spadnie. Zajmę się nią, jak długo będzie trzeba.

- Dzięki, Happy. Och... a Jim? - Katherine dopiero teraz przypomniała sobie, że

syn gospodyni też jest w niebezpieczeństwie.

-  Dziś  ma  wolne.  Dzięki  Bogu.  Pojechał  do  Dallas.  No,  jak  masz  jechać,  to

jedź. - Happy popchnęła ją lekko. - Zadzwoń, jak coś będziesz wiedziała. Jace’owi

nic się nie stało. Ja to po prostu wiem. - Oczy Happy dziwnie zwilgotniały.

W oczach Katherine również zabłysły łzy.

background image

- Mam nadzieję. Nie przeżyłabym, gdyby...

Nie odważyła się dokończyć swojej myśli. Zbiegła po schodach, wyskoczyła na

dwór i pognała do samochodu.

Jadąc  wyboistą  drogą,  bezskutecznie  usiłowała  nastawić  radio  na  stację

nadającą komunikaty z miejsca wypadku. Zrozpaczona, dała wreszcie za wygraną.

Może lepiej nie wiedzieć. Na przemian to płakała, to przeklinała siebie. Jace musi

żyć! Nawet okaleczony albo poparzony, ale musi żyć. Zaczęła się głośno modlić:

-  Panie  Boże,  jeżeli  mnie  nienawidzi,  to  trudno.  Jeżeli  chce  Allison,  to  mu  ją

dam.  Tylko  żeby  żył...  Kocham  go.  Jeżeli  ma  umrzeć,  to  pozwól,  żebym  mu

przedtem powiedziała, że go kocham. Nie daj, żeby cierpiał. Żeby był poparzony...

Przecież  dzisiaj  miał  nie  iść  do  pracy.  Mówił,  że  chciałby  zostać  w  domu.

Wygnały  go  jej  podłe  oskarżenia.  To  wszystko  jej  wina.  Przez  łzy  krajobraz

wydawał jej się zamazany i wodnisty. Jechała kierując się na słup czarnego dymu

kłębiący  się  nad  sosnowym  lasem.  Prowadził  ją  jak  słup  ognia  Mojżesza  na

pustyni. W górze ukazały się helikoptery prasowe, zlatujące się do miejsca pożaru

jak  sępy  do  padliny.  Nienawidziła  tej  dziennikarskiej  pogoni  za  sensacją.  Co

wieczór  w  telewizji  pokazywali  rozbite  pociągi,  wypadki  samochodowe,  pożary.

Zastanawiała  się,  czy  rodziny  ofiar,  tak  jak  i  ją,  oburzało  to  naruszanie

prywatności. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy z realności cierpienia tam-

tych ludzi.

Zdziwiła  się,  gdy  zobaczyła  wierzchołek  wieży.  A  więc  nie  tu  nastąpiła

eksplozja.  Dookoła  odwiertu  stały  półciężarówki  i  wozy  strażackie.  Zatrzymała

samochód, wyskoczyła i pobiegła w stronę ognia. Paliło się w pobliżu przyczepy.

- Hej, proszę pani! - zawołał jakiś człowiek w żółtej kurtce i chwycił ją wpół.

Zaczęła  się  szarpać  jak  dzika  kotka. -  Tam  nie  wolno.  Tam  jest  niebezpiecznie -

oświadczył strażak i zaklął jak szewc, kiedy ugryzła go w rękę.

background image

-  Obawiam  się,  że  tej pani nie da  się przekonać - powiedział  ktoś  spokojnym,

głębokim głosem.

Katherine osunęła się w ramiona zdumionego strażaka. Byłby ją upuścił, gdyby

mu nie pośpieszyły z pomocą inne ramiona.

-  Jace -  szepnęła  z  niedowierzaniem  i  spojrzała  w  jego  osmaloną  twarz. -  O

Boże! - krzyknęła przerażona.

- Nie, nie, to nie oparzenia. Po prostu jestem brudny - zapewnił ją.

- Och, mój najdroższy... - Wtuliła twarz w jego koszulę i mocno objęła wpół. -

Tak się martwiłam. Myślałam...

Ze wzruszenia nie mogła mówić. Objęła go jeszcze mocniej.

- Chodź, to ci opowiem, co się stało - powiedział Jace.

Gdy odchodzili, spojrzała jeszcze na strażaka. Wciąż rozcierał bolącą rękę.

-  Przepraszam... -  Katherine  czuła,  że  musi  się  wytłumaczyć. -  Myślałam,  że

mój mąż jest ranny, i zachowałam się jak wariatka. Naprawdę przepraszam.

Strażak uśmiechnął się krzywo i odparł mrukliwie:

- Nic nie szkodzi.

Jace  zaprowadził  ją  do  samochodu,  trzymając  mocno  pod  rękę.  Spojrzała  na

męża zapłakanymi zielonymi oczami i spytała:

- Co się stało?

Wytarł czoło rękawem koszuli.

-  Wygląda  to  znacznie  gorzej,  niż  jest  w  rzeczywistości.  Wszystkie  te  wozy

strażackie  przyjechały  dla  ochrony  lasu,  w  ramach  akcji  zapobiegawczej.  Ale

powinniśmy  dziękować  Bogu,  żeśmy  wszyscy  nie  wylecieli  w  powietrze -  dodał

ponuro.

- Ten dym...

- Tak, ropa daje od cholery dymu. Jakiś przewód elektryczny czy telefoniczny

spowodował spięcie i pod przyczepą eksplodowały butle z gazem. Buchnęło aż do

background image

nieba.  W  dodatku  ktoś  beztrosko  postawił  kilka  beczek  z  ropą  nie  tam,  gdzie

trzeba. Poszły i one. Gdybym tu był... - Zagryzł usta.

- A Billy?! - krzyknęła Katherine i chwyciła Jace’a za rękę.

-  Na  szczęście  obaj  wyszliśmy  wtedy  z  przyczepy,  żeby  obejrzeć  tę

półciężarówkę, którą Billy naprawia.

Katherine cała się trzęsła. Przytulił ją i dodał z dumą:

-  Mam  doskonałą  załogę.  Rzucili  wszystko,  złapali  gaśnice  i  łopaty  i  zaczęli

kopać rów dokoła ognia. Zachowali się jak profesjonaliści.

- Mają wspaniałego szefa - wyszeptała.

Popatrzył w jej mokre oczy.

- A jak to się stało, że tu wpadłaś? - zapytał.

-  Jechałam  do  ciebie,  Jace -  wyznała. -  Musiałam  cię  znaleźć,  żeby  ci

powiedzieć,  że  cię  przepraszam.  Za  wszystko.  Za  to,  że  byłam  taka  głupia. -  Łzy

leciały  jej  teraz  strumieniami. -  Kiedy  sobie  pomyślałam,  że  może  ty...  Nic  nie

miało  dla  mnie  znaczenia. Nic.  Nawet...  to  znaczy...  kocham  cię,  bez  względu  na

to, co...

Nie  dał  jej  skończyć.  Ustami  poszukał  jej  ust.  Nie  dbała  o brud  i  sadzę, które

pokrywały  jego  ciało.  Nie  zwracała  uwagi  na  kwaśny  zapach  dymu,  którym

nasiąkły jego włosy i ubranie. Liczyło się tylko to, że ją całował.

W  tym  pocałunku  nie  było  dawnej  zmysłowej  namiętności,  ale  sytuacja  nie

sprzyjała  namiętnym  uniesieniom.  Pocałunek  przypieczętował  ich  wzajemne

oddanie.  Usta  Jace’a  połączyły  się  z  jej  ustami,  poświadczając  ich  nowe

przymierze.

- Katherine, kocham cię... Katherine. Jak mogłaś w to wątpić?

- Chyba z głupoty - odparła i uśmiechnęła się do niego.

Pogłaskał ją po policzku i powiedział:

- Chętnie bym dalej z tobą rozmawiał, ale mam cholernie dużo roboty. Jedź do

background image

domu i zostaw mi trochę gorącej wody, bo chciałbym się wykąpać po powrocie. -

Uśmiechnął się. - I nie czekaj na mnie. Mogę tu dłużej zabawić.

-  Będę  czekała -  szepnęła,  a  potem  go  pocałowała  i  ociągając  się  wsiadła  do

samochodu.

- Jace...

- Hmmm?

- Powiedz mi o Lacey.

Otworzył jedno oko i zerknął na Katherine. Leżeli w wielkim łożu. Promienie

porannego  słońca  sączące  się  przez  żaluzje  padały  na  ich  nagie  ciała.  Jace,

wyciągnięty na wznak, leżał z jedną nogą zgiętą w kolanie, a Katherine, oparta na

łokciach, wpatrywała się w niego.

Wrócił  do  domu  po  północy,  zmordowany,  brudny  i  głodny.  Podczas  gdy  się

mył, zrobiła mu dużą kanapkę, którą natychmiast pochłonął, po czym zwalił się na

łóżko i zapadł w głęboki sen.

Katherine  próbowała  zabrać  Allison,  ale  Happy  nalegała,  żeby  spędzili  ten

dzień  tylko  we  dwoje.  Jace  potrzebował  spokoju  i  nie  należało  mu  go  zakłócać,

nawet  gdyby  miały  to  być,  dość  rzadkie  zresztą,  grymasy  Allison.  Katherine

ucieszyła perspektywa spędzenia dnia sam na sam z mężem, więc nie dyskutowała

z Happy.

Kiedy Jace obudził się godzinę temu, nie sprawił jej zawodu. Kochali się czule

i namiętnie.

Teraz wyciągnął w górę ręce i zaplótł je nad głową.

-  Lacey,  Lacey -  powtórzył  z  goryczą. -  Nie  wiem,  od  czego  zacząć...  Była

córką  szefa,  piękną  dziewczyną.  To  ona  robiła  mi  awanse,  a  ja  dałem  się  jej

omotać. Rozegrała to bardzo sprytnie. Przez cały czas narzeczeństwa nie dopuściła

do żadnych poufałości, więc moje zdumienie w noc poślubną, kiedy się okazało, że

background image

nie  byłem  pierwszy,  nie  miało  granic.  Może  dlatego  tak  mnie  zaskoczyło

dziewictwo mojej drugiej żony...

Przygarnął Katherine i pocałował ją w czubek nosa, a ona ukryła twarz na jego

piersi.

-  Lacey  przypominała  mi  trochę  Petera.  Była,  i  nadal  jest,  nastawiona  na

niszczenie wszystkiego dokoła. Miała jedną przygodę miłosną za drugą. Po każdej

ze  łzami  w  oczach  błagała  mnie  o  przebaczenie,  wyrażając  skruchę  i  grożąc

samobójstwem.  W  końcu  miałem  tego  dość  i  powiedziałem  Willoughby’emu,  że

jeśli nadal mam u niego pracować, muszę się rozwieść. Załatwił to. Bez fałszywej

skromności muszę powiedzieć, że byłem dla niego zbyt cenny, żeby mógł ze mnie

tak  łatwo  zrezygnować.  A  zresztą  dobrze  wiedział,  jaka  jest  Lacey.  Myślę,  że  w

głębi duszy czuje się odpowiedzialny za zachowanie swojej córki.

- A co było, kiedy pojechałeś do Longview?

- Jesteś zazdrosna? - spytał.

- Jak cholera - odparła.

Roześmiał się, ale zaraz spoważniał i podjął:

-  Jak  zapewne  zauważyłaś,  gdy  zastałaś  nas  w  przyczepie,  Lacey  wciąż  nie

przyjmuje  do  wiadomości,  że  przestaliśmy  być  małżeństwem.  Nie  ma  to  dla niej

znaczenia,  poza  tym  że  już  nie  jestem  jej  niewolnikiem.  Kręci  się  przy  niej

mnóstwo mężczyzn, jednak ta cała jej erotyka jest tylko na pokaz. Ale wróćmy do

rzeczy... -  westchnął. -  No  więc  Lacey  poszła  wtedy  do  tego  baru  w  Longview  i

narobiła sobie kłopotu. Chciała poderwać innej dziewczynie chłopaka. Kiedy tamta

dała  jej  nauczkę,  Lacey  wpadła  w  rozpacz,  pojechała  do  motelu,  połknęła  całą

fiolkę proszków nasennych i zadzwoniła do mnie. W pierwszej chwili chciałem jej

powiedzieć, żeby poszła do diabła, ale nie mogłem... - potrząsnął głową. - Może to

sprawa  mojej  lojalności  wobec  Willoughby’ego,  nie  potrafiłem  jednak  tak  po

prostu  machnąć  na  nią  ręką.  Na  dwa  dni  przed  wyjściem  Lacey  ze  szpitala

background image

zadzwoniłem  do  jej  ojca,  żeby ją  stamtąd  odebrał.  Obiecał  mi,  że  załatwi dla  niej

jakąś  opiekę.  Czy  to  zrobi,  nie  wiem.  Ale  postawiłem  sprawę  jasno:  dosyć  tego

dobrego.  Mam  żonę,  którą  bardzo  kocham,  i  nie  zamierzam  narażać  na  szwank

swego małżeństwa.

-  Powinieneś  do  mnie  zadzwonić,  Jace,  i  wytłumaczyć  mi  całą  sytuację.

Zrozumiałabym.

-  Teraz  to  wiem. -  W  głosie  Jace’a  brzmiała  wyraźna  pretensja  do  samego

siebie. - Jednak tyle się działo wtedy w moim życiu, że nawet nie przyszło mi to do

głowy. Tak długo byłem  sam...  Nie  jestem  przyzwyczajony mówić  komukolwiek,

co się ze mną dzieje. Przepraszam. A poza tym - dodał - nie chciałem wciągać cię

w bagno moich dawnych spraw.

Katherine pochyliła głowę.

- Ale ty... ale ty nie...

- Przestałem z nią sypiać na długo przed rozwodem, który się odbył cztery lata

temu.

- A ta sprawa... sprawa dzieci? - spytała.

Zaśmiał się gorzko.

-  O  tym  nigdy  nie  było  mowy.  Usłyszała  o  okolicznościach  naszego

małżeństwa od swego ojca i natychmiast to wykorzystała.

- Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałeś?

-  A  po  co?  Miałbym  cię  pozbawiać  okazji  do  takich  rozkosznych  dąsów  z

trzaskaniem  drzwiami?  Czasem  wydawało  mi  się,  że  cała  ta  sytuacja  sprawia  ci

przyjemność.  Poza  tym -  dodał -  jestem  za  dumny,  by  dowodzić  swojej

niewinności, skoro nie było przestępstwa.

Ale  Katherine  już  go  nie  słuchała.  Pochylona,  ustami  sięgała  jego  ust.  Po

długim, namiętnym pocałunku złożyła głowę na jego piersi. Pogłaskał ją lekko.

- A co byś powiedziała na to, gdybyśmy kupili działkę i postawili dom?

background image

Zaskoczona tym pytaniem, podniosła głowę i spojrzała na niego.

-  Wypatrzyłem  śliczne  miejsce,  trzyipółhektarowa  działka  na  sprzedaż -

ciągnął. - Tylko półtora kilometra od miasta, ale wśród drzew, całkowita izolacja.

Myślę, że tutaj wkrótce będzie nam za ciasno. Te pokoje wyraźnie się kurczą.

- Jace, to cudownie - odparła podniecona. - Ale co z Sunglow?

-  Tu  w  okolicy  będziemy  wiercić  jakieś  trzy  lata.  A  potem  zobaczymy.  Więc

co, kupujemy tę działkę? - zapytał.

-  Kupujemy -  zgodziła  się  z  uśmiechem. -  Dom... -  westchnęła. -  Obmyślanie

wszystkiego i planowanie... to dopiero przyjemność.

- Boże uchowaj! - wykrzyknął Jace i błagalnie wzniósł oczy ku górze.

Katherine roześmiała się i znowu położyła głowę na jego piersi.

- A co zamierzałeś zrobić, kiedy zacząłeś mnie szukać? - spytała sennie.

Zachichotał. Włosy na jego piersi połaskotały ją w nos.

- Zamierzałem odnaleźć pannę Katherine Adams i przyłożyć jej parę klapsów.

A potem byłem gotów użyć perswazji, rozsądku, pieniędzy i siły, by skłonić cię do

oddania  mi  Allison.  Wcale  nie  dlatego,  żebym  miał  cokolwiek  przeciwko  tobie,

Katherine -  wyjaśnił. -  Po  prostu  bałem  się,  że  przegrasz  w  sądzie  z  moimi

rodzicami i właśnie im przyznają dziecko. Bardzo się cieszę, że do tego nie doszło,

jednak chyba powinniśmy im przynajmniej pokazać małą... Wiem, co czujesz, ale

chyba warto się nad tym zastanowić. Jestem przekonany, że oni również cierpią z

powodu tego, co  się stało.  A  i  Allison  może  nam  po latach  mieć  za  złe,  żeśmy  ją

pozbawili  okazji,  by  mogła  sobie  sama  wyrobić  zdanie  o  swoich  dziadkach,  a

może... może i o Peterze...

Katherine milczała przez dłuższą chwilę, a potem powiedziała spokojnie:

- Przemyślę to i wtedy porozmawiamy.

- Oczywiście. Rozumiem, że w dalszym ciągu boli cię sprawa Mary i wszystko,

co  się  później  stało -  odparł  Jace  i  pocałował  ją  lekko  w  ramię. -  Mam  paskudny

background image

charakter,  wiem  o  tym.  Ale  pracuję  nad  sobą.  Przysięgam,  że  zrobię  wszystko,

żebyście obie z Allison były szczęśliwe.

Gdy  Katherine  ponownie  się  odezwała,  w  jej  głosie  znów  była  nuta  dawnej

beztroski:

-  A  kiedy  już  mnie  znalazłeś,  co  sprawiło,  że  zmieniłeś  plany?  Że  przestałeś

myśleć o odbieraniu mi Allison siłą?

- Bo coś zobaczyłem - odrzekł. I w jego głosie pojawiła się inna nuta.

Katherine oparła się na łokciach i spojrzała na niego z góry.

- Co takiego? - spytała zdziwiona.

- Twoją twarz - odpowiedział cicho.

- Jace... - szepnęła.

-  Nie  mówiąc  już  o  reszcie -  dodał  Jace.  Spojrzał  na  jej  piersi,  którymi  go

dotykała. Przez chwilę napawał się ich widokiem, a potem podniósł głowę i pokrył

je  gorącymi  pocałunkami. -  Kochałem  cię  od  pierwszej  chwili,  Katherine.  Od

pierwszego pocałunku, wtedy, przy łóżeczku Allison, wiedziałem, że chcę jej tylko

razem z tobą. - Jego pieszczoty stały się jeszcze żarliwsze. - Kochaj mnie, proszę

cię - wymamrotał.

Katherine uniosła się i klęknęła nad nim, dając jego językowi pełny dostęp do

swoich piersi.

Pozycja,  jaką  przybrała,  wydała  się  Jace’owi  tak  „fachowa”,  że  zapytał

zdumiony:

- Chyba chodziłaś na filmy od osiemnastu lat, co?

- No wiesz... - Czubkiem języka musnęła jego ucho.

- To kto cię tak dobrze nauczył sztuki kochania?

- Niejaki pan Jason Manning - odparła cicho i zamknęła mu usta pocałunkiem.