background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

                             ROZDZIAŁ PIERWSZY 

- Cześć, Nick! Piękna opalenizna! Dokąd sięga? - rzuciła zalotnie 

towarzyszka Libby do kogoś ponad jej ramieniem. - Ostry dyżur bez możliwości 

podziwiania twojego wspaniałego ciała to zupełnie nie to samo. Witaj po 

powrocie! 

Odpowiedział jej dźwięczny śmiech, który dla Libby zabrzmiał 

nieoczekiwanie znajomo. Odwróciła się zaciekawiona. Musiała unieść głowę, 

aby dojrzeć twarz wysokiego, postawnego mężczyzny. 

Jak zauważyła Sally, był opalony, a jego zdrowy wygląd i lśniące blond 

włosy bardziej kojarzyły się z ludźmi przebywającymi dużo na powietrzu niż z 

szanowanymi lekarzami. Uśmiechał się szeroko, potwierdzając, że zrozumiał 

żart, a w kącikach błyszczących niebieskich oczu pojawiły się pełne uroku 

zmarszczki. 

Kiedy ją zobaczył, wyraz twarzy zmienił mu się w mgnieniu oka, a 

wcześniejsza radość znikła. 

- Libby? - spytał zaskoczony. - Libby Cornish? Cóż, najwyraźniej mnie 

rozpoznał, pomyślała, 

wspominając ze zgrozą dni, kiedy nie mogła polegać na swej pamięci. 

Zdarzyło się to ponad osiem lat temu, a ona wciąż trafiała na czarne dziury, 

pozostałość po tych kilku tygodniach wykreślonych z życia. 

Wokół nich przystanęło kilka zaciekawionych osób, więc otrząsnęła się i 

zmusiła do skupienia. Nie spotkała wielu ludzi o takich złotych włosach, 

niebieskich oczach i rysach twarzy wskazujących na skandynawskich lub 

słowiańskich przodków. Tylko czy ktoś tak przystojny mógłby pamiętać ją, 

zwykłą szarą myszkę? 

- Nick? - zapytała, pamiętając, jak nazwała go Sally, choć to imię jakoś 

nie pasowało do obrazu, jaki wyłaniał się z jej chaotycznych wspomnień. - 

Kola!-  zawołała, gdy brakujące fragmenty układanki wskoczyły na miejsce. 

background image

Jak mogła zapomnieć mężczyznę, o którym tak często marzyła na 

początku studiów? W jaki sposób jej mózg zapamiętał, że to Kola, a nie Nick, 

było w jego rodzinie zdrobnieniem imienia Mikołaj? 

- Howell. Nick Howell - rzekła Sally. 

- Studiowaliśmy razem. - Libby przerwała niezręczną ciszę, zastanawiając 

się, dlaczego Kola patrzy na nią tak niechętnie. Na pewno nie z powodu 

referencji z jej poprzedniej pracy, te były doskonałe. Nie chodzi też o jakąś 

zadawnioną antypatię z czasów studenckich. Jak pamiętała, w czasie, kiedy ona 

wielbiła go po cichu, on zupełnie jej nie zauważał. 

- To znaczy do połowy trzeciego roku, kiedy miałam... wypadek i 

przeniesiono mnie na uczelnię bliżej domu. 

- Wypadek? Jaki wypadek? - Głos Nicka był ostry, a jego oczy błyszczały 

teraz w sposób, który zdradzał dociekliwość. 

- Nick i Libby, poplotkujecie sobie w czasie przerwy - oznajmiła 

przełożona pielęgniarek, a Libby, która nie zdążyła odpowiedzieć, odetchnęła z 

ulgą. 

Naprawdę nie życzyła sobie, by cały oddział przysłuchiwał się jej relacji z 

tego najbardziej upiornego okresu w jej życiu. Najchętniej wcale by o nim nie 

mówiła. 

- Coraz więcej nazwisk na tablicy... Nie możemy pozwolić, żeby oddział 

zapełniali lżej ranni pacjenci, bo w każdej chwili może zdarzyć się coś 

poważniejszego - dodała Kelly. - Nick, skoro znacie się z Libby, możemy sobie 

darować formalności. Zajrzycie do łagodniejszych urazów i sprawdzicie, co tam 

jest do zrobienia? Wezwę was, jeśli będziemy potrzebować pomocy z ciężkimi 

przypadkami. 

Nick kiwnął głową i ruszył korytarzem, a Libby podążyła za nim, 

świadoma, że przestał się uśmiechać. 

- O co mu właściwie chodzi? - mruczała do siebie, zła, że nastawienie 

dawnego kolegi psuje jej radość z nowej pracy. Patrzyła, jak coraz bardziej ją 

background image

wyprzedzał, robiąc użytek ze swych długich nóg. W tej dziedzinie nic nie 

zmieniło się od ośmiu lat. On, wysoki i przystojny, bił rekordy popularności, a 

jej, niskiej i nijakiej, nikt nie zauważał, dopóki się o nią nie potknął. 

- Wspaniale, przybyły posiłki! - zawołała udręczona pielęgniarka, kiedy 

dotarli na oddział lżejszych urazów. -Aż dwoje? To chyba mój szczęśliwy 

dzień! 

- Nie mogę obiecać, że zostaniemy tu długo -ostrzegł Nick, ale ona zbyła 

go machnięciem ręki. 

- Wiem, że znikniecie stąd natychmiast, gdy pojawi się jakiś ciekawszy 

przypadek -przyznała niechętnie i skrzywiła się. - Dlatego zamierzam wycisnąć 

z was wszystko, dopóki tu jesteście. Będę ich przysyłać tak szybko, jak się da, 

aż zaczniecie błagać mnie o litość! Nie bez powodu nazywają mnie 

barbarzyńską Connie! 

Libby uśmiechnęła się, słysząc tę groźbę, zadowolona, że zdążyła już 

nieźle zapoznać się z labiryntem korytarzy. 

- Libby, dobrze szyjesz, więc weźmiesz ranę głowy w trójce - zarządziła 

Connie. - Nick, w dwójce jest zwichnięcie do nastawienia, możesz poćwiczyć 

mięśnie. 

Odwrócił się bez słowa i odszedł we wskazanym kierunku, a Libby 

odetchnęła z ulgą, zakładając jednorazowe rękawiczki i podchodząc do młodego 

mężczyzny czekającego na założenie szwów. Zdała sobie sprawę, że ta ulga jest 

przedwczesna, kiedy usłyszała z sąsiedniego pokoju głęboki baryton Nicka 

- Jak to się stało? - zapytała tęgiego pacjenta, by odwrócić jego uwagę od 

zastrzyków, którymi znieczulała jego ranę. Kątem oka dostrzegła grymas na 

twarzy młodej pielęgniarki i zastanowiła się, czy dziewczyna jest pierwszy raz 

na ostrym dyżurze. Ten zabieg wyglądał na dość skomplikowany i ostatnią 

rzeczą, jakiej potrzebowała, była pielęgniarka, która nie przywykła do widoku 

krwi. 

background image

Cóż, to się okaże, kiedy zacznie działać znieczulenie. Zamierzała poprosić 

pielęgniarkę, by przemyła ranę. 

- Spadłem z rusztowania i uderzyłem głową o klamrę - odburknął młody 

człowiek, zaciskając pięści. Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegały głośne jęki 

bólu. - Tam obok jest mój kolega. Wszystko z nim w porządku? 

- Jeśli nie będzie się pan ruszać, poproszę pielęgniarkę, żeby poszła 

sprawdzić - obiecała Libby, ale jej ostatnie słowa zostały zagłuszone przez 

głośny krzyk zza cienkiej ściany. 

W nagłej ciszy, jaka potem nastąpiła, usłyszała jakieś słowa, które mogły 

być tylko przekleństwami. Libby stłumiła chichot wywołany wspomnieniem, że 

chociaż w chwilach stresu Nick często klął, to jednak wyłącznie w jednym z 

języków słowiańskich. 

- Czy pani mogłaby sprawdzić? - Pacjent patrzył na nią błagalnie. - Gdyby 

Jason nie był tak szybki... Złapał mnie jedną ręką i nie puścił, nawet kiedy go 

zabolało. Gdyby nie on, skończyłoby się to znacznie gorzej. Spadłem z piątego 

poziomu, pewnie byłbym już martwy. 

- Proszę obiecać, że nie będzie się pan ruszać w czasie zabiegu - poprosiła 

Libby, wstając z wysokiego stołka. 

- Niech pani pomoże mojemu kumplowi, a zrobię, co pani zechce - 

odrzekł, a w tej samej chwili rozległ się kolejny krzyk. 

- Pomóc ci? - zapytała, gdy weszła do sąsiedniego pomieszczenia i zastała 

tam rozzłoszczonego Nicka. - To chyba było po rosyjsku „przepraszam za 

niecenzuralny język" - dodała porozumiewawczo do ponurego mężczyzny na 

kozetce i uśmiechnęła się do Wei Lin, jedynej pielęgniarki na ostrym dyżurze 

jeszcze niższej od niej, która wyglądała na zupełnie wytrąconą z równowagi. 

- Chciałbym też umieć tak kląć - syknął pacjent przez zaciśnięte zęby. - 

Zabrzmiało całkiem nieźle. 

- Nie daje się nastawić? - zapytała Nicka. 

background image

- Jeszcze nie. - Nałożył na twarz mężczyzny maskę ze środkiem 

znieczulającym i namówił go na wzięcie kilku głębokich oddechów. - Ledwo 

starczyło środków uspokajających, żeby go położyć, a Wei Lin jest przecież 

słabsza od ciebie. Przy jego mięśniach potrzeba czegoś więcej niż szarpnięcie, 

żeby to nastawić. 

- Przepraszam - powiedział Jason z jękiem, którego nie stłumiła maska. - 

Nigdy mnie tak nie bolało. Nie mogłem się nawet położyć przez tę rękę. Boli jak 

diabli. 

- Może lepiej byłoby to zrobić w sali operacyjnej? 

- zasugerowała Libby, widząc, że wyćwiczone w pracy mięśnie, dzięki 

którym uratował koledze życie, teraz utrudniają Nickowi pracę. Musiał 

przedrzeć się przez masę mięśniową, by umieścić kość z powrotem w stawie. 

- Na pewno byłoby lepiej - zgodził się Nick. 

- Niestety, w ciągu najbliższej pół godziny nie ma żadnej wolnej, a tak 

długo nie możemy czekać. 

- Jeśli chodzi o mnie, to im szybciej, tym lepiej 

- jęknął Jason, nie zauważając gestu Nicka w stronę Wei Lin, która 

sprawdzała puls w jego zwichniętej ręce. - Nie wiedziałem, że szpital mówi 

wam, ile czasu mają trwać poszczególne zabiegi. Kontrolują was stoperami? 

Libby nie chciała go straszyć, ale zrozumiała, że Nick obawia się skutków 

zatrzymania krążenia i uszkodzenia nerwów. Odwróciła uwagę pacjenta, 

żartując na temat jego przekonania, że lekarze są traktowani podobnie jak 

pracownicy na linii produkcyjnej w fabryce. 

Jednocześnie wykonywała instrukcje Nicka, który półgłosem mówił jej, 

gdzie ma stanąć, aby pomóc Wei Lin przytrzymać pacjenta, kiedy on będzie 

nastawiać ramię. 

- Jason, teraz przestań już zagadywać piękne panie i powdychaj trochę 

tego gazu - ofuknął go Nick z uśmiechem, kiedy zobaczył, że obie kobiety 

background image

ustawiły się zgodnie z jego życzeniem. - Nie chcesz chyba znowu poczuć bólu, 

kiedy napniesz mięśnie w złym momencie? 

- W żadnym razie! - zaprotestował pacjent i posłusznie wziął głęboki 

wdech. - Ale przecież wolno mi popatrzeć? - spytał z łobuzerskim uśmiechem 

po wydechu. 

Libby zdziwiła się, że Nick spochmurniał, słysząc ton pacjenta. Kiedy na 

studiach się w nim pod-kochiwała, on też był strasznym flirciarzem, a scena, 

której była świadkiem tego ranka, potwierdzała to wrażenie. A więc zmienił się, 

czy to ona wprawia go w zły humor? 

- Już? - zapytał, wyrywając ją z zamyślenia. Zabrzmiało to bardziej jak 

warknięcie niż polecenie lekarza. 

Odchyliła się i przytrzymała pacjenta, podczas gdy Nick zmagał się z jego 

ramieniem, aż wreszcie główka stawu z głośnym kliknięciem znalazła się w 

panewce. 

- Skończyliście? - zapytał słabo Jason kilka sekund później, zdrową ręką 

przyciskając do twarzy maskę ze środkiem znieczulającym. 

Libby przyglądała się, jak Nick sprawdza puls Jasona, by się upewnić, czy 

krążenie zostało już przywrócone, a potem jak kontroluje jego odruchy 

neurologiczne. 

- Gotowe - potwierdził, kiwając głową. - Wei Lin ustabilizuje ci rękę, 

żeby ją podtrzymać i żebyś jej nie używał... 

- Nie używał? - zawołał przerażony pacjent. - Ależ ja muszę jej używać! 

Nie mogę instalować rusztowań jedną ręką! 

- Nie będziesz w ogóle ustawiał rusztowań, jeśli nie wyleczysz ręki - 

oznajmił Nick spokojnie. - Staw został poważnie uszkodzony, mięśnie i ścięgna 

też mogły zostać naderwane. Jeśli zaczniesz używać ręki, zanim wszystko wróci 

do normy, tylko pogorszysz sprawę. 

background image

- Być może wtedy konieczna byłaby nawet poważna operacja, żeby ją 

uratować - dodała Libby celowo. Wcale też się nie zdziwiła, że mężczyzna aż 

się wzdrygnął. 

- Ile dni to potrwa? - zapytał niechętnie. - Roboty huk, a brakuje 

wykwalifikowanych pracowników. 

- Zabraknie wam jeszcze jednego, i to na zawsze, jeśli nie zadbasz o ramię 

- powtórzył Nick, podczas gdy Libby wróciła do swojego pacjenta. 

Przynajmniej znieczulenie zdążyło już zadziałać, a poza tym będzie mu mogła 

przekazać dobre wiadomości o jego wybawcy. 

Nie mogła jednak skupić się na pracy. Oczywiście, udało jej się 

odpowiednio zabezpieczyć ranę i zszyć ją tak, by blizna była prawie 

niewidoczna. Ale jeśli chodzi o kontrolowanie myśli... Po raz pierwszy od 

dłuższego czasu nie umiała tego zrobić. Czyja to wina? 

W każdym razie nie Nicka. Przecież on tylko na nią spojrzał. A ona nie 

musiała zwracać uwagi na to, że słońce, które tak pięknie opaliło jego skórę, 

ozłociło także włoski na jego rękach... 

- W porządku, Jacqui - powiedziała do pielęgniarki. Na szczęście 

dziewczyna okazała się bardziej wytrzymała, niż się zanosiło. - Czy możesz 

założyć opatrunek i dać pacjentowi ulotkę o symptomach wstrząsu mózgu? 

Kiedy trzeba będzie zdjąć szwy, może to zrobić jego lekarz. - Zdawała sobie 

sprawę, że gada bez sensu. Wiedziała też, że Jacqui nie potrzebuje żadnych 

instrukcji, ale nie potrafiła zebrać myśli. Tak być nie powinno. - A już na pewno 

nie powinno się to zdarzać w tym zawodzie! - mruknęła ze złością, podpisując 

kartę choroby i sprawdzając na tablicy nazwiska kolejnych pacjentów. 

- Libby - usłyszała za sobą głos Nicka. - Jeśli akurat nie masz pacjenta, to 

chciałbym z tobą pomówić. 

Bez słowa poszła za nim korytarzem, z nadzieją, że wygląda na bardziej 

spokojną, niż jest w rzeczywistości. Czyżby zrobiła coś nie tak? 

Gdy tylko weszli do jego gabinetu, zapytał: 

background image

- Co to był za wypadek, z powodu którego musiałaś zmienić uczelnię? 

Zaniemówiła. Tego pytania się nie spodziewała. Sądziła, że rano nie 

zwrócił uwagi na jej słowa. Powinna była pamiętać, że Nick o niczym nie 

zapominał. 

- Zostałam uderzona i spędziłam trochę czasu na intensywnej terapii - 

wyjaśniła. 

- Uderzona? Kiedy, gdzie? 

No tak, Nick nie zadowoli się skróconą wersją wydarzeń. Przecież w 

czasach studenckich prawie jej nie zauważał. Musi mu odpowiedzieć, ale 

postanowiła ominąć szczegóły. 

- Chyba przechodziłam wieczorem przez ulicę. Nie miałam ze sobą 

żadnych dokumentów i w szpitalu, do którego mnie zabrano, nikt nie wiedział, 

kogo zawiadomić. Mama nie miała pojęcia, co się ze mną stało... I zanim 

mogłam wrócić na studia, straciłam już tyle zajęć, że dziekan zasugerował 

powtarzanie roku. A właściwie czemu chcesz to wiedzieć? To było prawie 

dziesięć lat temu i w żaden sposób nie wpływa na moją pracę. 

Na jego twarzy widać było wiele sprzecznych uczuć. Na pewno był 

wstrząśnięty usłyszaną informacją, ale wiadomości o wypadkach kolegów nigdy 

nie są miłe. Widoczna była jednak także troska, co po tych wszystkich 

nieprzyjaznych spojrzeniach, jakie jej rzucał wcześniej, podziałało jak balsam 

na jej duszę. 

Przez chwilę rozważała, czy nie opowiedzieć mu wszystkiego, ale nie 

mogła się do tego zmusić. To przecież ten sam Nick Howell, o którym marzyła 

od chwili, gdy go poznała, a teraz jej przełożony. Nie znała go wystarczająco 

dobrze, by opisać mu wszystkie skutki tego wieczoru. Nikomu nie ufała na tyle, 

by to zrobić. 

- Na pewno nie mówisz mi wszystkiego - powiedział Nick, a jego oczy się 

zwęziły. Libby przeklęła swoją twarz, na której emocje odbijały się jak w 

background image

lustrze. - Ale teraz wystarczy mi zapewnienie, że nie wpłynęło to na twoje 

kwalifikacje. 

W nocy, leżąc w łóżku, zastanawiała się nad tym. Najdziwniejsze było to, 

że nie myślała o Nicku jako o pilnym, ale lubiącym rozrywki studencie 

medycyny, ani jako o kompetentnym i pięknie opalonym lekarzu z ostrego 

dyżuru, którego dziś spotkała. Miała za to w myślach doskonały obraz tego, jak 

wyglądałby Nick zupełnie rozebrany... 

- Chyba jesteś zboczona! - skarciła się szeptem, kiedy zdała sobie sprawę, 

dokąd zmierzały jej myśli. 

- Wiem, co to znaczy - odezwał się cichy głosik z drugiej strony pokoju. 

Libby szeroko otworzyła oczy. 

- Tash! Czemu nie śpisz? - Usiadła na łóżku, a matczyna troska i niepokój 

wzięły górę nad innymi problemami. Jej córeczka zwykle o tej porze spała już 

głęboko, a rano wstawała przed budzikiem. 

- Boli mnie noga, nie mogę zasnąć i usłyszałam, że mówisz do siebie. 

Moja nauczycielka powiedziała dziś to samo słowo. 

Co takiego? Czemu, do diabła, nauczycielka Tash rozmawia z 

ośmiolatkami o zboczeńcach? Nie dostała ze szkoły żadnego zawiadomienia o 

planowanych pogadankach na temat niebezpiecznych znajomości. 

- Ja jestem najszybsza, ale dzisiaj moja noga nie chciała biec - podjęła 

córka. - Pani Peverill powiedziała, że zboczyłam z trasy, ale to nieprawda. 

Libby automatycznie zaczęła interpretować sobie te symptomy, ale 

szybko zabroniła sobie myśleć jak lekarz. Rozmawia z córką, a nie z pacjentem. 

To nie może być nic poważnego, Tash pewnie się o coś uderzyła na boisku. 

- Mam ją pocałować na dobranoc, żebyś mogła zasnąć? - zaproponowała 

ze świadomością, że nie zostało jej już wiele czasu na składanie takich ofert. 

Jej mała córeczka rośnie bardzo szybko i wkrótce straci dziecięce kształty 

bezpowrotnie. Zapragnie też własnego pokoju i trzeba będzie znaleźć większe 

mieszkanie. Wiedziała jednak, ile to będzie kosztowało i zastanawiała się, jak jej 

background image

matka dała sobie radę. Nowa praca w szpitalu Świętego Łukasza zapewni jej 

przynajmniej stały dochód, nawet jeśli nie wystarczy on, by dać córce wszystko. 

- Przytulisz się do mnie, kiedy będę zasypiać? - zapytała Tash. Wstając z 

łóżka, aby spełnić to życzenie, Libby pomyślała, że może osobny pokój nie 

będzie potrzebny natychmiast, skoro Tash wciąż lubi się przytulać. 

- Jeśli tylko przesuniesz tego wielkiego dinozaura i zrobisz mi miejsce - 

oznajmiła, wsuwając się pod kołdrę i obejmując córkę. - Nie zmieścimy się tu w 

trójkę. 

Nick osunął się ciężko na wygodny rozkładany fotel, zadowolony, że ten 

trudny dzień wreszcie minął. To jednak nie oznacza, że może teraz przestać 

rozmyślać. 

Cały dzień to samo... Od chwili, gdy odwrócił się, by odpowiedzieć na 

zaczepkę Sally, i zobaczył przed sobą niebieskozielone oczy Libby Cornish. 

Bardzo piękne oczy. 

Nie widział jej od ponad ośmiu lat i choć uważał, że już dawno przestał o 

niej marzyć, okazało się, że znów na jej widok szybciej zabiło mu serce. 

- Tylko nie to! -jęknął. Już nigdy nie pozwoli temu szczupłemu zjawisku 

ze słońcem we włosach i ujmującym uśmiechem w oczach omotać się wokół 

serca tylko po to, by później wyrwać je z korzeniami niczym chwast. - Już 

nigdy! - W przeszłości popełnił tę omyłkę, a nie powtarzał nigdy tych samych 

błędów. To nie jest warte bólu. 

Wręcz ucieszył się, kiedy zadzwonił telefon. 

- Słucham! - burknął, ale skrzywił się z poczuciem winy, kiedy usłyszał w 

słuchawce znajomy głos. 

- Ja też ci życzę miłego wieczoru, kochanie! -przywitała go po rosyjsku 

jego matka i zaśmiała się. - Zły dzień, czy może nie powinnam pytać? 

- Właśnie się poprawił, mamo - odparł, unikając bezpośredniej 

odpowiedzi. - Jak się macie, ty i tata? Spakowani i gotowi do drogi? 

background image

- Wciąż nie jestem pewna, czy postępujemy właściwie - westchnęła. - To 

tak daleko! A co się stanie, jeśli... 

- Mamo, nie stanie się zupełnie nic z wyjątkiem tego, że wreszcie 

wyjedziecie w wymarzoną podróż - uspokoił ją. - Po tylu latach będziecie mogli 

poćwiczyć wasz rosyjski w rozmowach z prawdziwymi Rosjanami i na własne 

uszy usłyszeć wszystkie rodzinne plotki. 

- Ale twój ojciec... 

- Tacie nic nie będzie. Badał go lekarz, bierze leki. A poza tym nie 

jedziecie do jakiegoś dzikiego kraju. Przecież w Rosji mają szpitale, prawda? - 

prowokował ją celowo. 

- Ależ oczywiście! - zgodziła się natychmiast, zgodnie z jego 

przewidywaniami dotknięta tym pytaniem. - Nawet bardzo dobre - ciągnęła. - 

Najlepsze na świecie! Oczywiście z wyjątkiem tego, w którym ty pracujesz, 

Kola. 

- Oczywiście! - Zaśmiał się. - A więc koniec rozważań, czy postępujecie 

słusznie. Wszystko będzie dobrze. Przyjadę po was jutro rano, żebyście zdążyli 

na lotnisko. 

- Na pewno możesz? A twoja praca? Niedawno wziąłeś urlop, żeby nam 

pomóc w przygotowaniach do wyjazdu. Ogród, nowe zamki... 

- No proszę, co za zmiana! - zażartował. - Z reguły przecież prosisz mnie, 

żebym za ciężko nie pracował! Ale nie martw się, to tylko dwie godziny, a w 

tym czasie zastąpi mnie kolega. Odwdzięczę mu się później. 

- A ty? Dasz sobie radę, kiedy nas nie będzie? 

Nick parsknął śmiechem. 

- Mamo, jestem już duży! Nie musisz się o mnie martwić. 

- Ależ oczywiście, że muszę, Kola. Matka musi martwić się o syna, 

zwłaszcza kiedy jest taki samotny. Potrzebujesz w życiu czegoś poza pracą. 

Kogoś, kto by o ciebie zadbał. Żony! - oznajmiła z triumfem. 

background image

Właśnie tym zajmę się w czasie odwiedzin u rodziny. Tyle jest kuzynek i 

dalszych krewnych, że znalezienie ci dobrej Rosjanki na żonę to drobiazg. 

Będziesz szczęśliwy jak twój ojciec i przestaniesz tak harować. 

Nick żachnął się, słysząc w jej głosie ekscytację. 

- Nie, mamo! Nie próbuj mnie znowu swatać. Nie pamiętasz, co się stało, 

kiedy ostatnio starałaś się mnie ożenić? - Nadal oblewał go zimny pot na myśl o 

niekończącym się korowodzie trzydziestokilkula-tek. Przewinęły się między 

innymi rehabilitantka ojca i fryzjerka matki, a wszystkie widziały w nim swoją 

ostatnią szansę znalezienia sobie czegokolwiek, co ma chromosom Y i jeszcze 

żyje. 

- Ale tym razem będzie inaczej! - obiecała matka radośnie. - Te 

dziewczyny są Rosjankami! 

Kiedy rozmowa wreszcie dobiegła końca, Nick cieszył się jedynie z tego, 

że pomysł znalezienia mu żony przyćmił obawy matki co do podróży. 

Perspektywa osaczenia przez kolejną serię wygłodniałych kobiet to 

zupełnie osobna kwestia, zwłaszcza że nie miał najmniejszej ochoty się 

zakochać. Nie winił matki za to, że chce jego szczęścia, każda matka chce tego 

dla swojego dziecka, ale czemu nie może zaakceptować faktu, że medycyna daje 

mu wystarczającą satysfakcję? 

Praca na ostrym dyżurze była dla niego idealna. Przebywał z pacjentami 

tylko tyle czasu, ile było potrzeba do zdiagnozowania schorzeń i wyleczenia ich, 

albo wysłania chorych na leczenie gdzie indziej. Nie było czasu, by wiązać się z 

nimi emocjonalnie i ryzykować. 

- Nie, ja jestem zatwardziałym kawalerem -oznajmił na głos, udając się 

wolnym krokiem do łazienki, ogarnięty kuszącą wizją snu. - Bez względu na to, 

ile pięknych rosyjskich kuzynek mama mi przedstawi, niczego to nie zmieni. 

Więc czemu, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, jego myśli 

natychmiast pobiegły w stronę delikatnych rysów jedynej kobiety, o której nie 

mógł zapomnieć? 

background image

- No i proszę - mruknął, bezskutecznie starając się myśleć o czymś innym. 

- Właśnie teraz mój mózg przypomina mi, dlaczego nie powinienem się 

angażować. 

                              ROZDZIAŁ DRUGI 

Następnego dnia rano Libby wysiadła z samochodu i westchnęła. Miała 

znowu spotkać Nicka i to wytrącało ją z równowagi. 

- Zachowujesz się głupio - mruknęła do siebie, kiedy szła na oddział. - To 

przecież tylko ktoś, kogo poznałaś na studiach i z kim teraz masz pracować. Nie 

wie, że marzyłaś o nim, ani że twoje serce wciąż wariuje na jego widok, nawet 

jeżeli on cię ciągle krytykuje. - Weszła do pokoju, gdzie miała się odbyć 

poranna odprawa, i po cichu skierowała się w głąb sali. 

- Popatrzcie tylko, jest z nami dopiero od kilku dni, a już mówi do siebie - 

ogłosiła Sally, a Libby ze wstydem zdała sobie sprawę, że mówiła głośniej, niż 

jej się wydawało. 

- Ja tylko... -Nie miała pojęcia, co Sally usłyszała i czy wie, o kim 

rozprawiała. 

- Sally, nie męcz jej, bo ucieknie - odezwała się stojąca na środku Kelly. 

Miała na sobie idealnie wyprasowany granatowy kostium. - Weź te dwa 

pudełka, które stoją obok ciebie, i podaj je dalej, proszę. - Libby odwróciła się i 

zobaczyła, że pudełka są wypełnione lukrowanymi pączkami. Sally popatrzyła 

na nie łakomie i zaczęła je rozdawać. 

- Dobrze, skoro już wszyscy dostali poranną dawkę cukru, proszę o 

chwilę uwagi. - Kelly zamilkła w oczekiwaniu na ciszę. - Nick się dzisiaj 

spóźni, a nocna zmiana była bardzo ciężka. W poczekalni wciąż czekają 

pacjenci z lżejszymi urazami, a przecież nie zaczął się jeszcze napływ ofiar 

wypadków z porannego szczytu. Czeka nas masa pracy. 

Wszyscy zdali sobie sprawę, że zapewne przez cały dzień będą nadrabiać 

zaległości. W pokoju rozległ się niechętny pomruk, gdyż oznaczało to, że wielu 

background image

ludzi z pomniejszymi urazami będzie musiało długo czekać na pomoc, a to 

zawsze wywoływało konflikty. 

Kelly szybko rozdzieliła dyżury, a potem krótko opisała pacjentów, którzy 

wciąż przebywali na oddziale, czekając na wyniki badań, prześwietlenia albo 

konsultacje specjalistów. Libby odczuła ulgę, słysząc, że Sally ma się zająć 

przygotowaniem sal reanimacyjnych, ale ulga ta nie trwała długo, gdyż jej 

nazwisko wymieniono razem z nazwiskiem Nicka. Miała wrażenie, że odkąd 

wrócił, jest na niego skazana. Musi spróbować się z nim zaprzyjaźnić. 

- Psiakość, nie pracujemy razem - rzekła Sally niby to ze złością, kiedy 

szły z Libby na wyznaczone stanowiska. - Kiedy tak mamrotałaś, byłam pewna, 

że usłyszę coś ciekawego, a nie mogę od razu wypytywać cię o wszystkie 

szczegóły! Nie ma tu o czym plotkować, odkąd skończył się temat, czy Leah 

Dawson zaręczy się z Davidem ffrenchem. 

- Przykro mi, że jestem taka nudna - westchnęła Libby z udawanym 

żalem. Szła najszybciej, jak mogła, i starała się nie wyglądać, jakby chciała 

uciec przed zaciekawionym wzrokiem Sally. - Obawiam się, że moje życie kręci 

się wyłącznie wokół pracy i córeczki. 

- Masz ci los! To przecież żaden temat do płotek, chyba że twoja córeczka 

jest owocem romansu ze światowej sławy gwiazdą rocka albo kimś w tym stylu. 

Przez chwilę Libby zmroziło na myśl, że jej ukochana Tash mogłaby się 

stać tematem plotek. Musiała się bardzo starać, żeby jej śmiech zabrzmiał 

naturalnie. 

- Przykro mi, Sally. Żadnych gwiazd rocka i żadnych romansów - 

powiedziała lekko i skupiła się na nazwiskach zapisanych różnymi kolorami na 

tablicy w rejestracji. - To tylko początek kolejnej dwunasto-godzinnej zmiany. 

- Nie przypominaj mi! - żachnęła się Sally. -I to wszystko bez 

wspaniałego doktora Howella, który mógłby ten koszmar rozjaśnić. 

Libby rozważała, jak się dowiedzieć, gdzie jest Nick i nie zdradzić się, jak 

bardzo pragnęła spędzić ten dzień bez niego. 

background image

- Chociaż przecież nie można mieć do niego pretensji, że chce wyprawić 

rodziców z domu - dodała Sally. 

- Wyprawić ich? - zapytała ciekawie Libby. - To brzmi tak, jakby ich 

wyrzucał. 

- Nie, nic z tych rzeczy - zachichotała Sally. - Po prostu wreszcie namówił 

ich na wycieczkę do Rosji. 

Do Rosji? Libby rozmyślała o tym, kiedy zszywała domorosłemu cieśli 

ranę po zardzewiałym gwoździu. Odniosła wrażenie, że powinno jej się to z 

czymś kojarzyć, ale zastanawianie się nad tym potęgowało tylko ból głowy. O 

mało nie jęknęła z frustracji. Dlaczego to przytrafia jej się zawsze, kiedy próbuje 

sobie przypomnieć zdarzenia wytarte z jej pamięci przez wypadek? 

Co z tego, że zdaniem lekarzy nie ma powodu do zmartwień? Powiedzieli 

jej, że amnezja objęła tylko niedługi okres z jej życia i że jest mało 

prawdopodobne, by w tym czasie wydarzyło się coś ważnego. Mówili, że w ten 

sposób jej mózg chroni ją przed wspomnieniami o czymś, o czym nie chciałaby 

pamiętać. Na przykład dlaczego biegła tak szybko, że wpadła pod taksówkę i 

cudem uniknęła śmierci? Oczywiście nie łączyła swoich zagubionych 

wspomnień z Nickiem. Mimo wszystko ta niewiedza jest jednak frustrująca, 

pomyślała. 

Wdzięczny pacjent wyszedł, aby drugą - zdrową - ręką dokończyć 

usuwania nasiąkniętego wodą tynku z sufitu, zanim pojawią się fachowcy od 

budowy nowego. 

Następny chory był w znacznie gorszym stanie. Był to mały chłopiec, 

astmatyk, który oddychał z wielkim trudem. 

- Tak bardzo chciał pomóc tacie palić ognisko w ogrodzie - wyjaśniała 

zalana łzami matka Jake'a. - Najpierw palili suche konary i dym unosił się 

pionowo. Potem dorzucili zielone gałęzie, a wiatr zaczął rozwiewać dym 

wkoło... 

background image

- Wtedy jego inhalator przestał radzić sobie z tak dużą ilością dymu - 

dokończyła za nią Libby, wypatrując choćby najmniejszej oznaki poprawy stanu 

pacjenta. Dlaczego ludzie nie mogą pojąć, że astma może zabić? 

- Cześć, Jake, jak leci? - usłyszała za sobą znajomy głos i zauważyła ze 

zdumieniem, że chociaż chłopiec nie otworzył oczu, to podniósł rękę, by przybić 

Nickowi „piątkę". - Spokojnie, przyjacielu 

- dodał Nick, głaszcząc delikatnie jego rozczochrane włosy. - Musisz 

wyzdrowieć, żeby pilnować siostrzyczki. Przecież nie chcesz, żeby bawiła się 

twoimi zabawkami. 

W odpowiedzi Jake uśmiechnął się leciutko, i odczyt na monitorach się 

poprawił. Libby nie wiedziała, czy poprawa ta była efektem podawanego mu 

tlenu, czy przyjaznej gadaniny Nicka. Najwyraźniej Jake często pojawiał się na 

oddziale. 

- Zaraz wrócę - obiecał Nick. Jake otworzył oczy, próbując 

zaprotestować. - Nie denerwuj się - dodał szybko Nick i uścisnął dłoń chłopca, 

by go uspokoić. 

- Idę tylko na chwilę poszukać tej gry komputerowej. Ostatnim razem 

wygrałeś, więc teraz musisz dać mi szansę na rewanż. 

Libby popatrzyła na niego ze zdumieniem. 

- W każdym razie opiekuje się tobą najładniejsza pani doktor w całym 

szpitalu, więc musisz szybko wydobrzeć - dodała ale popatrzył na nią w sposób, 

który zupełnie nie pasował do tego uśmiechu. 

Jake spojrzał na nią tak, jakby zauważył dziwny wzrok Nicka, ale w 

końcu wygrała perspektywa rozegrania bitwy na komputerze. 

- Do zobaczenia... za chwilkę - wycharczał i opadł z powrotem na 

poduszki, podtrzymując maskę tlenową. 

Libby była świadoma niekończącej się kolejki pacjentów w poczekalni, 

ale nie potrafiła oderwać oczu od Nicka. 

background image

Tak było zawsze, odkąd zobaczyła go przy załatwianiu formalności na 

uczelni. Wtedy, w sekretariacie wydziału, od razu zaczął żartować z obsługującą 

ich urzędniczką. Był wówczas mocno opalony, jego zęby lśniły bielą, a włosy 

połyskiwały niemal jak srebro, opadając na błękitne, wypełnione radością oczy. 

Nick wówczas bardziej przypominał bananowego młodzieńca niż poważnego 

studenta medycyny. 

Wciąż był szczupły i opalony i wciąż chodził w ten sam sposób. Stawiał 

długie kroki, ale przemieszczał się znacznie szybciej niż większość ludzi. Był 

teraz szerszy w ramionach, ale to na pewno dzięki dobrze rozwiniętym 

mięśniom. 

- Libby? Masz chwilkę? - zapytała Sally. Libby szybko zerknęła na Jake'a 

i jego matkę, chcąc 

upewnić się, czy nie zauważyli jej rozkojarzenia. 

- Jestem do dyspozycji - powiedziała, odwracając się do pielęgniarki. - Co 

się stało? 

- Kolka nerkowa - oznajmiła znaczącym tonem Sally. Odsunęły się kilka 

kroków, by pacjenci nie usłyszeli ich rozmowy, ale Libby wciąż obserwowała 

Jacka i odczyty na monitorach. - Pacjent szczegółowo opisuje, gdzie jest źródło 

bólu. Twierdzi, że już był na to leczony. 

Libby uśmiechnęła się lekko. 

- I oczywiście wie doskonale, jakie leki mu pomogą, a nie ma temperatury 

i nie poci się tylko dlatego, że jest na obserwacji? 

- Oczywiście. U nas chyba nikt go nie leczył, sprawdziłam w komputerze. 

Przynajmniej nie pod nazwiskiem, które nam podał - potwierdziła Sally. 

- Ale nie mając jego prawdziwego nazwiska, nie mogę sprawdzić, czy był 

leczony w którymś z pozostałych szpitali zarejestrowanych w systemie. 

- Jakie są procedury w szpitalu Świętego Łukasza, jeśli ktoś chce 

wyłudzić narkotyki? - Wiedziały, że symulowanie kolki nerkowej jest 

background image

popularnym wśród narkomanów sposobem na oszukiwanie zabieganych lekarzy 

z ostrego dyżuru. 

- Dostał maskę z entonoxem, ale nie był zadowolony, kiedy 

powiedziałam, że mocniejsze leki może przepisać tylko lekarz. 

- Gdyby rzeczywiście leczył się kiedyś na kolkę nerkową, byłby w 

systemie. Wiedziałby też, że musisz wezwać lekarza, żeby przepisał leki, ale 

pewnie miał nadzieję, że nie będziemy mieć na nic czasu, tylko od razu 

przystawimy mu pieczątkę na recepcie 

- dokończyła Libby, poprawnie odczytując sceptyczną minę koleżanki. - 

Sprawdziłaś, czy ma pokłute ręce? - Od tego należało zacząć, ale wielu 

narkomanów nauczyło się już ukrywać ukłucia między palcami u nóg i w innych 

miejscach, które trudno dostrzec. 

- Ma na sobie więcej warstw ubrania niż cebula. Nie zdjął ani jednej, a 

jednak nie spocił się ani trochę 

- zauważyła Sally. - Jeśli chcesz go zmusić do rozebrania się, żeby 

poszukać śladów po igle, życzę szczęścia. 

- Mamy dwa wyjścia - rzekła Libby tak cicho, by usłyszała ją tylko 

przełożona pielęgniarek. Gdy pojawił się Nick z grą komputerową, napomknęła 

mu o drobnej poprawie w odczytach Jake'a, i znów zwróciła się do Sally. - Musi 

się rozebrać do porządnego badania albo nic nie dostanie. 

- Tego chyba nie możesz zrobić? - zapytała Sally, wyraźnie 

zaniepokojona wątpliwą legalnością tego pomysłu. - Tyle się dzisiaj mówi o 

„świadomej zgodzie pacjenta". 

- Jeśli ty nie znasz prawa, to chyba on też może - odrzekła Libby i 

zacisnęła kciuki. - Chyba zdecyduję się na taktykę szoku, żebyśmy nie musiały 

marnować czasu i nerwów. Życz mi powodzenia. 

Odetchnęła głęboko, aby zebrać myśli, i udała się do drugiego gabinetu. 

- Siostro, dlaczego ten mężczyzna nie jest rozebrany? - zapytała z 

pretensją, kiedy tylko weszła do środka. Jednocześnie obserwowała reakcję 

background image

pacjenta na ich wejście, rozmiar jego źrenic i kolor skóry. Zauważyła też, że 

zapomniał już o trzymaniu się za brzuch. - Przecież nie będę go badać w 

ubraniu. Proszę to zdjąć. Nie mogę wysłać go na operację i oczekiwać, że zespół 

chirurgów będzie go jeszcze rozbierać. 

- Ale on... - mruknęła Sally, zdziwiona obrotem spraw. 

- Proszę się zabrać do pracy, ma pani chyba nożyczki! - ponagliła ją 

Libby. - Ten mężczyzna cierpi, musimy coś na to poradzić, zanim nastąpi 

perforacja i on umrze! 

- Perforacja? - powtórzył mężczyzna, próbując wyrwać rękę z uchwytu 

Libby. Zdążyła już podejść do niego i przyciągnąć stojak na kroplówkę, na 

którym wisiała torebka z roztworem soli. Udawała, że chce podłączyć aparat, 

zanim wyśle go do sali operacyjnej. - Jaka perforacja? Przyszedłem tylko po 

lekarstwa, żeby mnie przestało boleć - dodał szybko. - Nie potrzebuję operacji. 

- Skąd pan to wie? - odparła Libby. - Jest pan lekarzem? 

- No nie, ale... 

- Czy ktoś robił panu testy, żeby wykluczyć perforację jelita? - przerwała 

mu ponownie i znów chwyciła go za rękę. 

- Nie! - wrzasnął, wykręcając się w sposób, którego nigdy nie 

zaryzykowałby pacjent z prawdziwą kolką nerkową. - Potrzebuję tylko... 

- Więc siostra przetnie pana ubranie i zabierzemy się do pracy - przerwała 

ostro, nie pozwalając mu dokończyć. Była teraz niemal pewna, że chciał tylko 

wyłudzić narkotyki. - Jeśli pan tak cierpi, to nie rozumiem, czemu pan się temu 

sprzeciwia, zwłaszcza że przesunęłam pana na początek kolejki. Chirurg zacznie 

pana operować, kiedy tylko znajdzie się pan na górze. Gwarantuję, że już nigdy 

nie będzie pan miał problemu z kamieniami w nerkach. 

Z każdym słowem Libby pacjent denerwował się coraz bardziej. 

Przypominał osaczone zwierzę, gdy nagle uspokoił się i popatrzył Libby prosto 

w oczy. 

background image

- Nie! Nie idę na żadną operację. Nie możecie mnie zmusić - oznajmił 

wyzywająco. - Znam swoje prawa! 

- Ależ oczywiście, że nie musi pan iść na operację, jeśli jest pan zdrowy - 

zgodziła się gładko Libby, ale szybko wróciła do poprzedniego tonu. - Ale nie 

może pan też marnować naszego czasu i mydlić nam oczu, żeby wyłudzić 

narkotyki. Za często mamy do czynienia z takimi oszustami jak pan, żeby się na 

to nabrać. 

Symptomy jego uzależnienia stawały się coraz wyraźniejsze. Istniało 

prawdopodobieństwo, że naprawdę cierpi, ale jego gwałtowna kapitulacja 

potwierdziła, że Libby postawiła poprawną diagnozę. 

- No dobrze, przejrzała mnie pani - sarknął, ale potem popatrzył na nią i 

spokorniał. - Nic od wczoraj nie brałem. Nie może mi pani czegoś dać, żebym 

się nie przekręcił? 

- Wie pan doskonale, że nie mogę. Dostałabym zakaz wykonywania 

zawodu. Jeśli jest pan w rejestrze uzależnionych, zna pan zasady, a jeśli nie, 

siostra da panu ulotkę z informacjami. 

- Suka! - krzyknął, kiedy wychodziła. 

Nie wiedziała, czy jest bardziej wściekła z powodu straty czasu, czy 

możliwej utraty życia, jeśli ten człowiek nie zmieni swojego zachowania. 

- Chyba nie masz zbyt wiele współczucia dla pacjentów - usłyszała nagle 

obok siebie i drgnęła zaskoczona. 

- Bardzo mało współczucia dla tych, którzy świadomie niszczą swój 

organizm i oczekują, że inni zapłacą za to i pozbierają resztki - odparła. – 

Chorzy nie musieliby w ogóle czekać na operacje, gdybyśmy nie wydawali tylu 

pieniędzy na ratowanie ludzi nadużywających alkoholu i narkotyków. 

Ze zdziwieniem zauważyła, że się roześmiał. 

- A więc wciąż masz jasno sprecyzowane opinie, tak? - zapytał, a ona 

nagle zdała sobie sprawę, że zrobił to specjalnie, że ją sprowokował do 

wyrażenia własnego sądu. 

background image

- Robiłeś to na studiach, kiedy dyskutowaliśmy na zajęciach - 

powiedziała, nagle odnajdując zagubiony fragment wspomnień. Ale w tamtych 

chwilach nie przeszkadzało jej, że była w centrum uwagi dzięki własnej wiedzy, 

a nie z powodu pewności siebie i wyglądu. Dziwiła się, że on to zapamiętał. 

- Naprawdę? - zapytał. Uśmiech zniknął z jego twarzy w mgnieniu oka, 

jakby go nigdy tam nie było. - To było dawno temu - uciął i odszedł, 

zostawiając zaskoczoną Libby samą. 

Co ona takiego powiedziała? 

- To by było na tyle, jeśli chodzi o dobre stosunki z szefem - mruknęła do 

siebie, idąc do rejestracji. 

Przez kilka sekund wiedziała, co to znaczy poczuć ciepło uśmiechu 

Nicka. Uwierzyła na chwilę, że rozmowa z nią naprawdę sprawia mu 

przyjemność. Powinna była wiedzieć, że życie nigdy nie pozwoli na realizację 

wszystkich jej marzeń o przystojnym koledze z roku, który nagle zauważy 

siedzącą w kącie pulchną cichą myszkę, i wybierze jej towarzystwo. 

- Dorośnij! - mruknęła do siebie. - To było tylko zadurzenie. Jesteś teraz 

dorosła i masz swoją Tash. Żaden mężczyzna się tobą nie zainteresuje w 

sytuacji, kiedy w grę wchodzi jeszcze opieka nad dzieckiem. Spóźniłaś się na 

pociąg. 

To jednak nie był ani czas, ani miejsce, żeby o tym myśleć. Tablicę 

wypełniały nazwiska pacjentów czekających na przyjęcie. Nie zdążyła nawet do 

niej dojść, gdy pielęgniarka nerwowym machaniem wezwała ją do pacjentki. 

Na kozetce leżała zwinięta w pozycji embrionalnej młoda kobieta. Jej 

ciałem wstrząsały dreszcze, chociaż otulona była kocami. Miała szeroko otwarte 

oczy, zamglone od szoku, i wpatrywała się w przestrzeń. Zdawała się zupełnie 

nieświadoma faktu, że cichutko jęczy. 

- Wiadomo, co się stało? Są jakieś informacje? 

- spytała cicho Libby. 

background image

- Nie znamy żadnych szczegółów - odrzekła młoda pielęgniarka. - Leżała 

tak, kiedy ją znaleźli w zaułku na tyłach sklepów w centrum miasta. Jeden ze 

sklepikarzy zobaczył ją, kiedy rano przyszedł do pracy, i zadzwonił po karetkę. 

Najpierw sądził, że jest bezdomna albo wzięła narkotyki, ale... 

Libby też odniosła takie wrażenie, kiedy zobaczyła wystającą spod koców 

brudną stopę w podartej pończosze. Potem zdała sobie sprawę, że włosy kobiety 

były lśniące, a jedyny but, który przyniesiono, był stosunkowo nowy i zrobiony 

ze skóry dobrej jakości. 

- Znamy jej nazwisko? - Podeszła do drżącej kobiety i schyliła się, by się 

jej przyjrzeć, ale ta gwałtownie się odchyliła, wyraźnie przerażona perspektywą 

fizycznej bliskości. - Wszystko w porządku 

- szepnęła Libby uspokajająco i ukucnęła. Wiedziała, że będzie to dla 

chorej mniej stresujące, niż gdyby się nad nią pochyliła. - Obiecuję, że nie 

zrobimy nic bez pani zgody. Zawsze będzie miała pani wybór. 

W pustych oczach nie pojawił się nawet błysk, który mógłby świadczyć, 

że kobieta ją zrozumiała. 

- Czy może mi pani powiedzieć, gdzie jest pani ranna? Albo pokazać? - 

poprosiła. - Czy pani stopy krwawią? Mogę spojrzeć, czy nie ma na nich 

zranień? - Odczekała chwilkę, zakładając ewentualną odmowę. Gdy ta nie 

nastąpiła, uniosła rąbek koca. 

Tak jak się spodziewała, jedna stopa była nietknięta, ale na drugiej 

zobaczyła wiele ran kłutych. 

- Czy mogę to oczyścić? - spytała, delikatnie głaszcząc palcem smukłe 

podbicie. Tym razem nadzieja jej nie zawiodła. Reakcja była natychmiastowa: 

stopa odsunęła się gwałtownie, a jej właścicielka wydała stłumiony dźwięk. - 

Ma pani łaskotki! -oznajmiła Libby i z ulgą zauważyła, że zdołała nawiązać 

pierwszy kontakt wzrokowy z pacjentką. 

background image

To był niewielki przełom, ale dobrze rokował. Niestety, zdobycie 

zaufania zawsze wymaga czasu, a przy coraz większej liczbie pacjentów tego 

czasu jest naprawdę mało. 

- Lucy, czy możesz przekazać siostrze oddziałowej, że to trochę potrwa? -

poprosiła cicho pielęgniarkę. - Oczywiście może mnie wezwać, jeśli stanie się 

coś nadzwyczajnego, ale... 

- Powiem jej - uspokoiła ją Lucy. - Zawołaj mnie, jeśli będziesz czegoś 

potrzebowała. 

Konieczna była prawie godzinna pełna cierpliwości i łagodności 

rozmowa, a właściwie monolog, by skłonić Gillian Marsh do podania swoich 

danych, a jeszcze więcej czasu zabrało Libby nakłonienie jej do poddania się 

badaniu. Jednak zanim wszystkie obrażenia zostały opatrzone, kobieta opisała 

elegancko ubranego młodego człowieka, który zatrzymał ją, aby spytać o drogę, 

a potem zaciągnął do pobliskiego zaułka i zabrał wszystko, co z sobą miała. 

- Najpierw sądziłam, że chce mnie zgwałcić, i byłam w takim szoku, że 

nie wiedziałam, co robić - rzekła Gillian i wydała dźwięk, który mógł równie 

dobrze być chichotem, jak i chlipnięciem. - Wiem, że policja ostrzega, żeby nie 

walczyć, ale zorientowałam się, że chce zabrać mojego laptopa. Miałam tam 

wszystkie dokumenty. Przygotowywałam tę prezentację wiele tygodni i... 

Cholera! Powinnam tam teraz być! -jęknęła i po raz pierwszy jej oczy wypełniły 

się łzami. - Teraz przepadnie mi kontrakt i moja firma zbankrutuje. 

- Niekoniecznie - uspokoiła ją Libby, ściągając rękawiczki. - Przecież 

jeśli firma dowie się, co się stało... - Zamilkła, kiedy Gillian potrząsnęła głową i 

skrzywiła się z bólu. 

- Jestem tylko plotką, która igra z rekinem - powiedziała smutno, kiedy 

Libby wypełniała formularze, z którymi kobieta miała udać się na 

prześwietlenie. 

background image

Na jednym boku widać było wielkiego siniaka, jak po kopnięciu, i Libby 

chciała wykluczyć możliwość złamania żeber. Siniak na dłoni kobiety miał tak 

charakterystyczny kształt, że musiał powstać w wyniku nadepnięcia. 

- To była dla mnie ostatnia szansa, żeby wyjść na prostą - mówiła Gillian, 

która czuła teraz potrzebę wyżalenia się. - Udało mi się umówić z szefem firmy 

Cardew. To miało być duże zlecenie, kreowanie wizerunku firmy, który miał się 

zupełnie zmienić po przejściu jego ojca na emeryturę. Już nigdy nie dostanę 

takiej szansy, mogę tylko podliczyć straty i zacząć szukać nowej pracy. 

Umilkła i nie odzywała się do chwili, kiedy zabrano ją na prześwietlenie. 

Libby bardzo jej współczuła. 

- Do zobaczenia po prześwietleniu - powiedziała i poszła sprawdzić, kim 

ma się teraz zająć. Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. - Kelly, masz dla 

mnie coś pilnego, czy mogę skorzystać z twojego biura? Muszę zadzwonić w 

sprawie Gillian Marsh, tej ofiary pobicia. 

- Jest kolejka, ale może poczekać kilka minut. Mogę jakoś pomóc? 

- Nie, to nie potrwa długo. Pewnie więcej czasu zabrałoby wyjaśnianie ci 

szczegółów - odrzekła Libby wymijająco. Nie chciała mówić, że ten telefon 

musi wykonać sama. Ponadto miała wątpliwości, czy siostra oddziałowa 

pochwaliłaby jej plan. 

Wszystko odbyło się jednak zdumiewająco szybko. W ciągu kilku minut 

miała już w kieszeni drogocenną kartkę i czekała na powrót Gillian z wynikami 

prześwietlenia. 

- Jaki wyrok? - zapytała kobieta obojętnie, rzuciwszy okiem na 

podświetlane ramki, na których Libby przypinała świeżo wywołane zdjęcia 

rentgenowskie. 

Jej depresja rosła z każdą chwilą. Libby jednak uważnie obejrzała zdjęcia. 

Niezauważone złamanie może mieć tragiczne konsekwencje, zwłaszcza gdyby 

prowadziło do przebicia płuca. 

background image

- Same dobre wiadomości - oznajmiła. - Z tego, co widać, nie ma pani 

nawet poważnych stłuczeń, więc trzeba tylko czekać, aż siniaki się wygoją. Jeśli 

jednak coś się zacznie dziać, ból stanie się ostrzejszy, proszę do nas przyjść. 

- Więc nie mogę nawet zwalić mojej porażki na złamania... - westchnęła 

Gillian i skrzywiła się z bólu. 

- Tu ma pani kartkę z instrukcjami, na co należy uważać przy obrażeniach 

żeber, i drugą, z informacjami o urazach głowy. Ale ta trzecia jest 

najważniejsza. Cokolwiek pani zrobi, proszę jej nie zgubić, bo jest na niej 

prywatny numer Iana Cardew, a on czeka na telefon. 

- On... co? - Gillian odwróciła się do niej tak szybko, że musiało to nasilić 

ból głowy, ale nawet tego nie zauważyła. - Co pani powiedziała? - Wpatrywała 

się w podaną jej przez Libby kartkę. 

- Mam nadzieję, że nie będzie mi pani miała za złe tego wtrącania się - 

wyjaśniła Libby, pewna, że pacjentka i tak rozumie teraz co dziesiąte słowo. - 

Jego sekretarka mnie połączyła... 

- Pokonała pani smoka! - zawołała zdziwiona Gillian. - Jak pani się to 

udało? Mnie to zabrało tygodnie! 

- Czasami można ukryć się za tytułem - uśmiechnęła się Libby. -Nawet 

nadopiekuncze sekretarki nie mogą zabronić ci wtedy rozmowy z szefem. 

- Więc co pani powiedziała? I co on na to? -dopytywała się Gillian z 

ożywieniem. 

- Nie mogłam podać żadnych szczegółowych danych, ale powiedziałam 

mu, że nie stawiła się pani na dzisiejsze spotkanie z powodu napadu i pobicia, i 

że jest pani na ostrym dyżurze. Opisałam, jak się pani boi, że on może sobie 

wyjaśnić pani nieobecność nieodpowiedzialnością. 

- I...? - dopytywała się Gillian. 

- I dał mi numer swojej komórki, żeby już pani nie musiała pokonywać 

smoka. Przy okazji, tę sekretarkę wybrał jeszcze jego ojciec... Ian Cardew czeka 

background image

na telefon od pani, kiedy tylko panią stąd wypuszczę. Umówicie się na następne 

spotkanie. 

- Wspaniale! To po prostu... O nie! Mój laptop! Ukradli go, a miałam tam 

wszystkie materiały do prezentacji. 

- I nie zrobiła pani kopii zapasowej? - zapytała Libby, zastanawiając się, 

czy po prostu nie przedłuża agonii firmy Gillian. 

- Miałam tam gotową prezentację - przyznała Gillian, lecz po chwili jej 

twarz się rozjaśniła. - Ale mam kopie z różnych etapów pracy na starym 

komputerze. 

- Więc...? - Libby zawiesiła głos. 

- Więc ile czasu zajmie mi ich ponowne opracowanie? Z pewnością 

mniej, niż zaczynanie od początku - podsumowała. 

- Czyli to właśnie powie pani temu panu, kiedy zadzwoni do niego za pięć 

minut. - Libby uśmiechała się, pomagając pacjentce włożyć zniszczony płaszcz 

bez dotykania jej posiniaczonych żeber. - Powodzenia! 

- Dam pani znać, jak mi poszło - obiecała Gillian, wychodząc z pokoju 

przed lekarką. 

Nie zdawała sobie sprawy, że mężczyzna, który ich minął, sprawił, że 

serce Libby zabiło szybciej, choć popatrzył na nią groźnie i wskazał listę 

oczekujących pacjentów. 

               ROZDZIAŁ TRZECI 

- Pracownica socjalna! - mruczała do siebie Libby w drodze do 

następnego pacjenta, który czekał w pomieszczeniu za zasłoną. Nie wiedziała 

już, jak często w ostatnich dniach powtarzała sobie te słowa. 

Tak właśnie nazwał ją Nick, kiedy Gillian Marsh poszła zadzwonić do 

Iana Cardew. Oskarżenie to zabolało ją i zapewne właśnie dlatego zostało 

wygłoszone. 

Nie uważała, że zrobiła coś złego. Przed godziną Gillian zadzwoniła do 

niej, by powiedzieć, że rano przedstawiła swoją spóźnioną prezentację i mimo 

background image

wszystko ma duże szanse na otrzymanie upragnionej pracy. Libby odczuwała 

satysfakcję na myśl, że jej ingerencja przyniosła tak dobre efekty, chociaż nie 

miała nic wspólnego z opatrzeniem ran pacjentki. Gdyby tylko mogła 

zapomnieć o tym, jak Nick udzielał jej reprymendy za przekraczanie 

obowiązków... Albo, co ważniejsze, gdyby mogła zignorować fakt, że coraz 

ważniejsze było dla niej to, co Nick myśli o jej kompetencjach. 

- O nie, tylko nie baba! - jęknął pacjent, gdy weszła do pomieszczenia i 

zaciągnęła za sobą zasłony. 

- Słucham? - Libby była pewna, że się przesłyszała. Na ogół to starsi 

pacjenci nie potrafią się pogodzić z faktem, że leczy ich kobieta, ci młodsi zaś 

chętnie wykorzystywali okazję, by wygłaszać wieloznaczne komentarze. 

- Przepraszam, pani doktor - dodał szybko pacjent, zapewne wyłącznie z 

powodu jej wściekłej miny. Jego własna twarz była niemal zielona, i na pewno 

bardzo potrzebował stojącej obok niego jednorazowej miski. 

- Naprawdę wolałbym porozmawiać z mężczyzną. 

- Może to pana zdziwić, Simon, ale przechodzimy dokładnie to samo 

szkolenie niezależnie od płci- odparła Libby. Zerknęła na kartę choroby i 

przyjrzała się pacjentowi. Leżał na boku, a jego twarz wykrzywiał grymas bólu, 

gdy nieświadomie poruszał nogami. - Mała szansa, że mnie pan zaskoczy. 

Widziałam już przekłuwanie różnych części ciała, choroby przenoszone drogą 

płciową i skutki przesadnie entuzjastycznych kontaktów homoseksualnych. -

Specjalnie opisała najciekawsze przypadki, o jakich słyszała od innych lekarzy z 

ostrego dyżuru. Sama dotychczas nie miała z żadnym z nich do czynienia. 

- O Boże, nie, nic z tych rzeczy! - zaprzeczył gwałtownie. - Grałem z 

kolegami w piłkę i ktoś mnie kopnął tutaj... 

- I chce się pan upewnić, że nic złego nie stało? 

- rzekła Libby i sięgnęła po rękawiczki. - W tej sytuacji im szybciej 

zaczniemy, tym szybciej się pan tego dowie. 

background image

Simon rzucił ostatnie rozpaczliwe spojrzenie w kierunku zasłon, jak 

gdyby rozważając możliwość ucieczki. Przez chwilę Libby chciała sprawdzić, 

czy Nick jest wolny, by oszczędzić pacjentowi wstydu. Pewnie dostarczyłaby 

mu tym tematu do drwin, ale na szczęście mężczyzna westchnął i pozwolił 

pielęgniarce odchylić przykrycie. 

- Niezły siniak - zauważyła Libby i stłumiła jęk na myśl o cierpieniu 

pacjenta. - I nieźle spuchło. 

- To nie tylko od kopniaka - przerwał Simon i przeniósł na nią wzrok po 

raz pierwszy od początku rozmowy. - Jedno z nich jest większe od... od jakiegoś 

czasu. 

- Od jak dawna? Od tygodni czy miesięcy? Nagle sytuacja stała się 

poważna. Mocny cios 

w niewłaściwe miejsce może na zawsze uszkodzić jądro, ale w tym 

przypadku istniał jeszcze inny problem. 

- Od kilku miesięcy - przyznał. - Może czterech czy pięciu. Ostatnio 

powiększyło się i zaczęło boleć, ale nie aż tak jak teraz. 

Libby zaniepokoiła się. Wiedziała, że większość guzków w tych 

okolicach nie jest spowodowana rakiem, ale ten guz wyglądał groźnie, 

szczególnie wziąwszy pod uwagę opisane przez Simona objawy i jego wiek. 

- Jeśli się pan zgodzi, chciałabym zrobić USG i pobrać panu krew do 

badań - oznajmiła. - Kiedy dostaniemy wyniki, prześlę je lekarzowi specjaliście 

i obiecuję panu, że tym razem będzie to mężczyzna. 

Simon blado się uśmiechnął. 

- Jak długo będę musiał czekać? Powiecie mi, kiedy wrócić? Dacie jakieś 

środki przeciwbólowe na ten czas? 

- Nie. Załatwimy to wszystko dzisiaj, bo może pan mieć uszkodzone 

naczynia krwionośne - wyjaśniła zadowolona, że udało jej się ukryć swoje 

podejrzenia. - Dostanie pan wyniki przed pójściem do domu. 

background image

Z trudem zachowała uśmiech na twarzy do chwili, kiedy zaciągnęła za 

sobą zasłony. Judy miała pobrać krew i oznaczyć poziom alfa-fetoprotein i 

gonadotropin kosmówkowych. Kiedy zastanawiała się, komu przekazać opiekę 

nad Simonem, stanęła twarzą w twarz z Nickiem. 

- Tym razem masz jakiś prawdziwy medyczny problem? - zapytał. Miała 

ochotę się na niego rzucić. Tylko fakt, że był jej przełożonym i że potrzebowała 

jego rady, pozwolił jej powściągnąć język i uważnie dobierać słowa. 

- Kogo polecasz do zrobienia biopsji jądra i jak szybko można ją zrobić? - 

zapytała, gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem słuchu pacjenta. - Wyniki 

badania krwi zaraz będą gotowe, USG też niedługo będzie gotowe, ale sytuacja 

pacjenta się pogorszyła w wyniku kopnięcia przy grze w piłkę. 

Przelotny grymas na twarzy Nicka miał zapewne oznaczać współczucie. 

- Doug Andrews - odparł bez namysłu. - To o niego bym prosił, gdyby 

chodziło o mnie. Mam do niego zadzwonić? 

Poczuła się urażona. Czyżby sugerował, że sama nie potrafi tego 

załatwić? Wiedziała jednak, że sprawa Simona jest ważniejsza niż jej duma. 

- Mógłbyś? - Wyjęła z kieszeni nieodłączny notes, prezent od firmy 

farmaceutycznej z reklamą najnowszego cudownego leku, i zapisała mu 

najważniejsze informacje o Simonie. - Jest za zasłoną. Idę po coś do picia, ale 

kiedy się czegoś dowiesz, zawołaj mnie i... 

- Libby, telefon! - usłyszała głos z recepcji. Odchodząc, Nick się obejrzał. 

Zignorowała jego 

ostre spojrzenie i udała się do pokoju dla personelu, gdzie miała nieco 

więcej prywatności. Jeśli on uważa, że jej pracę zakłóca bujne życie 

towarzyskie, to nie mógłby się bardziej mylić, myślała, sięgając po słuchawkę. 

Nie miała pojęcia, kto może do niej dzwonić. Odkąd zaczęła tu pracować, nie 

miała czasu poznać nawet swoich kolegów, a co dopiero mówić o tym, że ktoś 

mógłby do niej dzwonić spoza szpitala. 

background image

- Libby Cornish - rzuciła do słuchawki i z westchnieniem ulgi oparła się o 

stojące obok krzesło. 

- Pani Cornish? - zapytała jakaś kobieta. 

- Doktor Cornish - poprawiła ją automatycznie, jak zwykle zadowolona z 

tytułu, który nie zdradzał jej stanu cywilnego. - W czym mogę pomóc? 

Jeśli chcą ją namówić na kupno podwójnych okien albo ofiarować 

darmowe wakacje w zamian za jakiś kosztowny i niepotrzebny zakup... 

- Och, nie wiedziałam. O mój Boże! Cóż... -Fakt, że jest lekarzem, 

najwyraźniej wytrącił kobietę z równowagi. - Nazywam się Judy Peverill. 

Jestem nauczycielką Natashy. Spotkałyśmy się, kiedy pani ją zapisywała. 

To wystarczyło. Libby odniosła wrażenie, że żołądek podskoczył jej nagle 

do gardła i zjechał na dół. 

- Tash? Co się stało z Tash? - Nie wiedziała, czy wolałaby się dowiedzieć, 

że jej córeczka coś prze-skrobała i została ukarana, czy że odniosła jakiś drobny 

uraz na boisku. 

- Pewnie to nic poważnego - odrzekła ciepło kobieta - ale pani córka nagle 

dostała krwotoku z nosa. Nie możemy go zatrzymać i pomyśleliśmy, że lepiej ją 

zawieźć do szpitala. Jedna z asystentek zabrała ją samochodem. 

- Dziękuję, że mnie pani zawiadomiła - przerwała Libby, zanim kobieta 

zdążyła opisać szczegóły zajścia. Chciała teraz tylko pobiec do recepcji i czekać 

tam na Tash. 

Szybkim krokiem wyszła z pokoju i zderzyła się z osobą, która właśnie 

miała otworzyć drzwi. 

- Libby! - Nick znów popatrzył na nią groźnie. 

- Przepraszam, nie mam czasu! - zawołała przez ramię i zdenerwowana 

przyspieszyła kroku. - Mam pacjenta. 

Pojawiła się w samą porę, by zobaczyć, jak otwierają się drzwi i wchodzi 

mała, żałośnie wyglądająca dziewczynka z garścią przesiąkniętych krwią 

chusteczek przy nosku. 

background image

- Tash! Kochanie, co się stało? - zawołała Libby i opadła na kolana, by 

objąć córkę. Nie myślała o tym, że znów będzie musiała zmienić poplamiony 

fartuch. - Biłaś się z kimś? Ktoś uderzył cię w twarz? 

- Chyba nikt się nie bił, pani... doktor Cornish -asystentka szkolna 

poprawiła się, widząc jej plakietkę z nazwiskiem. - Krwawienie zaczęło się, 

kiedy wszyscy siedzieli w klasie i czytali. 

Libby wstała, trzymając Tash w ramionach. 

- Przykładaliśmy kostki lodu do nasady nosa i szczypaliśmy to miejsce, 

tak jak to robiłam z własnymi dziećmi, ale nic nie pomagało - mówiła 

asystentka, idąc za Libby do wolnego gabinetu. Kobieta była bardzo 

przygnębiona. - Wychowawczyni powiedziała, że lepiej ją tu przewieźć, bo inne 

dzieci się boją. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że pani pracuje właśnie tutaj, na 

ostrym dyżurze. 

~ Zostawiłam tę informację obok numeru telefonu w formularzu 

kontaktowym, kiedy zapisywałam Tash do szkoły - wyjaśniła Libby odruchowo. 

Tash zachowywała się bardzo cicho, była coraz bledsza. - Nie chcę być 

nieuprzejma, ale muszę Tash zbadać. Dziękuję, że przywiozła ją pani do 

szpitala. - Kiwnęła głową kobiecie i odeszła. 

- Co się dzieje? - zapytał Nick, wchodząc za nią do jasno oświetlonego 

pomieszczenia, jakby na nią czekał. - Kto tu przywiózł to dziecko? Powinni być 

z nią rodzice lub nauczycielka. Jest za mała, żeby być sama. 

- Ja jestem jej rodzicem - oznajmiła Libby, znacznie bardziej 

zaniepokojona tym, że Tash wygląda coraz gorzej. - Tash to moja córka. 

- Mamo, niedobrze mi... - jęknęła dziewczynka i zwymiotowała. 

Zawartość żołądka zmieszana była z krwią. 

Nick odruchowo sięgnął po miednicę i podstawił ją pod główkę małej we 

właściwym momencie. Kiedy pomagał Libby ułożyć dziewczynkę na kozetce, 

aby krew nie spływała jej przez przełyk do żołądka, myślał tylko o jednym. 

Przed nim leży córeczka Libby. Miał wrażenie, jakby otrzymał wstrząsającą 

background image

wiadomość. Czuł w sercu taki ból, jakby ktoś ściskał je bezlitośnie wielką ręką i 

uniemożliwiał mu normalną pracę. Jak ona mogła?! 

- Potrzebujemy preparatu ściągającego i opatrunku, żeby powstrzymać 

krwawienie - oznajmił, odpędzając własne myśli. Później upora się z tym 

okropnym uczuciem, że został zdradzony. Teraz trzeba zadbać o małą pacjentkę 

i o jej matkę, która wygląda, jakby miała lada chwila zemdleć. - Niech ktoś inny 

tym się zajmie - zaproponował, ledwo panując nad złością, żeby nie 

przestraszyć dziecka. - Nie powinnaś leczyć członków rodziny. 

- Nie zostawię jej - oznajmiła Libby, a w jej niebieskozielonych oczach 

zalśnił upór. - Ma tylko mnie. 

Nick poczuł zupełnie nielogiczny przypływ satysfakcji, gdy to usłyszał, 

ale wiedział, że musi powstrzymać się z wyjaśnianiem tej zagadki. Czy ojciec 

dziecka nie interesuje się już nimi? Chociaż czy to dla niego ważne? Na pewno 

nie chce mieć znów do czynienia z Libby Cornish. 

Tymczasem jednak mała dziewczynka ufała, że ją wyleczy, a jej matka 

uważnie obserwowała każdy jego ruch. Na szczęście bardzo szybko udało się 

zatamować krwawienie. Kiedy roztwór fizjologiczny przestał się sączyć przez 

kroplówkę, uśmiechnięte dziecko zdążyło już zasypać Libby pytaniami o 

wszystko naokoło. 

Nick był zafascynowany. Tash wyglądem tak przypominała Libby, że 

trudno było uwierzyć, jak bardzo różnią się charakterami. Libby, którą pamiętał, 

była cicha i skromna. Jej córka nie miała w sobie ani grama nieśmiałości i 

podchodziła do wszystkiego z ciekawością i niesłabnącym entuzjazmem. 

- Już dość! - zawołała Libby, kiedy Tash zaczęła wypytywać o każdy 

drobiazg w gabinecie. - Musisz być cicho, żeby odzyskać siły. 

- Czuję się już dobrze, mamusiu. I strasznie chce mi się jeść. Kupisz mi 

rybę z frytkami, kiedy będziemy wracać? 

Nick natychmiast zauważył rozterkę Libby. Chciała być z dzieckiem, ale 

miała obowiązki zawodowe. 

background image

- Kto się nią opiekuje, kiedy jesteś w pracy? 

- Ze szkoły odbiera ją mama jednej z jej koleżanek, Mii. Layla jest 

asystentką w szkole i mieszka blisko mnie. 

- A jeśli nie może jej odebrać? Masz jakiś plan B? 

- Dotychczas go nie potrzebowałam - przyznała i zacisnęła usta. - Od 

kiedy Tash poszła do szkoły, nigdy nie przydarzyło się jej nic poważniejszego 

niż przeziębienie albo podrapane kolana. Mieszkamy tu dopiero od kilku 

miesięcy, nie miałam czasu poznać nikogo bliżej. 

- Lepiej więc przebierz się i pojedź z nią do domu - zdecydował. - Doszła 

do siebie bardzo szybko, ale dzień czy dwa powinna odpocząć. 

- Nie mogę, Nick! - zaprotestowała. - Pracuję do szóstej. 

- Wobec tego muszę przyjąć twoją córkę na oddział, ale to raczej zbędne 

przy zwykłym krwawieniu z nosa. 

- Ale... - Libby nie mogła się zdecydować. 

- Na litość boską! - zawołał. -I tak nie mogłabyś się już dzisiaj 

skoncentrować. W tej sytuacji możesz równie dobrze iść do domu. Zaraz 

sprawdzę, kogo możemy wezwać na zastępstwo. Odrobisz to po prostu kiedy 

indziej albo weźmiesz na dzisiaj urlop, jak wolisz. 

Libby popatrzyła na niego z wyrazem zdumienia na twarzy. Nick wyszedł 

i zostawił je same, ze zdziwieniem czując, że robi mu się gorąco. Nie to jednak 

jest najistotniejsze. Bardziej martwiła go własna gwałtowna reakcja i jej 

przyczyna, czyli chęć zaangażowania się w sprawy Libby. Nigdy tego nie robił. 

Przynajmniej od chwili... 

- Wystarczy! - zapowiedział sobie i przestał o tym myśleć. Libby jest 

tylko jedną z jego podwładnych, która musiała zająć się dzieckiem w czasie 

zmiany. Zaproponował jedyne rozsądne rozwiązanie i tym samym zakończył 

sprawę. Nie zamierzał ani minuty dłużej zastanawiać się, gdzie mieszkają, jak 

spędzą popołudnie i czy Libby uda się namówić córkę, by posiedziała spokojnie. 

background image

A już na pewno nie będzie odczuwać żalu i złości na myśl o tym, że ta 

mila i bystra dziewczynka jest dzieckiem, jakiego nigdy nie będzie miał, 

dzieckiem, które pokochałby jak własne. Jedynym racjonalnym 

wytłumaczeniem tego, że się o nią troszczy, jest jego zawód. Jako lekarz musi 

okazywać ludziom troskę. Nie chciał mieć dzieci, bo to byłoby w jego pojęciu 

jednoznaczne ze związaniem się z kobietą. Związek zaś oznacza ryzyko, że jego 

serce zostanie złamane i podeptane. Nie chciał już nigdy więcej odczuwać 

takiego bólu i nie zdecyduje się na to, dopóki jest w stanie racjonalnie myśleć. 

Oczywiście nie zamierzał też rozważać, kim jest ojciec dziecka Libby, bo 

to nieuchronnie wiodłoby do rozmyślania o okolicznościach poczęcia. Musiałby 

wtedy przyznać, że chociaż jego serce zostało złamane, w dalszym ciągu cierpi 

na ból odrzucenia. 

- Mamusiu, pójdę dzisiaj do szkoły? 

Głos córki przywołał Libby ze świata snów do rzeczywistości. Budząc 

się, zdążyła jeszcze w pełni uświadomić sobie, że śniło jej się to samo co każdej 

nocy, odkąd zdała sobie sprawę, że będzie pracować z Nickiem. 

- Mamusiu, pójdę? - dopytywała się Tash. Jej głos brzmiał zabawnie z 

powodu tamponu, który wciąż miała w nosie. Libby miała rano go usunąć. 

- Powiem ci, kiedy zbadam twój nosek, ale chyba tak - wymamrotała. 

Usiłowała zatrzymać obrazy, które bladły, w miarę jak docierała do niej 

rzeczywistość. 

Co znaczył ten sen? Czemu stała sama w ciemności, w deszczu, moknąc 

bez parasola? I dlaczego Kola... 

Nick, poprawiła się ze złością. Nie wiedziała, czemu zamglone obrazy 

senne przywołały w jej świadomości to zdrobnienie. Czemu Nick pojawił się w 

jej śnie z wielkim parasolem, oferując schronienie? 

Nietrudno zrozumieć, że w podświadomości widzi Nicka jako kogoś 

silnego i opiekuńczego, zwłaszcza w sytuacji, gdy na jej życiu odcisnęło się 

piętno samotnego macierzyństwa. W końcu lekarze, a szczególnie ci z ostrego 

background image

dyżuru, to typowe dominujące samce. Kobiety zaś są tak genetycznie 

zaprogramowane, aby szukać w mężczyznach opoki i wsparcia. Dlaczego więc 

ma wrażenie, że w tych powracających snach tkwi coś więcej? Dlaczego sny 

zawsze zaczynają się tak samo, ale za każdym razem trwają nieco dłużej i są 

bardziej szczegółowe? 

Tego ranka było tak samo. Tym razem Nick nie tylko zaproponował jej 

schronienie pod parasolem, ale objął ją i przyciągnął do siebie, pochylając się, 

jak gdyby... 

Nie! To tylko wspomnienia po marzeniach z czasów jej dziewczęcego 

zadurzenia, kiedy razem studiowali. Nie mogła przecież po nocach o nim śnić. 

A może mogła? 

- Jak się dziś czuje Tash? - zapytał Nick, zanim Libby zdjęła płaszcz. - 

Poszła do szkoły? 

- Tak. Bardzo chciała opowiedzieć wszystkim o szpitalu. Jest ożywiona i 

radosna, jakby nic się nie stało - odrzekła. Ulga, jaką odczuwała z tego powodu, 

ustąpiła nagle miejsca zawstydzeniu, chociaż Nick nie mógł przecież wiedzieć, 

jaką rolę odgrywał w jej powracających snach. 

- Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać dziecięca odporność. - Uśmiechnął 

się i po raz pierwszy od początku ich wspólnej pracy zrobił to zupełnie szczerze. 

Kiedy znała go wcześniej, uśmiechał się często, ale teraz chętnie ją 

krytykował i patrzył na nią z ukosa. Zmiana jego zachowania sprawiła, że 

wzrosło jej tętno. 

- Przy okazji... Nie miałem kiedy ci wczoraj powiedzieć, ale doskonale 

zdiagnozowałaś tego raka jądra. 

- A więc to jednak rak. - Zrobiło jej się bardzo żal mężczyzny, bo 

wiedziała, na czym polega leczenie. Jednocześnie poczuła satysfakcję z trafnej 

diagnozy. 

- Doug Andrews został wczoraj dłużej, żeby go zoperować. Wcisnął go na 

koniec kolejki. Powiedział, cytuję, „Do diabła z głupim, bezmyślnym budżetem 

background image

władz szpitala i z ich teorią jakości, to musi być zrobione od razu". Kazał też ci 

pogratulować wyczucia. Ma nadzieję - dodał Nick, kierując się do drzwi - że nie 

doszło do przerzutów. 

Czemu aprobata Nicka znaczy dla mnie więcej niż komplement ze strony 

najlepszego onkologa w szpitalu? - zastanawiała się chwilę później, pijąc 

szybko stygnącą kawę. Czy dlatego, że dotychczas nie udawało jej się sprostać 

jego wymaganiom? Czy po prostu sprawiło jej przyjemność, że ten uparciuch 

się do niej uśmiechnął? 

- Jesteś po prostu żałosna - zdecydowała i wylała resztkę kawy. - Tak 

samo żałosna jak wtedy, kiedy ciągle się na niego gapiłaś i cierpiałaś, bo 

rozmawiał z innymi kobietami, bo ciebie nawet nie zauważał. 

- Aż tak źle? - usłyszała i podskoczyła. Nie wiedziała, że ktoś do niej 

podszedł i, co więcej, słuchał jej mruczenia. Ile usłyszał? Wystarczająco, żeby 

skojarzyć fakty? Żeby plotkować? 

Zmusiła się, by na niego spojrzeć. Stała twarzą w twarz z uśmiechniętym 

Davidem ffrenchem. 

- Libby, tak? Spotkaliśmy się w zeszłym tygodniu. Pytałaś o dziecko, 

które musieliśmy przyjąć na ostrym dyżurze, przez cesarskie cięcie. Mówiłem ci 

wtedy, że na tym oddziale można zwariować. Powinnaś była mnie posłuchać. 

Na położnictwie i ginekologii jest znacznie normalniej. 

Takie żarty odpędziłyby jej ponure myśli, gdyby nie to, że miała inną 

tajemnicę, która ją dręczyła. David stoi i rozmawia z nią, a ona musi zachować 

sekret. Nie wiedziała, jakie byłyby skutki, gdyby go wyjawiła. 

- Wszystko w porządku? - zapytał. - Wyglądasz na wytrąconą z 

równowagi. Zaparzyć ci świeżej kawy? 

Miała ochotę uciec jak najdalej, ale rozsądek podpowiadał jej, że powinna 

skorzystać z okazji i poznać Davida bliżej. Być może nieprędko znów nadarzy 

się okazja do odbycia z nim spokojnej rozmowy na osobności. 

- Dziękuję, to bardzo... 

background image

- Libby, mamy ofiarę wypadku samochodowego - usłyszała nagle głos 

Nicka. Tym razem nie pobrzmiewał w nim śmiech. - Na naszym oddziale nie 

ma czasu na dolewki kawy. To nie jest lekka praca jak na pediatrii i ginekologii 

- dodał już na użytek Davida. 

Jednak kiedy przytrzymywał jej drzwi, zauważyła, że chociaż zażartował, 

jego oczy pozostały poważne. Zupełnie jakby nie chciał, żebym zaprzyjaźniła 

się z Davidem, pomyślała, idąc za nim. Ale czemu... 

        - Oczywiście wiesz, że on jest żonaty - dodał Nick, gdy drzwi zamknęły się 

i David nie mógł już ich usłyszeć. - Jest szczęśliwy w małżeństwie, nie ma sensu 

zarzucać na niego sieci. 

Zanim odzyskała głos, by móc odpowiedzieć, Nick szedł już w kierunku 

izby przyjęć. Syrena karetki wyła coraz głośniej. 

             

                       ROZDZIAŁ CZWARTY 

W ciągu następnych czterech godzin miała do czynienia zarówno z 

bolesnym zwichnięciem kciuka, jak i z groźnym dla życia urazem kręgów 

szyjnych. Jej złość na Nicka nie ustępowała. Wciąż była oburzona jego 

insynuacją, że mogłaby zrobić coś tak podłego jak podrywanie cudzego męża. 

Jakie on ma prawo tak o niej myśleć? Nie jest jedyną samotną matką na 

oddziale, ale to ona jest ciągle narażona na jego komentarze. 

- Wiem, że to niewygodne, ale musisz nosić kołnierz ortopedyczny, 

przynajmniej dopóki specjalista nie obejrzy twoich zdjęć rentgenowskich - 

przypomniała młodemu studentowi medycyny z urazem kręgów szyjnych. - 

Ortopeda zaś oceni, czy konieczne będzie ustabilizowanie szyi za pomocą 

metalowej opaski. 

Opóźni to bardzo jego naukę, jeśli w ogóle będzie mógł ją podjąć. 

Dotychczas pacjent ten miał szczęście, bo na miejscu wypadku unieruchomiono 

mu szyję, jeszcze zanim strażacy wyciągnęli go z rozbitego samochodu i zanim 

jego układ nerwowy został nieodwracalnie uszkodzony. Nie wiadomo jednak, 

background image

jaki wpływ na jego przyszłość będą miały te obrażenia, zwłaszcza jeśli 

konieczne okaże się trwałe unieruchomienie szyi, by zapobiec wystąpieniu 

paraliżu. 

Odetchnęła z ulgą, kiedy za studentem zamknęły się drzwi windy. Został 

zabrany na ortopedię, gdzie rozpoczynała się jego długa droga do wyzdrowienia. 

Libby miała pewność, że na ostrym dyżurze zrobili wszystko, by 

zagwarantować powodzenie terapii. Musiała się mocno koncentrować i 

rozważać wszystkie ruchy, by nie pominąć czegoś ważnego albo nie popełnić 

błędu tragicznego w skutkach. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby jej złość na Nicka 

zagroziła zdrowiu pacjentów. Oczywiście nadal była na niego wściekła, ale jego 

przecież jej wściekłość nie obchodzi. Jej zaś nie pozwala się skoncentrować. To 

się musi skończyć. 

- Muszę przestać zwracać na niego uwagę, przynajmniej dopóki nie trafi 

się okazja, żeby powiedzieć mu, co o tym wszystkim myślę - zadecydowała, 

stojąc przed tablicą z nazwiskami oczekujących pacjentów. 

- Znów mówisz do siebie - zwróciła jej uwagę Sally i starła kolejne 

nazwisko. Oznaczało to, że temu człowiekowi udzielono już pomocy i odesłano 

go albo do domu, albo na odpowiedni oddział. - Chyba przydałaby ci się 

przerwa. 

Po raz pierwszy od wielu godzin na tablicy pojawiły się puste miejsca, co 

oznaczało, że kilka sal zabiegowych się zwolniło i że chwilowo nie ma 

pacjentów z ciężkimi obrażeniami. 

- Pewnie masz rację - zgodziła się Libby. - Jeśli ten zegar działa, 

pracowałam cztery godziny bez przerwy. 

- W tej sytuacji pacjenci muszą poczekać, aż napijesz się czegoś ciepłego 

- zdecydowała Sally. - Nie ma czasu na jedzenie, ale jeśli będziesz tak 

postępować, grozi ci odwodnienie i twój mózg przestanie pracować jak należy. 

- Jesteś pewna, że mogę zrobić sobie przerwę? Naprawdę wypiłabym 

herbatę - przyznała Libby. 

background image

Popijając herbatę, zastanawiała się, jak funkcjonują inni lekarze, którzy 

mają dzieci. Czy także dopatrują się w każdym przeziębieniu czy nabitym guzie 

symptomów śmiertelnej choroby? A może starają się nie zwracać na to uwagi i 

zdarza im się przeoczyć coś ważnego, żeby tylko nie być nadopiekuńczym? 

Było jej dużo łatwiej, gdy mieszkała z mamą i mogła z nią porozmawiać. Matka 

była rzeczowa, nie znała się na medycynie i stanowiła doskonałą przeciwwagę 

dla obdarzonej bujną wyobraźnią Libby. Była też jej powiernicą. 

- Na pewno dajesz sobie radę? - Nick zjawił się tak nagle, że omal nie 

upuściła kubka. - Może powinnaś przenieść się na inny oddział? Praca na 

ostrym dyżurze jest bardzo stresująca - dodał. Jej serce jak zwykle zabiło 

szybciej, ale równocześnie ogarnęła ją wściekłość. 

- Owszem, doskonale daję sobie radę - odparła lodowato. Postanowiła nie 

dać mu się zdominować, chociaż patrzył na nią z góry i był tak blisko, że nie 

mogła wstać. - Czy może ktoś się skarżył? 

- Nikt się nie skarżył - odparł. - Ale dziwi mnie, że przyszłaś dziś do 

pracy. Myślałem, że zostaniesz z córką. 

- Zostałabym, gdyby ona nie chciała iść do szkoły - wyjaśniła. Miała 

jednak poczucie winy, bo rano ucieszyła się, że nie będzie musiała znów się 

zwalniać z pracy z powodu Tash. - Wczoraj faktycznie nie miałam wyjścia. Od 

śmierci mojej mamy Tash ani razu nie chorowała. Dziś musiałabym ją przykuć 

do łóżka kajdankami, żeby powstrzymać ją przed spotkaniem się z koleżankami. 

- Ona może czuje się dobrze, ale za to ty jesteś biała jak prześcieradło - 

zauważył. Popatrzył na jej zmęczoną twarz wzrokiem, który w niczym nie 

przypominał oczu Nicka z jej snów. 

- To, że czasem potrzebuję odpoczynku, świadczy tylko o tym, że nie 

jestem robotem. - Zauważyła ze zdumieniem, że kąciki jego ust zadrgały, jakby 

bronił się przed uśmiechem. Znała ten uśmiech z wielu zabawnych sytuacji w 

ich studenckich czasach... 

- Rzeczywiście - zgodził się i uśmiechnął. 

background image

Ten uśmiech! Prześladował ją od pierwszego dnia na studiach. Wtedy 

gotowa była oddać wszystko, żeby tak się do niej uśmiechnął albo żeby chociaż 

zwrócił na nią uwagę, kiedy siedziała nad książkami, izolując się od świata. 

Teraz... 

- Powinnaś też coś zjeść - dodał i znów spoważniał. - Jeśli się nagle 

przewrócisz ze zmęczenia, to będzie bardzo zła reklama dla oddziału. 

Właściwie co tak go pociąga w tej kobiecie? 

Ciągle był na siebie zły za sposób, w jaki odezwał się do Libby po 

dyżurze. To było okropnie niezręczne, ale gdy zobaczył, jak siedzi i trzyma w 

obu rękach kubek z gorącą herbatą, wydała mu się przemarznięta i opuszczona. 

- Jesteś wobec niej opiekuńczy - mruknął i parsknął śmiechem. Już kiedyś 

był opiekuńczy wobec cichej, nieśmiałej Libby Cornish, i proszę, co mu to 

dało... - Dość tego. Już raz to przerabiałeś i jakoś ci się nie spodobało. 

Musiał jednak przyznać, że nie był z sobą szczery. Pamiętał przecież ten 

wspaniały tydzień, mniej więcej w połowie studiów, kiedy przestali wreszcie 

bawić się w podchody. Po latach, jakie przedtem spędził, skupiając się na 

realizacji swego celu, nagle poczuł olśnienie, patrząc w jej oczy i czując jej 

bliskość. 

Owszem, nie mógł zaprzeczyć, że był popularny. Mógł, nie chwaląc się, 

powiedzieć, że zawsze kręciło się wokół niego mnóstwo roześmianych 

dziewcząt. Była to jednak zasługa jego wyglądu i tego, że naprawdę lubił ludzi. 

Chciał się przyjaźnić z dziewczynami z roku, nawet z tą cichą i pulchną, która 

wręcz unikała patrzenia mu w oczy. Uważał jednak, że nie powinien się 

angażować, by nie tracić czasu potrzebnego na naukę. 

Aż do tego wieczoru, kiedy brnął w deszczu w kierunku swojej kawalerki. 

Lało tak strasznie, że parasol osłaniał tylko głowę i ramiona. Nagle zobaczył, że 

grupa wyrostków przebiegła przez ulicę i wyrwała parasol jakiejś kobiecie. 

Popchnęli ją tak, że uderzyła się o ścianę i zachwiała. 

background image

- Nic ci się nie stało? - Podbiegł do niej i ją objął, by pomóc jej utrzymać 

równowagę. Popatrzyła na niego i dopiero wtedy zorientował się, że to Libby. 

Jej piękne oczy błyszczały strachem, a po włosach spływały krople deszczu. 

Wtedy zrozumiał, że przepadł. Ich pierwszy pocałunek powiedział mu wszystko. 

Nawet w najbardziej nieodpowiednim momencie można spotkać osobę, z którą 

chce się spędzić resztę życia. 

- Moja jedyna komórka mózgowa zgłupiała doszczętnie - uznał, nadal 

czując zażenowanie z powodu tego, jak przeżywał jej zniknięcie kilka tygodni 

później. 

Szalał ze strachu, próbując się dowiedzieć, co się z nią stało. Po raz 

pierwszy kariera zupełnie przestała się dla niego liczyć. A kiedy odkrył, że po 

prostu wyjechała bez słowa, był tak wstrząśnięty, że tylko dzięki uporowi 

promotora zmobilizował się, by skończyć studia. 

- To się więcej nie powtórzy - postanowił. - Nieważne, że ona wciąż tak 

samo na mnie działa. To tylko reakcja hormonalna. Nie jestem aż tak głupi, żeby 

myśleć, że coś dla niej znaczę. Nie po tamtym. 

Był to jedyny przypadek, kiedy naprawdę zaangażował się emocjonalnie. 

Wspominał ten fakt ze złością, bo zrozumiał, że jego życie stanęło w miejscu, 

kiedy Libby je opuściła. Zdał sobie sprawę, że rzadko spotykał się z kobietą 

dłużej niż przez kilka tygodni, a między tymi okresami często mijały miesiące. 

- Tymczasem ona spokojnie ułożyła sobie życie, zdobyła dyplom i 

urodziła dziecko! 

Te gorzkie słowa powracały do niego jak echo. 

Usiadł i pomyślał, że jeśli chce w ogóle dzisiaj zasnąć, musi wyciszyć 

galopadę myśli, i to szybko. 

Może to chodzi o zadawniony żal do Libby? Czy wciąż ma jej za złe, że 

go oszukała? A może w grę wchodzą jakieś głębsze uczucia? Dlaczego tak 

okropnie ją traktuje? Czy dlatego, że powinien był o niej dawno temu 

zapomnieć, czy też ból, który mu zadała, wykańcza go psychicznie? 

background image

A może to ten stary pokój skłania go do refleksji godnych nastolatka? 

Odkąd rodzice wyjechali w swoją wielką podróż, mieszkał trochę u siebie, a 

trochę u nich. Być może napływ wspomnień to tylko kwestia otoczenia... 

Tyle że po prostu nie potrafił nie myśleć o Libby. Najwyraźniej była jedną 

z tych chorób, których jednorazowe przebycie nie gwarantuje odporności. 

Pomimo żalu, jaki wciąż do niej żywił, podobała mu się tak jak dawniej. 

- Oczywiście to nie znaczy, że się w niej znów... zakocham - rzucił w 

ciemność wokół siebie. Zanim wreszcie zasnął, zdziwił się, dlaczego usłyszał w 

głowie śmiech. 

Pocałował ją! Nick Howell ją pocałował! Rozpierała ją radość, a serce 

biło szybko. Przewróciła się na bok i poczuła, że na drugiej połowie łóżka 

wygodnie umościła się jej córka. Marzenie się rozpłynęło. 

To był tylko sen. Ten sam sen. Ale wydawał się taki prawdziwy, kiedy 

Nick nachylił się, by ją pocałować! 

- Zupełnie jak... - szepnęła, przeklinając bujną wyobraźnię i to, że praca z 

nim uwolniła stłumione dawno fantazje. Ta skończyła się jednak inaczej niż 

zwykle. 

Oczywiście działo się to tylko w jej głowie, ale wydawało się zbyt 

realistyczne, by nadal uważać to za sen, chociaż zaczynało się tak jak pozostałe. 

Leżała spokojnie, z nadzieją, że uda jej się jakoś poskładać wspomnienia, 

chociaż mogło to przynieść jedynie frustrację. 

Tym razem ktoś ją gonił. Serce biło jej mocno w przeczuciu zagrożenia. 

Ktoś ją szarpał, a potem nagle zalała ją lodowata woda. Stała tak, zupełnie 

bezbronna, aż, nie wiadomo skąd, pojawił się ktoś z parasolem, by ją chronić. 

Pamiętała, że spojrzała w oczy Nicka i że on pochylił się ku niej w konkretnym 

celu. Jego usta dotknęły jej warg, poczuła skurcz w sercu i zdała sobie sprawę, 

że to na ten moment czekała przez całe życie. 

- Co za głupota! - szepnęła, kiedy doszedł do głosu rozsądek. Może sobie 

marzyć o spotkaniu idealnego mężczyzny, ale wiedziała już od dawna, że tym 

background image

mężczyzną nie będzie Nick Howell. A przecież nie ma nic złego w marzeniach, 

bo w nich mogła magicznym sposobem wymazać wszystkie jego irytujące 

nawyki. Na przykład sposób, w jaki na nią patrzył, kiedy uśmiechała się do 

pacjentów, szczególnie płci przeciwnej. 

Naturalnie jej wyobraźnia mogła przydzielać mu pierwszoplanową rolę w 

snach, ale Libby wiedziała aż nazbyt dobrze, że nie powinna mieć żadnych 

nadziei na urzeczywistnienie tych snów. Osiągnęła cel - była teraz lekarką, ma 

też ukochaną córkę, którą musi wychować. To wystarczająco dużo pracy. 

Zadzwonił budzik. Jego irytujący dźwięk oznaczał nowy dzień, który 

Tash rozpoczęła, myjąc się i ubierając nienaturalnie wolno. 

- Kochanie, owsianka ci wystygnie, jeśli się nie pospieszysz. - Libby 

wbiegła do pokoju. - Posypałam ją brązowym cukrem... - Urwała na widok 

ogromnego siniaka na szczupłej ręce córki. Wydawało się, że Tash nie zwraca 

na niego uwagi. Włożyła bluzę, jakby nieświadoma jego istnienia. 

Siniak zniknął z oczu Libby, ale nie zniknął ze świadomości i z serca. 

Szok sprawił, że przez chwilę nie mogła złapać tchu. Potem przez głowę 

przebiegły jej różne możliwe wyjaśnienia i pomimo wprawy w przeprowadzaniu 

wywiadów lekarskich, nie potrafiła sformułować żadnego sensownego pytania. 

Upadła na boisku czy może ktoś ją w szkole dręczy? Czy dlatego zrobiła się 

taka cicha od czasu przeprowadzki? A jeśli to stąd ten okropny krwotok? 

Trudno było w to uwierzyć. Atmosfera w szkole wydawała się tak dobra, 

że Libby nawet nie zapytała o przypadki dręczenia uczniów, kiedy ją 

oprowadzano. Poza tym zawsze uważała, że jej otwarta i przyjazna córka nie 

zostałaby wybrana na ofiarę. Może ona, matka, była zbyt pewna tego miejsca? 

Może powinna była lepiej się tej szkole przyjrzeć? Ale przecież ona nie ma na to 

czasu! 

Drgnęła i popatrzyła na zegar ze świadomością, że jeśli się nie pospieszy, 

na pewno się spóźni, a Nick oczywiście znów da jej do zrozumienia, że 

zauważył jej lenistwo. 

background image

- Śniadanie gotowe, Tash - powiedziała wreszcie i postanowiła odłożyć 

pytania na później. Takich spraw nie należy załatwiać pochopnie. Poza tym, 

zanim porozmawia z Tash, powinna zamienić kilka słów z jej nauczycielką, z tą 

Judy Peverill, i sprawdzić, czy ona coś o tym wie. 

A jeśli wie i nie zareagowała... 

- Nie wymyślaj sobie kłopotów - mruknęła Libby. Pomachała Tash, kiedy 

ta wchodziła do domu przyjaciółki, świadoma, że dziecko na razie jest 

bezpieczne. - Poczekaj, aż porozmawiasz z nauczycielką. Nie denerwuj się, 

dopóki się nie dowiesz, o co chodzi. Pal sześć! Będę się denerwować, kiedy 

tylko zechcę! - Z trudem zaparkowała na ciasnym parkingu, myśląc ciągle o 

sinej rączce Tash. -Lepiej żeby to było jednorazowe zdarzenie i lepiej, żeby 

mieli dobry powód, aby to przede mną ukryć! 

- Libby. - Nick pojawił się, gdy tylko weszła. Jej twarz zaczerwieniła się 

na wspomnienie okoliczności, w jakich ostatnio wypowiedział jej imię. -Był do 

ciebie telefon - oznajmił i odciągnął ją w głąb korytarza. - To ktoś ze szkoły 

twojej córki. Zaraz ją tu przywiozą. 

- Zaraz ją przywiozą? - powtórzyła bez sensu. 

- Jak to, tutaj? - Otworzyła szeroko oczy, serce jej zamarło. Poczucie winy 

omal jej nie zmiażdżyło. 

- O Boże! 

Co się stało jej ukochanej córeczce? Ledwie kilka minut temu zostawiła ją 

u przyjaciółki. Przecież to nie tam ją pobili! Czemu nie zapytała Tash, skąd ma 

tego siniaka? Nigdy sobie nie wybaczy, jeśli... 

- Libby? - Nick wziął ją za rękę i odciągnął sprzed łóżka na kółkach, które 

pchano do windy. Nie zwróciła uwagi na zdenerwowanych ludzi i przyrządy 

jednoznacznie wskazujące, że pacjent potrzebuje natychmiastowej operacji. 

Mogła myśleć tylko o córeczce. - Strasznie zbladłaś. Nie zemdlejesz, prawda? 

- spytał z troską. 

background image

- Nie zemdleję - oznajmiła, udając się do wejścia, gdzie miało pojawić się 

jej dziecko. - Kto dzwonił? Co mówili? 

- Ja z tym kimś nie rozmawiałem. Tylko przekazano mi wiadomość. - 

Widać było, że jest przejęty. 

- Czy twoja córka ma problemy ze zdrowiem? 

- Nie! - zaprzeczyła. - To znaczy dotąd ich nie miała, ale dzisiaj rano... - 

Urwała, żeby nie powiedzieć nic pochopnie, ale niepokój o Tash przeważył. 

- Dzisiaj rano zauważyłam na jej ramieniu siniaki. Nick, myślę, że ktoś się 

nad nią znęca w szkole. 

- Co ci powiedziała, kiedy ją zapytałaś? 

- Nie zapytałam - wyznała, czując się coraz bardziej winna. - Byłam w 

takim szoku... A ona w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Nie wiedziałam, jak 

zapytać, a poza tym rano nigdy nie ma czasu, żeby porozmawiać. Chciałam 

zadzwonić dzisiaj do szkoły i zapytać o to jej nauczycielkę. Miałam wieczorem 

porozmawiać z Tash. Jeśli coś jej się stanie dlatego, że ja... 

- Mamusiu! - usłyszała stłumiony głosik i zobaczyła Tash. Dziewczynka 

przyciskała do nosa zakrwawioną chustkę. - To się znowu stało! - załkała. Libby 

objęła ją i przytuliła mocno. 

- Co się dzieje, Layla? - zapytała, biegnąc do najbliższego wolnego 

gabinetu. - Tash i Mia się pokłóciły? 

- Były wtedy w dwóch różnych pokojach - odrzekła Layla Rafik i objęła 

swoją przestraszoną córkę. 

- Mia myła akurat zęby na górze, a Tash była ze mną w kuchni. 

Libby nigdy nie wątpiła w prawdomówność Layli. Tym razem także 

wystarczyło na nią popatrzeć, by jej uwierzyć. Jednak dopiero widok Nicka, 

który zbliżał się ze sprzętem do pobrań krwi i wydawał odpowiednie polecenia, 

przywrócił jej zdolność logicznego rozumowania. 

- Myślisz, że to anemia? - spytała z uczuciem 

ulgi. 

background image

Taka diagnoza pasowałaby do symptomów, które ostatnio zauważyła u 

Tash. Bywała blada i pozbawiona energii. Siniaki i krwotoki to także klasyczne 

objawy, powinna była sama na to wpaść... Zapewne tak by było, gdyby chodziło 

o jakiegokolwiek obcego pacjenta. 

 

- Dlatego właśnie nazywają to badaniami diagnostycznymi - zauważył 

szorstko Nick. Wręczył próbkę sanitariuszowi i nakazał, by laboratorium 

potraktowało tę sprawę priorytetowo. - A teraz musimy zakorkować tę pannę, 

żeby nam się tu nie rozpłynęła - zwrócił się do Tash. 

- Chcesz, żebym zaczekała? - zapytała Layla i spojrzała na zegarek. Libby 

zdała sobie sprawę, że przyjaciółka pewnie spieszy się do pracy. - Dzwoniłam 

do szkoły, że się spóźnię, i że są ze mną Mia i Tash. Mogę poczekać na wyniki. 

- Nie, jedź z Mią do szkoły - odrzekła Libby. Bardzo by chciała mieć przy 

sobie kogoś bliskiego, ale to by było samolubne. - Zadzwonię i dam ci znać, co 

się dzieje. 

- Mogę tu wstąpić w drodze ze szkoły i zabrać Tash, żebyś znów nie 

musiała zwalniać się z pracy - zaproponowała Layla już przy drzwiach. - 

Przecież na mojej kanapie odpoczywa się tak samo jak na twojej. 

- Dam ci znać - oznajmiła Libby, lecz wiedziała, że nie chce, by obcy 

ludzie zajmowali się jej chorym dzieckiem. Była w trudnej sytuacji, to prawda, 

ale jej instynkt macierzyński zawsze był bardzo silny. 

- Cześć, Tash! - zawołała Mia, kierując się za matką. - Powiem pani 

Peverill, że znów ci leciała krew. 

- Może to ty powinnaś zrobić, Libby - zauważył Nick. 

Kiedy się do niego odwróciła, delikatnie badał migdałki Tash, a potem 

zapisał coś w karcie choroby. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że 

przeprowadził już badanie wstępne. 

background image

Libby była w rozterce. Wiedziała, że powinna powiadomić nauczycielkę 

Tash o wydarzeniach tego dnia, ale za nic w świecie nie chciała zostawiać 

córeczki pod czyjąś opieką, nawet kogoś tak zaufanego jak Nick. 

- Zadzwoń stąd, jeśli nie chcesz jej zostawiać -zaproponował i 

przypomniał jej, że musi wybrać dziewiątkę, by wyjść na miasto. Zupełnie jakby 

u-ważał, że jej umysł nie funkcjonuje normalnie. 

Lekcje już się zaczęły i Libby musiała poprosić szkolną sekretarkę, by 

zawiadomiła panią Peverill o nieobecności Tash. Tylko co zrobi z córką, kiedy 

wypiszą ją z ostrego dyżuru? Nie chciała znów brać wolnego. Pragnęła być z 

Tash, ale to nie byłoby uczciwe wobec kolegów, bo pracowników ciągle 

brakowało. 

Gdy przyszły wyniki, wszystko jednak przestało się liczyć. 

- Usiądź, Libby - poprosił Nick. 

Jej żołądek skurczył się rozpaczliwie, gdy zauważyła, że spoważniał. To 

nie może znaczyć nic dobrego. Wyglądał tak tylko wtedy, kiedy miał do 

przekazania naprawdę złe wiadomości, a ta przecież nie może być aż tak zła... 

- Oczywiście musimy zrobić więcej badań, żeby uzyskać pewność. 

Nakłucie lędźwiowe, pobranie próbki szpiku... 

Potrząsnęła głową i poczuła, że musi stać, kiedy to usłyszy. Dała znak, by 

mówił dalej. Anemia, liczba komórek krwi daleka od normy, blasty, 

retikulocyry, płytki... Znała te słowa. Długo uczyła się ich na pamięć i 

poznawała ich znaczenie dla poprawnego funkcjonowania organizmu człowieka. 

Teraz jednak wszystkie brzmiały obco. 

Zrozumiała tylko jedno z nich. 

- Białaczka? - wyszeptała. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i musiała 

usiąść. To nie może być prawda. Potrząsnęła głową. - Niemożliwe. Nie Tash... 

- Mamusiu? - zapytała cichutko dziewczynka. Miała przerażone oczy i 

była bledsza niż zwykle. - Czy to znaczy, że ja umrę? 

 

background image

                          ROZDZIAŁ PIĄTY 

Słowa Tash dotarły wreszcie do Libby. Wkradły się w jej myśli i nadały 

nowy wymiar jej sennym koszmarom. 

- Oczywiście, że nie umrzesz - uspokoiła córkę. Tash opowiedziała im z 

płaczem, że siostra jej 

koleżanki z klasy przegrała walkę z tą chorobą. 

- Od tego czasu wymyślono nowe, lepsze lekarstwa - wyjaśniała córeczce, 

idąc z nią na oddział. Miała nadzieję, że jej głos brzmiał pewnie. Była skupiona 

na Tash, ale zdawała sobie sprawę, że wiadomość już się rozeszła po szpitalu. W 

drodze do windy i na oddział onkologii niemal czuła pełne współczucia 

spojrzenia. Mimo przerażenia uznała, że wzbiera w niej determinacja. Tej jednej 

walki nie może przegrać. 

- Cześć, mała, jak się masz? - zapytał David ffrench, podchodząc do łóżka 

Tash z czerwonym balonikiem w ręku. 

Libby chciała się do niego uśmiechnąć, ale była zbyt zmęczona, by jej 

wysiłek przyniósł jakiś rezultat. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio spała dłużej 

niż kilka minut. 

- Nie lubię być chora - wyznała Tash drżącym głosem. Serce Libby 

ścisnęło się z bólu na myśl, że nie może w żaden sposób pomóc ukochanemu 

dziecku. Środki przeciwwymiotne w ogóle nie działały, a skutki uboczne 

chemioterapii dawały o sobie znać. Tash czuła się okropnie. 

- Mógłbym ci opowiedzieć jakąś bajkę, żebyś o tym nie myślała. Mogę 

też przyjść kiedy indziej 

- zaproponował David. W jego głosie pobrzmiewała niepewność, która 

nie pasowała do jego profesjonalizmu. Libby rozumiała, czemu Leah właśnie 

jego wybrała na ojca swoich dzieci. 

Tash przyznała, że chętnie posłuchałaby bajki. Libby bardzo się zdziwiła, 

bo zaledwie kilka minut wcześniej zaproponowała jej to samo i spotkała się z 

odmową. Nie miała jednak do Tash pretensji. Chemioterapia miała trwać pięć 

background image

dni, z czego zostały jeszcze dwa. Jeśli znalazł się ktoś, kto chce zająć się Tash, 

to ona może się zdrzemnąć kilka minut. 

- Jesteś wyczerpana - rzekł cicho David. Gdy otworzyła oczy, jej 

spojrzenie natychmiast powędrowało w kierunku łóżka. - Śpi - uspokoił ją. 

Uśmiechał się ciepło, a ona po raz kolejny zwróciła uwagę na jego 

niebieskozielone oczy. Ktoś, kto nie znał prawdy, mógł pomyśleć, że to on jest 

ojcem Tash. 

- Przykro mi, że tak źle to znosi. Naprawdę nie wiadomo, dlaczego jedni 

pacjenci reagują gorzej niż inni. 

- Wiem. Wymioty i biegunka są coraz silniejsze 

- westchnęła Libby. - Ale przynajmniej wyniki się nie pogorszyły i nie 

zaczęła tracić włosów. 

- Ma śliczne włosy, zupełnie jak jej mama. Ty przynajmniej wiesz, że po 

chemii odrastają. Większość rodziców tego nie wie. 

- To żadna pociecha dla ośmiolatki - zauważyła smutno Libby. - Dzieci w 

tym wieku nie umieją spokojnie przeżyć tygodnia przed świętami. Miną 

miesiące, zanim włosy odrosną, dla niej to jak wieczność. - Zastanowiło ją, że 

tak spokojnie z nim rozmawia. Kiedy zaczęła pracę w tym szpitalu, unikała jego 

wzroku. Odkąd jednak został częstym gościem w pokoju Tash, miała wrażenie, 

że zna go od dawna. 

To była przyjemna myśl i ogrzewała ją, dopóki nie zadzwonił jego pager, 

wzywając go na oddział do kobiety zapłodnionej in vitro z podejrzeniem 

oderwania łożyska. 

Gdy odszedł, znów poczuła się samotna. Jej matka nie żyła i nie było 

nikogo, z kim mogłaby dzielić ciężar oczekiwania na wyniki chemioterapii albo 

porozmawiać w chwilach, kiedy ze zmęczenia ogarniało ją zwątpienie. Nikogo, 

kto mógłby ją przytulić i pocieszyć. 

- Wyglądasz strasznie. - Głos Nicka wdarł się do jej myśli. Nie wiedziała, 

czy ma śmiać się, czy zapłakać. 

background image

- Dziękuję za te miłe słowa - powiedziała cicho. Nie mogła pojąć, jak jej 

serce jest dalej w stanie bić tak szybko na dźwięk jego głosu. 

- Założę się, że nie byłaś w domu, odkąd wiesz o chorobie Tash - mówił, 

nie zwracając uwagi na ironię w jej głosie. 

- To przegrasz - powiedziała. W zasadzie Nick miał rację, bo w ciągu tych 

trzech potwornych dni pojechała do domu tylko na chwilę, by zabrać przybory 

toaletowe i zmianę ubrania dla siebie i dla Tash. Poza tym nie wyszła ze szpitala 

i albo pracowała, albo siedziała przy łóżku córki. 

Nick spojrzał na nią sceptycznie i mruknął coś do siebie. 

- Tash teraz śpi. Chodź ze mną na parę minut 

- poprosił i wziął ją pod rękę, by pomóc jej wstać. 

Gdyby nie była tak bardzo senna, na pewno zapytałaby go, dokąd ją 

zabiera. Przecież skończyła dyżur kilka godzin temu. Kiedy zaczęła znów 

świadomie myśleć, okazało się, że idą do małej kuchenki dla personelu tuż obok 

pokoju Tash. 

- Usiądź - polecił i podszedł do kuchenki mikrofalowej. Rozległ się 

dźwięk sygnalizujący, że potrawa została podgrzana. - Wyglądasz, jakbyś od 

tygodnia nic nie jadła. 

Ta nagła troska przepełniła czarę. 

- Nie mogę jeść - zaprotestowała cicho. - Zupełnie nie mam apetytu. 

- Bo jesteś za bardzo zmęczona i nie myślisz o tym 

- wyjaśnił i postawił przed nią ciepłe danie, miskę sałatki i szklankę soku 

pomarańczowego. - David ffrench powiedział, że spędzasz tu każdą wolną 

chwilę. Kiedy nie masz dyżuru, siedzisz przy córce. Ale i bez niego wiem, że 

jesteś na granicy wytrzymałości. 

- David ci powiedział? - Nie wiedziała, czy powinna być zła, że się 

wtrąca, czy wdzięczna za zainteresowanie. 

- Martwi się o ciebie. Jak wszyscy - dodał szybko. 

- Ja nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak się czujesz. 

background image

Ogarnęło ją wzruszenie. Do tej pory była zupełnie otępiała i czuła się taka 

samotna! 

- W swojej arogancji myślałam, że jako lekarz lepiej dam sobie radę. - 

Pokręciła głową. - Ale tak jest gorzej. 

- Za dużo wiesz - zgodził się. - Masz świadomość, co może pójść źle i 

oczywiście przez cały czas zwracasz uwagę na drobiazgi i wmawiasz sobie, że 

coś jest nie tak. 

- To brzmi, jakbyś znał to z doświadczenia. Ktoś z rodziny? - Zabroniła 

sobie myśleć, że mógł stracić dziecko albo kobietę jego życia. Powinno ją tylko 

interesować, że ona nigdy nie będzie tą kobietą. 

- Ojciec. - Zobaczyła w jego oczach troskę. - Miał poważny atak serca. 

Nie przeżyłby, gdyby akurat nie był w szpitalu na badaniach. 

- Jak się teraz czuje? - zapytała, zupełnie jakby zdrowie Tash było 

związane ze zdrowiem jego ojca. 

- Jest w Rosji - odrzekł Nick z uśmiechem. 

- Rosja? - Tego się nie spodziewała. 

- To było pierwsze słowo, jakie usłyszał od mojej matki, kiedy odzyskał 

przytomność. Nie może umrzeć, bo obiecał jej wyjazd do Rosji i odwiedziny u 

jej krewnych. 

- I wyzdrowiał na tyle, żeby tam pojechać? To przecież strasznie długi lot! 

- Ma wszczepione bypassy, a poza tym czuje się lepiej niż przedtem - 

odparł. - Zresztą nie miał wyboru. Moja matka pilnuje, żeby brał lekarstwa, 

sprawdza, co je, i spaceruje z nim, żeby się upewnić, że naprawdę ćwiczy. 

Twierdzi, że tresowała go przez czterdzieści lat i nie ma ochoty przechodzić 

przez to samo z nowym mężem, więc musi troszczyć się o tego, którego już ma. 

Libby śmiała się razem z nim, a potem coś sobie przypomniała. 

- Jest Rosjanką, prawda? - Kolejny kawałek układanki wskoczył na 

miejsce i zanim zdała sobie z tego sprawę, powiedziała to na głos. 

background image

- A ty wcale nie nazywasz się Nicholas, tylko Nikolai. Dlatego matka 

mówi do ciebie Kola... 

Na jego twarzy pojawiło się nagle tyle emocji, że szybko pożałowała swej 

szczerości. Chyba go zirytowała. Ale jak ma go przeprosić, jeśli nie wie, czym 

go tak uraziła? Przecież nie tym, że napomknęła o jego pochodzeniu. Nie mógł 

to być sekret, bo ledwie przed kilkoma minutami powiedział jej, że ma w Rosji 

krewnych. Spuściła wzrok i zauważyła, że zjadła prawie wszystko, co jej 

przygotował. Nie wiedziała nawet, że je. Nagle straciła jednak apetyt i odsunęła 

talerz. 

- Ogromnie ci dziękuję, ale jeśli będę tyle jeść, stanę się gruba jak beczka 

- wygłosiła swój stary tekst z czasów, kiedy próbowała schudnąć. 

- Frytki mają więcej tłuszczu niż ty! - rzekł zniecierpliwiony. - 

Potrzebujesz dużo siły, jeśli chcesz pomóc córce. - Urwał, jakby nagle 

pożałował, że poruszył osobisty temat. Szybko jednak podjął: -Uważam, że 

powinnaś wziąć parę dni wolnego, żeby z nią posiedzieć. Nie możesz 

jednocześnie pracować i dotrzymywać jej towarzystwa, bo się wykończysz. A i 

tak na niczym się nie skupisz. 

- Właśnie tak postąpiłabym w idealnym świecie - przyznała chłodno 

Libby, niezadowolona, że sam od razu uznał, co dla niej jest najlepsze. - Ale 

ponieważ nie wygrałam na loterii, a rachunki same się nie zapłacą, muszę 

normalnie pracować. - To zabrzmiało małostkowo. Wiedziała o tym i zagryzła 

wargi. Przecież Nick tak o nią dba! 

Spojrzał na nią ze złością i przez chwilę miała wrażenie, że na nią 

krzyknie. Jednak jego twarz nie wyrażała już emocji, gdy odezwał się cicho: 

- I tak będziesz musiała przestać pracować, jeśli uznam, że to 

niebezpieczne dla pacjentów. A to nastąpi już niedługo, jeśli się nie wyśpisz. 

Gdy wyszedł z kuchni, poczuła, że robi jej się niedobrze. 

- Oczywiście on ma rację - szepnęła zrozpaczona. 

background image

Po raz kolejny poczuła się jak między młotem a kowadłem. Musi spędzać 

jak najwięcej czasu z Tash. Dziecko nie może przejść terapii samotnie bez 

uszczerbku dla zdrowia psychicznego. Jednak ona, matka, musi też zarabiać. 

Nie może stracić pracy w tym szpitalu, jeśli kiedykolwiek ma kupić dom. 

Poczuła pod powiekami łzy, ale je stłumiła. Nie wolno jej się złościć z 

tego powodu, że jest z tym problemem sama. Gdyby żyła mama... 

- Dość! - Westchnęła i wyprostowała się. Ma przecież nowy cel. - Gdyby 

żyła, nie dowiedziałabyś się, że nie jesteś sama na świecie. A teraz bardziej niż 

kiedykolwiek potrzebujesz rodziny. 

Przez chwilę pomyślała o najgorszym. Jeśli Tash nie zareaguje 

pozytywnie na chemioterapię, będzie trzeba znaleźć dawcę szpiku. Nie może już 

tego dłużej odkładać, jeśli ma szukać chętnych do poddania się badaniu 

antygenów zgodności tkankowej. Zamknęła oczy. Bała się, wiedząc, jak wielki 

chaos ma wprowadzić w życie obcych ludzi. Nagle usłyszała, że Tash jęknęła i 

zaczęła wymiotować. Natychmiast pobiegła, by jej podsunąć miskę. Wiedziała 

już, że dla córki zrobi absolutnie wszystko. 

- Leah? - powiedziała przez telefon kilka godzin później, kiedy Tash 

znowu zasnęła. - Mówi Libby Cornish. Nie wiem, czy mnie pamiętasz... 

- Oczywiście, że pamiętam - usłyszała ciepły głos. - Czy mogę coś dla 

ciebie zrobić? 

W jednej chwili całe starannie ułożone wyjaśnienia, które powtarzała w 

myślach, uleciały jej z głowy. Pamiętała tylko, dlaczego musiała się z Leah 

skontaktować. 

- Nie wiem, czy twój mąż ci mówił, że moja córeczka Tash... Natasha... 

ma białaczkę i przechodzi chemioterapię - wykrztusiła. - David był dzisiaj na 

oddziale. Na chwilę poprawił jej samopoczucie, ale myślałam, że może... Jeśli 

chemia nie podziała i nie nastąpi remisja, będzie konieczny... - Urwała, bo nie 

mogła już mówić dalej. Słowa u-więzły jej w gardle. Cała ta sytuacja wydawała 

jej się nierzeczywista. 

background image

Milczenie w słuchawce trwało tylko kilka sekund, ale Libby odniosła 

wrażenie, że minęła wieczność. 

- Gdzie jesteś? - zapytała Leah. - W szpitalu? 

- Tash źle się czuje po tej chemii i spędzam z nią każdą wolną chwilę, 

kiedy tylko nie mam dyżurów. 

Leah szybko odgadła, o co Libby chodzi. 

- Posłuchaj... - odezwała się po namyśle. Libby zastanawiała się 

niespokojnie, co usłyszy. Powinna była się domyśleć, że żona Davida nie będzie 

niczego owijać w bawełnę. - Zastanawiałam się, czemu do tej pory nie 

zadzwoniłaś, ale to oczywiście nie moja sprawa - rzekła w końcu Leah. - 

Dobrze, że się odezwałaś, chociaż to straszne, co cię do tego skłoniło. Zostaw to 

mnie, skontaktuję się niedługo. 

Libby odłożyła słuchawkę. Czuła się, jakby właśnie przeżyła tornado, ale 

musiała się uśmiechnąć. Żonę Davida poznała kilka miesięcy temu, ale nie 

zapomniała jej energii i serdecznego zainteresowania. Leah o nic jednak się nie 

dopytywała, chociaż na pewno miała na to ochotę, i bardzo dobrze to o niej 

świadczyło. 

Cóż, pomyślała Libby z lekkim niepokojem. Niedługo Leah pozna 

wszystkie odpowiedzi. Tymczasem zaś... 

- Do diabła, spóźnię się, jeśli się nie pospieszę - powiedziała do siebie, 

patrząc na zegarek. 

Zatrzymała się na chwilkę przy łóżku Tash. Bolało ją serce, gdy patrzyła 

na swoją niegdyś ruchliwą, wesołą córkę, która teraz leżała blada i mizerna. 

Gdyby mogła wziąć na siebie jej cierpienie... 

Nie ma na to szans, pomyślała i delikatnie pogłaskała ciemne włosy. Na 

ich tle buzia Tash wydawała się jeszcze bledsza, a przecież wkrótce zaczną 

wypadać... Schyliła się i musnęła ustami skroń córki. 

background image

- Kocham cię, skarbie - szepnęła cichutko, by jej nie obudzić. Tash 

potrzebuje czasu, aby nabrać sił przed kolejnym paraliżującym atakiem mdłości. 

-Niedługo wrócę. 

- Dobry Boże! - Kilka minut po rozpoczęciu dyżuru Libby usłyszała pełen 

przerażenia krzyk. 

Zwykły szpitalny gwar ucichł, ale po chwili rozległy się nawoływania i 

okrzyki. Libby pobiegła w stronę, w którą skierowane były spojrzenia 

pacjentów. Musiało się stać coś strasznego. 

- Ma przecięte gardło! - zawołał ktoś. 

- Nie żyje! - wrzasnął ktoś inny. 

- Zróbcie coś! - do chóru dołączały kolejne głosy. 

Libby zobaczyła ofiarę. Była taka młoda, pomyślała, padając na kolana 

obok drobnego ciała. Dotknęła przesiąkniętego krwią materiału, który dłoń 

rannej ciągle przyciskała do szyi. Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła na nią 

przerażonym wzrokiem. Libby zdumiona zrozumiała, że dziewczyna jeszcze 

żyje. 

- Witaj. Mam na imię Libby i jestem lekarzem 

- zaczęła, ale nagle szczupłe palce kobiety rozwarły się bezwładnie i 

Libby nie miała już wątpliwości, że sytuacja jest poważna. - Niech mi ktoś 

pomoże! 

- zawołała i spróbowała zatamować krew lejącą się z głębokiej rany. W tej 

chwili zjawił się Nick, odpowiadając na jej ciche modły. 

- Co się dzieje? - zapytał i zaczął badać kobietę. Żadne z nich nie 

zwracało uwagi na przerażoną widownię. 

- Chyba ma zniszczoną tętnicę szyjną, ale nie sprawdzałam, boję się zdjąć 

ucisk. Straciła bardzo dużo krwi. Puls słaby i nieregularny. Jest w szoku. 

Kiedy mówiła, podbiegli inni członkowie ich zespołu, by przenieść 

kobietę na wózek i zabrać ją do sali reanimacyjnej. Było to bardzo trudne, bo 

Libby nie odważyła się puścić szyi rannej. 

background image

Krew płynęła pomimo jej wysiłków. Trzeba było maksymalnie odkręcić 

kilka podłączonych naprędce kroplówek, by w ogóle zadziałały. Tymczasem 

Nick szybko wydawał polecenia. Wezwał na konsultację chirurga 

naczyniowego, ale zaraz zmienił zdanie i nakazał przygotowanie sali 

operacyjnej. Wysłał do analizy próbkę krwi, nadając priorytet badaniom 

zgodności serologicznej. 

Libby nie miała pojęcia, co się dzieje wokół. Koncentrowała się na 

zaciskaniu rany i szeptała do dziewczyny uspokajające słowa. Na jej rzęsach 

pojawiła się łza i potoczyła się po jej skroni. Libby poczuła się wstrząśnięta. 

- Robimy, co w naszej mocy, kochanie - oznajmiła. Wiedziała, że Nick 

przygotowuje już zabieg odizolowania i zaciśnięcia zniszczonej arterii, by 

zapobiec dalszej utracie krwi. - Jak się nazywasz? 

Pacjentka okazała się jeszcze młodsza, kiedy Libby dobrze jej się 

przyjrzała. Zobaczyła też, jak dziewczyna stara się zrozumieć jej słowa. Nagle 

zdała sobie sprawę, że mają kolejny problem. 

- Chyba potrzebujemy tłumacza - ostrzegła. Ktoś zaklął, słysząc o 

dodatkowej komplikacji. -Może jest w szoku po tym, co się stało, ale chyba 

mnie nie rozumie. 

- Potrzebujemy tłumaczki - poprawił ją Nick. - Może się mylę, ale widzę 

tu wszystkie oznaki tego, co prasa nazywa „zabójstwem honorowym" - dodał 

cicho. 

- Jak można nazywać coś podobnego „honorowym"? - spytała Libby. 

Bardzo współczuła przerażonej kobiecie, zwłaszcza kiedy okazało się, że została 

skrzywdzona przez własną rodzinę. - To przecież zwyczajne usiłowanie 

zabójstwa. 

- Tak właśnie potraktuje to policja - zauważył Nick. Czekali, aż zacznie 

działać znieczulenie. - Od lat słyszy się skargi mniejszości etnicznych, że 

władze nie szanują ich tradycji, ale jest ogromna różnica między małżeństwem 

zaaranżowanym a wymuszonym. 

background image

- Mów ciszej - zasugerowała półgłosem Libby i uśmiechnęła się do 

kobiety oraz tłumaczki, która właśnie do nich biegła. - Straszysz wszystkich 

naokoło. 

- Przepraszam - mruknął i pochylił się nad kobietą. Skuliła się pod 

wpływem jego dotyku, a Libby zobaczyła, jak dłonie Nicka zaciskają się z 

wściekłości, że ktoś śmiał ją tak skrzywdzić. - Proszę powiedzieć, że jej pomogę 

- poprosił tłumaczkę. Wskazał szyję rannej i wykonał gest zszywania. - Proszę 

ją uspokoić, zapewnić, że będzie pani z nią i wyjaśni jej wszystko, kiedy 

skończę, okej? 

To oczywiście było jedyne słowo, jakie dziewczyna zrozumiała bez 

tłumaczki, ale nawet gdy usłyszała tłumaczenie, popatrzyła na Libby pytająco. 

Libby uśmiechnęła się łagodnie i skinęła głową. Miała nadzieję, że 

wygląda na spokojną, pomimo że jej palce cierpły, bo zbyt długo zaciskała je na 

tętnicy, nie zmieniając pozycji. 

- Okej - próbowała podtrzymać dziewczynę na duchu. 

- Okej. - Jej usta poruszyły się, ale jeśli nawet wydała jakiś dźwięk, to 

zginął on wśród odgłosów krzątaniny. Dziewczyna posłała Libby i Nickowi 

ostatnie błagalne spojrzenie i zaniknęła oczy, dając im tym samym znak, że im 

ufa. 

- Słuchajcie, mamy szansę, żeby uratować jej życie, ale musimy działać 

szybko - rzekł powoli Nick, kiedy tłumaczka odeszła na bok. - Udało nam się 

podać jej trochę płynów i podnieść ciśnienie, ale kiedy Libby przestanie uciskać 

tętnicę... 

Nie musiał kończyć zdania. Wszyscy wiedzieli, jak szybko może się 

wykrwawić człowiek z tak straszliwie zniszczoną jedną z głównych tętnic. 

Jedyną szansą na ratunek było jak najszybsze odizolowanie rozerwanych 

końców i założenie zacisków. Problem polegał na tym, że trzeba było pracować 

po omacku, w obszarze zalewanym przez krew pompowaną z każdym 

uderzeniem serca. Nie da się zobaczyć końcówek tętnicy. 

background image

Libby nie potrafiła później powiedzieć, jak długo to trwało. Była pewna, 

że przez cały czas wstrzymywała oddech. Gabinet zbryzgany jasną krwią 

przypominał rzeźnię. Nick macał delikatną szyję, szukając zakończeń naczynia 

krwionośnego. Cały czas mówił coś do siebie po rosyjsku, ale nie była pewna, 

czy się modli, czy przeklina. 

- Wtłaczajcie tę krew szybciej - nakazał, nie spuszczając wzroku z rany. 

Jego głos był szorstki od napięcia, bo monitory zaczęły nagle ostrzegać o 

zbliżającej się katastrofie. Pomimo ich wysiłków kobieta traciła krew w tempie 

zbyt szybkim, aby ją uzupełnić. Nagle, zupełnie jakby ktoś zakręcił kran, Nick 

zawołał, że się udało. 

Kiedy stali, wstrzymując oddech i czekając, czy zacisk się utrzyma, 

otworzyły się drzwi i do sali wpadł mężczyzna. Jego włosy sterczały na 

wszystkie strony, jakby właśnie przeczesał je palcami albo ściągnął czepek 

chirurgiczny. 

- Dobry Boże! - wykrzyknął na widok krwawej sceny. Potem jego wzrok 

pobiegł ku monitorom, które, odkąd krwawienie ustało, zaczęły odnotowywać 

poprawę stanu pacjentki. 

- Cześć, Felix. Dobrze, że to ty - powitał go Nick. 

- Mów - zażądał krótko główny chirurg naczyniowy. Założył maskę i 

pochylił się nad oświetloną szyją. 

- Oczywiście tętnica - wyjaśnił Nick równie zwięźle. - Kompletnie 

zniszczona. Ostre narzędzie, więc nie powinno być trudności ze złożeniem jej z 

powrotem. Nie miałem kiedy sprawdzić, czy coś jeszcze uległo uszkodzeniu, ale 

tchawica jest chyba cała, bo dziewczyna rusza palcami. Pewnie będzie 

konieczna operacja plastyczna. No i ma kilka ran na rękach, może zechcesz na 

nie także popatrzeć. 

- Masz jeszcze jakąś krew, czy wszystko poszło na tę piękną dekorację? 

- W tej chwili właśnie ją badają. 

background image

Libby obserwowała, jak Nick zdejmuje rękawiczki i automatycznym 

ruchem wrzuca je do kosza. Ani na chwilę nie przestał śledzić z trudem 

ustabilizowanej pacjentki. 

- W porządku. Przewieź mi ją na górę. Idę się umyć - powiedział Felix i 

skierował się do drzwi. W progu się odwrócił. - Przy okazji, Nick, to był kawał 

dobrej roboty. Masz tutaj niezły zespół - rzucił przez ramię i zniknął. 

Pracowali szybko, by przewieźć pacjentkę do sali operacyjnej, niemniej 

Libby zdołała dojrzeć na twarzy Nicka wyraz zadowolenia. Ona też się cieszyła, 

że ktoś docenił ich umiejętności. Teraz mogła tylko trzymać kciuki z nadzieją, 

że zdołali nie tylko uratować pacjentkę, ale zapobiec trwałym uszkodzeniom jej 

mózgu albo innych kluczowych organów. 

- Przepraszam, jestem Nusin Dolen - rzekła młoda kobieta, kiedy Libby 

kończyła dyżur i wybierała się do Tash. Sposób, w jaki zwracała się do niej 

kobieta, sugerował, że Libby powinna ją znać. 

- Pani Dolen...? 

- Proszę mi mówić Nusin - odrzekła kobieta z uśmiechem. - Może pani 

pamięta, tłumaczyłam dzisiaj dla Halimy Siddiqui. 

- Halima Siddiqui? - Libby wciąż nic nie rozumiała. 

- To ta dziewczyna z rozpłatanym gardłem - wyjaśniła Nusin cicho. 

Najwyraźniej dbała o prywatność pacjentki. 

- Oczywiście! Przepraszam, ja nawet nie znałam jej nazwiska! - zawołała 

Libby. - Jak ona się czuje? Chciałam zadzwonić i zapytać, jak udała się 

operacja. 

- Poprosiła mnie, żebym panią znalazła. Ma nadzieję, że pani przyjdzie na 

górę, bo chce pani podziękować za uratowanie życia. 

- Byłam tylko częścią zespołu - zaprotestowała Libby, czując się 

nieswojo. - Doktor Howell zatamował krwawienie, a Felix, chirurg naczyniowy, 

przeprowadził operację. 

background image

- Ona mówi, że to pani trzymała jej życie w dłoniach - nalegała cicho 

Nusin. - Mówi, że pani włożyła ręce do jej gardła, żeby powstrzymać krwotok, a 

patrzyła pani na nią tak, jakby chciała pani, żeby przeżyła. Dlatego wiem, że 

mówiła o pani - dodała, zanim Libby zdążyła ponownie zaprotestować. - 

Opisała pani oczy. Niebieskozielone, spokojne i głębokie jak morze. 

Libby była już cała czerwona, i by zakończyć tę rozmowę zgodziła się 

odwiedzić Halimę, jak tylko się przebierze. 

Dziesięć minut później siostra oddziałowa pokazała jej pokój. 

- Jest z nią tłumaczka - uśmiechnęła się. - Może uda się pani ją skłonić, 

żeby powiedziała, co się stało. Policji nie chciała nic zdradzić. 

Libby nie miała ochoty interweniować w tej sprawie, ale przecież obiecała 

odwiedzić tę pacjentkę. 

- Jest pani! - wychrypiała Halima, kiedy Libby weszła. Gestem 

przywołała ją do siebie, a jej ciemne oczy wypełniły się łzami. - Niech pani 

podejdzie! 

Wciąż była podłączona do kroplówki. Biel opatrunków na jej rękach i 

szyi wyraźnie kontrastowała z jedwabiście oliwkową skórą. Wsparta na 

poduszkach, kobieta wydawała się jeszcze młodsza, niż kiedy leżała na 

podłodze. To przecież prawie dziecko, pomyślała Libby. Nie mogła zrozumieć, 

jak ktoś mógłby chcieć ją zabić. 

- Jak się czujesz? - Zerknęła na tłumaczkę, ale zanim ta zdążyła coś 

powiedzieć, Halima odezwała się ochrypłym głosem: 

- Doskonale. Jestem pani bardzo wdzięczna, ale się boję. 

- A... nie potrzebujesz tłumaczki? - zdziwiła się Libby. Myślała, że będzie 

to jedna z tych frustrujących rozmów, przy których uzyskanie najprostszej 

odpowiedzi trwa okropnie długo. Okazało się jednak, że jeśli nie liczyć chrypki, 

którą należało przypisać znieczuleniu podanemu w czasie operacji, Halima bez 

problemu porozumiewa się sama. 

- Uczę się waszego języka od roku, odkąd poszłam na uniwersytet. 

background image

- Uniwersytet? - Dziewczyna nie wyglądała nawet na uczennicę szkoły 

średniej. 

- Może ja pani powiem, żeby nie nadwyrężać głosu Halimy? - 

zaproponowała Nusin. Wyjaśniła, że w ojczyźnie Halimy odkryto, że jest 

geniuszem matematycznym, kiedy dziewczynka była jeszcze mała. Jej ojciec 

postanowił, że skoro nie ma syna, rodzinę będzie kiedyś utrzymywać najstarsza 

córka. - Dowiedział się o stronie internetowej, na której ludzie szukają 

partnerów z tych samych grup etnicznych. 

Libby przytaknęła.. Słyszała o tym. Znajomy ze szpitala, w którym kiedyś 

pracowała, umawiał się w ten sposób na randki, ale wszystko to były spotkania 

wykształconych ludzi w wieku około trzydziestki, a nie dzieci. 

- Halima przyjechała tutaj i dopiero kiedy poznała Renana, który ma 

prawie czterdzieści lat, dowiedziała się, że ojciec oddał mu ją za żonę w zamian 

za o-płacenie studiów i sprowadzenie tu jej rodziny. 

Nusin starała się mówić spokojnie, ale jej ton nie pozostawiał wątpliwości 

co do tego, co sądzi o ojcu Halimy. 

- Nie ma nawet szesnastu lat - ciągnęła Nusin 

- i nie chce wychodzić za mąż przed rozpoczęciem studiów, ale kiedy jej 

ojciec usłyszał, że nie chce poślubić mężczyzny dwa razy starszego od siebie... 

- Powiedział, że splamiłam honor rodziny - dokończyła załamana Halima. 

- Mówił, że moja rodzina już nigdy nie będzie mogła wrócić do domu, bo 

przyniosłam im hańbę, i że jeśli nie wyjdę za Renana, nie będą mieli dachu nad 

głową ani pieniędzy, żeby zwrócić mu koszty podróży. 

- To dlatego Halima nie chce rozmawiać z policją 

- wyjaśniła Nusin. - Nie chce, żeby ktokolwiek wiedział, że przeżyła, bo 

znów będą chcieli ją zabić. 

Przed odejściem Libby niechętnie im przyrzekła, że dotrzyma tajemnicy, 

nie obiecała im jednak, że nie będzie szukała wyjścia. Zastanawiała się, w jaki 

sposób rozmawiać z osobami odpowiedzialnymi za edukację i przestrzeganie 

background image

prawa, by nie zdradzić tajemnicy Halimy i znaleźć rozwiązanie sytuacji. Wtedy 

jednak zadzwonił pager i zapomniała o wszystkim z wyjątkiem Tash. 

                   

                        ROZDZIAŁ SZÓSTY 

- Libby? Mówi Leah ffrench - usłyszała, kiedy przerażona dopadła do 

najbliższego telefonu. 

- Leah? - Nogi się pod nią ugięły. Skończyła już dyżur i była przekonana, 

że telefon będzie dotyczyć córki. 

- Nie wiedziałam, czy jesteś jeszcze na dyżurze, przecież często zostajecie 

dłużej. Czy może poszłaś już do Tash? 

- Odwiedzałam pacjentkę, którą dziś przyjęliśmy - wyjaśniła zduszonym 

głosem Libby. - Właśnie miałam iść do Tash. Kiedy zadzwoniłaś, byłam pewna, 

że coś się z nią dzieje. 

- Libby, strasznie cię przepraszam! Po prostu nie pomyślałam. 

Oczywiście, że musiałaś tak zareagować - mówiła skruszona Leah. - Możesz się 

z nami spotkać za pól godziny w pokoju odwiedzających na oddziale Tash? 

- Z nami? - Strach o zdrowie córki sprawił, że umysł Libby w dalszym 

ciągu nie pracował jak należy. Dlaczego Leah miałaby brać udział w konsylium 

w sprawie jej córki? 

- Będą ze mną David i Maggie - wyjaśniła Leah, a Libby nareszcie 

zrozumiała, o czym mowa. Po długich miesiącach życia w zawieszeniu 

osiągnęła w końcu punkt, z którego nie mogła zawrócić, a już na pewno nie bez 

ryzykowania zdrowia Tash. Jedno ją zaciekawiło. 

- Skąd wiedziałaś? - zapytała. - Jak ci się udało połączyć fakty? Byłam 

pewna, że zatarłam za sobą ślady i że nie sprawię kłopotu waszej rodzinie. 

- To proste! - Leah się zaśmiała. Libby usłyszała w tym uśmiechu ciepło, 

które na chwilę przyniosło jej ukojenie. - To ten niezwykły kolor oczu. Chyba 

że źle to zrozumiałam? Nie, nic mi teraz nie mów. Wyjaśnisz nam wszystko, 

kiedy się spotkamy. A więc za pół godziny? 

background image

Libby zgodziła się, chociaż nie bez wątpliwości. Nagle zaczęła się 

zastanawiać, czy nie popełniła błędu. 

Kiedy próbowała namówić Tash, by coś zjadła, w głowie miała galopadę 

myśli, a na widok jedzenia robiło jej się niedobrze. Zaczęła zastanawiać się, jak 

wytłumaczyć córce, że zostawi ją na chwilę, kiedy w progu stanął Nick. 

- Hej, księżniczko, lubisz komputery? 

- Jakie komputery? - zapytała Tash bezbarwnym głosem, ale jej oczy 

zaświeciły się na widok laptopa, którego Nick wyciągnął zza pleców. Libby 

wiedziała, że jest znacznie lepszy i droższy niż ten, który Tash miała nadzieję 

dostać na urodziny. 

- Takie, na których są setki różnych gier - wyjaśnił Nick i udał, że 

odpycha Libby na bok. Położył komputer na stoliku przy łóżku i go włączył. - 

Jeśli uda nam się wysłać twoją mamę do bufetu, będziemy mogli sprawdzić, czy 

jest tu coś ciekawego. Ale mam nadzieję, że jesteś w tym dobra, bo nie lubię, 

kiedy wygrana przychodzi mi zbyt łatwo. 

- Nie ma pan szans! - zaperzyła się Tash. - Jestem najlepsza w klasie we 

wszystkich grach! 

Libby patrzyła zdziwiona, jak Tash pomaga Nickowi ustawić opcje w 

grach. Najwyraźniej mdłości ustąpiły wobec perspektywy emocjonującej 

rozgrywki. 

- Ciągle tu jesteś? -Nick zerknął na nią, po czym mrugnął do Tash 

porozumiewawczo. - Nie możesz z nami grać. To będzie walka między mną a 

księżniczką, bardzo ostra walka! 

- Zgadza się, mamusiu. Bardzo ostra! - potwierdziła radośnie 

dziewczynka. - Idź coś zjeść. Możesz wrócić, kiedy wygram z doktorem... 

- Z Nickiem - dokończył, zanim Libby zdążyła się odezwać. 

- Z doktorem Nickiem - rzekła Tash z wojowniczym błyskiem w oczach, 

którego Libby dawno u niej nie widziała. 

background image

Nick popatrzył na nią ponad ramieniem Tash, uniósł pytająco brwi i 

wskazał na zegarek. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że przypatruje się tym 

dwojgu, szczęśliwa, że się polubili. 

- Dziękuję - szepnęła, zastanawiając się, skąd Nick wie o jej spotkaniu z 

Leah i Davidem. 

Nick miał świetne stosunki z małymi pacjentami, ale nie sądziła, że Tash 

od razu go tak polubi, szczególnie w jej obecnym stanie. Nie miała ojca, więc 

brakowało jej wprawy w rozmowach z mężczyznami, a kiedy bywała chora, 

zawsze wolała mieć przy sobie tylko mamę. Te myśli uleciały jej z głowy, gdy 

dotarła do pokoju dla odwiedzających. Nagle pożałowała, że nie może odwrócić 

się i po prostu uciec. Było ich wielu i wszyscy popatrzyli na nią, kiedy weszła. 

Stał tam Jack Lascelles i jego żona Maggie, która wkrótce miała wrócić do 

pracy po urodzeniu pierwszego dziecka. Brat Maggie, David ffrench, pracował 

na oddziale ginekologii i położnictwa oraz kierował oddziałem leczenia 

niepłodności, z którego szpital słynął. Jego żona Leah pracowała na tym samym 

oddziale, ale teraz była na urlopie macierzyńskim. Brakowało tylko rodziców 

Davida i Maggie oraz najmłodszych przedstawicieli wciąż powiększającej się 

rodziny ffrenchów. 

- Chodź, Libby - zaprosiła ją Leah. - Mam kawę i trochę smakołyków, 

bardzo kalorycznych. Usiądź i zjedz coś, bo nasi panowie nic ci nie zostawią. 

Zaproszenie przełamało lody, ale przecież tylko odsuwało w czasie ten 

straszny moment, kiedy będzie musiała im powiedzieć, że... 

- Więc tak - zaczął bez zbędnych wstępów Jack, zanim cokolwiek 

postanowiła. - Nie wiem, o co chodzi, ale przypuszczam, że ma to związek z 

chemioterapią, której poddawana jest twoja córka z powodu białaczki. 

- Jack, zachowuj się! - zbeształa go Maggie i wyciągnęła do niego talerz 

ze słodyczami, aby dać mu do zrozumienia, że powinien użyć ust w innym celu 

niż rozmowa. 

background image

- Pozwólcie Libby samej to powiedzieć - poprosiła Leah i uśmiechnęła 

się, dodając jej odwagi. 

- Właściwie to on ma rację - wyjaśniła Libby drżącym głosem i usiadła na 

brzegu kanapy. - Na pewno wiecie, że u Tash zdiagnozowano białaczkę i że ma 

teraz pierwszą chemię. Wszystkie te mdłości, wymioty i tak dalej... - Zamknęła 

oczy i pokręciła głową. - To takie trudne - powiedziała do siebie. Chciała 

znaleźć się daleko stąd, ale przypomniała sobie, że od tych ludzi zależy życie 

Tash. 

- Mam cię wyręczyć? - zaproponowała Leah. -Popraw mnie, jeśli zacznę 

mówić głupstwa. 

Libby zdziwiła się, ale przypomniała sobie o zrozumieniu, jakie zobaczyła 

na twarzy Leah, kiedy tylko się poznały. Na pewno skojarzyła prawidłowo 

różne fakty, wyciągnęła słuszne wnioski i znała rozwiązanie zagadki, albo 

zbliżała się do niego. 

To była bardzo miła propozycja, ale Libby nie mogła jej przyjąć. Musi im 

sama opowiedzieć pewną historię... 

- Moja mama zmarła ponad rok temu na raka - zaczęła. - Kiedy wiedziała, 

że to już koniec i że ja i Tash zostaniemy same, opowiedziała mi o moim ojcu. 

Miała nadzieję, że kiedy zacznie mówić, uspokoi się, ale zamiast tego 

zaczęła lekko drżeć. Wstała i oparła się o parapet, by nie upaść. 

- Powiedziała, że bardzo długo pracowała dla człowieka, który był dobry i 

kochający, ale którego małżeństwo rozpadało się, bo jego żona była bez reszty 

pochłonięta nowo narodzonym synkiem. Moja mama kochała go, od kiedy 

zaczęła u niego pracować, i... Wmawiała sobie, że on zostawi dla niej żonę, ale 

kiedy zdała sobie sprawę, jak on bardzo wstydzi się tej zdrady, zrozumiała, że 

oszukiwała samą siebie. Kochał żonę, mimo że tak źle go potraktowała po 

narodzinach syna. 

W pokoju zapanowała taka cisza, że można było zwątpić, czy słuchacze 

jeszcze oddychają. Libby nie miała jednak odwagi na nich spojrzeć. Nie byłaby 

background image

w stanie mówić dalej, gdyby po tym, co miała teraz wyznać, zobaczyła w ich 

oczach potępienie. 

- Dowiedziała się, że jest w ciąży - podjęła wreszcie i usłyszała, jak ktoś 

głęboko wciąga powietrze. - Chciała być blisko niego, ale wiedziała, że to 

niemożliwe, jeśli zechce zatrzymać dziecko. 

- Mogła... - zaczął któryś z mężczyzn, ale zamilkł, zapewne uciszony 

czyimś łokciem. Nie popatrzyła, kto to. Skoro już zaczęła... 

- Nie brała pod uwagę usunięcia ciąży, bo nie umiała zniszczyć jedynej 

cząstki jego, którą mogła zatrzymać na zawsze. - Libby starała się nie myśleć o 

tym, że jej własna sytuacja była inna i trudniejsza. - Zmieniła nazwisko na 

Cornish, bo z jakichś powodów kojarzyło jej się z nazwiskiem ffrench. Tylko w 

ten sposób mogła zbliżyć się do Francji, mawiała często, ale nie rozumiałam 

tego, póki nie umarła. Przeprowadziła się i postanowiła wychować mnie 

samotnie. - Skończyła swą opowieść, ale nie miała siły podnieść wzroku i 

popatrzeć im w oczy, tak podobne do jej własnych. - Nie umieściła jego 

nazwiska w mojej metryce, bo musiałaby mu o tym powiedzieć, ale... 

- Nie nazywasz się ffrench, ale jesteś naszą siostrą - dokończyła za nią 

Maggie z westchnieniem ulgi. 

- Boże, Davidzie, popatrz na jej oczy. Są dokładnie takie jak nasze. Jak 

mogliśmy tego wcześniej nie zauważyć? 

- Zgodzisz się na testy DNA, żeby to potwierdzić? 

- zapytał jej brat z poważną miną. 

- Owszem, jeśli będziesz tego chciał - przytaknęła Libby i wyprostowała 

się, patrząc mu w oczy. 

- Ale nie będzie takiej potrzeby, bo nie chcę wam nic odbierać. Jestem w 

takim wieku, że nie muszę prosić o pieniądze. Zarabiam na siebie, od kiedy 

skończyłam studia. 

- Więc dlaczego postanowiłaś się z nami spotkać właśnie teraz, po tylu 

latach? - dopytywał się. - Żeby rzucić nam w twarz zdradę ojca? 

background image

- Nie! - zaprotestowała. - Tego nie chciałam. 

- Więc czemu? 

- Już nam to powiedziała, Davidzie. - Maggie uśmiechnęła się do niej. - 

Kiedy jej matka umierała, zrozumiała, że Libby będzie na świecie zupełnie 

sama, jeśli nie odnajdzie nas, swojej rodziny. 

Libby sądziła, że może już odetchnąć z ulgą, lecz David nie dawał za 

wygraną. 

- Dlaczego właśnie teraz? - indagował. - Sama mówisz, że znasz prawdę 

od roku, a w tym szpitalu pracujesz od miesięcy. Czemu od razu nam nie 

powiedziałaś? 

- Początkowo szukałam was dla własnej satysfakcji - wyjaśniła 

niepewnym głosem. - Chciałam was poznać. Myślałam wtedy, że będę miała 

wiele okazji, aby wyjaśnić mojej córce, że nie jesteśmy same. Nie chciałam 

sprawiać wam kłopotu i wspominać o łączącym nas... pokrewieństwie. 

- Dlaczego więc zmieniłaś zdanie? - W głosie Leah nie było tej wrogości 

co u Davida, ale przecież ona nie urodziła się z nazwiskiem ffrench. 

- Myślałam, że to oczywiste - odrzekła Libby z ciężkim sercem. - Kiedy u 

Tash stwierdzono białaczkę, zrozumiałam, jakie to ważne, żeby poznała swoją 

rodzinę. Ciocie, wujków i kuzynów. Miałam nadzieję, że się z nią 

zaprzyjaźnicie, gdyby miała... 

Urwała i odetchnęła, ale nie była w stanie dokończyć zdania. Ma przecież 

myśleć pozytywnie o terapii Tash. Wiedziała jednak, że musi brać pod uwagę 

każdą ewentualność, zmobilizowała się więc, aby powiedzieć najważniejszą 

rzecz. 

- Miałam też nadzieję, że jeśli będzie trzeba, zgodzilibyście się poddać 

badaniom sprawdzającym, czy moglibyście być dawcami szpiku. 

Cisza, jaka nastąpiła po tych słowach, trwała akurat na tyle długo, że 

Libby znów zaczęła tracić nadzieję. 

background image

- Naturalnie, że się przebadam! - zawołała Maggie, jakby to było 

oczywiste. 

Dla Libby ponownie zaświeciło słońce. 

- Nawet gdyby badania wypadły pozytywnie, nie mogłabyś zostać dawcą. 

- David pokręcił głową. -Karmisz Megan. Ale ja mógłbym dać Tash szpik. 

- Tash.. To zdrobnienie od Natashy, prawda? Śliczne imię, myślałam o 

nim, kiedy oczekiwałam dziecka - odezwała się znów Maggie. - Tash 

przechodzi dopiero pierwszą chemię i może dawca nie będzie wcale potrzebny, 

ale nawet jeśli tak, do tego czasu może przestanę karmić. 

Libby odczuła tak ogromną ulgę wobec ich wspaniałomyślności, że nie 

wiedziała, czy powinna śmiać się, czy płakać. 

- Bałam się, że będziecie źli, że was odszukałam, i nie będziecie nawet 

chcieli o tym rozmawiać - przyznała. 

Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła na fotel. 

- Czemu mielibyśmy być na ciebie źli? Wszystko to stało się dawno i nie 

ma w tym twojej winy - odparł David. W jego głosie nie było żadnego wyrzutu. 

- Historia, którą opowiedziałaś, doskonale wyjaśnia pewne sprawy, nad którymi 

Maggie i ja zawsze się zastanawialiśmy. 

Libby nie wiedziała, o czym David mówi, ale nie była tego ciekawa. 

Bardziej obchodziły ją jej własne sprawy. 

- Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo jestem wam wdzięczna, ale co z 

Tash? Czy mogę jej powiedzieć, że jesteśmy spokrewnieni? Zechcecie ją 

poznać, czy uważacie, że to byłoby nie na miejscu? Takie publiczne pranie 

brudów... Może powiedzieć jej, że jesteśmy dalekimi krewnymi, albo coś 

podobnego? 

- To mógłby być problem dla rodziców - przyznał David. - Mają tu wielu 

znajomych i kolegów z pracy. 

- Może powinniśmy najpierw z nimi porozmawiać - zaproponowała Leah. 

- Oni pobawili się w dziadków i wrócili do Nowej Zelandii. 

background image

- To był w pewnym sensie cud - wtrąciła Maggie, zerkając na brata. - 

Ojciec po raz pierwszy w życiu wygrał spór z mamą. Tak była zdeterminowana 

spędzać czas z wnukami w Anglii, że chciała zostawić w Nowej Zelandii dom i 

wszystko. 

- To oczywiście nie ma znaczenia - podsumował David. - Przecież i tak 

możemy spotkać się z Tash. Jesteśmy blisko spokrewnieni, ale też pracujemy 

razem. Możemy przecież po prostu ją odwiedzić i porozmawiać. Potem 

podejmiemy decyzję, co jej powiedzieć. Jeśli nas przedtem polubi, nie będzie to 

dla niej takim szokiem. 

- Jesteście pewni? - zapytała Libby, nie dowierzając, że to wszystko 

okazało się takie proste. 

- Oczywiście, że jesteśmy pewni! -uspokoiła ją Maggie. -Zawsze 

chciałam mieć siostrę, a teraz mam dwie, ciebie i Leah! A nasza córka będzie 

miała jeszcze jedną kuzynkę. 

- Mam pomysł, Maggie - zwróciła się Leah do szwagierki z łobuzerskim 

uśmiechem. - Ile lat ma Tash? Kiedy będzie mogła zaopiekować się dziećmi? 

- Oportunistka! - zganił ją David, ale śmiał się razem z nimi. To 

oznaczało, że ją zaakceptowali. 

- Kiedy chcesz to zrobić? - spytała Maggie, poważniejąc. 

- To zależy, które „to" masz na myśli - odparła Libby ostrożnie. - Jeśli 

mówisz o badaniu na zgodność... 

- To już ustalone - przerwała jej Maggie i popatrzyła na brata, który skinął 

głową. - Oboje poddamy się testom, jeśli będzie trzeba. Pytałam, kiedy nas 

przedstawisz Tash. Jak znosi chemię? Może przyjmować gości? 

- Była bardzo nieszczęśliwa, kiedy ją ostatnio widziałem - oznajmił 

David, a pozostali popatrzyli na niego pytająco. - To było wczoraj, zanim się 

dowiedziałem - wyjaśnił. - Parę dni temu odwiedzałem jedną z moich pacjentek. 

Ma raka i po terapii nie będzie mogła już zajść w ciążę, więc wraz z mężem 

postanowili zamrozić zapłodnione jajeczka, żeby starać się o dziecko, kiedy 

background image

wyzdrowieje. Wracałem od niej i zobaczyłem Tash. Była taka biedna, że 

zatrzymałem się na pogawędkę i dopiero wtedy odkryłem, że to córka Libby. 

Jest wspaniała, a to dobrze świadczy o jej matce. 

- Dziękuję. - Libby poczerwieniała z dumy. -Tash rzeczywiście czuje się 

bardzo źle i boi się chwili, kiedy zaczną jej wypadać włosy. Chciała nawet 

spróbować tego sposobu z przykładaniem lodu, ale inna pacjentka powiedziała 

jej, że na nią nie podziałał. Spowolnił tylko ten proces tak, że wyglądała jak 

wylinialy pies. 

Maggie zaśmiała się, ale zaraz spoważniała. 

- Mówi się, że ostry dyżur jest stresujący, ale ja nie potrafiłabym 

pracować z dziećmi - przyznała. - Przechodzą straszliwe tortury, ale są tak 

spokojne i dzielne, że chyba ciągle łamałoby mi to serce. 

- Jeśli chcecie sprawdzić, jak dzielna jest Tash, to chodźcie ze mną - 

zaprosiła ich Libby. Nagle bardzo zapragnęła znaleźć się znów z córką. Gdyby 

nie musiała pracować, byłaby z nią cały czas, by podtrzymywać ją na duchu. 

Już z daleka usłyszeli śmiech Nicka, który mieszał się z chichotem Tash. 

- Oszukujesz, Natasha! Nie możesz atakować bez ostrzeżenia! - mówił 

właśnie i udawał, że odpycha Tash od komputera. Wtedy zobaczył Libby i jej 

towarzyszy. - Nie uprzedziłaś mnie, że to nie dziecko, tylko potwór! - poskarżył 

się. - Pokonała mnie. Zniszczyła moje ego. 

Przekomiczny wyraz twarzy Maggie przekonał Libby, że nigdy nie 

widziała swojego powszechnie szanowanego kolegi w takiej sytuacji. Ona sama 

nie dostrzegła w tym jednak nic dziwnego. Nick doskonale dogadywał się z 

dziećmi. Potrafił zaskarbić sobie ich zaufanie, nawet jeśli musiał im potem 

sprawić ból. Pomyślała, że bardzo łatwo jest wyobrazić sobie 

najprzystojniejszego lekarza z ostrego dyżuru jako troskliwego ojca... Gdyby 

kiedyś zdecydował się porzucić stan kawalerski. 

Chyba jednak nie można się już tego spodziewać, powiedziała sobie. Jeśli 

nie zdecydował się na to przed trzydziestką, zapewne nie zmieni się tylko 

background image

dlatego, że ona znów pojawiła się w jego życiu. Ich wzajemna fascynacja należy 

do przeszłości i dziś istnieje tylko po jej stronie. 

- Przyprowadziłam ci więcej gości, Tash - obwieściła Libby z nadzieją, że 

nikt nie zwrócił uwagi na jej rozkojarzenie. Plotek będzie aż nadto, kiedy David 

zacznie odwiedzać Tash i kiedy ludzie zorientują się, jacy są do siebie podobni. 

Nie potrzeba żadnych dodatkowych tematów, na przykład tego, że Libby 

Cornish wciąż podkochuje się w Nicku Howellu, zupełnie jak wtedy, kiedy 

studiowali. 

Teraz najbardziej liczyło się to, żeby Tash miała jak najwięcej wsparcia. 

Goście byli u Tash od dwudziestu minut, kiedy w drzwiach stanęła 

pielęgniarka. 

- Nie wiem, jak jest na innych oddziałach - zaczęła surowo, chociaż 

wyraźnie cieszyła się z dobrego humoru Tash - ale kiedy ostatnio sprawdzałam 

regulamin wizyt, pacjenci musieli zadowolić się tylko połową drużyny 

piłkarskiej. A już na pewno nie było tam mowy o kibicach. 

- Nie złość się, Sam. To przyjaciele mojej mamy - wyjaśniła Tash. 

Siedziała na łóżku i wyglądała jak księżniczka otoczona poddanymi. - Teraz są 

też moimi przyjaciółmi i będą mnie odwiedzać. 

- W porządku, ale pod warunkiem, że nie będą przychodzić wszyscy naraz 

- zgodziła się pielęgniarka i pogroziła im palcem. 

- I tak muszę wracać do mojego synka - powiedziała Leah. - Musisz 

poznać Ethana, kiedy poczujesz się lepiej - zwróciła się do Tash. 

- I Megan- dodała Maggie. - Umie już jeść papkę z banana. Mogłabyś 

pomóc ją karmić. 

- Mogę, mamusiu? - zapytała Tash. - Nie mam braciszka ani siostrzyczki, 

bo ciągle pracujesz i nie masz czasu znaleźć kogoś, kto byłby ich tatą. 

Libby poczuła, jak jej twarz pąsowieje, a niektórzy dyskretnie się 

uśmiechnęli. Nie popatrzyła jednak na Nicka, bo zabrakło jej odwagi. 

background image

- Jak tylko skończysz chemię - obiecała. Może taka perspektywa pomoże 

córce oswoić się z fatalnymi efektami ubocznymi. 

Kiedy wreszcie ośmieliła się spojrzeć w kierunku Nicka, on już wyszedł. 

Miała sobie trochę za złe, że zwraca uwagę na takie szczegóły, zwłaszcza po 

tym, co dziś osiągnęła. 

Kiedy przygotowywała się do spotkania z Davidem i Maggie, nie 

uwierzyłaby, że wszyscy tak chętnie zaakceptują ją i Tash. Teraz mogła tylko 

trzymać kciuki, by testy wypadły pomyślnie, gdyby Tash potrzebowała dawcy. 

Tymczasem czeka ją kolejny dyżur, chociaż odnosiła wrażenie, że z powodu 

zmęczenia ma watę zamiast mózgu. Jednak Leah, David i Maggie tak chętnie 

zgodzili się dotrzymywać Tash towarzystwa, że może wkrótce uda jej się trochę 

przespać. Teraz jednak musi się skoncentrować... 

- Ty cholerna suko! - wrzasnął pijany typ i jedną ręką popchnął Libby na 

ścianę. 

Poczuła mdłości, i to jeszcze zanim napastnik chuchnął jej w twarz 

kwaśnym odorem alkoholu. 

- Mówiłem ci, że potrzebuję czegoś na ból - mówił bełkotliwie. 

Jego ręka zacisnęła się niebezpiecznie na jej szyi. Zaczął nią potrząsać, 

uderzając jej głową o ścianę, jakby to miał być jakiś argument. Potem nagle 

zniknął. Nogi się pod nią ugięły i osunęła się na podłogę. 

- Wynocha! - rozkazał Nick głosem nieznoszą-cym sprzeciwu. Jego palce 

zaciskały się na grubym ramieniu pijaka i kierowały go na korytarz. 

- Co takiego? - Napastnik odwrócił się i zaparł się piętami. - Nigdzie nie 

idę, nie zmusisz mnie. Macie mi to wyleczyć! - Pokazał Nickowi drugą rękę, na 

której widniała rana cięta, jakby zadana stłuczoną butelką. 

- Tu nie masz na to szans - oznajmił Nick i gestem wezwał 

nadbiegających strażników, aby zabrali awanturnika. 

- Nigdzie nie pójdę, dopóki mi tego nie wyleczycie! - wrzasnął pijak. - 

Ona jest lekarzem i musi mnie opatrzyć. 

background image

- Nie musi, skoro ją pobiłeś - odparł Nick surowo. - Teraz poczekasz, aż 

przyjmie cię jakiś facet, ale najpierw pogadasz sobie z policjantami. 

- Policja? Nic wam po policji. Nie było ich tu i nic nie widzieli, to tylko ty 

coś sobie wymyślasz! 

- Oni nie, ale nasza kamera przemysłowa widziała wszystko - 

poinformował go Nick. - Policja użyje tych nagrań, kiedy staniesz przed sądem. 

Mężczyzna zaklął szpetnie, wyrażając swoją opinię o pochodzeniu Nicka 

i kamerach przemysłowych. 

- Poza tym to jej wina - oskarżył Libby, która opierała się o ścianę. - 

Powiedziałem jej, że to boli i żeby mi coś na to dala, a ona kłuła mnie i grzebała 

mi w tej ranie. 

- Chciała się upewnić, czy nerwy nie zostały naruszone - warknął 

niecierpliwie Nick - czy nie stracisz czucia w palcach. Potem dałaby ci 

znieczulenie i zszyła ranę. Sprawdźcie, czy pokój dla odwiedzających jest wolny 

- zwrócił się do ochroniarzy. -Jeśli nie, musicie z nim posiedzieć w recepcji do 

przyjazdu policji. Nie spuszczajcie z niego oka, nie chcę kolejnych bójek. 

- Czy mamy kogoś przysłać po doktor Cornish? 

- Nie ma potrzeby, sam się nią zajmę - odrzekł Nick, a Libby zdołała 

zdusić jęk. 

Czy to zawsze Nick musi ją ratować? Czuła się bardzo głupio, że 

pozwoliła tak się zaskoczyć. Gdyby nie była taka zmęczona, przewidziałaby to 

i... 

- Coś ci zrobił? - zapytał Nick i objął ją, by pomóc jej wstać. Tym razem 

ucieszyła się, że Nick się nią zajmuje. - Masz złamane żebra? - zapytał i 

delikatnie przesunął palcami po cienkiej tkaninie fartucha. 

- Bolą mnie tylko głowa i gardło - powiedziała, licząc, że szybciej 

skończy to badanie. Przyłożyła rękę do głowy, na której już wyrastał guz. - 

Rzucił mną o ścianę, złapał za gardło i ścisnął. 

background image

- Będziesz miała siniaki - zauważył, łagodnie dotykając skóry na jej 

gardle. 

Tym razem zadrżała z przyjemności, a nie z bólu. 

- Nic mi nie będzie. - Zaskoczył ją jej spokojny głos, mimo że miała 

ochotę skakać z radości. - Nie ma żadnych większych szkód - dodała i 

spróbowała wstać z krzesła, na którym ją posadził. 

Niestety, jej kolana odmówiły posłuszeństwa. 

- Siedź, dopóki nie skończę cię badać - nakazał Nick burkliwie. Pochylił 

się, jakby chciał sprawdzić, czy nie ma wstrząsu mózgu. - Na pewno wszystko 

w porządku, Libby? 

- To by się nie stało, gdybym była bardziej skoncentrowana - zauważyła, 

przyznając się do winy. 

Zobaczyła, że Nick zaciska usta, by nie udzielić jej należnej reprymendy. 

Na pewno domyślał się, jak mało ostatnio spała. 

- Nieważne, czy byłaś skoncentrowana czy nie - odparł. - Ataku na kogoś 

z personelu nic nie usprawiedliwia. 

„Ktoś z personelu"... Przez chwilę miała nadzieję, że Nick powie coś 

bardziej osobistego. 

- Skoro to jest już jasne, to ci powiem, że dopóki się nie wyśpisz, nie 

możesz pracować, bo mogłoby to zagrozić zdrowiu pacjentów. Zabierz rzeczy, 

odwiedź Tash, sprawdź, kto z nią jest, i jedź do domu. 

- Ale ja nie mogę... 

- Możesz - uciął. - I nie wracaj, dopóki nie prześpisz minimum ośmiu 

godzin - odparł, ignorując jej obiekcje. 

- Ależ Nick... 

- Libby, nie jesteś w stanie jasno myśleć - powiedział miękko i wziął ją za 

rękę. - Nie mówię tylko o twoim niewyspaniu. A co będzie, kiedy Tash skończy 

chemię? Będzie potrzebowała zdrowej matki, a nie kogoś słaniającego się na 

nogach. Twój organizm musi się zregenerować. 

background image

- Wiem, ale... 

- Najwyższy czas, żebyś zrozumiała, że nie dasz sobie sama rady - 

zauważył. - Wiem, że nie masz tu zbyt wielu przyjaciół, ale... co z ojcem Tash? 

Nie uważasz, że powinien cię trochę odciążyć? 

- Tash nie jest dla mnie obciążeniem! - syknęła przez zęby, zła, że 

zasugerował coś podobnego. - To nie twoja sprawa, jak się opiekuję córką! 

Jakaż była głupia! Przez chwilę naprawdę myślała, że Nick się nią 

interesuje i że chce zaoferować pomoc. 

- Owszem, to jest moja sprawa, jeśli może wpłynąć na jakość twojej pracy 

- zauważył niewzruszony. - Ostrzegam cię, że jeśli się nie wyśpisz, będę musiał 

cię zawiesić. 

- Zawiesić? - Jak ona w ogóle mogła zadurzyć się w tym brutalu! Jak on 

mógł grozić, że odbierze jej wszystko, na co pracowała? - Nie możesz! Muszę 

płacić czynsz i... 

- Powinnaś więc wykorzystać dzisiejszy dzień i zorganizować jakoś swoje 

życie, albo poniesiesz konsekwencje - rzekł poważnie. - Czy istnieje jakiś 

powód, dla którego ojciec Tash nie może spędzać z nią czasu? 

- Tylko taki, że nigdy tego nie robił - wyjaśniła. 

- I co zamierzasz zrobić? 

- A jaka to różnica? - spytała wyzywająco. 

- Taka, że Tash jest wspaniałym dzieckiem i powinna wiedzieć, że obojgu 

rodzicom zależy na jej wyzdrowieniu. 

- Oczywiście, w idealnym świecie... - Zamilkła. Nie umiała lekko 

potraktować tego, co wciąż mogłoby ją wpędzić w głęboką depresję, gdyby 

sobie na to pozwoliła. 

Nick milczał tak długo, że zdecydowała się na niego spojrzeć. Zdziwiła 

się, że widzi na jego twarzy współczucie, a nie potępienie. 

Jego oczy zdawały się jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle. Wiedziała, 

że szuka w myślach wyjaśnienia tego, dlaczego nawet w tak dramatycznych 

background image

okolicznościach nie pojawia się tutaj ojciec Tash. To, że nie wypowiedział na 

głos żadnego z trudnych dla niej pytań, sprawiło, że po raz pierwszy od dawna 

była bliska decyzji, by wyznać mu prawdę. 

Bliska... 

- Więc kiedy masz następny dyżur, pojutrze? To dość czasu, żeby 

wszystko zorganizować, albo będę musiał ograniczyć ci liczbę dyżurów - 

podsumował. 

Ta obcesowość wybiła jej z głowy wszelkie zwierzenia na najbliższe 

tysiąc lat. 

                            

                     ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Twarze otaczały ją i wykrzywiały się, a ich szeroko otwarte usta 

wybuchały śmiechem i rozmywały się, ręce popychały ją, wyciągnęły z jasno 

oświetlonego, hałaśliwego pokoju w wilgotną, zimową ciemność. 

Próbowała krzyczeć, ale muzyka była bardzo głośna i nikt jej nie słyszał. 

Zresztą, kto by zwrócił uwagę na krzyk wśród ulicznego gwaru? Młodzi ludzie 

rozchodzili się właśnie roześmiani, aby kontynuować zabawę w sobotni wieczór. 

Wielu z nich dużo wypiło, dzisiaj świętowali bowiem szczęśliwe dotarcie do 

połowy ciężkich studiów. 

- Co też my tu mamy? - zapytał jeden z napastników, obmacując ją. 

Czemu nie włożyła zimowego płaszcza? Ale nie chciała wkładać tego starego 

znoszonego łacha, kiedy miała się spotkać z... 

- Niezłe balony! - obleśnie ucieszył się drugi i złapał ją za piersi. Zaczęła 

się bronić jeszcze mocniej, ale wtedy trzeci zaczął ściągać jej ubranie. 

- Ej, uważajcie, bo ucieknie! - usłyszała. Uderzała i kopała wszystko, co 

znalazło się w jej zasięgu. Złapały ją czyjeś ręce, coraz więcej rąk rozdzierało 

jej ubranie, wyrywało włosy, ciągnęło na ziemię, by ją zmusić do uległości, a 

potem znów się cofało, gdy kopała mocniej... Nie liczyła, ile razy próbowała ich 

odepchnąć, uwięziona w koszmarnym świecie strachu, aż wreszcie wyrwała się 

background image

im i zaczęła uciekać. Biegła po swoje życie, nieważne jak daleko i jak szybko, 

byle tylko znaleźć się jak najdalej od tego ciemnego miejsca, ku światłu, gdzie 

ktoś jej pomoże. I wtedy zobaczyła światło, jasne, bardzo jasne światło... Tak 

jasne, że zamknęła oczy i nie widziała, jak się zbliża i że musi ją uderzyć. 

- Nieee! - zawyła Libby. 

Serce waliło jej mocno, gdy tak chciała uciec od światła, ale nie mogła się 

poruszyć. 

Otworzyła szeroko oczy, ale nie wiedziała, dokąd uciekać. Nie mogła 

zatrzymać światła... 

Jakiego światła? Jest zupełnie ciemno. 

- Gdzie jest światło? - wyszeptała i zmusiła się, by usiąść. Jej koszulka 

lepiła się do spoconego ciała, a prześcieradła owinęły się wokół niej jak bandaż 

wokół mumii. Była pewna, że zapaliła światło, zanim się położyła, bo 

nienawidziła ciemności. Zawsze tak robiła... od tamtej nocy. 

Lubiła dzielić pokój z Tash, bo była to dobra wymówka, by mieć 

włączoną lampkę. To logiczne, że nie chciała budzić córeczki, obijając się w 

ciemnościach o meble. Bardziej bała się jednak, że znów przyśni jej się 

koszmar, a wtedy dziecko się przestraszy. Ale ten dzisiejszy był wyraźniejszy i 

bardziej przerażający niż kiedykolwiek. 

Ciemność w pokoju wydala jej się zła i ciężka. Uciskała ją i sprawiała 

wrażenie, że na całym świecie nie ma dosyć tlenu, by napełnić jej płuca i 

powstrzymać rozpaczliwy łomot serca. Dopiero po kilku świszczących, 

gwałtownych oddechach zdała sobie sprawę, że wokół niej jednak jest świeże 

powietrze. Odwinęła prześcieradła i natychmiast odzyskała swobodę ruchów. W 

końcu sięgnęła w stronę lampki i przycisnęła włącznik. Potok światła zalał 

pokój i upewnił ją, że jest sama. 

- Dlaczego? -jęknęła zgnębiona i opadła na poduszkę. - Dlaczego 

koszmary wróciły, dlaczego właśnie teraz? 

background image

Trudno o gorszy moment. Potrzebuje siły, by pracować i zająć się 

córeczką. Nie może jej marnować na odpędzanie strachów sprzed niemal 

dziesięciu lat. 

Spojrzała niechętnie na zegar, zastanawiając się, czy jest jeszcze sens 

starać się ponownie zasnąć. Była śmiertelnie zmęczona, a poza tym nie może 

zmarnować cennej okazji, by się wreszcie wyspać... Nie wytrzymałaby jednak 

koszmaru, gdyby miał wrócić. 

Nick znowu ją zbeszta, jeśli przyjdzie na kolejny dyżur tak zmęczona jak 

ostatnio. Już sobie wyobraża jego minę, kiedy spostrzega cienie pod jej 

oczami... 

Westchnęła na myśl o niechęci, jaka zwykle malowała się na jego twarzy 

w jej obecności. Potem jednak przypomniała sobie jego radosną minę, gdy 

przekomarzał się z Tash podczas ich komputerowej wojny. 

Oczywiście, on nie musi wiedzieć, że nieraz zasypiała, wyobrażając sobie 

romantyczne sceny, w których zawsze byli blisko, spacerowali, rozmawiali, 

śmiali się, kochali... 

Ale to nie jest teraz ważne. Ważna jest tylko Tash. Są ludzie, którzy chcą 

jej pomagać i musi z tego skorzystać. Tak więc zrobi to co zawsze: wykorzysta 

tę sytuację i będzie żyła swoim życiem, godzina po godzinie. 

Jeśli zaś w chwilach na granicy jawy i snu pozwoli sobie odpłynąć w 

świat fantazji, w którym Nick obejmuje ją i w końcu razem zasypiają... Cóż, to 

sprawa między nią i jej snami. 

Nick z rozmarzeniem patrzył na twarz śpiącej Tash. W szpitalnym łóżku 

wydawała się bardzo drobna. 

Właściwie nie musiał tu siedzieć. Zasnęła jakiś czas temu, zmęczona 

mdłościami i drugą rundą ich komputerowej gry. Nie obudzi się jeszcze przez 

kilka godzin. 

background image

Była bardzo dzielna, a przy tym znalazła drogę do jego serca. Dzięki niej 

zrozumiał, czego brakowało w jego życiu. Sprawiła, że zaczął się zastanawiać, 

czy nie potrafiłby jednak znowu zaryzykować... 

Trwało to chwilę, ale wreszcie zdrowy rozsądek przyszedł mu z pomocą. 

Nick miał w tym wprawę. Kiedy tylko jakaś kobieta zaczynała go interesować, 

przywoływał na myśl Libby Cornish i wszelkie pomysły dotyczące 

ewentualnego nowego związku natychmiast ulatywały mu z głowy. Z 

wyjątkiem... 

Z wyjątkiem tych obecnych, po tym, jak znów spotkał Libby i coraz 

wyraźniej widział, jak bardzo się zmieniła. Była bardzo dobrym lekarzem, być 

może lepszym, niż on sam był na tym etapie kariery. 

Była lubiana i popularna. Nikt też nie mógł wątpić, że jest świetną matką. 

Pozwolił sobie na uśmiech, kiedy przypomniała mu się jej reakcja na jego 

ultimatum. Było ono jednak konieczne, gdyż Libby najwyraźniej nie 

przejmowała się własnym zdrowiem. Nie rozumiał tylko, dlaczego aż tak bardzo 

mu zależało na tym, żeby zadbała także o siebie. 

Po tym wszystkim, co między nimi zaszło, jej dobro wcale nie powinno 

go obchodzić w stopniu większym niż zdrowie innych pracowników. A jednak 

tak nie było. 

Światła były przygaszone. Nick zamknął oczy i wbrew swym 

postanowieniom znowu zaczął o niej myśleć. Nie powinien się nią interesować 

po tym, jak go potraktowała, ale to właściwie przestało się dla niego liczyć. 

Teraz wystarczyło, że na nią spojrzał, i... 

Tash jęknęła, przywołując go na ziemię. Poczuł, że jego twarz pokrywa 

się rumieńcem, i zachichotał. To dziwne, że mężczyzna o opinii playboya 

czerwieni się na myśl o pożądaniu, jakie odczuwa wobec matki śpiącego 

dziecka. 

Jednak było mu łatwiej być szczerym wobec samego siebie w miejscu, 

gdzie wszystko sprowadza się do tego, co najważniejsze, czyli do życia i 

background image

śmierci. Szczerość zaś wymaga, by przyznał się, że fizycznie pragnie Libby tak 

samo, jak zawsze. 

To już jednak nie jest ta Libby Cornish, którą znał przed laty. Kiedyś była 

pulchna, a jej ciemne, długie włosy były tak miękkie, że wymykały się ze 

spinek, którymi próbowała je ujarzmić. Była też tak strasznie nieśmiała, że bała 

się nawet spojrzeć na kolegów i zawsze siadała w kąciku, chłonąc wiedzę. A 

teraz? Zeszczuplała, ujawniając piękną figurę. Skróciła też włosy, ale za to nowa 

fryzura eksponowała ich miedziany połysk i podkreślała piękne, 

niebieskozielone oczy i delikatne rysy twarzy. Nieśmiałość? Z trudem 

powstrzymał się od śmiechu, gdy przypominał sobie chwile, gdy unosiła dumnie 

głowę i patrzyła na niego wyzywająco. 

Oczywiście dziecko wiele zmienia w życiu, ale w jej wypadku zmiany są 

bardziej fundamentalne i dotyczą charakteru. Jego pulchna szara myszka wyszła 

z cienia i nadrabia straty, a im lepiej ją poznawał, tym bardziej chciał się 

dowiedzieć, co zdarzyło się w ciągu tych lat. 

Skinął głową dyżurnemu lekarzowi i opuścił oddział. Zrozumiał jedno: 

kiedy nikt na nią nie patrzył, w oczach Libby pojawiały się cienie, a on bardzo 

pragnął je stamtąd wypędzić. 

- Ale jakie są szanse, że mi na to pozwoli? - zastanawiał się w ciszy 

swego pokoju. 

Libby, matka ogarnięta rozpaczą, kiedy zrozumiała, że nie może ulżyć 

cierpieniu swojego dziecka... Skoncentrowana, gdy walczy o życie pacjentów... 

Niepewna, gdy on porusza tematy osobiste... 

Uśmiechnął się gorzko, odpowiadając na własne pytanie. 

- Jakie masz szanse, żeby zostać jej białym rycerzem? Prawie żadne, 

kolego. Mała nieśmiała Libby jest teraz kobietą i chce rozwiązywać swoje 

problemy sama. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla niego? Na zewnątrz, 

skąd może tylko się jej przyglądać? 

background image

Ze zdziwieniem pojął, że podczas studiów tam właśnie zawsze się 

znajdował. I tam zawsze chciał być, z wyjątkiem sytuacji, gdzie w grę 

wchodziła Libby. Tylko jej udało się przebić jego pancerz, kiedy skupiał się na 

nauce. Teraz znów przebiła się do jego serca... 

- Co więc z tym zrobisz? - zapytał na głos. Nagle stanęła mu przed oczami 

Tash, jaką widział 

wieczorem, gdy pojękiwała przez sen, i serce mu się ścisnęło. To 

wspaniałe dziecko naprawdę nie zasługuje na to piekło, przez które przechodzi. 

Nagle zrozumiał, jak mała Tash może mu pomóc rozwiązać jego problem. 

Nie znaczyłoby to, że używa Tash, by zbliżyć się do jej matki, bo 

naprawdę lubił tę dziewczynkę i chętnie spędzał z nią czas. Musi też pogodzić 

się z tym, że nie jest jego córką, ale Libby i ona są nierozłączne, więc gdyby on i 

Libby... to Tash zostałaby... 

Stanowczo wybiega myślami zbyt daleko. Zdawał sobie niejasno sprawę, 

że jego myśli rozpływają się i rwą, plączą się ze snami i wciągają go w krainę 

marzeń. Po raz pierwszy od dawna poczuł w środku ciepło i na jego twarzy 

pojawił się cień uśmiechu. 

- Wyglądasz dużo lepiej! 

- Biorąc pod uwagę mój obecny stan, to chyba nie jest komplement - 

stwierdziła. - Dopóki nie przespałam czternastu godzin, nie zdawałam sobie 

sprawy, jaka byłam zmęczona. 

- Byłaś wyczerpana - zgodził się. - Potrzebujesz czasu, żeby wpaść do 

Tash przed dyżurem? 

- Właśnie od niej wracam. - W uśmiechu Libby był cień goryczy. - 

Opowiadała, kto ją ostatnio odwiedzał. Chyba nawet nie zauważyła, że mnie z 

nią nie było. 

- Zauważyła - odparł miękko i spojrzał na nią łagodnie. - Mówiła mi, że 

byłaś bardzo zmęczona i że przyjdziesz do niej, jak tylko się obudzisz. Wie, że 

może ci ufać. 

background image

- Dziękuję ci - szepnęła. Trochę się bała, że wybuchnie płaczem. 

Przełknęła ślinę i odetchnęła. 

- Czyli oddział dał sobie jakoś radę beze mnie? 

- zażartowała. 

- Z trudem. Nie było nikogo, kto mógłby zrobić mi kawę, kiedy 

obudziłem się w dyżurce, i musiałem sam się pofatygować. 

Nagle w recepcji zadzwonił telefon czerwonej linii. Było to bezpośrednie 

połączenie z dyspozytornią karetek. 

- No i popatrz! - mruknął, gdy ruszyła szybko za nim. - Przynosisz pecha. 

Jesteś tu dopiero od kilku minut i już mamy alarm. Co się dzieje, Kelly? -

zapytał, gdy siostra oddziałowa odłożyła słuchawkę. 

- Trzy wypadki drogowe. Jakiś kretyn pędził pod prąd dwupasmówką, 

więc wszyscy musieli gwałtownie skręcać, żeby się z nim nie zderzyć. 

- Z nim ani z nikim innym - dokończył Nick. -Ile ofiar i w jakim stanie? 

- Dotychczas siedem, ale policja przeszukuje miejsce wypadku i liczba 

może wzrosnąć. Jest tam wszystko: poważne obrażenia karku, rany od szkła i 

ktoś uwięziony w samochodzie, który dachował. 

- Cholera!- mruknął Nick, wyrażając także uczucia Libby. - Cóż, już to 

przerabialiśmy i wiemy, co robić - dodał głośno, by wszyscy go usłyszeli. - Nie 

wiemy, jak duży chaos tam panuje. Ratownicy pewnie przeprowadzili wstępne 

badania, ale sami musimy ustalić kolejność zajmowania się rannymi, kiedy ich 

przywiozą. Libby, czy możesz uprzedzić pacjentów? Muszą zrozumieć, że... 

- Że czas oczekiwania znacznie się wydłuży. Już to robię. - Odwróciła się 

i pobiegła w kierunku poczekalni. Nie spodziewała się przychylnych reakcji. Za 

sobą słyszała polecenia, by reszta personelu przygotowała stanowiska pracy na 

przyjęcie ciężko rannych. 

- Przykro mi, proszę pana, ale szpital nie może pracować na zasadzie kto 

pierwszy, ten lepszy. Musimy najpierw zajmować się pacjentami, których życie 

jest zagrożone - powtórzyła po raz kolejny, tym razem zwracając się do 

background image

zirytowanego mężczyzny, który zdarł sobie pół paznokcia, wykonując jakieś 

hobbystyczne naprawy w domu. - Jeśli leki przeciwbólowe przestaną działać, 

dostanie pan następne, ale teraz mogę pana jedynie zapewnić, że zostanie pan 

przyjęty najszybciej, jak to możliwe. Nie wiem, jak długo to potrwa. Może pan 

też zadzwonić do swojej przychodni i sprawdzić, jak tam wygląda sytuacja. 

A teraz pan wybaczy... - Libby wskazała na rząd plastikowych krzesełek, 

sugerując mu tym samym, że powinien usiąść. 

Odetchnęła z ulgą, kiedy to uczynił, nie bez gniewnego mamrotania pod 

nosem. Jeszcze bardziej się ucieszyła, kiedy zobaczyła machającą do niej Kelly. 

- Jesteś potrzebna - rzekła Kelly, a Libby po raz kolejny tego dnia musiała 

dobrze wyciągać nogi, by nadążyć. 

- W przyszłym życiu chcę być bocianem albo żyrafą - powiedziała ze 

złością i omal nie krzyknęła, kiedy Kelly gwałtownie się zatrzymała. 

- Co mówiłaś? - spytała Kelly z niedowierzaniem. 

- Mówiłam, że w przyszłym życiu chcę być bocianem albo żyrafą - 

wyznała Libby. 

- Co? Dlaczego? - Kelly była tak zdziwiona, że Libby nie mogła 

powstrzymać się od śmiechu. 

- Bo mają długie nogi! - oświadczyła. - Nie wyobrażasz sobie, jakie to 

frustrujące, musieć biegać za wszystkimi. 

- Poprawiłaś mi humor! - Kelly zaśmiała się, ale starała się iść wolniej. - 

Nie jestem zbyt wysoka i pierwszy raz ktoś mi powiedział, że mam za długie 

nogi. A teraz szybko. Pacjenci czekają i Nick cię potrzebuje. 

Gdy zajrzała do sali reanimacyjnej, w której pracował Nick, zrozumiała, 

że nie było w tym ani krzty przesady. 

- Co mam robić? - zapytała, wkładając fartuch i rękawiczki. 

- Pomóż mi ustalić, skąd się bierze ta krew - poprosił zaniepokojony. - 

Czekam na chirurga, ale może przyjść za kilka godzin. 

background image

- Nie masz kilku godzin - ostrzegł anestezjolog. - Ciśnienie mu spada, 

musisz to znaleźć szybko. 

Libby ustawiła się tak, by przejąć zadanie odsysania krwi, ale też nie 

przeszkadzać Nickowi. On sam uważnie szukał uszkodzonego organu, 

mamrocząc coś pod nosem. 

Ponad jego ramieniem dała znak pielęgniarce, by podłączyła kolejny 

pojemnik z krwią do transfuzji. Na szczęście dostarczono ją we właściwym 

momencie. 

Monitory głośno ostrzegały o niebezpieczeństwie. Libby kazała ręcznie 

tłoczyć krew, aby zwiększyć tempo. 

- Nareszcie! - zawołał Nick. - Mam cię! Libby nigdy przedtem nie 

widziała, by ktoś tak dokładnie zszywał rany, szczególnie w stresujących 

okolicznościach. Gdy zdjęli zaciski, a krwotok nie wrócił, uśmiechnęła się z 

dumą i podziwem. 

- Ciśnienie? - zapytała, choć wiedziała, że Nick wygrał. 

- Rośnie - odparł z ulgą anestezjolog. - Niedługo ustabilizuje się tak, że 

będzie go można operować. 

- Brzmi to świetnie, pod warunkiem, że będzie wolna sala - zauważył 

Nick. Najwyraźniej był w rozterce. Libby postanowiła zebrać się na odwagę i 

spróbować mu pomóc. 

- Mogę go zszyć, jeśli mi zaufasz. Będziesz mógł się zająć następnymi - 

zaproponowała. 

- Oczywiście, że ci ufam - odrzekł cicho i spojrzał jej prosto w oczy. - Ale 

zawołaj mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Będę niedaleko. Dobrze? 

- Dobrze - przytaknęła. 

W tej chwili mogłaby nawet chodzić po wodzie. W obecności tylu 

kolegów Nick przyznał, że jej ufa i pozwolił jej przejąć pacjenta, ale w jego 

oczach było coś głębszego. To nie jest jednak najlepsza pora, żeby o tym 

myśleć. Od niej zależy teraz kruche zdrowie pacjenta. Musiała użyć wszystkich 

background image

swoich umiejętności, by dokończyć tego, co rozpoczął Nick, ale kiedy 

skończy... 

Minęły trzy godziny, zanim wreszcie odetchnęli. 

Koszmar ciągnął się do chwili, kiedy na oddział został przywieziony sam 

sprawca wypadku. Niedługo potem przyjechał policjant, w którego samochód 

uderzył ten szaleniec w ostatniej, nieudanej próbie ucieczki. 

Nikt nic nie powiedział, ale wszyscy odczuwali satysfakcję na myśl o 

tym, że policjant, chociaż miał złamane nogi, będzie w stanie normalnie żyć. 

Sprawca wypadku jednak miał małą sznasę na przyżycie choćby nocy. 

- Dobra robota, proszę państwa! - rzekł Nick godzinę później. Wszedł do 

pokoju, w którym wszyscy odpoczywali, trzymając wielkie pudło z pobliskiej 

piekarni. - Poczęstujcie się kaloriami - zaprosił i postawił na stole pączki z 

cukrem, lukrem i czekoladą. 

Wszyscy ożyli, choć jeszcze przed chwilą byli skrajnie wyczerpani. 

Rzucili się na słodycze jak szarańcza. 

- Nie poczęstujesz się? - zapytał Nick, widząc, jak Libby kieruje się do 

drzwi. 

- Chciałabym spędzić przerwę z Tash - powiedziała. 

Zastanawiała się, skąd ta nagła zmiana w nastawieniu Nicka. Nie tak 

dawno temu wykorzystywał każdą okazję, by ją krytykować. Dzisiaj nie tylko 

publicznie pochwalił jej umiejętności, ale też szukał jej towarzystwa. 

- Czy Tash lubi pączki? 

- A czy niebo jest niebieskie? - Z uśmiechem przypomniała sobie, jak 

zakładały się, która z nich zje pączka, nie oblizując się. - Gdyby zobaczyła dziś 

to pudło! 

- Jakie lubi? - zapytał i szeroko się uśmiechnął. 

- Przepada za czekoladowymi - oznajmiła. Trudno jej było oddychać, gdy 

stał tak blisko. 

- A ty? 

background image

- Najbardziej lubię tradycyjne, z dżemem. 

- W takim razie trafiłem - oświadczył. Otworzył drzwi i przepuścił ją, 

trzymając w dłoni 

mniejszą wersję pustoszejącego pudełka na stole. 

- Z czym trafiłeś? 

- Z pączkami - wyjaśnił cierpliwie, a potem uśmiechnął się tym swoim 

niesamowitym uśmiechem, od którego serce zaczęło jej bić dwukrotnie szybciej 

i ugięły się pod nią nogi. - Pomyślałem sobie, że jeśli w ciągu kilku minut pilnie 

nas nie wezwą, możemy zjeść je razem z Tash. 

                  

                          ROZDZIAŁ ÓSMY 

To nie pomaga, powiedział głos w umyśle Libby. 

Był to ten sam głos, który towarzyszył wszystkim chwilom spędzonym 

przy łóżku Tash, ten sam, który ciągle pytał, co będzie, jeśli terapia nie pomoże. 

Gdy Tash dostawała nową dawkę chemioterapii, Libby przesądnie 

trzymała kciuki, a po każdym pobraniu krwi modliła się, czekając na wyniki. 

Wyglądało jednak na to, że trzymanie kciuków i modlitwy nie działają, bo 

wyniki były wciąż dalekie od tych, jakich oczekiwał Doug Andrews. 

Wciąż nie mogła się zmusić do wyrażenia na głos swoich wątpliwości, by 

ich nie urzeczywistnić. Była w stanie skupić się jedynie na czynnościach 

wykonywanych na bieżąco - dyżury na oddziale, zakupy, gotowanie, pranie i 

spędzanie z Tash każdej wolnej chwili, zupełnie jakby poskładanie razem tych 

wszystkich elementów mogło wywołać katastrofę. 

Ten stan rzeczy nie mógł trwać długo, zwłaszcza teraz, kiedy Doug 

poprosił ją o spotkanie. 

- Libby! - Ostry ton w głosie Nicka nie tylko wyrwał ją z zamyślenia, ale 

też uświadomił, że go nie słyszała. 

background image

- Przepraszam. Co mówiłeś? - Przestraszyła się, że czeka na nią kolejny 

pacjent, chociaż wcześniej powiedziała Nickowi o planowanej na ten dzień 

rozmowie z Dougiem. Bardzo się jej bała, ale nie mogła jej uniknąć. 

- Mówiłem - wyjaśnił cierpliwie - że czas na spotkanie z Dougiem. Nie 

chcesz chyba się spóźnić? 

- Która godzina? - Ze zdenerwowania zapomniała, że nad stołem w 

recepcji wisi duży zegar. 

- Odpowiednia, żeby iść. Chodź. Wyciągnął do niej rękę. Zanim zdała 

sobie z tego 

sprawę, chwyciła się tej ręki jak tonący liny. 

- A ty gdzie idziesz? - zapytała. 

- Idę z tobą - wyjaśnił, wpuszczając ją do windy. - Chyba że ci to nie 

odpowiada? 

- Nie odpowiada? - powtórzyła automatycznie. W tej chwili z trudem 

przypominała sobie własne nazwisko, a już na pewno nie była w stanie logicznie 

myśleć. 

- W porządku, postawmy sprawę jasno - westchnął i obrócił się do niej. - 

Czy chcesz, żebym z tobą poszedł na spotkanie z Dougiem? 

Łzy napłynęły jej do oczu. 

- Proszę, tak - szepnęła. - Cały dzień się tego boję. 

- Przecież widzę. A tak między nami, ile cukru wsypałaś mi do herbaty? - 

dodał lżejszym tonem. 

- Nie mam pojęcia - przyznała i musiała się uśmiechnąć na wspomnienie 

jego miny, gdy upił pierwszy łyk. - W ogóle nie wiem, po co wsypałam ten 

cukier, skoro wiem, że nie słodzisz. 

- Zamykamy sprawę - rzekł z zadowoleniem. A potem znaleźli się na 

właściwym piętrze, trzeba było wysiąść z windy, przejść długim korytarzem do 

pokoju Douga i... 

background image

- Weź głęboki oddech i przestawiaj nogi - szepnął jej do ucha Nick. Jego 

ciepły oddech przyprawił ją o przyjemny dreszcz, który wprawdzie był zupełnie 

nie na miejscu, ale przynajmniej na chwilę odwrócił jej uwagę od tego, co ją 

czekało. 

- Libby, Nick. Wejdźcie i rozgośćcie się - zaprosił Doug, a Libby 

zanotowała w pamięci, że wcale się nie zdziwił, widząc ich razem. 

- Chemia nie pomaga, prawda? - zapytała, ale zaraz zawstydziła się 

swojego zachowania. - Przepraszam... 

- Nie przepraszaj - odparł Doug z poważną miną. - Masz rację, częściowo. 

- Częściowo! Co to ma znaczyć? Tash nie zareagowała na chemię, to 

kompletna porażka! - wybuchnęła, zakryła usta dłonią i znów zaczęła 

przepraszać. 

- Libby, spokojnie. - Nick ujął jej rękę i ją uścisnął. - Daj mu mówić. 

- Przepra... - Urwała gwałtownie i poddała się uściskowi dłoni Nicka, nie 

bardzo wiedząc, jak do niego doszło. Była jednak wdzięczna Nickowi za tę 

bliskość. 

- Jak mówiłem, mieszanka leków zastosowana w pierwszej fazie chemii 

nie działa zbyt dobrze. Skoro więc nie widać poprawy, proponuję zmienić leki i 

zacząć drugą fazę. 

Libby była rozdarta. Z jednej strony chciała kurczowo uchwycić się 

nadziei, że druga faza uratuje życie Tash, ale ta część jej serca, która cierpiała 

razem z córką w każdej minucie jej strasznych mdłości, buntowała się na myśl, 

że dziewczynkę czeka następna runda trudnych przeżyć. 

- A jeśli to nie zadziała, co wtedy? - Wszystko to nagle ją przerosło. - 

Będzie trzecia faza, która ją wykończy? Ma tylko osiem lat, na Boga. Powinna 

bawić się z dziećmi na dworze, a nie leżeć tutaj, walcząc o życie! 

Dopiero kiedy Nick podał jej garść chusteczek, zdała sobie sprawę, że nie 

tylko nakrzyczała właśnie na ordynatora onkologii, ale także płacze. 

background image

- Wiem. - Głos Douga był cichy i smutny. -Uwierz mi, że wiem. Mój 

synek zmarł na białaczkę. Nie mogłem nic zrobić, żeby mu pomóc. 

Słowa te rozpłynęły się w ponurej ciszy. 

- Wiemy coś na temat ewentualnych dawców szpiku? - zapytał w końcu 

Nick. - Co dały badania rodziny? - Libby wyjaśniła mu swój bliski związek z 

rodziną ffrenchów, ale na razie nie rozpowszechniali tej wiadomości. 

Doug dość długo milczał. 

- Wolałbym znaleźć lepszego dawcę do przeszczepu szpiku - wyznał 

wreszcie. - Wyniki nie są idealne. 

Libby odniosła wrażenie, że ktoś wyrywa jej serce z piersi. Poczuła taką 

ulgę, kiedy David i Maggie zgodzili się poddać badaniom! Była pewna, że 

zabezpieczyła się ze wszystkich stron i że Tash wyzdrowieje. Nie przewidziała, 

że żadne z nich nie będzie wystarczająco dobrym dawcą. 

Ogarnęło ją przerażenie.  Miała wrażenie,  że dźwięki dobiegają do niej 

jak pod wodą. Pamiętała tylko, że Nick wyprowadzał ją na korytarz oraz że 

postanowili rozpocząć drugą fazę chemii następnego dnia. 

Nogi niosły ją automatycznie w kierunku pokoju Tash. Pragnęła chwycić 

ukochane dziecko w ramiona i uciec z nią ze szpitala. Kiedy Nick wepchnął ją 

do małego pokoju dla rodzin pacjentów, Libby próbowała się opierać. On 

jednak szybko zamknął drzwi i je sobą zablokował. Wyraz jego twarzy 

sugerował, że chce jej powiedzieć coś ważnego. 

- Co? - zapytała. - Owszem, byłam nieuprzejma dla Douga, chociaż on 

stara się jak może. W porządku, przeproszę go, chociaż przypuszczam, że on coś 

takiego słyszy od dziesiątków rodziców. Czy już mogę iść do córki? 

- Jeśli chodzi o mnie, to możesz obrazić wszystkich lekarzy ze szpitala, 

gdyby miało ci to pomóc - odparł cicho, wytrącając jej broń z ręki. 

- Jeśli nie o tym chcesz rozmawiać, to czemu mnie tu zamknąłeś? 

- Bo jest coś, czego nie rozumiem, a co muszę zrozumieć... dla dobra 

Tash - dodał jakby po namyśle. 

background image

- Co to jest? 

- Libby, słyszałaś, co powiedział Doug - zaczął nieśmiało, co zupełnie ją 

przeraziło. Nick nigdy nie owijał w bawełnę, jeśli miał jakąś ważną sprawę. 

- Mamy wyniki Davida i Maggie i wiadomo już, że żadne z nich nie 

będzie dobrym dawcą szpiku. 

- Tak, Nick, wiem o tym - powiedziała i nagle poczuła panikę na myśl o 

uciekającym czasie. Tyle razy oglądała w telewizji rodziców błagających ludzi, 

by się przebadali. Czy teraz na ekranie zobaczy zdjęcie Tash? 

- Skoro więc zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji, czemu nie 

skontaktujesz się z ojcem Tash i nie poprosisz go o poddanie się testom? - 

zapytał. - Cokolwiek zaszło między wami, tu przecież chodzi o życie twojej 

córki! 

Libby poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy. 

Jej matka była jedyną osobą, która znała okoliczności towarzyszące 

poczęciu Tash. Gdy odeszła, Libby miała nadzieję, że wraz z nią odejdą 

wspomnienia, lecz nieustannie przypominały jej o tym sny. 

- Nie uważasz, że zrobiłabym to, gdybym mogła? -I nagle poczuła, że ma 

już dość życia ze strasznymi, rwącymi się wspomnieniami. - Ja po prostu tego 

nie wiem! 

- Nie rozumiem. - Ściągnął brwi. - Nie wiesz, gdzie on jest? Podaj policji 

nazwisko, a na pewno go odnajdą. 

- Gdyby to było takie proste! - powiedziała załamana. Usiadła na poręczy 

najbliższego fotela, zbyt zmęczona, by stać, kiedy mu o tym powie. 

- Nie wiem, kto jest jej ojcem - wyjaśniła. Dopiero kiedy zobaczyła, jak 

oczy Nicka otwierają się szeroko, zorientowała się, jak to zabrzmiało. 

- Ten wypadek, o którym ci wspomniałam... Zostałam napadnięta - 

powiedziała. Chciała mieć to już za sobą. - Nie wiem, ilu ich było, bo uciekając, 

wpadłam pod samochód i przez dłuższy czas byłam w śpiączce. Niektóre 

background image

wspomnienia już nigdy nie powrócą, pewnie są zbyt okropne, żeby je pamiętać, 

ale... 

- Byłaś w śpiączce? - zapytał. - Kiedy, gdzie? Pocieszyło ją odrobinę, że 

Nick nie zapytał o sam 

napad, tylko zainteresował się szczegółami medycznymi. 

- Pewnie nie zauważyłeś, że zniknęłam, bo nie byłam przecież w twojej 

grupie, ale stało się to mniej więcej w połowie studiów - wyjaśniła. 

Nick miał dziwną minę i zaciskał wargi, jakby zmuszając się do 

milczenia, ale było widać, że słucha jej uważnie. 

- Na pewno pamiętasz, że co roku niektórzy studenci spotykają się na 

drinka, żeby uczcić połowinki. 

- Na drinka, który przeradza się w wędrówkę po pubach, jeśli tylko ktoś 

nie musi nazajutrz wcześnie wstać - dodał sucho. 

- Właśnie. Dlatego nie wiem, dlaczego postanowiłam z nimi wtedy pójść. 

Wiem, że zupełnie do nich nie pasowałam, ale nie pamiętam... 

- A co pamiętasz? - Był wyraźnie wstrząśnięty. 

- Z samej napaści? O wiele za dużo, chyba że koszmary senne są 

wytworami mojej wyobraźni. -Wzdrygnęła się. 

- Jak długi jest okres, którego nie pamiętasz? Oprócz śpiączki, 

oczywiście. Ile czasu wypadło ci z życia? Tygodnie, miesiące? 

- Nigdy mi się nie udało tego ustalić, bo moje życie podczas studiów było 

bardzo monotonne – wyznała niemal przepraszająco. Wstydziła się, że była taka 

nudna. - Wszystkie dni były podobne do siebie. Zmieniali się tylko pacjenci, 

których spotykałam, ale te wspomnienia zawsze się zacierają. 

- Zwłaszcza kiedy człowiek wiecznie chodzi niewyspany - zgodził się. - 

Nie rozumiem jednak, dlaczego nie wiedzieliśmy, że jesteś na intensywnej 

terapii. Nikt nie wiedział, co się z tobą stało. 

- To dlatego, że nie leżałam w naszym szpitalu 

background image

- wyjaśniła, zaskoczona, że jednak zauważył jej zniknięcie. - Nie miałam 

z sobą żadnego dowodu tożsamości, więc nie wiedzieli, kim jestem, dopóki nie 

wyszłam ze śpiączki. 

- A potem? 

- Czekałam na wypis ze szpitala. Miałam umówione spotkanie z 

dziekanem, żeby się dowiedzieć, czy będę mogła nadrobić zaległości, czy też 

lepiej będzie, jeśli opuszczę rok i wrócę na studia dopiero jesienią. Wtedy 

podszedł do mnie jeden z lekarzy, którzy się mną zajmowali, i powiedział, że 

coś się nie zgadza w moich badaniach. - Potrząsnęła głową na samo 

wspomnienie tej surrealistycznej rozmowy. - W normalnych okolicznościach nie 

przejęliby się pomyłką, tylko powtórzyli badania, ale w tej sytuacji, skoro nie 

pamiętam, co się stało... 

- I tak dalej, i tak dalej. - Nick pokiwał głową. 

- Znam takich lekarzy. Nie potrafią przejść do rzeczy, jeśli mają do 

przekazania złe wiadomości. 

- Wtedy okazało się, że jestem w ciąży, a ponieważ był to wynik gwałtu, 

miałam prawo do aborcji, gdybym uznała to za konieczne dla zachowania 

zdrowia psychicznego. 

- A ty powiedziałaś...? 

- Że mogę rozważyć oddanie dziecka do adopcji, ale że to tylko niewinna 

istota, której nie mogę zabić. 

- A on zrobił w tył zwrot i poszedł sobie jak niepyszny. - Nick uśmiechnął 

się z goryczą, ale szybko znów spoważniał. - Wiedziałem, że coś ci się musiało 

przytrafić, bo widziałem cienie pod twoimi oczami, ale nie przyszło mi do 

głowy, że to mogło być coś takiego. Przepraszam, że zmusiłem cię, żebyś to 

wspominała. 

- Przechodzę przez to co noc od tygodni - rzekła cicho. - Wiesz, może to, 

że ci o tym opowiedziałam, podziała jak egzorcyzm i uda mi się przespać całą 

noc. 

background image

- Mam nadzieję. Wyglądasz, jakbyś bardzo potrzebowała snu. To 

wszystko jednak nie zbliżyło nas ani trochę do znalezienia dawcy dla Tash - 

dodał, wracając do tematu. 

Nagle wspomnienia napadu i jego konsekwencji przestały się liczyć. 

Najważniejsza znów była Tash. 

- Nie mam siły teraz o tym myśleć - oświadczyła, wstając. - Zanim wrócę 

do pracy, chciałabym spędzić kilka chwil z Tash. Muszę z nią porozmawiać i 

przygotować na wiadomość, że ten koszmar dalej potrwa. 

- Nie spiesz się, Libby - powiedział miękko Nick i delikatnie pogłaskał ją 

po policzku. - Dam ci znać, jeśli naprawdę będziesz nam potrzebna, a na razie 

idź do Tash. Zostań tyle, ile będzie trzeba. 

- Dziękuję - szepnęła. Poddała się temu dotykowi i pozwoliła ciepłu jego 

ręki przeniknąć do jej duszy. 

Nie ma sensu marzyć, by Nick został przybranym ojcem Tash, podobnie 

jak nie ma sensu marzyć o księżycu - powiedziała sobie, wracając na ostry 

dyżur. Jej serce było ciągle przy córce, rozdarte widokiem łez na twarzy 

dziecka, które wreszcie zasnęło, wyczerpane rozpaczą i podłością życia. Jej 

matka zawsze twierdziła, że życie jest podłe, ale Libby miała nadzieję, że córka 

ma przed sobą jeszcze kilka lat niewinnej nieświadomości, zanim będzie 

zmuszona zmierzyć się z tą prawdą. 

Teraz mogli tylko trzymać kciuki za każdą dawkę chemioterapii i modlić 

się, by leczenie podziałało. 

Następnego dnia na oddziale zapanowało dziwne podniecenie. 

- Kelly, o co tu chodzi? - zapytała Libby, kiedy kolejna osoba serdecznie 

uścisnęła jej rękę. A przecież jest w pracy dopiero od kilku minut! 

- No tak.-Kelly zawahała się, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. - Myślę, 

że powinnaś porozmawiać z Nickiem. 

background image

- Nick, co tu się właściwie dzieje? - zapytała, kiedy zapukała i została 

zaproszona do środka. - Kelly mówi, że powinnam z tobą porozmawiać. O 

Boże... 

Na widok ulotki na biurku Nicka zaniemówiła. 

- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? - Wskazał na fotografię 

Tash. Na zdjęciu dziewczynka niepewnie siedziała na szpitalnym łóżku i widać 

było, że jej piękne włosy zaczynają wypadać. - Wziąłem aparat cyfrowy i 

wrzuciłem zdjęcie do komputera. Miałem zamiar ci je pokazać, zanim 

wydrukuję, ale Kelly to zobaczyła i... 

- I nasze szpitalne plotkarki dołożyły starań, żeby wszyscy się dowiedzieli 

- dokończyła. Była tak zaskoczona tym nieoczekiwanym obrotem spraw, że nie 

wiedziała, czy powinna być zła, że nikt jej nie zapytał o zgodę na tę akcję, czy z 

wdzięczności rzucić się Nickowi na szyję. 

- Z laboratorium właśnie dzwonili, że mają tłum chętnych do badania. 

- Tłum? Tak szybko? - Tak, na pewno zaraz rzuci mu się na szyję. - W tej 

sytuacji oczywiście nie powinnam się wkurzać, że zrobiłeś to zdjęcie bez mojej 

zgody? 

- Chciałem ci pokazać, co wymyśliliśmy... 

- My? - zapytała z nagłym ukłuciem żalu. Zastanawiała się, kogo mógł 

poprosić o pomoc. 

- Tash i ja. Pomogła mi zaprojektować ulotkę i wybrać czcionkę... 

- Tash? - Nie mogła sobie tego wyobrazić. Kiedy ostatnio widziała 

córeczkę, leżała zwinięta w kłębek, nieszczęśliwa, że musi zacząć kolejną fazę 

chemii. 

- Kiedy do niej poszedłem, była taka zrozpaczona, że... Właściwie także 

dlatego to zrobiłem. Chciałem, żeby zajęła się czymś innym i przestała martwić. 

Wiesz, powiedziałem jej, że możesz się na to wszystko nie zgodzić. 

- A potem Kelly zobaczyła ulotkę i uruchomiła maszynerię. 

background image

- Tak, i zadziałało - potwierdził. - Czy to znaczy, że się zgadzasz? Nie 

jesteś na mnie zła? 

- Zła? - Zaśmiała się z niedowierzaniem. - Spędzam noce, rozmyślając, 

jak przyciągnąć uwagę ludzi i namówić ich na badania, a potem przychodzę tu 

rano i widzę, że już to zrobiłeś! - Chwyciła ulotkę i pomachała mu nią przed 

nosem. - „Zrób to dla jednego z nas" - przeczytała napis pod zdjęciem. - Jak 

mogę być zła, skoro to poskutkowało? Mogłabym cię tylko ucałować! 

Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, ale kiedy przebrzmiały jej 

niespodziewane słowa, uśmiechnął się łobuzersko i otworzył ramiona w 

zachęcającym geście. 

- Zapraszam - rzekł z wyzywającym błyskiem w oczach. 

Gdyby nie ten błysk, może spróbowałaby zaprotestować. Zaproponował 

jej coś, o czym marzyła przez długie lata, toteż nie mogła oprzeć się pokusie. 

Kiedy jednak podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję... Kiedy 

zrozumiała, że inicjatywa należy do niej, bo ten brutal nawet się nie poruszył... 

Kiedy wspięła się na palce, nerwowo zagryzła wargi i niepewnie dotknęła jego 

ust... Zrozumiała, że nie będzie umiała poprzestać na jednym pocałunku. 

Zupełnie jakbym wracała do domu, pomyślała. Czuła się tak, jakby już go 

kiedyś całowała, nawet wiele razy, i to nie tylko w marzeniach. 

- Marzysz o mnie? - zapytał Nick i wtedy zrozumiała, że ostatnie słowa 

wypowiedziała na glos. 

- Och! -jęknęła i wtuliła twarz w jego ramię, aby ukryć wstyd. -Jeśli jesteś 

dżentelmenem, zapomnisz, że to powiedziałam. 

- Zapomnieć o tym, co stanie się moim najdroższym wspomnieniem? - 

przekomarzał się. - Nie ma mowy! 

- To było lata temu, kiedy się poznaliśmy. -Chciała zrzucić winę na swoje 

młode lata, by odwrócić jego uwagę od chwili obecnej. - Podko-chiwałam się w 

tobie, ale oczywiście ty nigdy nie zwróciłeś na mnie uwagi. 

background image

Pochylił się, by znowu musnąć ją ustami, i wyszeptał coś, co brzmiało 

zupełnie jak „zwróciłem", ale co oczywiście było tylko wytworem jej 

wyobraźni, który należało zignorować. 

- I jak, warto było czekać? A może potrzebujesz jeszcze jednej próbki do 

analizy? 

- Tak, zróbmy analizę - zgodziła się słabym głosem, a on pochylił się i 

pocałował ją po raz drugi. 

- Oj, przepraszam! - usłyszeli od drzwi i odskoczyli od siebie jak para 

nastolatków przyłapana przez nauczyciela. 

- Sally! - zawołała Libby wycofującą się dyskretnie koleżankę. - Chciałaś 

z nami porozmawiać? 

- Nie chcę przeszkadzać - odparła tamta z łobuzerskim uśmiechem. - 

Przyjdę w bardziej odpowiedniej chwili. 

A tymczasem opowie wszystkim, co widziała, i za każdym razem będzie 

dodawać jakieś nowe szczegóły, pomyślała niechętnie Libby. A to wszystko jest 

jej wina. 

- Ja... dziękowałam Nickowi za przygotowanie ulotki o Tash - wykrztusiła 

w końcu z niemiłym u-czuciem, że tylko pogarsza sprawę. 

- Skoro tak mówisz - mruknęła Sally. - Chciałam poprosić Nicka o... 

- To ja już sobie pójdę - przerwała jej szybko Libby i wyszła, z trudem 

powstrzymując się, żeby nie biec. 

Uspokoiła się dopiero po godzinie czy dwóch. Uznała, że tylko jedna 

okoliczność czyni to zajście mniej upokarzającym: fakt, że pocałunek Nicka był 

dokładnie taki, jak go sobie wyobrażała, a nawet lepszy. 

 

                     

 

 

 

background image

                        ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Nie wiedziała, co Nick powiedział Sally, ale cokolwiek to było, 

podziałało. Minęło już kilka dni, odkąd Sally widziała, jak się całują, i nic nie 

wskazywało na to, by komuś o tym powiedziała. Nikt o nich nie plotkował. 

Dzięki ulotkom Nicka cały szpital żył teraz chorobą Tash. Wszyscy 

trzymali kciuki, by wśród ludzi poddających się testom na antygeny zgodności 

tkankowej znalazł się ktoś, kto mógłby zostać dawcą szpiku dla dziewczynki. 

Na samym tylko ostrym dyżurze badaniom poddało się kilkadziesiąt osób, 

od sprzątaczek i portierów po lekarzy specjalistów. Oczy Libby wilgotniały za 

każdym razem, gdy o tym myślała. 

Tash ciągle była poddawana chemioterapii. Tym razem na szczęście nie 

cierpiała tak strasznych mdłości, ale za to jej wargi były popękane i zaczęły 

krwawić, a w ustach pojawiły się bolesne wrzody. Choć czuła się bardzo źle, 

psychicznie była w znacznie lepszej kondycji niż przedtem. Libby przypisywała 

to wizytom. Goście przychodzili tłumnie i dotrzymywali dziewczynce 

towarzystwa. Zwłaszcza Nick spędzał z nią dużo czasu. Jeśli miał dyżur pod 

telefonem, w wolnej chwili zawsze szedł do Tash. 

Dziwnym zbiegiem okoliczności często zdarzało się, że gdy Libby 

przychodziła do córki, Nick już u niej był. 

- Wygrałam, mamusiu! Uczciwie! - zawołała Tash, widząc Libby. -Nie 

oszukiwał mnie pan, prawda? Nie dał mi pan wygrać? 

- Nie, tym razem nie - przyznał i westchnął dramatycznie. - Jesteś w tym 

za dobra. 

- Wygrałam też w inną grę! - chwaliła się Tash. Gdyby nie różowy 

kapelusik w kwiatki na jej głowie, Libby mogłaby sobie wyobrazić, że nic złego 

się nie dzieje. 

background image

Tym razem nie pozwalała sobie myśleć o terapii. Zmuszała się, by cieszyć 

się każdą sekundą spędzaną z Tash, a jeśli znaczy to także, że może spędzać 

czas z Nickiem... Cóż, nie będzie protestować. 

Ich stosunki uległy zmianie. Nie wiedziała, czy miało to związek z 

pomysłem Nicka na kampanię ulotkową, czy też z jej wyznaniem dotyczącym 

śpiączki i amnezji, bo od czasu tamtej rozmowy w jego oczach pojawił się jakiś 

błysk. A poza tym działał na nią jego uśmiech. Teraz, kiedy często był 

przeznaczony wyłącznie dla niej, nie miała szans mu się oprzeć. Nawet tu, w 

pokoju Tash, Nick wykorzystywał każdą okazję, by jej dotknąć. 

Najlepsze ze wszystkiego było to, że dzisiaj, kiedy Tash zaśnie, mieli iść 

razem do małej włoskiej restauracyjki niedaleko szpitala. To wspólne wyjście 

oznacza początek nowego etapu znajomości. Wiedziała, że zapewne żadne z 

nich nie będzie dziś gotowe pójść dalej, ale skorzystała z okazji, by wziąć 

szybki prysznic i zmienić bieliznę na bardziej... 

- O, Nick! - Glos od drzwi zmusił ją, by przestała wyobrażać sobie reakcję 

Nicka, gdy zobaczy ją w czarnej satynie i koronkach. 

W progu stal Doug. Miał dziwną minę. Rzucił przeciągle spojrzenie na 

Libby i znów zwrócił się do Nicka. 

- Miałem nadzieję, że cię tu spotkam. Czy masz chwilkę? 

Nick napotkał wzrok Libby i pokręcił głową, dając jej do zrozumienia, że 

nie ma pojęcia, o co może chodzić. 

Gdy wyszedł, spojrzała na zegarek i zastanowiła się, ile to może potrwać. 

Wolała, by praca nie odbierała im ani chwili cennego, wspólnie spędzanego 

czasu. 

Teraz jednak musi ułożyć Tash do snu. Ma o czym myśleć. Czy to 

wspólne wyjście będzie ich pierwszym z wielu, czy też kiedy Tash 

wyzdrowieje, Nick znowu zacznie zachowywać się jak playboy? Miała nadzieję, 

że nie, bo naprawdę zbliżył się do jej córki. Tash byłaby załamana, gdyby jej 

nowy idol zaczął ją ignorować. 

background image

Jeśli zaś chodzi o jej uczucia... Po tylu latach marzenia o nim odkryła, że 

w rzeczywistości jest on jeszcze bardziej fascynujący, niż sobie wyobrażała. 

Była w nim teraz szaleńczo zakochana. 

Ich praca na oddziale układała się znakomicie. Uzupełniali się wzajemnie, 

jakby czytali sobie w myślach. Zauważyła to nawet Kelly i zaczęła ustawiać ich 

dyżury tak, by pracowali razem. Libby cieszyła się z wyzwania, jakie stanowiła 

dla niej praca przy ciężkich przypadkach, i wiedziała coraz więcej o medycynie 

ratunkowej. Najwięcej jednak uczyła się o tym, jak wiele Nick dla niej znaczy i 

jak szybko stał się w jej życiu kimś niesamowicie ważnym. Gdyby coś ich teraz 

rozdzieliło, złamałoby to jej serce. 

- Libby? - Nick wszedł po pokoju. Zanim jednak zdążyła wstać, żeby 

wyjść za nim, zobaczyła, że kręci głową. - Libby, przepraszam. Coś się stało. 

Muszę odwołać nasze spotkanie. - Jego głos brzmiał dziwnie obco. 

- Masz jakiś problem? Mogę ci w tym pomóc? - zaproponowała cicho. 

Bała się o niego. Nie wiedziała, co mógł mu powiedzieć Doug i dlaczego tak 

bardzo zbladł. Jeśli z nim porozmawia, może się jej zwierzy. 

- Nie. - Nigdy nie zachowywał się tak obcesowo. 

- Przepraszam Libby, ale... Muszę coś przemyśleć. Ja... wrócę. - Zniknął, 

nawet się z nią nie żegnając. 

- Oj, to chyba boli! - zawołała Libby na widok kolejnego pacjenta, gdy 

tylko weszła do gabinetu. 

- To by się zgadzało - wymamrotał mężczyzna. Spora opuchlizna na 

szczęce utrudniała mu mówienie. - Nie mogę jeść, nie mogę mówić, nie mogę 

spać... 

- Od jak dawna pan to ma? - spytała i zaczęła badanie. Chciała namacać 

węzły chłonne i sprawdzić, czy opuchlizna dotknęła tylko tkankę miękką, czy 

także kość szczękową. 

- Kilka dni, ale wydaje się, że dłużej. Strasznie to szybko poszło, zaczęło 

się od bólu zębów, a teraz... - wyjaśnił niewyraźnie i zaraz potem jęknął z bólu, 

background image

bo spróbował otworzyć szeroko usta, by umożliwić jej włożenie palca między 

zęby a policzek. 

- W porządku - powiedziała w końcu. - Jestem prawie pewna, że to tylko 

duży ropień, którego przyczyną jest przypuszczalnie jakiś problem z zębami - 

wyjaśniła. 

- Ale nie będę musiał czekać na wolne miejsce u dentysty? - zapytał, 

wyraźnie przerażony taką perspektywą. 

- Nie jestem aż tak okrutna - uspokoiła go Libby. 

- Zapewne większość dentystów przyjęłaby pana poza kolejnością, ale 

spróbujemy pomóc panu od razu. 

- Co pani zamierza? - Kiedy był już pewny, że otrzyma pomoc, zaczął się 

zastanawiać, na czym ta pomoc będzie polegać. 

- Najpierw dostanie pan zastrzyk znieczulający, ale ropień jest na tyle 

duży, że znieczulenie może nie zadziałać. Nerwy pod ropniem będą wołać o 

pomoc, ale skóra niczego nie poczuje. 

- A co potem? - zapytał. Śledził przygotowania do zabiegu z przerażeniem 

połączonym z fascynacją. 

- Zrobię nacięcie w skórze, żeby wyssać truciznę. Pewnie trzeba będzie 

wprowadzić tampon, żeby ropień nie zaczął się odradzać, zanim się wysączy. 

Opatrzymy pana i odeślemy do domu. Dostanie pan antybiotyki i zgłosi się 

ponownie na zdjęcie drenu i założenie szwu, jeśli okaże się to konieczne. 

         - Brzmi to nieźle - przyznał i zaraz syknął, kiedy łzy napłynęły mu do oczu 

po otrzymanym zastrzyku. 

Zabieg ten był na tyle rutynowy, że umysł Libby mógł pracować na 

dwóch poziomach. Mogła jednocześnie wykonywać pracę i rozpaczać nad 

faktem, że od dwóch dni Nick prawie na nią nie spojrzał, nie mówiąc w ogóle o 

rozmowie. Do złagodzenia tego bólu potrzeba było czegoś więcej niż zwykłego 

znieczulenia. 

background image

W ciemnościach swojego pokoju zdążyła już przemyśleć wszystkie 

możliwe powody, dla których mógł tak nagle zmienić swoje nastawienie do niej. 

Wiedziała tylko tyle, że cała ta sytuacja wynikła po rozmowie z Dougiem. Doug 

był onkologiem, dlatego Libby była przerażona. Nick na przykład mógł się 

dowiedzieć, że ma raka. Myśl, że mógłby zostać sam z takim problemem w 

momencie, kiedy jego rodzice byli w Rosji, przyprawiała ją o ból serca. 

Powinien jednak wiedzieć, że zawsze może liczyć na nią, niezależnie od tego, 

co się stało. Musi zdawać sobie sprawę z jej uczuć i rozumieć, że zrobiłaby dla 

niego wszystko. 

Udała się do kolejnego pacjenta. Spędziła z Nickiem bolesne pół godziny, 

pomagając mu ustabilizować mężczyznę, który zemdlał, zanim recepcjonistka 

zapytała go o nazwisko. Kiedy go badali, jego oddech zrobił się jeszcze słabszy, 

a odruchy mięśniowe zaczęły zanikać. Jednak dopiero gdy Libby przypomniała 

sobie, że zdążył powiedzieć o dziwnym łaskotaniu twarzy i języka, doznała 

olśnienia. 

          - Może to zespół Guillain-Barre'a? - zasugerowała. 

- On jest w coraz gorszym stanie, nie możemy stawiać takich 

definitywnych diagnoz - uciął Nick, któremu udawało się trzymać z dala od niej 

nawet podczas wspólnej walki o życie pacjenta. - Trzeba go przenieść na 

intensywną terapię i podłączyć do systemów podtrzymywania życia! 

Poczuła ulgę, gdy Kelly zlitowała się nad nią i odesłała ją do lżej rannych. 

Niestety kolczyk w uchu dwulatki i nadgarstek boleśnie skręcony podczas 

meczu nie wystarczyły, by ją zająć. Świadomość, że Kelly wyznaczyła jej inną 

pracę, bo widziała, jak się męczy, była bardzo nieprzyjemna. 

Następnie szybko zdiagnozowała złamanie Collesa, powstałe w wyniku 

upadku na deskorolce. Prześwietlenie potwierdziło jej diagnozę. Nastawiła rękę 

i założyła gips, po czym podjęła decyzję. Kiedy skończy dyżur, pójdzie 

sprawdzić, gdzie Nick spędzał wolny czas w ostatnich dniach. Potem zaś Nick 

background image

będzie musiał odpowiedzieć jej na kilka pytań, na przykład czemu nagle 

zostawił Tash, kiedy dziewczynka tak bardzo go potrzebowała. 

Tash była naprawdę zrozpaczona, że Nick przez kolejne dwa dni się nie 

pojawił, i zastanawiała się, co złego zrobiła. Libby wymyślała najróżniejsze 

wymówki, ale była wściekła i nie zamierzała tego tak zostawiać. Nick ma prawo 

mieć problemy, ale jeśli naprawdę chce zakończyć tę znajomość, musi 

przynajmniej wyjaśnić dziecku powody. 

Libby miała zamiar go do tego zmusić. 

- Nick! - zawołała, kiedy wychodził ze szpitala po bardzo stresującym 

dyżurze. 

Na sam dźwięk jej głosu poczuł się jak w siódmym niebie, ale 

jednocześnie przypomniał sobie, czemu praca z nią nagle stała się taka trudna. 

Natychmiast wrócił z obłoków na ziemię. Tchórzliwa strona jego osobowości 

radziła mu uciekać. Muszą porozmawiać, ale on zupełnie nie czuł się na siłach. 

Problem w tym, że w końcu będzie musiał opowiedzieć jej o swoim odkryciu, a 

im dłużej potrwa zwłoka, tym trudniej będzie mu wyjaśnić, dlaczego nie zrobił 

tego od razu. Przez ostatnie dni on po prostu potrzebował czasu, by wszystko 

sobie przemyśleć i zastanowić się, jak powinien się zachować. Libby 

najwyraźniej uznała, że ten czas się skończył. 

Na pięknej, drobnej twarzy Libby rysowała się determinacja. Była ona 

dowodem, jak bardzo Libby się zmieniła, i Nick wbrew sobie musiał się 

uśmiechnąć. 

Nad czym on w ogóle się zastanawia? Kocha Libby i kocha Tash. Jeśli 

tylko go zechcą... 

- Musimy porozmawiać - oznajmiła Libby, gdy znalazła się na tyle blisko, 

że nie musiała krzyczeć. - Masz czas teraz, czy wolisz umówić się ze mną na 

później? 

- Możemy porozmawiać teraz, ale myślałem, że będziesz z Tash. 

background image

- Między innymi o tym chcę porozmawiać. Poprosiła mnie, żebym 

spytała, co złego zrobiła, że przestałeś ją lubić! 

Nick zaklął, zadowolony, że Libby nie zna rosyjskiego. 

- Nie sądziłem, że tak to zinterpretuje. 

- W tym wieku wszystko się tak interpretuje. Pewnie uważa, że jest też 

odpowiedzialna za globalne ocieplenie, głód w Afryce i niszczenie lasów 

tropikalnych. 

Było to tak nonsensowne, że Nick się uśmiechnął. 

- Masz rację. - Ujął rękę Libby i modlił się, by znaleźć właściwe słowa, 

które nie zrujnują jego szansy. - Musimy porozmawiać, ale lepiej to zrobić w 

miejscu wygodniejszym niż szpitalne schody. 

Zaproponował rybę z frytkami, wstąpili więc do pobliskiej restauracji i 

zamówili jedzenie na wynos, żeby zjeść u niego. 

- Czego się napijesz? Mam wodę, sok, kawę i herbatę - wyliczał, sięgając 

po talerze. - Nie mam alkoholu. Piwo się skończyło, a dla jednej osoby nie 

warto otwierać wina, więc rzadko je kupuję. 

- Wystarczy woda, chyba że będziesz robić coś ciepłego dla siebie. - 

Wzięła od niego talerze. - Wyłożę jedzenie, a ty coś mi nalej. 

Szybko przygotowali posiłek i usiedli. Mały stolik ustawiony był przy 

oknie, z którego roztaczał się piękny widok: nieco zaniedbany ogródek, a za nim 

pola i drzewa aż po horyzont. Trawnik wymagał kosiarki, ale nie robiło to złego 

wrażenia, przeciwnie, było rozczulające. Ponadto w tym stanie bardziej pasował 

do pięknej szachownicy pól niż stal, beton albo deski, którymi udekorowałby go 

każdy znany projektant. 

Po chwili Libby przystąpiła do ataku. 

- Unikałeś mnie i Tash od rozmowy z Dougiem. Muszę wiedzieć... - 

Odetchnęła gwałtownie. - Nick, czy on ci powiedział, że masz raka? Czy to 

dlatego nie chciałeś ze mną, z nami rozmawiać? 

Nick wstał z krzesła, wziął ją za ręce i przytulił. 

background image

- Nie, Libby, to nie to. - Przytulił ją mocniej i zdał sobie sprawę, jak ta 

kobieta jest krucha i delikatna. Wiedział też, że wbrew pozorom jest to najmniej 

krucha kobieta, z jaką kiedykolwiek będzie miał do czynienia. 

Pamiętał, jak w końcu się. mu zwierzyła i opowiedziała nie tylko o 

napadzie, śpiączce i amnezji, ale też o koszmarach, które ją wciąż nawiedzały. 

Kiedy pomyślał, przez co przeszła, zrozumiał, że stała się silniejsza, podczas 

gdy inni w podobnej sytuacji już dawno by się załamali... 

Nie mógł tylko przewidzieć, jak zareaguje na jego rewelacje. 

- A więc mów, Nick - poprosiła, jakby czytając mu w myślach. - Powiedz, 

co się dzieje. 

- Doug Andrews dostał wyniki badań niektórych kandydatów na dawców. 

- I chciał, żebyś to ty przekazał mi złe wiadomości? Nick, to nie twoja 

wina i na szczęście mamy jeszcze trochę czasu na szukanie. Tash jest w trakcie 

chemii. Jeśli nastąpi remisja, będziemy go mieli więcej. Może dawca w ogóle 

nie będzie potrzebny, jeśli... 

- Nie, Libby. Źle mnie zrozumiałaś - przerwał jej, kiedy tylko zdołał 

zapanować nad głosem. To było takie typowe, że chciała go pocieszyć, choć 

przecież sama musiała być rozczarowana. - Dowiedziałem się czegoś innego. 

Znaleźli doskonałego dawcę, ale zgodnie z zasadami tego szpitala, dawcy i 

biorcy nie wiedzą nic o sobie, jeśli nie są spokrewnieni. 

- Znaleźli dawcę! - zawołała uszczęśliwiona, wyrwała się z jego objęć i 

zaczęła skakać jak szalona. - To cudowne! Czy to ktoś ze szpitala? Z naszego 

oddziału? Nick, naprawdę nie możesz mi powiedzieć? Tak bym chciała mu 

podziękować za to, że się przebadał... 

- Uspokój się, Libby. Chodź do mnie. 

Znów chwycił ją w objęcia. Jeśli nie spodoba jej się ta wiadomość, 

pewnie więcej mu na to nie pozwoli. 

- Uważam, że powinnaś wiedzieć, bo gdyby wszystko potoczyło się 

inaczej... Libby, to ja mogę być tym dawcą. 

background image

Najpierw nie zrozumiała jego słów, a potem nie mogła w nie uwierzyć. 

Wysunęła się z jego objęć, czując złość. 

- Chcesz powiedzieć, że wiesz o tym od dwóch dni? - zawołała, rozdarta 

między radością i nagłą ochotą, by nim potrząsnąć. - Czemu tak długo czekałeś? 

Wiedziałeś, że przestanę się zamartwiać, że będę szczęśliwa... 

- Libby, to nie wszystko - przerwał jej poważnym głosem. Znów 

wyciągnął ręce, ale ona nie była jeszcze gotowa mu wybaczyć. - Chodź, muszę 

ci wyjaśnić parę spraw. 

- Znowu tajemnice? - zapytała wyzywająco, ale wróciła na swoje miejsce 

przy stole. 

Nick zbierał myśli, ściskając kubek z zimną herbatą tak mocno, że 

zbielały mu knykcie, i zdawał się liczyć swoje żyły na wierzchu dłoni. Libby 

znów się przestraszyła. 

To powinna być taka cudowna chwila! Dowiedziała się, że Tash ma 

szansę na przeszczep. Teraz... 

- Ile pamiętasz z czasów studenckich? - zapytał nagle. - Jak duże masz 

luki w pamięci? 

- O ile wiem, nie zapomniałam niczego, czego się nauczyłam - wyjaśniła. 

- A jeśli chodzi o życie towarzyskie? 

To było trudniejsze pytanie. Jeśli nie wie, jaką była samotniczką, to 

znaczy, że kompletnie jej nie zauważał. 

- Nie miałam życia towarzyskiego. Poświęcałam cały czas na naukę - 

odrzekła krótko. - Nie miałam chłopaka i nie chodziłam na randki. Chłopcy nie 

interesowali się mną, a ja nimi. - Jak mogłaby się nimi interesować, skoro tylko 

jeden z nich przyprawiał ją o przyspieszone bicie serca? 

- Możesz tego nie pamiętać, ale tak było tylko do pewnego momentu. Coś 

się zmieniło na krótko przed połowinkami. 

Jego słowa sprawiły, że zamarła. 

background image

- Był ktoś, kto się tobą interesował. Interesował się prawie od początku, 

ale za dużo czasu spędzał na nauce, próbując ci dorównać, chociaż w 

rzeczywistości chciał... 

- Co? Kto? 

- Potem zdarzył się wieczór, kiedy lało jak z cebra. Ten ktoś zobaczył, że 

jacyś gówniarze kradną ci parasol i że stoisz sama w deszczu. Nie mógł cię 

zostawić. 

- To się naprawdę zdarzyło? - Postrzępione fragmenty wspomnień nagle 

się wyostrzyły. - Zawsze sądziłam, że to sen, a nie wspomnienie. Że to tylko 

marzenie... 

Zaczerwieniła się, kiedy zrozumiała, do czego mu się właśnie przyznała, a 

potem zrobiło jej się gorąco na wspomnienie intymnych szczegółów z innych 

snów. To też nie mogły być wspomnienia... 

                   

                       ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Zmusiła się, by popatrzeć Nickowi w oczy. Miała nadzieję, że znajdzie w 

nich wyjaśnienie swoich wątpliwości. To, co zobaczyła, sprawiło, że serce 

zaczęło jej bić znacznie szybciej, a w jej głowie pojawiło się więcej pytań. 

- Powiedz mi, co się stało - poprosiła - to może koszmary miną. 

- Nic nie wiem o tym wieczorze, kiedy cię napadnięto - powiedział 

szybko i spuścił wzrok na swoje dłonie, w których wciąż trzymał kubek. - 

Libby, czułem się winny, odkąd mi to powiedziałaś, bo tego dnia mieliśmy się 

spotkać i uczcić połowinki, ale coś mnie zatrzymało. Kiedy wreszcie 

przyszedłem, nigdzie cię nie było i pomyślałem, że pewnie wróciłaś do domu. 

Znowu popatrzył jej w oczy. 

- Szukałem cię, szalałem ze strachu o ciebie. 

- Jego oczy nie ukrywały, że bardzo wtedy cierpiał. 

- Zupełnie jakbyś się rozpłynęła w powietrzu. Wreszcie usłyszałem, że 

podobno przeniosłaś się do innej szkoły.    

Sip A43

 

background image

 

- Kola... - szepnęła. Nie mogła sobie wybaczyć, że skazała go na ten 

koszmar, chociaż zrobiła to nieświadomie. 

- Tak właśnie mnie nazywałaś - rzekł z uśmiechem. - Powiedziałem ci, że 

tak mawiała do mnie moja mama. To rosyjskie zdrobnienie imienia Mikołaj. Ty 

też zaczęłaś go używać. 

- Czyli... - Chciała zadać mu tyle pytań, że nie wiedziała, od czego zacząć. 

- Jak długo byliśmy... parą? Jak blisko z sobą byliśmy, zanim... 

- Chodziliśmy ze sobą trzy tygodnie, jeśli tak można to określić, skoro 

większość czasu spędzaliśmy na wspólnej nauce - dodał z kwaśnym uśmiechem. 

Zaraz jednak znów spoważniał i wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć. Potem 

stracił odwagę i jego dłoń zatrzymała się parę centymetrów od niej. - Nie 

mogłem uwierzyć, że to były tylko trzy tygodnie, Libby. To było tak, jakbyśmy 

się znali od zawsze, jakbyśmy byli sobie przeznaczeni. 

- Czy my... - Nie mogła tego powiedzieć. To głupie, przecież jest 

lekarzem, codziennie widuje nagie ciała i bada ich najbardziej intymne części. A 

teraz nie może... 

- Tak - szepnął, odpowiadając na pytanie, którego nie zadała. Jego oczy 

pociemniały. 

Czy wspominał te same sceny, które pojawiały się w jej snach? Przez 

które budziła się bez tchu, z wielkim poczuciem pustki? Jej wspomnienia były 

tak fragmentaryczne, że prawie pozbawione sensu. Czy on pamięta wszystko? 

Każdy pocałunek, każdy dotyk, każde czułe słowo? 

- Sypialiśmy ze sobą od początku. - Jego głos był ochrypły od emocji. - 

To było jak eksplozja. To było doskonale, nieuniknione... 

W jego słowach i oczach była tak wielka namiętność, że ogarnęło ją 

gorąco. Musiała silą się powstrzymać, by nie podejść do Nicka i nie sprawdzić, 

czy mogą coś z tych wspomnień odtworzyć. 

background image

- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś, kiedy zaczęliśmy razem pracować? 

To już tyle czasu... 

- Najwyraźniej nie masz pojęcia, co to jest męskie ego. - Skrzywił się. - 

Pozwól, że udzielę ci kilku lekcji. Lekcja pierwsza. - Podniósł palec. - Nie 

lubimy, kiedy kobiety są mądrzejsze od nas. To oczywiście nie twoja wina, że 

jesteś mądrzejsza niż większość z nich. Wiem też, że to nielogiczne, ale to nie 

zmienia faktu, że mamy z tym problem. Lekcja druga: nie lubimy, kiedy nas 

rzucacie. To źle wpływa na poczucie wartości. Nie znam się na tym i nie wiem, 

czy gorzej jest zostać rzuconym bez powodu, czy zostać rzuconym dla innego 

mężczyzny lub nawet innej kobiety. 

Libby roześmiała się, słysząc, że Nick żartuje, niemniej wiedziała, że za 

tymi słowami kryje się odpowiedź na jej pytanie. 

- Wyjaśnienie przyjęte i zrozumiane - powiedziała ze śmiechem. - W 

przyszłości będę się w twoim towarzystwie zachowywać jak przygaszona 

żarówka. 

- Jelizawieta, nikt nie mógłby cię wziąć za przyćmioną żarówkę, choćbyś 

nie wiem jak chciała. To dlatego... - Zamilkł i westchnął. - To dlatego unikałem 

cię przez tych kilka dni. Musiałem uporządkować myśli, bo ty byś się od razu 

zorientowała, że coś ukrywam. 

- Mówisz, że musiałeś się zastanowić, czy możesz mi powiedzieć, kto jest 

dawcą. Myślę, że to nie wszystko - zauważyła cicho. - Jest jeszcze coś... 

- A widzisz, to właśnie miałem na myśli - odparł równie cicho. - Masz 

rację, jest jeszcze coś. 

- I to właśnie powiedział ci Doug? Czy są jakieś przeszkody, żebyś został 

dawcą dla Tash? 

- Nie. Wręcz przeciwnie. - Pochylił się w jej kierunku i wziął ją za ręce, 

wreszcie odstawiwszy kubek. - Libby, Doug wyjaśnił mi, że wyniki są wręcz 

idealne. Powiedział, że gdyby mnie nie znał, mógłby przypuszczać, że jestem 

ojcem Tash. 

background image

Oczy Libby rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu, a z jej ramion zniknął 

ciężar, który dźwigała, odkąd dowiedziała się o ciąży. 

- Tash nie jest wynikiem gwałtu? Jest twoją córką? 

- Oczywiście zabezpieczaliśmy się, kiedy się kochaliśmy, wiedząc, że to 

nie był najlepszy moment na dziecko. Ale, jak to mówią, nic nie jest doskonałe. 

Możemy zrobić testy DNA, jeśli chcesz się upewnić - zaproponował. - Ale ja 

ich nie potrzebuję, żeby wiedzieć, że jest moja. 

To wystarczyło, by z jej oczu popłynęły łzy. Nick znalazł się przy niej, 

wziął ją na ręce i zaniósł do salonu. 

- Nie płacz, Jelizawieta. Mamy tyle spraw do omówienia, tyle planów... 

- Jak mnie nazwałeś? Mówiłeś to już wcześniej. 

- Jelizawieta - odparł wolno. - To po rosyjsku „Elżbieta". Tak miała na 

imię moja babuszka. Moja babcia. Tash to zdrobnienie od Natashy, ale możesz 

nie wiedzieć, że tak w Rosji mówi się do kobiet, które noszą imię Natalia. Tak 

ma na imię moja matka. 

- Chcesz przez to powiedzieć, że nadałam mojej córce imię po twojej 

mamie, chociaż nie pamiętałam... 

- No i powiedz, jak my, zwykli śmiertelnicy, możemy się mierzyć z 

takimi geniuszami jak ty? 

Ten żart sprawił, że przestała płakać i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, 

jak wygodnie jest jej w ramionach Nicka na kanapie. Przez chwilę siedziała bez 

ruchu, napawając się zupełnie nowym uczuciem. Ktoś się o nią troszczy i o nią 

dba. Znała to tylko ze snów: silne ramiona tulące ją do piersi, jej głowa 

wygodnie ułożona między jego ramieniem i szyją, w miejscu jakby dla niej 

stworzonym. Różnica wzrostu, wyraźna kiedy stali, znikała, kiedy siedzieli 

przytuleni. Musiała tylko przekręcić głowę i unieść brodę, by móc go 

pocałować. 

To była wspaniała myśl, ale zanim zdążyła się poruszyć, zabrzęczał 

głośno jeden z pagerów. 

background image

- To w kuchni, czyli mój - westchnęła Libby. Wysunęła się z uścisku 

Nicka i wstała. 

- Nie mogą oczekiwać, że przyjedziesz. Twoje nazwisko jest daleko na 

liście, jeśli nawet kogoś im brakuje. 

- To nie ostry dyżur -jęknęła Libby. - To onkologia. Coś się stało z Tash... 

- Zadzwoń i zapytaj, zanim umrzesz na serce, zastanawiając się, czego 

chcą - zasugerował Nick i podał jej telefon. 

Libby zauważyła jednak, że on także zbladł. 

- Mówi Libby Cornish, odpowiadam na wezwanie z onkologii - rzekła 

szybko, kiedy uzyskała połączenie. 

- Chwileczkę. Pan Andrews chciał z panią porozmawiać. 

- Czy chce, żebym przyjechała? Czy jest jakiś problem z moją córką? 

Nazywa się Natasha Cornish. Mogę tam być już za kilka minut, jeśli... 

- Libby, tu Doug Andrews - przerwał jej spokojnie męski głos. - Przestań 

panikować. To nie jest zła wiadomość. 

To zapewnienie sprawiło, że ugięły się pod nią nogi. Musiała oprzeć się o 

ścianę, by nie upaść. 

- Nie? - spytała zachrypłym głosem. - A jaka? 

- Co byś powiedziała na dobrą, dla odmiany? - Libby usłyszała radość w 

jego głosie i wyobraziła sobie uśmiech na jego twarzy. - Na przykład taką, że na 

tym etapie wyniki Tash są absolutnie doskonałe? 

- Nie! Naprawdę? Nie mogę w to uwierzyć! Czyli wszystko jest w 

porządku? 

- W jak najlepszym. 

- Jesteś pewny? - Tak bardzo przyzwyczaiła się, że wszystko w jej życiu 

idzie źle, że nie umiała przyjąć dobrych wiadomości. 

- Libby, wyniki są tak dobre, że zamierzam pójść do domu, zabrać żonę 

na kolację i to uczcić. - W jego głosie zabrzmiała taka pewność, że Libby 

pozwoliła sobie wreszcie na nadzieję. - Proponuję, żebyś postąpiła tak samo, a 

background image

potem porządnie się wyśpij. Mam wrażenie, że ten brzdąc niedługo zacznie 

funkcjonować na pełnych obrotach i będziesz potrzebowała dużo siły, żeby nad 

nią zapanować. 

- Słyszałeś, Kola? - zapytała, gdy odłożyła słuchawkę. Obróciła się w jego 

ramionach, by na niego spojrzeć. Nie zauważyła nawet, jak łatwo przyszło jej 

użycie tego zdrobnienia. - Słyszałeś, co on mówił? 

- Każde piękne słowo! - zawołał. - Dlatego właśnie tak się przyciskałem 

do słuchawki. 

- Chemia zaczęła działać! Czy to nie cudowne? 

- Wspaniałe! - Uśmiechnął się szeroko. - Naprawdę trzeba to uczcić. 

Skoro lekarz kazał... - Podniósł ją i okręcił, zanim schylił się, by ją pocałować. 

Na początku w ich pocałunku była tylko radość z poprawy zdrowia Tash, 

ale to szybko uległo zmianie. Wkrótce Libby nie była już w stanie myśleć. 

Zaczęło się od świętowania dobrej wiadomości, ale szybko stało się czymś 

więcej. Byłaby szczęśliwa, mogąc całować się z nim w nieskończoność, ale on 

rozluźnił uścisk i uklęknął. 

- Wyjdź za mnie, Libby. - Lekko dyszał po gorącym pocałunku. - Wiem, 

że na dowód masz tylko moje słowa, ale uwierz, że zaczęliśmy planować 

wspólną przyszłość już wtedy. Kiedy myślałem, że straciłem cię na zawsze, 

wiedziałem, że nigdy nie pokocham żadnej kobiety tak jak ciebie. Straciliśmy 

mnóstwo czasu, nie marnujmy ani chwili. Wyjdź za mnie jak najszybciej. 

Libby nawet nie podejrzewała, że istnieje takie szczęście. 

- Wyjdę za ciebie, ale pod jednym warunkiem - oznajmiła, podniosła go z 

klęczek i zarzuciła mu ręce na szyję. 

- Zrobię wszystko, co tylko chcesz - obiecał. 

- Pomóż mi odtworzyć pierwsze chwile spędzone razem, żebyśmy mogli 

się dzielić wspomnieniami. 

Zaśmiał się, zachwycony tym pomysłem. 

background image

- Nie mogę ci obiecać, że uda mi się odtworzyć tę ulewę i wolałbym, żeby 

nikt nie kradł ci parasola. Ale jeśli chodzi o wszystko pozostałe, to z 

przyjemnością... 

- Nie martw się, Libby. Tash będzie z nami dobrze - obiecała Leah. Jej 

synek, Ethan, spał słodko wtulony w suknię druhny, którą miała na sobie. 

- Oczywiście. Kiedy znudzi jej się zabawa z E-thanem, ma przecież 

Megan - dodała Maggie, a mała Megan spróbowała ukoić ból ząbkujących 

dziąseł, żując suknię mamy. 

- Pewnie, mamusiu. Będzie mi dobrze - zapewniła Tash, przeskakując 

wesoło z jednej nogi na drugą. Miała niewiele dłuższe włosy niż niemowlęta, ale 

przynajmniej odrastały gęste i zdrowe. - Ty i tatuś możecie pojechać na miesiąc 

miodowy. I poproszę o siostrzyczkę! 

- Nie mam pojęcia, kto ją do tego namówił - westchnęła Libby ze 

świadomością, że odtąd wszyscy będą przyglądać się jej talii. - Rodzice Nicka 

są niepocieszeni, że nie załapali się na całą zabawę z małą Tashą. 

- Nie oni jedyni. - Leah uśmiechnęła się i spojrzała przez ramię na swoich 

teściów, którzy niedawno wrócili na stałe z Nowej Zelandii. - Przynajmniej 

rodzice Davida wreszcie wszystko sobie wyjaśnili. Mama na pewno pozostanie 

nieco nadopiekuńcza, ale przynajmniej mają teraz wnuki, o które mogą się 

troszczyć. Jego ojciec też wreszcie zacznie pomagać... 

Nie musiała mówić więcej, szczególnie przy Tash. Wszystkie trzy 

słyszały o awanturze, która wybuchła, kiedy David powiedział rodzicom o 

Libby. Największą niespodziankę sprawił im ojciec Davida. Po tylu latach życia 

z poczuciem winy wyznał wreszcie żonie, że to jej obsesja popchnęła go w 

ramiona sekretarki. Oznajmił, że Libby, jego odzyskana córka, jest niewinną 

ofiarą tej sytuacji i powitał ją w rodzinie ffrenchów z otwartymi ramionami. 

Jego żona nie miała wyboru i postąpiła tak samo. 

background image

Kiedy po powrocie z Nowej Zelandii poznali Libby i jej córkę, Tash 

natychmiast podbiła serce starszej pani. Była bardzo szczęśliwa, że poznała 

jeszcze jedną babcię. 

- Pomóc ci się przebrać, zanim pojedziecie? - zaproponowała Leah. - 

Jesteś spakowana? 

- Tak. Za pięć minut będę gotowa. - Wskazała na swoją suknię w kolorze 

kości słoniowej. - Wiecie, że nie przepadam za wymyślnymi sukienkami. 

- Nie ma koronek ani falbanek, ale nie mogłaś sobie wybrać bardziej 

odpowiedniej - odrzekła Maggie szczerze. - Ten kolor podkreśla twoje włosy, 

wyglądasz jak elf i... Nigdy nie zgubię tych kilku kilo, które mi przybyło w 

czasie ciąży! 

- A nie było warto? - zapytała przekornie Leah. 

- Oczywiście, każdy gram był tego wart - przyznała Maggie i ucałowała 

pokrytą delikatnym puszkiem głowę córeczki. - Poczekaj tylko, Libby, już 

niedługo. 

- Niedługo będzie w samochodzie, w drodze na romantyczny miesiąc 

miodowy-przerwał jej brat, by oszczędzić Libby zażenowania. - Libby, 

proponuję, żebyś poszła się przebrać, bo rodzice nie wypuszczą twojego męża i 

nie pojedziecie. 

Twojego męża... 

Libby poczuła, jak przenika ją dreszcz rozkoszy. Przy przeciwległej 

ścianie stał Kola, pogrążony w rozmowie z rodzicami Davida. Podniósł oczy i 

popatrzył na nią, jakby wiedział, że o nim myśli. Chodźmy stąd, mówiły jego 

oczy. Wokół nich było zbyt wiele osób, aby Kola mógł spełnić obietnicę, którą 

złożył jej w dniu ich zaręczyn. 

Mieli wtedy ochotę dać się ponieść namiętności, ale postanowili odłożyć 

to do nocy poślubnej. Wtedy odtworzą swoje wspomnienia. Już za parę godzin... 

- Uff! Czy ktoś jeszcze czuje żar bijący od tych dwojga? - zażartowała 

Maggie. - Jeszcze moment, a nastąpi samozapłon! 

background image

Libby zaśmiała się, ale jej policzki poróżowiały, kiedy szła się przebrać. 

- Więc co pamiętasz z naszego pierwszego razu? - zapytał już w hotelu, 

kiedy ona drżącym rękami próbowała otworzyć walizki. - Pamiętasz cokolwiek? 

Ze zdumieniem stwierdziła, że gdy weszła do apartamentu dla 

nowożeńców i zobaczyła wielkie łoże z baldachimem, ogarnęła ją straszna 

trema. 

- Na pewno nie stało się to w takim łóżku! 

- Owszem, ale przyznaj, że pogoda była identyczna - zauważył. Dudnienie 

deszczu o parapet na chwilę się nasiliło. - Chcesz wyjść na balkon, żeby 

wprawić się w odpowiedni nastrój? 

- Czy chcę znowu wyglądać jak zmokła kura? Może jednak nie... - 

zaprotestowała. - Mam na sobie jedwabną sukienkę! Poza tym nie masz 

parasola, żeby mnie uratować. 

- Czyli jestem zardzewiałym białym rycerzem? Porażka już przy 

pierwszym zadaniu? - spytał przygnębiony. 

- Mój rycerzu, o to się nie kłopocz. Twe zadanie nie jest skończone. - Na 

szczęście żarty sprawiły, że trema zaczęła znikać. - Na pewno odzyskasz honor. 

- Będę się starał - szepnął, objął ją i podniósł, by oprzeć o najbliższą 

ścianę. - Więc ile pamiętasz? Czy to coś ci przypomina? 

Pamiętała, że się śmiali i potykali, kiedy w deszczu biegli w kierunku 

wejścia do budynku, w którym mieszkała. Pamiętała, jak oboje ucichli, kiedy 

Nick patrzył na nią tak, jakby miał już jej nigdy nie zobaczyć. A potem porwał 

ją w ramiona i oparł o brudną ścianę, by po raz pierwszy ją pocałować. Zupełnie 

tak, jak to sobie wyobrażała... 

- Nie jest tak samo - zauważyła, drżąc z niecierpliwości. - Pamiętam, że 

wtedy nie marnowałeś czasu na rozmowę, tylko mnie całowałeś. 

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, pani... 

- Czy teraz zaczniesz błagać o litość? - zapytał Nick kilka godzin później, 

kiedy próbowali złapać oddech. 

background image

- Wtedy nie błagałam, prawda? - zauważyła, przeciągając palcami po jego 

klatce piersiowej. 

- Przerwaliśmy tylko dlatego, że musieliśmy iść do poradni i... 

Urwała, kiedy zdała sobie sprawę, co powiedziała. Poczuła, że Nick 

zamarł. 

- Pamiętasz to? - zapytał cicho, jakby się bał, że każdy hałas zniszczy 

odbudowane wspomnienia. 

- Nie wiem. - Czuła głęboki spokój. Musi spróbować mu to wyjaśnić. - 

Moje życie zawsze było niepełne. Kiedy byłam mała, brakowało mi taty. 

Później, w szkole, uczyłam się lepiej od innych i zawsze stałam z boku. Tak 

samo na studiach. 

- Byłaś mądrzejsza i się we mnie podkochiwałaś 

- drażnił ją Nick. 

- Mam niemiłe wrażenie, że w ogóle nie powinnam była ci tego mówić. - 

Popatrzyła na niego obrażona. - Ale to prawda. Potem porównywałam do ciebie 

wszystkich mężczyzn, chociaż nie pamiętałam, że byliśmy kiedyś razem. 

- Wracamy więc do mojego pytania - zauważył i chwycił ją za rękę, 

powstrzymując jej dalszą wędrówkę po jego ciele. 

- Nie znam odpowiedzi - powtórzyła. - Nie wiem, czy wszystko wydaje 

mi się znajome, bo tyle o tym rozmawialiśmy, czy dlatego, że naprawdę sobie to 

przypomniałam. Może to spełnienie marzeń, a może jest po prostu tak, jak 

powinno być. 

- I naprawdę jest ci wszystko jedno? 

- Naprawdę - powiedziała z radością, kiedy zrozumiała, że to prawda. - 

Ten samotny kącik w moim sercu, ta część mnie, która zawsze pragnęła rodziny 

i przyjaciół, zniknęła. Oprócz nas trojga są twoi rodzice, którzy nagle zostali 

dziadkami i już mówią, że im więcej wnuków, tym lepiej. Jest powiększająca się 

rodzina ffrenchów... 

background image

- Ale...? - zapytał, gdy umilkła, a ona uśmiechnęła się na myśl o tym, jak 

trafnie ją rozszyfrował. 

- Ale chociaż mam wreszcie wymarzoną rodzinę, jedyne, co się teraz dla 

mnie liczy, to my i nasza miłość. 

- A dzieci, które będą z nami ją dzielić? - zapytał. 

- Moi rodzice nie mogą się doczekać dobrej wiadomości. 

- Nie możemy ich rozczarować - zgodziła się. 

- Ale to może potrwać. Żeby stworzyć doskonałą rodzinę... możemy 

potrzebować godzin ćwiczeń, zanim zrobimy to porządnie. 

- Czy to jest jeszcze jeden obowiązek rycerza? 

- To może być trudne zadanie, które potrwa całe łata, mój rycerzu - 

ostrzegła i westchnęła z rozkoszy. 

- W tej sytuacji, pani - rzekł półgłosem, całując ją gorąco - nie 

powinniśmy tracić ani chwili... 

 

 

                                  KONIEC