background image

Vicki Lewis Thompson

BĄDŹ MOJĄ WALENTYNKĄ

(Be mine, Valentine)

background image

ROZDZIAŁ 1

Wszystko zaczęło się tamtego dnia, gdy spadł śnieg. Wiele łat później Roxie zastanawiała 

się,   czy   i   to   było   sprawką   starego   Charliego.   Jeśli   jednak   mówił   o   sobie   prawdę,  
wyczarowanie małej burzy śnieżnej w lutym, nawet w środku pustyni, nie wymagało zachodu. 
Niezwykła pogoda mogła być, oczywiście, zbiegiem okoliczności, jak i wszystko, co zdarzyło 
się później. 

W piątkowe popołudnie całe Tucson przykrył śnieg. Roxie nie mogła uwierzyć, że to, 

zdawać by się mogło, naturalne przyrodnicze zjawisko może spowodować takie zamieszanie. 
Przez dwadzieścia siedem zim spędzonych w New Jersey tyle się napatrzyła na śnieg, że 
przestał robić na niej wrażenie. Najwyraźniej zupełnie inaczej sprawa miała się z jej kolegami 
z   pracy.   Kilku   rzuciło   się   do   okien   z   pełnymi   niedowierzania   okrzykami,   pozostali   zaś 
wybiegli na ulicę i próbowali chwytać płatki w dłonie. 

Jak dzieci, pomyślała Roxie. Interesanci, cierpliwie czekający w kolejkach, poszli w ślady 

urzędników. Ratusz niemal opustoszał. Roxie nie ruszyła się od biurka, postanawiając nie 
przerywać pracy. 

Tylko ona zauważyła, że do poczekalni wszedł stary Charlie. W ręku, jak zwykle, trzymał 

swą zniszczoną teczkę. 

–   Co   za   miła   niespodzianka,   Charlie.   –   Roxie   wstała   zza   biurka,   by   uciąć   sobie   ze 

starszym panem małą pogawędkę. Uważała go za swego najlepszego przyjaciela w Tucson, 
co nie najlepiej świadczyło o jej życiu towarzyskim. Chociaż Charlie był naprawdę przemiły, 
wszyscy dookoła wiedzieli, że to włóczęga. 

Jego domem była ławka w pobliskim parku, a cały dobytek trzymał w starej teczce, z 

którą się nigdy nie rozstawał. Jadał w pobliskich bezpłatnych  jadłodajniach. Musiał mieć 
jednak jakieś źródło dochodów, skoro każdego ranka przynosił czerwoną różę i wkładał ją do 
wazonu,   stojącego   na   szarym   laminowanym   blacie.   Utrzymywał,   że   to   dla   przyszłych 
małżonków, przychodzących do ratusza złożyć papiery. Zwykle ktoś z pracowników stawiał 
mu w zamian lunch. Ostatnio, po awansie, tym kimś była najczęściej Roxie. Co to za różnica 
przygotować   dwie   kanapki   zamiast   jednej?   Doprawdy   żadna,   poza   tym   bardzo   lubiła 
towarzystwo Charliego. – – Co cię tu dziś sprowadza? – Roxie oparła się o szary blat i posłała 
Charliemu czarujący uśmiech. 

– Jak to co? Te piękne niebieskozielone oczy i wspaniałe rude loki, moja droga. 
–   Daj   spokój,   Charlie.   Moje   oczy   i   rude   loki   nigdy   przedtem   nie   odciągały   cię   od 

popołudniowej partyjki szachów. Co się stało?

–   Jeśli   mam   być   szczery,   pogoda   zrobiła   się   paskudna   i   postanowiłem   poszukać 

schronienia w umiarkowanym klimacie twojego biura. – Zdjął wytarty filcowy kapelusz i 
strzepnął resztki śniegu z zatkniętego za wstążkę piórka. – Nie spodziewałem się takiej zimy 
w Arizonie. 

Za każdym razem Roxie była na nowo zaskoczona. Można by przypuszczać, że rozmawia 

background image

z szacownym profesorem jakiegoś europejskiego uniwersytetu. Jednak z bliska wychodziło na 
jaw, że rękawy tweedowej  sportowej marynarki  są wystrzępione,  przy kamizelce  brakuje 
guzika, kieszeń spodni jest rozerwana, a czerwona muszka ma przetarte brzegi. 

Koledzy Roxie zaczęli powoli wracać do biura. 
– Wciąż pada – oznajmił ktoś radośnie. – Powinniśmy chyba wcześniej skończyć pracę, 

bo jazda do domu może być niebezpieczna. 

– Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś robił tyle szumu z powodu odrobiny śniegu. – Roxie 

pokręciła głową. 

– To upojenie nieznanym – wyjaśnił Charlie. 
– Masz rację – przyznała Roxie. Po raz setny zadała sobie pytanie, jak taki wykształcony 

człowiek mógł stać się włóczęgą. – Może nie powinnam pytać, ale... co zrobisz, jeśli dziś w 
nocy będzie naprawdę zimno?

Charlie   obrzucił   ją   przenikliwym,   a   jednocześnie   pełnym   aprobaty   spojrzeniem,   jak 

gdyby była jego ulubioną uczennicą, która zadała właściwe pytanie. 

– Nie mam zielonego pojęcia – odrzekł, wyjmując z kieszeni śnieżnobiałą chusteczkę, by 

przetrzeć szpilkę w kształcie ósemki, która wpięta poziomo w klapę marynarki, przypominała 
symbol nieskończoności. 

Już wiele tygodni temu Roxie odkryła, że szpilka jest z prawdziwego złota. Szpilka oraz 

cynowe szachy, które stale nosił w teczce, były prawdopodobnie całym majątkiem Charliego. 

Do tej pory wydawał się zadowolony ze swego losu, ale do dzisiaj zima była wyjątkowo 

łagodna, nawet jak na Tucson. 

– Są tu chyba jakieś schroniska – zauważyła – ale, niestety, nie znam żadnych adresów. 
– Zapewne są przepełnione. Sądzę, że wystarczy mi moja ławka. Dołożę jeszcze jedną 

warstwę gazet. 

– To nie brzmi  zachęcająco.  – Roxie  wyobraziła  sobie długą, mroźną  i śnieżną noc, 

Charliego przykrytego tylko gazetami. A jeśli zamarznie na śmierć? Nigdy przedtem zbytnio 
się o niego nie martwiła, ale było dużo cieplej. – Charlie, myślę, że powinieneś zamieszkać u 
mnie, dopóki pogoda się nie poprawi. 

– U ciebie? – Niebieskie oczy Charliego rozbłysły, pokręcił jednak przecząco głową. – O 

nie, nie chciałbym ci sprawić kłopotu. 

– To żaden problem. Osbornowie mają nieduży domek gościnny.  Nikt nie będzie cię 

krępował. 

– Domek gościnny? Nie pamiętam, żebyś o nim wspominała. 
– Nie było okazji. Wybierali się do mnie rodzice, skoro jednak nic z ich planów nie 

wyszło, czemu ty nie miałbyś z niego skorzystać?

– Nie cierpię się narzucać – rzekł z wahaniem Charlie. 
– Nie pleć głupstw. – Roxie coraz bardziej zapalała się do swego pomysłu. Czuła się 

osamotniona. Chociaż Osbornowie poznali ją przed wyjazdem z sąsiadami, krępowała się do 
nich chodzić, tym bardziej że nie byli zbyt towarzyscy. 

Miała oczywiście Como, ale przecież to tylko zwierzę. Roxie szukała w myślach jakiegoś 

przekonującego argumentu. Doszła do wniosku, że Charlie powinien czuć się potrzebny. 

background image

– Mógłbyś mi pomóc przy Como. Ostatnio dziwnie się zachowuje. Zastanawiam się, czy 

nie wezwać weterynarza. Nie chciałabym wydawać pochopnie pieniędzy Osbornów, ale... 

– Owszem, trudno się rozeznać w potrzebach zwierzęcia, ale czy nie zagalopowałaś się 

trochę?   Mówisz,  jakbym  już  zamieszkał   w   domku   gościnnym,   a  tymczasem  Osbornowie 
mogliby nie życzyć sobie, by zwykły włóczęga kręcił się po domu w czasie ich nieobecności. 

– Nie jesteś zwykłym włóczęgą, lecz moim przyjacielem. Znam cię od pół roku, a od 

dwóch miesięcy jadamy wspólnie lunch. Nie pozwolę, żebyś zamarzł na ławce w parku. 

– To miło z twojej strony, ale... 
–   Poza   tym   Osbornowie   to   wspaniali   ludzie   i   z   pewnością   okażą   zrozumienie.   Moi 

rodzice znają ich od wieków. Tata i Dave Osborn służyli razem w wojsku. Mogę robić, co 
zechcę, mają do mnie zaufanie. Nie przelewajmy z pustego w próżne. Załatwione!

– Mój Boże, cóż za nieodparte argumenty! Czy uczyłaś się prowadzenia negocjacji?
– Zgadłeś. W szkole średniej w Newark byłam mistrzynią w tej dziedzinie. Więc? Czy 

przekonałam cię, żebyś zamieszkał ze mną?

– Tak. – Zmarszczki na twarzy Charliego wygładziły się w uśmiechu. – Niech cię Bóg 

błogosławi, Roxie Lowell. 

– Cześć, Roxie. – Ciemnowłosy mężczyzna oderwał się od grupki stojącej przy oknie i 

podszedł do nich. – Witaj, Charlie. 

– Dzień dobry, Doug – skinął głową Charlie. 
– Roxie, wszyscy mówią o wcześniejszym wyjściu z pracy, chciałem się więc upewnić, 

czy nasze spotkanie jest aktualne. 

–   Och,   Doug,   bardzo   cię   przepraszam,   przez   całe   to   zamieszanie   kompletnie   o   nim 

zapomniałam. 

–   Tobie,   dziewczynie   z   New   Joisey,   nie   przeszkodzi   chyba   ta   odrobina   śniegu?   – 

przekręcił nazwę jej rodzinnego stanu, jak zwykle, gdy chciał się z nią podroczyć. 

Roześmiała   się   z   przymusem,   żart   bowiem   miał   wąsy   i   brodę   i   dawno   przestał   ją 

śmieszyć. 

– Jasne, że nie, ale zabieram dziś Charliego do domu. 
– Mnie nigdy nie złożyłaś takiej interesującej propozycji. – Doug zdziwiony uniósł brwi. 
– Zamieszka w domku gościnnym – odparła z naciskiem Roxie. – Poza tym – dodała – 

nie jesteś taki miły jak Charlie. 

– To dlatego, że nie dajesz mi szansy – powiedział Doug pół żartem, pół serio. – Roxie, 

czy mogę zamienić z tobą dwa słowa na osobności? – Ujął ją za łokieć i nie czekając na 
odpowiedź, odciągnął na bok. – Oszalałaś? – spytał, zniżając głos. – Ten stary może okazać 
się   prawdziwą   pijawką.   Jeśli   go   wpuścisz   za   próg,   to   nigdy   się   go   nie   pozbędziesz,   a 
przynajmniej do powrotu Osbornów. 

– Doug, przestań. On cię może usłyszeć. 
– No i co z tego? – Doug wzruszył ramionami. – To włóczęga. 
–   Doug!   –   Roxie   chwyciła   go   za   ramię   i   odciągnęła   jeszcze   dalej.   –   Charlie   jest 

wspaniałym starszym panem i nie pozwolę, żebyś go obrażał. 

– Musi mieć mnóstwo zalet, skoro jadasz z nim codziennie lunch. 

background image

Roxie spojrzała na niego zaskoczona. 
– Jesteś o niego zazdrosny!
– Nie o niego, ale o czas, który z nim spędzasz. 
– Zapraszałam cię, żebyś się do nas przyłączył. 
– Wielkie dzięki. On bez przerwy gada o historii. 
– Mnie to fascynuje. Nie zdziwiłabym się, gdyby kiedyś jej uczył. 
– Czemu więc nie uczy jej teraz? – prychnął Doug. – Dlaczego sypia na ławce w parku?
– Nie wiem. Ludzi dotykają nieszczęścia. Najważniejsze w tej chwili jest to, że pada 

śnieg, a on nie ma gdzie się podziać. Nie chcę, żeby spędził noc na mrozie. 

– Z pewnością jest do tego przyzwyczajony. 
– Och, doprawdy? – Cierpliwość Roxie miała swoje granice. – Zapewne głodujący ludzie 

również przyzwyczajają się do braku pożywienia?

– Tego nie wiem, wiem natomiast, że to nie twoje zmartwienie. Zresztą, co powiedzieliby 

na to Osbornowie?

– Pozwolili mi zapraszać, kogo zechcę: rodziców, znajomych. Rodzicom nie uda się teraz 

przyjechać, a ja nie mam przyjaciół, którzy mogliby... 

–   Szkoda,   że   nie   pomyślałaś   o   mnie.   –   Doug   pogłaskał   Roxie   po   ramieniu.   – 

Dowiedziałbym się, jak wygląda życie na pogórzu, poza tym mielibyśmy czas, żeby się lepiej 
poznać. 

Roxie odsunęła się, strącając rękę Douga. Lubiła go, ale nie mogła zaakceptować jego 

stosunku do Charliego. 

–   Nie   biorę   pod   uwagę   takiej   ewentualności   i   ty   dobrze   o   tym   wiesz.   Osbornowie, 

zostawiając mi dom, zakładali, że moi chłopcy nie będą ze mną mieszkali. Poza tym masz 
dach nad głową, a Charlie go nie ma. 

–   Roxie,   uprzedzam   cię,   że   będziesz   tego   żałowała.   Dawanie   pieniędzy   na   cele 

dobroczynne to co innego niż branie kogoś pod swój dach. 

– Zgadzam się, to coś znacznie pożyteczniejszego. 
– Roxie obrzuciła go wyzywającym spojrzeniem. 
–   Pomagam   komuś   konkretnemu.   Nie   muszę   się   zastanawiać,   na   co   wydano   moje 

pieniądze. Nie próbuj mnie powstrzymywać, Doug, podjęłam już decyzję. 

– Ojciec ostrzegał mnie, żebym nigdy nie sprzeczał się z rudzielcami – rzekł z rezygnacją 

Doug. 

–  To  nie  ma   nic  wspólnego  z  kolorem  moich   włosów.  A  teraz  przepraszam  cię,  ale 

musimy jechać z Charliem do domu. 

– Czy mam rozumieć, że jutro wieczorem będziesz zajęta? – spytał Doug przesadnie 

ugrzecznionym tonem. 

Roxie próbowała nie okazać zniecierpliwienia. Przecież lubi Douga, a on ma prawo się 

złościć.   Z   powodu   Charliego   zrezygnowała   z   dzisiejszej   randki,   a   Doug   nie   lubi   takich 
niespodzianek. 

– Będę gotowa o siódmej – odparła, po czym wróciła do biurka po płaszcz i torebkę. – 

Chodźmy – zwróciła się do Charliego. 

background image

– Nie akceptuje twojego postępowania, prawda?
– spytał starszy pan. 
– To nie jego sprawa. Nie jesteśmy małżeństwem, po prostu się spotykamy. 
– Och, Roxie, mam nadzieję, że nie bierzesz pod uwagę małżeństwa z Dougiem Kellym. 
–   Owszem,   myślałam   o   tym,   Charlie   –   odrzekła   Roxie,   obrzucając   go   szybkim 

spojrzeniem.  – To  przystojny mężczyzna,  ma  stałą pracę,  a poza  tym  zwykle  dobrze  się 
czujemy ze sobą. 

– A co z miłością?  – – W pewnym sensie kocham Douga. Charlie pokręcił ze smutkiem 

głową. 

– Cóż, Charlie, mam już dwadzieścia siedem lat. Codziennie przychodzą do nas młode 

pary pragnące się pobrać, a ja im zazdroszczę. Chciałabym  założyć  rodzinę, mieć dzieci. 
Byłabym dobrą matką. 

– Jestem tego pewien. – Charlie podniósł przetarty kołnierz marynarki, gdy szli kładką 

nad Pennington Street. – Ale Doug Kelly to nie jest partner dla ciebie. 

– Czemu? – Roxie skierowała się w stronę podziemnego garażu. 
– Skoro do tej pory nie zakochałaś się w nim, to znaczy, że ma w sobie zbyt mało miłości, 

by obudzić twoje uczucie. Oczywiście, to nie musi być jego wina. Znałem kilku Kellych, 
którzy byli świetnymi kochankami, ale Doug... 

– Charlie, o czym ty mówisz?
– Mówię o jego nazwisku. Kelly oznacza bowiem wojownika. Czasami nie ma to wpływu 

na ludzi. Znałem Edmonda Kelly’ego, który promieniał miłością i nigdy z nikim nie walczył. 
Ale Doug... powiedzmy, że jego nazwisko absolutnie nie pasuje do twojego. 

– Co ma do tego moje nazwisko? – spytała Roxie, otwierając drzwiczki samochodu. 
Charlie zaczekał, aż dziewczyna usadowi się za kierownicą, po czym odpowiedział:
– Lowell znaczy tyle  co kochana, a to nazwisko doskonale oddaje twoją osobowość. 

Właśnie dlatego chciałem... zostać twoim przyjacielem. 

– A ty się nazywasz Hartman. – Roxie uruchomiła silnik i wyjechała z garażu. Śnieg 

zalepiał przednią szybę, musiała włączyć wycieraczki. 

– To raczej proste, prawda? Hart to rogacz. Oczywiście,  nie jest to moje prawdziwe 

nazwisko. Podoba mi się po prostu ten asonans – Chariie Hartman. 

Roxie zaniepokoiła się. Hartman to nie jest prawdziwe nazwisko? Nagle obudziły się w 

niej wątpliwości. Czy podjęła słuszną decyzję? Może Doug miał rację, może popełniła błąd, 
proponując Charliemu schronienie?

– Chariie, chyba nie uciekasz przed wymiarem sprawiedliwości?
– Na Boga, nie! Naprawdę nie musisz się mnie obawiać, Roxie. 
Wyjechali  z zatłoczonego  śródmieścia  i ruszyli  na północ w kierunku Santa Catalina 

Mountains.   Roxie   była   pogrążona   w   myślach.   Przypomniała   sobie   róże,   które   Chariie 
przynosił codziennie, jego nienaganne maniery i trafne spostrzeżenia. Nie, to z pewnością 
porządny człowiek. 

– Czemu nie używasz swojego prawdziwego nazwiska? Jest trudne do wymówienia?
– Coś w tym rodzaju. Czy ten śnieg nie jest zachwycający?  Tamten kolczasty kaktus 

background image

wygląda, jak gdyby nosił szlafmycę. Pustynia sprawia wrażenie raczej... zaskoczonej. Tak, to 
dobre określenie. 

– Owszem. Oto moja ulica, Calle de Suenos. – Roxie włączyła lewy kierunkowskaz i 

czekała, aż przejadą samochody z naprzeciwka. 

– Ulica snów. Jaka ładna nazwa. 
– Powinnam się domyślić, że znasz hiszpański. 
– Troszeczkę. O, tutaj buduje się coś wielkiego. 
– Tak, tu będzie lecznica. 
– Robotnicy nie wydają się specjalnie uszczęśliwieni pogodą. 
– Nie przywykli do śniegu. 
– Z pewnością. Spójrz na tego mężczyznę na dachu. Podoba mi się jego postawa. Bije od 

niego pewność siebie. 

– Widzisz to z tej odległości? W takiej zadymce?
– Jasne. Właśnie na tle śniegu. Kapitalny facet. Roxie skręciła i zjechała na pobocze. 
– Wzbudziłeś moją ciekawość. Pokaż mi go. 
– O tam, na szczytowej belce. 
– Och! – Roxie dojrzała go wreszcie. – Przypomina trochę kapitana okrętu. 
– Trafne spostrzeżenie. Porównaj go z Dougiem Kellym. 
– Doug jest urzędnikiem. Nie pracuje na budowie. 
– To nie ma znaczenia. Czy potrafisz wyobrazić sobie Douga stojącego tam w takiej 

pozycji?

– Chyba  nie – roześmiała  się Roxie. – Doug zaszyłby  się raczej  w ciepłe  miejsce  z 

drinkiem w dłoni. 

– Bez wątpienia. Co tam jest napisane na tablicy informacyjnej? Nie mogę przeczytać z 

tej odległości. 

Roxie niechętnie oderwała wzrok od mężczyzny na dachu. Charlie miał rację, wyglądał 

rzeczywiście imponująco. W zapadającej szarówce żółty kask lśnił niczym latarnia morska, 
gdy ponaglał pracowników, by chowali materiały przed śniegiem. 

– „Przedsiębiorstwo Projektowo-Budowlane Craddocka”. Pod spodem jest jeszcze pełne 

nazwisko właściciela, Hank Craddock, oraz numer telefonu. 

– Założę się, że to ten na dachu. 
– Możliwe. – Roxie obejrzała się jeszcze raz. 
– Craddock to nazwisko dla ciebie. 
– Tak? A co oznacza?
– Przepełniony miłością. – Charlie popatrzył na nią z zadowoloną miną. 
Po burzy śnieżnej nastąpiły cztery dni deszczu, co opóźniło roboty budowlane. Hank 

zdecydował, że będą pracować w sobotę. Jego ludzie nie mieli nic przeciwko temu. Godziny 
nadliczbowe  były  dobrze   płatne,  a  praca  na  świeżym,   czystym   powietrzu,   wśród  pięknej 
podgórskiej scenerii nie wydawała się szczególnie uciążliwa. 

Hank   nie   lubił   zostawiać   swoich   dzieci   na   weekend   z   gospodynią,   czasami   jednak 

okazywało się to konieczne. Dolores była sympatyczną kobietą, ale nie mogła zastąpić Hilary 

background image

i Ryanowi matki. 

Hank   lubił   swoją   pracę   i   gdyby   nie   świadomość,   że   dzieciaki   będą   za   nim   tęskniły, 

cieszyłby się nią nawet w sobotę. Odkąd pamiętał, nawet jako mały chłopiec zbierał pogięte 
gwoździe   i   kawałki   budulca,   podkradał   ojcu   młotek   i   spędzał   każdą   wolną   chwilę   na 
konstruowaniu   jaskiń   dla   dinozaurów,   fortów   dla   zielonych   plastykowych   żołnierzyków, 
tuneli   oraz   estakad   dla   kolejek   elektrycznych.   Później,   gdy   już   dorósł   do   narzędzi 
elektrycznych,   urządził   na   nowo   swój   pokój,   umieszczając   łóżko   na   wysokości   dwóch 
metrów. 

Teraz, po latach, nadal lubił dobre narzędzia, a nawet zapach budowy – poruszonej ziemi, 

wilgotnego cementu, świeżej farby. Z rozkoszą wdychał słodkawą woń piłowanego drewna. 

Każdego ranka robił przegląd budowy z planami w ręku i porównywał z nimi postępy 

prac. Porównywał je również z idealną wizją, którą miał w głowie. Tej szczególnej soboty nie 
był jednak pewien, czy nie doznaje halucynacji. Podczas swego zwykłego obchodu zauważył 
najdziwniejszą parę gapiów, jaką zdarzyło mu się kiedykolwiek spotkać na placu budowy. 
Przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu, by lepiej im się przyjrzeć. 

Starszy mężczyzna w niemodnej tweedowej marynarce i sportowym kapeluszu prowadził 

na lince... Hank nie wierzył własnym oczom. Toż to lama, na miłość boską! Biała lama o 
futerku puszystym jak u angory. 

Mężczyzna i zwierzę pasowali do siebie jak pięść do nosa. Starszy pan powinien mieć na 

głowie sombrero i poncho albo też prowadzić na smyczy angielskiego teriera. Hank miał 
mnóstwo roboty tego dnia, jednak ciekawość zwyciężyła. 

– Dzień dobry – zawołał, znalazłszy się w odległości paru metrów od niezwykłej pary. – 

Widzę, że wybrał się pan na spacer ze swoją lamą. Ładny dziś mamy dzień. 

– Wprawdzie to nie moja lama, ale chcę, żeby zażyła  trochę ruchu. Miałem również 

nadzieję zawrzeć znajomość z panem Hankiem Craddockiem. 

– To właśnie ja. Ale muszę pana rozczarować. Nie znam się kompletnie na lamach. – 

Hank przyglądał się swemu rozmówcy z coraz większym zaciekawieniem. Maniery i sposób 
wysławiania  się  miał   bez  zarzutu,  ale  ubranie   dość  zniszczone.   Może  zatrudniono  go  do 
opieki nad lamą, choć byłby to najosobliwszy opiekun pod słońcem. 

–  Nie   chodzi  mi  o  poradę   w  sprawie  lamy  ani   też   w  żadnej   innej,  panie  Craddock. 

Chciałem po prostu zgłosić parę uwag. 

Hank  był   przyzwyczajony  do  uwag. Okoliczni   mieszkańcy  poddali  go  już  nie  jednej 

próbie. Jednak wśród nich nie było chyba starszego pana. W każdym razie go nie zapamiętał. 

– Projekt budynku został uzgodniony ze Stowarzyszeniem Właścicieli Domów, obawiam 

się więc, że musi pan zgłaszać ewentualne skargi do nich. 

– Niech się pan tak od razu nie jeży, młody człowieku. Moje uwagi będą wyłącznie 

pozytywne.   Nie   znam   się   zbytnio   na   budownictwie,   za   to   doskonale   na   ludziach. 
Przyglądałem się pańskiej pracy i jestem pod wrażeniem atmosfery... nazwijmy to, miłości. 

Hank zmarszczył brwi. Czyżby miał do czynienia z religijnym szaleńcem? Może lama 

jest zwierzęciem ofiarnym jakiegoś nieznanego kultu?

– Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi, panie... 

background image

– Charlie  Hartman.  A chodzi mi  o panujący tu klimat  życzliwości.  Zaryzykowałbym 

twierdzenie, że kocha pan swoją pracę, panie Craddock. 

– Cóż, dziękuję bardzo. – Hank postukał nerwowo zwiniętymi w rolkę planami po udzie. 

Starszy pan jest pewnie zdrowo stuknięty, ale komplement pozostaje komplementem. 

– Może ma to coś wspólnego z pańskim nazwiskiem. 
– Moim nazwiskiem? Nie sądzę. Większość mojej rodziny mieszka wciąż w Dakocie i 

nikt nie pracuje w branży budowlanej. 

–   Nie   mówię   o   pańskiej   rodzinie,   lecz   o   pańskim   nazwisku.   Craddock   znaczy 

przepełniony miłością. Z pewnością pan o tym wie. 

– Nie. – Hank w życiu nie prowadził tak dziwacznej rozmowy. Lama zachowywała się 

bardzo spokojnie. Stała, wpatrując się w niego i poruszając od czasu do czasu długimi białymi 
rzęsami. – Nie miałem pojęcia, że Craddock cokolwiek oznacza. 

– Ale pańska żona. z pewnością wie. Kobiety częściej zwracają uwagę na takie rzeczy. 
– Moja żona... – Hank ugryzł się w język. – Nie jestem żonaty. 
– Jaka szkoda – uśmiechnął się Charlie. 
– Owszem. – Naprawdę ma niezłego hopla, pomyślał Hank. – Czy mieszka pan gdzieś w 

pobliżu? – Może starszy pan zabłądził?

– Zatrzymałem się u kogoś na tej ulicy. – Charlie pokazał palcem. – To śliczna młoda 

kobieta. Nazywa się Roxie Lowell. Może pan ją zna? Ma płomiennorude włosy, mniej więcej 
tej długości. Urocze piegi, a jej oczy przypominają mi barwą Morze Śródziemne. 

– Co za plastyczny  opis! – Niesamowite  spotkanie,  pomyślał  Hank. Do tej pory był 

pewien, że Calle de Suenos to najzwyklejsza ulica, zamieszkana przez przeciętnych, choć 
nieco grymaśnych ludzi. – Czy to pańska wnuczka?

–   Nie,   po   prostu   bardzo   droga   przyjaciółka.   Użyczyła   mi   schronienia   w   gościnnym 

domku. 

– I swojej lamy?
–   W   pewnym   sensie.   Spacer   ze   zwierzęciem   jest   dobrym   pretekstem   do   zwiedzenia 

okolicy i poznania sąsiadów, prawda?

– Ee... z pewnością. Musi pan spotykać rozmaitych ludzi, spacerując z tym zwierzakiem. 
– Cóż, musimy już wracać z Como. 
– Como? To jej imię?
– Właśnie. 
– Tak jak Perry?
– Nie, jak w Como se llama, llama. W skrócie. 
– Sprytnie. Jej imię lama – przetłumaczył Hank, śmiejąc się. 
– Ja też uważam, że to dowcipne. No, Como, lepiej chodźmy już do domu, Roxie będzie 

się o nas martwiła. – Podrapał lamę po nosie, ona zaś przytuliła głowę do jego ręki. – Jest 
bardzo uczuciowa, gdy już się do kogoś przekona. 

– Pańska przyjaciółka Roxie czy lama?
– Prawdę mówiąc, obie. 
– Czy trafi pan do domu? – spytał Hank, z trudem utrzymując powagę. 

background image

– Oczywiście. Myślał pan, że zabłądziłem?
– Cóż... 
–   Wszystko   w   porządku,   proszę   się   nie   martwić.   Wielu   ludzi   uważa   mnie   za   lekko 

stukniętego. 

– Naprawdę nie mam pojęcia czemu. – Hankowi ledwo udało się powściągnąć uśmiech. 
– Ani ja. Zapewniam pana, że nie brak mi, jak to się teraz mówi, piątej klepki. 
– Miło mi to słyszeć. 
– Do widzenia, panie Craddock – powiedział Charlie, dotykając kapelusza. 
– Do zobaczenia. 
– Tak, z pewnością. Chodźmy, Como. 
Hank   zaczekał,   aż   Charlie   znajdzie   się   poza   zasięgiem   słuchu,   po   czym   wybuchnął 

głośnym śmiechem. Co za zabawny staruszek! A jaką reklamę zrobił swojej gospodyni – 
śliczna młoda kobieta o płomiennorudych  włosach i oczach barwy Morza Śródziemnego. 
Starszy pan był ogromnie szarmancki, ale biorąc pod uwagę jego wiek, owa „młoda kobieta” 
mogła   mieć   równie   dobrze   koło   sześćdziesiątki,   kilka   podbródków   i   worki   pod 
niebieskozielonymi oczami. 

Gdyby Hank stał na dachu budynku, a nie na dole, zaspokoiłby choć częściowo swoją 

ciekawość.   Roxie   właśnie   krzątała   się   w   ogrodzie.   Wykorzystała   nieobecność   Como,   by 
wysprzątać małą zagrodę, którą zbudowali dla lamy Osbornowie. Skończywszy pracę, ruszyła 
w stronę domu, zrywając po drodze grejpfruta. 

Roxie zatroszczyła się o drzewka owocowe podczas śnieżycy, okrywając je i ogrzewając 

przenośnymi  lampami,  zostawionymi  na  wszelki   wypadek   przez  Osbornów. Stało  się  już 
rytuałem, że codziennie rano zbierała owoce, którymi dzieliła się z Charliem. 

– Jaki radosny poranek – powiedział Charlie. Właśnie wrócił i zamykał lamę w zagrodzie. 

– Taka bezwietrzna pogoda przypomina mi południowe Włochy. 

– Byłeś tam? – Roxie skorzystała z okazji, by wypytać o jego przeszłość. 
– O, tak. – Na twarzy Charliego malowało się rozmarzenie. – Zresztą północne Włochy 

też są cudowne. Romeo i Julia kochali je. 

– Romeo i Julia? – Roxie zastanawiała się, czy to imiona jego dzieci lub wnuków. Miała 

nadzieję, że nie. Tylko wariat mógłby dać dzieciakom takie imiona. Pewnie chodzi o psy. – 
Kim są Romeo i Julia?

Otworzył szeroko oczy, wracając do rzeczywistości. 
– To chłopiec i dziewczyna, którzy bardzo się kochali, ale... – Zamilkł i pokręcił głową. – 

Nie lubię opowiadać smutnych historii. 

– Chcesz powiedzieć, że ktoś naprawdę dał takie imiona swoim dzieciom? Wobec tego 

nie dziwię się, że miały problemy. Czy byłeś kimś w rodzaju doradcy, Charlie?

–   Uhm.   Ale   to   było   bardzo   dawno   temu.   Zjemy   śniadanie?   –   spytał,   otwierając 

przeszklone drzwi do kuchni. – Chcę ci opowiedzieć o panu Craddocku. 

– O kim? – Roxie opłukała grejpfruta i przekroiła go na pół. Każdego ranka delektowała 

się chwilą, gdy aromat owocu wypełniał kuchnię. 

–   O   Hanku   Craddocku,   tym,   którego   widzieliśmy   na   dachu,   gdy   mnie   tu   wiozłaś 

background image

pierwszego dnia. – Charlie powiesił kapelusz na wieszaku przy drzwiach. 

–  Och.  –  Roxie   kroiła   owoc,   myśląc  o  nieznajomym.   A  więc   Charlie   zdążył  już  go 

poznać. Nie zdziwiło jej to. 

– Interesujący mężczyzna – mówił dalej Charlie, sadowiąc się przy stoliku ze szklanym 

blatem. – Troszczy się o bliźnich. Bał się, że starość osłabiła mi umysł i założę się, że gdyby 
doszedł do takiego przekonania,  odprowadziłby mnie  do domu. Wspomniałem  jednak, że 
zatrzymałem   się   u   ciebie   i   zapewniłem,   że   nie   brak   mi   żadnej   klepki.   Odbyliśmy   miłą 
pogawędkę. Opowiedziałem mu również o tobie. 

– O mnie? – Roxie przerwała krojenie i bacznie przyjrzała się Charliemu. – Co przez to 

rozumiesz?

– Nie denerwuj się. Mówiłem same dobre rzeczy. Teraz Roxie zaniepokoiła się naprawdę. 
– Na przykład?
– Opowiedziałem mu o twoich płomiennorudych włosach i oczach koloru morza. Ach, 

wspomniałem też o piegach. Wygląda mi na faceta, który lubi piegi. 

– Charlie, co cię opętało, żeby zrobić coś takiego? – spytała Roxie, odkładając nóż. – Nie 

mogę uwierzyć, że opowiadałeś kompletnie obcemu człowiekowi, jak wyglądam. 

– Pomyślałem, że powinien wiedzieć – uśmiechnął się do niej Charlie. – Teraz będzie o 

tobie myślał podczas pracy. 

– Niewątpliwie! Naprawdę czuję się zakłopotana. 
– Niepotrzebnie, niepotrzebnie – machnął ręką Charlie. – Nic więcej nie powiedziałem. 

Tylko że jesteś bardzo uczuciowa. 

– O mój Boże!
– Do twarzy ci z tym rumieńcem, ale naprawdę nie masz powodu do zdenerwowania. 

Przecież mówiłem prawdę. 

– Charlie, czy nie zdajesz sobie sprawy, jak to mogło zabrzmieć? Musiał pomyśleć, że 

próbujesz go mną zainteresować. 

– Bo tak było – odrzekł z niezmąconym spokojem Charlie. – Proponuję, żebyś zrobiła 

dziś mały spacer i poznała go. Jest naprawdę miły. 

– Nie odważę się wytknąć nosa za róg ulicy, dopóki budowa nie zostanie zakończona. – 

Roxie   patrzyła   na   niego   z  irytacją,   choć   z  ust   Charliego   nie   znikał   miły   uśmiech,   który 
zawojował jej serce kilka miesięcy temu. – Och, jestem pewna, że chciałeś dobrze, Charlie, 
ale nie powinieneś plotkować o mnie z obcym człowiekiem. 

– On nie jest obcy. Doskonale znam się na ludziach i wiem, że powinnaś go poznać. 
–   Nawet   jeśli   to   prawda,   w   co   wątpię,   nie   mogę   go   poznać   po   tym,   co   o   mnie 

naopowiadałeś!

– Być może przekroczyłem odrobinę pewne granice, ale była to ostatnia deska ratunku. 
– Ostatnia deska ratunku? – W głosie Roxie zabrzmiały ostrzejsze tony. – Czy mógłbyś 

mi to wyjaśnić?

Charlie założył ręce na piersi i spojrzał jej prosto w oczy. 
– W obecnych okolicznościach nie pozostawało mi nic innego. 
–   W   jakich   okolicznościach?   –   spytała   niecierpliwie   Roxie.   –   Charlie,   albo   ty 

background image

zwariowałeś, albo ja!

– To naprawdę niezwykle proste. Dzisiaj jest sobota, jedenastego lutego. Tak więc dzień 

świętego Walentego wypada we wtorek. Roxie, dziecko drogie, mamy coraz mniej czasu. 

background image

ROZDZIAŁ 2

Roxie popatrzyła badawczo na Charliego. 
– Naprawdę przerażasz mnie, gdy mówisz rzeczy, które nie mają sensu. 
– Wszystko zyska sens, gdy zrozumiesz, jak ważny jest dzień świętego Walentego. Nie 

wolno ci bagatelizować takiego dnia, jeśli zależy ci na małżeństwie. 

– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Próbuję cię ostrzec, Roxie. Gdy kobieta dojrzewa do związku z mężczyzną, z którym 

pragnęłaby dzielić życie, a jestem pewien, że właśnie tak jest z tobą, ów dzień może zaważyć 
na całej jej przyszłości. 

– Wciąż nie rozumiem. 
– Smuci mnie niewiedza współczesnych ludzi o dniu świętego Walentego. Bez względu 

na to, co o nim wiesz, znajdziesz się pod działaniem pewnych sił. 

– Na miłość boską, Charlie, jakich sił?
– Osusz ręce, moja droga, i usiądź przy stole, a postaram się wszystko ci wytłumaczyć. 
Roxie posłuchała go, sama nie wiedząc czemu. 
–   Gdy   jesteś   kobietą   –   zaczął   cierpliwie   Charlie,   jak   gdyby   miał   do   czynienia   z 

opóźnionym w rozwoju uczniem – gotową się zakochać, pierwszy wolny mężczyzna, którego 
spotkasz na ulicy tego dnia, zostanie twoim ukochanym i ożeni się z tobą przed upływem 
roku. Zdarzają się, oczywiście, wyjątki od tej reguły, ale... 

– Charlie, nie możesz wierzyć w takie przesądy!
– Nie ułatwiasz mi  zadania,  Roxie – rzekł  z westchnieniem.  – Przestrzegam  cię,  nie 

traktuj lekko tego, co mówię. Przeklniesz ten dzień, jeśli zbagatelizujesz moje przestrogi. 

Roxie   nie   wierzyła   w   ani   jedno   słowo,   ale   nie   chciała   zranić   uczuć   starszego   pana. 

Przecież naprawdę pragnął pomóc jej odnaleźć szczęście. 

– Dobrze, Charlie, nie zbagatelizuję. Zatarł z zadowoleniem ręce. 
–   Cieszę   się   bardzo.   Martwi   mnie   tylko,   że   wtorek   jest   normalnym   dniem   pracy. 

Obawiam się, by pierwszym wolnym mężczyzną, którego spotkasz, nie okazał się Doug Kelly 
o szczurzej twarzy. 

– O szczurzej twarzy? To naprawdę okropne mówić coś takiego o Dougu. Jest całkiem 

przystojny. Mogłabym trafić znacznie gorzej. 

– Wątpię. – Charlie wyjął chusteczkę i zaczął polerować złotą szpilkę. – Porównaj go z 

Craddockiem,   którego   spotkałem   dzisiaj.   To   twarz,   której   można   zaufać.   Uczciwe   oczy, 
chyba szare, spokojne spojrzenie. 

– Posłuchaj, Charlie. – Roxie położyła dłoń na jego ramieniu. – To miło z twojej strony, 

że   troszczysz   się   o   mnie   i   jestem   pewna,   że   pan   Craddock   jest   bardzo   sympatycznym 
człowiekiem, ale ja go nie znam i nie zamierzam spacerować, żeby go poznać. Zresztą, jeśli 
jest taki wspaniały, z pewnością ma już żonę. 

– Nie, nie jest z nikim związany. 
– Spytałeś go?

background image

– Oczywiście delikatnie. 
– Charlie, jesteś delikatny jak nosorożec. A zresztą, nieważne... Myślę, że mylisz się co 

do Douga. Może nie jest specjalnie lotny, ale bardzo mnie lubi i jest pod ręką. 

– Być może, ale nie potrafi cię docenić. Hank Craddock natomiast... 
– Nie obchodzi mnie, co powiedział ci pan Craddock. Posłuchaj, on naprawdę może być 

żonaty,   mężczyźni   nie   zawsze   są   prawdomówni   w   tych   sprawach.   Doug   natomiast   jest 
kawalerem, sprawdziłam to. 

– Hank nie kłamał. Ma zbyt uczciwą twarz. 
– Charlie, nie bądź naiwny! – Roxie uznała, że nadszedł czas, by zdradzić mu pewne 

fakty z jej przeszłości. – W New Jersey zakochałam się w mężczyźnie, którego twarz budziła 
zaufanie. Przez trzy długie lata zwodził mnie. Twierdził, że nie może się ożenić, dopóki nie 
odniesie wystarczających sukcesów w pracy. Newark to duże miasto i udawało mu się, aż 
wreszcie pewnego dnia przypadkiem poznałam jego żonę. 

–   Przykro   mi,   Roxie   –   westchnął   Charlie,   klepiąc   ją   po   dłoni.   –   Podejrzewałem,   że 

przeżyłaś   zawód   miłosny.   Nadał   on   głębi   twoim   oczom.   Nie   rezygnuj   jednak   i   nie   trać 
nadziei. 

– Nie mam zamiaru, ale z pewnością będę ostrożna, dopóki nie upewnię się, że ktoś jest 

wolny. 

–   Rozumiem   –   skinął   głową   Charlie.   –   Ten   mężczyzna   fałszywie   pojmował   miłość. 

Przypuszczam, że odeszłaś od niego natychmiast?

– Wiedziałam, że powinnam tak postąpić. – Umilkła na chwilę. Cóż, niech pozna również 

jej słabe strony. – Chciał utrzymać nasz związek, częstował mnie oklepaną bajeczką, że żona 
nigdy nie da mu rozwodu, ale on kocha tylko mnie. 

– Dałaś mu odpowiednią odprawę?
–   No   cóż,   owszem,   ale...   byłam   naprawdę   zakochana   w   tym   cymbale.   W   Newark 

mogłabym go stale widywać... w każdym razie wtedy, gdy nie był z żoną... Uznałam to za 
zbyt dużą pokusę. Musiałam wyjechać z miasta, żeby się jakoś pozbierać. 

– Aha, dlatego znalazłaś się tutaj. 
– Tak, skorzystałam z okazji. Przyjaciele moich rodziców potrzebowali kogoś zaufanego 

do opieki nad lamą na czas swego pobytu na Wschodzie. 

– Wciąż o nim myślisz?
–   Przez   pierwsze   kilka   tygodni   myślałam   o   nim   bez   przerwy   –   odrzekła   po   chwili 

namysłu. – Teraz tylko czasami. Nie dziw się jednak, że jestem podejrzliwa wobec mężczyzn, 
którzy twierdzą, że nie są żonaci. 

– Będę się upierał, że powinnaś dać szansę Hankowi Craddockowi. 
Roxie odsunęła z uśmiechem swoje krzesło. 
– Lepiej zjedzmy trochę grejpfruta. 
–  Zrób  przyjemność  staremu   człowiekowi  i  zatrzymaj   się we  wtorek  na chwilę   przy 

budowie po drodze do pracy. 

– Daj spokój, Charlie. – Roxie wstała i podeszła do zlewu. – Zjesz na śniadanie płatki czy 

może jajka?

background image

– W moim wieku zdrowiej będzie zjeść płatki. 
– Nie jesteś wcale taki stary. 
– Starszy niż myślisz. 
Przykro było patrzeć na jego smutną minę, postanowiła więc zmienić temat. 
– Czy nie sądzisz, że Como dziwnie się zachowuje? Wydaje mi się apatyczna. 
Charlie pstryknął palcami. 
– A tak, Como. Wiem, co jej dolega. 
– Co mianowicie?
– Usycha z miłości. 
– Och, Charlie, tylko miłość ci w głowie. 
– Podobnie jak Como. To bardzo samotna lama. 
– I tak musi pozostać, dopóki Osbornowie nie powrócą do domu – roześmiała się Roxie. 

Wyjęła mleko z lodówki i włożyła kromki bułki do tostera. – Frań wspominała mi kiedyś, że 
próbowali już skojarzyć Como, ale była wówczas za młoda i nic z tego nie wyszło. 

– Są inne lamy w Tucson?
– Sądzę, że tak. 
– Wobec tego musimy pilnować, żeby nie uciekła. 
– Chyba masz rację. – To „my” spodobało jej się. Pominąwszy dziwaczne naciski, by 

zawarła znajomość z przedsiębiorcą budowlanym, Charlie był przemiłym kompanem i miała 
nadzieję, że zatrzyma się u niej dłużej. 

Wyjęła grzankę z tostera i posmarowała ją masłem orzechowym. 
–   Może   wezwiemy   weterynarza,   żeby   się   upewnić,   czy   nie   dzieje   się   nic   złego   – 

powiedziała, podobnie jak Charlie używając słowa „my”. – Zadzwonię od razu, bo zwykle ma 
bardzo dużo pracy. W sobotę rano przychodnia powinna być czynna. 

–  Świetny  pomysł.   –  Charlie  wstał  od  stołu.   –  Ty  zadzwoń,  a   ja  skończę   szykować 

śniadanie. Posmarować ci grzankę dżemem truskawkowym czy wiśniowym?

– Wiśniowym. – Podniosła słuchawkę ściennego telefonu w kuchni i wykręciła numer. 

Skończywszy rozmawiać z sekretarką, uśmiechnęła się do Charliego. – Wygląda na to, że 
Doug Kelly nie będzie pierwszym mężczyzną, którego spotkam w dzień świętego Walentego. 
Doktor Babcock ma wolny czas tylko we wtorek rano, a potem wyjeżdża na dwa tygodnie. 
Będę w biurze dopiero o pierwszej. 

– Na którą się umówiłaś? – spytał Charlie z wyrazem paniki na twarzy. 
– Na dziesiątą. 
– Czy doktor Babcock jest żonaty?
– Nie mam pojęcia – roześmiała się Roxie. – Charlie, czy nie posuwamy się zbyt daleko?
Charlie mruknął coś, czego nie zrozumiała i sięgnął po kawę. 
– Co powiedziałeś?
– Och, nic, moja droga – odrzekł, nalewając kawę do kubków. – Zajmę się... to znaczy, 

wszystko będzie dobrze. 

We wtorek o wpół do szóstej rano Hank krążył po sklepie spożywczym, zastanawiając 

background image

się, jak pracujący rodzice dawali sobie radę, nim otwarto supermarkety czynne przez całą 
dobę.   Hilary   oświadczyła   mu   przed   piętnastoma   minutami,   że   zabrakło   jej   walentynek. 
Odmówiła pójścia do szkoły, dopóki nie będzie ich miała dla każdego trzecioklasisty oraz 
pewnego chłopca z czwartej klasy. 

Ryan nie mógł jej pomóc, ponieważ wykorzystał wszystkie swoje karty. Zresztą Hilary 

nie   podobały   się   te,   które   kupił.   Tak   więc   Hank   stał   teraz   przed   wystawą   pełną 
walentynkowych upominków, starając się odgadnąć, które z nich najbardziej spodobałyby się 
jego córce. Wreszcie wybrał komplet kartek z rysunkami  pluszowych zwierzaków. Hilary 
będzie zadowolona. 

Paczuszka wylądowała w wózku obok mleka w kartonie i soku pomarańczowego. Pewnie 

on   też   powinien   kupić   Ryanowi   i   Hilary   drobne   prezenty?   Sybil   zawsze   tak   robiła. 
Prześlizgnął   się   wzrokiem   po   kartkach   z   nadrukiem:   Dla   mojej   żony.   W   końcu   znalazł 
walentynki dla dzieci. 

Były   raczej   stereotypowe.   Sybil   nigdy   by   ich   nie   wybrała.   Zadałaby   sobie   trud   i 

poszukała bardziej oryginalnych, takich, które pasowałyby idealnie do osobowości dzieci. 

Ale  Sybil   nie  było.   Hank wybrał  z  westchnieniem   różowo-białą   kartę  z  namalowaną 

koronką dla Hilary i podobiznę chłopca z kijem do baseballa dla Ryana. Jego córka uwielbiała 
taniec i lalki, a Ryan wszelkie sporty. 

Hank podpisał obie kartki. Po powrocie do domu okazało się, że miał dobre przeczucie, 

ponieważ dzieci powitały go w progu z wykonanymi własnoręcznie walentynkami. 

– Szczęśliwego dnia Walentego, tatusiu – zawołała Hilary, obejmując go w pasie. 
– Szczęśliwego  dnia  Walentego,  tatusiu  – powtórzył  jak echo Ryan.  Jego uścisk był 

krótszy i bardziej niezręczny. Ostatnio jedynym dłuższym kontaktem fizycznym, na jaki sobie 
pozwalał, były chwyty zapaśnicze. Hank ćwiczył z nim, kiedy tylko Ryan o to poprosił. 

Hank położył torbę z zakupami na stoliku w przedpokoju i przeczytał kartki od dzieci, 

zanim zdjął kurtkę. Ta od Hilary była w serduszka i esy-floresy, a przez środek biegł staranny 
napis: Najlepszemu tatusiowi na świecie – dużo szczęścia w dniu Walentego. Ryan narysował 
na kartce koślawe serce, a w środku napisał: Najrówniejszemu z facetów – z miłością Ryan. 

Hank   poczuł   łzy   pod   powiekami,   opanował   się   jednak,   ponieważ   dzieciom   nie 

spodobałby się widok taty płaczącego nad walentynkami. 

– No proszę, jakich się dochowałem artystów! – uśmiechnął się do nich, odchrząknąwszy. 

– Obie kartki są przepiękne. 

– Naprawdę uważasz, że moja jest ładna? – spytała Hilary. 
– Taka śliczna jak ty, kochanie. 
– Ja nie jestem śliczna. Mam zwykłe ciemne włosy, a Ryan ma jasne po mamie. To 

niesprawiedliwe. 

– Wcale nie są „zwykłe ciemne”. Jesteś uroczą brunetką – tłumaczył jej cierpliwie Hank, 

mając nadzieję, że nie chowa gdzieś w pokoju butelki z wodą utlenioną. – Jest ci w nich 
naprawdę do twarzy, Hilary. 

– Wcale nie. To tobie jest dobrze w ciemnych, tatusiu, nie mnie. 
Hank wiedział, o co jej chodzi. Chciała być podobna do matki, on zaś w głębi duszy był 

background image

szczęśliwy, że tak nie jest – cierpiałby jeszcze bardziej. 

–   Cóż,   mam   w   tej   torbie   walentynkę   dla   pięknej   brunetki.   Czy   mam   ją   dać   komuś 

innemu?

– Nie, tatusiu – roześmiała się Hilary. 
Hank podał dzieciom obie kartki i przyglądał się, jak w miarę czytania życzeń na ich 

buziach wykwita uśmiech. Był zadowolony, że nie zapomniał o kupnie walentynek. 

Reszta   poranka   nie   zapowiadała   się   równie   przyjemnie.   Gdy   przyjechał   na   budowę, 

okazało się, że część z dostarczonych okien ma nieodpowiednie wymiary. Właśnie szedł w 
stronę   ciężarówki,   by   skontaktować   się   przez   telefon   z   firmą,   która   je   przysłała,   kiedy 
spostrzegł   starszego   pana   z   lamą.   Nie   chciał   być   nieuprzejmy,   ale   nie   miał   nastroju   do 
rozmowy o kobiecie z płomiennorudymi włosami i oczami barwy Morza Śródziemnego. Nie 
dziś. 

– Dużo szczęścia w dniu świętego Walentego – zawołał starszy pan, zbliżając się do 

niego. 

– I nawzajem. Przepraszam pana bardzo, ale mam tu mały problem i muszę zadzwonić. 
– Nie widzę telefonu. 
– Mam go w ciężarówce. 
– Aha. 
W nadziei, że nieznajomy zrozumiał aluzję, Hank ruszył szybkim krokiem przez koleiny. 

Gdy jednak wdrapał się do ciężarówki i zatrzasnął drzwiczki, ujrzał, że starszy pan idzie za 
nim. Rzucił kask na siedzenie i zaczął szukać w portfelu wizytówki z numerem firmy. 

Gdy ją wreszcie znalazł, pan z lamą stał już obok samochodu, z uśmiechem na twarzy. 

Hankowi wydało się, że lama również się uśmiecha. 

Hank skinął uprzejmie głową i podniósł telefon. Sygnału nie było. Zaklął pod nosem i 

nacisnął kilkakrotnie wyłącznik, ale oprócz trzasków niczego nie usłyszał. 

Starszy pan zapukał w szybę. 
– Tak? – spytał Hank, opuszczając ją. 
– Zdaje się, że ma pan jakieś problemy, panie Craddock?
– Niewielkie. – Hank cofnął się, ponieważ lama wsunęła łeb do szoferki. – Ona nie 

gryzie, prawda?

– Nie. Jeśli kogoś nie lubi, pluje na niego. 
– Wspaniale. 
– Ale pan nie musi się obawiać. Lubi pana. 
– Cieszę się, ale czy nie mógłby pan zabrać jej stąd? Przysłano mi nieodpowiednie okna, 

a mój telefon nie działa. Muszę szybko znaleźć automat, żeby wyjaśnić nieporozumienie. 

– Proszę skorzystać  z telefonu  Roxie – zaproponował natychmiast  starszy pan. – To 

naprawdę bardzo blisko. Ona z pewnością chętnie panu pomoże. 

Hank zastanawiał się chwilę. 
– Rzeczywiście, czemu nie? Pojadę tam, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. Tak będzie 

szybciej. Rozumiem, że jest w domu?

– Tak... Calle de Suenos 4335. Łukowate okna, tonące w kwiatach bugenwilli. 

background image

– Świetnie. Dziękuję. – Hank uruchomił silnik i wycofał ciężarówkę na ulicę. Starszy pan 

podsunął   mu   naprawdę   dobry   pomysł.   Najbliższy   automat   telefoniczny   znajdował   się 
przynajmniej trzy kilometry stąd, w dodatku najczęściej był zepsuty. 

Znalazł   bez   trudu   wskazany   adres   i   wjechał   na   kolisty   podjazd.   Dom,   najwyraźniej 

budowany   na   zamówienie,   prezentował   się   okazale.   Hank   przygotował   się   na   widok 
zamożnej,   zadbanej   kobiety   koło   pięćdziesiątki   z   ufarbowanymi   na   rudo   włosami   i 
przesadnym makijażem. 

Gdy nikt nie otwierał drzwi, zadzwonił ponownie i po chwili usłyszał trzask zasuwki. 

Bogato rzeźbione drzwi otworzyły się i stanął twarzą w twarz z kobietą o płomiennorudych 
włosach   i   oczach,   które   przypominały   barwą   morze.   Hank   nie   był   nigdy   nad   Morzem 
Śródziemnym,  ale patrząc w oczy nieznajomej, pomyślał  o leniwych  dniach w Mazatlan. 
Starszy pan dobrze ją opisał. 

– A więc dopiął swego – odezwała się. 
– Słucham?
– Ściągnął tu pana przed przyjściem weterynarza. Jak tego dokonał?
– Proszę pani – rzekł Hank, unosząc ze zdumieniem brwi – nie mam zielonego pojęcia, o 

czym pani mówi. 

– Czy pan Hank Craddock?
– Tak, pomyślałem, że... 
– Przysłał tu pana Charlie, prawda?
– Tak, ale... 
Roześmiała się, co zwróciło uwagę Hanka na jej delikatne różowe usta i równe zęby. 

Zgoda, była pięknością, opis Charliego pasował do niej jak ulał. Najpewniej oboje z Charliem 
byli stuknięci. 

– Proszę, niech pan wejdzie, panie Craddock – powiedziała. – Myślę, że nas to oboje 

przerasta. 

–   Czy   mógłbym   skorzystać   z   pani   telefonu?   –   Hank   postanowił   wyrwać   się   z   tego 

zaczarowanego  kręgu. – Telefon  w mojej  ciężarówce  jest  uszkodzony,  a ja muszę  pilnie 
skorygować zamówienie na okna. 

– Co za zbieg okoliczności. – Wciąż się uśmiechając, zaprosiła go do domu gestem ręki. – 

Oczywiście, może pan skorzystać z telefonu. Najbliższy znajduje się w pracowni. 

Idąc za nią wyłożonym terakotą holem, zauważył, że sięga mu pod brodę. W sam raz, 

pomyślał, po czym skarcił się w duchu za tę myśl. W sam raz do czego? Gdzie mu do niej? 
Jest właścicielką tego domu, co oznacza, że albo go odziedziczyła, albo jest kobietą robiącą 
błyskawiczną karierę. 

Pokazała mu telefon, stojący na dębowym biurku. 
– Proszę bardzo. Będę w kuchni. 
–   Dziękuję.   –   Gdy   ruszyła   w   stronę   drzwi,   poczuł   nagle   nieprzepartą   ochotę 

kontynuowania rozmowy. – Szkoda, że nie słyszała pani, co powiedział o pani Charlie – 
wyrwało mu się, nim zdążył się ugryźć w język. 

– Powtórzył mi – odrzekła, rumieniąc się. – Musi mu pan wybaczyć. On naprawdę ma 

background image

dobre chęci, ale... 

– Nie docenił pani. – Hankiem wstrząsnęły jego własne słowa. – Ee... to znaczy, chciałem 

powiedzieć... nie wspomniał, że jest pani taka młoda. – Nieprawda, stary. Powiedział, że jest 
śliczną młodą kobietą, tylko ty mu nie uwierzyłeś. 

– To te piegi. Nie jestem taka młoda, jak pan sądzi. Mam dwadzieścia siedem lat. 
Uśmiechnął   się,   słysząc   jej   ton.   Mogłoby   się   zdawać,   że   powierza   mu   straszliwą 

tajemnicę. Cóż, w jej wieku też uważał się za staruszka. Miała rację – piegi i wysokie, gładkie 
czoło ujmowały jej przynajmniej pięć lat. 

– Ten akcent – powiedział. – Pochodzi pani z innych stron, prawda?
– Newark, New Jersey. 
– Co sprowadza panią do Tucson?
Spodziewał   się,  że   odpowie   mu,   by  pilnował   własnego   nosa,   ale   z   jakiegoś   powodu 

zaspokoiła jego ciekawość. 

– Przyjaciele poprosili mnie, bym zaopiekowała się domem podczas ich nieobecności. 
Uśmiechnął się z wyraźną ulgą. 
– A już myślałem, że go pani odziedziczyła. 
– Ależ nie. – Odwzajemniła uśmiech. 
Hank rozluźnił się. Podświadomie uważał ją za nieosiągalną, tymczasem wcale tak nie 

było. Szybkie spojrzenie na jej lewą dłoń dostarczyło mu pożądanej informacji. Już zaczął 
wyobrażać sobie, że mógłby ją zabrać na kolację i na tańce. 

Lubił tańczyć, choć trochę wyszedł z wprawy. W tamtych latach, gdy spotykał się z Sybil, 

taniec   stanowił   jedyny   możliwy   do   przyjęcia   pretekst   do   przytulania   się   i   poznawania 
kobiecego ciała. 

– Czy tańczyła  pani  kiedyś  swinga w  wydaniu  country?  – spytał.  – Jest typowy dla 

naszych okolic. Warto to zobaczyć i... 

Uśmiechnęła się, kładąc mu dłoń na ramieniu. 
– Nie musi mnie pan zapraszać, naprawdę. Pewnie Charlie pana o to poprosił, ale wcale 

nie ma pan obowiązku wybawiania Roxie z rąk Douga Kelly’ego o szczurzej twarzy. 

– Kogo? – Hank bał się drgnąć, by nie spłoszyć  jej dłoni. Gdy ją w końcu zabrała, 

westchnął z żalem. 

– Charlie nie wspomniał o nim ani o legendzie związanej z dniem świętego Walentego? – 

spytała. 

– Najwyraźniej wie pani znacznie więcej ode mnie. Charlie znalazł się przypadkiem w 

okolicy budowy, akurat w chwili, gdy zepsuł się mój telefon, i zaproponował, bym zadzwonił 
od pani. 

– Czego pan dotąd nie zrobił – przypomniała mu. 
– Rzeczywiście. Może zrobię to od razu, okna będą w drodze, a pani tymczasem opowie 

mi   o   Dougu   Kellym   o   szczurzej   twarzy   i   dniu   Walentego.   To   z   pewnością   interesująca 
historia. 

–   Skądże,   idiotyczna,   powinnam   była   powściągnąć   mój   zbyt   długi   język.   Po   prostu 

myślałam, że to Charlie namówił pana, by mi pan zaproponował randkę. 

background image

– Nie, nic o tym nie wspominał. Sądzę jednak, że to dobry pomysł. Co pani na to?
– Ja... zobaczymy. Proszę załatwić telefon. 
– Dobrze. – Wyjął portfel z tylnej kieszeni spodni i upuścił go, rozsypując na orientalnym 

dywanie fotografie i wizytówki. – Do licha! – Pochylił się, aby je pozbierać. 

– Zdarza się – powiedziała Roxie, schylając się, żeby mu pomóc. 
H anka ucieszyła ta chwila bliskości. Podobał mu się zapach jej perfum. Pasował do niej, 

był lekki, a zarazem gorzkawy. 

Gdy   podniosła   się,   podając   mu   upuszczone   przedmioty,   zdumiała   go   zmiana   na   jej 

twarzy. Zniknął przyjazny uśmiech, a na jego miejscu pojawiła się obojętna mina kobiety z 
gabinetu figur woskowych Madame Tussaud. 

– Czy coś się stało? – spytał. 
– Nic, czego bym się nie spodziewała, panie Craddock. I nie sądzę, byśmy mogli się 

jeszcze spotkać. 

– Nie rozumiem. 
– Nie szkodzi. A teraz przepraszam, muszę zaparzyć sobie kawę. Proszę zatrzasnąć drzwi 

frontowe, gdy będzie pan wychodził. – Obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. 

Hank nie mógł pojąć tej nagłej zmiany nastroju. Jaką straszliwą gafę mógł popełnić?
Kręcąc  głową, włożył  wszystko  z  powrotem do portfela,  z  wyjątkiem  potrzebnej  mu 

wizytówki.   Co   za   dziwna   kobieta   z   tej   Roxie   Lowell.   Już   myślał,   że   coś   się   zaczyna 
nawiązywać między nimi, a tymczasem wykonała niespodziewanie w tył zwrot. 

Prawdopodobnie  wyszedł  z wprawy w postępowaniu  z kobietami.  Przez ostatnie  lata 

spotykał   się   zaledwie   z   dwiema,   i   to   starymi   znajomymi.   Nie   musiał   stosować   żadnych 
sztuczek. Gdy jednak spróbował uczynić znajomość bardziej intymną, zabrakło fascynacji 
zmysłowej   i   skończyło   się   na   niczym.   Jego   oczarowanie   Roxie   Lowell   to   zupełnie   inna 
historia. 

A jednak nie wiedzieć czemu zmarnował szansę. Pokręcił głową i załatwiwszy szybko 

sprawę, wyszedł cicho z domu, zatrzaskując drzwi. 

Gdy w kilka minut później Charlie wszedł do słonecznej kuchni, uśmiechając się i robiąc 

perskie oko, Roxie wciąż tam siedziała. Popijała kawę, próbując opanować gniew. 

– Co o nim sądzisz? – spytał, jak gdyby był pewny odpowiedzi. 
– Miałeś rację co do jego wyglądu. Rzeczywiście, to cholerny przystojniak. 
– I?
– I nic. Jest żonaty. 
– Na pewno nie. Nie nosi obrączki. Sprawdziłem to, zanim go tu wysłałem. 
– Jak więc wyjaśnisz, że miał w portfelu zdjęcie z blondynką i dwójką dzieci?
– Roxie, chyba nie szperałaś w jego portfelu?
– Nie, upuścił portfel na podłogę i pomogłam mu pozbierać, to co się wysypało. Wtedy 

zobaczyłam zdjęcie. 

– Przecież powiedział mi, że nie jest żonaty. Mógł się rozwieść. 
– Możliwe, ale rozwodnicy zwykle nie trzymają zdjęć byłych żon w portfelu. 
Charlie postukał się palcem wskazującym w brodę. 

background image

– Nie mogę uwierzyć, że się pomyliłem, ale proszę, przekonajmy się. – Podszedł do półki 

i zdjął z niej książkę telefoniczną. 

– Co zamierzasz?
– Zadzwonić do niego do domu i poprosić panią Craddock. 
– A co zrobisz, jeśli podejdzie do telefonu?
– Spróbuję sprzedać jej dywan lub lampę kwarcową. Nie martw się. 
Roxie odstawiła kubek i wstała. 
– Jeśli naprawdę zamierzasz to zrobić, pozwól, że będę słuchała z drugiego aparatu. 
– Tylko nie zacznij kasłać albo coś w tym rodzaju. 
– Obiecuję. Idę do pracowni. Zawołaj mnie, gdy już wykręcisz numer, wtedy podniosę 

słuchawkę. 

Wróciła do pokoju, w którym przed chwilą rozmawiała z Hankiem i na wspomnienie jego 

obecności ciarki przebiegły jej po plecach. 

Charlie miał rację – jego oczy odzwierciedlały wizję przyszłych konstrukcji, projektów, 

które   istniały   na   razie   tylko   w   jego   wyobraźni.   Roxie   zauważyła   w   nich   również   z 
zadowoleniem błysk zainteresowania, gdy patrzył na nią. Chętnie uwierzyłaby, że jest wolny, 
że być może Charlie znalazł dla niej prezent na dzień Walentego, gdyby nie zdjęcie, które 
wypadło mu z portfela. 

– Podnieś słuchawkę! – zawołał Charlie z kuchni. 
Roxie posłusznie wzięła do ręki słuchawkę i pomyślała, że przed chwilą trzymał ją przy 

ustach   Hank.   Rzadko   zastanawiała   się   przy   pierwszym   spotkaniu,   jak   też   smakowałby 
pocałunek z nowo poznanym mężczyzną, dziś jednak tak się właśnie stało. 

W   słuchawce   odezwał   się   głos   kobiety,   mówiącej   z   hiszpańskim   akcentem.   To   z 

pewnością służąca. Kobieta na zdjęciu bez wątpienia była pochodzenia anglosaskiego. 

– Czy mogę mówić z panią Craddock? – spytał Charlie. – To bardzo ważna sprawa. 
Roxie poczuła, że za chwilę kichnie, i zaczęła masować palcem nasadę nosa. 
– Nie ma żadnej pani Craddock – odrzekła kobieta. 
–   Jak  to?   To   chyba   jakaś   pomyłka.   Pani   Craddock   miała   przewodniczyć   komitetowi 

organizacyjnemu balu dla upośledzonych dzieci. 

Roxie   przysłuchiwała   się   z   uśmiechem   pełnej   inwencji   paplaninie   Charliego.   Trzeba 

przyznać, że ma poczucie humoru. W czasie weekendu, piorąc kilka należących do niego 
drobiazgów, odkryła, że starszy pan nosi slipki w czerwone serduszka. 

– To jakieś nieporozumienie – odpowiedziała kobieta śpiewnym głosem. – Pani Craddock 

zmarła dwa lata temu. 

Roxie wciągnęła głośno powietrze i zasłoniła szybko słuchawkę dłonią, po czym powoli 

odłożyła ją na widełki, nie słuchając przeprosin Charliego. Zmarła! Jego jasnowłosa żona ze 
zdjęcia nie żyje! Nigdy nie przyszłoby to jej do głowy, była przecież taka młoda... 

Roxie przygryzła wargę. Biedne dzieciaki. Na zdjęciu są jeszcze takie małe i bezbronne – 

chodzą   dopiero   do   szkoły   podstawowej.   Dzięki   Bogu,   Hank   wygląda   na   troskliwego   i 
dobrego   ojca.   Jak   ona   go   potraktowała!   Rzecz   jasna,   nie   miał   pojęcia,   czemu   była   taka 
nieuprzejma. 

background image

– Teraz już wiesz? – spytał Charlie, opierając się o futrynę drzwi. 
– Czuję się okropnie. Byłam dla niego naprawdę niegrzeczna. Musiał pomyśleć, że jestem 

sekutnicą. 

– Może przejdę się później i wszystko naprawię?
– Nie! Wyglądałoby to... och, nie wiem, co począć. Pewnie myśli, że oboje jesteśmy 

zwariowani.   –   Osunęła   się   na   skórzany   fotel   przy   biurku.   –   Rozsądnie   myśląca   osoba 
zapytałaby go o zdjęcie, zamiast stroić fochy. 

– Nieważne. Wyjaśnię mu wszystko. 
– Charlie, to na nic. Nie możesz  usprawiedliwiać mnie  jak dziecka. To ja muszę  go 

przeprosić. Tylko jak mam to zrobić w obecności jego pracowników?

– Pozwól mi wiec spróbować. 
– Nie, mam lepszy pomysł. – Otworzyła szufladę biurka i zaczęła szukać papieru i pióra. 

– Napiszę list, jeśli zgodzisz się go zanieść. Przeproszę za moje nieuprzejme zachowanie i 
zaproszę go na kolację, razem z dziećmi, żeby zobaczyły Como. Co ty na to?

– Myślałem raczej o kolacji we dwoje przy świecach, z łagodną muzyką w tle – odparł 

Charlie. 

– Nie, nie zamierzam zaczynać naszej znajomości w ten sposób. Poza tym, on ma dzieci, 

a ja nigdy nie spotykałam się z dzieciatymi mężczyznami. 

– Nigdy przedtem nie pracowałaś w ratuszu, a po czterech miesiącach awansowałaś. 
– To zupełnie co innego – roześmiała się. 
– Owszem, ale jesteś inteligentna, tolerancyjna i, oczywiście, pełna miłości. Poradzisz 

sobie z dziećmi. 

– Charlie, zbytnio wybiegasz naprzód. Bez wątpienia przeprosiny są niezbędne i kolacja 

wydaje się dobrym rozwiązaniem. 

– Ale... 
– Posłuchaj. W grę wchodzi tylko kolacja w towarzystwie dzieci. Jeśli zaproszę go na 

kolację przy świecach, to może oczekiwać, że wylądujemy w sypialni. Tego bym nie chciała. 
Nie lubię pośpiechu w takich sprawach. 

Charlie cofnął się, zaskoczony. 
– Dobry Boże! Wcale się tego po tobie nie spodziewałem! Chyba muszę lepiej poznać 

dzisiejsze  obyczaje.   Myślałem  wyłącznie   o  tym,  że   mielibyście  okazję  lepiej   się  poznać, 
gdybyście byli sami. 

– Może wcale się nie poznamy po tym, co zdarzyło się dziś rano. Pewnie nie przyjmie 

zaproszenia. 

– Och, nie sądzę. – Charhe uśmiechnął się tajemniczo. 
– A właśnie, że może. Uraziłam jego miłość własną, a mężczyźni tego nie lubią. 
– Taki mężczyzna jak Hank jest ponad to. Wiem, że gdy ja... Cóż, w każdym razie nie 

zapominaj o najważniejszym. 

– To znaczy?
– Kości zostały rzucone i twoja romantyczna przyszłość ustalona. 
–   Skądże   –   zaprotestowała   odruchowo,   choć   gdy   myślała   o   Hanku,   zapominała   o 

background image

rozsądku. Ciepłe spojrzenie szarych oczu kazało jej dopuścić myśl, że być może Charlie ma 
rację. 

background image

ROZDZIAŁ 3

Roxie   napisała   cztery   wersje,   jak   to   określiła,   „przeproszenia-zaproszenia”,   zanim 

wreszcie zadowoliło ją na tyle, że pozwoliła Charliemu zanieść je Hankowi Craddockowi. 
Tym razem wybrał się bez Como, ponieważ spodziewali się w każdej chwili weterynarza. 
Gdy Charlie   wrócił,  niosąc   coś,  co  wyglądało   na  kawałek   drewnianej   konstrukcji,  Roxie 
machała właśnie na pożegnanie odjeżdżającemu doktorowi Babcockowi. 

Poczekała w drzwiach na Charliego. 
– Mam nadzieję, że nie zacząłeś zbierać patyków. Mamy dość drewna opałowego i... 
– Och, nie, moja droga. – Charlie podał jej sporą sosnową deskę. – To odpowiedź od 

Hanka. 

– Czy ten facet nie mógł znaleźć kawałka papieru?
– Zaskoczyłaś go. Zresztą przeczytaj. 
Roxie przeczytała na głos słowa, napisane starannym charakterem:
Mam   nadzieję,   że   przeczytasz   moją   odpowiedź   od   deski   do   deski.   Bądź   moją 

Walentynką. 

Nie   przejmuj   się   porankiem.   Nieporozumienia   się   zdarzają.   Z   przyjemnością 

przyjmujemy twoje zaproszenie. Hank. 

Roxie podniosła wzrok na Charliego, który przyglądał jej się z zadowoloną miną. 
– Jesteś z siebie dumny? – spytała. 
–   Nieskończenie.   Aha,   dałem   mu   twój   numer   telefonu   na   wypadek,   gdyby   chciał 

zadzwonić. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. 

Roxie wzruszyła ramionami. 
– Cóż, jeśli trafisz między wrony... 
– Co mają do tego wrony?
–   To   takie   porzekadło.   Musisz   popracować   nad   swoim   językiem,   Charlie.   Czasami 

mogłoby się wydawać, że jesteś nie z tego stulecia. 

– Czasami sam się zastanawiam, co tu robię. 
– Słucham?
– Nic, nic, moja droga. Czy zamierzasz posłać mu walentynkową odpowiedź?
– Cóż, nie myślałam o tym. Poza tym jak mam przebić jego żart? – Podniosła do góry 

deskę. 

– Może coś ci przyjdzie do głowy. A na razie chodźmy do domu – powiedział Charlie, 

ujmując ją za łokieć. – Zmęczyły mnie trochę te spacery. Usiądźmy sobie w kuchni, opowiesz 
mi o wizycie weterynarza. Nie zwróciłaś przypadkiem uwagi, czy miał obrączkę?

– Owszem, zwróciłam. Wszystko przez te twoje głupstwa. Miał. 
– Nigdy za wiele ostrożności. No, odwaliłem kawał porządnej roboty. 
Roxie pokręciła ze zdumieniem głową. 
– Ktoś mógłby pomyśleć, że wszystko zaaranżowałeś. To przypadek, że byłam akurat w 

domu, gdy Hankowi zepsuł się telefon. W dodatku ty znalazłeś się na miejscu we właściwym 

background image

czasie. Czysty zbieg okoliczności. 

Charlie usiadł na swoim ulubionym kuchennym krześle i otworzył usta, jak gdyby chciał 

coś powiedzieć, po czym szybko je zamknął. 

–  Zamierzałeś   mnie   przekonywać,  że  to  wszystko  czary,  związane  z  dniem  świętego 

Walentego, prawda?

– Coś w tym rodzaju. 
Roxie   nalała   do   szklanek   wody,   którą   trzymała   w   butelce   w   lodówce.   Wkrótce   po 

przyjeździe do Tucson odkryła, że z kranów płynie letnia woda. 

– Charlie, musisz się pogodzić z tym, że jestem osobą myślącą racjonalnie, która wierzy 

w fakty, a nie w bajki. Pewnie dlatego dostajesz co wieczór w skórę w szachy. – Uśmiechnęła 
się odrobinę złośliwie. 

– Kilka razy powaliłem cię na obie łopatki. 
– Tak, ale kto wygrywa?
– Moja droga – odrzekł Charlie, popijając wodę – to dla mnie taka przyjemność patrzeć, 

jak twoje oczy błyszczą radością zwycięstwa, że nie mam nic przeciwko przegranej. 

– Och, Charlie. – Roxie roześmiała się i uścisnęła mu dłoń. – Jesteś naprawdę przemiły. 
– Staram się. A teraz powiedz mi, co z Como. 
– No cóż, miałeś raq’ę. Biednej Como przydałby się partner, obawiam się jednak, że musi 

zaczekać na powrót Osbornow. Jestem dziewczyną z miasta i nawet gdyby Osbornowie dali 
mi wolną rękę, nie odważyłabym się bawić w swatkę lamy. To zbyt ryzykowne. 

– Czy myślisz, że Osbornowie mieliby coś przeciwko wyswataniu Como?
– Charlie, daj spokój. Musi ci wystarczyć odgrywanie roli Kupidyna wobec ludzi. 
– Ale.... 
– Nie, Charlie. – Postukała w deskę, leżącą na kuchennym bufecie. – Na dziś wystarczy. 

Koniec dyskusji. 

– Pamiętaj, że to najważniejszy prezent walentynkowy, jaki kiedykolwiek dostałaś. Strzeż 

go jak oka w głowie. 

– Czy mam dziś spać z nim pod poduszką?
– Może. 
– Charlie, przecież żartuję. 
–   Poczekaj   trochę,   a   przekonasz   się,   Roxie.   Broń   Boże   nie   wyrzucaj   tego   kawałka 

drewna. Czy zdecydowałaś już, co mu wyślesz?

–   Nie   mogę   nic   wymyślić.   Przepraszam,   Charlie,   ale   muszę   zadzwonić   do   pracy   i 

zawiadomić ich, że będę dopiero po południu. – Sięgnęła po słuchawkę i nagle wykrzyknęła: 
– Mam!

– Co takiego?
– Wiem już, co dam Hankowi. – Pobiegła do sypialni po torebkę. – Muszę jeszcze iść do 

sklepu – wyjaśniła szybko Charliemu. – Trzymaj kciuki, żeby mieli to, czego potrzebuję. 

– Trzymanie kciuków nic nie pomoże, jeśli nie będę wiedział, o co chodzi. 
– Nie szkodzi. Powiem ci później – powiedziała, otwierając drzwi garażu. – Przygotuj mi, 

proszę, kilka kanapek do biura. Za moment wracam. 

background image

– Z przyjemnością, moja droga. Masz zamiar dostarczyć tę walentynkę osobiście?
– To konieczne. 
– Kapitalnie, po prostu kapitalnie. – Charlie uśmiechał się coraz szerzej. 
Jadąc do sklepu z wyrobami czekoladowymi, Roxie rozmyślała o pełnych determinacji 

usiłowaniach Charliego, by wprowadzić Hanka do jej życia. Nie miała pojęcia, czemu tak mu 
na   tym   zależy.   Może   widok   młodych   szczęśliwych   ludzi   po   prostu   czynił   jego   życie 
znośniejszym?

Zaczynała   zastanawiać   się,   co   pocznie   z   Charliem   po   powrocie   Osbornów.   Po   kilku 

zaledwie dniach spędzonych w towarzystwie starszego pana nie potrafiła wyobrazić sobie 
jego powrotu do dawnego trybu  życia.  Rozważała nawet ewentualność zakupu domu  lub 
mieszkania w mieście, ale wówczas nie zostałoby jej wiele środków na utrzymanie Charliego. 
Może rzeczywiście postąpiła wbrew logice, zabierając go do domu i przywiązując się do 
niego. Osbornowie wracają dopiero za pół roku, a przez ten czas wiele się może zdarzyć. 

Gdy wychodziła ze sklepu ze swym czekoladowym zakupem, przypomniał się jej Doug. 

Z pewnością ma dla niej jakiś prezent walentynkowy, a ona nie kupiła mu nawet kartki. W 
dodatku   przez   ostatnie   trzy   miesiące   wszystkie   sobotnie   wieczory   spędzali   razem,   a   ona 
umówiła się na najbliższą sobotę z innym mężczyzną, nieważne, że w towarzystwie jego 
dzieci. Zdała sobie sprawę, że Doug po prostu ją znużył. Może potrzebny był ktoś w rodzaju 
Hanka, żeby w końcu przejrzała na oczy. 

Zaparkowała obok ogrodzenia i rozejrzała się po placu budowy w poszukiwaniu Hanka. 

Nigdzie go nie zauważyła. Wzięła paczuszkę z tylnego siedzenia i wysiadła z samochodu. 
Onieśmielali   ją   mężczyźni   zajęci   pracą,   na   której   kompletnie   się   nie   znała.   Postanowiła 
jednak   nie   okazywać   tego,   brnąc   przez   koleiny,   pozostawione   w   rozmiękłej   ziemi   przez 
ciężarówki i ciągniki. Dzięki Bogu, nie była jeszcze w butach na wysokich obcasach i stroju 
odpowiednim do pracy. 

Wypatrzyła   przystępnie   wyglądającego   mężczyznę   i   skierowała   się   ku   niemu.   Kilku 

robotników   oderwało   się   od   zajęć   i   wlepiło   w   nią   zaciekawione   spojrzenia.   Mężczyzna, 
którego   wybrała,   montował   okno.   Widząc,   że   się   do   niego   zbliża,   odstawił   je   i   spytał 
uprzejmie:

– Czy mogę w czymś pani pomóc?
Była mu wdzięczna za ten sympatyczny gest. 
– Szukam Hanka Craddocka – odpowiedziała. Mężczyzna rzucił okiem na paczuszkę w 

jej dłoni. 

Czekała   na   pytanie:   O   co   chodzi?   Gdy   nie   padło,   postawiła   mu   dodatkowy   plus   za 

taktowne zachowanie. 

– Jest tam, w przyczepie – rzekł mężczyzna, wskazując głową kierunek. – Czy mam panią 

do niego zaprowadzić?

– Dziękuję. Poradzę sobie – powiedziała szybko. Pomyślała, że Hank z pewnością woli 

rozpakować swój walentynkowy podarunek bez świadków. Może nawet ma w przyczepie 
małą lodówkę. Jeśli nie, może się okazać, że jej pomysł wcale nie był taki dobry. 

Ominęła stertę materiałów  izolacyjnych  i ruszyła  w kierunku przyczepy ozdobionej z 

background image

daleka widocznym napisem: Przedsiębiorstwo Projektowo-Budowiane Craddocka. Pomyślała 
o   podwójnej   odpowiedzialności,   jaka   spoczywa   na   Hanku   –   prowadzi   własną   firmę   i 
wychowuje dwójkę małych dzieci. Z pewnością ma niełatwe życie. 

Zapukała do uchylonych drzwi i usłyszała, jak Hank zapraszają do wejścia. Spotkali się 

tylko raz, ale zapamiętała męski timbre jego głosu. 

– Dużo szczęścia w dniu świętego Walentego – powiedziała, otwierając drzwi i wchodząc 

do środka. 

– Roxie!  Co za miła  niespodzianka!  – Wstał  z uśmiechem,  który uwidocznił  drobne 

zmarszczki   w   kącikach   oczu.   Nie   miał   na   sobie   kurtki,   a   wysoko   podwinięte   rękawy 
dżinsowej koszuli odsłaniały umięśnione ramiona. 

Patrząc na przystojnego, silnego Hanka, Roxie zastanawiała się, jak mogła kiedykolwiek 

uważać bladego i ulizanego Douga za atrakcyjnego mężczyznę. 

– Twoja walentynkowa kartka była bardzo dowcipna – zaczęła trochę niepewnie. Charlie 

mógł   wierzyć,   że   są   sobie   z   Hankiem   przeznaczeni,   ale   dla   Roxie   był   to   wciąż   obcy 
mężczyzna. Intrygujący, to pewne, ale obcy. 

– Przesadzasz – odpowiedział. – Gdybyś widziała kartki od moich dzieci!
– Dostałeś walentynki od dzieci? Jakie to miłe. 
– Owszem – rzekł miękko. – Mam wspaniałe dzieciaki. – Przyglądał jej się przez chwilę. 

– Wzruszyło mnie, że je również zaprosiłaś. Większość kobiet, które znam, nie zrobiłaby 
tego. Uważają, że Hilary i Ryan wiecznie plączą się pod nogami. I, szczerze mówiąc, mają 
rację. 

– Ryan i Hilary. Ładne imiona. – Miała wyrzuty sumienia. Nie zaprosiła jego dzieci przez 

wzgląd na nie, lecz po to, by trzymać Hanka na bezpieczną odległość, zanim się upewni, 
czego spodziewa się po tej znajomości. 

– Myślę, że spodoba im się Como – dodała. 
– Na pewno. 
– Hm, ja... proszę – powiedziała nagle, kładąc białe pudełko na jego biurku. – To coś w 

rodzaju symbolu. Jeśli nie masz tu lodówki, to klapa. 

– Naprawdę mi coś przyniosłaś?
Jego rozradowana mina poruszyła jej serce. Oto mężczyzna, który nie zatracił dziecięcej 

umiejętności cieszenia się z niespodzianki. 

Hank powoli zdjął wieczko pudełka. 
– Czy działa lepiej od tego w mojej ciężarówce?
– spytał z uśmiechem. 
– Jeśli nie, zjem go. 
–   Nie   ma   mowy.   Masz   przed   sobą   zdeklarowanego   czekoladoholika.   Skąd   o   tym 

wiedziałaś?

– Nie wiedziałam – odrzekła, szczęśliwa, że trafiła w dziesiątkę. – Postanowiłam zaufać 

intuicji. 

– Fantastyczne – powiedział Hank. – Nigdy w życiu nie miałem czekoladowego telefonu. 

Nie miałem pojęcia, że coś takiego istnieje. 

background image

–   Nie   znasz   tego   małego   sklepiku   niedaleko   stąd?   Mają   foremki   do   czekolady   w 

najrozmaitszych kształtach. 

– Słyszałem o nim, ale nigdy nie miałem czasu do niego wpaść. Właśnie tam to kupiłaś?
– Uhm. Mam takiego fioła na punkcie czekolady, że odkryłam ten sklep w niecały tydzień 

po przyjeździe do Tucson. 

– Widocznie los chciał – roześmiał się Hank – żebym poznał niektóre ciekawostki tego 

miasta dzięki kobiecie z New Jersey. Założę się, że przegapiłem mnóstwo rzeczy. 

Roxie ucieszyła się, że prawidłowo wymówił nazwę jej rodzinnego stanu. 
– To nie twoja wina. Musisz być ogromnie zajęty. 
– Owszem, ale należy cieszyć się tym, co człowieka otacza. Może uda ci się wyrwać mnie 

z letargu?

– Sklep z czekoladą to jedyna niespodzianka, jaką miałam w zanadrzu. 
– Chyba żartujesz! Dziewczyna opiekująca się lamą i udzielająca schronienia takiemu 

ekscentrykowi jak Charlie? À propos, kim jest ten facet? Twoim stryjecznym dziadkiem?

– Charlie jest... – Umilkła i spojrzała na zegarek. – O mój Boże! Pewnie zachodzi w 

głowę, co też mi się przytrafiło. Muszę przecież iść jeszcze do pracy. Tobie też za długo już 
przeszkadzam. 

– Nie mam nic przeciwko temu – rzekł, a jego szare oczy potwierdziły, że to prawda. – 

Gdzie pracujesz?

– W ratuszu. 
– Byłem tam kiedyś. 
– Mam nadzieję, że nic nie zbroiłeś?
– Nie. Składałem papiery, gdy zamierzałem się ożenić. Oczywiście, było to na wiele lat 

przedtem, zanim zaczęłaś tam pracować. 

– Taak. – Roxie, choć ledwie znała Hanka, poczuła niemiłe ukłucie zazdrości namyśl o 

szczęśliwych   chwilach,   które   wtedy   przeżywał.   –   Naprawdę   muszę   już   iść.   A   więc 
zobaczymy się w sobotę?

– Cieszę się. – Uśmiechną} się do niej. – Dziękuję za telefon. Mam tu małą lodówkę, w 

której mogę go przechować. 

– To dobrze – powiedziała, idąc ku drzwiom – ale przyrzeknij, że go zjesz, zamiast mu 

się przyglądać. Czekolada jest pyszna. 

– Zjem, zjem. Nie wystarczyłoby mi silnej woli, by się powstrzymać. Z drugiej strony nie 

mam ochoty niszczyć dowodu. 

– Dowodu? – spytała, przystając. 
– Ze dzięki naszemu spotkaniu ten dzień nabrał szczególnego znaczenia. Dużo szczęścia 

w dniu świętego Walentego, Roxie. 

– Nawzajem – odrzekła z uśmiechem. Gdy szła szybkim krokiem do samochodu, miała 

ochotę gwizdać z radości. Jego ostatnie słowa rozproszyły jej nierozsądną zazdrość o żonę i 
skierowały myśli ku teraźniejszości. W końcu to mężczyzna, który sprawdził się już kiedyś 
jako kochający mąż. Może Charlie wie, co robi. 

background image

Roxie zaprosiła Hanka z dziećmi na piątą, żeby Ryan i Hilary mogli się pobawić z Como 

przed zmierzchem. Zastanawiali się z Charliem przez cały tydzień nad menu – czy podać 
hamburgery,   żeby   sprawić   przyjemność   dzieciom,   czy   też   przyrządzić   jej   specjalność   – 
kurczaka   z   pieczarkami,   żeby   zrobić   wrażenie   na   Hanku.   W   końcu   zdecydowała   się   na 
pieczeń wołową – danie proste, lecz smaczne. Przynajmniej nie będzie musiała kręcić się po 
kuchni, gdy przyjdą goście. 

Charlie zmieniał koszulę w domku gościnnym, a Roxie wyszła właśnie spod prysznica, 

gdy zadzwonił telefon. Rozległ się głos Hanka. 

– Przepraszam cię, Roxie, ale możemy się spóźnić. Mieliśmy tu coś w rodzaju... małego 

wypadku. 

– Mój Boże, co się stało? Czy ktoś się zranił?
– Nie, nie. Hilary... sekundę. 
Usłyszała jakieś podniecone szepty, wreszcie Hank znów się odezwał. 
– Jeszcze raz przepraszam. Moja córka ma pewien problem, ale nie pozwala, bym go 

zdradził. Poza tym uparła się, że nie pójdzie z nami. Mógłbym ją zaciągnąć na siłę, ale nie 
chcę zaczynać wieczoru w ten sposób. Spróbuję załatwić opiekunkę i zadzwonię do ciebie. 

Roxie okręciła sznur telefoniczny wokół palca. 
– Czy to... z mojego powodu? Wiem, że niektóre małe dziewczynki nie chcą, żeby ich 

ojcowie... 

– Nie, nic z tych  rzeczy.  Czytałem  również o takich historiach,  ale nie o to chodzi. 

Sprawa jest znacznie prostsza. Hilary tak bardzo chciała przyjść do ciebie, że specjalnie się 
wyszykowała na tę okazję. 

Roxie dosłyszała dziecięce protesty i zapewnienia Hanka, że nie zdradzi, co się stało. 
– W każdym razie – powiedział Hank do słuchawki – jej plan spalił na panewce. 
– A jeśli nie uda ci się załatwić opiekunki?
– Bądźmy dobrej myśli. 
Mózg Roxie pracował gorączkowo. Co też mogła nabroić Hilary? Makijaż można zmyć, 

ubranie zmienić, a wiec musiała zmajstrować coś z włosami. 

– Hank, czy mogłabym z nią porozmawiać?
– Zobaczę, co da się zrobić. – Nastąpiła długa przerwa i znowu szepty. 
– Halo? – odezwał się wreszcie cienki głosik. 
–   Cześć,   Hilary.   Tu   Roxie.   Doprawdy   bardzo   mi   przykro,   że   nie   możesz   przyjść   i 

zobaczyć Como. 

– Nie mogę, ponieważ wyglądam śmiesznie. Roxie szukała właściwych słów. 
– Wiesz, Hilary, gdy miałam siedem lat, obcięłam sobie włosy. Myślałam, że to świetny 

pomysł, ale efekt okazał się żałosny. 

– I co wtedy zrobiłaś? – padło po chwili pytanie. Bingo, pomyślała Roxie, a więc chodzi 

o włosy. 

– Moja mama próbowała je wyrównać, ale niezbyt jej się to udało, zawiązała mi więc na 

głowie śliczną chustkę. A ty masz jakieś ładne chustki?

– Mam jedną, która należała do mojej mamy. 

background image

– Spróbuj ją zawiązać i przyjdź pobawić się z Como. Zapadła cisza, najwyraźniej Hilary 

rozważała propozycję. 

– Dobrze – zdecydowała – jeśli będę mogła mieć chustkę na głowie przez cały czas. 
– Oczywiście. Zatem do zobaczenia wkrótce. 
– Pa. 
Roxie roześmiała się, gdy Hilary odłożyła słuchawkę, nie troszcząc się o to, czy jej ojciec 

ma jeszcze coś do powiedzenia. Gdy nie zadzwonił po raz drugi, Roxie wywnioskowała, że są 
już w drodze. W pośpiechu skończyła się ubierać, po czym wróciła do kuchni, by zająć się 
sałatą. Po chwili wszedł tam również sprężystym krokiem Charlie. Nieźle jak na mężczyznę, 
który   musi   mieć   co   najmniej   siedemdziesiąt   pięć   lat.   Nie   chciał   nigdy   zdradzić   swego 
dokładnego wieku, mówił tylko, że „przeżył zbyt wiele zim, by potrafiła je zliczyć”. 

Pomyślała znów o trudnym położeniu Charliego, o tym, co by się stało, gdyby stracił 

swoje nieprzeciętne zdrowie. Musi jakoś się nim zająć, ponieważ w krótkim czasie stał się jej 
bliski jak ktoś z rodziny. 

–   Fiu,   fiu,   ależ   pięknie   się   prezentujesz   –   wykrzyknął   z   zachwytem.   –   Ten   sweter 

morskiego koloru i spodnie idealnie pasują do twoich włosów i oczu. 

Ucieszył ją ten komplement, ponieważ chciała dobrze wyglądać. Biednej małej Hilary też 

o to chodziło, pomyślała z sympatią i współczuciem. Może, jeśli się zaprzyjaźnią, pozwoli jej 
użyć nożyczek do naprawienia szkody. Opowiedziała całą historię Charliemu. 

– Ale przyjdą? – spytał, zaniepokojony. 
– Tak, udało mi się namówić Hilary. Poradziłam jej, żeby włożyła ładną chustkę. 
– Świetnie.  – Charlie  zatarł  dłonie  i uśmiechnął  się  do niej. – Czy w  tym  wypadku 

posłużyłaś się rozumem, czy intuicją?

– Jednym i drugim po trosze – odrzekła, wkładając do lodówki miskę z sałatą. – Nie 

martw się, Charlie, to twój wpływ. 

– Nonsens. Zawsze miałaś intuicję, trzeba ci było tylko podpowiedzieć, żebyś jej użyła. 
Rozległ   się   dzwonek   przy   drzwiach.   Spojrzeli   na   siebie.   Roxie   poprawiła   włosy   i 

odetchnęła głęboko. 

– Co ci mówi intuicja o dzisiejszym wieczorze, Charlie?
–  Myślę,  że   doskonałe  będzie  określenie  z   twojej   kosmicznej  ery.  –  Charlie   przetarł 

chusteczką złotą szpilkę. 

– Mianowicie jakie? – spytała, gdy szli razem ku drzwiom. 
– Wszystkie systemy działają sprawnie. 

background image

ROZDZIAŁ 4

Roxie otworzyła ciężkie, rzeźbione drzwi i ujrzała całą trójkę. Przystojny mężczyzna o 

wyrazistych   rysach   trzymał   za   rękę   dziewczynkę   w   lawendowo-niebieskiej   chustce 
zawiązanej na głowie. Obok nich, dość blisko, by czuć się bezpiecznie, a jednocześnie na tyle 
daleko,   by   zaakcentować   niezależność,   stał   jasnowłosy   chłopiec.   Miał   niepewną   minę. 
Ustawili się tak, jak gdyby chcieli zostawić miejsce dla jeszcze jednej osoby. 

Roxie nagle uświadomiła  sobie, że chciałaby zająć to miejsce,  stać się członkiem  tej 

rodziny. Jednak współczucie i instynkt opiekuńczy nie może zaważyć na jej znajomości z 
Hankiem.   Powinna   polubić   go   dla   niego   samego,   a   nie   z   powodu   jego   trudnej   sytuacji 
życiowej. 

– Cieszę się, że przyszliście wszyscy – powiedziała z uśmiechem. – Wejdźcie, proszę, i 

poznajcie mojego przyjaciela, Charliego Hartmana. 

–   A   to   moje   dzieci,   Ryan   i   Hilary.   –   W   głosie   Hanka   brzmiała   wyraźna   duma.   – 

Dzieciaki, poznajcie Roxie Lowell, od której dostałem czekoladowy telefon. 

– Zjedliśmy już słuchawkę – poinformowała Hilary. – Mnie było żal, ale oni stwierdzili, 

że nie można trzymać czekolady w nieskończoność. 

– Hilary! – szepnął Ryan, trącając siostrę łokciem. Rozejrzał się po pokoju z uprzejmym 

zainteresowaniem dorosłego. – Widzę, że ma pani telewizor z dużym ekranem. 

– To telewizor Osbornów, znajomych, których domem się opiekuję – wyjaśniła Roxie. 
–   Ryan   próbuje   zmienić   temat,   ale   ja   naprawdę   nie   chciałam   jeść   czekoladowego 

telefonu. 

–   Rozumiem.   –   Roxie   uśmiechnęła   się   do   dziewczynki.   Mała   spryskała   się   obficie 

perfumami na tę okazję, być może po to, by odwrócić uwagę od swoich włosów. 

– Kiedyś  dostałam na Wielkanoc czekoladowego zająca i wszyscy chcieli,  żebym  go 

zjadła. – Hilary wróciła do tematu. – Ryan... – przerwała, by spiorunować brata wzrokiem 
– ... kazał mi odgryźć głowę. Ale ja nie mogłam. 

– Masz dobre serduszko – rzekł Charlie, kiwając z aprobatą głową. 
– Tak, a zając rozpuścił się w końcu w szafie – skrzywił się Ryan. – Mama znalazła go 

czwartego lipca w jej kapciach z króliczkami. 

– Cóż – Roxie poczuła, jak zalewa ją znów fala współczucia dla całej trójki – skoro już 

mowa o zwierzętach, to może zanim się rozbierzecie, pobiegniecie do ogrodu, żeby zobaczyć 
Como?

– Bardzo chętnie – odpowiedziała bez zastanowienia Hilary. 
– Jasne – dodał bardziej powściągliwie Ryan. Wyraźnie starał się zachowywać dorośle. 
– Zaprowadzę ich, Roxie, a ty skończ przygotowania do kolacji – zaproponował Charlie. 
– Świetnie, dziękuję. – Roxie musiała jeszcze przyprawić sos i nakryć do stołu. 
– Ja pomogę  Roxie – zaofiarował  się Hank. – Zresztą poznałem już Como. Idźcie z 

Charliem, dzieci. 

Proszę,   jakie   to   proste,   pomyślała   Roxie,   jak   szybko   zawarli   sojusz.   Tak   wszystko 

background image

zaaranżowali, żeby walentynkowa para została przez chwilę sama. Nie miała nic przeciwko 
temu, przyda im się trochę czasu dla siebie. 

– Lubię lamy – powiedziała Hilary, biorąc ufnie za rękę Charliego, jak gdyby znała go od 

lat. – Głaskałam kiedyś jedną w zoo. Są milutkie. 

–  Myślę,  że   Como  również   polubi  was   oboje  –  zapewnił   Charlie,   prowadząc  ich   do 

ogrodu. 

Roxie   odprowadziła   ich   wzrokiem,   próbując   odgadnąć,   jakiego   rodzaju   szkody   kryje 

chustka. Ciemna grzywka wyglądała normalnie. To dobrze, tutaj najtrudniej coś poprawić. 

– Pomysł z chustką był genialny. Dziękuję – powiedział Hank. – Mam nadzieję, że nie 

będzie ci przeszkadzało, jeśli usiądzie w niej do kolacji. Wymogła na mnie obietnicę, że jej na 
to pozwolę. 

Po   raz   pierwszy,   odkąd   Hank   wszedł   z   dziećmi   do   jej   domu,   Roxie   odważyła   się 

poszukać jego spojrzenia. Było ciepłe i pełne uczucia. Roxie mocniej zabiło serce. 

– Hilary może jeść kolację nawet owinięta w prześcieradło. To mi nie przeszkadza. Mam 

nadzieję, że w końcu zaufa mi i pozwoli sobie pomóc. 

– Wątpię, by udało ci się cokolwiek naprawić – roześmiał się cicho Hank. 
– Nigdy nie wiadomo. Mam wprawę w posługiwaniu się nożyczkami. Może uda mi się 

jakoś wyrównać włosy. 

– Lepiej nie mówmy o tym, bo opowiem ci całą historię, a dałem jej słowo honoru, że 

tego nie zrobię. 

– Teraz ja umieram z ciekawości, co też mogła nabroić, ale szanuję cię za to, że jesteś tatą 

dotrzymującym słowa. 

– Dzięki. Byłaby wściekła, że się wygadałem, i długo nie dałaby mi spokoju. Hilary jest 

pamiętliwa i łatwo nie wybacza. 

–   Ja   też   taka   jestem   –   pokiwała   ze   zrozumieniem   głową   Roxie.   –   Dlatego   gdy 

pomyślałam, że jesteś żonaty... zresztą, nieważne. Może zdejmiesz kurtkę, skoro nie idziesz 
oglądać Como?

– Chętnie. Rozumiem, że miałaś przykre doświadczenia?
– Tak. Ale zostawmy teraz ten temat. – Wzięła od niego kurtkę i powiesiła ją w szafie, 

przesuwając lekko palcami po miękkim złotawym zamszu. Odwróciwszy się, spostrzegła, że 
ma na sobie stare spodnie koloru khaki i jasnobrązową koszulę z rozpiętym kołnierzykiem. 
Nagle   zapragnęła   wtulić   się   w   jego   ramiona   i   pocałować   na   przywitanie.   Zamiast   tego 
zaproponowała mu drinka. 

– Poproszę o burbona, jeśli masz – odrzekł – ale tylko przed kolacją, ponieważ jestem 

samochodem. 

–   Napijemy   się   w   kuchni.   Mam   tam   jeszcze   coś   do   zrobienia,   a   ty   będziesz   mógł 

obserwować przez okno, jak Charlie radzi sobie z dziećmi. 

– Dobrze, ale myślę, że o to nie musisz się martwić. Nigdy nie widziałem, żeby Hilary 

wzięła od razu za rękę kogoś obcego. 

–   Charlie   łatwo   nawiązuje   kontakt   z   ludźmi   –   powiedziała   Roxie,   wyjmując   butelkę 

burbona z kredensu. – Podbił moje serce w ciągu pięciu minut. 

background image

– Mówisz, jak gdybyś znała go krótko. Czy dostałaś go z dobrodziejstwem inwentarza 

razem z domem, tak jak lamę?

– Nie wiem, jak zareagujesz na moją opowieść o Charliem – zaczęła. – Spotkałam go 

pierwszego dnia w pracy. – Umilkła, wyjmując lód z zamrażalnika. 

– Poczekaj, ja to zrobię. – Hank wziął od niej plastykową tackę i jednym szybkim ruchem 

wytrząsnął z niej kostki lodu. – A więc Charlie pracuje w ratuszu?

– Nie, ale przychodzi tam codziennie. – Roxie włożyła lód do szklanek i spytała: – Jak 

mocny?

– Słaby. 
Wlała po odrobinie burbona do szklanek i dopełniła je zimną wodą z lodówki. Chciała 

podać szklankę Hankowi, gdy nagle cofnęła rękę. 

– To idiotyczne – powiedziała, kręcąc głową. – Nie spytałam cię nawet, jak zwykłeś pić 

burbona. 

– Właśnie tak. – Hank wziął szklankę i czekał, aż Roxie podniesie swoją. – Kieruj się 

dalej intuicją w postępowaniu ze mną, a prawdopodobnie zawsze trafisz w dziesiątkę. 

– Nie rozumiem. – Popatrzyła na niego ze zdumieniem. 
– Łatwo mnie rozszyfrować. 
– Nie, wspomniałeś coś o intuicji. 
–   Ach,   tak   –   uśmiechnął   się.   –   Często   kieruję   się   intuicją,   ty   zaś   mówiłaś,   że   na 

pierwszym miejscu stawiasz rozum. 

– Bo tak jest, Hank. 
– Czemu więc nie spytałaś mnie, z czym lubię pić burbona?
– Nie wiem. 
– Intuicja?
Poddała się z uśmiechem. Rozum nie miał nic wspólnego z jej stosunkiem do Hanka 

Craddocka, a jednak jego obecność tutaj była czymś naturalnym i właściwym. Czuła się tak 
jak kiedyś, gdy będąc jeszcze dzieckiem, sadowiła się w słońcu na parapecie okiennym z 
książką, którą od dawna pragnęła przeczytać. 

– Moja intuicja podpowiada mi również, że będę cię bardzo lubiła – przyznała. 
– Moja mówi mi to samo o tobie. – Stuknął lekko szklanką o jej szklankę. – Za naszą 

intuicję. 

Skinęła głową i upiła łyk burbona. 
– Miałaś coś jeszcze do zrobienia, prawda?
–   Tak   –   odpowiedziała,   niechętnie   wyrywając   się   z   zaczarowanego   kręgu.   –   Sos   do 

pieczeni. 

– Czy mogę ci pomóc?
– To zajęcie dla jednej osoby. Będzie mi miło, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa. 
– Chętnie. Nie ma nic przyjemniejszego od ciepłej kuchni i smakowitych zapachów. No, 

prawie nic. 

Roxie szybko pochyliła  się nad piekarnikiem, by ukryć  rumieniec, który wywołała ta 

uwaga. 

background image

– Jak radzą sobie dzieci? – spytała. 
– Świetnie. Ryan prowadzi Como, a Hilary jeździ na niej. Mają doskonałą zabawę. 
– To dobrze. – Roxie wyjęła pieczeń i położyła ją na półmisku. 
– Jeszcze mi nie powiedziałaś, kim jest Charlie. 
– Włóczęgą – odrzekła po chwili. Postanowiła nie owijać niczego w bawełnę. 
– Co takiego?
– Nie żartuję, Hank. Zanim sprowadziłam go tutaj, mieszkał na ławce w parku. Czy nie 

zauważyłeś, że jego ubrania są zniszczone?

– Jasne. Starsi ludzie często przywiązują się do swoich rzeczy i noszą je, póki niemal z 

nich nie spadną. 

– Roześmiał się. – Zresztą nie tylko starsi. Sam mam dżinsy, całe w dziurach, z którymi 

nie mogę się rozstać. 

– Przyjrzał jej się uważnie. – Naprawdę mieszkał w parku?
– Naprawdę. – Roxie upiła drinka. – Gdy zaczął  padać śnieg, przestraszyłam  się, że 

zamarznie   na   śmierć   na   swojej   ławce.   Zaprosiłam   go   więc,   by   zamieszkał   w   domku 
gościnnym Osbornów. 

– Niech mnie licho. Co ty o nim wiesz? – Hank wyjrzał ponownie przez okno. 
–   Niewiele,   jeśli   masz   na   myśli   fakty.   Jednak   mam   pewność,   że   ten   człowiek   nie 

skrzywdziłby muchy – odparła Roxie, idąc za jego spojrzeniem. – Dzieci są z nim bezpieczne. 
Daję za to głowę. 

– Jestem skłonny ci uwierzyć, widząc, jak garną się do niego. Como też go lubi. Trudno 

nie ufać komuś, kogo lubią dzieci i zwierzęta. 

– Poza tym jest taki romantyczny – dodała Roxie. 
– Poznałam Charliego mojego pierwszego dnia w pracy, gdy przyniósł czerwoną różę. 
– Co zrobił?
–   Każdego   dnia,   odkąd   tam   pracuję,   przynosi   czerwoną   różę   i  wkładają   do   wazonu. 

Mówi, że to na szczęście dla przyszłych małżonków. 

– Zdumiewające. – Hank potrząsał swoją szklanką. 
– Skąd bierze pieniądze na kwiaty, skoro jest bez grosza?
– Nikt, łącznie ze mną, nie miał odwagi zapytać go o to. Może otrzymuje jakiś zasiłek. 
– A czy przypadkiem nie... hm, nie przywłaszcza sobie gdzieś tych róż?
– Nie Charlie. – Roxie pokręciła głową. – Jestem przekonana o jego uczciwości. 
–   Nigdy   nie   zapomnę   naszego   pierwszego   spotkania.   Myślałem,   że   to   któryś   z 

mieszkańców przyszedł z interwencją. Tymczasem on pochwalił moją pracę i zasugerował, że 
ma to coś wspólnego z moim nazwiskiem. 

– Wiem. Nie omieszkał zrobić uwagi na ten temat, gdy zobaczył je po raz pierwszy na 

tablicy informacyjnej. Przykłada ogromną wagę do nazwisk. 

– Wobec tego musiał ci powiedzieć, co oznacza twoje. 
Nie patrząc na niego, Roxie wyjęła mąkę z szafki. 
– Owszem, powiedział. 
– I?

background image

– To wszystko jest idiotyczne, nie uważasz? – Zaprawiła sos mąką rozbełtaną w wodzie. 
– Pewnie tak, mimo to jestem ciekaw. , – No, dobrze. – Roxie nie podnosiła oczu znad 

brytfanny. – Według niego Lowell oznacza kochana – powiedziała cicho. 

– Słucham? Nie dosłyszałem. 
– Kochana – powtórzyła nieco głośniej. 
– Hm. 
Poczuła mrowienie w karku. Wiedziała, że Hank patrzy na nią i bała się odwrócić, by go 

na tym nie przyłapać. 

– Nie uważasz tego za dziwny zbieg okoliczności? Według Charliego moje nazwisko 

znaczy przepełniony miłością. – Teraz słyszała jego głos z bliska. 

– Tak, ale to czysty przypadek. – Była pewna, że wcale tak nie jest. 
– Kochana – powtórzył Hank z upodobaniem. 
– Ładnie brzmi i pasuje do ciebie, Roxie. A co, zdaniem Charliego, jeśli dwoje ludzi o 

takich nazwiskach spotka się w dzień świętego Walentego?

Kątem oka widziała, że Hank stoi tuż obok niej. Zebrała się na odwagę i popatrzyła mu w 

oczy. 

– Och, jak łatwo przewidzieć, uważa, że jesteśmy sobie przeznaczeni. – Starała się mówić 

lekkim tonem, ale słowa więzły jej w gardle. 

– To interesujące. 
–   To...   oczywiście,   szalony   pomysł   –   wyszeptała,   bojąc   się   poruszyć.   Coraz   wolniej 

mieszała sos. 

Hank odetchnął głęboko i odstawił szklankę. 
– Szkoda, że nie znam cię trochę dłużej, Roxie. 
– Dlaczego?
–   Ponieważ   zamierzam   cię   pocałować,   a   niezależnie   od   tego,   co  myśli   na  ten   temat 

Charlie, zapewne uważasz, że na to jeszcze za wcześnie. 

Łyżka wyślizgnęła się jej z drżących palców i wylądowała z pluskiem w sosie. 
– Nie... nie wiem, co myśleć o tym wszystkim. 
– Nie przejmuj się. Ja również. – Przyciągnął ją delikatnie do siebie. – Z wyjątkiem tego, 

że pragnąłem cię dotknąć od pierwszej chwili. – Ujął ją pod brodę i przybliżył twarz do jej 
twarzy. 

Roxie wsparła lekko dłonie o jego pierś, czując miłe ciepło. 
– Ja też o tym myślałam – przyznała cicho, patrząc mu w oczy i przesuwając mocniej 

dłońmi po jego ramionach. – Tłumaczyłam jednak sobie, że prawie się nie znamy. 

– Ale mamy wrażenie, że jest zupełnie inaczej, prawda? Kiwnęła twierdząco głową. 
– Wszystko jest jak trzeba – powiedział cicho, przyciągając ją jeszcze bliżej. 
Z bijącym sercem Roxie przymknęła oczy i czekała na dotyk jego warg. Poczuła lekkie 

muśnięcie oddechu i zapach burbona. Otoczyła ramionami szyję Hanka i właśnie w chwili, 
gdy ich wargi się zetknęły, dobiegł ich jakiś hałas od strony podwórka. Odskoczyli od siebie 
jak oparzeni i rzuciwszy się ku przeszklonym drzwiom do ogrodu, omal nie zderzyli się z 
Hilary. 

background image

– Moja chustka, moja chustka! – zawołała płaczliwym tonem dziewczynka i przebiegła 

pędem przez kuchnię, szukając jakiegoś ustronnego kącika. – Nie patrzcie na mnie!

– Hilary! – powiedział Hank surowym tonem. – Wracaj natychmiast i... 
– Nie mogę! – wykrzyknęła i wpadła do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. 
– Młoda damo, nie wolno ci się tak... – Hank podążył za nią. 
– Poczekaj. – Roxie chwyciła go za ramię. – To mój pokój. Nie ma tam niczego, co 

mogłaby popsuć. Pozwól jej odzyskać godność. 

Do kuchni weszli Charlie z Ryanem, wymieniając uwagi o wypadku. 
– To nie była moja wina – zastrzegł się Ryan. 
– Oczywiście – zgodził się Charlie. – Nie mogłeś wiedzieć, że Como zainteresuje się 

chustką. 

– Ani twoja – dodał lojalnie Ryan. 
– Nie, takie rzeczy się zdarzają. Z pewnością nie można również winić Como. 
– Czy już rozgrzeszyliście wszystkich? – roześmiała się Roxie. 
– Tak bardzo chciałem, żeby wszystko poszło gładko. – Charlie miał zmartwioną minę. – 

Czy bardzo się zdenerwowała?

– Cóż... 
– Jasne, że tak. Biedactwo. Każdy by się zdenerwował, gdyby tak sobie zniszczył włosy. 
– Już wiem – odezwał się Ryan – będziemy udawać, że nic nie zauważyliśmy. 
– To miło  z twojej strony,  że troszczysz  się o uczucia  Hilary – powiedział  Hank. – 

Wątpię, by w to uwierzyła. Przecież wie, że jej sekret się wydał. 

– Ale co się stało? – spytała Roxie. – Czy próbowała rozjaśnić włosy?
– Mówiłem jej, że to głupi pomysł – wyjaśnił Ryan. – Musiałem jechać na rowerze do 

sklepu, żeby kupić jej to świństwo, ponieważ na razie nie wolno jej tam jeździć samej. 

–   Hilary   zaproponowała   mu   niezłą   łapówkę   –   dodał   Hank.   –   Odbyliśmy   z   Ryanem 

poważną rozmowę, jak ma postępować w podobnych wypadkach w przyszłości. 

– Nie posłuchałbym jej, gdybym wiedział, jak narozrabia. Poza tym to draństwo okropnie 

śmierdzi. Załatwiła tym całą łazienkę i siebie. Dlatego tak się wyperfumowała. 

Nagle Roxie poczuła zapach spalenizny. 
–   Mój   sos!   –   wykrzyknęła,   podbiegając   do   kuchenki.   Za   późno.   Substancja,   która 

przylgnęła do dna patelni, w niczym nie przypominała smakowitego brązowego sosu. 

– Tak mi przykro – powiedział Hank, zbliżając się do niej. – Jestem pewien, że mięso 

będzie pyszne nawet bez sosu. 

Podniosła na niego oczy, wspominając minioną chwilę. 
– Biorąc pod uwagę wszystko inne, nie ma to najmniejszego znaczenia. 
– Rzeczywiście. – Przytaknął miękko. 
Roxie stała, uśmiechając się do niego, dopóki nie przypomniała sobie, że nie są sami. 

Zerknąwszy   przez   ramię,   spostrzegła,   że   Charlie   i   Ryan   przyglądają   im   się   z 
zainteresowaniem. 

– Może nakrylibyście do stołu? – spytała, odsuwając się od Hanka. – Serwetki są w 

górnej szufladzie kredensu w jadalni. Potrzebne nam będzie masło, sól i pieprz. Och, jeszcze 

background image

mleko dla Ryana i Hilary i woda z lodem dla reszty. Kawę zaparzę później. 

– Chodź, stary – powiedział Charlie, obejmując chłopca ramieniem i prowadząc go do 

jadalni. – Zostaliśmy zaprzęgnięci do roboty. 

– Ho, ho! – odezwał się Hank po ich wyjściu.  – Nie miałem pojęcia, że masz takie 

zdolności przywódcze. 

– Czas skierować nasze spotkanie na właściwe tory. Obiecałam nakarmić twoją rodzinę, a 

Ryan wygląda na bardzo głodnego. 

– On zawsze tak wygląda. Masz rację, musimy zaopiekować się naszym stadkiem. Myślę, 

że następnym razem obędzie się bez dodatkowych atrakcji. 

Na myśl o „następnym razie” na policzki Roxie wypłynął rumieniec. Pochyliła się więc 

nad lodówką. Wyjęła z niej sałatę oraz sos i podała Hankowi. 

– Proszę, wymieszaj to, a ja porozmawiam z Hilary. 
– Nie musisz tego robić. Pewnie woli, żeby ją zostawić w spokoju. 
– Być może, ja jednak spróbuję namówić ją, by zjadła z nami. O ile, oczywiście, nie masz 

nic przeciwko temu. 

– Ależ skąd! Nie mogę ci tylko zagwarantować, że będzie w dobrym humorze. 
– A co można zagwarantować, jeśli chodzi o dziecko? Pamiętam, że ja też nie byłam 

aniołkiem. 

– Szkoda, że cię wtedy nie znałem. 
– Ale wtedy nie bylibyśmy tutaj, prawda?
– Cóż za logika!
– Uhm. No, zajmij się sałatą, a ja Hilary. 
– Mam nadzieję, że wrócisz szybko. 
– Ja też. 
–  Roxie,  jest  coś, o  czym  powinnaś   wiedzieć.   Hilary  chce  rozjaśnić   włosy,   żeby  się 

upodobnić do matki. 

– Och. – Roxie zrobiło się głupio, że Hank wspomina swą żonę w chwilę po tym, gdy 

przyznał się, iż pociąga go inna kobieta. – Potrafię to zrozumieć – powiedziała, dumna ze 
swego uprzejmego tonu. 

– Twoja żona była bardzo piękna. 
– Owszem. 
Roxie posmutniała, choć nie mogła się przecież spodziewać innej odpowiedzi. Zresztą 

miałaby mu ją za złe. Ważne, że nie jest podobna z urody do jego zmarłej żony. Przynajmniej 
ma pewność, że Hank akceptuje ją taką, jaka jest. 

– Zobaczę, co uda mi się wskórać u Hilary. 
– Dzięki. 
Roxie podeszła do drzwi swojej sypialni i zapukała. 
– Kto tam? – spytała Hilary. 
Biedne   dziecko,  musi  podsłuchiwać,  co  się  dzieje  w  drugiej  części   domu,   pomyślała 

Roxie. Wiedziała,  oczywiście,  że rozmawiają o niej i jej  włosach. Na szczęście  mury są 
grube. 

background image

– To ja, Roxie. Czy mogę wejść?
– Czy to twój pokój?
– Tak, ale nie musisz mnie wpuszczać, jeśli nie chcesz. 
– Domyślałam się, że to twój pokój. Pachnie tobą. 
– Mam nadzieję, że to dobrze – uśmiechnęła się Roxie. 
–   Dobrze.   Pachniesz   o   wiele   ładniej   ode   mnie.   –   Hilary   była   wyraźnie   bardzo 

nieszczęśliwa. 

– Hilary, chciałam porozmawiać o tym, jak doprowadzić do porządku twoje włosy. 
– Tatuś powiedział, że nic nie da się zrobić, że muszą odrosnąć. Potrwa to pewnie do 

czwartej klasy. Do tego czasu chyba nie będę chodziła do szkoły. 

Jej   głos   brzmiał   tak   poważnie,   że   Roxie   musiała   zasłonić   ręką   usta,   żeby   się   nie 

roześmiać. 

– Hilary, tatusiowie są wspaniali, ale nie znają się na takich sprawach. Nie sądzę, żebyś 

musiała czekać, aż włosy odrosną. 

– Naprawdę? – Nadzieja wyraźnie ożywiła Hilary. 
– Naprawdę. Pozwolisz mi zobaczyć?
– Dobrze. – Hilary otworzyła drzwi. 
–   Usiądźmy   na   łóżku   i   porozmawiajmy   –   zaproponowała   Roxie,   biorąc   ją   za   rękę   i 

prowadząc w głąb pokoju. 

– Dobrze – powiedziała znów Hilary. – Co powiesz na moje włosy?
Roxie przyjrzała się uważnie dziewczynce i zdumiała. Włosy Hilary pokrywały łaty w 

czterech kolorach – od dziwnego pomarańczowego do ciemnobrązowego. 

– I co? – Hilary podniosła na Roxie zmartwiony wzrok. 
– Myślę, że się uda. – Roxie modliła się o to w duchu. – Moja znajoma, która pracuje w 

salonie piękności, na pewno ufarbuje rozjaśnione pasma na twój naturalny kolor i nic nie 
będzie widać. 

– Och, nie! – wykrzyknęła Hilary. – Chcę rozjaśnić wszystkie. Nie chcę mieć ciemnych 

włosów!

–   Aha!   –   Roxie   zaczęła   dostrzegać   rozmiary   problemu.   Wizyta   u   fryzjera   byłaby 

kosztowna, ale Roxie przypuszczała, że Hank chętnie wyłożyłby pieniądze, aby tylko w jego 
domu znów zapanował spokój, a mała skończyła trzecią klasę. Nie wyglądał jednak na ojca, 
który zgodzi się, by jego córka stała się w wieku ośmiu lat „szałową blondynką”. 

– Czy w salonie piękności mogą rozjaśnić mi włosy na jednakowy kolor? – nalegała 

Hilary. 

Roxie zawahała się. Wkroczyły na śliski teren. 
– Chyba tak, ale trwałoby to długo, kilka godzin. Trzeba siedzieć bardzo spokojnie, a 

przyjaciółka mówiła mi, że ten środek szczypie w skórę. Nie wydaje mi się, żebyś chciała 
przez to wszystko przejść. 

– Właśnie, że tak. Mogę siedzieć nawet przez dwa dni, jeśli będzie trzeba. 
– Hilary, twój naturalny kolor jest bardzo ładny. 
– Mówisz jak tatuś – rzekła Hilary z rozgoryczeniem. – On nic nie rozumie. Jemu jest 

background image

dobrze z ciemnymi włosami, ale mnie nie. 

– Wiesz co, porozmawiam o tym z twoim tatusiem. 
– Czy powiesz mu, że będę o wiele ładniejsza w jasnych włosach?
– Nie, ponieważ nie wyobrażam sobie, żebyś mogła wyglądać jeszcze ładniej. 
– Ależ mogę – odpowiedziała poważnie dziewczynka. 
– Powiem mu, że trzeba koniecznie coś zrobić. Ja też nie chciałabym pójść do szkoły w 

takim stanie. Co powiesz teraz na kolację?

–   Jestem   głodna   –   przyznała   Hilary.   Spojrzała   błagalnym   wzrokiem   na   Roxie.   –   Ja 

naprawdę bardzo chcę być blondynką. 

– Wiem, kochanie – Roxie przytuliła ją do siebie. 
– Porozmawiam później z tatusiem. A teraz chodźmy coś zjeść, dobrze?
– Chyba tak. Czy pożyczysz mi chustkę?
– Chętnie, ale chyba nie jest potrzebna. 
– Wyglądam śmiesznie, poza tym mogę ją ubrudzić. 
– No to jej nie wkładaj. Jesteś wśród przyjaciół. 
– Ryan nazwał mnie punkiem. 
– Powiemy mu, żeby tego nie robił – obiecała Roxie, wstając. 
– Dziękuję. – Hilary zeskoczyła z łóżka i podeszła do komódki. – Czy dostałaś to od 

mojego taty?

– Wzięła do ręki kawałek deski. 
– Owszem, to taki żart. – Roxie nie chciała, żeby Hilary wyciągnęła zbyt daleko idące 

wnioski. 

– On cię lubi, prawda?
– Chyba tak – odparła Roxie. – Czy to dobrze?
– Dobrze. – Hilary odłożyła prezent od Hanka. Roxie odetchnęła z ulgą, mając uczucie, 

że zdała ważny egzamin. 

– Lubisz ciasto czekoladowe? – spytała, pewna odpowiedzi. 
– Nie lubię. Po prostu uwielbiam. 
– No, to chodźmy zjeść najpierw kolację, żebyś mogła go spróbować. 
–   Hurra!   Ciasto   czekoladowe!   –   Hilary   schwyciła   Roxie   za   rękę   i   pociągnęła   ją 

korytarzem. – Prędko! – Właściwie wpadły na Hanka. 

– Szedłem zobaczyć, co się z wami stało. 
– Dyskutowałyśmy – wyjaśniła Hilary. – Roxie zamierza odbyć z tobą rozmowę na temat 

rozjaśniania włosów. Biegnę do stołu. Cześć!

– Hank, ja... – Roxie przełknęła nerwowo ślinę. 
–   Nieważne   –   powiedział,   kładąc   jej   dłoń   na   ramieniu.   –   Pogadamy   o   tym   później. 

Musimy znaleźć trochę czasu tylko dla siebie. Nie dokończyliśmy pewnej sprawy. 

background image

ROZDZIAŁ 5

Charlie   zabawiał   wszystkich   przy   kolacji   opowieściami   o   egzotycznych   miejscach   i 

ludziach.   Zaimponował   nawet   Roxie,   wspominając   o   swoim   spotkaniu   z   księciem   oraz 
księżną Windsoru na przyjęciu w Nowym Jorku wiele lat temu, a także z Clarkiem Gable i 
Carole Lombard podczas gali w Hollywood. Roxie, tak jak i pozostali uczestnicy kolacji, z 
ciekawością   słuchała   Charliego.   Ilekroć   jednak   napotkała   wzrok   Hanka,   wspominała   nie 
spełniony pocałunek. 

Jeszcze   trochę,   a   zatraciłaby   się   w   ramionach   Hanka,   nie   zastanawiając   się   nad 

konsekwencjami. Przytulna kuchnia, domowy nastrój i odrobina alkoholu spowodowały, że 
przestała się kontrolować. Jednak po pewnym czasie zaczęła zastanawiać się nad intencjami 
Hanka. 

Dlaczego nie przeżywała podobnych wątpliwości, całując się z Dougiem Kellym?  Po 

prostu nie obawiała się, że straci dla niego głowę. Z Hankiem to zupełnie co innego. 

Rozbudził w niej od razu tak silne emocje! Co się stanie, gdy się na nim zawiedzie? Miała 

za sobą bolesne doświadczenia. Wyjechała z New Jersey, odważając się porzucić mężczyznę, 
którego kochała. Przez sześć miesięcy okrzepła i odzyskała równowagę. Przysięgła sobie, że 
nigdy więcej nie będzie tak nieostrożna. Tymczasem w ramionach Hanka szybko zapomniała 
o danej sobie obietnicy. 

Teraz przed popełnieniem głupstwa chroniła ją obecność Charliego oraz dzieci. Jutro rano 

zastanowi się nad całą sytuacją, zdecydowała, i od razu poczuła się raźniej. Jednak Ryan 
nieświadomie zburzył jej pewność siebie. 

– Czy masz magnetowid? – spytał, kończąc drugi kawałek ciasta czekoladowego. 
– Tak – odpowiedziała Roxie – ale nie mam zbyt wielu kaset. 
– Żadnych filmów?
– Wyłącznie filmy z podróży Osbornów do Europy i Afryki. Widziałam  je i prawdę 

mówiąc, są trochę nudne. 

– Nigdy nie oglądałem filmu na takim dużym ekranie. Koledzy opowiadali mi, że to coś 

fantastycznego. 

– Ryan sugeruje nam w swój niezbyt  subtelny sposób, że na ukoronowanie wieczoru 

powinniśmy wypożyczyć kasetę z jakimś filmem – wyjaśnił Hank. 

– Tak! To byłoby bombowo! – wykrzyknął Ryan. 
– Cóż, myślę, że to da się załatwić. 
– Wypożyczcie coś z szybką akcją, może „Top Gun”. 
– Nie, lepiej bajkę rysunkową – zaprotestowała Hilary. 
– Tylko proszę bez kłótni. Jeśli obiecacie, że będziecie zgodni, wypożyczymy coś dla 

was. 

– Może pojedziesz z Charliem, a ja tymczasem posprzątam? – zaproponowała Roxie. 
– Roxie, moja droga, przecież wiesz, że nie znam się na współczesnych filmach. Poza 

tym   napracowałaś   się   już   w   kuchni.   Pojedź,   a   my   z   dziećmi   wszystko   sprzątniemy   i 

background image

pozmywamy. 

– Ale... – Protest zamarł jej na wargach, pomyślała, że zabrzmiałby idiotycznie. – Dobrze. 

Dziękuję. 

– Spojrzała na Hanka, który wydawał się zdziwiony jej reakcją. Przecież tego wieczora 

dała mu do zrozumienia, że pragnie tego samego, co on. I w pewnym sensie tak było. 

– Jedźcie już. – Charlie machnął ręką. – Nie musicie się spieszyć. 
– Wystarczy, że pozbieracie wszystko ze stołu – powiedziała Roxie, wstając. – Dajcie 

sobie spokój ze zmywarką. 

– Dobrze, dobrze, nie martw się o nas. Mam bardzo zdolny zespół, prawda? – Charlie 

uniósł w górę krzaczaste siwe brwi, spoglądając na Ryana i Hilary. 

– Jasne – odpowiedział dumnie Ryan. 
– Naprawdę nie kłopoczcie się o zmywanie – powtórzyła Roxie. 
– Zobaczymy, zobaczymy. – Charlie popchnął oboje w stronę szafy z okryciami. – Nie 

spieszcie się. 

Roxie rzuciła starszemu panu szybkie spojrzenie. Doskonale się orientował, co się dzieje, 

i był zachwycony efektem swoich starań. Roxie nie miała nic przeciwko jego zabawie w 
swata, dopóki nie zdała sobie sprawy z ryzyka z tym związanego. 

– Nie chcę się mieszać w wasze sprawy – rzekła Roxie do Hanka po wyjściu z domu – ale 

obiecałam Hilary, że porozmawiam z tobą o jej włosach. Może nie musiałaby czekać, aż 
odrosną. 

Hank otworzył przed nią drzwiczki samochodu. 
– To znaczy?
– Dobra fryzjerka potrafiłaby wyrównać kolor, żeby nie wyglądało to tak okropnie. 
– Chyba rozważę tę propozycję, mimo że początkowo chciałem, by dostała nauczkę. 
– Została już wystarczająco ukarana. – Roxie była zadowolona, że ma neutralny temat do 

rozmowy. 

– Oczywiście, ona marzy o tym, by być blondynką. 
– Szczerze mówiąc, nie podoba mi się ten pomysł – rzekł Hank, siadając za kierownicą. 
– Mnie też nie. Mam pewien plan, ale trochę ryzykowny. Może powiedz jej, że zgadzasz 

się,   by   rozjaśniono   jej   włosy   pod   warunkiem,   że   najpierw   zobaczy,   jak   robią   to   komuś 
innemu. Nie wierzę, że wciąż będzie trwać przy swoim. 

– A jeśli jednak? – Hank wyjechał z podjazdu. 
– To właśnie ten element ryzyka. Jeśli Hilary z własnej woli nie zrezygnuje, to nadal 

będzie upierać się, że może być ładna jedynie jako blondynka. 

– Jest śliczną dziewczynką – rzekł podenerwowanym tonem Hank. – Z pewnością wie o 

tym, w kółko jej to powtarzam. 

– Jesteś jej ojcem – westchnęła Roxie. – Nie wierzy ci, tym bardziej że nie chcesz jej 

pozwolić na rozjaśnienie włosów. 

– Czy cię to dziwi?
– Zdaję sobie sprawę, że nie mam doświadczenia w postępowaniu z dziećmi – uprzedziła 

ewentualny zarzut  Hanka – ale  sądzę, że  ona chce  sama  zadecydować  o kolorze swoich 

background image

włosów. 

Hank spojrzał na nią z uśmiechem. 
–   Być   może   powinienem   posłuchać   praktycznej   Roxie,   kierującej   się   racjonalnymi 

przesłankami. Muszę się chwilę zastanowić. 

Roxie patrzyła na niego ze zdziwieniem. Czyżby zamierzał tak łatwo się poddać?
–   Z   drugiej   strony,   może   po   ostrzyżeniu   nie   byłoby   tak   bardzo   widać   efektów   jej 

działalności. Nie ryzykowałbyś wówczas, że jednak postawi na swoim. 

– Skoro tak uważasz, przychylam się do twojej propozycji. 
– Och, nie, ja... to twoja córka i nie chcę namawiać cię do niczego, co mogłoby... 
– Czy nie to właśnie robisz przez cały czas?
Spojrzała na niego i spostrzegła, że się uśmiecha. 
– No cóż... chyba tak. 
– No więc wygrałaś. Prawdę mówiąc, jestem ci bardzo wdzięczny, że wzięłaś to na siebie. 
Milczeli przez chwilę. Nie potrafiła opanować wzruszenia i współczucia. Zdążyła polubić 

Hanka. Był sympatyczny i wyrozumiały, swobodny w obejściu. Zbyt swobodny. Gorączkowo 
szukała w myślach następnego neutralnego tematu. 

– Nie wiem czemu sądziłam, że przyjechałeś ciężarówką – powiedziała. 
– Żałuję, że tego nie zrobiłem. Jest tam bardzo wygodne siedzenie – rzekł, sięgając po jej 

dłoń. 

– Dzieciaki lubią ten samochód. Ma lepsze radio. 
Roxie wpadła w panikę. Hank realizował swój plan punkt po punkcie. Mogłaby zabrać 

rękę, ale wówczas musieliby o tym porozmawiać, a tego nie chciała. 

– Czy w tym samochodzie również jest telefon?
– Może udałoby się jej zadzwonić do domu pod pretekstem sprawdzenia, jak się sprawuje 

Charlie oraz dzieci. Właściwie naprawdę niepokoiła się, co mogą tam sami wyprawiać. 

– Nie, nie ma. Czy jest ktoś, do kogo bardzo chcesz zadzwonić?
– Po prostu pomyślałam, że moglibyśmy się upewnić, że w domu wszystko w porządku. 
– Aha. – Puścił jej dłoń. – O co chodzi, Roxie? – spytał łagodnie. – Najpierw próbowałaś 

wymówić   się   od   przejażdżki,   potem   chciałaś   koniecznie   rozmawiać   o   Hilary,   a   teraz 
proponujesz, żebyśmy zadzwonili do domu. 

Roxie roześmiała się nerwowo. Co miała mu powiedzieć? Że jest mężczyzną, którego 

mogłaby pokochać, boi się jednak, ponieważ niedawno się sparzyła?

– Nie wiem. Raz mi się wydaje, że znam cię od wieków, a za chwilę zastanawiam się, jak 

to możliwe, by tak bardzo pociągał mnie ktoś, kogo poznałam cztery dni temu. 

– Ale cię pociąga? – spytał z uśmiechem, ujmując z powrotem jej dłoń. – Masz lodowate 

palce. Czy naprawdę tak się denerwujesz?

– Nie wiem, jakie są twoje zamiary. – Powiedziała więcej, niż zamierzała. 
– Chodzi ci o dzisiejszy wieczór czy dalszą przyszłość?
Chciała odpowiedzieć, że i o jedno, i drugie, ale zabrzmiałoby to idiotycznie nawet dla 

niej. 

– Oczywiście, że o dzisiejszy wieczór. Przecież dopiero się poznaliśmy. 

background image

– A co z przepowiednią Charliego? Czy ani trochę w nią nie wierzysz?
– Nie... niezupełnie. 
– Rozumiem. Wobec tego zdradzę ci moje zamiary na dzisiejszy wieczór. Wybierzemy 

film,   prawdopodobnie   komedię,   a   potem   zatrzymamy   się   na   spokojnej   uliczce,   żeby 
przekonać się, jak wygląda dalszy ciąg pocałunku. 

Roxie była ciekawa, czy Hank słyszy głośne bicie jej serca. 
– Masz jakieś zastrzeżenia?
– Ja... nie, chyba nie. – Przełknęła z trudem ślinę. – I co dalej?
– Jeśli nam się to obojgu spodoba – powiedział, śmiejąc się – umówimy się na randkę, 

tym razem bez dzieci. Dziś nie możemy ich zawieść, tym  bardziej że to dzięki Ryanowi 
możemy spędzić chwilę na osobności. 

– Hank, dzieci z pewnością czekają na film. Może powinniśmy wypożyczyć go i wrócić 

prosto do domu?

Pogłaskał ją po dłoni. 
– Być może, ale wówczas nie pocałowałbym cię. Nie chcę wracać do domu, nie znając 

smaku twoich warg, Roxie. 

Podniecenie, które wzbudziły jego słowa, zagłuszyło niepokój. Przecież jeden pocałunek 

to nie koniec świata. 

– Czy zgadzasz się ze mną? – spytał Hank, wjeżdżając na parking przed wypożyczalnią 

kaset. – Bo jeśli wolisz wybrać film i jechać prosto do domu, dostosuję się do ciebie. 

Patrzyła na niego, zdając sobie sprawę, że stoi na rozstaju dróg i że zapamięta tę chwilę 

do końca życia. 

– Nie chcę jechać prosto do domu. 
– To dobrze. – Przesunął lekko palcem po jej policzku. – Ani ja. Chodź, wypożyczymy 

kasetę. 

Wybrali z półki jakąś lekką komedię i podeszli do kontuaru. 
– Powinni być zadowoleni – powiedział Hank, sięgając po portfel. 
Gdy znaleźli się z powrotem w przytulnej ciemności lincolna, Roxie nie odezwała się ani 

słowem. Hank, również w milczeniu, wyjechał z parkingu i skierował samochód ku ślepej 
uliczce, gdzie powstawał nowy kompleks  mieszkaniowy.  Zatrzymał  samochód  i wyłączył 
silnik. 

– Wyrosłem już z kradzionych pocałunków w samochodzie – powiedział, odpinając pas. 

– Wysiadamy. 

Roxie posłusznie odpięła swój pas. Hank wysiadł i otworzył drzwiczki od jej strony. 
–   Chodź.   –  Poprowadził   ją  w   kierunku   pobliskiej   budowy.   –  Jeśli   natkniemy   się   na 

nocnego dozorcę, powiemy mu, że kupujemy ten dom i przyszliśmy dokonać wizji lokalnej. 

– Ładnie pachnie – powiedziała Roxie, wdychając woń świeżo ciętego drewna. 
– Uwielbiam to. Mam nadzieję, że nie doczekamy dnia, kiedy przestanie  się używać 

drewna do budowy domów. Uważaj! Jakiś głupek zostawił deskę ze sterczącymi gwoździami. 
– Hank pochylił się i odrzucił ją. 

– Założę się, że jesteś pedantem, jeśli idzie o bezpieczeństwo pracy. 

background image

– Owszem. A ta firma zaniedbuje te sprawy. W ogóle bardzo lubię swoją pracę. 
– Postaram się, żebyś był w pobliżu, gdy będę budowała dom moich marzeń – rzekła bez 

zastanowienia Roxie. 

– To bardzo interesujący pomysł. 
– Hank, nie chodziło mi... 
– Hej, nie denerwuj się – rzekł, przyciągając ją do siebie. – Kto wie, co przyniesie nam 

przyszłość? Jesteś bojaźliwym stworzonkiem, Roxie. 

– Chyba tak. – Przesunęła palcami po klapach jego zamszowej kurtki. 
Przechyliła głowę i spojrzała mu w twarz. Nie widziała w ciemności jej wyrazu. Czy był 

taki solidny, na jakiego wyglądał, czy też jest to maska, pod którą kryje się zwykły łobuz? 
Trzy lata temu nie umiała oceniać ludzi. Czy coś się od tej pory zmieniło?

Pochylił się ku niej. Jego lekko rozchylone wargi powoli dotknęły jej ust. Ona jednak 

cofnęła się, przestraszona. Niczego nie przyspieszał, gładził ją po karku, delikatnie chwytał 
zębami   i   drażnił   językiem   jej   wargi,   dopóki   nie   opadło   z   niej   napięcie.   Z   cichym 
westchnieniem przylgnęła do niego, a jej wilgotne usta czekały już tylko na pocałunki. 

Objął ją mocniej i obsypał pocałunkami, które sprawiły, że zaczęła drżeć na całym ciele. 

Jeszcze raz przedarł się przez bariery, które wzniosła pomiędzy nimi. Rozchyliła z jękiem 
usta, pozwalając, by poznawał językiem ich wnętrze. 

Krew żywiej krążyła jej w żyłach, nie musiała widzieć twarzy Hanka, by rozumieć jego 

pragnienia, i choć przerażona, sama je odwzajemniała. 

Oderwał się na chwilę od niej, oddychając z trudem. 
– Lepiej... zabiorę cię do domu. Skinęła w milczeniu głową. 
– Nie chcę tego – wyszeptał, przyciągając ją znów do siebie. – Chcę... do licha! – Jeszcze 

raz przywarł namiętnie wargami do jej ust. 

Tym razem wyszła mu naprzeciw, oddając pocałunek, uległa, podniecona. Otoczyła jego 

szyję   ramionami   i   zatraciła   się   zupełnie.   Jakaś   ciemna,   prymitywna   siła   pchała   ją   ku 
Hankowi. 

Pocałunek   przyniósł   radość   i   pragnienie,   które   domagało   się   zaspokojenia.   Czy   to 

możliwe, że uczucie, z którego tak trudno jej było zrezygnować sześć miesięcy temu, było 
zaledwie   zwiastunem   prawdziwej   namiętności?   Oszołomiona,   zajrzała   mu   w   twarz,   gdy 
podniósł głowę, kręcąc nią, jak gdyby coś go ogromnie zdziwiło. 

– Musimy wracać – rzekł pełnym napięcia głosem. – Jesteś... to więcej niż... chodźmy! – 

Ujął ją za rękę i pociągnął łagodnie w kierunku samochodu. – Charlie chyba wie, co mówi – 
mruknął. 

– Chyba... tak – przytaknęła. 
Pomógł jej wsiąść do samochodu i zapiąć pas. Zauważyła, że ręce mu drżą. To tylko 

pocałunek, wmawiała sobie. To wszystko wina przepowiedni Charliego. Hank jest zwykłym 
mężczyzną.   Wszystko   będzie   wyglądało   inaczej   w   świetle   dnia.   Sama   sobie   jednak   nie 
wierzyła. 

Hank usiadł za kierownicą i wpatrzył się w przednią szybę samochodu. 
– Naprawdę nie spodziewałem się tego – powiedział. – Jesteś ładna, podobasz mi się i 

background image

miałem ochotę cię pocałować, ale to był grom z jasnego nieba. 

– Wiem. Czuję to samo. 
– Zwłaszcza że najpierw nie chciałaś ze mną jechać. 
– Przeżyłam rozczarowanie. Przeprowadziłam się tutaj, żeby dojść do siebie. Podobałeś 

mi się również i bałam się kolejnego... 

– To był żonaty mężczyzna, prawda? Skinęła w milczeniu głową. 
– Domyśliłem się z twojej reakcji na zdjęcie. Czy wciąż go kochasz?
– Nie. 
– Pytam, ponieważ nie zniósłbym myśli, że całowałaś się ze mną, myśląc o nim. 
– A ty kogo całowałeś, Hank?
– Ciebie. – Pogłaskał ją po policzku. – Tylko ciebie. I mam ochotę na coś znacznie 

więcej. Myślę, że spotkało nas coś wspaniałego, Roxie. Nie przegapmy tego. Kiedy cię znów 
zobaczę?

– To zależy od ciebie. Ty masz dzieci. 
– Jakoś o nich w tej chwili nie myślałem. Tak, obiecałem im pomóc jutro zbudować 

domek na drzewie. Może wpadłabyś... 

– Może kiedy indziej – powiedziała łagodnie, kładąc mu rękę na ramieniu. 
–   Dobrze   –   odrzekł   cicho.   –   W   poniedziałek   mam   zebranie.   Co   powiesz   na   wtorek 

wieczorem?

– Chętnie – odpowiedziała z bijącym sercem. 
– Przyjadę po ciebie o siódmej. 
– Dobrze. – W ustach jej zaschło. Cały wieczór tylko z Hankiem. Czuła wciąż na wargach 

jego palące pocałunki. Co się stanie, gdy będą mieli dla siebie wiele godzin?

background image

ROZDZIAŁ 6

Roxie spędziła niedzielny ranek, szorując na kolanach posadzkę w kuchni. 
– Czemu nie chcesz, żebym ci pomógł? – spytał Charlie ze skruszoną miną. – Czuję się 

odpowiedzialny za cały ten bałagan. 

– Bo jesteś – powiedziała z uśmiechem Roxie. – Nie przejmuj się. Podłoga prosiła się już 

o umycie. 

– Byłem pewny, że sypiesz proszek do tych małych pojemniczków. Ryan chciał użyć 

płynu, ale... 

– Wiem, mówiłeś mi o tym wczoraj. 
– Tak, ale nie byłem pewien, czy mnie słuchasz. Wyglądałaś na trochę... oszołomioną. 
– Och, doprawdy? – spytała z największą nonszalancją, na jaką ją było stać. 
– Po prostu promieniałaś. – Charlie wysuną] swoje ulubione krzesło kuchenne i usiadł. – 

Ryan   i   Hilary   myśleli,   że   wściekniesz   się,   gdy   zobaczysz   cały   ten   rozgardiasz,   i   byli 
zdumieni, że przyjęłaś to tak spokojnie. 

Roxie pochyliła głowę, zeskrobując zaschnięte mydliny, które zebrały się w rogu kuchni. 
– Już powiedziałam, że podłodze przydało się solidne szorowanie. 
– Oczywiście, postąpiłbym dokładnie tak samo, włączając w to nawet godny pożałowania 

incydent ze zmywarką. Tak, jestem zadowolony z wykonanej pracy. 

– Pracy? – Roxie wrzuciła gąbkę do wiaderka i uśmiechnęła się do niego złośliwie. – Czy 

przypisujesz sobie całą zasługę?

– Niewykluczone. – Charlie wyjął chusteczkę i zaczął polerować swoją złotą spinkę. 
–   Może   rzeczywiście   sprowadziłeś   Hanka,   ale   równie   dobrze   mogła   to   być   kwestia 

przypadku. 

Charlie odchrząknął, dając Roxie do zrozumienia, że się z nią nie zgadza, ale jest zbyt 

dobrze wychowany, by się sprzeczać. 

– Może, ale nie lubię pozostawiać niczego przypadkowi. Zwłaszcza gdy w pobliżu kręci 

się ktoś w rodzaju Douga Kelly’ego o szczurzej twarzy. 

– No wiesz, Charlie! Nie przeszkodziło ci to zajadać się czekoladkami, które dostałam od 

niego z okazji dnia świętego Walentego. 

–   Jadłem   je   wyłącznie   po   to,   by   zmniejszyć   twoje   poczucie   winy,   moja   droga. 

Pomyślałem,   że   możesz   czuć   się   głupio,   pałaszując   czekoladki   od   kogoś,   z   kim   nie 
zamierzasz się więcej spotykać na gruncie towarzyskim. 

Roxie wzięła się pod boki i obrzuciła go wyzywającym spojrzeniem. 
– Skąd wiesz?
– A zamierzasz?
– Raczej nie, ale... 
– A Hank?
– We wtorek wieczorem – mruknęła Roxie pod nosem, wracając do szorowania podłogi. 
– Świetnie. Gdyby jeszcze udało mi się rozwiązać problem biednej Como, poczułbym się 

background image

znacznie lepiej. 

– Charlie, ostrzegałam cię, żebyś dał sobie z tym spokój. Nic jej nie jest. Weterynarz 

powiedział, że można poczekać do powrotu Osbornów. Oni powinni mieć ostatnie słowo w 
tej sprawie. 

– Podejdź tu do mnie i wyjrzyj przez okno. Czy nadal twierdzisz, że wszystko jest w 

porządku?

– Co masz na myśli?
– Chodź, chodź. – Pomógł jej wstać. – Znowu to robi. Usycha z tęsknoty. 
– Och, na miłość boską! – Roxie spojrzała przez okno. – Ona po prostu stoi przy płocie i 

wygląda. 

– Stoi tak od wielu godzin. Czy dawniej też tak sterczała całymi godzinami?
– Nie mam pojęcia, nie obserwuję jej każdego ruchu. Może pragnie odmiany. Wezmę ją 

na spacer. 

– Nie, ona tęskni do ukochanego. Nie pamiętasz, dokąd zabrali ją Osbomowie, gdy była 

jeszcze za młoda? Może patrzy właśnie w tamtym kierunku?

– Nie mam zielonego pojęcia. Nie będziemy się w to mieszać. 
Charlie spojrzał na nią i cmoknął z dezaprobatą. 
– Roxie Lowell, nie zasługujesz na swoje nazwisko!
– Hej, obiecałam ją karmić, szczotkować i ciepło do niej przemawiać. Zgodziłam się 

sprzątać jej zagrodę i mościć świeżą słomą. Nie było mowy o graniu roli Kupidyna. 

– Czy nie byłoby to miłe?
– Nie. 
Charlie poklepał ją po ramieniu. 
– Wiem, gdzie jest pies pogrzebany. Na razie nie identyfikujesz się jeszcze z Como. Być 

może niedługo spojrzysz inaczej na jej problem. 

– Co to ma znaczyć?
Charlie nic nie powiedział, tylko spoglądał na nią z uśmiechem. 
We   wtorkowy   wieczór,   szykując   się   na   randkę   z   Hankiem,   Roxie   zaczęła   znów   się 

denerwować. Wolałaby usiąść z Charliem do zwykłej partyjki szachów. Starszy pan zaszył się 
w domku gościnnym z książką o wschodnich zwyczajach małżeńskich, wybraną z bogatej i 
różnorodnej biblioteki Osbornów. 

Ostatnio Roxie zaczęła podejrzewać, że może Charlie jest socjologiem, który pisze pracę 

naukową poświęconą włóczęgom. Zdecydował się żyć przez pewien czas tak jak oni, aby 
zebrać   materiał.   Ucieszyłaby   się,   gdyby   to   była   prawda.   Jeśli   jednak   rzeczywiście   jest 
bezdomny, będzie mógł się u niej zatrzymać tak długo, jak zechce. 

Tymczasem jednak zastanawiała się, co ma włożyć na spotkanie z Hankiem. Zaraz po 

przyjeździe była na przyjęciu i wtedy widziała ludzi ubranych w najprzeróżniejsze, nierzadko 
dziwaczne   stroje.   Postanowiła   zdać   się   na   intuicję.   W   rezultacie   zdecydowała   się   na 
szmaragdową   bluzkę   z   długimi   rękawami,   plisowaną   spódnicę   w   deseń   przypominający 
witraże i buty na niskim obcasie. 

Dokładnie o siódmej Hank zadzwonił do drzwi. 

background image

– Doskonale – powiedział, gdy mu otworzyła. 
– Doskonale co? – spytała, patrząc na jego kowbojskie buty, dżinsy i koszulę rodem z 

westernu. Zauważyła, że ma znowu zamszową kurtkę i zadała sobie w duchu pytanie, czy 
Hank zdaje sobie sprawę, jak seksownie w niej wygląda. 

– Zobaczysz za dwadzieścia minut – dodał, mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów. – 

Uwierz mi, pasuje jak ulał. 

Nie mogła zebrać myśli, gdy stał tak blisko niej. Przypominała sobie jak przez mgłę, że 

mówił coś o swingu country. 

– Tańce. Teraz pamiętam. 
– Właśnie. Swing. Czy udało ci się doprowadzić kuchnię do porządku?
– W końcu tak. – Uśmiechnęła się do niego. Było to takie łatwe. – Mówiłam ci, że to 

ryzyko zostawić Charliego na gospodarstwie. 

Pogłaskał ją po policzku, patrząc na nią z czułością. 
– Powinnaś była  pozwolić, bym ci pomógł. Chętnie posprzątałbym  połowę kuchni w 

zamian za chwile spędzone z tobą. 

– Nie ma mowy. Charlie to mój kłopot. Zresztą sympatyczny. 
– Właśnie, właśnie, gdzie on się podziewa?
– Czyta książkę w domku gościnnym. 
– A ja marnuję czas na głupstwa. – Hank przyciągnął ją do siebie i pocałował łapczywie, 

jak gdyby nie miał żadnych wątpliwości, że ona tego chce. 

I   nie   powinien   mieć,   pomyślała.   Lgnęła   ku   niemu   niczym   przyciągana   magnesem. 

Kompletnie zapomniała, że na wargach ma błyszczyk, że spędziła dziesięć minut nad nową 
fryzurą. Zapomniała o kolacji i tańcach, świat to były ramiona Hanka. 

– To czyste szaleństwo – szepnął, odsuwając się na tyle, by móc spojrzeć jej w oczy. – 

Wystarczy, że cię pocałuję, a zapominam o bożym świecie. 

– Ze mną jest podobnie. 
– Naprawdę zarezerwowałem stolik, poza tym chcę zabrać cię na tańce. Chcę tańczyć z 

kimś, kogo... Z kimś takim jak ty. 

Była ciekawa, co chciał powiedzieć. Zabrzmiało to jak wyznanie... czego? Jasne, że jej 

pragnął, ale gdy patrzył na nią, w jego oczach tliło się nie tylko pożądanie. Zauważyła to już 
w sobotę, gdy siedzieli przy stole, i potem, gdy oglądali film. I teraz. Ktoś, kto nie wiedziałby, 
że poznali się zaledwie tydzień temu, nazwałby to spojrzeniem pełnym miłości. 

To śmieszne, pomyślała. Nie mógł jej kochać, nie mógł się zakochać tak szybko. 
– Wezmę płaszcz – powiedziała, wyswobadzając się delikatnie z jego objęć. – Czy na 

pewno jestem odpowiednio ubrana?

– Wyglądasz świetnie, po prostu prześlicznie. Roxie otworzyła szafę i wyjęła płaszcz. 
– Jestem gotowa. Chyba że masz ochotę na małego drinka przed wyjściem. 
– Nie, raczej nie. – Pomógł jej włożyć płaszcz i pocałował czule. – Najbardziej w świecie 

pragnąłbym zaciągnąć cię do jaskini. 

– Za włosy? – spytała, pokrywając śmiechem dreszcz podniecenia. 
– Nie, nigdy nie byłem zwolennikiem tej metody. Przerzuciłbym cię przez ramię. 

background image

Przyspieszone bicie serca powiedziało jej, że nie miałaby nic przeciwko temu. Potężna 

siła popychała ją tam, skąd nie było odwrotu. Przestała dbać o konsekwencje, chciała tylko, 
by ją całował. 

– Wracając do problemu mojej córki – powiedział Hank, gdy wyszli z domu. – Chciałem 

cię o coś spytać, nim zapomnę. Czy podtrzymujesz swoją propozycję?

– Zamierzasz jednak zaryzykować?
– Tak. Coś trzeba zrobić. Nie zdejmuje chustki ani na chwilę. Po dwóch dniach w szkole 

można by pomyśleć, że używała jej do czyszczenia podłogi. 

– Spytam moją fryzjerkę. Może w sobotę?
– Wspaniale. Zapłacę za wszystko, mam jednak nadzieję, że wróci do swego naturalnego 

koloru. 

– Hank, nie mogę niczego zagwarantować. Nie chciałabym, żebyś... 
– Nie martw się. Nie będę miał do ciebie pretensji. 
– Pomógł jej wsiąść do samochodu. 
Ruszyli  w  kierunku północnym.  Po lewej  stronie migotały  światła  miasta,  po prawej 

majaczył   ciemny   kształt   Catalina   Mountains.   Roxie   żałowała,   że   jechała   tą   samą   drogą 
ubiegłego wieczoru. Przebywanie z Hankiem było czymś tak szczególnym, że wydawało jej 
się, iż wszystko, co robią razem, powinni robić po raz pierwszy. 

Spojrzała na jego profil. Przez kilka lat był mężem kobiety, którą kochał. Nie mogła tego 

zmienić. Nie mogła też zmienić faktu, że przez trzy lata jej serce należało do kogoś innego. 
Mimo to miała nadzieję, że uda jej się zacząć wszystko od nowa. 

– Wszystko w porządku? – spytał Hank, biorąc ją za rękę. – Jesteś taka cichutka. 
– W porządku – odpowiedziała, odwzajemniając uścisk. – Co wiesz o lamach?
– Że są spokrewnione z wielbłądami i hoduje je Kim Novak. To wszystko. 
– Kim Novak? Ta aktorka? Naprawdę?
– Tak. Gdzieś o tym czytałem. Och, i chyba Michael Jackson ma jedną. 
– Charlie twierdzi, że Como tęskni za ukochanym. 
– Naszemu staruszkowi tylko romanse w głowie – roześmiał się Hank. 
– Właśnie. Weterynarz powiedział, że nie ma powodu przejmować się nią, nawet jeśli 

dojrzała do krycia, ale Charlie w kółko powtarza to samo i budzi we mnie poczucie winy. Co 
ty o tym sądzisz?

– Jeśli chcesz, żebym cię poparł, to pytasz niewłaściwą osobę w niewłaściwym czasie. 

Ostatnio mam bardzo pozytywne podejście do spraw miłosnych. 

– Nawet jeśli Osbornowie by się zgodzili, w co wątpię, nie chcę angażować się w miłosne 

życie Como. 

– A moje? – spytał cicho Hank. 
– Zgodnie ze słowami Charliego – odparła, rumieniąc się – wszystko zostało zapisane w 

gwiazdach. 

– Nie pytam Charliego, lecz ciebie. Odpowiedzi udzieliło za nią jej ciało, przepełnione 

pożądaniem. 

– Myślę, że Charlie wiedział, co mówi – wyszeptała. 

background image

– Ja również tak sądzę. Ja również. 
Skręcili w drogę wjazdową do Conquistador. Gdy jechali krętym podjazdem na parking, 

Roxie   zorientowała   się,   że   zmierzają   do   „The   Last   Territory   Steakhouse”.   Drewniany 
budynek w stylu rustykalnym przycupnął na zboczu wzgórza poniżej całego kompleksu o 
wyszukanej architekturze. 

– Ta knajpka żywcem z Dzikiego Zachodu niesamowicie kontrastuje z nowoczesnym 

luksusem – powiedział Hank, pomagając jej wysiąść z samochodu. 

Gdy zbliżali się do restauracji, powitały ich dźwięki muzyki country i zapach smażonego 

mięsa   oraz   prażonej   fasoli.   Hank   zastanawiał   się,   czy   uda   mu   się   cokolwiek   przełknąć. 
Jedyne, na co miał ochotę, to wziąć Roxie w ramiona. Zaprosił ją jednak na kolację, a dobre 
wychowanie nakazywało dotrzymać słowa. 

– Głodna? – spytał, gdy wchodzili do środka. 
– Bardzo. 
–   To   świetnie.   Chciałem   cię   jednak   uprzedzić,   że   steki   są   tu   naprawdę   ogromne, 

proponuję więc, żebyśmy wzięli jednego na pół. – Miał nadzieję, że nie wyszedł na skąpca. 

–   Och   tak,   proszę   –   odrzekła   z   wdzięcznością.   Może   ją   też   obfity   posiłek   napawa 

przerażeniem, pomyślał. To byłby dobry znak. 

Kelnerka   poprowadziła   ich   do   stolika   obok   baryłki   pełnej   niełuskanych   orzeszków 

ziemnych. Hank pomógł Roxie zdjąć płaszcz i posadził ją przy stoliku, po czym sam zajął 
miejsce   naprzeciwko.   Stół   był   nakryty   obrusem   w   biało-czerwona   kratkę,   pośrodku   stał 
świecznik z czerwonego szkła. Wsparłszy się na łokciach, Hank przyglądał się, jak płomień 
świecy odbija się w niebieskozielonych oczach Roxie. Zastanawiał się, czy choć trochę zdaje 
sobie sprawę, jaka jest piękna. 

– Kojarzysz mi się z Gwiazdką – powiedział, wskazując na jej szmaragdową bluzkę i 

biało-czerwony obrus. Chciał jej powiedzieć, że przypomina mu płomiennowłosą boginię i że 
opis Charliego blednie przy oryginale. Jednak nie potrafił znaleźć właściwych słów. 

– Lubię Gwiazdkę – odpowiedziała z uśmiechem. 
– Ja też. – Hank spojrzał z tęsknotą na guziki, znaczące szlak pomiędzy jej piersiami i 

niknące pod paskiem spódnicy. Nie, właściwie nie chciał traktować jej jak bogini, ponieważ 
boginie są zbyt eteryczne. Roxie zaś jest kobietą z krwi i kości. 

Jej obecność zapierała mu dech w piersiach i nie spodziewał się, by mu się to jeszcze 

kiedykolwiek przytrafiło. Miał w kieszeni klucz do pokoju, ale to ona dyktowała warunki. Nie 
miał zamiaru o nim wspominać, gdyby wyczuł w niej wahanie czy obawę. 

Pojawiła się kelnerka i oboje zdecydowali, że piwo będzie najodpowiedniejszym napojem 

w   tym   lokalu.   Zamówili   też   jeden   stek   i   dwa   talerze,   by   się   nim   podzielić.   Kelnerka 
przyniosła dwa kufle i koszyczek orzeszków ziemnych. 

–   Za   zepsute   telefony   –   wzniósł   toast   Hank.   –   Bez   nich   moglibyśmy   się   nigdy   nie 

spotkać. 

– Za zepsute telefony – powtórzyła Roxie, podnosząc kufel do ust. 
Hank pociągnął długi łyk i odstawił swój kufel. 
– I pomyśleć, że pracując tak blisko, mogłem cię nigdy nie spotkać. 

background image

– Nie zastanawia cię, kogo jeszcze przegapiasz każdego dnia? – spytała, zlizując pianę. 
– Nie. Nie dziś. Czy zawsze jesteś taka praktyczna?
– Zazwyczaj. 
Podziwiał jej inteligencję i umiejętność widzenia różnych stron każdej sprawy. W tej 

chwili wolał jednak, żeby kierowała się wyłącznie emocjami. 

– Chodźmy zatańczyć  – wyciągnął do niej rękę. Zespół grał balladę o nieszczęśliwej 

miłości, ale Hank postanowił odrzucić przesądy. Ballady w stylu country rzadko mówią o 
czym innym, pomyślał. Najważniejsze, że będzie znów trzymał Rocie w ramionach. 

Na   parkiecie   przyciągnął   ją   blisko   do   siebie.   Roxie   przylgnęła   do   niego,   jak   gdyby 

tańczyli w ten sposób od lat. 

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedział szeptem. 
Odchyliła głowę i zatopiła w jego oczach rozmarzone spojrzenie. Przestała kierować się 

rozsądkiem. 

– Tańczę – powiedziała. – A ty co robisz?
– Och, nic – odrzekł. – Po prostu tracę rozum. Myślę, że doskonale zdajesz sobie z tego 

sprawę. 

Przycisnęła   się   do   niego   odrobinę   mocniej   biodrami,   jemu   to   jednak   wystarczyło   za 

odpowiedź.   Przepełniła   go   radość.   Flirtowała   z   nim,   drażniła   się,   żeby   wzbudzić   w   nim 
jeszcze większe pożądanie. Z pewnością nie należała do kobiet, które celowo podniecałyby 
mężczyznę po to, by go odepchnąć, gdy poprosi o więcej. 

Przytuliła głowę do jego piersi. Hank wdychał cudowny zapach jej lśniących włosów. 

Jakże pragnął, żeby wszyscy inni się zdematerializowali, żeby mógł zostać z Roxie sam na 
sam. 

Taniec był rozkoszną torturą. Bliskość Roxie rozbudzała namiętność. Marzył, by się z nią 

kochać. Na razie musiał mu wystarczyć taniec. Mimo wszystko lepiej było tulić ją do siebie, 
czuć jej pełne piersi, nacisk bioder, niż siedzieć przy stole. 

Zespół przestał grać i Hank niechętnie wypuścił Roxie z objęć. Wraz z innymi parami 

nagrodzili   muzyków   brawami.   Hank   modlił   się,   żeby   następna   melodia   była   również 
powolna, wiedział jednak, że los mu nie sprzyja. Wielu tancerzy nie mogło już się doczekać 
swinga. 

Roxie obserwowała ich przez chwilę, po czym pokręciła głową. 
– Nie potrafię tak tańczyć – stwierdziła z żalem. – Posiedźmy trochę, dopóki nie skończą 

grać. 

– Nauczę cię. Nie tańczyłem już kilka lat, ale spróbujmy. – Pokazał jej kroki i obroty, 

uradowany, że wciąż może jej dotykać. – Świetnie, tylko tak dalej. 

– Czuję się głupio. Wszyscy tańczą jak zawodowcy. 
– Nie wyglądasz wcale głupio. Teraz przybliż się do mnie, obrót i jeszcze jeden obrót. 

Nie masz pojęcia, jak cudownie światło igra w twoich włosach, gdy się okręcasz – wyszeptał. 
– Boże, jesteś naprawdę fantastyczna. 

– Założę się, że mówisz to wszystkim swoim uczennicom – rzekła z uśmiechem. 
– Tylko tym, które mają lamy. – Oczy jej błyszczały, policzki płonęły rumieńcem. Hank 

background image

nabrał pewności, że z Roxie każdy dzień będzie inny, każde przeżycie szczególne. Przestało 
mieć dla niego znaczenie, czy wykorzystają dzisiaj klucz, choć rozpaczliwie pragnął się z nią 
kochać. Poczeka, jeśli to konieczne, wiedząc, że ta chwila musi nadejść. Zdał sobie sprawę, 
że ich los został przesądzony.  Charlie  Hartman, czy kimkolwiek jest starszy pan, ma  sto 
procent ragi. 

background image

ROZDZIAŁ 7

Nim skończył się drugi taniec, podano im zamówione potrawy. Roxie z apetytem zabrała 

się za sałatki w śmietanowym sosie, solone orzeszki i piwo. 

Jednak największy apetyt miała na szarookiego mężczyznę siedzącego naprzeciw niej. 

Taniec   przypomniał   dawne   zmysłowe   pragnienia.   Wzrok   Hanka   nie   wprawiał   jej   już   w 
zdenerwowanie i nie peszył. Wręcz przeciwnie, przyciągał i pobudzał. 

– A oto nasz stek i dodatkowy talerz – powiedział Hank, sącząc piwo. – Kiedyś, gdy 

dzieliliśmy się jedzeniem z moim bratem, zawarliśmy układ, że jedna osoba kroi wszystko na 
pół, a druga wybiera. 

– Nie musimy tak robić. – Roxie odstawiła świecznik i podniosła wzrok na kelnerkę. – 

Proszę to postawić na środku stołu, nie będzie nam potrzebny drugi talerz. Dziękuję. 

– To powinno być interesujące – powiedział Hank, nachylając się ku niej. 
– Wygodne. 
–   Taak,   podoba   mi   się.   –   Odkroi!   kawałek   steku,   uśmiechając   się,   gdy   ich   dłonie 

przelotnie się zetknęły. 

– Mm, pycha. – Roxie delektowała się soczystym mięsem. 
– Nie musisz nic mówić, ale wciąż myślę o zawodzie, który przeżyłaś. Chciałbym... to 

znaczy... 

– W porządku, Hank – powiedziała cicho Roxie. – Opowiem ci o nim. 
– Naprawdę cię zranił, prawda? – Hank obrzucił Roxie współczującym spojrzeniem. 
– Prawda. Po pierwsze, zabił moje marzenia. Gdy sobie przypomnę moją paplaninę, ile 

dzieci   chciałabym   mieć,   jaki   dom...   Przez   przypadek   dowiedziałam   się,   że   już   ma   to 
wszystko, a na dodatek żonę. 

Hank zaklął głośno. 
– Wmawiał mi, oczywiście, że żona go nie rozumie, ale w rzeczywistości to ja go nie 

rozumiałam. 

– Co teraz porabia ta nędzna namiastka mężczyzny?
– Pewnie szuka w New Jersey nowej łatwowiernej zdobyczy. 
– Ma szczęście, że jest tak daleko, inaczej przefasonowałbym mu nos. Ale przecież są 

samoloty. 

– Dziękuję, ale szkoda pieniędzy na bilet. 
– Skrzywdził cię, mam więc ochotę odpłacić mu tym samym. 
Roxie zatopiła  spojrzenie w roziskrzonych  gniewem szarych  oczach. Oto mężczyzna, 

który chce otoczyć ją opieką, który się o nią troszczy, któremu najwyraźniej na niej zależy. 

– Chodźmy zatańczyć – szepnęła. 
Wtuliła się w ramiona Hanka z radosnym westchnieniem. To nie do wiary, że tydzień 

temu jeszcze się nie znali. Kołysali się w takt muzyki, jego ciało było tak blisko. Ogarnęła ją 
fala gorąca. 

– Miłość wcale nie musi wszystkiego komplikować – szepnął jej do ucha. 

background image

Wzruszenie chwyciło ją za gardło, nie mogła wykrztusić słowa. A więc on też to czuje. 

Piosenka się skończyła, a oni stali na parkiecie, wpatrując się w siebie. 

– Mam już dość tego miejsca – odezwał się wreszcie Hank. – A ty?
– Jak na mój gust zbyt duży tutaj tłok. 
– Chodźmy wiec. – Skinął na kelnerkę i szybko uregulował rachunek. Tymczasem Roxie 

poszła po ich okrycia i torebkę. Po chwili podziwiali rozgwieżdżone niebo. Z dala, znad rzeki 
dobiegało wycie kojotów, w stajniach tupały niespokojnie spłoszone konie. 

– Czy chciałabyś wybrać się na przejażdżkę? – spytał Hank, obejmując ją ramieniem. 
– Może – odpowiedziała z wahaniem. – A na co ty masz ochotę?
Odwrócił ją ku sobie i położył ręce na jej ramionach, przyglądając się uważnie. 
– Posłuchaj, nie wiem, jak na to zareagujesz, ale... zarezerwowałem dla nas pokój. Tutaj. 

Tak mi tylko przyszło do głowy. Jeśli masz jakieś obiekcje, zrozumiem. 

– Zarezerwowałeś pokój? – spytała z bijącym sercem. 
– W porządku, pospieszyłem się. Znam cię zaledwie od tygodnia. Zapomnij o tym. 
Myśli kłębiły się w jej głowie. Mogłaby go dotykać, poznawać tajemnice jego ciała, 

poddawać się jego pieszczotom aż do zaspokojenia dręczącego ją pożądania. 

– Nie – wyszeptała, przesuwając pieszczotliwie dłonią po policzku Hanka. – Nie chcę o 

tym zapomnieć. 

– Nie chcesz?
– Nie. 
– A więc nie myliłem się – westchnął z ulgą, wsuwając dłonie pod jej rozpięty płaszcz i 

przytulając ją do siebie. – A więc zostaniesz ze mną?

– Chyba tak – odpowiedziała, czując zawrót głowy na samą myśl o tym, że będzie się z 

nim kochać. 

– Cały wieczór myślałem tylko o tym, że chcę cię całować, dotykać, o tak. – Powoli 

zaczął głaskać jej piersi, aż sutki naprężyły się pod materiałem bluzki. 

– Pragnę cię, Roxie, pragnę każdego skrawka twego ciała. 
Zadrżała w jego ramionach. Nogi miała jak z waty. 
– Jest jeden mały... szkopuł – powiedziała, gdy szli do samochodu. 
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem. 
– Nie brałam pod uwagę tego, że możemy... nie jestem na to przygotowana... przestałam 

brać pigułki – wykrztusiła wreszcie. 

– Zostaw to mnie – uśmiechnął się. 
Ucieszyła się, że pomyślał i o tym. Podziwiała odwagę, z jaką robił plany i ufność, jaką 

pokładał w intuicji. Do tej pory nie mogła mu niczego zarzucić. 

Z   łatwością   znalazł   miejsce   na   parkingu,   a   następnie   zaprowadził   Roxie   do   pokoju. 

Speszyło ją to. 

– Byłeś już tutaj – zauważyła, mając nadzieję, że nie przyprowadzał tu innej kobiety. 
– W niedzielę – odrzekł, rozwiewając jej obawy. 
– Chciałem się we wszystkim zorientować. – Zamknął drzwi na klucz. – Miałem nadzieję, 

że przyda mi się ta wiedza. 

background image

– To... bardzo miłe – powiedziała Roxie, obrzucając roztargnionym spojrzeniem pokój, 

pewna, że nie zapamięta żadnych szczegółów. Wyjrzała przez oszklone drzwi prowadzące na 
nieduży balkon. W dole mieniła się turkusowo woda w ogromnym basenie. 

Hank podszedł do niej i zaciągnął zasłony. Rzucił kurtkę na krzesło, po czym pomógł 

Roxie zdjąć płaszcz. Zajrzał jej w oczy. 

– Nawrót wątpliwości?
Roxie zastanawiała się, czemu we wszystkich pokojach hotelowych czuć zawsze dym 

papierosowy,   płyn   do   czyszczenia   i   politurę.   Nie   był   to   brzydki   zapach,   po   prostu   zbyt 
znajomy. Kojarzył jej się ze wspomnieniami, które pragnęła pogrzebać na zawsze. 

Odwróciła wzrok. Hank nie zasługiwał na to, by go okłamywać. 
– Ten... ee... żonaty mężczyzna, z którym widywałam się w New Jersey, zawsze zabierał 

mnie do hotelu. Częstował mnie historyjką o tym, że mieszka z siostrą, która nie uznaje seksu 
przed ślubem. 

– Ten mężczyzna ma jakieś imię, Roxie. Jakie?
– Mel. – Nie wymawiała na głos tego imienia od sześciu miesięcy i zdumiała się, jak 

łatwo jej to przyszło teraz. Chwile spędzone z Hankiem bez wątpienia pomogły wymazać 
pamięć o dniach pełnych cierpienia. Gdyby znajdowali się w jakimkolwiek innym miejscu, a 
nie w pokoju hotelowym, Roxie w ogóle nie pomyślałaby o Melu. 

– Jeśli jeszcze o nim myślisz, zrozumiem. Ale proszę, nie kochaj się ze mną, dlatego że za 

nim tęsknisz. 

– Nie – zaprzeczyła szybko, wspierając się o jego pierś. – To nie to. Przypomniał mi się, 

gdy weszliśmy do tego pokoju, ale z pewnością nie marzę o powrocie do niego. 

– To dobrze. Nie musimy tu zostać. Nie chcę, żebyś wspominała tego bęcwała, gdy po raz 

pierwszy będziemy razem. 

Razem, powtórzyła w myślach, czując, jak przebiega ją dreszcz. 
–   Pocałuj   mnie,   proszę   –   powiedziała,   pragnąc,   żeby  z   twarzy  Hanka   zniknął   wyraz 

niepewności. – Kochaj mnie, Hank. Kochaj – powtórzyła. 

Gdy ich usta się zetknęły,  Roxie zamknęła  oczy,  wsłuchując się, co jej szepczą inne 

zmysły. Poddała się magii jego dotyku, wdychała jego zapach, wsłuchiwała się w nierówny 
oddech, rozchyliła usta, otwierając drogę ruchliwemu językowi. 

Niecierpliwie szarpał się z guzikami jej bluzki i ta niecierpliwość wzmogła jeszcze jej 

pożądanie.   Nie   chciał   żadnych   gier,   drażnienia   się,   pragnął   jak   najszybciej   przełamać 
wszystkie bariery. Ona też. 

Pomogła mu, potem zajęli się wspólnie jego ubraniem. Po chwili części garderoby walały 

się wszędzie, oni zaś, roześmiani i na wpół przytomni, padli na łóżko. 

– Roxie, och, Roxie – mamrotał, sunąc wargami po jej szyi i poznając dłońmi każdy 

zakątek jej ciała. – Chcę cię zapamiętać całą. Chcę się ciebie nauczyć. Chcę wiedzieć o tobie 
wszystko. 

Jęknęła, gdy Hank odnalazł jej pierś i zaczął ją pieścić językiem i wargami. Słyszała tylko 

oszalałe   bicie   swego   pulsu.   Jego   ręce   głaskały   płaski   brzuch,   uda,   wreszcie   dotarły   do 
najbardziej   czułego   punktu,   w   którym   koncentrowało   się   całe   pragnienie,   domagając   się 

background image

natychmiastowego zaspokojenia. 

– Twoje oczy błyszczą jak gwiazdy – powiedział, unosząc głowę. 
– Pragnę cię – wymówiła ochrypłym szeptem. Jednym ruchem połączył ich ciała. Roxie 

uniosła biodra, z trudem chwytając oddech, jej ciałem wstrząsały dreszcze. W uszach narastał 
szum, zagłuszając czułe słowa Hanka, on zaś poruszał się w niej rytmicznie, potęgując jej 
rozkosz. 

Stopniowo fala emocji opadła i Roxie wyczuła, że Hank przestaje panować nad swymi 

ruchami. Oplotła go nogami i przylgnęła do niego z całej siły. Wreszcie i on osunął się na nią 
z jękiem. 

Oczy jej się zamgliły, gdy uświadomiła sobie, że cały czas myślał o jej satysfakcji, a nie 

własnej. Pomyślała, że nie musiał się o to martwić, ponieważ działa na nią tak bardzo, że 
wprost doprowadza ją do szaleństwa. Gdy są razem, nie potrafi zapanować nad namiętnością. 

A jednak coś było nie tak. Zdała sobie nagle sprawę, co ją gryzie. Czy, tak jak obiecał, 

zastosował środki ostrożności? Musiałaby przecież zauważyć. 

Hank poruszył się i uniósł głowę, by spojrzeć na nią. Miał włosy w nieładzie i bardzo 

zadowoloną minę. 

– Jesteś cudowna – powiedział. 
– Ty też – odrzekła, przesuwając pieszczotliwie palcem po jego dolnej wardze. – Ale 

mam...   jedno   małe   pytanie.   Obiecałeś   mi   wziąć   na   siebie   sprawę...   środków 
zapobiegawczych. Czy coś przegapiłam?

–   Nie   powiedziałbym,   że   wiele   przegapiłaś   –   roześmiał   się.   –   Nie   wyjaśniłem   ci 

wszystkiego zbyt dokładnie, prawda?

Roxie   walczyła   z   uczuciem   niepokoju.   Mężczyzna   pokroju   Hanka   nie   potraktowałby 

lekko tej sprawy, nie naraziłby jej na ryzyko, pocieszała się. 

– Nie wyjaśniłeś czego?
– Na szczęście ten problem mamy z głowy – rzekł, całując ją delikatnie. – Jeśli idzie o 

dzieci, wypadłem z gry. 

Wpatrywała się w niego, usiłując zrozumieć, co ma na myśli. Nie może mieć więcej 

dzieci?

– Masz taką minę, jak gdybyś mi nie wierzyła, Roxie. Możesz być spokojna. 
Doprawdy? – pomyślała, ogarnięta nagłą paniką. Poczuła się, jak gdyby ktoś nagle zgasił 

lampki na świątecznej choince. 

– Wobec tego wszystko w porządku – powiedziała, odchrząknąwszy. – Po prostu nie 

wiedziałam. 

– Po przyjściu na świat Hilary zdecydowaliśmy z Sybil, że wystarczy nam dwójka dzieci, 

a dla mnie operacja była znacznie prostsza. Roxie, czy coś się stało?

– Nie, nic. – Uśmiechnęła się z przymusem. Myślenie o tych sprawach na obecnym etapie 

znajomości było śmieszne i przedwczesne. Na razie mogą cieszyć się miłością bez ryzyka 
zajścia w ciążę. 

A jednak na dnie duszy pozostał jakiś osad. Od chwili gdy po raz pierwszy pocałowała 

Hanka, marzyła o wspólnej przyszłości. Było w niej miejsce dla dwójki jego dzieci, ale miała 

background image

nadzieję, że na tym nie poprzestaną. Chciała mieć własne dziecko. 

– Zdaję sobie sprawę, iż niektórzy ludzie uważają, że mężczyzna po takiej operacji jest 

mniej męski – powiedział, nie patrząc na nią. 

–   Och,   Hank,   wcale   tak   nie   myślę!   Uważam,   że   to   bardzo   odpowiedzialna   decyzja. 

Jeszcze bardziej cię za to podziwiam. 

– Coś się jednak zmieniło, Roxie. Czuję to. – Badał spojrzeniem jej twarz. 
Przełknęła z trudem ślinę. Był zbyt spostrzegawczy i chyba lepiej, żeby rozmawiała z nim 

całkiem szczerze. Nawet jeśli pomyśli sobie, że poluje na męża, to trudno. 

– Dobrze. – Odetchnęła głęboko. – Miejmy to już za sobą. Znamy się bardzo krótko, ale 

myślałam już o... przyszłości. Twojej i mojej. Naszej. 

– To miłe. Prawdę mówiąc, ja też o tym myślałem. 
– Chodzi o to, Hank, że kocham dzieci i zawsze pragnęłam mieć jedno lub dwoje. 
– Rozumiem. 
– Och, do licha! – Odwróciła głowę. – Nie powinniśmy rozmawiać w tej chwili na ten 

temat, Hank. To idiotyczne. 

– Wcale nie – rzekł, głaszcząc ją po głowie. 
– A właśnie, że tak. – Zamrugała szybko, powstrzymując łzy. – Może się przecież okazać 

po kilku randkach, że zupełnie do siebie nie pasujemy. 

– Teraz ty mówisz głupstwa. Odwróć się do mnie. Otarła oczy i posłuchała go. 
– Roxie – zaczął, ujmując jej twarz w dłonie – żadne z nas nie wierzy, że to ślepa uliczka. 

Być może natknęliśmy się na barierę, ale powinniśmy sobie z tym poradzić. 

– Widać od razu, w jakiej branży pracujesz – roześmiała się. – Ślepe uliczki, bariery. – 

Jego ciepły uśmiech stopił grudkę lodu w jej sercu. – Co pan proponuje, panie budowniczy?

– Żebyśmy porozmawiali o tej sprawie, a nie odkładali ją na później. Poza tym mogłabyś 

spędzać trochę czasu z Hilary i Ryanem. To jeszcze dzieci. 

– Wiem. W dodatku przemiłe dzieci. – Ale nie moje, chciała dodać, ugryzła się jednak w 

język. 

– Wiem, że większość kobiet pragnie mieć własne dzieci – powiedział, gładząc ją po 

nagim ramieniu. – Może mimo to uda ci się pokochać moją dwójkę? Nie odpowiadaj od razu. 
Zastanów się nad tym. 

No tak. Czy nie obawiała się, że ma tylko zapełnić puste miejsce w tej rodzinie? Nie 

chciała teraz o tym rozmawiać, nie miała ochoty na kłótnię. 

– Hank, naprawdę za wcześnie mówić o takich sprawach. Przed chwilą liczyliśmy się 

tylko my dwoje i nasza namiętność. Wciąż czuję się dziwnie, zakładając, że pewnego dnia... 

– Staniemy się mężem i żoną? – dokończył cicho. Spojrzała na niego, czując, jak dreszcz 

przebiega jej po plecach. Być żoną Hanka. Ta myśl zachwycała ją, a zarazem przerażała. 

– To bardzo prawdopodobne, Roxie. Bardzo. Przywarli do siebie z rozbudzonym na nowo 

pożądaniem. Nic nie mogło tego zmienić. 

– Powinnam wracać do domu – wyszeptała. 
– Ja też. Ale tak bardzo cię pragnę, Roxie. 
– I ja ciebie. Pozwól mi udowodnić, jak bardzo. Odwróciła go na plecy i pochyliła się nad 

background image

nim. 

Głaskał jej piersi, aż sutki stały się twarde jak guziczki, prężyły się w oczekiwaniu na 

pieszczotę jego warg i języka. Powoli opadła na niego i zaczęła poruszać się w spokojnym 
miłosnym rytmie, pragnąc mu się odwzajemnić, ofiarować mu rozkosz. Poddała się jednak, 
obezwładniona   namiętnością.   Chwycił   ją  za   biodra   i   zmusił   do  przyspieszenia   tempa,   aż 
wreszcie, wstrząsana dreszczem, niemal rozpłynęła się w rozkoszy. Jak przez mgłę usłyszała 
jęk Hanka, świadczący, że nie pozostał za nią w tyle. Opadła bezsilnie na jego szeroką pierś, z 
trudem łapiąc oddech. 

Przez długi czas leżeli w milczeniu. Hank głaskał ją delikatnie po plecach. Gdy wreszcie 

przemówił, w jego głosie pobrzmiewało zdumienie. 

– Kocham cię, Roxie. Bóg mi świadkiem, że zdążyłem cię już pokochać. 

background image

ROZDZIAŁ 8

Roxie zamknęła oczy. 
– To wszystko stało się tak szybko, Hank. Nie potrafię... 
– Wiem, kochanie. Podejrzewam, że jestem bardziej oszołomiony od ciebie. Nie mam 

zamiaru cię ponaglać. Słowa przyjdą same. Jeszcze niedawno uważałaś, że miłość oznacza 
zdradę i cierpienie. Czuję, że boisz się znowu zawieść. 

– Chyba tak. – Przytuliła się do niego z westchnieniem. 
–   On   cię   nie   kochał,   Roxie.   Nie   mógł   cię   kochać,   skoro   okłamywał   cię   od   samego 

początku. 

– To prawda, czemu wiec byłam taka głupia?
– Nie głupia, lecz cudownie ufna. To nie twoja wina. Nie bądź dla siebie taka surowa. 
–   Przez   całe   życie   kierowałam   się   logiką.   Gdybym   tym   razem   nie   dała   się   ponieść 

emocjom, cała ta farsa trwałaby bardzo krótko. To właśnie, mnie niepokoi. 

– Dlatego boisz się teraz zawierzyć uczuciom?
– Nie bardzo potrafię nad nimi zapanować – uśmiechnęła się. 
– Na to liczę. 
Zawisła  spojrzeniem   na  jego  odprężonej   twarzy,  zastanawiając  się,   czy  kiedykolwiek 

będzie miała dość patrzenia w te szare oczy czy całowania miękkich warg. Będzie szczęśliwa, 
mogąc wpatrywać się w twarz Hanka. 

To było proste, ale miłość do Hanka oznaczała również obcowanie z dwójką jego dzieci i 

najwyraźniej rezygnację z własnych. Inaczej planowała swoje życie... 

Jednak dotąd nikt nie wzbudził w niej takiej namiętności jak Hank. Połączyło ich coś 

absolutnie wyjątkowego. Nie może go odepchnąć, nie teraz. Zostanie z nim bez względu na 
to, jakie problemy mogą wyniknąć w przyszłości. 

–   Wiesz   –   powiedział   cicho,   rozczesując   palcami   jej   splątane   włosy   –   uwielbiam 

obserwować, jak rozmyślasz. Naprawdę cenię twoją inteligencję i rozsądek, ale w życiu jest 
również miejsce na emocje, uczucia. 

Milczała, rozkoszując się delikatnym dotykiem jego palców. Jest w stanie przekonać ją o 

wszystkim, używając jako argumentu pieszczoty. 

– Chyba zrobiło się późno. 
– Niestety. 
– Hank, a twoje dzieci? Mam nadzieję, że nie zostawiłeś ich z jakąś niedoświadczoną 

nastolatką?

– Nie. Moja gospodyni Dolores mieszka z nami od poniedziałku do czwartku. Nigdy 

jednak nie spędzam nocy poza domem. 

– Musimy się zbierać. Idziesz rano do pracy. 
– Ty też. 
– Tak, ale ja mogę zdrzemnąć się nad biurkiem, a tobie mogłoby to grozić wypadkiem. 
W drodze do domu milczeli, porozumiewając się tylko dotykiem. Żadne z nich nie miało 

background image

ochoty rozstać się pod drzwiami Roxie, było to jednak nieuniknione. 

– Myślałem o naszych przyszłych spotkaniach – powiedział Hank, gdy stali, tuląc się w 

objęciach. 

– To wszystko jest nieco skomplikowane. Tutaj Charlie, w moim domu dzieci. 
– Wiem. Spodziewałam się, że zaproponujesz po kolacji, byśmy przyjechali do mnie, 

ale... 

–   Tak.   Podjąłem   decyzję   w   niedzielę,   dlatego   zarezerwowałem   pokój.   Niestety   i   ta 

możliwość jest ograniczona. 

– Owszem. Nie chcę, żebyś kładł się tak późno spać w dni powszednie. 
Objął dłońmi jej pośladki i przycisnął ją mocno do swych bioder. 
– Nawet mimo nagrody?
Przymknęła oczy, poddając się wzbierającej w niej namiętności. Natychmiast wyczuła 

również jego reakcję. 

– Tak. Nawet mimo nagrody. 
– Och, moja praktyczna Roxie. 
– Nie chcę, żeby coś ci się stało. 
– Jesteś słodka, wiesz o tym?
Uśmiechnęła się i pocałowała go w brodę, na której zaczynał się już pojawiać zarost. 
– Co więc zrobimy?
– Coś wymyślę. Na pewno. – Zastanawiał się przez chwilę. – Już wiem. Rodzice Sybil 

mieszkają tutaj w mieście. Wielokrotnie zapraszali dzieci na weekend. Najbliższy odpada z 
powodu tej  historii  z  włosami,  ale  następny wchodzi w  rachubę.  Czy Charlie  zajmie  się 
Como, gdybyś chciała spędzić weekend w moim domu?

Cały weekend! Nie mogła sobie wprost wyobrazić takiego szczęścia. 
– Chyba tak. Zapytam go. 
–   Myślę,   że   się   zgodzi.   Tymczasem   może   spędzilibyśmy   tę   sobotę   z   dzieciakami? 

Miałabyś okazję lepiej je poznać. 

– Boję się – rzekła po chwili wahania Roxie – że ty, a może nawet dzieci, chcielibyście, 

abym zastąpiła twoją żonę. – Nie potrafiła na razie wymówić imienia Sybil. Serce kołatało jej 
w piersi, czekała na wybuch gniewu Hanka, tymczasem on pogłaskał ją pieszczotliwie po 
karku. 

– W przypadku dzieci jest to możliwe – powiedział spokojnie – ale w moim wykluczone. 

Spróbuję wpłynąć na nie, żeby tego również nie robiły. Nie mam ci za złe twoich obaw, ale 
dla mnie jesteś po prostu Roxie. Gdy się dziś kochaliśmy, ani na moment nie zapomniałem, 
kim jesteś. 

Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się policzkiem do jego policzka. 
– Z przyjemnością spędzę z wami ten dzień – zapewniła. – Poproszę Charliego, żeby 

popilnował Como, i dam ci znać. 

– Zaufaj mi, Roxie. Proszę, zaufaj mi. – Objął ją jeszcze mocniej. 
Odchyliła się i zajrzała mu w oczy, te przepiękne oczy, które miały nad nią taką władzę. 
– Tylko głupiec nie miałby do pana zaufania, Hanku Craddocku. 

background image

Następnego   ranka   Roxie   nie   czuła   wcale   zmęczenia.   Wstała   wcześniej   niż   zwykle, 

dokładnie w porze, gdy na placu budowy rozpoczynała się praca. Hank był tak blisko! Ta 
myśl doprowadzała ją do szaleństwa, ponieważ równie dobrze mógłby być na końcu świata. 
Jednak nie chciała kręcić się po budowie, by nie narazić ich na plotki. 

Włożyła stare dżinsy i postanowiła nakarmić Como przed wyjściem do pracy. Powietrze 

było rześkie, a niebo błękitne niczym oczy syjamskiego kota. Wszystko dziś wydawało się 
Roxie   inne,   zdumiewająco   piękne   –   ogród,   domek   gościnny,   drzewa   cytrusowe,   zagroda 
Como z miniaturową stajnią. 

Zastanawiała się, czy Hank ma drzewka owocowe i czy zgodziłby się kupić lampę. Hilary 

i Ryan byliby ogromnie szczęśliwi, a Roxie zdobyła już przecież doświadczenie, zajmując się 
Como.   Na   obrazku,   który   właśnie   wyczarowywała   w   wyobraźni,   znajdował   się   również 
Charlie. Hank bez trudu zbudowałby dla niego mały domek gościnny. 

Zastanawiając się nad przyszłością, Roxie pomyślała, że być może Hank ma rację i przy 

Hilary i Ryanie nie odczuje braku własnych dzieci. Charlie też będzie potrzebował jej czułej 
opieki. Próbowała uciszyć  wewnętrzny głos, który mówił jej, że nigdy nie będzie uczyła 
chodzić własnego dziecka, nie ukołysze go do snu. Nie można mieć wszystkiego, życie wciąż 
stawia człowieka przed koniecznością wyboru. 

Widząc Roxie, Como podeszła do ogrodzenia i stanęła przy nim, strzygąc uszami. Roxie 

pogłaskała ją po aksamitnym nosie. 

– Jak się masz, mała – przemówiła do niej czule, zaglądając w przepastne brązowe oczy. 

– Życzę ci, żebyś była równie szczęśliwa jak ja dzisiaj. Cierpliwości, twój czas nadejdzie. – 
Roxie wydało się, że lama zamrugała kokieteryjnie długimi białymi rzęsami. 

– Każdy pan lama straciłby dla ciebie głowę – powiedziała, drapiąc ją za uszami. – Jesteś 

tak piękna, że zasługujesz na najlepszego. Osbornowie na pewno go znajdą. 

– Czy Como nie ma tu nic do powiedzenia? – dobiegł ją z tyłu głos Charliego. – Z 

pewnością   nie   wierzysz   w   takie   aranżowane   małżeństwa,   o   których   czytałem   wczoraj 
wieczorem. 

– Chodzi ci o ludzi czy o lamy? – spytała Roxie z uśmiechem. 
– O wszystkie stworzenia. Każdy powinien mieć możliwość wyboru. Spójrz, założę się, 

że on mieszka gdzieś tam – wskazał gestem ręki. – Como zawsze gapi się w tamtą stronę. 

– Pewnie podoba jej się widok z tego miejsca, a może lubi wystawiać pysk na powiew 

wiatru. A tak naprawdę, to Como potrzebne jest śniadanie i trochę ruchu. Może zabiorę ją na 
spacer. 

– W jakimś konkretnym kierunku? – W niebieskich oczach Charliego zamigotały figlarne 

ogniki. 

– Charlie, czy widzisz mnie na wylot?
– Tak, moja droga, i jest to wspaniały widok. Rozumiem, że dobrze się bawiłaś wczoraj 

wieczorem. 

– Tak. – Roxie wiedziała, że policzki jej płoną, ale nie mogła nic na to poradzić. – A 

skoro już mówimy o Hanku, chciałam cię poprosić o przysługę. 

– Co tylko sobie życzysz. 

background image

– Hank poprosił, żebym spędziła sobotę z nim i jego dziećmi. Czy nie zająłbyś się w tym 

czasie Como?

– Z przyjemnością. Poczytamy sobie. Czy wiesz, że ona lubi poezję? Zwłaszcza wiersze o 

miłości. 

– Czytasz jej? – spytała zdumiona Roxie. 
– Przez cały czas. – Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki wystrzępioną książkę w 

skórzanej oprawie. 

–   To   sonety   Szekspira,   jej   ulubione,   ale   pożyczyłem   też   kilka   książek   z   biblioteki 

Osbornów. Ednę St. Vincent Millay, Elizabeth Barrett Browning... 

– Nie chcę rozwiewać twoich złudzeń, ale Como prawdopodobnie reagowałaby tak samo, 

gdybyś czytał reklamy w gazetach. Myślę, że po prostu lubi słuchać twojego głosu. 

– Mylisz się, Roxie. Próbowałem czytać Kiplinga, ale jej się zdecydowanie nie podobał. 
– Skąd możesz wiedzieć?
–   Była   niespokojna,   strzygła   uszami,   przestępowała   z   nogi   na   nogę.   Nie   wykazała 

odrobiny zainteresowania. 

– Muchy. 
– Nie ma much o tej porze roku. 
– No to może była głodna. 
– Nie. Była nakarmiona. 
– Wobec tego... nie wiem poddała się Roxie. 
– Ale musi być jakieś logiczne wytłumaczenie. 
– Oczywiście. Woli Szekspira od Kiplinga. 
–   Niech   ci   będzie.   –   Przynajmniej   dziwactwa   Charliego   są   nieszkodliwe.   Nasypała 

lucerny do żłobu. 

– Czy zechcesz jej poczytać, gdy będzie jadła?
– Zawsze to robię. Wcześnie coś dzisiaj wstałaś. 
– Owszem. – Roxie rysowała wzorki na piasku czubkiem buta. 
– Wystarczy ci czasu, żeby przejść do rogu i z powrotem – dodał chytrze. 
– Chyba tak. 
– Czy chciałaś mnie jeszcze o coś prosić?
Roxie   obawiała   się,   że   jeśli   poruszy   sprawę   weekendu,   zdradzi   prawdziwy   charakter 

stosunków, łączących ją z Hankiem. Inaczej jednak się nie dowie, czy Charlie zechce zająć 
się Como. 

– Nie krępuj się, Roxie. O co chodzi?
– Ee... o kolejny weekend. – Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie. – Dzieci Hanka spędzą 

go u dziadków i... 

– Oczywiście – przerwał jej Charlie. – Młodzi kochankowie potrzebują czegoś więcej niż 

kradzione chwile. Zajmę się wszystkim. 

– Bałam się, że możesz tego nie pochwalać. 
– Ach, Roxie – zmarszczył twarz w uśmiechu – nie pochwalam wyłącznie działań, które 

biorą się z negatywnych emocji. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że ty i Hank chcecie być 

background image

razem. O nic się nie martw. 

– Dziękuję ci, Charlie. Jesteś kochany. 
–   Tak   –   odpowiedział,   kołysząc   się   na   piętach   i   poprawiając   czerwoną   muszkę   – 

rzeczywiście  jestem.   A  teraz  umaluj   się  odrobinę  i   uczesz,  a   ja  poczytam   Como.  Potem 
możesz  iść na spacer. Ostrzegam  cię  jednak, że Como  będzie chciała  iść w przeciwnym 
kierunku. 

– A ty uważasz, że tam mieszka jej ukochany. 
– Naturalnie. 
Roxie pobiegła z uśmiechem do domu. Nie miała zamiaru zachowywać się tak każdego 

ranka, ale dzisiejszy był przecież wyjątkowy. Musiała zobaczyć Hanka choć przez moment. 

Gdy szła w kierunku placu budowy, zrozumiała, co Charlie miał na myśli, mówiąc, że 

Como woli kierunek zachodni od wschodniego. Ledwie udało jej się nagiąć zwierzę do swej 
woli.   Może   rzeczywiście   Como   pamięta   mgliście   kierunek,   w   którym   wieziono   ją   kilka 
miesięcy temu do samca. Trudno, musi zaczekać do powrotu Osbornów. 

Gdy zbliżały się do rogu, Roxie błyskawicznie wypatrzyła ciężarówkę Hanka, a po chwili 

jego   samego,   za   ogrodzeniem,   w   odległości   jakichś   pięćdziesięciu   metrów.   Rozmawiał   z 
dwoma mężczyznami, pochylony nad planami rozłożonymi na stercie desek. Na wspomnienie 
minionej nocy serce zaczęło jej łomotać w piersi jak oszalałe. 

Właśnie gdy pomyślała, że chyba nie uda jej się z nim porozmawiać, podniósł głowę i 

zobaczył ją. Nawet z daleka dostrzegła błysk uśmiechu. Powiedział coś do obu mężczyzn, 
którzy się również odwrócili. Następnie zwinął plany i ruszył w kierunku Roxie. 

Poczuła nieprzepartą ochotę, by podbiec i rzucić mu się w ramiona, i zapewne by to 

uczyniła mimo wielu gapiów, gdyby nie prowadziła na uwięzi lamy. 

– Cześć, ślicznotko. W pierwszej chwili myślałem, że jesteś pustynnym mirażem. W tym 

kraju zdesperowani mężczyźni widzą to, co pragną zobaczyć. 

Odczekała, aż zbliżył się bardziej, wzięła głęboki oddech i powiedziała:
– Kocham cię, Hank. 
–   Czasami   zdesperowani   mężczyźni   słyszą   to,   co   pragną   usłyszeć.   Czy   mogłabyś 

powtórzyć?

– Kocham cię, Hank. Właśnie to sobie uświadomiłam. 
Przebył dwoma susami dzielącą ich odległość i ujął jej twarz w dłonie. 
– Nie mogę w to uwierzyć – wyszeptał. – Marzenia zwykle nie spełniają się tak szybko. 
– Czasami tak – rzekła z uśmiechem. 
– Jestem cholernie szczęśliwym facetem. – Pochylił się nad nią i ucałował czule jej wargi. 

– Co za wspaniały początek dnia! Miałem kłopoty z koncentracją, ale teraz... – Pokręcił 
głową. – Nie spodziewałem się takiego hojnego podarunku. 

– Nie zamierzałam mówić ci niczego szczególnego – Roxie czuła się lekka jak balonik – 

ale wszystko wydało mi się dzisiaj takie inne, czułam, że muszę się z tobą zobaczyć. Kiedy 
szedłeś w moją stronę, wszystko stało się jasne. 

Wpatrywali się w siebie z zachwytem. 
– Widzę, że masz przyzwoitkę – powiedział Hank, drapiąc Como w szyję. 

background image

–   Nie   chciała   iść   ze   mną.   Myśli,   że   jej   ukochany   mieszka   w   przeciwnym   kierunku, 

przynajmniej tak twierdzi Charlie. 

– Nigdy już nie zlekceważę żadnego słowa, które wyszło z jego ust. 
– Ani ja – roześmiała się Roxie. 
– Właśnie, właśnie, a czy poprosiłaś go, żeby zaopiekował się tym stworem?
– Tak, i zgodził się z chęcią. – Roxie popuściła linkę i Como znalazła niewielką kępkę 

chwastów, które zaczęła z lubością skubać. – Aha, Charlie czyta Como sonety Szekspira i 
przysięga, że lama uwielbia klasyczną poezję, zwłaszcza miłosną. Hank – dodała po chwili 
milczenia – nie zrozum tego źle, ale czy nie sądzisz, że Charlie jest ee... 

– Niezrównoważony? Na pewno niegroźnie. Czasami tacy ludzie widzą rzeczy, których 

inni nie zauważają. Charlie wiedział od razu, że będzie nam ze sobą dobrze. 

– W takim razie przestaję się martwić. 
– I zacznij planować. Rodzice Sybil mają wolny ten weekend, a nie następny, gdybyś 

więc   mogła   iść   z   Hilary   do   fryzjera   wcześnie   rano,   po   południu   odwiózłbym   dzieci   do 
dziadków. 

– W ten weekend? – Roxie przebiegł dreszcz podniecenia. 
– Bardzo się z tego cieszę. Chyba nie doczekałbym się przyszłego tygodnia. Szczerze 

mówiąc, łamałem sobie głowę, jak tu ukraść parę godzin w czwartek wieczorem. 

– Naprawdę? Przecież ustaliliśmy... 
– Wiem, ale tak bardzo cię pragnę. A zwłaszcza teraz... Mam pomysł, nie, nie obawiaj 

się, nie będzie to pokój hotelowy. 

– Hank, jeśli myślisz o randce na łonie natury, to uprzedzam, że potwornie boję się węży i 

robaków. 

– Nie, to nie to. 
– Naprawdę rozbudziłeś moją ciekawość. 
– Chciałbym rozbudzić coś więcej – szepnął, puszczając do niej oko. – Czy mogę zatem 

wpaść po ciebie w czwartek?

– Jasne, nie przegapiłabym za nic takiej okazji. Co też ty wymyśliłeś?
– Niczego nie zdradzę. Przepraszam cię, ale niestety muszę wracać do pracy. 
– Wiem. Naprawdę nie miałam zamiaru zatrzymywać cię tak długo. Chciałam tylko... 
– Na miłość boską, nie przepraszaj mnie za najwspanialszą rzecz, jaka mi się przydarzyła 

od niepamiętnych czasów. – Przechylił jej głowę i pocałował szybko. – Czwartek o siódmej, 
moja ukochana Roxie o płomiennorudych włosach i oczach barwy morza. 

Nie ruszała się z miejsca, odprowadzając go wzrokiem. Odwrócił się i pomachał jej ręką, 

ona zaś odpowiedziała tym samym, następnie odciągnęła Como od kępki chwastów i wróciła 
na wpół przytomna do domu. Jak zdoła wytrzymać te nie kończące się godziny, które dzieliły 
ją od spotkania z Hankiem. Nie miała pojęcia, dokąd zabierze ją w czwartek, ale to było bez 
znaczenia. Wbrew temu, co powiedziała, zgodziłaby się leżeć w samym sercu pustyni, na 
kocu, pośród dzikich bestii, byle tylko Hank tulił ją mocno w ramionach. 

background image

ROZDZIAŁ 9

W czwartek wieczorem Roxie włożyła złocisty welurowy dres. Wciąż podejrzewała, że 

plany Hanka są jednak związane z łonem natury. Gdy przyjechał po nią ubrany w dżinsy, 
adidasy i szarą bluzę, doszła do przekonania, że się nie myliła. 

– Pewnie domyśliłaś się, dokąd jedziemy – powiedział, całując ją na przywitanie. 
– Być może. – Cieszyło ją jego zachowanie. We wtorek nie miał pewności, jak potoczy 

się wieczór. Dziś ta pewność odzwierciedlała się w jego oczach, w pocałunku, w każdym 
geście. 

– Chodźmy już – ponaglił. – Ostatnie dwa dni wydawały mi się wiecznością. 
– Czy mam wziąć latarkę?
– Mam świece. 
– Płaszcz?
– Wystarczy ci dres, a potem sam cię rozgrzeję. 
–   To   będzie   dla   mnie   nowe   doświadczenie   –   wyznała   Roxie,   gdy   siedzieli   już   w 

samochodzie. 

– Dla mnie też. 
– Naprawdę?
– Naprawdę – roześmiał się. – Czy uważasz mnie za podrywacza?
– Myślałam, że może... kiedy byłeś żonaty. 
– Wtedy nie musiałem uciekać się do takich sztuczek. Muszę przyznać, że planowanie tej 

eskapady sprawiło mi wiele radości. Mam w bagażniku kosz z przysmakami i winem, na 
wypadek gdyby zechciało nam się tracić czas na coś tak nudnego jak jedzenie. 

Przebiegł ją dreszcz oczekiwania. Spojrzała na Hanka w milczeniu. 
–   Może   się   zdarzyć,   że   o   nim   zapomnimy   –   powiedział   Hank,   przyspieszając   na 

skrzyżowaniu. 

Roxie spodziewała się, że pojadą w kierunku Catalina Mountains. Hank jednak skręcił w 

drogę prowadzącą do eleganckiego osiedla mieszkaniowego. 

– Hank, dokąd jedziemy?
– Mój najlepszy przyjaciel buduje tutaj dom, który zamierza sprzedać za duże pieniądze. 

Wczoraj położyli wykładzinę i będę miał duże kłopoty, jeśli poplamimy ją winem. Ale Ed mi 
zaufał, poza tym ma wobec mnie dług wdzięczności, tak więc dziś wieczorem dom jest mój. 

– Twój przyjaciel wie, po co był ci klucz? – Roxie spłonęła rumieńcem i pomyślała, że 

wolałaby nie wpaść na faceta o imieniu Ed. 

– To sympatyczny  człowiek, Roxie. Znam go i Joanie od lat. Powiedział, że chętnie 

odegra rolę Kupidyna. 

– Chyba nie rozmawiał z Charliem?
–   Raczej   nie   –   roześmiał   się   Hank.   –   Daj   spokój,   Charlie   nie   może   być   sprawcą 

wszystkiego, co nam się przydarza. Nie jest czarodziejem. 

– Masz rację, ale czasami wydaje mi się to wszystko niesamowite. Nawet fakt, że w 

background image

sobotę rano Hilary będzie mogła przyjrzeć się rozjaśnianiu włosów. Nie jestem przesądna, 
ale... 

– Możemy się tylko z tego cieszyć. – Uścisnął jej dłoń. – Czy jest to przeznaczenie, czy 

zbieg okoliczności, będziemy mieć prawie cały weekend dla siebie. 

– Wiem. Czasami szczypię się, żeby sprawdzić, czy mi się to wszystko nie śni. 
– Ja tego nie robię – powiedział Hank, pomagając Roxie wysiąść i wręczając jej klucze do 

domu. – Jeśli to sen, niech trwa dalej. Otwórz drzwi, ja wezmę koszyk. 

– A co z sąsiadami? Nie zdziwi ich światło i czyjeś głosy?
– Domy stoją od siebie tak daleko, że nawet nie zauważą. 
Roxie otworzyła obydwa zamki i nacisnęła mosiężną klamkę. Echo ich kroków odbijało 

się w wyłożonym terakotą holu. 

– Którędy? – spytała, gdy jej oczy przywykły do ciemności. 
–   Tędy,   do   salonu.   Przez   okno   sączy   się   światło   księżyca,   tak   że   świece   będą   nam 

niepotrzebne. 

– Hank sprowadził ją po trzech schodkach w dół. Stanęli przed kominkiem w kształcie 

ula. Postawił wiklinowy kosz w palenisku i odwrócił się ku Roxie. 

– Co o tym myślisz?
– Wszystko pachnie nowością. – Spojrzała na majaczące  w ciemności  belki sufitu. – 

Podoba mi się ten dom i jego klimat. 

– Ed zna się na rzeczy. – Hank wyjął z koszyka miękki koc. 
– Rozumiem, dlaczego się przyjaźnicie. 
Hank rozłożył koc w kwadracie księżycowego światła, po czym przyciągnął ją do siebie. 
– Idealne miejsce, by cię kochać – powiedział, układając Roxie na kocu. 
– I ciebie – szepnęła, lgnąc do niego całym ciałem. Hank modlił się, żeby to nie był sen. 

Tulił Roxie, wdychał zapach jej skóry, całował jej wilgotne usta, pieścił piersi. 

Jęknęła, gdy ścisnął palcami naprężony sutek. Każdy mężczyzna marzy,  żeby kobieta 

pragnęła go tak bardzo, pomyślał. Serce Roxie waliło jak młotem, gdy smakował językiem 
głębię jej ust. 

– Roxie, Roxie – szeptał jej imię między pocałunkami. Przerwał tylko na chwilę, by 

ściągnąć jej bluzę przez głowę. Jej nagie piersi bieliły się w świetle księżyca. Pozostawienie 
reszty ubrania wydało mu się świętokradztwem, zsunął jej więc z bioder spodnie i majteczki. 

– Boże! Jakże kocham cię właśnie taką. Uśmiechnęła się zmysłowo, kusząco. 
– Będziesz mógł kochać mnie lepiej, jeśli sam zdejmiesz ubranie. 
Posłusznie wykonał polecenie, nie spuszczając z niej wzroku. Opadł z powrotem na koc, 

błogosławiąc w myśli przyjaciela za to, że położył taki puszysty dywan. Mógł się kochać 
namiętnie z Roxie, bez obawy, że sprawi jej ból. 

Muskał ją lekko palcami, jak gdyby była kosztownym naczyniem z porcelany. Zaczął od 

szyi, potem sunął dłońmi po jej rozgrzanej skórze, aż zamknął w nich obie piersi. 

Wpatrywał się w jej twarz. Rozszerzone źrenice Roxie ciemniały, gdy błądził palcami po 

jej ciele, pieszcząc napięty brzuch. Rozchyliła wargi, oddychając coraz szybciej. Gdy jego 
dłonie powędrowały niżej, Roxie niespokojnie poruszyła biodrami. 

background image

– Hank – szepnęła, mówiąc mu spojrzeniem, czego pragnie. 
– Zaraz, kochanie – obiecał, całując jej szyję. Poznawał wargami jej ciało, sprawdzając, 

ile sam jest w stanie wytrzymać. Drażnił sutki zębami, aż wreszcie zamknął usta na jej piersi. 
Roxie zanurzyła palce w jego włosach, prężąc ciało i mrucząc jakieś zaklęcia. Hank z trudem 
panował nad sobą, chciał jednak, żeby zapamiętała tę noc do końca życia. 

Jego wargi odbyły tę samą podróż co dłonie. Jej smak sprawił, że niemal przestał się 

kontrolować. Roxie wiła się, aż musiał chwycić ją za biodra. 

– Hank... teraz, proszę, Hank.... – wykrzyknęła. Nie mając siły opierać się dłużej jej 

namiętnym   prośbom,   uniósł   się   i   wszedł   w   nią   głęboko.   Nic   nie   byłoby   w   stanie   go 
powstrzymać.  Dygotała pod nim, poruszali się w szalonym  rytmie, aż wreszcie obojgiem 
wstrząsnął spazm rozkoszy. 

Już nie wiedział, ile razy szepnął, że ją kocha, ile razy usłyszał od niej słowa miłości. 

Nigdy, przenigdy nie będzie miał tego dość. 

Objął ją mocniej i przekręcił się razem z nią na bok, tak że leżeli twarzą w twarz. 
– Kocham cię – powtórzył jeszcze raz. – Wydaje mi się, że to najważniejsze, co mam ci 

do powiedzenia. Kocham cię, kocham cię, kocham cię. 

– Ja też cię kocham – wymówiła chrapliwym szeptem. – I jest to najważniejsze, co mam 

ci do powiedzenia. 

Patrzył na nią w milczeniu przez długą chwilę. 
– Mógłbym tylko dodać jedną rzecz. 
– Tak? – spytała cicho. 
– Wyjdź za mnie. Nie odpowiedziała. 
– Może... może jeszcze nie jesteś przygotowana na tę propozycję. 
– Hank, ja... 
– Cśś. Nieważne. – Położył jej palec na wargach. – Kochasz mnie i to na razie wystarczy. 

Nie myśl o niczym więcej. 

A jednak ta myśl zaprzątała głowę Roxie przez cały czas – gdy popijali wino i jedli 

sałatkę oraz mięso z plastykowych pojemniczków, gdy odpoczywali, znużeni miłością, gdy 
jechali z powrotem do domu, gdy siedziała w piątek przy swoim biurku w pracy. 

Nie mogła przestać myśleć o propozycji Hanka, ponieważ omal nie powiedziała „tak”. 

Gdyby się wtedy nie odezwał, w następnej chwili zgodziłaby się zostać jego żoną. A jednak 
miał rację. Nie była jeszcze gotowa. 

Nie miało to nic wspólnego z Hankiem. Był dla niej ideałem męża i kochanka. Ale Roxie 

słowo „małżeństwo” zawsze kojarzyło się ze słowem „rodzina”. A tu dostawała w prezencie 
gotową rodzinę, bez możliwości jej poszerzenia. Musiała nagle stać się matką dla Ryana i 
Hilary, a zapomnieć o tym, że mogłaby mieć własne dziecko. Nie było to łatwe. 

Charlie   nie   robił   żadnych   uwag   przez   cały   piątek,   dopóki   nie   usiedli   wieczorem   do 

zwykłej partyjki szachów. Po pierwszych trzech ruchach roześmiał się i poklepał Roxie po 
ręce. 

– Może wypożyczymy film na dziś wieczór?

background image

– O co chodzi? – Roxie zmarszczyła brwi. 
– Grasz dzisiaj po obu stronach szachownicy. Przed chwilą zrobiłaś ruch moją królową. 
– Naprawdę?
– Co się stało, Roxie?
–   Dobrze,   powiem   ci.   –   Roxie   postanowiła   zasięgnąć   rady   u   doświadczonego   i 

życzliwego jej człowieka. – Wczoraj wieczorem Hank poprosił mnie o rękę. 

– Wspaniale! Tak się cieszę. – Charlie rzeczywiście promieniał radością. – Nie martw się, 

że tak krótko się znacie. Ten związek będzie trwały. Możesz mi zaufać, Roxie. 

– Nie to mnie martwi, Charlie. Prawdę mówiąc, mam uczucie, jak gdybym go znała przez 

całe życie. Chodzi mi o dzieci. 

– Świetnie sobie radzisz z Hilary i Ryanem. Musicie się wszyscy do siebie przyzwyczaić, 

z   pewnością   będzie   wiele   potknięć,   ale   nie   zapominaj,   że   one   również   noszą   nazwisko 
Craddock   i   są  pełne   miłości.   Pragną   przelać   ją   na   kogoś   poza   ojcem,   ty  zaś   odczuwasz 
naturalną potrzebę wychowywania dzieci. To bardzo dobry układ. 

– Nie rozumiesz, Charlie. Hilary i Ryan nie stanowią największego problemu, chociaż 

muszę   się   zastanowić,   czy   jestem   gotowa   stać   się   z   dnia   na   dzień   matką   ośmiolatki   i 
dziesięciolatka. Myślę jednak, że wszystko się rzeczywiście ułoży. To miłe dzieciaki. 

– Jasne, przecież Hank jest ich ojcem. 
– Z pewnością to również zasługa ich matki – powiedziała Roxie z nikłym uśmiechem. 
– Oczywiście. Przypuszczam, że była wspaniałą kobietą. Czy to ci spędza sen z powiek, 

Roxie?

–   Szczerze   mówiąc,   trochę.   Skoro   była   dobrą   żoną   i   matką,   zawsze   istnieje 

niebezpieczeństwo,   że   będą   chcieli   zrobić   z   niej   świętą.   Tak   się   czasami   dzieje.   Nie 
zapominaj, że Hilary chce rozjaśnić włosy, żeby się do niej upodobnić. 

– Byłoby niedobrze, gdybyś ty chciała ją naśladować. Znam cię, nie będziesz żyła w jej 

cieniu.   Poza   tym   ciebie   z   Hankiem   połączyła   namiętność,   jakiej   żadne   z   was   dotąd   nie 
doświadczyło. 

– Przyznaję, jeśli o mnie chodzi, jest to prawda, ale skąd możesz wiedzieć, co czuje 

Hank? Myślę, że bardzo kochał swoją żonę. 

– Owszem, ale ty go opętałaś, a to coś zupełnie innego. Sam mi powiedział dzisiaj rano. 
– Rozmawiałeś z nim?
–   Krótko.   Poszedłem   się   przejść,   gdy   brałaś   prysznic.   Odbyliśmy   przyjacielską 

pogawędkę, podziękował mi za to, że was zetknąłem. Zwierzył mi się, że jesteś najbardziej 
fascynującą ze znanych mu kobiet, zarówno umysłowo, jak i fizycznie. 

– O mój Boże! – Roxie zaczerwieniła się na wspomnienie wczorajszej nocy z Hankiem. – 

Trudno mi sobie wyobrazić, że powiedział ci to wszystko. 

– Dlaczego? Doskonale się rozumiemy. 
– Skoro tak, czy wspomniał ci również, że jeśli się pobierzemy,  rodzina nam się nie 

powiększy, ponieważ nie może mieć więcej dzieci?

– Słucham? – Życzliwy uśmiech powoli znikał z twarzy Charliego. 
– To właśnie zaprząta moje myśli przez cały dzień, Charlie. Widzisz, Hilary i Ryan to 

background image

wspaniałe dzieciaki, ale nie moje własne. Zawsze pragnęłam mieć dziecko. Kocham Hanka, 
więc chciałabym mieć dziecko z nim, a to niemożliwe. 

– Niemożliwe? Nie rozumiem. 
– Z pewnością słyszałeś o sterylizacji. Po przyjściu na świat Hilary Hank i jego żona 

zdecydowali się nie mieć więcej dzieci i Hank poddał się operacji. 

– Ale, Roxie, mam nadzieję, że mimo to może... 
– Tak – odpowiedziała Roxie, piekąc raka – ale nie będzie z tego dzieci. Wielu mężczyzn 

poddaje się teraz takiemu zabiegowi. – Spojrzała na Charliego. Gdyby ten problem jej nie 
dotyczył,  rozśmieszyłby  ją widok jego skonsternowanej miny.  – A więc widzisz, że mój 
walentynkowy kochanek nie jest tak idealny, jak sądziłeś. 

Charlie otarł czoło chustką i westchnął. 
– Przeklęta nauka – mruknął do siebie. – Jak mam jej dotrzymać kroku? Kłopoty zaczęły 

się już wówczas, gdy jakiś idiota wynalazł pas cnoty. 

– Charlie. – W głosie Roxie brzmiała troska. – O czym ty, do licha, mówisz?
Spojrzał na nią nie widzącym wzrokiem. 
– Musi być na to jakaś rada. – Wstał od stolika i podszedł do regałów, zapełnionych 

książkami. – Przecież Osbornowie muszą mieć encyklopedię zdrowia. O, jest. – Sięgnął do 
kieszeni po okulary i zaczął nerwowo wertować strony. 

Roxie przyglądała mu się zdumiona. 
– No właśnie! – Charlie zamknął z trzaskiem książkę i podszedł do niej. – Jest na to rada 

– oświadczył triumfującym tonem. – Medycyna uczyniła ogromne postępy. 

Roxie   siedziała   z   otwartymi   ustami.   Trzeba   przyznać,   że   nie   wzięła   pod   uwagę   tej 

możliwości, ale czy może prosić o to Hanka?

– Czy to rozwiązuje twój dylemat, Roxie?
– Nie jestem pewna. Takie operacje nie zawsze się udają. 
– Ta się uda. Ty i Hank będziecie mieli dziecko, którego pragniecie. 
– O to właśnie chodzi. Nie wiem, czy Hank chce mieć jeszcze jedno dziecko. 
– Ale to ważna sprawa dla ciebie, prawda? Byłaś okropnie roztargniona przez cały dzień. 

Musisz po prostu spytać o to Hanka. Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze. 

– Jesteś niepoprawnym optymistą, Charlie. – Mimo wszystko Roxie poczuła się lepiej, 

wiedząc, że istnieje jakieś rozwiązanie. 

Zadzwonił   telefon   i  Roxie   pobiegła   go   odebrać,   w   nadziei,   że   to   Hank.  Postanowiła 

jednak nie poruszać sprawy dziecka przez telefon. 

– Roxie? Tu mówi Frań – odezwał się kobiecy głos. – Co słychać?
– Och, wszystko  świetnie, po prostu świetnie. – Roxie nie rozmawiała z Osbornami, 

odkąd Charlie się wprowadził, i dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, ile rzeczy wydarzyło 
się w tak krótkim czasie. – Zaprosiłam starego przyjaciela. Mieszka w domku gościnnym. 

– Bardzo dobrze. Mówiliśmy, że możesz zapraszać, kogo chcesz. Jak się miewa Como?
–   Dobrze.   Wezwałam   weterynarza,   ponieważ   wydawała   mi   się   trochę   apatyczna. 

Powiedział, że jest w okresie rui. 

– Naprawdę? Wspaniale. Dave i ja myśleliśmy o tym, żeby doprowadzić ją do samca. 

background image

Wybraliśmy jej nawet najdroższego. Nie mogę wprost się doczekać powrotu. Co nowego 
poza tym?

– Och, nic szczególnego. – Roxie nie podjęłaby się tłumaczyć Frań, jak to się stało, że 

zakochała się po uszy w ciągu dwóch tygodni. – Jak tam podróż?

– Prawdę mówiąc, jesteśmy już trochę zmęczeni, ale chyba jakoś wytrwamy do końca. 

Zapowiedziałam Dave’owi, że następna podróż będzie krótsza. Może się starzeję, ale brakuje 
mi mojej kuchni i łazienki. 

– Potrafię to zrozumieć. Macie prześliczny dom. 
– Mamy szczęście, że zechciałaś się nim zaopiekować. Jesteś pewna, że Como nic nie 

dolega?

– Weterynarz zapewniał mnie, że wszystko jest w porządku. 
– Nie miej żadnych skrupułów i wezwij go ponownie, gdyby to było konieczne. Nie 

wahaj się wydać pieniędzy, które ci zostawiliśmy. 

– Sądzę, że to nie będzie konieczne. Como jest zdrowa. 
–   Po   prostu   usycha   z   tęsknoty   –   roześmiała   się   Frań.   –   Dobrze,   uściskaj   ją   od   nas. 

Zadzwonię znów za kilka tygodni. I dziękuję ci za wszystko. 

– Nie ma za co. Do widzenia. – Roxie odwiesiła słuchawkę i wróciła do salonu, gdzie 

Charlie siedział znów przy stoliku do szachów. – To była Frań Osborn. Powiedziałam jej, że 
mój bliski przyjaciel mieszka w domku gościnnym i że Como jest w okresie rui. 

– I że się zakochałaś?
– Nie. Nie wspomniałam o tym. 
– Aha. – Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. – Wciąż trudno ci w to uwierzyć, prawda?
– Chyba tak. 
– Nie szkodzi. Ten weekend powinien rozproszyć twoje wątpliwości. A co powiedziała 

na temat Como?

– Była zachwycona. Wybrali już dla niej samca i doprowadzą ją do niego po powrocie do 

domu. 

– To brzmi dość arbitralnie. 
– Charlie, to przecież lama. 
– Stworzenie, które docenia Szekspira, nie powinno być  traktowane tak lekceważąco. 

Como jest bardzo wrażliwa. 

Roxie zajęła miejsce naprzeciwko starszego pana. 
– Wrażliwa czy nie, nie jest własnością ani moją, ani twoją, i Osbornowie mają prawo 

decyzji w jej sprawie. – Zauważywszy buntowniczą minę Charliego, dodała: – Naprawdę tak 
uważam, Charlie. 

– Oczywiście, moja droga. Oczywiście – uśmiechnął się starszy pan. 

background image

ROZDZIAŁ 10

Hank   przyprowadził   Hilary   do   domu   Roxie   nazajutrz   przed   ósmą   i   powierzył 

dziewczynkę jej opiece z takim zaufaniem, że Roxie poczuła się wzruszona. 

– Jak długo będę musiała przyglądać się rozjaśnianiu włosów u tamtej pani? – spytała 

Hilary w drodze do salonu piękności. 

– Moja fryzjerka Georgia powiedziała, że zajmie to dwie do trzech godzin. Oczywiście, 

nie będziesz musiała siedzieć tam przez cały czas, chyba że definitywnie zdecydujesz się 
rozjaśnić swoje włosy. – Roxie obrzuciła szybkim spojrzeniem siedzącą obok dziewczynkę. 
Lawendowo-niebieska chustka po pięciu dniach była już mocno przybrudzona. 

–   Wobec   tego   będę   musiała   siedzieć   do  końca.   –   Hilary   westchnęła   z   rezygnacją.   – 

Postanowiłam, że od dziś jestem blondynką. 

– Cóż, jak chcesz. – Roxie zastanawiała się, czy Hilary mimo wszystko odważy się na 

całą operację. Była pełna determinacji, ale Georgia zapewniła Roxie, że proces rozjaśniania 
jest wystarczająco nieprzyjemny,  by dziewczynkę  zniechęcić. Georgia, Roxie i Hank byli 
przygotowani na obie ewentualności. Gdyby Hilary zdecydowała się jednak na rozjaśnienie 
włosów, Roxie miała zadzwonić do Charliego, który z kolei zawiadomiłby Hanka. 

Roxie zaparkowała w centrum handlowym, w tym samym miejscu, gdzie zatrzymali się z 

Hankiem, by wypożyczyć kasetę wideo. 

– Jesteśmy – powiedziała, wyłączając silnik. 
– Znam to miejsce. Wypożyczamy tutaj filmy. 
– Masz rację. No, jesteś gotowa?
– Tak. – Hilary radośnie pokiwała głową. Wyskoczyła z samochodu, uśmiechnięta, pełna 

oczekiwania. 

Roxie zrobiło się przykro, że radość dziecka szybko zgaśnie. Trudno, Georgia opisała jej 

ze szczegółami cały proces rozjaśniania włosów i Roxie upewniła się, że nie jest to zabieg 
stosowny dla ośmiolatki. 

Georgia przywitała się z nimi. 
– Proszę, usiądź tutaj – wskazała Hilary miejsce, rozczesując długie do ramion, ciemne 

włosy klientce około czterdziestki. – Judy zgodziła się, żebyś przyglądała się temu, co robię. 

– Bardzo wam dziękuję – powiedziała Roxie. – Hilary marzy o rozjaśnieniu włosów, ale 

nie ma pojęcia, z czym to się wiąże. 

–   To   nic   przyjemnego   –   stwierdziła,   krzywiąc   się,   Judy.   –   Na   twoim   miejscu 

poczekałabym kilka lat, kochanie. 

– Nie chcę czekać – oznajmiła Hilary, ściskając kurczowo dłoń Roxie. – Chcę mieć jasne 

włosy już dziś. 

Georgia rzuciła Roxie uspokajające spojrzenie. 
– Wobec tego zaczynamy. 
Hilary usiadła na obrotowym krześle i natychmiast wykorzystała jego właściwości. 
– Pamiętaj – powiedziała Georgia, przerywając na chwilę swoją pracę – że gdy będziesz 

background image

siedziała na miejscu Judy, nie będzie ci wolno tak się kręcić. Lepiej zacznij ćwiczyć siedzenie 
bez ruchu. 

Hilary natychmiast się uspokoiła. 
– Dobrze – rzekła potulnym tonem. 
Roxie   oparła   się   o   ścianę,   myśląc,   jakie   to   szczęście,   że   Georgia   jest   matką   dwóch 

córeczek i umie postępować z dziećmi. 

– To pierwszy etap. – Georgia odkręciła tubkę i wycisnęła gęsty płyn na pasmo włosów 

Judy. 

– Fu, ależ to śmierdzi! – wykrzyknęła Hilary, zatykając sobie nos. 
– Nie ma na to rady – odrzekła Georgia, nie przerywając pracy. 
– To cuchnie o wiele gorzej od płynu, którego sama użyłam – dodała Hilary przez nos. – 

Jak długo trzeba to trzymać?

– Och, dość długo. 
– Powiem ci jeszcze coś – wtrąciła Judy, trzymając ręcznik przy nosie. – To świństwo 

szczypie, gdy dostanie się do skóry. 

– Bardzo? – spytała Hilary z przerażeniem. 
– Mniej więcej jak po użądleniu pszczoły. 
– Kiedyś mnie użądliła – wstrząsnęła się Hilary. 
– Ojej, to naprawdę ohydny zapach, prawda?
– To amoniak – wyjaśniła Georgia. – Do rozjaśnienia potrzebny jest silny środek. 
– Nie wiedziałam, że to aż tak śmierdzi. – Hilary zasłaniała nos i usta stulonymi dłońmi. 
– Czy brązowa farba też tak brzydko pachnie?
– spytała od niechcenia Roxie, jak gdyby nie omówiły dokładnie całego tematu przez 

telefon. 

– Ależ nie – pokręciła głową Georgia. – Przypomina raczej klej Elmera. 
– Mamy w domu klej Elmera. 
Roxie nie odezwała się, pozwalając, by zapach amoniaku nadal torturował Hilary. Sama 

ledwie mogła go znieść, oczy miała pełne łez, zastanawiała się, jak Georgia może pracować 
przez cały czas z tak silnymi chemikaliami. 

– Jak długo jeszcze? – spytała po chwili Hilary, odrywając dłonie od buzi i natychmiast z 

powrotem ją zasłaniając. 

– Przynajmniej pół godziny. Czy Roxie nie mówiła ci, że w sumie trwa to około trzech 

godzin?

– Mówiła, ale nie wiedziałam, że tak strasznie śmierdzi. 
– A ile czasu zajmuje nałożenie ciemnego koloru? – spytała Roxie. 
– Jeśli ktoś siedzi bardzo spokojnie, pół godziny. 
– To niezbyt długo. – Hilary była wyraźnie zaskoczona. 
– Oczywiście, musiałabyś  najpierw skończyć  włosy Judy, prawda, Georgio? – spytała 

Roxie, znając z góry odpowiedź. 

– Nie, niekoniecznie. Mogłabym robić obie głowy jednocześnie. 
– Ale Hilary przecież nie chce... 

background image

– A właśnie, że chcę! – Dziewczynka zeskoczyła z krzesełka. – Ten smród jest nie do 

wytrzymania!

Roxie westchnęła z ulgą. Plan się powiódł. Pomyślała, że skoro kryzys minął, może sobie 

poczytać czasopisma w poczekalni. Znalazła przynajmniej trzy artykuły na temat rodzin, w 
których  ojca lub matkę  zastępuje ojczym  lub macocha.  Autorzy zapewniali,  że z czasem 
dzieci, otoczone miłością i opieką, adaptują się do nowej sytuacji. Roxie wcale w to nie 
wątpiła. Ryan  i Hilary po śmierci matki  już musieli się przystosować  i być  może zniosą 
zmianę łatwiej niż ona. Czeka ją wejście do „gotowej” rodziny, w której wszystko będzie jej 
przypominać, że jej miejsce zajmowała kiedyś inna kobieta. 

Dzieci tęskniły za matką, zawsze będą za nią tęskniły, ale Roxie wiedziała, że nieżyjąca 

Sybil będzie miała coraz mniejszy wpływ na ich życie, a ona nie zawsze będzie czuła się jak 
intruz. 

Potem przypomniała sobie uwagę Charliego, że lekarze mogliby przywrócić Hankowi 

płodność i tym samym dać im szansę na dziecko. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym 
bardziej zapalała się do tego pomysłu. Pragnęła mieć dziecko z Hankiem, poza tym Hilary i 
Ryan zyskaliby braciszka lub siostrzyczkę. 

Roxie zamknęła z westchnieniem ostatnie czasopismo i odłożyła je na stolik. Nie widziała 

Hilary ze swojego miejsca, ale słyszała wesoły głos, szczebiocący coś do Georgii. 

Łatwo ją będzie pokochać, pomyślała. Miała nadzieję, że dziewuszka szybko odwzajemni 

jej miłość. Nie może jednak oczekiwać tak gorącego uczucia, jakim darzyła rodzoną matkę, 
dlatego powinna mieć własne dziecko. 

Wtem   usłyszała   chichot   dziewczynki   i   okrzyki   zachwytu   Georgii.   Po   chwili   obie 

wkroczyły do poczekalni. 

– Mój Boże, jaka ty jesteś śliczna! – zawołała Roxie. Georgia nie tylko przywróciła 

Hilary   jej   naturalny   kolor   włosów,   lecz   znacznie   je   skróciła   i   wymodelowała,   co 
wyeksponowało duże szare oczy. 

– Mimo że nie jestem blondynką – dodała z dumą Hilary. 
– Świetnie, naprawdę świetnie. – Roxie wyjęła z torebki pieniądze, które dał jej Hank, i 

wręczyła je Georgii. 

– Dziękuję. Mnie też się wydaje, że wyszło nieźle. To urocza młoda dama. 
– No, Hilary, musimy się pospieszyć. – Roxie spojrzała na zegarek. – Twój tata z Ryanem 

zaraz się zjawią u mnie w domu. 

–  Nie   mogę  się  doczekać,   żeby  im   pokazać   moje   włosy.  Nie   uwierzą,  że   tak   ładnie 

wyglądam. Potem pochwalę się babci i dziadkowi. 

– Oczywiście. – Roxie nie myślała dotąd o rodzicach Sybil, a przecież i oni stanowią 

część tej rodziny. Jeśli zgodzi się wyjść za Hanka, wkrótce ich pozna. Z pewnością będą 
wspominać dawne czasy. Miała nadzieję, że jakoś to wytrzyma. 

W drodze powrotnej do domu spoglądała wciąż na Hilary, która naprawdę wyglądała jak 

nie to samo dziecko.  Gdy dotarły do domu Osbornów, powitał ich Charlie,  wykrzykując 
słowa zachwytu nad dziewczynką, a zanim Roxie zdążyła wstawić volvo do garażu, nadjechał 
Hank z Ryanem. 

background image

Hilary rzuciła się w ich stronę. 
– Tatusiu, tatusiu, zobacz, jaka jestem teraz piękna!
Na twarzy Hanka odmalowało się takie zdumienie i radość, że Roxie poczuła ogromną 

satysfakcję. Jakie szczęście, że udało jej się pomóc. Pochwycił Hilary w objęcia i uśmiechnął 
się do niej. 

– Zawsze byłaś piękna. 
– Nieprawda, ale teraz jestem. To dzięki Georgii. 
– Naprawdę wyglądasz inaczej, Hil – powiedział Ryan. 
– Ale czy ładnie, Ryanie? Wyglądam ładnie?
– Tak, chyba tak. Dobrze ci z krótkimi włosami. 
– Tatusiu, czy mogę zobaczyć Como, zanim pojedziemy do dziadków?
– Ja też chciałbym do niej pójść – dodał Ryan. 
– Z przyjemnością zaprowadzę ich do zagrody – powiedział Charlie. – Como z pewnością 

się ucieszy. 

– Dobrze. 
Gdy cała trójka udała się do ogrodu, Hank podszedł do Roxie i ujął ją za ramiona. 
– Dziękuję ci. Cieszę się, że twój plan się powiódł. 
– Chwilami śmiertelnie się bałam. 
–   Coś   ty?   Przecież   to   tylko   włosy.   –   Uśmiechnął   się.   –   Byłem   przygotowany   na 

najgorsze. 

– Mówisz tak teraz, kiedy wszystko dobrze się skończyło. Poza tym jesteś ojcem, a ja 

obcą osobą. 

Zajrzał jej głęboko w oczy. 
– Jak na obcą osobę odwaliłaś niezły kawał roboty. 
– Ja... dzięki. – Zaczerwieniła się z zadowolenia. 
– Nie mogę się już doczekać, żeby odstawić dzieciaki do dziadków i wrócić po ciebie. 

Spakowałaś się już?

– Prawie. 
– To dobrze. Zaraz je stąd zabiorę i wrócę za pół godziny. 
Rzeczywiście   pół   godziny   później   Roxie   siedziała   w   lincolnie   Hanka.   Zostawiła 

Charliemu coś do jedzenia i numer telefonu Hanka, tak na wszelki wypadek. 

Gdy ruszyli w drogę, zaczął siąpić deszcz. 
– Ach – ucieszył  się Hank – deszcz, zgodnie z moim zamówieniem.  Deszczowe dni 

sprzyjają romantycznemu nastrojowi. 

– W Newark nienawidziłam deszczowych dni, ale tutaj jest ich tak mało, że zmieniłam 

zdanie. 

– Przeszkadza mi tylko, gdy opóźniają się prace na budowie, ale zdarza się to bardzo 

rzadko. Przeważnie świeci słońce. 

– Chyba że pada śnieg. – Roxie popatrzyła na niego z czułością. 
– Tak – roześmiał się Hank. 
– Czy zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie śnieg, moglibyśmy się nie spotkać? Mogłabym 

background image

nie zaprosić Charliego, by zamieszkał w domku gościnnym, a wtedy nie wypatrzyłby cię, 
stojącego na belce. Uważał, że wyglądasz wspaniale. 

– Wspaniale? A rozsądna, praktyczna  Roxie pewnie zastanawiała się, kim jest idiota, 

który nie ma dość rozumu, by schować się przed śnieżycą. 

– Prawdę mówiąc – powiedziała cicho – ja też uważałam, że jesteś wspaniały. 
– Czyżby?
– Powinieneś już wiedzieć, że jeśli idzie o ciebie, przestaję myśleć racjonalnie. 
Mijali podobne do siebie, starannie utrzymane domy. Z powodu deszczu podwórka były 

puste, ale Roxie wyobrażała sobie, że zwykle w sobotnie popołudnie panuje na nich ożywiony 
ruch, dorośli wykonują różne prace, a dzieci jeżdżą na rowerach lub grają w piłkę. 

– Jesteśmy – oznajmił Hank, skręcając w podjazd jednego z bliźniaczych domów. 
– Sympatycznie  tu, Hank – pochwaliła  Roxie, zastanawiając  się,  czy patrzy na swój 

przyszły dom. Mimo woli porównała go z domem pośród krzewów mimozy, do którego Hank 
zabrał ją w czwartek. Czuła się jak zdrajczyni, ale musiała przyznać, że tamten podobał jej się 
nieporównanie bardziej. Ale dom się nie liczy. Ważni są ludzie. 

– Nie muszę ci mówić, że nie jest to dom moich marzeń – powiedział Hank, otwierając 

automatyczne drzwi garażowe. – Sybil i ja zamierzaliśmy się przeprowadzić, ale ona umarła. 
Nie   mogłem   w   tym   momencie   robić   tego   dzieciom,   poza   tym   sam   straciłem   serce   do 
przeprowadzki. – Zaparkował samochód obok ciężarówki i wyłączył silnik. 

– Hank, to bardzo ładny dom. Gdy wrócą Osbornowie, ucieszę się, jeśli będzie mnie stać 

na dom odpowiednio duży dla mnie i Charliego. 

– Masz zamiar opiekować się Charliem nawet po powrocie Osbornów?
– Tak – odrzekła, patrząc mu w oczy. – Nie pozwolę, by znów znalazł się na ulicy. 
Hank namyślał się chwilę, po czym skinął głową z aprobatą. 
– W porządku – powiedział, sięgając po torbę z jej rzeczami. 
Roxie uśmiechnęła się. Właśnie uzgodnili coś bez zbędnych dyskusji. Hank zaakceptował 

pomysł  włączenia Charliego do rodziny,  jeśli się pobiorą. Może zatem mieć nadzieję, że 
równie łatwo przekona go do dziecka. Roxie cieszyła się z góry na cudowny weekend. 

Hank   pomógł   jej   wysiąść   z   samochodu   i   zaprowadził   przez   wewnętrzne   drzwi   do 

nieskazitelnie czystej kuchni, utrzymanej w niebiesko-białych barwach. Kuchnia wyglądała 
sympatycznie, ale Roxie miała ochotę zdjąć zasłony w krówki i gąski i zastąpić je bajecznie 
kolorowymi   meksykańskimi   materiami.   Osbornowie   byli   zafascynowani   Wschodem,   tutaj 
znalazła   atmosferę   wiejskiego   domu.   Ciekawe,   czy   ktokolwiek   w   Tucson   lubi 
południowozachodni styl, który tak jej odpowiadał. 

– I jak?
Odwróciwszy się, napotkała badawcze spojrzenie Hanka. 
– Szczerze?
– Szczerze. – Postawił jej torbę na krześle. Roxie uznała, że nie może go oszukiwać. Nie 

czuła się tu jak w domu. Był to dom innej kobiety, urządzony według jej gustu. Musiał sam to 
zauważyć. 

Gdy   jednak   wpatrywała   się   w   jego   twarz,   zastanawiając   się,   co   mu   odpowiedzieć, 

background image

zrozumiała, że wszystko to jest nieważne. Kogo obchodziłoby, jak wygląda pokój, jeśli jest w 
nim taki mężczyzna? Nigdy nie widziała, żeby ktoś wyglądał lepiej w spranych dżinsach, 
sportowej bluzie i rozpiętej do połowy kurtce. W jego ramionach czuła się jak w niebie. 
Powoli zdjęła płaszcz i podeszła do niego. 

– Myślę – powiedziała – że strasznie dawno mnie nie całowałeś. 
– Nieskończenie dawno – zgodził się, biorąc ją w ramiona. – Chyba upadłem na głowę. 
– Nie pozwól, żeby to się jeszcze kiedyś powtórzyło. 
– Możesz się nie obawiać – obiecał, całując ją zachłannie. 
Natychmiast ogarnęła ją namiętność. Rozpięła do końca jego kurtkę i przylgnęła do niego 

całym ciałem. 

Gładziła jego szyję, następnie musnęła ucho lekką pieszczotą. Pocałunek stawał się coraz 

gorętszy,   gwałtowność   Hanka   przyspieszyła   bicie   jej   serca,   wzmogła   jej   pragnienie 
połączenia się z ukochanym. 

Oderwał się od niej na chwilę i powiedział głosem ochrypłym z pożądania:
– Nigdy nie kochałem cię w pełnym świetle dnia. 
– Nie. 
– Chyba to polubię. 
– Ja też. 
Zaprowadził ją do sypialni, zdjął kurtkę i rzucił ją na krzesło. Pościelone łóżko czekało na 

nich, zdawało się zapraszać ich do miłości. Drżała z podniecenia, gdy rozpinał jej bluzkę, a 
potem stanik. 

– Jestem zazdrosny o ten skrawek koronki – szepnął, obejmując dłońmi jej piersi. 
– Nie powinieneś – odpowiedziała, przyciskając mocniej jego dłonie. – Wiesz, że wolę, 

gdy ty je trzymasz. 

–   Chcę   czegoś   więcej.   –   Wyprężyła   się,   gdy   pochylił   głowę   i   pochwycił   wargami 

sterczący sutek. Jęknęła z rozkoszy, zamykając oczy. 

Jak przez mgłę docierało do niej, że rozpina jej spodnie, które opadły na podłogę. Wsunął 

dłoń pod elastyczny materiał jej majteczek. 

–   Och!   –   wykrzyknęła,   gdy   jej   dotknął.   Nigdy   nie   pragnęła   tak   bardzo   pieszczoty 

mężczyzny,  nie poddawała się jej  tak bezwstydnie.  Gdy przerwał, krzyknęła  znowu, tym 
razem na znak protestu, on jednak wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. 

Położył ją na świeżym prześcieradle, zdjął jej buty, potem majteczki. Stał przez dłuższą 

chwilą,   przyglądając   się,   gdy   tak   leżała   w   pełni   swej   urody,   zarumieniona   pod   jego 
spojrzeniem. 

– Wprawiasz mnie w zakłopotanie – wyszeptała. 
– Nie miałem takiego zamiaru – powiedział, siadając obok i głaszcząc po policzku. – 

Jesteś taka piękna, a zawsze było ciemno i nie mogłem się nacieszyć twoim widokiem. 

– Ale ty jesteś taki... wymagający. 
–   Co   do   budynków,   a   nie   ludzi.   Zresztą   nawet   najbardziej   wymagający   mężczyzna 

znalazłby przyjemność w patrzeniu na ciebie. 

Wsunęła mu dłoń pod bluzę. 

background image

– Zdejmij to – zażądała. – Zdejmij wszystko. Ja też chcę na ciebie patrzeć. 
Hank posłusznie ściągnął bluzę, po czym wstał, by rozpiąć spodnie. Rozebrał się przed 

nią bez odrobiny skrępowania i pozwolił jej patrzeć. 

Po raz pierwszy napawała się widokiem jego muskularnego męskiego ciała, przesunęła 

spojrzeniem po ciemnych  włosach na klatce piersiowej, zauważyła  pieprzyk  pod żebrami, 
płaski brzuch, wgłębienie pępka, męskość. 

Podszedł powoli do łóżka i usiadł obok niej. 
– Nie mamy już żadnych  tajemnic  – powiedział,  drażniąc  lekko palcami  jej sutek. – 

Widzisz sama, jak bardzo cię pragnę. 

– Tak. – Wyciągnęła rękę, by go popieścić. – Ty też jesteś piękny. 
Zanurzył palce w jej włosach i przyciągnął ją do siebie. 
– Pragnę... – przewrócił ją na plecy i wsunął się w nią – ... tego. 
Nigdy nie czuła się taka swobodna. Gdy byli zespoleni, wszystko wydawało zupełnie 

naturalne, poruszali się w zgodnym rytmie, by w końcu dać się ponieść fali uniesienia. 

– Cśś, kochanie. – Hank otarł Roxie łzy rozkoszy. 
– Jest nam tak cudownie razem – szepnęła. 
– Tak. – Ucałował jej drżące wargi. 
– Nie chcę tego stracić. – Łzy wciąż spływały po jej policzkach. 
– Stracić? O czym ty mówisz, Roxie. Będziemy się kochać bardzo, bardzo długo. 
– Wiem, ale ja pragnę... – Wciągnęła ze świstem powietrze. – Pragnę mieć twoje dziecko. 
– Nie mogę ci go dać – rzekł po chwili. 
– Skutki operacji... można odwrócić. Milczenie zawisło nad ich radością niczym szary 

welon. 

– Nie ma żadnej gwarancji, że się uda – powiedział z naciskiem. – Lekarze postawili 

sprawę jasno, gdy się na to decydowałem. 

–   Przynajmniej   spróbujmy   –   rzekła,   patrząc   na   niego   błagalnym   wzrokiem.   –   Mam 

przeczucie, że wszystko dobrze się skończy. 

Zamknął oczy i przytulił czoło do jej czoła. 
– Och, Roxie, nie proś mnie o to. Otoczyła jego szyję ramionami. 
– Ja... rozumiem, że nie masz ochoty poddawać się kolejnej operacji, ale... 
– Nie o to chodzi. Operacja to doprawdy głupstwo. 
– Więc? – Czekała w napięciu na odpowiedź. 
– Mógłbym spróbować, gdybym chciał. – Zamilkł na długą, pełną udręki chwilę. – Ale 

prawda jest taka, że nie chcę. 

background image

ROZDZIAŁ 11

Roxie ogarnęła rozpacz, zatruwając wspomnienie cudownych chwil, które spędzili. 
– Nie chcesz mieć więcej dzieci? – spytała, łudząc się, że źle go zrozumiała. 
– Nie, nie chcę. – Hank odwrócił się na plecy i wlepił wzrok w sufit. – Podejmując 

decyzję, wziąłem pod uwagę wiele rzeczy. Tak praktyczna osoba jak ty, Roxie, powinna być 
ze mnie dumna. 

– Co, na przykład, brałeś pod uwagę?
–   Och,   wiele   rzeczy,   takich   jak   możliwość   śmierci   jednego   lub   obojga   dzieci. 

Postanowiłem nie wywoływać wilka z lasu. Zastanawiałem się też, co stałoby się, gdybym 
utracił Sybil i zdecydował się na powtórne małżeństwo. Czy chciałbym mieć jeszcze jedno 
dziecko z nową żoną? Odpowiedź brzmiała: nie. I nie zmieniłem zdania. 

–   Nie   rozumiem   –   rzekła   Roxie   drewnianym   głosem   –   jak   mogłeś   postanowić   coś 

podobnego. 

– To proste. Mam dwoje dzieci, które ogromnie mnie absorbują i sporo kosztują. Poza 

tym wyrosłem już z pieluszek, wstawania w nocy, kolki i ospy wietrznej. Ryan i Hilary stają 
się   z   każdym   dniem   coraz   bardziej   samodzielni   i   nie   uśmiecha   mi   się   perspektywa 
zajmowania się znów całkowicie zależnym ode mnie maleństwem. 

– Nawet... – przełknęła z trudem ślinę – ... nawet gdy wiesz już, jak wiele to dla mnie 

znaczy?

– Roxie, posłuchaj. – Hank przewrócił się na bok i wsparł głowę na dłoni. – Jeśli za mnie 

wyjdziesz, a mam nadzieję, że tak się stanie, będziesz miała pełne ręce roboty przy Ryanie i 
Hilary. Będziemy spędzać dużo czasu we czworo, żebyś mogła ich lepiej poznać, pokochać. 
Widzisz sama, jak wypełnione życie nas czeka. Nie potrzebujemy jeszcze jednego dziecka. 

– My? Jak możesz mówić za mnie? – Jej rozpacz przerodziła się w gniew. – Ty miałeś 

swoją szansę, by trzymać na rękach nowo narodzone maleństwo. Widziałeś, jak wyrzynał mu 
się pierwszy ząbek, słyszałeś pierwsze słowo. Nie rozumiesz. Ja też chcę to przeżyć. 

– Namalowałaś uroczy obrazek rodzicielskich przyjemności, ale nie zapominaj o stałych 

obowiązkach, karmieniu, przebieraniu, zmienianiu pieluszek. Masz rację, przeszedłem przez 
to wszystko i wiem, że to mnóstwo pracy. 

– Cieszyłaby mnie każda chwila takiej pracy, ponieważ byłoby to nasze dziecko, Hank. 

Czy nie chcesz mieć ze mną dziecka?

Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. 
– Chcę ciebie, Roxie. Dzieci to rzecz przejściowa, ale małżeństwo, jeśli masz szczęście, 

jest na zawsze. Wiem, że to brzmi trochę egoistycznie, ale Ryan i Hilary są już w takim 
wieku, że mogą spędzić noc poza domem, tak jak dzisiaj. A malutkie dziecko oznaczałoby 
zaczynanie wszystkiego od początku. 

Roxie zesztywniała w jego ramionach. 
– Może tego właśnie pragnę. Zacząć wszystko od początku. Może nie chcę wprowadzić 

się do twojego urządzonego od a do zet świata i zostać twoją beztroską towarzyszką zabaw. 

background image

–  Nie   przekręcaj  moich  słów,  Roxie.  Mamy   szansę   uniknąć   obowiązków,   w  których 

ugrzęźliśmy z Sybil, cieszyć się sobą i naszą miłością. 

– Widzę teraz jasno, czego pragniesz – powiedziała Roxie, uwalniając się z jego objęć. 

Wstała z łóżka. – Najwyraźniej źle oceniłam sytuację. Myślałam, że jedyną przeszkodą jest 
twoja operacja. 

– Nie podejmuję pochopnie decyzji. Może wyciągnęłaś takie wnioski, biorąc pod uwagę 

tempo,  w  jakim  poprosiłem   cię  o rękę.  Zapewniam  cię   jednak,  że  wiedziałem,   co robię, 
poddając się operacji, podobnie, jak wiem dobrze, co robię, prosząc cię, byś została moją 
żoną. 

– Żoną? – Sięgnęła po ubranie. – Nie sądzę, by chodziło ci o żonę. Miałeś już jedną, która 

szybko   przestała  być  atrakcyjna,  ponieważ   została   matką  i  nie   mogła   zawsze  zaspokajać 
twoich potrzeb. Może tobie chodzi o... konkubinę. 

–   Roxie!   –   Hank   wyskoczył   z   łóżka   i   stanął   przed   nią,   wspaniały   w   swej   nagości, 

gniewny. – To obrzydliwe, co mówisz!

– Być może, ale logika podpowiada mi, że mam rację. 
– Do diabła z twoją logiką! – Chwycił ją za ramię i odwrócił twarzą ku sobie. – Kocham 

cię i nie chcę patrzeć, jak się zapracowujesz na śmierć przy trójce dzieciaków. 

– Nie doceniasz mnie. Nie jestem tchórzem. 
– Ja też nie! – huknął. – Ale mam więcej doświadczenia i jestem realistą. Wystarczy, że 

musimy przystosować się do nowej sytuacji z Ryanem i Hilary!

– Mam wrażenie – powiedziała, walcząc z łzami – że żadne przystosowanie nie będzie 

konieczne. 

– Roxie, nie dręcz nas. 
– Dlaczego nie? – Łzy popłynęły jej z oczu. – Poco ciągnąć dalej nasz związek, skoro ja 

wiem, jak bardzo pragnę dziecka, a ty nie chcesz nawet o nim słyszeć?  Będziemy tylko 
zadawać sobie ból, Hank, ponieważ problem nie przestanie istnieć. 

– Niekoniecznie – powiedział cicho. – Poznasz i pokochasz moje dzieci. 
– Nie – pokręciła głową. – To twoje pobożne życzenia, ale ja chcę własnego dziecka. 
– Bardziej niż mnie?
Łzy przesłoniły jej postać Hanka. 
– Nie wiem. Może... może tak. 
– Nie mogę uwierzyć... – nie dokończył zdania, ponieważ zadzwonił telefon. 
–   Odbierz,   proszę   –   powiedziała   Roxie,   zapinając   bluzkę   drżącymi   palcami.   – 

Skończyliśmy już rozmowę. 

Spojrzał na nią, po czym podszedł do telefonu i podniósł słuchawkę. 
– To Charlie – powiedział, odwracając się do Roxie. – Chce mówić z tobą. 
Roxie patrzyła tępo na słuchawkę w dłoni Hanka. Charlie był ostatnią osobą, z którą 

miała ochotę rozmawiać. To on był winien wszystkiemu. 

–   Lepiej   podejdź   do   telefonu.   –   Wyciągnął   do   niej   słuchawkę.   –   Jest   bardzo 

zdenerwowany. 

– Charlie, czy coś się stało? – spytała, podnosząc słuchawkę do ucha. 

background image

– Och, Roxie, moje dziecko, czuję się naprawdę okropnie. Miałaś rację, powinienem był 

spocząć na laurach, gdy zetknąłem was z Hankiem. 

– Charlie, o co chodzi? – zatrwożyła się nagle Roxie. 
– O Como. Nie... nie ma jej. 
– Jak to jej nie ma?
–   To   moja   wina.   Przeczytałem   jej   kilka   pięknych   sonetów   i   zabrałem   na   spacer. 

Koniecznie chciała iść w kierunku zachodnim, poszliśmy więc i... och, Roxie, tak mi przykro. 

– Charlie – z trudem wykrztusiła Roxie – ona żyje, prawda?
– Ależ tak, dzięki Bogu, tak. Przynajmniej żyła, gdy ją ostatnio widziałem. 
– To gdzie jest teraz?
– Nie wiem. Gdy mi się wyrwała, próbowałem dotrzymać jej kroku, ale ona jest bardzo 

szybka, Roxie. Gdy straciłem ją z oczu, wróciłem do domu i znalazłem kluczyki do twojego 
samochodu. 

– O mój Boże. 
– Nie denerwuj się. To tylko małe wgniecenie. Ale skrzynka na listy Osbornów jest w 

opłakanym   stanie.   I   posterunkowy   chciał   mi   zabrać   prawo   jazdy   za   poruszanie   się 
nieprawidłową stroną ulicy, tylko że ja nie mam takiego dokumentu. Posterunkowy Grundy 
jest tutaj ze mną. Czy chcesz z nim rozmawiać?

– Nie, to znaczy tak, ale osobiście. Gdzie jesteś? Czy cię aresztowali, Charlie?
– Nie, chyba nie. Jestem w kuchni. Posterunkowy Grundy przywiózł mnie tutaj, ponieważ 

nie pozwolono mi więcej prowadzić twojego samochodu. 

– Zaraz tam będę, Charlie. Zaczekaj na mnie. 
–  Posterunkowy  Grundy  powiedział  to  samo.   Nie  chciałem   wam  przeszkadzać,   mam 

nadzieję, że ty i Hank... 

– Nie szkodzi – przerwała mu. – Za chwilę będę. 
– Dobrze, Roxie. Bardzo mi przykro, moja kochana. Roxie rzuciła słuchawkę na widełki i 

powiedziała do Hanka, który był już prawie ubrany:

–   Musisz   mnie   natychmiast   zawieźć   do   domu.   Como   uciekła.   Charlie   próbował 

prowadzić mój samochód i został zatrzymany przez policję. 

– Dobry Boże!
Roxie włożyła buty i wyszła z pokoju. 
– Pośpiesz się – rzuciła przez ramię. 
Hank podążył za nią, wkładając kurtkę. Roxie stała przy drzwiach z torbą w ręku. 
– Nie masz zamiaru wrócić tutaj? – spytał. 
– Nie, Hank. Muszę zająć się wszystkim. 
– Może to nie potrwa długo. Pomogę ci. 
– Nie musisz. Jestem pewna, że masz mnóstwo spraw do załatwienia. 
– Uspokój się, Roxie. Mam zamiar ci pomóc w sprawie Charliego i Como. Im więcej 

osób będzie jej szukało, tym prędzej się znajdzie. 

– Masz oczywiście rację. Doceniam twoją troskę. 
– Skończ z tą uprzejmą gadką – rzekł, wprowadzając ją do garażu. – Wolałbym, żebyś na 

background image

mnie nakrzyczała. 

– Wobec tego może lepiej w ogóle przestanę się odzywać. 
– Może. 
Wóz policyjny stał przed domem,  nie opodal rozbitej skrzynki. Charlie musiał w nią 

uderzyć, a następnie po niej przejechać. Szczęście, że nikogo nie zabił, pomyślała Roxie. 
Myśl o Charliem za kierownicą jej samochodu przejmowała ją przerażeniem.  Musiał być 
naprawdę zrozpaczony, skoro się na to odważył. 

Hank zatrzymał samochód. Roxie szybko wyskoczyła i pobiegła w stronę domu. Znalazła 

Charliego i posterunkowego Grundy’ego w kuchni. Siedzieli naprzeciw siebie i przyglądali 
się sobie nieufnie. Obaj wstali na jej widok. 

– Panna Lowell? – Policjant był szczupły i nerwowy, nosił wąsy, prawdopodobnie żeby 

wyglądać   poważniej.   Mógł   mieć   najwyżej   dwadzieścia   dwa   lata.   –   Czy   zna   pani   tego 
mężczyznę? – spytał. 

– Tak, oczywiście. 
– Czy wie pani, że nie ma prawa jazdy ani też doświadczenia w prowadzeniu samochodu?
– Tak, bardzo przepraszam za wszystko. Charlie wpadł w panikę, gdy uciekła mu lama... 

Miał dobre intencje, jestem tego pewna – powiedziała, słysząc odgłos kroków Hanka. 

– Gdzie samochód? – spytał Hank. 
–   Niedaleko   –   odpowiedział   policjant.   –   Na   szczęście   szybko   go   wypatrzyłem. 

Samochody omijały go z lewej i z prawej, ale nikt go nie stuknął. 

– Dzięki Bogu – wyszeptała Roxie. 
–   Samochód   stoi   na   parkingu   i   jest   zamknięty,   panno   Lowell,   ale   ma   chyba   świeże 

wgniecenie po lewej stronie. Muszę wiedzieć, czy chce pani wnieść oskarżenie, ponieważ pan 
Hartman najwyraźniej nie miał pani pozwolenia na prowadzenie samochodu. 

– Na miłość boską, nie. 
– A więc sprawa skończy się na dwóch mandatach, zakładając, że pani samochód jest 

ubezpieczony. 

– Jest ubezpieczony. O jakich mandatach pan mówi?
–   Za   jazdę   po   niewłaściwej   stronie   ulicy,   sześćdziesiąt   pięć   dolarów,   i   prowadzenie 

samochodu bez ważnego prawa jazdy – czterdzieści. Czy polisa ubezpieczeniowa jest w pani 
samochodzie?

–   Tak,   ale   mam   kopię   w   sypialni.   –   Roxie   chciała   jak   najprędzej   skończyć   z 

formalnościami i skoncentrować się na poszukiwaniu Como. 

– Ja zapłacę oba mandaty, Roxie – powiedział Hank. – I naprawię skrzynkę. 
– Nie bądź śmieszny. Ja odpowiadam za Charliego. 
– Tak, ale nic by się nie wydarzyło, gdybym... 
– Porozmawiamy o tym później – powiedziała, zaciskając zęby. Popatrzyła na Charliego, 

który spoglądał to na nią, to na Hanka z zatroskaną miną. Zorientował się, że coś między nimi 
zaszło. 

Wróciła szybko z polisą ubezpieczeniową i wręczyła ją policjantowi. 
– Rozumiem, że musimy załatwić formalności – powiedziała – ale bardzo niepokoję się o 

background image

zaginioną lamę. Czy mógłby pan nam jakoś pomóc?

Policjant wyrwał mandaty z bloczka i podał Charliemu, żeby je podpisał. 
– Podam kolegom meldunek przez radio, proszę pani, ale nie mogę obiecać, że ta sprawa 

będzie miała pierwszeństwo. – Wyjął notatnik z kieszeni na piersi. 

– Proszę opisać to zwierzę. 
– Ma piękne brązowe oczy i uwielbia sonety – wtrącił Charlie. – Jest bardzo łagodnego 

usposobienia i gdyby nie była zakochana, nigdy nie... 

– Chwileczkę, proszę pana. – Policjant postukał piórem w notatnik i zwrócił się do Roxie 

z niemą prośbą w oczach. – Kolor?

–   Biała   –   odpowiedziała   szybko.   –   Dorosła   lama   płci   żeńskiej,   o   imieniu   Como. 

Przypomina trochę wielbłąda bez garbu. One... 

– Wiem, jak wygląda lama – przerwał jej policjant. 
– Byłem w zoo. W jakim kierunku się udała?
– Na zachód – odpowiedział natychmiast Charlie. – Jestem pewny, że gdzieś tam mieszka 

jej ukochany. Od wielu dni tęskniła i pomyślałem... 

– Ukochany? – Policjant spojrzał na Roxie z miną świadczącą o tym, że powątpiewa w 

zdrowie psychiczne Charliego. 

– Ona jest w okresie rui – wyjaśniła Roxie cicho. 
–   Och.   –   Młody   człowiek   zaczerwienił   się.   –   Cóż,   jak   już   obiecałem,   przekażę   tę 

wiadomość   kolegom,   ale   nie   ręczę   za   skutek,   może   poda   pani   komunikat   przez   radio   i 
telewizję.   Nie   możemy   tracić   zbyt   wiele   czasu   na   poszukiwanie   zaginionych   zwierząt.   – 
Podał kopie  mandatów  Charliemu.  – I żadnego  prowadzenia  samochodu,  panie  Hartman, 
dopóki nie zrobi pan prawa jazdy. 

Charlie wyprostował się i rzekł z godnością:
– Młody człowieku, nie zamierzam nigdy więcej usiąść za kierownicą takiego pojazdu, 

chyba że udoskonalą mechanizmy kierownicze. 

– Tak, proszę pana. – Policjant przygryzł wargę i szybko wyszedł. 
– Co teraz robimy? – spytała Roxie. – Rzeczywiście powinniśmy podać komunikat przez 

radio i telewizję, ale jak najsprawniej zorganizować poszukiwania?

– Ktoś musi zostać tutaj, na wypadek gdyby odnaleziono Como – myślał na głos Hank. – 

Pojedziemy na poszukiwanie ciężarówką, bo jest wyposażona w telefon. 

– Dobrze. – Roxie odłożyła na bok sprawy osobiste. Hank miał naprawdę dobry pomysł. 

–   Sprowadź   ciężarówkę,   a   my   z   Charliem   obdzwonimy   stacje   radiowe,   telewizyjne   i 
schroniska   dla   zwierząt.   Gdy   wrócisz,   pojadę   z   tobą,   a   Charlie   będzie   dyżurował   przy 
telefonie. 

– Dobrze. Zaraz wracam. – Hank obrócił się na pięcie i wybiegł. 
– Roxie, nie masz pojęcia, jak mi przykro – rzekł Charlie, dotykając jej ramienia. 
– Myślę – rzuciła Roxie, wertując książkę telefoniczną. – Pogadamy później. 
Podała mu pierwszy numer. Gdy rozmawiał, wypisała na kartce cały szereg numerów 

stacji radiowych i telewizyjnych oraz schronisk dla zwierząt. 

– Proszę – wręczyła kartkę Charliemu. – Poszukam jeszcze notesu Frań, choć obawiam 

background image

się, że zabrała go ze sobą do Chin. Jej przyjaciółka może wiedzieć, gdzie doprowadzono 
Como do samca po raz pierwszy. 

– Słuszny tok rozumowania, Roxie. – Charlie zaczął wykręcać kolejny numer z listy. 
Udało   jej   się   znaleźć   jakiś   stary   notes   z   telefonami,   obawiała   się   jednak,   że   jest 

nieaktualny. Do czasu jej powrotu do kuchni Charlie zdążył załatwić dużą część telefonów. 

– I co? – spytała, gdy odłożył słuchawkę. – Pomogą?
–   O,   tak.   Bardzo   sympatyczni   ludzie.   Jeden   z   prezenterów   powiedział,   że   otwiera 

specjalną „linię zaginionej lamy” dla ludzi, którzy widzieli Como. 

– Mam nadzieję, że to pomoże i że ją znajdziemy. Wiem, że kosztowała Osbornów sporo 

pieniędzy, ale nie o to chodzi. Kochają ją jak własne dziecko. Jeśli coś jej się stanie, nigdy mi 
tego nie wybaczą. 

– Roxie, to ja jestem wszystkiemu winien. 
– Nie, Charlie. Obarczyłam cię zbyt wielką odpowiedzialnością. 
– Tak bardzo chciałem, żebyście mieli z Hankiem trochę czasu dla siebie. To było częścią 

planu. 

– Nie przejmuj  się, Charlie.  Dzwoń dalej. Gdy skończysz, dam ci jeszcze notatnik z 

numerami przyjaciół Osbornów. Zadzwoń pod wszystkie, może ktoś wie coś o samcu, do 
którego doprowadzono kiedyś Como. I do weterynarza. 

Poorana zmarszczkami twarz Charliego wydawała się starsza niż zwykle. 
– Po prostu musimy ją znaleźć – powiedział, wykręcając numer kolejnej stacji radiowej. 
Wkrótce nadjechał Hank. Na wszelki wypadek zostawili Charliemu numer telefonu w 

ciężarówce i obiecali sami zadzwonić, gdyby się czegoś dowiedzieli. 

– Charlie mówił, że gdy ją widział po raz ostatni, biegła w kierunku zachodnim Sunrise 

Drive, tak? – spytał Hank, gdy ruszyli w drogę. 

– Tak. Mam nadzieję, że zmieniła trasę. Ruch jest... 
– Roxie umilkła. 
– Po pierwsze, musimy zawierzyć jej instynktowi – powiedział Hank. – Zakładamy, że 

skręciła w boczną ulicę i biegła nadal w kierunku zachodnim. Mogła kierować się na pole 
golfowe. 

– Mam nadzieję. Chyba że poszła wąwozem w góry. A wtedy... 
– Nie myśl o tym. Nie uciekła dawno, ktoś na pewno ją widział. Lama na wolności będzie 

budziła ogólną ciekawość. 

– Chyba masz rację. 
– Musimy zacząć myśleć tak jak ona – uznał Hank. – Co zrobiłabyś na miejscu Como, 

gdybyś chciała podróżować na zachód, a ulica byłaby bardzo ruchliwa?

– Hank, nie potrafię myśleć jak lama. Mam w ogóle kłopoty z myśleniem, ponieważ 

okropnie się martwię. 

– Uspokój się, Roxie. Połączenie twojej logiki i mojej intuicji może dać niezłe rezultaty. 
– Dobrze, spróbuję. Po pierwsze, chyba odbiła w prawo. Nie wierzę, żeby przebiegła na 

drugą stronę ruchliwej szosy. 

– Zgadzam się, ale gdzie?

background image

– Nie wiem. Przejechaliśmy już kilka ulic, ale nie wyglądały zbyt zachęcająco... zaczekaj, 

Hank, tam! Spójrz na te kwiaty i kaskadę. Mogło jej się chcieć pić. 

– To jest pomysł. Może strażnik przy bramie coś zauważył. 
– A obok mamy pole golfowe. Gdybym była Como, skręciłabym w tym miejscu. 
– Widzisz? – uśmiechnął się do niej. – Wiedziałem, że potrafisz. 
– Nie mamy żadnej gwarancji, że się nie mylę. – Nie poddała się czarowi tego uśmiechu. 

Szukają wspólnie Como, ponieważ tak nakazuje rozsądek. Gdy ją znajdą, o co się modliła, ich 
znajomość dobiegnie końca. 

Strażnik przy bramie wyraźnie się ożywił, gdy wspomnieli o białej lamie. 
– A wiec to była lama. Widziałem zwierzę, które przybiegło tutaj, by napić się wody z 

kaskady. Próbowałem je złapać, niestety, bezskutecznie. 

– Hank, ona jest tutaj! – wykrzyknęła Roxie. 
– Raczej była – powiedział strażnik. – Uciekła przez pole golfowe. 
– Czy możemy dostać się na to pole? – spytał Hank. 
– Wątpię. To teren prywatny. 
–   Ta   lama   jest   niezwykle   cennym   zwierzęciem   –   nalegał   Hank.   –   Zapłacimy   za 

korzystanie z pola golfowego. 

– Cóż, proszę pana, karta członkowska klubu kosztuje kilka tysięcy dolarów. 
– Z pewnością musi być jakiś inny sposób. Czy mogę zadzwonić do kierownika?
Strażnik zastanawiał się przez chwilę, po czym rzekł:
– Tak, myślę, że to możliwe – powiedział wreszcie. Roxie czekała niecierpliwie na wynik 

rozmowy. 

Dobiegł   ją  śmiech  Hanka   i  strzępy  przyjacielskiej  pogawędki.   Po  chwili  Hank  był   z 

powrotem. 

– I co? – spytała, gdy wjechali przez bramę. 
– Dostaniemy elektryczny wózek, ale nie wolno nam przeszkadzać graczom. 
– Cudownie! Jak go przekonałeś?
– Powiedziałem mu, że kupiłem tę drogą białą lamę w prezencie ślubnym dla mojej żony. 

Przez nieuwagę zapomniałem zamknąć bramę i cholerny zwierzak uciekł od razu pierwszego 
dnia. Wspomniałem, że żona zagroziła, iż będzie spała w domku gościnnym przez następne 
czterdzieści lat, jeśli nie odnajdę lamy. Wygląda na to, że wszyscy chcą usuwać przeszkody z 
drogi prawdziwej miłości. 

– Mój Boże, mówisz zupełnie jak Charlie. 
– Powiedziałem ci kiedyś, że dobrze się rozumiemy. 
–   Wobec   tego   może   powinieneś   wiedzieć,   że   to   Charlie   sprawdził,   iż   skutki   twojej 

operacji można cofnąć. 

– A wiec starszy pan nie jest ideałem. Zauważyłaś, że nigdy nie mówi o swojej rodzinie? 

Podejrzewam, że jest kawalerem, a skoro nigdy nie zmieniał pieluszek, nie ma prawa udzielać 
rad na temat dzieci. 

– Myślę, że on udzielił zupełnie innej rady, a mianowicie, że naprawdę kochający się 

ludzie powinni iść na kompromis. 

background image

Hank zatrzymał ciężarówkę przed biurem kierownika i wyłączył silnik. 
– To działa w obie strony – stwierdził, otwierając drzwi ciężarówki. – Idziemy?
– Tak. I ja będę prowadziła wózek. 
– Proszę bardzo. 
Roxie nigdy dotąd nie kierowała elektrycznym wózkiem i szybko przekonała się, że lekki 

pojazd błyskawicznie nabiera rozpędu na dość stromym zboczu. Hank chwycił się kurczowo 
wspornika kabiny, gdy omal nie zderzyli się u podnóża wzniesienia z innym wózkiem. 

– Czy już kiedyś to robiłaś? – spytał łagodnie, gdy Roxie udało się jakoś wymanewrować 

i posuwali się dalej ścieżką, dopóki nie zrównali się z mężczyzną szykującym się właśnie do 
uderzenia. 

– Setki razy – burknęła. – Hej, proszę pana! – zawołała do samotnego gracza. 
–   Roxie,   on   właśnie   brał   zamach   –   zauważył   Hank,   krzywiąc   się,   gdy   piłeczka 

wylądowała w koronie pobliskiego drzewa. Mężczyzna zaklął soczyście. 

– Proszę pana, czy nie widział pan tutaj białej lamy? – wołała dalej Roxie. 
Mężczyzna odwrócił się i oparł na kiju golfowym. 
– Jasne – odkrzyknął. – I dwa różowe słonie, i czerwoną zebrę. A teraz, czy pozwoli pani, 

że będę kontynuował grę?

– Biała lama, o, takiej wysokości – nie dawała za wygraną Roxie. – Ostatnio widziano ją 

na tym polu golfowym, a my musimy ją koniecznie znaleźć. 

– Nie, nie widziałem białej lamy,  ale dam pani pewną radę, młoda damo. To bardzo 

trudne   pole,   ma   mnóstwo   naturalnych   nierówności   i   przeszkód.   Proszę   ich   jeszcze   nie 
przysparzać, dobrze?

– Dobrze. Przepraszam. – Roxie, przygnębiona, ruszyła dalej ścieżką. – Bardzo martwię 

się o Como – powiedziała do Hanka. 

– Wiem. Po prostu zaczekaj, aż ktoś uderzy w białą piłeczkę i wszystko będzie dobrze. 
– Nie znam się na golfie... Hank! Widzę tam coś białego! – Skręciła gwałtownie w lewo i 

ruszyła prosto przez pole. 

– Uwaga! – rozległ się krzyk mężczyzny. 
– Roxie, schyl głowę! – zawołał Hank. 
Roxie posłuchała go i w tej samej chwili piłeczka golfowa uderzyła o wspornik kabiny, 

po czym wylądowała na kolanach Hanka. 

– Wspaniale – jęknął Hank. – To ten sam facet, w dodatku mamy teraz jego piłeczkę. 

Biegnie do nas, wściekły jak diabli. 

– Nie szkodzi. Po prostu ją odrzuć. Hank, to była ona. Wciąż kieruje się na zachód, 

widzisz?

– Przebijesz opony na kaktusach, jeśli będziesz dalej jechać na przełaj. 
Roxie zatrzymała gwałtownie wózek. 
– Wobec tego będę ją ścigać piechotą. 
– Nie. – Hank chwycił ją za ramię. – Nie w tych butach.
– Ale... 
– Zaczekaj. Czy widzisz tam skupisko domów?

background image

– Tak. Myślisz, że to jest właśnie cel jej podróży?
– Miejmy nadzieję. Zawracaj, podjedziemy ciężarówką do tego osiedla. 
Zawrócili, odprowadzani przekleństwami zdenerwowanego gracza. Roxie pomyślała, że 

czekają niezła bura od Hanka. 

– Ciekawe, czy to, co się wydarzyło, może być poczytane za przeszkadzanie graczom?
– Nie. Raczej za wzbogacenie gry w twórcze wyzwanie. 
– Dziękuję, że nie zwalasz wszystkiego na mnie. Nie wiem, czy zniosłabym to teraz. 
– Zapominasz, że cię kocham – powiedział cicho. Serce jej się ścisnęło. Czy gdyby ją 

naprawdę kochał, nie chciałby zostać ojcem jej dziecka?

Gdy ruszyli w stronę osiedla, zadzwonił telefon. Był to Charlie z wiadomością, że znalazł 

znajomych Osbornów, którzy mają samca lamy. 

– Wiesz, gdzie mieszkają? Z adresu wynika, że w osiedlu, do którego jedziemy. 
– Żartujesz. 
– Absolutnie nie. Widocznie Como wie, czego chce. 
– Hank wykręcił podany przez Charliego numer. 
– Czy mówię  z panią  Griffith?  – Milczał  przez  chwilę.  – Tak,  właśnie  dzwonił  pan 

Hartman. Widzieliśmy Como kilka minut temu, biegnącą przez pole golfowe. Jeśli pojawi się 
u państwa, proszę bardzo o uwiązanie jej. Już po nią jedziemy. 

Pani Griffith czekała obok przywiązanej do ogrodzenia Como i głaskała ją po szyi. Como 

wydawała się całkiem zadowolona, ponieważ po drugiej stronie ogrodzenia znajdował się 
przystojny czarny samiec, z którym trącali się nosami. 

– Czy widzisz to, co ja? – spytała Roxie. – Charlie miał rację. 
– Czy zamierzasz pozwolić kochankom, by dzielili dzisiejszej nocy tę samą zagrodę?
– Jasne, że nie. Nie chcę kłopotów z brzemienną lamą. Za duże ryzyko. 
– Wprawdzie trudno tu upatrywać analogii, ale czuję to samo, gdy myślę o twojej ciąży. 
– Masz rację, analogia jest zbyt odległa. W porządku, Hank, nie mam prawa krytykować 

twojego   sposobu   myślenia,   ale   ponieważ   się   z   nim   nie   zgadzam,   lepiej   będzie,   jeśli 
zakończymy   naszą   znajomość,   zanim   znów   sprawimy   sobie   ból.   Bardzo   ci   dziękuję   za 
pomoc,   ale   gdy   odstawimy   Como   do   domu,   pożegnamy   się   i   nie   będziemy   się   więcej 
widywać. 

– Jeśli tego właśnie chcesz – powiedział. 
– Właśnie tego. 

Przewiezienie Como do jej zagrody i odzyskanie samochodu Roxie zajęło około godziny. 

Nim Hank odjechał, zaproponował jeszcze raz, że zapłaci  oba mandaty Charliego. Roxie 
odmówiła. 

– Como wygląda świetnie – powiedziała w jakiś czas później Roxie, czesząc miękkie 

futro lamy. – Możesz już przestać się martwić. 

–   Rzeczywiście   –   zgodził   się   Charlie,   okrążając   lamę,   która   wodziła   za   nim 

ciemnobrązowymi oczami. – Może posłuchałaby trochę poezji po swoich przygodach. 

– Może – uśmiechnęła się Roxie. 

background image

Charlie wyciągnął swoje ulubione sonety Szekspira i zaczął czytać na głos. Roxie nie 

mogła powstrzymać łez, słuchając tych romantycznych strof. 

Charlie odłożył szybko książkę, okulary i podszedł do niej. 
–  Roxie,  moje  dziecko,   powiedz  mi,  proszę,  co  się stało  –  rzekł,  kładąc   jej  dłoń  na 

ramieniu. – Czuję, że coś okropnie smutnego zaszło między tobą a Hankiem, i bardzo mnie to 
martwi. 

Roxie spojrzała w jego poczciwą, zasmuconą twarz i omal nie straciła panowania nad 

sobą. Zaczęła energicznie szczotkować Como, żeby się nie rozpłakać. 

– Chyba jednak Hank nie będzie moim walentynkowym prezentem – powiedziała. 
– Dlaczego? Wszystko układało się tak pięknie. 
– Charlie – odpowiedziała drżącym głosem – czy nie uważasz, że dziecko jest wyrazem 

miłości dwojga ludzi?

– Cóż, chyba tak. 
– A co powiedziałbyś o mężczyźnie, który nie chce się na nie zgodzić, mimo że... wie, iż 

kobieta, którą kocha, bardzo pragnie maleństwa? – Roxie objęła szyję Como i rozpłakała się 
żałośnie. 

– Och, moja kochana. – Charlie poklepał ją niezręcznie po ramieniu. – Tak mi przykro. 

Może sprawy nie wyglądają tak źle. Może Hank musi przyzwyczaić się do tej myśli. 

– Gdyby mnie kochał, nie musiałby przyzwyczajać się do tej myśli. Gdyby mnie kochał, 

pragnąłby mieć ze mną dziecko. Nie chcę go więcej widzieć! – Znów przytuliła się do Como, 
lama zaś trąciła ją nosem, jak gdyby ją pocieszała. 

– O mój Boże, o mój Boże. Dwie miłosne historie ze smutnym zakończeniem – westchnął 

Charlie. – Może to prawda, że już się nie nadaję. Sugerowano mi przejście na emeryturę, ale 
nie chciałem o tym słyszeć. Uparcie czepiałem się powiedzenia: „Miłość zwycięża wszystko”, 
ale teraz nie jestem już tego taki pewny. Nie wiem, po prostu nie wiem. 

– Charlie, o czym ty, u licha, mówisz? – spytała Roxie, ocierając łzy. – Jaka emerytura?
– Taki byłem pewny ciebie i Hanka – mówił dalej starszy pan. – Dzięki wam odzyskałem 

wiarę w prawdziwą miłość, rozproszyliście moje obawy, że wyszła już z mody. Ale teraz... – 
Pokręcił smutno głową. – Przykro mi kończyć moją karierę zawodową niepowodzeniem. 

Roxie odłożyła zgrzebło i stanęła przed Charliem. 
– Jaką karierę? Pleciesz znowu, jakbyś nie miał piątej klepki, Charlie. Nie strasz mnie. 
– Chyba już czas, żebyś się dowiedziała. Chociaż niechętnie wyznam ci prawdę po tym 

wszystkim, co się stało. 

– Jaką prawdę? – Wpatrywała się w niego z drżeniem. – Kim jesteś?
Zdjął z głowy kapelusz i wykonał dworski ukłon. 
– Święty Walenty we własnej osobie. Do usług. 

background image

ROZDZIAŁ 12

Roxie patrzyła na niego z niedowierzaniem, niezdolna wymówić słowa. 
– Oczywiście  mi  nie wierzysz.  Cóż, miałem  zamiar  powiedzieć  ci  o tym  w bardziej 

szczęśliwych okolicznościach. Może wówczas dałabyś wiarę moim słowom. 

– Mój Boże, jesteś szalony – wyszeptała. 
– To całkiem możliwe po tylu wiekach wypełniania tego samego zadania. 
– Naprawdę wydaje ci się, że jesteś świętym Walentym, prawda?
– Wierz mi, że w tej chwili wolałbym być  starym poczciwym Charliem Hartmanem, 

włóczęgą, którego przygarnęłaś. Nie musiałbym wówczas brać na siebie odpowiedzialności 
za to niepowodzenie. 

– Jakim sposobem możesz być za to odpowiedzialny? Nie mogę się doczekać, kiedy mi 

wyjaśnisz. 

Charlie machnął ręką w kierunku dwóch wyściełanych krzeseł, ustawionych pod domem 

na kamiennej posadzce. 

– Może usiądziemy na chwilę i wszystko ci wyjaśnię. 
– Dobrze – odrzekła Rorie, idąc za nim. – Ja też mam ochotę usiąść. 
–   No   więc   –  zaczął   Charlie,   gdy  już   zajęli   miejsca   –   dawno,  dawno   temu,   może   w 

trzynastym lub czternastym wieku odkryłem, że przebranie włóczęgi pozwala poruszać się tu 
i tam bez zwracania na siebie uwagi. Zjawiam się, załatwiam sprawę i znikam. Wszyscy 
uważają, że sympatyczny wagabunda po prostu ruszył w dalszą drogę. I rzeczywiście tak 
robię, po to, by zetknąć kolejną parę kochanków. 

– Nie wierzę, że tego słucham. – Roxie pokręciła głową. 
– Przybyłem do Tucson dla jego ciepłego klimatu – opowiadał dalej Charlie, nie zrażony 

jej sceptycyzmem. 

– Zaczął mi trochę dokuczać artretyzm. Gdybyś została w Newark, moja droga, pewnie 

byśmy   się   nie   spotkali.   Martwię   się   o   biednych   kochanków   w   chłodniejszych   rejonach, 
dlatego myślałem o wyszkoleniu młodszego asystenta. – Popatrzył ze smutkiem na kamienną 
posadzkę. – Teraz może się to okazać niepotrzebne. 

– Chciałabym być przy tym, gdy kogoś poprosisz, by zgodził się zająć to stanowisko. 
– Jednym z kandydatów jest Geoff Chaucer. Zaimponowała mi jego spostrzegawczość. 

Zauważył, iż ptaki dobierają się w pary czternastego lutego. Mimo to moim faworytem jest 
Karol, książę Orleanu. Oczywiście, pamiętasz, kto to taki. 

– Oczywiście. 
– Co za facet. Zapoczątkował nową modę, wysyłając żonie list miłosny z twierdzy Tower 

w dniu świętego Walentego. 

– Tak, to fascynujące – przytaknęła Roxie, postanawiając włączyć się do zabawy. 
– W każdym razie, wracając do czasów współczesnych, ciebie wybrałem natychmiast. 
– Z powodu mojego nazwiska. 
– Tak, i niebezpieczeństwa, które nad tobą zawisło w osobie Douga Kelly’ego o szczurzej 

background image

twarzy. 

– Ach tak, Doug. Muszę przyznać, że kimkolwiek jesteś i cokolwiek zrobiłeś, jestem ci 

wdzięczna, że odwróciłeś od niego moje myśli. Mogłam popełnić fatalny błąd. 

– To prawda. Moim celem było szybko znaleźć ci odpowiedniego partnera. Gdy ujrzałem 

Hanka Craddocka, byłem pewny, że świetnie się nadaje. 

– Cóż... – Oczy Roxie znów napełniły się łzami. 
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że się pomyliłem. 
– Charlie, nie mogłeś przewidzieć, że tak się to skończy. – Roześmiała się przez łzy. – 

Zabrzmiało   to,   jak   gdybym   ci   uwierzyła.   Rozumując   logicznie,   mogłeś   zaaranżować   to 
wszystko, będąc po prostu kochanym, poczciwym Charliem Hartmanem. 

– Nie wszystko. Najtrudniej poszło mi z telefonem. 
– Wydaje ci się, że zepsułeś telefon Hanka tamtego dnia?
– Nie wydaje mi się. Po prostu to zrobiłem. Roxie wpatrywała się w Charliego przez 

długą   chwilę.   Potwierdziły   się   jej   obawy.   Biedny   Charlie   był   naprawdę   szalony,   choć 
niegroźny dla otoczenia. Wciąż żywiła do niego sentyment. Miał rację co do Douga. To nie 
był odpowiedni dla niej mężczyzna. Przekonała się o tym dobitnie po poznaniu Hanka. Nie 
żałowała ani jednej spędzonej z nim chwili. Było jej ciężko na duszy, że ich znajomość tak się 
zakończyła. Jednak u boku Hanka doświadczyła wspaniałych przeżyć i tylko to się liczyło. 

– Widzisz więc sama, Roxie, jeśli zerwaliście ze sobą, nadaję się tylko na emeryturę. 
– I co to oznacza?
– Nie wiem – odrzekł Charlie, przyglądając się swoim dłoniom, złożonym na kolanach. – 

Nigdy nie byłem na emeryturze. 

– Możesz zostać ze mną, wiesz o tym. 
– Jak gdybym był naprawdę Charliem Hartmanem?
– Tak – skinęła uroczyście głową. – Jak gdybyś był Charliem. 
– Zastanowię się nad tym, Roxie. Jesteś naprawdę kochana, że tyle ze mną wytrzymałaś. 

Sprawiłem ci mnóstwo kłopotów. 

– Na szczęście szkody dadzą się naprawić – powiedziała Roxie. Z wyjątkiem złamanego 

serca, dodała w myślach. 

Charlie odchylił klapę marynarki i spojrzał w dół na złotą szpilkę. 
–   Jeśli   pójdę   na   emeryturę,   sprzedam   tę   szpilkę.   Może   wystarczy   przynajmniej   na 

zapłacenie moich mandatów. 

– Zawsze chciałam cię spytać o tę szpilkę, Charlie. Skąd ją masz?
– Jest związana z moją pracą. Gdy uda mi się pomyślnie wykonać zadanie, darowuję ją 

szczęśliwej parze i dostaję nową. 

– Czy ona coś oznacza? – Roxie zastanawiała się, po co zadała kolejne pytanie. Po chwili 

uświadomiła sobie, że rozmowa z Charliem zmniejsza trochę ból, który przeszywał jej serce. 

– To węzeł miłości – odpowiedział Charlie. – Symbolizuje miłość bez początku i końca. 

Oznacza również nieskończoność. 

– Tyle wiem. 
– I, rzecz jasna, złoto nigdy nie traci blasku. 

background image

– Jest śliczna, Charlie, ale wątpię, czy uda ci się dostać za nią tyle, żeby wystarczyło na 

mandaty. Zatrzymaj szpilkę. Sięgniemy do pieniędzy, które zaoszczędziłam na wpłatę na dom 
w mieście. Musimy naprawić też skrzynkę i samochód. 

– Tak, ale naruszysz swój fundusz. 
– Będziemy mieli kilka miesięcy na odrobienie strat. No, nie wiem jak ty, ale ja na dziś 

mam dość problemów. 

– Racja, moja droga, racja. – Wstał i poprawił muszkę. – Może odświeżyłbym się trochę 

przed kolacją. 

–   Dobry   pomysł.   –   Roxie   podniosła   się   z   trudem   z   krzesła.   Czuła   się   jak   stuletnia 

staruszka. – Zjemy wobec tego kurczaka, którego upiekłam dla ciebie, i otworzymy butelkę 
wina. 

– Świetnie. 
Roxie trzymała się do chwili, kiedy znalazła się sama w sypialni. Zobaczyła walentynkę 

od Hanka leżącą na komodzie i jej opanowanie prysnęło. 

– Dlaczego, Hank, dlaczego? – szlochała. – Dlaczego nie możemy pragnąć tego samego?

Okazało   się   jednak,   że   Roxie   nie   ma   pięciu   miesięcy   na   odtworzenie   swoich 

oszczędności. Zaledwie w kilka dni po uregulowaniu rachunków zatelefonowali Osbornowie 
z   wiadomością,   że   wkrótce   wracają.   Doszli   do   wniosku,   że   sprawa   Como   jest   dla   nich 
ważniejsza od kontynuowania podróży. Prosili Roxie, by pozostała w ich domu tak długo, jak 
będzie chciała. 

–   Przenoszę   się   jutro   z   powrotem   do   parku   –   oznajmił   Charlie,   gdy   usłyszał,   że 

Osbornowie wracają nazajutrz wieczorem. 

– Charlie, nie chcę, żebyś tam wracał. Osbornowie nie będą mieli nic przeciwko temu, 

żebyś został, dopóki nie zbiorę pieniędzy na dom dla nas. 

– Nie ma mowy. Osbornowie mogą chcieć zaprosić kogoś do domku gościnnego. Nie 

wypada mi ich krępować. Zresztą pogoda jest przepiękna, Roxie. Ławka nie jest wcale złym 
wyjściem. 

– Och, Charlie.  – Roxie  westchnęła,  wiedząc,  że jego decyzja  jest w  gruncie  rzeczy 

słuszna. Sądziła, że Osbornowie nie mieliby nic przeciwko jego obecności, nie była jednak 
całkowicie pewna. Mogliby nie zrozumieć, dlaczego przygarnęła włóczęgę z parku. – Ale to 
tylko na krótki czas – powiedziała. – Zanim zaczną się letnie upały, z pewnością uda mi się 
załatwić mieszkanie z klimatyzacją. 

– Jesteś taka kochana. – Patrzył na nią zamglonymi ze wzruszenia oczyma. Potem klasnął 

w dłonie. – Został nam jeszcze jeden wspólny wieczór. Myślę, że będzie to wieczór mojego 
triumfu szachowego. 

Roxie otarła łzy. 
– Akurat – powiedziała, uśmiechając się dzielnie. 
W czasie gry walczyła z ogarniającym ją przygnębieniem. Najpierw odepchnęła Hanka, 

teraz   odchodzi   Charlie,   który   tak   wspaniale   rozumiał   jej   nastroje   od   czasu   tamtego 
nieszczęsnego weekendu. Za dwadzieścia cztery godziny, gdy przyjadą Osbornowie, będzie 

background image

musiała robić dobrą minę do złej gry, inaczej narazi się na kłopotliwe pytania. 

Żałowała,   że   nie   ma   dość   pieniędzy,   by   przeprowadzić   się   do   domu   w   mieście. 

Mieszkanie u Osbornów oznaczało konieczność przejeżdżania obok placu budowy dwa razy 
dziennie. Miała nadzieję, że serce przestanie walić jej jak młotem za każdym razem, gdy 
mignie jej postać Hanka. 

Pozwoliła wygrać Charliemu w szachy, potem zaś oboje stwierdzili, że zostało im jeszcze 

trochę roboty przed przyjazdem Osbornów. Roxie postanowiła uprać po raz ostatni wszystkie 
rzeczy Charliego, on zaś miał tymczasem wysprzątać domek gościnny. Roxie wiedziała, że 
zajmie mu to niewiele czasu, bo Charlie nie pozostawiał po sobie bałaganu. 

Roxie   źle   spała   tej   nocy.   Rano   nakarmiła   Como   i   ukryła   się   w   domu,   gdy   Charlie 

przyszedł   pożegnać   się  z   lamą.   Nie  zniosłaby   teraz   ich   widoku   razem.   Charlie   kazał   jej 
obiecać, że będzie czytała Como poezję. Roxie obawiała się, że nie będzie w stanie dotrzymać 
słowa. Zbyt dużo by to ją kosztowało. 

Wreszcie byli gotowi do wyjścia. Zniszczona teczka Charliego z całym jego dobytkiem 

oraz jedzeniem, które wepchnęła mu na siłę Roxie, leżała na tylnym siedzeniu samochodu. 

– Weź koc, Charlie – powiedziała Roxie, buszując w szafie i odwlekając chwilę wyjazdu. 

– Jest stary, Osbornowie pozwolili mi go używać na pikniki. Kupię im nowy. 

– Dziękuję, ale byłoby mi za ciężko. Nie będzie potrzebny. 
– No to weź chociaż moją poduszkę. 
– Roxie – dotknął lekko jej ramienia – poduszki też nie potrzebuję. Dobrze jest, jak jest. 
– Nie mogę tego znieść, Charlie. – Popatrzyła na niego przez łzy. – Myśl, że spędzisz noc 

sam w parku, doprowadza mnie do szaleństwa. Zostań. Osbornowie na pewno nie będą mieli 
żadnych  zastrzeżeń.  Nie sądzę,  by chcieli  kogoś  zapraszać  od razu  po powrocie.  Proszę, 
Charlie. 

– Nie, muszę iść. Zaufaj mojemu instynktowi w tej sprawie. 
Roxie   wiedziała,   że   starszy   pan   nie   zmieni   zdania.   Jedyne   wyjście   to   znaleźć   jak 

najszybciej mieszkanie. 

– No to chodźmy, zanim się kompletnie rozkleję. 
– Dobrze, ale chciałbym cię jeszcze prosić o małą przysługę. 
– Co tylko zechcesz, Charlie. 
– Zatrzymaj się na chwilę przy budowie i pozwól mi się pożegnać z Hankiem. 
Wszystko, tylko nie to, pomyślała Roxie. Jednak nie mogła odmówić jedynej prośbie 

najlepszego przyjaciela. 

– Dobrze, ale nie mamy wiele czasu. 
– Zajmie mi to tylko chwilę. 
Gdy   zatrzymała   się   obok   ogrodzenia,   wypatrzyła   Hanka   od   razu,   jak   gdyby   miała 

zamontowany w głowie radar. W tej samej chwili on ją również zobaczył i ruszył w kierunku 
samochodu. 

–   Błagam   cię,   idź   do   niego,   Charlie   –   wyszeptała.   –   Nie   pozwól   mu   podejść   do 

samochodu. 

– Jak sobie życzysz, moja droga. 

background image

Gdy Charlie wysiadł z volvo, Hank przystanął i czekał na niego. Znajdowali się zbyt 

daleko, by Roxie mogła usłyszeć, co mówią, ale żaden z nich ani razu się nie uśmiechnął. 
Hank dwukrotnie pokręcił głową w odpowiedzi na energiczną gestykulację Charliego. Roxie 
przypuszczała, że rozmawiają o niej. 

W końcu uścisnęli sobie dłonie, a Hank poklepał Charliego po ramieniu. Potem odszedł, 

Charlie zaś wrócił do samochodu. 

– To wszystko – powiedział. – Dziękuję. 
Była ciekawa, o czym rozmawiali, ale pomyślała, że nie ma prawa pytać. Charlie nie 

kwapił się, żeby uchylić rąbka tajemnicy, tak więc jechali do śródmieścia w milczeniu. Roxie 
zauważyła, że wiosna zbliża się milowymi krokami i ucieszyła się ze względu na Charliego. 

W ogródkach pojawiły się pierwsze wiosenne kwiatki. W innych okolicznościach Roxie 

cieszyłaby się tą feerią kolorów. W Newark zimy trwały bardzo długo, a ostatnio miasto 
nawiedziła potężna śnieżyca. Dziś jednak było jej wszystko jedno. Wciąż miała przed oczami 
Hanka rozmawiającego z Charliem. Hank kręcący głową, Hank mówiący: „nie”. „Nie” dla 
dziecka, „nie” dla wspólnego życia z Roxie, „nie” dla miłości. 

Nie miała ochoty wysiadać z samochodu, ponieważ wiedziała, że to oznacza rozstanie z 

Charliem. 

– Chodźmy, moja droga. Spóźnisz się do pracy. Dziękuję ci za podwiezienie – powiedział 

Charlie, uchylając kapelusza. 

– Och, Charlie! – Roxie uściskała go serdecznie. – Nie chcę, żebyś odchodził. 
– Zobaczymy się niedługo, gdy przyniosę różę, a potem w porze lunchu. 
– Wiem, ale... 
– Nie przejmuj się, Roxie. Jakoś to będzie. Głowa do góry. Muszę iść do kwiaciarni, 

wybrać  najpiękniejszą różę. Oczywiście, jeśli przestanę wykonywać  moje obowiązki jako 
święty Walenty, nie będę już tego robił. 

Roxie   ogarnął   smutek.   Choć   brzmiało   to  jak   czyste   wariactwo,   wolała,   żeby  Charlie 

wierzył,   że   jest   świętym   Walentym.   Jego   dziecinna   wiara   w   potęgę   prawdziwej   miłości 
dodawała   mu   szczególnego   blasku,   który   gdzieś   nagle   zniknął,   a   Roxie   chciała,   żeby 
powrócił. To brak realizmu, skarciła samą siebie. Charlie żył w świecie marzeń, przez krótki 
czas ona również. W realnym świecie miłość nie wystarczyła, by przezwyciężyć trudności. 

Odchrząknęła i spróbowała się uśmiechnąć. 
– Na razie nie przestawaj przynosić róż – poprosiła. 
– Nie – zgodził się Charlie. – Na razie nie przestanę. 
– Do widzenia, Charlie. 
– Do widzenia, moja droga. Dziękuję za przygarnięcie takiego nieznośnego staruszka. 
Pokręciła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Charlie chyba zrozumiał, uchylił jeszcze 

raz kapelusza, po czym odwrócił się i pomaszerował w stronę parku. Szedł szybkim krokiem, 
z   podniesioną   głową.   Niósł   swą   podniszczoną   teczkę   tak   dumnie,   jak   gdyby   zawierała 
pokaźny pakiet papierów wartościowych albo projekt ważnego programu badawczego. Roxie 
nigdy nie kochała go bardziej niż w tej chwili. 

background image

ROZDZIAŁ 13

Powrót Osbornów przyniósł jedną pozytywną zmianę w życiu Roxie. Odzyskała zaufaną 

przyjaciółkę, której mogła się zwierzyć. Roxie pragnęła od razu opowiedzieć Frań o Hanku, 
ponieważ   jednak   codziennie   rano   wyruszała   do   pracy,   musiała   zaczekać   do   sobotniego 
popołudnia. Dave właśnie wybrał się z przyjaciółmi pograć w golfa. 

Frań   i   Roxie   postanowiły   spędzić   popołudnie   na   nawożeniu   i   przycinaniu   drzewek 

cytrusowych.   Powietrze   było   balsamiczne.   Ciszę   przerywało   tylko   brzęczenie   pszczół, 
zbierających   nektar   z   kwiatów   pomarańczy   i   grejpfruta.   Nie   było   nawet   Como,   którą 
przeniesiono   na   tydzień   do   zagrody   ukochanego.   Roxie   opowiedziała   o   tym   Charliemu, 
którego bardzo ucieszyła ta nowina, chociaż nadal martwił się o Roxie i Hanka. 

Gdy pracowały z Frań w ogródku, Roxie szukała pretekstu, by zacząć rozmowę. Wreszcie 

przyszła jej do głowy najprostsza w świecie myśl. 

– Wydajecie się z Dave’em tacy szczęśliwi, tacy wciąż zakochani – powiedziała. – Nawet 

po... właśnie, po ilu latach?

– Dwudziestu sześciu. – Frań roześmiała się. – Świadczą o tym moje siwe włosy. 
– Dave’owi się podobają. Słyszałam, jak mówił, żebyś ich nie farbowała. 
– Wiesz, czym mi zagroził? Że kupi sobie perukę, jeśli je ufarbuję. 
– To dlatego, że oboje podobacie się sobie tacy, jacy jesteście – uśmiechnęła się Roxie. 

Wyrwała kupkę I chwastów spod drzewa i spytała nieśmiało: – Frań, przepraszam, jeśli to 
zbyt osobiste pytanie, ale czy nigdy nie chcieliście... mieć dzieci?

– Jeszcze jak. To ja nie mogłam ich mieć. Odwiedziliśmy niezliczonych lekarzy, ale nic 

nie dało się zrobić. 

– A nie myśleliście o adopcji?
–   Ciągle   się   gdzieś   przenosiliśmy   –   powiedziała   Frań,   przycinając   gałęzie   –   i   nie 

mogliśmy   przebrnąć   przez   sprawy   papierkowe.   Wreszcie   daliśmy   sobie   spokój. 
Podsumowaliśmy wszystkie plusy naszego życia – wzajemną miłość, swobodę, brak obciążeń 
finansowych, i stwierdziliśmy, że jesteśmy szczęśliwi, mimo że nie mamy dziecka. 

– I nigdy nie żałowaliście?
–   Nie.   Na   szczęście,   Dave   wolał   mnie   od   kogoś,   kto   obsypałby   go   potomstwem.   – 

Podniosła głowę i spojrzała na Roxie. – Dzieci są miłe, ale rzadko zostają przy tobie. W 
końcu liczy się przede wszystkim ten ktoś, za kogo wyjdziesz  i z kim spędzisz życie. – 
Przyglądała jej się przez chwilę badawczo. – A teraz pozwól, że ja ci zadam osobiste pytanie. 
Kim on jest?

Roxie otworzyła usta ze zdumienia. 
– Aha, czyli tak jak myślałam. Czy opowiesz o tym starej ciotce?
Roxie oparła się na łopacie. 
– Tak – powiedziała. – Marzę o tym od wielu dni. Opowieść popłynęła jak rzeka. Roxie 

nie pominęła niczego, nawet roli Charliego i jego zapewnień, że jest świętym Walentym, a 
także ucieczki Como. 

background image

– Fiu, fiu! – zagwizdała Frań. – Chiny nie były nawet w połowie tak podniecające. 
– Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie wściekła za sprowadzenie tutaj Charliego. 
Frań odłożyła nożyce i podeszła do Roxie, by ją uściskać. 
– Oczywiście, że nie. Może chciałabyś  go tu mieć z powrotem? Domek gościnny nie 

będzie nam pewnie potrzebny przez całe lato. 

– Zapytam go, ale wątpię, czy przyjmie zaproszenie. Wtedy się zgodził, ponieważ był 

przekonany,   że   pomaga   mi   znaleźć   odpowiedniego   mężczyznę.   Myślę,   że   gdy   wszystko 
spaliło na panewce, poczuł się bezużyteczny. Opowiada wciąż o emeryturze. 

– Mój Boże – roześmiała się Frań – jakie wspaniałe zajęcie sobie wymyślił. 
– Jest kochany, prawda? Wiem, że brak mu piątej klepki, ale lubię go takim, jakim jest. 

Nie chcę, żeby poszedł na emeryturę. 

– Zatem jedynym sposobem, żeby go od tego powstrzymać, jest pogodzenie się z panem 

Craddockiem. 

– Nawet jeśli oznacza to rezygnację z mojego marzenia o dziecku?
– A z jakiego marzenia rezygnujesz w tej chwili? Roxie nie odzywała się przez długą 

chwilę. 

– Masz rację – powiedziała w końcu. – Życie bez Hanka jest okropnie smutne. Jeśli 

poślubię jakiegoś miłego, ale nudnego faceta tylko dlatego, że chce mieć dzieci, to co mi 
zostanie, gdy one odejdą?

– No właśnie. 
– Ale, Frań, ja tak bardzo pragnę mieć dziecko Hanka. 
– Wiem – westchnęła Frań. – Naprawdę to rozumiem. Ale rozumiem też jego. Ma już 

dwójkę dzieci. 

Zapadło milczenie. Roxie zastanawiała się nad swoim wyborem. 
– Chyba – powiedziała w końcu – wolę mieć Hanka bez dziecka, niż nie mieć go wcale. 
– Chyba? Tu nie ma miejsca na chyba, Roxie. 
– Bardzo za nim tęsknię. – Roxie popatrzyła na potężny masyw górski. – Jest mężczyzną, 

o jakim można tylko marzyć – szarmanckim, hojnym, twórczym, seksownym... 

– Czy słuchasz samej siebie? – spytała Frań. 
– Kocham go, Frań. Ponad wszystko. – Odetchnęła głęboko. – Nie pozwolę, by spór o 

dziecko nas rozdzielił. 

– Mądra dziewczynka. 
Roxie poczuła nagły przypływ radości. 
– Szkoda, że nie podjęłam decyzji wcześniej, zaoszczędziłoby to nam wszystkim wielu 

zmartwień. 

– Nie bądź dla siebie taka surowa. Trudno zrezygnować z własnych marzeń. Wiele kobiet 

nie zdecydowałoby się na to. 

– Tylko że one nie mają takiego mężczyzny jak Hank. 
– Skończ już z zajęciami w ogródku – powiedziała Frań, zabierając jej łopatę – i odszukaj 

mężczyznę swoich marzeń. Gdy już wszystko sobie wyjaśnicie, przyprowadź go tutaj, żebym 
mogła go poznać. 

background image

– Stokrotne dzięki. – Uściskała Frań. – Moja matka nie doradziłaby mi lepiej. 
– Twoja matka miałaby pretensje za udzielanie takich rad. Nie zapominaj, że pozbawiasz 

ją wnuków. 

– Och, nie zapominam. – Roxie podniosła owoc grejpfruta, który spadł z drzewa, jeden z 

ostatnich w tym sezonie. – O tym też myślałam, ale to nie jest najważniejsze, prawda?

– Prawda. 
– Nic nie jest ważne, jeśli ma się właściwego mężczyznę. 
– Idź po niego, Roxie. 
Roxie podrzuciła owoc wysoko w górę i zręcznie go pochwyciła. 
– Mam nadzieję, że mi się to uda. 
Niestety na budowie nie było dziś nikogo, a telefon w domu Hanka nie odpowiadał. 

Roxie dzwoniła co pół godziny aż do dziesiątej. Dave został wtajemniczony w całą historię i 
podnosił wzrok znad książki za każdym razem, gdy maszerowała przez salon do telefonu, po 
czym pytał, czy udało jej się dodzwonić. 

Po   dziesiątej   Roxie   biła   się   z   myślami,   czy   może   zadzwonić   jeszcze   raz.   Gdy   się 

zdecydowała o wpół do jedenastej, Hank podniósł wreszcie słuchawkę. 

– Roxie? – spytał niespokojnie. – Czy coś się stało?
– Nie – odpowiedziała drżącym głosem. – Muszę z tobą porozmawiać. Osobiście. 
– Czy coś się przydarzyło Charliemu? A może Como?
–   Nie.   Zastanawiałam   się,   czy   nie   moglibyśmy...   spotkać   się...   jak   najszybciej.   – 

Przełknęła z trudem. 

– Oczywiście. Przyjechałbym natychmiast, ale dzieci śpią i nie mogę ich zostawić. Może 

ty wpadłabyś do mnie?

–   Cóż,   ja...   –   Roxie   rozważyła   tę   ewentualność   i   stwierdziła,   że   to   nie   jest   dobre 

rozwiązanie. – A jutro? – spytała. 

– Przyjadę po ciebie o dziesiątej – odpowiedział natychmiast. 
– A co z Hilary i Ryanem? Czy uda ci się załatwić tak szybko opiekunkę?
– To już moje zmartwienie, Roxie. Bądź gotowa o dziesiątej. 
– Dobrze. I dziękuję ci. 
– Wiesz, że przeszedłbym po rozżarzonych węglach, żeby się z tobą zobaczyć – rzekł po 

chwili milczenia. – Nie musisz mi więc dziękować. 

– Hank, ja... – Chciała mu powiedzieć o swej decyzji i przeprosić go za to, co się stało, 

ale pomyślała, że to rozmowa nie na telefon. – Do zobaczenia jutro o dziesiątej. Dobranoc, 
Hank. 

Nazajutrz   wiał   ciepły   pustynny   wiatr,   który   przepędził   drobne   obłoczki   z   błękitnego 

nieba. Hank przyjechał dokładnie o dziesiątej. Chcąc ukryć zdenerwowanie, Roxie zaciągnęła 
go natychmiast do kuchni i przedstawiła Frań i Dave’owi, który miał wyraźnie rozbawioną 
minę. 

– Miło cię poznać – powiedziała Frań. – Napijesz się kawy?
– Dziękuję, ale musimy jechać. – Hank rzucił Roxie szybkie spojrzenie. 
–   Tak,   rzeczywiście   –   przytaknęła.   Wychodząc   z   kuchni,   pomachała   radośnie   Frań   i 

background image

Dave’owi. – Dokąd właściwie jedziemy?

Hank   nie   odpowiedział,   tylko   uśmiechnął   się   do   niej.   Jego   uśmiech   kompletnie   ją 

rozbroił, ruszyła szybkim krokiem ku drzwiom, bała się bowiem, że nie bacząc na obecność 
Osbornów, rzuci mu się na szyję i zacznie błagać, żeby się z nią ożenił. 

Dzień był tak ciepły, że miała na sobie tylko lekki sweter koloru czekolady i beżową 

wełnianą spódnicę, Hank zaś włożył szary półgolf i jasne spodnie. Roxie, która nie widziała 
go od kilku tygodni, nie mogła oderwać od niego wzroku. 

Zauważyła drobiazgi, które przedtem uszły jej uwagi – kształt ucha, mały pieprzyk na 

policzku, silne dłonie – wszystko było jej takie drogie. Miała nadzieję, że to prawda, co 
powiedział o rozżarzonych węglach, że wciąż ją kocha na tyle, by wybaczyć jej ostre słowa 
sprzed dwóch tygodni. 

– Czy znalazłeś kogoś do dzieci? – spytała. 
– Przyszła Dolores. Wprawdzie ponarzekała sobie, ale obiecała, że zajmie się dziećmi tak 

długo, jak będzie trzeba. Musiałem przyrzec, że zabiorę ją i jej chłopaka na kolację. 

– Ja powinnam za to zapłacić. 
– Nie pozwoliłaś mi zapłacić mandatów Charliego, więc bądź cicho, Roxie. 
– Czy jesteś na mnie bardzo zły?
– Nie – odpowiedział cicho, skręcając w boczną drogę. 
Westchnęła z ulgą. Nie wyglądał na mężczyznę, który żywiłby urazę. 
–   Jedziemy   do   domu   twojego   przyjaciela,   prawda?   –   Poznała   drogę,   mimo   że   za 

pierwszym razem jechali późnym wieczorem. 

– Tak. Nie ma tam dziś nikogo i Ed chętnie dał mi klucz. Myślę, że próbuje sprzedać mi 

ten dom. 

Serce Roxie zabiło mocno, jak gdyby Hank mógł rzeczywiście serio rozważać kupno 

domu i jak gdyby jego decyzja miała coś wspólnego z nią. Ale przecież wspomniał przedtem, 
że dom jest bardzo drogi, nie ma co wiec budować zamków na lodzie. 

–   Jest   już   wykończony?   –   spytała,   gdy  podjechali   pod   frontowe   drzwi.   Sterty   desek 

zniknęły, a duże okna lśniły czystością. 

–   W   zasadzie   tak   –   odrzekł   Hank.   –   Wprawdzie   Ed   chce   jeszcze   zagospodarować 

otoczenie, ale sam dom jest już gotowy. 

Spojrzenie Roxie przesunęło się po pełnych harmonii liniach domu zbudowanego w stylu 

Santa Fe. Była nim po prostu oczarowana. Wszystko jej się w nim podobało, duże rzeźbione 
drzwi, belki wkomponowane w otynkowaną fasadę. 

Zatopiona w myślach, nie zauważyła, że Hank wysiadł z samochodu, dopóki nie otworzył 

drzwiczek po jej stronie. Pomógł jej wysiąść, po czym puścił jej dłoń, jak gdyby nie chciał 
pozwalać sobie na zbyt wiele. 

– Podoba ci się? – spytał. 
– Tak – przyznała ostrożnie. 
– Dziś rano wpłaciłem zadatek. 
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. 
– Jeśli naprawdę podoba ci się ten dom, chciałbym, żebyśmy wszyscy tu zamieszkali – ty, 

background image

ja, Ryan, Hilary i, oczywiście, Charlie. – Po chwili milczenia dodał: – I maleństwo. 

Zdezorientowana, potrząsnęła głową, próbując zrozumieć wszystko, co powiedział. 
– I kto? – wyszeptała, chwytając się ręką za serce. 
– Byłem w zeszłym tygodniu u chirurga. Gotów jest zrobić drugą operację, kiedykolwiek 

się do niego zgłoszę. 

– Nie mogę w to uwierzyć. – Kręciło jej się w głowie, miała uczucie, że wszystko to jej 

się   śni.   –   Przygotowałam   sobie   małą   mowę   o   tym,   jak   to   odkryłam,   że   jesteś   dla   mnie 
najważniejszy, a ty mówisz mi... 

– Że się myliłem – powiedział, biorąc ją w ramiona. – Chcę, żebyśmy mieli dziecko, 

Roxie. 

– Zaczekaj chwilę. Nie wymagam od ciebie poświęcenia, nie chcę, żebyś potem żałował... 
–   Nie   obawiaj   się,   przemyślałem   wszystko   podczas   wielu   nieszczęśliwych   nocy   bez 

ciebie. W końcu wyciągnąłem stare albumy ze zdjęciami z okresu wczesnego dzieciństwa 
Ryana i Hilary. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo był szczególny. Zasługujesz na to, żeby to 
wszystko przeżyć, a i ja zasługuję, by przeżyć to z tobą. Powoli zaczęło docierać do niej, że 
Hank mówi najzupełniej poważnie. 

– Naprawdę zmieniłeś zdanie – powiedziała. 
– Tak. 
Radość wybuchła w niej jak gejzer. 
– Och, Hank, Charlie oszaleje z radości. Poza tym nie przejdzie na emeryturę. Musimy 

mu zaraz o tym powiedzieć. 

– No, może nie zaraz. – Hank przyciągnął ją do siebie. 
– Ale niedługo. 
– Jutro – zaprotestował Hank, całując jej szyję. – Zabierzemy go na lunch, gdy przyjadę 

do ratusza złożyć papiery. Dzisiaj mam inne plany. 

– Ale Hank, jest środek dnia. 
– Nie znasz jeszcze dokładnie tego domu – zauważył, wsuwając jej dłonie pod sweter i 

głaszcząc ją po plecach. – Na przykład nie wiesz, że okna w sypialni mają żaluzje. 

– Bardzo rozsądnie. 
– Sam to zasugerowałem – oznajmił, patrząc jej w oczy. – Ten dom spodobał mi się od 

początku, ale nie miałem bodźca, żeby go kupić, dopóki nie poznałem ciebie. 

– Odkąd kochaliśmy się w nim, nie mogłam sobie wyobrazić, że będzie należał do kogoś 

innego. 

– Ja również, ale później wynikły... pewne problemy. 
–   Myślę   –   powiedziała,   przytulając   się   do   niego   z   całych   sił   –   że   już   je 

przezwyciężyliśmy. 

– Z wyjątkiem jednego, który domaga się natychmiastowego rozwiązania – dodał Hank. – 

Pewien   starszy   pan   powiedział   mi,   że   jestem   przepełniony   miłością.   Byłem   ogromnie 
sfrustrowany przez ostatnie tygodnie, ponieważ nie mogła znaleźć ujścia. 

– Za nic w świecie nie chcę, żeby był pan sfrustrowany, panie Craddock. 
– To dobrze – szepnął, zamykając jej usta chciwym pocałunkiem. 

background image

Po kilku pełnych szczęścia godzinach Hank i Roxie postanowili, że nie zatrzymają swojej 

słodkiej tajemnicy dla siebie. Charlie musi zaczekać do jutra, ale Ryan i Hilary powinni dziś 
dowiedzieć się o małżeńskich planach ojca. 

Zdecydowali,   że   Hank   ogłosi   im   nowinę   sam,   żeby   dzieci   nie   były   skrępowane 

obecnością Roxie. 

– A jeśli nasza decyzja im się nie spodoba? – spytała Roxie, gdy wracali do Osbornów. 
– Wtedy zastanowimy się, jak sobie z tym poradzić – odpowiedział Hank. – Ale nie mogą 

nam dyktować, co mamy robić. Zresztą chyba niepotrzebnie się martwisz. Dzieci cię lubią, 
pytały mnie nawet, czemu tak dawno cię nie widziały. 

– Tak, ale od tego jeszcze daleko do oznajmienia im, że zostanę ich macochą. 
– Nie mówię, że to będzie bułka z masłem, ale zobaczysz, że przystosują się bardzo 

szybko. 

– Okropnie się boję. 
–   To   dlatego,   że   nie   znasz   ich   tak   jak   ja.   Wszystko   będzie   dobrze.   Wieczorem 

wybierzemy się razem na spaghetti. 

– Nie zmuszaj ich, dobrze? Zrozumiem, jeśli nie zechcą jeść ze mną kolacji. 
– Do niczego nie będę ich zmuszał. Tak czy owak zadzwonię do ciebie. – Uśmiechnął się 

do niej. – Uszy do góry. 

– W ogóle się nie denerwujesz?
– Może trochę – odparł. – Myślę, że wszystko się ułoży. – Hank uścisnął dłoń Roxie, 

mając  nadzieję, że ją przekonał.  Teraz musiał  jeszcze  przekonać siebie. Modlił  się, żeby 
dzieci okazały się wystarczająco dojrzałe, by go zrozumieć. 

Pocałował Roxie na pożegnanie przed drzwiami Osbornów i pojechał do domu, czując się 

jak rycerz, który rusza do walki o swą ukochaną. 

W domu zapłacił Dolores i zwolnił ją na resztę dnia. Potem poprosił Hilary i Ryana do 

kuchni, która była tradycyjnym miejscem ich narad. 

– O co chodzi, tato? – spytał Ryan, siadając na swoim krześle. 
– Mam nowinę dla ciebie i Hilary – zaczął ostrożnie Hank. 
– Jaką nowinę? – spytała zaciekawiona Hilary. 
– Poprosiłem Roxie, żeby za mnie wyszła, i zgodziła się. 
Dzieci patrzyły na niego w milczeniu. Hank powstrzymał się od uwag. Dał im czas do 

namysłu. 

– To znaczy, że ona będzie naszą mamą? – spytał Ryan. 
– Tak i nie, Ryanie. Matki nie da się zastąpić. Jestem pewien, że Roxie zechce zajmować 

się wami, tak jak to robią matki, ale sama mi powiedziała, że nigdy nie będzie próbowała 
zająć miejsca waszej mamy. 

– Czy będzie mieszkała tutaj? – spytała Hilary, okręcając pasmo włosów wokół palca. 
– No cóż, mam jeszcze jedną nowinę. – Hank uświadomił sobie, jak wiele oczekuje od 

swych dzieci. 

– Kupiłem nowy dom. 

background image

– Nowy dom? Bomba! – wykrzyknął Ryan. – Kiedy możemy go obejrzeć?
– Kiedykolwiek zechcecie – odrzekł Hank, któremu ciężar spadł z serca. – Co o tym 

myślisz, Hilary?

– Jak wygląda mój pokój? Czy jest większy od obecnego?
– Większy. Przynajmniej ten, który według mnie ci się spodoba. – Hank zrozumiał, że 

rozmowa o domu jest dla dzieci łatwiejsza od rozmowy o macosze. I w tej chwili było to 
nawet wygodne. 

– Chodźmy – powiedziała Hilary. – Wezmę tylko moją Barbie. Ona też chce obejrzeć 

moją nową sypialnię. 

– Tak, chodźmy, tato – poparł ją Ryan. – To nie jest daleko stąd, prawda? To znaczy, nie 

będziemy musieli zmieniać szkoły?

– Nie. Posłuchajcie, dzieciaki – powiedział z duszą na ramieniu – czy nie macie nic 

przeciwko temu, żebyśmy zabrali po drodze Roxie?

– Oczywiście, że nie, tato – rzekł niedbale Ryan. 
– Roxie jest w porządku. 
– Ależ tatusiu – dodała Hilary, zatrzymując się w połowie schodów – Roxie musi jechać. 

Na pewno też chce zobaczyć dom, skoro zamierzacie się pobrać. 

Hank roześmiał się i potrząsnął głową. 
– Masz rację, Hilary. – Był szczęśliwy. Jego dzieci nadspodziewanie szybko i bez oporów 

zaakceptowały   zarówno   kupno   nowego   domu,   jak   i   małżeństwo.   Z   uśmiechem   podniósł 
słuchawkę telefonu. 

Nazajutrz Roxie wprost nie mogła się doczekać, kiedy zjawi się Charlie ze swą różą. Gdy 

go zobaczyła, serce jej się ścisnęło na widok jego smutnego uśmiechu. Ale dziś wszystko się 
zmieni. 

Podeszła do niego szybkim krokiem. 
– Witaj, Charlie. 
– Ho ho, ależ pięknie dzisiaj wyglądasz – powiedział, kładąc na blacie swój kapelusz. 
– Nic dziwnego – powiedziała. – Hank i ja zamierzamy się pobrać. Składamy dzisiaj 

papiery. 

Na   pomarszczonej   twarzy   Charliego   odmalowało   się   najpierw   niedowierzanie,   potem 

zachwyt. Zrobił coś, na co sobie nigdy przedtem nie pozwalał. Wbiegł za kontuar i gorąco 
uściskał Roxie, która roześmiała się radośnie. 

– Zaskoczyliśmy cię, co?
– To najmilsza niespodzianka, jaka mnie kiedykolwiek spotkała. 
– Czy wiesz, że w tym samym czasie, gdy doszłam do wniosku, że Hank jest dla mnie 

najważniejszy, on postanowił, że jednak powinniśmy mieć dziecko?

– Cudownie. Każde z was było gotowe poświęcić się dla drugiego. Będziecie więc mieli 

dziecko?

– Hank nalega, żebyśmy spróbowali – odrzekła Roxie, zniżając głos, świadoma, że mają 

audytorium. 

background image

– Gdyby się jednak nie udało, to trudno. Będę miała Hanka. Zobacz, co mi przysłał dziś 

rano do pracy. 

– Zaprowadziła Charliego do swego biurka i otworzyła płaskie pudełko. 
–  Ależ  to  gigantyczny   płatek  śniegu!  – wykrzyknął  Charlie,  zaglądając   do środka.  – 

Bardzo dowcipnie. 

– To biała czekolada. Kupił w tym samym sklepie, w którym ja kupiłam telefon. 
– Przypuszczam, że to symbol dnia, w którym po raz pierwszy zobaczyłaś Hanka. 
– Nie tylko. Napisał mi, że płatki śniegu, podobnie jak ludzie, różnią się od siebie. Chciał 

mi jeszcze raz dać do zrozumienia, że kocha mnie dla mnie samej, że nie zapełniam tylko 
pustego  miejsca  po Sybil.  Mam jeszcze jedną nowinę – kupujemy nowy dom,  Charlie, i 
będziemy   mieszkali   tam   wszyscy   razem,   ty   też.   Dopóki   Hank   nie   wybuduje   domku 
gościnnego, zamieszkasz w wolnym pokoju. 

Niebieskie oczy Charliego błysnęły tajemniczo. 
– Jesteś zbyt dobra, Roxie. Nie wiem, co powiedzieć. 
– Po prostu zgódź się. Ślub ma się odbyć za dwa tygodnie, co pozwoli moim rodzicom 

otrząsnąć się z szoku i kupić bilety na samolot. Ach, i zabieramy cię dzisiaj na lunch, tylko 
załatwimy formalności. Spotkamy się przy twojej ławce. 

– Dobrze – rzekł powoli Charlie, patrząc na nią. 
– Czy sprawi ci to kłopot?
– Nie, oczywiście, że nie. O której przyjdziecie?
– Około wpół do pierwszej, ale jeśli godzina ci nie odpowiada, możemy... 
– Nie, nie, Roxie – powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Będę gotów o wpół do 

pierwszej. 

– Świetnie. No, muszę wracać do pracy, zanim mnie wywalą. 
– Tak. – Charlie wyciągnął do niej rękę. – Życzę tobie i Hankowi wiele szczęścia. 
– Wiem o tym. – Roxie uścisnęła jego dłoń. – Do zobaczenia. 
Hank przyjechał do ratusza o dwunastej, a za pięć wpół do pierwszej szli, trzymając się za 

ręce, w kierunku parku. 

– Dokąd pójdziemy na lunch?
– Może do „El Charro”? To niedaleko, a Charliemu z pewnością spodobają się portrety 

sławnych osobistości z autografami. Może kogoś znać. 

– Świetnie. – Hank rozejrzał się wokoło, gdy dotarli do parku. – Która ławka należy do 

Charliego? Nie widzę go. 

– Tamta. Mówiłam mu, że będziemy o wpół do pierwszej i przyszliśmy dokładnie na 

czas. Gdzie on się podziewa?

– Nie mam pojęcia. Myślałem, że będzie na nas czekał. 
Dozorca, który wypróżniał właśnie kosze na śmieci, przerwał na chwilę pracę i popatrzył 

uważnie na Hanka i Roxie. Zbliżył się do nich na odległość głosu i zawołał:

– Czy to wy jesteście przyjaciółmi Charliego?
– Tak. – Przestraszona Roxie podbiegła do niego. 
– Czy coś mu się stało?

background image

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł mężczyzna. 
– Ale prosił mnie, żebym dał wam to. – Wyjął pogniecioną kopertę z tylnej kieszeni 

spodni. 

Roxie wzięła od niego kopertę, ale nie otworzyła jej. 
– Gdzie on jest? – nalegała. 
– Nie wiem – wzruszył ramionami mężczyzna. – Powiedział, że rusza w dalszą drogę. 

Chyba zrobiło się dla niego za gorąco. Przepraszam, ale mam mnóstwo roboty. 

– On nie mógł odejść. – Roxie patrzyła na Hanka błagalnym wzrokiem. – Nie odszedłby 

bez pożegnania. 

– Nie wiem, Roxie. Może lepiej otwórz kopertę. 
Drżącymi palcami Roxie rozdarła kopertę, omal nie upuszczając złotej szpilki w kształcie 

ósemki. 

– Och, Charlie – wyszeptała. – Powiedziałeś mi, że zawsze na koniec dajesz w prezencie 

złotą szpilkę. 

– Na koniec czego? – spytał Hank. 
– Każdego pomyślnie wykonanego przez świętego Walentego zadania. Za każdym razem 

dostaje nową szpilkę. 

– Roxie, czy chcesz powiedzieć, że wierzysz... 
– Nie wiem. Nic już nie wiem. 
– Co jest jeszcze w kopercie?
– List. – Rozłożyła kartkę papieru. – Papeteria w najlepszym gatunku. Gdzie mógł ją 

kupić?

– Pewnie tam, gdzie kupuje złote szpilki. 
– Spójrz na ten złoty napis na górze. Znasz łacinę?
– Nie. Ale może się domyśle.  Amor  znaczy miłość a  vincit  – pewnie coś w rodzaju 

niepokonana. 

– Oczywiście – wykrzyknęła Roxie. – Miłość zwycięża wszystko. Posłużył się kiedyś tą 

maksymą. 

– Czytaj. 

„Kochani. Wykonałem swoje zadanie. Muszę się przygotować do następnego. Zostawiam 

was, wiedząc, że czeka was piękna wspólna przyszłość, ponieważ otrzymaliście magiczne 
błogosławieństwo w dniu świętego Walentego. Przez krótką chwilę bałem się, że czar przestał 
działać, ale teraz odzyskałem wiarę i muszę kontynuować moją podróż. Pozdrówcie ode mnie 
Como   i powiedzcie  Osbornom,  że  woli  Szekspira  od  Kiplinga.  Moje  najlepsze  życzenia. 
Święty Walenty (Charlie Hartman)”. 

Roxie złożyła powoli list i włożyła go z powrotem do koperty. 
– Sama nie wiem, w co mam wierzyć – powiedziała. 
– A ja wiem. Wierzę, że Charlie Hartman, kimkolwiek jest, dał mi szansę pokochania 

wspaniałej kobiety i dzięki Bogu nie zaprzepaściłem jej. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jest 

background image

świętym Walentym, czy też nie. Nasza miłość jest prawdziwa i to się liczy. 

– Będzie mi go brakowało, Hank. 
– Mnie też. – Otoczył ją ramieniem i poprowadził przez park. – Ale mamy całe życie na 

to, by się wzajemnie pocieszać, kochanie. 

background image

EPILOG

Kierowca ciężarówki był gadatliwy, toteż podróż mijała Charliemu bardzo szybko. 
– Musi być przyjemnie – mówił kierowca – tak sobie podróżować, kiedy tylko przyjdzie 

ochota. W Tucson robi się za gorąco, wybiera się pan w góry, żeby przeczekać lato. Nie musi 
pan żyć według żadnego rozkładu. Niezłe życie, staruszku. 

– Rzeczywiście, nie narzekam. Ale myli się pan co do rozkładu. Do września muszę 

poczynić pewne przygotowania. 

– Przygotowania? – Kierowca był wyraźnie zaintrygowany. 
– Tak, i to bardzo gruntowne. Muszę stworzyć bazę do działania, zlokalizować i znaleźć 

odpowiednich ludzi. 

– Czy to rodzaj jakiejś oszukańczej gry?
– Ależ skąd. Moje cele są czysto filantropijne. 
– Skoro pan tak twierdzi. 
–   Ale   wszystko   musi   przebiegać   zgodnie   z   rozkładem.   Nie   wolno   mi   zlekceważyć 

nieprzekraczalnego terminu. 

– Jakiego terminu?
– Oczywiście czternastego lutego, młody człowieku. To najważniejszy dzień w roku dla 

zakochanych. – Charlie rozparł się wygodnie na siedzeniu i dodał: 

– Nadal.


Document Outline