background image

 

Day Leclaire 

 

Mąż z ogłoszenia 

background image

PROLOG   

 
MĄŻ POTRZEBNY! 
 
Kobieta-

ranczer  potrzebuje  natychmiast  i  zdecydowanie  męża.  Ewentualni 

kandydaci powinni spełniać następujące warunki: 

1. Lat 25-

45, dążący do stałego związku. Pożądane miłe obejście i naturalna 

łagodność. 

2.  Doświadczenie  ranczerskie,  umiejętność  dosiadania  konia,  właściwego 

traktowania pracowników, spędzania bydła itp. 

3.  Przygotowanie  handlowe,  zwłaszcza  w  zakresie  radzenia  sobie  z  tępymi  i 

upartymi dyrektorami banku. 

Mam lat dwadzieścia sześć, mogę ofiarować rodzinny dom, trzy posiłki dziennie 

oraz najpiękniejsze widoki teksańskiego podgórza. 

Szczegóły bardziej intymne do omówienia i negocjacji. 

Oferty wraz z życiorysem i referencjami adresować: 

„Panna Białogłowa”, skrytka pocztowa 42, Crossroads, Teksas. 
 
Hunter  Pryde  raz  jeszcze przeczytał ogłoszenie  i  odłożył gazetę.  W  kącikach 

ust błąkał mu się uśmieszek. 

A  więc  Leah  tak  desperacko  poszukuje  męża?  Ho,  ho!  Bardzo,  bardzo 

interesujące! 

 

background image

Rozdział 1 

 
– 

Ale to ma być prawdziwe małżeństwo, co? – przerwał ciszę kandydat. – No, 

bo jak miałbym rządzić, jeśliby nie było prawdziwe? 

Leah  oderwała  wzrok  od  życiorysu  niejakiego  Titusa  T.  Culpeppera,  który 

siedział dumnie naprzeciwko, i chłodnym tonem zapytała: 

– 

Czyżby chodziło panu o małżeńskie prawa? 

– 

Ano właśnie, chodzi mi o spanie razem, żeby nie owijać sprawy w bawełnę. – 

Przechylił  się  do  tyłu  i  bezcenny  babciny  fotel,  styl  chippendale,  aż  jęknął 

postawiony  nieoczekiwanie  na  dwóch  nogach  pod  nie  lada  ciężarem.  –  Niezła  z 
pani kobitka, pani Hampton, 

a ja nigdy nic nie miałem przeciwko niebieskookim 

blondynkom. Wcale, wcale! 

Leah zesztywniała. Z trudem ukryła też niesmak. 
– 

Dziękuję panu za komplement, ale... 

–  Wiem, wiem – 

przerwał.  –  Ale  chciałaby  pani  też  usłyszeć  trochę  takich 

miłych słówek, co to kobiety lubią. – Wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu. – 

Dlaczego  nie,  jeśli  mi  z  nich  przyjdzie  jakaś  korzyść.  No,  bo  nie  ma  po  co  na 

pastora wydawać, jeśli się potem nie śpi w jednym łóżku. 

– 

Moim zdaniem jakakolwiek rozmowa na temat praw małżeńskich czy innych 

byłaby w tej chwili nieco... przedwczesna – oświadczyła. 

I  niepotrzebna,  skoro  jej  podstawowym  celem  jest  znalezienie  miłego  i 

posłusznego mężczyzny, gotowego skorzystać z oferty platonicznego partnerstwa. 

Leah  miała  chwilowo  dość  komplikacji  wywołanych  młodzieńczą  eskapadą  w 

świat gorących, nie kontrolowanych uczuć. 

– 

Jeśli teraz idzie o pański życiorys, panie Culpepper... 

– Titus T. – 

przerwał jej po raz drugi. 

– Nie rozumiem? 
– 

Ludzie tak na mnie wołają. Titus T. Jak już mamy brać ślub, to niech będzie 

po imieniu. – 

Zrobił oko. 

Mruknęła  coś  niewyraźnie  i  pochyliła  głowę  nad  życiorysem  Titusa  T. 

Rozmowa  nie  przebiegała  zgodnie  z  jej  oczekiwaniami.  Niestety,  odrzuciła  już 

większość kandydatów na męża ranczera. Pozostawał tylko Titus T. oraz nie znany 

jej jeszcze H. P. Smith, mający być ostatnim egzaminowanym tego dnia. A więcej 

ofert  już  nie  było.  Zwykła  przezorność  nakazywała  nie  rezygnować  z  pana 

Culpeppera zbyt pochopnie, bez dogłębnego przeanalizowania plusów i minusów. 

background image

– 

Pisze pan, że ma pan duże ranczerskie doświadczenie? 

– 

Prawdę mówiąc, to prowadziłem farmę. Ale ranczo czy farma, co za różnica? 

Ważne, żeby wiedzieć, z której strony krowie podtyka się wiaderko. Od głowy czy 
od ogona – 

zarechotał. 

– 

Jest pewna różnica – odparła zszokowana. 

– 

Moim  zdaniem,  żadnej.  –  Nim  zdołała  zaprzeczyć,  dodał  z  obleśnym 

uśmieszkiem:  –  Pisze  pani  też,  że  potrzebny  jej  ktoś  dobry  w  prowadzeniu 
interesów. 

To było sedno całej sprawy. Szukała męża, który by potrafił rozwiązać problem 

jej finansowych zobowiązań. Leah zastanawiała się teraz, w jaki sposób wyjaśnić 
jej  –  nazwijmy to – 

delikatną  sytuację  gotówkową.  No  cóż,  nie  było  innego 

wyjścia, trzeba prosto z mostu: 

– 

Ranczo  ma  chwilowe  trudności  natury  finansowej  –  wyjaśniła.  –  Jeśli  nie 

otrzymam  bankowej  pożyczki, to... grozi mi bankructwo. Nasz dyrektor banku 

obiecał,  że  jeśli  wyjdę  za  mąż  za  doświadczonego  ranczera,  który  zna  się  na 

prowadzeniu interesu, to da pożyczkę. Stąd też moje ogłoszenie. 

Titus T. zmarszczył czoło i w zamyśleniu pokiwał głową. 
– 

Dziwić,  to  nawet  nie  dziwi,  że  takie  słodkie  coś  ma  kłopoty  z  liczeniem. 

Chętnie będę pilnował pani pieniążków, dlaczego nie? – Na jego twarzy rozlał się 

pełen  szczęścia  uśmiech.  –  Dlaczego  nie?  Może  i  byłoby  dobrze,  żeby  dla 

większego bezpieczeństwa wszystko, konta i co tam jeszcze... przepisać na moje 

nazwisko. I wtedy łatwiej namówię ten paskudny bank na pożądaną pożyczkę. Nie 

będzie pani musiała zawracać sobie biednej główki... 

Leah była wstrząśnięta. Nie miało sensu kontynuowanie rozmowy. Trafiła na 

zwykłego  oszusta.  Należało  wyrzucić  go  za  drzwi  już  wtedy,  kiedy  po  raz 

pierwszy otworzył usta. Powstrzymała ją podbramkowa sytuacja. Bo inaczej, ani 

by się zawahała. Jednakże teraz poważnie kiwała głową, jakby każde jego słowo 

trafiało na podatny grunt. Po prostu bała się tego człowieka. Lepiej go nie drażnić. 

– 

Oczywiście, doskonała myśl, nie ma problemu – odparła, wstając. – Ale teraz 

musimy skończyć rozmowę, bo za kilka minut jeszcze ktoś przychodzi. – Modliła 

się  w  duchu,  by  ten  ktoś  okazał  się  strawniejszy, w przeciwnym wypadku 

perspektywy były ponure. 

– 

Ale może, panno Hampton ... 

– 

Bardzo dziękuję za przyjście i propozycję... – przerwała. 

Niechętnie wyszła zza szańca, jaki stanowiło potężne dębowe biurko jej ojca, 

ale postanowiła jak najszybciej pozbyć się Titusa T. Culpeppera z tego pokoju, z 

background image

domu  i  ze  swego  życia.  Z  pewnym  niepokojem  szła  za  nim  ku  drzwiom,  mając 

nadzieję, że nie zajdzie potrzeba wzywania na pomoc Patricka. 

– 

W ciągu najbliższych paru dni podejmę decyzję i dam panu znać. 

– 

I jak ją pani będzie podejmowała, to niech ma pani wzgląd i na to... 

Natarcie  nastąpiło  bez  uprzedzenia.  Jak  na  człowieka  tej  tuszy  obrócił  się 

błyskawicznie  i  nim  zdążyła  zrozumieć,  o  co  mu  chodzi,  już  ją  trzymał  w 

niedźwiedzim uścisku. Zdołała odchylić głowę i głośne cmoknięcie wylądowało na 
jej uchu. 

– 

Nie bądź taka nieśmiała, groszku ty mój słodki. Skądże będziesz wiedziała, 

jakiego mężulka sobie sprawisz, jeśli nie zakosztujesz paru jego pieszczotek? 

– 

Niech mnie pan puści! – krzyknęła co sił w płucach. 

Pełna  obrzydzenia,  a  także  nieco  przestraszona,  walczyła  desperacko. 

Zaskoczony zwolnił uścisk, z czego skorzystała, wyślizgując się z niepożądanych 

objęć.  Nie  tracąc  ani  sekundy,  skoczyła  do  stojaka  z  bronią  w  rogu  pokoju. 

Chwyciła  dubeltówkę,  wpakowała  weń  parę  naboi  i  stawiła  czoło  Tirusowi  T.  , 

który gapił się z rozdziawioną gębą, jakby zastygł. 

– 

Czas panu w drogę, panie Culpepper. I radzę nie zwlekać. Była tak wściekła, 

że podeszła parę kroków i dziabnęła go lufą w brzuch. 

Ku jej zdziwieniu nie potrzebował dalszej zachęty. Podniósł obie ręce do góry i 

szybko odstąpił o krok. 

– 

Panno  Hampton,  duszko!  Po  co  tyle  hałasu?!  Chodziło  mi  o  całuska  na 

zadatek. No, bo jeśli mamy się pobrać... 

–  Niech pan o tym zapomni. – 

Zdmuchnęła  srebrnoblond  kosmyki,  które 

opadły jej na oczy. Lepiej nie ryzykować i trzymać obie dłonie na dubeltówce. 

– 

I chce pani zrezygnować z powodu małego całuska? Tylko jakaś skończona 

łajza nie zażądałaby dużo więcej. Co to jest? Ślub bez dania sobie buzi? Eunucha 

sobie weź, panienko! – Titus T. był coraz bardziej wściekły. 

– 

To już nie jest pańska sprawa, kogo wezmę, panie Culpepper. I każdy będzie 

lepszy od pana. 

–  Ale megiera! – 

Sięgnął po kapelusz wiszący na stojaku przy drzwiach.  – I 

cholera wie, po co taka umieszcza ogłoszenie, kiedy jej się nie podoba prawdziwy 

mężczyzna. Skargę trzeba by złożyć za ogłoszeniowe oszustwo! 

Wyszedł z pokoju dumnym krokiem, a Leah za nim z wycelowaną dubeltówką. 

Wolała nie ryzykować. Kto wie, co taki Titus T. może zrobić, jeśli zbierze mu się 
ponownie na amory. 

Na sz

częście obawy okazały się płonne. Bez słowa wyszedł na ganek, a potem 

background image

na  podjazd,  gdzie  wsiadł  do  poobijanej  furgonetki.  Zatrzasnął  drzwiczki  i  po 

minucie zniknął z pola widzenia. 

Chyba  zwariowałam,  sądząc,  że  z  takiego  ogłoszenia  coś  może  wyjść, 

pomyślała. Po co ja to zrobiłam? 

Na to pytanie znała odpowiedź. Bo ojciec na pewno pochwaliłby ją za tę próbę 

uratowania  rancza  przed  szponami  największego  i  najdrapieżniejszego 

konsorcjum. Tylko małżeństwo mogło je uratować, a także ją i babkę. Wszystkie 
rancza w 

całej  okolicy  już  uległy  bezlitosnym  metodom  Korporacji  Lyon. 

Pozostało  tylko  ranczo  Hamptonów  otoczone  przez  „wroga”.  I  nie  ulegnie  bez 

względu na wszystko. Nie miała zresztą wyboru. Za wszelką cenę musiała bronić 

się  przed  żarłoczną  Korporacją.  Ranczo  znaczyło  wiele  dla  Leah,  ale  dla  babci 

Rose  stanowiło  całe  jej  życie.  Leah  kochała  babcię  i  dlatego  nie  miała  innego 

wyjścia. Musiała walczyć z Korporacją i ocalić ranczo nawet za cenę małżeństwa, 

jeśli dzięki temu zdobędzie kredyt potrzebny na przetrwanie. 

Jeszcze  tego  ranka  babcia,  po  zapoznaniu  się  z  najnowszą  ofertą  kupna 

Korporacji Lyon, oświadczyła: 

– 

Opuszczę  tę  ziemię  nie  inaczej,  jak  w  trumnie.  Mój  dziadek  walczył  o  tę 

ziemię, walczył o nią mój ojciec. Nic mnie nie obchodzą sztuczki tych finansistów, 

zostaję!  –  Wyzywająco  założyła  wychudzone  ręce  na  nie  istniejących  piersiach, 

tupnęła  nogą  i  zamknęła  oczy,  nieruchomiejąc  w  postawie  osoby  czekającej  na 

koniec świata lub pogrzebowy karawan. 

Mogło  to  wyglądać  komicznie,  ale  Leah  wiedziała,  że  babcia  naprawdę 

umarłaby, gdyby kazano jej opuścić ranczo. 

Powstawał więc problem: ranczo musiało pozostać w rodzinie, ale konieczna 

była bankowa pożyczka. Bez niej – koniec. 

Dopiero  trzy  lata  bezowocnych  prób  uzyskania  pożyczki  uświadomiły 

dziewczynie,  że  właśnie  dlatego,  że  jest  młoda  i  niezamężna,  żaden  bank  nie 

zaryzykuje  udzielenia  jej  kredytu.  Zwłaszcza  kiedy  na  horyzoncie  pojawiło  się 

potężne  konsorcjum,  łakomym  okiem  spoglądające  na  tę  ziemię  i  dysponujące 

środkami,  które  potrafią  zniszczyć  opornych.  Ranczo  ze  starą  kobietą  i 

niedoświadczoną  dziewczyną  u  steru,  to  zbyt  wielkie  ryzyko  dla  każdego 

realistycznie myślącego bankowca. 

Parokrotnie powtarzano Leah, że sytuacja byłaby zupełnie inna, gdyby na czele 

rancza  stanął  mężczyzna  biznesmen...  Nie  rozumiała  ani  nie  akceptowała  tego, 

skoro jednak taki jest warunek... Stąd jej pomysł z ogłoszeniem. Trudno. Licytacja 

kandydatów na męża: niech najlepszy zwycięży. Chwilami miała wrażenie, że po 

background image

prostu wystawia siebie na sprzedaż. Nieprzyjemne uczucie. No tak, ale sprzedać 

się  takiemu  Titusowi  T.  ?  Brrr!  Za  żadne  skarby!  Ale  pozostali,  którzy  się  dziś 

zgłosili, byli jeszcze gorsi. 

Westchnęła. Tak naprawdę to potrzebny jej jest rycerz w błyszczącej zbroi, na 

białym  koniu.  Zjawiłby  się  taki  i  pokonał  wszystkie  bankierskie  i korporacyjne 

smoki, a potem... Skarciła się za głupie myśli. Jednakże w sercu każdej kobiety tli 

się  romantyczna  iskierka  i  kołacze  jakaś  nadzieja  na  spełnienie  niemożliwych 

pragnień... 

Leah  spojrzała  na  zegarek.  Ostatni  kandydat,  który  zapowiedział  wizytę, 

powinien pojawić się lada minuta. Och, żeby tylko był choć ciut lepszy od swoich 

poprzedników  i  na  tyle  uległy,  by  bez  protestu  akceptować  jej  warunki.  No  i 

sprawny jako administrator, kontentując tym bank i skłaniając go do udzielenia tej 

przeklętej pożyczki. 

Jakby w odpowiedzi na to żarliwe błaganie niebios pojawiła się w oddali, na tle 

purpurowo  zachodzącego  słońca,  sylwetka  samotnego  jeźdźca.  Przesłoniła  oczy, 

ciekawa czy to właśnie zwiastun ostatecznego wyroku losu, ów oczekiwany H. P. 
Smith? 

Trze

ba  powiedzieć,  że  dobrze  trzyma  się  w  siodle,  tworząc  wraz  z  koniem 

wcale ładny obrazek. Tyle że nie o obrazki tu chodzi. Gdy jeździec i koń znaleźli 

się  bliżej,  Leah  wstrzymała  oddech,  bowiem  koń  zdecydowanie  należał  do 

kategorii  takich,  jakimi  zawsze  jeżdżą  owi  rycerze  w  błyszczącej  zbroi.  Znowu 

musiała się skarcić za głupie myśli. No, rzeczywiście, koń jest ładny, ale co z tego? 

Czarna grzywa i ogon lśniły w złotych promieniach słońca, jakby z ciemnego złota 

były odlane... Oj, dziewczyno, nie ulegaj marzeniom. Musi to być trudny ogier, ale 

mężczyzna świetnie daje sobie z nim radę. 

Uderzyło ją coś znajomego w sylwetce jeźdźca. Nagle sobie uświadomiła, że 

go  zna.  Intuicyjnie  rozpoznawała  sylwetkę,  sposób  trzymania  się  w  siodle  i 
panowania nad koniem. I te charakterystyczne ramiona! Nawet sposób noszenia 
kapelusza.  Widać  było,  że  przybysz  jest  bardzo  pewny  siebie.  Zajechał  na 

podwórko,  jakby  do  siebie.  Nie  sprawiał  wrażenia  zalęknionego  petenta.  Oj, 

niedobrze!  Zachowuje  się  jak  wielki  pan,  na  którego  skinienie czeka gromada 

służby. 

Może  ostatnie  przeżycie  z  Titusem  T.  trocheja  rozkojarzyło  i  nadmiernie 

rozbudziło  wyobraźnię?  Spokojnie,  dziewczyno.  Zaraz  wszystko się  wyjaśni  i  w 

razie potrzeby rozprawisz się z tym panem. 

Zsiadł,  uwiązał  konia  do  słupka.  Chyba  udając,  że  jej  nie  widzi,  szedł  przez 

background image

podwórko ku drzwiom rancza. Tak, potwierdza się: jakby wracał do siebie! 

Idąc, ściągnął rękawice i zatknął je za pas. Wzrok Leah przykuły jego dłonie, 

jakby  emanujące  siłą  i  zdecydowaniem.  Przecież  ona  te  dłonie  zna!  Wstrzymała 
oddech. 

I w tym momencie przybysz podniósł głowę. Szerokie rondo odsłoniło twarz. 

Promyk  słońca  padł  prosto  na  kosmyk  kruczych  włosów,  ciemne,  głęboko 
osadzone oczy i ostre rysy twarzy, jakby wykute z granitu. 

Zdała sobie nagle sprawę, kim jest ten człowiek i w jakim celu przybył. Zabiło 

jej serce, ale usiłowała zdusić w sobie falę prawdziwego wzruszenia. 

– 

To nie mój dzień – mruknęła pod nosem i, niewiele myśląc, podniosła broń i 

strzeliła. • 

Pierwszy pocisk wzbił chmurę pyłu prawie tuż u stóp mężczyzny, który nawet 

nie drgnął i nie zwolnił kroku. Szedł dalej z utkwionym w nią wzrokiem. 

Drugi  pocisk  zasypał  mu  buty  grudkami  ziemi  i  wykoszoną  śrutem  trawą. 

Mężczyzna  nie  zatrzymał  się,  ale  przyśpieszył  kroku.  Zabrakło  jej  czasu  na 

ponowne załadowanie broni. 

Wskoczył  na  ganek,  pokonując  schody  po  dwa  stopnie  naraz,  bez 

najmniejszego  wahania  wyrwał  jej  z  rąk  dubeltówkę  i  cisnął  na  ziemię.  Dłonie 

położył lekko na ramionach kobiety i pociągnął ją ku sobie. Leah po prostu wpadła 

mu w ramiona. Krzyknęła i wczepiła się w koszulę mężczyzny, aby nie upaść. 

– 

Nigdy  dobrze  nie  strzelałaś  –  powiedział  przytłumionym,  chrapliwym 

głosem. I pocałował ją. 

Całował tak samo jak dawniej. Może jeszcze namiętniej. Męski pocałunek, a 

jednocześnie  niezmiernie  czuły,  ponadto  pełen  pożądania.  Bezwzględne  natarcie 

obezwładniające  ciało  i  myśli.  Wpijał  wargi,  jakby  w  zarodku  chciał  unicestwić 

wszelkie próby oporu, jakby zaspokajał dręczące go pragnienie, oddając w zamian 

nagromadzone pasje. Jedną dłonią wtulał ją w siebie, drugą wplątał w jedwabiste 

włosy. 

Chyba  wbrew  sobie  objęła  go,  rozpoznając  z  niemą  rozkoszą  muskuły 

szerokich ramion oraz mięśnie klatki piersiowej. Drżącymi palcami wymacywała 

malutkie znamię na szyi, wiedząc, że powinna się wyswobodzić i jak najszybciej 

skończyć z tą farsą. Ale nie potrafiła. Był jej pierwszą miłością. Jedyną. Istniało 

między nimi coś, czego zapomnieć nie można. 

Koniuszkiem palca delikatnie muskał jej policzek, aż dobrnął do kącika ust i 

wówczas  bezwiednie  rozchyliła  wargi,  poddając  się  jego  pocałunkowi,  który 

wydawał  się  trwać  wiecznie  i  wywoływał  zamęt  w  myślach.  Zaczęła  oddawać 

background image

pocałunek tak samo namiętnie, zawierając w nim osiem lat zawiedzionych nadziei 

i pragnień... Jakże czekała na tę chwilę wyrwaną bezmiarowi czasu, jakże pławiła 

się w ożywających wspomnieniach! Wstąpiło w nią inne życie – podobne barwą 

do emocjonalnego kształtu życia tamtej dziewczyny... sprzed lat. 

Ale tak reagowała jedynie część kobiety imieniem Leah. Ta inna Leah, która z 

jego  winy  tyle  wycierpiała,  wiedziała,  jakie  niebezpieczeństwo  kryje  się  za  tym 

pocałunkiem.  Zdawała  sobie  sprawę  z  ceny,  jaką  będzie  musiała  zapłacić,  jeśli 

zezwoli na zburzenie barier, które z takim trudem zdołała wznieść. Nie może do 

tego dopuścić. W przeszłości ten człowiek niemalże je zniszczył, do cna wypalił. 

Nie wolno mu dać szansy dokończenia dzieła. 

Zachowywał  się  teraz  jak  bezwzględny  zdobywca,  obejmujący  w  posiadanie 

podbity  teren.  Może  tylko  tak  jej  się  wydawało,  a  może  usłyszała  pomruk 

zadowolenia mężczyzny. Tak, chyba słyszała. To ją nieco otrzeźwiło. Szarpiąc się 

i kopiąc, zdołała się uwolnić. Odskoczyła parę kroków, drżącymi palcami zasłoniła 

usta  i  niezupełnie  jeszcze  wierząc,  że  to  nie  jest  zły  sen,  patrzyła  tępo  w  twarz 

Huntera  Pryde’a,  którego  miała  nadzieję  już  nigdy  w  życiu  nie  oglądać.  I  on 

patrzył na nią. Z chłodnym rozbawieniem na twarzy. 

– 

Cześć, Leah! Tyle lat, co? 

To  beztroskie  powitanie  okropnie  ją  zraniło.  Odczuła  je  jak  pchnięcie 

sztyletem. Nic nie znaczące słowa po tym wszystkim, co między nimi zaszło, po 
tym, c

zym  dla  siebie  byli?  Jakże  on  może  być  tak  bezduszny?  Czyż  nie  czuje 

wyrzutów sumienia po tym, co uczynił, odchodząc bez słowa? 

– 

Jeśli  o  mnie  idzie,  mogła  to  być  wieczność.  Po  coś  tu  przyjechał,  czego 

chcesz? 

Ten uśmiech: biel zębów na tle mocno opalonej twarzy. Uśmiech krótki, ale też 

budzący bolesne wspomnienia. 

– 

Wiesz dobrze, czego chcę. Tego samego, co zawsze. 

– O nie! Rancza nie dostaniesz. 
– Rancza? – 

Zdziwił się. Wyciągnął z kieszeni wycięte z gazety ogłoszenie. – 

Jestem tu w odpowiedzi na twój apel. 

– 

Chyba nie mówisz poważnie! 

– 

Bardzo poważnie. 

Odczytała groźbę w jego głosie i instynktownie cofnęła się. 
– 

Nie  masz  prawa...  !  Poza  tym  nie  zapowiedziałeś  się  na  rozmowę 

zapoznawczą. Wszyscy oferenci muszą zapowiedzieć przyjazd... – Głupia to była 
wy

mówka, zdawała sobie z tego sprawę, ale nic lepszego nie przychodziło jej do 

background image

głowy. 

– 

A gdybym się zapowiedział, to wyznaczyłabyś mi spotkanie? – Wydawał się 

wyraźnie rozbawiony. 

– W piekle! 
– 

A widzisz! I dlatego zgłosiłem się jako H. P. Smith. 

Boże drogi, po niepowodzeniu z Titusem  T. Culpepperem liczyła na Smitha, 

który wcale nieźle się zapowiadał, sądząc z nadesłanego życiorysu. Odpowiadał jej 

wyobrażeniom o rycerzu w błyszczącej zbroi. Hunter Pryde nie był rycerzem. Był 
jej eks-kochankiem i eks-kowboje

m na ranczu ojca. I złodziejem, który skradł jej 

serce  i  rozpłynął  się  w  porannej  mgle.  Nic  w  nim  nie  ma  rycerskiego.  Ale 

spotkanie  z  nim  może  oznaczać  konieczność  walki  o  powrót  do  równowagi 
psychicznej. 

Schował ogłoszenie i ujął ją za łokieć. 
– 

Chodź, Leah. Mamy wiele do omówienia. 

– Nie! – 

Wyrwała się. – Nie mam nic do omawiania z tobą. 

Schylił się po jej dubeltówkę, opróżnił ją z łusek. Długo na nie patrzył, jakby 

nie wierzył własnym oczom. 

– 

Może jednak zmienisz zdanie? – W pytaniu było jednocześnie oskarżenie o to 

strzelanie. 

Zaparła się w sobie, by nie przepraszać. 
– 

Nie jesteś tu mile widziany. Nie jesteś mi potrzebny. Chyba dałam ci to już 

do zrozumienia. 

– 

Ostatnia  szansa,  Leah!  Chyba  nie  będziesz  nadal  wojować?  –  powiedział 

lodowatym głosem. 

Ostrzegał! Jego wzrok zniewalał. Dlaczego on tak na nią patrzy, jakby obarczał 

ją wszystkimi grzechami świata i teraz zjawiał się, żądając zadośćuczynienia? Nic 

mu złego nie uczyniła. Kochała go, ale tego chyba nie można nazwać grzechem? 

Za  jej  miłość  zapłacił  podłą  ucieczką.  Intensywne  spojrzenie  mężczyzny 

hipnotyzowało  ją  i  nagle,  nie  wiadomo  dlaczego  i  skąd  ta  myśl  przyszła  jej  do 

głowy,  pomyślała  z  absolutnym  przekonaniem,  że  jednak  w  jakiś  sposób 

wyrządziła mu niegdyś krzywdę, a on teraz przybył wyrównać rachunki. Zaczęła 

ogarniać  ją  panika.  Jeśli  jej  ulegnie,  straci  wszystkie  szanse  w  oczekującym  ją 
starciu. 

Instynkt nakazywał wyrzucenie go z rancza, teraz, natychmiast. Skończyć raz 

na  zawsze  z  nim  i  ze  zmorą  wspomnień.  Wiedziała,  że  to  niemożliwe.  Znała 
Huntera. On nie odejdzie, póki nie powie, co ma do powiedzenia. Trzeba 

background image

postępować spokojnie, inteligentnie. Wysłucha go i dopiero wtedy wyrzuci. Plan 

wydał się jej bardzo rozsądny. I przebiegły. 

– Leah! – 

powiedział łagodnie, niemalże pieszczotliwie. 

N

ie  dała  się  temu  zwieść.  Hunter  był  najniebezpieczniejszy,  kiedy  słodko 

przemawiał. Trzymaj się mocno, dziewczyno, pomyślała sobie. 

–  No dobrze, Hunter – 

zgodziła  się.  –  Powiesz, co masz do powiedzenia, i 

pojedziesz, skąd przyjechałeś. 

Potrząsnął  trzymanymi  w  dłoni  łuskami.  Zagrzechotały.  Wzdrygnęła  się. 

Rzeczywiście grzechotnik, może zaraz ukąsić. 

Ujął  ją  za  łokieć  i  skierował  w  stronę  domu.  Poszła  posłusznie,  wzdychając 

cicho.  Jest  sama,  nikt  jej  nie  pomoże.  Zerknęła  na  ściągniętą  twarz  mężczyzny. 

Będzie miała z nim ciężką przeprawę. Ale nie ustąpi. 

Byle jej nie dotykał, nie próbował objąć... 

Kiedy znaleźli się w dawnym gabinecie ojca, Hunter zamknął drzwi i podszedł 

do  ściany,  na  której  wisiały  rodzinne  fotografie.  Przyjrzał  się  im  uważnie. 

Zwłaszcza jednej. Zdjęcie Leah, kiedy miała osiemnaście lat. Siedziała na płocie w 

spłowiałych dżinsach opinających smukłe nogi, w kraciastej koszuli bez rękawów, 

odsłaniającej  opalone  ramiona.  Na  ustach  miała  półuśmiech,  wpatrywała  się  w 

jakąś odległą pozaziemską przestrzeń. W chwili robienia zdjęcia unosiła właśnie 

dłoń, by usunąć z policzka niesforny lok. 

– 

Sądziłem, że ci ściemnieją włosy – powiedział. Przenosił wzrok z fotografii 

na Leah i z powrotem. – 

Nic a nic nie ściemniały. Płynne srebro, pamiętam, jak 

przeczes

ywałem je palcami. Ciekaw jestem, czy i teraz tak by mi przepływały... 

– 

Przestań, Hunter! – zareagowała stanowczo. 

– Nie oddaje prawdy – 

zauważył. 

– 

Zdjęcie? Myślę, że tak wówczas wyglądałam. 

– 

Niezupełnie.  Zdjęcie  nie  oddaje  pasji  i...  bezwzględności.  Nawet w wieku 

osiemnastu lat cierpiałaś na nadmiar jednego i drugiego. Nadal masz ich tyle? – 

spytał. 

Zacisnęła usta, ale po chwili odpowiedziała: 
– 

Zmieniłam się bardzo. I nie bez przyczyny. 

Stanęła  za  wielkim  dębowym  biurkiem,  co  w  jej  mniemaniu  zapewniało 

ochronę i podkreślało pozycję. Myliła się. Hunter rzucił kapelusz na biurko, a sam 

usiadł na jego skraju. 

– 

Skąd wiedziałeś, że to moje ogłoszenie? 

– 

Jakże mogłem nie odgadnąć. Panna Białogłowa. Tak cię nazywał ojciec. 

background image

Westchnęła. 
– 

Po coś właściwie przyjechał, Hunter? Ani na moment nie uwierzę, że w celu 

przyjęcia proponowanych warunków. 

– Wiesz, po co, L
Czuła się upokorzona i zawstydzona i coś jeszcze... Zadowolona. Nie, wprost 

przeciwnie. Wściekła! 

eah... 

Hunter  Pryde  się  zmienił.  Był  jakiś  taki...  wyrafinowany, tak jakby 

wyszlachetniał. Może dojrzał. Sylwetka, postawa, spojrzenie... I te krótkie włosy. 

Kiedyś  sięgały  mu  ramion  i  związywał  je  na  karku  skórzanym  rzemieniem. 

Dawniej  spojrzenie  miał  dzikie,  wzrok  wyrażał  chęć  podbicia  za  wszelką  cenę 

świata, który był przeciwko niemu. Tak twierdził. Przyciągała najbardziej twarz: 

wydatne kości policzkowe, orli nos, rzeźbiony podbródek, opalona skóra. Całość 

wyrażała siłę i nieposkromioną żywotność. 

Tak, osiem lat temu, kiedy miał dwadzieścia pięć lat, był jeszcze dzikusem w 

wyglądzie i zachowaniu. 

Wbrew  sobie,  bacznie  mu  się  przyglądała.  Zgrabna  muskularna  sylwetka 

jeszcze  bardziej  niż  kiedyś  mówiła  o  mieszance  krwi  anglosaskich  imigrantów, 

hiszpańskich konkwistadorów i rodzimych Indian. 

Kiedy przed laty wzi

ął  ją  po  raz  pierwszy  w  ramiona,  pomyślała  sobie  z 

dziewczęcą  naiwnością,  że  nigdy  nikogo  innego  tak  nie  pokocha.  I  gdy  teraz 

patrzyła  na  niego,  uświadomiła  sobie  z  przeraźliwą  jasnością,  że  to  niestety 
prawda. 

– 

Przyjechałeś nacieszyć się upadkiem rancza? 

– Zachwianiem, kochanie, zachwianiem. – 

Na jego ustach pojawił się cyniczny 

uśmieszek. – Zachwiać się można, upaść nigdy. To było powiedzenie twego ojca, 

prawda?  Nie,  moja  droga.  Przyjechałem,  gdyż  byłem  ciekawy,  dlaczego  nie 
sprzedajesz rancza, skoro spr

awy aż tak źle stoją. I czy naprawdę stoją tak źle i 

jesteś  w  takiej  nędzy,  że  musisz  aż  tak  się  poniżać?  Handlujesz  sobą?  –  Raz 

jeszcze wyciągnął z kieszeni wycięte ogłoszenie, zmiął je i rzucił w kierunku kosza 

na  śmieci.  Trafił.  –  I  jeszcze  po  coś  przyjechałem.  Po  dużo  więcej!  –  Gorzki 

uśmiech okolił mu usta. – Po ranczo! Nie tylko po ciebie! A może po ciebie przede 
wszystkim? 

Wzdrygnęła się, widząc jego gorejące spojrzenie. 
 

background image

Rozdział 2 

 
Leah straciła pewność siebie tylko na krótką chwilę. 
– 

Trudziłeś się nadaremnie, Hunter – odparła. – Nie dostaniesz ani jednego, ani 

drugiego. 

– To jeszcze zobaczymy. 
– 

Czyś  ty  naprawdę  mógł  sądzić,  że  ot  tak,  po  prostu,  pojawisz  się  po  tylu 

latach  i  będziesz  przyjęty z otwartymi ramionami? Co za nieprawdopodobna 

arogancja! Po tym, coś mi zrobił, nie chcę cię więcej widzieć. Zabieraj się i już! 

– 

Czy nie sądzisz, że to brzmi nieco melodramatycznie? Ogarnęła ją nowa fala 

wściekłości. 

– Melodramatycznie? Kto mi... odeb

rał cnotę? Ty... ohydny typie! I to dlatego, 

że chodziło ci o ranczo! Chciałeś podstępnie zdobyć tę posiadłość. Byłam jedynie 

instrumentem.  Byłam  głupią  osiemnastolatką.  Po  uszy  się  w  tobie  zakochałam, 

myślałam, że ty też mnie kochasz. A tobie chodziło tylko o ranczo, wykorzystałeś 
mnie, ty... ty... ! – 

Zabrakło  jej  słów.  Cała  się  trzęsła,  wypowiadając  po  latach 

swoje żale. 

– 

Nie wykorzystałem cię. Wziąłem, coś mi ofiarowała. 

Dotknął  ją  do  żywego.  Z  trudem  opanowała  się,  by  go  nie  uderzyć. 

Przypomniała  sobie,  jaki  jest  szybki.  Cios  nie  dotarłby  do  celu,  a  konsekwencje 

mogłyby się okazać bolesne i upokarzające. Patrzyła mu prosto w oczy: 

– 

Niewiniątko!  –  prychnęła.  –  Potrafisz  wykręcać  się  od  odpowiedzialności! 

Wziąłeś to, co chciałeś. Nic cię nie obchodziły konsekwencje. 

– 

Tyś  nigdy  nie  wiedziała,  czego  chciałem,  i  po  dziś  dzień  nie  wiesz  – 

odparował. 

–  Nie wiem?! – 

Czyżby rzeczywiście uważał ją nadal za naiwną dziewczynę, 

która nie pojmuje nędznych męskich motywacji? Tak, osiem lat temu mogła tego 
nie dostrz

egać, ale nie dziś. On ją wyleczył ze ślepoty. – Tego samego chcesz dziś, 

co i wówczas. Chcesz mojej ziemi. Stań po nią w kolejce, jest tak długa, że nigdy 

się nie doczekasz. 

– 

Nie  ma  kolejki  i  nie  będzie  –  odpalił.  –  Byłoby  lepiej,  gdybyś  spojrzała 

prawdz

ie w oczy. Najwyższy czas. 

Podszedł  i  przyciągnął  ją  bliżej  siebie.  Objął  obiema  rękami.  Poczuła  jakby 

zamykające  się  kleszcze.  Wsparła  dłonie  o  jego  klatkę  piersiową,  usiłując 

zachować  jakiś  dystans.  Z  przerażeniem  stwierdziła,  że  budzą  się  w  niej  dawno 

background image

z

apomniane  emocje.  Umykał  gdzieś  czas,  wracała  przeszłość...  Wczoraj...  czy 

przed ośmiu laty... ! Czuła, że do oczu napływają jej łzy. Nie, tylko nie to! Łzy nic 

tu nie załatwią. Nie z tym człowiekiem. 

– 

Dlaczego to robisz? Dlaczego właśnie teraz? – wyjąkała. 

– 

Ponieważ teraz mogę zdobyć to, na czym mi najbardziej zależy – odparł. 

Zachichotała.  Był  to  chichot  histerii,  bólu  i  rozczarowania.  Na  pewno  nie 

rozbawienia. 

– 

Kiedy prawie to samo powiedziałeś przed ośmiu laty, byłam na tyle głupia, 

żeby sądzić, iż myślisz o mnie... Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że chodziło ci o 
ranczo. 

– 

Czyżby? 

– 

Tak.  Dlatego  poszedłeś  ze  mną  do  łóżka.  Sądziłeś,  że  dawało  ci  to  szansę 

ewentualnego przejęcia rancza. Tylko że nie wyszło, prawda? 

– 

Poszedłem  z  tobą  do  łóżka?  To  raczej zbyt delikatne, zbyt niewinne 

określenie.  I  grzeczne.  Bliższe  prawdy  byłyby  słowa  bardziej  dosadne.  A  poza 

tym,  jeśli  dobrze  pamiętam,  do  wyżej  wspomnianych  celów  łóżka  nigdy  nie 

używałaś. 

Nie miała zamiaru wstydzić się za coś, co po dzień dzisiejszy uważała za swe 

najpiękniejsze przeżycie. 

– 

W istocie, nie zdążyłam pójść z tobą do łóżka, gdyż zniknąłeś. A zniknąłeś 

natychmiast potem, kiedy ojciec zagroził mi wydziedziczeniem. Dał mi wybór. Ty 
albo ranczo. 

– 

No i wszyscy wiemy, coś wybrała. 

Zacisnęła pięści na jego koszuli. Czuła, że znowu traci chwilowe opanowanie. 
– 

A  niby  skąd  to  wiesz?  Nie  poczekałeś,  żeby  się  dowiedzieć.  Wybierając 

ciebie, popełniłam niewybaczalny błąd, czego żałuję po dziś dzień. Byłam naiwna, 

nie  rozumiałam,  że  bez  rancza  nie  jestem ci potrzebna. –  Świadomość  tego 

nadszarpnęła jej dumę. Ale jakoś wszystko przeżyła. Problem polegał na tym, że 

serce nie chciało zrozumieć. – Tak, mój panie, zabrałeś, co chciałeś, i umknąłeś. 

Na  jego  ustach  pojawił  się  gorzki  uśmiech.  Puścił  ją  i  zajął  się 

wyswobadzaniem koszuli z jej zaciśniętych dłoni. 

– 

Bądźmy dokładni. Nie umknąłem, tylko zostałem wyrzucony siłą. 

– 

Nie kłam! Czekałam na ciebie i czekałam. Przez wiele godzin. W szałasie. 

Będziesz  się  teraz  śmiał!  –  Mówiła  głosem  urywanym,  oddech  miała 

przyspieszony.  Coś  ją  dławiło.  Wspomnienia  hurmem  powracały.  –  To  był 

strasznie gorący dzień. Ale czekałam na ciebie w tym szałasie. Strasznie się bałam, 

background image

że mnie przyłapie jeden z kowbojów... bo jakieś sztuki odłączyły się od stada, on 

je  długo  zaganiał  i  potem  postanowił  spędzić  noc  w  szałasie...  Ale  czekałam. 

Powtarzałam  sobie,  że  na  pewno  przyjdziesz.  Wydawało  mi  się,  że  mija 

wieczność,  że  świat  poszedł  naprzód,  a  ja  zostałam  z  tyłu...  Zapadł  zmrok,  a  ja 

nadal usprawiedliwiałam cię i czekałam... 

– Prze

stań, Leah! 

Nie  mogła  przestać.  Tama  została  przerwana.  Gorzkie  wspomnienia  płynęły 

szeroką rzeką. Była jak nakręcona płyta gramofonowa, która musi wygrać swoje: 

– 

Tej  nocy  była  pełnia.  Siedziałam  na  podłodze  i  przez  okno  patrzyłam  na 

wędrujący księżyc... 

– 

Tej  nocy  padało  –  powiedział  cicho,  jakby  zatopiony  we  własnych 

wspomnieniach. 

– 

Zaczęło  padać  o  drugiej  nad  ranem.  –  Teraz  mówiła  już  martwym, 

bezbarwnym głosem, jakby beznamiętnie relacjonowała mało ważne wydarzenie. – 

Z południa nadeszła burza, wtedy dopiero chmury zmyły gwiazdy i księżyc. Dach 

okropnie przeciekał. Ale ja, głupia, czekałam. – Opuściła głowę na piersi, opadły 
jej ramiona. – 

Czekałam... 

– Ale dlaczego? Powiedz mi, dlaczego? – 

Wydawał się zdumiony i zgorszony 

zarazem.  –  Spójrz mi w oczy, 

Leah.  I  dokończ  swoje  kłamstwa.  Bo  wiem,  że 

kłamiesz! 

– 

A  skąd  ty  możesz  wiedzieć,  co  jest  prawdą,  a  co  wymysłem  wyobraźni? 

Przecież ciebie tam nie było. 

– Odpowiedz mi! – 

zażądał ostro. 

Podniosła głowę. Odsunął jej z policzka kosmyk włosów, a chociaż zrobił to 

delikatnie i czule, twarz miał kamienną. 

– 

Czekałam, bo tak bardzo chciałam, żebyś przyjechał i zabrał mnie ze sobą, 

jak obiecałeś. – Głos jej się załamywał. – Dopiero o świcie zdałam sobie sprawę, 

że nie przyjedziesz. I wtedy przysięgłam sobie, że już nigdy nie zaufam żadnemu 

mężczyźnie. I nigdy nie dopuszczę, aby ktokolwiek miał nade  mną taką władzę, 

jak  ty  miałeś.  I  nikomu  nie  dam  się  tak  zranić.  Teraz  ty  mi  zdradź  prawdę, 

dlaczego  nie  przyjechałeś?  Jakaż  to  siła  cię  odciągnęła,  że  nie  mogłeś  wrócić  i 

wyjaśnić? 

– Szeryf Lomax – 

oparł krótko. 

Przez długi czas nie mogła zrozumieć. 
– 

Wyjaśnij! – zażądała. Coś w niej drgnęło, rodził się prawdziwy niepokój. 

– 

Dość już tych wygłupów, Leah. Przestań łgać o czekaniu na mnie w szałasie, 

background image

o upale i patrzeniu n

a  księżyc.  Nic  takiego  nie  było.  Chociaż  ładnie  to 

uprawdopodobniłaś uwagą o cieknącym dachu. Bardzo patetyczna opowiastka. 

– Powiedz mi, co ma z tym wspólnego szeryf – 

nalegała. 

– 

Moja droga, pojechałem do szałasu, jak uzgodniliśmy. Ciebie tam nie było. 

A

le był szeryf i kilku jego ludzi. 

– 

Nie wierzę ci! 

– 

I  dobrze,  że  miał  ich  tylu,  trzeba  bowiem  było  sześciu,  żeby  mnie 

obezwładnić. W swojej żałosnej opowieści zapomniałaś o połamanych meblach i 

wybitym oknie. I o wyrwanych z zawiasów drzwiach. Owszem, załatwili mnie w 

końcu, ale nie przyszło im to łatwo. 

–  Sama nie wiem... – 

Usiłowała  sobie  przypomnieć,  czy  okna  były  wybite  i 

meble roztrzaskane. – 

Owszem, panował rozgardiasz... 

– 

Z pewnością byłaś tak zapatrzona w gwiazdy, że nie zauważyłaś – wtrącił, 

nie 

dając jej dokończyć. Uchwycił splot blond włosów i pociągnął ku sobie. Jego 

usta  znajdowały  się tuż nad  jej  ustami.  – A  może  nic nie  zauważyłaś,  ponieważ 

każde twoje słowo było kłamstwem. Przyznaj się! Nawet nie zajrzałaś do szałasu! 

– 

Byłam tam! – prawie krzyknęła. 

– 

Nie, moja droga. Tylko dwie osoby wiedziały o naszym spotkaniu. Ja i ty. Ja 

nie puściłem pary z ust. Ale skoro szeryf pojawił się tam zamiast ciebie, wniosek 

jest  prosty.  Zmieniłaś  zamiar.  A  ponieważ  bałaś  się  mojej  reakcji,  wypaplałaś 
wszystk

o tacie i poprosiłaś o pomoc w wyjściu z głupiej sytuacji. 

– 

Hunter, nie! Wcale tak nie było! 

– 

Nie było tak? No, to mi powiedz, czy gdybyśmy się tego popołudnia spotkali, 

odjechałabyś ze mną? No? – Wpijał w nią wzrok. – Odjechałabyś? 

Nigdy nie okłamywała go w przeszłości i nie miała zamiaru uczynić tego teraz. 

I to bez względu na skutki. 

– 

Nie. Nie pojechałabym z tobą – odparła. 

Zacisnął mocniej dłoń na jej ramieniu. Oczekiwała na wybuch, ale nie bała się. 

Wszystko  można  o  nim  powiedzieć,  ale  nie  to,  że  jest  zdolny  skrzywdzić  ją 

fizycznie. Puścił ją i wstał, jakby chciał się od niej odseparować. 

Wiedziała,  że  nie  pomogą  tu  żadne  wyjaśnienia,  ale  mimo  to  spróbowała, 

dotykając jednocześnie jego ramienia: 

– 

Był powód, dla którego nie mogłabym odjechać z tobą... 

– 

Wystarczy mi, coś powiedziała, Leah. – Patrzył na nią zimnym wzrokiem. – 

To już zresztą przeszłość. Tyle wody upłynęło od tego czasu. Twoje wyjaśnienia 

mnie nie interesują. 

background image

– 

No,  to  po  coś  przyjechał?  Żeby  rozszarpywać  rany  i  wzniecać  stare  żale? 

Twoje i moje... 

– 

Przyjechałem,  ponieważ  ważny  jest  dzień  dzisiejszy.  Ranczo  i  twoje 

ogłoszenie. 

– 

Nie położysz ręki na tym ranczu! Na mnie też nie – odparła z nową energią. – 

Zrezygnuj z dalszych prób i wynoś się. Nie mam zamiaru wychodzić za ciebie. Nie 
zrobi

łabym tego, nawet gdybyś był ostatnim mężczyzną na ziemi. 

– 

A kiedyż to ja ciebie o to prosiłem, najdroższa? – zakpił. 

– 

Myślałam, że skoro odpowiadasz na ogłoszenie... To sugerowało... – urwała 

zmieszana. 

– 

Co sugerowało? 

– 

Ze interesuje cię małżeństwo ze mną. Przecież pojawiłeś się w odpowiedzi na 

wyraźny anons... – Zaczęła się plątać. 

– 

Anons anonsem, ale żenić się nie miałem zamiaru. To pewne. Wiedziałem, że 

nie  dałabyś  takiego  ogłoszenia,  nie  będąc  w  bardzo  trudnej  sytuacji.  To  otwiera 

drogę  do  negocjacji.  Rozpocznijmy  więc  negocjacje,  Leah.  Jestem  gotów.  Chcę 

mieć to ranczo. I mam zamiar osiągnąć to, czego chcę. 

Wpatrywali  się  w  siebie  w  nieskończoność.  Nim  zebrała  myśli,  by  coś 

odpowiedzieć, usłyszała klakson samochodu przed domem. 

– 

Jeszcze jakiś kandydat? – spytał, zerkając ku oknu. 

Leah rozpoznała furgonetkę. Jej kierowca po raz wtóry nacisnął klakson. 
– 

Dzień  niespodzianek  –  mruknęła  pod  nosem.  –  Nieprzyjemnych 

niespodzianek. 

Podeszła do ściany, gdzie Hunter zostawił jej dubeltówkę, i zaczęła ją ładować 

nabojami z pudełka leżącego na półce. 

– 

Co tu się dzieje, Leah? – spytał Hunter, nasadzając kapelusz na głowę. – Kim 

jest ten milusiński, na którego chcesz zapolować? 

– Brygadzista rancza Circle P. 
– Circle P? To nazwa rancza? 
–  Tak, to nowe ranc

zo.  A  właściwie  jedyne  ranczo  oprócz  nas.  Należy  do 

Konsorcjum Lyon. A to są bardzo niemili ludzie. I bardzo cię proszę, nie wtrącaj 

się. To nie twoja sprawa. 

Miał  taką  minę,  jakby  chciał  zakwestionować  powyższe  twierdzenie.  Skinął 

jednak głową i wraz z nią wyszedł na ganek. Oparł się o słup i opuścił kapelusz na 

nos.  Leah  zadowolona,  że  Hunter  spełnia  jej  prośbę,  w  każdym  razie  pozornie, 

podeszła bliżej do furgonetki. 

background image

Buli Jones stał oparty niedbale o drzwi pojazdu, którym wjechał w sam środek 

kwiatowego g

azonu. Przez minione trzy tygodnie babcia Rose pracowała nad nim 

od świtu do nocy, pieląc, sadząc i przesadzając. 

– 

Dobre  popołudnie,  panno  Hampton  –  odezwał  się  Jones,  szczerząc  zęby, 

między którymi trzymał niedopałek cygara. 

– 

Zjeżdżaj z mojego rancza, ty złodziejski grzechotniku! – wykrzyknęła Leah. 

– 

Już zmiataj, bo wezwę szeryfa! 

– 

Panienka jest w złym humorze – odparł Jones. – A niech sobie pani wzywa 

szeryfa, panno Hampton, jeśli tego pragnie serce. Ale pani wie i ja wiem, że szeryf 
nie przyjedzie. O

n już ma po uszy pani ciągłych telefonów i skarg. 

To  był  fakt.  Nie  mogła  zaprzeczyć.  Podniosła  dubeltówkę,  celując  poniżej 

srebrnej klamry pasa Jonesa. 

– 

Wyszczekuj,  zdrajco,  co  masz  do  wyszczekania  i  zmiataj,  bo  ci  uszkodzę 

parę żywotnych części ciała. 

Bu

li Jones nie wydawał się przejęty groźbą. Wprost przeciwnie, roześmiał się 

rozbawiony. Ruchem głowy wskazał na Huntera. 

– 

Ten facet to pani fatygant? Jakoś nie ma wiele do powiedzenia. 

– 

Jeszcze zdążę – odparł Hunter i obdarzył Bulla zimnym uśmiechem. 

Leah 

była nieprzyjemnie zaskoczona. Jeśli Jones uznał Huntera za fatyganta, to 

znaczy, że wiedział o ogłoszeniu. Ale... jak i skąd? Nim obaj  mężczyźni zdołali 

wymienić dalsze uprzejmości, grożące awanturą, odezwała się: 

– 

A co, pan w tej sprawie przyjechał? Ogłoszenia? 

– 

Między  innymi,  między  innymi,  nawet  poważnie  rozważałem  sprawę.  Ale 

sobie pomyślałem, że nie będę się podobał. 

– 

Dobrze pan pomyślał – odpowiedziała. 

– 

Jest jeszcze jedna taka mała sprawa... – Przerwał, by wskrzesić niedopałek 

cygara i podrażnić ją. Dopiął celu. 

– No dalej, o co chodzi? 
– 

Ale się panience śpieszy! Chce pani usłyszeć? Dobra, więc prosto z mostu. 

Przyjechałem z przyjazną radą. 

– 

Przyjazną? 

– 

No, bo przyjazny ze mnie człowiek. – Zrobił ku niej parę kroków. – Da mi 

pani szansę, to zobaczy, jaki jestem przyjazny. 

Nie  wiadomo,  czy  powodem  był  lekki  ruch  dubeltówki,  czy  też  może 

podniesienie głowy przez Huntera, dość, że Jones znieruchomiał. Leah zerknęła na 

Huntera i poznała powód nagłego lęku Jonesa. 

background image

Zawsze  fascynowały  ją  oczy  Huntera,  chwilami  stawały  się  czarne  jak  noc, 

nieprzejrzyste  i  zimne,  by  następnie  rozgorzeć  namiętnością  i  ogniem.  Teraz 

płonęły  groźbą,  onieśmielając  wręcz  każdego,  kto  w  nie  spojrzał.  Jeszcze  nigdy 

takiego spojrzenia u Huntera nie widziała. 

Spojrzenie uzupełniły słowa, spokojne, wypowiedziane niemalże cicho: 
– 

Jeśli masz coś do powiedzenia, to gadaj szybko. Przyjaźnie ci proponuję. 

Buli Jones spoglądał na Huntera z nienawiścią. 
– 

Konsorcjum Lyon ma już dość zabawy w kotka i myszkę. – Spojrzał na Leah. 

– Wezwane 

są do pomocy ogary. 

– 

Już się trzęsę ze strachu – odparła Leah. 

Jones wyjął z ust niedopałek cygara, rzucił go na ziemię i zgniótł obcasem w 

samiutkim środku kępy begonii. 

– 

Zatrzęsie  się,  panienka,  zatrzęsie.  Z  tego,  co  usłyszałem,  jeden  ogar  jest 

twardy. Nie da pani szansy. 

Była przestraszona, ale zdecydowana nie okazywać strachu. 
– 

Słyszę te bajdy od roku i jakoś sobie radzę – odburknęła. 

– 

Bo dotychczas to była tylko zabawa. 

Ogarnęła ją ogromna pokusa pociągnięcia za spust. 
– 

Zabawą  nazywacie  zanieczyszczanie  studni,  zwalanie  ogrodzeń  i  płoszenie 

bydła? 

– 

Tak, panienko, to była taka sobie zabawa. Skończyło się. Ostrzegam. Po to 

przyjechałem. 

Przespacerował się po klombie babci i wsiadł do furgonetki. Silnik hałaśliwie 

zaskoczył.  Jones  odjechał,  pozostawiając  za  sobą  zapach  spalin  i  kłęby  pyłu. 

Patrzyli za nim w milczeniu, aż zniknął za zakrętem polnej drogi. Potem została 

już tylko chmurka kurzu, w którą Leah wpatrywała się jak zafascynowana. 

Hunter wyjął z jej rąk dubeltówkę i oparł o sztachetki ganku. 
– 

Hm, widzę, że zapomniałaś mi o czymś powiedzieć? 

– 

Mogłam opuścić parę szczegółów. Nie doszliśmy jeszcze do tego w naszej 

rozmowie. Zresztą to nie twoja sprawa. 

– 

A  ja  uważam,  że  moja.  Wejdźmy  więc  i  porozmawiajmy  o  owych 

szczegółach. 

– Nie! – 

zaparła się. 

Titus T. , potem Buli, teraz znowu Hunter. Co za dzień! 
– 

Wiesz dobrze, że już nie mamy o czym mówić. Ty chcesz rancza, a ja ci go 

nie  dam.  Nawet  gdybyś  był  skłonny  akceptować  warunki  mojego  ogłoszenia...  i 

background image

chciał się ze mną ożenić, to ja ciebie nie przyjmę. Jak śmiałeś w ogóle pomyśleć, 

że mogłabym być skłonna... zaoferować ci stanowisko? 

– 

Stanowisko? Myślałem, że szukasz męża. 

– 

Tak, to prawda, ale skoro nie jesteś zainteresowany... 

– 

Usiłując ukryć rozczarowanie, mruknęła: – Możesz już sobie jechać. 

– 

Nie  bardzo.  Nie  skończyliśmy  jeszcze  rozmowy.  Skończymy,  pojadę. 

Powiedzmy, że zgłaszam moją kandydaturę. Na „stanowisko”, jak to nazywasz... 

– 

Możesz  o  tym  zapomnieć.  Brak  ci  kwalifikacji.  Uważam  rozmowę  za 

skończoną. 

– 

Stanowczo  protestuję,  odpowiadam wszystkim warunkom wymienionym w 

ogłoszeniu. 

Nie  miała  ochoty  powtarzać  w  kółko  tej  samej  rozmowy,  ale  nie  widziała 

sposobu  jej  zakończenia,  chyba  że  z  dubeltówką  w  ręku.  Tego  jednak  także  nie 

chciała powtarzać. Zwłaszcza że niezbyt powiodło się jej za pierwszym razem. 

– Skoro tak twierdzisz, udowodnij to! – 

rzuciła wyzwanie. 

– 

Egzamin,  Leah?  Niezbyt  to  rozsądne,  gdyż  jeśli  egzamin  zdam,  to  już  nie 

będziesz miała przeciwko mnie żadnych argumentów. – Przesunął kapelusz na bok 

głowy  i  podrapał  się  za uchem. –  Żebym  niczego  nie  opuścił...  Po  pierwsze: 

poszukujesz mężczyzny w granicach wieku od dwudziestu pięciu do czterdziestu 

pięciu lat. No, w tym punkcie nie mamy żadnego problemu. 

– 

Powinieneś uważniej czytać ogłoszenia, Hunter. Ten człowiek ma mieć miłe 

obejście i naturalną łagodność. Brak ci zarówno jednego, jak i drugiego. 

– 

Szkoda,  że  masz  taką  krótką  pamięć.  –  Wprost  przebijał  ją  tym  swoim 

spojrzeniem. 

Kusiło ją, żeby w tej sprawie ustąpić, ale... 
– 

Wszystko dobrze pamiętam. W ogłoszeniu jest również jak byk napisane, że 

kandydat musi chcieć stałego związku. 

– 

Obrzuciła go krytycznym spojrzeniem. – Czyżbyś się wreszcie ustatkował? 

– 

Jeszcze  niezupełnie,  ale  nad  tym  pracuję.  I  gdyby  powstały  sprzyjające 

okoliczności,  to  kto  wie?  Ale  weźmy  drugi  punkt.  Doświadczenie  ranczerskie. 

Czyżbyś cokolwiek kwestionowała? 

Potrząsnęła głową. Nie było się o co kłócić. 
– 

Spełniasz  wszystkie  warunki  wymienione  w  drugim  punkcie.  Muszę  to 

szczerze przyznać. 

– 

Zanim skończymy rozmowę, przyznasz szczerze dużo więcej. – Krzywo się 

uśmiechnął.  –  Przejdźmy  do  trzeciego  punktu.  Radzenie  sobie  w  biznesie  i 

background image

umiejętność  postępowania  z  tępogłowymi  dyrektorami  banku.  Hmm...  Tym 

ostatnim warunkiem zupełnie się odsłoniłaś... 

W  jego  zachowaniu  coś  zaczęło  ją  niepokoić.  Zupełnie,  jakby  traktował  to 

wszystko jak zabawę, grę. I jakby wiedział, że już ją wygrał. Ale przecież ona nie 

uczestniczyła świadomie w żadnej grze... Uśmiech jego stał się drapieżny. 

– 

Jesteś w poważnych finansowych tarapatach. Co do tego nie ma wątpliwości. 

A ban

k  nie  chce  ci  udzielić  pożyczki,  jeśli  nie  zagwarantuje  jej  męskie 

kierownictwo ranczem. tak? 

–  Ano tak – 

przyznała.  –  Ale  męskie  kierownictwo  w  żadnym  wypadku  nie 

oznacza ciebie. Koniec rozmowy. 

– 

O  nie,  moja  miła!  Nie  ma  w  kraju  takiego  banku,  który  nie  udzieliłby  mi 

pożyczki. 

– 

A od kiedyż to? 

Zbliżył  się,  zmuszając  ją  do  zrobienia  kroku  do  tyłu,  tak  że  aż  wpadła  na 

sztachetki ganku. 

– 

Minęło osiem lat, Leah. W tym czasie wiele się wydarzyło. Już nie jestem 

biednym kowbojem. Jestem ci potrzebny. I wkrótc

e, bardzo szybko, udowodnię ci 

to. 

– 

Wcale  cię  nie  potrzebuję!  –  zaprzeczyła  gorąco.  –  Nigdy  nie  będę 

potrzebowała! 

– 

Będziesz,  będziesz,  moja  droga.  –  Przedziwne.  Słowa  brzmiały  groźnie, 

stanowczo,  miały  dźwięk  stali,  a  jednocześnie  wypowiadał  je  łagodnie, niemal 
pieszczotliwie.  –  Beze mnie bowiem nie otrzymasz z banku nawet grosza. 
Gwarantuję to. I jutro się o tym dowiesz. 

– Bajki! – 

Usiłowała zlekceważyć groźbę. 

– 

To nie bajki. Będziesz miała dowód czarno na białym. – Zbliżył twarz, jego 

usta znowu były tuż nad jej ustami. – No i co, mam wszystkie kwalifikacje? 

– 

Niezupełnie, wykręciłeś się, jeśli idzie o łagodność charakteru, a ponieważ 

był to jeden z warunków, muszę odmówić... 

– 

A ja będę nadal nalegał. W świecie interesów wszelkie negocjacje zakładają 

możliwość  kompromisu.  Będziesz  musiała  pójść  na  kompromis  w  sprawie 

łagodności charakteru... 

– 

A jakiż to miałby być kompromis? 

– 

Przy odrobinie sprytu w negocjacjach nie będę musiał z niczego ustępować. 

Zostanę taki, jakim  jestem.  Ale tak przy  okazji, powiedz mi, Leah, dlaczego nie 

sprzedałaś rancza? 

background image

Niespokojnie przestąpiła z nogi na nogę. 
– 

Chyba łatwo odgadnąć. Ranczo Hampton należało do naszej rodziny od... 

– 

Wiem, wiem. Od pokoleń. Twój ojciec wbijał mi to w głowę, podkreślając 

jednocześnie,  że  nie  pozwoli,  by  ranczo  czy  jego  córka  wpadli  w  łapy  jakiegoś 

przybłędy bez grosza przy duszy, zwykłego kundla, którego rodowód sięga jedynie 

domu sierot, gdzie go ktoś podrzucił. 

– 

On ci to powiedział? – Była zaszokowana. 

– 

Dokładnie  tak.  Ale  nie  o  to  teraz  idzie.  Nie  masz  żadnych  szans,  Leah. 

Uzyskałem  informację,  że  albo  sprzedasz  ranczo,  albo  zbankrutujesz.  Jeśli 

zdecydujesz  się  sprzedać,  to  będziesz  miała  dość  pieniędzy,  by  urządzić  sobie 

wygodne życie. 

– 

Mam jeszcze jedną szansę – odparła dumnie. 

– 

Ogłoszenie? 

– 

Nie patrz tak na mnie. Nie jest to taki głupi pomysł, jak ci się wydaje. Bank 

udzieli  mi  pożyczki,  jeśli  będę  miała  męża,  ranczera-biznesmena. Tak mi 
obiecano. 

– Obiecano? 
– 

Nie na piśmie, ale ustnie. Conrad Michaels decyduje o udzielaniu kredytów, a 

jest  starym  przyjacielem  rodziny.  I  chociaż  wiele  nie  mógł  dla  nas  zrobić  w 

przeszłości, teraz zbadał dokładnie sytuację rancza i doszedł do wniosku, że uda 

się usprawnić operacje i zwiększyć dochody. On jest nieco konserwatywny... Ale 

to  on  właśnie  podsunął  mi  pomysł  zamążpójścia.  Powiedział,  że  jeśli  wyjdę  za 

mąż, to on przekona radę banku do udzielenia mi kredytu... 

– 

Powiadasz,  że  ten  Michaels  polecił  ci  dać  do  gazety  ogłoszenie,  że 

poszukujesz męża, a tyś się nabrała na ten idiotyczny pomysł? – spytał wściekły. 

– 

Pomysł wcale nie jest taki idiotyczny – zaprotestowała. 

– 

To jest bardzo praktyczne rozwiązanie. Conrad je zasugerował i powiedział, 

że wtedy przepchnie sprawę pożyczki. 

– 

On to zasugerował! Jako twój finansowy doradca?! 

– 

Nie potrafił ukryć oburzenia. – Czy nie pomyślałaś, w jakie możesz wpaść 

kłopoty?  Rada  nadzorcza  może  mieć  inne  zdanie  niż  Michaels  i  nadal  będzie 

odmawiała pożyczki. I co wtedy? Zostaniesz bankrutem, mając za męża jakiegoś 

typa, który zagarnie, co będzie mógł, i zostawi cię na lodzie. 

– 

Tak jak już to raz zrobiłeś ty? 

– 

Nie  zaczynaj  czegoś,  czego  nie  potrafisz  dokończyć,  Leah.  Nie  ja  cię 

zostawiłem.  Teraz  mówię  ci  tylko,  że  jeśli  wyjdziesz  za  mąż  za  pierwszego 

background image

lepszego,  który  zgłosi  się  na  twoje  ogłoszenie,  to  nic  nie  zyskasz,  a  możesz 

wszystko stracić. 

– 

Mylisz się. Ufam słowu Conrada. On mi załatwi tę pożyczkę. 

Hunter patrzył sceptycznie, ale dalej już jej nie przekonywał. 
– 

I on ci napisał to ogłoszenie? 

– 

To  ja  sama  je  ułożyłam.  Chodziło  mi  o  szybki rezultat i wyeliminowanie 

nieodpowiednich  kandydatów.  Odpowiedziało  wielu...  I  owszem,  nawet 

odpowiadają warunkom... 

– 

O „łagodnym charakterze”? Cha, cha! I czułych, co? 

– 

Nic  mnie  nie  obchodzi,  co  o  tym  myślisz.  Najważniejsza  jest  aprobata 

Conrada. 

– 

O tak, jestem pewien, że twój przyjaciel, Conrad, dopilnuje i sprawdzi, czy 

wybraniec  jest  kwalifikowanym  ranczerem  i  biznesmenem.  Ale  czy  również 

sprawdzi, jakie ma kwalifikacje na męża i kochanka? Kto ma tego dopilnować? A 

skoro już jesteśmy przy tym temacie... – zaczął mówić uwodzicielskim tonem, nie 

tracąc  nic  z  ostrożności  –  to  moim  zdaniem  „łagodny  charakter”  w  łóżku 

doprowadzi cię do łez... 

Zrobiła się czerwona jak piwonia. Była na siebie wściekła. 
– To najmniejsze zmartwienie. 
– 

Święta racja, gdyż idylla będzie krótkotrwała. Jednorazówka. – Kiwał głową. 

– 

Tak postrzegasz małżeńskie życie? Sterylne partnerstwo z mężczyzną, który cię 

nic nie obchodzi? 

Powróciły  wspomnienia błękitu nieba, a  pod nim ich dwoje spacerujących w 

uścisku, dokoła porozrzucane części garderoby, ich nagość przesłonięta sięgającą 

głów trawą. Stłamsiła w sobie ten obraz. Nie czas na romantyczne wspominki czy 

emocjonalne  rozważania,  gdy  idzie  o  ranczo  i  jego  przyszłość.  Ranczo  trzeba 

ocalić! To jest w tej chwili najważniejsze. A tamte smętne i ulotne wspomnienia... 

Chociaż już nie tak bolesne, jak dawniej... Jak jeszcze przed półgodziną... 

– 

Conrad obiecał mi – upierała się. – I mam zamiar skorzystać z jego rady. Nic 

nie  zmieni  mojej  decyzji  poślubienia  pierwszego  kwalifikowanego  kandydata, 
który przekroczy te progi. Koniec dyskusji. 

– 

No,  to  coś  ci  powiem,  Leah.  To  ja  jestem  pierwszym  kwalifikowanym 

mężczyzną,  który  je  przekroczył.  Pierwszym  i  ostatnim.  –  Wyciągnął  z  kieszeni 

wizytówkę. – Przeczytaj i dowiesz się, przeciwko czemu chcesz walczyć. 

– 

To ja ci powiem, przeciwko czemu ty chcesz walczyć. – Może ten argument 

go  zniechęci,  pomyślała.  –  To Konsorcjum Lyon chce mojej ziemi. I zrobi 

background image

wszystko, żeby ją mieć. Zastosuje najwstrętniejsze metody. Poznałeś Bulla Jonesa. 

Przekupił wielu moich pracowników. Nie żartowałam, mówiąc o zwalaniu płotów, 

zanieczyszczaniu  studni  i  płoszeniu  stad.  Człowiek,  za  którego  wyjdę,  będzie 

musiał  temu  wszystkiemu  stawić  czoło.  –  Podparła  się  pod  boki.  –  No i co, 
Hunter? Teraz, kiedy znasz wszystkie szczeg

óły,  pewno  zrzednie  ci  mina  i 

wyniesiesz się z rancza i z mojego życia? I to raz na zawsze. 

Niespodziewanie pochwycił ją za łokcie i przyciągnął ku sobie. Uczynił to tak 

gwałtownie, że zaparło jej dech. 

– 

Nie groź mi niczym, Leah. Będziesz tego żałowała. I powiedz mi prawdę: czy 

rzeczywiście  oni  to  wszystko  robią,  czy  jest  to  jeszcze  jedna  wymyślona  przez 
ciebie powiastka? 

Tym razem nie próbowała się wyswobodzić z jego uścisku. Nie miało to sensu 

wobec jego siły. A poza tym... było jej z tym dobrze. 

– 

To nie żadna powiastka. Nigdy cię nie okłamałam. I nie będę kłamać. Zresztą 

dzisiaj sam słyszałeś. Spytaj mojego brygadzistę. Patrick ci wszystko powie. Jego 

nie udało się im przekupić. 

Oczy Huntera rozbłysły tłumionym gniewem. Bez słowa schował do kieszeni 

bilet wizytowy, którego nie przyjęła. Nadal jej nie puszczał. 

– 

Mówisz poważnie? 

– 

Śmiertelnie poważnie. 

– 

I jesteś gotowa wyjść za mąż, ryzykując utratę rancza? 

– 

Tak postanowiłam. 

– Wobec tego nie masz wyboru. 
– 

Powiedziałam ci już, że nie sprzedam ziemi – odparła. 

– 

Wiem, że nie sprzedasz. I dlatego wyjdziesz za mnie. 

Gdyby jej nie trzymał tak mocno, upadłaby na ziemię, gdyż ugięły się pod nią 

kolana. 

– 

Coś ty powiedział? – spytała słabiutkim głosem. 

– 

Dobrze słyszałaś. Ożenię się z tobą i załatwię ten kredyt. 

Kręciło  się  jej  w  głowie.  Zaskoczona  patrzyła  na  zdeterminowaną  twarz 

mężczyzny. 

– 

Przecież... powiedziałeś, że nie chcesz się ze mną ożenić? 

– 

To nie leżało w moim pierwotnym zamiarze,  masz rację. Ale dochodzę do 

wniosku, że to niezły pomysł. Dlaczego nie? 

– 

Jest to najbardziej obraźliwa propozycja, jaka mogła mnie spotkać w życiu. 

– 

Pod tym względem możesz na mnie liczyć. Jestem niezawodny w składaniu 

background image

podobnie uwłaczających propozycji. 

– 

Nie radziłabym – odparła – jeśli nie chcesz zniweczyć szans przyjęcia przeze 

mnie tej pierwszej. 

Skinął  głową,  chociaż  nie  wiedziała,  czy  tym  samym  tylko  przyjmował  do 

wiadomości jej słowa, czy też je akceptował. 

Nastąpiła  długa  cisza  wypełniona  bezgłośną  walką  dwu  indywidualności. 

Wpatrywali  się  w  siebie  jak  dwa  dzikie  zwierzęta  gotowe  do  skoku.  Pierwsza 

spuściła wzrok Leah. 

– 

Twoją  ostatnią  uwagę  rozumiem  jako  akceptację  mojej  propozycji  – 

powiedział Hunter. 

– 

Nic takiego nie powiedziałam... – Chciała zyskać czas na zastanowienie się. 

Ale  co  jej  pomoże  zastanawianie?  Była  zmęczona,  wyczerpana,  u  kresu  sił.  Nie 

mogła  się  skupić.  Łaknęła  spokoju  i  samotności,  żeby  wszystko  przemyśleć, 

ułożyć sobie w głowie poszczególne elementy... Podejrzewała, że Hunter nie da jej 
potrzebnego czasu. – A co z bankiem? – 

spytała. – Możesz mi zagwarantować tę 

pożyczkę? 

– 

Owszem.  Mam  pewien  wpływ  na  bankową  decyzję.  Już  nie  jestem  tym 

kundlem sprzed ośmiu lat. 

– 

Nie  dręcz  mnie.  To  nie  ja  powiedziałam.  Ja  miałabym  coś  podobnego 

myśleć?  W  ogóle  rozumować  w  takich  kategoriach  o  człowieku, którego do 

szaleństwa... – ugryzła się w język. – A jeśli mój ojciec coś podobnego wymyślił, 

to bardzo źle zrobił. – Wzruszyła ramionami. 

– 

A więc to twoja ostateczna decyzja, Leah? 

Tym  razem  usiłowała  się  wyrwać  i  uwolnić  z  jego  uścisku.  Podobnie  jak 

poprzednio, bez skutku. 

– 

Po co ten pośpiech? 

Jego  dotyk  złagodniał,  stał  się  bardziej  kojący  niż  powstrzymujący. 

Kontrastował z ostrym tonem zadanego przed chwilą pytania. Czyżby myślał, że 

złudzenie  tkliwości  wpłynie  na  jej  decyzję?  Jeśli  tak,  to  wkrótce  odkryje,  że  się 
myli. 

– 

Daję  ci  dwadzieścia  cztery  godziny  na  podjęcie  ostatecznej  decyzji.  I  nie 

chcę, żeby w tym czasie pętali się tu jacyś inni i wtykali nos w nie swój interes. 

Interes  jest  mój.  Masz  do  wyboru:  sprzedać  ranczo  albo  wyjść  za  mnie.  Znam 

sytuację. Jesteś u kresu. Bez pożyczki bankructwo. Beze mnie nie ma pożyczki. 

– 

Nie wierzę ci! 

– 

Uwierzysz. Uwierzysz, kiedy ci powiedzą w banku, że jedynym ratunkiem 

background image

jest małżeństwo ze mną. 

– 

To mi powiedzą w banku? A skąd ty możesz taką rzecz wiedzieć? 

– 

Czeka cię jeszcze parę niespodzianek w życiu. 

– 

Co się z tobą stało, Hunter? Jak tyś się strasznie zmienił! Mogło ci braknąć 

łagodności, ale litość nad bożymi istotami stawiałeś na pierwszym miejscu. 

– 

Tak, zmieniłem się. Pierwsze miejsce zajęło inne uczucie. Zostawmy to. A 

więc decyzja w twoich rękach, ale żeby ci pomóc zdecydować... 

Widziała, do czego zmierza, zobaczyła namiętny błysk w jego spojrzeniu. Była 

oburzona na siebie, że podała mu usta do pocałunku. Przecież taki pocałunek nic 
nie znaczy, 

usprawiedliwiała  się  w  duchu.  Wiedziała  jednak,  że  się  okłamuje. 

Podczas  pocałunku  przed  godziną  stwierdziła,  że  reaguje  na  dotyk  ust  Huntera 

podobnie jak przed ośmiu laty... 

A teraz podała mu usta, ponieważ chciała sprawdzić, czy przed godziną się nie 

myl

iła,  i  mieć  okazję  do  podumania  nad  złożonością  ludzkiej  natury.  Czuła,  że 

jego dotyk budzi ją do życia i przyspiesza bicie serca, pozwalając doświadczyć raz 

jeszcze cząstki tego, co ich łączyło przed ośmiu laty. Pocałunek trwał wieczność. 
Nie tylko ona, a

le  i  Hunter  rozsmakował  się  w  nim,  sycił  ogarniające  go 

pożądanie... 

Przecież to tylko złudzenie. On chce zagarnąć ranczo i wykorzysta w tym celu 

wszystkie środki. Za cenę ziemi nie tylko ją uwiedzie, a nawet się z nią ożeni. Nie 

wolno o tym zapominać. 

– I 

sądzisz, że małżeństwo wszystko pozwoli załatwić? 

– 

Oczywiście – odparł. 

– Nie pozostawiasz mi wielkiego wyboru. 
– Owszem, masz wybór. Ja nim jestem. 
Odsunął  ją  od  siebie.  Spojrzenie  znów  miał  odległe  i  dziwnie  obce.  W  tej 

chwili go nienawidziła. Za to, że swoją obecnością sprawił, iż go pożądała. Także 

za to, że przywołał przeszłość, którą tak bardzo chciała pogrzebać. Ale najbardziej 

za  to,  że  tak  łatwo  potrafił  się  zmieniać.  W  jednej  chwili  gorejący  kochanek,  w 

następnej – głaz. Ona nie potrafiła tak rozkazywać uczuciom. 

– 

Dwadzieścia cztery godziny, Leah! – I po tych słowach zawrócił na pięcie, 

wsiadł na konia i odjechał. 

A ona długo za nim patrzyła. Stała na ganku niezdolna ruszyć ręką, niezdolna 

myśleć. Wreszcie opuściła głowę, a z oczu polały się łzy. Twarz zasłoniła dłońmi i 

cichutko łkała. 

 

background image

Rozdział 3 

 
Hunter wszedł do gabinetu i usiadł za biurkiem, kładąc teczkę koło siebie na 

blacie. 

Rozległo się dyskretne pukanie i przez boczne drzwi wsunął głowę najbliższy 

jego współpracownik, Kevin Anderson. 

– 

Można? – spytał i otrzymując potwierdzenie, wszedł. – Jak poszło? Zgodziła 

się sprzedać? 

– 

Jeszcze  nie.  Ale  tak  czy  inaczej,  będę  je  miał  –  odparł  Hunter,  otwierając 

teczkę  i  wyjmując  z  niej  plik  akt.  –  Dlaczegoś  mi  nic  nie  powiedział  o  Bullu 
Jonesie i jego wyczynach? – 

Twarz Huntera wyrażała duże niezadowolenie. 

–  Bulla Jonesa, brygadzisty? – 

Kevin  zawahał  się  i  wzruszając  ramionami, 

odparł: – Nie sądziłem, że to jest takie ważne. 

– 

To jest cholernie ważne... Decyzje podejmuję ja, a nie ty!  – Hunter mówił 

znacznie ostrzej, niż zamierzał. 

– 

Przepraszam, szefie, to się już nie powtórzy – pospieszył z właściwą reakcją 

podwładny. I dodał z nutą ciekawości w głosie: – Wnoszę, że go pan poznał? 

– W pewnym sensie. 
– 

Czy on wiedział, z kim rozmawia? 

Hunter nie o

d  razu  odpowiedział.  Wstał  i  podszedł  do  okna,  wpatrzył  się  w 

panoramę  Houston.  Wilgotne  powietrze  znad  Zatoki  Meksykańskiej  drgało, 

zapowiadając kolejną falę teksańskich upałów. 

– 

Nie. Nie wiedział i nie próbowałem mu tego ujawnić. 

– To chyba dobrze. Co p

an chce, żeby z nim teraz zrobić? 

– 

Chwilowo nic. Może w przyszłości podejmę jakieś kroki. 

– Tak jest, szefie. 
– Jest jeszcze jedna sprawa... 
– 

Słucham, szefie? 

– 

Mam być o wszystkim informowany. Absolutnie o wszystkim. Drobiazg czy 

nie drobiazg. Nie chcę być zaskakiwany tak jak z Jonesem. 

–  Tak jest, szefie. I przepraszam jeszcze raz za Jonesa. – 

Kevin skłonił  się i 

umknął do sekretariatu. 

Hunter  wrócił  za  biurko,  otworzył  papierową  obwolutę  z  napisem  „Ranczo 

Hampton”  i  zaczął  przerzucać  jej  zawartość.  Były tam listy, prawnicze opinie i 

spięte  spinaczem  fotografie.  Z  tych  ostatnich  wybrał  dwie:  Leah  w  wieku  lat 

background image

osiemnastu i Leah przed miesiącem. Przypatrując się tej ostatniej, poczuł dziwny 

ucisk  w  gardle  i  wielkie  pożądanie.  Nagle  zapragnął  jej  typowym  samczym 

uczuciem, nie uznającym sprzeciwu i przeszkód. Chciał przeczesywać palcami te 

jedwabiste włosy, tulić to ciało, zespolić się z nim. Marzył. 

Już niedługo, obiecywał sobie. Już bardzo niedługo! Odłożył fotografię. 
 
  – 

Musimy porozmawiać – obwieściła następnego ranka babcia Rose, stawiając 

przed Leah porcelanowy kubek. I bynajmniej nie czyniąc tego delikatnie. 

Leah  zdusiła  w  sobie  jęk,  ale  zamknęła  oczy.  Tej  nocy  w  ogóle  nie  spała  i 

ledwo  mogła  ścierpieć  uparcie  jaskrawe  słońce,  nie  mówiąc  już  o  upartych 
babkach. 

– 

Jeśli chcesz mówić o Hunterze, to nie chcę o nim słyszeć. 

– 

Właśnie o Hunterze. 

– 

No to nie chcę słyszeć. 

– 

Aleś  uparta!  Muszę  ci  coś  wyznać,  a  ty  wysłuchasz  każdego  słowa  jak 

ewangelii, nawet gdybym miała przydusić cię do ziemi i do końca trzymać. 

Obraz  ważącej  niewiele  ponad  czterdzieści  kilogramów  drobniutkiej  babci, 

która rzuca rosłą wnuczką o ziemię, był tak zabawny, że Leah się uśmiechnęła. 

– 

Już  dobrze, dobrze,  ale porozmawiajmy  przez pięć  minut o pogodzie, póki 

nie wypiję kawy i nie oprzytomnieję. 

– 

Robi  się  gorąco,  jest  już  blisko  trzydzieści  w  cieniu.  Wypijaj  szybko  i 

zaczynamy. 

Babcia  Rose  wpatrywała  się  w  Leah  z  lekka  przekrwionymi  wyblakłymi 

oczami.  Po  prostu  wświdrowywała  się  w  nią.  Te  niegdyś  niebieskie  oczy  i  upór 

były  jedynymi  znamionami  podobieństwa  babki  i  wnuczki.  Na  nieszczęście  dla 

wnuczki upór babki był absolutny i dotyczył wszystkiego. Leah jeszcze nigdy z nią 

nie  wygrała  i  nic  nie  zapowiadało,  aby  zbliżał  się  dzień  jej  zwycięstwa,  a  tym 

samym porażki Rose. 

– Co znowu z Hunterem? – 

spytała niechętnie. 

– 

To, co on wczoraj powiedział o szeryfie, to prawda – zaczęła babka. 

– 

Tyś słyszała naszą rozmowę? Podsłuchiwałaś? 

– 

Słyszałam i podsłuchiwałam. I wcale się tego nie wstydzę. Wstyd mi tylko, 

że przed ośmiu laty byłam bardziej lojalna wobec twego ojca niż wobec ciebie. – 

Obracała złotą obrączkę na kościstym palcu, co było objawem jej wzburzenia. 

– 

To ty powiedziałaś ojcu, że zamierzam uciec z Hunterem! 

– 

Leah powoli zaczynała rozumieć, co się wydarzyło. Jedyna osoba, której się 

background image

w

tedy  zwierzyła,  siedziała  teraz  po  drugiej  stronie  stołu  i  spoglądała  swym 

przenikliwym wzrokiem. 

– 

Tak. Powtórzyłam twojemu ojcu – potwierdziła Rose. 

– 

Uczyniłam to, ponieważ... nie chciałam, abyś odeszła z domu. Mój egoizm. 

– 

Ale przecież ja cię zapewniłam, że tego nie zrobię! 

Leah wstała i, aby ukryć zakłopotanie, długo nalewała sobie kawy. 

Powiedziała wówczas o wszystkim Rose, gdyż nie umiałaby bez słowa opuścić 

kobiety, która zastępowała jej matkę, kochała ją i wychowywała. Leah nie mogła 

przecież  przewidzieć  tego,  iż  babka  wyzna  jej,  że  ojciec  umiera  na  raka. 

Dowiedziawszy się o tym, już nie miała wyboru. Musiała poświęcić swoje plany. 

Nie wolno jej było opuszczać ojca, bez względu na to, jak bardzo pragnęła być z 
Hunterem. 

– 

Przecież ci powiedziałam, babciu, że spotkam się z Hunterem, powiem mu 

wszystko o ojcu... i poproszę, żeby poczekał... żeby wrócił po... po... – Była bliska 

płaczu. 

– 

Być może Hunter zgodziłby się na to. – Stara kobieta wzruszyła ramionami. – 

Ale nie mogłam na to liczyć. Na to, że pojedzie i zostawi ciebie. – Westchnęła. – 

Słuchaj mnie, dziecko, mówię ci to wszystko dlatego, że podjęłam teraz decyzję. 

Postanowiłam, że powinnaś wyjść za Huntera. 

– 

Chyba się przesłyszałam... tyś postanowiła!? – Leah osłupiała. 

– 

Nie jesteś głucha i dobrze słyszałaś. Powinnaś wyjść za Huntera. 

– Ale... dlaczego? 
–  Dlatego...  – 

Rosę  podniosła  głowę  i  wyznała:  –  Ponieważ  wcześnie  rano 

miałam telefon od Conrada Michaelsa... 

– 

Czego chciał? 

– 

Oficjalnie  zawiadomić  o  przejściu  na  emeryturę.  Nieoficjalnie,  żeby 

powiedzieć,  iż  nie  będzie  mógł  pomóc  ci  w  otrzymaniu  pożyczki.  I  że  bank 

pożyczki nie udzieli. 

– To sprawka Huntera! – 

wykrzyknęła Leah. 

– 

To samo i ja pomyślałam – odezwała się Rose. – Ale skąd on by miał takie 

chody? Żeby w dodatku wymusić przejście na emeryturę Conrada? 

– 

Kto  wie.  Jeśli  jednak  Hunter  jest  taki  bezwzględny,  a  ty  również  go 

podejrzewasz  o  naciski,  to  dlaczego  tak  koniecznie  chcesz,  żebym  za  niego 

wyszła? 

– 

Bezwzględność to nic złego... tym bardziej jeśli działa na twoją korzyść. A 

tak m

iędzy  nami,  to  przydałoby  się  nam  trochę  bezwzględności,  żeby  sobie  dać 

background image

radę z tymi tam... 

– 

Nie  jestem  pewna,  czy  potrafiłabym  stosować  podobne  metody  –  odparła 

Leah. 

Rose  zapatrzyła  się  w  kubek,  jakby  odpowiedź  dawały  fusy  kawy,  wreszcie 

spojrzała na Leah zdeterminowana. 

– 

Pozostają  ci  dwie  drogi  –  oświadczyła.  –  Albo sprzedasz ranczo, albo 

podejmiesz wojnę z Konsorcjum Lyon. Jeśli postanowisz sprzedać, to masz moje 

błogosławieństwo. Tylko decyduj się szybko. Sprzedajemy i zmykamy, póki jest z 
czy

m. Natomiast jeśli chcesz walczyć, weź do pomocy Huntera. On będzie do tego 

dobry. Całymi latami za nim wzdychałaś. Myślisz, że nie wiem? Bodajże i teraz 

wzdychasz. Wyjdź za niego albo nie wychodź, twoja decyzja, ale moim zdaniem 

powinnaś go złapać, póki to jest dla ciebie dobre. A wydaje się dobre. Tacy jak on 

zdarzają się tylko raz w życiu. A ty masz szczęście, bo zapukał do twoich drzwi 
dwa razy. 

Szczęście? Leah wcale nie była tego pewna. Kochał ją z namiętnością, jakiej 

nigdy nie zapomni, a ona go zawio

dła. Tak, teraz wszystko jest jasne. Zawiodła. 

On nie da się powtórnie zranić. Może nawet pojawił się wyłącznie w celu zemsty? 

Jeśli tak było, to jej matrymonialne ogłoszenie zupełnie ją przed nim obnażyło i 

dało szansę wyrównania starych rachunków. 

I naty

chmiast z tej szansy skorzystał. Bo już zbyt długo czekał na okazję. 

Wszystkie drogi ucieczki z beznadziejnej sytuacji okazywały się bez wyjścia. 

Pozostawał wybór przedstawiony jej przez babkę. No i przez samego Huntera. Ale 

czy  po  tej  wiadomości  od  Conrada  Michaelsa  pozostawała  w  ogóle  jakaś 
alternatywa? Jakakolwiek inna szansa na ocalenie rancza? 

Zerknęła na babcię  i  wydawało się  jej,  że  w  oczach  staruszki  widzi  rozpacz, 

mimo  iż  Rose  usiłowała  udawać  obojętność.  Utrata  rancza  to  dla  niej  wyrok 

śmierci.  Tylko  ono  utrzymywało  ją  przy  życiu,  gdyż  suma  wspomnień  tworzyła 

złudzenie minionych lat. 

– 

Zadzwonię do Huntera – obwieściła i po raz pierwszy w życiu ujrzała łzy w 

oczach babci Rose... 

–  Ale nie przyjmuj pierwszej propozycji, dziecko – 

poradziła Rose. – Targuj 

się,  co  sił,  a  będziesz  górą.  O  co  ma  się  targować?  Nie  miała  pojęcia.  Ale 

odpowiedziała z udawaną wesołością: 

– 

Nie bój się, babciu. Nie na darmo jestem twoją wnuczką. Nie będzie wcale 

tak, jak to on już sobie z pewnością wykombinował. 

Na pewno nie 

będzie. I przede wszystkim trzeba się zorientować, jak bardzo 

background image

mu zależy na tym ranczu. I dlaczego? I na ile ustąpi, żeby zdobyć to, czego chce? 

 
Dopiero  po  sporządzeniu  listy  „problemów”  –  mimo  wszystko  wahała  się 

nazwać je warunkami – Leah uświadomiła sobie, że przecież Hunter nie zostawił 

jej numeru telefonu, pod którym mogłaby go zastać. 

Okazało  się  to  jednak  nieistotne,  gdyż  dokładnie  po  dwudziestu  czterech 

godzinach Hunter sam zadzwonił. 

– Jaka decyzja? – 

zapytał bez żadnych wstępów. 

– 

Chciałabym się z tobą spotkać i omówić sytuację – odparła, klucząc. 

– 

Chcesz przedyskutować warunki złożenia broni? 

– 

Coś  w  tym  rodzaju  –  wybąkała,  zbita  z  pantałyku  bezlitosną  formą  jego 

pytań. Hunter niezbyt dbał o to, by przeciwnik zdołał uratować twarz. I jeszcze go 
t

o bawi, pomyślała oburzona, słysząc w słuchawce tłumiony śmiech. 

– No i widzisz – 

powiedział. – Poddanie się nie było takie straszne. 

– 

Właśnie, że było straszne. Sam to kiedyś zrób, a wtedy zobaczysz – odcięła 

się. 

– 

Wystarczy  mi,  żeś  ty  to  zrobiła...  zupełnie...  uroczo.  Jeszcze  trochę 

poćwiczysz, a zostaniesz mistrzynią. 

Jęknęła w duchu. Żarty żartami, ale żona nie będzie z nim miała łatwego życia. 

On  zawsze  chce  być  górą...  Żona?  Boże  drogi!  To  przecież  na  nią  wypadło! 

Zadygotała. Zmieniając szybko temat, spytała: 

– 

Gdzie się zatrzymałeś? Możemy się tam spotkać? 

– 

Jestem w Houston. Ale nie oczekuję, byś tak daleko jechała. Spotkamy się 

jutro. W południe. W starym szałasie. 

Serce skoczyło jej do gardła. 
– To wcale nie jest dowcipne, Hunter... 
– 

Bo  nie  miało  być.  –  Rozbawienie  zniknęło.  Mówił  głosem  ostrym,  niemal 

nieprzyjaznym.  – 

Mówię  poważnie.  Jutro  w  samo  południe.  W  szałasie.  Nie 

spóźnij się. Drugiej szansy ci nie dam. 

– 

Nie dałeś mi przed ośmiu laty, dlaczego miałbyś dać teraz – odcięła się. 

– Teraz sy

tuacja jest nieco inna. Mam nadzieję, że dobrze to rozumiesz. 

– 

Rozumiem. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. 

– 

No, to doskonale. Jeszcze będą z ciebie ludzie. 

Aż się zakrztusiła ze złości. Hunter nie odkładał słuchawki. 
– 

A może spotkalibyśmy się lepiej w domu? Na ranczu. 

I wtedy przerwał połączenie. Co miała robić? Krzyczeć do głuchego aparatu? 

background image

Odłożyła słuchawkę. 

Ale wpadła! Wszystko to razem nie wróżyło dobrze na przyszłość. Ich wspólną 

przyszłość. Sięgnęła po listę „problemów”. Boże drogi, czy ten szałasowy incydent 

sprzed ośmiu lat ma wisieć nad jej głową, niby miecz Damoklesa, przez resztę dni 

życia? Przecież już wszystko wyjaśniła. Ale jemu było mało. Może to spotkanie 

położy wreszcie kres całej sprawie? Leah nie miała zamiaru spędzać reszty życia, 

płacąc za nie swoje winy, chociaż w pewnym sensie ponosiła odpowiedzialność za 

przebieg wydarzeń, zwierzając się ze wszystkiego babci. Ale przecież zrobiła to w 
dobrej wierze. 

Wczesnym  rankiem  następnego  dnia  poszła  na  południowe  pastwisko,  gdzie 

trzymała  niedawno  nabytego  ogiera  imieniem  Marzyciel.  Usiadła  na  płocie  i 

zagwizdała.  Usłyszała  rżenie  i  zza  kępy  drzew  wybiegł  czarny  jak  węgiel 

przepiękny  rumak.  Niemalże  tanecznym  krokiem  pokonał  kilkadziesiąt  metrów 

pastwiska  i  zatrzymał  się  przy  płocie.  Patrzył  ciekawie  na  Leah,  potrząsając 

wspaniałą grzywą. 

– Nie oszukasz mnie – 

powiedziała. – Wiem, że bardzo tego chcesz. Podejdź i 

weź. – Wyciągnęła otwartą dłoń, na której leżało parę kostek cukru. 

Ogier  odważnie,  bez  wahania,  natarł  na  płot.  Leah  nie  drgnęła  i  nie  cofnęła 

dłoni. Koń się zatrzymał tuż nad nią, porwał cukier, a następnie delikatnie skubnął 

parę  razy  palce  kobiety,  aby  zaznaczyć  swoją  dominację.  Potem  prychnął  i 

pocwałował z powrotem w gęstwinę. 

Leah  była  zawiedziona.  Obojętne  zachowanie  ogiera  ubodło  ją.  Wszystko, 

wszyscy, cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Załatwić własny interes, nie dać 

nic  w  zamian!  A  przecież  ona...  Jej  dewizą  życiową  było  troszczyć  się  o 

pokrzywdzone, nieszczęśliwe, zranione istoty... Może idealizuje siebie? 

Starała się zrozumieć, dlaczego ogier ją teraz ugryzł. No, bo właściwie ugryzł, 

choć  bardzo  delikatnie.  Chciał  pokazać,  że  jest  wolny.  Że  ma  prawo  wyboru. 

Podejść, wziąć i umknąć, skryć się. To ich łączyło. Ona też ponad wszystko ceniła 

wolność,  prawo  wyboru.  Ale  w  rzeczywistości  ani  Marzyciel,  ani  ona  nie  byli 
istotami wolnymi. 

Kiedy  miała  już  dość  rozmyślań,  osiodłała  konia  i  pojechała  do  szałasu. 

Wiosenna pogoda wyraźnie się pogorszyła. Powietrze było wilgotne, rozgrzane i 

duszne jak tego okropnego dnia przed ośmiu laty. Chyba zbierało się na burzę. Co 

ja,  do  diabła,  stale  rozmyślam  o  tamtym  dniu?  Potrząsnęła  głową,  jakby  chciała 

opróżnić ją z zaschłych wspomnień. Tylko, że one wcale nie zaschły... 

Przybywszy na miejsce, zsiadła i przywiązała klacz do żerdzi. Huntera jeszcze 

background image

nie było. Została na zewnątrz. Czekanie w szałasie sprowokowałoby kolejną falę 

wspomnień. Była tu po raz pierwszy od ośmiu lat. 

Po  pewnym  czasie  miała  już  dość  bezmyślnego  kręcenia  się  przed  chatą  z 

sosnowych bali, podeszła do drzwi, pchnęła je i zajrzała do środka. Nie wierzyła 

własnym  oczom:  czysto,  ładnie,  stół,  dwa  krzesła  i  łóżko.  Na  stole  warstewka 

kurzu najwyżej parodniowa. Kto zrobił tu porządek? I w jakim celu? 

– Wspomnienia? 
– 

Hunter!  Przestraszyłeś  mnie.  –  Obróciła  się  zaskoczona.  Potężna  sylwetka 

wypełniła  futrynę,  zabierając  słońce  i  czyniąc  całe  pomieszczenie  mrocznym  i 
malutkim. 

– 

Nie powinnaś tak łatwo ulegać strachowi. 

Zignorowała uwagę i wskazując na izbę, powiedziała: 
– 

Jak tu jest inaczej. Sądziłam, że zastanę ruinę. 

– 

Nie  można  prowadzić  rancza  tej  wielkości,  nie  mając  w  terenie  dobrych 

szałasów.  Ludzie,  pracując  tak  daleko  od  rancza,  muszą  mieć  gdzie  odpocząć. 

Dopuszczając do ruiny szałasu, traci się czas i pieniądze. 

Mówił mentorskim tonem i Leah poczuła rosnące między nimi napięcie. Czy 

ona  wytrzyma  kolejną  konfrontację?  Zaczynała  w  to  wątpić.  Trzeba  załatwić 
wszystko, jak najszybciej. 

– 

Dlaczego chciałeś się spotkać tutaj? – natarła. 

– 

Żeby cię rozdrażnić. 

– 

Udało ci się. I tylko dlatego? 

– 

Nie.  Mógłbym  cię  poprosić  do  Houston na negocjacje na moim boisku, 

biorąc jednak pod uwagę przeszłość... 

Stał swobodnie oparty o framugę, kciuki wsunął za pas. Zapatrzyła się w jego 

obcisłe  dżinsy,  ale  nagle  zażenowana szybko  odwróciła  wzrok,  przypomniawszy 

sobie,  jak  to  ściągała  mu  dżinsy,  a  następnie  koszulę,  zafascynowana  miedzianą 

poświatą nagiego torsu i ud... 

Był  wspaniałej  budowy  wówczas  i  wcale  się  nie  zmienił  do  dziś.  Owszem, 

zmienił  się.  Bary  miał  chyba  jeszcze  szersze,  a  rysy  twarzy  ostrzejsze.  Gdybyż 

sytuacja była teraz inna! Gdyby nie bała się, że on wykorzystają, by osiągnąć cel, 

w  jakim  się  tu  pojawił,  a  tym  celem  jest  przecież  zemsta...  O  tak,  od  razu 

wykorzystałby okazję, gdyby uległa zmysłom... 

Desperacko  odsuwała  zdrożne  obrazy  i  unikając  patrzenia  na  swego 

przeciwnika, p

owiedziała sztucznie beztroskim tonem: 

– 

No cóż, negocjowanie w tym miejscu niesie pewne korzyści. Będziesz mógł 

background image

grać na moim poczuciu winy... Mam rację? 

– 

Masz rację. Gram zawsze tak, żeby wygrać. Wbij to sobie dobrze do głowy. 

Historia zatoczyła pełne koło. Jeśli idzie o ciebie i o mnie. Kończymy tam, gdzie 

zaczęliśmy. A raczej odwrotnie. Zaczynamy nowe życie tam, gdzie skończyło się 

stare. Tylko że nic już nie będzie tak samo. Aktorzy się zmienili. Ja jestem inny. 

Ty jesteś inna... 

– I sytuacja jest inna – 

dopowiedziała Leah. 

– 

Masz absolutną rację – odparł. – Jestem innym człowiekiem w zupełnie innej 

sytuacji. 

– 

Co  robiłeś  po  wyjeździe  stąd?  –  spytała  zaciekawiona.  Bardzo  długo  się 

wahał, nim odpowiedział: 

– 

Skończyłem  studia.  A  potem  pracowałem  dwadzieścia cztery godziny na 

dobę, robiąc majątek. 

– 

I zrobiłeś? 

– Chyba tak. 
– 

I  to  wszystko,  co  masz  do  powiedzenia  o  sobie,  o  ośmiu  latach  życia? 

Studiowałeś, zrobiłeś majątek? 

– Bo to jest wszystko. – 

Wzruszył ramionami. 

Zastanawiała  się,  co  też  chce  ukryć.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  ma  coś  do 

ukrycia. Nie powiedział jej rzeczy, które mogłyby mieć wpływ na jej stosunek do 

niego. Była tego absolutnie pewna. Podpowiadał jej to kobiecy instynkt. 

– 

Dlaczego jesteś taki tajemniczy? Co przede mną ukrywasz? 

– Sta

le w natarciu. Przestań, Leah, to nie ma sensu. 

– 

To jest moje ranczo. Chcę wszystko wiedzieć. Muszę wiedzieć, nim podejmę 

decyzję. 

– 

Decyzję  już  podjęłaś.  Inaczej  nie  spotkalibyśmy  się  tutaj.  A  jeśli  idzie  o 

ranczo?  Formalnie  jest  twoje.  Aleja  nim  będę  zarządzał.  Chyba  to  już 

wyjaśniliśmy? 

– 

Tego  właśnie  wcale  nie  wyjaśniliśmy.  Właściwie  nic  jeszcze  nie 

wyjaśniliśmy. – Coraz bardziej się rozpalała. – Po pierwsze, nie chcę mieć dzień 

po  dniu  wypominania  przeszłości.  Nie  mam  zamiaru  spędzać  reszty  życia  na 
p

rzepraszaniu za coś, co się wydarzyło nie z mojej winy... 

Przerwał jej gestem dłoni. 
– 

Nie mam najmniejszego zamiaru wracać do tamtych spraw. Ale muszę jedną 

rzecz postawić jasno, aby w twojej głowie nie powstały jakiekolwiek wątpliwości. 

Nie chcę, abyś w przyszłości posługiwała się argumentem, że cię nie ostrzegałem... 

background image

– Niby przed czym? 
– 

Prowadzisz  to  ranczo  od  blisko  siedmiu  lat  i  zdążyłaś  doprowadzić  je  do 

ruiny. Teraz zjawiam sieja i mam je uratować. I uratuję. Ale musisz akceptować 

fakt,  że  to  ja  dowodzę.  Moje  słowo  jest  święte  i  ostateczne.  Nie  chcę  słyszeć 

twoich  uwag  i  zastrzeżeń  w  obecności  pracowników.  Nie  chcę  kwestionowania 

moich poleceń i podważania decyzji. Musisz mi zaufać. Bezwarunkowo. Ślepo! I 

zaczynamy od dziś, od teraz! 

– 

Nie było cię tu przez całe lata... Byłoby nierozsądne... Nie znasz faktów. 

Brutalnym ruchem rozdarł swoją koszulę. 
– 

Widzisz tę bliznę? 

Jak zahipnotyzowana patrzyła na od dawna zasklepioną głęboką bruzdę wzdłuż 

przedramienia. Czuła, że blednie. 

– 

To  była  „pomoc”  szeryfa  przy  opuszczaniu  szałasu  przez  okno.  Drugą, 

podobną,  mam  na  udzie.  Jeden  z  jego  pomocników  wykorzystał  ostrogę,  żeby 

mnie zupełnie załatwić. Prawie mu się to udało. Złamał mi obojczyk, dwa żebra, 

na  szczęście  nie  uszkodził  wewnętrznych  organów.  Zdążyłem  wybić  mu  kilka 

zębów, ale rachunki nie są jeszcze wyrównane. 

Leah zakręciło się w głowie. Jakże jej ojciec i szeryf Lomax mogli być tacy 

okrutni? Przecież Hunter nie był dla nich żadnym zagrożeniem! 

– 

Przyjechałeś  się  zemścić  –  powiedziała  cichym  głosem.  –  Chcesz  przejąć 

ranczo, ponieważ ojciec cię tak potraktował, a ja nie uciekłam z tobą? 

– 

Myśl sobie, co chcesz, ale zapamiętaj jedno: raz mnie stąd siłą usunięto, ale 

to się nie powtórzy. Jeśli nie potrafisz tego zrozumieć i akceptować, to sprzedawaj 
sobie  ranczo. Bo kiedy za mnie wyjdziesz, to zapomnij o partnerstwie. Ja nie 
uznaję rad, narad i demokratycznego głosowania w komisjach. – Wypowiedział to 

zduszonym, ochrypłym głosem. 

– 

I to jest twój warunek? Twoje słowo jest święte? 

– 

Mniej więcej o to chodzi – odparł. 

– 

Aleja mam też swoje warunki. 

– 

Nie wątpię. 

Wyjęła  z  kieszeni  przygotowaną  w  domu  listę  i  ignorując  rozbawione 

chrząkanie Huntera, zaczęła wyliczać poszczególne punkty. 

– 

Przede  wszystkim  zatrudnieni  u  mnie  ludzie.  To  są  wieloletni  pracownicy. 

J

akie mam gwarancje, że ich nie wyrzucisz? 

– 

Żadnych. Będą dobrze pracować, zostaną. To jasne. 

Zdaniem  Leah  wszyscy  pracowali  doskonale,  z  pełnym  poświęceniem,  dając 

background image

tego  częste  dowody.  Może  jednak  nie  dosięgali  poziomu  uznawanego  przez 

Huntera. Na przykład brygadzista Patrick. Doskonały, ale ma sztywną nogę i nie 

jest tak sprawny, jak byłby może ktoś inny. 

No a Arroya? Mateo i jego żona, Inez, zginęliby z głodu, gdyby Leah ich nie 

przygarnęła. Inez była doskonałą gospodynią, ale miała do wykarmienia sześcioro 

dzieci. Leah zawsze uważała, że dzieci są ważniejsze niż jakieś tam mniej istotne 

roboty gospodarskie. Czy Hunter będzie tego samego zdania? Mateo był doskonały 

do  opieki  nad  końmi,  ale  straciwszy  rękę  w  wypadku  samochodowym  nie  mógł 

wykonywać pewnych czynności. Zastępowała go Leah. 

– 

Ale przecież... 

– 

Już kwestionujesz moje decyzje? 

– 

Nie  o  to  mi  chodzi.  W  zasadzie  masz  rację.  Chciałabym  mieć  jednak 

pewność,  że  ci  ludzie  nie  zostaną  wyrzuceni.  –  Widząc  jego  tężejący  wzrok, 

szybko dodała: – Czuję się za nich odpowiedzialna. Oni nigdzie łatwo nie dostaną 
pracy. 

– 

Nie  jestem  człowiekiem  niesprawiedliwym  i  zupełnie  nieczułym.  Bez 

przyczyny nikt nie zostanie zwolniony. 

– Babcia Rose... – 

zaczęła. 

W oczach Huntera zobaczyła gniewny błysk. 
– 

Czy sądzisz, że nie wiem, co dla niej znaczy to ranczo? Wiem, jak daleko jest 

gotowa się posunąć, by je zatrzymać. 

– 

I nie zamierzasz usuwać jej z rancza? – Zacisnęła palce na trzymanej w dłoni 

liście. Z wyrazu twarzy Huntera domyśliła się, że go bardzo uraziła tym pytaniem. 

– 

Chociaż  myśl  jest  kusząca,  nie  mam  zamiaru  proponować  jej  opuszczenia 

własnego domu – odparł sucho. – Co tam masz jeszcze na swojej liście? 

– 

Chcę  mieć  przedślubną  umowę,  intercyzę,  że  w  wypadku  rozwodu  dostaję 

ranczo. 

– 

Nie będzie rozwodu. 

– Tym samym 

nie powinna przeszkadzać ci podobna umowa – odparła słodko. 

– 

Niech  się  takimi  bzdurami  zajmą  nasi  adwokaci.  Nie  mam  zamiaru 

rozpoczynać małżeńskiego życia od debaty na temat jakiegoś wyimaginowanego 
rozwodu. 

– 

Zgadzam się. – Wiedziała, że nic więcej nie wytarguje. 

– Co dalej? 
– 

Nie będę z tobą spała – wyrzuciła z siebie. 

– Bardzo nierealistyczne postanowienie. I sama dobrze o tym wiesz. – 

Gdzieś 

background image

w kąciku ust błąkał mu się uśmieszek. 

– Wcale nie. Bardzo realistycznie. Ja... 
– 

Małżeństwo  ma  być  prawdziwe  –  przerwał  jej.  –  Pod  każdym  względem. 

Razem śpimy, pijemy, jemy i kochamy się. 

– 

Ani mi to w głowie! – gorąco zaprotestowała. Czuła, że wypowiada te słowa 

zdesperowanym  głosem.  –  Chciałeś  rancza,  masz  ranczo.  Mnie  zresztą  nie 

chciałeś. I nie dostaniesz mnie. Nie jestem na sprzedaż. 

Sarkastyczny uśmieszek nie schodził mu z ust. 
– 

Szybko zmienisz zdanie. I co więcej, małżeństwo ci się spodoba – powiedział 

to miękko. – Znam cię zbyt dobrze, aby wiedzieć, co cię usatysfakcjonuje. 

– 

Wcale  mnie  nie  znasz.  Znałeś  osiemnastoletnią  dziewczynę.  Nie  wiesz  o 

mnie  nic.  Nie  znasz  moich  pragnień,  marzeń,  pasji.  I  nigdy  ich  nie  poznasz.  – 

Zarumieniła się. 

–  Rzucasz mi jeszcze jedno wyzwanie? – 

Zbliżył  się  o  krok.  –  Może 

rozstrzygniemy  to  od  razu.  Łóżko  jest  nieco  wąskie,  ale  jakoś  wystarczy. 

Gwarantuję pełną satysfakcję. 

– 

Siłą mnie nie weźmiesz! – krzyknęła, cofając się. 

– 

Po co miałbym używać siły? Jest absolutnie zbędna. 

Zaraz  będzie  chciał  jej  to  udowodnić,  pomyślała.  Pochwyci  ją  i  zaniesie  na 

łóżko! I szybko przestałaby się opierać... 

Cofnął się, jednakże czujnie się jej przyglądał. 
– A dzieci? – 

spytał. – Też je skreśliłaś z listy? 

Wszystko wydarzyło się tak nagle, że nie zdążyła nawet pomyśleć o dzieciach. 

A to był poważny problem. 

– 

Chcesz mieć dzieci? – spytała niepewnie. 

– A ty chcesz? – 

spytał zaczepnie, przechylając głowę. – A raczej, czy chcesz 

mieć ze mną dzieci? Moje dzieci. 

– 

Niegdyś tylko o tym marzyłam – przyznała, spuszczając głowę. 

– A teraz? 
– 

Tak. Chcę mieć dzieci. – Nieśmiało podniosła wzrok. 

– 

No, ale nie będziesz ich miała, jeśli przystanę na twój warunek. Wiesz co, 

Leah, skreśl go z listy. On nie ma najmniejszego sensu. W ogóle nie ma o czym 

mówić. 

Nie chciała przyznać się do porażki, nie chciała zgodzić się na współżycie bez 

miłości, bez wzajemnego oddania. Ale jaki miała wybór? 

– Hunter, ja... 

background image

Nim  zdążyła  cokolwiek  więcej  powiedzieć,  był  już  przy  niej,  obejmował  ją, 

delikatnie uniósł jej podbródek. 

– 

Będziemy się kochali, będziemy mieli dzieci. Dużo dzieci, chociaż nie licz na 

niebieskookich blondynów. 

– 

Nie myślę i nigdy nie myślałam jak mój ojciec. Uwierz mi, proszę. Choć w to 

jedno uwierz. Jak tyś w ogóle mógł pomyśleć, że kochałabym mniej moje dziecko 

dlatego, że ma czarne włosy. .. ? – Wczepiła palce we włosy Huntera. Pochwycił 

jej dłoń i położył na swojej bliźnie na ramieniu. 

– 

Masz w zanadrzu jeszcze jakieś warunki? – spytał cicho. 

– Nie – 

odparła. – Jednego ci nie obiecam: że nie będę się z tobą kłócić. Kłócić 

się będę okropnie. Kocham to ranczo. I będę robiła wszystko, żeby ludziom na nim 

żyjącym nie wydarzyła się krzywda. 

– 

To już moja domena – odparł. 

– 

Co nie oznacza, że przestanę się tą sprawą martwić. 

– 

Martwienie się także należy do mnie. Skinęła głową i poważnie oświadczyła: 

– 

Pozostaje więc tylko jedna sprawa do omówienia: ślub... 

– 

Chcę wziąć ślub przed końcem tygodnia. Powiesz mi, kiedy i gdzie mam się 

stawić.  Byle  nie  później  niż  w  sobotę.  –  Wypowiedział  to  wszystko  tonem 

człowieka, który oczekiwał tego pytania i miał z góry przygotowaną odpowiedź. 

Była całkowicie zaskoczona. 
– 

Tak od razu? Zostało pięć dni! 

– 

A po co ci więcej? Chcesz jeszcze nocami rozmyślać? 

– 

Owszem,  bardzo  bym  chciała  trochę  porozmyślać.  Tylko  co  z  mojego 

myślenia wyjdzie? Co to zmieni? Rancza nie sprzedam, a i nie uratuję, jeśli się nie 

pobierzemy. Może to i nie takie straszne wyjście... – uśmiechnęła się. – Ale pięć 
dni! Tyle rzeczy do zrobienia, do przygotowania... 

– 

Wiem,  że  znajdziesz  na  wszystko  czas.  Muszę  już  iść.  –  Przycisnął  ją  do 

piersi i pocałował. 

Zniknęły  nagle  złe  duchy  z  przeszłości,  lęki  i  obawy,  zniknął  nawet  zdrowy 

rozsądek  i  jakakolwiek  wola  przeciwstawienia  się,  zachowania  własnej 

niezależności.  Nie  musiał  przełamywać  oporu,  gdyż  opór  nagle  sam  zniknął. 

Pogłębił  pocałunek,  dłonią  objął  jej  pierś.  Poddawała  się  pieszczocie,  a  nawet 

zachęcała  się  do  niej  własnymi  rozkosznymi  myślami,  doprowadzając  się  do 

słodkiego rozkojarzenia, które niegdyś zawsze ją z nim zespalało. 

Przez  chwilę  pozwalała  sobie  marzyć,  że  jest  dla  niego  kimś  ważnym,  że 

naprawdę  coś  dla  niego  znaczy,  jest  ważniejsza  niż  całe  to  ranczo.  Ale  potem 

background image

przyszła trzeźwa myśl: to jest cząstka jego długo przygotowywanej zemsty, triumf 

zdobywcy. Szarpnęła się i uwolniła. 

Puścił ją bez słowa. 
– 

Zawiadom  mnie  o  szczegółach  –  poinstruował,  idąc  w  stronę  drzwi.  – 

Musimy postarać się o licencję ślubną. 

– 

Jest jeszcze coś – przypomniała sobie. Stanął i obrócił się w jej kierunku. W 

jego oczach widać było zniecierpliwienie. By nie odszedł, zaczęła szybko mówić: 
– 

Conrad...  Conrad  Michaels.  Przeszedł  na  emeryturę.  –  Nic  nie  odpowiedział, 

wi

ęc zapytała: – Czy to za twoją sprawą? 

– Tak – 

odparł krótko. 

Podejrzewała to, niemniej jego otwarte przyznanie się poruszyło ją do głębi. 
– Ale dlaczego? 
Nie  odpowiedział.  Bez  słowa  wybiegł  i  skoczył  na  konia.  Pobiegła  za  nim, 

chwyciła siodło. 

– Hunter, p

roszę, powiedz mi, dlaczegoś to zrobił? 

Wahał  się  przez  chwilę,  a  potem  pochylił  się  w  siodle  i  wpijając  w  nią  swe 

smoliste oczy, odparł: 

– 

Gdyż wpakował cię w niebezpieczną sytuację. 

– O czym ty mówisz? 
– 

O ogłoszeniu. 

– 

Ale to ja dałam ogłoszenie, a nie Conrad! 

– 

Wiedział o tym i nie tylko cię nie powstrzymał, ale zachęcał, występując w 

roli bankowego doradcy. – 

Twarz  Huntera  wydawała  się  w  tym  momencie  jak 

wykuta z granitu. – 

Dalej nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa? 

– 

Przeprowadziliśmy staranną selekcję ofert – broniła się. 

– 

Byłaś szaleńczo głupia. Mogłaś równie dobrze wymalować na plecach tarczę 

celowniczą i ogłosić  sezon otwarty  na  polowanie na  właścicielkę  rancza.  Miałaś 

szczęście, że ty i babcia nie zostałyście wymordowane we własnych łóżkach. 

– 

I dlatego spowodowałeś wyrzucenie Conrada z pracy? 

– 

Bardzo tego chciałem. Chciałem, żeby za podsunięcie ci tego kryminalnego 

pomysłu  wyleciał  na  zbity  pysk,  ale  skoro  to  jest  stary  przyjaciel  rodziny, 

popuściłem.  Zgodziłem  się  na  wcześniejsze  przejście  na  emeryturę.  Honorowe 

wyjście. 

Uderzyła ją nagła myśl. 
– 

Skoro  jesteś  taki  mocny,  masz  takie  wpływy  nawet  na  tutejszy  personel 

bankowy, to po co ci moje ranczo? Przecież to musi być dla ciebie pestka. Więc po 

background image

co, Hunter? 

–  Na to jedno pytanie, moja droga oblubienico, nie otrzymasz ode mnie 

odpowiedzi – 

odparł. 

I  odjechał  w  kierunku  gromadzących  się na  horyzoncie  chmur,  wstrząsanych 

grzmotami i rozjaśnianych błyskawicami. 

Czy  to  jest  zapowiedź  wydarzeń,  jakie  nastąpią  w  moim  życiu?  –  pomyślała 

Leah. 

 

background image

Rozdział 4 

 
Mając jedynie pięć dni na przygotowanie do ślubu, Leah doszła do wniosku, że 

powinien on odbyć się na ranczu, raczej wieczorem i w małym gronie najbliższych 

przyjaciół i pracowników. Po pierwsze, nie czuła się na siłach wytrzymać całego 

dnia świętowania – sama myśl o uroczystym celebrowaniu związku małżeńskiego, 

będącego umową handlową, wydawała się jej wręcz niesmaczna. Po drugie, ślub 

wieczorem  pozwalał  na  podjęcie  gości  tylko  kolacją,  która  potrwa  krócej,  niż 

potrwałby obiad w ciągu dnia. 

Bab

cia Rose nie wyrażała żadnych opinii ani zastrzeżeń na temat przygotowań 

do ślubu. Upierała się tylko co do jednego: ma być zaproszony Conrad Michaels. 

– 

To najbliższy przyjaciel rodziny i on powinien cię poprowadzić do ślubu. A 

jeśli Hunterowi będzie głupio, to będzie. 

– 

To  nie  Hunterowi  będzie  głupio,  ale  Conradowi.  Zadzwonię  do  niego  i 

spytam, co o tym myśli. Jeśli nie będzie chciał przyjść, nie będę nalegała. 

Okazało się, że Conrad chemie przyjął zaproszenie. 
– 

Skorzystam  z  okazji,  aby  naprawić  stosunki  z Hunterem –  powiedział.  – 

Zasłużyłem na to wszystko, co od niego usłyszałem. 

– 

Rozmawiałeś z nim? – zdziwiła się Leah. – Co on ci takiego powiedział? 

Po chwili zastanowienia Conrad wybąkał: 
– 

No wiesz, jak to się mówi w złości. Powiedzmy, że rozmowa była ostra, i na 

tym  skończmy.  Poruszył  kilka  istotnych  punktów.  Zwłaszcza  na  temat  samego 

ogłoszenia. 

– Jakich istotnych punktów? 
– 

Że nie powinienem był zachęcać cię do poszukiwania męża drogą prasowego 

ogłoszenia.  Kiedy  teraz  o  tym  myślę,  muszę  przyznać  mu  rację.  Po  prostu  nie 

przyszło  mi  do  głowy,  póki  Hunter  nie  zwrócił  mi  na  to  uwagi,  że  na  twoje 

ogłoszenie mógł odpowiedzieć jakiś szaleniec. Dowiedzielibyśmy się o tym, kiedy 

byłoby już za późno. Nigdy bym sobie nie darował, gdyby coś ci się przytrafiło. 

N

o  i  właśnie  się  przytrafiło.  Ogłoszenie  przeczytał  Hunter.  Ironia  tego  faktu 

wydawała się ujść uwagi wszystkich. 

– 

Na szczęście sprawy ułożyły się dobrze – zakończyła rozmowę kłamstwem. – 

Możesz się więcej nie martwić. 

Następne dwa dni minęły w szaleństwie przygotowań. Była sprawa dostawców, 

ułożenie  z  nimi  menu  na  kolację,  problem  kwiatów  i  innych  dekoracji  oraz,  co 

background image

najistotniejsze, uzyskanie licencji ślubnej z miejscowego urzędu stanu cywilnego. 

Zmęczona  tym  wszystkim  poddała  się  i  resztę  problemów  przerzuciła  na  babcię 
Rose oraz Inez Arroya. 

– 

Radźcie sobie, jak możecie, byle skromnie, bez ekstrawagancji, ja mam już 

tego wszystkiego dość – oświadczyła. 

–  Ale  señorita, por favor...  !  – 

zaprotestowała  Inez.  –  Ślub  to  musi  być 

perfecto. 

A jeśli coś zrobimy źle? Będzie panienka nieszczęśliwa. Musi panienka 

sama wszystkiego dopilnować. Nie obchodzi to panienkę? 

Czy ją obchodzi? Leah miała w oczach łzy. Odwróciła się tyłem do obu kobiet. 

Bardzo ją to obchodziło. I na tym polegał właśnie problem. Jakże mogła planować 

wymarzony  ślub  z  wymarzonym  mężczyzną,  kiedy  ten  mężczyzna  wcale  jej  nie 

kocha? Przecież ten piątkowy ślub będzie farsą. 

– 

Wiem, że wszystko, co zrobisz, Inez, będzie perfecto – rzuciła przez ramię. – 

Proszę tylko o jedno: prosto, prościutko, bez ekstrawagancji. 

Nim Leah zdołała umknąć z pokoju, babcia Rose zapytała: 
– 

A suknia ślubna? Zapomniałaś o tym ważnym szczególe? 

– 

Zdążę coś kupić w czwartek – odparła Leah lekceważąco. 

– 

O nie, w żadnym wypadku! – odparła babka. – Mam dla ciebie odpowiedni 

stró

j.  Brała  w  tym  ślub  twoja  matka.  Jest  to  najpiękniejsza  suknia,  jaką 

kiedykolwiek widziałam. Niezwykła. Jeśli dobrze pamiętam, leży zapakowana w 

skrzyni na strychu. Odszukaj ją i sprawdź, czy pasuje. Wydaje mi się, że powinna 

leżeć na tobie jak ulał. 

Leah 

z  niechęcią  poszła  szukać  sukni.  Po  dłuższym  szperaniu  wśród  rupieci 

znalazła  zaklejone  pudło  z  nazwiskiem  matki  i  datą  ślubu.  Wytarła  je  z  kurzu  i 

zaniosła na dół. Zamknęła się w swojej sypialni, usiadła na ziemi i odpieczętowała 

pudło.  Kiedy  do  niego  zajrzała,  oniemiała.  Matka  była  nauczycielką  historii 

zakochaną  w  epoce  średniowiecza.  I  suknia  o  tym  świadczyła:  naprawdę  była 

piękna, poza tym romantyczna, marzenie wszystkich heroin z tysiąca opowieści. 

I  Leah  w  tym  momencie  zaczęła  nienawidzić  tej  sukni.  Właśnie  dlatego,  że 

obwieszczała szczęście i  radość.  Wiarę  w  przyszłość.  Mieć na  sobie taką suknię 

podczas  ceremonii  uświęcającej  tylko  handlowy  kontrakt?  Zapowiadała  ona 

beztroskie życie u boku kochającego mężczyzny, a nie wspólnika w interesach... i 
to z

apewne w atmosferze tarć i kłótni. A czegóż innego mogła się spodziewać, jeśli 

miało to być małżeństwo tylko z nazwy? Ta suknia obiecywała wieczną miłość i 

wzajemne  miłowanie,  a  nie  gorycz  i  żale  trawiące  przyszłych  małżonków.  Leah 

marzyła o takiej przyszłości, jakiej ta suknia była symbolem, ale wiedziała, że nie 

background image

jest jej ona pisana. 

Ostrożnie zamknęła pudło. Nie włoży tej sukni na ślub. Nie ma do niej prawa. 

Byłoby to niemalże... świętokradztwem. Trzeba pojechać do miasta i kupić jakiś 
kostiumik w kolorze 

kości słoniowej, odpowiedni dla nowoczesnego małżeństwa 

mającego w planie rozwód. A zamiast białego welonu kupi sobie taki kapelusik, 

jakiego nikt przy zdrowych zmysłach nie określi mianem „romantycznego”. 

By  nie  ulec  pokusie  zmiany  podjętej  decyzji,  wsunęła  pudlo  z  suknią  pod 

łóżko. Potem wstała i wybiegła z domu. 

Podeszła  do  płotu  południowego  pastwiska  i  zagwizdała  na  Marzyciela. 

Potrzebny był jej towarzysz rozmyślań. Koń nie zareagował ani na pierwsze, ani 

na następne wezwania. Poczuła się nagle strasznie samotna. Jak jeszcze nigdy w 

życiu. 

 
  – 

Co  to  znaczy,  że  nie  mogę  włożyć  kostiumu?  –  dopytywała  się  Leah.  – 

Dlaczego? Pokaż mi. Gdzie on jest? 

– Arrunina, señorita. Lo siento. 
– Zniszczony? W jaki sposób? 
– 

Żelazko. Wypaliłam dziurę. 

– Ale ten kostium 

nie wymagał prasowania! 

– 

Tak  mi  strasznie  przykro,  ale  chciałam,  żeby  tego  dnia  wszystko  było 

perfecto. 

Byłam  taka  zdenerwowana...  –  Gospodyni  rozłożyła  bezradnie  ręce.  – 

Niech mi panienka wybaczy! – 

Inez była bliska łez. 

– 

Już dobrze, dobrze, Inez. – Leah westchnęła. – A ślub za godzinę! Co ja teraz 

włożę? 

– Señora 

Rose proponuje suknię madre panienki. Es perfecta, si? 

Leah  zamknęła  oczy.  Wreszcie  zrozumiała.  Ach,  ta  chytra,  przebiegła 

staruszka!  Spisek,  spisek  babki!  Można  się  było  tego  spodziewać.  Nim  zdołała 

zebrać  myśli,  by  zdecydować,  co  ostatecznie  nadawałoby  się  na  dzisiejszą 

uroczystość, Inez skądś wyczarowała suknię matki i rozłożyła ją w poprzek łóżka. 

Tiule  i  jedwabie  olśniewały  świeżością,  ani  jednego  zagniecenia.  Inez  długo 

musiała  nad  tą  suknią  ślęczeć,  nim  zabrała  się  do  przypalania  kostiumu. 
Spiskowczyni! 

Jednakże  Leah,  o  dziwo,  nie  czuła  złości.  Suknia  ją  oczarowywała  coraz 

bardziej.  Wodziła  po  niej  delikatnie  palcami...  Zaczarowany  strój,  naprawdę 

zaczarowany.  Podniosła  się,  głęboko  westchnęła  i  zdjęła  szlafrok.  Potem  przy 

pomocy Inez włożyła suknię ślubną matki. Leżała jak ulał. 

background image

Inez wzięła z fotela długi srebrny łańcuszek i dwukrotnie owinęła nim suknię w 

talii, zapinając z przodu na srebrną klamrę wysadzaną perłami. 

– 

Symbolizuje  cnotę,  panienko,  tak  mi  powiedziała  starsza  pani  –  dumnie 

poinformowała. 

– Niezbyt mi pasuje – 

mruknęła Leah. – Może bez niego? 

– 

Panienka jest cnotliwa sercem, a to najważniejsze – odparła Inez. – A teraz 

jeszcze włosy. Jak je uczeszemy? 

– 

Myślałam, żeby spleść... 

–  O nie, señorita!  – 

wykrzyknęła gospodyni. I nie dyskutując więcej, splotła 

tylko  po  jednym  loku  z  każdej  strony,  przetykając  je  srebrnym  kordonkiem,  i 

związała je z tyłu, obejmując resztę luźno rozpuszczonych włosów. 

– 

Ooo, jak ładnie! – przyznała Leah. 

Pozostał  jeszcze  welon.  Inez  upięła  go  wielką  półkolistą  agrafą,  do  której 

przymocowany  był  srebrny  wianuszek  z  perłami,  stanowiący  także  część 
matczynego stroju. 

Inez cofnęła się trochę i zaklaskała pulchnymi dłońmi. 
– Qué hermosa! Señor Hunter to szc

zęśliwy pan. 

Leah nie odpowiedziała, bo cóż mogła odpowiedzieć? *Że szczęście nie ma nic 

wspólnego  z  dzisiejszymi  wydarzeniami?  Że  chodzi  raczej  o  nieszczęście?  Jej 

nieszczęście. 

– Ile mam jeszcze czasu? – 

spytała. 

– Tylko kilka minut, panienko. Señor 

Michaels czeka już przy schodach, żeby 

panienkę poprowadzić. 

– 

Właściwie jestem gotowa. Jeszcze trochę pudru... 

Następnie wzięła ze stołu bukiet polnych kwiatów, zebranych przez dzieci Inez, 

i pocałowała gospodynię w policzek. 

– 

Dziękuję ci za wszystko, moja droga. Idź już na dół, za minutę zejdę. 

Gdy  została  sama,  spojrzała  w  lustro  jak  na  obcą  osobę.  Co  sobie  pomyśli 

Hunter? Uzna jej strój za śmieszny? Czy też będzie mu się w tym podobała? A czy 

jej wygląd w ogóle go obchodzi? Zamknęła oczy i zmówiła krótką modlitwę. Na 

intencję? Że może któregoś dnia Hunter odnajdzie u jej boku spokój i szczęście... 

A może, może i miłość? Poczuła się nieco lepiej. Dłużej już nie powinna zwlekać. 

Czas zejść na dół... 

Gdy szła po schodach, dół sukni okalał ją niby srebrna mgła. Czekający poniżej 

ostatniego stopnia Conrad podniósł głowę i zastygł oczarowany, otwierając usta. 

– 

Jesteś zjawiskiem, Leah! Gdybym ja... ! – Głos mu drgał. 

background image

Ostatnie  kilka  stopni  schodziła  ze  szczęśliwym  uśmiechem  na  twarzy.  Jego 

komplement podniósł ją na duchu, dał nadzieję... 

– 

Gdybyś ty co? 

– 

Gdyby mi do głowy nie przyszedł ten głupi pomysł z ogłoszeniem... ! Czy 

jesteś pewna tego, co robisz? Jeszcze możesz się wycofać. 

– 

Jest  za  późno.  I  ty  też  to  wiesz.  Zresztą  nieważne.  Nie  zmieniłam 

postanowienia. 

– 

No, to niech będzie. – Podał jej ramię. – Idziemy? 

Ujęła go pod rękę i poszli do wielkiego pokoju, który dawniej służył do zabaw, 

zajmując całą długość budynku. 

Leah  stanęła  jak  wryta.  Całe  pomieszczenie  zastawione  było  wazonami 

pełnymi  kwiatów,  w  powietrzu  unosił  się  ich  słodki  zapach.  I  świece!  Mnogość 

zapalonych  świec,  stwarzających  bajkowy,  romantyczny  nastrój.  Ani  jednej 

żarówki, która psułaby obraz. 

W  końcu  pokoju  stał  Hunter.  Zabiło  jej  serce  i  jednocześnie  ogarnęło 

zdumienie. Znała dotychczas chłopaka w kowbojskich dżinsach, a teraz zobaczyła 

eleganckiego  mężczyznę  w  smokingu,  trzymającego  się  godnie  i  swobodnie. 

Wydawał się szczytem wyrafinowania i... szczytem odległej góry. 

W kruczoczarnych włosach odbijało się migotliwe światło kandelabrów, oczy 

błyszczały jak obsydian, palił się w nich ogień namiętności, który trudno zdusić. I 

mimo  wszystko  wydał  się  jakiś  nierealny,  odległy,  odgrodzony  od  wszystkich 

pozostałych w pokoju. 

Przybycie Leah powitała nagła cisza, umilkły rozmowy i szepty. To zwróciło 

uwagę Huntera, który wbił w nią wzrok. Zacisnęła dłoń na bukiecie, obudził się w 

niej  nagły  lęk,  zlodowaciały  jej  palce.  Tym  jednym  spojrzeniem  Hunter  jakby 

powrócił  do  rzeczywistości,  zszedł  ze  swego  wierzchołka.  Nagle  ożył  jakąś 

przedziwną intensywnością życia. Wyglądał jak rycerz, który pokonawszy wrogów 

szykuje  się  do  kolejnego  podboju  i  wybrał  już  nawet  cel.  Ona  była  tym  celem, 

łupem... Musiała zdobyć się na wielką siłę woli, by nie chwycić za spódnicę i nie 

umknąć. 

Szła  powoli,  krok  w  krok  z  prowadzącym  ją  Conradem.  Jakby  w  chęci 

dopasowania się do średniowiecznego romantyzmu sukni ślubnej, zagrały cichutko 

smyczki.  Leah  była  wpatrzona  w  Huntera  niby  w  drogowskaz.  Nawet  sobie  nie 

uświadamiała, że Conrad zostawił ją samą, by Hunter z kolei ujął jej dłoń. Wtedy 

nagle jakby na nowo ożyła. 

Zabrał głos pastor. Do Leah nie dotarło ani jedno słowo. Nie wiedziała nawet, 

background image

kiedy  złożyła  małżeńską  przysięgę.  Dużo  później  zastanawiała  się,  czy 

rzeczywiście  przysięgała  posłuszeństwo  małżonkowi,  czy  też  pastor  opuścił  to 

raczej zdezaktualizowane zdanie. Nie wątpiła, że wcześniej czy później Hunter ją 

w tej sprawie oświeci. 

Dziwne  to  było  uczucie  –  mieć  na  palcu  obrączkę.  Wpatrywała  się  w  jej 

ciekawy  deseń.  Czy  Hunter  taką  parę  kupił,  ponieważ  deseń  miał  specjalną 

symbolikę,  czy  też  wziął  pierwszą  lepszą,  nie  mając  czasu  na  zawracanie  sobie 

głowy drobiazgami? 

– Leah – 

odezwał się Hunter zduszonym głosem. 

Podniosła głowę wyrwana z rozmyślań. 
– Co, co, o co chodzi? – 

spytała nazbyt głośno, budząc chichoty wśród gości. 

Zaczerwieniła się. Nawet Hunter szeroko się uśmiechnął. Czarujący. Ostatnio taki 

uśmiech widziała na jego ustach przed ośmiu laty. 

– 

Właśnie obwieszczono nas małżonkami. A to oznacza... 

– 

Wziął ją w ramiona. – To oznacza, że czas na pocałowanie oblubienicy. 

I  zaczął  wykorzystywać  ten  czas  z  niesłychaną  ekspresją.  Ich  pierwszy 

małżeński pocałunek! I miał całą magię, jakiej można było sobie życzyć! Oddała 

się tej cudownej chwili. Zapomniała o wszystkim innym. Pragnęła dotyku męża. 

Męża! Ale równie silnie chciała się wyrwać i uciekać na koniec świata. Przecież to 
bez sensu. Wszystko jest bez sensu. 

Wreszcie ją puścił. Wyraz zadowolenia na jego twarzy wywołał w niej uczucie 

gniewu.  Ale  gniew  zniknął  równie  szybko,  jak  się  pojawił,  gdy  otoczyli  ją 
przyjac

iele  i  znajomi,  składając  życzenia.  Kiedy  Inez  obwieściła,  że  kolacja  jest 

gotowa,  Leah  całkowicie  już  odzyskała  panowanie  nad  sobą,  a  kto  wie,  czy  nie 

należałoby tego nazwać dobrym humorem. 

Jadalnia także była oświetlona wyłącznie świecami, a kwiaty wypełniały każdy 

skrawek wolnego miejsca między wielkim dębowym stołem pośrodku, a bufetem i 

mniejszymi stolikami bliżej ścian. Z ulgą przyjęła polecenie, by Hunter i ona zajęli 

przeciwległe szczyty długiego stołu. Ulga była jednak krótkotrwała, gdyż szybko 
stw

ierdziła,  że  mąż  nie  odrywa  od  niej  wzroku.  Przez  cały  czas  był  w  nią 

wpatrzony. Nie mogła nie być spięta i zdenerwowana. Dlaczego on to robi? 

Po zabraniu talerzy i ostatniego dania Hunter wstał, trzymając w ręku kieliszek. 
– Toast! – 

obwieścił. Ucichły rozmowy, wszyscy spojrzeli w jego kierunku. – 

Toast  za  zdrowie  mojej  żony.  Najpiękniejszej  z  kobiet,  które  kiedykolwiek 

poznałem. Oby spełniły się wszystkie jej marzenia... I oby były warte ceny, jaką za 

nie płaci... 

background image

Zapadła  cisza,  potem  poszczególni  goście  kolejno podnosili kieliszki, 

powtarzając sakramentalne „na zdrowie!”. 

Leah  powoli  wstała,  w  pełni  świadoma  dwuznaczności  toastu  Huntera. 

Podniosła kieliszek. 

– 

Wznoszę ten toast za pomyślność mojego męża, który zechciał odpowiedzieć 

na moje marzenia. – 

Niech  to  sobie  rozumie,  jak  chce,  pomyślała,  opróżniając 

kielich. 

Przyjęcie wkrótce się skończyło. Babcia Rose postanowiła spędzić weekend u 

przyjaciół,  a  personel  otrzymał  kilka  dni  płatnych  wakacji.  Miał  pozostać  tylko 

Patrick, aby zajmować się zwierzętami.  Znając go, można było być pewnym, że 

nie pokaże się w pobliżu domu przed poniedziałkiem. 

Hunter  i  Leah  żegnali  ostatnich  gości  w  holu.  Czuła  rosnące  skrępowanie. 

Hunter  także  wydawał  się  spięty.  Nowa  obrączka  jakby  paliła  jej  dłoń.  Zadała 
pytanie, któ

re dręczyło ją od chwili włożenia jej na palec: 

– 

Tyś je wybrał, czy... ? 

– 

Ja. Chyba nie sądziłaś, że zlecę to sekretarce? 

– 

Nawet nie wiedziałam, że masz sekretarkę. Powiedz, co właściwie robisz... 

robiłeś? 

– 

Pracowałem  przeważnie  jako...  –  Zawahał  się.  –  Specjalista od 

rozwiązywania  trudnych  problemów.  Dla  wielkiego  konsorcjum.  Robiłem  to, 

czego nikt inny nie potrafił zrobić... 

A więc zostali teraz sami. Leah przeszła do wielkiego pokoju, gdzie odbywała 

się ceremonia ślubna. Po drodze gasiła świece. Hunter jej towarzyszył. 

– 

Tak. Ty musiałeś być w tym dobry. W rozwiązywaniu trudnych problemów – 

powiedziała. – Co cię skłoniło do powrotu do ranczerstwa? 

– 

A skąd wniosek, że je kiedykolwiek porzuciłem? 

– 

Nie  porzucałeś?  –  Obróciła  się  zaskoczona.  Szeroki  dół  sukni  zatoczył 

wielkie koło. – Skoro rozwiązywałeś innym problemy? 

– 

Ci  ludzie  zawsze  wiedzą,  gdzie  mnie  szukać,  jeśli  mają  pilną  sprawę. 

Układam  to  sobie  jakoś  w  czasie...  –  Odciągnął  ją  od  zapalonych  świec 
poutykanych w drucianym nosidle. – 

Ostrożnie,  nie  chcę,  żeby  ta  przepiękna 

suknia spłonęła. 

– 

To ślubna suknia mojej matki. Nie byłam pewna, czy ci się spodoba. 

– 

Bardzo mi się podoba. – Głos miał poważny. 

Wstrzymała oddech. Po chwili powróciła do poprzedniego tematu: 
– 

Nie odpowiedziałeś mi jeszcze na pytanie. 

background image

–  Jakie pytanie? – 

Jego  spojrzenie  mówiło,  że  jest  daleko  myślami.  Nie 

próbowała spekulować, gdzie. 

– 

Jeśli miałeś taką dobrą pracę w tym konsorcjum, to dlaczego zdecydowałeś 

się tu powrócić? 

– 

Nazwijmy to nie dokończonymi sprawami. I na tym dziś poprzestańmy. Po 

co się już pierwszego dnia kłócić? 

– 

A dlaczego ten temat miałby być powodem do kłótni? Przecież zaspokajam 

tylko ciekawość... bez ukrytych intencji. 

– 

Ale kto wie, co mogłoby z tego zaspokajania wyniknąć. – Zgasił resztę świec. 

Pozostawa

li teraz w intymnym półmroku. – Mam dla ciebie ślubny prezent. – Z 

koszyka z kwiatami wyjął pudełko i podał jej. 

– 

Prezent ślubny? – Była zaskoczona. 

– Otwórz. 
Odwinęła z papieru puzderko, zdjęła wieczko. Na watce leżał błękitny kamień 

oprawiony w złoto, na złotym łańcuszku. 

– 

Przecież  on  jest  identyczny...  !  –  wykrzyknęła  przez  łzy.  Jednym  z 

przedmiotów  pozostawionym  wraz  z  Hunterem  w  sierocińcu  był  właśnie  taki 

kamień na identycznym łańcuszku. Nosił go zawsze jako talizman. Z pewnością 
ma go i teraz

. Zrobił zapewne dla niej identyczną kopię. 

– 

Dziękuję ci. To jest piękne. Zawsze uważałam, że jest piękne... – Podała mu 

pudełko i odwróciła się. – Założysz mi? – Uniosła welon i włosy. Poczuła zimny 

kamień między piersiami. 

Nim się zorientowała, obrócił ją i wziął w ramiona. Serce biło jej jak szalone. 

Wiedziała, że tego, co nieuchronnie musi nastąpić, na długo nie odwlecze. Wziął ją 

na ręce i ruszył schodami na górę. Drzwi sypialni otworzył kopniakiem. 

Sypialnia  była  pełna  kwiatów.  Wszędzie  paliły  się  świece.  Ciąg  dalszy 

ekstrawagancji babci Rose. Westchnęła. 

– A gdzie jest sypialnia babci Rose? – 

spytał Hunter. 

–  No dole – 

odparła.  –  Babcia  mieszka  w  swoim  własnym  skrzydle, 

dobudowanym  po  ślubie  syna.  To  znaczy  mojego  ojca.  Zawsze  była  zdania,  że 

jedyną rozsądną drogą przyjaznego współistnienia pokoleń jest mieszkanie osobno. 

– 

Dzięki temu jest nadzieja dla nas – roześmiał się. 

Posadził  Leah,  odpiął  półkolistą  srebrną  agrafę  z  perłami  i  zdjął  welon.  Nie 

trudził  się,  by  go  gdzieś  odłożyć.  Srebrzystobiały  tiul  spłynął  jasną  plamą  na 

dywan  barwy  burgundzkiego  wina.  Wzrok  mu  stężał,  z  kącików  ust  zniknął 

uśmiech. 

background image

– 

Zdejm  sama  suknię,  nie  chciałbym  jej  uszkodzić  –  powiedział  zduszonym 

głosem. 

Nieporadnie odpinała klamrę srebrnego łańcucha spełniającego rolę paska. Gdy 

się  z  nim  uporała,  zrzuciła  pantofle  na  wysokich  obcasach.  Ilekroć  zdejmowała 

obuwie,  miała  przedziwne  uczucie,  że  staje  się  bezradną  i  bezbronną  istotką.  Z 

kolei  ujęła  skraj  sukni  i  podciągnęła  go  do  piersi.  I  w  tym  momencie  poczuła 

bliskość  Huntera,  który  pomógł  jej  zdjąć  suknię  przez  głowę.  Uczyniwszy  to, 

delikatnie rozpostarł materię na oparciu fotela i obrócił się z powrotem do Leah. 

Stała  przed  nim  prawie  odrętwiała.  Z  emocji,  lęku,  wstydu,  okryta  zaledwie 
dwoma skrawkami koronki... 

– Hunter... – 

wyszeptała – ja... ja nie wiem, czy jestem na to już gotowa... 

– 

Spokojnie, nie martw się. Mamy czas. Mamy całe nasze życie. – Podszedł i 

przytulił ją. – Pamiętasz, jak to było? 

– 

Nie jesteśmy już tacy sami... I nasze uczucia uległy zmianie... 

– Pewne 

rzeczy zawsze pozostają takie same. A to jest właśnie jedna z nich. – 

Czarne  oczy  wyrażały  pożądanie  i  domagający  się  zaspokojenia  głód.  Twarz 

ściągnięta, spięta. 

Palcami delikatnie pieścił jej policzki, czoło, usta... Zadygotała. Hunter zawsze 

był  niesłychanie  czuły  jako  kochanek.  Wiedząc,  czego  sam  chce,  zdawał  sobie 

sprawę,  czego  ona  także  może  pragnąć.  Kochanie  się  z  nim  było  przeżyciem, 

którego  nie  można  zapomnieć.  Jakże  by  jej  teraz  łatwo  było  uwierzyć,  że  on  ją 
nadal kocha... Nie, nie wolno fantazjow

ać. 

– 

Będzie ci bardzo, bardzo dobrze – szepnął, skubiąc wargami jej ucho. – Zaraz 

cię przekonam. – Odpiął klamerkę koronkowego stanika, dłonią ujął jej pierś. 

Zamknęła oczy, oddech miała krótki i urywany. Nie skłamał. Było jej bardzo 

dobrze.  Wiedziała,  że  czekają  wspaniałe  przeżycie.  Kochanie  się  z  nim  zawsze 

było  wspaniałe.  Bała  się  teraz  tylko  następnego  ranka.  Obudzi  się  ze 

świadomością,  że  Hunterowi  udało  się  zdobyć  za  jednym  zamachem  ranczo  i  ją 

samą. Ale to jeszcze nie jest jutro. Teraz czuła jego dłoń na piersi, teraz waliło jej 

serce i czuła słabość w nogach. Przez długą chwilę myśl jej kołatała się między 

dwiema  możliwymi  decyzjami:  poddać  się  i  pozwolić  wziąć  górę  uczuciom  lub 

walczyć o to, co wydawało się znacznie ważniejsze. Jeśli bowiem nie potrafi teraz 

obronić  się  przed  jego  zdeterminowanym  natarciem  pod  osłoną  pieszczoty,  to 

później także nie obroni przed nim rancza i ludzi, którzy jej zaufali. 

Poruszyła się w jego objęciach i cichutko zaprotestowała: 
– Zbyt to wszystko szybko... 

background image

– 

Postępujmy wolniej – odparł z uśmiechem,  wodząc dłonią po jej ciele.  – I 

zawsze możemy przestać... 

Ale nie będziemy chcieli, dodała w myślach Leah. On o tym wie i ja wiem. 

Puścił ją. Zdjął marynarkę, rozwiązał krawat i rozpiął koszulę. Czekała skuta 

niemocą. Wziął ją w ramiona i zaniósł na zasłane płatkami kwiatów wielkie łoże. 

Ostrożnie, delikatnie położył na miękkim materacu i legł obok. 

– 

Pragnąłem to zrobić od momentu, kiedy zobaczyłem fotografię – powiedział, 

zatapiając palce w jej włosach. 

– 

Jaką fotografię? 

– 

Tę na biurku twojego ojca. Nosiłaś wtedy długie włosy. 

– 

Kiedyś tu pracował, miałam dużo krótsze. 

– 

Wolę długie. 

Rozmowa o fotografii i włosach sprawiła, że nastrój prysnął. Musiały w niej 

być  jakieś  ukryte  tony,  które  to  spowodowały.  Była  zbyt  rozkojarzona, aby to 

analizować.  Odsunęła  się,  obróciła  plecami  do  Huntera  i  podciągnęła  nogi  pod 

brodę. 

– 

Nie mogę – szepnęła. A może to był jęk? 

– Rozumiem. Nerwy – 

odparł. 

– To nie tylko nerwy. – 

Usiadła, owijając się prześcieradłem, kaskada włosów 

spadła jej na plecy. – Osiągnąłeś swoje, Hunter. Wzięliśmy ślub. Nie ma odwrotu. 

Powiedziałeś przed chwilą, że mamy przed sobą całe życie. Nie spieszmy się z... tą 

sprawą. Możemy popsuć nasze stosunki... 

– 

Twoim zdaniem uprawianie miłości psuje stosunki? 

– 

Tak, jeśli obie strony nie są do tego gotowe. A ja nie jestem, przyznaję to 

uczciwie. 

– 

Kiedy będziesz gotowa? 

– 

Co za pytanie! Skąd mogę wiedzieć. 

– 

Powiedz w przybliżeniu. Nie jestem zbyt cierpliwy. 

– 

Pięć minut temu mówiłeś coś innego. 

Chwycił ją za ramiona, przyciągając ku sobie. 
– 

Przed  pięcioma  minutami  byłaś  równie  skora  jak  ja.  Oboje  paliliśmy  się. 

Przecież wiem, że pragniesz mnie nie mniej niż ja ciebie. Wiemy to oboje. 

– 

Tak, ale to jest pożądanie, a nie miłość. A mnie pożądanie nie wystarcza. – 

Świadoma,  że  być  może  zbyt  wiele  powiedziała,  wyrwała  się  z  jego  objęć  i 

wyskoczyła  z  łóżka.  –  Potrzebuję  trochę  czasu.  To  wszystko,  o  co  proszę.  Nie 

możesz tego zrozumieć? Czy za wiele żądam? 

background image

– 

Nasze zbliżenie jest nieuchronne. Dziś, jutro czy pojutrze... Co za różnica? – 

Roześmiał się nieco ochryple. 

– 

Czterdziestu ośmiu godzin – odparła z lekkim uśmiechem, chcąc za wszelką 

cenę rozładować nastrój. 

Przez  długą  chwilę  nie  reagował,  a  potem  wyraźnie  się  zmienił.  Ale  chyba 

tylko maskował trawiącą go złość. 

– Dobrze, L

eah, poczekam. Ale nie przeciągnij struny. 

– 

Postaram się. Teraz pójdę się przebrać. 

Usiłując zachować godną postawę, pośpieszyła do swojej sypialni. Z szuflady 

komody wyciągnęła najskromniejszą z nocnych koszul i włożyła na siebie. 

Usiadła  na  skraju  łóżka  i  zaczęła  się  zastanawiać.  Polepszyła  swoją  sytuację 

czy  pogorszyła?  Miała  mieszane uczucia.  Może  trzeba  było mu  pozwolić,  na  co 

chciał, i mieć to już z głowy? Jednakże w głębi serca wiedziała, że gdyby mu na to 

pozwoliła,  nie  byłoby  to  kochanie  się,  ale...  W  każdym  razie  z  jej  strony  nie 

byłoby.  Zabrakłoby  czegoś,  co  powinno  towarzyszyć  zespoleniu  dwojga 

kochających się ludzi. Czysty seks. A może gorzej... Zemsta? 

Skuliła się na łóżku, obejmując poduszkę. Jakże wszystko wyglądałoby inaczej, 

gdyby mu na ni

ej zależało. Gdyby ją kochał! Palcami ujęła kamień-talizman, który 

jej  ofiarował.  Trudno,  Hunter  się  zmienił.  Przestał  ją  kochać,  zapragnął  jedynie 

jako swojej własności. Kaprys zamożnego człowieka. Im prędzej Leah się z tym 
pogodzi, tym lepiej dla niej i dla wszystkich. 

Łza żalu wytoczyła się z oka i powoli spłynęła po policzku. 
 

background image

Rozdział 5 

 
Leah  otworzyła  oczy  o  brzasku  dnia.  Czując  przedziwny  ciężar 

unieruchamiający  jej  nogi,  obróciła  głowę  i  znalazła  się  twarzą  w  twarz  z 
Hunterem – 

śpiącym Hunterem. Błyskawicznie otrzeźwiała. Szybko rozejrzała się 

dokoła, uzyskując potwierdzenie podejrzeń. Więc nie śniło się jej to. Znajdowała 

się znowu w małżeńskiej reprezentacyjnej sypialni rancza. 

Zaczęła sobie coś przypominać... Hunter pojawił się w jej panieńskiej sypialni, 

gdzie zasnęła skulona, tuląc poduszkę. Delikatnie wyswobodził jej palce, wziął ją 

na ręce i zaniósł do małżeńskiej sypialni, mówiąc: „Razem zaśniemy, miła żono!”. 

Nie opierała się, lecz objęła go mocno za szyję, był to przecież sen. Wtuliła się w 

jego  pierś,  gdyż  tam  znajdowało  się  jej  miejsce...  którego  nie  chciała  nigdy 

opuścić. 

Gdy  kładł  ją  na  łóżko,  poczuła  słodki  zapach  kwiatów.  A  także  zapach 

mężczyzny,  gdy  położył  się  koło  niej.  Pamiętała  cudowne  ciepło  i  spokój, 

spływające na nią jakby falą, obejmujące i ogarniające bezwładem ciało i duszę, 

otulające niby kokonem. Czuła jego ramiona i muskularne nogi. 

Zerknęła  teraz  na  niego,  wszystko  sobie  uprzytamniając.  Nawet  we  śnie 

emanował  siłą  i  zdecydowaniem,  nocny  zarost  tylko  podkreślał  męską 
agre

sywność  i  stwarzał  aurę  niebezpieczeństwa  dla  każdego,  kto  chciałby 

przeciwstawić  się  woli  tego  człowieka.  Zsunięte  prześcieradło  odsłaniało  tors. 

Ciekawe, czy on śpi nagi? Chyba tak. Nie miała jednak zamiaru sprawdzać. 

Jeszcze nigdy nie spędziła z nim całej nocy. Spotykali się zawsze ukradkiem. 

Ich zespolenie przypominało burzę emocji i doznań. Były to przecudowne chwile 

spędzane  w  sekrecie  przed  ojcem,  babką  czy  którymkolwiek  z  pracowników 

rancza. To pozostawało ich słodką tajemnicą. 

Ostrożnie  wyzwoliła  się  z  obejmującego  ją  ramienia,  chcąc  wyślizgnąć  się  z 

łóżka.  Nie  było  to  łatwe,  gdyż  dół  jej  nocnej  koszuli  zaplątał  się  między  jego 

zaciśnięte nogi, a palce miał wczepione w jej włosy, jakby bał się, że mu umknie. 

Wreszcie się uwolniła i stanęła na dywanie. Była w panice, gdyż chciała odejść, 

zanim on się obudzi. Co za ironia losu! Przed laty dałaby wszystko, by  móc się 

obudzić w jego ramionach, by oboje mogli powitać poranek spleceni w miłosnym 

uścisku. 

Podciągając  przydługą  koszulę,  wyszła  na  palcach  z sypialni. W kuchni 

porwała  jabłko  i  garść  kostek  cukru,  po  czym  wybiegła  po  rosie  do  ogrodzenia 

background image

południowego  pastwiska.  Zagwizdała  na  Marzyciela,  zastanawiając  się,  czy 

kiedykolwiek potrafi ujarzmić to dzikie i kapryśne zwierzę. 

Tym  razem  przygalopował  na wezwanie –  czarna zjawa na tle chabrowego 

nieba.  Uniesiony  brzeg  koszuli  wykorzystała  jako  schowek  dla  jabłka  i  cukru,  a 

następnie nieporadnie wdrapała się na ogrodzenie, siadając na najwyższej żerdzi. 

Marzyciel  ochoczo  zajął  się  zaofiarowanym  mu  jabłkiem.  Spałaszował  go 

szybko i nosem zaczął trącać dłoń Leah. Przyszła kolej na cukier. Zjadł wszystkie 

kostki  i  stał  nadal  obok  niej,  pozwalając  łaskawie  głaskać  sobie  kark.  Była 

zachwycona. Ogier jeszcze nigdy nie okazał podobnego zaufania. 

– 

Co ty, u diabła, tu robisz? 

Spłoszony  Marzyciel  odgalopował,  a  Leah...  spadła  z  żerdzi.  Do  ostatniej 

chwili myślała, że utrzyma równowagę, ale zbyt mocno zachwiała się i runęła tuż 

pod  stopy  Huntera.  Skraj  jej  koszuli  pozostał  na  gwoździu.  Chcąc  ją  uwolnić, 

pociągnęła i rozerwała materiał. Mężowi zaś przekazała wściekłym wzrokiem cały 

długi akt oskarżenia, zanim wysapała: 

– 

To wszystko twoja wina! Spłoszyłeś konia, a mnie śmiertelnie przeraziłeś. Co 

to za podkradanie się? 

– Podkradanie? – 

Wydawał się szczerze zdziwiony. 

– 

Właśnie! A może nie? I podarłeś mi koszulę... 

– 

Ja ci podarłem? 

– 

Podarła się przez ciebie. Patrz, jaka olbrzymia dziura! 

– 

Właśnie patrzę. Niesłychanie interesująca. 

Z  przerażeniem  stwierdziła,  że  widać  jej  gołe  pośladki.  Hunter  wyraźnie 

napawał  się  ich  widokiem  i  miał  dodatkową  atrakcję  w  postaci  prześwitu,  jaki 

dawał  zmoczony  rosą,  przezroczysty,  cieniutki  batyst,  podświetlony  na  domiar 

złego pierwszymi promieniami słońca. 

– 

Są takie  chwile,  Hunterze  Pryde,  że  cię  szczerze  nienawidzę.  Gotowa bym 

była  cię  wtedy  udusić.  –  Po  tych  słowach  zagarnęła  resztki  podartej  materii  i 

dumnie odmaszerowała. Nie zaszła daleko. Dopadł ją dwoma susami i porwał na 

ręce. 

– 

Możesz mnie sobie nienawidzić, ile tylko chcesz, droga żono, ale to nic nie 

zmieni. Im prędzej zdasz sobie z tego sprawę, tym lepiej dla ciebie. 

I wtedy Leah wydała bojowy okrzyk i zaczęła się wyrywać, co nie jest łatwe, 

gdy  się  jest  okutanym  podartą  nocną  koszulą.  Przeszkadzały  też  temu  długie 

włosy,  w  które  zaplątywały  się  jej  palce.  Przestała  prowadzić  nierówną  walkę, 

kontynuując natarcie słowne: 

background image

– 

Nie dam się oszukać. Ożeniłeś się ze mną, gdyż nie miałeś innego sposobu 

zdobycia rancza, ale to nie oznacza, że wygrałeś! Ja się nigdy nie poddam! – Musi 

go przekonać. 

– 

Nie wygrasz ze mną, Hunter! Nie dam ci wygrać! 

– 

Ileż w tym pasji! Ile wydatkowanej na próżno energii! 

– 

mruknął,  obejmując  ją  niby  żelazną  obręczą.  –  Po  co  marnujesz  tę  pasję  i 

energię tutaj? Chodźmy do domu i wykorzystajmy je do bardziej zbożnego celu. 

– 

Obiecałeś – pisnęła. – Obiecałeś, że poczekasz, aż będę gotowa! Jeszcze nie 

jestem gotowa! 

– 

Czyżby?  Słuchaj  no,  moja  droga  żono,  nietrudno  przyszłoby  mi  złamać 

obietnicę. A kiedy to wreszcie zrobię, zaręczam ci, że reklamacji z twojej strony 

nie usłyszę. – I bez dalszej dyskusji zaniósł ją do domu, do holu, gdzie ją ostrożnie 

postawił, podtrzymując, by nie upadła. Całkiem jej się podobało to trzymanie. 

– 

Puść mnie, Hunter! Mogę iść sama. 

– 

Mowy  nie  ma.  Nie  puszczę.  –  Pochylił  się  i  przywarł  ustami  do  jej  warg. 

Całował długo, namiętnie, natarczywie. Straciła resztki równowagi, zadygotały jej 

kolana.  Oderwał  usta  i  odstąpił  o  krok.  Patrzyła  na  niego  wzrokiem  zalęknionej 

łani. Chciałaby być pieszczona i całowana... ale się bała, bała się bólu, który by 

towarzyszył jej miłowaniu bez odwzajemnienia uczuć. 

Ale czy jego obchodzi to, co ona czuje i czego pragnie? On nawet nie wie, na 

ile cierpień ją skazał. I nadal skazuje. Ma własny harmonogram. A ona znajduje się 

bardzo nisko na liście priorytetów. Jest tylko drobnym szczegółem w jego życiu. 

–  Ostr

zegłem  cię  wczoraj  wieczorem,  że  niezbyt  długo  będę  cierpliwy.  Raz 

jeszcze  tak  cię  złapię  na  pastwisku,  a  nie  odpowiadam  za  siebie.  Czy  mnie 
rozumiesz? 

Chciała  mu  wyrwać  koszulę,  na  której  zacisnął  palce,  ale  cały  wysiłek 

przyniósł jej w zysku kolejny kawałek materiału. 

– 

Możesz się nie martwić. W tej koszuli już mnie nie zobaczysz. Wyrzucę ją, 

jak tylko wejdę na górę. 

– 

Przy okazji możesz wyrzucić i pozostałe. Nie będą ci już potrzebne. – Nim 

zdołała wyrazić oburzenie na te słowa, wydał polecenie: – A teraz idź już i szybko 

się  ubierz.  Mam  zamiar  dziś  rano  odbyć  inspekcję  rancza.  Wyjeżdżam  za  pięć 
minut. W twoim towarzystwie lub bez ciebie. 

 
Ubrała  się  w  mgnieniu  oka.  Dżinsy,  trykotowa  koszula,  kowbojskie  buty. 

Błyskawicznie  splotła  włosy,  zawiązała,  pochwyciła  kapelusz  ze  stojaka  przy 

background image

drzwiach  i  zbiegła  na  dół.  Przyszła  jej  do  głowy  myśl,  że  jednak  w  którymś 

momencie będzie musiała przenieść swoje rzeczy do wspólnej sypialni. Eee, ma na 

to czas. Tygodnie. Miesiące. Zagryzła wargi. Lata? 

Huntera zastała w stajni. Siodłał konia. Podał Leah papierową torebkę. 
– 

Pomyślałem sobie, że może jesteś głodna. 

– 

Dzięki. Jestem. 

Zajrzała do torebki: drożdżowe ciastka Inez. Z cynamonem i jabłkami. 
– 

Termos z kawą mam w torbie. Weźmiesz sama czy mam ci podać? Aha, tę 

klacz 

z  naciągniętym  ścięgnem...  Appalosa,  tak...  ?  przeprowadziłem  do  innego 

boksu. W tym kącie stajni przecieka dach. Trzeba cały przełożyć. 

– 

Powiem  Patrickowi.  Weźmie  paru  ludzi  i  poreperują,  co  trzeba.  – 

Pałaszowała drożdżowe ciastko, popijając kawą. 

– Nie

! Powiedziałem, że trzeba przełożyć cały dach. A właściwie dać nowy. 

– 

Czy  to  ma  być  pierwsza  próba  mojego  posłuszeństwa  w  naszym  pożyciu 

małżeńskim? 

– 

Że niby co? 

– No wiesz, takie sprawdzanie moich reakcji na twoje dowodzenie. Ty mówisz, 

że potrzebny nowy dach, a ja odpowiadam, że nas na to nie stać. Ty wobec tego 

oświadczasz,  że  będzie,  jak  postanowiłeś,  nawet  jeśli  musielibyśmy  żywić  się 

przez  kilka  miesięcy  samymi  otrębami.  Jeśli  ja  na  to  coś  odpowiem,  to  ty  mi 

przypomnisz, że przed ślubem obiecałam to czy tamto i że to ty jesteś tu szefem i 

mam cię słuchać. Czy dobrze opisałam naszą sytuację? 

Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony. 
– 

Nieźle.  Szybko  się  uczysz.  –  Rzucił  jej  złożoną  w  kostkę  żółtą 

nieprzemakalną pelerynę. – Zabierz to. Komunikaty zapowiadają deszcz. 

– 

Poważnie, Hunter. Nie możemy sobie pozwolić na nowy dach. – Zrolowała 

pelerynę i przytroczyła ją do siodła. 

– 

Gdybym miała pieniądze, to zrobiłabym to już poprzedniej wiosny. 

–  Robimy nowy dach. – 

Wskoczył na konia. – Ale cię od razu uspokoję: nie 

będziesz  musiała  żywić  się  otrębami.  I  tak  masz  wspaniałą  figurę.  Chyba,  że 

chcesz mieć jeszcze lepszą. 

Chwilę się zastanawiała, po czym też wsiadła. 
– 

Tak uważasz? 

– 

Najwyżej przez tydzień. 

– 

Co najwyżej przez tydzień? 

– 

Otręby. 

background image

– 

Głupi! Pytałam, czy rzeczywiście mam taką dobrą figurę. 

– 

Konkursową. 

Spędzili  poranek,  zwiedzając  wschodnią  część  rancza.  Leah  zaczęła  nagle 

dostrzegać i oceniać ranczo oczami Huntera. I to, co zobaczyła, bardzo się jej nie 

podobało. Ślady zaniedbania widoczne były wszędzie. Pozrywane druty ogrodzeń, 

szałasy w stanie rozpaczliwym, wiele sztuk bydła z chorobami skóry, większość 

cieląt nie szczepiona i nie oznaczona. 

Przy  strumieniu,  na  południowo-wschodnim  skraju  rancza,  Hunter  zsiadł  z 

konia. 

– 

Coś ty robiła, Leah? Gdzieś ty była? Nie ma usprawiedliwienia na podobny 

stan rzeczy. 

– 

Zawsze brakowało pieniędzy – broniła się. – Mam zbyt mało ludzi. 

– 

Nie widać, by twoi ludzie w ogóle pracowali. 

– 

Wiele z tego, co widzieliśmy, to nie ich wina, ale moja. 

– 

Odwróciła  głowę,  nie  chcąc  spojrzeć  mu  w  oczy.  –  Ostatnio  bardzo  się 

zaniedbałam. 

– 

Nie  o  ciebie  chodzi.  Mogłaś  nie  mieć  głowy,  ale  każdy,  cokolwiek  wart 

brygadzista, powinien większość niedostatków sam dostrzec i im zaradzić. 

– 

Powiedziałeś, że nikogo nie wyrzucisz, póki nie dasz mu okazji pokazać, co 

jest wart – 

usiłowała podejść go z innej strony. – Wiem, że wygląda to wszystko 

źle, ale daj nam szansę. Powiedz, co chcesz, żeby było zrobione, i zróbmy to. 

– 

Przede  wszystkim  chcę,  żebyś  teraz  zeszła  z  konia,  usiadła  i  spokojnie 

omówiła ze  mną sytuację. Może wspólnie znajdziemy rozwiązanie. Teraz  mamy 

doskonałe miejsce i czas. 

– 

Jeśli usiądziemy pod tą leszczyną, to pospadają na nas kleszcze. 

Ściągnął rękawiczki i zatknął je za pas. Zdjął kapelusz. 
– 

Poprzednim razem nie narzekałaś na kleszcze. 

Tak,  przypomniała  sobie  to  miejsce.  Już  od  dłuższej  chwili  zastanawiała  się, 

czyjego  zatrzymanie  się  tutaj  było  przypadkowe,  czy  zamierzone.  Teraz  już 

wiedziała. Jak długo jeszcze będzie musiała płacić za to, co się wtedy stało? 

– 

Ale parę kleszczy wkręciło mi się we włosy. 

– 

Nic  się  nie  bój.  Dokładnie  cię  obejrzę  wieczorem  –  zaproponował.  –  Po 

prostu dla bezpieczeństwa. 

– 

Dziękuję za propozycję, ale wolę tu nie siadać. 

– 

Chodź,  Leah.  Nie  przywiozłem  cię  tu  na  ksiuty.  Chcę  poważnie 

porozmawiać.  Wyprawę  do  krainy  wspomnień  odbędziemy  innym  razem.  – 

background image

Wyciągnął do niej dłoń. 

– 

O czym chcesz rozmawiać? – Zsiadła bardzo niechętnie. 

– 

O tym, co trzeba zrobić, i o twoich pracownikach. 

– 

Proponuję, abyśmy zaczęli od innych rzeczy. Czy załatwiłeś już pożyczkę? 

Czy za te pieniądze chcesz położyć dach? 

– 

Tak.  I  przywrócić  do  stanu  użytkowego  szałasy,  ponaciągać  ogrodzenia, 

zwiększyć pogłowie bydła. Kredyt załatwiony i mamy dość pieniędzy, by postawić 
ranczo na nogi. Ale t

o nie te zaniedbania są winne ogólnej katastrofalnej sytuacji 

finansowej całego rancza. 

– 

Czas  pomyśleć  o sile  roboczej?  – spytała,  kładąc się na trawie,  gotowa  do 

dalszej z nim przeprawy. 

– 

Czas  pomyśleć  o  pracownikach.  Z  większością  już  rozmawiałem  przed 

ślubem. 

–  Ooo?  – 

zdziwiła się.  –  Więc  już  pewnie  wydaje  ci  się,  że wiesz, dlaczego 

każdego z nich wynajęłam? 

– 

Leah, nie to jest ważne... 

– 

Ani słowa więcej, Hunter! Raz w życiu najpierw posłuchaj. – Rozpaczliwie 

szukała argumentów, które mogłyby go przekonać i ocalić jej ludzi. – Żaden z nich 

nie mógł nigdzie dostać pracy. Arroya żyli w przyczepie, w zwykłej budzie. Lenny 

jest byłym kombatantem. Nie chce być na niczyjej łasce i żyć z zapomogi. Patrick 

zaryzykował  własnym  życiem,  żeby  ocalić  dziecko  przed  przejechaniem przez 

pijanego kierowcę. Ma zmiażdżoną stopę. W tydzień po tym bohaterskim czynie 

dostał wymówienie. Jeszcze leżał w szpitalu. Konsorcjum Lyon nie chciało mieć 
mniej sprawnego pracownika. 

– 

Patrick pracował dla Konsorcjum Lyon? – spytał. 

– Ta

k. Był brygadzistą rancza Circle P. Zastąpił go Buli. 

– 

I tyś wtedy wzięła Patricka? 

– 

Wszystko  im  tu  dałam.  Przywróciłam  im  ochotę  do  życia,  na  które  sami 

zarabiają. Co więcej, ci ludzie odnaleźli utraconą godność. Przez długi czas byli 
poniewierani. Zdaj

ę sobie sprawę, że ich praca nie jest najlepsza. Może na więcej 

nie potrafią się zdobyć, być może trzeba ich tego nauczyć. Wiem, że jeśli zażądasz 

od  nich  więcej  i  pokażesz,  jak  to  osiągnąć,  to  staną  na  głowie,  żeby  cię  nie 

zawieść. Bardzo im zależy na pracy na ranczu. Wszyscy stanowią jedną rodzinę. 

Innej nie mają. I nie żądaj ode mnie, żebym odwróciła się do nich plecami. Tego 

nigdy nie zrobię. 

Hunter patrzył w zamyśleniu na pastwisko. 

background image

– 

Zawsze płakałaś nad ofiarami losu, zawsze byłaś gotowa pomagać każdemu 

w potrzebie. Wiesz co? Chyba to najbardziej przyciągało cię do mnie. Ja też byłem 
bity przez los. 

–  Absolutna bzdura, ja... – 

urwała,  nie  chcąc  się  zdradzić.  –  Nigdy nie 

dostrzegałam  w  tobie  ofiary  losu.  –  Był  dla  niej  bohaterem,  symbolem  energii, 

wewnętrznego ognia i siły. 

– 

To  wszystko,  coś  powiedziała,  nie  zmienia  nagiej  prawdy.  Nie  można 

prowadzić rancza bez kompetentnej załogi. 

– 

Daj im szansę, Hunter! O to jedno cię proszę. Nie poproszę o nic więcej. Daj 

im możność sprawdzić się. 

– 

O nic więcej nie prosisz? – spytał ironicznie. 

– 

Ponieważ ocalenie rancza przestanie mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, 

jeśli nie ocalę tych ludzi. 

– 

Powiadasz,  że  gdybyś  miała  wybierać  miedzy  dającym  dochód  ranczem  a 

pozostawieniem załogi, wybrałabyś to ostatnie? – spytał zaciekawiony. 

– 

Chyba tak, chyba wybrałabym ratowanie załogi. Gdybym zrobiła inaczej, nie 

byłabym lepsza od tych ludzi w Konsorcjum Lyon. Gdybym była podobna do nich, 

już dawno sprzedałabym ranczo – wyjaśniła po zastanowieniu. 

– 

I mówisz poważnie? 

– B

ardzo poważnie. 

Długo nad tym myślał. Wreszcie zdecydował: 
– 

Dobrze,  niech  będzie,  jak  chcesz.  Ale  nie  daję  żadnych  obietnic  na 

przyszłość. Zadowolona? 

– 

Muszę być. Co mam robić? 

– 

No  to  doskonale.  Objedziemy  jeszcze  ranczo  od  południa  i  na  resztę  dnia 

damy sobie spokój. 

– 

Jestem gotowa. Jedźmy. – Zaczęła wstawać. 

– 

Za chwilę. Przedtem chcę od ciebie jeszcze jednej rzeczy. 

– Czego? – 

spytała podejrzliwie. 

Z  tonu  jego  głosu  wnioskowała,  że  na  pewno  poprosi  ją  o  coś,  co  niezbyt 

chętnie będzie chciała mu dać. 

– 

Chcę, żebyś mnie pocałowała. 

– Po co? – 

Zdawała sobie sprawę, że trudno o głupsze pytanie. 

– 

Chyba mi się należy.  Uległem twoim  perswazjom i nie ruszę się stąd, nim 

mnie nie wynagrodzisz. To będzie taki mały wstęp do przyszłych atrakcji. Chyba o 
wiele ni

e proszę. 

background image

Pomyślała sobie, że skoro jest to w istocie niewiele, nie ma się co zastanawiać. 

Przybliżyła się, opierając dłonie o jego tors. Spojrzała mu w oczy. Chyba po raz 

pierwszy zobaczyła rozbiegające się od nich promieniście zmarszczki. Przeniosła 
wzro

k  na  bruzdy  na  czole.  Zmienił  się  przez  te  osiem  lat.  Spoważniał,  dojrzał  i 

jeszcze coś... Zgorzkniał? Przeżył wiele ciężkich chwil? 

Dłońmi ujęła jego twarz, potem przesunęła je na ciemne włosy, wplątała w nie 

palce.  Ogarnęła  ją  wielka  czułość.  Złożyła  mu  na  wargach  delikatny  pocałunek. 

Spodziewała  się,  że  ją  pochwyci,  przyciągnie,  przygniecie  jej  usta  swoimi 

wargami. Nie. Siedział zastygły, oddając jej inicjatywę. 

Więc kontynuowała. Muskała wargami jego usta, policzki, sięgnęła do szyi i 

wróciła  do  ust.  Pogłębiała  pocałunki,  aż  wreszcie  wpiła  się  w  jego  wargi.  I 

wówczas zareagował. Nie ramionami ani dłońmi, ale też ustami. Poczuła zamęt w 

głowie, żar, obezwładnienie całego ciała. Musiał sobie zdawać sprawę z jej stanu. 

Pojął  chyba,  że  jest teraz zupełnie bezbronna.  Rozpadły  się mury,  które  z  takim 

trudem wzniosła i za którymi się ukryła. Objął ją najsłodszym z objęć. Zdała sobie 

sprawę, że już mu niczego nie odmówi. 

Nawet  nie  wiedziała,  ile  minęło  czasu.  Chyba  całą  wieczność  tkwiła  tak 

przytulona do mężczyzny, gdy ten nagle odepchnął ją, wprost rzucił na ziemię i 

przykląkł  obok,  osłaniając  swoim  ciałem.  Przerażona  zobaczyła  w  jego  dłoni 

zakrzywiony nóż. Groźnie syknął: 

– 

Jesteś na cudzym terenie, Jones! Czego tu szukasz? 

Leah  zatoczyła  wzrokiem  i  w  odległości  niespełna  pięciu  metrów  ujrzała 

złośliwie  wykrzywioną  twarz  Bulla  Jonesa,  siedzącego  na  gniadym, 

zachowującym  się  dość  nerwowo.  Kiedy  on  tu  podjechał?  Od  jak  dawna  ich 
obserwuje? 

– 

Powiedz, Leah, swojemu obronnemu pieskowi, żeby rzucił nóż, bo zabawię 

się  z  nim  inaczej.  –  Poklepał  dubeltówkę,  wpatrując  się  jak  zafascynowany  w 

stalowe  ostrze  w  dłoni  Huntera.  –  Comprende,  co  mówię,  hombre?  –  dorzucił 
pogardliwie.  – 

Nie  masz  prawa  mi  grozić.  Jeśli  strzelę,  to  w  obronie  własnej. 

Każdy mi to przyzna. 

Oczy 

Huntera gorzały. 

– 

Poczujesz  tę  stal,  nim  się  złożysz  z  twojego  remingtona.  Comprende me, 

muchacho? 

Daję  ci  dobrą  radę,  odejdź  cały  i  zdrów,  póki  masz  jeszcze  czas.  A 

masz go bardzo mało. 

Przez chwilę Leah myślała, że Buli podniesie dubeltówkę, nad którą niepewnie 

krążyła jego dłoń. Jednakże siła głosu i spojrzenia Huntera była tak zniewalająca, 

background image

że zrezygnował i oparł prawą dłoń na udzie. 

– 

Tym razem ci daruję, ponieważ jesteś nowy na ranczu Hampton i nie znasz 

obyczajów – 

zwrócił się do Huntera. – Ale zapamiętaj sobie raz na zawsze, że nikt 

mi tu nie odważa się grozić. Może ci to ktoś, pronto, wyjaśni, bo następnym razem 

już nie będę tak wyrozumiały. 

–  Ostrzegam po raz ostatni. – 

Nóż  w  ręku  Huntera  poruszył  się  złowrogo.  – 

Zjeżdżaj, już cię nie ma! 

– 

Pożałujesz tego, Leah! –  Klnąc  pod  nosem,  Buli  wbił  ostrogi  gniademu  i 

odgalopował. 

– 

O mój Boże! – Leah zaczęła się trząść jak osika. 

Hunter schował sztylet do buta i wziął ją w ramiona. 
– 

Już wszystko w porządku. – Gładził ją po włosach. 

Nie mogła powstrzymać dygotania, tuliła się do Huntera i pojękiwała. Trwali 

tak bardzo długo, on ją tulił, a ona powoli się uspokajała. 

– 

On cię mógł zabić – szepnęła, połykając łzy. 

– 

Już  nie  myśl  o  tym,  już  po  wszystkim.  Odjechał.  Poza  tym  nie  groziło  mi 

żadne niebezpieczeństwo. Dziobnąłbym go, nim zdołałby dotknąć broni. – Składał 

jej delikatne pocałunki na włosach, szyi, policzkach. 

– 

Ja się go boję – powiedziała. 

– Powiedz mi, co o nim wiesz? – 

zażądał. 

– 

Już  ci  właściwie  wszystko  opowiedziałam.  Dowodów nie mam, ale jestem 

pewna, że to on kazał poniszczyć ogrodzenia. Dwukrotnie, w bardzo podejrzanych 

okolicznościach, stado nam się rozsypało w panicznym strachu. Parę zniszczonych 
studni. Ot, takie rzeczy. 

– 

A więc to jest powód twych zaniedbań. Nie jeździłaś tu sama, co? I dlatego 

nie dostrzegłaś tego wszystkiego. 

– 

Nie  pozwalałam  też  innym  udawać  się  tu  w  pojedynkę.  Bałam  się  o  ich 

bezpieczeństwo, a na jeżdżenie w grupach mam za mało ludzi. 

– 

Czy złożyłaś skargę w Konsorcjum Lyon? 

– 

Nie bądź śmieszny. A jak myślisz, skąd on dostaje dyspozycje? 

– 

To twoje domysły czy opierasz się na faktach? 

Wyrwała się z jego objęcia. Gniew zastąpił poprzedni lęk. 
– 

Oczywiście, że są to wszystko domysły. Gdybym miała dowody, Buli Jones 

siedziałby  już  w  więzieniu,  a  Konsorcjum  Lyon  musiałoby  szykować  duże 

odszkodowanie,  które  przyznałby  mi  sąd.  Ożeniłeś  się  ze  mną,  ponieważ  tak 

bardzo zależało ci na tym ranczu, prawda? No to teraz na ciebie spada obowiązek 

background image

jego ochrony przed napastnikami z Lyon. Jeśli ci się nie uda, to oboje wyjdziemy 
goli. 

– 

Goli to możemy być w ciągu minuty. – Hunter parsknął śmiechem. – Ale nie 

czas na to teraz. Wsiadaj. Jedziemy. 

– Teraz? Od razu? Koniec rozmowy? – 

Była zaskoczona. 

– 

Chcę przed zmrokiem objechać południowe pastwisko. 

– 

Tam właśnie pojechał Buli. A jeśli się na niego natkniemy? – zaniepokoiła 

się. 

– 

Wtedy mu się przedstawię. 

Spojrzała zdziwiona, ale miał twarz w cieniu i nie dostrzegła jej wyrazu. 

Chciał już wsiadać, ale do niego przywarła. 
– 

Bardzo cię proszę, Hunter! Czy nie moglibyśmy  od razu wrócić do domu? 

Jutro pojedziemy na południowe pastwisko. Po co szukać kłopotów? 

– 

Chyba  jest  odwrotnie.  Kłopoty  dopadły  nas.  Myśmy  ich  nie  szukali.  – 

Myślała, że będzie się upierał i chciał dalej jechać, ale łatwo na jej prośbę przystał. 
–  Dobrze. 

Właściwie,  jak  na  jeden  dzień  dość  widziałem.  Ale  jutro  jadę  na 

południe. 

 
Zamknięty  w  gabinecie  Hunter  podniósł  słuchawkę,  ale  jeszcze  długo  się 

zastanawiał, nim wystukał numer. 

– 

Kevin Anderson, słucham – odezwał się głos. 

–  Hunter. Co masz nowego? – 

Słuchał  ze  zmarszczonymi  brwiami,  robiąc 

notatki.  – 

No  dobrze.  Chwilowo  nic  nie  rób.  nic  nie  mów.  Nie  możemy  się 

przedwcześnie zdradzić. Z resztą poczekaj, póki nie wrócę. 

– 

Masz jakieś problemy? – spytał Kevin. 

– 

Można  by  to  tak  nazwać.  –  Ze  stojącej  obok  butelki  Hunter  nalał  sobie 

whisky i wypił jednym haustem. – Miałem drugie spotkanie z Bullem Jonesem. 

– 

Czy on już wie, kim jesteś? – Kevin był zaniepokojony. 

– 

Nie.  O  naszym  małżeństwie  wiedzą  tylko  tutejsi  i  bliscy  znajomi.  Jones, 

kiedy  się  dowie,  może  stanowić  przeszkodę.  W  zależności  od  tego,  co  zechce 

powiedzieć. 

– 

Co mam wobec tego zrobić? 

– 

Przyślij mi jego wszystkie akta. Nocnym ekspresem. 

– 

Tak jest. A co potem? Chcesz, żeby... zniknął? 

– Nie – 

odparł Hunter po chwili zastanowienia. – Nie czyń nic. Jeśli zaczniemy 

za wcześnie, cały plan diabli wezmą. 

background image

– Rozumiem, szefie. 
– 

Dziękuję, Kevin. Cześć. 

Po  odłożeniu  słuchawki  Hunter  jeszcze  raz  nalał  sobie  whisky,  a  potem 

wpatrzony  w  sufit  zamyślił  się.  Czas  położyć  się  u  boku  pięknej  oblubienicy. 

Najwyższy czas wziąć w ramiona tę cudowną istotę i... tak zasnąć. Wypił whisky, 

mając nadzieję, że go trochę otępi. W każdym razie to, co powinno spoczywać w 

otępieniu... Cierpliwości! Jeszcze trochę. Ona już wkrótce będzie jego. Spełni się 
marzenie. 

 

background image

Rozdział 6 

 
N

astał  kolejny  poranek.  O  świcie  Leah  obudziła  się  w  ramionach  Huntera. 

Pamiętając  przestrogę  z  poprzedniego  dnia,  zanim  zeszła  do  kuchni  po  jabłko  i 

cukier, ubrała się. Biegnąc w stronę płotu, już gwizdała na ogiera. Ale zobaczyła 

tylko  umykającą  sarenkę  i  zajęczą  rodzinę,  kicającą przez pastwisko.  Gwizdanie 

wystraszyło  zwierzynę,  ale  nie  przywołało  Marzyciela.  Wdrapała  się  na  płot  i 

czekała.  Sądząc,  że  smaczna  koniczyna  okazała  się  bardziej  kusząca  od  jabłka, 

sama  zaczęła  je  podgryzać.  Słońce  wznosiło  się  tego poranka jakby szybciej, 

rozsyłając gorące promienie na łąki pełne polnego kwiecia. To była jej ukochana 
pora dnia tej najcudowniejszej pory roku. 

Za plecami trzasnęła gałązka. Nie odwracając się, spytała: 
– 

Tu jest pięknie, prawda? 

– 

Pięknie – Hunter oparł się tuż obok o górną żerdź. – Nie słyszę dziś oskarżeń 

o podchodzenie cię i zaskakiwanie. 

– 

Słyszałam trzaśniecie drzwi kuchennych. 

– 

Pewno stąpałem głośno buciorami, idąc przez podwórze? 

– 

Już  miałam  ochotę  zareagować,  skoro  jednak  byłeś  tak  dżentelmeński, 

zapowiadając swoje przybycie... 

– 

Dziękuję za komplement. Marzyciel coś od ciebie stroni. 

– Dziwne. – 

Rzuciła ogryzek jabłka na trawę. – Nie odpowiedział na wołania. 

Ponieważ  jednak  jedziemy  na  południowe  pastwisko,  powinniśmy  go  tam 

zobaczyć. 

Zeskoczyła z płotu. Chciała już mieć za sobą tę inspekcję rancza. Jeśli wyruszą 

wcześniej, to może im się uda nie spotkać Jonesa. 

– Jeszcze nie jestem gotów. – 

Chwycił ją za ramię. – Jeszcze nie jestem gotów 

– 

powtórzył. 

– 

Dlaczego? Coś się stało? – Była niespokojna. Przeczuwała coś niedobrego. 

– 

Owszem... Znowu umknęłaś dziś rano. – Mówił miękko i łagodnie, choć było 

w tym coś karcącego. 

Zesztywniała.  Zgodziła  się  z  nim  sypiać,  ale  nie  było  mowy,  w  jakich 

godzinach. 

– 

Czy to stanowi jakiś problem? – spytała niemal groźnie. 

– 

Owszem, stanowi. Bardzo mi się to nie podoba. Od jutra masz rozpoczynać 

dzień w moich ramionach. 

background image

Uwolniła rękę i cofnęła się o krok. Jego intensywne spojrzenie zawierało coś... 

od czego zabiło jej żywiej serce. Ale odpowiedziała ostro: 

– 

Co to dla ciebie za różnica, czy jestem, czy mnie nie ma, kiedy się obudzisz? 

– 

Jeśli obudzisz mnie jutro rano, to się dowiesz. – Wydawał się rozbawiony jej 

pytaniem. 

Wiedziała,  co  Hunter  ma  na  myśli,  ale  to  nie  oznaczało,  że  zechce 

podporządkować się jego żądaniu. 

– 

Całą sprawę rozważę z należytą uwagą – odparła lekko. – Niemniej pragnę 

zauważyć, że lubię mieć poranki dla siebie. 

– 

Możesz  mieć  dla  siebie  nieco  późniejszą  porę.  Ale  nie  świt.  Świt  chcę 

spędzać  w  twoim  towarzystwie.  Wyłącznie  w  twoim.  Bez  świadków...  koni  i 

zajęcy. Nie wiesz o tym, że każde małżeństwo potrzebuje trochę intymności? 

Czyżby  nadeszła  chwila  ostatecznej  rozgrywki?  Jeśli  dobrze  zrozumiała,  to 

następnego  dnia  o  świcie  miała  ostatecznie  wypełnić  obowiązek  małżeński, 

konsumując  tym  samym  zawarty  kontrakt.  No  cóż,  właściwie  to  się  do  tego 

zobowiązała,  składając  przysięgę  przed  pastorem.  Wcześniej  czy  później...  Na 

nieszczęście perspektywa owego „wcześniej” budziła w niej strach przed utratą tej 

ostatniej cząstki, której on jeszcze nie posiadł. Bała się po prostu tego, że kiedy 

posiądzie jej ciało, to posiądzie i jej serce. 

Zaczerpnęła głęboko powietrze, zanim powiedziała: 
– 

Zgoda. Świty mogą być nasze... 

– 

Później porozmawiamy o popołudniach i wieczorach. 

– Hunter... 
– A teraz do pracy – 

przerwał jej z wesołą iskierką w oczach. – Zostały jeszcze 

jakieś drożdżówki Inez? 

– 

Cała masa. Inez zaopatrzyła nas jak na oblężenie, zaraz przyniosę. 

– 

I weź przy okazji termos kawy. Ja osiodłam konie. 

Po piętnastu minutach jechali na południe wzdłuż ogrodzenia. Siwek Huntera 

zachowywał się niespokojnie i nerwowo. Hunter dawał sobie z nim radę, niemniej 

miał  niecodzienne  trudności  z  normalnie  opanowanym  koniem.  Jakby  dla 

towarzystwa, klacz Leah także zaczęła się niespokojnie kręcić. 

– 

Może  jest  coś  w  powietrzu.  Ladyfinger  nigdy  się  tak  nie  zachowuje  – 

zauważyła Leah. 

– 

Coś je po prostu przestraszyło – zgodził się Hunter. – Mieliście tu ostatnio 

ślady kuguara? 

– 

Żadnych!  –  Leah poczuła niepokój.  Czy  się  coś  nie  stało Marzycielowi? – 

background image

Zima  nie  była  ostra.  Kuguary  nigdy  nie  podchodzą  tak  blisko,  jeśli  nie  mają 

większego problemu z wyżywieniem. – Uspokajała raczej siebie niż Huntera, który 

zauważył jej zdenerwowanie. 

– 

Nie twierdzę, że to kuguar. Po prostu wymieniłem to jako jedną z możliwych 

przyczyn. Może być wiele innych. Ale miej oko na wszystko. 

Jechali  dalej  w  milczeniu.  Leah  była  przygnębiona,  ale  czujna.  Zupełnie  nie 

rozumiała zachowania koni. 

Po  paru  kilometrach  Hunter  zatrzymał  się  przy  oberwanych  drutach 

kolczastych. 

– 

Tu się zaczyna teren Konsorcjum Lyon? – spytał. 

– Tak. 
– 

Prosisz się o kłopoty, pozostawiając tak ogrodzenie. Jedna krowa przejdzie, 

reszta za nią i przez tydzień będziesz je zbierała, uganiając się po pagórkach rancza 
Circle P. To pierwsza rzecz do natychmiastowej naprawy w poniedzia

łek. 

– A Buli Jones? – 

spojrzała pytająco. 

– 

Zajmę się nim – rzucił krótko. – Myślę, że szybko zrozumie, w czym leży 

jego interes. 

Do  południa  prawie  wszystko  objechali.  Osiągnąwszy  szczyt  kolejnego 

pagórka  nagle  ujrzeli  źródło  niepokoju  koni.  Ogrodzenie  miedzy obu ranczami 

leżało  na  ziemi.  Na  stromym  zboczu,  należącym  do  rancza  Circle  P,  czyli  do 

Konsorcjum Lyon, pasł się Marzyciel. Towarzyszyła mu obca klacz. 

Hunter zatrzymał konia i rzucił spojrzenie w stronę Leah. 
– 

To zdaje się ten ogier, którego wczoraj rano karmiłaś? 

– Nie poznajesz? 
– 

Nie poznaję – odparł sucho. – Bo wczoraj patrzyłem na coś innego, a nie na 

konia... 

– Co? Na co... ? – 

Nagle zrozumiała i spłoniła się. 

Patrzył na „coś innego”! Patrzył na nią w tej przeklętej koszuli nocnej. Ale to w 

tej chwili nie jest istotne. 

– 

Co za różnica, czy to ogier, czy nie ogier? 

– 

Wielka  różnica.  Znam  niewiele  wałachów,  które  zwalają  płoty,  żeby 

przedostać się do klaczy. Natomiast ogiery są bardzo do tego skore. – Przesunął 
kape

lusz na tył głowy, zastanawiając się prawdopodobnie nad tym, co teraz zrobić. 

Leah natomiast nie wykazała najmniejszego wahania. Dla niej wybór był jasny. 

Nie  zastanawiając  się  nad  konsekwencjami,  spięła  konia  i  pognała  w  kierunku 

Marzyciela.  Właściwie...  chciała  pognać,  reakcja  Huntera  była  bowiem  tak 

background image

błyskawiczna, że nie zdążyła się na dobre rozpędzić, kiedy dopadł ją i zagrodził 

drogę kilkanaście metrów za ogrodzeniem. 

–  Co ty wyrabiasz! – 

krzyknął,  łapiąc  za  cugle  i  zmuszając  klacz  do 

zatrzymania się. 

L

eah nie próbowała się przeciwstawić w obawie o zranienie pyska Ladyfinger. 

– 

O co ci chodzi? Przecież to chyba jasne, że chcę odprowadzić Marzyciela. 

Pośpieszmy się. Nie ma wiele czasu. 

– 

Ty chyba nie mówisz poważnie? – Patrzył zdumiony. 

– 

Bardzo poważnie. – Ladyfinger zaczęła stawać dęba, ale parę łagodnych słów 

i  delikatne  głaskanie  po  karku  szybko  ją  uspokoiły.  –  Jeśli  Buli  Jones  znajdzie 

Marzyciela  na  swoim  terenie,  to  zacznie  strzelać,  zanim  przyjdzie  mu  do  głowy 

spytać, czyj to koń. Muszę go uratować! Nie przeszkadzaj mi! – Zebrała wodze, 

chcąc się wyrwać. 

Przewidując  jej  zachowanie,  Hunter  zacisnął  dłoń  na  kółku  wędzidła, 

uniemożliwiając klaczy nagłe szarpnięcie się. 

– 

Jeśli zechcesz łapać ogiera w tym stanie na lasso, to on rzuci się i może cię 

zabić. Ale nie uda mu się to, bo ja zabiję go pierwszy... 

Postanowiła więc pójść pieszo do Marzyciela. 
– Tracimy cenny czas, Hunter... 
– 

Właśnie. I tym gorzej dla ogiera. Są dwie możliwości. Albo będziesz mi się 

przeciwstawiała i w tym przypadku twój Marzyciel zostanie tam, gdzie jest, już na 
zawsze, albo... 

– Albo? – 

powtórzyła niecierpliwie, gdy Hunter zamilkł. 

– 

Albo  zrobisz  to,  co  ci  powiem,  i  wtedy  będzie  szansa  wydobycia  konia  z 

opałów. I jeślibyś zrobiła coś równie głupiego, jak stanięcie między Marzycielem a 

jego klaczą, to ja nie ręczę za siebie. 

– 

Ty nie ręczysz za siebie... ! – Nie próbowała nawet tłumić złości. – Za zbyt 

wiele rzeczy nie ręczysz! Powiedziałeś dokładnie to samo na temat chodzenia w 

koszuli  nocnej.  A  cóż  takiego  zwalnia  cię  z  ręczenia  za  siebie,  jeśli  podejdę  do 

Marzyciela? Albo jeżeli zrobię coś, co ci się nie spodoba? 

– 

Spróbuj, a będziesz pierwsza, która się dowie, co mnie zwalnia i jakie są tego 

konsekwencje. I nie radzę ryzykować. 

Chciała mu ostro odpowiedzieć, ale uciął dyskusję: 
– 

Moje czy twoje? Decyduj się! 

Miała  ochotę  powiedzieć  mu,  żeby  sobie  poszedł  do  diabła.  Kiedy  jednak 

zerknęła na Marzyciela, zrozumiała, że nie ma wyboru. 

background image

– Twoje – 

odparła. – Czy to będzie trudne? 

– 

Zależy  od  tego,  od  jak  dawna  jest  tutaj  z  klaczą.  Miejmy  nadzieję,  że  od 

świtu, i że już... wyładował swoją energię. Przynajmniej częściowo. 

Przyglądała się pozornie spokojnemu zwierzęciu. 
– 

Sądząc  z  jego  zachowania,  owej...  energii  wiele  mu  nie  pozostało  – 

zauważyła. 

–  Zobaczymy.  – 

Hunter  nie  był  wcale tego pewien. –  Przywiąż  Ladyfinger 

gdzieś  na  uboczu  i  stań  p?*. y płocie.  Ja  spróbuję  złapać  klacz  na  lasso  i 

sprowadzić ją tutaj. Marzyciel za nią pójdzie. Gdy tylko zwierzęta znajdą się po 

naszej stronie, podniesiesz płot. Kilka drutów. Dasz radę? 

– Dam. 
– 

Gdyby nastąpiły jakiekolwiek komplikacje, mówię: jakiekolwiek, to masz się 

odsunąć  i  nie  ingerować,  ani  gestem,  ani  słowem.  –  Wpatrywał  się  w  nią 

poważnymi, troskliwymi oczami. – Wszystko jasne? 

– Jasne, szefie. – 

Usiłowała zbagatelizować sytuację. 

Przywiązała  Ladyfinger,  wciągnęła  grube  robocze  rękawice,  zatknęła  za  pas 

narzędzia do stawiania ogrodzeń – kombinowany młotek, obcinacz i podważacz – 

schowała do kieszeni kilka ogrodzeniowych ćwieków i stanęła na linii płotu. 

– Jestem gotowa – 

obwieściła. 

Nacisnął na głowę kapelusz, odczepił lasso i zaczął powoli zjeżdżać z pagórka. 

Nie chcąc drażnić Marzyciela i naruszać jego „praw nabytych”, trzymał się z dala 

od klaczy. Leah dygotała z podniecenia. Wiedziała, że Hunter liczy na to, że ogier 

ułatwi mu sytuację, odchodząc nieco w bok. Tak czy inaczej, złapanie klaczy na 

lasso nie będzie łatwe. 

Hunter  stał  w  miejscu  i  czekał.  Okazja  pojawiła  się  po  dziesięciu  minutach. 

Wtedy  zakręcił  lasso  i  puścił...  Leah  wstrzymała  oddech.  Trafił!  Doświadczenie 

kazało  mu  natychmiast  zaciągnąć  mocno  pętlę,  nim  Marzyciel  zorientuje  się  w 

sytuacji. Okręcił linkę parę razy na przodzie siodła i ruszył pod górę, ciągnąc za 

sobą klacz. 

Zwierzę  próbowało  się  opierać.  Stawało  dęba,  przebierając  kopytami  w 

powietrzu.  Ciągnięcie  na  lassie  konia,  który  pragnie  iść  akurat  w  przeciwnym 

kierunku, jest bardzo trudne, a do tego ciągnięcie pod górę jest prawie niemożliwe. 

Do miejsca, w którym stała Leah dochodziły przekleństwa Huntera pomieszane ze 

słowami  zachęty  dla  klaczy,  skrzypienie  siodła  oraz  zmęczone  prychanie  siwka, 

wspinającego się kroczek po kroczku na pagórek. 

Kiedy klacz była już w połowie drogi, ogier zorientował się nagle w sytuacji. 

background image

Zarżał oburzony i popędził za nią. 

Siwek  Huntera  nie  potrzebował  lepszej  zachęty.  Jednym  spojrzeniem  ocenił 

zagrożenie  ze  strony  rozpędzonego  ogiera  i  potroił  wysiłki.  Ciągnięta  na  lassie 

klacz  nie  potrafiła  zwiększyć  oporu,  wobec  czego  całkowicie  z  niego 

zrezygnowała. Marzyciel dopadł uciekających. Nie napadł na Huntera, lecz zaczął 

podskubywać klacz, która, mając być może już dość jego amorów, też popędziła 

pod górę, wyprzedzając jeźdźca z lassem. Hunter ledwo zdołał odskoczyć na bok. 

– 

Uwaga, Leah! Szykuj się do napinania drutów! 

Klacz i ogier wpadły na ranczo Hampton, Hunter puścił lasso. 
–  Sz

ybko  podnoś,  zanim  zmienią  zdanie!  –  krzyknął,  ustawiając  się  między 

Leah a Marzycielem, który kręcił się niespokojnie, jeszcze niezdecydowany, czy 

pokarać  intruzów,  czy  też  umykać  z  żywą  zdobyczą.  Hunter  siedział  na  koniu 

spięty, przygotowany na każdą ewentualność. 

Leah,  nie  tracąc  ani  sekundy,  zaczęła  przybijać  pierwszy  drut  do  słupa. 

Oczywiście to by jeszcze nie powstrzymało ogiera, gdyby chciał koniecznie wrócić 
na ranczo Circle P. 

Przenikliwym  rżeniem  Marzyciel  obwieścił  odwrót  i  przepędził  swoją 

wybra

nkę  na  odległy  skraj  pastwiska.  Widząc,  że  niebezpieczeństwo  dla  Leah 

minęło, Hunter zsiadł z konia i przywiązał go do słupa ogrodzeniowego. 

– A gdzie jest Ladyfinger? – 

zapytał. 

– 

Zerwała uprząż i wzięła nogi za pas. Pewno doszła do wniosku, że Marzyciel 

jest zbyt rozochocony i nie chciała ryzykować. 

– 

Będziesz musiała jechać ze mną – oświadczył. – Skończmy szybko reperację 

ogrodzenia i wracajmy. 

– Tak jest. 
Wolała  nie  ryzykować,  póki  Hunter  trochę  nie  ochłonie.  Widać  było,  że jest 

jeszcze bardzo wzburzony. Zaczęli podnosić pasma kolczastego drutu i przybijać 

je do słupków. Po pewnym czasie Leah spytała: 

– 

A co zrobimy z klaczą z rancza Circle P? 

– 

Nic  nie  zrobimy.  Kiedy  przestanie  być  kością  niezgody,  przepuszczę  ją  na 

drugą stronę. 

– A Buli Jones? 
Twarz Huntera rozjaśniła się uśmiechem. 
– 

Dostanie  rachunek  za  jej  zapłodnienie  przez  ogiera  pierwszej  klasy.  A 

propos, czy on jest już ujeżdżony? 

– Jeszcze nie, ale... 

background image

– Jest dziki? – 

Hunter wyprostował się. – Pozbywamy się go! 

– C

hyba żartujesz? 

– 

Mówię  poważnie.  Jest  niebezpieczny  i  nie  mogę  pozwolić  na  narażanie 

twojego życia. 

– 

No,  to  się  pozbądź  wszystkich  byków,  krów  i  innych  zwierząt  z  rogami  i 

zębami. Mogę się na nie nadziać albo mnie któreś ugryzie – odparła ironicznie. – 
K

ażde zwierzę może być w pewnych okolicznościach niebezpieczne. Nawet polna 

mysz. 

– 

Pozbywamy  się  ogiera  –  powtórzył.  –  To  powinno  na  razie  wystarczyć.  Z 

myszami zrobimy próbę. 

Jakże miała mu wytłumaczyć, czym jest dla niej Marzyciel? Przecież by tego 

nie z

rozumiał. Ona także nie mogła pojąć tej magnetycznej siły, która ją do tego 

zwierzęcia  przyciąga.  Wiedziała  tylko,  że  jest  jej  nieodzowny,  spełnia  jakieś 

nieokreślone  marzenie,  stanowi  symbol  wolności  i  niezależności.  Marzyła  też  o 

tym, by móc go dosiąść, ale jednocześnie pragnęła, by nigdy nie dał się w pełni 

ujarzmić człowiekowi. Tak jak sama pragnęła posiadać choćby cząstkę podobnej 

wolności. 

Wyprostowała  się,  otarła  z  czoła  pot  i  patrząc  Hunterowi  prosto  w  oczy, 

powiedziała spokojnym głosem: 

– Nie pozby

waj się tego ogiera. On dla mnie wiele znaczy. 

– Jeszcze jeden podopieczny? 
– 

W  pewnym  sensie.  Wzięłam  go,  kiedy  był  nie  chciany  I  groziło  mu 

wyrzucenie.  Chyba  w  młodości  był  źle  traktowany  i  stąd  to  jego  dzikie 
zachowanie. 

– 

Słabo go bronisz. To, coś powiedziała, przemawia raczej na jego niekorzyść. 

Prawie  mnie  przekonałaś,  że  on  może  być  bardzo  niebezpieczny.  Poza  tym 

spełniłem  już  prośbę  dnia.  Sama  powiedziałaś,  że  to  już  ostatnia  rzecz,  o  którą 
prosisz. 

– 

Stał  oparty  o  słupek,  kropelki  potu  lśniły  mu  na  karku,  czarne  włosy 

oblepiały czoło. 

– 

Wiem, pamiętam. – Chwilowe wstrzymanie wymówień ludziom było dla niej 

bardzo ważne. Ważny był też Marzyciel. Chociaż w zupełnie inny sposób. To były 
sprawy nieporównywalne. – 

Nie  proszę  cię  o  żadne  ustępstwo.  Proszę  o 

kompromis. Potrzebuję Marzyciela dla dobrego samopoczucia. 

– 

Mówiła bez emocji, rzeczowo, przekonywająco. 

Wahał się. Wreszcie skinął głową. 

background image

– 

Miesiąc. Jeśli w ciągu miesiąca uda mi siego ujeździć bądź nauczyć dobrych 

manier to niech zostanie. Ale pod wa

runkiem,  że  teraz będziesz się  trzymała  od 

niego z daleka, zgoda? 

– Zgoda! – 

odparła rozpromieniona. 

– 

I już chyba dosyć na dziś ustępstw. Teraz wsiadaj! 

– A Ladyfinger? – 

Uśmiechnęła się szelmowsko. 

– 

Nie zapomniałem. Chwilowo jedziemy razem. 

Boże  drogi,  uczepiona  Huntera,  tyle  kilometrów!  Długa  to  będzie  droga. 

Bardzo długa. 

 
Następnego poranka już zaczęła cichutko wyślizgiwać się z łóżka, kiedy sobie 

przypomniała  o  danej  Hunterowi  obietnicy.  Ułożyła  się  więc  z  powrotem, 

podciągając  prześcieradło  pod  samą  brodę.  Hunter  najwidoczniej  już  nie  spał  i 

czekał przyczajony. Zerwał prześcieradło i porwał Leah w objęcia. 

– 

Witaj, żono! – szepnął jej do ucha. 

–  Witaj  – 

odparła  nieco  niepewnie,  przekonana,  że  Hunter  zaraz  zacznie  się 

narzucać. W pewnym sensie miałby pełne prawo, jako że wytargowane przez nią 

czterdziestoośmiogodzinne  moratorium  upłynęło  poprzedniego  wieczoru. 

Tymczasem jej małżonek wczepił tylko palce dłoni w jej włosy, drugą ręką objął ją 

w pasie i zamknął oczy, szykując się do drzemki. Chyba udaje, że ma zamiar spać, 

pomyślała. 

– 

Już wstało słońce – mruknęła, oczekując jakiejś, no... interesującej reakcji. 

–  Mmm  – 

odmruczał  i  potarł  nosem  jej  policzek.  –  Świt  ma  być  spędzany 

wspólnie, w ciszy i w spokoju. Zapomniałaś? 

– 

Nic  nie  zapomniałam.  –  Czuła,  •  .  e  głos  jej  lekko  drży.  Chciałaby,  żeby 

wreszcie stało się to, co ma się stać. – Tylko że powiedziałeś, iż ten wspólny świt 

ma  stanowić  jakąś  różnicę.  Chwilowo  jedyną  różnicą  jest  niezrobienie  tego,  co 

powinnam rano zrobić. 

– 

Robota  może  poczekać.  Odpręż  się,  jesteś  spięta,  sztywna  ja  deska.  – 

Ponownie  ją  objął  obiema  rękami  i  przygarnął  do  siebie.  Oparł  podbródek  na 

czubku jej głowy. – Może coś powiesz? 

– 

Co mam powiedzieć? – Czego on oczekiwał? Wyznań, pojękiwań, żądań? A 

może  jej  odezwanie  będzie  pretekstem  do  czegoś  innego,  do  czego  w  niecny 

sposób Hunter się szykuje? – Co mam mówić? Na jaki temat? – spytała. 

– 

Na jaki chcesz. Mów cokolwiek ci przyjdzie do głowy. 

– No, to zaczynam – 

obwieściła. – Co masz zamiar robić dziś rano? 

background image

– 

Wezmę się za Marzyciela. 

– 

No, a płot między nami a Circle P? – Leah w pełni zdawała sobie sprawę, że 

jej  pytania  absolutnie  nie  pasują  do  pozycji,  w  jakiej  się  znajduje.  W  objęciach 

męża pyta o płoty! 

– 

Będzie dziś zreperowany. 

– 

Ale  zachowuj  ostrożność.  –  Bała  się  o  niego,  chociaż  nie była  pewna,  czy 

powinna mu to mówić. – Nie ufam Bullowi. 

– 

Nie martw się, dam sobie z nim radę. 

– Chodzi mi tylko... – 

przerwała, uświadamiając sobie, że w trakcie tej krótkiej 

rozmowy obróciła się w jego ramionach i ma twarz przy jego twarzy. 

– 

Chodzi  ci  tylko  o  to,  żeby  mi  się  nic  nie  stało,  tak?  –  Odsunął  kosmyk 

włosów  z  jej  czoła.  Wodził  palcem  wokół  jej  ust.  –  Będę  się  bardzo,  bardzo 

pilnował. 

I  pocałował  ją.  Od  razu  zareagowała,  rozchylając  skwapliwie  usta.  Jego 

pocałunek  stał  się  gorętszy,  namiętniejszy,  natarczywszy.  Wyczuł  chwilę 

kapitulacji i wtedy położył ją na plecach. Po chwili legł na niej całym ciężarem 

ciała. Leah ciężko dyszała, w głowie  miała przecudowny zamęt. Hunter ukląkł i 

zaczął rozpinać jej koszulę nocną. Przez przymrużone oczy patrzyła na siedzącego 

na  niej  okrakiem  mężczyznę.  Dumny  zdobywca,  rycerz  dawnych  czasów, 

wojownik, który konsumuje łup. I jest ślepy na niewieście łzy. Ale jej się przecież 

wcale nie chce płakać! Czuje się prawie szczęśliwa! Rozpiął wszystkie guziczki, a 

było  ich  wiele.  Podziwiała  go  za  cierpliwość.  Jednym  ruchem  zerwał  z  niej 

koszulę. Tu już nie był cierpliwy. Zaskoczył ją. 

Instynktownie  sięgnęła  po  prześcieradło,  żeby  się  przykryć,  ale  przeszkodził 

jej,  więc  zaczęła  z  nim  walczyć.  Przeraził  ją  wyraz  jego  oczu.  Wiedziała,  że 

powinna puścić prześcieradło, że zasłanianie się nie ma sensu. Ogarnęła ją jednak 

panika, zagłuszając wszystkie inne myśli i doznania. 

– Nie! – 

wyrwało się jej z ust, nim powstrzymała krzyk. 

– Co ty wyrabiasz, Leah? Co 

się z tobą dzieje? – wybuchnął. – Przecież wiesz, 

jak  nam  było  dobrze  w  przeszłości.  Tak  samo  dobrze,  a  nawet  lepiej  może  być 

teraz. Przecież ja nie chcę ci zrobić nic złego! Zmiłujże się nad sobą i nade mną! 

– Ja to wszystko wiem – 

wydusiła przez łzy. – Tylko że ja nic na to nie mogę 

poradzić.  To  jest  silniejsze  ode  mnie.  Moje  uczucia  pozostały  niezmienne,  ale... 

Nie potrafię się zmusić do czegoś tylko dlatego, że ty chcesz... 

– A ty nie chcesz? – 

warknął. I dłonią przykrył jej pierś. 

– 

Jeśli tak uważasz, to tylko się oszukujesz, moja miła. Ooo, mam tego w tej 

background image

chwili wyraźny dowód... – Delikatnie uszczypnął twardniejącą sutkę. 

– 

Nie mogę – wyjąkała przerażona sobą. 

Jakżeby chciała odciąć się od dręczącej ją myśli, że jemu chodzi wyłącznie o 

osobisty triumf

,  o  odegranie  się  za  doznane  krzywdy.  Jakżeby  chciała  móc  się 

otworzyć,  oddać  jego  pieszczotom,  przeżywać  wraz  z  nim  cudowne  chwile, 

których  wspomnienie  ciągle  było  żywe.  Coś  jej  jednak  nakazywało 

powściągliwość.  Hunter  otrzymał  już  tyle.  A  raczej  tyle  wziął.  Nie  wolno  mu 

pozwolić zabrać reszty. Jeszcze nie! 

– 

Rozluźnij  się,  zaufaj  mi...  –  mówił  głosem  pełnym  pożądania.  –  Wiem,  że 

sama tego pragniesz. Nie opieraj się. 

– 

Nie  chcę  być  pionkiem”„  w  twojej  grze.  Tobie  chodzi  o  wyrównanie 

rachunków. Ja to czuję, ja to wiem – odparła brutalnie. – Masz swoje ranczo, ale 
jeszcze nie masz mnie I 

tak łatwo mnie nie zdobędziesz. I nie takim podejściem. 

– 

Co masz do zarzucenia podejściu? – Pochwycił jej dłoń i poprowadził ją po 

swoim ciele. – 

Tak,  dotykaj  mnie,  dotykaj.  Czy  teraz  możesz  powiedzieć,  że 

jestem ci obojętny lub... 

Jej palce posłusznie wędrowały po gorącej skórze mężczyzny. Nie potrafiła się 

oprzeć miłemu uczuciu. 

– 

Jeśli cokolwiek do mnie czujesz, to wyraź to słowami – poprosiła płaczliwie. 

– 

Powiedz mi, że nasze kochanie ma być nie tylko aktem płciowym... że chodzi nie 

tylko o seks... I powiedz z ręką na sercu, że jakaś cząstka ciebie nie pragnie jedynie 

rewanżu za przeszłość... – Do oczu napłynęły jej łzy. – Niech wiem, że nie jestem 
tylko instrumentem zemsty... 

Wyrzuciła  to  wszystko  z  siebie  i  poczuła  wielką  ulgę.  Nadeszła  chwila 

ostatecznej  rozgrywki  i  chwila  prawdy.  Hunter  zastygł  nad  nią,  tylko  mocniej 

zacisnął dłonie na jej ramionach. Opuścił nisko głowę, dotykając jej piersi swoim 

jednodniowym zarostem. Poczuła ukłucie jakby tysiąca szpileczek, oblał ją żar. I 

nagłe  skojarzenie  –  dotyka  ją  jak  rozpalonym  narzędziem  do  wypalania  na 

zwierzęcej skórze oznaczeń przynależności do stada. Po policzku stoczyła się jej 

łza.  Oto  otrzymała  odpowiedź!  Zaryzykowała  i  przegrała.  Jego  milczenie 

potwierdziło wszystkie obawy. Określiło lepiej, niż uczyniłyby to słowa, jakie są 

jego motywacje. Nie przejrzyste i czyste, nie inspirowane przez miłość. 

– 

Mógłbym wziąć cię siłą – odezwał się ochrypłym głosem. 

Miała nadzieję, że przemawia przez niego wyłącznie chwilowa frustracja. 
– 

Powiedziałeś mi niedawno, że niepotrzebna będzie ci siła. Czyżbyś zmienił 

zdanie?  – 

Chciała się spod niego wyślizgnąć, ale ją powstrzymał. – Biorąc mnie 

background image

siłą, nie polepszysz naszych stosunków – tłumaczyła mu. 

– 

A  właśnie  że  tak.  Bardzo  polepszę.  Ponadto  gotów  jestem  założyć  się  o 

wszystko,  co  posiadam,  że  ty  polepszysz  tym  swoją  sytuację  w  tym  sensie,  że 

znikną na przyszłość twoje opory. Staniesz się normalniejszą kobietą. 

Nie  mogła  zaprzeczyć,  że  Hunter  ma  dużo  racji  w  tym,  co  mówi.  Obróciła 

twarz do poduszki, roniąc łzy bezsilności. 

– 

Przykro mi. Tak bym chciała oddać ci się i pomyśleć sobie, że doskonale, jest 

już  po  wszystkim.  Nie  mogę,  nie  mogę!  Nie  potrafię  obojętnie  dokonywać  aktu 

miłości... 

– 

Obojętnie?  –  zdumiał  się.  –  Nie  dostrzegam  żadnej  obojętności,  gdy  cię 

całuję. Potrzeba jedynie, abyś powiedziawszy a, powiedziała be. 

Odwrócił ku sobie jej zapłakaną twarz. 
– 

Przecież  dobrze  wiesz,  że  zostaniemy  kochankami  –  dodał.  –  Jest nam to 

pisane, jest postanowione. Co więcej, jest w trakcie urzeczywistniania się. W jakim 

celu  hamować  naturalny  proces?  Przecież  wiem,  że  niedługo  będziesz  chciała 

mojej pieszczoty. Już teraz jej pragniesz. 

– Nieprawda – 

skłamała. 

Hunter wiedz

iał, że kłamie. Niespodziewanie łagodnym ruchem otarł łzy z jej 

policzków. Podziałało to na nią kojąco. 

– 

Nie  będę  dalej  nalegał.  Tym  razem  nie  będę.  Ale  nie  składam  żadnych 

obietnic na przyszłość. 

Stoczył się z niej i wstał z łóżka... pozostawiając Leah z jej własnymi myślami 

i świadomością, że nie ma na to odpowiedzi. Wkrótce jej własne ciało zdradzi ją i 

ona nie znajdzie w sobie dość siły, by mu się oprzeć. I wtedy on wygra. 

 
Wkrótce potem udała się na wybieg, gdzie Hunter pracował nad Marzycielem. 

Nie była jedynym świadkiem. Pod płotem siedziały dzieci Inez Arroya, a na płocie 

kilku  pracowników.  Wszyscy  byli  ciekawi  zetknięcia  się  nowego  pana  ze 

zwierzęciem.  Musieli  być  zawiedzeni,  jeśli  spodziewali  się,  że  będzie  chciał  po 
prostu 

dosiąść ogiera i siłą przełamać jego opór. Hunter wziął derkę spod siodła, 

dał  ją  koniowi  powąchać,  a  następnie  rzucił  mu  ją  na  grzbiet.  Jednocześnie 

rozmawiał z nim, wypowiadając poszczególne słowa stanowczo, ale spokojnym i 

opanowanym głosem. 

Słysząc  ten  głos  i  patrząc  na  pieszczotliwe  głaskanie  trzymanego  na  lassie 

zwierzęcia,  Leah  pomyślała  sobie,  że  Hunter  bardzo  podobnie  postępował 

niedawno  z  nią  w  sypialni.  Przyglądając  się  teraz,  nie  miała  wątpliwości,  kto 

background image

zwycięży w tym pojedynku, w którym orężem była siła woli. Kto zwycięży tu, na 

wybiegu, i tam, na małżeńskim łożu. 

Skończywszy  pierwszą  lekcję  czy  też  batalię  z  Marzycielem,  Hunter  spędził 

resztę  dnia  z  załogą  przy  pracach  niezbędnych  dla  jak  najszybszego  ratowania 
rancza. 

 
I  tak  mijały  dni.  Leah  czuła  się  coraz  lepiej.  Było  jej  znacznie  lżej  znosić 

wspólne życie. Hunter nie napierał, nie był natrętny, wprost odwrotnie – okazywał 

tylko czułość. A przede wszystkim nie usiłował wprowadzić rewolucyjnych zmian 

na ranczu. Zrobił to, co obiecał: dał załodze szansę. 

Tak w każdym razie się wydawało, aż któregoś dnia Inez przyleciała do Leah, 

wykrzykując: 

– Senora, senora, 

szybko! Biją się. 

Leah zeskoczyła z konia, którego właśnie ujeżdżała na wybiegu i przecisnęła 

się między prętami płotu. 

– 

Co się stało? Gdzie? 

– 

Za stajnią. 

Pobiegła  we  wskazanym  kierunku.  Zobaczyła  leżącego  w  pyle  mężczyznę. 

Jeden  z  jej  podopiecznych,  któremu  chciała  pomóc.  Potężnej  budowy 

dziewiętnastolatek imieniem Orrie. Nad nim stał Hunter z zaciśniętymi pięściami. 
Pozostali pracownicy t

worzyli koło w pełnej szacunku odległości. 

Była przerażona, że Hunter bije człowieka, w dodatku jeszcze tak młodego i 

niedoświadczonego. 

Dostrzegł ją kątem oka. 
–  Wracaj do siebie, Leah! – 

wykrzyknął. – To nie twoja sprawa. Nie wtrącaj 

się. 

Orrie podniósł się i odsunął poza zasięg pięści Huntera. 
– 

On mnie wyrzucił, panno Hampton. A nie miał żadnego powodu. Musi mi 

pani pomóc, panno Hampton... 

Zdezorientowana, przenosiła wzrok z Orriego na Huntera i z powrotem. Nim 

zdołała otworzyć usta, Hunter powtórzył: 

– 

Nie wtrącaj się do tej sprawy, Leah! 

– 

Musi pani coś zrobić, panno Hampton – jęczał Orrie. – Jemu tak nie wolno 

robić. On tu próbuje wszystko zmienić. 

– 

Chyba  się  mylisz,  Orrie  –  powiedziała.  –  Pan  Pryde  zobowiązał  się  dać 

każdemu  szansę,  by  pokazał,  co  potrafi.  Nie  mógł  cię  wyrzucić  bez  powodu. 

background image

Każdy,  kto  rzetelnie  wykonuje  pracę,  może  zostać.  –  Spoglądała  na  twarze 

gapiących się, szukając aprobaty swoich słów. – Taka była umowa... 

Orrie wykrzywił twarz w gorzkim uśmiechu. 
– 

Więc pan Pryde nakłamał pani i nam, bo mnie wylał. Lenny też ma odejść. I 

jeszcze kazał, żeby Mateo oddał konie... 

– 

Chyba nie zrobiłeś tego, Hunter? – spytała. 

– 

Zrobiłem.  I  tak  zostanie.  –  Zwrócił  się  do  pozostałych  mężczyzn:  –  Już 

otrzymaliście dyspozycje. Możecie odejść. 

W milczeni

u wszyscy się rozeszli. 

Orrie patrzył na Leah smutnym, patetycznym wzrokiem. 
– 

Pani nie pozwoli, żeby on mnie wyrzucił, prawda, panno Hampton? 

–  Nazwisko tej pani brzmi Pryde. Pani Pryde – 

pouczył  go  zimno  Hunter. 

Podniósł z ziemi swój kapelusz i otrzepał go z kurzu. – I pani Pryde nie ma tu nic 

do  powiedzenia.  Otrzymałeś  zapłatę,  więcej,  niż  ci  się  należało.  Zapakuj  swój 

śpiwór i zmykaj. Zaraz, dziś! 

– Panno Hampton... Pryde... ! – 

próbował jeszcze. 

– 

Gdybym znała powód... ? – Przeniosła wzrok na Huntera, mając nadzieję, że 

jej odpowie. – 

Rozumiejąc sprawę... 

–  Tu nie ma nic do rozumienia – 

przerwał  jej  Hunter. –  Sprawa jest miedzy 

mną, a tym młodym człowiekiem. Raz jeszcze proponuję, abyś wróciła do domu, 
Leah! 

– Jak ty do mnie mówisz... ! – 

Nie ukrywała oburzenia. 

– 

Leah,  idź  do  domu!  Przeszkadzasz!  –  Mówił  podniesionym  głosem,  na 

pograniczu krzyku. – 

Powiedz do widzenia Orriemu i wracaj. Zaraz tam przyjdę. 

Zabrzmiało to bardziej jak groźba niż obietnica. Stała jeszcze długo, przebijając 

Huntera spojrzeni

em,  zbyt  wściekła,  by  cokolwiek  powiedzieć,  i  zbyt  niepewna, 

czy  jej  interwencja  przyniosłaby  jakikolwiek  rezultat.  No  i  w  co  mogłaby  się 

przerodzić? Wreszcie obróciła się na pięcie i odeszła, czując, że ze wstydu i złości 

palą  ją  policzki.  Najgorsze,  że  tylu  pracowników  obserwowało  ten  incydent, 

chociaż  przy  końcowym  zwarciu  już  nikogo  nie  było.  Hunter  odprawił  ich 

przedtem. Na szczęście, ponieważ była to sromotna porażka Leah. 

– Panno Hampton! – 

usłyszała za sobą płaczliwe wołanie Orriego. – Pani musi 

coś poradzić! 

– 

To nie leży, niestety, w mojej mocy! – odkrzyknęła. 

– 

I  pozwoli  pani,  żeby  on  mnie  wyrzucił?  Ulega  pani  takiemu  mieszańcowi, 

takiemu... skundlonemu typowi? 

background image

Obróciła się i tym razem stanęła, cedząc słowa: 
– 

Masz  nigdy,  przenigdy  w  mojej  obecności  nie  używać  takich  słów, 

zrozumiano? 

Orrie zrozumiał, że popełnił błąd. Chciał go teraz naprawić: 
– 

Ja  przepraszam,  nie  chciałem...  Jestem  zdenerwowany  i...  Musi  mnie  pani 

zrozumieć. Nie mam gdzie iść... 

– 

Przykro mi. Nic nie mogę na to poradzić. – Ruszyła w stronę domu. I już się 

więcej nie oglądała. 

Wbiegła do pokoju i stanęła w oknie, patrząc na odejście Orriego. Hunter także 

obserwował, jak młodzieniec pakuje rzeczy do furgonetki Patricka, który miał go 

odwieźć do miasteczka. Gdy furgonetka zniknęła w chmurze pyłu, Hunter ruszył w 

stronę domu. Leah widziała jego zaciętą twarz. 

Nawet  nie  zdawała  sobie  sprawy,  że  machinalnie  cofa  się  od  okna. 

Uświadomiło jej to dopiero uderzenie się o kant biurka ojca. Stała za biurkiem, gdy 

drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadł Hunter. 

– 

Mamy  do  omówienia  pewną  sprawę  –  oświadczył.  –  Aby raz na zawsze 

wszystko stało się jasne... 

 

background image

Rozdział 7 

 
– 

Jesteś  zły  –  stwierdziła,  co  w  tych  okolicznościach  nie  było  epokowym 

odkryciem. 

– 

Niezła z ciebie wróżka. – Sztyletował ją spojrzeniem. 

– 

Ja  też  jestem  zła.  Proponuję,  abyśmy  to  przedyskutowali.  Zbliżył  się 

gwałtownie do biurka, przy którym stała. 

. – Ale spokojnie – 

prosiła. 

Odepchnął stojący mu na drodze mahoniowy wieszak. 
– 

Racjonalnie rozważmy... – dodała. 

Zaczął obchodzić biurko. 
–  Jak dwoje cywilizowanych ludzi... – 

ukryła  się  za  ojcowskim  fotelem.  – 

Dobrze? 

Kopnął z całej siły fotel, który przesunął się pod ścianę. 
– 

Więc  porozmawiajmy,  dobrze?  –  wyjąkała,  cofając  się.  Dyszał,  z  gardła 

wydobył mu się charkot. Jeszcze go nigdy takim nie widziała. Miała ochotę dać 

nura w bok i uciec. Opanowała się wielkim wysiłkiem woli, jej resztką. Chwycił ją 

za przegub ręki, pociągnął i przerzucił przez ramię. 

Zdążyła  wykrzyknąć:  „Hunter,  przestań!”,  a  potem  ujrzała  świat  do  góry 

nogami

.  Nie  mogła  nawet  wierzgać,  gdyż  tuż  powyżej  jej  kolan  zacisnął  rękę, 

niczym żelazną obręcz. 

– 

Owszem, moja droga, wszystko przedyskutujemy, ale nie tutaj, gdzie każdy 

może nas usłyszeć. 

– 

Puść  mnie!  Postaw!  –  Otwartymi  dłońmi  waliła  go  po  plecach,  ale  bez 

najmniejszego skutku. 

– 

Jeśli  masz  na  to  ochotę,  możemy  pogadać,  ale  tylko  w  naszym  szałasie.  – 

Wybił słowo „naszym”. I wzruszył przy tym ramionami tak, że podskoczyła niby 
podrzucony worek. 

– 

Nie  chcę  w  szałasie!  Chcę  tutaj!  –  krzyczała.  –  Tutaj  można  świetnie 

rozmawiać. Zobaczysz, jakie to dobre miejsce. 

– Moim zdaniem nie. – 

Ignorując jej dalsze protesty, wyszedł z nią do holu, a 

widząc  na  schodach  babcię  Rose,  grzecznie  uchylił  kapelusza.  –  Moje 

uszanowanie.  Miło  mi,  że  zechciałaś  na  chwilę  wpaść,  chciałem  powiedzieć... 

podsłuchiwać. Jadę z małżonką na mały spacer. 

– Ho, ho! Co ty powiesz? – 

zdumiała się Rose. 

background image

– 

Ano  to  właśnie  mówię.  I  nie  czekaj  na  nas  z  kolacją.  –  Koło  furgonetki 

postawił  Leah  na  ziemi  i  otworzył  drzwiczki.  –  Sama wejdziesz, czy mam ci 
pomóc? 

– 

Wielkie dzięki, jeszcze jestem zdolna poruszać się o własnych siłach. – Ujęła 

się pod boki. 

Była  to  najwidoczniej  niewłaściwa  odpowiedź,  gdyż  po  chwili  trafiła  na 

siedzenie  obok  kierowcy  i  to  nie  o  własnych  siłach.  Zatrzasnął  drzwiczki i 

nachylając się, powiedział: 

– 

Ta  rozmowa  może  potrwać  dłużej,  niż  myślałem.  Poczekaj  tu  chwilę,  nie 

ruszaj się. 

Nim zdążyła wydać głos, był już w połowie drogi do stodoły, skąd wrócił po 

paru minutach z dwiema wędkami i pudłem rybackich przyborów. 

– 

Po co ci te wędki? – spytała, gdy usiadł za kierownicą. 

– 

Do łowienia ryb. 

– 

Mieliśmy porozmawiać, ale jeśli wolisz łowić ryby... 

– 

Nic  się  nie bój,  będzie  rozmowa  i  będą  ryby.  A  w  drodze  możesz  sobie o 

wszystkim porozmyślać. I dziękuj Bogu, że droga jest długa. Może przez ten czas 

ochłonę i już nie będę chciał cię udusić. 

– Ale... 
– 

Ani słowa więcej. Oj, kobieto, kobieto, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak 

blisko ocierasz się o nieszczęście. Jestem u kresu cierpliwości. 

Poważnie  potraktowała  jego  oświadczenie  i  przez  całą  drogę  milczała 

nadąsana. 

Wąski  szlak  prowadził  nad  odosobnione  jeziorko,  tuż  na  zachodnim  skraju 

rancza. Przed ośmiu laty było to ich ulubione miejsce spotkań. Istniała pewność, że 

nikt tu ich nie podejrzy i nie podsłucha. To jedno mogła zapisać na konto plusów 

Huntera: zawsze lubił, by sprawy prywatne pozostały prywatnymi. 

– Hunter... – 

zaczęła, gdy zbliżyli się do jeziorka. 

– 

Jeszcze nie teraz. Jeszcze się całkowicie nie uspokoiłem – odparł. Zatrzymał 

wóz i wysiadł, zabierając ze sobą wędki, blaszane pudło i plastykowe wiaderko. – 
Idziemy! 

Leah, nim wysiadła, przejrzała wnętrze furgonetki. Jeśli mają tu dłużej zostać – 

a  wszystko  wskazywało  na  to,  że  tak  –  powinna  mieć  na  czym  usiąść.  Znalazła 

barwny meksykański pled. Rozłożyła go na trawie nad samą wodą, zdjęła buty i 

skarpetki. Dżinsy podwinęła do kolan i weszła do wody. 

– Co najpierw? Rozmowa czy ryby? 

background image

– 

Jedno i drugie. Chcesz wędkę? – spytał. 

– 

Co mam robić. Daj. 

Zaczęła  przeszukiwać  trawę  w  okolicy  pledu,  aż  znalazła  odpowiedniej 

wielkości świerszcza. Nadziała go na haczyk, zarzuciła wędkę i usiadła wygodnie 

na pledzie, obserwując kołyszący się na wodzie żółto-czerwony korek. Gdyby tak 

w  ciszy  i  spokoju  mogła  spędzić  całe  popołudnie!  Niestety,  czekała  ją 
zapowiedziana rozmowa. A

le co to będzie za rozmowa! Raczej skakanie sobie do 

gardła. 

Hunter  założył  na  haczyk  błystkę  i  zarzucił  wędkę  nie  w  kierunku  środka 

jeziora, jak Leah, ale na ocieniony mulisty brzeg, gdzie lubiły przebywać okonie. 

– 

Już ci kiedyś powiedziałem, że zakładając przynętę trzeba patrzeć, co się robi 

– 

powiedział, nie wiadomo dlaczego rozdrażnionym głosem. 

– 

Patrzyłam. 

– 

Widziałem. Wcale nie patrzyłaś! Któregoś dnia zamiast świerszcza wbijesz 

na  haczyk  swój  palec.  I  będzie  bardzo  bolało.  I  krwawiło.  A  ja  będę  musiał 

podcinać  ten  cholerny  haczyk,  sam  nie  wiem  jak.  Przecież  inaczej  go  nie 

wyciągnę! 

– 

Jeśli  taki  dzień  nadejdzie,  to  będziesz  mógł  powiedzieć:  „A  przecież  ci 

mówiłem”.  Teraz  jednak  wolę  nie  patrzeć,  co  morduję.  –  Położyła  się  na  boku, 

podpierając ręką głowę. 

– 

Będziemy się kłócić na tematy rybackie czy poważniejsze? 

– 

A jakież to poważniejsze tematy ty masz na myśli? Bo ja wiem tylko, jakie 

dla mnie są ważne. 

– 

Dla mnie jest ważne i okropne, że uderzyłeś Ornego. 

– 

Biorąc wszystko pod uwagę, i tak uszło mu płazem. 

– 

Hunter ściągał i popuszczał linkę. – Ale Orrie nie jest tu najważniejszy. 

Leah wiedziała, że nie jest, ale wolała tego nie potwierdzać. 
– 

No,  a  Mateo?  Uwielbia  pracę  przy  koniach.  Dlaczego  mu  ją  zabrałeś? 

Dlaczego wyrzuciłeś Lenny’ego? To doskonały pracownik i wspaniały człowiek. 

– 

To też nie jest żaden poważny problem wart dyskusji. 

– 

Czyżby? A jednak na ten temat się kłócimy. 

– 

Kto się kłóci? Jesteś trochę zdenerwowana, ale wcale nie o to się kłócimy. 

Jesteś po prostu wściekła, że nie skonsultowałem z tobą wszystkich tych decyzji. 

Kłócimy się, ponieważ nie próbuję ci wyjaśnić powodów ich podjęcia. 

Miał zupełną rację. Była zła za ignorowanie jej osoby. 
– 

No,  to  mi  wyjaśnij!  Niech  wreszcie  wiem,  dlaczego  skrzywdziłeś,  moim 

background image

zdaniem, kilku ludzi? 

Milczał, interesując się wyłącznie wędką. 
– Nie powiesz mi? 
– Nie. 
– 

Ponieważ i ja nie jestem ważna, podobnie jak i oni? 

– 

wybuchnęła, zrywając się z pledu i ciskając wędkę. – To jest również i moje 

ranczo.  Mam  prawo  wiedzieć,  co  się  na  nim  dzieje.  Obiecałeś  dać  wszystkim 

szansę. Obiecałeś! 

Spokojnie odłożył wędkę, sięgnął do nóg Leah, pociągnął I pochwycił ją, nim 

upadła na ziemię. 

– 

Nareszcie dotknęłaś istotnej sprawy, ważnej. Twojej własnej osoby. Dałem ci 

obietnicę i jej dotrzymałem. Tyś mi coś obiecała i nie dotrzymałaś. 

Chciała  się  wyrwać  i  odpowiedzieć  mu  z  „wolnej  stopy”.  Trzymał  ją  jak  w 

kleszczach. 

– 

Nie mam pojęcia, o czym mówisz – prychnęła ze złością. 

Położył  ją  na  plecach  i  rozkrzyżował  ręce,  przygważdżając  do  ziemi.  Nie 

mogła się poruszyć, ponieważ usiadł jej na nogach. 

– Teraz spokojnie porozmawiamy, moja pani. Kto kieruje ranczem? 
– To nie jest w tej chwili istotne – 

odparła. 

– 

Niesłychanie istotne. Odpowiadaj! Kto? 

– No, ty – 

bąknęła z niechęcią, ale jednocześnie zebrała w sobie wszystkie siły, 

by usiąść. To jej niespodziewane natarcie trafiło w pustkę, gdyż Hunter ją puścił i 

zszedł z niej. 

– 

Aha. Więc pamiętasz wymienione obietnice? 

– 

Oczywiście. 

– 

Ja też. – Zaczął wyliczać na palcach. – Obiecałem dać twoim pracownikom 

szansę  nowego  startu,  obiecałem  zająć  się  babcią  Rose  i  zabezpieczyć  jej 

prawdziwy rodzinny dom. Zgodziłem się na przedmałżeńską umowę. 

– 

Tak, tak było. 

– 

Tyś obiecała tylko jedną rzecz. Pamiętasz, jaką? 

– 

Chyba więcej niż jedną... – zaczęła krążyć wokół tematu. 

– 

Niech będzie. Wymieniaj obietnice, które pamiętasz. 

No cóż, kluczenie nie ma sensu. Spojrzała mu prosto w oczy i wydukała: 
– 

Obiecałam, że będziesz samodzielnie kierował ranczem. 

– A to konkretnie znaczy? 
– 

Że  twoje  decyzje  są  ostateczne.  –  Westchnęła.  –  Że  mam  ich  nie 

background image

kwestionować w obecności pracowników. 

– 

I dotrzymałaś swoich obietnic? 

–  Nie  – 

przyznała niechętnie. Nie dotrzymała też obietnicy  małżeńskiej... Na 

szczęście nie wypominał jej tego teraz. 

– 

I właśnie dlatego jestem taki wściekły. Może jednak przyjdzie dzień, kiedy 

zaufasz mi, że to, co robię, jest dobre dla rancza i dla ciebie. Zaufasz mi na ślepo. 

– 

Na ślepo? 

– 

Właśnie, na ślepo. 

Zagryzła  wargi.  Jakże  może  mu  zaufać  na  ślepo,  skoro  to  może  być  właśnie 

cząstka jego chytrego planu zawładnięcia nią i ranczem. Może właśnie celem jest 

zemsta,  chęć  skrytego  podejścia.  Chociaż...  czy  można  o  to  posądzać  Huntera? 

Była jednak jeszcze inna rzecz... 

– 

Nie  mogę  się  na  to  zgodzić,  Hunter.  To  byłoby  równoznaczne  ze 

zrezygnowaniem  z  własnej  osobowości.  Ludzie  nigdy  nie  ufają  sobie  na  ślepo. 

Chcą  wiedzieć,  dlaczego  to  czynią.  I  chcą  potwierdzenia  słuszności  swojego 
zaufania... 

Hunter siedział z nisko pochyloną głową i zastanawiał się. 
– Dobrze. Tym razem odpowiem ci na wszystkie pytania. 
–  Powi

edz mi, dlaczego wyrzuciłeś Ornego i Lenny’ego? Dlaczego odebrałeś 

konie Mateo? 

– 

Jeszcze  tym  razem  ci  odpowiem.  Następnym  razem,  rób  sobie,  co  chcesz. 

Ufaj  czy  nie  ufaj,  wszystko  mi  jedno.  Ale  drugi  raz  już  nie  będę  się  tłumaczył 
przed nikim. Mateo nadzor

uje teraz zwózkę siana, odpowiada za paszę. Otrzymał 

w  związku  z  tym  podwyżkę.  Pieniądze  bardzo  są  potrzebne  jemu  i  rodzinie. 

Odpowiada też za sprzęt mechaniczny. Zna się na nim lepiej niż na koniach. 

– 

Ależ on dobrze zna się na koniach. 

–  Ale jeszcze lepi

ej  na  naprawie  sprzętu.  Teraz  Lenny.  Praca  na  ranczu  nie 

bardzo  mu  odpowiadała.  Ale  potrzeba  posiadania  pracy  była  większa  niż  jego 

niechęć do ranczerstwa. Co właściwie dobrze o nim świadczy. Dlatego poleciłem 

go  na  posadę  strażnika  w  banku  twego  ojca  chrzestnego. Lenny jest bardzo 
zadowolony. 

– A Orrie? 
– 

Orrie to złodziej – powiedział z ociąganiem. 

– 

Złodziej?  Nie  wierzę!  Co  on  takiego  ukradł?  –  Widząc  w  oczach  Huntera 

niechęć do odpowiedzi, ostro nalegała: – Powiedz, muszę to usłyszeć. 

– 

Ukradł twoją srebrną agrafkę z perełkami. Tę od welonu. 

background image

– 

Od sukni ślubnej? Ale przecież ona jest w naszej... 

– 

Właśnie. W naszej sypialni. 

Odwróciła  się  i  sięgnęła  po  wędkę.  Poczuła  się  zdradzona  przez  człowieka, 

którego  traktowała  jak  członka  rodziny.  Nie  miała  dla  Ornego  słów  potępienia. 

Wyciągnęła linkę z wody. Haczyk był pusty, świerszcz zjedzony. Nie miała serca 

zabijać następnego. W ogóle straciła ochotę na łowienie ryb. 

Hunter  przyciągnął  ją  do  siebie.  Nie  broniła  się.  Potrzebowała  teraz 

pocieszycielskiego rami

enia. Objął ją czule, przytuliła się. 

* – 

Wszystko w porządku? – spytał. 

– Nie – 

odpowiedziała. – Widzisz, co się dzieje, kiedy ufasz ślepo ludziom? 

– 

Widzę. Wiem. Aleja nie jestem Orrie. 

– 

Nie jesteś. Przepraszam. – Westchnęła. – Masz rację, powinnam ci była ślepo 

zaufać, jeśli idzie o ranczo. 

– 

Powinnaś była. 

– 

I nie powinnam była kwestionować twoich decyzji co do ludzi. 

– 

Nie powinnaś była. Przeprosiny przyjęte. Sprawa zakończona. 

Odsunął  ją  od  siebie,  ściągnął  koszulę  i  buty.  Wziął  ją  na  ręce  i  wysoko 

t

rzymając, wszedł do jeziora. 

– 

Nie upuść mnie! – Chichocząc, objęła go za szyję. 

– Nie ufasz mi? 
– Ufam. 
– 

Ślepo? 

– 

Niech będzie ślepo. 

– Zamknij oczy. 
– 

Mam zamknięte. 

– Nabierz powietrza. 
– Nie! Hunter! – 

pisnęła, ale było już za późno. 

Podrzucił ją. Z głośnym pluskiem wpadła do wody. Hunter natychmiast znalazł 

się przy niej i wyciągnął na powierzchnię. Krztusiła się i parskała. 

– 

A powiedziałeś, że mogę ci ślepo ufać? 

– 

Dowiodłem, że mogłaś mi ślepo ufać, iż wrzucę cię do wody. I wrzuciłem – 

roześmiał się szeroko. 

I dopiero teraz w pełni zrozumiała. Mogła ufać Hunterowi: zrobi to, co uważa 

za  najlepsze.  Ale  dla  kogo?  Dla  niej  czy  dla  siebie?  Miała  wątpliwości,  czy  dla 

obojga jednocześnie. 

Gdy  wyszli  z  wody,  Leah  położyła  się  na  pledzie,  a  Hunter  porozkładał 

background image

promieniście  jej  zmoczone  srebrne  włosy.  Usiadł  i  wpatrywał  się  w  nią.  A 

najwięcej  w  mokrą  koszulę  oblepiającą  piersi.  Położył  dłoń  na  jej  brzuchu,  w 

miejscu,  gdzie  koszula  wymknęła  się  z  dżinsów,  ukazując  gołe  ciało.  Pochylił 

nisko głowę i przez bawełnę skubnął naprężoną sutkę. 

Wstrzymała oddech i wbiła paznokcie w jego bicepsy. 
– Hunter! – 

Była to prośba... nie żądanie. 

Zareagował  natychmiast,  puszczając  pierś  i  wpijając  się  pocałunkiem  w  jej 

rozchylone  usta.  Oddawała  mu  pocałunek  namiętnie,  nienasycona,  głodna... 

Dłońmi wędrowała po jego plecach, pragnąc go wchłonąć, posiąść całego, z ciałem 

i  duszą.  Ręka  Huntera  zaczęła  manipulować  przy  guzikach  jej  dżinsów  i  nagle 

znieruchomiała. 

Uniósł  głowę.  Widziała  jego  twarz  pełną  pożądania  i  namiętności.  Zdawała 

sobie sprawę, że jest na krawędzi. Spoglądała niepewnie, widząc, że Hunter waha 

się między pragnieniem zbliżenia, do którego i ona rozpaczliwie teraz zmierzała, a 

chęcią wycofania się z aktu zespolenia, by pozbawić ją tej odrobiny przewagi, jaką 
nad nim 

miała.  Cierpliwie  czekała,  by  uległ  jednak  własnym  pokusom, 

namiętnościom i pożądaniu. Czekała, by zerwał z niej mokre dżinsy i uczynił z niej 

żonę  nie  tylko  z  imienia,  ale  wybrał  drugie  rozwiązanie.  Musiało  go  to  wiele 

kosztować. Ileż siły woli! Obdarzył ją czułym mocnym pocałunkiem. 

– Nie tu i nie tak. Ale wkrótce – 

ostrzegł. – Już wkrótce. Gdy już nie będziesz 

miała  żadnych  wątpliwości...  Kiedy  nie  będziesz  chciała  się  już  cofnąć.  I  wtedy 

będziesz już moja. 

Nie protestowała, bo  miał rację. Wkrótce! Wkrótce zdobędzie też jej serce. I 

ranczo. I to będzie jego słodka zemsta... 

 
Kilka dni upłynęło w harmonii. W serce Leah wstąpiła nadzieja na przyszłość. 

Hunter  usilnie  pracował  nad  Marzycielem,  chociaż  trudno  było  jeszcze 

powiedzieć, czy próba ujeżdżenia ogiera zakończy się powodzeniem. Jeśli jednak 

ktokolwiek miał szansę tego dokonać, to właśnie Hunter. 

Leah  stwierdziła  też  z  wielką  ulgą,  że  pracownicy  są  zadowoleni  z 

kierownictwa  jej  męża.  Ubytek  dwóch  ludzi  spowodował,  że  na  pozostałych 

przypadło  więcej  pracy,  ale  nikt  nie  narzekał.  Być  może  lęk  przed  zwolnieniem 

zrobił swoje. Mateo natomiast nigdy jeszcze nie był taki szczęśliwy. Leah widziała 

się także z Lennym i musiała przyznać, że Hunter miał rację, załatwiając mu pracę 

strażnika bankowego. 

Wracając  z  banku  któregoś  popołudnia,  Leah  została  zaskoczona  widokiem 

background image

Huntera  orzącego  mechanicznym  pługiem  resztki  zmiażdżonego  przez  Bulla 
klombu babci Rose. 

Nie przerwał pracy, tylko pomachał ręką. Na ganku stała Inez i przyglądała się. 
– Co on robi? – 

spytała Leah. – A właściwie, po co to robi? 

–  No  se  – 

odparła  Inez,  wzruszając  ramionami.  –  Ale abuela  Rosa  widziała, 

powiedziała  coś  brzydkiego  i  poszła  do  kuchni.  Chyba  nie  jest  zadowolona,  że 
senor Pryde niszczy jej klomb. 

– 

Hunter nie niszczy jej klombu. Już to zrobił Buli Jones – poprawiła Leah. – 

Najwyżej dokańcza dzieła. 

W  drzwiach  pojawiła  się  Rose  z  dzbankiem  pełnym  herbaty  z  lodem  i 

szklankami. 

– 

Jeśli mamy już być świadkami śmierci  mojego klombu, to sobie wygodnie 

usiądźmy – powiedziała. 

Leah  wzięła  z  jej  rąk  tacę  i  postawiła  ją  na  ogrodowym  stoliku.  Nalewając 

zimny płyn do szklanek, konkludowała: 

– 

No cóż, nasz miły sąsiad prawie wszystko rozjechał. 

– 

Jeśli Hunter myśli, że zacznę wszystko od początku, to jest w błędzie. Mogą 

tu sobie rosnąć chwasty i obradzać kamienie. A co on tam teraz robi? Co ma w 
tych workach? 

– Es abono, si? – 

podsunęła Inez. 

–  Nawóz?  – 

Rose  bujała  się  w  swoim  fotelu.  –  Tak,  chwasty  świetnie  będą 

rosły na sztucznym nawozie. Będzie miał dobre zbiory. A dokąd on znowu idzie? 

– 

Może na dzisiaj skończył? – odezwała się Leah. 

– 

Skończył! – prychnęła Rose. – Zostawiając rozkopaną ziemię? Mój klomb? 

Już ja mu powiem, co o tym myślę! 

Leah szybko więc poszła za Hunterem zobaczyć, co on tam robi za domem, i 

wróciwszy obwieściła: 

– 

Fałszywy alarm. Podprowadzał tylko furgonetkę. 

Hunter wysiadł z szoferki, otworzył tył samochodu i zaczął wyciągać krzewy. 
– 

Jaśmin! – wykrzyknęła Leah. – Uwielbiam jaśmin. 

– 

I róże! – wykrzyknęła Rose, wstając. 

– 

I jakie róże! Nazywają się „Pojednanie”. Nazwa na czasie – dodała Leah. 

Hunter porozstawiał krzewy wokół dawnego klombu, a następnie ze szpadlem 

w ręku podszedł pod sam ganek i skłonił się babci Rose. 

– 

No co, droga babcia będzie odgrywała rolę pani na zamku czy też ma ochotę 

pobrudzić rączki i pomóc? 

background image

Rose dumnie się wyprostowała. 
– 

To mój klomb, chociaż ranczo twoje, więc ja się nim zajmę. Tylko przyniosę 

sobie  rękawiczki.  –  Przy  drzwiach  się  zatrzymała.  –  Coś  mi  się  podejrzanie 
podlizujesz, Hunter. 

– 

Bardzo  to  miłe,  coś  zrobił  –  powiedziała  Leah,  po  wyjściu  babci  Rose.  – 

Podbiłeś ją. Kiedy Buli zniszczył jej ukochany klomb, machnęła już ręką. 

– Drugi raz Buli tego nie zrobi – 

zapewnił. 

– 

Specjalnie wybrałeś róże o takiej nazwie? 

– 

Aha.  Najwyższy  czas  zakopać  wojenny  topór.  Pomogę  jej  posadzić  to 

wszystko, a potem zaproszę na rozmówkę. 

– 

Babci jest po prostu trudno przyzwyczaić się do zmian, które tu zachodzą... 

– 

A będą jeszcze dalsze – ostrzegł. 

– Wiem – 

przyznała. 

 
Następnego dnia rano Leah przyglądała się z lekkim niepokojem, jak paru ludzi 

pod  dozorem  Huntera  przepędzało  do  zagrody  byka  przygotowanego  do 

przewiezienia  nowemu  właścicielowi.  Ochrzciła  go  imieniem  Szkarłatek, 

ponieważ  nacierał  na  wszystko  i  każdego,  kto  miał  cokolwiek  w  podobnym 
kolorze. Hun

ter, którego już parokrotnie niemalże nadział na rogi, postanowił go 

sprzedać i dość szybko znalazł kupca. Kazał teraz Leah odsunąć się jak najdalej od 

zwierzęcia i nawet nie marzyć o pomocy, z jaką się ofiarowała. Ostatnio Hunter 

coraz częściej odsuwał ją od rozmaitych prac na ranczu, powtarzając stale, że to 

czy tamto jest dla niej zbyt niebezpieczne. Znienawidziła tego określenia, ale nie 

buntowała się, zwłaszcza że z jednej strony dostrzegała prawdziwą troskę Huntera 

o  jej  bezpieczeństwo,  a  z  drugiej  nie  zapomniała,  że  publicznie  nie  wolno  jej 

kwestionować decyzji „pana i władcy” rancza. 

Wdrapała  się  więc  na  płot  wokół  wybiegu  i  z  bezpiecznej  odległości 

obserwowała  trudne  zabiegi  umieszczania  Szkarłatka  we  wzmocnionej  belkami 

przegrodzie,  gdzie  miał  czekać  na  ciężarówkę,  która  go  zawiezie  do  nowego 

właściciela. 

– 

Srebruś, Srebruś! Niech pani złapie Srebrusia! – Usłyszała wołanie dzieci i 

zobaczyła  maluchy  Inez  w  pogoni  za  kilkumiesięcznym  owczarkiem.  Szczeniak 

przemknął  pod  płotem  wybiegu  i  poszczekując,  leciał  prosto  w  kierunku 

zamkniętego w przegrodzie byka. Na szyi miał czerwoną kokardę. 

Leah  kazała  dzieciom  pozostać  przy  płocie,  sama  z  niego  zeskoczyła  i 

pobiegła, by niemal w ostatniej chwili pochwycić kudłate maleństwo, gdy już było 

background image

blisko byczej prze

grody. Pies się jednak jakimś cudem wywinął i ujadając, poleciał 

znowu  w  stronę  byka.  Leah  zupełnie  straciła  głowę  i  sądząc,  że  jeszcze  zdoła 

uratować zwierzątko, dopadła ogrodzenia, za którym słychać było groźne sapanie. 

W  tym  momencie  poczuła  na  ramieniu  dłoń,  która  nią  ostro  szarpnęła, 

zawracając w pół kroku. 

Zobaczyła wściekłą twarz Huntera i usłyszała wrzask: 
– 

Czyś  ty  zupełnie  oszalała?!  –  Jeszcze  nigdy  nie  słyszała  tak  rozedrganego 

krzyku. 

– 

Pies! Trzeba go ratować! – bełkotała przerażona. 

Hunter spo

jrzał na Leah, na płaczące teraz dzieci i szybko wydał polecenie: 

– 

Wypuśćcie byka na pastwisko! 

Kilku kowbojów rzuciło się do podnoszonej bramki przegrody i podciągnęło ją 

wysoko. Wołaniem i gwizdaniem usiłowali zachęcić byka do wyjścia z wąskiego 
pomiesz

czenia. Nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Wpatrzony nieprzytomnie 

w  ujadającego  psiaka  parskał,  opuszczając  łeb  i  przebierając  groźnie  przednimi 

kopytami. Wreszcie natarł, ale mając cel tak mały, na szczęście nie trafił. 

Klnąc pod nosem, Hunter rzucił na ziemię kapelusz, ściągnął z grzbietu koszulę 

i,  nim  ktokolwiek  zdołał  go  zatrzymać,  przecisnął  się  między  poprzeczkami  do 
przegrody. 

– Hunter, nie! – 

krzyknęła Leah, ale obrzucił ją takim spojrzeniem, że zamilkła. 

Wiedziała, że jeśli jeszcze coś powie albo zrobi krok, to odwróci niepotrzebnie 

jego  uwagę,  jakże  mu  teraz  potrzebną,  by  nie  dać  się  zmiażdżyć  przez  coraz 

bardziej  rozjuszonego  byka.  Zacisnęła  dłonie,  wstrzymała  oddech  i  zaczęła  się 

modlić z żarliwością bliską histerii. 

Wymachując  koszulą,  Hunter  zwrócił  uwagę  byka.  Zachęcony  znacznie 

większym  celem  byk  natychmiast  natarł.  W  ostatnim  ułamku  sekundy  Hunter 

zarzucił mu koszulę na głowę i sam uskoczył na bok przed morderczymi rogami i 

kopytami.  Szkarłatek  przemknął  tuż  obok,  a  Hunter  podbiegł  i  chwycił 

zmartwiałego ze strachu psa, po czym przeskoczył przez płot. 

Leah  odetchnęła  z  ulgą,  ale  nie  był  to  koniec  przygody.  Oślepiony  materią 

koszuli byk uderzył z całej siły w zaporę między zagrodą a wybiegiem, posypały 

się drzazgi z połamanych poprzeczek. Hunter chwycił ją w pasie i pognał co sił w 

najdalszy kąt wybiegu. Byk zatrzymał się na moment przy rozbitym ogrodzeniu i 

rzucając  łbem  we  wszystkie  strony,  wyswobodził  się  z  koszuli.  Parskając, 

rozglądał się dokoła w poszukiwaniu wartej zachodu ofiary. Nie ujrzawszy nic w 

pobliżu, zawrócił i korzystając z podniesionej furty, wymaszerował na pastwisko. 

background image

Teraz już mogli odetchnąć. 

Z psem pod pachą Hunter podszedł do dzieci Inez, przykląkł na jedno kolano i 

spytał: 

– To wasz pies? 
Leah  oczekiwała  przestraszona,  że  zaraz  zacznie  krzyczeć.  Wtedy  Ernesto, 

najstarszy, odważnie odpowiedział: 

– 

Tak jest, proszę pana. Przepraszamy, proszę pana. On nam się wymknął... 

– 

Wiecie, co mogło się stać? 

Wszystkie  dzieci,  jak  na  komendę,  pokiwały  głowami,  a  najmłodsza, Tina, 

pisnęła: 

– 

Teraz już będziemy bardzo uważać, proszę pana. 

Hunter podał jej psa. 
– 

Trzymaj go i dobrze pilnuj, póki nie zmądrzeje – poradził. W formie typowo 

męskiej pieszczoty poczochrał dziewczynce włosy i wstał. 

Mała  była  uszczęśliwiona.  Ściskając  w  ramionach  swego  Srebrusia, 

uśmiechnęła się do Huntera i odbiegła. 

Przyglądając się tej scenie, Leah uświadomiła sobie, że bardzo kocha Huntera i 

nigdy nie przestanie. Gdyby zginął pod kopytami rozjuszonego byka, zginęłaby i 

cząstka jej. Od tygodni trzymała go na dystans w obawie, że jeśli się do niej zbliży, 

to posiądzie ją bez reszty, z duszą i ciałem. 

Teraz wtuliła się w niego i w bezpiecznym schronieniu jego ramion zrozumiała 

bezsensowność swego postępowania. 

– 

Jeśli jeszcze raz uczynisz coś podobnie głupiego, to nie odpowiadam za moją 

reakcję. – Niemalże dokładnie powtórzyła słowa, których wielokrotnie użył wobec 
niej. – 

Słyszysz mnie, Hunterze Pryde? 

– 

Słyszę cię, Leah Pryde. Ale nie miałem wyboru. I ty, i dzieci liczyliście na to, 

że uratuję tego cholernego psiaka. 

Jak zwykle miał rację. Leah zdała sobie sprawę, iż ani na chwilę nie zwątpiła w 

ocalenie Srebrusia. Dzieci z pewnością też nie. Rozejrzała się dokoła i zobaczyła 

twarze  obecnych  mężczyzn.  Oni  też  byli  pewni,  że  gospodarz  da  sobie  radę. 

Wszyscy mieli do niego pełne zaufanie. 

– 

A ja wiedziałam, że ci się uda – powiedziała. – Miałam zaufanie... 

– 

Ślepe? 

– 

Tak, ślepe zaufanie. Ale jestem pewna, że to była jedynie chwilowa aberracja 

– 

dodała z uśmiechem. 

– 

W  każdym  razie  dziękuję.  A  teraz  trzeba  zreperować  płot  i  zagnać  z 

background image

powrotem to bydlę. – Popatrzył na nią czule. 

– Poczekam tu na ciebie. 
Patrzyła,  jak  wraca  do  przegrody,  podnosi  z  ziemi  zakurzony  kapelusz  i 

nasadza sobie na głowę. 

Tak,  ufała  mu.  Ślepo.  Całkowicie.  Nie  mniej,  niż  go  kochała.  I  jednocześnie 

strasznie się bała. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bała. Hunter posiadł ją. Posiadł 

jej serce i ranczo. A najgorsze, że nie wiadomo, co zrobi, kiedy się o tym dowie. 

 

background image

Rozdział 8 

 
Następnego  ranka  posłaniec  dostarczył  kolejną  ofertę  kupna rancza przez 

Korporację Lyon. Przeczytawszy pismo Leah zerwała się gwałtownie z krzesła i 

poszła szukać Huntera. Znalazła go w stajni, gdzie szczotkował siwka. 

–  Przeczytaj to! – 

podała  mu  pismo  na  kredowym  papierze  z  ozdobnym 

nagłówkiem. 

Odłożył  narzędzia  i  zaczął  studiować  list  z  doczepionymi  doń  załącznikami. 

Zagryzł usta i wzruszył ramionami. Oddając pismo, powiedział: 

– 

No i co? Masz do wyboru akceptować propozycję albo wyrzucić to do kosza. 

Leah nie wierzyła własnym uszom. 
– I tylko tyle masz do powiedzenia? – 

spytała. 

Bez słowa odszedł w kąt stajni, skąd powrócił z belą siana. 
– 

A co jeszcze chciałabyś usłyszeć? – spytał. 

– 

Jakąś praktyczną radę. Już mam dosyć ich natrętnego naciskania i szantaży. 

Myślałam,  że  i  ty  masz tego dosyć.  A  może  cię nie obejdzie,  jeśli im  sprzedam 
ranczo? 

– 

A co? Nosisz się z taką myślą? Sądziłem, że jedynym powodem wyjścia za 

mnie było pragnienie ocalenia rancza przed Korporacją Lyon. 

– 

Masz rację, ale ty teraz wydajesz się... taki obojętny, jakby ranczo przestało 

cię obchodzić. Ja już nic nie rozumiem... – Wzruszyła bezradnie ramionami. 

– 

Po prostu zachowuję neutralną postawę. To nie moje ranczo, a twoje. 

Sama nie wiedziała, po co tak nalega. Z drugiej strony jego obojętność, czy też, 

jak  to  nazwał,  neutralna  postawa,  nie  wydawała  się  naturalna.  Wyczuwała  jakąś 

fałszywą nutę w jego głosie. Przecież po to chciał się z nią ożenić, żeby zagarnąć 

ranczo. A teraz ta nagła obojętność wobec presji Korporacji! 

– 

Więc nie masz nic przeciwko temu, żebym im sprzedała? 

– Nie. – Pr

zerwał pracę. – Chociaż z prawnego punktu widzenia ja mam prawo 

pierwokupu. 

– Powtórz... ! Nie rozumiem. – 

Była zaskoczona. 

Bez  pośpiechu  podwinął  rękawy  koszuli,  opierając  się  wygodnie  o  futrynę 

boksu. 

– 

Czyś  już  zapomniała  o  przedślubnej  umowie?  O  intercyzie? Na wypadek 

rozwodu zachowujesz ranczo. Jeśli jednak zechcesz go sprzedać, to ja mam prawo 
pierwokupu.  – 

Przesunął  kapelusz  na  tył  głowy.  –  Tyś  nalegała  na  ten  cholerny 

background image

dokument, nie ja. Czyś go nie czytała? 

– 

Taak...  przeczytałam...  –  Nie,  nie  przeczytała.  Podpisała  tylko  w  miejscu, 

które jej wskazał adwokat. 

–  A szkoda. – 

Nie  wierzył  jej  chwiejnemu  „tak”.  –  Powinnaś  była,  jest  tam 

kilka bardzo istotnych punktów. Jeśli tak zawsze postępujesz, to aż dziw bierze, 

żeś już dawno nie zbankrutowała. 

– 

Nie o to teraz chodzi, nie uciekaj od właściwego tematu. Chcę omówić z tobą 

ich ofertę. 

– 

Omawiaj. Słucham. 

– 

Mam zamiar pojechać w tym tygodniu do Houston i powiedzieć im, co o tym 

sądzę. 

– 

Ty? Chcesz pojechać? Po co? 

– 

Raz na zawsze chcę im powiedzieć, co o nich sądzę, i że nie mam zamiaru 

nic im sprzedawać. 

Patrzył na nią tak, jakby straciła zmysły. 
– 

Jeżeli nie masz zamiaru sprzedawać, to wrzuć ich list do kosza. Po co jechać 

do  Houston?  Jeśli  dobrze  pamiętam,  jeszcze  dziś  rano  kosz  na  śmieci  stał  obok 
biurka. 

– 

Ach, jaki dowcip! Pojadę do Houston. 

– Ale powiedz mi wreszcie, po co? 
– 

Chcę  powiedzieć,  co  mam  do  powiedzenia  ich  zarządowi.  Na  ułamek 

sekundy  twarz  mu  zamarła.  Ale  trwało  to  tak  krótko,  że  nic  nie  zauważyła. 

Zostawił częściowo już rozgrzebaną belę siana i podszedł do niej. Widziała błyski 

w jego oczach i zaciśniętą szczękę. Był na nią zły? Ale dlaczego? 

–  A co konkretnie masz do powiedzenia radzie administracyjnej Korporacji 

Lyon? 

– 

Że moja cierpliwość się wyczerpała i nie chcę żadnych dalszych propozycji. I 

że im nie sprzedam. Może im powiem, że moja umowa przedślubna daje ci prawo 
pierwokupu. 

– 

Absolutnie się nie zgadzam. To nasza prywatna sprawa. 

– 

Już  dobrze,  dobrze,  więc  im  tego  nie  powiem.  –  Ilekroć  mówił  tak 

zduszonym głosem, trzeba było postępować ostrożnie i chodzić na paluszkach. – 

Tak czy inaczej jadę do Houston i pogadam z nimi. Chcę, żebyś mi towarzyszył. 

– Ja? A po co? – 

spytał podejrzliwie. 

– 

Żeby mieć wsparcie. Oczywiście, jeśli zechcesz mi go udzielić. – Spojrzała 

niepewnie. 

background image

Odszedł  parę  kroków  i  oparł  nogę  o  rozbebeszoną  belę  siana.  Czuła,  że  w 

zupełnie nieprzewidziany sposób wyprowadziła go z równowagi. Czym go mogła 

urazić? Czyżby prośbą o wsparcie? Ach, gdybyż mogła odczytać myśli Huntera! 

– Doskonale – 

wreszcie się zgodził. – Pojedziemy razem. W piątek. I weekend 

spędzimy w moim mieszkaniu. 

– Masz w Houston mieszkanie? – 

Była zaskoczona. 

– Mam... – 

przytaknął. – Musisz mi coś obiecać, Leah... 

– Co takiego? 
– 

Po twoim wystąpieniu przed radą, ja przejmę pałeczkę i poprowadzę sprawę 

dalej. 

– 

Ale to nie twój problem. Po co chcesz się w to mieszać? 

– 

Prosiłaś mnie o wsparcie... 

– 

Chodzi mi o obecność mężczyzny... 

– 

No  właśnie.  Poza  tym  mam  też  coś  do  powiedzenia,  sprawa  jest  również 

moja. Wszystko, co dotyczy funkcj

onowania  tego  rancza  jest  moją  sprawą.  I 

właśnie ja, a nie ty, potrafię rozmawiać z panami z wielkiego biznesu. 

– 

I myślisz, że uda ci się ich przekonać, żeby zostawili mnie w spokoju? 

– 

Tego nie mogę obiecać. Ale potrafię ich zniechęcić do ostrzenia sobie zębów 

i grożenia. 

Przypomniało się jej marzenie o rycerzu na białym koniu, który by walczył ze 

smokiem, aby uratować białogłowę. Kiedy pojawił się Hunter, traktowała go jak 

smoka i myślała, że będzie sama musiała walczyć. Zmieniła zdanie. Miała obecnie 
na

dzieję, że walcząc razem, pokonają Korporację Lyon. 

– 

Więc ja im wygarnę, a potem ty weźmiesz sprawę w swoje ręce – zgodziła 

się. 

– Doskonale. – 

Objął ją. – Jestem okropnie głodny. A ty nie? 

– 

Zjadłabym konia z kopytami – odparła. 

Poczuła się lekko i beztrosko. Trzymając się za ręce, wrócili do domu. 
 
Późnym wieczorem Hunter zadzwonił do Kevina. 
– 

Przyjeżdżam – powiedział. – Zwołaj radę administracyjną. 

– 

Co się stało? – spytał Kevin. – Problemy? 

– 

Leah otrzymała kolejną ofertę i chce z nimi rozmawiać. 

– On

a chce z nimi rozmawiać?! 

– 

Dobrze słyszałeś. 

– I co teraz zrobisz? 

background image

– 

Przedstawię ją radzie, a co mam zrobić. 

– 

Nie to miałem na myśli. Co będzie, jeśli ona się dowie... ? 

– 

Nie dowie się – odparł Hunter z pewnością siebie. 

– A niby czemu nie? 
– 

Nikt nie odważy się jej powiedzieć. 

– 

Jeśli pomyślą, że to pomoże w zawarciu transakcji... 

– 

Kiedy ją usłyszą, zorientują się, że Leah mi ufa. I dojdą do wniosku, że w ich 

interesie leży trzymanie gęby na kłódkę. Powiedzenie jej, kim jestem, nie ułatwi 
im 

wcale sprawy. Są na tyle mądrzy, by to rozumieć. 

Kevin długo rozważał słowa Huntera. Wreszcie przyznał: 
– 

Chyba  masz  rację.  Przeważnie  miewasz  rację.  Powiem  wszystkim,  że 

przyjeżdżasz. 

– 

I przygotuj moje mieszkanie. Spędzamy tam weekend. 

– 

Nie będzie czegoś podejrzewała? To nie mieszkanko biedaka. 

– 

Będzie zajęta innymi sprawami. 

– Rozumiem. – 

Kevin chrząknął rozbawiony. – Do zobaczenia w piątek? 

– Tak. 
Hunter odłożył słuchawkę i usiadł wygodnie w fotelu. Zbliżała się decydująca 

chwila.  Chciałby  to  już  mieć  za  sobą.  Jednak  pewnych  spraw  nie  można  było 

przyśpieszyć. Usłyszał pukanie, w drzwiach pojawiła się Leah. 

– 

Jesteś może zajęty? 

– 

Nie. Wejdź proszę. 

Była  w  nocnej  koszuli.  Podeszła,  stając  poza  bezpośrednim  kręgiem  światła 

osłoniętej  abażurem  lampy.  Hunter  skrzywił  się.  Koszula  z  nieprzezroczystej 

bawełny. Po co w takim czymś chodzi? Musi jej to wyperswadować. 

– 

Z kim rozmawiałeś? 

– 

Z kimś w rodzaju wspólnika. 

– 

Masz jakieś kłopoty? 

– 

Żadnych. Powiedziałem mu tylko, że pod koniec tygodnia będę w mieście. 

– 

Idziesz wkrótce spać? – spytała po chwili milczenia. 

– 

Już lecę. Nie za wcześnie? – Zerwał się zza biurka. 

– Nie. – 

Spuściła oczy. 

Hunter  wyczuł  jej  napięcie.  Podszedł  do  niej,  podziwiając,  jaka  jest  piękna. 

Oczy majak ametysty, twarz promieniującą siłą i zdecydowaniem. 

– 

Chcę  się  z  tobą  kochać  –  powiedział  bez  namysłu,  wplatając  palce  w  jej 

włosy. – Długo już czekam. 

background image

– Wiem. Ale... 
– 

W piątek, Leah. – Ujął ją pod brodę i zmusił do spojrzenia mu w oczy. – W 

piątek masz podjąć decyzję. 

– Zgoda – 

odparła. – Spotkamy się z radą Korporacji i potem będziemy mieli 

weekend dla siebie. 

Na jego twarzy pojawił się uśmiech pełnego zadowolenia. 
– 

Doskonale. A teraz, droga żono, spać! – Przytulił ją. 

Zadygotała w jego ramionach. 
– Hunter... 
Zdając  sobie  sprawę  ze  stanu,  w  jaki  ją  wprawił,  zamknął  jej  usta  krótkim 

pocałunkiem, po którym nastąpił drugi, głębszy, niby przedsmak tego, co ich czeka 
w czasie weekendu. 

 
Opuścili ranczo w piątek rano, umówiwszy się uprzednio na spotkanie z radą 

po lunchu. Leah bardzo starannie 

wybierała strój na tę konferencję. Zdecydowała 

się  na  perłowoszary  kostium  i  pantofle  w  tym  samym  tonie  oraz  białą  bluzkę. 

Akcentem wyrafinowania był turbanik z jedwabnej chusty, dość popularny wśród 

wielkich  dam  biznesu.  Zdziwiło  ją,  że  Hunter  wbrew  obyczajom  środowiska 

biznesu zamienia tylko dżinsy na bawełniane spodnie, wkładając kraciastą koszulę 

podobną do tych, w których zwykle paradował po ranczu. Jedynym ustępstwem na 

rzecz elegancji był teksański krawat: spleciony skórzany wężyk ze srebrną klamrą. 

– 

Rozluźnij  się.  Jesteś  strasznie  spięta  –  powiedział,  gdy  dojeżdżali  do 

dzielnicy Post Oak w Houston. – 

Nie zjedzą cię. 

– 

Tego jestem pewna. Ale chętnie poderżnęliby mi gardło. Zwłaszcza kiedy im 

powiem, że nie życzę sobie dalszej „miłosnej” korespondencji z ich strony. – Leah, 

choć usiłowała obrócić wszystko w żart, była bardzo zdenerwowana. 

– 

Nie  zdradzaj  się.  Mogą  cię  gdzieś  zwabić  i  sprzedać  handlarzom  żywym 

towarem. – 

Roześmiał się, ale darmo czekał, by mu zawtórowała. 

Miała twarz niesłychanie poważną, w palcach obracała otrzymany od Huntera 

wisiorek, który traktowała jak amulet, mający jej dać siłę i wytrwałość. 

– 

Może miałam zły pomysł, żeby tu przyjechać... 

– 

Chciałabyś wrócić? – Rzucił na nią krótkie spojrzenie. 

– 

Nie.  Skoro  już  tu  jestem,  zostanę.  Kto  wie,  może  po  tym,  co  im  powiem, 

obrażą się i zostawią mnie w spokoju. 

– 

Nie  licz  na  to.  To  są  ludzie  interesu.  Zajmują  ich  wyłącznie  wyniki.  Jeśli 

kupno  twojego  rancza  ma  w  efekcie  oznaczać  duże  zyski  i  lepszy  bilans,  to  nie 

background image

poprzestaną. Będą nadal robić wszystko, żeby twoje ranczo zdobyć. 

– 

Muszę coś wymyślić, żeby ich zniechęcić. 

– 

Mógłbym ci dać tylko jedną receptę na to, żeby ci dali spokój. Wpakować im 

laskę dynamitu pod siedzenie. 

– 

Ooo!  Przyszła  mi  pewna  myśl  do  głowy.  –  Na ustach Leah  pojawił  się 

tajemniczy uśmieszek. – Może nie dynamit, choć pomysł wcale dobry, ale... pewna 
drastyczna demonstracja... – 

Otworzyła  schowek  pod  deską  rozdzielczą 

samochodu i zaczęła go przeszukiwać. Przedmiot, który znalazła, schowała szybko 
do kieszeni kostiumu. 

Po  dalszych  kilku  minutach  jazdy  Hunter  wskazał  smukły  wieżowiec  z 

ciemnego  szkła,  stali  i  betonu  i  obwieścił,  że  to  jest  cel  ich  podróży.  Wkrótce 

zjeżdżali już do podziemnego garażu, gdzie zaparkował wóz i poprowadził Leah 
do windy. 

– Na który

m piętrze mieści się Korporacja? – spytała. 

– Na wszystkich. 
– 

Do nich należy cały budynek? – Leah wydała się zdruzgotana tym symbolem 

potęgi jej przeciwników. I ona zamierzała się im przeciwstawić? 

– 

To jest duża kompania. – Ujął ją pod rękę i z garażowej windy wyprowadził 

do ogromnego holu. – 

Musimy pojechać na piętro, na którym mieści się zarząd i 

sala konferencyjna rady administracyjnej. 

Leah była załamana. Przyciskała do piersi torebkę z ofertą Korporacji i myślała 

sobie, że w codziennym życiu nie powtarzają się często historie Dawida i Goliata. 

Skądże  jej  przyszło  do  głowy  tu  przyjeżdżać?  Czuła  się  malutka  i  bezbronna. 

Zerknęła na Huntera i uspokoiła się. Weźmie całą sprawę w swoje ręce. Trzeba mu 

zaufać. 

Wstąpiła w nią nikła nadzieja. W głównej recepcji, po wylegitymowaniu się, 

otrzymali przepustki. Uzbrojony strażnik zaprowadził ich do dyrekcyjnych wind i 

eskortował na właściwe piętro. W windzie Leah nerwowo poprawiała uczesanie i 

wygładzała spódnicę. 

– 

Tylko  spokój  i  głowa  do  góry,  mała  –  szepnął  jej  do  ucha  Hunter,  widząc 

niebezpieczne  objawy  załamania.  –  Ci panowie, których zobaczysz za 

konferencyjnym  stołem,  pożerają  co  najmniej  dwie  ofiary  swoich  niecnych 

zakusów  na  jeden  posiłek.  W  związku  z  tym  musisz  być  inna,  niż  się  tego 

spodziewają. Zimna, opanowana. I nie sprawiać wrażenia ofiary, ale drapieżnika. I 

nie zdradź się rękami. Nie machaj nimi, nie podkreślaj słów. Trzymaj przy sobie, 

chyba że im coś podajesz albo zamierzasz dać komuś pięścią między oczy. Zanim 

background image

otworzysz usta i cokolwiek powiesz, 

pomyśl.  Nie  masz  żadnego  obowiązku 

odpowiadania  na  pytania  dla  ciebie  niewygodne.  I  przede  wszystkim  nie  daj  się 

wyprowadzić z równowagi. Pamiętaj o tym wszystkim, a kto wie, może wygrasz. 

– 

Tyle rzeczy zapamiętać!? No cóż, postaram się... 

Ze zdumieniem za

uważyła,  że  Hunter  ma  przedziwnie  zadowolony  wyraz 

twarzy. Zupełnie, jakby się cieszył z mającej nastąpić konfrontacji. 

– 

I pamiętaj: jestem przy tobie – dodał. – Gdybyś wpadła za głęboko, to cię 

wyłowię. Ale tylko wtedy. W przeciwnym wypadku w ogóle się nie wtrącam. 

– Hunter... ? 
– No, co jeszcze? 
– 

Dziękuję. 

– 

Jeszcze mi nie dziękuj – odparł. – Jeszcze nie teraz. 

Winda stanęła, stalowe drzwi się rozsunęły, Leah puściła trzymane kurczowo 

ramię Huntera. Może i potrzebne jest jej czyjeś podpierające ramię, ale niech nikt 
tego nie widzi. 

Przed windą czekała na nich sekretarka. 
– 

Witamy państwa w Korporacji Lyon – powiedziała. – Poprowadzę państwa, 

proszę za mną. 

I  poprowadziła  ich  do  szerokich  dwuskrzydłowych  drzwi.  Otworzyła  je  i 

gestem dłoni zaprosiła obydwoje do środka. 

Weszli.  Drzwi  się  za  nimi  zatrzasnęły.  Niezbyt  głośno,  ale  w  uszach  Leah 

zabrzmiało  to  jak  nieodwracalne  zawarcie  wrót  życia.  Przed  sobą  ujrzała  salę  z 

olbrzymim stołem o blacie z grubego szkła. Za stołem siedziało kilkanaście osób, 
kobiet 

i mężczyzn. Mężczyzna u szczytu stołu, najwyraźniej przewodniczący rady, 

wstał. 

– 

Bardzo  mi  miło  wreszcie  panią  poznać,  panno  Hampton.  Nazywam  się 

Buddy  Peterson.  Nasz  prezes  prosił  mnie  o  przewodniczenie  dzisiejszemu 

zebraniu.  Mam  nadzieję,  że  nie  ma  pani nic przeciwko temu –  powiedział 
uprzejmie. 

–  Ooo, prezesa nie ma? – 

Szkoda,  pomyślała.  Dobrze  byłoby  głównemu 

winowajcy powiedzieć parę słów. 

– 

Wolał oddać sprawę negocjacji z panią w moje ręce – wyjaśnił Peterson, nie 

odpowiadając właściwie na pytanie. Doświadczenie z Hunterem nauczyło Leah, że 

nie otrzyma precyzyjniejszej odpowiedzi. Peterson zwrócił się z kolei do Huntera: 
– 

Byliśmy  nieco  zaskoczeni,  dowiadując  się,  że  pan  też  się  pojawi...  w 

towarzystwie panny Hampton... 

background image

– 

Byliście  zdziwieni?  Zupełnie  nie  rozumiem  dlaczego,  skoro  jest  ona  moją 

żoną – odparł Hunter. 

– 

Pańską  żoną?!  –  Peterson  opadł  na  fotel,  łapiąc  powietrze  jak  ryba.  –  To 

nieco zmienia obraz sytuacji – 

wykrztusił. 

Członkowie rady wymienili zdumione spojrzenia. 
– 

O tak, nawet zupełnie zmienia – zgodził się Hunter. 

Peterson roześmiał się cynicznie. 
–  No, to wobec tego gratulacje... moje gratulacje. Jestem pod wielkim 

wrażeniem. Sam bym lepiej nie załatwił sprawy. 

Leah nic z tego nie rozumiała. 
– 

Oni cię znają? – spytała. 

– Owszem, nie jes

teśmy sobie obcy. 

– 

Nic mi nie powiedziałeś! 

– 

Bo  to  nie  było  takie  ważne.  –  Spojrzał  na  nią  przenikliwie.  –  Masz tym 

państwu coś do powiedzenia? Jeśli tak, to na co czekasz? 

Poczuła się nagle jak pionek w grze, której reguł nie znała. Miała wrażenie, że 

jest pozbawiona jakiejś istotnej informacji, która by jej wyjaśniła tajemnicę nagłej 

zmiany  klimatu  w  tej  wielkiej  sali  konferencyjnej.  I  miała  też  przedziwne 

wrażenie,  że  to,  co  było  do  powiedzenia,  zostało  już  właściwie  powiedziane  w 
krótkiej wymianie 

zdań między Petersonem i Hunterem. Wygląda na to, że to, co 

ona ma do powiedzenia i co powie, zostanie uprzejmie wysłuchane, ale nie będzie 

już  miało  znaczenia  i  konsekwencji.  Okaże  się  pustym  gestem.  Z  drugiej  strony 

podobna okazja przemawiania do zarządu czy też rady administracyjnej Korporacji 

Lyon już się nie powtórzy. Więc im jednak wszystko powie. Niech to sobie dobrze 

zapamiętają!  Niech  zapamiętają,  że  Leah  Hampton  Pryde  tu  była  i  rzuciła  im 

rękawicę. 

Zaczerpnęła głęboki oddech, podeszła do  stołu  i  cisnęła kopertę  z  otrzymaną 

ofertą. 

– 

Przysłaliście mi to, państwo, przed paroma dniami – zaczęła. 

– 

Tak, to nasza oferta. Czyżby pani rozważała jej przyjęcie? – Peterson zerknął 

na Huntera. – 

Bo jeśli tak, oszczędziłoby to nam wiele czasu i wysiłku... 

–  Ni

e  tylko  nie  akceptuję  oferty,  ale  nie  mam  zamiaru  kiedykolwiek  w 

przyszłości z wami o tym rozmawiać. Nie chcę dalszych ofert, nie chcę więcej o 

was  słyszeć.  Zastosowaliście  wobec  mnie  niegodne  i  ohydne  metody  szantażu  i 
nacisków. Teraz jednak nie jestem ju

ż  bezbronną  samotną kobietą. –  Zerknęła  z 

ukosa  na  Huntera,  szukając  u  niego  poparcia.  Gorliwie  potwierdził.  Ciągnęła:  – 

background image

Mam teraz pomoc. Nie pozwolimy, żeby jakiś Buli Jones niszczył nam wodopoje i 

płoszył stado. Nie damy się więcej zastraszyć. 

–  Tak, tak

,  tak,  wszystko  staje  się  jasne  –  odparł  Peterson,  jakby  chciał 

zakończyć spotkanie. 

– 

Jeszcze nie skończyłam. – Z kieszeni kostiumu wyjęła zapalniczkę, zapaliła 

ją, podniosła ze stołu kopertę z ofertą i podpaliła jej róg. Kiedy ogień ją ogarnął, 

rzuciła  płonący  pakiecik  na  sam  środek szklanego blatu.  Ogień  i dym  wywołały 

panikę, członkowie rady pozrywali się z foteli, a co bardziej krewcy głośno klęli. 

– 

Po co te teatralne gesty, Leah? To niepoważne. Nie powinnaś była tego robić 

– 

zwrócił jej uwagę Hunter. 

– 

A  właśnie,  że  powinnam.  Mały  rewanż  za  zwalanie  moich  płotów. 

Zastosowałam ich metodę. Może teraz zrozumieją. 

– 

Zrozumieją nawet dużo więcej, niż myślisz. 

– 

To doskonale. Możemy już iść? 

Zupełnie ją zaskoczył reakcją na pozornie naturalne i proste pytanie. Podniósł 

wzrok ku sufitowi, kapelusz, który teksańskim obyczajem miał przez cały czas na 

głowie, nasunął bardziej na oczy, a ponadto postawił na sztorc kołnierzyk koszuli, 

jakby chciał ukryć twarz przed światem. 

– 

Za minutę. Zjedź na dół i poczekaj na mnie w samochodzie. Zaraz do ciebie 

dołączę. 

Kiedy zamknęły się za nią drzwi sali konferencyjnej, usłyszała buczenie syreny 

alarmowej. Niestety, nie widziała, jak z sufitu lunął deszcz z przeciwpożarowych 

rozpylaczy wodnych. Zmoczeni członkowie rady rzucili się gromadą do wyjścia. 

Przy  stole  konferencyjnym  pozostał  w  fotelu  jedynie  Buddy  Peterson  i  po 

drugiej stronie Hunter. Peterson założył ręce na brzuchu, nie zwracając uwagi na 

„ulewę”. 

– 

Wyłączcie te cholerne gaśnice! – wrzasnął do interkomu, a następnie jeszcze 

głośniej do Huntera, aby przebić się przez głośne buczenie syreny alarmowej: – To 

było chytre zagranie, Hunter! 

– 

Zgadzam się, dziewczyna ma... temperament, prawda? 

– 

Hunter też nie zwracał najmniejszej uwagi na spływające z ronda kapelusza 

strużki wody. 

– 

Wiesz, że nie o to mi chodziło. – Peterson wstał i obszedł stół, podchodząc do 

Huntera.  – 

Jak  długo  zamierzasz  utrzymywać  ją  w  niewiedzy,  co  do  własnej 

osoby? 

– 

Tak długo, jak to będzie potrzebne. 

background image

– 

Niebezpieczna gra. Możesz przegrać i wszystko stracić. 

–  Ja nie przegrywam – 

odparł Hunter twardym głosem. – I ostrzegam: jeden 

mały przeciek z wydarzeń wokół tego stołu, a wszyscy ucierpicie. Wkrótce się z 

wami skontaktuję. – Nie czekając na odpowiedź, pospiesznie wyszedł. 

 
  – W dalszym c

iągu nie rozumiem, gdzie tak zmokłeś? 

– 

Powiedziałem ci już. Okazyjny prysznic. Krótka ulewa. 

– 

Jaka  znów  ulewa?  Na  niebie  nie  ma  ani  jednej  chmurki.  A  może  padało 

między piętrem dyrekcyjnym a garażem? 

– 

spytała sarkastycznie. 

– 

O właśnie, trafiłaś w dziesiątkę. – Roześmiał się. 

Zrezygnowała z dalszego nagabywania. Hunter, gdy nie chciał, nic po prostu 

nie  mówił  i  nie  było  sposobu  cokolwiek  z  niego  wyciągnąć.  Spróbowała  więc 
inaczej: 

– 

Co jeszcze powiedziałeś radzie po moim wyjściu? 

– Niewiele. Wszyscy szybko uciekli. – 

Skręcił z ulicy do innego podziemnego 

garażu pod nowiutkim wysokościowym kompleksem mieszkalnym. 

– 

Dlaczego  nie  dasz  mi  jasnej  odpowiedzi?  Coś  im  powiedział?  Skąd  ich 

wszystkich znasz? A jeśli już o tym mówimy: 

świetnie  znałeś  drogę  do  ich  siedziby  i  doskonale  orientowałeś  się  wewnątrz 

biura. Po co te wszystkie tajemnice? 

Podjechał  na  wyznaczone  miejsce  do  parkowania.  Na  ścianie  widniał  napis: 

„H.  Pryde”.  Wyłączył  silnik  i  nie  zdejmując  dłoni  z  kierownicy,  zwrócił  się  do 
Leah: 

– 

Znam radę i zarząd Korporacji Lyon,  bo mam z nimi kontakty zawodowe. 

Dlatego też znam ich siedzibę. Petersonowi powiedziałem, że wkrótce się z nimi 

porozumiem. I nie chodzi o tajemnice. Po prostu informuję cię wybiórczo. 

– Co to znaczy wybiórczo? I dlaczego? 
– 

To znaczy, że mówię to, co ci jest potrzebne w danej chwili. A dlatego, że 

Lyon to teraz mój problem. 

Mogła się z tym ostatecznie zgodzić. A poza tym po tylu latach zmagania się 

na  ranczu  z  najrozmaitszymi  przeciwnościami  mogła  być  tylko  szczęśliwa  z 
poja

wienia się drugiej pary ramion do dźwigania ciężaru. 

– 

A po co masz się z nimi porozumiewać? 

– 

Aby uzyskać pewność, że nie będą cię więcej nagabywać. 

– 

I ten Peterson na to przystał? – spytała zaskoczona. 

background image

– 

Nie pozostawiłem mu wyboru. – Otworzył drzwiczki. – Idziemy? 

Hunter zabrał weekendowe rzeczy i poprowadził Leah do wind. Drzwi windy 

otworzył kluczykiem oznaczonym tabliczką: Apartament tarasowy. 

–  Apartament tarasowy? – 

spytała  zdumiona.  –  Przecież  to  milionerskie 

mieszkanie! 

Zawahał  się  z  odpowiedzią,  co  Leah  nie  wiadomo  dlaczego  podświadomie 

skojarzyła  z  jego  radami  na  temat  sposobu  występowania  przed  radą  Korporacji 

Lyon.  Przemyśl,  co  masz  powiedzieć!  Nie  odpowiadaj  na  niewygodne  pytania! 

Może dotyczyło to rozmów nie tylko z biznesmenami, ale także ze zbyt ciekawymi 

żonami? 

– 

Moje usługi były doskonale opłacane – mruknął wreszcie. 

– 

Widzę – odparła sucho. – Dziwne, żeś rzucił tak lukratywną pracę. Chociaż 

podobno jeszcze to robisz od czasu do czasu... Gdy cię wezwą. Ale co właściwie 
robisz? Wydobywasz 

z kłopotów firmy? Tyle wiem. 

– 

Właśnie. 

– 

Ale masz jedną specjalną firmę, która cię zatrudnia? 

– 

Właściwie jedną. 

– 

A tak, mówiłeś o jednej. Zapomniałam, jak się nazywa. 

– 

Nie  zapomniałaś,  tylko  nie  wiesz,  bo  ci  nie  mówiłem.  Po  co  te  wszystkie 

pytania, Leah? 

– 

Chyba  nie  spodziewasz  się,  że  przestanę  mieć  pytania.  W  takiej  sytuacji... 

Jestem oszołomiona... 

– 

Bo przestałem być biednym kowbojem? 

– 

Już o tym mówiliśmy. Jeśli o to chodzi, problem nie istnieje. Prosisz mnie, 

żebym ci zaufała. Ślepo. Ale nie chcesz mi nic o sobie powiedzieć, co oznacza, że 
to ty mi nie ufasz. 

– 

Cios trafny. Przyznaję. Ale tylko pozornie. 

Winda  stanęła,  jej  drzwi  rozwarły  się  na  wielki  hol.  Leah  wyszła  z  windy  i 

osłupiała. 

– 

Hunter! Spójrz na to! Boże drogi... ! 

– 

Ja już to widziałem – odparł ubawiony. – Witaj w domu! 

Przebiegła po dębowym parkiecie do nieco niżej położonego wielkiego salonu. 
– 

Dlaczegoś mi o tym nic nie powiedział? Po co te tajemnice, sekrety? Po co ze 

mną igrasz? 

– 

Przyznaję,  że  pominąłem  kilka  szczegółów  dotyczących  mojego  życia 

podczas minionych ośmiu lat... 

background image

– 

Szczegółów! Paru szczegółów? – wykrzyknęła ironicznie. 

– 

No,  może  nie  paru.  Może  trzech  albo  i  więcej.  Czy  to  czyni  jakąkolwiek 

różnicę? Zarobiłem trochę pieniędzy, mam mieszkanie w Houston. I co z tego? 

– Milionerski apartament – 

poprawiła. 

– 

Niech  będzie.  Ale  to  nic  nie  zmienia.  Jesteśmy  małżeństwem.  Ja  nadal 

pracuję na ranczu. Ty zaś jesteś moją żoną. A to jest najważniejsze. 

– 

Czyżby? 

– 

A cóż to za głupie pytanie? 

– 

Dlaczegoś się ze mną ożenił, Hunter? – spytała poważnie. 

– Wiesz bardzo dobrze, dlaczego. 
– 

Chodziło ci o ranczo. I troszkę chciałeś się zemścić. Ale w dalszym ciągu nie 

rozumiem, po coś to zrobił. Po co ci głupie ranczo, kiedy  masz to wszystko... – 

zatoczyła ręką. Nie odezwał się, a Leah doskonale wiedziała, że mogłaby czekać 

do  końca  świata  na  odpowiedź.  Wzięła  torbę  podróżną.  –  Muszę  się odświeżyć. 

Pokażesz mi drogę? 

– Przez hol, trzecie drzwi na prawo. 
Poszła nie oglądając się. Czuła głęboki niepokój. Nie potrafiła go zdefiniować 

ani  określić  jego  źródeł.  Wskazane  drzwi  prowadziły  do  wielkiej  sypialni,  przy 

której była łazienka. Szybko się rozebrała i wzięła prysznic. W szlafroku wróciła 
do sypialni. 

Stała  przed  łóżkiem  kilka  minut,  nim  uległa  pokusie.  Położyła  się,  okryła 

kołdrą  i  zamknęła  oczy.  Drzemka  powinna  postawić  ją  na  nogi.  Ale  nie  mogła 

zasnąć. Ciągle powracały słowa ostatniej ich rozmowy... 

Z  każdym  dniem  ich  wzajemne  stosunki  stawały  się  coraz  bardziej 

skomplikowane.  Gdy  tak  stała  przed  chwilą  pośrodku  wspaniałego  apartamentu, 

świadczącego o dużych pieniądzach i wpływach – co zresztą od pewnego czasu już 

podejrzewała – uświadomiła sobie, że teraz, kiedy obok podejrzeń ma fakty, musi 

dojść do poważnej rozmowy między nimi. Jedna sprawa musi zostać wyjaśniona: 

Hunter nie zjawił się na ranczu bez powodu... Istnieje powód, którego nie chce jej 

wyjawić. Dlaczego? 

Pytanie  stale  powracało.  Dlaczego?  Skoro  ma  już  tyle  i  ranczo  nie  jest  mu 

potrzebne, to pozostaje jedynie chęć zemsty. No, bo co może być innego? 

 

background image

Rozdział 9 

 
– 

Leah! Obudź się, kochanie! 

Poruszyła się niechętnie, porzucając cudowny sen pełen śmiechu, róż o nazwie 

„Pojednanie”, dzieci o czarnych jak heban włosach i smagłych twarzyczkach. 

Obok  niej  na  łóżku  siedział  Hunter.  Widocznie  niedawno  brał  prysznic,  bo 

włosy miał jeszcze mokre. Był bez koszuli, w wypłowiałych obcisłych dżinsach, 

które uwypuklały smukłość sylwetki. Pochylił się nad Leah i odsunął jej włosy z 

czoła.  Na  łańcuszku  u  szyi  kołysał  się  amulet,  gorejąc  tajemniczym  niebieskim 

światłem na tle muskularnej klatki piersiowej. 

– Która godzina? – 

spytała, przeciągając się. 

– Kolacyjna – 

odparł. – Spisz już dwie godziny. 

– Co ty mówisz! – 

Usiadła, owijając się szlafrokiem. – Powinnam się ubrać. 

– 

Nie musisz. Mieliśmy zachować dziś swobodny strój. 

– To, co mam na s

obie, jest aż nadto swobodne. 

– 

Tylko ja będę mógł to w pełni ocenić. Daj mi rękę, coś ci pokażę. – Ujął jej 

dłoń i pomógł wygrzebać się z łóżka. Jaka nowa niespodzianka ją czeka? Przeszedł 

z nią do salonu i wskazał na spiralne schody, których poprzednio nie zauważyła. – 

Idź za mną! – polecił. U szczytu schodów zatrzymał się. – Zamknij oczy, ja cię 

dalej poprowadzę. 

– Dlaczego? Po co? 
– Zobaczysz. Zaufaj! 
Zaufała. Wziął ją na ręce. 
– 

Masz  nie  otwierać  oczu!  –  szepnął  i  ruszył  w  górę.  –  Możesz  spojrzeć  – 

obw

ieścił, gdy stanął na dachu, i postawił ją na czymś chłodnym i uginającym się 

pod stopami. 

Zachłysnęła  się  widokiem.  W  życiu  czegoś  takiego  nie  widziała.  Dach 

wieżowca  przekształcony  był  w  park.  Pod  stopami  miała  miękką  trawę,  która 

okalała gazony pełne barwnych kwiatów i zielonolistnych krzewów. 

– 

Tyś to sam urządził? – spytała zachwycona. 

– No, przy fachowej pomocy... – 

Wskazał oranżerię zajmującą cały skrajny pas 

dachu.  – 

Tam rosną delikatniejsze odmiany. Opiekowałem się tym sam do czasu 

przeprowadzki na 

ranczo.  Teraz  wynajmuję  specjalistyczną  firmę.  Na  nasz 

przyjazd wszystkiego dopilnowali. 

– 

To jest zupełnie niewiarygodne! 

background image

– 

Głodna? 

– Oj, tak! – 

Zdała sobie sprawę, że przymiera głodem. 

– 

Pomyślałem, że zjemy na miejscu. Jeśli chcesz, możesz się przebrać, ale to 

nie jest wcale konieczne. Będzie mile widziane to, co jest. 

Dobrze go zrozumiała. Miała przecież na sobie tylko kąpielowy szlafrok, a on 

dżinsy. Oczywiście mogła wdziać ochronny pancerz w postaci dostojnego stroju, 

by zachować... dystans. Ale czy chciała? 

–  No dobrze, zostajemy w tym, co na sobie mamy – 

odparła. – Ale zaspokój 

moją ciekawość i powiedz mi, jakie to menu pasuje do naszego negliżu? 

– 

To będzie prawdziwy piknik! 

Wskazał  na  odosobniony  kącik,  gdzie  leżał  rozłożony  na  trawie  koc.  Wokół 

s

tały  donice  z  azaliami  rozmaitych  kształtów  i  barw.  Chyba  wszystkie  możliwe 

odmiany! W rogu koca zauważyła kubełek wypełniony lodem, z wystającą butelką 

szampana, obok niego koszyk przykryty kraciastą serwetą. Roześmiała się na ten 
stereotyp piknikowy. 

– I pewno kurczak na zimno i jajka na twardo? – 

spytała. 

– 

Oczywiście!  A  oprócz  tego  sałatka  jarzynowa  i  sałatka  kartoflana  z 

majonezem. 

– 

Z baru szybkiej obsługi? 

– 

Nie  obrażaj  mnie.  Z  ekskluzywnej  restauracji.  –  Ukląkł  na  kocu  i  zaczął 

wyjmować produkty oraz porcelanowe nakrycia. 

– 

Chyba  żartujesz!  –  wykrzyknęła.  –  Porcelana  na  pikniku?  I  kryształowe 

kieliszki? 

– 

Przecież trzeba na czymś jeść. 

– Rozumiem, ale... – 

przyjrzała się zastawie. – Kryształowa karafka do wody, 

kieliszki do szampana z kr

yształu  Lalique,  talerze...  Rosenthal?  Ja  się  po  prostu 

boję brać tego do ręki. Może się stłuc. Hunter, po co ty to robisz? 

– 

Wydawało mi się właściwe... Na taką okazję... ? 

– 

Dziękuję ci... – wyszeptała. Była poruszona. Jemu na niej zależy... ! 

–  Skoro je

steś  głodna,  więc  może  zaczniesz  od  tego...  –  palcami  podał  jej 

kawałek kurczęcia. Ujęła go zębami. Po chwili mruknęła z podziwu. 

Miał  rację.  To  na  pewno  nie  była  firmowa  Kentucky  Fried  Chicken  z  baru 

szybkiej obsługi. Nigdy jeszcze nie jadła kury o tak delikatnym smaku. Po chwili 

pałaszowała na dobre. Podawał jej kawałek po kawałku. 

– 

Jednakże  wolisz  nie  ryzykować  porcelany.  Nie  masz  do  mnie  zaufania?  – 

zażartowała. 

background image

– 

Nie wtedy, kiedy cię uwodzę – przyznał, podając jej na widelcu kartoflaną 

sałatkę. 

–  Uwod

zisz  mnie  kurą  i  kartoflami?  Nie,  nie  –  dodała  po  spróbowaniu.  – 

Wycofuję to ostatnie pytanie. Taką sałatką można każdego uwieść. Przepyszna. 

– Chcesz jeszcze? 
– Aha. 
– 

No, to usiądź bliżej. – Poklepał koc koło siebie. – Za daleko muszę sięgać 

ręką. 

Przesi

adła  się  ochoczo  i  po  chwili  jedli  już  z  jednego  talerza,  posługując  się 

głównie palcami, poniechawszy srebrnych noży i widelców. Kiedy skończyli, nie 

opierała się, gdy przyciągnął ją do siebie i ułożył jej głowę na kolanach. 

– 

Spójrz  na  ten  zachód  słońca  –  wyszeptała.  –  Na  te  złote  i  czerwone 

pasemka... 

– 

Jeden  z  powodów,  dla  których  tutaj  zorganizowałem  piknik.  –  Napełnił 

kieliszek  szampanem,  nadział  na  krawędź  truskawkę  i  podał  jej.  –  Jest jeszcze 
deser. 

– 

Nie,  dziękuję.  –  Popijała  szampana.  –  To mi wystarczy.  Pieścił  jej  włosy, 

czuła jego ciepło. Zamknęła oczy. 

– Spójrz, Leah! 
Uniosła  głowę.  Ostatnie  pasemka  purpury  gasły  i  zastępowała  je  czerń  z 

tysiącami świetlistych punkcików. Jakby nagle niebiosa przechyliły wielki kosz z 

gwiazdami, które rozsypały się aż po horyzont i zawisły nad ukwieconym dachem 

wieżowca.  Ależ  nie,  to  nie  były  prawdziwe  gwiazdy,  to  tysiące  migotliwych 

gwiazdek, którymi opleciony był ogród! 

–  Hunter, dlaczego? – 

Mogła  się  domyślać,  wcale  nie  była  jej  potrzebna 

odpowiedź. Drżącą ze wzruszenia dłoń podniosła do gorącego policzka. 

– 

Ponieważ  chciałem,  aby  dzisiejszy  wieczór  był  najwspanialszym  z 

wieczorów. 

– 

I udało ci się to osiągnąć – wyszeptała. 

– 

To świetnie, ponieważ zamierzam się z tobą kochać i chcę, aby to było coś 

wspaniałego, najwspanialszego. – Ale nie poruszył się, by natychmiast zrealizować 

zapowiedź. Siedział w bezruchu i łakomie wchłaniał upojną chwilę. – Przed ośmiu 

laty  powiedziałaś  swojej  babce  o  planowanym  spotkaniu  w  szałasie,  prawda?  – 

zapytał niespodziewanie. 

B

yło  to  ostatnie  pytanie,  jakiego  mogła  się  spodziewać.  Uderzyło  ją  jak 

obuchem. Ale nie miała zamiaru osłaniać teraz babci Rose. 

background image

– Tak – 

odparła. 

– 

Poszłaś do szałasu i czekałaś na mnie? 

– Tak. 
– 

Kiedyś się dowiedziała, że interweniował szeryf? 

– Wtedy, ki

edy mi powiedziałeś. 

– 

Właśnie  tego  się  obawiałem  –  westchnął.  –  Winien ci jestem przeprosiny, 

Leah. Nie uwierzyłem ci, kiedyś mi to mówiła. Myślałem, że świadomie kłamiesz. 

– 

Rose powiedziała ci całą prawdę? 

– 

Nie wiem, czy całą. Ale sporo powiedziała. 

– 

To dobrze... Resztę ja ci powiem. Był jeden ważny powód, dla którego i tak 

nie  wyjechałabym  z  tobą,  nawet  gdybyśmy  się  wówczas  spotkali.  Chcesz  go 

poznać? 

– Mów! – 

Zacisnął usta. Nie był zbyt chętny poznania przyczyny. 

– 

Opowiedziałam babce o naszych planach, ponieważ nie mogłam jej opuścić 

bez pożegnania się. Za dużo jej zawdzięczałam. Zastępowała  mi  matkę. I wtedy 

dowiedziałam się od niej, że ojciec jest umierający. Na raka. Postanowiłam zostać i 

opiekować  się  nim.  Musiałam  podjąć  taką  decyzję.  I  dlatego  nie  mogłabym 

wyjechać z tobą. Ale miałam cię prosić, żebyś wrócił... potem. – Patrzyła na niego 
z niepokojem. – 

Mam nadzieję, że mi wierzysz. To jest szczera prawda! 

Milczał  długo,  zanim  zaczął  mówić  krótkimi  urywanymi  zdaniami,  głosem 

głuchym, jakby spod ziemi: 

– 

Lata  w  sierocińcu.  Szlachetność?  Nieznane  pojęcie.  Uczciwość?  Jak  na 

lekarstwo.  Zaufanie?  Brak  takiego  artykułu.  Komu  tam  zależało  na  prawdzie! 

Najważniejsze: znaleźć winnego. A czy on był właśnie winny, to nieważne. 

– 

I przeważnie ty okazywałeś się tym winnym? – spytała pełnym współczucia 

głosem. 

– 

Nie zawsze, ale często. 

– 

Nigdy nie usiłowałeś się wytłumaczyć, wybronić? 

– Po co? – 

spytał. – Nikt by mi nie uwierzył. Byłem mieszańcem. Poza tym do 

aniołów nie należałem. Potrafiłem nabroić i narozrabiać. 

W  to  ostatnie  mogła  uwierzyć,  chociaż  miała  wrażenie,  że  bywał  często 

prowokowany i po prostu po swojemu reagował. 

– 

No i któregoś dnia... ? 

– 

Skąd wiesz, że nastąpił ów „któryś dzień”? 

– Pasuje mi do ciebie. 
– 

Zgadłaś. Otóż któregoś dnia, a było to dokładnie w moje piętnaste urodziny, 

background image

oskarżono mnie o coś, czego nie zrobiłem. Po raz ostatni! 

– 

O co cię oskarżono? 

– 

Że  zbiłem  śnieżną  kulę.  Może  sobie  przypominasz.  Były  takie  ozdoby: 

szklana kula na podstawce, w kuli sceneria zimowego krajobrazu, domek, droga, 
płot,  coś  w  tym  rodzaju.  Potrząsało  się  kulą  i  zaczynał  padać  śnieg.  Woda 

zapełniała  się  białymi  okruchami,  które  powoli  opadały  na  dno.  Aha,  w  tej 

stłuczonej  kuli  był  nie  domek,  ale  rycerz  walczący  ze  smokiem.  Ten  przedmiot 
zawsze mnie fascy

nował.  Nigdy  go  nie  dotykałem.  Należał  do  któregoś  z 

pracowników i nie wolno było bawić się nim. No i mnie oskarżono. 

– 

Ale to nie byłeś ty? 

– Nie. 
– 

A dlaczego oskarżono cię po raz ostami? 

– 

Bo  sobie  poszedłem.  Na  dobre.  Nie  miałem  nikogo,  kto  by  mi  uwierzył  i 

wsparł.  Zawsze  musiałem  stawiać  czoło  przeciwnościom  sam.  Doszedłem  do 

wniosku, że mieć kogoś, komu się bezgranicznie ufa, i kto będzie mi tym samym 

odpłacał, to marzenie ściętej głowy. Jednakże nadal o tym marzę. 

Uniosła się i objęła go za szyję. 
– 

Gdyby  zaufanie  można  było  włożyć  do  ozdobnego  pudełka  i  owiązać 

wstążeczką, to otrzymałbyś ode mnie taki właśnie ślubny prezent. Skoro nie mogę, 

masz na to moje słowo. 

– 

Nie czyń obietnic, których nie będziesz mogła dotrzymać – ostrzegł. 

– 

Może  masz  rację.  –  Zastanowiła  się.  –  Wobec  tego  obiecuję,  że  uczynię 

wszystko, by mieć do ciebie pełne zaufanie. 

– 

To jest w każdym razie dobry początek. Trzeba to uczcić... 

Na  taki  pocałunek  czekała  chyba  całą  wieczność.  Teraz  już  nie  będzie 

zahamowań,  prób  ucieczek,  żalów.  Od  dzisiejszego  wieczoru  będzie  należała  do 

niego,  połączona  z  nim  więzami  znacznie  silniejszymi,  niż  ta  złota  obrączka  na 
palcu. 

Pocałunek miał smak szampana i truskawek. Trwał zbyt krótko, tylko znikomą 

cząstkę wieczności. Na szczęście po nim przyszły następne i następne, rozpalając 

ogień, który ugasić mogło tylko zespolenie myśli i ciał. Hunter osunął z jej ramion 

szlafrok  i  złożył  pocałunek  między  piersiami,  tam  gdzie  zwykle  spoczywał 

podarowany jej amulet, który teraz przesunął się na bok. 

Leah wb

iła palce w jego ramiona, przymknęła oczy, wchłaniała bliskość swego 

mężczyzny. Czuła jego język i zęby na sutkach. 

– 

Jesteś  piękniejsza,  niż  zachowany  przeze  mnie  w  pamięci  twój  obraz  – 

background image

wyszeptał. 

– 

Weź mnie! Teraz, Hunter! 

Ułożył ją na kocu. Otworzyła oczy. Penetrowała wzrokiem jego twarz, czuła na 

każde drgnienie i zmianę jej wyrazu. Pochylił się nad nią – symbol męskości i siły. 

W jego spojrzeniu odkryła... miłość. 

Połączyli się. 

Zaznała  uczucia  zupełnie  nowej  ekstazy,  pełnej  szczęścia  i  wewnętrznego 

sp

okoju, nie kolidującego wcale z szalejącą jednocześnie burzą zmysłów. Zniknęły 

wszelkie bariery i zahamowania. Oddała mu wszystko, co miała do oddania, całą 

siebie i całą swoją miłość. 

Weekend spędzili w apartamencie, ucząc się na nowo ról kochanków. Miłość, 

która nie wygasła, teraz rozkwitła i jeszcze bardziej się pogłębiła. W każdym razie 

w niej. Nie potrafiła bowiem w pełni rozgryźć reakcji Huntera. Ani na minutę nie 

wątpiła, że jej pragnie. Najmniejszy jej dotyk rozniecał w nim ogień. Jego wzrok 

wyrażał  nieustanne  pożądanie.  Zaspokajał  jej  pragnienia,  a  jego  czułość 

dowodziła, że żywi do niej głębokie uczucie. Ale czy to była miłość? Jeśli tak, to 

nadal skrzętnie ją ukrywał. 

Powrót na ranczo był dla Leah ciężkim przeżyciem. Niepokoiły ją skojarzenia i 

pa

ralele.  Może  to  jej  nadmiernie  rozbudzona  wyobraźnia,  niemniej  poczuła  się 

przygnębiona. Oto na przykład dlaczego: 

Następnego  dnia  po  powrocie  Hunter  dosiadł  po  raz  pierwszy  Marzyciela. 

Ogier poddał się woli silniejszej od własnej. Porównanie samo się narzucało: ona 

też  poddała  się  wytrwałym  staraniom  Huntera.  Nie  tyle  staraniom,  co  naporowi 

wielkiej siły. Oddała mu wszystko, ale on zachował rezerwę, niezależność i pełną 

kontrolę.  Jeszcze  nigdy  nie  czuła  się  podobnie  bezbronna  i  świadoma  własnej 

słabości.  I  jeszcze  nigdy  tak  się  nie  bała.  Chciałaby  się  na  nowo  osłonić  jakimś 

pancerzem.  Niestety,  dawny  pancerz  gdzieś  po  drodze  porzuciła,  a  na  nowy  nie 

miała tworzywa. 

Następnego  dnia  po  tym,  kiedy  Hunter  dosiadł  Marzyciela,  ogier  zniknął  z 

pastwiska. 

– 

Osiodłaj Ladyfinger –  polecił  Hunter.  –  I  weź  płaszcz  nieprzemakalny. 

Wygląda na to, że będzie padać deszcz. 

Była niespokojna o ukochanego ogiera. Szybko założyła siodło i przytroczyła 

do niego żółty plastykowy płaszcz. 

– 

Może po raz drugi zwalił ogrodzenie? 

– Nie ma mowy – 

odparł Hunter. 

background image

Osiodłał  swego  siwka  i  pojechali  w  tym  samym  kierunku,  w  którym 

poprzednio  umknął  Marzyciel.  Osiągnęli  prawie  południowy  skraj  rancza,  kiedy 

Leah usłyszała przeraźliwe rżenie. Słyszała podobne rżenie tylko dwa razy w życiu 
i nie 

mogła go zapomnieć. Mroziło krew w żyłach. Rzucając przerażone spojrzenie 

na  Huntera,  spięła  Ladyfinger  ostrogami  i  pogalopowała  w  kierunku  pagórka. 

Hunter ruszył za nią. Pędząc, modliła się, by Marzyciel był zdrów i cały. 

Na chwilę tylko zatrzymali się na granicy rancza Circle P. Płot był zwalony. 

Stanęło jej serce, gdy z oddali usłyszała jeszcze przenikliwsze rżenie. Odpowiadał 

mu przeciągły charkot. Pognali dalej. 

Na  szczycie  pagórka  stał  Buli  Jones,  który  z  wysokości  swego  konia 

obserwował  rozgrywającą  się  w  dole  scenę:  na  okolonej  drzewami  polance 

Marzyciel napastował kasztanka, czystej krwi ogiera. Na skraju polanki kręciło się 

niespokojnie  kilka  klaczy.  One  to  właśnie  były  przyczyną  starcia.  Rywalizacja 

między  ogierami  groziła  poważnymi  konsekwencjami.  Marzyciel  stawał  dęba, 

szczerząc  zęby,  przeraźliwie  rżał  i  wierzgał  przednimi  kopytami,  a  kasztanek 

wiernie go naśladował, wykonując ten sam rytualny wojenny taniec. 

–  To twoja wina, Leah! – 

warknął  Buli.  –  Powiedziałem,  żebyś  zreperowała 

płot.  Teraz  jest  już  za  późno.  Jeśli  ten  twój  dzikus  zrobi  krzywdę  naszemu 

ogierowi,  to  drogo  nam  zapłacisz.  Baby  Blue  wart  jest  fortunę.  Żeby  starczyło, 

będziesz musiała sprzedać to swoje cholerne ranczo. 

– 

Specjalnie  wypuściliście  Baby  Blue  i  klacze  na  pastwisko!  –  odkrzyknęła 

Leah.  – 

Żeby  zwabić  naszego  ogiera!  A  jeśli  idzie  o  ogrodzenie,  to  było 

zreperowane w ubiegłym tygodniu. Marzyciel nie przedostałby się, gdybyście nie 

przecięli kolczastego drutu. 

– 

Domyślać się tego możesz, ale nie udowodnisz. – Roześmiał się ordynarnie. 

– 

Ja udowodnię – odparł spokojnie Hunter. 

Marzyciel  przysiadł,  zarżał  przenikliwie  i  runął  do  natarcia.  Baby  Blue, 

przewracając białkami oczu, uczynił to samo. 

– Nie, nie! – 

krzyknęła rozpaczliwie Leah i nie bacząc na nic, spięła ostrogami 

klacz i 

puściła się galopem w dół stoku, ignorując wołanie Huntera. 

W połowie drogi przerażona Ladyfinger zaparła się kopytami w ziemię. Leah 

zeskoczyła  z  siodła  i  wyszarpnęła  płaszcz  nieprzemakalny.  Krzycząc,  ile  sił  w 

płucach, pobiegła, wymachując żółtą płachtą. Gdy była już blisko, Baby Blue padł 

na  ziemię.  Przypomniała  sobie,  że  Hunter  oślepił  byka,  zarzucając  mu  na  łeb 

koszulę. Nim Marzyciel zdołał natrzeć na powalonego przeciwnika, zarzuciła mu 

na pysk plastykową materię. Marzyciel, oszołomiony i ogłupiały, usiłował pozbyć 

background image

się zasłony, wymachując łbem we wszystkie strony. 

– 

Odsuń  się,  Leah!  –  krzyknął  Hunter  tuż  nad  jej  uchem  i  nie  czekając  na 

reakcję, chwycił ją wpół i po prostu odrzucił na bok, zasłaniając przed kopytami 

rozwścieczonego  ogiera,  który  wierzgając  jak  szalony,  wreszcie  zrzucił  z  siebie 

płaszcz. I na chwilę zastygł, jakby się zastanawiał, czy natrzeć na człowieka, czy 

też  na  leżącego  konkurenta.  To  wystarczyło  Hunterowi.  Uzbrojony  w  lasso, 

zarzucił  je  na  wzniesione  do  ataku  przednie  nogi  zwierzęcia.  Wykorzystując 

moment  zaskoczenia  i  wytężając  wszystkie  siły,  ściągnął  pętlę,  przez  co  zmusił 
Marzyciela do poniechania agresywnych zamiarów. 

Hunter  szybko  podbiegł  do  Leah  i  podniósł  ją  z  ziemi,  po  czym  koniec 

trzymanego  w  ręku  lassa  owinął  dokoła  pobliskiego  drzewa.  Ogier  przestał 

komukolwiek zagrażać. 

– 

Czeka  cię  poważna  rozmowa  ze  mną,  niemądra  kobieto  –  mruknął, 

odprowadzając  na  bok  żonę.  –  I  kto  wie,  czy  po  tej  rozmowie  będziesz  mogła 

przez dłuższy czas siedzieć. 

– 

Ośmieliłbyś się uderzyć kobietę? – spytała słodko. 

– 

Jeszcze jak! Nikomu, kto zrobił coś podobnie niedorzecznego, nie może to 

ujść na sucho. Lanie to jeszcze mało. 

– 

Przecież nie mogłam patrzeć, jak te dwa ogiery się zabijają. 

– 

Owszem, mogłaś i powinnaś wyłącznie patrzeć. I kiedy dostaniesz nauczkę, 

to na przyszłość będziesz po prostu zamykała oczy. Jestem tego pewien. Ale teraz 

mamy do załatwienia inną ważną sprawę... 

– 

Jakąż to? – spytała. 

– 

Twój koń – odparł krótko. 

Obejrzała  się.  Baby  Blue  doszlusował  już  do  swojego  haremu,  porzucając 

chętnie  pole  walki.  Marzyciel  leżał  na  boku,  dysząc  i  dygocąc.  Zbliżyła  się  do 

niego na bezpieczną odległość i obeszła dokoła, by sprawdzić, czy nie ma żadnych 

widocznych obrażeń. Wydawał się zdrów i cały. Nim zdążyła się zastanowić, jak 

go zabrać na ranczo, podjechał Buli Jones. 

– 

Zabieraj się stąd, Leah! – powiedział z wściekłością. 

Podniosła  głowę  i  zobaczyła  z  przerażeniem,  że  trzyma  lufę  remingtona 

wymierzoną w Marzyciela. 

– 

Zaraz  ubiję  tego  zwierzaka.  Jeśli  przy  okazji  nie  chcesz  oberwać,  to  się 

zmywaj. 

Leah nawet nie dostrzegła ruchu ręki Huntera. Buli, który przed chwilą siedział 

na  koniu,  teraz  leżał  już  na  trawie,  a  wytrącona  broń  także,  daleko  poza  jego 

background image

zasięgiem. Na piersi Bulla spoczywała stopa Huntera. 

– 

Nie mieliśmy okazji być sobie przedstawieni – odezwał się lodowatym tonem 

Hunter. – 

Teraz jednak nadarza się sposobność dokonania prezentacji. 

– 

Nic mnie nie obchodzi, ktoś ty taki, hombre. Zdejmuj tę nogę, weź ogon pod 

siebie i jazda z mojej ziemi! – 

Kręcił się i wiercił, żeby się wyswobodzić. 

Stopa Huntera okazywała się jednak zbyt ciężka. Dla Leah było jasne, że Buli 

pozostanie tam, gdzie jest, dopóki Hunter zechce. 

– Po pierwsze, to nie twoja ziemia. – 

Nacisnął mocniej na klatkę piersiową. – A 

po drugie... Nazywam się Pryde. Hunter Pryde. Jeszcze raz nazwiesz mnie hombre, 

to przez długi czas nie będziesz mógł mówić, a żuć nie będziesz miał czym. 

– Pryde! – 

Buli wybałuszył oczy. – Wiem, pan jest... 

– 

Mężem Leah – dokończył Hunter, przedkładał bowiem własne zakończenie 

nad to, którego nie dop

owiedział Buli. 

– 

Ojej,  to  ja  nie  wiedziałem,  że  to  pan  jest  Pryde...  –  zaskomlał  Buli.  – 

Powinien był pan od razu powiedzieć... 

– 

Ponieważ  jestem  rozsądnym  i  sprawiedliwym  człowiekiem,  zostawiam  ci 

wybór. Możesz wstać, wsiąść na konia i odjechać, powiedzmy, po przyjacielsku, 

albo  zostać  w  tej  pozycji  na  dłuższą  rozmowę,  która  dla  ciebie  może  się 

przemienić w przymusowy sen. A więc, muchacho, co wybierasz? 

– 

Odjadę, odjadę. Proszę mnie puścić. 

– 

Bardzo rozsądna decyzja. 

Zdjął  nogę  i  odszedł  parę  kroków.  Chociaż  wydawał  się  spokojny,  Leah 

wiedziała, że ma pięści w pogotowiu i stoi na lekko rozstawionych nogach. 

Brygadzista podniósł się z ziemi i chciał sięgnąć po broń. 
– 

Nie zajmuj się tym, bratku. Nie będzie ci to potrzebne – ostrzegł Hunter. – A 

kiedy 

będziesz  wracał,  rozglądaj  się  dokoła,  żeby  zapamiętać  krajobraz.  Już  go 

więcej nie zobaczysz. 

– 

Pan  tego  nie  zrobi!  Ja  mam  wysoką  protekcję...  –  Poczerwieniał  ze  złości, 

gdy zrozumiał sens słów Huntera. 

– 

Mam duże wpływy. 

– Ja mam lepsze – 

odparł Hunter. 

– 

Jeszcze pan coś na mój temat usłyszy! – zagroził Buli. 

– 

Zmiataj, ale już. Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. 

– 

Hunter odczekał, aż Buli Jones odjedzie, i dopiero wtedy zwrócił się do Leah: 

– Teraz twoja kolej. 

– 

Jak możesz go wyrzucać? – spytała. – Przecież to nie twój pracownik? 

background image

– 

Peterson  z  pewnością  dojdzie  do  wniosku,  że  leży  w  jego  interesie 

zastosować się do... mojej sugestii – odparł. 

– 

Mam nadzieję, że się nie mylisz. – Była zaskoczona. 

– 

Nie mylę się. A teraz twoja kolej. – Zbliżył się. 

Cofn

ęła się w popłochu. Mimo iż miała ochotę uciec, postanowiła stawić czoło 

spodziewanej burzy. 

– 

Wiem,  wiem,  teraz  moja  kolej.  No,  to  zaczynaj.  Jeszcze  trochę  pokrzycz, 

potup, poprzeklinaj. Możesz się nie krępować. Byle z tym skończyć. 

– 

To nie temat do żartów, Leah. – Dopadł jej, ale nie dotknął. – Mogłaś zginąć. 

Koń mógł cię zabić jednym uderzeniem kopyta. I nie mógłbym temu zapobiec. 

– 

Musiałam uratować Marzyciela. 

– 

Jeszcze  nic  nie  rozumiesz?  Twoje  bezpieczeństwo...  twoje  życie  jest 

ważniejsze  od  konia.  Powinienem  był  pozwolić  Jonesowi  zastrzelić  to  przeklęte 

zwierzę... 

– 

Chyba nie mówisz poważnie? – oburzyła się. 

– 

Śmiertelnie poważnie. – Przewiercał ją pełnym gniewu spojrzeniem. – Teraz, 

tu,  obiecasz  mi,  że  nigdy,  w  żadnym  wypadku,  w  żadnych  okolicznościach  nie 

zaryzykujesz własnym życiem dla tego konia. Jeśli nie obiecasz, to Marzyciela nie 
ma. 

Hunter  nie  żartował.  Potrafiła  ocenić,  kiedy  mężczyzna  znajduje  się  u  kresu 

cierpliwości. Hunter ten kres osiągnął. 

– 

Obiecuję – przyrzekła. 

– 

A ja dopilnuję, żebyś dotrzymała obietnicy – ostrzegł. 

– Ale nie sprzedasz Marzyciela? 
– 

Nie.  I  nie  bój  się  o  niego.  Będzie  bezpieczniejszy  niż  ty,  gdy  złamiesz 

obietnicę.  A  teraz  wsiadaj,  odprowadzimy  tego  nieokrzesanego  zalotnika  na 
ranczo. Po drodze tro

chę ochłonę i wtedy dokończymy naszą rozmowę. 

– 

Ochłoniesz chyba dopiero za tydzień – zażartowała. 

– 

Lepiej założyć, że za miesiąc. – Nasunął sobie kapelusz na czoło i ruszył w 

stronę siwka. 

 
Hunter zadzwonił do Kevina i bez wstępów oświadczył: 
– 

Wyrzuciłem dziś Bulla Jonesa. 

– 

Co  mam  w  związku  z  tym  zrobić?  –  spytał  Kevin,  uprzednio  cicho 

zakląwszy. 

– 

Zająć się tym. I dopilnować, żeby nie było żadnych... komplikacji. 

background image

– 

Czy chodzi o Leah? Dowiedziała się? 

– 

Nie. Chyba nie, ale ponieważ w jej obecności kazałem Jonesowi wynosić się, 

to na pewno zacznie coś podejrzewać. 

Byłby cud, gdyby nie. A jeśli nawet... to z własną żoną jakoś sobie poradzę. – 

Usłyszawszy  szmer,  obrócił  głowę.  W  drzwiach  stała  Leah.  Czy  słyszała? 

Wydawała  się  dziwnie  zagubiona.  Ręką  dał  jej  znak,  żeby  weszła.  –  Muszę  już 

kończyć, Kevin. Będę w kontakcie. 

Wstał,  obszedł  biurko  i  usiadł  na  jego  skraju.  Czekał  w  milczeniu,  aż  Leah 

podejdzie. Jakże jej pragnął! I wiedział, że ona także pragnie jego. Dostrzegał to w 

jej oczach, w lekkim drżeniu warg, w wypiekach na twarzy... 

Przyciągnął  ją  do  siebie,  pochwycił  między  rozstawione  nogi.  Miała 

rozszerzone źrenice, niemalże fioletowe w nagłym pożądaniu. Oddech jej stał się 

urywany, rozchyliła usta, serce waliło. Rozwiązał jej spięte włosy. Niby srebrzystą 

powłoką osłoniły głowę, spadając kaskadą na ramiona. 

Nie  mogąc  się  dłużej  oprzeć,  zaczął  ją  namiętnie  całować,  a  kiedy  oderwał 

usta, szepnął: 

– 

Nie broń się, nie opieraj.  Już nigdy  więcej  tego  nie  rób.  Wtuliła się, nie  – 

wtapiała się cała w niego. 

– Z

awsze tego pragnęłam. Czyżbyś o tym nie wiedział? 

 
Leah leżała w łóżku i patrzyła w sufit, na którym poruszały się cienie gałęzi 

drzew wydobytych z mroku ostrymi promieniami księżyca. Zerknęła na śpiącego 

Huntera. Był tej nocy bardziej namiętny niż kiedykolwiek przedtem. Wielokrotnie 

miała na końcu języka słowa o miłości. O tym, jak bardzo go kocha, ale za każdym 

razem coś ją powstrzymywało. Może ta rozmowa z nie znanym jej Kevinem? 

Patrzyła  w  sufit,  zastanawiając  się  intensywnie,  co  Hunter  miał  na  myśli 

mówiąc,  że  z  własną  żoną  sobie  poradzi?  To  pytanie  dręczyło  ją  od  dłuższego 

czasu. I dlaczego wzbudziło w niej taki lęk? 

 

background image

Rozdział 10 

 
Następnego ranka Leah po raz pierwszy obudziła się sama w łóżku. Ogarnęła ją 

panika.  Poczuła  się  jakby  porzucona.  Hunter  miał  rację.  Budzenie  się  w  jego 

ramionach było doskonałym początkiem dnia. Bardzo się jej nie podobało to nagłe 

sprzeniewierzenie się utrwalonemu już zwyczajowi. 

Wstała  i  poszła  go  szukać.  Znalazła  tylko  kartkę  z  informacją,  że  otrzymał 

wezwanie do 

Houston. Ogarnął ją niepokój. Właśnie dziś rano potrzebowała go, 

żeby ją utulił i wyjaśnił, co znaczyła ta dziwna rozmowa z jakimś Kevinem. Co on 

ma wspólnego z ich małżeństwem i ranczem? 

Ślepe  zaufanie,  pomyślała  z  ironią.  I  dokąd  ją  zaprowadziło?  Jeden  drobny 

incydent, podsłuchana rozmowa i zaczęło się rozpływać niby poranna mgła. 

– 

Chyba pojadę do miasteczka po zakupy – powiedziała do babci Rose. Coś ją 

tam ciągnęło. Ten głupi niepokój. 

– Przy okazji wpadnij do zegarmistrza po mój zegarek – 

poprosiła Rose. – Od 

dwóch tygodni czuję się jak nie ubrana bez zegarka na ręku. 

Leah  obiecała  załatwić  sprawę,  zjadła  szybko  śniadanie  i  po  półgodzinie 

siedziała  już  w  furgonetce,  jadąc  do  odległego  o  dwadzieścia  parę  kilometrów 

miasteczka  Crossroads.  Spędziła  co  najmniej  godzinę  na  oglądaniu  wystaw  i 

wizycie  w  cukierni, gdzie spałaszowała  wielkie  ciastko  z  kremem.  Po  wyjściu  z 

cukierni  zobaczyła  sklep  ze  starociami.  Nie  znała  go.  Zupełnie  nowy  sklep. 

Zaciekawiona weszła do środka i po paru minutach trafiła na małą rzeźbę, którą z 

miejsca  postanowiła  kupić.  Odlana  ze  zmatowiałej  już  cyny  scena  przedstawiała 

rycerza  z  lancą  na  spienionym  koniu.  Rycerz  nacierał  na  groźnego  smoka  o 

szklanych rubinowych oczach. To nie wszystko! Rycerz nacierał lancą trzymaną w 

jednej ręce, drugą zaś obejmował uratowaną od zębów smoka pannę w powiewnej 

cynowej sukni. Przypomniała sobie własną ślubną suknię. Przed takim smokiem – 

Korporacją Lyon – uratował ją Hunter. Całe to dzieło było okropnym kiczem, ale 

dla  Leah  stanowiło  symbol.  Kupi  to,  postawi  w  gabinecie  i  będzie  czekała,  czy 
Hunter pojmie znaczenie sceny. 

Kupiła 

przeszła 

na 

drugą 

stronę 

ulicy, 

do 

sklepu 

zegarmistrzowsko-

jubilerskiego, gdzie Clyde, właściciel i stary znajomy, powitał 

ją miłym uśmiechem i nie pytany wyłożył na ladę zreperowany zegarek Rose. 

Gdy płaciła, przyszła jej do głowy nagła myśl. 
– 

Clyde, wiem, że jesteś świetny w wyrobach ze srebra. Czy mógłbyś mi coś 

background image

zrobić? – Rozpakowała kupioną rzeźbę. 

– 

Chciałabym mieć miniaturkę tego w srebrze do noszenia na łańcuszku. 

Clyd

e dokładnie obejrzał dzieło anonimowego twórcy i podrapał się za uchem. 

– 

Trudne, ale da się zrobić. Ciekawa sztuka. Spóźniony prezent ślubny, co? – 

Jako  wieloletni  przyjaciel  miał  pełne  prawo  zadawania  podobnych  pytań.  Leah 

skinęła głową. 

– Hunter to dobr

y chłopak – dodał Clyde. 

– 

Długo potrwa robota? – spytała Leah. 

– 

No cóż, pierścionek pani Whitehaven może poczekać. – W oczach starszego 

pana pojawiły się iskierki dobrego humoru. – Zaraz się wezmę do roboty. Widzę, 

że bardzo ci się śpieszy, żeby swego rycerza udekorować. 

– 

Dziękuję, Clyde... ! – Posłała mu całusa. 

Kontynuując wędrówkę po ulicach, usłyszała niemiły glos: 
– 

To przecież nasza panna Hampton... ! 

Tuż  za  sobą  zobaczyła  Bulla  Jonesa.  Nie  mogła  go  obejść.  Cofnęła  się  pod 

ścianę domu. Jones uśmiechał się obleśnie. 

– 

Proszę  mnie  przepuścić.  Nie  chcę  z  panem  rozmawiać.  I  jeśli  Hunter  się 

dowie, że mnie pan zaczepia... 

– 

Pan  Hunter  Pryde  jest  tu  chwilowo  nieobecny.  A  kiedy  wróci,  będę  już 

daleko, szanowna pani Pryde. 

Oparł dłoń o mur, zagradzając jej drogę. Leah rozejrzała się dokoła. Dostrzegła 

ciekawe  spojrzenia  przechodniów.  Na  szczęście  są  świadkowie.  Buli  Jones  nie 

będzie chciał ryzykować niczego, co może obrócić się przeciwko niemu. 

– 

Jeśli  ma  pan  coś  do  powiedzenia,  to  niech  pan  szybko  mówi  albo  proszę 

odstąpić, bo zacznę krzyczeć i zbiegnie się pół miasta. 

– 

Zawsze była z szanownej pani zadziorna sztuka. Dobrze, nie będziemy nic 

owijać  w  bawełnę.  Małżonek  jest  w  Houston,  prawda?  –  Zarechotał,  widząc  jej 
zdumiony wyraz twarzy. – No i co? Nawe

t pani nie spyta, skąd wiem? 

– Nic mnie to nie obchodzi. 
– 

Możliwe, ale mimo to pani powiem. Wiem stąd, że zwołał posiedzenie rady 

administracyjnej Korporacji Lyon. 

– No to co? Zna tych ludzi. Nic dla mnie nowego. – 

Wzruszyła ramionami. 

– To nie o to chodz

i, że ich zna. On przewodniczy radzie. 

– 

Co pan za głupstwa opowiada?! – żachnęła się. 

– 

Ooo, zainteresowało to panią? – Roześmiał się ordynarnie. – Korporacja czy, 

jak pani woli, Konsorcjum Lyon, to Hunter Pryde. Nawet o tym przedtem nie 

background image

wiedziałem, dopiero kiedy Hunter wyrzucił mnie z pracy... 

– 

Nie wierzę – gorąco zaprzeczyła. 

– 

Każdy wierzy w to, co chce. Ale radzę pomyśleć. Wtedy wszystko zacznie 

pasować. No i nietrudno sprawdzić... 

– Jak? – 

wyrwało się jej. 

– 

Można zadzwonić do Konsorcjum Lyon i poprosić pana Pryde’a... Albo jego 

sekretarkę, wtedy wiadomo, że ma tam gabinet, prawda? 

– 

Może  mieć  biuro  połączone  z  tą  samą  centralą.  To  nie  oznacza,  że  jest 

właścicielem Konsorcjum Lyon. 

– 

Jest,  jest,  panienko.  I  pan  Hunter,  kiedy  się  zorientował,  że  mu  pani nie 

sprzeda  rancza, to  powiedział  sobie.  „Ożenię  się z  nią, położę  rękę  na  ranczu, a 
potem zobaczymy!”. 

–  Niech pan sobie idzie, Jones! – 

krzyknęła.  –  Nie  chcę  więcej  słuchać  tych 

obrzydliwych insynuacji. – 

Chciała odepchnąć jego rękę i odejść, aleją zatrzymał. 

– 

Kiedy usłyszał, że zamierza pani wyjść za pierwszego lepszego, bo pewno 

przeczytał ogłoszenie, to postanowił być pierwszy. Inaczej wszystko by przepadło 

raz na zawsze. Chytra z niego sztuka. Bez wydania jednego centa ma całą ziemię, a 
na dodatek 

żonę. Kiedy mu się znudzi, to ją, razem z babcią na zbity łeb wyrzuci z 

rancza, choćby sto papierków miała, że to jest jej. Biznesmeni potrafią takie rzeczy 

robić. Życzę szczęścia, pani Pryde – dodał i odszedł. 

Długo  stała  wpatrzona  w  sczerniałą  nagle  przestrzeń.  Kiedy,  połykając  łzy, 

chciała biec do furgonetki powstrzymał ją głos Clyde’a. Stał przed sklepem. 

– 

Wstąp do mnie na chwilę – powiedział. 

– 

Kiedy się spieszę... 

– 

Wstąp, to nie potrwa długo. 

Zawróciła niechętnie. 

Clyde z wielce tajemniczą miną, trzymając na ladzie zaciśniętą dłoń, jakby w 

niej coś ukrywał, zaczął uroczyście: 

– 

Droga  Leah,  znamy  się  od  wielu,  wielu  lat,  bardzo  cię  lubię  i  chciałbym 

przyczynić  się  do  twego  szczęścia.  Zrobienie  miniaturki  z  tej  twojej  rzeźby... 

Zastanawiałem się nad tym, to nie wyjdzie dobrze. Kształt z szeroką podstawą nie 

pasuje na miniaturkę i źle będzie się nosić... 

– 

To już nieważne... – przerwała Leah. 

– 

Bardzo  ważne,  drogie  dziecko.  –  Nie  dostrzegał  bladości  jej  policzków.  – 

Kiedyś wyszła, pogrzebałem w moich srebrnych starociach, bo mi coś świtało w 

głowie. Rycerz walczący ze smokiem, by uratować niewiastę, to częsty motyw. – 

background image

Rozwarł  dłoń.  Leżał  na  niej  srebrny  medalion  z  płaskorzeźbą  artystycznie 

wykonaną.  Rycerz  w  zbroi,  ziejący  ogniem  smok  i  unoszona  silną  dłonią 
niewiasta. – 

Przyjmij to ode mnie, jako mój prezent ślubny. 

Z  oczu  Leah skąpało  parę łez.  Szybko  je  otarła.  Na szczęście  Clyde  mógł  je 

zrozumieć  jako  rezultat  wzruszenia  z  powodu  jego  podarku.  Podziękowała  mu 

bardzo serdecznie, schowała medalion do torebki i wybiegła ze sklepu. 

W  furgonetce  zaczęła  analizować  informacje  otrzymane  od  Bulla.  Kierowała 

nim  chęć  zemsty  na  Hunterze  za  niesprawiedliwe,  jego  zdaniem,  zwolnienie.  A 

więc  na  wszystko,  co  mówi,  trzeba  brać  poprawkę.  Niemniej  to,  co  powiedział, 
mia

ło sens i składało się w logiczną całość, która potwierdzała najgorsze obawy 

Leah. Nie ulega wątpliwości, że Hunter chciał posiadać ranczo. I nigdy nie chciał 

wyjawić, po co. 

Może wiedział, że jeśli powie, ona nie wyjdzie za niego? 

A właściwie, co tu dużo myśleć. Buli albo mówił prawdę, albo kłamał. Trzeba 

to sprawdzić i tyle. Ale w jaki sposób? 

Jest  Conrad  Michaels!  Można  do  niego  zadzwonić.  Nie  zwlekając,  zapuściła 

motor i ruszyła w drogę powrotną do domu. Michaels na pewno jej pomoże. 

–  Conrad? Tu Leah – 

odezwała  się  sztucznie  wesołym  głosem.  –  U mnie 

wszystko  w  porządku,  a  u  ciebie?  –  Przez  dłuższy  czas  słuchała,  a  następnie 

odparła  na  zadane  jej  pytanie:  –  Tak,  masz  rację,  dzwonię  nie  tylko  po  to,  aby 

dowiedzieć  się  o  twoje  zdrowie.  Jestem  czegoś  ciekawa  i  chciałabym,  żebyś  mi 

pomógł dowiedzieć się... 

– 

Zrobię, co będę mógł, Leah. O co chodzi? 

– 

Chodzi mi... o tę naszą pożyczkę. Kredyt dla rancza. Hunter to załatwiał w 

twoim banku? 

– 

Nie, Leah, pożyczka nie wisi już w naszym banku. Z początku tak było, twój 

adwokat  na  to  nawet  nalegał.  Potem  kredyt  odkupiło  prywatne  konsorcjum.  Ale 

wszystko jest w jak najlepszym porządku. Twój adwokat się zgodził... 

– 

A kiedy ten ktoś odkupił? 

– 

Już  po  twoim  ślubie.  Ale  nic  się  nie  bój,  warunki  pozostały  te  same.  Nie 

mogą zażądać przedterminowej spłaty. 

– 

Kto to odkupił? – spytała po chwili milczenia. 

– 

Co  się  stało,  Leah?  O  co  ci  chodzi?  Dlaczego  tych  wszystkich  pytań  nie 

zadasz Hunterowi? 

–  Bo pytam ciebie, Conne. – 

Specjalnie  użyła  rodzinnego  zdrobnienia,  ,  aby 

poczuł się zobowiązany do większej lojalności. – Chcę po prostu wiedzieć, czy nie 

background image

zalegamy z ratami. 

– Rozumiem... – 

odparł zmęczonym głosem. 

– 

Wiem,  Conne,  że  jesteś  na  emeryturze  i  tak  dalej,  ale  miałam  nadzieję,  że 

utrzymujesz nadal kontakty i wiesz, co w trawi

e piszczy. Bardzo przepraszam, że 

cię o to proszę, ale bardzo mi na tym zależy. To jest dla mnie niesłychanie istotne. 

– Rozumiem – 

powtórzył. – Postaram się dowiedzieć. 

– Dyskretnie! 
– 

Nie obawiaj się. Zrobię to bardzo dyskretnie. 

Po  zakończeniu  tej  jednej  rozmowy,  Leah  długo  przygotowywała  się 

psychicznie  do  następnej.  Wreszcie  wykręciła  zapisany  na  kartce  numer. 

Telefonistka zgłosiła się od razu. 

– 

Konsorcjum Lyon, z kim mam połączyć? 

– Z Hunterem Pryde’em. 
– 

Proszę czekać... 

– Tu Felicia Carter – odezwa

ł się po chwili inny głos. 

– 

Ooo, przepraszam, chciałam mówić z panem Pryde’em. 

– 

Czy mogę wiedzieć, kto mówi? 

– Ale czy jest? 
– 

Jest,  ale  niestety  bardzo  zajęty.  Ma  posiedzenie  rady.  Mogę  mu  przekazać 

wiadomość, jeśli to coś bardzo pilnego... 

–  Nie, nie, 

dziękuję.  –  Już  chciała  odłożyć  słuchawkę,  ale  się  wstrzymała.  – 

Jedną chwileczkę... Czy może mi pani powiedzieć, jaki jest jego oficjalny tytuł? 

– Ale kto mówi? – 

W głosie kobiety pojawiła się podejrzliwość. 

Leah  bez  słowa  odłożyła  słuchawkę.  A  więc  część  informacji otrzymanej od 

Bulla  znalazła  potwierdzenie.  Do  Huntera  można  dzwonić  pod  numerem 

Konsorcjum Lyon. Co prawda, to jeszcze nie oznaczało, iż ma tam swój gabinet 

ani  że  tam  pracuje.  I  nie  stanowiło  dowodu,  iż  cała  Korporacja  Lyon  do  niego 

należy. Nie wpadaj w panikę, dziewczyno, powtarzała sobie. Myśl racjonalnie. No 

dobrze,  jest  w  Houston,  ma  do  załatwienia  sprawy  w  Konsorcjum,  jest  na 

posiedzeniu rady. Ty też tam przedtem byłaś! 

Zadzwonił telefon. Odebrała. 
– Mówi Conrad. Mam informacje. – Z tonu 

głosu wnioskowała, że nie będzie 

tymi informacjami zachwycona. 

– Mów – 

odparła. – Jestem na wszystko przygotowana. 

– 

To  jeszcze  właściwie  wiele  nam  nie  wyjaśnia...  więc  nie  wyciągaj 

pochopnych wniosków. Dług bankowy wykupiła Spółka HP... 

background image

– HP... Hunter Pryde? 
– 

Możliwe. Tak, to bardzo możliwe. Nie wiem, co to jest za firma, ale mam jej 

telefon w Houston, jeśli chcesz... 

– 

Owszem, bardzo chcę. – Zapisała. 

– 

Zadzwoń,  jeśli  będę  ci  potrzebny  –  odparł.  –  Miałem  nadzieję,  że...  –  Nie 

skończył, nie potrzebował. 

– 

Ja też – odpowiedziała i podziękowawszy Conradowi odłożyła słuchawkę. 

Tym  razem  długo  się  nie  zastanawiała.  Wykręciła  podany  jej  numer  i  po 

zgłoszeniu się telefonistki poprosiła Huntera. Została połączona z sekretarką, która 

zaoferowała się przekazać Hunterowi wiadomość, gdyż w tej chwili był nieobecny. 

– Tu Felicia Carter z Konsorcjum Lyon – 

przedstawiła się Leah. 

– 

Przecież pan Pryde jest teraz u was – zdziwiła się sekretarka. 

–  Ach, strasznie przepraszam, jaka ja jestem roztargniona. Po

myliłam dni. – I 

powodowana  impulsem  dodała,  chichocząc  głupawo:  –  Panu  Pryde’owi  też  na 

pewno mylą się dni. Patronując dwóm takim wielkim firmom... 

– 

Możliwe,  ale  wątpię.  Pan  Pryde  jest  niezwykłym  człowiekiem  i  zatrudnia 

doskonałych asystentów. Najlepszych! To mu bardzo ułatwia życie. Przepraszam 

na chwilę... – Leah usłyszała prowadzoną w tle rozmowę. Sekretarka ponownie się 

odezwała: – Właśnie przyszedł jeden z asystentów, chciałaby pani z nim mówić? 

– Kevin? – 

spytała Leah. 

– Ooo, zna go pani? 
– Nie, nie 

będę go trudziła – odparła okrężnie. – Odszukam zaraz pana Pryde’a. 

– 

I w tym miejscu załamał się jej głos. – Dziękuję i przepraszam – wybąkała. 

Teraz nie mogła już powstrzymać łez. Przeklinała własną słabość. Na szczęście 

to nie był koniec świata. Miała babcię Rose i miała ranczo, którego za żadną cenę 

nie odda. Miała wiernych pracowników, no i Marzyciela... 

Czegoś  na  tej  liście  było  brak.  Kogoś!  Tak  bardzo  chciała  mieć  Huntera,  a 

najbardziej jego miłość. 

Niestety, Hunter był zainteresowany wyłącznie jej ranczem. 
– 

Co się dzieje? – usłyszała głos babci Rose. 

Zobaczyła  Rose,  stojącą  w  drzwiach.  Niemo  potrząsała  głową  i  rękawem 

koszuli zaczęła ocierać mokre policzki. 

– 

Hunter? Co się stało? – spytała z niepokojem Rose. 

–  Nie. To znaczy tak. – 

Leah zakryła twarz dłońmi. – Jest zdrowy, jeśli o to 

pytałaś... 

– No, to o co chodzi? – 

Rose podeszła bliżej. . – Chodzi o to, że Konsorcjum 

background image

Lyon to Hunter. 

– 

Konsorcjum Lyon należy do Huntera? Chyba żartujesz? 

– 

Nie żartuję. Właśnie rozmawiałam z jego sekretarką. Z dwiema sekretarkami. 

Co ja teraz zrobię? 

– 

Musisz z nim porozmawiać, to jasne. 

– 

Rozmawiać?  A  o  czym  mam  z  nim  rozmawiać?  Co  mam  mu  powiedzieć? 

Może  spytać:  „A  tak  przy  okazji,  mój  drogi,  czy  naprawdę  ożeniłeś  się  ze  mną 

tylko po to, żeby zdobyć ranczo?”. Bo to prawda, babciu! I przez cały czas temu 

nie zaprzeczał, gdy to sugerowałam. 

– 

Skoro podejrzewałaś, to po co teraz dramatyzujesz? Po prostu sprawdziły się 

twoje  podejrzenia.  A  poza  tym:  co  za  różnica,  i  czy  to  w  ogóle  jest  ważne,  czy 

chciał ranczo dla siebie, czy dla swojej firmy. Moim zdaniem zrobiłaś doskonały 

interes.  Nie  wyszłaś za  biednego  kowboja,  ale  za  właściciela Konsorcjum  Lyon. 

Każdy by ci pozazdrościł. 

– Co ty opowiadasz, babciu Rose? – 

Leah aż podskoczyła. 

– 

Słyszałaś.  I  dobrze  to  sobie  przemyśl.  Co  zyskał  Hunter  na  tym  interesie? 

Dużo pracy i  mierne podziękowanie. Ale jeśli on rzeczywiście jest właścicielem 

Konsorcjum, to ty masz swoje ranczo, masz ranczo Circle P, a także to wszystko, 
co ów Lyon ma w swoim worku... – 

zarechotała.  –  A przede wszystkim masz 

Huntera. W sumie zrobiłaś doskonały interes... 

– 

Chyba zażąda spłacenia długu, a jak nie spłacimy, to zabierze ranczo. 

– 

Jesteś  naprawdę  niemądra.  Zabieraj  pupę  z  fotela,  wsiadaj  do  furgonetki  i 

jedź do Houston. Pogadaj z nim. Zadaj mu bez ogródek pytanie, po co się z tobą 

ożenił. Niech się zdeklaruje. 

– Kiedy ja wiem, po co. 
– 

Powiedział ci to? Powiedział ci, że się żeni, żeby mieć ranczo? Czy też tak 

sobie wykombinowałaś? 

– 

Chyba takiego sformułowania nie użył, ale... tak zakładałam. Ilekroć go o to 

pytałam, albo stał jak słup soli, albo się czymś wykręcił. 

– 

A może czuł się obrażony takimi pytaniami? 

– 

Dlaczego?  Zwłaszcza  że  to  nie  był  żaden  sekret.  Dla  nikogo  nie  jest 

tajemnicą, po co się ożenił. Możesz to ubierać w takie czy inne piękne słówka, ale 

wiadomo,  że  ja  wyszłam  za  niego  dla  interesu.  I  on  za  mnie  z  tego  samego 
powodu. 

– 

Ach tak? I co jeszcze? Przyjeżdża tutaj taki krezus, mądry, inteligentny, umie 

myśleć  i  do  tego  jeszcze  cholernie  przystojny.  I  taki  człowiek  przyjeżdżałby 

background image

specjalnie po to, żeby położyć łapę na nędznym, bliskim bankructwa, teksańskim 
ranczu? Bzdury, moja droga. Bzdury! 

– 

Zupełnie mi pomieszałaś w głowie, babciu. 

– 

Doskonale. Pomieszaj sobie jeszcze trochę, to może coś z tego wyniknie. Ale 

mam jeszcze jedno drobne pytanie: kochasz go? 

– Tak – 

odparła bez chwili wahania. – Ponad wszystko. 

–  No, to o wszystkim innym zapomnij – 

poradziła  Rose.  –  Nie, nie o 

wszystkim.  Tu  leży  twoja  torebka  i  klucze  do  furgonetki.  Jedź  do  Houston. 

Zobaczymy się jutro. Albo pojutrze. Albo za kilka dni. Ot, kiedy wrócisz. Zakop 

się  w tym  tam  jego  apartamencie  z ogrodem  nad  głową i  zrób  mu  parkę dzieci. 

Mogą być trojaczki. Bo ja też chcę czegoś od życia. I właśnie zechciałam zostać 

prababką. I to szybko. Jazda, dziewczyno! Słyszysz? 

– 

Jakże  bym  miała  nie  słyszeć?  Tak  głośno  krzyczysz,  że  Inez,  jej  dzieci  i 

połowa pracowników już o wszystkim wiedzą. 

Niemniej posłuchała. Bez dyskusji wzięła torebkę i wsiadła do furgonetki. Nie 

chciała sobie zostawić czasu na dalsze rozmyślanie. Ruszyła na pełnym gazie. 

Parokrotnie podczas drogi była bliska zawrócenia, lecz za każdym razem coś ją 

powstrzymywało.  Determinacja?  Nadzieja  na  rozwiązanie  raz  na  zawsze 

dręczącego ją problemu? A może uda się jej nakłonić Huntera do dania szansy ich 

małżeństwu? Kochała go. I miała zamiar o tę miłość walczyć. 

W  mieście  dwukrotnie  zabłądziła.  Znalazła  wreszcie  budynek  Konsorcjum 

Lyon  i  zjechała  do  podziemnego  garażu.  Pojęcia  nie  miała,  jak  dostanie  się  na 

konferencję  rady  administracyjnej,  ale  postanowiła  łatwo  nie  rezygnować.  W 

recepcji przedstawiła się pełnym nazwiskiem: 

– 

Leah Pryde. Jestem żoną Huntera Pryde’a. Mam tu się spotkać z mężem. 

– 

Witamy, pani Pryde. Zaraz zadzwonię do męża na górę i zawiadomię go o 

pani przybyciu – 

powiedział strażnik. 

– 

Wolałabym, żeby pan tego nie robił. Mąż jest jeszcze pewno na posiedzeniu 

rady. Poczekam na niego na górze. 

Strażnik wahał się przez chwilę, ale potem uśmiechnął się. 
– 

Oczywiście, jak sobie pani życzy. 

Ze zdeterminowaną pewnością, której wcale nie czuła, poszła w kierunku wind. 

Wkrótce znalazła się na piętrze dyrekcyjnym. Przy wyjściu z windy nie było tym 

razem żadnej sekretarki. Leah spojrzała na swoje ubranie i cicho zaklęła. Zupełnie 

zapomniała  przebrać  się  na  wyjazd  do  miasta.  Koszula  w  kratę  i  dżinsy nie 

wydawały  się  odpowiednim  strojem  w  takim  miejscu,  gdzie  z  pewnością 

background image

obowiązuje specjalny styl ubioru. Poza tym rozsypały się jej włosy. Ale cóż było 

robić? Należało brnąć dalej. Jak tu dotrzeć do sali obrad? 

Szła pustym korytarzem, wiedząc, że nie wolno jej się wahać. Każdy mógł ją 

zaczepić  i  spytać,  co  tu  robi,  albo  nawet  wezwać  strażników  lub,  co  gorzej, 

Huntera. Jeśli mają ją stąd wyrzucić, to niech przynajmniej dzieje się to w świetle 

jupiterów, przy świadkach... 

Niedaleko drzwi sali konferency

jnej napotkała pierwszą przeszkodę. Z jednego 

z pokoi wyszła wysoka, elegancka kobieta i zaskoczona obecnością obcej osoby 

spytała: 

– 

Czy mogę pani w czymś pomóc? 

– Nie – 

odparła krótko Leah i pomaszerowała dalej. 

Ale kobieta nie rezygnowała. Zaszła Leah drogę. 
– Jestem Felicia Carter, a pani kim jest i do kogo? 
– 

Bardzo panią przepraszam,  ale  jestem  spóźniona  – odparła Leah  i  sięgnęła 

dłonią do klamki wielkich drzwi. 

Jednakże  Felicia  Carter  była  szybsza.  Pochwyciła  dłoń  Leah  i  gorąco  nią 

potrząsnęła. 

– Bar

dzo mi miło, panno... ? 

– Leah. 
– Leah? – 

Uścisk dłoni stał się mocniejszy. – Jeśli pani pozwoli do sekretariatu, 

to  zaraz  się  zajmiemy  pani  sprawą...  –  Na  twarzy  kobiety  pojawił  się  sztuczny 

uśmiech udawanej serdeczności. 

– 

Będę bardzo wdzięczna – odparła Leah z niewinną miną i skierowała się w 

stronę  wskazaną  przez  kobietę,  która  w  związku  z  tym  musiała  puścić  jej  rękę. 

Wówczas Leah błyskawicznie się odwróciła i dopadłszy klamki, otworzyła drzwi, 

weszła i zatrzasnęła je tuż przed samym nosem pani Carter. 

Gdy spojrzała w kierunku wielkiego stołu, stwierdziła z przerażeniem, że siedzi 

przy nim dużo więcej osób niż poprzednim razem. I wszyscy patrzyli na nią jak na 

zjawę  z  innego  świata.  Na  miejscu  poprzednio  zajmowanym  przez  Buddy’ego 

Petersona,  siedział  Hunter,  trzymając  nogi  na  blacie  stołu.  Buddy  natomiast 

siedział po prawej stronie Huntera, w pozycji znacznie skromniejszej. 

Leah zastygła. 
– 

Nie krępuj się, kochanie – powiedział Hunter. – Siadaj. Przez długą chwilę 

małżonkowie spoglądali sobie głęboko w oczy. Leah była przekonana, że jej wzrok 

wyraża lęk. Telefon przed Hunterem cichutko zabrzęczał. Hunter odebrał. 

– 

Wszystko  w  porządku,  Felicia!  –  odparł.  –  Jest tu z nami. –  Odłożył 

background image

słuchawkę. – Panie i panowie, przedstawiam wam moją żonę – obwieścił. Rozległ 

się szmer zdumionych powitań ze strony tych, których podczas poprzedniej wizyty 

Leah tu nie było. – Czym ci możemy służyć, Leah? 

– 

Pomyślałam sobie, że masz mi coś do powiedzenia. 

– 

Nie. To raczej chyba ty chcesz mi coś zakomunikować. Ogarnęła ją rozpacz. 

A. więc Hunter nie ma zamiaru się przyznać! Nigdy nie chce niczego wyjaśniać. 

Domyśla się chyba jednak, że nie przyjechałaby tu, gdyby nie odkryła prawdy. I 

co,  spodziewa  się,  że  ona  nadal  będzie  mu  ufać?  A  właśnie  że  będzie...  ! 

Uświadomiła sobie z przeraźliwą jasnością, że mimo tego, co jej naopowiadał Buli 
Jones, mimo bezspornych faktów, ona mu nadal ufa. I kocha go. 

– Nie mam nic do powiedzenia – 

odparła cicho. 

– 

W  takim  razie  musisz  nam  wybaczyć.  Mamy  jeszcze  parę  spraw  do 

omówienia. Może poczekasz... obok? 

Czuła, że do oczu napływają jej łzy. Wyrzucała sobie, że słuchała Bulla, babci 

Rose, że tu przyjechała... 

I na domiar wszystkiego teraz zbuntowała się przeciwko samej sobie. No, bo 

przecież nie będzie bardziej ufała Bullowi niż Hunterowi! Na pewno nie! Zawiodła 

siebie, zawiodła swego męża... Nagle przypomniały się jej słowa Huntera o tym, że 

nikt nigdy nie obdarzył go ślepym zaufaniem. Skarga mężczyzny, który przez całe 

życie pozostawał sam i nie miał na kim się oprzeć. Zacisnęła usta. Nie odejdzie, 

nie podda się, nie porzuci mężczyzny, którego kocha! Znaczy on dla niej więcej 

niż  ranczo,  Marzyciel,  pracownicy...  Hunter  chce  ślepego  zaufania?  Doskonale. 

Będzie je miał! 

– 

Jednakże mam ci coś do powiedzenia, ale w cztery oczy. 

–  Panowie i panie, pros

zę  o  wasze  podpisy  –  powiedział.  Zamknął  teczkę  i 

wstał od stołu. – Proszę mi wybaczyć, mam do omówienia z żoną parę spraw. – 

Gestem ręki zaprosił Leah do swego gabinetu. 

Gdy znaleźli się sami, zapytał ostro: 
– 

Co to wszystko ma znaczyć, Leah? 

Zgarniała i porządkowała teraz w myśli słowa, które już dawno powinna była 

wypowiedzieć: 

– 

Od chwili naszego ślubu poprosiłeś mnie tylko o jedną rzecz. Powiedziałeś, 

że  jest  to  dla  ciebie  najważniejsze.  A  ja  ci  powiedziałam,  że  gdybym  to  mogła 

opakować  w  jakieś  pudło,  tobym  ci  ofiarowała.  Pudła  nie  mam,  ale  mam  ten 

prezent. Zrobisz z tym, co zechcesz. Jest w nim zawarte właśnie to, o co prosiłeś... 
– 

Wyjęła z torebki srebrny medalion. 

background image

– Co to jest? – 

Patrzył, jeszcze nic nie rozumiejąc. 

– Obejrzyj. 
W  miarę,  jak  rozpoznawał  treść  rysunku  płaskorzeźby,  twarz  zaczęła  mu  się 

wypogadzać. Oczy rozbłysły radością. 

– 

Czy chcesz powiedzieć, że ten rycerz symbolizuje... ? 

– 

Tak, że ci ufam. Całym sercem... 

Rozległo się pukanie i wsunął głowę Buddy Peterson. 
– 

Dokumenty podpisane, rada twoja. Gratuluję ci tego posunięcia. Można by je 

nazwać  niesłychanie  szlachetnym.  Ale  wiązało  się  z  tym  olbrzymie  ryzyko. 

Mogłeś wszystko stracić. 

– 

Nie straciłem. Wygrałem. – Zerknął w stronę Leah. 

– 

Wszystko wygrałem. 

– 

Czuję, że wiele się teraz zmieni, kiedy cały interes do ciebie należy. 

– 

Możesz być tego pewien – odparł Hunter. Peterson przeprosił i zamknął za 

sobą drzwi. 

–  Nic teraz nie rozumiem – 

odezwała się  Leah.  – Myślałam,  że  Konsorcjum 

Lyon od dawna do ciebie należy? 

– 

Dokładnie od dwóch minut. 

– A przedtem? 
– 

Byłem ich największym rywalem. I koszmarną zmorą. 

– 

A dlaczegoś mi nic nie powiedział? 

– 

Bo przed podpisaniem dokumentów nie było nic do powiedzenia. Słyszałaś, 

co przed chwilą powiedział Buddy. Ryzykowałem i mogłem wszystko stracić. 

– Nie wszystko. – 

Jej oczy znowu napełniły się łzami. 

– 

Zostałoby ci ranczo. 

– Nie, ranczo nie jest moje. Zabezpiecza je intercyza. 
– 

Radziłeś mi, żebym ją przeczytała. Powinnam była to zrobić. Hunter? 

– 

Słucham cię. – W jego oczach tańczyły wesołe ogniki. 

– 

Czyżbyś mimo wszystko chciała mi coś powiedzieć? 

– 

Może i tak... Chyba powinnam ci coś powiedzieć. Właściwie o coś cię spytać. 

Czy ty wiesz, jak bardzo cię kocham? Bardzo, bardzo! 

– W samej rzeczy, 

zapomniałaś o tym wspomnieć. 

– 

Mam  jeszcze  jedno  pytanie  i  tym  razem  musisz  mi  na  nie  odpowiedzieć. 

Dlaczego się ze mną ożeniłeś? 

– 

Ponieważ  byłaś  gotowa  wyjść  za  mąż  za  pierwszego  lepszego  mężczyznę, 

który by się zgłosił. Nie mogłem ścierpieć tej myśli. I wszystko tak zaplanowałem, 

background image

żebym to był ja. 

– 

Chciałeś przecież kupić ranczo – przypomniała. 

– 

Tak.  Na  samym  początku.  W  celu  zablokowania  Korporacji  Lyon  i 

postawienia jej w trudnej sytuacji. A później to już chodziło mi tylko o ochronienie 
ciebie przed ich zakusami. 

– 

I stąd ta uwaga Petersona o szlachetnym posunięciu? 

– 

Nie. Kupno rancza ułatwiłoby mi przejęcie korporacji. Ożenek z tobą... 

– 

Był ryzykowniejszy – dokończyła za niego. 

– 

Tylko  trochę.  Ale  wart  ryzyka.  –  Wyjął  z  teczki  plik  dokumentów  i  podał 

Leah. 

– Co to jest? 
– Przeczytaj. 
Przeczytała.  Akt  własności  rancza  Hampton  na  jej  nazwisko,  wolny  od 

jakichkolwiek długów czy innych obciążeń. Datowany dzień przed ślubem. 

– Hunter... ! 
– 

Kocham  cię,  Leah.  Przez  wszystkie  lata  cię  kochałem.  Inspirowałaś  moje 

marzenia... I zawsze by

łaś w tych marzeniach. 

– 

Najwyższy czas na spełnianie następnych – powiedziała. 

Zaczął ją namiętnie całować. Ale tym razem nie miała wątpliwości, że oprócz 

pasji jest w tym miłość. 

I wiedziała, że znalazła rycerza w lśniącej zbroi. Swego własnego! I ten rycerz 

raz na zawsze powalił smoka. 

 

background image

EPILOG   

 
Popijając poranną kawę, Leah przeglądała gazetę. I nagle zobaczyła ogłoszenie. 
 
POTRZEBNA  ŻONA  Ranczer  potrzebuje  natychmiast  i  zdecydowanie  żony. 

Ewentualna kandydatka powinna spełniać następujące warunki: 

1. Mieć w dniu dzisiejszym 27 lat i oczy koloru teksańskiego nieba. Pożądane: 

osobowość trudna do ujarzmienia i delikatność uczuć. 

2. Doświadczenie ranczerskie i zdrowy rozsądek, pozwalający wiedzieć, kiedy 

nie należy z niego korzystać. 

3. Dobre obycie w środowisku biznesu, a zwłaszcza umiejętność poskramiania 

złych humorów i innych wyskoków członków rad administracyjnych. 

4. Powinna być w ciąży. Lekarz jest już zamówiony. 

Mam 34 lata i mogę ofiarować wybrance przyzwoite łoże i od czasu do czasu 

piknik na d

achu pod wszystkimi gwiazdami Teksasu. Szczegóły bardziej intymnej 

natury  do  omówienia  i  ewentualnych  negocjacji  natychmiast  po  zjawieniu  się 

kandydatki w sypialni na pierwszym piętrze. Nie radzę zwlekać. Ogłoszeniodawca 

czeka z niecierpliwością. 

 
Leah rzu

ciła  gazetę,  zerwała  się  od  kuchennego  stołu  i  pobiegła  na  górę. 

Przecież tam czekał na nią ojciec jej przyszłych dzieci. 


Document Outline