background image

BARBARA CARTLAND

NA CAŁĄ WIECZNOŚĆ

background image

OD AUTORKI

W czasach, gdy rozgrywa się ta historia, rozwód w Anglii, podobnie jak w innych 

krajach protestanckich, mógł być przeprowadzony jedynie za zgodą Parlamentu.

Rozwodów udzielano rzadko, koszty zaś były tak wysokie, że tylko najbogatsi mogli 

ważyć   się   na   taki  krok.  Przez   prawie   260   lat,   pomiędzy   1602  i   1859   rokiem,   Parlament 

rozwiązał zaledwie 317 małżeństw.

Kobietę   rozwiedzioną   czekał   całkowity   bojkot   towarzyski.   Rozwódki   natychmiast 

wyjeżdżały za granicę i nie mogły nigdy powrócić do kraju. Natomiast mężczyznom prędko 

wybaczano, choć nie zawsze przyjmowano ich na dworze.

Określenie   „niebieska  pończocha”,  oznaczające   kobietę   oczytaną,  mającą   pretensje 

literackie,   wywodzi   się   od   niebieskich   wełnianych   pończoch,   noszonych   przez   Edwarda 

Stillingfleeta, wnuka słynnego biskupa z Worcester. Był tak biedny, że nie stać go było na 

zakup   czarnych   jedwabnych   pończoch,   które   były   uzupełnieniem   eleganckiego   stroju 

bywalców wieczorków literackich wydawanych przez Elizabeth Montague (1720 - 1800) w 

domu przy Portman Square.

background image

ROZDZIAŁ 1

1818

Tak mi... przykro - powiedziała lady Burnham.

Markiz Stowe nie odezwał się. Patrzył przed siebie, nie zwracając uwagi na wysokie 

witrażowe okna nad ołtarzem ani pięknie malowane rzeźby.

Przed oczami miał wizję skandalu i poniżenia, przed którą cofał się z przerażeniem.

Pytał sam siebie, jak mógł być tak głupi lub tak ślepy, by nie przewidzieć, że lord 

Burnham, który zawsze go nienawidził, wykorzysta każdą okazję, by zemścić się na nim.

Markiz i lord, będąc członkami tego samego klubu, wykorzystywali każdą sposobność 

do subtelnych i wymyślnych afrontów, nawet ich konie rywalizowały ze sobą na wszystkich 

wyścigach.   Wprawdzie   tajemny   romans   z   żoną   zaciekłego   wroga   bawił   markiza,   ale 

jednocześnie dał Burnhamowi broń, której ten nie zawaha się użyć.

-   Nie   wiem...   jak   to   się...   mogło   stać,   jak   mogli   nas...   śledzić,   że   tego   nie... 

zauważyliśmy - powiedziała Leone Burnham ze łzami w oczach.

Była   bardzo   piękna,   a   jej   rozpacz   i   cichy,   urywany   szloch   powinny   wzbudzać   w 

każdym mężczyźnie chęć pocieszenia jej.

Usta   markiza   były   jednak   mocno   zaciśnięte,   podbródek   wojowniczo   wysunięty, 

patrzył nadal przed siebie nie widzącym wzrokiem i nie odzywał się.

- Całą noc leżałam bezsennie... zastanawiając się, kto może być szpiegiem George'a - 

ciągnęła lady Burnham. - Zawsze sądziłam, że służba jest bardziej lojalna wobec mnie niż 

wobec niego, bo on traktuje ją bardzo surowo.

Markiz nadal milczał, mówiła więc dalej, jakby do siebie.

-   Przypuszczam,   że   musiał   wynająć   kogoś,   by...   nas   szpiegował,   ale   przecież 

powinniśmy go... zauważyć. Może to ktoś... z twojej służby.

Markiz   pomyślał,   że   jest   to   prawdopodobne   wyjaśnienie.   Mimo   że   ufał   swym 

służącym,  zawsze  zdarzali  się  ludzie,   którzy  dawali  się  przekupić,   jeśli  proponowano im 

wystarczająco dużo pieniędzy.

- Czy twój mąż powiedział, co ma zamiar zrobić? - spytał. Miał wrażenie, że te słowa 

wydostają się z wysiłkiem z jego ust.

Oboje rozmawiali po cichu, ze względu na miejsce, w którym się znajdowali.

Markiz nie mógł prawie uwierzyć własnym oczom, gdy wczesnym rankiem otrzymał 

liścik z wiadomością:

Stało  się  coś  strasznego. Muszę natychmiast   Cię  zobaczyć!  Spotkaj   się  ze mną w  

background image

Grosvenor Chapel za godzinę.

W pierwszej chwili pomyślał, że to musi być żart, potem jednak rozpoznał charakter 

pisma Leone, w dodatku lokaj powiedział mu, że list przyniosła kobieta w średnim wieku, 

która już wcześniej tu bywała.

Markiz   wiedział,   że   była   to   pokojówka   lady   Burnham,   której   pani   powierzała   z 

pełnym   zaufaniem   wszystkie   listy,   jakie   między   sobą   wymieniali,   i   która   jako   jedyna 

wiedziała o ich umówionych spotkaniach i o tym, jak często się widywali.

Markiz, pomimo że musiał zrezygnować z codziennej przejażdżki w parku, posłuchał 

wezwania lady Burnham i z pewnym niepokojem wszedł do kaplicy. Znajdowała się ona na 

South Audley Street,  na tyłach  eleganckiego  domu  przy Park Street,  zajmowanego  przez 

Burnhamów. Lady Burnham mogła zatem powiedzieć w domu, że wybiera się do kościoła, i 

pójść tam pieszo, bez eskorty lokaja.

Rozejrzał   się   dookoła,   myśląc,   że   może   to   być   po   prostu   żart,   potem   zauważył 

siedzącą w ciemnym kącie Leone, ubraną w bardzo - jak na nią - skromne szaty, sprawiające, 

iż wyglądała szaro i niepozornie.

Zbliżył się do niej i zanim odezwała się, zrozumiał, widząc wyraz jej oczu, że istotnie 

stało się coś strasznego. Odgadł, o co może chodzić, zanim jeszcze ujęła to w słowa, a teraz, 

jak  gdyby  czepiając  się  każdego  skrawka nadziei,  który mógłby  ocalić  ich  przed  klęską, 

czekał, by usłyszeć wreszcie, co się stało.

- Jak tylko zobaczyłam George'a, zrozumiałam... że jest... rozgniewany - mówiła lady 

Burnham   -   ale   to...   nic   nowego...   a   gdy   mnie   nie   ucałował,   wiedziałam,   widząc   jego 

spojrzenie... że stało się coś bardzo złego.

Zaszlochała cicho i otarła łzę, potem ciągnęła dalej.

-   Stanął   plecami   do   kominka   i   powiedział:   „No   cóż,   przyłapałem   cię   i   możesz 

powiedzieć temu zadzierającemu nosa draniowi, że tą sprawą zajmie się Parlament!”

Przerwała na chwilę, potem dodała trochę bez związku:

- Chyba... krzyknęłam. Wiem tylko, że... spytałam go, o czym... mówi. „Doskonale 

wiesz,   o   czym   mówię   -   odparł   George.   -   Jeśli   sądzisz,   że   mężczyzna,   którego   zawsze 

nienawidziłem, będzie mi przyprawiał rogi, to bardzo się mylisz!

Rozwodzę się z tobą, Leone, i podam go jako współwinnego”.

Markiz   nie   odezwał   się.   Siedział   nieruchomo,   jak   gdyby   zamienił   się   w   kamień. 

Dopiero gdy lady Burnham zaczęła szlochać w chusteczkę i wydawało się, że nie ma już nic 

do dodania, zapytał:

- Spodziewam się, że zaprzeczyłaś tym oskarżeniom?

background image

- Oczywiście, że tak - odrzekła. - Powiedziałam George'owi, że musiał... oszaleć, jeśli 

uwierzył w takie... zarzuty wobec mnie... ale on mnie nie słuchał. „Mam niezbite dowody - 

powiedział - i ani ty, ani Stowe, nie możecie temu zaprzeczyć”.

Zapadło milczenie. Potem Leone odezwała się ponownie:

- Tak się martwię... Quintusie, tak bardzo... bardzo się martwię!

Markiz też się tym przejął ze względu na siebie i lady Burnham. Zdawał sobie sprawę, 

że po rozwodzie Leone będzie wykluczona w Anglii z towarzystwa. Nawet jeśli ją poślubi - a 

bez wątpienia będzie musiał postąpić zgodnie z honorem, jak przystało na dżentelmena - on 

będzie   nadal   przyjmowany   w   kręgach   sportowych   i   towarzyskich,   ona   zaś   na   zawsze 

pozostanie pod pręgierzem opinii publicznej.

To   nie   było   sprawiedliwe,   ale   wobec   kobiet   reguły   towarzyskie   były   niezwykle 

surowe, mężczyzna zaś mógł wieść rozwiązłe życie i uchodziło mu to na sucho.

- Jakie dowody ma twój mąż? - zapytał  po długim milczeniu, przerywanym  tylko 

szlochem Leone.

-   Może   jedynie   wiedzieć,   ile   razy   się...   spotykaliśmy   i...   gdzie   -   odpowiedziała 

załamującym   się   głosem   lady   Burnham.   -   Nigdy   nie   pisałeś   do   mnie   żadnych...   listów 

miłosnych, wszystkie twoje bileciki, które jak zawsze narzekałam, były bardzo... oficjalne, 

paliłam... natychmiast po... przeczytaniu.

- Jesteś tego pewna?

- Absolutnie... pewna!

Markiz pomyślał, że, na szczęście, nie był przynajmniej takim głupcem, by przelewać 

uczucia  na papier.  Jednocześnie pamiętał  dobrze, że kilkakrotnie,  pod nieobecność lorda, 

sprowadzał   Leone   późną   nocą   do   Stowe   House.   Był   wtedy   przekonany,   że   nikt   ich   nie 

widział, ale jak widać, mylił się. Ponieważ czuł głęboką niechęć do uprawiania miłości w łożu 

innego mężczyzny,  nie bywał w Burnham House. Często jednak gościli oboje w domach, 

gdzie za naturalne uważano, iż ich sypialnie znajdują się obok siebie, i wielokrotnie jadali 

obiady w odosobnionych gabinetach, przeznaczonych dla osób, które nie chcą być widziane. 

Leone zakładała wtedy woalkę i wchodzili ukradkiem, bocznym wejściem. To była niepisana 

zasada, że klienci odwiedzający takie restauracje zachowywali incognito.

Z drugiej strony, kto mógł być pewny, że kelner nie przyjmie kilku złotych gwinei za 

opisanie damy i dżentelmena, którym usługiwał? Lub że odźwierny nie poplotkuje sobie z 

sympatycznym nieznajomym, który postawi mu w czasie wolnym od służby kilka kolejek?

Gdybym to ja, a nie lord Burnham, prowadził śledztwo, odniósłbym sukces aż nazbyt 

łatwo - pomyślał markiz i złorzeczył sobie w duchu, że nie był dość bystry, by zachować 

background image

ostrożność, szczególnie, że miał do czynienia z zaprzysięgłym wrogiem.

- Co mamy czynić? - spytała lady Burnham. - Czy... możemy coś... zrobić?

- Próbuję coś wymyślić - odparł markiz.

-  Ratuj  mnie...   proszę...  ratuj   mnie,  Quintusie!  -  błagała.   - Wiesz,  że  kocham  cię 

gorąco... Jesteś najwspanialszym mężczyzną, jakiego spotkałam w życiu. Mimo to... nie mogę 

zostać napiętnowana jako... rozpustnica!

Przy   wypowiadaniu   tego   słowa   głos   zamarł   jej   w   gardle,   potem   ciągnęła   dalej   z 

patosem:

- To znaczyłoby, że już nigdy nie dostanę zaproszeń na bale i wieczorki, nie będę 

mogła pojawić się na... dworze... ani na wyścigach w Ascot.

Jej głos przeszedł w szept, gdy dodała:

-   A   ty   wkrótce   znudzisz   się   mną   tak   jak   innymi   kobietami.   A   wtedy   zapragnę... 

umrzeć! Nie będę miała powodu, by dalej żyć!

Była tak strapiona, że w końcu markiz odwrócił głowę i spojrzał na nią. Mimo że jej 

twarz była zalana łzami, Leone wyglądała nadal pięknie i markiz rozumiał jej cierpienie.

- Przestań płakać, Leone - powiedział. - Pomyślmy, co możemy zrobić.

- Chcesz powiedzieć, że mamy szansę się... uratować?

- Mam nadzieję, że znajdę sposób na wydostanie się z tego bagna, w które tak głupio 

wpadliśmy.

- Och, Quintusie! Jeśli to zrobisz... podziękuję ci... z całego serca.

- Co powiedziałaś mężowi, gdy oznajmił, że się z tobą rozwiedzie? - dopytywał się 

markiz.

- Cały czas mówiłam, że jestem niewinna, że jesteś tylko... przyjacielem,  i że nie 

robiliśmy nic... złego.

- To jasne, że ci nie uwierzył.

- Tak opętała go myśl o zemście, że bezwzględnie chce cię ściągnąć w błoto, jak to 

określił. „Dam nauczkę temu zmanierowanemu markizowi, który myśli, że jest lepszy od 

innych!” mówił.

- A co ty na to odpowiedziałaś?

- Powiedziałam: „Jeśli nawet chcesz zaszkodzić markizowi, George, dlaczego miałbyś 

mnie skrzywdzić? Nie zrobiłam nic... złego”.

- A co on na to?

- Zaśmiał się tylko okropnym, mściwym śmiechem i opuścił pokój.

- Czy widziałaś go jeszcze wczoraj?

background image

Leone Burnham potrząsnęła głową.

- Wyszedł z domu, więc wróciłam do łóżka i płakałam.

Zapadło długie milczenie. Potem markiz odezwał się:

- Mam pomysł, który może się udać.

- Ja - jaki?

Uniosła twarz ku niemu, ale w jej oczach, mokrych od łez, niewiele było nadziei.

Leone   należała   do   tych   londyńskich   piękności,   które   pokonywały   pozostałe 

pretendentki   do   tytułu   „Królowej   Urody”.   Ale   w   tej   chwili   wyglądała   na   załamaną, 

nieszczęśliwą i godną pożałowania.

Markiz   był   nadal   wyprostowany   jak   struna,   głowę   trzymał   wysoko,   podbródek 

wysunięty miał wojowniczo, jak gdyby rzucał wyzwanie wrogowi i gotował się do walki na 

śmierć i życie.

- Sądzę - mówił wolno, jak gdyby myślał na głos - że tylko wtedy przekonamy twego 

męża, że się omylił, jeśli natychmiast ogłoszę, iż się żenię.

Lady Burnham patrzyła na niego z otwartymi ustami. Potem powiedziała:

- Ależ, Quintusie...  nie wiedziałam...  że masz zamiar  się ożenić.  Prawdę mówiąc, 

zawsze mówiłeś...

- Nie bądź niemądra, Leone - przerwał markiz. - Mówię ci tylko, że jeśli ogłoszę 

swoje zaręczyny, zanim twój mąż zdąży wystąpić o rozwód, trudniej mu będzie udowodnić, 

iż w tym samym czasie miałem romans z tobą.

Lady Burnham nie była zbyt inteligentna, więc dopiero po chwili pojęła, co markiz 

miał na myśli. Gdy zrozumiała to, odparła:

-   Oczywiście!   Rozumiem,   do   czego   zmierzasz.   Mogę   powiedzieć,   że   kiedy   się... 

spotykaliśmy, prosiłeś mnie o... radę, a ja pomagałam ci... wybrać pannę, która byłaby dla 

ciebie... dobrą żoną.

- No właśnie! - powiedział oschle markiz.

- Ale czy znasz jakąś pannę? A gdybyś nawet znał, nie ma czasu, byś się o nią starał.

Markiz zdawał sobie z tego sprawę.

Znał lorda Burnhama od czasów wspólnej nauki w Eton, wiedział, że jest człowiekiem 

porywczym,   gwałtownym,   niepohamowanym   i   jeśli   uzna,   iż   ma   przekonujące   dowody 

zdrady, natychmiast pośpieszy przedstawić swoją sprawę Parlamentowi. Ponieważ Parlament 

nigdy się nie spieszył z podejmowaniem decyzji, można było mieć nadzieję, że wszystkie 

czynności   wstępne   zabrać   mogą   wiele   dni,   a   nawet   tygodni.   Przy   odrobinie   szczęścia, 

pomyślał markiz, w tym czasie może uda mu się wyplątać z pułapki, w którą wpadli oboje.

background image

Gdy   mu   na   czymś   zależało,   potrafił   wykorzystywać   swe   niezwykłe   talenty   i 

inteligencję. W tej chwili wiedział, iż walczy o zachowanie wszystkiego, co cenił w życiu.

Był bardzo dumny ze swych przodków i zdawał sobie sprawę, iż jako głowa rodziny 

cieszy się dużym autorytetem u swoich krewnych. Nie mógł sobie wyobrazić nic bardziej 

poniżającego niż wplątanie w sprawę rozwodową, której szczegóły będą wywlekane przez 

gazety. Markiz nie tylko ubolewał nad takimi wydarzeniami, ale uważał je za tak wulgarne i 

godne pogardy, że nawet przez chwilę nie brał pod uwagę możliwości, iż sam może w nich 

uczestniczyć.

Wzdragał się na samą myśl o tym, co pociąga za sobą proces rozwodowy, a litość 

przyjaciół wydawała mu się równie trudna do zniesienia jak drwiny i śmiechy wrogów. Czuł, 

jak jego umysł, niczym człowiek w pułapce, szuka możliwych dróg ucieczki, ale instynkt, 

który nigdy dotąd nie zawiódł go w potrzebie, podpowiadał mu, że tylko w jeden sposób 

może uniknąć katastrofy.

Zdawał sobie sprawę, że lady Burnham patrzy na niego z błyskiem nadziei w oczach, 

niczym dziecko, któremu w ostatniej chwili powiedziano, iż uniknie oczekiwanej kary.

- Kto mógłby... przyjąć twe oświadczyny, nie poprzedzone... długimi zalotami?

Markiz wiedział, że zrozumiała, co próbował jej powiedzieć, i zadawała teraz pytania, 

które sam sobie stawiał.

- Sądziłem - odparł - że młodym dziewczętom wybierają mężów ojcowie.

-   W   znakomitych   rodach   tak   się   dzieje   -   zgodziła   się   lady   Burnham.   -   Papa   był 

zachwycony, gdy George spytał, czy wolno mu się o mnie starać. Jednakże spotkaliśmy się 

przedtem kilka razy i bardzo wyraźnie okazywał, jakie żywi do mnie uczucia.

- To co innego, przecież jesteś taka piękna - odparł markiz. Powiedział to w taki 

sposób, że zabrzmiało to jak proste stwierdzenie faktu, a nie komplement.

- Oczywiście, jesteś bardzo ważną osobą - rzekła z zadumą lady Burnham - i pewna 

jestem, że ojciec każdej debiutantki z zachwytem przyjąłby cię na zięcia.

Markiz wiedział, że jest to prawda. Od kiedy opuścił Eton, wszyscy ambitni rodzice z 

wielkiego świata zastawiali na niego sidła, schlebiali mu, i starali się o jego względy. Nie 

tylko   pochodził   z   jednej   z   najznakomitszych   rodzin   w   Anglii,   ale   oprócz   niezwykłego 

bogactwa   odznaczał   się   urodą,   zdolnościami   i   uważano   go   za   znakomitego   sportowca. 

Wrogowie, a miał ich niemało, twierdzili, iż był tak wydęty pychą, że nie mógłby zobaczyć 

czubków swych butów. Mówili, iż jest apodyktyczny, czasem określali go jako tyrana. Nie 

dostrzegali faktu, że jego duma była w pełni uzasadniona.

Jak gdyby nagle zdając sobie sprawę, że markiz tak wiele ma do zaoferowania, iż 

background image

nawet szybkie i niespodziewane zaloty nie wzbudzą niczyich  wątpliwości, lady Burnham 

powiedziała pośpiesznie:

- Oczywiście,  każda panna byłaby szczęśliwa, mając cię za męża.  Pozostaje tylko 

pytanie, którą wybrać?

- Już się zdecydowałem - rzekł markiz.

- Kto to? Kim ona jest? - dociekała lady Burnham.

Zadając to pytanie sądziła, iż odczuje zazdrość, ale w tej chwili nawet miłość, którą 

uznawała   ostatnimi   miesiącami   za   niezwyciężoną,   ustępowała   wobec   instynktu 

samozachowawczego.

- Myślę, że powinienem utrzymać to w sekrecie - odparł markiz.

Mówiąc to wyciągnął rękę i ujął dłoń lady Burnham.

- Słuchaj, Leone, jeśli mam cię uratować, i oczywiście siebie, musimy być bardzo 

sprytni.

- Tak... oczywiście.

Jej palce zacisnęły się na jego dłoni, czepiała się go, jak gdyby był liną ratunkową, 

która mogła ocalić ją przed utonięciem.

- Chcę, byś wróciła do domu i nalegała na spotkanie z mężem - ciągnął markiz. - 

Powiedz mu, że nie mogłaś zasnąć, bo byłaś nieszczęśliwa i wstrząśnięta jego oskarżeniami.

- Rozumiem... Mogę mieć tylko nadzieję... że mnie wysłucha.

- Musisz sprawić, by cię wysłuchał! - powiedział markiz stanowczo. - Powiedz mu, że 

widywaliśmy się, bo uznałem, że nadszedł czas, bym się ustatkował, i prosiłem cię o radę, 

kogo powinienem poślubić.

- Jestem pewna, że George nigdy mi nie uwierzy.

- Mniejsza o to! Jeśli nie uwierzy,  po prostu powtarzaj  swą historyjkę - odparł. - 

Powiedz   mu,   co   jest   prawdą,   że   rodzina   naciskała   mnie,   bym   spłodził   dziedzica. 

Postanowiłem w końcu się zgodzić i za trzy dni ogłoszą moje zaręczyny w „Gazette”.

- Za trzy dni? - wykrzyknęła lady Burnham. - A przypuśćmy... że się nie uda?

- Uda się! - powiedział stanowczo markiz. - Musisz tylko namówić męża, by poczekał 

trzy dni. Zasugeruj mu, że jeśli podejmie kroki rozwodowe, a zaraz potem ogłoszone zostaną 

moje zaręczyny, ludzie nie tylko będą wątpić w jego dowody, lecz pomyślą, iż celowo mści 

się, bo jego konie zostały pobite przez moje podczas ostatnich dwóch wyścigów.

Lady Burnham zaczerpnęła tchu i splotła dłonie. To mogłoby... przekonać George'a, 

tak... mogłoby - powiedziała. - Wiesz, że nie widzi świata poza swymi końmi.

Markiz dobrze zdawał sobie z tego sprawę; wiedział, że powodem częstych wyjazdów 

background image

lorda Burnhama było uczestnictwo na wyścigach w różnych częściach Anglii.

- Powtarzaj mu, że jego przyjaciele uznają za czyn bardzo niehonorowy zniszczenie 

szczęścia młodej dziewczyny, która właśnie się ze mną zaręczyła.

Powiem mu to! Oczywiście, że mu to powiem! - lady Burnham mówiła z zapałem. - I, 

Quintusie, myślę, że jesteś bardzo mądry. To jest jedyny... argument, którego George może 

wysłuchać.

- Tak właśnie myślałem - w głosie markiza zabrzmiała nutka zadowolenia.

Spoglądał przez długą chwilę na lady Burnham, potem uniósł jej dłoń do ust.

- Żegnaj, Leone. Dziękuję ci za szczęście, które mi dałaś. Żałuję tylko, że stałem się 

przyczyną tylu twoich zmartwień.

- Kocham cię, Quintusie! I wiem, że nigdy już nie pokocham nikogo tak mocno, jak 

ciebie.

Zaszlochała cichutko, ale ciągnęła mężnie dalej:

- Myślę jednak, że gdyby George'owi się udało, i gdybyśmy wzięli ślub... w końcu 

byśmy się znienawidzili.

- Możemy mieć tylko nadzieję i modlić się, aby to się nigdy nie stało.

Markiz ucałował jej dłoń powtórnie i dodał:

- Idź już. Zrób dokładnie to, co ci mówiłem, i nie próbuj się ze mną kontaktować.

-   Nie,   oczywiście,   że   nie   -   odparła.   -   I   dziękuję   ci,   najdroższy   Quintusie,   za... 

wszystko, ale... przede wszystkim za to, że... jesteś sobą.

Mówiąc   to   wstała,   otuliła   się   szczelnie   ciemną   peleryną   i   przez   długą   chwilę 

spoglądała  w oczy markiza.  Potem odwróciła się bez słowa i odeszła. W chwilę później 

markiz usłyszał, jak zamknęły się za nią drzwi kaplicy.

Markiz  znowu  usiadł   na  ławie.  Wiedział,  że  najlepiej   będzie   odczekać  jakiś czas, 

zanim opuści kościół, na wypadek, gdyby Leone była śledzona. Poza tym trzeba było wiele 

przemyśleć. Co więcej, zdawał sobie sprawę, iż jego myśli przekształcić się muszą w czyn, 

którego skutki już za trzy dni powinny być wszystkim znane!

Dwie godziny później markiz wyjechał ze Stowe house. Powoził swym najnowszym 

faetonem,   zaprzężonym   w  najlepsze   konie.   Był   to   jeden   z   najszybszych   powozów,   jakie 

zbudowano, a markiz poświęcił wiele czasu na wymyślanie poprawek w konstrukcji, które 

bez wątpienia przyczyniły się do zwiększenia szybkości i wygody jazdy.

Wyglądał   niezwykle   elegancko   w   nieco   przekrzywionym   na   ciemnych   włosach 

cylindrze.  Jego buty z cholewami  lśniły jak polerowany heban, a fular zawiązany był  w 

sposób, który budził zawiść i rozpacz u innych dandysów. Markiz i jego świta przyciągali 

background image

spojrzenia wszystkich ludzi spacerujących lub jeżdżących w Park Lane.

Gdy markiz skierował swe konie na północ, pomyślał, że stajenny, którego wysłał 

przodem półtorej godziny temu, powinien dotrzeć do zamku Dawlishów za cztery godziny. 

Dzięki   temu   książę   będzie   miał   dosyć   czasu,   by   przygotować   się   na   przyjęcie 

nieoczekiwanego, lecz - bez wątpienia - pożądanego gościa.

Właśnie w kaplicy - niczym błysk światła w mrokach rozpaczy - wróciło do niego 

wspomnienie rozmowy, jaką przeprowadził przed dwoma tygodniami z księciem Dawlishem. 

Rozmawiali właśnie o wyścigach, na których spotkali się poprzedniego dnia, i markiz spytał 

niedbale:

- Czy wasza wysokość kupił jakieś konie w tym sezonie?

-   Niestety,   nie   -   odparł   książę.   -   Mój   trener   usiłował   namówić   mnie   na   parę 

roczniaków, które jak powiadał, zapowiadają się bardzo obiecująco, ale szczerze mówiąc, 

Stowe, nie mogę sobie pozwolić w tej chwili na wydanie tak dużej sumy na konie.

Markiz   wyglądał   na   zaskoczonego,   ale   zanim   zdążył   coś   odpowiedzieć,   książę 

pospieszył z wyjaśnieniem.

- Moja córka ma być wprowadzona do towarzystwa w tym sezonie. To oznacza bal w 

Londynie i astronomiczną liczbę rachunków od krawcowych, modystek i Bóg jeden wie - 

jakich jeszcze kramarzy.

Westchnął głęboko i mówił dalej:

-   Albo   suknie,   albo   konie   -   i   możesz   odgadnąć,   co   jako   człowiek   żonaty   muszę 

wybrać!

Markiz roześmiał się i książę, obdarzony dużym poczuciem humoru, zawtórował mu, 

a potem dodał:

- Posłuchaj mej rady, Stowe, i zostań kawalerem tak długo, jak potrafisz! W końcu i 

tak cię złowią, ale niech się przynajmniej zdrowo za tobą nauganiają!

Markiz znowu się zaśmiał.

- Tak zrobię, wasza wysokość. Z całą pewnością!

Wiedział, że książę bez wątpienia przyjmie go jako zięcia! Księżna, która wydała już 

za mąż dwie córki, zaakceptuje go nie kwestionując warunków, co do terminu ogłoszenia 

zaręczyn.

Pomyślał, że jeśli już musi się żenić, małżeństwo to może okazać się całkiem udane z 

jego punktu widzenia. Bóg świadkiem, nie miał na ślub ochoty.

Spodziewał   się,   że   będzie   mógł   cieszyć   się   kawalerskim   życiem   jakieś   pięć   do 

dziesięciu lat, zanim naprawdę trzeba się będzie ustatkować i spłodzić dziedzica.

background image

Skoro już musi zgodzić się na jarzmo małżeńskie, jak to nazywali jego słudzy, niech 

połączy go ono z dziewczyną, która również interesować się będzie końmi.

Książę Dawlish był znanym sportowcem, niemal równie popularnym wśród bywalców 

wyścigów jak sam markiz.

Prowadząc   zaprzęg   z   mistrzostwem   prawdziwego   światowca,   Quintus   próbował 

przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek słyszał imię córki księcia lub miał okazję ją widzieć. 

Przypuszczał, że musiała czasami towarzyszyć ojcu na wyścigach.

Mógł przypomnieć sobie księżnę, o zaniedbanym, lecz arystokratycznym wyglądzie, 

jej starszą córkę - Mary, która poślubiła wicehrabiego Canningtona, młodego człowieka z 

cofniętym   podbródkiem,  przyszłego  hrabiego,   ale  nie  pamiętał   pozostałej   rodziny.   Mówił 

sobie, że będąc córką swego ojca dziewczyna ta stanie się taką żoną, jaką mieć powinien, 

będzie wiedziała, jak pełnić rolę pani jego rodzinnego domu w Buckinghamshire i Stowe 

House w Londynie.

Dotychczas, wydając przyjęcia, markiz korzystał z pomocy swej matki, której uroda i 

dowcip były powszechnie znane, dopóki nie musiała wycofać się z życia towarzyskiego z 

powodu reumatyzmu, który uczynił z niej niemal kalekę.

Czasami   nie   prosił   jej   o   pomoc,   i   wspominał   podczas   jazdy   te   bardzo   zabawne 

kawalerskie wieczorki, które - niestety - będą musiały teraz przejść do historii. Ponieważ 

większość   gości   było   kawalerami,   zapraszał   najbardziej   pociągające   panienki   lekkiego 

prowadzenia, za którymi szaleli panowie z klubu z St. James, lub aktorki, z powodu których  

złota młodzież tłoczyła się za kulisami teatru Drury Lane lub Opery Włoskiej.

- To była wspaniała zabawa! - pomyślał z nostalgią.

Postanowił,   że  pomimo  małżeństwa  dom   w Chelsea  nadal  będzie  gościł   osoby,  o 

istnieniu których jego żona nie będzie miała pojęcia.

Gdy   wydostali   się   na   otwartą   przestrzeń,   gdzie   ruch   był   niewielki,   markiz   ostro 

pogonił konie. Obliczył, iż nawet z godzinną przerwą na lunch w oberży, której właściciel 

został   uprzedzony   o   przyjeździe   gościa   przez   stajennego,   zmierzającego   do   zamku 

Dawlishów,   osiągnie   cel   swej   podróży   o   godzinie   czwartej.   Będzie   miał   dość   czasu   na 

zawarcie znajomości z przyszłą żoną i poinformowanie księcia o swych zamiarach.

Zaraz z rana odeśle stajennego do Londynu, by sekretarz zdążył zamieścić wiadomość 

w „Gazette”, tak by rzuciła się w oczy lordowi Burnhamowi, gdy w środę rano otworzy 

gazetę.

Nie widział żadnych błędów w swym planie, chyba że Leone nie uda się namówić 

męża na trzydniową zwłokę, o którą prosił.

background image

Markiz, który zawsze był przygotowany na każdą możliwość, zostawił sobie jeden 

dzień w zapasie, gdyby - co mało prawdopodobne - córka księcia była już z kimś zaręczona. 

Szansa na to była co prawda znikoma, ale markiz, podczas realizacji swych planów, nie miał 

w zwyczaju czegokolwiek zostawiać przypadkowi.

Zdawał też sobie sprawę, że jeśli stanie się najgorsze i lord Burnham przeprowadzi 

rozwód, miałby obowiązek poślubienia Leone. Uważał ją za jedną z najpiękniejszych kobiet, 

jakie kiedykolwiek spotkał, i nie był zaskoczony, gdy mu uległa; nigdy jeszcze nie zdarzyło 

się, by kobieta, której pragnął, o którą zabiegał, odtrąciła go.

Choć   zgadzał   się   w   duchu,   że   ich   romans   w   swoim   czasie   był   prawdziwym 

uniesieniem, szczerze przyznawał, że nie chciałby ciągnąć tego związku do końca życia.

Prawdę mówiąc, taka perspektywa przerażała go.

Jechał   dalej   i   zastanawiał   się,   dlaczego   wszystkie   jego   romanse   kończyły   się   tak 

prędko, i niezmiennie czuł przesyt i nudę, niezależnie od uroku kobiety - To niemożliwe, 

myślał, by udało się znaleźć istotę piękniejszą od Leone. Była przy tym miła i łagodna, i 

oddała mu, jak wszystkie jego kochanki, całe swoje serce.

Zawsze zastanawiał się z odrobiną cynizmu, jakie błędy popełniali inni mężczyźni, że 

ich żony z reguły wydawały się nieświadome siły i ognia miłości.

Nie pamiętał, aby kiedykolwiek kobieta, którą zdobył, nie powiedziała mu, iż nigdy w 

życiu   nie   była   tak   podniecona,   że   miłość,   jaką   jej   ofiarował,   lub   raczej   -   jaką   ona   mu 

ofiarowywała, wydawała się jej całkiem odmienna od miłości, jaką dzieliła z mężem.

Muszę   być   chyba   bardzo   dobrym   kochankiem   -   stwierdził,   bardzo   z   siebie 

zadowolony. Wiedział, że był to jeszcze jeden talent, z którego mógł być dumny. Gdy o tym 

myślał, dochodził do wniosku, że był dumny z siebie i swych osiągnięć od czasów, gdy był 

małym chłopcem.

To jego ojciec powiedział mu:

- Świat  tylko  czeka,  byś  go podbił,  i nie  zapominaj  o tym!  Bądź wojownikiem i 

zwycięzcą człowiekiem, który zdobywa to, czego pragnie, i zapomnij o tej cholernej bzdurze, 

że jesteś „nędznym grzesznikiem”, jak uczą tego w kościele!

Stary markiz zaśmiał się i dodał:

- Gdybym nie uważał się za kogoś lepszego od większości ludzi, z którymi mam do 

czynienia, przestrzeliłbym sobie głowę kawałkiem ołowiu!

Jego syn też śmiał się wtedy, myśląc jednocześnie, jak wspaniale wygląda jego ojciec! 

Żył w swej posiadłości niemal jak król, zarządzał nią tak wzorowo, że była przykładem i 

przedmiotem   zazdrości   wszystkich   sąsiadów.   Quintus   pomyślał   wtedy,   że   chciałby 

background image

naśladować swego ojca, i zawsze próbował to robić.

Kiedy odziedziczył majątek i dojrzał, każdego dnia był coraz bardziej dumny z tego, 

co posiadał i co sam osiągnął.

- Duma poprzedza upadek, Stowe! Nie zapominaj o tym! - krzyknął kiedyś podczas 

sprzeczki jeden z jego rówieśników.

Markiz nie raczył mu odpowiedzieć, ale myślał teraz, że bardzo niewiele brakowało, 

by upadł. Prawdę mówiąc, stał nad brzegiem przepaści i tylko jego inteligencja i łut szczęścia 

mogły go uratować.

Instynktownie   pogonił   konie,   jakby   chciał   dotrzeć   do   zamku   Dawlishów   jak 

najszybciej i ocalić się, zanim dosięgnie go całkowita klęska.

Po zjedzeniu całkiem dobrego lunchu w oberży i wypiciu połowy butelki własnego 

claretu, co poprawiło mu nieco humor, markiz kontynuował podróż.

Za niecałe dwie godziny miał dotrzeć do zamku i obmyślał, co powiedzieć księciu po 

przyjeździe, jak wytłumaczyć nieoczekiwaną wizytę, a także, w jaki sposób poprosić córkę 

księcia, by uczyniła mu ten zaszczyt i została jego żoną

Przypuszczam,   że   wszystkie   dziewczęta   są   romantyczne   -   pomyślał   -   i   ona   także 

będzie oczekiwać ode mnie pochlebstw i nalegania.

Myśląc   tak,   uświadomił   sobie,   że   nie   znał   ani   jednej   młodej   dziewczyny.   O   ile 

pamiętał, z żadną nie zamienił słowa, poza dzień dobry i do widzenia. Z całą pewnością też z 

żadną nie tańczył, ponieważ z zasady unikał tańców na balach.

Prawdę   mówiąc,   zazwyczaj   kończył   przyjęcia   przy   karcianym   stoliku,   jeśli   nie 

wybierał się z przyjaciółmi do lokalu rozrywkowego, by podziwiać urodę cór Koryntu.

Ciekawe - powiedział do siebie - o czym mówią młode dziewczęta? Co je interesuje?

Wiedział aż za dobrze, co je interesuje, gdy miały już obrączkę na palcu i gdy po roku 

lub dwóch obdarzyły męża dziedzicem.

W zadziwiający sposób doskonaliły sztukę flirtu, stawały się zabawne i dowcipne, i z 

pewnością nie był to talent zdobyty na lekcjach.

Gdy wspominał rozmowy z Leone i wieloma uroczymi kobietami przed nią, czuł, że 

nie było w nich oryginalności. Naturalnie, śmiały się z jego żartów, rumieńcem przyjmowały 

komplementy, potem kusiły, wabiły i zachęcały każdym słowem, spojrzeniem czy ruchem 

ciała.

Lubił to, rzecz jasna. Nie byłby mężczyzną, gdyby nie sprawiały mu przyjemności 

zabiegi o jego względy. Ale było to takie oczywiste i z czasem stało się bardzo jednostajne i 

nużące! To było przyczyną iż - niezależnie od tego, jak piękne bywały damy - jego miłość do 

background image

nich, jeśli to była miłość, nigdy nie trwała zbyt długo. Równie często zmieniały się lokatorki 

jego wygodnego, pięknie urządzonego domku w Chelsea.

- Czego szukam? - zapytał sam siebie.

To pytanie zaskoczyło go, ale nie znalazł na nie odpowiedzi.

Wziął zakręt, potem ostro ściągnął konie.

- Zdarzył się wypadek, jaśnie panie - oznajmił nagle siedzący z tyłu stajenny.

- Widzę! - odparł markiz.

Konie szły stępa, posuwając się stopniowo do przodu. Kraksy na drodze były częstym 

zjawiskiem,   ta   nie   różniła   się   od   innych,   jakie   widywał.   Było   jasne,   że   dyliżans, 

przeładowany i ciężki, zderzył się z furą, prowadzoną przez wieśniaka, który bez wątpienia 

zdrzemnął się, pozwalając, by koń szedł bez nadzoru środkiem drogi.

Wypadek  musiał   zdarzyć   się  przed   chwilą,   gdyż   konie  nadal  szarpały  się  dziko   i 

wierzgały,   a   dyliżans   -   z   dwoma   kołami   spoczywającymi   w   rowie   -   przechylał   się 

niebezpiecznie, tak że bagaż i pasażerowie wypadali na zewnątrz.

- Idź i zobacz, czy mógłbyś w czymś pomóc, Ben - powiedział markiz do stajennego.

- Tak jest, jaśnie panie, ale wie pan równie dobrze jak ja, że jaśnie pan zrobiłby to 

lepiej.

To było zuchwalstwo z jego strony, lecz markiz uznał, że Ben powiedział po prostu 

prawdę.

- Dobrze - odparł - przytrzymaj lejce, a ja zaprowadzę porządek.

Ben posłuchał, a markiz zsiadł z faetonu i skierował się do miejsca wypadku. Hałas 

był niemal ogłuszający. Woźnica dyliżansu, czerwony na twarzy, wrzeszczał na wieśniaka, 

powożącego furą, który wykrzykiwał coś w odpowiedzi.

Tymczasem konie, ciągnące dyliżans, nadal szarpały uprząż, a z klatek rozbiegły się 

kury   gdakając   przenikliwie.   Gdy   krzyki   obu   woźniców   stawały   się   coraz   głośniejsze,   a 

przekleństwa coraz dosadniejsze, markiz podszedł do nich.

-   Weźcie   konie   u   pyska,   wy   głupcy!   -   wydał   polecenie   tonem   nie   znoszącym 

sprzeciwu, zmuszając obu mężczyzn do milczenia. Gdy odwrócili się, by spojrzeć na niego, 

zorientowali się, że musi być bardzo ważną osobą, i pośpiesznie usłuchali go.

Kilku   farmerów   pojawiło   się  teraz   nie   wiadomo   skąd,  paru   mężczyzn   wysiadło   z 

dyliżansu. Na rozkaz markiza, wydany szorstkim głosem, który sprawiał, iż niepodobna było 

go nie posłuchać, wyciągnęli dyliżans na drogę. Pasażerki, które zgodnie z jego poleceniem 

wysiadły, by odciążyć powóz, stały obok narzekając płaczliwie na przeżyty szok.

Furmanka,   która  była  przyczyną  tego   kłopotu,  została  wyciągnięta  na  skraj   drogi, 

background image

konie zaprzężone do dyliżansu uspokoiły się, a pasażerowie niespiesznie wsiadali do środka, 

gdy   markiz   zdał   sobie   sprawę,   że   niezwykle   urocza   dziewczyna   spogląda   na   niego   z 

podziwem. Była ubrana skromnie, lecz gustownie, a po jej wyglądzie markiz ocenił, iż była 

prawdziwą damą.

Jednocześnie   nie   było   wątpliwości,   że   dziewczę   nie   próbuje   nawet   wsiąść   do 

dyliżansu, patrzyło tylko na niego szeroko otwartymi oczami, których wyraz nie mógł nie 

pochlebiać Quintusowi.

- Może już pani kontynuować podróż - powiedział i chcąc sprawić jej przyjemność, 

uniósł lekko cylinder.

- Był pan wspaniały! Cudowny! - wykrzyknęła. - Kiedy dyliżans prawie się wywrócił, 

sądziłam, że zostanę zmiażdżona!

- Cieszę się, że uniknęła pani tak strasznego losu - odparł markiz.

- Dzięki panu! Gdy to mówiła, woźnica dyliżansu zawołał:

Wszyscy   wsiadają!   Albo   ruszamy   bez   was!   Było   oczywiste,   że   ma   na   myśli 

dziewczynę, gdyż pozostali pasażerowie zajęli już swe miejsca.

- Czekają na panią - powiedział markiz. Dziewczyna odwróciła głowę.

- Pójdę pieszo, dziękuję panu - odrzekła czystym, młodzieńczym i - jak zauważył - 

subtelnym głosem.

- Czy mieszka pani niedaleko? - zapytał. Mówiąc to rozejrzał się dookoła zdziwiony, 

nie widział bowiem w pobliżu żadnych zabudowań.

- To tylko mila z okładem - odparła - i nie mam ochoty na wysłuchiwanie jęków i 

narzekań reszty pasażerów.

-  Potrafię  to  zrozumieć  -  stwierdził  markiz.  -  Czy   mogę   więc   zaproponować   pani 

podwiezienie moim faetonem, skoro zmierzamy w tym samym kierunku?

Zobaczył w jej oczach zachwyt, zanim zdążyła wykrzyknąć:

- Naprawdę mogłabym jechać z panem? To byłoby takie emocjonujące!

Markiz uśmiechnął się i podszedł do czekających koni. Pomógł dziewczynie usadowić 

się na koźle, potem obszedł pojazd naokoło, by wziąć lejce od Bena.

Podczas   jazdy  zorientował   się,   że   dziewczyna   patrzy   na   niego   jak   urzeczona,   jak 

gdyby z trudem mogła uwierzyć własnym oczom.

- Czy zawsze podróżuje pani dyliżansem? - zapytał.

-   Tak,   codziennie.   Moja   nauczycielka   mieszka   w   sąsiedniej   wsi,   i   to   najprostszy 

sposób, by tam dotrzeć.

- A czego panią uczy?

background image

- Francuskiego. Opuściła Francję przed laty i, jak mówi papa, ma wspaniały paryski 

akcent.

Markiz sprawiał wrażenie zaskoczonego.

- Pani ojciec dobrze zna francuski?

-   Papa   zna   doskonale   wiele   języków,   a   najlepiej   -   francuski,   włoski,   grekę   i, 

oczywiście, łacinę.

Zobaczyła zdumienie w oczach rozmówcy i zaśmiała się.

- Czy to wydaje się panu dziwne?

- Trochę - przyznał - bo nie oczekiwałem spotkać znawcy języków w tym wiejskim 

zakątku.

- Myślę, że nie, ale papa pisze książki. Raczej nudne i bardzo uczone.

- To znaczy, jak sądzę, pani ich nie studiuje?

- Nie, jeśli nie muszę, ale moja siostra je czyta i zachęca papę do ich pisania, choć nie 

zarabia się na nich wiele.

Markiz uśmiechnął się na taką szczerość i w tej samej chwili zobaczył przed sobą 

budynki małej wioski i wieżę szarego, kamiennego kościoła.

- Czy tu jest pani dom?

- Tak. Tuż przy kościele. Zaraz zobaczy pan bramę i proszę przez nią przejechać. 

Chcę, by moja rodzina mogła zobaczyć pańskie konie i, oczywiście, pana!

Zaśmiał   się   i   gdy   dotarli   do   bramy,   wjechał   w   nią,   choć   wymagało   to   nie   lada 

umiejętności.   Stąd   było   już   blisko   do   frontowych   drzwi   niskiego,   ładnego   budynku 

probostwa, jak się domyślił, biorąc pod uwagę sąsiedztwo cmentarza.

Miał już się pożegnać z pasażerką, gdy ta - korzystając z tego, że zatrzymał konie - 

wyskoczyła szybko, niczym spłoszony ptak, i wbiegła w otwarte drzwi. Słyszał jej wołanie:

- Ajanto, Ajanto, chodź tu szybko! Darice, chodź i zobacz, czym wróciłam do domu!

Ponieważ markiza bawiło zamieszania, jakie spowodował, przywiązał lejce do stopni 

faetonu i wysiadł, upewniwszy się, że Ben jest już przy koniach.

Gdy wszedł do małego hallu wyłożonego dębową boazerią, usłyszał w oddali głos:

- O czym ty mówisz, Charis?

-   Zostałam   uratowana...   wybawiona   ze   strasznej   sytuacji   przez   niesłychanie 

porywającego mężczyznę ze wspaniałymi końmi! Ma najelegantszy faeton, jaki kiedykolwiek 

widziałaś! Och, Ajanto, chodź i poznaj go!

Po chwili ciszy markiz usłyszał ten sam głos:

-   Co   to   znaczy...   uratowana?   Ostatnim   razem   ratowano   cię   przed   bykiem,   a 

background image

przedostatnim - przed duchem.

- Tym razem zdarzył się wypadek!

Markiz czekał, potem usłyszał zbliżające się doń kroki i w chwilę później zjawiła się 

jego pasażerka, ciągnąc za rękę dziewczynę, wyglądającą jak wyższa i znacznie piękniejsza 

kopia jej samej.

Quintus uważał, że dziewczyna, którą podwiózł, jest wyjątkowo ładna, ale w tej chwili 

urzeczony był niezwykłą urodą jej starszej siostry.

Miała na sobie fartuch i markiz sądził, że musiała właśnie coś gotować, ale nic nie 

mogło ukryć złota jej włosów, jaskrawego, niemal oślepiającego błękitu jej oczu, i jasnej 

cery, która przywodziła mu na myśl płatki kwiatów.

Uważał siebie za znawcę piękna oraz wszystkiego, co dobre w życiu. Patrząc na młodą 

kobietę o imieniu Ajanta, wiedział, że ani w Londynie, ani w Paryżu, ani w żadnym innym 

mieście nie spotkał dotąd tak uroczej istoty.

Wchodząc do domu zdjął cylinder i trzymając go w ręce czekał ze słabym uśmiechem 

na ustach, aby go przedstawiono. Ale zanim jego pasażerka zdążyła  się odezwać, Ajanta 

powiedziała

- Z tego, co mówi moja siostra, zrozumiałam, iż zdarzył się wypadek i pan ją uratował.

- Dyliżans zderzył się z furmanką - wyjaśnił markiz. - Było wiele zamieszania, ale nie 

sądzę, by ktoś został poszkodowany.

-  Zaprowadził   porządek,  jak  gdyby  był  czarownikiem!  -  zachwycała   się  Charis.  - 

Potem przywiózł mnie do domu swym faetonem. Chodź, Ajanto, popatrz!

Mówiąc to, pociągnęła siostrę za rękę, ale Ajanta nawet nie drgnęła.

- Przede wszystkim muszę podziękować dżentelmenowi, który cię uratował. Dziękuję 

panu, sir. To bardzo uprzejmie, że podwiózł pan moją siostrę do domu. Ma skłonność do 

popadania w sytuacje, z których trzeba ją ratować.

-   Słyszałem,   jak   pani   to   mówiła   -   uśmiechnął   się   markiz.   -   Ale   ten   wypadek, 

zapewniam panią, nie był tak okropny, jak atak byka.

- Charis nie została zaatakowana przez byka. Ona myślała jedynie, że to mogłoby się 

zdarzyć, ale na szczęście przechodził tamtędy pewien student i odprowadził ją bez szwanku 

do domu.

Bez wątpienia Ajantę bawiło, że jej siostra była, swym zdaniem, „ratowana”, i markiz 

powiedział:

- Cieszę się, że ma takie szczęście lub raczej - jak pani sądzi - fantazję.

Ajanta obdarzyła go słabym uśmiechem, jak gdyby doceniała wymyślność przygód 

background image

swej siostry, potem rzekła:

- Jestem pewna, że chciałby pan już ruszyć w drogę, i możemy tylko podziękować za 

pańską uprzejmość.

- W drogę? - powtórzyła Charis. - To bardzo niegościnne z twojej strony, Ajanto. Z 

pewnością uprzejmość wymaga, by zaprosić pana na lunch?

Markiz   zobaczył,   że   rozbawienie   znikło   z   oczu   Ajanty,   i   poczuł   zdziwienie,   gdy 

odparła chłodno:

- Sądzę, Charis, że powinnaś teraz podziękować panu za jego uprzejmość, a potem idź 

umyć ręce.

- Oczywiście, że pragnę panu podziękować - rzekła Charis do markiza. - Ale ponieważ 

jest pora lunchu, sądzę, iż miałby pan ochotę coś zjeść przed dalszą drogą.

Miał właśnie odmówić i powiedzieć, że spożył już posiłek, ale zaskoczył go wyraz 

twarzy Ajanty.

Była tak urocza, iż czuł, że niemal jego prawem jest, by budził w niej taki podziw i 

zachwyt, jak w jej siostrze. A jednak to wiejskie dziewczę patrzyło na niego, choć trudno mu 

było w to uwierzyć, obojętnie, i widać było, że z niecierpliwością oczekuje, by wyszedł jak 

najszybciej.

Ponieważ poczuł się tym dotknięty, odparł:

- To bardzo uprzejmie  z pani strony i chociaż  nie jestem głodny,  byłbym  bardzo 

wdzięczny - po takiej podróży w kurzu - gdybym mógł dostać coś do picia.

- Oczywiście, że tak - wykrzyknęła triumfalnie Charis. - Na co ma pan ochotę?

-   Chodzi   raczej   o  to,   co   mamy   do   zaoferowania   -   powiedziała   chłodno   Ajanta.   - 

Obawiam się, sir, że może pan wybierać tylko pomiędzy lemoniadą a jabłecznikiem.

Ton jej głosu wskazywał, że była pewna, iż markiz odmówi, ale on odrzekł:

- Z największą rozkoszą wypiję szklankę jabłecznika, jeśli nie sprawi to pani zbyt 

wiele kłopotu.

Przez chwilę myślał, że Ajanta powie, iż jest to kłopot, zamiast tego odezwała się 

niemal zbuntowanym tonem:

- Podam panu picie. Charis zaprowadzi pana do jadalni.

- Dobrze - zgodziła się Charis.

Mówiąc to zerwała z głowy niemodną budkę i markiz zobaczył, że włosy miała jasne i 

bardzo długie, nie tak złociste, jak siostra, ale też bardzo piękne. Zastanowił się, kto mógł 

spłodzić tak urodziwe dzieci, i pomyślał, że chętnie by poznał ich ojca. W tej chwili, jak 

gdyby Ajanta przechwyciła jego myśl, odezwała się do kogoś w głębi domu:

background image

- Idź i powiedz papie, że lunch już podany, i poproś, by przyszedł od razu, bo spóźni 

się na pogrzeb dzisiejszego popołudnia.

Gdy to mówiła, dał się słyszeć odgłos zbliżających się szybko kroków i w chwilę 

później   inna   dziewczyna,   o   wiele   niższa,   lecz   także   niezwykle   ładna,   weszła   do   pokoju. 

Zatrzymała się na chwilę, by popatrzeć na markiza, potem biegła dalej.

- To Darice - wyjaśniła Charis. - Proszę wejść do jadalni. Czy naprawdę nie jest pan 

głodny?

- Naprawdę, dziękuję bardzo. Jabłecznik, który przyniesie pani siostra, wystarczy mi 

aż nadto.

Pokój   jadalny   był   kwadratowy,   pośrodku   stał   duży,   owalny   stół,   przykryty,   jak 

zauważył   markiz,   lnianą   nieskazitelnie   czystą   serwetą.   Stół   nakryty   był   na  cztery   osoby. 

Charis przyniosła krzesło i postawiła je obok honorowego miejsca.

- Lepiej, by usiadł pan koło papy - powiedziała - a ja usiądę obok pana, bo chcę z 

panem rozmawiać. Jeśli jednak papa zacznie mówić na swój ulubiony temat, nie będę mogła 

wtrącić nawet słowa.

- Nie mogę uwierzyć, by mogła pani długo milczeć - zażartował markiz.

Charis   zaśmiała   się,   a   jej   długie,   sięgające   do   pasa   włosy   zamigotały,   jak   gdyby 

pokryły je drobne, złote fale. Markiz patrzył na nią gdy Ajanta weszła do pokoju, niosąc w 

jednej ręce kamionkowy dzban, a w drugiej duży talerz. Wziął od niej dzban, wiedząc, że 

zawiera   on   domowy   jabłecznik,   jaki   wielu   farmerów   wyrabiało   specjalnie   dla   swych 

robotników. Gdy postawił go na kredensie, Ajanta położyła talerz na stole i wyszła z pokoju.

Charis   przyniosła   szklankę,   a   gdy   markiz   nalał   sobie   trochę   jabłecznika,   Darice 

wróciła prowadząc za rękę mężczyznę, który wyglądał dokładnie tak, jak markiz wyobrażał 

sobie ojca tych pięknych dzieci.

Proboszcz musiał w młodości być zdumiewająco urodziwym mężczyzną i nawet teraz, 

gdy jego włosy pokryła siwizna, a zmarszczki pojawiły się na twarzy, był nadal niezwykle 

przystojny.

- Dzień dobry,  sir - powiedział do markiza.  - Słyszałem  od najmłodszej  córki, że 

uratował pan Charis z bardzo nieprzyjemnej sytuacji.

- Z katastrofy dyliżansu - rzekła Charis, zanim markiz zdołał odpowiedzieć.

- Och, znowu! - wykrzyknął pastor. - Jeżdżą zbyt szybko po tych wąskich drogach. 

Mówiłem to dziesiątki razy.

- Zgadzam się z panem - podjął markiz.  - Ale na szczęście mogłem zaprowadzić 

porządek i pańska córka nie ucierpiała.

background image

- Cieszę się z tego. Czy mogę poznać pana nazwisko?

- Stowe - odrzekł markiz. Był tak przyzwyczajony, że ludzie reagują na dźwięk jego 

nazwiska   najpierw   zaskoczeniem,   a   potem   podziwem,   iż   zdziwił   się,   gdy   proboszcz 

powiedział tylko:

- Jestem panu bardzo wdzięczny, panie Stowe, i mam nadzieję, że zostanie pan na 

lunchu. Nazywam się Tiverton.

Gdy to mówił, Ajanta wróciła do pokoju, niosąc stos talerzy.

- Zaprosiłyśmy już pana Stowe'a na lunch - rzekła - ale powiedział, że prosi tylko o 

szklankę jabłecznika.

-   Wydaje   się,   że   to   niegościnne   -   stwierdził   pastor.   -   Jaka   szkoda,   że   nie   mogę 

zaproponować panu czegoś mocniejszego, ale obawiam się, że nie stać mnie na dobre wino. 

Jeśli chodzi o alkohol, nie znoszę niczego, co nie jest najlepszej jakości. Markiz uśmiechnął 

się.

-   Zgadzam   się   z   panem   i   bardzo   smakuje   mi   jabłecznik,   który   jak   sądzę,   jest 

miejscowej produkcji.

- Z jabłek z naszego sadu. Uważam...

- Proszę cię, papo, usiądź - przerwała Ajanta. - Jak wiesz, zwlekaliśmy z lunchem, 

czekając na Charis, ale nie możesz spóźnić się na pogrzeb.

- Na pogrzeb? - spytał jej ojciec. - Czy dzisiaj czeka mnie pogrzeb?

- Wiesz, że tak, papo. Pogrzeb pani Jarvis. Nie możesz o tym zapomnieć.

- Nie, nie mogę zapomnieć - zgodził się pastor, siadając na krześle, na honorowym 

miejscu.  Ze   sposobu, w  jaki  to  mówił,   markiz   doszedł   do wniosku, że  proboszcz  często 

zapominał o pogrzebach i innych obowiązkach religijnych.

- Dowiedziałem się, sir - powiedział uprzejmie - że pisze pan książki.

Na twarzy gospodarza pojawił się entuzjazm.

-   Doszedłem   do   najciekawszej   części   książki,   którą   teraz   piszę,   i   bardzo   mnie 

denerwuje, gdy mnie od niej odrywają.

- O czym jest w niej mowa?

- Zestawiam  w niej wszystkie  religie  świata.  To bardzo ciekawy temat,  naprawdę 

ciekawy! Będzie to moja szósta, nie - siódma książka!

-  Gdy papa pisał  o Grekach, dostałam na chrzcie  imię  Charis  -  wtrącił  głos  obok 

markiza.

- A pani siostra?

Mówiąc to markiz spojrzał na Ajantę, która siedziała tyłem do okna i wokół jej złotych 

background image

włosów zdawała się tworzyć aureola. Pomyślał, że wygląda niczym jedna z greckich bogiń, 

ale chwilowo nie potrafił sobie przypomnieć jej imienia.

- Ajanta urodziła się, gdy papa pisał o religiach Indii - poinformowała go Charis - 

Darice - gdy zajmował się Persami, a Lyle - gdy omawiał katolicyzm we Francji.

- Postawił pan sobie z całą pewnością ogromne zadanie, sir - powiedział markiz do 

gospodarza.

- Bardzo interesujące, panie Stowe, zapewniam pana.

- A czy syn ma zamiar pójść w pańskie ślady?

- Och, nie - odparł proboszcz. - Lyle studiuje teraz w Oxfordzie i obawiam się, że jego 

zainteresowania nie są zbyt naukowe, prawdę mówiąc, sądząc po świadectwach, zdobywanie 

wiedzy zupełnie go nie interesuje.

- Jestem pewna, że Lyle będzie dobrym studentem, gdy jego nauka potrwa trochę 

dłużej - rzekła Ajanta.

Sposób, w jaki wyraźnie broniła brata, powiedział markizowi, że bardzo wiele dla niej 

znaczył.

Ajanta   zaczęła   podawać   przygotowane   przez   siebie   jedzenie   całej   rodzinie, 

zgromadzonej wokół stołu. Markiz zorientował się, że była to potrawka z królika, ugotowana 

- sądząc po zapachu - z ziołami, cebulą i świeżymi grzybami. Choć zjadł już poprzednio tyle, 

że nie miał wcale apetytu, poczuł nieomal żal, że nie skosztuje tego dania. Niemniej jednak 

popijał wolno jabłecznik i bawił się obserwowaniem tej swojskiej scenerii.

Zorientował   się   w   pewnej   chwili,   że   Darice   spogląda   na   niego   z   takim   samym 

podziwem jak Charis, i pomyślał, iż wygląda zupełnie jak biało - różowy aniołek, malowany 

przez Bouchera. Uśmiechnął się do niej przez stół, a ona spytała:

- Czy jest pan bardzo, bardzo bogaty?

- Nie powinnaś zadawać takich pytań - skarciła ją ostro Ajanta.

-   Dlaczego   nie?   -   spytał   z   przekorą   markiz,   i   zwrócił   się   do   Darice:   -   Dlaczego 

uważasz, że jestem bogaty?

- Bo ma pan cztery konie, a kupno i utrzymanie koni kosztuje bardzo, bardzo dużo.

Markiz zaśmiał się.

- To prawda, wiem to niestety z własnego doświadczenia.

- Obawiam się - powiedział pastor - że cała moja rodzina pragnie jeździć  konno, 

ponieważ jednak stać nas tylko na jednego konia pod siodło i drugiego, który obwozi moją 

dwukółkę po parafii, muszą jeździć po kolei.

-  A  Darice   oszukuje!  -  poinformowała  go  Charis   -  bo  zawsze   skłania   Ajantę,   by 

background image

odstąpiła jej swoją kolejkę.

Darice spojrzała przez stół na siostrę, potem odezwała się cicho, wyglądając przy tym 

- zdaniem markiza - bardziej niż zwykle anielsko:

- To nie tylko nieuprzejmość z twej strony, lecz i donosicielstwo!

- Darice ma  słuszność - powiedziała  Ajanta - i nie chcemy znudzić  pana Stowe'a 

rodzinnymi sprawami.

- Ależ mnie to interesuje - zaprotestował markiz. Zabrzmiało to, jak gdyby rzucał 

wyzwanie  Ajancie,  a  dziewczyna  spojrzała  na niego  w sposób, który sugerował, że  jego 

wyzwanie zostało przyjęte, i odpowiedziała chłodno:

- Nie pojmuję, dlaczego.

-   Bardzo   dobrze,   wyjaśnię   to   pani   -  odparł.   -   Nigdy  w  życiu,   choć   bardzo   wiele 

podróżowałem i spotkałem  wielu ludzi, nie natrafiłem  na rodzinę składającą się z trzech 

kobiet tak zadziwiająco i uderzająco pięknych!

Kierując te słowa wprost do Ajanty zauważył  w jej oczach najpierw zdumienie, a 

potem coś, co mogło być odczytane jedynie jako dezaprobata. Nie miała jednak szansy, by 

odpowiedzieć, gdyż Charis wydała okrzyk zadowolenia.

-   Naprawdę   tak   pan   uważa?   -   spytała.   -   Czy   naprawdę   sądzi   pan,   że   jesteśmy 

ładniejsze od wszystkich kobiet, które pan widział?

- Dokładnie to właśnie mówiłem - odparł.

- Powiedziałam przedtem, że jest pan wspaniały! - ciągnęła Charis. - A teraz myślę, że 

jest pan najmilszym człowiekiem, jakiego spotkałam.

- Dosyć tego, Charis! - wtrąciła ostro Ajanta.

Mówiąc to wstała ze swego miejsca w końcu stołu, zabrała talerz swój i Darice, i 

odstawiła je na kredens. Potem, nie patrząc na markiza, wzięła ze stołu naczynie z potrawką. 

Miał wrażenie, że wychodząc zamiotła falbanami bawełnianej sukni w wymowny sposób, i 

bardzo go to rozbawiło.

background image

ROZDZIAŁ 2

Pod koniec lunchu proboszcz uraczył markiza niezwykle ciekawym sprawozdaniem z 

książki na temat religii islamu, którą właśnie pisał.

- Chciałbym tylko, by w okolicy można było znaleźć opracowania, których potrzebuję 

- powiedział. - Pragnąłbym wybrać się do Oxfordu, ale obawiam się...

Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, Ajanta przerwała:

- Papo, nie możemy tego...

Urwała,   jak   gdyby   nagle   uświadomiła   sobie,   że   markiz,   człowiek   obcy,   słucha 

rozmowy o ich sprawach osobistych, i powiedziała sztucznie opanowanym tonem:

- Porozmawiamy o tym później, papo.

-   Tak,   oczywiście   -   zgodził   się   ojciec,   jak   gdyby   uświadomił   sobie,   że   postąpił 

nietaktownie.

Ajanta zwróciła się do Charis.

- Pośpiesz się, Charis. Wiesz, że czeka cię dużo pracy w domu, zanim pani Jameson 

przyjdzie do ciebie o piątej.

Mówiąc   to   przenosiła   resztki   puddingu   z   syropem   ze   stołu   na   kredens.   Spojrzała 

potem na ojca, wiedząc, że pragnie on kontynuować rozmowę, która w tej chwili skupiła się 

na temacie, pochłaniającym go bez reszty.

- Papo - powiedziała - myślę, że powinieneś przygotowywać się do pogrzebu. Miałeś 

czekać w drzwiach kościoła, gdy przyniosą trumnę.

- Tak, oczywiście. Masz zupełną rację, moja droga - zgodził się pastor.

Podniósł się zza stołu, a gdy markiz też powstał, wyciągnął do niego dłoń.

- Cieszę się bardzo, że pana spotkałem. Żałuję tylko, że nie możemy kontynuować tej 

interesującej   rozmowy.   Rzadko   spotkać   można   dziś   człowieka,   który   wie   cokolwiek   o 

Wschodzie i jego niezwykle skomplikowanych systemach religijnych.

- Mnie też ta rozmowa sprawiła przyjemność - odparł markiz.

Ajanta   opuszczała   właśnie   jadalnię,   ciągnąc   za   sobą   opierającą   się   Charis,   która 

spoglądała przez ramię na gościa. Gdy weszły do hallu, dziewczynie udało się uwolnić z 

uścisku siostry, zbliżyła się do markiza i powiedziała:

- Ma pan wspaniałe konie, panie Stowe!

- Właśnie myślałem, że pani na pewno je doceni - odparł z uśmiechem.

Charis wahała się przez chwilę. Potem dodała nieco zniżonym głosem:

- Napisałam poemat o koniu. Chciałby go pan mieć?

background image

- To bardzo miło z pani strony.

Mówiąc   te   słowa   spostrzegł,   że   Ajanta   przysłuchuje   się   tej   rozmowie   z 

niezadowoleniem, i bawiło go drażnienie jej.

Charis   wydała   z   siebie   cichy   krzyk   zachwytu   i   zaczęła   wbiegać   po   schodach 

najszybciej, jak mogła. Gdy tylko znalazła się poza zasięgiem głosu, Ajanta powiedziała do 

markiza ostrym tonem:

- Proszę, panie  Stowe, niech pan nie zachęca  Charis. Ma dopiero szesnaście lat i 

wyobraża sobie, że jest zakochana w każdym mężczyźnie, którego spotka.

- Czy to takie niepokojące? - spytał.

- Dla nas, tak - odparła z prostotą Ajanta. - Kiedy Charis traci głowę dla spotkanego 

przypadkiem   mężczyzny,   snuje   się   bez   celu   całymi   dniami,   nie   przykłada   się   do   nauki, 

krzywdząc tym rodzinę, która za nią płaci.

Powiedziała to trochę surowo i wyraźnie miała mu za złe uśmieszek, który uznała za 

kpiący.   Markiz   zauważył   natomiast,   że   jej   błękitne   oczy   wydają   się   miotać   na   niego 

błyskawice, jakich nigdy dotąd nie zdarzyło mu się widzieć.

- Zdaję sobie sprawę z pani problemu, panno

Tiverton. Zatem pożegnam się od razu i raz jeszcze dziękuję za szklankę wybornego 

jabłecznika.

Mówiąc to wyciągnął dłoń, ale wydawało się, że Ajanta tego nie zauważyła, gdyż 

ruszyła w kierunku drzwi, jak gdyby chciała przyspieszyć jego odjazd.

Szedł za nią, gdy od strony schodów doleciał okrzyk i Charis szybko zaczęła zbiegać 

po stopniach.

Ajanta odwróciła się w drzwiach i wyciągnęła dłoń do gościa.

- Do widzenia, panie Stowe - powiedziała - i mam nadzieję, że pańskiej żonie wkrótce 

się polepszy. Musi się pan bardzo o nią martwić.

Zarówno markiz, jak i Ajanta zdawali sobie sprawę, że na te słowa Charis zamarła w 

połowie drogi. Przez chwilę wydawała się niezdecydowana, czy ma iść dalej, czy też cofnąć 

się. Potem szybko upuściła kawałek papieru, który trzymała w dłoni, i zeszła z kilku ostatnich 

stopni do hallu.

Markiz spojrzał na nią pytająco, a ona rzekła:

- Nie mogłam... odnaleźć... poematu.

Nie   czekając   na   jego   odpowiedź,   przeszła   przez   drzwi   na   dwór,   gdzie   Darice 

poklepywała właśnie konie i rozmawiała z Benem o tym, jakie są wspaniałe.

- Wygrała pani pierwszą rundę, panno Tiverton! - odezwał się markiz, mijając Ajantę.

background image

Wdrapał się na kozioł faetonu i gdy ujął lejce, Ben podbiegł, by wskoczyć na swe 

miejsce z tyłu.

- Do widzenia! Do widzenia!

Obie młodsze siostry stały machając rękami, gdy konie ruszyły w drogę.

Gdy markiz przeprowadził zaprzęg przez wąską bramę, obejrzał się i zobaczył, że 

tylko Darice stała jeszcze na schodach, obserwując jego odjazd.

Uśmiechał się podczas jazdy, myśląc, że było to bardzo zabawne wydarzenie i gdyby 

nie ono, dzień byłby zwykłą klęską.

Już nigdy więcej nie ujrzy Tivertonów, ale nie mógł powstrzymać się od myśli, że 

uroda trzech córek prowincjonalnego pastora była czymś niespotykanym, czymś, co zawsze 

będzie pamiętał.

Po chwili jednak jego własne problemy otoczyły go niczym chmury. Popędził konie 

jak najszybciej, spiesząc się do zamku Dawlishów.

Siedząc w wielkiej, raczej brzydkiej i pełnej przeciągów bawialni markiz zdawał sobie 

sprawę,   że   jego   plany   zostały   pokrzyżowane   w   sposób,   jakiego   się   z   pewnością   nie 

spodziewał.

Zaplanował, że natychmiast po przyjeździe do zamku rozmówi się z księciem. Powie 

mu,   iż   zdecydował   się   ożenić,   że   ze   względu   na   ich   długą   znajomość   z   wyścigów   i 

przynależność do tych samych klubów, nie mógł wyobrazić sobie nic bardziej stosownego od 

połączenia   przez   małżeństwo   obu   rodzin,   mających   równie   wielkie   znaczenie   w   historii 

Anglii.

Starannie ułożył swą przemowę i pewien był, że książę będzie zachwycony tą sugestią 

nie tylko ze względu na bogactwo i pozycję Stowe'ów.

Dobrze by było polubić nowych krewnych, myślał markiz, gdyż w przeciwnym razie 

mógł wyobrazić sobie czekającą go nudę, gdy przyjdzie mu ich gościć w Stowe Hall lub brać 

udział w uroczystościach rodzinnych w zamku Dawlishów.

Jego   plany   zostały   pokrzyżowane,   gdy   po   przyjeździe   został   wprowadzony   do 

biblioteki i odkrył, ku swemu zdumieniu, że książę nie był sam, lecz towarzyszyło mu trzech 

najbliższych przyjaciół Quintusa.

Gdy książę Dawlish wyciągnął ku niemu dłoń z uśmiechem, Harry Strensham, którego 

markiz widział zaledwie przed dwoma dniami w klubie, zawołał:

-   Do   diabła,   Quintusie!   Próbowaliśmy   ukryć   przed   tobą   wieść   o   tej   aukcji   i 

przysięgam, że to nie ja się wygadałem!

- Ja też jestem niewinny - wykrzyknął drugi z przyjaciół. - Nie widziałem Quintusa od 

background image

tygodnia!

- Celowo go unikałem! - oznajmił trzeci.

- O co tu chodzi? - spytał markiz.

- No, no, Quintusie! Nie musisz grać przy nas niewiniątka - zaśmiał się Harry. - To 

jasne, że musiałeś słyszeć o sprzedaży koni Trevellyana, a my mieliśmy nadzieję, że ten 

żółtodziób zapomni cię zaprosić.

Słysząc  te słowa markiz  doskonale zrozumiał,  o czym  mówi jego przyjaciel.  Gdy 

zmarł lord Trevellyan, rozeszły się pogłoski, że być może jego syn, mieszkający za granicą, 

pomyśli o sprzedaży stadniny. Jednakże markiz nie słyszał nic o aukcji i ponieważ nikt mu o 

niej nie wspomniał, uznał, że nowy dziedzic będzie nadal wystawiał na wyścigach konie, na 

które jego ojciec wydał tyle pieniędzy.

Jednakże nowy lord Trevellyan, ponieważ nie znał się na koniach i nie interesował go 

sport królów, zdecydował się na prywatną aukcję. Przyjaciele markiza sądzili, że fakt, iż 

Quintus nic na ten temat nie mówi, oznaczał, że nie dostał zaproszenia. Wiedzieli też, że będą 

mieli większą szansę na zrobienie dobrego interesu, jeśli ich nie przelicytuje.

Markiz   pomyślał,   że   miał   jak   zwykle   szczęście,   jeśli   chodzi   o   konie,   dlatego   też 

całkiem przypadkowo natknął się na spisek, mający odsunąć go od aukcji. I gdyby nie miał na 

głowie ważniejszych spraw, bardzo by go to zirytowało.

W stadninie lorda Trevellyana było kilka bardzo pięknych koni, które chętnie by kupił, 

a teraz, gdy dowiedział się już o wszystkim, postanowił skorzystać z okazji.

- Muszę powiedzieć, że to bardzo podstępnie z waszej strony - powiedział, gdy ze 

zwykłą bystrością zorientował się w sytuacji.

- Wszystkie środki są dobre, gdy chodzi o kobiety i konie! - zaśmiał się Harry. - 

Ponieważ aż nazbyt często biłeś nas na mecie, uznaliśmy, że przynajmniej raz będziemy mieć 

uczciwą szansę.

- Zapłacisz mi za to, Harry! - powiedział dobrodusznie markiz.

- Myślałem, że to nieprawdopodobne, byś ty, Stowe, nie wiedział o czymś, co ma 

związek   z   wyścigami   -   rzucił   książę.   -   Więc   jak   tylko   dostałem   twój   list,   wiedziałem, 

dlaczego chciałeś tu dziś przyjechać.

- Czy nikt się już do nas nie przyłączy? - spytał markiz.

- Tylko Eddie - odparł Harry - i uzgodniliśmy, że ze względu na to, iż jest spłukany, 

pozwolimy mu kupić jednego konia nie podbijając ceny.

-   Jestem   gotów   zgodzić   się   na   to   -   powiedział   markiz.   -   Ale   ciebie   będę 

przelicytowywał, Harry, za to, jak mnie potraktowałeś. Uchodziłeś za mego przyjaciela.

background image

- Jestem nim - odparł Harry - ale twoja sakiewka jest bardziej nabita od mojej, jak sam 

dobrze wiesz!

Wszyscy   się   roześmiali   i   do   chwili,   gdy   nadeszła   pora   przebrania   się   do   obiadu, 

rozmowa dotyczyła wyłącznie koni i ich zalet.

A teraz, siedząc po prawej ręce księżny, mając po drugiej stronie lady Sarah, jedyną 

niezamężną córkę gospodarzy, markiz przyłapał się na myśli, że obiad byłby niesłychanie 

nudny, gdyby nie obecność jego trzech przyjaciół.

Księżna potrafiła jedynie rozprawiać o nie - godziwości sąsiadów, którzy nie wspierali 

restauracji   starego   opactwa,   uważanego   przez   nią   za   historyczny   zabytek.   Mówiła 

jednostajnym tonem, który sprawiał, że markiz nie mógł skupić się na przedmiocie rozmowy.

Lady   Sarah,   najwyraźniej,   w   przeciwieństwie   do   swej   matki   nie   miała   nic   do 

powiedzenia.

Markiz doznał wstrząsu, gdy ja po raz pierwszy zobaczył. Ponieważ książę był dość 

przystojnym mężczyzną, Quintus oczekiwał, że jeśli nawet jego córka nie będzie pięknością, 

miło będzie na nią popatrzeć. Lady Sarah była jednak brzydka, przysadzista i jej jedyną zaletą 

było to, że nie gadała nieustannie jak jej matka.

Ponieważ zdecydowany był  dołożyć  wszelkich  starań, aby osiągnąć  swój cel, gdy 

tylko   księżna   zaczęła   zanudzać   swymi   narzekaniami   Harry'ego,   który   siedział   obok   niej, 

odezwał się do lady Sarah:

- Czy wybiera się pani jutro na aukcję?

- Nie. Nie lubię koni! Markiz był zdumiony.

- Jak to... nie lubi pani koni? - spytał, myśląc, że dotąd żadna kobieta nie powiedziała 

mu nic podobnego. Nawet te, które nie lubiły konnej jazdy i nie chciały polować, zawsze 

wyrażały zainteresowanie końmi, na których jeździł i które wystawiał na wyścigach.

- Boję się ich - wyznała lady Sarah.

- A co pani robi będąc na wsi? Pani ojciec ma tu dobre tereny łowieckie. Czy to cię, 

pani, interesuje?

- Uważam, że polowanie jest okrucieństwem - odparła - i nie znoszę hałasu!

- Więc co pani robi przez cały dzień? - nie rezygnował markiz.

- Nie wiem, doprawdy - rzekła lady Sarah bezradnie. - Mama zawsze ma dla mnie coś 

do roboty.

Markiz pomyślał,  że rozmowa  idzie mu  ciężko,  jak gdyby jechał bardzo błotnistą 

drogą.

- Czy lubi pani czytać? - dopytywał się. -

background image

Pani ojciec z pewnością ma wspaniałą bibliotekę.

- Niewiele mam czasu na czytanie.

Quintus   spojrzał   na   nią   i   doszedł   do   wniosku,   że   jest   ona   jedną   z   najbardziej 

niepociągających   kobiet,   jakie   znał.   Miała   ziemistą   cerę,   włosy   mysiego   koloru   z 

czerwonawym odcieniem, a jej rzęsy miały ten sam kolor. Pomyślał, że przypomina fretkę.

Nagle zobaczył  w wyobraźni złote włosy Ajanty i jej błękitne oczy,  sypiące iskry 

gniewu, gdyż  nie chciała,  aby przebywał  dłużej na probostwie. Jej zachowanie  stanowiło 

wyzwanie dla markiza, nie zdarzyło mu się bowiem, by go nie witano gorąco, i każdy z 

gospodarzy starał się raczej odwlec jego wyjazd, niż go przyśpieszyć.

Zdecydował się podjąć jeszcze jeden wysiłek i rzekł do lady Sarah:

- A co pani robi będąc w Londynie? Mogę zrozumieć, że woli pani mieszkać tam, 

gdzie można bywać na balach i licznych przyjęciach.

- Nie lubię balów - odparła. - Miałam lekcje tańca, ale przekonałam się, że trudno mi 

dostosować się do sposobu, w jaki tańczą panowie w Londynie.

Mówiła   ospałym   tonem   i   markiz   uświadomił   sobie,   że   i   ten   temat   jej   nie 

zainteresował.

Siedzieli   w   milczeniu   i   księżna   skorzystała   z   okazji,   by   uraczyć   go   znowu 

opowieściami o niegodziwości ludzi, którzy nie chcą zachować starodawnych zabytków.

Nagle   Quintus   powiedział  sobie,  że   nie   potrafiłby  tego  znieść  przez   resztę   swego 

życia. Oczami wyobraźni widział te długie lata, z nie kończącą się gadaniną księżnej, ospałą i 

pozbawioną gustu lady Sarah, nudzącą nieszczęśników, którzy musieli siedzieć przy jej boku.

-   Nie   mogę   tego   zrobić!   -   powiedział   pół   -   szeptem,   a   potem   przypomniał   sobie 

czekającą go alternatywę. Uniósł wysoko podbródek i pomyślał, że wszystko - nawet lady 

Sarah   -   jest   lepsze   od   hańby   bycia   współoskarżonym   w   sprawie   rozwodowej   swego 

najgorszego wroga.

Porozmawiam z księciem po obiedzie - powiedział sobie.

Jednakże nie miał ku temu okazji.

Zaraz po obiedzie panowie zasiedli do kart i gdy w końcu markiz wstał od stolika 

bogatszy o kilkaset funtów, okazało się, iż gospodarz oddalił się dyskretnie, czego Quintus 

nie zauważył.

- Gdzie jest książę? - spytał Harry'ego.

-   Jego   wysokość   chce   koniecznie   być   w   dobrej   kondycji   na   jutrzejszej   aukcji. 

Przyznał, że nie może wydać dużo pieniędzy i nie ma zamiaru zmarnować nędznej sumki, 

którą dysponuje, na marnego konia.

background image

Markiz zaśmiał się.

- Jestem pewien, że Trevellyan nie ma nic takiego w swej stadninie.

- Nigdy nie możesz być tego pewny na aukcji - powiedział Harry. - Pamiętaj, że nie 

mamy do czynienia ze starym Trevellyanem, który był zawsze bezwzględnie uczciwy, lecz z 

jego synem. A ten, jak słyszałem, jest nicponiem i z pewnością stać go na jakiś chwyt poniżej 

pasa.

- Więc musimy być bardzo ostrożni - zgodził się markiz.

Dopiero gdy udał się do sypialni i rozbierał się przy pomocy Bena, który zastępował 

lokaja podczas krótkich podróży, przyszedł mu do głowy nowy pomysł.

Uderzyło go nagle, że głupotą było myśleć, iż tylko małżeństwo mogłoby go ocalić. 

Pomysł był dobry, ale jeśli ogłoszenie zaręczyn istotnie mogło pokrzyżować plany Burnhama 

i   powstrzymać   go   od   wystąpienia   o   rozwód,   nie   było   potrzeby,   jeśli   markiz   wykaże   się 

prawdziwym sprytem, by rzeczywiście stawać przed ołtarzem!

Jak mógłby związać się na całe życie z kimś tak nudnym i pozbawionym gustu jak 

lady Sarah?

Rozmyślając podszedł do okna i stał, patrząc nie widzącym wzrokiem w noc, a Ben, 

nie otrzymawszy polecenia odejścia, nie potrafił znaleźć sobie miejsca.

W końcu markiz zdecydował się.

-   Przyjdź   tu   o   szóstej   rano,   Ben   -   powiedział.   -   Chcę   przejechać   się   na   Rufusie. 

Powiedz Jimowi, by czekał na mnie z koniem, na którym przyjechał z Londynu.

Jim   był   to   stajenny,   który  przywiózł   księciu   list   markiza,   powiadamiający   o   jego 

przyjeździe.

-   Tak   jest,   jaśnie   panie   -   odparł   Ben.   -   Z   tego,   co   słyszałem   od   służby,   wasza 

lordowska mość będzie brał udział w aukcji.

-  Nie zacznie się przed południem - rzekł markiz. - Wrócę na śniadanie i pojadę do 

domu lorda Trevellyana faetonem.

- Tak jest, jaśnie panie.

Ben zabrał wieczorowe ubranie markiza i skierował się ku drzwiom.

- Dobranoc, jaśnie panie.

Markiz nie słyszał go. Nadal pogrążony był w myślach. Upłynęła niemal godzina, 

zanim wreszcie się położył. Do tego czasu miał już ułożony cały plan. Jego ostatnią myślą 

przed zaśnięciem było to, że wykazał się większą przebiegłością niż zwykle.

Miał zamiar uczcić swój spryt kupując najlepsze konie, jakie będzie można nabyć na 

aukcji, niezależnie od tego, ile będą kosztować.

background image

Szorując   na   kolanach   podłogę   Ajanta   nuciła   pod   nosem.   Dzień   był   piękny   i 

dziewczyna zamierzała, jeśli tylko starczy jej czasu, wybrać się do lasu i popatrzeć na rosnące 

tam dzwonki. Wiedziała, że tylko przez jeden tydzień każdego roku las za plebanią porastał 

błękitny dywan, którego kolor, jak myślała w głębi duszy, przypominał barwę jej oczu. Był to 

uroczy widok i matka jej powiedziała pewnego razu:

- Piękno leśnych dzwonków, widzianych na wiosnę, towarzyszy mi przez cały rok i 

gdy jestem przygnębiona lub zmartwiona, co nie zdarza się często, myślę o nich i czuję ulgę, 

więc mogę znowu się śmiać.

- Jesteś bardzo romantyczna, mamo - drażniła się z nią Ajanta.

Czy mogę być inna, gdy mam twego ojca i, oczywiście, czwórkę najcudowniejszych 

dzieci na świecie? - odparła jej matka.

- Pójdę popatrzeć na leśne dzwonki - obiecywała sobie Ajanta - i dzięki nim zapomnę 

o rachunkach,  które nadejdą w końcu miesiąca,  i o butach do konnej  jazdy,  których  tak 

potrzebuje Lyle.

Martwiła się o Lyle'a bardziej niż jej ojciec.

- Opiekuj się papą - to były ostatnie słowa jej matki przed śmiercią.

Ojciec, gdy zajmował się pisaniem, potrafił zamknąć się w swym własnym świecie, co 

pomagało mu zapomnieć na pewien czas o złamanym sercu i cierpieniu po śmierci żony.

Lyle był zupełnie inny. Był młody i bardzo przystojny, i nie tylko ciężko pracował, ale 

pragnął bawić się ze swymi przyjaciółmi w Oxfordzie. Lecz prawie niemożliwe było znaleźć 

pieniądze na opłaty, ubrania, jakich potrzebował, i kieszonkowe, które, choć niewielkie, było 

konieczne, jeśli w ogóle miał się bawić.

- Gdybym tylko mogła zarobić trochę grosza - myślała Ajanta. Jakie jednak miała na 

to szanse w małej wiosce, w której mieszkało mniej niż dwustu ludzi?

Jednak  jasno  świecące   słońce  i  myśl   o  leśnych  dzwonkach,   które  miała   zobaczyć 

wieczorem, sprawiły, iż dalej nuciła sobie cichutko.

Nagle,   tuż   przed   szczotką   na   kamiennej   podłodze   pojawiły   się,   jak   gdyby 

wyczarowane, dwa czarne, błyszczące przedmioty, w których rozpoznała wyczyszczone do 

połysku buty z cholewami.

Spojrzała w górę, wydała cichy okrzyk zdumienia i przysiadła na piętach.

W kuchni stał, wyglądając niezwykle elegancko, przytłaczająco dumnie i pięknie, ten 

sam mężczyzna, który - jak sądziła - wdarł się do domu zaledwie wczoraj.

Jeśli Ajanta była zdumiona, to samo czuł markiz.

Zadzwonił   do   drzwi,   a   gdy   nikt   nie   zareagował,   pomyślał,   iż   dzwonek 

background image

prawdopodobnie   jest   zepsuty.   Wszedł   więc   przez   otwarte   frontowe   drzwi   do   środka, 

spodziewając się, że napotka kogoś, kto poinformuje go, gdzie przebywa proboszcz.

Nie zastał nikogo w bawialni, która mimo ciasnoty i wytartego dywanu, miała, jak 

osądził markiz, wiele uroku.

Nie było też nikogo w gabinecie, od podłogi do sufitu wypełnionym książkami, które 

leżały też stosami na wszystkich stołach i krzesłach, a nawet na podłodze.

Markiz uznał więc, że jedyną szansą zdobycia informacji jest odszukanie kogoś ze 

służby. Przeszedł więc obok jadalni, kierując się, jak sądził, w kierunku kuchni, i miał właśnie 

odezwać się do kobiety szorującej podłogę, gdy złoty połysk jej włosów uświadomił mu, że 

była to Ajanta. Gdy spojrzała na niego, pomyślał, że jest jeszcze bardziej urocza niż wczoraj.

Zapomniał przez chwilę, co miał zamiar powiedzieć, i spytał tylko:

- Czy musi pani to robić? Z pewnością ktoś mógłby cię, pani, w tym wyręczyć?

- Oczywiście - odparła Ajanta. - Co najmniej dziesiątkę kobiet z wioski taka praca 

wprawiłaby w zachwyt, ale oczekiwałyby też zapłaty.

Potem,   jak   gdyby   uderzona   myślą,   że   odsłanianie   swej   biedy   przed   nieznajomym 

niezbyt licuje z godnością, spytała innym tonem, z wyraźną nutą agresji:

- Czego pan chce? Dlaczego pan tu przyszedł?

- Pragnę zobaczyć się z pani ojcem.

- Wyjechał na cały dzień i wróci dopiero późnym wieczorem.

Markiz zacisnął na chwilę usta, potem rzekł:

- W takim razie chciałbym porozmawiać z panią, panno Tiverton.

- O czym? - dociekała Ajanta. - Jak pan widzi, jestem bardzo zajęta.

- Sprawa, o której chcę mówić, jest niezwykle ważna i nie cierpiąca zwłoki, i tak się 

złożyło, że dotyczy pani.

- Mnie? - spytała Ajanta. - Nie mogę pojąć, jak coś, o czym chce pan porozmawiać z 

ojcem, panie Stowe, mogłoby mnie dotyczyć.

Markiz uśmiechnął się, dzięki temu wydawał się bardziej przyjacielski i bez wątpienia 

bardziej atrakcyjny.

- Większość młodych kobiet oczekiwałaby, że będę mówić tylko o nich.

Ajanta   nie   słuchała.   Patrzyła   na   podłogę.   Miała   umyć   jeszcze   pół   podłogi   i 

zastanawiała  się, czy mogłaby poprosić  pana Stowe'a, by poczekał,  aż  skończy tę pracę. 

Potem pomyślała, że mógłby stać i patrzeć na nią, a to byłoby krępujące.

- Mam nadzieję, że nie potrwa to długo - powiedziała wstając. - Czeka mnie dużo 

sprzątania i muszę jeszcze przygotować lunch.

background image

Markiz nie odpowiedział. Patrzył, jak zdejmuje fartuch, zrobiony z materiału na worki, 

pod którym miała prostą sukienkę z taniej bawełny, uszytą - jak podejrzewał - własnoręcznie. 

Jednakże nie kryła ona wdzięcznej figury, smukłej talii ani tego, że Ajanta miała szczupłe 

biodra i bez wątpienia - jak sądził markiz - długie, mocne nogi.

Przyszło mu do głowy, że miał rację, gdy zobaczywszy ją po raz pierwszy pomyślał, iż 

mogłaby być młodą grecką boginią i że greckie imię pasowałoby do niej lepiej niż hinduskie.

Ajanta opuściła bez pośpiechu zawinięte do łokcia rękawy i zapięła porządnie guziki. 

Postawiła wiadro i szczotkę do szorowania przy ścianie kuchni i powiedziała:

- Może przejdzie pan do salonu, ale proszę, by nie zajął mi pan dużo czasu, bo nie 

zdążę zobaczyć dziś leśnych dzwonków.

Powiedziawszy to, zorientowała się, że podążała za swymi myślami i że nie miała 

zamiaru mówić o sprawach tak osobistych z naprzykrzającym się nieznajomym.

Markiz zainteresował się natychmiast.

- Dzwonków?

- W lesie na tyłach ogrodu - wyjaśniała Ajanta - ale to nie może pana interesować.

Quintus nic na to nie odpowiedział, podążył po prostu za Ajantą, która szła korytarzem 

i otworzyła drzwi do salonu, w którym już był poprzednio.

Uświadomił  sobie teraz,  że  część swego uroku salon zawdzięczał  masie  kwiatów, 

które stały na każdym  stole. Wydawało się, iż wnoszą ze sobą promienie słońca, a złoto 

żonkili przypominało złoto włosów Ajanty. Gdy tak stała przy kominku, kierując na niego 

swe   błękitne   oczy,   pomyślał,   iż   potrafi   zrozumieć,   dlaczego   pragnęła   zobaczyć   leśne 

dzwonki.

- No więc, o co chodzi, panie Stowe? - spytała. - Gorąco proszę, by nie niepokoił pan 

ojca swymi problemami, jeśli to nie jest konieczne.

Poczuła   nagłą   obawę,   że   pan   Stowe   przyszedł,   by   zainteresować   ojca   jakąś 

dobroczynną akcją lub wyciągnąć od niego w jakiś sposób pieniądze. Potem powiedziała 

sobie, że - biorąc pod uwagę konie, którymi przyjechał, i stroje, które nosił - była to bez 

wątpienia śmieszna obawa.

- Czego... pan... chce? - powtórzyła, i w jej głosie zjawiła się wyraźnie nuta lęku.

-   Może   zechce   pani   usiąść?   Markiz   wyrzekł   te   słowa   z   taką   powagą,   że   Ajanta 

podporządkowała się bez słowa sprzeciwu. Gdy usiadła w najbliższym fotelu, zwróconym w 

kierunku okna, markiz zajął miejsce przed kominkiem. Nadal stojąc, powiedział:

- Gdy tu wczoraj przybyłem, zorientowałem się z twych słów, pani, i z tego, co mówił 

pani ojciec, że z trudem możecie związać koniec z końcem.

background image

Zobaczył, że Ajanta zesztywniała, i pomyślał, iż za chwilę powie mu, aby pilnował 

swego nosa. Szybko ciągnął dalej:

-   Wywnioskowałem,   że   z   trudnością   udaje   ci   się,   pani,   płacić   za   studia   brata   w 

Oxfordzie, i powiedziałaś, że to błąd, iż Charis marnuje pieniądze, przeznaczone na naukę.

- I marnuje czas, podkochując się w panu - dodała Ajanta, jak gdyby nie mogła ukryć 

tego, co myśli.

- Naprawdę?

- Oczywiście, że tak! W tym wieku dziewczęta są przerażająco romantyczne, a Charis 

nie jest wyjątkiem.

- Ale pani to nie dotyka? - dopytywał się markiz.

- Nie sądzę, aby przyszedł pan tutaj, żeby porozmawiać o tym z papą.

-   Z   pewnością   istnieje   pewien   związek   -   odparł   -   i   ponieważ   widzę,   że   pani   się 

niecierpliwi, będę mówić dalej.

- Bardzo proszę.

- Chcę powiedzieć, że potrzebuję twej, pani, pomocy w bardzo trudnej i osobistej 

sprawie, i jeśli mi pomożesz, gotów jestem zapłacić za tę przysługę dwa tysiące funtów.

Gdyby markiz upuścił u jej stóp bombę, Ajanta nie byłaby bardziej zdumiona. Przez 

chwilę mogła tylko na niego patrzeć, wreszcie, gdy zdołała się odezwać, spytała:

- Czy to... żart?

- Nie, oczywiście, że nie. Jestem śmiertelnie poważny. Teraz myślę, że może lepiej 

będzie, gdy przedstawię tę propozycję tobie, pani, a nie twemu ojcu. Wydaje mi się - choć 

mogę się mylić - że jest on prostoduszny i sprawy pieniężne zupełnie go nie obchodzą.

- To prawda - przyznała Ajanta. - Ale dlaczego miałby pan ofiarować taką olbrzymią 

sumę ludziom, których tak niedawno pan poznał, i co możemy zrobić, by ją zarobić?

- Osobą, która je zarobi, jest pani, panno Tiverton.

- Ja? W jaki sposób?

- To właśnie mam  zamiar pani wyjaśnić.  I chcę powiedzieć, na wypadek,  gdybyś 

wątpiła,   pani,   w moje  intencje,   że  jest  to  bardzo   poważna  i   niezwykle   szczera   prośba  o 

pomoc.

- Powiedział pan... dwa tysiące funtów? - cichutko spytała Ajanta.

Gdy to mówiła, markiz pomyślał, że jej oczy nie potrafią niczego ukryć i że widział w 

nich, jak wiele te pieniądze mogłyby dla całej rodziny znaczyć. Przyszło mu na myśl, choć 

nie mógł być tego pewien, że ostatnią sprawą, jaką mogła brać pod uwagę Ajanta, jest najęcie 

służącej, by nie musiała już więcej sama szorować podłogi w kuchni.

background image

Starannie dobierał słowa, zanim powiedział:

- W sytuacji, w jakiej się znalazłem, konieczne jest, bym się zaręczył w ciągu trzech 

dni. Powiedziałem zaręczył , a zaręczyny te mogą potrwać trzy, cztery, może pięć miesięcy. 

Potem zostaną zerwane i nie może być mowy o prawdziwym małżeństwie z osobą, z którą 

byłem zaręczony.

Ajanta patrzyła na niego niedowierzająco, a markiz mówił dalej:

- Dlatego potrzebuję pani pomocy, za którą jestem gotów zapłacić tysiąc funtów, gdy 

zaręczyny zostaną ogłoszone, i następne tysiąc, gdy zostaną zerwane. Wtedy rozstaniemy się 

jak przyjaciele, wyjaśniając, że oboje doszliśmy do wniosku, iż nie pasujemy do siebie.

- Myślę, że pan zwariował! - wykrzyknęła.

- Proszę panią o pomoc, panno Tiverton.

Ajanta nie patrzyła na niego.

- Odpowiedź brzmi: nie! Ten plan to niedorzeczność! Jestem pewna, że papa byłby 

ogromnie wstrząśnięty, gdybym udawała, iż pragnę wyjść za mąż, wiedząc przez cały czas, że 

to się nigdy nie stanie. Na chwilę przerwała, potem dodała z godnością:

-   Myślę,   panie   Stowe,   iż   powinien   pan   odejść.   Wysłuchałam   pana   propozycji   i 

odrzuciłam ją. Nie ma sensu mówić o tym dalej.

-   Rozumiem   -   odparł   chłodno   markiz.   -   Omyliłem   się.   Sądziłem,   gdy   byłem   tu 

wczoraj, że kochasz swą rodzinę, pani, i zechcesz zrobić dla niej, co tylko w twej mocy. Teraz 

widzę, że byłem w błędzie i mogę tylko prosić o wybaczenie.

Mówiąc to, zrobił krok do przodu, jak gdyby chciał skierować się do drzwi.

-   Naprawdę   kocham   moją   rodzinę!   -   krzyknęła   dziewczyna,   gdy  markiz   skończył 

mówić. - Kocham ich i zrobiłabym dla nich wszystko, ale nie mogę...

-   ...pomóc   im,   zarabiając   dwa   tysiące   funtów   -   zakończył   Quintus.   -   Jeśli   to   jest 

miłość, to bardzo samolubna.

- Jak pan śmie mówić tak do mnie! - odparła. - Opiekuję się papą i siostrami...

- I każe  pani  wyrzec  się swemu  bratu  - przerwał  markiz  - koni, którymi  mógłby 

jeździć, sportów, jakie chciałby uprawiać, i wszystkich innych przyjemności, jakie oferuje 

Oxford.

- Lyle jest bardzo szczęśliwy w Oxfordzie - powiedziała gniewnie.

-   Ale   potrzebuje   pieniędzy.   Sam   również   tam   studiowałem   i   wiem,   jak   drogo   to 

wszystko kosztuje.

Ajanta podeszła do okna i stała, odwrócona do gościa plecami.

Markiz   wiedział,   że   szukała   wyjścia,   tak   jak   on   to   robił   poprzedniej   nocy,   gdy 

background image

rozwiązanie   pojawiło   się   niczym   gwiazda   lśniąca   na   ciemnym   niebie.   Teraz   czekał   z 

uśmiechem na ustach, patrząc na włosy Ajanty lśniące złocistym blaskiem w słońcu, pewien, 

że postawi na swoim.

- Jak ktokolwiek mógłby uwierzyć... że tak... nagle zapragnął mnie pan... poślubić? - 

spytała wreszcie Ajanta i wydawało się, że słowa wydostają się z jej ust z wysiłkiem.

- Jeśli spojrzysz w lustro, pani, przekonasz się, że większość ludzi wcale się nie zdziwi 

- odparł. Ponieważ wypowiedział te słowa suchym, niemal oficjalnym tonem, nie zabrzmiało 

to jak komplement.

Ajanta odwróciła się.

- Jestem pewna... że papa... w to... nie uwierzy.

- Więc, jeśli nie zechcesz wyznać mu, pani, prawdy - co jak sądzę, byłoby błędem - 

musisz być dość sprytna, by przekonać go, iż była to miłość od pierwszego wejrzenia.

- Tak właśnie... papa pokochał... mamę.

Powiedziała to niemal szeptem, ale markiz usłyszał.

- To nam wszystko ułatwi - rzekł. - Spotkałem panią wczoraj na lunchu i zrozumiałem, 

że jesteś tą której szukałem przez całe życie. Jego głos był kpiący.

- Takie rzeczy się zdarzają! - powiedziała ostro dziewczyna. - I nie wolno się panu z 

tego śmiać.

- Z pewnością nie będę się śmiać, jeśli zgodzi się pani na to, czego pragnę. Prawdę 

mówiąc, będę bardzo, bardzo wdzięczny.

- Doprawdy, nie sądzę... bym mogła... to zrobić - rzekła bezradnie.

- Zrobisz to, pani, ponieważ rozsądek i rozum podpowie ci, jak wiele zmienią  te 

pieniądze w życiu twych bliskich. A ja zrobię to, gdyż uratuje mnie to z bardzo niezręcznej 

sytuacji, o której nie mam ochoty rozmawiać.

- I nie będzie pan... źle o mnie... myślał? - spytała.

Nie   była   już   napastliwa,   lecz   wydawała   się   młoda   i   wystraszona,   a   także   bardzo 

piękna, gdy jej oczy złagodniały.

- Zawsze sądziłem - odparł - że źle jest odrzucać dary bogów, niezależnie od formy, 

jaką przybiorą. Większość ludzi nazywa to szczęściem, ale pani ojciec, być może, nazwie to 

manną z nieba.

- Właśnie próbuję sobie... wmówić, że tak to można... nazwać - wyszeptała Ajanta. - A 

jednocześnie   nie   mogę...   nie   czuć,   że   robię...   coś,   co   jest   nie   tylko...   niegodne,   ale   i... 

przerażające.

- Nie ma powodu do lęku - rzekł markiz. - Zaopiekuję się tobą pani, będziesz musiała 

background image

tylko zgodzić się, by w jutrzejszej „London Gazette” ukazało się zawiadomienie o naszych 

zaręczynach.

- Jutrzejszej? - powtórzyła Ajanta. - Ale to za prędko!

- Nie dla mnie.

- A co z pana rodziną?

- Potrafię dać sobie radę z moją rodziną. - A pani musi tylko zająć się swoją.

- Nie wiem... co powiedzieć... papie.

Markiz uśmiechnął się.

- Czuję, że potrafi pani sobie z nim poradzić równie dobrze jak ze swą siostrą. Czy 

mogę przyjąć, że od tej chwili będzie mi pani pomagać, nie próbując się wycofać?

- Jeśli dam słowo, nie złamię go - odparła Ajanta z dumą.

-   Więc   możemy   uznać,   że   umowa   zawarta?   -   spytał   markiz.   -   Potwierdźmy   to 

uściskiem dłoni.

Mówiąc to wyciągnął rękę, ale Ajanta spojrzała na niego lękliwie.

- Boję się... - rzekła. - Mam wykonać... skok w ciemność i nie wiem, gdzie... mogę 

wylądować.

- Obiecuję, że będzie to miękkie lądowanie. Zobaczył, jak lekki uśmiech pojawia się 

na jej ustach. Odpowiedziała:

- Może to być ciernisty krzew lub kępa ostów.

Zaśmiał się.

- Obiecuję, że to się nie zdarzy. Raczej będzie to łoże z puchowym materacem.

Ajanta zaśmiała się cicho, jak gdyby nie mogła się powstrzymać, i podała mu rękę.

Uścisk dłoni markiza  był  silny i w jakiś dziwny,  niezrozumiały dla niej  sposób - 

pokrzepiający. Uwolnił jej dłoń i odezwał się:

- Czy pozwoli  mi  pani napisać  tu notatkę,  którą potem mój  stajenny zawiezie  do 

Londynu?

- Tak, oczywiście, i sądzę, że najprościej będzie, gdy napisze ją pan na biurku papy, 

ponieważ wszystkie pióra i papier znajdują się w jego gabinecie.

- Dziękuję.

Pozwolił,   by   Ajanta   wskazywała   mu   drogę,   choć   widział   już   gabinet,   gdy 

przeszukiwał dom.

Usiadł przy biurku, a dziewczyna podeszła znowu do okna, jak gdyby potrzebowała 

powietrza, wpływającego przez uchylone skrzydło.

- No, teraz muszę to tylko wysłać prosto do „London Gazette” - powiedział - a tak na 

background image

marginesie, zapomniałem o tym wspomnieć, ale w rzeczywistości jestem markizem Stowe!

Ajanta spojrzała nań ze zdumieniem.

- Markizem... Stowe! - wykrzyknęła. - Więc to pana koń wygrał derby w zeszłym 

roku.

- Tak, to był Golden Glory.

- Lyle był całkiem pewien, że on musi wygrać, i bardzo się cieszyliśmy, gdy tak się 

stało.

- Z przyjemnością pokażę go pani. Zapadło milczenie, potem Ajanta odezwała się z 

wahaniem:

- Czy sugeruje pan, że powinnam odwiedzić pana w pańskim domu?

Markiz,   który   przyglądał   się   gęsim   piórom,   leżącym   na   biurku,   podniósł   wzrok   i 

odparł:

-   Oczywiście!   Chciałbym   zabrać   panią   do   Londynu   i   do   rodzinnej   siedziby   w 

Buckinghamshire.

- Ale... jak mogę... pojechać z... panem? - spytała. - Muszę myśleć o Charis... i Darice.

- Będę zachwycony,  jeśli zabierzesz je, pani, ze sobą - odparł - i myślałem, iż ze 

względu na to, że Stowe Hall oddalony jest od Oxfordu zaledwie o dziesięć mil, pani ojciec 

zechciałby   może   skorzystać   z   twego   pobytu   u   mnie   i   przeprowadzić   te   poszukiwania 

naukowe, o których mówił wczoraj.

- Widzę, że pomyślał pan o wszystkim - rzekła Ajanta - poza tym, że pańska rodzina i 

przyjaciele, gdy mnie zobaczą, uznają, że nie jestem... odpowiednią dla pana narzeczoną. 

Prawdę mówiąc, wątpię, czy - gdy mnie... poznają - uwierzą w prawdziwość tych zaręczyn.

Przez chwilę markiz wyglądał na zaskoczonego. Potem jego oczy rozbłysły.

- Jak wszystkie kobiety - powiedział - myśli pani o strojach. Po raz pierwszy widzę, że 

jest pani prawdziwą kobietą, Ajanto.

- Oczywiście, że myślę o strojach - odparowała ostro. - Być może częścią pana planu 

jest, że powinnam wyglądać, jak żebraczka, którą szlachetny markiz znalazł w rynsztoku, ale 

nie jest to rola, na którą mam specjalnie ochotę.

Markiz zaśmiał się.

-   Nie   doceniasz   mego   dość   wyjątkowego   daru   organizacji,   pani   -   powiedział.   - 

Oczywiście, powinnaś mieć odpowiednie stroje. Zdaję sobie sprawę, że są one niezbędne, i 

część z nich będzie już czekać, gdy dotrze pani do Londynu. Muszę napisać jeszcze jeden list.

- Nie mam ochoty wydać pieniędzy, które mi pan da, na takie błahostki - odrzekła 

szybko Ajanta.

background image

- To nie swoje pieniądze pani wyda - odparł markiz - lecz moje.

Ajanta utkwiła w nim wzrok. Potem rzuciła:

- Na to nie mogę pozwolić! Mama by tego nie pochwaliła!

Markiz   wysunął   wojowniczo   podbródek   i   dziewczyna   zrozumiała,   że   ma   zamiar 

postawić na swoim. Zanim jednak zdążył się odezwać, dodała:

- Mam swoją dumę, milordzie, i wiem też, co jest właściwe i zgodne z... zasadami.

A ja wiem, że to byłoby bardzo głupie i krótkowzroczne, prawdę mówiąc zupełnie 

idiotyczne,   gdybyś   płaciła,   pani,   za   stroje   pieniędzmi,   które,   jak   ci   dobrze   wiadomo, 

potrzebne są na opłacenie nauki brata i sióstr!

Ajanta   wydała   cichy   okrzyk   protestu,   ale   zanim   zdążyła   coś   powiedzieć,   markiz 

ciągnął dalej:

- Nawet dwa tysiące funtów nie starczy na całą wieczność, a jeśli nie będzie ich pani 

potrzebować  na  swoją wyprawę,   to  Charis z  pewnością  zechce   wyglądać  romantycznie   i 

olśniewająco, tak samo Darice - za kilka lat.

Wyraz jej twarzy wskazywał, że częściowo ją przekonał. Mówił więc dalej:

-  Doprawdy,   musi  mi   pani  pozwolić  przeprowadzić   tę  kampanię   zgodnie  z   moim 

planem.  Sam siebie  mianowałem dowódcą i nie mogę  stale spotykać  się ze sprzeciwem! 

Oczekuję posłuszeństwa bez żadnych pytań!

- Tak nie postępuje dowódca, lecz tyran! - wybuchła Ajanta.

- W krytycznej sytuacji należy wziąć prawo we własne ręce - powiedział wyniośle 

Quintus - i ja właśnie to robię, Ajanto.

Potem dodał wyraźnie i raczej podniesionym głosem:

- Niezależnie od reguł towarzyskich i tego, co robią lub nie robią stare wdowy, mam 

zamiar zaopatrzyć panią w potrzebne stroje, jak gdybym wystawiał sztukę w Drury Lane lub 

balet w Covent Garden i dostarczał kostiumów dla moich aktorów i aktorek. Czy to jasne?

Po chwili Ajanta powiedziała cicho:

- Myślę... że muszę się zgodzić.

- Gdyby pani się nie zgodziła, byłoby to bardzo niemądre. A teraz proszę mi pozwolić 

to zapisać, by nie było żadnej pomyłki.

Pisząc, odczytywał głośno każde słowo:

Ogłasza   się   zaręczyny   pomiędzy   markizem   Stowe   i   Ajantą,   córką   wielebnego  

Maurice'a Tivertona i nieżyjącej już pani Tiverton.

Spojrzał na Ajantę i spytał:

- W porządku?

background image

Na chwilę zapadła cisza, potem dziewczyna odpowiedziała:

- Ta - ak.

Quintus złożył papier, na którym pisał, wziął następny arkusz i położył go przed sobą 

na bibularzu.

- A teraz - powiedział - proponuję, byś poszła, pani, na górę i znalazła suknię, która 

idealnie na ciebie pasuje. Mój stajenny zabierze ją do krawcowej, z którą miałem już do 

czynienia i której gustowi ufam, a ona zaopatrzy panią w kilka sukien, które można będzie od 

razu nosić.

Oczy Ajanty wydawały się olbrzymie, gdy spoglądała na markiza. Miał wrażenie, że 

jeszcze raz ma zamiar zaprotestować i sprzeczać się z nim. Więc, gdy ich oczy się spotkały,  

powiedział spokojnie:

- Gdy pani będzie na górze, wypiszę czek na dziewięćset osiemdziesiąt funtów, a 

ponieważ sądzę, że przed wyjazdem z domu będziesz miała sporo wydatków, może na jakieś 

zakupy, dam ci, pani, dwadzieścia funtów w banknotach i złocie, które mam przy sobie.

Ajanta zaczerpnęła tchu.

Potem,  jak gdyby czując, że markiz  pokonał ją że nie może  już dłużej  walczyć  i 

pozostało jej tylko podporządkować się mu, przeszła szybko przez pokój i opuściła gabinet, 

zamykając za sobą drzwi.

background image

ROZDZIAŁ 3

Wracając   do   zamku   Dawlishów   markiz   myślał   z   satysfakcją,   że   był   niezwykle 

przebiegły.

Wszystko poszło zgodnie z planem, jedynym wyjątkiem była poważna walka, którą 

musiał stoczyć z Ajantą, by postawić na swoim. Nawet gdy zeszła na dół z zapakowaną w 

zgrabną paczkę suknią, która miała być użyta jako wzór, ciągle z nim walczyła.

Pomyślał, że była bardzo blada, ale gdy stała w drzwiach biblioteki, jej skóra miała 

przejrzystość perły.

Podczas   gdy   Ajanta   była   na   górze,   markiz   napisał   kilka   listów,   które   miały   być 

wysłane do Londynu, odłożył więc teraz gęsie pióro i czekał, by dziewczyna się odezwała.

- Czy jest pan... całkiem pewien - zapytała półszeptem - że tak powinnam... postąpić?

- Chcę, by pani tak zrobiła - powiedział - i zupełnie szczerze myślę, że byłaby pani 

bardzo niemądra odmawiając mi.

Gdy to mówił, przyszedł mu na myśl inny argument i dodał:

-   Tu   nie   chodzi   jedynie   o   pieniądze,   choć   wiem,   jak   pani   ich   potrzebuje,   lecz 

większość młodych kobiet uznałaby za niezwykłą okazję nawet krótkie zaręczyny z markizem 

Stowe.

Mówił   to,   co   myślał,   i   nie   był   przygotowany   na   błyskawice,   które   strzeliły   z 

błękitnych oczu Ajanty.

- W gruncie rzeczy, milordzie - rzekła - chcesz powiedzieć, iż powinnam dziękować ci 

na kolanach za łaskawe zniżenie się do takiego zera, którego w innych okolicznościach z 

pewnością nie zaszczyciłbyś swoją uwagą.

- Tego nie powiedziałem - odparował markiz.

- Ale tak pan myślał - mówiła Ajanta. - Chcę jasno powiedzieć, milordzie, że nie robi 

na mnie  wrażenia pańska pozycja towarzyska ani tytuł. Robię to wyłącznie po to, by pomóc 

Lyle'owi w Oxfordzie i zapewnić siostrom lepsze wykształcenie niż to, na które stać nas teraz.

Przerwała, a markiz wtrącił z kpiącym uśmiechem:

- Oczywiście nie powinna zapominać pani o ojcu i o sobie.

- Z pewnością nie zapominam o papie! - odparła napastliwie Ajanta. - Jak już pan 

napomknął,  będzie   on   mógł   wybrać   się   do   Oxfordu,   by   przeprowadzić   poszukiwania 

materiałów do nowej książki.

-   Jutro   z   samego   rana   wracam   do   Londynu   -   powiedział   Quintus   -   i   przygotuję 

wszystko na wasz przyjazd do Stowe Hall w Buckinghamshire.

background image

Pani ojciec będzie wam towarzyszył.

Zapadło milczenie. Potem Ajanta odezwała się innym tonem:

-  Przypuszczam,  że...  nie  mogłabym,  pomimo   oficjalnych...   zaręczyn   zostać  tutaj? 

Bardzo... krępowałoby mnie spotkanie z pańską rodziną i przyjaciółmi, jeśli... takie były pana 

zamiary.

-   Nie   będzie   powodu   do   skrępowania,   jeśli   zagra   pani   dobrze   swoją   rolę   -   rzekł 

markiz. - Moi krewni będą w siódmym niebie, że mam się ożenić, i zrobią wszystko, co w ich 

mocy, by panią godnie przywitać.

- A co sobie pomyślą... gdy nasze... zaręczyny zostaną... zerwane?

- Poradzę sobie z tym, gdy nadejdzie pora - odparł. - Ty, pani, powinnaś jedynie być  

czarująca, pięknie wyglądać i, oczywiście, sprawić, by uwierzyli, iż żywisz dla mnie jakieś 

uczucia.

Bez wątpienia w jego głosie zabrzmiała nuta sarkazmu, ale nie oczekiwał tego, co 

odpowiedziała mu Ajanta. Patrzyła na niego długo, potem rzekła:

- Nie wiem, jakie ma pan kłopoty ani dlaczego

potrzebna jest moja pomoc, ale mogę tylko mieć nadzieję, że nie chodzi tu o coś 

niezgodnego z honorem.

- Dlaczego sądzi pani, że tak mogłoby być? - spytał.

- A z jakiego powodu godny podziwu markiz Stowe, który mógłby wybrać każdą 

damę z wielkiego świata, musi szukać pomocy u córki biednego proboszcza?

- Odpowiedź jest prosta - zripostował markiz. - Jest pani niezwykle inteligentną i 

piękną młodą kobietą.

Ajanta   spojrzała   na   niego   ze   zdumieniem   i   Quintus   zobaczył   rumieniec   na   jej 

policzkach, zanim odwróciła się dość gwałtownie, by położyć przyniesioną paczkę na krześle 

obok drzwi.

Markiz zaadresował list do swego sekretarza, potem wypisał następny adres:

Lady Burnham, Park House, Park Street, Londyn

Ocenił,   że   napisał   bardzo   zręczny   list,   który   mógłby   przekonać   nawet   George'a 

Burnhama:

Droga lady Burnham!

Skorzystałem z Twej wskazówki, Pani, i chcę, byś jako pierwsza dowiedziała się, że  

Ajanta Tiverton przyjęła moje oświadczyny.

Jesteśmy bardzo szczęśliwi i zawdzięczamy to Twej życzliwej radzie, za którą jestem  

bardzo zobowiązany.

background image

Ajanta zatrzyma się przez kilka dni w Stowe Hall, a potem mam nadzieję zawieźć ją do  

Londynu, by ją Pani oficjalnie przedstawić.

Jeszcze raz najgoręcej dziękuję.

Z poważaniem Stowe

Jadąc w kierunku zamku Dawlishów markiz doszedł do wniosku, że George Burnham 

z trudnością mógłby znaleźć w tym liście coś więcej ponad to, co zawierał.

- Do diabła, musi go to przekonać! - pomyślał.

Jednocześnie wiedział, że Burnham przypomina buldoga, i gdy raz zatopi w czymś 

kły, trudno będzie go skłonić, by wypuścił zdobycz.

Po   wysłaniu   do   Londynu   Jima   z   paczką   zawierającą   suknię   Ajanty,   listem   do 

sekretarza   z   ogłoszeniem   do   „Gazette”   i   liścikiem   do   lady   Burnham,   markiz   pożegnał 

dziewczynę, mówiąc:

- Przyślę  po was powóz pojutrze.  Towarzyszyć  mu  będzie  brek,  który ma  zabrać 

bagaż, ale nie będzie go pani dużo potrzebować, bo suknie, które zamówiłem w Londynie, 

będą czekać na panią.

Mówił   rozkazującym   tonem,   którego   używał   zawsze,   gdy   wydawał   polecenia,   i 

pomyślał, że to powstrzyma ją przed dalszymi protestami i sprawi, iż będzie postępowała 

zgodnie z jego planem.

Ajanta przez chwilę milczała. Potem odezwała się:

- Co mam powiedzieć papie?

- Proszę mu powiedzieć, że przyszedłem oficjalnie prosić o pozwolenie, bym mógł 

starać   się   o  twą   rękę.   Ponieważ   jednak  ojciec   pani   był   poza   domem,   a  ja  miałem   pilne 

spotkanie, nie mogłem niestety zaczekać na niego. Ale wszystko, oczywiście, mu wyjaśnię, 

gdy przybędzie do Stowe Hall.

Zdawał   sobie   sprawę,   że   Ajanta   miała   zamiar   powiedzieć,   iż   jej   ojca   bardzo   to 

wszystko zdziwi, i dodał:

-   Nie   zdradzę   mu,   kiedy   ogłoszone   zostaną   zaręczyny.   Nie   sądzę,   byście 

prenumerowali „Gazette”, a ogłoszenie nie ukaże się w „Timesie” przed piątkiem lub sobotą.

Ajanta nic nie odpowiedziała i markiz zakończył szybko:

- Do widzenia, Ajanto. Spróbuj pomyśleć o tym, pani, jako o przygodzie, czymś, co 

sprawi przyjemność twej rodzinie, nawet jeśli ty sama jesteś zdecydowana się nie bawić.

Te   słowa,   tak   prowokujące,   sprawiły,   że   z   jej   oczu   strzeliły   błyskawice.   Markiz 

wskoczył na konia i odjechał. Nie oglądał się, bo był pewien, że Ajanta nie mogła doczekać 

się, by znikł jej z oczu.

background image

Przynajmniej - pomyślał zbliżając się do zamku Dawlishów - utarczki z Ajantą będą 

znacznie ciekawsze od uciążliwych prób nawiązania rozmowy z lady Sarah.

Gdy dotarł do zamku, okazało się, że stracił więcej czasu na plebanii, niż oczekiwał, i 

gdy wszedł do jadalni zastał tam tylko Harry'ego. Przyjaciel podniósł głowę.

- Takie spóźnienie do ciebie nie pasuje, Quintusie - rzekł. - Sądziłem, że nigdy nie 

zdarzyło ci się zaspać.

- Byłem na przejażdżce - odparł markiz.

Podszedł   do   kredensu,   by   nałożyć   sobie   porcję   niezbyt   apetycznej   jajecznicy   na 

boczku, ale nie miał ochoty na nic specjalnego.

-   Gdybyś   mnie   uprzedził,   że   wybierasz   się   na  przejażdżkę,   pojechałbym   z   tobą   - 

powiedział Harry. - Chciałem ci coś powiedzieć, gdy będziemy mieli szansę porozmawiać na 

osobności.

Markiz spojrzał na niego przenikliwie. W głosie przyjaciela wyczuł coś, co pozwoliło 

mu   się   domyślić,   czego   mogła   dotyczyć   ta   rozmowa,   i   zdawał   sobie   sprawę,   iż   Harry 

starannie dobierał słowa.

Ponieważ uznał, że gdyby Harry ostrzegł go, iż Burnham wstąpił na wojenną ścieżkę, 

wprawiłby ich obu w zakłopotanie, powiedział:

- Wyobraź sobie, że mam dla ciebie nowinę, która jak sądzę, zaskoczy cię.

- Jaką? - zapytał Harry.

- Zaręczyłem się!

Harry patrzył na niego, jak gdyby nie mógł uwierzyć własnym uszom.

- Co zrobiłeś? - wymówił w końcu.

- Jutro rano będzie o tym w „Gazette” - rzekł markiz - i mam nadzieję, że jako jeden z 

najstarszych przyjaciół złożysz mi życzenia.

- Wielki Boże! - wykrzyknął Harry. - Z tobą tak zawsze, Quintusie, zawsze robisz 

jakąś niespodziankę, gdy najmniej się tego spodziewamy! Nie miałem pojęcia, że myślałeś o 

małżeństwie, biorąc pod uwagę to, co tak często mówiłeś na ten temat.

Markiz uśmiechnął się.

- Tak było, zanim poznałem Ajantę.

- Ajantę? - dociekał Harry. - Czy ją kiedyś spotkałem?

- Nie, nie spotkałeś. Nazywa się Ajanta Tiverton i nie muszę chyba mówić, że jest 

bardzo piękna.

- Zastanawiam się, czemu nigdy mi jej nie przedstawiłeś?

- Jestem na to za mądry - odparł markiz. - Mógłbyś spróbować mnie pokonać, tak jak 

background image

to zrobiłeś z dzisiejszą aukcją.

- Wielkie nieba! Nigdy bym nie próbował rywalizować z tobą w miłości! - powiedział 

Harry. -

Obaj   wiemy,   że   gdy   chodzi   o   kobiety,   mijasz   metę,   zanim   pozostali   zdążą 

wystartować. Markiz uśmiechnął się.

- Nagle zrobiłeś się bardzo skromny.

- Opowiedz mi o tej ślicznotce, która cię złowiła, choć tylu innym kobietom to się nie 

udało - prosił Harry.

- Nie mam zamiaru nic mówić, dopóki sam jej nie zobaczysz - odparł Quintus. - I 

wolałbym, abyś nie opowiadał o tym pozostałym do mojego odjazdu. Zarówno ich ciekawość, 

jak i powinszowania byłyby w równym stopniu krępujące.

- Oczywiście, że będą tak samo zaciekawieni jak ja - rzekł Harry. - Jesteś najbardziej 

niezłomnym kawalerem ze wszystkich bywalców klubów na St. James i sądziłem, że twoje 

zainteresowanie kieruje się w zupełnie innym kierunku.

- Kiedy chce się utrzymać coś w sekrecie - powiedział swobodnie markiz - dobrze jest 

skierować ludzkie spojrzenia w niewłaściwym kierunku.

- A więc dlatego to robiłeś! No cóż, mogę tylko powiedzieć, Quintusie, że oszukałeś i 

mnie, i wielu innych, w tym pewnego osobnika, który jest w bardzo niebezpiecznym nastroju.

Markiz   wiedział,   że   przyjaciel   ma   na   myśli   George'a   Burnhama,   więc   zdołał 

odpowiedzieć, jak gdyby ta sprawa nie miała znaczenia:

-  Jeśli   chciałbyś  zobaczyć   głupca,  który nie  widzi  tego,  co  ma  pod  nosem,  i  jest 

zmienny jak chorągiewka, to popatrz na Burnhama!

Harry rzucił mu kpiarskie spojrzenie, ale nic nie powiedział, a markiz, uznawszy, że 

zjadł już dosyć, wstał od stołu.

- Chodźmy popatrzeć na stajnie księcia, zanim wyjedziemy - powiedział. - Doszedłem 

właśnie do wniosku, że nie zniosę dłużej tutejszego jedzenia i wyruszę do Londynu, jak tylko 

aukcja dobiegnie końca i kupię wszystkie konie, jakie przypadną mi do gustu.

- To znaczy, że będziemy mogli kupić za rozsądną cenę te konie, których nie zechcesz 

- rzekł Harry.

- Powiedz mi, które ci się szczególnie spodobają - odparł Quintus. - Wiesz, że nie będę 

cię przelicytowywał.

- To bardzo wielkodusznie z twojej strony - uśmiechnął się Harry. - Są tam dwa konie, 

na które miałbym ogromną ochotę, o ile ich kondycja nie pogorszyła się od czasu, gdy je po 

raz ostatni widziałem.

background image

Po   odejściu   markiza   Ajanta   usiadła   na   krześle   w   hallu,   jak   gdyby   nie   mogła   już 

utrzymać się na nogach. Nie mogła uwierzyć, że to, co się zdarzyło, było prawdą a nie częścią 

jakiegoś zwariowanego snu, z którego w każdej chwili mogła się obudzić w swym wąskim 

łóżku na pięterku.

Potem poszła do biblioteki, by znaleźć na biurku pozostawiony tam przez markiza 

czek na 980 funtów, wystawiony na jej nazwisko, oraz dwa banknoty pięciofuntowe i dziesięć 

złotych suwerenów. Ajanta nie widziała dotąd tylu pieniędzy i przyszło jej do głowy, że może 

to być zaczarowane złoto, które znika, gdy się go dotknie. Wzięła je do ręki, nie znikło, więc 

położyła je z powrotem na biurku, by starannie złożyć czek.

Doszła teraz do wniosku, że nie opowie ojcu o umowie między nią i markizem. W 

rzeczy samej  nikt o tym  nie może wiedzieć. Wstydziła się tego układu, uważała,  że jest 

poniżający.   Jednocześnie   jakaś   część   jej   mózgu   już   planowała,   co   trzeba   będzie   kupić, 

rozumiejąc, jakie olbrzymie zmiany w ich życiu spowodują te pieniądze.

Lyle   może   mieć   buty   do   konnej   jazdy,   o   których   marzył,   i   naprawdę   eleganckie 

ubrania, jakich nigdy nie miał, a w czasie wakacji będzie mógł jeździć na swym własnym 

koniu.

Stać go będzie również na udział w polowaniach, czego zawsze pragnął, i to nie w 

otoczeniu niezdarnych farmerów, lecz członków klubów, których składki były dlań, jak dotąd, 

o wiele za wysokie. Potem pomyślała o Charis i uznała, że najlepiej dla niej będzie, by uczyła 

się przez rok na pensji dla młodych dam. Wiedziała, że do jednej z takich szkół uczęszczała 

jej matka, która często mówiła, jak odmienne były tam lekcje od tych, których udzielała jej w 

domu guwernantka.

- Gdybym nie miała lepszego wykształcenia niż większość młodych kobiet z mojego 

pokolenia, nie mogłabym nigdy, po ślubie z twym ojcem, dzielić z nim jego zainteresowań 

ani pomagać mu w pracy.

Westchnęła, potem dodała:

- Och, moja droga, żałuję, że nie stać nas na dobrą szkołę dla ciebie, chociaż na kilka 

miesięcy.

- Jestem pewna, że ty i papa nauczyliście mnie tyle, ile najlepsza szkoła - odparła 

lojalnie Ajanta, ale wiedziała, że nie przekonała tym matki.

Tak - postanowiła. - Charis musi pójść na pensję, przyniesie jej to wiele pożytku. 

Przestanie marzyć o mężczyznach, zamiast tego będzie cieszyć się towarzystwem i wzajemną 

rywalizacją dziewcząt w swoim wieku.

Charis powinna być otoczona młodzieżą - myślała Ajanta. - I Darice też, gdy będzie 

background image

trochę starsza.

Często myślała, ponieważ jej siostry były tak inteligentne i bystre, że ich umysły nie 

rozwijają się dalej, gdyż brak im tak ważnego bodźca.

Pieniądze pozwolą mi tak wiele zrobić dla Charis i Darice - cieszyła się Ajanta.

Potem przypomniała sobie, co musiała zrobić, i poczuła lęk. Była zbyt inteligentna, by 

nie   zdawać   sobie   sprawy,   że   markiz   za   pomocą   zręcznej   manipulacji   skłonił   ją   do 

zaakceptowania swego niedorzecznego planu.

Jest rozumny i wie o tym - dumała. - Jest też dumny i bardzo zarozumiały.

Wiedziała, że nigdy nie przyszłoby mu na myśl zaproponowanie fałszywych zaręczyn 

dziewczynie należącej do wyższych sfer.

- Na przykład, nie odważyłby się zasugerować tego lady Sarah - uznała.

Ajanta widziała lady Sarah raz czy dwa, kiedy brała udział w jakichś uroczystościach 

hrabstwa, lub gdy zaproszono ją na ogrodowe przyjęcie, wydawane co trzy lata przez księżnę 

i księcia, w którym  praktycznie rzecz biorąc uczestniczyli  wszyscy mieszkańcy hrabstwa. 

Dobrze wiedziała, że ze strony księstwa była to protekcjonalność. Wśród gości byli lokalni 

pastorzy, lekarze, a nawet co bogatsi farmerzy z majątku.

- Kiedy księżna rozmawia ze mną - powiedziała Ajanta do matki po ostatnim przyjęciu 

- sprawia, że czuję się, jakbym  była  dzieckiem z sierocińca i musiała dziękować Bogu i 

księciu za miseczkę kleiku!

Matka roześmiała się.

- Dobrze wiem, co masz na myśli, kochanie.

Zawsze myślę o księżnej i księciu, gdy śpiewam:

Bogacz w swym zamku, biedak w jego bramie, Bóg ich takimi stworzył i wyznaczył ich  

stan.

- Och, mamo, chciałabym to im powiedzieć - zaśmiała się Ajanta.

- Gdybyś to zrobiła - odrzekła matka - z całą pewnością przyjęliby to poważnie i nie 

widzieliby w tym nic śmiesznego.

Gdy matka umarła, Ajancie rozpaczliwie brakowało kogoś, z kim mogłaby żartować. 

Zdawało się, że plebanię zawsze wypełniał śmiech, ale po śmierci pani Tiverton wszyscy 

mieli wrażenie, że pastor już nigdy się nie uśmiechnie.

To właśnie Ajanta zrozumiała, że przygnębienie, wywołane jego rozpaczą źle wpływa 

na Charis i  Darice, zmuszała  się więc do drobnych  żartów i  próbowała  skłonić  ojca, by 

widział wszystko z weselszej strony. Był to straszliwy wysiłek, gdyż wiedziała, że po stracie 

matki nic już nie będzie takie same.

background image

Lyle był osobą która najwięcej pomagała jej w tworzeniu mniej lub bardziej normalnej 

atmosfery,  bo Ajanta wiedziała, że tego pragnęłaby jej matka, choć i tak nikt z nich nie 

potrafiłby o niej zapomnieć.

Lyle przyjeżdżał do domu i opowiadał z entuzjazmem, jak wspaniale jest w Oxfordzie, 

jak wielu ma przyjaciół, jakie figle płatali, kiedy się nie uczyli. Trudno mu było przywyknąć 

do samotnych przejażdżek, gdyż Tivertonowie mieli tylko jednego konia, i do tego, że nie 

mógł   zapraszać   przyjaciół   na   śniadania.   Ale   zawsze   czuł   się   szczęśliwy   w   towarzystwie 

Ajanty, która z miłości do niego gotowa była słuchać godzinami, jak opowiada o sobie.

Wiedziała,   że   ze   wszystkich   członków   rodziny   Lyle   najspokojniej   przyjmie 

wiadomość o nieoczekiwanych zaręczynach. Zainteresuje go wyłącznie możliwość jeżdżenia 

na koniach markiza, naśladowania jego sposobu wiązania fularu i zaproszenie do Stowe Hall.

Ajanta uznała teraz, że była bardzo tępa, gdy nie zorientowała się, że pan Stowe musi 

być jednym z tych wielkich właścicieli koni wyścigowych, o których stale mówił Lyle. Była 

pewna, że brat musiał mówić jej o markizie, gdy jego koń wygrał derby.

Ponieważ   Stowe  to  takie  niezwykłe  nazwisko,   głupotą  było   nie  odgadnąć,  że   jest 

właścicielem Golden Glory - pomyślała. - Ale trudno było oczekiwać, że nieznajomy, który 

pomógł Charis na miejskiej drodze, okaże się markizem!

Przypomniała sobie, że nie tylko będzie musiała opowiedzieć Charis o zaręczynach, 

ale czekają też wyjaśnienie wprowadzającej w błąd uwagi o „żonie” pana Stowe'a.

- Cała ta sprawa staje się coraz bardziej zawikłana! - powiedziała gniewnie.

Jednocześnie, gdy niosła czek, banknoty i suwereny do swej sypialni na piętrze, by 

ukryć   je   w   szufladzie   toaletki,   planowała,   że   jutro,   jeśli   ojciec   nie   będzie   potrzebował 

dwukółki, pojedzie do małego miasteczka, oddalonego zaledwie o dwie mile. Tam zdeponuje 

czek w banku swego ojca.

Na szczęście,  ze  względu na  to, iż  proboszcz  był  zawsze  tak zatopiony w swych 

książkach, że o wszystkim zapominał, zarządził, by córka mogła podpisywać jego czeki.

-   To   bardzo   niezwykłe,   pastorze   -   protestował   dyrektor   banku.   Ale   ponieważ 

podziwiał wszystkich, którzy pisali książki, w końcu wyraził zgodę. Ajanta wiedziała, że 

dyrektor, przyzwyczajony do tego, że na ich koncie były zawsze małe sumki, a ich wydatki 

czasem je przewyższały, będzie bardzo zaskoczony. Mówiła sobie, że mogła jedynie wyjaśnić 

mu, iż otrzymała spadek po jednym z krewnych.

- Babka będzie wyglądała dość przekonująco - powiedziała, a potem pomyślała, że 

będzie to kolejne kłamstwo.

- Kłamstwa! Kłamstwa! Kłamstwa! - wykrzyknęła. - Muszę tak postąpić, ale to jest 

background image

złe. Nie powinnam tego robić, nie tylko ze względu na samą siebie, lecz i na to, że jestem 

córką swego ojca.

Przerwała, a potem powiedziała wolno i wyraźnie:

- Nienawidzę go! Jaka szkoda, że pojawił się w moim życiu!

Jednocześnie nie mogła opanować radości, że Lyle będzie miał dość środków na swoje 

rozrywki, Charis pójdzie do szkoły, a ona nie będzie już musiała uczyć Darice, lecz zatrudni 

dotychczasową nauczycielkę Charis.

Podróżując   niezwykle   wygodnym   powozem,   który   markiz   wysłał   po   nich,   Ajanta 

miała wrażenie, iż przenosi się z jednego świata do drugiego. Czuła się dziwnie, widząc tak 

imponujący   pojazd   przed   drzwiami   probostwa,   uświadamiając   sobie,   że   szóstka   koni   w 

zaprzęgu była  tak wspaniała,  że mogła  tylko  patrzeć  na nie zauroczona.  Zdawało  się, że 

służący w eleganckiej liberii wyskoczyli prosto z bajki.

Wszystko, co wydarzyło się od odjazdu markiza, wydawało się nierzeczywiste, nie 

nierealnością   snu   lecz   jak   gdyby   jakaś   czarnoksięska   siła   popychała   dziewczynę,   nie 

pozwalając jej odetchnąć i zebrać myśli.

Gdy z pewnym wahaniem powiadomiła ojca, ż zaręczyła się z markizem, powiedział:

- Uznałem, że jest to niezwykle inteligentny człowiek, ale nie miałem pojęcia, że go 

wcześniej znałaś. Ajanta zaczerpnęła tchu.

- Istotnie, wczoraj widziałam go po raz pierwszy, ale powiedział, że zakochał się we 

mnie od pierwszego wejrzenia, tak jak ty pokochałeś mamę w chwili, gdy ją zobaczyłeś.

-   To   prawda   -   powiedział   pastor.   -   Nigdy   nie   widziałem   równie   pięknej   istoty   i 

czułem, że musiała zstąpić na ziemię prosto z nieba.

Dziewczyna wiedziała, że ojciec spotkał matkę zaraz po opuszczeniu Oxfordu i jak 

tylko spojrzeli na siebie, wszystko inne przestało mieć znaczenie.

- Chciałabym, aby tak było i ze mną - powiedziała do siebie.

Czuła   się   dotknięta,   gdyż   ominęło   ją   coś   bardzo   cennego,   sądziła   też,   iż   markiz 

zachęcał Charis, by uznała, że się w nim kocha.

Przypuszczam, że wywiera takie wrażenie na każdej napotkanej kobiecie - pomyślała 

pogardliwie - ale mnie się to z pewnością nie przytrafi.

- Cieszę się z wizyty w Stowe Hall - mówił ojciec.

- Tak,  papo, i markiz  sugerował,  że będzie  to  okazja, byś  wybrał  się stamtąd  do 

Oxfordu i zajął się swymi poszukiwaniami.

- Jest bardzo uprzejmy i troskliwy - zauważył pastor. - Okazało się, że bardzo trudno 

jest znaleźć szczegółowe informacje, niezbędne do rozdziału czwartego, w którym opisuję 

background image

Mekkę i jej znaczenie dla tych, którzy mogą nosić zielony turban.

Ze sposobu, w jaki to mówił, Ajanta pojęła, iż myśli właśnie o swej pracy. Zostawiła 

go więc w gabinecie i poszła do starego pastora, mieszkającego w domu na samym końcu 

wioski, aby go spytać, czy byłby tak uprzejmy i pełnił wszystkie posługi religijne do powrotu 

jej ojca.

- Wiedziałem, że nie minie wiele czasu i twój ojciec znowu poczuje chęć, by wybrać 

się do Oxfordu - powiedział dobrodusznie starzec - a ty,  Ajanto, musisz go zachęcić, by 

skończył tę książkę. Tom poświęcony buddyzmowi sprawił mi większą przyjemność, niż to 

mogę wyrazić.

- Papa będzie zachwycony, że książka się ojcu podobała - rzekła Ajanta.

- Twój ojciec jest genialny! Genialny! Oczywiście, że zrobię, co w mej mocy, by go 

zastąpić podczas jego nieobecności.

- Dziękuję! To bardzo uprzejme ze strony ojca. Ajanta pożegnała pastora i pośpiesznie 

wróciła na probostwo, by pojechać stamtąd do miasteczka.

Po zdeponowaniu czeku mogła kupić coś dla sióstr, choć w tak małej miejscowości 

wybór towarów był niewielki. Ale i tak nowe wstążki do słomkowej budki wprawiły Charis w 

niebotyczny zachwyt, a błękitna szarfa, przewiązana w pasie prostej muślinowej sukienki, 

którą   Ajanta   uszyła   dla   swej   młodszej   siostry,   sprawiła,   że   Darice   bardziej   niż   zwykle 

przypominała aniołka. Ajanta zawsze sądziła, iż siostrzyczka wygląda, jak gdyby zstąpiła z 

alegorycznego malowidła i byłaby bardzo zirytowana, gdyby wiedziała, że markiz myślał tak 

samo.

Mimo postanowienia, że będzie mu wdzięczna, nie mogła nie mieć mu za złe sposobu, 

w jaki zawrócił im w głowie i zmusił do wypełnienia swych poleceń, nie przepraszając nawet 

za spowodowane tym kłopoty.

Jeśli sądzi, że padnę na kolana i będę dziękować mu za wszystko - mówiła sobie 

Ajanta - to się myli. Robi to wyłącznie dla własnych, egoistycznych celów.

Jednocześnie czuła podniecenie, podróżując szybciej, niż to jej się dotąd zdarzyło, a 

dzięki resorom i poduszkom powozu droga wydawała się gładka, jak stół.

Ich   skórzane   walizy,   stare   i   zniszczone,   wyglądały   zdaniem   Ajanty   bardzo 

niestosownie,  gdy załadowano   je  na  szykowny  brek, ciągniony  przez  cztery  konie,  który 

wyruszył na półtorej godziny przed powozem.

Służba z pojazdami zatrzymała się na noc w oberży, znajdującej się o pół godziny 

jazdy od wioski.

- Jego lordowska mość pragnie, byśmy dojechali do Stowe Hall tak szybko jak to 

background image

możliwe - wyjaśnił stangret. - Konie rwą się do drogi, więc podróż nie będzie się panience 

dłużyła.

Zatrzymali   się   na   wyborny,   jak   to   ocenili,   lunch,   zamówiony   wcześniej   przez 

służących. Uprzejme powitanie oberżysty, wygoda odosobnionego saloniku, do którego ich 

skierowano, i butelka najlepszego claretu, zamówionego dla pastora razem z lemoniadą dla 

dziewcząt, sprawiły, że wszyscy, poza Ajantą, niemal bałwochwalczo chwalili markiza.

- Jak mógł pamiętać o każdym szczególe? - pytała Charis.

Jak zwykle przesadzała w podziwie dla markiza i bez wątpienia znowu się w nim 

podkochiwała, wiedząc już teraz, że nie jest żonaty.

Tego ranka zwróciła się do Ajanty:

- Myślę, że to strasznie nie w porządku, iż ty masz za niego wyjść. To ja go pierwsza 

zobaczyłam i gdyby nie ja, nigdy by nie przyjechał na plebanię.

- Wiem, moja kochana - odrzekła siostra - ale doprawdy on jest dla ciebie za stary. Za 

rok lub dwa na pewno spotkasz jakiegoś młodego człowieka w odpowiednim wieku.

- Nie mogę uwierzyć, by istniał ktoś taki jak markiz! - z rozdrażnieniem powiedziała 

Charis.   -   Jesteś   ode   mnie   ładniejsza   i   sądzę,   że   należało   oczekiwać,   iż   bardziej   mu   się 

spodobasz.

Ajanta z wysiłkiem opanowała się, by nie odpowiedzieć:

- Nie lubię go ani trochę, a on tylko mnie wykorzystuje!

Potem powiedziała sobie, że nie wolno jej nawet tak myśleć, bo członkowie rodziny 

byli sobie tak bliscy, że często zdarzało im się czytać swoje myśli.

Choć dołożyła wszelkich starań, by jej siostry mogły ubrać się elegancko na podróż, 

nie zawracała sobie głowy swoim wyglądem. Prawdę mówiąc, od bardzo dawna nie miała 

nowej sukni i z pewnym smutkiem myślała, że ubranie, w którym musiała podróżować, ongiś 

w pięknym odcieniu błękitu, było teraz znoszone i spłowiałe. Nic na to nie potrafiła poradzić, 

mogła tylko mieć nadzieję, że krewni markiza tego nie zauważą i że markiz mówił poważnie, 

zapowiadając, iż w Stowe Hall będą czekać na nią nowe stroje.

Uznała, że to jej skromny wygląd musiał być  przyczyną  iż markiz zrezygnował z 

pierwotnego planu zabrania jej wprost do Londynu. Na wsi, do której była przyzwyczajona, 

nie   wyglądała   tak   niewłaściwie,   ale   z   pewnością   w   Londynie   ściągnęłaby   na   siebie 

szyderstwo i lekceważenie eleganckich przyjaciół Quintusa.

Mogliby uznać za podejrzane - mówiła sobie - że chce poślubić istotę tak zaniedbaną i 

nieodpowiednią.

Miała świadomość, że gdyby markiz nie był tak silny, męski i barczysty, można by go 

background image

określić jako dandysa.

Lyle opisywał dokładnie, co noszą dandysi, ich eleganckie stroje, buty z cholewami, 

tak wypolerowane za pomocą szampana, że można było przejrzeć się w nich jak w lustrze, i 

wysoko   udrapowane   fulary.   Ajanta   uważała   dandysów   za   dość   zniewieściałe,   niemądre 

stworzenia, ale żadnego z tych określeń nie mogła zastosować do markiza.

Po dobrym posiłku i doskonałym clarecie pastor zasnął w kącie powozu, sen zmorzył 

też Darice. Natomiast  Charis nie chciała niczego stracić i cały czas szczebiotała,  zadając 

pytania, na które Ajanta nie potrafiła odpowiedzieć, aż wreszcie przerwała jej:

- Och, Charis, bądź przez chwilę cicho! Boli mnie głowa. Chcę, by papa pospał sobie.

- Spodziewam się, że jesteś bardzo podniecona, bo masz spotkać się z człowiekiem, 

którego kochasz - powiedziała z rozmarzeniem Charis.

- Wcale nie - odparła bez zastanowienia Ajanta.

- Oczywiście, że tak - sprzeciwiła się siostra. - Och, Ajanto, to takie emocjonujące, że 

zakochałaś się w tak romantycznym mężczyźnie. I każdego dnia, kiedy będziecie się coraz 

bardziej i bardziej kochać, będziesz pamiętała, że to ja wniosłam to szczęście w wasze życie.

Ajanta   podejrzewała,   że   Charis   cytuje   jakąś   ostatnio   przeczytaną   powieść,   ale 

ponieważ nie mogła jej zaprzeczyć, zamknęła tylko oczy i udała, że zasypia. Prawdę mówiąc 

zdrzemnęła się przez chwilę i obudził ją nagły pisk Charis, która wykrzyknęła:

- Spójrz! Spójrz! Czy widziałaś kiedyś coś równie wspaniałego?

Ajanta obudziła się gwałtownie, tak samo jak pastor. Spojrzeli w kierunku, w którym 

wskazywała  Charis. Poprzez drzewa mogli  widzieć  olbrzymią  i imponującą  budowlę. Do 

środkowego skrzydła z wysokimi kolumnami korynckimi prowadził długi rząd schodów, po 

jego obu stronach stały dwa pozostałe budynki, otoczone kamiennymi urnami i posągami, 

rysującymi się na tle nieba.

Sztandar markiza powiewał na dachu budynku, za domem  rósł las jodłowy,  który 

zdawał się go osłaniać jak aksamit pudełka chroni klejnot.

- Nigdy nie widziałam czegoś równie uroczego! - powiedziała Charis. - Tu będziesz 

mieszkać, Ajanto, i panować jak królowa.

I tak samo zostanę zdetronizowana! - pragnęła odpowiedzieć dziewczyna.

Jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że entuzjazm siostry był uzasadniony. Stowe Hall 

wyglądał bardzo pięknie i gdy się zbliżyli, zobaczyli, iż zielone trawniki opadają stokiem do 

wielkiego jeziora, po którym pływały białe i czarne łabędzie. Most na jeziorze był o wiele 

starszy od budynku i wyjątkowo piękny. Wrażenie było tak wielkie, że wszyscy podróżni 

milczeli, gdy powóz zatrzymał się przed frontowymi drzwiami.

background image

Służba w żółto - zielonej liberii - jak sądziła Ajanta, tych kolorów markiz używał 

również na wyścigach - zbiegała po schodach, by zająć się gośćmi. Podchodząc do drzwi 

Ajanta pomyślała, że dom, podobnie jak jego właściciel, był przytłaczający i bez wątpienia 

sprawiał, iż każdy czuł się, jak ona, mały i nieważny. Postanowiła jednak, że nie da mu się 

onieśmielić. Gdy markiz przywitał ich w hallu, głowę trzymała wysoko i zauważył, że w jej 

oślepiająco błękitnych oczach - jak się tego spodziewał - widać było wyzwanie.

- Witajcie w Stowe Hall - powiedział Quintus. - Mam nadzieję, że podróż nie była 

zbyt męcząca.

-   Domyślałam   się,   że   ma   pan   taki   wielki   i   wspaniały   dom!   -   wybuchnęła   z 

entuzjazmem Charis, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. - Mieliśmy fantastyczną podróż, 

wyśmienity lunch, a pan musi być bardzo, bardzo mądry, by pomyśleć o wszystkim, czego 

mogliśmy potrzebować!

- Cieszę się z tego - odparł markiz.

Uścisnął dłoń pastora mówiąc:

- Jestem zachwycony widząc tu pana, sir, i wiem, że przede wszystkim zechce pan 

obejrzeć   bibliotekę.   Mój   kustosz   przygotował   na   pański   przyjazd   duży   wybór   książek 

poświęconych muzułmanom.

Potem wyciągnął dłoń do Ajanty.

- Nie muszę mówić, jak bardzo czekałem, by panią zobaczyć - rzekł.

Ponieważ   lekko   podniósł   głos,   dziewczyna   zorientowała   się,   że   pragnął,   by   to 

powitanie zostało usłyszane przez służbę.

Ajanta dygnęła, lecz nic nie odpowiedziała, mając nadzieję, że świadkowie tej sceny 

uznają po prostu, iż jest nieśmiała.

- A teraz, co macie ochotę zrobić? - zapytał markiz. - Pójść na górę i zdjąć kapelusze? 

Czy   przejść   do   salonu,   gdzie   kazałem   przygotować   szampana   dla   tych,   którzy   są 

wystarczająco dorośli, i lemoniadę dla tych, którzy nimi nie są?

- Ja chcę pić - powiedziała Darice, zanim ktoś zdążył się odezwać.

-   A   więc   czeka   na   ciebie   lemoniada   i   wspaniałe   czekoladowe   ciasteczka   -   rzekł 

markiz.

Darice podskoczyła z radości i wsunęła dłoń w rękę markiza.

- Jest pan bardzo uprzejmy. Jaka szkoda, że nie jestem dość duża, by za pana wyjść.

- Za parę lat przekonasz się, że jest wielu mężczyzn ciekawszych ode mnie - odparł.

- Charis myśli, że jest pan najbardziej godnym podziwu mężczyzną na świecie, i ja też 

tak myślę!

background image

Markiz nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na Ajantę, na której ustach pojawił się 

kpiący uśmiech. Doskonale wiedział, dlaczego nie odezwała się od chwili przyjazdu, i był 

pewien, że choć nie mogła mu nic zarzucić, bardzo tego pragnęła, by móc dowieść swej 

niezależności.

Ponieważ był bardzo doświadczony, jeśli chodzi o kobiety, wiedział, obserwując jej 

chód   i   sposób   trzymania   głowy,   że   stara   się   walczyć   z   onieśmielającym   wpływem,   jaki 

wywierał na nią on sam i jego dom, poczynione przez niego przygotowania i fakt, że jej 

rodzina uległa jego urokowi.

-   Sprawię,   że   też   będzie   oczarowana   -   powiedział   do   siebie   markiz.   -   Dlaczego 

miałaby być wyjątkiem?

Salon   odznaczał   się   idealnymi   proporcjami   i   zawierał   kilka   niezwykle   cennych 

obrazów. Przyciągały one w sposób nieodparty uwagę Ajanty, trudno więc jej było skupić się 

na rozmowie i nie mogła też nic poradzić na to, że jej spojrzenie przesuwało się z jednego 

płótna na drugie.

- Z góry cieszę się - powiedział markiz - że będę mógł oprowadzić was po moim domu i 

pokazać  skarby,  które   od wielu  pokoleń  gromadzili   moi   przodkowie,  mający  upodobania 

kolekcjonerskie.

-   Miał   pan   szczęście   -   skomentował   pastor.   -   Obawiam   się,   że   jako   naród 

skorzystaliśmy z grabieży wielu skarbów innych krajów.

- Jest to wspaniałe dziedzictwo dla naszych dzieci - rzekł Quintus.

- No cóż, pana syn będzie bardzo szczęśliwym młodzieńcem - odparł proboszcz. - Nie 

tylko będzie posiadał skarby, słynne na całym świecie, lecz, co niezwykle ważne, nauczy go 

pan doceniać je.

- Tak, oczywiście - zgodził się markiz.

Czuł,   że   ta   przedwczesna   rozmowa   o   synu,   którego   mógł   kiedyś   mieć,   musi   być 

krępująca dla Ajanty, i nie był zaskoczony, gdy dziewczyna odstawiła kieliszek szampana, z 

którego upiła tylko jeden łyk, i powiedziała:

- Chciałabym, jeśli to nie sprawi kłopotu, pójść na górę, by zdjąć kapelusz i płaszcz 

podróżny. Czuję, że wyglądam bardzo nieporządnie w porównaniu z tymi wspaniałościami.

Ostatnie słowa wymówiła w taki sposób, że nie przypominały komplementu, i markiz, 

z błyskiem w oku, powiedział:

- Musisz mi, pani, wybaczyć, że nie miałem okazji, by powiedzieć, iż zaćmiewasz 

wszystko,   co   posiadam,   i   nawet   moje   najcenniejsze   obrazy   bledną   w   zestawieniu   ze 

wspaniałością twych włosów!

background image

Gdy to mówił, zobaczył we wzroku Ajanty błyskawice, które bez pośrednictwa słów 

powiedziały mu, co dziewczyna sądzi o komedii, którą odgrywał. Ale Charis wydała okrzyk 

zachwytu i klasnęła w dłonie.

- To bardzo poetyczne! - powiedziała. - Powinien to pan zapisać, by Ajanta nigdy nie 

zapomniała takich wspaniałych słów.

- Jestem pewien, że nie zapomni - rzekł markiz.

Nie mówiąc ani słowa Ajanta skierowała się ku drzwiom. Quintus otworzył je przed 

nią i przechodząc razem z nią do hallu powiedział:

- Ja tylko drażniłem się z tobą pani, obawiam się, że nie potrafię się temu oprzeć.

- Miło mi, że pana bawię, milordzie! - odparła chłodno Ajanta.

- Chciałbym później porozmawiać z panią na osobności - rzekł cicho markiz - ale teraz 

przyślę kogoś, by zaprowadził cię, pani, do twego pokoju.

Mówiąc   te   słowa   dał   znak   lokajowi,   który   stał   w   drugim   końcu   hallu   i   podbiegł 

pośpiesznie na skinienie ręki pana.

- Zaprowadź pannę Tiverton na górę do pani Flood - polecił.

- Tak jest, milordzie.

Lokaj ruszył przodem i gdy Ajanta, nie spojrzawszy na markiza, zaczęła iść za nim, od 

strony salonu rozległ się okrzyk i Charis oraz Darice, które skończyły już jeść czekoladowe 

ciasteczka, przebiegły z pośpiechem przez hall.

- Poczekaj na nas - krzyknęła Charis.

Dziewczęta wbiegły na schody i gdy dotarły do Ajanty, każda z nich ujęła jej dłoń i 

szły u jej boku. Przynajmniej jesteśmy razem - pomyślała Ajanta i znalazła w tym pociechę.

background image

ROZDZIAŁ 4

Ochmistrzyni, pani Flood, zaprowadziła na górze Ajantę do bardzo pięknego pokoju, 

który był tak wytwornie umeblowany, że gdyby nie łoże, trudno by było uwierzyć, że nie jest 

to salon.

Sofa i krzesła były pozłacane, stała tam też francuska komoda w stylu Ludwika XV, 

jaką dziewczyna zawsze pragnęła zobaczyć. Matka przekazała jej wiele wiadomości nie tylko 

o sztuce, lecz także i o zabytkowych meblach, była więc zachwycona, że potrafi rozpoznać 

meble, które znała dotąd jedynie z opisu matki lub z ilustracji.

- Przypuszczam, że chciałaby się panienka przebrać - powiedziała pani Flood, gdy 

Ajanta zdjęła budkę i podróżną pelerynę.

- Czy już przybył mój bagaż? - spytała dziewczyna.

- Tak, panienko, ale nie ma powodu, by nosiła pani jedną z tych sukni, które zapewne 

się pogniotły przy pakowaniu. Pani suknie z Londynu wiszą w szafie.

Mówiąc to pani Flood otworzyła drzwi wspaniale rzeźbionej szafy i Ajanta zobaczyła, 

że   wisi   w   niej   wiele   sukien.   Pani   Flood   wyjmowała   je   kolejno   i   dziewczyna   poznała, 

spojrzawszy na nie, że są nie tylko bardziej modne, od tych które dotąd miała, lecz zostały tak 

wytwornie   uszyte   i   pięknie   przybrane,   iż   z   trudem   mogła   uwierzyć,   że   są   dla   niej 

przeznaczone.

Gdy ubrała się w jedną z nich, zobaczyła, że wygląda zupełnie inaczej i z pewnością o 

wiele ładniej niż przez całe swoje życie. Nie miała dotąd pojęcia, że ma tak wąską talię, że 

suknia, choć nie była nieskromna, podkreśla doskonałość jej figury.

- Wygląda panienka ślicznie, naprawdę! - powiedziała z podziwem pani Flood.

- Dziękuję - odparła Ajanta.

- Jego lordowska mość polecił podać herbatę w błękitnym salonie i lokaj czeka, by 

panią tam zaprowadzić.

- Dziękuję - powtórzyła Ajanta.

Po zejściu na dół poczuła lęk, zastanawiała się też, co ojciec powie, gdy usłyszy, że 

markiz   ofiarował   jej   kilka   sukni.   Tymczasem   swoją   rodzinę   i   markiza   znalazła   nie   w 

błękitnym  salonie,  lecz  w bibliotece.  Pastor przeglądał  właśnie książki,  które kustosz dla 

niego przygotował, i wydawał okrzyki zachwytu, gdy natrafił na prawdziwe białe kruki, które 

- jak powtarzał - będą nieocenioną pomocą w jego badaniach.

Gdy Ajanta weszła, by się do nich przyłączyć,  zobaczyła  wyraz twarzy markiza i 

zrozumiała,   że   jej   wygląd   mu   się   spodobał.   Charis   także   zauważyła,   że   siostra   wygląda 

background image

inaczej niż zwykle.

- Ajanto! Skąd masz tę suknię? - spytała szeptem.

- To prezent od jego lordowskiej mości - odparła Ajanta - ale nie mów o tym przy 

tacie.

Zdawała sobie sprawę, że niewielka była szansa na to, by ojciec zwrócił uwagę na jej 

wygląd, gdy mógł oglądać książki.

Gdy markiz prowadził gości do błękitnego salonu na herbatę, zatrzymał się na chwilę, 

by porozmawiać z kustoszem, i Ajanta poczuła, że uniknęła kłopotliwej sytuacji.

W błękitnym salonie stół był nakryty wspaniałą srebrną zastawą, podano każdy rodzaj 

ciastek i kanapek, jakie można było sobie wymarzyć.

- Czy zechcesz nalać herbaty, pani? - spytał markiz. - Będziesz musiała się do tego 

przyzwyczaić.

Gdy Ajanta usiadła w pobliżu srebrnej tacy i wyciągnęła dłoń po dzbanek, Charis 

wykrzyknęła:

- To takie emocjonujące, Ajanto, gdy się pomyśli,  że będziesz panią tego domu i 

gospodynią na tylu przyjęciach! Proszę, czy pozwolisz mi czasem wziąć w nich udział?

- Oczywiście, że tak - odparł markiz, zanim Ajanta zdążyła się odezwać.

- A mnie? - spytała Darice.

- Będziemy musieli wydać przyjęcie, w którym będziesz mogła wziąć udział.

Darice wydała cichy okrzyk zachwytu.

- Na swoim przyjęciu chcę mieć balony i herbatniki - powiedziała. - Tak jak u mojej 

przyjaciółki na wsi, ale ona mnie nie zaprosiła, bo byłam za mała.

- Nie będziesz za mała,  by wziąć udział  w przyjęciu,  które ja wydam  - zapewnił 

Quintus.

Ajanta   zmarszczyła   brwi.   Pomyślała,   że   ta   rozmowa   o   przyjęciach   zakończy   się 

rozczarowaniem sióstr. Markiz mówił, że te pozorne zaręczyny mogą potrwać sześć miesięcy, 

a może tylko trzy. Tymczasem przyjęcia, jakie wyobrażały sobie Charis i Darice, zazwyczaj 

odbywały się w zimie. Była pewna, że o tej porze roku znajdą się już z powrotem na plebanii,  

gdzie nie będzie żadnej rozrywki, a dziewczęta będą gorzko rozczarowane.

Uderzyło   ją,   że   podczas   gdy   markiz   sądził,   iż   jest   bardzo   wspaniałomyślny   i, 

oczywiście, zniża się do dzieci zubożałego proboszcza, w gruncie rzeczy dał im zasmakować 

w czymś, co wkrótce zostanie im odebrane, i za czym będą może tęsknić do końca życia.

Pieniądze potrafią być groźne, jeśli wywierają wpływ na czyjąś osobowość i charakter 

- mówiła sobie Ajanta. Nagle poczuła rozpaczliwy lęk przed tym, jakie skutki może przynieść 

background image

oszustwo, w które była zamieszana.

Skończyła nalewać herbatę i gdy Charis podsunęła jej talerz z kanapkami z ogórkiem, 

potrząsnęła odmownie głową.

- Och, Ajanto, zjedz coś - prosiła siostra. - To jedzenie przypomina ambrozję i nigdy 

jeszcze nie kosztowałyśmy nic podobnego.

-   Wszystkie   trzy   wyglądacie,   jakbyście   wspięły   się   na   górę   Olimp   -   powiedział 

markiz.

- Boginie i bogowie zwykle zstępowali z Olimpu, by znaleźć się pomiędzy zwykłymi 

śmiertelnikami - poprawiła Ajanta.

Markiz uśmiechnął się.

- Zdaję sobie sprawę, że przywołuje mnie pani do porządku, Ajanto. Mimo wszystko 

sądzę, że mogłabyś przyznać, iż Stowe Hall, mówiąc obrazowo, jest Olimpem.

- Tylko, jeśli chodzi o nas.

- Właśnie! - odparł kpiąco.

Jeszcze raz rzucali sobie wzajemne wyzwanie i pojedynkowali się na słowa, co markiz 

uznał za przyjemne i ekscytujące.

Po herbacie oprowadził ich po kilku paradnych pokojach i zdziwiło go, że Ajanta wie 

tak dużo o obrazach, meblach, a nawet o dywanach. Kiedy opowiedziała Darice historię, 

wyobrażoną na jednym z gobelinów, której nawet on sam nie znał, zapytał:

-   Jak   to   możliwe,   że   jest   pani   tak   oczytana?   Gdybyś   była,   pani,   mężczyzną, 

pomyślałbym, że studiowałaś na uniwersytecie.

- Nawet kobiety mogą myśleć oraz czytać! - obruszyła się Ajanta.

- Większość z nich tego nie robi - odparł. Mówiąc to pomyślał, że było to prawdą, jeśli 

chodziło   o   znane   mu   kobiety.   Leone,   choć   bardzo   atrakcyjna,   nie   czytała   nic   poza 

plotkarskimi kolumnami w gazetach i Quintus czuł, że to samo można powiedzieć o innych 

damach,   które   przez   krótkie   chwile   uważał   za   ponętne   i   pociągające.   -   Coraz   bardziej 

zaczynam   się   lękać,   Ajanto   -   powiedział   głośno   -   że   może   okazać   się,   iż   jest   pani   tą 

przerażającą   istotą,   znaną   jako   „niebieska   pończocha”.   Jeśli   to   prawda,   daję   słowo,   że 

ucieknę, gdzie pieprz rośnie!

Charis wydała cichy okrzyk.

- Czy to znaczy, że ostatecznie nie poślubi pan Ajanty? Och, proszę, jeśli pan tego nie 

zrobi, będziemy bardzo, bardzo nieszczęśliwi.

Oczy   Ajanty   napotkały   wzrok   markiza   i   Quintus   wiedział   aż   za   dobrze,   o   czym 

dziewczyna myśli.

background image

- Tylko droczyłem się z pani siostrą - uspokoił Charis. - Chociaż ona jest taka mądra, 

zapewniam, że ja jestem mądrzejszy.  Więc nie będę uciekał, lecz spróbuję pokonać ją w 

każdym sporze, jaki nas czeka.

Charis wsunęła dłoń w jego rękę.

- Nie będę się z panem sprzeczać - rzekła.

Lubię pana słuchać i sądzę, że wszystko, co pan mówi, jest wspaniałe!

Markiz pomyślał, że tak zazwyczaj sądziły dojrzalsze od niej kobiety, i znowu spojrzał 

z wyzwaniem na Ajantę. Dziewczyna zamiotła spódnicą w sposób, jaki go już poprzednio 

rozbawił, i odwróciła się, wlepiając wzrok w obraz, którego dotąd nie oglądali.

Gdy   weszły   na   górę,   by   przebrać   się   do   kolacji,   Darice,   była   zmęczona   i   Ajanta 

poczuła ulgę, gdy zobaczyła, że w sypialni czeka na nie taca ze smacznym jedzeniem.

- Czuję głód na ten widok - powiedziała Charis.

- To dla mnie? - dziwiła się Darice. - To wszystko dla mnie?

- Oczywiście, że tak - przytaknęła Ajanta. - Charis, zepsujesz sobie apetyt, jeśli teraz 

coś zjesz.

- Kolacja w takim domu jest ogromnie podniecającym wydarzeniem! - powiedziała 

Cha   -   ris.   -   Och,   Ajanto,   jestem   taka   zachwycona,   że   wychodzisz   za   markiza!   I   jeśli 

zamieszkamy tu z tobą, będzie to najcudowniejsza, najwspanialsza rzecz, jaka mogła nam się 

przytrafić.

Zapanowała na chwilę cisza, zanim Ajanta spytała:

- A co będzie... z papą?

Spostrzegła wyraz oczu Charis i poczuła się, jak gdyby uderzyła swą siostrę.

- Nie chcesz chyba  powiedzieć - odezwała się słabym  głosem Charis - że gdy ty 

będziesz tu mieszkać, Darice i ja mamy wrócić na probostwo?

Och, Ajanto, jak możesz być dla nas tak okrutna i niedobra?

Ajanta nie odzywała się i siostra mówiła dalej:

-   Znasz   papę,   kiedy   coś   pisze,   nie   pamięta   nawet,   że   istniejemy.   Będziemy   takie 

samotne i nieszczęśliwe bez ciebie.

Ajanta z trudem zdołała wymówić:

- Nie wyszłam jeszcze za mąż. Mamy dużo czasu, by się nad tym zastanowić. Idź się 

przebrać, Charis, a ja tymczasem położę Darice do łóżka.

- Przyjdę  do twego pokoju, gdy już będę gotowa, i jeśli  będziesz miała  na sobie 

następną nową suknię, będę bardzo zazdrosna!

Gdy   Darice   zjadła   kolację,   zrobiła   się   śpiąca,   był   to   bowiem   dla   niej   naprawdę 

background image

wyczerpujący dzień. Uklękła na łóżku i zmówiła z Ajanta pacierz, jak to robiła od czasów, 

gdy była małym dzieckiem, a gdy przytuliła się do poduszek, powiedziała:

- Dobranoc, Ajanto! Kocham cię, kocham markiza, a to jest bardzo szczęśliwy dom.

Zamknęła oczy i zasnęła, zanim siostra zdążyła zasunąć zasłony.

Ajanta pomyślała, że to bardzo ładnie ze strony markiza, iż pokój Darice, który był w 

gruncie rzeczy ubieralnią, znajduje się obok jej sypialni, a dla Charis przeznaczono inny, duży 

i piękny pokój w sąsiedztwie. Aby sprawdzić, czy siostrze niczego nie brakuje, dziewczyna 

otworzyła drzwi, by zerknąć do środka, zanim sama zacznie się przebierać.

Gdy stanęła w progu, Charis wydała głośny okrzyk  i Ajanta zobaczyła  ku swemu 

zdziwieniu, że były z nią pani Flood i pokojówka.

- Ajanto! Ajanto! - krzyknęła siostra. -

Chodź i zobacz, co markiz dla mnie kupił!

Dziewczyna weszła do pokoju i zauważyła, że pani Flood trzyma na rękach suknię, 

najwyraźniej   wyjętą   przed   chwilą   z   szafy,   tak   jak   niedawno   trzymała   stroje,   które 

sprowadzono dla niej samej. Była to właśnie taka suknia wieczorowa, jaką powinna nosić 

szesnastoletnia   dziewczyna,   ale   odznaczała   się   elegancką   prostotą   i   musiała   być   dziełem 

krawcowej, której stałymi klientkami były osoby z wielkiego świata.

- Spójrz na to! Spójrz na to! - mówiła Cha - ris. - Czy możesz wyobrazić sobie coś 

równie wspaniałego?

- Jestem pewna, że będzie pasować na tę młodą damę - rzekła pani Flood - ale gdyby 

trzeba było coś poprawić, to nasza Elsie ma bardzo zręczne palce.

- Bardzo ładna - z trudem wymówiła Ajanta.

Gdy poszła do swego pokoju, poczuła, że jest zła na markiza, gdyż miała wrażenie, że 

w pewien sposób przekupywał członków jej rodziny, tak jak ją samą przekupił. Mógł sobie 

myśleć, że wystawia spektakl w Drury Lane lub w operze, ale w gruncie rzeczy zmuszał jej 

rodzinę podarkami i łapówkami, by postępowała zgodnie z jego wolą.

Gdy nie będziemy już markizowi potrzebni - myślała - pozbędzie się nas z równą 

łatwością, nie zastanawiając się, ile serc przy tym złamie.

Odniosła wrażenie, że tak postępował z kobietami, które bez wątpienia odgrywały 

istotną rolę w jego życiu. One jednak były wystarczająco dojrzałe, by się o siebie zatroszczyć, 

nawet   jeśli   ich   serca   zostały   złamane,   tymczasem   Charis   i   Darice   były   zbyt   młode   i 

niedoświadczone,   będą   więc   rozczarowane   i   bez   wątpienia,   przez   jakiś   czas,   ogromnie 

nieszczęśliwe.

Nie zwracając uwagi na pokojówkę, która czekała, by pomóc jej przy toalecie, Ajanta 

background image

podeszła do okna i stała spoglądając na park i staw, po którego spokojnej wodzie pływały 

powoli czarne i białe łabędzie.

Słońce   zachodziło   we   wspaniałych   płomieniach   i   zdawało   się,   że   nie   tylko   niebo 

stawało   się   złote   i   szkarłatne   od   tej   promienistości,   ale   wszystko   dookoła   nabierało 

jaskrawych  kolorów, jak gdyby pod dotknięciem ognia. To było  piękne, a jednak Ajanta 

odniosła wrażenie, że jest to ostrzeżenie, ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem tego, co robi, 

zagrożeniem, jakie niesie ze sobą podstęp i ta wyprawa z jej własnego małego świata do 

świata, w którym żył markiz.

- Byłam bardzo głupia, że się na to zgodziłam - powiedziała. - Próbowałam się opierać 

z początku.

Pomyślała, że w gruncie rzeczy stoczyli ze sobą bitwę, w której została pokonana. 

Ponieważ czuła niepokój o swe siostry i swą własną przyszłość, trudno jej było podziwiać jak 

należy piękną suknię, którą pokojówka wyjęła dla niej z szafy.

Pani Flood i Charis weszły do pokoju w chwili, gdy zapinano jej suknię na plecach i 

ich zachwyt, na równi z odbiciem w lustrze, powiedział jej, jak ładnie w niej wygląda. Uszyto 

ją z materiału w kolorze jej oczu i dziewczyna zastanawiała się, czy markiz opisał jej wygląd, 

wysyłając zamówienie do Londynu, czy też był to jedynie przypadek.

Potem   powiedziała   sobie,   że   zrobił   to   jedynie   po   to,   by   okazać   swój   talent 

organizacyjny, i poczuła się zirytowana, że ktoś mógł być tak kompetentny we wszystkim, co 

robił.

- Jednej rzeczy mogę być pewna - powiedziała pani Flood - że jego lordowska mość 

nigdy nie miał jeszcze na kolacji dwóch równie urodziwych młodych dam.

- Czy to prawda? - spytała Charis.

- Jak Boga kocham, to prawda! - rzekła prostodusznie ochmistrzyni. - Ale to jego 

lordowska mość powinien prawić komplementy, nie ja.

Mówiąc to spojrzała wymownie na Ajantę, która miała świadomość, że panią Flood i 

całą służbę ciekawiło, dlaczego zaproszono tych gości i czy coś się za tym kryje.

Jeśli markiz mówił prawdę, we wczorajszej „Gazette” ukazało się zawiadomienie o 

ich zaręczynach, a dzisiaj miały przedrukować je pozostałe dzienniki. Na wieś mogły być 

dostarczone   dopiero   późnym   wieczorem,   lub   -   jak   na   probostwie   -   z   jednodniowym 

opóźnieniem.

- W każdym razie domownicy dowiedzą się o tym jutro - pomyślała i wydało jej się to 

bardzo żenujące.

Gdy zeszła z siostrą do srebrnego salonu, gdzie wszyscy mieli zgromadzić się przed 

background image

kolacją, okazało się, że był tam już ich ojciec z markizem.

Ajanta   nie   widziała   dotąd   markiza   w   wieczorowym   stroju   i   jeśli   prezentował   się 

pięknie i wspaniale w zwykłym ubraniu, w tej chwili wyglądał tak dystyngowanie, że nie 

mogła na niego nie patrzeć.

Nosił długie, czarne, obcisłe spodnie, wprowadzone przez księcia regenta, a plisowany 

fular   podtrzymujący   kołnierzyk,   którego   rogi   zachodziły   aż   na   podbródek,   dodawał   mu 

jeszcze wzrostu.

Dziewczyna   pomyślała   z   lękiem   o   swoim   wyglądzie,   ale   Charis   przebiegła   przez 

pokój do markiza i powiedziała:

- Dziękuję, dziękuję panu! Gdy zobaczyłam tę suknię, pomyślałam, że śnię. Nie wiem, 

jak mam opisać panu moje wzruszenie!

- Wyglądasz bardzo ładnie! - odparł markiz z dobrodusznym uśmiechem.

- Popatrzcie tylko na mnie! - Charis rozłożyła ramiona, by lepiej pokazać swój strój, 

potem wykonała piruet przed markizem.

Jej ojciec spojrzał na nią z łagodnym zdziwieniem.

- Czy to nowa suknia, Charis? - zapytał.

- Oczywiście, że tak, papo! To prezent od markiza! Jest najlepszym człowiekiem na 

świecie!

- Myślę, że to prawda - odparł pastor. - Ofiarował mi książki, które cenię bardziej niż 

nową suknię. Znajdą się one na honorowym miejscu w mej bibliotece, gdy wrócę do domu.

Ajanta zacisnęła usta. Pomyślała, że okaże się jeszcze, co markiz przygotował dla 

Lyle'a i Darice. Nie musiała długo czekać na tę informację. Ojciec wyciągnął do niej rękę i 

powiedział:

-   Ajanto,   moja   droga,   twój   narzeczony   jest   bardzo   hojny,   naprawdę   bardzo 

szczodrobliwy!

-   Co   ci   ofiarował,   papo,   oprócz   książek?   -   spytała   dziewczyna   cichym,   napiętym 

głosem.

- Obiecał mi powóz i konia, które zastąpią dwukółkę i biedną, starą Bessie, oraz, co na 

pewno sprawi ci przyjemność, dwa wierzchowce dla Lyle'a i Charis i kucyka dla Darice.

- Dostanę konia? - zawołała Charis. - Więc będę mogła polować! Och, to cudowne! 

Cudowne!

Mówiąc   to   otoczyła   markiza   ramionami   i   ucałowała   go   w   policzek.   Oddał   jej 

pocałunek i powiedział:

- Jeśli jest pani tak wylewna z powodu konia, to zastanawiam się, co powie pani, gdy 

background image

otrzyma diamentowy naszyjnik!

- Wolę konia, bo mogę na nim jeździć i spotykać ludzi - odparła Charis.

Quintus zaśmiał się.

- Czuję, że nie może się już pani doczekać nowych przygód i, bez wątpienia, spotkania 

z nieznajomym, takim, jak ja, który tym razem uratuje panią na polowaniu.

- Och, mam taką nadzieję! - zawołała Charis, i markiz znowu się zaśmiał.

Wciąż   jednak   zdawał   sobie   sprawę   z   dezaprobaty   Ajanty   i   podając   jej   kieliszek 

szampana rzekł:

- Jest pani bardzo milcząca, Ajanto!

- Czy naprawdę potrzebuje pan jeszcze moich peanów, oprócz pochwał papy i Charis? 

- dociekała dziewczyna.

- Oczywiście! - odrzekł. - Wiesz dobrze, pani, jak bardzo ważne dla mnie jest to, co 

mówisz i myślisz, a ponieważ przed dwudziestoma minutami przywieziono gazety, wszyscy 

w domu wiedzą już, dlaczego szukam twej aprobaty we wszystkim, co robię.

- Może mnie pan podszkolić w mojej roli.

- Oczywiście, chętnie to zrobię - odparł - ale ostrzegam, że jako reżyser oczekuję 

doskonałości.

- Jakie to by było smutne, gdyby nie udało mi się osiągnąć poziomu, jaki pan sobie 

samemu wyznaczył.

Ajanta pomyślała, że markiz ma zamiar powiedzieć coś złośliwego, jak gdyby czuł, że 

nadużywa jego cierpliwości, ale w tej chwili dołączył do nich jej ojciec.

- Zastanawiałem się właśnie - odezwał się - kiedy będziemy mieli przyjemność poznać 

twoją rodzinę? Przypuszczam, że powiedziałeś im o swych zamiarach wobec mojej córki?

- Wysłałem list do mojej matki, która mieszka we Wdowim Domu - odrzekł markiz - a 

reszta mojej rodziny dowie się o wszystkim dzisiaj.

-   Cieszę   się   z   tego   -   powiedział   pastor.   -   Przekonałem   się,   że   krewni   czują   się 

wytrąceni z równowagi, a nawet znieważeni, jeśli nie dowiedzą się o zaręczynach, zanim 

pojawi się ogłoszenie w gazecie.

Markiz   rzucił   okiem   na   Ajantę   i   oboje   pomyśleli   o   tym   samym.   Jednak   wejście 

kamerdynera,   który   oznajmił,   że   podano   do   stołu,   uchroniło   ich   przed   koniecznością 

udzielenia odpowiedzi.

Ajanta nie była zaskoczona, że każda z potraw podawanych w pięknej jadalni była 

smaczniejsza od poprzedniej. Nawet Charis jadła w milczeniu i Ajanta pomyślała, że markiz 

mógł mieć rację, mówiąc, iż zabrał je na Olimp, choć jednocześnie denerwowało ją jego 

background image

zadowolenie z siebie i z tego, co posiadał. Była jednak wystarczająco uczciwa, by przyznać, 

że miał wszelkie powody do dumy. Ponieważ był bez wątpienia przystojny i czarujący, mogła 

zrozumieć, dlaczego Charis patrzyła na niego z takim podziwem, a od śmierci matki jej ojciec 

nigdy nie wyglądał na tak szczęśliwego i odprężonego.

- Obawiam się - powiedział markiz, gdy kończyli kolację - że przez kilka najbliższych 

dni nie uda nam się już spożyć żadnego posiłku w samotności.

- Dlaczego? - spytał pastor.

-   Ponieważ   kilku   moich   krewnych   będzie   jutro   na   obiedzie   i   na   kolacji,   a   bez 

wątpienia grupy innych będą wpraszać się tu, dopóki nie zanudzą Ajanty i mnie na śmierć 

swymi gratulacjami.

-   Jestem   pewien,   że   będą   to   szczere   życzenia   -   rzekł   pastor.   -   Krewni,   jak   się 

przekonałem, zawsze pragną, by kawaler z ich rodziny ożenił się.

Markiz roześmiał się.

- To prawda. Jeśli sami zostali złapani w małżeńskie więzy, nie mogą znieść, że ktoś 

jest wolny i swobodny.

Pastor uśmiechnął się.

- Myślę - powiedział - że bez względu na to, co sądzą twoi krewni, byłeś na tyle 

mądry, mój drogi Quintusie, by czekać na pojawienie się tej właściwej kobiety. Ja miałem 

szczęście, że spotkałem swą żonę, gdy oboje byliśmy młodzi.

Westchnął, potem dodał:

- Dzięki temu byliśmy ze sobą dłużej, a nasza radość i szczęście były nieopisane. 

Jednak inni muszą czekać, jak choćby ty, ale wiesz już teraz, że warto było się nie spieszyć.

- Jeszcze jak! - zgodził się markiz.

- Ajanta ma szczęście, naprawdę! - powiedziała Charis. - Chciałabym poślubić kogoś 

takiego, jak pan. Żałuję, że nie ma pan brata.

- Sam tego często żałowałem. Jedynak jest bardzo samotny i zazdroszczę pani, Charis, 

posiadania dwóch sióstr i brata.

- Kiedy zobaczymy się z Lyle'em? - spytała Charis.

- Jutro. Dziś wieczorem wysłałem stajennego do Oxfordu z prośbą, by wasz brat do 

nas dołączył, i jeśli to będzie możliwe - został tu aż do niedzieli.

- To bardzo miło z pana strony - rzekła Ajanta i w jej oczach zabłysło światło, którego 

wcześniej nie było.

-   Cieszę   się,   że   sprawiłem   pani   przyjemność   -   odparł   Quintus.   Dziewczyna 

zawstydziła się trochę czując, że dodał w myśli „nareszcie!”

background image

- Zdaję sobie w pełni sprawę, ile uwagi musiał nam pan poświęcić - rzekła - i nie 

jestem w gruncie rzeczy niewdzięczna.

Gdy to mówiła, jej oczy napotkały wzrok markiza i poczuła, że on wie, iż nie była 

zupełnie szczera, i że z powodu ich wspólnego sekretu, zamiast wdzięczności, czuje do niego 

urazę.

Po skończonej kolacji, gdy wszyscy zasiedli w srebrnym salonie, pastor oddalił się, by 

zabrać z biblioteki książkę, którą chciał koniecznie przeczytać, gdy znajdzie się w łóżku. 

Ponieważ Charis była tak podniecona, że z trudem mogła usiedzieć na miejscu, wyszła razem 

z ojcem, pozostawiając markiza i Ajantę sam na sam.

Quintus popatrzył na dziewczynę, siedzącą dość sztywno na krześle obitym brokatem, 

który   podkreślał   piękno   jej   sukni.   Światło   kryształowego   żyrandola   lśniło   na   złocie   jej 

włosów i sprawiało, że jarzyły się niemal oślepiająco. Uderzyło go, że w eleganckim ubraniu 

dziewczyna bez wątpienia nie ustępowała urodą żadnej z pięknych kobiet, które gościł dotąd 

w swym domu, nie wyłączając Leone. Potem powiedział sobie, że choć podziwiał piękność 

Ajanty,   charakterem   i   osobowością   różniła   się   ona   kolosalnie   od   kobiet,   do   których   się 

zalecał. Jest zbyt drażliwa i zaczepna, jak na mój gust - uznał.

Potem,   ponieważ   stwierdził,   że   nie   potrafi   oprzeć   się   pokusie,   by   stoczyć   z   nią 

pojedynek na słowa, rzekł:

- Czy mogę pani wytknąć, Ajanto, że jestem rozczarowany sztuką aktorską mojej 

Pierwszej Amantki?

- Rozczarowany? - spytała dziewczyna. - Co zrobiłam źle?

- Pani rola jest bardzo prosta - powiedział. - Jest pani młodą, naiwną dziewczyną, 

mieszkającą na wsi, która przyciągnęła uwagę światowego, znudzonego i cynicznego markiza 

Stowe.

Usta Ajanty drgnęły i zaśmiała się cicho, ale nie odezwała się i markiz ciągnął dalej:

- Oszołomił ją zalotami, przypominającymi istne tornado, i obiecała, że go poślubi. 

Aby wyrazić swą miłość, ubierał ją w jedwabie i atłasy i pokazywał nieprzebrane skarby, 

które miała z nim dzielić w przyszłości.

Markiz przerwał i ponieważ Ajantę mimo wszystko bawiły jego słowa, ponagliła go:

- Proszę mówić dalej. Chcę usłyszeć następny akt.

- Martwię się o uczucia mej Pierwszej Amantki - powiedział markiz z namysłem.

- Przepraszam, że panu przerwałam. Tekst sztuki, jeśli mogę to powiedzieć, nie jest 

zbyt jasny.

-   Więc   moje   instrukcje   powinny   wyjaśnić   wszystkie   wątpliwości.   Dziewczyna   z 

background image

prowincji jest oszołomiona, urzeczona i bardzo zakochana. Uważa, że szlachetny markiz jest 

prawdziwym   błędnym   rycerzem,   który  przybył,   by   ocalić   ją   przed   nudą   i   monotonią   jej 

szarego życia.

- Więc gapi się na niego jak cielę na malowane wrota - wtrąciła Ajanta.

- Jak cielę na malowane wrota? - powtórzył markiz.

- To takie prowincjonalne określenie - wyjaśniła dziewczyna, i zauważyła błysk w 

jego oku.

- Gapi się na niego jak cielę na malowane wrota - ciągnął dalej - i gdy rycerz porywa 

ją do swego pałacu, zdaje sobie sprawę, że jej serce wali niespokojnie! Odkrywa, że wprawia 

ją w podziw wszystko, co on robi i mówi, ponieważ nie mogłaby krytykować doskonałości!

Rozległ się śmiech Ajanty.

- Co za wspaniała bajka! - wykrzyknęła. - Te raz oczywiście rozumiem, na czym polegał 

mój błąd, ale kłopot w tym, że nie mam zaufania do swych zdolności aktorskich. W gruncie 

rzeczy jestem pewna, iż wybrał pan niewłaściwą osobę do tej roli.

Markiz   wyciągnął   się   na   krześle,   założywszy   nogę   na   nogę,   i   obejrzał   dokładnie 

Ajantę, jak gdyby szukając w niej wady.

- Z pewnością wygląda  pani jak należy - powiedział. - Żadna Pierwsza Amantka, 

przeobrażona   przez   swą   Chrzestną   Matkę   -   Czarodziejkę   nie   wyglądałaby   bardziej 

pociągająco. Ale jednocześnie zapomina pani o swoich oczach.

- O oczach? - powtórzyła dziewczyna.

- Mogę dostrzec w nich uczucia, których z pewnością nie żywiłaby moja bohaterka. 

Potępienie, niezadowolenie i czasami niewątpliwą niechęć!

- To nieprawda! - zaprzeczyła gorąco. - N i e czuję do pana niechęci. Myślę tylko...

Przerwała, szukając właściwych słów.

- Co pani myśli? - ponaglił ją markiz.

- Że ta gra jest niebezpieczna, nie z pańskiego punktu widzenia, lecz naszego.

- Co pani przez to rozumie?

- Wiem,  uprzedził  pan o tym  uczciwie - odparła - że jest to sztuka, która będzie 

wystawiana przez miesiąc, może dwa lub trzy, potem zostanie nagle zdjęta ze sceny i statyści 

zostaną wyrzuceni z teatru, bez szansy powtórnego zatrudnienia.

Jej głos zmienił się, gdy ciągnęła dalej:

- Będą też świadomi, że już nigdy... nigdy więcej nie zaznają... radości udziału w tak... 

wspaniałym i bogatym przedstawieniu! To będzie bardzo bolesne.

Przy ostatnich słowach głos Ajanty lekko zadrżał. Gdy spojrzała na markiza, pojęła, że 

background image

nie brał tego dotąd pod uwagę i po raz pierwszy rozważał sens jej słów.

Zupełnie innym od dotychczasowego tonem powiedział:

- Rozumiem, co pani chce mi powiedzieć, Ajanto, i chciałbym obiecać, że spróbuję nie 

przyczynić nikomu niepotrzebnie bólu, ale, jak to pani dobrze wie, w życiu nie zawsze da się 

tego uniknąć.

- Jest to coś, przed czym wszyscy powinni usiłować chronić... tych, których... kochają 

- odparła szybko dziewczyna.

Markiz nie odezwał się, ale wiedziała, że miał o czym rozmyślać, gdy jej ojciec wrócił 

do salonu, niosąc książkę, którą zabrał z biblioteki.

Następnego dnia wszystkie wydarzenia następowały tak szybko po sobie, że nie było 

czasu  na introspekcję  i  Ajanta   nie  miała   wolnej   chwili,  by  porozmawiać  na  osobności  z 

markizem.

Z   samego   rana   osiodłano   konie,   by   goście   mogli   wybrać   się   na   przejażdżkę   po 

śniadaniu i choć Ajanta musiała założyć swój podniszczony strój do konnej jazdy, z którego 

niemal wyrosła, nie zastanawiała się ani przez chwilę, jak w nim wygląda. Jechała na jednym 

z najwspanialszych koni, jakie kiedykolwiek widziała, w towarzystwie szaleńczo podnieconej 

Charis.

Zanim   wyruszyli,   zaprowadzili   Darice   na   padok,   by   mogła   wypróbować   kucyki   i 

wybrać tego, który spodoba się jej najbardziej. Gdy dowiedziała się, że dostanie w prezencie 

wybranego konia i będzie go mogła zatrzymać, rozpłakała się ze szczęścia.

- Zawsze... chciałam mieć... kucyka... wiesz o tym, Ajanto! - szlochała.

- Nie ma powodu, by płakać - powiedziała siostra.

-   Ponieważ...   tak   bardzo...   pragnęłam   go   mieć...   nie   mogę   teraz   uwierzyć,   że... 

naprawdę jest... mój! - łkała Darice.

Mówiąc to wyciągnęła ramiona do markiza, a ten podniósł ją do góry.

- Jeśli płaczesz z powodu kucyka, odbiorę ci go - powiedział.

- Zawsze... chce mi się... płakać, gdy jestem bardzo... bardzo szczęśliwa - tłumaczyła 

dziewczynka.

- Więc musisz się śmiać, gdy coś jest nie w porządku i nie czujesz się zadowolona - 

rzekł markiz.

Uśmiechnęła się do niego przez łzy.

- Wszystko by było wtedy na opak.

- Tak jak płacz, kiedy powinnaś skakać z radości.

- Będę skakać na moim kucyku - powiedziała Darice, gdy podsadził ją na siodło.

background image

Patrzyli, jak stajenny oddala się, prowadząc kucyka na lonży, potem wsiedli na swe 

konie i ruszyli przez park.

- Byłem pewien, że obie jeździcie doskonale - zauważył markiz.

- Jeśli to prawda, to bardzo dziwne - odrzekła Charis. - Już to, że musiałam dzielić 

Rovera z Ajantą było frustrujące, ale podczas wakacji Lyle chce jeździć na nim codziennie, a 

my musimy chodzić pieszo.

- Nie będziecie już tego musiały robić - zapewnił markiz.

- Właśnie o tym myślałam w nocy - odpowiedziała - i uszczypnęłam się, by sprawdzić, 

czy nie śnię.

Kiedy trochę później skierowali się w kierunku Stowe Hall, Quintus odezwał się do 

Ajanty.

-   Myślę,   że   po   powrocie   do   domu   spotkasz,   pani,   kogoś,   kogo   bardzo   chcesz 

zobaczyć.

Zobaczył w jej oczach blask, dotąd w nich nie widziany, a jej twarz przybrała wyraz, 

jakiego - pomyślał - jego krewni będą spodziewać się, ilekroć narzeczona spojrzy na niego.

- Na lunchu - ostrzegł ją - będzie dwóch wujów, trzech kuzynów i jedna z moich 

przerażających ciotek. Proszę więc nie zapominać, że będą niezwykle ciekawi i bez wątpienia 

skłonni do krytykowania.

- Pan mnie przeraża!

- Tylko lojalnie ostrzegam - odparł markiz - a jeśli uzna pani moich krewnych za 

nudziarzy, proszę pamiętać, że ja musiałem ich znosić przez trzydzieści trzy lata!

-  Aż tyle ma pan lat? - spytała Ajanta. - Nie  dziwię się, że przestali już odkładać 

pieniądze na prezenty ślubne.

- Lepiej będzie dać im do zrozumienia, że nie oczekujemy podarków ślubnych w 

najbliższym czasie - rzekł - inaczej musielibyśmy pisać do nich listy z podziękowaniami.

- Pan musiałby je pisać - poprawiła go Ajanta. - To byłyby prezenty dla pana, nie dla 

mnie.

- Sądzę, że narzeczeni dziękują za nie razem - odparł markiz. - I poza najbliższymi 

krewnymi,   pozostali   oczekiwaliby   pani   listu.   Ostatecznie   rolą   kobiety   jest,   by  starała   się 

przypodobać.

Pomyślał, że Ajanta nie pominie tej uwagi milczeniem, i nie rozczarował się.

- Myślę, że to przykład skłonności mężczyzn do zmuszania kobiet, aby wypełniały 

wszystkie   nudne   obowiązki   małżeńskie,   gdy   oni   wybierają   tylko   te   najzabawniejsze   i 

najweselsze.

background image

- Co pani ma na myśli? - dociekał markiz.

- Z tego, co czytałam o ludziach z towarzystwa, wnioskuję, że to kobieta siedzi w 

domu,   podejmuje   właściwych   gości,   roztacza   opiekę   nad   sierotami   i   starcami,   nie   licząc 

wspierania instytucji dobroczynnych, którymi interesują się ona i jej mąż.

Markiz słuchał z rozbawionym uśmiechem, gdy mówiła dalej:

- Co innego mężczyzna. Ma swoje wyścigi, pojedynki na pięści i wizyty w klubach. 

Może przebywać poza domem przez długi czas i nie spodziewa się żadnych narzekań.

Rzuciła   markizowi   krótkie   spojrzenie   osoby   dobrze   poinformowanej,   potem 

kontynuowała:

- Co więcej zgodnie z tym, co słyszałam, kiedy panuje pokój, mąż często wyjeżdża za 

granicę,   nie   zabierając   ze   sobą   żony,   by  nie   słuchać   narzekań   na  niewygody   podróży,   a 

przeważnie dlatego, że po prostu ma ochotę wyrwać się z domu!

- A gdzie się pani tego dowiedziała? - pytał markiz.

- Czy chce pan powiedzieć, że to nieprawda?

- Bawi mnie tylko, że żyjąc wśród wieśniaków wyrobiła sobie pani taką wnikliwą 

ocenę życia towarzyskiego arystokracji.

- Nawet wieśniacy mają uszy - odparowała - a ptaki przenoszą plotki od gniazda do 

gniazda.

- Musi to być niewątpliwie prawda, sądząc z tego, co mi powiedziałaś, pani. Znowu 

jednak wypadłaś z roli. Moja wiejska bohaterka jest pełna podziwu i uwielbienia, nie widzi w 

swym bohaterze żadnej wady, a i on nigdy by jej nie rozczarował, wyjeżdżając samotnie za 

granicę.

-   Nie   mówiłam,   że   jedzie   samotnie   -   powiedziała   z   wyzwaniem   Ajanta.   - 

Powiedziałam tylko, że nie towarzyszy mu żona.

Wiedziała, mówiąc to, że zaskoczyła markiza. Później wyraz jego twarzy zmienił się, 

a oczy roziskrzyły.

- Bezwarunkowo przekonałaś  mnie,  pani,  że muszę  przerobić  tekst  mojej  sztuki - 

wyznał z żalem.

Właśnie takie uczucie miała nadzieję w nim wzbudzić, dotknęła więc lekko szpicrutą 

swego konia, by przyspieszył i by nie musiała już nic więcej mówić.

Pierwszą   osobą   która   opowiedziała   jej   o   wielkim   świecie,   była   jedna   z   jej 

nauczycielek, dawna guwernantka w kilku arystokratycznych rodzinach. Pilnowała, by Ajanta 

ciężko pracowała studiując przedmioty wybrane przez matkę. Nic jednak nie mogło sprawić 

tej starej kobiecie większej przyjemności niż plotki. Po skończonych lekcjach potrafiła długo 

background image

opowiadać o dawnych dniach i o sprawach utytułowanych rodzin, w których uczyła.

Ajanta dowiedziała się nie tylko o postępkach starszych członków towarzystwa, którzy 

byli pracodawcami panny Caruthers, ale i o młodych małżeństwach, które ich odwiedzały, i o 

wyuzdanych przyjęciach, wydawanych dla przyjaciół przez najstarszego syna. Uznała, że to 

wszystko jest fascynujące, ten świat, którego nie miała nigdy poznać, przypominał jej czytane 

na  głos  powieści   Waltera  Scotta,  w  które  wpleciono  postaci  bohaterów   i  bohaterek   Jane 

Austen.

Ponieważ Ajanta chciała jak najszybciej dotrzeć do Stowe Hall, jechała tak szybko, że 

markiz i Cha - ris z trudem mogli za nią nadążyć. Gdy dotarła do schodów, zobaczyła, że ktoś 

stoi na ich szczycie,  i wiedziała, że jest to jej brat. Zatrzymawszy konia wykrzyknęła  w 

podnieceniu:

- Lyle! Lyle!

Dzień dobry, Ajanto! Zbiegł po schodach, by zsadzić siostrę z konia, a ona ucałowała 

gorąco jego policzek. Oczy brata spoczywały na wierzchowcu, na którym jechała.

- Ale cudo! - wykrzyknął. - Nie mogę się doczekać, by zobaczyć stadninę markiza!

- Jeszcze jej nie widziałam - odparła Ajanta - ale jestem pewna, że będzie tam wiele 

koni, które mógłbyś podziwiać i ujeżdżać.

Lyle oderwał się od kontemplacji konia, którego pieścił, i zwrócił ku niej przystojną 

twarz, by spytać:

- Czy to prawda, że masz poślubić markiza?

Przez jedną chwilę Ajanta zastanawiała się, czy  nie wyjawić bratu prawdy. Potem z 

ociąganiem, wiedząc, że nie może złamać obietnicy, powiedziała:

- Tak... jesteśmy zaręczeni.

background image

ROZDZIAŁ 5

Gdy Ajanta obudziła się następnego ranka, leżała rozmyślając o tym, jak udany był 

miniony wieczór. Chociaż zdawała sobie sprawę, że krewni markiza przyglądali się jej, jak 

gdyby była koniem, którego zalety oceniają czuła się szczęśliwa i odprężona. Powodem była 

obecność Lyle'a i jego dobry humor.

Brat miał  okazję, by jechać wieczorem na jednym  ze wspaniałych  koni markiza  i 

wypróbować tor przeszkód, który Quintus kazał urządzić w parku.

- Miałem rację domyślając się, że wszyscy doskonale jeździcie konno - powiedział 

markiz do Ajanty, gdy Lyle przeskoczył wysoki płot w tak wspaniałym stylu, że dziewczyna 

miała ochotę klaskać.

- Nikt z nas nie jest równie dobrym jeźdźcem jak Lyle.

- Widzę, że w pani oczach jest bohaterem - rzekł, jak oceniła, trochę ironicznie.

- Kocham go! - odparła po prostu. - J e s t taki niezwykły, że czuję się zobowiązana do 

roztaczania nad nim takiej samej opieki jak nad mym ojcem.

Markiz spoglądał na nią przez długą chwilę, zanim spytał:

-   Czy   nigdy   nie   myśli   pani   o   sobie?   Ostatecznie,   jak   się   dowiedziałem,   ma   pani 

dwadzieścia lat i czas już, byś pomyślała o wyjściu za mąż.

- Za kogo? - spytała lekko Ajanta. - Za jednego z tych wieśniaków, o których tak 

lekceważąco pan mówił?

- To może lepsze, niż zostać starą panną.

Ajanta przez chwilę nie odpowiadała, gdyż obserwowała Lyle'a. Potem rzekła:

-   Przypuszczałam,   że...   miałam   nadzieję,   iż   jak   moja   matka   zakocham   się   od 

pierwszego wejrzenia, ale... wiem, że pan w takie rzeczy... nie wierzy.

- Może bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że nic takiego dotąd mi się nie przytrafiło 

- odparł markiz.

Mówiąc to, wiedział, że słowa te były prawdą tylko wtedy, jeśli pod „zakochanie” 

podkładało się to samo znaczenie, jakie nadawała mu Ajanta. Oczywiście, często zdarzało mu 

się, gdy wchodził do pokoju i spostrzegał piękną kobietę, myślał, iż jej pragnie i że prędzej 

czy   później   ją   zdobędzie.   Ponieważ   wszystkie   te   ślicznotki   były,   podobnie   jak   Leone, 

mężatkami, nie był to ten rodzaj miłości, o jakiej mówiła Ajanta.

Ale czy to taka wielka różnica? - zapytywał się w duchu.

Pamiętał, że po kilku miesiącach płomień uczucia zawsze gasł i okazywało się, że 

nudzi go ta sama kobieta, którą z początku uważał za tak pociągającą.

background image

Ponieważ markiz zamilkł, Ajanta odwróciła się i spojrzała na niego.

- Będzie pan musiał ożenić się kiedyś - powiedziała - choćby po to, by zadowolić 

krewnych, którzy jak to zauważyłam podczas lunchu, są zachwyceni i podnieceni myślą, że 

wreszcie zdecydował się pan na decydujący krok.

-   Nie   mogę   zrozumieć,   dlaczego   nie   zostawią   mnie   w   spokoju   -   przemówił   z 

niezadowoleniem.

- Jest pan głową rodziny. Ze słów pańskiej ciotki wywnioskowałam, że ewentualny 

spadkobierca jest człowiekiem wyjątkowo nieprzyjemnym, któremu udało się spłodzić tylko 

pięć bardzo brzydkich córek.

- Taki los mógłby i mnie spotkać! - odparował lekko markiz.

- Wątpię - rzekła dziewczyna. Powiedziała to cichutko, przyglądała się bowiem w tej 

chwili bratu.

Markiz usłyszał to.

- Dlaczego miałaby pani wątpić w taką możliwość?

- Nie w to, że mógłby pan mieć córki. Jeśli zawrze pan małżeństwo z miłości, pana 

synowie będą bardzo przystojni, a córki bardzo piękne.

Zaciekawiło to markiza.

- Proszę mi dokładnie wyjaśnić, co pani sugeruje.

Ajanta uśmiechała się, gdy ponownie zwróciła ku niemu twarz, by na niego spojrzeć.

- Mama zawsze wierzyła, że jesteśmy piękni - to brzmi zarozumiale, ale sam pan tak 

mówił - bo ona i papa tak bardzo się kochali.

Przerwała, jak gdyby czekając, że markiz się z nią nie zgodzi, potem ciągnęła dalej:

- Powiedziała mi to, gdy byłam jeszcze mała, obserwowałam potem inne rodziny i 

przekonałam się, że tam, gdzie dwoje ludzi żyło w szczęściu i miłości, ich dzieci były piękne i 

zdrowe.

Markiz nie powiedział nic na głos, ale przemknęło mu przez myśl, że - jeśli wierzyć 

historii - „dzieci miłości” były takie, jak je opisywała Ajanta. Potem pomyślał o lady Sarah i 

był pewien, że małżeństwo księcia i księżnej zostało zaaranżowane, bo ich rodziny uznały, że 

będzie to stosowny związek.

- Pani słowa sprawiają, że niepokoi mnie moja przyszłość - rzekł trochę kpiąco.

- Chciałabym, abyś był, panie, szczęśliwy, bo jesteś tak dobry i hojny. Sądzę, że gdy 

zdecydujesz się na małżeństwo, powinieneś mieć nadzieję, iż los lub bogowie, w cokolwiek 

wierzysz, ześlą ci osobę, która podbije twoje serce i z którą będziesz żył długo i szczęśliwie.

Ponieważ mówiła to z powagą, markiz nie roześmiał się. Zamiast tego powiedział:

background image

- Dziękuję, Ajanto. Zapamiętam pani słowa.

Nie mieli już czasu na dalszą rozmowę. Podniecony i zarumieniony Lyle podjechał do 

nich i markiz z Ajanta wsiedli na konie i ruszyli galopem przez park.

Na kolację zjawili się następni krewni i jeszcze raz okazało się, że wszystko poszło 

łatwiej,   niż   tego   oczekiwała   Ajanta.   Jeden   z   kuzynów   w   starszym   wieku   był   wielkim 

podróżnikiem i mieli sobie z pastorem tyle do powiedzenia, że trudno ich było rozdzielić. 

Panie, dalekie od okazywania protekcjonalności, której oczekiwała od nich Ajanta, były dla 

niej czarujące.

Młody kuzyn, który zjawił się nieoczekiwanie z matką i ojcem, oczarował zupełnie 

Charis, która pod koniec wieczoru miała gwiazdy w oczach i bez wątpienia - jak sądziła 

Ajanta - znowu była zakochana.

- Jesteś bardzo mądra, kochanie - powiedział

Lyle do siostry, całując ją na dobranoc. - Nie mogę sobie wyobrazić, w jaki sposób, 

mieszkając  w zabitym  deskami  kącie, mogłaś znaleźć  sobie kogoś równie atrakcyjnego  i 

hojnego, jak markiz, a do tego tak wspaniałego sportowca.

- Trzeba za to podziękować Charis - odparła Ajanta.

- Charis! - wykrzyknął Lyle. - Musimy coś zrobić z tą młodą kobietą, Ajanto. Robi 

takie słodkie oczy do młodego Storringtona, że czuję się zakłopotany.

- Jest w bardzo romantycznym wieku.

Lyle uśmiechnął się, potem powiedział:

- Prawdę mówiąc, myślę, że my wszyscy tacy jesteśmy, z powodu mamy i papy. Jeśli 

o to chodzi, sądzę, że i ja się zakochałem.

- Och, nie, Lyle, nie! - wykrzyknęła siostra.

- Dlaczego nie? - spytał. - Jest najładniejszą dziewczyną jaką widziałem, i jak dotąd 

jedynym   problemem   było   to,   że   nie   miałem   dosyć   pieniędzy,   by   ją   zaprosić   choćby   na 

herbatę. Teraz wszystko się zmieni.

Uśmiechnął się i dokończył:

- Mówiłaś mi, że mogę mieć przyzwoite ubranie i kieszonkowe, które pozwoli mi 

przynajmniej   od   czasu   do   czasu   gdzieś   zaprosić   tę   dziewczynę.   Więc,   Ajanto,   jestem   w 

siódmym niebie!

Siostra pragnęła ostrzec go, że - jak to powiedział markiz - taki dostatek nie potrwa 

wiecznie. Znowu poczuła lęk, ponieważ tak gwałtownie zmienił się ich sposób życia, ale nie 

mogła powiedzieć Lyle'owi, że wkrótce to się skończy.

W każdym razie trudno jej było myśleć o czymś innym poza radością że cała rodzina 

background image

jest z nią może korzystać ze wspaniałej kuchni markiza, jego domu i oczywiście - jego koni.

Korzystajmy z tego, dopóki możemy - pomyślała, zanim zapadła w sen.

Po przebudzeniu słyszała śpiew ptaków i pomyślała, że ich pieśń odbija się w jej 

sercu.   Gdy   wsłuchiwała   się   w   nią   drzwi   otworzyły   się   po   cichu   i   do   pokoju   weszła 

pokojówka, by rozsunąć zasłony i podać do łóżka dzbanek wonnej chińskiej herbaty.

Ajanta   usiadła,   by   się   napić,   i   zobaczyła,   że   o   im   -   bryk   oparty   jest   jakiś   list. 

Zastanowiła się, kto mógł go przysłać, otworzyła go i czytała jego treść ze zdumieniem.

Jeśli   obchodzi   Cię,   Pani,   człowiek,   z   którym   jesteś   zaręczona,   jeśli   cenisz   jego  

szczęście i chcesz ocalić go od hańby, spotkaj się ze mną przed godziną siódmą na skraju  

lasu, na północy parku. To bardzo, bardzo pilne!

List nie miał nagłówka ani podpisu. Ajanta przeczytała go ponownie, myśląc, że musi 

to   być   żart.   Zwróciła   uwagę   na   termin   spotkania   i   gdy   spojrzała   na   zegar   na   kominku, 

pokojówka, która krzątała się po pokoju, powiedziała:

-   Obudziłam   panienkę   wcześniej,   bo   osoba,   która   zostawiła   list,   mówiła,   że 

bezwarunkowo musi panienka otrzymać go natychmiast.

- Która godzina? - spytała Ajanta, sądząc, że zegar musi chyba źle chodzić.

- Tuż po szóstej, panienko. Mam nadzieję, że postąpiłam słusznie, przynosząc list bez 

zwłoki.

- Tak, oczywiście - odpowiedziała Ajanta.

Jeszcze   raz   przeczytała   pismo   i   pomyślała,   że   nie   może   zrobić   nic   innego,   poza 

spotkaniem   się   z   jego   autorem.   Jeśli   istotnie,   jak   sugerował,   markizowi   groziło   jakieś 

niebezpieczeństwo, odmowa pomocy byłaby niewybaczalna. Wstała z łóżka.

- Podaj mi kostium do konnej jazdy, proszę.

Ubieranie się nie zajęło jej wiele czasu i gdy była już gotowa, zaczęła się zastanawiać, 

czy nie powinna powiedzieć markizowi, dokąd się wybiera. Potem zdecydowała, że to byłoby 

krępujące i mogłoby przeszkodzić w dotarciu na czas do lasu.

Zeszła więc bocznymi schodami, które jak powiedziała jej pokojówka, prowadziły do 

stajni, i gdy tam dotarła, odszukała stajennego, który poprzedniego dnia zabrał na przejażdżkę 

Darice.

Ukłonił się z szacunkiem.

- Dzień dobry, panienko.

-   Czy   mógłbyś   osiodłać   mi   konia?   -   spytała.   -   Chciałabym   pojeździć   trochę   w 

samotności. To nie potrwa długo.

Stajenny wyglądał na zdziwionego, ale był za dobrze wyszkolony, by kwestionować 

background image

rozkazy, które mu wydano.

Pięć minut później Ajanta opuściła stajnię, przejeżdżając nie przed frontem domu, bo 

obawiała się, że markiz mógłby ją zobaczyć, lecz inną drogą, prowadzącą koło padoku, gdzie 

trzymano młode konie.

Gdy   przez   mały   zagajnik   dotarła   do   parku,   dotknęła   konia   lekko   szpicrutą   i 

pogalopowała jak tylko  mogła  najszybciej  w kierunku lasu, który jak wiedziała,  leżał  na 

północy.   Pomiędzy   drzewami   odkryła   aleję   do   konnej   jazdy,   a   ponieważ   zmuszona   była 

zwolnić, zaczęła denerwować się, że może to być jakaś pułapka. A gdyby jacyś wrogowie 

markiza zamierzali ją porwać? W takim wypadku przyjazd tutaj bez eskorty świadczyłby o jej 

głupocie.

Potem wytłumaczyła sobie, że takie rzeczy zdarzają się jedynie w literaturze, a nie w 

życiu, ale musiała przyznać, że wszystko, co dotyczyło markiza, wydawało się dziwniejsze 

niż świat powieści.

Aleja doprowadziła ją na przeciwległy skraj lasu, tam na polu zobaczyła czekającą na 

nią kobietę na koniu. Z jakiegoś powodu oczekiwała, że autorem listu będzie mężczyzna. 

Tymczasem była to kobieta, nie tylko ubrana w doskonale skrojony i piękny strój do konnej 

jazdy, ale i bardzo urodziwa.

Gdy spostrzegła Ajantę, wydawało się, że jej oczy rozbłysły,  a na pięknej  twarzy 

pojawił się wyraz zaskoczenia i jednocześnie zadowolenia. Kiedy

Ajanta zatrzymała przy niej konia, nieznajoma zawołała:

- Jest pani! Tak bardzo się bałam, że albo mi pani odmówi, albo okaże się, że pani w 

ogóle nie istnieje!

Dziewczyna spojrzała na nią ze zdumieniem, a dama powiedziała:

- Tak właśnie uważa mój mąż i dlatego musiałam panią ostrzec.

- Obawiam się, że nic... nie rozumiem. Dama westchnęła.

- Markiz nie opowiedział pani o mnie?

-   Nie,   i   nie   mam   pojęcia,   kim   pani   jest.   Zapadło   chwilowe   milczenie.   Potem 

nieznajoma przemówiła:

- Tak mi się jakoś zdawało, że powinien pani wyjaśnić, dlaczego te zaręczyny były 

takie konieczne.

- Poprosił mnie o pomoc - odparła Ajanta - i wywnioskowałam, że wpadł w jakieś 

kłopoty.

- I to bardzo poważne! Ale mam nadzieję, modlę się o to, że pani potrafi go ocalić.

Wyglądała tak pięknie, gdy to mówiła, że Ajanta mogła tylko wpatrywać się w nią, 

background image

zanim wreszcie udało się jej zadać pytanie:

- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kim pani jest?

- Tak, oczywiście - odpowiedziała dama. - Jestem lady Burnham i mój mąż... zagroził, 

że... rozwiedzie się ze mną... podając jako współwinnego... markiza!

Widać było, że z trudem może wymówić te słowa, a wyraz bólu na jej twarzy był 

bardzo wymowny.

- Rozwiedzie się z panią? - wykrzyknęła Ajanta. - Ależ to... okropne!

Zdawała sobie sprawę, że rozwód uważano za rzecz skandaliczną tak oburzającą i 

poniżającą,   iż   nie   mogłaby   znieść   tego   żadna   dama,   obdarzona   w   najmniejszym   choćby 

stopniu poczuciem przyzwoitości.

- Nie mieliśmy pojęcia - mówiła lady Burnham z cichym szlochem - że mój mąż... 

kazał nas... śledzić... i że jest zdecydowany... tak, zdecydowany, zemścić się na... markizie, 

gdyż go... nienawidzi!

- Jak mógłby postąpić z... panią tak okropnie, tak okrutnie? - zapytała Ajanta.

Pomyślała, że wszystko to jest tym bardziej przerażające, że lady Burnham była osobą 

tak piękną a sposób, w jaki mówiła, i łzy, które zasłaniały jej oczy, nadawały jej tak żałosny 

wygląd, że pragnęła ją pocieszyć.

-   Głównym   powodem   -   odparła   lady   Burnham   -   dla   którego   mój   mąż   zawsze... 

nienawidził markiza, jest to, że konie Quintusa są... lepsze od naszych.

- Więc dlaczego pani...? - zaczęła dziewczyna, potem uświadomiła sobie, że byłoby to 

obraźliwe pytanie, i umilkła.

- Zakochałam się - odrzekła dama. - Jak mogłam temu zapobiec, gdy Quintus jest taki 

przystojny... taki miły... i tak bardzo... bardzo przekonywający?

Głos jej załamał się na chwilę, ale ciągnęła mężnie dalej:

- Nie zdawałam sobie jednak sprawy... że kochając go mogę jednocześnie zaszkodzić 

mu i doprowadzić do ruiny... siebie!

Ajanta zastanowiła się przez chwilę. Potem powiedziała:

- Przypuszczam, że markiz miał nadzieję, iż tak szybkie zaręczyny skłonią pani męża, 

by zrezygnował ze swych zamiarów.

Nie ogarnęła jeszcze umysłem tej sytuacji, ale była teraz pewna, że z tego właśnie 

powodu markiz wymyślił fałszywe zaręczyny i zaproponował jej tyle pieniędzy.

- Tak, oczywiście... i był to bardzo... bardzo sprytny pomysł - mówiła lady Burnham. - 

Ale ponieważ - proszę mi wybaczyć, jeśli zabrzmi to niegrzecznie - nikt... pani nie... zna, 

George uważa, że... taka osoba nie istnieje.

background image

- Ale ja istnieję! - rzekła Ajanta.

- Dlatego czułam, że muszę ostrzec Quintusa albo raczej... skłonić cię, pani, byś go 

ostrzegła. Ja nie odważę się... na spotkanie... z nim.

Mówiąc to obejrzała się za siebie i dodała:

- Może nawet w tej chwili jestem śledzona!

Nie wiem... a napisanie do niego listu jest zbyt niebezpieczne. Więc tylko przez... 

rozmowę z panią miałam... jedyną szansę, by dać mu znać, co się dzieje. .

Jak gdyby czując, że potrzebne są dalsze wyjaśnienia, ciągnęła:

- Udawałam przed mężem, gdy ogłoszono zaręczyny, że poznałam cię wcześniej, pani, 

i poradziłam Quintusowi, by cię poślubił, bo jesteś taka urocza. Ale ponieważ George nigdy o 

tobie nie słyszał, uznał, że... się go oszukuje.

Co jest prawdą! - pomyślała Ajanta, ale na głos zapytała:

- Więc czego pani oczekuje ode mnie?

- Chcę, aby była pani przygotowana, że mój mąż może pojawić się tu dziś wieczorem. 

Chce... skłonić Quintusa, by albo panią pokazał, albo przyznał, że te... zaręczyny to zwykłe 

kłamstwo.

- Nie mogę pojąć, dlaczego miałby tak sądzić - zdziwiła się Ajanta.

- Mój mąż wbił sobie do głowy, że pragnąc zapobiec rozwodowi, markiz udaje po 

prostu, iż ma poślubić godną szacunku młodą dziewczynę.

Westchnęła i ciągnęła dalej:

- Jest przekonany, że Quintus wymyślił osobę, która nie istnieje, lub zapłacił jakiejś 

aktorce, by odgrywała tę rolę, dopóki nie minie zagrożenie.

To było tak bliskie prawdy, że Ajanta pomyślała, iż lord Burnham musi być niezwykle 

spostrzegawczym i inteligentnym człowiekiem.

Lady Burnham znowu westchnęła.

- Mój mąż jest bardzo uparty i wytrwały. Gdy raz podejmie decyzję, co powinien 

zrobić... prawie niemożliwe jest skłonić go, by... zmienił zdanie.

- Mam nadzieję, że tym razem uda się nie dopuścić, by zrobił to, co zamierza.

- Rozpaczliwie próbowałam temu zapobiec i sądzę, że jeśli George... przekona się dziś 

wieczorem o swej pomyłce... będzie musiał przyznać, iż wprowadzono go... w błąd i że ani ja, 

ani Quintus nie zrobiliśmy... nic... złego.

- Czy powinnam powiedzieć markizowi, że lord Burnham ma zamiar go odwiedzić? - 

spytała Ajanta.

Lady Burnham zastanowiła się przez chwilę.

background image

- Myślę, że najlepiej by było, gdyby wydawało się, iż jest pani zaskoczona tą wizytą. 

Jeśli   Quintus   będzie   robił   wstręty   lub   zachowywał   się   obraźliwie,   George   może   podjąć 

decyzję, by wystąpić o rozwód. Zaplanował już, że jeśli nie poczuje się usatysfakcjonowany, 

jego doradca prawny przekaże jutro sprawę rozwodu Parlamentowi.

- Jutro? - krzyknęła Ajanta.

- Więc rozumie pani, dlaczego jestem taka... zdenerwowana? - spytała lady Burnham. 

- Musiałam się przekonać, że pani... naprawdę istnieje.

Spojrzała na Ajantę, jak gdyby dostrzegła ją dopiero teraz, i rzekła:

- Jest pani prześliczna! To bardzo sprytne ze strony Quintusa, że panią znalazł.

- Dziękuję - odparła Ajanta. - A pani jest najpiękniejszą kobietą jaką widziałam.

- Jak to miło, że mi to pani mówi. Byłam tak zdenerwowana i nieszczęśliwa, że czuję, 

iż muszę wyglądać jak... potwór.

- Nigdy nie mogłaby pani tak wyglądać.

Lady Burnham uśmiechnęła się.

- Chyba powinnam czuć zazdrość, że jest pani tak piękna, ponieważ jednak kocham 

Quintusa   całym   sercem,   mogę   jedynie   żywić   nadzieję,   że   go   pani   bardzo...   bardzo 

uszczęśliwi.

Ajanta czuła, że najlepiej będzie, jeśli powie po prostu dziękuję.

-   Muszę   już   wracać   -   ciągnęła   lady   Burnham.   -   Jeśli   George   dowie   się   o   mej 

nieobecności,   powiem   po   prostu,   że   jego   brak   wiary   we   mnie   tak   mnie   udręczył,   że 

pojechałam na samotną przejażdżkę, mając nadzieję, że koń mnie zrzuci i... skręcę kark.

Ajanta wydała cichy okrzyk.

- Nie powinna pani tak mówić!

- Muszę być dramatyczna, by dowieść swej niewinności! - odparła dama. - George 

nigdy mi nie uwierzy, chyba że to, co zobaczy... dziś wieczorem... przekona go.

- Zrobię, co w mojej mocy, by go przekonać.

I dziękuję, że była pani tak dzielna i ostrzegła mnie.

Lady Burnham zawróciła konia.

- Do widzenia - powiedziała. - Proszę pamiętać, że będę się modlić, by wszystko 

poszło, jak należy.  Nie mogę  zostać rozwódką! Jeśli do tego dojdzie, przysięgam,  że się 

zabiję.

Odjechała,   nie   czekając   na   odpowiedź   Ajanty,   która   spoglądała   za   nią   z 

zakłopotaniem.

Rzecz   jasna  zastanawiała  się  wcześniej, i  to  wielokrotnie,  co  skłoniło   markiza   do 

background image

zaręczyn i dlaczego chciał je ogłosić przed upływem trzech dni. Teraz znała już prawdę, a 

jego kłopoty były gorsze od wszystkiego, co potrafiła wymyślić.

Panna   Caruthers   opowiadając   o   zdarzeniach   w   arystokratycznych   rodzinach 

napomknęła raz o rozwodzie i dziewczyna przypomniała sobie, co wtedy mówiła. Jej głos był 

pełen oburzenia, gdy opisywała, jak córka pewnego księcia, rozpaczliwie nieszczęśliwa w 

małżeństwie, uciekła z innym mężczyzną.

- Oczywiście - mówiła - z tego powodu nikt z nas nie wymienił już więcej jej imienia, 

a książę zachowywał się, jak gdyby nie żyła.

- Postąpił okropnie! - wykrzyknęła Ajanta.

- Nie, moja droga, on miał rację - odparła guwernantka. - Tym haniebnym postępkiem 

przyniosła wstyd swojej rodzinie!

- Czy mąż się z nią rozwiódł? - dociekała dziewczyna.

- Zamierzał to zrobić, ale jego wysokość odwiódł go od tego, tłumacząc, że wywoła to 

skandal, który odbije się na nich wszystkich.

- A co się z nią stało? - pytała Ajanta.

Panna Caruthers wzruszyła ramionami.

- Sądzę, że wyjechała za granicę. Nikt w Anglii nie odezwałby się do niej ani słowem, 

a   ponieważ,   rzecz   jasna,   „żyła   w   grzechu”,   wyobrażam   sobie,   iż   nawet   cudzoziemcy,   z 

którymi się stykała, nie mogli należeć do towarzystwa.

Ajancie zdawało się, że jest to bardzo okrutny los i czuła, że rozumie, dlaczego lady 

Burnham wolała  śmierć  od takiej  sytuacji.  Jednocześnie  uważała,  że owa dama  i markiz 

musieli zdawać sobie sprawę, jakie będą konsekwencje, jeśli zostaną przyłapani.

Złamali jedno z dziesięciu przykazań - pomyślała.

Ponieważ lady Burnham była bardzo piękna, dziewczyna rozumiała, dlaczego markiz 

czuł do niej pociąg, a że on sam był taki przystojny, nie dziwiło jej, że Leone zakochała się w 

nim.

To wszystko wydawało się dość skomplikowane. Teraz, gdy poznała już ich oboje, o 

wiele trudniej było jej potępić ich postępowanie i nie współczuć im z powodu sytuacji, w 

której się znaleźli.

Potem powiedziała sobie, że jej sprawą nie jest wydawanie sądów o tym, co zrobili, 

lecz raczej zarobienie pieniędzy, które dostała za ich uratowanie.

Z pewnością byłoby bardzo nieuczciwe z mej strony, gdybym nie spróbowała zrobić 

wszystkiego, co w mej mocy - argumentowała Ajanta i wiedziała, że musi tak postąpić.

Po   lunchu,   na   którym   znowu   zjawiło   się   mnóstwo   krewnych,   życzących   jej   i 

background image

markizowi wszystkiego najlepszego i wznoszących toasty wspaniałym winem, Ajanta ułożyła 

plan działania.

- Co będziemy robić dziś wieczorem? - spytała Charis.

Ajanta oczekiwała tego pytania i ku jej uldze po porannej przejażdżce zachmurzyło się 

i zaczęło padać. Poczuła zakłopotanie, gdy po powrocie ze spaceru markiz zapytał jednego ze 

stajennych,   który   odprowadzał   konie   spod   frontowych   drzwi,   dlaczego   Ajancie   nie   dano 

wierzchowca, na którym jeździła poprzedniego dnia.

- Chciałem, by Merkury był zarezerwowany wyłącznie dla panny Tiverton.

- Wiem, jaśnie panie - odparł stajenny - ponieważ jednak młoda pani jeździła na nim 

wczesnym   rankiem,   zdawało   mi   się,   że   mógłby   nie   dotrzymać   kroku   koniowi   waszej 

lordowskiej mości.

Markiz   wyglądał   na   zaskoczonego   i   gdy   wchodził   po   schodach   razem   z   Ajantą, 

odezwał się:

- Nie mówiłaś mi, pani, że jeździłaś konno przed śniadaniem.

- Zapomniałam - odparła dziewczyna i szybko wbiegła po schodach, zanim zdążył 

jeszcze o coś zapytać.

Teraz, w odpowiedzi na pytanie Charis, odrzekła:

- Ponieważ jest za mokro, by wyjść na dwór, miałam zamiar spytać markiza, czy nie 

mógłby oprowadzić nas po pokojach, których jeszcze nie widzieliśmy.

- To dobry pomysł - przyklasnęła Charis. - Pójdę teraz i poproszę go o to.

Markiz opuszczał właśnie jadalnię ze swymi krewnymi  i dziewczyna podbiegła do 

niego, mówiąc:

- Ajanta powiedziała, że mógłby pan oprowadzić nas dzisiejszego wieczoru po domu. 

Wie pan, że nie widzieliśmy dotąd nawet połowy, a Darice i ja chcemy wspiąć się na samą 

górę, skąd musi być wspaniały widok.

- To prawda - uśmiechnął się markiz - ale jest jeszcze dużo do obejrzenia na dole.

Jeden z kuzynów roześmiał się.

- Jak widzę, masz bardzo uważną publiczność, Quintusie. Dzięki temu możesz myśleć, 

że wróciły czasy wojny,  kiedy miałeś  zwyczaj,  jak słyszałem,  godzinami  pouczać  swych 

żołnierzy, w jaki sposób powinni zaskoczyć nieprzyjaciela.

- Wydaje mi się, że sugerujesz w zawoalowany sposób, że lubię dźwięk swego głosu - 

powiedział markiz. - Nawet mi to na myśl nie przyszło! - odparł kuzyn. - Ale jestem pewien, 

że nie chciałbyś rozczarować kogoś tak pięknego jak twoja przyszła szwagierka.

Mówiąc to, otoczył Charis ramieniem i dodał:

background image

- Jesteś pewna, moja mała, że nie zechciałabyś mnie na swego przewodnika?

- Jeśli markiz odmówi, mogłabym poprosić pana - odparowała Charis - ale wydaje mi 

się, że on wie więcej o swym własnym domu.

Wszyscy   zaśmiali   się,   jak   gdyby   powiedziała   coś   dowcipnego,   a   kuzyn   markiza 

odparł:

- To nie ma sensu, Quintusie. Przestaliśmy już z tobą rywalizować.

Upłynęło  dużo czasu, zanim wszyscy się pożegnali,  i spoglądając na wielki zegar 

szafkowy stojący w hallu Ajanta zaczęła zastanawiać się, kiedy przybędzie lord Burnham.

Ubrała   się   w   jedną   z   najładniejszych   sukienek   przysłanych   z   Londynu,   a   Charis 

założyła następną, bardzo twarzową kreację, w której wyglądała wyjątkowo ładnie i - jak 

pomyślała z satysfakcją Ajanta - bardzo dystyngowanie.

Darice, w nowej błękitnej szarfie na białej muślinowej sukience, wykrochmalonej i 

uprasowanej przez pokojówki, wyglądała jak zwykle cudownie, i starsza siostra była pewna, 

że niezależnie od tego, co sobie mógł pomyśleć lord Burnham, nie potrafiłby uwierzyć, że ma 

przed sobą komediantki.

Byli właśnie w zbrojowni, co, o ironio, wydawało się odpowiednim miejscem, gdy 

zaanonsowano przybycie lorda Burnhama. Ściany komnaty pokryte były starożytną bronią 

wszelkiego rodzaju, którą krewni markiza zbierali lub używali w czasach, gdy brali udział w 

walkach. Stare flagi zwisały z gzymsu pod sufitem, wisiały tu portrety ubranych w mundury 

Storringtonów o twarzach tak zadowolonych, jakby właśnie wygrali wielką bitwę.

- Lord Burnham, milordzie! - powiedział od drzwi kamerdyner i markiz odwrócił się, 

zaskoczony.

Na podstawie tego, co lady Burnham mówiła o mężu, Ajanta wyobrażała sobie, że tak 

właśnie będzie wyglądał. Gdyby nie było tu markiza, lord Burnham mógłby zostać uznany za 

całkiem przystojnego mężczyznę. Był wysoki, lecz dosyć krępy, a ponieważ czuł gniew, minę 

miał nachmurzoną i szedł w kierunku gospodarza z wyraźną agresją.

- Dobry wieczór, Burnham! - odezwał się markiz. - Doprawdy, co za niespodzianka! 

Nie spodziewałem się ciebie.

- Przyjechałem - powiedział głośno lord Burnham - by na własne oczy zobaczyć, czy 

naprawdę istnieje ta mityczna młoda kobieta, z którą, jak ogłosiłeś, masz się żenić.

Przerwał,   potem   przybierając   postawę   człowieka   przemawiającego   do   licznego 

zgromadzenia, ciągnął dalej:

- Wydaje mi się bardzo dziwne, iż nikt z twoich przyjaciół o niej nie słyszał, nie 

widywano jej wcale w towarzystwie ani u żadnego z mych znajomych, z wyjątkiem, rzecz 

background image

jasna, mej żony, na której słowie w tym przypadku nie mogę chyba polegać!

-   Nie   mogę   zrozumieć,   dlaczego   miałbyś   mieć   wątpliwości   -   powiedział   chłodno 

markiz. - Pozwól, że przedstawię cię mej narzeczonej.

Odwrócił się, by spojrzeć na Ajantę, która rozmyślnie nie ruszyła się z miejsca, w 

którym  stała.  Gdy zaanonsowano lorda Bumhama  oglądała  właśnie kolekcję starożytnych 

mieczy. Teraz podeszła do markiza, który odezwał się:

- Ajanto, pozwól mi przedstawić sobie lorda Bumhama, który pragnie cię poznać. 

Moja narzeczona, panna Ajanta Tiverton!

Dziewczyna wyciągnęła do gościa rękę.

- Jestem zachwycona, że pana poznałam - powiedziała. - Lady Burnham była zawsze 

taka miła dla mnie i mam nadzieję, że przyjechała tu z panem.

Lord Burnham utkwił w niej wzrok. Był  nie tylko  zaskoczony urodą dziewczyny, 

której   złote   włosy  zdawały  się   jarzyć   światłem   w  surowym   wnętrzu   zbrojowni,   ale   i   jej 

słowami, których absolutnie nie oczekiwał. Kiedy ujął jej dłoń, dziewczyna dygnęła, a lord, 

jak gdyby czując, że powinien coś jej odpowiedzieć, rzekł:

- Nie, mojej żony tu nie ma.

- Och, tak mi przykro! - mówiła Ajanta. -

Czy   zechce   pan   przekazać   jej   lordowskiej   mości   moje   gorące   pozdrowienia   i 

powiedzieć, że ufam, iż po przyjeździe do Londynu będę miała zaszczyt złożenia wizyty w 

pańskim domu.

Mówiąc to Ajanta zdawała sobie sprawę, że nie tylko lorda Burnhama zaskoczyły jej 

słowa,   ale   i   markiz   był   zdumiony.   Jednak   gospodarz   był   wystarczająco   bystry,   by 

wykorzystać zmieszanie swego wroga.

- Teraz, gdy już znasz Ajantę - powiedział - musisz poznać dwóch innych członków 

jej rodziny.

Dziewczęta stały niedaleko i markiz łagodnie wysunął do przodu Charis, mówiąc:

- To jest Charis, która ma lat szesnaście i za rok złoży ukłon przed królową a to jest 

Darice, która będzie musiała na to poczekać trochę dłużej.

Lord Burnham wpatrywał się to w jedną to w drugą i przez chwilę zdawało się, że nie 

ma nic do powiedzenia.

Wtedy, jak gdyby na dany znak - tak myślała później Ajanta - otworzyły się drzwi i do 

zbrojowni wszedł Lyle.

- Och, tutaj jesteście! - powiedział. - Wszędzie was szukałem!

Zatrzymał się i rozejrzał dokoła.

background image

-   No   wiecie!   -   wykrzyknął.   -   Co   za   zadziwiająca   kolekcja   broni!   To   pistolety 

pojedynkowe! Czy mogę jeden z nich wypróbować? Markiz roześmiał się.

-   Musisz   się   postarać,   by   nie   wplątać   się   w   pojedynek,   przynajmniej   dopóki   nie 

skończysz studiów!

Zwrócił się teraz do lorda Burnhama i powiedział:

- A to jest brat mojej narzeczonej. Pozwól, że przedstawię ci Lyle'a Tivertona, który 

studiuje w Oxfordzie i przyjechał tu specjalnie, by mi pogratulować.

Lyle skwapliwie wyciągnął rękę do gościa.

- Nie spotkałem pana dotąd, milordzie, ale widziałem pana na wyścigach i postawiłem 

na pańskiego konia, który zwyciężył miesiąc temu w Epsom. Jaka szkoda, że nie mogłem tam 

być i zobaczyć, jak biegnie!

- Lubi pan wyścigi? - spytał lord Burnham.

Wydawało się, że jego głos zabrzmiał dość słabo i zupełnie inaczej, niż w chwili 

przybycia.

- Bardzo, bardzo lubię - odparł Lyle - i oglądałem ten zeszłoroczny wyścig w Derby, 

gdzie pana koń przybył jako drugi.

- Po moim! - powiedział z satysfakcją markiz.

Ponieważ Ajanta czuła, że jest to niepotrzebna prowokacja, wtrąciła szybko:

- Och, Quintusie, poprośmy, by lord Burnham został na podwieczorku. Wiem, że papa 

byłby zachwycony tym spotkaniem, nie tylko dlatego, że Lyle opowiadał tak wiele o jego 

koniach, ale jestem też pewna, że lord Burnham ma w swym domu bibliotekę, zawierającą 

wiele wspaniałych ksiąg.

Był to strzał w ciemno, ale była przekonana, że lord Burnham - jako człowiek bogaty - 

z pewnością musi mieć bibliotekę.

- Czy i pani ojciec jest tutaj? - spytał lord Burnham.

-   Tak,   jest   -   odparła   Ajanta   -   i   wiem,   że   byłby   zadowolony   z   poznania   waszej 

lordowskiej mości. Tak często mówiliśmy o panu.

Ale lord Burnham widział i słyszał już dosyć.

- Obawiam się, że musimy to odłożyć  na później - powiedział ostro. - Nie mogę 

pozwolić, by moje konie dłużej czekały.

Spojrzał na markiza i choć Ajancie wydało się, że widzi w jego oczach nienawiść, 

zdołał zmusić się do powiedzenia:

- Wygrałeś, Stowe! Ale jestem prawie pewien, że to nie był uczciwy wyścig!

- Nie oczekuj, że poczuję się obrażony i wyzwę cię na pojedynek - odparował markiz - 

background image

choć   jestem   pewien,   że   Lyle   byłby   zachwycony,   gdybym   tak   postąpił.   Ale   doprawdy, 

zapomniałem już, jak się używa pistoletów pojedynkowych.

Ajanta wydała cichy okrzyk.

- O czym ty mówisz? - zapytała.

Ujęła narzeczonego  pod ramię  czułym  gestem,  który jak wiedziała,  nie mógł  ujść 

uwagi lorda Burnhama.

- Nie możesz mówić poważnie - rzekła, zwracając błękitne oczy na twarz markiza. - 

Gdybym   sądziła,   że   naprawdę   masz   zamiar   zrobić   coś   równie   okropnego   jak   udział   w 

pojedynku, umarłabym z samego strachu, że możesz zostać ranny.

- Lord Burnham i ja żartowaliśmy tylko - uspokajał ją markiz.

- Ale w sposób... przerażający - mówiła z wyrzutem Ajanta. - Jestem pewna, że lord 

Burnham miał naprawdę zamiar życzyć nam, byśmy byli bardzo... bardzo szczęśliwi, tak jak z 

pewnością będziemy!

Przytuliła na chwilę policzek do ramienia markiza. Lord Burnham, jak gdyby czując, 

że nie wytrzyma  już dłużej, prychnął głośno i odwróciwszy się ruszył  w kierunku drzwi. 

Dotarłszy do nich, obejrzał się i powiedział:

- Do zobaczenia,  panno Tiverton. Mam nadzieję, że pani szczęście będzie  trwałe! 

Stowe, zatrzymam pewne papiery do twego ślubu, a wtedy prześlę ci je w prezencie.

Powiedziawszy to, wyszedł z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.

background image

ROZDZIAŁ 6

Dopiero   po   minucie   lub   dwóch   przeniknęło   do   świadomości   Ajanty   właściwe 

znaczenie słów lorda Burnhama. Zorientowała się wtedy, że odnosiły się one do dokumentów 

związanych z rozwodem, i znaczyło to, że lady Burnham i markiz nie będą bezpieczni, dopóki 

nie odbędzie się ślub.

Przez chwilę dziewczyna czuła, że musiała źle zrozumieć słowa lorda Burnhama, ale 

chmura na twarzy markiza i zaciśnięte usta wskazywały, że zdawał sobie sprawę, kto był, 

wbrew pozorom, prawdziwym zwycięzcą w tej walce.

Stała  patrząc  na niego z lękiem,  zastanawiając  się, co powinna powiedzieć.  Jakaś 

część jej mózgu zdawała sobie sprawę, że Charis i Lyle prowadzą ze sobą rozmowę, ale 

okazało się, ze nie może zrozumieć, o czym mówią.

Gdy markiz spojrzał na nią, zorientowała się, że ma zamiar powiedzieć coś ważnego, 

ale otwarły się drzwi i kamerdyner oznajmił:

- Podano podwieczorek w błękitnym salonie, wasza lordowska mość.

- Podwieczorek! - wykrzyknęła z podnieceniem Darice. - Mam nadzieję, że będzie tam 

więcej tych smakowitych czekoladowych ciasteczek.

Ajanta wzięła ją za rękę i skierowały się w kierunku błękitnego salonu. Dopiero na 

miejscu dziewczyna zorientowała się, że nie ma z nimi markiza. Ale ojciec czekał na nią i gdy 

nalewała herbatę, powiedział:

- Ustaliłem z Quintusem, że pojadę jutro do Oxfordu i podejmę starania, by zatrzymać 

się w moim dawnym college'u przynajmniej na tydzień. Przypuszczam, Lyle, że nie zechcesz 

mi towarzyszyć.

Pastor   mówił   to   z   uśmiechem,   jak   gdyby   znał   odpowiedź,   zanim   Lyle   zdążył 

wykrzyknąć:

- Och, nie, papo! Nie chcę wracać na uczelnię, dopóki nie będę musiał. Chcę tu sobie 

pojeździć konno i, oczywiście, zwiedzić okolicę.

Myślałem, że taka będzie twoja odpowiedź - rzekł ze spokojem ducha ojciec - ale miło 

mi będzie zobaczyć się z tobą gdy wrócisz.

- Tak, papo, oczywiście - zgodził się Lyle.

Ajanta wiedziała, że brat pomyślał, iż zainteresowania jego i ojca różnią się od siebie. 

Pastor   był   tak   podniecony   myślą   o   czekających   go   poszukiwaniach   materiałów   do   swej 

książki i o przyjaciołach, których znowu zobaczy, że nie mógł rozmawiać przy herbacie na 

żaden inny temat.

background image

Ajanta z trudem mogła skupić się na przedmiocie rozmowy, gdyż myślała o markizie, 

uświadamiając sobie, w jak kłopotliwym położeniu się znalazł.

- Przede wszystkim nie powinien był sugerować fałszywych zaręczyn - mówiła sobie.

Z początku wydawało się, że to mądry pomysł, i tylko instynkt podpowiedział lordowi 

Burnhamowi, że choć wszystko wygląda bardzo przekonująco, coś jest nie w porządku. W 

ostatniej chwili przebił atutem asa markiza.

- Co ja mam... teraz... zrobić? - zastanawiała się. - Co... mam teraz zrobić?

Miała wrażenie, że to pytanie stale ją prześladuje, i niezależnie od tego, jak bardzo się 

starała, zdawało się, iż nie ma nań odpowiedzi.

Wreszcie   podwieczorek   dobiegł   końca   i   ponieważ   markiz   nie   pojawił   się,   Lyle 

powiedział, iż zabierze Charis i Darice na ostatnie piętro i na dach.

- Zaopiekuj się nimi! - mówiła Ajanta. - To może być niebezpieczne.

- Ze mną nic im nie grozi - odpowiedział z pewnością siebie Lyle i opuścił salon, a 

jego młodsze siostry szły obok niego, szczebiocząc z podnieceniem.

Pastor oddalił się, pogrążony w myślach, a ponieważ córka wiedziała, że ojciec wrócił 

do biblioteki, uznała, iż powinna porozmawiać z markizem i spytać go, co zamierza robić.

Wiedziała, że udał się do swego pokoju, który zarezerwowany był wyłącznie do jego 

użytku, a goście nie odważali się go tam niepokoić bez specjalnego zaproszenia. Słyszała, jak 

rozmawiał o tym z jej ojcem, i mówił, że i on także ma swój gabinet.

- W istocie - zwierzał się - jest to miejsce, gdzie czytuję gazety i znajduję odpoczynek 

od gadania i brzęku kielichów.

Pastor zaśmiał się.

- Jesteś bardzo mądry.  Każdy człowiek z głową na karku musi od czasu do czasu 

pobyć sam na sam ze swymi myślami, nie rozpraszany przez błahostki.

- Jeśli masz nas na myśli, papo - wtrąciła Ajanta - czuję się dotknięta określeniem 

„błahostki”!

Ojciec poklepał ją po ramieniu.

- Wiesz, jak lubię przebywać z tobą, Ajanto, gdy możemy poważnie rozmawiać, ale 

stwierdzam, że cała rodzina w komplecie nieco mnie rozprasza.

Ajanta była pewna, że markiz, pogrążony w myślach, starał się uniknąć w tej chwili 

rozproszenia uwagi, więc z pewnym zdenerwowaniem skierowała się w kierunku, gdzie - jak 

wiedziała - znajdowała się jego bawialnia. Zdając sobie sprawę, że jest intruzem, zapukała, i 

usłyszawszy głos markiza, otworzyła drzwi i weszła do środka.

Quintus   siedział   przy   kominku   w   fotelu   z   wysokim   oparciem.   Sprawiał   wrażenie 

background image

zaskoczonego, gdy ją zobaczył, i podniósł się szybko na nogi.

-   Pomyślałam,   że...   powinnam   przyjść   i...   porozmawiać   z   tobą   -   odezwała   się 

dziewczyna.

- Prawdę mówiąc, miałem ci to zaproponować - odparł. - Wejdź, Ajanto, i usiądź.

Usiadła w fotelu naprzeciw niego, a markiz zapytał:

- Zrozumiałaś, co Burnham powiedział na odchodnym?

- Sądzę, iż miał na myśli - odrzekła dziewczyna - że jeśli się... nie ożenisz, to on 

podejmie kroki rozwodowe.

- No, właśnie! - potwierdził.

- Przykro mi... naprawdę mi przykro, że to się może stać. A lady Burnham mówiła, 

że... się zabije, jeśli dojdzie do rozwodu.

Markiz był zaskoczony.

- Widziałaś się z nią?

- Tak. Dziś rano przysłała mi nie podpisany list, w którym informowała mnie, że grozi 

ci niebezpieczeństwo, i prosiła, bym spotkała się z nią na drugim skraju lasu, za parkiem.

- Więc dlatego wybrałaś się sama na Merkurym!

Ajanta skinęła głową. Na chwilę zapadło milczenie, wreszcie markiz powiedział:

- Teraz już wiesz, dlaczego prosiłem cię, byś się ze mną zaręczyła. Dziś wieczorem, 

gdy   Burnham   cię   zobaczył,   sądziłem,   że   odniosłem   zwycięstwo   i   że   lady   Burnham   i   ja 

jesteśmy uratowani.

- To samo... i ja... myślałam.

Ajanta westchnęła cicho. Potem dodała:

- Przypuszczam, że lord Burnham naprawdę zamierza zrobić to, co zapowiedział.

- Jeśli się nie ożenię, z całą pewnością wystąpi o rozwód - odparł markiz. - Mogę cię 

zapewnić, że sprawi mu to ogromną przyjemność.

- Nawet jeśli w ten sposób skrzywdzi, a być może i... zabije swoją żonę?

- W tej chwili Burnham myśli tylko o tym, by mnie zniszczyć!

- Co możemy... zrobić? - spytała wystraszonym głosem Ajanta.

I zanim markiz zdążył się odezwać, dodała:

- Mam pomysł, choć to może być bardzo trudne.

- Jaki pomysł? - spytał markiz dość szorstkim tonem.

-   Skoro   już   tyle   nakłamaliśmy   -   odparła   dziewczyna   -   wydaje   mi   się,   że   jedno 

kłamstwo  więcej  nie  ma  znaczenia.  Pomyślałam,  że gdybyś  ogłosił, iż wzięliśmy ślub w 

Paryżu   lub   gdzieś   indziej   za   granicą   mógłbyś   poczekać,   aż   nadejdą   dokumenty   lorda 

background image

Burnhama.   Wtedy   powiedziałbyś,   że...   miałam   nieszczęśliwy   wypadek...   i   że...   nie   żyję. 

Markiz utkwił w niej wzrok.

- To nie byłoby... bardzo trudne - ciągnęła Ajanta. - Moglibyśmy wtajemniczyć moją 

rodzinę,   przynajmniej   papę   i   Lyle'a,   i   gdybym   po   powrocie   zamieszkała   cichutko   na 

probostwie, jestem pewna, że lord Burnham nie wiedziałby, gdzie mnie szukać.

- Jak tłumaczylibyśmy ten ślub za granicą?

- To proste - odparła Ajanta. - Mógłbyś powiedzieć, że nie chcieliśmy zamieszania z 

hucznym weselem, które musiałoby się odbyć tutaj, bo mój dom jest na to za mały.

Zastanawiała się przez chwilę. Potem ciągnęła dalej:

- Twoi przyjaciele wyciągną logiczny wniosek, że krępuje mnie to, iż - będąc osobą 

mało znaczącą - znam tak mało ludzi.

Poruszyła bezradnie dłońmi.

-   Trzeba   będzie...   wszystko   przemyśleć...   ale   z   pewnością   uda   ci   się   to 

przeprowadzić... i kiedy uznają mnie... za zmarłą lord Burnham nie będzie ci już mógł... 

zaszkodzić.

Markiz podniósł się z fotela i przeszedłszy przez pokój stanął przy oknie.

Ajanta obserwowała go, myśląc, jaki jest wysoki i silny. Na tle światła rysowała się 

jego smukła, wysportowana sylwetka i musiała przyznać, że wygląda bardzo atrakcyjnie.

- Jest inne, o wiele prostsze wyjście z tej sytuacji - powiedział - ale waham się, czy 

mogę je zaproponować.

- Dlaczego? - dociekała Ajanta.

- Bo może ci się nie spodobać.

- Więc co proponujesz?

- Że powinnaś wyjść za mnie!

Przez chwilę dziewczyna myślała, że przesłyszała się. Potem powiedziała szybko, bez 

zastanowienia:

-   Nie...   oczywiście,   że   nie!   Jak   mogłabym   to...   zrobić,   kiedy   ty...   kochasz   lady 

Burnham? A poza tym, jeśli miałbyś kogoś poślubić, to powinien to być ktoś... ważny... z 

twego własnego... świata.

Markiz nie odpowiedział, stał nieruchomo, odwrócony do niej plecami.

Gdy Ajanta skończyła mówić, poczuła, że serce bije jej jakoś dziwnie, i nagle, jak 

gdyby oślepiła ją błyskawica, zdała sobie sprawę, że w gruncie rzeczy chciałaby wyjść za 

markiza. Była tak zaskoczona tym odkryciem, że przez chwilę czuła, iż musiała postradać 

zmysły.   Potem   zrozumiała,   że   kocha   go   i   że   od   chwili,   gdy   go   ujrzała,   czuła   do   niego 

background image

nieprzezwyciężony pociąg.

Nieznośny   ból   sprawiała   jej   teraz   świadomość,   że   markiz   darzy   uczuciem   lady 

Burnham i że córka pastora była dla niego jedynie liną ratunkową, mającą uratować dwoje 

kochanków.

Przemknęło jej przez myśl, że kiedy po katastrofie dyliżansu markiz spotkał na drodze 

Charis, zdążał do zamku Dawlishów! Choć nikt jej tego nie powiedział, była pewna, że chcąc 

zapobiec rozwodowi Quintus miał z początku zamiar poślubić lady Sarah. To była szansa 

jedna na milion - a może i zrządzenie losu - że zajechał na plebanię i uznał, że pozorowane 

zaręczyny   będą   o   wiele   przyjemniejszym   rozwiązaniem,   niż   przykucie   na   całe   życie   do 

kobiety, której nie kocha.

Więc tak się rzecz miała - mówiła sobie Ajanta.

A teraz wszystko zawiodło!

Raczej nie było szansy, by trzeci akt sztuki markiza zakończył się szczęśliwie, by jego 

bohater wyplątał się z sieci i mógł używać życia bez skrępowania. Zamiast tego może będzie 

musiał poślubić Pierwszą Amantkę, chociaż nigdy nie była prawdziwą bohaterką i nigdy nią 

nie będzie!

Jak mogłam się wplątać w taką kabałę? - zadawała sobie pytanie Ajanta i była pewna, 

że markiz robi to samo.

Spojrzała na niego i teraz, gdy przyznała się już do swej miłości, zdała sobie sprawę, 

że była bardzo niemądra, nie rozumiejąc, iż wszystko co - jak sobie wmawiała - czuła do 

markiza, było równie nieprawdziwe, jak ich zaręczyny.

Nieopisaną radość sprawiała jej walka na słowa z Quintusem i pojęła po raz pierwszy 

w życiu, że rozmawiała z mężczyzną jak równy z równym i nie ustępowała mu inteligencją. 

Jednocześnie była świadoma, że jej sceniczny partner był najbardziej atrakcyjnym i - kiedy 

tego pragnął - najbardziej czarującym mężczyzną, jakiego można sobie wyobrazić.

To naturalne, że się w nim zakochałam! - pomyślała z rozpaczą - tak jak to robiły i 

będą robić w przyszłości dziesiątki innych kobiet, równie pięknych jak lady Burnham.

A jednak, pragnąc ocalić kobietę, którą kochał, a także i siebie, markiz prosił ją teraz, 

by została jego żoną. Ajanta pomyślała nagle, jak łatwo by było powiedzieć „Tak!” Nawet 

jeśli nic go nie obchodziła, będzie mogła być blisko niego, widywać go, nosić jego nazwisko.

Potem   jednak   powiedziała   sobie,   że   w   ten   sposób   nie   tylko   zniszczyłaby   swoje 

marzenia  o miłości  i swe ideały,  ale skazałaby się na takie  katusze, że lepiej  byłoby jej 

umrzeć, niż to znosić. Ponieważ kochała markiza, nigdy nie powinien się o tym dowiedzieć, 

gdyż nie tylko byłoby to dla niej ostatecznym poniżeniem, ale i jego wprawiłoby w krańcowe 

background image

zakłopotanie.   Zawarli   ze   sobą   prawdziwie   handlową   transakcję,   musieli   więc   znaleźć 

praktyczne rozwiązanie swoich problemów, takie, które nie skrzywdziłoby nikogo, poza nią 

samą - a ona się przecież nie liczyła.

Myśl ta wpłynęła na Ajantę przygnębiająco i głos jej zadrżał lekko, gdy odezwała się z 

wysiłkiem:

- Ja... ja uważam, że... moje rozwiązanie jest lepsze i jestem pewna... że dzięki swej... 

mądrości znajdziesz sposób, by... to się udało.

Markiz nie odpowiedział, więc ciągnęła dalej:

- Trudno nam teraz jasno rozumować, bo oboje jesteśmy... wytrąceni z równowagi, 

ale... przynajmniej mamy jeszcze trochę czasu do namysłu.

Mówiąc to myślała, bliska obłędu, że jeśli o nią chodzi, ten czas będzie o wiele za 

krótki. Na razie mogła go widywać i słuchać, przebywać obok niego, tutaj lub w Londynie, i 

tę zadziwiającą radość będzie mogła wspominać w te wszystkie puste lata, które ją czekają.

Kocham cię! - pragnęła to powiedzieć na głos - i nie ma dla mnie znaczenia... jak 

długo będzie musiało trwać nasze... narzeczeństwo.

Przemknęło jej przez myśl, że markiz mógłby znaleźć sposób wykradzenia lordowi 

Burnhamowi   obciążających   dokumentów.   Potem   zastanowiła   się,   że   z   pewnością 

przechowywane są one u radców prawnych lorda, więc takie rozwiązanie nie jest możliwe.

Po prostu musimy dalej udawać - pomyślała.

Nie mogła  już znieść dalszej dyskusji na ten temat,  a ponieważ  markiz  stał dalej 

odwrócony do okna, Ajanta przeszła szybko przez pokój i wyszła, nie oglądając się za siebie.

Wbiegła po schodach kierując się do swego pokoju, czuła bowiem, że w tej chwili jest 

to   schronienie,   w   którym   może   być   sama.   Myślała,   że   jeśli   będzie   długo   przebywać   z 

markizem, teraz, gdy go pokochała, przyjemność ta zawierać będzie domieszkę goryczy. Jego 

obecność będzie źródłem przyjemności i smutku. Wiedząc, kim jest jego ukochana, stale 

przed oczami mieć będzie piękną twarz lady Burnham.

Oni tak idealnie do siebie pasują - dumała - i przypuszczam, że mogę się tylko modlić, 

by lord Burnham umarł, wtedy mogliby się pobrać i być naprawdę szczęśliwi.

Było   to   pozbawione   egoizmu   pragnienie,   które,   zdaniem   Ajanty,   wyraziłby   każdy 

człowiek o dobrym sercu. Mimo to przyłapała się na myśli, że chociaż kochała markiza z 

całego serca, nie chciała wiedzieć, że mógłby całować i dotykać lady Burnham. Reasumując, 

czuła się ogromnie zmieszana i oszołomiona ostatnimi wydarzeniami.

Gdy dotarła do swej sypialni, natknęła się tam na Elsie, która przygotowywała dla niej 

suknię wieczorową.

background image

- Och, jest panienka! - wykrzyknęła. - Miałam nadzieję, że panienka wcześnie wróci 

na górę.

- Dlaczego? - dociekała Ajanta.

- Ponieważ przyjechała jej lordowska mość i chciałaby zobaczyć panienkę, jeśli to 

możliwe.

- Jej... lordowska mość?

- Markiza, matka jaśnie pana - wyjaśniła Elsie. - Miała tu być na przyjazd panienki, 

lecz nie czuła się dobrze.

- Ale teraz jest już tutaj?

- Jej lordowska mość przybyła z Wdowiego Domu jakieś pół godziny temu. Udała się 

prosto do swego pokoju i byłaby zadowolona, gdyby panienka ją odwiedziła.

- Tak... oczywiście - odparła Ajanta.

Wiedziała, że musi się zgodzić, bez względu na to, jakie to będzie dla niej krępujące. 

Jeśli   jednak   musiała   oszukiwać   matkę   markiza,   czułaby   się   gorzej   w   jego   obecności, 

zwłaszcza teraz, gdy oboje byli oszołomieni ultimatum lorda Burnhama.

Gdy   Ajanta   szła   za   Elsie   korytarzem   prowadzącym   do   południowego   skrzydła, 

pokojówka wyjaśniła:

- Te pokoje są zawsze gotowe na przyjęcie jej lordowskiej mości.

Ajanta nie musiała nic odpowiedzieć, bo mówiąc te słowa Elsie zapukała do dużych 

mahoniowych drzwi i w chwilę później uchyliła je leciwa służąca.

- Przyprowadziłam pannę Tiverton do jej lordowskiej mości - wyjaśniła Elsie.

- Dziękuję, Elsie. Czy panienka zechce wejść?

Ajanta weszła do małego hallu, a pokojówka otworzyła następne drzwi.

- Panna Ajanta Tiverton, milady! - zaanonsowała.

Ponieważ pokój zdawał się tonąć w oślepiającym słonecznym blasku, dziewczyna z 

początku   nie  zauważyła   nikogo.  Potem   zorientowała  się,   że  przy wykuszowym   oknie,   w 

końcu pokoju, siedzi w fotelu na kółkach kobieta o siwych włosach. Ajanta skierowała się ku 

niej, myśląc, że może powinna była poczekać na markiza i że jego matkę może zdziwić fakt, 

iż przyszła tu sama.

-   Jestem   taka   zachwycona,   że   cię   widzę   -   przemówił   miękki   głos.   -   Musisz   mi 

wybaczyć,  że nie było mnie  tutaj, gdy przyjechałaś, ale miewam takie nieznośne napady 

bólów, że nie mogę wtedy się poruszać.

- Bardzo mi przykro - powiedziała Ajanta.

Podeszła   właśnie   do   fotela   na   kółkach   i   w   chwili,   gdy   dygnęła   i   wyciągnęła   na 

background image

przywitanie rękę, markiza wydała cichy okrzyk.

- To niemożliwe! - zawołała. - A jednak... musisz być... córką Margaret!

Ajanta spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Prawdę mówiąc, tak bardzo ją przypominasz - ciągnęła markiza - że przez jedną 

chwilę pomyślałam, że czas się cofnął i jesteś swoją matką!

- Pani... znała moją mamę?

Ajanta była tak zdumiona, że trudno jej było mówić.

Markiza uśmiechnęła się.

-   Byłyśmy   razem   na   pensji   i   Margaret   była   moją   najlepszą   przyjaciółką.   Miałam 

zostać jej druhną, gdy uciekła z twym ojcem.

Ajanta   stała   wpatrując   się   w   markizę   i   czuła,   że   po   raz   kolejny   w   tym   pełnym 

niespodzianek dniu trudno jej było zebrać myśli.

Ponieważ milczała, markiza ciągnęła dalej:

- Mój syn nie mówił nic o twej matce, myślę więc, że już nie żyje.

- T - tak... umarła przed dwoma laty - powiedziała cicho Ajanta.

- Bardzo mi przykro. Tak często o niej myślałam i zastanawiałam się, co się z nią 

dzieje.   Widzisz,   gdy   twój   dziadek   wpadł   w   gniew   i   zabronił   członkom   rodziny   i   jej 

przyjaciołom wymieniania jej imienia, nie wiedzieliśmy, co się wydarzyło.

-   Mama   i   papa   uciekli   po  tym,   jak...  zagrożono   papie,   że   zostanie...   wychłostany 

szpicrutą.

Markiza wydała okrzyk.

- To mi bardzo pasuje do twego dziadka! Hrabia Winsdale był za młodu niezwykle 

despotycznym   i   onieśmielającym   człowiekiem,   ale   teraz   jest   stary,   niemal   ślepy   i   dosyć 

żałosny.

Ajanta słuchała, jak gdyby zahipnotyzowana przez markizę, następnie odezwała się:

- Czy... mogłabym cię, pani, o coś... prosić?

To bardzo... bardzo ważne.

-   Oczywiście,   moja   droga.   Mam   nadzieję,   że   nie   powiedziałam   nic,   co   mogłoby 

wytrącić cię z równowagi.

- Prawdę mówiąc, tak - odparła Ajanta. - Otóż jestem jedyną osobą w rodzinie, która 

wie... kim była... mama.

-  Czy  to znaczy,   że  twemu   bratu  i  siostrom  nie  powiedziano,  iż  matka  uciekła  z 

waszym ojcem?

Nie   zastanawiając   się,   dziewczyna   uklękła   przy   fotelu   markizy.   Jednocześnie 

background image

pomyślała, że matka markiza ma bardzo dobrą i miłą twarz. I piękną, choć ból pokrył ją 

zmarszczkami.

- Spodziewam się, pani, iż wiesz - zaczęła - że gdy papa pokochał mamę, była ona 

zaręczona z kimś bardzo ważnym, akceptowanym przez jej rodzinę.

Markiza uśmiechnęła się.

- Tak, wiem o tym.

- Mama spytała swego ojca, czy może zerwać zaręczyny, ale on bardzo się rozgniewał.

Markiza kiwnęła głową.

- Jestem tego pewna, a gniew hrabiego był przerażający.

- Mama była zastraszona, a gdy papa stawił mu czoło i powiedział, że mają zamiar się 

pobrać, hrabia kazał go wyrzucić z domu i zagroził, że wysmaga go szpicrutą, jeśli kiedyś 

wróci.

- Tego nie wiedziałam - rzekła markiza - ale orientowałam się, że uciekli razem.

- Mama mówiła, że... nic nie mogło stanąć pomiędzy nimi i ich... miłością - ciągnęła 

miękkim głosem Ajanta. - Ukrywali się, dopóki papie nie udało się namówić ojca księcia 

Dawlisha, który był dla niego dobry, gdy był chłopcem, aby go zatrudnił w swej posiadłości. 

Książę nie wiedział, kogo poślubił papa, a obecny książę też nie ma o tym pojęcia.

- Czy byli szczęśliwi? - spytała markiza.

- Bardzo, bardzo szczęśliwi i bardzo zakochani.

-   A  teraz   córka   Margaret   ma   poślubić   mego   syna!   -   wykrzyknęła   markiza.   -   Nie 

potrafię wyrazić, jak mnie to uszczęśliwia!

Na   te   słowa   Ajanta   uświadomiła   sobie,   że   to   znacznie   komplikuje   i   tak   już 

zagmatwany stosunek markiza do niej. Próbując rozwiązać swój problem,  poprosił ją, by 

naprawdę za niego wyszła. Zasugerowała mu, że mogłaby zniknąć lub udawać zmarłą by nie 

musiał wiązać się małżeństwem, którego nie pragnął. Gdyby dowiedział się, że jej dziadkiem 

był   hrabia   Winsdale,   a   matka   była   najlepszą   przyjaciółką   jego   matki,   uznałby,   że   jego 

obowiązkiem jest poślubienie jej, niezależnie od uczuć, jakie żywił.

Na razie była zerem, osobą nieznaną i nieważną ale jako córka swej matki stawała się 

kimś naprawdę ważnym w świecie, w którym żył markiz.

Patrząc w oczy markizie Ajanta powiedziała:

- Proszę cię, pani, daj mi słowo, że nie powiesz markizowi ani nikomu innemu tego, 

co   wiesz   o   mamie   lub   o   jej   rodzinie.   Nie   mogę   tego...   wyjaśnić,   ale   na   razie   musi   to 

pozostać... tajemnicą.

Markiza spojrzała na nią ze zdziwieniem, po czym rzekła:

background image

- Sądzę, że nie chcesz wyprowadzić z równowagi ojca, ale mam nadzieję, że pomiędzy 

tobą i mym synem nie ma tajemnic.

Czekała, by dziewczyna coś powiedziała, ale gdy tego nie zrobiła, mówiła dalej:

- Rozumiem, że chcesz mu to powiedzieć, kiedy uznasz za stosowne, więc obiecuję ci, 

moja droga, że nic nie powiem, dopóki mi nie pozwolisz.

- Dziękuję, bardzo dziękuję! - zawołała Ajanta.

Markiza spojrzała na dziewczynę z ogromną czułością.

-   Właśnie   takiej   żony   pragnęłam   dla   mego   syna.   Modliłam   się,   aby   spotkał 

odpowiednią dziewczynę, nie jedną z tych londyńskich kobiet, które, według mnie, są płoche, 

bezwzględne i nie wiedzą nic o prawdziwej miłości ani o tym, jaka potrafi być cudowna.

Wyciągnęła rękę, by z czułością dotknąć policzka Ajanty.

- Jesteś taka piękna i wiem, że ty i Quintus będziecie bardzo, bardzo szczęśliwi. Tak, 

jak twoi rodzice, którzy znaleźli szczęście, choć musieli znieść wiele cierpień. Na te słowa łzy 

napłynęły do oczu Ajanty.

- Pocałuj mnie, drogie dziecko - powiedziała markiza. - Wiem, że powinnaś teraz 

przebrać się do obiadu. Mam nadzieję, że jutro będę czuć się na tyle dobrze, by zejść na dół i 

poznać twego ojca i resztę twej rodziny.

- Będą się cieszyć z poznania pani.

- Dziękuję ci - uśmiechnęła się markiza. - Nie mogę się doczekać dłuższej pogawędki 

z tobą gdy będę trochę silniejsza, ale nie obawiaj się, nie zdradzę twej tajemnicy.

Po powrocie do pokoju Ajanta czuła, że kręci się jej w głowie. Jak mogła przewidzieć, 

skąd   mogła   wiedzieć,   że   po   tylu   latach   spotka   jedną   z   przyjaciółek   mamy,   która 

nieprawdopodobnym  zbiegiem  okoliczności  jest matką  człowieka, którego miała  rzekomo 

poślubić?

- On nigdy nie może się... o tym dowiedzieć - powiedziała do siebie zapalczywie. - A 

ja nigdy... nigdy... nie wyjdę... za mąż.

Podeszła do okna, by popatrzeć na łabędzie pływające po jeziorze i słońce niknące za 

drzewami. Wszystko wydawało się jej dzisiaj jeszcze piękniejsze niż wcześniej i to piękno 

kusiło ją.

- To wszystko może być twoje - zdawało się mówić. - Twoje na zawsze.

Te same słowa powtarzał sam dom, a pokój, w którym się znajdowała, z boginiami i 

amorka - mi na suficie, wtórował mu. Mogła wyobrazić sobie, że mieszka tu z markizem. Być 

może, mąż uważając, że jest to jego obowiązkiem, całowałby ją, trzymał  w ramionach, a 

może nawet spałby z nią w łożu z koronkowymi i jedwabnymi kotarami.

background image

Nagle, choć jej usta nie poruszyły się, usłyszała głos dochodzący z serca, a jej dusza 

mówiła wyraźnie i jednoznacznie, aż dźwięk wibrował pod samo niebo:

Nie! Nie bez miłości! Nigdy, nigdy bez miłości!

Kiedy   Ajanta   wyszła   z   pokoju,   markiz   odwrócił   się   i   wpatrywał   w   drzwi,   które 

zamknęła za sobą. Potem podszedł do biurka i potrząsnął złotym dzwonkiem, co przywołało z 

sąsiedniego gabinetu jego sekretarza.

- Czy jest już jubiler, Clements? - spytał markiz sympatycznego mężczyznę około 

czterdziestki, który prowadził jego interesy od ponad dziesięciu lat.

- Tak, milordzie. Czeka, aż wasza lordowska mość zechce go przyjąć.

- Przyślij go do mnie - polecił markiz. - Ponieważ mam dla niego dodatkową robotę, 

bez wątpienia będzie musiał tu nocować.

- Przewidziałem, że może zajść taka konieczność, wasza lordowska mość - odparł pan 

Clements.

Odszedł, by przyprowadzić jubilera, a markiz siedział pogrążony w myślach, dopóki 

nie zjawił się rzemieślnik.

Niedługo potem markiz udał się na górę, by przywitać się z matką. Gdy dotarł do 

południowego skrzydła, markiza leżała w łóżku, wyglądając  bardzo ładnie w twarzowym 

koronkowym czepeczku, ozdobionym kokardami z niebieskiej wstążki, upiętym na siwych 

włosach, i w szalu z takiej samej koronki na atłasowym spodzie, narzuconym na ramiona.

-   Najdroższy   Quintusie!   -   wykrzyknęła,   gdy   markiz   wszedł   do   pokoju.   -   Tak   mi 

przykro,   że   sprawiłam   tyle   kłopotu   i   nie   mogłam   od   razu   przyjechać,   gdy   mnie   o   to 

poprosiłeś.

- Jesteś tu i tylko to jest ważne. Jak się czujesz, mamo?

Ucałował dłoń matki, potem policzek i przysiadł na łóżku, nie puszczając jej ręki.

- Widziałam Ajantę - mówiła markiza. - Och, Quintusie, ona jest cudowna! Dokładnie 

takiej żony dla ciebie pragnęłam!

- Cieszę się, że tak myślisz, mamo.

- Jak mogłeś być tak mądry, by znaleźć równie piękną i czarującą dziewczynę? Nie 

mogę doczekać się jutrzejszego spotkania z jej rodziną.

- Polubisz ich wszystkich.

- Ciągle się modliłam, byś poślubił kobietę, którą kochasz - ciągnęła - a teraz moje 

modły zostały wysłuchane. Zastanawiam się teraz, jak wyrazić moją wdzięczność Bogu i, 

oczywiście, tobie za to, że byłeś taki mądry.

- To będzie łatwe, mamo, wystarczy, by zdrowie ci się polepszyło - odparł markiz. - 

background image

Wiesz, jak się przejmuję, gdy cierpisz.

- Wiem, kochanie, ale wydaje mi się, że teraz, gdy jestem taka szczęśliwa, poczuję się 

o wiele lepiej.

Uścisnęła jego dłoń, mówiąc:

- Tak się martwiłam o ciebie przez ostatnie dwa lata. Twoje życie wydawało się takie 

bezcelowe, marnotrawiłeś swą inteligencję.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Nie miałem pojęcia, mamo, że tak myślisz.

Uśmiechnęła się.

- Możesz być pewien, że wiele osób mówiło mi, kto jest twoją ostatnią zdobyczą, a 

one bardzo często się zmieniały.

Markiz zaśmiał się.

- Trzeba przyznać, mamo, że zawsze jesteś dobrze poinformowana!

- Nie zawsze mi się to podobało. Kiedy niemal wpadłam w rozpacz, słysząc o twym 

związku   z   piękną   lady   Burnham,   zaskoczyłeś   mnie   i   uradowałeś   znalezieniem   istoty   tak 

doskonałej, jak gdyby wyszła z kart powieści.

- Jest rzeczywiście bardzo piękna - zgodził się syn.

- I inteligentna!

Uśmiechnął się.

- Czasem myślę, że aż za bardzo. Trudno ci będzie uwierzyć, mamo, ale ona naprawdę 

się ze mną spiera!

Markiza zaśmiała się.

- Czy może istnieć kobieta, która nie będzie zgadzać się z tobą ani uważać, że zawsze 

musisz mieć rację?

- Poczekaj, aż trochę lepiej poznasz Ajantę.

- Tak właśnie chcę zrobić - odparła. - Jeśli ona potrafi skłonić cię, byś ćwiczył swój 

bardzo   zdolny   mózg   i   nie   dopuści,   aby   rozleniwił   się   i   pokrył   tłuszczem,   będę   wtedy 

wiedziała, że te przelotne miłostki należą do przeszłości.

Markiz podniósł się z łóżka.

- Ty i Ajanta przerażacie mnie, mamo - powiedział. - I jeśli połączycie swe siły, będę 

czuł,   że   nie   mogę   już   walczyć   o   utrzymanie   przewagi,   lecz   muszę   poddać   się   wam 

bezwarunkowo.

- O to się musimy postarać - zaśmiała się markiza.

Syn ucałował ją i wyszedł z pokoju.

background image

Gdy szedł przebrać się do obiadu, przyłapał się, że obmyśla sposoby, jak pokonać 

Ajantę w sporach, które, był o tym przekonany, czekają go dziś lub jutro.

- Jak może być tak piękna i mądra zarazem? - zadawał sobie pytanie.

Potem   przypomniał   sobie,   że   Ajanta   odpowiedziała   już   na   to   jednym   słowem   - 

„miłość”.

background image

ROZDZIAŁ 7

To był  wspaniały dzień - powiedział Lyle, całując Ajantę na pożegnanie. - Nigdy 

dotąd tak się nie bawiłem!

Jego   młodzi   towarzysze   mówili   to   samo   i   dziewczyna   zauważyła   pełne   podziwu 

spojrzenia, jakimi obrzucali markiza, gdy zachwycali się jego końmi.

Ajanta pomyślała, że był to jeden z najszczęśliwszych dni jej życia. Wiedziała, że 

zawdzięcza   to   Lyle'owi,   którego   entuzjazm   był   zaraźliwy.   Zdawała   sobie   sprawę,   jakie 

znaczenie   miał   dla   niego   fakt,   że   zaprosił   swych   kolegów   z   Oxfordu,   że   mogli   jeździć 

znakomitymi końmi markiza po torze wyścigowym i wziąć udział w biegu na przełaj, który 

dla nich urządził.

Wspaniały lunch, któremu w pełni oddali sprawiedliwość, oraz podniecenie Charis i 

Darice też wpłynęły na jej dobry nastrój.

Gdyby tylko mogło być tak zawsze - myślała, ale wiedziała, że przyszłość czaiła się 

jak mroczna chmura, która zakrywa blask słońca.

Lyle doszedł już prawie do frontowych drzwi, gdy wsunął rękę do kieszeni surduta i 

wykrzyknął:

- Byłbym zapomniał! Papa polecił mi, bym ci to oddał.

Włożył w dłoń Ajanty małą książeczkę, mówiąc:

- To jakieś greckie wiersze, które odkrył papa i był przekonany, że sprawią ci taką 

samą radość jak jemu.

- Z pewnością! - zawołała Ajanta.

Potem uświadomiła sobie, że słucha ich markiz i dodała:

- Nie powinnam tego mówić w obecności jego lordowskiej mości! On nie pochwala 

kobiet, które znają grekę i łacinę, i uważa, że staję się „niebieską pończochą”.

-   Jeśli   tego   nie   pochwala   -   powiedział   Lyle   z   żartobliwym   przerażeniem   -   lepiej 

będzie, jeśli zabiorę tę książkę prosto do papy.

- Nie, nie, oczywiście, że nie! - zaśmiała się Ajanta, trzymając mocno tomik, by brat 

go jej nie odebrał.

Niemniej jednak, gdy machała na pożegnanie bratu i jego przyjaciołom, myślała o 

ślicznej  lady  Burnham  i   była  zupełnie   pewna,  że  nie   czytywała  ona   utworów  greckich  i 

łacińskich, a może w ogóle nie brała do ręki niczego poza plotkarskimi stronami w gazetach.

Lyle i jego przyjaciele zjedli wczesną kolację przed powrotem do Oxfordu i Ajanta 

zaczęła wchodzić po schodach, wiedząc, że Darice poszła spać, zanim zasiedli do stołu, a 

background image

Charis żegna się właśnie przed snem z markizą.

Była już w połowie schodów, gdy markiz powiedział:

- Jak już powiesz mojej matce dobranoc, Ajanto, gdyż sądzę, że do niej zmierzasz, 

chciałbym porozmawiać z tobą w moim gabinecie.

- Tak, oczywiście.

Dziewczyna   próbowała   uśmiechnąć   się,   gdy   to   mówiła,   ale   serce   jej   zamarło   i 

żałowała, że tak musi zakończyć się ten doskonały dzień. Tyle było do zrobienia w ciągu 

ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, że nie starczyło czasu na nieuniknioną, jak wiedziała, 

rozmowę z markizem, w której miał zdecydować o jej przyszłości.

- Dlaczego nie możemy ciągnąć tego dalej? - zadawała sobie to pytanie z rozpaczą.

Przyczyną był lord Burnham, który - niczym zły olbrzym z bajek - groził markizowi, 

co prawda nie śmiercią, lecz równie przerażającym skandalem rozwodowym.

Ostatniej nocy, gdy Ajanta kładła się do łóżka mając ciągle w uszach wesoły śmiech 

swej rodziny, zadała sobie po raz kolejny pytanie, czy nie powinna schować dumy do kieszeni 

i zaakceptować  propozycji markiza, by naprawdę wzięli ślub. Nie była  w stanie przestać 

myśleć o tym,  jak wiele mogłaby zrobić dla tych, których  kochała! Wiedziała jednak, że 

wszystkie propozycje, mające na celu ich dobro, przypominały domek z kart, który rozpadnie 

się przy pierwszym podmuchu wiatru. Tego rana markiza powiedziała do niej:

- Pomyślałam sobie, najdroższa Ajanto, że błędem by było, gdybyście nie mogli zostać 

sami po ślubie. Dlatego mam nadzieję, że pozwolisz, by twoje siostry zamieszkały ze mną we 

Wdowim   Domu.   Leży   tak   blisko   Stowe   Hall,   że   mogłabyś   widywać   się   z   nimi,   kiedy 

zechcesz, i sądzę, że będą ze mną szczęśliwe.

- Wiem, że tak będzie, pani - odparła dziewczyna.

Darice przywiązała się już do markizy i powiedziała nawet do siostry:

- Ona jest taka wyrozumiała! Kiedy z nią rozmawiam, czuję się, jakbym była z mamą.

Markiza ciągnęła, jak gdyby potrafiła czytać w myślach:

- Myślę, że dla Charis najlepiej byłoby, gdyby spędziła co najmniej pół roku na dobrej 

pensji, a czy może być lepsza szkoła od tej, do której uczęszczałyśmy z twoją matką i gdzie 

byłyśmy tak szczęśliwe?

Ajanta musiała się z tym zgodzić. Jednocześnie wiedziała, że są to jedynie pobożne 

życzenia, i że gdy będzie musiała zniknąć, te wszystkie plany spełzną na niczym. Znajdą się 

wtedy wszyscy znowu na plebanii i pozostanie im tylko rozmowa o tym, co by mogło być.

- Kocham go! Jak będę mogła znieść fakt, że nigdy go nie zobaczę? - zadawała sobie 

pytanie w mroku nocy.

background image

Potem znowu widziała przed sobą piękną twarz lady Burnham i wiedziała, że gdyby 

żyła z markizem, kochając go tak, jak go kochała, i wiedząc, że myśli nie o niej, lecz o innej 

kobiecie, musiałaby znosić straszliwe męki.

- Muszę zrobić to, co jest słuszne - mówiła do siebie. - Wyjść za mąż tylko dla pozycji 

i majątku byłoby złe i niegodziwe, bez względu na to, ile korzyści przyniosłoby to rodzinie.

Pomyślała, że ponieważ markiz był taki dobry, mógłby pozwolić im zatrzymać konie, 

które obiecał  Charis i Darice, i zgodzić  się, by od czasu do czasu Lyle  przyjeżdżał tu z 

Oxfordu. Brat mógłby widywać markiza i rozmawiać  z nim,  podczas gdy dla niej byłby 

stracony na wieki i pozostałyby jej tylko wspomnienia.

Gdy   dotarła   do   pokoju   markizy,   Charis   siedziała   przy   jej   łóżku,   tak   jak   się   tego 

spodziewała, i wchodząc usłyszała jej śmiech.

- Właśnie opowiadałam jej lordowskiej mości, jaki to był wspaniały, emocjonujący i 

szczęśliwy dzień - powiedziała Charis na widok wchodzącej siostry. - I wszystko to moja 

zasługa! Ja znalazłam ci twego przyszłego męża!

- Tak, to prawda - zgodziła się Ajanta.

- To był najszczęśliwszy wypadek, jaki się kiedykolwiek wydarzył! - wykrzyknęła 

Charis.

- Ja też tak myślę - powiedziała łagodnym głosem markiza. - A teraz, ponieważ jestem 

pewna, że jutro będzie następny szczęśliwy dzień, myślę, Charis, że powinnaś pójść do łóżka 

i śnić o tych wszystkich komplementach, jakie prawili ci dzisiaj przyjaciele Lyle'a.

- Sądzę, że w gruncie rzeczy chwalili konia, na którym jechałam - uśmiechnęła się 

Charis - ale mimo wszystko przyjemnie mi było tego słuchać.

Pochyliła się i ucałowała markizę na dobranoc, mówiąc:

- Dziękuję, dziękuję, że była pani taka miła. Czy mogę przyjść tu jutro na pogawędkę? 

Mam jeszcze tyle do opowiedzenia.

- Tak, oczywiście, drogie dziecko. Będę czekała z niecierpliwością.

Charis ucałowała siostrę i wyszła z pokoju. Po jej odejściu markiza powiedziała:

- Za rok twoja siostra będzie prawdziwą pięknością i musisz koniecznie wydać na jej 

cześć bal w Stowe Hall, a drugi w Londynie.

Ajanta zaczerpnęła tchu, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, markiza ciągnęła dalej:

- Kiedy obserwowałam dzisiaj twoje siostry i młodych przyjaciół Lyle'a z Oxfordu, 

myślałam sobie, że jako dziecko Quintus bardzo odczuwał brak rodzeństwa. Zawsze gorzko 

żałowałam, że po jego urodzeniu nie mogłam mieć więcej dzieci.

Znaczenie słów markizy było oczywiste, ale Ajanta nie mogła nic na to odpowiedzieć. 

background image

Zdołała tylko pomyśleć, że nie mogło być nic wspanialszego niż mieć dzieci z markizem i 

wiedzieć, że może sprawić, iż jego życie będzie równie szczęśliwe i wartościowe, jak to, 

które toczyło się na probostwie, zanim zmarła jej matka.

- To był cudowny dzień - rzekła z westchnieniem markiza - ale muszę się przyznać, że 

jestem   trochę   zmęczona.   Ponieważ   jednak   mam   tyle   planów   związanych   z   twymi 

wspaniałymi   siostrami,   postanowiłam,   że   muszę   wydobrzeć.   Prawdę   mówiąc,   jestem 

przekonana, że już czuję się lepiej.

- Będę się bardzo gorąco modlić, by tak się stało - odparła Ajanta.

Ucałowała markizę i życzyła jej dobrej nocy, ale wychodząc z pokoju nie zauważyła, 

że starsza kobieta patrzy za nią z niepokojem w oczach, zdając sobie sprawę, iż coś jest nie w 

porządku. Nie potrafiła jednak domyślić się, o co mogło chodzić.

Ajanta zeszła powoli po schodach. Nie mogła  pozbyć  się uczucia,  że ma  właśnie 

nastąpić koniec bajki, i że nikt nie będzie „żyć długo i szczęśliwie”.

Przynajmniej   będę   mogła   to   wszystko   wspominać   -   myślała,   gdy   dotarła   do 

wyłożonego   marmurem   hallu.   Potem   szła   coraz   wolniej   korytarzem   prowadzącym   do 

gabinetu markiza.

Czuła, jak gdyby żegnała się już z obrazami, meblami, z samym domem, który jak 

myślała,   w   jakiś   dziwny   sposób   stał   się   częścią   jej   samej,   choć   był   to,   oczywiście, 

niedorzeczny pomysł!

Zatrzymała się przed drzwiami, zaczerpnęła tchu i instynktownie, zdając sobie sprawę, 

że powinna być bardzo stanowcza, uniosła głowę i weszła do środka.

Spodziewała   się,   że   markiz   będzie   siedział   za   biurkiem,   on   jednak   stał   przed 

kominkiem,   czekając   na   nią.   Zamknęła   za   sobą   drzwi,   ale   choć   zbliżając   się   do   niego, 

wiedziała, że nie spuszcza z niej oczu, czuła, iż nie może na niego spojrzeć. Chciała odezwać 

się w sposób naturalny, ale gdy podeszła i zatrzymała się w odległości paru stóp od niego, 

głos zamarł jej w gardle i mogła jedynie czekać.

- Okazało się, że byliśmy tak bardzo zajęci wczoraj i dzisiaj - po długiej, jak się 

wydawało,  chwili  powiedział  markiz  - że nie było  czasu, by dokończyć  naszą rozmowę, 

Ajanto.

- Tak - wyszeptała.

- Sądzę, że pamiętasz, iż coś ci zaproponowałem, a ty wysunęłaś inną sugestię. Myślę, 

że powinniśmy podjąć jakieś decyzje.

- T - tak, oczywiście - odparła.

Ponieważ  była  blisko  niego i  wiedziała,  jak dostojnie  i pięknie  wygląda  w swym 

background image

wieczorowym stroju, doznawała uczucia, jak gdyby każdy nerw w jej ciele wysyłał ku niemu 

wibrację. Jednocześnie miała wrażenie, że miłość jej była tak nieprzeparta, iż niszczyła jej 

siłę woli, i czuła się bezradna i gotowa zrobić wszystko, czego markiz od niej zażąda.

Muszę być rozsądna - powiedziała sobie. - Muszę pamiętać, że on mnie nie kocha.

-   Może   najpierw   przedyskutujemy   twoją   propozycję   -   głos   markiza   brzmiał 

stanowczo, jak to oceniła, i rzeczowo.

Ajanta skinęła głową, gdyż nie mogła wymówić ani słowa.

- Wpadłaś na pomysł - ciągnął dalej - że powinniśmy symulować, iż pobraliśmy się za 

granicą, i w ten sposób wydostać od lorda Burnhama obciążające dokumenty, którymi mi 

groził.

Potem ogłosi się, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek i że nie żyjesz.

Markiz czekał, by Ajanta odezwała się, a kiedy nie zrobiła tego, kontynuował:

-   Jak  sama   zauważyłaś,   znaczy  to,   że   musielibyśmy   zwierzyć   się   twojemu   ojcu  i 

Lyle'owi, i sądzę, że okazałoby się, iż Charis zadaje mnóstwo niewygodnych pytań.

Ajanta splotła palce. Zdawało się, że jej głos dobiega z oddali, gdy powiedziała:

- Możemy wyjaśnić... Charis, że nie... pasowaliśmy do siebie, i pozostanie jej tylko... 

pogodzić się z tym.

- Być może - rzekł markiz z powątpiewaniem. - Mimo to, trudno jej będzie zrozumieć, 

dlaczego nie zgodziłaś się mnie  poślubić, choć cała twoja rodzina, jak sądzę, znalazła w 

Stowe Hall nowe zainteresowania.

- Oczywiście, że tak - odparła dziewczyna. - I byłeś dla nich tak bardzo... bardzo... 

dobry.

Pomyślała, że głos jej zadrżał, jak gdyby miała się rozpłakać, i szybko dodała:

- Dla nas wszystkich wspaniałym przeżyciem było mieszkać w tak... świetnym domu, 

jeździć na... twoich koniach... i poznać świat, który dotąd istniał tylko w naszej wyobraźni... 

ale to się już... skończyło... i nikt z nas nie może nic na to... poradzić.

-   To   nieprawda!   -   powiedział   markiz   ostro.   -   Możesz   mnie   poślubić,   jak   to 

proponowałem, i wtedy to wszystko będzie należeć do ciebie i do nich na zawsze.

- Wiesz, że to... niemożliwe! - wyszeptała.

- Dlaczego?

- Bo nie mogę dać ci... szczęścia. Ty... kochasz inną... i postąpiłabym źle... absolutnie i 

zdecydowanie źle, gdybym... zniszczyła twoje życie, skoro istnieje inne... wyjście.

- Myślisz o mnie?

- Oczywiście, że tak! Widziałam... lady Burnham i wiem... ile dla ciebie... znaczy. 

background image

Jedno, co mogę zrobić, by cię ocalić, to zniknąć.

- Niezależnie od tego, ile to będzie kosztować twoją rodzinę i ciebie?

Ajanta pomyślała, że Quintus bardzo to wszystko utrudnia, ale nadal nie śmiała na 

niego spojrzeć. Trzymając się bardzo sztywno z wysiłkiem odpowiedziała:

- Znalazłeś się w naszym... życiu... dzięki zbiegowi okoliczności. Gdyby nie wydarzył 

się ten wypadek i nie było tam Charis... nigdy byśmy cię... nie poznali. Tak cudownie... 

bardziej, niż mogę to wypowiedzieć, było cię poznać... ale teraz musisz myśleć o sobie i o... 

swoim... szczęściu.

- I naprawdę sądzisz, że można cofnąć czas? - pytał markiz. - Jeśli poświęcisz to 

wszystko, czy nie będziesz tego żałować?

- Oczywiście, że... będziemy żałować... i będzie to... trudne - zgodziła się. - Bardzo 

trudne. Niemniej jednak... musimy zrobić to, co najlepsze... dla ciebie.

Znowu zapadła długa cisza.

- Ty ciągle myślisz o mnie! - powtórzył markiz.

- Oczywiście, że myślę o tobie! - odparła gwałtownie Ajanta. - Jesteś taki mądry... taki 

inteligentny. Możesz znaleźć jakiś sposób wyjścia z kłopotów... Być może potem zakochasz 

się...  w   kimś,   kogo   będziesz   mógł   poślubić...   i   zaznasz   prawdziwego   szczęścia,   jak   tego 

pragnie... twoja matka.

- Moja matka pragnie, bym ożenił się z tobą - powiedział spokojnie markiz.

-   Jej   lordowska   mość   nie...   rozumie.   Rzecz   jasna,   sądzi,   że   kochamy   się...   i   jest 

szczęśliwa... bardzo szczęśliwa, że się ożenisz i będziesz miał dzieci... które zamienią Stowe 

Hall w dom... miłości.

Choć   starała   się   mówić   spokojnie   i   rozsądnie,   nie   mogła   opanować   głosu,   który 

załamał się przy ostatnim słowie. Z obawy, że zdradzi swe prawdziwe uczucia, odwróciła się i 

odsunęła od markiza. Stanęła przy oknie, spoglądając w półmrok.

Resztki szkarłatnej i złotej łuny słońca kryły się za drzewami, a na niebie nad ich 

głowami pojawiały się gwiazdy. Staw w parku wyglądał uroczo i Ajanta pomyślała z pełną 

udręki rozpaczą że gdy przyjdzie jej opuścić Stowe Hall, będzie to przypominało opuszczenie 

raju i wypędzenie do puszczy.

Potem markiz odezwał się i dziewczyna drgnęła zaskoczona, gdyż nie zdawała sobie 

sprawy, że podążył jej śladem i stał tuż za nią.

- Nie potrafię zrozumieć, Ajanto - powiedział - dlaczego tak się mną przejmujesz? 

Ostatecznie  znamy  się  bardzo   krótko  i,   jak  to   zauważyłaś,  spotkaliśmy  się   przypadkiem. 

Dlaczego miałabyś brać to sobie do serca?

background image

- Ja... ja chcę, byś był... szczęśliwy.

- Dlaczego?

Tylko w jeden sposób mogła Ajanta to wytłumaczyć, ale tej właśnie odpowiedzi nie 

mogła udzielić. Ponieważ w głosie markiza pojawiła się nuta, której wcześniej nie słyszała, 

poczuła, że drży, i mogła jedynie zacisnąć usta, by się nie zdradzić.

- Chcę, byś odpowiedziała mi na to pytanie - rzekł cicho markiz.

Ajanta z trudem zmusiła się do mówienia.

- Proszę... nie możemy dłużej o tym... rozmawiać. Powiedz mi tylko, co mam robić, 

potem wypełnię twoje... polecenia.

- Dobrze, jeśli tego chcesz. Tak się złożyło, że ułożyłem już plan.

- Tak... właśnie myślałam.

Ponieważ nie mogła już dłużej patrzeć na piękno zmierzchu za oknem, odwróciła się i 

spojrzała na markiza.

- Powiedz mi... na czym polega twój plan - odezwała się tonem, który, miała nadzieję, 

był chłodny i rzeczowy.

Quintus podszedł do biurka i dziewczyna, zdziwiona trochę, podążyła za nim.

- Mam dla ciebie dwie rzeczy - powiedział. - Po pierwsze, pierścionek zaręczynowy, 

który powinienem dać ci już wcześniej, i jak sądzę, nasi dotychczasowi goście spodziewali się 

zobaczyć go na twoim palcu.

Mówiąc to, otworzył wyłożone aksamitem pudełko i Ajanta zobaczyła, że w środku 

znajduje się pierścień z diamentem, na widok którego dech jej zaparło. Wspaniały kamień 

otoczony mniejszymi diamentami wydawał się tak wielki i piękny, że można było pomyśleć, 

iż markiz zdjął z nieba jedną z gwiazd i podawał jej, by ją obejrzała.

Potem przypomniała sobie, że klejnot ten będzie mogła nosić tylko przez krótki czas, a 

kiedy ukryje się przed ludźmi, będzie musiała go oddać.

- Za chwilę włożę ci go na palec - powiedział markiz tym samym cichym głosem - ale 

chcę, byś najpierw przymierzyła obrączkę, którą wybrałem dla ciebie, by sprawdzić, czy ma 

odpowiedni rozmiar.

- T - tak... oczywiście - zgodziła się.

Czuła się dziwnie słysząc, jak mówi o ofiarowaniu jej obrączki. Pomyślała, że mógłby 

z tym poczekać, aż znajdą się w Paryżu czy w innym mieście, do którego mieli pojechać, by 

upozorować ślub. Jednocześnie takie zaplanowanie i uporządkowanie wszystkiego pasowało 

do jego sprawności i doskonałej organizacji.

Markiz otworzył pudełko i zobaczyła, że w środku znajduje się złota obrączka. Wyjął 

background image

ją i trzymał pomiędzy palcem wskazującym i kciukiem.

Ponieważ Ajanta czuła się spłoszona i zażenowana, spytała:

- Czy zdecydowałeś się... gdzie odbędzie się... ślub i ile mamy odczekać, zanim... 

zniknę?

- To zależy od ciebie - odparł.

Ode mnie? - zdziwiła się dziewczyna. Mówiąc to myślała, że każda godzina, minuta, 

sekunda z nim spędzona, będzie tak cenna, że zachowa je w sercu.

- Tak, od ciebie - powiedział zdecydowanie markiz.

Spojrzała   na   niego   z   wyrazem   zaskoczenia   w   oczach,   ale   on   patrzył   ciągle   na 

obrączkę.

- Prawdę mówiąc - rzekł - odpowiedź na twoje pytanie wyryta jest wewnątrz obrączki, 

więc proponuję, byś odczytała napis i zorientowała się, czy zgadzasz się z tym, czego pragnę.

Przyglądała mu się ciągle ze zdziwieniem i teraz jego oczy napotkały jej spojrzenie. 

Pomyślała, że może to być wina oświetlenia, ale wyraz jego oczu sprawił, że serce jej zabiło, 

potem, z niezrozumiałych powodów, zaczęła drżeć.

- Zanim będzie za ciemno, by coś zobaczyć - powiedział - proponuję, byś odczytała, 

co kazałem tam wyryć.

Mówiąc to podał jej obrączkę i gdy wyciągnęła rękę, położył ją na jej dłoni.

Przez chwilę nie mogła się poruszyć, potem z nadludzkim wysiłkiem wzięła obrączkę 

w drugą rękę i spojrzała do środka. W zamierającym świetle można było dostrzec, że na złotej 

powierzchni wyryto głęboko jakieś słowa.

Powoli, jak gdyby mózg nie chciał jej słuchać, odczytała je :

NA CAŁĄ WIECZNOŚĆ

Przez chwilę czuła, że musiał ją mylić wzrok i że nie mogła tego naprawdę zobaczyć. 

Potem westchnęła cicho, gdy otoczyły ją ramiona markiza.

- Taki jest mój plan, Ajanto - powiedział. -

Plan, któremu obiecałaś się podporządkować.

Ponieważ trzymał ją w objęciach, dziewczyna czuła, jakby jej serce wywinęło kilka 

koziołków i waliło tak mocno, że nie mogła myśleć.

Gdzieś z daleka usłyszała swój zacinający się głos:

- C - co powiedziałeś? Nie... rozumiem!

- Powiedziałem, że cię kocham - odparł markiz - tak, jak ty, wiem o tym, kochasz 

mnie.

Ujął dłonią jej podbródek i uniósł jej twarz ku swojej.

background image

- To prawda, czyż nie? - zapytał. - Nie mogłabyś być tak bezinteresowna, tak skłonna 

do niewiarygodnego poświęcenia, gdybyś mnie nie kochała.

Nie   czekał   na   odpowiedź,   lecz   przycisnął   wargi   do   ust   dziewczyny,   a   potem 

przyciągnął ją do siebie, więżąc ją w pocałunku.

Ajanta   miała   wrażenie,   że   przeniosła   się   z   mroku   w   niebiańską   światłość, 

wypełniającą cały świat. Potem, gdy usta markiza stały się bardziej natarczywe i zachłanne, 

zapomniała o wszystkim, poza jego bliskością. Napełniło ją nieprawdopodobne upojenie, tak 

że wydawało się jej, iż musiała umrzeć i zamiast być człowiekiem stała się cząstką boskości.

To uczucie było tak doskonałe, tak wspaniałe, że Ajanta zorientowała się, iż musi być 

to miłość, miłość, której zawsze szukała, w którą wierzyła i w której odnalezienie przestała 

już wierzyć.

Dopiero gdy markiz na chwilę uniósł głowę, zdołała odezwać się:

- Kocham cię... kocham... ale nigdy nie sądziłam... że i ty obdarzysz mnie miłością.

- Myślę, że pokochałem cię w chwili, gdy cię zobaczyłem - powiedział. - Mówiłem 

sobie, że jesteś zbyt piękna, by być prawdziwa, i o wiele za mądra, byś mogła stać się taką 

żoną jaką spodziewałem się poślubić.

- A... teraz? - wyszeptała.

- Teraz wiem, że nie mogę bez ciebie żyć i że życzę sobie niepozornych zaręczyn, 

moja ukochana, lecz prawdziwego małżeństwa, które przetrwa całą wieczność.

- Czy chcesz powiedzieć, że naprawdę tak myślisz?

- Wiedziałem, gdy kazałem wyryć  ten napis na obrączce, że jesteś wszystkim,  co 

istniało   w   uświęconym   i   nie   sprofanowanym   zakątku   mego   serca,   który   jak   sądziłem, 

pozostanie na zawsze pusty.

Ajanta zaszlochała cicho i przytuliła twarz do jego ramienia.

- Kiedy zobaczyłam lady... Burnham, pomyślałam, że... nigdy nie będę nic dla ciebie 

znaczyć.

- Zapomnij o niej! - powiedział markiz. - To bardzo miła i piękna istota, ale nawet 

gdyby była wolna, nie poprosiłbym jej, by została moją żoną.

Ajanta uniosła głowę.

- Czy to prawda? - zapytała z niedowierzaniem.

Ramiona Quintusa objęły ją mocniej.

-   Ponieważ   musimy   być   wobec   siebie   szczerzy,   moja   ukochana   -   powiedział   - 

przyznaję, że w moim życiu było bardzo wiele kobiet. Ale ja powziąłem decyzję, że będę 

wolny i nie ożenię się, po prostu dlatego, iż żadna z nich nie była kobietą którą chciałbym 

background image

przywieźć do Stowe Hall, by ze mną tu zamieszkała i była matką moich dzieci.

Ucałował czoło Ajanty i ciągnął dalej:

- Gdy zobaczyłem cię tu, w tym domu, wiedziałem, że to ty jesteś właśnie osobą, 

której szukałem. Pasowałaś tu w sposób, jakiego nie potrafię wytłumaczyć, wiem tylko, że 

jesteś jedyną znaną mi kobietą, która może zająć miejsce mej matki i zawładnąć tą częścią 

mnie, jakiej nigdy nikomu nie oddałem. Ajanta wydała cichy okrzyk szczęścia.

- Chciałam, abyś to właśnie powiedział. To właśnie czuli wobec siebie papa i mama, 

tego zawsze pragnęłam i o to się modliłam, ale, podobnie jak ty, sądziłam, że nigdy tego nie 

znajdę.

Mówiąc te słowa pomyślała, że mogłaby teraz powiedzieć markizowi, kim była jej 

matka, ale można było poczekać z tym wyjaśnieniem.

- Nie poznałaś wielu mężczyzn, moja najdroższa, mieszkając w cichej wiosce.

- To prawda, a jednak los zetknął nas ze sobą w sposób najmniej oczekiwany.

- Być może, mimo wszystko żadne z nas nie miało dostatecznie dużo ufności w nasze 

przeznaczenie - powiedział markiz. - Ale teraz, moja śliczna, znaleźliśmy to, co jak wiemy, 

jest najcenniejszą rzeczą na ziemi i nigdy tego nie utracimy.

- Nigdy! Nigdy! - zawołała Ajanta.

Markiz znowu pocałował ją. Czuła, jak gdyby ofiarowywała mu nie tylko usta i serce, 

lecz   ciało   i   duszę.   Była   jego   częścią   i   nigdy   już   nie   będzie   samotna   i   zalękniona, 

nieszczęśliwa ani przerażona. Tuliła się do niego coraz mocniej i mocniej, i czuła w jego 

pocałunku dziwny ogień. Rozpalał on w jej piersiach płomień, który wznosił się przez szyję, 

aż dotknął ust jej i markiza.

- Uwielbiam i pragnę cię! - powiedział ochrypłym głosem Quintus. - Nie mogę się 

doczekać, kiedy będziesz moja. Pojutrze weźmiemy ślub w tutejszym kościele.

- Czy ludzie nie uznają tego za... dziwne? - spytała Ajanta.

Całą swą istotą pogrążyła się w radości, zdumieniu i zachwycie, że markiz ją kocha.

- Czy to ważne, co sobie pomyślą?

- Nie.

- Jesteś tego pewna?

- Ważne jest tylko, że mnie kochasz! Czy naprawdę to mi się nie śni?

- Oboje śnimy - odpowiedział i znowu ją pocałował.

Kiedy przerwali, pokój pogrążył się niemal całkowicie w mroku i markiz przyciągnął 

Ajantę do okna. Gwiazdy odbijały się w stawie, a gdy księżyc wzniósł się na niebo, cienie 

stały się bardziej czarne, tajemnicze i emocjonujące.

background image

- Stowe Hall jest... zaczarowany - wyszeptała dziewczyna.

- Zawsze taki będzie dla nas - rzekł markiz całując jej włosy.

Uniosła ku niemu twarz mówiąc:

- Muszę ci coś... powiedzieć.

- Co takiego?

- Twój dom jest zaczarowany, wszystko, co robisz, wydaje się częścią jakiejś bajki, 

ale... gdybyśmy musieli uciekać, jak papa i mama, żyć... w biedzie i zapomnieniu, poszłabym 

za tobą chętnie... ani przez chwilę nie uważałabym tego za... poświęcenie!

Powiedziała   to   w   tak   wzruszający   sposób,   że   markiz   objął   ją   mocniej.   I   gdy  już 

myślała, że ją pocałuje, on przytulił policzek do jej twarzy i rzekł:

- Dlatego wiem, że mnie kochasz, a ponieważ jesteś gotowa tyle dla mnie poświęcić, 

chciałbym móc ofiarować ci wszystko, nawet zdjąć z nieba gwiazdy i księżyc, byś mogła 

trzymać je w ramionach.

- Ja nie mogę ofiarować ci niczego... poza swoją... miłością.

- Miłością, która wypełni cały świat - odparł. - Miłością, która nie tylko jest w nas 

teraz, moja ukochana, lecz będzie, jak wierzę, stawała się coraz gorętsza i wspanialsza z 

każdym rokiem, który wspólnie przeżyjemy.

Gdy w oczach Ajanty ukazały się łzy najgłębszego szczęścia, markiz ponownie ją 

ucałował. Obsypywał  ją pocałunkami, aż poczuła, że naprawdę zdjął z niebios gwiazdy i 

księżyc, by mogła przytulić je do piersi.

Wiedziała, że ich miłość jest większa, niż mogliby to wyrazić, i że została im zesłana 

przez Boga, do Niego należała i pozostanie z nimi przez całą wieczność.