background image

Rafał Kosik 
 
Ilsa 

Z oficjalnej strony internetowej autora 
 
 
 
 

 

Ilsa wyciągnięta w fotelu patrzyła na gwiazdy. Jak co noc wyobraźnią leciała ku nim rozgarniając 

przestrzeń. Stawała się jedną z nich – świecącą zimno gwiazdą bez planet. Rozkładając ramiona zawisała z 
dala od zatłoczonych galaktyk. Rozpalała w sobie nuklearny ogień i rozpuszczając jasne włosy otaczała się 
ż

yjącą własnym życiem chłodniejszą koroną sypiącą gigantycznymi iskrami w końcu i tak powracającymi 

grawitacyjnym ssaniem. Emitowała promieniowanie we wszystkich znanych jej pasmach ze szczególnym 
upodobaniem dodając do tego mieszankę swobodnych elektronów, protonów i cząstek alfa. Wiatr 
słoneczny zwijał się wokół niej w spirale i odpływał sennie w dal gubiąc pamięć źródła. Wypalała się i 
zapadała w sobie aż zegar ścienny wskazujący dziesiątą w nocy z postaci czerwonego karła przywoływał ją 
do rzeczywistości. 

Szklany dach razem z gwiazdami musiał zaczekać do jutra. Zsunęła się z fotela i poszła wziąć prysznic. 
Ociekając wodą przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Fascynowało ją, ale nie potrafiła uchwycić 

istoty tej fascynacji. Czy się zmieniała? Czy była większa niż kiedyś, czy to dom się zmniejszył? 

Idąc do chłodni po pojemnik z kolacją włączyła odtwarzacz. Muzyka wypełniła korytarze domu 

spokojnym natchnieniem. 

„Czyj to głos, matko?” – pytała jak co dzień. 
Pamiętała kolejne wyśpiewywane słowa aż do ostatniego, urwanego w połowie. Wtedy następowała 

cisza, a Ilsa leżała już w łóżku próbując zasnąć. 
 
*   *   * 
 

Zerwała się w środku nocy z krzykiem. Wciąż czuła na swoim ciele łagodne dotknięcia zimnych dłoni i 

usta muskające szyję. Sen o istocie ze szklanej rury był przerażający, ale jednocześnie pragnęła, by śnił się 
dalej. 

Gorące, rozkoszne pulsowanie w dole brzucha powoli ustępowało. 

 
*   *   * 
 

Obudziło ją światło lamp sufitowych. Stopniowe narastanie jasności nieodmiennie rozpoczynało każdy 

dzień. Ilsa mrużyła oczy i ziewała przez kilka minut, aż resztki snów wietrzały ostatecznie z jej umysłu. 
Potem szła do chłodni po pojemnik ze śniadaniem. Zostało ich już niewiele. Gdzieś w zakamarkach 
wyobraźni odnajdywała obraz pełnych półek z czasów, gdy była jeszcze na tyle mała (albo dom na tyle 
duży), że nie mogła dosięgnąć do tych najwyższych. Na peryferiach świadomości błąkało się niejasno 
sprecyzowane pytanie o to, co się stanie, gdy zje zawartość ostatniego opakowania.  

Podgrzewała śniadanie w kuchence. Zjadała je popijając kawą i starając się nie myśleć o smaku. Szła 

umyć zęby i wziąć prysznic. 

„Po co brać prysznic dwa razy dziennie, matko?” 
Matka nie mogła odpowiedzieć. Była jedynie wspomnieniem, odległą istotą o spokojnych, mądrych 

oczach i delikatnych dłoniach. Tyle tylko z niej zostało. 

Posłuszna wspomnieniu dziewczyna brała prysznic, choć nie czuła się brudna. Potem wycierając włosy 

szła kolejnym korytarzem po wytartej w wykładzinie ścieżce znając na pamięć każdą wypukłość ścian. 

Hala była pełna zielonych zmiennych kształtów z którymi Ilsa czuła bardzo bliski związek. Rośliny rosły 

wolno, ale pamiętała, że grube drzewo pod którym lubiła leżeć kiedyś było ledwie trawką. Teraz z trudem 
mogła objąć jego pień ramionami. Korona drzewa dotykała sklepienia pokrytego setkami lamp gasnących 
zaledwie na jedną godzinę w środku nocy. Drzewo aż tak urosło, czy może sklepienie się obniżyło? 
Pozostałe drzewa były mniejsze, ale na wespół z krzakami, pnączami i ściółką miejscami tworzyły gęstwę z 
wnętrza której nie było widać nic poza pstrokatą zielonością. 

background image

To było drugie, po sali ze szklanym sufitem, miejsce, gdzie Ilsa oddawała się marzeniom. Jednak tutaj nie 

miały one konkretnego kształtu. Była to raczej swobodna gra wyobraźni puszczonej wolno na wielką 
zieloną łąkę, bądź gdziekolwiek indziej, gdzie nie było granic w postaci sieci korytarzy i sal. 
 
*   *   * 
 

Gwiazdy tkwiły na swoich miejscach jak zawsze. Jedyną odmianą był jaśniejszy od innych punkt w 

miejscu, gdzie jeszcze wczoraj była czerń. Ilsa była poruszona. Coś takiego nie zdarzyło się nigdy. Nigdy! 
Odkąd sięgała pamięcią gwiazdy zawsze wyglądały niezmiennie. Leżąc na tym fotelu co wieczór wyruszała 
w podróż do granic wyobraźni stając się nową gwiazdą. Matka też to robiła, aż pewnego dnia na prawdę 
zamieniła się w gwiazdę. Ale teraz, tam w górze, to nie była ona. 

Tej nocy budziła się dwa razy dręczona koszmarami. Nie pamiętała ich treści, ale zaraz po śniadaniu 

wróciła do sali ze szklanym sufitem. Nawet w dzień panował tu półmrok rozpraszany jedynie światłem 
odległych gwiazd. Dziewczyna nie położyła się na fotelu - oszczędzała tę przyjemność na wieczorny rytuał. 
Uniosła jedynie głowę poznając tym samym nowe uczucie - strach. 

Obiekt był znacznie bliżej niż przed dziesięcioma godzinami. 
Wybiegła na korytarze i krążyła nimi długo nie mogąc się uspokoić. Dopiero głód przyciągnął ją do 

kuchni na obiad. 
 
*   *   * 
 

Przejechała dłonią po oszronionej powierzchni szkła. Blady zarys korpusu i głowy wewnątrz rury tracił 

się w mroźnej mgle. Szerokie barki i ramiona pozostawały nieruchome. 

Ostatnio przychodziła tutaj częściej, ale tylko rano, by do wieczora otrząsnąć się ze smutku jakim 

emanowało to miejsce. Tego dnia jednak spokój zimnej sali dodawał jej otuchy swą niezmiennością. 

Dwanaście identycznych rur ustawionych w okręgu. Jedna z nich była ciemna i pusta, ale dziewczyna 

zawsze siadała przy tej pierwszej od drzwi i patrzyła na zamknięte oczy za mgłą. Bała się, że powieki mogą 
się otworzyć. Bała się i czekała.  
 
*   *   * 
 

Leżąc w fotelu pod dachem z gwiazd nie stawała się już jedną z nich. Wpatrywała się obezwładniona 

strachem w kulisty obiekt większy od wyciągniętej dłoni. Miał czerwoną matową powierzchnię i pozornie 
nieruchomo wisiał w przestrzeni dokładnie nad nią, ale w rzeczywistości zbliżał się, opadał na dom; to nie 
ulegało wątpliwości. 

Ilsa usłyszała ciche pyknięcie. Kątem oka zobaczyła ruch i zdrętwiała z przerażenia. Obok fotela 

zapłonęła czerwona lampka. Dziewczyna zacisnęła dłonie na poręczach i wpatrywała się nieznane 
zjawisko. Po minucie w innym miejscu sali błysnęła następna lampka. Po chwili kolejna i jeszcze jedna. 
Gdzieś pod podłogą coś jęknęło przeciągle i sapnęło. Fotel ledwo wyczuwalnie drgnął. 

Ilsa krzyknęła i potykając się pobiegła do sypialni by zwinąć się w kłębek, okręcić kocem i nakryć na 

głowę. 
 
*   *   * 
 

W końcu tu wróciła. To miejsce zbyt wiele dla niej znaczyło. 
Gigantyczna kula wypełniała sobą niemal całe okno zalewając salę czerwonawą poświatą. Przestała 

opadać. 

Ilsa leżała w swoim fotelu przytłoczona rozmiarem zmiany, jaka nastąpiła w jej życiu. Nie było już 

gwiazd, nie było nieważkich podróży. Były setki różnokolorowych lampek, jakby obiekt wepchnął gwiazdy 
do wnętrza domu. Były popiskiwania i rysujące się światłem monitory. 

Przygnębiona zwlokła się z fotela i okrężną drogą doszła do zimnej sali. 
Na metalowych uchwytach trzymających szklane rury też paliły się lampki. Obiekt wtargnął swą 

obecnością nawet tutaj. Ilsa usiadła na obrotowym krześle przy swojej ulubionej rurze i dotknęła jej dłonią. 
Krzyknęła i odskoczyła upadając na ziemię. Krzesło przewróciło się a echo powtórzyło towarzyszący temu 
odgłos. Chwilę siedziała zaskoczona, po czym wstała i ostrożnie dotknęła ponownie. Szkło było chłodne, 
ale cieplejsze niż zawsze. Nie było na nim szronu tylko rosa spływająca większymi kroplami do rynienek. 

background image

Wewnątrz nie było mgły, a twarz nie była blada. Ilsa nachyliła się nad rurą ścierając ręką wilgoć. Ustami 

muskając niemal chłodnej powierzchni. Chciała dotknąć ciała wewnątrz, przejechać po nim dłonią. Może 
przyłożyć policzek. Wyobrażała sobie, że leży tam w środku, bezpieczna, przytulając się... 

Po drugiej stronie szkła otworzyły się oczy. 

 
*   *   * 
 

- Koniec spania, panie i panowie. Czekają nas dwa lata ciężkiej pracy. 
- Jesteśmy już na stacjonarnej? 
- Chyba się porzygam... Nie znoszę tego uczucia. 
- Ho, ho. Samantha już wstała? Nie zobaczę jej w bieliźnie, a dwadzieścia lat na to czekałem. 
- Jakbyś nie widział... Zgodnie z harmonogramem poszliście spać trzy miesiące po nas. Co ty właściwie z 

nią robiłeś, gdy my już spaliśmy? 

- Wybudziło ją wcześniej? 
- Na to wygląda. Trumienka jest sucha. 
- Poszukam jej. 
- Co był za kawał który opowiadałeś przed zaśnięciem? 
- Będę rzygał... 
- Ale po co budzić wcześniej geofizyka? 
- Opowiem ci go jak coś zjem. 
- Co na śniadanie? Jezus! Nie tu! Idźże do kibla. 
- A co może być na śniadanie? Zamrażara jest pełna kolorowych psich kupek. Dwa lata będziemy je żreć. 
- Zrobił to! Spawił się na korytarzu! 
- Śniła mi się seksowna blondyneczka. Nachylała się nad hibernatorem. 
- Ty ciągle o Samancie. Daj spokój. Są jeszcze dwie brunetki. Może na razie nieco oziębłe... Nie patrzcie 

tak na mnie! 

- Dziwne... Wygląda na to, że jej hibernator w ogóle nie został włączony... Jakby odmówił współpracy.  
- Była podobna do Samanthy, ale to nie była ona. 
- Nieludzko zgłodniałem. Czuję, że zjadłbym teraz wszystko. 
- W jakiej sytuacji hibernator może odmówić hibernacji? 
- Ciekawe czy drzewa urosły już do sufitu. Przez dwadzieścia lat miały szansę. 
- Na przykład, kiedy kobieta jest w ciąży - hibernacja mogłaby uszkodzić płód. Ale to chyba nie wchodzi 

w grę... prawda? 

- Pewnie jest w sterowni. Zawsze lubiła oglądać gwiazdy. 

 
 
 
Warszawa 2002 

 

www.rafalkosik.com