background image

 

Vicki Lewis Thompson 

 

Strzała Kupidyna 

(Cupid's Caper) 

background image

Rozdział 1 

 
Cassie wykreśliła kolejne nazwisko z listy. 
Z  determinacją  wprowadziła  służbowego  dżipa  na  kolisty  podjazd.  Postanowiła,  że 

najważniejszy  z  kandydatów,  doktor  Andrew  W.  Bennett  IV,  nie  zdoła  jej  umknąć.  Błękitne 
niebo i jasne wrześniowe słońce skłaniały do optymizmu. 

– 

Cztery dni z rzędu nie ma cię dla nikogo – powiedziała na głos dziewczyna pod adresem 

właściciela  luksusowej  posiadłości.  –  Musisz  znaleźć  czas  na  odpoczynek,  chłopie.  To  twoje 
najlepsze lata. Odpręż się, wypoleruj samochód, pogadaj z listonoszem... a raczej z listonoszką. 

Wysiadła i sięgnęła po pokaźną paczkę leżącą na tylnym siedzeniu. Pakunek był tak duży, że 

nie mieścił się w otwór skrzynki na listy. O to właśnie chodziło, lecz los nie sprzyjał zamiarom 
Cassie. Co wieczór musiała po kryjomu przenosić paczkę do swego samochodu, a rano ponownie 
ukrywać ją w dżipie. 

A jeśli Bennett jest chory? Do tej pory nie zastanawiała się nad podobną możliwością. Nie... 

to niemożliwe. Należał przecież do stowarzyszenia pilotów, więc musiał mieć dobrą kondycję i 
jeszcze większą wytrzymałość. 

Może  większość  czasu  spędzał  na  flirtowaniu  z  mieszkankami  Albuquerque?  Nieżonaty 

rencista stanowił prawdziwą rzadkość w dzisiejszych czasach. Gdyby było inaczej, babci Jo nie 
byłaby potrzebna pomoc Cassie. 

Stanęła  przed  drzwiami  i  nacisnęła  guzik  dzwonka.  Po  chwili  usłyszała  kroki.  Nareszcie! 

Serce załomotało jej z niecierpliwości. 

Drzwi  stanęły  otworem  i  uśmiech  dziewczyny  zamienił  się  w  kwaśny  grymas.  Stojący  w 

progu mężczyzna z całą pewnością nie mógł być Andrew W. Bennettem. 

– 

Mam... przesyłkę dla doktora Bennetta – oznajmiła, klnąc w duchu. Tyle starań i musiał 

napatoczyć się ktoś inny. Prawdopodobnie jeden z gości. Może syn... Przystojny facet. Miał wąsy 
i  elegancko  przystrzyżoną  brodę.  Jeśli  należał  do  rodziny,  to  może  i  doktor  okaże  się  nie 
najgorszy? 

W piwnych oczach mężczyzny błysnęło zaciekawienie. Wziął paczkę z rąk Cassie i z uwagą 

spojrzał na nalepkę. 

– 

Ciekawe, kto mógł mi to przysłać? Dziewczyna popatrzyła na niego z niechęcią. 

Najwyraźniej nie zrozumiał, że przesyłka jest przeznaczona dla kogoś innego. 
– Nie ma adresu zwrotnego. Lekka jak piórko. 

– 

Uśmiechnął  się.  –  To  pewnie  żart.  Niektórzy  z  moich  przyjaciół  mają  niecodzienne 

poczucie humoru. 

– 

Chyba  zaszło  nieporozumienie.  Paczkę  miał  otrzymać  doktor  Andrew  W.  Bennett  IV  – 

background image

wyjaśniła Cassie. 

– Czy jest w domu? 
Postanowiła za wszelką cenę ratować sytuację. 
– 

Wiem. że zajmował się psychologią, a mam przyjaciółkę, która potrzebuje porady. 

Mężczyzna podniósł wzrok. Zastanawiał się, z jakiego powodu tak śliczne stworzenie może 

poszukiwać  rady  psychologa.  Zwrot  „mam  przyjaciółkę,  która  potrzebuje  pomocy”  należał  do 
najpopularniejszych wybiegów stosowanych przez pacjentów. 

– 

Ma pani jakiś problem? 

– 

Ja...  skądże  –  zaprzeczyła  gwałtownie.  –  Moja  przyjaciółka...  Chciałam  jedynie 

porozmawiać z doktorem Bennettem. 

Zdecydował się podjąć grę. 
– Chodzi 

o wizytę? – spytał. 

– 

Nie wiedziałam, że doktor Bennett nadal praktykuje. 

– Od czasu do czasu. 
Podobały  mu  się  jej  włosy.  Jasne,  o  niezwykłym  odcieniu,  niesfornie  opadające  na  kark  i 

czoło. 

–  Och.  – 

Zmarszczyła  brwi.  –  Rozumiem. Psychologowie nie przechodzą  na  emeryturę  w 

tym samym wieku, co reszta ludzi. 

Zerknął na nią ze zdumieniem. Może naprawdę miała jakiś problem? Trudno było odnaleźć 

sens w jej słowach, a ciemne okulary skrywały wyraz oczu. 

– Nie rozumiem. 

– 

Myślałam,  że  doktor  Bennett  jest  emerytem.  Mężczyzna  przesunął  dłonią  po  twarzy  i 

znużonym wzrokiem spojrzał na dziewczynę. 

– 

Sprawia to pani jakąś różnicę? Ja... to znaczy on... 

Zapadła  chwila  milczenia.  Cassie  westchnęła  głęboko.  Zrozumiała  swoją  pomyłkę. 

Rumieniec z wolna wypełzał na jej policzki. 

– 

Pan jest doktorem Bennettem? Skinął głową. 

– 

Do licha, jak mogłam być tak głupia? Myślałam, że jest pan po sześćdziesiątce. 

– 

A  ja  byłem  przekonany,  że  całkiem  nieźle  się  trzymam  jak  na  swoje  lata.  Teraz  znam 

prawdę. 

– 

Nie, wygląda pan świetnie! To z powodu tego czasopisma. 

– Jakiego czasopisma? 

– 

Magazynu dla osób w podeszłym wieku. „Inspired Retirement”. Przyszło kiedyś na pana 

adres. 

Parsknął śmiechem. 
– 

Zdaje się, że zaczynam rozumieć. Zaprenumerowałem je dla mojego dziadka. 

background image

– 

Też tu mieszka? 

– Nie, w Phoenix. 

– Och... 
Cassie  wyglądała  na  zupełnie  załamaną.  Mężczyzna  nie  mógł  pojąć,  dlaczego  tak  bardzo 

zależało jej na spotkaniu ze starszym panem. 

– Skoro mieszka w Phoenix – 

nie dawała za wygraną – to dlaczego pismo przyszło na pana 

adres? 

– 

Przez pomyłkę. Dziadek to Andrew W. Bennett U. Telefonowałem na pocztę, aby wyjaśnić 

nieporozumienie. 

Potarł brodę i z namysłem popatrzył na dziewczynę. 
– 

Skoro już wyjaśniliśmy sobie to i owo, powróćmy do właściwego tematu rozmowy. Co z 

pani przyjac

iółką? Nadal potrzebuje porady, czy fakt, że mam tylko trzydzieści jeden lat rujnuje 

jej plany? 

– 

Niestety, obawiam się, że jest pan zbyt młody. Westchnęła ponownie i wlepiła wzrok w 

ziemię. 

– 

Uff...  a  to  niespodzianka.  Zapewniam,  że  zdobyłem  wymagane  doświadczenie. Jestem 

całkiem niezłym psychologiem. 

– 

Nie wątpię. 

Czyżby uważała, że emeryt zażąda mniejszego honorarium? 
– Nie mam wygórowanych stawek – 

powiedział łagodnie. – Na pewno będzie panią stać na 

opłacenie wizyty. 

Spojrzała mu prosto w oczy. 
– 

Nie potrzebuję porady. 

– 

A pani przyjaciółka? 

– 

Też nie. Ona – Cassie zrobiła zagadkową minę – potrzebuje kogoś starszego. 

Pospiesznie odwróciła się w stronę pojazdu. 
– Niech pan rozpakuje prezent. 
Wskoczyła  na  fotel  kierowcy  umieszczony  po  prawej  stronie.  Jej  zachowanie  zirytowało 

Bennetta. Zawodowa duma nie pozwalała na pozostawienie tej sprawy. 

– 

Chwileczkę!  –  zawołał  głośno,  aby  przekrzyczeć  szum  silnika.  Cassie  wcisnęła  pedał 

hamulca. 

– 

Mam kilka listów do wysłania. Mogłaby pani je zabrać? 

Skinęła głową. Bennett zniknął we wnętrzu domu. Dzięki Bogu, że mam te listy, pomyślał. 

Może  powinienem  zaprosić  ją  na  kawę?  Nie,  jeszcze  za  wcześnie.  Lecz  za  kilka  dni  dobrze 
będzie poczekać w pobliżu skrzynki i podjąć kolejną próbę rozmowy. 

Wrócił z listami. 

background image

– Pros

zę. 

Wręczył dziewczynie trzy koperty. 
– 

Grał pan kiedyś w racquetball? – spytała. 

– Nie. – 

Bez wątpienia potrzebowała fachowej pomocy. Racquetball? Skąd jej to przyszło do 

głowy? 

– A pani? 

– 

Zawsze,  gdy  mam  okazję.  To  znakomity  sposób  na  rozładowanie  zdenerwowania. 

Powinien pan spróbować. 

Samochód ruszył. 
– 

Chwileczkę! 

Cassie ponownie zahamowała. 
– Jeszcze kilka listów? 

– 

Nie. Ja... to znaczy... zawsze marzyłem o tym, żeby zagrać. 

– 

Świetnie. Spodoba się panu. – Uśmiechnęła się. – Do zobaczenia, doktorze Bennett. 

Otworzył usta, żeby poprosić ją o kilka podstawowych lekcji, lecz dżip ruszył gwałtownie w 

kierunku  bramy.  Powinienem  być  bardziej  zdecydowany,  pomyślał  Bennett.  Biały  samochód 
zatrzymał  się  przy  sąsiednim  budynku.  Cassie  fachowo  otworzyła  skrzynkę.  Na pewno nieraz 
przejeżdżała tą ulicą. Dlaczego zauważył ją dopiero dzisiaj? Prawdopodobnie dlatego, że nigdy 
nie zwracał uwagi na listonoszy. 

Wydawała  się  interesująca.  Miała  intrygujący  uśmiech  psotnego  dziecka  i  znakomicie 

wyglądała w pocztowym uniformie. 

Chwileczkę,  przecież  interesował  się  nią  tylko  z  profesjonalnego  punktu  widzenia.  A 

jednak... 

Nie. To nie wchodziło w rachubę. Była zbyt niska. Musiałaby wspiąć się na stołek, żeby go 

pocałować. Bennett uśmiechnął się. Rzucił ostatnie spojrzenie za odjeżdżającym dżipem i wszedł 
do domu. 

Szybkim  skrętem  nadgarstka  Cassie  posłała  piłkę  w  kierunku  ściany.  Ruth  nie  zdołała 

odebrać. 

– 

Do diabła! – zawołała i przesunęła dłonią po mokrym czole. – Odpocznijmy. 

– 

Zrób sobie przerwę. Ja jeszcze potrenuję. 

– 

Dobry pomysł. To jedyny sposób, żebyś zapomniała o swoim doktorku i przestała się na 

mnie wyżywać. 

– 

Życie  jest  niesprawiedliwe.  –  Cassie  z  zapałem  odbijała  piłkę.  –  Włożyłam  tyle  starań. 

Skąd mogłam wiedzieć, że na poczcie zaszła pomyłka i skierowano czasopismo pod zły adres? 

Jednostajny stukot piłki wypełniał echem zamknięte pomieszczenie. 
– 

Andrew Bennett wydawał się znakomitą partią. Ma poprawny, elegancki charakter pisma, 

background image

znamionujący inteligencję i wykształcenie. Wszystkie „m” i „n” są skreślone w cudowny sposób. 
Babcia Jo uwielbia mężczyzn obdarzonych dociekliwym umysłem. 

– 

Wierzę, że znajdziesz jej kogoś innego. 

Ruth ściągnęła gumkę z ciemnych włosów i potrząsnęła głową. 
– 

Dziękuję  za  zaufanie,  ale  Bennett  jest  kimś  zupełnie  wyjątkowym. Silny, zdecydowany. 

Dlaczego musi być taki młody? 

– 

Wspominałaś o dwóch kandydatach na sąsiedniej ulicy. 

– 

Żaden z nich nie dorównuje Bennettowi. Dokładnie przestudiowałam jego charakter pisma. 

Powinnaś  zobaczyć,  w  jaki  sposób  stawia  kropkę  nad  „i”.  To  znak  niespotykanej  wierności  i 
oddania.  „D”  jest  nacechowane  dumą,  a  daszek  przekreślający  „t”  wyraża  entuzjazm  i  radość 
życia. 

Ponownie uderzyła w piłkę. 
–  Entuzjazm?  – 

wtrąciła  Ruth.  –  Już  dawno  nie  słyszałam  cię  mówiącej  w  ten  sposób  o 

mężczyznach. 

– By

łby idealnym partnerem dla babci Jo. 

– A dla Cassie? 
Piłka potoczyła się po podłodze. 
– 

Nawet... nawet o tym nie pomyślałam. Nieprawda. Przez cały dzień wspominała poranne 

spotkanie. 

– 

Chcę pomóc Jo. To wszystko. 

– 

Więc nie masz zamiaru zrezygnować z dalszych poszukiwań? 

Cassie podniosła piłkę i łobuzersko mrugnęła okiem. 
– 

Znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, co zrobię. Ruth wzruszyła ramionami. 

– 

Tak uczepiłaś się Bennetta, że przez chwilę myślałam... 

– 

To tylko próba. Jest niezły, ale na pewno znajdę kogoś lepszego. Poproszę o przeniesienie 

do innej dzielnicy... – 

... i nigdy więcej go nie spotkam, dokończyła w myślach. 

– 

Wierzysz, że analiza grafologiczna mówi prawdę? 

– 

Każda metoda posiada swoje wady, lecz idę o zakład, że więcej można się dowiedzieć o 

człowieku na podstawie jego podpisu niż z kilkunastominutowego wywiadu przed kamerami. 

– 

Twoja babcia też tak uważa? 

– 

Nie pytałam jej o zdanie. Czemu mam wrażenie, że powinnam dać ci wygrać mecz, aby 

zachować całą sprawę w tajemnicy? 

– 

A jeśli wygram bez twojej pomocy? 

– Nic z tego. 

– Na pewno? 

– 

Na pewno. Przeanalizowałam też twój charakter pisma. 

background image

Z kpiącym uśmiechem skierowała piłkę w stronę przyjaciółki. Zacięta rozgrywka pomogła 

jej zapomnieć o porannych kłopotach. 

Postanowiła zająć się kolejnym kandydatem. Niejedna ryba w oceanie, a Andrew W. Bennett 

IV nie jest jedynym kawalerem w dzielnicy. 

Niestety,  następnego  ranka  Cassie  przekonała  się,  że  niełatwo  jej  będzie  zapomnieć  o 

przystojnym  psychologu.  Bennett  stał  przed  domem.  Muskularne,  opalone  ramiona  wsparł  o 
daszek skrzynki na listy. Gęsta broda mężczyzny połyskiwała w promieniach słońca. 

Cassie głośno przełknęła ślinę i zatrzymała pojazd. 
– 

Dzień dobry! – zawołała z uśmiechem, próbując ukryć zdenerwowanie. 

– 

Dzień  dobry  –  odparł  Bennett.  Podszedł  do  dżipa  I  zmierzył  dziewczynę  uważnym 

spojrzeniem. – 

Paczka była pusta. 

– 

Pusta? To dziwne. Oto pańska korespondencja. 

– 

Dziękuję – odpowiedział, lecz najwyraźniej nie miał zamiaru odebrać kopert i rachunków, 

które Cassie trzymała w wyciągniętej ręce. 

– 

W pierwszej chwili uznałem, że to żart jednego z moich zwariowanych przyjaciół. Swego 

czasu opiekowałem się kilkoma pensjonariuszami zakładu karnego, a oni lubią robić kawały. 

– 

To... interesujące – powiedziała dziewczyna.  Nie miała nic przeciwko temu, aby poznać 

więcej  szczegółów  z  życia  doktora  Bennetta,  lecz  uznała,  że  dłuższa  rozmowa  może  być 
niebezpieczna. 

– 

Mam dużo  pracy.  Gdyby  zechciał pan  odebrać listy.  Mężczyzna skrzyżował ramiona na 

piersi. 

– 

Kiedy uważnie spojrzałem na opakowanie, doszedłem do wniosku, że adres został napisany 

kobiecą ręką. Co więcej, przesyłkę nadano na tutejszej poczcie, w Albuquerque. 

– Dziwne. – 

Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. 

– 

Domyślam się, że to pani wysłała tę paczkę. 

– 

Po co miałabym robić podobne rzeczy?! 

– 

Żeby mnie poznać. 

– 

Absurdalny pomysł! – zawołała. 

Gwałtowny  rumieniec  pokrył  jej  policzki,  choć  mówiła  prawdę.  Wysłanie  paczki  było 

rzeczywiście absurdalnym pomysłem. 

– 

Czy mogę spytać, jak się pani nazywa? 

– Dlaczego? 
Bez wątpienia chciał złożyć zażalenie. 
– 

Ponieważ mamy kilka ważnych spraw do omówienia i będzie mi łatwiej zwracać się do 

pani po imieniu. 

Westchnęła głęboko i oparła czoło na kierownicy. 

background image

– 

Cassie Larue. To ja wysłałam paczkę. 

– Cassie, czy potrzebujesz pomocy psychologa? Poderwa

ła głowę. 

– Nie! 

– 

Jeśli  będziesz  zaprzeczać,  nie  uwolnisz  się  od  kłopotów.  Nie  wezmę  honorarium  za 

pierwszą wizytę. Zgoda? 

– 

Nie potrzebuję żadnego psychologa – wycedziła przez zaciśnięte zęby. 

– 

Wysłałaś paczkę po to, aby się ze mną spotkać. 

– 

Tak, ale myślałam, że jest pan o wiele starszy. Bennett rozłożył ręce. 

– 

Wracamy do punktu wyjścia. Co mój wiek ma z tym wspólnego? 

Cassie  znalazła  się  w  pułapce.  Wiedziała,  że  powinna  powiedzieć  prawdę,  lecz  nie  mogła 

zdobyć się na szczerość wobec całkiem obcego mężczyzny. No... może nie całkiem obcego. Z 
charakteru pisma wynikało, że potrafi być miły i wyrozumiały. 

– Dobrze. 
Zamknęła oczy i zaczęła recytować: 
– 

Szukam kogoś dla mojej babci, która jest samotną wdową, ma sześćdziesiąt osiem lat i nie 

potra

fi sama znaleźć sobie przyjaciela w podobnym wieku i... 

Uchyliła  jedną  powiekę,  aby  zerknąć  w  stronę  mężczyzny.  Bennett  zachowywał 

niewzruszoną powagę. Cassie odetchnęła z ulgą. 

– 

Postanowiłaś zostać swatką? – spytał. 

– Tak. 

– 

Z jakiego powodu trafiłem na listę kandydatów? 

– 

Są  na  niej  wszyscy  nieżonaci  mężczyźni  z  dzielnicy.  Dzięki  pracy  zyskałam  okazję 

lepszego  poznawania  ludzi.  Znam  ich  zainteresowania,  pamiętam  tytuły  czasopism,  jakie 
prenumerują... 

– 

Na przykład „Inspired Retirement”? – wtrącił z rozbawieniem. 

Cassie uśmiechnęła się. Wyraz zdenerwowania zniknął bez śladu z jej twarzy. Miała piękne 

oczy. 

– 

To był poważny błąd – przyznała. 

– 

Zgadzam się z tobą, Cassie. 

– 

Wiem,  że  jest  pan  kawalerem,  psychologiem  i  pilotem.  –  Spojrzała  na  niego  z 

zaciekawieniem. 

– 

Prawie dobrze. Rozwiodłem się. Poza tym, udzielam porad psychologicznych w zakładach 

karnych  na  Południu  i  latam  awionetką.  aby  zaoszczędzić  czas  potrzebny  na  dotarcie  do 
wyznaczonego miejsca. 

Rozwód? Cóż złego mogło zajść w małżeństwie tak spokojnego i łagodnego człowieka? 
– 

Przez kilka tygodni usiłowałam dowiedzieć się, jak pan wygląda, dopiero tytuł czasopisma 

background image

podsunął  mi  myśl,  że  jest  pan  emerytem.  Idealny  kandydat  dla  babci  Jo.  Wówczas 
przygotowałam paczkę. 

– 

Miałaś dużo szczęścia, że zastałaś mnie w domu. 

– To prawda. 
Postanowiła nie wspominać o kilkudniowych nieudanych próbach. 
– 

Prawie  mi  wstyd,  że  jeszcze  nie  dobiłem  siedemdziesiątki.  Twoja  babcia  musi  być 

cudowną kobietą, skoro podjęłaś się tak trudnego zadania. 

– 

Rzeczywiście. 

Cassie ponownie wyciągnęła rękę. 
– 

Oto pańskie listy. Naprawdę muszę już jechać. Odebrał plik kopert. 

– 

Powodzenia. Dam ci znać, jeśli usłyszę o kimś odpowiednim. 

– 

Dziękuję. 

Spojrzała na jego uśmiechniętą twarz. 
– 

Doceniam pańską wyrozumiałość, doktorze Bennett. 

– 

Myślę, że dość tych formalności. W ciągu minionych dwóch dni zdążyliśmy się poznać. 

Mam na imię Drew. 

– Drew – 

powtórzyła. – Brzmi nieźle. O wiele lepiej niż Andy. 

– Andy? – 

Roześmiał się. – To imię mojego ojca. Andrew W. Bennett III. 

– Nie mieli

ście kłopotów, żeby wiedzieć, o którego z was chodzi? 

– 

Czasami. Głównie z powodu poczty. 

– 

Jakiego imienia używa twój dziadek? 

– 

Mówimy do niego A. W. Mój pradziadek był znany jako Junior. A mój prapradziadek, od 

którego się wszystko zaczęło, nie tolerował żadnych skrótów. Używał wyłącznie formy Andrew. 

– 

To znaczy, że w myśl tradycji, twój syn powinien nazywać się Andrew W. Bennett V. I co 

wtedy? 

Nagle, na jej twarzy pojawił się wyraz zakłopotania. 
– 

Chyba, że już... 

– Nie. Jeszcze nie. 
Cień smutku przemknął po jego twarzy. 
– 

Może kiedyś... 

– 

Byłbyś wspaniałym ojcem. 

– 

Naprawdę? Skąd ta pewność? 

– Twój charakter... – 

Cassie ugryzła się w język, gdyż miała zamiar powiedzieć – charakter 

pisma,  a  była  przekonana,  że  jej  amatorskie  próby  analizy  grafologicznej  mogą  spotkać  się  z 
krytyczną opinią zawodowego psychologa. 

– 

Muszę już lecieć. Powinnam dostarczyć resztę korespondencji przed zachodem słońca. 

background image

– 

Jak brzmi ta dewiza? „Ni deszcz ni śnieg, ni... „ 

– 

Ani  zajmująca  rozmowa  z  jednym  z  adresatów  –  dokończyła  pośpiesznie.  –  Na razie, 

Drew. 

– Do zobaczenia, Cassie. 
Przez chwilę obserwował odjeżdżający pojazd. Ucieszył się, że dziewczyna nie ma kłopotów 

z własną osobą. Gdyby pomógł jej w poszukiwaniach „kandydata”, miałby okazję do ponownej 
rozmowy. Niezły pomysł. A może wystarczy zwykłe zaproszenie na kawę? 

Zamyślony  ruszył  w  stronę  domu.  Gdyby  znał  kogoś  odpowiedniego.  Nagle  przystanął. 

Rozwiązanie było tak oczywiste, że aż niewiarygodne. 

background image

Rozdział 2 

 
Drew miał dość czasu, aby dokładnie przemyśleć plan działania. Ostatnie dwa dni spędził w 

samolocie. W czasie kilkugodzinnych lotów mógł oddać się rozmyślaniom. 

Babcia Jo... Imię przywołujące w wyobraźni obraz rumianej staruszki w okularach. W ciągu 

ostatnich  lat  A.  W.  poznał  kilka  kobiet,  lecz  bez  żenady  stwierdzał,  że  czuł  się  znudzony  ich 
towarzystwem. 

W  piątek  rano  Drew  odwołał  umówioną  wizytę.  Kiedy  usłyszał  charakterystyczny  warkot 

dżipa, wyszedł przed dom. 

Cassie  zobaczyła  go  z  daleka.  Poczuła  przyspieszony  rytm  serca.  Co  dzień  żyła  nadzieją 

ponownego spotkania i codziennie spotykał ją zawód. Aż do dzisiaj. 

Zerknęła  w  lusterko  i  zmarszczyła  nos.  Ze  szminki  nie  pozostało  ani  śladu,  a  włosy  jak 

zwykle przypominały kopę siana. Zwykle nie przejmowała się swoim wyglądem, lecz teraz... 

Drew ze 

stoickim spokojem stał w pobliżu skrzynki na listy, trzymając ręce w kieszeniach. 

Cassie wzięła głęboki oddech i skierowała pojazd w jego stronę. 

– 

Cześć. 

Opar! dłonie o samochód i pochylił się lekko do przodu. 
– 

Cześć. 

Drżącą ręką podała mu kilka listów. Uśmiechnął się, błyskając śnieżnobiałymi zębami. Miał 

cudowne oczy: pełne inteligencji, czułości i seksapilu. 

– 

Uzbierało się sporo makulatury. 

Boże. co ja wygaduję? – pomyślała i zrobiła zakłopotaną minę. Bennett nie zwrócił uwagi na 

jej słowa lub był po prostu zbyt uprzejmy, aby okazać zdziwienie. 

– 

Wspomniałaś  kiedyś,  że  potrafisz  określić  osobowość  człowieka  na  podstawie 

korespondencji, jaką prowadzi. Co możesz powiedzieć o mnie? Czy otrzymuję podobne listy, jak 
choćby mój sąsiad, Harrison? 

Rzuciła mu bystre spojrzenie zza szkieł okularów. 
– 

Nie. Twoja korespondencja jest wyjątkowa. Podobnie jak adresat, dodała w myślach. 

– 

Z  całej  dzielnicy  to  właśnie  ty  dostajesz  najwięcej  petycji  od  rozmaitych  towarzystw 

dobroczynnych. 

– Nic dziwnego – 

westchnął Drew. 

– 

I tylko ty odpowiadasz na każdą prośbę. 

– 

Zauważyłaś? 

– 

Oczywiście. To przyciągnęło moją uwagę. Mężczyzna odebrał listy, lecz nie miał zamiaru 

zakończyć rozmowy. 

background image

– 

Cassie. Jak wygląda twoja babcia? 

Dzięki Bogu, że mam ciemne okulary! – pomyślała spłoszona dziewczyna. Dlaczego pyta? 

Czyżby zainteresował się starszą panią? 

– Jest atrakcyjna – 

odpowiedziała z pozorną beztroską. – Ale ma już sześćdziesiąt osiem lat i 

myślę, że oboje bylibyście... 

– Nie chodzi o mnie – 

przerwał ze śmiechem. 

– Och – westch

nęła Cassie. – Więc dlaczego pytasz? 

– 

Po prostu. Czy mogłabyś na chwilę wysiąść i wstąpić do mnie na kawę? Mam ci coś do 

powiedzenia. 

– 

Ja... to znaczy... niech pomyślę... 

Spojrzała na zegarek. Nie oczekiwała podobnej propozycji. Zrozumiała, że Drew poważnie 

potraktował jej pomysł i znalazł jakiegoś kandydata. A to oznaczało, że będzie częściej spotykać 
przystojnego psychologa. 

– 

Nie zatrzymam cię zbyt długo. Obiecuję. 

Mówił tonem łagodnej perswazji. Jeśli w podobny sposób postępował z pacjentami, musiał 

m

ieć świetne wyniki w leczeniu. 

– 

Myślę, że mogę sobie pozwolić na piętnaście minut przerwy – odpowiedziała. 

Mimo to czuła się jak przed skokiem w głęboką wodę. 
– 

Zaparkuj na podjeździe – zaproponował Drew. Obserwował, jak wysiadała z samochodu. 

Była niska, lecz doskonale zbudowana. Promienie słońca igrały w jej włosach, tworząc coś na 
kształt świetlistej aureoli. Mała iskierka. 

– Od dawna mieszkasz w Albuquerque? – 

spytał. 

– 

Myślałam, że będziemy mówić o mojej babci. 

– 

Będziemy. Próbowałem jedynie podtrzymać rozmowę. 

– 

Naprawdę? 

Przesunęła  okulary  na  czoło  i  obdarzyła  go  długim  spojrzeniem.  Miała  jasne,  orzechowe 

oczy, pełne uroku i dziewczęcej ufności. 

– 

Nie. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie. Uśmiechnęła się. 

– 

Dziadkowie  przywieźli  mnie  tu  pięć  lat  temu,  gdy  definitywnie  zakończyłam  naukę  w 

college’u. 

– Definitywnie? 

– 

Nie dawałam sobie rady z kilkoma przedmiotami, więc po dwóch latach zrezygnowałam i 

podjęłam pracę na poczcie. Po śmierci dziadka postanowiłam pozostać z babcią. 

– 

Nie uważasz, że czasem może to być... – przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – ... 

krępujące? 

– Nie. 

background image

Dobra, Bennett, dokąd cię to zaprowadzi? Drew zrobił zamyśloną minę. 
– Rozumiem – 

mruknął. Błysnęła oczami. 

– 

Nic nie rozumiesz. Uważasz to za dziwactwo. 

– Na pewno masz swoje powody. 

– 

Mam. Po pierwsze, kocham ją. Po drugie, jest cudowną kobietą i przyjaciółką, a po trzecie, 

mam doskonały pretekst, jeśli nie chcę spędzić nocy z mężczyzną. 

Łup. Prosto między oczy. 
– Rozumiem – 

powtórzył Drew. Nie potrafił wymyśleć nic innego. 

– W dzisiejszych czasach kobieta podlega rozmaitym presjom. 

– To prawda. 
Umiała  dokonać  wyboru.  To  dobrze.  Drew  zamknął  drzwi  i  wskazał  pomieszczenie  po 

prawej stronie. 

– 

Tu jest kuchnia. Usiądź przy stole, a ja zaparzę kawę. 

Wewnątrz panował przyjemny chłód. Budynek musiał posiadać centralną klimatyzację. 
Cassie  wdrapała  się  na  stołek  i  podparła  brodę  dłońmi,  opierając  łokcie  na  stole.  Drew 

napełnił parującym płynem dwie filiżanki. 

– 

Cukru, śmietanki? 

– 

Nie, dziękuję. – Popatrzyła na niego spod oka. – Kawa była już przygotowana. Wszystko 

zaplanowałeś. 

– Istotnie. 
Usiadł naprzeciwko. 
– 

Intrygujesz  mnie,  Cassie.  Naprawdę  mam  zamiar  porozmawiać  z  tobą  o  babci,  lecz 

przyznaję, że nie jest to jedyny powód, dla którego cię zaprosiłem. 

– 

Dzięki za szczerość. Ostrożnie pociągnęła łyk kawy. 

– A kogo masz dla mojej babci? 

– 

Może... mojego dziadka? Zrobiła zdziwioną minę. 

– Andrew W. Bennetta? 

– 

Tak,  choć  jeszcze  nie  przygotowałem  szczegółów  spotkania.  Muszę  się  nad  tym 

zastanowić. 

– 

Masz na myśli starszego pana, który używa inicjałów A. W. i mieszka w Phoenix? 

– 

Właśnie. 

– Skoro on mieszka w Phoenix a babcia Jo tutaj, to nie rozumiem... 
Drew gwałtownie zamachał ręką. 
– 

Odległość nie stanowi żadnego problemu. 

– 

Nie  żartuj.  Nie  przewidywałam,  że  moje  poszukiwania  rozciągną  się  na  obszar  całych 

Stanów Zjednoczonych. 

background image

– 

Mimo wszystko powinniśmy spróbować. Może się polubią. Para emerytów o podobnych 

zainteresowaniach. 

– 

Przyhamuj trochę. Nic nie wiem o twoim dziadku. 

– 

A  ja  nic  nie  wiem  o  twojej  babci,  z  wyjątkiem  imienia  i  pobieżnego  opisu.  Słowo 

„cudowna” ma zabarwienie emocjonalne, lecz nie określa szczegółów. Jest wyższa od ciebie? 

– 

Wyższa. Mierzy sto siedemdziesiąt dwa centymetry. 

– 

Znakomicie. A. W. ma metr osiemdziesiąt i lubi wysokie kobiety. Zgrabna? 

Cassie wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. 
– A twój dziadek? Zgrabny? 

– 

Nie ma obwisłego brzucha, jeśli ci o to chodzi – odciął sie Drew. 

– 

Babcia Jo również. 

– 

Włosy? 

– Posiada. 
Mężczyzna potrząsnął głową. 
– 

Miałem na myśli styl uczesania. Wiem przecież, że nie jest łysa. 

– 

Naprawdę? To wiesz więcej, niż ja o panu A. W. 

– 

Chcesz poważnie rozważyć moją propozycję? Cassie wzięła głęboki oddech i skrzyżowała 

ręce na stole. 

– 

Nie, jeśli będzie to przypominało transakcję handlową. 

Spojrzał jej w oczy. 
– Okay. Chyb

a zdajesz sprawę, że wygląd zewnętrzny gra niemałą rolę podczas pierwszego 

spotkania. 

– 

Wiem  o  tym,  lecz  wolałabym  dowiedzieć  się  czegoś  więcej  o  twoim  dziadku.  Czegoś 

ważnego. 

Drew w zamyśleniu potarł brodę. 
– 

Uważam,  że  jest  fantastycznym  facetem,  lecz  rozumiem,  że  moja  opinia  może  ci  się 

wydawać mało obiektywna. W przeszłości był chirurgiem i dorobił się pokaźnego majątku. Miał 
tylko jednego syna; ja także jestem jedynakiem. Mój ojciec nie chciał wybrać zawodu lekarza. – 
Uśmiechnął  się  kwaśno.  –  Kiedy przyszła  kolej  na  mnie,  bez  namysłu  poszedłem  w  ślady 
dziadka, choć bardziej pociągała mnie psychologia niż chirurgia. W dalszym ciągu podziwiam 
jego osobowość i styl życia. 

Cassie usiłowała sobie wyobrazić wygląd opisywanej postaci. Babcia Jo potrzebowała kogoś 

o silnym charakterze. 

– Jest wdowcem? 

– 

Od sześciu lat. Uwielbia taniec,  grę w  golfa i konną jazdę. Po śmierci babki miał wiele 

przyjaciółek. Gdyby tylko zechciał... > 

background image

Cassie uniosła dłoń. 
– 

Nie  musisz  mi  tego  tłumaczyć.  Wiem,  że  jest  dużo  więcej  samotnych  starszych  pań  niż 

mężczyzn. Dlaczego miałby się zainteresować babcią Jo? 

– 

Przypuszczam, że żadna z pań nie przypominała mu zmarłej żony. Cierpi na samotność. 

Jeśli  przedstawiony  przez  ciebie  wizerunek  babci  Jo  odpowiada  prawdzie,  to  być  może 
znajdziemy rozwiązanie. Chciałbym ją poznać. 

Cassie z głośnym stukiem odstawiła kubek na blat stołu. 
– 

Chwileczkę! Babcia Jo może być znakomitą partnerką dla twojego dziadka, ale to jeszcze 

nie znaczy, że ja go zaaprobuję! 

– Wiem. 
Dolał jej kawy, nie pytając o pozwolenie. 
– 

Wszystko po kolei. Teraz łatwiej nam dotrzeć do twojej babci. Później, zastanowimy się 

nad kolejnym posunięciem. Co ty na to? 

– 

Pozwól  mi  pomyśleć.  –  Cassie  zamknęła  kubek  w  dłoniach  i  wpatrzyła  się  w  jego 

zawartość. – Czuję się nieswojo. Początkowo uważałam to za znakomity pomysł, ale wszystko 
brzmi tak poważnie. Co będzie, jeśli popełnimy błąd? 

Spojrzała na Drew. 
– 

Nie będziemy podejmować żadnych decyzji w imieniu zainteresowanych. Chcemy jedynie 

stworzyć  sposobne  okoliczności.  Przecież  bez  naszej  pomocy  nigdy  nie  dowiedzieliby  się  o 
swoim istnieniu! 

– 

W jaki sposób chcesz poznać babcię Jo, nie zdradzając jednocześnie całego planu? 

– 

Mówiłaś,  że  z  nią  mieszkasz.  Wpadnę,  żeby  cię  gdzieś  zabrać.  –  Obrzucił  ją  ciepłym 

spojrzeniem. 

– 

Możesz mnie odprowadzić jedynie do najbliższego skrzyżowania. 

– 

Będzie mi bardzo miło, jeśli przy okazji spędzę popołudnie w twoim towarzystwie. Chyba 

już o tym wspominałem. 

– 

Chciałam tylko sprawdzić, czy pamiętasz. 

– I co? – 

Przez chwilę patrzył jej w oczy. – Jesteś umówiona na wieczór? 

– Nie. 

– 

Babcia będzie w domu? 

– 

Chyba tak. Zamierzałyśmy obejrzeć film w telewizji. 

– 

Załatwione. Przyjdę po ciebie o wpół do ósmej. Zjemy razem kolację. 

– 

Mam lepszy pomysł. 

– 

Świetnie. 

– 

Lecz inny, niż przypuszczasz. 

Uniosła brwi. W towarzystwie Bennetta czuła się odprężona i skłonna do żartów. 

background image

– 

To  już  gorzej  –  stwierdził.  –  Skoro  odpada  kolacja  i  to  o  czym  myślę.  Nic  innego  nie 

przychodzi mi do głowy. 

– 

Masz więc ubogą wyobraźnię – odpowiedziała z uśmiechem. 

– Postaraj sie

ją wzbogacić. 

– 

Okay. Nauczę cię zasad racquetballu. 

– 

Mało romantyczne. Poza tym, nie mam rakiety. 

– 

Mogę  ci  pożyczyć.  Trochę  ruchu  dobrze  wpłynie  na  twoje  samopoczucie.  Zbyt  mocno 

przejmujesz się pracą i często zapominasz o odpoczynku. 

– 

Skąd wiesz? Tego nie mogłaś wywnioskować na podstawie korespondencji. 

Cassie zmieszała się lekko. 
– 

Nie  prenumerujesz  żadnych  czasopism  sportowych.  Postanowiła  w  duchu,  że  kiedyś 

opowie mu o swoich doświadczeniach z analizą grafologiczną. Ale jeszcze nie teraz. 

– 

Chciałbyś dowiedzieć się czegoś o racquetballu! Wzruszył ramionami. 

– 

Czemu nie? Ktoś mi powiedział, że mam dobrą budowę do tego sportu. Co prawda nic nie 

wiem o zasadach, ale może nie będę potępiony z tego powodu. 

Dziewczyna przełknęła ostatni łyk kawy, energicznie skinęła głową i podniosła się z miejsca. 
– 

Muszę już iść. 

– 

Zostaw chociaż adres. 

– Och, prawda. 
Chwyciła papier i ołówek leżący przy telefonie. 
– Tu mieszka babcia Jo. Ile czasu zajmie ci pierwsza wizyta? 

– 

Wystarczy dziesięć minut. Przyjdę wpół do ósmej, a ty spróbuj się nieco spóźnić. Mam 

nadzieję, że nie jesteś przesadnie punktualna? 

Spojrzała na niego spod oka. 
– Niech pan odgadnie, panie psychologu. 

– 

Myślę, że wszystko będzie w porządku. 

– 

Chytra odpowiedź. 

– 

Za to następnym razem... 

– 

Skąd wiesz, że będzie „następny raz”? 

– 

A skąd wiesz, że nie będzie? 

Przypomniała  sobie  równy  rząd  liter  kreślonych  zamaszystymi  liniami,  co  znamionowało 

upór i siłę woli. 

– 

Może nie będziesz miał ochoty widywać mojej babci. 

– 

Chciałbym ci przypomnieć, że spotkanie z babcią nie jest jedynym celem mojej wizyty. 

Nie próbuj mną manipulować. 

– 

Takie chuchro jak ja? Nie bądź śmieszny. Spojrzał na nią z ukosa. 

background image

– 

Coś mi podpowiada, że jednak próbujesz. 

– 

Czyżbym słyszała opinię znanego psychologa, doktora Bennetta? 

– Nie. 

To mówi Drew Bennett. Mężczyzna. 

 
Cassie włożyła białe szorty i różową koszulkę. O siódmej piętnaście była w pełni gotowa do 

wyjścia. Cholera, zaklęła w duchu. Dotąd zawsze się spóźniałam! Dlaczego teraz zachowuję się 
inaczej? 

Stanęła przed lustrem i poprawiła białą opaskę na czole. Dobrze, że chociaż na korcie będzie 

miała przewagę nad Bennettem. Jednak przy swoim uporze, Drew mógł bardzo szybko osiągnąć 
pozytywne wyniki. 

Cassie przycupnęła na brzegu łóżka. Nagle usłyszała głośną muzykę dobiegającą z pokoju 

zajmowanego  przez  babcię  Jo.  Ze  złością  zacisnęła  pięści.  Babcia  Jo  przygotowywała  się  do 
ćwiczeń!  Z  pewnością  włożyła  kostium  w  czerwono-żółte  pasy,  w  którym  wyglądała  jak 
psychodeliczna zebra, i pomarańczowe rajstopy. Za dziesięć minut jej włosy będą przypominać 
zmoczoną ścierkę. 

W  dodatku  półgodzinny  aerobik  był  dla  babci  Jo  święty.  Powiedziała  kiedyś,  że  nawet 

wybuch wojny nie przerwałby ćwiczeń. Drew nie miał żadnych szans na spokojną pogawędkę. 
Cassie wstała. Nie musiała już czekać w ukryciu. Wzięła płócienną torbę z piłkami i rakietami, 
po czym podeszła do drzwi. 

Babcia Jo pomachała jej z głębi swego pokoju. Dziewczyna westchnęła. W tej samej chwili 

usłyszała terkot dzwonka. 

Zdecydowała, że nie wpuści Bennetta do środka. Uchyliła drzwi. 
– Co ty tu robisz, u licha? – 

spytał półgłosem Drew. Nie zważając na jej opór, przekroczył 

próg. – 

Miałaś się schować. 

– 

Plan A nie wypalił – szepnęła. Zapach wody kolońskiej przyprawiał ją o zawrót głowy. – 

Chodźmy. 

– Dlaczego? Co to za muzyka? Babcia Jo u

rządza przyjęcie? 

– 

Nie. Ona... zresztą, nieważne. Chodźmy – powtórzyła. 

– Cassie, czy babcia jest w domu? 

– Jest – 

westchnęła – ale bardzo zajęta. 

– A co robi? 
Popatrzyła mu prosto w oczy. 
– 

Ćwiczy. Aerobik. 

– 

Żartujesz. 

– 

Nie żartuję. Idziemy. 

– 

Jeśli mówisz prawdę, chcę to zobaczyć. Cassie wahała się przez chwilę. 

background image

– 

Masz rację. Lepiej, żebyś poznał prawdziwą babcię Jo. 

Uniosła głowę. 
– 

Jestem z niej dumna, nawet jeśli nie postępuje odpowiednio do swojego wieku. 

Odstąpiła od drzwi. 
– Babciu, to jest Drew Bennett! – 

zawołała, usiłując przekrzyczeć muzykę. 

– 

Bardzo mi miło, Drew! – odkrzyknęła babcia. Przystąpiła do serii „pajacyków”. 

– 

Cała przyjemność po mojej stronie! – huknął Drew. 

– 

Bawcie się dobrze! Jak skończę ćwiczenia, zacznę zachowywać się poprawnie! To potrwa 

jeszcze kwadrans – 

wysapała. 

– Nie ma sprawy. Do zobaczenia! 
Drew ujął Cassie pod ramię i poprowadził w stronę zaparkowanego przed domem audi. 
Dziewczyna nie odezwała się ani słowem, póki nie wyjechali na główną ulicę. 
– 

Nasza  zabawa  w  swaty  jest  zwykłą  naiwnością  –  powiedziała  w  końcu.  –  Nadal masz 

ochotę na mecz? 

– 

Oczywiście. Jak dojechać do kortów? 

– 

W dół ulicy, potem w lewo i na drugim zakręcie w prawo. 

Wystawiła łokieć przez otwarte okno. 
– 

Pieczołowicie ułożony plan nie wypalił. Trudno. 

– O czym ty mówisz? 

– 

Nie  musisz  udawać,  Drew.  Wiem,  że  staruszka  podskakująca  w  rytm  rocka  wygląda  po 

prostu śmiesznie. Dziękuję ci za powściągliwe zachowanie. 

– 

Nic nie rozumiesz, moja mała. Rzuciła mu szybkie spojrzenie. 

– 

Słucham? 

– 

Babcia Jo jest wspaniałą kobietą. 

– 

Naprawdę tak myślisz? 

– 

Uhm. I nie mogę się doczekać, kiedy A. W. będzie miał okazję ją poznać. 

Cassie uśmiechnęła się. 
– 

Wiedziałam to od samego początku. 

– 

Oczywiście. Zwłaszcza wówczas, gdy usiłowałaś zagrodzić mi drogę do wnętrza domu. 

– Ale... 

– 

Nieważne.  –  Zerknął  w  jej  stronę.  –  Pierwszy  raz  widzę  cię  bez  munduru.  Wyglądasz 

znakomicie. 

– 

Dzięki. 

– 

Niepokoi  mnie  tylko  ta  przepaska  na  głowie.  Czy  nie  nazbyt  poważnie  traktujesz  nasze 

dzisiejsze spotkanie? 

– Niczeg

o nie robię połowicznie. Drew chrząknął. 

background image

– 

Miło to słyszeć. Mamy pokrewne charaktery. Cassie poczuła dreszcz podniecenia. 

– 

Kupiłam też przepaskę dla ciebie. 

– 

Masz zamiar wycisnąć ze mnie siódme poty? 

– 

Oczywiście. Zatrzymaj tutaj. 

Weszli do budynku. Jedno z pomieszczeń było wolne. Po zamknięciu drzwi, Cassie zawahała 

się.  Nigdy  dotąd  nie  zauważyła,  że  ogrodzony  czterema  ścianami  kort  może  zapewniać 
intymność. 

– Tu jest przepaska. 
Otworzyła torbę, po czym wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny. 
– 

Dobrze wyglądasz w sportowym stroju. Uprawiałeś jakąś dyscyplinę? 

Drew był znakomicie umięśniony. 
– 

Człowiek innego pokroju odpowiedziałby znaczącym żartem na podobne pytanie. 

– 

Przecież wiesz, o co mi chodzi. 

– 

Oczywiście. – Skinął głową. – Mam w domu zestaw przyrządów kulturystycznych, ale nie 

ćwiczę tak często, jak powinienem. 

– 

Dźwiganie ciężarów wzmacnia kondycję, lecz nie ma w sobie nic z zabawy. Coś poza tym? 

– 

No, jeśli nie liczyć latania samolotem. 

– 

Dobrze, dobrze. Już rozumiem. – Wręczyła mu rakietę. – Cała tajemnica tkwi w giętkości 

nadgarstka. Musisz uderzać piłkę w ten sposób. 

Drew nie potrafił się skupić. Przy każdym ruchu ciało dziewczyny prężyło się kusząco pod 

cienkim materiałem. Zmrużył oczy. 

Cassie odwróciła się. 
– Wszystko zroz

umiałeś? 

– Uhm. 
Zauważyła błysk w jego oczach. 
– 

Drew, bądź poważny. 

– 

Jestem śmiertelnie poważny. Chyba pokocham tę dyscyplinę. 

– W takim razie spróbuj. 
Podała mu piłkę. Drew uderzył z całej siły. Cassie była tak zafascynowana jego ruchami, że 

w ostatniej 

chwili przystąpiła do akcji. W trakcie całej rozgrywki musiała sporo biegać, ponieważ 

Drew odbijał piłkę niemal od każdej ściany. 

– Spokojnie – 

powiedziała. – Gra wymaga finezji, a nie brutalnej siły. 

– 

Łatwo powiedzieć – wysapał mężczyzna. Nie przyjął odbicia i z głośnym łoskotem zwalił 

się na posadzkę. 

– 

Nic ci się nie stało? 

Złapała piłkę i podbiegła w stronę leżącego. 

background image

– Nic. 
Usiadł powoli. 
– 

Czuję się jak wyżęta ścierka, a ty nawet się nie spociłaś. 

– 

Wszystko przyjdzie z czasem. Masz świetne warunki do uprawiania sportu. 

– 

Ty również. Jestem pod wrażeniem. 

– 

Dzięki. 

– 

Nie ma za co. Poklepał podłogę. 

– 

Siadaj. Wiem, że nie potrzebujesz odpoczynku, ale możesz to zrobić ze względu na mnie. 

Cassie ze śmiechem usiadła obok i przybrała zmęczoną minę. 
– Uff! Ale jestem skonana. 

– Nie przesadzaj. 

– 

W korytarzu stoi automat z wodą. Wypij kilka łyków, poczujesz się lepiej. 

Skinął głową, lecz pozostał na miejscu. Oddychał głęboko. Cassie poczuła drażniący męski 

zapach i nieoczekiwanie obudziło się w niej pożądanie. Spojrzała w bok. Nie chciała, żeby Drew 
zaczął coś podejrzewać. 

Usiłowała wstać, lecz delikatnie chwycił ją za rękę. 
– 

Chwileczkę. 

Łagodnym  ruchem  poprawił  jej  włosy.  Spojrzała  mu  w  oczy.  Zastanawiała  się,  czy  siłę 

pocałunku można odczytać z charakteru pisma. 

Pochyliła głowę. Poczuła jego wargi na swoich ustach. Przez chwilę trwali w milczeniu. 
– 

Pragnę cię, Cassie – odezwał się Drew. – Nie teraz, nie dzisiaj, ale... pomyśl. Jeśli uznasz, 

że powinienem odejść, nie szukaj pretekstu. Wolę usłyszeć prawdę. 

– 

Nie będę szukać wymówek – wyszeptała. 

– To dobrze. – 

Zamilkł. – Kiedy zechciałabyś poznać mojego dziadka? 

– Kiedy... Kiedykolwiek. 

– 

Może weźmiesz dwa dni urlopu i polecimy do Phoenix? 

Dwa dni. Noc. Zadrżała. 
– 

Zatrzymamy się w domu dziadka, tam jest sporo miejsca. 

Więc nie będą sami. 
– 

To brzmi nieźle – odpowiedziała. 

– 

Niezupełnie.  Nie  będę  mógł  zasnąć  ze  świadomością,  że  przebywasz  pod  tym  samym 

dachem. 

Zobaczyła  błysk  pożądania  w  jego  oczach.  Nie  była  pewna,  czy  obecność  dziadka Drew 

będzie miała wpływ na rozwój wypadków. 

background image

Rozdział 3 

 

– 

To  brzmi  całkiem  poważnie  –  powiedziała  babcia  Jo,  przysiadając  na  brzegu  łóżka.  – 

Wyjeżdżasz do Phoenix już po jednej randce? 

– 

Nic  się  nie  stanie  –  pośpieszyła  z  odpowiedzią  Cassie.  –  Będziemy  mieszkać  u  jego 

dziadka. 

– 

Staruszek ma pełnić rolę przyzwoitki? Mało śmieszne. 

– 

To miły starszy pan, pełen życia i werwy. 

– 

Wątpię. Znam mężczyzn w tym wieku. 

Mam nadzieję, że ten będzie inny, pomyślała Cassie. 
– 

Sprawdzę na miejscu – powiedziała. 

– Tere-

fere. Coś mi podpowiada, że szukasz okazji, aby poflirtować. 

– Babciu! 

– 

Co, babciu? Takie jest życie. Gdybym miała więcej odwagi, już dawno wypuściłabym cię 

na swobodę. 

– 

Przestań. 

Cassie przerwała pakowanie i usiadła obok starszej pani. 
– 

Dobrze wiesz, że uwielbiam twoje towarzystwo. Jest mi tu bardzo dobrze. 

– 

W  dwudziestym  piątym  roku  życia  powinnaś  tęsknić  za  innym  towarzystwem  –  orzekła 

babcia Jo. 

– 

Na razie nie znalazłam nikogo odpowiedniego. 

A Drew? Czy po powrocie z Phoenix nadal będzie tak pewna siebie? 
– 

Nie znalazłaś, bo nie szukałaś. Od śmierci dziadka interesuje cię tylko dom i praca. 

– Nieprawda. 

– 

Prawda. Nie chcesz, żebym została sama. 

– 

Przecież... 

– 

Kocham  cię  za  to,  lecz  nie  mogę  dopuścić,  abyś  poświęciła  mi  całą  młodość.  Może 

wycieczka do Phoenix coś zmieni. Drew wygląda na całkiem porządnego faceta. 

– 

Też tak uważam. 

Cassie serdecznie uścisnęła starszą panią i wstała. Zaczęła przerzucać zawartość szafy. 
– 

Podoba mi się wyraz romantycznej zadumy, jaki od czasu do czasu widzę na twojej twarzy 

– 

powiedziała babcia. – Spakuj tę czerwoną sukienkę. Wyglądasz w niej seksownie. 

– Babciu! – 

wykrzyknęła Cassie, lecz posłusznie sięgnęła w stronę wieszaka. 

– 

Przeżyłam tyle lat, że wiem, co mówię i lubię używać współczesnych określeń. Staram się 

iść z duchem czasu. 

background image

– 

Zauważyłam  –  roześmiała  się  Cassie.  Czy  A.  W.  również  okaże  się  nowoczesnym 

mężczyzną? 

Zamknęła torbę. 
– Gotowe. 
Babcia Jo spojrzała na zegarek. 
– 

Pięć minut przed czasem. Od kiedy jesteś taka punktualna? 

Odpowiedziało jej ciężkie westchnienie. 
– 

Jestem przekonana, że wszystko pójdzie po twojej myśli. 

Cassie spojrzała na nią z wdzięcznością. Zauważyła, że w oczach starszej pani mignął cień 

smutku. Babcia Jo pod pozorem beztroski usiłowała ukryć obawę przed samotnością. 

W  drodze  na  lotnisko  Cassie  nie  potrafiła  otrząsnąć  się  z  zamyślenia.  Drew  odezwał  się 

pierwszy. 

– 

Powiadomiłem  kolegę  z  uniwersytetu  w  Arizonie,  że  przyjeżdżam.  Chciałby  się  ze  mną 

spotkać. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe. 

– 

Oczywiście, że nie. 

– 

Nie będzie mnie najwyżej godzinę. 

– 

Potrafię o siebie zadbać. Jestem już dużą dziewczynką. 

– 

To zależy od punktu widzenia. 

– 

Uważaj, co mówisz, Drew. Nie lubię takich żartów. 

– 

Ooo... Pani Lanie jest dzisiaj nie w humorze. Cassie zacisnęła dłonie. 

– M

asz rację. Czuję się trochę zdenerwowana. 

– Z jakiego powodu? 

– 

Chodzi mi o A. W. i babcię Jo. Czy nie postępujemy zbyt pochopnie? 

– 

Być  może,  lecz  musisz  pamiętać,  że  chcemy  im  pomóc.  Każda  próba  nawiązania 

znajomości wywołuje stres, nawet u osób w naszym wieku. 

Cassie z uwagą słuchała jego wyjaśnień. 
– 

Na ogół mężczyźni nie przyznają się do takich emocji. 

– 

Wierz mi, że to prawda. Niełatwo spotkać odpowiednią kobietę. 

– 

Masz pracę, która umożliwia ci kontakt z wieloma osobami. 

Drew zrobił kwaśną minę. 
– H

mm. Po pierwsze, pracuję głównie z więźniami. Po drugie, większość porad udzielam w 

domu, a to nie najlepsze miejsce do zawierania znajomości, o czym się przekonałem wkrótce po 
rozwodzie. Co innego listonosz. Codziennie może spotykać rozmaitych ludzi. 

–  Do 

naszego  spotkania  nie  miałam  randki  z  żadnym  mieszkańcem  dzielnicy  – 

odpowiedziała pośpiesznie. 

– To dziwne. 

background image

– 

Rozwożę listy rano, gdy większość osób jest w pracy. Poza tym... bardziej martwiłam się o 

babcię Jo niż o siebie. 

– Dlaczego? 

– 

Myślę... Myślę, że nie potrafiłabym jej zostawić. Nawet za cenę uczucia. 

– 

To nie fair. Masz wobec niej poczucie winy? Cassie uniosła głowę. 

– 

Skądże.  Była  całkiem  zadowolona  z  mojego  wyjazdu  i  żałowała,  że  będziemy  mieli 

„opiekuna”. 

– 

Hmm... Nie będziemy. 

– 

Słucham? 

– 

Dziadek wydał definitywną wojnę karaluchom. Spryskał trucizną wszystkie pomieszczenia 

i postanowił spędzić noc u przyjaciół w Wickenburgu. Zjemy wspólnie kolację i... 

– I co? 

– 

Myślałem – rzucił jej szybkie spojrzenie – myślałem, że spędzimy noc w Phoenix. 

– Gdzie? 

– 

W pobliżu lotniska. W hotelu. 

Serce dziewczyny zaczęło bić w przyspieszonym rytmie. 
– 

Przecież możemy wrócić wieczorem do Albuquerque. 

– 

Niezupełnie. Pamiętaj, że jestem umówiony na spotkanie. Chyba że zdecydujemy się na lot 

nocą. 

Cassie zamyśliła się. 
– Rozumiem – 

powiedziała wolno. 

Drew skierował samochód w stronę wjazdu na prywatną część lotniska. 
– 

Tak czy inaczej, będziemy sami. 

– 

Nie mam pewności, jak daleko możemy... 

– 

Zaangażować się w tę sprawę? – dokończył. Zatrzymał pojazd, wyłączył silnik i powoli 

obrócił się w kierunku dziewczyny. 

– 

Możesz przedstawić wszelkie zastrzeżenia – oznajmił wyzywającym tonem. 

– 

Chciałabym najpierw poznać A. W. i przekonać się, czy on i babcia Jo... 

– 

Nie powinniśmy łączyć obu spraw. 

– Nie. To znaczy... tak. Nie. 

– 

Cassie, wydaje mi się, że poszukujesz przeszkód tam, gdzie ich nie ma. Babcia Jo i A. W. 

będą stanowić znakomitą parę. Wierz mi, wkrótce odzyskasz pełną swobodę. 

– 

Nie czuję się zniewolona! 

– 

Naprawdę? 

Delikatnym  ruchem  położył  dłoń  na  jej  ramieniu.  Przez  chwilę  spoglądali  sobie  w  oczy. 

Drew odezwał się pierwszy. 

background image

– 

Potrafisz zapanować nad uczuciem? – spytał. 

– 

Nie muszę ci niczego udowadniać! 

– A sobie samej? 

– 

Na przykład? 

– 

Na przykład, czy jesteś wystarczająco dorosła, by decydować o własnym życiu. 

– 

Dziękuję za poradę, panie psychologu. 

– Cassie – 

potrząsnął głową – przepraszam. Nie powinienem był tego mówić. 

– 

Ale tak właśnie myślisz, prawda? Delikatnie pogładził jej policzek. 

– 

Powinnaś skorzystać z szansy. Choć na chwilę opuścić bezpieczny świat, który sama sobie 

stworzyłaś. Nie możesz wciąż chować się za plecami babci. 

– 

Wcale się nie chowam. Ona mnie potrzebuje! Znalazł się psychoanalityk! 

– 

Coś mi to przypomina – syknęła. – Masz zamiar mówić dalej? Zaraz usłyszę: Prześpij się 

ze mną, mała. To najlepsze lekarstwo na wszystkie twoje frustracje. 

– Nie. – 

Zdjął rękę z jej ramienia. – To nie tak. Do diabła, nieważne. 

Odwrócił głowę i ponurym wzrokiem wpatrzył się w okno. 
Cassie milczała. Nie była już dziewicą, więc perspektywa spędzenia nocy z mężczyzną nie 

powinna napawać jej przerażeniem. A jednak... 

– 

Ostateczną decyzję odłożymy na później – odezwał się Drew.  Otworzył drzwi.  – Mamy 

czas. We wrześniu hotele świecą pustkami, więc nie musimy robić rezerwacji. 

Wysiadł. 
– 

Chodź. Nauczę cię podstaw pilotażu. 

Cassie  powoli  wysiadła.  Nie  musiała  lecieć  do  Phoenix  w  towarzystwie  przemądrzałego 

faceta. W każdej chwili mogła zatelefonować do babci. 

Drew wyjął walizki z bagażnika i skierował się w stronę budynków lotniska. 
– 

Leciałaś już kiedyś awionetką? 

– Nie. – 

Pokręciła głową. 

– 

Spodoba ci się. Tam, w górze można poczuć prawdziwy powiew wolności. Leci się dość 

nisko, więc ziemia wygląda zupełnie inaczej niż z okien samolotu pasażerskiego. 

– 

To  brzmi  zachęcająco  –  powiedziała  Cassie.  I  rzeczywiście  tak  myślała.  Z  całego  serca 

pragnęła znaleźć się wśród obłoków i tylko niezrozumiały strach przed dominującą osobowością 
Bennetta powodował, że zwlekała z podjęciem decyzji. 

Zanim się spostrzegła, minęli budynek. Drew stanął w pobliżu niewielkiej, srebrzystobiałej 

cessny. 

– 

Nie musisz z nikim rozmawiać przed odlotem? – zapytała, usiłując zyskać na czasie. 

– 

Nie. Samolot jest zatankowany i gotów do startu. Wrzucił walizki do kabiny, po czym zdjął 

klamry przytrzymujące koła. 

background image

– Wsiadaj. 
Wyciągnął dłoń. Cassie zawahała się. 
– 

Spadochron nie na wiele się przyda – zauważyła. 

– 

To prawda. Musisz wierzyć w umiejętności pilota. Spojrzała mu w oczy. 

– 

A mogę? 

– Tak. 
Podała mu rękę. 
– 

Więc w drogę – powiedziała miękko. 

Drew miał rację. Gdy samolot oderwał się od ziemi, poczuła się wspaniale. W dole mignęła 

pajęczyna ulic Albuquerque. Cassie rozognionym wzrokiem wpatrywała się w okno. 

Drew skierował maszynę na zachód, w stronę skalistych wzgórz migoczących czerwienią w 

promieniach porannego słońca. Po chwili samolot opuścił obszar powietrzny lotniska. Drew zdjął 
słuchawki i lekko dotknął ramienia dziewczyny. Spojrzała na niego z uśmiechem. 

– 

Byłem pewien, że ci się spodoba! – zawołał, żeby przekrzyczeć warkot silnika. 

– 

Skąd mogłeś wiedzieć? 

–  Hmm... to trud

ne  pytanie.  Zauważyłem,  z  jaką  pasją  prowadzisz  dżipa.  Jak  zawzięcie 

odbijasz piłkę. Masz duszę prawdziwej łowczyni przygód. 

Nie  odpowiedziała.  W  jego  obecności  czuła  się  jak  bezradne  dziecko  i  nie  myślała  o 

przygodach. Nagle zrozumiała, dlaczego podczas pierwszego spotkania tak usilnie nalegała, aby 
wziął udział w meczu. Na korcie miała przewagę. Tu, w kabinie samolotu, była całkowicie zdana 
na mężczyznę siedzącego za sterami. 

– 

Gotowa do przejęcia funkcji pilota? 

– Nic o tym nie wiem. 
Z powątpiewaniem popatrzyła na tablicę rozdzielczą. 
– 

Nie szkodzi. Pomyśl, że prowadzisz samochód. Co jakiś czas spoglądaj na ten wskaźnik, 

aby utrzymać maszynę w poziomie i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. 

Cassie westchnęła, po czym oparła dłonie na drążku sterowym. Samolot zakołysał się lekko. 

Starannie  wyrównała  kurs.  Po  kilku  minutach  zaczęła  oddychać  swobodniej.  Lot  sprawiał  jej 
coraz większą przyjemność. 

– Promieniejesz – 

zauważył Drew. 

– 

Czuję się cudownie. 

– 

Cała przyjemność po mojej stronie. Ty nauczysz mnie grać w racquetball, a ja zapoznam 

cię z zasadami latania. To chyba uczciwa umowa. 

– 

Nie bardzo. Wziąwszy pod uwagę koszt lotu. 

– 

Nie mam zamiaru wystawiać ci rachunku. 

– 

Tego się właśnie obawiałam. 

background image

Drew wybuchnął śmiechem. Cassie zawtórowała mu wesołym chichotem. 
– 

Zapomnij o wszystkim, co powiedziałem na temat dzisiejszego wieczoru. Nie chcę, abyś 

uważała, że mam zamiar na siłę zaciągnąć cię do łóżka. 

Nieoczekiwanie poczuła się zawiedziona. Grała na zwłokę, wysuwała rozmaite podejrzenia, 

a tera

z? Drew oddał jej inicjatywę. Dlaczego nie zachowywał się jak inni mężczyźni? 

– Cassie? 
Spojrzała w jego stronę. 
– 

Zgadzasz się ze mną? 

– Tak – 

skłamała. 

– 

Załatwione.  Jeśli  nie  będziemy  zbyt  zmęczeni,  powrócimy  do  Albuquerque.  Jeśli 

zdecydujemy się pozostać w Phoenix, wynajmiemy dwa oddzielne pokoje. 

Mówił beztroskim tonem, jakby rozmawiał o pogodzie. 
– Dobrze. 
Cholera, mógłby okazać choć trochę uczucia! 
– 

Pozwól, że przejmę stery. Masz ochotę na kilka akrobacji? 

– 

Ja... oczywiście. 

– 

Zaczynamy. Głęboko oddychaj i nie zamykaj oczu. 

Cassie zastosowała się do jego wskazówek. Linia horyzontu zawirowała jej przed oczami, a 

po chwili zniknęła. Cessna niemal pionową świecą wzbijała się w błękitne niebo. Nagle zaczęła 
opadać. Ziemia zbliżała się w zawrotnym tempie. Cassie zagryzła wargi. Miała ochotę krzyczeć 
ze strachu. 

Drew wyrównał lot. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, lecz wciąż pozostawała pod wrażeniem 

ostatniej akrobacji. 

– Zrób to jeszcze raz – 

poprosiła. 

Drew  obrzucił  ją  szybkim  spojrzeniem.  Wyglądała  tak  pociągająco.  Miała  zaróżowione 

policzki i oczy przepełnione szczęściem. Szarpnął drążkiem. Samolot zatańczył, wykonał pełną 
beczkę, potem jeszcze jedną. 

Piersi  dziewczyny  falowały  przyśpieszonym  oddechem,  nabrzmiałe  sutki  rysowały  się 

wyraźnie  pod  cienkim  materiałem.  Gdy  samolot  powrócił  na  właściwy  kurs,  w  kabinie 
zapanowało  milczenie.  Drew  kątem  oka  popatrzył  na  swą  towarzyszkę.  Po  dłuższej  chwili 
przeniósł wzrok na horyzont. 

 
W maleńkim MG stanowiącym własność A. W. z trudem mogły pomieścić się trzy osoby. 

Cassie starała się nie myśleć o tym, że siedzi na kolanach mężczyzny, o którym marzyła w ciągu 
ostatnich dwóch godzin, a Drew wmawiał sobie, że trzyma w ramionach worek ziemniaków. 

– Zjemy lunch w „Golden Eagle” – 

odezwał się A. W. – Byłaś już tam, Cassie? 

background image

– Pierwszy raz jestem w Phoenix! – 

wykrzyknęła dziewczyna. Wiatr wpadający do wnętrza 

przez otwarty dach samochodu utrudniał rozmowę. Wiedziała też, że nim dojadą do restauracji, 
jej włosy będą przypominały rozsypany stóg siana. Z trudem utrzymywała równowagę. A. W. 
prowadził pojazd z taką nonszalancją, jakby znajdował się w lunaparku. 

Na  najbliższym  skrzyżowaniu  rozbłysły  żółte  światła.  Cassie  usłyszała  pisk  hamulców. 

Nagłe szarpnięcie rzuciło ją do tyłu. Poczuła twarde mięśnie mężczyzny. Zaczerwieniła się po 
same uszy. 

– 

Kiedy kupiłeś ten wóz, dziadku? – głośno spytał Drew. 

– 

Kilka miesięcy temu. 

– 

Wygląda na to, że przydałby mu się mały remont. 

– 

Owszem.  Pomyślałem  sobie,  że  to  frajda  mieć  starszy  model  samochodu.  Poza  tym, 

cadillac był zbyt obszerny. Rozglądałem się za czymś mniejszym. 

Zakręt. Cassie ponownie straciła równowagę. 
– 

Ładnie pachniesz – szepnął Drew. 

Przez chwilę czuła na uchu łaskotanie jego brody. Zagryzła wargi. Usiłowała skupić uwagę 

na czymś innym. 

– Gdzie jest „Golden Eagle”? 

– 

Na najwyższym piętrze Valley Bank Center – odparł A. W. – Lubię tam chodzić. Wydaje 

mi się, że siedzę na pieniądzach. 

– 

Spodoba ci się panorama miasta – dodał Drew pod adresem Cassie. – Sądząc po tym, jak 

przeżyłaś lot samolotem, lubisz przebywać wysoko ponad powierzchnią ziemi. 

– To prawda. 

– Szukasz odmiany? – 

zapytał kpiąco. 

Nim zdołała znaleźć ciętą odpowiedź, wtrącił się A. W: 
– Nie dokuczaj jej, Drew. Jest niewysoka, lecz i tak stanowczo zbyt dobra dla ciebie. 

– 

Dziękuję, doktorze Bennett – uśmiechnęła się Cassie. 

– 

Mów mi A. W. Jesteśmy na miejscu. Samochód zatrzymał się gwałtownie. 

– 

Idźcie na górę, a ja spróbuję znaleźć jakieś miejsce do zaparkowania. 

Cassie wygramoliła się z pojazdu. Po chwili dołączył do niej Drew. 
– 

Czułam się, jak jeden z dwudziestu pięciu klaunów siedzących w volkswagenie. Widziałam 

kiedyś w cyrku podobny numer – podsumowała jazdę dziewczyna. 

– 

Przepraszam.  Gdy  byłem  tu  poprzednim  razem,  dziadek  jeździł  ogromnym  cadillakiem. 

Można w nim było pomieścić drużynę futbolową. 

– Ma swój styl. 

– To prawda – 

przytaknął Drew. – Potrafi cieszyć się życiem. 

– Tak jak babcia Jo. Spojrzeli sobie w oczy. 

background image

– Widzisz? 

– 

Tak. Miałeś rację. Jak zorganizujemy spotkanie? 

– 

Zostaw to mnie. Minął już rok, odkąd A. W. odwiedził Albuquerque. 

– 

Więc  powinien  czym  prędzej  tam  przyjechać.  I  nie  wspominaj  mu  o  babci.  Jest  zbyt 

inteligentny, żeby nie domyślić się, o co chodzi. 

– 

Idzie. Zacznijmy rozmawiać o czymś innym. 

– 

Okay. Zawsze nosiłeś wąsy i brodę? 

Zalotnie zatrzepotała powiekami. Drew nie potrafił ukryć zaskoczenia. 
– 

Słucham? Aaa... tak. To znaczy nie. Zapuściłem brodę dopiero po rozwodzie. Nie podoba 

ci się? 

A. W. stanął obok dziewczyny. Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. 
– 

Stanowicie  znakomitą  parę.  Lubię  patrzeć,  jak  Drew  pochyla  głowę,  aby  usłyszeć,  co 

mówisz. 

Drew zdał sobie Sprawę, że od dłuższej chwili nie odrywał oczu od Cassie. 
– 

Chodźmy. – Ujął dziewczynę pod rękę i położył dłoń na ramieniu starszego mężczyzny. – 

Padam z głodu. 

Zajęli stolik w pobliżu olbrzymiego okna. z którego rozciągał się widok na miasto. Cassie 

przeprosiła obu swych towarzyszy i poszła do toalety, aby poprawić fryzurę. Drew odprowadził 
ją wzrokiem. 

A. W. odłożył kartę dań na brzeg stolika. 
– 

Świetna dziewczyna. Chyba nie muszę ci o tym mówić. 

– 

Chciałem, żebyś ją poznał, dziadku. 

– 

Naprawdę? Od czasów Mavis nie próbowałeś przedstawić mi żadnej kobiety. Mam rację, 

czy skleroza wymazała coś z mojej pamięci? 

Drew roześmiał się. 
– 

Masz rację. Najzabawniejsze jest to, że prawie jej nie znam. 

– 

Boisz się? 

– 

Trochę. Czasami odnoszę wrażenie, że wie nawet, o czym myślę. 

– 

Nieźle. W jaki sposób ją poznałeś? 

– 

Przyniosła mi paczkę. Pracuje na poczcie. 

– Aaa... to co innego. 

– 

Właśnie. 

Drew obracał w dłoni szklankę. 
– 

A co u ciebie, dziadku? Jak twoje sprawy miłosne? 

– Kiepsk

o, chłopcze. Wyjątkowo kiepsko. Jedna z pań usiłuje mnie przekarmić, druga cały 

dzień potrafi spędzić przy kartach, a trzecia namawia mnie, abym grał na giełdzie. 

background image

– 

Są tylko trzy? Kilka miesięcy temu mówiłeś o pięciu. 

– 

Zrezygnowałem. 

– 

Wpływ starości? 

– T

o one się starzeją, mój chłopcze. Próbowałem z kilkoma młodszymi, ale żadna z nich nie 

potrafiła poprawnie zatańczyć walca. 

Drew  uśmiechnął  się.  Był  przekonany,  że  babcia  Jo  jest  doskonałą  tancerką.  A  wówczas 

Cassie nie będzie miała pretekstu... 

Dziewczyna 

weszła właśnie do sali. Przechwyciła spojrzenie mężczyzny i odpowiedziała mu 

wesołym uśmiechem. 

background image

Rozdział 4 

 
W  czasie  posiłku  Cassie  wciąż  myślała  o  babci.  A.  W.  śmiał  się,  żartował  i  opowiadał 

zabawne historie z własnego życia. Wprost tryskał energią. 

Przez  chwilę  mężczyźni  spierali  się,  kto  ma  zapłacić  rachunek.  W  końcu  A.  W. 

kategorycznym gestem uciszył wnuka i złożył zamaszysty podpis obok numeru karty kredytowej. 
Cassie wytężyła wzrok. 

Sygnatura,  jak  zwykle  u  lekarzy,  była  niemal  zupełnie  nieczytelna. Jedynie daszek 

przekreślający  końcowe  „t”  wznosił  się  ku  górze,  co  znamionowało,  że  A.  W.  obdarzony  jest 
charakterem dalekim od przyziemności. 

Po  lunchu  cała  trójka  ponownie  wtłoczyła  się  do  maleńkiego  MG.  Ruszyli  w  stronę 

budynków uniwersytetu. 

–  Przep

raszam  za  zamieszanie  związane  z  dezynsekcją  –  powiedział  A.  W.  Ryzykownym 

manewrem  wyminął  autobus  i  zerknął  na  wnuka.  –  Jesteś  pewien,  że  Evan  odwiezie  was  na 
lotnisko? 

– 

Oczywiście – powiedział Drew. 

– 

To dobrze. Jak ci wspominałem, muszę jechać do Wickenburga. 

– Kobieta? – 

spytał Drew. 

– 

Tak przypuszczam. Otrzymałem zaproszenie od znajomych, u których niegdyś bywaliśmy 

z  twoją  babką,  lecz  myślę,  że  będzie  tam  również  jakaś  biedna  wdowa.  Ludzie  wciąż  usiłują 
zapewnić mi towarzystwo. 

Samochód z piskiem op

on zatrzymał się przed budynkiem z czerwonej cegły, gdzie mieścił 

się wydział psychologii. Grupa studentów oczekiwała na kolejny wykład. 

Drew spojrzał na Cassie. Ostatnie słowa dziadka nie brzmiały zbyt zachęcająco. 
– Koniec trasy – 

odezwał się A. W. – Cieszę się, że cię poznałem, Cassie. Powinnaś częściej 

przyjeżdżać do Phoenix. 

– 

A ty nie masz ochoty odwiedzić Albuquerque? – wtrącił Drew. 

– 

Właśnie – podchwyciła dziewczyna. – Słyszałam, że od ostatniej wizyty upłynęło już sporo 

czasu. 

– 

Rzeczywiście. 

–  Za 

dwa tygodnie rozpoczyna się wielki festyn. Będą zawody balonów oraz inne atrakcje. 

Zawsze chciałeś odbyć lot aerostatem. 

– 

Za dwa tygodnie? Chyba mógłbym przyjechać. 

– 

Znakomicie. Przylecę po ciebie i... 

– 

Żadne „przylecę”. Czas, żebym zabrał mój samochodzik na wycieczkę poza granicę stanu. 

background image

Cassie jęknęła w duchu. A. W. igrał z własnym bezpieczeństwem. 
– Samolot jest szybszy – 

zaoponowała. 

– Niekoniecznie – 

odparł dziadek i roześmiał się znacząco. 

Dziewczyna rzuciła błagalne spojrzenie na Drew, lecz ten zrobił bezradny gest. Pozostawało 

mieć nadzieję, że A. W. wyjdzie cało z każdej przygody. 

– Do zobaczenia za dwa tygodnie. 

– 

Uważaj na siebie, dziadku. 

– 

Czy kiedykolwiek postępowałem nieostrożnie? 

– Zawsze – 

odparł Drew. 

– 

Dlatego wciąż czuję się młodo. 

Podniósł  dłoń  w  geście  pozdrowienia.  Samochód  ruszył  z  głośnym  warkotem  i  po  chwili 

zniknął za zakrętem. 

– Uff. – 

Cassie poprawiła włosy. – Czy dostał kiedyś mandat za przekroczenie prędkości? 

– 

Mnóstwo razy. Skrupulatnie umieszcza każdą karę w zeznaniu podatkowym. W rubryce: 

Wydatki na rozrywkę. 

– Idealny partner dla babci Jo. 

– 

Nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków. Nie przypuszczam, żeby A. W. był miłośnikiem 

aerobiku. 

– 

Nie mogę się doczekać ich spotkania. Dwa tygodnie to o czternaście dni za długo. 

Poc

iągnęła w zamyśleniu kosmyk włosów. 

– 

Wiem, ale musiałem użyć odpowiedniego pretekstu, aby zmusić A. W. do podjęcia decyzji. 

Pomysł z balonem wpadł mi do głowy zupełnie przypadkiem. Po prostu przypomniałem sobie, że 
dziadek od dawna czekał na podobną okazję. 

– 

Babcia Jo również. Możemy zorganizować im wspólną wycieczkę. 

– 

Czasami miewam dobre pomysły. Wsunął dłoń w jej włosy. 

– 

Znów są zwichrzone. Nic dziwnego, są takie miękkie. Daj mi spinkę. 

Cassie bez wahania spełniła jego prośbę i stała spokojnie, póki nie zakończył upinania luźno 

opadających loków. Westchnęła mimowolnie, gdy cofnął rękę. 

– 

Co się stało? – spytał ze zdziwioną miną. 

– Ja... Hmm... – 

Zdecydowała się powiedzieć prawdę. – Było mi bardzo przyjemnie. Zawsze 

lubiłam, gdy ktoś mnie czesał. 

Drew 

postąpił krok bliżej. Ujął jej twarz w obie dłonie. 

– 

Wiesz, że jesteś niemożliwa? 

– Wcale nie mam takiego zamiaru. 

– 

I właśnie dlatego jesteś. Pogładził palcami jej policzek. 

– 

Potrafię myśleć tylko o twoich pocałunkach. 

background image

– Masz spotkanie – 

przypomniała. 

– 

Niestety. Może pospacerujesz po campusie? Zobaczymy się za godzinę. 

– 

Dobrze. Odsunęła się. 

– 

Za godzinę. 

– 

Będę w gabinecie Evana Farbera. Trzecie piętro, drugie drzwi na lewo. 

– 

Zapamiętam. 

Pomachała mu ręką, po czym odeszła. Nie musiała się oglądać, by wiedzieć, że Drew nadal 

stoi przed drzwiami wydziału. 

Godzinę później wróciła z przechadzki po terenie uniwersytetu. Palmy kołysały się na lekkim 

wietrze niczym  gigantyczne miotełki do kurzu, a skąpo ubrani studenci szukali choć  odrobiny 
cienia. 

Większość  dziewcząt  przebywała  w  towarzystwie  chłopców.  Cassie  uśmiechnęła  się  do 

własnych myśli. 

Drew miał rację. Postanowiła, że czas zmienić umowę dotyczącą wieczoru. 
Wspięła się na schody, odnalazła właściwe drzwi i zapukała lekko. 
– 

Wejdź – zawołał Drew. – Właśnie kończymy. Stanęła w progu. Drew wezwał ją ruchem 

dłoni, aby weszła do środka. 

– 

Chcę, byś poznała Evana Farbera. Evan, to jest Cassie Larue. 

Mężczyzna uniósł się zza biurka i wyciągnął rękę. 
– 

Cieszę się z naszego spotkania. Drew wspominał mi, że przylecieliście razem. 

Cassie  podała  dłoń  na  powitanie.  Evan  sprawiał  całkiem  przyjemne  wrażenie.  Miał  pełną 

twarz, a końce przerzedzonych włosów opadały mu aż na kołnierzyk. W drucianych okularach 
wyglądał niczym współczesne wcielenie Beniamina Franklina. 

– W

racając do tematu – odezwał się Drew – niestety, nie będę umiał ci pomóc. Szkoda, że 

pacjent nie zna angielskiego. 

– 

Wiem. Z hiszpańskim jeszcze dałbym sobie radę, ale z portugalskim? 

Cassie spojrzała na mówiącego. 
– 

Włada wyłącznie portugalskim? 

– 

Zna kilka słów po angielsku, lecz to nie wystarcza, by przeprowadzić standardowe testy 

psychologiczne. 

– 

Napisał coś? – spytała bez zastanowienia Cassie. 

– 

Nie, choć na pewno nie jest analfabetą. Mógłbym dać tekst do tłumaczenia, ale... 

–  Nie trzeba nicze

go  tłumaczyć  –  wtrąciła  dziewczyna.  Chciała  pomóc.  –  Mogę  dokonać 

analizy charakteru pisma. 

– Analizy? – 

spytał Evan. – Co to znaczy? 

Cassie  zrozumiała,  że  odruchowo  zdradziła  swą  tajemnicę  skrzętnie  skrywaną  dotąd  przed 

background image

Bennettem. Szybki rzut oka upewnił ją, że Drew nie wyglądał na zadowolonego. Evan cierpliwie 
czekał na odpowiedź. 

– 

Zajmuję się grafologią. Skończyłam odpowiedni kurs. 

– 

To fascynujące. Wiedziałeś o tym, Drew? 

– Nie. 
Sucha  odpowiedź  niemiło  zabrzmiała  w  uszach  dziewczyny.  Evan  wyczuł  napięcie, jakie 

wkradło się do rozmowy. 

– 

Będę ci wdzięczny za każdą pomoc – odezwał się swobodnym tonem. – Poproszę faceta, 

aby coś napisał i w ciągu najbliższych kilku dni wyślę ci próbkę tekstu. Możesz mi podać swój 
adres? 

– 

Oczywiście. 

Cassie sięgnęła po pióro i pochyliła się nad notatnikiem podsuniętym jej przez mężczyznę. 

Evan wyjął wizytówkę. 

– 

Będziemy w kontakcie – oświadczył. – Jestem szczerze zainteresowany każdym rodzajem 

pomocy w tej sprawie. Także... jak to nazwałaś? 

– Analiza grafologiczna. 

– 

O, właśnie. Niektórzy z moich kolegów uważają podobne praktyki za kuglarstwo. – Zrobił 

znaczącą przerwę, lecz Drew powstrzymał się od komentarzy. – Osobiście uważam, że problem 
zasługuje na większą uwagę. Nikt z nas przecież nie pisze jednakowo. 

– To prawda – p

rzytaknęła Cassie. Czuła się nieswojo pod bacznym spojrzeniem Bennetta. 

– 

Myślę, że musimy już wracać – oświadczył Drew. 

– 

Możesz odwieźć nas na lotnisko? 

–  Karoca oczekuje na parkingu – 

odparł Evan. Zgarnął z biurka kilka papierów i skierował 

się do wyjścia. 

W drodze na lotnisko Cassie usiłowała podtrzymać swobodną rozmowę, lecz wciąż myślała 

o nieuchronnej konfrontacji. Drew z pewnością miał zamiar zadać jej kilka pytań. Dlaczego nie 
potrafiła zdobyć się na szczerość? 

– 

Gdzie was podrzucić? – spytał Evan. 

– Pod stanowisko kontroli lotów prywatnych – 

odparł Bennett. 

Cassie  zrozumiała,  że  podjął  decyzję  o  natychmiastowym  powrocie  do  Albuquerque.  Nie 

była specjalnie zdziwiona. 

Evan zatrzymał samochód i uścisnął dłoń dziewczyny. 
– 

Dzięki za konsultację – zwrócił się do Bennetta. 

– 

Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę mógł się odwdzięczyć. 

– 

Cała przyjemność po mojej stronie. 

– 

I zaraz prześlę próbki pisma – uśmiechnął się do Cassie. 

background image

– 

Cieszę się – odpowiedziała, choć wcale nie było jej wesoło. 

Gdy Evan o

djechał, odwróciła się w stronę swego towarzysza. 

– 

Przykro mi, że dowiedziałeś się o tym dopiero teraz. 

– 

Mnie także. 

– 

Masz zamiar zrezygnować z naszych planów? 

– 

Przyznaję, że przez chwilę rozważałem podobną możliwość. 

– 

Nie mam do ciebie żalu, że się rozgniewałeś, lecz proszę, abyś ponownie przemyślał swą 

decyzję. To, co wydarzyło się między nami, nie powinno mieć wpływu na los dwojga drogich 
nam osób. 

– 

Uważasz, że to „co wydarzyło się między nami” jest mniej ważne?! Nie mam ochoty na 

dalszą dyskusję w obecności przypadkowych osób. 

–  Wsiadajmy do samolotu – 

westchnęła Cassie, po czym skierowała siew stronę terminalu. 

Drew chwycił ją za rękę. 

– Nie. 

– 

Myślałam, że nie chcesz dalszej dyskusji. Przyciągnął ją bliżej siebie. 

– 

Wiesz,  czego  nie chcę? Nie mam ochoty na zabawę  w podchody. Wolałbym wyciągnąć 

walizki z kabiny awionetki, wsiąść do autobusu jadącego w stronę najbliższego hotelu, wynająć 
dwuosobowy pokój i zaciągnąć zasłony! 

– Ale... 

– 

Co „ale”? Przez kilka tygodni analizowałaś mój charakter pisma! 

– To prawda. 

– 

Więc jeśli wierzysz w te brednie, musisz znać mnie niemal od podszewki! Chyba wiesz, 

czego się po mnie spodziewać! 

Uniosła głowę. 
– 

Wierzę w te, jak je nazywasz, brednie i znam cię doskonale. 

– 

Spróbuj  zatem  wykorzystać  swą  przewagę. Ja nie wiem o tobie nic szczególnego. 

Usiłowałem uzyskać jakieś informacje, lecz byłaś zbyt niedostępna, zbyt wyniosła. Postępowałaś 
nie fair. 

– 

Przyznaję, że czasem... 

– 

Czasem?!  Znudziło  mnie  już  podejmowanie  całego  ryzyka.  Teraz  ty  powinnaś  coś 

zainwe

stować. 

Cassie  drżała  lekko.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  Drew  ma  całkowitą  rację.  Zbyt  długo 

przebywała  w  narzuconym  sobie  zamknięciu.  Nadszedł  najwyższy  czas,  aby  zmienić  sposób 
postępowania. 

– 

Weźmy walizki – powiedziała zdenerwowana. 

Puścił  ją  bez  słowa.  Minęli  budynek  terminalu,  wyjęli  bagaże  z  samolotu  i  wsiedli  do 

background image

autobusu. Cassie spoglądała spod oka w kierunku mężczyzny. Drew siedział z kamienną twarzą. 
Jego usta przypomniały wąską linię. 

– 

Chciałbym  wyjaśnić  pewną  sprawę  –  odezwał  się  dopiero  wówczas,  gdy weszli do 

obszernego holu hotelowego. – 

Czy wstąpić do apteki? 

Cassie zaczerwieniła się po uszy, choć nie była zaskoczona pytaniem. Człowiek obdarzony 

tak wielkim poczuciem odpowiedzialności, jak Drew, bez wątpienia potrafił panować nad swymi 
uczuciami. 

– Nie – 

odpowiedziała ściszonym głosem. – Wszystko będzie dobrze. 

– 

W porządku. 

Wpisał nazwisko do księgi gości, wziął klucz i ruszył w stronę windy. 
Pokój  był  urządzony  standardowo.  Cassie  nie  potrafiła  nawet  określić  koloru  tapety 

pokrywającej ściany. Skupiła uwagę na brodatym mężczyźnie, który wstawił walizki do środka, 
po czym zawiesił na klamce tabliczkę z napisem: Nie przeszkadzać. 

Drew przekręcił klucz w zamku i podszedł do szerokiego łóżka. Odrzucił na bok kołdrę. 
– Teraz – 

powiedział cicho. Cassie po raz pierwszy słyszała tak miękki i delikatny ton głosu. 

– 

Boisz się mnie? Naprawdę? – spytał mężczyzna. 

Potrząsnęła głową. 
– 

Nie skrzywdzę cię, Cassie. Lecz musisz pamiętać, że nie chcę, żebyś ty mnie krzywdziła. 

Wplótł dłonie w jej włosy.  Dziewczyna zamknęła oczy. Poczuła delikatny ruch palców na 

skórze  głowy,  dotknięcie  warg  na  szyi,  podbródku,  ustach.  Jedwabiste  muśnięcie  wąsów  na 
policzku. To na pewno był Drew. Nie mogła pomylić go z żadnym innym mężczyzną. Jej Drew, 
obdarzony zdecy

dowanym  charakterem  pisma,  wykształconym  i  chłonnym  umysłem  oraz 

ujmującymi manierami. 

Mimo  zamkniętych  powiek  miała  wrażenie,  że  cały  świat  wiruje  jej  przed  oczami.  Wpiła 

palce  w  ramiona  partnera.  Nie  potrafiła  myśleć  o  niczym  innym,  jak  tylko  o  pieszczotliwym 
dotyku jego dłoni. 

– Cassie... 
Słaby uśmiech zadrżał na jej wargach. 
– 

Kto się teraz boi? – spytała szeptem. 

– Ja. 
Powoli zaczął zdejmować koszulę. 
– 

Ale za żadne skarby świata nie zrezygnowałbym z tej chwili. 

– Ani ja. 
Cassie  otworzyła  oczy.  Zsunęła  buty  i  ściągnęła  spódnicę.  Drew  także  się  rozbierał.  Miał 

szerokie, umięśnione ramiona i tors porośnięty ciemną gęstwiną włosów. 

Wreszcie  spadła  ostatnia  zasłona.  Przez  ciało  Cassie  przebiegła  gorąca  fala  namiętności. 

background image

Dziewczyna opadła na łóżko, jej jasne włosy rozsypały się po poduszce. Drew pochylił się nad 
nią.  Był coraz bliżej. Wyszeptała jego  imię i poczuła gwałtowny nacisk. Jęknęła cicho,  potem 
głośniej. Był to zew z głębi serca, głos, który przenikał najdalsze zakątki męskiej duszy. 

 
Cassie  obudziła  się,  gdy  za  oknem  panowała  już  ciemność.  Drew  leżał  uśpiony,  z  głową 

opartą na jej ramieniu. 

Dziewczyna  przez  chwilę  wspominała  wydarzenia  ostatnich  godzin.  Poruszyła  się.  Drew 

drgnął i otworzył oczy. 

Pomimo mroku zauważyła jego senny uśmiech. 
– 

Zdaje się, że zasnąłem – powiedział. 

– 

Ja także, choć nigdy dotąd... 

– 

To dobrze. Inaczej pomyślałabyś, że masz do czynienia z niewrażliwym gburem. Na ogół 

należy chwilę porozmawiać, wymienić wrażenia. 

Cassie parsknęła śmiechem. 
– 

Uważasz, że to niepotrzebne? 

– 

Być może. 

– 

Nigdy w życiu nie czułem się tak cudownie. Cassie... 

– 

Słucham? Obrócił się na bok. 

– Przepraszam za swoje zachowanie na lotnisku. 

– 

Zasłużyłam  na  to.  Było  dokładnie  tak,  jak  mówiłeś:  kryłam  się  za  grubym  murem,  a 

jednocześnie chciałam zebrać jak najwięcej informacji o tobie. 

Drew dotknął czołem jej dłoni. 
– 

To już minęło – stwierdził. 

– Tak – 

odpowiedziała z głębokim westchnieniem. – Masz rację. 

– 

Choć w czasie podchodów straciliśmy wiele sprzyjających okazji. 

Położył dłoń na jej piersi. Cassie poczuła, że uśpiona dotąd fala emocji powraca z nową siłą. 
– 

Naprawdę? Nie zauważyłam. 

– 

Naprawdę – odparł z głębokim przekonaniem. Złożył pocałunek na jej szyi. – Mam zamiar 

jak najszybciej nadrobić zaległości. 

Cassie nie protestowała. Czerpała nową, nieznaną dotąd przyjemność z bliskości mężczyzny. 

Gdy  ponownie  pochylił  się  nad  nią,  drgnęła  w  oczekiwaniu  rozkoszy.  Ciasno  objęła  go 
ramionami. 

– Poczekaj – 

szepnął. 

Włączył lampkę ustawioną na nocnym stoliku. Cassie gwałtownie zamrugała oczami. 
– 

Chcę widzieć twoją twarz. Pocałował ją w czoło. 

– 

Jesteś ciepła, delikatna i cudownie pachniesz. Chcę cię chłonąć wszystkimi zmysłami. 

background image

Napotkała jego rozognione spojrzenie. 
– Kochaj mnie, Drew – 

szepnęła. 

Na chwilę zamknął powieki i mocno docisnął lędźwie do jej bioder. Trwali nieruchomo. 
– 

Jesteś cudowna. 

– Nieprawda – 

odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem. 

– Prawda. 
Poruszył się lekko. Otworzył oczy i patrzył, jak wzmaga się jej namiętność, jak z uchylonych 

ust dobywa się coraz szybszy oddech. 

Cassie zamruczała coś cicho. Słowa zmieniły się w nieartykułowane dźwięki, w gwałtowny 

jęk ekstazy. 

Kiedy ich ciała przestały się poruszać, przez długą chwilę panowało milczenie. 
– 

To właśnie chciałem zobaczyć – odezwał się w końcu Drew. – Ten sam wyraz podniecenia, 

który mia

łaś na twarzy podczas lotu. Jesteś cudowną dziewczyną, Cassie. 

– 

Jesteś wspaniały, Drew – odpowiedziała. 

– 

Muszę się starać, żeby ci dorównać. Uśmiechnął się i pogładził jej rozwichrzone włosy. 

– 

Pojawiliśmy  się  w  hotelu  wczesnym  popołudniem.  Mamy  przed  sobą  całą  noc,  nim 

powrócimy na lotnisko. 

– To dobrze. – 

Przeciągnęła się zmysłowo. 

–  Poczekaj  – 

powstrzymał  ją.  –  Nie  chcę,  żebyś  umarła  z  głodu.  Dawno  już  minęła  pora 

posiłku. Może zejdziemy do restauracji? Założę się, że znajdziesz w walizce wieczorową kreację. 

Cassie  roześmiała  się.  Pomyślała  o  czerwonej  sukience,  która  była  wprost  wymarzonym 

strojem na podobną okazję. 

– 

Mam także koszulę nocną – powiedziała. 

– Zatem, nie zwlekajmy – 

odparł Drew. Pocałował ją w koniuszek nosa. 

Wzięli  wspólną  kąpiel.  Cassie  włożyła  czerwoną  sukienkę.  Drew  był  oczarowany.  Przez 

chwilę  ociągał  się  z  wyjściem,  a  podczas  kolacji  wpatrywał  się  w  dziewczynę  rozmarzonym 
wzrokiem. 

– 

Zapłaciliśmy za jedzenie, więc powinniśmy to wykorzystać – przypomniała mu Cassie. 

–  Praktyczna jak 

zwykle. Kończmy raz-dwa i wracajmy. Mam ochotę wsunąć dłoń pod te 

koronki. 

– 

Przestań. Lepiej zmieńmy temat. 

– 

Nie potrafię. 

– 

Pomogę ci. Myślisz, że Evan naprawdę przyśle mi próbkę pisma? 

– 

Tak. Swoją drogą, masz dziwne upodobania. Pocieszam się, że nie są szkodliwe. 

Odłożyła widelec na talerz. 
– Analiza grafologiczna nie jest zwyczajnym hobby, Drew. 

background image

– 

Nie? Zawsze uważałem, że to coś takiego, jak zabawa w przepowiadanie przyszłości. 

– 

Większość osób popełnia podobną omyłkę. Ścisnęła w dłoni kieliszek z winem. 

– 

Nawet w bibliotekach podręczniki grafologu stoją obok książek traktujących o okultyzmie 

– 

dodała. 

Drew uśmiechnął się drwiąco. 
– 

Jesteś czarownicą? 

– 

Grafologia nie ma nic wspólnego z czarami. Spojrzała mu prosto w oczy. 

– Eksperci 

doszli do wniosku, że należy zaliczyć ją raczej do psychologii. 

– 

Psychologii?  Cassie,  jestem  psychologiem  i  musiałem  poświęcić  wiele  lat  na  naukę. 

Trudno mi uwierzyć, że sposób w jaki ktoś stawia kropkę nad „i”, może mieć coś wspólnego z 
moją dziedziną wiedzy. 

– 

Ja  również  się  uczyłam,  Drew.  Spędziłam  cały  rok  na  kursie  i  otrzymałam  dyplom 

Międzynarodowego Stowarzyszenia Grafologów. 

– Papier bez pokrycia – 

powiedział lekceważąco. 

Cassie  zwykle  nie  przejmowała  się  uwagami  sceptyków,  lecz  tym  razem  chodziło  o  coś 

innego. 

Nie mogła w spokoju słuchać docinków Bennetta. Nie mogła... bo była w nim zakochana. 

background image

Rozdział 5 

 
Cassie zmięła serwetkę. 
– 

Mogę wziąć klucz? Chciałabym wrócić do pokoju. 

– 

Idę z tobą – odparł Drew, odsuwając krzesło. 

– 

Wolałabym, żebyś został. 

– Co takiego? – 

Spojrzał na nią z niedowierzaniem. 

– 

Chcę choć przez chwilę być sama. 

– 

Poczułaś się dotknięta, bo nie podzielam twojego punktu widzenia? 

– 

Jestem po prostu zmęczona naszą dyskusją. 

– 

Jesteś wściekła. 

– 

Znakomita  diagnoza,  doktorze.  Przepraszam,  że  dotąd  pomijałam  pański  tytuł  naukowy. 

Osobie, która większość życia poświęciła studiom należy się odpowiedni szacunek. 

Drew podniósł się z miejsca. 
– 

Przestań, Cassie. Sarkazm nie leży w twoim charakterze. 

– N

ie? A czołobitność? Poczujesz się zadowolony? 

– Cassie... 

– 

Proszę o klucz. – Wyciągnęła rękę. Popatrzył na nią przeciągle i sięgnął do kieszeni. 

– Nie czekaj na mnie – 

oświadczył. Skierował się w stronę baru-xxx. 

– Nie mam najmniejszego zamiaru – odpowied

ziała. 

Poczuła łzy pod powiekami. Gdy znalazła się na górze, wybuchnęła płaczem. Jak Drew mógł 

jej to zrobić? Dlaczego z księcia zmienił się w skrzeczącą żabę? Dlaczego? 

Płacząc  i  przeklinając  krążyła  po  pokoju.  Usiłowała  znaleźć  rozsądne  argumenty,  które 

pomogłyby jej podczas kolejnej dyskusji, lecz nie potrafiła zapanować nad emocjami. 

 
Minęły  dwie  godziny.  Cassie  siedziała  na  łóżku  wpatrzona  w  ciemność.  Starannie  umyła 

twarz, włożyła nocną koszulę, lecz nie mogła zasnąć. Dlaczego uciekła? Dlaczego nie potrafiła 
podjąć  szczerej,  rzeczowej  dyskusji?  Drew  siedział  samotnie  w  barze.  Nie  miała  zamiaru  go 
szukać. Czekała. 

Gdy usłyszała pukanie, zapaliła światło i podeszła do drzwi. 
–  Kto tam? – 

spytała  machinalnie,  choć  doskonale  zdawała  sobie  sprawę,  kto  stoi  na 

korytarzu. 

– 

Dałem ci klucz – zabrzmiała stłumiona odpowiedź. – Nie mogę dostać się do pokoju. 

Przez  chwilę  miała  ochotę  pozostawić  go  za  drzwiami.  Nie,  pomyślała.  To  niczego  nie 

rozwiąże. Co prawda, nie wierzyła, aby Drew był w stanie umożliwiającym podjęcie rozmowy. 

background image

Otworzyła drzwi i cierpliwie czekała, aż mężczyzna wejdzie do środka. Poczuła mocną woń 

alkoholu i papierosów. Drew spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. 

– 

Przepraszam, że wyciągnąłem cię z łóżka – powiedział. – Cassie... 

– 

Drew, wiem, że zachowałam się głupio – wtrąciła. Powinniśmy być mniej małostkowi. 

– 

Też tak uważam. Potarł kark. 

– 

Tylko nie potrafię rozsądnie myśleć po dniu pełnym wrażeń i trzech dużych drinkach. 

Powoli zaczął się rozbierać. 
– 

Chodźmy spać. 

– Dobrze. – 

Cassie wsunęła się pod kołdrę. – Też czuję się zmęczona. 

Czy  naprawdę  będzie  mogła  spokojnie  zasnąć  u  boku  aroganckiego,  a  jednocześnie  tak 

cudownego i podniecającego mężczyzny? 

Zwinęła  się  w  kłębek  i  przez  chwilę  nasłuchiwała  plusku  wody  dobiegającego  z  łazienki. 

Mimo 

zmęczenia czuła narastające podniecenie. 

Drew  położył  się  i  zgasił  światło.  Objął  dziewczynę  ramieniem  i  mocno  przyciągnął  do 

swego boku. Cassie poruszyła się niespokojnie. Fala gniewu ponownie uderzyła jej do głowy. 

– 

Cassie, nie psujmy tego, co osiągnęliśmy. Położył dłoń na jej piersi. 

– 

Pozwól mi cię kochać. Obróciła twarz w jego stronę. 

– 

Nie potrafię, Drew. Przed chwilą się kłóciliśmy. Nie potrafię udawać, że nic się nie stało. 

– 

Ludzie na ogół zachowują się w ten sposób. – Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. – To 

pomaga złagodzić napięcie. Poza tym wyparowała ze mnie cała złość. Naprawdę. 

– 

Niestety, ze mną jest całkiem inaczej. Co więcej, uważam, że powinniśmy przedyskutować 

pewne sprawy, zanim... 

–  Cassie...  – 

Poczuła  jego  oddech  na  swojej  twarzy.  –  Nie  możemy  dokończyć  rozmowy 

rano? W tej chwili nie potrafię się skupić. Kiedy siedziałem w barze, zastanawiałem się, jak to 
możliwe, że nie jesteśmy razem. Nie traćmy czasu. 

– Przykro mi, Drew. 
Znalazła dość siły, żeby obrócić się tyłem, choć w głębi serca wcale nie miała na to ochoty. 
– Porozmawiamy rano – 

ucięła dalszą dyskusję. Drew milczał przez chwilę. Potem mruknął 

coś pod nosem i wtulił głowę w poduszkę. 

Cassie  nie  pamiętała,  kiedy  zasnęła.  Obudziły  ją  pierwsze  promienie  słońca  prześwitujące 

przez 

żaluzje. Po cichu wstała z łóżka i poszła do łazienki. 

Gdy wróciła, Drew nie spał. Spojrzał na nią spod oka. 
– 

Już ranek – powiedział sennym głosem. Uniósł się na łokciu. – Masz ochotę na rozmowę, 

czy... 

Zrobił  znaczącą  minę.  Cassie  odwróciła  głowę,  aby  nie  patrzeć  na  kuszący  zarys  jego 

sylwetki. 

background image

– 

Musimy porozmawiać – stwierdziła. 

Usiadła na krześle i poprawiła ramiączka nocnej koszuli. 
– 

Możesz przyjść bliżej. – Drew poklepał prześcieradło. 

– 

Wolę zostać tutaj. Wzruszył ramionami. 

– 

Jak uważasz. 

Wsunął drugą poduszkę pod głowę, po czym skrzyżował ramiona na piersi. 
– Zaczynaj. 

– 

Gdzieś czytałam, że krzyżowanie ramion wyraża niechęć do rozmówcy. 

– 

Nie zawsze. Mogę zmienić pozycję, lecz chciałbym zauważyć, że założyłaś nogę na nogę. 

To też może coś oznaczać. 

Uśmiechnęła się mimo woli. 
– 

Widzę, że powinnam uważać podczas dyskusji z psychologiem. 

– 

Słusznie. 

Cassie wzięła głęboki oddech. 
– 

Drew, chciałabym zmienić twój pogląd na grafologię. Myślę, że opierasz się zbyt mocno na 

wyimaginowanych uprzedzeniach. 

– 

Czy  wiesz,  ile  osób  wierzy,  że  nie  ma  nic  prostszego,  niż  analiza  zachowań  innego 

człowieka?  Przepraszam,  ale  nie  jesteś  jedyną,  która  w  ostatnich  latach  zainteresowała  się 
grafologią.  Byłem  na  kilku  przyjęciach,  gdzie  goście  nawzajem  porównywali  próbki  własnego 
pisma. 

– 

Może  to  nie  jest  najlepszy  sposób  na  wzbudzenie  szacunku,  ale  przyznaję,  że 

postępowałam  podobnie.  Nie  muszę  uciekać  się  do  skomplikowanych  testów,  aby  uzyskać 
odpowiedź. 

– 

Nigdy nie wykorzystywałem psychologu, żeby zabawić gości. 

– 

A cóż w tym złego? Czy wszystko, co ma związek z nauką, musi być zamknięte w murach 

uniwersytetu? 

– 

Nie, ale należy mieć pewien respekt dla wiedzy. 

– 

Doktorze Bennett, uważam, że jest pan snobem. 

– 

Możliwe. 

– 

Czy wiesz, że wielu pracodawców korzysta z usług grafologów przed podjęciem decyzji o 

zatrudnieniu nowej osoby? 

– 

Wiem i bardzo mi się to nie podoba. Nie chciałbym, żeby ktoś mnie oceniał na podstawie 

sposobu pisania. 

– 

A poddałbyś się testowi psychologicznemu? 

– 

Oczywiście. 

– 

To przecież to samo co analiza grafologiczna! Drew pochylił się gwałtownie. 

background image

– 

Nic  podobnego.  Testy  mówią  prawdę,  ponieważ  zostały  opracowane  na  podstawie 

wnikliwych badań. 

– 

Grafologia także nie została wyssana palca. 

– Kto tak twierdzi? 

– Eksperci z Chicago, z który

mi współpracowałam. 

– 

Długo wśród nich przebywałaś? 

– 

Poznaliśmy  się  na  dorocznym  zjeździe.  Resztę  kursu  odbywałam  korespondencyjnie.  – 

Zauważyła  wyraz  dezaprobaty  na  jego  twarzy.  –  Pracowałam  bardzo  ciężko,  żeby  uzyskać 
dyplom! Może nie tak długo, jak ty na stopień naukowy, lecz mam zamiar kontynuować naukę! 
Prawdę mówiąc, mam zamiar kształcić swoje zdolności przez całe życie. 

– 

Ja również – odparł cicho. 

– 

Więc dlaczego nie chcesz skorzystać z osiągnięć grafologii? To jeszcze jedno narzędzie w 

dążeniu do prawdy! Nie potrafisz tego zaakceptować?! 

– 

Przykro mi, Cassie. Nie potrafię. Nawet, żeby ci sprawić przyjemność. 

Dziewczyna milczała przez chwilę, po czym odezwała się nienaturalnie spokojnym głosem: 
– 

Myślę, że możemy uważać naszą dyskusję za zakończoną. 

– 

Coś mi podpowiada, że nie tylko dyskusję. Czy nie możemy przejść nad tym do porządku 

dziennego? 

– Nie. – 

Pokręciła głową. – Nie w tym przypadku. Wstała i sięgnęła po walizkę. 

– 

Powinniśmy wracać do Albuquerque. 

Ze zgnębioną miną rozpoczęła przygotowania do podróży. Najbardziej bolało ją, że nie może 

zwierzyć się ze swych marzeń. Tak bardzo chciała porzucić pracę na poczcie i zawodowo zająć 
się grafologia! Zgromadziła już pewną sumę, aby przystąpić do praktyki. 

Drew z pewnością nie potrafiłby tego zrozumieć. Raczej wybuchnąłby śmiechem. 
Postanowiła zawiadomić go o swojej decyzji, kiedy przelatywali nad granicą stanu. Zacisnęła 

na kolanach drżące dłonie. 

– 

Uważam, że będzie najlepiej, jeśli zakończymy naszą znajomość – powiedziała spokojnym 

tonem, lecz dość głośno, aby usłyszał ją pomimo warkotu silnika. 

– 

Przez cały ranek oczekiwałem, że to powiesz – westchnął. – Dlaczego? 

– Sam wiesz najlepiej. 

– 

Myślę, że przesadzasz. Dzieli nas różnica zdań w jednej, niewiele znaczącej sprawie. Nie 

ma dwóch osób, któ

re myślałyby tak samo. 

– 

Po pierwsze, grafologia nie jest niewiele znaczą sprawą. Przynajmniej dla mnie. Po drugie, 

nie przywykłam, aby mężczyźni traktowali mnie pogardliwie. 

– Podchodzisz do tego w zbyt osobisty sposób. 

– 

Nie umiem inaczej. Uważam, że to co robię, jest słuszne. Dlaczego chcesz się nadal ze mną 

background image

spotykać, jeśli nie wierzysz w moją inteligencję? Lubisz spędzać noce z głupimi kobietami? 

– 

Cassie, przestań! 

–  Istnieje tylko jeden problem – 

ciągnęła,  próbując  zachować  spokojny  ton  głosu.  – 

Posta

nowiliśmy  zaaranżować  spotkanie  dwojga  starszych  ludzi.  Uważam,  że  musimy  to 

doprowadzić do końca. 

– 

Jesteś niezwykle szlachetna. 

– 

Oczywiście, mogę zrealizować nasz plan tylko przy twojej pomocy. 

– 

To  prawda.  A  jaki  mieliśmy  plan?  Ostatnio  byłem  nieco  rozkojarzony, lecz nie 

przypominam sobie, byśmy ustalili cokolwiek. 

– 

Możemy to zrobić teraz. 

– Co proponujesz? – 

zapytał zmęczonym głosem. 

– 

Powinniśmy  przekonać  babcię  Jo  i  A.  W.  ,  że  nasz  związek  wygląda  obiecująco  i 

zorganizować przyjęcie, na którym przedstawisz mnie swoim przyjaciołom. A. W. przyjedzie do 
Albuquerque, a ja zaproszę babcię. Myślę, że ich spotkanie będzie wyglądało całkiem naturalnie. 

– 

I  będziemy  udawać,  że  wszystko  w  porządku?  Drew  nie  spuszczał  wzroku  z  linii 

widnokręgu. 

– 

Właśnie. Później nasze sprawy i tak stracą na ważności. 

– 

Naprawdę? Niby dla kogo? 

– Dla nas. 

– 

Jesteś idiotką, Cassie. 

– 

Dziękuję za komplement. 

– 

Cholera,  czy  nigdy  ci  nie  mówiłem,  że  wprost  szaleję  za  tobą?!  Nie  wiedziałem,  że  tak 

poważnie traktujesz doświadczenia z analizą pisma. 

– 

Powinieneś wiedzieć. Jakbyś zareagował na zarzut, że praca wśród więźniów jest zwykłą 

stratą czasu? 

Silnik samolotu warczał miarowo. 
– 

Upierasz się przy twierdzeniu, że moja praca posiada to samo znaczenie, co twoje hobby? 

– Tak – 

odpowiedziała drżącym głosem. 

Drew milczał przez kilka minut, po czym westchnął z rezygnacją. 
– 

Przyjęcie? 

– 

Jeśli się zgodzisz. 

– 

Czemu nie? Właśnie mam ochotę się zabawić. 

– Nie kpij. 

– 

Przepraszam. Dopiero uczę się zasad samoobrony. Zignorowała przytyk. 

– 

Musisz ustalić dokładną datę przyjazdu A. W. Urządzimy przyjęcie w pierwszy dzień jego 

pobytu. Dzięki temu zyskamy czas, by mogli dokładnie się poznać. 

background image

– 

Chwileczkę. A. W. przyjedzie dopiero za dwa tygodnie. Czy babcia Jo nie zacznie czegoś 

podejrzewać, jeśli w tym czasie nie będę cię odwiedzał? Mamy przecież stanowić parę. 

– 

Wzięłam to pod uwagę. 

– 

Bez wątpienia. 

– 

Wyjaśnię  babci,  że  pracujesz  nad  projektem,  który  musi  być  gotowy  dokładnie  za  dwa 

tygodnie i nawał zajęć zatrzymuje cię w domu. Dobrze będzie, jeśli zadzwonisz kilka razy, ale 
możesz od razu odłożyć słuchawkę. Będę udawała, że czule rozmawiamy. 

– 

Bardzo śmieszne. 

– 

Masz zamiar mi pomóc, czy nie? Jeśli nie, powiedz to od razu. 

– 

Ależ oczywiście, że ci pomogę, kochanie. Sprawi mi to ogromną przyjemność. 

Kochanie. Cassie posmutniała gwałtownie. Spojrzała w okno. Daleko w dole, maleńki cień 

samolotu przesuwał się po pustynnym obszarze otaczającym Albuquerque. 

 
Babcia  Jo  kartkowała  właśnie  najnowszy  numer  „Vogue”,  gdy  w  drzwiach  pojawiła  się 

Cassi

e. Starsza pani podniosła wzrok znad magazynu. 

– Zadowolona? – 

spytała z uśmiechem. 

– 

Było  wprost  cudownie  –  odpowiedziała  Cassie  i  pośpieszyła  do  swojej  sypialni,  aby 

uniknąć dalszych pytań. 

– 

Pomimo obecności staruszka opiekuna? 

– 

A.  W.  trzyma  się  całkiem  nieźle  –  zawołała  dziewczyna  z  głębi  pokoju.  –  I jest bardzo 

miły. 

Przez  chwilę  zastanawiała  się,  czy  powinna  powiedzieć  więcej.  Uznała,  że  na  razie  to 

wystarczy. Nie chciała wzbudzić niepotrzebnych podejrzeń. 

– Jak mieszka? 

– 

Nie wiem. Zatrzymaliśmy się w hotelu. 

– 

To już lepiej. 

Babcia Jo stanęła w drzwiach sypialni i oparła się o futrynę. 
– 

Ale dlaczego? Mieliście przecież nocować gdzie indziej. 

Cassie pochyliła głowę nad otwartą walizką. 
– 

Z powodu dezynsekcji. Po lunchu A. W. pojechał do Wickenburga, a Drew wynajął pokój 

w hotelu. 

– Wspaniale. 

– Mmm. 

– 

Chociaż nie bardzo wierzę w historię z dezynsekcją. 

– 

Drew był przekonany, że tak powiesz. 

– 

Nie uważasz, że to dość szczególne wytłumaczenie? W każdym razie, bardzo się cieszę. 

background image

– 

Ja również – odpowiedziała Cassie, siląc się na beztroski ton. 

– 

Nie bój się, nie będę cię wypytywać o szczegóły. Wystarczy mi to, co powiedziałaś. 

– 

Dziękuję, babciu. 

Cassie uśmiechnęła się z ulgą. 
– 

Wyglądasz na niewyspaną – zauważyła starsza pani. 

– 

To prawda. Powinnam się zdrzemnąć. 

Babcia Jo z wyrozumiałością skinęła głową, po czym wyszła z pokoju i starannie zamknęła 

drzwi. Cassie rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. 

 
Minął  tydzień.  Cassie  codziennie  przemierzała  swą  zwykłą  trasę,  lecz  Drew  ani  razu  nie 

pojawił się w pobliżu skrzynki. 

Po kilku dniach nadszedł list od Evana Farbera. Cassie poddała dokładnym badaniom tekst 

napisany  przez  Portugalczyka.  Chciała  udowodnić  przydatność  analizy  grafologicznej.  Łudziła 
się, że może kiedyś Drew zobaczy wyniki jej pracy, choć powątpiewała, aby zmienił opinię. 

W  czasie  rozmów  z  babcią  Jo  rozwodziła  się  na  temat  uczucia,  jakim  rzekomo  z 

wzajemnością obdarzyła najmłodszego z rodziny Bennettów. 

Zgodnie z umową Drew telefonował kilka razy, lecz nie miał zamiaru odkładać słuchawki na 

dźwięk  głosu  Cassie.  Wprost  przeciwnie,  zawsze  miał  jej  coś  ciekawego  do  powiedzenia. 
Anegdotę  ze  spotkania  z  pacjentem,  wrażenia  z  lotu  awionetką  lub  komentarz  na  temat 
najnowszych  wydarzeń.  Czasem  rozmowa  przeciągała  się  ponad  godzinę.  Cassie  łapczywie 
chłonęła każde słowo, choć w duchu przeklinała swój brak stanowczości. 

– 

Dlaczego  nas  nie  odwiedzi,  skoro  wciąż  tkwi  przy  telefonie?  –  spytała  nieoczekiwanie 

babcia Jo, gdy jej wnuczka zakończyła szczególnie długą pogawędkę. 

Cassie pośpiesznie usiłowała wymyślić sensowną odpowiedź. 
– 

Wówczas stracilibyśmy dużo więcej czasu. Po długim locie Drew musi się wyspać. 

– 

Moglibyście zamieszkać razem. 

– Ja... to znaczy... my... 

– 

Boże, czujesz się zaszokowana?! 

– Chyba... tak – 

wykrztusiła Cassie. W głębi duszy poczuła jednak ulgę, że nie musi szukać 

innej wymówki. 

– 

Mam nadzieję, że z mojego powodu nie odrzuciłaś jego propozycji? 

– 

Oczywiście, że nie! On... po prostu o tym nie wspomniał. 

– I co? 

– 

Jestem wychowana w myśl tradycyjnych  wartości i uważam,  że to  mężczyzna powinien 

wystąpić z podobną ofertą. 

Dobrze. To powinno zakończyć dyskusję. 

background image

Babcia  Jo  wymruczała  pod  nosem  kilka  całkiem  nieparlamentarnych  zwrotów  i  wyszła 

rzuciwszy:  dobranoc.  Cassie  pozostała  w  pokoju.  Znów  czekało  ją  osiem  godzin  samotności  i 
tęsknoty  za  ukochanym.  Przewracała  się  z  boku  na  bok.  Nie  mogła  zasnąć.  Pocieszała  się,  że 
Drew  również  cierpi,  lecz  chwilę  później  pomyślała  o  niebezpieczeństwie  grożącym 
niewyspanemu pilotowi. 

Podczas kolejnej rozmowy uznała, że czas wyjaśnić tę sprawę. 
– D

rew... czy... czy dobrze sypiasz? W słuchawce zapanowała cisza. 

– Dlaczego pytasz? – 

usłyszała w końcu głos mężczyzny. 

– 

Po  prostu,  byłam  ciekawa.  Dużo  latasz,  a  powinieneś  być  wypoczęty,  gdy  zasiadasz  za 

sterami samolotu. 

– 

Więc? 

– 

Więc, dobrze sypiasz? 

– Nie. A ty? 

– Nie. 

– Cassie... 

– 

Powinieneś brać tabletki nasenne. Jest teraz tyle świetnych specyfików. 

– 

Chcesz, żebym zastąpił cię lekarstwami? 

Serce dziewczyny zaczęło bić w przyspieszonym rytmie. 
– 

Spróbuj przystosować się do sytuacji – poprosiła drżącym z emocji głosem. 

– 

A jeśli nie potrafię? 

– Musisz. 

– 

Wierz mi, próbowałem. Lecz odchodzę od zmysłów, gdy nie mogę cię całować, trzymać w 

ramionach, kochać. 

– 

Przestań. 

– 

Leżysz teraz w łóżku? 

– Nie – 

odpowiedziała, siadając gwałtownie. 

– 

Pamiętasz  chwile,  gdy  tuliliśmy  się  do  siebie?  Nie  mogę  zapomnieć  ciepłego  dotyku 

twoich piersi, miękkości... 

– 

Drew, za chwilę odłożę słuchawkę. 

– 

A. W. przyjeżdża w środę. Cassie mocno zacisnęła powieki. 

– Och. 

– 

Przyjęcie rozpoczyna się o siódmej. Włóż czerwoną sukienkę. 

– Nie. 

– 

Zakochana kobieta wkłada zwykle ulubioną kreację wybrańca serca. Chcesz wypaść z roli? 

Cassie  miała  ochotę  krzyczeć.  To  nie  jest  żadna  rola!  Kocham  cię,  choć  wcale  tego  nie 

pragnę! 

background image

– 

Może kupię coś nowego – oznajmiła. – Jakiego koloru nie lubisz? 

– 

Miło  mi,  że  zapytałaś.  Niech  pomyślę.  Tak.  Nie  przepadam  za  takim 

pomarańczowo-różowym. Ma jakąś nazwę? 

– Brzoskwiniowy. 

– 

O, właśnie. 

– 

Znakomicie. Widziałam brzoskwiniową sukienkę u Goldwatera. Nawet niedrogą. 

– 

Cassie Larue, jesteś... 

– 

Uważaj, Drew. Pracownicy kompanii telekomunikacyjnej nie lubią przekleństw na łączach. 

– 

Chcesz złożyć na mnie donos? 

– 

Do  środy  możesz  się  niczego  nie  obawiać,  choć  szczerze  mówiąc,  chciałabym  mieć  już 

wszystko za sobą. 

– 

Naprawdę? Niechętnie odkładasz słuchawkę, gdy dzwonię. 

– 

Tylko dlatego, że jesteś odrobinę bardziej interesujący niż program w telewizji, a ostatnio 

nie udało mi się kupić żadnej ciekawej książki. 

– 

Kłamczucha – odpowiedział miękkim, czułym tonem. 

– 

Czy A. W. ma zamiar przyjechać samochodem? 

– M

yślę, że tak. Niestety. 

– 

Zatem jeśli zechce, będzie mógł zabrać babcię Jo na przejażdżkę po okolicy. Oczywiście, 

jeśli uda mu się dotrzeć do Albuquerque. 

– 

Wiem, że uważasz go za kiepskiego kierowcę, a to nie w pełni odpowiada prawdzie. A. W. 

dokładnie wie, co powinien robić. Ma znakomity refleks. Nie pozwoliłbym ci zająć miejsca w 
jego samochodzie, gdyby było inaczej. 

Poczuła łzy pod powiekami. Skąd to nagłe wzruszenie? 
– Drew, ja... 

– 

Pozwól,  że  przyjadę.  Teraz.  Wypijemy  kawę,  przez  chwilę  porozmawiamy.  Chcę  cię 

zobaczyć. 

– Nie. 

– 

Cassie, postępujesz niemądrze. 

– 

Masz rację. Będę u ciebie w środę. Razem z babcią. Nie musisz już dzwonić. 

– To jeszcze cztery dni. 

– 

Coś wymyślę. Drew, czuję się zmęczona tą rozmową. W środę zerwiemy ostatnie więzy i 

wszystko 

okaże się o wiele prostsze. 

– Sama nie wierzysz w to, co mówisz. 

– 

Wierzę. 

Bez  słowa  pożegnania  odłożyła  słuchawkę.  Przytuliła  poduszkę  do  piersi  i  usiłowała 

powstrzymać szloch. 

background image

Drew  przez  chwilę  spoglądał  na  milczący  aparat,  po  czym  sięgnął  w  stronę  sterty  książek 

leżących  na  nocnym  stoliku.  Zanim  zadzwonił  do  Cassie,  był  w  bibliotece  i  wyszukał  niemal 
wszystko, co dotyczyło grafologii. Z kwaśną miną otworzył pierwszy podręcznik i zaczął czytać. 

background image

Rozdział 6 

 
Cassie  zapięła  pod  szyję  sukienkę  w  brzoskwiniowym  kolorze.  Starannie  uczesała  włosy  i 

zrobiła sobie delikatny makijaż. Wyglądała niczym nastolatka. Znakomicie. O to chodziło. 

Z napięciem oczekiwała nadejścia wieczoru. Bała się I jednocześnie łudziła nadzieją. Była 

przekonana, że jej widok wzbudzi zdziwienie i komentarze wśród przyjaciół Bennetta. 

Poza tym... z całego serca pragnęła go zobaczyć. Babcia Jo weszła do sypialni za piętnaście 

siódma. 

– 

Chcesz iść na przyjęcie w tym stroju? – spytała od progu. 

– 

Podoba ci się? 

Cassie wykonała pełny obrót. Sukienka zawirowała. 
– 

Piętnaście lat temu powiedziałabym, że wyglądasz uroczo. Gdzie to kupiłaś? 

– 

U Goldwatera, w dziale młodzieżowym. Niewielki wzrost czasami daje jakieś korzyści. 

– 

Dlaczego nie włożyłaś czerwonej sukienki? 

– Drew uwielbia ten kolor

. Stwierdził, że będę mu przypominała smakowitą brzoskwinię. 

Babcia Jo zmarszczyła brwi. 
– 

Myślałam, że ma lepszy gust. 

– 

Ubrałam się najlepiej, jak umiałam. Chcę mu sprawić przyjemność. 

Cassie zrobiła niewinną minę, lecz babcia Jo nie dała się tak łatwo oszukać. 
– 

Coś ukrywasz przede mną. Widzę to w twoich oczach. 

– Ja? 

– 

Drew to znakomity chłopak. Postaraj się go nie stracić. 

– 

Naprawdę go lubisz? 

– 

Tak. Gdybym poznała kogoś takiego jak on, tylko nieco starszego, nie zawahałabym się ani 

chwili. 

Cassie pom

yślała  o  A.  W.  Za  kilka  minut  nastąpi  spotkanie,  które  powinno  stać  się 

najważniejszym wydarzeniem wieczoru. Przez chwilę miała ochotę wyznać starszej pani prawdę, 
lecz w porę ugryzła się w język. 

– 

Wyglądasz cudownie, babciu – powiedziała po chwili milczenia. 

Babcia Jo oparła dłoń na biodrze. 
– 

Uważam,  że  szałowo  to  właściwe  określenie.  Za  życia  twojego  dziadka  nie  nosiłam 

podobnych strojów. Ale wówczas nie ćwiczyłam aerobiku. 

Kosym okiem zerknęła na wnuczkę. 
– 

Jesteś  pewna,  że  powinnaś  wystąpić  w tej sukience? –  Pociągnęła  nosem.  –  Co to za 

perfumy? Kupowałam ci podobne, gdy byłaś uczennicą. 

background image

– 

To te same. Nadal są w sprzedaży. 

– 

Cassie, włóż czerwoną suknię. 

– 

Nie. Musimy już iść, bo się spóźnimy. 

– 

Może chociaż rozepniesz kołnierzyk? Wzmocnisz makijaż? Włożysz większe kolczyki? 

– Nic z tego. Idziemy. 
Babcia Jo westchnęła z rezygnacją. 
– Chyba wiesz, co robisz. 
Szukam  ci  odpowiedniego  mężczyzny,  pomyślała  Cassie.  Reszta  jest  niewiele  znaczącym 

dodatkiem. 

– Wiem – 

powiedziała głośno. – W drogę. 

Pr

zed  domem,  w  którym  mieszkał  Drew,  stało  kilka  samochodów.  Cassie  zauważyła 

zielonego MG. 

– 

Niezły  wóz  –  odezwała  się  babcia  Jo.  –  Mówiłam  ci,  że  mam  zamiar  zmienić  mojego 

oldsmobile’a na coś bardziej sportowego? 

– 

Nie czuję się zaskoczona – odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. Była przekonana, że 

wszystko idzie zgodnie z planem. 

Drzwi  otworzył  Drew.  Szeroki  uśmiech,  jakim  powitał  babcię  Jo,  zmienił  się  w  grymas 

zaskoczenia na widok Cassie. 

Dziewczyna usiłowała zrobić drwiącą minę, lecz nie potrafiła oderwać oczu od stojącego w 

progu mężczyzny. Drew wyglądał wspaniale. Babcia Jo miała rację. Tacy mężczyźni należeli do 
rzadkości. 

Drew otworzył usta, po chwili je zamknął, na koniec wykrztusił tylko jedno słowo: 
– Brzoskwinia. 

– 

Kupiłam  sukienkę  zaraz  po  naszej rozmowie. –  Cassie  zatrzepotała  zalotnie  rzęsami.  – 

Skoro wspomniałeś o uczuciu, jakim darzysz ten kolor... 

Babcia Jo wzięła mężczyznę pod ramię i odciągnęła na bok. 
– 

Przekonaj ją, żeby spaliła tę kieckę – szepnęła. 

– 

Jestem pewna, że posłucha twojej rady. 

– 

Mam duże wątpliwości – powiedział Drew. Spojrzał na słodko uśmiechniętą dziewczynę. 

Wyglądała jak uczennica, brakowało jej tylko tornistra i worka z kapciami. Gdzie podziała się 
piękność, która przed kilkoma tygodniami podbiła mu serce? 

– 

Chyba powinniśmy wejść do środka – zdecydował. 

– 

Wszyscy czekają. 

– Bomba! – 

zawołała Cassie. 

– 

Dobry Boże – westchnął Drew. 

Babcia Jo spoglądała to na niego, to na swoją wnuczkę. Gdy weszli do holu, nachyliła się w 

background image

stronę dziewczyny. 

– 

Chyba zwariowałaś – szepnęła. 

Cassie  nie  odpowiedziała.  Wzrokiem  przeszukiwała  tłum  osób  zgromadzonych  w  salonie. 

Wypatrywała A. W. Starszy pan stał w rogu pokoju, zajęty rozmową z dwiema kobietami. Mam 
nadzieję, że to mężatki, pomyślała Cassie. Jeśli Drew ma zamiar urządzić konkurs... 

– 

Nie bój się, obie mają mężów – usłyszała tuż nad uchem. – Nie mam zamiaru uciekać się 

do  sabotażu,  choć  znam  osoby,  które  to  uwielbiają.  Mmm.  Używasz  tych  samych  perfum,  co 
moja pierwsza szkolna miłość. 

Ujął pod rękę babcię Jo, a drugim ramieniem otoczył kibić dziewczyny. 
– 

Chodźcie – powiedział głośno. – Przedstawię was pozostałym gościom. 

Był wspaniałym organizatorem. Prowadził obie kobiety do każdej grupki gości, lecz dopiero 

na koniec zbliżył się do A. W. 

Cassie  zauważyła,  że  wśród  mężczyzn  było  kilku  pacjentów  Drew,  eks-więźniów.  Z 

wyraźnym zdziwieniem reagowali na jej widok, więc doszła do przekonania, że Drew nie uniknie 
kpin i żartów. Ta perspektywa sprawiła jej dużą przyjemność. 

Spostrzegła także, że A. W. już dawno zwrócił uwagę na babcię Jo. Stracił zainteresowanie 

prowadzoną  dotąd  rozmową  i  z  niecierpliwością  oczekiwał  chwili,  gdy  będzie  mógł  się 
przedstawić. 

Gdy Drew skierował się w jego stronę, A. W. poprawił krawat i przygładził włosy. Po chwili 

przeprosił swe towarzyszki i wyszedł naprzeciw nadchodzącym. 

Drew znakomicie grał swoją rolę. 
– 

Aaa... tu jesteś, dziadku – zawołał. – Właśnie się zastanawiałem, gdzie zniknąłeś. 

A. W. serdecznie uścisnął Cassie. 
– 

Przyszedłem się przywitać z moją nową przyjaciółką – oświadczył. – Myślałem, że już nikt 

nie uwolni mnie od nudnej pogawędki – dodał ściszonym głosem. 

Cassie uśmiechnęła się. 
– 

A. W. , chcę ci przedstawić moją babcię, Jo Reynolds. Babciu, A. W. Bennett przyjechał 

do Albuquerque, aby wziąć udział w locie balonem. 

Babcia Jo zerknęła spod oka na dziewczynę, po czym wyciągnęła rękę. 
– 

Przypominam  sobie,  to  ten  od  insektów.  A.  W,  chciałam  ci  pogratulować  znakomitej 

wymówki. 

A. W. wyglądał na lekko zdezorientowanego. 
– 

Ani przez chwilę nie wierzyłam w historię z dezynsekcją – wyjaśniła Jo. – Przypuszczam, 

że miałeś randkę, albo po prostu zrozumiałeś, że młodzi powinni zostać sami. 

Starszy pan mrugnął łobuzersko. 
– 

Prawdziwy dżentelmen nie może zdradzić, który powód był właściwy. 

background image

–  To nie ma znaczenia – 

powiedziała  babcia  Jo.  –  Znakomicie  odegrałeś  rolę  Kupidyna. 

Przyjmij moje najszczersze gratulacje. Mimo wielu zabiegów, nigdy nie osiągnęłam podobnego 
wyniku. 

Cassie ze złością zacisnęła zęby. Drew położył dłoń na jej ramieniu. 
– 

Dziękuję opatrzności, że ci się nie udało. Dzięki temu ja mogłem zgarnąć główną wygraną. 

– 

Spojrzał na dziewczynę. – Prawda, Cassie? 

Poczuła dreszcz przebiegający przez całe ciało. Dłoń , mężczyzny emanowała zmysłowym 

ciepłem, budziła wciąż świeże wspomnienia. 

–  Prawda  – 

odpowiedziała,  nie  podnosząc  wzroku.  Obawiała  się,  że  może  przypadkowo 

zdradzić swe prawdziwe uczucia. 

– 

Pozwólcie teraz, że oddalimy się na chwilę – powiedział Drew. – Musimy porozmawiać. 

Dziadku, czy mógłbyś przyrządzić drinki? 

– 

Z  przyjemnością  –  odparł  A.  W.  Zaoferował  ramię  babci  Jo.  –  Lubisz  martini?  Potrafię 

zrobić wyjątkowo mocne. 

– 

Nie wątpię – mruknęła. – Zdaje mi się, że powinnam nadzorować tę „produkcję”. 

Cassie spoglądała na nich z zadowoleniem. Udało się! Nie miała zbyt wiele czasu, by cieszyć 

się sukcesem, gdyż Drew pociągnął ją do gabinetu. 

– 

Zapominasz, że jesteś gospodarzem – zaprotestowała. – Powinieneś wrócić do gości. 

– 

Nie bój się, nie ukradną mi sztućców. 

– Jestem o tym przekonana. 

– 

Niektórzy z nich trafili do więzienia za zabójstwo, ale żaden nie był złodziejem. 

– 

Nie bądź śmieszny. Wiesz dobrze, o co mi chodzi. Masz pewne obowiązki. 

– 

Do diabła z obowiązkami. Wziął ją w ramiona. 

– 

Do diabła ze wszystkim. 

Przybliżył  twarz  do  jej  twarzy.  Gdyby  zachowywał  się  bardziej  natarczywie,  być  może 

stawiałaby  opór.  Lecz  zbyt  długo  czekała,  zbyt  długo  tęskniła...  Z  cichym  westchnieniem 
przywarła do jego piersi. 

Zapomniała o gościach czekających w salonie. Zapomniała o A. W. i babci Jo. Całkowicie 

poddała się uczuciom. 

Drew uniósł głowę. Oddychał ciężko. 
– 

Sukienka nie działa – stwierdził. 

Cassie przez chwilę zastanawiała się nad sensem jego wypowiedzi. 
– Nie rozumiem – 

odparła w końcu. 

– 

Pomyliłaś się, jeśli myślałaś, że wygląd Shirley Temple wystarczy, abym cię odtrącił. 

Westchnął głęboko. 
– I te perfumy. 

background image

Cassie usiłowała zebrać myśli. 
– Ja... 
Drew musnął wargami jej ucho. 
– Pachniesz jak Mary Jane. 

– Kto? 

– 

Dziewczyna,  z  którą  chodziłem  do  liceum.  Była  moją  pierwszą  miłością,  lecz  nigdy  nie 

odważyłem się jej dotknąć tak, jak dotykam ciebie. 

Patrzyła na niego w milczeniu. Czuła omdlewającą słodycz ogarniającą całe ciało. 
– 

Cassie. Moja mała uczennica – zamruczał Drew. Patrzył, jak rozkwita pod wpływem jego 

pieszczot. 

– 

Jest  coś  prowokującego  w  twoim  niewinnym  wyglądzie,  zwłaszcza  że  wcale  nie  jesteś 

niewinna. 

Rozpiął kołnierzyk sukni. 
– Wyg

lądasz prześlicznie nawet w brzoskwiniowym kolorze. 

Cassie przypomniała sobie o gościach pozostawionych w salonie. 
– 

Drew, chyba powinieneś... 

– Chyba nie. 
Ręka mężczyzny znieruchomiała. 
– 

Chcesz, żebym przestał? 

Dziewczyna otworzyła usta, lecz nie padło z nich ani jedno słowo. Drew zsunął jej suknię z 

ramion,  odkrywając  jędrne,  nabrzmiałe  pożądaniem  piersi.  Cassie  wygięła  się  w  łuk  w 
oczekiwaniu na pieszczoty. Poczuła wargi mężczyzny na swoim ciele. 

– 

Nawet smakujesz jak brzoskwinia. Uniósł głowę. 

– 

Tęskniłem za tobą. 

– Drew... 
Pod Cassie ugięły się kolana. 
– 

Doprowadzasz mnie do szaleństwa. 

– To dobrze. 
Ucałował jej zamknięte powieki. 
– 

Ja też szaleję za tobą. Lecz teraz musimy wrócić do gości. 

Drżącymi dłońmi doprowadził jej strój do porządku. 
– 

Zostań po przyjęciu. Zostań na noc. Proszę. 

W głębi duszy Cassie przyznawała mu rację. Pamiętała o gościach, o przyjęciu, o babci Jo. 

Lecz co miała począć z żarem, który trawił jej ciało? 

  Drew – 

jęknęła. 

–  Wiem  – 

powiedział  cicho.  –  Nie  powinienem  zaczynać  czegoś,  czego  nie  możemy 

background image

dokończyć, ale tak bardzo chciałem cię pocałować, dotknąć, dowiedzieć się, że czujesz to samo. 

Powoli odzyskiwała spokój. 
– 

Nie powinnam zachowywać się w ten sposób. 

– 

Nie mów tak. Wszystko będzie dobrze. Daj mi tylko szansę i zostań. 

Czyżby zmienił zapatrywania? 
– 

Drew, przyszłam na przyjęcie z babcią. Nie mogę dopuścić, żeby sama wracała do domu. 

Poza tym, A. W. będzie nocował u ciebie. 

Mężczyzna uśmiechnął się. 
– 

To  wcale  nie  jest  takie  pewne.  Widziałaś,  że  przypadli  sobie  do  gustu.  A  jeśli  zechcą 

wracać razem? 

– 

Przecież dopiero się poznali! 

– 

Cassie, czy masz zamiar być ich przyzwoitką? 

– Nie, ale... 

– 

Wszystko przebiega zgodnie z planem. Przecież nie muszą iść zaraz do łóżka. Wystarczy, 

że porozmawiają, wypiją kawę. 

– Akurat. Twój dziadek to znany kobieciarz. 

– Kto taki? 

– 

Sam powiedziałeś, że po śmierci żony miał wiele kobiet. 

– 

To prawda, lecz babcia Jo jest wystarczająco dorosła, aby zdawać sobie sprawę z własnego 

postępowania. 

Doprowadziliśmy do oczekiwanego spotkania, a teraz pozwólmy działać naturze. 
– 

Natura niech robi, co chce. Mnie interesują wyłącznie działania A. W. 

– 

Dobrze. Zaproponuję mu, żeby zabrał Jo na kawę i szepnę, że chcesz przez dwie godziny 

pozostać wyłącznie ze mną. 

Cassie westchnęła ciężko. 
– Nigdy nie przy

puszczałam, że będę pilnować własnej babki. 

– 

Najwyższy czas, żebyś na chwilę zniknęła jej z oczu. Dla dobra sprawy. Liczy się tylko 

miłość. 

Liczy się tylko miłość, powtórzyła w myślach. Boże, jaka jestem zakochana! 
– 

Znakomicie posiadł pan sztukę perswazji, doktorze Bennett. 

Drew spojrzał na nią uważnie, starając się odnaleźć ton drwiny w jej głosie. Nie zauważył 

niczego podejrzanego. Na twarzy dziewczyny malowała się szczerość. 

Z uśmiechem poprawił kołnierzyk jej sukni i przesunął palcem po ustach. 
Zza dr

zwi dobiegał przytłumiony szmer rozmów. 

– 

Musimy iść do gości. 

Pogładził dziewczynę po policzku i ruszył w kierunku salonu, lecz po chwili zatrzymał się. 

background image

– 

Obiecaj, że zostaniesz – powiedział. 

– 

To zależy wyłącznie od babci Jo. 

– 

A jeśli zgodzi się na propozycję A. W? 

Cassie spojrzała mu prosto w oczy. Już miała odpowiedzieć, gdy usłyszała dwa podniesione 

głosy, górujące nad innymi. Drew także zaczął nasłuchiwać. 

– Babcia Jo – 

szepnęła dziewczyna. 

– I A. W. – 

dodał Drew. – Cholera! Sprzeczka przybierała na sile. 

– 

Są w kuchni – oświadczył Drew. Podbiegł do drzwi. Jednym rzutem oka ocenił sytuację. 

Było gorzej niż źle. 

Jo stała z rękami wspartymi na biodrach i rozgniewanym wzrokiem wpatrywała się w twarz 

Bennetta. 

– To nie ma najmniejszego znaczenia! – z

awołała. 

– 

Wszystkie kobiety tak twierdzą – warknął A. W. – lecz tak nie myślą. 

– 

Uważasz, że nie stać nas na szczerość?! 

– 

Mam duże wątpliwości. 

Drew przez chwilę nie potrafił wykrztusić ani słowa. W końcu spytał z udawaną beztroską: 
– 

Hmm... Czy ktoś ma ochotę na drinka? 

W progu stanęła Cassie. Miała zaczerwienione policzki i błyszczące oczy. 
– 

Dziękuję – odezwała się babcia Jo. – Na pewno nie będę piła w towarzystwie tego pana. 

Cassie zrobiła przerażoną minę. 
– 

Widziałam gdzieś tacę ze smakowitymi kanapkami – wybąkała. – Może przyniosę i... 

A. W. z szacunkiem pochylił głowę, lecz wyraźnie było widać, że jest mocno urażony. 
– 

Dziękuję ci, Cassie, lecz w obecności tej damy tracę apetyt. 

To straszne! Dziewczyna usiłowała załagodzić spór, lecz nie wiedziała, jak zacząć. 
– 

Powinniście ochłonąć, przemyśleć sprawę. 

– 

Chciałabym  już  wrócić  do  domu  –  przerwała  jej  babcia  Jo.  –  Jestem  pewna,  że  Drew 

odwiezie cię po zakończeniu przyjęcia. Daj mi kluczyki od samochodu. 

Drew postąpił kilka kroków. 
– 

Nie  odchodź,  Jo.  To  nieporozumienie  da  się  zaraz  wyjaśnić.  Zjedzmy  coś,  wypijmy,  a 

potem... 

– 

Jesteś  bardzo  miły,  Drew.  –  Jo  poklepała  go  po  zarośniętym  policzku.  –  Mimo to 

wychodzę. 

Spojrzała ponuro na starszego z Bennettów. 
– 

Nie chcę być obiektem kolejnej napaści. 

– 

W takim razie, ja również muszę już iść – odezwała się Cassie. – Wezmę tylko torebkę. 

– 

Jeśli chcesz, możesz zostać. 

background image

– 

Nie... tak będzie lepiej. 

Zignorowała błagalny wzrok, którym obrzucił ją Drew. 
– 

Poczekaj w samochodzie. Zaraz przyjdę. 

– Cassie... 

Drew 

chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. 

– 

Zostań. To bardzo ważne. 

– 

Jo jest zdenerwowana. To też ważne. Uwolniła się z jego objęć. 

– 

Nie mogę pozwolić, żeby sama wracała w takim stanie. 

– 

Więc wróć później. Poczekam. 

– 

Nie mogę, Drew. 

Rzuciła mu szybkie spojrzenie i wybiegła z kuchni. 
Babcia Jo zasiadła za kierownicą. Samochód z piskiem opon ruszył z podjazdu, rozsypując 

żwir na wszystkie strony. 

– 

Co za arogancki facet! Uważa, że zjadł wszystkie rozumy. 

Cassie chrząknęła. Postanowiła dowiedzieć się, co stanowiło powód sprzeczki. 
– 

Od czego zaczęliście... hmm... dyskusję? 

– 

Dyskusję? To była kłótnia! 

– 

Zauważyłam. 

– To gbur! 

– 

Naprawdę? 

W oddali błysnęło czerwone światło. Jo wcisnęła pedał hamulca. 
– 

Naprawdę. Wiesz, co powiedział? Uważa, że Robert Redford jest stanowczo zbyt niski. 

background image

Rozdział 7 

 
Cassie zrobiła zdumioną minę. 
– 

Posprzeczaliście się o Roberta Redforda?! 

– 

Rozmawialiśmy o filmach. Spytałam go tylko, co sądzi o Redfordzie. 

Cassie  westchnęła.  Wiedziała,  że  tylko  jedna  odpowiedź  mogła  zadowolić  oczekiwania 

babci. 

– 

Powiedział, że to niezły aktor. Niezły. Potem uczynił kilka niestosownych uwag na temat 

jego wzrostu. Po prostu się wściekłam. 

– 

Wyobrażam sobie. 

Cassie pokręciła głową. Zdawała sobie sprawę z komizmu sytuacji, a jednocześnie zaciskała 

zęby ze złości. Lubiła Redforda, lecz tym razem była na niego po prostu wściekła. 

– 

Przypuszczam, że A. W. bał się porównania – ciągnęła Jo. – Jest po prostu głupi. Z jego 

wyglądem? Sam mógłby być aktorem. 

– 

Powiedziałaś mu, że jest przystojny? 

– 

Oczywiście,  że  nie.  Powinnaś  zobaczyć  go,  gdy  mówił  o  Redfordzie.  Wsunął  ręce  w 

kieszenie, wypiął pierś, wzruszył potężnymi ramionami i spytał: „Taki konus?” Miałam ochotę 
mu przyłożyć. 

Potężnymi ramionami? – Cassie uśmiechnęła się. Może jeszcze nie wszystko stracone? 
– 

Nie  dziwię  się,  że  nie  zauważyłaś,  skoro  jesteś  tak  zapatrzona  w  najmłodszego  z 

Bennettów.  A.  W.  to  bardzo  interesujący  mężczyzna.  Chciałam  go  poznać  od  chwili,  gdy 
opowiedziałaś mi historyjkę o karaluchach. 

– Nadal w to nie wierzysz? 

– 

Cassie, przecież mógł przełożyć termin dezynsekcji, gdy dowiedział się, że macie zamiar 

przyjechać. 

– 

Miał spędzić noc u przyjaciół. Nie chciał ich urazić odmową. 

– 

Przyjaciół? Raczej u przyjaciółki. 

– 

Skąd ten pomysł? 

–  Jest seksowny – 

powiedziała  miękko  Jo.  Nagle  uderzyła  dłonią  w  kierownicę.  –  Tylko 

cholernie czuły na swoim punkcie! Dzięki Bogu, że mieszka w Phoenix i nie będę musiała go 
więcej widywać! 

–  Taaak...  – 

mruknęła  Cassie.  Mrok  skrył  uśmiech,  jakim  skwitowała  ostatnią  wypowiedź 

babci. 

Rozmo

wa zaczęła obracać się wokół innych  tematów.  Jo  zwróciła uwagę  na niecodzienny 

dobór  gości  na  przyjęciu  u  Bennetta.  Prócz  byłych  więźniów,  Drew  zaprosił  także  kilku 

background image

przedstawicieli prawa. 

– Dziwna mieszanka – 

stwierdziła babcia Jo. Zatrzymała samochód przed domem. 

– 

Przepraszam, że w tak niespodziewany sposób wyciągnęłam cięż party, lecz nie potrafiłam 

inaczej wyrazić swej dezaprobaty wobec impertynencji pewnego mężczyzny. 

Cassie  skinęła  głową.  Była  przyzwyczajona  do  melodramatycznych  gestów,  których  nie 

sz

czędziła jej starsza pani. 

– 

I  tak  muszę  wcześnie  wstać  do  pracy.  Wolę  się  wyspać  –  odpowiedziała,  choć  w  głębi 

serca czuła zawód, że nie mogła zostać do końca imprezy. 

– 

Nie wiesz przypadkiem, jak długo ten facet będzie przesiadywał w Albuquerque? Pytam 

w

yłącznie przez ciekawość. 

– O kim mówisz? 
„Cassie udawała, że nie wie, o kogo chodzi. 
– 

O pewnym irytującym staruszku. Dziewczyna zaniosła się gwałtownym kaszlem. 

– 

Przynajmniej do końca weekendu – odpowiedziała po chwili. – Mówiłam ci, że chce wziąć 

udzia

ł w locie balonem. 

– 

Naprawdę?  –  Twarz  babci  Jo  pojaśniała  radością,  lecz  zaraz  potem  przybrała  wyraz 

obojętności. – Do diaska. Nie uda mi się uniknąć kolejnego spotkania. 

Na pewno, pomyślała Cassie. Nagle przyszło jej do głowy, że A. W. może zrezygnować z 

dalszego pobytu.   

Wiedziała, że tylko Drew zna odpowiedź na to pytanie. Miała więc pretekst, żeby do niego 

zatelefonować. 

Zadzwoniła  następnego  dnia  w  porze  lunchu.  Niestety,  usłyszała  jedynie  głos  nagrany  na 

automatyczną  sekretarkę.  Ze  złością  odłożyła  słuchawkę.  Po  chwili  uspokoiła  się.  Doszła  do 
wniosku, że Drew i A. W. mogli zwiedzać miasto. Ponownie wykręciła numer. 

– 

Drew, zadzwoń do mnie wieczorem – powiedziała krótko. 

 
Kiedy wróciła z pracy, babcia Jo właśnie podnosiła słuchawkę telefonu. 
–  Aaa... 

Cześć,  Drew.  Jak  samopoczucie?  –  Roześmiała  się.  –  Tak,  właśnie  przyjechała. 

Słuchaj,  przyjęcie  było  wspaniałe  i  przykro  mi,  że  musiałam  tak  nagle  was  opuścić.  Mam 
nadzieję, że wszyscy znakomicie się bawili. – Milczała przez chwilę. 

– 

On nie? Biedaczysko. Mrugnęła w stronę wnuczki. 

– 

Nie,  ani  przez  chwilę nie  myślałam  o  tej  głupiej  sprzeczce.  Cześć.  Porozmawiaj  ze  swą 

ukochaną. 

Cassie z niecierpliwością chwyciła słuchawkę. 
– Halo? 

– 

Zjedzmy razem kolację – odezwał się Drew niskim, pełnym napięcia głosem. – Odchodzę 

background image

od  zmysłów.  Chciałem  zadzwonić  rano,  ale  przypomniałem  sobie,  że  jesteś  w  pracy.  Dziadek 
nalegał, żebyśmy zjedli lunch na mieście. Wolałem nie zostawiać go samego. 

– 

To jak chcesz wyjść na kolację? 

– 

Wszystko  przygotowałem.  Zamówiłem  mu  pizzę  i  wypożyczyłem  trzy  komedie.  Spędzi 

wieczór przed ekranem. 

– 

Ktoś mógłby pomyśleć, że opiekujesz się nastolatkiem. 

– 

Czasem też mam takie wrażenie. Muszę z tobą porozmawiać, lecz przede wszystkim chcę 

cię zobaczyć. Och... idzie A. W.. Przyjadę po ciebie o ósmej. 

Cassie  powoli  odłożyła  słuchawkę.  Miała  ochotę  zatańczyć  z  radości.  Wspólna  kolacja! 

Kolacja i... 

– 

Cassie, cała promieniejesz szczęściem. 

– 

Naprawdę? 

– 

Drew chce się z tobą spotkać? 

– Tak. 

– 

Przekaż mu, że A. W. jest starym gburem. 

– 

Nie mogę. 

– 

Ciekawa jestem, co będzie robił wieczorem. Cassie spojrzała jej prosto w oczy. 

– 

Jadł zamówioną pizzę i oglądał filmy z wypożyczalni wideo. 

– Sam? 

– 

Sam. Chcesz mu towarzyszyć? 

– 

Broń  Boże!  Tak  tylko  pytałam.  Znam  jego  gust.  Nie  mam  ochoty  oglądać  głupawych 

aktorek z wielkimi cycami. 

Cassie zacisnęła usta, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem. 
– 

Może wybrał film z Redfordem? – spytała niewinnym głosem. 

Babcia Jo prychnęła niczym rozzłoszczona kotka. 
– 

Na pewno nie. W przeciwieństwie do mnie. Teraz idź, wykąp się i przygotuj do randki. 

Tylko na miłość boską nie wkładaj tej brzoskwiniowej sukienki! I nie wracaj zbyt wcześnie. 

Cassie nie miała najmniejszego zamiaru przebierać się za uczennicę. Upięła wysoko włosy, 

nałożyła  błyszczące  kolczyki  i  spryskała  ciało  perfumami.  Włożyła  jedwabne  majteczki, 
czerwoną sukienkę i czerwone buty na wysokich obcasach. Czuła się wprost wspaniale. 

 

  – 

Dzisiaj wyglądasz znacznie lepiej – orzekł Drew, gdy wsiadała do audi. Przytrzymał jej 

dłoń w swojej. 

Cassie uśmiechnęła się. Dostrzegła wyraz pożądania w oczach mężczyzny. 
– 

Musimy porozmawiać o A. W. i babci Jo – oznajmiła. 

– To prawda – 

odparł Drew, lecz myślał o czymś innym. 

background image

– 

Dowiedziałeś się już, co było powodem kłótni? 

– 

Uhm. Byłem przekonany, że chodzi o coś bardziej istotnego. 

– 

Ja też. 

Drew zrobił komiczny grymas. 
– 

Jestem uważany za dobrego psychologa, lecz w obecności A. W. i babci Jo zupełnie tracę 

głowę. 

– 

Pamiętam, jak chciałeś załagodzić sytuację: „Hmm... Czy ktoś ma ochotę na drinka?” 

Ro

ześmiała się. 

– 

Szkoda, że nie miałam magnetofonu. 

– 

Nie zachowałaś się lepiej, proponując, że przyniesiesz tacę z kanapkami. 

– 

Masz rację. Mimo to, musimy spróbować ich pogodzić. 

– 

Myślisz, że to możliwe? 

– 

Oczywiście.  Babcia  wciąż  pyta  o  A.  W.  i  jestem  przekonana,  że  z  niecierpliwością 

oczekuje na następne spotkanie. 

– 

Dziadek zachowuje się w ten sam sposób. Co pięć minut robi uwagi na temat zachowania 

niektórych kobiet. Ostatnio pytał, czy zauważyłem, że „pani Reynolds ma znakomitą figurę”. 

– 

Powinniśmy się śpieszyć. 

– 

Łatwo powiedzieć – westchnął Drew. – Masz jakiś pomysł? 

– 

Mam. Kiedy wspomniałam o locie balonem, babcia Jo zrobiła przesadnie zakłopotaną minę 

i powiedziała: „Nie uda mi się uniknąć kolejnego spotkania. „ 

– Rozumiem. 

– 

Myślisz, że A. W. będzie mógł się powstrzymać od uwag na temat Roberta Redforda? 

– 

Mam nadzieję. Czy jest jeszcze coś, co może ją rozdrażnić? 

– 

Ostatnio stała się zaciekłą feministką. 

– 

A.  W.  nigdy  nie  narzekał  na  ruch  wyzwolenia  kobiet.  To  jeden  z  powodów  jego 

popularności u płci pięknej. 

– 

Zatem załatwione. Chociaż... 

– Co takiego? 

– 

Drew, jeśli tym razem się nie uda, zrezygnujemy. Dalsza zabawa w swaty nie ma sensu. 

Nie możemy ich zmuszać na siłę. 

– 

Umowa stoi. Mam nadzieję, że wytrzymam do weekendu. Dziadek staje się coraz bardziej 

niecierpliwy, a duma nie pozwala mu zatelefonować z przeprosinami. Gdy nie może wysiedzieć 
w domu, wsiada do samochodu i jeździ po całym mieście. Co gorsza, zabiera mnie ze sobą, a 
znasz jego sposób prowadzenia. 

– 

Boże! 

Drew rzucił jej szybkie spojrzenie. 

background image

– 

Niepokoisz się o mnie? 

– 

Hmm... można tak to określić. 

– 

Bardzo mi miło. I jeszcze jedno. Nie biorę żadnych środków nasennych. 

– 

To niedobrze. Należy ci się kilka godzin wypoczynku. 

– 

Ostatniej nocy w ogóle nie spałem. 

– 

Rozmyślałeś o A. W. i Jo? Zmierzył ją wzrokiem. 

– 

Nie. Zupełnie o czymś innym. 

Skręcił w stronę parkingu należącego do jednego z najlepszych hoteli w Albuquerque. Cassie 

zrobiła zdziwioną minę. 

– 

Tu jest całkiem niezła restauracja. 

Gdy zajęli miejsce przy stoliku, Drew przeprosił swą towarzyszkę i odszedł na chwilę. 
W trakcie kolacji rozmawiali na temat przyjęcia. 
– 

Ucieszysz  się,  jeśli  powiem,  że  w  chwilę  po  waszym  wyjściu  zarzucono  mnie 

natarczywymi  pytaniami.  Przysięgałem,  że  masz  dwadzieścia  pięć  lat,  lecz  nikt  nie  chciał  mi 
uwierzyć. 

Cassie skrzywiła się. 
– 

Zachowałam się obrzydliwie. 

– 

Gdy zobaczyłem cię na progu, wiedziałem, że musisz być na mnie wściekła. 

– 

Byłam. 

– A teraz? 
Przede wszystkim powinna zadać pytanie, czy zmienił swą opinię na temat grafologii. Ale 

nie chc

iała psuć nastroju. 

– 

Jak sądzisz? 

– 

Nie włożyłaś brzoskwiniowej sukienki. 

– Nie. 
Przez długą chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Drew sięgnął do kieszeni. 
– 

Prawdę  mówiąc,  nic  nie  wiem  o  tej  restauracji.  Położył  na  stoliku  klucz  oznaczony 

numerem pokoju. 

 
Niebo było liliowoszare, gdy Drew odprowadził Cassie do drzwi jej domu. 
–  Mam poczucie winy – 

powiedział.  –  Niedługo  rozpoczynasz  pracę,  a  ja  będę  tylko 

wysłuchiwał zwierzeń dziadka. 

– 

Jeszcze nie ma piątej – szepnęła dziewczyna. – Zdążę się wyspać. 

Przytulił ją. 
– 

Chciałbym spać u twego boku. 

– 

Ja także. 

background image

– 

Jo nie miałaby nic przeciwko temu. Musnął wargami jej usta. 

– To prawda, lecz ja... 

– 

Coś mi się zdaje, że jesteś większą tradycjonalistką niż twoja babcia. 

Pociągnęła go za brodę. 
– 

Możliwe. 

– 

Więc zobaczymy się dopiero jutro? 

– Niestety – 

westchnęła i przytuliła się. 

– 

Całkiem zapomnieliśmy o racquetballu. Roześmiała się. 

– 

Nie zapomnieliśmy. Ale teraz naprawdę musimy się wyspać, żeby mieć siłę stawić czoło 

nadchodzącym kłopotom. Wiele zależy od powtórnego spotkania A. W. i babci Jo. 

Drew zrobił ponurą minę. 
– Jak wiele? 

– 

Przyszłość naszych bliskich. 

– A nasza? 
Oparła głowę na jego piersi i przez chwilę słuchała mocnego rytmu serca. Co będzie jeśli A. 

W. i Jo zerwą dalsze kontakty? Czy będzie miała dość siły, aby opuścić babcię i rozpocząć życie 
z ukochanym mężczyzną? 

Spojrzała mu prosto w oczy. 
– Nie – 

powiedziała cicho. – To dwie zupełnie różne sprawy. 

– 

Dzięki Bogu – szepnął i obsypał jej twarz pocałunkami. 

Gdy podniósł głowę, zobaczył zaczerwienione policzki dziewczyny. 
– 

Lepiej wejdź do środka – powiedział schrypniętym głosem. – Myślałem, że po dzisiejszej 

nocy odzyskam spokój, ale... – 

Wzruszył bezradnie ramionami. 

– 

Jeszcze chwilę – szepnęła. Drżała na całym ciele. 

– Jest zimno. 

Rz

eczywiście, dopiero teraz poczuła chłód poranka. 

– 

Idź już. 

– 

Nie chcę cię opuszczać. 

Jęknął cicho i ponownie chwycił ją w ramiona. 
– Cassie... 
Wycisnął na ustach dziewczyny długi, namiętny pocałunek. 
– 

A teraz idź już – starał się mówić stanowczym tonem. 

Posłuchała. 
Drew powoli szedł w stronę samochodu. Wciąż rozmyślał o  wydarzeniach minionej nocy. 

Dość  rozstań,  zdecydował.  Cassie  musi  odejść  od  babci.  Jeśli  A.  W.  okaże  się  niedobrym 
kandydatem do ręki babci Jo, to... Właśnie, co wtedy? 

background image

Przyznaj  się,  Bennett.  Stoisz  przed  najpoważniejszą  decyzją  w  swym  życiu.  Kochasz  tę 

kobietę? Czym w ogóle jest miłość? 

Po  przyjeździe  do  domu,  rzucił  się  w  ubraniu  na  łóżko.  Czy  był  gotów  do  kolejnego 

małżeństwa? 

 
Cassie także nie mogła zasnąć. W końcu podniosła się i poszła do kuchni, by wypić szklankę 

soku. 

Na  stole  leżało  kilka  listów.  Zerknęła  na  nazwiska  nadawców.  Jeden  był  od  Evana.  Bez 

namysłu rozerwała kopertę i wyjęła kartkę maszynopisu. Oczywiście, pomyślała z uśmiechem. 
Evan wolał nie ryzykować. 

Zaczęła  czytać.  Już  po  kilku  pierwszych  słowach  jęknęła  z  przerażenia.  Klient  Evana  był 

oskarżony o morderstwo! To niemożliwe. W próbce pisma, którą otrzymała wcześniej, nie było 
nic, co mogłoby sugerować podobne przypuszczenie. Krój liter wskazywał raczej na nieśmiałego, 
z

amkniętego w sobie mężczyznę, niemal całkowicie pozbawionego inicjatywy. Kogoś szczerego 

i  uczciwego,  choć  przez  swoją  małomówność  źle  ocenianego  przez  otoczenie.  To  nie  był 
wizerunek mordercy, a Cassie była przekonana, że nie popełniła żadnej omyłki. 

Evan 

wyjaśniał pokrótce linie postępowania obrony. Całkowicie zgadzał się z opinią Cassie i 

chciał wypłacić jej honorarium za konsultację. 

Dziewczyna odłożyła kartkę i podparła brodę dłońmi. Ciekawe, co powiedziałby Drew? 
Godzinę później do kuchni weszła babcia Jo. Cassie wciąż siedziała nad listem. 
– Co ty tu robisz? – 

Jo zerknęła wnuczce przez ramię. 

– 

Pewien psycholog z uniwersytetu w Phoenix skorzystał z mojej analizy grafologicznej, aby 

pomóc oskarżonemu o morderstwo. 

– Nieprawdopodobne! 

– 

Co więcej, chce mi wypłacić honorarium za konsultację. 

– 

Słusznie. Jesteś warta górę złota. 

– 

Byłam przekonana, że potraktuje to jako przyjacielską przysługę. 

– 

Cassie, jesteś przecież profesjonalistką. Możesz bez wahania przyjąć te pieniądze. 

– 

Nie  wiem.  Zobaczę,  co  powie  Drew.  Nie  chcę,  żeby  pomyślał,  że  staram  się  z  nim 

konkurować. 

– Wie o twoich zainteresowaniach? 

– Tak. 

– I co? 

– 

Jest nieco sceptyczny. Musi się jeszcze wiele nauczyć. 

Babcia Jo uśmiechnęła się domyślnie. 
– 

W ciągu dzisiejszej nocy usiłowałaś mu coś wytłumaczyć? 

background image

– 

Słyszałaś, jak wchodziłam? 

– 

Nie miałam takiego zamiaru, lecz po tylu latach spędzonych w tym domu, słyszę każdy 

podejrzany  hałas.  Twoja  mama  nie  była  tym  zachwycona,  gdy  mieszkałyśmy  razem,  a  ona 
zaczęła spotykać się z twoim ojcem. 

– 

Starałam się zachowywać bardzo cicho. Babcia Jo poklepała ją po dłoni. 

– 

Nic się nie przejmuj. Cieszę się z waszego związku. Drew to znakomity chłopak. Szkoda, 

że ma tak nieprzyjemnego dziadka. 

Cassie zbyła milczeniem ostatnią uwagę. Dopiero gdy wychodziła do pracy, powiedziała: 
– 

Podobno  widok  balonów  unoszących  się  w  powietrze  w  pierwszych  promieniach 

wschodzącego słońca jest niezapomnianym przeżyciem. 

– Taaak – 

odparła z namysłem Jo. – To musi być piękne. 

– 

Może wybierzemy się jutro rano na pole startowe? 

– 

Dobry pomysł. 

– 

Jeśli planujesz spędzić kolejną noc poza domem, nie zdążysz się wyspać – dodała. 

– 

Nigdzie nie wychodzę. Drew także potrzebuje wypoczynku, a poza tym i tak spotkamy się 

ju... wkrótce. 

Babcia spojrzała na nią z ukosa. 
– Hmm... – 

Uśmiechnęła się tajemniczo. – W takim razie chętnie będę ci towarzyszyć. 

Czyżby  zaczęła  podejrzewać,  co  się  święci?  Nieważne.  Zapowiadał  się  męczący  dzień. 

Spotkanie Jo i A. W. oraz rozmowa na temat grafologii. Drew musi lepiej poznać zagadnienie, 
żeby wyrazić kompetentną opinię. 

Jutro. Co przyniesie? 

background image

Rozdział 8 

 
Lądowisko  wypełniał  tłum  różnokolorowych  postaci.  Wokół  rozlegał  się  gwar  rozmów 

prowadzonych  w  różnych  językach  i  syk  gazu  wypełniającego  czasze  balonów.  Cassie  i  Jo 
podniesionym głosem wymieniały uwagi na temat aerostatów. 

– Fantastyczny widok – 

zachwycała się starsza pani. – Chciałabym uczestniczyć w jednym z 

lotów. A ty? 

– 

Tak. Tak. Oczywiście. 

Cassie roztargnionym spojrzeniem obrzuciła startujący w pobliżu balon, po czym rozejrzała 

się wokoło. Drew stał w pobliżu wiklinowej gondoli. 

– Ooo... tam jest Drew – 

zawołała dziewczyna z udawanym zaskoczeniem. 

Babcia Jo spojrzała na nią z ukosa. 
– 

Co za miła niespodzianka – stwierdziła. 

– Jest z nim A. W. – 

dodała Cassie. 

– 

A jak myślisz, dlaczego włożyłam mój najlepszy sweter? 

– 

Wiedziałaś. 

– 

Nie tylko wiedziałam, lecz także usiłowałam uczestniczyć w realizacji planu. Dobrze się 

spisałaś, kochanie. Dziękuję. 

– 

Proszę. 

– 

Czy A. W. coś podejrzewa? 

– 

Nie wiem, ale obiecuję ci, że od tej chwili już nie będziemy się wtrącać. 

– 

Nie martw się. Dam sobie radę. 

Wyjęła z torebki kosmetyczkę. Zerknęła w lusterko, wprawnym ruchem przesunęła szminką 

po  ustach,  po  czym  szybkim  krokiem  ruszyła  w  stronę  zajętych  rozmową  mężczyzn.  Cassie 
biegła u jej boku. 

– 

Cześć, Drew. Dzień dobry. A. W. – odezwała się Jo. – Nie spodziewałam się. że was tu 

zastanę. 

A.  W.  spojrzał  na  nią  z  zaskoczeniem,  jednak  szybko  opanował  się  i  zrobił  dobroduszną 

minę. 

– 

Aaa... przyszłaś popróbować przyjemności latania? 

– 

Nie stosuj swoich sztuczek, A. W. Nie wierzę, że kiedykolwiek zająłeś miejsce w gondoli. 

Drew  zerknął  na  Cassie.  Dziewczyna  zrobiła  wymowną  minę.  Dobry  początek.  Do  czego 

mogła doprowadzić podobna rozmowa? 

– 

Czekałem na odpowiednią okazję – stwierdził spokojnie A. W. 

– 

Należy korzystać z tego, co jest nam dane, a nie szukać ideałów – odparła Jo. – Zaczynam 

background image

podejrzewać, że cierpisz na lęk wysokości. 

Cassie westchnęła. 
– A ty? – 

spytał z uśmiechem A. W. – Nie boisz się? 

– 

Bardziej boję się, że mogłabym przegapić coś niepowtarzalnego. 

Cassie  starała  się  zrozumieć  prawdziwy  sens  tego  dialogu.  Czy  chodziło  wyłącznie  o  lot 

balonem, czy o coś więcej? 

– 

Myślę, że powinnaś skorzystać z szansy – oświadczył A. W. 

Jo wyprostowała się dumnie. 
– Poszukamy gondoli, gdzie 

będzie miejsce dla pary pasażerów? 

– 

Już znalazłem – odparł A. W. – Właśnie przy niej stoimy. 

Spojrzał na wnuka. 
– 

Drew, mieliśmy lecieć razem, lecz chciałbym, abyś ustąpił miejsca tej damie. 

Cassie zrobiła przerażoną minę. Naprawdę chcieli polecieć?! 
– Z 

przyjemnością, dziadku – odparł Drew. 

– 

Chwileczkę!  –  zaprotestowała  Cassie.  Wiklinowy  kosz  wydawał  jej  się  słabym 

zabezpieczeniem przed potencjalnym upadkiem. Chwyciła babcię za rękę. 

– 

Nie chcesz chyba... Drew odciągnął ją na bok. 

– 

Niech lecą – powiedział cicho. – Przecież właśnie na to liczyliśmy, pamiętasz? 

– 

Ale tam... w górze... zostaną bez żadnej ochrony. Nie mają spadochronów, ani niczego... 

– 

Podczas podróży do Phoenix też nie mieliśmy spadochronów. 

– 

To było co innego. 

– 

Niezupełnie. 

Objął ją w pasie i przytulił do piersi. 
–  Spójrz na nich – 

szepnął.  –  Spójrz  na  ich  twarze.  Babcia  Jo  promieniała  prawdziwym 

szczęściem, a A. W. zachowywał się niczym młodzieniec. 

– 

Przez wiele lat będą wspominać wspólny lot balonem – odezwał się Drew. – Może właśnie 

to doświadczenie na dobre zbliży ich do siebie. 

– 

Mam nadzieję. 

Cassie wbiła wzrok w ziemię. Nie mogła pozbyć się obawy. 
– 

Ufają we własne siły, a jednocześnie są tak bezbronni. 

– 

Wszyscy,  którzy  kochają,  niezależnie  od  wieku,  zachowują  się  w  ten  sam  sposób. 

Pomachaj im. Cassie. 

Z ociąganiem podniosła rękę. Babcia Jo pokiwała w jej stronę. 
– To jest cudowne! – 

zawołała, gdy obsługa zwolniła liny i aerostat powoli zaczął unosić się 

w górę. 

A. W. otoczył ją ramieniem. 

background image

–  Cudowne  – 

powtórzył  jak  echo,  lecz  nie  patrzył  w  dół.  Rozpłomienionym  wzrokiem 

wpatrywał się w swą towarzyszkę. 

– Drew – 

odezwała się Cassie – bardzo kocham babcię Jo. Nie chcę, żeby z mojego powodu 

coś jej się siało. 

– 

Wiem, że  najlepiej  jak  umiesz,  starasz  się  służyć  jej  pomocą.  Lecz  musisz  pamiętać,  że 

masz  do  czynienia  z  dorosłą,  doświadczoną  osobą,  która  ma  prawo  powiedzieć  „nie”,  gdy 
naprawdę nie chce czegoś zrobić. Teraz powiedziała „tak” i to właśnie był jej wybór. 

– 

Nie mogę ich zobaczyć. Balon jest zbyt wysoko. 

– 

Wrócą. 

– Wiem, ale... 

– Cassie. 
Zmusił ją, aby spojrzała mu prosto w oczy. 
– 

Kilka  miesięcy  temu  zdecydowałaś,  że  musisz  wkroczyć  w  życie  babci.  Działania 

przyniosły oczekiwany skutek. Rozumiem twój niepokój, lecz powinnaś czym prędzej wyzbyć 
się niepotrzebnych obaw. Wszystko układa się jak najlepiej. Wziął głęboki oddech. 

– 

Boże, jesteś piękna. 

– 

Tobie też niczego nie brakuje. 

– 

Chodź. 

Otoczył ją ramieniem. 
– 

Zobaczymy, czy uda nam się gdzieś zdobyć dwa kubki gorącej kawy. 

Przez następną godzinę włóczyli się po okolicy, oglądając inne balony i zastanawiając się, co 

przyniesie najbliższa przyszłość. 

– 

Zaproponuję dziadkowi, żeby przedłużył swój pobyt w Albuquerque – powiedział Drew. – 

Może mieszkać u mnie. 

– Wytrzymasz? – 

z uśmiechem spytała Cassie. 

–  Raczej spytaj, czy wytrz

ymamy, kochanie. Myślałem, że będziemy mogli zrezygnować z 

hoteli, lecz teraz... Trudno. Damy radę. 

Cassie  szła  w  milczeniu.  Drew  po  raz  kolejny  powiedział  do  niej  „kochanie”,  lecz  co 

rozumiał  przez  słowo  miłość?  Czy  mógłby  zaakceptować  jej  ambicje?  Czy  umiałby  służyć 
pomocą w ciężkich chwilach? 

Przypomniała sobie o schowanym w torebce liście od Evana. Czy  starczy  jej odwagi, aby 

podjąć próbę dyskusji? 

Drew zerknął w jej stronę. 
– Milczysz – 

zauważył. – Masz dość hoteli? Szukasz innego rozwiązania? 

– Nie, p

o prostu rozmyślałam. 

– O czym? 

background image

– O nas. 

– 

Cieszę się. Problem wart głębszego zastanowienia – odparł z uśmiechem. – Lecz najpierw 

zobaczmy, czy dzisiejszy dzień zmieni coś w życiu A. W. i babci Jo. Zgoda? 

Spojrzała na niego z wdzięcznością. 
– Zgoda. 

Drew z

mrużył oczy. 

– 

Właśnie wracają. Chodźmy powitać dzielnych zdobywców przestworzy. 

– 

Trzymają się za ręce. 

– 

Rzeczywiście. 

– 

Dopięliśmy swego. Drew, czuję się jak w Święta Bożego Narodzenia. 

Objął ją i przytulił. 
– 

Gratulacje, Święty Mikołaju. 

Cassie odpowiedziała mu serdecznym uściskiem, po czym uwolniła się z jego objęć. 
– 

Jak było? – zawołała w stronę zbliżającej się pary. 

– Niewiarygodnie – 

odkrzyknął A. W. – Powinniście kiedyś spróbować. 

Babcia Jo spoglądała z tajemniczym uśmiechem na swego towarzysza. 
Cassie miała ochotę skakać z radości. 
– 

Piliście szampana? Słyszałam, że każdy, kto pierwszy raz leci balonem... 

–  Nie  – 

przerwała  jej  Jo.  –  Na  szczęście.  Debiutant  nie  jest  częstowany,  lecz  oblewany. 

Wyobrażasz sobie, jak wyglądałaby moja fryzura? 

– 

W takim razie, pora na poczęstunek – odezwał się Drew. – Na pewno znajdziemy gdzieś 

restaurację. 

– Drew – 

wtrącił A. W. – chciałbym z tobą zamienić kilka słów. 

– 

Mmm... Oczywiście, dziadku. 

Cassie  pytającym  wzrokiem  spojrzała  na  Jo,  lecz  starsza  pani  była  całkowicie  pochłonięta 

widokiem startujących balonów. 

Mężczyźni  rozmawiali  na  boku.  Drew  uśmiechnął  się  szeroko  i  poklepał  dziadka  po 

ramieniu. Po chwili podeszli do kobiet. A. W. ujął Jo pod ramię. 

– 

W takim razie, do zobaczenia. Uśmiechnął się w stronę Cassie. 

– Odchodzicie? – 

wyjąkała dziewczyna. 

– 

Coś w tym rodzaju. Cześć. 

– Ale... 

– 

Drew ci wszystko wyjaśni – zawołała przez ramię babcia Jo. 

Odeszli w kierunku parkingu. Cassie była zupełnie oszołomiona. 
– 

Tak po prostu sobie poszli? Podejrzewałam,  że zechcą umówić się na spotkanie,  ale nie 

przypuszczałam... 

background image

Drew patrzył na nią z rozbawieniem. 
– 

Co cię tak śmieszy? – spytała. 

– 

Umówili się też na dziś wieczór. 

– 

To... miło. 

– I na jutro. 
Cassie stała z szeroko otwartymi ustami. 
– To znaczy? 

– 

To znaczy, że wyjeżdżają. Postanowili resztę weekendu spędzić w Santa Fe. 

– 

Nie mają ze sobą ubrań, pasty do zębów i... Zrobiła bezradną minę. 

– 

O wszystkim pomyśleli – odparł beztrosko Drew. – Po drodze wstąpią do domu i zabiorą 

potrzebne rzeczy. 

–  A co 

się  stanie,  jeśli  babcia  Jo  zapomni  o  lekarstwach  na  nadciśnienie?  –  wykrzyknęła 

dziewczyna. – 

Jeśli A. W. będzie jechał za szybko? 

– 

A jeśli spędzą niezapomniane chwile? Drew chwycił ją za ramię i lekko potrząsnął. 

– 

Cassie, przecież o tym marzyłaś! 

–  Wsz

ystko  dzieje  się  zbyt  szybko.  –  Zmarszczyła  brwi.  –  Twój dziadek nie zostawia 

kobietom zbyt wiele czasu na zastanowienie się. Zupełnie jak ty. 

Wybuchnął śmiechem. 
– 

Propozycja wycieczki wyszła od twojej babci. 

– 

Naprawdę?  Chyba  nie  powinnam  być  zaskoczona.  Zawsze  lubiła  podejmować  szybkie 

decyzje. Mam nadzieję, że nie robi tego wyłącznie dla mnie. 

– 

Nie widziałaś jej spojrzenia? Na pewno nie myślała o tobie. 

– 

Chyba nie... Chociaż... Może uważała, że... Wbiła wzrok w ziemię. 

Drew delikatnie ujął ją pod brodę. 
– 

Odjechali, bo doszli do wniosku, że powinni być razem. A jeśli chodzi o ciebie, zyskałaś 

trochę swobody. Przynajmniej na najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Ja również, choć czuję 
się nieco zmęczony. Odwieziesz mnie do domu? 

Brązowe oczy błysnęły wyzywająco. 
– 

Możliwe  –  odpowiedziała  z  namysłem,  choć  jej  serce  zadrgało  radością.  Mimo  to  nie 

potrafiła zapomnieć o wszelkich troskach. 

– 

Pokażę ci resztę pokojów. Dotąd nie miałaś okazji ich zobaczyć. 

– Owszem. 
Przesunął kciukiem po jej ustach. 
– Prze

de wszystkim nie widziałaś sypialni. 

– To prawda. 

– 

Zostań ze mną do jutra. Potarła czoło. 

background image

– 

A jeśli Jo wróci niespodziewanie i będzie potrzebować mojej pomocy? 

– 

Zna mój numer telefonu. Poza tym, nie wierzę, żeby zaszło coś złego. 

Westchnął. 
– Potrzebujecie. 
Cassie zobaczyła znajomy błysk pożądania w jego oczach. Podjęła decyzję. 
– 

Będę też musiała wziąć kilka rzeczy. Mężczyzna skinął głową. 

– 

Jednocześnie upewnimy się, czy już wyjechali. Skierował się w stronę parkingu. 

Przed domem babci Jo nie było samochodu. 
– 

W porządku – odezwał się Drew, wchodząc do środka. 

– 

Mam nadzieję, że zabrała wszystkie lekarstwa – powiedziała Cassie. 

Weszła do pokoju babci. Drew podążył za nią. 
– 

A jeśli nie? Pojedziemy do Santa Fe i przeszukamy wszystkie hotele? 

Wyciągnięta w stronę szafki dłoń dziewczyny zawisła w powietrzu. 
– Nie. 
Cassie obróciła głowę. 
– 

Niezbyt dobrze sobie radzę, prawda? 

– 

Idzie ci całkiem nieźle. 

Drew wyczuwał rozterkę dziewczyny. 
– 

Mam pomysł – powiedział. – Weź sprzęt do racquetballu. 

Spojrzała na niego ze zdziwieniem. 
– 

Nie żartuję. Wpadniemy do mnie, żeby się przebrać i pojedziemy na korty. 

Zobaczył wyraz wdzięczności w jej oczach i wiedział już, że tym razem poruszył właściwą 

strunę. Cassie z energią wzięła się do pakowania. 

– Jestem gotowa – 

powiedziała po chwili. – Masz rakietę. 

– 

Dziękuję, ale w zeszłym tygodniu kupiłem sobie własną. 

– 

Naprawdę? Ale tę też weźmiemy. Nowa rakieta nie zawsze dobrze służy. 

– 

Moja jest wyśmienita. 

– 

Wypróbowałeś ją? 

– 

Kilkakrotnie. Chodźmy. Zapakowali bagaże do samochodu. 

– Kilkakrotnie? To znaczy ile razy? – 

spytała z zainteresowaniem Cassie. 

– 

Nie pamiętam – odparł ostrożnie Drew. 

– 

Trenowałeś! Od czasu kiedy wróciliśmy z Phoenix! 

– 

Trochę.  Szukałem  sposobu  na  złe  samopoczucie.  Pewna  dziewczyna  powiedziała  mi 

kiedyś, że to pomaga. 

– 

Podstępny kłamco, trenowałeś jak szalony, a teraz masz zamiar mnie pokonać! 

– 

Ładnie to ujęłaś, Cassie. Podoba mi się. 

background image

– 

Dobrze wiesz, o czym mówię. – Podrzuciła gwałtownie głową. 

– Uhm. 
Mrugnął porozumiewawczo. Cassie, właśnie taką cię kocham, pomyślał. Energiczną i pełną 

życia. 

– 

Nie myśl, że łatwo się poddam. Mam za sobą wiele lat ćwiczeń. 

– 

Jesteś niezwykle pewna siebie. 

– 

A jeśli tak? 

– 

To dobrze. Lubię kobiety z charakterem. Z chęcią zobaczę twoją minę, gdy przegrasz. 

– 

Marzyciel.  Za  pierwszym  razem  byłam  wobec  ciebie  zbyt  łagodna.  Dopiero  dziś 

przekonasz się, jak wygląda prawdziwa walka. 

– Zobaczymy. 

 
Drew jak szalony biegał po korcie. Zastanawiał się, czy postąpił słusznie, namawiając Cassie 

na grę.  Sprawowała się  wspaniale, a on z każdą chwilą czuł się coraz gorzej, co stawiało pod 
znakiem zapytania wszelkie plany związane z nadchodzącym wieczorem. 

Pocieszał się jedynie myślą, że dziewczyna zapomniała o troskach i odzyskała dawną werwę. 

Jeśli starczy mu sił... 

Szósty r

az runął na betonową posadzkę. Poprosił o przerwę. 

– 

Poddajesz się? – spytała. 

– 

Mam dzisiaj nie najlepszy wskaźnik biorytmów. 

– 

Oszukujesz. Przyznaj, że zostałeś pokonany. To prawda. Czuł się niczym wyżęta ścierka. 

– 

Źle wyglądasz – powiedziała z niepokojem Cassie. 

– 

Dzięki. Ty za to jesteś kwitnąca. Wyciągnęła rękę. 

– 

Wstawaj. Wracamy do domu. Potrzebna ci gorąca kąpiel. 

Z wdzięcznością przyjął jej pomoc i dźwignął się na nogi. 
– 

Powinienem mieć lepszą kondycję. Przecież ćwiczę kulturystykę. 

– Tu bardziej 

potrzebna jest właściwa koordynacja ruchów. 

Podała mu ręcznik. 
– 

Twierdzisz, że jestem nieskoordynowany? Roześmiała się. 

– 

Nie. Chodzi mi o coś innego. Drew poczłapał w stronę wyjścia. 

– To dobrze. 

– 

Każda dyscyplina sportu wymaga innego przygotowania. 

– Och. 
Wsiadł do samochodu i ciężko oparł głowę na twardym zagłówku. Zamknął oczy. 
– 

Masz w domu maść rozgrzewającą? – spytała Cassie. 

– 

Brakowało tylko zapachu lekarstw – westchnął. – Bardzo romantyczne. 

background image

– 

Natrę ci mięśnie. 

– 

Naprawdę?  –  Otworzył  jedno  oko.  –  To  już  lepiej.  Gdy  przyjechali  do  domu,  Cassie 

kategorycznym tonem kazała mu iść pod prysznic. Nie protestował. 

– 

Jest tu inna łazienka? – spytała. 

– Drugie drzwi na prawo – 

rzucił przez ramię. – Za kwadrans przyjdź do sypialni. 

– Z lekarstwem – 

odparła. 

Po  skończonej  kąpieli  zerknęła  do  walizki.  Nie  wiedziała,  co  na  siebie  włożyć.  Koszulę 

nocną?  Dopiero  minęło  południe.  Sukienkę?  Zbyt  oficjalnie.  Pod  wpływem  nagłej  decyzji 
owinęła się ręcznikiem i mocno zawiązała wystające końce. 

Z lekkim podnieceniem 

i niepokojem szła w stronę sypialni. A jeśli Drew zaśnie w trakcie 

masażu? Był bardzo zmęczony. 

Właśnie  wyszedł  z  łazienki.  Biodra  miał  owinięte  ręcznikiem.  Cassie  uśmiechnęła  się  w 

duchu. Stanowili doprawdy dobraną parę. 

Drew spojrzał na nią zbolałym wzrokiem. 
– 

Spróbuj mnie jakoś naprawić – poprosił. 

– 

Kładź się – powiedziała krótko. 

Usłuchał bez sprzeciwu. Cassie nałożyła maść na jego ramiona i plecy. W powietrzu uniosła 

się silna woń mięty. 

Drew chrząknął. 
– 

Ależ to mocne – wyjąkał. 

– Cicho. To dla twoj

ego dobra. Pracowała wytrwale. 

– 

Jak się czujesz? 

– Mmm... 

– 

Chce ci się spać? 

Pochyliła się, żeby spojrzeć mu w twarz. Nagle, pokój zawirował jej przed oczami. Poczuła, 

że pada na plecy, przyciśnięta do łóżka ciężarem męskiego ciała. 

– 

Nie potrafiłbym zasnąć w towarzystwie pięknej kobiety, przystrojonej jedynie w skrawek 

materiału. 

Zdjął ręcznik okrywający jej ciało. 
– Cassie... 
Nagle skrzywił się z bólu. 
– 

Masz przed sobą wrak człowieka. 

– 

Wątpię – odpowiedziała z uśmiechem. – Choć przyznaję, że bardzo się starasz, aby mnie o 

tym przekonać. Połóż się na plecach i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. Pozwól, że 
dzisiaj ja przejmę inicjatywę. 

Zrobił zdziwioną minę. 

background image

– 

Naprawdę? 

– 

Naprawdę. 

background image

Rozdział 9 

 
Cassie wyskoczyła z łóżka i pobiegła w stronę łazienki. 
– Gdzie idziesz? – 

zawołał. Odkręciła kran i starannie umyła dłonie. 

– 

Usuwam zapach maści. No, już znacznie lepiej. 

– 

Cassie, chodź do mnie. Stanęła w drzwiach. 

– 

Doktorze  Bennett,  nie  powinien  pan  wydawać  poleceń,  nie  mogąc  ich  wyegzekwować. 

Proszę leżeć spokojnie. 

Obrzucił uważnym spojrzeniem jej nagą sylwetkę. 
– 

Znęcasz się nad cierpiącym człowiekiem. 

– 

Przynajmniej próbuję. 

Uniosła dłoń, w której trzymała małą buteleczkę. 
– 

Używasz damskich perfum? 

– 

Próbka reklamowa. Jakaś panienka z poczty wrzuciła mi to do skrzynki. 

Cassie uśmiechnęła się. 
– 

I nawet nie zdawała sobie sprawy, że kiedyś będzie tego potrzebować. 

Roztarta  niewielką  ilość  płynu  na  dłoniach  i  między  piersiami,  po  czym  usiadła  na  łóżku. 

Drew wyszeptał jej imię i wyciągnął dłonie. 

– Nie – 

odepchnęła go lekko. – Teraz ja tu rządzę. 

– 

Więc czym prędzej przystąp do działania. Odchodzę od zmysłów. 

Powoli wsunęła się na niego. Oczy zaszły jej mgłą pożądania. Drew jęknął cicho. 
– 

Dobrze się czujesz? – spytała szeptem. Nie chciała sprawić mu bólu. 

Zamknął powieki. 
– 

Więcej... niż... dobrze... – wysapał. – Cassie... Cassie... 

Zacisnął szczęki. 
Przywarła  ustami  do  jego  warg  i  zaczęła  rytmicznie  poruszać  biodrami.  Tym  razem  nie 

myślała o  własnej przyjemności.  Oddawała mu  całą siebie.  Drew oddychał głęboko, po chwili 
zaczął wydawać ciche pomruki. Miał wrażenie, że cały pokój wypełnił się barwami tęczy... 

 
Cassie otworzyła oczy. Za oknem kładły się długie cienie. Było późne popołudnie. Poczuła 

głód.  Drew  spał  nadal,  bardziej  spragniony  wypoczynku  niż  jedzenia.  Cassie  się  uśmiechnęła. 
Wiedziała, że mimo masażu jeszcze przez kilka dni będzie odczuwał skutki zmęczenia. 

Po cichu podniosła się z łóżka. Włożyła sukienkę i upięła włosy, po czym zeszła do kuchni. 
Przeszukała lodówkę i kilka szafek, nim zgromadziła na stole pokaźną ilość sera, krakersy, 

jabłka. Obok postawiła dużą szklankę wypełnioną mlekiem. Była w połowie posiłku, gdy pojawił 

background image

się Drew. 

– 

Przestraszyłaś mnie – powiedział z wyraźną ulgą w głosie. 

– 

Przestraszyłam? 

– 

Obudziłem się i nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Zacząłem podejrzewać, że spotkaliśmy się 

tylko w moim śnie. 

Z trudem usiadł na krześle. 
– 

Moje kości – westchnął. 

– 

Wciąż pachniesz miętą. 

– 

Ktoś  zrobił  mi  brzydki  kawał  i  wysmarował  mnie  dziwną  maścią.  Podejrzewam,  że 

uczestniczyły w tym ciemne siły. 

Cassie parsknęła śmiechem i omal nie zakrztusiła się mlekiem. 
– 

Wiedziałam, że kiedyś to powiesz. 

– 

Zwlekałem tak długo, jak tylko mogłem. Powoli rozprostował nogę. 

– Och... 

– 

Masaż nie pomógł? 

– 

Okazał się nadzwyczaj skuteczny, jeśli chodzi o moje zmysły, lecz nie pomógł na ból. 

– 

Nie powinieneś tyle biegać. Wystarczy poczekać na piłkę. 

Drew ugryzł kawałek krakresa i sięgnął po ser. 
– 

Zanim cię pokonam, muszę jeszcze trochę potrenować. 

– 

Trochę? Czy dzisiejszy ranek niczego cię nie nauczył? Jesteś po prostu... 

Przerwała, widząc kpiący uśmiech na jego twarzy. 
– 

Potrafisz wyprowadzić mnie z równowagi, Drew. Sam pchasz się w kłopoty. 

– 

A potem zbieram obfite żniwo. Powinienem robić to częściej. 

Cassie uznała, że nadszedł właściwy moment, żeby pokazać mu list od Evana i próbkę tekstu. 
– 

Poczekaj tu chwilę – powiedziała. – Chcę, żebyś coś zobaczył. 

– 

Bardzo chętnie. 

– 

Uspokój się, to nie ma nic wspólnego z seksem. 

– Phi... 

– Zaraz wracam. 
Kiedy wróciła, Drew kończył pić mleko z jej szklanki. Krakersy również zniknęły. 
– 

Widzę, że czujesz się jak u siebie w domu. 

– 

Owszem. Trudno, żeby było inaczej. 

– 

Ale to ja przygotowałam przekąskę. 

– 

W mojej kuchni i z moich zapasów. Patrzył na nią roześmianym wzrokiem. 

– 

Uważałam, że coś mi się należy za moje usługi. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. 

– 

W takim razie, co byś zrobiła za obietnicę soczystego steku? 

background image

Zmarszczyła nos. 
– 

Nie wytrzymałbyś kondycyjnie. Nie w tym stanie. 

– Spróbuj – 

rzucił wyzywająco. 

Był tak blisko. Poczuła muśnięcie wąsów na policzku. 
– 

Nie całuj mnie – wymruczała. 

– 

Wiem, że to mało oryginalne, ale nie szkodzi. 

– 

Chcę z tobą porozmawiać. 

– 

Spróbuj języka znaków. Mocno ścisnęła list w dłoni. 

– Najpierw popatrz na to. 

– 

List? Możesz go wrzucić do skrzynki. 

– Nie. 

– Co 

za uparte stworzenie! Odebrał jej kopertę. 

– Od Evana? 

– 

Dotyczy tego więźnia, który mówi wyłącznie po portugalsku. 

Drew przebiegł oczami pismo. 
– 

Masz zamiar wziąć honorarium? Cassie postanowiła działać ostrożnie. 

– 

Dlaczego nie? Działałam jako konsultant. 

– 

No, może kilka dolarów. 

– 

Sześćdziesiąt. 

– 

Sześćdziesiąt?! 

– 

Drew, nie masz pojęcia, ile pracy wymaga dokładna analiza czyjegoś pisma. Coś ci pokażę. 

Wyciągnęła kolejną kartkę. 
– To próbka tekstu? 

– Tak. 

– 

Pisał jakiś maniak. Pokreślił wszystkie wyrazy. 

– 

To  nie  on,  to  ja.  Linie  wyznaczają  nastrój  piszącego.  Są  pochylone  w  prawo,  więc  był 

podekscytowany. 

– 

Albo przekręcił kartkę. 

– To nie ma znaczenia. 

– Na pewno? 

– Na pewno – 

odpowiedziała z przekonaniem. – Spójrz, w jaki sposób nakreślił litery „o” i 

„a”. 

– 

Dobra  robota.  Pewnie  uczyła  go  Miss  Dolittle.  –  Zerknął  na  dziewczynę.  –  To moja 

nauczycielka. Z trzeciej klasy. 

– 

Masz rację,  obaj piszecie podobnie, lecz nie dlatego, że mieliście tę samą nauczycielkę. 

Każdy z was jest szczery i uczciwy. 

background image

– 

Chwileczkę, ten facet został oskarżony o morderstwo. Chcesz mnie z nim porównywać? 

– 

To  jedyna  wspólna  cecha,  jaką  posiadacie.  Spójrz  na  pismo.  Jest  bardzo  cienkie, 

niezdecydowane.  Ty  zaś  mocno  dociskasz  pióro  do  papieru.  Zawsze  chcesz  doprowadzić  do 
końca  to,  co  zacząłeś.  Aresztowany  mężczyzna  nie  ma  dość  siły  charakteru,  aby  popełnić 
morderstwo. 

– 

A ja mógłbym? Uprzejmie dziękuję. Cassie westchnęła. 

– 

Chodzi mi o coś zupełnie innego. W grafologii wniosek końcowy oparty jest na pełnym 

zestawie d

anych,  które  informują  o  mentalności  danej  osoby.  Uważam,  że  ten  mężczyzna  jest 

niewinny. 

Drew spojrzał na nią spod oka. 
– 

Chcesz go oczyścić z zarzutów na podstawie sposobu pisania dwóch liter? 

Cassie poruszyła się niespokojnie. Dyskusja przebiegała zupełnie inaczej, niż zaplanowała. 
– 

Podałam  ci  tylko  jeden  z  przykładów.  Spędziłam  kilka  godzin  nad  tekstem  i  wierz  mi, 

poddałam go szczegółowej i wszechstronnej analizie. Tego nie pisał morderca. 

– 

Świetnie. Jesteś bardzo przywiązana do swojej opinii. 

– Moja 

opinia wynika wyłącznie z badań. Drew poprawił się na krześle. 

– 

Obawiam się, że tu właśnie tkwi zasadnicza różnica pomiędzy nami. Wierzę, że spędziłaś 

kilka  godzin  na  studiowaniu  tekstu,  lecz  nie  potrafię  zaakceptować  twierdzenia,  że  to  ma 
jakikolwiek zwi

ązek z nauką. 

– 

Opierasz  się  wyłącznie  na  uprzedzeniach!  –  wykrzyknęła  Cassie.  –  Miałam  nadzieję,  że 

przemyślałeś naszą poprzednią dyskusję. 

Wydął wargi. 
– 

Tak  zrobiłem.  Doszedłem  do  wniosku,  że  jesteś  cudowną,  pociągającą  kobietą,  która 

bardzo wiele znacz

y w moim życiu. Ale nie zmuszaj mnie, abym udawał, że wierzę w coś, w co 

nie mogę uwierzyć! 

Cassie  wstała  i  zbliżyła  się  do  okna.  Zachodzące  słońce  oblewało  krajobraz  czerwoną 

poświatą. 

– 

Oczywiście,  że  nie.  Jesteś  na  to  zbyt  szczery,  o  czym  również  świadczy twój charakter 

pisma. Wiem także o twoim głębokim uczuciu... 

Ze zduszonym okrzykiem zerwał się na nogi. 
– 

Do diabła z charakterem pisma! Nie musisz wpatrywać się w litery, żeby wiedzieć, co do 

ciebie  czuję!  Teraz  ty  powinnaś  zdobyć  się  na  szczerość.  Co  myślisz?  Jestem  ci  na  tyle 
potrzebny,  że  zgodzisz  się  zaakceptować  moją  opinię,  czy  pozwolisz,  aby  różnica  zdań 
zniszczyła nasz związek? 

Odwróciła głowę. Jej oczy były pełne łez. 
– Nie wiem... 

background image

– 

Pomogę ci podjąć decyzję. 

Zrobił dwa kroki w jej stronę, lecz powstrzymała go ruchem dłoni. 
– Nie. 
Stanął. Zmarszczył brwi. 
– 

Nie  chcę  wyłącznie  fizycznego  kontaktu  –  powiedziała  z  napięciem  w  głosie.  –  To nie 

wystarczy, Drew. 

– Nie rób melodramatu – 

mruknął ponuro. 

– 

Odziedziczyłam tę skłonność po babci Jo. Wracam do domu, Drew. 

– 

Jesteś w domu. 

– 

Dwie godziny temu zgodziłabym się z tobą bez wahania. Wszystko wydawało mi się takie 

cudowne. Właśnie dlatego weszłam do kuchni bez pytania. Czułam się jak w domu. Lecz dom 
jest także miejscem, gdzie można realizować swoje marzenia. A ty na to nie pozwalasz. 

Szybkim krokiem wróciła do pokoju i spakowała walizkę. Gdy ponownie weszła do kuchni, 

Drew stał przy oknie. Nie spojrzał w jej stronę. Bez pożegnania wybiegła z domu. 

Mężczyzna słuchał przez chwilę oddalającego się warkotu samochodu. Wszedł do gabinetu i 

podniósł słuchawkę telefonu. 

– 

Jesteś zajęty, Ev? – spytał, słysząc głos Evana Farbera. 

– 

Przygotowywałem narty do sezonu. Mam nadzieję, że śnieg spadnie dość wcześnie. Co się 

stało? 

–  To ja powinien

em  cię  zapytać.  Dowiedziałem  się,  że  chcesz  wypłacić  honorarium  za 

konsultację grafologiczną. 

– 

Oczywiście. Analiza okazała się nadzwyczaj dokładna. Chciałbym wykorzystać ją podczas 

rozprawy, a gdyby okazało się to niemożliwe, mam już opracowaną linię obrony. 

– 

Ev, naprawdę myślisz, że praca Cassie ma jakąś wartość? 

Przez chwilę w słuchawce panowało milczenie. 
– 

Oczywiście  –  powiedział  w  końcu  Evan.  –  Choć  nie  dziwię  się,  że  tego  dotąd  nie 

zauważyłeś. Jesteś zbyt zaangażowany emocjonalnie. 

–  Taaak... Tylko 

że ona chce, abym bez zastrzeżeń przyjął jej punkt widzenia. Mam z tym 

sporo kłopotów. 

– Rozumiem. 

– 

Dzisiaj  pokazała  mi  twój  list.  Nie  wiedziałem,  czy  twoja  oferta  jest  poważna,  czy 

kierowałeś się innymi względami. 

– 

Jak najbardziej poważna. Chcesz przyjacielskiej rady? Otwórz wreszcie swój zakuty łeb i 

postaraj się docenić wysiłki dziewczyny. Możesz wiele na tym skorzystać. Nawet zawodowo. 

– Jasne – 

powiedział z ironią Drew. 

– 

Wiesz coś o grafologii? 

background image

– 

Wypożyczyłem kilka książek z biblioteki, lecz nie potrafiłem przez nie przebrnąć. 

– 

Wyślę ci odpowiednie materiały. Zacząłem się poważnie zastanawiać na podjęciem nauki. 

– Ty?! 

– 

Dlaczego  nie?  Póki  nie  zdobędę  odpowiednich  kwalifikacji,  będę  korzystał  z  pomocy 

Cassie. 

Drew westchnął ciężko. 
– 

Zdaje się, że stoję na straconej pozycji. Czekam na obiecaną przesyłkę. Spróbuję z tego coś 

zrozumieć. 

– 

Zawsze możesz zwrócić się do Cassie. 

– 

Wolałbym tego nie robić, Ev. 

– Duma ci nie pozwala? 

– 

Coś w tym rodzaju. Mogę liczyć na twoje wsparcie? 

– 

Oczywiście – roześmiał się Evan. 

W  niedzielę  rano  Cassie  spotkała  się  z  Ruth.  Stoczyły  kilka  zaciętych  pojedynków.  Po 

skończonej  grze  przez  chwilę  rozmawiały  o  wydarzeniach  ubiegłego  tygodnia,  lecz  Cassie 
unikała tematów osobistych. 

Wróciła do domu i weszła pod prysznic. Po kilku minutach pojawili się babcia Jo i A. W.. 

Mężczyzna  wyszedł  po  krótkim  pożegnaniu,  a  Jo  powędrowała  do  swojej  sypialni  i  zaczęła 
rozpakowywać walizki. Nuciła wesoło. I Cassie narzuciła płaszcz kąpielowy, skrzywiła usta w 
wymuszonym uśmiechu i wsunęła głowę do pokoju. 

– 

Wycieczka się udała? – spytała. 

– 

Można tak powiedzieć. 

Twarz starszej kobiety promieniała niekłamanym szczęściem. 
– 

Żadnych sprzeczek? 

– 

A.  W.  przyznał,  że  nie  lubi  być  porównywany  z  Robertem  Redfordem,  a  ja  straciłam 

zainteresowanie t

ym tematem. Bohaterowie ze srebrnego ekranu nie wytrzymują konkurencji z 

prawdziwymi mężczyznami. 

Cassie przytuliła ją do siebie. 
– 

Bardzo się cieszę. 

– 

Ja również. Cieszę się za nas obie. Ty masz swojego psychologa, ja chirurga i możemy być 

w pełni szczęśliwe. Jak spędziłaś weekend? 

Cassie nie chciała psuć nastroju. 
– 

Było całkiem nieźle – stwierdziła. 

– 

Powinniśmy wybrać się gdzieś całą czwórką – powiedziała babcia Jo. – Co o tym myślisz? 

Może na kolację do „High Finance”? A. W. nigdy nie był tam wieczorem. 

– 

Tak... Oczywiście... Znakomity pomysł – wyjąkała Cassie. 

background image

Co teraz? Może nie powinna była wyrażać zgody? 
– 

Zastanówmy się – ciągnęła Jo – przez najbliższe dni będę zajęta, ale wieczory mam wolne. 

Co prawda tylko niektóre. Dzisiaj idziemy do kina, jutro na koncert. 

Systematycznie układała wyjęte z walizki rzeczy. 
– 

Może we wtorek? Co na to Drew? Możesz do niego zadzwonić? 

– 

Oczywiście. 

Jo spojrzała na wnuczkę. 
– 

Czyż miłość nie jest wspaniała? 

Cassie  w  milczeniu skinęła  głową,  choć  ogarnął  ją  smutek.  Szczerze żałowała,  że  poznała 

takiego mężczyznę, jak Drew. 

 
Wieczorem A. W. zabrał babcię Jo do kina. Cassie usiadła przy telefonie i wykręciła numer. 

Drew niemal od razu podniósł słuchawkę, lecz dziewczyna nie mogła wykrztusić ani słowa. 

– Czy to ty, Cassie? 

– Tak – 

zmusiła się do odpowiedzi. 

– 

Masz dziwny głos. Jesteś chora? 

– Nie. 

– 

U mnie wystąpiły objawy grypy, lecz jestem przekonany, że to tylko skutek przemęczenia. 

Umilkł. 
– 

Drew, czuję się tak samo jak wczoraj, ale... 

– Kiedy wczoraj? Prz. p. czy po. p. ? 

– 

Słucham? 

– 

Przed posiłkiem czy po posiłku? 

– 

Drew, bądź poważny. 

– Rozumiem. 
Głos mężczyzny nabrał głębszych tonów. 
– Cassie, nie rób nam tego. 

– 

Nie chodzi o nas. Czy mówiłeś dziadkowi o różnicy zdań, jaka nas dzieli? 

– Nie: 

– 

To dobrze. Ja też nic nie powiedziałam. Nie chciałam jej psuć nastroju. W rezultacie, wciąż 

myśli, że my... 

– 

Jeśli chodzi o mnie, ma całkowitą rację. Cassie poczuła, że drżą jej dłonie. 

– 

Zaproponowała,  żebyśmy  we  czwórkę  zjedli  kolację  w  „High Finance”. We wtorek. Jo 

stawia. 

– A. W. nigdy jej na to nie pozwoli. 

– Przyjdziesz? 

background image

– 

Wiesz dobrze, że tak, Cassie. 

– 

Znakomicie. A. W. poda ci wszystkie szczegóły. Do widzenia. 

Prędko  odłożyła  słuchawkę.  Później  usiadła  przy  maszynie  i  zaczęła  pisać  list do Evana. 

Obok leżała kartka z portugalskim tekstem, z którą wiązała tak wiele nadziei. Na papierze widać 
było świeże ślady łez. 

 
Babcia Jo zarezerwowała stolik przy oknie, skąd rozciągała się wspaniała panorama całego 

Albuquerque, lecz mało uwagi poświęcała widokowi. Wciąż spoglądała w stronę A. W. , który 
nie przestawał darzyć jej rozmaitymi względami. 

Cassie  czuła  się  nieswojo.  Siedzący  obok  Drew  wciąż  trącał  ją  łokciem,  chwytał  za  rękę 

prosząc o sól lub inne przyprawy. Po kolejnym zderzeniu spojrzał na dziewczynę. 

– 

Chyba się trochę rozpycham – stwierdził z niewinnym uśmiechem. 

Cassie zrobiła słodką minę. 
– 

Potrzebujesz  dużo  przestrzeni,  aby  pomieścić  swą  wybujałą  osobowość  –  powiedziała 

ściszonym głosem. 

– Ooo... kotka wysuwa pazurki. 

– Bo musi – m

ruknęła. 

A.  W.  spytał,  czy  często  zdarza  się  jej  roznosić  próbki  towarów  i  tym  podobne  materiały 

reklamowe. 

–  Nie  – 

odpowiedziała.  –  Większość  podobnych  przedmiotów  i  tak  wędruje  do  kosza  na 

śmieci. 

– 

Czasem  zdarzają  się  miłe  niespodzianki  –  wtrącił  Drew.  –  Przed paroma tygodniami 

dostałem próbkę damskich perfum. Okazały się bardzo przydatne. 

– 

Czyżbyś zamówił większą partię? Babcia Jo rzuciła wnuczce karcące spojrzenie. 

– 

Przestań mu dokuczać, Cassie. Nie dajesz biedakowi ani chwili spokoju. 

Drew skinął głową. 
– 

Lubię, jak moja kobieta ma cięty języczek. To pobudza do wysiłku myślowego. 

– Twoja kobieta? – 

obruszyła się Cassie. 

– Dzieci, spokój. – 

A. W. postukał widelcem w kieliszek. Przestańcie się . wygłupiać. Kiedy 

będziecie w moim wieku, zrozumiecie, że lepiej się kochać, niż walczyć. 

Cassie zakrztusiła się winem. To mówił ten mężczyzna, który jeszcze tak niedawno toczył 

zawziętą sprzeczkę z powodu Roberta Redforda? 

– 

Masz rację – dodała Jo. – Drobiazgi nie powinny uprzykrzać nam życia. 

Dziewczyna nie w

ierzyła własnym uszom. 

– 

Kłopot w tym – odezwał się Drew – że istnieją różne definicje „drobiazgów”. 

Cassie rzuciła mu szybkie spojrzenie. Miał zamiar publicznie prosić o poparcie? 

background image

– 

Drew, proszę... 

– 

Cassie i ja staramy się dojść do pełnego porozumienia. 

Ujął ją za rękę. 
– 

Kocham ją, a miłość potrafi przezwyciężyć wiele kłopotów. 

Szczególny błysk w jego oczach upewnił dziewczynę, że nie było to wcześniej przygotowane 

przemówienie. Otworzyła usta, lecz nie padło z nich ani jedno słowo. 

– Nie musisz nas o ty

m zapewniać – oznajmiła babcia Jo. Właśnie dlatego postanowiłam, że 

wspólnie powinniśmy spędzić dzisiejszy wieczór. 

–  To prawda – 

dodał  A.  W.  –  Nie  mamy  nic  przeciwko  podwójnej  ceremonii.  Chyba  że 

chcecie mieć własne wesele... 

Cassie zamrugała gwałtownie oczami. 
– Wesele? – 

wychrypiała. – Jakie wesele? Babcia Jo uśmiechnęła się do wnuczki. 

– 

A. W. poprosił mnie o rękę. Musi tylko uporządkować kilka spraw w Phoenix. 

background image

Rozdział 10 

 

– 

Przecież się prawie nie znacie! – zaprotestowała Cassie. 

– 

Mylisz  się  –  odpowiedziała  ze  spokojem  babcia  Jo.  –  Znamy  się  bardzo  dobrze. 

Wystarczająco długo żyjemy na tym świecie, aby umieć oddzielić ziarno od plew. A poza tym 
świetnie się ze sobą zgadzamy. Zarówno w łóżku, jak i na co dzień. 

– Babciu! – 

Cassie zrobiła się czerwona jak burak. Drew ścisnął ją za ramię. 

– 

Przyjmijcie  od  nas  najserdeczniejsze  gratulacje.  Cassie  pomału  odzyskiwała  zdolność 

spokojnego myślenia. 

– 

Tak. Tak. Bardzo się cieszę. Uśmiechnęła się. 

– 

Byłam po prostu zaskoczona. Nie spodziewałam się, że tak prędko... 

– 

Prędko? – spytał A. W. – Nic podobnego. Jeden Bóg wie, ile nam jeszcze czasu zostało i 

chcemy nacieszyć się każdą chwilą. 

Drew delikatnie pogładził dłoń Cassie. 
– 

Ustaliliście już datę? 

– Nie – 

odparła Jo. – Chcieliśmy najpierw porozmawiać z wami. 

Spojrzała na wnuczkę. 
– 

Jeśli zechcecie połączyć... 

– Nie – 

wtrąciła Cassie. – Nie mamy takich planów. 

Drew nie puszczał jej dłoni.  Miała ochotę się wyrwać,  jednak  wiedziała, że to zwróciłoby 

uwagę dziadków. 

– 

W takim razie, decyzja należy do nas – powiedział A. W. Spojrzał spod oka na przyszłą 

oblubienicę. – Może w Halloween? 

Babcia Jo parsknęła śmiechem. 
– 

Wiedziałam, że wymyślisz coś niesamowitego! Ślub w towarzystwie maszkar i strachów na 

wróble. Wszyscy goście muszą się przebrać! 

Drew westchnął. 
– 

Gdzie dopełnimy aktu małżeństwa? – spytał A. W. 

– 

Znam mały kościółek na... Drew chrząknął głośno. 

– 

Uważam,  że  całą  uroczystość  powinniście  zorganizować  u  mnie.  Z  waszych  planów 

wynika, że kościół nie jest zbyt odpowiednim miejscem. 

– 

Masz rację – skinęła głową Jo. 

– Jak zwykle. – 

Cassie wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu. 

– 

Co z podróżą poślubną? Wystarczy wam wyjazd do Phoenix? 

– Nie jedziemy do Phoenix – 

oświadczyła Jo. 

background image

– Nie? 

– 

Nie.  A.  W.  wprowadza  się  do  mnie.  W  ten  sposób  będziemy  wszyscy  mieszkać  w 

Albuquerque. Czy to nie wspaniały pomysł? 

– 

Znakomity! W takim razie... masz zamiar sprzedać swój dom, dziadku? 

A. W. poważnie pokiwał głową. 
Cassie  zrozumiała  nagle,  że  jej  dotychczasowe  życie  uległo  niespodziewanym 

komplikacjom. A. W. miał zamiar wprowadzić się do babci Jo... 

Starsza pani zwróciła uwagę na milczenie wnuczki. 
– 

Nie martw się, kochanie. Nie wyrzucę cię. Możesz u mnie mieszkać do czasu, aż Drew... to 

znaczy... jak długo zechcesz. 

– 

Dziękuję – Cassie starała się mówić beztroskim tonem – ale wiem, jak ważne są pierwsze 

miesiące po ślubie. Znajdę sobie jakiś niewielki apartament. 

– 

Już jej proponowałem, żeby przeprowadziła się do mnie – wyjaśnił Drew, spoglądając na 

Jo. – 

Niestety, Cassie woli postępować zgodnie z tradycją. 

Głos zabrał A. W. 
– 

Widzę  z  twojej  miny,  że  i  tak  nie  pozwolisz  jej  długo  mieszkać  samej.  Jeśli  zmienicie 

zdanie i zechcecie się przyłączyć do naszej ceremonii, nie musicie pytać o pozwolenie. 

– 

Nie popędzaj ich, A. W. – wtrąciła Jo. – Nie każdy chce brać ślub w wigilię Wszystkich 

Świętych. 

– 

Dlaczego? Pomysł jest wręcz znakomity. Hokus-pokus na resztę życia. 

– 

Tak? Lepiej uważaj, co mówisz. Jeszcze mnie nie dostałeś. 

– 

Naprawdę? 

Złożył pocałunek na jej dłoni. 
– 

Nie umiem kłamać – westchnęła. – Jestem twoja. 

– 

Uważam, że powinniśmy także wystąpić w kostiumach. 

– 

Oczywiście – przytaknęła babcia Jo. – Wyobraź sobie, zamiast smokingów i kosztownych 

kreacji... Nie, nie powiem co. To musi być niespodzianka. 

– 

A Cassie i Drew będą świadkami. 

– W przebraniu – 

wtrącił Drew. 

– Jak najbardziej – 

odpowiedziała Jo. – Zawdzięczamy wam tak wiele. Bez waszej pomocy, 

nie miałabym okazji spotkać A. W. 

– I to dwukrotnie – 

zauważył Drew. 

A. W. obdarzył swą towarzyszkę czułym spojrzeniem. 
– Prawda – 

powiedział. – Omal nie zrujnowaliśmy wszystkiego. Dziękuję. 

– 

Przede wszystkim, wyrazy wdzięczności należą się Cassie. 

Drew obrócił głowę w jej stronę. 

background image

– 

Mogę opowiedzieć o pustej paczce? 

– 

Proszę. Skoro wszystko zakończyło się tak szczęśliwie. 

Drew dość dokładnie opisał całą przygodę. Nie wspomniał jedynie o analizie grafologicznej. 
– 

Los płata nam rozmaite figle – odezwał się A. W. – Gdybym naprawdę mieszkał w tym 

domu, być może poznałbym Jo, lecz Drew nigdy nie spotkałby Cassie. 

Młodszy z Bennettów zbliżył usta do dłoni dziewczyny. 
–  Wiem  –  p

owiedział,  składając  delikatny  pocałunek.  –  Gdyby  na  poczcie  nie  popełniono 

omyłki... Mam zamiar zadzwonić do działu subskrypcji i złożyć im serdeczne podziękowania. 

– 

Zaprośmy  wydawcę  pisma  na  wesele  –  zaproponowała  Jo.  –  Słuchaj,  A.  W.  ,  chciałbyś 

zobacz

yć moje zdjęcie na okładce „Inspired Retirement”? 

– 

Zawsze uważałem, że powinnaś się tam znaleźć – odparł z szarmanckim ukłonem. 

– 

To  będzie  prawdziwe  weselisko!  –  zachichotał  Drew.  –  Trudno  wymyślić  coś  bardziej 

ekscytującego. 

– 

Nie  zapomnij  zaprosić  swych  niecodziennych  przyjaciół  –  dodał  A.  W.  Miał  na  myśli 

byłych więźniów. 

– 

To paczka wyjątkowo równych facetów. 

– 

Ja  zawiadomię  panie  z  sekcji  aerobiku  –  wtrąciła  Jo.  –  A  Cassie  powinna  ściągnąć 

pracowników poczty. 

– 

Jeden  z  moich  podopiecznych  właśnie  zakończył  odsiadywanie  wyroku  za  defraudację 

pieniędzy należących do urzędu pocztowego – odezwał się Drew. – Na pewno się dogadają. 

– 

Pamiętajmy o najbliższych krewnych – powiedział A. W. Spojrzał na wnuka. – Twój ojciec 

po raz ostatni wkładał kostium na Halloween, gdy miał dziesięć lat. 

– Brakuje tylko wodzireja. 
Cassie miała wątpliwości, czy jej rodzice w ogóle przyjadą. 
– 

Proponuję toast – zawołał A. W. – Za miłość i szaleństwo! 

Drew nadal trzymał dłoń Cassie. Wolną ręką sięgnął po kieliszek z winem. 
– 

Za szaleństwo i miłość! – powtórzył. 

Babcia  Jo  uparła  się,  że  zapłaci  rachunek.  Ku  zdziwieniu  Cassie,  A.  W.  nie  protestował 

zbytnio. 

Gdy znaleźli się na parkingu, dziewczyna odezwała się pierwsza. 
– 

Nie  chciałabym  psuć  wam  nastroju,  lecz  muszę  wracać  do  domu.  Jestem  zmęczona  i 

śpiąca. 

– 

Oczywiście – powiedziała Jo. 

– 

Powinniśmy pamiętać, że niektórzy z nas bardzo wcześnie wstają do pracy. 

Drew mówił spokojnie, lecz w jego głosie pobrzmiewała nuta złośliwości. 
– 

Każdy dzień jest inny – mruknęła Cassie. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie. 

background image

– 

Poza tym, jutro będę miała do rozniesienia sporo reklamówek. 

Drew pokręcił głową. 
– Wiem nawet, kto je otrzyma. 

 
Następnego ranka Cassie zatrzymała dżipa przed domem, w którym mieszkał Drew, wzięła 

naręcze  różnokolorowych  folderów  i  otworzyła  skrzynkę.  Ze  zdziwieniem  spostrzegła,  że  w 
środku znajdowała się czerwona róża. 

Ostrożnie  wyjęła  kwiat.  Po  chwili  namysłu  włożyła  do  skrzynki  korespondencję  i 

reklamówki.  Doszła  do  wniosku,  że  róża  nie  może  zastąpić  przeprosin  ani  wyrażać  chęci 
porozumienia. 

Delikatna  woń  wypełniała  wnętrze  dżipa,  wywołując  natrętne  wspomnienia.  Drew... 

Dlaczego był taki uparty? Dlaczego? Evan od razu zainteresował się jej umiejętnościami i uznał 
jej kompetencje. Tak, ale Evan nie posiadał tak dużej siły charakteru. Nie mogłaby zakochać się 
w mężczyźnie takim jak Evan, a Drew od pierwszego wejrzenia zawrócił jej w głowie. 

Co dzień znajdowała kolejną różę i co dzień zapełniała skrzynkę ulotkami. Zdawała sobie 

sprawę,  że  postępuje  dziecinnie,  lecz  odczuwała  potrzebę  nawiązania  jakiejś  formy  milczącej 
komunikacji z ukochanym mężczyzną. 

A. W. wyjechał do Phoenix. Miał wrócić trzy dni przed świętami. Babcia Jo przystąpiła do 

generalnych  porządków.  Postanowiła  całkowicie  zmienić  wystrój  mieszkania.  Nie  chciała,  aby 
nad jej nowym związkiem unosił się duch zmarłego męża. Była tak zajęta swymi sprawami, że 
nawet nie postrzegała podłego nastroju wnuczki. 

Cassie  spotykała  się  z  Ruth,  a  resztę  czasu  spędzała  na  poszukiwaniach  odpowiedniego 

mieszkania. 

Do wyznaczonej dat

y ślubu pozostawały już tylko dwa tygodnie. Cassie uznała, że nadszedł 

czas, aby zająć się kostiumami. Po powrocie z pracy weszła do pokoju babci. 

Jo siedziała w fotelu. Czytała list. Roztargnionym wzrokiem spojrzała na dziewczynę. 
– 

Jeszcze jedna róża? Drew to naprawdę romantyczny chłopak. 

– Jeszcze jeden list od A. W. ? – 

uśmiechnęła się Cassie. – Pisze codziennie. 

– To prawda. 
Jo pośpiesznie złożyła kartkę i wsunęła ją do koperty. 
– 

Zaczerwieniłaś się – zauważyła Cassie. – Co znowu nawypisywał? 

– Jest niepoprawny – 

potrząsnęła głową babcia. 

– Dlaczego nie zadzwoni? 

– 

Może się boi. W naszym wieku należy unikać zbytnich emocji. 

– 

Oczywiście. Szczególnie takich, jak wycieczka balonem i ślub w otoczeniu upiorów. 

– 

Masz  rację  –  roześmiała  się  Jo.  –  Telefon  jest  mało  romantyczny.  Listy  można 

background image

przechowywać i czytać wielokrotnie. 

– 

Poza tym są tańsze. 

– To prawda. 
Cassie wróciła myślą do niedawnych wydarzeń. Babcia Jo zapłaciła rachunek w restauracji, 

A. W. wolał wysłać list, niż zadzwonić. Kto otrzyma pieniądze ze sprzedaży domu w Phoenix? 
Otworzą wspólne konto? 

– 

Nowy dywan wygląda wspaniale. 

– 

Ładny? Mam nadzieję, że A. W. też będzie zadowolony. 

– 

Czy kupiliście go wspólnie? 

– 

Ależ skądże! To był wyłącznie mój pomysł. Mam już dość życia w otoczeniu staroci. 

– Rozumiem. 
Cassie postanowiła przejść do głównego tematu rozmowy. 
– 

Zdecydowałaś już, w jakim kostiumie wystąpisz podczas ślubu? 

– 

Tak, ale nikomu o tym nie mów. Postanowiliśmy z A. W, że to musi być niespodzianka. Ty 

i  Drew  powinniście  zrobić  podobnie.  Pastor  też  będzie  przebrany.  Zaproponował,  że  włoży 
kostium Kaczora Donalda. 

– 

Babciu, to zaczyna być show na wielką skalę! 

– 

I bardzo dobrze. Za kogo się przebierzesz? Cassie już dawno podjęła decyzję. 

– 

Za lotnika z czasów pierwszej wojny światowej. Babcia Jo klasnęła w dłonie. 

– 

Cudownie! Znakomicie! Wiem nawet, gdzie możesz kupić skórzaną kurtkę. Gorzej będzie 

z  czapką,  ale  myślę,  że  coś  znajdziemy.  I  gogle.  Gogle  i  biały  szalik.  Będziesz  wyglądała 
prześlicznie. 

– A ty? 

– 

Rozmyślałam nad niewielkim eksperymentem. Postanowiłam sprawdzić, czy A. W. zwraca 

uwagę  na  to,  co  do  niego  mówię.  Kiedyś  wspomniałam,  że  zawsze  chciałam  być  jedną  z 
disneyowskich  wiewiórek.  Obojętnie  którą.  Problem  w  tym,  że  Chip  i  Dale  zawsze  występują 
razem, więc musiałabym znaleźć partnera. 

– 

Myślisz, że A. W. to zapamiętał? 

– Uhm. 

– 

A jeśli przygotuje inny kostium? 

– 

Nie szkodzi. Ale myślę, że będzie wiewiórką. 

– 

Babciu, jesteś niesamowita. Jo spojrzała na nią wesoło. 

– 

Lubię korzystać z życia. 

 
Zapadła noc. Cassie siedziała na łóżku, zatopiona w myślach. Dlaczego A. W. nie dzwonił? 

Oczywiście mógł uważać, że w listach pełniej wyrazi swoje uczucia. 

background image

Listy!  Dlaczego  nie  przejrzała  ich  do  tej  pory?  Przecież  w  ten  sposób  mogła  z  łatwością 

rozpoznać charakter i poglądy mężczyzny, który miał zamiar wkroczyć do jej rodziny. 

Istniała jednak pewna trudność. Babcia nie udostępniała nikomu swojej korespondencji i na 

pewno nie pochwaliłaby zamiarów wnuczki. 

Może Ruth będzie umiała jej coś poradzić? 
Przy najbliższej okazji zwróciła się ze swym problemem do przyjaciółki: 
– 

Nie  mogę  powiedzieć  babci  o  swych  podejrzeniach  i  jestem  przekonana,  że  Drew  także 

mnie nie zrozumie. Co powinnam zrobić? 

– A czego oczekujesz? 

– 

Gdy byłam w Phoenix, A. W. sprawiał wrażenie zamożnego. Teraz zachowuje się całkiem 

inaczej.  Dostrzegam  w  jego  postępowaniu  wyraźną  niekonsekwencję.  Jeśli  zdobędę  próbkę 
pisma, będę mogła stwierdzić, czy się nie mylę. 

Ruth skinęła głową. 
– 

Może wystarczy, że spojrzysz na adres napisany na kopercie? Tak postępowałaś na samym 

początku. 

– 

Dobry pomysł, lecz babcia odbiera pocztę, zanim zdążę wrócić do domu. 

– 

Dziwne, że nie dzwoni. Mówiłaś, że ma duży dom w Phoenix? 

– 

Tak. Co prawda, nigdy go nie widziałam. W dniu, w którym przyjechałam, A. W. twierdził, 

że przeprowadza dezynsekcję. 

– Hmm. 

– 

Babcia Jo była przekonana, że użył wymówki, ponieważ otrzymał zaproszenie od jakiejś 

kobiety. 

Ruth machnęła energicznie rakietą. 
– 

Znasz jego adres? Kilkakrotnie byłam w Phoenix i znam bogatsze dzielnice. 

– Zaraz... Nie. Z

nam tylko numer skrytki. Ruth zrobiła zamyśloną minę. 

– 

Czy A. W. wie, że zajmujesz się grafologia? 

– 

Nie. Drew nikomu nie mówił o moim hobby. 

– 

Mam pomysł. Lecz wpierw obiecaj, że pozwolisz mi wygrać dziesięć kolejnych meczy. 

– Mów. 

– 

Wystarczy, żebyś napisała do A. W. Cassie otworzyła szeroko usta. 

– 

Oczywiście! – szepnęła z przejęciem. – Otrzymam odpowiedź! 

– 

I poddasz ją analizie. 

Ruth uśmiechnęła się triumfalnie. 
– 

Zasłużyłam na nagrodę? 

– 

Nie będziesz zadowolona. Potrafisz się cieszyć jedynie z uczciwej wygranej. 

– 

Masz rację. Już nigdy nie pozwolę ci spojrzeć na moje pismo. Wiesz o mnie zbyt wiele. Co 

background image

zatem zyskałam? 

– 

Wdzięczność  oddanej  przyjaciółki.  Jutro  znów  wyruszam  na  poszukiwanie  mieszkania. 

Pójdziesz ze mną? 

Ruth westchnęła. 
– 

Dlaczego po prostu nie przeprowadzisz się do mnie? 

– 

Mieszkasz  z  koleżanką,  a  poza  tym,  po  tygodniu  nie  mogłabyś  na  mnie  patrzeć.  Lubię 

przyrządzać posiłki w domu, ty wolisz jeść na mieście. Ja chodzę późno spać, ty o dziesiątej już 
jesteś w łóżku. 

– A Drew? 
Cassie pokręciła głową. 
– 

No, muszę lecieć. Jeszcze dziś wyślę list do A. W; będzie zawierał szereg pytań. 

Odpowiedź nadeszła po czterech dniach. Cassie drżącymi rękami wzięła kopertę ze stołu. 
Babcia Jo była zajęta obiadem. Podniosła głowę znad kuchni. 
– 

Muszę przyznać, że jestem mocno zaciekawiona tym listem. 

– 

Postanowiłam zasięgnąć męskiej rady w sprawie prezentu. To ma być niespodzianka, więc 

wybacz, ale nie mogę ci nic więcej zdradzić. 

– 

Oczywiście. 

– 

Chcę  jak  najszybciej  przeczytać,  co  napisał  A. W. –  powiedziała  z  wyraźną 

niecierpliwością. – Zaraz wracam. 

Obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę swego pokoju. 

background image

Rozdział 11 

 
Cassie  siedziała  pochyłem?  nad  listem.  Na  pierwszy  rzut  oka  stwierdziła,  że  Drew 

odziedziczył  charakter  po  dziadku.  A.  W.  kreślił  litery  w  mocny,  zdecydowany  sposób.  Na 
pewno  był  zdolny  do  wzniosłych  uczuć  i  mocno  kochał  Babcię  Jo.  „M”  i  „J”  znamionowały 
dociekliwość. 

Daszek  od  „t”  niemal  ulatywał  z  powierzchni  kartki.  Cassie  uśmiechnęła  się.  Oznaka 

prawdziwej pasji życia i nieposkromionego optymizmu. Jednak w pozostałych literach było coś 
niepokojącego. Objaw strachu, a może zmartwienia? 

Największą  różnicę  dostrzegła  w  sposobie  pisania  liter  „a”,  „o”,  „d”  i  „g”.  Drew  stawiał 

zamaszyste znaki,  wyrażając tym szczerość wobec siebie i otoczenia. A. W. próbował znaleźć 
obiektywne wytłumaczenie własnych błędów i ukrywał kłopoty przed najbliższymi. 

Cassie  poczuła  się  nieswojo.  Czyżby  A.  W.  miał  problemy  finansowe?  Czy  potrzebował 

pieniędzy? 

Drew twierdził, że niejednokrotnie odwiedzał dom dziadka. Kiedy był tam ostatnim razem? 

Dlaczego A. W. zamienił cadillaca na MG? Chciał mieć mniejszy wóz czy po prostu tańszy ? 

Zbyt dużo pytań pozostawało bez odpowiedzi. Potrzebowała pomocy. Sięgnęła po słuchawkę 

telefonu. 

Drew odpowiedział od razu. Na dźwięk jego głosu poczuła przyspieszone bicie serca. 
– 

Cześć, Drew. Muszę z tobą porozmawiać. 

– 

Nie chcesz chyba powiedzieć, że uległaś „różanej” perswazji. 

– 

Nie.  To  znaczy...  kwiaty  są  prześliczne,  ale  dzwonię  z  całkiem  innego  powodu.  Mogę 

p

rzyjechać? Teraz? 

– 

Proszę  bardzo.  Właśnie  przeglądam  korespondencję,  a  raczej  stos  ulotek  i  folderów 

reklamowych. Ostatnio zajmuje mi to dużo czasu. 

– Och. 

– 

Nie masz ciętej odpowiedzi? Musisz być bardzo przygnębiona. 

– Jestem. 

– 

Mogłaś zadzwonić wcześniej. Od dawna czekałem, że się odezwiesz. 

– Nie chodzi o nas – 

powiedziała ponuro – tylko o A. W. i babcię Jo. 

– Rozumiem – 

westchnął. – Czekam. Chcesz coś zjeść? Zacząłem przygotowywać kolację. 

– 

Mogę przyjechać później. 

– 

Cassie! Nawet nie możesz zjeść hamburgera w moim towarzystwie? Chyba przesadzasz. 

– 

Masz rację. Zaraz będę. 

 

background image

W  pół  godziny  później  siedziała  przy  stole  jedząc  hamburgera.  Jeszcze  nie  wyjaśniła 

właściwego powodu swej wizyty. 

Drew  nie  tracił  dobrego  humoru.  Zachowywał  się  zupełnie  beztrosko.  Właśnie  skończył 

opowiadać  kolejną  anegdotę.  Cassie  zachichotała.  W  jego  obecności  tak  łatwo  zapominała  o 
kłopotach. Czuła się bezpieczna. 

– 

Dolać ci wina? 

Wyjął  butelkę  z  lodówki.  Zastanawiał  się,  czy  nie  nadeszła  właściwa  pora,  aby  poruszyć 

sporny temat

. Evan przysłał obiecane materiały, lecz Drew miał jeszcze kilka pytań. 

– 

Pół kieliszka. Czeka mnie jeszcze jazda do domu. 

– 

Możesz zostać u mnie. Spoważniała. 

– 

Nie mogę – powiedziała cicho. 

– Dlaczego? – 

spytał łagodnie. Uniosła dłoń. 

– 

Po prostu, nie mogę. Przyszłam wyjaśnić kilka spraw dotyczących twojego dziadka. 

– 

Słucham. 

Cassie starannie złożyła serwetkę. 
– 

Czy A. W. ma jakieś kłopoty? – spytała. 

– 

Skąd to przypuszczenie? 

– Mam takie przeczucie. 
Czuła się jak tchórz. Dlaczego nie powiedziała mu prawdy? 
– 

Hmm.  W  jego  życiu  mają  zajść  duże  zmiany.  Nic  dziwnego,  że  może  okazywać 

zdenerwowanie, choć jest naprawdę szczęśliwy. 

Cassie  skinęła  głową.  Chciała  wierzyć,  że  to  jedyny  powód,  ale  musiała  zadać  następne 

pytanie. 

– 

Dawno kupił dom? 

– 

Nie pamiętam. Byłem wówczas w liceum, czyli co najmniej piętnaście lat temu. Myślisz, 

że nie chce go sprzedać? 

Pominęła milczeniem jego pytanie. 
– 

Zawsze używał skrytki pocztowej? 

– 

Nie. Założył ją dopiero w tym roku – odpowiedział Drew z widocznym zniecierpliwieniem. 

– 

Czy możesz mi wyjaśnić, do czego zmierzasz? 

– Dobrze. 
Wzięła głęboki oddech. 
– 

Weźmiesz mnie za wariatkę, ale myślę, że A. W. sprzedał dom przed kilkoma miesiącami i 

nie chce ci o tym powiedzieć. 

– 

Niemożliwe. Nawet jeśli masz rację, dlaczego miałby to ukrywać? 

– 

Może transakcja nie była zbyt korzystna. Drew potarł czoło. 

background image

– 

Nic z tego nie rozumiem. Wrócił do Phoenix, aby uporządkować sprawy związane właśnie 

ze sprzedażą. 

– Niekoniecznie. 

– 

Wątpisz w jego uczciwość?! 

– 

Nie złość się, Drew. Jesteś jedyną osobą, z którą mogę szczerze porozmawiać na ten temat. 

Nie wierzę w historię z dezynsekcją. 

– 

Więc spędził noc u znajomej. Co z tego? 

– 

Dlaczego założył skrytkę? 

– 

Skąd mam wiedzieć? Może nie lubił listonosza. Nie każdy pracownik poczty jest urodziwą 

dziewczyną. 

– 

Odwiedzałeś go w tym czasie? 

– Nie, ale... 

– 

Pomyśl o czymś innym. Czy stare, używane MG jest więcej warte od cadillaca? 

– 

Każdy ma jakieś hobby. 

– 

Po ślubie oboje chcą zamieszkać w domu babci Jo. 

– 

To  akurat  najłatwiej  wyjaśnić.  Wybrali  Albuquerque,  bo  uważają,  że  będą  mogli  nam 

pomóc. Szczególnie w piastowaniu prawnuków. 

Odwróciła głowę. 
– 

Więc czeka ich spore rozczarowanie. 

– Cassie – 

westchnął Drew – mam ochotę jednocześnie cię udusić i ucałować. 

W milczeniu wpatrywała się w blat stołu. 
– 

Nie chcę kłótni – powiedział cicho mężczyzna – ani na temat dziadków, ani na żaden inny. 

Zerknęła w jego stronę. 
– 

Ja również. 

– 

Tam... w restauracji... mówiłem prawdę. Potrząsnęła głową. 

– 

Nie. Chyba że inaczej pojmujemy słowo miłość. 

– C

hcę w każdej chwili mieć cię u swojego boku. Trzymać w ramionach, kochać. 

– 

To tylko pożądanie, Drew. 

– 

Możliwe.  Lecz  dzisiejszy  wieczór  spędziliśmy  na  beztroskiej  rozmowie.  Śmiałaś  się, 

żartowałaś. Dodaj obie sprawy i co otrzymasz? 

– 

Parę przyjaciół, których połączyło łóżko. 

– 

Wiesz, że moje uczucie jest o wiele głębsze. 

– 

Zapomniałeś o czymś. Zmarszczył brwi. 

– 

Tak, to prawda. Zapomniałem o wzajemnym zaufaniu. Po raz kolejny byłem wobec ciebie 

szczery,  a  ty  nie  odpowiedziałaś  mi  ani  słowem  na  najważniejsze pytanie. Co wobec mnie 
czujesz? 

background image

– Drew, ja... 

– 

Zacznijmy od końca. Czy możesz powiedzieć, że mnie nie kochasz? 

Z trudem opanowała drżenie dłoni. 
– 

Możesz? – nie ustępował Drew. – Jestem przygotowany na taką ewentualność. Powiedz: 

Nie kocham cię, Drew. 

Zagryzła wargi. 
– 

Przyszłam  porozmawiać  o  czymś  innym  –  wykrztusiła.  –  Obawiam  się,  że  A.  W.  ma 

poważne kłopoty finansowe. 

– 

Skąd  wiesz?  Jak  dotąd  nie  przedstawiłaś  ani  jednego  istotnego  dowodu  na  poparcie 

swojego twierdzenia. 

– 

Ponieważ  uważałam  –  zaczęła  przeszukiwać  torebkę  –  że  takiego  dowodu  nie  zechcesz 

przyjąć do wiadomości. 

Podała mu list, który otrzymała rano. 
– 

Boże – szepnął Drew – poddałaś analizie jego pismo. 

– 

Tak, i jestem przekonana, że A. W. oszukuje zarówno siebie, jak i swych najbliższych. 

– 

Naprawdę?  Na  podstawie  kuglarskich  sztuczek  oskarżasz  go  o  brak  szczerości?!  Nie 

wierzę! 

Wstał. 
– 

Użyłaś podstępu, żeby do ciebie napisał. Bez jego wiedzy zastosowałaś tak zwane naukowe 

metody. Czy takie postępowanie uważasz za uczciwe? 

– Nie, i bardzo 

mi przykro z tego powodu. Poczerwieniała na twarzy i zaczęła mówić z coraz 

większym zapałem. 

– 

Wiele zawdzięczam babci Jo. Czuję się za nią odpowiedzialna. Za nią i za to, co posiada. 

– Co?! – 

krzyknął Drew. – Twierdzisz, że A. W. żeni się wyłącznie dla pieniędzy?! Gdyby 

powiedział mi to ktoś inny, natychmiast wyrzuciłbym go z domu! 

– 

Źle zrobiłam przychodząc do ciebie. Nie potrafisz zaakceptować wyników mojej pracy i 

jesteś ślepo zapatrzony w swego dziadka! 

Chwyciła torebkę i skierowała się w stronę wyjścia. 
– 

Mam zobowiązania wobec własnej rodziny! Trzasnęła drzwiami. 

 
Cassie  nie  mogła  zasnąć.  Przez  całą  noc  przewracała  się  z  boku  na  bok,  rozmyślając  o 

zaistniałej sytuacji. Rano zadzwoniła do urzędu pocztowego, że nie przyjdzie do pracy, a w kilka 
godzin później siedziała już w samolocie zmierzającym w kierunku Phoenix. 

Po przybyciu na lotnisko zatelefonowała do A. W. 
– 

Wezmę taksówkę – powiedziała po wymianie wstępnych uprzejmości. – Możesz mi podać 

dokładny adres? 

background image

– 

Hmm.  Za  chwilę  spodziewam  się  kilku  osób,  potencjalnych  nabywców  domu.  Czy 

możemy spotkać się gdzieś na mieście? 

– 

Nie będę przeszkadzać. Chcę obejrzeć miejsce, gdzie Drew spędził dzieciństwo. 

– 

Kiedy się tu wprowadziliśmy, był już młodzieńcem. 

– Nie 

szkodzi. Proszę. To bardzo ważne. 

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. 
– 

A. W? Jesteś tam? 

– Tak. 
Cassie poczuła, że uginają się pod nią nogi. Miała rację. 
– 

Mogę przyjechać? 

– Nie mam domu, Cassie. Mieszkam w przyczepie kempingowej. 

Dziewczyna z

amknęła oczy. Biedny A. W. Biedna babcia Jo. Biedny Drew. 

–  Poczekaj na mnie – 

usłyszała.  –  Teraz,  gdy  znasz  prawdę,  chyba  nie  musisz  tu 

przyjeżdżać? 

– Nie. 

– 

Spotkamy się w restauracji na lotnisku. Musimy porozmawiać. 

– 

Okay. Do zobaczenia. Jedź ostrożnie. Roześmiał się. 

– 

Tego nie mogę ci obiecać. 

Przez  chwilę  miała  wrażenie,  że  wszystko  jest  tylko  złym  snem.  Znalazła  wolny  stolik  i 

czekała cierpliwie. 

A.  W  pojawił  się  elegancki  jak  zwykle,  lecz  w  jego  uśmiechu  brakowało  dawnej 

zadziorności. 

– 

Ślicznie wyglądasz – powiedział. – Zamówiłaś coś? 

Wskazała na opróżnioną do połowy filiżankę. 
– 

Kawę. 

– 

Możemy zjeść razem śniadanie? 

– Ja... 

– 

Stać mnie na zapłacenie rachunku, Cassie. Spłonęła rumieńcem. 

– 

Wiem o tym. Po prostu nie jestem głodna. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. 

– 

Źle wyglądasz. Na pewno nie spałaś ubiegłej nocy. 

– 

A. W. , chcę, żeby babcia Jo była szczęśliwa. 

– 

Ja też, Cassie. Ja też. 

Skinął na kelnerkę i zamówił dwie porcje jajecznicy na szynce. 
– 

Drew postąpiłby tak samo – uśmiechnęła się Cassie. – Odziedziczył dumę po dziadku. 

Nagle pożałowała swych słów. 
– 

Chciałam powiedzieć... 

background image

– Cassie... 
A. W. pochylił się nad stołem. 
– 

Jo wie, że nie jestem zbyt zamożny. 

– 

Powiedziałeś jej o domu? 

– 

Nie,  ale  wspomniałem,  że  kwota,  jaką  uzyskam  ze  sprzedaży  obecnego  miejsca 

zamieszkania nie będzie zbyt wysoka. Pominąłem niektóre szczegóły, bo nie chcę, żeby Drew 
dowiedział się o moich kłopotach. Zawsze byłem dla niego wzorem. 

– 

Co się stało? 

– 

Cassie,  obiecaj  mi,  że  to  co  powiem,  zachowasz  wyłącznie  dla  siebie.  Jo  będzie  i  tak 

wiedziała o wszystkim, ale Drew... 

Drew. Właśnie zyskała kolejny dowód, aby go przekonać o swoich umiejętnościach i musiała 

milczeć. 

– 

Nie pisnę słówka. Przyrzekam. 

– 

Wie, że jesteś tutaj? 

– Nie. 

– 

Dziękuję. 

Przerwał na chwilę, ponieważ kelnerka przyniosła zamówione dania. 
– 

Wiem, że mogę ci ufać, Cassie. 

– 

Nie  chcę  niszczyć  waszego  związku,  A.  W.  –  powiedziała  z  pełnym  przekonaniem.  – 

Kiedy domyśliłam się, że masz kłopoty, zaczęłam podejrzewać... 

– 

... że chcę poślubić Jo – wyłącznie dla pieniędzy? 

– Nie... Tak. 

– 

Kocham ją, Cassie. Musisz mi uwierzyć. Spojrzała mu prosto w oczy i pomyślała o innym 

mężczyźnie z rodu Bennettów, który także zapewniał ją o swoim uczuciu. 

– 

Opowiedz mi o swoich kłopotach. 

– Niewiele mam do wyzn

ania. Próbowałem się odegrać. 

– 

Przegrałeś dom?! 

A. W. sięgnął po cukier. Milczał przez chwilę, jakby usiłował znaleźć właściwą odpowiedź. 
– Tak – 

powiedział krótko. 

Cassie spojrzała na niego z przerażeniem. Babcia Jo chciała poślubić hazardzistę?! 
– Nie m

a powodu do obaw. Uczestniczyłem w kilku sesjach terapeutycznych. 

Ze skupieniem mieszał kawę. 
– 

Jo wie o wszystkim. Odmówiłem, gdy zaproponowała, że w podróż poślubną wyjedziemy 

do Las Vegas. 

Cassie  wsparła  czoło  na  dłoni.  Nie  mogła  uwierzyć,  że  babcia  Jo  z  pełną  świadomością 

dokonała  takiego  wyboru.  A  jeśli  A.  W.  powróci  do  dawnych  przyzwyczajeń?  Co  prawda  w 

background image

Albuquerque nie było kasyna. 

– 

Wiem.  o  czym  myślisz.  Lecz  każdy  z  nas  ma  jakieś  wady.  Niektórzy  piją,  inni  są 

nieprzeciętnymi nudziarzami. Nie szukaj ideału. 

– Tak, ale... 

– 

Nauczyłem się panować nad sobą. Jo ma do mnie pełne zaufanie. Myślałem, że nie będę 

musiał  nikomu  opowiadać  o  szczegółach  związanych  z  domem,  samochodem,  kontem 
bankowym, ale skoro przyjechałaś aż tutaj... 

Cassie powoli sięgnęła po widelec. 
– 

Wystarczy mi to, co usłyszałam, A. W. Możesz mi podać sól? 

Bezwiednie spełnił jej prośbę, lecz w jego oczach czaiło się zaskoczenie. 
– 

Nie chcesz dowiedzieć się wszystkiego? 

– Nie. 
Wyciągnęła solniczkę w jego stronę. 
– Chcesz? 

Na twarzy sta

rszego mężczyzny pojawił się wyraz ulgi. 

– 

Nie używam soli. Ty także nie powinnaś tego robić. Cassie uśmiechnęła się. 

– To samo mówi babcia Jo. 

– 

Mądra kobieta. 

Dziewczyna przypatrywała się przez chwilę swojemu rozmówcy. 
–  Taaak...  – 

potaknęła z namysłem. – Mądra. Następna godzina upłynęła im na beztroskiej 

rozmowie o przygotowaniach do wesela. 

– 

Pozostała jeszcze sprawa kostiumu – przypomniała Cassie. 

– Tak? 

– 

Powinieneś przebrać się za wiewiórkę ziemną. 

– 

Wiewiórkę? 

– Uhm. Za Chipa lub Dale’a z disneyowskich kreskówek. 

– 

Chciałem być piratem z przepaską na oku, kordelasem i... Powiedziałaś wiewiórkę? 

– Zaufaj mi. 

– 

Masz pewnie jakiś powód, by tak mówić. Dobrze, będę wiewiórką. Co z gośćmi? 

– 

Sami znajomi i przyjaciele. Kłopot jest jedynie z rodziną. Moi rodzice zaplanowali w tym 

czasie wyjazd za granicę. 

– 

Po prostu się boją. Ale i tak będziemy się dobrze bawić. 

– Na pewno. 
A. W. spojrzał na zegarek. 
– 

Przepraszam, ale mam jeszcze sporo spraw do załatwienia. Chcesz mi towarzyszyć? 

– Jestem umó

wiona z Evanem. Na uniwersytecie. Mężczyzna zerknął na nią ze zdziwieniem, 

background image

lecz powstrzymał się od pytania. 

– 

Podwiozę cię – oświadczył. 

– 

Dzięki – uśmiechnęła się Cassie. – Mam nadzieję, że to przeżyję. 

– 

Od siedemnastego roku życia nie miałem wypadku. 

– 

Wiem. Drew mówił mi, że jeździsz szybko, ale rozważnie. Po prostu zamknę oczy. 

– 

Nie musisz. Będę prowadził wolniej. 

Ku jej zaskoczeniu, naprawdę jechał ostrożnie. 
–  Mam jeszcze jedno pytanie – 

odezwał się, gdy dotarli do budynku, w którym mieścił się 

wydz

iał psychologii. 

– 

Słucham. 

– 

Skąd wzięły się twoje podejrzenia? 

Cassie  zamyśliła  się.  Czy  A.  W.  zareaguje  tak  samo,  jak  Drew?  Był  wobec  niej  zupełnie 

szczery. Powinna odpłacić mu podobnym zaufaniem. 

– 

Wszystko  zaczęło  się  od  historii  z  karaluchami.  Babcia  Jo  słusznie  zauważyła,  że  to 

pachniało  zwykłą  wymówką.  Potem...  Stary  samochód,  skrytka  pocztowa,  decyzja  o 
przeprowadzce do Albuquerque, kolacja, za którą płaciła Jo, listy zamiast telefonów. 

– I na tej podstawie... 

– Nie tylko. 
Cassie wzięła głęboki oddech. 
– 

Zajmuję się grafologia. Posiadam dyplom i wszelkie uprawnienia. Napisałam do ciebie list 

z prośbą o szybką odpowiedź. Z twojego charakteru pisma wynikało, że masz poważne kłopoty, 
lecz boisz się o nich mówić. Chciałam poznać prawdę. Spojrzał na nią z zainteresowaniem. 

– 

Przeprowadziłaś analizę? Skinęła głową. 

– 

To fascynujące! Czy odnalazłaś też cechy pozytywne? 

– 

Bardzo wiele. Mogę ci przedstawić wszystkie wnioski. 

– 

Będę  bardzo  zobowiązany.  Zawsze  chciałem  poddać  się  podobnej  próbie.  Ile  wynosi 

honorarium? 

– 

Nie myślisz chyba, że zażądam od ciebie pieniędzy. 

– 

Przecież jesteś profesjonalistką. 

– Tak, ale... 

– 

Nie próbuj traktować mnie jak nędzarza. Jestem na to zbyt dumny. 

– 

Wiem. Zauważyłam, jak piszesz „d”. Roześmiał się. 

– 

Z chęcią ci zapłacę. 

Cassie pocałowała go w policzek. 
– 

Nic z tego. Nie biorę pieniędzy od członków rodziny i bliskich przyjaciół, a ciebie zaliczam 

do obu kategorii. 

background image

– Skoro tak. 

– 

Zatem załatwione. 

– 

Drew wie o twoich zamiłowaniach? 

– Tak. 

– 

Musi być bardzo zadowolony. Cassie posmutniała. 

– 

No... niezupełnie – powiedziała powoli. 

– 

Nie? Zawsze uważałem, że ma dociekliwy umysł. 

– 

On nie wierzy, że grafologia może mieć jakaś wartość. 

– Rozumiem. 
A. W. milczał przez chwilę. 
– 

Czuję, że w tym tkwi poważny problem – powiedział w końcu. 

– 

Teraz  ja  cię  proszę  o  zachowanie  tajemnicy.  Nie  chcę,  aby  moje  kłopoty  zakłóciły 

szczęście babci Jo. Drew jest jej ulubieńcem. 

– 

Moim też, choć widzę, że potrafi być głupio uparty. 

– 

Wpadł w furię, gdy dowiedział się o moich podejrzeniach. 

A. W. skinął głową. 
– 

Tak. Zawsze mnie bronił z niezwykłą zaciętością. Mimo to, czuję się winny, że stanąłem 

pomiędzy wami. 

–  Nieprawda! – 

zawołała Cassie. – Drew nie akceptuje mojego postępowania, bez względu 

na  okoliczności.  Próbowałam  pokazać  mu  wyniki  badan,  jakie  przeprowadziłam  na  prośbę 
Evana. Nie poskutkowało. 

– 

Być może boi się o własną pozycję. Pozwolisz mi z nim porozmawiać? 

– 

Nie. Jeśli dowie się, że przyjechałam do Phoenix, to... 

A. W. westchnął. 
– 

Masz rację. Co za uparty chłopak! Cassie wzięła go za rękę. 

– 

Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. 

– Co z Evanem? 

– 

Wypłacił mi honorarium za konsultację i poprosił o spotkanie. Chce, żebym w przyszłości 

nadal dla niego pracowała. 

– To wspaniale. 

– 

Tak. Uwielbiam tę pracę. Zawód listonosza uważam za tymczasowy. 

– Drew wie o tym? 

– Nie – 

potrząsnęła głową. 

– Kochasz go, prawda? 

– Tak – 

potwierdziła z lekkim wahaniem. 

– 

Więc powiedz mu, ile to dla ciebie znaczy. 

background image

– 

Nie mam odwagi, A. W. Wysiadła z samochodu. 

– 

Nie chcę, żeby drwił z moich marzeń. 

background image

Rozdział 12 

 
Następnego  ranka  Cassie  nie  znalazła  róży  w  skrzynce  pocztowej.  Westchnęła  i  odniosła 

reklamówki z powrotem do samochodu. 

Wkrótce  miała  zamiar  przeprowadzić  się  do  wynajętego  mieszkania.  Babcia  Jo  była 

całkowicie pochłonięta własnymi sprawami i nie dostrzegała przygnębienia wnuczki. Wstawione 
do wazonu róże powoli więdły. 

A. W. przyjechał do Albuquerque trzy dni przed wyznaczonym terminem ślubu. Oświadczył, 

że  zaraz  po  ceremonii  zabiera  babcię  Jo  w  podróż  na  Hawaje.  Cassie  poczuła  narastający 
niepokój. 

– Hawaje? – 

szepnęła, gdy znaleźli się sami. 

– 

Sprzedałem  przyczepę  za  znacznie  większą  sumę,  niż  się  spodziewałem  –  odparł 

ściszonym  głosem.  –  Teraz,  gdy  zerwałem  z  hazardem,  umiem  właściwie  docenić  wartość 
pieniędzy. Poza tym, musisz pamiętać, że osoby w wieku emerytalnym korzystają z rozmaitych 
zniżek. 

– 

Nawet jeśli nie zachowują się z należytą powagą? – spytała z uśmiechem. 

– 

Nawet.  Prawdę  mówiąc,  nie  przepadam  za  określeniem:  wiek  emerytalny.  Spróbuję 

wymyślić coś lepszego. 

– 

Porozmawiaj z wydawcą ..  Inspired  Retirement”.  Masz szansę zrobienia kariery w mass 

mediach. 

– 

Dobry pomysł. A co u ciebie? Drew nadal jest zagniewany? 

– 

Nie widzieliśmy się od czasu, gdy byłam w Phoenix. 

A. W. potrząsnął głową. 
– 

Niedobrze. Masz zamiar przyjść jutro na kolację? 

– Oczy

wiście. 

– 

Nie rozumiem tego chłopaka. Chcesz, żebym z nim porozmawiał? 

– 

Nie. Nie ujawniajmy naszych sekretów. Mężczyzna uścisnął ją serdecznie. 

– 

Dobrze, Cassie. Do zobaczenia. Przyjadę, aby was zabrać. 

 
A.  W.  zjawił  się  punktualnie,  aby  zawieźć  narzeczoną  i  jej  wnuczkę  na  tradycyjną  próbę 

uroczystości ślubnej. Zasiadł za kierownicą audi należącego do babci Jo. Cassie usadowiła się z 
tyłu. 

Zastanawiała się, jak Drew zareaguje na jej widok. Czy będzie udawał, że nic się nie stało? 
– 

Nie  wiem,  czy  postąpiliśmy  słusznie,  nadając  sprawie  tyle  rozgłosu  –  odezwała  się 

niespodziewanie babcia Jo. – 

Przecież mogliśmy iść po prostu do restauracji. 

background image

Cassie poklepała ją po ramieniu. 
– 

Typowe rozterki panny młodej – powiedziała uspokajającym tonem. 

– 

Muszę przyznać, że też odczuwam zdenerwowanie – wtrącił A. W. ^ 

– Dlatego jedziesz tak wolno? – 

spytała Jo. 

– 

Babciu, to przecież ty byłaś inspiratorką całego pomysłu – zauważyła Cassie. – Zaprosiłaś 

redaktora „Inspired Retirement”? 

– 

Tak, ale skąd mogłam wiedzieć, że będzie jeszcze telewizja? Mam ochotę zrezygnować. 

–  Nie ma mowy – 

zaprotestowała  Cassie.  –  Włożyłam  zbyt  dużo  pracy  w  przygotowanie 

kostiumu. Moi przyjaciele również. Naczelnik poczty wystąpi jako Tweedledee, a jego żona jako 
Tweedledum. 

Babcia Jo parsknęła śmiechem. 
– 

Przynajmniej są odpowiedniego wzrostu. 

– 

Nie ma mowy o odwołaniu uroczystości – oświadczył stanowczo A. W. 

– Chyba nie – 

westchnęła jego towarzyszka. – Mam już kostium. 

– 

Ja także – błysnął oczami mężczyzna. 

Cassie zrozumiała, że postąpił zgodnie z jej radą i przygotował kostium wiewiórki. Kochany, 

wspaniały A. W! Czy Drew zgodziłby się przebrać za postać z kreskówek w obecności tłumu 
reporterów? 

Zajechali  przed  dom.  Hol  był  przystrojony  stosownie  do  Halloween.  Drew  pełnił  rolę 

gospodarza,  zajęty  rozmową  ze  starszą  kobietą  o  dystyngowanym  wyglądzie  i  młodym 
mężczyzną w dżinsach. W kuchni uwijało się kilku kucharzy. 

Cassie przystanęła w progu.  Drew... Uczucie, tłumione w ciągu ostatnich dni, wybuchło z 

nową  siłą.  Z  zachwytem  obserwowała  jego  muskularną  sylwetkę,  ciemną  brodę,  połyskujące 
wąsy. 

Mężczyzna z radością powitał nowo przybyłych, lecz na widok Cassie jego uśmiech zmienił 

się w kwaśny grymas. 

– 

Pozwólcie,  że  przedstawię  wam  pozostałych  gości  –  powiedział.  –  To jest Harriet 

Stevenson z „Inspir

ed  Retirement”,  a  to  Jason  Cassidy  z  telewizji.  Gospodarzami  i  głównymi 

aktorami  zwariowanego  przyjęcia  będą  Jo  Reynolds  i  A.  W.  Bennett.  Osóbka,  która  kryje  się 
nieco z tyłu, to Cassie Lanie, druhna panny młodej. 

Jason  przejawiał  wyraźną  chęć  zawarcia  bliższej  znajomości  z  ostatnią  z  wymienionych 

osób.  Drew  nie  stawiał  mu  przeszkód.  Spokojnie  wycofał  się  w  drugi  kąt  pokoju  i  podjął 
przerwaną rozmowę z Harriet. Babcia Jo i A. W. poszli za jego przykładem. 

– 

Czym się zajmujesz? – spytał Jason. 

Cassie drgnęła. Właśnie myślała o pierwszych dniach znajomości z doktorem Bennettem. O 

pustej paczce, wspólnym locie do Phoenix, nocy pełnej namiętności i uniesień... 

background image

– Czym?... – 

powtórzyła z wahaniem. – Jestem wykwalifikowanym grafologiem. 

Powiedziała to wystarczająco głośno, aby zwrócić uwagę wszystkich obecnych. 
– Badasz charakter pisma? – 

zainteresował się Jason. 

– 

Hej, chyba znalazłem temat na kolejny program. Zgodzisz się wystąpić w telewizji? 

– 

Ja... to znaczy... tak, oczywiście. Z przyjemnością. 

Drew zrobił zdziwioną minę. Cassie uśmiechnęła się z satysfakcją. 
Babcia Jo otoczyła wnuczkę ramieniem. 
– 

Stajesz się sławna, kochanie. Zerknęła na przyszłego męża. 

– 

Jeszcze ci nie wspominałam o jej zdolnościach. 

– No... nie – 

wybąkał. Spojrzał porozumiewawczo na dziewczynę. 

– 

Możesz zostawić mi swoją wizytówkę? – spytał Jason. 

– Niestety, nie mam – 

odpowiedziała Cassie. Evan prosił ją o to samo. 

– 

Nie szkodzi. Zapisz mi adres. Jason wręczył jej notatnik. 

– 

Przeprowadzam się w przyszłym tygodniu – wyjaśniła. – Na wszelki wypadek podam ci 

oba adresy. 

Drew nie spuszczał z niej wzroku. 
– 

Widzę, że nieźle sobie radzisz – powiedział. 

– 

Właśnie  poszukiwałem  ciekawego  tematu.  W  ciągu  najbliższych  dni  będzie  się  mówić 

przede wszystkim o ślubie, ale później... 

– 

Trafiłeś w dziesiątkę – wtrąciła Harriet. – Kilka miesięcy temu wprowadziliśmy stały dział 

poświęcony  grafologii.  Zainteresowanie  czytelników  przekroczyło  nasze  najśmielsze 
oczekiwania. 

Drew słuchał w milczeniu. Jason schował notatnik I ponownie zerknął na Cassie. 
– Wsp

ółpracujesz z jakąś redakcją? – spytał. 

– 

Nie, choć rozważam podobną możliwość – odparła. Zaczęła mówić z większą pewnością 

siebie. – 

Do tej pory pobierałam jedynie honorarium za konsultację w konkretnych przypadkach. 

Niedawno  otrzymałam  propozycję  współpracy  od  psychologa  prowadzącego  praktykę  w 
Phoenix. 

Drew milczał. Cassie obrzuciła go nerwowym spojrzeniem. Nie czuła satysfakcji. Do tej pory 

wierzyła, że będą razem w chwili triumfu. 

– 

Być może po emisji reportażu zainteresuje się tobą ktoś z Albuquerque – uśmiechnął się 

Jason. 

– 

Obawiam się, że nie zabraknie głosów sceptycznych – zauważyła Cassie. 

Jason  zatarł  dłonie  –  Dyskusja  może  tylko  ubarwić  program.  Zmarszczył  brwi,  jakby 

usiłował sobie coś przypomnieć. 

– 

Drew, wspominałeś, że zajmujesz się... 

background image

– Jestem psychologiem. 

– 

O, właśnie – ucieszył się Jason. – Pełnisz funkcję głównego drużby. 

– 

Zgadza się. 

– 

A Cassie jest druhną – ciągnął nie zbity z tropu reporter. – Łączą was również stosunki 

zawodowe? 

– Nie. 

– 

Należysz do grupy osób, które nie akceptują... 

–  Nie.  – 

W  głosie  Drew  zabrzmiało  zniecierpliwienie.  –  Psycholog z Phoenix, który 

zaproponował  współpracę  pannie  Lanie,  jest  moim  bliskim  przyjacielem.  W  pełni  doceniam 
wartość analizy grafologicznej. 

Cassie spojrzała na niego ze zdumieniem. Kłamał. Po prostu kłamał. Dlaczego? To nie leżało 

w jego charakterze. 

– 

Chyba powinienem cię wtajemniczyć w program jutrzejszej ceremonii – odezwał się A. W. 

, biorąc Jasona pod rękę. – Panna młoda wyjdzie z tej strony. 

Odciągnął  reportera  na  bok.  Młodzieniec  nie  był  zachwycony  tak  nagłym  zakończeniem 

rozmowy z atrakcyjną dziewczyną, lecz nie wypadało mu protestować. 

Rozpoczęto próbę. Po kilku minutach Drew i Cassie zostali sami. 
– 

Nie  wiedziałem,  że  zawarłaś  umowę  z  Evanem  –  przyciszonym  głosem  odezwał  się 

mężczyzna. 

– 

Nie  wiedziałam,  że  „w  pełni  doceniasz  wartość  analizy  grafologicznej”  –  odparła  z 

przekąsem.  –  Czegoś  tu  nie  rozumiem.  Jestem  przekonana,  że  nie  potrafisz  kłamać,  lecz 
jednocześnie wiem, że nie powiedziałeś prawdy. 

– Hmm. 
Ścisnął ją za ramię. 
– 

Poza tym uważałam, że między nami wszystko skończone – oznajmiła lodowatym tonem, 

choć dotyk jego dłoni sprawił, że zadrżała na całym ciele. 

W tej samej chwili obok nich pojawiła się babcia Jo. 
– 

Wyglądacie prześlicznie – powiedziała z uśmiechem. – Niczym para nowożeńców. 

Drew otoczył ramieniem Cassie. 
– 

Dość przejrzysta aluzja – stwierdził. Babcia Jo uśmiechnęła się łobuzersko. 

– 

Chodźmy coś zjeść – zaproponowała. – Z kuchni dolatują niebiańskie zapachy. 

W progu salonu pojawił się A. W. 
– Drew! Cassie! Ws

zyscy czekają już tylko na was. 

– 

Oczywiście! W głowie im tylko jedzenie – westchnęła babcia Jo. 

Drew zerknął na Cassie. 
– 

Jesteś gotowa poznać resztę mojej rodziny? Będzie jeszcze jeden Andrew W. Bennett. 

background image

– 

Was dwóch w zupełności wystarczy, ale ... trudno. Wzięła głęboki oddech. 

– 

Chodźmy. 

Spojrzał jej prosto w oczy. 
– 

Gdy skończy się całe zamieszanie... 

– 

Drew! Nie mogę znaleźć korkociągu! – krzyknął ktoś z kuchni. 

– 

Idę! 

Wziął dziewczynę pod ramię. 
– Cassie... musimy... 

– 

Lepiej idź już. 

–  Tylko wówczas, 

jeśli pójdziesz wraz ze mną. Kolacja była wyśmienita. Drew nie znalazł 

okazji,  aby  ponownie  porozmawiać  z  Cassie,  lecz  dziewczyna  nie  czuła  się  zawiedziona.  Nie 
miała ochoty na kolejną sprzeczkę. 

Babcia Jo wzięła ją za rękę. 
– 

Miałaś cudowny pomysł, kochanie i okazałaś się znakomitą swatką. Dziękuję. 

– Babciu... 

– 

Mam  nadzieję,  że  wkrótce  odnajdziesz  własne  szczęście.  Przepraszam,  że  z  naszego 

powodu ty i Drew musieliście tak długo czekać. 

– To nieprawda! 

– 

Teraz  będziecie  mieli  więcej  czasu  dla  siebie.  Nie.  Wszystko  skończone.  Dzisiejsze 

kłamstwo przeważyło szalę. 

–  Tak, babciu – 

powiedziała  nienaturalnie  spokojnym  głosem  Cassie.  –  Już  niedługo 

podejmiemy ostateczną decyzję. 

 
Rano  obudził  Cassie  natrętny  dzwonek  telefonu.  Wtuliła  głowę  w  poduszkę.  Po chwili 

rozległo się delikatne pukanie. 

– Cassie? – 

zawołała przez drzwi babcia Jo. – Dzwoni Drew. 

Z niechęcią sięgnęła po słuchawkę. 
– Halo. 

– 

Mów ciszej. Cassie. Nie chcę, żeby Jo zaczęła coś podejrzewać. A. W. zniknął. 

background image

Rozdział 13 

 

Cassie z trudem pow

strzymała się od głośnego okrzyku. 

– 

Co to znaczy zniknął? – spytała zdenerwowana. – Boże, Drew... 

– 

Wiem. Zostawił mi kartkę, że trzeba odwołać ceremonię. Zostawił wszystkie bagaże, więc 

musi być gdzieś niedaleko. Masz jakiś pomysł? 

Cassie zamyśliła się. Czy nagłe zniknięcie A. W. miało coś wspólnego z hazardem? 
–  Cassie  – 

odezwał się Drew. – Wiem, że ostatnio zachowywałem się jak pomylony. Jeśli 

odkryłaś coś, co mogłoby nam pomóc, co mogłoby wytłumaczyć jego zachowanie... 

Zamknęła oczy. 
– 

Zrobię wszystko, co w mojej mocy, Drew. Która godzina? 

– 

Kwadrans po dziewiątej. 

– 

Naprawdę? Zaspałam. 

– 

Ja  też.  Wczorajsza  kolacja  zakończyła  się  dosyć  późno.  Obudziłem  się  przed  chwilą. 

Kartka od A. W. leżała na stoliku. 

– 

Chyba wiem. gdzie go znaleźć. Na szczycie Sandia Peak. 

– 

Wydedukowałaś to z charakteru pisma? Pomimo zdenerwowania nie mogła powstrzymać 

się od uśmiechu. 

– 

Nie.  Po  prostu  pamiętam,  że  A.  W.  uwielbia  przebywać  na  dużych  wysokościach.  W 

Phoenix  zabrał  nas  do  restauracji  na  ostatnim  piętrze  wieżowca,  odbył  lot  balonem.  Pierwszy 
wyciąg na Sandia Peak wyruszył o dziewiątej. 

– 

Chyba masz rację – przyznał z podziwem. – Będę u ciebie za dwadzieścia minut. 

– U mnie? 

– 

Potrzebuję twojej pomocy. Myślę, że lepiej znasz A. W. ode mnie. Chcę uchronić go przed 

popełnieniem gigantycznej pomyłki. 

Cassie nie miała zamiaru oponować. Rzeczywiście wiedziała więcej niż Drew. Poza tym, w 

grę wchodziło szczęście babci Jo. 

– 

Zaraz będę gotowa. Czekam. 

 
W piętnaście minut później wyszła z pokoju. 
– Co za niecierpliwy facet – rzuc

iła na widok babci Jo. Zaprosił mnie na śniadanie. 

– 

Bardzo  się  cieszę  –  uśmiechnęła  się  starsza  pani.  Cassie  odwróciła  głowę.  Babcia  Jo 

promieniała szczęściem. 

– 

Wrócę na czas, żeby pomóc ci przy kostiumie – obiecała. Chwyciła płaszcz i zbiegła ze 

schodów

. Właśnie w tej chwili rozległ się dzwonek u drzwi wejściowych. 

background image

– 

Dziękuję, że się zgodziłaś – powiedział Drew, otwierając drzwiczki samochodu. 

– Ta sprawa dotyczy w tym samym stopniu mnie, co i ciebie. 
Skierował auto na drogę wiodącą ku wzgórzom. 
– Dlacze

go mi nie powiedziałaś, że byłaś w Phoenix? 

– 

Nie  miałam  okazji  –  odparła  cierpkim  tonem.  –  Skoro  już  o  tym  wiesz,  to  znaczy,  że 

rozmawiałeś z Evanem. 

– 

Zadzwoniłem do niego zaraz po wyjściu gości. 

– O trzeciej w nocy?! 

– 

Uznałem,  że  zasłużył  na  pobudkę.  Nic  mi  nie  wspomniał  o  waszej  umowie,  mimo  że 

wiedział, co do ciebie czuję. 

A co czujesz? – 

spytała w myślach. 

– 

Wiedział  także,  co  myślisz  o  grafologii  –  powiedziała  głośno.  –  Wolał  nie  poruszać 

drażliwego tematu. 

– 

Tym razem musiał. 

– 

Nie wątpię. 

– 

Przeprosiłem go za swoją głupotę. 

Cassie spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. 
– 

Co zrobiłeś? Uśmiechnął się kwaśno. 

– 

Ooo... Panna Larue poczuła się zaskoczona? Myślałem, że mój charakter pisma wyjaśnił ci 

wszystko. Punkt dla mnie, kochanie. 

– Drew, nie rozu... 

– 

Naprawdę? 

Mówił lekko kpiącym tonem. 
– 

A kobieca intuicja? Też nic ci nie podpowiada? 

– 

Mów jaśniej. 

– 

Dobrze.  Mam  ciężką  rękę  i  mocno  przyciskam  pióro  do  papieru,  co  znamionuje  upór  i 

skłonność do konserwatyzmu. Niełatwo rezygnuję z uprzedzeń, lecz posiadam także dociekliwy 
umysł i jeśli dojdę do wniosku, że się mylę... 

– 

Nigdy ci tego nie mówiłam. 

– Ale to prawda. 

– Owszem. 
Nagle wszystko zrozumiała. 
– 

Uczyłeś się zasad grafologii! 

– 

Początkowo z dużymi oporami, lecz w miarę upływu czasu... 

– 

Nie wierzę. 

– 

Musisz.  Tak  jak  ja  musiałem  zgłębić  powód  sporu,  który  niczym  zadra  wciąż  tkwił 

background image

pomiędzy nami. 

Wstrzymała oddech. 
– I co? – 

spytała. 

– 

Moje zainteresowanie wciąż rosło. Chciałem ci o tym powiedzieć już dawno, lecz wówczas 

wystąpiłaś z podejrzeniami wobec dziadka. 

– 

Byłeś jedyną osobą, z którą mogłam podzielić się swymi wątpliwościami. 

– 

I zawiodłem. 

– Niestety. 

– 

Nie chciałem wierzyć w ani jedno słowo. Nadal nie chcę. Ale być może zbyt pochopnie 

potępiałem grafologię. 

Cassie westchnęła głęboko. 
– 

Wiesz, że jeśli ktoś straci władzę w rękach i zacznie pisać stopą, jego charakter pisma nie 

ulega zasadniczej zmianie? 

– Wiem. 
Uśmiechnęła się. Drew rzucił szybkie spojrzenie w jej stronę. 
– 

Nie myśl, że nie widzę wyrazu triumfu na twojej twarzy – oznajmił gniewnie, lecz w jego 

głosie nie było ani śladu złości. – Zasłużyłaś na to, by się cieszyć. Winien ci jestem przeprosiny. 
Co prawda, nie tylko przeprosiny, ale teraz... 

Oczy dziewczyny wypełniły się łzami. 
– Drew, ja... 

– 

Hej, a skąd ten płacz? Wziął ją za rękę. 

– 

Wiem, że jesteś osobą niezwykle uczuciową i bardzo mi się to podoba, lecz w tej chwili 

czekają nas inne, poważne zadania. Potem pozwolę ci płakać tyle, ile zechcesz, choć uważam, że 
osoba obdarzona twoją energią szybko zapomni o kłopotach. 

Cassie pociągnęła nosem. 
– 

Przeanalizowałeś mój charakter pisma? Nie miałeś próbki. 

– 

Miałem. Podczas naszego pierwszego dłuższego spotkania zapisałaś adres babci Jo. 

– 

Zachowałeś tę kartkę? Wzruszył ramionami. 

– Jestem nieco sentymentalny. 

– Wiem. 
Otarła oczy chusteczką. 
– 

Róże były cudowne. Dziękuję. 

– 

Pochodziły od upartego durnia. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o grafologii. Dopiero po 

naszej ostatniej kłótni zrozumiałem, że albo zacznę się uczyć, albo stracę cię na zawsze. 

– 

Nie wiem, co powiedzieć. Uśmiechnął się. 

– 

Zastanowimy się nad tym później. Teraz pomyślmy o dziadku. Widziałaś się z nim podczas 

background image

ostatniego pobytu w Phoenix? 

– 

Tak, ale nie mogę... 

– 

Nie pytam o szczegóły, Cassie. Jeśli będzie chciał, sam wyzna mi prawdę. Teraz chodzi mi 

tylko o to, aby po ślubie zabrał babcię Jo na Hawaje. Tak będzie najlepiej i dla nich... 

Posłał jej długie spojrzenie. 
– ... i dla nas. 

– 

Mam nadzieję, że znajdziemy go na szczycie wzgórza – powiedziała Cassie. 

Dotarli do wyciągu. Drew ścisnął jej dłoń. 
– 

Mam nadzieję – powtórzył jak echo. 

Znaleźli.  Już  wcześniej  zauważyli  niewielkie  MG  stojące  na  parkingu.  Gdy  dotarli  na 

platformę  obserwacyjną,  ich  uwagę  przyciągnęła  samotna  sylwetka  mężczyzny  z  rozwianymi 
przez wiatr siwymi włosami. 

– Pr

zepiękny widok – odezwał się Drew, stając tuż za jego plecami. 

A. W. obrócił się z zaskoczoną miną, lecz po chwili ponownie skierował wzrok na panoramę 

miasta. 

– 

Przepiękny. 

Cassie przestąpiła z nogi na nogę. Miała ochotę mocno potrząsnąć A. W. , lecz rozumiała, że 

należy postępować bardziej taktownie. 

Zapadło krępujące milczenie. A. W. odezwał się pierwszy. 
– 

Macie ochotę na kawę? 

– Tak – 

odpowiedziała natychmiast Cassie. Chciała czym prędzej zacząć rozmowę. 

– W takim razie, jedziemy. Ja stawiam. 
Podróż w dół zbocza znów upłynęła w milczeniu. 
– 

Trzymajcie się tuż za mną – mruknął A. W. wsiadając do swojego samochodu. 

Cassie i Drew zajęli miejsca w audi. Drew usiłował nadążyć za pędzącym przed nimi MG. 

Cassie wtuliła się w fotel i błagała opatrzność, aby nie pojawił się żaden policjant. 

Na  szczęście,  żaden  stróż  porządku  nie  wyszedł  na  trasę  szalonego  przejazdu.  A.  W.  z 

fantazją wjechał na parking opodal kawiarni. Wysiadł. 

– 

To było podniecające! – zawołał z szerokim uśmiechem. 

– Nie – odpowiedzieli chórem. 

– 

Nie potraficie się dobrze bawić. Jo byłaby w siódmym niebie. 

Potrząsnął głową. 
– 

Wejdźmy do środka. Zamówili kawę. 

– 

Czas, żebyście się w końcu pobrali – oświadczył niespodziewanie A. W. Mówił tak głośno, 

że goście siedzący przy sąsiednich stolikach skierowali w jego stronę zaciekawione spojrzenia. 

– 

Każde z was wygląda jak półtora nieszczęścia – dodał. 

background image

– To prawda – 

odezwał się Drew. Ścisnął pod stołem dłoń Cassie. 

– 

Martwiliśmy się przede wszystkim o ciebie – powiedziała dziewczyna. 

– Bez potrzeby – mruk

nął A. W. Karcącym wzrokiem popatrzył na wnuka. 

– 

Ta młoda osoba darzy cię większym uczuciem, niż na to zasługujesz. Powiedziała mi to 

podczas  wizyty  w  Phoenix.  Opowiedziała  mi  także  o  twoim  zachowaniu.  Masz  wodę  zamiast 
mózgu, Drew. 

– A. W. – 

jęknęła Cassie – przecież ustaliliśmy... 

– Koniec z tajemnicami – 

przerwał jej niecierpliwie. – Postanowiłem to tam, na górze, chwilę 

przed waszym przybyciem. Drew jako pierwszy dowie się o wszystkim. O wszystkim. Później 
pojadę do Jo. Wiem, że mnie wyrzuci. Wrócę do Phoenix, choć na razie nie mam gdzie mieszkać. 

– 

Chwileczkę. 

Drew położył mu dłoń na ramieniu. 
– 

Zwolnij trochę. Co Cassie powiedziała ci w Phoenix? 

– 

Że cię kocha. Diabli wiedzą, dlaczego. Młody mężczyzna zerknął na swą towarzyszkę. 

– 

To prawda? Skinęła głową. 

Drew zrobił skruszoną minę. 
– 

Boże... – powiedział miękko. Jego twarz promieniała niekłamanym szczęściem. 

– 

Masz rację, dziadku. Nie zasłużyłem na jej miłość. Byłem upartym, zapatrzonym w siebie 

durniem. 

A. W. parsknął śmiechem. 
– 

Naprawdę? Dobry początek. 

Drew  nie  spuszczał  wzroku  z  zarumienionej  twarzy  dziewczyny.  Miał  ochotę  obsypać  ją 

pocałunkami,  lecz  w  porę  przypomniał  sobie,  że  jeszcze  nie  wszystkie  sprawy  zostały 
wyjaśnione. 

Spojrzał na dziadka. 
– 

Co to za tajemnica, którą tak długo przede mną skrywałeś? 

A.  W.  chrząknął  i  lekko  drżącym  głosem  zaczął  opowiadać  o  wydarzeniach,  jakie  miały 

miejsce w ciągu minionych dwóch lat. 

Mówił  z  trudem,  kilkakrotnie  przerywając.  Cassie  miała  łzy  w  oczach.  Drew  siedział  w 

milczeniu. 

– Przykro mi, dziadku – 

powiedział, gdy A. W. skończył. – Przeżyłeś bardzo ciężkie chwile. 

– 

Ciężko mi jest dopiero dzisiaj. Nie chciałem, żebyś znał prawdę. 

– 

Przecież  udało  ci  się  zwyciężyć!  Pokonałeś  zgubny  nawyk.  Powinieneś  być  z  siebie 

dumny. 

– 

Przykro mi ze względu na ciebie, Drew. Całe życie otaczałeś mnie miłością i szacunkiem, a 

teraz... 

background image

Odstawił filiżankę i zamyślił się głęboko. 
– 

W dalszym ciągu cię podziwiam, dziadku. 

A. W. uniósł głowę. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. 
– 

Dziękuję ci, Drew. 

Cassie p

rzełknęła  pośpiesznie  ostatni  łyk  kawy.  Usiłowała  powstrzymać  się  od  głośnego 

szlochu. 

– 

Czas, żebym pojechał do Jo – westchnął A. W. Starannie złożył serwetkę. 

– 

Drew, przed wyjazdem zabiorę swoje rzeczy z twojego domu. 

Cassie zerwała się z miejsca. 
–  Nie 

wolno ci działać zbyt pochopnie – zawołała z przejęciem. – Zobaczysz, jeszcze dziś 

spotkamy się na weselu. 

– 

To byłoby bardzo miłe – odparł A. W. ze smutnym uśmiechem – ale nie będę jej potępiał, 

jeśli zdecyduje inaczej. Jo jest kobietą z klasą, a moja historia nie należy do najweselszych. 

Cassie uściskała go serdecznie. 
– 

Jesteś najwspanialszym mężczyzną na świecie – oświadczyła. 

– 

Który ma zamiar zapłacić rachunek. Skinął na kelnerkę. 

– 

Zapłaciłeś już dzisiaj dość, dziadku – zaoponował Drew. – Teraz moja kolej. 

A. W. spojrzał uważnie na wnuka. Ze zrozumieniem kiwnął głową. 
– 

Dobrze. Dziękuję. 

– 

Cała przyjemność po mojej stronie. 

– 

Chciałbym was zawiadomić o decyzji Jo. Gdzie będziecie? 

– U mnie – 

odparł z przekonaniem Drew. Wziął Cassie pod rękę. 

– 

Chcesz,  żebym  ci  pomogła  w  przygotowaniach  do  wesela?  –  spytała,  gdy  zmierzali  w 

stronę parkingu. 

Zerknął na nią z ukosa. 
– 

Nigdy w życiu – mruknął. 

– 

Do siódmej zostało niewiele czasu. 

– 

Oczywiście. 

– 

Jestem przekonana, że wesele odbędzie się zgodnie z planem. Wczoraj zauważyłam, że nie 

wszystkie dekoracje znajdują się na swoich miejscach. 

– 

Nic się nie zmieniło. 

– 

Na  szczęście  podczas  kolacji  wydrążono  dynie.  Samochód  mknął  pustawymi  ulicami. 

Drew wcisnął mocniej pedał gazu. 

– 

Umieściłeś w salonie rozpylacze pary? 

– Nie. 
Na żółtych światłach przejechał przez skrzyżowanie. 

background image

– 

Drew, zachowujesz się, jakby na niczym ci nie zależało. 

– 

Przygotowania nie są najważniejsze. 

– 

O której przychodzą kelnerzy i obsługa kuchni? 

– 

O piątej. 

Opony samochodu zapiszcza

ły na kolejnym zakręcie. 

– Rozumiem. 

– 

I dopiero wówczas zacznę dekorować salon. 

– Rozumiem. Kto jest teraz w domu? 

– Nie ma nikogo. 
Zapanowało milczenie. Cassie z tajemniczym uśmiechem wyglądała przez szybę. 
– 

Nie spytasz, co mam zamiar robić aż do piątej? – odezwał się Drew. 

– 

Skończysz szykować kostium? 

– 

To, o czym myślę, nie wymaga żadnego przebrania. Wjechał na podjazd. 

– Rozumiem – 

powtórzyła Cassie. Spojrzał jej prosto w oczy. 

– 

Mam nadzieję, że zdołamy dotrzeć do sypialni – powiedział z uśmiechem. 

Skinęła głową. 
– 

Kocham cię – szepnął. 

– 

Kocham cię – powtórzyła jak echo. 

Gdy  znaleźli  się  w  sypialni,  pękła  ostatnia  bariera  nieufności,  jaka  dzieliła  ich  jeszcze  tak 

niedawno. 

– 

Jesteś cudowna – wyszeptał Drew. Przesunął dłonią po ciele dziewczyny. 

Prag

nę cię. 

– 

Ja ciebie także. 

– Witaj w domu – 

wymruczał, zanurzając twarz w jej włosach. – Poszukiwania skończone. 

Przywarła do niego całym ciałem. 
W  wieczornych  wiadomościach  telewizyjnych  komentator  stwierdził,  że  wesele  w  domu 

Bennettów  było  niezwykle  udane.  Kamera  zarejestrowała  zdumioną  minę  drużby,  gdy  druhna 
panny młodej pojawiła się w kostiumie lotnika z pierwszej wojny światowej. Zdziwienie łatwo 
było zrozumieć, ponieważ drużba był także przebrany za pilota. 

Papierowe  girlandy  zwisały  prosto  i  nic  nie  wskazywało,  że  były  zawieszane  w  szalonym 

pośpiechu. W rogach salonu kłębiły się pajęczyny, a do ścian przywarły tekturowe nietoperze. 

Kolejne  ujęcie  pokazywało  grupę  gości.  Mały,  pulchny  Tweedledee  ściskał  za  rękę 

Tweedleduma, obok stał groźny goryl, kilku piratów, dwie odrażająco brzydkie czarownice, duch 
w postrzępionym prześcieradle i wysoka brunetka w kostiumie Hiszpanki. 

Na koniec na ekranie pojawiły się dwie wiewiórki, objęte serdecznym uściskiem. Gdy pastor 

wygłosił  ceremonialną  formułę,  goście  gwizdami,  tupaniem  i  oklaskami  wyrazili  swoje 

background image

zadowolenie. Młoda para dość szybko opuściła gościnne progi, lecz nikt nie miał zamiaru iść w 
ich ślady. Zabawa trwała. 

– To przez te kostiumy – 

powiedział Drew. Położył dłoń na ramieniu Cassie. Odeszli nieco 

na bok. 

– 

Ludzie w przebraniu pozbywają się zwykłej nieśmiałości. 

– 

Nie  wiem,  czego się  pozbywają, ale zauważyłam,  że  goryl stracił ucho,  a peruka tamtej 

czarownicy zaraz znajdzie się na podłodze. 

– 

Czarownica  jest  mężczyzną,  który  całkiem  niedawno  zakończył  odsiadywanie  kary  za 

defraudację pieniędzy należących do urzędu pocztowego. Mówiłem ci o nim. 

– 

Aha... to ten? Właśnie tańczy z żoną naczelnika poczty. 

– 

Zauważyłem. A może z samym naczelnikiem? Przez te kostiumy niczego nie widać. 

– Nie z

awsze. Spójrz na Ruth. Wygląda znakomicie w przebraniu Hiszpanki. 

– 

Lecz nie tak dobrze, jak as lotnictwa z pierwszej wojny światowej. 

Obdarzył ją gorącym spojrzeniem. 
– 

Chciałbym, żeby już było po wszystkim. 

– 

Nie jesteś zbyt gościnny. Pogładził ją po plecach. 

– 

Nie. Mam ochotę zaciągnąć cię do sypialni. Dlaczego tylko A. W. i Jo mogli odejść? 

– To ich wesele. 
Pod wpływem pieszczoty wyprężyła się niczym kotka. 
– 

Mmm... lubię, jak mnie głaszczesz. 

– 

Znam jeszcze milsze sposoby. Nie jest ci zbyt gorąco w skórzanej kurtce? 

– 

Trochę. 

– 

Znakomicie. Nikt nie zauważy, jeśli znikniemy. 

– 

Nie. Pamiętaj, że jest tu mój szef i jego żona. 

– 

Co  z  tego?  Niedługo  nie  będziesz  pracować  na  poczcie.  Rozpoczniesz  całkiem  nową 

karierę. 

– 

Mam nadzieję. 

– 

Na pewno. Pamiętaj, że mam wielu przyjaciół wśród psychologów. 

Spojrzała na niego zaskoczona. 
– 

Chcesz mi pomóc? Nie wiedziałam, że tak bardzo interesujesz się grafologia. 

– 

Interesuję się tobą. Musnął wargami jej usta. 

– 

Cholera, dlaczego ten dom jest pełen ludzi? Cassie zachichotała. 

– 

Możemy zawołać „pożar” i zmusić wszystkich do ucieczki. 

– 

Znakomity pomysł – mruknął. – Na nasz ślub zaprosimy tylko dziadków. 

– 

Nasz ślub? – spytała z niewinną miną. – Mamy zamiar się pobrać? 

– 

Złapałaś wiązankę – przypomniał jej. – Nie pozwolę, żeby ktoś mnie ubiegł. 

background image

– 

Wiem. Wyczytałam to z twojego charakteru pisma. Jesteś uparciuchem. 

– 

To znaczy, że się zgadzasz? 

Objęła jego twarz dłońmi i poczuła pod palcami miękki dotyk jedwabistej brody. 
– Tak. 
Oczy mężczyzny rozświetliły wesołe błyski. 
– 

Cudownie. Zaczekaj chwilę. 

Podbiegł w drugi koniec sali, wyłączył muzykę, po czym przyłożył do ust zwinięte dłonie. 
– 

Proszę  o  chwilę  uwagi!  Zabawa  była  wspaniała,  lecz  teraz  serdecznie  zapraszam 

wszystkich miłych gości do wyjścia! 

Przez  chwilę  panowało  zdziwione  milczenie,  lecz  kilka  minut  później  wszyscy  posłusznie 

zaczęli rozchodzić się do domów. 

– Do zobaczenia jutro – 

odezwał się Tweedledum, ściskając dłoń Cassie. 

– 

Niestety,  to  niemożliwe  –  wtrącił  Drew,  nim  dziewczyna  zdołała  coś  odpowiedzieć.  – 

Cassie zmienia zawód. 

Tweedledum spojrzał w jego stronę. 
– Co takiego? 

– Jest wykwalifikowanym ekspertem od analizy grafologicznej – 

wyjaśnił Drew. – Czy wie 

pan... 

– Drew – 

łagodnie przerwała mu Cassie – goście wychodzą. 

– 

Tak? Trudno. Tyle miałem do powiedzenia na temat grafologii. 

Odprowadził ostatnią parę do drzwi. 
– Czas na moje badania. 

– 

Naprawdę? – spytała z kpiącym uśmiechem Cassie. – A co masz zamiar robić? 

Zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. 
 


Document Outline