background image

EMILIE RICHARDS

Jaka jesteś naprawdę?

przełożyła 

Małgorzata Hesko-Kołodlińska

background image

Ciasto orzechowo-żurawinowe

2 szklanki mąki

1 szklanka cukru

1 1/2 łyżeczki proszku dopieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

1/2 łyżeczki soli

1/4 kostki margaryny

3/4 szklanki soku pomarańczowego

1 łyżeczka startej skórki pomarańczowej
1 jajko, dobrze ubite

1/2 szklanki posiekanych orzechów

1 szklanka posiekanych świeżych żurawin

Wymieszać mąkę, cukier, proszek dopieczenia, sodę i sól. Wkroić margarynę 

w  drobnych  kawałkach.  Siekając  ciasto  nożem  połączyć  tłuszcz  z  suchymi 

składnikami, tak jak na ciasto kruche lub francuskie. Nie wyrabiać. 

Wymieszać sok pomarańczowy, skórkę pomarańczową oraz dobrze ubite całe 

jajko, wlać do ciasta. Całość lekko wymieszać. Wsypać ostrożnie posiekane orzechy 

oraz żurawiny. 

Wykładać  delikatnie  łyżką  na  wysmarowaną  tłuszczem  podłużną  formę  o 

wysokości  ok  8  cm.  Brzegi  uformować  nieco  wyżej  niż  cała  powierzchnia  ciasta. 

Piec ok. 1 godziny w temperaturze 175°C. 

Ciasto  powinno  być  z  wierzchu  chrupkie  o  złocistobrązowej  barwie,  a 

wetknięta  w  środek  wykałaczka,  po  wyjęciu  –  sucha  i  czysta.  Aby  krojenie  było 
łatwiejsze, zaleca się pozostawić ciasto na noc.

background image

Rozdział pierwszy

Kiedy  Chloe  Palmer,  dyrektorka  „Ostatecznego  Ratunku”,  wyszła  po 

sprawunki, sztuczna choinka – stara, wyciągnięta przed laty z cudzego śmietnika –
kiwała się smutno przy frontowym oknie.

Gdy  Chloe  powróciła,  w  tym  samym  miejscu  stał  przepiękny,  okazały 

świerk.  Tak  bardzo  rzucał  się  w  oczy,  że  jeden  z  przechodniów  przystanął,  aby 
zapytać, gdzie ośrodek kupił takie drzewko.

Chloe nie miała pojęcia – wiedziała jednak dobrze, kogo o to zapytać.

Błyskawicznie wbiegła do domu, przeskakując po dwa schodki naraz. Kiedy 

zatrzasnęły  się  za  nią  ciężkie,  wiktoriańskie  drzwi,  zadźwięczały  maleńkie 
dzwoneczki.

– Egan! –wrzasnęła.

W  odpowiedzi  usłyszała  tylko  muzykę.  Na  dole  śpiewał  Bing  Crosby,  na 

górze Michael Jackson.

– Egan, gdzie jesteś?

W  drzwiach  od  pokoju  gościnnego  znienacka  pojawił  się  mężczyzna. 

Znienacka  było  dobrym  słowem.  Ktoś  zapalił  dziesiątki  świeczek  w  pokoju 
gościnnym.  Świece  w  domu,  którego  przynajmniej  jedna  mieszkanka  została 
wyrzucona  z  poprzedniemu  domu  dziecka  za  podpalenie  materaca!  Kiedy  oczy 
Chloe  przyzwyczaiły się  do  tego  oświetlenia, dziewczyna  rozpoznała  muskularną 
sylwetkę Egana.

– Kupiłeś dzieciakom choinkę? – zapytała.

– Nie.

Zrzuciła  buty,  chociaż  oznaczało  to,  że  teraz  niższa  Chloe  będzie  musiała 

stanąć  oko  w  oko  z  Eganem.  Jedną  z  zasad  obowiązujących  w  ośrodku  było 
zdejmowanie butów tuż po wejściu. Nikt, nawet dyrektor, nie mógł nanieść śniegu 
ani błota do pomieszczeń.

Chloe  nie  spuszczała  oczu  z  twarzy  Egana.  Ściągnęła  rękawiczki,  szalik  i 

czapkę.  Kiedy potrząsnęła długimi, czarnymi  włosami,  Egan podszedł, by  pomóc 
jej zdjąć płaszcz, jednak niecierpliwie machnęła ręką.

background image

– W  porządku,  nie  kupiłeś  –  powiedziała.  –  Czyżbyś  więc zmusił  kogoś  z 

ulicy, żeby dał nam hojny datek?

Patrzyła,  jak  kąciki  jego  ust  uniosły  się  do  góry.  Miał  fantastyczne  wargi, 

pełne,  wyraziste  i  zazwyczaj  rozciągnięte  w  uśmiechu.  Przyglądała  się  im  i  jak 
zwykle jakaś część niej zastanawiała się, co też takie usta potrafią zrobić.

– Ukradłeś  ją?  Wypożyczyłeś?  Sam  ściąłeś?  –  Ujrzała  błysk  w  jego 

zielonych  oczach,  oczach  dokładnie  tego  samego  koloru,  co  nowiutka  girlanda 
wisząca na dole.

– Gdzie ją ściąłeś? – nalegała. – I skąd wzięła się ta girlanda?

– Która?

– Egan!

– Chodź  zobaczyć,  co  robimy.  –  Odwrócił  się,  a  ona  posłusznie  poszła  za 

nim.

Salonik przypominał świąteczną pocztówkę – Święty Mikołaj i jego elfy. Z 

tą małą różnicą, że Święty Mikołaj był szczupły i nie miał brody. Był także wysoki, 
dobrze zbudowany, a na głowie miał mnóstwo jasnych loków. Jego elfy wyglądały 
jeszcze bardziej niezwykle.

Elf  Mona  śpiewał  White  Christmas  razem  z  Bingiem  Crosby.  Zazwyczaj 

kiedy  Mona  śpiewała,  wszyscy  rzucali  się  do  ucieczki,  ale  tym  razem  nikomu 
chyba  to  nie  przeszkadzało.  Tak  samo  jak  nikt  zdawał  się  nie  zauważać,  że  ta 
jedenastolatka  o  bujnych  kształtach  ubrana  była  tylko  w  szorty  i  cienki 
podkoszulek, chociaż na dworze było dziesięć stopni.

Elf Jenny stał na palcach, usiłując zawiesić papierowego żurawia na gałęzi. 

Dla Jenny wszystko było zawsze za wysoko. Chloe i cała gromada lekarzy wciąż 
liczyli  na  to,  że  kiedyś  osiągnie  normalny  wzrost,  jednak  zanim  dziewczynka 
znalazła się w domu dziecka, przez osiem lat niemal głodowała.

Elf Roxanne siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i wpatrywał się 

w migoczące drzewko niczym zahipnotyzowany. Elf Bunny zdążył umieścić cztery 
identyczne ozdóbki na czterech różnych gałęziach, odkąd Chloe weszła do pokoju. 
Bunny  była  perfekcjonistką,  obserwowanie  jej  było  wyjątkowo  ciekawym 
przeżyciem.

Były  to  cztery  z  dwunastu  dziewczynek,  mieszkających  w  Domu  Almy 

Benjamin. Cztery spośród dzieci, które znalazły się tutaj, ponieważ nie  miały  już 

background image

dokąd iść – chyba że do domu poprawczego, gdzie w oknach znajdowały się kraty, 
a to z pewnością nie było dla nich odpowiednie miejsce.

„Ostateczny  Ratunek”  był  jednocześnie  ośrodkiem  wychowawczym  i 

przystanią.  Wszystkie  dziewczynki,  które  tu  mieszkały,  dałoby  się  porównać  do 
wigilijnego poranka – były równie obiecujące i skomplikowane.

– Chloe!  –  Bunny  błyskawicznie  podbiegła  do  dziewczyny. –  Nie  mam 

pojęcia, gdzie to powiesić!

Wyciągnęła przed siebie drobną drżącą rączkę, w której ściskała choinkową 

ozdobę.

Chloe  wzięła  ją  od  niej  i  przejechała  palcami  po  małym,  kolorowym 

Mikołaju.

– Gdziekolwiek  byś  ją  powiesiła,  będzie  wyglądała  bardzo dobrze  –

zapewniła.

Bunny nie wydawała się przekonana. Chloe podała jej Mikołaja.

– Spróbuj, a zobaczysz – powiedziała. – Na pewno będzie dobrze.

Bunny  powróciła  do  drzewka,  a  Chloe  uniosła  wzrok  i  ujrzała,  że  Egan 

przygląda  się  jej  uważnie.  Jego  spojrzenie  było  tak  pełne  ciepła,  że  dziewczynę 
przeszył dreszcz.

–  Eganie  O'Brien,  czy  w  końcu  mi  powiesz,  skąd  masz  tę  choinkę?  –

zapytała.

– Ściął ją pod domem swoich rodziców! – Mona rzuciła się błyskawicznie w 

jej  kierunku,  ale  straciła równowagę i  upadła. – Jego  rodzice mają  farmę, Chloe. 
Tam są zwierzęta. Prawdziwe zwierzęta!

– Psy  –  powiedział  Egan.  –  Już  od  wielu  lat  hodują  tylko  owczarki 

niemieckie.

– Żadnych  koni?  –  Oburzenie  Mony  było  równie  komiczne,  jak  jej 

poprzednie śpiewy.

– Mona chciałaby nauczyć się jeździć konno – wyjaśniła Chloe. – Prawda?

– Umiem  jeździć  konno.  Tylko  nigdy  nie  mam  okazji.  Zawsze  jeździłam 

konno, kiedy mieszkałam z moją rodziną.

background image

Rodzicom Mony odebrano prawa rodzicielskie za brak opieki nad dzieckiem, 

ich dom był wręcz niewiarygodnie zapuszczony. Mona przeżyła pierwsze dziesięć 
lat w świecie fantazji. Chloe uznała, że teraz dziewczynka już tego nie potrzebuje.

– To nieprawda – zaprzeczyła.

– Skąd wiesz? Czy ty w ogóle wiesz cokolwiek o mnie? – zapytała mała.

– Wiem,  że  cię  lubię.  I  nic  mnie  nie  obchodzi,  czy  miałaś  konie,  piękne 

samochody czy ogromny dom, zanim się tu zjawiłaś.

– Zawsze to powtarzasz!

– Tak, zawsze – powiedział Egan i uśmiechnął się ciepło.

– To dobrze.

Mona opuściła ręce. O'Brien stał się idolem dziewczynek od dnia, kiedy to 

trzy miesiące wcześniej przyszedł do ośrodka i oznajmił, że on i jego bracia zajmą 
się renowacją starego budynku.

W  życiu  dziewcząt  już  wcześniej  pojawiali  się  mężczyźni – prawnicy, 

nauczyciele, kuzyni, członkowie rodziny, którzy czasem wpadali z wizytą. Jednak 
żaden z nich nie był taki jak Egan. Żaden z nich nie miał jego niedbałego wdzięku, 
jego łatwości nawiązywania kontaktów, jego kpiącego uśmiechu  ani umiejętności 
przekonywania  i  odpierania  argumentów.  Kiedy zaczynał  mówić,  słuchały  go 
nawet najbardziej nieposłuszne dzieci.

Tylko czasami udawały, że wcale im się to nie podoba.

– Nie muszę tego słuchać! – wrzasnęła Mona. – Idę się napić kakao.

Chloe  pogłaskała  ją  delikatnie  po  ramieniu.  Na  twarzy  dziewczynki  wciąż 

malował się wyraz wrogości.

– Mona, weź ze sobą Roxanne – poprosiła Chloe.

– Nie.

– Słucham?

– Zawsze mnie zmuszasz, żebym robiła takie rzeczy!

– Tylko dlatego, że wiem, iż możesz je zrobić.

background image

– Chodź,  Roxanne!  –  Mona  podeszła  do  wpatrującej  się  w  choinkę 

dziewczynki i wzięła ją pod ramię. – Napijemy się kakao.

– Kakao?

– Tak.

Roxanne wstała posłusznie i obie wyszły z pokoju. Bunny powiesiła jeszcze 

trzy  ozdoby  i  odeszła,  zbyt  zmęczona  wewnętrzną  walką.  Jenny,  która  ubrała 
wszystkie dolne gałęzie, także opuściła pokój. Egan i Chloe zostali sami.

– Powiedz,  że  jesteś  zadowolona,  że  przyniosłem  to  drzewko – rzekł 

mężczyzna.

– Musisz  przestać  dawać  prezenty  tym  dzieciakom,  Egan. Zaczną  ich 

oczekiwać. A żadne z nich nie powinno niczego oczekiwać.

Kiedy  podszedł  do  niej,  próbowała  nie  zwracać  uwagi  na  jego muskularną 

sylwetkę. Egan położył dłonie na jej ramionach. Był to delikatny, a zarazem pewny 
dotyk. Nie poczuła się jednak lepiej.

– A  co  z  kobietą,  która  tu  mieszka?  –  zapytał.  –  Czy  wolno mi  coś  jej 

ofiarować?

– Ona także niczego nie oczekuje. Niczego nie chce.

Mężczyzna przyglądał się jej uważnie. Dostrzegał więcej, niż Chloe by sobie 

życzyła.  Była  dla  niego  równie  intrygująca,  jak  przepięknie  opakowany  prezent 
gwiazdkowy  i  równie  bezbronna,  jak  dziecko,  które  właśnie  dowiedziało  się,  że 
Święty Mikołaj nie może przynieść kucyka do mieszkania w bloku.

– Chloe… – W jego ustach jej imię zabrzmiało niczym pieszczota. – Czy ty 

nie wierzysz w Boże Narodzenie?

– Jasne. – Starała się, aby jej głos brzmiał pewnie i zdecydowanie. – Wierzę, 

że  Boże  Narodzenie  to  jedyny  dzień  w  roku,  kiedy  ludzie  pewnego  wyznania 
próbują zapomnieć o problemach i kochać się nawzajem. Jeśli tak będzie w ciągu 
całego roku, stanę się gorącą zwolenniczką Bożego Narodzenia.

– Nie wierzysz w Świętego Mikołaja? W cuda?

Nie odezwała się, tylko patrzyła na niego. W końcu opuścił ręce.

– Tak czy inaczej, wesołych świąt. – Uśmiechnął się.

– Jeszcze prawie cztery tygodnie do Gwiazdki.

background image

– No i dobrze. Jeszcze przez cztery tygodnie możemy chłonąć tę atmosferę.

Chloe odwróciła się, spłoszona ciepłym wyrazem jego oczu.

– Tylko mi nie mów, że te świeczki są również z farmy twoich rodziców. I 

girlanda. I dzwoneczki na drzwiach.

– Niezależnie  od  tego,  co  myślisz,  Chloe,  czy  nie  sądzisz,  że  dziewczynki 

zasłużyły na prawdziwe święta?

– Pewnie.  Zasłużyły  na  to  samo,  co  inne  dzieci.  Ale  kiedy  opuszczą  to 

miejsce, nikt nie będzie urządzał dla nich świąt, tak samo jak nikt nie zapewni im 
uniwersyteckiego wykształcenia ani świetnej pracy. Muszą się nauczyć, że dostaną 
to, czego pragną, tylko wtedy, gdy same na to zapracują.

– Żadnego Mikołaja? – Pogłaskał ją delikatnie po ramieniu.

– Nikt nie da niczego tym dzieciom, Egan. Próbuję je nauczyć, że to nie ma 

znaczenia. Same mogą sprawić, że ich życie się ułoży. Same.

– Tak jak ty.

Zesztywniała, ale jeśli nawet O'Brien pojął, że poruszył niebezpieczny temat, 

wydawał się tym nie przejmować. Nadal głaskał jej ramię. Spokojnie. Kojąco.

– Mniej więcej – powiedziała w końcu.

– Mówisz do człowieka, który ma na sobie kostium Świętego Mikołaja.

– Włóż go do szafy z naftaliną.

Delikatnie zacisnął palce na ramieniu dziewczyny i zmusił ją, aby na niego 

spojrzała.

– Wiesz,  że  wszystkie  dziewczynki  robią  listę  prezentów,  które  chciałyby 

dostać od Świętego Mikołaja – powiedział.

– Gdyby Święty Mikołaj naprawdę istniał, dostałyby tylko rózgi.

– To dobre dzieci.

Chloe poczuła się wzruszona, ale nie mogła mu tego okazać. To były dobre 

dzieci,  stanowiły  jej  pasję,  dla  nich  żyła.  Cieszyła  się,  widząc  ich  niezwykłe 
możliwości, ale nie zamierzała mu o tym mówić.

background image

– Masz  prawo  tak  myśleć.  –  Wzruszyła  ramionami.  –  Ciekawe,  co  byś 

powiedział, gdyby któraś z nich przystawiła ci pistolet do skroni.

– To po prostu dzieci, które chciałyby dostać świąteczne prezenty.

– Nie musisz się martwić. Dziewczynki są punktowane, więc te, które sobie 

na  to  zasłużyły,  dostaną  dodatkowe  pieniądze  na jakiś  specjalny  prezent.  I 
niezależnie od tego, czy były grzeczne, czy też nie, wszystkie dostaną świąteczne 
prezenty.

– Świąteczne prezenty? Jakie? Skarpetki? Bieliznę? Sweterki?

– To nie jest Oliver Twist. Dbamy o dzieci. Wszyscy moi ludzie o nie dbają. 

Zarząd też.

– Nowe adidasy?

– Do diabła, nie! Czy wiesz, ile teraz kosztują nowe adidasy?

Egan  nie  mógł  powstrzymać  uśmiechu.  Złotobrązowe  oczy dziewczyny 

patrzyły na niego wrogo – tak wrogo, jak Mona kilka chwil wcześniej. I wiedział, 
że to również nie jest prawdziwa niechęć.

– Te  dziewczynki  chcą  magnetofonów,  elektrycznych  gitar i  łyżew  –

powiedział.  –  Mona  chce  nauczyć  się  jeździć  konno. Bunny  chce,  żeby  jej 
przekłuto uszy, no i kolczyki.

Patrzył, jak wrogość na twarzy Chloe przemienia się w podniecenie.

– Bunny?  –  powiedziała  z  niedowierzaniem.  –  Bunny  już  wie,  co  chce  na 

Gwiazdkę?

– Jest stuprocentowo pewna.

– To cudownie!

– Roxanne  chce  niebieski  angorowy  sweter,  łyżwy  i  lalkę  Barbie  z 

ubrankami – ciągnął Egon. – Mówiła, że jej siostra miała taką.

– Roxanne rozmawiała z tobą o swojej siostrze?

– To wszystko, co mi powiedziała.

– Jej siostra nie żyje. Roxanne wciąż jeszcze ma koszmarne sny.

background image

Nie pytał, co takiego przydarzyło się jasnowłosej dziewczynce o nieobecnym 

spojrzeniu. Nie należał do personelu i wiedział, że obowiązuje tu dyskrecja. Istniał 
jednak  także  inny  powód.  Tak  naprawdę  wcale  nie  chciał  znać  szczegółów  z 
przeszłości  dziewczynek.  Czasami  mógł  domyślić  się  ich  z  oczu  tych  biednych, 
nieszczęśliwych  dzieci.  Pokochał  wszystkie  wychowanki  ośrodka  i  był 
niebezpiecznie bliski pokochania ich dyrektorki. Ich cierpienie stało się teraz jego 
cierpieniem, zbyt bolesnym, by poznać je w pełni.

Przede wszystkim pragnął, aby przestały cierpieć.

– Mogę im dać to, czego pragną – odezwał się. – To nie jest lak wiele, Chloe. 

Ja i moi bracia zawsze odkładaliśmy pieniądze na tego rodzaju sprawy. To by dla 
mnie,  dla  nas  wszystkich  wiele  znaczyło,  gdybyś  pozwoliła  zabawić  się  nam  w 
Świętego Mikołaja. Joe mógłby…

– W ogóle nie słuchałeś, co do ciebie mówiłam.

– Słuchałem. Po prostu się nie zgadzam.

– Jesteś cholernie sentymentalny, wiesz o tym, prawda?

– Jestem wielkim, silnym mężczyzną bez serca.

– Masz ogromne serce.

Wydawało się, że Chloe nie jest całkiem pewna słuszności swoich racji, ale 

Egan wyczuł, że powinien zmienić temat.

– Przyjdź w niedzielę na kolację do moich rodziców – zaproponował.

Przez moment nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zarówno ona, jak i Egan nie 

raz  zastanawiali  się  nad  możliwością  wybrania  się  na  prawdziwą  randkę.  Egan 
zawsze  dyskretnie  podchodził  do  Chloe  pod  koniec  jej  pracy,  zabierał  ją  do 
restauracji  pod  pozorem  konieczności  porozmawiania  o  renowacjach,  dawał  jej 
darmowe bilety na koncerty – i chodził tam razem z nią, kiedy okazywało się, że 
jest już zbyt późno, aby mogła zawiadomić o tym swoich przyjaciół.

Ale nigdy, przenigdy nie poprosił ją o coś tak osobistego, jak wizyta w jego 

rodzinnym domu.

– Mam mnóstwo pracy i… – wyjąkała.

– Chloe. – Nie mógł opanować pokusy i dotknął jej niewiarygodnie długich 

włosów. – Proszę cię.

background image

– Egan, ja…

– Nie gryzę. Oni też nie gryzą.

– Nie wiem, o czym mogłabym rozmawiać z twoimi rodzicami.

– Macie ze sobą coś wspólnego.

– Co?

– Ty też uważasz, że jestem wspaniały.

Nie  dał  jej  czasu  na  ciętą  odpowiedź.  Uśmiechnął  się  tym  swoim 

zachwycającym,  bezczelnym uśmiechem i pochylił w jej kierunku. Nie mogła się 
poruszyć. Nieświadomie  przymknęła oczy. Chwilę później poczuła jego wargi na 
czubku nosa. Kiedy otworzyła oczy, Egana O'Brien już nie było.

Być  może  rzeczywiście  uważała,  że  jest  wspaniały.  Kilka  godzin  później 

Chloe  siedziała  przy  toaletce  w  swoim  pokoju  na  trzecim  piętrze  ośrodka  i 
rozczesywała włosy rozsypujące się po prostej, flanelowej koszuli. Dziewczyna po 
drugiej stronie lustra patrzyła na nią – zmieszana, podejrzliwa i bardzo bezbronna.

Co  takiego  było  w  Eganie,  że  różnił  się  od  innych  mężczyzn,  którzy 

bezskutecznie usiłowali zrobić na niej wrażenie? Był wyjątkowo przystojny, ale w 
swoim  dwudziestosiedmioletnim  życiu  znała  równie  przystojnych  mężczyzn.  Był 
zabawny i miły, uparty i wrażliwy. Był na tyle inteligentny, że stawiał jej czoło, i 
na  tyle  pokorny,  że  nie  zachwycał  się  sobą.  Ale  było  w  nim  coś  jeszcze.  Był  po 
prostu Eganem. Tylko tyle. I w ciągu kilku ostatnich miesięcy, kiedy miotała się i 
walczyła z tym…

Nie dokończyła tej myśli, ucinając ją równie skutecznie, jak ucięła wywody 

Egana, dotyczące Świętego Mikołaja.

Zaczynały ją boleć ramiona, więc zebrała włosy, aby zapleść je w warkocz. 

Kiedy  wstała,  sięgały  jej  do  talii.  Nie  obcinała  włosów,  odkąd  skończyła 
osiemnaście lat i wyprowadziła się z ostatniego zastępczego domu.

Matka  była  bardzo  dumna  z  jej  włosów.  Kiedy  Chloe  była  dzieckiem,  też 

nosiła długie włosy, w które matka wplatała kolorowe wstążeczki albo ściągała je 
do tyłu spinkami. Kiedy Chloe miała siedem lat, jej rodzice zginęli podczas pożaru 
domu  i  nie  został  nikt,  kto  mógłby  się  nią  zająć.  Kobieta  w  pierwszej  rodzinie 
zastępczej,  do  której  Chloe  trafiła,  popatrzyła  z  przerażeniem  na  swoją 
podopieczną i po chwili zręcznie obcięła długie włosy dziecka.

background image

W czterech pozostałych domach zastępczych opiekunowie także uważali, że 

dzieci powinny mieć  krótkie  włosy. Długie włosy oznaczały stratę czasu, gorącej 
wody i szamponu. Nie była to złośliwość ani skąpstwo. Wszyscy jej opiekunowie 
byli przepracowani i zarabiali zbyt mało pieniędzy, a  cicha i nieśmiała Chloe nie 
potrafiła dać im do zrozumienia, jak wiele to dla niej znaczy. Posłusznie stawiała 
się na każde strzyżenie, tak samo jak na posiłki czy prysznice. Ale kiedy dorosła i 
zaczęła żyć na własny rachunek, jej włosy nie zaznały już ręki fryzjera.

Zdawała sobie sprawę, że doświadczenia z dzieciństwa pozostawiły na niej 

niezatarte  piętno.  Jej  stosunek  do  świąt  Bożego  Narodzenia  ukształtował  się  na 
podstawie jedenastu Wigilii, które spędzała z rodzinami o ograniczonym budżecie. 
Jedna z tych rodzin była niezwykle surowa w swoich religijnych przekonaniach. W 
czasie  świąt  nie  było  żadnych  prezentów  ani  dekoracji.  Inny  dom  był  tak 
zatłoczony, że nie było co marzyć o chwili samotności, a w najlepszym wypadku 
Chloe mogła liczyć tylko na to, że dżinsy, które dostawała rok po roku, będą na nią 
pasować.

Ale  jakoś  sobie  poradziła.  Udało  się  jej  nawet  zaprzyjaźnić  z  niektórymi 

ludźmi.  Jej  druga  przybrana  matka  wciąż  wysyłała  do  niej  pocztówki  na  święta. 
Przybrana siostra odwiedziła ją w Pittsburghu. Kiedy Chloe odbierała świadectwo 
maturalne, jej ostatnia przybrana rodzina stawiła się w komplecie.

Nauczyła  się  tego,  co  było  jej  potrzebne,  aby  przetrwać,  a  dyscyplina 

narzucona przez najlepszych  z przybranych rodziców pomogła jej  docenić ciężką 
pracę  i  wytrwałe  dążenie  do celu.  Jednak  opuściła  te  domy  z  mocnym 
postanowieniem,  że  już  nigdy  nie  będzie  od  nikogo  zależna.  I  właśnie  to 
postanowienie  zadecydowało  o  tym, czym teraz  była  –  dyrektorką  „Ostatecznego 
Ratunku”.

Teraz  zajmowała  się  dwunastoma  dziewczynkami,  które  były  zależne  od 

niej.  Gdzieś  na  drodze  do  dojrzałości  Chloe  zdała  sobie  sprawę,  że  jej 
doświadczenie  będzie  wprost  nieocenione  w  kontaktach  z  dziewczętami,  które 
przypominały ją samą z dzieciństwa.

Nie  znaczyło  to,  że  te  dziewczynki  były  takie  same  jak  cicha  i  posłuszna 

Chloe  Palmer.  Te  dziewczęta  zostały  wyrzucone  z  innych  domów  dziecka.  Te 
dziewczęta miały olbrzymie problemy i same były olbrzymim problemem dla tych, 
którzy się nimi opiekowali.

Ich  przewinienia mogły być  wymieniane w  nieskończoność, a dziewczynki 

potrzebowały surowej opieki i intensywnej resocjalizacji, aby powrócić na ścieżkę, 
z której zboczyły. Miały koszmarne sny i napady złego humoru, czasem walczyły 

background image

między sobą niczym kocice. Nie uczyły się najlepiej, nie chciały chodzić na zbiórki 
harcerskie czy do szkółki niedzielnej.

Jednak  one  także  chichotały,  rozmawiając  o  chłopcach  ze  swoich  klas  i 

płakały nad Przeminęło z wiatrem. Wzajemnie na siebie uważały i prosiły Mikołaja 
o lalki Barbie czy lekcje jazdy konnej.

Świąteczna lista. Chloe wstała i zaczęła chodzić po swoim mieszkaniu, które 

Egan  stworzył  przez  połączenie  pokoi  o  niskim  stropie.  W  czasach,  kiedy  żyła 
jeszcze Alma Benjamin, były to pomieszczenia dla służby.

Świąteczna  lista.  Egan  nie  musiał  jej  mówić,  że  wszystkie  dziewczynki  w 

ośrodku  przygotowały  takie  listy.  Po  raz  pierwszy  od  dłuższego  czasu  Chloe 
pomyślała o swojej własnej liście. Przez wiele lat lista ta nie zmieniała się. Chloe 
zawsze była realistką, więc prosiła tylko o to, co było możliwe do osiągnięcia.

Na  szczycie  owej  listy  znajdował  się  kotek,  mały  bezradny  kotek,  który 

należałby  tylko  do  niej.  Pragnęła  także  drewnianego  domku  dla  lalek,  takiego, 
który miałby prawdziwe oświetlenie.

Nawet  jako  dziecko  wiedziała,  że  nie  jest  to  możliwe,  jednak  prosiła 

Świętego  Mikołaja,  aby  podarował  jej  prawdziwą  matkę,  kogoś,  z  kim  mogłaby 
piec wigilijne pierniki, chodzić na zakupy i marzyć. Także ojca, który uważałby, że 
ona jest najładniejszą dziewczynką na świecie. A także braci łub siostry, którzy nie 
zmienialiby się z roku na rok.

Na końcu – gdyż to również było niemożliwe – pragnęła, aby odnalazła się 

rodzina jej ojca w Grecji, rodzina, o której opowiadała jej matka, i z którą ojciec 
zerwał  kontakty  po  burzliwej  kłótni.  Rodzina,  która  przyjęłaby  ją  do  siebie, 
ponieważ była jedną z nich. Naprawdę była jedną z nich.

Cóż za lista! Nie było to wesołe wspomnienie. Nie pojawiły się żadne kotki, 

domy dla lalek, ukochani rodzice czy też krewni. Najpierw było rozczarowanie, a 
potem  Chloe  uświadomiła  sobie,  że  tylko  ona  sama  może  zrealizować  swoje 
marzenia. Chciała, żeby dziewczynki również zdały sobie z tego sprawę, ale żeby 
przekonały się o tym możliwie bezboleśnie. Chciała, aby wiedziały, że mogą zrobić 
wszystko, czego pragną, i że nie muszą być zależne od innych ludzi. Chciała, aby 
wiedziały, że mogą zapracować sobie na to, czego najbardziej pragną. Chciała, aby 
wyszły w świat pełne odwagi i nadziei.

I  to  właśnie  znaczyło,  że  Egan  nie  może  spełnić  ich  życzeń.  Bo  jeśli  on 

odejdzie, to kto go zastąpi?

background image

Święty Mikołaj?

Chloe otworzyła szufladę i wyjęła z niej książeczkę czekową. Kiedyś powie 

dziewczętom  o  pieniądzach,  które  oszczędzała  od  trzech  lat.  Nie  było  tego  zbyt 
wiele. Pracownicy socjalni nie zarabiali dużo, a ona wciąż jeszcze musiała spłacać 
pożyczki zaciągnięte w czasie studiów. Jednak było tam trochę pieniędzy i suma ta 
powiększała się z miesiąca na miesiąc. Chloe zamierzała podarować sobie prezent. 
Już  rozmawiała  z  prywatnym  detektywem.  Postanowiła,  że  kiedy  zbierze 
odpowiednią ilość gotówki, wynajmie go, aby odnalazł rodzinę jej ojca.

Zrobi to dla siebie. I jeśli będzie wytrwała, dziewczynki także przekonają się, 

że  mogą robić  pewne rzeczy  dla  siebie. Pod  choinką znajdą się  nie  tylko  dżinsy, 
choć nie będą to żadne bogate prezenty.

Będzie to dowód, że dziewczynki są tu kochane i akceptowane – upominki 

przygotowane specjalnie dla każdej z nich. Ponadto Chloe będzie miała pewność, 
że  otrzymają  najważniejsze  prezenty  ze  wszystkich.  Odwagę.  Inicjatywę. 
Determinację.

Włożyła  książeczkę do  szuflady i  wśliznęła się do  łóżka. Wiedziała,  że  ma 

rację. Wiedziała, co jest najlepsze dla dziewczynek. Niezależnie od tego, co o tym 
myślał Egan, musiała kierować się własnym instynktem.

Zacisnęła  powieki  i  przed  oczyma  stanął  jej  złotowłosy  Święty  Mikołaj  o 

smukłych rękach i olbrzymim sercu.  Przewróciła się na bok i poczuła jego ciepłe 
wargi  na  koniuszku  swego  nosa.  Usłyszała  w  myślach  melodyjny  baryton,  który 
prosił  ją,  aby  dała  gromadce  biednych,  skrzywdzonych  dzieci  takie  prezenty 
gwiazdkowe, jakich zawsze pragnęły.

Przez długi czas nie mogła zasnąć, a kiedy jej się to udało, śniła o kotkach.

background image

Rozdział drugi

– Bunny  ma  dwa  dodatkowe  punkty,  Heidi  cztery,  Mona… –  Chloe 

popatrzyła na Marthę, przewodniczącą zarządu i skrzywiła się – żadnego.

– Wiesz, jak to jest – parsknęła Martha. – Mona twierdzi, że jeśli spróbujemy 

usunąć ją z jej pokoju, to pożałujemy.

– Jesteśmy  od  niej  większe.  –  Chloe  popatrzyła  na  swoje  szczupłe, 

filigranowe ciało i westchnęła. – Prawie.

– Wszystko jedno. Jeżeli tak dalej pójdzie, Mona straci przywilej mieszkania 

we wschodnim skrzydle.

– Wiem.

Pokoje  w  ośrodku  przydzielano  w  zależności  od  liczby  punktów  i  wieku. 

Przywilej mieszkania w jednoosobowych pokojach we wschodnim skrzydle można 
było  uzyskać  przez  wykonywanie  prac  porządkowych  w  budynku  i  dobrą  naukę. 
Pokoje te były bardzo pożądane, więc wszystkie dziewczęta usilnie starały się na 
nie zasłużyć.

Istniały  także  specjalne  przywileje,  takie  jak  wycieczki  do  kina  czy  na 

lodowisko  oraz  dodatkowe  kieszonkowe,  na  które  można  było  zasłużyć  dobrym 
zachowaniem i ciężką pracą.

Zanim  Chloe  została  dyrektorem  ośrodka  dwa  lata  wcześniej,  zasady  tam 

obowiązujące znacznie różniły się od obecnych. „Ostateczny Ratunek” znajdował 
się  o  krok  od  zamknięcia  przez  władze  stanowe.  Sam  budynek  był  w  okropnym 
stanie,  personel  rozczarowany,  a  wychowankowie  budzili  przerażenie.  Kiedy 
przybyła  Chloe,  postawiła  wszystko  na  głowie  i  tak  długo  błagała  o  dodatkowe 
fundusze,  że  w  końcu  je  otrzymała.  W  tamtych  czasach  cztery  godziny  snu 
wydawały jej się niesłychanym luksusem.

Teraz często słyszała, że dokonała cudu. Jednak Chloe miała swoje zdanie na 

temat cudów. Po prostu nie istniały.

– Ty porozmawiasz z Moną, czyja mam to zrobić? – zapytała Martha.

Martha była niemłodą kobietą, która, zanim wróciła na uczelnię, wychowała 

czworo własnych dzieci. Twierdziła, że żadne dziecko nie jest w stanie powiedzieć 

background image

jej  czegoś, czego wcześniej nie dowiedziała  się od  swoich pociech. Wychowanki 
już dawno zrezygnowały z prób zaszokowania jej.

– Ja  z  nią  porozmawiam.  –  Chloe  wstała  i  przeciągnęła  się.  Wczorajsze 

popołudnie spędzone na budowaniu śnieżnych zamków dało się nieźle we znaki jej 
mięśniom. – Zaraz jak wrócę dziś wieczorem.

– Wybierasz się gdzieś?

– Obiecałam  Eganowi,  że  odwiedzę  z  nim  jego  rodziców.  –  Popatrzyła  na 

biurko.

– Aha. To brzmi poważnie.

– Martha… – Chloe miała nadzieję, że jej oczy przybrały surowy wyraz.

– On za tobą szaleje. – Martha z łatwością wytrzymała to spojrzenie.

– To tylko kolacja.

– A ty szalejesz za nim.

– Niby dlaczego tak uważasz?

– Bo kiedy na niego patrzysz, to od razu miękniesz. Jak wosk.

– To niedorzeczne!

– Lepiej  uważaj,  bo  jeszcze  dostaniesz  pierścionek  zaręczynowy  na 

Gwiazdkę.

Kiedy  Chloe  czekała  na  Egana,  myślała  o  tym,  co  powiedziała  Martha. 

Czekała na zewnątrz, gdyż doskonale wiedziała, że jeśli on wejdzie do środka, to 
na  pewno  się  spóźnią.  W  całym domu  nie  było  takiej  dziewczynki,  która  nie 
skorzystałaby  z  okazji  i  nie  zaczęła  popisywać  się  przed  Eganem.  Był  dla  nich 
ojcem, którego nigdy nie miały, oraz mężczyzną, który będzie stanowił wzór, kiedy 
tylko zaczną szukać męża.

Może  nawet ona  sama chciałaby,  aby jej  przyszły mężczyzna był  do  niego 

podobny.  Kiedy  stała  się  zbyt  dorosła  na  to,  aby  liczyć  na  nowego  ojca,  zaczęła 

background image

myśleć o mężczyźnie, który mógłby ją pokochać. O mężczyźnie, który uważałby, 
że  jest  najpiękniejszą  kobietą  na  świecie.  O  mężczyźnie  z  ciepłym  uśmiechem  i 
gorącym sercem. O mężczyźnie takim jak… Egan.

Ta  myśl  ją  przerażała.  On  ją  przerażał.  Kiedy  nie  miała  się  na  baczności, 

potrafił ją przejrzeć na wylot i dostrzec całą tęsknotę i uczucia, które starannie w 
sobie ukrywała.

Nie  była  na  to  przygotowana,  nie  chciała  tego.  Być  może  któregoś  dnia 

zapragnie spokojnego, zrównoważonego związku z mężczyzną, ale teraz obawiała 
się, że zaangażowanie, jakiego Egan mógłby od niej oczekiwać w zamian za swoją 
miłość, będzie zbyt głębokie, namiętne. Pragnąłby tyle, że gdyby kiedykolwiek ją 
opuścił  –  a  to  z  pewnością  by  nastąpiło  –  prawdopodobnie  niewiele  by  z  niej 
zostało.

Weźmie od niego tylko tyle, na ile może sobie pozwolić. Nigdy się naprawdę 

nie  całowali,  nie  wspominając  o  kochaniu.  Wiedziała,  była  absolutnie  pewna,  że 
gdyby się kiedykolwiek kochali, już nigdy nie potrafiłaby mu niczego odmówić.

Przysięgała sobie rozmaite rzeczy, kiedy Egan podjechał nagle i zaparkował 

obok niej. Otworzył drzwi i Chloe natychmiast zapomniała o swoich obawach.

– Wyglądasz fantastycznie – powiedział.

– Twoja matka na pewno pomyśli, że ten sweter jest zbyt jaskrawy.

– Moja matka też ubiera się na czerwono – powiedział.

W  tym  samym  domu,  w  którym  nie  obchodziło  się  Gwiazdki,  Chloe 

nauczyła się nie nosić zbyt jaskrawych strojów. Trzeba było dwudziestu trzech lat i 
mnóstwa  odwagi,  aby  kupiła  sobie  dwie  spódnice  i  bluzkę  w  rzucających  się  w 
oczy kolorach. Teraz prawie cała jej garderoba składała się z kolorowych, ładnych 
strojów, ale Chloe wciąż miała niejasne poczucie winy z tego powodu.

– Czy nie przesadziłam z tą biżuterią? – zapytała z niepokojem i dotknęła kół 

w uszach. – Nie wyglądam jak Cyganka?

– Bardzo lubię Cyganki.

– A więc dlatego ci się podobam.

– Podobasz mi się z powodu swojej inteligencji, poczucia humoru, stalowego 

charakteru  i  zasad  moralnych.  –  Zjechał  na  główną  ulicę.  –  Nie  mówiąc  już  o 
twoim ciele.

background image

Roześmiała  się  głośno,  ale  ten  komplement  sprawił,  że  zrobiło  się  jej 

wyjątkowo przyjemnie.

Rodzice  Egana,  Dick  i  Dottie  O'Brien,  mieszkali  niemal  godzinę  drogi  na 

północ  od  ośrodka,  blisko  Slippery  Rock.  Na  horyzoncie  pojawiły  się  wzgórza, 
kiedy Egan i Chloe zaparkowali na niewielkim, zaśnieżonym podjeździe.

Po  drodze  O'Brien  wyjaśnił  dziewczynie,  że  nie  urodził  się  w  tym  domu. 

Była  to  letnia  posiadłość,  do  której  jego  rodzice  wprowadzili  się  na  stałe  wtedy, 
kiedy  ojciec  zrezygnował  z  części  obowiązków  w  rodzinnym  przedsiębiorstwie 
budowlanym.

Egan spędzał tu każde lato. Biegał po wzgórzach z trójką braci, łowił ryby w 

małym stawie niedaleko domu. Chloe mogła go sobie wyobrazić, jak dorastał tu w 
otoczeniu kochającej rodziny, dzięki czemu miał naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. 
Cieszyła się, że istniały miejsca takie jak to i że przynajmniej niektóre dzieci miały 
szansę w nich dorastać.

– Nie  ma  nic  specjalnie  szczególnego  w  sposobie  życia  moich  rodziców  –

powiedział.  –  Ale  tacy  właśnie  jesteśmy,  Chloe.  Stąd  pochodzę,  tak  mnie 
wychowano.

– Nie  najgorzej. Jeśli  to  miejsce  pomogło ci  się  stać tym,  kim jesteś,  musi 

być całkiem dobre.

Egan wyłączył silnik i popatrzył na nią ze zdumieniem.

– Czyżby przemawiała przez ciebie dziewczyna z miasta? – zapytał.

– Jestem dziewczyną z miasta, ale nie z wyboru, Egan. Przez niedopatrzenie. 

Ilekroć  opieka  społeczna  szukała  dla  mnie  nowej rodziny  zastępczej,  zawsze 
błagałam, aby wysłano mnie na farmę.

Delikatnie dotknął jej policzka.

– Więc  tak  wiele  razy  zmieniałaś  rodzinę?  Czyżbyś  była  nie  do 

wytrzymania?

– To  nie  moja  wina,  to  po  prostu  pech.  Przybrani  rodzice  chorowali  albo 

wyprowadzali  się  z  tego  stanu.  Jedna  z  kobiet  chciała  mieć  małe  dziecko  i  była 
bardzo niezadowolona, kiedy zaczęłam interesować się chłopcami.

Egan zaklął w duchu, ale nie okazał złości. Chloe mogłaby pomyśleć, że to 

litość. Zamiast tego przyjacielsko poklepał ją po ręce.

background image

– Moi  rodzice chcieli  zaadoptować dziecko – powiedział. – Pragnęli  córki, 

ale powiedziano im, że mają już zbyt wielu synów. Pomyśl tylko, mogłaś być moją 
siostrą.

Z  jakiegoś  powodu ten pomysł  wcale  się jej  nie podobał. Uśmiechnęła się, 

aby  pokazać  mu,  że  zagłębianie  się  w  przeszłość  nie  sprawia  jej  przykrości,  po 
czym otworzyła drzwi. Zrozumiał, że temat jest wyczerpany.

Kiedy wyszli z samochodu, Egan podszedł do niej i wziął ją za rękę. Czuła, 

że on wie, że ona wcale nie chce tu być. Wątpiła jednak, aby rozumiał dlaczego. Po 
prostu nie chciała poznawać jego rodziców czy też stawiać się w sytuacji, w której 
mogłaby  wyjść  na  jaw  jej  ignorancja,  dotycząca  prawdziwego  życia  rodzinnego. 
Znała je tylko z książek albo z obserwacji. Poza tym rodzina Egana zapewne nie 
przypominała większości znanych jej rodzin.

– Uważaj  na  psy  –  ostrzegł  ją,  kiedy zbliżali się  do  drzwi. – Zamęczą cię, 

jeżeli im na to pozwolisz.

Chloe  przygotowała  się  na  atak,  kiedy  w  następnej  sekundzie  drzwi 

otworzyły  się  i  wypadły  z  nich  trzy  owczarki  niemieckie i  jeden  collie. 
Natychmiast rzuciły się w stronę mężczyzny, który przyklęknął i zaczął bawić się z 
nimi na śniegu.

– No cóż, skoro Egan nie zamierza nas sobie przedstawić, zrobię to sama. –

Drobna  blondynka  o  oczach  przypominających oczy  Egana  zeszła  z  werandy  i 
wyciągnęła  rękę  do  Chloe.  –  Jestem  Dottie  O'Brien.  Wszyscy  mówią  mi  po 
imieniu.

Chloe zdjęła rękawiczkę i potrząsnęła niewielką, lecz nadspodziewanie silną 

dłonią Dottie.

– A ty jesteś Chloe – mówiła dalej, zanim Chloe zdołała wykrztusić z siebie 

chociaż słowo. – Naprawdę się cieszę, że przyszłaś. Poza nami dwiema nie będzie 
dzisiaj żadnych kobiet. Tylko ty i ja, a to i tak więcej niż zazwyczaj. Myślisz, że 
jakoś to zniesiesz?

Dziewczyna roześmiała się i poczuła, że powoli opuszcza ją napięcie.

– Mam nadzieję, że mężczyźni nie będą mieli nad nami liczebnej przewagi –

rzekła.

– A więc Egan ci nie powiedział?

– Czego mi nie powiedział?

background image

– Zaprosił również wszystkich swoich braci. A żaden z nich jeszcze się nie 

ożenił. Idioci!

To  nie  byli  idioci.  Zarówno  oni,  jak  i  Dick,  ich  ojciec,  okazali  się 

dowcipnymi,  przystojnymi  mężczyznami,  którzy  odnosili  się  i  do  Chloe,  i  do 
Dottie w taki sam sposób, w jaki odnosili się do siebie.

Chloe  już  wcześniej  poznała  braci  Egana,  z  wyjątkiem  Richa,  który  nie 

pracował w rodzinnej firmie. Kilka miesięcy wcześniej przyszli do ośrodka, żeby 
ustalić  koszty  renowacji  i  od  tamtego  czasu  widywała  ich  od  czasu  do  czasu. 
Przychodzili i wychodzili o dziwnych porach, a każdy z nich zajmował się tym, co 
potrafił najlepiej. Zwróciła uwagę na ich rozliczne zalety, a także na niezmożoną 
energię.

Po godzinie Chloe była wyczerpana. Po dwóch godzinach Dottie wsadziła ją 

do samochodu i zawiozła do miasta na małą przejażdżkę.

– Czy teraz widzisz, z kim musiałam żyć przez te wszystkie lata? – zapytała 

pani O'Brien, ale w jej głosie nie było rozżalenia.

– Są tacy… pełni werwy.

– Dobrze,  że  wyszłyśmy,  zanim  przystąpili  do  wybierania  choinki.  Będą 

walczyć  o  to,  którą  ściąć.  Będą  walczyć  nawet  wtedy,  gdyby  wszyscy  chcieli  tę 
samą. Pokłócą się o to, kto będzie ścinał, nawet jeśli żaden z nich nie będzie miał 
na to najmniejszej ochoty.

Dottie zaparkowała naprzeciwko jasno oświetlonych sklepów.

– Potem  wrócą  do  domu  i  wyciągną  ozdoby  choinkowe  – ciągnęła.  –  Joe 

zajmie się lampkami, to już tradycja. Gary otworzy wszystkie pudla i zostawi je dla 
innych. Egan i Rich będą rywalizować, który z nich szybciej zawiesi zabawki. Dick 
przyrządzi grzane piwo, które zwaliłoby z nóg nawet bawołu, i kiedy wrócimy, nic 
już nie zostanie. W końcu  włączą telewizję albo zaczną grać w ping-ponga.  A ja 
wrócę do domu i wszystkich porozstawiam po kątach.

– Na  samą  myśl  o  tym  robi  mi  się  słabo.  –  Chloe  ruszyła  za  Dottie  do 

niewielkiego supermarketu.

– Powinni  się  ożenić.  Wszyscy.  Muszą  założyć  rodziny  i  zostawić  mnie  i 

Dicka w spokoju. Jak myślisz, które najlepiej kupić?

Chloe  uważnie  przyglądała  się  cenom  czekoladowych  chrupek,  po  czym 

wręczyła Dottie jedną z paczek.

background image

– Te – powiedziała.

– Jak  sądzisz,  powinnyśmy  kupić  łuskane  orzechy,  czy też  w skorupkach i 

połupać je w domu?

Godzinę  później wróciły, obładowane czterema torbami zakupów.  W ciągu 

następnej  godziny  Dottie  nauczyła  Chloe,  jak  robić  pyszne  ciasto  owocowe  z 
czekoladowymi  chrupkami,  daktylami  i  kandyzowanymi  wiśniami.  Potem  obie 
zasiadły w kuchni, popijając wino i zwierzając się sobie nawzajem.

– Chciałam mieć córkę – powiedziała Dottie. – Zachodziłam w ciążę i ciągle 

rodziłam chłopaków. Po jakimś czasie nawet ich polubiłam.

Dziewczyna roześmiała się. Oczy kobiety błyszczały, kiedy mówiła o swoich 

ukochanych synach.

– Jak myślisz, co oni teraz robią? – zapytała.

A  robili  rzeczy  straszne.  Rich  uznał,  że  kolejka,  która  znajdowała  się  w 

jednym z pudeł, będzie się doskonale komponowała ze świąteczną choinką. Kiedy 
Dottie weszła do salonu, zdążył się on już zamienić w małe miasteczko.

Po  doskonalej  kolacji,  kiedy  Egan  i  Chloe  jechali  w  stronę  Pittsburgha, 

dziewczyna miała wreszcie czas zastanowić się nad wydarzeniami tego dnia.

– Polubiłaś ich, prawda?

– A jakżeby inaczej?

– Mówiłem ci, że tak będzie.

– Wiem.

Egan przyglądał się jej kątem oka. Wyglądała na oszołomioną, jak ktoś, kto 

właśnie uniknął zderzenia z ciężarówką. W czasie tego popołudnia rozpuściła swój 
wspaniały kok i związała włosy w koński ogon. Zastanawiał się, czy to było przed, 
czy  po  tym,  kiedy  Dottie  kazała  jej  zrzucić  buty  i  poczęstowała  winem  własnej 
roboty.

– Oni też cię lubią.

background image

– Tak myślisz?

– Wszyscy.  Ojciec  odciągnął  mnie  na  bok  i  powiedział,  że  jeśli  sobie  nie 

poradzę, to on sam się z tobą ożeni.

– Lubię twojego ojca. – Miała nadzieję, że jej głos brzmi lekko i żartobliwie. 

– Prawdopodobnie mówi tak o każdej kobiecie, którą przyprowadzasz do domu.

– Tylko o każdej pięknej kobiecie.

– Twoja  matka  nauczyła  mnie  piec  ciasto  owocowe  i  dała  mi  przepisy  na 

ciasteczka.

– Następnym razem zapędzi cię do zakupów i pakowania prezentów. Może 

nawet do szycia pokrowców na meble.

– Pokrowców na meble?

– Do jej domków dla lalek.

– Co takiego? – Chloe zesztywniała.

– Ona robi domki dla lalek, repliki starych domów w Pensylwanii. To znaczy 

tata  zajmuje  się  stolarką,  ale  ona  robi  wszystko  inne.  Sama  je  umeblowuje.  W 
mieście jest niewielki sklep, który wszystko od niej bierze, a o tej porze roku popyt 
na takie rzeczy jest olbrzymi. To dodatkowe pieniądze, a poza tym ona to po prostu 
uwielbia.

– Żartujesz!

– Nie.  Jestem  zdumiony,  że  ci  ich  nie  pokazała.  Na  pewno  zrobi  to 

następnym razem.

Chloe wbiła wzrok przed siebie. Domki dla lalek. Co za przypadek. Jeszcze 

tak  niedawno  była  małą  dziewczynką,  która  modliła  się  o…  Nie  myślała  o  tym 
przez wiele, wiele lat, do momentu, w którym pokłóciła się z Eganem o prezenty 
dla dziewczynek.

– Sam mam jeden u siebie w mieszkaniu. 

Chloe szybko powróciła do rzeczywistości.

– Domek dla lalek? Ty?

– To niezupełnie jest domek dla lalek. Wstąp i zobacz. 

background image

Znów próbowała przybrać żartobliwy ton, tym razem jednak bezskutecznie.

– Czyżby to była taka zagrywka O'Brienów, mająca na celu zwabienie mnie 

do ciebie?

– Cel uświęca środki.

– Wybacz, ale nie mogę wrócić zbyt późno – powiedziała. – Muszę jeszcze 

porozmawiać  z  Moną,  a  jutro  jest  zwykły  dzień,  więc  powinnam  się  wcześniej 
położyć.

– Zaufaj mi. Odwiozę cię na czas.

Chloe  jeszcze  nigdy  nie  była  w  mieszkaniu  Egana.  Zapraszał ją  tam 

wielokrotnie,  ale  zawsze  obawiała  się  takiej  bliskości.  Egan  w  kinie  czy  też  na 
boisku szkolnym był do przyjęcia, ale we własnym mieszkaniu to już przesada.

Teraz też się bała, ale nie miała już żadnej wymówki. Zdawała sobie sprawę, 

że  on  doskonale  wie,  dlaczego  zawsze  odmawiała.  Był jednak  cierpliwy i  pewny 
siebie.  Miała  wrażenie,  że  czeka  na  odpowiedni  moment,  na  szczelinę  w  murze, 
który wzniosła wokół siebie.

Pół godziny później dotarli do Squirrel Hill, gdzie mieszkał. Ta część miasta 

była  wyjątkowo  malownicza,  pełna  interesujących  sklepów  i  koszernych 
delikatesów.  Chloe  nieufnie  ruszyła  w  stronę  niewielkiego  budynku.  Mieszkanie 
Egana zajmowało całe górne piętro. Szybko zorientowała się, dlaczego je wybrał. 
Natychmiast zapomniała o ostrożności.

– To  fantastyczne.  Stąd  możesz  wszystko  zobaczyć.  –  Podeszła  do  okna  i 

wyjrzała na morze świateł.

– Nie wszystko. Tylko połowę wszystkiego.

– Wystarczy. – Zaczęła liczyć oświetlone wystawy sklepowe i zatrzymała się 

przy dziewięciu. Gdy Egan stanął za nią, bez namysłu oparła się o niego. Objął ją 
ramionami.

– Cieszę się, że przyszłaś – wyszeptał jej do ucha.

– Ja chyba też się cieszę.

Roześmiał się głośno.

– Chloe,  zaprosiłem  cię  tutaj,  żebyś  zobaczyła  moje  mieszkanie,  a  nie 

dlatego, żebyśmy się namiętnie kochali.

background image

Poczuła nagle dziwaczne rozczarowanie.

– To dobrze – powiedziała.

– Nawet nie chcę się z tobą kochać… dopóki nie będziesz gotowa.

Słysząc jego pierwsze słowa, była zupełnie załamana, ale później poczuła się 

lepiej  –  dopóki  nie  zdała  sobie  sprawy,  że  on  czeka  na  odpowiedź.  Co  mogła 
powiedzieć?

– Przykro  mi.  Nie  wiem,  co  mam  o  tym  myśleć.  Nawet  nie chcę  o  tym 

myśleć. Jesteś inny. To znaczy… chciałam powiedzieć, że ja jestem zupełnie inna, 
kiedy…

– To  wyjątkowe,  bardzo  ważne  –  przetłumaczył.  –  I  nie chciałabyś  tego 

zepsuć.

Wszystko działo się zbyt szybko jak dla Chloe.

– Jesteś kimś wyjątkowym, Egan. Traktujesz dziewczynki w wyjątkowy…

– Mimo  to  wspólnie  spędzona  noc  nie  zepsułaby  tego,  co  już  mamy… –

ciągnął,  ignorując  jej  słowa.  – Musimy  się  zbliżyć  do  siebie,  aż  w  końcu  nie 
będziesz w stanie dłużej się okłamywać. A wtedy odkryjesz, że jestem tu i czekam 
na ciebie.

Czcza  gadanina  straciła  sens.  Patrzył  na  nią  oczyma,  które  wszystko 

widziały,  mówiły  jej,  że  nie  ma  powodu  do  obaw.  Z  westchnieniem  poddała  się 
pocałunkowi,  który  był  nieunikniony  od  momentu  ich  spotkania.  Egan  pachniał 
lasem, świerkowym lasem, zaś jego usta miały smak świątecznych cukierków.

Położył ręce na biodrach dziewczyny, aby przyciągnąć ją bliżej. Całował ją 

coraz namiętniej. Tak bardzo pragnął ją przekonać, że się nie mylił.

Wiedział, że się nie mylił. Marzył o tym, aby trzymać Chloe w ramionach, 

dopóki te marzenia nie stały się dla niego torturą. Powtarzał sobie, że nie może się 
śpieszyć,  że  musi  być  ostrożny,  ale  z  trudem  mógł  się  z  tym  pogodzić.  Mówił 
sobie,  że  zakochanie  się  w  kobiecie,  która  tak  bardzo  obawia  się  tego  rodzaju 
związków, jest niebezpieczne. Tego jednak nie potrafił zaakceptować. Tą  kobietą 
była przecież Chloe i w jakiś sposób przeczuwał, że warto zapłacić każdą cenę za 
to, aby trzymać ją tak w ramionach.

background image

Westchnęła  i  przywarła  do  niego.  Zapach  jej  włosów  i  skóry  zdawał  się 

przenikać go na wskroś. Uścisk Egana zacieśnił się, nawet przez warstwy ubrania 
czuł, jak ciało Chloe zdaje się rozgrzewać pod dotykiem jego palców.

W pewnej chwili poczuł, że powinien ją puścić. Nie należało przedłużać tej 

sytuacji, bo dziewczyna zacznie się mieć  na baczności i z uległej, ciepłej kobiety 
stanie się zimna jak głaz.

Jednak  nie  chciał  tego  robić.  Pragnął  zanurzyć  palce  w  jej  jedwabistych 

czarnych włosach, przycisnąć usta do jej policzka, czuć na torsie jej piękne piersi.

Teraz już wiedział, że pragnął Chloe Palmer od chwili, kiedy ujrzał ją po raz 

pierwszy. A im więcej miał, tym więcej pragnął. I to nie miało się nigdy zmienić.

Chloe  ujęła  w dłonie  jego  twarz  i  przyciągnęła ją do  siebie. Kiedy zdrowy 

rozsądek i strach ustąpiły miejsca pożądaniu, nagle poczuła, że Egan się odsuwa.

– Nie pokazałem ci mojego domku dla lalek. 

Patrzyła na niego, próbując zrozumieć, o co chodzi.

– Nie – powiedziała bez tchu. – Nie pokazałeś.

– Po to przecież cię tu przywiozłem. – Przesunął palcem po jej wargach.

– Tak.

Zdołał się uśmiechnąć, kiedy powoli otrząsała się z oszołomienia. Nie mógł 

już  dłużej  tak  stać  i  patrzeć  na  jej  zaczerwienione  usta  i  błyszczące  oczy,  więc 
wziął ją za rękę i zaprowadził do swojej sypialni.

Chloe  usiłowała  zignorować  olbrzymie  łóżko  i  szlafrok,  niedbale 

przewieszony  przez  oparcie  krzesła.  Uroczy  nieporządek,  który  mówił  jej,  że  w 
tym  pokoju  sypia  mężczyzna,  któremu  bardzo  brakuje  kobiety.  Starała  się 
skoncentrować  na  pniu  drzewa,  ustawionym  na  niewielkim  stoliczku  w  kącie. 
Popatrzyła uważniej i w chwilę później niemal zapomniała o całym świecie.

– Egan, to cudowne – wyszeptała.

– Mama  twierdzi,  że  przez  całe  tygodnie  zastanawiała  się,  co  dla  mnie 

zrobić.  Joe  miał  już  domek  z  rodziną  pionierów.  Rich  dostał  stajnie  z  końmi  i 
prawdziwą  słomą.  Wiedziała,  że  dla  Gary'ego  będzie  musiała  zrobić  komendę 
straży  pożarnej,  bo  odkąd skończył  dwa  lata,  nigdzie  nie  ruszał  się  bez  swojego 
strażackiego kapelusza.

background image

– I dlatego ty dostałeś domek w drzewie. – Chloe sięgnęła do środka i wyjęła 

stamtąd maleńką, puszystą wiewiórkę. – To cudowne.

– To Chatters. – Egan wyciągnął kolejną wiewiórkę. – A to Merlin.

W  domku  były  jeszcze  cztery  wiewiórki.  Mieszkały  w  czterech 

prześlicznych pokoikach, w których znajdowały się miniaturowe sprzęty. Historia 
ich  rodziny  była  niesłychanie  bogata,  a  każde  zwierzątko  miało  zupełnie  inny 
charakter.  Jadały  przy  nakrytym  obrusem  stole,  kąpały  się  w  maleńkiej  wannie  i 
spały w wygodnych łóżeczkach.

Kiedy  Chloe  trzymała  w  rękach  Chattersa,  mogła  sobie  wyobrazić 

pięcioletniego Egana, jak bawi się ze swoimi puszystymi przyjaciółmi. W pewnej 
chwili spojrzała w oczy dwudziestodziewięcioletniego mężczyzny.

– Nikomu nie pokazuję mojego domku, dopóki nie jestem całkiem pewien, 

że warto – powiedział uroczystym tonem.

Uśmiechnęła się, bo co innego mogła zrobić? Jej uśmiech zdawał się trwać w 

nieskończoność.

Pocałunek, któremu żadne z nich nie było w stanie się oprzeć – również.

W  drodze  do  ośrodka  Chloe  poczuła  nagle  dziwną  pustkę.  Egan  dał  jej 

dzisiaj  tak  wiele.  Swoją  rodzinę,  gwiazdkowe  tradycje,  dzieciństwo,  cierpliwość, 
trochę uczucia. A co ona mu dała?

Nic.  Jedyne,  czym  się  z  nim  dotąd  dzieliła,  to  rezerwa  i  strach. 

Powstrzymywała każdą jego próbę zbliżenia się do niej, co nie mogło pozostać bez 
śladu.  Nie  potrafiła  mówić  o  swoich  sekretach  z  obawy,  że  narazi  się  na 
śmieszność. Ale co dzięki temu zyskała?

Co zyskała dzięki temu, że trzymała Egana na dystans?

A ile radości dało jej to, że pozwoliła dzisiaj, aby wszedł w jej życie?

Szukała  gorączkowo  czegoś,  co  mogłaby  mu  powiedzieć,  co  mogłoby 

sprawić, żeby nie był smutny. Nagle znalazła.

– Egan?

background image

– Jeśli chcesz powiedzieć, żebym zakręcił i zawiózł cię z powrotem do mnie, 

jestem gotów natychmiast to zrobić.

Położyła dłoń na jego kolanie i poczuła, że mięśnie mężczyzny sztywnieją.

– Czy opowiadałam ci kiedyś o mojej rodzinie?

Wyczuł,  że  Chloe  sili  się  na  beztroski  ton.  Czy  mu  mówiła?  Nawet  nie 

powiedziała, jak brzmi jej drugie imię.

– Nie.  –  On  również  próbował  być  beztroski.  Dotknął  jej  dłoni.  –  Nie 

opowiadałaś.

– Mieszkają w Grecji.

– To raczej daleko stąd.

Przez chwilę milczała. Egan zastanawiał się, czy to już wszystko. Poczuł się 

rozczarowany, ale nie zamierzał jej o tym informować.

Był zdumiony, kiedy ponownie się odezwała.

– Mój ojciec pochodził z Grecji, z jednej z mniejszych wysp, ale nie wiem, z 

której. Mama mi to powiedziała, kiedy pytałam, dlaczego nie mam dziadków, tak 
jak  moi  koledzy  i  koleżanki.  Powiedziała,  że  mam  wielką  rodzinę  w  Grecji  i  że 
tatuś się na nich pogniewał. Odszedł z domu i przyjechał do Stanów, nawet im o 
tym nie mówiąc.

– I to wszystko, co wiesz?

– Wszystko.

– Palmer nie brzmi jak greckie nazwisko.

– Nie  sądzę,  żeby  naprawdę  nazywał  się  John  Palmer.  Myślę,  że  zmienił 

nazwisko.

– Czy po śmierci rodziców ktoś próbował odnaleźć twoją rodzinę?

– Tak, opiekun społeczny, ale nie sądzę, żeby bardzo się starał. Byłam tylko 

jedną z całej gromady dzieciaków. Łatwiej było oddać mnie do rodziny zastępczej. 
Gdyby się okazało, że mam gdzieś rodzinę, nie wiadomo, czy można by było mnie 
adoptować. Tak więc pozostałam pod opieką państwa.

– A czy ty próbowałaś ich odnaleźć?

background image

Milczała  tak  długo,  aż  pomyślał,  że  się  wystraszyła.  Poczuł  się  jeszcze 

bardziej  sfrustrowany  tą  zabawą  w kotka i  myszkę. Jego  cierpliwość zdawała się 
wyczerpywać.

– Oszczędzam  pieniądze  –  odezwała  się  w  końcu  dziewczyna  –  żeby 

wynająć  detektywa.  Za  kilka  miesięcy  będę  miała  wystarczającą  sumę,  aby 
rozpocząć  poszukiwania.  To  nie  będzie  łatwe.  Wszystko,  co  mieli  moi  rodzice, 
spłonęło w pożarze. Nie pozostały żadne nazwiska ani adresy. Wiem tylko, że tata 
pochodzi z Grecji.

– A matka?

– Nie miała rodziny. To akurat było łatwe do ustalenia.

Był zdumiony, że tak wiele mu powiedziała. Zdumiony i zadowolony.

– Znajdziesz ich – powiedział.

– Naprawdę tak uważasz?

– Masz gdzieś krewnych. I oni chcą cię poznać równie mocno, jak ty chcesz 

poznać ich.

Chloe odetchnęła głęboko. Powiedzenie mu o tym wszystkim nie było wcale 

takie  straszne.  Trzymała  to  w  tajemnicy  od  dzieciństwa,  gdyż  była  śmiertelnie 
przerażona,  że  ktoś  mógłby  ją  zniechęcić  albo  dać  do  zrozumienia,  że  to  nie  ma 
najmniejszego znaczenia. Teraz nie był to już sekret. Egan zrozumiał. Wierzył, że 
się jej uda.

– Egan… Dziękuję ci.

On  również  głęboko  odetchnął.  Chciał  jej  powiedzieć,  że  nic  takiego  nie 

zrobił. Chciałby spotkać się z ludźmi, którzy tak beztrosko zlekceważyli to, że mała 
Chloe  pragnęła  mieć  własną  rodzinę.  Chciał  zatrzymać  samochód,  przytulić  ją  i 
powiedzieć, że teraz już ma rodzinę. Jego. Jego bliskich. Na zawsze.

– Nie ma za co – powiedział zamiast tego.

Chloe przymknęła oczy i usiadła wygodniej.

background image

Rozdział trzeci

– Piętnaście  dolarów,  trzy  czekoladowe  batony  i  zaproszenie  na  przekąskę 

dla  każdej  dziewczynki.  Dwie  książki.  Nowe  płaszcze  dla  tych,  które  tego 
potrzebują. Swetry i co? Dżinsy?

– Tylko  nie  dżinsy!  –  Chloe  zerknęła  na  zdumioną  twarz  Marthy.  –

Przepraszam, nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak gwałtownie.

– Coś nie tak z dżinsami?

Wszystko było w porządku, tylko ona miała złe wspomnienia z dzieciństwa. 

Skrzywiła się.

– Może coś odrobinę mniej użytecznego – powiedziała.

– Na przykład? – Martha sięgnęła po długopis.

Dyskusja  ciągnęła  się  od  wczesnego  ranka.  Chloe  pomyślała,  że  jeśli 

kiedykolwiek będzie miała własne dzieci, wybór prezentów dla nich pójdzie jej jak 
z  płatka.  Większość  decyzji  w  ośrodku  podejmowano  wspólnie.  Również  dzięki 
temu  wszystko  funkcjonowało  tak  znakomicie,  ale  najdrobniejsze  wybory 
stanowiły czasem istną mękę.

– Może biżuteria? – zaproponowała Chloe. – Bransoletki, wisiorki? Kolczyki 

dla tych, które mają przekłute uszy?

– Bunny chce mieć przekłute uszy. I rubinowe kolczyki.

– Za drogo – westchnęła Chloe. – O wiele za drogo.

– Wszystko jest za drogie.

– Trafiła  się  nam  okazja  co  do  płaszczy.  Dwóch  sprzedawców  obiecało 

obniżkę.

– To pewnie zeszłoroczne płaszcze.

– No cóż, moda  się aż tak nie zmieniła od  zeszłego roku. Dziewczynki się 

nie zorientują.

– Ha!

background image

Nagle rozległo się pukanie do drzwi i dziewczęcy chichot.

– Proszę! – zawołała Chloe.

Drzwi uchyliły się i pokazała się w nich głowa Mony.

– Powinnam dostać punkt na mojej karcie. Robię zakupy.

– Najpierw  je  zrób,  a  potem  proś  o  nagrodę.  –  Chloe  z  trudem 

powstrzymywała uśmiech.

– Ktoś  czeka  na  ciebie  na  dole  –  dodała  dziewczynka.  –  Jakaś  pani  o 

nazwisku O'Brien. Mówi, że jest matką Egana. Czy on nie jest za stary na to, żeby 
mieć matkę?

– Ja mam matkę – odezwała się Martha.

Oczy Mony rozszerzyły się ze zdziwienia, ale, ku zdumieniu opiekunek, nie 

wygłosiła żadnego komentarza. Chloe postanowiła w duchu, że da jej dwa punkty.

– Czy powiesz jej, że zaraz przyjdę?

– Jasne.  Poza  tym  ona  rozdaje  świąteczne  ciasteczka,  nie  chcę  przegapić 

mojego.

Dziewczyna  domyśliła  się,  że  Mona  nie  omieszkała  zjeść  już  kilku 

ciasteczek.

– Upewnij się, że Jenny też dostanie – powiedziała.

– Już to zrobiłam – odparła uspokajająco dziewczynka.

Chloe nie mogła się opanować. Wstała i mocno uścisnęła małą.

– Naprawdę cię lubię – szepnęła.

– Zawsze to powtarzasz!

– Ona też cię lubi – powiedziała Martha, kiedy Mona zniknęła. – Zaczęła się 

starać, odkąd rozmawiałaś z nią w niedzielę.

– Powiedziałam  jej,  że  osobiście  przeniosę  ją  do  najmniejszego  pokoju  w 

całym budynku, jeżeli się nie poprawi.

– No, no…

– Naprawdę! W każdym razie coś w tym rodzaju.

background image

– Idź do swojego gościa. Ja zostanę i zacznę telefonować, żeby dowiedzieć 

się o ceny.

W  drodze  na  dół  Chloe  została  trzykrotnie  zatrzymana.  Dottie  skończyła 

rozdawać w kuchni ostatnie ciasteczka, kiedy dziewczyna w końcu do niej dotarła. 
Matka Egana podlewała kwiaty, zupełnie jak gdyby mieszkała w tym domu.

– Co  za  miła  niespodzianka  –  powiedziała  zupełnie  szczerze  Chloe,  na  co 

Dottie uścisnęła ją mocno.

– Przyszłam, żeby się dowiedzieć, czy masz czas na świąteczne zakupy.

– Teraz?

– Pewnie jesteś zajęta.

Chloe miała wolne popołudnia w środy, ale bardzo rzadko z tego korzystała. 

Nagle wydało się jej to doskonałym pomysłem.

– Bardzo  chętnie  z  tobą  pójdę  –  zdecydowała.  –  Nawet  nie  pomyślałam  o 

zakupach.

– Świetnie. Cieszę się, że wpadłam. I cieszę się, że miałam wreszcie okazję 

zobaczyć ten dom. Robi wrażenie.

– Pozwól się oprowadzić – uśmiechnęła się z dumą Chloe.

Pokazała  Dottie  wszystkie  zakamarki.  Jeszcze  kilka  miesięcy wcześniej 

przepraszałaby ją za wszelkie niedogodności – zepsute centralne ogrzewanie, tynk 
odpadający  z  sufitu  i  ze  ścian,  popękane  deski  w  podłogach.  Teraz  z  dumą 
pokazywała  świeżo  odmalowane  lub  pokryte  tapetą  pokoje.  Naprawy  nie  zostały 
jeszcze zakończone, ale nie było się czego wstydzić.

–  To  wszystko  dzieło  O'Brienów  –  powiedziała  Chloe  na  schodach, 

wiodących  na  trzecie  piętro.  –  Gdyby  nie  twoi  synowie,  nie  wiem,  co  byśmy 
zrobili.

– Czy nie przeszkadza ci, że codziennie musisz wchodzić po tych schodach? 

– Dottie przystanęła na moment, żeby odpocząć.

– Ani  trochę.  Zaraz  ci  pokażę,  dlaczego.  –  Otworzyła  szeroko  drzwi  i 

wpuściła gościa.

– Fantastyczne – wyszeptała Dottie na widok mieszkania.

background image

– To pomysł i ciężka praca Egana. Zarząd nie chciał wydawać pieniędzy na 

pokój  dyrektora.  Uznali, że lepiej będzie podwyższyć  moją pensję,  żebym  mogła 
wynająć coś w okolicy. Kiedy powiedziałam o tym Eganowi, postanowił przerobić 
to tak tanim kosztem, że zarząd nie mógł odmówić. Pracował nad tym przez dwa 
weekendy. Dziewczynki pomogły mi odmalować.

– Dlaczego to takie ważne, żebyś była na miejscu? Wydaje mi się, że dobrze 

by było dla ciebie, gdybyś mieszkała gdzie indziej.

– Dziewczynki  potrzebują  jakiegoś  stałego  punktu.  Kogoś,  na  kogo  mogą 

liczyć. Kogoś, kto nagle nie odejdzie.

– Kogoś jak matka?

– Mam nadzieję.

Dottie dotknęła jej ramienia, jak gdyby to wszystko rozumiała.

– Chodźmy już – powiedziała. – Najpierw coś zjemy. Ja zapraszam.

Obiad  był  cudowny.  Rozmawiały  niemal  o  wszystkim  –  ulubionych 

ubraniach, muzyce i filmach. Chloe opowiadała historyjki z czasów studenckich, a 
Dottie  rewanżowała  się  opowieściami  o  dzieciństwie  Egana.  Trzy  godziny  po 
obiedzie,  z  rękami  pełnymi  świątecznych  zakupów  Dottie,  znowu  znalazły  się  w 
restauracji, gdzie zamówiły kawę i ciastka.

– Nigdy nie widziałam, żeby ktoś kupował tyle naraz – powiedziała Chloe. –

Nigdy!

–  Dopiero  zaczęłam.  –  Pani  O'Brien  zrzuciła  pantofle.  –  A  ty  nawet  nie 

zaczęłaś.

Na zewnątrz mały, roześmiany Mikołaj potrząsał dzwoneczkiem i podstawiał 

przechodniom pod nos żelazny imbryk na datki.

– Jestem zaszokowana – ciągnęła Chloe. – Boże Narodzenie zawsze tak na 

mnie działa.

– Nie lubisz Gwiazdki?

– Lubiłam… kiedy byłam bardzo mała.

– A co lubiłaś?

Chloe próbowała sobie przypomnieć. Po śmierci rodziców nie chciała myśleć 

o  świętach,  to  było  zbyt  bolesne.  Jednak  teraz  była  już  dorosła  i  ze  zdumieniem 

background image

odkryła, że te wspomnienia wciąż w niej tkwią, nieco zapomniane, ale tkwią. I już 
nie były bolesne.

– Zawsze wieszałam gwiazdę na czubku choinki – uśmiechnęła się. – Ojciec 

podnosił  mnie  wysoko i  wieszałam  ją  na  górnej  gałęzi.  A  mama  piekła  baklawę. 
Wtedy, oczywiście, nie wiedziałam jeszcze, co to jest, ale ktoś mnie poczęstował, 
kiedy byłam na studiach, no i przypomniałam sobie.

– Czy robiłaś ją kiedyś?

Chloe pokręciła przecząco głową.

– Nauczę cię.

– Tylko mi nie mów, że to część waszej gwiazdkowej tradycji.

– Nie. To się nie nadaje na święta.

– Zawsze mieliśmy prawdziwą choinkę – ciągnęła Chloe. – Wychodziliśmy i 

wybieraliśmy najładniejszą. Kiedy zawiesiłam gwiazdę,  śpiewaliśmy kolędy.  Mój 
ojciec śpiewał w języku, którego nie rozumiałam. Kiedyś mama powiedziała mi, że 
to grecki i że to jego język ojczysty.

– Powiedziałabym, że to bardzo miłe wspomnienia.

– Bardzo. Moi rodzice… no cóż, byli wspaniali.

– I ciągle tęsknisz za nimi.

– Tak.  –  Chloe  nie  wstydziła  przyznać  się  do  tego  przed  Dottie.  Miała 

wrażenie, że kobieta oczekuje od niej, żeby była szczera, tak jakby jej uczucia były 
ważne i całkowicie zrozumiałe.

Zupełnie jak Egan.

– Dottie. – Chloe popatrzyła na nią. – Egan mówił mi, że robisz domki dla 

lalek.

Kiedy  Dottie  zdała  sobie  sprawę,  że  po  drugiej  stronie  stolika  siedzi 

entuzjastka jej pracy, rozgadała się tak, że obie nawet nie zauważyły, kiedy zjadły 
ciastka i znalazły się znowu na ulicy.

Sklep,  w którym pani O'Brien  sprzedawała domki, znajdował się  niedaleko 

parkingu.  Maleńkie  domki  stały  po  obu  stronach  drzwi.  Wszystkie  były 
udekorowane światełkami i miniaturowymi choinkami.

background image

Właścicielka  pożartowała  z  Dottie  i  z  Chloe,  po  czym  poszła  zająć  się 

klientem.

– Najpierw pokażę ci moje – powiedziała Dottie. – Są najlepsze.

To były najpiękniejsze domki dla lalek, jakie Chloe kiedykolwiek widziała. 

Jako  dziecko  pragnęła  zwykłego,  skromnego  domku  z  oświetleniem  i  prostymi 
meblami, które mogłaby przenosić z pokoju do pokoju. Te domki  natomiast były 
wspaniałe,  miały  drewniane  podłogi  i  schody  o  rzeźbionych  poręczach.  Kominki 
zrobione były z kamienia, a wanny i umywalki z porcelany.

Chloe  wzięła  do  ręki  łóżeczko  dziecięce  i  laleczkę  w  stroju  niańki.  Jedna 

strona łóżeczka ozdobiona była wisiorkami wielkości ziarenka maku.

– Nigdy  nie  pomyślałam,  że  to  może  być  aż  tak  piękne  –  powiedziała.  –

Nigdy. Ale czy dziecko może się tym bawić?

– Te  domki  są  przeznaczone  dla  dzieci,  nawet  jeśli  to  znaczy,  że  muszę 

poświęcić  jakiś  szczegół.  Część  z  tych  mebli  nie  nadaje  się  dla  małych  dzieci, 
dlatego  zawsze  proponujemy  rodzicom,  żeby  kupowali  prostsze,  tańsze  rzeczy, 
zanim dziecko nie podrośnie na tyle, żeby zająć się kolekcjonowaniem.

– Kolekcjonowaniem?

– Wielu  dorosłych  kupuje  te  domki  dla  siebie.  Nie  zdawałaś  sobie  z  tego 

sprawy, prawda?

– Chyba nie. Nigdy o tym nie myślałam.

– Kolekcjonerstwo to tylko pretekst. W gruncie rzeczy w każdej z nas tkwi 

mała dziewczynka.

– Naprawdę tak uważasz? – Chloe była zdumiona.

– Oczywiście. Gdyby było inaczej, dlaczego miałabym poświęcać tyle czasu 

na  robienie  tego,  skoro  zarobiłabym  dwa  razy  więcej,  gdybym  robiła  cokolwiek 
innego?

Kiedy kilka godzin później Egan przyszedł do ośrodka, Chloe wciąż myślała 

o tkwiącej w niej małej dziewczynce.

background image

– Żadnych zakupów przedświątecznych! – Potrząsnęła stanowczo głową, ale 

mała dziewczynka w niej, przejęta gwiazdkową atmosferą, krzyczała „tak!”.

To „tak” odnosiło się także do czasu spędzonego wspólnie z O'Brienem.

– Chloe… – Egan uśmiechnął się do niej swoim czarującym uśmiechem. –

Matka  mówiła  mi,  że  po  południu  byłyście  na zakupach.  Ale  teraz  to  co  innego. 
Zostało mi jeszcze parę rzeczy do kupienia.

Kiedy dotknął pasemka jej włosów, poczuła się dziwnie.

– Gwiazdka  jest  dopiero  za  trzy  tygodnie  –  powiedziała. –  Jest  jeszcze 

mnóstwo czasu na zakupy.

– Proszę. – Przysunął się do niej. – Nie chcę iść bez ciebie.

Zastanawiała się, dlaczego tak łatwo mu ulega.

– Jeden sklep. – Miała nadzieję, że zabrzmiało to stanowczo. – Tylko jeden 

sklep.

Z wyrazu jego twarzy wywnioskowała, że przejrzał ją na wylot.

Poszli do największego magazynu w mieście. Chloe było bardzo przyjemnie 

tak spacerować od  stoiska do stoiska, ale nie bardzo rozumiała, dlaczego musiała 
być  obecna  przy  tym,  jak  kupował  kasety  z  meczami  dla  Richa.  Kilka  stoisk 
później zrozumiała.

– Spójrz,  czy  nie  są  piękne?  –  zapytał,  wskazując  na  kolczyki w  stoisku  z 

biżuterią. – I niedrogie.

Popatrzyła na cenę i gwizdnęła cicho.

– Czterdzieści  pięć  dolarów  to  nie  jest  niedrogo  –  powiedziała.  –  To 

ekstrawagancja.

– Ale uszy przekłuwają tu za darmo. I dobrze, nie trzeba się martwić, że wda 

się jakieś zakażenie, to pewna firma.

– Będziesz świetnie wyglądał. Na pewno chciałbyś diament. – Popatrzyła na 

niego i zauważyła, że się zaczerwienił. – A które ucho? Zawsze zapominam, które 
ucho  przekłuwają  mężczyźni.  Może  powinieneś  oba?  A  jeśli  znudzą  ci  się 
diamenty, mam gdzieś duże kółko. Zawsze bardzo podobali mi się piraci.

Wziął ją pod ramię i szybko odciągnął od stoiska.

background image

– Nie chcesz kółka? – zapytała niewinnie.

– Chodź, popatrzymy na zabawki.

– Niby dla kogo? – Świetnie znała odpowiedź na to pytanie.

Najpierw przyglądali się samochodom, potem piłkom futbolowym i grom, aż 

Chloe poczuła, że Egan delikatnie ciągnie ją w stronę lalek.

– Lalki,  kolczyki  i  angorowe  swetry  –  powiedziała.  –  Masz  dosyć 

eklektyczny gust.

– Popatrz na to. Te rzeczy są takie miękkie. – Zatrzymali się przed półką z 

lalkami.

– Przejrzałam cię, wiesz? – Spojrzała na niego i skrzyżowała ramiona.

– Przejrzałaś mnie?

– Tak.

– Może któregoś dnia będę miał dzieci. Lubię być na bieżąco. Ty też chyba 

chcesz mieć dzieci, prawda?

– Robisz zakupy dla moich dziewczynek! Próbujesz mnie rozkleić, żebym ci 

na to pozwoliła. Chcesz, żebym poczuła nastrój Bożego Narodzenia.

– Czy to działa?

– I co ja mam z tobą zrobić?

Egan nagle przestał udawać.

– Pozwól mi zabawić się w Świętego Mikołaja – poprosił. 

Potrząsnęła przecząco głową.

– Już o tym mówiliśmy.

– Ale miałaś czas to przemyśleć.

– Nadal tak uważam.

Wyraz jego twarzy zmienił się nieznacznie. Nie był na nią zły za to, że wciąż 

mu odmawiała. Był po  prostu smutny,  jak gdyby marzenia dziewczynek stały się 
nagle jego własnymi.

background image

– To nie dlatego, że… – zaczęła.

– Nadal  nie  rozumiesz,  prawda?  –  przerwał.  –  Gwiazdka  nie ma  nic 

wspólnego  z  ciężką  pracą  i  zasługami.  Gwiazdka  to  marzenia  i  cuda.  To  rzeczy, 
które się zdarzają, kiedy się ich najmniej spodziewasz.

Chloe  patrzyła  na  niego  uważnie.  Był  smutny,  ponieważ  nie  mógł  zostać 

Mikołajem.  Smutny,  bo  świat  był  taki,  jaki  był,  a  jemu  nie  pozwolono  tego 
zmienić.

Kiedy  tak  mu  się  przyglądała,  uczynił  ostatni  wysiłek,  aby  skłonić  ją  do 

zmiany zdania. Delikatnie dotknął jej policzka.

– Chloe,  Gwiazdka  to  wiara,  że nagle,  bez  żadnego  szczególnego  powodu, 

może się wydarzyć coś wspaniałego – szepnął.

Obawiała  się,  że  jej  właśnie  przydarzyło  się  coś  wspaniałego. Stał  tutaj,  w 

jasno  oświetlonym  sklepie  naprzeciwko  półki  z  lalkami.  Poczuła  się  jak 
sentymentalna panienka. Takiego drugiego mężczyzny nie było na całym świecie. 
Nie mogło być, tego była pewna.

Na krótki moment jej opory zniknęły. Pochyliła się do przodu i pocałowała 

go.  Nie  obchodziło  jej,  czy  ktoś  to  zauważył.  Nie  obchodziło  jej,  czy  wytrąciła 
Egana z równowagi. Nie obchodziło jej, co pomyślał o tym pocałunku.

Obchodziło ją tylko jedno.

– Nie mogę ci na to pozwolić – rzekła z żalem i zauważyła, że przygląda im 

się dwoje maluchów.

– Nie możesz?

– Nie  mogę.  Moim  obowiązkiem  jest  dopilnować,  żeby  dziewczęta  w 

ośrodku  nauczyły się, że  nie potrzebują tego mitycznego  grubasa, który od  czasu 
do czasu wśliźnie się przez komin i jeśli będzie w dobrym humorze, to ewentualnie 
da im prezenty. Kto da im prezenty, kiedy ciebie już nie będzie, Egan? Nie chcę, 
żeby przyzwyczaiły się do czegoś, co może się już nigdy nie powtórzyć.

– A jeśli się powtórzy?

– Czy nie zdajesz sobie sprawy, jakie one mają życie? Będę o nie walczyła, 

ale nie będę mogła ich zatrzymać, jeśli okaże się, że muszą iść gdzie indziej. A jeśli 
wrócą do swoich nieodpowiedzialnych rodziców lub trafią do domu poprawczego 

background image

czy do rodziny zastępczej, podobnej do tych, w których ja się wychowywałam, to 
kto będzie Świętym Mikołajem? Ty? Ty się nawet nie dowiesz, gdzie są.

– Przynajmniej  zostaną  im  wspomnienia  jednej  wspaniałej  Gwiazdki. 

Gwiazdki, w czasie której spełniły się ich marzenia.

Patrzyła  na  niego  przez dłuższą  chwilę. To  była olbrzymia pokusa,  Egan z 

całą pewnością nie zdawał sobie sprawy jak olbrzymia. Nagle przypomniała sobie 
wszystkie  swoje  Gwiazdki.  Czekała.  Miała  nadzieję.  Dopóki  nie  nauczyła  się 
swojej lekcji. Z żalem potrząsnęła głową.

– To  nie  wystarczy – powiedziała. –  Powinny się nauczyć,  że same  muszą 

spełniać swoje marzenia. Teraz. To będzie mniej bolało.

– W porządku – westchnął ciężko Egan.

– W porządku?

– Nie mam prawa, aby w tym przypadku nalegać. Ufam ci. Nie chcę, żebyś 

była nieszczęśliwa. Za bardzo mi na tobie zależy.

– Naprawdę? – Nie potrafiła powstrzymać się od zadania tego pytania.

– A jak myślisz?

Pomyślała, że jest chyba najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Dziwne,  że  uświadomiła  to  sobie  tutaj,  w  tym  niezbyt  romantycznym 

miejscu.  Dziwne,  że stało  się  to właśnie wtedy,  kiedy oznajmiła Eganowi, że  nie 
będzie miał tego, czego pragnął.

– Myślę, że… jesteś kimś innym – powiedziała.

– Będę musiał ci wystarczyć taki, jaki jestem. Na razie. – Wyciągnął ramię. –

Chodź, idziemy, czas do domu.

Chciała  powiedzieć  więcej,  ale  właściwie  nie  wiedziała,  co.  W  milczeniu 

ujęła go pod ramię i wyszli ze sklepu.

background image

Rozdział czwarty

Tydzień przed Gwiazdką Egan znalazł kotka. Skręcił w boczną alejkę, żeby 

mieć  dobry  widok  na  budynek,  który  zamierzał  wyremontować.  Był  tak 
pochłonięty tym, co robi, że omal nie przegapił małej, puchatej kulki. Z początku 
pomyślał, że to zniszczony nausznik jakiegoś dziecka, wyrzucony razem z innymi 
śmieciami.  Nagle  rzekomy  nausznik  zadrżał  i  miauknął  żałośnie.  Egan  bez 
zastanowienia wziął stworzenie na ręce i ukrył je pod kurtką.

Przez  następne  dziesięć  minut  przyglądał  się  uważnie  śmieciom, 

zastanawiając,  czy  nie  kryje  się  tam  kotka,  zbyt przestraszona,  by  ratować  swoje 
maleństwo. Nie pojawiło się jednak żadne inne stworzenie. Kotek – kotka, jak się 
szybko przekonał – była sama i na wpół zamarznięta.

Wszedł do budynku i uważniej przyjrzał się maleństwu. Kotka rozgrzała się 

trochę  i  była  bardziej  żywotna.  Egan  uznał,  że  uratował  ją  w  samą  porę.  Była 
drobna i chudziutka, ale nie na tyle, żeby nie przetrwać mrozu. Jej długie futro było 
całkiem czarne, z wyjątkiem drobnych białych łapek i plamki w kształcie serca pod 
szyją.  Gdyby ją  wyczyścić, mogłaby być  rozkoszna. Teraz wyglądała  jak biedny, 
dziki kotek.

Natychmiast pomyślał o Chloe.

No  cóż,  Chloe  nigdy  nie  przejawiała  najmniejszego  zainteresowania 

zwierzątkami domowymi. Podczas niedawnych zakupów przechodzili obok sklepu 
zoologicznego. Egan zatrzymał się – po prostu nie potrafił obojętnie mijać takich 
sklepów  –  więc Chloe  zatrzymała  się  również.  Trzy  syjamskie  kotki  harcowały 
przy oknie. On się roześmiał, a ona milczała. Być może była znudzona.

– Do  wieczora  na  pewno  je  sprzedadzą  –  powiedział.  –  Może  wstąpimy  i 

spytamy, czy możemy potrzymać przez chwilę któregoś z nich?

– Może innym razem. – Spojrzała na zegarek.

– Kobieta, która nie lubi kociąt?

Spojrzała na niego w szczególny, właściwy dla siebie sposób.

– Sama nie wiem. Mamy dziś w południe spotkanie zarządu.

Tak więc zostawili kotki, bawiące się na oknie.

background image

Ten  kotek  nie  przypominał  tych  ze  sklepu  zoologicznego.  Nie  był  rasowy 

czy dobrze odżywiony. Był za to brudny, smutny i zmarznięty.

A on ciągle myślał o Chloe.

Może dlatego, że Chloe też była sierotą. Oczywiście, nikt nigdy nie wyrzucił 

jej  na  mróz.  Jej  podstawowe  potrzeby  były  spełniane.  Ale  marzła  w  środku, 
czekając na ciepło prawdziwego domu, na rodzinę, która nie będzie się zmieniała z 
każdą porą roku.

Kotka  miauknęła  i  skuliła  się  w  jego  dłoni.  Kiedy przytulił  ją do  policzka, 

otworzyła maleńkie ślepka. Miał wrażenie, że patrzy w oczy Chloe w chwili, gdy 
dziewczyna była najbardziej bezbronna.

– Chcesz  mieć  prawdziwy  dom?  –  zapytał  cicho.  –  Chyba mógłbym  ci 

znaleźć odpowiednie miejsce.

Kotka zamknęła oczy i zapadła w sen.

Gary  O'Brien wstąpił do  ośrodka tydzień wcześniej, aby  wymierzyć okna  i 

zasięgnąć opinii Chloe na temat perfum dla pewnej dziewczyny, z którą się właśnie 
spotykał.  Joe  wpadł,  aby  powiedzieć,  co  Dick  ma  zamiar  dać  Dottie  na  święta. 
Natomiast Rich, który nawet nie pracował w rodzinnej firmie, zadzwonił któregoś 
wieczora i zaoferował jej sześć biletów wstępu na grecką kolację, która miała się 
odbyć w przyszłym miesiącu w cerkwi prawosławnej.

– Skąd masz aż tyle biletów? – zapytała.

– W  zeszłym  roku  pomogłem  jednemu  z  członków  tego  Kościoła  uzyskać 

amerykańskie  obywatelstwo  –  wyjaśnił.  –  Pomyślałem,  że  mogłabyś  tam  iść  z 
kilkoma dziewczynkami.

To  było  bardzo  miłe,  miała  ochotę  tam  iść.  Pomyślała,  że  pewnie  Egan 

powiedział Richowi o jej pochodzeniu i dlatego ten wpadł na taki pomysł.

Tak  naprawdę  zastanawiała  się,  dlaczego wszyscy  o  niej  myśleli,  nie  tylko 

bracia Egana. Ich ojciec także wpadł kilka dni wcześniej, aby dopilnować robót i 
zaprosić ją na kawę. W ciągu ostatnich kilku tygodni Dottie trzykrotnie zawiozła ją 
do swojego domu, gdzie piekły ciasta, śmiały się i rzeczywiście szyły pokrowce do 
przepięknego domku dla lalek.

Gdyby  w  zachowaniu  rodziny  Egana  wyczuła  jakiekolwiek  ślady  litości, 

chyba by umarła. Ale nic nie wskazywało na to, że chcą z nią spędzać czas tylko 
dlatego, że nie ma własnej rodziny. Mimo że jakiś głos ukryty w jej głowie ciągle 

background image

pytał dlaczego, powoli zaczynała uważać, że odpowiedź może być bardzo prosta. 
O'Brienowie po prostu ją lubili. Wypełniała pewną lukę w tej rodzinie. Była siostrą, 
której bracia Egana nigdy nie mieli, i córką, której tak pragnęła Dottie, a zapewne 
również Dick. Z ochotą uczestniczyła w ich świątecznych przygotowaniach i za to 
byli jej wdzięczni.

Wdzięczni – jej. To było niemal śmieszne.

Jednak  niezupełnie.  Fakt,  że  zaczęła  stanowić  cząstkę  rodziny  0'Brienów, 

znaczył dla niej tak wiele, że nie było to śmieszne. Wspaniałe, cudowne – może. 
Ale nie śmieszne.

Był także, oczywiście, Egan. Egan o pięknych zielonych oczach i szerokich 

ramionach.  Egan,  który  nie  mógł  z  nią  spędzić  sobotniego  wieczoru,  gdyż 
odgrywał  Świętego  Mikołaja  na  oddziale  dziecięcym  w  miejscowym  szpitalu. 
Egan,  który,  jak  się  domyśliła  ze  starannej  analizy  rachunków,  nie  zamierzał 
zarobić złamanego centa na renowacji ośrodka.

Chloe siedziała na szczycie schodów i wyciągała ręce w stronę papierowego 

łańcucha,  którym  Roxanne  zamierzała  udekorować  poręcze.  Przez  cały  czas 
usiłowała wyrzucić Egana ze swoich myśli. Oczywiście, okazało się to niemożliwe.

Roxanne rzuciła łańcuch w jej stronę. Fakt, że w ogóle zauważyła Chloe, był 

równie  zdumiewający,  jak  sam  łańcuch.  Chloe  skłoniła  dziewczynkę,  aby 
przygotowała  coś  na  święta.  Jak  na  ten  stopień  rozwoju  emocjonalnego  dziecka, 
łańcuch był doskonały – prosty i staranny.

– Moja  siostra i  ja  raz zrobiłyśmy  taki  łańcuch –  odezwała się Roxanne.  –

Powiesiłyśmy go na drzewie koło naszego domu. Na drzewie. Na drzewie.

Chloe wstrzymała oddech.

– Tęsknisz  za  swoją  siostrą.  –  Starała  się  mówić  zupełnie  naturalnie,  bez 

jakiegokolwiek napięcia w głosie.

– Zwłaszcza w czasie świąt – uśmiechnęła się smutno dziewczynka.

Był  to  pierwszy  uśmiech,  pierwszy  wyraz  jakichkolwiek  uczuć  na  twarzy 

tego dziecka. Chloe miała ochotę ją uściskać. Miała ochotę krzyczeć z radości.

Miała ochotę się rozpłakać.

– To  straszne  stracić  kogoś,  kogo  się  kocha  –  powiedziała  tym  samym 

tonem.

background image

– Skąd wiesz? – Roxanne wyglądała na autentycznie zainteresowaną. Więź 

została nawiązana – cienka, niepewna, ale zawsze.

Chloe odmówiła w duchu krótką modlitwę.

– Straciłam rodziców, kiedy miałam siedem lat – powiedziała.

– Naprawdę?

– Przez bardzo długi czas nie chciałam w ogóle niczego czuć.

– Moi rodzice żyją.

– Wiem.

– Skrzywdzili mnie. I Mary Jane.

– Wiem.

– Dlaczego?

Chloe gorączkowo szukała odpowiedzi.

– Bo  nikt  ich  nie  nauczył,  jak  być  dobrymi  rodzicami,  Roxanne.  Ktoś  ich 

pewnie skrzywdził, kiedy oni sami byli dziećmi.

– Nienawidzę ich.

– Tak, wiem.

– To źle, prawda?

– Nie, nieprawda. Uczucia nigdy nie są złe.

– Ja nie krzywdzę ludzi, nawet jeśli ich nienawidzę.

– To znaczy, że jesteś bardziej dorosła niż twoi rodzice.

– Nie chcę ich nigdy więcej widzieć.

– I nie musisz. Nigdy.

– Jesteś pewna?

– Całkowicie.

Roxanne opuściła wzrok i zaczęła bawić się łańcuchem.

– Naprawdę? – spytała cicho.

background image

– Naprawdę. Możesz pytać mnie o to codziennie, a ja zawsze odpowiem ci to 

samo.

– Czerwony  to  był  ulubiony  kolor  Mary  Jane.  Zużyłam  dużo  czerwonego 

papieru do tego łańcucha.

– Możesz robić łańcuch dla Mary Jane na każdą Gwiazdkę. Na  znak, że ją 

pamiętasz.

– Czy ty ciągle pamiętasz swoich rodziców?

– Oczywiście.

Ta  odpowiedź  usatysfakcjonowała  Roxanne.  Ostrożnie  przywiązała  swój 

łańcuch  do  balustrady.  Kiedy  kończyła,  oderwała  ostatnie  kółko  –  czerwone  i 
włożyła je do kieszeni.

– Chcę je mieć przy sobie – wyjaśniła i zniknęła w holu.

W chwilę później Egan odnalazł Chloe siedzącą na schodku. Nigdy dotąd nie 

widział, aby była tak nieruchoma i blada.

Usiadł koło niej  i  objął ją ramieniem. Oparła  się  o niego i  wtuliła twarz w 

jego szyję.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytał. 

Poczuł, że przecząco kręci głową.

– Chcesz, żebym odwołał dzisiejsze kolędowanie? 

Znowu potrząsnęła głową.

– Możesz  zechcieć,  kiedy  usłyszysz,  jak  śpiewam.  Nigdy  jeszcze  nie 

słyszałaś.

– Po prostu przez chwilę się nie ruszaj – wyszeptała.

– Słuchaj, możemy tak siedzieć nawet przez całą wieczność.

– Nie trzeba aż tak długo.

Pomachał ręką do Bunny i Jennifer, które przechodziły przez korytarz.

– Urosłam  o  dwa  centymetry!  –  wykrzyknęła  Jennifer.  –  Całe  dwa 

centymetry! Doktor powiedział, że teraz rosnę.

background image

– Cudownie! – Był naprawdę zachwycony. – Idź i zjedz jeszcze hamburgera, 

może urośniesz kolejne dwa.

– Co się stało Chloe?

– Chyba jest zmęczona. – Poczuł, że dziewczyna przytakuje. – Mówi, że tak.

– Nie może być zmęczona. Przecież mieliśmy śpiewać kolędy, prawda? – z 

niepokojem dopytywała się Bunny.

– Przyniosę ją do was na barana – obiecał Egan.

Obie dziewczynki zachichotały i zniknęły.

O'Brien poczuł nagle, że jego szyja jest podejrzanie mokra.

– Dwa  centymetry?  –  powiedział  łagodnie.  –  To  chyba  dobra wiadomość? 

Chloe, kochanie, zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale jeśli jeszcze raz pokręcisz czy 
pokiwasz głową, naprawdę nadwerężysz mi szyję.

Jej śmiech przypominał nieco łkanie. Uniosła zalaną łzami twarz.

– Jesteśmy sami? – zapytała.

– W tej chwili tak.

– To  dobrze.  –  Pocałowała  go  mocno.  Poczuł  wewnątrz  ciepło,  które 

przemieniło  się  w  pożądanie.  Ostatnio  często  odczuwał  pożądanie.  Jej  głos  w 
słuchawce  telefonu,  jej  zapach,  błysk  czarnych  włosów  wystarczał,  aby  zaczynał 
tęsknić za dotykiem dziewczyny.

– Na barana? – powiedziała w końcu i dostała czkawki.

– Powiedziałem to, żeby je uspokoić. Pójdziesz sama.

– Do diabła!

– Jesteś pewna, że dasz radę?

– Zlinczują mnie,  jeśli  nie  pójdę.  Dziewięć  dziewczynek zgodziło się  iść  z 

nami.  To  rekord.  Jeszcze  nigdy  dziewięć  dziewczynek  nie  zgodziło  się  zrobić 
czegoś razem, i to w dodatku po mojej myśli.

– Jestem zdumiony, że reszta oparła się mojemu urokowi.

– Shandra jest chora, a Vicky i Lianne idą na koncert do szkoły.

background image

– Całkiem prawdopodobne wymówki. – Wstał, gdyż znowu kusiło go, by ją 

pocałować. Odwrócił się. – Chodźmy już.

Noc była mroźna, a świeży śnieg skrzypiał pod butami gromady kolędników. 

Sąsiedztwo domu Almy Benjamin stanowiły stare, wybudowane w ubiegłym wieku 
domy. Wyczyny dziewcząt nie zawsze zjednywały im przychylność sąsiadów, ale 
na  ogół  byli  oni  bardzo  wyrozumiali.  Chloe  miała  nadzieję,  że  dzisiejszego 
wieczoru zdołają wynagrodzić sąsiadom pewne niedogodności.

W pierwszym domu we wszystkich oknach wisiały gustowne girlandy, a na 

parapetach stały świeczki.

– To mi wygląda na dom, w którym lubią Cichą noc – powiedział Egan.

Zaczął  śpiewać kolędę  swoim pięknym, melodyjnym  barytonem.  Po  chwili 

dołączyła do niego Chloe, a moment później dziewczynki.

– Małe aniołki – wyszeptał Egan do Chloe.

W  przedpokoju  zapaliło  się  światło,  a  po  chwili  drzwi  się  uchyliły. 

Dziewczęta śpiewały radośnie, a kiedy skończyły,  razem z  Eganem zaintonowały 
jeszcze Małe miasto Betlejem.

Mieszkańcy domu nalegali, aby Martha przyjęła pieniądze. Dziewczynki już 

wcześniej  zadecydowały,  że  jeśli  coś  takiego  nastąpi,  przekażą  pieniądze  na 
UNICEF.  Po  obejściu  następnych  trzech  domów  Chloe  uznała,  że  jakieś  głodne 
dziecko w Afryce lub Azji będzie miało co jeść przez kilka miesięcy.

Ostatni dom należał do przewodniczącej zarządu ośrodka. Przygotowała ona 

dwanaście  kubków  kakao  i  mnóstwo  słodyczy.  Chloe  zwróciła  uwagę  na 
przepiękne  perskie  dywany,  a  Martha  na  drogą  i  delikatną  porcelanę.  Egan 
oczarował  przewodniczącą  na  tyle,  że  zgodziła  się  zagrać  kilka  kolęd  na 
kosztownym  Steinwayu,  który  zajmował  tylko  niewielką  część  przestronnego 
salonu.  Dziewczynki  otoczyły  instrument  i  śpiewały,  a  kiedy  wszyscy  mieli  już 
wychodzić,  przewodnicząca  zgodziła  się  dawać  lekcje  gry  na  fortepianie  trzem 
najbardziej chętnym ku temu dziewczętom.

– Jaka szkoda, że ona nie ma konia – powiedziała Chloe, kiedy wracali już 

do ośrodka. – Mógłbyś również wymusić na niej lekcje jazdy konnej dla Mony.

– To nie jest takie konieczne. Moi rodzice chcą kupić konia albo dwa w tym 

celu.

Chloe przystanęła nagle.

background image

– Żartujesz – wyszeptała.

Ujął jej rękę i przyciągnął ją do siebie.

– Wcale nie – powiedział.

– Zdaje  się,  że  mówiłeś,  że  oni  nie  chcą  zawracać  sobie głowy  większymi 

zwierzętami?

– No  cóż,  jeśli  to  ma  znaczyć,  że  kilka  dziewczynek  będzie ich  regularnie 

odwiedzać…  Nie  mówimy  przecież  o  rumakach  czystej  krwi,  tylko  o  łagodnych 
kucykach.

– Jesteś niepoprawny.

– Przemyśl to. Czekam na twoje rozkazy.

– I co ja mam z tobą zrobić?

Sam się nad tym zastanawiał, zwłaszcza kiedy myślał o tym, co czekało ją po 

powrocie.  Przez  resztę  drogi  milczeli,  słuchając,  jak  dziewczynki  układają  nowe 
zwrotki do Jingle Bells, aż w końcu dotarli do ośrodka.

– Czy możesz chwilę zostać? – zapytała Chloe.

– Chwileczkę – odrzekł.

Popatrzyła na schody i poczuła się nagle bardzo, bardzo odważna.

– Chodźmy do mojego pokoju – zaproponowała. – Ucieknijmy z tego tłumu.

– Dobry pomysł. – Złapał za szyje dwie dziewczynki i pociągnął za sobą.

– Ej,  co  ty  robisz?  –  Mona  bezskutecznie  próbowała  wyzwolić  się  z  jego 

uścisku.

– No właśnie – dodała Heidi, ciemnowłosa, śniada piękność.

– Już  od  dawna  nie  miałem  okazji  z  wami  porozmawiać.  Chodźcie  i 

opowiedzcie mi, co w szkole.

Chloe odwróciła się i spojrzała na niego pytająco.

– To chyba w porządku, prawda? – ciągnął.

– No cóż…

background image

– Opowiedz mi o sztuce, w której występujesz. – Pociągnął za sobą Monę.

– Przecież wczoraj ci opowiadałam!

– Ale nie mówiłaś mi, co robiłaś dzisiaj. Przedstawienie jest jutro. Na pewno 

miałaś próbę kostiumową.

Gadał  przez  cały  czas,  nie  dopuszczając  żadnej  z  dziewczynek  do  głosu. 

Jeden rzut oka na sztywne plecy Chloe powiedział mu, co ona o tym myśli.

Ale  nie  był  w  stanie  stawić  jej  czoła  sam,  kiedy  otworzy  drzwi  swojego 

mieszkania. Nie, zdecydowanie nie.

Chloe  bawiła  się  kluczem,  podczas  kiedy  Egan  dalej  gadał  jak  najęty.  Nie 

miała pojęcia, co skłoniło go, aby zabrać ze sobą Monę i Heidi. Przecież nigdy nie 
mieli  zbyt  dużo  czasu  dla  siebie.  Teraz  proponowała  mu  sam  na  sam  –
proponowała mu to wbrew swojemu zdrowemu rozsądkowi – a on zachowywał się 
tak,  jakby  wolał  towarzystwo  tłumu.  Poczuła  ból,  co  przypomniało  jej,  że  nadal 
powinna mieć się na baczności.

Kiedy  weszła  do  środka,  natychmiast  zapaliła  światło.  Znajome  meble 

sprawiły,  że  poczuła  się  nieco  spokojniej  –  sofa  zarzucona  niebiesko-zielonymi 
poduszkami, fotel na biegunach, na którym leżał czarny kotek, krzesło z…

– Kotek?

– Gdzie?  –  Egan  rozejrzał  się  dookoła  i  zacieśnił  uścisk  na  szyjach 

dziewcząt. Nie było mowy o tym, żeby teraz sobie poszły.

Chloe powoli przeszła przez pokój. Maleńki, puszysty kotek spał na środku 

kwiecistej narzuty, przykrywającej fotel. Kociak miał na szyi czerwoną aksamitkę.

– Skąd się wziął ten kotek? – zapytała.

– Nie widzę żadnego kotka. Dziewczynki, widzicie kotka?

– Egan, zadałam ci pytanie.

Heidi i Mona wyrwały się i pobiegły do przodu. W tym samym momencie 

kotek  ziewnął  i  przeciągnął  się.  Otworzył  maleńkie  oczka  i  popatrzył  prosto  na 
Chloe.

Egan  nie  wiedział,  czy  brnąć  dalej,  czy  wycofać  się  i  narazić  na  karę. 

Wpatrywał  się  ponuro  w  sufit  i  zastanawiał,  czy  nie  powinno  się  go  ponownie 
odmalować.

background image

– Popatrz, on ma maleńką białą plamkę na szyi. W kształcie serca. – Mona 

przyklękła  obok  kotka  i  przyglądała  mu  się  uważnie.  –  Mogłabyś  go  nazwać 
Walentynka.

– Mogłabym, gdyby to był mój kotek – odrzekła Chloe.

Egan  wyczuwał  olbrzymie  napięcie  w  jej  głosie.  Wciąż  nie był  pewien  jej 

reakcji, więc zaczął zastanawiać się nad kosztami nowego oświetlenia.

– Ma śliczne, białe łapki – dodała Heidi. – Mogłabyś go nazwać Butek. Albo 

Bucik.

– Weź go na ręce – zażądała Mona. – Na pewno będzie zadowolony.

Chloe  posłusznie  sięgnęła  po  zwierzątko.  Była  w  szoku,  gotowa  zrobić

wszystko,  czego  się  od  niej  żąda.  Kociak  był  mięciutki  i  bardzo  lekki.  Miauknął 
cicho, kiedy przytuliła go do siebie, i zanurzył się w fałdach jej swetra.

– Zobacz, spodobało mu się – odezwała się Mona.

– Czy miałaś kiedyś kotka? – spytała Heidi.

– Nie.

– Ja miałam – powiedziała Mona. – Całe mnóstwo. 

Chloe popatrzyła prosto w oczy dziewczynki.

– Nie, to nieprawda – przyznała się mała. – Ale zawsze chciałam mieć.

Chloe  próbowała  coś  powiedzieć.  Chciała powiedzieć  Monie,  że  ona  także 

pragnęła kotka. Tak zrobiłby dobry dyrektor, dobry pracownik socjalny. Jednak nie 
mogła wykrztusić ani słowa. Próbowała, ale dźwięki, jakie się z niej wydobywały, 
przypominały szloch.

Nagle  opadła  na  krzesło  i  mocno  przycisnęła  kotka  do  siebie.  Po  jej 

policzkach spływały łzy.

– Chloe płacze – powiedziała z przerażeniem Mona. – O Boże, Egan, Chloe 

płacze!

O'Brien natychmiast znalazł się przy Chloe. Płakała, i to przez niego. Jak on 

mógł do tego doprowadzić?

– Moja  świąteczna  lista  –  zaszlochała.  –  To  było  na  samym  szczycie…

Chciałam… Potem nie kupiłam… To nie byłoby to samo… Skąd wiedziałeś…

background image

Objął ją ramieniem i przytulił. Też miał ochotę się rozpłakać, ale popatrzył 

na dziewczynki. Miały bardzo nieszczęśliwe miny.

– Ona jest szczęśliwa – zapewnił je. – Bardzo, bardzo szczęśliwa.

A on bardzo by pragnął, żeby jego ktoś o tym przekonał.

– Nie wygląda na szczęśliwą – powiedziała z wahaniem w głosie Mona.

– Czy kotek może oddychać? – spytała Heidi.

– Oczywiście. Słyszę, jak oddycha. A teraz idźcie spać.

– Spać – powtórzyła Mona. – Słusznie. Spać. – Odwróciła się i złapała Heidi 

za ramię. – Spać.

– Dobrze – dodała Heidi. – Dobranoc. Idziemy spać.

– Poszły – powiedział Egan, kiedy dziewczęta zamknęły za sobą drzwi.

– Moja świąteczna lista – powtórzyła Chloe i znów wybuchnęła płaczem.

–  Chloe,  kochanie…  tak  mi  przykro.  Nie  wiem,  co  takiego  zrobiłem,  ale 

naprawdę  jest  mi  przykro.  Znalazłem  tę  kotkę  i  po  prostu  nie  mogłem  jej  tak 
zostawić. Była w okropnym stanie. Naprawdę. Zabrałem ją do weterynarza. – Sam 
nie wiedział, dlaczego jej to wszystko mówił. Po prostu musiał coś powiedzieć.

– Do weterynarza?

– Powiedział, że ma około sześciu tygodni. Akurat tyle, żeby można ją było 

oddzielić od matki. Obejrzał ją i dał jej zastrzyk. Ona wydobrzeje, naprawdę. Jasne, 
przeżyła szok, kiedy ją wykąpałem, ale kiedy ją wytarłem…

– Wykąpałeś ją?

– No cóż, musiałem. Nie wzięłabyś jej, gdybym przyniósł ją w takim stanie, 

w jakim ją znalazłem.

– Nie wzięłabym jej? – Przycisnęła mocniej kociaka.

– Powtarzasz  wszystko,  co  mówię.  –  Pogłaskał  dziewczynę  po  policzku.  –

Teraz powtórz: Będę cię zawsze kochała, Egan. I pokażę ci, że to prawda. Pojadę z 
tobą do ciebie i będziemy się kochać do świtu.

Zastygł w oczekiwaniu.

– Jesteś nienormalny, wiesz?

background image

– No  cóż,  tego  akurat  nie  powiedziałem.  –  Uśmiechnął  się.  –  Czy  ty ją

chcesz,  Chloe?  Jeżeli  nie,  znajdę  jej  inne  miejsce.  Po  prostu  pomyślałem…  że 
może chciałabyś ją mieć.

– Tak – powiedziała z trudem.

– Co mówiłaś o świątecznej liście? – Otarł łzy z jej policzków.

– O świątecznej liście?

– Tak.

– Musiałeś się przesłyszeć.

– Doprawdy?

Objęła go ramionami i przyciągnęła do siebie z całych sił. Kotek zamruczał, 

kiedy się całowali, po czym zwinął się w kłębuszek i natychmiast zasnął.

background image

Rozdział piąty

W ostatnią niedzielę przed Gwiazdką Chloe obudziła się i poczuła, że Angel 

leży  na  jej  szyi.  W  sypialni  było  wyjątkowo  cicho,  jeśli  nie  brać  pod  uwagę 
odległego  bicia dzwonów kościelnych.  Chloe przeciągnęła się,  a  kotka otworzyła 
oczy i przygwoździła łapką długi kosmyk czarnych włosów na poduszce.

–  Ty  głupiutki  prezencie  gwiazdkowy.  –  Chloe  pocałowała  zwierzątko.  –

Skąd się tu wzięłaś?

Angel  znów  zaczęła  bawić  się  włosami  Chloe,  kiedy  ta  położyła  ją  na 

poduszce. Dziewczyna ostrożnie odsunęła kotkę i wstała.

Zimowe  słońce  zalewało pokój.  Chloe wyjrzała przez okno  i  zobaczyła, że 

śnieg  pokrywa dachy domów oraz stare, niemal stuletnie drzewa. Święta zbliżały 
się  wielkimi  krokami,  a  ona  wciąż  nie  kupiła  żadnego  prezentu  dla  Egana.  Nie 
brakowało  jej  pomysłów  –  brakowało  jej  tylko  właściwego  pomysłu.  Co  kobieta 
powinna  kupić  mężczyźnie,  w  którym zaczyna  się  zakochiwać? Z  pewnością  nic 
tak  banalnego,  jak  krawat  czy  woda  po  goleniu.  Również  nic  tak  śmiałego  jak 
jedwabne  spodenki  bokserskie,  które  niedawno  widziała  w  jednym  ze  sklepów  z 
bielizną.

Więc co? Chloe odwróciła się i patrzyła, jak Angel wesoło hasa na podłodze.

–  A  więc  nauczyłaś  się  już  tak  wysoko  skakać.  –  Wzięła  kotkę  na  ręce  i 

zaniosła do kuchni, gdzie Angel radośnie rzuciła się do jedzenia.

Nic,  co  mogłaby  podarować  Eganowi,  nie  znaczyłoby  dla  niego  tyle,  co 

Angel  dla  niej.  Skąd  wiedział?  Potrząsnęła  głową.  Oczywiście,  że  nie  wiedział. 
Znalazł  Angel  przypadkowo.  Nie  należał  do  ludzi,  którzy  przeszliby  obojętnie 
wobec małego, bezdomnego kotka. I to oczywiste, że natychmiast pomyślał o niej 
jako o potencjalnej opiekunce.

Przypadek czy nie, ten prezent znaczył dla niej teraz tyle samo, co znaczyłby 

wtedy,  gdy  była  dzieckiem.  Najwyraźniej  wciąż  tkwiła  w  niej  ta  mała 
dziewczynka, która pragnęła tego, czego nigdy nie otrzymała.

Jednocześnie była w niej również kobieta i ta kobieta coraz bardziej pragnęła 

mężczyzny,  który  ofiarował  jej  miłość  i  radość  –  nie  wspominając  już  o  małej, 
czarnej kotce.

background image

Zjadła szybko śniadanie i  ubrała się. Był to ostatni  dzień, w którym mogła 

zrobić  zakupy  świąteczne.  Jutro  wraz  z  Marthą  wybierała  się  po  prezenty  dla 
dziewczynek. Nie miała czasu do stracenia. Była gotowa przeszukać każdy sklep w 
Pittsburghu, żeby znaleźć odpowiedni prezent dla Egana.

Kiedy kilka godzin później buszowała po zakurzonym sklepie w nie znanej 

jej  dotąd  części  miasta,  znalazła  to,  czego  szukała  –  szachy.  Omal  ich  nie 
przegapiła,  stały  wśród  gromady  dziwacznych,  niepotrzebnych  nikomu  rzeczy. 
Szachownicę  wykonano  z  białego  i  czarnego  kamienia.  Figury  szachowe  były 
ręcznie rzeźbione, a każda z nich miała swój indywidualny charakter.

Jedna  z  królowych, wyrzeźbiona  z  czarnego kamienia,  miała długie  włosy, 

sięgające do talii. Wyglądało to niezwykle realistycznie.

Królowa była do niej niezwykle podobna.

Właściciel sklepu uniósł głowę i uśmiechnął się, jak gdyby wyczuwał okazję. 

Chloe kurczowo zacisnęła ręce na torebce.

– Sama nie wiem. – Starała się, aby w jej głosie zabrzmiało zwątpienie. – Jak 

na mój gust, te szachy są zbyt surowe, ale mam przyjaciela, któremu mogłyby się 
spodobać. Może mu je kupię, jeśli nie są zbyt drogie.

Kiedy pół godziny później dotarła pod dom Egana, ujrzała, że w jego oknach 

nie  pali  się  światło.  Szachy  były  ciężkie  i  niewygodne,  ale  przynajmniej 
sprzedawca  zapakował  je  w  elegancki  papier  i  przewiązał  jedwabną  wstążką. 
Pomyślała,  że  być  może  miało  to  być  zadośćuczynienie  za  to,  że  wziął  aż  tyle 
pieniędzy.

Pod drzwiami Egana zawahała się. Przyjęła zaproszenie na Wigilię w domu 

jego rodziców. Przysięgał, że w jego domu prezenty daje się w wigilijny wieczór, i 
że  to  taka  rodzinna  tradycja,  chociaż  Chloe  szczerze  w  to  wątpiła.  Wiedział 
przecież, że nie będzie mogła być z nimi następnego poranka.

Tak czy inaczej, będzie z nimi w Wigilię i Wigilia była najlepszą chwilą, aby 

ofiarować Eganowi prezent. Więc dlaczego stała teraz pod jego drzwiami i waliła 
w nie z całych sił?

– Chloe? – Mężczyzna otworzył drzwi. Miał na sobie tylko dżinsy i ociekał 

wodą.

– Wiem, że się mnie nie spodziewałeś…

background image

Rzeczywiście  się  jej  nie  spodziewał.  Codziennie  tłumaczył  sobie,  że  nie 

powinien niczego się od niej spodziewać. Nie była kobietą, którą można by, tak po 
prostu,  poderwać.  Ją  należało  zdobyć,  oczarować.  Powinna  sama  wpaść  w  jego 
ramiona.

Chloe  poddała  się  namiętnemu  pocałunkowi.  Egan  dotknął  jej  napiętego 

karku swoimi delikatnymi palcami i zaczął go rozmasowywać. Kiedy zaczynała już 
mieć  nadzieję,  że  nigdy  nie  przestaną  się  całować,  pociągnął  ją  nagle  w  głąb 
mieszkania i zamknął za sobą drzwi.

– Czy to dla mnie? – zapytał.

Niemal  zapomniała  o  prezencie,  chociaż  zaczynały  ją  już  boleć  ramiona. 

Podała mu pakunek.

– Tak.

– Chcesz, żebym to teraz otworzył?

– Nie musisz. Chyba powinieneś poczekać do Wigilii.

– „Nie musisz” i „powinieneś” to żadna odpowiedź.

– W porządku. Chcę, żebyś go natychmiast otworzył.

– Tak  myślałem.  –  Uśmiechnął  się  bezczelnie.  –  Pozwól  tylko,  że  włożę 

koszulę.

Chciała  zaprotestować.  Egan  bez  koszuli  wyglądał  fantastycznie.  Miała 

ochotę  dotknąć  jasnych  włosów  na  jego  klatce  piersiowej.  Był  opalony  i 
muskularny, wyglądał jak człowiek, który lubi swoje ciało.

Ta myśl sprawiła, że się zaczerwieniła.

– Chyba że wolałabyś, żebym tego nie robił – dodał. 

W odpowiedzi wbiła wzrok w podłogę.

– Może najpierw otworzę prezent – powiedział. 

Podniosła wzrok i spojrzała na pakunek.

– Nie  wiem,  czy  ci  się  spodoba  –  powiedziała.  –  To  chyba  głupi  pomysł. 

Nawet nie wiem, czy ty…

– Co?

background image

– Najpierw otwórz.

Posadził  ją  delikatnie  na  sofie  i  usiadł  koło  niej.  Wełniany  sweter 

dziewczyny  łaskotał  jego  nagą  skórę.  Poczuł  dobrze  znany,  rozkoszny  zapach 
Chloe. Wiedział, że cokolwiek by mu kupiła, to i tak nie będzie to, czego pragnął 
najbardziej. Coraz mocniej uświadamiał sobie, że najwspanialszym gwiazdkowym 
prezentem byłaby Chloe. Ona sama.

– Ty to rozwiąż – powiedział. Czuł dziwną suchość w gardle.

– Dobrze. Wiem, co czujesz. To zbyt ładne, żeby to niszczyć.

Jednak  nie  dlatego  zwlekał  z  rozpakowaniem  prezentu.  Bał się,  że 

dziewczyna mogłaby zobaczyć, jak drżą mu  ręce.  Jej dłonie  były takie  delikatne, 
nie śpieszyły się. Wyobraził sobie je na swoich plecach.

Powtórzył  sobie  to  samo,  co  powtarzał  tyle  razy  przedtem.  Więcej 

cierpliwości i mniej wyobraźni. I znowu poczuł to samo. Pragnął Chloe.

Kiedy w końcu wstążka opadła na podłogę, Egan rozsunął papier i wydobył 

zawartość. Białe i czarne kamienne figury zalśniły w łagodnym świetle lampy. Brał 
do ręki jedną po drugiej, aż w końcu wydobył samą szachownicę.

– To  piękne  –  wyszeptał  z  napięciem.  –  Cudowny,  naprawdę cudowny 

prezent.

Chloe pochyliła się i położyła szachownicę na niewielkim stoliku obok sofy.

– Moglibyśmy ustawić je tutaj – zauważyła.

Przyglądał się, jak stawia jedną figurę po drugiej, zachwycona niczym małe 

dziecko. Nigdy tak bardzo jej nie pragnął, jak w tym momencie.

– Spójrz,  ona  jest  bardzo  podobna  do  mnie,  prawda?  –  Podała  mu  czarną 

królową.

Była rzeczywiście podobna. Miała wąskie biodra i pełne piersi i była bardzo 

kobieca.  Długie  włosy,  dumna  postawa,  smutny,  tęskny  wyraz  twarzy  –  to 
wszystko przypominało Chloe.

– Biały król przypomina trochę ciebie – pokazała mu figurkę.

– Ale nie jest, niestety, tak starannie zrobiony.

Wyjęła czarną królową z jego ręki i postawiła obok czarnego króla.

background image

– Mamy mały  problem –  powiedziała, nie patrząc  na  Egana. – Ta  królowa 

chce być z tamtym królem. Jednak są rozdzieleni i nie mogą się do siebie zbliżyć.

– Dlaczego nie mogą?

– Może się boją.

– Oboje?

– Nie. Masz rację. Tylko królowa.

– Czego się boi? – Czuł, że jego serce zaczyna mocniej bić.

– Sądzę, że mogłaby za bardzo się nim przejmować. Jeszcze nigdy do nikogo 

tego nie czuła. Ona nie wie, co może się wydarzyć.

Chloe  nie  mogła  patrzeć  na  Egana.  Nie  była  w  stanie  sprawdzić,  czy 

zrozumiał.

Mężczyzna  sięgnął  jedną  ręką  w  kierunku  szachownicy,  druga  spoczywała 

na biodrze Chloe.

– A  więc  on  musi  jej  pokazać,  że  nie  ma  się  czego  bać –  powiedział  i 

podniósł królową. – To latający dywan. Zobaczmy, co się wydarzy.

Chloe oparła się o niego i przymknęła powieki.

– Egan… – zaczęła.

Poczuł dreszcz, słysząc obietnicę w jej głosie.

– Biały król walczy z czarnym o kobietę – ciągnął. – Atakują go skoczkowie, 

gońcy, wieże i zwykli żołnierze, jednak nie udaje im się go złapać.

– Czy oboje są skazani?

– Nie.  Kiedy  wszystko  wydaje  się  stracone,  królowa  uświadamia  sobie,  że 

ma  wybór.  Wskakuje  na  latający  dywan  białego  króla  i  odlatują  daleko,  daleko, 
tam, gdzie nikt i nic nie może ich dosięgnąć i zranić. Tam, gdzie biały król będzie 
do końca swoich dni powtarzał pięknej królowej, że ją kocha i że nie ma się czego 
bać.

Postawił obie figury na brzegu szachownicy.

– Czy królowa też mówi królowi, że go kocha?

– Codziennie.

background image

– Czy on naprawdę ją kocha?

– Z całego serca.

– A więc ona jest najszczęśliwszą kobietą na świecie – powiedziała powoli 

Chloe.

Egan  gwałtownie  przyciągnął  ją  do  siebie.  Otworzyła  oczy,  a  w  nich 

wyczytał,  że  dobrzeją  zrozumiał.  Pragnęła  go  i  będzie  go  miała.  Jej  wargi 
przywarły do jego ust. Pocałunek dziewczyny był hojny i obiecujący. Dawała mu 
teraz więcej niż kiedykolwiek przedtem, zupełnie jak gdyby niewidzialne bariery, 
które ich oddzielały, nagle runęły. Jego królowa nareszcie była wolna.

Powoli odpięła górny guzik bluzki.

– Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent – wyszeptała.

– Powiedz mi, że nie śnię.

– Śnij o mnie.

– Wciąż to robię. Nawet nie wiesz, jak często.

Odpięła dwa górne guziki bluzki, a on pochylił się, aby pocałować jej szyję. 

Zatrzymał  się  na  krtani,  gdzie  czuł  jej  przyśpieszony  puls.  W  chwilę  później 
całował  białą  koronkę  na  piersiach,  po  czym  wstał,  wziął  dziewczynę  na  ręce  i 
zaniósł do sypialni. Delikatnie ułożył ją na łóżku i zaczął pieścić jej biodra.

– To nie jest zwykłe kochanie się – wyszeptał. – To o wiele więcej.

– O ile więcej?

Po raz kolejny powtórzył sobie, że nie może się śpieszyć.

– Tak, jak tylko tego pragniesz – powiedział.

– Pragnę tak wiele, że nawet sobie tego nie wyobrażasz.

Egan  myślał,  że  zwariuje  z  radości.  Te  słowa  nic  nie  znaczyły, ale  słyszał 

obietnicę  w  głosie  dziewczyny.  Kiedy  zdjął  z  niej  koronkową  bieliznę,  wiedział 
już, że to nie sen.

Była  czarną  królową.  Jej  delikatne  ciało  pragnęło  go  i  jednocześnie 

obiecywało niesłychane rozkosze. Nigdy się nawet nie domyślał, że drzemią w niej 
takie namiętności. Odrzucił na bok wahania, zapomniał, że powinien być ostrożny.

background image

Była  uosobieniem  wszystkiego,  czego  pragnął.  Otoczyła  go  swoim  ciałem, 

zakryła  bujnymi  włosami.  Była  namiętna,  a  przy  tym  tak  bardzo  niewinna.  Była 
kobietą, kochanką, przyjaciółką. A kiedy pożądanie było już nie do wytrzymania, 
stała się częścią niego, tą lepszą częścią, połówką, której szukał przez całe życie.

– Nie powiedziałeś mi, czy grasz w szachy – powiedziała nagle Chloe.

Te słowa zaskoczyły ją samą. Od jakiegoś czasu w pokoju słychać było tylko 

ich równe oddechy. Była zdumiona, że wciąż jeszcze może mówić, a jej głos brzmi 
tak samo jak przedtem.

– A  ty  mi  nie  powiedziałaś,  czy  wskoczysz  na  mój  magiczny  dywan  i 

odlecisz ze mną.

– Tak naprawdę nigdy o to nie pytałeś.

– A posłuchałabyś, gdybym zapytał? – Przytulił ją mocniej.

– Nie grasz w szachy, prawda?

Musnął  ustami  jej  ucho.  Wiedział,  że  dziewczyna  wykręca  się  od 

odpowiedzi.

– Uwielbiam grać w szachy i jestem w tym bardzo dobry. Niemal tak dobry 

jak… – Zamilkł nagle i w pokoju znów zaległa cisza.

– Jeśli  jesteś  aż  tak  dobry,  powinieneś  czasem  przyjąć  wyzwanie  –

powiedziała w końcu Chloe.

– Czy wiesz, od jak dawna cię pragnąłem?

– Czy od tak dawna, jak ja ciebie?

– Chcę, żebyś za mnie wyszła.

Miała  ochotę  się  odwrócić,  ale  wiedziała,  że  w  ten  sposób  go  zrani.  Nie 

patrząc  na  niego,  przykryła  go  swoimi  włosami.  Reszta  świata  zdawała  się  być 
bardzo, bardzo daleko.

– Jestem oszołomiona, Egan – wyznała cicho.

– Chloe,  wydaje  mi  się,  że  chciałem  cię  poślubić  od  chwili,  kiedy  się 

spotkaliśmy.  Jesteś  najpiękniejszą  kobietą,  jaką  kiedykolwiek  widziałem.  Po  raz 
pierwszy ujrzałem cię z jedną z dziewczynek. Słuchałaś jej z takim przejęciem, że 
zdałem  sobie  sprawę,  że  nic  cię  od  tego  nie  oderwie,  dopóki  mała  nie  skończy. 

background image

Można  było  ujrzeć  w  twoich  oczach  to,  kim  jesteś.  Wyszedłem  z  pokoju  i 
zapytałem jednego z pracowników, czy jesteś mężatką.

Chloe była tak wzruszona, że ledwie mogła mówić.

– A gdybym była? – zapytała niemal niesłyszalnym szeptem.

– Nie mógłbym tu pracować. Musiałabyś znaleźć kogoś innego.

– Kogoś, kto by zażądał pieniędzy za pracę?

Egan milczał.

– Wiem, że nic nie zarabiasz na remoncie ośrodka, przejrzałam rachunki.

– To nie była tylko moja decyzja. To rodzina tak postanowiła.

– Czy zrobiłeś to dlatego, że… mnie kochasz?

Zdał  sobie  sprawę,  że  nigdy  wcześniej  nie  wypowiedział  tych  słów. 

Postanowił spróbować teraz.

– Kocham cię. – Miał wrażenie, że wszystkie lęki nagle zniknęły, że światło 

zastąpiło ciemność. – Kocham cię.

– Co mogę ci dać, kiedy ty dałeś mi tak wiele?

Położył dłoń na jej policzku i zmusił ją, żeby nie odwracała głowy.

– Co masz na myśli? – zapytał.

– Czasami  mam  wrażenie,  że  zaglądasz  w  głąb  mnie,  sprawdzasz,  czego 

pragnę, i dajesz mi to wszystko, po kolei. – Domyślała się, że on nie rozumie, ale 
nie mogła zmusić się do tego, aby powiedzieć mu o swojej świątecznej liście.

– Rozpieszczam cię – roześmiał się.

– Tak.

– Ale to działa w obie strony.

– Jak to?

– Obserwowałem  moich  rodziców,  kiedy  dorastałem,  i  bardzo  chciałem 

pokochać  kogoś  tak,  jak  ojciec  kochał  matkę.  Mam  dwadzieścia  dziewięć  lat  i 
dotąd nigdy kogoś takiego nie spotkałem. Aż do teraz. Czasami się bałem, że to się 
nigdy nie wydarzy.

background image

Widziała  nieraz,  jak  kobiety  patrzą  na  Egana,  i  zdawała  sobie  sprawę,  że 

niejedna  chciałaby  zająć  miejsce  przy  jego  boku.  Ale  on  czekał.  I  teraz  wybrał 
właśnie ją.

– Nie powiedziałaś „tak” – przypomniał jej łagodnie.

Musiała tyle przemyśleć, tyle sobie uporządkować. Zdawała sobie sprawę, że 

nie jest najlepsza w rozpoznawaniu uczuć, zwłaszcza swoich własnych.

– Nie musisz od razu się zgadzać – dodał. – Ale mogłabyś powiedzieć, że ty 

również mnie kochasz.

Pomyślała  o  mężczyźnie,  do  którego  potajemnie  tęskniła,  o  mężczyźnie, 

który bardzo by ją kochał i uważał, że jest wyjątkowa i najpiękniejsza na świecie. 
W tym momencie zdała sobie sprawę, że tego mężczyznę trzyma w ramionach.

– Kocham cię – powiedziała. – Naprawdę cię kocham, Egan.

Przytulił ją do siebie z całej siły.

Zamknęła  oczy  i  nagle  pomyślała  o  dziewczętach  w  ośrodku.  Świąteczne 

listy  i  nieoczekiwane  prezenty.  Determinacja,  ciężka  praca  i…  nieoczekiwane 
prezenty.

– Czym sobie na to zasłużyłam? – wyszeptała.

– Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Ale miłość nie ma nic wspólnego z 

zasługami.  –  Pocałował ją  mocno. – Miłość  to miłość.  Nie  rozumiesz,  kochanie? 
Miłość to ni mniej, ni więcej, tylko cud.

background image

Rozdział szósty

W  wieczór  wigilijny tysiące  gwiazd  oświetlało ziemię, kiedy  Chloe i  Egan 

jechali do domu O'Brienów. W radio nadawano kolędy, co wypełniało kłopotliwe 
przerwy w rozmowie. Chloe pomyślała, że jeszcze nigdy żaden wieczór nie był tak 
przyjemny.

– Jak myślisz, co teraz robią dziewczynki? – zapytał Egan.

Chloe  zadecydowała,  że  dziewczynkom  potrzebne  są  stałe zwyczaje 

świąteczne,  które  będą  się  powtarzać  każdego  roku,  niezależnie  od  wszystkiego. 
Dlatego właśnie wiedziała doskonale, co teraz robią.

– Jedzą teraz kolację, którą same wybrały.  – Chloe również pomogła im w 

wyborze. Przede wszystkim szynka i rostbef, i absolutnie żadnej zieleniny. – Tego 
jednego wieczoru zrobią wszystko, żeby zachowywać się jak prawdziwe damy.

– Żadnych przekleństw ani podszczypywania?

– Nie dzisiaj. Kiedy wychodziliśmy, wybierały stroje na wieczór. Po kolacji 

dadzą sobie prezenty. To będą rzeczy, które same dla siebie zrobiły albo obietnice, 
na  przykład,  że  pomogą  sobie  w  lekcjach  albo  przez  cały  tydzień  będą  za  kogoś 
zmywać.

– Dobry pomysł.

– Potem urządzą małe przedstawienie.

– Słyszałem, że Święty Mikołaj, czyli Mona, chciała wejść przez komin, ale 

ty jej nie pozwoliłaś.

– Wystarczy, że schowa się w kominku i w odpowiedniej chwili wyskoczy.

Egan gwizdnął cicho przez zęby.

– Szkoda, że tego nie zobaczę – powiedział.

– Kazały mi przyrzec, że jutro przyjdziesz je odwiedzić.

– Oczywiście, że przyjdę.

– Obładowany prezentami?

background image

– To tylko kilka drobiazgów.

– Czyżby?

– Chyba  że  zmienisz  zdanie,  zanim  zamkną  sklepy,  czyli… –  Zerknął  na 

zegarek. – Za jakieś piętnaście minut.

– Myślisz,  że  zdążyłbyś  kupić  wszystko,  co  chciałeś  im  podarować,  w 

piętnaście minut?

– Znajomi  sprzedawcy  w  całym  mieście  tylko  czekają,  żebym  do  nich 

wstąpił.

– Na pewno.

– W bagażniku mam telefon komórkowy.

– Przykro mi, mój drogi, ale już wyjechaliśmy z Pittsburgha.

– To  prawda.  –  Skręcił  w  boczną  drogę,  która  prowadziła  do  domu  jego 

rodziców.  –  Urządziłaś  wspaniałe  święta  dla  dziewczynek,  Chloe.  Chyba  są 
szczęśliwe.

– Takie  szczęśliwe  jak  dzieci,  które  nie  spędzają  Gwiazdki  ze  swoimi 

rodzicami.

– Żadna z nich nie jedzie do domu?

– Kilka z nich wyjeżdża jutro na jeden dzień. Kilka innych być może będzie 

miało gości. Zbyt mało.

– To znaczy, że to, co robisz, jest może jeszcze ważniejsze.

– Być  może  jutrzejszy  dzień  będzie  dla  nich  bardzo  przyjemny.  –

Uśmiechnęła się. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak było.

– Czy zrobisz to również dla mnie?

Przez  chwilę  obawiała  się,  że  Egan  zażąda  odpowiedzi  na  swoje 

oświadczyny. Ostatni tydzień był cudowny, jednak Chloe zdawała sobie sprawę, że 
Egan  nie  może  być  zawsze  taki  cierpliwy.  Poprosił  ją,  żeby  za  niego  wyszła  i 
wkrótce będzie musiała dać mu odpowiedź.

Uniósł znacząco brwi i z ulgą zrozumiała, o co mu chodzi.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedziała niewinnie.

background image

– Święty Mikołaju, wszystko, o co proszę, to tylko kilka chwil spędzonych 

sam na sam z moją dziewczyną.

– Młody człowieku, byłeś grzeczny czy nie? – roześmiała się.

Uśmiechnął się z przymusem. Zastanawiał się, czy kiedy minie ten wieczór, 

Chloe dalej będzie się zastanawiała, czy był grzeczny, czy też nie. Obawiał się, że 
dzisiejsza niespodzianka może zaszkodzić ich związkowi.

– Niech Mikołaj sam się o tym przekona – odpowiedział.

Dom  O'Brienów  tonął  w  powodzi  czerwonych  i  zielonych świateł,  które 

mrugały tak szybko, że Chloe musiała przymknąć oczy.

– To  bardzo… bardzo  gwiazdkowe –  powiedziała, kiedy Egan pomagał jej 

wysiąść z samochodu.

Kiedy  wstała,  pochylił  się  i  nagle  ją  pocałował.  Ten  pocałunek  był 

wyjątkowo namiętny, zwłaszcza że obserwowała ich cała jego rodzina.

– Patrz pod nogi, a ja cię poprowadzę – powiedział, kiedy w końcu wypuścił 

ją z objęć. – Dojdziemy do domu, zanim się zorientujesz.

Najpierw  powitały  ich  psy,  a  potem  O'Brienowie.  Na  ganku  Dick  wręczył 

Chloe kubek jabłecznika, po czym cała gromadka przeszła do środka.

Na  kominku  płonął  ogień  i  piekły  się  kasztany.  W  całym  domu  unosił  się 

delikatny  zapach  indyka.  Kiedy  Chloe  i  Dottie  zostały  same  w  kuchni,  matka 
Egana objęła dziewczynę ramieniem.

– Obawiam się, że to nie jest specjalnie uroczysta kolacja – powiedziała. –

Udało  mi  się  osiągnąć  tylko  tyle,  żeby  chłopcy nie  wstawali  od  stołu  podczas 
wieczerzy i żeby przez cały czas mieli na sobie buty.

– Bardzo dobrze, że to nie jest takie uroczyste. To… – Chloe urwała nagle.

– Co, kochanie?

– To jest normalny dom, a wy jesteście rodziną.

– Ty też jesteś częścią rodziny. Wszyscy cię kochamy.

Chloe nie miała pojęcia, dlaczego w jej oczach pojawiły się łzy. Przed chwilą 

przecież zupełnie normalnie rozmawiała. Nagle przytuliła się z całych sił do Dottie.

– Dziękuję. Ja też was kocham – wyszeptała.

background image

– To  naprawdę  zabawne.  Zawsze  chciałam  mieć  córkę.  Byłam  bardzo 

nieszczęśliwa, że rodziłam samych synów. Szalałam za nimi od  chwili, kiedy ich 
ujrzałam,  ale  zawsze  czułam,  że  czegoś  mi  brakuje.  Mówiłam  Dickowi,  czego 
najbardziej pragnę  na  święta. Córki.  Śmiał się  i  powtarzał, że zrobi, co  będzie  w 
jego mocy, ale że nie ma nic wspólnego z żeńskimi chromosomami. Jednak teraz 
wszystko  wskazuje  na  to,  że  Egan  podarował  mi  moją  upragnioną  córkę  na  tę 
Gwiadkę.

Chloe nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Chlipnęła cicho.

– O rety, chyba za dużo powiedziałam. – Dottie poklepała ją po ramieniu. –

Nie chcę cię do niczego zmuszać, kochanie. Ty i Egan potrzebujecie trochę czasu. 
Wcale  nie  chcę  was  tak  szybko  swatać.  To  znaczy,  wcale  nie  musisz  za  niego 
wychodzić. Mam nadzieję, że zostaniecie…

– Naprawdę chciałabyś otrzymać córkę w świątecznym prezencie? – Chloe 

uniosła nagle głowę.

– To głupie, prawda? Wiem wszystko o ptaszkach i motylkach i jestem zbyt 

stara, żeby jeszcze wierzyć w Mikołaja.

– Zawsze chciałam mieć rodzinę.

Dottie dyskretnie przetarła oczy, po czym wytarła łzę z policzka Chloe.

– Teraz ją masz – szepnęła. 

Nagle w drzwiach pojawił się Egan.

– Co tu się dzieje? – zapytał.

– Och,  kobiece  ploty  –  uśmiechnęła  się  matka.  –  Sentymentalna  kobieca 

gadka.

– O czym?

Chloe przytuliła się do Egana.

– To gwiazdkowe sekrety – szepnęła.

– Egan, lepiej zanieś indyka do pokoju – rozkazała Dottie.

Po wspaniałej wieczerzy wszyscy wyszli na spacer. Dick i Egan opowiadali 

Chloe  o  kucach,  które  właśnie  sprzedawał  ich  sąsiad.  Dziewczyna  uściskała 
serdecznie obu mężczyzn, domyślając się, dlaczego to mówią.

background image

Kiedy  wrócili, nadszedł  czas na  prezenty.  Chloe  nigdy  nie  czuła  się  lepiej. 

Oparła się na ramieniu Egana i myślała o latach, które nadejdą, o Wigiliach takich 
jak  ta.  Kiedyś  ich  dzieci  staną  się  cząstką  tej  szczęśliwej  rodziny.  Jeżeli  tylko 
powie „tak”, będzie miała mężczyznę, którego kochała i który ją kochał. Miała już 
Angel.  Zaczynała  powoli  wierzyć,  że  Święty  Mikołaj  przypomniał  sobie  ojej 
dawnych życzeniach.

Po otrzymaniu swojego prezentu naprawdę w to uwierzyła.

Większość upominków była już rozdana, kiedy Dick i Dottie postawili przed 

Chloe największe pudło. Nie miała pojęcia, co to może być. Od braci Egana dostała 
już prezenty, przeważnie perfumy i szaliki. Kiedy odwiązywała wstążkę, wszyscy 
w pokoju zamarli. Chloe odwinęła szeleszczący papier i ujrzała domek dla lalek –
miniaturę ośrodka.

– Nie jest jeszcze ukończony – pośpieszyła z wyjaśnieniami Dottie. – Dick i 

ja  spędzaliśmy  nad  nim  każdą  wolną  chwilę,  ale  naprawdę  nie  zdążyliśmy. 
Niektóre kominki…

– Dom  dla  lalek  –  wyszeptała  Chloe.  I  to  jaki  dom  –  tak  nierozerwalnie 

związany  z  jej  przeszłością,  teraźniejszością  i  prawdopodobnie  przyszłością.  –
Dom dla lalek.

Oszołomiona, potrząsnęła głową.

Dick i Egan wyjęli dom z pudła i postawili na podłodze.

– Ma prawdziwe światła – powiedziała dziewczyna.

– No  pewnie  –  uśmiechnęła  się  Dottie.  –  Alma  Benjamin  była  postępową 

kobietą,  jedną  z  pierwszych,  które  zainstalowały elektryczność.  Myślę,  że  tak 
właśnie wyglądał ten dom na początku wieku. Podoba ci się?

Chloe popatrzyła na nich. Oczekiwali krótkiej odpowiedzi – tak lub nie. Ale 

ona miała znacznie więcej do powiedzenia i teraz nareszcie mogła to zrobić. Mogła 
opowiedzieć im o małej dziewczynce, ponieważ ci ludzie ją kochali.

– Kiedy byłam mała – zaczęła – też miałam świąteczną listę. Każdego roku 

życzyłam sobie tego samego, ale nigdy tego nie dostałam. To nie znaczy, że byłam 
nieszczęśliwa,  troskliwie  się mną  zajmowano  i  jestem  dumna  z  tego,  kim  się 
stałam.

Popatrzyła na Egana, a on mocno uścisnął jej rękę.

background image

– Jednak gdzieś po drodze przestałam wierzyć w Świętego Mikołaja i w to, 

że można coś otrzymać tylko dlatego, że się tego pragnie. A potem spotkałam was.

Na  twarzach  wszystkich  zgromadzonych  w  pokoju  widniało  zrozumienie  i 

troska. Dottie miała łzy w oczach.

– Chciałabym opowiedzieć wam o mojej liście – ciągnęła Chloe. – Chciałam 

kotka.  Chciałam  mieć  dom  dla  lalek  z  prawdziwymi  światłami.  Chciałam  mieć 
własną rodzinę, matkę, która piekłaby ze mną ciasteczka i chodziła na świąteczne 
zakupy, i  ojca,  który  uważałby,  że  jestem  wyjątkowa.  Także  braci  czy siostry, 
którzy  byliby  ze  mną  przez  całe  życie.  Kiedy  zrozumiałam,  co  to  jest  miłość, 
pragnęłam również mężczyzny, który będzie mnie bardzo kochał. Tak bardzo jak ja 
jego.

Uśmiechnęła  się.  Szczerze.  Łzy,  które  przed  chwilą  uroniła,  łzy  malej 

dziewczynki, zniknęły. Już na zawsze.

– Dziękuję wam, że spełniliście moje świąteczne życzenia – powiedziała. –

Dziękuję wam wszystkim, a zwłaszcza tobie, Egan.

Popatrzyła  na  niego.  Teraz  nie  miała  się  czego  bać,  nie  była  już  małym 

przestraszonym dzieckiem, tylko dorosłą kobietą, która nagle uwierzyła w cuda.

– Już nigdy nie powiem, że Święty Mikołaj nie istnieje – dodała.

Kiedy  Egan  w  końcu  wypuścił  ją  z  objęć,  cała  rodzina  postanowiła  chyba 

pobić rekord świata w uściskach. Chloe śmiała się i ściskała ich także, a po jakimś 
czasie  znów znalazła się  w ramionach Egana. W najbezpieczniejszym miejscu na 
świecie.

– Ja  też  mam  dla  ciebie prezent,  Chloe –  powiedział Egan,  kiedy  w końcu 

zapadła cisza. – Właściwie to prezent ode mnie i od Richa.

– Przecież dałeś mi Angel, a Rich kolczyki.

– To coś innego.

Słysząc  napięcie  w  jego  głosie,  pomyślała,  że  zapewne  zamierza  się  jej 

znowu oświadczyć, tu, przed całą rodziną. Nie miała tylko pojęcia, co Rich może 
mieć z tym wspólnego.

Egan wyjął z kieszeni dużą kopertę i wręczył ją jej bez słowa. Zesztywniała 

na widok dziwnych, zagranicznych znaczków.

– To jest zaadresowane do ciebie – powiedziała.

background image

– Otwórz.

Jeszcze  raz  spojrzała uważnie  na  kopertę i  nagle  słowa  zaczęły  tańczyć  jej 

przed oczyma.

– To z Grecji – szepnęła.

– Otwórz.

Drżącymi  palcami  rozerwała  kopertę.  Wypadły  z  niej  fotografie,  ale  nie 

zwróciła na nie uwagi. Uważnie czytała każde słowo dwustronicowego listu. Kiedy 
skończyła, uniosła wzrok.

– Moja ciotka?

– Helena  Palavos  –  skinął  głową  Egan.  –  Palavos  to  twoje  rodzinne 

nazwisko.

– Nazywam się Chloe Palavos?

– Musisz to załatwić sądownie, jeśli chcesz wrócić do tego nazwiska.

– Czy ona pisze, dlaczego ojciec zmienił nazwisko?

Egan  domyślił  się,  że  Chloe  jest  w  szoku.  Wiedział,  że  później przypomni 

sobie treść listu, być może nawet nauczy się go na pamięć. Teraz jednak musiała 
oswoić się z tymi wiadomościami.

– Spotkał  twoją  matkę  w  Grecji,  gdzie  przyjechała  na  wakacje,  i  zakochał 

się.  Rodzina  nie  życzyła  sobie,  żeby  ożenił  się  z  Amerykanką,  ale  on  nie  chciał 
zrezygnować z twojej matki. Twój dziadek oświadczył, że jeśli ojciec poślubi twoją 
matkę,  to  on  nigdy  już  nie  wymówi  jego  imienia.  Więc  twój  ojciec  po  prostu 
zniknął  pewnego  dnia.  Pojechał  z  twoją  matką  do  Stanów  i  nigdy  więcej  nie 
kontaktował się z rodziną. Jego bracia próbowali go odnaleźć…

– Bracia?

– Masz mnóstwo krewnych.

– Gdzie?

– Większość  z  nich  żyje  na  wyspie  Zante,  nieopodal  miasta  Zakinthos. To 

rolnicy.  Może  gdyby  mieszkali  w  bardziej  znanym  miejscu,  łatwiej  byłoby  ich 
odnaleźć po śmierci twojego ojca.

– Jak…? – Urwała nagle.

background image

– Do tego doszedłem? Zasługa Richa. Pracuje w Urzędzie Imigracyjnym.

– Po  prostu  przejrzałem  księgi,  znalazłem  nazwisko  Palmer,  a  potem  jego 

stare nazwisko – wyjaśnił Rich. – To zajęło tylko kilka godzin.

– Kilka godzin?

Egan  domyślał  się,  co  dziewczyna  teraz  czuje.  Kilka  godzin,  kilka  pytań 

zadanym  właściwym  osobom,  a  dorastałaby  w  Grecji,  otoczona  rodziną.  Swoją 
rodziną.

– Oni  chcą  cię  poznać  –  powiedział.  –  Rozmawiałem  z  twoją  ciotką  przez 

telefon.  Była  zaskoczona  i  bardzo  zasmucona,  kiedy  powiedziałem  jej  o  twoich 
rodzicach.  Zawsze  podejrzewała,  że  stało  się  coś  złego.  Nie  wierzyła,  żeby  twój 
ojciec nie próbował załagodzić sporu.

– Czy ktoś kiedyś próbował go odszukać?

– Tak. Twój dziadek w końcu ustąpił i zaczęto go szukać. Bezskutecznie.

– Co z moim dziadkiem?

– Zmarł dziesięć lat temu. – Egan dotknął policzka Chloe.

– Twoja  babcia  ma  osiemdziesiąt  lat  i  twierdzi,  że  nie  zamierza umierać, 

zanim cię nie zobaczy. Chcą, żebyś poleciała tam jak najszybciej.

Pomyślała  o  pieniądzach,  które  tak  długo  oszczędzała,  o  pieniądzach 

przeznaczonych na prywatnego detektywa. Nie było już tych pieniędzy.

– Do Grecji – powiedziała.

– Przysłali fotografie. Ta chyba najbardziej cię zainteresuje. – Egan podał jej 

jedno ze zdjęć.

Spojrzała  na  nie  i  ujrzała  twarze  swoich  rodziców,  twarze,  których  nie 

widziała od dwudziestu lat. Po pożarze nie ocalały żadne fotografie.

– To  zdjęcie  zrobiono  tuż  przed  ich  wyjazdem  z  Grecji.  Twoja  ciotka 

ukrywała je przez te wszystkie lata.

Chloe  przygadała  się  innym  zdjęciom,  zdjęciom  rodziny,  której  nigdy 

wcześniej nie widziała. Kiedy skończyła, spojrzała na Egana.

– Co mogę powiedzieć? – westchnęła.

background image

– Możesz powiedzieć, że nie jesteś zła.

– Zła? – On najwyraźniej mówił poważnie.

– Wiem przecież, że od lat oszczędzałaś pieniądze w tym celu. I znam twoje 

zdanie na temat samodzielnego robienia pewnych rzeczy.

– To musiałoby potrwać jeszcze kilka lat, zanim bym ich znalazła.

– Lat?

Skinęła głową.

– Moja babcia pewnie by już nie żyła. A teraz będę mogła ją poznać.

– A więc nie jesteś zła?

– Kocham cię. – Wstała i pocałowała go. – Kocham was wszystkich.

Wszyscy zgromadzeni w pokoju odetchnęli z ulgą, a napięcie minęło. Chloe 

schowała list od ciotki. Teraz sama napisze list do rodziny Palavos. A więc nie była 
sierotą, na dalekiej greckiej wyspie czekali na nią jej krewni.

Teraz  była  z  inną  rodziną,  z  tą,  z  którą nie  była  spokrewniona.  Z  tą,  która 

kochała ją za to tylko, że istniała. Z tą, która zapewne zawsze będzie najbliższa jej 
sercu.

Droga powrotna przebiegała w milczeniu. Chloe przymknęła oczy i myślała 

o wszystkich cudownych rzeczach, jakie jej się przydarzyły, odkąd spotkała Egana.

– Chciałbym,  żebyś  mogła  pojechać  ze  mną  do  domu  –  powiedział,  kiedy 

zaparkowali przed ośrodkiem.

– Czy  to  nie  byłoby  cudowne?  –  uśmiechnęła  się.  –  Niestety,  obiecałam 

Marcie,  że  sprawdzę,  czy  wszystko  jest  w  porządku.  Jak  znam  dziewczynki,  to 
wstaną zaraz po północy i będą się upierały, że to już ranek.

– Wiem. Ale nie mogę powstrzymać się od nierealnych życzeń.

– Też  bym  tego  chciała,  nawet  nie  wiesz,  jak  bardzo.  Za  to  jutro  w  nocy 

będziemy razem.

Pocałowali  się  pod  drzwiami  na  pożegnanie,  ale  Chloe  nie  chciała  jeszcze 

wchodzić  do  środka.  Mogłaby  pozostać  w  ramionach  Egana  na  zawsze.  Jednak 
zawsze skończyło się, kiedy zadzwoniły kościelne dzwony.

background image

– Wesołych świąt – powiedział Egan. Pocałowała go i z niechęcią otworzyła 

drzwi. Wszedł za nią do środka.

– O czym myślałaś w drodze? – spytał.

Zastanawiała  się,  jak  mu  powiedzieć,  że  za  niego  wyjdzie.  Wciąż  nie 

potrafiła znaleźć słów.

– O  świątecznych  życzeniach  i  nieoczekiwanych  prezentach.  Znalezienie 

rodziny  ojca  było  ostatnim  punktem  na  mojej  liście.  Czy  ty  naprawdę  jesteś 
Mikołajem?

– Chciałbym  spędzić  całe  życie  na  uszczęśliwianiu  cię.  Czy  to  znaczy,  że 

jestem Mikołajem?

– Jesteś  cudowny.  –  Zebrała  się  na  odwagę.  –  Mam  dla  ciebie  prezent. 

Chciałam ci go dać na osobności.

– Już mi dałaś prezent.

– Ale nie taki, jakiego pragnąłbyś najbardziej.

– Nie? – spoważniał.

– Myślałam, że mnie pragniesz.

– Wydawało mi się, że nieźle nam poszło w niedzielę.

– No cóż, jeśli tylko o to ci chodziło… – Uśmiechnęła się uwodzicielsko.

– Wiesz przecież, że nie.

Nagle, zupełnie nieoczekiwanie przestała się bać.

– Czy dalej chcesz mnie poślubić? – zapytała.

– Bardziej niż czegokolwiek.

– A więc zróbmy to.

– Tak po prostu? – Popatrzył na nią.

– Najtrudniejsze  już  za  nami  –  zakochanie  się.  Reszta  powinna  być  łatwa. 

Nie sądzisz?

– Jutro? – wychrypiał z trudem.

background image

– Nie  ma  mowy.  Pomyśl  o  swojej  matce.  Musimy  wszystko  zaplanować. 

Muszę wziąć urlop, żebyśmy mogli pojechać w podróż poślubną.

Egan sięgnął do kieszeni i wydobył stamtąd kopertę.

– Chciałem dać ci to w świąteczny poranek. Ale to już niedługo…

– Nie mów mi tylko, że już wszystko załatwiłeś.

– Otwórz to.

Posłuchała i wyciągnęła z koperty dwa bilety lotnicze do Grecji.

– Pomyślałem,  że  być  może  będziesz  chciała  przedstawić  mnie  swojej 

rodzinie – powiedział.

– Jedziemy do Grecji?

– Na nasz miesiąc miodowy, jeśli zechcesz.

– Myślałam, że miną całe lata, zanim…

– Nie  chciałem, żebyś  wydawała  wszystkie pieniądze,  które zaoszczędziłaś 

na detektywa.

– Na detektywa?

– Tak. – Wciąż wyglądała, jakby nie rozumiała, o co mu chodzi. – Na tego, 

którego chciałaś wynająć do odnalezienia swojej rodziny.

– A, tego. – Przymknęła oczy. – Och, Egan…

– Jeśli  chcesz  jechać  sama,  zrozumiem.  W  podróż  poślubną  pojedziemy 

gdzie indziej.

– Sama? Oczywiście, że nie. To będzie najwspanialszy miesiąc miodowy na 

świecie!

– Cieszę się, że to powiedziałaś. – Objął ją ramionami. – Chodź, pomogę ci 

sprawdzić prezenty.

– Nie. – Poczuł, że zesztywniała. – To znaczy… wszystko na pewno jest w 

porządku. Ja się tym zajmę, ty jesteś z pewnością zmęczony.

– Nie bądź niemądra. – Popchnął ją leciutko w stronę saloniku. – To niezła 

praktyka, przecież kiedyś będziemy mieli dzieci.

background image

– Chyba jeszcze trochę za wcześnie, żeby o tym myśleć, prawda? Nawet nie 

ustaliliśmy daty ślubu.

– Chciałem tylko zobaczyć… – Egan włączył światło i nagle zamilkł.

Chloe nie była w stanie spojrzeć mu w oczy.

– Nigdy czegoś takiego nie widziałem – wyszeptał.

– Czego?

Pokój  był  pełen  prezentów.  Niektóre  z  nich  były  opakowane,  niektóre  nie. 

Przy  ścianie  stały  narty,  w  kącie  zestaw  stereo.  Gdziekolwiek  spojrzał,  widział 
prezenty.  Domyślał  się,  że  każda  dziewczynka  dostanie  wszystko,  o  co  prosiła 
Świętego Mikołaja.

– Ja tego nie zrobiłem – powiedział w końcu. – Wierz mi, Chloe, ja tego nie 

zrobiłem. Obietnica to obietnica. Nie zrobiłbym nic wbrew twojej woli. Naprawdę. 
Nie  mam  pojęcia,  skąd  się  wzięły  te  prezenty.  Ale  nie  są  ode  mnie  czy  mojej 
rodziny.

– Wierzę ci.

– Ale kto to zrobił?

– Może Święty Mikołaj.

– Ktoś z dyrekcji? – Nawet jej nie słuchał. – Albo z personelu?

Wsadziła ręce do kieszeni. Kieszeni, które były tak puste, jak jej konto. Tak 

puste, jak będzie jej książeczka czekowa, kiedy zapłaci już wszystkie rachunki.

– Sąsiad? Nieznany dobroczyńca? – zastanawiał się dalej Egan.

– Święty Mikołaj.

Kiedy go całowała, pomyślała o życzeniach świątecznych i nieoczekiwanych 

podarunkach, o przezwyciężaniu strachu i o miłości. I o tym, jak piękne może być 
obdarowywanie innych ludzi.

Uznała,  że  będzie  miała  mnóstwo  czasu,  aby  opowiedzieć  Eganowi,  czego 

dowiedziała się o Świętym Mikołaju. Mnóstwo czasu.

Całe życie.