background image

Anne-Lise Boge

 
 

Saga Grzech pierworodny

Część 11

Zerwanie

Przełożyła Lucyna Chomicz-Dąbrowska

 

Copyright © 2006 Anne-Lise Boge

 

 
 

background image

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w  

gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są 
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cala historia opisana w serii nie  
mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

Dla Kristin

Anne-Lise Boge

 
 
 
 
 
 
 

ROZDZIAŁ 1.

 
Było dobrze po północy, kiedy Mali wróciła do Stornes. Przyszła do domu z Oppstad 

spacerkiem.

-  Tordhild spodziewa się dziecka, mamo!
Słowa Siverta powoli docierały do Mali, ale mimo to wciąż nie do końca uświadamiała 

sobie ich znaczenie. Patrzyła na tych dwoje, którzy siedzieli na łóżku, ale widziała ich 
niewyraźnie, jak przez mgłę.

Tordhild jest w ciąży? To nie może być prawda! Boże, żeby to nie była prawda! Mali 

oparła się ciężko o ścianę, bo zakręciło jej się w głowie i poczuła mdłości.

Przyszła tu do Siverta i jego wybranki, by ich przekonać, że powinni ze sobą zerwać. 

Muszą odrzucić tę miłość, bo nie mają do niej prawa, będąc przyrodnim rodzeństwem. Nim 
jednak zdążyła otworzyć usta, Sivert, dumny jak paw, oznajmił, że Tordhild spodziewa się 
dziecka. Mali miała mętlik w głowie, ale natrętnie powracały słowa: Przyszłam za późno! Nie 
zdołałam zapobiec katastrofie.

Powoli odwróciła się i po omacku odszukała klamkę.
-  Mamo! - Jakby z oddali dotarł do niej urażony głos Siverta. - Mamo, nic nie powiesz? 

Nie pogratulujesz nam?

Mali nie odpowiedziała. Nawet się nie odwróciła. Potykając się o próg, wyszła na korytarz 

i zamknęła za sobą drzwi. Niczym lunatyczka skierowała się w stronę sypialni, po cichu 
weszła do środka i opadła na łóżko. Serce jej waliło, czuła gwałtowne pulsowanie w 
skroniach, a na czoło wystąpił jej zimny pot. Lodowatą dłonią zatkała usta i gryzła ją, by nie 
krzyczeć głośno.

Tordhild jest w ciąży! Tordhild jest w ciąży! Słowa te dudniły z taką siłą, jakby miały 

rozsadzić jej głowę.

Wydała z siebie przeraźliwy jęk. Przed oczami przesuwały się obrazy z przeszłości: ślub z 

Johanem, noc poślubna, która pozbawiła ją złudzeń, Jo o lśniących oczach i szczerym 
uśmiechu, przesycona zapachami letnia noc przy szopie nad fiordem.

Wspomnienia, które napłynęły z taką siłą, wywołały potok łez. Tamto lato z Jo, tych kilka 

tygodni, które minęły jak sen. To wtedy dopuściłam się grzechu, którego konsekwencje 

background image

dotknęły z całą mocą nie tylko mnie, ale także Siverta, Tordhild i cały dwór, myślała 
ogarnięta paniką. Za ten grzech teraz wszyscy zostaną ukarani. Znalazłam się w potrzasku. 
Żadne kłamstwo nie pomoże, żaden wybieg. I tylko jedną osobę mogę za to winić: siebie 
samą. Tylko ja ponoszę odpowiedzialność za złamane życie i rozbite marzenia tych młodych.

Mali skuliła się w łóżku, krzyżując ramiona na piersi, jakby chciała powstrzymać drżenie 

ciała. Nic to jednak nie pomogło. Wewnętrzny strach wywoływał w niej dygot, dusił ją. 
Piekącymi, suchymi oczami wpatrywała się ślepo w ścianę. Gdybym mogła płakać, 
pomyślała niejasno. Tymczasem czuła się jak zasklepiona w lodowej skorupie.

Nie miała pojęcia, jak potoczy się jej życie, gdy minie ten dzień. Nie miała innego wyjścia, 

musiała opowiedzieć całą prawdę Sivertowi i Tordhild, by dziewczyna jak najszybciej 
usunęła ciążę. Tordhild jest taka szczupła w pasie, niemożliwe, by minęło wiele tygodni. Nie 
może utrzymać życia, które zostało poczęte w związku kazirodczym, to wykroczenie ścigane 
przez prawo. 

Mali jęknęła cicho.
Jeśli prawda wyszłaby na jaw, oboje, Sivert i Tordhild, poszliby do więzienia. A 

przynajmniej Sivert, myślała Mali. Choć właściwie nie wiedziała zbyt wiele na ten temat, nie 
miała jednak wątpliwości, że to, czego się dopuścili, jest karalne. Poza tym nie wiadomo, czy 
dziecko nie urodziłoby się z jakąś wadą. Mali wyobraziła sobie upośledzone fizycznie i 
psychicznie maleństwo. Często rodziły się takie dzieci, kiedy pokrewieństwo pomiędzy 
rodzicami było zbyt bliskie. Widywała takie w małych wioskach, pośród liczebnie małych 
społeczności, gdzie brakowało dopływu świeżej krwi. Tamte związki małżeńskie były jednak 
prawnie dozwolone, nie tak jak związek Tordhild i Siverta. Młodzi nie zdawali sobie, co 
prawda, z tego sprawy, no bo i skąd mieli wiedzieć? Mali kłamała i oszukiwała, żeby nikt się 
nie dowiedział, kim naprawdę jest dziedzic Stornes. Zataiła to nawet przed Sivertem.

Nieczęsto Mali ogarniała taka całkowita rezygnacja jak teraz. Najchętniej poddałaby się, 

wymknęła ukradkiem i skończyła ze sobą. Nie miała pojęcia, czy zdoła znieść to wszystko, co 
na nią miało się teraz zwalić. Ludzkie gadanie i plotki, jakie się rozejdą wśród mieszkańców 
wioski, to jedno, zresztą to ją najmniej martwiło. Najgorsze, że przysporzy takich trosk i 
cierpień ludziom, których bardzo kocha. Najbardziej zrani Siverta. Otarła wierzchem dłoni 
piekące oczy.

Utwierdzała się w przekonaniu, że wszystko, co robi po urodzeniu Siverta, gdy miała już 

pewność, że to syn Jo, robi dla jego dobra. Kierując się miłością do dziecka, kłamała i 
oszukiwała, by zapewnić mu wszystko, co najlepsze. Chciała, by Stornes, bogaty, piękny 
dwór z tradycjami, stało się kiedyś jego własnością.

Ale cóż znaczy dwór - nawet najbardziej okazały - jeśli przyjdzie zań zapłacić tak wysoką 

cenę: miłość i przyszłość dwojga kochających się ludzi i życie nie narodzonego dziecka. A że 
dziecko to zostało poczęte z miłości, Mali nie miała najmniejszych wątpliwości. Przez krótki 
czas pobytu Siverta i Tordhild w Stornes zdążyła zauważyć, że ich uczucie jest głębokie i 
prawdziwe. Takie, jakie można przeżyć tylko raz w życiu. Sama o takim snuła słodkie 
marzenia w młodości. Jednak Sivert i Tordhild nie będą mogli żyć ze sobą tak, jak tego 
pragną. Kiedy Mali wyjawi im prawdę, kiedy powie to, czego nie może zataić, zniszczy im 
życie. Ale od tego obowiązku nie wolno jej uciec.

 
 Sivert... Na myśl o najstarszym synu, ukochanym pierworodnym, znów jęknęła głucho. 

Jak on to przyjmie? Czy kiedykolwiek zdoła jej wybaczyć? Miała co do tego wątpliwości. Już 
sama myśl, że mogłaby stracić jego miłość i zaufanie, była nie do zniesienia. Bez wielu 
rzeczy dałaby radę żyć, ale nie bez obecności Siverta! Siverta i Havarda, poprawiła się w 
myślach. Oni dwaj najwięcej dla mnie znaczą. Będę musiała opowiedzieć o wszystkim także 
Havardowi. Ma prawo wiedzieć. Gdzieś głęboko w sercu żywiła słabą nadzieję, że Havard nie 
zostawi jej samej i wesprze ją w tej trudnej chwili. Być może zrozumie jej postępowanie, jeśli 

background image

opowie mu o tym, jak została sprzedana do Stornes, opowie o brutalności Johana, o życiu 
pozbawionym miłości, pełnym rozpaczy, samotności i... nienawiści. O radości ze spotkania z 
Jo, który obdarzył ją tym wszystkim, o czym zawsze marzyła i za czym tęskniła. 
Przynajmniej tak jej się wtedy wydawało, bo nie uświadamiała sobie, że więcej w tym było 
pożądania i chęci zemsty niż prawdziwej miłości. Ale byłam przecież wtedy taka młoda, 
broniła się w myślach. Dopiero później, kiedy spotkałam Havarda, zrozumiałam, czym 
naprawdę jest miłość.

Może mąż ją zrozumie i zechce jej wybaczyć, o ile zatai epizod z Torgrimem i nie wyjawi 

mu całej prawdy o zmarłym synku. Bo tego Havard nie może się dowiedzieć! Zdawała sobie 
dogłębnie sprawę z tego, że ta tajemnica nie wytrzymałaby konfrontacji z rzeczywistością.

Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od chwili, gdy znalazła się w sypialni. Ocknęła się 

dopiero, gdy usłyszała dzwon wzywający wszystkich pracujących we dworze ludzi na obiad. 
Wstała skostniała z zimna. Zakręciło jej się w głowie, zanim więc skierowała swe kroki do 
stojącej w narożniku miednicy, stała przez moment nieruchomo, trzymając się łóżka. Chłodna 
woda, którą obmyła twarz, orzeźwiła ją nieco. Upięła włosy, poprawiła fryzurę. Własne 
odbicie w lustrze wstrząsnęło nią. Ledwie poznała swoją przeraźliwie bladą twarz. 
Poszczypała się więc w policzki, by cera nabrała rumieńców. Teraz musi robić dobrą minę do 
złej gry, przynajmniej podczas obiadu. Potem poprosi Havarda na górę do sypialni i opowie 
mu wszystko. Postanowiła bowiem, że najpierw omówi tę sprawę z mężem. Pozostawało 
mieć nadzieję, że Havard wesprze ją, kiedy będzie musiała podjąć rozmowę z Sivertem i jego 
narzeczoną nieco później w ciągu dnia.

Przez moment jej spojrzenie powędrowało w stronę ciemnego fiordu, który kusił i wabił. 

Wydał jej się tak cudownie spokojny. Pomyślała jednak znowu, że nawet jeśli zamkną się nad 
nią wody fiordu, problem nie zniknie. Najpierw musi ponieść konsekwencje swoich czynów.

Nie miała pojęcia, jak zmieni się jej życie, gdy minie ten dzień. Brakło jej sił, by o tym 

myśleć. Tak czy inaczej musi wpierw przejść przez piekło.

Gdy tylko pojawiła się w izbie, zorientowała się, że Sivert zdążył już wszystkim 

opowiedzieć wielką nowinę. Stał na środku i z wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczami 
obejmował Tordhild ramieniem. Tu przynajmniej skupił na sobie uwagę wszystkich i wieść, 
którą oznajmił, spotkała się z zupełnie inną niż jej reakcją. Sądząc po Sivercie jednak, i tego 
było mu mało. Uśmiechy zgromadzonych w izbie domowników i służby nie były całkiem 
szczere, a nastrój o wiele bardziej oficjalny, niż można by oczekiwać w chwili, gdy dziedzic 
dworu oznajmia, że kolejny spadkobierca jest w drodze. Wszyscy zdawali sobie doskonale 
sprawę z tego, jakie problemy niesie z sobą wybór takiej, a nie innej małżonki, pomimo jej 
sympatycznej powierzchowności i urody. Spodziewali się, że może dojść do ostrego 
konfliktu. A na dodatek dziewczyna jest w ciąży!

-  Możesz pogratulować, babciu - uśmiechnął się Havard do Mali. - Z tego, co 

zrozumiałem, będziesz mieć wnuka.

-  Tak, Sivert wspomniał mi już o tym - odpowiedziała Mali, starając się nadać swojemu 

głosowi spokojne brzmienie.

-  Nie wiem jednak, czy mama się ucieszyła - wszedł jej w słowo Sivert, wbijając w nią 

swój wzrok. - Bo gdy się o tym dowiedziała, wyszła za drzwi bez słowa, blada, jakby 
zobaczyła upiora. Odniosłem wrażenie, że wieść o dziecku była dla niej bardziej szokiem niż 
radosną nowiną - dodał z wyraźnym wyrzutem w głosie.

-  Wydaje mi się, że to wielka radość - odezwała się Ingeborg, stawiając jedzenie na stół. - 

Chociaż zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, że będziesz babcią, Mali.

-  Pewnie dlatego mama zaniemówiła, Sivert - zaśmiał się dobrotliwie Havard. - Zdaje się, 

że trudno jej się z tym pogodzić.

Objął Mali i uśmiechając się do niej, dodał:

background image

-  Będziesz najpiękniejszą babcią w całej naszej parafii. A ja dziadkiem. Bo chyba 

pozwolisz, że będę nim dla tego maleństwa, mimo że nie jestem twoim rodzonym ojcem? - 
zapytał, odwracając się do Siverta.

-  Oczywiście, że będziesz dziadkiem - odwzajemnił mu się uśmiechem Sivert. - Lepszego 

nie można sobie wymarzyć.

Jego słowa sprawiły Havardowi przyjemność. Mali poznała to po jego minie. Nie mogła 

jednak pojąć, że przyjął to wszystko z takim spokojem. Przecież wiedział, że Tordhild nie 
może zostać gospodynią w Stornes. Rozmawiali wszak o tym. Wszystko by było inaczej, 
gdyby Sivert przyprowadził jakąkolwiek inną dziewczynę. Wtedy rzeczywiście ten dzień 
mógłby być radosnym świętem. Ale w takiej sytuacji...

Mali przełknęła ślinę, usiłując się uśmiechnąć, ale choć bardzo się starała, jej twarz 

wykrzywiła się w grymasie. Mdliło ją od zapachu jedzenia, w żołądku palił ją ogień. Miała 
nadzieję, że Sivert wstrzyma się nieco z ogłaszaniem wszem wobec nowiny o dziecku, choć z 
drugiej strony nie zaskoczyło ją to, bo zawsze był bardzo spontaniczny i szczery. Najchętniej 
pewnie stanąłby na kościelnym wzgórzu i wykrzykiwał, ile tchu w piersiach, że Tordhild 
spodziewa się dziecka. Bo dla niego był to dowód ich wielkiej miłości. Mali rozumiała go i 
tym bardziej jej to dokuczało.

-  Ja... ucieszyłam się, Sivert - powiedziała cicho i by uniknąć jego wzroku, pospiesznie 

zaczęła pomagać przynosić jedzenie. - Tylko że trochę mnie zaskoczyłeś - dodała. - Nie 
spodziewałam się...

-  My też nie przypuszczaliśmy... - odezwała się Tordhild i przytuliła się do Siverta 

zarumieniona. - Chcieliśmy najpierw się pobrać, a dopiero potem mieć dzieci. 
Rozmawialiśmy przecież o tym, prawda, Sivert? - dodała, podnosząc na niego swoje duże, 
piękne oczy.

-  Tylko że nie zdążyliśmy - odparł Sivert beztrosko. - Ale teraz przyspieszymy nieco ślub, 

żebyś była przyzwoitą mężatką, kiedy urodzisz maleństwo - uśmiechnął się i z miłością 
poklepał ją delikatnie po brzuchu. - Nie musimy mieć wystawnego wesela, więc chyba da się 
wszystko przygotować dość szybko, prawda, mamo?

-  Który to miesiąc, Tordhild? - zapytała Mali, nie odpowiadając na pytanie Siverta.
Od chwili, gdy dowiedziała się o ciąży Tordhild, dręczyła ją niepewność, czy ciąża nie jest 

bardziej zaawansowana, niż można by wnioskować z wyglądu dziewczyny. W tak młodym 
wieku często długo nie widać, że dziewczyna spodziewa się dziecka. Mali panicznie się 
obawiała, że będzie za późno na przerwanie ciąży. O ile w ogóle młodzi zechcą posłuchać, że 
to jedyne rozwiązanie. Jeśli wyjawi im prawdę, zrozumieją chyba? Ale usunięcie płodu nie 
jest prostym i całkiem bezpiecznym zabiegiem, poza tym niedozwolonym przez prawo. 
Najczęściej zajmowały się tym kobiety, które nie miały żadnej wiedzy medycznej. Dlatego 
też nierzadko zabiegi te kończyły się źle dla niedoszłych matek.

Mali przeszły ciarki po plecach. Będzie musiała przekonać akuszerkę, by jej pomogła, 

choć dobrze wiedziała, że ta nigdy się tym nie zajmowała. Była przeciwna zabijaniu 
nienarodzonych, mimo że okazywała wielkie serce wszystkim służącym i innym 
wykorzystanym i zgwałconym kobietom. Bardziej niż ktokolwiek zdawała sobie sprawę z 
niebezpieczeństwa takiego zabiegu. Poza tym wiedziała, że straciłaby prawo wykonywania 
zawodu akuszerki, gdyby wyszło na jaw, że się tym zajmuje. Jeśli jednak Mali zwierzyłaby 
się jej, jak się sprawy mają... Nie mogłaby odmówić pomocy, a może...

-  Nie jestem tego całkiem pewna - odparła Tordhild cicho, spuszczając wzrok. - Ale... na 

pewno minęły już trzy miesiące.

A więc ciąża jest bardziej zaawansowana, niż Mali przypuszczała. Nie było czasu do 

stracenia!

-  Obiad na stole - przerwała Ane, na której policzkach malowały się rumieńce od długiego 

stania przy piecu.

background image

Wszyscy zasiedli wokół stołu i rozmowa wreszcie zeszła na inne tematy niż ciąża 

Tordhild. Mimo wszystko we dworze są ważniejsze sprawy niż dziecko w drodze, nawet jeśli 
jego ojcem jest dziedzic Stornes.

-  Kiedy sprowadzimy owce z hali? - zapytał Aslak z pełnymi ustami i spojrzał na 

Havarda.

-  Niech się jeszcze trochę popasą - odparł Havard. - Jest taka ładna pogoda, aż trudno 

uwierzyć, że to już październik.

-  Pogoda może się szybko zmienić - mruknął O1av. - A przecież owce trzeba jeszcze 

wykąpać i ostrzyc, zanim zdecydujemy, które przeznaczymy na ubój, a które zostaną w 
oborze na zimę. To wszystko wymaga czasu - dodał, nakładając sobie na talerz rybę z 
półmiska.

-  Wiem - odparł Havard. - Jeszcze trochę i zabierzemy się za to. Ale chyba nie w tym 

tygodniu. W Innstad też na razie nie sprowadzili owiec z górskich pastwisk, a to znaczy, że 
stary gospodarz nie spodziewa się zmiany pogody jeszcze przez jakiś czas.

-  Pozostało tylko parę dni do pełni - wtrąciła Ane. - Powinniśmy być już po uboju, nim 

księżyca zacznie ubywać, bo inaczej, jak wiadomo, nie napełnimy garnków...

-  Do tej pory będziemy gotowi - odpowiedział spokojnie Havard. - Wszystko się jakoś 

ułoży.

Tak, do tej pory uporamy się z ubojem owiec - myślała Mali, czując, jak jedzenie rośnie jej 

w ustach. Ale co z Sivertem i Tordhild? Czy ich sprawa też się ułoży?

Mali zerknęła na Havarda, który tak był pochłonięty jedzeniem, że nie zauważył jej 

spojrzenia. Włosy jak zwykle opadały mu na czoło. Mali poczuła, jak ściska ją w gardle, gdy 
przypomniała sobie o rozmowie, jaką musi z nim przeprowadzić. Zamierzała poprosić go, by 
przyszedł po obiedzie do sypialni, ale zorientowała się, że mężczyźni są zajęci zaganianiem 
krów do obory, z czym uporają się pewnie dopiero przed podwieczorkiem. Niech więc będzie 
i tak. Porozmawia z Havardem po podwieczorku, a potem czeka ich osobna rozmowa z 
Sivertem i Tordhild. O ile Havard zgodzi sieją wesprzeć...

Na chwilę Mali zacisnęła piekące powieki i zapragnęła nie żyć.
 
Natknęła się na Havarda w korytarzu, kiedy niosła z piwnicy mleko na podwieczorek. 

Aslak i O1av zdążyli już wejść do izby. Nie udało jej się porozmawiać z mężem po obiedzie, 
bo mężczyźni spieszyli się po jedzeniu, by dokończyć rozpoczętą pracę, nie zdążyła więc mu 
o niczym powiedzieć.

-  Zastanawiam się, czy... - odezwała się Mali, a ręce, w których trzymała dzbanek z 

mlekiem, zadrżały. - Chciałam z tobą porozmawiać - dodała, zerkając pośpiesznie na 
Havarda. - Na osobności. Mógłbyś przyjść do sypialni zaraz po podwieczorku?

-  Zrobiłem coś nie tak? - zapytał Havard, obejmując żonę. - Źle wyglądasz. Jesteś taka 

blada. Zauważyłem, że prawie nie tknęłaś obiadu. Coś cię martwi? Zdenerwowałaś się 
Sivertem? Tym, że spodziewają się dziecka?

-  Tak, to, o czym chcę porozmawiać, ma poniekąd z tym związek - odparła Mali 

wymijająco. - Ale chcę, żebyśmy o tym pomówili w cztery oczy. Bo to... To zupełnie nie 
nadaje się...

Zachwiała się i gdyby Havard jej nie przytrzymał, upuściłaby dzbanek z mlekiem.
-  Rozumiem, że ta wiadomość cię bardzo zaskoczyła - odrzekł i pogłaskał ją po policzku. - 

Wystarczającym zmartwieniem było dla ciebie już to, że wybranka Siverta jest Cyganką. Ale 
przecież to nie koniec świata, Mali! Ludzie pewnie będą trochę gadać, ale to dla nas nie 
nowina. Przeżyliśmy to już wcześniej nie raz, ty i ja. Ale póki jesteśmy razem...

Właśnie, pomyślała Mali. Póki jesteśmy razem, stawimy temu czoło. Nie była jednak 

pewna, czy po tym, co musi powiedzieć Havardowi, nadal będą razem.

-  Przyjdziesz na górę po podwieczorku?

background image

-  Przyjdę - odpowiedział i uśmiechnął się. - Głowa do góry, Mali! To, co masz mi do 

powiedzenia, nie jest chyba takie straszne, co?

Gdyby wiedział, pomyślała Mali i wzdrygnęła się.
-  Wszystko ułoży się lepiej, niż przypuszczasz - uśmiechnął się i pogłaskał ją pośpiesznie 

po policzku.

Gdybym miała odwagę w to wierzyć, pomyślała Mali i chwyciła dzbanek chłodnymi i 

skostniałymi dłońmi. Gdybym miała odwagę w to wierzyć...

ROZDZIAŁ 2.

-  Posprzątaj dziś sama to wszystko - poprosiła Mali Ane, odstawiając ser i masło ze stołu 

na ławę. - Muszę w tej chwili załatwić coś innego.

-  Oczywiście - odpowiedziała Ane. - Załatw, co masz do załatwienia.
-  Nie wiesz, gdzie się podziali Sivert i Tordhild? - zapytała Mali, zerkając na służącą. - 

Zniknęli zaraz po podwieczorku.

-  Wspominali, że zamierzają się wybrać do Innstad - odpowiedziała Ane. - Sivert po 

powrocie jeszcze nie rozmawiał z Olausem, a wiesz przecież, jacy są ze sobą zaprzyjaźnieni. 
Od dzieciństwa zawsze trzymali się razem.

Boże drogi, pomyślała Mali z rezygnacją. Miała nadzieję, że uda się utrzymać w tajemnicy 

przed ludźmi we wsi wiadomość o Tordhild i dziecku, którego się spodziewa, a także, w nie 
mniejszym stopniu, cygańskie pochodzenie wybranki Siverta. Ale jeśli już, to lepiej, że udali 
się do Innstad, niż mieliby jechać gdzie indziej. Tam, we dworze, mieszkają wierni i 
sprawdzeni przyjaciele. Ani Bengt, ani Sigrid czy starzy gospodarze nie należą do tego typu 
ludzi, którzy lubują się w rozsiewaniu plotek. Nie rozpowiadają też na prawo i lewo 
wszystkiego, czego się dowiedzą. Możliwe, że któregoś dnia pojedzie tam sama i porozmawia 
z Sigrid i Bengtem. Tylko co ja im właściwie powiem? - zastanowiła się, ale zaraz odsunęła tę 
myśl. Kto wie, czy po czekającej ją rozmowie w ogóle będzie o czym mówić.

  
Kiedy Mali weszła na poddasze, zastała już Havarda, który zdążył tu przyjść przed nią. 

Leżał z rękami pod głową wyciągnięty wygodnie na łóżku.

-  O, już jesteś - odezwała się Mali, kuląc się w sobie na samą myśl o czekającej ich 

rozmowie.

-  Tak, pomyślałem, że wykorzystam okazję i trochę odpocznę. Strasznie się najadłem. Nie 

położysz się koło mnie? - zaproponował i dłonią wskazał miejsce obok siebie.

Mali podeszła do okna i usiadła na krześle.
-  Myślę, że lepiej będzie, jeśli posiedzę tutaj - odezwała się cicho, nie patrząc na niego.
-  To coś poważnego? - zapytał Havard, unosząc się lekko na łokciach. - Nie zamartwiaj 

się, Mali! Pamiętaj, że na wszystko znajdzie się rada.

Mali nie odpowiedziała. Wyjrzała przez okno i zapatrzyła się na szopę, w której trzymano 

łodzie. Zaschło jej w gardle, nie wiedziała, od czego zacząć. Najchętniej wstałaby i wyszła, 
tłumacząc, że to zwykłe nieporozumienie. Ale wiedziała, że znalazła się pod ścianą i nie było 
drogi odwrotu. Odruchowo podniosła dłoń i chwyciła krzyżyk od babci Johana, który zawsze 
nosiła na szyi.

Pomóż mi, babciu! - poprosiła w duchu. Wesprzyj mnie modlitwą.
-  Chodzi o Siverta, prawda?
Poczuła na sobie uważne spojrzenie niebieskich oczu Havarda, nie odwróciła się jednak do 

niego, tylko nadal patrzyła przez okno.

background image

-  Owszem - odparła po chwili. - Ale w równym stopniu dotyczy to mnie. Mam coś na 

sumieniu, o czym nawet ty, Havard, nie wiesz, choć wielokrotnie starałeś się dociec, czy 
czegoś nie ukrywam. Powinnam ci była o tym wszystkim opowiedzieć już wiele lat temu, za 
każdym razem jednak, gdy już chciałam to zrobić, coś mnie powstrzymywało. Bałam się, że 
ty... że... - Nie była w stanie dokończyć zdania, a ponieważ Havard milczał, poruszyła się z 
niepokojem. - Nie wiem, jak ci to powiedzieć - odezwała się zachrypniętym głosem. - Nie 
mam pojęcia, od czego zacząć.

-  Najlepiej zacznij od początku - rzekł Havard spokojnie, ale w jego głosie wychwyciła 

jakąś obcą nutę, która ją przeraziła.

-  Znamy się od dawna - zaczęła Mali powoli. - Poznaliśmy się tamtego lata, kiedy 

przybyłam do Gjelstad jako służąca, choć właściwie nie rozmawialiśmy wtedy wiele ze sobą. 
Potem dość nieoczekiwanie doszło do tego nieszczęsnego małżeństwa z Johanem...

Mali zerknęła na Havarda, a jej wzrok błagał o pomoc. On jednak ani gestem, ani słowem 

nie okazał jej zachęty.

-  Podobało mi się w Gjelstad - ciągnęła Mali. Odchrząknęła, bo coś ją drapało w gardle. - 

Twoja mama... Dużo jej zawdzięczam. Z twoim ojcem, jak wiesz, wciąż miałam na pieńku. 
Wiele razy zasadzał się na mnie, ale nigdy mnie nie dostał. I tego mi nie mógł darować. Twój 
ojciec przywykł dostawać od służących to, czego chciał. Od wszystkich - dodała z goryczą.

Lodowatą dłonią odgarnęła włosy i znów spojrzała na leżącego w łóżku męża. Jej serce 

błagało o pomoc, ale Havard tylko patrzył na nią bez słowa.

-  Na weselu Kristena Johan Stornes wbił sobie do głowy, że chce tylko mnie - ciągnęła 

Mali cicho. - W kilka dni później wrócił do Gjelstad, by mi się oświadczyć. Zdawało mi się, 
że całkiem postradał zmysły. Przecież Johan był dziedzicem Stornes, a ja... biedną służącą. 
Poza tym nie podobał mi się, nie mogłabym go pokochać, a co dopiero zostać jego żoną. 
Powiedziałam mu szczerze, że mnie nie pociąga, przeciwnie, budzi we mnie niechęć... - 
dodała, bawiąc się krzyżykiem.

-  A mimo to poślubiłaś go - odezwał się w końcu Havard. 
Mali nie odpowiedziała od razu. Dopiero po chwili zdobyła się na dalszą opowieść.
-  Mój ojciec... Nie wiedziałam o tym wówczas, ale mój ojciec nie płacił dzierżawy od 

dwóch lat. Nie miał za co. Wiesz przecież, że Buvika nie było naszą własnością. O długu 
dowiedziałam się, kiedy zostałam wezwana z Gjelstad do powrotu do domu w samym środku 
tygodnia. Stary gospodarz ze Stornes odwiedził Buvika i oświadczył, że Johan chce, bym 
została jego żoną, młodą gospodynią Stornes. Johan... podobno oznajmił rodzicom, że jeśli 
nie zgodzą się na jego małżeństwo ze mną, nigdy się nie ożeni i ród Stornesów wymrze wraz 
z nim. Musisz wiedzieć, że nie byłam mile widziana w Stornes. Beret...

Głos Mali ucichł. Przez chwilę siedziała przy oknie i w milczeniu patrzyła w dal.
-  Dlaczego więc zgodziłaś się poślubić Johana, jeśli nic do niego nie czułaś? Nigdy tego 

nie mogłem pojąć - rzucił Havard. - Właśnie ty, taka silna i niepokorna w różnych trudnych 
sytuacjach. A tu przecież chodziło o twoje małżeństwo...

-  Czułam, że nie mam wyboru, Havardzie - powiedziała Mali cicho. - Stary Sivert Stornes 

zaproponował mojemu ojcu, że spłaci jego długi i wykupi dla niego gospodarstwo. Buvika 
miało się stać własnością moich rodziców, o ile ja zgodzę się poślubić Johana. Teraz już 
wiesz, jaka była cena. Ponadto gospodarz Stornes hojnie otworzył swój portfel. Nie wiem 
dokładnie, jaką sumę otrzymał mój ojciec oprócz pokrycia długów i zyskania niezależności, 
ale chyba niemałą, bo od tamtej pory mojej rodzinie dobrze się wiodło.

Zerknęła na Havarda i ciągnęła dalej:
-  Wiem, że powinnam była odmówić, Havardzie. Wiem, że to wstyd i hańba, ale to była 

moja decyzja. Moi rodzice nigdy by mnie nie sprzedali. Nigdy! Rozumiesz? Decyzję 
pozostawili mnie. No, a ja pozwoliłam się sprzedać, jakbym była inwentarzem, bo nie 
mogłam znieść myśli, że moja rodzina miałaby zostać wyrzucona z Buvika i żyć na łasce 

background image

gminy. Nie byłabym w stanie wziąć na siebie takiego brzemienia, mając świadomość, że 
mogłam temu zapobiec. Na jednej szali leżało moje szczęście, a na drugiej nędza rodziny. 
Ostatecznie rodzina okazała się dla mnie ważniejsza.

Havard ułożył się na posłaniu na wznak, a jego oczy pociemniały.
-  A więc tak to się odbyło - odezwał się cicho. - Ale przecież sama też coś na tym 

zyskałaś, Mali - dodał. - Zostałaś młodą gospodynią w Stornes. Mało która dziewczyna z 
biednego domu dostępuje takiego zaszczytu.

-  Tak, otrzymałam więcej, niż jesteś sobie w stanie w ogóle wyobrazić - odparła Mali z 

goryczą. - To prawda, że awansowałam na gospodynię okazałego dworu, ale przy okazji 
dostałam męża. Nie darzyłam go miłością, ale sądziłam, że przy odrobinie dobrej woli z mojej 
strony uda się nam stworzyć zgodny związek. Że może będzie lepiej, niż się tego obawiam, 
choć pożegnałam się z marzeniami o wielkiej miłości w tym dniu, gdy nałożono mi obrączkę. 
Bo miałam swoje marzenia, Havardzie - dodała, ocierając pośpiesznie oczy. - Miałam swoje 
marzenia...

Na długą chwilę zapanowało między nimi milczenie. Promienie słońca wpadły przez okno 

do pomieszczenia i oświetliły bladą twarz Mali. Odsunęła się nieco, bo słoneczny blask ją 
oślepił.

-  Nie chcę cię zanudzać - ciągnęła dalej. - Musiałam ci jednak o tym powiedzieć, żebyś 

mógł zrozumieć, dlaczego... o ile, oczywiście, zechcesz...

Znów zamilkła i bezradnie wykręcała dłonie.
-  Podczas nocy poślubnej Johan mnie zgwałcił. - Słowa te wypowiedziała tak cicho, że 

Havard musiał unieść się na łokciach, by je usłyszeć. - Nigdy nie... Byłam niewinną 
dziewczyną,

Havardzie, i lękałam się tej nocy. Wierzyłam jednak, że Johan będzie delikatny, bo wciąż 

przecież powtarzał, że mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej. Ale on był pijany i całkiem 
oszalał...

Mali zamilkła i znów wyjrzała przez okno. A kiedy zdobyła się wreszcie na dalsze 

wyznania, głos jej brzmiał już inaczej, twardo i chłodno.

-  Tej nocy nauczyłam się, czym jest nienawiść. Nienawidziłam Johana tak bardzo, że 

mogłabym go zabić. Pozbawił mnie wszystkiego: marzeń, miłości, wiary w dobro. No i tak 
się to ciągnęło - dodała, prostując kark. - Pewnie go dodatkowo drażniłam tym, że nie kryłam 
swej pogardy i nienawiści. On zaś, który sądził, że kupił sobie szczęście, szybko się 
zorientował, że to nie takie proste. Brał mnie siłą co wieczór. Nie mogłam mu w tym 
przeszkodzić, bo to on miał do mnie prawo, on o mnie decydował. Ale nigdy tak naprawdę 
mnie nie dostał. Rozumiesz? Poniżał mnie, ale mnie nie dostał. Z tego powodu zaczął pić i 
zrobił się jeszcze gorszy. To było piekło, nie życie. Nieraz przychodziło mi do głowy, by 
pójść utopić się we fiordzie - dodała, ocierając dłonią oczy.

Havard przyglądał się jej, kiedy tak siedziała wyprostowana, śmiertelnie blada, z oczami 

pełnymi łez.

-  Chodź tu, Mali - powiedział, robiąc jej miejsce obok siebie na łóżku. - Chodź, przytulę 

cię. Musisz się do kogoś przytulić.

Mali zawahała się. Havard nie znał jeszcze całej prawdy. Kto wie, czy nie będzie chciał 

znaleźć się jak najdalej od niej, kiedy usłyszy o Jo i Sivercie. Wstała jednak, bo pragnienie, 
by wtulić się w niego, poczuć płynące od niego ciepło i pociechę, było tak silne, że nie mogła 
się mu oprzeć.

Objął ją mocno. Schował jej lodowate dłonie w swoich dużych i ciepłych, i pocałował ją w 

czoło.

-  Wiedziałem, że nie jesteś szczęśliwa - odezwał się cicho. - Za każdym razem, gdy się 

spotykaliśmy, poznawałem to po tobie. Ale nie przypuszczałem, że jest aż tak źle, moja Mali -

background image

wyszeptał, przytulając twarz do jej mokrych od łez policzków. - Zapomnij już o tym, to już 
minęło. Zapomnij o wszystkim, co było złe, Mali!

-  Gdybym tylko mogła - odezwała się cicho. - Ale ja... - Uścisnęła gwałtownie Havarda i 

przylgnąwszy doń, zaszlochała: - Zrobiłam coś strasznego, Havardzie! Nie byłam sobą, ale 
nie powinnam była nigdy... 

-  Chyba zasłużyłaś na wybaczenie, dźwigając to wszystko przez te lata. Czegokolwiek byś 

się dopuściła, to spotkała cię już dostatecznie ciężka kara.

-  Za to, co zrobiłam, nie mogę liczyć na wybaczenie - wymamrotała Mali wtulona w jego 

pierś. - Popełniłam straszny grzech...

-  A któż z nas jest bez grzechu - odrzekł cicho Havard, głaszcząc ją delikatnie po 

policzku.

-  Ale ja sprowadziłam grzech na cały ród, Havardzie.
-  Jak to?
Przez długą chwilę leżała wtulona w niego, jakby nie mogła się nasycić jego bliskością. 

Nie wiedziała, czy zatrzyma go przy sobie, kiedy opowie mu resztę. Z drżeniem nabrała 
powietrza w płuca i ciągnęła dalej:

-  Po roku małżeństwa, latem, do dworu zajechał cygański tabor. Mieliśmy kłopot, bo 

Gudmund złamał sobie nogę i brakowało nam pomocnika do zwiezienia siana. Johan zapytał 
więc jednego z Cyganów z taboru, czyby nam nie pomógł. Jo, nazywany przez wszystkich 
Cyganem Jo, został tu u nas we dworze przez kilka tygodni - wyszeptała Mali chrapliwie.

Havard uniósł się na łokciach i odsunął ją lekko od siebie. Pobladł, porażony prawdą. A 

potem niczym fala przypływu ogarnęła go zazdrość.

-  Chcesz mi powiedzieć, że oddałaś się jakiemuś Cyganowi? - zapytał chrapliwie.
-  Nie widziałam w nim Cygana, Havardzie - odparta Mali z rozpaczą w glosie. - 

Przeżywałam wtedy prawdziwe piekło, doświadczając jedynie przemocy i poniżenia, gdy 
nagle pojawił się ktoś, kto...

-  Ktoś, kto powiedział, że cię kocha i że ty właśnie jesteś tą jedyną. Zachwycił się twą 

urodą i dobrocią, zapewnił, że rozumie, jak ci ciężko - zaśmiał się Havard rozgoryczony. - 
Tak, tak, oni znają się na sztuce uwodzenia, ci Cyganie, i potrafią każdej kobiecie zawrócić w 
głowie. Tak więc wylądowałaś z nim na sianie, no, no. Nigdy bym nie przypuszczał. 
Mógłbym zrozumieć, że szukałaś pociechy, ale żeby u Cygana...

-  Jo był dobrym człowiekiem, Havardzie. Nie sądziłam, że gardzisz Cyganami. To do 

ciebie nie pasuje. A ja... Nie potrafiłam zapanować nad własnymi uczuciami - dodała 
bezradnie.

Havard nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Położył się, ale nie wziął Mali w objęcia. To 

ona wtuliła się w niego.

-  Czyli że w tym, co mówił mój ojciec, tkwiło więcej prawdy, niż ktokolwiek 

przypuszczał - odezwał się Havard gwałtownie, bo nagle wszystko stało się dla niego jasne. - 
Dziedzic Stornes jest podobny do swojego ojca! Bo Sivert nie jest synem Johana, lecz 
Cygana, prawda?

Mali nie odpowiedziała. Ścisnęło ją w gardle i sparaliżował ją strach. 
Nagle Havard chwycił ją i potrząsnął.
-  Mam rację? - pytał głosem chrapliwym ze złości. - Przecież musiałaś zauważyć zaraz po 

urodzeniu, że to nie dziecko Johana, a pozwoliłaś wszystkim wierzyć, że to prawowity 
dziedzic Stornes! Johan puszył się jak paw, pamiętam to jak dziś. Zupełnie oszalał na punkcie 
tego chłopca. Nie żałował dlań niczego, gotów był ofiarować gwiazdkę z nieba swojemu 
małemu dziedzicowi... - Havard wbił w nią wzrok, jakby chciał przejrzeć ją na wylot. - Jak 
mogłaś wystrychnąć na dudka całą rodzinę Stornesów? I to w taki sposób? Johan nie był dla 
ciebie dobry, widziałem to sam, ale starzy gospodarze... Tak się cieszyli i byli tacy dumni, że 
zachowana zostanie ciągłość rodu. Kochali to dziecko, nawet Beret. A ty przez te wszystkie 

background image

lata pozwoliłaś im żyć w przeświadczeniu, że Sivert jest synem Johana. Co z ciebie za 
człowiek, jeśli potrafisz kłamać i oszukiwać z taką perfidią?

Mali nie odpowiedziała.
-  Znienawidziłem mojego ojca za wszystkie te obrzydliwe plotki, jakie o tobie rozgłaszał - 

ciągnął Havard chrapliwie. - A tymczasem okazuje się, że mówił prawdę! On jedyny cię 
przejrzał, może dlatego, że byliście do siebie podobni, ty i on. Mój ojciec potrafił iść po 
trupach, by osiągnąć swój cel. I ty też to potrafisz, jak widzę. Zależało ci na Stornes. Chciałaś, 
by dziecko, które poczęłaś z Cyganem, przejęło dwór. Chodziłaś tu sobie spokojnie, śmiejąc 
się w kułak z Johana, przekonana, że spuścizna po nim przejdzie w ręce bękarta.

-  Havardzie... - Mali błagalnym gestem położyła swą dłoń na jego dłoni. - Wiem, że 

zrobiłam coś strasznego i trudno coś takiego wybaczyć. Ale co miałam zrobić? Mogłabym 
powiedzieć prawdę, wziąć Siverta i wyjechać ze Stornes. Gdyby chodziło tylko o Johana, nie 
wahałabym się. Nie miałabym wyrzutów sumienia, przyznaję szczerze. Ale inni mieszkańcy 
Stornes... Tak się cieszyli, że wreszcie urodził się im dziedzic. Jak mogłam ich tego 
pozbawić?

Havard odsunął się od niej.
-  Nie pojmuję - rzekł chrapliwie. - Rozumiem, że tęskniłaś za kimś innym niż Johan. Nie o 

to chodzi, że mam coś przeciwko Cyganom, jak ci się zdaje. Ale to przecież zupełnie inny 
lud. Nigdy bym nie przypuszczał, że ty...

Popatrzył na nią pociemniałym wzrokiem.
-  Jak mogłaś zbudować życie na kłamstwach i oszustwach? Przez wszystkie te lata nosiłaś 

głowę wysoko i udawałaś doskonałą gospodynię. Uważałem cię za wyjątkową kobietę. 
Wiedziałem, że nie jesteś szczęśliwa, ale nigdy się nie skarżyłaś - dokończył z ciężkim 
westchnieniem. - Nie bałaś się? - zapytał nieoczekiwanie, podnosząc na nią wzrok. - Nie 
czułaś śmiertelnego strachu na myśl, że któregoś dnia mój ojciec czy ktoś inny odkryje 
prawdę? Bo z tego, co pamiętam, ojciec właściwie domyślał się wszystkiego. Musisz mieć 
stalowe nerwy, Mali, żeby tak żyć na ostrzu noża i nie dać tego po sobie poznać. Sumienie cię 
nie gryzło?

-  Strach mnie nie opuszczał nawet na chwilę - wyszeptała Mali powoli. - A sumienie... 

Myślisz, Havardzie, że nie dręczyły mnie wyrzuty sumienia przez wszystkie te lata? Owszem, 
cierpiałam na ciele i duszy. Babcia Johana wiedziała o wszystkim i radziłam się jej, czy 
wyznać prawdę i wyjechać z Sivertem ze Stornes. Babcia nakazała mi zostać. Powiedziała, że 
wystarczy już smutków i rozpaczy, dość zła i udręki. Poprosiła, abym została i nigdy nie 
zdradziła nawet słowem prawdy. Powiedziała, że to brzemię muszę dźwigać sama, to 
nadludzkie brzemię...

Na długo zapadła między nimi cisza. Mali leżała przytulona policzkiem do piersi Havarda, 

wyczuwając, jak mocno bije jego serce.

-  Ale ten Cygan umarł - odezwał się cicho Havard. - Zdaje się, że razem z Johanem 

szukali owcy, gdy...

-  Nie szukali owcy - odparła Mali cicho. - Wybrałam się z Sivertem do szałasu w górach 

na kilka jesiennych dni i tam przyszedł do nas Jo. Nie widziałam go od pięciu lat. Wymogłam 
na nim obietnicę, że nigdy nie wróci w te strony. Nie wiedział, że mam syna - dodała cicho. - 
Ale gdy go zobaczył, domyślił się wszystkiego. Byli do siebie tacy podobni. I wtedy nadszedł 
Johan...

-  A więc Cygan został strącony w przepaść - Havard rozszerzył oczy z przerażenia. - Boże 

święty!

-  Po tym zdarzeniu Johan stracił resztkę przyzwoitości i rozumu - rzekła Mali. - 

Powiedziałam mu, że mogę wyjechać z Sivertem ze Stornes, ale on nie chciał, żeby 
ktokolwiek się dowiedział, że zrobiłam z niego rogacza. I to z Cyganem! Zadecydował, że 

background image

będziemy ciągnąć tę farsę i że będzie mi dzień po dniu zadawał cierpienie, póki mnie nie 
zadręczy na śmierć. Był... on...

Mali urwała i zaszlochała.
-  Ale to on umarł, nie ty - odezwał się Havard. - Zabiłaś go?
-  Czy go zabiłam? - Mali uniosła się. - Nie, nie zabiłam go, ale zamierzałam sama się 

zabić. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymałabym takie życie. Ale był przecież Sivert. Nie 
mogłam zostawić go samego tu, w Stornes. Nie wiedziałam, jakie piekło gotów mu urządzić 
Johan. - Odgarnęła włosy do tyłu i zamknęła oczy. - Nie, nie zabiłam go - powtórzyła. - Johan 
dostał zawału serca, kiedy mnie gwałcił. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, on już nie 
żył.

-  Było ci to na rękę - rzucił Havard z nutką ironii w głosie. - Zresztą w pewnym sensie 

jesteś winna jego śmierci, mimo wszystko. Bo gdyby się z tobą nie ożenił, Johan Stornes 
zapewne żyłby po dziś dzień.

-  Nie prosiłam się, by przybyć do Stornes - rzuciła Mali twardo. - Popełniłam grzech, 

kłamałam i oszukiwałam, ale nie ja przemieniłam nasze życie w piekło. Grzechem i hańbą 
jest też kupowanie ludzi, nie sądzisz?

Havard nic na to nie powiedział. Przez chwilę leżeli razem, a jednak osobno. Z dołu 

dochodziły ich odgłosy codziennej krzątaniny. Trzaskały drzwi. Mali domyśliła się, że Ane 
przygotowuje kolację. Już późno, pomyślała niejasno.

-  Rozumiem, że nie było to po twojej myśli, że twój syn wrócił do domu z Cyganką - 

odezwał się powoli Havard. - Przeżyłaś szok. Bo od teraz będziemy tu mieć prawdziwie 
cygański dwór.

Mali nie odpowiedziała.
-  Jak mogłaś pozwolić na to, by Sivert dorastał, nie mając pojęcia, kim właściwie jest? - 

zapytał Havard. - Kochasz go, a tymczasem zbudowałaś jego życie na kłamstwie! Chyba 
rozumiesz, że on musi się dowiedzieć prawdy? Choć być może jest już za późno. Bo on 
bardzo kocha Tordhild. Nie sądzę, by chciał zrezygnować z tej miłości. Pytanie, czy raczej 
nie straci zaufania do ciebie. - Odchrząknął i uniósł się na łokciach. - Chyba w końcu pojęłaś, 
że ta sprawa nie dotyczy wyłącznie ciebie, Mali? Ale tak już jest z kłamstwem - dodał powoli. 
- Nie da się od niego uciec, bo prędzej czy później samo cię w końcu dopadnie!

Odsunął włosy z czoła. Mali zauważyła, jak bardzo pobladł.
-  Nie, to już nie dotyczy wyłącznie ciebie - powtórzył. -Myślę o Sivercie, ale także o Oi. 

Bo to on jest prawowitym synem Johana, jak przypuszczam. To on ma właściwie prawo do 
odziedziczenia dworu, choć w księgach parafialnych Sivert figuruje jako dziedzic. Myślę w 
końcu także o sobie...

-  Jak to? - wyszeptała Mali, czując, jak ściskają w gardle.
-  To, co zrobiłaś, zdarzyło się, zanim zdecydowaliśmy się spędzić razem życie. Ja także 

mam swoją przeszłość, mógłbym ci więc to wybaczyć, gdyby nie... Ale ja cię nie znam, Mali. 
Sądziłem, że jesteś... praworządna, szczera, a teraz nie wiem, co mam o tym wszystkim 
myśleć. Co jeszcze masz na sumieniu, o czym nie raczyłaś mi powiedzieć? Czy jest coś 
jeszcze, co zdarzyło się, gdy już byłem twoim mężem?

-  Nie, Havardzie, nie ma nic takiego - wyszeptała Mali zduszonym głosem i ukryła twarz 

w dłoniach.

Kłamstwo drwiło sobie z niej złośliwie. Bo czy rzeczywiście nic więcej nie miała na 

sumieniu? Przecież zdradziła go z Torgrimem, przecież zabiła syna! Szlochając w poduszkę, 
modliła się w duchu: Wybacz mi, Boże, ale nie mogę tego wyznać Havardowi. Bo wtedy na 
pewno odejdzie ode mnie na dobre. Chociaż kto wie, czy i tak tego nie zrobi, pomyślała 
niejasno.

-  Kocham cię - powtarzała zapłakana. - Nie wiedziałam, co to miłość, póki nie pojawiłeś 

się w moim życiu. Uwierz mi, Havardzie!

background image

-  A mimo to zataiłaś przede mną wszystko, decydując się raczej żyć w kłamstwie?
-  Tak bardzo się bałam, że cię stracę - chlipała. - A teraz i tak wszystko przepadło. Przed 

obiadem poszłam do Siverta i Tordhild na górę, żeby im powiedzieć prawdę. Zrozumiałam, 
że nie mogę dłużej kłamać, ponieważ dowiedziałam się czegoś... Przygotowałam się nawet na 
to, że Sivert nie będzie chciał mnie po tym znać, że mnie znienawidzi. Zrozumiałam, że ma 
do tego prawo. - Usiadła raptownie, a wokół jej bladej, zapłakanej twarzy zwisały włosy w 
nieładzie. - Oni są przyrodnim rodzeństwem, Sivert i Tordhild - powiedziała chrapliwie. - Nie 
miałam o tym pojęcia, póki ona nie zaczęła opowiadać o swojej rodzinie.

-  Przyrodnim rodzeństwem? Tordhild jest córką Jo? - Wzrok Havarda wyrażał szok i 

niedowierzanie. - Ale przecież ta dziewczyna spodziewa się dziecka! Boże, Mali, ona jest w 
ciąży! Coś ty narobiła?

-  Nigdy nie przypuszczałam, że tak to się ułoży - zachlipała. - Nie wiedziałam, że... 

Havardzie, uwierz mi! Nawet mi to nie przeszło przez myśl!

Uczepiła się kurczowo jego dłoni, jakby walczyła o życie. Jakby bez jego pomocy miała 

utonąć.

-  Pomóż mi, Havardzie! - jęczała żałośnie. - Pomóż mi! Nie dam rady sama się z tym 

uporać.

Uwolnił się od niej i bez słowa wstał z łóżka. Usiadł na krześle i włożył buty.
-  Havardzie! Nie poradzę sobie z tym bez ciebie! - powtarzała w panice. - Havardzie, 

kochany...

Nie odezwał się. Nie odwracając się, wyszedł, mocno zatrzaskując za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ 3.

 
Trzask drzwi sypialni na poddaszu odbił się echem w głowie Mali. Zasłoniła uszy, by 

odgrodzić się od rzeczywistości. Nie chciała słyszeć, nie chciała myśleć. Leżała w łóżku 
niczym kłoda drewna, nie mając siły się podnieść.

Havard wyszedł. Mali nie wiedziała właściwie, czego się spodziewać po tej rozmowie, ale 

w głębi serca żywiła nadzieję, że Havard ją zrozumie i potrafi jej wybaczyć. Teraz jednak 
dostrzegła z całą ostrością, że takie oczekiwanie było nazbyt wygórowane, nawet wobec tak 
tolerancyjnej i wyrozumiałej osoby jak Havard. Starał się ją zrozumieć, nie potępił w 
czambuł, poznała to po nim.

Nie to zaszokowało go najbardziej, że oddała się innemu mężczyźnie, i to Cyganowi. 

Bardziej zabolało go, że potrafiła żyć w kłamstwie przez wszystkie lata. Oszukiwać nawet 
tych, których najbardziej kocha, na przykład Siverta. Nie potrafił zrozumieć, że pozwoliła 
chłopcu dorastać, zatajając prawdę o jego pochodzeniu.

Havard powiedział, że jej nie zna. Nie wie, czy potrafi jej jeszcze zaufać. Niemy krzyk 

wypełnił jej wnętrze, gdy uświadomiła sobie, że być może mąż odszedł od niej na dobre.

Słyszała, jak Ane woła dzieci na kolację i pyta Oję, czy wie, gdzie jest Havard. Chłopiec 

odpowiedział przecząco. To znaczy, że Havard opuścił dwór, nie mówiąc nikomu ani słowa, 
skoro nie przyszedł na kolację i nikt nie wie, gdzie jest, pomyślała Mali.

Powoli wstała z łóżka. Wiedziała już, że nie może liczyć na pomoc męża podczas 

czekającej ją rozmowy z Sivertem i Tordhild, rozmowy, której tak bardzo się obawiała. 
Będzie musiała więc sobie poradzić sama, bo dłużej już nie wolno jej tego odwlekać.

Mali nalała wody do miednicy i ogarnęła się nieco. Rozczesała zwisające nieporządnie 

włosy i zaplotła je na nowo. Przebrała się w czystą bluzkę i założyła świeżo wyprasowany 
fartuch, bo ten, który miała na sobie, był całkiem wygnieciony i zaplamiony.

background image

Skoncentrowała się na tych czynnościach, żeby nie myśleć. Wiedziała dobrze, że jeśli 

dopuści do siebie strach i niepotrzebne rozterki, nie zdoła przeprowadzić rozmowy, od której 
nie było odwrotu. Poruszała się niemal mechanicznie, wykonując to, co należało. Znów 
poczuła w sobie płynącą gdzieś z głębi pierwotną siłę, która pojawiała się zawsze, gdy Mali 
była bliska rezygnacji, sądząc, że nie da rady więcej znieść. Wiedziała już, że przeprowadzi 
trudną rozmowę z Sivertem, ale wolała nie myśleć, co się stanie później.

Mali skierowała się do izby, gdzie, jak sądziła, wszyscy się już dopytywali o nią i Havarda, 

bo nikt ich nie widział od podwieczorku. Wolała uniknąć niepotrzebnych spekulacji. Kiedy 
stanęła w drzwiach, wszyscy odwrócili się jak na komendę.

-  Już myślałam, że uciekliście ze dworu, ty i Havard - odezwała się Ane i wstała, by 

przynieść miskę z kwaśnym mlekiem.

Talerz z kaszą stał już na stole.
-  Nie, nie uciekliśmy - odparła Mali. - Ale Havard miał coś do załatwienia i chciał z tym 

zdążyć przed wieczorem. Zje tam, dokąd poszedł. A ja... nie jestem głodna - dodała, czując, 
jak od zapachu kaszy skręcają w żołądku.

-  Nie wyglądasz dobrze - powiedziała Ingeborg i rzuciła badawcze spojrzenie na 

wykrzywioną, poszarzałą twarz Mali. - Nie jesteś czasem chora?

-  Nie, nic podobnego - odparła Mali wymijająco. - Nic mi nie jest - dodała, po czym 

zwróciła się do syna: - Sivert, przyjdź razem z Tordhild do mnie do sypialni, kiedy już 
skończycie jeść. Chciałabym z wami porozmawiać.

-  Nie możemy porozmawiać tutaj? - zdziwił się Sivert. - Byliśmy w Innstad. Kazali 

wszystkich pozdrowić i powiedzieć, że...

-  Nie - przerwała mu Mali krótko. - Chcę z wami porozmawiać na osobności. Tylko 

zjedzcie najpierw ze spokojem - dodała, widząc, że Tordhild odsuwa talerz z kaszą i podnosi 
się z krzesła. - Będę na was czekać na górze.

Bez dalszych wyjaśnień wyszła równie cicho, jak się pojawiła.
Usiadła na krześle przy oknie na poddaszu i próbowała ułożyć sobie w głowie to, co miała 

do powiedzenia. Przez cały czas jej wzrok przyciągała stojąca nad ciemnym fiordem szopa na 
łodzie, która w jesiennym mroku przypominała szarą chmurę.

Gdyby nie ta letnia noc! Ta jedna jedyna noc! - powracała wciąż natrętna myśl. Ale co się 

stało, to się nie odstanie. Nie da się wymazać z przeszłości ani tego zdarzenia, ani jeszcze 
paru innych.

Najgorsze, że przez kłamstwa i oszustwa legnie w gruzach życie Siverta, Tordhild i ich 

nienarodzonego dziecka. Ona ponosi winę za to wszystko.

 
Rozległo się ostrożne pukanie. Sivert popchnął Tordhild przodem i zamknął za sobą drzwi.
-  Właściwie nie ma tu dużo miejsca - zaczęła Mali, czując pulsowanie w skroniach i 

ściskanie w żołądku. - Najlepiej usiądźcie sobie na łóżku.

-  Chyba to, co masz nam do powiedzenia, nie zajmie tyle czasu - odparł Sivert. - 

Postoimy.

-  Nie, siadajcie - odparła cicho Mali. - To dłuższa rozmowa.
Młodzi usadowili się na łóżku. Sivert objął Tordhild ramieniem. Mali miała wrażenie, że 

syn najchętniej w ogóle nie wypuszczałby ukochanej z objęć. Zachowywali się tak, jakby 
wciąż musieli być blisko siebie, w ten czy inny sposób. Mali serce krwawiło, gdy na nich 
patrzyła. Czuła się tak, jakby za chwilę miała ich zabić. Zatęskniła za obecnością rozsądnego 
Havarda, przy którym czuła się bezpieczna. Szybko jednak odsunęła od siebie tę myśl. Musi 
sobie poradzić sama i poradzi sobie, choć drżała ze strachu przed następstwami. Nadszedł 
bowiem dzień, którego tak się obawiała od momentu, gdy zrozumiała, że nosi pod sercem 
dziecko Jo. Miała nadzieję, że ta chwila nigdy nie nastąpi. A jednak... Pewnie już tak jest, że 

background image

przed prawdą nie da się uciec, bo ona zawsze, prędzej czy później, wyjdzie na jaw. Dopadnie 
cię, czy tego chcesz, czy nie. Coś takiego powiedział Havard, zanim wyszedł.

-  Pomyślałem, że może zmieniłaś zdanie i chcesz nam pogratulować dziecka - odezwał się 

Sivert. - Właśnie dlatego sądziłem, że miło by było, gdybyś to powiedziała w izbie, przy 
wszystkich - dodał.

Mali wyprostowała się i nabrawszy powietrza w płuca, zaczęła mówić.
Cichym, bezbarwnym głosem opowiedziała o sobie i Johanie, unikając jednak zbyt 

drastycznych szczegółów. Coś jej podpowiadało, że nazbyt zrani Siverta, gdy przedstawi w 
bardzo złym świetle mężczyznę, którego Sivert zawsze uważał za swojego ojca. Wspomniała 
jedynie, że Johan obsesyjnie dążył do tego, by ją dostać. Trochę upiększyła również historię, 
dlaczego się w końcu zgodziła na ten ślub, mimo że nic nie czuła do Johana.

-  Byłam od niego o wiele młodsza - dodała bezradnie. Napomknęła o ciężkiej sytuacji 

rodziców i przyznała, że dla dziewczyny wywodzącej się z tak niskiej pozycji społecznej 
zaszczytem było wyjść za mąż za Stornesa. Nie powiedziała jednak, że pozwoliła się kupić i 
że od pierwszej chwili czuła do Johana głęboką niechęć. 

Zamilkła.
W pomieszczeniu przez chwilę panowała całkowita cisza Tordhild zerkała ukradkiem to na 

Mali, to na Siverta, wyraźnie zażenowana tym, że przysłuchuje się rozmowie, przy której nie 
powinna być obecna.

-  Dwojgu ludziom nie zawsze łatwo żyć ze sobą - rzekła Mali chrapliwym głosem, 

nerwowo wykręcając dłonie. - Zwłaszcza jeśli któreś decyduje się na małżeństwo, nie 
kochając prawdziwie. Tak właśnie było z Johanem i ze mną. Zdecydowaliśmy się zbudować 
nasz związek na zbyt kruchych podstawach. - Poruszyła niespokojnie nogami i odgarnęła 
kosmyk włosów. - Nie byłam mile widziana w Stornes, zwłaszcza przez Beret, co dodatkowo 
komplikowało nasze relacje - dodała z goryczą. - Być może inni też nie byli zadowoleni z 
mojego przybycia do dworu, ale lepiej ukrywali swoją niechęć do ubogiej dziewczyny. Nie 
taką żonę dla jedynego syna i dziedzica dworu wymarzyła sobie Beret!

Mali zamyśliła się i zapatrzyła w dal, po chwili zaś znów odwróciła do dwojga młodych.
-  Nic się nie ułożyło po naszej myśli - rzekła cicho. - Dręczyła mnie samotność... - urwała 

i wytarła oczy. - We wsi aż huczało od plotek, a w naszej codzienności brakowało ciepła i 
miłości. To był bardzo zły czas - dodała szeptem.

-  O co ci, mamo, właściwie chodzi? - zapytał Sivert, patrząc na nią ze zdziwieniem. - 

Czemu nam opowiadasz o swoim małżeństwie z ojcem? Czy dlatego, że sama nie byłaś 
szczęśliwa, nie wierzysz, że mnie i Tordhild może się wszystko dobrze ułożyć? Przecież 
doskonale wiesz, że zdarzają się także udane związki. Gołym okiem widać, że z Havardem 
tworzycie wspaniałą parę.

Roześmiał się i pociągnął Tordhild, tak że oboje rozbawieni przewrócili się na plecy. Zaraz 

jednak usiedli, ale z ich twarzy nie znikał uśmiech. Tordhild poprawiła włosy i zerknęła na 
Mali zarumieniona.

-  Przykro mi, że nie byliście z ojcem szczęśliwi - odezwał się Sivert na powrót poważny. - 

Ale z tego, co wiem, jakoś to funkcjonowało. Nigdy nie było słychać żadnych kłótni. Chociaż 
może nie pamiętam, byłem przecież bardzo mały - dodał. - Zapamiętałem ojca jako dość 
flegmatycznego mężczyznę o niezbyt wesołym usposobieniu, ale za to wzorowego 
gospodarza. Był dla mnie zawsze bardzo dobry - dodał, patrząc na matkę. - Dostałem od 
niego nawet kucyka! Nigdy tego nie zapomnę! Nie mogłem wprost uwierzyć, kiedy dostałem 
Simę. Taki prezent dla małego chłopca...

-  Tak, Johan bardzo cię kochał i był z ciebie dumny - wymamrotała Mali. - To trzeba mu 

przyznać. Nikt mu nie był bardziej drogi niż ty.

-  Jeśli się boisz, że uczucie, jakie łączy mnie z Tordhild, nie wytrzyma próby czasu, to się 

mylisz, mamo - ciągnął Sivert. - Bo nasza miłość jest wyjątkowa - dodał. - Czasem wydaje się 

background image

nam, jakbyśmy się znali od zawsze. Może to nieprawda, ale ja w to głęboko wierzę, że 
niektórzy ludzie są dla siebie stworzeni. Że w jakiś osobliwy, trudny do wyjaśnienia sposób 
należą do siebie. I tak właśnie jest z nami.

Mali skuliła się, bo poczuła bolesny skurcz w żołądku.
-  Źle się czujesz? - spytał Sivert i poderwał się z miejsca. - Jesteś taka blada, całkiem nie 

do poznania!

-  Nie, siadaj - odparła Mali, wyjmując pogniecioną chusteczkę. Wytarła nią zimny pot 

perlący się na czole. - Mam coś więcej do powiedzenia.

 
Mali nie wiedziała, jak zdobyła się na te słowa, ale udręczonym głosem opowiedziała w 

końcu o tamtym lecie, kiedy we dworze zjawił się Jo, choć nie wymieniła jego imienia. 
Wyznała, jak straciła rozsądek i oddała się mu, bo nie potrafiła zapanować nad uczuciami, 
jakie w niej obudził.

-  Zdradziłaś ojca? - zapytał Sivert z niedowierzaniem w głosie i popatrzył na nią 

rozszerzonymi ze zdumienia oczami.

-  Tak, zdradziłam - odpowiedziała powoli. - Wiedziałam, że to, co zrobiłam, było złe... nie 

dlatego, że on był Cyganem - zapewniła pośpiesznie, zerkając na Tordhild - ale dlatego, że 
nie powstrzymałam tej fali uczuć. Wydawało mi się, tak samo jak tobie teraz, że jesteśmy 
sobie przeznaczeni, że spotkałam miłość mojego życia - dodała cicho. - Nic nie mogło 
powstrzymać tego, co się wydarzyło tamtego lata.

Sivert siedział przez chwilę w milczeniu, bawiąc się włosami dziewczyny. Jego palce 

wplątały się w czarne loki Tordhild, które miękko okalały jej policzki.

-  Dlaczego zdecydowałaś się mi o tym powiedzieć po tak długim czasie? - przerwał jej 

nagle. - I po co w to wciągasz Tordhild? Przecież to twoja sprawa, mamo, twój grzech.

-  Wiem - odpowiedziała Mali i spojrzała mu prosto w oczy. - Ale ten grzech miał swoje 

skutki, zaszłam w ciążę.

Mali dostrzegła przerażenie w oczach Tordhild. Dziewczyna odszukała dłonią dłoń 

Siverta. Ten zaś patrzył na matkę pociemniałym wzrokiem. Nagle wstał i pociągnął Tordhild 
za rękę.

-  Nie wiem, co się z tobą dzieje, mamo - rzeki cicho. - Minęło tyle lat, ani ja, ani Tordhild 

nie mamy z tym nic wspólnego. Chyba lepiej będzie, jeśli już pójdziemy i zapomnimy 
wszyscy o tym, co zostało powiedziane tego wieczoru. Nie poznaję ciebie, mamo. Nie jesteś 
dziś sobą - dodał, przyglądając się jej badawczo. - Zawsze byłaś raczej małomówna. Nie 
należysz do tych, którzy obnoszą się ze swoimi tajemnicami.

Pociągnął Tordhild w stronę drzwi.
-  Jesteś owocem tego grzechu, Sivert - powiedziała Mali chrapliwie.
 
Mali nie była potem w stanie odtworzyć szczegółów tamtej chwili. Zastygła w bezruchu, 

przerażona, że wreszcie zostało to powiedziane i już nie da się cofnąć słów.

Po chwili, która zdawała się nie mieć końca, Sivert odwrócił się powoli do matki. 

Zauważyła, że pobladł, a na jego twarzy, bladej i ściągniętej, malował się szok. Był 
odmieniony, zupełnie jakby w tych parę sekund postarzał się o wiele lat. Serce Mali 
krwawiło.

-  Co takiego? - spytał cicho zmienionym głosem. 
Tordhild uczepiła się go, także blada i przerażona.
-  Zaszłam w ciążę tamtego lata - powtórzyła Mali, przyciskając dłonie do brzucha. - 

Wszyscy tu we dworze chodzili i czekali na dziedzica, ale czas mijał, a ten się nie pojawiał - 
dodała cicho. - Tymczasem pod koniec jesieni zrozumiałam, że... jestem...

Sivert popatrzył na nią, a jego spojrzenie paliło jak ogień.

background image

-  I ty pozwoliłaś im żyć w przekonaniu, że nosisz pod sercem prawowitego spadkobiercę 

Stornes?

-  Nie wiedziałam przecież na pewno - wymamrotała Mali. - Równie dobrze mogło to być 

dziecko Johana, co tego drugiego. Nie widziałam powodu, by coś mówić, w każdym razie nie 
od razu. Zresztą to tylko sprowadziłoby na wszystkich nieszczęście.

-  A ty musiałabyś wrócić tam, skąd przyszłaś, gdyby wyszło na jaw, czego się dopuściłaś - 

rzucił Sivert z sarkazmem w glosie, co Mali przyjęła ze spuszczoną głową. - Nie bardzo ci to 
było na rękę. Przyzwyczaiłaś się do dobrobytu, prawda?

-  Nie dlatego, Sivercie - odpowiedziała Mali cicho. - Zgrzeszyłam, ale nie chciałam, by 

przez to ucierpiało dobre imię dworu i całego rodu. Dlatego milczałam. Możesz mi nie 
wierzyć, ale Stornes i ród wiele dla mnie znaczą. Zresztą wszystko mogło skończyć się 
dobrze...

-  Co z ciebie za człowiek, mamo? Chodziłaś tu przez dziewięć miesięcy, nie wiedząc, czy 

urodzisz prawowitego dziedzica, czy cygańskiego bękarta. Jak można tak udawać?

-  Wiem, że postąpiłam źle, Sivercie - odparła Mali udręczona, nisko pochylając głowę, bo 

nie mogła znieść pogardy w spojrzeniu syna. - Nie sądź, że było mi lekko. Przeżywałam 
piekielne męki. Zwłaszcza kiedy się urodziłeś. Bo od razu poznałam, czyim jesteś synem. 
Byłeś tak do niego podobny, po prostu wierna kopia.

Przez krótką chwilę ukryła twarz w dłoniach, jakby chciała się skryć przed 

wspomnieniami.

-  Zapytałam babcię Johana, co powinnam zrobić - ciągnęła. - Ona znała prawdę i była 

przy porodzie. Powiedziałam, że wezmę ciebie i wrócę do rodziców, do Buvika, ale ona 
kazała mi tu zostać i dźwigać brzemię swego grzechu. Bo nikt tu we dworze niczego nie 
podejrzewał. Wszyscy myśleli, że jesteś synem Johana, mimo że zupełnie nie byłeś do niego 
podobny. Ale każdy widzi to, co chce - dodała powoli Mali. - Dostrzegali u ciebie 
podobieństwo do mnie i do Beret. Najważniejsze było jednak, że wreszcie Stornes ma 
dziedzica.

Sivert nie odpowiedział, stał tylko i patrzył na nią jak na kogoś obcego. W jego oczach 

pojawił się dziwny błysk, którego znaczenia nie miała odwagi dociekać.

-  I pozwoliłaś im trwać w tym przekonaniu - rzekł chrapliwie. - Mnie także... Przez 

wszystkie te lata kazałaś mi wierzyć, że jestem synem Johana Stornesa i prawowitym 
spadkobiercą dworu. Nie przyszło ci na myśl, że przynajmniej ja mam prawo wiedzieć, kim 
jestem?

Mali, z twarzą mokrą od łez, pokiwała głową i wyznała w końcu:
-  Owszem, to mój największy grzech. Wiele razy myślałam, by ci powiedzieć... ale...
-  Ale zaplątałaś się we wszystkich tych kłamstwach i nie wyszłabyś obronną ręką, gdybyś 

zaczęła mówić prawdę - pomógł jej sformułować odpowiedź. - Byłaś tu przecież gospodynią i 
tylko to się liczyło. Co tam, że oszukałaś Stornesów i zataiłaś przede mną, kto naprawdę jest 
moim ojcem. Zawsze miałaś skłonności do tego, by się bawić w Pana Boga, prawda, mamo? 
-Znów objął Tordhild ramieniem i mówił dalej: - Aż w końcu przyszedł dzień prawdy. Nie 
rozumiem jedynie, dlaczego postanowiłaś właśnie teraz wyjawić wszystko, skoro przez tyle 
lat nas oszukiwałaś. Czemu nie mogłaś dalej utrzymywać tego w tajemnicy? Byłoby lepiej, 
mamo, gdybyś nic nie mówiła - dodał. - Bo nie wiem, czy zdołam ci wybaczyć. Powinnaś 
była wiedzieć, że to będzie dla mnie zbyt trudne. A może rzeczywiście sądziłaś...

-  Nie - odparła Mali drżącym głosem. - Wiedziałam, że może się tak stać, że cię stracę, 

jeśli ci o tym powiem. Ciebie, którego kocham bardziej, niż jesteś w stanie pojąć. Nie miałam 
jednak wyjścia - zaszlochała. - Kiedy przyjechałeś tu z Tordhild...

Sivert zaśmiał się ponuro.
-  Przeżyłaś szok, że przywiozłem ze sobą dziewczynę wywodzącą się z cygańskiej 

rodziny - wtrącił, przytulając mocniej do siebie Tordhild. - Byłaś blada jak duch, nie mogłaś 

background image

prawie wydusić z siebie słowa. Ty, której nie przegada nawet kilku mężczyzn. A co cię tak 
przeraziło? Przecież przywiozłem dziewczynę z mojego ludu! Co prawda o tym nie 
wiedziałem, ale ty najwyraźniej nie masz nic przeciwko Cyganom - dodał szyderczo.

-  Tordhild jest twoją przyrodnią siostrą, Sivercie - wyszeptała Mali udręczona. - Jest córką 

mężczyzny nazywanego Cyganem Jo. Właśnie tego Jo, który... Nie ma co do tego żadnych 
wątpliwości. Dlatego nie możecie...

Urwała i odwróciwszy się do okna, rozpłakała się na dobre. Przyciskała dłoń do ust, by 

powstrzymać gwałtowny szloch. Nie miała pojęcia, co się dzieje za jej plecami. Było całkiem 
cicho. Wzdrygnęła się, gdy poczuła na ramionach uścisk dłoni Siverta.

Zmusił ją, by wstała z krzesła. Jego spojrzenie było mroczne, naznaczone bezdennym 

cierpieniem i kiełkującą nienawiścią. 

Mali aż się cofnęła.
-  Kłamiesz, mamo - wycharczał. - Kłamiesz!
-  Oddałabym życie, by to nie była prawda - zaszlochała Mali. - Uwierz mi, Sivercie! 

Dźwigałam ciężkie brzemię przez całe twoje życie. Dźwigałam je sama, bo z nikim nie 
mogłam go dzielić. Wiedziałam, że zrobiłam coś strasznego, ale miałam nadzieję, że 
wszystko się jakoś ułoży. Któregoś dnia ożenisz się z odpowiednią dziewczyną... Pragnęłam, 
by dwór należał do ciebie - dodała gorąco. Nagle jakby pękła w niej jakaś tama i długo 
wstrzymywane słowa popłynęły z jej ust z siłą wodospadu. - Życie z Johanem było piekłem. 
Kupił mnie sobie na żonę jak inwentarz. Nie dlatego, że mnie kochał, ale ponieważ chciał 
mnie mieć. Posiadać mnie. Uważałam więc, że sprawiedliwości stanie się zadość, jeśli ty 
odziedziczysz dwór. Za to wszystko, co wycierpiałam tutaj, w Stornes. Nigdy, nigdy nie 
przyszło mi do głowy, że kiedyś wrócisz do domu z... z dziewczyną, której nie będziesz mógł 
poślubić. Bo chyba oboje rozumiecie, że nie możecie żyć razem, nie możecie mieć dziecka...

Sivert wymierzył jej siarczysty policzek, od którego aż się zatoczyła na krzesło i omal nie 

upadła.

-  Nienawidzę cię - zaszlochał, a po twarzy popłynęły mu łzy. - Boże, jak ja cię 

nienawidzę!

Mali chwiała się na drżących nogach, przytrzymując się oparcia krzesła, i w tym samym 

momencie dostrzegła stojącą w progu Beret. Jej pomarszczona twarz była bladoszara jak 
marmur. Mali nie zauważyła, kiedy teściowa nadeszła, nie wiedziała więc, ile z jej rozmowy z 
Sivertem usłyszała. Sądząc po minie, wystarczająco dużo.

-  On jest... - odezwała się Beret łamiącym się głosem, wskazując powykręcanym 

reumatyzmem palcem na Siverta.

Nim Mali zorientowała się, co się dzieje, staruszka osunęła się na podłogę, a upadając, 

uderzyła głową o framugę drzwi.

Przez moment Mali stała jak skamieniała. Policzek piekł ją od silnego uderzenia, w głowie 

panował chaos, smutek mieszał się ze strachem i dziką rozpaczą. Wreszcie ocknęła się, jakby 
ktoś obudził ją do życia. Rzuciła się do drzwi, gdzie na progu leżała skręcona nienaturalnie 
nieruchoma postać.

-  Beret! Beret, słyszysz mnie? - zawołała.
Mali potrząsnęła ostrożnie teściową, która leżała z półotwartymi oczami, zmieniona nie do 

poznania.

-  O Boże, boję się, że to wylew - odezwała się Mali przerażona i uniósłszy głowę 

staruszki, położyła ją sobie na kolanach. - Zadzwoń po doktora, Sivert! Sprowadź pomoc!

Jej syn stał przez chwilę i patrzył, jak przytrzymuje babcię, ale ich nie widział. Chwycił za 

rękę płaczącą Tordhild i pociągnął ją za sobą.

-  Sprowadź doktora, szybko! - zawołała za nimi Mali, gdy zniknęli na korytarzu.
Nie usłyszała odpowiedzi.
 

background image

Nasłuchiwała uważnie. Spodziewała się, że usłyszy Siverta rozmawiającego przez telefon, 

a po schodach wbiegnie Ane, żeby jej pomóc przy staruszce leżącej na podłodze z głową 
opartą na jej kolanach. Zauważyła, że Beret przygniotła ciałem lewą rękę, poprawiła ją więc, 
ale wtedy zwróciła uwagę, że ręka jest całkiem bezwładna.

-  Beret? - Mali pogłaskała teściową po zimnej, zmienionej twarzy. - Beret, słyszysz, co 

mówię?

W odpowiedzi z gardła teściowej wydobyło się rzężenie. Beret uniosła powiekę prawego 

oka i spojrzała wprost na nią. Lewe oko miała przymknięte, jakby pozbawione życia. To 
wylew, pomyślała Mali, nie mając wątpliwości, co go wywołało. Beret musiała usłyszeć 
słowa przeznaczone dla Siverta, nim straciła przytomność. Prawda okazała się zbyt brutalna 
także dla niej.

 
Mali znów wyostrzyła słuch, na dole w korytarzu było jednak cicho. Nikt nie rozmawiał 

przez telefon. Nie otwierały się drzwi. Z izby dochodziły spokojne głosy. Ale gdzie podział 
się Sivert z Tordhild? Dlaczego nie zbiegł na dół i nie zawiadomił o wypadku, nie zadzwonił 
po lekarza, jak go prosiła?

Nagle usłyszała, że otwierają się drzwi izby na dole.
-  Ane!!! - zawołała z całych sił, nie mając pewności, kto wychodzi na korytarz. - Ane, 

potrzebuję pomocy!

Na dole nagle ucichło, a potem Mali usłyszała podniesione głosy. Ktoś wbiegał po 

schodach na poddasze.

Kiedy pojawiła się Ane, Mali całkiem się załamała. W jednej chwili jakby uleciały z niej 

resztki sił. Pochylona nad Beret wyła niczym ranne zwierzę. A potem pochłonęła ją 
zbawienna mroczna cisza.

 
Było już po północy. Beret została ułożona w łóżku, a doktor, który ją zbadał, mruknął, że 

to cud, iż staruszka żyje po tak silnym udarze, po czym oświadczył z powagą, że najbliższe 
dni będą decydujące.

Mali szybko doszła do siebie i ogarnęła się, nim nadjechał doktor. Połknęła lekarstwa na 

uspokojenie i słuchała uważnie, jak należy pielęgnować chorą. Obiecała natychmiast 
zawiadomić, jeśli stan chorej uległby jakiejkolwiek zmianie.

-  Może być różnie. Albo teściowa umrze dziś w nocy bądź jutro rano, albo będzie leżeć 

niema i sparaliżowana, nie wiadomo jak długo. Pielęgnacja jej będzie wymagała wiele 
wysiłku. Wrócimy do tego, kiedy sytuacja się wyklaruje - dodał. - Raczej nie poradzisz sobie 
sama z tym wszystkim, Mali. Źle wyglądasz. Nie jesteś czasem chora?

-  Nie - odparła krótko Mali. - Ale to było dla mnie okropne przeżycie. To stało się nagle, 

tak nieoczekiwanie, mimo że Beret ma już swoje lata. Ale poradzę sobie.

-  Co z tobą? - zapytała Ane, kiedy doktor odjechał. - Nigdy cię jeszcze nie widziałam w 

takim stanie, Mali. Co tu się, na Boga, wydarzyło dzisiejszego wieczoru?

Mali nie odpowiedziała.
-  Sprawdź, czy dzieci są w łóżkach, i pogaś za mnie na dole - poprosiła tylko. - Ja 

posiedzę w nocy przy Beret.

-  Nie ma mowy - odparła Ane stanowczo. - Nie wiem, o co chodzi, ale nie jestem ślepa. 

Musisz się trochę położyć. Ja posiedzę przy Beret i obiecuję, że jeśli coś się będzie działo, 
natychmiast cię obudzę.

Tak też się stało. Ane powiadomiła Aslaka, żeby wziął Ragnhild i sami wrócili na noc do 

chaty. Mali tymczasem obeszła kolejno pomieszczenia, sprawdzając, czy wszystkie świece 
zostały pogaszone. Miała zawroty głowy i przytrzymywała się ścian, by nie upaść. Przez cały 
dzień prawie nic nie jadła i pewnie dlatego nie miała sił.

background image

Kiedy po cichu wchodziła na poddasze, pomyślała o Havardzie. Gdzie on jest? Dlaczego 

nie wrócił? I dlaczego Sivert nie zadzwonił po lekarza? Przecież widział, co się stało z jego 
babcią!

Tak, Sivert. Mali uświadomiła sobie, że nie widziała ani jego, ani Tordhild od chwili, gdy 

Beret straciła przytomność. W tym zamieszaniu całkiem zapomniała o młodych.

Zatrzymała się przy sypialni Tordhild. W środku panowała cisza. Może już śpią, 

pomyślała, chociaż po tym, co usłyszeli tego wieczoru, trudno jej było w to uwierzyć. 
Zrozpaczona postanowiła porozmawiać z nimi jeszcze raz. Poproszę, żeby się opamiętali, 
żeby przemyśleli wszystko.

Powoli wyciągnęła dłoń i zapukała lekko do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Spróbowała 

ponownie, ale nie usłyszawszy żadnego odgłosu, nacisnęła klamkę i zajrzała do środka.

Blask księżyca oświetlał wnętrze pustego pomieszczenia. W sypialni nie było nikogo. Mali 

weszła, czując, jak oblatuje ją strach. Drżącymi rękami otworzyła szafę. Pusto. Obie torby 
podróżne Tordhild zniknęły.

Nie zamykając za sobą drzwi, Mali przemknęła się do sypialni, którą Sivert dzielił z Oją. 

Oja spał cicho otulony kołdrą, którą naciągnął aż pod brodę. Drugie łóżko było puste.

Wyjechali! Szokujące odkrycie poraziło Mali. Chciała z nimi porozmawiać, poradzić im, 

co powinni zrobić. Wyjaśnić, że Tordhild musi usunąć ciążę. Ale Beret dostała wylewu i 
zrobiło się zamieszanie. Sivert z Tordhild opuścili dwór niezauważeni przez nikogo. Bez 
słowa pożegnania!

Mali zamknęła sypialnię za sobą i osunęła się po ścianie w dół.
Wyjechali. I to na pewno nie tylko na tę jedną noc. Oni nie wrócą. Ale co zrobią? Dziecko! 

Co stanie się z dzieckiem? I Sivert...

Nagle przypomniała sobie jego pełne nienawiści spojrzenie, skuliła się i zapłakała z 

rozpaczy. Prawda poraziła wszystkich z siłą, jakiej nikt się nie spodziewał. Kara za grzech 
dotknęła Stornes. Odtąd już nic nie będzie takie samo jak kiedyś.

ROZDZIAŁ 4.

 
Havard zamknął po cichu drzwi sypialni i szybkim krokiem przeszedł przez korytarz. 

Zbiegł po schodach, omijając starannie trzeszczące stopnie, po czym skierował się do wyjścia, 
z którego korzystała Beret. Przystanął na chwilę i rozejrzał się wokół, by sprawdzić, czy ktoś 
jest w pobliżu. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać ani niczego wyjaśniać. Po wstrząsającej 
rozmowie z Mali pragnął tylko jednego: zaszyć się na jakiś czas w samotności. Jak cień 
przemknął przez podwórze i wszedł do ciemnej pralni. Pamiętał, że w starej szafce schował 
butelkę bimbru, pełną do połowy. Havard rzadko pił alkohol poza jakimiś uroczystościami. 
Nie odczuwał takiej potrzeby. Teraz jednak sięgnął po butelkę i wyszedł.

  
Szybkim krokiem podążył ku ścieżce pnącej się w górę w stronę pól uprawnych i letnich 

obór. Mijał podwórze z duszą na ramieniu, obawiając się, że ktoś go zobaczy i zawoła. Ale na 
szczęście było cicho, a wnet pochłonął go mrok niezwykle ciepłego jak na wrzesień wieczoru.

Właściwie nie miał pomysłu, dokąd pójść. Wiedział jedynie, że na jakiś czas musi się 

znaleźć jak najdalej od Mali i dworu. Jej opowieść wstrząsnęła nim do głębi. Trwał w szoku, 
a wokół jego serca zacisnęła się żelazna obręcz.

O tym, że Mali nie jest szczęśliwa z Johanem, wiedział od dnia ich ślubu. Pamięta jej duże 

brązowe oczy pociemniałe od zmartwień. Dręczyło ją coś, ale nie pojmował co. Nigdy 
bowiem nie zdradziła się ani słowem, nigdy nie narzekała. A on... bardziej był skupiony na 

background image

uczuciach, jakie do niej żywił. Pragnął tylko jej, ale odkąd została żoną Stornesa, wydawała 
mu się nieosiągalna.

Szczerze mówiąc, Havard także nie przepadał za Johanem. Nie lubili się, jeszcze zanim 

Johan poślubił tę, o której on tak marzył, a co dopiero potem. Nigdy nie darzył sympatią tego 
zadufanego w sobie, wiecznie naburmuszonego dziedzica Stornes, mimo to nie przypuszczał 
nawet, jakie piekło zgotował on Mali. Kiedy pomyślał, że Johan po prostu ją sobie kupił na 
żonę, a potem młodą, niedoświadczoną i przerażoną, zgwałcił w noc poślubną, dłonie same 
zaciskały mu się w pięści.

Havard wytarł pot z czoła.
Ale to, co Mali mu opowiedziała... Zabolało go dotkliwie, że oddala się innemu 

mężczyźnie. Zdawał sobie sprawę, że Mali źle wytłumaczyła sobie jego oburzenie. Sądziła, 
że uważa Cyganów za gorszy gatunek ludzi. I może poniekąd tkwiło w tym ziarno prawdy. 
Sam przed sobą mógł się do tego przyznać. To znaczy. .. ogólnie nie miał nic przeciwko 
Cyganom. Nigdy nie lekceważył innych ludzi, o ile byli uczciwi. Nie zwracał też uwagi na 
ich pochodzenie, tak jak jego ojciec czy bracia. Zresztą tego typu uprzedzenia nie należały do 
rzadkości w jego kręgach, rozmyślał, przeskakując przez ogrodzenie przy letniej oborze. Dla 
niego zawsze najbardziej się liczył charakter człowieka. Właśnie dlatego nigdy nie wykluczał, 
że Mali mogłaby zostać jego żoną, chociaż jej pozycja społeczna była zbyt niska dla jednego 
z synów Gjelstada, przynajmniej w oczach jego ojca. Havard jednak tym się nie przejmował. 
Z plotek nigdy sobie nic nie robił, a właściwie nawet ich nie słuchał. Wolał kierować się 
własnym zdaniem. Nie próbował zbliżyć się do Mali, kiedy przez dwa kolejne lata pracowała 
w Gjelstad, tylko dlatego, że wydawała się mu nazbyt młoda i niewinna. Ale obserwował ją 
ukradkiem. Na jej widok serce mu mocniej biło i marzył o niej w snach. Czuł się jak 
nieporadny młokos, ale ostatnie, czego pragnął, to przestraszyć ją swoimi zalotami, do 
których, jak sądził, jeszcze nie dojrzała. I tak pozwolił, by wymknęła mu się z rąk, bo nigdy 
by mu nie przyszło do głowy, żeby kupić ją sobie na żonę. Zresztą prawdę mówiąc, nie 
przypuszczał, by mężczyźni posuwali się do takich rozwiązań, choć oczywiście słyszał o 
aranżowanych małżeństwach. Nie zastanawiał się jednak, co tak naprawdę się za tym kryje.

Havard wszedł pod wysokie świerki rosnące nad letnią oborą i zatrzymał się pośród 

ciężkich gałęzi, gdzie panowała całkowita ciemność. Nie widać było nawet wąskiej ścieżki 
pnącej się w górę w stronę pastwiska, przy którym stały letnie szałasy. Znał jednak drogę na 
pamięć i trafiłby tam po omacku.

Doleciały go dźwięki dzwonków, które owce miały zawieszone na szyjach, i pomyślał, że 

już najwyższa pora, by je wkrótce wykąpać i ostrzyc. Westchnął ciężko, zastanawiając się, jak 
ten dzień odmieni ich dalsze życie. Cóż znaczą owce i gospodarstwo w porównaniu z 
katastrofą, która uderzy wnet z wielką siłą w Stornes i jego mieszkańców. Jak zdoła dalej żyć 
u boku Mali?

 
Siadł ciężko na powalonym pniu świerka i wyjął butelkę z bimbrem. Po dwóch łykach 

zakrztusił się, bo trunek był mocniejszy, niż mu się zdawało. Mimo to gdy tylko kaszel ustał, 
wychylił kolejny łyk.

Oczyma wyobraźni ujrzał postać Mali, jej wyprostowaną szczupłą sylwetkę, piękne rysy 

twarzy, lśniące brązowe oczy i cudowne jedwabiste włosy. Jej uśmiech, który opromieniał 
każdy dzień. Jej ciało, które oddawała mu chętnie i które znał w najdrobniejszych 
szczegółach. Szkoda, że ofiarowała je równie chętnie innym... Znów zapiekła go zazdrość, a 
jego wyobraźnia pod wpływem alkoholu podsunęła mu obrazy nagiej Mali w ramionach 
obcego mężczyzny. Zaklął i ponownie sięgnął po butelkę.

Znów przypomniał sobie Jo. Poniekąd rozumiał, że Mali, upokorzona przemocą, tęskniła 

jak szalona za prawdziwym uczuciem. Ale żeby oddać się Cyganowi? Mężczyźnie z zupełnie 
innego ludu? Co prawda człowiek to człowiek, ale jednak...

background image

Znów westchnął ciężko. Bronił Siverta, gdy ten wrócił do domy z Tordhild. Mówił 

szczerze to, co myślał: jeśli chłopak naprawdę ją kocha, na pewno jego życiu i szczęściu nie 
stanie na przeszkodzie to, że Tordhild jest Cyganką. Był przekonany o słuszności swego sądu. 
Ale chodziło mu o Siverta, tymczasem Mali... Nie powinna była wybrać Cygana.

Havard ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał. A potem z całej siły cisnął nieopróżnioną do 

końca butelkę między pnie świerków. Usłyszał plusk. Był podchmielony, ale zachował 
przytomność umysłu na tyle, by uświadomić sobie natychmiast, że zrobił coś głupiego. Nie 
należy nigdy rzucać szkła tam, gdzie pasą się zwierzęta! Przecież tędy chodzą owce i mogą 
się zranić! Postanowił odszukać stłuczoną butelkę, gdy tylko zrobi się jasno. Miał nadzieję, że 
zdąży przed stadem.

 
Jednak najgorsze nie było to, do czego doszło między Mali a Jo. Wydawało mu się, że z 

tym mógłby jakoś żyć. W końcu wydarzenia te miały miejsce, zanim została jego żoną. Nie! 
Dręczyło go coś innego. I to tak, że miał wrażenie, iż ktoś zaciska mu pętlę na szyi. Nie mógł 
się pogodzić z tym, że przez te minione lata Mali tkwiła w kłamstwie i oszustwie. I to właśnie 
ona, którą zawsze tak wysoko oceniał, uważał za najuczciwszą i najbardziej prawą osobę 
spośród tych, które znał. Tymczasem ona, jak gdyby nigdy nic, ukrywała straszną tajemnicę! 
Nie potrafił pojąć, jak mogła oszukać rodzinę Stornesów. Przecież tu chodziło o spadkobiercę 
dworu! Co z niej za człowiek, skoro potrafiła żyć na ostrzu noża, dzień za dniem, rok za 
rokiem?

Poczuł coś na kształt nienawiści do niej za to, że i jego okłamała. Mówiła, że go kocha, że 

nie mogłaby bez niego żyć. Pozwalała sobie nawet na zazdrość, choć nigdy jej nie dawał ku 
temu powodu, bo nawet do głowy mu nie przyszło, by mógł ją zdradzić. Ale jak widać, każdy 
sądzi po sobie. Z gardła wyrwał mu się zraniony, pozbawiony radości śmiech.

Czy można naprawdę kochać, jeśli się zataja przed najbliższą osobą fakty z przeszłości? 

On wprawdzie także miał swoje za uszami, ale to całkiem inna sprawa. Zanim związał się z 
Mali, figlował z niejedną dziewczyną na sianie. Żadna z nich nie znaczyła dla niego wiele, ale 
jednak łączyło go z nimi coś więcej niż pocałunek. Też o tym nie opowiedział Mali, ale 
wydawało mu się to mało istotne. To, czego dopuściła się Mali, było znacznie poważniejsze! 
Jak mogła pozwolić synowi dorastać, ukrywając przed nim, kim jest naprawdę?

Skutki tego okazały się katastrofalne. Havard cierpi na samą myśl o dramacie tych dwojga 

kochających się młodych ludzi i ich nienarodzonego dziecka. Jak Mali zdoła żyć po tym 
wszystkim, nie był sobie w stanie wyobrazić. Przecież tak bardzo kocha Siverta, on jest dla 
niej wszystkim!

 
Havard zboczył ze ścieżki i powędrował wzdłuż pola. Chwiejąc się na nogach, minął letnie 

obory dworów Innstad i Granvold, które majaczyły niczym grafitowe cienie w mroku 
jesiennego wieczoru. Kawałek dalej, idąc pod górę, znajdowała się letnia obora dworu 
Oppstad. Stała tuż obok ogrodzenia z kamieni ciągnącego się wzdłuż potoku, który spływając 
z gór, tworzył naturalną granicę pomiędzy polami dworu Oppstad i Stornes.

Ziemia tu była żyzna, dzięki czemu każdego roku z tego stromego pola zbierali sporo 

siana. Część zwożono stąd do stodoły w Stornes, ale na samej górze stała też mała stodoła, 
którą wykorzystywano, gdy rok był szczególnie urodzajny i siano nie mieściło się już w 
stodole we dworze. Także tego roku mała stodoła została zapełniona po brzegi świeżym 
pachnącym sianem. Właśnie w jej kierunku zmierzał Havard. Postanowił ułożyć się tam 
wygodnie i w samotności przemyśleć wszystko, nim wróci z powrotem do Stornes. Nawet 
jeśliby to miało potrwać całą noc, pomyślał i przeskoczył lekko przez kamienne ogrodzenie. 
A Mali niech sobie myśli, co chce!

Znów poczuł, jak wzbiera w nim złość, frustracja i rozpacz. Przypomniał sobie, jak na 

niego patrzyła, kiedy opuszczał sypialnię: wielkie, przerażone oczy przepełniała bezgraniczna 

background image

rozpacz i żal, jej spojrzenie błagało, by ją wspierał, kiedy będzie musiała opowiedzieć o 
wszystkim Sivertowi i Tordhild. Przez moment poczuł coś na kształt żalu, a może wyrzutów 
sumienia, że przy niej nie pozostał.

-  Do diabła! - warknął, bo źle stąpnął i wpadł jedną nogą do potoku. Do diabła! Przecież ją 

kocham! Żadna inna kobieta dla mnie nie istnieje. To prawda, że zrobiła coś strasznego. Nie 
przypuszczałbym nigdy, że jest do tego zdolna. Ale co znaczą moje rozterki w porównaniu z 
poczuciem winy, z którym Mali boryka się przez tyle lat. Jak ona sobie poradzi? Jak zdoła 
przeprowadzić tę trudną rozmowę z dwojgiem młodych?

Nie miał pojęcia. Ale to już jej sprawa, pomyślał znów w przypływie złości. Sama musi 

wypić to piwo, którego nawarzyła.

Usiadł, a kiedy zdjął mokry but i skarpetę, zebrało mu się nagle na płacz. Biedna Mali! 

Opuściłem ją, kiedy mnie najbardziej potrzebuje!

Zapiekło go to do żywego i nagle poczuł przemożne pragnienie, by znaleźć się przy niej, 

przygarnąć jej miękkie ciepłe ciało, scałować łzy z jej zrozpaczonej twarzy, odgarnąć miękkie 
wilgotne włosy z czoła, pocałować ją i pocieszyć.

Zastanawiał się właśnie, czy włożyć skarpetę i but i wracać do Stornes, gdy nagle bardziej 

wyczuł, niż usłyszał, że coś poruszyło się w dole przy gęstych zaroślach. Błyskawicznie i 
bezgłośnie poderwał się na nogi, sądząc, że to jakieś zwierzę.

-  Havardzie? To ty?
Z mroku wyłoniła się postać, a kiedy oświetlił ją blask księżyca, Havard popatrzył na nią 

zdumiony.

-  Laura? - zapytał. - Co tu, na Boga, robisz o tak późnej porze, i to na dodatek całkiem 

sama?

Nie odpowiedziała, ale podeszła bliżej. Havard nie widział jej już od dawna. Słyszał, co 

prawda, jakieś pogłoski, że razem z synem przebywa teraz w Oppstad, ale Laura nie 
odwiedzała okolicznych dworów podczas pobytu u rodziców i tylko nieliczni mieli okazję ją 
spotkać.

-  Gdybym miał ze sobą strzelbę, pewnie bym do ciebie wystrzelił. Sądziłem, że to jakieś 

zwierzę czai się w zaroślach.

Podeszła jeszcze bliżej i popatrzyła mu w oczy. Uśmiechnęła się szelmowsko i 

odpowiedziała:

-  Strzeliłbyś do mnie? Przecież nie jesteś taki strachliwy, by naciskać spust, nie widząc 

celu! Chyba się nie mylę?

Zapomniał już, że jest taka piękna. W blasku księżyca wyglądała wręcz zjawiskowo. Miała 

szczupłą kibić i dorodne piersi, które poruszały się, gdy oddychała. Jej oczy lśniły, a gęste 
włosy opadające na ramiona wydawały się niemal białe. Zupełnie bezwiednie podniósł dłoń i 
zanurzył ją w jedwabistej kaskadzie.

-  Wyglądasz jak młoda dziewczyna - rzekł cicho, czując przyspieszone bicie serca.
-  Zupełnie jak podczas nocy świętojańskiej dawno temu? - uśmiechnęła się, odsłaniając 

białe zęby. Jej pełne wargi były wilgotne i rozchylone.

Havard nie odpowiedział. Jakiś ostrzegawczy głos podpowiadał mu, że powinien 

powiedzieć „dobranoc" i odejść, albo zaproponować jej odprowadzenie do Oppstad, po czym 
wrócić samemu do domu. Ale nogi jakby wrosły mu w ziemię. Lekko otumaniony cofnął 
jednak rękę z jej włosów, zorientowawszy się, że się nimi bawi. Laura objęła go w pasie, 
odchyliła głowę i podniosła ku niemu twarz.

-  Pytałeś, co robię sama o tak późnej porze, ale co ty tu robisz?
Havard nie wiedział, jak się zachować. Czuł jej jędrne rozkołysane ciało tuż przy swoim. 

Miękkie piersi wtulone w jego tors.

-  Ja... chciałem jedynie sprawdzić siano w stodole - odpowiedział nieco pokrętnie. - 

Zwieźliśmy je pośpiesznie. Obawiam się, że nie było dość suche.

background image

-  Rozumiem - uśmiechnęła się. - Mogę pójść z tobą?
-  W domu pewnie się już o ciebie martwią - próbował sic wykręcić. - Jest późno.
-   Nikt nie wie, że wyszłam - odpowiedziała, biorąc go za rękę. - I nikt się nie dowie - 

dodała.

Havard chwycił skarpetę i but i poszedł za nią. Serce biło mu mocno i był niemal pewien, 

że ona to słyszy. Ciepła szczupła dłoń Laury bawiła się jego palcami. Przełknął ciężko ślinę i 
skłamał:

-  Powiedziałem, że zaraz wrócę.
Instynktownie rozumiał bowiem, że zapuścił się na niebezpieczne ścieżki. Ale lekki rausz 

sprawił, że myślał jakoś wolniej. Zazwyczaj nie ulegał pokusom kobiet, tego wieczoru jednak 
nie był sobą. Bardziej niż butelki bimbru potrzebował bliskości drugiego człowieka.

Właściwie potrzebował Mali, jednak jej tu nie było. To przez nią wyszedł z domu późnym 

wieczorem. To ona rozpętała całe to szaleństwo.

Puścił dłoń Laury i objął ją ramieniem. Przyciągnął ją bliżej do siebie, poczuł jej krągłe 

biodro tuż przy swoim, jej włosy połaskotały go w policzek.

Nie pozostał na to obojętny.
 
Drzwi małej stodoły zaskrzypiały. Uderzył ich w nozdrza zapach suchego siana, będący 

wspomnieniem minionego lata. Havard potknął się o wysoki próg i upadł wprost na miękkie 
siano, a Laura tuż za nim. 

- Laura...
Powstrzymała potok słów, kładąc na jego ustach miękkie zmysłowe wargi, które całował 

dawno temu w pamiętną noc świętojańską. Nie był to przyjacielski pocałunek. Jej usta były 
wilgotne i pachniały przyjemnie. Gorący język muskał jego wargi, a gdy Havard jęknął, 
wtargnął głębiej. Havardowi zabrakło tchu. Zniknął gdzieś rozsądek i racjonalne myśli. Był 
świadomy jedynie tego, że trzyma w ramionach gorącą i uległą mu kobietę.

Przyciągnął ją do siebie gwałtownie i obrócił, tak że znalazł się nad nią. Obsypał jej twarz 

namiętnymi pocałunkami. Laura objęła go za szyję i wygięła ciało ku niemu. Rozchyliła usta, 
tak że ich języki spotkały się w szalonym tańcu.

Po omacku próbował rozpiąć jej bluzkę. Ona zaś uniosła się lekko i szarpnęła poły bluzki 

tak, że guziki odpadły i odsłoniły dojrzałe jędrne piersi, które zakołysały się tuż przy jego 
twarzy.

-  O Boże - jęknął Havard. - Nie powinienem...
-  Ssij - wyszeptała chrapliwie, wyginając się w łuk. - Ssij! Pochylił się nad pociemniałą 

brodawką i zamknął w ustach twardy, sterczący pąk, a jego dłoń powędrowała niżej pod 
spódnicę Laury. Rozpalona kobieta pomogła mu dotrzeć tam, dokąd zmierzał, w wilgotną 
szparkę między jej udami, a potem popchnęła go na bok i zaczęła zdzierać z niego ubrania. W 
jej ruchach kryła się jakaś desperacja, którą go zaraziła. Ogarnął ich pośpiech, jednak gdy 
zdarł z niej bieliznę, powstrzymała go.

-  Rozbierz się, chcę, byś był nagi - rzekła chrapliwie. - Chcę poczuć twe ciało tuż przy 

moim.

Kiedy w nią wszedł, z jej ust wydobył się jęk. Przywarła doń i splotła nogi na jego plecach. 

W jednej chwili było już po wszystkim.

Osunął się obok niej zdyszany. To szaleństwo, przeleciało mu przez głowę. Kompletne 

szaleństwo! Zanim jednak zdążył pomyśleć więcej, poczuł jej usta na swej męskości. Drgnął i 
chwycił ją za włosy, ale ona nie dała się odsunąć. Uległ jej, a gorący ruchliwy język rozpalił 
go na nowo. Uniósł się i obrócił ją tak, że znów znalazła się pod nim. Przez moment 
wszystkimi zmysłami chłonął jej nagie ciało. Jest doskonała, pomyślał, po czym rozchylił jej 
uda i zanurzył język w nabrzmiałej mokrej muszelce. Przyjęła go z rozkoszą. Przyciskając 
dłonie do jego karku, szeptała chrapliwie:

background image

-  Jeszcze, Havardzie! Jeszcze!
Havard nie potrafił się od niej oderwać. Wsunął język głęboko. Jęknęła, a jej ciałem 

wstrząsnął gwałtowny skurcz. Pchnęła go i ponownie pociągnęła za sobą. Spoceni, stopili się 
ze sobą, tym razem jednocząc się w długim ekstatycznym cwale. A kiedy Havard sięgał 
szczytu, nie niepokoiła go już żadna myśl. Liczyło się tylko zaspokojenie żądzy. Nic poza 
tym nie pamiętał.

 
Powoli wracał rozsądek. Havard obrócił się na bok i popatrzył na nagą kobietę leżącą obok 

niego z przymkniętymi powiekami. We włosach miała siano, a na płaskim białym brzuchu 
przykleił się listek koniczyny. Jej wargi rozchyliły się w triumfalnym uśmiechu. Otworzyła 
oczy i popatrzyła na niego, a potem powiedziała ze spokojem:

-  Długo czekałam. Ale Bóg mi świadkiem, że było warto. 
Havard nie odpowiedział. Ochłonął już nieco i nie czuł się zbyt dobrze. Po omacku szukał 

w sianie swoich ubrań, które leżały pomieszane z jej ubraniami. Rzucał w jej stronę to, co nie 
należało do niego, by nieco okryć jej nagie ciało. Czuł pulsowanie w skroniach i dziwny ucisk 
w sercu.

Laura wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po twarzy.
-  Nic z tego nie będzie - powiedziała cicho.
-  Ależ wiem o tym - rzekł powoli.
-  I co z tego? - zapytała i usiadła tak, że ubrania zsunęły się z niej i znów odkryły jej 

nagość. - Nie było ci dobrze?

Nie odpowiedział. Wciąż czuł w ustach jej smak. Wytarł wargi dłonią, jakby chciał go 

usunąć, ale wiedział, że nie pozbędzie się go tak łatwo. Tak samo jak nie wymaże z pamięci 
tego, co się stało. Nie da się cofnąć czasu!

-  Nie bądź tak cholernie prawy - odezwała się Laura gwałtownie. - Przecież chciałeś tego, 

prawda? A może nie? Było ci dobrze, chyba nie zaprzeczysz?

Nie odpowiedział. Ubierał się w milczeniu. Wiedział, że Laura ma rację. Nie mógł się 

wyprzeć, że zapłonął do niej dziką żądzą. I było mu dobrze. Przez moment próbował 
usprawiedliwić się, że przecież trochę wypił i nie w pełni się kontrolował, ale to nie była 
prawda. Tego nie dało się uniknąć, przynajmniej tak mu się zdawało.

-  Odprowadzę cię do domu - oświadczył i wstał.
-  Na pewno nie - odpowiedziała i połami bluzki osłoniła sterczące sutki, po czym zapięła 

guziki, które się ostały. - Tu we wsi dniem i nocą mają każdego na oku. Wszyscy wszystko o 
wszystkich wiedzą. Lepiej więc wrócę sama.

Zanim się zorientował, co zamierza, znów uwiesiła mu się na szyi.
-  Oj, Havardzie, Havardzie - uśmiechnęła się. - Ja w przeciwieństwie do ciebie niczego nie 

żałuję. Zawsze cię pragnęłam, dobrze o tym wiesz. I Mali też wie - dodała z błyskiem w oku. 
- Nikomu jednak nic nie powiem. Wiem, że ona i tak ciebie nie wyrzuci, nawet jeśli się o tym 
dowie. Za bardzo jest do ciebie przywiązana. Gdyby nie była...

-  To wtedy byś powiedziała? - zapytał chrapliwie.
-  Możliwe - odparła, uśmiechając się przekornie. - Ale tylko wtedy, gdybym wiedziała na 

pewno, że mnie chcesz. Nie postawię wszystkiego na jedną kartę w tej grze i nie rozgłoszę 
prawdy, by w końcu i tak Mali zgarnęła zwycięstwo. Choć nie przeczę, że mnie korci - 
dodała. - Ale ty mnie chyba nie chcesz?

-  Mam tę, z którą chcę być - odparł, uwalniając się z jej ramion. - Nigdy nie opuszczę 

Mali, wiesz o tym.

-  Tak, wiem - odpowiedziała Laura, wyjmując siano ze swych gęstych włosów. - Nie. To 

ona raczej musiałaby cię zostawić - dodała i zerknęła na niego z ukosa.

background image

Havarda przeszedł zimny dreszcz. Nagle poczuł, że musi natychmiast wracać do domu, do 

kobiety, która jest dla niego najważniejsza na świecie, a którą tak sromotnie zdradził tego 
dnia nie raz, ale dwukrotnie. Jak zareaguje, gdy wyjawi jej prawdę?

Na moment zamknął oczy i znów poczuł pulsowanie w skroniach.
-  Idę - rzekł cicho.
-  Idź! - odparła. - Teraz i tak zostanie ze mną jakaś cząstka ciebie - dodała.
Dopiero gdy przemykał się ścieżką wzdłuż miedzy, kierując się w stronę dworu, zaczął się 

zastanawiać, co właściwie miała na myśli. Czy tylko tak się wyraziła, czy była to groźba.

 
 
 
 

ROZDZIAŁ 5.

 
Mali leżała w łóżku i wpatrywała się w migający na powale sypialni blask księżyca. Raz 

po raz unosiła się na łokciach, zapalała świecę na nocnym stoliku i piekącymi oczyma zerkała 
na zegar. Ostatnio, gdy spojrzała, było trochę po drugiej.

Marzła, mimo że naciągnęła kołdrę aż pod brodę i jeszcze dodatkowo okryła się futrzaną 

narzutą. Zupełnie jakby krew w niej zastygła i przestała krążyć. Palce miała skostniałe, a w 
stopach straciła czucie. Nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek się rozgrzeje, czy będzie się 
jeszcze śmiać i radować. Teraz zdawało jej się to zupełnie niemożliwe. Jakby mrok, w którym 
się pogrążyła, nie miał nigdy ustąpić. Zresztą wszystko mi jedno, myślała osowiała. Jak dla 
mnie ciemności mogą trwać wiecznie. Ujawniona przeze mnie prawda nie znosi światła 
dziennego.

Drgnęła, gdy usłyszała kroki na schodach prowadzących do sypialni. Serce zabiło jej 

gwałtownie, ból rozsadzał klatkę piersiową, ściskało ją w gardle. Kto to wrócił, Havard czy 
Sivert? Nie, Sivert z pewnością nie. Coś jej mówiło, że syn opuścił matkę i Stornes na dobre, 
choć już sama myśl o tym przyprawiała ją o szaleństwo. Nie chciała w ogóle rozważać takiej 
możliwości, odwlekała do następnego dnia zmierzenie się z bolesną prawdą. Zresztą czy 
zdoła cokolwiek naprawić? Czy będzie miała okazję przytulić go i poprosić o wybaczenie?

Drzwi sypialni uchyliły się cicho i do środka wszedł Havard. Zrazu Mali dostrzegła 

jedynie mroczny cień, ale gdy podszedł bliżej, oświetlił go wpadający przez okno blask 
księżyca. Wydawał się jakiś odmieniony. Ale czy można się temu dziwić? Od dziś nic już nie 
będzie takie jak dawniej, tłukła jej się po głowie wciąż ta sama myśl, która powracała 
nieustannie przez cały wieczór.

-  Havardzie - wyszeptała chrapliwie i wyciągnęła do niego drżącą doń. - Wróciłeś!
Nie od razu odpowiedział. Usiadł na krześle i zdjął buty, potem wstał i podszedł do łóżka.
-  Tak, wróciłem - odezwał się w końcu. - Nie spodziewałaś się?
-  Nie wiedziałam, czego się spodziewać - odparła Mali, usiłując powstrzymać się od 

płaczu, ale po policzkach popłynęły jej łzy. - Myślałam, że może...

Gdy Havard usiadł na brzegu łóżka, zaleciał od niego odór bimbru, niezbyt intensywny, ale 

wyczuwalny. A więc sięgnął po alkohol tej nocy. Nigdy wcześniej nie zdarzało mu się pić 
samemu, pomyślała Mali, ale potrafiła zrozumieć, że szukał pociechy.

Pogładziła go dłonią po plecach, a gdy zauważyła siano, przyszło jej na myśl, że cały 

wieczór spędził w stodole. Nie mogła jednak uwierzyć, że nie wrócił, gdy do dworu zajechał 
powóz doktora.

-  Beret dostała wylewu - odezwała się Mali i otarła łzy z twarzy. - Ane siedzi przy niej, bo 

ja...

Zakryła usta dłonią, by powstrzymać szloch, ale nie zdołała i zatrzęsła się od płaczu.
-  Dostała wylewu? - Havard spojrzał na nią przerażony. - To coś poważnego?

background image

-  Tak - odparła Mali, dusząc się od płaczu. Nie była w stanie opowiedzieć mu, że teściowa 

podsłuchała jej rozmowę z Sivertem i Tordhild i przeżyła szok. Nie umiała się przyznać, że to 
ona, Mali, ponosi winę za to, co się stało. - Lekarz mówił, że ta noc będzie decydująca. Noc i 
najbliższe dni - dodała.

Przez chwilę w sypialni było całkiem cicho. Tylko rozpaczliwy szloch Mali przerywał 

ciszę.

-  No, a oni wyjechali, Sivert i Tordhild - dodała udręczona. - Musiałam zająć się Beret, a 

kiedy zajrzałam do nich przed snem, to... Wyjechali - powtórzyła chrapliwie. - Wyjechali bez 
słowa. Z nikim się nie pożegnali.

-  Opowiedziałaś im o wszystkim? - spytał cicho.
Mali tylko pokiwała głową, nie mogąc wydobyć głosu z gardła.
Havard siedział przy niej i czuł się jak ostatni nędznik. Najchętniej zapadłby się pod 

ziemię. Zostawił ją, kiedy go najbardziej potrzebowała. Skąd mógł jednak przypuszczać, że 
sprawy potoczą się tak źle? Gdy Mali zmagała się z dotkniętą wylewem staruszką, a potem 
odkryła, że Sivert wyjechał bez słowa pożegnania, on w najlepsze urzędował z Laurą na 
sianie w górskiej stodole. Westchnął i po omacku odszukał jej mokrą od łez dłoń. Nie cofnęła 
jej.

-  Mali, ja...
-  Tak się cieszę, że wróciłeś, Havardzie - wychlipała. - Nie oczekuję, że mi wybaczysz. 

Nie musisz mi niczego wyjaśniać. Wystarczy, że jesteś... Już myślałam, że straciłam zarówno 
ciebie, jak i Siverta - dodała. - Grunt usunął mi się spod nóg. Nie wiedziałam, jak sobie dam 
radę... Akurat w tej chwili jest mi strasznie ciężko.

W milczeniu bawił się jej palcami. Laura mówiła, że nikt się nie dowie o tym, co się 

między nimi wydarzyło. Może to i prawda. A jednak czuł, że musi się sam przyznać Mali do 
tego, co zrobił. Wolałby, aby nie dowiedziała się od kogoś innego, gdyby mimo wszystko 
prawda wyszła na jaw. Sam powinien jej wszystko wyznać, choć zdawał sobie sprawę, że 
tylko dokłada jej kolejnego cierpienia. Nie widział jednak innego wyjścia.

-  Mali, jest coś, o czym musisz wiedzieć - odezwał się cicho.
-  Nie, nie potrzebujesz mi niczego tłumaczyć - odparła pośpiesznie. - Rozumiem, dlaczego 

wyszedłeś, rozumiem, że piłeś. Nic nie szkodzi, Havardzie. Bogu dziękuję, że wróciłeś, że 
zechciałeś mi dać jeszcze szansę, abym...

-  Spędziłem wieczór z Laurą - przerwał jej gwałtownie. -W górskiej stodole.
Na moment Mali wstrzymała oddech. Patrzyła na niego z niedowierzaniem, a jej ciało 

zastygło w bezruchu. Powoli cofnęła dłoń.

-  Nie zrobiłem tego celowo. Nie szukałem odwetu - powiedział Havard cicho. - Trochę 

wypiłem, ale nie będę zwalał winy na alkohol, bo to nie byłaby cała prawda. Kiedy natknąłem 
się na Laurę koło naszej górskiej stodoły, to... po prostu tak się stało. Byłem zły na ciebie, 
zrozpaczony i zawiedziony... no i w głowie szumiało mi nieco od wypitego trunku - dodał. - 
Ale tak naprawdę nie jej pragnąłem, tylko ciebie, Mali. Tak się jednak złożyło... - powtórzył 
chrapliwie.

Nie usłyszał odpowiedzi. Kiedy spojrzał na nią, leżała z zamkniętymi oczami, a po jej 

bladej, wykrzywionej grymasem twarzy, która w niebieskawej poświacie księżyca wydawała 
się niemal śnieżnobiała, płynęły łzy. Zaciskała mocno dolną wargę, aż ją przegryzła, a z 
jednego kącika ust sączyła się strużka krwi.

-  Mali...
Szukał po omacku jej dłoni, ale schowała ręce pod kołdrą. Pogłaskał ją więc po twarzy, 

choć lękał się, że go odepchnie. Ona jednak nie poruszyła się nawet.

Kochał się z Laurą! Wszystkie nieszczęścia minionego dnia nagle jakby przyblakły, a w 

rozsadzanej bólem głowie Mali kołatała tylko ta jedna myśl: Laura i Havard na sianie, 

background image

zapewne nadzy... Nie miała pojęcia, co z nią robił, i nawet nie chciała tego wiedzieć. To było 
nie do zniesienia.

Przestań sobie wyobrażać za wiele, upominał ją wewnętrzny głos. Pomyśl raczej o tym, co 

sama zrobiłaś. Nie leż tu tak i nie rozpaczaj, że Havard zaliczył skok w bok z Laurą. Pewnie 
tego potrzebował.

Powoli otworzyła oczy i popatrzyła na męża. Twarz miał ściągniętą, a oczy pociemniały 

mu z rozpaczy. Powoli wyjęła rękę spod kołdry i dotknęła jego palców. On zamknął jej dłoń 
w obu swoich i pochylił się nad nią.

-  Nienawidzisz mnie? - wyszeptał jej do ucha.
Szok, smutek, odór alkoholu, wszystko to wywołało w niej falę mdłości.
-   Nie, nie nienawidzę cię, Havardzie. Kocham cię - odpowiedziała cicho. - Pragnęłabym, 

aby nie doszło do tego z Laurą. Wolałabym, żebyś mi o tym nie mówił, bo teraz... teraz... 
-Odwróciła twarz. - Czy mam jednak prawo cię osądzać? Ja? Po tym wszystkim, czego sama 
się dopuściłam? - dodała.

-  Ale ty mnie nie zdradziłaś - zaszlochał. - To, co było między tobą a Jo, zdarzyło się, 

zanim się związaliśmy. A ja... Zdradziłem cię.

-  Pewnie na to sobie zasłużyłam - odparła powoli, przez moment przypominając sobie 

Torgrima. - Jeśli naprawdę chcesz zostać ze mną w Stornes po tym wszystkim, co się 
wydarzyło, nigdy ci tego nawet słowem nie wypomnę. Wymażę to z pamięci - dodała, sama 
nie wiedząc, jak zdoła dotrzymać przyrzeczenia. Czy będzie w stanie zapomnieć? Myśl o 
Havardzie i Laurze będzie ją prześladować przez wszystkie dni jej życia, co do tego nie miała 
wątpliwości.

-  Mali, Mali... - głos mu się załamał.
Wstał, zdjął spodnie i chciał położyć się obok niej pod kołdrą.
-  Lepiej zdejmij także koszulę - rzekła cicho. - Cała jest w sianie.
Posłusznie się rozebrał, po czym wsunął się pod kołdrę i przyciągnął do siebie jej 

przemarznięte ciało. Gdy chciał ją pocałować, odwróciła głowę, tak że jego usta natrafiły na 
policzek. Nie zniosłaby teraz jego pocałunku. Nie tej nocy, kiedy dopiero co pieścił Laurę.

Wsunął ramię pod jej kark i przytulił mocniej do siebie. Nie opierała się. Najważniejsze, że 

wrócił! Nie wiedziała, jak dalej ułoży się ich życie, ale wierzyła, że sobie poradzą. Tylko jego 
bowiem pragnęła, a teraz potrzebowała go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Czuła, że 
gdyby została sama, tym razem by zginęła.

-  To znaczy, że mi wybaczasz? - zapytał szeptem, muskając oddechem jej ucho.
Pokiwała głową i pogładziła go powoli po włosach. Palcami wyczula znów kępki siana. 

Zagryzła wargi, by nie zawyć z rozpaczy. Kiedy jednak wsunął dłonie pod jej koszulę nocną, 
powstrzymała go.

-  Nie dzisiaj, Havardzie, nie tej nocy - rzekła i odsunęła się trochę, bo pachniał obcą 

kobietą.

 
Mali niewiele spała tej nocy. Ze trzy razy zaglądała do Ane, która czuwała przy łóżku 

Beret.

-  Przecież miałaś się trochę przespać - upomniała ją szeptem Ane, kiedy Mali po cichu 

zajrzała w nocnej koszuli po raz drugi.

-  Nie mogę zmrużyć oka - odparła Mali cicho i nachyliła się nad staruszką, która jakby się 

skurczyła. Twarz miała bladą i dolną wargę z prawej strony wykrzywioną. Z kącika ust 
spływała strużka śliny, tworząc na poduszce mokrą plamę.

-  Co z nią? - zapytała Mali, odsuwając włosy z czoła Beret. Wilgotną szmatką wytarła 

ślinę i obmyła jej twarz.

background image

Wzięła kubek z nocnej szafki i uniósłszy głowę teściowej, próbowała ją trochę napoić. 

Doktor ostrzegał przecież, by nie dopuścić do odwodnienia. Jedzenie nie jest takie istotne na 
samym początku, ważne, aby chora piła. Powtarzał to kilka razy.

-  Według mnie bez zmian - odpowiedziała Ane. - Przez cały czas leży właściwie 

nieruchomo. Co chwilę próbuję ją napoić, ale wszystko wypływa jej z ust.

Pomogła Mali ułożyć chorą z powrotem na poduszkach.
Mali pokiwała głową i przykazała ponownie:
-  Zawołaj mnie od razu, gdyby coś...
-  Przecież obiecałam - odparła Ane. - Spróbuj trochę zasnąć, Mali. Jeśli Beret przeżyje tę 

noc, będzie wymagała stałej opieki. Wszyscy się będą musieli włączyć, ale i tak największa 
odpowiedzialność spadnie na ciebie - dodała szeptem.

-  Nie martwmy się na zapas. Jakoś sobie poradzimy - odparła Mali i wymknęła się z izby.
 
Zanim Mali zeszła na dół następnego ranka, znów zajrzała do Beret. Jej stan nie uległ 

zmianie.

-  Idź do domu i prześpij się przez parę godzin - powiedziała do Ane, po której znać było 

zmęczenie po nieprzespanej nocy. - Poproszę Ingeborg, by tu trochę posiedziała, gdy będę 
musiała wyjść.

-  Ale wtedy zabraknie pomocy przy codziennych zajęciach - odparła Ane, masując sobie 

krzyż, bo całkiem zesztywniała. Twardy stołek, na którym przesiedziała całą noc, nie był zbyt 
wygodny.

-  Poradzimy sobie - odparła Mali. - Dziewczynki są już na tyle duże, że mogą pomóc. 

Spokojnie idź do domu i odpocznij przez parę godzin, Ane. Nie możemy tu przecież siedzieć 
obie bez przerwy przez kolejne dni i noce - dodała.

Kiedy weszła do izby, Ingeborg właśnie szykowała się do obrządku bydła. Wystawiła na 

stół śniadanie, tak by wszystko było gotowe, gdy domownicy zejdą się na posiłek.

-  Wysłałam Ane na parę godzin do domu, żeby się przespała - wyjaśniła Mali. - Teraz 

sama posiedzę przy Beret. Gdybyś więc mogła, weź dziś do pomocy w oborze Olava. Jakoś 
będziemy musieli sobie poradzić, nim wszystko znów wróci do normy - dodała.

-  Jak się czuje Beret? - zapytała Ingeborg, nalewając do dwóch wiader picie dla cieląt.
-  Ane mówi, że bez zmian. Ale doktor twierdzi, że w każdej chwili może nastąpić zwrot. 

Nie można więc zostawiać Beret samej ani na chwilę, przynajmniej w tych pierwszych 
dniach. Poza tym trzeba jej często podawać coś do picia.

-  Tordhild na pewno chętnie się włączy - stwierdziła Ingeborg odwrócona plecami do 

Mali. - Tak bardzo chce być pomocna. Zresztą razem z Sivertem mogliby czuwać przy 
staruszce - dodała.

Mali poczuła, jak ściskają w żołądku. Póki co oprócz niej tylko Havard wiedział o 

wyjeździe Siverta i Tordhild. Akurat w tej chwili nie miała ochoty poruszać tego tematu z 
Ingeborg. Zresztą nie wiedziała nawet, co powiedzieć. Musi wymyślić jakąś wiarygodną 
wersję, bo na pewno powstanie ogólne poruszenie, gdy wyjdzie na jaw, że młodzi wyjechali 
bez pożegnania i słowa wyjaśnienia. A prawdziwego powodu Mali nie mogła ani nie chciała 
nikomu podać. Dlatego potrzebowała trochę czasu. Kolejne kłamstwo, pomyślała. Bo jak 
można wytłumaczyć, że młodzi, zakochani w sobie ludzie, którzy dopiero co rozpromienieni 
planowali ślub, chcieli mieć dzieci i przejąć z czasem dwór, nieoczekiwanie znikają? 
Mieszkańcy Stornes byliby w stanie zrozumieć, gdyby usłyszeli prawdę. Ale tej nikt nie może 
się dowiedzieć.

-  Póki co zrobimy tak, jak powiedziałam - odpowiedziała krótko Mali. - A kiedy się 

przebierzesz po powrocie z obory i zjesz śniadanie, przyjdź do sypialni Beret i mnie zmień. 
Zobaczymy, jak uda nam się to rozwiązać w ciągu dnia.

background image

-  Wyglądasz, jakbyś sama czuwała całą noc - powiedziała Ingeborg, rzucając jej 

pośpieszne spojrzenie. - Źle się czujesz?

-  Nie, ale tyle się wczoraj wydarzyło, poza tym źle spałam - odparła Mali niechętnie. - O 

mnie się nie musisz martwić, dam sobie radę.

-  No cóż, pozory często mylą - rzekła Ingeborg i chwyciwszy wiadra dla cieląt, podeszła 

do drzwi. - Zresztą to nie moja sprawa.

-  No właśnie - potwierdziła Mali.
Nie zdołała nic przełknąć. Wypiła jedynie filiżankę kawy. Próbowała zjeść kromkę chleba, 

ale jedzenie dosłownie rosło jej w ustach i mało brakowało, a by zwymiotowała. Sprawdziła, 
czy wszystko w porządku, i już zamierzała udać się do sypialni Beret, gdy do izby wszedł 
Havard z Aslakiem, a za nimi jego córka, Ragnhild.

-  Spotkaliśmy po drodze Ane. Poszła się trochę przespać do domu, ale na pewno wkrótce 

wróci - rzekł Aslak. - Mówiła, że brakuje ludzi do pomocy, teraz, kiedy trzeba przez cały czas 
czuwać przy Beret.

-  We dworze mamy przecież duże i zręczne panny - odpowiedziała Mali, unikając wzroku 

Havarda. - Idź, Ragnhild, na górę i obudź Ruth i Dorbet. Dziś włączycie się do pracy 
wszystkie trzy.

Ragnhild wyszła, a mężczyźni siedli do stołu.
-  Wy też musicie sobie dziś sami poradzić - oznajmiła Mali. - Pójdę na górę i posiedzę 

trochę przy Beret, póki Ingeborg nie wróci z obory i mnie nie zmieni. Dziś pomaga jej O1av - 
dodała.

-  Może należałoby obudzić dziedzica - odezwał się Aslak z lekkim sarkazmem. - 

Przydałaby się nam jego pomoc. Nad Stortind zbierają się chmury, a fiord faluje niespokojnie, 
co oznacza, że wnet nadejdą jesienne szarugi - dodał. - Musimy sprowadzić owce z górskich 
pastwisk.

-  Rzeczywiście pogoda się zmienia, też to zauważyłem - potwierdził Havard. - Ale nie 

sądzę, żeby od razu nadeszły słoty. Zdążymy sprowadzić stado, umyć i ostrzyc owce, zanim 
na dobre się rozpada. A co się tyczy Siverta...

Na moment spojrzenia jego i Mali spotkały się. Porozumieli się wzrokiem.
-  Nie ma sensu dłużej trzymać tego w tajemnicy - oznajmił nagle. - Sivert i Tordhild 

wyjechali.

Aslak zachłysnął się kawą.
-  Wyjechali? - odezwał się, gdy przestał kaszleć. - A dokąd to wyjechali?
-  Porozmawiamy o tym później - odpowiedział Havard i skupił się na jedzeniu. - 

Opowiemy więcej, gdy wszyscy się zbiorą. W każdym razie nie ma ich już w Stornes - dodał.

Mali wbiła w niego ostrzegawczy wzrok, by nie powiedział za dużo. Pokiwał głową. Nie, 

on także nie był zainteresowany tym, aby cała ta okropna prawda wyszła na jaw. Sytuacja i 
bez tego była wystarczająco trudna.

Włosy opadły Havardowi na czoło, odgarnął je więc krzepką, silną dłonią. Mali poczuła 

bolesne ukłucie w piersi, przypomniawszy sobie znów, że spał z Laurą. Patrzyła na niego 
przez chwilę, na ogorzałą twarz, błękitne oczy i jego dłonie, których pieszczoty tak 
uwielbiała. Pieszczoty, jak jej się zdawało, przeznaczone wyłącznie dla niej. A teraz okazuje 
się, że dotykały nagiej Laury. Co z nią robił? Czy całował jej piersi? Czy...

Mali pośpiesznie otarła oczy dłonią, jakby chciała wymazać obraz dwojga kochanków na 

sianie.

Nagle odkryła, że Havard się jej przygląda. Jego niebieskie oczy pociemniały z troski i 

zmartwienia.

-  No, dobrze, to ja idę na górę do Beret - powiedziała szybko.
-  Powinnaś chyba najpierw coś zjeść - zauważył Havard nieco speszony.
-  Jadłam już - odpowiedziała Mali i wyszła.

background image

 
 
Zbliżała się pora obiadu, gdy Ane wróciła do dworu. Mali zawołała Ingeborg czuwającą 

przy Beret, która, jak się wydawało, zasnęła spokojnie. Udało im się nakarmić chorą całym 
kubkiem zupy, choć trwało to dość długo.

Mali uznała, że nie ma co dłużej zwlekać i należy powiedzieć o Sivercie i Tordhild. We 

dworze już huczało od plotek. Słyszała, jak służba szepcze po kątach, nie kryjąc zdumienia 
nagłym wyjazdem dziedzica.

-  Jak zapewne zdążyliście zauważyć, Siverta i Tordhild już nie ma - zaczęła, gdy wszyscy 

zebrali się w izbie.

Mali unikała wzroku Havarda, chociaż najchętniej chwyciłaby go za rękę, by czuć 

wsparcie męża w tej trudnej chwili. Ale to by wyglądało dziwnie. Musiała przedstawić 
sytuację w taki sposób, by nie pozostawić miejsca na zbyt wiele niedomówień. Ważne było, 
aby uniknąć niepotrzebnych spekulacji. W głębi serca wciąż czuła żal do Havarda, choć nie 
miała prawa wyrzucać mu czegokolwiek po tym wszystkim, co sama miała na sumieniu. 
Mimo to nie mogła przestać myśleć o nim i Laurze. Ta myśl ciążyła jej jak kamień, dołożony 
do pozostałych kłopotów.

-  Aslak mówił, że wyjechali - odezwała się Ane, która stała przy piecu. - Ale dokąd?
Mali przełknęła z trudem ślinę.
-  Planowali tu zostać, ale zmienili zdanie - odparła, nie patrząc na nikogo. - Zdaje się, że 

chodzi o stypendium muzyczne. Słyszałam, jak o tym rozmawiali. Podobno do Siverta 
zadzwonił Sandermann i bardzo go namawiał, by przyjął to stypendium.

W izbie zapadła cisza. Wszystkich najwyraźniej poraziła ta wiadomość. Dorośli patrzyli po 

sobie, a dzieci nie kryły zdumienia i niepewności.

-  To co, nie będzie ślubu? - zapytała Dorbet. - Nie pobiorą się? Może jednak wrócą, kiedy 

Sivert już się nagra - dodała.

-  Tyle się działo wczoraj wieczorem - odpowiedziała Mali. - Wiecie, co się stało z Beret. 

Nie zdążyłam więc z nimi porządnie porozmawiać. Prawdę mówiąc, też nie wiem za wiele. W 
każdym razie wyjechali i nie wiem, czy możemy się spodziewać szybko ich powrotu.

-  Sivert nie może dłużej tak się zachowywać - odezwał się Oja, patrząc na matkę. - 

Najpierw przyjeżdża do domu i oznajmia, że będzie tu gospodarzył i powoli przejmie 
zarządzanie dworem, a po trzech dniach zmienia zdanie i decyduje się poświęcić grze na 
skrzypcach. Chyba powinien się w końcu na coś zdecydować, prawda?

-  Na pewno tak się stanie, Oja - wtrącił się Havard. - Ale jak przed chwilą mówiła twoja 

mama, zbyt wiele się działo wczoraj wieczorem, by poważnie porozmawiać. Na pewno 
wkrótce się do nas odezwie.

-  Dlaczego się nie pożegnali? - zapytała cicho Ruth. - Nigdy bym nie posądzała Siverta o 

to, że wyjedzie bez pożegnania.

Mali popatrzyła na starszą córkę, która nawijając na palce zwisające luźno kosmyki 

włosów, skierowała na matkę swe duże smutne oczy.

-  Było już późno, Ruth - odparła Mali. - Chyba nie chcieli nikogo budzić.
-  A co im się tak śpieszyło? - dziwił się Oja. - Zupełnie jakby przed czymś uciekali.
-  Nic podobnego - odpowiedziała pośpiesznie Mali. Zbyt pośpiesznie, jak sobie zaraz 

uświadomiła. Dlatego nabrała powietrza, by się uspokoić, i wyjaśniła po chwili: - Mieli się 
zabrać z Kvannes z jakimiś ludźmi, którzy wraz z Sandermannem przejeżdżali tędy wczoraj 
wieczorem.

Mali poczuła na sobie wzrok Havarda i zaczerwieniła się. Poznała po jego oczach, że nie 

spodziewał się, iż tak znakomicie potrafi kłamać.

background image

-  Moim zdaniem powinien raczej poświęcić się muzyce - oświadczył Oja, wstając z 

miejsca. - Nie można raz po raz przyjeżdżać do domu z wizytą, jeśli się chce zarządzać 
dworem.

Mali nie odpowiedziała. Zerknęła na Ane i ujrzała w jej spojrzeniu zrozumienie. Poprosiła, 

by wszyscy siedli do stołu.

-  Uważam, że to wszystko jest wyjątkowo dziwne - stwierdził O1av, sadowiąc się na 

ławie. - Sivert był taki pewny tego, czego chce, kiedy przyjechał do domu. Mówił, że 
przejmie dwór i założy rodzinę. Byli z Tordhild tacy szczęśliwi i przekonani do swych 
planów.

-  Czegoś chyba nie wiemy - odezwała się nagle Ruth. - To niepodobne do Siverta, by 

znikać nocą jak jakiś złodziej, nie mówiąc nawet do widzenia. Na tyle go znam - dodała ze 
łzami w oczach. - Coś się musiało stać.

-  Trudno powiedzieć. Ja w każdym razie nic o tym nie wiem - odrzekła Mali. - Ale teraz 

już jedzmy. Na pewno Sivert się wkrótce odezwie i wszystko nam wyjaśni, Ruth.

Zgromadzeni przy stole domownicy nigdy nie dowiedzą się prawdy, myślała Mali. Ale 

może pierworodny naprawdę da jakiś znak życia? Mali pragnęła gorąco w to wierzyć. Do 
Stornes jednak pewnie szybko nie wróci, być może nigdy...

Ścisnęło ją w żołądku, a zapach jedzenia znów przyprawił ją o mdłości. Wstała więc 

pośpiesznie od stołu.

-  Beret - wyjaśniła. - Zbyt długo jest sama.
-  Mogę pójść na górę, a ty coś zjedz tymczasem - powiedziała Ane i też podniosła się z 

miejsca.

-  Nie, sama pójdę - odparła Mali. - Zjem później. 
Drzwi zamknęły się za nią cicho.

ROZDZIAŁ 6.

 
W Stornes zapanowała dziwna atmosfera. Jakby jakaś niewidzialna dłoń zacisnęła się 

wokół dworu, naznaczając piętnem wszystkich domowników.

Mali miała wrażenie, że stąpa gdzieś obok siebie i obserwuje wszystko z zewnątrz. Poza 

troską, niepokojem i rozpaczą w te dni u początku października nie towarzyszyły jej inne 
uczucia. Zazwyczaj skrywała głęboko swoje problemy, lecz teraz swym nastrojem zaraziła 
innych, którzy jednak nie do końca rozumieli, co się z nią dzieje. Beret leżała przykuta do 
łóżka, częściowo sparaliżowana. I jakby tego nie było dość, nieoczekiwanie wyjechał Sivert z 
Tordhild. Wszyscy domyślali się, że Mali źle znosi tę sytuację i z tego powodu jest tak 
przygnębiona. Ona sama jednak zbywała rozmówców, gdy czasem ją o to zagadnęli. 
Większość domowników starała się więc nie wymieniać imienia dziedzica i Tordhild w 
rozmowach, bo wtedy Mali natychmiast milkła, twarz jej tężała, a nastrój stawał się jeszcze 
bardziej przygnębiający.

Oja chyba najmniej przejął się wyjazdem brata. Tego lata bardzo urósł i nabrał krzepy, był 

więc bardzo przydatny we dworze. Gdy tylko wracał ze szkoły i coś zjadł, szedł pomagać 
parobkom. Mali nie miała pojęcia, kiedy odrabia lekcje. Nie było jednak powodów do 
zmartwień, bo osiągał w szkole dobre wyniki. Nie ukrywał, że dwór wiele dla niego znaczy, i 
nigdy nie wymigiwał się od pracy. Nawet Mali musiała przyznać, że jak na chłopca, który 
jeszcze nie skończył czternastu lat, jest wyjątkowo zręczny i użyteczny. Jego pomoc była tym 
cenniejsza, że teraz kobiety we dworze musiały opiekować się Beret i liczyła się każda para 
rąk. Wprawdzie nie czuwały już całymi dniami i nocami przy chorej jak na początku, ale za 
każdym razem dużo czasu pochłaniało jej karmienie. Przecierały dla niej ziemniaki i warzywa 

background image

i z dużym wysiłkiem udawało im się nakarmić tym chorą. Beret nie zjadała wiele, ale lepsze 
to niż nic, myślała Mali. Najważniejsze jednak pozostawało wciąż to, by Beret otrzymywała 
odpowiednią ilość płynów. Dawały jej sok, wodę i mleko, ale wraz z upływem dni i tygodni 
jej stan się nie zmieniał.

 
Mali często myślała o tym, jak to dobrze, że mają Oję. Kiedy mu to czasami mówiła, jego 

oczy promieniały radością i dumą, która przyprawiała ją o wzruszenie. Któregoś wieczoru po 
długim dniu pracy pogłaskała go odruchowo po sterczącej, spoconej grzywce, a on 
poczerwieniał jak burak. Wtedy właśnie uświadomiła sobie, jak rzadko w ogóle dotykała 
swojego młodszego syna i że być może go tym skrzywdziła. Może marzył w duchu, by robiła 
to częściej, mimo że nigdy się z tym nie zdradził. Właściwie Oja był zawsze dla niej 
zamkniętą księgą. Często czuła się przy nim obco. Dopiero teraz jednak zdała sobie sprawę, 
że nie powinno tak być.

- Tylko by tego brakowało, żebym nie pomagał w gospodarstwie - stwierdził z przekąsem, 

ale wydawał się trochę zakłopotany. - Przecież tu chodzi o Stornes!

Właśnie! Szkoda, że nie wszyscy czują taką odpowiedzialność za dwór, pomyślała Mali. 

Ale dobrze, że Oja traktuje Stornes z powagą i okazał się zręcznym pomocnikiem, ponieważ 
to właśnie on z czasem przejmie zarządzanie dworem. Coraz częściej Mali oswajała się z tą 
myślą, bo jak do tej pory Sivert nie odezwał się ani słowem. Codziennie rano szła zajrzeć do 
skrzynki na listy, w nadziei, że nadejdzie od niego jakaś wiadomość z adresem, na który 
będzie mogła do niego napisać i wyjaśnić wszystko jeszcze raz... Ale póki co Sivert nie dawał 
znaku życia.

 
Do dworu przyjechał lekarz z wizytą. Po zbadaniu chorej stwierdził, że najgorszy kryzys 

minął.

-  Ale ze starymi ludźmi nigdy nie wiadomo - dodał z ponurą miną, która nie zwiastowała 

niczego dobrego. - Beret może jeszcze tak jakiś czas poleżeć albo nagle zgasnąć. Jej życie 
może się zakończyć tak nagle jak zdmuchnięcie świecy. Nierzadko pacjenci dostają prędzej 
czy później kolejnego wylewu, zwłaszcza gdy pierwszy był tak silny jak w przypadku Beret. 
Ale, jak już wspomniałem, nic pewnego nie da się stwierdzić - rzekł lekarz do Mali, gdy 
żegnał się z nią w korytarzu. - Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że stara gospodyni 
przeżyje ten wylew. Ale ona zawsze była silna, i to pod każdym względem - dodał, zerkając 
pośpiesznie na Mali.

A więc domyślał się, że Beret była apodyktyczna i niełatwo było z nią żyć pod jednym 

dachem.

-  Trudno mi tak zorganizować pracę, by ktoś siedział przy niej przez cały dzień - wyznała 

Mali. - Mamy tyle roboty przy myciu i strzyżeniu owiec, czeka nas też ubój. Nie wiem, co...

-  Nie warto się tym zamartwiać - odparł lekarz. - Zaglądajcie do niej, jak możecie 

najczęściej. Należy pilnować, by piła regularnie i trochę jadła. Zresztą nie muszę tego 
powtarzać, bo trzymałyście się ściśle moich wskazówek. Chora nie wygląda na odwodnioną. 
Reszta w rękach Boga - dodał lakonicznie.

To prawda, obojętnie, czego człowiek pragnie i co robi, o wszystkim ostatecznie i tak 

decyduje Bóg. Mali sama tego doświadczyła.

Stanęło na tym, że Mali podjęła się opieki nad teściową. Uznała, że tak należy, choć 

właściwie nie rozumiała, skąd się w niej bierze takie przekonanie. Stosunki między nią a 
Beret nigdy nie były nacechowane wzajemnym ciepłem czy przywiązaniem. Wręcz 
przeciwnie. Mało kto uczynił tyle, co Beret, by mi zniszczyć życie, myślała Mali, myjąc 
staruszkę i układając ją wygodnie w łóżku. Coś jej jednak nie pozwalało zostawić teściowej 
na łasce losu, sparaliżowanej, niemej, bezradnej. Nie potrafiła zagłuszyć w sobie poczucia 
odpowiedzialności.

background image

Beret odzyskała trochę czucie w rękach, chociaż nie miała zupełnie siły i nie nadawała się 

do niczego. Wciąż też miała wykrzywioną twarz, ale już nie tak mocno jak bezpośrednio po 
wylewie. Jest dużo lepiej, myślała Mali, która też nie sądziła, że Beret przetrwa taki kryzys. 
Mowy jednak nie odzyskała. Nie mogła wydusić z siebie słowa. Dlatego też Mali zakładała 
jej pieluchę z ręcznika, po tym jak parę razy chora zmoczyła łóżko.

Wydawało się, że choroba pozbawiła Beret sztywnej maski, za którą się zawsze ukrywała i 

którą pokazywała otoczeniu. Nie była już niezależną gospodynią, która rządziła wszystkim i 
wszystkimi twardą ręką. Zdarzało się, że Mali przyglądała się jej, kiedy ją karmiła z 
mozołem, i myślała, że Beret ma zupełnie nową twarz, wykrzywioną po wylewie. Otwierała 
tylko jedno oko i patrzyła nim przytomnie. Drugie pozostawało niewidoczne pod pooraną 
zmarszczkami cienką powieką zwisającą bezwładnie.

Ale to było coś więcej. Nowa twarz należała do kobiety, która, jak dopiero teraz Mali 

zrozumiała, nie wiadomo z jakich powodów przez wszystkie te lata ukrywała swoje 
prawdziwe „ ja" za krzywym spojrzeniem i zgryźliwą krytyką. Teraz, kiedy Beret nie miała 
już maski, za którą mogłaby się skryć, Mali dostrzegała w jej obliczu głęboki smutek. 
Zdarzało się, że kiedy pogłaskała Beret, staruszka bezradnie szukała po omacku po kołdrze, 
jakby chciała ją złapać za rękę. Nie była tego pewna, zdawało jej się jednak, że właśnie w 
takich chwilach spojrzenie teściowej wyraża ból i cierpienie.

-  O, Beret, Beret - powiedziała któregoś wieczoru, kiedy skończyła wieczorną toaletę i 

ułożyła staruszkę wygodnie. - Straciłyśmy tyle lat na wzajemną nienawiść.

Pojedyncza łza spłynęła Beret po pomarszczonym policzku. Najpierw Mali zdawało się, że 

to złudzenie, ale kiedy potarła policzek staruszki, zobaczyła, że jest mokry. Poczuła ukłucie w 
sercu. Pomyślała sobie, że życie Beret także nie zawsze było usłane różami. Każdy dźwiga 
własny krzyż, choć nie wszyscy jednakowo ciężki. Po raz pierwszy odczuła w stosunku do 
teściowej coś na kształt dobroci. Teraz, kiedy Beret nie mogła mówić ani normalnie wyrażać 
swoich uczuć, w jakiś osobliwy sposób zbliżyły się do siebie.

Zgasiła świecę stojącą na nocnej szafce, pogłaskała chorą po głowie i cicho wyszła.
Na pozór związek Mali i Havarda wydawał się taki jak zwykle. Pomagali sobie w pracy, 

rozmawiali ze sobą normalnie, nigdy nie odezwali się do siebie złym słowem. Mimo to po 
nocy, którą Havard spędził z Laurą, wkradła się między nich jakaś obcość. Właściwie trudno 
było Mali określić to bliżej, ale wyczuwała to wyraźnie.

Nie robiła Havardowi wyrzutów, a jednak w jakiś sposób trzymała go na dystans. Havard 

najwyraźniej to zauważył. Poza pierwszym wieczorem, kiedy starał się z nią pogodzić i 
pragnął się z nią kochać, nie próbował więcej się do niej zbliżać. Mali czasami widziała w 
jego spojrzeniu smutek i tęsknotę, kiedy wkładała nocną koszulę i kładła się koło niego w 
łóżku, ale nigdy nic nie mówił. Nawet jej nie dotykał. A Mali sama też się nie kwapiła do 
bliższego kontaktu, choć strasznie tęskniła do jego gorącego ciała, pieszczot i spokoju, który 
zawsze spływał na nią, gdy byli razem. Nigdy nie czuła się bardziej samotna jak w te 
październikowe dni. Mimo to dzień mijał za dniem, a między nimi wciąż utrzymywał się ten 
dziwny dystans.

Czasami Mali, krzątając się w dzień przy pracy, myślała o tym, że wieczorem przytuli się 

do niego, przełamie tę niewidzialną barierę, ale za każdym razem pojawiała się jej przed 
oczami Laura: młoda, naga, szalona i piękna. I tym samym postanowienia spełzały na niczym. 
Nie mogła się przełamać. Między nimi stała Laura.

-  Mamo, masz czas, żeby... mi pomóc?
Mali odwróciła się od stołu kuchennego, gdzie właśnie skończyła formować z ciasta 

bochenki i odstawiła je do wyrośnięcia. Ruth stała tuż za jej plecami, zarumieniona i wyraźnie 
niespokojna.

-  Co się stało? - zapytała Mali, patrząc na swoją starszą córkę.

background image

Uświadomiła sobie, że właściwie ostatnio nie dostrzegała swoich dzieci. Były koło niej 

przez cały czas, ale ona myślała tylko o Sivercie i Tordhild oraz o tym, co zaszło między 
Havardem a Laurą. Chodziła pogrążona w ponurych rozmyślaniach, ślepa i głucha na 
wszystko. Teraz przypomniała sobie, że Ruth była ostatnio niezwykle milcząca, ale nie 
poświęciła temu zbytniej uwagi, bo Ruth zawsze była cichym dzieckiem. Pomagała chętnie i 
bez słowa, zarówno po szkole, jak i w dni wolne. Przez całe lato i jesień jej pomoc była 
nieoceniona, tak samo jak Oi, pomyślała Mali i uśmiechnęła się do niej pośpiesznie i 
pogłaskała ją po włosach. W ogóle dziewczynka była bardzo uczynna.

-  Muszę cię pochwalić, że tak chętnie włączyłaś się do pracy, Ruth - rzekła Mali, 

uświadomiwszy sobie, że rzadko daje wyraz temu, iż to docenia. - Pomagacie razem z 
Ragnhild, mimo że przecież chodzicie do szkoły i macie dużo zadane do domu. Nie mówiłam 
ci, ile to dla nas wszystkich znaczy teraz, kiedy Beret zachorowała i trzeba jej doglądać, a 
Sivert...

Urwała, wymówiwszy imię ukochanego syna.
-  A jak by inaczej, mamo - odparła Ruth, spuszczając wzrok. - Przecież to oczywiste, że 

trzeba pomóc.

-  Ale zdaje się, że teraz sama potrzebujesz pomocy, prawda? - przerwała Mali 

gwałtownie. - Coś ze szkołą?

Mali nie chciało się w to wierzyć. Nawet nauczyciel twierdził, że trudno o bardziej 

obowiązkową uczennicę niż Ruth.

W izbie, w której były tylko we dwie, zapadła cisza. Pohukiwało w piecu, który należało 

porządnie nagrzać, zanim wstawiło się chleb do pieczenia. Pachniało drożdżami i piątkowymi 
porządkami.

-  Nie, ze szkołą nie, ale...
Ruth poruszyła się niespokojnie. Odwróciła się na bok i nerwowo splotła palce. Mali 

przeraziła się.

-  Ale co ci jest, dziecko? Źle się czujesz?
-  Nie, ale krwawię - wyszeptała Ruth, a jej bledziutka twarz oblała się pąsem.
Dopiero po chwili dotarł do Mali sens wypowiedzianych przez córkę słów. Objęła Ruth i 

przytuliła mocno.

-  Krwawisz? - powtórzyła i pogłaskała ją po włosach. - To znaczy, że już dorosłaś. Dawno 

się to zaczęło?

-  Nie, od jakiegoś czasu czułam się trochę dziwnie. Bolało mnie w krzyżu i poniżej - 

odparła Ruth cicho. - Ale krew zauważyłam dopiero dziś rano. Nie tak dużo... ale jednak - 
dodała, uciekając wzrokiem.

-  Chyba się nie przestraszyłaś? Wiesz, co to oznacza? - zapytała Mali i posadziła ją obok 

siebie na ławie. - To żadna choroba, lecz coś najzupełniej normalnego. Wszystkie kobiety 
tego doświadczają. To znaczy, że nie jesteś już małą dziewczynką, ale młodą kobietą - 
uśmiechnęła się Mali i pogłaskała Ruth po policzku. - Teraz będziesz już mogła urodzić 
dziecko, choć mam nadzieję, że jeszcze z tym parę lat poczekasz - dodała pośpiesznie. - 
Najpierw będziemy musieli znaleźć ci jakiegoś porządnego męża.

Dopiero gdy wypowiedziała te słowa, uderzyło ją, co powiedziała. Wynikało z tego, że 

sama wybierze córce odpowiedniego mężczyznę, jakby Ruth nie wolno było tego zrobić 
samej.

-  Trochę rozmawiałam z Ragnhild - odparła Ruth cicho. - Powiedziała mi o tym, kiedy 

sama zaczęła krwawić. Wiedziałam więc, co to jest. Nie wiem jednak, czy...

-  Teraz pójdziemy razem do sypialni i poszukam dla ciebie płóciennych podkładek. A jeśli 

jeszcze chcesz coś wiedzieć...

-  Nie - odpowiedziała Ruth trochę zakłopotana i wstała. - Ale chyba nie powiesz o tym 

wszystkim?

background image

-  Żywa dusza się tego ode mnie nie dowie - zapewniła Mali. - To jest twoja osobista 

sprawa. Kobieca sprawa - dodała z uśmiechem. - Sama zadecydujesz, komu chcesz o tym 
powiedzieć. Ja nie pisnę ani słowa. Możesz mi zaufać.

Poszły na górę do sypialni i Mali sięgnęła po płócienne podkładki. Zgromadziła ich sporo. 

W wolnych chwilach szyła nowe, bo szybko się niszczyły przez częste pranie, a poza tym 
myślała też o córkach, które także będą ich potrzebować. Mimo to czuła się trochę dziwnie i 
ogarnął ją lekki smutek, że Ruth nie jest już małą dziewczynką.

-  Że też już tak urosłaś - powtórzyła Mali i uśmiechnęła się do córki. - Pamiętam, jaka 

byłam dumna, kiedy sama po raz pierwszy dostałam okres. Poczułam się jakaś ważniejsza - 
zaśmiała się.

Popatrzyła na swoją wysoką, szczupłą córkę. Ruth zmieniła się tego lata. Długie, kanciaste 

ciało nabrało łagodniejszych kształtów, a bluzka zrobiła się nieco ciaśniejsza, opinając jędrne 
piersi młodej dziewczyny. Twarz nabrała bardziej zdecydowanych rysów, ale oczy nadal były 
duże i piękne. Zresztą te jej oczy zawsze zachwycały, pomyślała Mali. Oczy oraz cudowny, 
szczery uśmiech, który zdradzał jej pełne dobroci serce. Bo choć Ruth była jeszcze 
młodziutką dziewczyną, nie było najmniejszych wątpliwości, że jest chodzącą dobrocią. 
Właściwie była aż za dobra. Mali obawiała się, że jej córkę łatwo będzie oszukać. Już od 
dzieciństwa prześladowały ją takie obawy, choć nie do końca rozumiała dlaczego. Wiedziała 
jednak, że musi się troszczyć o Ruth, pilnować jej i pomóc jej znaleźć porządnego męża, 
kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Takiego, który potrafi docenić jej dobre serce i będzie dla 
niej miły. Zasługiwała na to.

-  Wiesz, Ruth - zaczęła Mali, szukając nagle gorliwie czegoś w dolnej szufladzie. - Od 

tego dnia twoje ciało jest gotowe, aby... aby począć i urodzić dziecko. Właściwie dziewczęta 
nie powinny dostawać miesiączki tak wcześnie, bo przecież w wieku dwunastu lat żadna nie 
jest jeszcze wystarczająco dorosła, by zostać matką. Rozumiesz to, prawda?

Ruth zarumieniła się i powoli skinęła głową.
-  Nie myślę o dzieciach, zanim nie wyjdę za mąż - powiedziała cicho.
-  Oczywiście - odpowiedziała Mali pośpiesznie. - Nie miałam na myśli nic takiego. Ale 

pewnie słyszałaś o dziewczętach, które popadły w kłopoty na długo przed ślubem. To się 
może zdarzyć tak nagle, jeśli się nie...

-  Wiem, jak się zachodzi w ciążę - przerwała jej Ruth i popatrzyła matce prosto w oczy. - 

Nie mogłabym zrobić czegoś takiego.

-  Też mi się tak wydaje - odparła Mali. - Ale czasami pokusa jest silna. Wyrastasz na 

piękną kobietę, Ruth, i jesteś dobrą partią. Mogą więc się trafić tacy, którzy będą próbować...

-  O to nie musisz się martwić, mamo - odpowiedziała córka ze spokojem. - Nie jestem 

taka.

Nie, rzeczywiście, pomyślała Mali. Ruth jest całkiem inna niż na przykład jej młodsza 

siostra. Dorbet na szczęście poprawiła się po tym, gdy Mali została wezwana do szkoły z 
powodu niestosownego zachowania swojej najmłodszej córki. Chyba podziałały na nią 
groźby, jakie usłyszała od Mali, przynajmniej tak się mogło wydawać. W każdym razie 
więcej skarg na nią nie było. Mimo to Mali nie była całkiem pewna Dorbet i obawiała się, jak 
to będzie, kiedy zacznie dorastać. Córka robiła się coraz ładniejsza i niebezpiecznie szybko 
dojrzewała. Mali czuła, że nie będzie spokojna tego dnia, gdy Dorbet przyjdzie do niej i 
oświadczy, że dostała pierwszą miesiączkę. Ale nie ma się co martwić na zapas, pomyślała i 
zamknęła z trzaskiem szufladę. Wystarczy mi kłopotów, z którymi muszę się zmagać każdego 
dnia.

-  Idź teraz do swojej sypialni, umyj się i ogarnij - powiedziała do Ruth, popychając córkę 

przed sobą w stronę drzwi.

-  Czy nie dostałaś jeszcze żadnej wiadomości od Siverta, mamo? - zapytała nagle Ruth, 

kładąc rękę na klamce.

background image

Mali poczuła ukłucie w sercu.
-  Nie, ale na pewno już wkrótce coś nadejdzie - odparła krótko. - Pewnie musi sobie 

najpierw znaleźć mieszkanie i jakoś się urządzić...

-  On? - zdziwiła się Ruth i popatrzyła na matkę nic nierozumiejącym wzrokiem. - Chyba 

Tordhild jest razem z nim?

-  Tak, oczywiście - potwierdziła Mali. - Na pewno wkrótce do nas napiszą, jestem tego 

pewna.

-  Dlaczego on wyjechał bez pożegnania? - spytała Ruth i popatrzyła na mamę swoimi 

dużymi, szczerymi oczami. - Czy jest coś, mamo, o czym my, pozostali domownicy, nie 
wiemy?

-  Wiecie to wszystko, co powinniście wiedzieć - odpowiedziała Mali niechętnie. - 

Powiedziałam przecież, że ta wiadomość o stypendium przyszła nagle...

-  Kłamiesz, mamo - odparła Ruth ze spokojem i otworzyła drzwi. - Ale pewnie masz 

swoje powody. Chociaż nie wolno kłamać - dodała. - Kłamstwo nie prowadzi nigdy do 
dobrego. Zresztą nikt nie może żyć w kłamstwie przez całe życie. Prędzej czy później wyjdzie 
ono na jaw. Zawsze mi to mówiłaś, gdy byłam mała, pamiętasz? Ja przynajmniej sobie to 
zapamiętałam - dodała i spojrzała na mamę.

Mali stała z walącym sercem, czując, jak pocą się jej dłonie. Zeszła na dół dopiero wtedy, 

gdy usłyszała trzask zamykanych drzwi w sypialni córki. Nie mogłaby ponownie spojrzeć 
Ruth w oczy. Przynajmniej nie od razu.

 
List od Siverta nadszedł w pewien szary październikowy dzień, kiedy mężczyźni we 

dworze sprowadzili stado owiec z pastwisk graniczących z lasem.

Mali czuła, jak serce na moment przestało jej bić, gdy wzięła list do ręki. Od razu poznała 

pismo na kopercie. Szybko ukryła ją w kieszeni fartucha.

-  Pójdę na chwilę na górę i zajrzę do Beret, zanim całe podwórze wypełni się owcami - 

powiedziała do Ane, która stała spocona i rozgrzana w pralni i nalewała gorącą wodę do balii, 
w której mieli kąpać owce. - Wyskoczę tylko na chwilę, przez ten krótki czas poradzicie sobie 
beze mnie. Zawołam do pomocy dziewczynki!

Po tych słowach wyszła pośpiesznie na podwórze i zniknęła. Nie zajrzała jednak do Beret, 

tylko poszła wprost do sypialni, gdzie o tej porze dnia było zupełnie cicho. Siadła na krześle 
przy oknie.

Z bijącym sercem sięgnęła po list i zważyła go w dłoni. Był grubszy, niż się spodziewała. 

Przypływ nadziei ogrzał ją niczym promienie słońca. Może jeszcze uda nam się ze sobą 
pogodzić? Napisał pewnie wszystko, co leżało mu na sercu, pomyślała i lodowatymi dłońmi 
rozdarła kopertę.

W kopercie był tylko krótki list od Siverta oraz dokument na sztywnym papierze. Dlatego 

list wydal jej się taki gruby. Mali nie od razu zrozumiała, co to jest. Zresztą nie przyjrzała się 
uważnie dokumentowi, bo jej wzrok przyciągnęło pismo Siverta. Przeczytała więc najpierw 
list od syna.

 
Mamo!
Nie mam Ci wiele do powiedzenia. To, co mi wyjawiłaś, wciąż jeszcze nie w pełni do mnie  

dociera, tak mi się przynajmniej wydaje. Kochałem cię i ceniłem jako najsilniejszą i 
najbardziej prawą ze znanych mi osób, mamo. Tymczasem okazuje się, że Cię wcale nie  
znałem, bo w rzeczywistości jesteś kimś innym. Kiedy usłyszałem twoją historię, powiedziałem  
Ci chyba, że Cię nienawidzę. Ale tak naprawdę nie wiem właściwie, co czuję, poza tym, że 
jesteś dla mnie kimś obcym. Nie chcę mieć dłużej nic wspólnego z Tobą i ze Stornes. Uważam, 
że do dworu nie mam żadnych praw, mimo że okłamałaś Johana Stornesa, by wpisał mnie w 
księgach parafialnych jako syna i pełnoprawnego spadkobiercę. Z tego powodu załączam 

background image

oficjalny dokument, spisany przez lensmana w obecności dwóch świadków, w którym zrzekam 
się praw do Stornes. Sprawiedliwiej będzie, jeśli to Oja przejmie dziedzictwo, które mu się  
należy.

Zniszczyłaś mi życie. Stoję na ruinie tego, o czym sądziłem, że jest bezpieczną ostoją oraz 

szczęśliwą przyszłością. Nie wiem, co będę teraz robił. Ale to już nie Twoja sprawa.

Jesteśmy rozliczeni. Dokument, w którym zrzekam się Stornes, ma moc prawną. Jego kopię 

wysłałem do lensmana w Surnadalen. Zapewne ludzie będą trochę plotkować, kiedy zostanie 
ujawniona jego treść, ale z pewnością sobie z tym poradzisz. Wymyślisz jakieś nowe  
kłamstwo, które i tym razem pozwoli Ci ukryć prawdę.

Sivert

Mali zastygła w bezruchu i patrzyła na list nic niewidzącymi oczyma. Litery zlewały się na 

białym papierze. Powoli rozłożyła załączony dokument, który stwierdzał, że Sivert zrzekł się 
wszelkich praw do dziedziczenia Stornes. U dołu widniało kilka trudnych do odczytania 
podpisów, a na środku niebieski stempel. Tak, to z pewnością wystarczający dokument, 
pomyślała Mali mgliście.

Znów jej wzrok padł na list, w którym nie było ani słowa, gdzie teraz jest jej syn, nic o 

Tordhild, o tym, czy nadal są razem, czy się rozstali. Ani słowa o dziecku, którego się 
spodziewali. Czy Tordhild usunęła ciążę, czy nie.

Tym listem Sivert krótko i zdecydowanie zrywa ze mną wszelkie stosunki, pomyślała 

Mali. Tych parę słów na papierze oznacza koniec między matką a synem. Usunął mnie ze 
swego życia. Łzy kapnęły na papier i rozmazały atrament. Mali złożyła list i pustym 
wzrokiem popatrzyła przez okno.

Szopa na łodzie stała pogrążona w październikowym półmroku niczym jakiś pomnik 

grzechu, który popełniła. Grzechu, który wraz z upływem lat zatoczył kręgi, jak kamień 
rzucony do wody, a jego konsekwencje dotknęły ich wszystkich. Mali odruchowo chwyciła 
krzyż od babci Johana i zacisnęła mocno w dłoni. Babcia miała nadzieję, że Mali lżej będzie 
dźwigać własne brzemię, jeśli będzie miała przy sobie ten krzyż. Ale babcia się pomyliła. Nic 
nie może powstrzymać skutków grzechu pierworodnego.

 
-  Mali, Mali, są już owce. Zejdź na dół!
Wzdrygnęła się. Głos Ane przywrócił ją do rzeczywistości. Wstała sztywno, odgarnęła 

palcami włosy i schowała list do nocnej szafki. Nie wiedziała, co robić. Czuła się otępiała, 
zupełnie bez życia. Przez moment omiotła spojrzeniem ołowiany fiord, po czym otworzyła 
drzwi i opuściła sypialnię.

ROZDZIAŁ 7.

 
Mali szorowała owce, zleciła Ingeborg, co ma ugotować na obiad, i odpowiadała, gdy ktoś 

ją o coś pytał. Nie miała pojęcia, skąd wzięła na to siły. Starała się odsunąć napierające myśli. 
Stała pochylona nad parującą balią i płakała, ale nikt tego nie zauważył, bo tak jak Ane i 
dziewczynki była spocona i pochlapana. Nikt nie zorientował się więc, że po policzkach Mali 
płyną łzy, a nie krople potu. Tylko Ane czegoś się domyśliła, bo kiedy wypuściły kolejną 
przerażoną owcę z balii, zapytała:

-  Czy coś się stało? Jesteś jakaś inna.
-  Nie, co by się miało stać - odparła Mali, nie podnosząc wzroku.

background image

-  No, nie wiem, mam tylko nadzieję, że nie jesteś zła na mnie - odpowiedziała Ane i 

chwyciła kolejną owcę, którą wspólnymi siłami umieściły w balii. - W Stornes jest teraz jakoś 
inaczej niż zwykle. Wszyscy na to zwrócili uwagę.

-  Ostatnimi czasy wiele się wydarzyło - odpowiedziała Mali. - Nie pozostało to bez 

wpływu na nas. Źle sypiam. Ta choroba Beret... - dodała i zaczęła polewać owcę wodą.

-  No, a poza tym Sivert - weszła jej w słowo Ane. - Nie martw się, Mali! Zobaczysz, 

wszystko się jakoś ułoży. Czasem tylko potrzeba trochę czasu, zanim młodzi opamiętają się i 
wróci im rozsądek.

Mali nie odpowiedziała. Dla niej było jasne, że nic się już nie ułoży, obojętnie, ile czasu 

upłynie. Inni też to zrozumieją, kiedy wyjdzie na jaw, że Sivert zrzekł się dziedzictwa. Temu 
już Mali zapobiec nie mogła. Natomiast nikt na pewno się nie dowie prawdy o Tordhild, o 
dziecku, o tym, że Sivert zerwał z matką i ze Stornes na dobre. Oczywiście, o ile tylko to 
będzie możliwe.

 
Kiedy tego wieczoru weszli na poddasze do sypialni, Havard objął ją i mocno przytulił. 

Nie zbliżał się do niej od tamtej nocy z Laurą. Dlatego też Mali zesztywniała w jego 
ramionach.

-  Powiedz mi, Mali, co cię trapi - powiedział powoli z twarzą wtuloną w jej włosy. - 

Wiem, że cię zraniłem, że zadałem ci ból. Oddałbym życie, by móc cofnąć czas. Ale zdaje 
się, że nie tylko o to chodzi? Nie możesz ze mną porozmawiać? Chciałbym ci jakoś pomóc, 
kochana. Nie mogę patrzeć, jak się zadręczasz w samotności, choć jestem blisko ciebie.

Mali stała z twarzą wtuloną w jego roboczą koszulę przesiąkniętą zapachem owiec i obory. 

I nagle jakby przerwała się tama i zalała ją fala uczuć. Zarzuciła mu ręce na szyję, uczepiła się 
go niemal, a jej ciałem wstrząsnął rozpaczliwy płacz. Pociągnął ją za sobą na łóżko i usiadł 
przy niej. Obejmował ją ramieniem i gładził po plecach. Szeptał słowa, które zagłuszał jej 
głośny szloch. Słyszała jednak jego głos, ciepły, łagodny i pocieszający, i uświadomiła sobie, 
jak bardzo stęskniła się za jego bliskością. Jak rozpaczliwie samotna była bez niego.

-  Co takiego strasznego się wydarzyło? - zapytał ją, wyjmując z kieszeni spodni nieco 

przybrudzoną chustkę do nosa. - Rozumiem, że jesteś zawiedziona, że cię zraniłem, ale co 
jeszcze cię gnębi? Dziś poruszałaś się blada jak duch, z oczami tak smutnymi, że aż się 
przeraziłem.

Mali wzięła z szafki nocnej kopertę z listem od Siverta i bez słowa podała Havardowi. 

Przytuliła się znowu mocniej do niego. Obejmowała go z całych sił, aż zabolały ją ręce, jakby 
chciała stopić się z nim w jedno, wierząc, że w ten sposób spłynie na nią jego spokój i siła.

Havard otoczył ją ramieniem, po czym rozłożył list oraz dokument. Przebiegł pośpiesznie 

wzrokiem po linijkach tekstu. Potem odłożył list na bok i przestudiował dokument. Mali 
zauważyła, że przeczytał go dokładnie dwa razy.

-  Kiedy to dostałaś? - zapytał cicho.
-  List był w dzisiejszej poczcie - wyszeptała zduszonym głosem.
Przez długą chwilę siedzieli po ciemku przytuleni do siebie. Mali słyszała, że Havard 

oddycha ciężko.

-  Moja biedna Mali - odezwał się w końcu cicho i pogładził ją po plecach. - Nie tak sobie 

wszystko ułożyłaś.

-  On mnie nienawidzi - zaszlochała Mali i znów rozpłakała się na dobre. - Sivert mnie 

nienawidzi, Havardzie! Wiem, że zrobiłam coś strasznego, wiem, że jestem nędznym 
człowiekiem, ale przecież zawsze bardzo kochałam Siverta. Wiesz, że dla niego oddałabym 
wszystko. Nie było takiej rzeczy, której bym nie chciała mu ofiarować - wyszeptała 
zduszonym głosem i chusteczką otarła mokrą od łez twarz. - A teraz właśnie ja jestem 
najgorsza. Ja mu zniszczyłam życie i jego przyszłość. Niszczę wszystko. - Mali przytuliła się 
do Havarda i zacisnęła mu ręce na szyi. - Nie wiem, Havardzie, jak mam dalej z tym żyć - 

background image

wymamrotała chrapliwie. - Nie zdołam już dłużej dźwigać tego ciężaru. Nie jestem 
mocarzem, choć czasami mi się zdawało, że poradzę sobie ze wszystkim.

-  Pomogę ci, Mali, nieść ten krzyż - wyszeptał z ustami przy jej policzku. - Jeśli mi tylko 

pozwolisz. Jeśli jeszcze masz do mnie zaufanie. Jeśli jeszcze czujesz coś do mnie po tym, co 
się wydarzyło... z Laurą - dodał tak cicho, że ledwie go usłyszała.

Mali uniosła zapłakaną twarz i popatrzyła na niego. W półmroku jego oblicze zamajaczyło 

niewyraźnie. Powoli pogłaskała go po policzku. Dzienny zarost podrapał wnętrze jej dłoni. 
Zauważyła, że zeszczuplał.

-  Kocham cię, Havardzie - powiedziała cicho. - Bez ciebie teraz nie dałabym sobie rady. 

Ale nie jestem tego warta, żebyś się mną przejmował. Jestem złym człowiekiem i 
sprowadzam na bliskich same nieszczęścia.

-  Teraz to już opowiadasz bzdury - wyszeptał i ujął jej twarz w dłonie. - Nie jesteś zła, 

straciłaś jedynie panowanie nad sobą. Zresztą to zrozumiałe - dodał, odkładając list i 
dokument na nocną szafkę.

Kiedy jego gorące usta musnęły delikatnie jej wargi, nie odsunęła się. Czuła się niemal jak 

pustynna roślina zbyt długo pozbawiona wody, bliska wymarcia. Pocałunki Havarda były 
niczym życiodajny deszcz, który być może uchroni ją od śmierci. Splotła dłonie na jego karku 
i obsypała namiętnymi pocałunkami jego twarz. Jakby nie mogła się nim nasycić. 
Potrzebowała jego bliskości, jego ciepła, pociechy i dobroci.

Nie pamiętała, w jaki sposób pozbyli się ubrań. W sypialni było chłodno, ona zaś leżała 

całkiem naga, z pulsującym łonem, czując na sobie ciężar gorącego ciała Havarda. Jego 
dłonie pieściły ją, usta muskały szyję i piersi. Koniuszkiem języka zataczał kółka, palce zaś 
powędrowały między jej uda.

Mali wychodziła na spotkanie każdej jego pieszczocie. Wtulała się w niego i oddawała się 

bez reszty. Pozwoliła jego ustom zsunąć się po chłodnym płaskim brzuchu. Czuła, jak bardzo 
jest podniecony, a mimo to nie śpieszył się, nie ponaglał jej. Czekał, nie skąpiąc jej pieszczot, 
by i ona doznała rozkoszy. Miała wrażenie, że własne potrzeby odsunął na bok, by przede 
wszystkim ją zaspokoić. Jeszcze nigdy w jego pieszczotach nie było tle słodyczy i czułości. 
Tyle oddania. A kiedy wreszcie powoli, z ociąganiem wszedł w nią, nagle jej niespokojne 
serce uciszyło się. Westchnęła, wydając z siebie przeciągły jęk, i poddała się mu. Obraz 
Laury wreszcie zniknął.

 
Gdy tak leżeli spoceni i zdyszani obok siebie, Mali obróciła się do niego. Objęła go i 

pocałowała nagi tors, on zaś pogładził jej potargane włosy i pocałował w czoło.

-  Chcę, żebyś o czymś wiedziała - odezwał się cicho. - Nie chowam urazy do ciebie za to, 

co mi opowiedziałaś o Johanie, Jo i Sivercie. Za to, że zataiłaś przed gospodarzami Stornes 
prawdę. Wciąż uważam, że postąpiłaś źle, zresztą sama o tym wiesz najlepiej. Doprowadziłaś 
do nieszczęścia, którego ciężaru nie możesz udźwignąć. Jeśli to coś dla ciebie znaczy, to 
wiedz, że nie mam żalu. Nawet potrafię zrozumieć, dlaczego tak zrobiłaś, przynajmniej w 
pewnym stopniu - dodał. - A Bóg jeden wie, że zostałaś srogo i bezlitośnie ukarana, moja 
Mali.

Leżała przytulona twarzą do jego gorącej szyi, wyczuwając ustami pulsującą tętnicę.
-  Tamtego wieczora, gdy mi o tym opowiedziałaś, kompletnie straciłem głowę i nie 

potrafiłem myśleć jasno - ciągnął. - Czułem jedynie, że muszę usunąć się na jakiś czas i 
zastanowić nad tym w spokoju. Wziąłem ze sobą butelkę z bimbrem. Nie zamierzałem... cię 
zdradzać, uwierz mi, Mali. To był czysty przypadek, że tak się stało, choć to, oczywiście, w 
żaden sposób mnie nie usprawiedliwia. To zdarzenie nic dla mnie nie znaczy - dodał z żarem. 
- To była jedynie czysta, pozbawiona uczuć żądza.

-  Laura w każdym razie dostała wreszcie to, za czym się przez te wszystkie lata 

oblizywała - wyszeptała z ociąganiem Mali. - Zawsze chciała cię mieć.

background image

-  Może masz i rację - odpowiedział i przytulił ją mocniej. - Zapewniła jednak, że nigdy 

nikomu nie powie o tym, co się zdarzyło w górskiej stodole. A ja jej otwarcie oznajmiłem, że 
to się nigdy nie powtórzy - dodał. - Dla mnie istnieje tylko jedna kobieta, którą kocham, i to 
ty, Mali, nią jesteś. Może trudno ci w to uwierzyć po tym, co się stało, ale to prawda. Mali 
leżała cicho, przytulona do Havarda.

-  Wierzę ci - odpowiedziała wreszcie. - Ja też nie chowam do ciebie urazy, Havardzie.
Wolałaby jednak, żeby nie mówił jej o tym, co się wydarzyło między nim a Laurą. Nie 

wspomniała mu jednak o tym. Okryli się kołdrą, ale nie wypuszczał jej z objęć.

-  Ten list... Rozumiem, że musisz się czuć, jakby... - urwał, nie znajdując właściwych 

słów. Dopiero po chwili podjął na nowo: - Jednej rzeczy jestem w każdym razie całkowicie 
pewien. Sivert nie czuje do ciebie nienawiści. Kiedy pomyśli o tym na spokojnie... Nie, z 
pewnością nie nienawidzi cię, Mali. Tyle że nie jest chłopakowi lekko, spójrzmy prawdzie w 
oczy.

-  Ale co on zrobił? - wyszeptała Mali udręczona. - W liście nic nie napisał o Tordhild ani 

o dziecku. Nie wiem, czy się rozstali, czy wciąż są razem i zamieszkali gdzieś w obcym 
miejscu, gdzie nikt nie wie, że są przyrodnim rodzeństwem. Gdzie nikt nie zna jego 
prawdziwej tożsamości. Nie mam pojęcia, gdzie go szukać, Havardzie. Gdybym tak mogła 
porozmawiać z nim jeszcze raz, wyjaśnić mu wszystko...

-  Myślę, że powinnaś raczej z tego zrezygnować, Mali - powiedział cicho Havard. - On 

musi teraz uporządkować swoje życie, urządzić je na nowo w sposób, który wyda mu się 
najlepszy. Ty nie możesz teraz nic więcej zrobić.

-  Ale co z Tordhild i z dzieckiem? Co oni postanowili? Przecież ona nie może donosić tej 

ciąży!

-  Niestety, będziesz musiała nauczyć się żyć z tą niepewnością - stwierdził Havard z 

ociąganiem. - Długo, a może zawsze. Nie wiem.

Łzy znów pokąpały jej z oczu. W pogrążonej w nocnej ciszy sypialni słychać było jedynie 

jej rozpaczliwe szlochanie.

-  On nigdy nie wróci...
-  Nie wiadomo, Mali.
Przez moment nie odzywali się. Mali znów zaczęła marznąć, mimo że leżała pod kołdrą, 

Havard więc po omacku odszukał jej nocną koszulę. Mali ubrała się i znów przylgnęła do 
jego gorącego ciała.

-  A ten dokument...
-  Jest ważny - odpowiedział Havard. - Sivert zrzekł się oficjalnie prawa do dziedziczenia 

dworu, tak jest zapisane czarno na białym. Są odpowiednie podpisy i pieczęcie. Nie da się 
niczego zmienić.

-  A jednak to Oja przejmie Stornes - rzekła Mali bezbarwnym głosem. - Ostatecznie więc 

wygrał Johan. Ale to pewnie też część kary.

-  Nie patrz na to w taki sposób. Oja jest urodzonym gospodarzem. Będzie znakomicie 

zarządzał dworem. Zadba o ciągłość rodu. Spróbuj raczej pomyśleć o tym, jak to dobrze, że 
urodziłaś dwóch synów i ten drugi teraz będzie mógł przejąć dwór, mimo że nie jego 
widziałaś w roli dziedzica. Może jednak wszystko ułoży się dobrze.

-  Co ja powiem Oi? - wyszeptała Mali. - Jak mu wytłumaczę...
-  Razem mu powiemy, ty i ja - odpowiedział Havard i pocałował ją we włosy. - Musimy 

tak to przedstawić, by nie wywołać podejrzeń, że stało się coś strasznego. Po prostu 
wyjaśnimy, że Sivert wybrał muzykę i jej się zamierza poświęcić, czego nie da się pogodzić z 
prowadzeniem dworu.

-  Nikt w to nie uwierzy!
-  Ależ tak - odparł ze spokojem. - Sivert nie jest pierwszym dziedzicem, który 

zrezygnował ze spadku. A wielu nie miało wcale takich przekonujących powodów jak on. 

background image

Wszyscy znają Siverta i wiedzą, jak go pochłania muzyka. Odniósł już zresztą pierwsze 
sukcesy. Zobaczysz, że dla nikogo nie będzie to wielkim zaskoczeniem.

Mali nie odpowiedziała, zrozumiała jednak, że Havard zaproponował jedyne możliwe 

wyjście.

-  Nie wiem, ile jeszcze jestem w stanie znieść - płakała wtulona w niego. - Nie mam sił, 

by zmagać się ze złośliwymi plotkami. Nie mam siły trwać w niepewności, nie wiedząc, gdzie 
jest ani co robi teraz Sivert. Czuję się stara, zmęczona i tak strasznie samotna, Havardzie.

Przyciągnął ją mocno do siebie i uniósł jej twarz ku górze.
-  Nie jesteś sama, Mali - powiedział cicho. - Jestem z tobą. Pomogę ci przez to przejść.
-  Pomóż mi więc - zaszlochała i pociągnęła go gwałtownie do siebie. - Kochaj mnie, 

Havardzie. Tak bardzo potrzebuję, żebyś mnie objął i przytulił, pomimo wszystko.

Z wolna jej płacz ucichł, przechodząc w cichy jęk rozkoszy, jaki towarzyszył nowemu 

gorącemu aktowi miłosnemu. Tym razem nie było w nim łagodności. Kochali się tak, jakby 
nigdy więcej nie mieli dostać nowej szansy, by być blisko siebie. Gwałtownie i desperacko.

Potem, niczym wybawca, z łagodnego mroku i ciszy spłynął na nich błogi sen.
 
Mycie owiec miało się już ku końcowi, co Mali dotkliwie czuła w krzyżu. Właściwie całe 

ciało miała obolałe. To było dla niej coś nowego. Zawsze radziła sobie nawet z najcięższymi 
pracami, nie odczuwając przy tym żadnych dolegliwości. Była, oczywiście, zmęczona, ale nie 
tak jak teraz. Wieczorem padała z nóg, a rano wcale nie budziła się wypoczęta. Zupełnie 
jakby pozbawiono ją energii i woli życia. Poza tym wciąż dokuczał jej ból głowy. Miała 
wrażenie, że wokół skroni zaciska się niewidzialna obręcz. Chwilami ból był tak uporczywy, 
że zbierało jej się na wymioty. Jeszcze nigdy nie miała takich dolegliwości. Prawie nic nie 
jadła, jedynie rozgrzebywała jedzenie. Zauważyła, że wszyscy jej się przypatrują z uwagą, ale 
nikt nie mówił nic na głos. Ona zresztą też prawie się nie odzywała i nie zachęcała do 
rozmów.

-  Mali, telefon! - zawołała Ingeborg ze schodów prowadzących do domu.
Mali odwróciła się. Szła obok Havarda popatrzeć na wykąpane owce z gęstą wełną, które 

dzięki ładnej pogodzie i lekkim podmuchom wiatru obeschły wyjątkowo szybko. Nadszedł 
czas, by zadecydować, które sztuki przeznaczyć na ubój, a które zostawić lub sprzedać. 
Rozmawiali o tym, że w tym roku można by zostawić na zimę więcej owiec. Stado było 
bardzo dobre. I więcej młodych sztuk niż zazwyczaj nadawało się do hodowli, a potem 
rozpłodu. A ponieważ tego lata zbiory siana też były bardziej obfite niż zwykle, mieli dość 
paszy dla liczniejszego stada. Nie powinno być problemów z karmą, nawet jeśli zima potrwa 
długo. Mali szła z księgą, w której notowała wyniki, gdy tymczasem Havard lekko i zręcznie 
chwytał jedną owcę po drugiej i dokonywał oceny.

-  Robimy teraz przegląd owiec! - odkrzyknęła. - To chyba nic ważnego. Nie mogą 

zadzwonić wieczorem?

-  Dzwoni Tellnes z parafii Lademoen w Trondheim! - zawołała Ingeborg. - Mam 

powiedzieć, że...

Tellnes! Mali całkiem zapomniała o zleceniu, o którym poinformowano ją ponad tydzień 

temu, kiedy wszystko jej się waliło na głowę. Podała księgę Havardowi ze słowami:

-  Muszę z nim pomówić! Mogę poprosić Ane, żeby przyszła ci tu pomóc przez ten czas.
-  Przecież nie będziesz rozmawiała przez cały wieczór - odparł Havard i z uśmiechem 

pogładził ją po policzku. - Rozumiem, że to ważne, więc biegnij czym prędzej. Póki co, sam 
sobie poradzę.

Mali pośpiesznie przemierzyła podwórze, aż spódnica zafurkotała wokół jej nóg.
-  Halo - odezwała się zdyszana do słuchawki. - Mali Stornes.
-  Halo, tu Tellnes. Słyszę, że się pani zasapała, pewnie przeszkodziłem przy pracy - 

zaczął. - Mieliśmy jednak zebranie i chcieliśmy zapytać, czy mogłaby pani niebawem 

background image

przyjechać do Trondheim. Chodzi o to, żeby już ostatecznie omówić szczegóły i jak 
najszybciej zacząć pracę nad projektem, o którym ostatnio rozmawialiśmy.

W głowie Mali zakłębiło się od najróżniejszych myśli. Niemożliwe, żeby teraz pojechała 

do Trondheim. Na najbliższy tydzień zaplanowali ubój, będzie więc mnóstwo pracy przy 
sprawianiu mięsa. To odpowiedzialne zajęcie, nie mogła go zlecić nikomu innemu. Odkąd 
została gospodynią w Stornes, zawsze sama nadzorowała wszystkie prace. Oczywiście Ane 
jest zręczna i dokładna, można na niej polegać. Ingeborg także nabrała wprawy wraz z 
upływem lat. Ale obie służące nie poradzą sobie z ubojem, mając równocześnie na głowie 
odpowiedzialność za dom, dzieci i gotowanie posiłków.

-  Czy to jakiś kłopot? - spytał Tellnes, nie doczekawszy się odpowiedzi.
-  No, niekoniecznie kłopot - odparła Mali wymijająco. - Tyle tylko, że zaczynamy ubój 

owiec. Muszę więc...

-  Ach tak.
W głosie Tellnesa usłyszała lekkie zniecierpliwienie. Mali nagle przestraszyła się, że to 

fascynujące zlecenie, które byłoby da niej wielkim wyzwaniem, może wymknąć jej się z rąk. 
Nie dopuści do tego! Musi dostać to zamówienie, niech się dzieje, co chce!

-  Jakoś spróbuję sobie to wszystko poukładać - rzekła pośpiesznie. - Najwyżej 

wynajmiemy ludzi do pomocy. W tych trudnych czasach każdego ucieszy dodatkowa praca. 
Tak... to się jakoś da urządzić - dodała, choć póki co nie miała pojęcia, skąd weźmie do 
pomocy kobiety, które potrafią sprawiać i konserwować mięso. - Kiedy pan sobie życzy, bym 
przyjechała?

-  Przepraszam, że powiadamiam w ostatniej chwili. - Jego głos znów zabrzmiał 

przyjaźnie. - Ale spotkanie z komitetem dekoracyjnym mamy w piątek. Gdyby więc mogła 
pani tu być...

W piątek, czyli już za trzy dni! Jak zdoła wszystko urządzić, Mali nie miała pojęcia, 

odetchnęła jednak głęboko i drżącym głosem potwierdziła, że przyjedzie.

-    Na pewno będę na tym zebraniu - powiedziała.
-    Dobrze. Bardzo dobrze - odparł Tellnes zadowolony. - Jak pani tu do nas przyjedzie?
Dobre pytanie, pomyślała Mali. Do Trondheim jest daleko. To cała wyprawa. Jeśli 

zadzwonię do Surnadalen, może znajdzie się dla mnie miejsce w samochodzie przewożącym 
towary, który kursuje każdego dnia. Jest też możliwość zabrania się samochodem 
pocztowym, w każdym razie do Svorkmo, a stamtąd statkiem, ale to zajmie więcej czasu i 
wyjdzie drożej.

-  Pytam dlatego, że w Surnadalen jest jeden z moich parafian. Pojechał tam prywatnym 

samochodem w interesach. Mógłbym poprosić, by zabrał panią w drodze powrotnej do 
Trondheim, o ile nie ma pani lepszego dojazdu. On wraca w czwartek, zresztą też weźmie 
udział w tym zebraniu w piątek. Z Surnadalen do Trondheim jest cały dzień drogi, więc trzeba 
wyjechać już w czwartek.

-  Byłoby wspaniale, gdybym mogła skorzystać z tej okazji - powiedziała Mali. - Nie 

mamy tu zbyt dobrego połączenia z Trondheim, zamierzałam się zabrać z jakimś transportem 
towarów.

-  O, nie, skoro jest tam Vikan, uniknie pani przynajmniej takich niewygód - oświadczył 

Tellnes. - Skontaktuję się z nim i poproszę, by do pani zadzwonił. Myślę jednak, że nie będzie 
miał nic przeciwko temu, by panią zabrać. Poza tym byłoby nam niezmiernie miło, mojej 
żonie i mnie, gdyby zechciała pani zatrzymać się u nas podczas pobytu w Trondheim - dodał 
przyjaźnie.

-  Bardzo serdecznie dziękuję - odparła Mali. - To wielka uprzejmość z państwa strony, ale 

nie chciałabym sprawiać kłopotów. Znajdę jakiś nocleg...

-  Ależ nam będzie bardzo miło - przerwał jej Tellnes. -

background image

Oboje bardzo podziwiamy pani prace i cieszymy się, że będziemy mogli z panią 

porozmawiać, a także wysłuchać pani opinii na temat projektu tkaniny, kolorów i techniki 
wykonania. Serdecznie panią zapraszamy.

-  Bardzo dziękuję - odparła Mali nieco przytłoczona jego wspaniałomyślnością. - W takim 

razie zobaczymy się niebawem.

-  Owszem - odparł Tellnes. - Proszę czekać na telefon od Vikana. Zawiadomi na pewno, 

gdzie i kiedy po panią przyjedzie. Do zobaczenia.

-  Do zobaczenia - pożegnała się Mali, nie odwieszając słuchawki.
Przez chwilę stała oparta o ścianę, czując, jak drżą jej nogi w kolanach. Ma jechać sama do 

Trondheim, i to w czasie uboju! Jak to przyjmą domownicy? Może Havard mógłby pojechać 
ze mną, pomyślała nagle, ale zaraz odrzuciła ten pomysł. Jej nieobecność w tak gorączkowym 
okresie sprawi wystarczająco dużo kłopotów, a co dopiero gdyby zabrakło też Havarda. Poza 
tym z rozmowy wynikało, że Tellnes liczy się wyłącznie z jej przyjazdem.

-  Rozmowa skończona? - zatrzeszczało w słuchawce. 
Mali aż podskoczyła przestraszona, bo całkiem zatopiła się we własnych myślach.
-  Tak, dziękuję, już odkładam - odpowiedziała.
-  Miłej podróży do Trondheim - rzuciła złośliwie Astrid z centrali. - Niezbyt stosowny 

czas na wyjazd dla gospodyni, która powinna nadzorować prace we dworze...

-  Jakoś to się ułoży - odparła Mali krótko i odwiesiła słuchawkę.
Niebawem wszyscy się dowiedzą, dokąd jadę, pomyślała zrezygnowana. Ludzie będą 

mieli znowu o czym gadać. Lepiej jednak, że wezmą ją na języki, niżby mieli snuć domysły, 
dlaczego wyjechał Sivert. Ale to nieuniknione. Prędzej czy później rozejdą się plotki. Mali 
wzdrygnęła się. Tyle różnych spraw mąciło jej radość z otrzymania tak wspaniałego zadania. 
Mimo to iskierka zadowolenia rozpaliła jej wnętrze i napełniła nadzieją. Ale tylko przez 
chwilę.

 
Nie wspomniała nikomu o wyjeździe, póki nie rozmówiła się wieczorem z Havardem.
-  Może nie powinnam teraz wyjeżdżać? - zastanawiała się, spoglądając na męża. - To 

daleka droga, taki wyjazd kosztuje, a poza tym nie wiem, czy uda nam się znaleźć kogoś, kto 
pomoże przy uboju.

- Sądzę, że w ogóle nie powinnaś o tym myśleć - odpowiedział Havard i przytulił ją. - 

Przez parę dni oderwiesz się od dworu, ciężkiej pracy i od wszystkich zmartwień. 
Potrzebujesz tego. Zobaczysz innych ludzi, zajmiesz się czymś innym - dodał. - Zresztą 
jeszcze nigdy nie byłaś w Trondheim.

-  Nie, ale... - Mali gryzła paznokieć. - Powinniśmy tam jechać razem. Bo jak ja sama aż do 

Trondheim...

Havard roześmiał się dobrodusznie i objął ją za szyję.
-  Nie jesteś bezradną kobietą, Mali Stornes! Doskonale sobie poradzisz. A my tu 

znajdziemy na pewno kogoś do pomocy. Jedź więc spokojnie, bo potrzebujesz tego. Poza tym 
to bardzo prestiżowe zamówienie i wiem, że masz wielką ochotę podjąć to wyzwanie. Będzie 
o tym głośno, co tylko przysporzy tobie i twoim pracom popularności. Zasługujesz na to! No i 
nie zapominajmy o pieniądzach, które zarobisz. Nadeszły ciężkie czasy i chociaż starcza nam 
na życie i mamy jeszcze trochę oszczędności, to jednak nie należy gardzić dodatkowym 
zarobkiem. Nie wiadomo, kiedy sytuacja się poprawi. Poza tym przyda ci się ta praca na 
długie zimowe wieczory, bo to może być ciężka zima - dodał powoli.

Bawił się jej długimi miękkimi włosami, które uwolniły się z upięcia i zwisały luźno na 

karku.

-  Powinienem może jechać jedynie po to, żeby na ciebie uważać - odezwał się nagle 

żartobliwym tonem i uśmiechnął się. Ale po jego spojrzeniu poznała, że w tych słowach kryła 
się powaga, choć nie chciał się do tego przyznać. - Jesteś teraz taka piękna, że...

background image

-  Co za bzdury opowiadasz - żachnęła się Mali, ale zarumieniła się z radości. - Doskonale 

wiesz, że zależy mi tylko na tobie i na dzieciach, Havardzie - dodała i spojrzała na niego. - O 
czym myślisz? Że będę chciała wziąć odwet na tobie za Laurę?

Poczerwieniał jak burak i przytulił ją mocno. Gdy tak trwali w uścisku, czuta mocne bicie 

jego serca.

-  Nie, ja... nie wiem - odezwał się bezradnie.
-  Nawet o tym nie myśl, Havardzie - powiedziała Mali i pogłaskała go czule po policzku. - 

Tę sprawę mamy już za sobą, zarówno ja, jak i ty.

Nie było to całkiem zgodne z prawdą. Wciąż prześladowało ją w wyobraźni to, co się 

zdarzyło między Havardem a Laurą. Najbardziej lękała się, że ten epizod może zaowocować 
dzieckiem. Z Olą Storhaugiem Laura miała tylko jednego syna. Chłopiec skończył właśnie 
dziewięć lat, był o miesiąc młodszy od Dorbet. Po dworach krążyły złośliwe plotki, że w 
Storhaug nie doczekali się więcej potomków, ale nikt się nie ośmielał komentować tego w 
obecności mieszkańców Oppstad. Rodzice Laury bardzo pragnęli, by najmłodsza córka 
urodziła więcej dzieci, byli tacy dumni z jej małżeństwa z dziedzicem Storhaug. Ale przecież 
zdarzało się, że w niektórych rodzinach rodziło się tylko jedno dziecko, niektórzy w ogóle nie 
mieli potomków. Wszystko w rękach Pana, jak to kiedyś mawiała Beret. Więc jeśli Laura 
teraz zaszłaby w ciążę...

Mali odsunęła od siebie tę myśl.
-  A więc uważasz, że powinnam jechać? - zapytała znowu i popatrzyła na Havarda.
-  Tak uważam - odparł i pocałował ją lekko w czoło. - Jedź i spędź miło ten czas! Oderwij 

się myślami od wszystkich problemów. A potem wracaj do mnie - dodał, unikając jej 
spojrzenia.

-  Akurat tego możesz być pewien, Havardzie Stornes - uśmiechnęła się Mali łagodnie i 

musnęła palcem jego policzek. - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz!

-  Och, Mali, Mali - odezwał się cicho łamiącym się głosem.

ROZDZIAŁ 8.

 
Mali była spięta i trochę zalękniona, ale równocześnie pełna oczekiwań, więc w dni 

poprzedzające wyjazd do Trondheim nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zapakowała do torby 
podróżnej potrzebne rzeczy, po czym wyjęła wszystko i zmieniła zawartość.

-  Przecież wiesz, co potrzebne jest w mieście. Byłaś już w Kristiansund - tłumaczył nieco 

zrezygnowany Havard. - Nad czym się więc tak zastanawiasz?

-  Muszę wyglądać porządnie - odpowiedziała Mali i sięgnęła po jeszcze inną bluzkę z 

szafy. - Nie wiem, może zostanę zaproszona gdzieś, gdzie obowiązywać będą eleganckie 
stroje.

-  Z pewnością nie na ślub - odparł oschle Havard. - A pięknie wyglądasz niezależnie od 

tego, w co jesteś ubrana. Zresztą będziesz tam raptem parę dni.

Mali musiała mu przyznać rację. Zresztą nie miała do wyboru aż tak wielu ubrań. 

Ostatecznie zdecydowała się wziąć praktyczny, ale ładny kostium na podróż, który nada się 
ewentualnie także na wycieczki po mieście. Dodatkowo zapakowała czerwoną spódnicę z 
plisą, którą sama utkała przed wielu laty, a która wciąż dobrze się prezentowała, oraz piękną 
białą bluzkę z wysoką zapinaną na guziczki stójką.

-  Nie powinnam była zgadzać się na ten wyjazd - powiedziała do Ane dzień przed 

podróżą, kiedy wspólnie nakrywały do obiadu. - Teraz, gdy zaczyna się ubój i trzeba zająć się 
sprawianiem mięsa...

background image

-  Będzie dobrze - odpowiedziała ze spokojem Ane. - Nie żebym nie doceniała twojej 

obecności, bo to bardzo ważne, że trzymasz nad wszystkim pieczę, ale jakoś tym razem 
poradzimy sobie bez ciebie. Na szczęście udało nam się znaleźć pomoc. Słyszałam, że 
kobieta, która pod twoją nieobecność przyjedzie z Kvannes, jest bardzo zręczna i miła. Z 
pewnością zadbamy o to, by nie zabrakło mięsa i wędlin na najbliższy rok - dodała z 
uśmiechem. - Poza tym za parę dni wrócisz do domu i sama sprawdzisz, czy wszystko zostało 
zrobione, jak należy, zanim cokolwiek zdąży się zepsuć.

-  Tak, oczywiście - odparła Mali, wyjmując chleb. - Chociaż nie wiem dokładnie, jak 

będzie z tym powrotem. Kto wie, czy nie zabiorę się samochodem ciężarowym dopiero w 
poniedziałek.

-  Najważniejsze, żebyś w ogóle wróciła - rzekła Ane.
-  Jak to „w ogóle"? - Mali zerknęła na nią pośpiesznie. Dlaczego miałabym nie wrócić?
-  Nie to miałam na myśli - speszyła się Ane. - A co?
-  Po prostu do Trondheim jest daleko - wyjaśniła Ane. - A jazda samochodem po wąskich 

i krętych drogach niebezpieczna. Ale na pewno wszystko będzie dobrze, a kiedy wrócisz, 
dwór będzie stał na miejscu i na ciebie czekał. Pamiętaj o tym. Potrafimy zadbać tu o 
wszystko. Poza tym wydaje mi się, że ten wyjazd dobrze ci zrobi - dodała, unikając wzroku 
Mali. - Za dużo się ostatnio na ciebie zwaliło.

Mali pominęła te słowa milczeniem, ale rozmowa z Ane ją uspokoiła. Czuła, że przez tych 

kilka dni nic złego się w Stornes nie stanie, mimo że jej wyjazd przypadł na gorący czas 
uboju. Ane na pewno jak zwykle stanowczą ręką pokieruje domem i dziećmi. Odłożyła więc 
zmartwienia na bok, oczekując wizyty w Trondheim z nadzieją i ciekawością.

 
Tuż przed obiadem zadzwonił doktor, którego odwiedzin u chorej Beret spodziewali się po 

południu.

Mimo że niewiele można było pomóc staruszce, Mali z jakichś powodów zależało, by co 

pewien czas doktor przyjechał i ją zbadał. Wydawało jej się, że w ten sposób zabezpiecza się 
na wypadek, gdyby stan Beret gwałtownie się pogorszył. Nie chciała, by ktokolwiek mógł jej 
zarzucić, że nie uczyniła wszystkiego, co należało, by pomóc teściowej.

-  Przykro mi, Mali, że nie dotrzymam dziś naszej umowy - powiedział doktor. - Ale moja 

matka, która mieszka w Trondheim, zachorowała na grypę. Nie jest już młoda, dlatego 
postanowiłem pojechać do niej i sam sprawdzić, jak się czuje, choć nic nie wskazuje na to, by 
jej stan był poważny. Ale wiesz - dodał - czasem człowieka ogarnia dziwny niepokój i czuje, 
że powinien wszystko sprawdzić osobiście.

-  Rozumiem - odparła Mali. - Właściwie u nas nic nowego. Beret wciąż leży, ale wydaje 

nam się, co dość niezwykłe, że trochę doszła do siebie. Zjada nawet papki i sporo pije. 
Zrobiły jej się jednak kłopotliwe odleżyny. Liczyłam, że doktor mi coś poradzi - dodała. - Ale 
możemy z tym poczekać do następnej wizyty.

Doktor roześmiał się w słuchawce.
-  Wydaje mi się, Mali, że w tej dziedzinie jesteś ode mnie bieglejsza. Wraz z upływem lat 

nabrałem wielkiego szacunku dla twojej wiedzy na temat ziół i przygotowywanych przez 
ciebie mieszanek. Nigdy bym nie przypuszczał, że tak się kiedyś stanie - dodał w przypływie 
szczerości. - Nikomu o tym nie mówię, przynajmniej żadnemu z moich kolegów po fachu. 
Wiesz, takie babskie rady i domowe sposoby niewiele mają wspólnego z poważną medycyną. 
Ale choć mój rozum odrzuca takie rozwiązania, widziałem na własne oczy, że to, co podajesz 
chorym, działa... Jednak, jak już wspomniałem, z nikim o tym nie rozmawiam. Jeśli zaś 
chodzi o Beret, to zajrzę do niej po powrocie. Przyjadę z Trondheim w niedzielę, powiedzmy 
więc, że będę w Stornes w poniedziałek...

-  To może umówmy się już od razu na wtorek - przerwała mu Mali. - Chciałabym być na 

miejscu podczas tej wizyty. Ja także jadę do Trondheim w sprawie zamówienia na kilim dla 

background image

kościoła Lademoen. Mam nadzieję, że wrócę stamtąd jakimś transportem towarowym w 
poniedziałek. O ile w ogóle są transporty w poniedziałki? - zastanowiła się głośno.

-  Przecież możesz zabrać się ze mną - zaofiarował się doktor. - Powiedz, gdzie zatrzymasz 

się w Trondheim, a ja w niedzielę rano przyjadę po ciebie.

-  Ale nie mogę tak...
-  Przeciwnie - przerwał jej doktor. - Przynajmniej nie będę musiał tłuc się całą drogę 

samotnie. Po drodze zrobisz mi wykład na temat ziół - dodał żartobliwie.

Mali podała mu adres Tellnesa i umówiła się z doktorem na dziewiątą w niedzielę rano.
Widocznie ten wyjazd do Trondheim jest mi pisany, pomyślała Mali i odwiesiła słuchawkę 

telefonu. Wszystko jakoś samo się układa po mojej myśli. Najważniejsze, że mam 
zapewniony dojazd w obie strony. To więcej, niż mogłam się spodziewać jeszcze parę dni 
temu.

Mali nigdy nie myślała, że kiedyś będzie jechała razem z doktorem jednym samochodem. 

Prawdę mówiąc, przez te wszystkie lata nie darzyła go zbytnim szacunkiem. Ale doktor z 
czasem zmienił się na korzyść, pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. Trochę to trwało, ale 
ostatecznie szczere do bólu słowa akuszerki, która strofowała go przy każdej okazji, odniosły 
pozytywny skutek. Nie uważał się już za nieomylnego, nawet we własnych oczach. 
Najbardziej jednak zdumiało ją, że nie odrzucał wszystkich metod, które różniły się od jego 
własnej. Nigdy by nie przypuszczała, że usłyszy kiedyś uznanie w ustach tak poważanego 
człowieka. Wprawdzie nie przyznawał się do tego wobec innych, ale jego pochwała wiele dla 
Mali znaczyła i bynajmniej nie zamierzała go demaskować. Doktor trochę się postarzał. Być 
może z biegiem czasu każdy człowiek mądrzeje, niezależnie od tego, czym się zajmuje na co 
dzień. Mali doświadczyła tego osobiście, ale też u innych.

 
Wieczorem przed wyjazdem do Trondheim Mali poświęciła znacznie więcej czasu na 

wieczorną toaletę Beret. Najpierw udało jej się nakłonić teściową do zjedzenia całego kubka 
zupy, potem ją umyła i włożyła jej czystą koszulę.

Zawsze kiedy była u Beret, mówiła do niej. Nie wiedziała do końca dlaczego, bo przecież 

staruszka ani nie mogła jej nic odpowiedzieć, ani się sprzeciwić. Właściwie więc Mali 
krzątała się po izbie i rozmawiała ze sobą. Poznawała jednak po Beret, że jej słucha i rozumie. 
Mali czuła, że nie powinna izolować starej gospodyni od tego wszystkiego, co dzieje się we 
dworze. W końcu Stornes był domem Beret od wielu, wielu lat. I choć wzajemne relacje 
teściowej i synowej nigdy nie układały się dobrze, nie dało się zaprzeczyć, że Beret była 
bardzo dobrą gospodynią.

Mimo że posunęła się w latach, a teraz leżała częściowo sparaliżowana i nie mogła mówić, 

Mali wiedziała, że teściowa zachowała trzeźwy umysł. Poznawała to po bystrym spojrzeniu 
zdrowego oka. Czasami Mali przychodziło na myśl, że teściowa nigdy nie była równie 
uważnym słuchaczem jak teraz, kiedy leżała przez większość dnia sama, nie będąc w stanie 
komunikować się z innymi. Nagle wokół niej zrobiło się strasznie cicho i w tej ciszy z uwagą 
wsłuchiwała się w każde wyłowione słowo. Kiedyś nie zwracała uwagi na to, co inni mają do 
powiedzenia, przynajmniej taką ją Mali zapamiętała. Raczej chciała rządzić i udowadniać 
wszystkim, że ona wie najlepiej. Teraz się zmieniła. Być może zrozumiała, że czasem warto 
posłuchać innych.

-  Wyjeżdżam jutro do Trondheim, Beret - powiedziała Mali, nalewając świeżej wody do 

szklanki na nocnym stoliku. - Dzwonili do mnie z kościoła Lademoen jakiś czas temu, 
pytając, czy nie podjęłabym się utkania kilimów przedstawiających Mękę Pańską. - 
Pogładziła kołdrę i dodała: - To mają być trzy duże kilimy. Bardzo poważne zlecenie.

Beret popatrzyła na nią z uwagą swoim zdrowym okiem.
-  Pewnie uważasz, że jestem nierozważna, opuszczając dwór teraz, gdy zaczyna się ubój 

owiec - ciągnęła Mali i zamknęła okno, które chwilę wcześniej otworzyła, żeby przewietrzyć 

background image

w pomieszczeniu przed nocą. - Ale udało nam się pozyskać dodatkową pomoc, poza tym nie 
będzie mnie tylko parę dni - dodała.

Usiadła na krześle przy łóżku.
-  To moje tkanie... - przerwała na moment. - Wiem, że nigdy nie patrzyłaś na nie 

przyjaznym okiem - ciągnęła, zakładając kosmyki włosów za uszy. - Ale dla mnie to bardzo 
ważne zajęcie. Zaczęło się tej pierwszej zimy, mojej pierwszej zimy w roli młodej gospodyni 
tutaj, w Stornes. Pamiętasz pewnie. Czułam się okropnie... tak strasznie...

Wspomnienia niekończącej się mroźnej zimy, kiedy samotność i rozpacz dokuczały jej jak 

nigdy dotąd, napłynęły z taką siłą, że ścisnęło ją w gardle. Nie mogła wydobyć z siebie słowa. 
Przełknęła ciężko ślinę. Gdyby babcia Johana nie przeforsowała tego, że mogłam siedzieć u 
niej w izbie i tkać, chyba bym się utopiła we fiordzie, pomyślała Mali. Było mi tak źle, a 
jeszcze nie wiedziałam, że wkrótce nastaną znacznie gorsze chwile. Na szczęście nie znałam 
przyszłości.

Nagle poczuła dotknięcie. Drgnęła i zobaczyła, że Beret wyjęła zdrową rękę spod kołdry i 

chłodnymi, wilgotnymi palcami chwyciła ciepłą dłoń Mali. Oko, którym na nią patrzyła, 
zalśniło, a z jej gardła wydobyło się rzężenie.

-  Co jest, Beret? - zapytała cicho Mali. - Chcesz mi coś powiedzieć?
Staruszka poruszyła głową.
-  Mogę jechać do Trondheim? - zapytała Mali, mimo że przecież wcale nie potrzebowała 

przyzwolenia teściowej na ten wyjazd.

Beret uścisnęła lekko dłoń synowej.
-  Dziękuję - odparła cicho Mali i pogłaskała Beret po policzku. - Rozumiem, że się 

zgadzasz, i nawet nie wiesz, jaka to dla mnie ulga.

Kiedy później stała w korytarzu, uświadomiła sobie, że po raz pierwszy zapytała Beret o 

pozwolenie. Wciąż czuła lekkie uściśnięcie wilgotnej dłoni i nagle do jej oczu napłynęły łzy. 
Miała nadzieję, że Beret przetrwa jakoś jej nieobecność, wciąż bowiem o tylu różnych 
sprawach chciała porozmawiać z teściową. O sprawach, o których nigdy nie wspominały na 
głos. O tym wszystkim, co doprowadziło do nienawiści między starą i młodą gospodynią w 
Stornes, a co już dawno powinno zostać wyjaśnione.

Czuła, że nadeszła pora.
 
Trondheim oszołomiło Mali.
W Kristiansund mimo wszystko było inaczej. Tu na każdym kroku kłębiło się wprost od 

ludzi. Na ulicach słychać było odgłosy samochodów i dorożek. Najbardziej jednak zaskoczyły 
ją tramwaje. Zrobiła wielkie oczy, gdy je zobaczyła. Nigdy wcześniej nie jechała takim 
pojazdem na szynach i choć miała duszę na ramieniu, postanowiła spróbować. Tylko skąd 
wiadomo, że tramwaj utrzyma się na wąskich torach ciągnących się wzdłuż ulicy? Rozglądała 
się wokół i wyciągała szyję, by zobaczyć jak najwięcej. Będę miała o czym opowiadać w 
domu, myślała. W Stornes się zdziwią, zwłaszcza dzieci.

-  Tam widać katedrę Nidaros - pokazał ręką Vikan.
Mali tak bardzo skupiła się na tramwaju, że zapomniała o bożym świecie. Teraz 

wyprostowała się i popatrzyła we wskazywanym przez Vikana kierunku. Imponująca 
budowla z wieżami i iglicami wydała się jej tak ogromna, jakby sięgała nieba. Wrażenie było 
powalające. Mali niemal zaparło dech w piersiach.

-  Jaka wielka - wyszeptała z nabożeństwem. - I jaka cudowna.
-  To prawda, jeśli chcesz znać moje zdanie, to równie pięknej budowli darmo by szukać - 

odpowiedział Vikan, ślimaczym tempem prowadząc samochód w ulicznym ruchu. - Teraz 
moim kościołem jest właściwie Lademoen, ale żaden nie może się równać z katedrą Nidaros. 
Jeszcze nie została do końca odrestaurowana, ale prace zakończą się zapewne na jubileusz w 

background image

przyszłym roku. Te najważniejsze, oczywiście, bo tak naprawdę w tego typu budowli prace 
konserwatorskie nigdy się nie kończą.

-  Czy można by zajrzeć do środka? - zapytała Mali i odwróciła się, by nic nie uronić z 

widoku dostojnej szarej budowli sakralnej. - Pewnie katedra nie jest otwarta dla wiernych w 
dni powszednie, ja jednak w niedzielę już wyjeżdżam.

-  Myślę, że Tellnes to jakoś załatwi - rzekł Vikan. - Przecież nie można opuścić 

Trondheim, nie zwiedziwszy wnętrza katedry Nidaros!

I nagle tramwaj już nie wydawał się Mali taki interesujący. Miała uczucie, że ten ogromny, 

piękny kościół ją przyzywa, że musi go zobaczyć. Jakby właśnie we wnętrzu katedry kryła się 
odpowiedź. Na co? Tego nie wiedziała.

 
Tellnes razem z żoną i dwoma córkami, pannami na wydaniu, mieszkał w domu na 

obrzeżach centrum. Żona, ufryzowana kunsztownie, powitała gościa w wykrochmalonym 
fartuchu na ciemnej sukni i z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Mali domyśliła się, że nie 
jest zachwycona tym, że ma przyjąć na nocleg kogoś, kogo w ogóle nie zna. Nie tryskała więc 
humorem, w przeciwieństwie do męża, który wprost rozpływał się w zachwytach, widząc 
Mali, co zresztą tylko pogarszało sprawę. Tellnes nie umiał ukryć swojego zainteresowania 
osobą artystki i przytrzymał jej dłoń dłużej, niż to było konieczne.

-  Nie chciałabym sprawiać kłopotu - odezwała się Mali, spoglądając na panią domu. - Jeśli 

moja obecność nie bardzo państwu pasuje, to...

-  Nie pasuje? - Tellnes zaśmiał się rozbawiony. - O, nie! Oboje z żoną z niecierpliwością 

czekaliśmy na to spotkanie.

Kłamca, pomyślała Mali. Może on rzeczywiście nie mógł się doczekać mojego przyjazdu, 

ale zapewne nie z powodu moich artystycznych kwalifikacji. Tego można się było łatwo 
domyślić. Mierzył ją bowiem od stóp do głów spojrzeniem swych rozmytych niebieskich 
oczu, przyprawiając ją o rumieniec. Miała wrażenie, że wprost rozbiera ją wzrokiem.

Pani domu odprowadziła gościa do pokoju w suterenie. Starannie cedząc słowa, zagadnęła:
-  Opowiadano mi, że pochodzi pani z małej wsi.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że traktuje Mali z góry i uważa się za kogoś 

lepszego.

-  Tak, pochodzę z małej wsi, ale za to z bardzo okazałego dworu - odparła Mali krótko, 

upominając się w duchu, że nie powinna zadrażniać sytuacji, wystarczająco już napiętej. Nie 
znosiła jednak ludzi, którzy traktowali innych protekcjonalnie, i na takie zachowanie 
mimowolnie reagowała uszczypliwością.

-  Ach tak - odparła pani Tellnes chłodno i otworzyła drzwi pokoju przygotowanego dla 

Mali. - Mam nadzieję, że będzie tu pani wygodnie.

Mali była już pewna, że gościny u Tellnesów nie zachowa pośród miłych wspomnień, ale 

bardzo była ciekawa zlecenia na kilimy, a poza tym chciała zwiedzić katedrę Nidaros. To 
ostatnie nagle stało się dla niej niemal najważniejsze. Przez stulecia przybywali tu pielgrzymi, 
by odpokutować swoje grzechy i odzyskać wewnętrzny spokój. Teraz ona też się czuła jak 
pielgrzym i pragnęła gorąco, by jej niespokojne serce odnalazło tu ukojenie.

Kościół Lademoen zamierzała obejrzeć sobie następnego dnia po spotkaniu, które, jak 

zrozumiała, miało się odbyć w sali parafialnej.

-  Dziękuję - odparła i weszła do środka.
-  Za pół godziny zapraszam na posiłek - zapowiedziała pani Tellnes. - Zapewne chce się 

pani teraz trochę ogarnąć i przebrać po podróży - dodała takim tonem, jakby się nie 
spodziewała, że ta wiejska kobieta ma jakieś ubrania na zmianę.

Mali w milczeniu zamknęła za sobą drzwi. Oczywiście, że się przebiorę, pomyślała ze 

złością i dziękowała opatrzności za zabraną z domu czerwoną spódnicę i odświętną bluzkę, 

background image

strój, dzięki któremu nie będzie się czuła nieswojo w towarzystwie pani domu podczas 
posiłku.

 
Spotkanie w kościele Lademoen przebiegło lepiej, niż się spodziewała. Najwyraźniej 

członkowie komitetu znali jej prace i naprawdę je cenili. Ją samą zaś zachwycił projekt Męki 
Pańskiej. Ukazywał w najdrobniejszym szczególe potworność zdarzeń, wydobywając 
zarazem ich głębokie piękno. Mali przejechała palcem po arkuszu i podnosząc wzrok, 
powiedziała:

-  Jeśli zdołam uzyskać efekt zbliżony do tego projektu, to kilim będzie wspaniały. 

Wykonał go prawdziwy artysta, a zarazem ktoś, kto zna smak cierpienia.

Zauważyła, że młody rudowłosy mężczyzna spuścił oczy, wyraźnie zakłopotany.
-  To pan jest tym artystą? - zapytała Mali.
-  Tak, Henry jest autorem projektu - odparł Tellnes. - Namalował te obrazy w ubiegłym 

roku, krótko po tym, jak żona i syn zginęli w okropnym wypadku. To było straszne - dodał 
bez szczególnej empatii w głosie.

Tellnes niespecjalnie liczył się z uczuciami innych i nie potrafił się zdobyć na współczucie 

wobec nich. Koncentrował się głównie na sobie. Pewnie dlatego jego żona była zgorzkniała i 
nieprzyjazna. Człowiek się taki staje, jeśli brak mu miłości i troski. Mali znała to uczucie.

Popatrzyła ponownie na szkice, na wyeksponowane przez Henry'ego smutek i gniew. 

Dostrzegła jednak także pokorę i zrozumienie, że przeciwko niektórym rzeczom w życiu nie 
można walczyć. Henry pięknie wyraził swe pogodzenie się z losem.

-  Nie wiem, czy uda mi się uzyskać właściwy efekt - powiedziała Mali cicho. - To bardzo 

duża i trudna praca.

-  Uprzedzałem panią - rzekł Tellnes, przykrywając jej dłoń swą dużą i owłosioną. - Mamy 

jednak do pani pełne zaufanie. Poza tym Martin Bakken z Ameryki, nasz darczyńca, zażyczył 
sobie, aby to właśnie pani, tylko pani, utkała te kilimy.

-  W takim razie się zgadzam - powiedziała Mali i cofnęła rękę. - Pozostaje pytanie, na 

kiedy tkaniny mają być gotowe. Ta praca wymaga czasu, a ja muszę się zajmować też 
dworem, mam męża i dzieci.

-  Dajemy pani na to rok - odparł Tellnes. - Martin Bakken przybędzie do Trondheim w 

przyszłym roku na jesieni, a wtedy muszą być już gotowe.

Mali policzyła szybko w myślach i wyszło jej, że aby zdążyć, nie będzie miała w 

nadchodzących miesiącach czasu na inne rzeczy.

-  Widzę, że się pani waha - odezwał się Tellnes. - Tymczasem za zapłatę, jaką pani 

otrzyma, stać panią będzie na wynajęcie pomocy we dworze. Amerykanin jest bardzo bogaty. 
Oferuje za tę pracę dwa tysiące koron.

Mali popatrzyła na niego, otwierając usta ze zdumienia. Dwa tysiące koron! To niepojęta 

suma, zwłaszcza w tych trudnych czasach!

Z wrażenia zakręciło jej się w głowie. To by oznaczało, że nie będą się musieli obawiać, że 

zabraknie im w Stornes pieniędzy. Razem z oszczędnościami, które z Havardem trzymali w 
skrzyni, byliby zabezpieczeni na resztę życia.

-  To bardzo dużo pieniędzy - odezwała się cicho, a serce waliło jej miotem.
-  Nasz wspaniałomyślny Martin Bakken ma pieniędzy w bród - rzeki oschle Tellnes. - 

Zresztą jego zdaniem pani prace są tego warte.

Umowa została spisana i zaakceptowana przez obie strony. Z takiej propozycji nie 

uchodziło rezygnować.

 
Potem podano kawę i kanapki z frykasami, jakie na stole w Stornes pojawiały się jedynie 

w święta, a Mali została oprowadzona po kościele.

background image

W obszernym wnętrzu panował chłód, Mali jednak całkiem o tym zapomniała, gdy ujrzała 

przepiękny ołtarz. Jej szczery zachwyt wywołał zwłaszcza duży obraz przedstawiający Jezusa 
i  jego dwóch uczniów w drodze do Emaus. Mali pamiętała niejasno ten fragment Ewangelii z 
nauk przed konfirmacją.

-  Jaki piękny - powiedziała cicho. - Odnosi się wrażenie, że to żywi ludzie...
-  Tak, jesteśmy bardzo dumni z tego ołtarza! - Mali zdawało się, że gdziekolwiek 

przystanęła, Tellnes pojawiał się natychmiast tuż przy niej. - Obraz namalował Gabriel 
Kielland, a pozowali mu mieszkańcy Trondheim. Na przykład Jezus to tak naprawdę aptekarz 
Henstad - uśmiechnął się.

-  Musi być bardzo pobożny - rzekła Mali. - Ma niesłychanie dobre spojrzenie.
Tellnes nic na to nie powiedział, chwycił ją jednak za łokieć i oprowadził po kościele. Po 

kolei pokazywał chrzcielnicę, ambonę, misternie rzeźbione zdobienia, wreszcie piękny obrus 
na ołtarzu. Mali czuła się nieswojo z powodu tej poufałości i gdy tylko trafiła się sposobność, 
wyswobodziła się i podeszła do młodego rudego mężczyzny, autora projektu kilimu, który 
miała utkać.

-  Przepiękny projekt - powiedziała cicho. - Mam nadzieję, że zdołam oddać to, co pan w 

nim wyraził.

-  Z pewnością się pani uda - odpowiedział, podnosząc na nią swe błękitne oczy, zasnute 

woalem smutku i tęsknoty za tymi, których utracił. - Każdy z nas nosi w sobie cierpienie, 
choć nie zawsze mamy odwagę się z nim zmierzyć - dodał cicho. - Bo to bardzo bolesne.

-  Doskonale to rozumiem - zapewniła Mali. - Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony z 

efektu mojej pracy.

-  Myślę, że tak - odparł ze spokojem. - W pani oczach także dostrzegam coś więcej niż 

tylko radość.

 
Kiedy wspomniała Tellnesowi, że chciałaby zwiedzić katedrę w Nidaros, nie usłyszała z 

jego strony odmowy. Przeciwnie, obiecał wykorzystać wszystkie swoje koneksje i wpływy, 
by to załatwić. Nie omieszkał zaznaczyć jednak, że katedra w tygodniu jest zamknięta dla 
wiernych, ponieważ prowadzone są tam poważne prace konserwatorskie. Z potoku słów i 
przechwałek można by sądzić, że to on jest właścicielem świątyni.

Mali nie zwracała uwagi na jego próżność. Najważniejsze, by pomógł jej dostać się do 

środka. I udało się. W sobotę po śniadaniu Tellnes wyprowadził z garażu samochód. Mali 
zapytała żonę gospodarza, czy pojedzie z nimi.

-  Katedrę widziałam już nie raz - odparła chłodno pani Tellnes i dodała uszczypliwie: - 

Poza tym ktoś musi ugotować obiad.

Mali odebrała to jako krytykę pod własnym adresem. Zapewne pani Tellnes uważała, że 

powinna zostać z nią i pomóc, ale nie wzięła sobie tego zbytnio do serca. Nazajutrz 
wczesnym rankiem wyjedzie już do domu, a katedrę Nidaros po prostu musi zobaczyć. Nawet 
jeśli pani Tellnes miałaby być z tego powodu kwaśna jak ocet przez resztę wieczoru.

Gdy tylko Mali weszła do wnętrza potężnej świątyni, zapomniała o bożym świecie. Mimo 

że cała zachodnia ściana nosiła ślady przeprowadzanej renowacji, a wielki okrągły witraż, 
rozeta, nie był do końca gotowy, monumentalny kościół zrobił na niej ogromne wrażenie. 
Gdy tak stała przy środkowym ołtarzu, podziwiając wspaniały krucyfiks wykonany w całości, 
łącznie z figurą Chrystusa, ze szczerego srebra, poczuła się nieco zagubiona.

-  Krucyfiks jest także darem z Ameryki - nie omieszkał zauważyć Tellnes. Jego głos 

dochodził do niej jakby z oddali, a mimo to wydawało się jej, że stanowi dysonans w tym 
wnętrzu. Mali powoli skierowała się w stronę głównego ołtarza.

-  Chciałabym pójść tam sama - zwróciła się po cichu do Tellnesa. - Jeśli to oczywiście 

możliwe.

background image

Tellnes spojrzał na nią zdumiony, jego usta zacisnęły się w wąską linijkę, ale zatrzymał 

się, mówiąc:

-  Ależ oczywiście. 
Mali podeszła do ołtarza. Przez długą chwilę stała tam i tylko patrzyła. Palcami musnęła 

aksamit. Znów naszło ją niewytłumaczalne uczucie, że ta świątynia ją wzywa. Bezwiednie 
uklęknęła, pochyliła głowę i złożyła dłonie. Z wolna spłynął na nią zdumiewający spokój. 
Zupełnie jakby ktoś położył na jej głowie dużą, gorącą dłoń. Pochyliła się jeszcze niżej.

-  Wybacz mi - wyszeptała powoli. - Wybacz.
 
Następnego dnia na drodze wyjazdowej z miasta Mali ujrzała nagle plecy wysokiego 

szczupłego mężczyzny, idącego wzdłuż czerwonej ściany budynku. Blade jesienne słońce 
zalśniło w jego czarnych jak węgiel włosach, skręconych na karku. Miał na sobie zniszczoną i 
przybrudzoną kurtkę.

-  Sivert - wyszeptała chrapliwie, czując, jak lodowate szpony zaciskają się wokół jej serca. 

- Sivert!

-  Słucham? - zapytał doktor, patrząc na nią zdziwiony. 
Mali nie odpowiedziała. Odwróciła się za mężczyzną, ale już skręcił za róg i zniknął.

ROZDZIAŁ 9.

 
W niedzielę późnym popołudniem samochód doktora wyłonił się zza zakrętu w lesie i 

przed oczami Mali roztoczył się piękny widok na dolinę Inndal. Jak zawsze zrobiło jej się 
cieplej na sercu na widok ciemnego fiordu, potężnych szczytów i wsi, w której blisko od 
siebie znajdowały się cztery dwory, a wokół mieściły się mniejsze gospodarstwa i chaty 
komorników.

W zapadającym zmierzchu w oddali zamajaczyły budynki Stornes, położonego najniżej 

przy cyplu. Moje miejsce na ziemi, miejsce, do którego przynależę, pomyślała. Kto by 
przypuszczał, że Stornes stanie się kiedyś dla mnie bezpiecznym portem. Tamtego dnia, gdy 
wychodziłam za mąż za Johana, taka myśl mi nawet w głowie nie postała. A jednak z czasem 
tak właśnie się ułożyło. Stornes jest moim domem nie tylko dlatego, że czeka tam na mnie 
Havard i dzieci. Czuję się nierozerwalnie związana z samym dworem, i to się nigdy nie 
zmieni.

Mali umówiła się z doktorem, że wejdzie do środka i zbada Beret, skoro już nalegał, by 

podwieźć ją pod sam dom. Doktor chętnie na to przystał, uznając, że w ten sposób 
zaoszczędzi drogi następnego dnia.

Kiedy samochód wjechał na podwórze, zgotowano im owacyjne przyjęcie. Havard i cała 

trójka dzieci wyszli im naprzeciw.

-  Witaj w domu! - zwrócił się Havard do żony i podając swą mocną, ciepłą dłoń, pomógł 

jej wysiąść.

-  Dziękuję! - Mali uśmiechnęła się do męża, napotykając pełne miłości spojrzenie 

błękitnych oczu. - Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej!

Havard chwycił torbę podróżną, a Mali tymczasem zwróciła się do dzieci.
-  Wygląda na to, że dzielnie pomagałyście - rzekła i zwichrzyła gęstą czuprynę Dorbet. - 

Nie widzę owiec czyli, że już po uboju.

-  Akurat ona nie pomagała najwięcej - odezwał się Oja i wyprostowawszy się, dodał 

łaskawie: - Ale... trochę się włączyła.

-  No i dostałam najlepszy stopień z egzaminu z geografii - świergotała Dorbet, wieszając 

się mamie na ramieniu. - Pan nauczyciel powiedział, że bardzo się poprawiłam.

background image

-  Wielkie mi halo - dogryzał jej znów Oja.
-  Bardzo się starała. - Ruth wzięła w obronę młodszą siostrę. - Zresztą można o to zapytać 

Ane.

-  Ależ ja wierzę Dorbet - uśmiechnęła się Mali i dodała: - Przywiozłam wam wszystkim 

coś z Trondheim.

-  Wiedziałam! Wiedziałam! - wykrzykiwała radośnie Dorbet. - Co to takiego, mamo?
-  Pozwól mamie przynajmniej wejść do domu, dziecko - roześmiał się Havard. - Przecież 

nie będzie się wypakowywać na podwórzu.

-  Najpierw zajrzę z doktorem do Beret - rzekła Mali. - A potem dostaniecie swoje 

prezenty i opowiem wam o wszystkim, co widziałam i co przeżyłam w Trondheim.

Nawet Dorbet musiała się na to zgodzić.
 
Ane, która wyszła na ganek, by powitać Mali, opowiedziała, że pod jej nieobecność Beret 

wydawała się jakaś niespokojna.

-  Ale jadła i piła, jak należy - dodała pośpiesznie.
-  Nie było żadnych objawów kolejnego wylewu? - zapytał doktor, marszcząc brwi.
-  Nic takiego nie zauważyłam - odparła Ane. - Jedynie ten niepokój.
Kiedy doktor wraz z Mali weszli do sypialni, zdrowe oko chorej jakby nabrało blasku. 

Wyciągnęła drżącą dłoń do Mali i próbowała coś powiedzieć, ale jak zwykle z jej gardła 
wydobyło się tylko rzężenie i nie dało się odróżnić słów.

-  Wydaje mi się, że teściowa bardzo się za tobą stęskniła, Mali - powiedział lekarz z 

uśmiechem i podszedł do łóżka chorej. - Tęskniłaś za Mali, Beret?

Beret pokiwała głową, a lekarz tylko się roześmiał.
-  Tak mi się też wydawało - rzekł. - Kto by przypuszczał jeszcze przed paru laty, że tak 

kiedyś będzie - dodał, zerkając na Mali. - Chociaż ja się często spotykam z podobnymi 
przypadkami. Poważna choroba buduje mosty między ludźmi. Chory poprzez swoją 
bezradność w jakiś nadzwyczajny sposób zyskuje większe zrozumienie dla innych, lepiej też 
poznaje siebie.

Kiedy wyszli na korytarz, doktor uścisnął na pożegnanie dłoń Mali i powiedział:
-  Dziękuję za miłe towarzystwo w podróży.
-  To ja winna jestem podziękowanie - odparła Mali, ale doktor machnął tylko ręką.
-  Co się tyczy Beret, nie zauważyłem specjalnych zmian. Z odleżynami nie tak łatwo 

sobie poradzić, ale rób to, co uważasz za słuszne. Możesz używać maści, którą zostawiłem, 
albo jakichś własnych mieszanek ziołowych. Problem polega na tym, że kiedy starsi ludzie 
przez dłuższy czas nie wstają z łóżka, dochodzi do zaburzeń krążenia. W tej sytuacji niewiele 
można zrobić, by zapobiec odleżynom. - Przygładził palcami włosy i kładąc dłoń na klamce, 
rzekł z namysłem: - Trochę martwi mnie to, co powiedziała Ane. Taki nagły niepokój u 
chorego często jest objawem jakichś zmian w mózgu i może zwiastować kolejny wylew. Ale 
możliwe, że Beret tak zareagowała na twoją nieobecność, bo przywykła do tego, że się nią 
najczęściej opiekujesz. Po prostu stęskniła się za tobą. Miejmy nadzieję, że taki właśnie był 
powód - zakończył i wyszedł na jesienny chłód. - Dziękuję, Mali Stornes. Miło przebywać w 
twoim towarzystwie.

Mali uśmiechnęła się i podniosła rękę na pożegnanie. Doktor nie od początku miał o niej 

tak dobre mniemanie. Cóż, okazuje się, że można się zmienić i dopuścić do siebie rozsądek 
niekoniecznie pod wpływem ciężkiej choroby. Całe szczęście, uśmiechnęła się w duchu i 
zamknęła drzwi.

 
W Stornes długo siedzieli tego wieczoru. Światła pogasły dopiero późną nocą. Dzieci 

cieszyły się z drobnych upominków przywiezionych przez Mali, po czym z ciekawością 
wysłuchały opowieści mamy o tramwajach, dorożkach i katedrze Nidaros.

background image

-  A jak przebiegło spotkanie z komitetem? - spytał Havard, kiedy się nieco uspokoiło. - 

Dostałaś to zlecenie?

Mali zerknęła na niego pośpiesznie i uśmiechnęła się.
-  Tak, dostałam - odpowiedziała i musnąwszy jego dłoń, dodała: - Później ci opowiem 

więcej.

Nie chciała, by wszyscy słyszeli, jakie wynagrodzenie zaproponowano jej za utkanie 

kilimów. Dopiero jak zostaną sami, podzieli się z nim wszystkimi szczegółami.

-  Ale to będzie bardzo trudne zadanie, bo do przyszłej jesieni muszę utkać trzy duże 

kilimy. Skąd wezmę czas...

-  Odłożysz inne zajęcia - odparł ze spokojem Havard. - To wyjątkowa propozycja i 

potrzebujesz spokoju, by się do niej przyłożyć. Jakoś to załatwimy. Zatrudnimy pomoc, jeśli 
zajdzie taka potrzeba. Wielu ludzi nie ma teraz pracy i niejednej rodzinie zajrzał do oczu głód.

-  Właśnie, a w Ameryce doszło do wielkiego krachu na giełdzie - wtrącił się Aslak.
-  Krach na giełdzie? - Mali spojrzała na Havarda. - To coś poważnego?
-  Żebyś wiedziała - odpowiedział. - W gazetach dużo o tym pisali przez ostatnie dni. Nic o 

tym nie słyszałaś w Trondheim? Dziwne. Kryzys zaczął się dwudziestego piątego 
października, a piątek był dniem krytycznym. Przez te sześć dni tak spadły kursy walut, że 
straty sięgnęły ponad pięćdziesięciu miliardów dolarów. Tak było napisane.

-  Pięćdziesiąt miliardów dolarów!
Mali popatrzyła na niego, otwierając usta ze zdumienia.
-  Ale to nie wszystko. Wiele osób straciło dorobek całego życia. Pozamykano banki w 

obawie przed wściekłymi i zdesperowanymi ludźmi - dodał Olav, wyjmując schowaną gdzieś 
gazetę.

-  Podobno ludzie rzucali się z wysokich pięter w dzikiej rozpaczy - wtrąciła Ingeborg i 

nachyliła się nad Olayem. - Tacy bogacze, którzy stracili wszystko, nie chcieli dłużej żyć!

-  Tak, ale ten krach dotknął nie tylko bogaczy - wtrącił Havard. - Drobni ciułacze, którzy 

wierzyli, że w bankach ich pieniądze są bezpieczne, też wszystko stracili. To był 
najczarniejszy piątek w historii giełdy na całym świecie.

-  Ale... - Mali popatrzyła przestraszona na Havarda. - Czy my też odczujemy skutki tego 

krachu?

-  Tak jak i wszystkie kraje w Europie - odpowiedział. - Jeśli chodzi o bilans kredytowo-

płatniczy, wszyscy jesteśmy blisko związani z Ameryką. Póki co trudno prorokować, ale 
myślę, że powinniśmy się przygotować na parę ciężkich lat. Przynajmniej tak prognozują 
gazety i obawiam się, że tym razem się nie mylą.

Mali przypomniała sobie o pieniądzach, które jej obiecano za kilimy. Miał je przekazać 

bogacz z Ameryki. Może w tej sytuacji nic z tego nie będzie?

-  Czy ten kryzys dotknął wszystkich? - zapytała.
-  Nie, nie wszystkich, ale bardzo wielu - odparł Havard. - To katastrofa o niespotykanych 

rozmiarach.

Wtedy Mali przypomniała sobie, że Tellnes wspomniał coś, że pieniądze Amerykanina są 

już dobrze ulokowane w Norwegii.

-  A co z naszymi krajowymi bankami? - zapytała.
-  No cóż, podobnego krachu u nas nie odnotowano. Ale, jak wspomniałem, nadchodzą 

ciężkie czasy - odpowiedział Havard. - Musimy o tym pamiętać. Niejednemu pewnie bieda 
zajrzy w oczy.

 
-  Dwa tysiące koron!
Havard popatrzył z niekłamanym podziwem na żonę, kiedy w końcu znaleźli się w sypialni 

i Mali opowiedziała o niebotycznej sumie, jaką jej zaproponowano.

background image

-  To wprost nie do wiary - ciągnął. - Dwa tysiące koron! Uratowałaś nas, Mali! Teraz 

niegroźne nam nawet najgorsze czasy.

Objął ją i okręcił dokoła tak, że rozplótł jej się warkocz i włosy spłynęły luźno na plecy.
-  Pomyśleć, że mi się trafiła taka żona! - uśmiechnął się i obsypał jej twarz pocałunkami. - 

Nie to, żebym nie doceniał twoich prac. Wiem przecież, że jesteś wybitną artystką, i cieszę 
się, że z czasem inni też się na tobie poznali. Ale dwa tysiące koron, i to w takich trudnych 
czasach! No, no!

-  A jeśli banki upadną i nie dostanę zapłaty?
-  Z pewnością dostaniesz - odparł z przekonaniem Havard. - Nikt nie potrafi bezpieczniej 

lokować kapitału niż ludzie związani z Kościołem, to pewne. Poza tym, kiedy skończysz 
pierwszy kilim, zażądasz wypłaty jednej trzeciej tej sumy. Tak się praktykuje, masz więc do 
tego pełne prawo.

-  Cii... bo obudzisz cały dom - roześmiała się Mali cicho, przykładając mu palec do ust. 

Nakłoniła, by ją postawił na podłodze. - Ale te kilimy same się nie zrobią, Havardzie. 
Najbardziej mnie martwi, że nie dam rady wywiązać się ze wszystkich swoich obowiązków. 
Dzieci rosną i mnie potrzebują. Wchodzą w ten wiek, kiedy wiele może się wydarzyć. No i 
obłożnie chora Beret...

-  Nią może zajmować się ktoś inny - stwierdził Havard, bawiąc się długimi włosami Mali.
-  Nie, chcę to robić sama - odparła cicho Mali. - Nie wiem, dlaczego, ale czuję, że to mój 

obowiązek.

-  A dla męża znajdziesz czas? - zapytał Havard i objąwszy ją w talii, przyciągnął do 

siebie. - Cenię w tobie artystkę, ale też inne walory - dodał, całując ją w szyję.

Mali przylgnęła do niego miękko i palcami odgarnęła nieco przydługie włosy. A potem, 

zwróciwszy ku niemu twarz, odezwała się cicho:

-  Jeśli tylko mnie zechcesz.
-  Czy zechcę? Nikt nie znaczy dla mnie więcej niż ty, przecież wiesz o tym!
Nagle poczerwieniał i uciekł na moment spojrzeniem. Mali domyśliła się, że przypomniał 

sobie, jak zdradził ją z Laurą.

-  Uwierz mi, proszę, Mali. Naprawdę liczysz się tylko ty - wyszeptał chrapliwie. - 

Powiedz, że mi wierzysz!

-  Wierzę - odpowiedziała Mali i ujęła w dłonie jego twarz.
-  Czy bardzo jesteś zmęczona po podróży? - spytał cicho i z przyśpieszonym oddechem 

wodził dłońmi po jej ciele.

Pokręciła powoli głową i pozwoliła mu rozpiąć guziki swojej bluzki. Zadrżała, gdy 

chłodne powietrze owiało jej nagie piersi. Brodawki skurczyły się pod wpływem jego 
gorących i wilgotnych warg. Poczuła nagły ból w podbrzuszu. Dawno już nie czuła takiego 
przypływu pożądania.

-  Chcę cię - wyszeptała. - Chcę, chcę.
Opadli na łóżko i niecierpliwie zdzierając z siebie ubrania, zrzucali je na podłogę. Wnet 

leżeli całkiem nadzy, ale Mali nie czuła chłodu. Jej ciało płonęło. Gdy w miłosnym uścisku 
znalazła się nad Havardem, popatrzyła na niego intensywnie i wyszeptała:

-  Jesteś mój, tylko mój. Przyrzeknij!
-  Tylko i wyłącznie twój - powtórzył Havard zdyszany. Jesienna noc zalała ich falą blasku 

i żaru.

Od Stortind powiało jesiennym chłodem. Nastały krótsze dni i rano, kiedy Mali wstawała, 

było jeszcze ciemno.

Sprawdziła, czy mięso z uboju zostało należycie sprawione i zabezpieczone, ale nie 

znalazła żadnych uchybień. Kolejny duży ubój zaplanowano na koniec listopada.

background image

Mali poprosiła też o spotkanie nauczyciela, mimo że nie było takiego zwyczaju. Po 

ostatniej, niezbyt przyjemnej rozmowie na temat zachowania Dorbet zaczęła zwracać 
baczniejszą uwagę na postępy w szkole i sprawowanie wszystkich trojga dzieci.

Tym razem jednak nie usłyszała ani słowa skargi. Nauczyciel nie mógł się wprost 

nachwalić Oi i Ruth, którzy nie tylko wykazują niezwykłe zdolności, ale też zachowują się 
nienagannie. Zwłaszcza Ruth.

-  Ciekawy jestem, na kogo wyrośnie ta dziewczyna - mówił. - Ma takie dobre serce. 

Zawsze pomocna i miła! Właściwie jest zbyt dobra na ten świat. Ola Johan jest bardziej 
skryty, ale to bardzo bystry chłopak. Jeśli kiedyś będzie prowadził księgowość w Stornes, nie 
przepuści żadnego błędu. Już teraz jest mistrzem w rachunkach. No i jest silny jak niedźwiedź 
- dodał.

-  A Dorbet? - przerwała mu Mali.
-  Wiem, że nie była pani zadowolona z naszej poprzedniej rozmowy, Mali Stornes - 

odparł nauczyciel. - Ale przyniosła ona dobre skutki. Dlatego też jestem zadowolony, że 
wezwałem panią wówczas do szkoły. Oczywiście Dorbet mogłaby trochę bardziej przykładać 
się do prac domowych, bo to mądra dziewczynka i stać ją na to, ale mogę powiedzieć, że 
bardzo się poprawiła. Co się zaś tyczy innych spraw, o których rozmawialiśmy... - Nauczyciel 
odchrząknął. - Zmieniła się, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Nie mam żadnych uwag w 
sprawie jej zachowania. Ale ta dziewczynka z każdym tygodniem staje się piękniejsza i, jak 
się łatwo domyślić, chłopcy ślą jej przeciągłe spojrzenia. Za parę lat w Stornes zaroi się od 
zalotników - uśmiechnął się.

Mali też już o tym nieraz myślała. Ucieszyła się jednak, że Dorbet najwyraźniej dużo 

zrozumiała i wyciągnęła wnioski z poważnej rozmowy, jaką z nią przeprowadziła. Mimo 
wszystko odczuwała podskórnie niepokój o swą najmłodszą córkę. Dorbet nie skończyła 
jeszcze dziesięciu lat, a już kokietowała wszystkich dookoła i emanowała z niej jakaś 
zmysłowość. Cóż, Mali nie mogła przecież zmienić natury córki, na pewne sprawy nie miała 
wpływu. Zrozumiała, że powinna po prostu uważnie obserwować Dorbet i pilnować, by się 
nie wplątała w coś nieodpowiedniego. Pytanie tylko, jak sobie z tym poradzi wraz z upływem 
lat.

Mimo wszystko rozmowa z nauczycielem bardzo podniosła ją na duchu, więc z uczuciem 

dumy, że dzieci sobie radzą, lekkim krokiem podążała do domu. Nagle powróciło do niej 
wspomnienie młodego mężczyzny w zniszczonym ubraniu, który mignął jej przelotnie w 
Trondheim. Poczuła bolesne ukłucie w sercu. Czy to był Sivert? Nie miała pojęcia. Poza 
jednym listem z dokumentem zaświadczającym, że zrzeka się dworu, nie dawał znaku życia. 
Oprócz Havarda z nikim o tym nie rozmawiała. Oi też jeszcze nic nie wspomniała, ale chyba 
nie było sensu dłużej zwlekać. Straciła już bowiem całkiem nadzieję, że Sivert zechce wrócić. 
Lepiej więc mieć to za sobą. Trzeba będzie wymyślić jakieś nowe kłamstwo o stypendium 
muzycznym albo o podróży zagranicznej, tak aby powstrzymać niepotrzebne plotki. Wszyscy 
powinni zrozumieć, że Sivert postanowił poświęcić się muzyce i wyjechał na dobre. Im 
szybciej, tym lepiej.

Kiedy Mali wyszła z lasu i skręciła na nieosłoniętą, biegnącą ku fiordowi drogę, uderzył ją 

gwałtowny podmuch wiatru. Spienione fale z hukiem uderzały o brzeg. Skuliła się i mocniej 
otuliła szalem. Jej kroki nie były już takie lekkie.

ROZDZIAŁ 10.

 
Szalały jesienne sztormy, w gontach rozbrzmiewało wycie wiatru, a deszcz zacinał o 

szyby. Mali siedziała przy krosnach i tkała, wykorzystując każdą wolną chwilę. Ale nie była 

background image

to najkorzystniejsza pora na takie zajęcie, bo we dworze zaczął się bardzo gorączkowy okres. 
Kobiety spotykały się na wspólnym gręplowaniu wełny, odlewały świece, gotowały mydło. 
Trzeba też było podzielić i sprawić mięso z dużego uboju, a potem upiec kruche ciastka na 
nadchodzące święta Bożego Narodzenia i napełnić nimi puszki. Nie mówiąc już o 
generalnych porządkach w domu. Właściwie dni były za krótkie, ale Mali na to nie zważała. 
Co prawda często siedziała do późnej nocy, bo tkała z takim zapamiętaniem, że nie zauważała 
upływu czasu. Przestudiowawszy z uwagą projekt kilimu, dobrała odpowiednie kolory i 
ujrzała oczyma wyobraźni gotowe dzieło. A potem już tkanie pochłonęło ją bez reszty. Nigdy 
jeszcze nie przeżyła podobnego stanu.

Nierzadko siedziała przy krosnach i płakała, wplatając między nitki osnowy własną 

historię cierpienia. Napływały do niej wspomnienia, obrazy krótkich chwil szczęścia, ale 
głównie smutek, rozpacz i żal. Zajęcie to wiele ją kosztowało, a przecież dopiero co zaczęła. 
Dni wypełnione ciężką pracą i długie wieczory przy krosnach szybko dały o sobie znać. Mali 
wychudła i popadła w melancholię.

-  Zlecenie, którego się podjęłaś, odbija się na twoim zdrowiu - powiedział któregoś 

wieczoru zatroskany Havard i przyciągnął ją do siebie, dokładnie otulając kołdrą i futrzaną 
narzutą. Za oknami była już ciemna noc i słychać było jedynie wycie wichru. - Powinnaś 
bardziej uważać na siebie, bo jeszcze mi się rozchorujesz.

-  Uprzedzałam cię, że to będzie ciężka praca - odparła Mali, wtulona twarzą w szeroki tors 

męża. Wsunęła lodowate stopy między jego ciepłe nogi, by się rozgrzać.

-  Tak, uprzedzałaś, ale nie sądziłem, że aż taka ciężka - odpowiedział. - A przecież to 

dopiero początek. Czy starczy ci sił?

-  Jakoś temu podołam - odpowiedziała Mali i zamknęła piekące od zmęczenia oczy. - 

Potrafię ocenić swoje możliwości, Havardzie.

Ale to wcale nie była prawda. Lecz nie sam wysiłek związany z długim siedzeniem przy 

krosnach dawał się jej najbardziej we znaki, chodziło raczej o wspomnienia, nad którymi nie 
potrafiła zapanować. Nie miała nad nimi żadnej kontroli. Wszystko, co zdusiła w sobie i 
pozornie wyparła z pamięci, teraz nagle wyłaziło na wierzch jak robaki z zepsutego mięsa. 
Nie mogła jednak opowiedzieć o tym Havardowi. Nikomu nie mogła się z tego zwierzyć. To 
brzemię musiała dźwigać samotnie.

-  Rozmawiałem już z Ane o tym, że przyjmiemy dodatkową pomoc do dużego uboju, a 

także do porządków świątecznych - powiedział Havard. - Czasy są ciężkie. Słyszałem, że 
wielu ludzi cierpi straszny niedostatek. Przynajmniej zrobimy dobry uczynek - dodał. - 
Wysokiej zapłaty nie możemy im zaproponować, ale niektórzy cieszą się, jeśli za pracę 
dostaną choćby miskę strawy.

-  Jest aż tak źle? - wymamrotała sennie Mali.
-  Gorzej, niż ktokolwiek się spodziewał - odpowiedział. - Trzech gospodarzy w naszej 

gminie straciło swoje gospodarstwa. I obawiam się, że na tym się nie skończy.

Opowiadał dalej cichym głosem, a Mali tymczasem powoli zapadała w sen.
Mali wciąż opiekowała się Beret. Ane proponowała, że może ją zastąpić, uważając, że 

chlebodawczyni i tak ma za dużo na głowie, ale Mali zdecydowanie odmówiła. Sama chciała 
doglądać teściowej.

Coraz więcej myślała o tym, co uświadomiła sobie, zanim pojechała do Trondheim. 

Nadeszła pora na szczerą rozmowę z Beret. Nagromadziło się tyle spraw, które należało 
wyjaśnić. Nie wiadomo, jak długo jeszcze teściowa pozostanie przy życiu, ile czasu pozostało 
Mali, by wyznać, co leży jej na sercu. Wciąż miała jednak wątpliwości, czy mówić o 
wszystkim, co wydarzyło się w przeszłości, czy może będzie lepiej, jeśli Beret umrze w 
nieświadomości, nie poznawszy prawdy o pozbawionym miłości małżeństwie syna i nie 
dowiedziawszy się o zabójstwie Jo w górach? Co nieco teściowa już wiedziała, to i owo 
przeczuwała. Bo przecież nie ulegało wątpliwości, że wylew i paraliż wywołał u niej szok po 

background image

usłyszeniu prawdy o Sivercie. A jeśli po ujawnieniu kolejnych prawd stan Beret pogorszy się 
i teściowa umrze?

Mimo to Mali trwała w przeświadczeniu, że powinna zdobyć się na tę rozmowę, zanim 

będzie za późno, choć w tej rozmowie tylko ona będzie aktywnie uczestniczyć. Nie miała 
jednak wątpliwości, że Beret słyszy i rozumie, co się do niej mówi. Staruszka udowodniła to 
na wiele sposobów.

-  Siedzę codziennie do późnej nocy i tkam - powiedziała Mali któregoś wieczoru, gdy już 

umyła chorą i ułożyła wygodnie w łóżku. - Opowiadałam ci o tym dużym zamówieniu na 
kilimy przedstawiające mękę Jezusa. Są przeznaczone do kościoła Lademoen w Trondheim.

Przygładziła włosy i usiadła na krześle przy łóżku chorej.
-  To bardzo ciężka praca - rzekła w zamyśleniu. - Nie tylko dlatego, że mam tyle innych 

zajęć, które trzeba koniecznie wykonać o tej porze roku we dworze, ale dlatego, że... dlatego, 
że historia cierpienia Chrystusa, którą tkam, wywołuje we mnie przykre wspomnienia.

Chwyciła dłoń Beret leżącą na kołdrze i popatrzyła na teściową.
-  Nie byłam szczęśliwa tutaj, we dworze, Beret - powiedziała cicho. - Johan i ja nigdy nie 

powinniśmy byli zostać małżeństwem, bo nawzajem tylko siebie krzywdziliśmy. Przez 
wszystkie te lata...

Płomyk świecy migotał, rzucając delikatną poświatę na twarz Beret. Otwarte oko 

wpatrywało się uważnie w Mali.

-  Wiem, że nie takiej młodej gospodyni życzyłaś sobie w Stornes - ciągnęła Mali. - I w 

pewnym stopniu to rozumiem. Spodziewałaś się, że Johan przyprowadzi do domu narzeczoną 
z bogatego domu, która byłaby według ciebie godna Stornes. A tymczasem pojawiłam się ja, 
uboga dziewka z Buvika. Dla ciebie nie byłam wystarczająco dobra, prawda? Bo nie 
patrzyłaś, co naprawdę kryje się w człowieku, przynajmniej wtedy, ale chyba także później. 
Dla ciebie najważniejsze było, co powiedzą ludzie. Ale tak naprawdę... - dodała Mali powoli. 
- Okazało się, że i ja nie byłam zbyt dobrym człowiekiem.

Mali poczuła, że Beret porusza niespokojnie palcami, chcąc dotknąć jej ręki. Zupełnie jak 

trzepoczące skrzydła ptaka, pomyślała Mali.

-  Nie wiem, co go wtedy naszło - ciągnęła Mali. - Przecież mu powiedziałam, że go nie 

chcę, że go nie kocham. Wiesz o tym, Beret. Nie miałam nikogo innego, ale byłam pewna, że 
nic nie czuję do Johana i że nigdy go nie obdarzę prawdziwym uczuciem. Ale on nie dawał za 
wygraną. Był zupełnie jak opętany. A ponieważ mój ojciec popadł w takie kłopoty... znasz 
przecież tę historię - dodała powoli.

Przez długą chwilę siedziała w milczeniu.
-  Czego się spodziewałaś po małżeństwie, Beret? - zapytała nagle Mali. - Stary Sivert był 

takim wspaniałym człowiekiem. Ale nie jestem pewna, czy we dwoje stanowiliście zgodną 
parę, czy dobrze wam było razem. Czy łączyło was coś więcej niż...

Mali siedziała i obracała na palcu obrączkę po teściu, którą Beret niechętnie przekazała jej 

po śmierci Starego Siverta.

Mali nie miała wówczas odwagi nosić obrączki od Jo, bo była tak oryginalna, że 

wywoływała niebezpieczne zainteresowanie wśród sąsiadek. Zamiast niej włożyła więc na 
palec lewej ręki obrączkę po teściu, którą dała zmniejszyć, bo była na nią za luźna. Ta 
obrączka przypominała jej o Starym Sivercie i w gruncie rzeczy była jedynym miłym sercu 
wspomnieniem z czasów małżeństwa z Johanem. Bardzo kochała starego gospodarza, czuła, 
że ją rozumie, bo jemu też brakowało w życiu bliskości i miłości. Mali domyślała się, że Stary 
Sivert i ona cierpieli z takiego samego powodu. Dlatego właśnie ta obrączka nabrała dla niej 
takiej wartości. Nosiła ją na palcu, by wciąż sobie przypominać, że nie wszystko było 
beznadziejne.

background image

-  Ja też nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po małżeństwie - podjęła po chwili. - 

Kiedy jednak już wypowiedziałam sakramentalne „tak", postanowiłam, że będę się bardzo 
starać. Myślałam, że jeśli oboje spróbujemy...

Znów na długi czas zapadła cisza. Mali zauważyła, że Beret oddycha szybciej, pogładziła 

ją więc po twarzy. Staruszka miała na czole pot.

-  Chyba już skończę z tym wspominaniem - rzekła cicho. - Bo chyba sprawia ci to 

przykrość?

Beret po omacku odszukała dłoń Mali i uścisnęła ją lekko. Zdrowe oko spojrzało wprost na 

nią i Mali zauważyła, że zwilgotniało.

-  Mam mówić dalej? - spytała.
Beret skinęła głową, co Mali odebrała jako przyzwolenie.
-  Johan... - Mali zawahała się trochę. - Johan nie był szczęśliwym człowiekiem, Beret. 

Jeszcze zanim przybyłam do dworu - dodała. - On... On...

Wstała i bezradnie zaczęła krążyć po pokoju.
-  Nie wiedział zbyt dużo o kobietach ani o uczuciach - rzekła odwrócona plecami do 

chorej. - I już tej pierwszej nocy stało się coś strasznego. Byłam dziewicą, a on...

Mali oparła czoło o chłodne okno, a po policzkach popłynęły jej łzy.
-  Nawet jeśli nasz związek miał jakieś szanse, to zostały one ostatecznie pogrzebane tej 

nocy - dodała cicho. - Znienawidziłam go.

Otarła dłonią mokrą od łez twarz i wróciła z powrotem na krzesło. Ujęła ponownie dłoń 

teściowej. Płomyk świecy, migającej niespokojnie z powodu podmuchów wiatru 
przedostających się przez nieszczelne okna, oświetlał mokrą od łez twarz staruszki.

-  Tyle miałam marzeń, Beret - wyszeptała Mali. - A tymczasem dotknęło mnie pasmo 

nieszczęść. Nie chcę przez to powiedzieć, że to wyłącznie wina Johana. Oboje byliśmy winni. 
No, a następnego lata do dworu przybył Jo. Pamiętasz pewnie, kiedy Gudmund złamał nogę i 
potrzebna nam była pomoc przy zwózce siana?

Przez moment wykrzywiona od płaczu twarz Mali rozpromieniła się w uśmiechu.
-  Radosny i ciepły Jo był dokładnym przeciwieństwem Johana - ciągnęła. - Wiem, że nie 

powinnam była... ale nie potrafiłam się temu przeciwstawić. Byłam taka spragniona miłości. 
Chciałam, by ktoś był dla mnie dobry, dostrzegł we mnie kobietę. Jo był pierwszym 
mężczyzną, któremu się oddałam - dodała niemal szeptem. - Johan mnie nigdy tak naprawdę 
nie dostał, choć brał mnie, kiedy chciał.

Uniosła się znowu lekko z krzesła i poprawiła kołdrę.
-  Nie, Beret, powinnaś już teraz zasnąć - rzekła cicho. - Jest już późno.
Ręka staruszki zacisnęła się wokół dłoni Mali z taką siłą, że Mali zamilkła, zaskoczona tak 

silnym uchwytem. Teściowa wpatrywała się w nią w blasku świecy tak intensywnie, jakby w 
jej spojrzeniu kryło się pytanie, co dalej. Uścisk wokół dłoni Mali nie zelżał, póki nie podjęła 
swojej opowieści.

-  Chcesz wiedzieć więcej? - zapytała, patrząc na teściową. - Nie będziesz potem 

niespokojna? Chyba nie powinnam była zaczynać tej rozmowy, ale tak mnie męczy, że ty i 
ja... że powinnyśmy w końcu porozmawiać szczerze.

Odgarnęła kosmyk za ucho i otarła dłonią twarz. Czuła potworne zmęczenie.
-  Co prawda, tylko ja mówię - dodała i palcem musnęła twarz Beret. - Szkoda, że nie 

możesz mi odpowiedzieć, wyrazić swojego sądu. Nigdy nie umiałyśmy ze sobą rozmawiać, ty 
i ja - rzekła ściszonym głosem. - Za bardzo zajęte byłyśmy pielęgnowaniem wzajemnej 
niechęci. Byłaś trudną teściową, ale i ja nie byłam łatwa jako synowa. Teraz to dostrzegam. 
Rozumiem, jak ciężko ci było patrzeć na to, że twój syn jest nieszczęśliwy. Że nie dostał 
tego... za co zapłacił - wyszeptała.

Z gardła staruszki wydobył się odgłos jak u zarzynanego zwierzęcia. Mali wzdrygnęła się i 

pożałowała, że w ogóle podjęła rozmowę o przeszłości. Wydawało się jej, że taka rozmowa 

background image

im obu dobrze zrobi, ale chyba się myliła. Liczyła, że gdy szczerze wypowiedzą wszystkie 
żale, będą mogły sobie podać dłoń i nawzajem wybaczyć. Mali pragnęła tego gorąco, odkąd 
Beret zachorowała. Czuła, że łatwiej byłoby im potem żyć. Teraz jednak zrozumiała, że być 
może kierowała się zbytnim egoizmem. Taka rozmowa ulżyłaby jej na pewno, natomiast 
Beret przysporzy tylko dodatkowych zmartwień.

-  Nie chciałam ci sprawić przykrości, Beret - powiedziała cicho i ujęła w dłonie twarz 

staruszki. - Uwierz mi, proszę. Nie pragnę twojej krzywdy, już nie. Dźwigam ciężki krzyż, bo 
bardzo zawiniłam w życiu, ale to przecież moje grzechy i moje brzemię, nie powinnam ciebie, 
chorej osoby, tym obarczać. Tak mi się jednak ubzdurało, że nie możemy... że nie możemy 
się rozstać na dobre bez... No, nie wiem... - dodała bezradnie.

Beret poluzowała uścisk i pieszczotliwie musnęła palcami dłoń Mali, a po jej twarzy 

popłynęły łzy jak groch. Mali położyła się na kołdrze i wybuchnęła płaczem.

-  Pozwoliłam ci trwać w przekonaniu, że dziecko, które urodziłam, jest synem Johana, 

długo oczekiwanym, prawowitym dziedzicem Stornes. To straszny grzech, nie do 
wybaczenia, rozumiem. Teraz już wiesz, że to jest syn Cygana Jo. Słyszałaś moją rozmowę z 
Sivertem i Tordhild. - Usiadła prosto na krześle i otarłszy twarz fartuchem, mówiła poprzez 
szloch: - Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, chciałam wyjechać z dworu. Poznałam przecież, 
że Sivert nie jest potomkiem Stornesów. Ale babcia powiedziała mi, że muszę zostać i sama 
dźwigać to brzemię, bo inaczej zbyt wielu ludzi unieszczęśliwię. Dlatego zostałam - dodała 
cicho.

Przez długą chwilę siedziała w milczeniu, wpatrując się w migoczący płomyk świecy, 

który w końcu ją oślepił. Wtedy znów poczuła uścisk dłoni Beret. Drgnęła.

-  Tak, Johan odkrył prawdę tamtej jesieni na górskim pastwisku - wyznała, zerkając na 

patrzące z zainteresowaniem lśniące oko staruszki. - Sivert miał wtedy trzy latka. Johan 
pojawił się znienacka przy szałasie i zobaczył nas troje, bo Jo wrócił. Po tamtym lecie 
wymusiłam na nim, aby nigdy więcej nie pokazał się w Storners. Jo nie wiedział, że ma syna. 
Dopiero tamtego wieczoru, gdy przyszedł w góry i zobaczył Siverta. I wtedy nadszedł 
Johan...

Mali chwyciła szklankę z wodą ze stolika nocnego i popiła chciwie, bo całkiem wyschło 

jej w gardle. Potem wstała i nalała do szklanki świeżej wody, uniosła lekko Beret i jej także 
dała popić.

-  Potem rozpętało się prawdziwe piekło - wyszeptała. - Johan zrozumiał... On, który tak 

bardzo kochał Siverta i był z niego taki dumny, zobaczył nagle, że to śliczne dziecko nie jest 
jego. - Z ust Mali wydobył się głęboki jęk. - Po tym wszystkim między nami zapanowała 
wyłącznie nienawiść...

Gałęzie dużej gruszy, która pięła się przy ścianie, uderzały o okna. W węgłach domu 

słychać było wycie wiatru.

-  Ale ja nie zabiłam Johana! Nawet tak nie myśl! Umarł w łóżku, kiedy mnie katował. 

Jego serce nie wytrzymało - dodała cicho Mali. - A ja zostałam gospodynią w Stornes... 
Pewnie uważasz, że powinnam zrzec się dworu. Ale ja tyle tu wycierpiałam, Beret. Potrafisz 
to zrozumieć? Pomyślałam, że poświęciłam we dworze swoją młodość i miłość. A ty wtedy 
nie znałaś prawdy - dodała. - Dlatego przejęłam dwór. Chciałam, by dostał go kiedyś Sivert, 
jako zapłatę za wszystkie krzywdy, jakich tu doznałam. Wraz z upływem lat zrozumiałam 
jednak, że to Bóg nami kieruje i nie mnie wymierzać sprawiedliwość. Sprowadziłam do 
Stornes jedynie grzech, Beret. Tak jak grzech pierworodny Adama i Ewy dotknął wszystkich 
ludzi, tak za mój grzech płaci cała rodziną. Zniszczyłam życie mojemu synowi, którego 
kocham nade wszystko. Straciłam go przez to na dobre.

Smutek całkiem nią zawładnął. Przez długą chwilę siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach i 

szlochała rozpaczliwie.

background image

-  Ale teraz sprawiedliwości stanie się zadość, Beret - wyszeptała w końcu. - Dostałam od 

Siverta list, że nigdy nie wróci do domu i że zrzeka się dworu. Teraz więc będzie tak, jak 
należy. Dwór przejmie prawowity Stornes, bo przysięgam, że Oja jest synem Johana. Dwór 
przejdzie w ręce twojego wnuka, Beret. Bóg jest po twojej stronie.

Mali siedziała ślepo zapatrzona przed siebie. Czuła, że przenika ją lodowaty chłód. Od 

okna ciągnęło, wstała więc i podłożyła do pieca. Potem wróciła na miejsce i otuliła się 
szalem. Zobaczyła, że Beret z czymś się zmaga. Dysząc ciężko, sprawną prawą ręką 
wydobyła spod kołdry lewą, sparaliżowaną.

-  Co robisz? - spytała Mali. - Mam ci pomóc?
I nagle zrozumiała. Staruszka chciała zdjąć z palca swoją obrączkę.
-  Chcesz zdjąć obrączkę? Uciska cię? - spytała zaskoczona.
Beret potrząsnęła głową, ale dalej manewrowała przy chorej dłoni. Dyszała, pojękując 

chrapliwie. Mali pomogła staruszce zdjąć obrączkę. Beret ujęła błyszczący krążek zdrowymi 
palcami. Z wielkim wysiłkiem chwyciła lewą dłoń Mali i na palec obok obrączki Starego 
Siverta włożyła swoją.

Mali siedziała nieporuszona, a serce jej łomotało. Popatrzyła na swą lewą dłoń i na 

serdeczny palec, na którym lśniły teraz obok siebie dwie obrączki.

-  Dlaczego? - wyszeptała chrapliwie. - Dlaczego, Beret? Przecież ja was 

skrzywdziłam.

Beret podniosła drżącą dłoń ku głowie synowej. Mali pochyliła się nisko, a wtedy 

staruszka nałożyła dłoń na jej głowę, zupełnie jak pastor, kiedy błogosławi. Ale to nie było 
błogosławieństwo lecz odpuszczenie grzechów. Mali odczuła to tak intensywnie, że miała 
ochotę krzyczeć, iż Beret jej wybaczyła. Objęła teściową i przytuliwszy się twarzą do jej 
twarzy, rozpłakała się.

-  Och, Beret, Beret! - szlochała.
Nie pamięta, jak długo tak leżała, ale nagle wzmogła czujność i wytężyła słuch. Usiadła 

raptownie, nie słysząc oddechu chorej.

Popatrzyła na nią i ponownie wybuchnęła płaczem. Zdrowe oko już nic nie widziało.

Stara gospodyni Stornes miała wspaniały pogrzeb. Byłaby zadowolona, myślała Mali, 

kiedy zobaczyła, ilu ludzi przybyło na uroczystość. Podczas stypy różne osoby wstawały 
kolejno i wychwalały Beret, jej zręczność i pracowitość, nie unikając przy tym wielkich słów. 
Wśród zalet nikt jednak nie wymienił wrażliwości.

Bo tak naprawdę nikt jej dobrze nie znał, rozmyślała Mali, łamiąc cienki chleb do zupy 

ugotowanej na mięsie. Zresztą ja też nie. Dopiero w tę ostatnią noc odważyły się odsłonić i 
były po raz pierwszy wobec siebie szczere, mimo że Beret nie wypowiedziała ani jednego 
słowa.

Mali nie mogła otrząsnąć się z szoku, że Beret umarła właśnie tej nocy. Przez cały czas 

nękały ją wyrzuty sumienia. Wydawało jej się, że gdyby nie podjęła rozmowy o dawnych, 
bolesnych sprawach, to może Beret nadal by żyła. Czuła się tak, jakby miała na sumieniu 
kolejne życie. Nocami dręczyły ją koszmary. A jednak pewną pociechą było dla niej to, że 
wreszcie porozmawiały ze sobą szczerze. Nie miała też wątpliwości, że Beret jej wybaczyła. 
Położyła przecież dłoń na jej głowie i dała swoją obrączkę. Być może teściowej lżej było 
umierać, znając całą prawdę. Pragnęła w to wierzyć i do tego się odwoływała, gdy nachodziły 
ją czarne myśli. Mali nigdy nie przypuszczała, że kiedyś uda im się przezwyciężyć 
wieloletnią nienawiść, a tak się właśnie stało.

Nikomu nie powiedziała jednak, o czym rozmawiały ostatniej nocy, nawet Havardowi. Nie 

miała siły. Dręczyły ją wątpliwości, czy postąpiła słusznie, wyjawiając Beret prawdę. Bała 
się, że jej słowa zabiły staruszkę. Nie miała jednak siły dłużej o tym myśleć. Może kiedyś 
poczuje ulgę, a może przyjdzie jej dźwigać jeszcze cięższe brzemię. Czas pokaże.

background image

 
Na pogrzebie stawili się także krewni z Gjelstad, zarówno Kristen, Helga, jak i ich dzieci. 

Od ich ostatniego spotkania nie minęło tak wiele czasu, mimo to atmosfera była napięta.

Kristen przywitał się z Mali i z Havardem, a Hakon uścisnął serdecznie jej dłoń, nie 

podnosząc jednak wzroku. Oddleiv nie przyjechał. Chodził do szkoły rolniczej i nie miał w 
tym dniu wolnego, a nikomu nie przyszło do głowy, by go zwolnić. Beret w końcu nie była 
najbliższą krewną chłopców.

Helga ledwie dotknęła dłoni Mali na powitanie, zresztą Mali niczego innego się po niej nie 

spodziewała. Stosunki między nią a Helgą były zawsze bardzo chłodne, a po śmierci 
gospodarza z Gjelstad jeszcze się pogorszyły.

Mali ukradkiem obserwowała rodzinę Kristena przy stole. Helga świetnie się trzyma, 

pomyślała. Wyprostowana i elegancka, w sukni o najmodniejszym kroju. Gdyby miała w 
sobie choć trochę ciepła, byłaby piękna. Ale jej twarz przypominała maskę. Z mężem 
zamieniła ledwie parę słów. Tylko gdy zwracała się do niej córka, Lina, jej twarz odrobinę 
łagodniała. Dla Helgi liczyła się bowiem tylko ona, dwór i pozycja, jaką zyskała dla siebie i 
córki poprzez małżeństwo z Kristenem. Została w Gjelstad bynajmniej nie z miłości do męża, 
co zresztą łatwo było poznać po Kristenie. Za każdym razem, gdy Mali go widywała, 
uderzało ją to, że wygląda na starego i znużonego człowieka. Wyraźnie opanowała go 
rezygnacja i już niewiele oczekiwał od życia.

Helga zaoferowała swą pomoc przy uprzątaniu stołu i wynoszeniu jedzenia do spiżarni. 

Ingeborg chyba przyjęła jej propozycję, bo Mali nic o tym nie wiedziała i aż się wzdrygnęła, 
gdy szwagierka weszła z ciężką wazą, gdy ona ustawiała wszystko na półkach.

-  No to pozbyłaś się ostatniej z rodu Stornesów - odezwała się Helga ze złośliwym 

uśmiechem. - Teraz możesz sama niepodzielnie rządzić we dworze. Osiągnęłaś to, do czego 
dążyłaś, Mali... po trupach.

Mali nie odpowiedziała. Nie miała ochoty na sprzeczkę z Helgą, bo obawiała się nowych 

pogróżek i dwuznacznych wypowiedzi.

-  Jeśli wierzyć plotkom, tylko nad Sivertem nie potrafisz zapanować - ciągnęła Helga, 

podpierając się pod boki i patrząc na nią ze złością. - Zabrał swoją narzeczoną, czy kim ona 
była, i pojechał w siną dal. Dziwne, sądziłam, że przyjechał przejąć dwór. - Dłubała w zębach 
i uśmiechając się podstępnie, dodała: - Ta jego narzeczona jest Cyganką, prawda? Tak 
przynajmniej słyszałam. Zdaje się, że tego było już za wiele, nawet dla ciebie, żeby mieć we 
dworze dwoje Cyganów.

-  Nie mamy o czym rozmawiać, Helga - odparła Mali cichym, drżącym głosem. - Nie 

interesują mnie plotki. Ode mnie się niczego nie dowiesz. Nawet gdybym miała coś do 
powiedzenia, byłabyś ostatnią osobą, do której bym się zwróciła - dodała i odepchnęła ją na 
bok.

-  Dlatego że jako jedyna znam prawdę o pochodzeniu Siverta - ciągnęła niezrażona Helga. 

- Inni żyją w nieświadomości. Ale ja swoje wiem i teść także wiedział.

-  Twoich pogróżek wysłuchuję, odkąd cię poznałam - rzekła Mali, czując bolesny skurcz 

w żołądku. - Nie mam siły w kółko z tobą o tym rozmawiać. Zamieć lepiej przed swoimi 
drzwiami, Helgo. Bo nazbierało się tam wiele brudu przez te ostatnie lata. Brudu, a właściwie 
gnoju - dodała. Helga pobladła i umknęła wzrokiem.

-  Wiesz przecież... - zaczęła.
-  Tak, wiem - odpowiedziała krótko Mali. - Więc lepiej mnie nie drażnij! Bo jeszcze to 

powiem.

-  Nie... nie odważysz się - warknęła Helga. - Wiesz dobrze, że teść zginął w 

nieszczęśliwym wypadku. Nie masz żadnych dowodów, że było inaczej.

-  Spróbuj tylko - odparła Mali, mijając szwagierkę. - Jesteś taka odważna, to spróbuj mnie 

sprawdzić.

background image

Skręciła w boczny korytarz i weszła do pustej sypialni po Beret. Ręce jej się trzęsły i 

dopiero po chwili odzyskała spokojny oddech. A to wiedźma, pomyślała, uderzając pięścią w 
oparcie krzesła. Nie zamierza ustąpić. Ale Mali już przed wielu laty poprzysięgła sobie, że nie 
pozwoli się szantażować Heldze. Prawdę o Sivercie znał tylko Havard, a on nigdy nikomu o 
tym nie powie. Helga nigdy się nie dowie, że ma rację. Nigdy!

 
Siadła na krześle, oparła się i zamknęła oczy. Miała mdłości i zawroty głowy. Nic 

dziwnego, żyła w ciągłych nerwach, by przy tylu zajęciach zdążyć ze wszystkim na czas. 
Prawie nic nie jadła. Spódnica w pasie zrobiła jej się taka luźna, że przed pogrzebem musiała 
przeszyć guzik, by się jej czasem nie zsunęła z bioder.

Mali obiegła spojrzeniem izbę, w której przez ostatnie lata mieszkała Beret. Teraz Mali i 

Havard są najstarszym pokoleniem w Stornes. Jeszcze przez długi czas będą zarządzać 
dworem, ale potem oni się tutaj wprowadzą i przejdą na dożywotnie utrzymanie dziedzica.

Myśl ta wydała jej się dziwna i przerażająca. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie jako starej 

gospodyni i jeszcze długo nie zamierzała wypuścić steru z rąk. Właściwie już od wielu lat 
rządzili w Stornes razem z Havardem, ale Beret zawsze doglądała wszystkiego. Teraz odeszła 
na zawsze, ale w kątach pozostały cienie. Czaiły się wszędzie. W jej życiu jest wiele cieni.

 
Kiedy ostatni goście opuścili Stornes, było już po ósmej. Większość śpieszyła się do domu, 

by wrócić w porze dojenia, ale wśród przybyłych na pogrzeb przeważali starsi ludzie, a oni 
już nie mieli na głowie ani obrządku, ani dojenia, bo gospodarstwa przejęli młodzi. Zostali 
więc nieco dłużej. Mali pożegnała ich w końcu z ulgą. Była okropnie zmęczona i ledwie 
trzymała się na nogach.

-  Myślę, że najlepiej będzie, jeśli od razu pójdziesz na górę i się położysz - powiedział 

Havard, kiedy pokiwali na pożegnanie ostatnim gościom. - Jesteś całkiem wyczerpana.

Mali oparła się o niego ciężko.
-  Tak, jestem bardzo zmęczona - odparta powoli. - Jakby pozbawiona całkiem sił. Nie 

mam pojęcia, dlaczego.

-  Dlatego że się zapracowujesz, nic nie jesz i mało sypiasz - odpowiedział Havard, 

przytulając ją mocno do siebie. - A teraz jeszcze na twojej głowie był ten pogrzeb. Jesteś 
tylko człowiekiem, Mali. Idź i się połóż - powtórzył.

-  Nie, jest jeszcze jedna rzecz, którą musimy załatwić tego wieczoru - sprzeciwiła się 

Mali. - Chcę, żebyśmy porozmawiali z Oją.

-  Przecież nie musimy tego robić dzisiaj - zaprotestował Havard. - Dwór mu nie ucieknie 

sprzed nosa! Zresztą chłopak dopiero za ładnych parę lat tak naprawdę przejmie Stornes.

-  To prawda - odparła Mali. - Ale wydaje mi się, że to właściwy dzień, by mu o tym 

powiedzieć. Tak to czuję. Starzy właściciele Stornes nie żyją. Teraz my jesteśmy tu 
seniorami. I będziemy jeszcze długo wspólnie zarządzać dworem, Havardzie. W każdym 
razie mam nadzieję, że zdrowie nam obojgu dopisze i damy radę z tym wszystkim, co do nas 
należy. Mimo to... - Mali zawahała się i przytuliwszy się mocniej do męża, dodała w końcu: - 
Czuję po prostu, że muszę to powiedzieć dzisiaj. Nie wiem, dlaczego, ale wydaje mi się to 
słuszne. Nie ma już nadziei, że coś się zmieni - dodała zbolałym, cichym głosem. - Kiedyś 
Stornes odziedziczy Oja.

 
Oja popatrzył zdziwiony i nawet trochę przestraszony na ojczyma, gdy ten zawołał go i 

poprosił do izby po babci.

-  Mama chce z tobą porozmawiać - rzekł spokojnie Havard i położył dłoń na silnym karku 

chłopca.

-  O czym? - zapytał Oja trochę spięty.

background image

-  To już pozostawmy mamie - odpowiedział Havard i wpuścił go do izby, gdzie Mali, z 

zamkniętymi oczami, bujała się w fotelu. Kiedy otworzyły się drzwi, uniosła powieki.

-  Usiądź - powiedziała do Oi i wskazała mu kanapę.
Oja usiadł na samym brzegu, ciekawy, co się wydarzy. Nie przypominał sobie, by coś 

nabroił. Nie zrobił przynajmniej niczego takiego, by go wzywać na poważną rozmowę. Mali 
bawiła się kołnierzem sukni. Palce bezradnie dotykały ozdobnych tasiemek. Widać było, że 
trudno jej zacząć. Posłała Havardowi błagalne spojrzenie, ale on siedział w milczeniu. Ta 
sprawa według niego dotyczyła wyłącznie matki i syna.

-  Umarła Beret - zaczęła Mali. - Od dziś Havard i ja jesteśmy najstarsi tu, w Stornes. Ten 

dwór znajdował się w rękach rodu Stornesów przez bardzo wiele pokoleń i chcemy, 
oczywiście, by tak pozostało.

Oja zmarszczył brwi. A więc chodzi o dwór, pomyślał z ulgą. Równocześnie poczuł w 

żołądku mrowienie i z napięciem słuchał, co też mama ma mu do powiedzenia. To musi być 
coś ważnego, bo inaczej by z tym zaczekała, zastanawiał się w duchu. Widział, jak bardzo jest 
zmęczona, a jednak nie znać było po niej słabości. Taką ją znał. Choć blada i chuda, głos jej 
nie zadrżał, a spojrzenie miała zdecydowane. Nigdy się nie poddawała. I choć zdarzały się 
takie chwile, że budziła w nim coś na kształt nienawiści, to jednak równocześnie miał wiele 
podziwu dla jej siły i odwagi. Nie dała się zgnieść ani upokorzyć. Ja także pragnę taki być, 
myślał, bawiąc się serwetką na stole.

-  Wiesz, że Sivert urodził się na dziedzica Stornes - ciągnęła Mali. - Dostałam jednak od 

niego list... - Musiała odchrząknąć i otrzeć twarz dłonią. - Sivert dokonał wyboru - 
powiedziała jakimś dziwnym, obco brzmiącym głosem. - Wrócił do domu, by przejąć dwór, 
ale uświadomił sobie, że muzyka znaczy dla niego więcej, zwłaszcza że zaoferowano mu 
stypendium muzyczne.

Oja siedział z walącym sercem i na pół otwartymi ustami.
-  Sivert zrzekł się prawa do dziedziczenia Stornes - powiedziała cicho Mali. - Przysłał 

oficjalny dokument o mocy prawnej. Tak więc teraz ty jesteś dziedzicem. Ty, Oja, przejmiesz 
dwór, kiedy Havard i ja wycofamy się z zarządzania Stornes.

Oja siedział cicho, chłonąc słowa, które usłyszał. Dwór będzie należał do niego! Chciało 

mu się krzyczeć z radości, ale zdawał sobie sprawę, że byłoby to niestosowne, wolał więc 
zachować spokój. Widać było, że dla mamy była to trudna chwila.

-  Chciałam, żebyś się tego dowiedział dzisiaj - ciągnęła Mali. - Beret umarła i powinno 

być jasne, jaka przyszłość czeka Stornes.

Oja zastanawiał się, dlaczego Sivert przysłał taki dokument. Był przecież taki zapalony do 

przejęcia dworu, kiedy znalazł sobie już narzeczoną i oczekiwał z nią dziecka. Cała ta historia 
wydawała mu się jakaś dziwna, ale odsunął od siebie te myśli. Powody tej decyzji były mu 
bowiem całkowicie obojętne. Najważniejsze, że spełniło się jego największe marzenie. Jest 
dziedzicem.

-  Czy to całkowicie pewne? - zapytał cicho i popatrzył na matkę.
Jej pociemniałe spojrzenie wystarczyło mu za odpowiedź.
A więc ułożyło się tak, jak tego pragnął, choć inaczej, niż umyśliła sobie mama. Tyle 

zdradzało jej zachowanie. Ale i to było dla niego bez znaczenia. Najważniejsze, że to on 
przejmie z czasem Stornes.

-  Tak, to całkowicie pewne - odpowiedziała Mali i wstała sztywno. - Któregoś dnia 

pokażę ci dokument, o którym mówiłam. Teraz nie mam go przy sobie. Nie myśl jednak, że 
przestaniemy z Havardem zarządzać dworem za rok czy dwa. Jeszcze długo to my będziemy 
odpowiadać za Stornes. Dopiero z czasem...

Oja także wstał i podał matce rękę. Popatrzyła na niego zaskoczona, ale ujęła jego silną 

dłoń.

background image

-  Dziękuję, mamo - powiedział spokojnie. - Mam nadzieję, że nie zawiodę oczekiwań. Nic 

na całym świecie nie znaczy dla mnie tyle co Stornes - dodał.

Zapewne, pomyślała Mali i popatrzyła na stojącego przed nią syna. Nigdy nic się bardziej 

nie liczyło.

-  W takim razie wszystko jasne - odezwał się Havard i on także wstał. - Nie mamy nic 

więcej do ciebie, Oja.

Oja cofnął dłoń i podszedł do drzwi. Nie oglądając się za siebie, zamknął je cicho. Kiedy 

jednak wyszedł na korytarz, musiał ugryźć się w dłoń, by nie krzyczeć z radości. Oddalił się 
więc pośpiesznie.

-  Ja dla ciebie jestem ważniejsza od Stornes, prawda? - zapytała Mali zamyślona i oparła 

się ciężko o Havarda.

-  Tak, przecież wiesz, kochana - odparł i pogłaskał ją po plecach. - Nawet dziesięć takich 

dworów jak Stornes nie znaczyłoby dla mnie tyle co ty.

-  Dla Oi nie jestem zbyt ważna - rzekła cicho.
-  Ależ tak - odparł ze spokojem Havard. - Ale dla tego chłopca dwór zawsze wiele 

znaczył. Powinnaś się z tego cieszyć, teraz, kiedy Sivert zrzekł się Stornes...

Mali pokiwała głową. Samotna łza spłynęła jej po policzku.
Objęła mocno Havarda i wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszał:
-  Ale to tak boli.
Hivard nie wiedział, czy chodzi jej o słowa Oi, że nic nie znaczy dla niego tyle co dwór, 

czy martwi ją, że ten dzień otworzył nową epokę w Stornes.

-  Wszystko już dobrze - pocieszył ją i poklepał po mokrym policzku. - Jesteś przemęczona 

i dlatego wszystko widzisz w czarnych barwach. Jutro spojrzysz na to inaczej.

Mali znów pokiwała głową, ale wiedziała, że to nieprawda. Jutro nic się nie zmieni.

ROZDZIAŁ 11.

Przygotowania do świąt Bożego Narodzenia szły pełną parą. W całym domu unosił się 

zapach świeżo upieczonych ciastek i mieszał się z wonią wosku, bo właśnie zakończono 
odlewanie świec. Świece różnej wielkości i w różnych kolorach, zapas na cały rok, 
zapakowano w pudełka i ułożono na półkach w pralni.

Kiedy Mali wspomniała, że zamierza przyjąć dodatkową pomoc do porządków 

przedświątecznych, twarz Ane stężała.

-  A po co? - zapytała podniesionym głosem, choć rzadko się denerwowała. - Czyżby 

porządki nie były do tej pory robione, jak należy?

-  Ależ oczywiście, że były, droga Ane - uspokajała ją Mali. - Nie miałam nigdy zastrzeżeń 

do waszej pracy we dworze, twojej i Ingeborg. Cokolwiek robicie, robicie dobrze i zawsze 
mogę na was polegać. Ale ostatnio za wiele spadło na was dwie, dlatego że ja godzinami 
przesiaduję przy krosnach. Nie mogę dopuścić do tego, byście całkiem opadły z sił, gdy 
nadejdzie Wigilia. Zresztą ty, Ane, przed świętami harujesz podwójnie, bo przecież musisz 
porobić wszystko także w swoim domu. A i na co dzień dwoisz się i troisz. Jesteś tylko 
człowiekiem, nie mogę cię tak nadwerężać.

Twarz Ane nieco złagodniała.
-  Ale przecież co roku dawałyśmy sobie radę - powiedziała, niechętnie ustępując 

argumentom Mali. Przynajmniej nie od razu chciała przyznać rację swej chlebodawczyni.

Ane była perfekcjonistką i równie pracowitej osoby ze świecą by szukać. Z tego powodu 

jednak źle znosiła wszelką krytykę, choć w tym przypadku nie było o niej mowy.

background image

-  Tak, ale wtedy pracowałyśmy we trzy - odparła Mali. - A teraz ja głównie siedzę przy 

krosnach i nie angażuję się tak, jak powinna gospodyni w tym gorącym czasie świątecznych 
przygotowań. Za dużo więc obowiązków spadłoby na was dwie. Poza tym teraz dać komuś 
pracę to dobry uczynek. Tak przynajmniej twierdzi Havard - dodała. - Podobno wielu ludzi 
cierpi taką biedę, że cieszy ich, gdy mogą popracować za porcję strawy albo dwie.

Ane pokiwała głową. Najwyraźniej i ona coś o tym słyszała.
-  Doszły mnie słuchy, że nawet w wielu dużych gospodarstwach jest coraz gorzej - 

wtrąciła Ingeborg. - Kiedy spotkałyśmy się ostatnio na gręplowaniu wełny, Marit Granvold 
opowiadała o sąsiadującym ze Storhaug, gdzie gospodynią jest Laura Oppstad, 
gospodarstwie, które zapewne gospodarz utraci, o ile nie zdarzy się jakiś cud. A to bardzo 
solidny gospodarz, tak przynajmniej uważają wszyscy w okolicy Kvannes - dodała. - I to 
najbardziej przeraża.

-  On bynajmniej nie jest pierwszy - powiedziała Ane. - Ja także słyszałam o wielu, którzy 

nie zdołali utrzymać swoich gospodarstw. Kiedyś zdarzało się to rzadko, a teraz dotyka ludzi, 
których znamy, dlatego budzi taką zgrozę - dodała. - Coraz więcej ludzi pozostaje bez pracy, 
co się rozumie samo przez się. Rzeczywiście, każda pomoc dla nich to dobry uczynek. - 
Zamaszystymi ruchami wytarła ścierką duży stół i odwrócona plecami do Mali zapytała 
nagle: - Ale chyba Stornes jest bezpieczne? To znaczy, nie grozi nam, że...

-  Mogę z całą pewnością powiedzieć, że nie musisz się martwić - odparła Mali i 

zapatrzyła się w okno. - Stornes jest bezpieczne. Zadbaliśmy o to.

-  Nie zamierzam się wtrącać w to, jak zarządzacie swoją własnością - pośpiesznie 

usprawiedliwiła się Ane. - Nie miałam na myśli nic takiego.

-  Nie odebrałam tego w taki sposób, Ane - uspokoiła ją Mali, patrząc na śnieżycę za 

oknem.

Słońce nie wychodziło teraz zza horyzontu i nawet w samym środku dnia było szaro i 

ponuro. Mali nie przerywała pogawędki, jednak myślami była gdzieś indziej. Bo kiedy 
Ingeborg wspomniała o sąsiedzie Storhaugów, przypomniała jej się znowu Laura. Świadomie 
odsuwała wszelkie myśli o niej i o Havardzie i bywało, że przez długi czas nie zaprzątały jej 
głowy. Teraz jednak znów ta historia wyskoczyła niczym pajac z pudelka i przygnębiła ją.

-  A w Storhaug radzą sobie jakoś? - zapytała ze ściśniętym gardłem niby przypadkowo.
-  Nie słyszałam, by działo się u nich coś złego - odpowiedziała Ingeborg. - Kiedy 

gręplowałyśmy wełnę, żadna z kobiet nie wspominała o innych problemach w Storhaug poza 
małżeńskimi między Laurą i Olą. Zresztą to nic nowego - dodała. - Od jakiegoś już czasu 
chodzą o tym słuchy.

Jeśli związek Laury z mężem nie układa się, to tylko pogarsza sprawę, pomyślała Mali. Bo 

może oznaczać, że Laura dla Havarda jest gotowa poświęcić zarówno męża, dwór, jak i syna. 
Gdyby tylko wiedziała, że istnieje choć cień szansy. Ale nie dostanie Havarda!

Mali pośpiesznie otarła twarz, usiłując otrząsnąć się z ponurych myśli. Havard nigdy nie 

odejdzie ode mnie i od dzieci. Nigdy! Poprzysiągł mi na wszelkie świętości. Powiedział, że 
dla niego liczę się tylko ja.

Mali mu wierzyła. Co jednak, jeśli noc w stodole będzie miała swoje następstwa...
Ta myśl nie przestawała jej prześladować. Jeśli Laura przyjdzie kiedyś i pokaże 

Havardowi dziecko, twierdząc, że to jego? Jak postąpi wówczas Havard, zwłaszcza gdy 
będzie to syn?

Mali przycisnęła dłonie do piersi, w okolicach mostka, gdzie wciąż czuła ucisk. Odwróciła 

się do innych i wróciła do pracy.

-  Ale wciąż są razem - powiedziała Ingeborg. - Przecież niepojęte, by mogło być inaczej.
Nieczęsto się zdarzało, żeby małżeństwa się rozchodziły, to prawda. Ale taka osoba jak 

Laura byłaby zdolna zostawić męża, jeśli tylko miałaby szansę dostać tego, którego zawsze 
pragnęła. Mali zdawała sobie sprawę, że dziecko byłoby poważnym argumentem. Havard 

background image

znalazłby się w potrzasku i nie wiedziałby, której kobiecie powinien okazać większą 
lojalność. A jeśli Laura urodziłaby syna i zdecydowałaby się przyznać do swej niewierności... 
Ale chyba tego nie zrobi? Przecież nie może niczego udowodnić, rozważała Mali. Ale już 
same plotki mogłyby przynieść wiele szkody. W Stornes sprawy i bez tego miały się 
wystarczająco źle.

 
Rodzina Stornesów była zaproszona do Innstad w drugi dzień świąt. Mali nie mogła się 

doczekać tej wizyty. W tym wspaniale zarządzanym dworze zawsze panowała miła 
atmosfera, a Mali ciepło robiło się na sercu, gdy patrzyła na Bengta i Sigrid. To, że we 
dworze wszystko się dobrze ułożyło, było w dużym stopniu zasługą Sigrid, która miała 
pogodną i optymistyczną naturę, ale nie dawała się wodzić za nos i była sprawiedliwa. 
Wprowadziło to spokój i poczucie bezpieczeństwa zarówno wśród licznej gromady dzieci, jak 
i u Bengta i jego starych rodziców. Nie kryli, że ufają Sigrid, która nie obnosiła się jednak 
przed światem, że przejęła w Innstad ster.

Powitała ich wspaniała gromadka dzieci, wystrojonych i starannie uczesanych na tę 

okoliczność, a Bengt obejmował ramieniem Sigrid, która wraz z upływem lat stawała się 
coraz piękniejsza, przynajmniej w oczach Mali.

Olaus ukończył gimnazjum i w najbliższym roku miał pomagać we dworze. Wyższy o 

głowę od swojego ojca, wyrósł na niebezpiecznie przystojnego młodzieńca. Zresztą nic 
dziwnego, pomyślała Mali, patrząc na niego. Miał po kim odziedziczyć urodę i wdzięk, i to 
zarówno ze strony ojca, jak i matki. Miała tylko nadzieję, że nie będzie się tak uganiał za 
dziewczętami jak jego ojciec w młodości. Na razie nic na to nie wskazywało. Złożył już 
papiery do szkoły rolniczej i za rok na jesieni miał się dalej kształcić w Vikebukt. Kiedy Mali 
o tym usłyszała, poczuła ukłucie w sercu. Dlaczego Sivert nie jest taki jak Olaus? Ilu 
nieszczęść uniknęliby wówczas w Stornes! Zaraz jednak doszło do niej, że winę za to, co się 
stało, w gruncie rzeczy ponosi wyłącznie ona sama. Nie syn. Bo Sivert przecież swój 
charakter i zainteresowania także po kimś odziedziczył.

 
Kiedy po obiedzie podano kawę, Halldis wyjawiła nowinę.
-  W Oppstad te święta są wyjątkowo radosne - oznajmiła, uśmiechając się promiennie, a 

jej dobrotliwa twarz pokryła się siateczką zmarszczek. - Asbjorg i tym razem nie potrafiła 
utrzymać języka za zębami i szepnęła mi do ucha, że Laura jest w ciąży. Pomyśleć, po 
dziewięciu latach! Chyba nikt się już nie spodziewał, że w Storhaug urodzi się więcej dzieci, 
a tu taka spóźniona niespodzianka.

Mali zadrżała ręka i gdy odstawiała filiżankę, rozlała kawę na obrus. Ścisnęło jej gardło i z 

trudem wydobyła z siebie głos:

-  Kochana Sigrid, pobrudziłam twój piękny świąteczny obrus - powiedziała, nie patrząc na 

Havarda. - Zdejmijmy go i od razu włóżmy do zimnej wody, żeby nie zostały plamy. Pomogę 
ci...

-  Plamy z kawy schodzą w praniu - odparła Sigrid spokojnie. - Nie stała się żadna 

katastrofa.

-  Mama to zawsze na mnie krzyczy, gdy coś rozleję - odezwała się Dorbet i popatrzyła ze 

złośliwą satysfakcją na plamy kawy wsiąkające w ręcznie haftowany obrus.

-  Pewnie dlatego, że ty wciąż coś rozlewasz - rzekł Oja i poczęstował się rogalikami, które 

uwielbiał ponad wszystko.

-  Każdemu może się zdarzyć - oświadczyła Sigrid. - Nawet tobie, Oja - dodała, 

uśmiechając się do zajadającego chłopca, który poczerwieniał gwałtownie. - Zapomnijmy o 
tym!

Szybko i z wprawą podłożyła ściereczkę pod obrus, żeby uchronić drewniany blat stołu.

background image

-  O czym mówiliśmy? - zapytała. - A, o Laurze. „Cud w Storhaug", tak zareagował Bengt, 

gdy się o tym dowiedział. Asbjorg mówiła o tym z takim przejęciem, jakby rzeczywiście 
zdarzył się bożonarodzeniowy cud - dodała z uśmiechem.

-  Kiedy rozwiązanie? - zapytała Mali w napięciu.
-  Nie tak prędko. Z tego, co mówiła Asbjorg, wynika, że dziecko urodzi się jakoś po nocy 

świętojańskiej.

Mali poczuła się tak, jakby nagle osunęła się w otchłań. Krew odpłynęła jej z twarzy.
-  Co się z tobą dzieje, Mali? - zapytała Sigrid przestraszona i zerwała się z krzesła. - Źle 

się czujesz?

Havard także się zerwał. Poczuła na ramionach jego ciepłe dłonie.
-  Nie róbcie zamieszania - odezwała się chrapliwie. - To tylko chwilowe zasłabnięcie. Już 

mi lepiej.

-  Przepracowałaś się pewnie. Przygotowania do świąt i te nowe kilimy, nad którymi 

przesiadujesz w pracowni... - stwierdziła Sigrid, podając jej szklankę wody. - Powinnaś w 
końcu sobie uświadomić, że jak każdy człowiek masz tylko dwie ręce i że doba dla każdego 
liczy dwadzieścia cztery godziny - dodała.

Mali nic na to nie odpowiedziała. Żeby odwrócić od siebie uwagę, poczęstowała się 

ciastem i drżącymi dłońmi podniosła je do ust. Tymczasem w głowie przez cały czas 
przesuwały jej się dni, tygodnie i miesiące. Zupełnie jakby zrywała kartki z dużego 
kalendarza ściennego, który wisiał w izbie w Stornes. Październik, listopad, grudzień...

Po świętym Janie minie dokładnie dziewięć miesięcy od tamtej nocy, którą Havard spędził 

z Laurą w stodole. Zerknęła pośpiesznie na niego. Ich spojrzenia spotkały się. Jej brązowe, 
zdesperowane oczy patrzyły na jego, poszarzałe z rozpaczy i troski.

 
Mali nie pamiętała, jak zdołała wytrzymać do końca tej wizyty. Zauważyła jednak 

skierowane na nią badawcze spojrzenia Havarda i Sigrid, ale udawała, że nic się nie stało. 
Sigrid nie mogła się z niczego zwierzyć, choć tak bardzo pragnęłaby usłyszeć zdanie tej 
rozważnej i mądrej kobiety. Może jej słowa byłyby dla niej pociechą i radą. Ale nie zdobyła 
się na szczerość nawet wtedy, gdy obie znalazły się same w spiżarni. Czuła bowiem, że 
byłaby to z jej strony zdrada wobec Havarda. Miała na sumieniu zresztą dość własnych 
kłamstw, by uzurpować sobie prawo do wyjawiania jedynego niepochlebnego epizodu z życia 
swego męża.

-  Czy ty nie jesteś czasem chora? - zapytała Sigrid i popatrzyła na nią z troską. - Nie 

widziałam cię jeszcze w takim stanie jak dziś przy stole.

-  Nie, nie jestem chora - odparła pośpiesznie Mali i odwróciła się plecami do Sigrid, żeby 

postawić półmisek na półce. - Niewiele się pomyliłaś, mówiąc, że przepracowałam się przed 
świętami. Siedzę przy krosnach do późnej nocy i ostatnio naprawdę mało sypiam. A do tego 
wszystkie te przygotowania do świąt...

-  Rozumiem - odpowiedziała Sigrid. - Słyszałam o twoim nowym zamówieniu. Podobno 

to ogromny kilim. Nawet myślałam, żeby zajrzeć do was i zobaczyć, ale może nie lubisz 
pokazywać swoich prac przed ukończeniem?

-  Skąd, chętnie ci pokażę - odparła Mali. - Oczywiście, gdy już cokolwiek będzie widać.
-  Uważaj na siebie - rzekła z niepokojem Sigrid i nagle zmieniła temat: - Słyszeliśmy, bo 

jakby inaczej, o nagłym wyjeździe Siverta i Tordhild. Nie wiemy jednak, dlaczego wyjechali. 
Oczywiście to nie moja sprawa - dodała - ale Sivert był taki promienny i puszył się jak paw 
tego dnia, kiedy przedstawiał nam swoją narzeczoną.

-  Tak... Spadło to na nas dość nieoczekiwanie - odpowiedziała cicho Mali. - Sivert nigdy 

nie wiedział, czego naprawdę chce. Wiesz, muzyka jest dla niego bardzo ważna. Myśleliśmy 
jednak... teraz, kiedy wrócił do domu z Tordhild, że zdecydował się zostać na stałe. 

background image

Tymczasem zadzwonił ten Sandermann z wiadomością, że Sivertowi przyznano stypendium 
muzyczne. Wydaje mi się, że dlatego tak nagle zmienił plany - dodała spocona.

Odwróciła się i popatrzyła na Sigrid. Napotkawszy spokojne spojrzenie jej niebieskich 

oczu, poczuła się okropnie, okłamując właśnie ją, którą tak bardzo ceniła i której zawsze 
ufała.

-  Niełatwo mi o tym mówić, Sigrid - odezwała się cicho, uciekając spojrzeniem, bo czuła, 

że wilgotnieją jej oczy. - Tyle się wydarzyło i...

-  Nie musisz mi nic więcej tłumaczyć - rzekła Sigrid i objęła ją ramieniem. - Domyśliłam 

się, że chodzi o coś więcej niż stypendium muzyczne. Jeśli kiedyś będziesz chciała z kimś o 
tym porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Nie mam w zwyczaju rozsiewać plotek po 
dworach. Mam nadzieję, że o tym pamiętasz - dodała ze spokojem. - A czasami nawet 
najsilniejsi potrzebują kogoś, z kim mogliby się podzielić myślami.

-  Dziękuję - odpowiedziała cicho Mali, nie podnosząc wzroku. Rozdygotana i chora z 

rozpaczy wróciła do izby.

 
Havard sam zaczął rozmowę na ten temat, gdy układali się do snu.
-  Wiem, o czym myślisz - odezwał się cicho. - Ja też przeżyłem szok, gdy usłyszałem, że... 

że Laura jest w ciąży.

-  Dlatego że to może być twoje dziecko, prawda? - odparła Mali, nie patrząc na męża.
-  Opowiedziałem ci wszystko o tej nocy w stodole - odpowiedział Havard niemile 

dotknięty. - Oczywiście, że... że może ona mieć swoje następstwa. Nie sądziłem jednak...

-  Czego nie sądziłeś? - zapytała Mali, a twarz jej stężała.
-  Nie myśli się o tym, kiedy...
-  Kiedy się to robi - dodała Mali bezlitośnie.
Nie odpowiedział. Zdjął odświętną koszulę i przewiesił ją przez oparcie krzesła. Jego 

sylwetka nosiła piętno rozpaczy, jaka nim targała. 

Mali podeszła do niego i przytuliła się.
-  Przykro mi, Havardzie, przepraszam - odezwała się z ociąganiem. - Wyjaśniliśmy sobie 

do końca tę sprawę. Nie mam prawa, żeby...

On także ją objął i przygarnął mocno, daremnie walcząc ze łzami napływającymi mu do 

oczu.

-  Ależ masz prawo - zaprzeczył udręczony. - Ty nigdy byś mi czegoś takiego nie zrobiła.
Mali odetchnęła głęboko, drżąc na całym ciele. Boże święty, pomyślała. Gdyby Havard 

wiedział!

-  Nie martwmy się na zapas, Havardzie - rzekła chrapliwie. - Nikt ci nie udowodni, że to 

twoje dziecko, nawet jeśli dojdzie do konfrontacji. Ale na pewno będzie ciężko, jeśli dziecko 
będzie do ciebie podobne - dodała cicho. - Być może Laura zechce wywierać na ciebie presję 
poprzez to dziecko. Ona nie jest szczęśliwa z Olą, zresztą nigdy nie była. Dla niej zawsze 
liczyłeś się tylko ty. A teraz, jeśli urodzi się syn... - Mali z drżeniem nabrała powietrza w 
płuca. - Syn z niebieskimi oczami i włosami opadającymi na czoło - wyszeptała zduszonym 
głosem. - Ja nie dałam ci syna.

Przygarnął ją mocniej do siebie i zanurzył palce we włosach rozpuszczonych i 

rozczesanych przed snem.

-  Jest tylko jedno miejsce, Mali, gdzie pragnę być. Wiesz o tym dobrze. Obojętnie, co się 

zdarzy... Ze Stornes odejdę tylko wówczas, jeśli mnie nie będziesz tu chciała.

-  A jeśli Laura...
-  Wszystko mi jedno, co ona powie - rzekł cicho. - Jestem twój na zawsze, jeśli tylko mnie 

chcesz.

Mali splotła ręce na jego szyi i przylgnęła do niego całym ciałem.
-  Chcę ciebie - wyszeptała. - Zawsze i na przekór wszystkiemu.

background image

Odnalazł jej usta, rozchylił wargi i pocałował intensywnie. Zacisnąwszy dłonie na 

pośladkach Mali, uniósł ją i przycisnął do swej nabrzmiałej męskości. Mali zaparło dech w 
piersiach. Niczym fala przypływu zalało ją gwałtowne podniecenie. Drżącymi, 
niecierpliwymi dłońmi rozpięła Havardowi spodnie i zsunęła nogawki, potem opuściła 
bieliznę. Jęknęła z pożądania, gdy zerknęła w dół. Oparła się o zimną ścianę i uniosła koszulę, 
pod którą nic nie miała.

-  Co robisz? - wyszeptał Havard, dysząc ciężko.
-  Weź mnie - odpowiedziała chrapliwie. - Chcę, żebyś mnie wziął tu, przy ścianie.
Przeżyłam już kiedyś coś podobnego, pomyślała jak przez mgłę. Najpierw z Jo w piwnicy, 

gdzie przechowywano ziemniaki, przy chłodnej wilgotnej ścianie, potem wziął mnie siłą 
Johan, tuż przy łóżku, w którym spał Sivert, z premedytacją zadając mi gwałt.

Teraz sama tego pragnęła. Czuła pulsowanie w łonie i napływającą wilgoć.
Havard zerknął na nią. Przymknęła oczy i przyciągnęła go do siebie. Uniósł ją i wszedł w 

nią głęboko. Przyciśnięta do ściany, jęknęła. A potem słychać było jedynie głuchy odgłos, za 
każdym razem, gdy w nią wchodził.

Świadkiem tego był jedynie blady księżyc. Powiew wiatru przedostający się przez 

nieszczelne okna poruszał zasłonkami i odsłaniał dwie postaci zatracone w miłosnym akcie. 
Nie zauważyli wścibskiego księżyca, tacy byli zajęci zaspokajaniem dzikiej namiętności, jaka 
nimi zawładnęła.

Kiedy Havard wypuścił ją z objęć, omal nie osunęła się na podłogę. Wziął ją więc na ręce i 

ułożył w łóżku.

-  Wypocznij - wyszeptał i pocałował ją w czoło.
Mali nie odpowiedziała. Pociągnęła go gwałtownie do siebie i rozchyliła uda. Nie chciała 

myśleć, pragnęła jedynie oddać się gorączce zmysłów. Czuć się jedyną kobietą, której pożąda 
Havard. Przekonać się, że należą do siebie, tylko on i ona.

-  Mali, ja...
-  Możesz - wypowiedziała chrapliwie i ujęła jego męskość.
Drgnął i jęknął. Mógł...

ROZDZIAŁ 12.

 
Po świętach Bożego Narodzenia pogoda była bardzo niestabilna. Po kilku mroźnych 

dniach następowało ocieplenie, padał mokry śnieg, deszcz, a potem znowu ściskał mróz.

Dziwnie zmienna jak na tę porę roku aura komplikowała zaplanowane wcześniej prace, bo 

albo śnieg tworzył gigantyczne zaspy, albo było tak ślisko, że dziw, iż nikt się nie połamał. 
Od strony gór z głębi fiordu słychać było raz po raz głuchy łoskot schodzących lawin, 
porywających z wielką siłą drzewa, a nawet drewniane szałasy. Wpadały w wody fiordu z 
takim hukiem, że fale dochodziły aż do cypla, gdzie stała szopa na łodzie.

Mali zazwyczaj nie przejmowała się pogodą, bo przecież i tak nie miała na nią wpływu. 

Ale teraz czuła w sobie coraz większy niepokój o mężczyzn pracujących przy wyrębie. 
Ponadmetrowe pryzmy śniegu w lesie były ubite na kamień, a pnie przeznaczonych do ścięcia 
drzew pokrywała warstwa lodu. Wyślizgiwały się więc drwalom z rąk. Mali wciąż 
przypominała sobie Starego Siverta i tamtą zimę, kiedy Johan po wypadku w lesie przywiózł 
na saniach martwego ojca.

Praca przy zimowych wyrębach zawsze była ciężka i niebezpieczna. A w takich 

warunkach wystarczyła chwila nieuwagi, by stało się nieszczęście.

background image

-  Zamierzacie ścinać drzewa przy takiej niepogodzie? - zapytała któregoś wieczoru, kiedy 

po kolacji mężczyźni sięgnęli po gazety i rozsiedli się wygodnie na krzesłach. - To chyba 
nazbyt niebezpieczne.

-  Przy wyrębie zawsze trzeba zachować ostrożność - odparł Aslak. - Choć rzeczywiście w 

lesie panują teraz dość skrajne warunki. Nie pamiętam podobnej zimy. Ale takie chłopy jak 
my doświadczyli już różnych trudów. To nie nasza pierwsza zima przy wyrębie - dodał, 
starając się tymi słowami zbagatelizować niebezpieczeństwo.

-  Uważamy bardziej niż zwykle - uspokajał Mali Havard, wertując gazetę. - Zdajemy 

sobie sprawę z niebezpieczeństwa i nie ryzykujemy niepotrzebnie, dlatego też posuwamy się 
z robotą nieco wolniej. Ale trudno, najważniejsze, by nic się nikomu nie stało. Nie możemy 
jednak całkiem odstąpić od wyrębu i czekać na lepszą pogodę, bo pewnie nie ścięlibyśmy tej 
zimy ani jednego drzewa.

-  To prawda. Na moje wyczucie nic nie zapowiada poprawy pogody - rzekł O1av z nosem 

w gazecie „Nowości Tygodnia", skróconym wydaniu stołecznego dziennika „Aftenposten".

Oprócz tego tytułu prenumerowali jeszcze gazetę „Bogaty i Biedny", wydawaną przez 

organizację misyjną w kraju, a także dwie lokalne gazety, „Romsdalsposten" i 
„Adresseavisen", którą w skrócie nazywali po prostu „Adressa". Tę czytali niemal wszyscy w 
okolicy. „Nowości Tygodnia" także cieszyły się dużą popularnością, bo ludzie lubili 
dowiadywać się, co ciekawego dzieje się w stolicy. Poza tym zamieszczano tam więcej 
wiadomości ze świata. Ogólnie rzecz biorąc, mieszkańcy wsi byli pilnymi czytelnikami, 
mimo że gazety ze stolicy dostarczano tylko dwa razy w tygodniu parowcem.

-  Nawet stary gospodarz w Innstad zachodzi w głowę, co robić - ciągnął Olav. - Bo to 

przecież nienormalne, co się dzieje z tą pogodą. - Nagle O1av poprawił się na krześle i 
przysunął gazetę bliżej światła. - O rany - rzekł i zrobił ze zdumienia wielkie oczy. - Przecież 
tu na zdjęciu jest Sivert!

Przez chwilę w izbie zapadła taka cisza, że aż kot uchylił oko zaniepokojony. Mali 

zatrzymała się na środku i odwróciła się. Serce waliło jej w piersiach.

-  Zdjęcie Siverta? Gdzie? - dopytywała się Dorbet zaciekawiona i uwiesiła się na barku 

Olava.

Mali podeszła i odsunąwszy córkę na bok, bez słowa wyjęła gazetę z rąk zdumionego 

parobka, po czym siadła na kanapie.

 
DEBIUT WIELKIEGO TALENTU W AULI UNIWERSYTECKIEJ

Wczoraj wieczorem publiczność wypełnionej do potowy auli Uniwersytetu w Oslo 

usłyszała wyjątkowy koncert. Nieznany skrzypek z młej wsi w gminie Surnadalen w Nordmore  
od pierwszych dźwięków zaczarował słuchaczy. Młody mężczyzna grał z wrażliwością, jaką  
słyszy się wyłącznie u wielkich mistrzów, wywołując łzy wzruszenia. Kiedy na koniec wykonał 
Ave Maria, publiczność wstała z miejsc i zgotowała skrzypkowi owację na stojąco. Nie  
pamiętam, by podobna sytuacja zdarzyła się kiedykolwiek na koncercie debiutanta. Młody 
skrzypek jednak w pełni sobie na to zasłużył.

Po występie „Nowości Tygodnia" poprosiły Siverta Stornesa o rozmowę, ale młody  

człowiek niewiele chciał o sobie mówić. Wspomniał jedynie, że grać nauczył się od Cyganów, 
którzy zatrzymywali się w jego rodzinnym dworze, a potem kształcił się pod kierunkiem pana 
Sandermanna. Dla nas to nazwisko jest równie nieznane jak nazwisko młodego skrzypka. Pan  
Stornes nie chciał mówić więcej, najwyraźniej speszony entuzjastycznymi reakcjami, z jakimi 
się spotkał. Wiemy jednak, że zgłosiło się wczoraj do niego wielu organizatorów i wkrótce  
pewnie mieszkańcy Oslo będą mogli wysłuchać ponownie koncertu tego utalentowanego 
skrzypka. Zapamiętajcie nazwisko Sivert Stornes! Z pewnością będzie jeszcze o nim głośno.

background image

Mali siedziała wpatrzona w tekst i trochę nieostre zdjęcie Siverta. Zauważyła, że 

wyszczuplał. Rysy twarzy wyostrzyły mu się, a spojrzenie stało się mroczne i intensywne. 
Inne niż zwykle, pomyślała Mali i zaraz poprawiła się w duchu. Nie takie jak kiedyś. Bo 
przecież nie wiedziała, jaki teraz jest jej syn.

-  Pokaż - odezwał się Havard, sadowiąc się obok Mali. Podała mu gazetę i wróciła 

dokończyć zmywanie. Ponieważ jednak Ingeborg ją ubiegła i posprzątała do końca, Mali 
stanęła przy oknie i zapatrzyła się w dal.

Wszystko w niej się gotowało. Tyle rozmyślała o Sivercie. Prosiła Boga, by syn dał znak 

życia. Czuła bowiem, że musi z nim porozmawiać i jeszcze raz wszystko wyjaśnić. Jednak po 
liście, w którym przysłał dokument o zrzeczeniu się dworu, więcej się nie odezwał. Nic o nim 
nie wiedzieli. Dopiero ta informacja w gazecie.

A więc zatrzymał się w Oslo. Mali gniotła w palcach brzeg fartucha. Czy jest sam? W 

gazecie nie było żadnej wzmianki o jego życiu prywatnym. Chyba niemożliwe, by nadal był z 
Tordhild. Chociaż, jeśli istnieje miejsce, gdzie mógłby się z nią ukryć, to wielkie Oslo 
nadawało się do tego znakomicie. Nikt ich tam nie zna i nikogo nie zdziwi, jeśli się nawet 
pobiorą. Zresztą tylko ona i Havard wiedzą, że Sivert i Tordhild są przyrodnim rodzeństwem, 
i bynajmniej nie zamierzają się z nikim tym dzielić, zwłaszcza z nią, jeśli Sivert, pomimo 
wszystko, postanowił pozostać przy Tordhild. W księgach parafialnych figurowały przy nich 
całkiem inne imiona i nazwiska ojców i według tego mieli wszelkie prawo razem żyć.

-  Coś podobnego - wyrwało się Havardowi, kiedy doczytał do końca notatkę w gazecie. - 

Ten chłopak robi zawrotną karierę! W tak krótkim czasie zyskał rozgłos, i to gdzie, w Oslo! - 
dodał poruszony.

Wszyscy rzucili się na gazetę, którą podał im Havard, czytali półgłosem, komentując 

między sobą.

-  Wiedziałaś o tym jego debiucie? - spytała Ane, zerkając na Mali. - Powinniście tam być, 

ty i Havard. Debiut to nie byle co, na dodatek w Oslo!

-  Do Oslo jest tak daleko - odpowiedziała Mali. - Może kiedyś, później.
-  Sivert jest sławny - orzekła Dorbet i podskakiwała ożywiona po podłodze. - Ja też będę.
-  A w jaki sposób zamierzasz zdobyć tę sławę? - zainteresował się Aslak, poklepując ją 

przyjaźnie.

Dorbet odrzuciła w tył burzę włosów, wypięła drobne piersi i obróciła się dokoła.
-  Będę aktorką - odparła, uśmiechając się spod wpółprzymkniętych oczu. - Może nawet 

pojadę do Hollevad.

-  Chyba masz na myśli Hollywood - poprawiła ją Ingeborg oschle i popatrzyła na 

dziewczynkę, która nie przestawała się obracać, aż spódnica rozchyliła się jej na boki. - 
Myślę, że wiele dziewczynek o tym marzy. Ale takie rzeczy nie dzieją się naprawdę, lecz 
jedynie w filmach - westchnęła i zaczesała włosy za ucho. - Można sobie tylko pomarzyć - 
dodała, przecierając ścierką czysty już blat stołu.

-  To przynajmniej pojadę do Oslo - rzekła Dorbet niezrażona ponurymi wróżbami 

Ingeborg. - Bo tutaj jest tak nudno. Tam będę mogła mieszkać razem z Sivertem i Tordhild - 
dodała. - A dlaczego w gazecie nie było jej zdjęcia?

-  Bo nie ona grała na skrzypcach - odparł Oja z nosem w książce, nawet nie spojrzawszy 

na zdjęcie Siverta.

-  Czy oni już się pobrali, mamo? - Dorbet spojrzała na Mali. - Chyba nie mogli wziąć 

ślubu bez nas. Przecież miałam być druhną i dostać nową sukienkę...

-  Nie, jeszcze się nie pobrali - odpowiedziała Mali, nie patrząc na córkę. - Jak tak możesz 

myśleć?

-  A skąd wiesz, mamo? - zapytała nagle Ruth. - Nie słyszałam, żebyś ostatnio rozmawiała 

z Sivertem. Chyba że nic nam nie powiedziałaś?

background image

-  Mówiliśmy wam przecież, że przyszedł list od Siverta, w którym napisał, że dokonał 

wyboru i zamierza poświęcić się muzyce, a nie zarządzaniu dworem - odpowiedziała Mali.

-  Tak, znamy szczegóły - odparła oschle Ruth, rzucając niechętne spojrzenie na brata. - 

Oja jest dziedzicem i przejmie z czasem Stornes. Co prawda zachowuje się tak, jakby to miało 
stać się już jutro, a nie za ładnych parę lat - dodała.

-  Nigdy tego nie powiedziałem - wybuchł Oja i poczerwieniał na twarzy. - Chyba nie 

jestem na tyle głupi.

-  Ale we dworze wszystkim już dałeś do zrozumienia, że jesteś spadkobiercą - skwitowała 

Ruth, jak na nią bardzo nieprzyjaźnie. - Przestań tak zadzierać nosa, bo nie jesteś kimś 
lepszym tylko dlatego, że kiedyś obejmiesz Stornes. Chyba że we własnych oczach, bo nie w 
naszych bynajmniej.

-  Cicho - przerwała Mali, a jej głos zabrzmiał donośniej niż zwykle. - Koniec tych kłótni.
-  Z Sivertem też? - rzekła Ruth i spojrzała na matkę. - A może on już nie należy do naszej 

rodziny?

-  Oczywiście, że należy, Ruth - wtrącił pośpiesznie Havard, zerkając na Mali. - Przecież 

mama nie miała nic takiego na myśli. Sivert wybrał własną drogę w życiu i dlatego nie 
możemy liczyć na to, że będziemy go często widywać. Ale przecież pozostanie dla nas 
zawsze najbliższą rodziną - dodał, podnosząc się z miejsca. - Zawsze będzie jednym z nas.

Mali chwyciła półmisek z wędliną i skierowała się ku drzwiom. Nie była w stanie pozostać 

dłużej w izbie, nie była w stanie rozmawiać o Sivercie. Gdy myślała o nim, czuła się tak, 
jakby ktoś wbijał jej nóż w samo serce i obracał nim. Dlaczego jej własny syn jej to robi? 
Dlaczego usunął ją ze swojego życia? Dlaczego musi się dowiadywać o nim z gazety?

Kiedy mijała Ruth, napotkała pociemniały wzrok starszej córki. Z ciężkim sercem 

uświadomiła sobie, że nie może obciążać Siverta za to, co się stało. Bo to ona była 
wszystkiemu winna. Tylko ona.

 
Po tak pozytywnej recenzji w gazecie, na dodatek ze zdjęciem Siverta, na reakcje nie 

trzeba było długo czekać. Napotkani ludzie zagadywali Mali o najstarszego syna, wyrażali 
swoje zainteresowanie, zadawali pytania.

I Mali nie miała wyboru, musiała im coś odpowiadać. Prawdy im zdradzić nie mogła, więc 

na starych kłamstwach budowała nowe. Zdarzało się, że przerywała w pół słowa, usiłując 
sobie przypomnieć, co mówiła wcześniej innym. Dopiero by się to wydało dziwne, gdyby 
nagle zaczęła sobie zaprzeczać albo gdyby Havard przedstawiał całkiem inną wersję zdarzeń.

-  Ludzie pewnie ciebie też wypytują o Siverta - zagadnęła męża, gdy któregoś dnia szli 

razem przez podwórze. - Mam na myśli artykuł w gazecie.

Havard uśmiechnął się pod nosem.
-  Trudno by było inaczej - odrzekł. - W gospodzie przez parę dni nie mówiono o niczym 

innym.

-  I co im odpowiadasz? - spytała Mali, zerkając na niego nerwowo.
-  No cóż, wiem, że nie mogę powiedzieć za dużo - odparł Havard ze spokojem. - Ale nie 

mam w zwyczaju kłamać, dlatego mówię to, co ty kiedyś powiedziałaś wszystkim w izbie: że 
Sivert dokonał wyboru i zajął się na poważnie muzyką. Ale to wszyscy już wiedzą - dodał 
oschle. - Ruth ma rację, Oja nie zwlekał, by oznajmić wszem wobec, kto jest teraz dziedzicem 
Stornes. Wszyscy uważają, że strasznie zadziera nosa, ale... Pewnie z czasem się uspokoi - 
dodał. - Trudno się zresztą dziwić, skoro spełniło się jego największe marzenie. Ten chłopak 
zawsze pragnął zarządzać dworem, a teraz dzięki rezygnacji Siverta będzie to możliwe.

-  A kiedy ludzie wypytują, co nowego u niego? - zastanawiała się głośno Mali, nie 

zwracając uwagi na to, co Havard mówi o Oi.

-  Przeważnie ich zbywam - odparł Havard. - Mówię, że jest obecnie bardzo zajęty. Ludzie 

to rozumieją. Czytali przecież gazetę. Wiedzą, że Sivert stał się sławnym człowiekiem.

background image

Mali pokiwała głową, bo ona także odpowiadała, że nie wiedzą, kiedy Sivert będzie miał 

czas przyjechać do domu.

-  A kiedy napomykają o Tordhild?
-  Rzeczywiście, i o nią pytają - przyznał Havard. – Ale ja mówię wtedy, że póki co jeszcze 

się nie pobrali. Ludzie są ciekawi, kiedy ślub, bo Sivert nie ukrywał, że Tordhild jest w ciąży. 
A ci, którzy nie zdążyli usłyszeć od niego tej wielkiej nowiny, dowiedzieli się od Dorbet, bo 
dla niej jest to powód do przechwałek.

Objął Mali ramieniem i przyciągnął do siebie.
-  Popatrz, zastanawiamy się, w jaki sposób mamy się wyłgać z tego nieszczęścia. Niezbyt 

dobrze się z tym czuję.

-  Podobnie jak ja, ale wiesz, że nie możemy zdradzić prawdy. Nikt nie może się 

dowiedzieć, że Sivert i Tordhild... - Wytarła nos, bo na mrozie dostała kataru, i podniosła na 
Havarda smutny wzrok.

-  Nie wiem, czy długo zdołam wytrzymać taką sytuację - odezwała się cicho. - Nie 

mógłbyś się dowiedzieć, gdzie Sivert jest teraz, zadzwonić do niego i powiedzieć, że...

Przerwała i wytarła łzy.
-  Myślę, że przez jakiś czas powinniśmy zostawić Siverta w spokoju, Mali - odparł 

Havard łagodnie. - Może kiedyś spojrzy na wszystko inaczej, ale nie teraz. Ta rana jest zbyt 
świeża i zbyt bolesna, zarówno dla niego, jak i dla ciebie - dodał i chłodnymi palcami 
pogłaskał ją po policzku.

-  Ale ja...
-  Sądzę, że powinnaś się z tym pogodzić - przerwał jej Havard. - Daj mu czas i czekaj 

cierpliwie, Mali.

Pokiwała głową i szczelniej się otuliła szalem.
-  Tak mnie to boli - wyszeptała powoli. - Za ciężko to znoszę.
-  Rozumiem - odpowiedział i objął żonę. - Ale nie ma drogi na skróty, najdroższa. Musisz 

temu podołać.

 
Ale to nie był koniec kłopotów. Któregoś dnia, gdy Mali szła do spichlerza, Ane zawołała 

z ganku:

-  Mali, telefon! Dzwonią z „Adressa"!
Mali zatrzymała się gwałtownie i odwróciła się.
-  Z „Adressa"? - zapytała, podchodząc powoli do schodów. - A czegóż oni, na Boga, ode 

mnie chcą?

-  Nie wiem, ale może chodzi im o Siverta - odpowiedziała Ane i wzięła od Mali półmisek. 

- Idź z nimi porozmawiać, a ja to zaniosę.

Coś się stało Sivertowi? Serce zaczęło jej walić i poczuła nagły ból w piersiach. A może 

znów ktoś chce rozdrapywać stare rany?

-  Halo, tu Mali Stornes - powiedziała do słuchawki, wyobrażając sobie, jak Astrid w 

centrali nadstawia uszu, wietrząc sensację.

-  Halo - usłyszała męski głos. - Nazywam się Martin Hillvag. Pracuję dla „Adresseavisa". 

Czytaliśmy, oczywiście, w stołecznej gazecie wspaniałą recenzję z koncertu Siverta Stornesa.

Mali nabrała powietrza w płuca, a z jej ust wydobył się stłumiony jęk. Czuła, jak krew 

odpłynęła jej z dłoni, i palce ściskające słuchawkę zrobiły się całkiem zimne i pozbawione 
czucia.

-  Kosztowało nas trochę czasu i pracy, by ustalić, gdzie mieszka rodzina tego 

utalentowanego młodzieńca, ale udało się - ciągnął rozmówca. - Chcielibyśmy zapytać, czy 
byłoby możliwe odwiedzić państwa i porozmawiać na miejscu o wybitnym człowieku, który 
się tam urodził i dorastał? Jak pani się na to zapatruje?

background image

-  Myślę, że to nie ma sensu - odparła krótko Mali. - Sivert, jak panu wiadomo, przebywa 

obecnie w Oslo. Ma mnóstwo propozycji i wiele koncertuje, więc nie kontaktujemy się zbyt 
często. Jeśli chce się pan dowiedzieć czegoś więcej, to proszę się zwrócić bezpośrednio do 
niego - dodała, poprawiając nerwowo włosy.

-  Oczywiście, tak zrobimy - oświadczył dziennikarz, nie zamierzając bynajmniej ustąpić. - 

Ale chcielibyśmy zamieścić jakiś artykuł o rodzinnym domu Siverta. W końcu nieczęsto ktoś 
z tych stron odnosi taki sukces i sławę. Dlatego zainteresowanie naszych czytelników jest 
ogromne...

-  Nie wiem... raczej nie - odpowiedziała Mali. - Jeśli już koniecznie chce pan rozmawiać, 

to w obecności Siverta. Tylko że nie umiem powiedzieć, kiedy syn przyjedzie - dodała 
odpychająco.

-  Ale... - Dziennikarz nie poddawał się.
-  To wszystko, co mogę powiedzieć - przerwała mu Mali. - Dziękuję, że pan zadzwonił, 

ale proszę już nas nie nagabywać. To Sivert robi karierę, a nie jego rodzina.

-  Czyżby? - wtrącił się dziennikarz, a jego głos zabrzmiał tak, jakby się chciał 

przypochlebić. - Przecież pani też jest artystką. Czytałem wielokrotnie o pani kilimach. 
Moglibyśmy i o tym napisać. Dwoje artystów z jednego dworu. O mój Boże! - dodał z 
entuzjazmem. - Teraz dopiero mi to przyszło do głowy. To byłby świetny materiał.

-  Nie, to całkiem odrębne sprawy - zaprotestowała Mali.
-  Ale jeśli zaczniemy od...
-  Nie sądzę - zbyła go Mali. - To nie ma żadnego związku.
-  Czy za jakiś czas mógłbym się z panią skontaktować?
-  Nie wiem. Do widzenia.
Mali odłożyła słuchawkę, oparła głowę o ścianę i rozpłakała się. Tak ją zastała Ane, 

wracając ze spichlerza.

-  Co się stało? - zapytała przestraszona i chwyciła Mali za ramiona. - Chyba nikt nie 

umarł?

Mali pokręciła głową i wytarła twarz fartuchem.
-  Nie, to głupstwa - powiedziała cicho. - Te pismaki chcieliby wszystko wiedzieć. Wydaje 

im się, że wolno wchodzić z butami w czyjeś życie.

Ane nic na to nie odpowiedziała. Obrzuciła tylko Mali zatroskanym spojrzeniem.
 
Żeby przetrwać ten trudny czas, Mali uchwyciła się tkania niczym deski ratunku. Posiłki, 

dzieci, prace w domu i w obejściu pozostawiła innym, sama zaś od świtu do nocy siedziała 
przy krosnach.

Zadzwoniła do Tellnesa, bo już podczas pracy nad pierwszym kilimem uznała, że lepiej by 

było utkać jeden duży obraz, zamiast rozdzielać motywy na trzy części. Tellnes pozostawił to 
jej uznaniu, dlatego też Mali wybrała swoją koncepcję, by na jednym długim kilimie 
poszczególne sceny Męki Pańskiej przechodziły płynnie jedna w drugą.

Siedziała więc przy krosnach i tkała, a jej myśli wędrowały własnymi ścieżkami. Nieraz 

zdarzało jej się zapłakać rzewnymi łzami, gdy kompletną ciszę zimowych wieczorów 
przerywały jedynie trzaski w drewnianych balach, pękających pod wpływem mrozu. Życie jej 
nigdy nie rozpieszczało, ale tak źle jeszcze jej nie było. Kiedyś miała przy sobie Siverta. 
Mimo że kochała wszystkie swoje dzieci, to jednak żadne nie mogło się równać z 
pierworodnym. Nawet kiedy wisiała nad nią groźba, że zostanie zdemaskowana i wywoła 
skandal, więcej miała odwagi i woli, by stawić temu czoło. Była gotowa walczyć jak lwica o 
swego syna. Bo wtedy łączyły ich bardzo silne więzy, darzyli się miłością i zaufaniem.

Tyle miała wobec niego marzeń i planów! Kiedy jednak zauważyła, że nie stał się taki, jak 

sobie umyśliła, zrozumiała w końcu, że musi mu pozwolić być tym, kim sam pragnie.

background image

Zrozumiała, że Sivert po prostu nie może inaczej, a ona nie ma prawa żądać od niego, by 

spełniał jej oczekiwania. Dotarło do niej, że syn nie jest jej własnością, że los jej go tylko 
użyczył. W końcu pogodziła się z tym, że Sivert musi podążać własnymi ścieżkami. 
Pogodziła się z tym, żeby go nie utracić.

Ale nagle świat się zawalił. Zawsze się obawiała, że zostanie zdemaskowana przez kogoś z 

zewnątrz, tymczasem sama musiała wyznać tę bolesną prawdę. A konsekwencje...

Mali otarła dłonią oczy i westchnęła ciężko. Świadomość, że zniszczyła mu życie i 

szczęście, była dla niej nie do zniesienia. Ledwie mogła udźwignąć to ciężkie brzemię, ale nie 
miała przecież innego wyjścia. Havard miał rację.

Zastanawiała się wielokrotnie, czy oddałaby się Jo, gdyby wiedziała, do czego doprowadzi 

ta noc? Wieczór w wieczór w jej głowie pojawiało się wciąż to samo pytanie, na które nie 
umiała znaleźć odpowiedzi. Zapewne bym to zrobiła, rozmyślała, przekładając czółenko 
między nitkami osnowy. Wtedy myślałam tylko o sobie. Poza tym nie uwierzyłabym, że 
kiedyś mnie to zniszczy, nie w ten sposób. Nie pojęłabym rozmiaru konsekwencji. Zresztą 
gdyby kara spotkała tylko mnie! - wyrzucała sobie Mali po raz nie wiadomo który. Bo 
przecież to tylko ja jestem winna. A tymczasem kara dosięgła innych. Nie można samemu 
zdecydować o zasięgu grzechu, jak jej się kiedyś wydawało. Sądziła, że to tylko jej sprawa, 
tymczasem przyszło jej doświadczyć na własnej skórze, jak bardzo się myliła.

Nieświadomie wplotła własne cierpienie w sceny Męki Pańskiej. Któregoś dnia, kiedy 

obejrzała swoje dzieło, dostrzegła nagle, że na jednym kilimie przedstawione są jakby dwie 
historie cierpienia. W tle, w ciemnych ponurych barwach, ukryta była jej własna. Oświetliła 
dokładnie całą pracę i zrozumiała, że to było prawdziwe dzieło sztuki. Nigdy wcześniej nie 
stworzyła czegoś równie doskonałego.

 
Pewnego przedpołudnia, kiedy siedziała przy krosnach, usłyszała delikatne pukanie do 

drzwi. Do środka weszła Sigrid.

-  Mówiłaś, że mogę do ciebie zajrzeć przy okazji - powiedziała. - Ale jeśli przeszkadzam, 

to powiedz.

-  Nie, skądże, kochana Sigrid! Wejdź, proszę! - odparła Mali i wyprostowała obolałe 

plecy. - Od czasu do czasu muszę sobie zrobić przerwę, bo w ustach mam posmak drewna i 
czuję straszny ból w krzyżu.

-  Dużo już zrobiłaś - stwierdziła Sigrid, patrząc na zwinięty za krosnami gotowy fragment 

kilimu. - Wygląda na to, że zdążysz na czas.

-  Tak, teraz już jestem spokojna, że zdążę - odparła Mali. - Udało mi się tylko dlatego, że 

odłożyłam na bok wszelkie inne zajęcia. Taka ze mnie gospodyni - dodała z goryczą. - 
Przyjęliśmy do pomocy kobietę, która pomagała nam przy uboju, kiedy musiałam jechać na 
jesieni do Trondheim. Ane mówiła, że jest bardzo pracowita, a na jej opinii mogę polegać. Ta 
kobieta przychodzi z siedemnastoletnią córką. Z tego, co słyszałam, jest równie zręczna jak 
matka.

-  To ktoś znajomy? - zapytała Sigrid, podchodząc bliżej do krosien.
-  Ane ją chyba skądś znała - odparła Mali i wstała z krzesła. - Mąż tej kobiety miał ciężki 

wypadek i nie nadaje się do pracy, tymczasem trzeba wyżywić czworo dzieci. Zapewniamy 
im wikt, no i jeszcze jakiś zarobek. Mieliśmy wolny stryszek nad pralnią, bo Aslak i Ane 
mieszkają przecież w swojej chacie, a Ingeborg i O1av sypiają teraz na poddaszu. Hilda i 
Mari nocują tam przez cały tydzień, a na niedzielę wracają do domu. Ane jest z nich 
zadowolona.

-  A ty siedzisz tu, w pracowni.
-  Tak, ja siedzę tutaj - odpowiedziała Mali. - Ale zaglądam do izby i od czasu do czasu 

sprawdzam wszystko.

-  Mogę popatrzeć? - spytała Sigrid.

background image

Mali rozwinęła gotową część kilimu. Było tego więcej, niż sądziła. Złapała za koniec i 

przytrzymała, by kilim leżał prosto. Przez długą chwilę Sigrid milczała. Mali ogarnął strach, 
że się pomyliła, sądząc, że to unikalna praca. Bo chociaż Sigrid nie zajmowała się tkactwem 
artystycznym, to jednak była zręczną tkaczką i bez wątpienia potrafiła ocenić wartość tego, co 
widziała.

-  Jeszcze mi sporo zostało... - odezwała się Mali trochę niepewnie.
-  Wiesz, co stworzyłaś? - zapytała Sigrid cicho, a Mali zauważyła w jej oczach łzy. - 

Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego. Utkałaś nie tylko sceny z męki Chrystusa, 
chociaż ten motyw przewija się wyraźnie. Tu jest coś więcej, Mali. Twoje serce.

Mali poczerwieniała z radości.
-  Dziękuję - powiedziała, zerkając pośpiesznie na Sigrid. - To prawda, pozostawiłam w tej 

pracy cząstkę siebie.

-  Ciężar, który cię przytłacza - rzekła Sigrid. - Smutek i cierpienie.
Mali oniemiała i w milczeniu zwinęła tkaninę.
-  Co właściwie miałaś na myśli? - zapytała wreszcie. - Przecież nie dźwigam więcej niż 

inni.

-  Owszem, więcej - odpowiedziała ze spokojem Sigrid. - Może nie wszyscy to zauważyli, 

ale ja obserwowałam cię przez wszystkie te lata i po prostu to wiem. To nie moja sprawa, 
oczywiście, ale jestem pewna, że bez tego nie stworzyłabyś tak wspaniałego dzieła - dodała, 
sadowiąc się na krześle.

-  Tobie, Sigrid, też nie jest lekko - stwierdziła Mali, nawet przed nią nie chcąc uchylić 

rąbka swoich tajemnic.

-  Tak, przeżyłam żałobę po stracie męża, ale to nie to samo - przyznała Sigrid. - Ty 

zawsze się z czymś zmagałaś, Mali. Jeśli ktoś cię poznał i polubił, potrafił dostrzec w twoich 
oczach niepokój, gdy nie zdążyłaś się schować za maską. Musiało być ci ciężko.

Mali siadła cicho na stołku przy krosnach, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć.
-  Nie musisz mi nic mówić - ciągnęła Sigrid. - Domyślam się tego i owego, ale wiesz, 

Mali, że nie jestem plotkarą. Rozumiem, że jest ci tak ciężko, że nie potrafisz się tym z nikim 
podzielić, mimo że, być może, przyniosłoby ci to pewną ulgę. Kto wie? Możesz być jednak 
pewna, że wszyscy, którzy zobaczą twój kilim, zatrzymają się, bo jest w nim coś takiego, co 
przenika w głąb serca i przejmuje na wskroś, nawet jeśli nie do końca rozumie się wszystkie 
motywy. To dzieło sztuki, które, jak się domyślam, kosztowało cię wiele łez.

-  To prawda - odparła Mali niemal bezgłośnie. - Siedzę tu i przeżywam na nowo to, co się 

wydarzyło, i to, co nie powinno się było wydarzyć - dodała, ocierając dłonią twarz. - Wiele 
mnie to kosztowało.

-  Zauważyłam - odpowiedziała Sigrid ze spokojem. Na długą chwilę zapadło między nimi 

milczenie.

-  Nie napiłabyś się kawy? - zapytała nagle Mali. - Mogę...
-  Nie, dziękuję, wpadłam tylko na chwilę, bo taka byłam ciekawa - rzuciła Sigrid. - 

Śpieszę się, bo zbliża się pora obiadu.

-  No tak - odpowiedziała Mali. - Ja tu się całkiem zapominam. Czas mi inaczej płynie i 

umykają mi pory posiłków.

-  To widać po tobie - rzekła z troską Sigrid. - Musisz jeść, Mali. Bardzo wyszczuplałaś. 

Czy aby na pewno jesteś zdrowa?

Mali roześmiała się z przymusem.
-  Jestem zdrowa - odparła. - Szybko nadrobię to, co straciłam na wadze, gdy tylko będę 

miała więcej czasu. Bo wiesz, kiedy człowiek jest tak bardzo pochłonięty pracą...

-  I kiedy nie ma Siverta - dodała Sigrid. - Wiem, co to dla ciebie znaczy. Ale daj mu 

trochę czasu, Mali. On wróci, prędzej czy później.

Nie czekając na odpowiedź, podała jej swą szczupłą, mocną dłoń.

background image

-  Jestem w Innstad, gdybyś mnie potrzebowała - oznajmiła, patrząc na Mali swoimi 

szczerymi niebieskimi oczami. - Każdy z nas kogoś potrzebuje.

-  Mam Havarda i...
-  Wiem - odparła Sigrid i podeszła do drzwi. - Ale czasami potrzebny jest jeszcze ktoś. - 

Odwróciła się i uśmiechnęła. - Dziękuję, że pozwoliłaś mi obejrzeć swój kilim. Dbaj o siebie, 
Mali.

Po tych słowach zamknęła za sobą cicho drzwi.

ROZDZIAŁ 13.

 
Nieszczęście, którego Mali tak się lękała przez całą długą zimę, wydarzyło się w połowie 

marca. Nie dotknęło mieszkańców Stornes, lecz Olę Storhauga, który zwożąc końskim 
zaprzęgiem drewno z poręby, zwalił się z wysokich, ubitych pryzm śnieżnych. Wiadomość o 
tym obiegła lotem błyskawicy całe Innvik. Podobno nie miał żadnych szans ratunku. Bo kiedy 
ładunek zsunął się z oblodzonej pryzmy, pociągnął za sobą śmiertelnie przerażonego konia, a 
Ola znalazł się pod ciężkimi pniami. Kiedy wreszcie udało się go stamtąd wydobyć, nie dawał 
już znaku życia. Tak przynajmniej opowiadali przerażeni drwale, gdy wrócili do Storhaug, 
wioząc na saniach martwego gospodarza.

Mali zajrzała po coś do izby i wtedy usłyszała od Ane, że Ola Storhaug nie żyje.
Stanęła jak wryta, niezdolna ruszyć się z miejsca.
-  Ola Storhaug? - powtórzyła i popatrzyła z niedowierzaniem na Ane. - Ale jak to...
I wtedy usłyszała nowiny, które z Granvold przyniósł Oja. Zdyszany, bo biegł przez całą 

drogę, opowiedział o wszystkim.

-  Biedna Laura! Tak młodo została wdową - odezwała się Ingeborg i westchnęła 

dramatycznie. - I to teraz, kiedy wreszcie po tylu latach znów jest przy nadziei. To naprawdę 
okropne. Żeby tylko z rozpaczy nie straciła dziecka - dodała, wykręcając szmatę. - Słyszałam, 
że to się zdarza.

-  Tak, ale na początku ciąży - rzekła Ane, zagniatając ciasto na chleb. - A ona za niespełna 

trzy miesiące będzie rodzić. Przynajmniej tak słyszałam.

-  Nieszczęścia często chodzą parami - upierała się ponuro Ingeborg. - Sami tego 

doświadczyliśmy.

Mali poczuła, jak nogi się pod nią uginają. Siadła na ławie przy długim stole i zastanawiała 

się gorączkowo, co ta sytuacja oznaczać będzie dla niej i Havarda. Czy coś więcej ponad 
udział w uroczystościach pogrzebowych i złożenie kondolencji mieszkańcom Oppstad? Jeśli 
dziecko, które urodzi Laura, okaże się dzieckiem Havarda, wtedy młoda wdowa będzie miała 
do zaoferowania więcej niż kiedyś, rozmyślała oszołomiona. Teraz Laura pozostanie sama 
gospodynią we dworze Storhaug, tak jak kiedyś Mali w Stornes.

Zapewne w krótkim czasie ustawią się w kolejce kandydaci do jej ręki.
Tak jest zawsze. Mali wiedziała, że Laura odrzuci wszystkich, przynajmniej póki się nie 

upewni, że Havard nie zechce zająć wolnego miejsca u jej boku. Jak zachowa się Havard, 
jeśli Laura położy na szali syna i ogromny dwór, równocześnie z premedytacją budząc w nim 
wyrzuty sumienia? Mali poczuła ból i przycisnęła dłonie do brzucha. Laura jest piękna i 
młoda, tłukło jej się po głowie. A że potrafi wywołać w Havardzie pożądanie, zdołała w pełni 
udowodnić.

-  Kiedy to się stało? - zapytała, podnosząc wzrok.
-  Wczoraj po południu - odpowiedziała Ane. - Przynajmniej tak się dowiedział Oja. 

Oppstadowie w każdym razie od razu pojechali do Storhaug, gdzie wieczorem odbyło się 

background image

nabożeństwo za zmarłego. Podobno wrócili dziś rano i przywieźli ze sobą Laurę i jej synka. 
Zdaje się, że nie czuła się na siłach zostać sama, póki zwłoki Oli nie zostaną złożone w 
grobie.

-  Nie rozumiem, jak mogła opuścić Storhaug - odezwała się Ingeborg. - Teraz kiedy na 

niej spoczywa odpowiedzialność za dwór! Wiele osób zwróciło na to uwagę - dodała 
znacząco. - Podobno nawet nie uroniła łzy po śmierci męża.

-  Ingeborg! - wtrąciła się Ane. - Nic nam o tym nie wiadomo. Tu, w Stornes, nie 

powtarzamy plotek.

Ingeborg poczerwieniała i demonstracyjnie odwróciła się plecami do Ane i Mali.
-  Ale tak mówią ludzie - powtórzyła z uporem, mimo że została upomniana. - Sądząc po 

tym, co widziałam, myślę, że nie są to tylko plotki. Ale to nie całkiem jej wina - dodała z 
namysłem. - Nigdy nie kochała Oli, rodzice zmusili ją do tego małżeństwa.

Mali wstała i skierowała się ku drzwiom.
-  Zawiadomiono nas z Oppstad, że u nich także odbędzie się nabożeństwo za zmarłego - 

usłyszała za plecami głos Ane. - Tak żeby sąsiedzi i przyjaciele z naszej wsi mogli okazać mu 
cześć. Bo niewielu stąd uda się na pogrzeb i stypę aż do Kvannes. Chyba pojedziesz z 
Havardem, Mali? - dodała. - Zrozumiałam, że jesteście oczekiwani.

Mali odwróciła się do Ane.
-  Dziś? - zapytała zaskoczona.
Była zmęczona. Myśli kłębiły jej się w głowie.
-  Tak, dziś po podwieczorku.
Nie da się tego uniknąć - pomyślała Mali, opuszczając izbę. Musimy jechać, choć ostatnie, 

czego bym pragnęła, to spotkać ciężarną Laurę.

Mali zrobiła wszystko, co było w jej mocy, by nie myśleć o niej i o dziecku, którego się 

spodziewa. Nigdy więcej nie rozmawiali o tym z Havardem, a teraz będą musieli jechać na 
nabożeństwo i zachowywać się tak, jakby się nic nie stało. Przechodząc przez zimny korytarz, 
Mali otuliła się szalem. Nie miała pojęcia, jak sobie poradzi. Jak spojrzy Laurze w oczy 
pierwszy raz po zdradzie Havarda.

Mimo to wiedziała, że musi pojechać. Pewnych rzeczy nie da się ominąć, choćby się tego 

nie wiem jak pragnęło. Ich nieobecność wywołałaby tylko niezdrowe domysły. A wystarczy 
już plotek na temat Stornes i jego mieszkańców. Nie ma więc wyjścia. Trzeba ubrać się 
elegancko i jechać.

-  Nawet nie wiesz, ile bym dał, by ci tego oszczędzić - odezwał się cicho Havard, kiedy 

stali w korytarzu w Oppstad i tupiąc, strząsali śnieg z butów. - Wiem, jakie to dla ciebie 
trudne.

-  Jakoś sobie poradzę - odparła krótko Mali. - Ale ty chyba też nie palisz się do tego 

spotkania, a może...

-  Nie bądź złośliwa - rzekł i pomógł jej zdjąć płaszcz. 
Mali odwróciła się i położyła mu rękę na ramieniu.
-  Przepraszam, Havardzie. Wcale tak nie myślę - usprawiedliwiła się cicho. - Ale akurat 

teraz nie jest mi lekko.

Nic jej na to nie odpowiedział, bo w tej samej chwili pojawiła się w korytarzu Asbjorg 

Oppstad i podeszła do nich. Ubrana na czarno od stóp do głów sprawiała wrażenie, jakby 
umarł jej mąż, a nie zięć. Twarz miała bladą, oczy czerwone, opuchnięte. Chyba ciężej znosi 
śmierć Oli niż jej córka, pomyślała Mali.

-  Dziękuję, że przyjechaliście - rzekła zbolała gospodyni z Oppstad i uścisnęła mocno 

dłoń Mali. - Trudno pojąć nieszczęście, które nas dotknęło. I to właśnie teraz, kiedy...

Wyjęła chusteczkę do nosa, którą miała schowaną w rękawie sukni.
-  Laura jest silna, Asbjorg - pocieszyła ją Mali. - Najważniejsze, że nie grozi jej bieda. Jest 

przecież gospodynią w Storhaug. Za jakiś czas, kiedy się już z tym nieco upora...

background image

-  Tak, ty wiesz, co to znaczy zostać wdową w tak młodym wieku - odpowiedziała Asbjorg 

i popatrzyła na Mali przez Izy.

Mali poczerwieniała i spuściła wzrok. Nie lubiła, gdy jej przypominano tamten czas. 

Wtedy także huczało we wsi od plotek. Jak zawsze, gdy chodziło o mnie, pomyślała.

-  Havard! - Asbjorg chwyciła teraz oburącz jego dłoń. - Jak dobrze cię widzieć! Laura tak 

ci ufa, wiesz przecież. Wiele razy mi mówiła, że bardzo cię ceni. Będzie dla niej wielką 
pociechą zobaczyć cię dzisiaj! Was oboje, naturalnie - poprawiła się pośpiesznie, 
zorientowawszy się, że jej słowa zabrzmiały dwuznacznie.

W izbie było gorąco i duszno. Na długim stole przykrytym białym, wykrochmalonym 

obrusem stała świąteczna zastawa. W świecznikach paliły się białe świece.

Z okolicy nie wszyscy zostali zaproszeni, jedynie ci lepiej sytuowani. Typowe dla Asbjorg, 

pomyślała Mali z przekąsem. Nawet w takiej chwili nie zadaje się z byle kim.

Kiedy Mali ujrzała Laurę, ścisnęło ją w żołądku. Młoda wdowa ubrana była w prostą 

czarną suknię ze stójką odcinaną tuż pod biustem. Pod luźnym dołem odznaczał się brzuch, 
którego wcale nie zamierzała maskować. Przeciwnie. Gęste włosy, nawet teraz, w czasie 
ciąży, zdrowe i lśniące, zaplotła w warkocz i upięła wysoko. Jedyną ozdobą w jej stroju był 
zawieszony na szyi masywny złoty krzyż na grubym łańcuszku. Twarz miała nieskazitelną, 
bez żadnych plam, a cerę delikatną jak jedwab. Mali wydawało się, że Laura nigdy nie 
wyglądała piękniej, i poczuła się okropnie. Ścisnęła Havarda mocniej za ramię, z trudem 
przełykając ślinę. Mąż posłał jej zatroskane spojrzenie i poklepał jej dłoń, ale on też był 
blady.

-  Dziękuję, że przyjechaliście - odezwała się Laura, kiedy podeszli do niej i złożyli 

kondolencje.

Mali zrobiło się słabo, gdy zauważyła pełne miłości spojrzenie, jakie Laura posyła 

Havardowi, a potem, niby przypadkiem, głaszcze wystający brzuch.

-  Maluszek wyraźnie wyczuwa, że coś się dzieje - powiedziała, uśmiechając się lekko, i 

spojrzała na Mali. - Jest taki wrażliwy. Zupełnie niepodobny do starszego brata - dodała 
znacząco, a w jej oczach pojawił się błysk dumy.

-  Chcieliśmy w tych trudnych chwilach okazać ci szczere współczucie - odezwał się 

Havard trochę spięty. - To, co się stało, jest naprawdę straszne.

Laura nic mu nie odpowiedziała, skinęła tylko głową.
-  Przeżyłam taką samą sytuację jak ty teraz - rzekła Mali. - Wiem, jakie to trudne. Ale 

uwierz mi, z czasem wszystko się jakoś ułoży.

-  Owszem. Pozostaje tylko czekać - odpowiedziała spokojnie Laura i znów jej spojrzenie 

spoczęło na Havardzie.

Podeszli nowi goście, więc Mali i Havard mogli odejść na bok.
-  A to wiedźma! - wycedziła Mali. - Rozpacza po swoim mężu tyle co kot napłakał.
-  Co ty mówisz? - zareagował wzburzony Havard. - Jak możesz?
-  Mówię, co mi się podoba - odparła Mali, hamując gniew z obawy, że ktoś mógłby ją 

usłyszeć. - Wdowa już zaczęła łowy i nie ulega wątpliwości, na czyj widok cieknie jej ślinka. 
Zresztą nie od dziś - dodała drżącym głosem.

Ich rozmowę przerwali sąsiedzi, którzy na wyścigi roztrząsali tę straszliwą tragedię i 

wyrażali swój podziw dla Laury.

-  Jak ona to dzielnie znosi! W jej stanie! Biedulka, zostanie sama z dwojgiem 

osieroconych przez ojca dzieci!

Raczej z jednym, pomyślała Mali, chociaż nie mogła przecież tego wiedzieć na pewno. Po 

spojrzeniu Laury poznała jednak, że zainteresowana raczej nie ma wątpliwości, kto jest ojcem 
dziecka, którego oczekuje.

Czuta silne pieczenie w żołądku i gdy wreszcie usadzono ich przy stole, nie przełknęła 

nawet kęsa. Nachodziły ją fale mdłości i czuła, jak oblewają zimny pot.

background image

Dlaczego ten durny Ola musiał zginąć akurat teraz? - myślała zagniewana. Gdyby żył, 

Laura nigdy nie opuściłaby Storhaug, nawet jeśli Havard jest ojcem dziecka. Czegoś takiego 
się po prostu nie robi. Zwłaszcza gdyby Havard nie chciał z nią być. Bo przecież chyba nie 
chce? Mali położyła chłodną rękę na jego kolanie i pochyliła się w jego stronę. A może Laura 
mimo wszystko zdobyłaby się na taki krok? Odeszłaby od męża, zostawiła dwór i nie wahała 
się postawić Mali i Havarda w kłopotliwej sytuacji? Może by powiedziała, że Ola jej nie 
chciał po tym, jak go zdradziła na sianie z innym i urodziła bękarta. Ale wtedy jej słowo 
byłoby przeciwko słowu Havarda, a on by zaprzeczył, przyrzekł to przecież Mali. Havard 
cieszy się we wsi dobrą opinią. Mali nie znała nikogo, kto by go nie lubił. Co innego ze mną, 
pomyślała. Niejeden miałby złośliwą satysfakcję, gdyby wybuchł taki skandal.

-  Źle się czujesz? - zapytał Havard cicho. - Nie wyglądasz dobrze.
Rzeczywiście, nie wyglądam, pomyślała Mali z goryczą. Przejrzała się w lustrze przed 

wyjazdem z domu. Jej twarz nosiła ślady nieprzespanych nocy i nadmiaru zmartwień. Poza 
tym strasznie wychudła i naprawdę wyglądała niezdrowo. Natomiast Laura, która siedziała 
przy stole na honorowym miejscu, olśniewała urodą, choć starannie odgrywała rolę 
pogrążonej w żałobie wdowy. Twarz miała poważną i wzrok spuszczony. Tylko raz po raz 
prześlizgiwała się spojrzeniem po twarzach gości i dłużej zatrzymywała na Havardzie, a 
wtedy na moment jej oczy nabierały blasku. Zaraz jednak na powrót przywdziewała maskę 
zbolałej wdowy.

-  Tak, czuję się chora - odpowiedziała Mali, patrząc Havardowi prosto w oczy. - Chora i 

stara, brzydka i beznadziejna - dodała z goryczą.

Objął ją ramieniem.
-  Rzeczywiście jesteś chora, ale z zazdrości - powiedział cicho. - Z zazdrości o kobietę, 

która właśnie straciła swojego męża.

-  I która spodziewa się dziecka... - Urwała nagle i poczerwieniała. - Nie jestem sobą, 

Havardzie. Przepraszam, nie miałam nic takiego na myśli - dodała cicho i ścisnęła mu dłoń, 
powstrzymując się od dalszych słów.

 
Wreszcie wiosenne słońce wygrało zmagania z mroźną zimą. Z dnia na dzień 

przygrzewało coraz mocniej i metrowej grubości oblodzone pryzmy śniegu zaczęły tajać. 
Kapało z dachów i rynien, a potok przy pralni szemrał pod niebieskawym lodem, którego 
warstwa stawała się coraz cieńsza.

Pootwierano okna, które z trudem dały się ruszyć po długiej zimie, i wreszcie powróciło 

światło - tak silne, że aż raziło w oczy.

Wielkimi krokami zbliżała się wiosna.
A gdy wreszcie ruszyły wody potoku, w pralni nastawiono kocioł i zarządzono we dworze 

wielkie pranie. Pracy było mnóstwo, bo tej wiosny trzeba było zrobić generalne porządki w 
całym domu, a potem zająć się wypiekami. W czerwcu odbyć się bowiem miała konfirmacja 
Oi. Na uroczystość zaproszono rodzinę i znajomych, więc Mali postawiła sobie za punkt 
honoru, by cały dwór lśnił od piwnicy aż po dach. Pomoc Hildy i Mari, które nadal nocowały 
na stryszku w pralni, okazała się nieodzowna. Mali postanowiła, że obie zostaną we dworze 
aż do konfirmacji. Planowała do tej pory skończyć tkanie kilimu i wrócić do normalnych 
zajęć gospodyni.

Ale w ten piękny słoneczny dzień nie mogła usiedzieć przy krosnach. Była spragniona 

światła i ciepła. Dlatego też, zamiast zdejmować brudną pościel, zbierać ręczniki, obrusy i 
inne rzeczy do prania, przeszła się wzdłuż drogi, która znów była przejezdna. Wystawiała 
twarz do słońca i mrużąc oczy, patrzyła w stronę ciemnego fiordu, jakby chciała uwolnić się 
od wszystkich złych myśli, które dręczyły ją przez całą zimę.

Po nabożeństwie żałobnym w Oppstad nie spotkała więcej Laury. Głównie dlatego, że 

starannie tego unikała. Po jakimś czasie doszły ją słuchy, że młoda wdowa wróciła do 

background image

Storhaug, i wtedy opuścił ją nieco lęk, że mogłaby się na nią natknąć. Ale obraz ciężarnej 
Laury o dumnym spojrzeniu prześladował ją dzień i noc.

To samo dotyczyło Siverta. Mali czytała od deski do deski obie stołeczne gazety za 

każdym razem, gdy przychodziły pocztą, ale więcej wiadomości o synu w nich nie znalazła. 
On sam zaś też się do nich nie odzywał.

Jeśli Tordhild nie usunęła ciąży, to zbliżał się termin rozwiązania, sądząc po tym, co 

wspomniał Sivert tamtego dnia, gdy oznajmiał wielką nowinę. Najgorsza dla Mali była 
właśnie niepewność i towarzyszący jej niepokój.

Zdarzało się, że bliska była tego, by zadzwonić do pana Sandermanna, który z pewnością 

miał jakieś wiadomości o Sivercie. Ale po pierwsze nie wiedziała, gdzie go szukać, a po 
drugie ulatywała z niej odwaga, gdy pomyślała o Astrid z centrali telefonicznej, która miała w 
zwyczaju podsłuchiwać rozmowy. Mali tak czy inaczej nie mogłaby wypytać o wszystko 
pana Sandermanna, by nie wyszło na jaw, że nie wie, gdzie teraz przebywa jej syn. Dopóki 
ludzie myśleli, że Sivert wyjechał, bo w końcu zdecydował się bez reszty poświęcić muzyce, 
nie plotkowano zbyt wiele w okolicznych dworach, mimo że nadal wielu potępiało taką 
decyzję. Dziedzic miał bowiem jeden obowiązek, przejąć dwór. Ale fala krytyki nieco osłabła 
po ukazaniu się w gazecie recenzji z koncertu Siverta, która uświadomiła okolicznym 
mieszkańcom, jak bardzo utalentowany jest potomek Stornesów. Zawsze uważali go za 
dziwaka. Nie był podobny do nikogo ze swych krewnych ani z wyglądu, ani z charakteru. 
Okazał się marnym materiałem na gospodarza. Szczęście od Boga, mówili ludzie między 
sobą, że Mali urodziła Johanowi dwóch synów. Przynajmniej ten drugi odziedziczył po swym 
ojcu i dziadku chłopski rozum i zainteresowanie dworem. Zapowiadał się na świetnego 
gospodarza.

 
Kiedy Mali wróciła na podwórze, wszystkie okna w budynku były już pootwierane i 

wystawały z nich wywieszone do wietrzenia pierzyny i futrzane nakrycia. Z poddasza 
dolatywały strzępy rozmów kobiet, które ściągały pościel i wyjmowały z szuflad i szaf brudne 
rzeczy.

Z komina pralni unosiła się smuga dymu. Zapewne Mari grzała wodę do pierwszego po 

zimie prania. Przez uchylone lekko drzwi Mali zajrzała do środka.

Nad paleniskiem wisiał kocioł i było tak gorąco, że aż się cofnęła. Nie zauważyła nikogo i 

już miała wychodzić, kiedy ze strychu doleciały ją jakieś odgłosy. Przez moment zastygła i 
nasłuchiwała. Rozległy się posapywania i jęki.

Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, by stąd wyszła, bo cokolwiek się działo tam na 

strychu, nie było to jej sprawą. A jeśli to Oja, przyszło jej na myśl, to lepiej niczego nie 
wiedzieć. Wystarczająco dużo już miała problemów, z którymi musiała się zmagać.

Na górze zabrzmiał cichy śmiech, jakby miłosne gruchanie. Mali wślizgnęła się do środka 

i po cichu wspięła się po schodkach. Na czwartym stopniu zobaczyła wszystko. Przy ścianie 
stała Mari: czerwona, rozgrzana, z rozpuszczonymi włosami. Miała na sobie błękitną bluzkę z 
bawełny, mokrą pod pachami od potu.

-    Że też dziedzic jest taki nieśmiały - uśmiechnęła się i dłonią przeczesała włosy 

nachylonego nad nią Oi. - Potrzebujesz kogoś, kto cię nauczy, jak obchodzić się z kobietami, 
chłopcze.

-  Nie jestem całkiem... - zaczął Oja niepewnie, a oddech miał przyśpieszony.
Znów ten sam kuszący śmiech. Mali zamarła w bezruchu, nie wiedząc, jak się zachować. 

Powinna wytargać Oję za uszy i wyprowadzić go, zanim ta latawica nakłoni go do zrobienia 
czegoś głupiego. Coś ją jednak powstrzymało. Oja wkrótce przystąpi do konfirmacji. Nie jest 
już smarkaczem. Pomyślała, że nie może wiecznie biegać za nim i sprawdzać, co robi z 
dziewczynami. Bo doszły ją słuchy, że próbował tego i owego po tym, jak przyłapała go w 

background image

stodole z Ragnhild. Ale wtedy była inna sytuacja. Oja zastraszył biedną dziewczynę i 
próbował to zrobić wbrew jej woli.

Nie pochwalała tego, co się teraz rozgrywało na jej oczach, rozumiała jednak, że gdyby się 

teraz wtrąciła i wyprowadziła stąd Oję jak jakiegoś niedorostka, wystawiłaby syna na 
pośmiewisko. Mali stała na schodkach, niepewna tego, co ma robić.

-  Chcesz zobaczyć? - zaszczebiotała Mari i zaczęła rozpinać bluzkę.
Mali usłyszała ciężkie westchnienie Oi, a kiedy dwie dojrzałe dziewczęce piersi wytoczyły 

się spod bluzki, jęknął głośno.

-  Nie stój tak - upomniała go Mari i chwyciwszy chłopaka za grzywkę, przyciągnęła do 

siebie. Jego twarz znalazła się między mlecznobiałymi piersiami z ciemnymi brodawkami. - 
Pokaż, co potrafisz. Liż mnie - kusiła.

Dwa razy nie musiała mu tego powtarzać. Pchnął dziewczynę do ściany i wessał się w jej 

pierś, jego dłoń zaś powędrowała niżej. Mari roześmiała się i podniosła spódnicę. Mali 
zrobiło się gorąco, gdy zobaczyła, że dziewczyna nie ma nic pod spodem. Jej oczom ukazały 
się najpierw dwa mocne, krągłe uda, a potem kępka ciemnych włosów. Oja szybko odnalazł 
drogę.

-  Chodź! - gruchała Mari, pociągając go za sobą na posłanie. - Zobacz! Widziałeś kiedyś 

takie cuda? - wabiła, zadzierając spódnicę.

Oja jęknął, klęcząc nad dojrzałą dziewczyną i wpatrując się w nią szeroko otwartymi 

oczami.

-  Pokaż, co potrafisz - powiedziała głosem ochrypłym z pożądania i pociągnęła go tak, że 

jego twarz znalazła się między jej udami. - No, pokaż!

Mali po cichu zeszła na dół. Jej policzki płonęły z zawstydzenia. Przez chwilę stanęła 

jeszcze przy drzwiach, niepewna, czy się wycofać, po czym wymknęła się z pralni.

 
Przez całe popołudnie zastanawiała się, czy opowiedzieć Havardowi o tym, czego była 

świadkiem. Miała sobie za złe, że nie przerwała tego incydentu na strychu pralni. Co ta głupia 
dziewczyna sobie myśli? Przecież z tego może być dziecko! Ale nawet jeśli zajdzie w ciążę, 
to ojców może być wielu, myślała Mali. Łatwo się było domyślić, że ta dziewczyna z 
niejednym kotłowała się na sienniku. Mimo wszystko... Powinna była interweniować. To 
przecież niemoralne, żeby się tak prowadzić!

Mali przyjrzała się Oi, kiedy zjawił się na podwieczorku. Był nadzwyczaj pogodny, szedł 

dumnie wyprostowany jak jakiś generał. Tak, tak, pomyślała. Po tych figlach na stryszku 
poczuł się najwyraźniej prawdziwym mężczyzną! To jakby pasowanie na dorosłość jeszcze 
przed konfirmacją. Zachowywał się tak, jakby we własnych oczach przeszedł pomyślnie tę 
próbę męskości. Tylko raz spuścił wzrok, kiedy napotkał mroczne spojrzenie matki. Słaby 
rumieniec oblał mu twarz i ręka mu drgnęła, tak że rozlał na stół trochę mleka. Ale to 
wszystko.

A Mari? Dziewczyna przez resztę dnia stała przy praniu, spocona i czerwona na twarzy od 

gorąca. Tylko dwa guziki przy bluzce pozostały odpięte. Pewnie nie był to ani jej pierwszy, 
ani ostatni raz, pomyślała Mali. Może uda jej się jeszcze zwabić Oję do siebie, zanim pastor 
udzieli mu konfirmacyjnego błogosławieństwa.

-  Natknęłam się dziś na Oję i Mari na stryszku w pralni - powiedziała Mali wieczorem, 

kiedy z Havardem układali się do snu.

-  Tak? - odparł Havard i popatrzył na nią trochę zdziwiony. - Jak to natknęłaś się? W 

jakim sensie?

Mali poczerwieniała i chwyciła szczotkę, żeby rozczesać włosy.
-  No, usłyszałam jakieś odgłosy na górze i kiedy tam zajrzałam, zobaczyłam...
Havard roześmiał się.

background image

-  To znaczy, że przyłapałaś Oję, gdy sprawdzał, jak zbudowana jest kobieta?
Mali odwróciła się do niego gwałtownie i zapytała ze złością:
-  Skąd wiesz?
-  Zauważyłem spojrzenia, jakie od dłuższego czasu posyłała mu Mari - odparł Havard 

spokojnie. - Poza tym już od pierwszego dnia, kiedy ta panna się pojawiła we dworze, 
domyśliłem się, że nie jest święta.

-  Rzeczywiście, to prawdziwa ladacznica - przyznała Mali oburzona. - Gdybyś ją widział, 

jak...

-  Co zrobiłaś?
-  Całkiem straciłam głowę. Nie wiedziałam, co robić - odpowiedziała Mali szczerze. - 

Powinnam była ich powstrzymać. Przecież to nie uchodzi.

-  Ale takie rzeczy się zdarzają, Mali - uspokajał ją Havard. - Są takie dziewczęta jak Mari 

i chłopcy muszą się nauczyć z nimi obchodzić. Zresztą może ta dziewczyna wyświadczyła Oi 
przysługę - dodał. - Być może nie będzie taki beznadziejny w łóżku jak jego ojciec.

Mali czesała włosy, ale w jej ruchach znać było zdenerwowanie.
-  Uważasz, że... nic się nie stało? - spytała w końcu.
-  To zależy, jak na to spojrzeć - odpowiedział Havard i obrócił się na bok. - Według Biblii 

jest to grzech, ale mnie się zdaje, że bywają gorsze rzeczy, jeśli mam być całkiem szczery - 
dodał.

-  Pewnie nie byłeś wiele starszy, kiedy tego posmakowałeś po raz pierwszy? - zapytała 

Mali ostro.

-  Chciałabyś wiedzieć? - rozległ się jego stłumiony śmiech. - Ujmijmy to tak: każdy 

mężczyzna musi się nauczyć czegoś o kobietach, zanim poprowadzi do łoża małżeńskiego 
młodą żonę w noc poślubną. Żeby mu się nie zdawało, że kobiety są tylko po to, by 
prowadzić dom i rozchylać uda, gdy męża ogarnia chuć. Bo takie małżeństwo nigdy nie 
będzie udane, wiesz to z własnego doświadczenia.

Mali wstała i popatrzyła na niego z góry.
-  Wielu rzeczy o tobie nie wiem - stwierdziła.
-  Tak samo, jak ja nie wiem o tobie. I niech tak zostanie, Mali - odpowiedział, podając jej 

dłoń. Przyciągnął Mali do siebie, odgarnął jej włosy do tyłu i ujął w dłonie jej twarz. - Czy 
wolałabyś raczej, abym był taki jak Johan? - zapytał, a w jego niebieskich oczach zalśniła 
przekora.

-  Nie, ale...
Nie dokończyła, bo zamknął jej usta pocałunkiem, od którego zadrżała na całym ciele.
-  Czy moje dawne grzechy zostały odpuszczone? - zapytał po chwili, uśmiechając się jak 

faun. Uniósł się na łokciach i popatrzył na jej nagą postać, wzdychającą z podniecenia. - A 
może mam przestać?

Zacisnęła nogi wokół jego pleców i nic nie odpowiedziała.
 
 
 
 

ROZDZIAŁ 14.

 
Od dłuższego czasu zastanawiali się, jak rozwiązać sprawę nauk konfirmacyjnych Oi. 

Nauki zaczynały się dziewiętnastego maja i miały się odbywać codziennie przez trzy 
tygodnie. Uroczystość konfirmacji wyznaczono na ósmego czerwca. W tym właśnie dniu 
konfirmanci mieli zostać przeegzaminowani przez pastora, a następnie dopuszczeni do 
uroczystości, która zawsze gromadziła całą wspólnotę parafialną. W Stornes zaplanowano 

background image

przyjęcie dla gości, krewnych i przyjaciół, a także dla tych wszystkich, którzy przyjdą z 
życzeniami. Mali już teraz wiedziała, że przy stołach będzie tego dnia ciasno.

Oja na ogół niezbyt gorliwie uczęszczał do kościoła w święta Bożego Narodzenia i przy 

innych okazjach. Ale nie miał nic przeciwko naukom konfirmacyjnym i samej konfirmacji. 
Nie przeszkadzało mu także, że po konfirmacji wszyscy muszą przystąpić do Sakramentu 
Ołtarza. Mali podejrzewała, że jej młodszy syn nie podchodzi zbyt dojrzale do tej ważnej 
chwili i Sakrament Ołtarza traktuje jedynie jako nieodłączny element samej uroczystości.

Młodzież z radością i wieloma nadziejami oczekiwała tego dnia, gdy pastor nałoży na nich 

dłonie, jak mawiano. Było to jakby pasowanie na dorosłość. Zwłaszcza chłopcy byli tym 
bardzo przejęci. W tym dniu wkładali po raz pierwszy garnitur, elegancką koszulę i krawat. 
Od tego momentu zupełnie inaczej się do nich odnoszono, traktowano jak dorosłych 
mężczyzn. Poza tym nie bez znaczenia były prezenty, jakie zwyczajowo otrzymywali w dniu 
konfirmacji: przyrządy do golenia, spinki do krawata i inne podarki. Wszyscy jednak 
najbardziej cieszyli się z ofiarowanych im pieniędzy. Większość zgromadziła już trochę 
oszczędności wcześniej i jeśli mieli dość szczęścia, to razem starczyło im nawet na zakup 
zegarka. Zegarek zajmował wysoką lokatę na liście życzeń, zwłaszcza u chłopców, którym się 
zdawało, że dodaje im znaczenia.

Chłopcy, którzy mieli rowery, dojeżdżali codziennie na nauki do Kvannes. Ale rower 

sporo kosztował i szczęśliwych posiadaczy dwóch kółek było raczej niewielu. Kto mógł, 
pożyczał więc od starszego rodzeństwa, od parobka bądź od kogoś znajomego, a jeśli nie miał 
od kogo, umieszczano go u krewnych bądź u przyjaciół gdzieś w pobliżu Kvannes. Takie 
rozwiązanie dotyczyło też wszystkich dziewcząt, bo nie uchodziło, by młode panny jeździły 
na rowerze. Ta przyjemność łącznie z jazdą na nartach zarezerwowana była dla chłopców i 
mężczyzn. Dziewczęta mogły jedynie jeździć na łyżwach, choć nie wiadomo, dlaczego akurat 
to zajęcie akceptowano. Być może dlatego, że w ślizganiu się na łyżwach nie przeszkadzały 
ciepłe długie spódnice.

Ale Ruth miała narty. Strasznie rozpaczała, że nie może jeździć na deskach, i Havard 

wreszcie jej uległ. Zapewne w głębi serca zgadzał się z córką, choć się z tym nie afiszował. 
Mali też była zadowolona, bo zawsze bardzo ją oburzało, że chłopcy z racji płci mieli więcej 
możliwości niż dziewczęta. Z ogromną satysfakcją obserwowała córkę, która najlepiej ze 
wszystkich w Stornes śmigała na nartach.

 
-  Niedługo zaczynają się nauki przed konfirmacją. Co zrobimy z Oją? - zapytała Mali 

Havarda któregoś dnia, kiedy po obiedzie usiedli przy nasłonecznionej ścianie budynku. - 
Jeśli dobrze pamiętam, masz jakiś rower, prawda?

-  Raczej nie pozwoliłbym chłopakowi na niego wsiąść - odparł Havard. - Nie ma 

porządnych hamulców i przerdzewiał ze starości. Jeszcze by się przydarzyło jakieś 
nieszczęście. Do Kvannes jest kawałek drogi. Na tym starym gracie nie dojedzie.

Mali odgarnęła dłonią włosy i zmarszczyła czoło.
-  No to trzeba go będzie gdzieś umieścić na te trzy tygodnie - orzekła.
-  Chyba że sprawimy mu niespodziankę - zaproponował Havard. - Przez całą zimę i 

wiosnę solidnie pracował. Może kupilibyśmy mu na konfirmację rower i podarowali z lekkim 
wyprzedzeniem.

-  Zwariowałeś? - zareagowała Mali. - Całkiem nowy rower?
-  Zasłużył na to, jeśli chcesz znać moje zdanie - oświadczył Havard.
Może rzeczywiście, zastanowiła się Mali. Oja pracował na równi z dorosłymi 

mężczyznami nie tylko tej zimy i wiosny, ale właściwie już od kilku lat. Rzadko przychodził i 
prosił o pieniądze czy cokolwiek innego. Pokiwała więc głową.

background image

-  Może masz rację. Załatw to. Chyba stać nas na taki zakup? Zresztą po co pytam. Nie 

proponowałbyś tego, gdyby było inaczej. Ale czy wziąłeś pod uwagę wydatki na przyjęcie 
konfirmacyjne? Będzie nas sporo kosztowało.

Havard pokiwał głową i uśmiechając się, objął ją ramieniem i zażartował:
-  Jeśli ma się taką bogatą żonę, to człowieka stać na niejedno. Już nie mogę się doczekać 

miny Oi, gdy zobaczy nowy, błyszczący rower.

Oczy Havarda zalśniły radością.
Mali nie po raz pierwszy uderzyło, jaki wspaniałomyślny jest Havard wobec jej dzieci. 

Teraz w Stornes został już tylko Oja, który nie był jego rodzonym synem, ale Havard od 
początku traktował wszystkie dzieci jednakowo. Poklepała go po dłoni i uśmiechnęła się, 
mówiąc:

-  Havardzie, jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem.
-  Wobec niektórych łatwiej być wspaniałym niż wobec innych - odpowiedział i chwycił ją 

za rękę.

-  Możliwe - przyznała Mali, bawiąc się palcami jego dłoni. - Ale ty po prostu jesteś 

chodzącą dobrocią, a do tego szczery i miły. Ze też trafił mi się taki mąż! - dodała i 
popatrzyła na niego promiennie.

-  To ja miałem szczęście, że mnie wybrałaś, bo przecież mogłaś mieć każdego - 

uśmiechnął się.

Mali nic nie odpowiedziała. Nie mogła przecież wyznać mu prawdy. Żaden z jej mężczyzn 

nie dostał tego, co sądził, ani Johan, ani Jo, ani nawet Havard. Przed każdym z nich coś 
ukrywała. Skrzywdziła ich celowo lub mimo woli.

Nie miała łatwego charakteru, uderzało to w nią samą, ale także w mężczyzn, z którymi się 

wiązała. Havard znaczył dla niej więcej niż inni, ponieważ kochała go całym sercem i bardzo 
się bała utracić. A jednak, pozbawiając go syna, i jego skrzywdziła, choć on o tym nie 
wiedział. Teraz być może syna urodzi mu inna kobieta. Na myśl o Laurze wstrząsnął nią 
dreszcz.

-  Marzniesz na słońcu? - zdziwił się Havard i objął ją ramieniem.
-  Nie... tylko coś mi się przypomniało - odpowiedziała Mali, podnosząc się z miejsca.
 
Był piękny, słoneczny czerwcowy dzień, gdy pastor nałożył dłonie na głowę Oi. 

Wyprostowany jak świeca młody Stornes, uczesany na mokro, stał w środkowej nawie po 
stronie dla chłopców w nowym czarnym garniturze, bielusieńkiej koszuli i czarno-czerwonym 
krawacie. Mali siedziała w ławce i przyglądała się synowi Johana, dziedzicowi Stornes.

W tym kościele przeżyłam zarówno smutek, jak i radość, myślała, patrząc na witraż, przez 

który przenikało światło, barwiąc nawę główną na kolorowo. Dwa razy brała tu ślub, tu 
towarzyszyła w ostatniej drodze rodzinie i przyjaciołom, tu zostały ochrzczone jej dzieci i tu 
przystępował do konfirmacji Sivert. A teraz przyszła kolej na Oję.

Pastor kroczył z powagą wzdłuż rzędu konfirmantów i zadawał pytania. Poznał dobrze tę 

młodzież, więc zręcznie omijał biedaków, którzy bledli i wbijali wzrok w podłogę, gdy 
pytanie wydało im się za trudne, i wybierał kogoś, kto zarumieniony rwał się do odpowiedzi, 
patrząc pastorowi prosto w oczy. Często był to Oja. Mali była zaskoczona jego gorliwością. 
Odpowiadał głośno i wyraźnie, a pastor tylko kiwał głową i uśmiechał się zadowolony.

-  Bardzo dobrze, bardzo dobrze, Ola Johan Stornes - powtarzał. - Widać, że pilnie 

słuchałeś nauk.

Oja poczerwieniał aż po kołnierzyk nowej białej koszuli, ale Mali poznała, że ucieszyła go 

pochwała. Ona także poczuła dumę, kiedy tak siedziała i na niego patrzyła. Jej stosunki z 
synem nie zawsze się dobrze układały. Sama jestem temu winna, przyznała się w duchu, 
obracając w dłoniach psałterz. Swą niechęć do Johana przelałam na jego syna. To okropne, bo 
przecież Oja nie ponosi żadnej winy za to, jaki był jego ojciec, ani za to, że został poczęty w 

background image

gwałcie. Musiało jednak upłynąć wiele czasu, zanim Mali to zrozumiała. I chociaż wraz z 
upływem lat wiele zmieniło się na lepsze, na zawsze pozostanie w niej jakiś uraz wobec tego 
wysokiego, mocno zbudowanego chłopca. Nie tylko dlatego, że jest synem Johana, ale także 
dlatego, że to właśnie on otrzyma dziedzictwo, którego pragnęła dla Siverta, poświęcając 
wszystko. Ale to też nie jest wina Oi.

W gruncie rzeczy sama jestem sobie winna, pomyślała rozgoryczona.
 
Goście zgromadzili się na podwórzu, czekając na zaproszenie do stołu. Ubrani na czarno 

mężczyźni i wystrojone kobiety gawędzili ze sobą wesoło. Nad ich głowami na tle pogodnego 
nieba trzepotała poruszana wiatrem flaga. Kiedy Mali wyszła z bryczki, zauważyła, że od 
strony szczytu Stortind zaczyna się chmurzyć. Liczyła jednak na to, że ładna pogoda utrzyma 
się przez cały dzień, bo trudno by było pomieścić w domu wszystkich gości naraz.

Mali pośpieszyła do izby, gdzie wszystko już było nakryte i gotowe. Ane, Ingeborg i Mari 

ubrane w odświętne suknie i białe wykrochmalone fartuchy miały podawać do stołu. Za 
gotowanie odpowiadała Hilda. Ona także zobowiązała się potem zająć zmywaniem naczyń w 
pralni, podczas gdy pozostałe służące sprzątną ze stołu i nakryją do kawy.

Zanim pojechali do kościoła, Mali zajrzała jeszcze do chłodnej spiżarni, by zerknąć na 

ciasta. Dzień wcześniej, zgodnie ze zwyczajem, okoliczne gospodynie przyniosły swoje 
wypieki, których razem z tym, co upieczono w Stornes, wystarczy pewnie na długo.

-  Jak pięknie wszystko przygotowałyście - powiedziała Mali z uznaniem do swoich 

pomocnic i do Mari. - Nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie, Ruth - dodała, odwracając się do 
swej starszej córki, która weszła do izby tuż za nią. - Chyba zerwałaś wszystkie kwiaty w 
okolicy!

-  Dorbet mi pomogła - odparła Ruth z typową dla niej szczerością. - Mnie też się podobają 

polne kwiaty - dodała, patrząc na kolorowe bukiety na stołach.

Mali przyszło nagle na myśl, że Sivert powiedziałby to samo. On także najbardziej lubił 

polne kwiaty. Ruth i Sivert mieli wiele wspólnego, choć u Ruth nie ujawniły się póki co 
zdolności artystyczne. Za to dziewczynka, choć z natury nieśmiała, miała odwagę być sobą. 
Zawsze brała stronę najsłabszych i nie lubiła kłamców ani zarozumialców. Tak jak Sivert 
kochała przyrodę. Oboje odczuwali głęboką potrzebę poszukiwania wyższych prawd. Sivert 
jednak nie odwoływał się tak bardzo do wiary jak Ruth, co trochę niepokoiło Mali. Nie miała 
nic przeciwko temu, że córka wierzy w Boga, martwiła się raczej tym, że zanadto oddala się 
od rzeczywistości. Chyba właśnie Ruth najbardziej odczuwa brak Siverta, pomyślała Mali i 
pogłaskała córkę po policzku. Tęsknota za pierworodnym nie przestawała dręczyć i jej. A w 
takie uroczyste dni jak ten, kiedy gromadziła się cała rodzina i przyjaciele, była tak silna, że 
pękało jej serce.

-  No dobrze, wygląda na to, że niczego nie brakuje - powiedziała Mali i odetchnęła 

głęboko, żeby uspokoić wewnętrzny dygot.

-  Oprócz Siverta - odparła cicho Ruth, jakby czytała w myślach matki.
-  Stół, który wstawiłyśmy do izby paradnej, aż się ugina od prezentów - przerwała Ane, 

nim Mali zdążyła odpowiedzieć córce. Zresztą nie wiedziałaby, co powiedzieć. - Ale 
najwspanialszy prezent Oja dostał już wcześniej - dodała Ane i roześmiała się. - Nie 
zapomnę, jaki był zdumiony, kiedy zobaczył rower! Ale nasz konfirmant otrzymał wiele 
pięknych podarunków i sporo pieniędzy. Nawet Laura przyniosła spinkę do krawata.

-  Laura? - Mali odwróciła się i popatrzyła zdezorientowana na Ane. - Jak to? Chyba nie 

zjawiła się tu...

-  Przebywa właśnie u rodziców w Oppstad. Stamtąd przyszła koperta z banknotem, a do 

tego dołączony prezent od Laury.

-  Hm, z Oppstad spodziewałam się gości - odpowiedziała Mali. - Ale że będzie też 

Laura...

background image

-  O, stoi na podwórzu - pokazała Ane. - Brzuch ma wyjątkowo spory, zwłaszcza że ma 

rodzić dopiero za trzy albo cztery tygodnie.

No nie, co ona tu robi! Mali wbiła paznokcie w dłonie, by nie krzyknąć w dzikim 

proteście. Jak ta kobieta ma w ogóle czelność pokazywać się w Stornes? I to jeszcze w takim 
dniu!

 
Goście zostali zaproszeni do stołu. Mali i Havard stali z Oją na ganku i ściskali na 

powitanie spocone dłonie licznie przybyłych krewnych i przyjaciół.

-  Wielki dzień, Mali! - roztkliwiła się Asbjorg Oppstad, uchwyciwszy jej rękę w obie 

dłonie. Oczy jej zalśniły. Pogłaskała Oję po głowie i zwróciła się do niego ze słowami: - Twój 
ojciec byłby z ciebie bardzo dumny, gdyby dożył tej chwili.

Oja tylko skinął głową i poczerwieniał. I oto stanęła przed nimi Laura. Ane nie 

przesadziła. Była bardzo gruba, zważywszy że do rozwiązania pozostało kilka tygodni. Twarz 
miała bladą, a na czole perlisty pot.

-  Nie mogłam sobie odmówić udziału w takiej uroczystości - oznajmiła, posyłając Mali 

spojrzenie, które ją zmroziło, bo dowodziło, że Laura jeszcze nie zrezygnowała. - Z 
mieszkańcami Stornes zawsze łączyły nas niemal rodzinne więzy - ciągnęła z uśmiechem. - 
Jesteście dla nas bardziej jak rodzina niż tylko dobrzy sąsiedzi - dodała. - Mam nadzieję, że 
nie sprawiłam kłopotu, przyłączając się do zaproszonych gości z Oppstad?

-  Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziała Mali bez entuzjazmu. - Dziękujemy za piękny, 

choć nazbyt kosztowny prezent.

-  Bynajmniej - odparta Laura. - Przecież to konfirmacja dziedzica Stornes!
Uśmiechnęła się do Oi i podała mu rękę, po czym skierowała wzrok na Havarda.
-  Tobie także gratuluję, choć to nie twój rodzony syn - powiedziała z uśmiechem, a jej 

oczy rozbłysły. - Ale na to chyba jeszcze jest rada - dodała, unosząc dumnie głowę.

W Mali aż się zagotowało.
-  Dziękuję bardzo, ale nie pragnę więcej ponad to, co już mam - odparł Harard ze 

spokojem, choć Mali zauważyła, że twarz mu stężała.

Chwyciła go za rękę i ścisnęła. Była taka wściekła, że chętnie wymierzyłaby policzek tej 

wyniosłej ciężarnej wdowie, która stała tu i z wyrachowaniem dręczyła ich oboje. Zmusiła 
jednak swe usta do uśmiechu i powiedziała ze spokojem:

-  Tu, we dworze, kochamy wszystkie dzieci i uważamy, że dziewczynki są tak samo dobre 

jak i chłopcy.

-  No tak, możecie sobie na to pozwolić, kiedy jest już dziedzic - odparła Laura. - 

Słyszałam jednak, że zazwyczaj mężczyźni raczej wolą synów - uśmiechnęła się, posyłając 
Havardowi pełne blasku, niewinne spojrzenie.

-  Zapraszamy do stołu - rzekła Mali krótko. - O ile, oczywiście, podzieliłaś się już z nami 

wszystkimi swoimi uwagami.

Laura poczerwieniała. Chwyciła dół szerokiej spódnicy i przeszła obok nich do izby.
-  Ona jest... - zaczął Havard, blady ze zdenerwowania.
-  Nie ma się czym przejmować - odpowiedziała Mali i ponownie uścisnęła mu dłoń. - Jej 

tylko o to chodzi, by nas poróżnić. Ale na to nigdy nie pozwolimy tej wiedź... - Mali urwała 
gwałtownie, widząc przerażony wzrok Oi. Całkiem zapomniała, że obok stoi syn.

 
Po obiedzie goście wylegli na podwórze, bo w izbie zrobiło się duszno. Utrzymała się 

słoneczna pogoda, choć nieco wzmógł się wiatr i flaga trzepotała zwrócona w stronę fiordu. 
Przyjemnie było odetchnąć świeżą bryzą.

Mali krzątała się pośpiesznie, by posprzątać ze stołu i wynieść niezjedzone potrawy do 

spiżarni, gdy otworzyły się z hałasem drzwi do izby. Ingeborg aż podskoczyła przestraszona i 
upuściła na podłogę talerz od serwisu.

background image

-  Co jest? - Mali odwróciła się i zobaczyła czerwoną jak peonia Asbjorg Oppstad, która 

dyszała ciężko, a wzrok miała rozbiegany. Mali odstawiła wazę na stół i podbiegła do 
sąsiadki.

-  Co się stało, Asbjorg? - zapytała, podstawiając jej krzesło. - Źle się czujesz?
Gospodyni z Oppstad chwyciła Mali za nadgarstki i zamknęła w żelaznym uścisku.
-  Nie o mnie chodzi, lecz o Laurę - wydobyła z siebie zasapana. - Przeszłyśmy się 

kawałek w stronę szopy na łodzie, gdy nagle skuliła się i aż musiała uklęknąć. Złapały ją 
skurcze, Mali. Mało tego, odeszły jej także wody!

Mali poczuła, jak ściskają w piersi. A więc zaczęło się! Wnet prawda wyjdzie na jaw, w 

każdym razie pozna ją Laura, Havard i Mali.

-  Spokojnie, Asbjorg - powiedziała. - Ane, przynieś szklankę wody - zwróciła się do 

służącej, a potem próbowała uspokoić wzburzoną sąsiadkę. - Wszystko będzie dobrze. Poród 
się zaczął tylko nieco wcześniej, z tego, co słyszałam. Na szczęście jest ciepło, a Laura jest 
młoda i silna - dodała. - Zaraz ją zawieziemy do Oppstad i zadzwonimy po akuszerkę.

-  Ale akuszerka wyjechała aż do Rindalen, też na konfirmację! - zawołała Asbjorg. - Za 

późno, by ją tu sprowadzić. Poza tym ona się już mocno postarzała - dodała, marszcząc czoło.

-  Wciąż jest równie zręczna - odparła krótko Mali. - Chociaż słyszałam, że na jesieni ma 

się zjawić jakaś nowa.

-  A co nam z tego przyjdzie? - warknęła Asbjorg. - Laura zaczyna rodzić, a nic nie jest 

przygotowane. Zostałyśmy kompletnie bez pomocy, bo doktor wyjechał do Trondheim - 
dodała.

Jest świetnie zorientowana, pomyślała Mali, usiłując się uwolnić z żelaznego uchwytu 

Asbjorg. Zawsze miała oczy i uszy otwarte i chłonęła chciwie wszystkie plotki.

-  Wyjdę i pomogę wyprawić Laurę do Oppstad - rzekła Mali. - Przyjechałyście bryczką, 

prawda?

-  Do domu damy radę jakoś dojechać, ale kto odbierze poród? Tylko w tobie nadzieja, 

Mali! Słyszałam, co ludzie mówią. Jesteś lepsza niż doktor i akuszerka razem wzięci. 
Pojedziesz z nami do Oppstad i pomożesz!

Mali zrobiło się gorąco. Za nic w świecie nie będzie asystować przy porodzie Laury. Może 

jeszcze ma położyć syna Havarda w jej ramionach? Nigdy, przenigdy!

-  Słyszysz, co mówię? - Asbjorg potrząsnęła nią. - Jesteś jedyną osobą, która może nam 

pomóc.

-  Ale konfirmacja, mamy gości - zaprotestowała Mali.
-  Co to ma, na Boga, za znaczenie, gdy Laurze grozi niebezpieczeństwo? - odparła 

gospodyni z Oppstad wzburzona. - Tu, we dworze, dość jest ludzi, by podać do stołu kawę i 
ciasto. Chyba nie odmówisz nam swojej pomocy? - dodała, wbijając wzrok w Mali. - Nie 
uwierzę w to po tylu latach dobrego sąsiedztwa. Przecież jesteśmy prawie jak rodzina!

Mali zrozumiała, że nie ma wyjścia. Jej odmowa wzbudziłaby niepotrzebne zdziwienie i 

dałaby pożywkę dla nowych plotek, a na to nie mogła sobie pozwolić.

-  Nie, oczywiście, że pomogę, Asbjorg - odezwała się chrapliwie. - Nie wiem tylko, czy 

Laura sobie życzy, bym to ja...

-  Na pewno - odpowiedziała z zapałem Asbjorg. - Sama od razu zaproponowała, żebyś to 

ty odebrała poród.

A to podła suka! - warknęła w duchu Mali. Laura wiedziała tak samo jak ona, że ojcem 

dziecka jest najprawdopodobniej Havard. A jeśli urodzi się syn...

Zresztą obojętnie, co by się miało urodzić, Laura chciała, by to Mali odebrała bękarta 

swojego męża. Nie była pewna, czy Havard opowiedział jej o tym, co wydarzyło się w 
stodole, ale Mali była w każdym razie przekonana, że Laura powie jej to osobiście, nim 
jeszcze dziecko przyjdzie na świat. Tak by ją ukarać, by strach i cierpienie były dla niej nie do 
zniesienia.

background image

To jest zemsta Laury, pomyślała Mali, zdejmując fartuch. Choć przecież nie miała się za 

co mścić. Havard sam dokonał wyboru i ożenił się z Mali, a tego Laura jej nigdy nie 
wybaczyła. Nie wystarczyło jej więc, że wreszcie zwabiła go na siano. Chciała jeszcze 
posypać solą otwartą ranę. Mali ją przejrzała. Mimo to nie miała wyjścia. Musiała pojechać 
do Oppstad odebrać poród.

Gdy tylko dotarły z Laurą do Oppstad, Mali zadbała o wszystkie praktyczne sprawy. 

Skurcze następowały w coraz krótszych odstępach i Laura źle je znosiła. Rozkapryszona 
panna, pomyślała Mali z pogardą i zostawiła Asbjorg pocieszanie córki, przytulanie i użalanie 
się nad nią. Sama nie odzywała się wiele.

Przerażonej służącej nakazała nastawić gar z wodą, przynieść ręczniki i inne potrzebne 

rzeczy. Nikt się nie spodziewał, że poród odbędzie się w Oppstad, więc właściwie nic nie 
było przygotowane. Mali porwała prześcieradło, żeby mieć czym owinąć noworodka, i 
nakłoniła Asbjorg, by przyniosła koce. Przyszła babcia biegała po pokoju jak przerażona 
kwoka, nie przestając gderać i utyskiwać.

-  Albo się uspokoisz, Asbjorg, albo będziesz musiała stąd wyjść - warknęła Mali 

poirytowana. - Poradzę sobie sama.

Asbjorg umilkła gwałtownie i popatrzyła na Mali szeroko otwartymi oczami, jakby nie 

wiedziała, czy powinna się obrazić, czy nie. Szybko jednak przypomniała sobie, że jeśli Mali 
odejdzie, zostaną bez fachowej pomocy, więc zamilkła.

-  Co mam robić? - zapytała po chwili nieśmiało.
-  Przynieś wszystko, o co cię prosiłam, a potem możesz ocierać pot z twarzy córki i 

trzymać ją za ręce, jeśli tego będzie potrzebować - oświadczyła krótko Mali.

Asbjorg tylko pokiwała głową.
-  A teraz zejdź na dół do izby i dopilnuj, by służące zrobiły to, co im kazałam - ciągnęła 

Mali.

Asbjorg podeszła najpierw do łóżka, na którym leżała spocona i blada Laura. Gęste włosy 

utworzyły wokół jej twarzy aureolę. Jęczała i zawodziła także między skurczami, matka 
przytuliła ją więc, by pocieszyć.

-  Wszystko będzie dobrze, Lauro. Nie mogłaś trafić na lepszą pomoc niż Mali - 

powiedziała cicho, po czym zniknęła w drzwiach.

-  Pewnie jesteś ciekawa, co urodzę - odezwała się Laura chrapliwym głosem i popatrzyła 

na Mali. - Domyślam się, że wolałabyś nie asystować przy tym, bo Havard pewnie ci 
opowiedział wszystko o nocy w stodole.

W jej oczach pojawił się nienawistny błysk.
-  Owszem, opowiedział - odparła Mali, usiłując nadać swojemu głosowi obojętne i 

spokojne brzmienie. - Mówił, że uległ ci po pijanemu, że wreszcie udało ci się przeforsować 
to, do czego od dawna dążyłaś.

-  O, nie był aż tak pijany, by nie popróbować tego i owego - odpowiedziała Laura z 

szerokim uśmiechem. - Jest bardzo wyrafinowanym kochankiem - dodała. - Wie, jak 
dogodzić kobiecie.

Dopiekła tym Mali do żywego. Co takiego Havard robił z Laurą? Nigdy o tym nie 

wspominał, a ona oczywiście nie pytała. Miała jednak nadzieję, że było to tylko szybkie i 
gwałtowne zbliżenie. Nie spodziewała się, że Havard... Mali przeszedł dreszcz i odwróciła się 
plecami do Laury. Kiedy zaczął się kolejny skurcz, nawet do niej nie podeszła. Stała przy 
stole i przygotowywała wszystko co potrzebne dla noworodka.

-  Po co tu w ogóle jesteś? - warknęła Laura zdyszana, gdy przez jej ciało przetoczył się 

kolejny skurcz. - Masz mnie przytrzymywać, gdy chwyta mnie ból!

-  Nie zagraża ci żadne niebezpieczeństwo - odparła Mali krótko. - Poza tym nie rodzisz po 

raz pierwszy, o ile mi wiadomo. Nie miałam wyjścia, musiałam tu przyjechać odebrać ten 

background image

poród. Nie oczekuj jednak ode mnie, że będę pochylać się nad tobą i ocierać ci pot z czoła, ty 
wiedźmo. Sama sobie wycieraj!

-  A jeśli powiem mamie o nocy spędzonej z Havardem? - zapytała Laura, przecierając 

szmatką spoconą twarz.

-  Zrobisz, jak zechcesz - stwierdziła Mali. - Nie sądzę jednak, że będzie z ciebie dumna. 

Chyba nie pochwala mężatek, które uwodzą cudzych mężów. Poza tym pamiętaj o jednym, 
Lauro, nim zdecydujesz się kłapać jęzorem. Nie masz świadków. Będzie tylko twoje słowo 
przeciwko słowu Havarda. A on nigdy nie przyzna się, że przespał się z tobą na sianie. To tak 
do twojej wiadomości. Zrobisz z siebie tylko pośmiewisko i wystawisz się na wstyd - dodała 
żarliwie.

Kolejny skurcz wygiął ciało Laury w łuk. Zawyła z bólu, ale Mali stała na środku pokoju i 

tylko na nią patrzyła.

-  A jeśli dziecko będzie tak podobne do Havarda, że wszyscy sami poznają... - syknęła 

Laura po chwili.

-  Myślę, że nie powinnaś się spodziewać zbyt wiele - odparła chłodno Mali. - Z tego, co 

wiem, twój ojciec jest dalekim krewnym Gjelstadów. Podobieństwo więc będzie miało 
uzasadnienie.

Zanosiło się na kolejny skurcz, powtarzały się one coraz częściej. Laura uczepiła się 

brzegu łóżka.

-  Nienawidzę cię - jęknęła, zmagając się z bólem.
-  Nawzajem - odparła Mali. - Ja także cię nienawidzę.
 
Poród był ciężki, trwał dłużej i przebiegał gwałtowniej, niż się Mali spodziewała. Asbjorg 

czuwała przy córce i rozglądała się przerażona, kiedy Laura wyła pod wpływem bólu i 
strachu.

-  Pomóż jej jakoś - zwróciła się zrozpaczona do Mali.
-  Jestem tu - odparła Mali spokojnie. - Nie dzieje się nic złego. Ale nie urodzę za twoją 

córkę, to już musi zrobić sama.

Asbjorg spojrzała na nią ze złością, jej rozmyte oczy ciskały gromy, ale nie odezwała się.
Kiedy wreszcie Laura zaczęła przeć, poszło już szybko.
-  Zejdź na dół i przynieś więcej ciepłej wody, bo będzie mi potrzebna - nakazała Mali 

Asbjorg. - I znajdź więcej ręczników, bo te się już kończą.

Właściwie miała wszystko, co było jej potrzebne, zależało jej jednak na tym, by odprawić 

Asbjorg na tę chwilę, gdy pojawi się dziecko. Nie była pewna, jak to zniesie, jeśli... W tym 
momencie wolała być z Laurą sama.

-  Ale... - Asbjorg wstała i podeszła do drzwi. - Nie ma żadnych komplikacji? - spytała 

zalękniona.

-  Miejmy nadzieję - odparła Mali. - Robię, co mogę, ale nic ponadto nie jestem w stanie 

zdziałać. Reszta w rękach Boga, Asbjorg - dodała z sarkazmem.

Asbjorg wyszła, a wówczas wszystko potoczyło się tak szybko, że Mali ledwie zdążyła 

zdjąć z Laury koc. Pojawiła się główka z ciemnym lokiem i przy następnym parciu z resztką 
zielonkawych wód płodowych wyślizgnęło się dziecko.

Mali zakręciło się w głowie. Przecięła pępowinę i podwiązała ją, po czym uniosła 

maleństwo, by przyjrzeć mu się uważnie, i zaniosła na stół.

Był to chłopiec, maleńki, lecz śliczny i prawidłowo zbudowany. Mali osuszyła go miękką 

szmatką i wtedy rozległ się jego krzyk. Temu maleństwu nic nie groziło.

-  Co się urodziło? - jęknęła Laura. - Czy z dzieckiem wszystko dobrze?
Na czerwone ciałko nowo narodzonego kapnęły łzy Mali. Delikatnie wytarła drobną 

twarzyczkę i maluch nagle otworzył oczy i spojrzał wprost na nią. Mali skuliła się w 
gwałtownym bólu. Bo to był syn jej męża, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. 

background image

Rozpoznała rysy swojego maleńkiego Havarda, jak go zapamiętała po urodzeniu. Ten sam 
łagodny kształt ust i wysokie czółko. Przez moment naszła ją dzika ochota, by zacisnąć dłonie 
na delikatnej szyjce i pozbawić dziecko życia. Ale zaraz się opamiętała. Otuliła noworodka w 
płótno, otarła swoją twarz i podeszła do łóżka.

-  Masz syna - rzekła cicho i położyła maleństwo w ramionach Laury.
Laura uniosła się na łokciu i spojrzała na dziecko. Przez jej spoconą, poszarzałą twarz 

przemknął słaby uśmiech. Podniosła wzrok na Mali, a pod wpływem tego spojrzenia Mali aż 
się cofnęła.

-  Tak, urodziłam syna - oznajmiła, a jej oczy zalśniły. Była w niej matczyna radość i dziki 

triumf. - To syn Havarda!